Bezrobocie w Łodzi1, III semestr, Prace zaliczeniowe


Łódź zajęła 5 miejsce pod względem bezrobocia w Polsce. Oznacza to, że nasze miasto utrzymuje się w średniej krajowej. Według łódzkiego urzędu statystycznego to poprawa, bo w
ubiegłych latach plasowaliśmy się w okolicach ósmego miejsca. W tym roku nie brakuje niepokojących sygnałów. Całe województwo łódzkie utrzymuje się w czołówce pod względem tzw. trwale bezrobotnych, czyli takich, którzy istnieją w rejestrze dłużej niż rok.
Mniejsze bezrobocie odnotowano między innymi w województwie śląskim, małopolskim i mazowieckim.

Bezrobotni uciekają przed pracą. Zarejestrowani bezrobotni - by nie dostać pracy - masowo biorą zwolnienia lekarskie. Są urzędy, gdzie codziennie propozycje zatrudnienia dostaje 120 osób, a 80 z nich natychmiast ucieka na zwolnienie. Gdyby odrzucili propozycję, zostaliby wyrejestrowani i straciliby ubezpieczenie zdrowotne. A tak zostają w rejestrze i mogą pracować na czarno. Powiatowy Urząd Pracy nr 1 w Łodzi ma 17 tys. zarejestrowanych bezrobotnych. Każdego dnia ok. 120 dostaje ofertę pracy. - Aż 60, a czasem 80 osób z nich przedstawia nam zwolnienia lekarskie - opowiada Małgorzata Urbaniak, kierownik.
Przebiega to tak: bezrobotny dostaje informację, gdzie ma stawić się na rozmowę z pracodawcą. Jednak zamiast do firmy idzie do lekarza.
Przedsiębiorcy dzwonią z pretensjami, że nikt nie przyszedł. A po dwóch dniach otrzymujemy zwolnienie lekarskie - dodaje Urbaniak. Jest też grupa osób, która ciągnie je od ponad roku - dodaje Radosław Czerwiński, kierownik wydziału usług rynku pracy w PUP nr 2 w Łodzi. W każdym miesiącu 10 tys. bezrobotnych zarejestrowanych w tym urzędzie dostarcza grubo ponad 600 zaświadczeń lekarskich. - Pracując na czarno, zarabiam więcej. A to, jak nie stracić przy tym ubezpieczenia zdrowotnego, podpowiedział mi szef - mówi wprost 40-letni Janusz z Łodzi. Zdarza się, że bezrobotni nawet nie ukrywają, że pracują. Wpadają do urzędu w stroju roboczym, z wystającą z kieszeni kielnią - opowiada jeden z dyrektorów PUP.
Tymczasem urzędnicy nie mają możliwości sprawdzenia zwolnień. Jedynie gdy w grę wchodzi praca na wysokościach, urząd może wysłać kandydata do lekarza orzecznika. W innym przypadku musi honorować każde zaświadczenie. Małgorzata Urbaniak ocenia, że mniej więcej połowa bezrobotnych nie jest naprawdę zainteresowana szukaniem pracy. Bo ci, którzy chcą, zarejestrowani pozostają góra kilka miesięcy. Ofert pracy, choć pewnie niewymarzonych, nie brakuje. Handlowiec, szwaczka, ekspedientka, murarz, kosmetyczka, fryzjerka, hydraulik, elektryk, kierowca - o przedstawicieli tych zawodów wręcz proszą się pracodawcy. Piotr Broncher z agencji pracy tymczasowej Manpower: - Dziś zdecydowanie możemy mówić o rynku pracownika. Trend widoczny jest bardzo silnie w Łodzi, która należy do najdynamiczniej rozwijających się regionów. Aż jedna trzecia pracodawców chce w tym kwartale zwiększyć zatrudnienie. Firmy są w stanie zaproponować pracę prawie każdemu, bez względu na kwalifikacje. Wszystkie oferty gwarantują wynagrodzenie wyższe niż minimalna krajowa.

W odniesieniu do każdej z wymienionych kategorii ludzi biednych występują różnice pomiędzy poszczególnymi powiatami województwa łódzkiego. Osoby bezrobotne zostały uznane za najliczniejszą kategorię w powiatach: kutnowskim, łęczyckim, poddębickim, radomszczańskim, sieradzkim, zduńskowolskim, zgierskim.

Prof. Wielisława Warzywoda-Kruszyńska dziesięć lat temu przeprowadziła badania w enklawach biedy, czyli na obszarach Łodzi, gdzie beneficjenci pomocy społecznej stanowili co najmniej jedną trzecią mieszkańców. Kolejna edycja badań zakończyła się teraz - po to by po dekadzie móc sprawdzić, co się zmieniło.
Joanna Blewąska, Agnieszka Urazińska: Staliśmy się biedniejsi czy bogatsi?
Prof. Wielisława Warzywoda-Kruszyńska: Zasięg biedy od roku 2005 się zmniejsza, ale jest druga tendencja - w miejscach, gdzie bieda była nasilona w latach 90., ci, którzy byli biedni, stają się jeszcze biedniejsi. I dotkliwiej to odczuwają, bo bogacenie się reszty społeczeństwa drastycznie pogłębiło dystans.
Mamy do czynienia z dziedziczeniem biedy. Dotarliśmy do tych samych osób, z którymi rozmawialiśmy przed dziesięciu laty, uzupełniając próbę o tych, którzy wtedy byli jeszcze dziećmi, a teraz są już - w zdecydowanej większości - biednymi dorosłymi. Zauważyliśmy, że w enklawach jest już coraz mniej babć - byłych robotnic, które zdążyły zapracować na emeryturę w PRL i później, kiedy w mieście pojawiło się bezrobocie, utrzymywały swoje pozbawione pracy dzieci oraz wnuki.
Te kobiety powoli odchodzą i pozostają rodziny zdane wyłącznie na pomoc społeczną. A na miejsce babek wchodzą parabanki. To coś nieprawdopodobnego. Zamożniejsi biorą ogromny kredyt w banku na 20 proc. A biednym parabank daje 300 lub 500 zł na 70 proc. Nie mają najmniejszych szans, żeby wyrwać się ze spirali długów.
Wymieranie starszych kobiet powoduje również utratę wsparcia emocjonalnego, które jest prawie tak samo ważne jak wsparcie materialne.
Bardzo niepokojące jest też pogorszenie się stanu zdrowia biednych mieszkańców enklaw. Badani szóstoklasiści chorują na zapalenia górnych dróg oddechowych, zaburzenia snu i alergie; co ósmy nie chodzi do dentysty. Co więcej, ankietowani dorośli mówią o niepełnosprawności - i tej fizycznej, i intelektualnej - jakby była czymś zupełnie normalnym. "Przecież w każdej rodzinie się to zdarza" - usłyszeliśmy od kobiety, której dwie siostry ukończyły tylko podstawową szkołę specjalną.
Nie ma nic optymistycznego? Optymistyczne może być, że nie ma "dzieci ulicy", i sądzę, że nigdy nie będzie. To m.in. dzięki programom dożywiania prowadzonym w szkołach i świetlicach środowiskowych dzieci nie chodzą głodne. Znakomitym pomysłem są "orliki" i zmodernizowane boiska szkolne oraz "wyprowadzenie" półkolonii ze szkół do parku, gdzie zorganizowane zostało miasteczko pod namiotami.
Optymizmem napawa także to, że zmniejszają się różnice między województwami, gdy chodzi o zasięg biedy. Ranking regionów się nie zmienia - najbiedniejsze są nadal na końcu - ale dystans maleje. Najwięcej biedy jest w miejscach, gdzie upadł przemysł, np. na Śląsku w osadach górniczych wokół zamkniętych kopalń. Enklawy biedy są też w śródmieściach miast przemysłowych.
Pojawiła się nowa tendencja - na bardzo biednych obszarach powstają "plomby dobrobytu". Deweloperzy wykorzystują to, że jest tam bardzo tania ziemia, i budują apartamentowce. Między zrujnowanymi kamienicami tworzone są maleńkie strzeżone osiedla.
A z drugiej strony - powtarzają się smutne zjawiska. Dziesięć lat temu spotkaliśmy kamienicę, która nie miała toalet ani w budynku, ani na podwórku. Ludzie robili kupę do reklamówki. Teraz, w innym miejscu, też trafiliśmy na taką kamienicę i jej mieszkańcy także załatwiają potrzeby fizjologiczne do reklamówek.
Poziom życia Polaków wzrasta. To nie ma wpływu na biednych? Im się nie poprawia? Najbiedniejsi nie korzystają proporcjonalnie ze wzrostu gospodarczego, bo nie są atrakcyjni na rynku pracy. Nie mają kwalifikacji albo mają umiejętności przestarzałe, niepotrzebne. Są to często ludzie w złym stanie zdrowia albo kobiety z dziećmi, które muszą się maluchami opiekować, więc nie mogą pracować. To, co dzieje się w gospodarce i społeczeństwie na poziomie makro, właściwie nie ma na nich wpływu. Te obszary żyją jakby własnym rytmem.
Jest taka ciekawa teoria francuskiego socjologa Loica Wacquanta, że odpowiednim formom kapitalizmu odpowiadają określone formy biedy. Obecnemu etapowi - neoliberalnemu kapitalizmowi - odpowiada, jego zdaniem, "zaawansowana marginalizacja". Trudno z taką biedą walczyć, bo ona ma charakter strukturalny. Ludzie nie mogą wyjść z biedy, bo oferuje się im zatrudnienie niestałe, niezabezpieczone socjalnie, za płacę, która nie pozwala na zaspokojenie podstawowych potrzeb.
Według szacunków Eurostatu w Polsce zagrożone biedą jest co piąte dziecko w rodzinie pracowniczej. Wielu ludzi uważa, że biedni są sami sobie winni, bo nie chce im się pracować. Ja jestem zwolenniczką koncepcji, że istnieją strukturalne przyczyny, które prowadzą do utrwalania biedy, choć długotrwała bieda może prowadzić do utraty gotowości poszukiwania pracy.
Polski socjolog Zygmunt Bauman, analizując biedę w perspektywie światowej, stwierdzał, że część ludności najmniej wykształconej staje się - z ekonomicznego punktu widzenia - zbyteczna, ponieważ wzrost gospodarczy może dokonywać się bez ich udziału. Bauman mówi, że postęp techniczny i modernizacja czyni z nich "ludzi zbędnych", "ludzi-śmieci" wyrzuconych na margines. Amartya Sen natomiast uważa, że to nie modernizacja sama przez się, lecz klasy kontrolujące środki produkcji zapewniają realizację swoich interesów kosztem wykluczenia społecznego biednych.
Czyli nie ma ucieczki z enklawy biedy? Wśród rodzin, z którymi rozmawialiśmy dziesięć lat temu, opuszczenie enklawy zdarzało się naprawdę sporadycznie. Częściej natomiast ma miejsce przemieszczanie się między enklawami. Oczywiście pozostaje to w związku z tym, że poza enklawami czynsze są znacznie wyższe. Ale pamiętam rodzinę z matką korzystającą w roku 1998 z pomocy społecznej, synem narkomanem i córką. Tylko córce udało się z enklawy uciec. Skończyła szkołę średnią, wyszła za mąż za mężczyznę spoza sąsiedztwa, pracuje, ma zwykłą rodzinę. Wygrała.
Dlaczego jest wyjątkiem? Choćby dlatego, że partnerów wybieramy podobnych do nas. Jedna teoria mówi o "kwestii sposobności". Partnerów czy partnerki poznajemy w najbliższym otoczeniu - szkole, pracy. A kogo może spotkać dziewczyna z enklawy biedy? Szkołę często kończy na podstawówce lub gimnazjum ulokowanym blisko domu. Dobrego zatrudnienia nie znajduje. Poznaje więc kolegów podobnych do siebie - nie biznesmena, tylko pomywacza.
Druga teoria mówi, że w procesie socjalizacji uczymy się, kto jest dla nas odpowiedni. Są przecież przysłowia: "za wysokie progi na twoje nogi", "nie dla psa kiełbasa". W konsekwencji sama myśl o poszukiwaniu kogoś spoza najbliższego otoczenia wydaje się niedorzeczna. Nie tylko zresztą dla ludności żyjącej w biedzie.
Nikt nie ma szans? Moim zdaniem realne szanse mogą mieć tylko dzieci. I to pod warunkiem, że będziemy w nie inwestować. Interwencja musi być bardzo wczesna. Z ciekawych amerykańskich badań opublikowanych niedawno na Uniwersytecie Berkeley wynika, że bieda w dzieciństwie ogranicza zdolności lingwistyczne i poznawcze, konieczne, żeby dobrze się uczyć. Pozostaje to w związku z niewykształceniem się odpowiednich połączeń w mózgu.
Zdaniem uczonych jest to rezultatem tego, że dzieci żyjące w biedzie nie mają ważnych stymulatorów rozwoju. Nie rozmawia się z nimi, nie czyta się im książek, nie kupuje zabawek, które je rozwijają. A przede wszystkim - dzieci żyją w stresie. Stres to największy wróg rozwoju mózgu.
Jak przekonać dorosłego, żeby zamiast kupować telewizor czy alkohol, kupił dziecku zabawkę edukacyjną? Jak zmusić matkę, żeby dziecku czytała? No właśnie. Dlatego zwraca się uwagę na konieczność rozwijania umiejętności rodzicielskich. A my takich programów nie mamy. Skupiamy się na ratowaniu, a najważniejsza jest prewencja. Interwencja powinna być prowadzona w przedszkolu albo nawet w żłobku. Dlatego z uznaniem należy odnotować inicjatywy rządowe zmierzające do upowszechnienia przedszkoli, a ostatnio także żłobków.
W Łodzi przedszkola są często dla biednych dzieci bezpłatne. A ich pracownicy narzekają, że rodzice i tak nie przyprowadzają maluchów, bo nie chce im się wstać z łóżka. To nie tak. Z naszych badań wynika, że powód jest inny. Często te matki mają po kilkoro małych dzieci, a te chorują, bo mieszkają w strasznych warunkach. Mieszkania są zagrzybione, zimą jest tam tak chłodno, że nasze ankieterki przeprowadzały wywiady, siedząc w płaszczach. Matka i tak nie może prowadzić zdrowego dziecka do przedszkola, bo opiekuje się chorym.
Co się dzieje z dziećmi w biednych rodzinach? Dzieciaki w enklawach często przejmują rolę dorosłych. Jakiś czas temu "Gazeta" opisywała los nastolatki, która w desperacji zadała ojczymowi cios nożem. Ta historia to przykład, że instytucje przez lata mogą nie wiedzieć o dramatycznym losie dzieci. Bo dopiero wtedy okazało się, że ta dziewczyna była jedyną żywicielką rodziny i od lat opiekowała się młodszym rodzeństwem.
Nikt nie wiedział, że żyją w domu bez prądu, w skrajnym ubóstwie. Ta dziewczyna chodziła na wywiadówki do szkoły młodszej siostry, pilnowała, czy ma odrobione lekcje, opiekowała się kilkuletnim bratem. Pomoc społeczna nic o nich nie wiedziała, bo ta rodzina nigdy nie zgłaszała się po pomoc. Niewydolna wychowawczo, uzależniona od alkoholu matka nie przejmowała się dziećmi, a nastolatka zapewne nawet nie wiedziała, że można zgłosić się po pomoc.
A jak konkretnie wyciągać dzieci z biedy? Ta pomoc dla dzieci powinna zaczynać się już na etapie ciąży matki, po to by dzieci przychodziły na świat zdrowe. Były u nas takie próby. Nieudane. Plan był taki: dostaniesz becikowe, jeśli do dziesiątego tygodnia ciąży zgłosisz się u ginekologa. Ale pomysł porzucono, bo nie można zapewnić w tym czasie dostępu do lekarza. Wystarczy teraz, żeby matka in spe choć raz poszła do lekarza. No cóż, dobre i to. Ale aż trudno uwierzyć, że Finki już od 1938 r. otrzymują kompletną wyprawkę na dziecko, pod warunkiem że podczas ciąży są pod stałą kontrolą lekarzy.
Żeby przerwać zaczarowane koło biedy, trzeba zapobiegać biedzie w dzieciństwie. Nie ma złotego środka, ale na pewno nie wystarczy dać rodzinie pieniądze. Rodzicom potrzebne są także programy uczące ich świadomego rodzicielstwa. Dzieci potrzebują, oprócz dożywiania, także dodatkowych zajęć, które wzmocniłyby je emocjonalnie, poprawiłyby ich samoocenę, rozwinęły ich możliwości.
Nie chodzi wyłącznie o zajęcia wyrównawcze, bo te kojarzą się z niepowodzeniem. To mogłyby być np. zajęcia plastyczne czy teatralne w mieszanej grupie uczniów. Tak żeby dziecko z enklawy biedy, słabe z matematyki czy polskiego, mogło odkryć, że jest w czymś dobre. Nie wspomnę nawet o tym, że wzorem krajów skandynawskich powinien być określony standard mieszkaniowy dla dzieci. Chodzi o zapewnienie im osobnego pokoju stwarzającego warunki do nauki i odpoczynku.
A jeśli rodziców nie stać na dodatkowy pokój czy nawet tylko na biurko? Do zapewnienia tych standardów musiałoby dopłacać państwo, tak jak czynią to kraje skandynawskie. Ktoś powie, że państwa na to nie stać. Ale gdy porównamy, że w Łodzi koncern Dell dostał grubo ponad 200 mln zł pomocy publicznej od polskiego rządu, czyli od nas wszystkich, i stworzył za to niespełna 2 tys. miejsc pracy, to są to najdroższe miejsca pracy, jakie w ogóle mogą być.
Sprawą rządu jest określanie priorytetów. Czy oferować pomoc publiczną zagranicznym przedsiębiorstwom, czy obniżać podatki najbogatszym, czy inwestować w dzieci i w ten sposób przeciwdziałać dziedziczeniu biedy i zwiększać długookresowe szanse rozwojowe kraju. Ekonomiści amerykańscy obliczyli, że straty ponoszone przez USA wskutek istnienia biedy w dzieciństwie wynoszą co najmniej 500 mld dol. rocznie, czyli 4 proc. PKB, a w Wielkiej Brytanii - 2 proc. PKB. Nadto wyliczono, że zainwestowanie jednego dolara w dziecko z biednej rodziny jest bardzo opłacalne. Stopa zwrotu wynosi bowiem siedem dolarów. Mało która inwestycja przynosi taki dochód.
Kilka lat temu mówiło się, że dzieci z enklaw biedy są marginalizowane, mają mniejsze szanse, bo nie mają dostępu do internetu. Jak to wygląda dziś? To się częściowo zmieniło. Robiliśmy badania wśród szóstoklasistów ze szkół z najbiedniejszych rejonów. 15 proc. tych dzieci nie ma łóżka, 25 proc. nie ma biurka ani miejsca do odrabiania lekcji. Ale tylko 7 proc. nie ma w domu komputera. Natomiast prawie co piąty nie ma dostępu do Internetu.
Na rozpadających się kamienicach talerze telewizji satelitarnej to nie rzadkość. Prawda. Bo dostęp do telewizji satelitarnej stanowi obecnie minimum cywilizacyjne, okno na wielki świat dla wszystkich, nie tylko dla ludności biednej. Znaczenie telewizji wzrasta, gdy inne możliwości są ograniczone, a ma się czas. Co robić, gdy nie ma pieniędzy na wyjazd czy na kino, nie mówiąc o innych formach spędzania czasu wolnego? Pozostają seriale. Inne życie. Przed dziesięciu laty w czasie badań spotkaliśmy człowieka, który popadł w konflikt z pracownikiem socjalnym, bo za pieniądze z pomocy społecznej kupił sobie magnetowid. Tłumaczył się, że po pierwsze, długo na ten sprzęt odkładał, po drugie - dzięki niemu zaoszczędzi. I opowiedział, że wypożycza kasetę, a na projekcję przychodzą znajomi z całej kamienicy i składają się na wypożyczalnię. "A ja oszczędzam, bo nie chodzę do kina" - mówił nasz rozmówca.
Teraz, niestety, chodzenie do kina jest w enklawach biedy nie do pomyślenia. I to nie tylko dlatego, że bardzo zdrożały bilety, ale także dlatego, że wielkie multipleksy to już nie są miejsca przyjazne dla ubogich.
Tylko w Łodzi 8 proc. mieszkańców korzysta z pomocy społecznej. To wszystko czy jest ukryta liczba? Liczba ta odnosi się do osób korzystających z pomocy społecznej, którzy oprócz niskiego dochodu muszą spełniać jeszcze dodatkowe kryteria. Ale nie wszyscy, którzy mają uprawnienie do zasiłku z pomocy społecznej, z niego korzystają. Często ludzie robią to ze strachu. Np. badane przeze nas nastoletnie matki mieszkają razem ze swoimi dziećmi kątem u rodziców, w tragicznych warunkach, w lokalu socjalnym.
W mieszkaniu nie ma prądu. Młoda matka nie zgłasza się do pomocy społecznej, bo gdyby to zrobiła, pracownik socjalny odwiedziłby ją w domu i zobaczył, że nie ma światła, nie ma warunków dla dziecka. Taka matka boi się, że malucha jej odbiorą, więc nawet nie prosi o pomoc.
Często słyszymy, że bogaci łożą na utrzymanie biednych ciężkie pieniądze. Mówiąc o tym, że biedni żyją na koszt społeczeństwa, że trzeba ich wysłać do kontenerów, dostrzega się tylko pijanych facetów, którzy sikają w bramach i nie chcą iść do pracy. Nie zdajemy sobie sprawy, że co druga biedna osoba to dziecko.
Warto wiedzieć także o tym, że zasiłek z pomocy społecznej przysługuje rodzinie, w której dochód na osobę nie może przekraczać 351 zł miesięcznie. Za to nie sposób przeżyć godnie. Ale co siódme łódzkie dziecko żyje w rodzinie o takim statusie materialnym, a w całej Polsce częściej niż co piąte .
Zasiłek stanowi różnicę między rzeczywistym dochodem na osobę a tą kwotą graniczną. Jeśli ktoś wcześniej nie miał żadnych dochodów, jak to się zdarza wśród kobiet, które zostały matkami jako nastolatki, a po urodzeniu dziecka dostaje zasiłek z pomocy społecznej oraz świadczenie rodzinne, to suma ta ich zdaniem jest wystarczająca na przeżycie.
Oczywiście nie ma mowy o stymulujących rozwój dzieci zabawkach, książkach, lekcjach języków obcych, a przede wszystkim o zmianie mieszkania. Palący problem z brakiem pieniędzy jest wtedy, gdy przychodzi zima i trzeba mieszkanie ogrzewać elektrycznie. Rozpowszechnione jest pobieranie prądu w systemie prepaid, czyli na tzw. kartę.
Biedni są do zamożniejszych bardzo podobni - też mają długi, też są przedsiębiorczy. Tyle że na miarę własnych możliwości. Zamożni zadłużają się na 30 lat i budują domy. Biedni biorą 500 zł pożyczki na przeżycie i też mają kłopot z długiem albo nie płacą czynszu. Pracujący biorą dodatkowe zlecenie, żeby zarobić, a mieszkańcy enklaw zajmują się np. recyklingiem zniczy - wyjmują stearynę z wypalonych i odzyskują szkło do ponownego napełnienia. Ci ludzie nie są leniwi i bezczynni. W enklawach biedy jest bardzo dużo przedsiębiorczości, tylko że możliwości są bardzo ograniczone.
Ludziom łatwiej żyć, bo widzą, że sąsiad też jest w biedzie? Tak. W enklawach ludzie się wspierają. Kiedyś bardziej, ale teraz ta pomoc sąsiedzka też występuje. Np. w kamienicach, gdzie dużo kobiet ma małe dzieci, na zmianę się nimi opiekują.
Są pomysły, aby biednych umieszczać w domach razem z bogatymi albo przeciwnie - tworzyć osiedla socjalne na peryferiach dla notorycznych dłużników? Jestem przeciwna tworzeniu odosobnionych osiedli dla biednych. Jeżeli rodziny z dziećmi wyprowadzi się do kontenerów, to one już nigdy przenigdy nie wrócą do świata. O dorosłych nawet nie wspomnę. Podoba mi się takie rozwiązanie, jakie zastosowały władze Szczecina - wyprowadzanym ze zrujnowanych kamienic lokatorom dopłacają różnicę czynszu w blokach komunalnych. Ale więzy sąsiedzkie są ważne, więc działać należy z rozwagą.
Dzieciom z enklaw biedy potrzebny jest kontakt z innym modelem życia. Badania pokazują, że uczniowie z rodzin o niskim statusie społecznym w klasach z zamożniejszymi kolegami równają w górę, uczą się dużo lepiej niż wtedy, gdy spotykają się wyłącznie z rówieśnikami ze swojego środowiska. Dlatego nie można przenosić ludzi z jednej enklawy biedy do drugiej.

Łódzkie getta biedy. 40 proc. ankietowanych mówi, że żyje w biedzie, 7 proc., że z biedy odmawiali sobie jedzenia - to fragment wyników badań nad mieszkańcami z obszarów Łodzi, które poddawane będą rewitalizacji. Ankiety prowadzono między listopadem a styczniem na grupie 1,1 tys. mieszkańców trzech rejonów Łodzi, które mają być poddane rewitalizacji. Są to: * Księży Młyn, * domy familijne na ul. Ogrodowej, * Nowe Centrum, czyli obszar między ulicami Piotrkowską - Tuwima - Kilińskiego - Piłsudskiego.
Dzieci: zaniedbane, pijane. Mieszkańcy tych terenów to w 75 proc. rodowici łodzianie. Średni dochód na rodzinę wynosi 2,1 tys. zł netto. Tylko 9 proc. uważa, że ich sytuacja materialna jest dobra, 40 proc. mówi, że żyje w biedzie, a 7 proc., że z biedy odmawiali sobie jedzenia. Zdecydowanie najgorzej wypadają domy familijne na ul. Ogrodowej. - Tam jest najgorsza sytuacja materialna i społeczna, małe poczucie bezpieczeństwa - mówi Paweł Fijałkowski z łódzkiej firmy badawczej Mediator, która przeprowadzała ankietę. Tylko połowa dzieci z badanych obszarów uczestniczy w zajęciach pozalekcyjnych. Są to głównie zajęcia bezpłatne organizowane przez szkołę. 76 proc. mieszkańców domów familijnych przy ul. Ogrodowej wskazuje, że dzieci piją alkohol. 60 proc., że są zaniedbane wychowawczo, a 28 proc. wskazuje na niedożywienie i zła higienę dzieciaków.
Dzieci, który wychowują się w tych enklawach, mają złe wzorce. Sama młodzież mówi, że jej głównym problemem są pieniądze. Dlatego należy zaktywizować dzieci z tych terenów, choćby przez stworzenie im możliwości korzystania z bezpłatnego internetu - uważa Fijałkowski.
Mieszkańcy enklaw są nieaktywni. Nie należą do organizacji, stowarzyszeń. - Te osoby są bierne, nie angażują się w żadne działania, a sposobem spędzania wolnego czasu jest leżenie przed telewizorem. W dodatku nie deklarują chęci, by uczestniczyć w jakichś działaniach - mówi Fijałkowski.
W ciągu ostatniego roku 70 proc. mieszkańców nie wykazało żadnej aktywności, 20 proc. załatwiało drobne sprawy dla sąsiadów, a 8,5 proc. przekazywało pieniądze na cele społeczne (przeważnie na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy).
Gdyby istniała możliwość zaangażowania się w jakąś aktywność na rzecz swojej okolicy, tylko 1 proc. z nich wziąłby w niej udział.
Mieszkańcy na ogół dobrze oceniają okolicę, jeśli chodzi o handel i usługi. Gorzej, jeśli chodzi o tereny zielone.
W programie rewitalizacji obszarów śródmiejskich nie chodzi tylko o to, by wyremontować budynki na Księżym Młynie, przy ul. Ogrodowej czy w centrum miasta, ale także przeprowadzić rewitalizację w sferze społecznej. Badanie pozwoliło uzyskać dane społeczno-demograficzne oraz wytypować główne problemy związane z różnego rodzaju wykluczeniem społecznym.
- Badania są nam potrzebne, by zbudować program pomocy bezrobotnym, podnieść ich kwalifikacje zawodowe ze szczególnym uwzględnieniem kobiet - mówi Edyta Kowalska z UMŁ.
Badanie kosztowało 300 tys. zł, zostało przeprowadzone za pieniądze z Europejskiego Funduszu Społecznego.

5



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bezrobocie1, III semestr, Prace zaliczeniowe
Społeczne i psychologiczne aspekty PR, III semestr, Prace zaliczeniowe
Normy grupowe, III semestr, Prace zaliczeniowe
Etapy życia 1, III semestr, Prace zaliczeniowe
Typologia postaw wobec pracy, III semestr, Prace zaliczeniowe
Komunikacja społeczna1, III semestr, Prace zaliczeniowe
strajk, III semestr, Prace zaliczeniowe
Rodzina w społeczeństwie, III semestr, Prace zaliczeniowe
Pracoholizm, III semestr, Prace zaliczeniowe
Cialdini i manipulacje, III semestr, Prace zaliczeniowe
święta, III semestr, Prace zaliczeniowe
Psychologia mediów5, III semestr, Prace zaliczeniowe
Motywacja i manipulacja - poprawiane, III semestr, Prace zaliczeniowe
Społeczne i psychologiczne aspekty PR, III semestr, Prace zaliczeniowe
III projekt Metodologia, II semestr, Prace zaliczeniowe
Homo contra Poli, II semestr, Prace zaliczeniowe

więcej podobnych podstron