background image

ISSN 2084-1124    Nr 2-3•2015

KRYTYKA

LITERACKA

LITERATURA • SZTUKA • FILOZOFIA 

W NUMERZE:

Andriej Bazilewskij • Andrzej Dudek-Dürer • Rodaan Al-Galidi • Shalaw Habiba

Mahmoud Hosseini Zad • Krzysztof Jurecki • Siergiej Kaługin • Leszek Lubicki

Dariusz Pawlicki • Jekatierina Poljanskaja • Tomasz Marek Sobieraj

background image

__________________________________________________________________________________ 
 

 

Krytyka Literacka 

Rok VII 

ISSN 2084-1124 

Nr 2-3 (6-7•67-68) 2015 

 
 

REDAKCJA Tomasz Marek Sobieraj (red. nacz.), 

Witold Egerth, Janusz Najder, Wioletta Sobieraj 

ADRES ul. Szkutnicza 1, 93-469 Łódź 

E-POCZTA editionssurner@wp.pl 

 

WYDAWCA Editions Sur Ner 

 

 

Archiwum i biblioteka Krytyki Literackiej 

http://chomikuj.pl/KrytykaLiteracka 

Czytelnie Krytyki Literackiej online 

http://issuu.com/krytykaliteracka 

https://pl.scribd.com/KrytykaLiteracka 

Strona internetowa 

http://www.krytykaliteracka.blogspot.com 

 

Wydania elektroniczne Krytyki Literackiej są bezpłatne; 

cena egzemplarza papierowego wynosi 10 zł; w celu 

nabycia pisma należy dokonać wpłaty na konto 

dowolnego hospicjum i wysłać potwierdzenie                  

na adres e-poczty redakcji. 

 

1 str. okładki: Hieronim Bosch, Człowiek-drzewo

rysunek piórem, ok. 1505 r., Albertina 

 

SPIS TREŚCI 

 

01 

Tomasz Marek Sobieraj 

PRZECIW „INTELEKTUALISTOM” 

 

10 

Krzysztof Jurecki, Andrzej Dudek-Dürer 

ŚWIADOMOŚĆ PROCESU TRANSFORMACJI 

 

17 

Mahmoud Hosseini Zad 

GDYBYŚ POSZEDŁ ZE MNĄ 

 

21 

Sander de Vaan, Rodaan Al-Galidi 

NIE SPACERUJCIE Z PSAMI… 

 

23 

Rodaan Al-Galidi 

WIERSZE 

 

27 

Leszek Lubicki 

PANKIEWICZ I PODKOWIŃSKI 

 

31 

Andriej Bazilewskij 

ODPRYSKI TĘCZY 

 

32 

Siergiej Kaługin 

WIERSZE 

 

40 

Jekatierina Poljanskaja 

WIERSZE 

 

47 

Shalaw Habiba 

WIERSZE 

 

49  

Dariusz Pawlicki 

PRZECIW LITERATOM 

S Ł O W O   N A   J E S I E Ń  

 
 

Jednym z grzechów śmiertelnych kultury współczesnej    
jest to, że małodusznie unika ona frontalnej konfrontacji    

z wartościami najwyższymi.  A także aroganckie 

przeświadczenie, że możemy obyć się bez wzorów (zarówno 
estetycznych, jak i moralnych), bo rzekomo nasza sytuacja 

w świecie jest wyjątkowa i nieporównywalna z niczym. 
Dlatego właśnie odrzucamy pomoc tradycji, brniemy          

w naszą samotność, grzebiemy w ciemnych zakamarkach 
opuszczonej duszyczki. 

Istnieje błędny pogląd, że tradycja jest czymś 

podobnym do masy spadkowej, i że dziedziczy się ją 
mechanicznie, bez wysiłku, dlatego ci, którzy są przeciw 

dziedziczeniu i niezasłużonym przywilejom występują 
przeciw tradycji. A tymczasem w istocie każdy kontakt        

z przeszłością wymaga wysiłku, pracy, jest przy tym trudny 
i niewdzięczny, bo nasze małe „ja” skrzeczy i broni się 

przed nim. 

Pragnąłem zawsze, żeby nie opuszczała mnie wiara,    

iż wielkie dzieła ducha są bardziej obiektywne od nas.           

I one będą nas sądzić. Ktoś słusznie powiedział, że to       
nie tylko my czytamy Homera, oglądamy freski Giotta, 

słuchamy Mozarta, ale Homer, Giotto i Mozart przypatrują 
się, przysłuchują nam i stwierdzają naszą próżność               

i głupotę. Biedni utopiści, debiutanci w historii, podpalacze 
muzeów, likwidatorzy przeszłości podobni są do owych 

szaleńców, którzy niszczą dzieła sztuki, ponieważ nie    

mogą wybaczyć ich spokoju, godności i chłodnego 
promieniowania. 

 
 

Zbigniew Herbert, Labirynt nad morzem 

 

 

 

 

[intelektualiści] to są kurwy. I to kurwiarstwo 98% 

intelektualistów zachodniej cywilizacji chrześcijańskiej jest 
potworne. Cywilizacja moralnych relatywistów a raczej 

relatywistów moralności. 

 
Żyjemy naprawdę w erze absolutnego absurdu, w „Erze 

TEORII” jak pewnie za kilkaset lat historycy nazwą ten 
okres, w okresie gorsetów i ciemnoty tak potwornej,          

że wmyślanie się w to głębiej przejmuje strachem o całość 
zmysłów. Dusimy się w szablonach „nowości”, 

„intelektualizmu”, w ciemnocie lewicowości za wszelką 
cenę i tchórzostwa intelektualnego, wobec którego 

średniowiecze staje się epoką wręcz świetlaną. Szanujący 

się intelektualista nie ma dziś prawa nawet do zacytowania 
pewnych autorów (np. Gobineau, Le Bona, Keyserlinga, 

Bergsona etc. etc.), aby nie krzyknięto „faszysta”, 
„reakcjonista” itd. Na każdym kroku tchórzostwo, na 

każdym kroku płaszczenie się przed „lewicowością”        
byle głupka. Czy nie zauważyłeś, że „lewicowość” pozwala 

wprowadzać się zupełnym idiotom do kręgu ludzi 

myślących i inteligentnych… 
 

 

Andrzej Bobkowski, Listy do różnych adresatów 

 
 

 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

1

 

Tomasz Marek Sobieraj 

 
 

PRZECIW „INTELEKTUALISTOM” 

 

I parę słów o postetycznym świecie, 

ze szczególnym uwzględnieniem Polski 

 
 

Pisarz prawdziwy, naprawdę niezależny, będzie zawsze po stronie tych, którzy są ofiarami historii. Literaci, 

nieśmiertelni literaci dworscy, „do usług” wobec każdego panującego władcy, „twórcy historii”, to właśnie 

owi „intelektualiści” w cudzysłowie, zgraja orwellowskich durniów czy popperowskich osłów. 

 

Gustaw Herling-Grudziński, Dziennik pisany nocą 

 

 

 

Ja nie wierzę, że żeby być postępowym trzeba wyrzekać się rozumu. 

 

Czesław Miłosz, list do Konstantego A.  Jeleńskiego, 18 marca 1971 r. 

 
 

iłosz napisał te słowa w kontekście ruchów lewicowych i lewackich, które intensywnie 
rozwijały się na Zachodzie od 1968 roku. Ich przywódcami, członkami i sympatykami byli 

owi orwellowsko-popperowscy „intelektualiści”, studenci, artyści, często tak zwane wielkie 
nazwiska, jak np. Jean-Paul Sartre, Jean-Luc Godard, Roland  Barthes,  Simone  de  Beauvoir,           
a naczelnym hasłem usprawiedliwiającym ich poczynania był postęp, w skrócie rozumiany jako 
pełna swoboda, brak zasad i odpowiedzialności. Zapoznanie się z ideologią tych znudzonych dzieci 
dobrobytu wywołało niesmak i zażenowanie nawet u Gombrowicza, zresztą jak i u innych, którzy 
coś naprawdę przeżyli, zrozumieli i czegoś dokonali. Jednak każda ideologia oparta nie na 
rozumie, a na chwytliwych hasłach i demagogii łatwo wchodzi w krwiobieg, więc i ta zaraziła 
Zachód wirusami głupoty, permisywizmu i relatywizmu, pogłębiając duchową pustkę. Gdy zabawa 
w psucie znudziła się jej twórcom i wystarczająco na niej zarobili lub wyczuli powiew nowego 
wiatru historii, jak zwykle w takiej sytuacji zmienili ton lub poglądy, napisali inne książki                  
i wzruszyli ramionami zrzucając z nich ciężar odpowiedzialności, przy okazji zostawiając mniej 
bystrych towarzyszy i wyznawców z rozdziawionymi gębami.  

Ale skutki choroby zostały. Właściwie można powiedzieć,  że trwa ona nadal jako stan 

chroniczny, w którym organizm przyzwyczaił się do wirusów, a nawet uważa ich obecność za 
pożądaną. Jednak nie jest to zdrowe ciało, tylko gruby, garbaty syfilityk z grzybicą  stóp                      
i gąbczastym zwyrodnieniem mózgu, któremu wydaje się,  że jest nadal atrakcyjny i mądry. 
Otyłość, syfilis i grzybicę można wyleczyć, pozostałe jeszcze zdrowe fragmenty mózgu 
przynajmniej częściowo mogą przejąć funkcje zwyrodniałych, jeśli powstrzyma się proces 
niszczenia. Większy problem jest z garbem, ponieważ jego usunięcie, jak wiemy z historii, nigdy 
się nie udawało do końca. Może jednak to nie kwestia chirurgii, tylko ćwiczeń i gorsetów? 
Nietrudno w każdym razie zauważyć,  że doprowadzenie pacjenta do stanu możliwie najlepszej 
sprawności nie leży w gestii ani tym bardziej w interesie tych, którzy przyczynili się do choroby czy 
zapewniają, że wygląda on i funkcjonuje prawidłowo, co najwyżej jest tylko lekko zaziębiony.  

Pozostając w sferze metafor można stwierdzić, że warunki wyleczenia są trzy: uświadomienie 

sobie, że jest się chorym, wiara w uzdrowienie oraz wizyta u specjalisty – najlepiej takiego, który 
już kogoś wyleczył. Warto też przyswoić sobie cytat z listu Miłosza, i powtarzać jak mantrę. 

 
 

M

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

2

 

II 

 

Przyglądając się ludzkim wyczynom z ostatniego stulecia, a szczególnie ich poczynaniom 
dzisiejszym, dostrzec można bardziej niszczącą niż budującą działalność intelektualistów. Czy 
zatem intelektualiści są potrzebni? Jeśli  tak,  to  do  czego?  Kim  właściwie są? Jaka jest, a jaka 
powinna być ich rola w społeczeństwie? 

Przy tak ustawionej kolejności pytań najczęstsza odpowiedź na pierwsze z nich brzmi „tak, są 

potrzebni” – ale jest to odpowiedź odruchowa, nieprzemyślana, oczekiwana; wydaje się,  że nie 
wypada nawet odpowiedzieć inaczej, żeby się nie skompromitować i nie zaszeregować do tzw. 
ciemnej masy. Jednak przy drugim pytaniu pojawia się pewna trudność; w ramach odpowiedzi 
sypią się ogólniki bez pokrycia w faktach, typu „mają ustanawiać dobre prawo” czy „ich zadaniem 
jest tworzyć i chronić kulturę, kierować  życiem duchowym”. Trzecie pytanie prowokuje 
odpowiedzi zupełnie już pozbawione przyczepności do rzeczywistości i logiki, w rodzaju 
„intelektualiści to ludzie po studiach” czy „intelektualiści to pisarze”. Ostatnie pytanie jest 
najtrudniejsze, bo odpowiedzi na nie wymagają najwięcej wysiłku, a te najczęściej się 
powtarzające  świadczą o tym, jak bardzo rozmijają się społeczne oczekiwania wobec 
intelektualistów z ich rzeczywistą rolą. 

Wgrane ludziom slogany mówią, że intelektualiści są głową narodu, mózgiem społeczeństwa, 

twórcami kultury, podporą państwa, etycznym drogowskazem. Ale czy wszyscy? Czy przyglądając 
się postaciom uważanym powszechnie za intelektualistów, możemy to stwierdzić z pełnym 
przekonaniem? Do tego jeszcze życie udowadnia, że państwo może sprawnie funkcjonować bez 
rządu i parlamentu, tak jak dowolna instytucja bez szefa. Wystarczy, żeby każdy dobrze robił swoje 
w mądrze i uczciwie zorganizowanym systemie – a do zbudowania takiego systemu wystarczy 
jeden człowiek. Podobnie kultura, etyka, prawo i inne dziedziny dobrze sobie radzą bez tej kasty,  
a może nawet lepiej niż z nią – oczywiście mam na myśli intelektualistów w ujęciu orwellowsko-
popperowskim, tych w cudzysłowie. 

Ten tekst jest zaledwie szkicem, jednak nawet szkic wymaga sprecyzowania, co i jak 

szkicujemy. Dlatego warto się zastanowić, kto to właściwie jest – intelektualista. To określenie 
używane jest nader często, z dużą swobodą i bez zastanowienia; dzisiaj obejmuje właściwie 
każdego, kto ukończył studia, nawet artystyczne. Jeśli studiów nie ukończył, to wystarczy, że jest 
znanym literatem, artystą, aktorem, ewentualnie dziennikarzem, choćby tylko prezenterem 
pogody czy wiadomości. Powinien też  ładnie, gładko i powoli mówić, bo wtedy nawet głupota 
wydaje się  mądra. To są warunki wystarczające – niestety, bardzo powierzchowne, trudno 
spodziewać się zatem, że ich spełnienie i powszechne uznanie spowoduje coś więcej niż rozrost 
pozorności, w której pławi się Polska, i coraz częściej inne postetyczne kraje. Owszem, na pierwszy 
rzut oka wydaje się,  że dyplom wyższej uczelni jest niezbędną przepustką do warstwy 
intelektualistów. Jednak jeśli uświadomimy sobie, że dzisiaj ukończone studia to już nie 
magisterium, ale np. licencjat – i to z wychowania przedszkolnego, medioznawstwa, genderu, 
rysunków albo tańca, do tego jeszcze często zrobiony zaocznie, a na dobitkę na prywatnej uczelni    
i z podstawową maturą zaliczoną na 30 procent, to takie kryterium musimy odrzucić. Musimy też 
to zrobić nawet wtedy, jeśli mamy do czynienia z osobą na przeciwległym końcu zbiorowości 
absolwentów, która zdała rozszerzoną maturę na 100 procent i ukończyła z doskonałym wynikiem 
dzienne studia na państwowej uczelni – najlepiej studia prawdziwe, czyli, jak uważał Goethe, 
przyrodnicze – i pracuje z pożytkiem dla świata; tacy ludzie, z całym dla nich szacunkiem, zwykle 
zajmują się wybraną  wąską dziedziną, na nią pożytkując niemal całą swoją energię  i  czas,  przez    
co w wielu pozostałych obszarach życia często pozostają ignorantami – by nie rzec głupcami.      
Jak z ironią pisał o nich Witkacy w Znowu to samo aż do znudzenia...: „Zauważyć  jednak     
trzeba,  że zanadto zamknięci są oni w swoich niedostępnych warownych wieżach i za mało 
udzielają się pospólstwu”. 

Nie można jednak zaprzeczyć faktowi, że w Polsce, przynajmniej jeszcze dzisiaj, w połowie 

drugiej dekady XXI wieku, ukończone na państwowej uczelni dzienne studia magisterskie 
świadczą chociażby o chęci i gotowości do intelektualnego rozwoju, dyskusji i pokonywania 
trudności; wymagają zdania kilkudziesięciu egzaminów, zaliczenia setki kolokwiów, napisania 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

3

 

wielu prac, opanowania stresów; są dowodem na pewną ponadprzeciętną sprawność umysłu, 
która niekoniecznie występuje u tych, którzy ukończyli „uczelnie” prywatne bądź zostali 
„intelektualistami” w wieku lat dwudziestu, bo mieli właściwe znajomości, pochodzenie, poglądy 
(mniej lub bardziej szczere) czy, jak to w PRL–owskiej przeszłości bywało, podpisali kwity 
stanowiące przepustkę do świata np. literatury. Jest zatem co najmniej nieprzyzwoite, że kiedy 
zdolni i pracowici ludzie naprawdę studiują pogłębiając wiedzę i ćwicząc umysł, to ustosunkowane 
miernoty mają już zapewnioną karierę i wielkość, więc zajmują się brylowaniem w czworakach 
udających salony i autopromocją, a pozostałe wolne od lansu chwile wykorzystują na podlizywanie 
się tym, którzy coś mogą, i na drobne geszefty – wszystko za pieniądze podatnika, oczywiście. 

Kiedyś mawiano: „nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”. Dzisiaj aktualne jest „to 

nie nauka, ale tata zrobi z ciebie literata”, czy bardziej ogólnie: „to nie talent – znajomości dadzą 
glejcik do wielkości”. 

Zarówno jednak zainteresowania naukowe, samokształcenie, ukończone dzienne studia 

magisterskie, dobrze wykonywana praca naukowa, dydaktyczna czy inna społecznie użyteczna, jak 
i posiadanie tylko nadanej przez środowisko etykiety, tokowanie w mediach, pisanie książek – nie 
czynią intelektualisty. Intelektualista to powinien być ktoś więcej niż tylko nauczyciel akademicki, 
człowiek zwykle mocno ograniczony do znajomości wąskiej dziedziny, np. orzeszkologii, budowy 
mostów czy zwyczajów muchówek. To powinien być ktoś znacznie więcej niż typ ględzący w radiu 
o czymkolwiek czy autor wielu modnych, ale słabych książek albo wierszokleta – często z mlekiem 
pod nosem, ledwo z maturą, ale jakże już „wybitny” „odkrywca nowych znaczeń”, „nauczyciel” 
ludzkości „znający odpowiedzi na odwieczne pytania filozofów” i „otwierający nowe horyzonty”. 

Może więc intelektualista to ktoś, kto rozmyśla o życiu, analizuje rzeczywistość i wyciąga 

wnioski, których logiki nie można podważyć? Może to ktoś, kto formułuje twierdzenia dotyczące 
życia i potrafi je udowodnić za pomocą faktów, a nie sofizmatów? Może to mędrzec szukający 
prawdy i/lub „żyjący w prawdzie”, jak to określił Vaclav Havel?  

Zapewne są to trafne określenia, bliskie też temu, co stwierdził Goethe zafascynowany kulturą 

Dalekiego Wschodu, mianowicie, że obserwacja i myślenie są ciekawsze i ważniejsze od wiedzy; 
stąd już prosta droga do prawdziwego filozofa, czyli takiego w chińskim tego słowa rozumieniu 
(chociaż podobnie uważali także Arystoteles, H.D. Thoreau i wielu innych). Jednak jest 
znamienne,  że europocentryzm a nawet europoidalność w swej zaściankowości i pysze sobie 
jedynie roszczą prawo do mądrości i logiki, i nie dopuszczają rozwiązań pochodzących spoza 
prowincji. Dlatego tak zwani intelektualiści, porzuciwszy starożytną filozofię, zdrowy rozsądek        
i myślenie praktyczne, pławią się w abstrakcji; obmyślają sposoby na „lepszą” organizację 
społeczeństwa, z których najbardziej znane to tortury, stosy, krucjaty, kolonializm, niewolnictwo, 
eugenika, obozy koncentracyjne i gułagi – a ostatnimi laty korporacjonizm i zbiurokratyzowana 
bankokracja, czyli wręcz idiokracja, będące zdegenerowaną formą demokracji, na których 
wyraźnie widoczne są już neoplazmatyczne nacieki totalitaryzmu. Pozostali, ten drugi szereg 
„intelektualistów”, wspierają degenerującą się  władzę, zamiast ją kontestować i bezlitośnie 
krytykować. Intelektualny plebs, czyli tzw. inteligencja, nie zna luksusu suwerenności i bezmyślnie 
powtarza wgrane mu poglądy. Czy zatem w ogóle oni wszyscy są nam potrzebni? 

 

III 

 

W eseju Sprawa duszy z 1975 roku Saul Bellow pisze o kondycji sztuki we współczesnym świecie    
i o negatywnej sile, jaką nazbyt często stanowią w tej dziedzinie życia intelektualiści. Niepokojące 
zjawisko „wykształconego filistynizmu”, jak je nazywa pisarz, dwadzieścia lat później pojawiło się 
w Polsce, gdzie w krótkim czasie osiągnęło rozmiary katastrofalne – szczęśliwie nie pozbawione 
akcentów komicznych, w pewnym stopniu łagodzących jego ponury charakter. 

Rzeczywiście, wydawałoby się,  że krytykowani przez Bellowa ludzie z dyplomami wyższych 

uczelni to kasta, której powołaniem jest między innymi sprawowanie pieczy nad tą jedną                 
z najgłębszych (ale nie pierwszych!)  ludzkich  potrzeb,  jaką jest potrzeba tworzenia dzieł  sztuki        
i obcowania z nimi. Czas jednak pokazał,  że intelektualiści nie stali się patronami sztuki, 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

4

 

przeciwnie, wbrew logice, rozumowi i zwykłej przyzwoitości zostali apologetami artystycznej 
nieudolności, niekiedy wręcz piewcami zwykłych idiotyzmów pod szyldem awangardy czy „sztuki 
wysokiej”. W Sprawie duszy Bellow pisze: „(...) do problemów tego kraju [USA – przyp. T.M.S.] 
należy miałkość, bezmyślność i filistynizm jego warstwy wykształconej. Często myślę, że większe 
nadzieje rokuje młody robotnik, który sięga  po  broszurowe  wydanie  Faulknera,  Melville'a  czy 
Tołstoja na półce w drugstorze, niż student, któremu nauczyciele »interpretują« te dzieła,              
w związku z czym potrafi on powiedzieć, albo tak mu się wydaje, czego symbolem jest harpun 
Ahaba albo jaką symbolikę chrześcijańską można znaleźć w Światłości w sierpniu. Na 
uniwersytetach ludzie uczą się, jak przez pięć minut prowadzić kulturalną rozmowę, nie 
zdradzając się z niewiedzą lub głupotą”.  

W Polsce, na skutek powszechnej w większości zawodów negatywnej selekcji, nawet nie uczą 

jak prowadzić kulturalną rozmowę. Nie wiem, czy w ogóle czegoś uczą poza hipokryzją, 
oportunizmem, lawiranctwem oraz sprytnym tuszowaniem własnej niewiedzy i głupoty, w czym 
ogromna część urzędników naszego szkolnictwa wyższego zwanych „pracownikami naukowo-
dydaktycznymi” osiągnęła perfekcję. „Złe drzewo nie może rodzić dobrych owoców” – banał, ale 
jakże często zapominamy o głębokiej mądrości banałów. Nawet ci, którzy zajmują się literaturą       
i z racji tego powinni stanowić intelektualną elitę, to zazwyczaj nieporadne w piśmie i myśli 
tchórzliwe indywidua, nudziarze, mali karierowicze i zawistnicy; dla nich, jak i dla większości tak 
zwanych krytyków literackich, obecność dzisiaj postaci takich, jak Słowacki, Gombrowicz, Witkacy 
byłaby obrazą, zaś walkę nieuznanych geniuszy o siebie i swoją twórczość z całą pewnością 
uznaliby za manię wielkości i arogancję, chociaż sami często skrywają  własną megalomanię, 
otwarcie za to prezentują najbardziej paskudny typ chamstwa – w białych rękawiczkach. 

Oczywiście nieco przesadzam z tym pesymistycznym obrazem polskiej uczelni. W końcu 

zawsze są wyjątki: dobrzy dydaktycy, prawdziwi naukowcy, pasjonaci, zainteresowani nauką 
studenci. Niemniej ogólny obraz jałowej skały jest taki, że jest ona jałowa. Sporo trzeba jej 
przerzucić, żeby znaleźć cenny kamień. Ale znaleziony cieszy, bo daje wiarę, że będą następne.  

 

IV 

 

„Wszystko, czego się tknę – w moich rękach mrze”, przemawia Muza w trzecim akcie Wyzwolenia 
Wyspiańskiego, i jest to natrętnie nasuwający się komentarz do poczynań „intelektualistów” na 
obszarze wokół sztuki i literatury – oraz oczywiście na nim samym. Przykładów tej niszczącej 
działalności pełno jest w Polsce dokoła (także, niestety, w redakcjach czasopism, ośrodkach 
kultury itp., gdzie piastujący stanowiska ustosunkowani nieudacznicy okazują się często nawet nie 
specjalistami, ale co najwyżej zwykłymi referentami kultury); ogólny szkic nie jest miejscem, by je 
szczegółowo omawiać, tym bardziej, że czyniłem to wielokrotnie w innych tekstach. Jednak czy 
wspomniany przez noblistę młody robotnik sięgający po Faulknera, Melville’a czy Tołstoja, to nie 
jest obraz zbyt optymistyczny, by mógł być prawdziwy, szczególnie dzisiaj, po czterdziestu latach 
od opublikowania Sprawy duszy? Cóż, sam kiedyś znałem takich robotników, znałem takich 
chłopów, ale to był inny system, niedemokratyczny, gdzie oświata stała na wysokim poziomie, była 
priorytetem władzy, i kształciły nawet media (naprawdę tak było – wystarczy przejrzeć dawne 
programy radiowe i telewizyjne, jeśli pamięć zawodzi) a biblioteki i domy kultury były we wsiach    
i przy zakładach pracy. Dzisiaj, dzięki „osiągnięciom” tzw. demokracji oraz „intelektualistom”, 
europoidalny, postchrześcijański i postetyczny świat  śmiałym krokiem zmierza do tego 
przedstawionego w filmie Idiokracja  (Idiocracy) Mike’a Judge’a z 2006 roku, a Faulknera nie 
przeczyta nawet nauczyciel, obawiam się,  że nie zrobi tego także profesor anglistyki. Zaś                   
o istnieniu Melville’a mogą nawet nie wiedzieć. 

Ale przecież sztuka i literatura nie są najważniejszymi duchowymi potrzebami człowieka. 

Ponad nimi jest sprawiedliwość. Najwyżej zaś – niestety coraz częściej ginąc w mgle i podlegając 
intensywnej denudacji – wznosi się etyka. Jednak i nad nią intelektualiści nie sprawowali opieki  
w sposób należyty, ba, nie jest specjalnie ryzykowne stwierdzenie, że dążyli i dążą do jej 
odwrócenia i unicestwienia – dowodem chociażby kompromitujące zachwyty wielu z nich nad 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

5

 

stalinizmem i hitleryzmem, obojętność innych wobec ludobójczych systemów oraz prawie zupełny 
brak krytyki imperializmu, kolonializmu, wyzysku, rasizmu, niewolnictwa i innych wstrętnych, 
niebezpiecznych czy choćby poronionych idei wcielanych w życie z potwornymi skutkami – także 
dzisiaj – przez tak zwane zachodnie demokracje. 

Mało kto uświadamia sobie, że owe „demokracje” od swego zarania do końca lat 

sześćdziesiątych XX wieku popełniły ludobójstwo na wielokrotnie większą skalę niż zbrodnicze 
poczynania Hiltera i Stalina razem wzięte. W świetle tego oczywistego faktu stwierdzenie 
Churchilla,  że „nie wymyślono lepszego systemu niż demokracja” jest nie tylko głupie,  ale                
i obrzydliwe. Gdzie przez te lata, kiedy okradano i mordowano rodowitych mieszkańców Afryki, 
obu Ameryk, Azji, Australii i Oceanii, byli zachodni intelektualiści? Ci wszyscy laureaci nagród, 
pisarze, poeci, filozofowie, duchowni, humaniści, dziennikarze, naukowcy, artyści, sławy wszelkie? 
Dlaczego milczeli? Bali się? Czego? Skąd ta trwoga? Przecież nie groziły im gułagi;  żyli                      
w demokracjach; nawet jeśli głowami państw byli królowie, to panował  system  demokratyczny,       
z parlamentami, wolną prasą, swobodą wypowiedzi. A gdzie dzisiaj są intelektualiści „wolnego 
świata”, kiedy ich rządy nie tylko otwarcie występują przeciwko własnym obywatelom podejmując 
niekorzystne dla nich decyzje, ale też uprawiają wojenną retorykę, destabilizują suwerenne 
państwa, wywołują i prowadzą wojny, ukrywają prawdę albo kłamią, własnymi czy wynajętymi 
rękami mordują setki tysięcy ludzi, a wszystko to... w imię demokracji – i za fasadą ukrywającą 
jedynie prymitywną żądzę zysku i władzy małej grupy oligarchów i ich marionetek. 

Pewnie jak zawsze, nieliczne głosy szlachetnych ptaków giną w jazgocie drobiu – drobiu 

oczywiście upozowanego na orły.  

A może jest po prostu tak, jak pisze Zbigniew Herbert w Labiryncie nad morzem przywołując 

postacie m.in. Platona, Ksenofonta, Sofoklesa, że intelektualiści wolą państwa rządzone przez ideę 
niż przez nieobliczalne i podejrzane prawa życia. Nawet jeśli te idee prowadzą do ludobójstwa, 
wojen, odwrócenia aksjologii czy chociażby do społecznej niesprawiedliwości.  

Ignazio Silone w przemówieniu na zjeździe Pen Clubów w Bazylei w 1947 roku powiedział: 

„Intelektualiści jako klasa ani nie mają powodu uważać, że zachowywali się w ciągu ostatnich paru 
dziesięcioleci w sposób wzorowy, ani też nie ma żadnych podstaw, aby uznać za uzasadnione ich 
pretensje do odgrywania jakiejś przodującej roli w kierowaniu opinią publiczną. Jest rzeczą bez 
wątpienia niebezpieczną i trudną mówić o istnieniu elity moralnej w jakimkolwiek kraju, ale 
wyjątkowego już ryzyka wymagałoby utożsamianie jej z elitą intelektualną”. 

Swoimi nieco późniejszymi wyczynami wielu „intelektualistów” Wschodu i Zachodu, 

szczególnie europejskich, dowiodło,  że utożsamianie ich z jakąkolwiek elitą  jest  niestosowne            
i logicznie błędne, często nawet śmieszne. Nie trzeba specjalnie długo szukać, by znaleźć głupoty 
wypisywane i wygadywane przez Sartre’a, Barthesa i innych „postępowych” kanapowych mądrali, 
czy poznać fakty z ich życia, które nie przynoszą zaszczytu. W Polsce, ludzie pokroju 
Iwaszkiewicza, Szymborskiej, Mrożka, Kołakowskiego, Baumana, zmieniający poglądy dla 
korzyści, pozbawieni moralnego kręgosłupa, chwiejni, zakłamani bardowie i budowniczowie 
ludobójczego systemu, innymi słowy – etyczne prostytutki, również nie mogli i nie mogą stanowić 
wzoru dla kogoś, kto uznaje przyzwoitość i smak za podstawowe wartości. Oczywiste są więc 
pytania: Czy tacy ludzie, często nawet przez lenistwo pozbawieni formalnego wykształcenia 
(Mrożek, Szymborska) lub o wykształceniu co najmniej wątpliwym (Kołakowski), zwykłe bękarty 
komunizmu, w ogóle zasługują na przyklejone do nich miano intelektualistów? Czy stawianie ich 
w jednym szeregu z ludźmi pokroju Witkacego, Orwella, Mishimy, Silonego, Havla, Bellowa nie 
jest dla tych ostatnich obraźliwe? Czy należy wybaczać tym, którzy nie żałują, i zapominać o ich 
niegodziwościach?  

Dla człowieka myślącego i przyzwoitego to pytania ważne, a odpowiedzi na nie – 

jednoznaczne. Ostatecznie jednak są sprawy bardziej dokuczliwe niż byłe  dworskie  dziewki               
i fagasy – mianowicie dziewki i fagasy współczesne. W drugiej dekadzie XXI wieku słowa 
Silonego, Bellowa, Havla nic nie tracą na aktualności, a patrząc na pleniący się w europoidalnym 
świecie moralny relatywizm, idiokrację oraz rosnącą na całym globie władzę  korporacji                      
i finansjery, prowadzącą nawet do wojen i ludobójstwa, można odnieść wrażenie,  że 
„intelektualiści” zachowują się jeszcze gorzej niż kiedyś, ponieważ ich stadna akceptacja dla 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

6

 

państwowo-korporacyjnego terroru (jakby echo III Rzeszy…) wymierzonego przeciwko 
przyzwoitości, zdrowemu rozsądkowi i masom obywateli-półniewolników  jest  bezwarunkowa,        
a w połączeniu z wiarą w nieomylność  władzy i fasadową tak zwaną demokrację przybiera 
charakter quasi-religijny, w wielu przypadkach fanatyczny. Pseudoreligijne zaangażowanie 
częściowo, a wynikający z niego fanatyzm całkowicie wykluczają rozum, tym samym odbierając 
prawo do miana intelektualisty. A gdy rozum śpi, budzą się demony.  

 

 

Budzące się u rządzących Polską (i coraz częściej w Europie i USA) totalitarne skłonności 
przejawiają się w tym, że niczym bandyci dyktują oni odgórnie prawa bez dialogu z rządzonymi. 
Dialogu, którego jedyną uczciwą, chociaż niekoniecznie rozsądną formą w prawdziwej demokracji 
jest obowiązkowe referendum i bezwarunkowe uznanie jego wyników (obowiązkowe, bo przy 
niemal stuprocentowej frekwencji trudniej sfałszować wyniki). Władza nie jest już zainteresowana 
głosem obywateli i działa wbrew społecznym oczekiwaniom, czy ściślej – oczekiwaniom 
większości, żyje sama dla siebie, pasożytując na społeczeństwie i służąc obcym, a nie narodowym 
interesom. Być może jest to cecha właściwa wszystkim tutejszym rządom „demokratycznym”, 
które szybko ujawniają skrywane przed dorwaniem się do władzy chamstwo, arogancję                     
i despotyzm – one zaś prowadzą prosto do systemu gorszego od niewolnictwa. Gorszego, bowiem 
niewolnictwo opiera się na jasnych zasadach, współpracy i symbiozie; niewolnik niewiele zrobi bez 
pana, pan niewiele zdziała bez niewolnika, korzyści są dla wszystkich, pomimo oczywistej – i co 
ważne niestałej – hierarchii. W systemie totalitarnym, także w jego dzisiejszej, miękkiej, 
korporacjonistycznej odmianie, chodzi jedynie o władzę, zysk, wyzysk i upodlenie człowieka oraz, 
w skrajnym przypadku, np. w Polsce, o pozbycie się dowolnymi środkami  zdrowej  tkanki                 
i, w konsekwencji, wyludnienie państwa; obywatel jest tylko podłożem, celem władzy jest sama 
władza i pasożytnicza egzystencja.  

Ciekawe tylko, czy dzisiejsi aparatczycy miękkiego totalitaryzmu zdają sobie sprawę,  że 

wyssany do cna, martwy organizm już ich nie wyżywi.  

Pewnie tak. Dowodzi tego ich taktyka, stosowana bez skrępowania przez tych pasożytujących 

w Polsce – nie budują, ale niszczą lub udają,  że budują; kradną i żrą bez opamiętania,                      
w pośpiechu, jak dzicz; po chamsku, zachłannie gromadzą nadmierne zapasy i moszczą się po 
cichu i wygodnie w zagranicznych instytucjach wszelkiej maści. Uciekają. Zostanie po nich tylko 
gnijący trup, jako pożywka dla mniej wybrednych – bądź lepiej zorganizowanych – przybyszów.  

Demoralizacja i arogancja władzy znalazły w Polsce najlepsze – ponieważ uwarunkowane 

historycznie i obyczajowo, by nie rzec genetycznie – warunki rozwoju i osiągnęły szczyty 
możliwości, stając się jej podstawowym produktem eksportowym do państw tzw. Zachodu (tak jak 
za Jagiellonów pogardę dla ludu i swobody dla nielicznych wybranych „eksportowano” do 
Wielkiego Księstwa Litewskiego). Jednak zachodnia cywilizacja ma gruby pień i rozłożystą koronę, 
wyrosła z solidnych greckich i rzymskich korzeni; zgrabnie łączy senną demokrację z sytym, przez 
co nieświadomym niewolnictwem, hasła Rewolucji Francuskiej z dobroduszną urzędniczą tyranią, 
a wszystko rozmyte w parlamentarnym rozgardiaszu na bezosobowe legislacyjne pomyje. 
Obywatel, niezależnie od kasty, jest w świecie  zachodnim  elementem  sprawnego  mechanizmu,       
o który należy dbać, bo tak (jeszcze) nakazuje etyka i płacone podatki, a wszyscy są mniej więcej 
równi. Polska, od końca XVI wieku, czyli od czasu, gdy w życiu państwa zaczęła się dominacja 
szlachty i magnaterii, a już z pewnością od wygnania arian, to kraina ciemna i brudna, 
nieprzewietrzona i peryferyjna, omijana przez intelektualne prądy, co najwyżej lekko tylko przez 
nie muśnięta, do szpiku pańszczyźniana, kultywująca głupotę jako podstawową uprawę, jest 
niczym opóźnione w rozwoju dziecko Europy i Azji; mentalnie należy do tej najgorszej, 
zdegenerowanej części Wschodu, czerpiąc wzór najwyraźniej z dynastii mameluków Sułtanatu 
Delhijskiego (niestety nie z modelowego państwa Konfucjusza, wielokrotnie w Chinach 
urzeczywistnianego – także dzisiaj, co trudno pojąć „intelektualistom” bredzącym o łamaniu praw 
człowieka tam, zamiast mówić o łamaniu praw człowieka tutaj; konfucjański niedemokratyczny 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

7

 

model funkcjonuje też z powodzeniem w Singapurze, ku zadowoleniu jego mieszkańców). 
Skutkiem tego dzisiaj polski obywatel, jak za czasów feudalno-szlacheckich, jest wyzyskiwaną 
niemal do śmierci siłą roboczą oraz dostawcą coraz wyższych i bardziej wymyślnych podatków – 
albo obciążeniem, więc zużyty element społecznego mechanizmu nie podlega konserwacji, jego 
powinnością, niemal patriotycznym obowiązkiem jest jak najszybciej umrzeć. Władza często się 
zmienia, ale jej cechy są stałe; jest arogancka, nieudolna, niestabilna, zakłamana i oczywiście – 
nieomylna i święta. Wydatki na wojsko są większe od wydatków na edukację, a policjant zarabia 
więcej niż nauczyciel, przy czym jeden i drugi pochodzą z negatywnego doboru, u którego źródeł 
leżą korupcja, nepotyzm, znajomości i inne patologie. Obwieszczane w reżimowych mediach 
sukcesy i postęp we wszelkich dziedzinach są jedynie propagandą  w  prymitywnym  stylu                    
i manipulacją rodem z Roku 1984 George’a Orwella, a pisząc bardziej obrazowo, teatralnym 
przedstawieniem czy raczej jego nieudolną próbą połączoną z akademią  ku  czci  w  gminnej  sali 
widowiskowej.  

A co wobec tego robią „intelektualiści”? Jak zwykle – im się podoba, więc popierają władzę, 

radośnie merdają ogonkami czekając na ochłap, a ci najbardziej zaradni tłoczą się i kwiczą              
w pobliżu koryta. 

Zadaniem intelektualisty jest kontestować rzeczywistość, wskazywać istniejące w niej zło          

i z nim walczyć. A jeśli władza, jak w dzisiejszej „wolnej” postubeckiej i semifaszystowskiej Polsce, 
wypowiada wojnę obywatelom albo jest wobec nich wroga, czy chociażby nie prowadzi z nimi 
dialogu, to jest to zło. Jeśli obywatel nie może decydować o ważnych dla siebie sprawach, 
zmuszony jest niemal dożywotnio do niewolniczej pracy – jeśli cudem ją ma, jest okradany, 
okłamywany, podsłuchiwany, upadlany, indoktrynowany, coraz gorzej kształcony, nie ma pełnego, 
łatwego i szybkiego dostępu do świadczeń medycznych, coraz więcej płaci za leki, itd., to jest to 
zło. Rosnące nierówności społeczne to zło. Torturowanie więźniów, prowadzenie wojen i wojenna 
retoryka, wspieranie faszystowskich i bandyckich reżimów, służalczość wobec innych krajów to 
zło. Ingerowanie w prywatne życie człowieka to zło. Niesprawiedliwość, wyzysk, chciwość, 
oszustwo, cwaniactwo, złodziejstwo, biurokracja, korupcja…, a także pogarda dla starości, 
mądrości, zdrowego rozsądku, przyzwoitości... to kolejne podstawowe złe cechy Polski (coraz 
częściej także reszty dzisiejszego tzw. demokratycznego świata). Do tego dochodzi tradycyjne     
dla współczesnych demokracji tchórzostwo, oportunizm, hipokryzja, warcholstwo, brak 
odpowiedzialności. Nadmiar zła w różnych sferach życia powoduje, że złe jest całe państwo. A złe 
państwo nie powinno istnieć.  

 

VI 
 
Teraz dłuższa dygresja dotycząca już wyłącznie polskiej rzeczywistości; dulszczyźnie może się 
wydać nieco wulgarna – ale – przecież nie ma brzydkich słów, są tylko słowa źle użyte. 

Polskie państwo jest kloaką  zła, do tego niesuwerenną, gdzie każdy obcy może narobić przy 

entuzjastycznej aprobacie władzy; kloaką, w której dobrze się mają jedynie koprofagi. Dlatego 
należy ten upadlający stan zmienić – jednak nie można liczyć na „intelektualistów”, bo, jak pisał 
Andrzej Bobkowski w Szkicach piórkiem, „intelektualiści to największa swołocz”; niemal zawsze 
są na usługach polityki, państwa, systemu – jakiekolwiek one są, stoją za nimi czekając na 
ochłapy, a jeśli któryś jest w opozycji, to tylko do momentu, kiedy dostanie resztkę z pańskiego 
stołu – odrobinę pieniędzy, uznania, stanowisko, dotację na książkę czy film...; znamy to dobrze 
zarówno z dzisiejszych realiów jaki i z najnowszej historii Polski,  kiedy  w  wielu  z  nich,                      
i w „przyzwoitych” i w błaznach, w wentylach bezpieczeństwa i w ubeckich kapusiach, dokonywały 
się zaskakujące niczym u Gregora Samsy przemiany dowodzące jasno, że „punkt widzenia zależy 
od punktu siedzenia”. Kolaboracja z władzą i służalczość leżą w sprzedajnej naturze 
„intelektualisty”. Ba, sama władza go pociąga, jeśli nie formalna to przynajmniej nad duszami. 
Zrobią dla niej wszystko, podobnie jak dla sławy, dla swoich „grzbietów na półkach księgarń” (tak 
o  żałosnej postawie polskich literatów pisał w Dzienniku… Herling-Grudziński),  dla  stanowisk         
i ciepłych posad, dla nagród, orderów, odznaczeń i dyplomów. Dlatego nie można im wierzyć – 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

8

 

także tym nawróconym na przyzwoitość, tak jak nie wierzy się nawróconym na drogę cnoty 
ladacznicom, szczególnie gdy myśli się o ożenku z nimi i posiadaniu potomstwa. (No właśnie, przy 
okazji „nawrócenia”: typowy tzw. intelektualista to ktoś, kto całe życie wierzył w „naukę”, materię   
i empirię, gardził metafizyką, wyrażał niechętny, niekiedy nawet szyderczy stosunek do Boga, „żył 
z ateizmu”, a dopiero w ciężkiej chorobie, na starość czy na łożu  śmierci, w chwili największej 
ludzkiej trwogi, nagle zmienił zdanie, okazał skruchę grzesznika, zapragnął spowiedzi, 
namaszczenia i pogrzebu z księdzem. Ohyda).  

Na szczęście są też wyjątki – jednostki obdarzone etycznym, intelektualnym i estetycznym 

kręgosłupem oraz wewnętrzną niepodległością; niekiedy może osamotnione, zrezygnowane, 
osłabione nierówną walką o Sens i Prawdę, o zdrowy rozsądek i uczciwość; są ludzie rozumiejący 
rzeczywistość, niezadowoleni, oburzeni niesprawiedliwym i upadlającym człowieka systemem 
udającym demokrację. Wszyscy razem mogą – i powinni – wypowiedzieć posłuszeństwo 
opresyjnemu, złemu i głupiemu państwu. To patriotyczny, ale przede wszystkim humanistyczny 
obowiązek. Warto też zastosować się do słynnej i z powodu kontekstu ponownie aktualnej rady 
Rousseau dla Polaków: „Bądźcie niestrawni, nie przestańcie ani na chwilę być niestrawni, w tym 
wasz jedyny ratunek”. Suma drobnych działań skierowanych przeciwko wrogiemu systemowi, jego 
funkcjonariuszom i beneficjentom oraz prawu, to potężna siła, tak jak potężną siłą jest suma 
kropel wody tworzących rwącą rzekę. Obywatelskie nieposłuszeństwo przyśpieszy rozpad starego   
i powstanie nowego, pozbawionego pasożytów organizmu, przywróci etyczne standardy i zdrowy 
rozsądek, a każdemu indywidualnie zapewni przynajmniej odrobinę  psychicznego  komfortu            
i poczucie ludzkiej godności;  zmieni  dotkliwe  uczucie  bycia  bezradnym,  wykorzystywanym              
i oszukiwanym niewolnikiem czy pariasem na częściowe chociaż zadowolenie wolnego człowieka. 
Czas zamienić polską kloakę w dobre państwo na solidnym etycznym fundamencie, gdzie każdy 
przyzwoity człowiek poczuje się u siebie, zaś menda – obco, gdzie nie będzie obowiązywało 
gombrowiczowskie „im mądrzej, tym głupiej”. A koprofagi i zadowoleni, w tym sprzedajni 
„intelektualiści”,  ćwierćinteligenci, lud gazetowowyborczy, prezesi, dyrektorzy, kierownicy, 
timliderzy, pozostali krawaciarze, urzędowi gorliwcy, mundurowe półmózgi,  pseudonaukowcy        
i inne nieroby oraz wszyscy ci, którzy chcą nas na siłę uszczęśliwić – niezależnie od ich wyznania     
i ideologii – bo uważają się za mądrzejszych, niech sobie wykopią dół  kloaczny  gdzie  indziej.           
Z daleka od nas. Żeby nam od nich nie śmierdziało, gdy będziemy u siebie sprzątać i budować.  

Tylko czy to naprawdę jest możliwe w Polsce, „czyli nigdzie”, z narodem, którego głowa pijana 

leży sama przez siebie oddzielona od tułowia, z narodem, jakże trafnie opisanym przez Witolda 
Gombrowicza w Dzienniku: „To grzeczne polskie dzieciństwo przeciwstawiałem dorosłej 
samodzielności innych kultur. Ten naród bez filozofii, bez świadomej historii, intelektualnie 
miękki, duchowo nieśmiały (...), rozlazły naród lirycznych wierszopisów, folkloru, pianistów, 
aktorów, w którym nawet Żydzi się rozpuszczali i tracili jad”. Podobnie Henryk Sienkiewicz – 
mimo  że twórca polskiej mitologii, to jednak uczciwie ukazał  dziecinny,  powierzchowny                    
i nieodpowiedzialny charakter Polaków, wytykając im również niechęć do wiedzy i prawdy. Nie 
lepiej, odmalowując także ich pozostałe negatywne cechy, w tym przede wszystkim głupotę               
i tępotę, pieniactwo, napuszenie i kłótliwość, wypowiadali się o Polakach Bolesław Prus, Czesław 
Miłosz, Zbigniew Herbert i wielu innych na przestrzeni dziejów, narodowego wieszcza Adama 
Mickiewicza nie wyłączając; mistrzowskie, najgłębsze i bezkompromisowe analizy polskiego (i nie 
tylko) społeczeństwa, ze szczególnym uwzględnieniem „inteligencji” i „intelektualistów” oraz 
szlachty i arystokracji,  stworzył jeden z największych myślicieli i pisarzy w historii – Witkacy, 
m.in. w Niemytych duszach i w licznych pismach publicystycznych. 

I co?  
I nic.  
Najprościej obrazić się na fakty, a raczej udawać, że ich nie ma. Jak dziecko. 
Polacy, jak się z pozoru wydaje, pragną  prawdziwych  autorytetów,  nauczycieli,  duchowych       

i intelektualnych przywódców, postaci charyzmatycznych, jednak – co różni  ich  od  zdrowych          
i mądrych społeczeństw – gdy się tacy pojawią nie słuchają ich, nie rozumieją, a nawet usiłują 
pomniejszyć, unieważnić, wyśmiać, niekiedy zniszczyć, w zamian oddając cześć nie tylko 
popperowskim osłom, ale także dmuchanym, mniej lub bardziej kolorowym, balonom. 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

9

 

Intelektualiści bez cudzysłowu mieli i mają w Polsce ciężkie  życie. Nic dziwnego, że zwykle 

wybierają emigrację – choćby wewnętrzną. 

Dużo opisów i komentarzy do polskiego charakteru wybrał z literatury pięknej i opracował 

socjolog z Uniwersytetu Łódzkiego Edmund Lewandowski. Wynik pracy opublikował w wydanej  
w Londynie (!) w 1995 roku książce Charakter narodowy Polaków i innych. W Polsce książkę tę 
wydano dopiero w roku 2008, ale – no właśnie – przycięto ją cenzorskimi nożycami... 

Czy to możliwe... 
 

VII 

 

Ten szkic

 

powstał z potrzeby określania i nazywania rzeczy, porządkowania świata, i umieszczania 

w nim siebie. Powstał z tęsknoty za dobrym dla obywatela, etycznym i sprawiedliwym państwem, 
w którego możliwość istnienia wierzę tym mocniej, że takie państwa istniały i istnieją,  nie  tylko     
w Azji – także w Europie. Napisałem go z tęsknoty za estetyką, hierarchią i mądrością – 
nierozłącznymi towarzyszkami etyki. W końcu, napisałem go, by wyrazić swoją niechęć wobec 
wszelkiej pozorności, i by sprzeciwić się rozplenionemu gombrowiczowskiemu wyniesieniu 
synczyzny, które, jak wielu niedojrzałych ojców poronionych idei, ostatecznie sam skrytykował, 
stawiając smutną diagnozę współczesnego europoidalnego świata – „im mądrzej, tym głupiej”. 
Przy uważnym czytaniu dojrzałego Gombrowicza nietrudno dostrzec jego obawy przed 
niszczeniem form, obawy, które wcześniej i konsekwentnie przez całe życie wyrażał Witkacy.  

„Czyż podobna, by wystarczyło wam życie w świecie, w którym umarł duch?” – brzmiały 

ostatnie słowa Yukio Mishimy... Postępowość nie musi być siłą niszczącą to, co stare i sprawdzone, 
nie musi oznaczać wyrzeczenia się rozumu i duchowości. Pamiętajmy o tym, czego uczy Historia, 
że jeśli architekci postępu nakazują burzyć dawne budowle, to sobie zawsze zostawią jakiś pałac,   
a społeczeństwo kończy w lepiankach. Nie dajmy się oszukiwać. Myślmy samodzielnie. Strzeżmy 
się tych, którzy obiecują nam „nowy, wspaniały  świat”. Wystarczy świat mądry – w ścisłym     
słowa tego znaczeniu. 
 

 
 

 

 

 

Albrecht Dürer, Smok, rys. ołówkiem, akwarela, ok. 1500r., kolekcja prywatna 

 
 
 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

10

 

Krzysztof Jurecki, Andrzej Dudek-Dürer 

 

ŚWIADOMOŚĆ PROCESU TRANSFORMACJI 

 
 

Krzysztof Jurecki Czym jest dla Ciebie fotografia? Czy zajmuje podobne miejsce jak 
performance, grafika i wideo? 

 

Andrzej Dudek-Dürer Uchwycony czas, zatrzymana chwila, zarejestrowany fragment 
działania, kod transformujący tzw. rzeczywistość trójwymiarową na dwuwymiarową, fascynujący 
sposób interpretacji świata, metoda kreacji i konstrukcji nowego świata, obiekt trójwymiarowy, 
metafizyczny proces, energia światła i ciemności... Fotografia to dla mnie jedno z wielu ważnych 
równorzędnych mediów mające odniesienie do innych obszarów mojej aktywności twórczej, 
takich jak performance, grafika, instalacje, obiekty czy wideo. Jej pozorna obiektywność odgrywa 
istotną rolę i funkcję we wszelkiego rodzajach dokumentacji od performance, instalacji poprzez 
obiekty, rzeźby, grafiki czynawet malarstwo. Mówiąc o pozornej obiektywności mam na myśli 
różne aspekty decyzji fotografa: od wyboru punktu spojrzenia np. na performance, poprzez 
decyzję o rejestracji tej czy innej sytuacji, zmianę lub zachowanie oświetlania, sposób użycia 
optyki do takiego czy innego sposobu naświetlenia i skadrowania odbitki do metody powiększenia. 
Moim zdaniem są to jednak bardzo subiektywne czynniki wpływające na ostateczny kształt 
fotografii. Jej miejsce i związki z innymi formami wypowiedzi, takimi jak grafika, wideo, 
performance czy instalacja są dla mnie rodzajem naturalnej symbiozy. Sama w sobie fotografia 
jest niezwykłym medium dającym bardzo różnorodne, niepowtarzalne możliwości  interpretacji        
i ekspresji; nakładając na nią filtr świadomości grafika, rysownika, malarza i performera otwiera 
bardzo szerokie pole dla autentycznych eksperymentatorów i kreatorów. 

 

K.J. Kiedy zainteresowałeś się poważniej sztuką i w jej kontekście fotografią? 

 

A.D.-D. Mój związek ze sztuką jest permanentny od wieków – patrząc przez pryzmat 
reinkarnacji... jest on zarazem poważny i autoironiczny... Kontekst fotografii ma również 
odniesienie do przeszłości... zainteresowanie bardzo starymi technikami specjalnymi – jak guma, 
klej... świadomość właściwości soli chromowych... papiery chlorowe... bromolej. W tym wymiarze, 
w tej czasoprzestrzeni na początku lat sześćdziesiątych wykonywałem  moje  pierwsze  odbitki           
w technikach stykowych na papierze chlorowym... mój pierwszy aparat fotograficzny... w tym 
wymiarze... to przedwojenna Ikonta format 6x6 cm (ślepy obiektyw... następnie Voigtländer na 
kasety z podwójnym wyciągiem miecha) format 6x9 cm. Muzyka i fotografia pozostawały do siebie 
w istotnym związku, wykonywałem wtedy dziwne reprodukcje Beatlesów i Rolling Stonsów 
metodą stykową bez użycia aparatu fotograficznego... odniesienie do wschodu to też związki           
z fotografią... reprodukcje portretów mistrzów wschodu, wykonywanie reprodukcji książek... ze 
względu na niemożliwości wykonywania ksero... te eksperymenty zwróciły mi uwagę na różne 
niesamowite efekty wynikające z możliwości transformacji obrazu fotograficznego – grafizacje, 
izohelie, rastry, solaryzacje... techniki chromianowe. Jeden z pierwszych rastrów zrobiłem 
wylewając na szybkę w powiększalniku Krokus krople spirytusu salicylowego. Proces szybkiego 
parowania pod wpływem gorącej żarówki powodował powstanie niezwykle wspaniałych struktur... 
Fotografia, rysunek, grafika to obszary przenikające się,  świadomość tych metod, wyciąganie 
wniosków i wykorzystanie ich na wielu płaszczyznach to dla mnie naturalna konsekwencja 
poszukiwań... Autoportret, portret brata... cmentarze, stare groby... architektura... to motywy, 
które pojawiały się w tych poszukiwaniach.... Rok 1969 to rok przełomowy, to narodziny nowej 
świadomości, odnalezienie związku i identyfikacja z Albrechtem Dürerem. 

 

K.J. Czym jest dla Ciebie fotografia? Mam na myśli takie określenia, jak „balsamowanie czasu”, 
„egzystencjalny ślad” czy „chwytanie rzeczywistości”. 

 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

11

 

A.D.-D.  Z  jednej  strony  jest  to  forma  dokumentacji, a z drugiej pozwala mi zapisać moje 
doświadczenia, tworzące nowe jakości i wartości. W danym momencie jest sposobem uchwycenia 
chwili i zderzeniem z informacją. Realizuję też od lat rodzaj fotografii miejsc, nazywam to 
uchwyceniem światła i energii miejsca, jest to działanie tzw. fotografii metafizycznej – fotografii 
bez użycia aparatu fotograficznego, bez wywoływania i utrwalania. Pomysł ten zrodził się podczas 
pobytu w Nowej Zelandii, w Dunedin w 1989 roku. Prowadziłem tam serię warsztatów, zajęć 
fotograficznych. Działanie to polega na naświetlaniu papieru fotograficznego światłem miejsc. 
Papier fotograficzny nie jest wywoływany, nie jest utrwalany. Naświetlony w szczególnym miejscu 
ulega stale transformacji, jest zapisem światła i energii. Proces jest ciągły i stały. Brak utrwalenia 
obrazu powoduje stały proces przemiany obrazu. 

 

K.J. Czy uchwycona sytuacja jest racjonalizowana, czy  przeciwnie  –  ekspresjonistyczna?  Chyba     
w Twoim przypadku fotografia jest przezroczystym medium, które rejestruje różne  aspekty             
w zależności od tego, jaki jest Twój stan umysłu? 

 

A.D.-D. Z pewnością tak też było, ponieważ działam świadomie. Np. w 1979 roku pojechałem na 
plener do Miastka. Zauważyłem niesamowite światło, ustawiłem aparat i zrobiłem serię zdjęć.       
W momencie, kiedy człowiek jest zmęczony inaczej odbiera rzeczywistość, a mimo wszystko taka 
fotografia jest pewnego rodzaju dokumentem, który z drugiej strony jest bardzo autentyczny, gdyż 
opiera się  na  emocji  –  tu  i  teraz. Wiele moich działań, instalacji zrealizowało się przed kamerą, 
pokazując proces transformacji. Istotny jest dla mnie fakt emocjonalny, ale zdarzają się fotografie 
o podejściu bardzo racjonalistycznym. Nie mam jednej formuły fotografowania, jest ona zmienna   
i zależna od warunków. Sytuacje skrajne, egzystencjalne odgrywają dla mnie podstawową rolę. 
Wykonałem np. serię autoportretów (1974), kiedy specjalnie nie myłem się, aby ukazać proces 
starzenia się fizycznego ciała ludzkiego. Człowiek, który się nie myje ulega pewnej transformacji. 
Takie ekstremalne pod pewnym względem sytuacje są dla mnie interesujące. Z drugiej strony 
ważny jest autentyczny dokument. Np. po powrocie z Korei (1997) przez krótki moment na butach 
był kurz z różnych miejsc. I ten moment staram się uchwycić. Jest to oczywiście moment 
„skrajny”. Podobnie przed naprawą i po naprawie butów fotografuję je – rejestruję stan rozkładu, 
degeneracji a zarazem wtórną integrację. Czyli z jednej strony reprezentuję emocję, a z drugiej 
racjonalne i konkretne działania. Niekiedy interesuje mnie wyłącznie metafizyka. Czasami 
fotografia jest tylko częścią składową, fragmentem materialnej całości, przykładem jest 
Tworzenie-Niszczenie  czterodniowy performance w Galerii „Katakumby” w 1979 roku we 
Wrocławiu. Wykonywałem zdjęcia ze statywu z użyciem samowyzwalacza, które są także formą 
dokumentacji. W nocy wywoływałem zdjęcia, które następnego dnia stawały się elementem 
aranżacji. Nawarstwiały się sytuacje mych zdjęć z poprzednich dni i mojej fizycznej obecności        
w czasie trwania tego performance. W 1981 roku rozwinąłem ten pomysł w Zakładzie nad Fosą 
(performance Powstawanie-Zanikanie) we Wrocławiu. Przebywałem non-stop czterdzieści osiem 
godzin w tej galerii. Fragment galerii zaaranżowałem na ciemnię. Uczestnicy performance mogli 
zaobserwować proces fotografowania, włożenia do koreksu i wywołania filmu. Potem kopiowałem 
odbitkę, która stawała się elementem wystawienniczym. To był ciekawy moment historyczny – 21-
23.03.1981 roku w Bydgoszczy zorganizowano tzw. prowokację i była możliwość wprowadzenia 
strajku generalnego, a być może stanu wojennego. Szef galerii obawiał się, czy nie popełnię tam 
samobójstwa, ponieważ wszędzie czuło się wielkie zagrożenie. 
 
K.J. Chodziło mu o samobójstwo w proteście politycznym? 

 

A.D.-D. Tak myślał! Tu i teraz staje się ważnym elementem. Rzeczywistość często w zaskakujący 
sposób oddziaływuje na człowieka, na artystę również. Moja twórczość nie miała charakteru ani 
przesłania politycznego. Choć w poprzedniej epoce różne moje działania, obiekty, fotografie 
byłyinterpretowane w sposób polityczny. Praca z serii Ingerencja  (1976) była jednoznacznie 
oceniona przez cenzurę jako polityczna; wielu odbiorców również interpretowało „sztukę butów”   
i „sztukę żywej rzeźby” Dudka-Dürera jako działanie polityczne. Ten performance miał także wątki 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

12

 

dźwiękowo-muzyczne. W trakcie grałem  na  sitarze,  jednocześnie nagrywałem dźwięki otoczenia 
(galeria znajdowała się przy bardzo ruchliwej ulicy), następnie miksowałem dźwięk sitar i dźwięki 
otoczenia, w rezultacie powstał rodzaj nakładania i nawarstwiana się  dźwięków cywilizacji 
(odgłosy samochodów, tramwajów, przechodzących ludzi), finalnie był  to  rodzaj  kakofonii          
czy bagna dźwiękowego... Dźwięk jest istotnym elementem percepcji wizualnej, często 
oddziaływującym na podświadomość. W moich instalacjach, performance, filmach odgrywa        
on znaczącą rolę. 

 

K.J. Kogo cenisz z fotografii polskiej i światowej? 

 

A.D.-D. Kogo cenię...? Pytanie to jest złożone, ponieważ jest uwarunkowane określonym czasem   
i kierunkiem, sposobami posługiwania się fotografią, jest to dla mnie zagadnienie wielowątkowe     
i wielopłaszczyznowe. Należy tu wyróżnić aspekty historyczne, cywilizacyjne, społeczne...; a to 
również odniesienie do określonych nurtów i postaw w sztuce współczesnej. W etapach mojej 
świadomości jako twórcy ulegało to również pewnym zmianom... Man Ray, Marcel Duchamp, 
László Moholy-Nagy, Stanisław Ignacy Witkiewicz, John Heartfield, Kurt Schwitters, Christian 
Boltanski, Joseh Beuys, Tatsumi Orimoto, Natalia LL, Jürgen Klauke, Lloyd Godman... i wielu, 
wielu innych wspaniałych twórców. W kręgach artystów performance i instalacji fotografia 
odgrywała i odgrywa istotną rolę. 

 

K.J.  To jest tradycja głównie awangardowa, nie ma w niej fotografów skupionych na fotografii.    
A może istnieje ktoś ważny dla Ciebie, kto koncentrował się na tradycji fotograficznej? 

 

A.D.-D. Oczywiście, jest wielu znanych i ważnych fotografów, jak np. Ansel Adams, Aleksander 
Rodczenko, Alfred Stieglitz czy Jan Bułhak, prof. Witold Romer... nie sposób ich wszystkich 
wymieniać. Odgrywali i odgrywają oni wielką rolę w kształtowaniu  świadomości wizualnej; ich 
postawa ma inny sens i znaczenie w odniesieniu do tradycji awangardowej. 

 

K.J. Na co pozwala fotografia, a jakie posiada ograniczenia mentalne? 

 

A.D.-D. Fotografia to złożony proces, każdy etap realizacji wpływa na ostateczny kształt     
finalny; zarówno sfera tzw. czysto techniczna, jak i sfera mentalna odgrywają istotną rolę;         
stąd wynikają jej niezwykłe możliwości a zarazem paradoksalnie – ograniczenia. W obszarze 
techniczno-technologicznym przenika się, moim zdaniem, wiele aspektów również  mentalnych   
czy metafizycznych, które wpływają na niesłychane możliwości fotografii, ale również mogą być  
jej wielkimi ograniczeniami. Fotografia to ciągłe podejmowanie określonych decyzji, to też 
myślenie w kategorii przyczyny i rezultatu... można by tu powołać się na pojęcie „karmy”... 
oczywiście w fotografii chyba częściej można wykonywać kroki wstecz, ale często też  tak  bywa,      
że określone sytuacje, działania, aranżacje są niepowtarzalne i w konsekwencji ta analogia wydaje 
mi się adekwatna. Fotografia pozwala dokumentować i ,,chwytać’’ różne rodzaje tzw. 
rzeczywistości; kreować jej nowy wymiar. Jest znakomitym narzędziem do transformacji i syntezy 
obrazu, sama w sobie jest rytuałem, jest grą ze światłem i ciemnością; można by symbolicznie 
porównać  ją do chińskiego znaku jin-jang, jest to w jakimś sensie filozoficzna praca nad 
równowagą, poszukiwanie stanu harmonii. Jej możliwości i ograniczenia wynikają przede 
wszystkim ze świadomości i ograniczeń osoby fotografującej. Rewolucja będąca następstwem 
rozwoju fotografii cyfrowej nie pomniejsza, moim zdaniem, tych możliwości, zmienia się technika,    
zmienia się rytuał fotografii... tym niemniej decyzje na poszczególnych etapach pracy twórczej 
odgrywają ciągle niepowtarzalną rolę... i myli się ktoś, kto sądzi, że wystarczy tylko ,,pstryknąć’’ – 
nawet najbardziej zautomatyzowane sposoby fotografowania mają w sobie aspekty decyzji, 
kreatywności... wszystko zależy jednak od tego, czy chcemy podejmować określone decyzje 
twórcze, czy stać nas na bycie kreatywnymi i na podejmowanie pewnego rodzaju ryzyka.      
Łamanie konwencji, poszukiwanie, przekraczanie to rodzaj doświadczenia, które może się    
spotkać z dezaprobatą... możemy otworzyć nowe możliwości podejmując trud poszukiwania, 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

13

 

możemy też zostać odrzuceni. 

 

K.J.  Jesteś znanym i cenionym artystą wideo-artu. Jakie są relacje między Twoją fotografią            
a wideo? Czy jest ono tylko przedłużeniem i jednocześnie ożywieniem fotografii? 

 

A.D.-D. Fotografia i wideo to media mające wiele wspólnych przestrzeni, które zarazem stanowią 
o ich odrębności i wyłączności. Świadomość i doświadczenie fotografa ma bardzo istotny wpływ na 
realizacje wideo czy filmu. Wideo nie jest tylko przedłużeniem i jednocześnie ożywieniem 
fotografii! Ale takie sytuacje artystyczne oczywiście mają miejsce. Wczoraj podczas performance  
w Galerii Manhattan mogliśmy obejrzeć film Mental Steps, dla którego punktem wyjścia była 
fotografia, która następnie została poddana animacji, stając się nową formą – wideo z dźwiękiem. 
Dla mnie jednak myślenie o fotografii jest podstawowe w określonym poglądzie, który przekłada 
się teoretycznie także na wideo, czyli obraz ruchomy jest konsekwencją nieruchomej z założenia 
fotografii. Daje ono odmienną możliwość relacji w czasie, dźwięku i obrazu, choć moje 
wcześniejsze doświadczenia z tzw. technikami szlachetnymi w fotografii z lat 70., głównie                
z izohelią, pojawiało się także teraz. Interesuje mnie łagodne przenikanie i nawarstwianie się 
obrazu filmowego, czasami na zasadzie kontrapunktu następują gwałtowne zmiany ujęć. Jest to 
jakość nawiązująca do fotografii, ale wideo ma swą  własną specyfikę wypowiedzi. Są to dwie 
autonomiczne techniki artystyczne mające pewne obszary wspólne. Wideo jest „sprawniejsze” bo 
potrafi uchwycić całość tego procesu, fotografia – tylko fragment. Istotnym aspektem wideo jest 
obszar dźwięku, muzyki. Relacja medialna w czasie, tworzenie obrazów, sposobu budowania ujęć, 
ich przenikanie się z dźwiękiem daje potencjalnie możliwość powstania nieporównywalnych 
jakości i wartości ekspresji. Dobra ścieżka dźwiękowa stanowi pięćdziesiąt procent udanej 
realizacji. Obiektywność obu tych mediów jest pozorna, gdyż liczy się wszystko, nawet wybór 
miejsca, nie mówiąc o emocji, która się zapisuje. 

 

K.J. Co może wyrażać zdjęcie Twojej twarzy, od kiedy ją dokumentujesz? 

 

A.D.-D. Autoportret istnieje w mojej twórczości od dawien dawna... jak pamiętasz z historii 
sztuki, Albrecht Dürer posługiwał się autoportretem w bardzo swoisty sposób... Analogicznie, choć 
również inaczej wykorzystywałem i wykorzystuję autoportret w mojej współczesnej, obecnej 
egzystencji.. W latach 60. miałem prozaiczne problemy z osobami pozującymi do portretów – 
często umówieni nie docierali na czas... (mówię to trochę żartem i na zasadzie pewnej przekory). 
W końcu uznałem, że szkoda czasu i należy się skupić na własnym portrecie... przez co w latach 
70. obserwatorzy mojej twórczości zarzucali mi różne patologie psychologiczne. Autoportret jest 
zagadnieniem niezwykle złożonym. W fotografii jesteśmy jednocześnie przed i za aparatem 
fotograficznym... z jednej strony podejmuję decyzje dotyczące kompozycji, światła, ustawienia 
aparatu, czasu, przysłony, ostrości, a z drugiej strony – wyrazu psychicznego, emocjonalnego, 
fizycznego... to wiele aspektów, które należy jednocześnie połączyć, żeby „wyszło” tzw. interesujące 
zdjęcie. Autoportret jest rodzajem autoanalizy, decyzję o wykonaniu kolejnego autoportretu 
wynika z poczucia ważności i niepowtarzalności, z świadomości wyjątkowości i szczególności, tego 
miejsca i tej chwili; jest rodzajem dokumentalnego zapisu mającego cechy zarazem racjonalności    
i emocji… Fotografia mojej twarzy ujawnia proces życia, zdradza przemiany wynikające z wielu 
czynników wpływających na życie człowieka, to zarazem rodzaj dokumentacji i kreacji – wyraża 
stany duchowe i emocjonalne; stany i doświadczenia skrajne: depresję, smutek, wątpliwości... 

 

K.J. Jakie znaczenie miał dla Ciebie konceptualizm i radykalne przemiany neoawangardowe z lat 
70. Czy są one dalej ważne, gdyż sięgasz także do tradycyjnej wykładni sztuki jako „formy 
egzystencjalnej” oraz do rozumienia jej jako wszelkiego potencjalnego działania; jakie ma miejsce 
wraz z postacią i zbudowaną na niej koncepcją sztuki totalnej Andrzeja Dudka-Dürera? 

 

A.D.-D. Konceptualne i radykalne przemiany neoawangardy lat 70. uzasadniały i uwierzytelniały 
mój kierunek poszukiwań i eksperymentów, mimo, iż w początkach lat siedemdziesiątych mój 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

14

 

sposób działania twórczego spotykał się z dużym sceptycyzmem i budził wiele wątpliwości wśród 
krytyków, szefów galerii i kolegów artystów. Program twórczy integrujący wiele sposobów 
ekspresji (eksperymenty formalne, otwarcie na integrację różnych mediów: fotografię, grafikę, 
wideo, instalację, performance, muzykę...), synkretyzm w sferze duchowej jak i w obszarze 
medialnym, to charakterystyczny aspekt mojej drogi twórczej, który nie spotykał się z akceptacją, 
budząc często rodzaj mentalnej agresji w stylu „po co Pan tak główkuje i komplikuje to 
wszystko...” Rok 1979, w którym spotkałem i poznałem tak wspaniałych ludzi krytyków i artystów, 
jak: Jerzy Ludwiński, Janusz Bogucki, Andrzej Kostołowski, Jerzy Bereś, Zbigniew Makarewicz, 
Roland Miller, Wojciech Stefanik... i wielu innych (przepraszam, że nie sposób ich wszystkich 
wymienić) był punktem przełomowym uzasadniając sens i cel wyboru takiej drogi i sposobu 
poszukiwań. 

 

K.J. Które swoje zdjęcia najbardziej lubisz lub cenisz, gdyż to, co lubimy niekoniecznie łączy się     
z pojęciem wartości? 

 

A.D.-D. Kwestia lubienia i cenienia jest dla mnie złożonym zagadnieniem. Kiedy pracuję nad 
czymś... zaskakuję siebie... przekraczam... – osiągam wtedy szczególny stan ducha, poczucie sensu 
wszystkiego, co robię, poczucie ciągłości i uzasadnienia wykonywania tak wielu różnych działań, 
eksperymentów, ten stan jednak trwa krótko, później znów jest zmaganie się ze sobą                      
i poszukiwanie jeszcze czegoś innego... Dlatego trudno powiedzieć co lubię i cenię, to 
doświadczenie jest ciągle zmienne i zależne od wielu czynników; uważam, że gdy twórca decyduje 
się na pokazanie czegoś, co stworzył, ten moment można uznać za akceptację. Często też                   
z perspektywy czasu inaczej spoglądamy na nasze starsze realizacje – niekiedy zaskakują one 
nas... czasami z tej innej perspektywy nabierają ważności... 

 

K.J.  Albrecht Dürer był bardzo „optyczny” (fotograficzny), tj. posługiwał się perspektywą 
matematyczną i skrótami perspektywicznymi. W swej twóczości był zarówno italianizujący, jak tak 
bardzo germański i religijny. Co cenisz w jego malarstwie i grafice? 

 

A.D.-D.  Bardzo  trudno  jest  oceniać siebie i swoją twórczość,  świadomość reinkarnacji to 
identyfikacja z przeszłością, doświadczenie perspektywy, niezwykła wiedza na ten temat. Inną 
sprawą jest wiedza dotycząca technik graficznych, ich możliwości i wykorzystywania 
(prekursorstwo w relatywnie popularnym obiegu sztuki – jak na tamte czasy) jednak 
najważniejszą sprawą jest ponadczasowe metafizyczne doświadczenie apokalipsy, wizualizacja 
tych aspektów. Cykl Apokalipsa jest najbardziej uniwersalny. I na przestrzeni dziejów najmniej się 
zestarzał w sensie prezentacji pewnych poglądów. Jest to pewnego rodzaju aktualny znak 
zapytania odnoszący się do rozwoju naszej cywilizacji i jej zagrożeń. Dla mnie fascynacja 
apokalipsą jest filozoficznym znakiem zapytania. Ona ulega jednak stałej nowej transformacji. 

 

K.J. Apokalipsa w Twojej interpretacji pojawiła się nawet na papierze toaletowym czy zamknięta 
w szklanym słoiku! 

 

A.D.-D. Lata 70. i 80. XX wieku w PRL-u to zarówno dla artystów, jak i dla całego polskiego 
społeczeństwa okres ciężki ze względu na trudności w możliwościach nabycia różnych dóbr 
materialnych. Dla artystów te problemy miały związki z niemożliwością zakupu farb graficznych 
(do różnych technik graficznych), papierów artystycznych, pędzli,  papierów  fotograficznych           
(o szczególnych parametrach), pod pewnymi względami był to okres lepszy od lat 60. Stworzono   
w tym czasie specjalne sklepy dla artystów, gdzie od czasu do czasu coś „rzucano”. W tym 
kontekście pojawiły się prace wykonane np. na papierze toaletowym (którego w tamtym czasie też 
nie można było łatwo kupić, Apokalipsa na papierze toaletowym, obiekt, 1978), inne na gazetach 
codziennych, tapetach, papierach śniadaniowych, bibułkach, deskach czy tzw. mapach 
konturowych dla młodzieży szkolnej... i na wielu, wielu innych materiałach. Uważam,  że jeśli 
twórca jest kreatywny jest on w stanie adaptować różne aspekty tzw. rzeczywistości  codziennej        

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

15

 

i przetworzyć  ją w formułę kreatywności. W tym czasie opracowałem receptury kilku rodzajów 
farb graficznych, m.in. do serigrafii. Zainteresowanie starymi technikami chromianowymi 
wynikało po części z potrzeby bycia niezależnym od rynku materiałów fotograficznych. Apokalipsa 
na papierze toaletowym to manifestacja zagrożenia, manifestacja ulotności i nietrwałości wszelkiej 
tzw. materialności, to rodzaj paradoksu istnienia, ujawniającego zarazem krąg narodzin i śmierci; 
to refleksja nad wartościami i jakościami życia. Apokalipsa w słoiku ma analogiczne odniesienia. 
Ta praca ze słoikiem powstała w stanie wojennym. Przezroczysty słoik i skryte w nim zagrożenie, 
które może być uwolnione – to rodzaj refleksji nad decyzjami. 

 

K.J. Czyli puszka Pandory? 

 

A.D.-D. Tak, przypadkowe działanie może spowodować nieobliczalne konsekwencje. Papier 
toaletowy jest symbolem czegoś bardzo prozaicznego, czegoś,  co  ulega  szybko  degeneracji                
i degradacji. Trzeba dodać, że tego papieru wtedy nie było, a z drugiej strony zasygnalizowałem, że 
artysta może i powinien pracować na wszystkim. Nie znasz moich prac na tapetach, na których 
wykonywałem serigrafie. Trzeba mieć jedynie świadomość działania każdej materii, z którą się 
pracuje, a także zrozumienie możliwości szybkiego rozkładu. To można rozpatrywać w kontekście 
obecnej cywilizacji, która zalewa nas różnymi gadżetami i błyskotkami. Apokalipsa rozumiana 
szerzej i bardziej uniwersalnie pojawiła się w mojej fotografii na początku lat 70. – były to zdjęcia 
wysypisk  śmieci, starych zaniedbanych cmentarzy (cykle Krzyży, które w tamtej epoce przez 
cenzurę były niedostępne do prezentacji dla publiczności). Dokumentacje z performance 
Autoukrzyżowanie  (1973) zostały odrzucone z wystawy z uzasadnieniem, że „są to wątki 
dekadenckie i defetystyczne”, i że „tego typu prace mogą ranić uczucia religijne”. 

 

K.J.  Przez kogo? I z jakiej wystawy!? To interesujące ze względu na poznanie mechanizmów 
cenzury w Polsce Ludowej! 

 

A.D.-D. W latach 70. dwudziestego wieku większość  wystaw  w  Polsce  podlegała cenzurze; 
Autoukrzyżowanie (1973) zostało zdjęte przez cenzurę w 1973 z autorskiej wystawy prezentowanej 
w Domu  Kultury  Śródmieście we Wrocławiu. Czasami prace prezentowano w galerii, natomiast 
cenzura nie  dopuszczała ich do druku w katalogach lub folderach;  W  1979  roku  przy  okazji 
indywidualnej wystawy Autoportret w galerii X – ZPAP we Wrocławiu wycofano pracę Ingerencja 
(1976) z publikacji  w folderze, gdyż zadziałała cenzura! Inną formułą działania cenzury było 
wpływanie na tzw. masmedia  i niedopuszczanie do publikacji wszelkich wiadomości i treści 
dotyczących określonych twórców. 

 

K.J. Wątki śmieci i cmentarzy przenikają się w cyklu Śmieci Świata, prace te nie były dotychczas 
nigdzie prezentowane. Mam nadzieję,  że uda mi się kiedyś wydać album dotyczący tego bardzo 
rozbudowanego cyklu Śmieci Świata – od Nowej Zelandii poprzez USA do Polski. 

 

A.D.-D. W cyklach Cmentarze pojawiły się inne wątki; to seria Anioły nagrobne od lat rozwijana 
i rozbudowywana. Inna seria też w jakimś sensie apokaliptyczna to „sztuka butów”, pojawiająca 
się w różnych w miejscach świata Są to prace o charakterze dokumentalnym – mojego „być”           
w określonym punkcie świata. Fotografia przedstawia moje buty na włazach kanałów z napisem 
np. N.Y.C. czy Mexico City albo Tokio....Te buty ciągle się zmieniają, zależnie od miejsc świata. 
Pozornie to tylko dokumentacja, w których jest zapis wędrówek poprzez setki tysięcy kilometrów. 
Zapis określonej chwili, mający naturalny związek z ciągłym  procesem  transformacji,                      
z przemijaniem; w każdej tego typu fotografii ujawnia się wiele decyzji, poszukiwań, jest to 
złożony proces kreacji – trzydziestą piątą rocznicę buty obchodziły w Seulu 16.04.2004 i tego dnia 
zrobiłem zdjęcie na włazie kanału. 

 

K.J.  Pojęcie Apokalipsy jest bardzo ważne pod względem filozoficznym. Jak je interpretujesz – 
zniszczenie czy ocalenie? Co następuje po Apokalipsie? 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

16

 

A.D.-D. W tekście, jaki napisałem w 1999 roku do wystawy Pocałunek  śmierci. Wobec 
Apokalipsy  
(BWA Bielsko-Biała), zwróciłem uwagę,  że są one bardzo indywidualne. Z jednej 
strony człowiek będący w stresie, w strachu, w zagrożeniu ulega bardzo indywidualnej apokalipsie. 
Z drugiej – jest to moment transformacji, który staje się zaczynem nowych możliwości i jakości. 
Punkt skrajny dokonuje przewartościowania nowego układu i staje się zarodkiem nowego. Koniec 
jest początkiem. Nie jest to moment finalny, bardziej układ w historii cywilizacji jest sinusoidalny 
wobec punktu zero. 

 

K.J.  Co czułeś stojąc w Norymberdze obok pomnika Albrechta Dürera i jego, a jednocześnie 
własnego domu? 

 

A.D.-D. Powrót w czasie z dalekiej podróży. Odczucie jedności i bliskości, poczucie ciągłej 
zmienności, świadomość procesu transformacji. Nasze ciało to rodzaj stanu skupienia energii, co 
siedem lat wymieniamy wszystkie komórki jesteśmy nowymi ludźmi... wszystko, co robimy, jak się 
odżywiamy, jak się poruszamy, jak oddychamy, czego doświadczamy to ujawnia się w Nas będąc 
ciągle tym samym – jesteśmy ciągle kimś/czymś innym. Spoglądanie jakby przez siedem 
diapozytywów to ujawnianie różnych potencjałów i możliwości, to zarazem tworzenie nowych 
jakości, nowej perspektywy. 

 
 

Wrocław-Seul-Tokio-Łódź, 2004-2007 
 
Rozmowa z książki Krzysztofa Jureckiego Poszukiwanie sensu fotografii. Rozmowy o sztuce
Galeria Sztuki Wozownia, Toruń 2008. 

 
 

 
 

 

 

Andrzej Dudek-Dürer, Autoobserwator Iv. III, fotografia, technika mieszana, 1999r. 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

17

 

Mahmoud Hosseini Zad 

 

GDYBYŚ POSZEDŁ ZE MNĄ 

 
 
 
 Nie 

było kobiety  

 

ijał dziesiąty dzień, odkąd dom był pozostawiony sam sobie. Również mężczyzna, wziąwszy 
zwolnienie, każdego dnia z samego rana udawał się do szpitala, do kobiety. Siedział przy niej 

do wieczora. Dotąd, dokąd tylko się dało. A wieczorami nie wracał do domu. Szedł do matki. 
Nawet w dniu, w którym lekarz obwieścił, że kobieta fizycznie czuje się znacznie lepiej, jej macica 
została już oczyszczona i w niedługim czasie będzie  gotowa  na  przyjęcie nowego zarodka, że nie 
ma już ryzyka poronienia ani żadnych powodów do obaw, dodając, że następnego dnia zamierzają 
wypisać kobietę, wtedy też nie wrócił do domu i nie doprowadził go do ładu. Poprosił bratową, aby 
trochę w nim posprzątała.  
 
Nazajutrz, w dniu, w którym kobieta miała wrócić do domu, mężczyzna znów z samego rana udał 
się do szpitala, gdzie oczekiwał na jej wypis.  
 
Gdy dojechali do domu, mężczyzna powiedział kobiecie, że wczoraj prosił Elahe, aby napełniła 
lodówkę. W domu jest wszystko, nie musimy na razie niczego kupować. A potem wspomniał, że 
Elahe mówiła, abym zajrzał do nich na chwilę, bo przygotowała obiad na dziś, pójdę  po  niego           
i zaraz wrócę

.  

 
Mężczyzna przez cały czas chciał jeszcze coś dodać, ale nic nie mówiłi, w końcu oznajmił                  
z naciskiem, jeśli miałabyś ochotę, przejdziemy się gdzieś po południu. Sama nie wychodź

.  

 
Mężczyzna poszedł, wziął obiad i wrócił.  
 
 
 
  

Nie 

było kobiety 

 
Mężczyzna przez dwie godziny próbował się czymś zająć, aż wreszcie kobieta wróciła.  
 
Mężczyzna rzucił okiem na torby z zakupami, a kobieta położyła je na blat kuchennego stołu             
i zaproponowała mężczyźnie, aby najpierw zjedli obiad.  
 
Zjedli.  
 
Kobieta kupiła sobie sukienkę, a mężczyźnie parę butów.  
 
Mężczyzna się ucieszył. A więc kobieta nie była bardzo załamana, w przeciwnym razie kupiłaby 
tego dużo więcej.  
 
Tak jak na przykład po śmierci swojej matki. Po powrocie z ceremonii pogrzebowej wyszła z domu, 
po trzech, może czterech godzinach wracając z górą zakupów. Była strasznie załamana.  
 
 
 
 
 

M

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

18

 

  

Nie 

było mężczyzny  

 
Kobieta zamknęła za sobą drzwi. Torebkę i różne drobiazgi postawiła na blacie kuchennego stołu. 
Zawołała mężczyznę. Nie doczekała się odpowiedzi. Zaglądnęła do wszystkich pokoi. Zaczęła 
szukać liściku, który być może mężczyzna zostawił. Usiadła i po raz któryś wzięła do ręki komórkę, 
spoglądając na sms-y i nieodebrane połączenia. Wstała i poszła do kuchni. Zrobiła kolację.            
W trakcie jej przygotowywania zadzwoniła do kilku osób, każdą z nich informując, cały czas 
próbuję się do niego dodzwonić, kilka razy był sygnał, ale nie odbierał, a teraz od jakichś dwóch 
trzech godzin ma wyłączony telefon. Potem nakryła do stołu. Przeszła z pokoju do pokoju, po 
tysiąckroć razy włączając i wyłączając telewizor.  
 
Usiadła.  

 

 
Popatrzyła na ścianę i na swoje dłonie.  
 
A potem przyszli kolejno brat mężczyzny z żoną, jego siostra i siostra kobiety.  
 
Następnie zadzwonił telefon. Było już grubo po północy.  
 

 

 
 
Wszyscy razem wyruszyli do szpitala. Dojechali bardzo szybko. O tej porze nocy ulice były puste.  
 
Portier nie chciał ich wpuścić do środka. Była pierwsza w nocy. Udali się na oddział intensywnej 
terapii. Kiedy dyżurująca pielęgniarka ujrzała, w jakim kobieta jest stanie, zabrała ją ze sobą na 
górę.  
 
Wyszły na górę po najliczniejszych na świecie schodach, przeszły przez tonący w półmroku 
najdłuższy korytarz świata i najgęstsze powietrze wypełnione zapachem środków dezynfekcyjnych 
i alkoholu, i teraz kobieta stała w drzwiach sali, gdzie po drugiej stronie świata, stało łóżko, a na 
nim leżał mężczyzna, który się uśmiechał.  
 
Kobieta wsparła się o framugę drzwi i patrzyła na mężczyznę, który leżał w śpiączce i się 
uśmiechał.  
 
Kobieta nie ruszyła się z miejsca. Stała i stała, aż szyby przestały w końcu odbijać łóżko, mężczyznę 
i stojącą w drzwiach kobietę, stała, aż ciemność za szybą zaczęła rozjaśniać się coraz bardziej. 
Nadchodził dzień i mężczyzna odszedł.  
 
 
 
Gdybyście go wcześniej dowieźli

wyjaśniał lekarz, z pewnością udałoby się go uratować

.  

 
Nikogo przy nim nie było, odpowiedział ten ktoś. Na skraju ulicy... a potem wybuchnął płaczem. 
Kobieta stała w drzwiach. Odsunęła się tylko na chwilę, aby zrobić miejsce pielęgniarkom 
dźwigającym nosze. Potem znowu się oparła, spoglądając na puste łóżko i rozproszony gdzieś po 
pokoju uśmiech mężczyzny. Upłynęła minuta albo godzina, albo cały rok, zanim kobieta 
powiedziała stojącym wokół niej osobom, aby zeszli na dół, że ona też zaraz zejdzie.  
 
Kiedy wszyscy już sobie poszli kobieta odeszła od drzwi, weszła do środka sali i zatrzymując wzrok 
na zagięciach na prześcieradle i odciśniętym na poduszce kształcie głowy mężczyzny zapragnęła, 
aby  siedząc na tej opustoszałej ulicy za kierownicą swojego samochodu szybko zapadł w śpiączkę, 
nie zdążywszy poczuć bólu i niczego nie zapamiętując. Inaczej żałowałby samotności kobiety. 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

19

 

Nie było nikogo  

 

Ani w holu wejściowym budynku, ani w windzie, ani na korytarzu.  
 
Nie było nikogo.  
 
Kobieta postawiła siatki z zakupami na podłodze przy drzwiach, włożyła  klucz  do  zamka                   
i otworzyła mieszkanie.  
 
Zaniosła siatki do sypialni.  
 
Przebrała się w strój domowy.  
 
Umyła ręce i opłukała twarz. Postawiła wodę na herbatę. Zastanowiła się, co zrobić na kolację.  
Otworzyła lodówkę. Zobaczyła pozostałości z obiadu oraz inne produkty, z których można było 
przyrządzić posiłek.  
 
Potem wróciła do sypialni.  
 
Otworzyła szafę. Wzięła siatki i wytrzepała ich zawartość na łóżko. Buty, spódnicę, bluzkę, rusari

*

  

i bieliznę, które kupiła dla siebie, dokładnie ułożyła obok innych swoich ubrań. Następnie dwie 
pary butów, dżinsy, lniane spodnie, trzy podkoszulki,  dwie  koszule,  skarpetki i bieliznę, które 
kupiła dla mężczyzny, z tą samą dokładnością  ułożyła obok innych jego ubrań. Układając nowe 
buty koło pozostałych, wyjęła jedną parę i starannie otarła osiadły na niej kurz. Zamknęła       
szafę, przez chwilę się zamyśliła, a potem ponownie ją otwarła. Przeglądnęła  podkoszulki,            
pokiwała głową, spośród tych, które kupiła tego samego dnia wyciągnęła jeden i powiedziała na 
głos, gdybyś ze mną poszedł, powiedziałbyś mi, że masz już ten kolor. Wzięłabym jakiś inny. Cóż, 
pójdę go wymienić

.  

 
A potem uśmiechnęła się i dotknęła dłonią włosów. Tak jakby dotykały ich ręce mężczyzny, a ona 
chciałaby pochwycić jego dłonie.  
 
 

*

Rusari – chustka na głowę, stanowiąca nieodłączny element stroju kobiecego obowiązującego w Islamskiej 

Republice Iranu. 

 
 
przeł. Dorota Słapa 
 
 
 
 

Mahmoud Hosseini Zad (1946) ukończył nauki polityczne na Uniwersytecie w Monachium; jest 

najwybitniejszym irańskim tłumaczem współczesnej literatury niemieckojęzycznej oraz wykładowcą na 
prestiżowych irańskich uczelniach (m.in. Uniw. Azad, Uniw. Teherański). Za swoje przekłady dzieł Petera 

Stamma, Julii Franck, Bertolda Brechta, Friedricha Dürrenmatta i in. został uhonorowany w 2013 r. 

Medalem Goethego. Jest autorem dwóch sztuk teatralnych, powieści oraz czterech zbiorów opowiadań: 
Lepka ciemność nocy (2005),  Kiedy spadł ten śnieg...  (2011),  Zachmurzone niebo (2013) oraz Położył 

głowę na zimnej stali… (2015). 

 
 

 
 

 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

20

 

 

 

Andrea Mantegna, Mężczyzna leżący na kamiennej płycie, rys. piórem, 1475 – 1485 r.,  

British Museum 

 
 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

21

 

Sander de Vaan, Rodaan Al-Galidi 

 

NIE SPACERUJCIE Z PSAMI, SPACERUJCIE ZE SOBĄ 

 
 

Rodaan Al Galidi (1971) ukończył w Iraku studia inżynierskie i uciekając przed dyktaturą przybył do 
Holandii w roku 1998. Jego prośba  o  azyl  polityczny  została odrzucona; sam nauczył się  języka 

holenderskiego i zaczął w nim pisać poezję i prozę. Mimo że jest cudzoziemcem, odświeżył literaturę 

holenderską i zdobył w krajach Beneluxu kilka ważnych nagród za swoją twórczość, a w 2011 został 
laureatem Nagrody Unii Europejskiej w dziedzinie literatury za powieść  Autysta i gołąb pocztowy. Jest 

autorem siedmiu zbiorów poezji i siedmiu książek prozatorskich. 

 
 
Sander de Vaan Jakie to uczucie, gdy przybywa się do mokrego, zimnego kraju jak Holandia? 
 
Rodaan Al-Galidi 
To było dziwne. Znałem Europę tylko z telewizji i książek, a tu nagle znajduję 
się w Amsterdamie. Powitanie nie było miłe. Holandia to kraj kar, oskarżeń i numerów. Jak nie 
masz numeru… 
 
S.d V. Czy podejście Holendrów do uchodźców zmieniło się przez te lata, kiedy tutaj mieszkasz? 
 
R.A-G. Zmieniło się  tylko  w  mediach,  bo  mówi  się w nich o imigrantach, więc gospodynie 
domowe są przekonane, że Holandia to dobry kraj dla uchodźców. Ale w rzeczywistości jesteśmy 
traktowani tutaj jak zwierzęta. 
 
S.d V. Możesz podać przykład takiego traktowania? 
 
R.A-G.
 Codziennie muszę się meldować na posterunku policji. Jednak w dniu, w którym umarł 
mój ojciec nie zrobiłem tego. Następnego dnia policjantka zapytała mnie, dlaczego nie 
przyszedłem. Powiedziałem jej, że umarł mój ojciec. „To pana problem – odpowiedziała – pan 
musi się meldować codziennie. Takie jest tutaj prawo…”. 
 
S.d V. Jakie są twoje najmilsze wspomnienia z młodości w Iraku? 
 
R.A-G.
 Opowieści mojej cioci. Pływanie w kanałach irygacyjnych. Palmy daktylowe. Winogrona. 
Pola ryżowe. Słońce. 
 
S.d V. Jakie znaczenie ma dla Irakijczyków poezja? 
 
R.A-G.
 Poezja w Iraku jest jak piwo Heinekena w Holandii. Irakijczycy uwielbiają czytać poezję. 
Spośród 20 milionów mieszkańców, przynajmniej połowa to poeci. 
 
S.d V. Którzy poeci są dla ciebie najważniejsi? 
 
R.A-G.
 Al-Mutanabbi, największy arabski poeta neoklasyczny. Lubię też Hafiza Shirazi, 
Goethego. 
 
S.d V. Co powinien według ciebie zawierać dobry wiersz? 
 
R.A-G. Cóż, wiersz powinien być prosty i wyrażać myśl w sposób wyjątkowy, oryginalny, 
powinien być spojrzeniem pod innym kątem, wtedy to jest dobry wiersz. 
 
S.d V. Opublikowałeś zbiór wierszy o miłości i samotności; te tematy poruszano już miliony razy. 
Jednak twój głos brzmi bardzo świeżo. Skąd wziął się pomysł na tę książkę? 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

22

 

R.A-G. Cóż, poezję miłosną można pisać ciągle na nowo, bo i miłość za każdym razem odnawia 
świat. Pomysł na tę książkę tkwił zawsze w mojej głowie. Kiedy moje wiersze wydawały mi się już 
niemal martwe, pomyślałem: „Czas przywrócić je do życia”. Pierwotny tytuł tego tomiku brzmiał 
Wschodnie, ciepłe, słodkie, smutne, ciche i bardzo nierozważne wiersze do zachodnich, zimnych, 
zestresowanych, silnych i bardzo zajętych kobiet
. Ale mój wydawca nie mógł zapamiętać tytułu, 
zresztą ja też. Więc zmieniliśmy go na Lepiej nie, odpowiada miłość
 
S.d V. Rzeczywiście bardzo długi tytuł... ale są też na Zachodzie kobiety ciepłe, słodkie, 
współczujące, skromne. 
 
R.A-G.
 Mam nadzieję. Tak by było lepiej dla miłości i dla Europy. 
 
S.d V. Nie wydajesz się szczęśliwy w Holandii.  Rzeczywiście masz dosyć tego kraju? 
 
R.A-G.
 Nie jestem nieszczęśliwy w Holandii, jestem nieszczęśliwy z samym sobą. To jest cudowny 
kraj, ale niektóre rzeczy można by zmienić: mniej zieleni, ponieważ 10% ludzi cierpi na alergię 
spowodowaną trawami; mniej dyskusji o tym, co dzieje się za granicą, ponieważ połowa ludzi boi 
się tych wiadomości; mniej strachu przed biedą, ponieważ 30% ludzi cierpi przez niego na 
depresję. Pozostałych 10% jest szczęśliwych, bo uzależnieni są od narkotyków i alkoholu i nic nie 
wiedzą o tym, co się dzieje. 
 
S.d V. Gdzie chciałbyś mieszkać? 
 
R.A-G.
 Na Bali, w Indonezji, gdzie są białe piaszczyste plaże a niebo jest niebieskie i ogromne. 

  

S.d V. Co mógłby przyswoić sobie Holender z irackiej kultury i mentalności? 

 

R.A-G. Holendrzy mogliby więcej jeść. Rozmawiać więcej o rzeczach błahych. Więcej słuchać. Nie 
być  sługami systemu. Jeśli jest ładna pogoda, mogliby czasem powiedzieć szefowi, że są  chorzy        
i urządzić grillowanie. Nie powinni odsyłać starych ludzi do domów starców, ale sami zajmować 
się nimi. Mogliby nie być tacy chciwi i oszczędni. Nie powinni wszystkiego organizować, planować 
i ustalać, bo odrobina improwizacji i zamieszania jest też fajna. Nie powinni też za dużo myśleć      
o miłości, tylko po prostu kochać się. I zamiast spacerować z psami, mogliby spacerować ze sobą. 

 

S.d V. Co sądzisz o sytuacji w Iraku i Syrii? Spodziewałeś się, że dojdzie tam do takiej tragedii? 

 

R.A-G. Myślę,  że Amerykanie dokonali tam cudu. Przed rokiem 2002 wykształceni Arabowie 
mówili, że  Amerykanie chcą cofnąć Irak do średniowiecza. Myślałem wtedy: „Co za nonsens, niby 
jak mieliby to zrobić?” Ale zrobili… I na nieszczęście cofnęli kraj do czasów kalifatu, ba, 
dinozaurów. Tak, Irak umarł. Umarł też w roku 1968, kiedy do władzy doszła partia Baas 
[lewicowa, sunnicka, w 1968 przejęła w Iraku władzę w wyniku zamachu stanu, jej rządy 
przerwała amerykańska interwencja – przyp. tłum.]  Trup już śmierdzi. Pytam więc, dlaczego nie 
gnije i nie karmią się nim robaki? Nie znam odpowiedzi. A przecież nie jest tam zimno… 

 

S.d V. Jak to możliwe,  że na terenach Iraku i Syrii, gdzie istniały wcześniej niż w Europie 
rozwinięte, bogate kultury, mógł zapanować taki chaos i przemoc? 

 

R.A-G. Te tereny mają historię sięgającą 7 tys. lat. Ale – jak Niemcy, którzy mieli Mozarta, 
Beethovena, Bacha, Goethego, Schillera i Rilkego, jak ludzie w Europie Woltera i Rousseau mogli 
pójść za psychopatą i krzyczeć „Heil Hitler”? To było znacznie gorsze. Kiedy Niemcy odpowiedzą 
na to pytanie, ja odpowiem na twoje. Obawiam się, że my, ludzie, mamy przemoc w genach, i tylko 
dzięki wspaniałym artystom, poetom, pisarzom, filozofom, muzykom, nie zjadamy się wzajemnie.  
 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

23

 

Gdybym rządził Irakiem nakazałbym, żeby w każdym domu była książka Tołstoja i wiersze Tagore. 
Nie spodziewam się wiele po religii poza tym, że niszczy świat. Z kolei w polityce liczą się 
wyłącznie ambicje i cele, zaś wojskowi mają tylko krew na rękach. Przyszłość dla ludzkości               
i nadzieja są w dobrej poezji i sztuce. 

 
 
 

RODAAN AL-GALIDI 

 
 
 

Błękitna poranna gwiazda 
 
Nie przychodzi i nie odchodzi. 
Zewsząd i znikąd. 
Kobieta, którą kocham. 
 
Oddaje mi ciało, 
gdy pragnę jej serca. 
Oddaje mi serce, 
gdy pragnę jej ciała. 
Chce tego, czego nie może dostać, 
daje to, czego nie oczekuję. 
 
Dobra jak pokój, 
gdy jest ze mną. 
Kiedy odchodzi,  
staje się zła jak wojna. 
 
Jest skorpionem i bosą stopą, 
łzą i kroplą rosy, 
a ja ją kocham. 
 
Gdzieś tak w sierpniu, w ubiegłym roku, 
już po miłości, gdy wzięliśmy prysznic, 
powiedziała susząc włosy:  
„Tym razem na poważnie myślę 
by zostać w twoim sercu”. 
 
I nigdy więcej jej nie zobaczyłem. 
 
 
 
Moje istnienie 
 
Niekiedy budzę się z obawą, 
że istnieję naprawdę. 
Przerażony dotykam ściany, 
łóżka, szyi, 
szukam swojej twarzy, 
ale nie znajduję. 
 
 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

24

 

Wstaję rozdygotany. 
Włączam światło, 
ubieram się w niepokój 
i chodzę samotnie 
po śniegu na moim sercu. 
 
Na zewnątrz, wszystko 
poukładane jak zawsze. 
Ale świat, który mnie zachwycił 
kiedyś, 
zniknął. 
 
 
 
Pewnego roku 
 
Pewnego roku 
wyjdę z tej celi. 
Kraty i straże uczyły mnie 
bać się świata na zewnątrz. 
Ściany uczyły mnie 
bać się tego, co w środku. 
Jestem gotów 
opuścić celę 
i zbudować ją gdzieś na nowo, 
aby tylko tutaj nie powrócić. 
 
 
 
Jutro 
 
Jutro 
pójdę do kobiety, którą kocham 
i oddam jej skrzydła. 
Jutro 
więcej nie będzie 
moją klatką. 
 
 
 
Zatoka 
 
Moja matka była zatoką, 
mój ojciec łodzią. 
 
Moja matka była łodzią, 
mój ojciec żeglarzem. 
 
Moja matka była żeglarzem, 
mój ojciec wiatrem. 
 
 
 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

25

 

Moja matka była wiatrem, 
mój ojciec horyzontem. 
 
Zatoka, łódź, żeglarz, wiatr, podróż i horyzont 
a moja matka,  
ojciec i ja 
byliśmy podróżnikami; 
jeden z zewnątrz  
do jej środka, 
drugi z jej wnętrza 
na świat. 

 

 

 

Proszę 
 
Pozwól mi podążać za snem. 
Najpierw obudź sen, 
a potem mnie. 
 
 
 
Osiemset sześćdziesiąt 
 
„Panie i panowie, 
dobry wieczór. 
Jest 6 lipca, podajemy wiadomości. 
Tego ranka, 
w Iraku, 
860 osób zginęło 
w wyniku bombardowań, 
a amerykański żołnierz John Smith 
został postrzelony 
w lewą nogę. 
32-latek z piechoty morskiej 
ukończył politechnikę 
zanim wstąpił do armii w roku 1999. 
Jest ojcem dwójki dzieci: 
sześcioletniej Rozalii 
i trzyletniego Keitha. 
Jego żona, Ashley, uczy w podstawówce. 
Powołując się na źródła  
Departamentu Obrony, 
Stan Smitha jest stabilny 
i powinien zacząć chodzić 
po pięciomiesięcznej rehabilitacji. 
Rafael Nadal wygrał Wimbledon. 
22-letni Hiszpan 
pokonał pięciokrotnego zwycięzcę 
Rogera Federera w pięciu setach: 
6-4 6-4 6-7 (5) 6-7 (8) 9-7. 
Jest to pierwsze zwycięstwo  
Nadala w Wimbledonie”. 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

26

 

Farmer 
 
Żaden ziemniak 
nigdy nie próbował się zabić. 
Żaden ogórek 
nigdy nie powiedział: 
„Nie jestem ogórkiem, jestem bananem”. 
Żaden pomidor nigdy nie powie: 
„Nie chcę do zupy, chcę do sałatki”. 
Żadna papryka nie ma demencji. 
 
Właśnie dlatego zostałem farmerem. 
 
 
 
Cudowne jajko 
 
Zazwyczaj 
myśli przelewam na papier, 
ale dwa tygodnie temu 
zniosłem jajko. 
 
Bez zastanowienia, 
nie myśląc, co może się wykluć, 
zbudowałem gniazdo w rogu pokoju 
i zacząłem wysiadywać. 
 
Znajomi i przyjaciele 
nie mogli uwierzyć, że to robię. 
Myśleli, że to rodzaj 
wewnętrznej ucieczki. 
 
Jak długo to potrwa? 
Miejmy nadzieję, że nie całe życie. 
 
Co się wykluje? 
Miejmy nadzieję, że nie człowiek. 
 
 
przeł. Tomasz Marek Sobieraj 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

27

 

Leszek Lubicki 

 

PANKIEWICZ I PODKOWIŃSKI. 

SZERMIERZE IMPRESJONIZMU W POLSCE 

 
 

zy nie łatwiej było pójść śladami wcześniej przetartymi, które jednocześnie zaspakajały gusta 
krytyki i publiczności, skupić się na malarstwie historycznym, czy też tworzyć  gładko 

malowane portrety chętnie zamawiane i kupowane przez nowobogackich, niż ruszyć drogą 
nieznaną w swoim kraju i uprawiać sztukę, której tak naprawdę nikt nie rozumiał, a co gorsza, 
nawet nie chciał zrozumieć? Oczywiście, że łatwiej, ale o ile polska historia sztuki byłaby uboższa, 
gdyby nie dwaj bardzo młodzi artyści, którzy pewnego roku u schyłku XIX wieku odwiedzili Paryż. 
Bywali w tym czasie w światowej stolicy sztuki i inni Polacy, ale tylko ci dwaj na tyle zafascynowali 
się nowym trendem w malarstwie, że postanowili tworzyć w tym duchu. Śmiem twierdzić, być 
może z lekką przesadą,  że gdyby nie oni, to teraz nie mielibyśmy szansy oglądać w polskich 
muzeach obrazów malowanych paletą impresjonistyczną, bo jeden obraz Moneta i kilka innych, 
mniej znaczących, to jednak zbyt mało. Przypuszczam, że w ogóle nie byłoby takiego pojęcia jak 
„polski impresjonizm”. Choć tak naprawdę okres ten jest tak krótki, że w liczbach bezwzględnych 
dla dziejów sztuki prawie niezauważalny, bo trwający zaledwie pięć lat, to jednak jest w jakiś 
sposób wyodrębniany i to dzięki tym dwóm malarzom – Józefowi Pankiewiczowi i Władysławowi 
Podkowińskiemu. Najczęściej w literaturze przedmiotu określa się ich „prekursorami” 
impresjonizmu w Polsce. Ja w tytule niniejszego szkicu pozwoliłem sobie użyć określenia 
„szermierze”. Nie pamiętam obecnie kto zastosował owo pojęcie jako pierwszy (Józef Czapski?) 
lecz moim zdaniem ono najdokładniej oddaje to, co przeżywali ci artyści próbując wprowadzić na 
polski grunt założenia tego kierunku. „Szermierz” bowiem walczy mieczem (szablą, szpadą), tak 
jak oni walczyli o swoje racje z pędzlem w dłoni. Przeciwników mieli nie lada mocnych, cała 
niemal krytyka i publiczność była zirytowana, a nawet zacietrzewiona takim sposobem malowania. 
Powszechnie obśmiewano ich prace. Znaleźli się i tacy, co kazali im iść do okulisty, skoro tak 
widzą rzeczywistość. Byli i bardziej nieprzejednani, którzy uważali,  że  „toczy  ich  rak”,  a  jeden         
z dziennikarzy podpisujący się inicjałem „M” twierdził, że to co malują, to „są rzeczy dziwaczne aż 
do obrzydliwości. Można nimi raz upstrzyć ścianę wystawy, ze względu na to, że stanowią okazy 
szkoły, ale ponieważ ta szkoła jest tylko karykaturą, przeto nie godzi się powtarzać eksperymentu. 
Widzowie, raz poznawszy co to jest ów impresjonizm, mają go już dosyć”

[1]

. Zresztą we Francji od 

dwóch dekad już trwała batalia o impresjonizm, gdzie nierzadko o tych obrazach mówiono, że to 
„hańba, brzydota i odraza”. A teraz są dumą i ozdobą najważniejszych muzeów i galerii świata. 

Rok 1889 we Francji i jej stolicy był rokiem nadzwyczaj szczególnym. Wtedy to przypadło 

stulecie Republiki. Z tej okazji zorganizowana została kolejna Wystawa Światowa z ogromnym 
działem prezentującym dokonania sztuki światowej i retrospektywę sztuki francuskiej. Wtedy to 
także wybudowano najbardziej chyba rozpoznawalną budowlę globu, 

Wieżę Eiffla. Także wczesną 

wiosną  tego  roku  do  Paryża przybywa dwoje przyjaciół, ledwo dwudziestotrzyletnich adeptów 
malarstwa, Podkowiński i Pankiewicz. Używam  świadomie pojęcia „adepci”, gdyż nie można         
w tym czasie jeszcze powiedzieć o nich „malarze”. Ledwo ukończyli naukę w jedynej w Królestwie 
Polskim uczelni artystycznej, zwanej wtedy oficjalnie Warszawską Klasą Rysunkową, a najczęściej 
popularnie „szkołą Gersona” oraz jeden rok 

jako

 wolni słuchacze w petersburskiej Akademii Sztuk 

Pięknych. Tam zajmują ostatnie dwie lokaty i zostają uznani za najgorszych rysowników. Te noty 
otrzymali nie z uwagi na to

,  że byli słabi w tej dziedzinie, tylko dlatego, że tworzyli według 

własnych poglądów, co tamtejszym profesorom niezbyt się podobało

. Następne dwa lata spędzone 

w Warszawie to czas kształtowania się ich postawy artystycznej i grawitowania ku Aleksandrowi 
Gierymskiemu jako malarzowi i Stanisławowi Witkiewiczowi jako krytykowi sztuki. Szczęśliwie 
wybrali na swoich mistrzów właściwe osoby, choć o całkowicie odmiennych poglądach niż te, które 
prezentowali ich dotychczasowi nauczyciel

e

. Pankiewicz co prawda już malował, choćby Targ na 

jarzyny na Placu Żelaznej Bramy w Warszawie, gdy Podkowiński przeciwnie, nie rwał się 
zbytnio do płótna i oleju. Robił  ilustracje  do  warszawskich  czasopism  periodycznych.  Jeszcze         

C

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

28

 

w Paryżu mówił do przyjaciela, „ty będziesz malarzem, a ja rysownikiem”. Próbował nawet 
sprzedać swoje rysunki, jednak nikt tam nie był nimi zainteresowany. 

 

Biedni  byli  ci  nasi  malarze.  Na  szczęście po wielu latach pobytu w Paryżu, osiągnięciu 

sukcesów artystycznych (Grand Prix na wspomnianej wystawie) i zarobieniu dużych pieniędzy, do 
kraju wraca Józef Chełmoński. Na przedmieściach pozostawia prawdopodobnie opłaconą do 
końca roku dużych rozmiarów pracownię. Przyjaciele w niej właśnie zamieszkują. To, że była 
ogromna, miało kapitalne znaczenie, gdyż już w zimnych okresach nie było stać ich na jej 
ogrzanie,  że o pieniądzach na choćby najlichsze jedzenie nie wspomnę.  „Pankiewicza                      
i Podkowińskiego nikt w świat paryski nie wprowadza, muszą go sami odkrywać. Materialnie są 
zaopatrzeni arcyskromnie. Mieszkają na prawym brzegu Sekwany w okolicy Place Pereire (...); jest 
to nowy Paryż. Obiadują w taniej polskiej jadłodajni na południowym krańcu Paryża. (...) 
Codzienna piesza wędrówka (...) zajmuje artystom pięć kwadransów w każdą stronę” 

[2]

. Może           

i dobrze, że 

byli

 pozostawieni sami sobie. Tam, w tym czasie przebywali i inni Polacy, ale 

impresjonizmu w pełni nie zaakceptowali, no może za wyjątkiem Wyczółkowskiego oraz później 
Ślewińskiego, którego zauroczył Paul Gauguin, ale to już inna historia. Zwiedzają muzea, 
odwiedzają marszandów, by sprzedać rysunki Podkowińskiego. Za tłumacza służy oczywiście 
Pankiewicz, który jeszcze w Warszawie zaczytywał się w oryginalnych pracach Zoli. Wtedy po raz 
pierwszy oglądają kilka obrazów Moneta u jednego z marszandów na Montmartrze, dzielnicy 
artystów. Wówczas prawie żadna z galerii nie miała do sprzedania prac impresjonistów, bo 
zwyczajnie nikt nie był nimi zainteresowany. Ale akurat ten jeden marszand miał. Nazywał się 
Theo van Gogh. Tak, to rodzony brat słynnego Vincenta, jedyna jego podpora w całym wybitnie 
twórczym, a przy tym biednym finansowo życiu. „W ciągu lata zwiedzają  Pankiewicz                      
i Podkowiński wielką wystawę Moneta. Powoduje ona przewrót ich pojęć malarskich – obaj 
przechodzą do obozu impresjonistów”

[3]

.  Wcześniej jednak były kłótnie o obejrzane płótna 

francuskiego mistrza. Razem pokazano wtedy 140 jego prac, a dodatkowo szereg rzeźb Rodina. 
Pankiewicz był zachwycony, przyjaciel powściągliwy. Pomimo że mieszkali razem, przez miesiąc 
nie rozmawiali ze sobą z uwagi na rozbieżność poglądów. Uległ Podkowiński, z właściwym sobie 
entuzjazmem i otwarciem na to co nowe, przyznaje rację koledze.

 

Gdy kończy się rok 1890, przyjaciołom kończą się także pieniądze. Decyzja może być tylko 

jedna. Pakują więc namalowane w Paryżu swoje impresjonistyczne obrazy, te tworzone w plenerze 
czy z okna pracowni, wsiadają w pociąg i wracają  do  kraju,  do  Warszawy.  Ten  powrót  był zbyt 
wczesny

, bo tak naprawdę nie było już do czego wracać. Witkiewicz leczy się w Zakopanem, 

Gierymski opuszcza kraj, nędza artystyczna hula po stolicy Kongresówki.

 Na miejscu spotyka ich 

poważne zaskoczenie. Mieli nadzieję, że przywiezione prace powstałe w światowej stolicy sztuki, 
tworzone zgodnie z najnowszym trendem, który po 20 latach walki z akademikami przebił się 
przez zatwardziałe nawet umysły, znajdą tu choćby lekką akceptację. Podkowiński na początku 
1890 roku „daremnie próbował wystawić swe paryskie obrazy w Towarzystwie Zachęty Sztuk 
Pięknych. Odrzucone przez stojące na straży tradycyjnych wartości jury Zachęty prace – Jesień, 
Fragment lasu w Fontainebleau
,  Portret młodego mężczyzny, Krajobraz i Latarnika, 
zaprezentował jednak, wraz z obrazami Pankiewicza Salon Aleksandra Krywulta” 

[4]

. Mieścił się on 

w Hotelu Europejskim i był nazywany „salonem wyklętych, który do pewnego stopnia był 
warszawskim odpowiednikiem paryskiego Salonu Odrzuconych. Pankiewicz prezentuje Pejzaż, 
Portret damy przed lustrem
,  Przy czerwonej lampie, Studium

[5]

. Jak zostały one przyjęte? 

Oddajmy głos jednemu z bardziej znanych krytyków sztuki owych czasów, Cezaremu Jellencie, 
który tak oto skomentował zaprezentowane paryskie obrazy. „Żywioł świeżo sprowadzony z Paryża 
przedstawiają dzieła Podkowińskiego, tak zarażone impresjonizmem, że aż pstro się robi 
człowiekowi w oczach. Fioletowe drzewa, niebieski pies, różowy parkan, karminowe kałuże itp. 
mające razem składać się na Jesień, rażą wprost śmieszną manierą, nienaturalnością, a jeśli 
podobają się jakiemu z malarzów, to mu zazdroszczę... oczów”

[6]

. 

Jakby tego jeszcze było mało, Pankiewicz w marcu wystawia w Zachęcie 

Targ na kwiaty przed 

kościołem Sainte-Madeleine w Paryżu,

 malowany oczywiście w czasie ówczesnego pobytu. Zaczął 

tworzyć go w konwencji realizmu, podobnie jak nagrodzone wcześniej 

na Wystawie Powszechnej 

srebrnym medalem 

płótno 

Targ na jarzyny na Placu za Żelazną Bramą. Zresztą dzięki jego 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

29

 

sprzedaży artysta mógł w ogóle wyjechać do Paryża. Tam spotyka jego nabywcę, bogatego 
ziemianina Ignacego Korwina-Milewskiego. Jednak już wcześniej zaczyna przemalowywać płótno 
nadając mu intensywne kolory i chropowatą fakturę zgodnie z technikami impresjonistycznymi. 
Korwin-Milewski jest zainteresowany co też malarz obecnie tworzy. Udaje się więc do pracowni. 
Dalej, według Józefa Czapskiego, ucznia Pankiewicza, rzecz się dzieje następująco. Gość ogląda       
w milczeniu niedokończony jeszcze Targ na kwiaty i po chwili zwraca się do malarza z taką oto 
propozycją: „Zrobi mi pan takie samo płótno, ale nieba musi być o 40 centymetrów więcej  –             
i (przejeżdżając paznokciem po obrazie) musi być namalowany zupełnie na gładko”

[7]

 . Pankiewicz 

zdecydowanie odmawia pomimo, że ten zamożny człowiek jest wtedy jego jedynym sponsorem,      
a sam artysta ubogi jak przysłowiowa mysz kościelna. 

Choć malowidło założeń impresjonizmu 

jeszcze w pełni nie realizowało, miało charakter raczej kompromisowy, to jednak u publiczności 
zachwytów nie wzbudziło, a wręcz przeciwnie, tylko słowa ostrej krytyki i to do tego stopnia, że 
Zachęta zaniechała pokazywania dzieł naszych młodych impresjonistów. Pisze krytyk tamtych 
czasów: „obraz jest niczym innym, jak zbiorem plam, które z daleka nikną wprawdzie trochę, nie 
sprawiają jednak zupełnej ułudy rzeczywistości. Jest to rodzaj fatamorgany, która z daleka wydaje 
się czymś, a z bliska jest niczym 

[8]

. No cóż, tak wtedy było. Nie tylko w Polsce wykazywano 

niezrozumienie, że można malować inaczej, niż przez wieki nauczali akademicy. „Zdziwienie budzi 
dziś myśl,  że ten subtelny obraz, przedstawiający rozświetlony słońcem Paryż,  kobiety                     
w kolorowych długich sukniach przechadzające się w alei z kwiatami, barwne stragany kipiące od 
bukietów, zieleń drżących liści i błękitne niebo, mógł być powodem tak wielkiego zacietrzewienia 
krytyki i irytacji publiczności” 

[9]

. Tego kierunku w malarstwie na początku jego rozwoju nigdzie 

nie akceptowano, ale jednak historia przyznała rację artystom. Nie ma dzisiaj na świecie muzeum, 
które nie chciałoby posiadać dzieł impresjonistów. Targ na kwiaty jest w mojej ocenie najlepszym 
obrazem jaki kiedykolwiek Pankiewicz namalował. Na szczęście dzieło to zachowało się do naszych 
czasów („paryskie” prace Podkowińskiego niestety nie) i możemy je oglądać w Muzeum 
Narodowym w Poznaniu.  

Po tych wydarzeniach drogi dwóch malarzy rozchodzą się. Pankiewicz jedzie do Kazimierza 

Dolnego, gdzie maluje szereg obrazów, oczywiście stosując impresjonistyczną paletę, jak m.in. 
wielkiej urody Wóz z sianem. Podkowiński podejmuje pracę rysownika w „Tygodniku 
Ilustrowanym” i rusza w Polskę. Dużo czasu spędza także w mazowieckich majątkach swoich 
przyjaciół, gdzie powstaje wiele dzieł tworzonych oczywiście w tej technice, w tym jeden, który 
wywarł na mnie największe wrażenie,  Dzieci w ogrodzie  z 1892 roku. W pełnym kolorowych 
kwiatów ogrodzie widzimy dwoje dzieci. Ten wyższy, wtedy sześcioletni, z konewką w ręce, to 
Tadeusz Kotarbiński, w latach dorosłości  światowej sławy filozof i uczony. Chłopiec mniejszy, 
przyglądający się „pracy” starszego brata, to Mieczysław Kotarbiński, przyszły artysta plastyk, 
twórca m.in. projektu buławy marszałkowskiej dla Józefa Piłsudskiego, zamordowany przez 
hitlerowców w czasie II wojny światowej. Pierwszy do impresjonizmu zraża się Pankiewicz, który 
już w 1892 roku maluje ostatni obraz z zastosowaniem tej palety, nokturn Rynek Starego Miasta 
w Warszawie nocą
. Zniechęcony chłodnym, a często wręcz prześmiewczym przyjęciem przez 
publiczność i krytykę jego dzieł, ten wszechstronnie wykształcony intelektualista zaczyna skłaniać 
się ku symbolizmowi. Podkowiński także odchodzi od impresjonizmu, ale o dwa lata później              
i zaczyna również malować „ciemne” obrazy. Jednak przyczyn jego zmiany postawy należy 
upatrywać gdzie indziej. Być może była to nieszczęśliwa miłość do zamężnej kobiety, a być może 
postępująca gruźlica, na którą zapadł w zimnej paryskiej pracowni, a teraz dająca już  mocno             
o sobie znać. A może i jedno i drugie. Zniechęcony do życia, nie chciał się nawet leczyć. Nie może 
dziwić więc,  że symbolizm bardziej odpowiadał stanowi jego ducha, niż kolorowe, pełne słońca          
i oddechu obrazy. 

I choć uważa się,  że najlepszym dziełem Podkowińskiego  jest  stworzony                

w duchu symbolizmu Szał uniesień, to dla mnie jednak jego najpiękniejsze obrazy pochodzą              
z okresu fascynacji impresjonizmem.

 Zresztą umiera niedługo, na początku 1895 roku, a jego 

przyjaciel, Pankiewicz, przeżywa go o lat czterdzieści pięć. 

Czy w Polsce istniał impresjonizm jako kierunek w sztuce? Część badaczy uważa,  że raczej 

powinniśmy mówić o epizodzie impresjonistycznym. Znawczyni tematyki, Wiesława 
Wierzchowska twierdzi, że „tylko w nielicznych polskich obrazach impresjonistycznych i to 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

30

 

znajdujących się niemal wyłącznie w dorobku Podkowińskiego i Pankiewicza – mimo, że 
równolegle prawie z nimi podjął próby malarstwa impresjonistycznego Leon Wyczółkowski – 
manifestuje się dojrzały impresjonizm” 

[10]

.  Wystawa  „paryskich”  obrazów  tej  pary  artystów             

w Salonie Krywulta, początek 1890 roku, to konkretna data „pierwszego wystąpienia 
impresjonizmu  w  Polsce,  przy  czym  jest  to  od  razu  demonstracja  wyrazista,  programowo  czysta         
i oznaczająca początek stałej aktywności nowego ruchu, który trwać będzie przez lat mniej więcej 
pięć”

[11]

. Wczesne obrazy dwójki przyjaciół, Józefa Pankiewicza i Władysława Podkowińskiego, 

tworzone w tym nurcie, spowodowały przewrót w polskim malarstwie. Były one pozbawione 
ideologii czy historyzmu wynikającego z patriotycznych obowiązków artysty żyjącego w kraju 
będącego pod zaborami, a ich pierwsze prezentacje dzieł uznaje się za początek sztuki 
nowoczesnej w Polsce 

[12]

 
 

Przypisy

 

 

[1] M: „Sztuki plastyczne”, „Tygodnik Mód i Powieści” 1890, nr 43. Cyt. za: Teksty o malarzach 1890-1918

Wrocław 1976. 

[2] J. Czapski: Józef Pankiewicz. Życie i dzieło. Wypowiedzi o sztuce. Lublin 1992. 
[3] Tamże. 

[4] I. Kossowska: Władysław Podkowiński. Warszawa 2006. 

[5] A. Bernat: Józef Pankiewicz.  Warszawa 2006. 
[6] C. Jellenta: „Świat muz. I”. „Przegląd  pracowni  malarskich”,  „Prawda”  1980,  nr  8.    Cyt.  za:  Teksty o 

malarzach 1890-1918, dz.cyt. 
[7] J. Czapski, dz. cyt. 

[8] A. Bereza: „Wędrówki po wystawach”. „Kurier Codzienny” 1890, nr 97. Cyt. za: Teksty o malarzach 

1890-1918, dz. cyt. 
[9] A. Bernat, dz. cyt.  

[10] W. Wierzchowska: Władysław Podkowiński, Warszawa 1981. 

[11] Z. Kępiński: Impresjonizm,Warszawa 1982. 
[12] Por. E. Charazińska: Władysław Podkowiński, Wrocław 2002; A. Bernat, dz.cyt.  

 
 
 

 

 

Władysław Podkowiński, Damy przy bilardzie, rys. piórem, 1891 r. 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

31

 

Andriej Bazilewskij 

 

ODPRYSKI TĘCZY. 

WSPÓŁCZESNA POEZJA ROSYJSKA 

 
 

oezja to obszar tajemniczy. Jej fundamentem jest konserwatywne nowatorstwo – ta 
antynomia oznacza odrzucenie jałowego słowotoku i poszukiwanie istoty rzeczy. Unosząc się 

nad pozornym chaosem rzeczywistości, poezja bada prawa rządzące sferą duchową, bywa kluczem 
do rozwiązania metafizycznych – i nie tylko – zagadek, pomaga przetrwać tym, którzy potrafią ją 
słyszeć. Oczywiście, jeżeli jest to prawdziwa poezja a nie wysypisko nieistotnych słów, 
niechlujnych czy wątłych myśli, nieprzetrawionych dogmatów i kompromitujących paralogizmów. 
Wierszopodobna forma, niestety, implikuje banalność. Tym wyraźniejsze, tym bardziej radosne są 
wyjątki – a one, na szczęście, istnieją zawsze. 

Tysiące Rosjan piszą wiersze. Publikują w internecie. Drukują.  Śpiewają. Recytują przed 

publicznością. Czytają przyjaciołom. Niektórzy, czy to z nieśmiałości, czy z wyboru, unikają 
rozgłosu. Jednak żadna z tych kategorii nie jest uprzywilejowana, bowiem we wszystkich 
pojawiają się prawdziwi poeci, apostołowie harmonii i prawdy – i wcale nie ma ich więcej wśród 
znanych nazwisk niż pomiędzy tymi, których nie zna nikt lub prawie nikt.  

Poezja rosyjska – z uwagi na szczodrość  języka, wielowiekowe, trudne doświadczenie 

narodu, ogrom przestrzeni i niezwykle urozmaicone środowisko naturalne  (a wszystko to stanowi 
niewyczerpane  źródło inspiracji) – jest przebogata. By dać jej wierny przekrój, należałoby ją 
poznać znacznie lepiej niż najbardziej sumienny i pracowity krytyk literacki. Jednak uważny 
czytelnik, pozbawiony pretensji do wydawania ogólnych sądów, może zostać przewodnikiem, 
choćby takim na kilka kroków w głąb tego tajemniczego lasu, i poprowadzić przybysza po swoich 
ulubionych ścieżkach. Może podzielić się odpryskami ziemskiej i niebieskiej tęczy, które błysnęły 
mu przed oczami tą życiodajną energią, bezinteresownie wysyłaną w świat przez poetów, i tenże 
świat wzbogacającą. 

Na pewno na razie nie spotkałem we współczesnej poezji jeszcze wielu rzeczy wartych 

zauważenia, zrozumienia, docenienia. Być może jeszcze mi się poszczęści – i wtedy ucieszymy się     
z tego razem. Zacznijmy od tego, co cieszy już teraz. 

 

 

Siergiej Kaługin, rocznik 1967. Poeta, wirtuoz gitary, kompozytor, wykonawca swoich pieśni, obdarzony 

mocnym, wyrazistym głosem. Lider i autor większości kompozycji znanej moskiewskiej grupy artrockowej 
Orgija Prawiednikow (Orgia Sprawiedliwych), która łączy  nowoczesne,  heavy  metalowe  brzmienie                  

z muzycznym archetypem i klasycznym instrumentarium. Także w swojej poezji Kaługin posługuje się 
wielokulturowymi znakami i kodami, za jego kunsztownym, wycyzelowanym wierszem kryją się ciągi 

symboli związanych z różnymi tradycjami, jednak ta gorąca i niepokojąca poezja poprzez silną ekspresję       

i bezpośrednie oddziaływanie nie wymagają rozszyfrowywania, odkrywa nawet niedoświadczonemu – ale 
wrażliwemu – czytelnikowi dramatyczny, wielowymiarowy świat obrazów i przeżyć nasyconych męstwem, 

współczuciem i wiarą.  

 
Jekatierina Poljanskaja, również rocznik 1967; z zawodu chirurg urazowy. Jako poetka dochowuje wierności 

wierszowi klasycznemu oraz imperatywowi artysty i wojownika. Jak przystoi człowiekоwi konkretnego 

działania – matce i lekarzowi – wręcza czytelnikowi lecznicze ziele wiedzy i kij wędrowca na ziemskim 
bezdrożu. Jej poezja posiada szeroka paletę sensów i nastrojów – od nieokiełznanej energii i dynamiki do 

surowej analizy i modlitewnej kontemplacji; wszystko ukazane nienatrętnie, bez rzucania się w oczy, ze 
skupioną piotrogrodzką powściągliwością, za którą kryje się ostre poczucie życia, niegasnący ból pamięci. 

Odważne, nieco smutne spojrzenie na szczegóły bytu zabarwione jest miękką ironią, niekiedy bywa 

ostrożnie przesunięte, ale zawsze mądre i ścisłe. Poljanskaja jest autorką siedmiu książek poetyckich oraz 
przekładów poezji polskiej i serbskiej. 

 
 
 

P

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

32

 

SIERGIEJ KAŁUGIN 

 
 
 

Stacja martwych serc 
 
Mój świat  rozbity na kawałki – już nikt go nie scali, 
Moją piłkę rzeka porwała  –  nie dogonisz, płynie na fali. 
Przed snem czytam, że wszyscy mamy jednego Ojca. 
Wkrótce znów spadnie śnieg i konduktor ogłosi więc; 
„Stacja martwych serc!” Coraz bliżej końca. 
 
Jak dzieci próbowaliśmy zrozumieć, dlaczego jest tak, 
Pamiętasz: w każdym oknie czekaliśmy na twój znak, 
Patrzyliśmy w początek, mając nadzieję, że zdołamy 
Z godnością godziliśmy się w tej drodze na wiec; 
Ale raju nie będzie – zostaną wieczne listopady 
Na stacji martwych serc. 
 
A w porcie trwa oczekiwanie na przybycie wielkich okrętów 
I ubrana na biało z lunetą, zastygła na balkonie żona kapitana, 
Ochrona do błysku czyści medale i strzelby, czekając spotkania. 
Tylko że wielkie okręty nigdy nie przypłyną do tych miejsc. 
Królowo, żałuję – mówi się trudno –  są ważniejsze zadania. 
I stacja martwych serc. 
 
Ponieważ moja łódka utonęła – i z dna już nikt jej nie podniesie, 
Przystań moja rozbita przez fale –  a za oknem zbyt późna jesień; 
Obłok papierosowego dymu cicho płynie, jak zamglone latawce, 
A ja z podniesionym kołnierzem, zmęczony siadam na ławce 
Na stacji martwych serc. 

 
 

przeł. Adam Ziemianin 

 
 
 

Wschód czarnej luny 
 
Spoza prastarych gór, spoza dalekich gór 
Rzeka srebrzystym biczem 
Siecze stepu policzek. 
 
Rzucam w ognisko trzemielinę i biały janowiec, 
Ponad urwiskiem stoję: 
– Jaki stromy ten brzeg, bogowie bogowie! 
 
Martwą swastyką orzeł  w niebie zawisł. 
Pod jego skrzydłem wyją lute wiatry. 
I choć nie widzę, wiem, że on z góry patrzy 
Na zimny ogień mojej watry. 

 
 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

33

 

Świat legł na brzuchu jak wilk w krzakach 
Wie to samo co ja od wiosny i lata, 
Że nadciąga czas Ognia 
Na Nieboskłonie, 
Że przybliża się czas wschodu 
Czarnej Luny. 
  
A kiedyś byłem młody – tak jak i Ty. 
Chodzilem Ścieżką Słońca  – tak jak i Ty. 
Światłem i Sednem byłem – tak jak i Ty. 
Częścią strumienia byłem – tak jak i Ty! 
  
Lecz odkąd Czarna Luna rzuciła na mnie czar 
I mrożne wiatry w moje sny się wkradły, 
Coraz częściej wyśniwa mi się brzeg i ognia żar 
I mój obłędny taniec w Kręgu Czarnym. 
 
Stałem się niczym pies  co strzeże domu, 
I pod ręką Pana zamiera z rozkoszy, 
Tak wierny, że wargami pieści ślady Pana, 
lecz gdy trzeba szczekaniem intruza wypłoszy. 
 
Nocami w pierś się biję i płaczem zagłuszam 
Serce, by nie usłyszeć jak mocno mi wali, 
I jak wnika w nie coraz dotkliwiej po calu cal – 
bezlitośnie zimny osikowy pal. 
 
Mój Boże – czy się oburzam – któż  prawo ma się oburzać? 
Czy marny proch i pył może się wadzić z Bogiem? 
Po prostu chcę wyśpiewać moją bezgłośną skargę, 
Że ty nie daleś – a ja nie przyjąłem innej drogi! 

 
 

przeł. Józef Baran 

 
 
 

Ostatni wojownik martwej ziemi 
 
Uderzenia serca powtarzają, że jestem żywy, 
Przez poparzone powieki prześwituje świat, 
Otwieram oczy i widzę jak skrzydłem bije 
Nad moja głową przerażenia Wielki Ptak. 
Bo oni przeszli jak lawina, jak czarny potok, 
Zrównali z piachem, szlamem, wbili w błoto, 
Nasze proporce i sztandary, nasze wszystko 
Obrócone już w proch, w pogorzelisko. 
 
Bo oni przeszli jak lawina, jak czarny potok, 
Zrównali z piachem, szlamem, wbili w błoto, 
Nasze proporce i sztandary, nasze wszystko 
Obrócone już w proch, w pogorzelisko. 
Można po cichu czołgać się spaloną ściernią, 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

34

 

Odciąć nad rzeką łódź i chyłkiem zbiec, 
Stać się jedynym, który przeżył wojnę, 
Lecz ja im pluję w twarz i mówię „Nie!” 
 
Uderzenia serca powtarzają, że jestem żywy, 
Przez poparzone powieki prześwituje świat, 
Otwieram oczy i widzę jak skrzydłem bije 
Nad moja głową przerażenia Wielki Ptak. 
Widzę cień, widzę popiół, widzę kupy gruzu, 
Widzę, że nie została po nas żadna rzecz, 
Lecz mimo to unoszę porąbaną tarczę, 
Wyrywam z pochwy bezsensowny miecz. 
 
Ostatni wojownik martwej ziemi… 
 
Ja wiem, co ze mną w ten dzień ocaleje, 
Choć nie mam żadnej szansy by ich pobić, 
Lecz oni też nie mają prawa zobaczyć, że dnieje, 
I w ogóle nie mają między nami tu co robić… 
Więc dmę w rozłupany bojowy róg 
I „Naprzód, naprzód!” – wołam – by szli ze mną  w bój,  
Ci co polegli i których zarasta już trawa, 
Bo jeśli nie ma żywych, martwi muszą wstawać! 
 
 
przeł. Józef Baran 
 
 
 
Das Boot 

(pieśń znana bardziej jako „Słońce bohaterów”) 

 

Nie matrw się druhu mój, 
Zginęliśmy, być może, na próżno, 
W buncie przeciwko rozmienianiu się na drobne 
I przesypywaniu z pustego w próżne. 
Lecz pamiętam szczyty wzgórz, 
Gałązkę wiśni w dłoni, 
I w zachodzącym słońcu 
Figurki cień z mieczem w koronie, 
Zginęliśmy, mój przyjacielu, 
Lecz przysięgam, było to przepiękne! 
 

(Pour ce destin de chevalier 
Honneur, fidélité, 
Nous sommes fiers d’appartenir 
A ceux qui voit mourir). 
 

Klnę się na wszystko, co mi drogie 
W imię Ducha i Syna, 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

35

 

Że opowieść moja jest prawdziwa, 
O tym jak podwodna łódź 
W pustynnym piekle 
Ostrzeliwała się zaciekle. 
 
Jak trzeszczał pancerz, wiał w oczy wiatr, 
Niebo do środka chlustało jak gaz 
I rozpryskiwały się coraz bliżej nas 
Głębinowe bomby tej miernej epoki… 
 
Lecz dla tych, co nadejdą 
Na zasnuty mgłą świat, 
Ma opowieść będzie niczym świt, 
Świt odwiecznego słońca, 
Słońca bohaterów, 
Co naznaczyło nas pożegnalnym promieniem. 
 
Nie martw się druhu mój, 
Pozostaniemy szczęśliwi ja i ty 
W samym środka piekła bezmyślnych dni, 
Odchodzące na zawsze słońce bohaterów 
Rozświetliło nasz późny świt. 
 
Dając świadectwo prawdzie, 
I wszystkiemu co drogie, 
Pozostawimy niczym klucz nadziei, 
Tę opowieść o bezkresnej pustyni, 
Na której łódź 
Ostrzeliwała się niestrudzenie. 
 
Choć płonęło poszycie, 
Topiły się złącza, 
A w szczeliny skał, 
Rozżarzonym deszczem 
Wprost z nieba,  
Gorący metal 
Się lał. 
 

(Pour ce destin de chevalier 
Honneur, fidélité, 
Nous sommes fiers d’appartenir 
A ceux qui voit mourir.) 
 
Pamiętam domek nad rzeką, 
Wokół sosnowy las, 
Wąwóz z pełznącym strumykiem 
I rzekę, i łąkę i nas, 
Którzyśmy całe Boże dnie 
Pluskali się w wodzie po pas, 
Maminy śmiech i sosen szum, 
Puszczanie kaczek, beztroski czas. 
 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

36

 

A teraz znów w to miejsce 
Przywiódł mnie z mroczną twarzą czas, 
Zniknął strumyka śpiew, 
Zburzony dom, i spłonął las 
I wszystko obce, jak we śnie, 
Wydaje odtąd mi się, 
Że całe życie to przywidzenie, 
Które tylko śni się. 
 
Tak jakby ciemna wina 
Co oblokła mnie, 
To tylko cień co przemknął po wierzchu 
W szczęśliwym dziecięcym śnie, 
 
Tak jakbym miał za chwilę się przebudzić, 
I wypiwszy garnuszek mleka, 
Zbiec chyżo ścieżką w dół, 
Tam, gdzie pluszcze rzeka. 
 

Mrok zetrze twarze i pamięć zetrze, 
Pogrąży w ciemnym wietrze, 
Nie martw się druhu, giniemy, kończy się bój, 
Na zawsze odchodzącemu słońcu, słońcu bohaterów, 
Pomachaj ręką na pożegnanie 
Odchodzącemu słońcu – wielkiemu slońcu bohaterow 
Pomachaj na pożegnanie… 
 
 
przeł. Józef Baran 
 
 
 
Sycylijskie winogrona 
 

Spałem pijany światłem, 
W chłodnym cieniu łóz, 
Lecz ręce spalone słońcem, 
Wyrwały mnie nagle ze snu. 
 
Wiejąca od morza bryza, 
Pradawną nuciła pieśń, 
Ukryli mnie w jednym z koszy, 
Ze wzgórza zaczęli mnie nieść. 
 

I tak na grzbiecie osiołka, 
Co dreptał wolno tup–tup, 
Wjechałem do miasteczka, 
Gdzie witał mnie wielki tłum. 
 
Tam kapłan wzniósł przed ołtarze, 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

37

 

Modlitwy błagalnej pieśń, 
Wody świeconej krople, 
Spadły na ciało me. 
 
I tak dokonał się cud, o Przenajświętsza Pani! 
Cud wielki stał się wtedy, o Święty Sebastianie! 
 

A potem mnie wrzucili, 
Do wielkiej jak statek balii, 
I tańcząc ciało moje, 
Na miazgę rozgniatali. 
 
W rzekę krwi się zmieniłem, 
Pod ich stopami zmiażdżony, 
Poza brzegi naczynia płynął, 
Nurt jej czerwony. 
 
Jakże to wielka męka była, o Święty Sebastianie!  
Ach jakże ja cierpiałem, o Przenajświętsza Pani! 
 

I tak bez ciała stanąłem,  
Przed sądem co srogi był, 
Duch mój we krwi zapłonął, 
Zanim w kielichu się skrył.  
 
Odtąd w klasztornej piwnicy, 
Skrywał mnie ziemi chłód, 
Aż moja krew bursztynowa, 
Zmieniła się w ogień i lód. 
 
Tyle lat bez światła byłem, o Przenajświętsza Pani, 
Tyle lat w ciemnościach się kryłem, o Święty Sebastianie.  
 

Runęły ciemności wrota, 
Gdy weszli do podziemi, 
Dwaj biali aniołowie,   
Kłaniając się do ziemi  
 
Wtedy dzwon zagrzmiał z wieży, 
A w kielich światła przelana, 
Wzniosła się nad tronami, 
Przenajświętsza krew Pana.  
 

Aby ci, którzy płaczą mogli być zaproszeni, 
Na najwspanialszą ucztę ze Stworzycielem Ziemi.  
 

Odtąd lśni na ołtarzu, 
Kielich z Krwią Przenajświętszą, 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

38

 

Krwią w kolorze bursztynu, 
Co skrywa miłość największą. 
 
Jakże wielkie to szczęście o Przenajświętsza Pani! 
Jakże wielka to radość Święty Sebastianie!  
 
 
przeł. Jadwiga Malina 
 
 
 
Powrót do Neapolu 
 
Minęły lata, spełniły się proroctwa, 
Znów wypatruję fal z pokładu statku. 
Przyjacielu! Od tej chwili moja samotność 
Nie rozdzieli już nas. 
Przyjacielu! Od tej chwili moja samotność 
Nie rozdzieli już nas. 
 
W toń morza rzucają się zwinne mewy,  
Pieśni syren wznoszą się ku obłokom, 
Serce moje, zawsze zbuntowane 
Unosi się ku ojczyzny brzegom. 
 
Marmurowa panna w świętości swej stała 
Obserwuje, niczym ślepiec pustymi oczami, 
Biały okręcik z odległej krainy 
W stronę domu sunie lazurową ścieżką, 
Biały okręcik z odległej krainy 
Cicho sunie lazurową ścieżką.  
 
Sieci zerwane, kary odwołane, 
Przy nadbrzeżnych skałach wzdycha przypływ, 
Czy pamiętasz mój powrót, 
Czy wiesz, że jestem blisko ciebie? 
 
Daleko, za srogim równikiem 
Samotny krzyż woła do gwiazd. 
Odwieczne Słońce praży nad Neapolem, 
Wiekuiste Niebo śmieje się falom, 
Odwieczne Słońce praży nad Neapolem 
Wiekuiste Niebo śmieje się falom… 
 
 
przeł. Alicja Kubiak 
 
 
 
 
 
 
 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

39

 

Obecność 
 

Ponad bezdenną tonią, 
Nad morzem odwiecznym, 
Oświetlony zachodzącym słońcem 
Leci ostatni albatros. 
 
Nie ma w nim popłochu śmiertelnego drżenia, 
Ani pustego buntu – 
Po prostu, czyni co trzeba, 
Póki żywa jest jego dusza. 
 
W pióropuszu promieni zachodzącego słońca 
Płonie niczym ognisty kryształ, 
Ślizga się na falach cień krzyża, 
Ale nadejdzie moment upadku – 
Ziemia, jak przed Dniem Stworzenia, 
 
Stanie się bezkształtna 
 
I pusta. 
 
4  
Szelest ludzkich szeptów – 
„Zaczął padać śnieg…” 
Zamilkł, westchnął: 
– Dobrze… 
 
Cichutko podążyli 
Do błękitnego okna, 
Delikatnie dotykając 
Ciszy. 
 
I z taką tęsknotą spoglądali 
Przez szyby – w dal… 
Życie – huśtawką w ciemności. 
Szkoda. 
 
Przykro nam… 
 
 
przeł. Alicja Kubiak 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

40

 

JEKATIERINA POLJANSKAJA 

 
 
 

* * * 
 
Wycinają topole. To zwykłe i zrozumiałe –  
Za ten puch uporczywy, co w czerwcu wzlatuje wysoko, 
I krąży po podwórkach, płoży zawieruchą białą, 
I błąka się po kałużach słonecznych pośród obłoków. 
 
Wycinają topole. Wszystko tak jasno i prosto –  
Wszak tak długo nękały je śniegi, i wiatry, i deszcze, 
Że kościste gałęzie ku ziemi podeszły ostro. 
Wysłużyły, wyżyły. Cóż, chyba i na nie czas wreszcie. 
 
Czemuż niemo, niby sierota w tęsknocie się budzi 
Niebo tak nieprzytulne wśród obnażonych wokół ścian, 
I wciąż mi się zdaje – to wydłużoną pamięć ludzi 
Wycina się na żywca, niczego nie sadząc w zamian.  
 
 
 
* * * 
 
Od miłości, od bólu, od żalu i winy 
Nie wzięłam ni źdźbła, ni pyłu drobiny. 
Ani dobra ani zła twego –  
Nie wzięłam sobie niczego. 
 
Nie klęłam, płacząc szlochem wyuczonym, 
Tylko krzyżyk na sznurku skręconym, 
Krzyżyk na szyję na sznurku cienkim 
Mocno – przemocno ściśnięty jest w ręku. 
 
 
 
* * * 
 
Człowiek zanika. I czas źrenicę w oku do kropki czarnej  
Zwężając, do celu mierząc w plecy mu spoziera. 
Aniele mój, poczekaj, nie skrzydło, a ramię mi daj –  
Bo ja jeszcze nie teraz tę ziemię porzucę, nie teraz. 
 
Nieprzytulne życie, chwilami z ciemnością kompletną, 
Gdzie na zdjęciach poblakłych widmowe twarze wciąż subtelnieją… 
Wszystko jedno – przestań, krążąc z zacieśniającą się pętlą, 
Przynaglać mnie do tej drogi, z której powrotu już nie ma. 
 
Ja dożyję wiosny, i ściśniętej piersi granicę 
Jednym wdechem gwałtownym rozsunę, jak ciemne kotary, 
Podchmielona światłem: „Poczekaj… Poczekaj… – wyszepcę, 
Popatrz mi w twarz, zanim wycelujesz w plecy swej ofiary”. 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

41

 

* * * 
 
W pokoju tym słychać, jak pociągi jadą w nocny czas 
Gdzieś tam głęboko pod ziemią, w niekończącym się tunelu… 
Byle listopad przeżyć! I jak Pan Bóg nie wyda nas 
To świnia nie zwęszy, i, spójrz, zostanie bez żeru. 
 
Byle listopad przeżyć – karuzelę pamiętnych dat, 
Owe brunatne liście ostemplowane na odwrocie, 
Ów ochrypły śmieszek, spojrzenie gardło drapiące tak, 
Ów martwy odblask okien czerniejących na wylocie. 
 
Byle listopad przeżyć. Ujrzeć w mokrej purgi mgnieniu 
Na styczniowej karcie łapek ptasich nierówne kroki, 
Liliowate cienie pośród siwej marcowej szreni, 
Pobłażliwy reżim i odroczone – wszystkie wyroki. 
 
Byle listopad przeżyć… Noc wronie pióra stroszy, 
Wdmuchuje pod żebra, a tam serce już ledwo stuka. 
I zadrżał abażur. Wtem – widmowy pociąg – wystraszy, 
Głucho zgrzytnąwszy na stykach, nieznanego celu szuka. 
 
 
 
* * * 
 
Nie smuć się duszo. Pośród rosyjskich wysławianych pól, 
I fińskich błot, pustki skazanego na zagładę grodu 
Niczego się nie strachaj. Swego sieroctwa się nie bój.  
Niczego nie żałuj. Ani litości nie oczekuj, ani też nagrody.  
 
Obowiązku nas kochać nikt nie ma. I nikt nam niczego 
W chłodniejącym świecie oczywiście, że nie jest winien.  
Ale nie smuć się, duszo. Nie zbaczaj z traktu obranego, 
Niespokojnym swym ogniem trwożąc lodową pustynię, 
 
Grzejąc przestrzeń całym sobą wszem i wobec na przekór, 
Przedkładając bezmiar wolności nad prawa i wyroki, 
Tym pierwszym lotem się wznosząc nad gładź ostatniej rzeki,  
Rozpalając się miłością w locie ślepym i wysokim.  
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

42

 

* * * 
 

Cyncynat ruszył – szedł pośród kurzu i przewróconych przedmiotów,  
i trzepoczącego płótna, kierując się w stronę, gdzie sądząc po głosach,  

stały istoty podobne do niego* 
 

W. Nabokov, Zaproszenie na egzekucję 

 
Jakiś ty niedorzeczny w swej koronie męczeńskiej!.. 
Trzeba było przybierać ciut częściej 
Wyraz twarzy w całokształcie cudzej,  
W grze pozorów, w permanentnej ułudzie.  
 
Krok w bok – i podwija się noga,  
Czyjś płaski żart – dreszcz na karku. 
Wypad do obozu wroga – każdego ranka.  
Wieczorem wciąż jesteś żywy – i chwała Bogu! 
 
Wszak i teraz może się zdarzać – ostrożniej! – 
Że gestem, spojrzeniem zdradzasz czule  
To, że ty jednak faktycznie kochać możesz,  
То, że tak naprawdę nie obywasz się bez bólu.  
 
Rzeczy twoje przetrzepują w pośpiechu. Ruszaj! 
Co ci trzeba? – Spodnie, koszula, buty… 
A to – to schowaj głębiej – to dusza,  
Nawet jeśli zwinęła się w kłębek, strachem skuta.  
 
Tłusto rozpływa się dźwięk ponad głowy: 
Najszanowniejsi Panowie i Panie!  
Sponsor egzekucji – zakład pogrzebowy! 
Ekskluzywne prawo zamieszczenia reklamy!  
 
I nie wiadomo, czy w twój ostatni mig  
Zginie ten plac i szyld, gdzie dają herbatkę,  
Szafot, topór, tłumu histeryczny krzyk –  
Cały ten bazar, gdzie trafiłeś przypadkiem. 
 
 

*Vladimir Nabokov, Zaproszenie na egzekucję, przeł. L. Engelking 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

43

 

* * * 
 

W polach pod śniegiem i deszczem, 
Mój przyjacielu biedny, mój przyjacielu miły, 

Ciebie okryłbym ja płaszczem 
Od wichur zimy, od wichur zimy. 

 

Robert Burns 

 
Płaszcz – daruję. Otul się szczelniej. 
E, co tam, drobnostka, nie dziękuj! 
Jam nie przyjaciel, zmierzamy wspólnie 
Tylko do najbliższego skrętu. 
 
Ty się zmęczysz – ja ci sił dodam, 
Dotrę, podnosząc jedynie wzrok, 
Poślizgniesz się – ramię ci podam, 
Przestraszysz się – stanę tuż obok. 
 
Ja ogień wśród deszczu rozdmucham, 
Przeprowadzę przez zamieć, co wiruje  
A dokąd i po co podążam –  
Niech cię to zbytnio nie frapuje. 
 
Rozstawanie się nie jest stratą, 
To nic strasznego w rzeczy samej. 
Ty mnie nie zaprzedasz, wierzę w to. 
Nie zdążysz przed dróg rozstajem. 
 
 
 
* * * 
 

Noli tangere circulos meos! 
 

Archimedes 

 
Stukot kół wzmaga moc pędu mrocznego –  
Nikogo nie wiń, nie żałuj niczego, 
Nie żałuj niczego, nikogo nie wiń… 
Z naprzeciw jak cudze życia – błysk ogni. 
 
Z przeciwka mkną – garściami mgnień – wciąż bliżej – 
Krzewy, stacyjki, szopy, płoty, krzyże. 
To – drzewa jęk, to – poskrzypywanie kół … 
Niech by choć godziny pół, godziny pół! 
 
Ach pożyć by jeszcze, głowę otrząśnij –  
Niczego nie żałuj, nikogo nie wiń. 
Słyszysz? W miarowym rosyjskich pól tchnieniu: 
Nikogo nie wiń, niczego nie żałuj. 
 
 
 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

44

 

To – serce, zaciskające się we mgle, 
To – kieliszek z jadem na brudnym stole, 
To – w kranach ciek wodny ślepy mamrocze, 
To – przez korytarz donikąd człek tupocze. 
 
To – wiraże czasu oszalałe, 
To – „Bijże, lecz zostaw me szkice całe!” 
To – ostrze nocy tę linię szkicuje 
Listopadową zziębłą nagość nicuje. 
 
Tak więc zagwiżdż, szczelniej zaciśnij pas,  
I niczym głupie ptaszysko, przegnaj los. 
I słysząc krzyk „Ukrzyżuj!”, wrzask „Nalej!” 
Nikogo nie wiń, niczego nie żałuj.  
 
 
 
* * * 
 
Otrzymawszy od losu mniej więcej to, o coś prosił, 
Gdy w parodii tej wyczuwasz pułapkę, drwinę cudaczną, 
Pojmujesz, że trzeba się ratować, uciekać, co sił, 
Ale, nie wiedząc dokąd – kuśtykasz śmiesznie i partacznie. 
 
Cóż, tak to już bywa. Nakreśliwszy dyżurny zachwyt, 
Dobierasz słowa, uczepiasz się cytatu chodliwego. 
Typu „nie wypada się targować” (fakt, jaki tani chwyt!), 
Nie w porę twa mowa i ciężar milczenia niedorzecznego. 
 
A potem w zmierzchu szarym długo wystajesz u okna, 
Długo mniesz papierosa w niegnących się palcach powolnie, 
I przestrzeń podwórka, rynsztok i ślepa ściana bloku 
Zwisają kanwą na krosnach naciągniętych nieudolnie. 
 
Perspektywę gubią i ostrość, i dziwacznie – lekko 
Coraz cieńsze się stają, rwą w odpowiedzi na głębin wstrząs… 
I wrząc kipi lipiec. I płynie wysoko – wysoko 
Ponad śmiejącą się łąką malinowy wierzbówki dzwon. 
 
 
 
* * * 
 
Co pozostaje, jeśli odpłynął peron, 
Oddany bilet zaspanej konduktorce? 
Co pozostaje? – Wagonowych szklanic dzwon, 
Szelest gazet, podróżnych twarze obce. 
 
Co pozostaje? – zacisza drogi nikły cień, 
Mętny pejzaż, migający w ostrej ramie. 
Jeśli piją i śpiewają zza przepierzeń 
Piją i śpiewają, zakąszając słowami. 
 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

45

 

Co pozostaje, jeśli wody bulgot 
W starym, bezdennym i nieobjętym kotle, 
Jeśli jedziesz i już nieważne dokąd, 
Ważne, że stąd, i pewnie – bezpowrotnie? 
 
Co pozostaje? – Chyba po prostu – żyć 
W miarę sił i darowanego talentu, 
Patrząc na świat minionych własnych rzeczy 
Z bojaźnią, z roztargnieniem emigrantów. 
 
Co pozostaje? – pociągi napotkane, 
Dym, sylwetki w cieniu wychwycone. 
Zdaje się – to już wszystko. A przecież, nie! 
Jest wieczność, podobna bzu mokrego koronie. 
 
 
 
* * * 
 
Panie Boże, wejrzyj na nasze twarze –  
Ty jaśniejesz sławą w zastępie gwiazd, 
A my ptaki, tylko ptaki, mój Boże, 
Życia ledwo słyszalny oddechu gwizd. 
 
Wygasła pod słońcem nasza cielesność, 
Ulotniły się łzy, śmiechy, gesty otuchy, 
Nasz cienki kościec, naszą lekkoskrzydłość 
W locie trzymają tylko chwiejne podmuchy. 
 
Panie Boże, niewiele możemy i tak. 
Tylko wyśpiewywać. Reguł nie pomni, 
Wyśpiewywać jedynie miłość… Więc wszak –  
Nie zaciskaj w pięść swojej Boskiej dłoni! 
 
 
 
* * * 

 

Tak człek chce ułożyć to życie, a ono 
Wymyka się, nie poddaje kontroli. 
Wciąż się w nim coś mieni, bije, boli, 
Migają twarze, daty, piętra, balkony. 
 
Wciąż słychać to płaczu, to śpiewu wydźwięk, 
To – ostry śmiech, to – pociągu w oddali 
Trwożny świst... Coraz wścieklejszy skrzypek, 
A głosy – wciąż wyższe w kryształowej fali. 
 
Oto – zimowy las i błękit nart nakreślony, 
Tor z rozpędu wymija krzew olchowy. 
I krzew cichutko krąży, rozdzwoniony 
Koczykami smolistymi... I ponownie –  
 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

46

 

Pędzą ognie, łomocze przejazd, lecz 
Z każdym dniem coraz ostrzej i swobodniej  
Podobny do krzyża latarni cień, 
Kołysze się tuż przed bramą rzucony na chodnik. 
 
Wszystko brzmi jednolitą falą muzyki: 
I zgrzyt zamka, i łańcucha szczękanie, 
Deszczu szum i odgłosy purgi, kroki i krzyki, 
I rozkwitającego pączka dychanie. 
 
I wszystko wokół zmienia się, rozpędzone, 
W każdej przemianie sens osiągajac jasny, 
W którym dźwięk ze światłem spleciony ciasno.  
A dyrygent ślepy i natchniony, 
 
Z ciemności wyrwawszy się lodowej, 
Paruje nad partyturą rozżarzoną, 
I w każdym mgnieniu w harmonii nowej 
Wybucha orkiestra oszołomiona. 
 
 
przeł. Elżbieta Żak 

 
 

 
 

 

 

Andrzej Dudek-Dürer, Sztuka butów we Wrocławiu IIżywa rzeźba, fotografia, technika mieszana, 2011 r. 

 
 

 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

47

 

SHALAW HABIBA 

 
 
 

١ 
Moja matka umarła; 
Wyrzuciłem latawiec. 
 
 
٢ 

Ktoś, kto mnie nie kocha, 
Taki jak ja… 
Kiedy nadchodzi wiosna; 
Pachną żonkile. 
 
 
٣ 

Kocham cię 
Za rozmowy, 
Których nie odbyliśmy. 
 

 

 

٤ 

Dziękuję komarom; 
Nie dały mi zasnąć 
Przed twoim przyjściem. 
  
 
٥  
Nadszedł wiatr. 
Pochyliłem się 
Przed nim. 
  
 
٦  
Każdej wiosny szukalibyśmy przyjaciół 
Gdyby 
Ludzie byli kwiatami. 
 

 

 
٧ 

Przy bramce, kontrolerzy 
Są podejrzliwi, 
Z powodu pięknego zapachu moich kwiatów. 
 

 

 

٨ 

Rozpacz zaprowadziła mnie do ogrodu; 
Jakieś dziecko 
Narysowało go kredkami. 
 
 
 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

48

 

٩ 

Kwiat rozchylił płatki. 
Czuć cię nie widząc tego; 
To smutne. 
 

 

 

١٠ 

Zrozpaczona trawa 
Gdyby miała język 
Zawołałaby kozy. 
 
 
przeł. Tomasz Marek Sobieraj 

 
 
 

Shalaw Habiba jest kurdyjskim poetą  młodego pokolenia, zajmuje się również fotografią,  malarstwem            
i grafiką  użytkową (m.in. projektuje okładki książek). Mieszka w Sulajmaniji, intelektualnej i artystycznej 

stolicy irackiego Kurdystanu; pisze w sorani, dialekcie języka kurdyjskiego. Jest autorem zbioru poezji Ktoś 

przeszedł obok (2010); za swoją twórczość poetycką otrzymał prestiżową nagrodę „Postać Roku” (2012) 
przyznawaną w irackim Kurdystanie. 

 

 
 

 

 

 

Shalaw Habiba, Autoportret w pracowni, fotografia, 2013 r. 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

49

 

Dariusz Pawlicki 

 

PRZECIW LITERATOM.  

O LITERATURZE ALTERNATYWNEJ 

I PISARSKIEJ UCZCIWOŚCI 

 
 

opóki nie przeczytałem  Dziennika pisanego nocą  autorstwa Gustawa Herlinga-
Grudzińskiego, wyraz „literat” traktowałem jako synonim pisarza. Tak jak zresztą jest to 

prezentowane w kolejnych edycjach Słownika języka polskiego wydawanego  przez  PWN.                 
Z  lektury wspomnianego Dziennika  dowiedziałem się jednak, że Herling-Grudziński terminy 
„literat” i „pisarz” traktował rozdzielnie. Okazało się też, że nie był w tym osamotniony. Przytoczył 
na przykład fragment tekstu Włoszki Elsy Morante, w którym ta sprawa została tak oto, zwięźle       
i jednoznacznie, przedstawiona: „Nie należy mieszać pisarzy z literatami. Dla literatów, jak 
wiadomo, jedynym tematem ważnym jest, i zawsze była, literatura. Więc muszę tu zaraz ostrzec, 
że w moim słowniku codziennym pisarz (czyli przede wszystkim poeta) jest przeciwieństwem 
literata. Więcej, jedna z możliwych ścisłych definicji pisarza byłaby dla mnie wręcz taka: człowiek, 
któremu na sercu leży wszystko, co się dzieje, z wyjątkiem literatury”.  

Nie wiem czy definicje „literata” i „pisarza” zostały w tekście Morante podane w szerszym 

kontekście, czy też sprowadzały się tylko do tego, co zawiera powyższy cytat. Natomiast Herling-
Grudziński wspomnianą wypowiedź dopowiedział. Wyjaśnił bowiem, że słowo „literat” pochodzi 
od włoskiego letterato, co oznacza człowieka umiejącego „dobrze pisać” o wszystkim tym, czego od 
niego oczekiwali panujący i wysocy dworscy urzędnicy, a w pewnych sytuacjach także niżsi. Owi 
ludzie pióra gotowi do takiej właśnie „twórczości”,  świadczyli usługi nie tylko dla włoskich 
władców, jak też rządów republikańskich epoki renesansu (do tego okresu nawiązuje, 
najprawdopodobniej, letterato). Zapotrzebowanie na nich istniało już we wcześniejszych epokach. 
Nigdy jednak nie mieli tyle pracy, co w państwach totalitarnych XX w. Niewątpliwie wpływ na to 
miała ogromna wówczas rola słowa pisanego (w czasach nam współczesnych zastąpionego,             
w znacznej części,  przez ruchome i nieruchome obrazki). A także to, że u źródeł tych 
totalitaryzmów leżały konkretne teksty, które następnie stały się ich „Świętymi księgami”. 

Zdarzało się jednak często,  że i w państwach demokratycznych powstawały publikacje 

inspirowane bądź wręcz zamawiane przez rządy, partie bądź inne organizacje społeczne; nie 
inaczej jest w czasach współczesnych. Z tego powodu ich treść była i jest niejednokrotnie 
uzależniona od tego, co w danej „chwili” zleceniodawcy uważali i uważają za dopuszczalne lub nie, 
do rozpowszechniania. Przykładem może być wpływ partii komunistycznych na życiu umysłowe, 
kulturalne, społeczne w takich krajach jak Włochy i Francja w latach 40., 50., 60. i 70. ubiegłego 
wieku.  

Wręcz wzorcowym przykładem pisarza w znaczeniu podanym przez Gustawa Herlinga-

Grudzińskiego i Elsę Morante jest Michaił Bułhakow. Tym bardziej, że w rzeczywistości, w jakiej 
przyszło mu żyć (tajemnicą poliszynela były jego negatywne poglądy na temat owej rzeczywistość), 
chęć pozostania pisarzem, czyli odmowa bycia literatem, miała konsekwencje nie w postaci zakazu 
druku, ale – najczęściej utraty życia. Lecz władza radziecka, a konkretnie Józef W. Stalin, nie 
upomniała się na szczęście o jego życie, wciąż bowiem miała nadzieję, że będzie on pisał utwory 
chwalące „dokonania” Związku Sowieckiego, a nie przedstawiające go w szponach szatana, jak to 
zostało zaprezentowane w Mistrzu i Małgorzacie. Niestety, wspomniana władza upomniała się, 
przykładowo, o życie Osipa E. Mandelsztama, który także chciał pozostać pisarzem, a konkretnie 
poetą, i pisać tak jak chciał, jak czuł.  

Ale o ile Gustaw Herling-Grudziński „pisarzy” i „literatów” umieszczał na tle politycznym 

(przynajmniej w tym fragmencie swojego Dziennika, który stał się punktem wyjścia do moich 
rozważań),  to  ja  w  moim  szkicu  mam  zamiar  poruszyć nieco inne, ale pokrewne sprawy. A na 
początku chciałbym wspomnieć o umizgiwaniu się literatów (wykorzystując słowo „literat”, podaję 
je, nie tylko w tym momencie, w znaczeniu podanym przez Elsę Morante) – w przypadku pisarzy 
nie wchodzi to w grę – do wydawców, autorów piszących recenzje wewnątrzredakcyjne, krytyków, 

D

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

50

 

redaktorów czasopism, przedstawicieli gremiów przyznających nagrody. To jest do tych środowisk 
opiniotwórczych, które, w zależności od swoich potrzeb bądź przekonań, mogą promować bądź też 
„niszczyć” (cudzysłów odnośnie konkretnych przypadków nie zawsze jest wskazany) pewne utwory 
i pewnych autorów. Nie chcę jednak pisać obszerniej o wspomnianym umizgiwaniu się,  jak               
i o „niszczeniu”, i poprzestać na napomknięciach o nich. Natomiast zamierzam rozpisać się nieco 
szerzej o postawie wobec wspomnianych środowisk opiniotwórczych, którą znamionuje pewnego 
rodzaju obojętność. Dobrym jej przykładem jest postępowanie wielu przedstawicieli generacji 
ludzi pióra urodzonych w Stanach Zjednoczonych w latach dwudziestych XX w. Choć należeli       
do niej również twórcy urodzeni nieco wcześniej i nieco później (posiłkuję się przykładem 
amerykańskim a nie polskim ze względu na tamtejszą dłuższą historię wspominanego przeze mnie 
w tym fragmencie zjawiska). Niezmiernie wielu było pośród nich poetów. Owi autorzy przynależeli 
do takich ruchów, nieformalnych szkół i kierunków jak na przykład Black Mountain College, 
nowojorska szkoła poetycka, grupa poetów skupionych wokół Roberta Blya. Najbardziej znane 
pośród nich, którego znaczenie nie ograniczało się tylko do literatury, to Beat Generation (na 
zachodnim wybrzeżu określane też mianem San Francisco Renaissance). Do inicjatorów tego 
ruchu należeli Jack Kerouac, Allen Ginsberg, William Burroughs, Neal Cassady.  

Zabarwiona dużą uczuciowością, erotyzmem, głosząca wyzwolenie od obowiązujących norm 

społecznych, niestroniąca od wulgaryzmów (niekiedy nawet lubująca się w nich), czerpiąca wiele   
z mowy potocznej twórczość beatników była nowością literacką w USA i nie tylko tam (w tym 
miejscu napomknę, tak dla porządku,  że nie jestem miłośnikiem owej twórczości, natomiast 
interesuje mnie konkretne zjawisko z nią związane), nowością, równocześnie czerpiącą  wzorce        
z amerykańskiej tradycji piśmienniczej. Odwoływała się bowiem, zarówno w sensie 
światopoglądowym jak i literackim, do twórczości Walta Whitmana, Ralpha Waldo Emersona, 
Henry’ego Davida Thoreau. Do utworów niezmiernie bliskich temu pokoleniu, nie tylko 
przedstawicielom Beat Generation, należały wiersze Williama Carlosa Williamsa. Były one przy 
tym im współczesne, gdyż Williams zmarł w 1963 r. W jego wierszach pociągało ich między innymi 
to, że był on „apologetą języka bezpośredniego i wyzbytego wielosłowia, poetyckiej ekspresji (...). 
Nie stronił od dosadnych, a nawet obscenicznych określeń (...)”. 

Preferencje środowisk dominujących w ówczesnej amerykańskiej literaturze, wyznaczających 

obowiązujące wzorce, były zdecydowanie inne, chociażby jeśli chodzi o słownictwo. 

Po przeczytaniu zapisanych powyżej słów, być może zapytasz, Szanowny Czytelniku: gdzie tu 

miejsce na pochwalę, jako pisarzy, dla wspomnianych grup ludzi pióra działających w Stanach 
Zjednoczonych? 

Otóż o tym, że byli pisarzami, a nie literatami (przynajmniej w początkowej fazie ruchu) 

świadczyła kompletna obojętność (może niekiedy udawana) dla opinii wyrażanych przez literackie 
czynniki decyzyjne. Efektem tego było i to, że choć ich utwory ukazywały się w niektórych 
niskonakładowych czasopismach, to jednak przez wiele lat nie były publikowane w postaci 
książek. Przykładem są powieści Kerouaca, które czas jakiś przeleżały w szufladzie. A gdy ukazały 
się drukiem, to nie dlatego, że autor przerobił ich pierwotne wersje tak, aby zadowolić wydawców, 
tylko że oni zwietrzyli dobry interes w wydaniu tekstów jednego z czołowych beatników, któremu 
wiele uwagi zaczęły poświęcać media.  

Doskonałym przykładem postępowania młodych autorów wobec opiniotwórczych środowisk 

związanych z literaturą, jest postawa wspomnianej już grupy poetów nazywanej nowojorską szkołą 
poetycką. Tę postawę można określić skrótowo dwoma słowami: róbmy swoje! W okresie istnienia 
owego ugrupowania (połączonego głównie koleżeńskimi więzami, o wspólnym programie nie 
sposób bowiem mówić), czyli w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX w., dokonania Franka 
O’Hary, Johna Ashbery’ego, Kennetha Kocha, Jamesa Schuylera, nie były w ogóle zauważane 
przez wspomniane czynniki. Na co wpływ miało i to, że owi poeci nowojorscy tych czynników… nie 
zauważali. Nie zabiegali o pochwały, nie wygłaszali odczytów na uniwersytetach, nie otrzymywali 
nagród (nie tylko tych prestiżowych), nie uczestniczyli w spotkaniach,  których  organizatorem    
była chociażby Amerykańska Akademia Sztuki i Literatury (American Academy of Arts and 
Letters). Publikowali natomiast w czasopismach i wydawnictwach, o których istnieniu gremia 
opiniotwórcze reprezentowane na przykład przez Amerykańskie Stowarzyszenie Poezji (Poetry 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

51

 

Society of America) nie miały pojęcia, albo, co najwyżej, które znały tylko ze słyszenia. Do tego 
przesiadywali w pubach Greenwich Village i East Village, gdzie nie tylko dyskutowali i plotkowali, 
pijąc i jedząc, ale również czytali swoje utwory, jak też pisali tak dla nich charakterystyczne, 
wspólne utwory poetyckie zwane kolaboracjami.   

Gdy brakowało zainteresowania ze strony wydawnictw i redaktorów uznanych czasopism, 

przedstawiciele alternatywnej literatury amerykańskiej, radzili sobie jak mogli. Swoje utwory 
wydawali na własny koszt bądź zakładali niewielkie oficyny wydawnicze. Klasycznym przykładem 
tego drugiego rozwiązania jest wydawnictwo City Lights Books, które później znacznie się 
rozrosło. Powoływali też do życia czasopisma, czego przykładem może być „Village Voice”. Często 
przy tym, dla obniżenia kosztów, stosowali rozmaite techniki powielaczowe.  

To,  że niektórzy przedstawiciele wymienionych ruchów w późniejszym okresie zaczęli 

przenikać do wpływowych środowisk związanych z literaturą, jest już inną sprawą. Inną, gdyż nie 
dotyczy pionierskiego okresu istnienia owych ruchów. 

Wspomniane zjawisko, jakim jest literatura alternatywna (zdaję sobie sprawę z pewnej 

nieprecyzyjności tego terminu w tym kontekście), które omówiłem powyżej na przykładzie części 
literatury Stanów Zjednoczonych powstającej od lat pięćdziesiątych XX w., możemy obserwować 
po 1989 r. w Polsce. Co konkretnie mam na myśli? Ruch wydawniczy finansowany z własnych 
środków przez autorów. To dzięki tej możliwości, będącej po pierwsze wynikiem zniesienia 
monopolu wydawniczego państwa, po drugie likwidacji cenzury, niejeden autor czy niejedna 
autorka może bez zawstydzenia (oczywiście jeżeli widzieliby powód ku temu) spoglądać w lustro, 
ponieważ odpadł problem związany z dylematem, jaki miał miejsce niejednokrotnie przed 
wspomnianym 1989 r., a który daje o sobie znać także po tym roku, ale w przypadku kontaktów      
z wydawcami prywatnymi – to znaczy: iść na ustępstwa, czyli zgodzić się na żądane  zmiany              
i ujrzeć książkę opublikowaną, czy też nie ulec wszelkim naciskom i ponieść tego konsekwencje? 

Publikowanie na własny koszt ma jeden minus, i to minus niezwykle istotny – są to pieniądze 

autorów. A tego typu pisarze czy poeci rzadko mają ich wiele. Lecz, jakby na pocieszenie, 
towarzyszy temu bardzo istotny plus – upragnione „dziecko”, jeśli tylko autor poświęci temu 
odpowiednio wiele uwagi, zawrze w sobie zamierzoną treść i nabierze wymarzonego wyglądu.  

Po napomknięciu na temat kosztów towarzyszących spełnianiu marzenia, wspomnę                    

o powstającej dzięki temu literaturze. A zacznę od postawienia takiego oto pytania: czy ruch 
wydawniczy istniejący dzięki pieniądzom autorów (niekiedy są to środki sponsorów nie 
wnikających w jakikolwiek sposób w treść utworów) szkodzi literaturze? Nie sądzę, aby tak było. 
Lecz jeżeli nawet miałby szkodzić, to nie bardziej niż książki wydawane przez oficyny z ich 
własnych środków, które ukazują się nie ze względu na zawarte w nich wartości, ale ze względu na 
spodziewane zainteresowanie ze strony czytelników, to znaczy na zysk, a które to zainteresowanie 
jest odpowiednio stymulowane za sprawą, ukazujących się w rozmaitych mediach, materiałów. 
Także tych mających postać dosłownych reklam. 

Jeśli już miałbym kogoś lub coś obarczać winą (jeśli jest to odpowiednie określenie i jeśli 

należałoby szukać winnych), to wskazałbym na zatrważający poziom współczesnej krytyki 
literackiej w naszym kraju. Ta bowiem, niestety, bardzo rzadko jest w stanie pełnić swą 
podstawową funkcję. A ta, najpewniej nie tylko moim zdaniem, polega na oddzielaniu ziaren od 
plew. Choć faktem jest, że opinie co do tego, czy coś jest ziarnem czy plewą często są rozbieżne. 
Stan owej krytyki ma jednak istotny wpływ na to, że w Polsce, jeśli chodzi o działalność 
wydawniczą, ostatnie słowo, niestety, należy najczęściej do księgowych i menadżerów.  

 
                                                                     * 
 

Rzecz jasna łatwiej jest zachować pisarską uczciwość – podążać  własną drogą jako twórca, 
prezentując przy tym obojętność (autentyczną  bądź udawaną), gdy w grę nie wchodzi 
zainteresowanie ze strony wydawców, jak też  środków masowego przekazu. Łatwiejsze jest to 
także wówczas, gdy owo zainteresowanie daje o sobie znać, ale okazujący je nie formułują pod 
adresem człowieka pióra warunków dotyczących przykładowo przemilczenia pewnych tematów, 
złagodzenia niektórych sądów (warunki czy sugestie związane ze zmianami stylistycznymi, 

background image

KRYTYKA LITERACKA 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

        2-3 2015 

 

 

52

 

poprawieniem błędów merytorycznych, są jak najbardziej zrozumiałe).  

Łatwo, oczywiście, jest stroić się w szaty Ostatniego Uczciwego i Nieustępliwego, gdy nie stało 

się, i nie stoi, przed takimi wyborami (jak i wszelkimi innymi, niezależnie od czasów, w których 
przyszło ich dokonywać). 

Trudno, może nawet nie sposób, zarzucać autorski oportunizm komuś parającemu się piórem, 

kto deklaruje, że jest… oportunistą. Tak, racja, nieliczni to czynią (osobiście nie znam nikogo). 
Znacznie liczniejsi są ci, którzy twierdzą Coś zupełnie innego, a równocześnie idą na ustępstwa, 
aby zaistnieć... 

Z tym, że ów oportunizm polega także na, mniej czy bardziej świadomym, dostosowywaniu 

języka utworów, jak też ich tematyki, do obowiązujących aktualnie mód. A to wszystko po to, aby 
pisać na przykład powieści, które ze względu na treść mogą liczyć na duże zainteresowanie ze 
strony czytelników, co najczęściej jest równoznaczne z zainteresowaniem okazywanym przez 
wydawców. Ów oportunizm może zostać jeszcze „pogłębiony” przez podjęcie starań, aby utwór 
wzbudził zainteresowanie filmowców. 

 
                                                                     * 
 

Istnienie literatury alternatywnej w obrębie literatury amerykańskiej stosunkowo szybko zostało 
zauważone przez tamtejszych czytelników. A przynajmniej przez znaczną ich część, szczególnie 
młodych. To fakt, że sprzyjały temu ruchy społeczne dające o sobie w latach 60. i 70. ubiegłego 
wieku, skierowane przeciw obowiązującym dotąd normom. Sprzyjała temu niewątpliwie także 
zdecydowanie większa niż obecnie rola słowa  drukowanego.  A  mniejsza  jego  rola  po  1989  r.           
w Polsce (zjawisko zresztą prawie ogólnoświatowe), zaowocowała między innymi ograniczeniem 
rynku książki, jak też czytelnictwa książek. To zaś wpłynęło w sposób zdecydowany na to, że 
literatura umownie nazywana przeze mnie alternatywną, a powstająca w naszym kraju za sprawą 
pieniędzy jej autorów, nie może (wciąż) zaistnieć w szerszych kręgach czytelniczych. A nie może, 
gdyż do owych kręgów, po prostu, nie dociera. 

 
                                                                     * 
 

Na koniec przytoczę, jako rodzaj krótkiego podsumowania, wyimek z Dziennika  Jana Józefa 
Szczepańskiego: „Być naprawdę pisarzem – to móc nie wydawać, jeśli okoliczności są przeciwne 
temu, co ma się do powiedzenia, ale niezłomnie wierzyć, że to powiedziane być musi”. 
 
 
 

 

 

Pisanello, Luxuria, rys. piórem, ok. 1440 r., Albertina 

background image

 

 

 

Tomasz Marek Sobieraj, Epizod VII, z cyklu Krzyki, fotografia, 2006 r. 

background image

Piotr Kosiński, Bez tytułu, fotografia, obróbka cyfrowa, 2014 r.