background image

 

 

 

LEIGH MICHAELS 

 

Idealne rozwiązanie 

 

(The Only Solution) 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Na  pierwszy  delikatny  jęk  dziecka,  Wendy  zerwała  się  z  łóżka  i 

sięgnęła  po  szlafrok.  Nie  spała.  Po  tak  wyczerpującym  dniu  było  to 

niemożliwe.  Czuła  ogromny  ciężar  w  nogach, a  słabe  światło  lampki 

nocnej w pokoju dziecięcym zdawało sieją oślepiać.  

Ciche  pojękiwania  Rory  szybko  przerodziły  się  w  głośny  płacz, 

lecz na widok Wendy dziecko zaczęło machać rączkami i gaworzyć.  

– Myślałam, że będziesz już przesypiała całe noce – powiedziała, 

biorąc  małą  na  ręce.  Delikatnie  pogładziła  ją  po  policzku.  –  Czy  nie 

mówiłam ci o tym wczoraj wyraźnie? 

Rory  uśmiechnęła  się  i  włożyła  piąstkę  do  buzi.  Wendy 

roześmiała  się  i  przytuliwszy  dziecko,  zaniosła  je  do  kuchni,  by 

przygotować butelkę. Umieszczona w  leżaczku Rory rozglądała się z 

zainteresowaniem. Jednak ssanie piąstki nie zadowoliło jej na długo i 

po chwili zaczęła znów płakać.  

– Dzięki Bogu, że istnieją kuchenki mikrofalowe – mruknęła pod 

nosem Wendy.  

Wsunęła  dziecku  smoczek  do  ust  i  usiadła  na  bujanym  fotelu. 

Rory ssała z zadowoleniem, a ona oparła się wygodnie i wpatrywała w 

stojącą  w  rogu  niewielką  choinkę.  Mimo  że  nie  zapaliła  lampek, 

bombki  poruszały  się  lekko  i  migotały  w  słabym  świetle 

dochodzącym z kuchni.  

Ile  to  już  nocy  spędziła,  darząc  to  dziecko  ciepłem,  troską  i 

nadzieją?  Rory  miała  już  prawie  pięć  miesięcy.  Kiedy  Marissa 

background image

powierzyła  jej  opiekę  nad  córką,  niemowlę  miało  niespełna  sześć 

tygodni.  

–  Wydaje  się,  że  jesteśmy  razem  od  zawsze  –  powiedziała  do 

siebie Wendy.  

Usłyszawszy  nutę  skargi  we  własnym  głosie,  nagle  zapragnęła 

wytłumaczyć  małej,  że  mówiąc  „zawsze”  nie  miała  nic  złego  na 

myśli.  Po  prostu  Rory  stała  się  częścią  jej  życia  i  myśl  o  rozstaniu 

rozdzierała jej serce.  

Wendy  już  prawie  nie  pamiętała,  jak  wyglądało  jej  życie  przed 

pojawieniem się Rory. Oczywiście nie było źle – kochała swoją pracę, 

miała  wielu  przyjaciół  i  dużo  zainteresowań  –  ale  nie  zdawała  sobie 

sprawy, jak bardzo się to wszystko zmienia, gdy pojawia się dziecko. 

Od kiedy ich losy splotły się wzajemnie, każda decyzja wydawała 

się bardziej znacząca. Oddać to dziecko, to utracić sens życia.  

Ale  czy  miała  jakiś  inny  wybór?  Przeanalizowała  wszystkie 

możliwości;  przez  ostatnie  dwa  dni  o  niczym  innym  nie  myślała. 

Problem polegał na tym, że mogła zrobić tylko jedno – coś, co złamie 

jej serce, ale dla Rory z pewnością będzie najlepsze.  

Na  stoliczku  obok  leżał  list,  który  otrzymała  dwa  dni  temu  w 

pracy. Zawierał  lakoniczną informację, że  za dwa tygodnie jej usługi 

nie będą już firmie potrzebne. Przez chwilę poczuła, że znów ogarnia 

ją fala złości. Pracowała tam już od pięciu lat, a szef nie miał cywilnej 

odwagi, by poinformować ją osobiście...  

Rory  przerwała  jedzenie  i  zaczęła  się  wiercić,  najwyraźniej 

niezadowolona  z  opasującego  ją  silnego  uścisku.  Wendy  westchnęła 

background image

głęboko  i  starała  się  odprężyć.  Nie  powinna  mieć  żalu.  W  tym,  co 

zrobił,  nie  było  nic  osobistego,  niemal  wszyscy  pracownicy  zostali 

potraktowani w ten sam sposób.  

Nie było żadnych znaków ostrzegawczych, jedynie ciche głosy, że 

ostatnie  parę    miesięcy    nie    były    dla    firmy    najkorzystniejsze.    Aż  

do    dzisiaj,    gdy    poinformowano  personel  o  oficjalnym  ogłoszeniu 

upadłości i zwolnieniu wszystkich pracowników.  

Na  dwa  tygodnie  przed  gwiazdką.  Cudowny  prezent,  pomyślała 

gorzko Wendy. Na szczęście Rory była zbyt mała, by wiedzieć, co to 

znaczy  udana  gwiazdka.  Jednak  dla  wielu  innych  mieszkańców 

Phoenix, którzy także zostali zwolnieni, będą to bardzo smutne święta.  

Świadomość,  że  inni  są  w  jeszcze  gorszej  sytuacji  jakoś  nie 

przynosiła jej ulgi. Miała trochę oszczędności na koncie, ale znacznie 

je nadwerężyła, gdy Rory wyrosła z kołyski  i  potrzebne  było  nowe  

łóżeczko  oraz  mnóstwo  innych  akcesoriów.   

Nigdy    nie  podejrzewała,  że  utrzymanie  dziecka  jest  tak  drogie. 

Samo  mleko  i  pieluszki  kosztowały  krocie,  nie  mówiąc  już  o 

opiekunce, którą musiała wynająć, by móc poświęcić czas na szukanie 

nowej  pracy.  Tak  więc  na  koncie  pozostało  jej  niewiele,  a 

proponowana przez firmę odprawa była po prostu żałosna.  

Rory ssała spokojnie, zacisnąwszy ufnie rączkę na palcu Wendy.  

Miała niebieskie przejrzyste oczy Marissy, z tęczówkami otoczonymi  

czarną  obwódką.  Marissa  zawsze  uważała,  że  to  oznaka  ogromnej 

intuicji. A jednak zabrakło jej tej intuicji w chwili, gdy zrezygnowała  

background image

z  ucieczki  przed  nadjeżdżającym  samochodem.  W  przeciwnym 

wypadku sporządziłaby przecież testament.  

Rory opróżniła butelkę. Wendy podniosła ją, aby małej odbiło się, 

zmieniła pieluszkę i ułożyła w  łóżeczku. Pochyliła się nad dzieckiem  

i  przyglądając  się  śpiącej  twarzyczce,  przypomniała  sobie  dzień,  w 

którym stała przy innym łóżku...  

Piękna  twarz  Marissy  wyszła  z  wypadku  bez  szwanku,  łatwiej 

więc było łudzić się nadzieją,  że  wszystko  będzie  dobrze.  Jednak  

ogromne  poruszenie  personelu  i  liczba  otaczających  ranną  urządzeń  

podtrzymujących życie, przywoływały do tragicznej rzeczywistości.  

Właściwie  nie  oczekiwali,  że  Marissa  w  ogóle  odzyska 

przytomność.  Tymczasem  w  pewnym  momencie  ocknęła  się  i 

chwyciła czuwającą obok Wendy za rękę. Zwróciła się do niej słabym 

szeptem, w którym jednak wyczuwało się niezwykłą determinację.  

– Zaopiekuj się moją córką, Wendy. Nie pozwól, aby zagarnęli ją 

moi rodzice. Zniszczą ją tak jak mnie. Obiecaj mi! 

Wendy  zmusiła się, by nie próbować uwolnić ręki z kurczowego 

uścisku umierającej.  

– Obiecuję – powiedziała.  

Usłyszawszy  odpowiedź,  Marissa  puściła  jej  dłoń.  Po  chwili  już 

nie żyła.  

Drżącymi  rękoma  Wendy  poprawiła  kołderkę  w  łóżeczku  i 

próbowała wziąć się w garść przed tym, co czekało ją jutro. Nie mogła 

dłużej  opiekować  się  Rory  w  sposób,  jakiego  życzyłaby  sobie 

Marissa. Złamie więc daną jej obietnicę, złamie też własne serce.   

background image

Jednak nie ma innego wyboru.  

Wendy  nie  przyznała  się  jeszcze  opiekunce  dziecka,  że  straciła 

pracę. Rana była zbyt świeża i głęboka, by o niej mówić. Jednak, gdy 

przyszła  do  niej  następnego  ranka,  stało  się  jasne,  że  Carrie  słyszała 

już o wszystkim.  

–  Mąż  kazał  mi  powiedzieć,  że  nie  mogę  pracować  na  kredyt  – 

powiedziała  miękko, unikając  wzroku  Wendy.  –  Czy  nadal  będzie  ją 

pani przynosiła? 

– Jeszcze nie wiem. Wkrótce dam pani odpowiedź.  

Pocałowała  małą  i  szybko  wyszła,  by  uniknąć  dalszych  pytań.  

Siedząc  w  samochodzie,  oparła  głowę  o  kierownicę.  Czemu  nie 

powiedziała  prawdy?  Nie  będzie  już  przynosiła  Rory,  bo  wkrótce 

mała  będzie  setki  kilometrów  stąd.  Łudziła  się,  że  to,  co  nie 

wypowiedziane,  nie  jest  faktem.  Odruchowo odwlekała czekającą ją 

rozmowę telefoniczną i rozstanie z Rory.  

Pocieszała się, że Marissa na pewno by ją zrozumiała. Co więcej, 

na pewno sama by ją do tego namawiała. Wendy nie mogła zajmować 

się Rory, gdyż nie było jej na to stać. Żadna matka nie chciałaby, aby 

jej  dziecko  żyło  w  ubóstwie,  zwłaszcza  wtedy,  gdy  dostępne  są  inne 

możliwości.  

Jeśli zaś chodzi o tę drugą stronę, o to, że rodzice Marissy mieliby 

zniszczyć Rory... 

Wendy z trudem przełknęła ślinę. Nigdy nie miała okazji poznać 

Burgessów.  Nie  pojawili  się  nawet    po    rzeczy    Marissy,    zlecili    to  

adwokatowi.  Wszystko,  co  wiedziała  o  rodzinie  przyjaciółki, 

background image

wiedziała  od  samej  Marissy,  która  zawsze  mówiła  o  tym  w  złości  i, 

już  na  samym  końcu,  w  cierpieniu.  Marissa  była  młoda  i  trochę 

egocentryczna. Być może nieco przesadzała. Tak czy inaczej, Wendy 

musi zaryzykować.  

Spóźniła  się  do  pracy  o  parę  minut.  Nie  sądziła,  by  miało  to 

jakiekolwiek znaczenie. Prace, które do niedawna wydawały się takie  

ważne,  w  obliczu  najnowszych  wydarzeń  zupełnie  straciły  sens. 

Ostatnio  pracowała  nad  katalogiem  na  następny  sezon,  ale  czy  jest 

sens  reklamować  zawory  i  liczniki,  których  się  nigdy  nie 

wyprodukuje? 

Sądziła,    że    zastanie    kolegów    skupionych    wokół    stolika    z  

kawą,    deliberujących    nad  zaistniałą  sytuacją.  Tymczasem  wszyscy 

siedzieli na swoich miejscach i zdawali się pracować intensywniej niż 

zwykle. Prawdopodobnie cyzelowali swe nowe podania o pracę.   

Zjawił  się  szef  i  zwrócił  jej  uwagę  na  spóźnienie.  Złość,  stres  i 

przemęczenie sprawiły, że bez namysłu odparła: 

– Więc zwolnij mnie.  

– Po co ten sarkazm? 

Ugryzła  się  w  język.  W  zaistniałej  sytuacji  potrzebowała  od  

Jeda  Landersa  jak najlepszych referencji.  

– Przepraszam cię, Jed. Po prostu jestem w szoku. Co się dzieje? 

– Musimy  zaplanować kampanię  sprzedaży  wszystkiego,  co  nam 

pozostało.  

Wieszając płaszcz, doszła do wniosku, że lepsze takie zadanie niż 

bezczynność. Spytała Jeda: 

background image

–  Czy  możemy  liczyć  na  jakąś  pomoc  firmy  w  szukaniu  pracy, 

nawiązaniu nowych kontaktów? 

– Nic o tym nie słyszałem. W razie czego dam ci znać.  

Zabrała się do pracy. Okazało się tego więcej, niż myślała, i lunch 

zjadła dopiero wczesnym popołudniem. Nie miała apetytu. 

Całe  szczęście,  że  nikt  nie  dostrzega,  jak  okropnie  wyglądam, 

pomyślała.  Mają  na  to  gotowe  wyjaśnienie  albo  są  zbyt  pochłonięci 

swoimi sprawami, by cokolwiek zauważyć.  

Gdy  skończyła  pracę  i  oddała  ją  Jedowi,  wiedziała,  że  teraz  

już    nic   nie    stoi   na  przeszkodzie,  by  odbyć  czekającą  ją  rozmowę. 

Wcześniej  znalazła  w  książce  telefonicznej  numer  biura  Burgessów. 

Pomyślała, że może być za późno. W Chicago jest przecież o godzinę 

później niż w Phoenix. Jeśli Samuel Burgess przestrzega bankierskich 

godzin pracy, może już być poza biurem.  

Zdaje  się,  że  nie  był  tak  po  prostu  bankierem.  Wendy  nie  była 

pewna,  kim  jest  naprawdę.  Zdała  sobie  sprawę,  że  choć  mieszkała  z 

Marissą przez parę miesięcy, to o jej rodzinie nie  wie prawie nic. Do 

tej  pory  nie  miało  to  żadnego  znaczenia.  W  kręgach,  w  których  się 

obracały, nikt nie pytał o pochodzenie ani koneksje.  

Raz  w  miesiącu  Marissa  otrzymywała  korespondencję,  której 

nadawcą  była,  jak  wynikało  z  błyszczącej  inskrypcji,  firma  Burgess 

Group. Zawartość tych listów często  doprowadzała Marissę do szału. 

Kiedyś Wendy nie wytrzymała i spytała, czy to jakaś rodzina.  

– To mój cholerny ojciec – odparta Marissa. – Lubi się zabawiać 

życiem ludzi, tak jak zabawia się ich pieniędzmi.  

background image

Nie dodała nic więcej.  

W  okresie  ich  znajomości,  Marissa  nie  opowiadała  o  swojej 

rodzinie.    Jednak    po  wypadku,  kiedy  szpital  zaczął  wypytywać  o 

dane,  mogła  przynajmniej  wskazać  właściwy  kierunek  poszukiwań. 

Dzięki  temu  czuła  się  nieco  mniej  bezradna.  Teraz  zaś  przynajmniej 

wie, gdzie szukać dziadka Rory.  

Stwierdziła, że lepiej będzie skontaktować się z ojcem niż z matką 

Marissy.  Wiadomość, że ich zmarła kilka miesięcy temu córka miała 

dziecko,  będzie  dla  nich  strasznym  szokiem.  Samuel  Burgess  był 

biznesmenem  i  Wendy  zakładała,  że  przyjmie  tę  wiadomość 

spokojniej niż matka.  

Nawet  sygnał  telefonu  w  Burgess  Group  wydawał  się  bardzo  

ekskluzywny,  a  głos  recepcjonistki  nasuwał  podejrzenie  specjalnego 

treningu wokalnego.  

– Z kim mogłabym panią połączyć? 

–  Chciałabym  rozmawiać  z  Samuelem  Burgessem  –  powiedziała 

Wendy, zaczerpnąwszy głębokiego oddechu.  

Po  chwili  w  słuchawce  odezwał  się  męski  głos.  Wendy  ledwo 

usłyszała,  co  mówił,  zaskoczona  jego  brzmieniem.  Było  głębokie,  a 

przy tym ciepłe.  

– Burgess – powtórzył z nutą zniecierpliwienia w głosie.  

Musiała  przełożyć  słuchawkę  do  drugiej  ręki,  tak  bardzo  spociły 

się jej dłonie.  

–  Dzień  dobry,  panie  Burgess,  nazywam  się  Wendy  Miller. 

Dzwonię w sprawie...  

background image

– Czy może pani mówić głośniej? 

– Dzwonię w sprawie... – Zwilżyła usta. – Muszę porozmawiać z 

panem o pańskiej wnuczce.  

Spodziewała  się  długiej  przejmującej  ciszy,  a  tymczasem 

zaskoczył  ją  głęboki  i dobroduszny śmiech.  

– Moja wnuczka? Tak się składa, że nie mam wnuczki.  

Wendy przełknęła ślinę.  

–  Przykro  mi,  że  muszę  to  panu  powiedzieć.  Chodzi  o  córeczkę 

Marissy.  

– Sądzę, że źle panią poinformowano. – Całe ciepło i wdzięk jego 

głosu ulotniły się w ułamku sekundy. Stał się lodowaty.  

– Wiem, że Marissa nie żyje – powiedziała – ale....  

– A pani stara się na tym zarobić, tak? 

–  Oczywiście,  że  nie.  Ja...  –  Przerwała.   

Zrozumiała,  że  nie  ma  żadnych  szans  na  porozumienie. 

Przypomniała  sobie  błagalny  szept  Marissy.  „Nie  pozwól,  aby  moi 

rodzice zagarnęli małą. Zniszczą ją, tak jak mnie”.  

Wendy  uważała  zawsze,  że  Marissa  przesadza.  Teraz  zaczynała 

rozumieć  jej  niepokój.  Mała  Rory  była  taka  rozkoszna  i  szczęśliwa. 

Jak długo pozostanie taka pod opieką tego szorstkiego mężczyzny? 

Przecież  w  ogóle  go  nie  znam,  próbowała  się  uspokoić.  Przeżył 

właśnie  duży  szok.  Jeszcze  minutę  temu  był  czarujący.  Pewnie 

dlatego,  że  oczekiwał  telefonu  klienta,  nie  zaś  nieznanej  osoby, 

mieszającej się do jego rodzinnych spraw.  

background image

Ogarnęła  ją  panika.  Co  ja  robię?  Uświadomiła  sobie,  że  chce 

oddać coś najcenniejszego. Dziecko Marissy znaczyło dla niej więcej 

niż życie. Uświadomiła sobie także, że łamie własne zasady moralne. 

Przysięga pozostaje przysięgą. Nie należało działać aż tak pochopnie. 

Zakładała,  iż  Marissa nie    miała  racji  i  że  dziadkowie  byliby  dla 

słodkiej Rory kochającymi opiekunami. Teraz rozumiała ostatni szept 

Marissy.  

–  Proszę  pani?  –  Głos  w  słuchawce  stał  się  znowu  szorstki.  – 

Proszę powtórzyć swoje nazwisko.  

Istniały na świecie gorsze rzeczy niż brak pieniędzy. Ponadto ma 

jeszcze  trochę  czasu,  nim  sytuacja  stanie  się  naprawdę  krytyczna. 

Znajdzie się inny sposób, znajdzie się inna praca. Jakoś sobie poradzą.  

– Skąd pani dzwoni? 

Wendy udała, że nie słyszy tego pytania.  

–  Już  nic –  powiedziała  zdecydowanie.  –  Musiałam  się  pomylić.  

Przepraszam,  że zawracałam panu głowę.  

Kiedy  odkładała  słuchawkę,  wciąż  słyszała  jego  głos.  Nie 

obchodziło ją już, co miał do powiedzenia.  

W  następnym  tygodniu  wysłała  całe  mnóstwo  podań  o  pracę  i 

wzięła dzień wolny, by osobiście objechać wszystkie znajdujące się w 

Phoenix  firmy,  które  mogłyby  potrzebować  kierownika  działu 

marketingu. Na  razie  jednak  nic  z  tego  nie  wynikało.   

Jej  konkurentami  byli  przecież  nie  tylko przypadkowi ludzie, 

ale  także  koledzy  z  jej  działu.  Nikt  nie  chciał  zatrudnić  pracownika, 

zanim  nie  pozna  wszystkich  kandydatów.  Usiłowała  przekonać  samą 

background image

siebie,  że  wszystko  się  uda.  Była  starannie  wykształconą,  sumienną 

pracownicą. Gdyby tylko miała nieco większe oszczędności... Łatwiej 

byłoby jej znieść ten trudny przejściowy okres.  

Jej  nastrój  poprawiał  się  codziennie  wieczorem,  gdy  odbierała 

Rory  od  opiekunki.  Na  jej  widok  dziecko  stawało  się  energiczne  i 

radosne. Śmiało się w głos i wyciągało rączki, nie mogąc się doczekać 

czułego  uścisku  Wendy.  Rory  zapowiadała  się  na  cudowną 

dziewczynkę. 

Jednak  podczas  długich  nocy,  kiedy  mała  spała,  a  Wendy    nie 

potrafiła się odprężyć nawet na chwilę, sprawy nie wydawały się takie 

proste  i  łatwe.  Czekało  ją  zaledwie  parę  dni  pracy,  a  jej  ostatnia 

wypłata  miała  być  skromniejsza  niż  zwykle,  gdyż  zleciła 

odprowadzenie z niej kwoty ubezpieczenia zdrowotnego.  

Oszczędności  powinny  starczyć  im  na  miesiąc,  najwyżej  dwa. 

Gdyby  do  tego  czasu  nie  znalazła  satysfakcjonującej  pracy,  będzie 

musiała podjąć się jakiejkolwiek.  

I  jeśli  nieraz,  podczas  tych  bezsennych  nocy,  zdarzało  jej  się  

wracać  pamięcią  do  urzekającego  głosu  Samuela  Burgessa,  nie 

pozwalała sobie na to zbyt długo. O mały włos nie popełniła jednego 

błędu, i na pewno nie zamierzała popełnić kolejnego.  

W  czwartek  po południu  miała  wyznaczoną  rozmowę  w  jednej  z 

firm i Jed Landers pozwolił jej wcześniej wyjść z biura. Teraz, kiedy 

praca  została  już  wykonana  i  czekała  ich  ostateczna  likwidacja,  

obecność w firmie nie miała większego znaczenia.   

background image

Z  myślą  o  czekającej  ją  rozmowie,  włożyła  swój  najlepszy 

kostium.  Jego  miedziany  kolor  doskonale  harmonizował  z 

mahoniowymi  pasemkami  jej  włosów.  Wyglądała  ładnie  i 

profesjonalnie, ale nie nazbyt wystrzałowo. Robienie z siebie modelki  

nie  było  dobrze  widziane  przez pracodawców.  

Kiedy  sprawdzała  teczkę  z  korespondencją,  dostrzegła,  że  obok 

biurka  sekretarki  stoi  nieznany  mężczyzna.  Wyglądał  na  jakieś 

trzydzieści pięć lat, był całkiem przystojny, choć raczej z gatunku tych 

aroganckich. Takie wrażenie robiły przynajmniej jego ciemne i gęste, 

lekko zmarszczone brwi.  

Przy tak ciemnej oprawie oczu jego włosy były nadspodziewanie 

jasne.  Połyskiwały  w  nich  słoneczne  pasma,  prawdopodobnie  efekt  

długich  godzin  spędzanych  na  plaży.  Dobrze  zbudowany,  szczupły  i 

wysoki,  ubrany  był  w  ciemnoszary  garnitur,  który  z  pewnością  nie 

pochodził ze zwykłego sklepu z odzieżą.  

Miał  nieskazitelnie  białą  koszulę  i  Wendy  była  gotowa  się 

założyć,  że  jego  krawat  jest  z  prawdziwego  jedwabiu,  a  trzymana 

przezeń walizka – z najdelikatniejszej skóry.  

Nie 

rozpoznała 

nim 

przedstawiciela 

żadnej 

ze 

współpracujących  fum.  Uznała,  że  jak  na  przedstawiciela  agencji 

rządowej jest zbyt dobrze ubrany. Pomyślała więc, że to pewnie jeden 

z adwokatów zaangażowanych w proces likwidacji firmy. W każdym 

razie na pewno nie przyszedł do niej.  

Zdziwiła  się  więc,  gdy  sekretarka  ruchem  dłoni  wskazała  mu  jej 

biurko. Poczuła  gorąco.  Pospiesznie  wytłumaczyła  to  sobie  lękiem  

background image

przed  spóźnieniem na umówione spotkanie. Mężczyzna niespiesznym 

krokiem przemierzył salę i podszedł do jej biurka. Wendy spakowała 

swoje papiery i nie patrząc na niego, powiedziała: 

– Przepraszam, ale  właśnie wychodziłam. Z pewnością ktoś inny 

będzie mógł się panem zająć...  

– Obawiam się, że nie, panno Miller.  

Zamarła.  Nie.  To  niemożliwe.  Powoli  uniosła  głowę,  upewniając 

się, że to przecież nie może być Samuel Burgess. Musiało jej się tylko 

zdawać.  Była  zdumiona,  jak  inaczej  brzmiał  jego  głos  teraz,  bez 

dzielących ich kilometrów kabla telefonicznego.  

Położył dłoń na oparciu jej krzesła i powiedział: 

– Nasza rozmowa została przerwana. Przebyłem długą drogę, aby 

ją dokończyć.  

–  Pan  nie  jest  ojcem  Marissy  –  powiedziała  zdecydowanie, 

zauważając  jednocześnie,  że  kolor  jego  oczu  jest  tylko  trochę 

ciemniejszy od koloru oczu przyjaciółki.  

– Nie, jestem jej bratem.  

– Ale ja rozmawiałam...  

–  Poprosiła  pani  Samuela  Burgessa  –  wyjaśnił.  –  Od  czasu 

przejścia ojca na emeryturę, tylko ja w firmie tak samo się nazywam, 

więc automatycznie przełączyli do mnie. O co chodzi, panno Miller? 

Wolałaby  pani  mieć  do  czynienia  ze  staruszkiem?  Najlepiej  takim, 

który już ciężko myśli i na którego łatwiej można wpływać? 

– Nie zamierzałam...  

background image

– A tak przy okazji, to czego pani od niego chciała, co? Wtedy nie 

dałem  pani  możliwości  przedstawienia  swoich  żądań,  ale  teraz  cały 

zamieniam się w słuch.  

Wendy  znów  pochyliła  się  nad  biurkiem.  Jej  ręce  drżały. 

Pomyślała,  ze  woli  umrzeć  z  głodu, niż  oddać  słodką niewinną  Rory 

w ręce tego brutalnego, sarkastycznego mężczyzny.  

–  Niczego.  Nie  mam  żadnych  żądań.  Żadnych  próśb  ani  pytań. 

Powiedziałam już panu, zaszła pomyłka.  

Przez chwilę milczał. Siląc się na obojętność, spytał: 

– A więc nie ma żadnego dziecka? 

– Nie ma.  

Wzięła  teczkę  do  ręki  i  wyszła  zza  biurka.  Nie  mogła  go  jednak 

ominąć.  

– To dziwne, bo pani sąsiedzi powiedzieli mi, że dziecko istnieje.  

Nie przeszło jej przez myśl, że,  zanim tu przyszedł,  zebrał na jej 

temat tyle informacji. Po chwili namysłu odparła: 

– To nie jest dziecko Marissy. Jest moje.  

Zapadło milczenie. Po chwili odezwał się: 

– A więc Burgessów cała ta sprawa nie dotyczy.  

Wendy spojrzała mu prosto w oczy.  

– Nic a nic.  

Miała wrażenie, że stwierdzenie to nieco go uspokoiło.  

Nie  dziwiła  się.  Musiał  poczuć  ulgę,  że  siostra  nie  zostawiła  po 

sobie  nie  załatwionych  spraw.  Nic dziwnego,  że  Marissa nie  chciała, 

by wychowywali jej dziecko! Wendy ucieszyła się, że nareszcie da jej 

background image

spokój.  Jednocześnie  jednak  łatwość,  z  jaką  przyjął  jej  słowa,  trochę 

bolała. Nieco zduszonym głosem powiedziała: 

– A teraz, jeśli mi pan wybaczy...  

Nie ruszył się z miejsca.  

–  A  tak  z  ciekawości,  panno  Miller.  Zamierzała  pani  sprzedać 

dziecko mojemu ojcu, czy też po prostu chciała go pani szantażować? 

–  Ani  jedno,  ani  drugie  –  odrzekła  ze  złością.  –  Już  panu 

powiedziałam.  Dziecko  jest  moje.  I  doskonale  daję  sobie  radę.  Nie 

potrzebuję od nikogo pieniędzy.  

Uśmiechnął  się  lekko.  W  wyrazie  jego  ust  nie  było  jednak 

łagodności, lecz raczej rodzaj groźby.  

– Dlaczego więc pani zadzwoniła? 

Miała  uczucie,  że  na  jej  szyi  zaciska  się  pętla.  Odwróciła  się  od 

niego  i  przymknęła  oczy.  Musi  znaleźć  jakieś  wyjaśnienie,  by 

wreszcie się od niej odczepił.  

– Skoro to naprawdę pani dziecko...  

– To co? – spytała zduszonym głosem.  

–  To  nie  miałaby  pani  nic  przeciwko  temu,  abym  je  zobaczył. 

Uwielbiam dzieci. Uważam się za ich znawcę.  

Wendy  nie  mogła  do  tego  dopuścić.  Miała  świadomość,  że  z 

uwagi na zupełny brak podobieństwa trudno byłoby ją uznać za matkę  

Rory. Sama różnica w kolorze oczu – błękitnych dziecka i jej ciemno-

piwnych – nasuwała wątpliwości.  

Ciągnął dalej: 

– O ósmej w pani domu, dobrze?  

background image

Przełknęła ślinę.  

– Mała będzie już w łóżku.  

– Ale chyba może ją pani obudzić, prawda? I proszę nie próbować 

uciec.  

Podniosła głowę.  

– Nawet mi się nie śni. Nie mam nic do ukrycia.  

W kąciku jego ust pojawił się ironiczny uśmieszek.  

– Po pierwsze, dowodziłoby to pani winy. A po drugie, skoro już 

raz panią odnalazłem, bez problemu zrobię to po raz drugi.  

 

ROZDZIAŁ DRUGI 

Dopóki  nie  znikł  jej  z  oczu,  stała  przy  swoim  biurku  jak 

sparaliżowana. Następnie opadła na krzesło.  

Jak  ją  odnalazł?  Przez  telefon  podała  mu  swoje  nazwisko,  ale 

zdawał się go nie słyszeć. Poza tym nie mógł wiedzieć, skąd dzwoni, 

choć  rozpoczęcie  poszukiwań  w  Phoenix  było  z  pewnością  krokiem 

logicznym.  Zresztą  jakie  miało  to  teraz  znaczenie.  Pozostaje  faktem, 

że ją odnalazł, a ona musi sobie z tym jakoś poradzić.  

Przez chwilę pomyślała o tym, by odwołać planowane spotkanie; 

czuła, iż nie jest w odpowiednim nastroju. Jej sytuacja finansowa była 

jednak  tak  dramatyczna,  że  nie  należało  lekceważyć  najmniejszej 

nawet szansy na uzyskanie pracy.  

Poza  tym  nie  miała  nic  lepszego  do  roboty  przed  godziną  ósmą. 

Na  pewno  nie  uda  się  jej  upodobnić  Rory  do  siebie.  Siedzenie  i 

zastanawianie  się,  co  pomyśli  lub  zrobi  brat  Marissy,  nie  miało 

background image

najmniejszego sensu i doprowadziłoby ją tylko do szaleństwa.  Lepiej 

więc  zrobić  przez  ten  czas  coś  pożytecznego  i  iść  na  rozmowę  w 

sprawie pracy.  

Brat  Marissy.  Ciekawe,  czemu  przyjaciółka  nigdy  o  nim  nawet 

nie  wspomniała?  Mogłaby  przynajmniej  uprzedzić  o  jego  niezwykłej 

pewności  siebie  i  upartym  dążeniu  do  celu.  Gdyby  Wendy  wiedziała 

wcześniej, z kim będzie miała do czynienia...  

No cóż, Marissa nie mogła niczego przewidzieć. Nie spodziewała 

się przecież śmierci. Zresztą nic chyba nie było w stanie przygotować 

Wendy  na  przemożną  siłę  oddziaływania  tego  mężczyzny.  Kiedy 

znajdował się  w pokoju, zdawał się  wypełniać swoją osobą całą jego 

przestrzeń  i  podnosić  temperaturę  o  dobrych  kilka  stopni.  Wendy 

nigdy nie przeżyła czegoś podobnego.  

Wciąż  o  tym  myślała,  czekając,  aż  zostanie  wywołana  na 

rozmowę.  Kiedy  nagle  usłyszała  swoje  nazwisko,  zerwała  się  na 

równe nogi i wchodząc do gabinetu, potknęła się.  

Z  miejsca  przekreśliło  to  jej  szanse,  i  gdy  rozmowa  dobiegła 

końca, czuła jedynie wdzięczność, że nareszcie może pójść po Rory i 

dać jej codzienną dawkę ciepła i miłości.  

Mała była jednak wyraźnie rozdrażniona i nie miała najmniejszej 

ochoty się uśmiechnąć.  

– O co chodzi, kochanie? – spytała Wendy, przytulając ją.  

–  Cały  dzień  była  dziś  nieswoja  –  odparła  Carrie.  –  Wydaje  mi 

się, że zaczyna ząbkować.  

– Tak wcześnie? 

background image

–  Owszem,  jest  jeszcze  mała,  ale  jej  dziąsła  wydają  się 

obrzęknięte.  

Wendy wsunęła palec do ust dziecka. Natychmiast zapłakało.  

– Powinna pani kupić gryzaczek – poradziła opiekunka.  

W  drodze  powrotnej  Wendy  wstąpiła  do  apteki  i  gdy  tylko 

znalazły się w domu, włożyła gryzaczek do lodówki.  

Gdy się przebierała, mała zaczęła płakać, wyraźnie zaniepokojona 

spóźniającą  się  kolacją.  Jeszcze  na  bosaka  Wendy  zaniosła  ją  do 

pokoju  dziecięcego  z  postanowieniem,  że  przed  karmieniem 

przebierze  małą  w  czyste  ubranko,  a  brudne  wrzuci  do  pralki,  by 

jeszcze przed północą je rozwiesić.  

Jedno  spojrzenie  na  twarzyczkę  dziecka  wystarczyło  jej  jednak, 

by  zrezygnować  z  prania  przed  karmieniem.  Szybko  przygotowała 

butelkę  i  usiadła  z  Rory  na  bujanym  fotelu.  Po  zaspokojeniu 

pierwszego głodu mała poczuła się wyraźnie zadowolona i gotowa do 

zabawy.  

Wendy  też  odzyskała  dobry  humor.  Nie  będzie  martwiła  się  na 

zapas.  Może  ten  Burgess  wcale  się  nie  pojawi?  Usadowiła  Rory  w 

leżaczku i próbowała nakarmić ją łyżką. Dziecko zrobiło sobie jednak 

z jedzenia zabawę – pluło papką – i już po chwili było tak umazane, 

że koniecznością stała się natychmiastowa kąpiel.  

Właśnie  suszyła  małej  włosy,  gdy  rozległ  się  dzwonek  do  drzwi. 

Wzięła  ją  na  ręce  i  poszła  otworzyć.  Stojący  w  progu  gość  obrzucił 

spojrzeniem  jej  sylwetkę,  od  rozsypującego  się  końskiego  ogona  po 

bose nogi. Uniósł brew.  

background image

Wendy  miała  ochotę  go  uderzyć.  To  co,  że  wyglądała  tak 

okropnie?  Dziecko  było  czyste,  suche  i  szczęśliwe,  opiekowała  się 

nim bez zarzutu! 

Kiedy  w końcu spuścił z niej wzrok, zaczął przyglądać się Rory. 

Odwzajemniła  mu  spojrzenie  szeroko  otwartych,  zaciekawionych 

oczu, po czym ukryła twarz w ramionach Wendy.  

– Trochę nieśmiała, co? – spytał.  

– Och, lubi ludzi, których ja lubię. – Natychmiast pożałowała tych 

słów.  Przygryzła  wargi  i  dodała:  –  Chyba  wyrzyna  jej  się  ząb,  więc 

nie jest dziś w najlepszej formie.  

Bezpieczna  w  swym  schronieniu,  Rory  przypatrywała  mu  się 

nadal.  Sięgnął  do  kieszeni  płaszcza  i  wyjął  pęk  plastikowych, 

jaskrawych kluczy. Pomachał nimi przed oczyma małej i powiedział: 

–  Cześć,  berbeciu.  Coś  mi  się  zdaje,  że  jestem  twoim  wujkiem 

Mackiem.  

Choć Wendy i tak podejrzewała, że dziś w biurze nie uwierzył w 

jej słowa, to jednak teraz była całkiem pewna.  

– Mack? – zdziwiła się. – Zdawało mi się, że przedstawił się pan 

inaczej? 

– Samuel Mackenzie Burgess – powiedział spokojnie. – Tradycja 

rodzinna nakazuje nazwać najstarszego syna imieniem ojca.  

– No pewnie – mruknęła pod nosem Wendy.  

Uśmiechnął się lekko.  

Rory  próbowała  uchwycić  klucze,  lecz  nie  trafiła. Mack Burgess 

przysunął je bliżej, ale cały czas przyglądał się Wendy.  

background image

–  Jednak  dwóch  Samuelów  w  jednym  domu  musiałoby 

wywoływać spore zamieszanie. Dlatego matka postanowiła dać mi na 

drugie imię swe panieńskie nazwisko i nazywać mnie jego skrótem.  

Rory odepchnęła się od ramion Wendy i sięgnęła po klucze. Gdy 

wreszcie  zacisnęła na nich piąstkę, Mack wypuścił zabawkę i wsunął 

ręce pod ramiona małej.  

Wendy  pozwoliła  mu  ją  wziąć.  Nie  będzie  się  przecież  z  nim 

szarpać. Nagie jednak poczuła niezwykłą pustkę, samotność i chłód.  

Pomyślała  z  goryczą,  że  miał  rację,  nazywając  siebie  znawcą 

dzieci.  Manewr,  który  przed  chwilą  wykonał,  był  jednym  ze 

zręczniejszych,  jakie  widziała.  Zaabsorbowana  swą  zdobyczą  Rory 

nawet  nie  zauważyła,  że  przeniesiono  ją  z  rąk  do  rąk.  Równie 

skutecznie odwrócił uwagę Wendy, zagadując ją na temat imion.  

Po chwili dodał: 

–  Teraz,  kiedy  już  wiesz  o  mnie  tyle,  czy  ja  mógłbym  spytać  o 

dziecko? Jak ma na imię? 

– Rory.  

Skrzywił się.  

– No cóż, lepsze to niż na przykład Płatek Śniegu lub coś w tym 

rodzaju.  

– Tak naprawdę jej pełne imię brzmi Aurora Dawn.  

–  To  w  stylu  Marissy.  Przegadane,  ale  właściwie  śliczne. 

Usiądziemy i porozmawiamy o całej sprawie? 

Dopiero w tej chwili dotarło do niej, że nadal stoją w progu.  

– Może pan wejdzie? – zaproponowała niewinnie.  

background image

Usłyszawszy to, przygryzł wargi, by się nie roześmiać. Poszedł za 

nią  do  małego  pokoju  dziennego.  Wendy  widziała  pełen  aprobaty 

wzrok,  którym  wodził  po  mieszkaniu,  na  dłużej  zatrzymując  go  na 

małej choince.  

Usiadł na brzegu sofy. Jednak Rory nie chciała siedzieć. Opierała 

stopki o jego biodra i usiłowała wstawać.  

–  Zdaje  się,  że  jej  rozwój  fizyczny  nie  budzi  najmniejszych 

zastrzeżeń, prawda? 

– A sądził pan, że jest inaczej? 

– Sarkazm donikąd nas nie zaprowadzi, Wendy. Mów mi Mack.  

Miał  rację,  była  małostkowa.  Spuściła  głowę  i  przyglądała  się 

swoim palcom. Ciągnął dalej: 

–  Jest  oczywiste,  że  to  dziecko  Marissy.  Nie  miałbym 

najmniejszych wątpliwości, nawet gdybym nie spędził dziś godziny w 

urzędzie  i  nie  wydostał  stamtąd  jej  aktu  urodzenia.  Teraz  musimy 

zdecydować, co należałoby zrobić.  

–  Nie  ma  nic  do  zrobienia.  Marissa  powierzyła  dziecko  mojej 

opiece.  

Była  to  szczera  prawda,  ale  Wendy  miała  świadomość,  że  bez 

pisemnego  oświadczenia  woli  Marissy  nie  będzie  w  stanie  niczego 

udowodnić.  Nie  sądziła,  by  Mack  Burgess  zechciał  uwierzyć  w  jej 

słowa.  

–  A  co  z  ojcem?  Nazwisko  widniejące  w  akcie  urodzenia  nic  mi 

nie mówi.  

Wendy potrząsnęła głową.  

background image

–  Wiem,  kto  to  jest,  ale  nic  poza  tym.  Spotykali  się  z  Marissą 

przez  jakiś czas. Rozstali  się  jeszcze  przed  narodzinami Rory.  Nigdy 

nie zainteresował się dzieckiem. Kiedy Marissa była...  

Musiała  przełknąć  ślinę.  Do  tej  pory  nie  oswoiła  się  z  myślą  o 

tragicznie przerwanym młodym  życiu.   

–  Kiedy  umarła,  zadzwoniłam  do  mego,  a   on  podziękował  

mi  tylko  za wiadomość i odłożył słuchawkę.  

– Więc zatrzymałaś dziecko.  

– Mówiłam już, Marissa powierzyła ją mojej opiece.  

–  Ale  nie  masz  oczywiście  żadnych  prawnych  dokumentów 

potwierdzających jej wolę. Nie zostawiła przecież testamentu.  

– Nie, ale powiedziała mi, czego chce.  

Jego głos stał się nagle szorstki.  

– Masz na to jakichś świadków?  

Powoli potrząsnęła głową.  

–  Byłyśmy  same  na  oddziale  intensywnej  terapii...  Nie  wierzysz 

mi, prawda? 

–  Nie  widzę  powodu,  dla  którego  miałbym  ci  wierzyć.  W  

ciągu    dzisiejszego  przedpołudnia  przyłapałem  cię  na  czterech 

kłamstwach.  

Wendy poczuła, że się czerwieni.  

– Kobieta uczyni wszystko, aby ochronić swe potomstwo.  

–  Tak,  kiedy  istnieje  prawdziwe  zagrożenie.  Ale  w  tym 

przypadku, kiedy nie masz nawet prawa do tego dziecka...  

background image

Rory  zaczynała  się  niepokoić.  Upuściła  klucze  i  wyraźnie 

przestała się nimi interesować. Zaczynała popłakiwać.  

Wendy powiedziała: 

– Już czas na ostatnią butelkę i sen.  

Zdziwiła  się  nieco,  gdy  Mack  bez  słowa  komentarza  podał  jej 

dziecko.  Być  może  należał  do  tych,  którzy  lubią  dzieci  tylko  wtedy, 

gdy  są  czyste,  uśmiechnięte  i  grzeczne.  Przygasiła  lampy,  owinęła 

Rory  w  kocyk  i  usiadła  z  nią  na  bujanym  fotelu.  Mała,  ssąc, 

obserwowała kolorowe ozdoby na choince.  

– Dlaczego zadzwoniłaś, Wendy? 

Westchnęła  i  postarała  się,  by  jej  głos  brzmiał  obojętnie,  ale 

przekonywająco: 

–  Pomyślałam  sobie,  że  to  nie  w  porządku,  iż  rodzina  Marissy 

nawet nie wie o Rory. Ale nie zamierzałam o nic prosić.  

–  A  więc  już  pięć  –  odparł,  krzyżując  nogi.  –  Kłamstw  –  dodał, 

jakby Wendy nie wiedziała, o co mu chodzi.  

Nie  prowadziła  własnych  obliczeń,  ale  liczba  ta  wydała  się  jej 

mocno  zaniżona.  Dla  Rory  była  w  stanie  zrobić  znacznie  więcej,  niż 

tylko  kłamać,  zwłaszcza  że  to  jej  własna  głupota  i  panika 

doprowadziły do tej sytuacji. Mała nie powinna przez to cierpieć.  

– Niezależnie od tego, co sobie myślisz – powiedziała stanowczo 

– Marissa naprawdę żądała, by Rory znalazła się pod moją opieką.  

Zapadło długie milczenie. Wreszcie powiedział: 

– Tak w ogóle, znając Marissę, jestem w stanie to przyjąć.  

Nie była pewna, czy się nie przesłyszała.  

background image

– A więc wierzysz mi? 

–  Powiedzmy,  że  mogę  sobie  to  wyobrazić.  Po  pierwsze,  bardzo 

pasuje  do  Marissy,  że  żądała,  a  nie  prosiła.  Zaś  zważywszy  na 

sytuację...  Wzięłaś  dziecko  w  nagłych  i  tragicznych  okolicznościach, 

czując, że Marissa nie pozostawiła ci wyboru, a potem...  

– Nie rozkazywała mi – sprzeciwiła się Wendy.  

Nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.  

–  Potem,  kiedy  zaczęłaś  się  nad  tym  zastanawiać,  doszłaś  do 

całkiem  słusznego  wniosku,  że    spadła    na    ciebie    zbyt    wielka  

odpowiedzialność.  Zadzwoniłaś  więc  po  pomoc,  ale rozmawiając 

ze mną, stchórzyłaś i postanowiłaś ją zatrzymać.  

Wendy zdobyła się na odwagę: 

–  Doszłam  do  wniosku,  że  nie  jesteś  typem  osoby,  której 

chciałabym powierzyć dziecko! 

– A może uznałaś, iż haczyk został połknięty i lepiej będzie teraz 

udawać, że nie chcesz się z nią rozstać? 

– Że co proszę... ? 

–  Tak  więc  dochodzimy  do  decydującego  momentu.  Czego 

chcesz, Wendy? 

–  Chcę  opiekować  się  Rory.  Zapomnijmy,  że  do  ciebie 

dzwoniłam, dobrze? 

– Właśnie tego nie możesz chcieć.  

– Tego chciała Marissa Błagała mnie, bym zatrzymała małą.  

– Ale na to mamy tylko twoje słowo, tak? 

background image

Mierzyli się wzrokiem. Powiedział, że jej wierzy, a teraz odbierał 

jej nawet tę odrobinę nadziei.  

– Do cholery, mówię prawdę! 

–  Być  może,  ale  nie  ma  to  teraz  żadnego  znaczenia.  Jak  sądzisz, 

jaki byłby wyrok sądu w tej sprawie? 

Wendy  nie  musiała  się  nawet  specjalnie  zastanawiać.  Gdyby 

Marissa  zostawiła  testament,  sprawa  wyglądałaby  zupełnie  inaczej. 

Nawet  gdyby  wynajęła  adwokata,  nie  miała  szans  wobec  tego,  czym 

dysponowali  Burgessowie.  Żaden  prawnik  nie  zmieni  faktu,  że  była 

tylko przyjaciółką Marissy; oni zaś są jej rodziną.  

Najwyraźniej    czytał    w    jej    myślach.    Odezwał    się,    nadając  

swemu  głosowi  łagodne brzmienie: 

–  Chyba  nie  sądzisz,  że  zostawię  tę  sprawę,  prawda?  Czuję  się 

odpowiedzialny za tę małą. W końcu to córeczka mojej siostry.  

– Nie możesz ode mnie oczekiwać, że tak od razu i po prostu ci ją 

oddam! 

–  A  czemu  by  nie?  Powinnaś  to  była  uczynić  już  przed  paroma 

miesiącami, kiedy umarła matka Rory.  

–  Twoja  rodzina  tak  mało  dbała  o  Marissę,  że  nikt  nawet  nie 

przyjechał po jej śmierci do Phoenix! 

W jego spojrzeniu coś się zmieniło.  

–    Oczywiście    powinniśmy    byli    przyjechać.    Ale    wówczas  

decyzja  wydawała  się oczywista. Jej nie było, a drobiazgi nie miały 

żadnego znaczenia.  

background image

Wendy  przygryzła  wargę.  Nie  zgadzała  się  z  tym,  co  mówił,  

ale  była  w  stanie  to zrozumieć.  

–  Jednak  nie  możesz  jej  tak  po  prostu  zabrać.  Co  zrobisz? 

Wprowadzisz  się  do  hotelu  i  zażądasz  kołyski,  niańki  i  całego 

wyposażenia? 

– Sądzisz, że hotel „Kendrick” nie sprosta tym wymaganiom? 

Nie odpowiedziała. Spojrzała na uśmiechnięte przez sen dziecko i 

wyciągnęła rękę, by dotknąć jej policzka.  

– Jestem dla niej dobra – powiedziała drżącym głosem.  

–  Widzę  to  i  wcale  nie  umniejszam  twych  zasług.  Ale  ona  ma 

rodzinę. Sama przyznałaś, że nie powinna być od niej odcięta.  

Wendy nie śmiała na niego spojrzeć.  

– Czy mogę dostać szklankę wody? – poprosił.  

– Jest w kuchni. Jeśli wolisz mineralną, jest w lodówce.  

– Wystarczy zwykła.  

Usłyszała, jak otwiera drzwiczki szafki i odkręca kran. Po chwili 

zdała  sobie  sprawę,  że  przedłuża  swój  pobyt  w  kuchni, by  mogła  się 

pozbierać.  Jeśli naprawdę  tak było,  musiała  przyznać,  że  dobrze  to  o 

nim  świadczyło.  Właściwie  nie  miało  to  już  żadnego  znaczenia.  Te 

parę minut nie robiło żadnej różnicy.  

Wszystko  skończone.  Nie  miała  siły  walczyć  dalej.  Jedyne,  co 

mogła uczynić, to jeszcze przez chwilę potrzymać dziecko.  

Wrócił do pokoju i powiedział: 

–  Na  blacie  leży  kawałek  wyschniętej  grzanki  z  masłem 

orzechowym.  

background image

– Nie martw się. Nie karmiłam Rory masłem orzechowym.  

– Nawet przez chwilę tak nie sądziłem. Czy to była twoja kolacja? 

– Na nic innego nie miałam czasu – przyznała Wendy.  

Bez  słowa  sięgnął  po  książkę  telefoniczną  i  znalazł  wykaz 

restauracji z dostawą do domu. 

– Wolisz chińszczyznę czy pizzę? 

Wendy  wolałaby  grzankę  z  masłem  orzechowym,  gdyby  tylko 

zechciał  ją  zostawić  i  pozwolił  zjeść  w  spokoju.  Ale  przecież 

oznaczałoby to, że Rory zniknie także.  

– Chińszczyznę – odparła.  

Gdy złożył zamówienie, odłożyła butelkę i oświadczyła: 

– Położę ją do łóżka.  

Powiedziane  to  było  tonem  tak  kategorycznym,  jakby  właśnie 

zapowiadała mu, że nie zabierze dzisiaj dziecka, przynajmniej nie bez 

walki.  

–  Czemu  nie  miałoby  jej  być  wygodnie,  gdy  będziemy  jedli  – 

przyznał Mack. Nie dodał, co nastąpi po kolacji, ale dla Wendy stało 

się oczywiste, co miał na myśli.  

Pomrukując przez sen, Rory zwinęła się w swój ulubiony kłębek. 

Wendy  postała  przy  niej  chwilę,  bojąc  się,  że  zaraz  wybuchnie 

płaczem. Następnie wzięła do ręki koszyk pełen śpioszków, koszulek i 

skarpeteczek.  

Zajmie  czymś  ręce,  a  przy  okazji  spakuje  już  wszystko  i  skróci 

ból rozstania. Niech sam zajmie się praniem, pomyślała, zdając sobie 

background image

jednocześnie  sprawę,  że  z  pewnością  przekazałby  ten  obowiązek 

hotelowej służbie.  

A może nie. Może miał doświadczenie z dziećmi. Mówił, że jest 

ich  znawcą,  a  sposób,  w  jaki  zaprzyjaźnił  się  z  Rory,  nie  sprawiał 

wrażenia  amatorszczyzny.  Kto  wie,  może  ma  tuzin  własnych  dzieci. 

Rory  byłaby  cudownym  uzupełnieniem  –  chyba  że  zginęłaby  w  ich 

tłumie...  

Przecież nie nosił obrączki...  

Dopiero  teraz  uświadomiła  sobie,  że  zwróciła  na  to  uwagę.  

Siedział  na  krześle  z  łokciami  opartymi  na  kolanach  i  palcami  dłoni 

podtrzymywał sobie skronie, jak przy bólu głowy.  

Wendy podeszła do niego z koszem brudnych śpioszków opartym 

na  biodrach  i  przyjrzała  się  mu.  Wyglądał  na  zmęczonego.  Do 

cholery! Wcale nie miała zamiaru czuć sympatii do mężczyzny, który 

właśnie zamierzał zniszczyć jej życie! 

– Schodzę do pralni – powiedziała. – Jeśli się obudzi...  

Skinął tylko.  

Zanim  wywabiła  wszystkie  plamy  i  włączyła  pralkę,  dostawca  z 

restauracji był już na górze. W czasie gdy Mack regulował należność, 

wypakowała jedzenie i nakryła do stołu.  

Mack ugryzł pierwszy kęs kaczki po pekińsku.  

– Zupełnie inaczej sobie ciebie wyobrażałem.  

Spojrzała na niego.  

– To znaczy...  

background image

–  Sądziłem,  że  przyjaciółki  Marissy  są  takie  same  jak  ona... 

lekkomyślne, krótkowzroczne i pozbawione środków do życia.  

Cyniczny  ton  tej  wypowiedzi  zmartwił  ją.  Jeśli  naprawdę  miał 

takie zdanie o Marissie... Już poprzednio mówił o niej niezbyt dobrze.  

Z  drugiej  zaś  strony,  Wendy  wcale  nie  była  pewna,  czy  tak 

naprawdę  odbiega  od  tego  opisu.  Już  sam  telefon  do  Burgessów  był  

przecież dowodem jej lekkomyślności i krótkowzroczności.  

– Marissa nie sprawiała wrażenia osoby, która nie może  związać 

końca  z  końcem.  W  każdym  razie  ode  mnie  nigdy  nie  pożyczała 

pieniędzy.  

– A czy pracowała? 

– No, nie.  

–  Otóż  to.  Z  całą  pewnością  skarżyła  się  na  mamę  i  ojca,  że  są 

pasożytami  społecznymi,  a  jednocześnie  beztrosko  przepuszczała 

pieniądze  z  założonego  przez  nich konta  bankowego.  Kiedy  adwokat 

je zamykał, było niemal puste.  

Wendy poruszyła się niespokojnie na krześle.  

– Musiała przecież  wydawać  na dziecko –  zaczęła,  ale  po  chwili 

stwierdziła,  że  sposób  dysponowania  pieniędzmi  przez  Marissę  nie 

miał już teraz najmniejszego znaczenia.  

Mack  także  nie  miał  ochoty  kontynuować  tego  tematu,  zapadło 

więc  milczenie.  Jedzenie  było  dobre;  już  od  tak  dawna  Wendy  nie 

jadła  gorącej  kolacji.  Jednocześnie  każdy  kęs  zdawał  się  jednak 

przyprawiony  goryczą,  gdyż  nieuchronnie  zbliżał  ją  do  chwili,  w 

której siedzący naprzeciwko niej mężczyzna zabierze Rory.  

background image

Nałożył sobie ostatnią porcję kaczki i odłożył pojemnik.  

– Jutro wracam do Chicago.  

Choćby nie wiadomo jak długo Wendy przygotowywała się na tę  

wiadomość, nie osłabiłoby to uczucia rozpaczy, jakiego doznała.  

Patrzył prosto w jej oczy. W jego spojrzeniu było współczucie, za 

które  niemal  go  nienawidziła.  Jeśli  było  mu  przykro,  dlaczego  jej  to 

robił? 

– Innym razem nie chcę zabierać ze sobą dziecka.  

Musiałam się przesłyszeć, pomyślała Wendy.  

–  Masz  rację,  że  dla  moich  rodziców  będzie  to  duży  szok  – 

ciągnął  Mack.  –  Nie  są  już  młodzi  i  nawet  dobre  wiadomości  mogą 

być dla  nich zbyt silnym  przeżyciem.  Zamiast pojawić się od razu z 

dzieckiem, lepiej będzie, kiedy najpierw im to powiem.  

Wendy przełknęła ślinę.  

–  To  znaczy,  że  ufasz  mi  na  tyle,  by  jeszcze  na  jakiś  czas  ją  tu 

zostawić? 

Skinął głową.  

Wiedziała,  że  nie  powinna  o  to  pytać,  ale  nie  mogła  się 

powstrzymać.  

– Dlaczego? Po tym, jak ci skłamałam i...  

– Chyba dlatego, że odnalazłem cię bez najmniejszego problemu.  

– Nie rozumiem.  

– Przyjechałem tu przygotowany na to, że będę musiał cię długo 

szukać.  A  tymczasem  wystarczyło  odnaleźć  stary  adres  Melissy  w 

książce telefonicznej, i okazało się, że tu jesteś.  

background image

Z uśmiechem dodał: 

–  Gdybyś  chciała  ukryć  Rory,  na  pewno  zmieniłabyś  miejsce 

zamieszkania.  

Potrząsnęła głową, nadal nie do końca go rozumiejąc.  

–  Ale  przecież  nie  znałeś  nawet  mojego  nazwiska.  Skąd 

wiedziałeś, kogo szukać? 

–  Rzeczywiście,  gdy  zadzwoniłaś,  nie  dosłyszałem  go.  Ale 

adwokat,  który  zajął  się  sprawami  Marissy,  powiedział  nam,  że 

mieszkała z dziewczyną o nazwisku Miller.  

–  Dziwię się, że to zapamiętał. Wydawało mi się, że interesuje się  

wyłącznie wykreśleniem zmarłej z umowy najmu. Nie zatroszczył się 

nawet o jej rzeczy... oddałam je na cele dobroczynne.  

– Nawet tu nie przyszedł? 

– Oczywiście, że nie. Nigdy go nie widziałam.  

–  Nic  dziwnego,  że  nie  wiedział  o  dziecku.  No,  to  już  ja  z  nim 

porozmawiam.  –  Wstał.  –  Jeszcze  jedno,  Wendy.  Nie  rób  więcej 

błędów. Radzę ci, żeby mała wciąż tu była, gdy wrócę.  

Wendy zdawała sobie sprawę, że nie ma sensu łudzić się nadzieją, 

ale  nie  mogła  się  przed  tym  powstrzymać.  Przez  weekend,  kiedy 

wychodziła  z  Rory  na  spacery  i  bawiła  się  z  nią,  narastał  w  niej 

nieuzasadniony optymizm.  

Z każdą kolejną godziną, podczas której nikt nie dzwonił ani nie 

pukał  do  drzwi,  była  coraz  lepszej  myśli.  Może  w  ogóle  się  nie 

pojawi,  ponieważ  rodzina  nie  okazała    zainteresowania  dzieckiem 

Marissy? A może chcieli zatuszować całą sprawę? 

background image

Mack  powiedział,  że  rodzice  są  starzy  i  wszystko  to  będzie  dla 

nich  szokiem.  Może  odbyli  właśnie  rodzinną  naradę  i  zdecydowali 

zostawić jej dziecko, gdyż Mack powiedział im, jak bardzo mała jest 

tu szczęśliwa? 

Wiedziała, że to głupie, ale kiedy również w poniedziałek nikt się 

do  niej  nie  odezwał,  jej  nadzieje  wzrosły.  Po  co  zamartwiać  się  na 

zapas? Być może wszystko się jeszcze ułoży.  

Wyszła  z  biura  nieco  wcześniej,  odebrała  Rory  i  wzięła  ją  do 

centrum  handlowego,  aby  pokazać  jej  Świętego  Mikołaja.  Być  może 

nie był to najmądrzejszy pomysł, mała była bardziej zaciekawiona niż 

zachwycona  i  przecież  nie  będzie  pamiętała  tej  wyprawy.  Ale 

przynajmniej  obrazek  zdziwionej  Rory,  dotykającej  brody  Mikołaja,  

pozostanie wspomnieniem dla Wendy.  

Wieczorem  w  domu,  kiedy  już  nakarmiła  i  uśpiła  małą,  u  drzwi 

odezwał  się  dzwonek.  Serce  w  niej  zamarło.  Niecierpliwy  dźwięk 

gongu nie pozostawiał wątpliwości, kto stoi za drzwiami.  

Powiedziała sama do siebie: 

–  Przecież  wiedziałaś,  że  wróci.  To,  co  sobie  wmawiałaś,  było 

tylko głupim marzeniem.  

Chwilę odczekała, próbując wziąć się w garść i ćwicząc powitalny 

uśmiech.  Postara  się  być  miła  i  może  uda  jej  się  nie  płakać,  gdy 

nadejdzie  moment  ostatecznego  rozstania.  Jedyne,  co  jej  zostało,  to 

godność i powinna próbować ją ocalić.  

Otworzyła drzwi. Zdążyła już zapomnieć smukłą sylwetkę Macka 

i  przedziwne  prądy,  które  zdawały  się  przeszywać  powietrze  w  jego 

background image

obecności.  Dopiero  po  chwili  dostrzegła  jego  rozgniewany  wzrok. 

Wymuszony uśmiech znikł z jej twarzy.  

– Gdzie ty się do diabła podziewałaś?  

Wendy cofnęła się, a on przekroczył próg.  

– O co ci chodzi? Byłam tutaj.  

– Sąsiedzi mówili, że nie widzieli cię od wczoraj.  

– Widocznie mnie nie szukali! 

– Do cholery, mówiłem ci, żebyś się nigdzie nie ruszała!  

Przez  chwilę  stała  zaskoczona,  lecz  tuż  potem  wybuchła 

histerycznym niemal śmiechem.  

–  Na  miłość  boską,  chyba  nie  rozumiałeś  tego  dosłownie! 

Naprawdę  sądziłeś,  że  ja  i  Rory  będziemy  czekały  tu  na  ciebie 

zamknięte  w  czterech  ścianach?  Musiałam  chodzić  do  pracy,  mogłeś 

mnie tam znaleźć przez cały dzień.  

Zmarszczył brwi i milczał. Wendy ciągnęła dalej.  

–  Miałam  siedzieć  tu  i  czekać  cały  czas  na  ciebie,  tak?  Ale  ty 

masz  o  sobie  mniemanie!  A  może  dręczyło  cię  co  innego?  Myślałeś, 

że  ucieknę,  tak? –  Oparła  ręce  na  biodrach i brnęła dalej:  –  Podobno 

miałeś do mnie zaufanie. Co się z nim stało? 

– Tak było, zanim się przekonałem, że wciąż kłamiesz! 

– Co takiego? 

Szybkim ruchem wyciągnął z kieszeni płaszcza gazetę.  

–  Przeczytaj  to  –  rozkazał.  –  Zobacz,  w  jakim  świetle  stawia  to 

twoją prawdomówność! 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Wendy  nie  widziała  jeszcze  tego  dnia  gazet.  Zwykle  udawało  

jej  się  przynajmniej prześlizgnąć po nagłówkach, ale nie pamiętała, 

kiedy  ostatnio  przeczytała  całe  wydanie.  Na  pewno  nie  w  ciągu 

ostatnich paru miesięcy.  

Wzięła od niego gazetę i zamarła, ujrzawszy dół pierwszej strony 

–  w  całości  poświęcony  dogłębnej  analizie  przyczyn  i  konsekwencji 

bankructwa fumy, w której pracowała.  

– Och – jęknęła.  

–  Mówiłaś,  iż  świetnie  sobie  radzisz  i  że  nie  potrzebujesz  od 

nikogo pieniędzy.  

–  I  to  prawda.  Nigdy  nie  zamierzałam  brać  od nikogo  pieniędzy. 

Jak straciłam pracę, zadzwoniłam do ciebie, bo chciałam wam oddać 

Rory,  bez  żadnych  zobowiązań.  Sądziłam,  że  tak  będzie  dla  niej 

najlepiej. A kiedy ty od razu zacząłeś mnie podejrzewać o jakieś podłe 

zamiary,    zmieniłam    zdanie.    Pomyślałam    sobie,    że    choćbyśmy  

miały  być  bardzo  biedne, najbardziej potrzeba jej miłości.  

Mack  mruknął  pod  nosem  coś,  czego  Wendy  nie  usłyszała. 

Ciągnęła dalej: 

–    Kiedy  się  pojawiłeś  i  postanowiłeś  ją  zabrać  bez  względu  na  

okoliczności,  moja  sytuacja  materialna  przestała  mieć  jakiekolwiek 

znaczenie. Dlatego nic ci nie powiedziałam.  

Spojrzała na ubranka Rory i głos jej zadrżał: 

– To, czy mam pracę, czy też nie, nie jest twoim zmartwieniem.  

background image

Zapadło  długie  milczenie.  Mack  zdjął  płaszcz  i  rzucił  go  na 

krzesło.  

–  Przepraszam  – powiedział.  –  Spanikowałem.  Myślałem,  że  coś 

się wam przytrafiło.  

– To znaczy sądziłeś, że ją porwałam.  

Potrząsnął głową.  

– Nie.  

Patrzyła na niego, nie dowierzając.  

– Mogę do niej zajrzeć? 

– Nie martw się, nie podrzuciłam zamiast niej szmacianej lalki.  

– Powiedziałem już, że przepraszam, Wendy.  

Wyszedł  do  przedpokoju  i  skierował  się  do  pokoju  dziecięcego.  

Kiedy  wrócił,  Wendy  była  już  nieco  spokojniejsza,  ale  nadal  unikała 

jego wzroku.  

–  Poszłam  z  nią  do  sklepu,  chciałam,  żeby  zobaczyła  Świętego 

Mikołaja.  Gdybym  mogła  przypuszczać,  że  to  spowoduje  tyle 

zamieszania...  –  Zawahała  się,  po  czym  dodała stanowczo: – I tak 

bym to zrobiła, bo nie było w tym nic złego.  

Usiadła na brzegu krzesła.  

–  W  porządku,  powinienem  do  ciebie  zadzwonić,  jak  tylko 

znalazłem  się  w  mieście,  ale  byłem  na  spotkaniu  w  interesach.  Czy 

możemy już to zostawić? 

Była zła, choć nie dziwiło ją specjalnie, że sprawy Burgess Group 

okazały się ważniejsze niż Rory. Czego innego mogła oczekiwać? 

Zimnym tonem powiedziała: 

background image

–  Dobrze  wiedzieć,  że  jesteś  tak  świetnie  zorganizowany  i 

potrafisz połączyć interesy z.. chciałam powiedzieć: przyjemnościami, 

ale  przecież  Rory  to  bardziej  ciężar  niż  przyjemność,  prawda?  Do 

cholery,  czemu  nie  posłuchałam  Marissy  i  wplątałam  cię  w  całą  tę 

historię? 

W  bezsilnym  geście  zacisnęła  pięść  i  uderzyła  nią  w  poskładane 

ubranka małej.  

Poczekał, aż się uspokoi i powiedział: 

–  W  czasie  weekendu  rozmawiałem  z  rodzicami.  Chcą 

wychowywać Rory.  

Wendy przygryzła wargi. To dziwne, ale teraz, kiedy jej najgorsze  

obawy  zyskały  potwierdzenie,  nie  czuła  aż  takiego  bólu,  jakiego  się 

spodziewała.  Albo była już na tyle dobrze przygotowana, albo był to 

szok, po którym dopiero nadejdzie cierpienie.  

– Sami? – spytała.  

– Masz jakąś lepszą propozycję? 

– Myślałam, że może ty... Że może ty masz rodzinę?  

Potrząsnął głową.  

– Ciekawe, dlaczego tak sądziłaś? 

– Jakie to ma znaczenie? Kiedy chcesz ją zabrać?  

Wydawał  się  teraz  mniej  spięty,  jej  spokojna  reakcja  wyraźnie 

sprawiła mu ulgę.  

–  Interesy  zatrzymają  mnie  tu  do  środy.  Chciałbym  lecieć 

popołudniowym samolotem.  

background image

– To na dzień przed Wigilią... – Powinno być dla niej oczywiste, 

że  Burgessowie  będą  chcieli  spędzić  święta  z  małą.  Jednak  nie 

pomyślała o tym wcześniej i teraz poczuła silne ukłucie w sercu. – Ale 

to już tak niedługo – szepnęła. – I to jej pierwsza gwiazdka! 

Skinął głową.  

– To samo powiedzieli rodzice.  

Nie  mogła  winić  Burgessów.  Pierwsze  święta  po  śmierci  córki 

będą  dla  nich  bardzo  trudne.  Nagła  wiadomość,  że  Marissa  miała 

dziecko, musi być dla nich najpiękniejszym prezentem. To oczywiste, 

że  chcą  je  zabrać  natychmiast.  Ale  przecież  będą  mieli  Rory  przez 

wszystkie  inne  święta  Bożego  Narodzenia.  Czy  prosząc  o  te  jedne, 

żądałaby zbyt wiele? 

Wiedziała, że to nierealne. Zresztą kalendarz nie miał tu żadnego 

znaczenia.  Rory  nie  odróżniała  jednego  dnia  od  drugiego,  wystarczy  

więc,  że  Wendy  urządzi  jej  gwiazdkę  nazajutrz.  Oczywiście,  jeśli 

Mack pozwoli zatrzymać ją przez kolejne czterdzieści osiem godzin.  

Przełknęła ślinę: 

– Czy dopóki nie wyjedziesz, mała mogłaby zostać u mnie? 

Przez  chwilę  przyglądał  się,  jakby  starając  się  odgadnąć  jej 

intencje, po czym skinął głową.  

–  Dziękuję  ci.  Pozbieranie  wszystkich  jej  rzeczy  zajmie  trochę 

czasu.  

– Nie zajmuj się rzeczami, których nie można przenieść. Łatwiej 

jest kupić nowe na miejscu.  

background image

Widocznie  takie  było  podejście  Burgessów  do  wielu  spraw, 

pomyślała  Wendy,  pamiętając,  jak  niefrasobliwie  adwokat  pozbywał 

się  rzeczy  Marissy.  Nie  mogła  jednak  odmówić  Mackowi  racji, 

zwłaszcza  jeśli  chodziło  o  meble.  Koszt  wysyłki  łóżeczka  Rory 

przewyższałby z pewnością jego wartość.  

– Nie zdziwiłbym się zresztą, gdyby się okazało, że w domu nadal 

jest kołyska Marissy. Ciekawe, czy matka o tym pomyślała.  

– Jest na pewno ładniejsza niż ta.  

Wendy starała się ukryć nutę goryczy  w głosie, ale  wiedziała, że 

chyba jej się to nie udało.  

Mack  wyciągnął  do niej  rękę  w  geście  sympatii, ale  po  chwili  ją 

cofnął.  

– To będzie bardzo trudne dla Rory. Tak nagle zostawić wszystko 

co znajome.  

Łzy napłynęły do oczy Wendy.  

– Myślisz, że nie zdaję sobie z tego sprawy? Mała jest bardzo do 

mnie  przywiązana.  Od  kiedy  skończyła  sześć  tygodni,  stanowiłam 

centrum jej świata... Nie mogła mówić dalej.  

–  Moi  rodzice  zapraszają  cię  na  święta,  żebyś  pomogła  jej  się 

dostosować.  

–  Jak  to  szlachetnie  z  ich  strony.  To  jakby  wziąć  ze  sobą  jej 

ulubiony kocyk.  

Zacisnął usta.  

background image

–  Szczerze  mówiąc  uważam,  że  to  jest  szlachetne.  Przez  kilka 

miesięcy  ukrywałaś  przed  nimi  ich  własną  wnuczkę.  Nie  mają 

szczególnego powodu, by za tobą przepadać.  

Wendy poczuła się jak spoliczkowana.  

– Nie, dziękuję – odrzekła krótko. Szybko wstała.  

Natychmiast zrobił to samo.  

–  Wendy,  przepraszam.  Nie  chciałem  być  nieprzyjemny.  Wiem, 

jak bardzo przeżywasz rozstanie z małą.  

–  Nie  masz  pojęcia  o  moich  przeżyciach!  Wątpię,  czy  w  ogóle 

potrafisz  zrozumieć,  że  można  kochać  kogoś  tak  bardzo,  by  być 

gotowym za niego umrzeć! 

Zacisnęła pięści.  

– No więc tym bardziej powinnaś pojechać, dla dobra dziecka.  

Czy  była  aż  taką  egoistką,  że  więcej  myślała  o  skróceniu 

własnego  cierpienia,  niż  o  ułatwieniu  Rory  nowego  życia?  Nie  miała  

złudzeń  co  do  czekającego  ją  przyjęcia.  Burgessowie  będą  pewnie 

udawali,  że  traktują  ją  jak  oczekiwanego  gościa,  a  tak  naprawdę 

atmosfera będzie sztywna i nieprzyjemna.  

Ale  jakie  to  miało  znaczenie?  Nawet  jeśli  będzie  musiała 

przecierpieć  parę  dni  pełnych  goryczy,  kilka  zawoalowanych 

upokorzeń, wytrzyma to ze względu na małą.  

Czy było jakieś inne wyjście? A może kilkudniowy pobyt Wendy 

w Chicago tylko zwiększy napięcie dziecka i uczyni je później jeszcze 

bardziej nieszczęśliwym? Usiadła i bezradnie potrząsnęła głową.  

Mack odebrał to jako odmowę.  

background image

–  Czy  masz  jakieś  inne  zobowiązania  w  święta?  Czy  chciałaś  je 

spędzić z rodziną? 

– Nie.  

Nie  miała  już  nikogo  z  rodziny,  ale  to  Macka  nie  powinno 

obchodzić.  

– Może chodzi o chłopaka? 

Jego  głos  stał  się  nagle  twardy,  jakby  oskarżał  ją  o  niemoralne  

prowadzenie się w obecności dziecka.  

Wendy  zdobyła  się  na  mały  uśmieszek.  Sama  myśl  o  jakimś 

romansie  była  śmieszna.  Od  kiedy  Rory  pojawiła  się  w  jej  życiu, 

zapomniała, co to znaczy randka. Nawet nie zauważała mężczyzn,  co  

dopiero  mówić  o  zainteresowaniu  którymś  z  nich.   

Mack  był  jedynym  mężczyzną,  z  którym  w  ciągu  ostatnich 

miesięcy  spędzała  czas  poza  pracą.  Może  to  dlatego  miała  takie 

dziwne,  obezwładniające  uczucie,  gdy  tak  niedawno  otworzyła  mu 

drzwi.  

–  Oczywiście  nie  rozumiesz,  że  gdy  dziecko  jest  na  pierwszym 

miejscu,  kobieta  zapomina  o  mężczyznach.  Nie,  miałyśmy  być  tylko 

we dwie, Rory i ja.  

–  Więc  dlaczego  miałabyś  nie  pojechać?  Dla  jej  dobra.  –  Ukląkł 

przy  krześle  Wendy.  –  Spędzisz  z  nią  jeszcze  parę  dni.  Może  przy 

okazji przekonasz się, że moi rodzice nie są tak straszni, jak opisywała 

to Marissa.  

Uniosła brwi w wyrazie powątpiewania.  

background image

– A może właśnie tego się obawiasz? Wolałabyś pielęgnować swe 

uprzedzenia, zamiast je przełamać? – Ton jego głosu stał się chłodny. 

– Może bardziej przypominasz Marissę, niż sądziłem.  

Popatrzyła mu prosto w oczy.  

– Jeśli to ma być wyzwanie, to podejmuję je.  

– Dobrze – powiedział,  wstając. – Jutro wstąpię zobaczyć małą i 

powiem ci, o której lecimy.  

Jak  wszystkie  dzieci,  Rory  wyczuwała  napięcie,  które  Wendy 

rozpaczliwie  próbowała  przed  nią  ukryć.  W  środowe  popołudnie, 

kiedy krzątała się wokół pakowania, mała zaczęła płakać. Ani butelka, 

ani smoczek, ani kołysanki nie były w stanie jej uspokoić – krzyczała 

tak głośno, że zrobiła się czerwona i zaczęła drżeć.  

Kiedy  pojawił  się  Mack,  Wendy  szczerze  się  ucieszyła. 

Zaskoczyło ją to – nie powinna być szczęśliwa na widok mężczyzny, 

który właśnie rujnuje jej życie. Nie zastanawiając się nad tym głębiej, 

wręczyła mu dziecko.  

–  Proszę  bardzo.  Zajmij  się  nią,  bo  ja  mam  teraz  co  innego  do 

roboty.  

Zmiana opiekuna nie uszczęśliwiła Rory. Mack poszedł za Wendy  

do przedpokoju, pytając: 

– Co się z nią dzieje? 

– Jest chyba wyposażona w specjalny czujnik stresu.  

– Aha. Za chwilę odetchniemy wszyscy. Taksówka czeka na dole.  

– Mów za siebie – burknęła Wendy.  

background image

Przeniosła  wzrok z Macka na stertę ubrań leżących koło  walizki. 

Nie miała nawet czasu pomyśleć, co będzie jej potrzebne w Chicago. 

Przygotowała swetry, spodnie oraz swój nowy miedziany kostium, ale 

na tym jej inwencja się wyczerpała.  

Zerknęła  na  Macka.  Był  teraz  ubrany  mniej  formalnie  niż 

przedtem,  w  luźne  spodnie  i  sweter  na  rozchylonej  koszuli.  Ramię 

swetra było już mokre od łez Rory, ale nie zwrócił na to najmniejszej 

uwagi.  

Wendy zatrzasnęła walizkę. To, co spakowała, będzie musiało jej  

wystarczyć. Nie oczekiwała składania wizyt w wielkim towarzystwie. 

Burgessowie  na  pewno  nie  zechcą  przedstawiać  jej  swoim 

przyjaciołom.  

Wyjęła z szafy trencz.  

–  Powinnaś  wziąć  coś  cieplejszego  –  ostrzegł  ją  Mack.  –  Na 

Środkowym Zachodzie jest teraz zima.  

–  Całe  życie  spędziłam  w  Arizonie,  Mack.  Nie  mam  nic 

cieplejszego.  

– Rory pewnie też nie? 

–  Szukałam  wczoraj  –  powiedziała  pospiesznie.  –  Nic  nie 

znalazłam. Sklepy w Phoenix nie oferują zimowych kombinezonów.  

–  To  po  prostu  owiniemy  ją  w  kocyk.  Masz  jakiś  w  bagażu 

podręcznym? 

Wendy potwierdziła skinieniem głowy. W ramionach Macka Rory 

nieco  się  uspokoiła,  ale  od  czasu  do  czasu  pociągała  noskiem, 

background image

przypominając  światu  o  swoim  nieszczęściu.  Kiedy  Wendy  zaczęła 

ubierać ją do wyjścia, znów rozpłakała się na dobre.  

Mack pochylił się i pogładził jej policzek.  

– Jeśli tak bardzo nie lubisz swetrów, brzdącu, poczekaj tylko, aż 

znajdziesz  się  w  Chicago.  Zobaczysz,  co  to  znaczy  dobrze  się 

opatulić.  

Wendy westchnęła.  

–  Zwykle  się  tak  nie  zachowuje.  To  naprawdę  bardzo  dobre 

dziecko. Lubi spacery i przygody...  

– Zaskakujesz mnie, Wendy.  

– Czemu? 

–  Sądziłem,  ze  będziesz  mi  ją  przedstawiała  jako  nieznośnego 

bachora,  z  nadzieją,  że  zacznę  się  poważnie  zastanawiać  nad  całą  tą 

podróżą.  

– Czy to by cokolwiek zmieniło? 

– Oczywiście, że nie.  

– Więc po co miałam sobie zdzierać gardło.  

Umieściwszy dziecko w nosidełku, raz jeszcze spojrzała na pokój. 

Mimo  nadal  stojącego  tu  łóżeczka,  nie  przypominał    już  pokoju 

dziecięcego. Bez rzeczy Rory wydawał się pusty i bez charakteru. Nie 

posłuchała rad Macka, by zostawić część rzeczy małej.  

Znajome  zabawki  pomogą  jej  zaakceptować  nowy  dom.  Nie 

zachowała  sobie  na  pamiątkę  nawet  jednego  pluszowego  zwierzaka. 

Wszystko,  co  było  pełne  wspomnień  dla  Wendy,  było  równie  ważne 

dla Rory. Czułaby się winna, że zabiera coś dziecku.  

background image

Westchnęła  głęboko  i  skierowała  się  w  stronę  drzwi.  Były  już 

spakowane.  Mała  walizka  z  jej  rzeczami,  dwie  duże  oraz  bagaż 

podręczny Rory. Całe życie dziecka spakowane w trzech kufrach.  

Wendy  spodziewała  się  niezadowolenia  ze  strony  Macka,  ale  on  

tylko  spokojnie  przyglądał  się  kierowcy,  cierpliwie  pakującemu 

wszystko do bagażnika.  

– Jak to dobrze, że ja mam tylko torbę z garniturem i walizkę. Czy 

to jakaś ogólnie przyjęta zasada, że im mniejszy człowiek, tym więcej 

ma bagażu? 

Wendy nie patrzyła mu prosto w oczy: 

– Pomyślałam sobie, że jeśli będzie miała własne zabawki...  

Przez  chwilę  zdawało  się  jej,  że  w  kącikach  jego  ust  pojawił  się 

delikatny uśmieszek, ale nie upewniając się, wzięła walizkę do ręki.  

Na  lotnisku  panował  ogromny  tłok.  Trudno  było  się  spodziewać 

pustego samolotu tuż przed świętami. Jeśli Rory postanowi przez całą 

drogę  płakać,  pasażerowie  będą  naprawdę  biedni.  Nie  panikuj, 

skarciła  się  w  myślach.  Na  razie  zachowywała  się  grzecznie,  choć 

oczywiście wyczuwała ogólne zamieszanie.  

Mack  zarezerwował  miejsca  w  pierwszej  klasie,  i  kiedy 

pasażerowie  zostali  rozlokowani,  Rory  wydawała  się  już  całkiem 

spokojna. Jednak, mimo iż po starcie zaczęła ssać butelkę, zmiany  w 

ciśnieniu  powietrza  zdawały  się  jej  przeszkadzać.  Zasłaniała  uszy  i 

popłakiwała.  

Mack  zdołał  ją  uspokoić  dopiero  w  połowie  drogi  do  Chicago.  

Maksymalnie  odchylił  siedzenie  i  położył  sobie  dziecko  na  piersi. 

background image

Widocznie  ciepło  jego  ciała  i  spokojny  rytm  serca  działały  na  nią 

kojąco, bo zasnęła.  

Po  chwili  Mack  także  zasnął  i  Wendy  została  sam  na  sam  ze  

swoimi    myślami.  Obserwując  zachmurzone  niebo,  zastanawiała  się, 

jakie przyjęcie spotka ją w Chicago. Dla Rory będą pewnie pocałunki, 

łzy wzruszenia i uściski. A dla niej...  

Nie  oczekiwała  ciepłego  powitania.  Burgessowie  nie  mieli 

żadnego powodu, by okazywać jej coś więcej niż zwykłą uprzejmość. 

Mack  w  gruncie  rzeczy  też  się  do  tego  ograniczył.  Wendy  rozumiała 

to.  Gdyby  była  siostrą  Marissy  i  ktoś  przez  tyle  miesięcy  ukrywałby 

przed nią istnienie siostrzenicy, z pewnością potraktowałaby tę osobę 

z chłodną grzecznością.  

A  jednak,  choćby  czekały  ją  trudne  chwile,  nie  żałowała,  że 

podjęła wyzwanie Macka. W ten sposób zobaczy na własne oczy, jak 

będzie  wyglądało  teraz  życie  Rory.  A  jeśli  w  nowym  domu  małej 

zobaczy  coś  niepokojącego?  No  cóż,  spróbuje  coś  z  tym  zrobić.  Nie 

wiedziała jeszcze co, ale na pewno przynajmniej spróbuje.  

Przechodząca stewardesa zatrzymała się przy nich.  

– Jakie piękne macie państwo dziecko! I jakie podobne do tatusia! 

– powiedziała, zniżając głos, by nie obudzić Macka i Rory.  

Wendy  uśmiechnęła  się  lekko.  Stewardesa,  widząc  mężczyznę,  

kobietę  i  dziecko,  wyciągnęła  oczywiste  wnioski,  nie  było  sensu 

niczego prostować.  

background image

Znaleźli  się  teraz  w  tak  gęstej  chmurze,  że  nic  nie  było  widać. 

Wendy  pomyślała,  że  zaczynają  podchodzić  do  lądowania.  Nie 

poczuła jednak zmiany wysokości, a Rory nadal grzecznie spała.  

Kapitan  zakomunikował,  że  w  Chicago  pada  śnieg  i  wieje  silny 

wiatr,  więc  przez  jakiś  czas  będą  musieli  pokołować.  Mack  otworzył 

oczy.  

–  No,  to  pięknie.  A  już  miałem  nadzieję,  że  nie  wpadniemy  w 

śnieżycę.  

–  Nawet  nie  wiedziałam,  że  ma  być  śnieżyca.  Czy  myślisz,  że 

będą jakieś problemy? 

– Trudno powiedzieć. Śnieżyce w Chicago są legendarne. Kiedyś 

wracałem z Detroit i po trzech godzinach kołowania znaleźliśmy się w 

punkcie  wyjścia.  Równie  dobrze  możemy  spóźnić  się  o  pół  godziny 

lub  wylądować  gdzie  indziej.  Na  pewno  jednak  nie  wrócimy  do 

Phoenix, bo nie mamy tyle paliwa.  

– To fatalnie dla kogoś, kto ma nas odebrać.  

Spojrzał na nią ze zdziwieniem.  

– A co, nikt po nas nie wyjdzie? 

–  Jestem  już  duży,  Wendy.  Sam  umiem  dojechać  z  lotniska  do 

domu.  

No  pewnie,  pomyślała  z  ironią,  czemu  dziadkowie  Rory  mieliby 

śpieszyć  się,  by  ją  zobaczyć?  A  może  postanowili  przywitać  małą  w 

spokojniejszej  atmosferze?  Skarciła  samą  siebie  za  zbyt  pochopną 

wrogość.  

background image

Po  godzinie  kołowania  kapitan  oznajmił,  iż  widoczność  spadła 

poniżej wymaganego minimum i że  wylądują na lotnisku oddalonym 

od  Chicago  o  dwieście  kilometrów.  W  tym  momencie  Rory  zbudziła 

się  z  płaczem,  jakby  oświadczenie  kapitana  było  dla  niej  osobistym 

afrontem.  

–  Daj  mi  ją  –  poprosiła  Wendy,  a  Mack  posłusznie  wręczył  jej 

dziecko.  

– Co się z nią dzieje? – spytał poirytowany.  

Jego irytacja, nie wiedzieć czemu, przyniosła Wendy pewną ulgę. 

Już myślała, że ma przed sobą kandydata na świętego.  

–  Pewnie  bolą  ją  uszy  –  wyjaśniła.  –  Nie  poczułeś  zmiany 

ciśnienia? 

–  Jestem  już  tak  przyzwyczajony,  że  nie  zwracam  na  to 

najmniejszej uwagi.  

–    A  dla  Rory  to  przecież  pierwszy  lot.  Poproś  stewardesę,  żeby  

podgrzała butelkę, dobrze? 

Dopiero czując w ustach smoczek, Rory uspokoiła się.  

–  Słodka  cisza  –  powiedział  Mack,  biorąc  małą  za  rączkę. 

Zacisnęła piąstkę na jego palcu i wpatrywała się w niego.  

Mack  położył  ramię  na  oparciu  i  choć  nie  dotykał  Wendy,  czuła 

ciepło  jego  ciała.  Zerknęła  na  niego  kątem  oka.  Sprawiał  wrażenie 

bardzo  zmęczonego.  Być  może  był  rozczarowany,  że  Rory  nie  jest 

idealnym bobasem, jakie widuje się na reklamówkach.  

Mimo  że  deklarował  się  jako  znawca  dzieci,  Wendy  miała 

wrażenie, że należy raczej do mało odpornych na ich kaprysy. Jednak 

background image

przecież to on tak skutecznie wcześniej ją uspokoił, a teraz wcale nie 

musiał trzymać jej za rączkę.  

A  może  wcale  nie  rozmyślał  teraz  o  dziecku,  lecz  o  swych 

sprawach  zawodowych?  Już  kiedy  po  nie  przyjechał,  był  wyraźnie 

zmęczony.  W  kącikach  jego  oczu  dostrzegła  zmarszczki,  których 

dotąd  nie  zauważała.  Miała  nieprzepartą  ochotę  dodać  mu  otuchy, 

wygładzić jego zmęczone rysy, sprawić, by znów się uśmiechał.  

Ależ byłoby to głupie! To normalne, iż przebiegają jej po głowie 

takie  myśli.  Przez  ostatnie  miesiące  była  bardzo  samotna,  nic  więc  

dziwnego,  że  bliskość  tego  mężczyzny  rodziła  w  niej  mieszane 

uczucia.  

Czując na sobie wzrok dziewczyny, Mack odwrócił się i spojrzał 

jej  prosto  w  oczy.  Był  bardzo  atrakcyjny.  Kto  wie,  w  innych 

okolicznościach,  być  może...  Nie  bądź  idiotką,  skarciła  samą  siebie. 

Nigdy  nie  należała  do  kobiet  zakochujących  się  w  mężczyznach  z 

powodu przystojnej twarzy, bez wnikania w ich charakter.  

–  Jakie  interesy  prowadzisz  w  Phoenix?  –  spytała,  natychmiast 

zdając sobie sprawę z niestosowności pytania. – Przepraszam. To nie 

moja sprawa.  

Uniósł brwi.  

– Dlaczego miałabyś nie pytać? Inna sprawa, czy naprawdę cię to 

interesuje.  Burgess  Group  zainwestowała  w  rozwój  jednej  z 

tamtejszych  firm.  Wiąże  się  to  z  wprowadzeniem  nowego  produktu  i  

dlatego  jest  bardziej  ryzykowne  niż  inne  nasze  przedsięwzięcia.  Co 

background image

pewien  czas  sprawdzam,  jak  się  sprawy  mają.  Tym  razem  nie  było 

najlepiej.  

Ustawiła  Rory  w  pionie.  W  tym  czasie  Mack,  wycofując  swój 

palec  z  rączki  małej,  niechcący  musnął  policzek  Wendy.  Sam  chyba 

tego nie zauważył, ale dla Wendy było to jak oparzenie. Przechylił się 

ponad nią, by wyjrzeć przez okno.  

Odgłos silników zmienił się teraz, podchodzili  do  lądowania.  Na  

szyby  samolotu  zaczął  padać  śnieg.  Wendy  z  trudem  dostrzegała 

widniejące  w  dole  światła.  Jeśli  to  miały  być  dopuszczalne  warunki 

lądowania,  z  przerażeniem  myślała,  co  musiało  się  dziać  na  lotnisku 

O’Hare  w  Chicago.  Rory  zapłakała,  pogłaskała  ją  więc  po  plecach, 

mrucząc: 

– Jeszcze tylko kilka minut, kochanie, i będziemy na ziemi.  

– Przez chwilę – mruknął Mack.  

Zafascynowana  patrzyła,  jak  samolot  zbliża  się  do  terminalu. 

Oczywiście widywała już śnieg, ale nigdy aż tak wielki. Zdawało się, 

że  miliony  malutkich  białych  płatków  usiłują  wedrzeć  się  do 

samolotu.  

Stewardesa  obwieściła,  że  w  budynku  lotniska  otwarto  właśnie 

punkt  informacyjny  dla  wszystkich  zainteresowanych  noclegiem  lub 

ewentualną dalszą podróżą.  

– Cholera – powiedział Mack. – Tego się obawiałem.  

Wendy zdziwiła się.  

–  A  co  w  tym  złego?  Chyba  lepsze  to,  niż  gdyby  mieli  nas 

zostawić na pastwę losu.  

background image

Samolot kołował w  stronę terminalu.  Mack zdjął  z  półki  bagaż  

podręczny  i  zaczęli  ubierać  Rory.  Kiedy  silniki  przestały  pracować, 

umieścili małą w nosidełku.  

– Włóż płaszcz – rozkazał Mack.  

– Przecież mamy tylko przejść rękawem do budynku.  

– Tam będzie zimno.  

Wendy wręczyła mu dziecko i posłusznie włożyła płaszcz. Mack, 

mimo protestów Rory, opatulił ją dodatkowym kocem.  

Nie  przesadzał.  Lodowate  powietrze,  które  przedostawało  się  do 

rękawa, zapierało dech w piersiach Wendy.  

– Miałeś rację – przyznała, wbiegając do budynku.  

Nigdy przedtem nie była na tak starym i malutkim lotnisku. Mack 

rozejrzał się dokoła i zdecydował: 

– Tam. Na prawo.  

Znacznie od niego niższa Wendy nie dostrzegała, o czym mówił.  

– Masz na myśli punkt informacyjny? 

– Nie, bar. – Wziął ją pod rękę i poprowadził przez salę. Musiała 

wydłużyć krok, by za nim nadążyć.  

– Rozumiem, że masz ochotę się napić, ale...  

– Nie mam ochoty na drinka, tylko szukam telewizora z prognozą 

pogody.  

– Po co? – zdziwiła się.  

–  Zwykle,  kiedy  O’Hare  jest  zamknięte,  tankują  samolot  i  w 

stanie gotowości czekają na zmianę pogody i otwarcie lotniska.  

background image

To,  że  zaczynają  już  myśleć  o  organizacji  noclegów,  znaczy 

najprawdopodobniej, że dziś już lotniska nie otworzą.  

– A kiedy, jak myślisz? 

Mack  podsunął  jej  krzesło  przy  małym  stoliczku  ustawionym  w 

ciepłym,  oddalonym  od  szerokich  okien  miejscu,  i  dopiero 

odpowiedział: 

–  Jeśli  śnieżyca  jest  aż  tak  wielka,  jak  na  to  wygląda,  możemy 

utknąć tu na dłużej.  

– Na całe święta? 

– Widziałem śnieżyce, które kończyły się po paru godzinach, ale 

widziałem też takie, które trwały tydzień. Problem polega na tym, że 

zanim  poznamy  dalszą  prognozę,  drogi  staną  się  nieprzejezdne.  Jeśli 

jednak wyruszymy natychmiast, nim zdążą zamknąć autostrady...  

– A jak mielibyśmy to zrobić? 

– Nigdy nie słyszałaś o samochodach do wynajęcia? 

– Mack, jeśli niebezpieczny jest lot, jak możesz w ogóle myśleć o 

podróży  samochodem?  –  Pomachała  ręką  w  kierunku  okna.  Śnieg 

stawał się coraz gęstszy i coraz szybciej szalał na wietrze.  

–  Skarbie,  to  jeszcze  nic.  Zaufaj  mi,  jeździłem  już  w  znacznie 

gorszych warunkach. Ale gdybyśmy mieli poczekać do jutra...  

Podeszła kelnerka i Mack zamówił kawę. Wendy poprosiła o sok 

marchewkowy z myślą o Rory, ale mała nie była nim zainteresowana. 

O tej porze dziecko oczekiwało solidniejszego posiłku.  

background image

–  Poza  tym  –  ciągnął  Mack  –  czy  naprawdę  masz  ochotę  na 

kolejny  start  i  lądowanie  z  tym  małym  ludzkim  ciśnieniomierzem 

wrzeszczącym nad uchem? 

Wendy westchnęła.  

– Nie, ale...  

– Tak właśnie myślałem. Ja też nie mam na to ochoty.  

Uznawszy  sprawę  za  uzgodnioną,  wziął  kubek  z  kawą  i  oddalił 

się, by zobaczyć najnowszą prognozę pogody.  

 

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Z  punktu  widzenia  Macka  decyzja  została  podjęta,  pomyślała  z 

goryczą  Wendy.  Wyjęła  z  torby  opakowanie  odżywki  i  poprosiła 

kelnerkę  o  mały  talerz.  Zanim  Mack  wrócił  do  stolika,  karmiła  już 

Rory.  

– Widzę, że nie jesteście jeszcze gotowe.  

– Jak tam pogoda? 

–  Na  razie  niezła,  ale  śnieżyca  nadciąga  od  północy,  a  więc  im 

szybciej wyruszymy, tym lepiej. W czasie, kiedy karmisz Rory, pójdę 

po samochód.  

Dziecko  zasnęło,  już  najedzone,  a  Macka  wciąż  nie  było.  Gdy 

minęła  godzina,  Wendy  zaczęła  wpadać  w  panikę.  Kiedy  pojawił  się 

wreszcie, nie wiedziała, czy robić mu awanturę, czy rzucić mu się na 

szyję z radości.  

Rzucić  mu  się  na  szyję?  Co  za  pomysł.  Musi  być  bardziej 

zmęczona, niż jej się wydaje.  

background image

–  Gotowe?  –  spytał.  –  Samochód  jest  już  ogrzany,  ale  dla 

pewności owiń ją jeszcze.  

Zaspana  Rory  próbowała  zaprotestować  przeciwko  ponownemu  

umieszczeniu  w  nosidełku.  Mack  wziął  bagaż  podręczny  i  skierował 

się  do  głównego  wyjścia.  Lodowate  powietrze  bez  trudu  przenikało 

przez płaszcz Wendy.  

– Czy tu jest zawsze tak zimno? – spytała.  

–  Tak  naprawdę  ziębi  cię  ten  wiatr.  Temperatura  nie  jest  aż  tak 

niska,  bo  wtedy  by  nie  padało.  Chodzi  o  tak  zwaną  wilgotność 

względną.  Nie  pamiętam  szczegółów,  ale  nieraz  bywa  za  zimno  na 

opady śniegu.  

– Och, marzę, by się o tym przekonać.  

Mack  uśmiechnął  się,  a  w  jego  oczach  pojawiły  się  wesołe 

błyszczące ogniki.  

– Poczułeś się wyraźnie lepiej – mruknęła.  

– Oczywiście, że tak. Odzyskałem kontrolę nad własnym życiem.  

Średniej  wielkości  ciemny  samochód  czekał  na  nich  tuż  przy 

wejściu,  dokładnie  pod  znakiem  zakazu  parkowania.  Miał  włączony 

silnik  i  zapalone  światła.  Mack  otworzył  tylne  drzwi  i  zabezpieczył 

nosidełko  małej.  Wendy  osłoniła  je  jeszcze  jednym  kocem,  a  sama 

usiadła z przodu.  

Kiedy  Mack  próbował  włączyć  się  do  ruchu,  samochodem 

wyraźnie zarzuciło. Wendy zauważyła z ironią: 

– Mówiłeś coś o kontroli nad własnym życiem? 

background image

– Tutaj jest bardziej ślisko z powodu tłoku, na autostradzie będzie 

lepiej.  

Przełknęła ślinę. Jesteśmy w rękach szaleńca, pomyślała.  

– Skąd możesz wiedzieć? 

– Bo byłem już tam.  

Z  zadowoleniem  przyjęła  wiadomość,  że  sprawdził  warunki. 

Może nie był aż tak bardzo nieodpowiedzialny, jak sądziła. Z drugiej 

jednak  strony,  mógł  przecież  mieć  wypadek,  a  ona,  siedząc  z 

dzieckiem  na  lotnisku,  nawet  by  się  o  tym  nie  dowiedziała.  Nic  się 

jednak  na  szczęście  nie  stało  i  nie  było  sensu  do  tego  wracać. 

Postanowiła powiedzieć coś miłego.  

– Całkiem fajny samochód, jak na pożyczony.  

Wóz miał sportowy wygląd, skórzane siedzenia i akcesoria, jakich 

dotąd nie widziała.  

– Nie jest pożyczony. Kupiłem go.  

– Co takiego? – spytała słabym głosem.  

– Są święta i wypożyczalnie były zamknięte. Przejechałem się do 

miasta i kupiłem samochód.  

– Tak po prostu... No tak...  

Gdyby  potrzebowała  dowodu  dzielącej  ich  różnicy,  przykładu 

perspektyw,  jakie  teraz  będzie  miała  przed  sobą  Rory,  nie  mógłby 

wymyślić  nic  lepszego.  Na  pewno  chciał  jej  pokazać  coś  więcej  niż 

tylko silne pragnienie powrotu do domu.  

–  Oczywiście  nie  jest  nowy  –  dodał,  jakby  to  mogło  zmienić  jej 

odczucia.  

background image

– Jak daleko do Chicago? 

–  W  normalnych  warunkach  dwie  godziny,  przy  tej  pogodzie 

pewnie około czterech.  

Ruch  był  niewielki  i  spokojny.  Kiedy  Wendy  po  raz  pierwszy 

ujrzała porzucony w rowie samochód, spojrzała pytająco na Macka.  

–  Ktoś  wpadł  po  prostu  w  panikę.  Zaczął  się  ślizgać,  nacisnął 

hamulec  i  wylądował  na  poboczu.  Łatwo  o  taką  przygodę.  Ale 

wierzysz chyba, że ja, wioząc taki cenny bagaż, nie będę ryzykował? 

Odwróciła głowę i popatrzyła na śpiące dziecko.  

– No, nie, ale...  

–  Dokumenty  w  mojej  walizeczce  warte  są  jakieś  pół  miliona 

dolarów.  

Zanim  zdążyła  poczuć  irytację,  dostrzegła  ironiczny  uśmieszek 

błąkający się w kącikach jego ust.  

Posuwali  się  z  mozołem.  Nie  chciała  pytać  Macka  o  odległość, 

zamiast  tego  starała  się  śledzić  tablice  informujące  o  dystansie 

dzielącym ich od Chicago.  

– Jesteś straszliwie milcząca – powiedział w końcu.  

– Nie chciałam cię dekoncentrować.  

– Wolałbym jakieś urozmaicenie.  

Wendy  zaczęła  mówić,  co  tylko  przychodziło  jej  do  głowy. 

Opowiadała  o  filmach,  które  chciała  zobaczyć  i  o  przeczytanych 

książkach,  pytała  o  jego  ulubione  lektury.  Tak  minęły  dwie,  potem 

trzy godziny. Zmrok już dawno zmienił się w wieczór, ale nie było tak 

background image

ciemno,  jak  się  spodziewała.  Śnieg  odbijał  światła  i  chwilami 

wydawało się, że to wcale nie noc.  

Kiedy wyczerpali już tematy rozmów, jedynym odgłosem stał się 

ciągły,  hipnotyczny  szum  wycieraczek,  pracowicie  odśnieżających 

szybę.  Ze  względu  na  Rory  włączyli  pełne  ogrzewanie  i  po  chwili 

Wendy poczuła się senna.  

Wiedziała, że to niebezpieczne. Sama mogłaby się zdrzemnąć, ale 

gdyby  przytrafiło  się  to  Mackowi...  Zaczęła  więc  znowu  mówić  i, 

uspokojona  jego  wyraźną  życzliwością,  spytała,  czy  jest  coś,  co 

powinna wiedzieć przed przyjazdem do domu jego rodziców.  

Wzruszył ramionami.  

–  Chcesz  wiedzieć,  czego  oczekiwać?  Zwykle  w  święta  mamy 

tłumy gości, ale tym razem ograniczymy się do samej rodziny.  

– Tylko ty i rodzice, tak? 

–  I  moi  bracia,  Mitch  i  John,  oraz  żona  Johna,  Tessa.  Myślę,  że 

będzie mniej formalnie niż zwykle.  

Nie  było  to  wielkie  pocieszenie,  bo  nie  wiedziała,  co  to  znaczy 

mniej formalnie? Nie spytała jednak. Cokolwiek by odpowiedział, nie 

zmieni to zawartości jej walizki. Będzie musiała zrobić jak najlepszy 

użytek z tego co ma. Może wystarczy jej nowy kostium. Spytała: 

– Odebrałeś nasze bagaże, prawda? 

– Nie. Nie rozładowywali samolotu.  

Przymknęła  oczy  w  niedowierzaniu.  Do  bagażu  podręcznego 

zmieściły  się  jedynie  niezbędne  rzeczy  Rory,  więc  nie  miała  przy 

background image

sobie  nawet  bielizny  na  zmianę.  Jej  spodnie  były  wygniecione,  a 

sweter poplamiony jedzeniem małej.  

– O, to cudownie – powiedziała z ironią. – Całe szczęście, że nie 

wieziesz  mnie  jako  swojej  dziewczyny  na  pierwsze  spotkanie  z 

rodzicami. To byłoby jeszcze gorsze.  

Mack spojrzał na nią spod oka.  

– A skąd taki pomysł? 

Zakłopotana,  poczuła,  jak  płoną  jej  policzki.  Czemu  powiedziała 

coś tak idiotycznego? Gdyby tylko zastanowiła się choć przez chwilę! 

–  Nie  mam  pojęcia...  –  wypaliła.  –  Pewnie  wrodzony  optymizm. 

W trudnych sytuacjach zawsze pocieszam się, że mogłoby być jeszcze 

gorzej.  

Mack zastanowił się.  

– Rozumiem.  

Wendy z ulgą zmieniła temat. 

– Opowiedz mi o Marissie.  

–  Po  co?  Znałaś  ją  przecież.  Nie  widziałem  jej  od  paru  lat.  Mój 

kontakt z nią ograniczał się do wysyłania czeków raz w miesiącu.  

Gorzki ton Macka sprawił, że miała ochotę się wycofać. Ciągnęła 

jednak dalej: 

– Powiedziałeś kiedyś o niej bardzo nieprzyjemne rzeczy. Sądzę,  

że powinieneś to wyjaśnić.  

–  Bo  ona  sama  nie  może  się  już  obronić?  Jeśli  podejrzewasz,  że 

nienawidziłem  siostry,  to  się  mylisz.  Po  prostu  znałem  ją  lepiej  niż 

inni.  

background image

–  Powiedz  coś  więcej.  –  Widząc,  że  się  waha,  dodała  miękko:  – 

Proszę.  

–  Marissa  była  piękna,  zepsuta  i  myślała  głównie  o  sobie.  Nie 

była z gruntu zła, ale bywała zimna, wyrachowana i manipulatorska.  

Wendy  skrzywiła  się,  usiłując  dopasować  to,  co  usłyszała,  do 

własnego  obrazu  Marissy.  Mack  miał  rację  –  była  piękna.  Zepsuta  i 

myśląca tylko o sobie – być może, ale czy nie dotyczy to  większości 

młodych ludzi? 

Jeśli  zaś  chodzi  o  chłód  i  wyrachowanie,  nie  miała  zdania.  Albo 

Marissa  tak  bardzo  się  zmieniła,  albo  udało  jej  się  ukryć  te  cechy 

przed Wendy.  Z drugiej zaś strony – dlaczego zakładała, że Mack ma 

rację? 

– Może to nie była tak do końca jej wina – ciągnął zamyślony. – 

Kiedy  po  trzech  chłopcach  pojawia  się  długo  oczekiwana 

dziewczynka...  Od  dnia  swych  narodzin  była  traktowana  jak 

księżniczka.  

– Czy tego właśnie chciała? 

–  Nie  wiem,  co  mówiła  tobie,  więc  nie  mam  pojęcia,  czego 

pragnęła.  

Nie zamierzała mu tego mówić, ale uznała, że nadszedł właściwy 

moment.  

– Nie chciała, by Rory trafiła do twoich rodziców. Twierdziła, że 

zniszczą  jej  córkę,  tak  jak  zniszczyli  ją  samą.  –  Naśladując  Marissę, 

wyraźniej zaakcentowała ostatnie słowa.  

background image

Przez  chwilę  wydało  się  jej,  że  spostrzega  na  twarzy  Macka  

wyraz bólu. Nic nie odpowiedział. Byli już w Chicago i przemierzali 

kolejną  willową  dzielnicę.  Boczne  ulice  były  ruchliwsze  i  bardziej 

śliskie niż autostrada. Padał coraz gęstszy śnieg i Mack nie spuszczał 

oczu  z  przedniej  szyby.  To  nie  był  moment  na  dalsze  dyskusje  o 

Marissie.  

Pewna,  że  teraz,  w  mieście,  Mackowi  nie  grozi  już  zaśnięcie, 

Wendy  zamilkła.  Przyglądała  się  śladom  opon  na  jezdni  i  płatkom 

śniegu  iskrzącym  się  w  świetle  latarń.  Rory  mruknęła  coś  przez  sen, 

chwilę się powierciła, po czym znów ucichła.  

Milczenie przerwał ciepły  głos Macka, tak cichy, że  w pierwszej 

chwili go nie usłyszała.  

–  Dziękuję,  że  ze  mną  pojechałaś.  Sam  nie  poradziłbym  sobie  w 

tej podróży.  

Powoli  odwróciła  głowę,  by  na  niego  spojrzeć.  Patrzył  prosto  

przed siebie. Z niedowierzaniem zauważyła, że w jego twarzy nie ma 

nawet cienia delikatności, którą przed chwilą usłyszała w jego głosie.  

Zanim zdołała pomyśleć nad odpowiedzią lub choćby zastanowić 

się, dlaczego jego słowa mają dla niej takie znaczenie, Mack oznajmił, 

że są na miejscu.  

Samochód  skręcił  na  podjazd  i  zatrzymał  się  przed  bramą.  Było  

to  właściwie  kilka  mosiężnych  bram,  największych,  jakie  Wendy 

kiedykolwiek widziała. Za nimi, na końcu długiej alei, widniał dom –  

elegancka  rezydencja  w  stylu  jakobińskim,  z  kamiennymi  stiukami 

okalającymi drzwi i okna.  

background image

– Mój Boże! – szepnęła mimo woli.  

Dopiero kiedy odpowiedział, zorientowała się, że ją usłyszał.  

– Owszem, robi to na ludziach wrażenie.  

Wyjął  z  portfela  kartę  magnetyczną,  wsunął  ją  do  małej  czarnej 

skrzyneczki na końcu podjazdu. Brama otworzyła się bezszelestnie.  

– To o wiele rozsądniejsze, niż trzymanie stróża na tym mrozie – 

powiedziała Wendy. 

Paplała bzdury, bo była rozdrażniona. Mógł ją przygotować! 

Nie, pomyślała po chwili. Nic nie mogło przygotować jej na to, co 

zastała.  Owszem,  spodziewała  się  ekskluzywnej  dzielnicy,  cichej 

uliczki,  dużego  domu,  ale  nawet  gdyby  Mack  opisał  jej  swoją 

siedzibę,  nie  potrafiłaby  wyobrazić  sobie  wiejskiej  rezydencji 

wkomponowanej  w  środek  miasta,  położonej  w  ogromnym  parku,  z 

olbrzymią  fontanną przed  drzwiami wejściowymi.  Pomiędzy  dwiema  

kolumnami portalu stała jaskrawo oświetlona choinka.  

Odwróciła  się  i  sięgnęła,  by  okryć  Rory.  Dziewczynka  miała 

szeroko  otwarte  oczy,  które  w  słabym  świetle  lampy  nad  portalem 

wydawały się jeszcze większe.  

– Witaj – powiedziała pieszczotliwie. – Od jak dawna nie śpisz? 

Rory  uśmiechnęła  się  i  wyciągnęła  rączki.  Zaprotestowała  przed 

ponownym  opatulaniem  i  nim  dotarli  do  rzeźbionych  drzwi,  głośno 

płakała.  Drzwi  otwarły  się,  a  Wendy  starała  się  zmobilizować  przed 

spotkaniem z rodzicami Macka. Kto wie, czy nie wyjmą jej po prostu 

dziecka z rąk i...  

background image

Mężczyzna  przytrzymujący  drzwi  był  bardzo  wysoki  i  ubrany  w 

strój  wieczorowy.  W  zestawieniu  z  jego  nienagannym  wyglądem 

Wendy poczuła się jeszcze bardziej niechlujna i odruchowo  mocniej  

przytrzymała    Rory.  Dziecko  wymagało  przewinięcia  i  nie  chciała 

dopuścić  do  zetknięcia  jej  mokrej  pieluszki  z  wytwornym  ubiorem 

mężczyzny.  

–  Dobry  wieczór  panu  –  skłonił  się  Maćkowi.  –  Dobry  wieczór 

pani.  Pan  Burgess  jest  w  bibliotece,  panie  Macku.  Niestety,  pani 

Burgess nie doczekała się państwa i udała się już do swoich pokoi.  

Poszła  spać?  –  pomyślała  Wendy  z  niedowierzaniem,  ale  zaraz 

skarciła samą siebie za dokonywanie pochopnych ocen. Nie wiedziała, 

czy  Mack  zawiadomił  rodziców  o  spóźnieniu.  Jeśli  nie,  matka  miała 

pełne podstawy przypuszczać, że zjawią się dopiero nazajutrz.  

Mack skinął głową bez zdziwienia.  

–  Czy  mógłbyś  powiedzieć  jej  pielęgniarce,  że  już  jesteśmy? 

Może jeszcze nie zasnęła.  

Pielęgniarce? Wendy poczuła się zawstydzona. Jeśli pani Burgess 

była chora, wyjaśniało to wiele.  

–  Oczywiście,  proszę  pana.  Czy  zaanonsować  państwa  w 

bibliotece? 

–  Nie,  dziękuje  ci,  Parker.  Weź  tylko  nasze  płaszcze,  a  z  resztą 

sami sobie poradzimy.  

Zrzucił  płaszcz,  wziął  od  Wendy  nosidełko  i  postawił  je  na 

stoliku,  by  rozwinąć  małą.  Dziewczyna  wzdrygnęła  się  na  myśl  o  

zadrapaniu błyszczącej drewnianej powierzchni stolika.  

background image

Raz jeszcze spojrzała na stojącą w holu choinkę. Była olbrzymia i 

musiało  na  niej  wisieć  chyba  z  tysiąc  światełek  i  bombek.  Na  dole 

leżały paczki z prezentami. To nazywał Mack skromnymi świętami? 

Kamerdyner  pomógł  jej  zdjąć  płaszcz,  ale  nie  spuszczał  oczu  z 

Rory.  Kiedy  Mack  uniósł  małą  z  nosidełka,  zamrugała  oczami,  po  

czym dostrzegłszy Wendy, uśmiechnęła się promiennie.  

–  A  więc  to  jest  maleństwo  panny  Marissy,  tak?  –  spytał  cicho  

Parker. –Tak się cieszymy, że sprowadził ją pan do domu.  

Wendy  wyjęła  z  torby  pieluszkę  i  czyste  śpioszki,  a  Parker 

zaprowadził  ją  do  wyłożonej  różowymi  kafelkami  garderoby,  która 

była znacznie większa niż łazienka w jej mieszkaniu. 

Przebranie i toaleta małej, nie zajęło dużo czasu. Śpioszki nie były 

nowe  ani  szczególnie  ładne,  ale  przynajmniej  dziecko  było  teraz 

czyste.  

Sama  także  zdążyła  się  odświeżyć.  W  pracy  nauczyła  się 

podstawowej    zasady  marketingu,  że  najważniejsze  jest  opakowanie 

produktu. W równym stopniu dotyczyło to Rory, jak i jej samej.   

Nie  chciała,  by  Burgessowie  odnieśli  wrażenie,  że  ich  wnuczka 

znajdowała  się  pod  opieką  abnegatki.  Niewiele  mogła  zrobić,  upięła 

tylko kok i umalowała usta. Uznała, że i tak nie będą jej się specjalnie 

przyglądać.  

Kiedy wróciła, Mack stał oparty o ścianę. Nad jego głową wisiało 

przepięknie  zdobione  lustro.  Wyprostował  się,  a  jego  wzrok  spoczął 

przez  chwilę  na  jej  wargach.  Wendy  poczuła  przypływ  gorąca, 

najwyraźniej dostrzegł jej wysiłki.  

background image

– Gotowa? – spytał delikatnie.  

Miała ochotę zaprzeczyć, ale skinęła tylko głową.  

W bibliotece było ciepło. W kominku płonął ogień, i w połączeniu 

ze  słabym  światłem  bocznych  lamp,  nadawał  wnętrzu  szczególny 

nastrój.  Ze  skórzanego  fotela  stojącego  przy  kominku  wstał  im  na 

przywitanie  mężczyzna.  Był  nieco  niższy  od  Macka,  ale  rysy  jego 

twarzy i osadzenie brwi wyraźnie wskazywały na pokrewieństwo.  

– O, nareszcie jesteś, Mack. I panna...  

– Miller – podpowiedział Mack. – Wendy, to mój ojciec.  

Wendy przełożyła dziecko na lewe ramię, by uwolnić prawą rękę 

do powitania. Samuel Burgess nie uczynił żadnego gestu. Jego wzrok 

utkwiony  był  w  Rory.  Nie  poruszył  się  jednak,  by  ją  dotknąć,  z 

rękoma  splecionymi  z  tyłu  kołysał  się  nieznacznie,  jakby  niepewny, 

co ma uczynić i wyraźnie tym faktem zirytowany.  

Rory  przyglądała  mu  się  z  uwagą,  po  czym  uśmiechnęła  się 

szeroko  i  przyjaźnie.  Samuel  Burgess  uśmiechnął  się  w  odpowiedzi. 

Wendy poczuła nagle ogromną radość, że jest świadkiem tej chwili.  

–  Może  zechciałby  ją  pan  potrzymać?  –  zaproponowała 

uprzejmie.  

Mack spojrzał na nią zaskoczony, co rozzłościło  Wendy. Czyżby 

przypuszczał, że nie wypuści dziecka z rąk? Przecież im szybciej mała 

przyzwyczai się do nowego otoczenia, tym lepiej.  

–  No  cóż  –  powiedział  Samuel  Burgess  schrypniętym  głosem  – 

tak, chyba tak.  

background image

Niezgrabnym  ruchem  wziął  wnuczkę  z  rąk  Wendy,  wyraźnie  nie 

wiedząc,  jak  się  trzyma  niemowlęta.  Wendy  wstrzymała  oddech,  ale 

Rory  najwyraźniej  wyczuła  jego  dobre  intencje  i  wykazała 

cierpliwość.  

Po  chwili  starszy  pan  głaskał  małą  po  policzku,  aż  zaczęła 

rechotać.  Rory  to  urodzona  dyplomatka,  pomyślała  Wendy.  Po 

nieznośnym  zachowaniu  w  podróży,  jakby  zrozumiała,  że  nadszedł 

teraz moment prawdziwej próby.  

Wendy  uśmiechnęła  się  do  Macka.  On  także,  pamiętając 

niedawne  wrzaski, powinien dostrzec  komizm  tej  sytuacji.  Ale  Mack  

przyglądał  jej  się  dziwnym  wzrokiem.  Jego  spojrzenie  było  poważne  

i  przenikliwe.  Uśmiech  zamarł  na  ustach  Wendy  i  poczuła  dziwny 

niepokój w żołądku. Czemu tak na nią patrzy? 

Zmieszana,  zwróciła  się  w  stronę  Samuela  i  Rory.  Rozległo  się  

pukanie  do  drzwi.  Usłyszawszy  pozwolenie  Samuela,  do  pokoju 

weszła młoda kobieta.  

Pielęgniarka, domyśliła  się  Wendy,  choć kobieta nie była  ubrana 

w fartuch, lecz w spodnie i kolorową bluzkę. Jedynie buty, typowe dla  

osób wykonujących stojącą  pracę, zdradzały jej funkcję.  

Przybyła zwróciła się cicho do Macka: 

– Pani Burgess zaprasza państwa na górę.  

Odpowiedział Samuel: 

– Chłopcze, weź Aurorę na górę i pokaż ją babci.  

U  podnóża  masywnych  schodów  Wendy  zatrzymała  się  i 

odchyliła głowę do tyłu. Mack spojrzał na nią wyczekująco.  

background image

– No, co? 

– Nie będę ci chyba potrzebna – powiedziała, podając mu Rory.  

Mack zwrócił się do przechodzącego właśnie Parkera.  

–  Mam  prośbę,  Parker.  Widzisz,  nie  zatrzymywaliśmy  się  na  

kolację,  więc  może  zechciałbyś  uprzedzić  panią  Cardozę,  że 

chcielibyśmy wkrótce pobuszować w kuchni.  

– Zobaczę, co się da zrobić, proszę pana.  

–  Dobry  z  ciebie  człowiek,  Parker  –  powiedział  z  uśmiechem 

Mack  i  zwrócił  się  do  Wendy:  –  Chodź.  Tracisz  odwagę,  bo  jesteś 

głodna.  

Była  to  prawda,  być  może  niedawny  niepokój  żołądka  był 

wynikiem głodu i narastającego poczucia samotności. Nie była jednak 

tego całkiem pewna. Nadal nie ruszała się z miejsca.  

–  Matka  na  pewno  wolałaby  widzieć  tylko  ciebie  i  Kory.  Skoro 

nie czuje się najlepiej...  

–  Być  może.  Ale  niezależnie  od  tego,  co by  wolała,  zobaczy  nas 

wszystkich.  Podał  jej  rękę.  –  Czy  nie  lepiej  poznać  ją  dzisiaj,  kiedy 

będzie skupiona na Rory? Do jutra będziecie już dobrymi znajomymi.  

Wendy musiała przyznać mu rację. Nieważne, kiedy pozna matkę 

Macka.  Wendy  Miller  nie  jest  w  życiu  Burgessów  osobą  na  tyle 

ważną,  by  miało  to  jakiekolwiek  znaczenie.  Lepiej  mieć  to  już  za 

sobą. Teraz przynajmniej jest przy niej Mack.  

Co się z nią dzieje? Nigdy przedtem nie potrzebowała wsparcia ze 

strony mężczyzny!  

background image

Mack  poprowadził  ją  przez  szerokie  schody  i  hol  przedzielający  

główne  skrzydło  budynku.  Następnie  skręcili  w  wąski  korytarz  i 

zatrzymali się przed potężnymi, łukowatymi drzwiami.  

Zapukał i uchylił je nieco.  

– Mamo? 

– Wejdź, Mack.  

Usłyszawszy  te  słowa,  Wendy  zrozumiała,  po  kim  Mack 

odziedziczył  swój  głęboki  wibrujący  głos.  Zapewne  także  od  matki 

nauczył się tak wspaniale nim posługiwać.  

Była  pewna,  że  pani  Burgess  okaże  się  wysoką,  szczupłą  i 

elegancką  kobietą.  Mimo  choroby  będzie  zapewne  odziana  w 

powłóczystą jedwabną szatę i poruszała się z niewymuszoną gracją.  

Mack otworzył drzwi na oścież.  

– Przyprowadziłem kogoś.  

Wendy  otworzyła  oczy  ze  zdumienia.  Ujrzała  drobną,  starannie 

uczesaną  kobietę.  Ubrana  w  niebieską  piżamę,  siedziała  na  wózku 

inwalidzkim. Jej ciało było wykrzywione, jedno ramię znajdowało się 

znacznie  wyżej  niż  drugie.  Długie,  strasznie  zdeformowane  palce  jej 

dłoni spoczywały na kolanach.  

– Mamo, to jest Wendy.  

Oczy starszej pani były identyczne jak Marissy – i jak Rory. Nic 

dziwnego,  że  ujrzawszy  małą  po  raz  pierwszy,  Mack  nie  miał 

najmniejszych  wątpliwości.  Jednak  spojrzenie  pani  Burgess  było 

pełne dystansu, jak gdyby unikała wszystkiego, co mogłoby ją zranić. 

Przez dłuższą chwilę przyglądała się Wendy.  

background image

– Jestem Elinor – powiedziała łagodnie. – Podałabym ci rękę, ale 

obawiam się, że nie dam rady.  

–  Rozumiem  –  odparła  szybko  Wendy.  Leciutko  dotknęła  dłoni 

kobiety. Jej skóra była sucha i pomarszczona.  

Wzrok Elinor spoczął teraz na dziecku.  

– A więc przywiozłaś nam Aurorę.  

– Możesz ją potrzymać, mamo? 

Bardzo  ostrożnie  Wendy  ułożyła  dziecko  na  kolanach  Elinor, 

przytrzymując je lekko przed ześlizgnięciem. Niestety, okazało się to 

konieczne  i  w  oczach  pani  Burgess  pojawił  się  na  chwilę  wyraz  nie 

skrywanego bólu.  

Kobieta  nie  rezygnowała  jednak  łatwo.  Przez  kilka  chwil  po 

prostu  przyglądała  się  dziecku,  które  odpowiadało  jej  uważnym 

spojrzeniem. Nie spuszczając wzroku z Rory, spytała: 

– Jedliście kolację? 

–  Nie  –  odparł  Mack.  –  Nie  chcieliśmy  się  zatrzymywać  i 

ryzykować jazdy w narastającej śnieżycy.  

– Zadzwoń po Parkera, by się tym zajął.  

– Nie martw się, mamo, już to zrobiłem. – Pochylił się i ucałował 

matkę w policzek. – Do zobaczenia rano.  

Wendy wyciągnęła ręce po dziecko.  

– Nie – sprzeciwiła się Elinor.  

Dziewczyna odskoczyła jak oparzona. Najwyraźniej w ciągu tych 

paru  minut  cała  władza  przeszła  w  inne  ręce.  Nadszedł  moment,  w 

którym nie ma już nic do powiedzenia w sprawach Rory.  

background image

– Przepraszam – powiedziała szybko starsza pani. – Nie chciałam 

zrobić  ci  przykrości.  Pomyślałam  sobie  tylko,  że  moja  pielęgniarka 

zajmie  się  położeniem  jej  do  łóżka,  a  wy  będziecie  mogli  spokojnie 

zjeść i odpocząć. Musicie być wyczerpani podróżą.  

Wendy przełknęła ślinę i zdobyła się na uprzejmą odpowiedź.  

– Oczywiście. To bardzo miło z pani strony.  

I w gruncie rzeczy tak było. Zmęczona i głodna, rzeczywiście nie 

bardzo  miała  silę  zajmować  się  teraz  Rory.  Powinna  być  wdzięczna, 

że  Elinor  Burgess  to  dostrzegła.  Nie  powinna  czuć  się  dotknięta  ani 

zlekceważona.  A  jednak,  kiedy  podeszła,  by  pogłaskać  małą  na 

dobranoc, miała nieodparte wrażenie, że rozstaje się z nią ostatecznie.  

 

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Wbrew  zapowiedzi  Macka,  nie  udali  się  do  kuchni.  Poprowadził 

ją  do  przestronnego  pokoju  śniadaniowego  na  tyłach  domu.  Parker 

nakrywał  właśnie  do  stołu.  Mack  podsunął  Wendy  krzesło,  po  czym 

usiadł koło niej.  

Parker  zapalił  stojące  na  środku  stołu  świece,  napełnił  winem 

dwie szklaneczki, po czym nalał zupę ze stojącej na pomocniku wazy.  

–  Pani  Cardoza  przeprasza  za  tak  skromny  posiłek  –  powiedział, 

stawiając przed Wendy ozdobny talerz z chińskiej porcelany.  

Delikatny  zapach  przyjemnie  podrażnił  jej  nozdrza  –  była  to 

zaprawiana śmietanką zupa z krabów. Przypomniała się jej kanapka z 

masłem  orzechowym,  którą Mack  znalazł  w  jej  kuchni.  Zdaje  się,  że 

pani Cardoza nie miała pojęcia, co to znaczy skromny posiłek.  

background image

Kamerdyner podał zupę Maćkowi.  

–  Przy  okazji,  proszę  pana,  poleciłem  jednemu  z  chłopców 

odstawić samochód do garażu. 

–  Dzięki.  Zupełnie  o  tym  zapomniałem.  Może  mogliby  go  jutro 

umyć. – Mack rozłożył serwetkę i wziął do ręki łyżkę. – Dopiero, jak 

zobaczę go w świetle dziennym, zdecyduję, czy go zatrzymać.  

Cicha  krzątanina  obsługującego  ich  Parkera  nie  zakłócała 

spokojnej atmosfery pokoju. Wendy była zbyt głodna, by rozmawiać,  

więc obecność kamerdynera zupełnie jej nie przeszkadzała.  

Po zupie podano zieloną sałatę z sosem winegret i ciepłą bułeczkę 

grahamową.  Parker  zabrał  jej  pusty  talerz.  Już  miała  podziękować, 

gdy pojawił się z przykrytą tacą i spytał: 

– Może plasterek fileta? 

Zanim  zdążyła  odpowiedzieć,  ze  znawstwem  ukroił  kilka 

plasterków  polędwicy  i  ułożył  je  na  talerzu  Wendy.  Dodał  łyżkę 

gotowanych warzyw i postawił przed nią.  

–  Kiedy  mówiłeś,  że  pobuszujemy  w  kuchni,  sądziłam,  że  masz 

na myśli małą kanapkę – powiedziała Wendy.  

Mack uśmiechnął się.  

–  Pani  Cardoza  rozpieszcza  mnie.  Sama  widzisz,  że  jestem 

wdzięcznym łakomczuchem.  

Parker  upewnił  się  spojrzeniem,  że  wszystko  zostało  podane,  po 

czym  wyszedł  z pokoju. Mack dolał Wendy  wina. Spróbowała fileta. 

Był dokładnie taki, jak lubiła – zrumieniony na brzegach, a w środku 

różowy i soczysty. Najlepszy, jaki kiedykolwiek jadła.  

background image

Panujące  między  nimi  milczenie  nie  było  wrogie  ani  kłopotliwe, 

ale  nie  czuli  się  w  nim  komfortowo.  Od  kiedy  wyszedł  kamerdyner, 

zdawało  się,  że  przez  pokój  przechodzą  jakieś  dziwne  prądy. 

Powietrze wypełnione jest ładunkami elektrycznymi.  

Po dłuższym milczeniu Wendy spytała: 

– Co dolega twojej matce? 

– Reumatyczne zwyrodnienie stawów.  

– Oj, to paskudna sprawa.  

–  Owszem.  Ma  lepsze  lub  gorsze  okresy.  Teraz  nadeszło  kolejne 

zaognienie.  Stres  bardzo  niekorzystnie  wpływa  na  artretyzm  i  od 

czasu śmierci Marissy czuje się fatalnie.  

– To dlatego wolałeś uprzedzić ją przed przywiezieniem Rory? 

Mack przytaknął.  

– Sądzisz, że nastąpi poprawa? 

– Mam nadzieję. Dotąd tak zwykle bywało.  

– Czy będzie w stanie zająć się niemowlęciem? 

–  Rozpoznano to u niej tuż po narodzinach Marissy i jakoś sobie  

poradziła. Miała oczywiście pielęgniarki, które bardzo jej pomagały.  

–  A  może  to  miała  Marissa  na  myśli,  mówiąc  o  zniszczonym 

życiu? Pielęgniarki zamiast matki? – mruknęła Wendy pod nosem.  

Głos Macka przybrał szorstkie brzmienie.  

– Mogło to być gadanie egzaltowanej idiotki.  

– Ale była wychowywana przez pielęgniarki, tak? 

– Owszem.  

Wendy odłożyła widelec i dodała uprzejmym tonem: 

background image

–  A  teraz  twoja  matka  ma  się  jeszcze  gorzej,  tak?  Wiesz,  że  tak 

naprawdę nie jest w stanie zająć się dzieckiem, prawda, Mack? Skoro 

samo położenie dziecka na jej kolanach wywołuje ból...  

– Coś wymyśli.  

–  Pielęgniarki?  Opiekunki?  Tego  chcesz  dla  Rory?  Matka  nie 

może  nawet  jej  przewinąć,  ojciec  wykazuje  umiarkowane 

zainteresowanie, zresztą żaden ojciec nie...  

W  tym  momencie  drzwi  pokoju  otworzyły  się  gwałtownie  a  

rozmowę  przerwał  im radosny okrzyk: 

– A więc udało ci się! 

Młody człowiek szybkim krokiem zbliżył się do Macka i poklepał 

go  po  ramieniu.  Wendy  domyśliła  się,  że  to  jeden  z  braci.  Nie  tak 

wysoki jak Mack był chyba jakieś dziesięć lat młodszy. A może tylko 

się taki wydawał przez swą spontaniczność i otwartość.  

W  niczym  nie  przypominał  dojrzałego,  poważnego  Macka.  Nie 

znaczyło  to  bynajmniej,  że  Mack  jest  nudny,  ciężki  i  pozbawiony 

polotu.  Po  prostu  można  było  na  nim  polegać.  To  co  wcześniej,  na 

schodach,  przemknęło  jej  przez  myśl,  wcale  nie  było  takie  głupie. 

Kobieta naprawdę mogła znaleźć w Macku oparcie.  

Na szczęście ona zupełnie tego nie potrzebowała.  

–  Wyobrażam  sobie,  jaką  miałeś  drogę,  nie  ma  co!  –  Wyciągnął 

rękę w stronę Wendy. – Cześć, jestem Mitchell.  

Podszedł do pomocnika i obejrzał pozostałości kolacji.  

background image

Wyjął z serwantki talerz i ukroił sobie porządny kawał polędwicy. 

Usiadł naprzeciwko Wendy i przyglądając się jej z zainteresowaniem, 

zaczął jeść.  

Mack spojrzał na jego talerz i spytał: 

– Nie jadłeś kolacji? 

–  Jadłem,  ale  nie  była  tak  dobra  jak  to.  Dlaczego  pani  Cardoza 

zawsze tak bardzo cię wyróżnia? 

–  Bo  jestem  wyrafinowanym  smakoszem  i  doceniam  jej  wysiłki. 

Ciebie zadowoli byle co. 

Mitch puścił uwagę mimo uszu. Zwrócił się do Wendy: 

– Jak tam pierwsze wrażenia z Chicago?  

Wybrała odpowiedź dyplomatyczną: 

– Właściwie nie widziałam jeszcze nic oprócz śniegu.  

–  Paskudnie,  co?  To  najgorsza  pora  roku  na  składanie  wizyt  w 

tym  mieście.  Jak  skończę  college,  przenoszę  się  na  Hawaje.  Byłbym 

tam  już  dawno,  gdyby  nie  obawy  Macka,  że  będę  żeglował,  zamiast 

się uczyć. A propos, Mack, muszę z tobą porozmawiać o statystyce.  

– Nie teraz, Mitch. Co byś powiedziała na deser, Wendy?  

Jak spod ziemi wyłonił się Parker, ale Wendy odmówiła.  

–  Nie  mogłabym  przełknąć  nic  więcej.  Jeśli  nie  macie  nic 

przeciwko temu, zostawię was i położę się spać.  

Mitch podskoczył, by odsunąć jej krzesło.  

–  Właściwie  to  nie  chciałem  cię  wyganiać,  ale  szczerze  mówiąc 

mam  bardzo  ważną  sprawę.  Dzięki  za  zrozumienie.  Wiesz,  Mack, 

background image

naprawdę  trudno  o  kobiety,  które  chwytają  w  lot  wszelkie  aluzje. 

Może powinieneś się zastanowić...  

– Co właściwie chciałeś mi powiedzieć, Mitch?  

Parker zwrócił się do Wendy: 

– Proszę za mną. Pani Parker zaprowadzi panią do jej pokoju.  

Wendy  zerknęła  jeszcze  za  siebie.  Bracia  rozmawiali  już  z 

ożywieniem. Mitch ilustrował swój wywód, przestawiając nakrycia na 

stole.  

Pani  Parker  była  niska,  pulchna  i  ubrana  na  czarno.  Gdy  weszły 

na górę, Wendy zatrzymała się i spytała: 

– A gdzie jest pokój dziecięcy?  

Kobieta wskazała drogę.  

– W tamtym skrzydle, gdzie pokoje pielęgniarek.  

Wendy przygryzła wargę.  

– Nie powinna się pani martwić o maleństwo – uspokoiła ją pani 

Parker. – Z tego, co wiem, śpi już. I będzie miała doskonałą opiekę.  

–  Ma  pani  rację  –  odparła,  a  w  myślach  dodała:  powinnam 

przyzwyczajać  się  do  myśli  o  rozstaniu,  inaczej  tylko  obu  nam  je 

utrudnię.  

–  Mam  nadzieję,  że  będzie  tu  pani  wygodnie  –  powiedziała  pani 

Parker, otwierając przed Wendy łukowate drzwi i zapalając światła w 

przestronnym pokoju.  

Na starym orientalnym dywanie przed kominkiem stały wygodne 

fotele  i  kanapka.  Przez  szerokość  trzech  okien  ciągnęła  się  wygodna 

background image

ława  zapraszająca,  by  na  niej  usiąść  i  delektować  się  widokiem 

stojącej przed  domem  fontanny.   

–  Sypialnia  i  łazienka  są  tam  –  służąca  wskazała  na  drzwi 

przecinające  jedną  ze  ścian  pokoju.  –  Pan  Mack  powiedział  mi,  że  

zostaliście państwo pozbawieni bagażu? 

Pytanie  to  przypomniało  Wendy  bolesną  prawdę.  Znajduje  się  w  

tak  eleganckim otoczeniu i nie ma co na siebie włożyć.  

– Niestety, to prawda.  

–  Pozwoliłam  sobie  przygotować  dla  pani  rzeczy  na  noc.  Mam 

nadzieję,  że  się  pani  spodobają.  Kiedy  skończy  się  pani  rozbierać, 

proszę  zadzwonić.  Przyślę  służącą  po  pani  ubranie,  tak  by  na  jutro 

rano wszystko było wyprane i świeże.  

Wendy odparła odruchowo: 

–  To  za  wielki  kłopot...  –  Przerwała.  Nie  znosiła  robić  wokół 

siebie szumu, ale nie mogła przecież odmówić.  

Pani Parker uśmiechała się przyjaźnie.  

– Proszę zadzwonić, gdy będzie pani gotowa.  

– To cudownie z pani strony. Ratuje mi pani życie.  

Pani Parker zatrzymała się w progu.  

– Zapewniam panią, że cała służba postara się zrobić wszystko co 

w naszej mocy, by przyjaciółka pana Macka czuła się u nas dobrze – 

dodała cicho.  

Czy  Wendy  tylko  tak  się  zdawało,  czy  też  przed  słowem 

przyjaciółka pani Parker na chwileczkę zawiesiła głos? To oczywiste, 

background image

odpowiedziała sama sobie. Służba nie wiedziała przecież, jaka była jej 

pozycja ani dlaczego tu się znalazła.  

Ziewnęła,  po  czym  przeszła  się  po  swoim  apartamencie.  Pani  

Parker miała rację; wszystko, czego tylko Wendy mogła potrzebować, 

czekało  na  nią.  Na  posłanym  łóżku  leżała  jasna  bawełniana  koszula 

nocna,  pod  łóżkiem  –  miękkie  kapcie,  a  na  wieszaku  w  łazience  – 

szlafrok.  

Kiedy  była  pod  prysznicem,  rozkoszując  się  silnym,  gorącym  

strumieniem  wody,  przeznaczone  do  prania  rzeczy  znikły  jak  za 

dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Położyła się w ogromnym łożu i 

przytuliła  do  poduszki,  marząc,  by  Rory,  zamiast  piętro  niżej,  spała 

obok w kołysce.  

Śniło  jej  się,  że  słyszy  płacz  małej  i  nie  może  jej  znaleźć  w 

plątaninie pokoi, korytarzy i schodów. Dopiero po jakimś czasie udało 

się jej zapaść w spokojny, głęboki sen.  

Obudziła  się,  gdy  jaskrawe  światło  dnia  wpadło  przez  szerokie 

okna  do  pokoju.  Pomyślała,  że  Rory  już  pewnie  nie  śpi  i  przeraziła 

się. Dlaczego dziecko nie płakało rano?  

Musiało się stać coś strasznego. Usiadła wyprostowana i dopiero 

teraz zdała sobie sprawę, gdzie się znajduje.  

Z pokoju obok dobiegł ją jakiś szmer i po chwili ujrzała służącą w 

ciemnozielonym  kostiumie  i  białym  fartuszku,  trzymającą  w  rękach 

tacę. Ujrzawszy siedzącą na łóżku Wendy, zatrzymała się w progu.  

–  Przepraszam,  nie  chciałam  pani  przeszkadzać.  Pani  Parker 

pomyślała, że może miałaby pani ochotę na poranną kawę lub herbatę.  

background image

Postawiła  tacę  na  stoliczku  przy  łóżku.  Oprócz  dzbanków  leżała 

na niej mała kwadratowa koperta. Wendy poprosiła o kawę i sięgnęła 

po list. Znajdujący się w środku papier miał elegancki monogram, ale 

wiadomość napisana była na maszynie.  

„Proszę  wybaczyć,  że  to  maszynopis,  ale  pisanie  odręczne  bywa 

dla  mnie  zbyt  trudne.  Czy  nie  zechciałabyś,  w  dogodnej  dla  siebie 

chwili, zajrzeć przed południem do mego pokoju?”  

Poniżej widniał niezbyt wyraźny podpis Elinor Burgess.  

Wendy  łyknęła  kawy  i  przeczytała  liścik  ponownie.  Był  prosty, 

rzeczowy i trudny do rozszyfrowania. Równie dobrze mogłoby to być 

zaproszenie  na  przyjacielską  pogawędkę,  jak  i  na  rozmowę 

pożegnalną, w której zasugeruje się Wendy natychmiastowy wyjazd.  

Był  tylko  jeden  sposób,  aby  to  sprawdzić:  należało  stawić  się  na 

zaproszenie.  I, zamiast zadręczać się domysłami, lepiej będzie zrobić 

to od razu.  

Służąca  cały  czas  stała  przy  łóżku,  najwyraźniej  oczekując 

dalszych instrukcji.  

– Czy mam przygotować pani kąpiel? 

–  Na  Boga,  nie.  Jeszcze  potrafię  sama  odkręcić  kurki  – 

powiedziała Wendy, odsuwając kołdrę. Zrobiła to tak energicznie, że 

zrzuciła satynową kapę leżącą w nogach łóżka. – Ojej, przepraszam.  

– Nic nie szkodzi, to zdarza się bez przerwy. Trzeba było widzieć, 

jak pogniotła to ostatnim razem jedna z przyjaciółek pana Macka...  

Służąca ugryzła się w język i zacisnęła usta.  

background image

–  Przepraszam,  nie  powinnam  poruszać  tego  tematu  w  pani 

obecności.  

Wendy  zrozumiała,  że  pewne  rzeczy  należy  szybko  wyjaśnić.  

Najwyraźniej    służąca  uważała,  że  łączy  ją  z  Mackiem  romantyczny 

związek.  

–  Rzeczywiście  –  zgodziła  się  uprzejmie.  –  Ponieważ  jednak 

nie    jestem    jedną    z  przyjaciółek  pana Macka,  mało  mnie  obchodzi, 

co któraś z nich uczyniła.  

Wstała z łóżka.  

–  Tak,  proszę  pani.  –  Głos  służącej  był  pełen  niedowierzania.  – 

Czy mogę coś jeszcze dla pani zrobić? 

– Nie, dziękuję.  

Po kąpieli Wendy znalazła swe ubrania w nienagannym porządku. 

Upięła włosy  w kok i mając do dyspozycji tylko kosmetyki z bagażu 

podręcznego, spróbowała zrobić makijaż. 

Efekt był całkiem zadowalający. Zaledwie  w piętnaście minut od  

momentu  otrzymania liściku, pukała do drzwi Elinor Burgess.  

Wózek  znajdował  się  teraz  przy  biurku  w  rogu  pokoju.  Elinor 

była sama. Zaskoczona widokiem Wendy zwróciła się w stronę drzwi.  

–  Moja  droga,  wcale  nie  zamierzałam  cię    popędzać.  Powinnaś 

była  spokojnie  sobie  wypocząć.  Mam  nadzieję,  że  służąca  nie 

zrozumiała mnie źle i nie obudziła cię? 

No,  przynajmniej  nie  wygląda  to  na  rozmowę  pożegnalną, 

pomyślała Wendy.  

– Nie, obudziłam się już wcześniej. Wyspałam się wspaniale.  

background image

Elinor położyła ręce na kolanach.  

–  Mack twierdzi, że uraziłam cię wczoraj wieczorem.   

Wendy  spojrzała  z  niedowierzaniem.  Czy  Mack  nie  mógłby  się 

zająć własnymi sprawami? Do czego zmierzał? 

– Uświadomił mi, że zachowywałam się tak, jakbym nie życzyła 

sobie  twoich  kontaktów  z  Rory  ani  twojej  pomocy  w  jej 

wychowywaniu.  

– Doskonale to rozumiem, to trudne...  

–  Tymczasem  miałam  jedynie  na  myśli,  byś  nie  czuła  się 

zobligowana do zajmowania się nią. Chciałam, żebyś w czasie swego 

pobytu  odpoczęła,  a  moje  pielęgniarki  mają  aż  za  dużo  wolnego  

czasu.  Doktor  mówi,  że  muszę  je  mieć  w  pobliżu,  a  tymczasem  ja  

sądzę,  że  samodzielność  pomoże  mi  opóźnić  rozwój  choroby.  Z  

przyjemnością  więc  zajmę  się  dzieckiem  przez  te  kilka  dni.  Po 

świętach zatrudnimy opiekunkę na stałe.  

–  Zajmowanie  się  Rory  nie  jest  obowiązkiem,  pani  Burgess  – 

odparła Wendy cicho. – To największa radość.  

– Aurora miała ogromne szczęście, że trafiła na ciebie. Jednak...  

Zapukano  do  drzwi  i  weszła  pielęgniarka  z  Rory  na  ręku.  Mała 

miała  na  sobie  nowe  niebieskie  wdzianko.  Na  widok  Wendy  zaczęła 

gaworzyć  i  wyrywać  się,  jakby  chciała  przefrunąć  dzielącą  je 

odległość.  

Wendy  marzyła,  by  móc  rozumieć,  co  mała  chce  jej  przekazać. 

Nie  panowała  dłużej  nad  ogarniającą  ją  falą  najczulszej  miłości.  

background image

Przestało  ją  obchodzić,  co  sobie  pomyśli  Elinor  Burgess.  Nie  mogła 

odwrócić się od dziecka, które pragnęło znaleźć się w jej ramionach.  

Małe  ciałko  Rory  pasowało  do  jej  własnego  tak  idealnie,  jakby 

nigdy się nie rozstawały. Wendy  wtuliła głowę pod policzek małej, z 

rozkoszą wdychając zapach szamponu i pudru. 

Przymknęła oczy.  

– Jest słodziutka – powiedziała pielęgniarka. – Trochę marudziła 

przed zaśnięciem, ale w końcu przespała całą noc.  

Rory  odsunęła  na  chwilę  główkę  i  cicho  zakasłała.  Po  czym  z 

wyczekującym uśmiechem patrzyła na Wendy.  

– Co to było? – zdenerwowała się Elinor.  

Wendy  zaczęła  naśladować  ten  kaszel,  a  Rory  roześmiała  się  i 

kaszlnęła ponownie.  

–  Kiedy  wydaję  z  siebie  śmieszne  dźwięki,  mała  śmieje  się. 

Ostatnio  odkryła,  że  kiedy  ona  robi  to  samo,  ja  też  się  śmieję.  Od 

czasu do czasu bawimy się w udawanie kaszlu.  

Pani Burgess zmarszczyła się.  

– Czy wezwałaś pediatrę, by wykluczył coś poważniejszego? 

– Oczywiście, że nie. To tak zwany kaszel towarzyski.  

Elinor powinna o tym doskonale wiedzieć. Z początku Wendy też  

była  przerażona,  ale  na  szczęście  szybko  znalazła  wyjaśnienie  w 

poradniku dla matek. Zważywszy na jej brak doświadczenia nie było 

w  tym  nic  dziwnego,  ale  Elinor  jako  matka  czwórki  dzieci,  z 

pewnością  znała  to  zjawisko.  Dlaczego  więc  była  taka  zdziwiona? 

Czyżby Mack i Mitch też byli wychowywani przez pielęgniarki? 

background image

Położywszy  Rory  na  kocu,  uklękła  przy  niej  i  zaczęła  zabawę  w 

koci  łapki.  Było  to  pierwsze  ćwiczenie  z  serii,  którą  starała  się 

codziennie wykonywać, by pobudzić mięśnie małej do rozwoju.  

Elinor nie wyglądała na przekonaną, ale nie kontynuowała tematu.  

Przez  chwilę przypatrywała im się w milczeniu.  

– Mam do ciebie prośbę, Wendy.  

Wendy znów poczuła niepokój. Nie przestając patrzeć na dziecko,  

odparła tak, jak wymagała tego kurtuazja: 

– Z przyjemnością spełnię każdą.  

– Ponieważ nie mogę chodzić po sklepach, chciałabym, byś zajęła 

się  skompletowaniem  zimowej  garderoby  Rory.  Tobie  samej  też  by 

się coś przydało.  

–  Och,  nie  zostanę  tu  na  tyle  długo,  by  potrzebować  nowych 

ubrań – zapewniła ją Wendy. 

Nie  chciała  się  przyznawać  do  braku  pieniędzy,  a  nie  zamierzała 

popadać w długi z powodu zakupów potrzebnych na parę dni.  

Uświadomiła  sobie  nagle,  że  nie  spytała  Macka  o  datę  powrotu. 

Zaproszenie dotyczyło wspólnego  spędzenia  świąt  i  nie  zawierało  

bliższych  szczegółów.  Czy  oczekiwano,  że wyjedzie tuż po Bożym 

Narodzeniu, czy że zostanie jeszcze dzień lub dwa?  

Nawet  nie  widziała  swojego  biletu,  Mack  trzymał  oba  razem. 

Jakie  to  głupie,  skarciła  samą  siebie.  Miała  nadzieję,  że  Mack 

przedstawi  matce  swoją  koncepcję.  Tymczasem  nie  umiałaby  nawet 

odpowiedzieć  na  ewentualne  pytanie  Elinor  o  planowaną  długość 

wizyty.  

background image

Miała  jednak  nadzieję,  a  właściwie  pewność,  że  Elinor  nie  zada 

tak  niegrzecznego  pytania.  Przeszła  do  następnego  ćwiczenia  – 

zabawy w rowerek.  

–  Ależ  oczywiście,  że  potrzebujesz  czegoś  ciepłego.  Zimą  w  

Chicago  należy  być  odpowiednio  ubranym.  Mack  prosił  mnie  o 

przekazanie, żebyś  zarezerwowała  dzisiejsze popołudnie dla niego.  

Czy  Elinor  zdawała  sobie  sprawę,  że  sposób  przekazania  tej 

prośby  przypomina  zaproszenie  na  randkę?  Oczywiście,  że  nie, 

zapewniała samą siebie. Nawet nie przemknęłoby jej to przez głowę! 

Dlaczego więc sama Wendy odniosła takie wrażenie? Przestała o tym 

myśleć i przeszła do kolejnego ćwiczenia.  

–  Czy  on  jest  teraz  gdzieś  tutaj?  Jeśli  chciałby  ze  mną 

porozmawiać...  

– Nie, musiał wyjść na parę godzin do pracy. Dlatego tak bardzo 

chciał się upewnić, że nie zaplanujesz sobie nic innego i że będziecie 

mogli wybrać się po zakupy.  

Ach  tak.  Teraz  nareszcie  rozumiała.  Elinor  zaplanowała  całą  tę 

eskapadę. Starsza pani ciągnęła dalej: 

–  Zrobiłam  listę  sklepów,  które  powinny  okazać  się  przydatne, 

oraz rzeczy, których mała potrzebować będzie na zimę.  

Rzuciła  okiem  na  treść  karteczki.  Przypominało  to  raczej 

inwentarz wielkiego magazynu z odzieżą dziecięcą niż plan zakupów  

dla jednej małej dziewczynki. Nie mogła jednak skomentować czegoś, 

co przestało już być jej sprawą. Wsunęła listę do kieszeni spodni.  

background image

Nagle  spostrzegła  wyraz  zadumy,  jaki  pojawił  się  na  twarzy 

starszej pani, jej rysy wydały się nagle wyostrzone, a bruzdy głębsze.  

– Podobno mówiłaś Maćkowi, że Marissa nie chciała, by dziecko 

znalazło się w naszym domu.  

Wendy postanowiła być szczera.  

– Przykro mi, ale to prawda.  

Elinor  westchnęła  i  jej  twarz  wydała  się  nagle  jeszcze  bardziej 

zmęczona.  

–  Chciałabym  to  zrozumieć.  –  W  jej  głosie  było  tyle  bólu,  że 

Wendy  poczuła  przypływ  współczucia.  –  Była  taką  piękną 

dziewczynką.  Upartą  i  na  pewno  bardziej  zepsutą  niż  chłopcy. 

Wszyscy  litowali  się  nad  nią  i  starali  się  wynagrodzić  to,  że  ja...  nie 

czułam się dobrze.  

Wendy  pomyślała,  że  to  zbyt  łagodne  określenie.  Wystarczyło 

spojrzeć na powykręcane ręce Elinor, by wyobrazić sobie, jak bardzo 

musiała cierpieć.  

Ciągnęła dalej: 

–  Potem,  właściwie  z  dnia  na  dzień,  odwróciła  się  od  nas. 

Odrzucała wszystko, co mówiliśmy i w co wierzyliśmy. W pierwszym 

dogodnym momencie opuściła dom.  

Elinor przymknęła oczy.  

– Mogłoby się zdawać, iż nie dbaliśmy o nią, że nie staraliśmy się 

nawet  utrzymywać  z  nią  kontaktu.  Ale  widzisz,  Wendy,  myśleliśmy, 

że jeśli spełnimy jej żądanie i damy czas na opamiętanie się i nabranie 

dystansu,  sama  do  nas  wróci.  Tylko  że  tego  czasu  okazało  się  zbyt 

background image

mało.  –  Przygryzła  wargi  i  powtórzyła  raz  jeszcze:  –  Tak  bardzo 

chciałabym to zrozumieć.  

A  ja  chciałabym  móc  wyjaśnić  lub  w  jakiś  sposób  pocieszyć, 

dodała w myślach Wendy. 

Ale nie było słów, które mogłyby przynieść ukojenie.  

Gdy  jej  uwaga  skupiona  była  na  pani  Burgess,  dziecku udało  się 

przeczołgać  z  koca  na  podłogę.  Dotknąwszy  rączkami  zimnego 

drewna, mała wydała zirytowany okrzyk.  

Elinor spojrzała na nią, próbując jednocześnie dyskretnie wytrzeć 

łzę spływającą po jej policzku.  

–  Myślę,  że  niedługo  zacznie  raczkować  –  skomentowała, 

kończąc tym samym chwilę zwierzeń.  

Resztę 

przedpołudnia 

spędziły 

na 

niemal 

koleżeńskich 

pogawędkach i wspólnej zabawie z Rory. Kiedy nadeszła pora lunchu, 

Wendy  nie  mogła  uwierzyć,  że  czas  minął  tak  szybko.  Nie  mając 

żadnego  pretekstu,  by  dłużej  zatrzymać  dziecko,  oddała  je  jednej  z 

pielęgniarek i udała się za Elinor do windy.  

Serwowany w dużej jadalni lunch miał charakter dosyć formalny, 

obecni  byli  oboje  państwo  Burgess.  Nie  było  Macka  ani Mitchella,  a  

rozmowa toczyła się wokół spraw obojętnych. Wendy zdawało się, że  

pani  Burgess  specjalnie  unika  powrotu  do  tematu Marissy.  

Po  lunchu  Elinor  udała  się  do  swego  pokoju,  a  Samuel  do 

biblioteki.  Wendy  zaś  usiadła  przy  kominku  w  salonie,  przeglądając 

magazyny  ilustrowane.  Przy  okazji  miała  świetny  widok  na  drzwi 

wejściowe i rozkoszowała się ostrym, cudownym zapachem choinki.  

background image

Nie  była  jednak  przyzwyczajona  do  bezczynnego  siedzenia.  Na  

widok  Macka,  przemarzniętego  i  objuczonego  jakąś  dużą  paczką, 

zerwała się z krzesła i wykrzyknęła: 

– Jak to dobrze, że już jesteś! 

Zmarszczył brwi: 

–  Taki  entuzjazm  może  przyprawić  o  przyspieszone  bicie  serca, 

Wendy.  

W jego głosie wyczuła nutę szczerego rozbawienia i też zachciało 

jej  się  śmiać.  Musiała  się  wysilić,  by  zwrócić  w  jego  stronę  pełne 

powagi spojrzenie.  

– Nie podniecaj się zanadto. To nic osobistego.  

Mack uśmiechnął się i delikatnie powiódł palcem po jej policzku. 

W  pierwszej  chwili  chciała  się  odsunąć,  ale  nie  wiedzieć  czemu  nie  

poruszyła się. Miejsca, których dotykał, zdawały się płonąć.  

–  Dzięki  za  sprostowanie.  Naprawdę  ulżyło  mi.  Przyszedłem  tak 

późno, bo odbierałem nasze bagaże z lotniska.  

–  A  więc  samolot  jednak  wystartował?  Mogliśmy  zaczekać  i 

przylecieć dziś rano.  

– Pomyśl jednak, co byśmy stracili.  

Przypomniała sobie wydarzenia poprzedniego dnia i nie przyszło 

jej do głowy nic, czego należałoby żałować. Musiała przyznać, że nie 

było tak najgorzej.  

– W każdym razie ty straciłeś lunch – powiedziała rzeczowo. – A 

może  dziś  znów  spodziewasz  się  specjalnych  względów  pani 

Cardozy? 

background image

– Przed wyjściem z biura zamówiłem sobie hamburgera.  

Nawet  trudno  byłoby  to  porównać  z  wytwornym  lunchem,  który 

serwowano,  jak  zwykle  na  chińskiej  porcelanie.  A  jednak 

uświadomiła  sobie,  że  bez  wahania  zamieniłaby  go  na  hamburgera  z 

Mackiem.  

Nie  była  zaskoczona  tym  odkryciem.  W  towarzystwie  Macka 

czuła się swobodnie. Nie starała się wywierać na nim jak najlepszego 

wrażenia,  mogła  być  sobą.  Nie  wiedziała  tylko,  dlaczego  każde  jego 

spojrzenie wywoływało w niej uczucie gorąca? 

– Gotowa na wyprawę do sklepów? 

Zerknęła na przyniesioną przez niego paczkę i odparta: 

– Wygląda na to, że już tam byłeś.  

– Kupiłem tylko coś na prośbę matki. Postawił pudełko na stole i 

uchylił wieko. Wendy zaprotestowała: 

– Nie chciałam być wścibska, Mack.  

Uśmiechnął się.  

– To przedgwiazdkowy prezent dla ciebie.  

Wyjął  piękny  ciemnozielony  wełniany  płaszcz  z  dopasowanym 

kolorystycznie szalem. Był to ulubiony kolor  Wendy – mimochodem 

zaczęła  sobie  wyobrażać  doskonałe  zestawienie  ciemnej  zieleni  z 

miedzianymi pasemkami w swych włosach.  

– Nie mogę tego przyjąć – powiedziała.  

– Bez tego zamarzniesz. Na prośbę matki będziesz teraz chodziła 

po  mrozie.  Chciała  ci  to  uprzyjemnić.  Pośpieszmy  się  lepiej,  bo  nie 

background image

zdążymy  przed  zamknięciem  sklepów.  Nie  uwierzysz,  jaki  wciąż 

panuje w nich tłok.  

Przytrzymał jej płaszcz i, po króciutkiej zaledwie chwili wahania, 

wsunęła go na ramiona. Nie było sensu robić z siebie bohaterki, wciąż 

jeszcze pamiętała przenikliwe uczucie zimna, jakiego doświadczyła w 

starym płaszczyku.  

Tym  razem  czekał  na  nich  inny  samochód.  Był  to  bardzo  niski 

samochód sportowy, jeden z tych, jakich Wendy zawsze się bała.  

Usiadłszy za kierownicą, Mack spytał: 

– Gdzie najpierw? 

Wendy  zajrzała  do  listy  Elinor  i  wymieniła  nazwę  sklepu.  Z 

podziwem  patrzyła  jak  sprawnie  Mack  się  porusza  po  zatłoczonych 

ulicach. Cieszyła się, że nie musi sama prowadzić. A kiedy po każdej 

kolejnej wizycie w sklepie przybywało na tylnym siedzeniu pudełek i 

paczuszek, jej radość z męskiej asysty była coraz większa.  

Pod koniec eskapady Wendy powiedziała: 

– Rachunki za tę wyprawę przyprawią twoją matkę o ból głowy.  

– Przecież kupujemy tylko to, co znajduje się na jej liście.  

Była  to  prawda,  ale  nagle  Wendy  zamyśliła  się.  Odłożyła 

przetykaną  wstążkami  sukieneczkę  i  odwróciła  się gwałtownie.  

– O co chodzi? Chyba nie sądzisz, że matka będzie robiła wyrzuty 

o taki drobiazg? 

Przygryzła wargi i potrząsnęła głową.  

background image

–  Oczywiście,  że  nie.  O  to  właśnie  chodzi.  Ta  hojność  jest 

cudowna...  płaszcz  dla  mnie  i    tyle  rzeczy  dla  Rory.  Ale  to  nie 

wystarczy, Mack.  

– Wendy, proszę cię.  

– Znów robi to samo. Rzeczami materialnymi zastępuje to, czego 

nie potrafi dać.  

Marissa to właśnie musiała mieć na myśli.  

– Marissa była...  

–  Niedojrzała,  egoistyczna  i  zepsuta.  Przyjmuję  to  na  wiarę.  I 

bardzo lubię twoją matkę, ale pewnych rzeczy nie da się ukryć. Elinor 

jest  zbyt  mało  sprawna,  by  móc  zająć  się  dzieckiem.  Nie  może 

poświęcić  Rory  wystarczająco  dużo  uwagi.  Po  pierwsze,  nie  bardzo 

nawet wie, czego jej trzeba.  

– Co ty opowiadasz, po czwórce własnych? 

– Może zapomniała, ale... na przykład, kiedy mała rano zakasłała, 

twoja matka chciała od razu wzywać lekarza.  

– A co to znowu? Chyba się wczoraj nie przeziębiła? 

–  Oczywiście, że nie. Bawiła się ze mną. To taka nasza gra,  ale 

twoja matka nie dostrzegła różnicy. Nie zna się na dzieciach.  

– Tak jak ty, to masz na myśli?  

Wendy przytaknęła z żalem.  

– Pielęgniarki zapewnią jej właściwą opiekę, ale czystość i dobre 

odżywianie  nie  są  najważniejsze.  To  nie  to  samo  co  wychowywanie  

przez  osobę,  która  kocha  i  rozumie  psychiczne,  a  nie  tylko  fizyczne  

background image

potrzeby  dziecka.  Jeśli  jesteś  uczciwy,  Mack,  sam  to  przyznasz. 

Wiesz, że twoi rodzice nie dadzą jej tego.  

– A co ty proponujesz?  

Odpowiedziała cicho: 

– Chcę ją zabrać z powrotem do Arizony.  

– Wiesz, że to niemożliwe.  

– Żałuję, że do ciebie wtedy zadzwoniłam.  

Kiedy  się  w  końcu  odezwał,  jego  głos  pozbawiony  był  swej 

zwykłej głębi: 

– Rozumiem, Wendy. Uwierz mi, naprawdę to rozumiem.  

 

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Wendy  raz  jeszcze  sięgnęła  po  sukienkę,  nie  dlatego,  że 

zamierzała ją kupić, po prostu chciała uniknąć wzroku Macka. Mocno 

zacisnęła powieki, by powstrzymać łzy. Jakie to było głupie, skarciła 

samą  siebie.  Jedyne,  co  osiągnęła,  to  zniszczenie  cudownej, 

kumplowskiej atmosfery, w jakiej spędzili całe popołudnie.  

Mack  wydawał  się  zniechęcony,  rozczarowany  i  niemal 

sfrustrowany.  Żałował pewnie, że nie zostawił jej w  Arizonie. No bo 

chyba niemożliwe, by przyznawał jej rację! 

Wendy  wiedziała,  że  nie  ma  sensu  robić  sobie  niepotrzebnych 

nadziei.  Nawet  gdyby  ogarnęły  go  teraz  jakieś  wątpliwości,  nie 

zmieniało  to  faktu,  że  jej  pragnienia  były  nierealne.  Od  kiedy 

Burgessowie dowiedzieli się o dziecku, nie można było cofnąć czasu. 

Nigdy nie pozwolą jej zabrać małej tak daleko. Chyba że...  

background image

–  Twoja  matka  ma  reumatyczne  zwyrodnienie  stawów  – 

przypomniała nagle.  

Mack wyjął z jej rąk sukienkę i dołożył do reszty zakupów.  

– No to co? 

–  A więc cieplejszy klimat z pewnością byłby dla niej wskazany,  

prawda? Czy kiedykolwiek o tym pomyślała? 

– Co masz na myśli? Phoenix? – Zaczął się śmiać. – Rozumiem. 

Wszyscy  moglibyście  żyć  długo  i  szczęśliwie  w  małym  bungalowie 

na pustyni. Och, Wendy.  

– Słyszałam głupsze pomysły. – Ponownie odwiesiła sukienkę na 

wieszak.  

– A ja nie. Tak bardzo chciałaś wyjść dziś z naszego domu, że w 

pełni gotowa stałaś w holu i przestępowałaś z nogi na nogę.  

– Nieprawda! Siedziałam w salonie, bo twoja matka odpoczywała, 

a Rory odbywała swą popołudniową drzemkę i...  

Mack potrząsnął głową.  

–  A  więc  jedyne  wyjaśnienie,  jakie  przychodzi  mi  do  głowy,  to 

takie, że nie mogłaś się mnie doczekać.  

Znów  ogarnęło  ją  to  dziwne  uczucie  duszności.  Starała  się  nie 

zwracać na nie uwagi.  

– Tak, w pewnym sensie tak. Chciałam cię zapytać...  

–  Wiedziałem.  To  entuzjastyczne  powitanie  było  jednak 

adresowane do mnie.  

background image

Serce gwałtownie zabiło jej w  piersiach.  Nagle zauważyła,  że w  

jego oczach znów pojawiły się łobuzerskie ogniki. A więc droczył się 

z nią tylko. Nie zauważył jej dziwnej reakcji.  

–  Nawet  nie  próbuj  tak  myśleć,  Mack.  Jeśli  zaś  chciałbyś,  abym 

wyznała,  że  nie  mogę  żyć  bez  twoich  rodziców,  nie kłopocz  się.  Nie 

to  miałam  na  myśli.  Ale  gdyby  zamieszkali  w  tym  samym  mieście, 

chyba pozwoliliby mi zatrzymać Rory, prawda? 

– A co takiego jest w tym Phoenix? Do czego musisz wracać? 

Dobre pytanie. W całym tym zamieszaniu Wendy zapomniała, że 

przecież  nie  ma  już  pracy.  Nie  ma  środków  na  utrzymanie  samej 

siebie,  a  co  dopiero  Rory.  Gdyby  naprawdę  złożyła  Burgessom  taką 

propozycję, musiałaby prosić ich o wsparcie finansowe, przynajmniej 

na najbliższą przyszłość.  

W sumie więc nie był to najmądrzejszy pomysł. Nie mogła sobie 

wyobrazić  siebie,  nakłaniającej  Burgessów,  by  porzucili  swój  dom 

oraz środowisko i przenieśli się na drugi koniec Stanów. I wszystko to 

z  powodu  maleńkiego  dziecka,  któremu  jest  dokładnie  wszystko 

jedno, gdzie mieszka...  

– Masz rację. Proponując im przeprowadzkę, zrobiłabym z siebie 

idiotkę.  

–  Dobrze,  że  sama  zdajesz  sobie  z  tego  sprawę.  –  Mack  wręczył 

jej  torbę,  sam  sięgnął  po  kolejne  dwie  i  spojrzawszy  na  zegarek, 

powiedział: 

– To już cała lista, prawda? 

background image

–  Powiedziałabym,  że  nawet  z  nawiązką  –  odparła  Wendy 

cierpko.  

Przypomniała sobie, jak trudno było powstrzymać go w sklepach 

z zabawkami. Musiała zresztą przyznać, że sama nie mogła się oprzeć 

pokusom  –  podniecenie  towarzyszące  przedświątecznym  zakupom 

było zaraźliwe.  

– Czy nie masz nic przeciwko temu, że zatrzymamy się na chwilę 

w moim mieszkaniu i wezmę prezenty dla reszty rodziny? 

Wendy zdziwiła się.  

– Oczywiście, że nie. Ale sądziłam, że mieszkasz z rodzicami.  

–  Od  kiedy  poszedłem  do  college’u,  już  nie.  Widzisz,  dokładnie 

rozumiem, co to znaczy chcieć za wszelką cenę opuścić ten dom.  

– To bzdura! Twoi rodzice są...  

Mack zatrzymał się na środku sklepu i nie zwracając najmniejszej 

uwagi na mijających ich ludzi, spojrzał jej prosto w oczy.  

– Tak, słucham, Wendy? 

Zmarszczyła nos i postanowiła odpowiedzieć szczerze: 

– Trudno byłoby z nimi zamieszkać.  

– Brawo.  

Zaoferował jej ramię i Wendy odruchowo wsunęła rękę pod jego 

łokieć.  

– Ale teraz, kiedy w każdej chwili mogę wycofać się do swojego 

mieszkania,  spędzam  z  nimi  wakacje  i  święta  w  całkiem  przyjemnej 

atmosferze.  Właściwie  widujemy  się  częściej  niż  w  czasach,  gdy 

background image

mieszkałem  z  nimi  i  rozpaczliwie  kombinowałem,  jak  się  stamtąd 

wyrwać.  

Mieszkanie  znajdowało  się  w  jednym  z  wieżowców  położonych 

nad  jeziorem  Michigan.  W  szybko  zapadającym  zmroku,  metalowo 

szklana  konstrukcja  budynku  malowniczo  odbijała  światła  uliczne. 

Gdy  zatrzymali  się  przed  wejściem,  Wendy  zaproponowała,  że 

zaczeka w wozie.  

– Chcesz zmarznąć? Nie wygłupiaj się. Wstąp na drinka.  

Winda zawiozła ich na górę w zawrotnym tempie i zatrzymała się  

w  obszernym  i  wytwornym  holu.  Mack  otworzył  drzwi  i  zebrał  

nagromadzoną  przez  kilka  dni  pocztę.  Zaprosił  Wendy  do  małego, 

lecz schludnego saloniku z widokiem na jezioro.  

– Trochę sherry? A może lampkę wina? – Wzdrygnęła się lekko. 

Mack uśmiechnął się. – Rozumiem. Cappuccino.  

– Jeśli to nie zajmie zbyt wiele czasu.  

– To sekunda.  

Weszła  za  nim  do  małej  kuchenki  i  patrzyła,  jak  sypie  kawę  do 

dwóch  filiżanek  i  zalewa  ją  gorącą  wodą  ze  specjalnego  kraniku  na 

końcu zlewu.  

– Matka wspomniała coś o wyprawie na Pasterkę.  

Wręczył jej filiżankę i zerknął na zegarek.  

–  Powinniśmy  się  pospieszyć,  bo  pójdą  bez  nas.  To  tradycja 

rodzinna. Pasterka, a potem późna kolacja.  

Dostrzegłszy  pulsujące  światełko  automatycznej  sekretarki, 

spytał: 

background image

–  Czy  mógłbym  jeszcze  posłuchać  zostawionych  dla  mnie 

informacji? 

– Oczywiście. Zaczekam w salonie.  

–  Nie  trzeba.  Nie  spodziewam  się  niczego,  co  mogłoby  wprawić 

cię w zakłopotanie.  

Wendy rzuciła mu ironiczne spojrzenie i zamknęła za sobą  drzwi. 

Stanęła  przy  oknie  wychodzącym  na  jezioro.  W  falującej  tafli  wody 

odbijały się kolorowe światełka choinek otaczających jego brzegi.  

Mimowolnie  dosłyszała  nagrany  na  sekretarkę  uwodzicielski 

kobiecy głos.  

–  Cześć,  kochanie.  Wesołych  Świąt!  Zobaczymy  się,  prawda?  

Mam  dla  ciebie najwspanialszy prezent. 

Mack roześmiał się.  

Trudno  wyobrazić  sobie  bardziej  przesłodzony  ton,  pomyślała 

Wendy. No cóż, to, w jakich kobietach gustował Mack, absolutnie nie 

powinno jej obchodzić.  

Zanim  wysłuchał  wszystkich  wiadomości,  Wendy  prawie 

skończyła  swoje  cappuccino.  Chcąc  nie  chcąc,  zastanawiała  się,  na 

które  telefony  zamierza  odpowiedzieć.  Mogłaby  się  założyć,  że  na 

pierwszym miejscu znajdzie się przesłodzona panienka.  

–  Przepraszam  –  powiedział.  –  Trwało  to  dłużej,  niż 

przypuszczałem.  

Gdy wkładał pięknie opakowane prezenty do torby, Wendy umyła 

i wytarła filiżanki. Nim skończył,  zapinała płaszcz. Postanowiła go  o 

coś spytać.  

background image

–  Mack,  czy  nie  sądzisz,  że  twój  brat  John  i  jego  żona  mogliby 

wziąć Rory? 

Zastanowił się przez chwilę.  

– Dlaczego o to pytasz? 

–  Dziś  rano  twoja  matka  wspomniała,  że  Tessa  nie  może  się 

doczekać, by poznać małą. Sama nie wiem, ale brzmiało to jakby...  

Mack podniósł szal i owinął go dokładnie wokół szyi Wendy.  

– Wszystko jest możliwe. Nie umiem przewidzieć, jakie są plany 

Johna  i  Tessy.  Być  może,  jeśli  Tessa  zapragnie  nagle  dziecka,  takie  

trochę odchowane może wydać się jej atrakcyjne.  

Nie  wyglądał  na  zaskoczonego.  Widocznie  myślał  już  o  takim 

wariancie i uważał go za całkiem prawdopodobny.  

Przygryzła  wargę.  Z  opisu  Macka  nie  wynikało,  by  John  i  Tessa  

mogli  okazać  się  ciepłymi  i  kochającymi  rodzicami,  na  jakich 

zasłużyła  sobie  Rory.  Nie  w  porządku  byłoby  jednak  wyciągać 

wnioski na temat ludzi, których się jeszcze nie poznało. Może zresztą 

nie mieli wcale zamiaru jej wychowywać.  

Tak  czy  inaczej,  decyzja  co  do  przyszłości  Rory  nie  będzie 

przecież  należała  do  niej.  Ani  do  Macka.  Jednak  ufała,  że  on  nie 

pozwoli przekazać dziecka w nieodpowiednie ręce.  

Dopiero  kiedy  dojeżdżali  do  domu,  przypomniała  sobie 

niepewność co do długości swej wizyty w Chicago.  

– Mack, jeśli chodzi o mój bilet powrotny...  

Zmarszczył się.  

– No, o co znowu chodzi? 

background image

Zezłościło ją to. Czyżby nie rozumiał, skąd to pytanie? 

– Chciałabym wiedzieć, na jak długo zostałam zaproszona, zanim 

ktoś  zada  to  pytanie  mnie.  Nie  chciałabym  dowiedzieć  się  jako 

ostatnia, że na mnie już czas! 

Samochód zatrzymał się na podjeździe. Mack obszedł go dookoła  

i otworzył jej drzwiczki.  

–  Mack?  –  pytała  dalej.  –  Potrzebuję  jedynie  daty  biletu. 

Szczegóły możemy omówić później.  

Pomagając jej wysiąść, rzucił od niechcenia: 

– Nie kupiłem biletu powrotnego.  

–  Słucham?  –  wyrwało  się  jej  odruchowo,  choć  przecież 

doskonale zrozumiała słowa Macka. – Mack...  

Jeden  ze  służących  zbiegł  po  schodach  i  zaczął  pomagać  we 

wnoszeniu paczek. Wendy bezradnie opuściła ręce i weszła do domu. 

Nie było sensu dyskutować na mrozie. 

Ale jak tylko dopadnie go sam na sam! 

Dlaczego nie kupił jej tego biletu? Czy uważał, że sama powinna 

zapłacić  za  powrót?  To  nie  miało  sensu;  doskonale  wiedział,  że  nie 

stać  jej  na  to.  I  na  pewno  nie  chciał  zatrzymywać  jej  w  Chicago  do 

czasu aż sama zarobi sobie na podróż.  

W holu paliły się chyba wszystkie światła, słychać było kolędy, a 

w  powietrzu  unosił  się  zapach  świerku  i  wanilii.  Z  drzwi  salonu 

wyłoniła  się  młoda,  ubrana  na  niebiesko  kobieta.  Jasne  włosy  upięte 

miała  w  nieco  staromodny  kok,  pasujący  stylem  do  romantycznej 

sukni. W ręku trzymała kieliszek z szampanem.  

background image

–  To  ty  jesteś  Wendy,  prawda?  –  spytała.  –  Wejdź,  kochanie, 

musisz być kompletnie przemarznięta. Ja mam na imię Tessa.  

Kobieta  nie  przypominała  wyrafinowanej,  kapryśnej  osoby,  jak 

określał ją Mack. Miała ciepły i przyjemny głos zaradnej domatorki.  

Taka  kobieta  z  pewnością  natychmiast  zakocha  się  w  Rory. 

Problem polegał na tym, że Wendy jakoś nie chciała jej polubić. I nie 

chciała,  by  okazała  się  idealną  matką  dla  małej.  Czyżby  była  aż  tak 

egoistyczna? 

Służący  wziął  od  niej  płaszcz,  a  Tessa  zaprosiła  ją  do  salonu, 

gdzie byli już wszyscy.  

– Powinnam się przebrać – zaoponowała Wendy.  

–  Bzdura,  kochanie.  –  To  Elinor  włączyła  się  do  rozmowy, 

siedząc na swym wózku koło kominka. – Wyglądasz dokładnie tak jak 

trzeba.  

Pochyliła się i skinęła palcem w stronę Wendy.  

– Oczywiście znasz już Mitcha. A oto nasz syn, John.  

Wendy  zbliżyła  się  do  mężczyzny,  którego  przynależność  do 

rodziny Burgessów nie mogła budzić najmniejszych wątpliwości. Był 

jednak niższy od Macka i miał lekką nadwagę.  

Uśmiechnęła się i wyciągnęła do niego rękę.  Miał  mocny  uścisk  

i przyjemny uśmiech. Na pierwszy rzut oka nie było w nim, podobnie 

jak  w  Tessie,  nic,  czego  nie  można  by  polubić.  A  jednak  Wendy 

poczuła, że coś staje jej w gardle.  

Do  salonu  wszedł  Mack.  Ucałował  matkę  i  dopiero  wtedy 

przywitał  się  z  bratem.  Wendy  nie  usłyszała  krótkiej  wymiany  zdań 

background image

pomiędzy  nimi.  W  tym  bowiem  momencie  otworzyły  się  drzwi  i 

weszła pielęgniarka z Rory na ręku.  

–  Oto  i  osoba,  na  którą  czekaliśmy  –  powiedziała  Elinor  z 

zadowoleniem. – Grzeczna dziewczynka, która nie zamierzała skracać 

swej drzemki, tak? 

Tym razem ubrali ją w różowy  komplecik,  w  którym  wyglądała  

niezwykle  dorośle.  Trudno  było  uwierzyć,  że  w  tak  krótkim  czasie  

dziecko może się tak bardzo zmienić. 

Pomogło  to  tylko  Wendy  zdać  sobie  sprawę,  iż  w  przyszłości 

czekają  ją  jeszcze  większe  niespodzianki.  Kiedy  znowu  ujrzy  Rory, 

jeśli w ogóle będzie jej to dane...  

Musi  spytać  o  to  Macka.  Pewnie  nikt  nie  będzie  się  sprzeciwiał, 

by  od  czasu  do  czasu  spotkała  się  z  małą,  ale  lepiej  się  upewnić.  A 

może będzie potrzebowała zgody Johna i Tessy? 

Pielęgniarka  zatrzymała  się  przed  choinką,  od  której  Rory  

najwyraźniej  nie  mogła  oderwać  oczu.  Wendy  zerknęła  na  Tessę.  

Wpatrywała  się  w  dziecko  z  uwagą,  ale  nie  wykonała  najmniejszego 

ruchu, by się do niego zbliżyć.  

Ciszę przerwała Elinor.  

– Wendy, czy mogłabyś wziąć dziecko? 

W  mgnieniu  oka  Wendy  znalazła  się  przy  małej,  rzucając  Elinor 

pełne  niedowierzania  spojrzenie.  Rory  wybuchnęła  radosnym 

śmiechem,  po  czym  właściwie  wyrwała  się  z  ramion  pielęgniarki  i 

przytuliła  do  Wendy.  Elinor  szeptała  coś  do  Macka,  ale  gaworzenie 

dziecka zagłuszyło jej głos. Usłyszała jedynie jego odpowiedź: 

background image

– Wiem, mamo. Pracuję nad tym.  

Wendy  poczuła,  jak  robi jej  się  zimno.  Roześmiawszy  się,  Tessa 

powiedziała: 

– Jaka ona cudowna! 

Wendy  zaczerpnęła  powietrza  i  możliwie  najspokojniejszym 

głosem spytała: 

– Czy chciałabyś ją potrzymać?  

Tessa zaprzeczyła ruchem głowy.  

–    Nie  teraz,  kiedy  jest  taka  szczęśliwa  w  twoich  objęciach.  Nie  

śmiałabym w tym przeszkodzić.  

Usiadła na krześle i przyglądała się Rory w zamyśleniu.  

–    Wiesz,  kilku  moich  klientów  pytało,  czy  projektuję  także  dla  

dzieci.  Zawsze  odmawiałam,  bo  nie  czułam  inspiracji.  Ale  muszę 

przyznać, że teraz ten pomysł mi się spodobał.  

– Ubrania? 

– Elinor nie mówiła ci, czym się zajmuję? Bluzka, którą ma dziś 

na sobie to moje dzieło. Ta sukienka także pochodzi z mojej kolekcji. 

Prawie zawsze noszę własne projekty. To dobra reklama.  

Głos  Tessy  był  bardzo  rzeczowy.  Przyglądała  się  Rory,  jakby  

dokonywała  w  myśli wstępnych pomiarów.  

–  Wendy,  jak  długo  tu  będziesz?  –  spytała  zaciekawiona.  Nie 

wiedzieć  jednak  czemu,  zadając  to  pytanie,  zwróciła  się  w  stronę 

Macka.  

background image

Wendy  nie  śmiała  na  niego  spojrzeć.  Odczekała  chwilę,  mając 

nadzieję,  że  odpowie  Tessie.  Jednak  nie  odezwał  się  słowem.  Mogła 

liczyć jedynie na siebie.  

–  Tylko  parę  dni.  W  Phoenix  czekają  na  mnie  sprawy  do 

załatwienia.  

Musiała  jednak  przyznać,  że  nie  określając  daty  powrotu,  Mack 

okazał hojność, jakiej nie oczekiwała. Być może większą, niż skłonni 

byli okazać Samuel i Elinor Burgessowie.  

Z drugiej strony, hojność bywa nieraz narzędziem szantażu. Może 

tu  zostać  pod  warunkiem,  że  nie  będzie  sprawiała  kłopotu  i  mąciła. 

Wystarczy  jednak  najmniejsze  nieporozumienie,  a  w  ciągu  kilku 

godzin znajdzie się w samolocie.  

To  głupota,  skarciła  samą  siebie.  Przecież  mógłby  to  zrobić  od 

razu. Dlaczego więc nie kupił jej biletu? 

Rory wychyliła się z jej ramion i sięgnęła po długopis wystający z 

kieszeni Macka.  

–  Oho,  zachciewa  ci  się  drogich  zabawek,  brzdącu –  zażartował,  

a  kiedy  mała  uśmiechnęła  się  do  niego,  wziął  ją  od  Wendy  i  oparł 

wygodnie na swej piersi.  

–  Czyż  to  nie  jest  wspaniały  widok?!  –  mruknęła  Tessa. 

Podskoczyła  i  chwyciła  Wendy  za  rękę.  –  Chodź  na  górę.  Chcę  ci 

pokazać  jedną  sukienkę.  To  próbka,  nie  mogę  na  razie  zdecydować 

się, czy uruchomić produkcję, ale myślę...  

Przypomniały  się  jej  słowa  Macka  o  tym,  że  Tessa  jest  osobą  

nieprzewidywalną. Najwyraźniej w centrum jej uwagi znajdowały się 

background image

stroje  –  i  oczywiście  miała  do  tego  prawo,  ale  żeby  nie  chcieć 

potrzymać dziecka nawet przez chwilę? 

Zaczęła  mieć  do  siebie  pretensje  za  brak  zdecydowania.  Jeszcze 

parę  minut  temu  miała  nadzieję,  że  Tessa  nie  zechce  Rory,  a  teraz, 

kiedy  kobieta  nie  wykazała  zainteresowania  dzieckiem,  czuła  się 

osobiście dotknięta.  

Kiedy parę minut później zeszła ponownie na dół, miała na sobie 

kreację  z  kolekcji  Tessy.  Była  to  piękna,  lejąca  się  suknia  w  kolorze  

szmaragdu,  którą  Tessa  postanowiła  ofiarować  Wendy  w  prezencie. 

Rodzina zebrała się już w holu, a samochody czekały na podjeździe.   

Mack  wkładał  Rory  różowy  kombinezon,  który  kupili  tego 

popołudnia. Ujrzawszy to, Tessa roześmiała się.  

– Chyba nie zamierzasz brać jej do kościoła, Mack.  

–  Czemu  nie?  To  tradycja  rodzinna,  a  ona  jest  członkiem  naszej 

rodziny. Poza tym dzieci są także zaproszone na mszę.  

–  Ale  chyba  nie  niemowlęta.  Dlaczego  nie  zwrócisz  się  do 

pielęgniarek, by się nią zajęły? Po to są.  

Mack spojrzał na Wendy spod lekko zmarszczonych brwi.  

–  Sądzę,  że  odpowiedź  na  postawione  dziś  przez  ciebie  pytanie 

brzmi: nie – mruknął pod nosem.  

Wendy  wzruszyła  tylko  ramionami.  Sama  nie  wiedziała  już,  co 

ma myśleć.  

Kościół  był  ogromny,  ale  msza  miała  bardzo  ciepły  i  intymny  

charakter. Rory zniecierpliwiła się dopiero w czasie ostatniej godziny 

i  jak  zwykle  postanowiła  nie  ukrywać  swej  irytacji.  Mack  i  Wendy 

background image

przekazywali ją sobie nawzajem, ale bez większego rezultatu. Po paru 

takich próbach Mack szepnął do Wendy: 

– Opatulmy ją ciepło i wróćmy do domu na piechotę.  

Długi  spacer  był  teraz  ostatnią  rzeczą,  na  którą  Wendy  miała 

ochotę,  ale  mogła  to  być  jedyna  okazja,  by  być  z  Mackiem  sam  na 

sam.  Kiedy  byli  w  kościele,  znów  zaczęło  padać  i  wielkie  płatki 

śniegu snuły się leniwie w bezwietrznym powietrzu.  

–  Prawdziwy  gwiazdkowy  śnieg  –  powiedział  Mack,  układając 

Rory  na  jednym  ramieniu,  a  drugie  proponując  Wendy.  Mała  oparła 

główkę na jego piersi i leżała spokojnie.  

Wendy  kilka  razy  przymierzała  się  do  rozpoczęcia  rozmowy,  ale  

za  każdym  razem  kończyło  się  na  przełykaniu  śliny.  Pierwszy 

odezwał się Mack: 

– Chcesz wiedzieć, czemu nie kupiłem ci biletu powrotnego.  

–    Nie.  To  znaczy  tak,  ale  chcę  przede  wszystkim  wiedzieć,  co  

stanie  się  z  Rory?  Słyszałam,  jak  mówiłeś  matce,  że  pracujesz  nad 

tym,  to  znaczy  nad  jej  przyszłością.  Tak  przypuszczam.  Ale  jeśli 

Tessa nie będzie zainteresowana...  

–  Nie  zrozum  mnie  źle,  bardzo  lubię  Tessę,  ale  nie  jest  to 

urodzona mamusia.  

Spojrzała na niego z wyrazem bólu w oczach. Spory płatek śniegu 

zatrzymał  się  na  jego  rzęsach  i  zapragnęła  nagle  go  strząsnąć. 

Zacisnęła  dłonie  i  przygryzła  wargi.  Nie  miała  prawa  kwestionować  

jego pomysłów. W przeciwnym razie może znaleźć się w najbliższym 

samolocie do Phoenix.  

background image

Jednak postanowiła zaryzykować. Chodziło o przyszłość Rory.  

–  Nie  widzisz  tego,  Mack?  Jeśli  Tessa  i  John  nie  wezmą  jej, 

wrócimy do punktu wyjścia. Co będzie z Rory? 

Zapadło długie milczenie i Wendy straciła już nadzieję, że Mack 

odpowie  na  jej  pytanie.  W  końcu  jednak  odezwał  się  zduszonym 

głosem: 

– Ja ją wezmę. Adoptuję ją i wychowam jak własną.  

W  pierwszej  chwili  poczuła  ogromne  zaskoczenie  i  szeroko 

otworzyła oczy ze zdumienia. Po chwili jednak zdała sobie sprawę, że 

słowa  Macka  nie  są  pozbawione  sensu.  Był  zbyt  przywiązany  do 

małej, by nie rozważyć takiej możliwości. Nie mógł tak po prostu się 

od niej odwrócić,  obojętność  wobec  znajdującego  się  w  potrzebie  

dziecka  byłaby  wbrew  jego naturze. Jednak to też nie było najlepsze 

rozwiązanie.  

–  To  wzruszające  –  powiedziała  Wendy.  –  Czy  przemyślałeś 

sobie, co to znaczy być samotnym ojcem? Wierz mi, wiem, co mówię. 

Co  zrobisz,  gdy  będziesz  musiał  wyjechać?  Zapakujesz  małą  do 

walizki  i  weźmiesz  ze  sobą?  A  może  po  prostu  wynajmiesz 

opiekunkę? 

–  Nie  muszę  tak  wiele  podróżować.  A  poza  tym  wcale  nie 

zamierzam być samotnym ojcem.  

No  oczywiście.  Teraz  wszystko  się  zgadzało.  Gdyby  się  ożenił, 

Rory  znalazłaby  się  w  najlepszej  sytuacji,  miałaby  zapewniony 

dobrobyt,  harmonię  uczuciową  i  dwoje  kochających,  troskliwych 

background image

rodziców.  Mack  znalazł  idealne,  wręcz  jedyne  rozwiązanie  i  Wendy 

czuła, że powinna przyjąć je z uczuciem prawdziwej ulgi.  

Tymczasem po usłyszeniu jego słów  poczuła silny niepokój. Kto 

będzie  tym  drugim  rodzicem?  Może  ta  przesłodzona  kobieta,  która  

zostawiła wiadomość na automatycznej sekretarce Macka? Czy będzie  

w stanie zaakceptować Rory jak swoje własne dziecko? 

Choćby  nie  wiadomo  jak  zależało  jej  na  Macku,  będzie  dla  niej 

szokiem,  że  poślubia  nie  tylko  jego,  ale  od  razu  całą  rodzinę.  A  jeśli 

nie uda się jej pokochać małej? 

Wendy  postanowiła  nie  martwić  się  na  zapas.  Równie  dobrze 

może to być bardzo miła kobieta. To, że nie spodobał się jej głos, nie 

ma tu nic do rzeczy. Nadal zszokowana, zdobyła się na odpowiedź: 

– Rory zasługuje na to, by stać się częścią prawdziwej rodziny.  

Rozstanie  z  dzieckiem,  które  tak  szczerze  pokochała,  złamie  jej 

serce,  czuła  to  już  teraz.  A  przecież  to  właśnie  robiła.  W  tej  sytuacji 

nawet nie poprosi o możliwość widywania małej. 

Gdyby zostawała u Burgessów, w życiu Rory byłoby miejsce dla 

kogoś  w  rodzaju  matki  zastępczej.  Skoro  jednak  będzie  miała  pełną 

rodzinę,  nie  należało  wprowadzać  w  jej  życie  niepotrzebnego 

zamieszania.  

Mack  przełożył  Rory  na  drugie  ramię,  by  otworzyć  bramę. 

Mruknęła przez sen, po czym spokojnie przytuliła się do niego.  

Było  jej  z  nim bardzo  dobrze.  I  to  właściwie  od  początku.  Jakby 

instynktownie  czuła,  że  jest  to  mężczyzna,  który  nie  pozwoli  jej 

background image

skrzywdzić.  Niedługo  pewnie  zapomni  Wendy,  tę  zabawną  panią, 

która od czasu do czasu śmiesznie kasłała.  

–  Sama  powinnam  była  o  tym  pomyśleć  –  powiedziała  Wendy 

słabym głosem. – To znaczy o twoim... małżeństwie.  

Dlaczego  z  takim  trudem  przychodzi  jej  wypowiedzenie  tego 

słowa? Czemu jest to tak bardzo bolesne? Pewnie dlatego, że oznacza 

początek rozstania z małą.  

– Okoliczności są rzeczywiście niezwykłe – powiedział z goryczą. 

–  Nie  sądzę,  abyś  w  normalnej  sytuacji  choćby  przez  chwilę 

rozważała  możliwość  poślubienia  mnie.  Ale  skoro  jest  tak,  jak  jest, 

cieszę się, że wszystko zostało ustalone.  

Chodnik,  po  którym  szli,  wydał  się  nagle  Wendy  ruchomym 

piaskiem, usuwającym się spod jej nóg. Nie dostrzegła zbliżającej się 

do  nich  długiej  czarnej  limuzyny.  Nawet  nie  usłyszała  szmeru 

jadącego  obok  wozu.  Z  odrętwienia  wyrwał  ją  dopiero  głos  Elinor, 

która zawołała przez otwartą szybę. 

– Niechcący was podsłuchałam. A więc ustalone, tak?  

Wendy  otworzyła  usta,  ale  nie  mogła  wydobyć  z  siebie  słowa. 

Mack  milczał.  Elinor  popatrzyła  na  nich  oboje  i  wydawała  się 

wyraźnie  zadowolona  wyrazem,  jaki  dostrzegła  w  ich  twarzach.  Nie 

bacząc na ból w swych chorych rękach, wyciągnęła ramiona w stronę 

Wendy i wykrzyknęła: 

– Och, moja droga! Jak cudownie będzie mieć taką córkę jak ty! 

 

 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Wendy nie pamiętała, w jaki sposób udało się jej pokonać schody 

wiodące  do  wejścia.  Miała  tak  silny  zawrót  głowy,  że  właściwie  nie 

wiedziała, dokąd ma iść. Całe szczęście, że nie niosła Rory, bo pewnie 

by ją upuściła.  

Zapomniała  również  kompletnie  o  jednej  z  zasad nowo  poznanej 

etykiety,  że  o  istotnych  sprawach  nie  mówi  się  w  obecności  służby. 

Mimo że kamerdyner przytrzymywał im drzwi, zwróciła się do Macka 

i spytała zdziwiona: 

– Ja? Powiedziałeś, że chcesz się ze mną ożenić? 

– Nie wiem, czemu jesteś taka zaskoczona. Sama powiedziałaś, że 

małżeństwo to idealne wyjście.  

– Bo nie wiedziałam jeszcze, że masz na myśli mnie! 

–  To  jedyne  rozsądne  rozwiązanie.  Moja  matka  najchętniej  nie 

rozstawałaby  się  z  Rory,  ale  nawet  ona  przyznaje,  że  zajmujesz 

specjalne  miejsce  w  sercu  małej.  Cały  poprzedni  tydzień  szukałaś 

sposobów, by dalej istnieć w jej życiu. Więc...  

– To dlatego nie kupiłeś mi biletu? 

–  Niezupełnie.  Uważałem,  że  nie  należy  podejmować  żadnych  

decyzji, dopóki nie przekonamy się, jak Rory zareaguje na wszystkie 

te  zmiany.  Musisz  jednak  przyznać,  że  moja  propozycja  jest  lepsza  

niż  twoja,  łatwiej  jest  przeprowadzić  ciebie  do  Chicago  niż  całe 

gospodarstwo Burgessów do Phoenix.  

Wendy nie mogła zaprzeczyć, ale poczuła nagle niesmaki że cała 

ta propozycja jest tak wyłącznie pragmatyczna i rzeczowa.  

background image

– Nie jestem służącą – powiedziała w końcu. – Nie możesz mnie 

wynająć, by zapełnić lukę w swoim personelu! 

Mack odparł spokojnym tonem: 

– Nikt nie proponuje ci posady służącej, Wendy! 

Poczuła  wstyd.  W  końcu  Elinor  powitała  tę  nowinę  w  sposób,  

którego  mogłaby  pozazdrościć  niejedna  prawdziwa  narzeczona. 

Westchnęła.  Poczuła  się  straszliwie  zagubiona  i  nie  wiedziała,  co 

odpowiedzieć.  

Był  to  najbardziej  zwariowany  pomysł,  jaki  kiedykolwiek 

słyszała. Całe szczęście, że reszta rodziny jeszcze o niczym nie wie, w 

pierwszym samochodzie jechali jedynie Elinor i Samuel. Drugi już się 

jednak  zbliżał  i  Wendy  uznała,  że  im  szybciej  przerwie  cały  ten 

absurd, tym lepiej.  

–  Będziesz  musiał  powiedzieć  rodzicom,  że  jeszcze  się 

zastanawiam. I poproś Elinor, by na razie nic nikomu nie mówiła.  

– Wiesz przecież, że nie chciałem, by nas podsłuchała.  

Wendy przytaknęła.  

– Wiem. Jeszcze by tego brakowało.  

Zauważyła, że Rory zaczęła się niepokoić.  

– Jest jej za gorąco i zrobiło się późno. Zaniosę ją do pokoju.  

– Ucieczka? – Głos Macka był delikatny.  

– Być może. Ale nie zapominaj, że ty miałeś czas, by to wszystko 

przemyśleć. Ja nie.  

– A o czym tu myśleć? To tylko partnerstwo dla dobra Rory. Nic 

poza tym.  

background image

Przeszła już połowę schodów, gdy Mack zawołał za nią: 

– Fajny z ciebie kumpel.  

Spojrzała  w  dół  i  przez  dłuższą  chwilę  mierzyła  go  wzrokiem. 

Gdy  wchodziła  na  piętro,  czuła,  jak  drżą  jej  kolana.  Wiedziała,  że 

Mack stoi na dole i obserwuje ją.  

Miała  świadomość,  że  udawanie  romantycznej  fascynacji  byłoby 

niezręczne,  a  poetyckie  słowa  brzmiałyby  fałszywie.  Czy  jednak 

zupełną  głupotą  byłoby  nieśmiałe  życzenie,  by  Mack  widział  w  niej 

coś  więcej  niż  tylko  fajnego  kumpla?  Nie  bądź  idiotką,  pomyślała. 

Przynajmniej ten komplement był szczery.  

Przytulny  i  ciepły  pokój  dziecięcy  wydał  się  jej  oazą 

bezpieczeństwa. Wendy zmieniła małej pieluszkę i kołysząc ją do snu, 

rozmyślała. Gdyby przystała na propozycję Macka, mogłaby spędzić z 

Rory resztę swego życia.  

Nie pozbawiając małej niczego, co jej się należy, mogłaby być jej 

matką, a tak bardzo przecież tego  pragnęła. Rory miałaby dziadków, 

nazwisko,  dziedzictwo  i  dwoje  kochających  ją  rodziców.  Mack  miał 

rację, to było najlepsze rozwiązanie.  

A  z  drugiej  strony...  zobowiązać  się  na  całe  życie  wobec 

mężczyzny,  którego  ledwo  znała...  Nazwał  to  partnerstwem.  A  więc 

nie prawdziwe małżeństwo tylko zwykła formalność. Nie była pewna, 

czy będzie w stanie zaakceptować to z taką łatwością jak Mack.  

Nie  chodziło  o  to,  że  była  w  kimś  zakochana.  W  czasach,  kiedy 

nie  miała  Rory  i  była  wolna,  nigdy  nie  spotkała  mężczyzny,  bez 

background image

którego  nie  mogłaby  żyć.  I  gdyby  taki  istniał, pewnie  do  tej  pory  by 

się już pojawił. W końcu miała dwadzieścia osiem lat.  

Poślubienie  Macka  nie  oznaczałoby  zatem  poświęcenia  jakiejś 

istotnej wartości. Wręcz przeciwnie. Będzie miała wszystkie swobody  

i  przyjemności,  do  jakich  przywykła,  a  w  dodatku  będzie  zupełnie 

wolna od trosk finansowych i kłopotów samotnej matki. A jednak...  

Usłyszawszy  dzwonek  gongu  wzywającego  na  kolację,  z 

ociąganiem położyła Rory do kołyski.  

W  holu  minęła  się  z  pielęgniarką.  Przez  całą  drogę  zastanawiała 

się,  czy  Mack  zdążył  porozmawiać  z  matką  i  ostrzec  ją  przed 

pochopnym zawiadamianiem rodziny. Wchodząc do salonu, czuła się 

jak  pod  ostrzałem.  Czekali  już  tylko  na  nią.  Jednak  zamiast 

wścibskich spojrzeń, dostrzegała na ich twarzach wyraz sympatii.  

Przez  większą  część  wieczoru  Mack  trzymał  się  jakby  z  daleka. 

Nie  sądziła,  by  specjalnie  jej  unikał.  Po  prostu  posadzono  ich  z  dala 

od siebie. A jednak, nawet na niego nie patrząc, przez cały czas czuła 

jego obecność.  

Miała  świadomość,  że  w  rozmowach  uczestniczy  mało 

przytomnie,  a  jej  odpowiedzi  na  pytania  siedzącej  obok  Tessy  nie 

zawsze mają sens. Przy pierwszej sposobności przeprosiła zebranych i 

udała się do swego pokoju.  

Około  północy,  po  dokładnym  przemyśleniu  sprawy,  doszła  do 

wniosku,  że  dla  dobra  Rory  powinna  przyjąć  propozycję  Macka. 

Podjąwszy  taką decyzję,  zapadła  w  tak  twardy  i  głęboki  sen,  jakiego 

nie pamiętała od miesięcy.  

background image

Nie spała jednak długo. Kiedy się obudziła, było jeszcze ciemno. 

Ogarnęły ją poważne wątpliwości. Z punktu widzenia logiki wszystko  

się  zgadzało, ale przecież mieli tu do czynienia z ludzkim życiem, a w 

takich wypadkach logika nie zawsze wystarcza.  

Jeśli  chodzi  o  nią,  potrafiła  zrezygnować  ze  swego  dawnego 

marzenia  o  prawdziwej  romantycznej  miłości  zakończonej  ślubem  i  

szczęśliwym  życiem  aż  po  grób.  Nie  istniał  zresztą  obiekt  takiej 

miłości, więc nie było czego żałować.  

Ale Mack? W jego życiu z pewnością nie brakowało kobiet i, jak 

się  wydawało,  żadna  z  nich  nie  zajmowała  jakiegoś  szczególnego 

miejsca. Ale jeśli było inaczej? Jeśli jedna z tych kobiet znaczyła dla 

niego więcej, może nawet więcej, niż sam dotąd przypuszczał? 

W  gruncie  rzeczy  wiedziała  o  nim  bardzo  mało,  a  tam,  gdzie  w 

grę  wchodzą  decyzje  na  całe  życie,  nie  można  kierować  się 

domysłami i intuicją.  

Rankiem,  w  Boże  Narodzenie,  Wendy  wślizgnęła  się  do  pokoju 

dziecięcego i pochyliła nad śpiącą Rory. Nie mogła przyjąć propozycji 

Macka.  Ale  jeśli  ją  odrzuci,  co  ma  uczynić?  Nie  ma  innego  wyjścia. 

Wróci  do  Phoenix,  znajdzie  pracę  i  od  czasu  do  czasu  będzie 

odwiedzała  Rory,  jeśli  pozwoli  na  to  Mack  i  jej  własne  ograniczone 

fundusze.  

Ale  co  to  da?  Parodniowe  wizyty  wprowadzą  w  życie  dziecka 

jedynie  zamęt  Nie  zdziwiłaby  się  wcale,  gdyby  Mack  się  temu 

sprzeciwił,  zwłaszcza  jeśli  się  ożeni.  Tak  więc  powrót  do  Phoenix 

oznacza rezygnację z jakiejkolwiek więzi z Rory.  

background image

Mogłaby,  odrzuciwszy  ofertę  Macka,  pozostać  w  Chicago.  W 

Arizonie  istotnie  nic  na  nią  nie  czekało,  a  tu  być  może  miałaby 

większe  szanse  na  zdobycie  pracy.  Nawet  gdyby  Mack  się  ożenił, 

mogłaby widywać małą regularnie, być może raz w tygodniu.  

Czy to by jednak wystarczyło? Rory potrzebowała silnego punktu 

oparcia, kogoś, kto byłby przy niej zawsze.  

Zawsze.  

Mała  przeciągnęła  się  i  otworzyła  oczy.  Ujrzawszy  Wendy, 

wydała cichy okrzyk radości.  

– Wesołych Świąt, kochanie – szepnęła Wendy. – Mama jest przy 

tobie.  

Świąteczny  poranek  w  domu  Burgessów  przebiegał  w 

zadziwiająco  swobodnej  atmosferze.  Mitch,  ubrany  w  niemożliwie 

jaskrawą  zieloną  piżamę,  leżał  na  dywaniku  przed  choinką.  Tessa 

pojawiła się w jedwabnej podomce i nawet Elinor wystąpiła w stroju 

bardzo nieformalnym.  

Wendy rozłożyła kocyk Rory w pobliżu choinki i podała dziecku 

butelkę.  W  parę  minut  później  pojawił  się  Mack,  ubrany  w  dżinsy  i 

sweter narciarski, który podkreślał szerokość jego ramion.  

Świadomość,  że  już  wkrótce  będzie  musiała  dać  mu  odpowiedź, 

sprawiła, że poczuła przyspieszone bicie serca.  

Wyglądał na wypoczętego i rozluźnionego. Nie miał powodu, by 

czuć  się  inaczej.  Podjął  już  decyzję  i  prawdopodobnie  nic  nie 

zakłócało  jego  snu.  Wendy  spojrzała  na  trzymany  przez  niego  kubek 

kawy z nie skrywaną zazdrością.  

background image

– Jest czarna.  

Gdy  się  skrzywiła,  zaproponował,  że  zastąpi  ją  przy  karmieniu 

Rory,  a  ona  w  tym  czasie  przyniesie  sobie  kawę  z  mlekiem.  Kiedy 

brał  od  niej  butelkę,  niespodziewanie  intymnym  gestem  zamknął  jej  

dłoń w swojej.   

Całe ciało Wendy przeszył prąd i jedynie siłą woli powstrzymała 

się, by nie wyszarpnąć ręki. Wysuwając ją powoli, zerknęła na niego. 

Z ulgą zauważyła, że wpatrzony w Rory, nie zwraca na nią uwagi. To 

dobrze, że nie zauważył jej reakcji.  

Wstała,  nieświadoma  spojrzenia,  jakim  ją  odprowadził.  Zerknęła 

na  Elinor,  która  siedząc  sztywno  na  swym  wózku,  bacznie 

obserwowała całą ich trójkę.  

–  Jest  coś  szczególnego  w  obecności  dzieci  podczas  świąt  – 

powiedziała starsza pani.  

Nagle na jej twarzy pojawił się cień smutku. Pomyślała pewnie o 

osobie,  której  zabrakło.  Zwróciwszy  się  do  Samuela,  wyciągnęła  do 

niego rękę. Ujął ją delikatnie i powiedział: 

–  Jesteśmy  winni  Wendy  ogromną  wdzięczność  za  obdarowanie  

nas najcenniejszym prezentem gwiazdkowym.  

Elinor przytaknęła, odzyskując swą żelazną samokontrolę. Wendy  

zdążyła  jednak  dostrzec  migoczące  w  jej  oczach  łzy.  Umiała  także 

odczytać dręczące starszą panią pytanie. 

Miała  ochotę  natychmiast  na  nie  odpowiedzieć,  ale  postanowiła 

najpierw porozmawiać z Mackiem.  

background image

W  najbliższym  czasie  wydawało  się  to  jednak  niemożliwe. 

Przystąpiono  bowiem  właśnie  do  otwierania  prezentów.  Większość 

była dla Rory, której kocyk w okamgnieniu usłany został ubrankami i 

zabawkami.  

Zaskakująco  dużo  prezentów  otrzymała  Wendy.  Mitch  dał  jej 

ogromny  przewodnik  po  Chicago  i  jego  okolicach.  Od  Elinor  i 

Samuela  dostała  naszyjnik  z  opalem  oprawnym  w  delikatne  złoto. 

Była to z pewnością najdroższa ozdoba, jaką kiedykolwiek posiadała, 

choć ofiarodawcy uważali ją pewnie za skromny niekrępujący prezent.  

Ostatnia paczka była od Macka. Specjalnie zostawiła ją na koniec 

i  z  ulgą  ujrzała  brązową  skórzaną  torebkę.  Uznała  to  za  wspaniały 

prezent.  Gustowny,  przemyślany  i,  podobnie  jak  naszyjnik,  niezbyt 

osobisty ani wyrafinowany.  

Kiedy  podniosła  wzrok,  by  podziękować  Maćkowi,  wydało  się 

jej,  że  przez  ułamek  sekundy  ujrzała  wyraz  rozczarowania  w  oczach 

Tessy.  

–  Lepiej  sprawdź  wszystkie  kieszonki  –  roześmiała  się  Tessa.  – 

Kto wie, czy Mack czegoś do nich nie schował.  

W  tym  czasie  Rory  zajęła  się  pluszowym  misiem  od  Johna  i 

Tessy.  Nieopatrznie nacisnęła go i miś zaczął mówić. Przestraszona, 

rozpłakała się.  

Przynajmniej odwróci to uwagę Tessy od torebki.  

Śniadanie  było  podane  w  formie  zimnego  bufetu.  Każdy  brał 

sobie  w  dowolnym  momencie  to,  na  co  właśnie  miał  ochotę. 

background image

Towarzystwo  przemieszczało  się  swobodnie  z  talerzami  i  prezentami 

w dłoniach.  

Wendy  rozgniotła  dla  Rory  banana,  którego  mała  zjadła  z 

apetytem,  ale  tak  się  przy  tym  wybrudziła,  że  trzeba  ją  było  umyć  i 

przebrać.  Kiedy  po  jakimś  czasie  zeszły  znów  na  dół,  w  salonie  był  

już tylko Mitch, który zajmował się układaniem puzzli.  

– Gdzie wszyscy? – spytała Wendy.  

Mitch uśmiechnął się.  

– Masz na myśli Macka? 

Walcząc  z  uczuciem  gorąca  na  policzkach,  Wendy  odparła 

swobodnie: 

– Możesz zacząć od niego, jeśli chcesz.  

– Zszedł na dół do siłowni.  

Wendy  odnalazła  go  tam,  gdy  ćwiczył  na  przyrządach.  Ubrany 

był tylko w czerwone spodenki treningowe i Wendy mogła podziwiać  

rytmiczną pracę jego doskonale wyrzeźbionych mięśni.  

Kiedy ją zobaczył, odłożył przyrządy i wstał, sięgając po ręcznik.  

–  Macie  obie  takie  zdziwione  oczy,  że  muszę  chyba  bardzo 

śmiesznie wyglądać.  

Słowo  śmieszny  nie  wydało  się  Wendy  najwłaściwsze.  Nie  było 

bowiem  nic  śmiesznego  w  jego  wąskiej  talii,  szczupłych  udach  i 

potężnej klatce piersiowej. Czując nagły przypływ gorąca, zaczęła się 

zastanawiać,  czy  siłownia  jest  lepiej ogrzewana  niż  reszta  domu,  czy 

też tylko tak jej się zdaje.  

– Zniknąłeś mi z oczu.  

background image

–  Przepraszam,  że  musiałaś  mnie  szukać.  Myślałem,  że  skończę, 

nim  przebierzesz  Rory.  Może  pójdziemy  w  jakieś  bardziej  dogodne 

miejsce.  

– Myślę, że musimy na serio porozmawiać.  

Uniósł brwi.  

–  W  takim  razie  proponuję  zostać  tutaj,  gdzie  nikt  nie  powinien 

nam przeszkodzić.  

Rory zaczęła gaworzyć i wyciągnęła rączki w kierunku Macka.  

– Ile ona waży? 

– Jakieś osiem kilo.  

– Świetnie. To dużo zabawniejsze, niż podnoszenie ciężarków.  

Położył  się  na  ławce  i  delikatnie  zaczął  unosić  Rory  do  góry,  aż 

rozpostarła  rączki,  po  czym  opuścił  ją  z  powrotem  na  piersi. 

Zadowolona  z  nowej  zabawy  zapiszczała  radośnie,  a  Wendy  usiadła 

na ławeczce obok.  

Nie patrząc na Wendy, Mack zaczął mówić: 

– Wiem, że to wszystko bardzo cię zaskoczyło. Nie zamierzałem 

występować z tym tak wcześnie i nie popędzam cię. Wiem jednak, jak 

bardzo  martwi  cię  nieokreślona  przyszłość  Rory.  Ja  też  się  tym 

zadręczam i uważam, że musimy podjąć decyzję.  

Wendy przełknęła ślinę.  

– I to bardzo poważną.  

– To prawda. Nie proszę o deklarację na parę miesięcy czy nawet 

lat.  

– Tylko na zawsze – powiedziała Wendy drżącym głosem.  

background image

– No, może nie aż tak – próbował rozładować napięcie.  

Wcześniej  nie  przyszło  jej  to  do  głowy,  ale  teraz  uświadomiła 

sobie,  że  przecież  kiedyś  Rory  dorośnie.  Nadejdzie  taki  moment, 

kiedy nie będzie już dla niej ważne, czy  ludzie, którzy ją wychowali, 

są nadal razem.  

– No tak, oczywiście – zgodziła się.  

–  Masz  jednak  rację,  że  to  bardzo  poważna  decyzja.  Gdyby  za 

kilka lat któreś z nas uznało, że nie wychodzi nam, byłby to dla Rory 

cios.  Jeśli  więc  masz  jakieś  wątpliwości,  Wendy,  teraz  jest  najlepszy 

moment, żeby je ujawnić.  

– Wątpliwości? – Chwyciła głęboki oddech. – Dobrze. Co z moją 

pracą? 

– Nie potrzebujesz pracować.  

– Ale jeśli będę chciała? Oczywiście nie w tej chwili, ale później. 

To cudowne, że na razie nie musiałabym łączyć obu  obowiązków, ale 

jak Rory pójdzie do szkoły, będę miała dużo wolnego czasu.  

Spojrzenie,  którym  ją  obdarzył,  nie  było  całkiem  czytelne,  ale 

zdawało się jej, że dostrzega tam coś pomiędzy żalem a irytacją.  

–  Lubię  moją  pracę,  Mack.  Zawsze  chciałam  łączyć  ją  z  innymi 

obowiązkami życiowymi. 

– Nie mam nic przeciwko temu, żebyś wróciła do pracy. Ufam ci, 

że niezależnie od tego, jak postanowisz spędzać czas, Rory na tym nie 

ucierpi. Jeśli obawiasz się o pieniądze...  

– Właściwie nie.  

background image

– W tym zakresie także proponuję pełne partnerstwo. To co moje, 

jest również twoje i tak dalej.  

– To... bardzo szczodre.  

– Czy coś jeszcze? 

Wendy zastanowiła się, po czym zaprzeczyła ruchem głowy.  

–  Rozumiesz  oczywiście,  że  częścią  naszej  umowy  będzie 

całkowita lojalność? 

Popatrzyła na niego przez dłuższą chwilę.  

– Masz na myśli innych mężczyzn? Wierność? 

– Jeśli tak chcesz to nazwać.  

Zaczerwieniła  się.  Pojęcie  wierności  zakładało  intymną  relację 

miedzy  nimi.  Rozumiała,  że  prosił  o  to  ze  względu  na  Rory.  Gdyby 

pozwoliła  sobie  na  burzliwy  romans,  dziecko  mogłoby  na  tym 

ucierpieć.  

Postanowiła  zatem  nie  ujawniać  złości,  jaką  wywołało  w  niej  to 

pytanie. W końcu sama zastanawiała się nad kobietami w jego życiu. 

Jednak kiedy się odezwała, w jej głosie było sporo jadu.  

–  Czemu  nie  powiesz  wprost,  Mack?  Zastanawiasz  się,  czy 

pewnego  dnia  nie  ucieknę  do  Rio  z  jakimś  panem  spotkanym  w 

supermarkecie przy stoisku z mrożonkami, tak? 

Uśmiechnął się.  

–  No,  szczerze  mówiąc,  nie  myślałem  akurat  o  stoisku  z 

mrożonkami.  

Wendy nie była rozbawiona.  

background image

–  Jeśli  zgodzę  się  na  to  małżeństwo,  możesz  być  pewien,  że  nie 

będę  szukała  innych  rozrywek.  Rory  jest  dla  mnie  zbyt  ważna.  Nie 

zamierzam jej narażać dla przelotnych flirtów.  

– Jesteś taka niewinna, Wendy. A co będzie, jeśli się zakochasz? 

–  Będę  zbyt  zajęta  –  odparła,  nie  patrząc  mu  w  oczy.  Po  chwili 

dodała: – Mogłabym ciebie zapytać o to samo, Mack.  

Milczał tak długo, że nie spodziewała się już odpowiedzi.  

–  Byłem  już  zakochany  –  odparł  powoli.  –  I  wcale  za  tym  nie 

tęsknię. Myślę, że o to możesz być spokojna.  

– A... lojalność? 

Jego głos stał się nagle głębszy niż zwykle, nie było w nim już ani 

odrobiny żartu.  

– To obiecuję ci na pierwszym miejscu, i to na zawsze.  

Brzmiało to jak przysięga – znacznie donioślejsza niż zwyczajowa 

formuła, której wygłoszenie miało ich ewentualnie czekać. Wiedziała 

jednak, że, podobnie jak ona sama, Mack składa tę przysięgę Rory.  

– No więc – spytał – wyjdziesz za mnie?  

Skinęła głową.  

– Kiedy? – chciała wiedzieć.  

–  Jak  najszybciej.  Jutro  wszystko  ustalę,  ale  sądzę,  że  będzie  to 

możliwe już w połowie przyszłego tygodnia.  

– Tak, im szybciej stworzymy jej normalną rodzinę...  

Dokończył jej myśl.  

–  Tym  mniej będzie  zepsuta.  Jeśli pozwolisz,  poinformuję  o  tym 

rodzinę przy kolacji.  

background image

Przytaknęła.  Mimo  panującego  w  siłowni  ciepła,  teraz  gdy 

zrozumiała, że nie ma już odwrotu, zaczęła drżeć.  

Mack  pochylił  się  i  położył  dłoń  na  jej  policzku.  Miała  ochotę 

oprzeć głowę na jego silnej ręce. Czuła zapach jego rozgrzanej skóry, 

zmieszany z wodą kolońską i dziecięcą oliwką.  

Przez  chwilę  sądziła,  że  Mack  zamierza  ją  pocałować.  Ale  on 

musnął tylko kciukiem jej usta i szepnął: 

– Wszystko będzie dobrze, Wendy. Zobaczysz.  

 

ROZDZIAŁ ÓSMY 

–  Elinor  przyjęła  wiadomość  z  zachwytem  i  natychmiast  zaczęła 

snuć  wizje  uroczystego  ślubu  kościelnego,  przyjęcia  w  klubie  pod 

miastem, z wynajętą orkiestrą i od razu zaczęła układać wstępną listę 

gości.  

Mack, widząc, że Wendy coraz bardziej blednie, wziął ją za rękę i 

zaproponował skromny ślub w gronie rodzinnym w domu Burgessów. 

Wendy z wdzięcznością uścisnęła jego dłoń i poparła go.  

Tessa wyraziła ubolewanie, że w jej bieżącej kolekcji nie ma nic, 

co  byłoby  odpowiednie  na  cichy  elegancki  ślub  i  udała  się  wraz  z 

Wendy na objazd najelegantszych butików w Chicago.  

Kiedy,  spragnione  odpoczynku,  usiadły  w  barze,  by  napić  się 

gorącej czekolady, Tessa powiedziała: 

– Tak się cieszę,  że  wszystko się dobrze skończyło. Uważam, że 

Rory to prawdziwe cudo i sądząc z tego, jaka była Marissa, to chyba 

przede wszystkim twoja zasługa. Ja jeszcze zupełnie nie dojrzałam do 

background image

dzieci.  I  nie  wiem,  czy  kiedykolwiek  dojrzeję.  Mówiąc  szczerze,  o 

mało  nie  osiwiałam  ze  strachu,  że  Elinor  może  oczekiwać  ode  mnie 

zaopiekowania  się  Rory.  Doszedł  do  tego  lęk,  że  na  każdym  kroku 

porównywano by mnie z tobą...  

– Na pewno nikt by cię nie krytykował.  

– Otwarcie na pewno nie. Ale Mack to mężczyzna, który nie musi 

nic  mówić.  Wystarczy  na  niego  spojrzeć,  by  wiedzieć,  kiedy  coś  mu 

się nie podoba. Ty oczywiście tego nie zauważyłaś, bo wszystko, co ty 

robisz, zachwyca go w najwyższym stopniu.  

Wendy  musiała  przyznać,  że  ostatnio  Mack  był  rzeczywiście 

bardzo  miły.  Oczywiście  wszyscy  w  rodzinie  wiedzieli,  jakie  są 

naprawdę  motywy  ślubu,  ale  osoba  obca  mogłaby  mieć  poważne 

problemy z odróżnieniem ich od prawdziwej pary.  

To, że nie zachowywali się szczególnie  romantycznie,  mogłoby  

być  uznane  za  dowód  ich  powściągliwości.  Mack zachowywał się 

nienagannie.  Zdała  sobie  nagle  sprawę,  że  to  określenie  nie  jest 

właściwe, gdyż Mack wcale nie był chłodny.  

Był  delikatny  i  doskonale  rozumiał  jej  uczucia  i  życzenia.  Nie 

wpatrywał się w nią jak nieopierzony nastolatek, ale wydawało się, że 

uważa ją za osobę interesującą, a nawet atrakcyjną.  

I chociaż miał pełne prawo robić z siebie bohatera, nigdy nie dał 

Wendy odczuć, że powinna być mu wdzięczna za to, że umożliwił jej 

życie razem z Rory. Nie było najmniejszych wątpliwości, że Mack to 

człowiek wyjątkowy.  

Tessa mówiła dalej, nie czekając na odpowiedź: 

background image

–  Kiedy  ty  wchodzisz  do  pokoju,  dziecko  całe  się  rozpromienia. 

Nic  dziwnego,  że  Mack  jest  taki  zachwycony.  Ja  nigdy  nie 

dorastałabym ci do pięt. – Zerknęła na zegarek. – No, już ostatni butik 

i  musimy  się  decydować,  żeby  zdążyć  jeszcze  dobrać  buty.  Aha,  i 

żebyśmy  nie  zapomniały  odebrać  twojego  pierścionka.  Myślę,  że 

jubiler zdążył już go zmniejszyć i oczyścić.  

Pierścionek  należał  tak  naprawdę  do  Elinor.  Po  kolacji  w 

pierwszy  dzień  świąt  wezwała  Macka  i  Wendy  do  salonu  i  wyjęła 

swoją zaręczynową i ślubną biżuterię. Sama z powodu artretyzmu nie 

mogła już jej nosić, chciała więc, by Mack ofiarował ją narzeczonej.  

Kiedy Wendy ujrzała połyskujące w dłoniach pani Burgess złoto i 

brylanty, próbowała nieśmiało odmówić. Elinor naciskała jednak: 

–  Wiem,  że  nie  są  w  twoim  guście, Wendy,  ale  możesz  przecież 

zmienić ich fason. Myślę jednak, że kamienie są ładne i sprawiłoby mi 

ogromną przyjemność widzieć, że je nosisz.  

Co mogła na to powiedzieć? Tylko prawdę. Pierścionki bardzo się 

jej  podobały  i  nie  miała  najmniejszego  zamiaru  niczego  w  nich 

zmieniać.  

Najpierw  wstąpiły do jubilera. Kiedy czekały na odbiór biżuterii, 

Wendy nie mogła się powstrzymać, by nie spytać Tessy: 

–  Nie  masz  żalu?  Mam  na  myśli  te  pierścionki.  W  końcu  to  ty 

byłaś pierwszą panną młodą i powinny należeć do ciebie.  

– Żal? Ależ skąd. Nie chciałabym ich. Takie wielkie kamienie na  

moich  dłoniach wyglądałyby fatalnie i zupełnie nie podoba mi się ich 

background image

oprawa.  Poza  tym  rodowa  biżuteria  powinna  należeć  do  żony 

najstarszego syna.  

Wendy  nie  pomyślała  o  tym.  Oczywiście  w  przyszłości  będą 

należały do Rory, uspokoiła się. 

Oczyszczony  i  wypolerowany  pierścień  wyglądał  przepięknie. 

Dopiero zachęcona przez Tessę ośmieliła się go przymierzyć. Pasował  

idealnie.  Obrączka  miała  być  gotowa  na  następny  dzień,  ale  nie 

stanowiło to problemu, gdyż ślub miał się odbyć pojutrze.  

Gdy  wychodziły  od  jubilera  na  dalsze  poszukiwania  kostiumu, 

Tessa spytała: 

–  Czemu  tak  się  wzdragasz  przed  kupnem  białego  lub 

kremowego? 

– Już ci mówiłam, w bladych kolorach wyglądam koszmarnie.  

Tessa przyjrzała jej się uważnie.  

–  Wiesz,  że  wszystko  zależy  od  odcienia.  Ale  skoro  tak  się  

upierasz, kupimy coś krwistego i jadowitego.  

Wendy  nie  spierała  się.  Była  zadowolona,  że  Tessa  tak  łatwo 

przyjęła  jej  wyjaśnienie.  Prawdziwą  przyczyną  nie  była  bowiem 

niechęć do pasteli, ale nie miała ochoty nikomu się z tego zwierzać.  

Panna młoda w bieli kojarzyła się jej z romantycznymi nadziejami  

i  marzeniami  o  przepełnionej  miłością  przyszłości.  Białe  suknie, 

welony  i  woalki  były  dla  prawdziwych  kochanków  nie  zaś  dla 

partnerów zawierających układ.  

Gdyby  jednak  próbowała  wyjaśniać  to  Tessie,  zabrzmiałoby  jak 

skarga. Odpowiedziała więc: 

background image

–  Świetny  pomysł.  Poza  tym  pomyśl,  na  co  by  mi  był  po  ślubie 

beżowy  kostium?  Nie  włożyłabym  go  nigdy,  idąc  gdzieś  z  Rory,  bo 

zaraz by mi go ubrudziła.  

Tessa zamrugała powiekami.  

–  No  wiesz,  jeśli  będziesz  się  dobrze  sprawowała,  być  może  raz 

do  roku  Mack  weźmie  cię  na  kolację  bez  Rory.  Daj  spokój,  Wendy, 

czy  naprawdę  ani  przez  chwilę  nie  przyszło  ci  do  głowy,  że  gdyby 

Mack  chciał  tylko  opiekunki  do  dziecka,  po  prostu  by  ją  sobie 

wynajął? 

Nagle  przerwała  i  stanęła  jak  wryta,  wskazując  na  pobliską 

wystawę.  

– Popatrz, moja droga, oto twój ślubny kostium.  

Tessa  miał  rację.  Kostium  był  idealny.  Bladoniebieski  materiał 

doskonale  harmonizował  z  pasemkami  we  włosach  Wendy  i  z  jej 

kremową karnacją. Marynarka była nieco bardziej obcisła, a spódnica  

nieco  krótsza  niż  to,  co  zwykle  nosiła.  Jednak  kiedy  w  dniu  ślubu 

przyglądała  się  sobie  w  lustrze,  musiała  przyznać,  że  wygląda  po 

prostu  świetnie.  W  tym  stroju  zupełnie  nie  odstawała  od  klanu 

Burgessów.  

Gdy zapadł zmierzch, Tessa zapukała do jej pokoju.  

– Jest już Mack. Przyniósł ci orchidee. – Mówiąc to, postawiła na 

parapecie okiennym dwa spore pudełka.  

Patrząc na nie ze zdziwieniem, Wendy spytała: 

– Ile orchidei? 

background image

– Trzy. Ach, myślisz o tych pudełkach. Nie panikuj. To ode mnie. 

Wiem,  co  sądzisz  o  welonach,  ale  ten  jest  taki  malutki,  że  być  może 

się  zgodzisz.  –  Wyjęła  z  pudelka  przepiękny  welonik  w  odcieniu 

idealnie dopasowanym do kostiumu.  

– Jest cudowny – powiedziała Wendy.  

Do pokoju weszła teraz służąca.  

– Wszystko już spakowane, proszę pani.  

–  Spakowane?  –  zdziwiła  się  Tessa.  –  To  jedziecie  w  końcu  w 

podróż poślubną? 

–  Nie – odparła Wendy krótko, świadoma, że służąca nie oddaliła  

się  jeszcze wystarczająco.  

–  Czy  to  znaczy,  że  Mack  zabiera  cię  do  tego  swojego  małego 

mieszkanka?  Chociaż  właściwie  może  być  tam  całkiem  przytulnie. 

Czy  nie  cudowne  te  orchidee?  No,  musimy  schodzić  na  dół.  Mack 

chodzi już pewnie w kółko ze zniecierpliwienia.  

Wendy  nie  sądziła,  by  była  to  prawda  i  nie  pomyliła  się.  Mack  

stał przy poręczy, trzymając na rękach Rory i  rozmawiał  z pastorem. 

Gdy  Wendy  zeszła,  popatrzył  na  nią  z  uśmiechem  i  otoczył 

ramieniem, by dołączyła do rozmowy. Tak bardzo przywykła ostatnio 

widywać  go  w  codziennych  ubraniach,  że  elegancki  czarny  garnitur 

zaskoczył ją.  

Wskazując na bukiet orchidei, szepnęła: 

– Dziękuję, Mack.  

Uśmiechnął się tylko.  

background image

Mała  wyciągnęła  ręce  w  kierunku  Wendy,  ale  ku  swemu 

wielkiemu niezadowoleniu została przechwycona przez Tessę.  

Przez  cały  czas  trwania  ceremonii  Mack  otaczał  Wendy 

ramieniem.  W  jego  dotyku  nie  było  nic  władczego,  raczej 

podtrzymującego  i  była  mu  za  to  wdzięczna.  Drżały  jej  kolana,  a 

kiedy  przyszedł  czas  na  przysięgi,  poczuła  takie  dławienie  w  gardle, 

że nie była pewna, czy zdoła wypowiedzieć choćby słowo.  

Głos  Macka  powtarzającego  prastarą  formułę  był  jak  zwykle 

głęboki  i  piękny.  Kiedy  przyszła  kolej  Wendy,  Rory  zaczęła  głośno 

płakać.  Tessa  starała  się  jak  mogła,  ale  stało  się  oczywiste,  że  nie da 

sobie rady.  

– Widzicie? – mruknęła Tessa. – Mówiłam wam, że jestem w tym 

beznadziejna.  

Wendy spojrzała przez ramię.  

– Może czuje, że dzieje się coś ważnego.  

–  Wybieraj,  albo  weźmiesz  ją  na  ręce,  albo  będziecie  się 

przekrzykiwać – powiedział Mack.  

– Może odesłać ją na górę? 

– Przecież nie chcesz tego, prawda? 

– Nie.  

Wzięła  Rory,  która  przywarła  do  niej  na  chwilę,  po  czym, 

zupełnie  już  spokojna,  rozejrzała  się  dokoła  triumfującym 

spojrzeniem.  Kiedy  powtarzała  przysięgę,  w  jej  głosie  nie  było  już 

właściwie drżenia, a w sercu wątpliwości.   

background image

Gdy  Mack  wkładał  jej  na  palec  pierścionek  i  obrączkę,  Rory 

ochoczo wyciągnęła dłonie w stronę błyszczących kamieni. W czasie 

końcowego  błogosławieństwa  odkryła,  jak  śmiesznie  można 

podrzucać  do  góry  welon  Wendy.  Pastor  z  trudem  zachowywał 

powagę.  

–  Oby  ta  nowa  rodzina  zawsze  była  sobie  tak  bliska  jak  dzisiaj. 

Ogłaszam was mężem i żoną.  

Rory wyraziła swoje niezadowolenie krzykiem.  

–  I  córką,  oczywiście  –  dodał  z  uśmiechem.  –  Będzie  to  mój 

pierwszy raz, ale z chęcią potrzymam dziecko, abyś mógł pocałować 

żonę.  

–  Świetny  pomysł  –  odparł  Mack,  wyplątując  rączki  małej  z 

welonu i wręczając dziecko pastorowi.  

Wendy  podniosła  głowę,  śmiejąc  się  na  widok  wyrazu  niemego 

oburzenia  w  oczach  Rory.  Jednak  ujrzawszy  nad  sobą  pociemniały 

nagle  wzrok  Macka,  spoważniała.  Jedną  ręką  otoczył  jej  ramiona,  a 

drugą  uniósł  jej  brodę.  Spodziewała  się  symbolicznego  muśnięcia 

wargami,  a  tymczasem  jego  pocałunek,  choć  delikatny,  okazał  się 

jednak prawdziwy i zdecydowany. 

Trwał  krótko,  ale  ta  ulotna  chwilka  zdawała  się  rozciągać  w 

nieskończoność,  wypełniając  całe  ciało  Wendy  rozkosznym  ciepłem. 

Mack  podniósł  głowę  i  jeszcze  przez  chwilę  trzymał  ją  w  objęciach, 

drżącą  i  zaskoczoną.  Ktoś  zaczął  bić  brawo,  co  chętnie  podchwyciła 

Rory, przerywając napięcie.  

background image

Kiedy pojawił się Parker ze szklaneczkami szampana, wszyscy się 

śmiali.  

Tessa przytuliła się do Wendy.  

– No, pani Burgess, witamy w bardzo ekskluzywnym klubie! 

Kolacja  minęła  szybko  i  przyszedł  czas  ich  odjazdu.  Jedna  z 

pielęgniarek zniosła Rory na dół.  

Kiedy  tylko  znalazła  się  w  samochodzie,  mała  zrobiła  się  senna. 

Wendy  uświadomiła  sobie,  że  jeśli  nie  znajdą  jakiegoś  tematu  do 

rozmowy, będzie to jej najdłuższa jazda ulicami Chicago.  

– Ceremonia była bardzo piękna – powiedziała w końcu. – Mimo 

interwencji Rory.  

–  Sadzę,  że  wiele  osób  mogłoby  uznać,  iż  mamy  bardzo  zepsutą 

córeczkę.  

– Nie można zepsuć dziecka w tym wieku. Jest świadome jedynie 

własnych potrzeb.  

– Wierzę ci na słowo.  

Starała  się  obserwować  ulice.  Jeśli  ma  się  tu  zadomowić,  musi 

nauczyć się poruszać po Chicago sama, bez eskorty Macka.  

Zamiast wjechać na autostradę zbliżającą ich do samego centrum i 

mieszkania Macka,  mijali  kolejną  willową  ulicę,  po  czym  zatrzymali 

się przed sporym domem w stylu angielskim.  

– Witaj w domu – powiedział Mack.  

W domu? Zaskoczona, poczuła, że drży. A więc tak ma wyglądać 

to partnerstwo? Nawet nie spytał, czy jej się podoba.  

– Co o tym myślisz? 

background image

Wydawał  się  bardzo  z  siebie  zadowolony,  co  dodatkowo 

pogłębiło irytację Wendy.  

–  Jest...  bardzo  ładny  –  odparła  sztywno  i  otworzyła  drzwiczki 

wozu.  

– O co chodzi? 

– O nic. Mówię, że jest bardzo ładny.  

Zaczęła wyjmować Rory z tylnego siedzenia.  

– To nie jest dobry początek, Wendy.  

Zimny podmuch wiatru wycisnął z jej oczu łzy.  

–  W  porządku  –  powiedziała  zapalczywie.  –  Zapowiadałeś 

partnerstwo.  A  może  ja  nie  chcę  takiego  wielkiego  snobistycznego 

domu.  

– Wcale go nie masz.  

– Aha, więc jest na twoje nazwisko. Nie zdziwiłeś mnie.  

–  Należy  do  mojego  przyjaciela,  który  musiał  wyjechać  do 

Bostonu. Wynająłem go na sześć miesięcy, żebyśmy mogli spokojnie  

się  rozejrzeć.  Chciałem  uchronić  cię  przed  dodatkowym  stresem 

poszukiwania na gwałt odpowiedniej siedziby.  

Wendy  przygryzła  wargę  i  poczuła  spływającą  po  policzku  łzę. 

Ton jego głosu złagodniał.  

–  Nie  spytałem  ciebie  o  zdanie,  gdyż  wydało  mi  się  to  idealnym 

rozwiązaniem na nasze pierwsze trudne miesiące. Zostawił nam nawet 

meble.  

– Przepraszam, Mack – wydusiła z siebie.  

background image

Z  pęku  kluczy  wysupłał  właściwy,  ale  zanim  pchnął  otwarte 

drzwi, zwrócił się do niej: 

– To co, Wendy, zaczynamy jeszcze raz?  

Skinęła głową.  

– A więc... witaj w domu.  

Spróbowała się uśmiechnąć.  

– Jest bardzo piękny.  

Mack  przyglądał  się  jej  dłuższą  chwilę.  Po  czym,  zanim  zdołała  

się  domyślić,  co  zamierza,  porwał  ją  i  Rory  w  ramiona  i  przeniósł 

przez  próg.  Krzyknęła  cicho  i  przywarła  do  niego.  Roześmiał  się  i 

postawił ją na wypolerowanej marmurowej posadzce przedpokoju.  

Wendy obróciła się na pięcie i rozejrzała dookoła. W przedpokoju  

było  dwoje  podwójnych  drzwi  –  jedne  wiodły  do  dużego  salonu,  a 

drugie  do  długiego  holu.  Masywne  schody  prowadziły  na  piętro,  a 

ogromny kandelabr dawał pomieszczeniu ciepłe przytulne światło.  

– Wspaniałe – powiedziała właściwie sama do siebie. – Jak duży 

jest ten dom? 

– Sześć sypialni, osiem łazienek i...  

– O Boże.  

– W jednej z sypialni Tom zostawił swoje rzeczy, więc jej możesz 

nie liczyć.  

– Co za ulga – mruknęła Wendy.  

Mack uśmiechnął się.  

–  Zajmijmy się tym co najważniejsze. Ulokujmy Rory.   

Przerzucił płaszcz przez balustradę i poprowadził Wendy na górę.  

background image

–  Tom  nie  ma  dzieci,  więc  podczas  kolacji  Parker  przewiózł 

mebelki małej na miejsce. Musimy tylko teraz je znaleźć. O, są tutaj.  

Pomógł  jej  zdjąć  płaszcz  i  zgasiwszy  światło,  zaczął  zdejmować 

ze śpiącego dziecka kombinezon.  

Rory  otworzyła  oczy  i,  zaintrygowana  nowym  miejscem, 

próbowała się rozejrzeć. Walka ze snem zmęczyła ją jednak i jak tylko 

Wendy ułożyła ją w łóżeczku, zasnęła ponownie.  

Mack  okrył  ją  kocykiem  i  wyszli  z  pokoju.  Przed  kolejnymi 

drzwiami zatrzymał się.  

– Pomyślałem sobie, że tu będzie ci najlepiej.  

Zajrzała do środka. Pokój wydawał się bardzo duży, stało  w nim 

ogromne łóżko i eleganckie biureczko. Gdy znaleźli się na dole, Mack 

powiesił jej płaszcz w szafie i powiedział: 

–  Parker  zaopatrzył  nam  lodówkę.  Masz  ochotę  na  małą 

przekąskę? 

– Czyżby pani Cardoza przysłała ci ulubione dania? 

– Mam taką nadzieję.  

Kiedy szli długim korytarzem, stwierdził: 

–  Dziwnie  znaleźć  się  w  domu  Toma,  kiedy  jego  samego  tu  nie 

ma.  

– Wyobrażam sobie. Ja czuję się tu jak w eleganckim hotelu, ale 

ty musiałeś być starym gościem.  

–  Myślę,  że  się  przyzwyczaimy.  Parker  polecił  mi  małżeństwo, 

które mogłoby ci pomóc w prowadzeniu domu.  

background image

Wendy  nie  potrafiła  ukryć  zdziwienia.  Owszem,  do  służby 

Burgessów  zdołała  się  już  przyzwyczaić,  ale  na  myśl,  że  miałaby 

posiadać własnych pracowników...  

Mack musiał chyba czytać w jej myślach.  

–  Dwoje  ludzi,  Wendy,  a  nie  tabuny  służby,  jak  nalega  matka. 

Nad  garażem  znajduje  się  osobne  mieszkanko,  do którego  udawaliby 

się wieczorem, jeśli nie byliby nam potrzebni. Nazywają się Morgan i 

przyjdą tu jutro. Jeśli ci się spodobają, mogliby zacząć od zaraz.  

Przytaknęła  z  ociąganiem.  Było  oczywiste,  że  sama  nie  da  sobie 

rady z tym ogromnym domem i z dzieckiem.  

Kiedy  weszli  do  kuchni,  Wendy  poczuła  nagle,  że  wcale  nie  jest 

głodna. Zachciało jej się płakać.  

–  Mack,  nie  mam  ochoty  na  jedzenie,  chcę  tylko  spać.  –  Nie 

mogła opanować ziewnięcia. – Jeśli nie masz nic przeciwko temu...  

– Oczywiście, że nie. Muszę jeszcze wstawić samochód, więc nie 

przestrasz  się,  jeśli  usłyszysz,  że  odjeżdżam.  Przy  okazji,  ten  nasz 

drugi  samochód  jest  już  w  garażu.  Może  chciałabyś  zamienić  go  na 

inny? 

Wendy potrząsnęła głową.  

– Nie, to ładny wóz.  

Resztkami  sił  wspięła  się  na  schody  i  z  uczuciem  ogromnej  ulgi 

zamknęła  za  sobą  drzwi  sypialni.  Rozejrzała  się  dokoła.  Jej  ubrania 

były już poukładane w szafach i szufladach. Widocznie Parker wysłał 

tu całkiem sporą ekipę.  

background image

Zdjęła swój nowy niebieski kostium i sięgnęła po szlafrok, który 

pani Parker dała jej pierwszej nocy w domu Burgessów. Nie wiedzieć 

czemu,  poczuła  się  w  nim  mniej  obco.  Oto  jej  noc  poślubna.  Łzy 

stanęły jej w gardle. Na miłość boską, skarciła siebie, nie ma powodu 

ulegać  emocjom.  Była  po  prostu  zmęczona,  zarówno  fizycznie,  jak  i 

psychicznie. I trochę przestraszona swoją nową rolą.  

Szczotkowała  włosy,  gdy  usłyszała  warkot  silnika.  Odsłoniła 

okno  i  ujrzała  Macka  wychodzącego  z  garażu.  Spojrzał  w  górę  i 

Wendy  natychmiast  opuściła  zasłonę.  Ułożyła  się  na  satynowych  

poduszkach,  żałując,  że  nie  ma  nic  do  czytania  przed  snem,  gdy 

nagle usłyszała ciche pukanie.  

Drzwi uchyliły się i wszedł Mack.  

– Już się rozlokowałaś? 

Czuła,  jak  zasycha  jej  w  ustach.  Po  raz  pierwszy  zaczęła 

zastanawiać  się,  czego  tak  naprawdę  Mack  oczekuje  po  tym 

małżeństwie.  Fakt,  że  nie  pomyślała  o  tym  wcześniej,  sprawił,  iż 

poczuła się jak idiotka. Mówiąc o partnerstwie i lojalności, nigdy nie 

zasugerował nawet możliwości prawdziwej intymnej więzi.  

A może nie zrozumiała go? Tessa  wspomniała  kiedyś, że  gdyby  

potrzebował  niani  do  dziecka,  wynająłby  jakąś. Tymczasem ożenił 

się z Wendy. Ale czego od niej oczekiwał? 

Usiadł  na  brzegu  łóżka.  Był  bez  marynarki  i  krawata,  a  długie 

rękawy jego koszuli były podwinięte niemal do łokci.  

Dopiero  dziś  pocałował  ją  po  raz  pierwszy.  Chyba  nie  zamierza 

się z nią teraz kochać?  

background image

Ale  co  to  był  za  pocałunek!  Jeszcze  teraz  zadrżała  na  jego 

wspomnienie. Odsunęła się lekko, a on pochylił się do przodu, kładąc 

rękę na jej poduszce i zbliżając do niej swoją twarz.  

– Mack! – zaprotestowała, a on natychmiast się odsunął.  

Dopiero  teraz  zauważyła,  że  w  jego  dłoni  leży  końcówka 

interkomu  Rory.  Położyła  ją  sobie  na  poduszce,  by  słyszeć  choćby 

najcichszy szmer.  

–  Przypomniałem  sobie  o  tym,  kiedy  już  poszłaś  na  górę  – 

wyjaśnił. – Dziś ja będę czuwał, a ty sobie wypocznij.  

Wendy o mało nie zapadła się pod ziemię ze wstydu.  

–  O,  dzięki  –  zdołała  wymamrotać,  modląc  się  w  duchu,  by 

wyszedł, nim zrobi się jeszcze bardziej czerwona.  

Wsunął palce w jej włosy i odgarnął je do tyłu. Musnął ustami jej 

szyję i szepnął: 

– Dobranoc, Wendy.  

Kiedy  wyszedł,  zacisnęła  powieki.  Oczywiście  nie  zamierzał 

zostać.  To  nie  było  częścią  ich  umowy,  więc  nawet  gdyby  chciał,  a 

zresztą na pewno nie chciał... Ależ się wygłupiła! 

Nieco później, już w półśnie, próbowała pytać samą siebie, co by 

mu powiedziała, gdyby jednak zapragnął spędzić z nią tę noc? I co by 

zrobiła? 

 

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Po tygodniu fatalnej pogody nastąpiła, wedle słów meteorologów, 

poprawa.  Wendy  była  innego  zdania,  według  niej  koszmarny  mróz 

background image

ustąpił  po  prostu  nieprzyjemnemu  zimnu.  Dobre  i  to,  pomyślała  i 

zaraz po lunchu wybrała się z Rory na spacer.  

Początkowo  miała  obawy  przed  wychodzeniem  z  małą  w  taką 

pogodę, ale pewnego dnia Mack stwierdził: 

–  Nie  hodujemy  tutaj  rośliny  cieplarnianej.  Im  szybciej 

przyzwyczai się do chłodnego powietrza, tym bardziej odporna będzie 

w przyszłości.  

Chłód wyraźnie Rory służył. W czasie weekendu Mack wyciągnął 

je  na  długi  spacer,  po  którym,  rumiana  i  szczęśliwa,  spała  jak  nigdy 

dotąd.  

Wendy  zazdrościła  małej  tego  świetnego  przystosowania.  Ona 

sama  nie  mogła  znieść  chicagowskiego  wiatru,  który  zdawał  się 

przenikać całe jej ciało, niezależnie od tego, ile warstw ubrania miała 

na  sobie.  Jednak  tego  dnia  było  bezwietrznie  i  wyjrzało  słońce. 

Wracały  już  do  domu,  gdy  Wendy  przystanęła,  by  poprawić  małej 

kocyk.  

Wysiadająca właśnie z samochodu kobieta zaczepiła ją, pytając: 

– Czy to pani wprowadziła się właśnie do domu Toma Exetera? 

Wendy przytaknęła.  

– Jestem Wendy Burgess – przedstawiła się, choć wciąż niełatwo 

jej było łączyć swoje imię z nazwiskiem Macka.  

–  Ja  nazywam  się  DeCarlo  –  powiedziała  kobieta.  –  Czy 

mogłabym zobaczyć maleństwo? 

Wendy  odsłoniła  kocyk.  Rory  zmrużyła  oczy  w  jaskrawym 

słońcu, po czym znowu przysnęła.  

background image

– Niepodobna do pani – zauważyła kobieta. – Pewnie wygląda jak 

tatuś.  

W  pierwszej  chwili  Wendy  zamierzała  powiedzieć,  że  mała  jest 

podobna  do  matki.  Jednak  perypetie  rodzinne  dziecka  nie  powinny 

obchodzić sąsiadów. Poza tym nie dalej jak wczoraj Mack powiedział  

jej,  że  biologiczny  ojciec  Rory  zgodził  się  zrzec  praw  rodzicielskich. 

Oznaczało  to,  że  procedura  adopcyjna  powinna  przebiegać  bez 

zakłóceń i już za parę tygodni Rory stanie się ich legalną córką.  

Skinęła  więc  tylko  głową  i  uśmiechnęła  się.  Poza  tym  właściwie 

nie  kłamała.  Rory  naprawdę  wyglądała  jak  Mack.  Najwyraźniej 

wszyscy  Burgessowie  dziedziczyli  karnację  Samuela  i  niesamowite 

oczy Elinor.  

Kiedy  dotarła  do  domu,  ze  zdziwieniem  ujrzała  w  drzwiach 

Macka.  

– Nareszcie jesteście, zaczynałem się już niepokoić.  

– Co robisz w domu w środowe popołudnie? – spytała, a jej głos 

zabrzmiał  tak,  jakby  miała  lekką  zadyszkę.  Wytłumaczyła  sobie,  że 

widocznie szła szybciej, niż sądziła.  

Z uśmiechem zaczaj rozpinać jej płaszcz, jakby była dzieckiem w 

wieku Rory.  

–  Zmęczyłem  się  papierami.  Oczywiście  wziąłem  sobie  pracę  

do  domu,  ale  tu  przynajmniej  sceneria  jest  inna.  Pani  Morgan  też 

chyba gdzieś wyszła.  

background image

– Tak, do supermarketu. Pan Morgan podrzucił ją, a potem wziął 

mój samochód do warsztatu na zmianę oleju. Czy chciałbyś wiedzieć 

coś jeszcze? 

–  Nie,  i  nie  prosiłem  o  raport.  Po  prostu  dom  wydał  mi  się 

opustoszały i smutny – powiedział rzeczowo.  

W jego słowach, a już zwłaszcza w sposobie ich wypowiedzenia,  

nie  było  nic,  co  powinno  przyprawiać  o  drżenie,  uspokajała  samą 

siebie  Wendy.  Po  prostu  wrócił  popracować  do  domu,  gdzie  nikt  nie 

będzie mu przerywał.  

Do  diabła,  powinna  się  już  do  tego  przyzwyczaić.  Nie  mówił 

ani  nie  robił  nic,  co  wykraczałoby  poza  ich  umowę.  Nawet  nie  co 

dzień całował ją, wychodząc do pracy, a jeśli już, to były to zaledwie 

delikatne muśnięcia w policzek.  

I  mimo  że  niemal  każdego  dnia  przychodził  wieczorem  do  jej 

pokoju,  to  zawsze  miał  ku  temu  jakiś  powód  i  nigdy  nie  zostawał 

długo.  Ostatnio  postanowiła  nawet  nie  kłaść  się  do  łóżka  przed  tymi 

wizytami.  

Na  całe  szczęście  chyba  nie  zdawał  sobie  sprawy,  że  nawet 

najlżejszy jego dotyk działa na nią, jak porażenie prądem. Nie chciała, 

żeby o tym  wiedział. Po prostu potrzebowała trochę więcej czasu, by 

przyzwyczaić się do tej nowej sytuacji. Tymczasem powinna udawać 

swobodną i wesołą.  

– Powiem pani Morgan, że tęskniłeś za nią.  

– Oczywiście, że tak. Nie jadłem lunchu.  

– Ja też nie, ale sądzę, że uda mi się coś wykombinować.  

background image

Mack  wyjął  Rory  z  wózka.  Dziewczynka  przytuliła  się  do  jego 

ramienia i ziewnęła szeroko. Spojrzał na nią i powiedział: 

– To miało chyba znaczyć, że czas na drzemkę, tak, brzdącu?  

Wendy przytaknęła i dotknęła policzka małej.  

– Odpocznij sobie, kochanie. I nie zapomnij powiedzieć tatusiowi 

o swoim nowym ząbku.  

Mack wsunął palec do buzi małej.  

– Mamy nowy ząbek? Ałć!  

Wendy stłumiła śmiech.  

Zanim  wrócił  na  dół,  nakryła  do  kuchennego  stołu  i  zagrzała 

przygotowaną  przez  panią  Morgan  zupę  jarzynową.  Postawiła  także 

tacę z chrupiącym ciemnym chlebem i serami.  

– Dosyć skromnie – powiedziała przepraszająco.  

Mack podał jej krzesło.  

– Ale dużo lepiej niż przeciętnie.  

Wendy przekroiła chleb i podała mu pierwszą kromkę. Smarując 

ją masłem, powiedział: 

– W przyszłym tygodniu muszę wyjechać z miasta.  

Ręka Wendy zatrzymała się w pół ruchu.  

– Och – wyrwało się jej spontanicznie.  

Zanim  przypomniała  sobie  o  samokontroli,  patrzył  już  na  nią  z  

wyraźnym zainteresowaniem.  

–  Będziemy  za  tobą  tęsknić  –  powiedziała  lekko  i  dokończyła 

krojenie chleba.  

Była to prawda – obu będzie im go brakowało.  

background image

Rory nie reagowała na Macka tak silnie jak na Wendy, ale miała 

pewien  specjalny  uśmiech  zarezerwowany  wyłącznie  dla  niego. 

Angażował się  w codzienną opiekę nad dzieckiem w dużo  większym 

stopniu,  niż  mogłaby  tego  oczekiwać.  Co  najmniej  w  połowie 

przypadków  to  Mack  wstawał  do  niej,  gdy  wesoła  i  rześka  witała  o 

świcie nowy dzień.  

Wendy  zdawała  sobie  sprawę,  że  to  nie  jego  pomocy  będzie  jej 

brakowało,  ale  właśnie  takich  chwil  jak  ta.  Czegoś  tu  nie  rozumiała, 

ale  postanowiła  na  razie  o  tym  nie  myśleć  i  zamiast  tego  spytała 

szybko: 

– Jak długo cię nie będzie? 

– Tylko parę dni. A może pojedziesz ze mną? To znowu Phoenix.  

Myśl  o  wizycie  w  domu  napełniła  ją  uczuciem  prawdziwego 

szczęścia.  Niemal  poczuła  już  na  sobie  ciepłe  promienie 

południowego  słońca,  z  radością  pomyślała  o  widoku  palm  i 

kaktusów.  

Mack odkroił kromkę chleba i dodał: 

– Na pewno chciałabyś osobiście zlikwidować swoje mieszkanie.  

Dotąd nie zdążyła się nawet nad tym zastanowić. Mieszkanie stało 

puste od kilku tygodni, gdy zostawiła je w przekonaniu, że za parę dni  

wróci.  Trzeba  spakować  resztę  ubrań,  posegregować  rzeczy,  pozbyć 

się mebli i zorganizować transport.  

Propozycja  Macka  była  rozsądna.  Nie  było  sensu  utrzymywać  

mieszkania,  więc  równie  dobrze  mogłaby  z  nim  pojechać  i  zamknąć  

background image

miniony  rozdział  swego  życia.  Rozmiar  czekających  ją  prac  był 

przygnębiający, ale musiała je wykonać.  

Nie,  to nieprawda.  To  nie  z  powodu czekającej  ją pracy  stała  się  

nagle smutna i poirytowana. Chodziło jej o to, że Mack zaproponował 

wspólny  wyjazd  tylko  dlatego,  że  należało  zlikwidować  mieszkanie. 

Przez  chwilę  myślała,  że  chciał  ją  zabrać  jedynie  z  powodu  niej 

samej...  

To nie pomysł powrotu do domu tak ją ucieszył, ale perspektywa  

wspólnej  z  nim  podróży.  Albowiem  odnalazła  już  swój  dom.  I  tak 

długo, jak długo Mack będzie przy niej, nie musi szukać innego.  

Świadomość  tego  odkrycia  spadła  na  nią  jak  potężny  cios. 

Przekonywała  samą  siebie,  że  chodzi  wyłącznie  o  dobro  dziecka,  a 

tymczasem  Rory  była  tylko  wygodnym  pretekstem  dla  realizacji 

własnego, skrywanego przed sobą, pragnienia. Marzyła o małżeństwie 

z Maćkiem. 

Poślubiła go dla dobra Rory, ale kochała dla niego samego.  

Doznania, które towarzyszyły każdemu jego dotykowi, nie  miały 

nic wspólnego z poczuciem obcości czy zmieszaniem, oznaczały  one 

fascynację  i  pożądanie.  I  nie  zanosiło  się  na  poprawę,  bo  za  każdym 

razem pragnęła go coraz bardziej.  

Kiedy  to  się  stało?  Oczywiście  pierwotna  niechęć  nie  trwała 

długo. Dosyć szybko zastąpił ją podziw dla sposobu, w jaki udało mu 

się  zdobyć  uczucie  Rory.  Kiedy  jednak  szacunek  przekształcił  się  w 

zachwyt,  a  potem  miłość?  I  w  jaki  sposób  udawało  jej  się  tak  długo 

oszukiwać samą siebie?  

background image

Mack przerwał te rozmyślania.  

–  Obawiam  się,  że  niektóre  wieczory  mogę  mieć  zajęte 

służbowymi kolacjami.  

Z trudem przeniosła na niego swą uwagę.  

– Oczywiście.  

–    Jeśli  nie  będziesz  chciała  w  nich  uczestniczyć,  doskonale  to  

zrozumiem.  Mówiąc  prawdę,  gdybym  tylko  mógł,  sam  chętnie  bym 

ich unikał.  

Wendy  chciała  uczestniczyć  we  wszystkim,  w  czym  uczestniczy 

Mack. Nie mogła jednak tego powiedzieć. A on podsuwał jej gotowy 

pretekst,  jakby  chciał,  by  z  niego  skorzystała.  Bezbarwnym  głosem 

odpowiedziała: 

– Będę miała dostatecznie dużo zajęć.  

–  Na  pewno.  Rozmawiałem  już  z  pielęgniarkami  matki  i  z 

zachwytem  przyjęły  propozycję  zajęcia  się  przez  ten  czas  Rory. 

Chyba  że  wolisz  zostawić  ją  tutaj,  a  wtedy  wystarczy  tylko  wynająć 

kogoś do pomocy pani Morgan.  

– To znaczy, że nie bierzemy jej ze sobą? 

–  Mówiąc  szczerze,  myśl  o  lataniu  z  nią,  nim  ukończy  lat 

osiemnaście,  nie  napawa  mnie  zachwytem.  Poza  tym  nie  dasz  rady 

pozałatwiać swoich spraw, jednocześnie się nią zajmując. 

Miał rację.  

– Porozmawiam z panią Morgan.  

– Spytaj ją, czy mogłaby również zostać na sobotni wieczór. Jest 

otwarcie  galerii,  na  którym  powinniśmy  się  pokazać.  Opuściliśmy 

background image

parę imprez noworocznych i zewsząd dokuczają mi, że ukrywam moją 

żonę  przed  światem.  –  W  jego  oczach  pojawiły  się  wesołe  ogniki, 

zapraszające  do  wspólnego  śmiechu.  –  Tłumaczę  im,  że  jestem  zbyt 

zazdrosny.  

Udało jej się roześmiać, ale był to gorzki śmiech. Skończyła zupę 

i szybko wstała, odwracając się od niego.  

– Kawy? – spytała.  

– Świetny pomysł.  

Kiedy napełniała dzbanek wodą, Mack bezszelestnie podszedł do 

niej i stanął z tyłu. Odwróciwszy się, wpadła na niego i trochę  wody 

wylało się na podłogę.  

–  Przepraszam  –  powiedział  swobodnie  –  nie  chciałem  robić 

zamieszania.  

Jego  głos  zdawał się  wibrować w całym ciele  Wendy. Niezdolna 

do  wykonania  najmniejszego  ruchu,  patrzyła  tylko  na  niego,  jakby 

zaczarowana  ciepłem  jego  rąk  i  oddechu,  muskającego  włosy  na  jej 

skroniach.  

– Wykorzystamy tę okazję najlepiej jak się da – ciągnął miękko. – 

Może znajdziesz trochę czasu, by oprowadzić mnie po mieście.  

Może naprawdę zależało mu na jej obecności. Jeśli tak...  

Zauważyła,  że  przygląda  się  jej  ustom  i  gwałtownie  uciekła 

wzrokiem,  próbując  wyjść  z  dziwnego  odrętwienia.  Ale  po  chwili 

zrozumiała, że nie potrafi uciec, i ich spojrzenia znów się spotkały.  

– Bardzo bym chciała.  

– Naprawdę, Wendy? 

background image

Dotyk  jego  ust  był  tak  delikatny  jak  pieszczota  wiosennego 

wietrzyku.  Przez  chwilę  zawahała  się.  Powinna  się  odsunąć,  ale  nie 

chciała.  Czy  pozwolić  mu  na  pocałunek,  jakiego  sama  pragnęła?  A 

jeśli  Mack  zorientuje  się  w  jej  uczuciach?  Jeśli  odkryje  sekret,  który 

do niedawna skrywała nawet przed sobą? Nie, to zbyt niebezpieczne.  

Zanim  jednak  zdołała  rozważyć  wszystkie  możliwe  implikacje,  

jej  ciało,  zniecierpliwione,  samo  odpowiedziało  na  te  pytania. 

Rozchyliła usta. Mack przysunął się nieco bliżej i otoczył ramieniem 

jej talię.  

Świat  zdawał  się  wirować  i  Wendy  poczuła,  że  traci  nad  sobą 

kontrolę.  Zamknęła  oczy.  Cudownie  było  być  tak  blisko  niego  i 

marzyć,  że  on  czuje  to  samo.  Podniosła  rękę,  by  objąć  go  za  szyję  i 

przyciągnąć jeszcze bliżej.  

Zapomniała  jednak  o  dzbanku.  Zimna  woda  chlusnęła  na  piersi 

Macka, zmoczyła jego jedwabny krawat, koszulę i sweter.  

Wendy otworzyła szeroko oczy z przerażenia. Mack jęknął cicho i 

odsunął się od niej. Sięgnęła po ręcznik i zarzuciła mu go na ramię.  

W  tej  samej  chwili  od  strony  drzwi  kuchennych  dobiegł  głos 

gospodyni: 

–  Przepraszam,  że  przeszkadzam,  ale  czy  mam  zaczekać  z 

zakupami na zewnątrz? 

Mack potrząsnął głową i zaśmiał się gorzko.  

– Nie, kuchnia należy do pani, pani Morgan. Po czym wyszedł.  

background image

W  pierwszym  odruchu  Wendy  chciała  go  dogonić,  ale 

usłyszawszy,  jak  wbiega  po  schodach,  zrozumiała,  że  poszedł  się 

przebrać. Przeprosi go innym razem.  

Odwróciła  się  do  pani  Morgan  i  poprosiła  ją  o  opiekę  nad 

dzieckiem  w  sobotni  wieczór.  Miała  wrażenie,  że  pani  Morgan 

dziwnie się jej przygląda. Niezrażona, ciągnęła dalej: 

– A w przyszłym tygodniu ja i pan Burgess wyjedziemy na kilka 

dni. Nie weźmiemy małej, ale jeśli nie czuje się pani na siłach, by się 

nią zająć, możemy zostawić ją z... Czy coś jest nie tak, pani Morgan? 

– Ależ skąd. Zajmę się nią.  

– Dziękuję.  

Dziwny wyraz nie opuszczał twarzy gospodyni. Wendy uznała, że 

to  następstwo  szoku.  Pani  Morgan  z  pewnością  nie  była 

przyzwyczajona  do  widoku  całujących  się  w  kuchni  pracodawców. 

Wendy zadrżała, czując, jak mokry sweter nieprzyjemnie przylega do 

jej ciała. 

Wychodząc, powiedziała: 

– Będę u siebie w pokoju.  

– Pani Burgess – odezwała się gospodyni niepewnie.  

Wendy odwróciła się.  

– Tak? 

–  Czy  pani  zamierza  zrobić  kawę,  czy  też  jest  pani  po  prostu 

przywiązana do tego dzbanka? 

Dopiero  teraz  spostrzegła,  że  cały  czas  ściska  w  ręku  pusty 

dzbanek.  Z  dumnie  podniesioną  głową  przeszła  przez  kuchnię  i 

background image

postawiła go na miejscu. Jej godność zostałaby z pewnością ocalona, 

gdyby  mijając  się  z  panią  Morgan,  nie  spojrzała  prosto  w  jej 

roześmiane oczy. Wybuchnęła histerycznym śmiechem.  

Jak  to  dobrze,  że  gospodyni  przerwała  całą  tę  scenę,  zanim  nie 

wygłupiła  się  jeszcze  bardziej.  Nie  dość,  że  rzuciła  się  Maćkowi  na 

szyję,  to  jeszcze  tak  zupełnie  straciła  kontrolę,  iż  zapomniała  o 

wodzie!  Nic  dziwnego,  że  uciekł  przy  pierwszej  nadarzającej  się 

okazji.  

Jej śmiech coraz wyraźniej przeradzał się w rozpacz i kiedy tylko 

znalazła się w swoim pokoju, rzuciła się na łóżko i rozpłakała.  

Czyżby  była  aż  tak  głupia,  że  dotąd nie  rozumiała,  co  się  w  niej 

dzieje?  Zaczęła  wątpić,  czy  naprawdę  była  tą  niewinną  dziewczyną, 

tak  bardzo  skupioną  na  dziecku,  że  inne  sprawy  nie  miały  dla  niej 

znaczenia.  

A  może  przez  cały  czas  podświadomie  dążyła  do  małżeństwa  z  

Mackiem?  Kiedy    tamtego    wieczora    oświadczył,    że    nie   zamierza  

wychowywać Rory sam, postanowiła nie proponować swoich wizyt.  

Wtedy  sądziła,  że  robi  tak  dla dobra  dziecka,  ale  czy  prawdziwa 

przyczyna  nie  leżała  gdzie  indziej?  Może  czuła,  że  przyjeżdżając  do 

Chicago  w  odwiedziny,  nie  zniesie  widoku  Macka  na  łonie  nowej 

rodziny? 

Teraz  rozumiała już  także  swoje  rozżalenie  w  noc  poślubną,  gdy 

Mack  przyszedł  do  jej  sypialni.  To  prawda,  była  zaskoczona  jego 

wizytą, ale była także zadowolona. I chciała, by został, by pragnął jej 

background image

tak, jak ona podświadomie pragnęła jego. Kiedy wyszedł, poczuła się 

dotknięta.  

Poprosił  ją  o  lojalność.  Sam  przysiągł,  że  jego  zobowiązanie  

wobec    Rory    ma  pierwszeństwo  przed  wszystkimi innymi, a  Wendy 

zapewniła go, że myśli tak samo. Ale to nie była prawda. Uwielbiana 

Rory nie była już najważniejszym celem życia.  

Jej miejsce zajął Mack. Niepostrzeżenie wślizgnął się do jej serca, 

a  teraz  nie  było  już  odwrotu.  Podświadomie użyła  zatem  dziecka, by 

dostać  to,  czego  pragnęła  –  Macka.  Mimo  że  jej  działania  w  żaden 

sposób nie szkodziły małej, poczuła się winna.  

Teraz miała wszystko, na czym jej zależało. Miała Rory. Choćby 

tylko na papierze, to jednak była żoną Macka i miała jego gwarancję, 

że  w  dającej  się  przewidzieć  przyszłości  będzie  nią  nadal.  Na  razie 

będzie musiała się tym zadowolić.  

A  w  przyszłości  jeszcze  wszystko  może  się  zdarzyć.  Mack,  nim 

został  oblany,  wyraźnie  delektował  się  tym  pocałunkiem.  Nie  był 

oziębły  i  chyba  nie  uważał  jej  za  mało  atrakcyjną.  Z  czasem,  gdy 

lepiej się poznają, przyjdzie czas na przyjaźń i przywiązanie.  

Wiedziała, że na więcej nie może chyba liczyć, ale nie zapominała 

też, jak zdradliwie miłość zakradła się do jej własnego serca. Może to 

samo stanie się z Maćkiem? Jeśli będzie się bardzo starała...  

Było to najtrudniejsze zadanie w dotychczasowym życiu Wendy. 

Najprościej  byłoby  zdobyć  Macka  czułymi  gestami  –  była  to  jej 

naturalna reakcja na ludzi, o których dbała. Cały czas musiała jednak 

background image

przypominać  sobie,  że  przecież  on  wcale  nie  musi  być  tym 

zachwycony. Dlatego tak starannie obmyślała każdy krok.  

W piątek nieoczekiwaną wizytę złożyła jej Tessa.  

– Nigdy, ale to nigdy nie zdarza mi się do nikogo przychodzić bez 

zapowiedzi – zaczęła.  

– Oczywiście – zgodziła się Wendy.  

Tessa wybuchnęła śmiechem.  

–  No  dobrze,  tym  razem  tak  zrobiłam.  Mam  jednak  pewne 

pomysły  na  ciuszki  dla  dzieci  i  mam  nadzieję,  że  zechcesz  na  nie 

popatrzeć.  A  gdyby  pani  Morgan  poczęstowała  mnie  filiżanką 

herbaty, byłabym jej dozgonnie wdzięczna.  

– Sprząta teraz na górze i nie ośmielę się jej przerywać.  

Poprowadziła gościa do kuchni i położyła Rory na kocyku. Tessa 

położyła na blacie swoje projekty.  

– To tylko takie wstępne przymiarki, sama rozumiesz.  

Wendy  wstawiła  wodę  i  popatrzyła  Tessie  przez  ramię.  Rysunki 

były na pewno robione w pośpiechu, ale oddawały styl Tessy.  

Potrząsnęła głową.  

– Jak na sukienkę wyjściową jest to zbyt banalne, a na codzienną 

musiałoby  być  zbyt  drogie.  –  Widząc  wyraz  twarzy  Tessy, 

pożałowała, że nie była bardziej dyplomatyczna. – To znaczy...  

– Nie, zależy mi na twojej pierwszej reakcji.  

Wendy  przygotowywała  herbatę  w  milczeniu.  Zastanawiała  się, 

jak  załagodzić  sytuację.  Ostatnią  rzeczą,  jakiej  potrzebowała,  był 

rodzinny konflikt, zwłaszcza z Tessą, która była dla niej taka miła.  

background image

– Przepraszam, ale to zboczenie zawodowe. Jak pokazujesz nam, 

ludziom  z  marketingu,  nowy  produkt,  natychmiast  zaczynamy 

odgrywać  rolę  adwokatów  diabła  i  wytykać niedociągnięcia.  

Tessa popatrzyła na nią znad filiżanki i odparła: 

– Masz szczęście, że cię lubię, Wendy.  

– Przepraszam, że byłam taka nietaktowna.  

–  Ach,  to  nie  o  to  chodzi.  Jestem  profesjonalistką.  Gdybym  nie 

umiała  przyjąć  uczciwej  krytyki  swoich  projektów,  odeszłabym  z 

branży. Tak naprawdę chodzi o Elinor.  

– Jak to? – spytała zaskoczona Wendy.  

–  Dostała  bzika  na  twoim  punkcie,  chyba  zdajesz  sobie  z  tego 

sprawę.  Nie  dalej  jak  wczoraj  mówiła  mi,  jaka  jesteś  cudowna  i  jak  

szczęśliwy  jest  Mack,  i  że  od  początku  wiedziała,  iż  wszystko  się 

dobrze ułoży. Mogłoby to załamać niejedną synową, ale na szczęście 

moja  samoocena  jest  wystarczająco  wysoka.  –  Przerwała,  wskazując 

na Rory. – Mała zaczyna raczkować do tyłu.  

Wendy przesunęła Rory z podłogi z powrotem na kocyk.  

–  To  jeszcze  nie  jest  tak  naprawdę  raczkowanie,  tylko  takie 

wstępne przymiarki. – Raz jeszcze rzuciła okiem na projekty Tessy. – 

Wiesz, jak ja bym je sprzedawała? 

– Sądziłam, że ci się nie podobają.  

–  Tego  nie  powiedziałam.  No  więc  ja  reklamowałabym  to  jako 

wykroje.  Klientka  wysyła  pieniądze  i  dostaje  paczkę  z  gotowymi 

wykrojami,  które  następnie  tylko  zszywa.  Gdybyś  produkowała  je,  

background image

musiałabyś narzucić zbyt wysoką cenę. Na wieszaku nie wyglądałyby 

wystarczająco odświętnie. Ale jeśli matka uszyje je sama...  

– 

Będzie 

zadowolona, 

że 

poradziła 

sobie 

takim 

skomplikowanym  projektem  – dokończyła za nią Tessa. – Coś w tym 

jest. Kto wie, czy nie zaproszę cię do współpracy.  

Rozbawiona,  opowiadała  o  tym  Mackowi  przy  kolacji,  ale  on 

najwyraźniej  nie  widział  w  tym  nic  śmiesznego.  Kiedy  Wendy 

przedstawiała  mu  swoje  pomysły  dotyczące  kampanii  reklamowej 

kolekcji Tessy, zmarszczył brwi, jakby się czymś martwił.  

– Tęsknisz za tym, prawda? 

–  Za  marketingiem?  –  Spojrzała  na  resztki  jedzenia  na  talerzu. 

Problem  Tessy  tak  bardzo  ją    wciągnął,    że    nawet    nie    zauważyła,  

kiedy zjadła kolację. – No cóż, to fascynujące. Oczywiście ubrania nie 

są moją specjalnością.  

– A co nią jest? 

–  Nieważne.  W  każdym  razie,  żeby  pomóc  Tessie,  musiałabym  

jeszcze sporo się poduczyć.  

Tak naprawdę, w innych okolicznościach, chętnie włączyłaby się 

w kampanię reklamową Tessy. Ale teraz miała ważniejsze sprawy na 

głowie. Kiedy Rory podrośnie, nadarzą się pewnie inne okazje.  

Tessa  wyskoczy  z  niejednym  jeszcze  pomysłem,  a  być  może 

również  realizacja  jej  obecnych  planów  potrwa  tak  długo,  że  Wendy 

zdąży  się  w  nie  włączyć.  Spróbowała  więc  nadać  swemu  głosowi 

beztroski ton: 

background image

–  Gdybym  nie  była  teraz  tak  zajęta  przy  dziecku,  przyznaję,  że 

chętnie bym się zajęła kolekcjami Tessy. Aha, wygląda na to, że mała 

zacznie wkrótce raczkować, więc uważaj, gdzie ją kładziesz.  

Mack skinął głową. 

– Wezmę to pod uwagę.  

–  A  poza  tym,  kiedy  gaworzyła  sobie  po  południu,  zdawało  mi 

się,  że  usłyszałam  tam  coś  w  rodzaju  słowa  tata.  Czyż  nie  jest  to 

najlepszy  dowód  wdzięczności?  –  Wendy  pozbierała  talerze  ze  stołu. 

– Gdzie chcesz deser i kawę? Tutaj czy w bibliotece? 

 

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

Otwarcie galerii w sobotni wieczór było imprezą pełną przepychu, 

biżuteria  połyskiwała  na  tle  drogich  futer,  a  szampan  lał  się 

strumieniami. Dzięki Bogu, że Tessa zawczasu spytała ją, co zamierza 

na siebie włożyć, po czym zmusiła do kolejnej wyprawy po sklepach.  

Przynajmniej  była  odpowiednio  ubrana  i  wyglądała,  jakby 

należała  do  tego  towarzystwa.  Nie  była  obwieszona  biżuterią,  ale 

brylantowy  pierścionek  Elinor  mógłby  śmiało  konkurować  z  każdą  z 

błyszczących dokoła ozdób. A jednak nie czuła się najlepiej.  

Otaczające  ją  artystyczne  towarzystwo  było  jej  zupełnie  obce. 

Niechcący  podsłuchała  uwagi  stojącej  obok  pary  i  nie  mogła 

uwierzyć,  że  mówią  o  tych  samych  bohomazach,  które  ona  także 

ogląda.  

– Ujarzmiona namiętność...niewiarygodna kontrola... mistrzowska 

wizja... – Słowa te wypowiadane były z najwyższym szacunkiem.  

background image

Dla  Wendy  była  to  farba  powyciskana  z  tubek  wprost  na płótno, 

bez  najmniejszej  myśli  ani  planu.  Westchnąwszy,  stwierdziła,  że 

będzie chyba musiała zapisać się na kurs dla koneserów sztuki.  

W dodatku nikogo tu nie znała oprócz męża. Nie wszystko naraz, 

uspokoiła  samą  siebie.  Lada  chwila  dołączy  do  niej  Mack, 

unieruchomiony  teraz  w  ogromnej  kolejce  do  szatni.  Wtedy  poczuje 

się dużo lepiej.  

Nagle dostrzegła jedną znajomą twarz. O parę kroków dalej stała  

kobieta, która zatrzymała ją w zeszłym tygodniu na ulicy i podziwiała 

małą.  Przedstawiła  się  jako  pani  DeCarlo.  Stała  z  inną,  młodszą 

kobietą i popijając szampana, przyglądały się Wendy.  

Uśmiechnęła się nieśmiało, nie wiedząc, czy zostanie rozpoznana. 

W  nowej  sukni  mało  przypominała  ubraną  w  dżinsy  dziewczynę  z 

dzieckiem. Kobieta powiedziała coś do swej towarzyszki i przecisnęła 

się w stronę Wendy.  

–  Dobry  wieczór,  pani  Burgess.  Pozwoli  pani,  że  przedstawię 

panią mojej przyjaciółce, Yvette Abbott.  

– A więc pamięta mnie pani – powiedziała Wendy.  

– Oczywiście. Trudno panią zapomnieć.  

Uśmiech  Wendy  stał  się  jakby  sztywniejszy.  W  przyjaznych 

skądinąd słowach czaiła się jakaś zimna nuta. Było to dla niej zupełnie 

niezrozumiałe, ale wzmogła czujność.  

Druga kobieta zaśmiała się lekko.  

– Słyszałam, że ma pani cudowne dziecko, pani Burgess.  

background image

W jednej chwili Wendy zrozumiała, dlaczego jest atakowana. Już 

raz  słyszała  ten  głos  –  nagrany  na  automatyczną  sekretarkę  Macka. 

Pretensjonalny  i  przesłodzony  ton  nie  budził  najmniejszych 

wątpliwości.  

–  Dziwię  się,  że  zostawiła  je  pani  dla  kiepskiego  przyjęcia.  Z 

pewnością czułaby się pani lepiej w domu niż tutaj.  

Nie było sensu stać tak dalej i wysłuchiwać złośliwości.  

– Jeśli mi panie wybaczą...  

–  Och,  doprawdy...  Nie  może  pani  odseparować  Macka  od 

przyjaciół,  tylko  dlatego,  że  nie  do  końca  wierzą  w  pani  zgrabną 

historyjkę.  Niedługo  nie  mielibyście  do  kogo  otworzyć  ust.  –  Pani 

DeCarlo  wpatrywała się  w tańczące w kieliszku bąbelki. – Wie pani, 

ludzie nie mogą się nadziwić, jak to się wygodnie złożyło, że Marissa 

nie może już stanąć w obronie swej reputacji.  

– Nie wiem, o czym pani mówi – powiedziała Wendy, czując, że 

robi się jej niedobrze.  

Pani DeCarlo parsknęła śmiechem.  

– Oświadczenie, że to dziecko Marissy było bardzo wielkoduszne 

ze  strony  Elinor...  to  znakomite  wytłumaczenie  podobieństwa  małej 

do  Macka.  Powiedzmy  sobie  szczerze:  nikomu  już  nie  zależy  na 

reputacji Marissy.  

Młodsza kobieta dodała: 

– Gdybym wiedziała, że aby złapać Macka wystarczy urodzić mu 

bobasa  i  poinformować  o  tym  jego  matkę...  –  Przerwała.  –  Chociaż 

uważam, że wrabianie mężczyzny w nie chciane dziecko to tani chwyt  

background image

W tym momencie u boku Wendy pojawił się Mack.  

–  Znalezienie  cię  zabrało  mi  trochę  czasu.  Oto  twój  szampan, 

kochanie.  

Wcisnął  jej  do  ręki  wąską  szklaneczkę  i  musnął  wargami  jej 

policzek. Wendy z zainteresowaniem obserwowała, jak Yvette Abbott  

robi  się  kompletnie czerwona.  

–  Cześć,  Yvette  –  powiedział  swobodnie  Mack.  –  Witam  panią, 

pani DeCarlo. Jak to miło, że zajmujecie się Wendy.  

Yvette rozluźniła się nieco.  

–  Jak  to  miło  poznać twoją  żonę,  Mack.  Powiedz,  Wendy,  kiedy 

zamierzasz  zacząć  przyjmować  przyjaciół  i  klientów  Macka?  Wiesz, 

że na jego stanowisku nie wypada już dłużej ich zaniedbywać.  

Wendy z podziwem pomyślała o zimnej krwi Yvette.  

–  Będzie  ich  przyjmowała,  kiedy  będzie  gotowa  –  odpowiedział 

Mack. – Na razie jest bardzo zajęta przy dziecku. I skoro już jesteśmy 

przy  tym  temacie,  Yvette,  chciałbym  coś  zaznaczyć.  Otóż  wrabianie  

mnie w niechciane dziecko trudno nazwać tanim chwytem. 

Zważywszy na to, ile zainwestujemy w Rory do czasu ukończenia  

przez nią studiów, nazwałbym to raczej bardzo drogim zabiegiem. Ale 

ponieważ  to  nie  był  żaden  chwyt  i  w  dodatku  nie  jest  to  dziecko 

niechciane, przyznasz, że nie ma to żadnego znaczenia, prawda?  

Z rozbrajającym uśmiechem wsunął rękę pod ramię Wendy.  

– Chciałbym poznać twoje zdanie o jednym z obrazów. Jeśli nam 

panie wybaczą...  

background image

– Dzięki za ratunek – powiedziała Wendy cicho i Mack, z trudem 

słysząc ją w hałaśliwej sali, pochylił  się tak blisko, że czuła na sobie 

jego oddech. – Wiesz, co one mówiły? 

– Oczywiście. Żałuję, że musiałaś tego wysłuchać.  

– Nie przejmujesz się tym?  

Mack westchnął.  

–  Staram  się  nadać  temu  odpowiednie  proporcje.  Ludzie,  którzy 

naprawdę  coś  dla  mnie  znaczą,  znają  prawdę.  Kiedyś  pozna  ją 

również Rory. A reszta, cokolwiek by im nie powiedzieć, i tak będzie  

snuła  najdziwniejsze  domysły.  Tak  czy  inaczej,  zamierzamy 

wychować  Rory  jak  naszą  córkę.  Co  nam  w  końcu  przeszkadza,  że 

parę małodusznych osób uważa ją za nasze prawdziwe dziecko? 

Wiedziała,  że  miał  rację,  ale  nadal  czuła  się  niedobrze.  Nigdy 

dotąd  nie  przejmowała  się  plotkami,  ale  te  wyraźnie  ją  zabolały. 

Długo  zastanawiała  się,  dlaczego.  W  końcu  przyznała  sama  przed 

sobą,  że  wszystko  byłoby  w  porządku,  gdyby  byli  kochającym  się 

małżeństwem. 

Gdyby Mackowi naprawdę na niej zależało, wszelkie pomówienia 

traktowałaby  jako  nic  nie  znaczącą  błahostkę.  Miłość  Macka 

wynagrodziłaby  jej  spekulacje  sąsiadów  i  znajomych.  Ale  być  żoną 

tylko na papierze, a do tego jeszcze mieć opinię niemoralnej oszustki, 

było zbyt wielkim ciężarem.  

– Co o tym sądzisz? – spytał Mack, wskazując na obraz.  

Tym  razem  było  to  rozłożone  wprost  na  podłodze  płótno,  w 

całości pokryte czarną farbą. Nie było nawet oprawione w ramę.  

background image

– No, jest raczej niezwykłe.  

– Chcę znać twoją szczerą opinię.  

–  W  porządku.  Możesz  uznać  mnie  za  kretynkę,  ale  dla  mnie 

wygląda  to  jak  wstępny  etap  prac  nad  przyklejaniem  wykładziny 

podłogowej.  

Mack  zakrztusił  się.  Wendy  poczuła  się  jak  głupiec,  ale  już  po 

chwili  zrozumiała,  że  śmiech  Macka  jest  szczery  i  zaraźliwy.  Nie 

śmiał  się  z  niej,  ale  z  jej  dowcipu.  Przypomniała  sobie  wcześniej 

zasłyszane uwagi znawców.  

–  To  znaczy,  że  ty  też  nie  widzisz  w  tym  niewiarygodnej 

samokontroli? Mistrzowskiej wizji? Ani ujarzmionej namiętności? 

– Jedyne uczucie, jakie budzi we mnie ten obraz, to litość wobec 

ewentualnego nabywcy. Nie świadczy to o mnie najlepiej, prawda? – 

Rozejrzał  się  dookoła.  –  Myślę,  że  zostaliśmy  już  zauważeni  przez 

wystarczającą liczbę ludzi. Chodźmy do domu.  

Tej  nocy  Wendy  wyjątkowo  długo  rozczesywała  włosy,  z 

nadzieją oczekując wizyty Macka. Nie przyszedł jednak. Nie pojawiał 

się  w  jej  sypialni  od  czasu,  gdy  pani  Morgan  zastała  ich  w  kuchni  i  

kiedy  powiedział,  że  postarają  się  jak  najpełniej  wykorzystać 

nadarzającą się okazję.  

Mówił to w kontekście podróży do Phoenix, ale Wendy wiedziała, 

że chciał powiedzieć o wiele więcej. Myślał o całym ich małżeństwie, 

ale  to  zrozumiała  dopiero  dzisiaj.  Po  spotkaniu  z  panią  DeCarlo  i  

Yvette, słowa te nabrały nagle całkiem innego znaczenia.  

background image

Wedle słów pani DeCarlo, architektem całego tego pomysłu była 

Elinor  Burgess,  która  wpadła  na  przebiegły  pomysł  ogłoszenia  Rory  

dzieckiem  Marissy.  Kobieta  myliła  się  oczywiście,  ale  czy  nie  było 

możliwe, że u podstaw tego oskarżenia kryje się ziarnko prawdy? 

Może  Elinor  nie  tylko  zaakceptowała  małżeńskie  plany  Macka, 

ale  wręcz  była  ich  autorką?  Przecież  wtedy  w  Wigilię,  usłyszawszy 

tak  niewiele,  od  razu  domyśliła  się,  o  co  chodzi  i  pospieszyła  z 

błogosławieństwem.  

To  niemożliwe,  uspokajała  Wendy  samą  siebie.  Nikt  nie  jest  w 

stanie zmusić Macka do niczego.  

Może  jednak  nie  było  to  zmuszanie  wprost.  Sama  najlepiej 

wiedziała,  jak  trudno  jest  odmówić  prośbom  Elinor.  Pamiętała,  jak 

próbowała  nie  przyjąć  pierścionka,  ale  spokojne  argumenty  Elinor 

czyniły dyskusję bezprzedmiotową.  

Być  może  tak  samo  argumentowała  wobec  Macka.  Ich 

małżeństwo  było  naprawdę  najrozsądniejszym  rozwiązaniem. 

Mitchell  był  zbyt  młody  i  narwany,  John  i  Tessa  zbyt  zajęci  swoimi 

sprawami. Poza tym Wendy była najważniejszą osobą w życiu Rory i 

nierozsądne  byłoby  niszczenie  tego  związku.  A  tak  mogli  mieć 

jednocześnie  zapewnione  szczęście dziecka i kontynuację rodu.  

Jeśli  takimi  argumentami  posługiwała  się  Elinor  w  rozmowie  

z  Mackiem, co  mógł odpowiedzieć? W końcu była to taka racjonalna 

prośba.  

Wszystko  to  nieważne,  pomyślała  Wendy.  Niezależnie  od  tego, 

czyj  to  był  pomysł,  Mack  podjął  decyzję  z  własnej  nieprzymuszonej 

background image

woli.  Tak  samo  jak  ona.  I  oboje  postarają  się,  aby  wszystko  ułożyło 

się jak najlepiej – dla dobra Rory.  

Wendy  zaś  pozostaje  tylko  jedno  –  nie  dać  po  sobie  poznać,  że 

pragnęłaby czegoś  więcej. Gdyby kiedykolwiek odkrył, że się  w nim  

zakochała, byłoby to trudne do zniesienia upokorzenie.  

Gdy  Wendy  wyłoniła  się  ze  swojej  części  apartamentu  w  hotelu 

„Kendrick”  w  Phoenix,  Mack  pił  już  kawę  i  przeglądał  poranne 

gazety. Ujrzawszy jej dżinsy i luźną bluzę, powiedział: 

– Wygląda na to, że jesteś gotowa do pracy. Ja też muszę już  iść. 

Zobaczymy się wieczorem w hotelu.  

– Masz kolację z klientem?  

Przytaknął.  

– Czy masz coś przeciwko temu? 

–  Oczywiście,  że  nie  –  odparła  pogodnie.  –  Ja  chyba  po  prostu 

przygotuję  sobie  kanapki  i  popracuję,  jak  długo  się  da.  Jest  tyle  do 

zrobienia.  

– Może zwróć się do firmy organizującej przeprowadzki.  

– Wiesz, że nie zrobią wszystkiego. Przed naszym  wyjazdem nie 

rozebrałam  nawet  choinki.  Poza  tym  większość  moich  rzeczy  nie 

zasługuje  na  to,  by  przewozić  je  na  drugi  koniec  kraju.  Muszę  więc 

najpierw dokonać selekcji.  

Nie patrzyła na niego. Nie zauważyła więc, że do niej podchodzi i 

kładzie ręce na jej ramionach.  

–  Jeśli  coś  przedstawia  jakąś  wartość  dla  ciebie,  zasługuje  na 

przewiezienie.  

background image

Spojrzała  na  niego,  zdziwiona  powagą  i  głębią  jego  spojrzenia. 

Nie  bardzo  umiała  je  odczytać.  Czy  były  to  wątpliwości?  Troska?  A 

może nagły wgląd we własne uczucia? 

Powoli  pochylił  się,  wyjął  z  jej  rąk  filiżankę  i  postawił  ją  na 

stoliku. Zwróciła się ku niemu, a ich usta zetknęły się.  

Zamykając  oczy,  prosiła  samą  siebie  o  rozwagę.  Od  tamtego 

momentu  w  kuchni  nie  pocałował  jej.  Tym  razem  musi  być  bardziej 

powściągliwa.  Nie  może  dać  Maćkowi  do  zrozumienia,  jak  głębokie 

są jej uczucia. Jeśli nawet miała rację, żywiąc nadzieję, że mąż powoli 

zaczyna coś do niej czuć, nie należało go płoszyć. 

Ujawnienie  własnych  pragnień  i  oczekiwań  mogłoby  jedynie,  

zamiast  podsycić  jego  zainteresowanie,  osłabić  je.  A  jednak,  choćby 

nie wiadomo jak chciała, nie potrafiła stłumić dręczącej ją tęsknoty.  

Zwykły pocałunek... 

Nie,  tego  nie  można  było  nazwać  zwykłym  pocałunkiem!  W  

pieszczocie,  która  elektryzowała  całe  jej  ciało,  a  krew  doprowadzała 

do wrzenia, nie było nic prostego.  

Każde jego dotknięcie zdawało się pozbawiać ją wszelkich sił, ale  

jednocześnie,  w  jakiś  niewytłumaczalny  sposób,  koiło  ją  i  dawało 

nadzieję, że kiedyś wszystko się zmieni.  

– Muszę iść – powiedział Mack zduszonym głosem. Przez chwilę 

ścisnął jej ramiona, po czym wziął teczkę i wyszedł.  

Przez  następny  kwadrans  siedziała,  dotykając  palcem  ust,  jakby 

chciała zatrzymać na nich niedawny pocałunek.  

background image

Wendy  postawiła  duży  krok  ponad  stertą  poczty,  która 

nagromadziła się przed drzwiami mieszkania. Pozbierała ją i włożyła  

do dużej torby, planując przejrzeć, gdy zrobi sobie przerwę na lunch.  

Postanowiła  zacząć  od  sypialni,  najwięcej  czasu  zajmie  jej 

posegregowanie rzeczy. Kuchnia będzie mniej pracochłonna. Weźmie 

zaledwie parę rzeczy, a po resztę wezwie organizację charytatywną.  

Przy  okazji  uświadomiła  sobie,  że  będzie  musiała  poprosić  o 

odłączenie telefonu oraz wody. No i jeszcze samochód. Co ma zrobić 

z samochodem? 

–  Wszystko  po  kolei  –  rozkazała  sobie.  –  Nie  pozwól,  by  cię  to 

wszystko przerosło.  

Około  południa,  kiedy  posegregowała  już  garderobę,  wyszła 

kupić  jakieś  drobiazgi  i  coś do  jedzenia.  Gdy  tylko  weszła  do  domu, 

usłyszała telefon.  

–  Już  zaczynałem  się  martwić  –  usłyszała  w  słuchawce  głos 

Macka.  

Nie potrafiła ukryć radości.  

– O, cześć! Wyszłam na chwilę po papier toaletowy, by pozawijać 

w niego ozdoby choinkowe.  

– Mówisz jak prawdziwa domatorka.  

–  No  cóż,  ze  wszystkiego,  co  posiadam,  są  to  chyba  rzeczy 

najcenniejsze. Niektóre z nich należały jeszcze do mojej babci.  

– W takim razie zabierzemy je do domu.  

Wendy roześmiała się.  

background image

–  Czy  to  nie  ty  radziłeś  mi  oddać  wszystko  w  ręce  firmy 

przewozowej? 

– Niemożliwe.  

–  Nie  przejmuj  się,  nie  wzięłam  tego  na  serio.  Zdziwiłbyś  się, 

ujrzawszy,  jak  wiele  rzeczy  wyrzucam.  –  Zerknęła  na  zegarek.  – 

Czyżbyś skończył już swoje spotkania, że dzwonisz? 

Byłoby  cudownie,  gdyby  okazało  się,  że  jest  wolny.  W  ciągu 

piętnastu  minut  oczyściłaby  się  z  kurzu  i  mieliby  dla  siebie  całe  

popołudnie. Na pewno spodobałby mu się ogród botaniczny...  

– Nie, nie skończyłem.  I co  gorsza, ciebie muszę w to  wciągnąć. 

Prezes firmy przychodzi dziś na kolację z żoną.  

– I ja też jestem zaproszona, tak? 

Miała  mieszane  uczucia.  Chciałaby  spędzić  z  Mackiem  wieczór,  

poznać  jego współpracowników, ale tylko pod warunkiem, że on sam  

tego chce. W tym wypadku najwyraźniej nie był to jego wybór.  

W  każdym  razie,  jeśli  nawet  miała  jakiekolwiek  opory,  do 

wieczora  nie  został  po  nich  nawet  ślad.  Kiedy  przyszedł  po  nią  do 

hotelu, była już gotowa.  

Wydawał się zadowolony z jej stroju – łososiowej sukni z małym 

żakiecikiem, który można było zdjąć i odsłonić niemal nagie ramiona, 

gdyby kolacja okazała się bardziej uroczysta. Powiódł spojrzeniem po 

jej sylwetce, po czym skinął głową z aprobatą i uśmiechnął się.  

Dla  Wendy  było  to  niemal  jak  otrzymanie  nagrody.  Kiedy  Mack 

poszedł  wykąpać  się  i  przebrać,  usiadła  przy  stoliczku  i  zaczęła 

przeglądać  przyniesioną  z  domu  pocztę.  Większość  wyrzucała. 

background image

Przeważnie były to negatywne odpowiedzi na składane przez  Wendy  

przed wyjazdem podania o pracę.  

O  mało  nie  wyrzuciła  kolejnej  koperty,  nie  przeczytawszy  nawet 

znajdującego  się  w  niej  listu.  Wymieniona  w  nagłówku  nazwa  firmy 

nic  jej  nie  mówiła.  Kiedy  jednak  zobaczyła,  że  list  nadany  był 

ekspresem, zajrzała do środka.  

Tym  razem,  o  dziwo,  było  to  zaproszenie  do  biura  spraw 

personalnych  w  celu  wypełnienia  pisemnego  zgłoszenia  do  pracy. 

Zdziwiona,  dostrzegła  dopisaną  ręcznie  notkę:  „Proponuję  ci  objęcie 

funkcji szefa marketingu w moim nowym zespole. Razem możemy tu 

czegoś dokonać. Jed Landers”.  

Spojrzała  na  datę  i  westchnęła.  Dzwoniąc  do  Jeda  po  dwóch 

tygodniach  od  otrzymania  listu,  zachowałaby  się  jak  niepoważny  i 

nieodpowiedzialny  pracownik.  Ale  przecież  teraz,  kiedy  opuściła  już 

tutejszy rynek pracy, nie miało to żadnego znaczenia. Odłożyła list na 

bok.  Zadzwoni  do  niego  z  samego  rana  i  poinformuje  o  zmianie  

planów.   

Przyjemnie    było  wiedzieć,  że  jej  dawny  szef  nie  zapomniał  o 

niej. Swoją drogą powinna była mieć więcej wiary w siebie; gdyby nie 

wpadła wówczas w panikę i nie wykonała tego telefonu...  

Nie  poznałaby  Macka.  A  to  byłoby  znacznie  gorsze,  niż 

najbardziej dotkliwa utrata pracy.  

Siedziała  zatopiona  w  lekturze  długiego  listu  od  szkolnej 

koleżanki, gdy pojawił się Mack. Z ociąganiem odłożyła list na stolik, 

ale  gdy  tylko  przyjrzała  się  Mackowi,  zwariowane  przygody 

background image

przyjaciółki  zupełnie  przestały  ją  interesować.  W  czarnym  smokingu 

wyglądał tak rewelacyjnie, że wstrzymała oddech.  

Okazał  się  także  cudownym  towarzyszem  wieczoru.  Pomógł  jej 

wysiąść  z  hotelowej  limuzyny,  a  kiedy  wchodzili  do  ekskluzywnego 

klubu, ujął ją delikatnie pod rękę. Kiedy gospodarze wieczoru wstali, 

by się z nimi przywitać, mrugnął do niej porozumiewawczo, dodając 

otuchy.  

Kolacja była tylko dla nich czworga i Wendy została natychmiast 

wciągnięta  do  rozmowy  przez  żonę  prezesa  firmy.  Po  wysłuchaniu 

półgodzinnego  monologu  na  temat  wszystkich  szczegółów  życia  jej 

dzieci, poczuła się nieco zdezorientowana i znużona.  

Uwagę  jej  przykuła  druga  tocząca  się  przy  stole  rozmowa. 

Znacznie ciekawsze były plany ekspansji kapitału firmy prowadzonej 

przez  gospodarza  wieczoru  i  jego  problemy  z  utrzymaniem  ceny 

nowego produktu na rozsądnym poziomie.  

Przy deserze Wendy nie wytrzymała i włączyła się do rozmowy: 

– Jeśli produkt jest naprawdę dobry, nie powinien pan tak bardzo 

przejmować się jego ceną.  

Przy  stole  zapadło  milczenie.  Prezes  zmarszczył  brwi,  a  Mack  

odłożył widelec i przyglądał się jej w zamyśleniu.  

Milczenie przerwała żona gospodarza.  

–  Nasza  córka  jest  taka  sama.  Zawsze  ma  jakiś  pomysł.  To 

dlatego tak dobrze radzi sobie w swoim nowym...  

Gospodarz gestem dłoni uciszył żonę.  

– Proszę, Wendy, mów dalej.  

background image

– No, jeśli produkt jest lepszy niż u konkurencji...  

–  Oczywiście,  że  jest  lepszy  –  powiedział  niemal  oburzony.  – 

Zupełnie nowy, naturalny substytut oleju i innych tłuszczów, który nie 

rozpada się w wysokich temperaturach i nie zwiększa liczby kalorii w 

pożywieniu, bije na głowę wszystko co było dotąd.  

Wendy wzruszyła ramionami.  

–  Więc  reklamujcie  to  jako  towar  luksusowy,  wart  choćby 

najwyższej ceny.  

Prezes uśmiechnął się.  

– Łatwo to powiedzieć, ale jeśli chodzi o ludzi z marketingu. ..  

– Wystarczy ich przekonać, że klienci zapłacą tę cenę.  

– A jak mielibyśmy to zrobić? 

–  Oczywiście  myślę  teraz  na  głos,  ale  najlepsze  byłyby  chyba 

metody  pośrednie.  Nie  radziłabym  dyskutować  z  odbiorcami. 

Należałoby  ich  ominąć  i  zwrócić  się  od  razu  do  klientów.  Firma  

mogłaby  otworzyć  własne  ośrodki  degustacji  i  prowadzić  zakrojone 

na szeroką skalę testy jakości i smaku.  

Jeśli  to  jest  naprawdę  takie  dobre,  nie  będzie  trudno  przekonać 

ludzi,  że  mogą,  jedząc  ciastko,  frytki  lub  smażoną  kurę,  pozbyć  się 

niepotrzebnych  kalorii.  Kiedy  już  uda  się  wam  zachęcić  klientów, 

zaczną oni żądać używania tego produktu w cukierniach, restauracjach 

i fabrykach żywności.  

– To oczywiste – powiedział Mack.  

Jego oschły ton zirytował ją i odparła cierpko: 

– Jeśli tak, to nie rozumiem, dlaczego sam na to nie wpadłeś.  

background image

– Marketing to nie moja dziedzina – odparł rozsądnie.  

–  To  prawda.  To  moja  dziedzina.  –  Zobaczyła,  że  mięśnie  jego 

twarzy  tężeją,  ale  nie  mogła  się  powstrzymać.  –  Więc  może  nie 

powinieneś mi mówić, co jest oczywiste.  

– Jest pani specjalistką od marketingu? – spytał prezes.  

– Specjalistka to za duże słowo, ale pracowałam w tym.  

–  Czy  miałaby  pani  ochotę...  –  Zerknął  na  Macka  i  westchnął.  – 

Aha,  raczej  nie.  Ale  jeśli  kiedyś  byłaby  pani  zainteresowana 

konsultacjami...  

–  Będę  o  tym  pamiętała  –  mruknęła,  zwracając  się  do  żony  

gospodarza:  – Rozmawiałyśmy o pani córce.  

Prezes  nalegał  na  odwiezienie  ich  do  hotelu  i  dopiero  tam  mieli 

okazję  do  prywatnej  rozmowy.  Mack  nie  odzywał  się  jednak,  a 

Wendy  tylko  przyglądała  mu  się  z  uwagą.  Czy  naprawdę  był  na  nią 

zły?  To  prawda,  wtrąciła  się  do  rozmowy,  do  której  nikt  jej  nie 

zapraszał. Ale taka reakcja nie była w Macka stylu.  

Tylko  że  teraz  nie  miała  do  czynienia  z  Maćkiem,  jakiego  znała 

od paru tygodni. Była na kolacji z Samuelem Mackenzie  Burgessem,  

człowiekiem  biznesu,  jakiego  zapamiętała  z  pierwszej  rozmowy 

telefonicznej.  Człowiekiem,  który  wtargnął  do  jej  biura  i  w  jednej 

chwili zmienił całe jej życie.  

–  Przepraszam,  że  się  wyrwałam  przy  kolacji  –  powiedziała 

niepewnie.  

Mack zamknął drzwi.  

background image

–  Dlaczego?  Nasz  gospodarz  był  tym  zachwycony.  Masz  ochotę 

na brandy? 

Potrząsnęła głową. Mack nalał sobie kieliszek i spytał: 

– Czyżbyś była specjalistką od żywności? 

– Słucham? 

–    Powiedziałaś  kiedyś,  że  nie  interesowałaś  się  marketingiem  

odzieży,  ale  nie  odpowiedziałaś  mi  na  pytanie,  w  czym  się 

specjalizowałaś.  

Wendy powoli skinęła głową.  

–  Większość  moich  badań  w  college’u  dotyczyło  marketingu 

żywności.  

– Aha. – Zamyślony, wypił swoją brandy.  

Wendy odparła z wahaniem: 

– Chyba pójdę spać. To był męczący dzień.  

Przez  chwilę  sądziła,  że  jej  nie  dosłyszał.  Dopiero  po  jakimś 

czasie odpowiedział: 

– Oczywiście. Dziękuję, że ze mną poszłaś, Wendy.  

W jego słowach nie było nic ponad zwykłą uprzejmość. Jego głos 

był grzeczny, ale chłodny.  

Tak,  jakby  pocałunek,  który  połączył  ich  rano  w  tym  samym 

pokoju,  w  ogóle  się  nie  zdarzył.  Tak,  jakby  powiększająca  się  z 

każdym dniem wzajemna bliskość istniała tylko w jej wyobraźni. Tak, 

jakby byli sobie obcy.  

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

Jak tylko znalazła się w swoim pokoju, zaczęła płakać. Dlaczego 

nie okazała się na tyle mądra, by zachować swoje doskonałe pomysły 

dla siebie? 

To proste; tak długo musiała walczyć o swoją pozycję zawodową, 

że  demonstrowanie  pewności  siebie  weszło  jej  w  krew.  Jeśli  Mack 

oczekiwał  milczącej,  niemo  adorującej  męża  żony,  musi  być  teraz 

bardzo rozczarowany.  

Czy  jednak  naprawdę  tego  chciał?  Przecież  przez  cały  czas 

zachęcał ją do mówienia. Dlaczego nagle  zamilkł obrażony? Czyżby 

jej uwagi nie były dostatecznie błyskotliwe? 

Faktem  jest,  że  niewiele  wiedząc  o  sprawie,  zaczęła  się  na  jej  

temat  wypowiadać.  Ale  przecież  prezes  firmy  wydawał  się  szczerze 

zachwycony  jej  pomysłem.  Dlaczego  więc  Mack  tak  się  od  niej 

odsunął? 

Łzy  przynosiły  jej  wyraźnie  ukojenie,  postanowiła  więc  się 

wypłakać.  Zgasiła  światło,  wskoczyła  do  łóżka  i  ukryła  twarz  w 

poduszce.  Nie  zauważyła,  że  do  pokoju  wszedł  Mack.  Usiadł  na 

brzegu łóżka i położył dłoń w zagłębieniu jej szyi.  

– Nie płacz, skarbie – szepnął – proszę cię, nie płacz.  

Mówił  do  niej  jak  do  dziecka,  co  tylko  wzmagało  jej  smutek. 

Pozbierała się jednak i wymamrotała: 

– Jaka ze mnie idiotka.  

–  Nieprawda.  –  Scałował  łzę  spływającą  po  jej  policzku.  – 

Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.  

background image

Jego  delikatne  pieszczoty  budziły  w  jej  ciele  długo  skrywane 

tęsknoty.  Nadal  nie  rozumiała,  co  się  z  nim  działo,  ale  założyła,  że 

skoro do niej przyszedł, nie był już widocznie zły.  

– Obejmij mnie – szepnęła.  

Otoczył  ją  ramionami,  a  kiedy  musnął  wargami  jej  skroń, 

zwróciła  się  w  jego  stronę  i  podała  mu  usta. Był  to  długi  i  namiętny 

pocałunek.  Wendy  poczuła  falę  ciepła  ogarniającą  całe  jej  ciało.  Po 

chwili odsunął się i oparł policzek na jej czole.  

–  To  niezbyt  rozsądne.  Chcę  czegoś  więcej,  niż  tylko  cię 

obejmować.  

– Wiem – szepnęła i zarzuciła mu ręce na szyję.  

Mack  zdawał  się  wahać,  jakby  nie  do  końca  przekonany,  czy 

Wendy wie, co robi.  

Pocałowała go z całą, ukrywaną dotąd namiętnością i powtórzyła 

to, co sama od niego usłyszała parę minut temu: 

– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz, Mack.  

Mruknął cicho i przyciągnął ją do siebie. Każdy pocałunek, każdy 

szept i pieszczota wydawały się tak naturalne,  jakby  – przynajmniej 

w  marzeniach  –  byli  razem  już  od  dawna.  Rozkoszne  oczekiwanie 

podsycało kolejne doznania.  

Wendy poddała się fali radości i pożądania, które narastało w niej 

z siłą morskiej fali nieuchronnie zbliżającej się do brzegu.  

Jej ciało ogarnęło teraz cudowne wyczerpanie. Z trudem znalazła 

w sobie siłę, by unieść rękę i przesunąć palcami po ukochanej twarzy.  

background image

Mack  złożył  na  jej  ustach  długi  leniwy  pocałunek  i  okrył  ją 

kocem.  Wendy  przytuliła  się  do  niego,  z  radością  wsłuchując  się  w 

bicie  jego  serca.  W  rytmicznym  oddechu  było  coś  niezwykle 

kojącego. Rozczuliła się i znów zachciało jej się płakać, tym razem ze 

szczęścia.  

Usłyszała,  że  Mack  krząta  się  już  po  pokoju,  ale  czuła  się  wciąż  

tak  cudownie  rozleniwiona,  że  nie  mogła  zmusić  się  do  żadnego 

ruchu.  Która  to  może  być  godzina?  Odgłos  zamykanych  drzwi 

gwałtownie i ostatecznie ją obudził.  

– Mack? – zawołała, ale nie było odpowiedzi.  

Zerwała  się  z  łóżka,  sięgając  po  szlafrok  i  zanim  dotarła  do 

salonu, jedynym śladem obecności Macka był tylko delikatny zapach 

wody kolońskiej. Nie zostawił nawet liściku.  

Widocznie  był  spóźniony,  uspokajała  samą  siebie.  Śpieszył  się  i 

nie  zamówił  nawet  śniadania.  Tym  bardziej  nie  miał  czasu  zostawić 

jej wiadomości.  

Albo  nie  chciał.  Skreślenie  paru  słów  zajmuje  chwilkę.  A 

spóźnienia bali się zwykle rozmówcy Macka, nie zaś on.  

Ogarnęły  ją  bolesne  wątpliwości  i  upokarzająca  świadomość,  że  

właściwie nie ma podstaw, by czegokolwiek od niego oczekiwać. Jeśli  

na razie może liczyć jedynie na przelotne chwile namiętności, niech i 

tak będzie.  

Pomyślała  sobie,  że  dalsza  praca  w  mieszkaniu  przyniesie  jej 

ukojenie.  Do  południa  pozbyła  się  już  darów  na  rzecz  organizacji 

dobroczynnej i czekała na ludzi, którzy mieli zabrać mebelki i rzeczy 

background image

Rory.  Miała  do nich taki  sentyment, że  specjalnie  prosiła pastora, by 

przekazał te rzeczy w dobre ręce.  

Rzeczywiście, pojawiła się urocza młoda para, która nie posiadała 

się ze szczęścia, gdy Wendy oświadczyła, że jako zapłaty oczekuje od 

nich jedynie zdjęcia dzidziusia. Teraz poczuła się już naprawdę wolna 

od przeszłości i gotowa do rozpoczęcia nowego życia z Maćkiem.  

Pielęgnując  w  sobie  wspomnienia  minionej  nocy,  pocieszała  się, 

że  jak  tylko  wrócą  do  domu,  wszystko  się  ułoży.  Gdy  pakowała 

ostatnie ozdoby choinkowe, pojawił się Mack. Było zaledwie wczesne 

popołudnie  i  ujrzawszy  go,  poczuła  jednocześnie  szczęście  i 

niedowierzanie.  

Mack wyglądał na równie zaskoczonego.  

– Co się stało z meblami? 

– Nie było sensu wlec ze sobą kanapki i dwóch rozpadających się 

krzeseł, więc oddałam je. I zrobiłam dzisiaj znacznie więcej, jestem z 

siebie naprawdę zadowolona. – Nawet się nie uśmiechnął. – Czy coś 

poszło nie tak na twoich spotkaniach? – spytała cicho.  

– Nie. Zrobiliśmy wszystko, co jest na razie do zrobienia.  

–  W  takim  razie  dobrze  się  składa,  że  ja  dziś  też  jestem  taka 

produktywna.  Myślę,  że  do  wieczora  wszystko  skończę,  więc  jeśli 

chcesz zarezerwować na jutro bilety...  

– Właśnie przyszedłem, żeby o tym porozmawiać.  

Jego  ton  przestraszył  ją.  Starając  się  ukryć  drżenie  w  głosie, 

odparła: 

– Dobrze. Zaproponowałabym ci, żebyś usiadł, ale...  

background image

Mack machnął ręką, wskazując na niemal pusty pokój.  

–  Powinienem  powiedzieć  ci  coś,  zanim  to  wszystko  zrobiłaś. 

Przepraszam, Wendy.  

– Za co? 

–  Jeśli  nie  chcesz  wracać  ze  mną  do  Chicago,  w  porządku. 

Zrozumiem to.  

Resztki lęku przerodziły się w niej w nieopanowaną złość.  

– Co oczywiście znaczy, że to ty nie chcesz, żebym z tobą jechała. 

Do diabła, Mack, właśnie pozbyłam się wszystkiego, co posiadałam, a 

ty... ty mi robisz coś takiego? 

Z  trudem  łapała  oddech  i  jej  głos  był  wysoki  i  napięty.  Nie 

chodziło jej o rzeczy materialne, ale o to, że ją odrzucił...  

–  Oczywiście,  że  chcę,  abyś  jechała  –  powiedział  bezbarwnym 

głosem.  

A wczorajsza noc? – miała ochotę krzyczeć.  

Nagle  zrozumiała  odpowiedź.  Wczorajszej  nocy  wahał  się, 

rozdarty  pomiędzy  fizycznym  pożądaniem  a  niechęcią  do 

komplikowania  sobie  życia.  To  Wendy  popchnęła  go  do  działania 

wbrew rozsądkowi. W dodatku musiał zrozumieć, że ona go kocha – i 

przestraszył się.  Potrząsnęła  głową.  Miała  tylko  nadzieję,  że  Mack  

zaoszczędzi  jej  niepotrzebnych wyjaśnień.  

– Do czasu wczorajszej kolacji nie rozumiałem, że prowadziłaś tu 

w Phoenix normalne, atrakcyjne życie, którego wcale nie zamierzałaś  

porzucać. To ja tobą manipulowałem, zmusiłem do poświęceń...  

background image

Zaskoczył  ją.  Czyżby  był  aż  takim  dżentelmenem,  by  teraz  brać 

na siebie winę? A może naprawdę tak sądził? 

–  Straciłam  pracę,  Mack.  A  życie,  które  tu  wiodłam,  wcale  nie 

było takie wspaniałe.  

–  Ale  to  był  przecież  tylko  stan  przejściowy,  prawda?  –  spytał 

cicho. – Wczoraj dostałaś propozycję pracy.  

Zdziwiona,  zmarszczyła  brwi  i  dopiero  po  chwili  przypomniała 

sobie  list  Jeda.  Leżał  na  stoliczku  i  Mack  najwyraźniej  zobaczył  go. 

Ale robić z tego problem...  

–  I  to  bardzo  dobrą  propozycję  –  kontynuował.  –  Ale  w 

międzyczasie  zobowiązałaś  się  wobec  mnie  i  kiedy  tu  wróciłaś,  było 

już  za  późno.  –  Jego  glos  był  ciepły  i  delikatny.  –  Marketing  to  dla 

ciebie  nie  tylko  praca.  To  twój  prawdziwy  talent,  którego  nie 

powinnaś, ot tak sobie, odrzucać.  

Coś  tu  się  nie  zgadzało,  ale  nie  mogła  myśleć  na  tyle  spokojnie, 

by zrozumieć, co.  

– Ten mój talent, czy jak chcesz to nazwać, jeszcze parę tygodni 

temu nie stanowił dla ciebie problemu.  

–  Wtedy  nie  rozumiałem,  jak  bardzo  jest  to  dla  ciebie  ważne. 

Powinienem był, ale sądziłem, że wystarczy ci Rory.  

–  Nie  uważasz,  że  powinnam  sama  za  siebie  decydować?  – 

Chwyciła głęboki oddech. – Bądź uczciwy, Mack. O co tak naprawdę 

chodzi? 

Milczał  tak  długo,  że  przestała  oczekiwać  odpowiedzi.  Wreszcie 

powiedział: 

background image

–  Przekonałem  się  o  jednym,  Wendy.  Poświęcamy  całej  tej 

sprawie  wszystko,  co  mamy,  ale  okazuje  się,  że  to  za  mało.  Nie 

jesteśmy oboje zadowoleni.  

Cóż  za  dyplomatyczny  sposób  informowania,  że  nie  czuje  się 

szczęśliwy,  pomyślała.  I  jak  bardzo  to  do  niego  podobne  – do  końca 

zachowywać się po dżentelmeńsku.  

– Dziękuję za uczciwość.  

Skinął tylko głową.  

– A co z Rory? 

– Jeszcze o tym nie myślałem.  Ale chyba lepiej zerwać teraz niż 

za parę lat, nie uważasz? 

– Chyba tak. Ale czy to nie skomplikuje sprawy adopcji?  

Jak  bardzo  musiał  się  czuć  zdeterminowany,  by  do  złożonej 

sytuacji dziecka dodawać jeszcze rozwód.  

–  Nie  wiem  –  odparł  zduszonym  głosem.  –  Sądzę,  że  będziemy 

mogli sprawować nad nią wspólną opiekę.  

Wendy  pomyślała,  że  odwiedzanie  Rory  i  Macka  ze 

świadomością,  iż  została  przez  niego  odrzucona,  będzie  dla  niej 

katorgą. Nie mogła jednak odwrócić się od dziecka.  

–  A  może  pozwoliłbyś  mi  ją tu  sprowadzić  i  zapomnielibyśmy  o 

tym wszystkim? 

– Wendy...  

– Przecież jesteśmy  w punkcie wyjścia, czyż nie, Mack? Tyle że 

teraz,  w  przypadku  sprawy  sądowej,  będę  dla  ciebie  znacznie 

trudniejszym przeciwnikiem. To nie najlepszy pomysł z twojej strony.  

background image

– Sądzę, że to pomysł zupełnie fatalny.  

W jego głosie nie było zaczepki, tylko głęboki smutek. Czując, że  

ból i cierpienie zaczynają ją przerastać, odwróciła się od niego.  

– Muszę się zastanowić, jak będzie najlepiej dla Rory.  

– Przykro mi, Wendy.  

Usłyszała, że zmierza w stronę drzwi.  

– Poczekaj, Mack! 

Zdjęła z ręki pierścionki Elinor i wręczyła mu je.  

– Przeproś matkę za to, że nam nie wyszło.  

Mack wziął pierścionki i delikatnie podrzucał je na dłoni.  

– Dlaczego akurat ją? 

Wendy  odwróciła  się  raz  jeszcze,  by  nie  widział  napływających 

do jej oczu łez.  

–  No  cóż,  przecież  to  wszystko  był  jej  pomysł,  prawda?  Mała 

idealna rodzinka dla Rory? 

– Dlaczego tak sądzisz? 

– Zdziwiło mnie, że tak doskonale wiedziała, co planujesz.  

–  To  jasne.  Powiedziałem  jej  to  tego  wieczora,  kiedy 

przyjechaliśmy do Chicago.  

–  A  ona  wciąż  na  to  naciskała,  prawda?  Raz  słyszałam  cię 

mówiącego  ze  złością,  że  nad  tym  pracujesz.  Co  ty  jej  właściwie 

powiedziałeś? 

– Że chcę się z tobą ożenić.  

Nadal  nie  zmieniało  to  faktu,  że  pomysł  małżeństwa  był  jedynie 

wyrazem zdrowego rozsądku.  

background image

–  Wydawało  się  to  takie  sensowne,  prawda?  –  powiedziała  z 

goryczą.  

–  Tak  sądziłem.  Ale  ty  potrafisz  wszystko  wywrócić  do  góry 

dnem.  Od  chwili,  kiedy  cię  poznałem,  zrozumiałem,  że  jesteś  osobą, 

która  raz  na  coś  zdecydowana  woli  umrzeć,  niż  pokazać  słabość  i 

zwrócić się o pomoc.  

Nawet  jeśli  musiałabyś  okłamywać  innych  i  siebie.  Podziwiałem 

ten  twój  upór.  Nie  wiedziałem,  że  nadejdzie  dzień,  kiedy  będę  go 

przeklinał.  Tylko  ten  upór  pozwalał  ci  przetrwać  nasze  małżeństwo, 

prawda? – dodał cicho.  

– Sam mówiłeś, że powinniśmy starać się czerpać z niego tyle, ile 

się da.  

– Okazało się, że to nie wystarcza.  

– Szkoda, że nie pomyślałeś o tym trochę wcześniej.  

–  Wendy,  przysięgam  ci,  że  nie  planowałem  tego,  co  stało  się 

ostatniej  nocy.  Kiedy  usłyszałem  twój  płacz,  chciałem  ci  po  prostu 

powiedzieć,  że  cię  rozumiem  i  że  masz  prawo  odzyskać  swoją 

wolność. Wiem, iż prosiłem o zbyt wiele, i zrozumiałem, że już nigdy 

mnie nie pokochasz.  

Wendy próbowała spokojnie oddychać, ale każdy mięsień jej ciała  

zdawał się sparaliżowany.  

–  Łzy  tańczyły  w  twych  oczach  jak  małe  klejnociki  –  ciągnął 

zduszonym  głosem.  –  Potem  objęłaś  mnie  i  choć  widziałem,  że 

próbujesz  tylko  przekonać  samą  siebie,  nie  mogłem  się  zatrzymać. 

Zacząłem wierzyć, że może wystarczy nam to co jest... w Chicago też 

background image

są oferty pracy, a poza tym tak bardzo kochasz małą. Ale kiedy znowu 

zaczęłaś  płakać,  po  tym,  jak  się  kochaliśmy,  zrozumiałem,  że  nigdy 

cię nie uszczęśliwię.  

– Nie płakałam – odparła.  

–  Owszem.  Szlochałaś  przez  sen.  Ujrzawszy  dziś  rano  list, 

zrozumiałem dlaczego.  

– Ty głupcze – mruknęła, ale chyba jej nie usłyszał.  

–  I  wtedy  musiałem  przyznać  sam  przed  sobą,  że  opieranie 

naszego  małżeństwa  na  dobrej  woli  przestało  mi  wystarczać.  Nie 

mogę już dłużej znosić tego, że okłamujesz mnie i siebie.  

– Przestań, Mack.  

Sprawiał teraz wrażenie zmęczonego i jakby starszego.  

– Właściwie powinnaś usłyszeć całą prawdę. Pozycja drugiego po 

Rory w twoim życiu satysfakcjonowała mnie. Wczorajszego wieczora 

uznałem, że mogę być nawet na trzecim miejscu, po twojej pracy. Ale 

nie mogę znieść, że jestem kompletnie nikim. Zniszczyłoby to mnie i 

ciebie.  –  Musnął  ręką  jej  policzek.  –  Skarbie,  przepraszam  cię  za 

wszystko. Pójdę już.  

Musiała go zatrzymać.  

–  Może  powinieneś  od  samego  początku  powiedzieć  mi,  co 

czułeś.  

Odwrócił się i zmarszczył brwi.  

–  Nie  sądzę,  aby  wyznanie  miłości  zrobiło  na tobie  jakiekolwiek 

wrażenie.  

Nieśmiało postąpiła parę kroków w jego stronę.  

background image

– Oszczędziłoby to nam sporo kłopotów.  

– Bo uciekłabyś natychmiast.  

–  Być  może.  –  Wyciągnęła  rękę  i  zacisnęła  ją  na  przegubie  jego 

dłoni. – Bo jeszcze wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że cię kocham.  

Stał  jak  sparaliżowany.  Jedynie  wpatrujące  się  w  nią  oczy 

zdawały się mieć w sobie odrobinę życia.  

– Ale przecież płakałaś – powiedział niepewnie.  

– Bo mnie nie potrzebowałeś. Nie chciałeś nawet, żebym poszła z 

tobą na kolację i...  

–  Oczywiście,  że  chciałem.  Postanowiłem  tylko  nie  wywierać  na 

ciebie żadnej presji, dopóki nie będziesz gotowa. Te spotkania są tak 

nudne.  

– A kiedy odezwałam się, zamilkłeś.  

–  Byłem  zaskoczony.  Bez  chwili  namysłu  rzuciłaś  najlepszy 

pomysł.  

–  A  kiedy  właściwie  błagałam  cię,  byś  zechciał  się  ze  mną  

kochać, musiałeś się zatrzymać i pomyśleć, czy warto! 

–  No  cóż,  jeszcze  w  zeszłym  tygodniu  zostałem  oblany  zimną 

wodą z powodu jednego pocałunku.  

– Sądziłeś, że zrobiłam to naumyślnie? 

– A nie? 

– Oczywiście, że nie! To ty próbowałeś mnie zmrozić! Wpadałeś 

do mojej sypialni i nigdy nic z tego nie wynikało.  

–  Sądziłem,  że  powinienem  stopniowo  przyzwyczajać  cię  do 

swojej  obecności,  dotyku,  pocałunków.  Gra  szła  o  wysoką  stawkę, 

background image

Wendy.  I  gotów  byłem  czekać  tak  długo,  jak  będzie  trzeba.  Nie  

wiedziałem  tylko,  że  okaże  się  to  takie  trudne.  Nie  zauważałaś  mnie  

jako mężczyzny i nie mogłem tego dłużej znieść. Więc postanowiłem 

przestać torturować samego siebie... aż do wczorajszej nocy.  

Objął ją ostrożnie. Jego pocałunek był delikatny, ale tak namiętny, 

że zanim podniósł głowę, cała drżała.  

– Ale jednak płakałaś przez sen.  

– Skoro tak twierdzisz. Pewnie nie mogłam się pogodzić z faktem,  

że  nigdy  nie pokochasz mnie tak, jak ja kocham ciebie.  

Uśmiechnął się.  

– Jeśli tak, to nie masz już powodów do płaczu. Kocham cię. I to 

bardzo. Wiedziałem to już chyba wtedy, gdy przyjechałem po was do 

Phoenix i nie zastałem cię.  

– Nie zastałeś Rory.  

– To też. Ale nie przez Rory spanikowałem.  

– Chwileczkę. Kiedy się oświadczyłeś...  

–  Oczywiście,  że  miałem  na  myśli  dobro  dziecka.  Ale  

rozpoczynałem również iście pokerową zagrywkę.  

Wendy potrząsnęła głową z niedowierzaniem.  

–  Chyba  zbyt  dobrze  blefujesz.  Następnym  razem,  gdy  będziesz 

chciał  mnie  uwieść,  może  mógłbyś  robić  to  w  sposób  nieco  bardziej 

jawny? 

Uśmiechnął się.  

– Dobrze. Jeśli tego chcesz....  

background image

Gwałtownym  ruchem  zdjął  marynarkę  i  rzucił  na  ziemię.  Porwał 

Wendy w ramiona i usiadł z nią na bujanym fotelu – jedynym meblu 

znajdującym się w opustoszałym salonie.  

– Co powiesz na to? 

Nie  czekał  na  odpowiedź.  Zaczął  ją  całować  tak  mocno,  że  

zabrakło   jej   powietrza.  Wtulając  się  w  niego,  nareszcie  bezpieczna, 

składała delikatne pocałunki na jego policzkach i czole.  

Mack zaś mówił jej rzeczy, o których usłyszeniu marzyła. On też, 

jak się okazało, już od paru tygodni pragnął się nimi podzielić, chciał 

napisać je wszystkie rano, przed wyjściem.  

– Nie znalazłam żadnego listu.  

– Bo zanim skończyłem go pisać, zobaczyłem ofertę nowej pracy 

dla  ciebie.  Wiedziałem,  że  nie  mogę  wprawiać  cię  tym  listem  w 

dodatkowe zakłopotanie. Nie było to zresztą nic szczególnie pięknego.  

Czy  wiesz,  jak  trudno  znaleźć  właściwe  słowa,  kiedy  się  chce 

powiedzieć po prostu: kocham cię? 

– Wyobraź sobie, że tak.  

–  To  dobrze.  Od  kiedy  wiem,  że  cierpieliśmy  razem,  jest  mi 

trochę  lżej.  A  przy  okazji,  czy  naprawdę  sądzisz,  że  nie  umiałbym 

przekonać rodziców, by  wyznaczyli  ciebie jako opiekunkę Rory? Jak 

sądzisz,  co  mówiła  moja  matka  wtedy,  kiedy  ty  myślałaś,  że  wydaje 

mi rozkazy? 

– Nigdy nie wątpiłam, że sam o sobie decydujesz, tylko...  

– Nieważne. Mówiła mi: Rory ma już matkę, Mack.  

– I wtedy ty powiedziałeś, że nad tym pracujesz? 

background image

–  Tak.  I  nie  byłem  wcale  zły.  Byłem  po  prostu  sfrustrowany,  bo 

nic  mi  nie  wychodziło.  Przez  chwilę  myślałem  nawet,  że  chcesz  jak 

najszybciej pozbyć się Rory.  

– Co takiego? 

–  No,  pierwszego  wieczora,  nie  znoszącym  sprzeciwu  gestem 

wręczyłaś ją mojemu ojcu.  

– Starałam się ułatwić wszystkim tę sytuację.  

– To zrozumiałem dość szybko, ale zostało mi przekonanie, że nie 

znosisz  mnie.  Przecież,  gdybyś  uważała  mnie  za  choć  trochę 

atrakcyjnego,  ty  też  wpadłabyś  na  pomysł  jedynego  idealnego 

rozwiązania. Wszystkim się to udało... matce, Tessie, Mitchowi...  

–  Zaraz,  zaraz.  Jedyne  rozwiązanie?  Sam  powiedziałeś,  że 

mogliście  uczynić  mnie opiekunką Rory.  

Mack uśmiechnął się.  

–  Mówię  o  jedynym  idealnym  rozwiązaniu.  Chyba  lepiej,  kiedy 

mała  ma  dwoje  rodziców,  nie  uważasz?  Swoją  drogą,  zobacz,  jak 

wiele zawdzięczamy dziecku, które nie umie jeszcze nawet mówić...  

Wendy przytaknęła.  

– Wracajmy do naszej małej córeczki, Mack.  

– Natychmiast? Czy może nieco później? – spytał leniwie, całując 

ją coraz mocniej.  

–  O  wiele  później  –  odparła  Wendy,  kiedy  udało  jej  się  znów 

chwycić  oddech.  –  A  tymczasem,  jeśli  chciałbyś  popracować  nad  

technikami uwodzenia, miałabym dla ciebie pewne wskazówki...