background image

LEIGH MICHAELS 

 

Idealne rozwiązanie  

(The Only Solution) 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

Na pierwszy delikatny jęk dziecka, Wendy zerwała się z łóżka i sięgnęła po szlafrok. Nie 

spała.  Po  tak  wyczerpującym  dniu  było  to  niemożliwe.  Czuła  ogromny  ciężar  w  nogach,  a 
słabe światło lampki nocnej w pokoju dziecięcym zdawało sieją oślepiać.  

Ciche  pojękiwania  Rory  szybko  przerodziły  się  w  głośny  płacz,  lecz  na  widok  Wendy 

dziecko zaczęło machać rączkami i gaworzyć.  

–  Myślałam,  że  będziesz  już  przesypiała  całe  noce  –  powiedziała,  biorąc  małą  na  ręce. 

Delikatnie pogładziła ją po policzku. – Czy nie mówiłam ci o tym wczoraj wyraźnie? 

Rory  uśmiechnęła  się  i  włożyła  piąstkę  do  buzi.  Wendy  roześmiała  się  i  przytuliwszy 

dziecko, zaniosła je do kuchni, by przygotować butelkę.  

Umieszczona w leżaczku Rory rozglądała się z zainteresowaniem. Jednak ssanie piąstki 

nie zadowoliło jej na długo i po chwili zaczęła znów płakać.  

– Dzięki Bogu, że istnieją kuchenki mikrofalowe – mruknęła pod nosem Wendy. Wsunęła 

dziecku smoczek do ust i usiadła na bujanym fotelu. Rory ssała z zadowoleniem, a ona oparła 
się wygodnie i wpatrywała w stojącą w rogu niewielką choinkę. Mimo że nie zapaliła lampek, 
bombki poruszały się lekko i migotały w słabym świetle dochodzącym z kuchni.  

Ile  to  już  nocy  spędziła,  darząc  to  dziecko  ciepłem,  troską  i  nadzieją?  Rory  miała  już 

prawie  pięć  miesięcy.  Kiedy  Marissa  powierzyła  jej  opiekę  nad  córką,  niemowlę  miało 
niespełna sześć tygodni.  

– Wydaje się, że jesteśmy razem od zawsze – powiedziała do siebie Wendy.  
Usłyszawszy  nutę  skargi  we  własnym  głosie,  nagle  zapragnęła  wytłumaczyć  małej,  że 

mówiąc  „zawsze”  nie  miała  nic  złego  na  myśli.  Po  prostu  Rory  stała  się  częścią  jej  życia  i 
myśl o rozstaniu rozdzierała jej serce.  

Wendy  już  prawie  nie  pamiętała,  jak  wyglądało  jej  życie  przed  pojawieniem  się  Rory. 

Oczywiście nie było źle – kochała swoją pracę, miała wielu przyjaciół i dużo zainteresowań – 
ale nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo się to wszystko zmienia, gdy pojawia się dziecko. 
Od kiedy ich losy splotły się wzajemnie, każda decyzja wydawała się bardziej znacząca.  

Oddać to dziecko, to utracić sens życia.  
Ale  czy  miała  jakiś  inny  wybór?  Przeanalizowała  wszystkie  możliwości;  przez  ostatnie 

dwa dni o niczym innym nie myślała. Problem polegał na tym, że mogła zrobić tylko jedno – 
coś, co złamie jej serce, ale dla Rory z pewnością będzie najlepsze.  

Na stoliczku obok leżał list, który otrzymała dwa dni temu w pracy. Zawierał lakoniczną 

informację, że za dwa tygodnie jej usługi nie będą już firmie potrzebne.  

Przez chwilę poczuła, że znów ogarnia ją fala złości. Pracowała tam już od pięciu lat, a 

szef nie miał cywilnej odwagi, by poinformować ją osobiście...  

Rory przerwała jedzenie i zaczęła się wiercić, najwyraźniej niezadowolona z opasującego 

ją silnego uścisku. Wendy westchnęła głęboko i starała się odprężyć. Nie powinna mieć żalu. 
W tym, co zrobił, nie było nic osobistego, niemal wszyscy pracownicy zostali potraktowani w 

ten  sam  sposób.  Nie  było  żadnych  znaków  ostrzegawczych,  jedynie  ciche  głosy,  że  ostatnie 

background image

parę  miesięcy  nie  były  dla  firmy  najkorzystniejsze.  Aż  do  dzisiaj,  gdy  poinformowano 
personel o oficjalnym ogłoszeniu upadłości i zwolnieniu wszystkich pracowników.  

Na dwa tygodnie przed gwiazdką. Cudowny prezent, pomyślała gorzko Wendy.  
Na szczęście Rory była zbyt mała, by wiedzieć, co to znaczy udana gwiazdka. Jednak dla 

wielu  innych  mieszkańców  Phoenix,  którzy  także  zostali  zwolnieni,  będą  to  bardzo  smutne 
święta.  

Świadomość, że inni są w jeszcze gorszej sytuacji jakoś nie przynosiła jej ulgi.  
Miała  trochę  oszczędności  na  koncie,  ale  znacznie  je  nadwerężyła,  gdy  Rory  wyrosła  z 

kołyski  i  potrzebne  było  nowe  łóżeczko  oraz  mnóstwo  innych  akcesoriów.  Nigdy  nie 
podejrzewała,  że  utrzymanie  dziecka  jest  tak  drogie.  Samo  mleko  i  pieluszki  kosztowały 
krocie,  nie  mówiąc  już  o  opiekunce,  którą  musiała  wynająć,  by  móc  poświęcić  czas  na 

szukanie nowej pracy.  

Tak więc na koncie pozostało jej niewiele, a proponowana przez firmę odprawa była po 

prostu żałosna.  

Rory  ssała  spokojnie,  zacisnąwszy  ufnie  rączkę  na  palcu  Wendy.  Miała  niebieskie 

przejrzyste  oczy  Marissy,  z  tęczówkami  otoczonymi  czarną  obwódką.  Marissa  zawsze 
uważała, że to oznaka ogromnej intuicji.  

A  jednak  zabrakło  jej  tej  intuicji  w  chwili,  gdy  zrezygnowała  z  ucieczki  przed 

nadjeżdżającym samochodem. W przeciwnym wypadku sporządziłaby przecież testament.  

Rory opróżniła butelkę.  Wendy podniosła ją, aby  małej odbiło się, zmieniła pieluszkę i 

ułożyła  w  łóżeczku.  Pochyliła  się  nad  dzieckiem  i  przyglądając  się  śpiącej  twarzyczce, 
przypomniała sobie dzień, w którym stała przy innym łóżku...  

Piękna  twarz  Marissy  wyszła  z  wypadku  bez  szwanku,  łatwiej  więc  było  łudzić  się 

nadzieją,  że  wszystko  będzie  dobrze.  Jednak  ogromne  poruszenie  personelu  i  liczba 
otaczających  ranną  urządzeń  podtrzymujących  życie,  przywoływały  do  tragicznej 
rzeczywistości.  

Właściwie  nie  oczekiwali,  że  Marissa  w  ogóle  odzyska  przytomność.  Tymczasem  w 

pewnym momencie ocknęła się i chwyciła czuwającą obok Wendy za rękę. Zwróciła się do 
niej słabym szeptem, w którym jednak wyczuwało się niezwykłą determinację.  

– Zaopiekuj się moją córką, Wendy. Nie pozwól, aby zagarnęli ją moi rodzice. Zniszczą 

ją tak jak mnie. Obiecaj mi! 

Wendy zmusiła się, by nie próbować uwolnić ręki z kurczowego uścisku umierającej.  
– Obiecuję – powiedziała.  
Usłyszawszy odpowiedź, Marissa puściła jej dłoń. Po chwili już nie żyła.  
Drżącymi rękoma Wendy poprawiła kołderkę w łóżeczku i próbowała wziąć się w garść 

przed  tym,  co  czekało  ją  jutro.  Nie  mogła  dłużej  opiekować  się  Rory  w  sposób,  jakiego 
życzyłaby sobie Marissa. Złamie więc daną jej obietnicę, złamie też własne serce.  

Jednak nie ma innego wyboru.  
Wendy  nie  przyznała  się  jeszcze  opiekunce  dziecka,  że  straciła  pracę.  Rana  była  zbyt 

świeża i głęboka, by o niej mówić. Jednak, gdy przyszła do niej następnego ranka, stało się 
jasne, że Carrie słyszała już o wszystkim.  

background image

–  Mąż  kazał  mi  powiedzieć,  że  nie  mogę  pracować  na  kredyt  –  powiedziała  miękko, 

unikając wzroku Wendy. – Czy nadal będzie ją pani przynosiła? 

– Jeszcze nie wiem. Wkrótce dam pani odpowiedź.  
Pocałowała małą i szybko wyszła, by uniknąć dalszych pytań.  
Siedząc w samochodzie, oparła głowę o kierownicę. Czemu nie powiedziała prawdy? Nie 

będzie już przynosiła Rory, bo wkrótce mała będzie setki kilometrów stąd.  

Łudziła  się,  że  to,  co  nie  wypowiedziane,  nie  jest  faktem.  Odruchowo  odwlekała 

czekającą ją rozmowę telefoniczną i rozstanie z Rory.  

Pocieszała się, że Marissa na pewno by ją zrozumiała. Co więcej, na pewno sama by ją do 

tego  namawiała.  Wendy  nie  mogła  zajmować  się  Rory,  gdyż  nie  było  jej  na  to  stać.  Żadna 
matka nie chciałaby, aby jej dziecko żyło w ubóstwie, zwłaszcza wtedy, gdy dostępne są inne 
możliwości.  

Jeśli  zaś  chodzi  o  tę  drugą  stronę,  o  to,  że  rodzice  Marissy  mieliby  zniszczyć  Rory... 

Wendy z trudem przełknęła ślinę. Nigdy nie miała okazji poznać Burgessów. Nie pojawili się 
nawet  po  rzeczy  Marissy,  zlecili  to  adwokatowi.  Wszystko,  co  wiedziała  o  rodzinie 
przyjaciółki,  wiedziała  od  samej  Marissy,  która  zawsze  mówiła  o  tym  w  złości  i,  już  na 
samym  końcu,  w  cierpieniu.  Marissa  była  młoda  i  trochę  egocentryczna.  Być  może  nieco 
przesadzała. Tak czy inaczej, Wendy musi zaryzykować.  

 
Spóźniła  się  do  pracy  o  parę  minut.  Nie  sądziła,  by  miało  to  jakiekolwiek  znaczenie. 

Prace,  które  do  niedawna  wydawały  się  takie  ważne,  w  obliczu  najnowszych  wydarzeń 
zupełnie straciły sens. Ostatnio pracowała nad katalogiem na następny sezon, ale czy jest sens 
reklamować zawory i liczniki, których się nigdy nie wyprodukuje? 

Sądziła,  że  zastanie  kolegów  skupionych  wokół  stolika  z  kawą,  deliberujących  nad 

zaistniałą sytuacją. Tymczasem wszyscy siedzieli na swoich miejscach i zdawali się pracować 
intensywniej niż zwykle. Prawdopodobnie cyzelowali swe nowe podania o pracę.  

Zjawił się szef i zwrócił jej uwagę na spóźnienie. Złość, stres i przemęczenie sprawiły, że 

bez namysłu odparła: 

– Więc zwolnij mnie.  
– Po co ten sarkazm? 
Ugryzła  się  w  język.  W  zaistniałej  sytuacji  potrzebowała  od  Jeda  Landersa  jak 

najlepszych referencji.  

– Przepraszam cię, Jed. Po prostu jestem w szoku. Co się dzieje? 
– Musimy zaplanować kampanię sprzedaży wszystkiego, co nam pozostało.  
Wieszając płaszcz, doszła do wniosku, że lepsze takie zadanie niż bezczynność. Spytała 

Jeda: 

–  Czy  możemy  liczyć  na  jakąś  pomoc  firmy  w  szukaniu  pracy,  nawiązaniu  nowych 

kontaktów? 

– Nic o tym nie słyszałem. W razie czego dam ci znać. Zabrała się do pracy. Okazało się 

tego więcej, niż myślała, i lunch zjadła dopiero wczesnym popołudniem. Nie miała apetytu. 
Całe szczęście, że nikt nie dostrzega, jak okropnie wyglądam, pomyślała. Mają na to gotowe 

background image

wyjaśnienie albo są zbyt pochłonięci swoimi sprawami, by cokolwiek zauważyć.  

Gdy  skończyła  pracę  i  oddała  ją  Jedowi,  wiedziała,  że  teraz  już  nic  nie  stoi  na 

przeszkodzie,  by  odbyć  czekającą  ją  rozmowę.  Wcześniej  znalazła  w  książce  telefonicznej 

numer  biura  Burgessów.  Pomyślała,  że  może  być  za  późno.  W  Chicago  jest  przecież  o 
godzinę później niż w Phoenk. Jeśli Samuel Burgess przestrzega bankierskich godzin pracy, 
może już być poza biurem.  

Zdaje się, że nie był tak po prostu bankierem. Wendy nie była pewna, kim jest naprawdę. 

Zdała sobie sprawę, że choć mieszkała z Marissą przez parę miesięcy, to o jej rodzinie nie wie 
prawie nic. Do tej pory nie miało to żadnego znaczenia. W kręgach, w których się obracały, 
nikt nie pytał o pochodzenie ani koneksje.  

Raz w miesiącu Marissa otrzymywała korespondencję, której nadawcą była, jak wynikało 

z  błyszczącej  inskrypcji,  firma  Burgess  Group.  Zawartość  tych  listów  często  doprowadzała 
Marissę do szału. Kiedyś Wendy nie wytrzymała i spytała, czy to jakaś rodzina.  

– To mój cholerny ojciec – odparta Marissa. –  Lubi  się zabawiać życiem  ludzi, tak jak 

zabawia się ich pieniędzmi.  

Nie dodała nic więcej.  
W  okresie  ich  znajomości,  Marissa  nie  opowiadała  o  swojej  rodzinie.  Jednak  po 

wypadku,  kiedy  szpital  zaczął  wypytywać  o  dane,  mogła  przynajmniej  wskazać  właściwy 
kierunek  poszukiwań.  Dzięki  temu  czuła  się  nieco  mniej  bezradna.  Teraz  zaś  przynajmniej 
wie, gdzie szukać dziadka Rory.  

Stwierdziła, że lepiej będzie skontaktować się z ojcem niż z matką Marissy. Wiadomość, 

że ich zmarła kilka miesięcy temu córka miała dziecko, będzie dla nich strasznym szokiem. 
Samuel Burgess był biznesmenem i Wendy zakładała, że przyjmie tę wiadomość spokojniej 
niż matka.  

Nawet  sygnał  telefonu  w  Burgess  Group  wydawał  się  bardzo  ekskluzywny,  a  głos 

recepcjonistki nasuwał podejrzenie specjalnego treningu wokalnego.  

– Z kim mogłabym panią połączyć? 
– Chciałabym rozmawiać z Samuelem Burgessem – powiedziała Wendy, zaczerpnąwszy 

głębokiego oddechu.  

Po  chwili  w  słuchawce  odezwał  się  męski  głos.  Wendy  ledwo  usłyszała,  co  mówił, 

zaskoczona jego brzmieniem. Było głębokie, a przy tym ciepłe.  

– Burgess – powtórzył z nutą zniecierpliwienia w głosie. Musiała przełożyć słuchawkę do 

drugiej ręki, tak bardzo spociły się jej dłonie.  

– Dzień dobry, panie Burgess, nazywam się Wendy Miller. Dzwonię w sprawie...  
– Czy może pani mówić głośniej? 
–  Dzwonię  w  sprawie...  –  Zwilżyła  usta.  –  Muszę  porozmawiać  z  panem  o  pańskiej 

wnuczce.  

Spodziewała  się  długiej  przejmującej  ciszy,  a  tymczasem  zaskoczył  ją  głęboki  i 

dobroduszny śmiech.  

– Moja wnuczka? Tak się składa, że nie mam wnuczki. Wendy przełknęła ślinę.  
– Przykro mi, że muszę to panu powiedzieć. Chodzi o córeczkę Marissy.  

background image

– Sądzę, że źle panią poinformowano.  – Całe ciepło  i  wdzięk jego głosu  ulotniły się  w 

ułamku sekundy. Stał się lodowaty.  

– Wiem, że Marissa nie żyje – powiedziała – ale....  
– A pani stara się na tym zarobić, tak? 
–  Oczywiście,  że  nie.  Ja...  –  Przerwała.  Zrozumiała,  że  nie  ma  żadnych  szans  na 

porozumienie.  

Przypomniała  sobie  błagalny  szept  Marissy.  „Nie  pozwól,  aby  moi  rodzice  zagarnęli 

małą. Zniszczą ją, tak jak mnie”.  

Wendy  uważała  zawsze,  że  Marissa  przesadza.  Teraz  zaczynała  rozumieć  jej  niepokój. 

Mała  Rory  była  taka  rozkoszna  i  szczęśliwa.  Jak  długo  pozostanie  taka  pod  opieką  tego 
szorstkiego mężczyzny? 

Przecież  w  ogóle  go  nie  znam,  próbowała  się  uspokoić.  Przeżył  właśnie  duży  szok. 

Jeszcze  minutę  temu  był  czarujący.  Pewnie  dlatego,  że  oczekiwał  telefonu  klienta,  nie  zaś 
nieznanej osoby, mieszającej się do jego rodzinnych spraw.  

Ogarnęła ją panika. Co ja robię? Uświadomiła sobie, że chce oddać coś najcenniejszego. 

Dziecko  Marissy  znaczyło  dla  niej  więcej  niż  życie.  Uświadomiła  sobie  także,  że  łamie 
własne zasady moralne. Przysięga pozostaje przysięgą. Nie należało działać aż tak pochopnie. 
Zakładała, iż Marissa nie miała racji i  że dziadkowie byliby dla słodkiej Rory kochającymi 
opiekunami. Teraz rozumiała ostatni szept Maiissy.  

–  Proszę  pani?  –  Głos  w  słuchawce  stał  się  znowu  szorstki.  –  Proszę  powtórzyć  swoje 

nazwisko.  

Istniały  na  świecie  gorsze  rzeczy  niż  brak  pieniędzy.  Ponadto  ma  jeszcze  trochę  czasu, 

nim sytuacja stanie się naprawdę krytyczna. Znajdzie się inny sposób, znajdzie się inna praca. 
Jakoś sobie poradzą.  

– Skąd pani dzwoni? 
Wendy udała, że nie słyszy tego pytania.  
–  Już  nic  –  powiedziała  zdecydowanie.  –  Musiałam  się  pomylić.  Przepraszam,  że 

zawracałam panu głowę.  

Kiedy odkładała słuchawkę, wciąż słyszała jego głos. Nie obchodziło ją już, co miał do 

powiedzenia.  

 
W  następnym  tygodniu  wysłała  całe  mnóstwo  podań  o  pracę  i  wzięła  dzień  wolny,  by 

osobiście  objechać  wszystkie  znajdujące  się  w  Phoenk  firmy,  które  mogłyby  potrzebować 
kierownika działu marketingu.  

Na  razie  jednak  nic  z  tego  nie  wynikało.  Jej  konkurentami  byli  przecież  nie  tylko 

przypadkowi  ludzie,  ale  także  koledzy  z  jej  działu.  Nikt  nie  chciał  zatrudnić  pracownika, 

zanim nie pozna wszystkich kandydatów. Usiłowała przekonać samą siebie, że wszystko się 

uda.  Była  starannie  wykształconą,  sumienną  pracownicą.  Gdyby  tylko  miała  nieco  większe 
oszczędności... Łatwiej byłoby jej znieść ten trudny przejściowy okres.  

Jej nastrój poprawiał się codziennie wieczorem, gdy odbierała Rory od opiekunki. Na jej 

widok  dziecko  stawało  się  energiczne  i  radosne.  Śmiało  się  w  głos  i  wyciągało  rączki,  nie 

background image

mogąc się doczekać czułego uścisku Wendy. Rory zapowiadała się na cudowną dziewczynkę.  

Jednak podczas długich nocy, kiedy mała spała, a Wendy nie potrafiła się odprężyć nawet 

na chwilę, sprawy nie wydawały się takie proste i łatwe. Czekało ją zaledwie parę dni pracy, a 
jej  ostatnia  wypłata  miała  być  skromniejsza  niż  zwykle,  gdyż  zleciła  odprowadzenie  z  niej 
kwoty ubezpieczenia zdrowotnego. Oszczędności powinny starczyć im na miesiąc, najwyżej 

dwa.  Gdyby  do  tego  czasu  nie  znalazła  satysfakcjonującej  pracy,  będzie  musiała  podjąć  się 

jakiejkolwiek.  

I  jeśli  nieraz,  podczas  tych  bezsennych  nocy,  zdarzało  jej  się  wracać  pamięcią  do 

urzekającego głosu Samuela Burgessa, nie pozwalała sobie na to zbyt długo. O mały włos nie 
popełniła jednego błędu, i na pewno nie zamierzała popełnić kolejnego.  

 
W  czwartek  po  południu  miała  wyznaczoną  rozmowę  w  jednej  z  firm  i  Jed  Landers 

pozwolił jej wcześniej wyjść z biura. Teraz, kiedy praca została już wykonana i czekała ich 
ostateczna  likwidacja,  obecność  w  firmie  nie  miała  większego  znaczenia.  Z  myślą  o 
czekającej  ją  rozmowie,  włożyła  swój  najlepszy  kostium.  Jego  miedziany  kolor  doskonale 
harmonizował z mahoniowymi pasemkami jej włosów. Wyglądała ładnie i profesjonalnie, ale 
nie  nazbyt  wystrzałowo.  Robienie  z  siebie  modelki  nie  było  dobrze  widziane  przez 
pracodawców.  

Kiedy  sprawdzała  teczkę  z  korespondencją,  dostrzegła,  że  obok  biurka  sekretarki  stoi 

nieznany  mężczyzna.  Wyglądał  na  jakieś  trzydzieści  pięć  lat,  był  całkiem  przystojny,  choć 
raczej  z  gatunku  tych  aroganckich.  Takie  wrażenie  robiły  przynajmniej  jego  ciemne  i  gęste, 

lekko  zmarszczone  brwi.  Przy  tak  ciemnej  oprawie  oczu  jego  włosy  były  nadspodziewanie 

jasne.  Połyskiwały  w  nich  słoneczne  pasma,  prawdopodobnie  efekt  długich  godzin 
spędzanych  na  plaży.  Dobrze  zbudowany,  szczupły  i  wysoki,  ubrany  był  w  ciemnoszary 
garnitur, który z pewnością nie pochodził ze zwykłego sklepu z odzieżą. Miał nieskazitelnie 
białą koszulę i Wendy była gotowa się założyć, że jego krawat jest z prawdziwego jedwabiu, 
a trzymana przezeń walizka – z najdelikatniejszej skóry.  

Nie rozpoznała w nim przedstawiciela żadnej ze współpracujących fum. Uznała, że jak na 

przedstawiciela agencji rządowej jest zbyt dobrze ubrany. Pomyślała więc, że to pewnie jeden 
z  adwokatów  zaangażowanych  w  proces  likwidacji  firmy.  W  każdym  razie  na  pewno  nie 
przyszedł do niej. Zdziwiła się więc, gdy sekretarka ruchem dłoni wskazała mu jej biurko.  

Poczuła  gorąco.  Pospiesznie  wytłumaczyła  to  sobie  lękiem  przed  spóźnieniem  na 

umówione  spotkanie.  Mężczyzna  niespiesznym  krokiem  przemierzył  salę  i  podszedł  do  jej 

biurka. Wendy spakowała swoje papiery i nie patrząc na niego, powiedziała: 

– Przepraszam, ale właśnie wychodziłam. Z pewnością ktoś inny będzie mógł się panem 

zająć...  

– Obawiam się, że nie, panno Miller.  
Zamarła. Nie. To niemożliwe. Powoli  uniosła głowę, upewniając się, że  to  przecież nie 

może być Samuel Burgess. Musiało jej się tylko zdawać. Była zdumiona, jak inaczej brzmiał 
jego głos teraz, bez dzielących ich kilometrów kabla telefonicznego.  

Położył dłoń na oparciu jej krzesła i powiedział: 

background image

– Nasza rozmowa została przerwana. Przebyłem długą drogę, aby ją dokończyć.  
– Pan nie jest ojcem Marissy – powiedziała zdecydowanie, zauważając jednocześnie, że 

kolor jego oczu jest tylko trochę ciemniejszy od koloru oczu przyjaciółki.  

– Nie, jestem jej bratem.  
– Ale ja rozmawiałam...  
– Poprosiła pani Samuela Burgessa – wyjaśnił. – Od czasu przejścia ojca na emeryturę, 

tylko  ja  w  firmie  tak  samo  się  nazywam,  więc  automatycznie  przełączyli  do  mnie.  O  co 

chodzi,  panno  Miller?  Wolałaby  pani  mieć  do  czynienia  ze  staruszkiem?  Najlepiej  takim, 
który już ciężko myśli i na którego łatwiej można wpływać? 

– Nie zamierzałam...  
– A tak przy okazji, to czego pani od niego chciała, co? Wtedy nie dałem pani możliwości 

przedstawienia swoich żądań, ale teraz cały zamieniam się w słuch.  

Wendy  znów  pochyliła  się  nad  biurkiem.  Jej  ręce  drżały.  Pomyślała,  ze  woli  umrzeć  z 

głodu, niż oddać słodką niewinną Rory w ręce tego brutalnego, sarkastycznego mężczyzny.  

– Niczego. Nie mam żadnych żądań. Żadnych próśb ani pytań. Powiedziałam już panu, 

zaszła pomyłka.  

Przez chwilę milczał. Siląc się na obojętność, spytał: 
– A więc nie ma żadnego dziecka? 
– Nie ma.  
Wzięła teczkę do ręki i wyszła zza biurka. Nie mogła go jednak ominąć.  
– To dziwne, bo pani sąsiedzi powiedzieli mi, że dziecko istnieje.  
Nie przeszło jej przez myśl, że, zanim tu przyszedł, zebrał na jej temat tyle informacji. Po 

chwili namysłu odparła: 

– To nie jest dziecko Marissy. Jest moje. Zapadło milczenie. Po chwili odezwał się: 
– A więc Burgessów cała ta sprawa nie dotyczy. Wendy spojrzała mu prosto w oczy.  
– Nic a nic.  
Miała wrażenie, że stwierdzenie to nieco go uspokoiło.  
Nie dziwiła się.  Musiał poczuć ulgę, że siostra  nie zostawiła po sobie nie załatwionych 

spraw. Nic dziwnego, że Marissa nie chciała, by wychowywali jej dziecko! Wendy ucieszyła 
się, że nareszcie da jej spokój. Jednocześnie jednak łatwość, z jaką przyjął jej słowa, trochę 
bolała. Nieco zduszonym głosem powiedziała: 

– A teraz, jeśli mi pan wybaczy... Nie ruszył się z miejsca.  
– A tak z ciekawości, panno Miller. Zamierzała pani sprzedać dziecko mojemu ojcu, czy 

też po prostu chciała go pani szantażować? 

–  Ani  jedno,  ani  drugie  –  odrzekła  ze  złością.  –  Już  panu  powiedziałam.  Dziecko  jest 

moje. I doskonale daję sobie radę. Nie potrzebuję od nikogo pieniędzy.  

Uśmiechnął się lekko. W wyrazie jego ust nie było jednak łagodności, lecz raczej rodzaj 

groźby.  

– Dlaczego więc pani zadzwoniła? 
Miała uczucie, że na jej szyi zaciska się pętla. Odwróciła się od niego i przymknęła oczy. 

Musi znaleźć jakieś wyjaśnienie, by wreszcie się od niej odczepił.  

background image

– Skoro to naprawdę pani dziecko...  
– To co? – spytała zduszonym głosem.  
– To nie miałaby pani nic przeciwko temu, abym je zobaczył. Uwielbiam dzieci. Uważam 

się za ich znawcę.  

Wendy  nie  mogła  do  tego  dopuścić.  Miała  świadomość,  że  z  uwagi  na  zupełny  brak 

podobieństwa  trudno  byłoby  ją  uznać  za  matkę  Rory.  Sama  różnica  w  kolorze  oczu  – 
błękitnych dziecka i jej ciemno-piwnych – nasuwała wątpliwości.  

Ciągnął dalej: 
– O ósmej w pani domu, dobrze? Przełknęła ślinę.  
– Mała będzie już w łóżku.  
– Ale chyba może ją pani obudzić, prawda? I proszę nie próbować uciec.  
Podniosła głowę.  
– Nawet mi się nie śni. Nie mam nic do ukrycia.  
W kąciku jego ust pojawił się ironiczny uśmieszek.  
– Po pierwsze, dowodziłoby to pani winy. A po drugie, skoro już raz panią odnalazłem, 

bez problemu zrobię to po raz drugi.  

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Dopóki nie znikł jej z oczu, stała przy swoim biurku jak sparaliżowana. Następnie opadła 

na krzesło.  

Jak ją odnalazł? Przez telefon podała mu swoje nazwisko, ale zdawał się go nie słyszeć. 

Poza tym nie mógł wiedzieć, skąd dzwoni, choć rozpoczęcie poszukiwań w Phoenut było z 
pewnością krokiem logicznym. Zresztą jakie miało to teraz znaczenie. Pozostaje faktem, że ją 
odnalazł, a ona musi sobie z tym jakoś poradzić.  

Przez  chwilę  pomyślała  o  tym,  by  odwołać  planowane  spotkanie;  czuła,  iż  nie  jest  w 

odpowiednim  nastroju.  Jej  sytuacja  finansowa  była  jednak  tak  dramatyczna,  że  nie  należało 
lekceważyć najmniejszej nawet szansy na uzyskanie pracy.  

Poza tym nie miała nic lepszego do roboty przed godziną ósmą. Na pewno nie uda się jej 

upodobnić Rory do siebie. Siedzenie i zastanawianie się, co pomyśli lub zrobi brat Marissy, 
nie miało najmniejszego sensu i doprowadziłoby ją tylko  do szaleństwa. Lepiej więc zrobić 
przez ten czas coś pożytecznego i iść na rozmowę w sprawie pracy.  

Brat Marissy. Ciekawe, czemu przyjaciółka nigdy o nim nawet nie wspomniała? Mogłaby 

przynajmniej uprzedzić o jego niezwykłej pewności siebie i upartym dążeniu do celu. Gdyby 
Wendy wiedziała wcześniej, z kim będzie miała do czynienia...  

No  cóż,  Marissa  nie  mogła  niczego  przewidzieć.  Nie  spodziewała  się  przecież  śmierci. 

Zresztą  nic  chyba  nie  było  w  stanie  przygotować  Wendy  na  przemożną  siłę  oddziaływania 
tego mężczyzny. Kiedy znajdował się w pokoju, zdawał się wypełniać swoją osobą całą jego 
przestrzeń i podnosić temperaturę o dobrych kilka stopni. Wendy nigdy nie przeżyła czegoś 
podobnego.  

Wciąż o tym myślała, czekając, aż zostanie wywołana na rozmowę. Kiedy nagle usłyszała 

swoje nazwisko, zerwała się na równe nogi i wchodząc do gabinetu, potknęła się. Z miejsca 
przekreśliło  to  jej  szanse,  i  gdy  rozmowa  dobiegła  końca,  czuła  jedynie  wdzięczność,  że 
nareszcie może pójść po Rory i dać jej codzienną dawkę ciepła i miłości.  

Mała była jednak wyraźnie rozdrażniona i nie miała najmniejszej ochoty się uśmiechnąć.  
– O co chodzi, kochanie? – spytała Wendy, przytulając ją.  
– Cały dzień była dziś nieswoja – odparła Carrie. – Wydaje mi się, że zaczyna ząbkować.  
– Tak wcześnie? 
– Owszem, jest jeszcze mała, ale jej dziąsła wydają się obrzęknięte.  
Wendy wsunęła palec do ust dziecka. Natychmiast zapłakało.  
–  Powinna  pani  kupić  gryzaczek  –  poradziła  opiekunka.  W  drodze  powrotnej  Wendy 

wstąpiła do apteki i gdy tylko znalazły się w domu, włożyła gryzaczek do lodówki. Gdy się 
przebierała, mała zaczęła płakać, wyraźnie zaniepokojona spóźniającą się kolacją. Jeszcze na 
bosaka  Wendy  zaniosła  ją  do  pokoju  dziecięcego  z  postanowieniem,  że  przed  karmieniem 
przebierze  małą  w  czyste  ubranko,  a  brudne  wrzuci  do  pralki,  by  jeszcze  przed  północą  je 
rozwiesić.  

Jedno spojrzenie na twarzyczkę dziecka wystarczyło jej jednak, by zrezygnować z prania 

background image

przed  karmieniem.  Szybko  przygotowała  butelkę  i  usiadła  z  Rory  na  bujanym  fotelu.  Po 
zaspokojeniu pierwszego głodu mała poczuła się wyraźnie zadowolona i gotowa do zabawy.  

Wendy też odzyskała dobry humor. Nie będzie martwiła się na zapas. Może ten Burgess 

wcale  się  nie  pojawi?  Usadowiła  Rory  w  leżaczku  i  próbowała  nakarmić  ją  łyżką.  Dziecko 
zrobiło sobie jednak z jedzenia zabawę – pluło papką – i już po chwili było tak umazane, że 
koniecznością stała się natychmiastowa kąpiel. Właśnie suszyła małej włosy, gdy rozległ się 
dzwonek do drzwi. Wzięła ją na ręce i poszła otworzyć.  

Stojący w progu gość obrzucił spojrzeniem jej sylwetkę, od rozsypującego się końskiego 

ogona po bose nogi. Uniósł brew.  

Wendy miała ochotę go uderzyć. To co, że wyglądała tak okropnie? Dziecko było czyste, 

suche i szczęśliwe, opiekowała się nim bez zarzutu! 

Kiedy  w  końcu  spuścił  z  niej  wzrok,  zaczął  przyglądać  się  Rory.  Odwzajemniła  mu 

spojrzenie  szeroko  otwartych,  zaciekawionych  oczu,  po  czym  ukryła  twarz  w  ramionach 

Wendy.  

– Trochę nieśmiała, co? – spytał.  
– Och, lubi ludzi, których ja lubię. – Natychmiast pożałowała tych słów. Przygryzła wargi 

i dodała: – Chyba wyrzyna jej się ząb, więc nie jest dziś w najlepszej formie.  

Bezpieczna w swym  schronieniu, Rory przypatrywała mu  się nadal.  Sięgnął  do kieszeni 

płaszcza i wyjął pęk plastikowych, jaskrawych kluczy. Pomachał nimi przed oczyma małej i 
powiedział: 

– Cześć, berbeciu. Coś mi się zdaje, że jestem twoim wujkiem Maćkiem.  
Choć  Wendy  i  tak  podejrzewała,  że  dziś  w  biurze  nie  uwierzył  w  jej  słowa,  to  jednak 

teraz była całkiem pewna.  

– Mack? – zdziwiła się. – Zdawało mi się, że przedstawił się pan inaczej? 
–  Samuel  Mackenzie  Burgess  –  powiedział  spokojnie.  –  Tradycja  rodzinna  nakazuje 

nazwać najstarszego syna imieniem ojca.  

– No pewnie – mruknęła pod nosem Wendy. Uśmiechnął się lekko.  
Rory próbowała uchwycić klucze, lecz nie trafiła. Mack Burgess przysunął je bliżej, ale 

cały czas przyglądał się Wendy.  

–  Jednak  dwóch  Samuelów  w  jednym  domu  musiałoby  wywoływać  spore  zamieszanie. 

Dlatego matka postanowiła dać mi na drugie imię swe panieńskie nazwisko i nazywać mnie 
jego skrótem.  

Rory odepchnęła się od ramion Wendy i sięgnęła po klucze. Gdy wreszcie zacisnęła na 

nich piąstkę, Mack wypuścił zabawkę i wsunął ręce pod ramiona małej.  

Wendy  pozwoliła  mu  ją  wziąć.  Nie  będzie  się  przecież  z  nim  szarpać.  Nagie  jednak 

poczuła niezwykłą pustkę, samotność i chłód.  

Pomyślała z goryczą, że miał rację, nazywając siebie znawcą dzieci. Manewr, który przed 

chwilą wykonał, był jednym ze zręczniejszych, jakie widziała. Zaabsorbowana swą zdobyczą 
Rory  nawet  nie  zauważyła,  że  przeniesiono  ją  z  rąk  do  rąk.  Równie  skutecznie  odwrócił 
uwagę Wendy, zagadując ją na temat imion. Po chwili dodał: 

– Teraz, kiedy już wiesz o mnie tyle, czy ja mógłbym spytać o dziecko? Jak ma na imię? 

background image

– Rory. Skrzywił się.  
– No cóż, lepsze to niż na przykład Płatek Śniegu lub coś w tym rodzaju.  
– Tak naprawdę jej pełne imię brzmi Aurora Dawn.  
– To w stylu Marissy. Przegadane, ale właściwie śliczne. Usiądziemy i porozmawiamy o 

całej sprawie? 

Dopiero w tej chwili dotarło do niej, że nadal stoją w progu.  
– Może pan wejdzie? – zaproponowała niewinnie. Usłyszawszy to, przygryzł  wargi, by 

się nie roześmiać.  

Poszedł  za  nią  do  małego  pokoju  dziennego.  Wendy  widziała  pełen  aprobaty  wzrok, 

którym wodził po mieszkaniu, na dłużej zatrzymując go na małej choince.  

Usiadł na brzegu sofy. Jednak Rory nie chciała siedzieć. Opierała stopki  o jego biodra i 

usiłowała wstawać.  

– Zdaje się, że jej rozwój fizyczny nie budzi najmniejszych zastrzeżeń, prawda? 
– A sądził pan, że jest inaczej? 
– Sarkazm donikąd nas nie zaprowadzi, Wendy. Mów mi Mack.  
Miał  rację,  była  małostkowa.  Spuściła  głowę  i  przyglądała  się  swoim  palcom.  Ciągnął 

dalej: 

– Jest oczywiste, że to dziecko Marissy. Nie miałbym najmniejszych wątpliwości, nawet 

gdybym nie spędził dziś godziny w urzędzie i nie wydostał stamtąd jej aktu urodzenia. Teraz 
musimy zdecydować, co należałoby zrobić.  

– Nie ma nic do zrobienia. Marissa powierzyła dziecko mojej opiece.  
Była to szczera prawda, ale Wendy miała świadomość, że bez pisemnego oświadczenia 

woli Marissy nie będzie w stanie niczego udowodnić. Nie sądziła, by Mack Burgess zechciał 
uwierzyć w jej słowa.  

– A co z ojcem? Nazwisko widniejące w akcie urodzenia nic mi nie mówi.  
Wendy potrząsnęła głową.  
– Wiem, kto to jest, ale nic poza tym. Spotykali się z Marissa przez jakiś czas. Rozstali 

się  jeszcze  przed  narodzinami  Rory.  Nigdy  nie  zainteresował  się  dzieckiem.  Kiedy  Marissa 
była... – Musiała przełknąć ślinę. Do tej pory nie oswoiła się z myślą o tragicznie przerwanym 
młodym  życiu.  –  Kiedy  umarła,  zadzwoniłam  do  mego,  a  on  podziękował  mi  tylko  za 
wiadomość i odłożył słuchawkę.  

– Więc zatrzymałaś dziecko.  
– Mówiłam już, Marissa powierzyła ją mojej opiece.  
–  Ale  nie  masz  oczywiście  żadnych  prawnych  dokumentów  potwierdzających  jej  wolę. 

Nie zostawiła przecież testamentu.  

– Nie, ale powiedziała mi, czego chce. Jego głos stał się nagle szorstki.  
– Masz na to jakichś świadków? Powoli potrząsnęła głową.  
– Byłyśmy same na oddziale intensywnej terapii... Nie wierzysz mi, prawda? 
–  Nie  widzę  powodu,  dla  którego  miałbym  ci  wierzyć.  W  ciągu  dzisiejszego 

przedpołudnia przyłapałem cię na czterech kłamstwach.  

Wendy poczuła, że się czerwieni.  

background image

– Kobieta uczyni wszystko, aby ochronić swe potomstwo.  
– Tak, kiedy istnieje prawdziwe zagrożenie. Ale w tym przypadku, kiedy nie masz nawet 

prawa do tego dziecka...  

Rory zaczynała się niepokoić. Upuściła klucze i wyraźnie przestała się nimi interesować. 

Zaczynała popłakiwać. Wendy powiedziała: 

– Już czas na ostatnią butelkę i sen.  
Zdziwiła się nieco, gdy Mack bez słowa komentarza podał jej dziecko. Być może należał 

do tych, którzy lubią dzieci tylko wtedy, gdy są czyste, uśmiechnięte i grzeczne.  

Przygasiła lampy, owinęła Rory w kocyk i usiadła z nią na bujanym fotelu. Mała, ssąc, 

obserwowała kolorowe ozdoby na choince.  

– Dlaczego zadzwoniłaś, Wendy? 
Westchnęła i postarała się, by jej głos brzmiał obojętnie, ale przekonywająco: 
– Pomyślałam sobie, że to nie w porządku, iż rodzina Marissy nawet nie wie o Rory. Ale 

nie zamierzałam o nic prosić.  

–  A  więc  już  pięć  –  odparł,  krzyżując  nogi.  –  Kłamstw  –  dodał,  jakby  Wendy  nie 

wiedziała, o co mu chodzi.  

Nie prowadziła własnych obliczeń, ale liczba ta wydała się jej mocno zaniżona. Dla Rory 

była w stanie zrobić znacznie więcej, niż tylko kłamać, zwłaszcza że to jej własna głupota i 
panika doprowadziły do tej sytuacji. Mała nie powinna przez to cierpieć.  

–  Niezależnie  od  tego,  co  sobie  myślisz  –  powiedziała  stanowczo  –  Marissa  naprawdę 

żądała, by Rory znalazła się pod moją opieką.  

Zapadło długie milczenie. Wreszcie powiedział: 
– Tak w ogóle, znając Marissę, jestem w stanie to przyjąć. Nie była pewna, czy się nie 

przesłyszała.  

– A więc wierzysz mi? 
–  Powiedzmy,  że  mogę  sobie  to  wyobrazić.  Po  pierwsze,  bardzo  pasuje  do  Marissy,  że 

żądała, a nie prosiła. Zaś zważywszy na sytuację... Wzięłaś dziecko w nagłych i tragicznych 
okolicznościach, czując, że Marissa nie pozostawiła ci wyboru, a potem...  

– Nie rozkazywała mi – sprzeciwiła się Wendy. Nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.  
– Potem, kiedy zaczęłaś się nad tym zastanawiać, doszłaś do całkiem słusznego wniosku, 

że  spadła  na  ciebie  zbyt  wielka  odpowiedzialność.  Zadzwoniłaś  więc  po  pomoc,  ale 
rozmawiając ze mną, stchórzyłaś i postanowiłaś ją zatrzymać.  

Wendy zdobyła się na odwagę: 
– Doszłam do wniosku, że nie jesteś typem osoby, której chciałabym powierzyć dziecko! 
– A może uznałaś, iż haczyk został połknięty i lepiej będzie teraz udawać, że nie chcesz 

się z nią rozstać? 

– Że co proszę... ? 
– Tak więc dochodzimy do decydującego momentu. Czego chcesz, Wendy? 
– Chcę opiekować się Rory. Zapomnijmy, że do ciebie dzwoniłam, dobrze? 
– Właśnie tego nie możesz chcieć.  
– Tego chciała Marissa Błagała mnie, bym zatrzymała małą.  

background image

– Ale na to mamy tylko twoje słowo, tak? 
Mierzyli się wzrokiem. Powiedział, że jej wierzy, a teraz odbierał jej nawet tę odrobinę 

nadziei.  

– Do cholery, mówię prawdę! 
– Być może, ale nie ma to teraz żadnego znaczenia. Jak sądzisz, jaki byłby wyrok sądu w 

tej sprawie? 

Wendy nie musiała się nawet specjalnie zastanawiać. Gdyby Marissa zostawiła testament, 

sprawa  wyglądałaby  zupełnie  inaczej.  Nawet  gdyby  wynajęła  adwokata,  nie  miała  szans 
wobec tego, czym dysponowali Burgessowie. Żaden prawnik nie zmieni faktu, że była tylko 
przyjaciółką Marissy; oni zaś są jej rodziną.  

Najwyraźniej  czytał  w  jej  myślach.  Odezwał  się,  nadając  swemu  głosowi  łagodne 

brzmienie: 

–  Chyba  nie  sądzisz,  że  zostawię  tę  sprawę,  prawda?  Czuję  się  odpowiedzialny  za  tę 

małą. W końcu to córeczka mojej siostry.  

– Nie możesz ode mnie oczekiwać, że tak od razu i po prostu ci ją oddam! 
– A czemu by nie? Powinnaś to była uczynić już przed paroma miesiącami, kiedy umarła 

matka Rory.  

– Twoja rodzina tak mało dbała o Marissę, że nikt nawet nie przyjechał po jej śmierci do 

Phoenk! 

W jego spojrzeniu coś się zmieniło.  
–  Oczywiście  powinniśmy  byli  przyjechać.  Ale  wówczas  decyzja  wydawała  się 

oczywista. Jej nie było, a drobiazgi nie miały żadnego znaczenia.  

Wendy  przygryzła  wargę.  Nie  zgadzała  się  z  tym,  co  mówił,  ale  była  w  stanie  to 

zrozumieć.  

– Jednak nie możesz jej tak po prostu zabrać. Co zrobisz? Wprowadzisz się do hotelu i 

zażądasz kołyski, niańki i całego wyposażenia? 

– Sadzisz, że hotel „Kendrick” nie sprosta tym wymaganiom? 
Nie  odpowiedziała.  Spojrzała  na  uśmiechnięte  przez  sen  dziecko  i  wyciągnęła  rękę,  by 

dotknąć jej policzka.  

– Jestem dla niej dobra – powiedziała drżącym głosem.  
– Widzę to i wcale nie umniejszam twych zasług. Ale ona ma rodzinę. Sama przyznałaś, 

że nie powinna być od niej odcięta.  

Wendy nie śmiała na niego spojrzeć.  
– Czy mogę dostać szklankę wody? – poprosił.  
– Jest w kuchni. Jeśli wolisz mineralną, jest w lodówce.  
– Wystarczy zwykła.  
Usłyszała, jak otwiera drzwiczki szafki i odkręca kran. Po chwili zdała sobie sprawę, że 

przedłuża  swój  pobyt  w  kuchni,  by  mogła  się  pozbierać.  Jeśli  naprawdę  tak  było,  musiała 
przyznać, że dobrze to o nim świadczyło. Właściwie nie miało to już żadnego znaczenia. Te 
parę minut nie robiło żadnej różnicy.  

Wszystko skończone. Nie miała siły walczyć dalej. Jedyne, co mogła uczynić, to jeszcze 

background image

przez chwilę potrzymać dziecko.  

Wrócił do pokoju i powiedział: 
– Na blacie leży kawałek wyschniętej grzanki z masłem orzechowym.  
– Nie martw się. Nie karmiłam Rory masłem orzechowym.  
– Nawet przez chwilę tak nie sądziłem. Czy to była twoja kolacja? 
– Na nic innego nie miałam czasu – przyznała Wendy.  
Bez słowa sięgnął po książkę telefoniczną i znalazł wykaz restauracji z dostawą do domu.  
– Wolisz chińszczyznę czy pizzę? 
Wendy  wolałaby  grzankę  z  masłem  orzechowym,  gdyby  tylko  zechciał  ją  zostawić  i 

pozwolił zjeść w spokoju. Ale przecież oznaczałoby to, że Rory zniknie także.  

– Chińszczyznę – odparła.  
Gdy złożył zamówienie, odłożyła butelkę i oświadczyła: 
– Położę ją do łóżka.  
Powiedziane  to  było  tonem  tak  kategorycznym,  jakby  właśnie  zapowiadała  mu,  że  nie 

zabierze dzisiaj dziecka, przynajmniej nie bez walki.  

– Czemu nie miałoby jej być wygodnie, gdy będziemy jedli – przyznał Mack. Nie dodał, 

co nastąpi po kolacji, ale dla Wendy stało się oczywiste, co miał na myśli.  

Pomrukując przez sen, Rory zwinęła się w swój ulubiony kłębek. Wendy postała przy niej 

chwilę,  bojąc  się,  że  zaraz  wybuchnie  płaczem.  Następnie  wzięła  do  ręki  koszyk  pełen 
śpioszków, koszulek i skarpeteczek. Zajmie czymś ręce, a przy okazji spakuje już wszystko i 
skróci  ból  rozstania.  Niech  sam  zajmie  się  praniem,  pomyślała,  zdając  sobie  jednocześnie 
sprawę, że z pewnością przekazałby ten obowiązek hotelowej służbie.  

A może nie. Może miał doświadczenie z dziećmi. Mówił, że jest ich znawcą, a sposób, w 

jaki zaprzyjaźnił się z Rory, nie sprawiał wrażenia amatorszczyzny. Kto wie, może ma tuzin 
własnych dzieci. Rory byłaby cudownym uzupełnieniem – chyba że zginęłaby w ich tłumie...  

Przecież nie nosił obrączki...  
Dopiero teraz uświadomiła sobie, że zwróciła na to uwagę.  
Siedział na krześle z łokciami opartymi na kolanach i palcami dłoni podtrzymywał sobie 

skronie, jak przy bólu głowy.  

Wendy podeszła do niego z koszem brudnych śpioszków opartym na biodrach i przyjrzała 

się  mu.  Wyglądał  na  zmęczonego.  Do  cholery!  Wcale  nie  miała  zamiaru  czuć  sympatii  do 
mężczyzny, który właśnie zamierzał zniszczyć jej życie! 

– Schodzę do pralni – powiedziała. – Jeśli się obudzi... Skiną! tylko.  
Zanim  wywabiła  wszystkie  plamy  i  włączyła  pralkę,  dostawca  z  restauracji  był  już  na 

górze. W czasie gdy Mack regulował należność, wypakowała jedzenie i nakryła do stołu.  

Mack ugryzł pierwszy kęs kaczki po pekińsku.  
– Zupełnie inaczej sobie ciebie wyobrażałem. Spojrzała na niego.  
– To znaczy...  
– Sądziłem, że przyjaciółki Marissy są takie same jak ona... lekkomyślne, krótkowzroczne 

i pozbawione środków do życia.  

Cyniczny ton tej wypowiedzi zmartwił ją. Jeśli naprawdę miał takie zdanie o Marissie... 

background image

Już poprzednio mówił o niej niezbyt dobrze.  

Z  drugiej  zaś  strony,  Wendy  wcale  nie  była  pewna,  czy  tak  naprawdę  odbiega  od  tego 

opisu.  Już  sam  telefon  do  Burgessów  był  przecież  dowodem  jej  lekkomyślności  i 
krótkowzroczności.  

–  Marissa  nie  sprawiała  wrażenia  osoby,  która  nie  może  związać  końca  z  końcem.  W 

każdym razie ode mnie nigdy nie pożyczała pieniędzy.  

– A czy pracowała? 
– No, nie.  
– Otóż to. Z całą pewnością skarżyła się na mamę i ojca, że są pasożytami społecznymi, a 

jednocześnie  beztrosko  przepuszczała  pieniądze  z  założonego  przez  nich  konta  bankowego. 
Kiedy adwokat je zamykał, było niemal puste.  

Wendy poruszyła się niespokojnie na krześle.  
– Musiała przecież wydawać na dziecko – zaczęła, ale po chwili stwierdziła, że sposób 

dysponowania pieniędzmi przez Marissę nie miał już teraz najmniejszego znaczenia.  

Mack także nie miał ochoty kontynuować tego tematu, zapadło więc milczenie. Jedzenie 

było dobre; już od tak dawna Wendy nie jadła gorącej kolacji. Jednocześnie każdy kęs zdawał 
się jednak przyprawiony goryczą,  gdyż nieuchronnie zbliżał  ją do chwili, w której  siedzący 
naprzeciwko niej mężczyzna zabierze Rory.  

Nałożył sobie ostatnią porcję kaczki i odłożył pojemnik.  
– Jutro wracam do Chicago.  
Choćby  nie  wiadomo  jak  długo  Wendy  przygotowywała  się  na  tę  wiadomość,  nie 

osłabiłoby to uczucia rozpaczy, jakiego doznała.  

Patrzył  prosto  w  jej  oczy.  W  jego  spojrzeniu  było  współczucie,  za  które  niemal  go 

nienawidziła. Jeśli było mu przykro, dlaczego jej to robił? 

– Innym razem nie chcę zabierać ze sobą dziecka. Musiałam się przesłyszeć, pomyślała 

Wendy.  

– Masz rację, że dla moich rodziców będzie to duży szok – ciągnął Mack. – Nie są już 

młodzi  i  nawet  dobre  wiadomości  mogą  być  dla  nich  zbyt  silnym  przeżyciem.  Zamiast 
pojawić się od razu z dzieckiem, lepiej będzie, kiedy najpierw im to powiem.  

Wendy przełknęła ślinę.  
– To znaczy, że ufasz mi na tyle, by jeszcze na jakiś czas ją tu zostawić? 
Skinął głową.  
Wiedziała, że nie powinna o to pytać, ale nie mogła się powstrzymać.  
– Dlaczego? Po tym, jak ci skłamałam i...  
– Chyba dlatego, że odnalazłem cię bez najmniejszego problemu.  
– Nie rozumiem.  
– Przyjechałem  tu  przygotowany na to, że będę  musiał  cię długo szukać. A tymczasem 

wystarczyło odnaleźć stary adres Melissy w książce telefonicznej, i okazało się, że tu jesteś.  

Z uśmiechem dodał: 
– Gdybyś chciała ukryć Rory, na pewno zmieniłabyś miejsce zamieszkania.  
Potrząsnęła głową, nadal nie do końca go rozumiejąc.  

background image

– Ale przecież nie znałeś nawet mojego nazwiska. Skąd wiedziałeś, kogo szukać? 
–  Rzeczywiście,  gdy  zadzwoniłaś,  nie  dosłyszałem  go.  Ale  adwokat,  który  zajął  się 

sprawami Marissy, powiedział nam, że mieszkała z dziewczyną o nazwisku Miller.  

–  Dziwię  się,  że  to  zapamiętał.  Wydawało  mi  się,  że  interesuje  się  wyłącznie 

wykreśleniem zmarłej z umowy najmu. Nie zatroszczył się nawet o jej rzeczy... oddałam je na 
cele dobroczynne.  

– Nawet tu nie przyszedł? 
– Oczywiście, że nie. Nigdy go nie widziałam.  
– Nic dziwnego, że nie wiedział o dziecku. No, to już ja z nim porozmawiam. – Wstał. – 

Jeszcze jedno, Wendy. Nie rób więcej błędów. Radzę ci, żeby mała wciąż tu była, gdy wrócę.  

 
Wendy zdawała sobie sprawę, że nie ma sensu łudzić się nadzieją, ale nie mogła się przed 

tym  powstrzymać.  Przez  weekend,  kiedy  wychodziła  z  Rory  na  spacery  i  bawiła  się  z  nią, 
narastał w niej nieuzasadniony optymizm.  Z każdą kolejną  godziną, podczas której  nikt nie 
dzwonił  ani  nie  pukał  do  drzwi,  była  coraz  lepszej  myśli.  Może  w  ogóle  się  nie  pojawi, 
ponieważ  rodzina  nie  okazała  zainteresowania  dzieckiem  Marissy?  A  może  chcieli 
zatuszować całą sprawę? 

Mack  powiedział,  że  rodzice  są  starzy  i  wszystko  to  będzie  dla  nich  szokiem.  Może 

odbyli  właśnie  rodzinną  naradę  i  zdecydowali  zostawić  jej  dziecko,  gdyż  Mack  powiedział 
im, jak bardzo mała jest tu szczęśliwa? 

Wiedziała, że to głupie, ale kiedy również w poniedziałek nikt się do niej nie odezwał, jej 

nadzieje wzrosły. Po co zamartwiać się na zapas? Być może wszystko się jeszcze ułoży.  

Wyszła z biura nieco wcześniej, odebrała Rory i wzięła ją do centrum handlowego, aby 

pokazać  jej  Świętego  Mikołaja.  Być  może  nie  był  to  najmądrzejszy  pomysł,  mała  była 
bardziej  zaciekawiona  niż  zachwycona  i  przecież  nie  będzie  pamiętała  tej  wyprawy.  Ale 
przynajmniej  obrazek  zdziwionej  Rory,  dotykającej  brody  Mikołaja,  pozostanie 

wspomnieniem dla Wendy.  

Wieczorem w domu, kiedy już nakarmiła i uśpiła małą, u drzwi odezwał się dzwonek.  
Serce w niej zamarło. Niecierpliwy dźwięk gongu nie pozostawiał wątpliwości, kto stoi 

za drzwiami.  

Powiedziała sama do siebie: 
– Przecież wiedziałaś, że wróci. To, co sobie wmawiałaś, było tylko głupim marzeniem.  
Chwilę odczekała, próbując wziąć się w garść i ćwicząc powitalny uśmiech. Postara się 

być miła i może uda jej się nie płakać, gdy nadejdzie moment ostatecznego rozstania. Jedyne, 
co jej zostało, to godność i powinna próbować ją ocalić.  

Otworzyła  drzwi.  Zdążyła  już  zapomnieć  smukłą  sylwetkę  Macka  i  przedziwne  prądy, 

które zdawały się przeszywać powietrze w jego obecności. Dopiero po chwili dostrzegła jego 
rozgniewany wzrok. Wymuszony uśmiech znikł z jej twarzy.  

– Gdzie ty się do diabła podziewałaś? Wendy cofnęła się, a on przekroczył próg.  
– O co ci chodzi? Byłam tutaj.  
– Sąsiedzi mówili, że nie widzieli cię od wczoraj.  

background image

– Widocznie mnie nie szukali! 
– Do cholery, mówiłem ci, żebyś się nigdzie nie ruszała! Przez chwilę stała zaskoczona, 

lecz tuż potem wybuchła histerycznym niemal śmiechem.  

– Na miłość boską, chyba nie rozumiałeś tego dosłownie! Naprawdę sądziłeś, że ja i Rory 

będziemy czekały tu na ciebie zamknięte w czterech ścianach? Musiałam chodzić do pracy, 
mogłeś mnie tam znaleźć przez cały dzień.  

Zmarszczył brwi i milczał. Wendy ciągnęła dalej.  
– Miałam siedzieć tu i czekać cały czas na ciebie, tak? Ale ty masz o sobie mniemanie! A 

może dręczyło cię co innego? Myślałeś, że ucieknę, tak? – Oparła ręce na biodrach i brnęła 
dalej: – Podobno miałeś do mnie zaufanie. Co się z nim stało? 

– Tak było, zanim się przekonałem, że wciąż kłamiesz! 
– Co takiego? 
Szybkim ruchem wyciągnął z kieszeni płaszcza gazetę.  
– Przeczytaj to – rozkazał. – Zobacz, w jakim świetle stawia to twoją prawdomówność! 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

Wendy  nie  widziała  jeszcze  tego  dnia  gazet.  Zwykle  udawało  jej  się  przynajmniej 

prześlizgnąć po nagłówkach, ale nie pamiętała, kiedy ostatnio przeczytała całe wydanie. Na 
pewno nie w ciągu ostatnich paru miesięcy.  

Wzięła od niego gazetę i zamarła, ujrzawszy dół pierwszej strony – w całości poświęcony 

dogłębnej analizie przyczyn i konsekwencji bankructwa fumy, w której pracowała.  

– Och jęknęła.  
– Mówiłaś, iż świetnie sobie radzisz i że nie potrzebujesz od nikogo pieniędzy.  
–  I  to  prawda.  Nigdy  nie  zamierzałam  brać  od  nikogo  pieniędzy.  Jak  straciłam  pracę, 

zadzwoniłam do ciebie, bo chciałam wam oddać Rory, bez żadnych zobowiązań. Sądziłam, że 
tak  będzie  dla  niej  najlepiej.  A  kiedy  ty  od  razu  zacząłeś  mnie  podejrzewać  o  jakieś  podłe 
zamiary,  zmieniłam  zdanie.  Pomyślałam  sobie,  że  choćbyśmy  miały  być  bardzo  biedne, 
najbardziej potrzeba jej miłości.  

Mack mruknął pod nosem coś, czego Wendy nie usłyszała. Ciągnęła dalej: 
–  Kiedy  się  pojawiłeś  i  postanowiłeś  ją  zabrać  bez  względu  na  okoliczności,  moja 

sytuacja materialna przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Dlatego nic ci nie powiedziałam.  

Spojrzała na ubranka Rory i głos jej zadrżał: 
– To, czy mam pracę, czy też nie, nie jest twoim zmartwieniem.  
Zapadło długie milczenie. Mack zdjął płaszcz i rzucił go na krzesło.  
– Przepraszam – powiedział. – Spanikowałem. Myślałem, że coś się wam przytrafiło.  
– To znaczy sądziłeś, że ją porwałam. Potrząsnął głową.  
– Nie.  
Patrzyła na niego, nie dowierzając.  
– Mogę do niej zajrzeć? 
– Nie martw się, nie podrzuciłam zamiast niej szmacianej lalki.  
– Powiedziałem już, że przepraszam, Wendy. Wyszedł do przedpokoju i skierował się do 

pokoju dziecięcego.  

Kiedy wrócił, Wendy była już nieco spokojniejsza, ale nadal unikała jego wzroku.  
– Poszłam z nią do sklepu, chciałam, żeby zobaczyła Świętego Mikołaja. Gdybym mogła 

przypuszczać,  że  to  spowoduje  tyle  zamieszania...  –  Zawahała  się,  po  czym  dodała 
stanowczo: – I tak bym to zrobiła, bo nie było w tym nic złego.  

Usiadła na brzegu krzesła.  
– W porządku, powinienem do ciebie zadzwonić, jak tylko znalazłem się w mieście, ale 

byłem na spotkaniu w interesach. Czy możemy już to zostawić? 

Była zła, choć nie dziwiło ją specjalnie, że sprawy Burgess Group okazały się ważniejsze 

niż Rory. Czego innego mogła oczekiwać? 

Zimnym tonem powiedziała: 
– Dobrze wiedzieć, że jesteś tak świetnie zorganizowany i potrafisz połączyć interesy z... 

chciałam powiedzieć: przyjemnościami, ale przecież Rory to bardziej ciężar niż przyjemność, 

background image

prawda? Do cholery, czemu nie posłuchałam Marissy i wplątałam cię w całą tę historię? 

W bezsilnym geście zacisnęła pięść i uderzyła nią w poskładane ubranka małej.  
Poczekał, aż się uspokoi i powiedział: 
– W czasie weekendu rozmawiałem z rodzicami. Chcą wychowywać Rory.  
Wendy  przygryzła  wargi.  To  dziwne,  ale  teraz,  kiedy  jej  najgorsze  obawy  zyskały 

potwierdzenie,  nie  czuła  aż  takiego  bólu,  jakiego  się  spodziewała.  Albo  była  już  na  tyle 

dobrze przygotowana, albo był to szok, po którym dopiero nadejdzie cierpienie.  

– Sami? – spytała.  
– Masz jakąś lepszą propozycję? 
– Myślałam, że może ty... Że może ty masz rodzinę?  
Potrząsnął głową.  
– Ciekawe, dlaczego tak sądziłaś? 
–  Jakie  to  ma  znaczenie?  Kiedy  chcesz  ją  zabrać?  Wydawał  się  teraz  mniej  spięty,  jej 

spokojna reakcja wyraźnie sprawiła mu ulgę.  

– Interesy zatrzymają mnie tu do środy. Chciałbym lecieć popołudniowym samolotem.  
– To na dzień przed Wigilią... – Powinno być dla niej oczywiste, że  Burgessowie będą 

chcieli  spędzić  święta  z  małą.  Jednak  nie  pomyślała  o  tym  wcześniej  i  teraz  poczuła  silne 
ukłucie w sercu. – Ale to już tak niedługo – szepnęła. – I to jej pierwsza gwiazdka! 

Skinął głową.  
– To samo powiedzieli rodzice.  
Nie  mogła  winić  Burgessów.  Pierwsze  święta  po  śmierci  córki  będą  dla  nich  bardzo 

trudne.  Nagła  wiadomość,  że  Marissa  miała  dziecko,  musi  być  dla  nich  najpiękniejszym 

prezentem. To oczywiste, że chcą je zabrać natychmiast. Ale przecież będą mieli Rory przez 
wszystkie inne święta Bożego Narodzenia. Czy prosząc o te jedne, żądałaby zbyt wiele? 

Wiedziała,  że  to  nierealne.  Zresztą  kalendarz  nie  miał  tu  żadnego  znaczenia.  Rory  nie 

odróżniała  jednego  dnia  od  drugiego,  wystarczy  więc,  że  Wendy  urządzi  jej  gwiazdkę 
nazajutrz.  Oczywiście,  jeśli  Mack  pozwoli  zatrzymać  ją  przez  kolejne  czterdzieści  osiem 

godzin. Przełknęła ślinę: 

– Czy dopóki nie wyjedziesz, mała mogłaby zostać u mnie? 
Przez  chwilę  przyglądał  się,  jakby  starając  się  odgadnąć  jej  intencje,  po  czym  skinął 

głową.  

– Dziękuję ci. Pozbieranie wszystkich jej rzeczy zajmie trochę czasu.  
–  Nie  zajmuj  się  rzeczami,  których  nie  można  przenieść.  Łatwiej  jest  kupić  nowe  na 

miejscu.  

Widocznie  takie  było  podejście  Burgessów  do  wielu  spraw,  pomyślała  Wendy, 

pamiętając,  jak  niefrasobliwie  adwokat  pozbywał  się  rzeczy  Marissy.  Nie  mogła  jednak 
odmówić  Maćkowi  racji,  zwłaszcza  jeśli  chodziło  o  meble.  Koszt  wysyłki  łóżeczka  Rory 
przewyższałby z pewnością jego wartość.  

– Nie zdziwiłbym się zresztą, gdyby się okazało, że w domu nadal jest kołyska Marissy. 

Ciekawe, czy matka o tym pomyślała.  

– Jest na pewno ładniejsza niż ta.  

background image

Wendy  starała  się  ukryć  nutę  goryczy  w  głosie,  ale  wiedziała,  że  chyba  jej  się  to  nie 

udało.  

Mack wyciągnął do niej rękę w geście sympatii, ale po chwili ją cofnął.  
– To będzie bardzo trudne dla Rory. Tak nagle zostawić wszystko co znajome.  
Łzy napłynęły do oczy Wendy.  
– Myślisz, że nie zdaję sobie z tego sprawy? Mała jest bardzo do mnie przywiązana. Od 

kiedy skończyła sześć tygodni, stanowiłam centrum jej świata... Nie mogła mówić dalej.  

– Moi rodzice zapraszają cię na święta, żebyś pomogła jej się dostosować.  
– Jak to szlachetnie z ich strony. To jakby wziąć ze sobą jej ulubiony kocyk.  
Zacisnął usta.  
– Szczerze mówiąc uważam, że to jest szlachetne. Przez kilka miesięcy ukrywałaś przed 

nimi ich własną wnuczkę. Nie mają szczególnego powodu, by za tobą przepadać.  

Wendy poczuła się jak spoliczkowana.  
– Nie, dziękuję – odrzekła krótko. Szybko wstała. Natychmiast zrobił to samo.  
–  Wendy,  przepraszam.  Nie  chciałem  być  nieprzyjemny.  Wiem,  jak  bardzo  przeżywasz 

rozstanie z małą.  

–  Nie  masz  pojęcia  o  moich  przeżyciach!  Wątpię,  czy  w  ogóle  potrafisz  zrozumieć,  że 

można kochać kogoś tak bardzo, by być gotowym za niego umrzeć! 

Zacisnęła pięści.  
– No więc tym bardziej powinnaś pojechać, dla dobra dziecka.  
Czy  była  aż  taką  egoistką,  że  więcej  myślała  o  skróceniu  własnego  cierpienia,  niż  o 

ułatwieniu  Kory  nowego  życia?  Nie  miała  złudzeń  co  do  czekającego  ją  przyjęcia. 
Burgessowie  będą  pewnie  udawali,  że  traktują  ją  jak  oczekiwanego  gościa,  a  tak  naprawdę 
atmosfera będzie sztywna i  nieprzyjemna.  Ale jakie to  miało  znaczenie? Nawet  jeśli  będzie 
musiała przecierpieć parę dni  pełnych  goryczy,  kilka zawoalowanych upokorzeń, wytrzyma 
to ze względu na małą.  

Czy  było  jakieś  inne  wyjście?  A  może  kilkudniowy  pobyt  Wendy  w  Chicago  tylko 

zwiększy  napięcie  dziecka  i  uczyni  je  później  jeszcze  bardziej  nieszczęśliwym?  Usiadła  i 
bezradnie potrząsnęła głową.  

Mack odebrał to jako odmowę.  
– Czy masz jakieś inne zobowiązania w święta? Czy chciałaś je spędzić z rodziną? 
– Nie.  
Nie miała już nikogo z rodziny, ale to Macka nie powinno obchodzić.  
– Może chodzi o chłopaka? 
Jego  głos  stał  się  nagle  twardy,  jakby  oskarżał  ją  o  niemoralne  prowadzenie  się  w 

obecności dziecka.  

Wendy zdobyła się na mały uśmieszek. Sama myśl o jakimś romansie była śmieszna. Od 

kiedy Rory pojawiła się w jej życiu, zapomniała, co to znaczy randka. Nawet nie zauważała 
mężczyzn,  co  dopiero  mówić  o  zainteresowaniu  którymś  z  nich.  Mack  był  jedynym 
mężczyzną, z którym w ciągu ostatnich miesięcy spędzała czas poza pracą. Może to dlatego 
miała takie dziwne, obezwładniające uczucie, gdy tak niedawno otworzyła mu drzwi.  

background image

– Oczywiście nie rozumiesz, że gdy dziecko jest na pierwszym miejscu, kobieta zapomina 

o mężczyznach. Nie, miałyśmy być tylko we dwie, Rory i ja.  

– Więc dlaczego miałabyś nie pojechać? Dla jej dobra. – Ukląkł przy krześle Wendy. – 

Spędzisz z nią jeszcze parę dni. Może przy okazji przekonasz się, że moi rodzice nie są tak 
straszni, jak opisywała to Marissa.  

Uniosła brwi w wyrazie powątpiewania.  
– A może właśnie tego się obawiasz? Wolałabyś pielęgnować swe uprzedzenia, zamiast 

je przełamać? – Ton jego głosu stał się chłodny. – Może bardziej przypominasz Marissę, niż 
sądziłem.  

Popatrzyła mu prosto w oczy.  
– Jeśli to ma być wyzwanie, to podejmuję je.  
–  Dobrze  –  powiedział,  wstając.  –  Jutro  wstąpię  zobaczyć  małą  i  powiem  ci,  o  której 

lecimy.  

Jak  wszystkie  dzieci,  Rory  wyczuwała  napięcie,  które  Wendy  rozpaczliwie  próbowała 

przed nią ukryć. W środowe popołudnie, kiedy krzątała się wokół pakowania, mała zaczęła 
płakać. Ani butelka, ani smoczek, ani kołysanki nie były w stanie jej uspokoić – krzyczała tak 
głośno, że zrobiła się czerwona i zaczęła drżeć. Kiedy pojawił się Mack, Wendy szczerze się 
ucieszyła. Zaskoczyło ją to – nie powinna być szczęśliwa na widok mężczyzny, który właśnie 
rujnuje jej życie. Nie zastanawiając się nad tym głębiej, wręczyła mu dziecko.  

– Proszę bardzo. Zajmij się nią, bo ja mam teraz co innego do roboty.  
Zmiana  opiekuna  nie  uszczęśliwiła  Rory.  Mack  poszedł  za  Wendy  do  przedpokoju, 

pytając: 

– Co się z nią dzieje? 
– Jest chyba wyposażona w specjalny czujnik stresu.  
– Aha. Za chwilę odetchniemy wszyscy. Taksówka czeka na dole.  
– Mów za siebie – burknęła Wendy.  
Przeniosła wzrok z Macka na stertę ubrań leżących koło walizki. Nie miała nawet czasu 

pomyśleć, co będzie jej potrzebne w Chicago. Przygotowała swetry, spodnie oraz swój nowy 
miedziany  kostium,  ale  na  tym  jej  inwencja  się  wyczerpała.  Zerknęła  na  Macka.  Był  teraz 
ubrany mniej formalnie niż przedtem, w luźne spodnie i sweter na rozchylonej koszuli. Ramię 
swetra było już mokre od łez Rory, ale nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.  

Wendy  zatrzasnęła  walizkę.  To,  co  spakowała,  będzie  musiało  jej  wystarczyć.  Nie 

oczekiwała  składania  wizyt  w  wielkim  towarzystwie.  Burgessowie  na  pewno  nie  zechcą 
przedstawiać jej swoim przyjaciołom.  

Wyjęła z szafy trencz.  
– Powinnaś wziąć coś cieplejszego – ostrzegł ją Mack. – Na Środkowym Zachodzie jest 

teraz zima.  

– Całe życie spędziłam w Arizonie, Mack. Nie mam nic cieplejszego.  
– Rory pewnie też nie? 
– Szukałam wczoraj – powiedziała pospiesznie. – Nic nie znalazłam. Sklepy w Phoenix 

nie oferują zimowych kombinezonów.  

background image

– To po prostu owiniemy ją w kocyk. Masz jakiś w bagażu podręcznym? 
Wendy  potwierdziła  skinieniem  głowy.  W  ramionach  Macka  Rory  nieco  się  uspokoiła, 

ale od czasu do czasu pociągała noskiem, przypominając światu o swoim nieszczęściu. Kiedy 
Wendy zaczęła ubierać ją do wyjścia, znów rozpłakała się na dobre.  

Mack pochylił się i pogładził jej policzek.  
–  Jeśli  tak  bardzo  nie  lubisz  swetrów,  brzdącu,  poczekaj  tylko,  aż  znajdziesz  się  w 

Chicago. Zobaczysz, co to znaczy dobrze się opatulić.  

Wendy westchnęła.  
–  Zwykle  się  tak  nie  zachowuje.  To  naprawdę  bardzo  dobre  dziecko.  Lubi  spacery  i 

przygody...  

– Zaskakujesz mnie, Wendy.  
– Czemu? 
–  Sądziłem,  ze  będziesz  mi  ją  przedstawiała  jako  nieznośnego  bachora,  z  nadzieją,  że 

zacznę się poważnie zastanawiać nad całą tą podróżą.  

– Czy to by cokolwiek zmieniło? 
– Oczywiście, że nie.  
–  Więc  po  co  miałam  sobie  zdzierać  gardło.  Umieściwszy  dziecko  w  nosidełku,  raz 

jeszcze  spojrzała  na  pokój.  Mimo  nadal  stojącego  tu  łóżeczka,  nie  przypominał  już  pokoju 
dziecięcego. Bez rzeczy Rory wydawał się pusty i bez charakteru. Nie posłuchała rad Macka, 
by zostawić część rzeczy małej. Znajome zabawki pomogą jej zaakceptować nowy dom. Nie 
zachowała sobie na pamiątkę nawet jednego pluszowego zwierzaka. Wszystko, co było pełne 
wspomnień  dla  Wendy,  było  równie  ważne  dla  Rory.  Czułaby  się  winna,  że  zabiera  coś 
dziecku.  

Westchnęła głęboko i skierowała się w stronę drzwi. Były już spakowane. Mała walizka z 

jej rzeczami, dwie duże oraz bagaż podręczny Rory. Całe życie dziecka spakowane w trzech 

kufrach.  

Wendy  spodziewała  się  niezadowolenia  ze  strony  Macka,  ale  on  tylko  spokojnie 

przyglądał się kierowcy, cierpliwie pakującemu wszystko do bagażnika.  

–  Jak  to  dobrze,  że  ja  mam  tylko  torbę  z  garniturem  i  walizkę.  Czy  to  jakaś  ogólnie 

przyjęta zasada, że im mniejszy człowiek, tym więcej ma bagażu? 

Wendy nie patrzyła mu prosto w oczy: 
– Pomyślałam sobie, że jeśli będzie miała własne zabawki...  
Przez chwilę zdawało się jej, że w kącikach jego ust pojawił się delikatny uśmieszek, ale 

nie upewniając się, wzięła walizkę do ręki.  

Na  lotnisku  panował  ogromny  tłok.  Trudno  było  się  spodziewać  pustego  samolotu  tuż 

przed  świętami.  Jeśli  Rory  postanowi  przez  całą  drogę  płakać,  pasażerowie  będą  naprawdę 
biedni.  Nie  panikuj,  skarciła  się  w  myślach.  Na  razie  zachowywała  się  grzecznie,  choć 
oczywiście wyczuwała ogólne zamieszanie.  

Mack zarezerwował miejsca w pierwszej klasie, i kiedy pasażerowie zostali rozlokowani, 

Rory  wydawała  się  już  całkiem  spokojna.  Jednak,  mimo  iż  po  starcie  zaczęła  ssać  butelkę, 
zmiany  w  ciśnieniu  powietrza  zdawały  się  jej  przeszkadzać.  Zasłaniała  uszy  i  popłakiwała. 

background image

Mack  zdołał  ją  uspokoić  dopiero  w  połowie  drogi  do  Chicago.  Maksymalnie  odchylił 
siedzenie i położył sobie dziecko na piersi. Widocznie ciepło jego ciała i spokojny rytm serca 
działały na nią kojąco, bo zasnęła.  

Po  chwili  Mack  także  zasnął  i  Wendy  została  sam  na  sam  ze  swoimi  myślami. 

Obserwując  zachmurzone  niebo,  zastanawiała  się,  jakie  przyjęcie  spotka  ją  w  Chicago.  Dla 
Rory będą pewnie pocałunki, łzy wzruszenia i uściski. A dla niej...  

Nie  oczekiwała  ciepłego  powitania.  Burgessowie  nie  mieli  żadnego  powodu,  by 

okazywać  jej  coś  więcej  niż  zwykłą  uprzejmość.  Mack  w  gruncie  rzeczy  też  się  do  tego 
ograniczył.  Wendy  rozumiała  to.  Gdyby  była  siostrą  Marissy  i  ktoś  przez  tyle  miesięcy 
ukrywałby  przed  nią  istnienie  siostrzenicy,  z  pewnością  potraktowałaby  tę  osobę  z  chłodną 
grzecznością.  

A jednak, choćby czekały ją trudne chwile, nie żałowała, że podjęła wyzwanie Macka. W 

ten sposób zobaczy na własne oczy, jak będzie wyglądało teraz życie Rory. A jeśli w nowym 
domu  małej  zobaczy  coś  niepokojącego?  No  cóż,  spróbuje  coś  z  tym  zrobić.  Nie  wiedziała 
jeszcze co, ale na pewno przynajmniej spróbuje.  

Przechodząca stewardesa zatrzymała się przy nich.  
– Jakie piękne macie państwo dziecko! I jakie podobne do tatusia! – powiedziała, zniżając 

głos, by nie obudzić Macka i Rory.  

Wendy  uśmiechnęła  się  lekko.  Stewardesa,  widząc  mężczyznę,  kobietę  i  dziecko, 

wyciągnęła oczywiste wnioski, nie było sensu niczego prostować.  

Znaleźli  się  teraz  w  tak  gęstej  chmurze,  że  nic  nie  było  widać.  Wendy  pomyślała,  że 

zaczynają  podchodzić  do  lądowania.  Nie  poczuła  jednak  zmiany  wysokości,  a  Rory  nadal 
grzecznie spała.  

Kapitan  zakomunikował,  że  w  Chicago  pada  śnieg  i  wieje  silny  wiatr,  więc  przez  jakiś 

czas będą musieli pokołować. Mack otworzył oczy.  

– No, to pięknie. A już miałem nadzieję, że nie wpadniemy w śnieżycę.  
– Nawet nie wiedziałam, że ma być śnieżyca. Czy myślisz, że będą jakieś problemy? 
– Trudno powiedzieć. Śnieżyce w Chicago są legendarne. Kiedyś wracałem z Detroit i po 

trzech  godzinach  kołowania  znaleźliśmy  się  w  punkcie  wyjścia.  Równie  dobrze  możemy 
spóźnić  się  o  pół  godziny  lub  wylądować  gdzie  indziej.  Na  pewno  jednak  nie  wrócimy  do 
Phoenbo, bo nie mamy tyle paliwa.  

– To fatalnie dla kogoś, kto ma nas odebrać. Spojrzał na nią ze zdziwieniem.  
– A co, nikt po nas nie wyjdzie? 
– Jestem już duży, Wendy. Sam umiem dojechać z lotniska do domu.  
No  pewnie,  pomyślała  z  ironią,  czemu  dziadkowie  Rory  mieliby  śpieszyć  się,  by  ją 

zobaczyć? A może postanowili przywitać małą  w spokojniejszej  atmosferze? Skarciła samą 
siebie za zbyt pochopną wrogość.  

Po  godzinie  kołowania  kapitan  oznajmił,  iż  widoczność  spadła  poniżej  wymaganego 

minimum i że wylądują na lotnisku oddalonym od Chicago o dwieście kilometrów.  

W tym momencie Rory zbudziła się z płaczem, jakby oświadczenie kapitana było dla niej 

osobistym afrontem.  

background image

– Daj mi ją – poprosiła Wendy, a Mack posłusznie wręczył jej dziecko.  
– Co się z nią dzieje? – spytał poirytowany.  
Jego  irytacja,  nie  wiedzieć  czemu,  przyniosła  Wendy  pewną  ulgę.  Już  myślała,  że  ma 

przed sobą kandydata na świętego.  

– Pewnie bolą ją uszy – wyjaśniła. – Nie poczułeś zmiany ciśnienia? 
– Jestem już tak przyzwyczajony, że nie zwracam na to najmniejszej uwagi.  
–  A  dla  Rory  to  przecież  pierwszy  lot.  Poproś  stewardesę,  żeby  podgrzała  butelkę, 

dobrze? 

Dopiero czując w ustach smoczek, Rory uspokoiła się.  
– Słodka cisza – powiedział Mack, biorąc małą za rączkę. Zacisnęła piąstkę na jego palcu 

i wpatrywała się w niego.  

Mack położył ramię na oparciu i choć nie dotykał Wendy, czuła ciepło jego ciała.  
Zerknęła  na  niego  kątem  oka.  Sprawiał  wrażenie  bardzo  zmęczonego.  Być  może  był 

rozczarowany, że Rory nie jest idealnym bobasem, jakie widuje się na reklamówkach. Mimo 
że  deklarował  się  jako  znawca  dzieci,  Wendy  miała  wrażenie,  że  należy  raczej  do  mało 
odpornych na ich kaprysy. Jednak przecież to on tak skutecznie wcześniej ją uspokoił, a teraz 

wcale nie musiał trzymać jej za rączkę.  

A może wcale nie rozmyślał teraz o dziecku, lecz o swych sprawach zawodowych? Już 

kiedy  po  nie  przyjechał,  był  wyraźnie  zmęczony.  W  kącikach  jego  oczu  dostrzegła 
zmarszczki,  których  dotąd  nie  zauważała.  Miała  nieprzepartą  ochotę  dodać  mu  otuchy, 
wygładzić jego zmęczone rysy, sprawić, by znów się uśmiechał.  

Ależ  byłoby  to  głupie!  To  normalne,  iż  przebiegają  jej  po  głowie  takie  myśli.  Przez 

ostatnie  miesiące  była  bardzo  samotna,  nic  więc  dziwnego,  że  bliskość  tego  mężczyzny 
rodziła w niej mieszane uczucia.  

Czując na sobie wzrok dziewczyny, Mack odwrócił się i spojrzał jej prosto w oczy.  
Był bardzo atrakcyjny. Kto wie, w innych okolicznościach, być może... Nie bądź idiotką, 

skarciła  samą  siebie.  Nigdy  nie  należała  do  kobiet  zakochujących  się  w  mężczyznach  z 
powodu przystojnej twarzy, bez wnikania w ich charakter.  

–  Jakie  interesy  prowadzisz  w  Phoenk?  –  spytała,  natychmiast  zdając  sobie  sprawę  z 

niestosowności pytania. – Przepraszam. To nie moja sprawa. Uniósł brwi.  

–  Dlaczego  miałabyś  nie  pytać?  Inna  sprawa,  czy  naprawdę  cię  to  interesuje.  Burgess 

Group  zainwestowała  w  rozwój  jednej  z  tamtejszych  firm.  Wiąże  się  to  z  wprowadzeniem 
nowego  produktu  i  dlatego  jest  bardziej  ryzykowne  niż  inne  nasze  przedsięwzięcia.  Co 
pewien czas sprawdzam, jak się sprawy mają. Tym razem nie było najlepiej.  

Ustawiła  Rory  w  pionie.  W  tym  czasie  Mack,  wycofując  swój  palec  z  rączki  małej, 

niechcący musnął policzek Wendy. Sam chyba tego nie zauważył, ale dla Wendy było to jak 
oparzenie. Przechylił się ponad nią, by wyjrzeć przez okno. Odgłos silników zmienił się teraz, 
podchodzili  do  lądowania.  Na  szyby  samolotu  zaczął  padać  śnieg.  Wendy  z  trudem 
dostrzegała widniejące w dole światła. Jeśli to miały być dopuszczalne warunki lądowania, z 
przerażeniem myślała, co musiało się dziać na lotnisku  O’Hare w Chicago. Rory zapłakała, 
pogłaskała ją więc po plecach, mrucząc: 

background image

– Jeszcze tylko kilka minut, kochanie, i będziemy na ziemi.  
– Przez chwilę – mruknął Mack.  
Zafascynowana  patrzyła,  jak  samolot zbliża  się  do  terminalu.  Oczywiście  widywała  już 

śnieg,  ale  nigdy  aż  tak  wielki.  Zdawało  się,  że  miliony  malutkich  białych  płatków  usiłują 
wedrzeć się do samolotu.  

Stewardesa  obwieściła,  że  w  budynku  lotniska  otwarto  właśnie  punkt  informacyjny  dla 

wszystkich zainteresowanych noclegiem lub ewentualną dalszą podróżą.  

– Cholera – powiedział Mack. – Tego się obawiałem. Wendy zdziwiła się.  
– A co w tym złego? Chyba lepsze to, niż gdyby mieli nas zostawić na pastwę losu.  
Samolot  kołował  w  stronę  terminalu.  Mack  zdjął  z  półki  bagaż  podręczny  i  zaczęli 

ubierać Rory. Kiedy silniki przestały pracować, umieścili małą w nosidełku.  

– Włóż płaszcz – rozkazał Mack.  
– Przecież mamy tylko przejść rękawem do budynku.  
– Tam będzie zimno.  
Wendy wręczyła mu dziecko i posłusznie włożyła płaszcz. Mack, mimo protestów Rory, 

opatulił ją dodatkowym kocem.  

Nie przesadzał. Lodowate powietrze, które przedostawało się do rękawa, zapierało dech 

w piersiach Wendy.  

– Miałeś rację – przyznała, wbiegając do budynku. Nigdy przedtem nie była na tak starym 

i malutkim lotnisku. Mack rozejrzał się dokoła i zdecydował: 

– Tam. Na prawo.  
Znacznie od niego niższa Wendy nie dostrzegała, o czym mówił.  
– Masz na myśli punkt informacyjny? 
– Nie, bar. – Wziął ją pod rękę i poprowadził przez salę. Musiała wydłużyć krok, by za 

nim nadążyć.  

– Rozumiem, że masz ochotę się napić, ale...  
– Nie mam ochoty na drinka, tylko szukam telewizora z prognozą pogody.  
– Po co? – zdziwiła się.  
– Zwykle, kiedy O’Hare jest zamknięte, tankują samolot i w stanie gotowości czekają na 

zmianę  pogody  i  otwarcie  lotniska.  To,  że  zaczynają  już  myśleć  o  organizacji  noclegów, 
znaczy najprawdopodobniej, że dziś już lotniska nie otworzą.  

– A kiedy, jak myślisz? 
Mack podsunął jej krzesło przy małym stoliczku ustawionym w ciepłym, oddalonym od 

szerokich okien miejscu, i dopiero odpowiedział: 

– Jeśli śnieżyca jest aż tak wielka, jak na to wygląda, możemy utknąć tu na dłużej.  
– Na całe święta? 
–  Widziałem  śnieżyce,  które  kończyły  się  po  paru  godzinach,  ale  widziałem  też  takie, 

które trwały tydzień. Problem polega na tym, że zanim poznamy dalszą prognozę, drogi staną 
się nieprzejezdne. Jeśli jednak wyruszymy natychmiast, nim zdążą zamknąć autostrady...  

– A jak mielibyśmy to zrobić? 
– Nigdy nie słyszałaś o samochodach do wynajęcia? 

background image

– Mack, jeśli niebezpieczny jest lot, jak możesz w ogóle myśleć o podróży samochodem? 

– Pomachała ręką w kierunku okna. Śnieg stawał się coraz gęstszy i coraz szybciej szalał na 
wietrze.  

– Skarbie, to jeszcze nic. Zaufaj mi, jeździłem już w znacznie gorszych warunkach. Ale 

gdybyśmy mieli poczekać do jutra...  

Podeszła kelnerka i Mack zamówił kawę. Wendy poprosiła o sok marchewkowy z myślą 

o Rory, ale mała nie była nim zainteresowana. O tej porze dziecko oczekiwało solidniejszego 
posiłku.  

– Poza tym – ciągnął Mack – czy naprawdę masz ochotę na kolejny start i lądowanie z 

tym małym ludzkim ciśnieniomierzem wrzeszczącym nad uchem? 

Wendy westchnęła.  
– Nie, ale...  
– Tak właśnie myślałem. Ja też nie mam na to ochoty. Uznawszy sprawę za uzgodnioną, 

wziął kubek z kawą i oddalił się, by zobaczyć najnowszą prognozę pogody.  

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Z punktu widzenia Macka decyzja została podjęta, pomyślała z goryczą Wendy.  
Wyjęła  z  torby  opakowanie  odzywki  i  poprosiła  kelnerkę  o  mały  talerz.  Zanim  Mack 

wrócił do stolika, karmiła już Rory.  

– Widzę, że nie jesteście jeszcze gotowe.  
– Jak tam pogoda? 
– Na razie niezła, ale śnieżyca nadciąga od północy, a więc im szybciej wyruszymy, tym 

lepiej. W czasie, kiedy karmisz Rory, pójdę po samochód.  

Dziecko  zasnęło,  już  najedzone,  a  Macka  wciąż  nie  było.  Gdy  minęła  godzina,  Wendy 

zaczęła wpadać w panikę. Kiedy pojawił się wreszcie, nie wiedziała, czy robić mu awanturę, 
czy rzucić mu się na szyję z radości.  

Rzucić mu się na szyję? Co za pomysł. Musi być bardziej zmęczona, niż jej się wydaje.  
– Gotowe? – spytał. – Samochód jest już ogrzany, ale dla pewności owiń ją jeszcze.  
Zaspana  Rory  próbowała  zaprotestować  przeciwko  ponownemu  umieszczeniu  w 

nosidełku. Mack wziął bagaż podręczny i skierował się do głównego wyjścia.  

Lodowate powietrze bez trudu przenikało przez płaszcz Wendy.  
– Czy tu jest zawsze tak zimno? – spytała.  
– Tak naprawdę ziębi cię ten wiatr. Temperatura nie jest aż tak niska, bo wtedy by nie 

padało. Chodzi o tak zwaną wilgotność względną. Nie pamiętam szczegółów, ale nieraz bywa 
za zimno na opady śniegu.  

– Och, marzę, by się o tym przekonać.  
Mack uśmiechnął się, a w jego oczach pojawiły się wesołe błyszczące ogniki.  
– Poczułeś się wyraźnie lepiej – mruknęła.  
– Oczywiście, że tak. Odzyskałem kontrolę nad własnym życiem.  
Średniej  wielkości  ciemny  samochód  czekał  na  nich  tuż  przy  wejściu,  dokładnie  pod 

znakiem  zakazu  parkowania.  Miał  włączony  silnik  i  zapalone  światła.  Mack  otworzył  tylne 
drzwi  i  zabezpieczył  nosidełko  małej.  Wendy  osłoniła  je  jeszcze  jednym  kocem,  a  sama 
usiadła z przodu.  

Kiedy  Mack  próbował  włączyć  się  do  ruchu,  samochodem  wyraźnie  zarzuciło.  Wendy 

zauważyła z ironią: 

– Mówiłeś coś o kontroli nad własnym życiem? 
– Tutaj jest bardziej ślisko z powodu tłoku, na autostradzie będzie lepiej.  
Przełknęła ślinę. Jesteśmy w rękach szaleńca, pomyślała.  
– Skąd możesz wiedzieć? 
– Bo byłem już tam.  
Z zadowoleniem przyjęła wiadomość, że sprawdził warunki. Może nie był aż tak bardzo 

nieodpowiedzialny, jak sądziła. Z drugiej jednak strony, mógł przecież mieć wypadek, a ona, 
siedząc  z  dzieckiem  na  lotnisku,  nawet  by  się  o  tym  nie  dowiedziała.  Nic  się  jednak  na 
szczęście nie stało i nie było sensu do tego wracać. Postanowiła powiedzieć coś miłego.  

background image

– Całkiem fajny samochód, jak na pożyczony.  
Wóz miał sportowy wygląd, skórzane siedzenia i akcesoria, jakich dotąd nie widziała.  
– Nie jest pożyczony. Kupiłem go.  
– Co takiego? – spytała słabym głosem.  
–  Są  święta  i  wypożyczalnie  były  zamknięte.  Przejechałem  się  do  miasta  i  kupiłem 

samochód.  

– Tak po prostu... No tak...  
Gdyby  potrzebowała  dowodu  dzielącej  ich  różnicy,  przykładu  perspektyw,  jakie  teraz 

będzie  miała  przed  sobą  Rory,  nie  mógłby  wymyślić  nic  lepszego.  Na  pewno  chciał  jej 
pokazać coś więcej niż tylko silne pragnienie powrotu do domu.  

– Oczywiście nie jest nowy – dodał, jakby to mogło zmienić jej odczucia.  
– Jak daleko do Chicago? 
– W normalnych warunkach dwie godziny, przy tej pogodzie pewnie około czterech.  
Ruch był niewielki i spokojny. Kiedy Wendy po raz pierwszy ujrzała porzucony w rowie 

samochód, spojrzała pytająco na Macka.  

–  Ktoś  wpadł  po  prostu  w  panikę.  Zaczął  się  ślizgać,  nacisnął  hamulec  i  wylądował  na 

poboczu.  Łatwo  o  taką  przygodę.  Ale  wierzysz  chyba,  że  ja,  wioząc  taki  cenny  bagaż,  nie 
będę ryzykował? 

Odwróciła głowę i popatrzyła na śpiące dziecko.  
– No, nie, ale...  
– Dokumenty w mojej walizeczce warte są jakieś pół miliona dolarów.  
Zanim zdążyła poczuć irytację, dostrzegła ironiczny uśmieszek błąkający się w kącikach 

jego ust.  

Posuwali  się  z  mozołem.  Nie  chciała  pytać  Macka  o  odległość,  zamiast  tego  starała  się 

śledzić tablice informujące o dystansie dzielącym ich od Chicago.  

– Jesteś straszliwie milcząca – powiedział w końcu.  
– Nie chciałam cię dekoncentrować.  
– Wolałbym jakieś urozmaicenie.  
Wendy zaczęła mówić, co tylko przychodziło jej do głowy. Opowiadała o filmach, które 

chciała  zobaczyć  i  o  przeczytanych  książkach,  pytała  o  jego  ulubione  lektury.  Tak  minęły 
dwie, potem trzy godziny. Zmrok już dawno zmienił się w wieczór, ale nie było tak ciemno, 
jak się spodziewała. Śnieg odbijał światła i chwilami wydawało się, że to wcale nie noc.  

Kiedy  wyczerpali  już  tematy  rozmów,  jedynym  odgłosem  stał  się  ciągły,  hipnotyczny 

szum wycieraczek, pracowicie odśnieżających szybę.  

Ze  względu  na  Kory  włączyli  pełne  ogrzewanie  i  po  chwili  Wendy  poczuła  się  senna. 

Wiedziała,  że  to  niebezpieczne.  Sama  mogłaby  się  zdrzemnąć,  ale  gdyby  przytrafiło  się  to 
Maćkowi...  

Zaczęła  więc  znowu  mówić  i,  uspokojona  jego  wyraźną  życzliwością,  spytała,  czy  jest 

coś, co powinna wiedzieć przed przyjazdem do domu jego rodziców.  

Wzruszył ramionami.  
– Chcesz wiedzieć, czego oczekiwać? Zwykle w święta mamy tłumy gości, ale tym razem 

background image

ograniczymy się do samej rodziny.  

– Tylko ty i rodzice, tak? 
– I moi bracia, Mitch i John, oraz żona Johna, Tessa. Myślę, że będzie mniej formalnie 

niż zwykle.  

Nie  było  to  wielkie  pocieszenie,  bo  nie  wiedziała,  co  to  znaczy  mniej  formalnie?  Nie 

spytała  jednak.  Cokolwiek  by  odpowiedział,  nie  zmieni  to  zawartości  jej  walizki.  Będzie 
musiała zrobić jak najlepszy użytek z tego co ma. Może wystarczy jej nowy kostium. Spytała: 

– Odebrałeś nasze bagaże, prawda? 
– Nie. Nie rozładowywali samolotu.  
Przymknęła  oczy  w  niedowierzaniu.  Do  bagażu  podręcznego  zmieściły  się  jedynie 

niezbędne rzeczy Kory, więc nie miała przy sobie nawet bielizny na zmianę. Jej spodnie były 
wygniecione, a sweter poplamiony jedzeniem małej.  

–  O,  to  cudownie  –  powiedziała  z  ironią.  –  Całe  szczęście,  że  nie  wieziesz  mnie  jako 

swojej dziewczyny na pierwsze spotkanie z rodzicami. To byłoby jeszcze gorsze.  

Mack spojrzał na nią spod oka.  
– A skąd taki pomysł? 
Zakłopotana,  poczuła,  jak  płoną  jej  policzki.  Czemu  powiedziała  coś  tak  idiotycznego? 

Gdyby tylko zastanowiła się choć przez chwilę! 

– Nie mam pojęcia... – wypaliła. – Pewnie wrodzony optymizm. W trudnych sytuacjach 

zawsze pocieszam się, że mogłoby być jeszcze gorzej.  

Mack zastanowił się.  
– Rozumiem.  
Wendy z ulgą zmieniła temat – Opowiedz mi o Marissie.  
– Po co? Znałaś ją przecież. Nie widziałem jej od paru lat Mój kontakt z nią ograniczał się 

do wysyłania czeków raz w miesiącu.  

Gorzki ton Macka sprawił, że miała ochotę się wycofać. Ciągnęła jednak dalej: 
–  Powiedziałeś  kiedyś  o  niej  bardzo  nieprzyjemne  rzeczy.  Sadzę,  że  powinieneś  to 

wyjaśnić.  

– Bo ona sama nie może się już obronić? Jeśli podejrzewasz, że nienawidziłem siostry, to 

się mylisz. Po prostu znałem ją lepiej niż inni.  

– Powiedz coś więcej. – Widząc, że się waha, dodała miękko: – Proszę.  
–  Marissa  była  piękna,  zepsuta  i  myślała  głównie  o  sobie.  Nie  była  z  gruntu  zła,  ale 

bywała zimna, wyrachowana i manipulatorska.  

Wendy skrzywiła się, usiłując dopasować to, co usłyszała, do własnego obrazu Marissy. 

Mack  miał  rację  –  była  piękna.  Zepsuta  i  myśląca  tylko  o  sobie  –  być  może,  ale  czy  nie 
dotyczy to większości młodych ludzi? 

Jeśli zaś chodzi o chłód i wyrachowanie, nie miała zdania. Albo Marissa tak bardzo się 

zmieniła, albo udało jej się ukryć te cechy przed Wendy.  

Z drugiej zaś strony – dlaczego zakładała, że Mack ma rację? 
–  Może  to  nie  była  tak  do  końca  jej  wina  –  ciągnął  zamyślony.  –  Kiedy  po  trzech 

chłopcach  pojawia  się  długo  oczekiwana  dziewczynka...  Od  dnia  swych  narodzin  była 

background image

traktowana jak księżniczka.  

– Czy tego właśnie chciała? 
– Nie wiem, co mówiła tobie, więc nie mam pojęcia, czego pragnęła.  
Nie zamierzała mu tego mówić, ale uznała, że nadszedł właściwy moment.  
– Nie chciała, by Rory trafiła do twoich rodziców. Twierdziła, że zniszczą jej córkę, tak 

jak zniszczyli ją samą. – Naśladując Marissę, wyraźniej zaakcentowała ostatnie słowa.  

Przez  chwilę  wydało  się  jej,  że  spostrzega  na  twarzy  Macka  wyraz  bólu.  Nic  nie 

odpowiedział. Byli już w Chicago i przemierzali kolejną willową dzielnicę. Boczne ulice były 
ruchliwsze  i  bardziej  śliskie  niż  autostrada.  Padał  coraz  gęstszy  śnieg  i  Mack  nie  spuszczał 

oczu z przedniej szyby. To nie był moment na dalsze dyskusje o Marissie.  

Pewna,  że  teraz,  w  mieście,  Maćkowi  nie  grozi  już  zaśnięcie,  Wendy  zamilkła. 

Przyglądała się śladom opon na jezdni i płatkom śniegu iskrzącym się w świetle latarń.  

Rory mruknęła coś przez sen, chwilę się powierciła, po czym znów ucichła.  
Milczenie przerwał ciepły głos Macka, tak cichy, że w pierwszej chwili go nie usłyszała.  
– Dziękuję, że ze mną pojechałaś. Sam nie poradziłbym sobie w tej podróży.  
Powoli  odwróciła  głowę,  by  na  niego  spojrzeć.  Patrzył  prosto  przed  siebie.  Z 

niedowierzaniem zauważyła, że w jego twarzy nie ma nawet cienia delikatności, którą przed 
chwilą usłyszała w jego głosie.  

Zanim  zdołała  pomyśleć  nad  odpowiedzią  lub  choćby  zastanowić  się,  dlaczego  jego 

słowa mają dla niej takie znaczenie, Mack oznajmił, że są na miejscu.  

Samochód  skręcił  na  podjazd  i  zatrzymał  się  przed  bramą.  Było  to  właściwie  kilka 

mosiężnych  bram,  największych,  jakie  Wendy  kiedykolwiek  widziała.  Za  nimi,  na  końcu 
długiej  alei,  widniał  dom  –  elegancka  rezydencja  w  stylu  jakobińskim,  z  kamiennymi 
stiukami okalającymi drzwi i okna.  

– Mój Boże! – szepnęła mimo woli.  
Dopiero kiedy odpowiedział, zorientowała się, że ją usłyszał.  
– Owszem, robi to na ludziach wrażenie.  
Wyjął  z  portfela  kartę  magnetyczną,  wsunął  ją  do  małej  czarnej  skrzyneczki  na  końcu 

podjazdu. Brama otworzyła się bezszelestnie.  

–  To  o  wiele  rozsądniejsze,  niż  trzymanie  stróża  na  tym  mrozie  –  powiedziała  Wendy. 

Paplała bzdury, bo była rozdrażniona. Mógł ją przygotować! 

Nie,  pomyślała  po  chwili.  Nic  nie  mogło  przygotować  jej  na  to,  co  zastała.  Owszem, 

spodziewała się ekskluzywnej dzielnicy, cichej uliczki, dużego domu, ale nawet gdyby Mack 
opisał  jej  swoją  siedzibę,  nie  potrafiłaby  wyobrazić  sobie  wiejskiej  rezydencji 
wkomponowanej w środek miasta, położonej w ogromnym parku, z olbrzymią fontanną przed 
drzwiami  wejściowymi.  Pomiędzy  dwiema  kolumnami  portalu  stała  jaskrawo  oświetlona 
choinka.  

Odwróciła się i sięgnęła, by okryć Rory. Dziewczynka miała szeroko otwarte oczy, które 

w słabym świetle lampy nad portalem wydawały się jeszcze większe.  

– Witaj – powiedziała pieszczotliwie. – Od jak dawna nie śpisz? 
Rory uśmiechnęła się i wyciągnęła rączki. Zaprotestowała przed ponownym opatulaniem 

background image

i nim dotarli do rzeźbionych drzwi, głośno płakała.  

Drzwi  otwarły  się,  a  Wendy  starała  się  zmobilizować  przed  spotkaniem  z  rodzicami 

Macka. Kto wie, czy nie wyjmą jej po prostu dziecka z rąk i...  

Mężczyzna  przytrzymujący  drzwi  był  bardzo  wysoki  i  ubrany  w  strój  wieczorowy.  W 

zestawieniu z jego nienagannym wyglądem Wendy poczuła się jeszcze bardziej niechlujna i 
odruchowo  mocniej  przytrzymała  Rory.  Dziecko  wymagało  przewinięcia  i  nie  chciała 
dopuścić do zetknięcia jej mokrej pieluszki z wytwornym ubiorem mężczyzny.  

– Dobry wieczór panu – skłonił się Maćkowi. – Dobry wieczór pani. Pan Burgess jest w 

bibliotece, panie Maćku. Niestety, pani Burgess nie doczekała się państwa i udała się już do 

swoich pokoi.  

Poszła  spać?  –  pomyślała  Wendy  z  niedowierzaniem,  ale  zaraz  skarciła  samą  siebie  za 

dokonywanie pochopnych ocen. Nie wiedziała, czy Mack zawiadomił rodziców o spóźnieniu. 
Jeśli nie, matka miała pełne podstawy przypuszczać, że zjawią się dopiero nazajutrz.  

Mack skinął głową bez zdziwienia.  
– Czy mógłbyś powiedzieć jej pielęgniarce, że już jesteśmy? Może jeszcze nie zasnęła.  
Pielęgniarce? Wendy poczuła się zawstydzona. Jeśli pani Burgess była chora, wyjaśniało 

to wiele.  

– Oczywiście, proszę pana. Czy zaanonsować państwa w bibliotece? 
– Nie, dziękuje ci, Parker. Weź tylko nasze płaszcze, a z resztą sami sobie poradzimy.  
Zrzucił  płaszcz,  wziął  od  Wendy  nosidełko  i  postawił  je  na  stoliku,  by  rozwinąć  małą. 

Dziewczyna  wzdrygnęła  się  na  myśl  o  zadrapaniu  błyszczącej  drewnianej  powierzchni 
stolika.  Raz  jeszcze  spojrzała  na  stojącą  w  holu  choinkę.  Była  olbrzymia  i  musiało  na  niej 
wisieć chyba z tysiąc światełek i  bombek.  Na  dole leżały  paczki  z prezentami. To nazywał 
Mack skromnymi świętami? 

Kamerdyner pomógł jej zdjąć płaszcz, ale nie spuszczał oczu z Rory. Kiedy Mack uniósł 

małą  z  nosidełka,  zamrugała  oczami,  po  czym  dostrzegłszy  Wendy,  uśmiechnęła  się 
promiennie.  

–  A  więc  to  jest  maleństwo  panny  Marissy,  tak?  –  spytał  cicho  Parker.  –  Tak  się 

cieszymy, że sprowadził ją pan do domu.  

Wendy wyjęła z torby pieluszkę i czyste śpioszki, a Parker zaprowadził ją do wyłożonej 

różowymi kafelkami  garderoby, która była znacznie większa niż łazienka w jej mieszkaniu. 
Przebranie  i  toaleta  małej,  nie  zajęło  dużo  czasu.  Śpioszki  nie  były  nowe  ani  szczególnie 
ładne, ale przynajmniej dziecko było teraz czyste.  

Sama  także  zdążyła  się  odświeżyć.  W  pracy  nauczyła  się  podstawowej  zasady 

marketingu,  że  najważniejsze  jest  opakowanie  produktu.  W  równym  stopniu  dotyczyło  to 

Rory,  jak  i  jej  samej.  Nie  chciała,  by  Burgessowie  odnieśli  wrażenie,  że  ich  wnuczka 
znajdowała się pod opieką abnegatki. Niewiele  mogła zrobić, upięła tylko kok i  umalowała 
usta. Uznała, że i tak nie będą jej się specjalnie przyglądać.  

Kiedy wróciła, Mack stał oparty o ścianę. Nad jego głową wisiało przepięknie zdobione 

lustro. Wyprostował  się, a jego wzrok spoczął  przez chwilę na jej wargach. Wendy  poczuła 
przypływ gorąca, najwyraźniej dostrzegł jej wysiłki.  

background image

– Gotowa? – spytał delikatnie. Miała ochotę zaprzeczyć, ale skinęła tylko głową.  
W  bibliotece  było  ciepło.  W  kominku  płonął  ogień,  i  w  połączeniu  ze  słabym  światłem 

bocznych  lamp,  nadawał  wnętrzu  szczególny  nastrój.  Ze  skórzanego  fotela  stojącego  przy 
kominku  wstał  im  na  przywitanie  mężczyzna.  Był  nieco  niższy  od  Macka,  ale  rysy  jego 
twarzy i osadzenie brwi wyraźnie wskazywały na pokrewieństwo.  

– O, nareszcie jesteś, Mack. I panna...  
– Miller – podpowiedział Mack. – Wendy, to mój ojciec.  
Wendy przełożyła dziecko na lewe ramię, by uwolnić prawą rękę do powitania. Samuel 

Burgess  nie  uczynił  żadnego  gestu.  Jego  wzrok  utkwiony  był  w  Rory.  Nie  poruszył  się 
jednak, by ją dotknąć, z rękoma splecionymi z tyłu kołysał się nieznacznie, jakby niepewny, 
co ma uczynić i wyraźnie tym faktem zirytowany.  

Rory przyglądała mu się z uwagą, po czym uśmiechnęła się szeroko i przyjaźnie.  
Samuel Burgess uśmiechnął się w odpowiedzi. Wendy poczuła nagle ogromną radość, że 

jest świadkiem tej chwili.  

– Może zechciałby ją pan potrzymać? – zaproponowała uprzejmie.  
Mack  spojrzał  na  nią  zaskoczony,  co  rozzłościło  Wendy.  Czyżby  przypuszczał,  że  nie 

wypuści dziecka z rąk? Przecież im szybciej mała przyzwyczai się do nowego otoczenia, tym 
lepiej.  

– No cóż – powiedział Samuel Burgess schrypniętym głosem – tak, chyba tak.  
Niezgrabnym ruchem wziął wnuczkę z rąk Wendy, wyraźnie nie wiedząc, jak się trzyma 

niemowlęta. Wendy wstrzymała oddech, ale Rory najwyraźniej wyczuła jego dobre intencje i 
wykazała cierpliwość.  

Po chwili starszy pan głaskał małą po policzku, aż zaczęła rechotać.  
Rory to urodzona dyplomatka, pomyślała Wendy. Po nieznośnym zachowaniu w podróży, 

jakby zrozumiała, że nadszedł teraz moment prawdziwej próby.  

Wendy  uśmiechnęła  się  do  Macka.  On  także,  pamiętając  niedawne  wrzaski,  powinien 

dostrzec komizm tej sytuacji.  

Ale  Mack  przyglądał  jej  się  dziwnym  wzrokiem.  Jego  spojrzenie  było  poważne  i 

przenikliwe. Uśmiech zamarł na ustach Wendy i poczuła dziwny niepokój w żołądku. Czemu 
tak na nią patrzy? 

Zmieszana,  zwróciła  się  w  stronę  Samuela  i  Rory.  Rozległo  się  pukanie  do  drzwi. 

Usłyszawszy pozwolenie Samuela, do pokoju weszła młoda kobieta.  

Pielęgniarka,  domyśliła  się  Wendy,  choć  kobieta  nie  była  ubrana  w  fartuch,  lecz  w 

spodnie  i  kolorową  bluzkę.  Jedynie  buty,  typowe  dla  osób  wykonujących  stojącą  pracę, 
zdradzały jej funkcję.  

Przybyła zwróciła się cicho do Macka: 
– Pani Burgess zaprasza państwa na górę. Odpowiedział Samuel: 
– Chłopcze, weź Aurorę na górę i pokaż ją babci.  
U podnóża masywnych schodów Wendy zatrzymała się i odchyliła głowę do tyłu. Mack 

spojrzał na nią wyczekująco.  

– No, co? 

background image

– Nie będę ci chyba potrzebna – powiedziała, podając mu Rory.  
Mack zwrócił się do przechodzącego właśnie Parkera.  
–  Mam  prośbę,  Parker.  Widzisz,  nie  zatrzymywaliśmy  się  na  kolację,  więc  może 

zechciałbyś uprzedzić panią Cardozę, że chcielibyśmy wkrótce pobuszować w kuchni.  

– Zobaczę, co się da zrobić, proszę pana.  
–  Dobry  z  ciebie  człowiek,  Parker  –  powiedział  z  uśmiechem  Mack  i  zwrócił  się  do 

Wendy: – Chodź. Tracisz odwagę, bo jesteś głodna.  

Była  to  prawda,  być  może  niedawny  niepokój  żołądka  był  wynikiem  głodu  i 

narastającego poczucia samotności. Nie była jednak tego całkiem pewna.  

Nadal nie ruszała się z miejsca.  
– Matka na pewno wolałaby widzieć tylko ciebie i Kory. Skoro nie czuje się najlepiej...  
–  Być  może.  Ale  niezależnie  od  tego,  co  by  wolała,  zobaczy  nas  wszystkich.  Podał  jej 

rękę. – Czy nie lepiej poznać ją dzisiaj, kiedy będzie skupiona na Kory? Do jutra będziecie 
już dobrymi znajomymi.  

Wendy musiała przyznać mu rację. Nieważne, kiedy pozna matkę Macka. Wendy Miller 

nie jest w życiu Burgessów osobą na tyle ważną, by miało to jakiekolwiek znaczenie. Lepiej 
mieć to już za sobą. Teraz przynajmniej jest przy niej Mack.  

Co się z nią dzieje? Nigdy przedtem nie potrzebowała wsparcia ze strony mężczyzny! 
Mack  poprowadził  ją  przez  szerokie  schody  i  hol  przedzielający  główne  skrzydło 

budynku. Następnie skręcili w wąski korytarz i zatrzymali się przed potężnymi, łukowatymi 

drzwiami.  

Zapukał i uchylił je nieco.  
– Mamo? 
– Wejdź, Mack.  
Usłyszawszy  te  słowa,  Wendy  zrozumiała,  po  kim  Mack  odziedziczył  swój  głęboki 

wibrujący głos. Zapewne także od matki nauczył się tak wspaniale nim posługiwać.  

Była  pewna,  że  pani  Burgess  okaże  się  wysoką,  szczupłą  i  elegancką  kobietą.  Mimo 

choroby  będzie  zapewne  odziana  w  powłóczystą  jedwabną  szatę  i  poruszała  się  z 
niewymuszoną gracją.  

Mack otworzył drzwi na oścież.  
– Przyprowadziłem kogoś.  
Wendy otworzyła oczy ze zdumienia. Ujrzała drobną, starannie uczesaną kobietę. Ubrana 

w  niebieską  piżamę,  siedziała  na  wózku  inwalidzkim.  Jej  ciało  było  wykrzywione,  jedno 
ramię  znajdowało  się  znacznie  wyżej  niż  drugie.  Długie,  strasznie  zdeformowane  palce  jej 
dłoni spoczywały na kolanach.  

– Mamo, to jest Wendy.  
Oczy starszej pani były identyczne jak Marissy – i jak Rory. Nic dziwnego, że ujrzawszy 

małą  po  raz  pierwszy,  Mack  nie  miał  najmniejszych  wątpliwości.  Jednak  spojrzenie  pani 
Burgess  było  pełne  dystansu,  jak  gdyby  unikała  wszystkiego,  co  mogłoby  ją  zranić.  Przez 
dłuższą chwilę przyglądała się Wendy.  

–  Jestem  Elinor  –  powiedziała  łagodnie.  –  Podałabym  ci  rękę,  ale  obawiam  się,  że  nie 

background image

dam rady.  

–  Rozumiem  –  odparła  szybko  Wendy.  Leciutko  dotknęła  dłoni  kobiety.  Jej  skóra  była 

sucha i pomarszczona.  

Wzrok Elinor spoczął teraz na dziecku.  
– A więc przywiozłaś nam Aurorę.  
– Możesz ją potrzymać, mamo? 
Bardzo  ostrożnie  Wendy  ułożyła  dziecko  na  kolanach  Elinor,  przytrzymując  je  lekko 

przed ześlizgnięciem. Niestety, okazało się to konieczne i w oczach pani Burgess pojawił się 
na chwilę wyraz nie skrywanego bólu.  

Kobieta  nie  rezygnowała  jednak  łatwo.  Przez  kilka  chwil  po  prostu  przyglądała  się 

dziecku, które odpowiadało jej uważnym spojrzeniem.  

Nie spuszczając wzroku z Rory, spytała: 
– Jedliście kolację? 
– Nie – odparł Mack. – Nie chcieliśmy się zatrzymywać i ryzykować jazdy w narastającej 

śnieżycy.  

– Zadzwoń po Parkera, by się tym zajął.  
– Nie martw się, mamo, już to zrobiłem. – Pochylił się i ucałował matkę w policzek. – Do 

zobaczenia rano.  

Wendy wyciągnęła ręce po dziecko.  
– Nie – sprzeciwiła się Elinor.  
Dziewczyna odskoczyła jak oparzona. Najwyraźniej w ciągu tych paru minut cała władza 

przeszła w inne ręce. Nadszedł moment, w którym nie ma już nic do powiedzenia w sprawach 
Rory.  

–  Przepraszam  –  powiedziała  szybko  starsza  pani.  –  Nie  chciałam  zrobić  ci  przykrości. 

Pomyślałam  sobie  tylko,  że  moja  pielęgniarka  zajmie  się  położeniem  jej  do  łóżka,  a  wy 
będziecie mogli spokojnie zjeść i odpocząć. Musicie być wyczerpani podróżą.  

Wendy przełknęła ślinę i zdobyła się na uprzejmą odpowiedź.  
– Oczywiście. To bardzo miło z pani strony.  
I  w  gruncie  rzeczy  tak  było.  Zmęczona  i  głodna,  rzeczywiście  nie  bardzo  miała  silę 

zajmować  się  teraz  Rory.  Powinna  być  wdzięczna,  że  Elinor  Burgess  to  dostrzegła.  Nie 
powinna czuć się dotknięta ani zlekceważona. A jednak, kiedy podeszła, by pogłaskać małą 
na dobranoc, miała nieodparte wrażenie, że rozstaje się z nią ostatecznie.  

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

Wbrew  zapowiedzi  Macka,  nie  udali  się  do  kuchni.  Poprowadził  ją  do  przestronnego 

pokoju  śniadaniowego  na  tyłach  domu.  Parker  nakrywał  właśnie  do  stołu.  Mack  podsunął 
Wendy krzesło, po czym usiadł koło niej.  

Parker zapalił stojące na środku stołu świece, napełnił winem dwie szklaneczki, po czym 

nalał zupę ze stojącej na pomocniku wazy.  

– Pani Cardoza przeprasza za tak skromny posiłek – powiedział, stawiając przed Wendy 

ozdobny talerz z chińskiej porcelany.  

Delikatny zapach przyjemnie podrażnił jej nozdrza – była to zaprawiana śmietanką zupa z 

krabów.  Przypomniała  się  jej  kanapka  z  masłem  orzechowym,  którą  Mack  znalazł  w  jej 

kuchni. Zdaje się, że pani Cardoza nie miała pojęcia, co to znaczy skromny posiłek.  

Kamerdyner podał zupę Maćkowi.  
– Przy okazji, proszę pana, poleciłem jednemu z chłopców odstawić samochód do garażu.  
– Dzięki. Zupełnie o tym zapomniałem. Może mogliby go jutro umyć. – Mack rozłożył 

serwetkę i wziął do ręki łyżkę. – Dopiero, jak zobaczę go w świetle dziennym, zdecyduję, czy 
go zatrzymać.  

Cicha  krzątanina  obsługującego  ich  Parkera  nie  zakłócała  spokojnej  atmosfery  pokoju. 

Wendy  była  zbyt  głodna,  by  rozmawiać,  więc  obecność  kamerdynera  zupełnie  jej  nie 
przeszkadzała.  

Po  zupie  podano  zieloną  sałatę  z  sosem  winegret  i  ciepłą  bułeczkę  grahamową.  Parker 

zabrał jej pusty talerz. Już miała podziękować, gdy pojawił się z przykrytą tacą i spytał: 

– Może plasterek fileta? 
Zanim zdążyła odpowiedzieć, ze znawstwem ukroił kilka plasterków polędwicy i ułożył 

je na talerzu Wendy. Dodał łyżkę gotowanych warzyw i postawił przed nią.  

– Kiedy mówiłeś, że pobuszujemy w kuchni, sądziłam, że masz na myśli małą kanapkę – 

powiedziała Wendy.  

Mack uśmiechnął się.  
– Pani Cardoza rozpieszcza mnie. Sama widzisz, że jestem wdzięcznym łakomczuchem.  
Parker upewnił się spojrzeniem, że wszystko zostało podane, po czym wyszedł z pokoju. 

Mack dolał Wendy wina.  

Spróbowała fileta. Był dokładnie taki, jak lubiła – zrumieniony na brzegach, a w środku 

różowy i soczysty. Najlepszy, jaki kiedykolwiek jadła.  

Panujące między nimi milczenie nie było wrogie ani kłopotliwe, ale nie czuli się w nim 

komfortowo.  Od  kiedy  wyszedł  kamerdyner,  zdawało  się,  że  przez  pokój  przechodzą  jakieś 
dziwne prądy. Powietrze wypełnione jest ładunkami elektrycznymi.  

Po dłuższym milczeniu Wendy spytała: 
– Co dolega twojej matce? 
– Reumatyczne zwyrodnienie stawów.  
– Oj, to paskudna sprawa.  

background image

– Owszem. Ma lepsze lub gorsze okresy. Teraz nadeszło kolejne zaognienie. Stres bardzo 

niekorzystnie wpływa na artretyzm i od czasu śmierci Marissy czuje się fatalnie.  

– To dlatego wolałeś uprzedzić ją przed przywiezieniem Rory? 
Mack przytaknął.  
– Sądzisz, że nastąpi poprawa? 
– Mam nadzieję. Dotąd tak zwykle bywało.  
– Czy będzie w stanie zająć się niemowlęciem? 
–  Rozpoznano  to  u  niej  tuż  po  narodzinach  Marissy  i  jakoś  sobie  poradziła.  Miała 

oczywiście pielęgniarki, które bardzo jej pomagały.  

– A może to miała Marissa na myśli, mówiąc o zniszczonym życiu? Pielęgniarki zamiast 

matki? – mruknęła Wendy pod nosem.  

Głos Macka przybrał szorstkie brzmienie.  
– Mogło to być gadanie egzaltowanej idiotki.  
– Ale była wychowywana przez pielęgniarki, tak? 
– Owszem.  
Wendy odłożyła widelec i dodała uprzejmym tonem: 
– A teraz twoja matka ma się jeszcze gorzej, tak? Wiesz, że tak naprawdę nie jest w stanie 

zająć się dzieckiem, prawda, Mack? Skoro samo położenie dziecka na jej kolanach wywołuje 
ból...  

– Coś wymyśli.  
– Pielęgniarki? Opiekunki? Tego chcesz dla Rory? Matka nie może nawet jej przewinąć, 

ojciec wykazuje umiarkowane zainteresowanie, zresztą żaden ojciec nie...  

W  tym  momencie  drzwi  pokoju  otworzyły  się  gwałtownie  a  rozmowę  przerwał  im 

radosny okrzyk: 

– A więc udało ci się! 
Młody człowiek szybkim krokiem zbliżył się do Macka i poklepał go po ramieniu.  
Wendy  domyśliła  się,  że  to  jeden  z  braci.  Nie  tak  wysoki  jak  Mack  był  chyba  jakieś 

dziesięć lat młodszy. A może tylko się taki wydawał przez swą spontaniczność i otwartość.  

W niczym nie przypominał dojrzałego, poważnego Macka. Nie znaczyło to bynajmniej, 

że Mack jest nudny, ciężki i pozbawiony polotu. Po prostu można było na nim polegać. To co 
wcześniej,  na  schodach,  przemknęło  jej  przez  myśl,  wcale  nie  było  takie  głupie.  Kobieta 
naprawdę mogła znaleźć w Maćku oparcie.  

Na szczęście ona zupełnie tego nie potrzebowała.  
– Wyobrażam sobie, jaką miałeś drogę, nie ma co! – Wyciągnął rękę w stronę Wendy. – 

Cześć, jestem Mitchell.  

Podszedł do pomocnika i obejrzał pozostałości kolacji. Wyjął z serwantki talerz i ukroił 

sobie  porządny  kawał  polędwicy.  Usiadł  naprzeciwko  Wendy  i  przyglądając  się  jej  z 
zainteresowaniem, zaczął jeść.  

Mack spojrzał na jego talerz i spytał: 
– Nie jadłeś kolacji? 
–  Jadłem,  ale  nie  była  tak  dobra  jak  to.  Dlaczego  pani  Cardoza  zawsze  tak  bardzo  cię 

background image

wyróżnia? 

– Bo jestem wyrafinowanym smakoszem i doceniam jej wysiłki. Ciebie zadowoli byle co.  
Mitch puścił uwagę mimo uszu. Zwrócił się do Wendy: 
– Jak tam pierwsze wrażenia z Chicago? Wybrała odpowiedź dyplomatyczną: 
– Właściwie nie widziałam jeszcze nic oprócz śniegu.  
– Paskudnie, co? To najgorsza pora roku na składanie wizyt w tym mieście. Jak skończę 

college, przenoszę się na Hawaje. Byłbym tam już dawno, gdyby nie obawy Macka, że będę 
żeglował, zamiast się uczyć. A propos, Mack, muszę z tobą porozmawiać o statystyce.  

–  Nie  teraz,  Mitch.  Co  byś  powiedziała  na  deser,  Wendy?  Jak  spod  ziemi  wyłonił  się 

Parker, ale Wendy odmówiła.  

– Nie mogłabym przełknąć nic więcej. Jeśli nie macie nic przeciwko temu, zostawię was i 

położę się spać.  

Mitch podskoczył, by odsunąć jej krzesło.  
–  Właściwie  to  nie  chciałem  cię  wyganiać,  ale  szczerze  mówiąc  mam  bardzo  ważną 

sprawę. Dzięki za zrozumienie.  

Wiesz,  Mack,  naprawdę  trudno  o  kobiety,  które  chwytają  w  lot  wszelkie  aluzje.  Może 

powinieneś się zastanowić...  

– Co właściwie chciałeś mi powiedzieć, Mitch?  
Parker zwrócił się do Wendy: 
– Proszę za mną. Pani Parker zaprowadzi panią do jej pokoju.  
Wendy zerknęła jeszcze za siebie. Bracia rozmawiali już z ożywieniem. Mitch ilustrował 

swój wywód, przestawiając nakrycia na stole.  

Pani Parker była niska, pulchna i ubrana na czarno.  
Gdy weszły na górę, Wendy zatrzymała się i spytała: 
– A gdzie jest pokój dziecięcy? Kobieta wskazała drogę.  
– W tamtym skrzydle, gdzie pokoje pielęgniarek. Wendy przygryzła wargę.  
–  Nie  powinna  się  pani  martwić  o  maleństwo  –  uspokoiła  ją  pani  Parker.  –  Z  tego,  co 

wiem, śpi już. I będzie miała doskonałą opiekę.  

– Ma pani rację – odparła, a w myślach dodała: powinnam przyzwyczajać się do myśli o 

rozstaniu, inaczej tylko obu nam je utrudnię.  

– Mam nadzieję, że będzie tu pani wygodnie – powiedziała pani Parker, otwierając przed 

Wendy  łukowate  drzwi  i  zapalając  światła  w  przestronnym  pokoju.  Na  starym  orientalnym 
dywanie  przed  kominkiem  stały  wygodne  fotele  i  kanapka.  Przez  szerokość  trzech  okien 
ciągnęła się wygodna ława zapraszająca, by na niej usiąść i delektować się widokiem stojącej 
przed  domem  fontanny.  –  Sypialnia  i  łazienka  są  tam  –  służąca  wskazała  na  drzwi 
przecinające  jedną  ze  ścian  pokoju.  –  Pan  Mack  powiedział  mi,  że  zostaliście  państwo 
pozbawieni bagażu? 

Pytanie  to  przypomniało  Wendy  bolesną  prawdę.  Znajduje  się  w  tak  eleganckim 

otoczeniu i nie ma co na siebie włożyć.  

– Niestety, to prawda.  
–  Pozwoliłam  sobie  przygotować  dla  pani  rzeczy  na  noc.  Mam  nadzieję,  że  się  pani 

background image

spodobają.  Kiedy  skończy  się  pani  rozbierać,  proszę  zadzwonić.  Przyślę  służącą  po  pani 
ubranie, tak by na jutro rano wszystko było wyprane i świeże.  

Wendy odparła odruchowo: 
– To za wielki kłopot... – Przerwała. Nie znosiła robić wokół siebie szumu, ale nie mogła 

przecież odmówić.  

Pani Parker uśmiechała się przyjaźnie.  
– Proszę zadzwonić, gdy będzie pani gotowa.  
– To cudownie z pani strony. Ratuje mi pani życie. Pani Parker zatrzymała się w progu.  
–  Zapewniam  panią,  że  cała  służba  postara  się  zrobić  wszystko  co  w  naszej  mocy,  by 

przyjaciółka pana Macka czuła się u nas dobrze – dodała cicho.  

Czy  Wendy  tylko  tak  się  zdawało,  czy  też  przed  słowem  przyjaciółka  pani  Parker  na 

chwileczkę  zawiesiła  głos?  To  oczywiste,  odpowiedziała  sama  sobie.  Służba  nie  wiedziała 
przecież, jaka była jej pozycja ani dlaczego tu się znalazła.  

Ziewnęła,  po  czym  przeszła  się  po  swoim  apartamencie.  Pani  Parker  miała  rację; 

wszystko, czego tylko Wendy mogła potrzebować, czekało na nią. Na posłanym łóżku leżała 
jasna bawełniana koszula nocna, pod łóżkiem – miękkie kapcie, a na wieszaku w łazience – 
szlafrok.  

Kiedy  była  pod  prysznicem,  rozkoszując  się  silnym,  gorącym  strumieniem  wody, 

przeznaczone do prania rzeczy znikły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.  

Położyła się w ogromnym łożu i przytuliła do poduszki, marząc, by Rory, zamiast piętro 

niżej, spała obok w kołysce.  

Śniło jej się, że słyszy płacz małej i nie może jej znaleźć w plątaninie pokoi, korytarzy i 

schodów. Dopiero po jakimś czasie udało się jej zapaść w spokojny, głęboki sen.  

Obudziła  się,  gdy  jaskrawe  światło  dnia  wpadło  przez  szerokie  okna  do  pokoju. 

Pomyślała,  że  Rory  już  pewnie  nie  śpi  i  przeraziła  się.  Dlaczego  dziecko  nie  płakało  rano? 
Musiało  się  stać  coś  strasznego.  Usiadła  wyprostowana  i  dopiero  teraz  zdała  sobie  sprawę, 
gdzie się znajduje.  

Z  pokoju  obok  dobiegł  ją  jakiś  szmer  i  po  chwili  ujrzała  służącą  w  ciemnozielonym 

kostiumie i białym fartuszku, trzymającą w rękach tacę. Ujrzawszy siedzącą na łóżku Wendy, 
zatrzymała się w progu.  

– Przepraszam, nie chciałam pani przeszkadzać. Pani Parker pomyślała, że może miałaby 

pani ochotę na poranną kawę lub herbatę.  

Postawiła tacę na stoliczku przy łóżku. Oprócz dzbanków leżała na niej mała kwadratowa 

koperta.  

Wendy poprosiła o kawę i sięgnęła po list. Znajdujący się w środku papier miał elegancki 

monogram, ale wiadomość napisana była na maszynie. „Proszę wybaczyć, że to maszynopis, 
ale pisanie odręczne bywa dla mnie zbyt trudne. Czy nie zechciałabyś, w dogodnej dla siebie 
chwili,  zajrzeć  przed  południem  do  mego  pokoju?”  Poniżej  widniał  niezbyt  wyraźny  podpis 

Elinor Burgess.  

Wendy  łyknęła  kawy  i  przeczytała  liścik  ponownie.  Był  prosty,  rzeczowy  i  trudny  do 

rozszyfrowania. Równie dobrze mogłoby to być zaproszenie na przyjacielską pogawędkę, jak 

background image

i na rozmowę pożegnalną, w której zasugeruje się Wendy natychmiastowy wyjazd. Był tylko 

jeden sposób,  aby to  sprawdzić: należało  stawić  się na zaproszenie.  I,  zamiast  zadręczać się 
domysłami, lepiej będzie zrobić to od razu.  

Służąca cały czas stała przy łóżku, najwyraźniej oczekując dalszych instrukcji.  
– Czy mam przygotować pani kąpiel? 
– Na Boga, nie. Jeszcze potrafię sama odkręcić kurki – powiedziała Wendy, odsuwając 

kołdrę. Zrobiła to tak energicznie, że zrzuciła satynową kapę leżącą w nogach łóżka. – Ojej, 
przepraszam.  

–  Nic  nie  szkodzi,  to  zdarza  się  bez  przerwy.  Trzeba  było  widzieć,  jak  pogniotła  to 

ostatnim razem jedna z przyjaciółek pana Macka...  

Służąca ugryzła się w język i zacisnęła usta.  
– Przepraszam, nie powinnam poruszać tego tematu w pani obecności.  
Wendy  zrozumiała,  że  pewne  rzeczy  należy  szybko  wyjaśnić.  Najwyraźniej  służąca 

uważała, że łączy ją z Maćkiem romantyczny związek.  

–  Rzeczywiście  –  zgodziła  się  uprzejmie.  –  Ponieważ  jednak  nie  jestem  jedną  z 

przyjaciółek pana Macka, mało mnie obchodzi, co któraś z nich uczyniła.  

Wstała z łóżka.  
– Tak, proszę pani. – Głos służącej był pełen niedowierzania. – Czy mogę coś jeszcze dla 

pani zrobić? 

– Nie, dziękuję.  
Po kąpieli Wendy znalazła swe ubrania w nienagannym porządku. Upięła włosy w kok i 

mając  do  dyspozycji  tylko  kosmetyki  z  bagażu  podręcznego,  spróbowała  zrobić  makijaż. 
Efekt  był  całkiem  zadowalający.  Zaledwie  w  piętnaście  minut  od  momentu  otrzymania 
liściku, pukała do drzwi Elinor Burgess.  

Wózek  znajdował  się  teraz  przy  biurku  w  rogu  pokoju.  Elinor  była  sama.  Zaskoczona 

widokiem Wendy zwróciła się w stronę drzwi.  

–  Moja  droga,  wcale  nie  zamierzałam  cię  popędzać.  Powinnaś  była  spokojnie  sobie 

wypocząć. Mam nadzieję, że służąca nie zrozumiała mnie źle i nie obudziła cię? 

No, przynajmniej nie wygląda to na rozmowę pożegnalną, pomyślała Wendy.  
– Nie, obudziłam się już wcześniej. Wyspałam się wspaniale.  
Elinor położyła ręce na kolanach.  
–  Mack  twierdzi,  że  uraziłam  cię  wczoraj  wieczorem.  Wendy  spojrzała  z 

niedowierzaniem. Czy Mack nie mógłby się zająć własnymi sprawami? Do czego zmierzał? 

– Uświadomił mi, że zachowywałam się tak, jakbym nie życzyła sobie twoich kontaktów 

z Rory ani twojej pomocy w jej wychowywaniu.  

– Doskonale to rozumiem, to trudne...  
– Tymczasem miałam jedynie na myśli, byś nie czuła się zobligowana do zajmowania się 

nią. Chciałam, żebyś w czasie swego pobytu odpoczęła, a moje pielęgniarki mają aż za dużo 
wolnego  czasu.  Doktor  mówi,  że  muszę  je  mieć  w  pobliżu,  a  tymczasem  ja  sądzę,  że 
samodzielność  pomoże  mi  opóźnić  rozwój  choroby.  Z  przyjemnością  więc  zajmę  się 
dzieckiem przez te kilka dni. Po świętach zatrudnimy opiekunkę na stałe.  

background image

– Zajmowanie się Rory nie jest obowiązkiem, pani Burgess – odparła Wendy cicho. – To 

największa radość.  

– Aurora miała ogromne szczęście, że trafiła na ciebie. Jednak...  
Zapukano  do  drzwi  i  weszła  pielęgniarka  z  Rory  na  ręku.  Mała  miała  na  sobie  nowe 

niebieskie  wdzianko.  Na  widok  Wendy  zaczęła  gaworzyć  i  wyrywać  się,  jakby  chciała 

przefrunąć dzielącą je odległość.  

Wendy marzyła, by móc rozumieć, co mała chce jej przekazać. Nie panowała dłużej nad 

ogarniającą  ją  falą  najczulszej  miłości.  Przestało  ją  obchodzić,  co  sobie  pomyśli  Elinor 
Burgess. Nie mogła odwrócić się od dziecka, które pragnęło znaleźć się w jej ramionach.  

Małe ciałko Rory pasowało do jej własnego tak idealnie, jakby nigdy się nie rozstawały. 

Wendy  wtuliła  głowę  pod  policzek  małej,  z  rozkoszą  wdychając  zapach  szamponu  i  pudru. 
Przymknęła oczy.  

– Jest słodziutka – powiedziała pielęgniarka. – Trochę marudziła przed zaśnięciem, ale w 

końcu przespała całą noc.  

Rory odsunęła na chwilę główkę i cicho zakasłała. Po czym z wyczekującym uśmiechem 

patrzyła na Wendy.  

– Co to było? – zdenerwowała się Elinor.  
Wendy zaczęła naśladować ten kaszel, a Rory roześmiała się i kaszlnęła ponownie.  
–  Kiedy  wydaję  z  siebie  śmieszne  dźwięki,  mała  śmieje  się.  Ostatnio  odkryła,  że  kiedy 

ona robi to samo, ja też się śmieję. Od czasu do czasu bawimy się w udawanie kaszlu.  

Pani Burgess zmarszczyła się.  
– Czy wezwałaś pediatrę, by wykluczył coś poważniejszego? 
– Oczywiście, że nie. To tak zwany kaszel towarzyski. Elinor powinna o tym doskonale 

wiedzieć.  Z  początku  Wendy  też  była  przerażona,  ale  na  szczęście  szybko  znalazła 
wyjaśnienie w poradniku  dla matek.  Zważywszy  na jej  brak doświadczenia nie było  w tym 
nic dziwnego, ale Elinor jako matka czwórki dzieci, z pewnością znała to zjawisko. Dlaczego 
więc była taka zdziwiona? Czyżby Mack i Mitch też byli wychowywani przez pielęgniarki? 

Położywszy  Rory  na  kocu,  uklękła  przy  niej  i  zaczęła  zabawę  w  koci  łapki.  Było  to 

pierwsze  ćwiczenie  z  serii,  którą  starała  się  codziennie  wykonywać,  by  pobudzić  mięśnie 
małej do rozwoju.  

Elinor  nie  wyglądała  na  przekonaną,  ale  nie  kontynuowała  tematu.  Przez  chwilę 

przypatrywała im się w milczeniu.  

– Mam do ciebie prośbę, Wendy.  
Wendy  znów  poczuła  niepokój.  Nie  przestając  patrzeć  na  dziecko,  odparła  tak,  jak 

wymagała tego kurtuazja: 

– Z przyjemnością spełnię każdą.  
– Ponieważ nie mogę chodzić po sklepach, chciałabym, byś zajęła się skompletowaniem 

zimowej garderoby Rory. Tobie samej też by się coś przydało.  

– Och, nie zostanę tu na tyle długo, by potrzebować nowych ubrań – zapewniła ją Wendy. 

Nie chciała się przyznawać do braku pieniędzy, a nie zamierzała popadać w długi z powodu 
zakupów potrzebnych na parę dni.  

background image

Uświadomiła  sobie  nagle,  że  nie  spytała  Macka  o  datę  powrotu.  Zaproszenie  dotyczyło 

wspólnego  spędzenia  świąt  i  nie  zawierało  bliższych  szczegółów.  Czy  oczekiwano,  że 
wyjedzie  tuż  po  Bożym  Narodzeniu,  czy  że  zostanie  jeszcze  dzień  lub  dwa?  Nawet  nie 
widziała swojego biletu, Mack trzymał oba razem. Jakie to głupie, skarciła samą siebie. Miała 
nadzieję,  że  Mack  przedstawi  matce  swoją  koncepcję.  Tymczasem  nie  umiałaby  nawet 
odpowiedzieć na ewentualne pytanie Elinor o planowaną długość wizyty.  

Miała  jednak  nadzieję,  a  właściwie  pewność,  że  Elinor  nie  zada  tak  niegrzecznego 

pytania. Przeszła do następnego ćwiczenia – zabawy w rowerek.  

–  Ależ  oczywiście,  że  potrzebujesz  czegoś  ciepłego.  Zimą  w  Chicago  należy  być 

odpowiednio  ubranym.  Mack  prosił  mnie  o  przekazanie,  żebyś  zarezerwowała  dzisiejsze 
popołudnie dla niego.  

Czy  Elinor  zdawała  sobie  sprawę,  że  sposób  przekazania  tej  prośby  przypomina 

zaproszenie na randkę? Oczywiście, że nie, zapewniała samą siebie. Nawet nie przemknęłoby 
jej  to  przez  głowę!  Dlaczego  więc  sama  Wendy  odniosła  takie  wrażenie?  Przestała  o  tym 
myśleć i przeszła do kolejnego ćwiczenia.  

– Czy on jest teraz gdzieś tutaj? Jeśli chciałby ze mną porozmawiać...  
– Nie, musiał wyjść na parę godzin do pracy. Dlatego tak bardzo chciał się upewnić, że 

nie zaplanujesz sobie nic innego i że będziecie mogli wybrać się po zakupy.  

Ach  tak.  Teraz  nareszcie  rozumiała.  Elinor  zaplanowała  całą  tę  eskapadę.  Starsza  pani 

ciągnęła dalej: 

– Zrobiłam listę sklepów, które powinny okazać się przydatne, oraz rzeczy, których mała 

potrzebować będzie na zimę.  

Rzuciła okiem na treść karteczki. Przypominało to raczej inwentarz wielkiego magazynu 

z  odzieżą  dziecięcą  niż  plan  zakupów  dla  jednej  małej  dziewczynki.  Nie  mogła  jednak 
skomentować czegoś, co przestało już być jej sprawą. Wsunęła listę do kieszeni spodni.  

Nagle spostrzegła wyraz zadumy, jaki pojawił się na twarzy starszej pani, jej rysy wydały 

się nagle wyostrzone, a bruzdy głębsze.  

– Podobno mówiłaś Maćkowi, że Marissa nie chciała, by dziecko znalazło się w naszym 

domu.  

Wendy postanowiła być szczera.  
– Przykro mi, ale to prawda.  
Elinor westchnęła i jej twarz wydała się nagle jeszcze bardziej zmęczona.  
– Chciałabym to zrozumieć. – W jej głosie było  tyle bólu, że Wendy poczuła przypływ 

współczucia.  –  Była  taką  piękną  dziewczynką.  Upartą  i  na  pewno  bardziej  zepsutą  niż 
chłopcy.  Wszyscy  litowali  się  nad  nią  i  starali  się  wynagrodzić  to,  że  ja...  nie  czułam  się 
dobrze.  

Wendy pomyślała, że to zbyt łagodne określenie. Wystarczyło spojrzeć na powykręcane 

ręce Elinor, by wyobrazić sobie, jak bardzo musiała cierpieć.  

Ciągnęła dalej: 
–  Potem,  właściwie  z  dnia  na  dzień,  odwróciła  się  od  nas.  Odrzucała  wszystko,  co 

mówiliśmy i w co wierzyliśmy. W pierwszym dogodnym momencie opuściła dom. – Elinor 

background image

przymknęła oczy.  –  Mogłoby się zdawać,  iż nie dbaliśmy o nią,  że nie staraliśmy się nawet 
utrzymywać z nią kontaktu. Ale widzisz, Wendy, myśleliśmy, że jeśli spełnimy jej żądanie i 
damy czas na opamiętanie się i  nabranie dystansu, sama do nas wróci. Tylko że tego czasu 
okazało się zbyt mało. – Przygryzła wargi i powtórzyła raz jeszcze: – Tak bardzo chciałabym 
to zrozumieć.  

A ja chciałabym móc wyjaśnić lub w jakiś sposób pocieszyć, dodała w myślach Wendy. 

Ale nie było słów, które mogłyby przynieść ukojenie.  

Gdy jej uwaga skupiona była na pani Burgess, dziecku udało się przeczołgać z koca na 

podłogę.  Dotknąwszy  rączkami  zimnego  drewna,  mała  wydała  zirytowany  okrzyk.  Elinor 
spojrzała na nią, próbując jednocześnie dyskretnie wytrzeć łzę spływającą po jej policzku.  

–  Myślę,  że  niedługo  zacznie  raczkować  –  skomentowała,  kończąc  tym  samym  chwilę 

zwierzeń.  

Resztę przedpołudnia spędziły na niemal koleżeńskich pogawędkach i wspólnej zabawie 

z Kory. Kiedy nadeszła pora lunchu,  Wendy nie  mogła uwierzyć,  że czas  minął  tak szybko. 
Nie mając żadnego pretekstu, by dłużej zatrzymać dziecko, oddała je jednej z pielęgniarek i 
udała się za Elinor do windy.  

Serwowany  w  dużej  jadalni  lunch  miał  charakter  dosyć  formalny,  obecni  byli  oboje 

państwo  Burgess.  Nie  było  Macka  ani  Mitchella,  a  rozmowa  toczyła  się  wokół  spraw 
obojętnych.  Wendy  zdawało  się,  że  pani  Burgess  specjalnie  unika  powrotu  do  tematu 
Marissy.  

Po lunchu Elinor udała się do swego pokoju, a Samuel do biblioteki. Wendy zaś usiadła 

przy  kominku  w  salonie,  przeglądając  magazyny  ilustrowane.  Przy  okazji  miała  świetny 
widok na drzwi wejściowe i rozkoszowała się ostrym, cudownym zapachem choinki. Nie była 
jednak  przyzwyczajona  do  bezczynnego  siedzenia.  Na  widok  Macka,  przemarzniętego  i 
objuczonego jakąś dużą paczką, zerwała się z krzesła i wykrzyknęła: 

– Jak to dobrze, że już jesteś! 
Zmarszczył brwi: 
– Taki entuzjazm może przyprawić o przyspieszone bicie serca, Wendy.  
W jego głosie wyczuła nutę szczerego rozbawienia i też zachciało jej się śmiać. Musiała 

się wysilić, by zwrócić w jego stronę pełne powagi spojrzenie.  

– Nie podniecaj się zanadto. To nic osobistego.  
Mack uśmiechnął się i delikatnie powiódł palcem po jej policzku.  
W  pierwszej  chwili  chciała  się  odsunąć,  ale  nie  wiedzieć  czemu  nie  poruszyła  się. 

Miejsca, których dotykał, zdawały się płonąć.  

–  Dzięki  za  sprostowanie.  Naprawdę  ulżyło  mi.  Przyszedłem  tak  późno,  bo  odbierałem 

nasze bagaże z lotniska.  

– A więc samolot jednak wystartował? Mogliśmy zaczekać i przylecieć dziś rano.  
– Pomyśl jednak, co byśmy stracili.  
Przypomniała sobie wydarzenia poprzedniego dnia i nie przyszło jej do głowy nic, czego 

należałoby żałować. Musiała przyznać, że nie było tak najgorzej.  

–  W  każdym  razie  ty  straciłeś  lunch  –  powiedziała  rzeczowo.  –  A  może  dziś  znów 

background image

spodziewasz się specjalnych względów pani Cardozy? 

–  Przed  wyjściem  z  biura  zamówiłem  sobie  hamburgera.  Nawet  trudno  byłoby  to 

porównać  z  wytwornym  lunchem,  który  serwowano,  jak  zwykle  na  chińskiej  porcelanie.  A 
jednak uświadomiła sobie, że bez wahania zamieniłaby go na hamburgera z Maćkiem.  

Nie  była  zaskoczona  tym  odkryciem.  W  towarzystwie  Macka  czuła  się  swobodnie.  Nie 

starała się wywierać na nim jak najlepszego wrażenia, mogła być sobą. Nie wiedziała tylko, 
dlaczego każde jego spojrzenie wywoływało w niej uczucie gorąca? 

– Gotowa na wyprawę do sklepów? 
Zerknęła na przyniesioną przez niego paczkę i odparta: 
– Wygląda na to, że już tam byłeś.  
– Kupiłem tylko coś na prośbę matki. Postawił pudełko na stole i uchylił wieko. Wendy 

zaprotestowała: 

– Nie chciałam być wścibska, Mack.  
Uśmiechnął się.  
– To przedgwiazdkowy prezent dla ciebie.  
Wyjął  piękny  ciemnozielony  wełniany  płaszcz  z  dopasowanym  kolorystycznie  szalem. 

Był to ulubiony kolor Wendy – mimochodem zaczęła sobie wyobrażać doskonałe zestawienie 
ciemnej zieleni z miedzianymi pasemkami w swych włosach.  

– Nie mogę tego przyjąć – powiedziała.  
– Bez tego zamarzniesz. Na prośbę matki będziesz teraz chodziła po mrozie. Chciała ci to 

uprzyjemnić.  Pośpieszmy  się  lepiej,  bo  nie  zdążymy  przed  zamknięciem  sklepów.  Nie 
uwierzysz, jaki wciąż panuje w nich tłok.  

Przytrzymał jej płaszcz i, po króciutkiej zaledwie chwili wahania, wsunęła go na ramiona. 

Nie było sensu robić z siebie bohaterki, wciąż jeszcze pamiętała przenikliwe uczucie zimna, 
jakiego doświadczyła w starym płaszczyku.  

Tym razem czekał na nich inny samochód. Był to bardzo niski samochód sportowy, jeden 

z tych, jakich Wendy zawsze się bała.  

Usiadłszy za kierownicą, Mack spytał: 
– Gdzie najpierw? 
Wendy  zajrzała  do  listy  Elinor  i  wymieniła  nazwę  sklepu.  Z  podziwem  patrzyła  jak 

sprawnie  Mack  się  porusza  po  zatłoczonych  ulicach.  Cieszyła  się,  że  nie  musi  sama 
prowadzić.  A  kiedy  po  każdej  kolejnej  wizycie  w  sklepie  przybywało  na  tylnym  siedzeniu 
pudełek i paczuszek, jej radość z męskiej asysty była coraz większa.  

Pod koniec eskapady Wendy powiedziała: 
– Rachunki za tę wyprawę przyprawią twoją matkę o ból głowy.  
–  Przecież  kupujemy  tylko  to,  co  znajduje  się  na  jej  liście.  Była  to  prawda,  ale  nagle 

Wendy  zamyśliła  się.  Odłożyła  przetykaną  wstążkami  sukieneczkę  i  odwróciła  się 
gwałtownie.  

– O co chodzi? Chyba nie sądzisz, że matka będzie robiła wyrzuty o taki drobiazg? 
Przygryzła wargi i potrząsnęła głową.  
– Oczywiście, że nie. O to właśnie chodzi. Ta hojność jest cudowna... płaszcz dla mnie i 

background image

tyle rzeczy dla Rory. Ale to nie wystarczy, Mack.  

– Wendy, proszę cię.  
– Znów robi to samo. Rzeczami materialnymi zastępuje to, czego nie potrafi dać. Marissa 

to właśnie musiała mieć na myśli.  

– Marissa była...  
– Niedojrzała, egoistyczna i zepsuta. Przyjmuję to na wiarę. I bardzo lubię twoją matkę, 

ale  pewnych  rzeczy  nie  da  się  ukryć.  Elinor  jest  zbyt  mało  sprawna,  by  móc  zająć  się 
dzieckiem.  Nie  może  poświęcić  Rory  wystarczająco  dużo  uwagi.  Po  pierwsze,  nie  bardzo 

nawet wie, czego jej trzeba.  

– Co ty opowiadasz, po czwórce własnych? 
– Może zapomniała, ale... na przykład, kiedy mała rano zakasłała, twoja matka chciała od 

razu wzywać lekarza.  

– A co to znowu? Chyba się wczoraj nie przeziębiła? 
–  Oczywiście,  że  nie.  Bawiła  się  ze  mną.  To  taka  nasza  gra,  ale  twoja  matka  nie 

dostrzegła różnicy. Nie zna się na dzieciach.  

– Tak jak ty, to masz na myśli? Wendy przytaknęła z żalem.  
–  Pielęgniarki  zapewnią  jej  właściwą  opiekę,  ale  czystość  i  dobre  odżywianie  nie  są 

najważniejsze.  To  nie  to  samo  co  wychowywanie  przez  osobę,  która  kocha  i  rozumie 
psychiczne,  a  nie  tylko  fizyczne  potrzeby  dziecka.  Jeśli  jesteś  uczciwy,  Mack,  sam  to 

przyznasz. Wiesz, ze twoi rodzice nie dadzą jej tego.  

– A co ty proponujesz? Odpowiedziała cicho: 
– Chcę ją zabrać z powrotem do Arizony.  
– Wiesz, ze to niemożliwe.  
– Żałuję, że do ciebie wtedy zadzwoniłam.  
Kiedy się w końcu odezwał, jego głos pozbawiony był swej zwykłej głębi: 
– Rozumiem, Wendy. Uwierz mi, naprawdę to rozumiem.  

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

Wendy  raz  jeszcze  sięgnęła  po  sukienkę,  nie  dlatego,  że  zamierzała  ją  kupić,  po  prostu 

chciała uniknąć wzroku Macka. Mocno zacisnęła powieki, by powstrzymać łzy. Jakie to było 
głupie,  skarciła  samą  siebie.  Jedyne,  co  osiągnęła,  to  zniszczenie  cudownej,  kumplowskiej 
atmosfery, w jakiej spędzili całe popołudnie.  

Mack wydawał się zniechęcony, rozczarowany i niemal sfrustrowany. Żałował pewnie, że 

nie zostawił jej w Arizonie. No bo chyba niemożliwe, by przyznawał jej rację! 

Wendy  wiedziała,  że  nie  ma  sensu  robić  sobie  niepotrzebnych  nadziei.  Nawet  gdyby 

ogarnęły go teraz jakieś wątpliwości, nie zmieniało to faktu, że jej pragnienia były nierealne. 
Od  kiedy  Burgessowie  dowiedzieli  się  o  dziecku,  nie  można  było  cofnąć  czasu.  Nigdy  nie 
pozwolą jej zabrać małej tak daleko. Chyba że...  

– Twoja matka ma reumatyczne zwyrodnienie stawów – przypomniała nagle.  
Mack wyjął z jej rąk sukienkę i dołożył do reszty zakupów.  
– No to co? 
–  A  więc  cieplejszy  klimat  z  pewnością  byłby  dla  niej  wskazany,  prawda?  Czy 

kiedykolwiek o tym pomyślała? 

– Co masz na myśli? Phoenix? – Zaczął się śmiać. – Rozumiem. Wszyscy moglibyście 

żyć długo i szczęśliwie w małym bungalowie na pustyni. Och, Wendy.  

– Słyszałam głupsze pomysły. Ponownie odwiesiła sukienkę na wieszak.  
– A ja nie. Tak bardzo chciałaś wyjść dziś z naszego domu, że w pełni gotowa stałaś w 

holu i przestępowałaś z nogi na nogę.  

– Nieprawda! Siedziałam w salonie, bo twoja matka odpoczywała, a Rory odbywała swą 

popołudniową drzemkę i...  

Mack potrząsnął głową.  
– A wiec jedyne wyjaśnienie, jakie przychodzi mi do głowy, to takie, że nie mogłaś się 

mnie doczekać.  

Znów ogarnęło ją to dziwne uczucie duszności. Starała się nie zwracać na nie uwagi.  
– Tak, w pewnym sensie tak. Chciałam cię zapytać...  
– Wiedziałem. To entuzjastyczne powitanie było jednak adresowane do mnie.  
Serce  gwałtownie  zabiło  jej  w  piersiach.  Nagle  zauważyła,  że  w  jego  oczach  znów 

pojawiły  się  łobuzerskie  ogniki.  A  więc  droczył  się  z  nią  tylko.  Nie  zauważył  jej  dziwnej 
reakcji.  

– Nawet nie próbuj tak myśleć, Mack. Jeśli zaś chciałbyś, abym wyznała, że nie mogę żyć 

bez twoich rodziców, nie kłopocz się. Nie to miałam na myśli. Ale gdyby zamieszkali w tym 
samym mieście, chyba pozwoliliby mi zatrzymać Rory, prawda? 

– A co takiego jest w tym Phoenut? Do czego musisz wracać? 
Dobre  pytanie.  W  całym  tym  zamieszaniu  Wendy  zapomniała,  że  przecież  nie  ma  już 

pracy.  Nie  ma  środków  na  utrzymanie  samej  siebie,  a  co  dopiero  Rory.  Gdyby  naprawdę 
złożyła Burgessom taką propozycję, musiałaby prosić ich o wsparcie finansowe, przynajmniej 

background image

na najbliższą przyszłość.  

W  sumie  więc  nie  był  to  najmądrzejszy  pomysł.  Nie  mogła  sobie  wyobrazić  siebie, 

nakłaniającej  Burgessów,  by  porzucili  swój  dom  oraz  środowisko  i  przenieśli  się  na  drugi 
koniec Stanów. I wszystko to z powodu maleńkiego dziecka, któremu jest dokładnie wszystko 

jedno, gdzie mieszka...  

– Masz rację. Proponując im przeprowadzkę, zrobiłabym z siebie idiotkę.  
– Dobrze, że sama zdajesz sobie z tego sprawę. – Mack wręczył jej torbę, sam sięgnął po 

kolejne dwie i spojrzawszy na zegarek, powiedział: 

– To już cała lista, prawda? 
– Powiedziałabym, że nawet z nawiązką – odparła Wendy cierpko. Przypomniała sobie, 

jak trudno było powstrzymać go w sklepach z zabawkami. Musiała zresztą przyznać, że sama 
nie mogła się oprzeć pokusom – podniecenie towarzyszące przedświątecznym zakupom było 
zaraźliwe.  

– Czy nie masz nic przeciwko temu, że zatrzymamy się na chwilę w moim mieszkaniu i 

wezmę prezenty dla reszty rodziny? 

Wendy zdziwiła się.  
– Oczywiście, że nie. Ale sądziłam, że mieszkasz z rodzicami.  
– Od kiedy poszedłem do college’u, już nie. Widzisz, dokładnie rozumiem, co to znaczy 

chcieć za wszelką cenę opuścić ten dom.  

– To bzdura! Twoi rodzice są...  
Mack zatrzymał się na środku sklepu i nie zwracając najmniejszej uwagi na mijających 

ich ludzi, spojrzał jej prosto w oczy.  

– Tak, słucham, Wendy? 
Zmarszczyła nos i postanowiła odpowiedzieć szczerze: 
– Trudno byłoby z nimi zamieszkać.  
– Brawo.  
Zaoferował jej ramię i Wendy odruchowo wsunęła rękę pod jego łokieć.  
– Ale teraz, kiedy w każdej chwili mogę wycofać się do swojego mieszkania, spędzam z 

nimi wakacje i święta w całkiem przyjemnej atmosferze. Właściwie widujemy się częściej niż 
w czasach, gdy mieszkałem z nimi i rozpaczliwie kombinowałem, jak się stamtąd wyrwać.  

Mieszkanie znajdowało się w jednym z wieżowców położonych nad jeziorem Michigan. 

W szybko zapadającym zmroku, metalowo szklana konstrukcja budynku malowniczo odbijała 
światła  uliczne.  Gdy  zatrzymali  się  przed  wejściem,  Wendy  zaproponowała,  że  zaczeka  w 
wozie.  

– Chcesz zmarznąć? Nie wygłupiaj się. Wstąp na drinka.  
Winda  zawiozła  ich  na  górę  w  zawrotnym  tempie  i  zatrzymała  się  w  obszernym  i 

wytwornym  holu.  Mack  otworzył  drzwi  i  zebrał  nagromadzoną  przez  kilka  dni  pocztę. 

Zaprosił Wendy do małego, lecz schludnego saloniku z widokiem na jezioro.  

– Trochę sherry? A może lampkę wina? – Wzdrygnęła się lekko. Mack uśmiechnął się. – 

Rozumiem. Cappuccino.  

– Jeśli to nie zajmie zbyt wiele czasu.  

background image

– To sekunda.  
Weszła za nim do małej kuchenki i patrzyła, jak sypie kawę do dwóch filiżanek i zalewa 

ją gorącą wodą ze specjalnego kraniku na końcu zlewu.  

–  Matka  wspomniała  coś  o  wyprawie  na  Pasterkę.  Wręczył  jej  filiżankę  i  zerknął  na 

zegarek.  

– Powinniśmy się pospieszyć, bo pójdą bez nas. To tradycja rodzinna. Pasterka, a potem 

późna kolacja.  

Dostrzegłszy pulsujące światełko automatycznej sekretarki, spytał: 
– Czy mógłbym jeszcze posłuchać zostawionych dla mnie informacji? 
– Oczywiście. Zaczekam w salonie.  
– Nie trzeba. Nie spodziewam się niczego, co mogłoby wprawić cię w zakłopotanie.  
Wendy  rzuciła  mu  ironiczne  spojrzenie  i  zamknęła  za  sobą  drzwi.  Stanęła  przy  oknie 

wychodzącym  na  jezioro.  W  falującej  tafli  wody  odbijały  się  kolorowe  światełka  choinek 
otaczających jego brzegi.  

Mimowolnie dosłyszała nagrany na sekretarkę uwodzicielski kobiecy głos.  
–  Cześć,  kochanie.  Wesołych  Świąt!  Zobaczymy  się,  prawda?  Mam  dla  ciebie 

najwspanialszy prezent Mack roześmiał się.  

Trudno  wyobrazić  sobie  bardziej  przesłodzony  ton,  pomyślała  Wendy.  No  cóż,  to,  w 

jakich kobietach gustował Mack, absolutnie nie powinno jej obchodzić.  

Zanim  wysłuchał  wszystkich  wiadomości,  Wendy  prawie  skończyła  swoje  cappuccino. 

Chcąc  nie  chcąc,  zastanawiała  się,  na  które  telefony  zamierza  odpowiedzieć.  Mogłaby  się 
założyć, że na pierwszym miejscu znajdzie się przesłodzona panienka.  

– Przepraszam – powiedział. – Trwało to dłużej, niż przypuszczałem.  
Gdy  wkładał  pięknie  opakowane  prezenty  do  torby,  Wendy  umyła  i  wytarła  filiżanki. 

Nim skończył, zapinała płaszcz. Postanowiła go o coś spytać.  

– Mack, czy nie sądzisz, że twój brat John i jego żona mogliby wziąć Rory? 
Zastanowił się przez chwilę.  
– Dlaczego o to pytasz? 
– Dziś rano twoja matka wspomniała, że Tessa nie może się doczekać, by poznać małą. 

Sama nie wiem, ale brzmiało to jakby...  

Mack podniósł szal i owinął go dokładnie wokół szyi Wendy.  
–  Wszystko  jest  możliwe.  Nie  umiem  przewidzieć,  jakie  są  plany  Johna  i  Tessy.  Być 

może,  jeśli  Tessa  zapragnie  nagle  dziecka,  takie  trochę  odchowane  może  wydać  się  jej 
atrakcyjne.  

Nie wyglądał  na zaskoczonego.  Widocznie myślał  już o takim wariancie i  uważał  go za 

całkiem prawdopodobny.  

Przygryzła  wargę.  Z  opisu  Macka  nie  wynikało,  by  John  i  Tessa  mogli  okazać  się 

ciepłymi  i  kochającymi  rodzicami,  na  jakich  zasłużyła  sobie  Rory.  Nie  w  porządku  byłoby 
jednak  wyciągać  wnioski  na  temat  ludzi,  których  się  jeszcze  nie  poznało.  Może  zresztą  nie 
mieli wcale zamiaru jej wychowywać.  

Tak czy inaczej, decyzja co do przyszłości Rory nie będzie przecież należała do niej. Ani 

background image

do Macka. Jednak ufała, że on nie pozwoli przekazać dziecka w nieodpowiednie ręce.  

Dopiero kiedy dojeżdżali do domu, przypomniała sobie niepewność co do długości swej 

wizyty w Chicago.  

– Mack, jeśli chodzi o mój bilet powrotny... Zmarszczył się.  
– No, o co znowu chodzi? 
Zezłościło ją to. Czyżby nie rozumiał, skąd to pytanie? 
–  Chciałabym  wiedzieć,  na  jak  długo  zostałam  zaproszona,  zanim  ktoś  zada  to  pytanie 

mnie. Nie chciałabym dowiedzieć się jako ostatnia, że na mnie już czas! 

Samochód  zatrzymał  się  na  podjeździe.  Mack  obszedł  go  dookoła  i  otworzył  jej 

drzwiczki.  

–  Mack?  –  pytała  dalej.  –  Potrzebuję  jedynie  daty  biletu.  Szczegóły  możemy  omówić 

później.  

Pomagając jej wysiąść, rzucił od niechcenia: 
– Nie kupiłem biletu powrotnego.  
–  Słucham?  –  wyrwało  się  jej  odruchowo,  choć  przecież  doskonale  zrozumiała  słowa 

Macka. – Mack...  

Jeden ze służących zbiegł po schodach i zaczął pomagać we wnoszeniu paczek.  
Wendy bezradnie opuściła ręce i weszła do domu. Nie było sensu dyskutować na mrozie. 

Ale jak tylko dopadnie go sam na sam! 

Dlaczego nie kupił jej tego biletu? Czy uważał, że sama powinna zapłacić za powrót? To 

nie miało sensu; doskonale wiedział, że nie stać jej na to. I na pewno nie chciał zatrzymywać 
jej w Chicago do czasu aż sama zarobi sobie na podróż.  

W holu paliły się chyba wszystkie światła, słychać było kolędy, a w powietrzu unosił się 

zapach  świerku  i  wanilii.  Z  drzwi  salonu  wyłoniła  się  młoda,  ubrana  na  niebiesko  kobieta. 
Jasne włosy upięte miała w nieco staromodny kok, pasujący stylem do romantycznej sukni. W 
ręku trzymała kieliszek z szampanem.  

–  To  ty  jesteś  Wendy,  prawda?  –  spytała.  –  Wejdź,  kochanie,  musisz  być  kompletnie 

przemarznięta. Ja mam na imię Tessa.  

Kobieta nie przypominała wyrafinowanej, kapryśnej osoby, jak określał ją Mack. Miała 

ciepły i przyjemny głos zaradnej domatorki.  

Taka kobieta z pewnością natychmiast zakocha się w Rory. Problem polegał na tym, że 

Wendy jakoś nie chciała jej polubić. I nie chciała, by okazała się idealną matką dla małej.  

Czyżby była aż tak egoistyczna? 
Służący wziął od niej płaszcz, a Tessa zaprosiła ją do salonu, gdzie byli już wszyscy.  
– Powinnam się przebrać – zaoponowała Wendy.  
– Bzdura, kochanie. – To Elinor włączyła się do rozmowy, siedząc na swym wózku koło 

kominka. – Wyglądasz dokładnie tak jak trzeba.  

Pochyliła się i skinęła palcem w stronę Wendy.  
– Oczywiście znasz już Mitcha. A oto nasz syn, John. Wendy zbliżyła się do mężczyzny, 

którego  przynależność  do  rodziny  Burgessów  nie  mogła  budzić  najmniejszych  wątpliwości. 
Był  jednak niższy od Macka  i  miał  lekką nadwagę. Uśmiechnęła się i  wyciągnęła do niego 

background image

rękę.  Miał  mocny  uścisk  i  przyjemny  uśmiech.  Na  pierwszy  rzut  oka  nie  było  w  nim, 
podobnie  jak  w  Tessie,  nic,  czego  nie  można  by  polubić.  A  jednak  Wendy  poczuła,  że  coś 

staje jej w gardle.  

Do salonu wszedł Mack. Ucałował matkę i dopiero wtedy przywitał się z bratem. Wendy 

nie usłyszała krótkiej wymiany zdań pomiędzy nimi. W tym bowiem momencie otworzyły się 
drzwi i weszła pielęgniarka z Rory na ręku.  

–  Oto  i  osoba,  na  którą  czekaliśmy  –  powiedziała  Elinor  z  zadowoleniem.  –  Grzeczna 

dziewczynka, która nie zamierzała skracać swej drzemki, tak? 

Tym  razem  ubrali  ją  w  różowy  komplecik,  w  którym  wyglądała  niezwykle  dorośle. 

Trudno  było  uwierzyć,  że  w  tak  krótkim  czasie  dziecko  może  się  tak  bardzo  zmienić. 
Pomogło  to  tylko  Wendy  zdać  sobie  sprawę,  iż  w  przyszłości  czekają  ją  jeszcze  większe 
niespodzianki. Kiedy znowu ujrzy Rory, jeśli w ogóle będzie jej to dane...  

Musi  spytać  o  to  Macka.  Pewnie  nikt  nie  będzie  się  sprzeciwiał,  by  od  czasu  do  czasu 

spotkała się z małą, ale lepiej się upewnić. A może będzie potrzebowała zgody Johna i Tessy? 

Pielęgniarka  zatrzymała  się  przed  choinką,  od  której  Rory  najwyraźniej  nie  mogła 

oderwać oczu.  

Wendy  zerknęła  na  Tessę.  Wpatrywała  się  w  dziecko  z  uwagą,  ale  nie  wykonała 

najmniejszego ruchu, by się do niego zbliżyć.  

Ciszę przerwała Elinor.  
– Wendy, czy mogłabyś wziąć dziecko? 
W  mgnieniu  oka  Wendy  znalazła  się  przy  małej,  rzucając  Elinor  pełne  niedowierzania 

spojrzenie. Rory wybuchnęła radosnym śmiechem, po czym właściwie wyrwała się z ramion 
pielęgniarki  i  przytuliła  do  Wendy.  Elinor  szeptała  coś  do  Macka,  ale  gaworzenie  dziecka 
zagłuszyło jej głos. Usłyszała jedynie jego odpowiedź: 

– Wiem, mamo. Pracuję nad tym.  
Wendy poczuła, jak robi jej się zimno. Roześmiawszy się, Tessa powiedziała: 
– Jaka ona cudowna! 
Wendy zaczerpnęła powietrza i możliwie najspokojniejszym głosem spytała: 
– Czy chciałabyś ją potrzymać? Tessa zaprzeczyła ruchem głowy.  
–  Nie  teraz,  kiedy  jest  taka  szczęśliwa  w  twoich  objęciach.  Nie  śmiałabym  w  tym 

przeszkodzić.  

Usiadła na krześle i przyglądała się Rory w zamyśleniu.  
–  Wiesz,  kilku  moich  klientów  pytało,  czy  projektuję  także  dla  dzieci.  Zawsze 

odmawiałam,  bo  nie  czułam  inspiracji.  Ale  muszę  przyznać,  że  teraz  ten  pomysł  mi  się 
spodobał.  

– Ubrania? 
– Elinor nie mówiła ci, czym się zajmuję? Bluzka, którą ma dziś na sobie to moje dzieło. 

Ta sukienka także pochodzi z mojej kolekcji. Prawie zawsze noszę własne projekty. To dobra 
reklama.  

Głos  Tessy  był  bardzo  rzeczowy.  Przyglądała  się  Rory,  jakby  dokonywała  w  myśli 

wstępnych pomiarów.  

background image

–  Wendy,  jak  długo  tu  będziesz?  –  spytała  zaciekawiona.  Nie  wiedzieć  jednak  czemu, 

zadając to pytanie, zwróciła się w stronę Macka.  

Wendy  nie  śmiała  na  niego  spojrzeć.  Odczekała  chwilę,  mając  nadzieję,  że  odpowie 

Tessie. Jednak nie odezwał się słowem. Mogła liczyć jedynie na siebie.  

– Tylko parę dni. W Phoenix czekają na mnie sprawy do załatwienia.  
Musiała jednak przyznać, że nie określając daty powrotu, Mack okazał hojność, jakiej nie 

oczekiwała.  Być  może  większą,  niż  skłonni  byli  okazać  Samuel  i  Elinor  Burgessowie.  Z 
drugiej strony, hojność bywa nieraz narzędziem szantażu. Może tu zostać pod warunkiem, że 
nie  będzie  sprawiała  kłopotu  i  mąciła.  Wystarczy  jednak  najmniejsze  nieporozumienie,  a  w 
ciągu kilku godzin znajdzie się w samolocie.  

To głupota, skarciła samą siebie. Przecież mógłby to zrobić od razu. Dlaczego więc nie 

kupił jej biletu? 

Rory wychyliła się z jej ramion i sięgnęła po długopis wystający z kieszeni Macka.  
–  Oho,  zachciewa  ci  się  drogich  zabawek,  brzdącu  –  zażartował,  a  kiedy  mała 

uśmiechnęła się do niego, wziął ją od Wendy i oparł wygodnie na swej piersi.  

– Czyż to nie jest wspaniały widok?! – mruknęła Tessa. Podskoczyła i chwyciła Wendy 

za  rękę.  –  Chodź  na  górę.  Chcę  ci  pokazać  jedną  sukienkę.  To  próbka,  nie  mogę  na  razie 
zdecydować się, czy uruchomić produkcję, ale myślę...  

Przypomniały  się  jej  słowa  Macka  o  tym,  że  Tessa  jest  osobą  nieprzewidywalną. 

Najwyraźniej w centrum jej uwagi znajdowały się stroje – i oczywiście miała do tego prawo, 
ale żeby nie chcieć potrzymać dziecka nawet przez chwilę? 

Zaczęła mieć do siebie pretensje za brak zdecydowania. Jeszcze parę minut temu miała 

nadzieję,  że  Tessa  nie  zechce  Rory,  a  teraz,  kiedy  kobieta  nie  wykazała  zainteresowania 
dzieckiem, czuła się osobiście dotknięta.  

Kiedy  parę  minut  później  zeszła  ponownie  na  dół,  miała  na  sobie  kreację  z  kolekcji 

Tessy.  Była  to  piękna,  lejąca  się  suknia  w  kolorze  szmaragdu,  którą  Tessa  postanowiła 
ofiarować  Wendy  w  prezencie.  Rodzina  zebrała  się  już  w  holu,  a  samochody  czekały  na 
podjeździe.  Mack  wkładał  Rory  różowy  kombinezon,  który  kupili  tego  popołudnia. 
Ujrzawszy to, Tessa roześmiała się.  

– Chyba nie zamierzasz brać jej do kościoła, Mack.  
– Czemu nie? To tradycja rodzinna, a ona jest członkiem naszej rodziny. Poza tym dzieci 

są także zaproszone na mszę.  

– Ale chyba nie niemowlęta. Dlaczego nie zwrócisz się do pielęgniarek, by się nią zajęły? 

Po to są.  

Mack spojrzał na Wendy spod lekko zmarszczonych brwi.  
– Sądzę, że odpowiedź na postawione dziś przez ciebie pytanie brzmi: nie – mruknął pod 

nosem.  

Wendy wzruszyła tylko ramionami. Sama nie wiedziała już, co ma myśleć.  
Kościół  był  ogromny,  ale  msza  miała  bardzo  ciepły  i  intymny  charakter.  Rory 

zniecierpliwiła się dopiero w czasie ostatniej godziny i jak zwykle postanowiła nie ukrywać 
swej irytacji. Mack i Wendy przekazywali ją sobie nawzajem, ale bez większego rezultatu. Po 

background image

paru takich próbach Mack szepnął do Wendy: 

–  Opatulmy  ją  ciepło  i  wróćmy  do  domu  na  piechotę.  Długi  spacer  był  teraz  ostatnią 

rzeczą, na którą Wendy miała ochotę, ale mogła to być jedyna okazja, by być z Maćkiem sam 
na sam.  

Kiedy  byli  w  kościele,  znów  zaczęło  padać  i  wielkie  płatki  śniegu  snuły  się  leniwie  w 

bezwietrznym powietrzu.  

– Prawdziwy gwiazdkowy śnieg – powiedział Mack, układając Rory na jednym ramieniu, 

a drugie proponując Wendy. Mała oparła główkę na jego piersi i leżała spokojnie.  

Wendy  kilka  razy  przymierzała  się  do  rozpoczęcia  rozmowy,  ale  za  każdym  razem 

kończyło się na przełykaniu śliny. Pierwszy odezwał się Mack: 

– Chcesz wiedzieć, czemu nie kupiłem ci biletu powrotnego.  
–  Nie.  To  znaczy  tak,  ale  chcę  przede  wszystkim  wiedzieć,  co  stanie  się  z  Rory? 

Słyszałam,  jak  mówiłeś  matce,  że  pracujesz  nad  tym,  to  znaczy  nad  jej  przyszłością.  Tak 
przypuszczam. Ale jeśli Tessa nie będzie zainteresowana...  

– Nie zrozum mnie źle, bardzo lubię Tessę, ale nie jest to urodzona mamusia.  
Spojrzała na niego z wyrazem bólu w oczach. Spory płatek śniegu zatrzymał się na jego 

rzęsach i zapragnęła nagle go strząsnąć. Zacisnęła dłonie i przygryzła wargi. Nie miała prawa 
kwestionować  jego  pomysłów.  W  przeciwnym  razie  może  znaleźć  się  w  najbliższym 
samolocie do Phoenix.  

Jednak postanowiła zaryzykować. Chodziło o przyszłość Rory.  
– Nie widzisz tego, Mack? Jeśli Tessa i John nie wezmą jej, wrócimy do punktu wyjścia. 

Co będzie z Rory? 

Zapadło długie milczenie i Wendy straciła już nadzieję, że Mack odpowie na jej pytanie. 

W końcu jednak odezwał się zduszonym głosem: 

– Ja ją wezmę. Adoptuję ją i wychowam jak własną.  
W pierwszej chwili poczuła ogromne zaskoczenie i szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. 

Po  chwili  jednak  zdała  sobie  sprawę,  że  słowa  Macka  nie  są  pozbawione  sensu.  Był  zbyt 
przywiązany do małej, by nie rozważyć takiej możliwości. Nie mógł tak po prostu się od niej 
odwrócić,  obojętność  wobec  znajdującego  się  w  potrzebie  dziecka  byłaby  wbrew  jego 
naturze. Jednak to też nie było najlepsze rozwiązanie.  

–  To  wzruszające  –  powiedziała  Wendy.  –  Czy  przemyślałeś  sobie,  co  to  znaczy  być 

samotnym  ojcem?  Wierz  mi,  wiem,  co  mówię.  Co  zrobisz,  gdy  będziesz  musiał  wyjechać? 
Zapakujesz małą do walizki i weźmiesz ze sobą? A może po prostu wynajmiesz opiekunkę? 

–  Nie  muszę  tak  wiele  podróżować.  A  poza  tym  wcale  nie  zamierzam  być  samotnym 

ojcem.  

No  oczywiście.  Teraz  wszystko  się  zgadzało.  Gdyby  się  ożenił,  Rory  znalazłaby  się  w 

najlepszej sytuacji, miałaby zapewniony dobrobyt, harmonię uczuciową i dwoje kochających, 

troskliwych  rodziców.  Mack  znalazł  idealne,  wręcz  jedyne  rozwiązanie  i  Wendy  czuła,  że 
powinna przyjąć je z uczuciem prawdziwej ulgi.  

Tymczasem  po  usłyszeniu  jego  słów  poczuła  silny  niepokój.  Kto  będzie  tym  drugim 

rodzicem?  Może  ta  przesłodzona  kobieta,  która  zostawiła  wiadomość  na  automatycznej 

background image

sekretarce  Macka?  Czy  będzie  w  stanie  zaakceptować  Rory  jak  swoje  własne  dziecko? 
Choćby nie wiadomo jak zależało jej na Maćku, będzie dla niej szokiem, że poślubia nie tylko 
jego, ale od razu całą rodzinę. A jeśli nie uda się jej pokochać małej? 

Wendy postanowiła nie  martwić się na zapas. Równie dobrze może to  być  bardzo miła 

kobieta. To, że nie spodobał się jej głos, nie ma tu nic do rzeczy. Nadal zszokowana, zdobyła 
się na odpowiedź: 

– Rory zasługuje na to, by stać się częścią prawdziwej rodziny.  
Rozstanie z dzieckiem, które tak szczerze pokochała, złamie jej serce, czuła to już teraz. 

A przecież to właśnie robiła. W tej sytuacji nawet nie poprosi o możliwość widywania małej. 
Gdyby  zostawała  u  Burgessów,  w  życiu  Rory  byłoby  miejsce  dla  kogoś  w  rodzaju  matki 
zastępczej.  Skoro  jednak  będzie  miała  pełną  rodzinę,  nie  należało  wprowadzać  w  jej  życie 
niepotrzebnego zamieszania.  

Mack przełożył Rory na drugie ramię, by otworzyć bramę. Mruknęła przez sen, po czym 

spokojnie przytuliła się do niego.  

Było jej z nim bardzo dobrze. I to właściwie od początku. Jakby instynktownie czuła, że 

jest  to  mężczyzna,  który  nie  pozwoli  jej  skrzywdzić.  Niedługo  pewnie  zapomni  Wendy,  tę 
zabawną panią, która od czasu do czasu śmiesznie kasłała.  

–  Sama  powinnam  była  o  tym  pomyśleć  –  powiedziała  Wendy  słabym  głosem.  –  To 

znaczy o twoim... małżeństwie.  

Dlaczego  z  takim  trudem  przychodzi  jej  wypowiedzenie  tego  słowa? Czemu  jest  to  tak 

bardzo bolesne? Pewnie dlatego, że oznacza początek rozstania z małą.  

– Okoliczności są rzeczywiście niezwykłe – powiedział z goryczą. – Nie sądzę, abyś w 

normalnej  sytuacji  choćby  przez  chwilę  rozważała  możliwość  poślubienia  mnie.  Ale  skoro 
jest tak, jak jest, cieszę się, że wszystko zostało ustalone.  

Chodnik,  po  którym  szli,  wydał  się  nagle  Wendy  ruchomym  piaskiem,  usuwającym  się 

spod jej nóg.  

Nie  dostrzegła  zbliżającej  się  do  nich  długiej  czarnej  limuzyny.  Nawet  nie  usłyszała 

szmeru  jadącego  obok  wozu.  Z  odrętwienia  wyrwał  ją  dopiero  głos  Elinor,  która  zawołała 
przez otwartą szybę – Niechcący was podsłuchałam. A więc ustalone, tak? Wendy otworzyła 
usta, ale nie mogła wydobyć z siebie słowa. Mack milczał.  

Elinor  popatrzyła  na  nich  oboje  i  wydawała  się  wyraźnie  zadowolona  wyrazem,  jaki 

dostrzegła w ich twarzach. Nie bacząc na ból w swych chorych rękach, wyciągnęła ramiona w 
stronę Wendy i wykrzyknęła: 

– Och, moja droga! Jak cudownie będzie mieć taką córkę jak ty! 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

Wendy  nie  pamiętała,  w  jaki  sposób  udało  się  jej  pokonać  schody  wiodące  do  wejścia. 

Miała tak silny zawrót  głowy, że właściwie nie wiedziała, dokąd ma iść. Całe szczęście, że 
nie niosła Rory, bo pewnie by ją upuściła. Zapomniała również kompletnie o jednej z zasad 
nowo poznanej etykiety, że o istotnych sprawach nie mówi się w obecności służby. Mimo że 
kamerdyner przytrzymywał im drzwi, zwróciła się do Macka i spytała zdziwiona: 

– Ja? Powiedziałeś, że chcesz się ze mną ożenić? 
– Nie wiem, czemu jesteś taka zaskoczona. Sama powiedziałaś, że małżeństwo to idealne 

wyjście.  

– Bo nie wiedziałam jeszcze, że masz na myśli mnie! 
– To jedyne rozsądne rozwiązanie. Moja matka najchętniej nie rozstawałaby się z Rory, 

ale  nawet  ona  przyznaje,  że  zajmujesz  specjalne  miejsce  w  sercu  małej.  Cały  poprzedni 
tydzień szukałaś sposobów, by dalej istnieć w jej życiu. Więc...  

– To dlatego nie kupiłeś mi biletu? 
–  Niezupełnie.  Uważałem,  że  nie  należy  podejmować  żadnych  decyzji,  dopóki  nie 

przekonamy się, jak Rory zareaguje na wszystkie te zmiany. Musisz jednak przyznać, że moja 
propozycja  jest  lepsza  niż  twoja,  łatwiej  jest  przeprowadzić  ciebie  do  Chicago  niż  całe 
gospodarstwo Burgessów do Phoenix.  

Wendy nie mogła zaprzeczyć, ale poczuła nagle niesmaki że cała ta propozycja jest tak 

wyłącznie pragmatyczna i rzeczowa.  

– Nie jestem  służącą –  powiedziała w końcu. –  Nie możesz mnie wynająć, by zapełnić 

lukę w swoim personelu! 

Mack odparł spokojnym tonem: 
– Nikt nie proponuje ci posady służącej, Wendy! 
Poczuła  wstyd.  W  końcu  Elinor  powitała  tę  nowinę  w  sposób,  którego  mogłaby 

pozazdrościć niejedna prawdziwa narzeczona.  

Westchnęła.  Poczuła  się  straszliwie zagubiona  i  nie  wiedziała,  co  odpowiedzieć.  Był  to 

najbardziej zwariowany pomysł, jaki kiedykolwiek słyszała. Całe szczęście, że reszta rodziny 
jeszcze o niczym nie wie, w pierwszym samochodzie jechali jedynie Elinor i Samuel. Drugi 
już się jednak zbliżał i Wendy uznała, że im szybciej przerwie cały ten absurd, tym lepiej.  

– Będziesz musiał powiedzieć rodzicom, że jeszcze się zastanawiam. I poproś Elinor, by 

na razie nic nikomu nie mówiła.  

– Wiesz przecież, że nie chciałem, by nas podsłuchała. Wendy przytaknęła.  
– Wiem. Jeszcze by tego brakowało. Zauważyła, że Rory zaczęła się niepokoić.  
– Jest jej za gorąco i zrobiło się późno. Zaniosę ją do pokoju.  
– Ucieczka? – Głos Macka był delikatny.  
– Być może. Ale nie zapominaj, że ty miałeś czas, by to wszystko przemyśleć. Ja nie.  
– A o czym tu myśleć? To tylko partnerstwo dla dobra Rory. Nic poza tym.  
Przeszła już połowę schodów, gdy Mack zawołał za nią: 

background image

– Fajny z ciebie kumpel.  
Spojrzała w dół i przez dłuższą chwilę mierzyła go wzrokiem. Gdy wchodziła na piętro, 

czuła, jak drżą jej kolana. Wiedziała, że Mack stoi na dole i obserwuje ją.  

Miała świadomość, że udawanie romantycznej fascynacji byłoby niezręczne, a poetyckie 

słowa brzmiałyby fałszywie. Czy jednak zupełną głupotą byłoby nieśmiałe życzenie, by Mack 
widział w niej coś więcej niż tylko fajnego kumpla? 

Nie bądź idiotką, pomyślała. Przynajmniej ten komplement był szczery.  
Przytulny  i  ciepły  pokój  dziecięcy  wydał  się  jej  oazą  bezpieczeństwa.  Wendy  zmieniła 

małej pieluszkę i kołysząc ją do snu, rozmyślała.  

Gdyby przystała na propozycję Macka, mogłaby spędzić z Rory resztę swego życia. Nie 

pozbawiając małej niczego, co jej się należy, mogłaby być jej matką, a tak bardzo przecież 
tego  pragnęła.  Rory  miałaby  dziadków,  nazwisko,  dziedzictwo  i  dwoje  kochających  ją 
rodziców. Mack miał rację, to było najlepsze rozwiązanie.  

A  z  drugiej  strony...  zobowiązać  się  na  całe  życie  wobec  mężczyzny,  którego  ledwo 

znała...  

Nazwał  to  partnerstwem.  A  więc  nie  prawdziwe  małżeństwo  tylko  zwykła  formalność. 

Nie była pewna, czy będzie w stanie zaakceptować to z taką łatwością jak Mack.  

Nie  chodziło  o  to,  że  była  w  kimś  zakochana.  W  czasach,  kiedy  nie  miała  Rory  i  była 

wolna,  nigdy  nie  spotkała  mężczyzny,  bez  którego  nie  mogłaby  żyć.  I  gdyby  taki  istniał, 
pewnie do tej pory by się już pojawił. W końcu miała dwadzieścia osiem lat.  

Poślubienie  Macka  nie  oznaczałoby  zatem  poświęcenia  jakiejś  istotnej  wartości.  Wręcz 

przeciwnie.  Będzie  miała  wszystkie  swobody  i  przyjemności,  do  jakich  przywykła,  a  w 
dodatku będzie zupełnie wolna od trosk finansowych i kłopotów samotnej matki.  

A jednak...  
Usłyszawszy  dzwonek  gongu  wzywającego  na  kolację,  z  ociąganiem  położyła  Rory  do 

kołyski.  

W  holu  minęła  się  z  pielęgniarką.  Przez  całą  drogę  zastanawiała  się,  czy  Mack  zdążył 

porozmawiać z matką i ostrzec ją przed pochopnym zawiadamianiem rodziny.  

Wchodząc  do  salonu,  czuła  się  jak  pod  ostrzałem.  Czekali  już  tylko  na  nią.  Jednak 

zamiast wścibskich spojrzeń, dostrzegała na ich twarzach wyraz sympatii.  

Przez większą część wieczoru Mack trzymał się jakby z daleka. Nie sądziła, by specjalnie 

jej unikał. Po prostu  posadzono ich z dala od siebie. A jednak, nawet  na niego nie patrząc, 
przez cały czas czuła jego obecność.  

Miała świadomość, że w rozmowach uczestniczy mało przytomnie, a jej odpowiedzi na 

pytania siedzącej obok Tessy nie zawsze mają sens. Przy pierwszej sposobności przeprosiła 
zebranych i udała się do swego pokoju.  

Około  północy,  po  dokładnym  przemyśleniu  sprawy,  doszła  do  wniosku,  że  dla  dobra 

Rory  powinna  przyjąć  propozycję  Macka.  Podjąwszy  taką  decyzję,  zapadła  w  tak  twardy  i 
głęboki sen, jakiego nie pamiętała od miesięcy.  

Nie spała jednak długo.  Kiedy  się obudziła, było jeszcze ciemno. Ogarnęły ją poważne 

wątpliwości.  Z  punktu  widzenia  logiki  wszystko  się  zgadzało,  ale  przecież  mieli  tu  do 

background image

czynienia z ludzkim życiem, a w takich wypadkach logika nie zawsze wystarcza. Jeśli chodzi 
o nią, potrafiła zrezygnować ze swego dawnego marzenia o prawdziwej romantycznej miłości 
zakończonej  ślubem  i  szczęśliwym  życiem  aż  po  grób.  Nie  istniał  zresztą  obiekt  takiej 
miłości, więc nie było czego żałować. Ale Mack? W jego życiu z pewnością nie brakowało 
kobiet  i,  jak  się  wydawało,  żadna  z  nich  nie  zajmowała  jakiegoś  szczególnego  miejsca.  Ale 
jeśli było inaczej? Jeśli jedna z tych kobiet znaczyła dla niego więcej, może nawet więcej, niż 
sam dotąd przypuszczał? 

W gruncie rzeczy wiedziała o nim bardzo mało, a tam, gdzie w grę wchodzą decyzje na 

całe życie, nie można kierować się domysłami i intuicją.  

Rankiem,  w  Boże  Narodzenie,  Wendy  wślizgnęła  się  do  pokoju  dziecięcego  i  pochyliła 

nad śpiącą Roty.  

Nie mogła przyjąć propozycji Macka. Ale jeśli ją odrzuci, co ma uczynić? Nie ma innego 

wyjścia. Wróci do Phoenbc, znajdzie pracę i od czasu do czasu będzie odwiedzała Rory, jeśli 
pozwoli  na  to  Mack  i  jej  własne  ograniczone  fundusze.  Ale  co  to  da?  Parodniowe  wizyty 
wprowadzą w życie dziecka jedynie zamęt Nie zdziwiłaby się wcale, gdyby Mack się temu 
sprzeciwił,  zwłaszcza  jeśli  się  ożeni.  Tak  więc  powrót  do  Phoenbc  oznacza  rezygnację  z 
jakiejkolwiek więzi z Rory.  

Mogłaby, odrzuciwszy ofertę Macka, pozostać w Chicago. W Arizonie istotnie nic na nią 

nie czekało, a tu być może miałaby większe szanse na zdobycie pracy. Nawet gdyby Mack się 
ożenił, mogłaby widywać małą regularnie, być może raz w tygodniu.  

Czy  to  by  jednak  wystarczyło?  Rory  potrzebowała  silnego  punktu  oparcia,  kogoś,  kto 

byłby przy niej zawsze.  

Zawsze.  
Mała przeciągnęła się i otworzyła oczy. Ujrzawszy Wendy, wydała cichy okrzyk radości.  
– Wesołych Świąt, kochanie – szepnęła Wendy. – Mama jest przy tobie.  
 
Świąteczny  poranek  w  domu  Burgessów  przebiegał  w  zadziwiająco  swobodnej 

atmosferze. Mitch, ubrany w niemożliwie jaskrawą zieloną piżamę, leżał na dywaniku przed 
choinką. Tessa pojawiła się w jedwabnej podomce i nawet Elinor wystąpiła w stroju bardzo 
nieformalnym.  

Wendy rozłożyła kocyk Rory w pobliżu choinki i podała dziecku butelkę.  
W  parę  minut  później  pojawił  się  Mack,  ubrany  w  dżinsy  i  sweter  narciarski,  który 

podkreślał  szerokość  jego  ramion.  Świadomość,  że  już  wkrótce  będzie  musiała  dać  mu 
odpowiedź, sprawiła, że poczuła przyspieszone bicie serca.  

Wyglądał na wypoczętego i rozluźnionego. Nie miał powodu, by czuć się inaczej. Podjął 

już decyzję i prawdopodobnie nic nie zakłócało jego snu. Wendy spojrzała na trzymany przez 
niego kubek kawy z nie skrywaną zazdrością.  

– Jest czarna.  
Gdy się skrzywiła, zaproponował, że zastąpi ją przy karmieniu Rory, a ona w tym czasie 

przyniesie  sobie  kawę  z  mlekiem.  Kiedy  brał  od  niej  butelkę,  niespodziewanie  intymnym 
gestem  zamknął  jej  dłoń  w  swojej.  Całe  ciało  Wendy  przeszył  prąd  i  jedynie  siłą  woli 

background image

powstrzymała się, by nie wyszarpnąć ręki. Wysuwając ją powoli, zerknęła na niego. Z ulgą 
zauważyła, że wpatrzony  w Rory, nie zwraca na nią uwagi. To dobrze, że nie zauważył  jej 
reakcji.  

Wstała, nieświadoma spojrzenia, jakim ją odprowadził. Zerknęła na Elinor, która siedząc 

sztywno na swym wózku, bacznie obserwowała całą ich trójkę.  

– Jest coś szczególnego w obecności dzieci podczas świąt – powiedziała starsza pani.  
Nagle na jej twarzy pojawił się cień smutku. Pomyślała pewnie o osobie, której zabrakło. 

Zwróciwszy się do Samuela, wyciągnęła do niego rękę. Ujął ją delikatnie i powiedział: 

–  Jesteśmy  winni  Wendy  ogromną  wdzięczność  za  obdarowanie  nas  najcenniejszym 

prezentem gwiazdkowym.  

Elinor  przytaknęła,  odzyskując  swą  żelazną  samokontrolę.  Wendy  zdążyła  jednak 

dostrzec migoczące w jej oczach łzy. Umiała także odczytać dręczące starszą panią pytanie. 
Miała  ochotę  natychmiast  na  nie  odpowiedzieć,  ale  postanowiła  najpierw  porozmawiać  z 
Maćkiem.  

W najbliższym czasie wydawało się to jednak niemożliwe. Przystąpiono bowiem właśnie 

do  otwierania  prezentów.  Większość  była  dla  Rory,  której  kocyk  w  okamgnieniu  usłany 
został ubrankami i zabawkami.  

Zaskakująco  dużo  prezentów  otrzymała  Wendy.  Mitch  dał  jej  ogromny  przewodnik  po 

Chicago  i  jego  okolicach.  Od  Elinor  i  Samuela  dostała  naszyjnik  z  opalem  oprawnym  w 
delikatne  złoto.  Była  to  z  pewnością  najdroższa  ozdoba,  jaką  kiedykolwiek  posiadała,  choć 
ofiarodawcy uważali ją pewnie za skromny niekrępujący prezent.  

Ostatnia paczka była od Macka. Specjalnie zostawiła ją na koniec i z ulgą ujrzała brązową 

skórzaną  torebkę.  Uznała  to  za  wspaniały  prezent.  Gustowny,  przemyślany  i,  podobnie  jak 
naszyjnik, niezbyt osobisty ani wyrafinowany.  

Kiedy  podniosła  wzrok,  by  podziękować  Maćkowi,  wydało  się  jej,  że  przez  ułamek 

sekundy ujrzała wyraz rozczarowania w oczach Tessy.  

–  Lepiej  sprawdź  wszystkie  kieszonki  –  roześmiała  się  Tessa.  –  Kto  wie,  czy  Mack 

czegoś do nich nie schował.  

W  tym  czasie  Rory  zajęła  się  pluszowym  misiem  od  Johna  i  Tessy.  Nieopatrznie 

nacisnęła go i miś zaczaj mówić. Przestraszona, rozpłakała się.  

Przynajmniej odwróci to uwagę Tessy od torebki.  
Śniadanie  było  podane  w  formie  zimnego  bufetu.  Każdy  brał  sobie  w  dowolnym 

momencie  to,  na  co  właśnie  miał  ochotę.  Towarzystwo  przemieszczało  się  swobodnie  z 
talerzami i prezentami w dłoniach. Wendy rozgniotła dla Rory banana, którego mała zjadła z 
apetytem, ale tak się przy tym wybrudziła, że trzeba ją było umyć i przebrać.  

Kiedy  po  jakimś  czasie  zeszły  znów  na  dół,  w  salonie  był  już  tylko  Mitch,  który 

zajmował się układaniem puzzli.  

– Gdzie wszyscy? – spytała Wendy. Mitch uśmiechnął się.  
– Masz na myśli Macka? 
Walcząc z uczuciem gorąca na policzkach, Wendy odparła swobodnie: 
– Możesz zacząć od niego, jeśli chcesz.  

background image

– Zszedł na dół do siłowni.  
Wendy  odnalazła  go  tam,  gdy  ćwiczył  na  przyrządach.  Ubrany  był  tylko  w  czerwone 

spodenki  treningowe  i  Wendy  mogła  podziwiać  rytmiczną  pracę  jego  doskonale 
wyrzeźbionych mięśni.  

Kiedy ją zobaczył, odłożył przyrządy i wstał, sięgając po ręcznik.  
– Macie obie takie zdziwione oczy, że muszę chyba bardzo śmiesznie wyglądać.  
Słowo śmieszny nie wydało się Wendy najwłaściwsze. Nie było bowiem nic śmiesznego 

w  jego  wąskiej  talii,  szczupłych  udach  i  potężnej  klatce  piersiowej.  Czując  nagły  przypływ 
gorąca, zaczęła się zastanawiać, czy siłownia jest lepiej ogrzewana niż reszta domu, czy też 
tylko tak jej się zdaje.  

– Zniknąłeś mi z oczu.  
– Przepraszam, że musiałaś mnie szukać. Myślałem, że skończę, nim przebierzesz Rory. 

Może pójdziemy w jakieś bardziej dogodne miejsce.  

– Myślę, że musimy na serio porozmawiać. Uniósł brwi.  
– W takim razie proponuję zostać tutaj, gdzie nikt nie powinien nam przeszkodzić.  
Rory zaczęła gaworzyć i wyciągnęła rączki w kierunku Macka.  
– De ona waży? 
– Jakieś osiem kilo.  
– Świetnie. To dużo zabawniejsze, niż podnoszenie ciężarków.  
Położył  się  na  ławce  i  delikatnie  zaczął  unosić  Rory  do  góry,  aż  rozpostarła  rączki,  po 

czym opuścił ją z powrotem na piersi. Zadowolona z nowej zabawy zapiszczała radośnie, a 
Wendy usiadła na ławeczce obok.  

Nie patrząc na Wendy, Mack zaczął mówić: 
– Wiem, że to wszystko bardzo cię zaskoczyło. Nie zamierzałem występować z tym tak 

wcześnie  i  nie  popędzam  cię.  Wiem  jednak,  jak  bardzo  martwi  cię  nieokreślona  przyszłość 
Rory. Ja też się tym zadręczam i uważam, że musimy podjąć decyzję.  

Wendy przełknęła ślinę.  
– I to bardzo poważną.  
– To prawda. Nie proszę o deklarację na parę miesięcy czy nawet lat.  
– Tylko na zawsze – powiedziała Wendy drżącym głosem.  
– No, może nie aż tak – próbował rozładować napięcie.  
Wcześniej nie przyszło jej to do głowy, ale teraz uświadomiła sobie, że przecież kiedyś 

Rory dorośnie. Nadejdzie taki moment, kiedy nie będzie już dla niej ważne, czy ludzie, którzy 
ją wychowali, są nadal razem.  

– No tak, oczywiście – zgodziła się.  
–  Masz  jednak  rację,  że  to  bardzo  poważna  decyzja.  Gdyby  za  kilka  lat  któreś  z  nas 

uznało,  że  nie  wychodzi  nam,  byłby  to  dla  Rory  cios.  Jeśli  więc  masz  jakieś  wątpliwości, 
Wendy, teraz jest najlepszy moment, żeby je ujawnić.  

– Wątpliwości? – Chwyciła głęboki oddech. – Dobrze. Co z moją pracą? 
– Nie potrzebujesz pracować.  
–  Ale  jeśli  będę  chciała?  Oczywiście  nie  w  tej  chwili,  ale  później.  To  cudowne,  że  na 

background image

razie  nie  musiałabym  łączyć  obu  obowiązków,  ale  jak  Rory  pójdzie  do  szkoły,  będę  miała 
dużo wolnego czasu.  

Spojrzenie,  którym  ją  obdarzył,  nie  było  całkiem  czytelne,  ale  zdawało  się  jej,  że 

dostrzega tam coś pomiędzy żalem a irytacją.  

– Lubię moją pracę, Mack. Zawsze chciałam łączyć ją z innymi obowiązkami życiowymi.  
– Nie mam nic przeciwko temu, żebyś wróciła do pracy. Ufam ci, że niezależnie od tego, 

jak postanowisz spędzać czas, Rory na tym nie ucierpi. Jeśli obawiasz się o pieniądze...  

– Właściwie nie.  
– W tym zakresie także proponuję pełne partnerstwo. To co moje, jest również twoje i tak 

dalej.  

– To... bardzo szczodre.  
– Czy coś jeszcze? 
Wendy zastanowiła się, po czym zaprzeczyła ruchem głowy.  
– Rozumiesz oczywiście, że częścią naszej umowy będzie całkowita lojalność? 
Popatrzyła na niego przez dłuższą chwilę.  
– Masz na myśli innych mężczyzn? Wierność? 
– Jeśli tak chcesz to nazwać.  
Zaczerwieniła się. Pojęcie wierności zakładało intymną relację miedzy nimi. Rozumiała, 

że  prosił  o  to  ze  względu  na  Rory.  Gdyby  pozwoliła  sobie  na  burzliwy  romans,  dziecko 
mogłoby na tym ucierpieć.  

Postanowiła zatem nie ujawniać złości, jaką wywołało w niej to pytanie. W końcu sama 

zastanawiała  się  nad  kobietami  w  jego  życiu.  Jednak  kiedy  się  odezwała,  w  jej  głosie  było 
sporo jadu.  

– Czemu nie powiesz wprost, Mack? Zastanawiasz się, czy pewnego dnia nie ucieknę do 

Rio z jakimś panem spotkanym w supermarkecie przy stoisku z mrożonkami, tak? 

Uśmiechnął się.  
– No, szczerze mówiąc, nie myślałem akurat o stoisku z mrożonkami.  
Wendy nie była rozbawiona.  
–  Jeśli  zgodzę  się  na  to  małżeństwo,  możesz  być  pewien,  że  nie  będę  szukała  innych 

rozrywek. Rory jest dla mnie zbyt ważna. Nie zamierzam jej narażać dla przelotnych flirtów.  

– Jesteś taka niewinna, Wendy. A co będzie, jeśli się zakochasz? 
–  Będę  zbyt  zajęta  –  odparła,  nie  patrząc  mu  w  oczy.  Po  chwili  dodała:  –  Mogłabym 

ciebie zapytać o to samo, Mack.  

Milczał tak długo, że nie spodziewała się już odpowiedzi.  
–  Byłem  już  zakochany  –  odparł  powoli.  –  I  wcale  za  tym  nie  tęsknię.  Myślę,  że  o  to 

możesz być spokojna.  

– A... lojalność? 
Jego głos stał się nagle głębszy niż zwykle, nie było w nim już ani odrobiny żartu.  
–  To  obiecuję  ci  na  pierwszym  miejscu,  i  to  na  zawsze.  •  Brzmiało  to  jak  przysięga  – 

znacznie  donioślejsza  niż  zwyczajowa  formuła,  której  wygłoszenie  miało  ich  ewentualnie 
czekać. Wiedziała jednak, że, podobnie jak ona sama, Mack składa tę przysięgę Rory.  

background image

– No więc – spytał – wyjdziesz za mnie? Skinęła głową.  
– Kiedy? – chciała wiedzieć.  
– Jak najszybciej. Jutro wszystko ustalę, ale sądzę, że będzie to możliwe już w połowie 

przyszłego tygodnia.  

– Tak, im szybciej stworzymy jej normalną rodzinę... Dokończył jej myśl.  
– Tym mniej będzie zepsuta. Jeśli pozwolisz, poinformuję o tym rodzinę przy kolacji.  
Przytaknęła.  Mimo  panującego  w  siłowni  ciepła,  teraz  gdy  zrozumiała,  że  nie  ma  już 

odwrotu, zaczęła drżeć.  

Mack pochylił się i położył dłoń na jej policzku. Miała ochotę oprzeć głowę na jego silnej 

ręce. Czuła zapach jego rozgrzanej skóry, zmieszany z wodą kolońską i dziecięcą oliwką.  

Przez chwilę sądziła, że Mack zamierza ją pocałować. Ale on musnął tylko kciukiem jej 

usta i szepnął: 

– Wszystko będzie dobrze, Wendy. Zobaczysz.  

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

– Elinor przyjęła wiadomość z zachwytem i natychmiast zaczęła snuć wizje uroczystego 

ślubu  kościelnego,  przyjęcia  w  klubie  pod  miastem,  z  wynajętą  orkiestrą  i  od  razu  zaczęła 
układać wstępną listę gości.  

Mack, widząc, że Wendy coraz bardziej blednie, wziął ją za rękę i zaproponował skromny 

ślub w gronie rodzinnym w domu Burgessów. Wendy z wdzięcznością uścisnęła jego dłoń i 
poparła go.  

Tessa wyraziła ubolewanie, że w jej bieżącej kolekcji nie ma nic, co byłoby odpowiednie 

na  cichy  elegancki  ślub  i  udała  się  wraz  z  Wendy  na  objazd  najelegantszych  butików  w 
Chicago.  

Kiedy,  spragnione  odpoczynku,  usiadły  w  barze,  by  napić  się  gorącej  czekolady,  Tessa 

powiedziała: 

– Tak się cieszę, że wszystko się dobrze skończyło. Uważam, że Rory to prawdziwe cudo 

i  sądząc  z  tego,  jaka  była  Marissa,  to  chyba  przede  wszystkim  twoja  zasługa.  Ja  jeszcze 
zupełnie nie dojrzałam do dzieci. I nie wiem, czy kiedykolwiek dojrzeję. Mówiąc szczerze, o 
mało nie osiwiałam ze strachu, że Elinor może oczekiwać ode mnie zaopiekowania się Rory. 
Doszedł do tego lęk, że na każdym kroku porównywano by mnie z tobą...  

– Na pewno nikt by cię nie krytykował.  
– Otwarcie na pewno nie. Ale Mack to mężczyzna, który nie musi nic mówić. Wystarczy 

na  niego  spojrzeć,  by  wiedzieć,  kiedy  coś  mu  się  nie  podoba.  Ty  oczywiście  tego  nie 
zauważyłaś, bo wszystko, co ty robisz, zachwyca go w najwyższym stopniu.  

Wendy  musiała  przyznać,  że  ostatnio  Mack  był  rzeczywiście  bardzo  miły.  Oczywiście 

wszyscy w rodzinie wiedzieli, jakie są naprawdę motywy ślubu, ale osoba obca mogłaby mieć 
poważne  problemy  z  odróżnieniem  ich  od  prawdziwej  pary.  To,  że  nie  zachowywali  się 
szczególnie  romantycznie,  mogłoby  być  uznane  za  dowód  ich  powściągliwości.  Mack 
zachowywał się nienagannie.  

Zdała  sobie  nagle  sprawę,  że  to  określenie  nie  jest  właściwe,  gdyż  Mack  wcale  nie  był 

chłodny. Był delikatny i doskonale rozumiał jej uczucia i życzenia. Nie wpatrywał się w nią 
jak  nieopierzony  nastolatek,  ale  wydawało  się,  że  uważa  ją  za  osobę  interesującą,  a  nawet 
atrakcyjną. I chociaż miał pełne prawo robić z siebie bohatera, nigdy nie dał Wendy odczuć, 
że powinna być mu wdzięczna za to, że umożliwił jej życie razem z Rory.  

Nie było najmniejszych wątpliwości, że Mack to człowiek wyjątkowy.  
Tessa mówiła dalej, nie czekając na odpowiedź: 
– Kiedy ty wchodzisz do pokoju, dziecko całe się rozpromienia. Nic dziwnego, że Mack 

jest taki zachwycony. Ja nigdy nie dorastałabym ci do pięt. – Zerknęła na zegarek. – No, już 
ostatni butik i musimy się decydować, żeby zdążyć jeszcze dobrać buty. Aha, i żebyśmy nie 
zapomniały  odebrać  twojego  pierścionka.  Myślę,  że  jubiler  zdążył  już  go  zmniejszyć  i 
oczyścić.  

Pierścionek należał tak naprawdę do Elinor. Po kolacji w pierwszy dzień świąt wezwała 

background image

Macka  i  Wendy  do  salonu  i  wyjęła  swoją  zaręczynową  i  ślubną  biżuterię.  Sama  z  powodu 
artretyzmu nie mogła już jej nosić, chciała więc, by Mack ofiarował ją narzeczonej.  

Kiedy  Wendy  ujrzała  połyskujące  w  dłoniach  pani  Burgess  złoto  i  brylanty,  próbowała 

nieśmiało odmówić. Elinor naciskała jednak: 

– Wiem, że nie są w twoim guście, Wendy, ale możesz przecież zmienić ich fason. Myślę 

jednak, że kamienie są ładne i sprawiłoby mi ogromną przyjemność widzieć, że je nosisz.  

Co  mogła  na  to  powiedzieć?  Tylko  prawdę.  Pierścionki  bardzo  się  jej  podobały  i  nie 

miała najmniejszego zamiaru niczego w nich zmieniać.  

Najpierw  wstąpiły  do  jubilera.  Kiedy  czekały  na  odbiór  biżuterii,  Wendy  nie  mogła  się 

powstrzymać, by nie spytać Tessy: 

–  Nie  masz  żalu?  Mam  na  myśli  te  pierścionki.  W  końcu  to  ty  byłaś  pierwszą  panną 

młodą i powinny należeć do ciebie.  

–  Żal?  Ależ  skąd.  Nie  chciałabym  ich.  Takie  wielkie  kamienie  na  moich  dłoniach 

wyglądałyby  fatalnie  i  zupełnie  nie  podoba  mi  się  ich  oprawa.  Poza  tym  rodowa  biżuteria 
powinna należeć do żony najstarszego syna.  

Wendy nie pomyślała o tym. Oczywiście w przyszłości będą należały do Rory, uspokoiła 

się. 

Oczyszczony  i  wypolerowany  pierścień  wyglądał  przepięknie.  Dopiero  zachęcona  przez 

Tessę  ośmieliła  się  go  przymierzyć.  Pasował  idealnie.  Obrączka  miała  być  gotowa  na 
następny dzień, ale nie stanowiło to problemu, gdyż ślub miał się odbyć pojutrze.  

Gdy wychodziły od jubilera na dalsze poszukiwania kostiumu, Tessa spytała: 
– Czemu tak się wzdragasz przed kupnem białego lub kremowego? 
– Już ci mówiłam, w bladych kolorach wyglądam koszmarnie.  
Tessa przyjrzała jej się uważnie.  
–  Wiesz,  że  wszystko  zależy  od  odcienia.  Ale  skoro  tak  się  upierasz,  kupimy  coś 

krwistego i jadowitego.  

Wendy  nie  spierała  się.  Była  zadowolona,  że  Tessa  tak  łatwo  przyjęła  jej  wyjaśnienie. 

Prawdziwą przyczyną nie była bowiem niechęć do pasteli, ale nie miała ochoty nikomu się z 
tego zwierzać.  

Panna  młoda  w  bieli  kojarzyła  się  jej  z  romantycznymi  nadziejami  i  marzeniami  o 

przepełnionej  miłością  przyszłości.  Białe  suknie,  welony  i  woalki  były  dla  prawdziwych 
kochanków nie zaś dla partnerów zawierających układ.  

Gdyby  jednak  próbowała  wyjaśniać  to  Tessie,  zabrzmiałoby  jak  skarga.  Odpowiedziała 

więc: 

–  Świetny  pomysł.  Poza  tym  pomyśl,  na  co  by  mi  był  po  ślubie  beżowy  kostium?  Nie 

włożyłabym go nigdy, idąc gdzieś z Rory, bo zaraz by mi go ubrudziła.  

Tessa zamrugała powiekami.  
– No wiesz, jeśli będziesz się dobrze sprawowała, być może raz do roku Mack weźmie 

cię na kolację bez Rory. Daj spokój, Wendy, czy naprawdę ani przez chwilę nie przyszło ci do 
głowy, że gdyby Mack chciał tylko opiekunki do dziecka, po prostu by ją sobie wynajął? 

Nagle przerwała i stanęła jak wryta, wskazując na pobliską wystawę.  

background image

– Popatrz, moja droga, oto twój ślubny kostium.  
 
Tessa miał rację. Kostium był idealny. Bladoniebieski materiał doskonale harmonizował z 

pasemkami  we  włosach  Wendy  i  z  jej  kremową  karnacją.  Marynarka  była  nieco  bardziej 
obcisła,  a  spódnica  nieco  krótsza  niż  to,  co  zwykle  nosiła.  Jednak  kiedy  w  dniu  ślubu 
przyglądała  się  sobie  w  lustrze,  musiała  przyznać,  że  wygląda  po  prostu  świetnie.  W  tym 
stroju zupełnie nie odstawała od klanu Burgessów.  

Gdy zapadł zmierzch, Tessa zapukała do jej pokoju.  
–  Jest  już  Mack.  Przyniósł  ci  orchidee.  –  Mówiąc  to,  postawiła  na  parapecie  okiennym 

dwa spore pudełka.  

Patrząc na nie ze zdziwieniem, Wendy spytała: 
– Ile orchidei? 
– Trzy.  Ach, myślisz o tych pudełkach. Nie panikuj. To ode mnie. Wiem, co sądzisz o 

welonach, ale ten jest taki malutki, że być może się zgodzisz. – Wyjęła z pudelka przepiękny 

welonik w odcieniu idealnie dopasowanym do kostiumu.  

– Jest cudowny – powiedziała Wendy. Do pokoju weszła teraz służąca.  
– Wszystko już spakowane, proszę pani.  
– Spakowane? – zdziwiła się Tessa. – To jedziecie w końcu w podróż poślubną? 
–  Nie  –  odparła  Wendy  krótko,  świadoma,  że  służąca  nie  oddaliła  się  jeszcze 

wystarczająco.  

–  Czy  to  znaczy,  że  Mack  zabiera  cię  do  tego  swojego  małego  mieszkanka?  Chociaż 

właściwie  może  być  tam  całkiem  przytulnie.  Czy  nie  cudowne  te  orchidee?  No,  musimy 
schodzić na dół. Mack chodzi już pewnie w kółko ze zniecierpliwienia.  

Wendy  nie  sądziła,  by  była  to  prawda  i  nie  pomyliła  się.  Mack  stał  przy  poręczy, 

trzymając  na  rękach  Rory  i  rozmawiał  z  pastorem.  Gdy  Wendy  zeszła,  popatrzył  na  nią  z 
uśmiechem  i  otoczył  ramieniem, by  dołączyła do rozmowy. Tak bardzo przywykła ostatnio 
widywać go w codziennych ubraniach, że elegancki czarny garnitur zaskoczył ją.  

Wskazując na bukiet orchidei, szepnęła: 
– Dziękuję, Mack. Uśmiechnął się tylko.  
Mała  wyciągnęła  ręce  w  kierunku  Wendy,  ale  ku  swemu  wielkiemu  niezadowoleniu 

została przechwycona przez Tessę.  

Przez cały  czas trwania  ceremonii  Mack otaczał  Wendy ramieniem. W jego dotyku nie 

było nic władczego, raczej podtrzymującego i była mu za to wdzięczna. Drżały jej kolana, a 
kiedy przyszedł  czas  na przysięgi,  poczuła takie dławienie w gardle,  że nie była pewna,  czy 
zdoła wypowiedzieć choćby słowo.  

Głos  Macka  powtarzającego  prastarą  formułę  był  jak  zwykle  głęboki  i  piękny.  Kiedy 

przyszła kolej Wendy, Rory zaczęła głośno płakać. Tessa starała się jak mogła, ale stało się 
oczywiste, że nie da sobie rady.  

– Widzicie? – mruknęła Tessa. – Mówiłam wam, że jestem w tym beznadziejna.  
Wendy spojrzała przez ramię.  
– Może czuje, że dzieje się coś ważnego.  

background image

–  Wybieraj,  albo  weźmiesz  ją  na  ręce,  albo  będziecie  się  przekrzykiwać  –  powiedział 

Mack.  

– Może odesłać ją na górę? 
– Przecież nie chcesz tego, prawda? 
– Nie.  
Wzięła  Rory,  która  przywarła  do  niej  na  chwilę,  po  czym,  zupełnie  już  spokojna, 

rozejrzała się dokoła triumfującym spojrzeniem.  

Kiedy  powtarzała  przysięgę,  w  jej  głosie  nie  było  już  właściwie  drżenia,  a  w  sercu 

wątpliwości.  Gdy  Mack  wkładał  jej  na  palec  pierścionek  i  obrączkę,  Rory  ochoczo 
wyciągnęła  dłonie  w  stronę  błyszczących  kamieni.  W  czasie  końcowego  błogosławieństwa 
odkryła, jak śmiesznie można podrzucać do góry welon Wendy. Pastor z trudem zachowywał 
powagę. ‘ 

– Oby ta nowa rodzina zawsze była sobie tak bliska jak dzisiaj. Ogłaszam was mężem i 

żoną.  

Rory wyraziła swoje niezadowolenie krzykiem.  
– I córką, oczywiście – dodał z uśmiechem. – Będzie to mój pierwszy raz, ale z chęcią 

potrzymam dziecko, abyś mógł pocałować żonę.  

– Świetny pomysł – odparł Mack, wyplątując raczki małej z welonu i wręczając dziecko 

pastorowi.  

Wendy podniosła głowę, śmiejąc się na widok wyrazu niemego oburzenia w oczach Rory. 

Jednak ujrzawszy nad sobą pociemniały nagle wzrok Macka, spoważniała. Jedną ręką otoczył 
jej ramiona,  a  drugą uniósł  jej brodę. Spodziewała się symbolicznego muśnięcia wargami,  a 
tymczasem  jego  pocałunek,  choć  delikatny,  okazał  się  jednak  prawdziwy  i  zdecydowany. 
Trwał krótko, ale ta ulotna chwilka zdawała się rozciągać w nieskończoność, wypełniając całe 
ciało Wendy rozkosznym ciepłem. Mack podniósł głowę i jeszcze przez chwilę trzymał ją w 
objęciach, drżącą i zaskoczoną.  

Ktoś  zaczął  bić  brawo,  co  chętnie  podchwyciła  Rory,  przerywając  napięcie.  Kiedy 

pojawił się Parker ze szklaneczkami szampana, wszyscy się śmiali.  

Tessa przytuliła się do Wendy.  
– No, pani Burgess, witamy w bardzo ekskluzywnym klubie! 
Kolacja minęła szybko i przyszedł czas ich odjazdu. Jedna z pielęgniarek zniosła Rory na 

dół.  Kiedy  tylko  znalazła  się  w  samochodzie,  mała  zrobiła  się  senna.  Wendy  uświadomiła 
sobie, że jeśli nie znajdą jakiegoś tematu do rozmowy, będzie to jej najdłuższa jazda ulicami 

Chicago.  

– Ceremonia była bardzo piękna – powiedziała w końcu. – Mimo interwencji Rory.  
– Sadzę, że wiele osób mogłoby uznać, iż mamy bardzo zepsutą córeczkę.  
– Nie można zepsuć dziecka w tym wieku. Jest świadome jedynie własnych potrzeb.  
– Wierzę ci na słowo.  
Starała się obserwować ulice. Jeśli ma się tu zadomowić, musi nauczyć się poruszać po 

Chicago sama, bez eskorty Macka.  

Zamiast  wjechać  na  autostradę  zbliżającą  ich  do  samego  centrum  i  mieszkania  Macka, 

background image

mijali  kolejną  willową  ulicę,  po  czym  zatrzymali  się  przed  sporym  domem  w  stylu 
angielskim.  

– Witaj w domu – powiedział Mack.  
W domu? Zaskoczona, poczuła, że drży. A więc tak ma wyglądać to partnerstwo? Nawet 

nie spytał, czy jej się podoba.  

– Co o tym myślisz? 
Wydawał się bardzo z siebie zadowolony, co dodatkowo pogłębiło irytację Wendy.  
– Jest... bardzo ładny – odparła sztywno i otworzyła drzwiczki wozu.  
– O co chodzi? 
– O nic. Mówię, że jest bardzo ładny. Zaczęła wyjmować Rory z tylnego siedzenia.  
– To nie jest dobry początek, Wendy.  
Zimny podmuch wiatru wycisnął z jej oczu łzy.  
–  W  porządku  –  powiedziała  zapalczywie.  –  Zapowiadałeś  partnerstwo.  A  może  ja  nie 

chcę takiego wielkiego snobistycznego domu.  

– Wcale go nie masz.  
– Aha, więc jest na twoje nazwisko. Nie zdziwiłeś mnie.  
–  Należy  do  mojego  przyjaciela,  który  musiał  wyjechać  do  Bostonu.  Wynająłem  go  na 

sześć  miesięcy,  żebyśmy  mogli  spokojnie  się  rozejrzeć.  Chciałem  uchronić  cię  przed 
dodatkowym stresem poszukiwania na gwałt odpowiedniej siedziby.  

Wendy przygryzła wargę i poczuła spływającą po policzku łzę.  
Ton jego głosu złagodniał.  
– Nie spytałem ciebie o zdanie, gdyż wydało mi się to idealnym rozwiązaniem na nasze 

pierwsze trudne miesiące. Zostawił nam nawet meble.  

– Przepraszam, Mack – wydusiła z siebie.  
Z pęku kluczy wysupłał właściwy, ale zanim pchnął otwarte drzwi, zwrócił się do niej: 
– To co, Wendy, zaczynamy jeszcze raz? Skinęła głową.  
– A więc... witaj w domu. Spróbowała się uśmiechnąć.  
– Jest bardzo piękny.  
Mack  przyglądał  się  jej  dłuższą  chwilę.  Po  czym,  zanim  zdołała  się  domyślić,  co 

zamierza, porwał ją i Rory w ramiona i przeniósł przez próg. Krzyknęła cicho i przywarła do 

niego. Roześmiał się i postawił ją na wypolerowanej marmurowej posadzce przedpokoju.  

Wendy  obróciła  się  na  pięcie  i  rozejrzała  dookoła.  W  przedpokoju  było  dwoje 

podwójnych  drzwi  –  jedne  wiodły  do  dużego  salonu,  a  drugie  do  długiego  holu.  Masywne 
schody  prowadziły  na  piętro,  a  ogromny  kandelabr  dawał  pomieszczeniu  ciepłe  przytulne 
światło.  

– Wspaniałe – powiedziała właściwie sama do siebie. – Jak duży jest ten dom? 
– Sześć sypialni, osiem łazienek i...  
– O Boże.  
– W jednej z sypialni Tom zostawił swoje rzeczy, więc jej możesz nie liczyć.  
– Co za ulga – mruknęła Wendy. Mack uśmiechnął się.  
–  Zajmijmy  się  tym  co  najważniejsze.  Ulokujmy  Rory.  Przerzucił  płaszcz  przez 

background image

balustradę i poprowadził Wendy na górę.  

– Tom nie ma dzieci, więc podczas kolacji Parker przewiózł  mebelki małej  na miejsce. 

Musimy tylko teraz je znaleźć. O, są tutaj.  

Pomógł  jej  zdjąć  płaszcz  i  zgasiwszy  światło,  zaczął  zdejmować  ze  śpiącego  dziecka 

kombinezon.  

Rory otworzyła oczy i, zaintrygowana nowym miejscem, próbowała się rozejrzeć. Walka 

ze snem zmęczyła ją jednak i jak tylko Wendy ułożyła ją w łóżeczku, zasnęła ponownie.  

Mack okrył ją kocykiem i wyszli z pokoju. Przed kolejnymi drzwiami zatrzymał się.  
–  Pomyślałem  sobie,  że  tu  będzie  ci  najlepiej.  Zajrzała  do  środka.  Pokój  wydawał  się 

bardzo duży, stało w nim ogromne łóżko i eleganckie biureczko.  

Gdy znaleźli się na dole, Mack powiesił jej płaszcz w szafie i powiedział: 
– Parker zaopatrzył nam lodówkę. Masz ochotę na małą przekąskę? 
– Czyżby pani Cardoza przysłała ci ulubione dania? 
– Mam taką nadzieję.  
Kiedy szli długim korytarzem, stwierdził: 
– Dziwnie znaleźć się w domu Toma, kiedy jego samego tu nie ma.  
– Wyobrażam sobie. Ja czuję się tu jak w eleganckim hotelu, ale ty musiałeś być starym 

gościem.  

– Myślę, że się przyzwyczaimy. Parker polecił mi małżeństwo, które mogłoby ci pomóc 

w prowadzeniu domu.  

Wendy  nie  potrafiła  ukryć  zdziwienia.  Owszem,  do  służby  Burgessów  zdołała  się  już 

przyzwyczaić, ale na myśl, że miałaby posiadać własnych pracowników...  

Mack musiał chyba czytać w jej myślach.  
– Dwoje ludzi, Wendy, a nie tabuny służby, jak nalega matka. Nad garażem znajduje się 

osobne  mieszkanko,  do  którego  udawaliby  się  wieczorem,  jeśli  nie  byliby  nam  potrzebni. 
Nazywają się Morgan i przyjdą tu jutro. Jeśli ci się spodobają, mogliby zacząć od zaraz.  

Przytaknęła z ociąganiem. Było oczywiste, że sama nie da sobie rady z tym ogromnym 

domem i z dzieckiem.  

Kiedy weszli do kuchni, Wendy poczuła nagle, że wcale nie jest głodna. Zachciało jej się 

płakać.  

– Mack, nie mam ochoty na jedzenie, chcę tylko spać. – Nie mogła opanować ziewnięcia. 

– Jeśli nie masz nic przeciwko temu...  

–  Oczywiście,  że  nie.  Muszę  jeszcze  wstawić  samochód,  więc  nie  przestrasz  się,  jeśli 

usłyszysz,  że  odjeżdżam.  Przy  okazji,  ten  nasz  drugi  samochód  jest  już  w  garażu.  Może 
chciałabyś zamienić go na inny? 

Wendy potrząsnęła głową.  
– Nie, to ładny wóz.  
Resztkami sił wspięła się na schody i z uczuciem ogromnej ulgi zamknęła za sobą drzwi 

sypialni.  Rozejrzała  się  dokoła.  Jej  ubrania  były  już  poukładane  w  szafach  i  szufladach. 

Widocznie Parker wysłał tu całkiem sporą ekipę.  

Zdjęła  swój  nowy  niebieski  kostium  i  sięgnęła  po  szlafrok,  który  pani  Parker  dała  jej 

background image

pierwszej nocy w domu Burgessów. Nie wiedzieć czemu, poczuła się w nim mniej obco. Oto 
jej noc poślubna. Łzy stanęły jej w gardle. Na miłość boską, skarciła siebie, nie ma powodu 
ulegać  emocjom.  Była  po  prostu  zmęczona,  zarówno  fizycznie,  jak  i  psychicznie.  I  trochę 
przestraszona swoją nową rolą.  

Szczotkowała  włosy,  gdy  usłyszała  warkot  silnika.  Odsłoniła  okno  i  ujrzała  Macka 

wychodzącego z garażu. Spojrzał w górę i Wendy natychmiast opuściła zasłonę. Ułożyła się 
na  satynowych  poduszkach,  żałując,  że  nie  ma  nic  do  czytania  przed  snem,  gdy  nagle 
usłyszała ciche pukanie.  

Drzwi uchyliły się i wszedł Mack.  
– Już się rozlokowałaś? 
Czuła,  jak  zasycha  jej  w  ustach.  Po  raz  pierwszy  zaczęła  zastanawiać  się,  czego  tak 

naprawdę  Mack  oczekuje  po  tym  małżeństwie.  Fakt,  że  nie  pomyślała  o  tym  wcześniej, 
sprawił, iż poczuła się jak idiotka. Mówiąc o partnerstwie i lojalności, nigdy nie zasugerował 
nawet możliwości prawdziwej intymnej więzi. A może nie zrozumiała go? 

Tessa  wspomniała  kiedyś,  że  gdyby  potrzebował  niani  do  dziecka,  wynająłby  jakąś. 

Tymczasem ożenił się z Wendy. Ale czego od niej oczekiwał? 

Usiadł na brzegu łóżka. Był bez marynarki i krawata, a długie rękawy jego koszuli były 

podwinięte niemal do łokci.  

Dopiero dziś pocałował ją po raz pierwszy. Chyba nie zamierza się z nią teraz kochać? 
Ale co to był za pocałunek! Jeszcze teraz zadrżała na jego wspomnienie.  
Odsunęła się lekko, a on pochylił się do przodu, kładąc rękę na jej poduszce i zbliżając do 

niej swoją twarz.  

– Mack! – zaprotestowała, a on natychmiast się odsunął. Dopiero teraz zauważyła, że w 

jego dłoni leży końcówka interkomu Rory. Położyła ją sobie na poduszce, by słyszeć choćby 
najcichszy szmer.  

–  Przypomniałem  sobie  o  tym,  kiedy  już  poszłaś  na  górę  –  wyjaśnił.  –  Dziś  ja  będę 

czuwał, a ty sobie wypocznij.  

Wendy o mało nie zapadła się pod ziemię ze wstydu.  
– O, dzięki – zdołała wymamrotać, modląc się w duchu, by wyszedł, nim zrobi się jeszcze 

bardziej czerwona.  

Wsunął palce w jej włosy i odgarnął je do tyłu. Musnął ustami jej szyję i szepnął: 
– Dobranoc, Wendy.  
Kiedy wyszedł, zacisnęła powieki. Oczywiście nie zamierzał zostać. To nie było częścią 

ich umowy, więc nawet gdyby chciał, a zresztą na pewno nie chciał... Ależ się wygłupiła! 

Nieco później, już w półśnie, próbowała pytać samą siebie, co by mu powiedziała, gdyby 

jednak zapragnął spędzić z nią tę noc? I co by zrobiła? 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

Po tygodniu fatalnej pogody nastąpiła, wedle słów meteorologów, poprawa. Wendy była 

innego zdania, według niej koszmarny mróz ustąpił po prostu nieprzyjemnemu zimnu. Dobre 

i to, pomyślała i zaraz po lunchu wybrała się z Rory na spacer.  

Początkowo miała obawy przed wychodzeniem z małą w taką pogodę, ale pewnego dnia 

Mack stwierdził: 

–  Nie  hodujemy  tutaj  rośliny  cieplarnianej.  Im  szybciej  przyzwyczai  się  do  chłodnego 

powietrza, tym bardziej odporna będzie w przyszłości.  

Chłód wyraźnie Rory służył. W czasie weekendu Mack wyciągnął je na długi spacer, po 

którym, rumiana i szczęśliwa, spała jak nigdy dotąd.  

Wendy  zazdrościła  małej  tego  świetnego  przystosowania.  Ona  sama  nie  mogła  znieść 

chicagowskiego  wiatru,  który  zdawał  się  przenikać  całe  jej  ciało,  niezależnie  od  tego,  ile 
warstw ubrania miała na sobie.  

Jednak tego dnia było bezwietrznie i wyjrzało słońce. Wracały już do domu, gdy Wendy 

przystanęła, by poprawić małej  kocyk. Wysiadająca właśnie z samochodu kobieta zaczepiła 
ją, pytając: 

– Czy to pani wprowadziła się właśnie do domu Toma Exetera? 
Wendy przytaknęła.  
– Jestem Wendy Burgess – przedstawiła się, choć wciąż niełatwo jej było łączyć swoje 

imię z nazwiskiem Macka.  

– Ja nazywam się DeCarlo – powiedziała kobieta. – Czy mogłabym zobaczyć maleństwo? 
Wendy  odsłoniła  kocyk.  Rory  zmrużyła  oczy  w  jaskrawym  słońcu,  po  czym  znowu 

przysnęła.  

– Niepodobna do pani – zauważyła kobieta. – Pewnie wygląda jak tatuś.  
„W  pierwszej  chwili  Wendy  zamierzała  powiedzieć,  że  mała  jest  podobna  do  matki. 

Jednak perypetie rodzinne dziecka nie powinny obchodzić sąsiadów. Poza tym nie dalej jak 
wczoraj  Mack  powiedział  jej,  że  biologiczny  ojciec  Rory  zgodził  się  zrzec  praw 
rodzicielskich. Oznaczało to, że procedura adopcyjna powinna przebiegać bez zakłóceń i już 
za parę tygodni Rory stanie się ich legalną córką.  

Skinęła  więc  tylko  głową  i  uśmiechnęła  się.  Poza  tym  właściwie  nie  kłamała.  Rory 

naprawdę  wyglądała  jak  Mack.  Najwyraźniej  wszyscy  Burgessowie  dziedziczyli  karnację 
Samuela i niesamowite oczy Elinor.  

Kiedy dotarła do domu, ze zdziwieniem ujrzała w drzwiach Macka.  
– Nareszcie jesteście, zaczynałem się już niepokoić.  
–  Co  robisz  w  domu  w  środowe  popołudnie?  –  spytała,  a  jej  głos  zabrzmiał  tak,  jakby 

miała lekką zadyszkę. Wytłumaczyła sobie, że widocznie szła szybciej, niż sądziła.  

Z uśmiechem zaczaj rozpinać jej płaszcz, jakby była dzieckiem w wieku Rory.  
–  Zmęczyłem  się  papierami.  Oczywiście  wziąłem  sobie  pracę  do  domu,  ale  tu 

przynajmniej sceneria jest inna. Pani Morgan też chyba gdzieś wyszła.  

background image

–  Tak,  do  supermarketu.  Pan  Morgan  podrzucił  ją,  a  potem  wziął  mój  samochód  do 

warsztatu na zmianę oleju. Czy chciałbyś wiedzieć coś jeszcze? 

–  Nie,  i  nie  prosiłem  o  raport.  Po  prostu  dom  wydał  mi  się  opustoszały  i  smutny  – 

powiedział rzeczowo.  

W  jego  słowach,  a  już  zwłaszcza  w  sposobie  ich  wypowiedzenia,  nie  było  nic,  co 

powinno przyprawiać o drżenie, uspokajała samą siebie Wendy. Po prostu wrócił popracować 
do domu, gdzie nikt nie będzie mu przerywał.  

Do  diabła,  powinna  się  już  do  tego  przyzwyczaić.  Nie  mówił  ani  nie  robił  nic,  co 

wykraczałoby poza ich umowę. Nawet nie co dzień całował ją, wychodząc do pracy, a jeśli 
już,  to  były  to  zaledwie  delikatne  muśnięcia  w  policzek.  I  mimo  że  niemal  każdego  dnia 
przychodził  wieczorem  do  jej  pokoju,  to  zawsze  miał  ku  temu  jakiś  powód  i  nigdy  nie 
zostawał długo. Ostatnio postanowiła nawet nie kłaść się do łóżka przed tymi wizytami.  

Na całe szczęście chyba nie zdawał sobie sprawy, że nawet najlżejszy jego dotyk działa 

na  nią,  jak  porażenie  prądem.  Nie  chciała,  żeby  o  tym  wiedział.  Po  prostu  potrzebowała 
trochę więcej czasu, by przyzwyczaić się do tej nowej sytuacji. Tymczasem powinna udawać 
swobodną i wesołą.  

– Powiem pani Morgan, że tęskniłeś za nią.  
– Oczywiście, że tak. Nie jadłem lunchu.  
–  Ja  też  nie,  ale  sądzę,  że  uda  mi  się  coś  wykombinować.  Mack  wyjął  Rory  z  wózka. 

Dziewczynka przytuliła się do jego ramienia i ziewnęła szeroko. Spojrzał na nią i powiedział: 

–  To  miało  chyba  znaczyć,  że  czas  na  drzemkę,  tak,  brzdącu?  Wendy  przytaknęła  i 

dotknęła policzka małej.  

–  Odpocznij  sobie,  kochanie.  I  nie  zapomnij  powiedzieć  tatusiowi  o  swoim  nowym 

ząbku.  

Mack wsunął palec do buzi małej.  
– Mamy nowy ząbek? Ałć! Wendy stłumiła śmiech.  
Zanim wrócił na dół, nakryła do kuchennego stołu i zagrzała przygotowaną przez panią 

Morgan zupę jarzynową. Postawiła także tacę z chrupiącym ciemnym chlebem i serami.  

– Dosyć skromnie – powiedziała przepraszająco. Mack podał jej krzesło.  
– Ale dużo lepiej niż przeciętnie.  
Wendy przekroiła chleb i podała mu pierwszą kromkę. Smarując ją masłem, powiedział: 
–  W  przyszłym  tygodniu  muszę  wyjechać  z  miasta.  Ręka  Wendy  zatrzymała  się  w  pół 

ruchu.  

– Och – wyrwało się jej spontanicznie.  
Zanim  przypomniała  sobie  o  samokontroli,  patrzył  już  na  nią  z  wyraźnym 

zainteresowaniem.  

– Będziemy za tobą tęsknić – powiedziała lekko i dokończyła krojenie chleba.  
Była to prawda – obu będzie im go brakowało. Rory nie reagowała na Macka tak silnie 

jak  na  Wendy,  ale  miała  pewien  specjalny  uśmiech  zarezerwowany  wyłącznie  dla  niego. 
Angażował  się  w  codzienną  opiekę  nad  dzieckiem  w  dużo  większym  stopniu,  niż  mogłaby 
tego oczekiwać. Co najmniej w połowie przypadków to Mack wstawał do niej, gdy wesoła i 

background image

rześka witała o świcie nowy dzień.  

Wendy zdawała sobie sprawę, że to  nie jego pomocy będzie jej brakowało, ale właśnie 

takich  chwil  jak  ta.  Czegoś  tu  nie  rozumiała,  ale  postanowiła  na  razie  o  tym  nie  myśleć  i 
zamiast tego spytała szybko: 

– Jak długo cię nie będzie? 
– Tylko parę dni. A może pojedziesz ze mną? To znowu Phoenix.  
Myśl o wizycie w domu napełniła ją uczuciem prawdziwego szczęścia. Niemal poczuła 

już  na  sobie  ciepłe  promienie  południowego  słońca,  z  radością  pomyślała  o  widoku  palm  i 
kaktusów.  

Mack odkroił kromkę chleba i dodał: 
– Na pewno chciałabyś osobiście zlikwidować swoje mieszkanie.  
Dotąd nie zdążyła się nawet nad tym zastanowić. Mieszkanie stało puste od kilku tygodni, 

gdy  zostawiła  je  w  przekonaniu,  że  za  parę  dni  wróci.  Trzeba  spakować  resztę  ubrań, 
posegregować  rzeczy,  pozbyć  się  mebli  i  zorganizować  transport  Propozycja  Macka  była 
rozsądna.  Nie  było  sensu  utrzymywać  mieszkania,  więc  równie  dobrze  mogłaby  z  nim 
pojechać  i  zamknąć  miniony  rozdział  swego  życia.  Rozmiar  czekających  ją  prac  był 
przygnębiający, ale musiała je wykonać.  

Nie,  to  nieprawda.  To  nie  z  powodu  czekającej  ją  pracy  stała  się  nagle  smutna  i 

poirytowana.  Chodziło  jej  o  to,  że  Mack  zaproponował  wspólny  wyjazd  tylko  dlatego,  że 
należało zlikwidować mieszkanie. Przez chwilę myślała, że chciał ją zabrać jedynie z powodu 
niej samej...  

To  nie  pomysł  powrotu  do  domu  tak  ją  ucieszył,  ale  perspektywa  wspólnej  z  nim 

podróży.  

Albowiem odnalazła już swój dom. I tak długo, jak długo Mack będzie przy niej, nie musi 

szukać innego.  

Świadomość tego odkrycia spadła na nią jak potężny cios. Przekonywała samą siebie, że 

chodzi  wyłącznie o dobro dziecka,  a tymczasem  Rory była tylko  wygodnym pretekstem  dla 
realizacji własnego, skrywanego przed sobą, pragnienia. Marzyła o małżeństwie z Maćkiem. 
Poślubiła go dla dobra Rory, ale kochała dla niego samego.  

Doznania,  które  towarzyszyły  każdemu  jego  dotykowi,  nie  miały  nic  wspólnego  z 

poczuciem obcości czy zmieszaniem, oznaczały one fascynację i pożądanie. I nie zanosiło się 
na poprawę, bo za każdym razem pragnęła go coraz bardziej.  

Kiedy to się stało? Oczywiście pierwotna niechęć nie trwała długo. Dosyć szybko zastąpił 

ją  podziw  dla  sposobu,  w  jaki  udało  mu  się  zdobyć  uczucie  Rory.  Kiedy  jednak  szacunek 
przekształcił  się  w  zachwyt,  a  potem  miłość?  I  w  jaki  sposób  udawało  jej  się  tak  długo 
oszukiwać samą siebie? Mack przerwał te rozmyślania.  

– Obawiam się, że niektóre wieczory mogę mieć zajęte służbowymi kolacjami.  
Z trudem przeniosła na niego swą uwagę.  
– Oczywiście.  
–  Jeśli  nie  będziesz  chciała  w  nich  uczestniczyć,  doskonale  to  zrozumiem.  Mówiąc 

prawdę, gdybym tylko mógł, sam chętnie bym ich unikał.  

background image

Wendy chciała uczestniczyć we wszystkim, w czym uczestniczy Mack. Nie mogła jednak 

tego  powiedzieć.  A  on  podsuwał  jej  gotowy  pretekst,  jakby  chciał,  by  z  niego  skorzystała. 
Bezbarwnym głosem odpowiedziała: 

– Będę miała dostatecznie dużo zajęć.  
–  Na  pewno.  Rozmawiałem  już  z  pielęgniarkami  matki  i  z  zachwytem  przyjęły 

propozycję  zajęcia  się  przez  ten  czas  Rory.  Chyba  że  wolisz  zostawić  ją  tutaj,  a  wtedy 
wystarczy tylko wynająć kogoś do pomocy pani Morgan.  

– To znaczy, że nie bierzemy jej ze sobą? 
– Mówiąc szczerze, myśl o lataniu z nią, nim ukończy lat osiemnaście, nie napawa mnie 

zachwytem. Poza tym nie dasz rady pozałatwiać swoich spraw, jednocześnie się nią zajmując.  

Miał rację.  
– Porozmawiam z panią Morgan.  
–  Spytaj  ją,  czy  mogłaby  również  zostać  na  sobotni  wieczór.  Jest  otwarcie  galerii,  na 

którym  powinniśmy  się  pokazać.  Opuściliśmy  parę  imprez  noworocznych  i  zewsząd 
dokuczają mi, że ukrywam moją żonę przed światem. – W jego oczach pojawiły się wesołe 
ogniki, zapraszające do wspólnego śmiechu. – Tłumaczę im, że jestem zbyt zazdrosny.  

Udało  jej  się  roześmiać,  ale  był  to  gorzki  śmiech.  Skończyła  zupę  i  szybko  wstała, 

odwracając się od niego.  

– Kawy? – spytała.  
– Świetny pomysł.  
Kiedy  napełniała  dzbanek  wodą,  Mack  bezszelestnie  podszedł  do  niej  i  stanął  z  tyłu. 

Odwróciwszy się, wpadła na niego i trochę wody wylało się na podłogę.  

– Przepraszam – powiedział swobodnie – nie chciałem robić zamieszania.  
Jego  głos  zdawał  się  wibrować  w  całym  ciele  Wendy.  Niezdolna  do  wykonania 

najmniejszego ruchu, patrzyła tylko na niego, jakby zaczarowana ciepłem jego rąk i oddechu, 
muskającego włosy na jej skroniach.  

–  Wykorzystamy  tę  okazję  najlepiej  jak  się  da  –  ciągnął  miękko.  –  Może  znajdziesz 

trochę czasu, by oprowadzić mnie po mieście.  

Może naprawdę zależało mu na jej obecności. Jeśli tak...  
Zauważyła, że przygląda się jej ustom i gwałtownie uciekła wzrokiem, próbując wyjść z 

dziwnego odrętwienia. Ale po chwili zrozumiała, że nie potrafi uciec, i ich spojrzenia znów 
się spotkały.  

– Bardzo bym chciała.  
– Naprawdę, Wendy? 
Dotyk  jego  ust  był  tak  delikatny  jak  pieszczota  wiosennego  wietrzyku.  Przez  chwilę 

zawahała się. Powinna się odsunąć, ale nie chciała. Czy pozwolić mu na pocałunek, jakiego 
sama  pragnęła?  A  jeśli  Mack  zorientuje  się  w  jej  uczuciach?  Jeśli  odkryje  sekret,  który  do 
niedawna skrywała nawet przed sobą? Nie, to zbyt niebezpieczne.  

Zanim  jednak  zdołała  rozważyć  wszystkie  możliwe  implikacje,  jej  ciało, 

zniecierpliwione,  samo  odpowiedziało  na  te  pytania.  Rozchyliła  usta.  Mack  przysunął  się 
nieco bliżej i otoczył ramieniem jej talię.  

background image

Świat zdawał się wirować i Wendy poczuła, że traci nad sobą kontrolę. Zamknęła oczy. 

Cudownie było być tak blisko niego i marzyć, że on czuje to samo.  

Podniosła rękę,  by  objąć go za szyję i przyciągnąć jeszcze bliżej.  Zapomniała jednak o 

dzbanku. Zimna woda chlusnęła na piersi Macka, zmoczyła jego jedwabny krawat, koszulę i 

sweter.  

Wendy  otworzyła  szeroko  oczy  z  przerażenia.  Mack  jęknął  cicho  i  odsunął  się  od  niej. 

Sięgnęła po ręcznik i zarzuciła mu go na ramię.  

W tej samej chwili od strony drzwi kuchennych dobiegł głos gospodyni: 
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy mam zaczekać z zakupami na zewnątrz? 
Mack potrząsnął głową i zaśmiał się gorzko.  
– Nie, kuchnia należy do pani, pani Morgan. Po czym wyszedł.  
W  pierwszym  odruchu  Wendy  chciała  go  dogonić,  ale  usłyszawszy,  jak  wbiega  po 

schodach, zrozumiała, że poszedł się przebrać. Przeprosi go innym razem.  

Odwróciła się do pani Morgan i poprosiła ją o opiekę nad dzieckiem w sobotni wieczór. 

Miała wrażenie, że pani Morgan dziwnie się jej przygląda. Niezrażona, ciągnęła dalej: 

–  A  w  przyszłym  tygodniu  ja  i  pan  Burgess  wyjedziemy  na  kilka  dni.  Nie  weźmiemy 

małej, ale jeśli nie czuje się pani na siłach, by się nią zająć, możemy zostawić ją z... Czy coś 
jest nie tak, pani Morgan? 

– Ależ skąd. Zajmę się nią.  
– Dziękuję.  
Dziwny wyraz nie opuszczał twarzy gospodyni. Wendy uznała, że to następstwo szoku. 

Pani  Morgan  z  pewnością  nie  była  przyzwyczajona  do  widoku  całujących  się  w  kuchni 
pracodawców. Wendy zadrżała, czując, jak mokry sweter nieprzyjemnie przylega do jej ciała. 
Wychodząc, powiedziała: 

– Będę u siebie w pokoju.  
– Pani Burgess – odezwała się gospodyni niepewnie. Wendy odwróciła się.  
– Tak? 
–  Czy  pani  zamierza  zrobić  kawę,  czy  też  jest  pani  po  prostu  przywiązana  do  tego 

dzbanka? 

Dopiero  teraz  spostrzegła,  że  cały  czas  ściska  w  ręku  pusty  dzbanek.  Z  dumnie 

podniesioną głową przeszła przez kuchnię i postawiła go na miejscu. Jej godność zostałaby z 
pewnością ocalona, gdyby mijając się z panią Morgan, nie spojrzała prosto w jej roześmiane 
oczy.  Wybuchnęła  histerycznym  śmiechem.  Jak  to  dobrze,  że  gospodyni  przerwała  całą  tę 
scenę, zanim nie wygłupiła się jeszcze bardziej. Nie dość, że rzuciła się Maćkowi na szyję, to 
jeszcze tak zupełnie straciła kontrolę, iż zapomniała o wodzie! Nic dziwnego, że uciekł przy 
pierwszej nadarzającej się okazji.  

Jej śmiech coraz wyraźniej przeradzał się w rozpacz i kiedy tylko znalazła się w swoim 

pokoju, rzuciła się na łóżko i rozpłakała.  

Czyżby była aż tak głupia, że dotąd nie rozumiała, co się w niej dzieje? Zaczęła wątpić, 

czy naprawdę była tą niewinną dziewczyną, tak bardzo skupioną na dziecku, że inne sprawy 
nie miały dla niej znaczenia. A może przez cały czas podświadomie dążyła do małżeństwa z 

background image

Maćkiem? 

Kiedy  tamtego  wieczora  oświadczył,  że  nie  zamierza  wychowywać  Rory  sam, 

postanowiła nie proponować swoich wizyt Wtedy sądziła, że robi tak dla dobra dziecka, ale 
czy prawdziwa przyczyna nie leżała gdzie indziej? Może czuła, że przyjeżdżając do Chicago 
w odwiedziny, nie zniesie widoku Macka na łonie nowej rodziny? 

Teraz rozumiała już także swoje rozżalenie w noc poślubną, gdy Mack przyszedł do jej 

sypialni.  To  prawda,  była  zaskoczona  jego  wizytą,  ale  była  także  zadowolona.  I  chciała,  by 
został, by pragnął  jej tak, jak ona podświadomie pragnęła jego.  Kiedy  wyszedł, poczuła się 
dotknięta.  

Poprosił  ją  o  lojalność.  Sam  przysiągł,  że  jego  zobowiązanie  wobec  Rory  ma 

pierwszeństwo przed wszystkimi innymi, a Wendy zapewniła go, że myśli tak samo.  

Ale to  nie była prawda.  Uwielbiana Rory  nie była już najważniejszym  celem życia. Jej 

miejsce zajął Mack. Niepostrzeżenie wślizgnął się do jej serca, a teraz nie było już odwrotu.  

Podświadomie użyła zatem dziecka, by dostać to, czego pragnęła – Macka. Mimo że jej 

działania w żaden sposób nie szkodziły małej, poczuła się winna.  

Teraz  miała  wszystko,  na  czym  jej  zależało.  Miała  Rory.  Choćby  tylko  na  papierze,  to 

jednak  była  żoną  Macka  i  miała  jego  gwarancję,  że  w  dającej  się  przewidzieć  przyszłości 
będzie nią nadal. Na razie będzie musiała się tym zadowolić.  

A w przyszłości jeszcze wszystko może się zdarzyć. Mack, nim został oblany, wyraźnie 

delektował się tym pocałunkiem. Nie był oziębły i chyba nie uważał jej za mało atrakcyjną. Z 
czasem, gdy lepiej się poznają, przyjdzie czas na przyjaźń i przywiązanie.  

Wiedziała,  że  na  więcej  nie  może  chyba  liczyć,  ale  nie  zapominała  też,  jak  zdradliwie 

miłość zakradła się do jej własnego serca. Może to samo stanie się z Maćkiem? Jeśli będzie 
się bardzo starała...  

 
Było  to  najtrudniejsze  zadanie  w  dotychczasowym  życiu  Wendy.  Najprościej  byłoby 

zdobyć Macka czułymi gestami – była to jej naturalna reakcja na ludzi, o których dbała. Cały 
czas musiała jednak przypominać sobie, że przecież on wcale nie musi być tym zachwycony. 
Dlatego tak starannie obmyślała każdy krok.  

W piątek nieoczekiwaną wizytę złożyła jej Tessa.  
– Nigdy, ale to nigdy nie zdarza mi się do nikogo przychodzić bez zapowiedzi – zaczęła.  
– Oczywiście – zgodziła się Wendy. Tessa wybuchnęła śmiechem.  
– No dobrze, tym razem tak zrobiłam. Mam jednak pewne pomysły na ciuszki dla dzieci i 

mam  nadzieję,  że  zechcesz  na  nie  popatrzeć.  A  gdyby  pani  Morgan  poczęstowała  mnie 
filiżanką herbaty, byłabym jej dozgonnie wdzięczna.  

– Sprząta teraz na górze i nie ośmielę się jej przerywać. Poprowadziła gościa do kuchni i 

położyła Rory na kocyku.  

Tessa położyła na blacie swoje projekty.  
– To tylko takie wstępne przymiarki, sama rozumiesz. Wendy wstawiła wodę i popatrzyła 

Tessie przez ramię.  

Rysunki były na pewno robione w pośpiechu, ale oddawały styl Tessy.  

background image

Potrząsnęła głową.  
–  Jak  na  sukienkę  wyjściową  jest  to  zbyt  banalne,  a  na  codzienną  musiałoby  być  zbyt 

drogie. – Widząc wyraz twarzy Tessy, pożałowała, że nie była bardziej dyplomatyczna. – To 

znaczy...  

– Nie, zależy mi na twojej pierwszej reakcji.  
Wendy przygotowywała herbatę w milczeniu. Zastanawiała się, jak załagodzić sytuację. 

Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała, był rodzinny konflikt, zwłaszcza z Tessą, która była dla 
niej taka miła.  

– Przepraszam, ale to zboczenie zawodowe. Jak pokazujesz nam, ludziom z marketingu, 

nowy  produkt,  natychmiast  zaczynamy  odgrywać  rolę  adwokatów  diabła  i  wytykać 
niedociągnięcia.  

Tessa popatrzyła na nią znad filiżanki i odparła: 
– Masz szczęście, że cię lubię, Wendy.  
– Przepraszam, że byłam taka nietaktowna.  
– Ach, to nie o to chodzi. Jestem profesjonalistką. Gdybym nie umiała przyjąć uczciwej 

krytyki swoich projektów, odeszłabym z branży. Tak naprawdę chodzi o Elinor.  

– Jak to? – spytała zaskoczona Wendy.  
–  Dostała  bzika  na  twoim  punkcie,  chyba  zdajesz  sobie  z  tego  sprawę.  Nie  dalej  jak 

wczoraj  mówiła  mi,  jaka  jesteś  cudowna  i  jak  szczęśliwy  jest  Mack,  i  że  od  początku 
wiedziała,  iż  wszystko  się  dobrze  ułoży.  Mogłoby  to  załamać  niejedną  synową,  ale  na 
szczęście  moja  samoocena  jest  wystarczająco  wysoka.  –  Przerwała,  wskazując  na  Rory.  – 
Mała zaczyna raczkować do tyłu.  

Wendy przesunęła Rory z podłogi z powrotem na kocyk.  
– To jeszcze nie jest tak naprawdę raczkowanie, tylko  takie wstępne przymiarki. – Raz 

jeszcze rzuciła okiem na projekty Tessy. – Wiesz, jak ja bym je sprzedawała? 

– Sądziłam, że ci się nie podobają.  
– Tego nie powiedziałam. No więc ja reklamowałabym to jako wykroje. Klientka wysyła 

pieniądze  i  dostaje  paczkę  z  gotowymi  wykrojami,  które  następnie  tylko  zszywa.  Gdybyś 
produkowała  je,  musiałabyś  narzucić  zbyt  wysoką  cenę.  Na  wieszaku  nie  wyglądałyby 
wystarczająco odświętnie. Ale jeśli matka uszyje je sama...  

–  Będzie  zadowolona,  że  poradziła  sobie  z  takim  skomplikowanym  projektem  – 

dokończyła za nią Tessa. – Coś w tym jest. Kto wie, czy nie zaproszę cię do współpracy.  

Rozbawiona, opowiadała o tym Maćkowi przy kolacji, ale on najwyraźniej nie widział w 

tym  nic  śmiesznego.  Kiedy  Wendy  przedstawiała  mu  swoje  pomysły  dotyczące  kampanii 
reklamowej kolekcji Tessy, zmarszczył brwi, jakby się czymś martwił.  

– Tęsknisz za tym, prawda? 
– Za marketingiem? – Spojrzała na resztki jedzenia na talerzu. Problem Tessy tak bardzo 

ją  wciągnął,  że  nawet  nie  zauważyła,  kiedy  zjadła  kolację.  –  No  cóż,  to  fascynujące. 
Oczywiście ubrania nie są moją specjalnością.  

– A co nią jest? 
–  Nieważne.  W  każdym  razie,  żeby  pomóc  Tessie,  musiałabym  jeszcze  sporo  się 

background image

poduczyć.  

Tak naprawdę, w innych okolicznościach, chętnie włączyłaby się w kampanię reklamową 

Tessy.  Ale  teraz  miała  ważniejsze  sprawy  na  głowie.  Kiedy  Rory  podrośnie,  nadarzą  się 

pewnie  inne  okazje.  Tessa  wyskoczy  z  niejednym  jeszcze  pomysłem,  a  być  może  również 
realizacja  jej  obecnych  planów  potrwa  tak  długo,  że  Wendy  zdąży  się  w  nie  włączyć. 
Spróbowała więc nadać swemu głosowi beztroski ton: 

–  Gdybym  nie  była  teraz  tak  zajęta  przy  dziecku,  przyznaję,  że  chętnie  bym  się  zajęła 

kolekcjami  Tessy.  Aha,  wygląda  na  to,  że  mała  zacznie  wkrótce  raczkować,  więc  uważaj, 
gdzie ją kładziesz.  

Mack skinął głową, t – Wezmę to pod uwagę.  
– A poza tym, kiedy gaworzyła sobie po południu, zdawało mi się, że usłyszałam tam coś 

w rodzaju  słowa tata. Czyż nie jest to najlepszy dowód wdzięczności? – Wendy  pozbierała 
talerze ze stołu. – Gdzie chcesz deser i kawę? Tutaj czy w bibliotece? 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

Otwarcie galerii w sobotni wieczór było imprezą pełną przepychu, biżuteria połyskiwała 

na tle drogich futer, a szampan lał się strumieniami.  

Dzięki  Bogu,  że  Tessa  zawczasu  spytała  ją,  co  zamierza  na  siebie  włożyć,  po  czym 

zmusiła  do  kolejnej  wyprawy  po  sklepach.  Przynajmniej  była  odpowiednio  ubrana  i 
wyglądała,  jakby  należała  do  tego  towarzystwa.  Nie  była  obwieszona  biżuterią,  ale 
brylantowy  pierścionek  Elinor  mógłby  śmiało  konkurować  z  każdą  z  błyszczących  dokoła 
ozdób.  A  jednak  nie  czuła  się  najlepiej.  Otaczające  ją  artystyczne  towarzystwo  było  jej 
zupełnie  obce.  Niechcący  podsłuchała  uwagi  stojącej  obok  pary  i  nie  mogła  uwierzyć,  że 
mówią o tych samych bohomazach, które ona także ogląda.  

–  Ujarzmiona  namiętność...  niewiarygodna  kontrola...  mistrzowska  wizja...  –  Słowa  te 

wypowiadane były z najwyższym szacunkiem. Dla Wendy była to farba powyciskana z tubek 
wprost na płótno, bez najmniejszej myśli ani planu.  

Westchnąwszy,  stwierdziła, że będzie chyba musiała zapisać się na kurs dla koneserów 

sztuki.  

W dodatku nikogo tu nie znała oprócz męża. Nie wszystko naraz, uspokoiła samą siebie. 

Lada  chwila  dołączy  do  niej  Macic,  unieruchomiony  teraz  w  ogromnej  kolejce  do  szatni. 
Wtedy poczuje się dużo lepiej.  

Nagle  dostrzegła  jedną  znajomą  twarz.  O  parę  kroków  dalej  stała  kobieta,  która 

zatrzymała  ją  w  zeszłym  tygodniu  na  ulicy  i  podziwiała  małą.  Przedstawiła  się  jako  pani 
DeCarlo. Stała z inną, młodszą kobietą i popijając szampana, przyglądały się Wendy.  

Uśmiechnęła się nieśmiało, nie wiedząc, czy zostanie rozpoznana. W nowej sukni mało 

przypominała ubraną w dżinsy dziewczynę z dzieckiem.  

Kobieta powiedziała coś do swej towarzyszki i przecisnęła się w stronę Wendy.  
– Dobry  wieczór, pani  Burgess. Pozwoli  pani, że przedstawię panią mojej przyjaciółce, 

Yvette Abbott.  

– A więc pamięta mnie pani – powiedziała Wendy.  
– Oczywiście. Trudno panią zapomnieć.  
Uśmiech Wendy stał się jakby sztywniejszy. W przyjaznych skądinąd słowach czaiła się 

jakaś zimna nuta. Było to dla niej zupełnie niezrozumiałe, ale wzmogła czujność.  

Druga kobieta zaśmiała się lekko.  
– Słyszałam, że ma pani cudowne dziecko, pani Burgess.  
W jednej chwili Wendy zrozumiała, dlaczego jest atakowana. Już raz słyszała ten głos – 

nagrany  na  automatyczną  sekretarkę  Macka.  Pretensjonalny  i  przesłodzony  ton  nie  budził 
najmniejszych wątpliwości.  

– Dziwię się, że zostawiła je pani dla kiepskiego przyjęcia. Z pewnością czułaby się pani 

lepiej w domu niż tutaj.  

Nie było sensu stać tak dalej i wysłuchiwać złośliwości.  
– Jeśli mi panie wybaczą...  

background image

– Och, doprawdy... Nie  może pani  odseparować  Macka od przyjaciół, tylko dlatego, że 

nie do końca wierzą w pani zgrabną historyjkę. Niedługo nie mielibyście do kogo otworzyć 
ust.  –  Pani  DeCarlo  wpatrywała  się  w  tańczące  w  kieliszku  bąbelki.  –  Wie  pani,  ludzie  nie 
mogą się nadziwić,  jak to się wygodnie złożyło,  że Marissa nie może już stanąć  w obronie 
swej reputacji.  

– Nie wiem, o czym pani mówi – powiedziała Wendy, czując, że robi się jej niedobrze.  
Pani DeCarlo parsknęła śmiechem.  
–  Oświadczenie,  że  to  dziecko  Marissy  było  bardzo  wielkoduszne  ze  strony  Elinor...  to 

znakomite wytłumaczenie podobieństwa małej do Macka. Powiedzmy sobie szczerze: nikomu 
już nie zależy na reputacji Marissy.  

Młodsza kobieta dodała: 
– Gdybym wiedziała, że aby złapać Macka wystarczy urodzić mu bobasa i poinformować 

o tym jego matkę... – Przerwała. – Chociaż uważam, że wrabianie mężczyzny w nie chciane 
dziecko to tani chwyt W tym momencie u boku Wendy pojawił się Mack.  

– Znalezienie cię zabrało mi trochę czasu. Oto twój szampan, kochanie.  
Wcisnął jej do ręki wąską szklaneczkę i musnął wargami jej policzek.  
Wendy  z  zainteresowaniem  obserwowała,  jak  Yvette  Abbott  robi  się  kompletnie 

czerwona.  

–  Cześć,  Yvette  –  powiedział  swobodnie  Mack.  –  Witam  panią,  pani  DeCarlo.  Jak  to 

miło, że zajmujecie się Wendy.  

Yvette rozluźniła się nieco.  
–  Jak  to  miło  poznać  twoją  żonę,  Mack.  Powiedz,  Wendy,  kiedy  zamierzasz  zacząć 

przyjmować  przyjaciół  i  klientów  Macka?  Wiesz,  że  na  jego  stanowisku  nie  wypada  już 
dłużej ich zaniedbywać.  

Wendy z podziwem pomyślała o zimnej krwi Yvette.  
–  Będzie  ich  przyjmowała,  kiedy  będzie  gotowa  –  odpowiedział  Mack.  –  Na  razie  jest 

bardzo  zajęta  przy  dziecku.  I  skoro  już  jesteśmy  przy  tym  temacie,  Yvette,  chciałbym  coś 
zaznaczyć.  Otóż  wrabianie  mnie  w  nie  chciane  dziecko  trudno  nazwać  tanim  chwytem. 
Zważywszy  na  to,  ile  zainwestujemy  w  Rory  do  czasu  ukończenia  przez  nią  studiów, 
nazwałbym  to  raczej  bardzo  drogim  zabiegiem.  Ale  ponieważ  to  nie  był  żaden  chwyt  i  w 
dodatku nie jest to dziecko nie chciane, przyznasz, że nie ma to żadnego znaczenia, prawda? – 
Z  rozbrajającym  uśmiechem  wsunął  rękę  pod  ramię  Wendy.  –  Chciałbym  poznać  twoje 
zdanie o jednym z obrazów. Jeśli nam panie wybaczą...  

– Dzięki za ratunek – powiedziała Wendy cicho i Mack, z trudem słysząc ją w hałaśliwej 

sali, pochylił się tak blisko, że czuła na sobie jego oddech. – Wiesz, co one mówiły? 

– Oczywiście. Żałuję, że musiałaś tego wysłuchać.  
– Nie przejmujesz się tym? Mack westchnął.  
– Staram się nadać temu odpowiednie proporcje. Ludzie, którzy naprawdę coś dla mnie 

znaczą,  znają  prawdę.  Kiedyś  poznają  również  Rory.  A  reszta,  cokolwiek  by  im  nie 
powiedzieć,  i  tak  będzie  snuła  najdziwniejsze  domysły.  Tak  czy  inaczej,  zamierzamy 
wychować Rory jak naszą córkę. Co nam w końcu przeszkadza, że parę małodusznych osób 

background image

uważa ją za nasze prawdziwe dziecko? 

Wiedziała, że miał rację, ale nadal czuła się niedobrze. Nigdy dotąd nie przejmowała się 

plotkami, ale te wyraźnie ją zabolały. Długo zastanawiała się,  dlaczego.  W końcu przyznała 
sama przed sobą, że wszystko byłoby w porządku, gdyby byli kochającym się małżeństwem. 
Gdyby Maćkowi naprawdę na niej zależało, wszelkie pomówienia traktowałaby jako nic nie 
znaczącą błahostkę. Miłość Macka wynagrodziłaby jej spekulacje sąsiadów i znajomych.  

Ale być żoną tylko na papierze, a do tego jeszcze mieć opinię niemoralnej oszustki, było 

zbyt wielkim ciężarem.  

– Co o tym sądzisz? – spytał Mack, wskazując na obraz. Tym razem było to rozłożone 

wprost  na  podłodze  płótno,  w  całości  pokryte  czarną  farbą.  Nie  było  nawet  oprawione  w 
ramę.  

– No, jest raczej niezwykłe.  
– Chcę znać twoją szczerą opinię.  
– W porządku. Możesz uznać mnie za kretynkę, ale dla mnie wygląda to jak wstępny etap 

prac nad przyklejaniem wykładziny podłogowej.  

Mack  zakrztusił  się.  Wendy  poczuła  się  jak  głupiec,  ale  już  po  chwili  zrozumiała,  że 

śmiech Macka jest szczery i zaraźliwy. Nie śmiał się z niej, ale z jej dowcipu.  

Przypomniała sobie wcześniej zasłyszane uwagi znawców.  
–  To  znaczy,  że  ty  też  nie  widzisz  w  tym  niewiarygodnej  samokontroli? Mistrzowskiej 

wizji? Ani ujarzmionej namiętności? 

– Jedyne uczucie, jakie budzi we mnie ten obraz, to litość wobec ewentualnego nabywcy. 

Nie świadczy to o mnie najlepiej, prawda? – Rozejrzał się dookoła. – Myślę, że zostaliśmy 
już zauważeni przez wystarczającą liczbę ludzi. Chodźmy do domu.  

 
Tej  nocy  Wendy  wyjątkowo  długo  rozczesywała  włosy,  z  nadzieją  oczekując  wizyty 

Macka.  Nie  przyszedł  jednak.  Nie  pojawiał  się  w  jej  sypialni  od  czasu,  gdy  pani  Morgan 
zastała  ich  w  kuchni  i  kiedy  powiedział,  że  postarają  się  jak  najpełniej  wykorzystać 
nadarzającą się okazję. Mówił to w kontekście podróży do Phoenix, ale Wendy wiedziała, że 
chciał powiedzieć o wiele więcej. Myślał o całym ich małżeństwie, ale to zrozumiała dopiero 
dzisiaj.  Po  spotkaniu  z  panią  DeCarlo  i  Yvette,  słowa  te  nabrały  nagle  całkiem  innego 

znaczenia.  

Wedle  słów  pani  DeCarlo,  architektem  całego  tego  pomysłu  była  Elinor  Burgess,  która 

wpadła  na  przebiegły  pomysł  ogłoszenia  Rory  dzieckiem  Marissy.  Kobieta  myliła  się 
oczywiście, ale czy nie było możliwe, że u podstaw tego oskarżenia kryje się ziarnko prawdy? 
Może Elinor nie tylko zaakceptowała małżeńskie plany Macka, ale wręcz była ich autorką? 
Przecież  wtedy  w  Wigilię,  usłyszawszy  tak  niewiele,  od  razu  domyśliła  się,  o  co  chodzi  i 
pospieszyła z błogosławieństwem.  

To niemożliwe, uspokajała Wendy samą siebie. Nikt nie jest w stanie zmusić Macka do 

niczego.  

Może  jednak  nie  było  to  zmuszanie  wprost.  Sama  najlepiej  wiedziała,  jak  trudno  jest 

odmówić  prośbom  Elinor.  Pamiętała,  jak  próbowała  nie  przyjąć  pierścionka,  ale  spokojne 

background image

argumenty Elinor czyniły dyskusję bezprzedmiotową.  

Być  może  tak  samo  argumentowała  wobec  Macka.  Ich  małżeństwo  było  naprawdę 

najrozsądniejszym rozwiązaniem. Mitchell był zbyt młody i narwany, John i Tessa zbyt zajęci 
swoimi  sprawami.  Poza  tym  Wendy  była  najważniejszą  osobą  w  życiu  Rory  i  nierozsądne 
byłoby  niszczenie  tego  związku.  A  tak  mogli  mieć  jednocześnie  zapewnione  szczęście 
dziecka i kontynuację rodu.  

Jeśli  takimi  argumentami  posługiwała  się  Elinor  w  rozmowie  z  Maćkiem,  co  mógł 

odpowiedzieć? W końcu była to taka racjonalna prośba.  

Wszystko to nieważne, pomyślała Wendy. Niezależnie od tego, czyj to był pomysł, Mack 

podjął decyzję z własnej nieprzymuszonej woli. Tak samo jak ona. I oboje postarają się, aby 
wszystko ułożyło się jak najlepiej – dla dobra Rory.  

Wendy zaś pozostaje tylko jedno – nie dać po sobie poznać, że pragnęłaby czegoś więcej. 

Gdyby  kiedykolwiek  odkrył,  że  się  w  nim  zakochała,  byłoby  to  trudne  do  zniesienia 
upokorzenie.  

Gdy Wendy wyłoniła się ze swojej części apartamentu w hotelu „Kendrick” w Phoenix, 

Mack pił już kawę i przeglądał poranne gazety.  

Ujrzawszy jej dżinsy i luźną bluzę, powiedział: 
–  Wygląda  na  to,  że  jesteś  gotowa  do  pracy.  Ja  też  muszę  już  iść.  Zobaczymy  się 

wieczorem w hotelu.  

– Masz kolację z klientem? Przytaknął.  
– Czy masz coś przeciwko temu? 
– Oczywiście, że nie – odparła pogodnie. – Ja chyba po prostu przygotuję sobie kanapki i 

popracuję, jak długo się da. Jest tyle do zrobienia.  

– Może zwróć się do firmy organizującej przeprowadzki.  
–  Wiesz,  że  nie  zrobią  wszystkiego.  Przed  naszym  wyjazdem  nie  rozebrałam  nawet 

choinki.  Poza  tym  większość  moich  rzeczy  nie  zasługuje  na  to,  by  przewozić  je  na  drugi 

koniec kraju. Muszę więc najpierw dokonać selekcji.  

Nie  patrzyła  na  niego.  Nie  zauważyła  więc,  że  do  niej  podchodzi  i  kładzie  ręce  na  jej 

ramionach.  

– Jeśli coś przedstawia jakąś wartość dla ciebie, zasługuje na przewiezienie.  
Spojrzała  na  niego,  zdziwiona  powagą  i  głębią  jego  spojrzenia.  Nie  bardzo  umiała  je 

odczytać. Czy były to wątpliwości? Troska? A może nagły wgląd we własne uczucia? 

Powoli  pochylił  się,  wyjął  z  jej  rąk  filiżankę  i  postawił  ją  na  stoliku.  Zwróciła  się  ku 

niemu, a ich usta zetknęły się.  

Zamykając  oczy,  prosiła  samą  siebie  o  rozwagę.  Od  tamtego  momentu  w  kuchni  nie 

pocałował jej. Tym razem musi być bardziej powściągliwa.  

Nie  może  dać  Maćkowi  do  zrozumienia,  jak  głębokie  są  jej  uczucia.  Jeśli  nawet  miała 

rację,  żywiąc  nadzieję,  że  mąż  powoli  zaczyna  coś  do  niej  czuć,  nie  należało  go  płoszyć. 
Ujawnienie  własnych  pragnień  i  oczekiwań  mogłoby  jedynie,  zamiast  podsycić  jego 
zainteresowanie, osłabić je.  

A  jednak,  choćby  nie  wiadomo  jak  chciała,  nie  potrafiła  stłumić  dręczącej  ją  tęsknoty. 

background image

Zwykły pocałunek... 

Nie,  tego  nie  można  było  nazwać  zwykłym  pocałunkiem!  W  pieszczocie,  która 

elektryzowała całe jej ciało, a krew doprowadzała do wrzenia, nie było nic prostego. Każde 
jego  dotknięcie  zdawało  się  pozbawiać  ją  wszelkich  sił,  ale  jednocześnie,  w  jakiś 
niewytłumaczalny sposób, koiło ją i dawało nadzieję, że kiedyś wszystko się zmieni.  

– Muszę iść – powiedział Mack zduszonym głosem. Przez chwilę ścisnął jej ramiona, po 

czym wziął teczkę i wyszedł.  

Przez następny kwadrans siedziała, dotykając palcem ust, jakby chciała zatrzymać na nich 

niedawny pocałunek.  

 
Wendy postawiła duży krok ponad stertą poczty, która nagromadziła się przed drzwiami 

mieszkania.  Pozbierała  ją  i  włożyła  do  dużej  torby,  planując  przejrzeć,  gdy  zrobi  sobie 
przerwę na lunch.  

Postanowiła  zacząć  od  sypialni,  najwięcej  czasu  zajmie  jej  posegregowanie  rzeczy. 

Kuchnia  będzie  mniej  pracochłonna.  Weźmie  zaledwie  parę  rzeczy,  a  po  resztę  wezwie 
organizację charytatywną.  

Przy  okazji  uświadomiła  sobie,  że  będzie  musiała  poprosić  o  odłączenie  telefonu  oraz 

wody. No i jeszcze samochód. Co ma zrobić z samochodem? 

– Wszystko po kolei – rozkazała sobie. – Nie pozwól, by cię to wszystko przerosło.  
Około południa, kiedy posegregowała już garderobę, wyszła kupić jakieś drobiazgi i coś 

do jedzenia. Gdy tylko weszła do domu, usłyszała telefon.  

– Już zaczynałem się martwić – usłyszała w słuchawce głos Macka. Nie potrafiła ukryć 

radości.  

–  O,  cześć!  Wyszłam  na  chwilę  po  papier  toaletowy,  by  pozawijać  w  niego  ozdoby 

choinkowe.  

– Mówisz jak prawdziwa domatorka.  
– No cóż, ze wszystkiego, co posiadam, są to chyba rzeczy najcenniejsze. Niektóre z nich 

należały jeszcze do mojej babci.  

– W takim razie zabierzemy je do domu. Wendy roześmiała się.  
– Czy to nie ty radziłeś mi oddać wszystko w ręce firmy przewozowej? 
– Niemożliwe.  
– Nie przejmuj się, nie wzięłam tego na serio. Zdziwiłbyś się, ujrzawszy, jak wiele rzeczy 

wyrzucam. – Zerknęła na zegarek. – Czyżbyś skończył już swoje spotkania, że dzwonisz? 

Byłoby cudownie, gdyby okazało się, że jest wolny. W ciągu piętnastu minut oczyściłaby 

się  z  kurzu  i  mieliby  dla  siebie  całe  popołudnie.  Na  pewno  spodobałby  mu  się  ogród 
botaniczny...  

– Nie, nie skończyłem. I co gorsza, ciebie muszę w to wciągnąć. Prezes firmy przychodzi 

dziś na kolację z żoną.  

– I ja też jestem zaproszona, tak? 
Miała  mieszane  uczucia.  Chciałaby  spędzić  z  Maćkiem  wieczór,  poznać  jego 

współpracowników,  ale  tylko  pod  warunkiem,  że  on  sam  tego  chce.  W  tym  wypadku 

background image

najwyraźniej nie był to jego wybór.  

W  każdym  razie,  jeśli  nawet  miała  jakiekolwiek  opory,  do  wieczora  nie  został  po  nich 

nawet ślad. Kiedy przyszedł po nią do hotelu, była już gotowa. Wydawał się zadowolony z jej 
stroju  –  łososiowej  sukni  z  małym  żakiecikiem,  który  można  było  zdjąć  i  odsłonić  niemal 

nagie  ramiona,  gdyby  kolacja  okazała  się  bardziej  uroczysta.  Powiódł  spojrzeniem  po  jej 

sylwetce, po czym skinął głową z aprobatą i uśmiechnął się.  

Dla Wendy było to niemal jak otrzymanie nagrody. Kiedy Mack poszedł wykąpać się i 

przebrać, usiadła przy stoliczku i zaczęła przeglądać przyniesioną z domu pocztę. Większość 
wyrzucała.  Przeważnie  były  to  negatywne  odpowiedzi  na  składane  przez  Wendy  przed 
wyjazdem podania o pracę.  

O mało nie wyrzuciła kolejnej koperty, nie przeczytawszy nawet znajdującego się w niej 

listu. Wymieniona w nagłówku nazwa firmy nic jej nie mówiła. Kiedy jednak zobaczyła, że 
list nadany był ekspresem, zajrzała do środka. Tym razem, o dziwo, było to zaproszenie do 
biura  spraw  personalnych  w  celu  wypełnienia  pisemnego  zgłoszenia  do  pracy.  Zdziwiona, 
dostrzegła  dopisaną  ręcznie  notkę:  „Proponuję  ci  objęcie  funkcji  szefa  marketingu  w  moim 
nowym zespole. Razem możemy tu czegoś dokonać. Jed Landers”.  

Spojrzała na datę i  westchnęła.  Dzwoniąc do Jeda po dwóch tygodniach od otrzymania 

listu,  zachowałaby  się  jak  niepoważny  i  nieodpowiedzialny  pracownik.  Ale  przecież  teraz, 
kiedy opuściła już tutejszy rynek pracy, nie miało to żadnego znaczenia. Odłożyła Ust na bok. 
Zadzwoni  do  niego  z  samego  rana  i  poinformuje  o  zmianie  planów.  Przyjemnie  było 
wiedzieć,  że  jej  dawny  szef  nie  zapomniał  o  mej.  Swoją  drogą  powinna  była  mieć  więcej 
wiary w siebie; gdyby nie wpadła wówczas w panikę i nie wykonała tego telefonu...  

Nie poznałaby Macka. A to byłoby znacznie gorsze, niż najbardziej dotkliwa utrata pracy.  
Siedziała  zatopiona  w  lekturze  długiego  listu  od  szkolnej  koleżanki,  gdy  pojawił  się 

Mack. Z ociąganiem odłożyła list na stolik, ale gdy tylko przyjrzała się Maćkowi, zwariowane 
przygody przyjaciółki zupełnie przestały ją interesować. W czarnym smokingu wyglądał tak 
rewelacyjnie, że wstrzymała oddech.  

Okazał  się  także  cudownym  towarzyszem  wieczoru.  Pomógł  jej  wysiąść  z  hotelowej 

limuzyny,  a  kiedy  wchodzili  do  ekskluzywnego  klubu,  ujął  ją  delikatnie  pod  rękę.  Kiedy 

gospodarze  wieczoru  wstali,  by  się  z  nimi  przywitać,  mrugnął  do  niej  porozumiewawczo, 
dodając otuchy.  

Kolacja była tylko dla nich czworga i Wendy została natychmiast wciągnięta do rozmowy 

przez  żonę  prezesa  firmy.  Po  wysłuchaniu  półgodzinnego  monologu  na  temat  wszystkich 
szczegółów życia jej dzieci, poczuła się nieco zdezorientowana i znużona. Uwagę jej przykuła 
druga  tocząca  się  przy  stole  rozmowa.  Znacznie  ciekawsze  były  plany  ekspansji  kapitału 
fumy prowadzonej przez gospodarza wieczoru i jego problemy z utrzymaniem ceny nowego 
produktu na rozsądnym poziomie.  

Przy deserze Wendy nie wytrzymała i włączyła się do rozmowy: 
–  Jeśli  produkt  jest  naprawdę  dobry,  nie  powinien  pan  tak  bardzo  przejmować  się  jego 

ceną.  

Przy  stole  zapadło  milczenie.  Prezes  zmarszczył  brwi,  a  Mack  odłożył  widelec  i 

background image

przyglądał się jej w zamyśleniu. Milczenie przerwała żona gospodarza.  

– Nasza córka jest taka sama. Zawsze ma jakiś pomysł. To dlatego tak dobrze radzi sobie 

w swoim nowym...  

Gospodarz gestem dłoni uciszył żonę.  
– Proszę, Wendy, mów dalej.  
– No, jeśli produkt jest lepszy niż u konkurencji...  
– Oczywiście, że jest lepszy – powiedział niemal oburzony. – Zupełnie nowy, naturalny 

substytut  oleju  i  innych  tłuszczów,  który  nie  rozpada  się  w  wysokich  temperaturach  i  nie 
zwiększa liczby kalorii w pożywieniu, bije na głowę wszystko co było dotąd.  

Wendy wzruszyła ramionami.  
– Więc reklamujcie to jako towar luksusowy, wart choćby najwyższej ceny.  
Prezes uśmiechnął się.  
– Łatwo to powiedzieć, ale jeśli chodzi o ludzi z marketingu. ..  
– Wystarczy ich przekonać, że klienci zapłacą tę cenę.  
– A jak mielibyśmy to zrobić? 
–  Oczywiście  myślę  teraz  na  głos,  ale  najlepsze  byłyby  chyba  metody  pośrednie.  Nie 

radziłabym  dyskutować  z  odbiorcami.  Należałoby  ich  ominąć  i  zwrócić  się  od  razu  do 
klientów.  Firma  mogłaby  otworzyć  własne  ośrodki  degustacji  i  prowadzić  zakrojone  na 
szeroką  skalę  testy  jakości  i  smaku.  Jeśli  to  jest  naprawdę  takie  dobre,  nie  będzie  trudno 
przekonać ludzi, że mogą, jedząc ciastko, frytki lub smażoną kurę, pozbyć się niepotrzebnych 
kalorii. Kiedy już uda się wam zachęcić klientów, zaczną oni żądać używania tego produktu 

w cukierniach, restauracjach i fabrykach żywności.  

– To oczywiste – powiedział Mack.  
Jego oschły ton zirytował ją i odparła cierpko: 
– Jeśli tak, to nie rozumiem, dlaczego sam na to nie wpadłeś.  
– Marketing to nie moja dziedzina – odparł rozsądnie.  
–  To  prawda.  To  moja  dziedzina.  –  Zobaczyła,  że  mięśnie  jego  twarzy  tężeją,  ale  nie 

mogła się powstrzymać. – Więc może nie powinieneś mi mówić, co jest oczywiste.  

– Jest pani specjalistką od marketingu? – spytał prezes.  
– Specjalistka to za duże słowo, ale pracowałam w tym.  
– Czy miałaby pani ochotę... – Zerknął na Macka i westchnął. – Aha, raczej nie. Ale jeśli 

kiedyś byłaby pani zainteresowana konsultacjami...  

–  Będę  o  tym  pamiętała  –  mruknęła,  zwracając  się  do  żony  gospodarza:  – 

Rozmawiałyśmy o pani córce.  

Prezes  nalegał  na  odwiezienie  ich  do  hotelu  i  dopiero  tam  mieli  okazję  do  prywatnej 

rozmowy. Mack nie odzywał się jednak, a Wendy tylko przyglądała mu się z uwagą.  

Czy naprawdę był na nią zły? To prawda, wtrąciła się do rozmowy, do której nikt jej nie 

zapraszał. Ale taka reakcja nie była w Macka stylu.  

Tylko że teraz nie miała do czynienia z Maćkiem, jakiego znała od paru tygodni. Była na 

kolacji  z  Samuelem  Mackenzie  Burgessem,  człowiekiem  biznesu,  jakiego  zapamiętała  z 

pierwszej rozmowy telefonicznej. Człowiekiem, który wtargnął do jej biura i w jednej chwili 

background image

zmienił całe jej życie.  

– Przepraszam, że się wyrwałam przy kolacji – powiedziała niepewnie.  
Mack zamknął drzwi.  
– Dlaczego? Nasz gospodarz był tym zachwycony. Masz ochotę na brandy? 
Potrząsnęła głową. Mack nalał sobie kieliszek i spytał: 
– Czyżbyś była specjalistką od żywności? 
– Słucham? 
–  Powiedziałaś  kiedyś,  że  nie  interesowałaś  się  marketingiem  odzieży,  ale  nie 

odpowiedziałaś mi na pytanie, w czym się specjalizowałaś.  

Wendy powoli skinęła głową.  
– Większość moich badań w college’u dotyczyło marketingu żywności.  
– Aha. – Zamyślony, wypił swoją brandy. Wendy odparła z wahaniem: 
– Chyba pójdę spać. To był męczący dzień.  
Przez chwilę sądziła, że jej nie dosłyszał. Dopiero po jakimś czasie odpowiedział: 
– Oczywiście. Dziękuję, że ze mną poszłaś, Wendy.  
W  jego  słowach  nie  było  nic  ponad  zwykłą  uprzejmość.  Jego  głos  był  grzeczny,  ale 

chłodny.  

Tak,  jakby  pocałunek,  który  połączył  ich  rano  w  tym  samym  pokoju,  w  ogóle  się  nie 

zdarzył. Tak, jakby powiększająca się z każdym dniem wzajemna bliskość istniała tylko w jej 
wyobraźni. Tak, jakby byli sobie obcy.  

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

 

Jak tylko znalazła się w swoim pokoju, zaczęła płakać. Dlaczego nie okazała się na tyle 

mądra, by zachować swoje doskonałe pomysły dla siebie? 

To  proste;  tak  długo  musiała  walczyć  o  swoją  pozycję  zawodową,  że  demonstrowanie 

pewności siebie weszło jej w krew. Jeśli Mack oczekiwał milczącej, niemo adorującej męża 
żony, musi być teraz bardzo rozczarowany.  

Czy  jednak  naprawdę  tego  chciał?  Przecież  przez  cały  czas  zachęcał  ją  do  mówienia. 

Dlaczego  nagle  zamilkł  obrażony?  Czyżby  jej  uwagi  nie  były  dostatecznie  błyskotliwe? 
Faktem  jest,  że  niewiele  wiedząc  o  sprawie,  zaczęła  się  na  jej  temat  wypowiadać.  Ale 
przecież prezes firmy wydawał się szczerze zachwycony jej pomysłem. Dlaczego więc Mack 
tak się od niej odsunął? 

Łzy  przynosiły  jej  wyraźnie  ukojenie,  postanowiła  więc  się  wypłakać.  Zgasiła  światło, 

wskoczyła do łóżka i ukryła twarz w poduszce.  

Nie  zauważyła,  że  do  pokoju  wszedł  Mack.  Usiadł  na  brzegu  łóżka  i  położył  dłoń  w 

zagłębieniu jej szyi.  

– Nie płacz, skarbie – szepnął – proszę cię, nie płacz. Mówił do niej jak do dziecka, co 

tylko wzmagało jej smutek. Pozbierała się jednak i wymamrotała: 

– Jaka ze mnie idiotka.  
–  Nieprawda.  –  Scałował  łzę  spływającą  po  jej  policzku.  –  Wszystko  będzie  dobrze. 

Zobaczysz.  

Jego  delikatne  pieszczoty  budziły  w  jej  ciele  długo  skrywane  tęsknoty.  Nadal  nie 

rozumiała, co się z nim działo, ale założyła, że skoro do niej przyszedł, nie był już widocznie 
zły.  

– Obejmij mnie – szepnęła.  
Otoczył  ją  ramionami,  a  kiedy  musnął  wargami  jej  skroń,  zwróciła  się  w  jego  stronę  i 

podała  mu  usta.  Był  to  długi  i  namiętny  pocałunek.  Wendy  poczuła  falę  ciepła  ogarniającą 
całe jej ciało. Po chwili odsunął się i oparł policzek na jej czole.  

– To niezbyt rozsądne. Chcę czegoś więcej, niż tylko cię obejmować.  
– Wiem – szepnęła i zarzuciła mu ręce na szyję.  
Mack  zdawał  się  wahać,  jakby  nie  do  końca  przekonany,  czy  Wendy  wie,  co  robi. 

Pocałowała  go  z  całą,  ukrywaną  dotąd  namiętnością  i  powtórzyła  to,  co  sama  od  niego 
usłyszała parę minut temu: 

– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz, Mack. Mruknął cicho i przyciągnął ją do siebie.  
Każdy  pocałunek,  każdy  szept  i  pieszczota  wydawały  się  tak  naturalne,  jakby  – 

przynajmniej  w  marzeniach  –  byli  razem  już  od  dawna.  Rozkoszne  oczekiwanie  podsycało 

kolejne  doznania.  Wendy  poddała  się  fali  radości  i  pożądania,  które  narastało  w  niej  z  siłą 

morskiej fali nieuchronnie zbliżającej się do brzegu.  

Jej ciało ogarnęło teraz cudowne wyczerpanie. Z trudem znalazła w sobie siłę, by unieść 

rękę i przesunąć palcami po ukochanej twarzy.  

background image

Mack złożył na jej ustach długi leniwy pocałunek i okrył ją kocem. Wendy przytuliła się 

do  niego,  z  radością  wsłuchując  się  w  bicie  jego  serca.  W  rytmicznym  oddechu  było  coś 
niezwykle kojącego. Rozczuliła się i znów zachciało jej się płakać, tym razem ze szczęścia.  

Usłyszała,  że  Mack  krząta  się  już  po  pokoju,  ale  czuła  się  wciąż  tak  cudownie 

rozleniwiona, że nie mogła zmusić się do żadnego mchu. Która to może być godzina? 

Odgłos zamykanych drzwi gwałtownie i ostatecznie ją obudził.  
– Mack? – zawołała, ale nie było odpowiedzi.  
Zerwała  się  z  łóżka,  sięgając  po  szlafrok  i  zanim  dotarła  do  salonu,  jedynym  śladem 

obecności Macka był tylko delikatny zapach wody kolońskiej. Nie zostawił nawet liściku.  

Widocznie  był  spóźniony,  uspokajała  samą  siebie.  Śpieszył  się  i  nie  zamówił  nawet 

śniadania. Tym bardziej nie miał czasu zostawić jej wiadomości.  

Albo  nie  chciał.  Skreślenie  paru  słów  zajmuje  chwilkę.  A  spóźnienia  bali  się  zwykle 

rozmówcy Macka, nie zaś on.  

Ogarnęły  ją  bolesne  wątpliwości  i  upokarzająca  świadomość,  że  właściwie  nie  ma 

podstaw,  by  czegokolwiek  od  niego  oczekiwać.  Jeśli  na  razie  może  liczyć  jedynie  na 
przelotne chwile namiętności, niech i tak będzie.  

Pomyślała sobie, że dalsza praca w mieszkaniu przyniesie jej ukojenie.  
Do południa pozbyła się już darów na rzecz organizacji dobroczynnej i czekała na ludzi, 

którzy mieli zabrać mebelki i rzeczy Rory. Miała do nich taki sentyment, że specjalnie prosiła 
pastora, by przekazał te rzeczy w dobre ręce. Rzeczywiście, pojawiła się urocza młoda para, 
która  nie  posiadała  się  ze  szczęścia,  gdy  Wendy  oświadczyła,  że  jako  zapłaty  oczekuje  od 
nich jedynie zdjęcia dzidziusia.  

Teraz  poczuła  się  już  naprawdę  wolna  od  przeszłości  i  gotowa  do  rozpoczęcia  nowego 

życia  z  Maćkiem.  Pielęgnując  w  sobie  wspomnienia  minionej  nocy,  pocieszała  się,  że  jak 
tylko wrócą do domu, wszystko się ułoży.  

Gdy  pakowała  ostatnie  ozdoby  choinkowe,  pojawił  się  Mack.  Było  zaledwie  wczesne 

popołudnie i ujrzawszy go, poczuła jednocześnie szczęście i niedowierzanie. Mack wyglądał 
na równie zaskoczonego.  

– Co się stało z meblami? 
– Nie było sensu wlec ze sobą kanapki i dwóch rozpadających się krzeseł, więc oddałam 

je. I zrobiłam dzisiaj znacznie więcej, jestem z siebie naprawdę zadowolona. – Nawet się nie 
uśmiechnął. – Czy coś poszło nie tak na twoich spotkaniach? – spytała cicho.  

– Nie. Zrobiliśmy wszystko, co jest na razie do zrobienia.  
– W takim razie dobrze się składa, że ja dziś też jestem taka produktywna. Myślę, że do 

wieczora wszystko skończę, więc jeśli chcesz zarezerwować na jutro bilety...  

– Właśnie przyszedłem, żeby o tym porozmawiać.  
Jego ton przestraszył ją. Starając się ukryć drżenie w głosie, odparła: 
– Dobrze. Zaproponowałabym  ci, żebyś usiadł, ale... Mack machnął ręką, wskazując na 

niemal pusty pokój.  

– Powinienem powiedzieć ci coś, zanim to wszystko zrobiłaś. Przepraszam, Wendy.  
– Za co? 

background image

– Jeśli nie chcesz wracać ze mną do Chicago, w porządku. Zrozumiem to.  
Resztki lęku przerodziły się w niej w nieopanowaną złość.  
–  Co  oczywiście  znaczy,  że  to  ty  nie  chcesz,  żebym  z  tobą  jechała.  Do  diabła,  Mack, 

właśnie pozbyłam się wszystkiego, co posiadałam, a ty... ty mi robisz coś takiego? 

Z  trudem  łapała  oddech  i  jej  głos  był  wysoki  i  napięty.  Nie  chodziło  jej  o  rzeczy 

materialne, ale o to, że ją odrzucił...  

– Oczywiście, że chcę, abyś jechała – powiedział bezbarwnym głosem.  
A wczorajsza noc? – miała ochotę krzyczeć.  
Nagle zrozumiała odpowiedź. Wczorajszej nocy wahał się, rozdarty pomiędzy fizycznym 

pożądaniem a niechęcią do komplikowania sobie życia. To Wendy popchnęła go do działania 
wbrew rozsądkowi. W dodatku musiał zrozumieć, że ona go kocha – i przestraszył się.  

Potrząsnęła  głową.  Miała  tylko  nadzieję,  że  Mack  zaoszczędzi  jej  niepotrzebnych 

wyjaśnień.  

– Do czasu wczorajszej kolacji nie rozumiałem, że prowadziłaś tu w Phoenix normalne, 

atrakcyjne  życie,  którego  wcale  nie  zamierzałaś  porzucać.  To  ja  tobą  manipulowałem, 
zmusiłem do poświęceń...  

Zaskoczył ją. Czyżby był aż takim dżentelmenem, by teraz brać na siebie winę? A może 

naprawdę tak sądził? 

– Straciłam pracę, Mack. A życie, które tu wiodłam, wcale nie było takie wspaniałe.  
– Ale to był przecież tylko stan przejściowy, prawda? 
– spytał cicho. – Wczoraj dostałaś propozycję pracy.  
Zdziwiona, zmarszczyła brwi i dopiero po chwili przypomniała sobie list  Jeda.  Leżał na 

stoliczku i Mack najwyraźniej zobaczył go. Ale robić z tego problem...  

– I to bardzo dobrą propozycję – kontynuował. – Ale w międzyczasie zobowiązałaś się 

wobec  mnie  i  kiedy  tu  wróciłaś,  było  już  za  późno.  –  Jego  glos  był  ciepły  i  delikatny.  – 
Marketing to dla ciebie nie tylko praca.  To twój prawdziwy talent, którego nie powinnaś, ot 

tak sobie, odrzucać.  

Coś tu się nie zgadzało, ale nie mogła myśleć na tyle spokojnie, by zrozumieć, co.  
– Ten mój talent, czy jak chcesz to nazwać, jeszcze parę tygodni temu nie stanowił dla 

ciebie problemu.  

–  Wtedy  nie  rozumiałem,  jak  bardzo  jest  to  dla  ciebie  ważne.  Powinienem  był,  ale 

sądziłem, że wystarczy ci Rory.  

– Nie uważasz, że powinnam sama za siebie decydować? 
– Chwyciła głęboki oddech. – Bądź uczciwy, Mack. O co tak naprawdę chodzi? 
Milczał tak długo, że przestała oczekiwać odpowiedzi. Wreszcie powiedział: 
– Przekonałem się o jednym, Wendy. Poświęcamy całej tej sprawie wszystko, co mamy, 

ale okazuje się, że to za mało. Nie jesteśmy oboje zadowoleni.  

Cóż za dyplomatyczny sposób informowania, że nie czuje się szczęśliwy, pomyślała. I jak 

bardzo to do niego podobne – do końca zachowywać się po dżentelmeńsku.  

– Dziękuję za uczciwość. Skinął tylko głową.  
– A co z Rory? 

background image

– Jeszcze o tym nie myślałem. Ale chyba lepiej zerwać teraz niż za parę lat, nie uważasz? 
–  Chyba  tak.  Ale  czy  to  nie  skomplikuje  sprawy  adopcji?  Jak  bardzo  musiał  się  czuć 

zdeterminowany, by do złożonej sytuacji dziecka dodawać jeszcze rozwód.  

– Nie wiem – odparł zduszonym głosem. – Sądzę, że będziemy mogli sprawować nad nią 

wspólną opiekę.  

Wendy pomyślała, że odwiedzanie Rory i Macka ze świadomością, iż została przez niego 

odrzucona, będzie dla niej katorgą. Nie mogła jednak odwrócić się od dziecka.  

– A może pozwoliłbyś mi ją tu sprowadzić i zapomnielibyśmy o tym wszystkim? 
– Wendy...  
–  Przecież  jesteśmy  w  punkcie  wyjścia,  czyż  nie,  Mack?  Tyle  że  teraz,  w  przypadku 

sprawy  sądowej,  będę  dla  ciebie  znacznie  trudniejszym  przeciwnikiem.  To  nie  najlepszy 
pomysł z twojej strony.  

– Sądzę, że to pomysł zupełnie fatalny.  
W  jego  głosie  nie  było  zaczepki,  tylko  głęboki  smutek.  Czując,  że  ból  i  cierpienie 

zaczynają ją przerastać, odwróciła się od niego.  

– Muszę się zastanowić, jak będzie najlepiej dla Rory.  
– Przykro mi, Wendy.  
Usłyszała, że zmierza w stronę drzwi.  
– Poczekaj, Mack! 
Zdjęła z ręki pierścionki Elinor i wręczyła mu je.  
– Przeproś matkę za to, że nam nie wyszło.  
Mack wziął pierścionki i delikatnie podrzucał je na dłoni.  
– Dlaczego akurat ją? 
Wendy odwróciła się raz jeszcze, by nie widział napływających do jej oczu łez.  
– No cóż, przecież to wszystko był jej pomysł, prawda? Mała idealna rodzinka dla Rory? 
– Dlaczego tak sądzisz? 
– Zdziwiło mnie, że tak doskonale wiedziała, co planujesz.  
– To jasne. Powiedziałem jej to tego wieczora, kiedy przyjechaliśmy do Chicago.  
– A ona wciąż na to naciskała, prawda? Raz słyszałam cię mówiącego ze złością, że nad 

tym pracujesz. Co ty jej właściwie powiedziałeś? 

– Że chcę się z tobą ożenić.  
Nadal  nie  zmieniało  to  faktu,  że  pomysł  małżeństwa  był  jedynie  wyrazem  zdrowego 

rozsądku.  

– Wydawało się to takie sensowne, prawda? – powiedziała z goryczą.  
– Tak sądziłem. Ale ty potrafisz wszystko wywrócić do góry dnem. Od chwili, kiedy cię 

poznałem,  zrozumiałem,  że  jesteś  osobą,  która  raz  na  coś  zdecydowana  woli  umrzeć,  niż 
pokazać słabość i zwrócić się o pomoc. Nawet jeśli musiałabyś okłamywać innych i siebie. 
Podziwiałem  ten  twój  upór.  Nie  wiedziałem,  że  nadejdzie  dzień,  kiedy  będę  go  przeklinał. 
Tylko ten upór pozwalał ci przetrwać nasze małżeństwo, prawda? – dodał cicho.  

– Sam mówiłeś, że powinniśmy starać się czerpać z niego tyle, ile się da.  
– Okazało się, że to nie wystarcza.  

background image

– Szkoda, że nie pomyślałeś o tym trochę wcześniej.  
–  Wendy,  przysięgam  ci,  że  nie  planowałem  tego,  co  stało  się  ostatniej  nocy.  Kiedy 

usłyszałem twój płacz, chciałem ci po prostu powiedzieć, że cię rozumiem i że masz prawo 
odzyskać swoją wolność. Wiem, iż prosiłem o zbyt wiele, i zrozumiałem, że już nigdy mnie 
nie pokochasz.  

Wendy  próbowała  spokojnie  oddychać,  ale  każdy  mięsień  jej  ciała  zdawał  się 

sparaliżowany.  

–  Łzy  tańczyły  w  twych  oczach  jak  małe  klejnociki  –  ciągnął  zduszonym  głosem.  – 

Potem objęłaś mnie i choć widziałem, że próbujesz tylko przekonać samą siebie, nie mogłem 
się zatrzymać. Zacząłem wierzyć, że może wystarczy nam to co jest... w Chicago też są oferty 
pracy, a poza tym tak bardzo kochasz małą. Ale kiedy znowu zaczęłaś płakać, po tym, jak się 
kochaliśmy, zrozumiałem, że nigdy cię nie uszczęśliwię.  

– Nie płakałam – odparła.  
– Owszem. Szlochałaś przez sen. Ujrzawszy dziś rano list, zrozumiałem dlaczego.  
– Ty głupcze – mruknęła, ale chyba jej nie usłyszał.  
– I wtedy musiałem przyznać sam przed sobą, że opieranie naszego małżeństwa na dobrej 

woli przestało mi wystarczać. Nie mogę już dłużej znosić tego, że okłamujesz mnie i siebie.  

– Przestań, Mack.  
Sprawiał teraz wrażenie zmęczonego i jakby starszego.  
– Właściwie powinnaś usłyszeć całą prawdę. Pozycja drugiego po Rory w twoim życiu 

satysfakcjonowała  mnie.  Wczorajszego  wieczora  uznałem,  że  mogę  być  nawet  na  trzecim 
miejscu, po twojej pracy. Ale nie mogę znieść, że jestem kompletnie nikim. Zniszczyłoby to 

mnie i ciebie. – Musnął ręką jej policzek. – Skarbie, przepraszam cię za wszystko. Pójdę już.  

Musiała go zatrzymać.  
– Może powinieneś od samego początku powiedzieć mi, co czułeś.  
Odwrócił się i zmarszczył brwi.  
– Nie sądzę, aby wyznanie miłości zrobiło na tobie jakiekolwiek wrażenie.  
Nieśmiało postąpiła parę kroków w jego stronę.  
– Oszczędziłoby to nam sporo kłopotów.  
– Bo uciekłabyś natychmiast.  
– Być może. – Wyciągnęła rękę i zacisnęła ją na przegubie jego dłoni. – Bo jeszcze wtedy 

nie. zdawałam sobie sprawy, że cię kocham.  

Stał  jak  sparaliżowany.  Jedynie  wpatrujące  się  w  nią  oczy  zdawały  się  mieć  w  sobie 

odrobinę życia.  

– Ale przecież płakałaś – powiedział niepewnie.  
– Bo mnie nie potrzebowałeś. Nie chciałeś nawet, żebym poszła z tobą na kolację i...  
–  Oczywiście,  że  chciałem.  Postanowiłem  tylko  nie  wywierać  na  ciebie  żadnej  presji, 

dopóki nie będziesz gotowa. Te spotkania są tak nudne.  

– A kiedy odezwałam się, zamilkłeś.  
– Byłem zaskoczony. Bez chwili namysłu rzuciłaś najlepszy pomysł.  
–  A  kiedy  właściwie  błagałam  cię,  byś  zechciał  się  ze  mną  kochać,  musiałeś  się 

background image

zatrzymać i pomyśleć, czy warto! 

– No cóż, jeszcze w zeszłym  tygodniu  zostałem  oblany zimną wodą z powodu jednego 

pocałunku.  

– Sądziłeś, że zrobiłam to naumyślnie? 
– Anie? 
–  Oczywiście,  że  nie!  To  ty  próbowałeś  mnie  zmrozić!  Wpadałeś  do  mojej  sypialni  i 

nigdy nic z tego nie wynikało.  

–  Sądziłem, że  powinienem  stopniowo  przyzwyczajać  cię  do  swojej  obecności,  dotyku, 

pocałunków. Gra szła o wysoką stawkę, Wendy. I gotów byłem czekać tak długo, jak będzie 

trzeba.  Nie  wiedziałem  tylko,  że  okaże  się  to  takie  trudne.  Nie  zauważałaś  mnie  jako 
mężczyzny i nie mogłem tego dłużej znieść. Więc postanowiłem przestać torturować samego 
siebie... aż do wczorajszej nocy.  

Objął  ją  ostrożnie.  Jego  pocałunek  był  delikatny,  ale  tak  namiętny,  że  zanim  podniósł 

głowę, cała drżała.  

– Ale jednak płakałaś przez sen.  
–  Skoro  tak  twierdzisz.  Pewnie  nie  mogłam  się  pogodzić  z  faktem,  że  nigdy  nie 

pokochasz mnie tak, jak ja kocham ciebie.  

Uśmiechnął się.  
– Jeśli tak, to nie masz już powodów do płaczu. Kocham cię. I to bardzo. Wiedziałem to 

już chyba wtedy, gdy przyjechałem po was do Phoenbc i nie zastałem cię.  

– Nie zastałeś Rory.  
– To też. Ale nie przez Rory spanikowałem.  
– Chwileczkę. Kiedy się oświadczyłeś...  
–  Oczywiście,  że  miałem  na  myśli  dobro  dziecka.  Ale  rozpoczynałem  również  iście 

pokerową zagrywkę.  

Wendy potrząsnęła głową z niedowierzaniem.  
–  Chyba  zbyt  dobrze  blefujesz.  Następnym  razem,  gdy  będziesz  chciał  mnie  uwieść, 

może mógłbyś robić to w sposób nieco bardziej jawny? 

Uśmiechnął się.  
– Dobrze. Jeśli tego chcesz....  
Gwałtownym  ruchem  zdjął  marynarkę  i  rzucił  na  ziemię.  Porwał  Wendy  w  ramiona  i 

usiadł z nią na bujanym fotelu – jedynym meblu znajdującym się w opustoszałym salonie.  

– Co powiesz na to? 
Nie  czekał  na  odpowiedź.  Zaczął  ją  całować  tak  mocno,  że  zabrakło  jej  powietrza. 

Wtulając się w niego, nareszcie bezpieczna, składała delikatne pocałunki na jego policzkach i 
czole. Mack zaś mówił jej rzeczy, o których usłyszeniu marzyła. On też, jak się okazało, już 
od paru tygodni pragnął się nimi podzielić, chciał napisać je wszystkie rano, przed wyjściem.  

– Nie znalazłam żadnego listu.  
– Bo zanim skończyłem go pisać, zobaczyłem ofertę nowej pracy dla ciebie. Wiedziałem, 

że  nie  mogę  wprawiać  cię  tym  listem  w  dodatkowe  zakłopotanie.  Nie  było  to  zresztą  nic 
szczególnie  pięknego.  Czy  wiesz,  jak  trudno  znaleźć  właściwe  słowa,  kiedy  się  chce 

background image

powiedzieć po prostu: kocham cię? 

– Wyobraź sobie, że tak.  
– To dobrze. Od kiedy  wiem, że cierpieliśmy razem, jest mi trochę lżej. A przy okazji, 

czy  naprawdę  sądzisz,  że  nie  umiałbym  przekonać  rodziców,  by  wyznaczyli  ciebie  jako 
opiekunkę Rory? Jak sądzisz, co mówiła moja matka wtedy, kiedy ty myślałaś, że wydaje mi 
rozkazy? 

– Nigdy nie wątpiłam, że sam o sobie decydujesz, tylko...  
– Nieważne. Mówiła mi: Rory ma już matkę, Mack.  
– I wtedy ty powiedziałeś, że nad tym pracujesz? 
– Tak. I nie byłem wcale zły. Bytem po prostu sfrustrowany, bo nic mi nie wychodziło. 

Przez chwilę myślałem nawet, że chcesz jak najszybciej pozbyć się Rory.  

– Co takiego? 
– No, pierwszego wieczora, nie znoszącym sprzeciwu gestem wręczyłaś ją mojemu ojcu.  
– Starałam się ułatwić wszystkim tę sytuację.  
– To zrozumiałem dość szybko, ale zostało mi przekonanie, że nie znosisz mnie. Przecież, 

gdybyś  uważała  mnie  za  choć  trochę  atrakcyjnego,  ty  też  wpadłabyś  na  pomysł  jedynego 
idealnego rozwiązania. Wszystkim się to udało... matce, Tessie, Mitchowi...  

–  Zaraz,  zaraz.  Jedyne  rozwiązanie?  Sam  powiedziałeś,  że  mogliście  uczynić  mnie 

opiekunką Rory.  

Mack uśmiechnął się.  
– Mówię o jedynym idealnym rozwiązaniu. Chyba lepiej, kiedy mała ma dwoje rodziców, 

nie uważasz? Swoją drogą, zobacz, jak wiele zawdzięczamy dziecku, które nie umie jeszcze 
nawet mówić...  

Wendy przytaknęła.  
– Wracajmy do naszej małej córeczki, Mack.  
– Natychmiast? Czy może nieco później? – spytał leniwie, całując ją coraz mocniej.  
–  O  wiele  później  –  odparła  Wendy,  kiedy  udało  jej  się  znów  chwycić  oddech.  –  A 

tymczasem,  jeśli  chciałbyś  popracować  nad  technikami  uwodzenia,  miałabym  dla  ciebie 

pewne wskazówki...