Podróż 3 cz I Poszukiwanie duchowych korzeni sztuki walki karate


1. Europejki i Europejczycy

W dzisiejszym świecie Europejki i Europejczycy stali się leniwi jak misie koala zaraz po eukaliptusowej uczcie. Nie chodzi tutaj o brak pracowitości, lecz raczej o niechęć do duchowego badania własnego wnętrza. Wygodne samochody z coraz bardziej miękkimi siedzeniami, coraz szybsze i bardziej powszechnie dostępne samoloty, ruchome schody w supermarketach i wiele innych udogodnień sprawiły, że z głodnych odkryć podróżników, przemieniliśmy się w zasiedziałe istoty podobne do owych australijskich torbaczy. Rozwój i wzrost liczby olbrzymich kompleksów handlowych na terenie całej Europy - i w innych miejscach świata także - zaowocował wzmożonym zużyciem toreb na zakupy, i przyczynił się do utrwalania coraz bardziej nastawionego na konsumpcje i wartości materialne stylu życia. Jako Europejczycy, wcale nie tak do końca metaforycznie, staliśmy się torbaczami koala, które po intensywnych wysiłkach nakierowanych na zdobycie funduszy na coraz bardziej wyszukane i obfite zakupy udają się w pogoń za nowymi, jedynymi i niezbędnymi do życia produktami. Dzięki telewizji, internetowi oraz billboardom dowiadujemy się, że istnieje coraz więcej rzeczy, które są nam niezbędne. Musimy więc zarabiać coraz więcej, by móc zgromadzić te wszystkie wspaniałe przedmioty. Jak pokazuje to reklama, bez nowej pianki do włosów firmy X, lub mydła firmy Y ze specjalnymi mikroelementami, nie przeżyjemy kolejnego dnia. Włosy nam się rozczochrają, a przez to możemy wylecieć z pracy i stracić źródło dochodów. Jeżeli będziemy używali zwykłego mydła bez specjalnych powstałych przy użyciu technologii kosmicznych mikroelementów, to wprawdzie nasze ręce będą w miarę czyste, ale jak pokazuje reklama może pogryźć nas pies lub nawet możemy zostać oskarżeni o fałszerstwo podatkowe. Oszczerstwo lub pogryzienie zdołamy jeszcze jakoś przeżyć, ale braku akceptacji otoczenia jako istoty stadne nie jesteśmy w stanie zbyt długo wytrzymać. Dzięki mediom dowiadujemy się, że tylko kupienie spodni firmy Z sprawi, że nasza pupa będzie wyglądała na jędrniejszą a przecież jak pokazują badania psychologów, to właśnie zewnętrzna atrakcyjność fizyczna jest jednym z największych kluczy otwierających wszystkie bramy raju. Żyjąc w takim świecie możemy dojść do wniosku, że sukces leży na zewnątrz - tzn. w tych wszystkich produktach, przedmiotach otoczenia, które uznajemy za wartościowe i w naszych zewnętrznych walorach fizycznych. Tak więc, uganiamy się za nimi chcąc osiągnąć szczęście i powodzenie. Kobiety kupują nowy ciuch, chcąc stać się bardziej atrakcyjne dla siebie i swoich mężczyzn. Mężczyźni zaś kupują coraz lepsze i szybsze samochody, by zaimponować swym paniom i podkreślić swą wyższość nad rywalami. Coraz rzadziej potrafimy opierać się kreowanym odgórnie potrzebom i stylom życia, które przyćmiewają proste i skuteczne wewnętrzne metody osiągania równowagi i szczęścia.

Już od szkoły podstawowej uczy się nas, że jako Europejczycy jesteśmy nacją wybraną. To dzięki nam i naszym dokonaniom naukowym oraz artystycznym ta kula się kręci. Wprawdzie skrajny europocentryzm odszedł już w zasadzie do lamusa, to jednak wciąż wielu - być może znaczna większość - naukowców i innych ludzi uważa cywilizację europejską za bardziej wartościową i posiadającą patent na jedyny prawdziwie słuszny obraz świata.

Ceniony historyk Norman Davies w swojej rozprawie o historii Europy pisze:

„Historię pisali przede wszystkim Europejczycy dla Europejczyków. Każdy odczuwa potrzebę dotarcia do własnych korzeni. Na nieszczęście jednak, europejscy historycy podchodzili do swojego przedmiotu jak Narcyz do sadzawki: wyłącznie po to, aby dostrzec odbicie własnej urody... Wielu historyków wypowiadało się w tonie podziwu i zachwytu nad sobą, utrzymując, - często zupełnie otwarcie - że spisane dzieje Europy stanowią wzór dla wszystkich innych narodów ziemi. Do niedawna nie zwracali oni większej uwagi na współzależności między kulturą mieszkańców Europy a kulturami jej sąsiadów - Afryki, Azji czy krajów islamskich. Pewien znany amerykański uczony [George Burton Adams]... jeszcze w 1898 roku uważał za rzecz zupełnie oczywistą, że Europa stanowi model dla całego świata... [Terne, Plunkett i Mowat] autorzy Historii Europy - wydanej w Oksfordzie w 1927 w przedmowie napisali: „Chociaż w różnych epokach dziejów istniało wiele wspaniałych cywilizacji, właśnie cywilizacja europejska odbiła się najszerszym i najgłębszym echem, i to ona właśnie - w formie w jakiej się kształtowała po obu stronach Atlantyku - stanowi dzisiaj normę dla wszystkich narodów świata...”

Taka postawa prowadzi do lekceważenia cywilizacji pozaeuropejskich i traktowania ich jako co najwyżej ciekawej egzotyki. Myśl i dorobek azjatycki wprawdzie jest przedmiotem badań, aczkolwiek często już na samym starcie procesu poznania Europejczycy popełniają fatalny w skutkach błąd. A mianowicie, przykładają do Wschodniego dorobku i odkryć swoje europejskie narzędzia badawcze i aparat pojęciowy. Mądrość Wschodu i tzw. cudowne właściwości niektórych joginów czy mistyków próbują badać pod mikroskopem, lub mierzyć przy pomocy statystyki. Powstaje pytanie, czy można założyć z góry, że owe narzędzia poznania są nieskazitelne, perfekcyjne i jedyne? Wynik takich badań prowadzi do zachwycania się barwnością Wschodu przy równoczesnym braku zrozumienia jego esencji. Podziwiana jest fantastyczność Wschodnich kosmologii, głębia przeżyć wewnętrznych czy złożoność i precyzja opisów medycznych (np. akupunktury lub ayurwedy). Jednakże obiekt owego podziwu, na ogół natychmiast między bajki jest wkładany. Europejscy lekarze z góry patrzą na medycynę Wschodu uznając farmakologie i objawowe leczenie chorób za główne zadania medycyny. Sportowcy zaś z „przymrużeniem ucha” słuchają o zaletach wschodniego treningu wewnętrznego, (np. joga, tai chi, wewnętrzny aspekt karate, itp.) i pozostają przy swoich wyczerpujących zewnętrznych ćwiczeniach fizycznych (np. podnoszenie sztangi, jogging, areobik, itp.).

Metafora ospałego misia koali, wydaje się więc, właściwa do obrazowego ukazania archetypicznych cech społeczeństwa europejskiego - nastawienia na materialny świat zewnętrzny, oraz lenistwa (rozumianego jako powszechny brak zainteresowania aktywnym zgłębianiem świata wewnętrznego).

2. Zasada niedualistycznego spoglądania na świat

Poszukiwanie wehikułu czasu

Żyjąc w XXI wieku moglibyśmy sądzić, że wszelkie lądy naszej planety zostały już odkryte. Tak być wcale nie musi. Być może otaczają nas niezbadane krainy, do których nie dotarli geografowie, a tylko jakieś węwnętrzne zasłony i bariery nas od nich odgradzają. Jeżeli uda się człowiekowi wyjść poza ograniczenia czterech wymiarów - czas i trzy wymiary przestrzeni (osie x,y,z) - to może zdoła dotrzeć do owych tajemniczych krain. Powstaje pytanie jak tego dokonać?

Mędrcy Wschodu zauważyli, że fundamentem ograniczeń jest dualizm. Lama Jeszie Thubten udziela następujących nauk związanych z tą kwestią:

„Wszystkie istniejące zjawiska uważane za dobre czy złe, są z natury swej poza dualnością, poza naszymi fałszywymi rozróżnieniami… Dualistyczny umysł zagubiony w fałszywych rozróżnieniach jest źródłem nie mającego początku i końca cierpienia własnego i innych…”

Ludziom wygodnie jest dzielić i przeciwstawiać sobie różne elementy świata. Przykładem takich podziałów są pary przeciwieństw: materia - umysł, zewnętrzne - wewnętrzne, itp. Jednakże dualistyczne postrzeganie, jak zapewniają wschodni mędrcy, powoduje tworzenie się iluzji, którą bierzemy za rzeczywistość - z jej ograniczeniami i istniejącym w niej cierpieniem. Spróbujmy popatrzeć na świat bez takich dualistycznych barier a rozkruszy się mur odzielający materialny świat zewnętrzny, (nasza planeta, z jej odkrytymi już kontynentami) od wewnętrznego świata duchowości (ukryte głęboko w psychice duchowe wymiary) a w jego miejsce ukarzą się szlaki wiodące do tajemniczych krain i wymiarów.

Chciałbym zaproponować Tobie Czytelniku podróż jednym z takich szlaków, łączącym nasz iluzoryczny zewnętrzny świat materii, z wewnętrznym światem duchowości i głębin umysłu. Pierwszy z nich w terminologii buddyjskiej określany jest mianem samsary, w której istoty czujące podlegają zakłucającym emocjom, uwarunkowaniom własnej karmy, i uwięzione są w cyklu nieustannie powtarzających się narodzin i śmierci. Ten drugi świat, do którego mamy wyruszyć, to nirwana, będąca ostatecznym wyzwoleniem z wszelkich uwarunkowań i przyczyn cierpienia. Określany bywa także Oświeceniem, Stanem Buddy lub pełnią Tao i na wiele innych sposobów. Używając terminologii bliższej Zachodowi, samsarę nazwać można światem profanum (świeckości), nirwane zaś światem sacrum (świętości). Spróbujmy odnaleźć drogę, która łączy te światy.

Mistrzowie sztuki walki twierdzą, że nie polega ona wyłącznie na nauce samoobrony i rozwijaniu sprawność motorycznej ciała - to tylko cienka warstwa zewnętrzna należąca do świata materii. Prawdziwą treścią sztuki walki jest to, co kryje się w jej wnętrzu, jej umysłowość i jej duchowość. Wstąpmy więc, na szlak Budo - „Drogi Wojennej” - i przekonajmy się, czy uda nam się bezpiecznie przemierzyć przetokę pomiedzy materią a umysłem, i dotrzeć do duchowych korzeni sztuki walki karate. Niech stanie się to głównym celem tej podróży.

Wyprawa ta nie będzie miała sensu, jeżeli nie pokonamy utrwalonego dualistycznego spojrzenia na świat. Na każdym kroku powinniśmy umieć zauważać umysł w materii i materię w umyśle, wewnętrzne w zewnętrznym, oraz zewnętrzne w wewnętrznym. Jeżeli postąpimy inaczej, to nie wydostaniemy się z materialnego świata zewnętrznego i nie dotrzemy do celu wyprawy, lub zagubimy się w wewnętrznym świecie abstrakcji. Bardzo ważne jest, abyśmy na każdym etapie podróży kultywowali taki niedualistyczny sposób widzenia. Nazwijmy go „zasadą niedualistycznego spoglądania na świat”.

Wehikuł czasu

Podróż zaczynamy w Europie. Niech będzie ona symbolem materialnego świata, z którego wyruszamy. Pierwsze co musimy zrobić, to znaleźć sobie jakiś wehikuł umożliwiający podróż w czasie i przestrzeni. Skąd wziąć taki pojazd? Wystarczy pokojowy fotel. Najlepiej, żeby był wygodny i mocnej konstrukcji, bo podróż jest długa, a nie chcemy przecież utknąć na dobre gdzieś w przeszłości. Poza wehikułem czasu potrzebna nam będzie jeszcze czapka i lupa - te przedmioty także można sobie wyobrazić.

Wybieramy się w podróż w poszukiwaniu korzeni sztuki karate, a w karate zawsze rozpoczyna się od rozgrzewki. Tak więc, dobrze byłoby wykonać kilka skłonów, pompek i przysiadów. Czy już? Teraz dopiero możemy zasiąść wygodnie w fotelu-wehikule bez obawy o ewentualne kontuzje.

Jeżeli siedzisz już w wehikule czasu, to proszę zapnij pasy, ale zanim zdecydujemy się na rozpoczęcie podróży, to zadajmy sobie pytanie, czy jesteśmy gotowi podjąć trudy tej wyprawy w nieznane. Dalekie podróże mają to do siebie, że nie zawsze prowadzą przez krainy mlekiem i miodem płynące. Całkiem możliwe, że na swej drodze napotkamy także mroczne miejsca, sztormy, huragany i inne niebezpieczne sytuacje. Kto wie, może przyjdzie nam podzielić los Ferdynanda Magellana, który podczas cumowania u wybrzeży Filipin zginął w walce z tubylcami. Jak mawiają starożytni Egipcjanie: „Kto chciałby uniknąć ryzyka nie powinien się urodzić”. Ich koledzy znad Jangcy dodają zaś: „Każdy sztorm i walka z nim pozwala narodzić się na nowo”. To do Ciebie należy decyzja, czy podjąć się podróży.

3. Bruce Lee i Hollywood a rozpowszechnienie sztuki karate na

Zachodzie

Skoro podróżujemy razem to muszę się do Ciebie jakoś zwracać. Pozwól, że będę używał formy „Czytelniku” lub „Podróżniku”, żeby było bardziej rozmaicie. Jak dotąd nie wpadłem na pomysł trzeciej formy a biorąc pod uwagę, że długo nad nią myślałem, to nie sądzę, by mi się to w końcu udało. Jeżeli jesteś kobietą, to wybacz mi, że będę używał jedynie formy męskiej, ale nie czuję się odpowiedzialny za tę niedoskonałość budowy europejskich języków. Tak więc, kiedy mówię „Czytelniku” a jesteś kobietą to usłysz „Czytelniczko” .

Jak myślisz Czytelniku, w którą stronę świata powinniśmy skierować wehikuły - na Wschód czy na Zachód? Większość Europejczyków za kolebkę karate uważa Japonię, tak więc z nie małym prawdopodobieństwem mogę założyć, że ich oczy skierowałyby się na Wschód. Ale czy słuszne jest stwierdzenie, że świat zawdzięcza sztukę karate właśnie Japończykom? W pewnym sensie rzeczywiście tak jest, ale o tym później.

Proponuje teraz przenieść się na przełom lat 60' i 70' do Hollywood. Wtedy to amerykański przemysł filmowy odkrył i wylansował Bruce'a Lee - Chińczyka, który w rzeczywistości nazywał się Hsiao Long. Do Europy sztuki walki trafiły zza Atlantyku właśnie za sprawą Hollywood. Nie sposób nie docenić tutaj wkładu Bruce Lee i jego filmów. W świecie sztuk walki niewiele jest postaci tak kontrowersyjnych jak ów zmarły aktor. Niezaprzeczalnym faktem jest, że dla setek tysięcy sympatyków jak i osób postronnych to właśnie on jest postacią karate numer jeden. Dają temu wyraz, chociażby słowa piosenki Piotra Fronczewskiego „King Bruce Lee karate mistrz”.

W rzeczywistości aktor ten nie deklarował wierności dla żadnej ze szkół, ani żadnego stylu. Lee nie był karateką chociaż przez kilka lat uczył się wing-chun. Trenował samodzielnie odrzucając i biorąc według własnego uznania, to co udało mu się podpatrzeć w rozmaitych stylach. Podpatrywał także bokserów i zapaśników. Był człowiekiem pełnym zagadkowych sprzeczności - serdecznym, ale i zarozumiałym, skromnym, ale potrafiącym dawać istne rewie bufonady i szczytowej pewności siebie. Mieszał tradycyjne techniki z chwytami złap-jak-złapać-potrafisz. Styl, który nazwał jeet-kune-do w rzeczywistości był antystylem, raczej wyrazem specyficznie nonkomformistycznego i buntowniczego charakteru jego twórcy. Stał się triumfatorem wyniesionym spośród uciemiężnionych, symbolem kariery w amerykańskim stylu, uwielbianym bożyszcze tłumów.

Proponuję, abyśmy pozostawili świat filmów i obrali kierunek na Okinawę.

4. Wyspa Okinawa - miejsce uformowania się karate

Lecimy wehikułem nad południowo-wschodnią częścią Morza Wschodniochińskiego. Posłuchajmy przez chwilę ciszy, którą zabarwia jedynie popołudniowy szum uspokojonego morza. Jak mawiają Indianie Lakota: „Cisza stanowi istotę wszechświata”. Cieszę się, że nasze wehikuły potrafią unosić się w powietrzu. Zdecydowanie nie polecam kąpieli w tym rejonie. Chyba, że ktoś jest nieprzejednanym wielbicielem rekinów.

Okinawa - most między Chinami i Japonią

Archipelag Ryukyu to łańcuch około sześćdziesięciu wysp i raf koralowych, ciągnących się od wyspy Kiusiu do Tajwanu. Jego najważniejszą wyspą jest Okinawa, której najważniejszy port to Naha. Nazwa wyspy oznacza „linia na pełnym morzu” i odnosi się do jej podłużnego kształtu. Z perspektywy lokalizacji Europy jest to obszar leżący po przeciwnej stronie kuli ziemskiej. Tak więc, Okinawa jest dla Europejczyków odległym i nie poznanym miejscem. Owo fizyczne - i nie tylko - oddalenie tłumaczy brak świadomości nie małego wpływu tych ziem na kształt całego świata. Należy zaznaczyć, że sztuka karate, która się tutaj rozwineła w chwili obecnej dotarła do większości miejsc na naszym globie. Weszła w skład szkolenia bojowego różnych jednostek militarnych, policyjnych, wywiadowczych i prewencyjnych różnorakich państw Wschodu i Zachodu. Stała się inspiracją dla wielu sławnych ludzi ze świat kultury, nauki, polityki i rozrywki. Przyczyniła się do uformowania nowej dyscypliny sportu, oraz nowego gatunku filmowego. Walka karate, chociażby poprzez filmy sensacyjne i różnorakie zawody sportowe, na stałe zagościła w świadomości ludzi Zachodu. Pojawia się tylko pytanie: czy ukształtowany na Zachodzie obraz sztuki walki karate odpowiada swemu okinawskiemu źródłu? Czy Europejczycy mają dostateczną świadomość szczodrości i pełni okinawskiej sztuki karate?

Mieszkańcy Okinawy są jedną z najciekawszych zagadek antropologicznych. Prawdopodobnie pochodzą od rozbitków z jakiegoś okrętu, czy też licznych okrętów. Od niepamiętnych czasów tajfuny zatapiały w tych okolicach statki. Okinawczycy wyglądem przypominają raczej Japończyków niż innych Azjatów, lecz mają bardzo znaczną domieszkę krwi malajsko-polinezyjskiej, a także chińskiej i być może arabskiej. Pierwsze kontakty z Japonią notowano już w VII wieku. W 1372 roku lokalny władca Okinawy - Satto, wysłał misję lenną do ówczesnego chińskiego cesarza Hung Wu Ti. Wprawdzie cesarze chińscy praktycznie nie mieli możliwości ingerowania w życie wyspy, jednak istotne było dla nich formalne zapewnienie wierności. To z kolei zapewniało Okinawczykom drogę do swobodnego handlu i nawiązywania wartościowych stosunków kulturalnych z Chinami. Wpływy chińskie w Archipelagu Ryukyu rozprzestrzeniały się stopniowo, ale bardzo systematycznie, nie omijając żadnego zamieszkanego skrawka ziemi.

Równocześnie wpływy japońskie przybrały na sile w XIV wieku. Japonia w tym czasie przeżywała kryzys władzy centralnej, - rosła rola i znaczenie lokalnych magnatów feudalnych. Shogun Ashikaga, chcąc zachować przynajmniej pozory zwierzchnictwa dworu w Kioto (dzisiejsze Tokyo), nadawał magnatom tytuły własności obszarów, które faktycznie nie stanowiły sfery wpływów dworu w Kioto. Jednym z takich „obdarowanych” rodów był ród Shimazu władający południową częścią wyspy Kiusiu. Owa „hojność” Ashikaga w znacznym stopniu przyczyniła się do uformowania sztuki karate, co miało się ujawnić ponad 100 lat później.

W 1451 roku Okinawczycy złożyli pierwszy hołd shogunom Japonii. Tym samym, Okinawa stała się ważną stacją pośredniczącą w handlu pomiędzy Chinami i Japonią. Jej pozycja geopolityczna wymagała nieustannego lawirowania pomiędzy potęgą chińską i japońską. Dwór królewski na Okinawie znajdował się pod silnym wpływem chińskich doradców, i na przełomie XVI/XVII stulecia odmówił Japonii składania danin i lenności. Ówczesny shogun Tokugawa zezwolił w 1606 roku na podbicie archipelagu Ryukyu.

Dla wielu wyspiarzy stosunki z Japonią miały zawsze charakter polityczno-ekonomicznej konieczności, a prawdziwe sympatie były po stronie chińskiej. Tak więc, napaść japońską odebrano jako działanie barbarzyńskie. Do uformowania opozycji przeciwko okupacji japońskiej, przyczyniła się kwestia broni. Zakaz produkowania i handlu bronią był znany na Okinawie od połowy XV wieku. Jednakże, był w dużym stopniu powszechnie akceptowany. Japoński ród Shimazu postanowił wykorzystać ów zakaz dla swoich celów, wydając edykt odnawiający formalnie niemal powszechnie akceptowane prawo zwyczajowe. Owa nowelizacja zakazu i jego prawno-administracyjne umocnienie uderzyło, przede wszystkim, w drobną i średnią szlachtę o orientacji prochińskiej. Wkrótce wokoło zakazu poczęły narastać konflikty. Za posiadanie broni stosowano bardzo surowe kary, w stosunku do całych rodzin. Ponad to, ród Shimazu posuną realizacje edyktu do formy absurdalnej i bardzo uciążliwej dla normalnego funkcjonowania mieszkańców Okinawy. W niektórych wioskach siekierę i nóż przykuwano do słupa na środku wioski i tylko tam można było z nich korzystać.

W 1629 roku powstało tajne okinawskie stowarzyszenie do walki z japońskim najeźdźcą. Ponieważ „potrzeba matką wynalazku”, powyższa sytuacja przyczyniła się do rozwoju sztuki walki zarówno, bez broni, jak i przy pomocy prostych narzędzi rolniczych. Ćwiczenia odbywały się wyłącznie pod osłoną nocy, w najgłębszej tajemnicy i w gronie osób zaprzysiężonych. Praktykowano głównie kata, czyli formę walki bez przeciwnika.

Sekretne miejsce treningów

Proszę Podróżniku wysiądź na chwilę z wehikułu i ubierz czapkę. Tak naprawdę nie jest to zwykłe nakrycie głowy, lecz magiczna czapka-niewidka. Będzie nam teraz bardzo potrzebna, kto wie może nawet uratuje nam życie. Jest już późny wieczór. Znajdujemy się w sosnowym lesie w pobliżu południowego krańca portu Naha. Proponuję przykryć wehikuły gałęziami. Jeżeli gotowe, to w drogę. Wokoło słychać jedynie szum sosen i równomierne, acz przyspieszone kołatanie naszych serc. Musimy się trochę pospieszyć, jeżeli chcemy zdążyć na czas. Docieramy do niewielkiej polany otoczonej z trzech stron gęsto porośniętym lasem, a z czwartej morzem. Usiądźmy na skraju pod drzewami. Musimy jeszcze trochę poczekać. W tym czasie możemy pooglądać okinawskie wybrzeże. Morze Wschodniochińskie ma niespotykanie błękitno-zieloną barwę. Słyszymy plusk wody uderzającej o brzeg, i czujemy przyjemny orzeźwiający zapach. Nagle coś się zmienia, morze staje się ciche i spokojne. Proszę teraz o ciszę, bo wprawdzie nas nie widać, ale możemy być usłyszani. Z przeciwnego krańca polany wyłaniają się sylwetki biegnących ludzi. Dobiegają do dużego, wielkości salonowego regału kamienia, który leży po środku polany. Widzimy ich już znacznie wyraźniej - to pewnie dlatego, iż księżyc jest w pełni i oświetla większą część placu. W porównaniu do nas Europejczyków są raczej niscy, ale emanuje od nich jakaś dziwna wewnętrzna moc. Wszyscy równo rozpoczynają wykonywanie form przestrzennych kata. Warto się przyjrzeć, bo patrząc jak oni się poruszają można zrozumieć czym jest prawdziwa poezja ruchu. Ich ruchy są dynamiczne i mocne niczym rozgniewany huragan, ale także płynne i aksamitne jak tańczący na lekkim jesiennym wietrze kawałek jedwabiu. Nawet laik może tego doświadczyć. Tak naprawdę, to oni nawet się nie poruszają, oni są ruchem. Minęły dwie godziny, a oni wciąż powtarzają tę samą formę. Pozornie mogłoby się wydawać, że jest to nudne. Ale chwileczkę, coś się dzieje. Skupione postacie okrążają głaz i nieruchomieją. Można by się poczuć jak na filmie o druidach. Nagle słychać dudnienie, tak jakby trochę głuche, ale równomierne i konsekwentne. To odgłos pięści spadających raz za razem na kamienną powierzchnię. Teraz dopiero namacalnie widać potęgę tych niewysokich ludzi. Przybyliśmy tutaj, aby realnie doświadczyć, że tradycyjna okinawska sztuka karate potrafi porwać za serca, ale potrafi je także powyrywać. Nie zapominajmy, że nie znajdujemy się w bezpiecznym okresie. W między czasie sylwetki okinawskich karateków opuściły leśną polanę a morze znów rozpoczęło swój szum. Możemy więc wrócić do wehikułów.

Mordercze tode z Naha, Shuri i Tomari

Ćwiczenia powtarzano tysiące razy na łonie dzikiej przyrody, w atmosferze nocy, zagrożenia i tajemnicy. Ten charakterystyczny nastrój sprzyjał głębokiemu skupieniu i wytężonej, cierpliwej pracy, której efektem stał się niewiarygodny wzrost sprawności ciała, poziomu techniki i potęgi ducha.

Tak więc, na Okinawie powstała sztuka walki, którą początkowo nazywano tode. Była to sztuka posługiwania się głównie własnym ciałem w celu odparcia ataku uzbrojonego napastnika. Jej głównym celem było zabicie przeciwnika, lub przynajmniej natychmiastowe i skuteczne obezwładnienie. Tode stało się walką prawdziwie morderczą i często bardziej okrutną w skutkach, niż broń samurajów, przeciwko której ją kierowano. Niemniej jednak jej stosowanie obwarowano szeregiem ważnych zakazów. Nie była to sztuka stosowana powszechnie, gdyż szybko sprowokowałaby gwałtowne reakcje represyjne ze strony Japonii. Karatecy nadal praktykowali w wielkiej konspiracji a potrzeba rzeczywistego zastosowania tode była ogromnie rzadka.

Po latach ukształtowały się trzy wiodące style walki, które koncentrowały się wokół Naha, Shuri i Tomari. Style otrzymały nazwy od nazw miejscowości, w których je kultywowano - odpowiednio: Naha-te, Shuri-te i Tomari-te. Czwarty ze styli Okinawy Uechi-Ryu powstał znacznie później, bo na przełomie XIX i XX wieku. Style te nie konkurowały ze sobą i w swej naturze nie były od siebie oddzielone. Często bywało tak, że poszczególni adepci uczyli się zarówno od mistrzów z Naha, Shuri oraz Tomari.

Wraz z upływem czasu, w miarę jak rdzenna ludność Okinawy stapiała się narodowo i kulturowo z dawnymi najeźdźcami, opór zbrojny tracił sens. Karate stało się „sztuką dla sztuki”, będącą starannie kultywowaną tradycją niż rzeczywistą potrzebą. W XIX wieku sytuacja wyglądała w ten sposób, iż wszyscy na wyspie wiedzieli kto naucza karate i jak go odnaleźć, lecz jakby udawali, że nawet nie wiedzą co to jest karate. Być może było tylko niewielu, których interesowała ta nieco archaiczna u progu wieku „żelaza i pary” umiejętność. Na przełomie XIX i XX wieku sytuacje dodatkowo pogarszała nienajlepsza kondycja ekonomiczna Okinawy. Dawni wielcy mistrzowie karate, których nazwiska ledwie kilka lat wcześniej budziły strach, podziw i szacunek zmuszeni byli obsługiwać nocne riksze i z pochyloną głową ciężko pracować w polu. Niektórzy dawni mistrzowie, sfrustrowani i zniechęceni, nie mogąc znaleźć sobie miejsca w nowych czasach schodzili na drogę bezprawia. Inni emigrowali na pozostałe wyspy archipelagu a nawet do Japonii, gdzie karate było sztuką nieznaną, uważaną za dziką, prymitywną i tym samym traktowaną z pogardą.

5. Legendarni Mistrzowie - prekursorzy karate

Wraz z nastaniem końca jednego okresu przychodzi czas na narodziny kolejnego. Życie posuwało się naprzód, na Okinawie rodzili się i dojrzewali nowi ludzie, także i ci, którzy mieli w przyszłości stworzyć nowe karate.

O Jedni tradycyjnej sztuki walki karate

Karate jest jedno. Podział na dziesiątki styli i szkół, które są nieprzychylnie do siebie nastawione i podkreślają swoją odrębność oraz wyższość, wiąże się z deformacjami jakim uległo karate po przeszczepieniu go na grunt japoński i do świata Zachodu. Bliżej temu zagadnieniu przyjrzymy się w dalszej części podróży. Dopóki gościmy na Okinawie mamy doczynienia z jednym karate - niezależnie czy wywodzi się ono z Naha, Shuri, czy z Tomari. Wszystkie te tradycyjne style są drogą, na której adept próbuje osiągnąć Jednie, Tao czy Naturę Umysłu Buddy - o tym także później. Nie stracimy oglądu całości, jeżeli w tym miejscu podróży obierzemy kurs na tylko jenen z tych tradycyjnych styli.

Możemy teraz udać się do miasta Naha, Shuri lub Tomari. Przyznam, że mam największy kontakt z karate wywodzącym się z Naha. Najwięcej więc mogę opowiedzieć Tobie Podróżniku właśnie o tej lini przekazu sztuki karate. Pamiętając o cenności i doniosłej roli pozostałych liń przekazu obierzmy więc kurs na stolicę Okinawy, port Naha. Przyjrzyjmy się prekursorom karate wywodzącego się właśnie z tej miejscowości.

Kanryo Higaonna

Sensei Kanryo Higaonna (1853 - 1915) urodził się w Naha na Okinawie. Kilkanaście lat spędził w Chinach, ucząc się chińskiego Kempo, stylu Białego Żurawia od mistrza południowego Shaolin, Ryu Ryuko. Całkiem możliwe, że Naha-te - jak nazwał swój styl mistrz Higaonna - ma pewien dług wdzięczności wobec kilkuletniego chińskiego chłopca. A dlaczego ?

Nastawmy wehikuły na rok 1870. Mamy majowy poranek, ale miast na słoneczną pogodę, to zanosi się raczej na deszcz, a nawet na burzę. Morze wydaje się być coraz bardziej wzburzone. Płyniemy dużym statkiem z Naha do Foochow w Chinach. Okręt ów nazywa się „Shinko-sen” Mam nadzieję, że zdążyłeś Czytelniku nałożyć czapkę niewidkę. Nie chcemy przecież, by ludzie wokoło nas przestraszyli się, lub uznali nas za bardziej trzepniętych niż mucha pod packą. Jedna z zasad podróżnika w czasie brzmi: „Nie szokować”. Proponuję więc byśmy starali się pamiętać o noszeniu czapki niewidki zawsze wtedy, gdy nasza obecność mogłaby być szokująca dla ludzi napotykanych na naszym czasoprzestrzennym szlaku. Udajmy się na poszukiwanie sensei Kanryo Higaonna. Jesteśmy na dziobie i tu go nie widać. Może jest on na rufie. Nie, tu też go nie ma. Więc gdzie? Pójdźmy na środek okrętu i przystańmy na moment. Siedzi pod żaglem, wygląda trochę tak, jakby spał, lecz w rzeczywistości jego umysł cieszy się. Odbywa przecież najważniejszą podróż swojego życia.

Czy zadałeś sobie pytanie Podróżniku dlaczego Higaonna wybrał właśnie środek okrętu pod samym żaglem, dlaczego nie chodzi z kąta w kąt, dlaczego nie wypatruje przyszłości na dziobie, ani nie rozmyśla nad przeszłością kręcąc się na rufie?

W dzisiejszych czasach większość z nas rzadko ma kontakt z okrętami. Tak więc, wyobraź sobie, że prowadzisz samochód. Zobacz go takim, jakim chcesz aby był. Przemierzasz nim drogę, która jest w rzeczywistości twoim życiem. Chińczycy na tę Drogę wołają Tao. A więc jedziesz. Możesz wcisnąć pedał gazu do takiego stopnia do jakiego chcesz - to twoja Droga. Jak myślisz, co się stanie jeśli zbyt długo będziesz spoglądał przez tylnią szybę? A co może się wydarzyć, gdy będziesz tak bardzo ciekawy tego, co za siódmą górą, że aż otworzysz szyberdach, wychylisz się i staniesz stopami na siedzeniu, by mieć jak najlepszy widok? Czy aby na pewno warto przesadnie rozmyślać o przeszłości lub usilnie planować przyszłość ?

Shinko-sen powoli dobija do portu. Na wybrzeżu tłum gapiów oczekuje na przyjezdnych. Chińscy marynarze mocują się z olbrzymią liną, próbując zacumować do brzegu. Na brzegu, wśród tłumu możemy dostrzec twarz kilkuletniego chłopca, na której maluje się szczery uśmiech wyrażający dziecięcą nieograniczoną ciekawość świata. Przechodził akurat nadbrzeżem wraz ze swoim tatą, którego obcy mu ludzie zwykli nazywać mistrzem Ryu Ryuko. Zarówno na statku jak i na brzegu ludzie coraz bardziej się tłoczą, chcąc jak najszybciej przywitać się z bliskimi. Na chwilę wybiegnijmy w przyszłość, a może w przeszłość - to się okaże później - i weźmy sobie do serca radę wielkiego tybetańskiego jogina Dzietsyna Milarepy: „Spiesz się powoli, wkrótce dojdziesz”. Zaczekajmy więc, aż zrobi się trochę luźniej. Kanryo Higaonna także spokojnie czeka na swoją kolej, mimo, że ma powody by się spieszyć - czekał dobrych kilka lat na spotkanie z mistrzem Ryu Ryuko i jego naukami. Wprawdzie jeszcze nie wie czy uda mu się go odnaleźć, a tym bardziej czy mistrz Ryu zgodzi się wziąć go na ucznia, ale po co przesadnie planować i wyprzedzać przyszłość.

Możemy wyczuć, że zanosi się na coś złowrogiego. Nawet fale coraz mocniej uderzają o bakburtę. Wiatr przybiera na sile. Nagle wiatr zrywa rufową cumę i Shinko-sen raz za razem potężnie uderza sterburtą o drewniane nadbrzeże. Chwytamy się barierki. Obserwujemy jak marynarze rozpaczliwie próbują podać nową linę, ale kolejne próby nie przynoszą powodzenia. Nagle, do wody między burtą statku a nadbrzeżem, wpada potrącony przez któregoś z gapiów, ów ciekawy świata kilkuletni chłopiec. Wprawdzie to urodzony pływak, ale jest oczywiste, że z kolejnym uderzeniem okrętu zostanie zmiażdżony o pale pomostu. Sytuacja wydaje się beznadziejna, gdyż taki sam los musiałby spotkać ewentualnego ratownika. Jeżeli popatrzymy w prawo to zobaczymy jak Okinawczyk Higaonna właśnie skacze ze statku do wody. Dopływa do chłopca i go łapie . Kolejna fala pcha okręt na nadbrzeże. Higoanna nie traci jednak zimnej krwi i nurkuje wraz z dzieckiem w kierunku wyoblenia burty. W ten sposób unikają zmiażdżenia. Widzimy, że ratownik i chłopiec są w pułapce i muszą co pewien czas powtarzać ten manewr. Tłum widzów osłupiale patrzy na rozgrywającą się scenę. Po kilku chwilach, któryś z marynarzy z Shinko-sen rzuca linę Kanryo Higaonnie.

Ratownik wraz z chłopcem stoją cali i szczęśliwi, choć lekko zdyszani na wybrzeżu. Po kilku chwilach na wybrzeże przybiega ojciec uratowanego chłopca.

- Jak mogę się odwdzięczyć? Ofiaruje tobie wszystko co mam, powiedz tylko czego chcesz? - pyta ratownika.

- Czy ty jesteś, Panie, człowiekiem, którego nazywają mistrzem Ryu - odpowiada Higaonna.

- Tak.

Jaki morał z tego zdarzenia, które jak głosi anegdota miało miejsce pewnego majowego poranka roku 1870 w porcie Foochow? Morał można wyrazić taoistycznym aforyzmem:

„Kiedy uczeń jest gotowy, mistrz sam się pojawia”

Jego treść nie musi dotyczyć jedynie relacji mistrz-uczeń, lecz wszelkich możliwych sytuacji jakie napotykamy na swojej Drodze. Wystarczy, że słowo „uczeń” odczytamy jako „człowiek”, a wyraz „mistrz” zastąpimy, dajmy na to: atrakcyjną pracą, właściwym partnerem, czy ciastkiem z kremem. Czymkolwiek czego pragniemy. My Europejczycy, pragnąc odnaleźć „mistrza” - dajmy na to, owo ciastko z kremem - usilnie działamy, usilnie planujemy i próbujemy maksymalnie kontrolować wszystko to, co może doprowadzić nas do obiektu pragnienia. Oblatujemy całe miasto, bo przecież musimy mieć ciastko już teraz, a nie za jakieś „potem”. Planujemy jak dojechać do takiej a takiej cukierni, przewidujemy, w którą ulice skręcimy po której, itd. Tym samym, tracimy jedynie energię, nie osiągając pożądanych rezultatów. Nawet jeśli uda nam się odnaleźć swoje ciastko, to często nie jest właśnie „TYM”, ciastkiem i po chwili znów jesteśmy niezadowoleni. Zamiast usilnie starać się osiągnąć to, co chcemy, postarajmy się być gotowymi, a wtedy nie ma cienia wątpliwości, że osiągniemy wszystko to, co jest dla nas najlepsze.

W filozofii taoistycznej, droga życia - tao - oparta jest na zasadzie wu-wei. Zasada ta określa zdolność do wywoływania zmian w świecie materialnym, bez czynienia w tym celu szczególnego wysiłku. Oznacza „nie-działanie”, ”nie-zmuszanie” i „nie-dążenie”. Nie jest jednak namową do bezczynności, czy zwykłego próżniactwa. Chodzi o to, byśmy zaprzestali wścibskiego, nachalnego lub egoistycznego działania niezgodnego z naturą rzeczy, przechytrzania harmonii świata.

W traktacie „Tao Te Ching” taoistycznego mędrca Lao-tzu możemy przeczytać:

„Wszystkie istoty jeśli żyją bez pożądliwości, działają bez zarozumiałości, i nie skupiają się tylko na sukcesie, wtedy

w swym bezdążeniu powodzenie ich nie opuści”

Paulo Coelho pisze w „Alchemiku”

„Kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały Wszechświat

działa potajemnie, by udało ci się to osiągnąć”

Po co, więc walczyć z Wszechświatem, z tao, po co wymuszać działanie, usilnie planować i dążyć do maksymalnej kontroli. Jeżeli pozwolimy rzeczom dziać się bez naszego przymuszania, to jak głosi filozofia Wschodu, wszystko spontanicznie ułoży się w najbardziej korzystny dla nas sposób.

Po powrocie na Okinawe sensei Kanryo Higaonna zdobyte doświadczenie uzupełnia o nowe ćwiczenia charakterystyczne dla rdzennie okinawskiego tode.

Chojun Miyagi & An'ichi Miyagi

Po śmierci Higaonny w 1915 r. styl przejmuje jego najlepszy uczeń Chojun Miyagi (1888-1953). Jest to osoba otoczona po dziś dzień olbrzymim szacunkiem na Okinawie i nie tylko tam. Przez wielu uważany za największego z mistrzów, którzy z Okinawy się wywodzili i na niej pozostali. Po latach studiów Sensei Miyagi wprowadza do stylu dwa nowe kata. W 1930 r. styl Naha-te zmienia nazwę na Goju-Ryu, co oznacza styl „twardo-miękki”. Już sama nazwa stylu charakteryzuje karate, jako drogę łączącą przeciwieństwa w jedność zgodnie z fundamentalnymi prawami wszechświata, wyznaczanymi przez filozofię Wschodu. Drogą tą powinien podążać człowiek żyjący w zgodzie z naturą, otoczeniem i samym sobą.

Ale jak powstała nazwa Goju-Ryu? Aby się dowiedzieć wybierzmy się do Kioto. Mamy rok 1929 i znajdujemy się na festiwalu sztuk walki. Miyagi wysłał tam grupę karateków pod opieką jednego ze starszych uczniów. Pokaz wypadł bardzo dobrze. Ktoś jednak spytał o nazwę stylu. W istocie styl poza określeniem miejsca swoich narodzin Naha-te nazwy nie miał - jakoś do tej pory nikt się o ten drobiazg nie zatroszczył. Widzimy jak prowadzący pokaz stylu z Naha spogląda w sufit, zastanawiając się, jakiej odpowiedzi udzielić. Wniknijmy w jego umysł, co on teraz może myśli: „Jestem w stolicy Japonii..., jeżeli odpowiem Naha-te, to trąciłoby to prowincjonalizmem... co robić?... wszyscy się na mnie patrzą... co by odpowiedział mistrz Miyagi ?... zawsze powtarzał, że fundamentalną zasadą karate jest umiejętne stosowanie twardości (go) i miękkości (ju)...”

- Goju-Ryu - odparł z kamienna twarzą uczeń Miyagi, tłumacząc na japoński termin „Twardo-Miękki Styl”

Po powrocie karateków na Okinawe mistrz Miyagi zawołał - doskonale, to jest właśnie ta nazwa, o której myślałem.

Sensei Chojun Miyagi wychował kilka pokoleń instruktorów. Przed swą śmiercią w 1953 przepowiedział, że karate rozszerzy się na cały świat. Jak widzimy jego słowa się sprawdziły.

Po II wojnie światowej Chojun Miyagi naznaczył na swego następcę An'ichi Miyagi i powierzył mu zadanie przechowania Goju-Ryu dla następnych pokoleń. Sensei An'ichi jest osobą o nie tak imponującej posturze jaką może się poszczycić wielu ówczesnych i dzisiejszych karateków. Jednakże widząc jego ruchy dostrzega się perfekcyjną płynność i drzemiącą w nich olbrzymią energię. Wielu uczniów sensei Chojuna Miyagi dysponowało wydawałoby się bardziej imponującą „nagą siłą”. Jednakże, nie była to siła w tak dużym stopniu wewnętrzna, jak w przypadku sensei An'ichi. Siła wewnętrzna nie jest tak widowiskowa, jak płynąca jedynie z mięśni siła zewnętrzna. Tym samym jej pełnia potęgi, może być doceniona jedynie przez zaawansowanych adeptów. Laicy natomiast są skazani na uleganie wrażeniu „namacalnych” przejawów siły zewnętrznej, co często prowadzi do niedoceniania doniosłości sztuki mistrzów pracujących na wyższych nie spektakularnych poziomach treningu. Sensei An'ichi poświęcił całe swoje życie studiowaniu karate Goju-Ryu. W 1979 r. został wybranym honorowym przewodniczącym IOGKF (International Okinawa Goju-Ryu Karate Do Federation). Sensei ciągle ćwiczy i naucza karate. Miał tylko jednego prawdziwego ucznia, któremu przekazał kompletną wiedzę o karate wraz z najdrobniejszymi sekretnymi szczegółami kata i bunkai kata - sensei Morio Higaonna. To właśnie jemu przekazał sprawy rozwoju i zachowania tradycji Goju-Ryu na świecie.

6. Gichin Funakoshi i przeszczepienie karate do Japonii.

Powstanie Shotokanu

W 1885 r. Okinawa została oficjalnie włączona do imperium japońskiego. Tym samym karate stopniowo rozpoczęło wychodzić z ukrycia i było już praktykowane półoficjalnie. Na rdzennie japońskim gruncie wprowadzone zostało dopiero w I połowie XX wieku. Do owego przeniesienia w niemałym stopniu przyczynił się sensei Gichin Funakoshi wywodzący się z dystryktu Shuri.

Gichin Funakoshi urodził się 24 kwietnia 1868 roku w Yamakawa-cho na Okinawie. Jego dziadek Gifuku Funakoshi był cenionym nauczycielem konfucjanizmu, natomiast ojciec poprzez nałogowe spożywanie alkoholu skutecznie przyczyniał się do pogarszania kondycji finansowej rodziny. Jako dziecko i młodzieniec Funakoshi był raczej słaby i chorowity, przez co przysparzał powodów do ciągłej troski i obaw swym dziadkom, którzy prawie całkowicie przejęli nad nim opiekę. W szkole Funakoshi zaprzyjaźnił się z synem Yasutsune Azato, co nie pozostało bez znaczenia dla jego przyszłych losów jako adepta sztuki karate. Azato wywodził się z rodziny Tonochi, drugiego obok Udon znaczącego rodu na Okinawie i był znanym i cenionym mistrzem karate. Szkolna przyjaźń umożliwiła młodemu Funakoshiemu pobieranie lekcji - oczywiście w tajemnicy i tylko nocą. Tak więc, młody mistrz wymykał się z domu po zapadnięciu zmroku, kierując się w stronę podwórza domu Azato. Wracał z treningu przed świtem. Sąsiedzi dość powszechnie uważali, że odbywa on nocne eskapady po domach publicznych i mieli go za niecne „ziółko”. Prorokowali, że skończy nie lepiej, niż jego ojciec pijak.

Jednakże, Funakoshi noc za nocą praktykował kata i to tylko jedno kata. Jako początkujący adept nie rozumiał dlaczego tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu Azato instruuje i wprowadza go w tylko jeden wydawałoby się prosty i mało skomplikowany układ technik. Monotonne i wyczerpujące powtarzanie jednej sekwencji ruchów zdawało się być nudne, głupie i poniżające. Wychowany w duchu konfucjanizmu Funakoshi nie miał jednak odwagi poprosić mistrza o nauczenie czegoś nowego. Większość dzisiejszych europejskich, a tym bardziej amerykańskich uczniów nie byłaby tak cierpliwa. Wpajany od dzieciństwa indywidualizm i nastawienie na szybki sukces i nagrodę, spowodowałyby chęć wywierania nacisku na nauczyciela o poszerzenie zakresu przekazywanego materiału, lub rezygnacje z nauki. Niemniej jednak zarówno w karate jak i w innych dziedzinach cierpliwość, oraz wytrwałość sowicie popłacają. Taka wydawałoby się monotonna i mało urozmaicona forma nauki kata jest uzasadniona i prowadzi do urzeczywistnienia pełni karate, pełni Tao a nawet do formowania Natury Umysłu Buddy.

Powróćmy teraz do Sensei Gichina Funakoshi. Poważna nocna atmosfera treningów rozluźniana była nad ranem, kiedy to mistrz Azato, wraz z innym wybitnym okinawskim karateką Itosu, rozpoczynali dysputy na temat sztuki walki i nie tylko. Funakoshi przysłuchując się rozmowom mistrzów, oraz trenując pod okiem prawie wszystkich pozostałych instruktorów karate, jacy żyli w owym czasie na Okinawie, dostrzegł, że sztuka ta daleko wykracza poza naukę samoobrony, oraz poprawę samopoczucia i zdrowia. Odkrył, iż poprzez ćwiczenia kata, karate przedziera się przez nie uświadamiane warstwy psychiki, roztrzaskuje bariery stojące na drodze do głębokich poziomów umysłu i dociera do duchowej esencji człowieczeństwa.

Przyjrzyjmy się teraz w jaki sposób karate trafiło do Japonii. W 1901 roku na Okinawę przyjechał Shintaro Ogawa, pełniący funkcje japońskiego wizytatora szkół. Funakoshi i inni okinawscy adepci zaprezentowali mu sztukę karate, która wywarła na nim duże wrażenie. Ogawa sporządził raport dla japońskiego rządu, w którym podkreślał wychowawczo-zdrowotne zalety karate. Rząd zwrócił szczególną uwagę na możliwość przygotowania młodzieży, poprzez okinawską walkę wręcz, do służby wojskowej, co niewątpliwie było wyrazem militarystycznego nastawienia Japonii. W rezultacie, zezwolono wkrótce na oficjalne wprowadzenie karate do programu nauczania dwóch szkół na Okinawie, a pierwsze zajęcia rozpoczęto na przełomie 1903 i 1904 roku. W kolejnych latach Funakoshi i inni karatecy organizowali pokazy dla oficerów marynarki wojennej. W 1921 roku jeden z takich pokazów oglądał późniejszy cesarz Japonii, który zatrzymał się na Okinawie podczas swej dyplomatycznej podróży do Europy. Rok 1921 to także rok pierwszej oficjalnej demonstracji sztuki karate w rdzennej Japonii.

Krótki przekrój poprzez historię, geografie i religie Japonii & Japońscy samuraje

Zapnijmy mocno pasy naszych wehikułów. Czeka nas teraz bowiem lot z Okinawy do Japonii, a konkretnie do Tokio. Naszym celem jest teraz Uniwersytet Ochanomizu, gdzie odbędzie się wystawa sztuk wojennych, na którą zaproszono przedstawicieli wszystkich prefektur. Ponieważ od 36 lat Okinawa stanowi część imperium japońskiego, także i jej mieszkańców poproszono o przedstawienie okinawskich sztuk wojennych. Zamiast od tak po prostu przenieść się tunelem czasoprzestrzennym użyjmy bardziej - przynajmniej pod pewnymi względami - tradycyjnego środka komunikacji jakim jest przelot naszymi turbo-fotelami.

Lecimy na północny-wschód nad wyspami Ryukyu. W oddali widać już wyspę Kiusiu. Dolatujemy do portu Kagushima. Zanosi się jednak na burzę i deszcz. Proponuję wylądować i poczekać, aż znowu się rozjaśni. Zniżamy wehikuły nad polaną za miastem i sadzamy je pod rozłożystym drzewem. Jego pełne i duże liście skutecznie zabezpieczają nas przed kroplami deszczu. Siedzimy w fotelach pod drzewem, patrząc na otaczający nas krajobraz. Aby nie tracić czasu porozmawiajmy o Japonii, jej specyfice i historii. Dobrze się składa, że przed podróżą dotarłem do kilku pozycji na ten temat. Mogę więc, teraz przytoczyć Tobie Podróżniku to co zapamiętałem.

Współczesna Japonia składa się z ponad 3900 wysp. Najdalej wysunięta na północ jest Hokkaido i zajmuje 22% powierzchni, dalej w części środkowej znajduje się największa z wysp, Honsiu, obejmująca 61 % obszaru kraju. Na południu są Sikoku (5%) i Kiusiu (11%). Poza tymi czterema największymi wyspami w skład imperium japońskiego, wchodzą także, odwiedzone już przez nas wyspy Archipelagu Ryukyu oraz inne mniejsze grupy wysp: Daito, Bonin, Volcano. Kiedy będziemy niedługo lecieć do Tokio, to naocznie przekonamy się, że większość powierzchni kraju pokryta jest górami. Jak twierdzą geografowie w Japonii znajduje się ponad 60 aktywnych wulkanów i częste są także trzęsienia ziemi. Co do dziejów Japonii, wiadomo, że kraj ten został zasiedlony w jednym z okresów ostatniej epoki lodowcowej. Przez długi okres Japonia ściśle związana była kulturowo i technologicznie z lądem azjatyckim. Zapożyczono pismo chińskie, idee konfucjanizmu oraz chińską odmianę buddyzmu Chan (Zen). Owe dwa prądy myślowe po złączeniu się z rodzimym japońskim kultem przodków - szinto - stworzyły triadę przeplecionych ze sobą systemów wierzeń. Pierwszy cesarz Japonii sprawował władze w... hmm... Niestety już nie pamiętam.

Cisza. Słychać jedynie równomierny odgłos milionów kropel deszczu uderzających o trawę i liście. Spoglądamy po sobie zdziwieni. Wstajemy i obchodzimy powoli drzewo. Po jego drugiej stronie siedzi oparty o pień drzewa mężczyzna. Ma długą brodę i wąsy, czarny beret z dzióbkiem na głowie i spadające daleko na policzki okulary. Ubrany jest w jasną koszulę i ciemny bezrękawnik od garnituru, ciemne spodnie oraz krawat. Trudno ocenić jego wiek. Długość brody i ogólna aparycja wskazują na sporą dojrzałość, ale młoda i gładka skóra jasno wskazuje, że nie jest to starzec. Patrzymy zaskoczeni na brodacza. Spoglądam na twoją głowę Podróżniku i dotykam ręką czubka swojej głowy. Wszystko gra, oboje mamy założone czapki niewidki, więc ów człowiek nie może nas widzieć - byłoby to nieracjonalne. Siedzi nadal nieporuszony, patrząc głęboko w dal.

Od brodatego mężczyzny emanuje spokój i coś, co intuicyjnie podpowiada nam, że jest to dobry, szlachetny człowiek. Siadamy więc, tak jak nas o to poprosił.

Siedzący pod drzewem mężczyzna spostrzegł malujące się na naszych twarzach zdziwienie.

Zastanawiamy się w duchu - jak to możliwe, że on nas widzi?, co on tu właściwie robi?

Do chińskiego systemu znaków kanji stworzono dodatkowo dwa sylabariusze:

hiragane i katakane. Dobrych kilka wieków później zaś, do istniejących trzech systemów dodano jeszcze czwarty, tzw. romaji. Stało się to w XIX wieku i związane było z potrzebą zapisu języka japońskiego literami alfabetu łacińskiego. Tym samym, w chwili obecnej równocześnie funkcjonują i są używane łącznie cztery główne systemy piśmiennicze.

Zmieniła się także forma sprawowania władzy. Początkowo kopiowano chińską formę cesarstwa z silną władzą centralną. Niedługo jednak cesarz Japonii utracił swą faktyczną moc na rzecz daimyo - prowincjonalnych baronów. Daimyo sprawowali rządy przy pomocy oddziałów wojowników - samurajów. W połowie XII wieku Taira Kiyamori, stojąc na czele jednego z magnackich rodów, przejął władzę i ustanowił się dyktatorem wojskowym. Jego następca Yorimoto z rodu Minamoto przybrał tytuł szoguna, co oznacza „wielki generał”. Począwszy od 1185 rządził Japonią z Kamakura koło Tokio. Cesarz zaś pozostawał w dworskim odosobnieniu w Kioto.

Minęło półtora wieku. W XIV wieku ród Ashikaga ustanowił nowy szogunat z siedzibą w Kioto. Szogunat ten rozpadł się na walczące ze sobą prowincjonalne baronie. Cesarz i szogun wciąż nominalnie rządzili w Kioto, ale o realną władzę konkurowali między sobą prowincjonalni daymio i ich armie samurajów.

Dopiero za czasów szoguna Tokugawy Ieyasu (lata 1600 - 1616) udało się poskromić daimyów i scentralizować władzę. W niemałym stopniu przyczyniła się do tego broń palna dostarczona przez europejskich kupców. Japonia nawiązała kontakt z europejskimi kupcami i misjonarzami już w latach czterdziestych XVI wieku. Tokugawa ustanowił szogunat w Edo. Edo to dzisiejsze Tokio. Cesarze nadal rezydowali w Kioto, pełniąc funkcje religijne i doradcze. Przed nieposłuszeństwem i samowolą rodów magnackich Tokugawa zabezpieczył się ustanawiając przepis, mówiący o konieczności naprzemiennego przebywania daimyów lub ich rodzin na dworze szoguna. Lojalność wobec szogunatu zwiększano usuwając cudzoziemskie wpływy. Zakazano kontaktów z Europejczykami. Do portów mogły przybywać jedynie nieliczne statki holenderskie, z którymi kontaktowali się tylko specjalnie wyznaczeni urzędnicy. Wprowadzono zakaz używania broni palnej, a także mieczy.

Od połowy XVII do połowy XIX Japonia odizolowała się hermetycznie od wpływów zewnętrznych i pod wieloma względami była stabilnym pomyślnie rozwijającym się społeczeństwem przedindrustrialnym, zdolnym do stworzenia wielkich miast i złożonego systemu administracyjnego. Uprzemysłowiony Zachód zawitał do Japonii w 1853 roku wraz z flota amerykańską i komandorem Perrym, zmuszając ją do włączenia się w system handlu światowego. To zdestabilizowało i tak już osłabiony reżim rodu Tokugawa. W latach 1867-68 władzę w Kioto przechwyciła grupa, reprezentująca daimyo z zachodniej i południowej Japonii - klany Choshu, Satsuma, Tosa i Hizen - wespół z reformatorsko nastawionymi dworzanami cesarskimi.

W 1868 szogunat jako forma rządów wojskowych został zniesiony. Przywrócono prestiż władzy cesarskiej i w 1869 na tronie osadzono cesarza Mutshito, który władzę swą sprawował z Edo. Cesarz przybrał imię Meiji, czyli „światły rząd”. Rozpoczęto modernizację Japonii. W ciągu 10 lat usunięto wszystkie pozostałości feudalizmu. Daimyo i samuraje zostali spensjonowani a chłopom nadano ziemię na własność. W 1889 roku zmiany poszły tak dalece, że wprowadzono zachodni system prawa, administracji i opodatkowania. W ślad za tym, wzorowane na zachodnich konstytucję i parlament.

Zmiana systemu rządzenia i gospodarki była nagła i fundamentalna. Jednakże, przemiany zachodzące w kulturze były znacznie wolniejsze, fragmentaryczne i rzadko ostateczne. Takie są, w skrócie dzieje Nipponu. Czy macie może jakieś pytania ?

Chociaż... hmm... w zasadzie, w okresie japońskiego feudalizmu wszyscy członkowie kasty wojskowej byli nazywani samurajami lub bushi, nie zależnie od tego, czy był to wysoki rangą dowódca, nawet szogun, czy też prosty piechur. Samurajów w literaturze europejskiej uważa się za szlachtę jedynie wojskowych, co nie jest właściwe. W rzeczywistości część kasty samurajów stanowili też kapłani, artyści, lekarze itp. Poza umiejętnościami bojowymi doskonalili się także w literaturze i sztuce. W czasie wojny służyli oni swym seniorom (daimyo) jako żołnierze, a w czasach pokoju stanowili straż pałacu. Samuraje byli kosztownie i ciężko uzbrojeni. Ich zasadniczym prawem i honorem było prawo noszenia dwóch szabel. Walczyli konno. Po śmierci swojego seniora samotny samuraj stawał się roninem, którego często jedynym celem życia stawała się pomsta.

Byli wychowywani w duchu poszanowania kodeksu rycerskiego - bushido. Kodeks ten został ustanowiony w epoce Tokugawa (1600 - 1867), chociaż już we wcześniejszych okresach - epoce rodów Kamakura i Ashikaga - funkcjonowały jego elementy. Na kształt bushido w dużej mierze wywarła wpływ nauka buddyzmu zen. Cnotami wymaganymi od samuraja były: wierność i obowiązek, prawda i honor, wytrwałość i męstwo, kurtuazja i przyzwoitość, wspaniałomyślność i miłosierdzie, szacunek dla wroga oraz stoicka gotowość do poniesienia śmierci - również samobójczej (seppuku, lub też inaczej harakiri).

Medytujący pod drzewem brodacz zamilkł, a w jego oczach odbiły się sylwetki dawnych dostojnych wojowników. Widać w nich było także pewien sentyment do rycerskich czasów. Patrzył przed siebie jakby zamiast kępy rosnących w oddali krzewów obserwował kilku walczących ze sobą samurajów. Wyglądał, jakby realnie słyszał metaliczny ostry dźwięk zderzających się ze sobą mieczy.

W międzyczasie słońce na nowo wyjrzało zza deszczowych chmur, które pognane przez wiatr oddaliły się już znacznie.

Wciąż pozostawało niepojętym: w jaki sposób ów człowiek mógł nas widzieć skoro mieliśmy na głowach czapki niewidki. Hmm. No nic, myślę, że najwyższa pora aby kontynuować lot do Tokio. Wracajmy więc do wehikułów i w drogę.

* * *

Właśnie dolatujemy do Tokio. Lądujemy na dachu Uniwersytetu Ochanomizu. Organizowana jest tutaj wystawa japońskich sztuk wojennych. Musimy poszukać wystawę Gichina Funakoshiego, gdyż to właśnie on podjął się przygotowania szeregu zdjęć i opisów prezentujących okinawską sztukę karate. Udaje nam się dostać do wnętrza budynku. Mijający ludzie, w ogóle nie zwracają na nas uwagi. Uff..., czapki niewidki jednak działają. Mielibyśmy spory kłopot, gdyby tak nie było.

W salach wystawowych zgromadzono materiały, rekwizyty, zdjęcia i opisy wielu japońskich systemów i szkół bojowych. Widzimy sale poświecone ken-jutsu i jaj-jutsu, czyli sztukom posługiwania się słynną, budząca grozę samurajską szablą katana. Obok prezentowane są także i inne rodzaje broni - widzimy m.in. różne rodzaje lanc, oraz systemy walki z nimi związane, t.j. yari-jutsu, nagi-nata, czy djite. Dalej mam sztuki związane z umiejętnością posługiwania się różnymi rodzajami noży i sztyletów: tanto-jutsu (szermierka na sztylety), suri-ken-jutsu (sztuka rzucania nożem). Przechadzamy się swobodnie po salach Ochanomizu i docieramy do miejsca poświeconego drobnym bronią: jitte (metalowa pałka z hakiem, służąca do wyszarpywania broni), tori-nawa (rodzaj małego plecionego lassa stosowanego przy obezwładnianiu). W następnych salkach prezentowane są różne szkoły aiki-jutsu i ju-jutsu. Wreszcie natrafiamy na wystawę z Okinawy. Mamy prze sobą serie rozmaitych zdjęć przedstawiających podstawowe techniki bloków, uderzeń i kopnięć - każde zaopatrzone w wyczerpujący opis. Widzimy karateków w pozycjach z form przestrzennych kata. Dalej widnieją także zdjęcia ćwiczeń samoobrony z partnerem, zarówno nieuzbrojonym, jak i uzbrojonym, oraz specyficzne przyrządy treningowe takie jak np. makiwara (słup do ćwiczeń rozmaitych uderzeń).

Cała wystawa zrobiła duże wrażenie na społeczeństwie japońskim. Biorąc pod uwagę falę rodzącej się gwałtownie militaryzacji kraju, została przyjęta wręcz entuzjastycznie. Znaleźli się też i tacy, którzy zwrócili szczególną uwagę na okinawskie karate. Był wśród nich także, profesor Jigoro Kano - sławny twórca judo. Owi entuzjaści, w kilka dni po wystawie, zwrócili się do Gichina Funakoshiego z prośbą o wygłoszenie wykładu na temat karate.

Szczęśliwym trafem, Funakoshi spotkał w Tokio Shinkina Gima - innego karatekę z Okinawy. Tak więc, poza wykładem i pokazem kilku fundamentalnych technik i kata, mógł także, zaprezentować realne zastosowanie kata w postaci technik samoobrony z partnerem. Demonstracja zrobiła spore wrażenie i wzbudziła ciekawość do rodzimej okinawskiej sztuki karate. Jednakże, na tym się skończyło.

Funakoshi zamierzał już wracać do domu na Okinawie, kiedy zjawił się u niego malarz Hoan Kosugi. Był on rodowitym Japończykiem a z karate spotkał się podczas pleneru na Okinawie. W imieniu swoim, jak i większej grupy swoich przyjaciół poprosił Funakoshiego o kilkanaście lekcji. 54-letni wówczas mistrz, mając w perspektywie powrót do ubogiego życia na Okinawie, postanowił zaryzykować i spróbować zawodowego nauczania karate. Możliwość zarabiania pieniędzy w Tokio, była dla Funakoshiego tym bardziej pociągająca, ponieważ poza karate musiał on myśleć także o utrzymaniu licznej już wtedy, czteroosobowej rodziny. Będąc jednak pełen szacunku dla sztuki karate i dla swoich nauczycieli, wysłał on list do Azato i Itosu z prośbą o radę i ewentualne wyrażenie zgody na nauczanie. Obaj mistrzowie zgadzali się, lecz - jak pisze w swej biografii sam Funakoshi - napominali go, że nauczanie karate nie jest lekkim kawałkiem chleba i nie może być traktowane tylko i wyłącznie jako towar na sprzedaż. Jeżeli karateka zacząłby patrzeć na karate przez pryzmat pieniędzy, to duch karate momentalnie by go opuścił zabierając ze sobą zrozumienie i esencjonalne umiejętności bojowe.

Pierwsza sala ćwiczeń, w której nauczał Funakoshi znajdowała się w dzielnicy Suidobata, w domu noclegowym dla studentów. Była to zwykła świetlica, która za dnia służyła za miejsce praktyki karate a wieczorem przeobrażała się w miejsce do nauki i wypoczynku. Aby zarobić na opłacenie pokoju, mistrz pracował jako stróż, sprzątacz i ogrodnik.

Pewnego razu w budynku studenckim zjawił się dziennikarz. Na swej drodze napotkał jedynie ogrodnika. Zapytał go więc, gdzie może znaleźć mistrza karate Gichina Funakoshi. Ogrodnik niezwłocznie pobiegł na poszukiwania, wrócił po chwili w ceremonialnym kimonie, udając, że nie dostrzega osłupienia na twarzy gościa.

Słowa mistrzów Azato i Itosu sprawdziły się. Funakoshi żył bardzo ubogo, wręcz w nędzy. Nie tracił jednak nadziei na poprawę swej sytuacji. Los mimo wszystko mu sprzyjał. Kiedy udało mu się namówić kucharza do udziału w treningach otrzymał w zamian darmowe wyżywienie. W miarę upływu czasu, coraz więcej osób trafiało do sali treningowej. Wielu było urzędników i studentów, pojawiali się także przedstawiciele władz różnych uczelni tokijskich. Poprawiła się sytuacja finansowa - szczególnie wtedy, gdy Funakoshi opublikował w 1922 roku swoją pierwszą książkę o karate „Ryukyu Kempo Karate”.

Po tragedii silnego trzęsienia ziemi, które w 1923 roku nawiedziło Tokio na pewien okres przerwano treningi. Funakoshi wraz ze swoimi uczniami brał udział w wydobywaniu zwłok i uprzątaniu gruzów. Kiedy na nowo podjął nauczanie karate nie omijały go okresy trosk finansowych i kłopotów organizacyjnych.

W 1936 roku, po 14 latach nauczania karate w Japonii, Społeczny Komitet Wspierający Karate zebrał wystarczającą ilość funduszy, aby wybudować budynek, który byłby w stu procentach przeznaczony na dojo. Podwoje pierwszego japońskiego dojo - z prawdziwego zdarzenia - karate otwarto wiosną 1936 roku. Pewnego razu, kiedy Funakoshi wchodził do dojo bardzo się zdumiał. Zastał bowiem nad drzwiami nazwę „Shotokan”. Sam Funakoshi przez całe swoje życie nauczał okinawskie Shorin-Ryu, aczkolwiek jego japońscy uczniowie nazwali styl swojego mistrza właśnie Shotokan. Shoto znaczy „fala sosen” i termin ten, był literackim pseudonimem mistrza Funakoshiego z okresu wczesnej młodości, kiedy to z upodobaniem pisywał chińskie poematy.

W latach 1916 - 1925 oprócz Funakoshiego, na japońskie wyspy trafiało jeszcze wielu innych instruktorów z Okinawy. Nie podjęli oni jednak tak szerokiej działalności popularyzatorskiej. Nie zawsze też potrafili w tak dużym stopniu jak Funakoshi dotrzeć do Japończyków i przekonać ich do karate. Nie mniej jednak zbierali wokoło siebie mniej lub bardziej, liczne grono uczniów i w dużym stopniu przyczynili się do przeniesienia karate z Okinawy do Japonii.

Degeneracja okinawskiej sztuki karate na gruncie japońskimi

W krótkim okresie do nowego dojo przychodziło coraz więcej i więcej japońskich uczniów. Karate stawało się coraz bardziej popularne. Można pokusić się o hipotezę, że ten sam genetyczny militaryzm Japończyków, który przyczynił się do powstania wymierzonej przeciwko nim samym sztuki walki sprawił, że teraz w nowych czasach zadecydował o tak dużej popularności karate w Japonii. Jednakże, to nie było już to samo karate. Teraz wielu Japończyków ćwiczyło w sposób fanatyczny, nie dla wewnętrznego rozwoju i rzeczywistej potrzeby obrony, lecz „dla kraju i cesarza”. Już sam Funakoshi zauważał, że atmosfera ćwiczeń staje się coraz bardziej odległa od ideałów głoszonych przez starych mistrzów. A to, za sprawą kolejnych pokoleń japońskich nauczycieli. Funakoshi zauważył także, że kształt karate jego cele i metody treningowe zmieniają się wraz z upływem lat i osobowością instruktora wybijającego się w danym środowisku. Początkowo były to echa nieznacznych różnic pomiędzy starymi stylami z Okinawy (Goju-Ryu, Shorin-Ryu i Tomari-te). Jednakże nasilały się stopniowo, wraz ze zwiększającą się liczbą uczniów. Bardzo dużo wyraźnych odchyleń od tradycyjnych okinawskich styli powstało właśnie w okresie gwałtownego rozwoju nacjonalizmu japońskiego, a potem drugiej wojny światowej. Wtedy to, masowo praktykowano ćwiczenia karate, przygotowując ludność do walki wręcz. Uczono fanatycznie i w sposób dramatycznie uproszczony.

Pierwsza połowa XX wieku była dla Japonii okresem wielce specyficznym. Był to okres olbrzymich przemian w sferze kultury, mentalności a także „charakteru narodowego”- nie mówiąc już nic o sferze polityczno-ekonomicznej. Militarystyczna tradycja i styl życia z czasów samurajów ścierała się z nowymi zachodnimi wzorcami kulturowymi. Był to niewątpliwie okres dużego zamętu, co nie pozostało bez wpływu na kształtowanie się dalszej przyszłości japońskiego karate. Uczniowie japońscy, nie mając jakby, mentalnych i duchowych wzorców starych okinawskich mistrzów, zaczęli tworzyć nowe „szkoły” i „style” karate, które to szybko weszły na drogę wzajemnej rywalizacji i zwalczania się. Każda z tych szkół wprowadzała własny system hierarchii stopni i system treningów oparty często na własnym „widzi-mi-się” nowo powołanych liderów.

7. Przeprawa przez Ocean Spokojny i Atlantycki.

Usportowienie i degeneracja sztuki

Niestety, właśnie takie konfliktowe i chaotyczne japońskie karate zaczęto eksportować do Ameryki i Europy. Lata 1955-1960 były okresem najintensywniejszej ekspansji karate za Ocean Spokojny. Oceaniczna przeprawa nie zdołała uspokoić konfliktów „międzystylowych”. Ciekawe, kto nazwał Pacyfik Oceanem Spokojnym? Wręcz przeciwnie, zachodni indywidualizm i materializm sprawiły, że znaleźli się - i znajdują się po dzień dzisiejszy - nowi „wielcy”, amerykańscy i europejscy mistrzowie, którzy dostrzegli szansę zaleczenia swoich kompleksów, awansowania w hierarchii społecznej a nawet zarobku, używając do tego „sztuki” karate.

Ruch karate na Zachodzie począł powoli przybierać formy organizacyjne. Początkowo karate „przyczepiano” do różnych związków sportowych. Wraz ze wzrostem popularności tej dyscypliny pojawiła się w wielu krajach, potrzeba powołania samodzielnego związku. Tak powstały federacje krajowe a później kontynentalne, które obecnie kontrolują i koordynują poszczególne federacje w różnych państwach. Tak więc, otwarte antagonizmy przerodziły się z czasem w rywalizacje na polu sportowym i organizacyjnym.

Wpływ paradygmatu kartezjańsko-newtonowskiego

na formę asymilacji karate na Zachodzie

Karate po przeszczepieniu na grunt Ameryki i Europy, przybrało formę dyscypliny sportowej. Jeżeli przyjrzymy się panującemu powszechnie od 300 lat w świecie Zachodu paradygmatowi kartezjańsko-newtonowskiemu, to zrozumiemy, dlaczego Zachód nie był w stanie zasymilować sztukę karate w swej pełnej okinawskiej formie. Kartezjuszowi i Newtonowi zawdzięczamy oddzielenie idei od materii, psychiki i ducha od ciała. Po tym, jak paradygmat tych dwóch wielkich filozofów stał się dogmatem warunkującym wszelkie dziedziny ludzkiego życia - takie jak nauka, życie społeczne czy religia - Zachód nie był już w stanie pojąć Jedni i wzajemnego powiązania wszystkich rzeczy we Wszechświecie. Ludzie nie potrafili już patrzeć na fizyczność i duchowość, jako na uzupełniające się aspekty tej samej Jedni. Używając terminologii wschodniej można by powiedzieć, że na Zachodzie Yin i Yang wzięło ze sobą rozwód. Gdy karate przemierzyło ocean musiało się dostosować do warunków jakie zastało na nowym lądzie.

Aby zrozumieć obecną sytuacje sztuki karate, warto wnikliwie przyjrzeć się historii jej przeprawy przez oceany, oraz zaadaptowania się w świecie Zachodu. Aby siła wglądu była znaczna, będzie nam teraz potrzebna lupa. Mam nadzieję Podróżniku, że ją ze sobą zabrałeś. Lupa podobnie jak czapka nie jest zwykłą lupą, lecz magiczną. To właśnie ta lupa, którą trzymasz teraz w dłoni jest pierwowzorem słynnej lupy Sherlocka Holmesa, dzięki której, ów wybitny detektyw zdołał wpaść na trop Kuby Rozpruwacza i wielu innych łobuzów. Jest symbolem otwartości na metaforyczne postrzeganie zjawisk. Tak więc, mamy potężne narzędzie, dzięki któremu bez trudu pojmiemy zawiłości wędrówki karate ze Wschodu na Zachód.

Metafora łodzi

Użyjmy magicznej lupy i popatrzmy na karate jako na rodzinę przemierzającą łodzią ocean w poszukiwaniu miejsca na założenie domu. Kapitanem łodzi a zarazem ojcem rodziny jest Duchowość. Matką i drugim kapitanem, są Wartości. Zadaniem kapitanów jest nadawanie kierunku łodzi. Chodzi o duchowości i wartości „taoistyczno-buddyjskie”. Użyłem cudzysłowia by zaznaczyć, że tak naprawdę błędem jest uważać taoizm, czy buddyzm, za oddzielony od etyki chrześcijańskiej, czy eskimoskiej. Siłę napędową zaś zapewniają syn wioślarz i córka żagielmistrzyni. Wioślarzem są zewnętrzne ćwiczenia fizyczne (kopnięcia, uderzenia, bloki, itp. oraz ćwiczenia kondycyjno-siłowe) a żagielmistrzyni to, wewnętrzne ćwiczenia mentalne (czyli medytacja i ćwiczenia oddechowo-energetyczne). Pamiętajmy, że karate to, wzajemnie powiązana niepodzielna Całość, a nie jedynie suma poszczególnych elementów składowych.

Metafora Zachodniopolis

Skoro już wiemy czym jest karate, to teraz skierujmy lupę na świat Zachodu, ciekawe co ujrzymy? Widzimy mega-kompleks wysokich wieżowców. Ówczesny Zachód to właśnie taka brukowana mega metropolia. Nazwijmy ją Zachodniopolis. Do najważniejszych budowli w tej metropolii należą gmachy nauki, religii oraz sportu i rozrywki. Gmachy te, zajmują całą metropolie i składają się z innych pomniejszych budynków, które także zawierają w sobie jeszcze mniejsze budynki. Prawie wszędzie tylko cegły, bruk i betonowe płyty. U wrót metropolii Zachodu znajdują się służby celne, których zadaniem jest kontrola i segregacja nowoprzybyłych podróżnych oraz kierowanie ich do poszczególnych gmachów. Nie muszę dodawać, że prezydentami Zachodniopolis są nieprzerwanie od 300 lat, Kartezjusz i Newton. To oni określają kierunki prac urbanistycznych wszystkich gmachów. Dziełem ich życia jest powszechnie respektowany Plan Kartezjańsko-Newtonowski, któremu podporządkowane są prawie wszystkie firmy konstrukcyjne i budowlane (instytucje naukowe, religijne, społeczne i inne) prowadzące modernizacje i rozbudowę gmachów Zachodniopolis. Na Plan ten składa się fragmentaryzm, mechanicystycyzm, naukologizm i dualizm (mi. rozdzielenie ciała od duszy, materii od idei, „krwi” od „oddechu” ).

Kiedy łódź karate dobiła do brzegów Zachodniopolis, poszczególni członkowie rodziny zostali rozdzieleni i skierowani do oddzielnych kolejek prowadzących do poszczególnych gmachów. Ojciec i matka - taoistyczno-buddyjska Duchowość i Wartości - zostali skierowani do gmachu Religii, gdzie niewłaściwie ich pojęto, oraz ustawiono do kąta poczekalni, w której przyszło im stać przez kilkadziesiąt lat. Syn wioślarz - czyli ćwiczenia fizyczne (kopnięcia, ciosy, bloki itp.) - dostał przepustkę do gmachu sportu, gdzie wydzielono mu pewien plac budowy, na którym mógł zostać postawiony budynek sportu karate. Zaś córka żagielmistrzyni (medytacja, ćwiczenia mentalne, oddechowe i energetyczne), gdy z daleka zobaczyła dymy i smog unoszący się nad polis postanowiła ukryć się w łodzi i czym prędzej wrócić na Wschód, gdzie jest świeże powietrze.

Z opowieści tej, którą zawdzięczamy magicznej lupie jasno wynika, że to co ludzie Zachodu biorą za karate, to tylko jedna czwarta pełnej wschodniej sztuki walki.

I co bardziej smutne nawet ta jedna czwarta, czyli syn wioślarz (ćwiczenia fizyczne) nie jest na Zachodzie kompletny, lecz mocno okrojony ze wszystkich możliwych stron a na dodatek wciśnięty do więzienia, którym dla niego stał się gmach sportu. Żeby wioślarz nie był z tego powodu smutny, ludzie Zachodu postanowili go efektownie pomalować, tak by był wystarczająco widowiskowy. Pewnie kierowali się zasadą „Po co być efektywnym skoro można być efektownym”. To właśnie dlatego, karate kojarzone jest powszechnie z efektownymi wysokimi kopnięciami i wymyślnymi akrobatycznymi akcjami. Prostota i skuteczność coraz częściej muszą ustępować miejsca `showmeństwu'.

Konsekwencje usportowienia sztuki karate

Traktowanie karate jako dyscypliny sportowej niesie ze sobą szereg negatywnych konsekwencji. Do najważniejszych z nich należą: zaburzenie relacji międzyludzkich, ograniczenie dostępności sztuki, czasami kształtowanie patologicznych cech charakteru, oraz tworzenie zafałszowanego obrazu wschodnich sztuk walk w społeczeństwie Zachodu.

Jeżeli chodzi o relacje międzyludzkie, to szerokie spustoszenie powoduje tutaj sportowa rywalizacja. Owa rywalizacja pociąga za sobą negatywne postawy poczynając od poziomu grupy wspólnie ćwiczących, poprzez poziom klubów na animozjach międzystylowych skończywszy. Oczywiście sportowcy są ludźmi i tak samo odczuwają potrzebę przyjaźni i współpracy, jak i wszyscy inni. Jednakże owe potrzeby często istnieją o tyle o ile dana osoba, klub, organizacja, ma z tego korzyści. I nie chodzi tutaj o wewnętrzne korzyści takie jak samorozwój, lecz takie które sprowadzają się do czysto materialnego poziomu - np. zwycięstwo, tytuły, wyróżnienia i pieniądze. Im wyższa płaszczyzna organizacji, tym słabsze więzi międzyludzkie i większa degeneracja humanistycznych wartości. I tak w obrębie klubu w danym mieście, ludzie ćwicząc razem pomagają sobie w dużym stopniu - identyfikują się bowiem z owym klubem. Chociaż i tutaj widać już początki zgubnych skutków rywalizacji. Widać to w powszechnej postawie, którą można wyrazić następująco „Ja Jan pomagam tobie Jacku w treningu, bo jesteśmy z tego samego klubu. Ale mniej lub bardziej świadomie mam na względzie, że musisz być ode mnie gorszy, byś nie zabrał mi z przed nosa złotego medalu, jeśli przyjdzie nam kiedyś ze sobą walczyć”. Owa przyjaźń już na poziomie klubów, nawet tego samego stylu, ulega widocznej degeneracji. Obrazuje to postawa: „My `Warszawiacy' musimy zagarnąć więcej medali niż `Krakowianie' i wszyscy inni. Bo przecież, My to My”. Na poziomie międzystylowym przyjaźń i życzliwość często całkowicie ustępuje miejsca mniej lub bardziej jawnej wrogości. Ludziom przestaje zależeć na sztuce, miast tego koncentrują się na dbaniu o swoją egoistyczną karierę sportową. W obrębie klubu istnieje rywalizacja o to, by znaleźć się w grupie zawodników sponsorowanych. Dalej przenosi się ona, na konkurowanie o miejsce w kadrze narodowej. Jeżeli, wybranym uda się to osiągnąć, to trzeba sięgnąć po puchar kraju, dalej po tytuł mistrza kontynentu i mistrza świata. Dominuje tutaj myślenie „chcę być lepszy od kolegów, od wszystkich innych a najlepiej to i nawet, od samego batmana”. Nawet jeśli temu jednemu uda się wejść na najwyższe pudło, dostać największy na świecie puchar i usłyszeć najdonioślejsze owacje, to pozostaje pytanie: co dalej? A na to sport nie jest w stanie udzielić jakiejkolwiek innej odpowiedzi poza „już niedługo emerytura, zrób miejsce młodszym”. A co ze wszystkimi innymi, tymi trochę „gorszymi”?

Sport powoduje ograniczenie dostępności karate a także degeneruje i zamyka dalszy rozwój adepta. W znakomitej większości przypadków ćwiczący karate to młodzież i ludzi w sile wieku. Czy karate musi być niedostępne dla ludzi zaawansowanych wiekiem, kobiet i mężczyzn? Po zakończeniu kariery sportowej pora odejść do lamusa, bo tylko niewielu może działać dalej na polu organizacyjnym i szkoleniowym. Ponadto, często bywa też tak, że owo działanie organizacyjne i szkoleniowe w sporcie przysłania właściwy rozwój sztuki adepta. Sportowy szkoleniowiec ma za zadanie „przerobienie” jak największej ilości osób, po to by dany styl wyprzedził inne na gruncie organizacyjnym. Tym samym jego indywidualny rozwój ulega zastopowaniu, lub wręcz cofnięciu. Społeczeństwo nie ma natomiast wielkiego rozeznania w materii karate i przy ocenie kieruje się głównie stażem treningowym i posiadanym danem (stopień mistrzowski) określonego adepta. Owe wyznaczniki poziomu sztuki karate, coraz częściej stają się równie wymierne i dokładne, co próba obliczenia, ile to jest cztery momenty dodać pięć chwil podzielić przez dwa rzuty beretem. Rywalizacja sprawia, że ćwiczącym niekoniecznie zależy na podnoszeniu poziomu, lecz raczej na posiadaniu wysokiego dana (stopnia mistrzowskiego). Tak więc, wielu z tych którzy obecnie noszą stopnie mistrzowskie (także te bardzo wysokie) to w rzeczywistości chodzące pięknie odmalowane nadymane dumą atrapy. W środowisku Budo - czyli osób zajmujących się wschodnimi sztukami walki - coraz częściej mówi się, że co najmniej 80% wszystkich czarnych pasów powinna mocno zastanowić się czy ich faktyczny poziom uprawnia do noszenia stopnia mistrzowskiego. Oczywiście za taki stan rzeczy nie jest tylko odpowiedzialny sport, lecz także zwiększająca się liczba tworzonych styli, szkół i organizacji. Każda z nich zgodnie z duchem zachodniego indywidualizmu i rywalizacji pragnie poszerzyć swoje wpływy. Tak więc, na prędce nadawane są wysokie stopnie mistrzowskie osobom, które znają się na sztuce, tak jak koguty na grze na skrzypcach. Każda z organizacji urządza swoje zawody i mistrzostwa na różnym szczeblu ogólności - od poziomu miasta, na randze światowej skończywszy. Okrojenie ilości technik zmusza do tworzenia coraz większej liczby kategorii wagowych i podziału na płeć w czasie walk. Co roku w Zachodniopolis produkowana jest armia „mistrzów”. Przypuszczalną liczbę mistrzów schodzących z taśmy produkcyjnej można wyznaczyć z następującego wzoru: ilość kategorii wagowych x,ilość płci x, ilość grup wiekowych x (ilość szczebli ogólności zawodów, w tym ilość miast organizujące otwarte zawody regionalne), x ilość istniejących federacji sportowych. Jeżeli do tego wzoru dodamy czynnik czasu i pomnożymy przez dajmy na to 10 - dla dziesięciu lat to zauważymy, że w ciągu dekady Zachodniopolis jest w stanie wyprodukować kilka sporych dywizjonów „mistrzów-championów”. Pytanie, cóż warte jest karate takich „mistrzów”?

Przechodząc do zagadnienia patologicznych zmian charakteru, to sport poza swym dobroczynnym oddziaływaniem może się także przyczyniać do utrwalania takich stanów jak poczucie wyższości, pycha lub z drugiej strony poczucie niskiej własnej wartości i brak wiary we własne siły - oczywiście tak jak i inne dziedziny naznaczone indywidualizmem i rywalizacją. Zwycięzcy stają się podziwianymi herosami a przegrani..., no cóż w sporcie nie ma miejsca dla przegranych. Pociąga to za sobą wielkie obciążenie dla człowieka i wpędza go w kołowrót stresu, który można na chwilę zatrzymać, gdy jest się na górze (na pudle zwycięzcy).

Wszystko to, doprowadziło do zaburzenia obrazu sztuki karate. W społeczeństwie Zachodu ludzie patrzą na karate jak na zajęcie dla twardzieli, bezmózgie mordobicie, szkołę dla bandytów lub właśnie jak na sportowy wyścig po „marchewkę”. Tradycyjne wartości starych chińskich i okinawskich mistrzów - rodzina, braterstwo, honor, skromność, bezinteresowność, odwaga, współczucie, mądrość, rozwój duchowy - w większości wypadków odeszły w zapomnienie. Na ich miejsce pojawiły się nowe „wartości” - egoizm, manipulanctwo, niczym nie uzasadnione poczucie własnej wielkości, rywalizacja, sport, pragnienie nagród (pucharów, medali, sławy i poklasku), rynek, komercyjne zyski materialne. Wielu jest takich sportowców, którzy udzielając wywiadu w telewizji po „wygranych” zawodach snuje opowieści o filozofii karate. Prawie zawsze zaczynają od wyuczonych słów: „Karate to nie tylko sport, to także sztuka życia...”. Miło się tego słucha, lecz jeśli spojrzymy na sposób, w jaki ściskają i polerują swoje olbrzymie jak wydrążone dynie puchary, to odczujemy pustkę, fałsz i brak życia takich wypowiedzi. Niestety, właśnie takie karate, jest ówcześnie lansowane i determinuje nastawienie społeczeństwa do wschodnich sztuk walk.

Tymczasem na Okinawie karate było i jest po dzień dzisiejszy nauczane w swej tradycyjnej formie. Niezmiennie przekazuje się sekrety i mądrość rdzennych styli: Goju-Ryu, Shorin-Ryu, Tomari-te i Uechi-Ryu. Style te, są korzeniem wszystkich innych styli i szkół karate, takich jak: Shotokan, Wado-Ryu, Shito-Ryu, Goju Kai czy Kyokushin Kai. Oczywiście w chwili obecnej istnieje jeszcze cały szereg innych styli i „styli”, aczkolwiek często wynikają one z wewnątrz-organizacyjnych podziałów i antagonizmów lub są wyrazem kompleksu Napoleona i narcystycznego charakteru ich „twórców”. Nawet dzisiaj, nie tak rzadko możemy obserwować powstawanie nowych „prężnych” i reklamujących się styli, których liderzy po latach - lub miesiącach - „głębokich” przemyśleń, dzięki wrodzonej pomysłowości godnej szewczyka Dratewki, stawiają siebie na równi z okinawskimi mistrzami. Czasami znajdują się tacy, którzy są nawet „lepsi”.

Metafora Wschodniopolis

Dzięki magicznej lupie wiemy już, jak wygląda karate w swej zachodniej sportowej wersji. Skierujmy teraz lupę na Wschód, gdzie się karate narodziło i wyrosło. Wschodniopolis jest krainą zieleni i roślinności. Rzeki nie są sztucznie zmieniane i wciskane do betonowych kanałów a zwierzęta, nie są trzymane na uwięzi w Zoo, lecz hasają swobodnie po całym lądzie.

Łódź karate wpływając do Wschodniopolis, nie musi przechodzić przez żadne służby celne, lecz może swobodnie i nierozdzielenie żeglować wszystkimi rzekami w głąb lądu. Gdy skończy się woda, to łódź można przerobić na wóz i olbrzymie połacie lądu stoją otworem. We Wschodniopolis nauka, religia, ruch i rozrywka nie zasiedlają osobnych rozdzielonych gmachów, lecz będąc w ścisłej symbiozie, wypełniają sobą cały ląd. Tym samym karate nie musi być na siłę przypisywane do gmachu odpowiedzialnego za sport i oddzielane, od gmachu nauki czy religii. W swej wschodniej istocie sztuka walki jest równocześnie nauką, religią, ruchem i rozrywką. Tylko wtedy jest w pełni sztuką. Karate to duchowa więź między nauczycielem a uczniem, kontakt z wiedzą i doświadczeniem pokoleń Mistrzów oraz duchowy, intelektualny i na końcu, fizyczny samorozwój. Linia przekazu sztuki podtrzymywana jest od wieków i na szczęście, nawet w dzisiejszych czasach, funkcjonuje w swej rdzennej esencjonalnej formie. Społeczeństwo nie ma niestety wielkiego rozeznania na ten temat i postrzega karate jako „mordobicie”, kolejną komercyjną dziedzinę aktywności ludzkiej, lub w najlepszym wypadku, jako sport. Dzieje się tak, gdyż w przypadku karate tradycyjnego, filozofii i zasad etyczno-moralnych Wschodu nie ma mowy o usilnym lansowaniu, czy krzykliwej reklamie. Ale przecież żyjemy na Zachodzie i to właśnie zachodni materializm i komercja nas warunkują. Tym samym, społeczeństwo Zachodu w znakomitej większości pozbawione jest właściwego spojrzenia na karate, jego prawdziwe duchowe wartości i w ogóle na Wschód.

* * *

Jako ludzie Zachodu powinniśmy pamiętać, że w swej rdzennej formie karate nigdy nie było i nie może być sportem. Dla adepta, który nie chce tylko ćwiczyć karate, lecz dąży do tego by „stać się karate”, sport i trofea są równie ważne jak dla wspinającego się alpinisty zestaw żeliwnych garnków podarowanych przez zołzowatą teściową. Sport to tylko Zachodnie okulary, przez które my ludzie Zachodu patrzymy na tę wspaniałą sztukę. Okulary, które miast przybliżać to oddalają i stanowią nasze zachodnie uwarunkowanie, albo nawet brzemię. Nie mają one nic wspólnego z Prawdziwą Esencją sztuki karate. Karate w formie tradycyjnej, czyli pozbawionej rywalizacji o cokolwiek jest wyrazem Jedni. Skoro motorem do treningu nie jest nagroda zewnętrzna (tytuł, puchar czy pieniądze), to musi on znajdować się we wnętrzu człowieka. Gdy adept nie ćwiczy karate, lecz się nim staje, to tak jakby dokopał się do głębokiego i nieskończonego złoża motywacji do praktyki. Nagrodą staje się wewnętrzny samorozwój, wykształcenie umiejętności harmonijnego współgrania z otaczającym człowieka światem oraz poszerzenie percepcji, wglądu i świadomości. Celem ostatecznym zaś, jest osiągnięcie Oświecenia, pełni Tao czy Natury Umysłu Buddy.

Kwestie sportu i tradycji oraz Zachodu i Wschodu w kontekstcie zasady niedualistycznego patrzenia na świat i teorii yin-yang

Pamiętajmy o zasadzie niedualistycznego patrzenia na świat, z którą spotkaliśmy się na początku podróży. Jest ona bardzo istotna dla całej naszej wyprawy. Aby uzyskać prawidłowe zrozumienie poruszanych kwestii, musimy wyjść poza wkładaną nam do głów na Zachodzie, już od przedszkola, skłonność do dzielenia i rozróżniania. Patrząc wnikliwie na zagadnienie tradycji i sportu w karate i odnosząc je do współczesnego świata zrozumiemy błędy nie uważnego rozpatrywania kwestii sport-tradycja. Błędem jest proste dzielenie karate na sportowe i tradycyjne, podobnie jak błędem jest, oddzielanie Yin od Yang. Oddzielanie Yin od Yang jest na początku potrzebne, aby zrozumieć nowo poznawane zagadnienie. Lecz, gdy uda się już je zgłębić, to Yin musi na powrót zlać się z Yang. Tak więc, błędem jest traktowanie karate sportowego jako całkowicie nie-tradycyjnego oraz karate tradycyjnego, jako całkowicie nie-sportowego. Osoba trenująca karate sportowe i startująca w zawodach, może paradoksalnie podążać szlakiem pełnego karate tradycyjnego - chociaż, jest to niezmiernie rzadkie i trudne. Z drugiej strony, człowiek praktykujący karate tradycyjne może mieć niewiele wspólnego w tradycją i pełnią karate. Może używać jedynie szyldu „karate tradycyjne”, a w istocie mieć wielce materialistyczne podejście do dziedziny, którą się zajmuje. Klucz do tego paradoksu znajduje się w postawie, z jaką podchodzi się do karate. Leży on w sercu człowieka. Chińscy gnostycy zapewne powiedzieliby, że prawda leży poza Yin i Yang.

Na podobnej zasadzie potraktujmy metaforyczny podział świata na Zachodniopolis i Wschodniopolis. Chciałbym, abyśmy spojrzeli na to rozróżnienie z szerszej perspektywy. Spróbujmy wyjść poza nie i nie traktujmy dosłownie owych dwóch megapolis jako miejsc geograficznych. W rzeczywistości owe krainy leżą w ludzkich umysłach, tak na Wschodzie jak i na Zachodzie.

Możemy mieć wrażenie, że już nie wiadomo, co jest co? Jak się właściwie rzeczy mają z tym sportem i tradycją, Zachodem i Wschodem ? Co jest dobre, a co złe? Wschodnia myśl nie oferuje jednak prostych i szablonowych odpowiedzi. Odpowiedzią jest to, co wyłoni się z wnętrza tego, który pyta. Jeżeli jest dwóch pytających to mogą wypłynąć dwie odmienne odpowiedzi i paradoksalnie obie mogą być właściwe. To tylko potwierdza dlaczego na Wschodzie mniej jest krytyki i rywalizacji niż na Zachodzie a w zamian, więcej współdziałania i współistnienia.

8. Masutatsu Oyama i organizacja Kyokushinkai

Co oznacza sformułowanie Kyokushinkai? „Kyokushin” oznacza mniej więcej „Prawda pochodząca ze Wschodu” a słowo „kai” grupę, lub organizację. Tak więc, zestawiając otrzymamy „organizację dzierżącą prawdę ze Wschodu”.

Twórcą szkoły jest Koreańczyk Young-i-choi urodzony w 1923 roku. Przybył on w 1938 roku do Japonii i tam naturalizował się przyjmując nazwisko Masutatsu Oyama. Początkowo trenował judo, potem Shotokan, by wreszcie trafić na treningi Goju Kai. Jego nauczycielem był Gogen Yamaguchi, japoński uczeń Chojuna Miyagi. Goju Kai jest japońską sportową wersją tradycyjnego okinawskiego Goju-Ryu. Z początkiem lat 50', jak wielu innych japońskich karateków, wybrał się w podróż na Hawaje i do Stanów Zjednoczonych, wciąż jako karateka Goju Kai. Na Hawajach, gdzie styl ten był bardzo popularny, Oyama robił doskonałe wrażenie. W dalszej podróży po Stanach Zjednoczonych organizował liczne pokazy i show w amerykańskim stylu. Składały się one z pokazowych walk ze współpartnerami i chętnymi z publiczności, a także z testu tameshiwari - polegającego na rozbijaniu różnych przedmiotów, najczęściej dachówek lub ceglanych bloków. Dodatkową „atrakcją” były walki z bykami, w których potrafił - jak relacjonuje w swojej książce - powalić zwierzę na ziemię, utrącić mu rogi, a nawet je zabić.

Poczujmy atmosferę tego typu pokazów i spróbujmy znaleźć tam ducha i sztukę karate. Przenosimy się do roku 1953 do jednej z hal widowiskowych, w którymś z amerykańskich miast. Show ma miejsce wieczorem. Widzimy dużą oświetloną arenę, na której porozstawiano w rogach kilka stert betonowych bloków poukładanych jeden na drugim i przeznaczonych do rozkruszenia. Choć, tak naprawdę, to publiczność jeszcze o tym nie wie, gdyż bloki przykryte są płachtami. Jesteśmy jedynymi widzami spektaklu, którzy wiedzą co znajduje się pod płachtami, i co się z nimi stanie. Oczywiście sekret zna także Oyama i organizatorzy, choć nawet oni pewnie myślą, że to taka wschodnia dekoracja. Faktycznie, kiedy na koniec przedstawienia zrzucone zostaną płachty, to będziemy mieli wrażenie jak byśmy patrzyli na miniaturowe zameczki o charakterystycznej japońskiej architekturze.

Sponsor całego widowiska i właściciel hali - duży i bynajmniej nie szczupły pan z cygarem w przyciasnym, choć szytym na miarę, zaledwie kilka tygodni temu garniturze - pewnie myśli sobie, że jest to ukłon przestraszonej Japonii po klęsce sprzed ośmiu lat w Hiroszimie i Nagasaki. Kiedy rozmawiał tego samego dnia rano w swoim biurze ze znacznie mniejszym od siebie Japończykiem Oyamą, spodziewał się sponsorować przedstawienie dla grupy jakiś japońskich cyrkowców-akrobatów. Spoglądał zza swojego biurka na Japończyka i z nieukrywanym zachwytem przypominał sobie efekty i sukces „Projektu Manhattan”. Nie zdawał sobie sprawy, że patrzy na człowieka, w którego oczach, aż do krwistej czerwoności tli się myśl o wskrzeszeniu militarystycznej potęgi japońskich samurajów.

Wróćmy na arenę. Na środku stoi karateka otoczony przez sześcioro innych mężczyzn w białych strojach. Zaczyna się walka. Oyama co rusz posyła na deski kolejnego ze swoich sparing-partnerów. Spójrz Czytelniku w prawo a zobaczysz dwójkę komentujących wydarzenie amerykańskich widzów.

W rzeczy samej, Tom uchodzi tutaj za miejscowego pięściarskiego specjalistę.

Czytelniku, jeżeli przyjrzysz się uważnie temu człowiekowi, to dostrzeżesz, że emanuje od niego aura z trudem kontrolowanego okrucieństwa. Podejrzewam, że najlepsze z nim spotkanie to takie, na którym go nie ma.

Tymczasem na arenie zakończył się pokaz kumite (czyli walki). Oyama daje znak jednemu z przytomnych swoich sparing-partnerów, który włada angielskim aby zawołał konferansjera. Stoją przez chwilę na środku i rozmawiają. Po chwili konferansjer ogłasza w iście bokserskim stylu:

największy z największych, najtwardszy z najtwardszych, niedościgniony mistrz kaaaaaarateeeee Maaasuuutatsuuu Ooooyyamaaa z dalekiej Japonii wyzywa, każdego odważnego Amerykanina chętnego do walki. Czy na sali znajdzie się odważny mężczyzna, który podejmie wyzwanie?

Publiczność słucha zapowiedzi w ciszy. Amerykańscy widzowie, przyszli na pokaz jakiś nieznanych japońskich cyrkowców, raczej z chęci dowartościowania się, niż z ciekawości. W końcu należą do państwa, które po II wojny światowej stało się mocarstwem i teraz czując się władcami globu mogą patrzyć z góry (z trybun) na popisy małych przegranych żółtoskórych Japończyków. Ale teraz, po tym wyzwaniu rzuconym przez niewielkiego Azjatę, każdy amerykański mężczyzna, który traktuje swoją rodzinę i najbliższych jako samodzielny stan, w którym to właśnie on jest gubernatorem i przy okazji najserdeczniejszym przyjacielem prezydenta Eisenhowera, poczuł się jakoś nieswojo. Przez chwilę, każdy z tych amerykańskich twardzieli czuł, że miast gubernatorskich spodni nosi kalesony w różowe słoniki, które trzymają w małych opuszczonych trąbkach czerwone serduszka. Wielu z nich, chcąc utrzymać fotel gubernatora swojego stanu, próbuje zamaskować przed samym sobą swój strach, rozglądając się po twarzach innych „gubernatorów”. „Gubernatorowie” patrzą po swoich twarzach, tak jakby z pretensją „Hej, rusz się, twój stan jest przecież bliżej Japonii niż mój. Gdyby to mój był bliżej, to nie wahałbym się ani chwile, podkasałbym rękawy i pokazał raz jeszcze tym żółtkom, gdzie ich miejsce”. Nie mniej jednak, tak jakoś żadnemu z widzów nie spieszno do konfrontacji z człowiekiem w stroju podobnym do ubrania piekarza.

John i kilku innych miejscowych patrzy w oczekiwaniu na słynnego pieniacza Toma. Wprawdzie, nawet Tom w tej chwili, patrząc w dół widzi miast spodni na swojej pupie fikuśne różowe kalesony, ale rzucone słowa zobowiązują, taka właśnie działa mechanizm przyczyny i skutku, który buddyści nazywają karmą. Chcąc nie chcąc, Tom musi zejść na arenę i stanąć do walki z Japończykiem. W innym przypadku przestałby być szacownym „gubernatorem”.

Po środku areny stoją naprzeciwko siebie Masutatsu Oyama i mistrz pięściarstwa w stylu wolnym Tom. Amerykanin jest prawie półtora razy większy od Japończyka. Publiczność równo wtóruje kompanom Toma, krzycząc z całych sił „Niezwyciężony Tom wali jak łom, niezwyciężony Tom wali jak łom,...”. Słysząc głosy publicznośći, Tomowi wraca pieniaczy animusz i zaczyna wymyślać Japończykowi w klasycznym showmeńskim stylu rodem z walk amerykańskich wrestrlerów (zapaśników „wolnej amerykanki”). Chciałbym zwrócić Tomowi honor, bo patrząc na niego, nie podejrzewałem go, o tak bogaty i różnorodny zasób słów. Skoro ma tak mocną buzię, to zapewne jest także dobrym fighterem - przekonajmy się.

Przeciwnicy zaczynają krążyć wokoło siebie. Japończyk stawia pewne kroki stabilnie przemieszczając się po parkiecie. Patrząc jak się porusza, możemy odnieść wrażenie, jakbyśmy obserwowali zwiewnie płynący kawałek aksamitu. Natomiast Amerykanin zamaszyście wymachuje grubymi i długimi łapami przeskakując z nogi na nogę, jak jakaś stukilogramowa mocno przejedzona dziewczynka w przedszkolu, której akurat zachciało się siusiu podczas zabawy ze skakanką. Wszystko byłoby jeszcze w porządku, gdyby tylko przestał parskać i ślinić się. Coraz bardziej rozjuszony Tom wykonuje manewr doskoku, próbując złapać w pół przeciwnika i powalić na ziemię. Japończyk uchyla się jednak w ostatnim momencie i ustawia za plecami Amerykanina. Następnie wykonuje kakato-geri (spadające uderzenie piętą) na tylnią część kolana pieniacza, miażdżąc je i powodując obsunięcie się napastnika na ziemie. Niemal równocześnie następuje mawashi-geri (zamaszyste kopnięcie boczne po łuku) na punkt keichu, znajdujący się na tylnej części siódmego górnego kręgu szyjnego. Widzimy jak 100-kilogramowy Amerykanin osuwa się bezwładnie na parkiet i przemieszcza jeszcze jakieś dwa metry w przód, mając możliwość z bardzo bliska poprzyglądać się fakturze posadzki.

Cóż z tego, że Tom wali jak łom. Może jego koledzy bardziej by mu pomogli krzycząc „Jeśli będziesz szukał guza Tom, to jesteś łom, nie szukaj guza Tom, nie bądź łom”

Natomiast po Japończyku widać, że w dużym stopniu wziął sobie do serca radę swojego nauczyciela Goju Kai Gogena Yamaguchi, autora głośno akcentowanej w karate okinawskim zasady „Trenuj tak, abyś mógł przyjąć każdy cios. Uderzaj tak abyś nie musiał zadawać następnego”. Oyama zadał wprawdzie dwa ciosy - czyli, o jeden za dużo - ale i żadnego nie przyjął, więc bilans się równoważy.

Spójrzmy na Toma. Z miejsca, na widowni które zajmujemy widzimy leżącego twarzą do ziemi, całkowicie nieprzytomnego człowieka. Gdybyśmy przyjrzeli się uważniej, to możliwe, że dostrzeglibyśmy niewielką smugę krwi barwiącej parkiet, krwi człowieka. Z tego miejsca nie możemy tego ocenić, ale Tom ma także doszczętnie zmiażdżone kolano, sparaliżowane ciało od szyi w dół i złamany prawy piszczel - na szczęście bez przemieszczenia. Uderzenie twarzą o parkiet spowodowało pęknięcie kości policzkowej, wylew krwi do oka i przemieszczenie chrząstki nosowej w kierunku mózgu. Popatrzmy teraz na widownie - co widzimy? Tłum jest zachwycony, w końcu jakaś emocjonująca rozrywka. Popatrzmy im w oczy a dostrzeżemy atawistyczny, nie w pełni uświadamiany głód krwi, krwi istoty czującej.

Móglibyśmy ten atawizm znacznie lepiej sobie uświadomić, gdybyśmy staneli na arenie naprzeciwko drugiego podobnego nam człowieka ze świadomością, że setki oczu patrzą na nas tak jakby krzyczały „bij, uderzaj i wal na śmierć, w końcu kupiliśmy bilety”. W czasie walki na arenie w świetle reflektorów można poczuć, że czas płynie inaczej - tak jakby wolniej. Choć wszystko dzieje się błyskawicznie, jest czas by spojrzeć na twarze ludzi zza areny. Wydawałoby się, że są to normalni, dobrotliwi ludzie jakich znamy z sąsiedztwa, szkoły czy pracy. Ludzie, którzy po przedstawieniu idą do swoich domów czule się żegnają i klepią dzieci po główce. Ale przez tą chwile w trakcie walki, kiedy czas płynie wolniej, możemy zajrzeć w ich wnętrze i dostrzec coś, czego oni sami, woleli by o sobie nie wiedzieć.

Bez względu na to, jak bardzo niemiłym byłby człowiekiem Tom, nie zmienia to faktu, że jest Istotą Czującą i odczuwa ból, obawę oraz cierpienie tak samo, jak ktoś kto patrzy z boku.

Przepraszam za tak szczegółowy opis anatomii walki, ale moim zdaniem był on potrzebny. Uzasadnia go, powszechne utrzymywanie się w społeczeństwie błędnego wyobrażenia o walce wręcz, które kształtują gry komputerowe i holywoodzkie filmy sensacyjne. W produkcjach tych przystojni amanci nawzajem niemiłosiernie okładają się po twarzach, robiąc groźne miny i nawet po wielu minutach starannie wyreżyserowanej sceny bójki nie tracą nic, na swej nieskazitelnej urodzie. Jest to obraz fałszywy. Prawdziwa walka - czy to uliczna, czy w formie show - jest brutalną konfrontacją, która, jeżeli pozbawiona jest spokoju umysłu i opanowania emocji, może prowadzić do ciężkich obrażeń a nawet śmierci. Należy mocno to sobie uświadomić. Ponieważ, taka świadomość niezbędna jest, by lepiej szanować drugiego człowieka, jego zdrowie i życie. Tylko wtedy możliwe jest przedostanie się przez zewnętrzną, fizyczną płaszczyznę walki i dotarcie do jej duchowych głębin.

Zanim ruszymy dalej zadajmy sobie pytania - Czy tam, w hali widowiskowej mieliśmy doczynienia z prawdziwym karate? Jaka była natura odczuć, których doznawaliśmy, przyglądając się spektakolowi? Czy były to te same uczucia, których doświadczaliśmy obserwując nocny trening okinawskich adeptów ?

Przenieśmy się do 1957 roku kiedy to Oyama zakłada własną szkołę walki i nadaje jej nazwę Kyokushinkai. Biorąc pod uwagę samurajsko-militarystyczny rys charakteru jej mistrza, szkoła niemal od początku istnienia stoi w opozycji wobec innych organizacji karate. Należy jednak uszanować bakcyl polityczny i duże zdolności populazytorskie mistrza Oyamy, które szybko przyczyniły się do prężnego rozwoju organizacji. Szkoła uzyskuje znaczne wpływy w USA, na Bliskim Wschodzie, a także w Europie (kraje Beneluksu, RFN, Skandynawia, a od lat 70' Polska).

Dla Kyokushin charakterystyczna stała się pogarda wobec innych szkół - szczególnie wobec Shotokanu. Podstawową osią konfliktu miedzy tymi dwiema japońskimi szkołami stanowiło zagadnienie „twardości”. Zawodnicy Shotokanu zarzucali zawodnikom Kyokushinkai braki w wyszkoleniu technicznym, niejako toporność ruchów i nadmierne „fizolstwo”. Natomiast sportowcy Kyokushinkai wyśmiewali brak realizmu walki i „mięczactwo” sportowców z Shotokanu.

W przypadku tej organizacji zasadne jest stwierdzenie, że podobne pociąga za sobą podobne. Duży rozrost organizacyjny pociągną za sobą duże kłopoty organizacyjne. Już w latach 70' i na początku lat 80' odchodzą z organizacji jedni z najwyższych uczniów mistrza Oyamy - Tadashi Nakamura (9 dan) opuścił organizacje w 1976 roku, a Shigeru Oyama (9 dan) w 1981 roku. Później odchodzą kolejni. Tak więc, widzimy, że poza umiejętnością walki Oyama przekazał także swoim adeptom ambicje bycia samodzielnym, najwyższym mistrzem stylu. Największy jednakże zamęt powstał po śmierci twórcy Kyokushinkai (1995) kiedy to jego córka Grace-Eki i żona Chiako nie uznały sukcesji jaką wyznaczył lider swojemu uczniowi Akiyoshi Matsui w swym testamencie. Po żmudnych procesach sądowych to co pozostało z niegdyś wielkiej organizacji rozpadło się na dwie kolejne części. Córka i żona mistrza Oyamy powołały nową organizacje i obsadziły na jej czele Yukio Nishide jako lidera. Na dodatek po wielu apelacjach te dwie rzeczywiście drobne istoty płci pięknej z iście samurajskim zacięciem zdołały wygrać proces II instancji i zmusić Matsui do opuszczenia Honbu Dojo w Japonii. W chwili obecnej istnieje około 20-stu różnych organizacji wywodzących się od szkoły legendarnego Masutatsu Oyamy.

W swej autobiograficznej książce „The Kyokushin Way” Masutatsu Oyama pisze o sile swego karate, dzięki której, był w stanie zabijać byki gołymi rękami. Przyjrzyjmy się teraz temu z czego najbardziej słynął założyciel szkoły Kyokushin.

Mamy styczeń 1957 roku - jest to rok, w którym Oyama z karateki Goju Kai przeistacza się w lidera szkoły Kyokushinkai. Przenieśmy się o trzy miesiące do przodu. Tym razem znajdujemy się na arenie o ziemistym podłożu. Źle wyliczyliśmy współrzędne i zamiast na ogrodzoną część dla widowni skierowaliśmy wehikuły na sam środek areny. Dobrze, że przy okazji pomyliliśmy się także co do ustawienia współrzędnych godziny docelowej i zamiast popołudniu 28 kwietnia 1957 roku wylądowaliśmy tuż przed północą dnia poprzedniego. Hala jest pusta i ciemna. Posiedźmy więc chwilę w fotelu-wehikule i porozglądajmy się. Arena ma kształt, tak jakby, trochę za bardzo spłaszczonego prostokąta i odgradza ją od trybun wysoka na półtora metra drewniana balustrada. Klimat panujący wewnątrz hali można określić jako przytłaczający i oziębły. W rogach poustawiane są makiety reklamowe. Są one kokieteryjnie kolorowe, co wydawałoby się wnosi trochę ciepła do tego szarego miejsca. Kilka metrów od wehikułów, już za około 12-cie godzin straci życie byk. Pocieszające jest przynajmniej to, że jeśli wierzyć teoriom buddyjskim, to zaraz po tym, zyska nowe wcielenie - ciekawe „lepsze”, czy „gorsze”?

Właśnie sprawdziłem wehikuły. Zauważyłem, że potencjometry do ustawiania czasu lekko się obluzowały - w końcu przebyliśmy już bardzo długą drogę - i nie można precyzyjnie nastawiać daty docelowej. W takiej sytuacji niemożliwe jest przeniesienie się o 12 godzin do przodu, do momentu rozpoczęcia pokazu walki z bykiem. Musimy więc zaczekać. Nie wiem jak ty Podróżniku, ale ja jestem już trochę zmęczony więc się chwilę zdrzemnę. Jeżeli chcesz to możesz w tym czasie wyjść z budynku areny i poprzyglądać się nocnemu życiu amerykańskiego miasteczka z lat 50'tych. Zanim się zdecydujesz, to musimy wynieść wehikuły z placu areny. Postawmy je na remontowanej, niedostępnej dla widzów części trybun.

Ok., teraz jest około pierwszej, ludzie z obsługi technicznej pojawią się tutaj nie wcześniej niż o siódmej rano. Tak więc, mamy około sześciu godzin całkowitego spokoju. Umówmy się jednak tutaj około piątej nad ranem.

Mamy teraz czwartą czterdzieści pięć. Jesteś już Podróżniku? Mam nadzieję, że cało wróciłeś z wyprawy po mieście, jeżeli się na nią zdecydowałeś. Proponuję, abyśmy udali się do zagrody dla byka - znajduje się ona kilkaset metrów od budynku areny.

Wychodzimy na zewnątrz i podążamy wzdłuż niewysokiego ciemnozielonego płotu. Jeżeli odwrócimy się i przyjrzymy arenie z zewnątrz, to zauważymy setki neonowych pulsujących lampek. Tak jakby budowla wołała kokieteryjnie „no patrzcie na mnie jaka jestem wspaniała”. Nad bramą wejściową wisi szyld z napisem „Victoria” - tak się zapewne nazywa arena. Z daleka całość robi pewne wrażenie, ale jeżeli przyjrzymy się bliżej, to dostrzeżemy, że budynek nie jest już pierwszej młodości i w niektórych miejscach powoli zaczyna się rozsypywać. W środku panuje stęchły klimat. Docieramy do zagrody, wchodzimy do środka i stoimy na wprost boksu dla byka. Tę ostatnią w swoim życiu noc spędzi sam. Ale za to, już niedługo dostąpi „zaszczytu” udowodnienia destruktywnej siły ciosu karate. Czy myślisz, że jest to najlepszy sposób demonstrowania potęgi karate? Jeżeli masz choćby małe wątpliwości to spójrz zwierzęciu w oczy. Naprawdę, zrób to proszę i nie odwracaj zbyt szybko głowy. Patrzą na Ciebie dwa ślepia zwierzęcia, które pewnie nie ma nawet imienia. Przyjrzyj się dokładnie, co w nich widzisz ?... Myślę, że powinniśmy już wracać do wehikułów.

Ponownie jesteśmy na arenie. Nie wiem jak Ty Podróżniku, ale ja straciłem ochotę na oglądanie przedstawienia z bykami. Na zakończenie tego etapu podróży zadajmy sobie jeszcze pytanie - czy karate zawiera się w demonstracjach siły, krwawych pojedynkach o to, by pokazać, kto jest najlepszy i w pozbawianiu innych istot czujących życia ?

* * *

Masutatsu Oyama był człowiekiem oddanym drodze, którą podążał. W swej autobiografii opisuje swoje zaangażowanie w trening i podejście do karate. Swoim uczniom wpoił uwielbienie i nacisk na fizyczną walkę kontaktową i rywalizację, co stało się charakterystyką Kyokushin. Słuchając o sposobie w jaki propagował karate - walki pokazowe, demonstrowanie ciężko wypracowanej siły, poprzez powalanie i zabijanie byków - można mieć wątpliwości, czy jego karate daleko odbiegało od czysto fizycznej formy. Wprawdzie w swych książkach podkreślał doniosłe znaczenie buddyzmu Zen, a właściwie twierdził, że jego „karate jest Zenem”, to nie miało to potwierdzenia w jego postępowaniu. Przynajmniej w odniesieniu do poszanowania życia wszystkich istot czujących - co jest fundamentem buddyzmu.

Postać Masutatsu Oyamy - w pewien sposób - przypomina opowieść o Tygrysim Swamim, którą zawarł w swej „Autobiografii Joga” słynny hinduski jogin Paramhansa Yogananda. Opowieść ukazuje wzbogacenie fizycznej płaszczyzny siły poprzez dodanie do niej płaszczyzny duchowej. Dopiero połączenie tych dwóch poziomów jest pełnym karate. Posłuchajmy.

„Czandi i ja [Paramhansa Yogananda] wybraliśmy się na wyprawę [do Tygrysiego Swamiego]... Sławny Swami Sohong siedział na łóżku. Widok jego potężnego ciała zrobił na nas osobliwe wrażenie. Z szeroko otwartymi oczami staliśmy oniemiali. Nigdy dotąd nie widzieliśmy takiej potężnej klatki piersiowej, czy bicepsów. Na ogromnym karku znajdowała się sroga, lecz spokojna twarz Swamiego... W ciemnych jego oczach widniały równocześnie cechy gołębicy i tygrysa. Miał na sobie jedynie skórę tygrysią.

Tygrysi Swami zapadł w milczenie. W oczach jego widoczne było cofanie się w przeszłość i przywoływanie wizji minionych lat.

Jak przekonamy się w dalszej części podróży, karate w swej pełni jest tożsame z jogą.

9. Morio Higaonna - Droga karate współczesnego okinawskiego

mistrza. Federacja Goju-Ryu

Proces deformacji i zubożenia jakiemu uległo karate po przeszczepieniu go na grunt japoński i do świata Zachodu, nie zdołał całkowicie zniszczyć linię przekazu pełnej tradycyjnej sztuki okinawskiego karate. Na Okinawie wciąż żyją mistrzowie, którzy kultywują tradycje rdzennych stylów Goju-Ryu, Shorin-Ryu, Tomari-te oraz Uechi-Ryu. Podąrzają oni drogą, jaką zaszczepili im ich nauczyciele, a ich życiowym celem jest zachowanie tej drogi dla przyszłych pokoleń.

Linia przekazu karate z Naha wywodząca się od Kanryo Higaonny, śladem której wędrowaliśmy wcześniej, ma dziś swego kontynuatora w osobie sensei Morio Higaonny. Sensei jest spadkobiercą nauk twórcy Goju-Ryu Chojuna Miyagi, które otrzymał od An'ichi Miyagi. Pamiętamy, że Chojun Mijagi był najlepszm uczniem i sukcesorem mistrza Kanryo Higaonny.

Mistrz Morio Higaonna uważany jest za jednego z najwyżej cenionych współczesnych ekspertów sztuki walki na świecie. Wielu mistrzów różnych stylów karate i innych sztuk walki zgodnie utrzymuje, że karate Morio Higaonna przerosło karate wielu poprzednich wielkich mistrzów ostatnich stuleci. Ze względu na niesamowitą siłę fizyczną i zwinność - ciekawe, że to samo mówiono o Kanryo Higaonna, Chojunie Miyagi i Ani'chi Miyagi - nazywany jest „Lwem z Okinawy” i uznawany przez znawców za „najbardziej niebezpiecznego człowieka Japonii w walce realnej”.

Prześledźmy Drogę tego znamienitego współczesnego mistrza sztuki karate. Nastawmy zegar wehikułu czasu na 25 grudnia 1938 roku i przenieśmy się do jednego z domów w Naha na Okinawie. Widzimy narodziny dziecka, które w przyszłości stanie się skarbnicą wiedzy karate. Robimy skok do 1952 i możemy przyglądać się 14-latkowi, który właśnie co skończył swój pierwszy trening pod okiem swojego ojca, z zawodu policjanta, uprawiającego styl Shorin-Ryu. Przez następne dwa lata Higaonna ćwiczy ten styl, aczkolwiek uzupełnia trening o ćwiczenia na makiwarze, siły i twardości. W 1954 mistrz rozpoczyna jednak trening Goju-Ryu - karate, które uznał za najbardziej mu odpowiadające i któremu pozostaje wierny do dzisiaj. Widzimy jak trenuje po 5 godzin dziennie, po to, by pewnego dnia stać się znanym dzięki swojej perfekcyjnej technice i niewiarygodnej wręcz sile. W 1960 mistrz opuszcza Okinawę i udaje się do Tokio, gdzie podejmuje studia handlowe na uniwersytecie Takushoku. Aczkolwiek czas pomiędzy zajęciami na uczelni, Higaonna nie poświęca jedynie na rozrywki lecz inwestuje w nauczanie karate, gdzie wciąż zachwyca poziomem swoich umiejętności i wyjątkową uprzejmością. W czasie zajęć na uczelni nie wykorzystuje swojej pozycji mistrza, zajmuje się nauką a nie rozprawianiem na temat karate. Po zakończeniu studiów dostaje zaproszenie do nauczania w słynnym dojo Yoyogi. Uczy tam przez 21 lat, ciesząc się taką popularnością, że czasem dziennie przez jego trening przewija się 1000 osób.

Globalizacja nauczania karate - zjawisko tworzenia się

organizacji karate i jego niebezpieczeństwa.

Sensei Ani'chi Miyagi przekazał sensei Morio Higaonna misje zachowania tradycyjnej sztuki karate Goju-Ryu dla przyszłych pokoleń. Tym samym, jednym z nadrzędnych celi życiowych mistrza Higaonna, jest właśnie upowszechnianie tej sztuki jako narodowego dziedzictwa Okinawy i Japonii. W tym celu, począwszy od 1970 roku Sensei podróżuje po całym świecie, by uczyć Okinawa Goju-Ryu.

Sensem okinawskich mistrzów nigdy nie był rozgłos, czy komercyjne poszerzanie wpływów. Jednakże, w 1979, w celu zachowania mądrości tradycyjnej sztuk karate w coraz bardziej materialistycznym i komercyjnym świecie, Higaonna decyduje się utworzyć Międzynarodową Federacje Okinawa Goju-Ryu (I.O.G.K.F.). Do dziś kieruje nią z różnych miejsc na naszym globie. W dobie egoizmu społecznego, materializmu, technicyzacji, globalizacji i powszechnego upadku wartości duchowych, jest to niezbędny krok, aby uchronić sztukę karate przed zapomnieniem. Prowadzenie światowej organizacji obejmującej ludzi różnej narodowości wraz z ich zaletami, wadami i innymi uwarunkowaniami kulturowymi, jest zadaniem bardzo trudnym, jeżeli celem jest uchronienie sztuki przed spłyceniem, usportowieniem, materializmem i komercją. Ludzie są tylko ludźmi, a to oznacza, że zależni są od swoich ambicji, sytuacji ekonomicznej i cech osobowościowych, co może wprowadzać wiele pomieszania.

W dzisiejszych czasach nauczanie karate przybrało globalny charakter. Ze względu na to, współcześni mistrzowie muszą jeszcze staranniej niż niegdyś sprawdzać swoich uczniów, nie tylko pod kątem wyszkolenia, ale przede wszystkim pod kątem wartości moralnych. Dotyczy to szczególnie tych uczniów, którzy sami są nauczycielami i przekazują naukę młodszym adeptom. Współcześni mistrzowie, którzy ze względu na wymogi czasów musieli także, przyjąć na siebie rolę szefów wielkich światowych organizacji, nie mogą pozwolić by kwestia rozwoju organizacji przyćmiła kwestie czystego przekazu nauki. Zachodnia kultura i jej nacisk na ekspansje, indywidualny sukces, sprzyja zjawisku wyścigu i walce poszczególnych organizacji o popularność, wpływy, pieniądze i władze.

Wymogi etyczne stawiane adeptom jako remedium na

zagrożenie deformacji i zubożenia sztuki karate.

Kodeks etyczny „Dojokun”.

Pierwszym, obok przekazu sztuki karate, zadaniem głównych mistrzów poszczególnych styli, jest więc dziś walka z tymi negatywnymi aspektami naszego zachodniego świata. Podstawowym orężem, aby ją wygrać są stanowcze wymagania etyczne wobec instruktorów i wszystkich ćwiczących, oraz duży nacisk na kształcenie wartości moralnych na równi z umiejętnościami technicznymi.

Przyjrzyjmy się wymogą mistrza Higaonna względem instruktorów i praktyków karate tradycyjnego. Sensei pragnie przyczynić się do wykształcenia społeczeństwa godnie żyjącego w XXI wieku. Społeczeństwo to, winno przeciwstawiać się postępującej degradacji ludzkich wartości wewnętrznych. Sensem życia człowieka nie może być jedynie nieuświadamiany egocentryzm, pogoń za komfortem materialnym i płytkimi przyjemnościami. Człowiek powinien mieć na względzie drugiego człowieka, a także swój rozwój duchowy - niezależnie, czy podąża ścieżką którejś z religii, czy własnym szlakiem. Mistrz Higaonna wymaga od swoich uczniów poszanowania dla Kodeksu Etycznego Karate, tzw. „Dojokun”. Dojokun można przedstawić w postaci sześciu zasad, którymi powinien kierować się karateka w swoim życiu. Oto one:

  1. Szanuj Innych

  2. Bądź Odważny

  3. Ćwicz Umysł i Ciało

  4. Ćwicz codziennie i chroń Tradycyjne Karate-Do

  5. Staraj się odkryć Prawdziwą Sekretną Esencję Karate Goju-Ryu

  6. Bez względu na okoliczności, nigdy się nie poddawaj

Człowiek - szczególnie karateka - powinien być pozbawiony agresji. Adept powinien doskonale panować nad emocjami, być uprzejmy i pomocny. Powinien trenować nie tylko swoje ciało, ale, przede wszystkim swój umysł i intelekt.

„Filozofia paradokalnego postrzegania”, czyli o postrzeganiu

przeszkód jako ułatwień.

Oczywiście nie jest łatwo sprostać tak wysokim wymaganiom. Ale żadne trudności i przeszkody, nie mogą być wymówką do poddawania się. W rzeczywistości przeszkody są naszymi sprzymierzeńcami. Motywują nas bowiem do pracy i umożliwiają osiągnięcie rezultatu - czegokolwiek by on nie dotyczył. Może wydawać się to niedorzeczne. Jak coś, co przeszkadza może być pomocne ?

Wyobraź sobie Podróżniku, że podążasz Drogą i po pewnym czasie napotykasz olbrzymi głaz, którego nie można obejść. Czy jest to coś negatywnego ? I tak, i nie. Tak, - bo trzeba się dodatkowo napracować, by poradzić sobie z zaistniałą sytuacją. Nie - ponieważ, jeżeli uda się uporać z przeszkodą to człowiek rozwija się zarówno zewnętrznie jak i wewnętrznie, staje się bogatszy. Gdyby nie istniał głaz, to nie móżna byłoby się na niego wdrapać i spojrzeć z wyższej perspektywy na swoją drogę życia.

Jeżeli porównamy drogę życia do szlaku wijącego się w górzystym terenie, to zrozumiemy, że trud i przeszkody są czymś naturalnym, więc nie powinno się ich nie lubić i unikać. Chyba, że nie lubimy życia. Celem życia jest dotarcie do wierzchołka - czymkolwiek by on był. Mamy do wyboru - mieć płaskie, nizinne życie bez „wierzchołków-celów”, lub zaakceptować trud wspinaczki. Tybetańczycy mawiają, że „Jeśli chcesz podziwiać rozległe widoki, to musisz wpierw wdrapać się na szczyt”. Biorąc pod uwagę, że mieszkają w Himalajach, - na „Dachu świata” - wśród najwyższych gór tego globu, to ich słowa nabierają specyficznej mocy.

Powyższy sposób postrzegania przeszkód jako ułatwień, nazwijmy metaforycznie „filozofią paradoksalnego postrzegania”. Duchowym symptomem świadczącym, że adept prawidłowo kultywuje ścieżkę karate i wykracza poza płaszczyzne ćwiczeń fizycznych, jest właśnie powstanie w jego wnętrzu takiego paradoksalnego postrzegania otoczenia. Adept spontanicznie potrafi wtedy stosować „filozofię paradoksalnego postrzegania” i w przytrafiających się nieszczęściach, widzi szczęście.

* * *

Wróćmy do mistrza Morio Higaonna. W 1987 mistrz wraz z rodziną przenosi się do San Diego (USA), gdzie w miejscowości San Marcos tworzy Instytut Karate Tradycyjnego. W dniu dzisiejszym centralne dojo i siedziba IOGKF mieści się w kalifornijskim mieście Carlsbad. Jednakże, trwają prace budowlane nad stworzeniem centralnego dojo na Okinawie. Mistrz jest zdania, że karate powinno powrócić do swoich korzeni i miejsca narodzin.

10. Jednia sztuki karate i teoria dwóch prawd, w ujęciu filozofii buddyjskiej

Jednia sztuki walki karate

Kiedy śledziliśmy dzieje legendarnych okinawskich mistrzów, napotkaliśmy stwierdzenie, mówiące o Jedni sztuki karate. Aby móc dalej kontynuować naszą podróż i nie pogubić się w wielości styli, szkół i rozmaitych pojęć z zakresu budo powinniśmy odkryć, czym jest Jednia sztuki karate?

Europejczykom trudno jest zrozumieć zagadnienie Jedni, ze względu na wiele czynników ukształtowanych przez kulturę Zachodu. Przeszkodami tymi są: dążenie do wytyczania granic i szukania różnic, akcentowanie indywidualizmu, odmienności i unikatowości . Ponad to, funkcjonowanie ludzi Zachodu jest bardziej rozumowe i algorytmiczne. Wszystko to sprawia, że odbiór i rozumienie świata w dużym stopniu uzależnione są, od złożonych procesów definiowania i pojęciowania. Postrzeganie świata przez system pojęć i definicji uniemożliwia dotarcie do esencji danego zagadnienia - w przypadku naszej podróży do esencji sztuki walki i jej Jedni.

Europejczykom często trudno jest przedrzeć się przez mnogość styli, oraz wielość rozmaitych określeń związanych z budo. Chcieliby jasno zdefiniować w jakim zakresie mieści się karate, a w jakim, kung fu. Co je wyróżnia?

W swej esencji, zarówno karate oraz kung fu, są wyrazem Jedni sztuki walki. Jednia wyraża pełnie, którą nie można ograniczyć żadnymi zakresami i zamknąć w definicji. Z punktu widzenia Jedni, karate i kung fu, nie są od siebie oddzielone. Uważanie kung fu za zespół styli, wywodzących się z Chin, oraz zamykanie karate w granicach Okinawy i Japonii jest uproszczeniem zastosowanym na gruncie świata Zachodu. Wynika ono właśnie z naszej europejskiej potrzeby rozróżniania, typologizowania, definiowania i postrzegania świata przez pryzmat pojęć.

Przekonajmy się jak dużo tracilibyśmy, ograniczając się tylko do takiego zachodniego podejścia. Czym jest Jednia kung fu i karate? Kung oznacza „robienie czegoś w sposób doskonały, wytrwały wysiłek prowadzący do perfekcji”, natomiast fu to „człowiek”. Kung fu, można więc, przetłumaczyć jako „Drogę człowieka, który poprzez wytrwały wysiłek osiąga doskonałość”. Ta doskonałość nie ogranicza się wcale do sztuki walki, lecz obejmuje sobą wszelkie możliwe dziedziny ludzkiej aktywności. W takim ujęciu, można grać na pianinie kung fu, lub pisać wiersze kung fu, tj. być doskonałym pianistą, lub doskonałym poetą. Taką samą głębie znaczenia, kryje w sobie karate-do. Kara oznacza „pusty” lub „wolny od złych intencji”, te - „rękę”, natomiast do - „drogę”. Całość więc, należy interpretować jako „Drogę człowieka, który podąża przez życie nieuzbrojony i bez złych intencji”. Widzimy więc, że w swej esencji karate i kung fu są tożsame z całą sztuką walki, która jest tożsama z życiem w jego rozmaitych przejawach - np. gra na pianinie. Jeżeli utrzymamy, takie nie-definicyjne postrzeganie, to zdołamy zobaczyć tożsamość z całym życiem i Jednie rozmaitych i wydawałoby się różnych styli sztuki karate.

Buddyjska teoria dwóch prawd - względnej i ostatecznej & Dwa sposoby postrzegania karate - samsaryczne i nirwanistyczne

Buddyjska teoria dwóch prawd pomoże nam lepiej zrozumieć Jednie karate.

Według tej teorii, istnieją dwa zasadnicze sposoby postrzegania świata, tzw. dwie prawdy. Pierwsze podejście - postrzeganie samsaryczne - określa się mianem prawdy względnej, która odnosi się do postrzegania zjawisk jako uwarunkowanych od szeregu rozmaitych czynników. Prawda ta przynależy samsarze, czyli naszemu niedoskonałemu światu profanum, w którym zasadne jest definiowanie, pojęciowanie, wyznaczanie zakresów znaczeń czy różnicowanie. Jeżeli odniesiemy, ów sposób postrzegania do naszej podróży, to będzie on dotyczył miejsca startu naszej wyprawy - zewnętrznego świata materii.

Drugie podejście - postrzeganie nirwanistyczne - reprezentuje prawdę ostateczną, która nie jest niczym uwarunkowana i zniewolona. Odnosi się do świata sacrum, czyli pełni Tao, nirwany, Natury Umysłu Buddy, Oświecenia. W naszej podróży jest to cel, ku któremu zmierzamy szlakiem sztuki karate - wewnętrzny świat duchowości. W świecie tym nie ma podziałów, rozróżniania, pojęć, ani definicji. Obowiązuje tu - opisywana wcześniej - zasada niedualistycznego spogladania na świat, według której, nawet przeciwieństwa są jednością.

Dwa sposoby postrzegania zjawisk

Samsaryczne

Nirwanistyczne

Prawda względna

Zjawiska postrzegane są jako uwarunkowane od wielu czynników, np. narodowościowych, kulturowych, historycznych, geograficznych, itp.

Posługuje się pojeciami, definicjami i zakresami znaczeń

Widzenie dualistyczne. Wyznaczanie różnic i odrębności

Prawda ostateczna

Zjawiska postrzegane są poza uwarunkowaniami

Wychodzi poza pojecia, definicje i zakresy znaczeń

Widzenie Jedni wszystkich rzeczy. Świadomość różnic i odrębności przy zrozumieniu ich iluzorycznej natury

Widzenie różnorodności i odrębności sztuki walki oraz stopniowanie poziomów jej ogólności.

Sztuka walki > karate lub kung fu > poszczególne style karate, kung fu lub in. sztuk walk

Widzenie Jedności sztuki walki karate

Sztuka walki = karate = kung fu = poszczególny styl = adept

Tab. 1 - Dwa sposoby postrzegania zjawisk (na przykładzie sztuki walki karate)

Karate, postrzegane samsarycznie, tzn. przez pryzmat prawdy względnej, wtłoczone jest w definicyjne granice, określające mi. miejsce pochodzenia, formę i specyfikę stylową. Dopiero oświeceniowe widzenie prawdy ostatecznej, pozwala ujawnić duchową esencjonalną Jednie karate.

Celem naszej podróży, jest wyjście poza rozumienie prawdy względnej i rozwinięcie postrzegania prawdy ostatecznej. Pociąga to za sobą płynną przemianę postrzegania zakresu definicyjnego pojęcia karate, a ostatecznie jego rozpuszczenie. Im dalej jesteśmy na drodze, tym bardziej pojemne staje się owo słowo. Z puktu widzenia zewnętrznego świata materii, karate odnosi się do zespołu poszczególnych styli wywodzących się z Okinawy. Im bliżej jesteśmy wewnętrznego świata duchowości, tym bardziej rozpuszczają się ograniczenia związane z granicami terytorialnymi i indywidualną charakterystyką styli. Przez to, pojęcie karate rozszerza się i staje tożsame z pojęciem sztuki walki. Dalsze zbliżanie się do rozumienia z perspektywy świata duchowości, prowadzi do utoższmienia się pojęcia karate z pojęciem życia. Następnie rozpuszczana jest sama idea pojęcia, gdyż wciąż uwikłana jest ona w poziom formy i powstrzymuje przed dotarciem do duchowej esencji. Karate, jako Jednia, staje się tożsame z sacrum, pełnią Tao, Naturą Umysłu Buddy i Oświeceniem, które są poza rozumieniem pojęciowym.

Nie możemy jednak całkowicie odrzucać punktu widzenia prawdy względnej. Podróż, w której uczestniczymy, wymaga od nas równoległego godzenia tych dwóch sposobów rozumienia karate - samsarycznego i nirwanistycznego. Jak to uczynić? Musimy mieć świadomość różnorodności stylowej, uwarunkowań historycznych, geograficznych i osobowościowych, które określają samsaryczną formę karate. Dostrzegając samsaryczne różnice, powiniśmy jednak umieć zauważyć ich brak - tzn. nietrwłą, uwarunkowaną i iluzoryczną naturę. Pozwoli nam to, nirwanistycznie utożsamić karate z całą sztuką walki i całym życiem.

* * *

Aby lepiej zrozumieć Jednie styli sztuki karate, przypatrzmy się metaforze Wodnego Alchemika.

Pewnego razu Wodny Alchemik zapragnął poznać tajemnicę wody. W tym celu postanowił dotrzeć do jej ukrytej esencji. Wyznaczył sobie zadanie wydestylowania esencji wody. Alchemik ten, mieszkał na szczycie góry, gdzie miał swój zamek a w nim tajemne laboratorium. Potrzebował zdobyć wodę. Wydobył zza kredensu mapę świata i zastanawiał się, gdzie znaleźć ową wodę. Nie mógł się jednak zdecydować.

Przenieśmy się do zamku Wodnego Alchemika.

Wodny Alchemik wybiegł ze swojego zamku i wędrował tak długo, aż napotkał na swej drodze rzekę. Następnie złożył szczelnie ręce, nabrał w nie wody i udał się w podróż powrotną. Kiedy wrócił, wlał wodę do swojej alchemicznej aparatury i rozpoczął prace nad wydestylowaniem esencji wody (H2O).

W metaforze tej, woda symbolizuje sztukę walki. Ocean Spokojny, Morze Japońskie, Morze Żółte, rzeki Jangcy, Ganges i Indus i wiele innych oceanów, mórz, rzek, jezior i zatok reprezentują zaś, poszczególne style. Naczynie utworzone z rąk Alchemika symbolizuje adepta. Zaś esencja wody, (H2O), to esencja sztuki walki, do poznania której, poprzez mozolną praktykę, dążą adepci.

Bezsprzeczne jest, że wszystkie oceany, morza, rzeki, jeziora i zatoki bez względu na nadawane im przez ludzi nazwy wypełnione są wodą. Na podobnej zasadzie poszczególne systemy i style walki bez względu, czy posiadają nazwę karate, kung fu, taekwon-do czy tai chi „wypełnione są” przez sztukę walki. Najważniejszym zadaniem Alchemika nie jest siedzenie i patrzenie się w nabraną do rąk wodę, lecz rozpoczęcie alchemicznego procesu destylacji wody i docierania, do jej ukrytej esencji (H2O). Gdyby Alchemik jedynie patrzył w wodę, to niczego by nie odkrył, nie byłby więc alchemikiem. Podobnie, najważniejszym zadaniem adepta sztuki walki jest docieranie do jej esencji, tak, aby odkryć jej Jednie.

11. Style sztuki walki karate

Aby dotrzeć do celu podróży - duchowej esencji sztuki walki - musimy wpierw poznać i przedrzeć się przez samsaryczny poziom formy, który w sztuce walki odnosi się do różnorodności styli i szkół.

Istnieje bogata różnorodność styli i sztuk walk. Wiąże się to z rozmaitymi uwarunkowaniami geograficznymi, historycznymi, a także wynika z mocy osobowości wielkich mistrzów, którzy nadawali umiejętnościom bojowym nowy wymiar.

Pojęcie stylu i szkoły karate

Wyjaśnijmy, czym w karate jest styl i szkoła. Pojęcie stylu wiąże się z charakterystyką techniczną, natomiast pojęcie szkoły - z celami i sposobami ich realizacji. W obręb stylu zalicza się gamę wykonywanych technik, preferowany sposób ich wykonywania, charakterystyczne metody treningowe, a także strategie prowadzenia walki - jej aspekt fizyczny jak i psychologiczny. Aspekt duchowy nie jest zależny od stylu, lecz się w nim przejawia - a przynajmniej powinien. Szkoła karate bardziej odnosi się do sfery organizacyjnej i polityki działań na określonym terytorium. W obrębie danego stylu mogą funkcjonować różne szkoły, zaś w obrębie jednej szkoły można uprawiać wiele stylów, przynajmniej teoretycznie. W praktyce jest tak, że określony styl walki staje się tradycją danej szkoły i jakby przynależną jej cechą. Prawidłowość taka jest regułą, od której odnotowuje się wyjątki. Rozróżnienie na style i szkoły to tylko pewien podział, mający za zadanie ułatwić rozumienie różnorodność odmian karate. Jest ono płynne a nie sztywno zdefiniowane. Zajmiemy się charakterystyką stylów, natomiast szkół w drodze ważniejszych wyjątków. Zazwyczaj przyjmuje się klasyfikację stylów opartą na pochodzeniu geograficznym. Wyróżnia się style pochodzące z Okinawy, Japonii, Korei, Chin, Birmy, Wietnamu, Filipin, Indonezji, Malezji, Tajlandii, Mongolii, Tybetu i Indii.

Okinawa i Japonia

Zacznijmy od styli okinawskich i japońskich. Chcąc poznać relacje zachodzące pomiędzy tymi dwoma regionami, popatrzmy na charakterystyczne dla nich style karate jak na drzewo. Pień drzewa to style wywodzące się z Naha, Shuri i Tomari. Poszczególne gałęzie zaś to pozostałe style. Korzeniami tego drzewa są style chińskie, a jeszcze wcześniej wpływy indyjskie - ale o tym przekonamy się później.

Przenieśmy się ponownie na Okinawę i do Japonii.

Shorin-Ryu, Shotokan, Wado-Ryu

Styl Shorin-Ryu wywodzi się z miasta Shuri i jego prekursorem był Sokon Matsumura. Jego największym uczniem był Anko Itosu. Spadkobiercą karate Anko Itosu został Choshin Chibana, który w 1933 roku ustanowił styl w jego obecnej nazwie Shorin-Ryu. Wcześniej styl nie miał nazwy i określany był jako Shuri-te, czyli „ręce z miasta Shuri”. Współczesnym liderem stylu jest mistrz Katsuya Miyahira, uczeń Choshina Chibany. Wspomnieć należy także o bardzo znanym w Europie wielkim okinawskim propagatorze tej szkoły, którym jest mistrz Kenyu Chinen.

Styl ten jest także rodzimym stylem Gichina Funakoshiego, który pozostawał mu wierny do końca swych dni. Jego nauczycielami byli Anko Itosu i Yasutsune Azato, uczniowie Sokona Matsumura. Japońscy uczniowie Funakoshiego nazwali karate, jakie nauczyli się od tego okinawskiego mistrza - Shotokan, dając początek szeroko rozpowszechnionemu dziś stylowi na całym świecie.

Postawy zarówno w Shorin-Ryu jak i Shotokanie są niższe niż w innych stylach. Oczywiście istnieją znaczne różnice pomiędzy tymi dwoma stylami, wynikające z ich charakteru. Shorin-Ryu jest stylem tradycyjnym nastawionym na walkę realną, zaś Shotokan ewoluował w kierunku walki sportowej, co nie pozostało bez znaczenia dla wykonywanych bloków, uderzeń jak i całej taktyki walki. Jeżeli chodzi o sposób wykonywania kata to warto także wspomnieć, iż mistrz Funakoshi nie przywiązywał większej wagi do wiernego wykonywania poszczególnych kata. Wymagał natomiast, aby praktykować je ze zrozumieniem sensu poszczególnych ruchów. Zasadniczą wartość upatrywał Funakoshi w samej pracy treningowej i w jej oddziaływaniu na zdrowie, osobowość i charakter ćwiczącego. Nawet najbieglejszych instruktorów, którzy aspiracjami nie wychodzili poza sferę czysto praktycznych umiejętność, nie nazywał karatekami, lecz „technikami”. Sportowe zawody Shotokanu w wykonywaniu kata przeniosły nacisk ze zrozumienia i docierania do duchowego znaczenia ruchu na dokładne odwzorowanie i „perfekcje techniki”, którą można zmierzyć, zważyć, ocenić i wyrazić w formie punktów.

Wado-Ryu jest stylem założonym przez Hironori Otsuka (1892-1982), który był jednym z pierwszych uczniów Funakoshiego. W 1939 roku uzyskał on zgodę swojego mistrza na otworzenie własnej szkoły, a uprawiany w niej styl nazwał Wado-Ryu - „Styl, w którym droga jest harmonią”. Otsuka zerwał z niewzruszoną zasadą „stalowego bloku”. Zamiast siły łamiącej ręce, postulował spryt i zręczność. Zamiast ataku frontalnego - zaskakujące zejście z linii ciosu. W stylu tym mniejszy nacisk kładzie się na wysiłek fizyczny przez co wydaje się on być „łatwiejszy” szczególnie dla kobiet i osób o łagodnej budowie ciała. W rzeczywistości owa łatwość ogranicza się jedynie do przygotowania kondycyjnego. Potrzeba olbrzymiego wysiłku i wytrwałości, by poprzez szczególne kształtowanie zręczności, odnieść realny sukces w walce na drodze Wado-Ryu.

Goju-Ryu, Goju-Kai, Kyokushinkai

W trakcie naszej podróży, mieliśmy już okazję zapoznać się z liną mistrzów Goju-Ryu, stylu wywodzącego się z Naha - największego miasta Okinawy. Przypomnijmy ją sobie pokrótce, od momentu powstania do chwili obecnej. Kanryo Higaonna jest prekursorem stylu Naha-te. Spadkobiercą jego sztuki był Chojun Miyagi, który nazwał karate z Naha stylem Goju-Ryu. Zaś jego największy ucznień to An'ichi Miyagi nauczyciel Morio Higaonna - największego ówczesnego propagatora tej sztuki.

Tak jak Shotokan skierował swoje wysiłki w naukę walki sportowej, tak wyznacznikiem Goju-Ryu - na płaszczyźnie fizycznej - jest niezmiennie od wieków nauka twardej walki realnej. Cechą charakterystyczną stylu, jest nacisk na wykształcenie olbrzymiej siły, wytrzymałości, hartu ducha i odporności na ból. Karatecy Goju-Ryu znani są ze swojej odporności w przyjmowaniu ciosów, tak aby zminimalizować ich efekt fizjologiczny i psychologiczny. Uzyskiwane jest to na drodze specjalnych ćwiczeń oddechowych, mentalnych i właściwego napinania mięśni. Goju-Ryu jest stylem karate, który obok konwencjonalnych ćwiczeń zewnętrznych kultywuje także tradycje energetycznych ćwiczeń wewnętrznych, których rodowód sięga czasów indyjskiego jogina Bodhidharmy - słynnego mistrza Shaolin Kung Fu. Znakiem rozpoznawczym Goju-Ryu są także unikalne ćwiczenia z przyrządami pomocniczymi tj. chishi (kamienny ciężar umieszczony na końcu drewnianego kija), nigri-game (dzbany wypełnione wodą lub piaskiem), ishisashi (żelazne sandały), jari bako (pojemnik z grochem, kamieniami lub piaskem do utwardzania palców i wzmacniania dłoni), makiage kigu (ciężarek przywiązany liną pośrodku kija ), kongoken (owalny metalowy ciężar ważący co najmniej 30-40 kg) i wiele innych. Wyjątkowe są także ćwiczenia pchających rąk - kakie, których zadaniem jest wykształcenie umiejętności walki w zwarciu i stosowania specyficznych dźwigni i pułapek, często wielce wręcz okrutnych w skutkach dla potencjalnego napastnika. Poprzez ćwiczenia wewnętrzne i trening z przyrządami wielcy mistrzowie Goju-Ryu rozwijali niewiarygodną siłę i moc przeczącą często „zdrowemu rozsądkowi”, za co zawsze byli szanowani.

Po przeszczepieniu Goju-Ryu na ląd japoński pojawili się uczniowie, którzy nie mieli ochoty praktykować karate w jej tradycyjnej formie i postanowili związać je ze sportem. W ten sposób utworzona została w Japonii odrębna organizacja Goju-Kai. Karatecy Goju-Kai przystosowali nauki okinawskich mistrzów i sposób treningu do potrzeb rywalizacji sportowej.

Jednym z karateków Goju-Kai, który przeszczepiał karate w świecie Zachodu był Masutatsu Oyama.. Był on także założycielem organizacji Kyokushinkai będącego mieszanką Goju-Ryu w wydaniu Goju-Kai, oraz elementów karate koreańskiego. Mieliśmy już wcześniej okazję spotkać się z Masutatsu Oyamą i karate Kyokushikai. Instruktorzy Kyokushin kładą duży nacisk na rozwój parametrów fizycznych, rywalizacje i walkę kontaktową.

Shito-Ryu, Shuko-kai, Sanku-kai

Za twórcę Shito-Ryu uchodzi Kenwa Mabuni (1889-1952) - instruktor z Okinawy. Był on uczniem zarówno Kanryo Higaonna (Naha-te) jak i Anko Itosu (Shuri-te). Wprowadził on swój styl do Japonii w 1930 roku. Styl ten jest kombinacją Goju-Ryu i Shorin-Ryu. Shito-Ryu dużą uwagę przypisuje wykształceniu szybkości, manewrowości i dynamiki. Tak więc, cenione są postawy węższe, lekkie i umożliwiające raptowne przemieszczanie się. Bloki mają za zadanie nie tyle powstrzymać cios, co zmienić jego kierunek. W stylu tym mniejszą wagę przywiązuje się do tradycyjnego wyszkolenia karateki co niesie ze sobą specyficzne konsekwencje. A mianowicie, skoro brak tradycyjnych korzeni, do których można byłoby się odwołać i czerpać nektar mądrość, to poszczególni uczniowie takich nie-tradycyjnych styli często aspirują do wprowadzania wielu udogodnień, a co za tym idzie, tworzenia własnych odrębnych styli. Shito-Ryu jest przykładem takiego procesu.

Jednym z uczniów Mabuniego był Tani, który utworzył styl Shuko-kai. Zaś uczeń Taniego, Nanbu wprowadził jeszcze kolejne zmiany do otrzymywanych nauk i zapoczątkował styl Sanku-kai.

Tomari-te, Uechi-Ryu

W kolebce karate na wyspie Okinawa, poza Goju-Ryu i Shorin-Ryu, narodziły się także jeszcze dwa inne style - Tomari-te i Uechi-Ryu. Styl Tomari-te pochodzi z miasta Tomari a jego obecna forma ustanowiona została w 1947 r. przez mistrza Nagamine Shoshin. Wczesnymi prekursorami stylu byli Kishin Teruya i Karyuu Uku. Byli oni nauczycielami Kosaku Matsumora, który przekazał swą wiedzę i doświadczenie Kotathu Iha. Kotathu Iha był zaś, nauczycielem Nagamine Shoshin.

W stosunku do trzech pierwszych, czwarty styl Uechi-Ryu zadomowił się na Okinawie stosunkowo późno, bo dopiero w połowie XX wieku. Ustanowiony został przez mistrza Uechi Kambun, który przez 50 lat praktykował chińskie Kempo. Jego spadkobiercą został Kanei Uechi.

Japonia - utożsamienie karate z budo.

Przybliższmy się do zrozumienia Jedni karate i przesuńmy się w kierunku postrzegania charakterystycznego dla wewnętrznego świata duchowości. Aby to uczynić, musimy choć trochę rozpuścić rozumowanie definicyjne i spojrzeć na karate jako tożsame z całym budo.

Ken-jutsu, Kendo

Przyjrzyjmy się japońskiej sztuce posługiwania się mieczem, który stał się w tym kraju synonimem żołnierskiego honoru i zyskał wymiar kultowy. Nie ma na świecie żadnego poza Japonią kraju, w którym miecz traktowany jest z tak wielkim szacunkiem i utożsamiany z olbrzymim prestiżem.

Mityczna geneza ken-jutsu przedstawia tę sztukę jako dar tengu - rozmiłowanych w wojnie długowłosych bóstw goblinów o ptasich, ludzkich i półboskich cechach. Zgodnie z podaniami nauczyły one fechtunku Minamoto Yoshitsune, żyjącemu w latach 1159-1189, a więc w epoce domowej wojny, w trakcie której ród Minamoto został niemal całkowicie wycięty w pień przez ród Taira. Cudem ocalały chłopiec wychowywał się w świątyni na górze Kurama, której władcą był sam naczelnik tengu, goblin Sojobo. Malec wymykał się nocą ze świątyni i próbował ścinać drzewa z pobliskiego lasu. Pewnego razu staną przed nim przedziwny stwór - Sojobo - i zapytał dlaczego niszczy las należący do świątyni. Wówczas chłopiec wyjawił mu plan zemsty na rodzie Taira, a wzruszony historią tengu, nauczył go sekretów miecza.

Zgodnie z zapiskami kronikarzy, już w 1350 roku istniała szkoła ken-jutsu prowadzona przez jednego ze starszych rodu Minamoto. W epoce samurajów sztuka miecza została doprowadzona do perfekcji. Za twórców najbardziej wyrafinowanych metod ken-jutsu uważa się trzech mistrzów z XVII wieku: Zeisuken Iba, Kensnin Teranishi i Tadaki Ono. Jednakże najsławniejszym mistrzem miecza średniowiecznej Japonii jest niewątpliwie Miyamoto Musashi - malarz i pisarz, autor słynnej Księgi pięciu pierścieni (Gorin-no sho).

Samuraj walczył najczęściej mieczem katana trzymanym oburącz. Niemniej jednak potrafił walczyć także jedną ręką, jeżeli uznał to za skuteczniejsze, oraz dwoma mieczami naraz.

Dzisiaj, gdy walka na szable nie ma praktycznego znaczenia, ken-jutsu zastąpione zostało przez kendo. Tym, który wojenne ken-jutsu wprowadził na sportową drogę kendo, był Kenkichi Sakakibara. Zasady i techniki kendo są bardzo podobne, z tym, że zamiast miecza katany, używa się shinai - broni skonstruowanej z czterech połączonych skórą bambusowych listew. Stosowany jest także, specjalnie wzmacniany strój ochronny oraz kask na głowę. Mimo sportowego charakteru kendo, duch walki rzeczywistej jest zachowywany poprzez ćwiczenie form kata. Trening kendo jest niezmiernie ciężki i wymagający od adepta rozwinięcia olbrzymiej wytrwałości i siły koncentracji.

Ju-jutsu, judo

Przez wieki o sprawności bojowej japońskich wojowników decydowała umiejętność posługiwania się mieczem. Niemniej jednak nie była ona dostępna powszechnie. Już w XVII wieku wydano specjalne dekrety zabraniające noszenia szabli, która zarezerwowana była jedynie dla straży książąt feudalnych - daimiów. Należy pamiętać, że przed zniesieniem szogunatu w 1868 roku i rozpoczęciem nowego okresu Meiji, charakteryzującego się głębokimi przemianami społeczno-gospodarczymi, istniała w Japonii olbrzymia przepaść pomiędzy klasą wojskowych a ludem. Dla samoobrony, rozwijano więc techniki walki wręcz. Doskonalono sposoby powalania przeciwnika, rzutów, wykręcania stawów oraz uderzeń pozwalających pokonać nawet uzbrojonego przeciwnika. Wprawdzie tego typu walka wręcz najpełniej rozwinęła się na Okinawie, to jednak kultywowana była także w rdzennej Japonii jako ju-jutsu. Zarówno japońskie ju-jutsu jak i okinawskie karate swoje korzenie zawdzięczają chińskiemu kung fu, tym niemniej ostateczny kształt owych systemów walki zrodził się odpowiednio w Japonii i na Okinawie.

Doktryny i zasady ju-jutsu opierają się na chińskiej książce o strategii, która wcześniej stała się biblią japońskich samurajów. Książkę tę napisał chiński strateg Hwang-Shin-Kona, a jej tytuł brzmi „W zręczności siła”. Idee chińskie stały się zasadami taktyki samurajów a następnie przeniknęły do ju-jutsu.

Obecnie ju-jutsu jest systemem walki obronnej nastawionej na obezwładnienie przeciwnika, który posiada przewagę siły lub uzbrojenia. Mniejsze znaczenie niż w karate okinawskim przypisuje się uderzeniom i kopnięciom, zaś uwaga skupiona jest na rozwijaniu umiejętności rzutów, duszenia i dźwigni. Stosuje się także uciski na miejsca wrażliwe.

„Ju” oznacza zwinność, miękkość i elastyczność, „jutsu” to sztuka lub technika. Ju-jutsu jest więc sztuką zwinności miękkości i elastyczności mającą za cel realną obronę. Wraz z przemianami okresu Meiji i upadkiem samurajów, konieczność realnej walki wyraźnie zmalała. Zza oceanu, napływały zaś zachodnie wzorce funkcjonowania. Sztuka obrony musiała więc, ewoluować w dziedzinę pozbawioną pierwiastka rzeczywistej walki w obronie zdrowia i życia. Stała się sportem.

Człowiekiem, który będąc wyrazem zmieniających się czasów dostosował ju-jutsu do nowej sytuacji był Jigoro Kano (ur. 1860). Jest on twórcą judo Kodokanu - sportowej formy ju-jutsu, wzbogaconej o analizę europejskich systemów zapaśniczych. W judo duży nacisk kładzie się na zasadę „ustąp, aby zwyciężyć”. Powstała ona na bazie obserwacji przyrody. Mistrz Akiyama, który żył około 1690 roku pewnego zimowego dnia przechadzał się po swoim ogrodzie. W przeddzień spadł obfity śnieg i ciężko przykrył gałęzie drzew. Wiele z nich złamało się pod ciężarem śniegu. Natomiast gałęzie wierzby pochylały się coraz niżej, poddawały się naporowi śniegu, który wreszcie sam ześlizgiwał się własną masą. Wtedy gałęzie wierzby zwycięsko prostowały się i dumnie patrzyły w niebo.

Technikę judo można podzielić na dwie zasadnicze grupy: rzuty (nage-waza) i chwyty (katame-waza). Rzuty stosowane są, gdy rywal traci równowagę lub jest z niej wytrącany. Przeważnie zawodnik używa nogi, biodra lub stopy, aby zatarasować drogę po której dąży przeciwnik, aby uzyskać równowagę i tym samym doprowadzić go do upadku na plecy. Chwyty mają zaś za zadanie obezwładnić napastnika. Stosuje się tutaj trzymania, dźwignie i duszenia.

Daito-ryu-aiki-jutsu, Aikido

W XII wieku, w okresie walki pomiędzy klanami przewodzonymi przez tzw. wielkie rodziny, narodziła się Genji-no-Heino, czyli wojenna strategia rodziny Genji. Był to zestaw nauk, zawierający umiejętności dotyczące prowadzenia wojny, konstrukcji fortów, taktyki wojennej, ken-jutsu, walki lancą i sztuki aiki. Aikido ma więc ponad siedmiowiekową tradycje i nie powinno być utożsamiane z ju-jutsu, które powstało przed trzystu laty za sprawą inspiracji bojowymi systemami chińskimi . W Genji-no-Heino, aiki wyodrębnione zostało około 1770 roku i stworzyło niezależną szkołę pod nazwą Daito-ryu-aiki-jutsu.

Za współczesnego eksperta sztuki aiki i twórcę aikido uznaje się mistrza Morihei Ueshibę (ur. 1883-1969). Poprawił on błędy techniki Daito-ryu, oraz oparł stworzoną przez siebie sztukę walki na silnie rozbudowanym podłożu duchowym i moralnym traktującym budo, jako objawienie praw wszechogarniającej Miłości. Ueshiba twierdził, że owo duchowe objawienie spłynęło na niego w trakcie wielkiej iluminacji, której doznał w 1925 roku. Faktem jest, że mimo kruchej budowy ciała od owego czasu nikomu nie udało się go pokonać. A wielu ekspertów różnych systemów walki próbowało - w tym także amerykańscy mistrzowie judo i zapasów.

„Ai” oznacza harmonizacje i strojenie, „ki” to energia, duch, wewnętrzna moc tkwiąca we wszechświecie, zaś „do” wyraża drogę, sposób podążania przez życie. Tak więc, aikido to „droga harmonizowania energii wszechświata”. I rzeczywiście, system aikido jest powiązaniem nowoczesnych w swych rozwiązaniach technikach samoobrony z koncepcją uniwersalnej energii kosmosu. W swej formie nadanej mu przez mistrza Ueshibę, aikido jest sztuką stosunkowo młodą, bo liczącą sobie około 70 lat. Charakteryzując aikido należy podkreślić trzy jego cechy szczególne: W części technicznej, aikido, podobne jest do starego ju-jutsu, lecz myśl przewodnia pochodzi od kendo. Trzeba zawsze myśleć, jakby przeciwnik atakował nie gołą ręką lecz szablą i dlatego należy usunąć się z linii natarcia przez właściwe tai-sabaki. Wymaga się także, aby uniknąć zetknięcia się ze sobą dwóch sił i atakować słabe punkty, a następnie według reguł kendo ciąć przeciwnika ciosem wyimaginowanej szabli. Drugim wyznacznikiem tej sztuki, jest esencjonalne podejście do sztuki tai-sabaki, unikania poprzez manewrowanie ciałem. W żadnej innej ze sztuk walki, ta umiejętność nie jest posunięta do takiej perfekcji. Trzecim znamieniem aikido, jest sen-no-sen. Jest to zdolność przewidywania zamiaru przeciwnika, tak aby, uzyskać kontrolę nad jego atakiem przed momentem jego rozpoczęcia. Sen-no-sen wykracza poza naturalne - w rozumieniu Zachodu - umiejętności człowieka, a w swej istocie, jest wyrazem duchowego rozwoju adepta, i urzeczywistnienia przez niego pewnego „zakresu” rozumienia uniwersalnej energii kosmicznej i Jedni Wszechświata.

Kyu-jutsu, Kyudo

Łuk jest najstarszą bronią feudalnej Japonii. Broń ta posiadała duże znaczenie nawet w epoce Tokugawów, kiedy bitwy rozstrzygał już ogień muszkietów. Biegłość łuczniczą nazywano shagei, zaś sztukę łuku, kyu-jutsu. Z czasem umiejętność ta, odkryła przed swymi adeptami swoje głębsze, wewnętrzne zastosowanie. Łuk przestał być już jedynie przyrządem obronny, zyskał zaś wymiar duchowy. Podobnie jak w przypadku kendo czy aikido, łatwo-namacalny aspekt praktyczny „jutsu” ewoluował w „do” - drogę prowadzącą do wyzwolenia. Podobna analogia nie jest zasadna w przypadku przemiany ju-jutsu w judo, gdyż tkwiący w nazwie judo pierwiastek „do” jest spłaszczony, poprzez sportowy kształt jaki przybrała ta sztuka w dzisiejszych czasach. Zarówno kendo, aikido, a także kyudo, nie są wypaczone poprzez sport. Tym samym, „do” tkwiące w ich nazwie nie ma jedynie wymiaru pojęciowej atrapy, lecz realnej drogi wyzwolenia i rozwoju wewnętrznego.

Prawdziwi eksperci kyudo nie organizują wielkich zawodów. Ich występy splecione są z klimatem święta, a same czynności naznaczone są piętnem dostojnej modlitwy. Liczy się nie pokaz, lecz wewnętrzne zmaganie się z tarczą, łukiem i strzałą, które w swej istocie mają charakter symboliczny i wyrażają drogę docierania do wewnętrznych pokładów umysłu.

Trening kyudo polega głównie na strzelaniu do słomianej tarczy z natychmiastowym wypuszczeniem drugiej strzały, którą łucznik stara się ulokować maksymalnie blisko pierwszej. Mistrzowie tej sztuki, na pewnym etapie zbliżania się do osiągnięcia pełni Tao i stanu umysłu Buddy, zdolni są do osiągania nieprawdopodobnych efektów. Jednym z takich „popisów” jest trafienie kilkoma strzałami naraz w wąski pręt bambusa, umieszczony za białą nieprzeźroczystą ścianą z papieru.

Sumo

Uważa się, że sumo wywodzi swe korzenie ze świątynnego rytuału wróżebnego oraz dworskiego teatru walki. W swej historii przeżywało okresy świetności i upadku, zmieniało formę i charakter. W sumo, ściśle splecione są ze sobą trzy elementy: rytualny, teatralny i samoobronny. W dzisiejszych czasach, gdy sumo przestało być jedynie dyscypliną zarezerwowaną dla Japończyków, do powyższych trzech dochodzi także jeszcze, element sportowy.

Sumo pierwotne powiązane było z obrzędami shinto, znanymi przynajmniej od 250 p.n.e. Było turniejem rozgrywanym siódmego dnia, siódmego miesiąca, odtwarzającym zmagania bogów i było rozgrywane na ich cześć. Od 734 roku, walka sumo weszła w skład dworskich rozgrywek. Z biegiem czasu wykształciło się wiele form: shinai ozumo (sumo obrzędowe, będące służbą bogom sprzyjającym obfitym plonom), toya-sumo (sumo rytuałów wróżebnych, bardziej zbliżone do tańca niż do walki), konaki-sumo („walki noworodków”, które wsadzane są do koła imitującego ring, porusza się nim tak, by naśladowały ruch sumatori), karasu-sumo (jedna z tanecznych form sumo, taniec wron), czy hitori-sumo (jarmarczne sumo lalkarsko-taneczne w wykonaniu „aktora”, który imituje walkę, między dwoma sumatori wcielając się co rusz w jednego lub drugiego zawodnika).

Po bitwie między klanem Taira i Minamoto w 1185 roku, sumo stało się treningiem bojowym niezwykle przydatnym w walce pieszej, jak i konnej. Impet kilku okutych w żelazo olbrzymów mógł zmienić los całej bitwy. Taktyka takiej walki, sprowadzała się wtedy, do powalenia przeciwnika do ziemi i dobicia go, lub zaduszenia. W okresach pokoju rozpoczęto organizować turnieje o charakterze sportowym, co miało za zadanie dostarczenie rozrywki ludziom, jak i rozgrzanie rycerskiego ducha Japończyków. Kiedy pod koniec XVI wieku turnieje sumatrori straciły swą popularność i zainteresowanie szogunów, pojawiła się forma „sumo ulicznego”. Walki rozgrywane były wtedy w zaułkach, gdzie zawodnicy otoczeni byli tłumem rozkrzyczanych ludzi obstawiających końcowy wynik walki.

Równolegle utrwalała się także tendencja zawodostwa. Bogaci i możni mecenasi tworzyli „stajnie” sumatori, w których zapaśnicy niczym konie posiadają spisane rodowody. W końcu XIX wieku sumo uzyskało poparcie rządu Japońskiego, a słynni sumatori ruszyli na podbój świata Zachodu, by nieść nowinę o wielkiej japońskiej tradycji zapaśniczej.

W dzisiejszych czasach sumo przystosowało się do następstw ingerencji Europejskiej w losy całego globu. Wraz z przemianą Japonii i przejęciem przez ten kraj wzorców amerykańsko-europejskich, sumo nabrało w dużej mierze charakteru sportowego. Zapaśnicy z żywych symbolów potęgi bogów stali się sportowcami. Przepisy walki także się zmieniły. W chwili obecnej zwycięstwo odnosi zawodnik, któremu uda się powalić lub wypchnąć przeciwnika poza ring. Maksymalna długość walki nie powinna przekraczać czterech minut, aczkolwiek starcia z reguły nie kończą się później niż po minucie.

W treningu dąży się do wykształcenia olbrzymiej siły przy zachowaniu pełni dynamiki i szybkości. Siłę szlifuje się poprzez miotanie naturalnych ciężarów, skalnych odłamów, pni drzew, lub maczug. Dynamika zaś, bierze się z walki na miękkim piasku. W treningu sumo pierwszoplanowe znaczenie odgrywa specjalna dieta, która do dziś chroniona jest tajemnicą.

Nin-jutsu

Popularność tej dyscyplinie przyniosły filmy o superszpiegach z czasów feudalnej Japonii. Niemniej jednak, nin-jutsu jest w dzisiejszych czasach sztuką zapomnianą, w każdym razie oficjalnie. Sztuka ta, oprócz nauki walki wręcz, kładzie nacisk także na rozwijanie umiejętności szpiegowania, poruszania się w terenie, ukrywania się, przemieniania, znikania czy opatrywania ran. Aby zostać wprowadzonym w tajniki nin-jutsu, trzeba już być ekspertem kilku dziedzin sztuki wojennej - zarówno walki wręcz, jak i posługiwania się bronią.

Ninja jest mistycznym wojownikiem, który rozwija siłę, wiedzę, nieustraszoność i zdolność zachowywania milczenia. Osiąganie siły w nin-jutsu nie polega jedynie na ćwiczeniu mięśni, lecz w dużym stopniu dotyczy poziomu wewnętrznego - energetycznego i duchowego. Siła ninja wynika z umiłowania pokoju i czystości serca. Każda próba wykorzystania umiejętności dla egoistycznych celów, przybliża groźbę utraty siły wewnętrznej. Dzięki studiom nad umysłem, ninja ma możliwość zdobycia mądrości i stania się człowiekiem wiedzy. Tylko to, pozwala na duchowe oddanie się uprawianej sztuce, co jest równocześnie korzeniem wysokiego poziomu bojowej sprawności. Mistycyzm ninja przyjąć może wiele form. Forma prosta, pozwala na odbicie negatywnych wibracji i obronę przed psychologicznym atakiem, poprzez osiągnięcie równowagi emocjonalnej. Formy bardziej złożone, wymagają zastosowania specjalnych mantr, gestów, wewnętrznych ćwiczeń mentalnych i somatycznych, oraz długotrwałych rytuałów. Wiedza i nabywane doświadczenie nie jest spisywane, gdyż wraz z rozwojem sztuki, ninja wykształca niezwykłą pamięć. Aczkolwiek istnieje kilka tajemnych pergaminów, traktujących o sztuce nin-jutsu, zwanych tora-maki.

Poprzez rozwój siły wewnętrznej i wiedzy duchowej, ninja uzyskuje zdolność korzystania z mocy uznawanych za moce psychiczne. Możliwe jest wówczas dla niego, wykonywanie rzeczy uważanych potocznie za nadprzyrodzone lub niemożliwe. Ninja znani są ze swej umiejętności skakania na linii ziemia-ściana-sufit-ściana-ziemia, biegania po wysokich i wąskich murach, a nawet dematerializowania się. Trzecią potrzebą mistycznego wojownika jest szczególny rodzaj śmiałości. Odnosi się on do umiejętności pozwalających na pokonanie przeciwnika, bez stosowania przemocy. Po osiągnięciu tego poziomu, ninja stają się nieustraszonymi mistrzami bezkrwawych zmagań, którzy wygrywają bez walki. Czwartym filarem nin-jutsu jest konieczność zachowania „milczenia”. Nie oznacza to jednak, posiadania sekretów czy powściągliwości w dzieleniu się informacjami i własnymi doświadczeniami. Chodzi raczej o powstrzymywanie się od nieuzasadnionego komentowania. Tym, którzy wiedzą, nie trzeba nic mówić, ci którzy nie wiedzą, rzadko słuchają.

W treningu nin-jutsu adept dąży do zharmonizowania dziewięciu poziomów mocy, związanych z poszczególnymi partiami ciała, które tworzą „pole elektromagnetyczne”, oraz wywołują charakterystyczne „częstotliwości” drgań. W tym celu ninja używa między innymi specjalnych ćwiczeń splatania palców, tzw. kuji-kiri. Ich rodowód wywodzi się od ćwiczeń mudr tybetańskich lamów, których celem jest osiągniecie Oświecenia. Adept nin-jutsu na swej drodze rozpoczyna od poziomu chu, na którym wzmacniany jest umysł i ciało. Dalej na poziomie shen uczy się kierowania energią. Trzeci poziom tai, rozwija współistnienie ze Wszechświatem. Czwarty poziom sha, dotyczy nauki leczenia siebie i innych. Na poziomie piątym kai, ninja rozwija zdolność przeczuwania niebezpieczeństwa. Poziom szósty jen, wiąże się z nauką poznawania myśli innych i telepatią. Następnie na poziomie siódmym tung, adept opanowuje czas i przestrzeń, aby na poziomie ósmym hua, roztoczyć swą kontrole nad żywiołami natury. Ostatnim poziomem mocy jest tao, wyzwalające adepta z trosk świata profanum i prowadzące do osiągnięcia Oświecenia.

Korea

Z Japonii przenieśmy się na zachód do Korei.

W pierwszym tysiącleciu naszej ery, na południowo-wschodnim krańcu półwyspu koreańskiego, powstała sztuka walki zwana Hwarang-do. Termin ten odnosił się do „rzemiosła rycerskiego”, albo do sztuki wojennej w ogólności. Oprócz ataków, łokciem, kolanem, czy barkiem, używano także, warkocza uplecionego z końskiego włosia zdobiącego hełm, którym posługiwano się jak batem.

Pierwszy historyczny system walki był kombinacją chińskich technik Shaolin i metod lokalnych. Otrzymał on nazwę Tai-ken. Metoda ta, stała się punktem wyjścia dla różnych stylów, które rozwinęły się dynamicznie pomiędzy XI, a XIV wiekiem. Uległy jednakże regresji i zapomnieniu.

W latach II wojny światowej Korea znajdowała się pod okupacją japońską. Spowodowało to, zwrócenie uwagi Koreańczyków na rodzimą tradycje i kulturę, a w rezultacie wydobycie z zapomnienia dawnych sztuk walk. Najważniejsze z nich, które zostały odkryte w tych latach to: Tae-kyon, Tang-su, Kong-sau, Tar-on, Kwon-pop.

Na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych generał Choi Hong Hi, połączył karate japońskie z różnymi elementami starodawnych koreańskich walk w system, który nazwany został Taekwon-do. Nazwa ta oznacza „Drogę stopy i pięści”. Równolegle rozwinęła się szkoła Tang-su-do, a w Korei Północnej Kyouk-sul.

Najbardziej charakterystyczną cechą taekwon-do, są rozbudowane i wyspecjalizowane techniki nożne. W znacznie większym stopniu niż ma to miejsce w karate japońskim czy okinawskim, preferuje się uderzenia nożne i to najlepiej jak najwyższe, a także i te z wyskoku. Techniki ręczne są raczej ubogie i pomijane. Niewątpliwie jest to styl, który może okazać się skuteczny w przypadku osób lekkich, zręcznych, skocznych i o wyjątkowo dobrej sprawności ogólnej.

W dzisiejszych czasach taekwon-do jest w olbrzymim stopniu dyscypliną sportową. Często łączy się ją, także z muzyką, co w efekcie daje rodzaj gimnastyki lub tańca, który ze sztukami walki ma wspólne jedynie stroje i formę ruchów. Istnieje jednak, także grupa mistrzów i adeptów, którzy ćwiczą tradycyjną formę taekwon-do i zamiast treningu sportowego skupiają się na doskonaleniu poomse, czyli form przestrzennych - odpowiednik okinawskiego kata.

Warto wspomnieć, także o Hapkido, które jest połączeniem Daito-Ryu (odmiana aikido), oraz koreańskiego tae kyon. Styl ten został utworzony przez Yon Sol Choi, w latach drugiej wojny światowej. Hap oznacza koordynacje, ki - siłę wewnętrzną, a do - drogę lub sposób. Stąd całą nazwę można przetłumaczyć jako „Drogę koordynowania siły wewnętrznej”. Kata nie są praktykowane w ogóle. Mimo to, hapkido uchodzi za trudny styl. Techniki aikido wymagają bowiem cierpliwości i nadzwyczaj skupionego studiowania, a szybkie, obrotów, wykonywane prawie wyłącznie w wyskoku techniki tae kyon - znakomitego przygotowania fizycznego. Znakiem rozpoznawczym tego stylu jest jego główna metoda treningowa. Kopie się dół głęboki do kolan i trzymając 10 kilogramowy worek z piaskiem wyskakuje się zeń z obowiązkowym lądowaniem na proste nogi. Trening rozpoczyna się z początkiem nowego roku i z każdym kolejnym dniem dodaje się jeden wyskok więcej.

Chiny

Przelećmy teraz nad Morzem Żółtym, do Chin.

Jeżeli popatrzymy na karate przez pryzmat samsarycznych uwarunkowań historyczno-geograficznych, to odnajdziemy jego źródła właśnie w chińskich stylach kung fu. Ze styli tych czerpali nauki i inspiracje prekursorzy okinawskiego karate.

Style chińskie są mało znane na Zachodzie. Główną przeszkodą w ich rozpowszechnieniu jest brak odpowiedniej liczby rzeczywistych ekspertów, mogących przybliżyć światu Zachodu sztukę kung fu. Wielu jest natomiast samozwańczych hochsztaplerów, którzy skuteczną antypropagandą prawdziwego boksu chińskiego przyczyniają się do jego deprecjacji. Ponad to, nauczanie kung fu jest tradycyjnie okryte tajemnicą i realizowane wśród zaprzyjaźnionych rodzin niewielkich społeczności. Trening jest żmudny, długotrwały i w początkowej fazie mało atrakcyjny, a wręcz nudny. Tak wiec, wielu traci cierpliwość i rezygnuje. Ci zaś, którzy dzięki swej wytrwałości stają się zaawansowani, przesiąkają po wielu latach obyczajami nakazującymi zachowanie tajemnicy. Jeżeli już zdecydują się na nauczanie, to chcą, aby ich uczniowie przeszli tę samą żmudną i uciążliwą drogę co i oni niegdyś.

Pierwsze chińskie sztuki walki - jiaodi i gangiwu - zostały zainicjowane w czasach Huang Ti (Żółtego Cesarza). Był on trzecim z pięciu pierwszych władców Chin i władał w latach 2698-2597 p.n.e. Po niezliczonych wojnach zdołał zaprowadzić porządek na swych ziemiach. Doświadczenia wyniesione z owych wojen stanowią jeden z filarów, z których rozwinęły się chińskie sztuki walki. Postać Żółtego Cesarza jest doskonałym przykładem na nierozłączność wydawałoby się różnych sfer ludzkiego życia. Na Zachodzie sztuka wojenna, medycyna oraz ars amandi, to trzy różne sprawy. Jest to błędne podejście, wynikające z europejskiego dualizmu (oddzielności cząstek Bytu). Huang Ti, poza położeniem podwalin pod rozwój sztuki walki, był także autorem ksiąg „Nei Ching Su Wen” i „Su Nu Ching”. Pierwsza, stanowi fundament nowoczesnej medycyny wschodniej, druga zaś traktuje o używaniu energii seksualnej w celu utrzymania zdrowia i przedłużenia życia. Widzimy więc, że proste dzielenie życia ludzkiego na dziedziny jest zubażające dla każdej z tych dziedzin. Wszystkie ludzkie aktywności, nawet te wydawałoby się najbardziej odległe, przenikają się wzajemnie i uzupełniają dokładnie tak samo, jak przenika i uzupełnia się yin i yang.

Działalność Hua Tuo stanowi drugi filar, w którym swój początek mają chińskie sztuki walki. Żył on w czasach dynasti Wschodniej Han (25-220) i zajmował się medycyną (akupunkturą i chirurgią). Zainspirowany ćwiczeniami taoistycznych ascetów, stworzył system treningowy, który uważany jest za prekursorski wobec późniejszej chińskiej kultury fizycznej. Taoistyczni filozofowie twierdzili, że wszelkie żywe stworzenia czerpią energię z kosmosu - nazwano ją chi (Qi). Człowiek - w przeciwieństwie do zwierząt - zatracił umiejętność jej kontrolowania. Hua Tuo postanowił przywrócić ludziom tę zdolność i opracował ćwiczenia wuqinxi (zabawa pięciu zwierząt), umożliwiające panowanie nad wewnętrznymi energiami ciała.

Trzecim doniosłym źródłem chińskich sztuk walki są nauki Bodhidharmy - indyjskiego jogina, który w VI wieku przeszczepiał buddyzm w Chinach. Nauczał on chińskich mnichów z klasztoru Shaolin. Jogina tego, poszukamy jeszcze w dalszej części podróży.

Powyższe korzenie dały początek ogromnej liczbie styli, które wraz z rozprzestrzenianiem się buddyzmu mieszały się i inspirowały rodzime systemy bojowe krain całej Azji.

Chiny są chyba kolebką największej liczby styli sztuk walki na świecie. W samym Hongkongu jest ich kilkaset, a każdy ma swoją prawdziwą lub podrabianą tradycje i stylistyczną odrębność. Niewątpliwie style chińskie najbardziej zbliżone są też do ćwiczeń jogi, która swe źródła wywodzi z Indii i Tybetu. Przyjrzyjmy się kilku wybranym stylom.

Hsing I

Hsing I - „akt woli” - jest stylem boksowania wywodzącym się z taoizmu i nawiązuje do teori pięciu elementów, oraz cech i ruchów zwierząt. Podkreśla wagę zjednoczenia ciała i umysłu. Dzięki tej jedności, umysł może kierować ciałem i chi, pozwalając osiągnąć niewiarygodne efekty w sztuce walki. Najpowszechniej akceptowanym założycielem stylu jest Yueh Fei (1103-1141), słynny generał dynastii Sung (960-1276), a jednym z czołowych popularyzatorów - żyjący w XVII wieku, Chi Lung Feng. Najpopularniejszym ze znanych ekspertów był Kuo Yuen Shen, który jak podaje tradycja całkiem niedawno, bo w XIX wieku starł się z twórcą stylu Pa-Kua, Tung Hai Chuan. Mimo trzydniowych, nieustannych zmagań walka pozostała nie rozstrzygnięta. Przeciwnicy pełni wzajemnego szacunku podali sobie dłonie i stali się przyjaciółmi. Odtąd obie techniki poczęły się wzajemnie uzupełniać.

Pa-Kua

Nazwa stylu oznacza „Osiem diagramów” i symbolizuje strukturę Wszechświata - zgodnie z teoriami chińskich filozofów. Twórcą był Tung Hai Chuan żyjący w XIX wieku, chociaż korzenie wydają się być znacznie starsze. Ćwiczenia polegają na wykonywaniu bardzo specyficznych ruchów w marszu, po wyimaginowanym okręgu o średnicy kilku metrów. Tempo jest dość powolne a najistotniejsze znaczenie przypisuje się płynności. Za współczesnych mistrzów uchodzą przede wszystkim Tajwańczycy: Wang Shu Chin, Chang Chun Feng Chen Pa Ling, Hung i Hsiang.

Tai Chi Chuan

Utrzymuje się, że w okresie panowania dynastii Song (960 - 1279 n.e.), Chang San-Feng stworzył styl Tai Chi Chuan.

Tai Chi Chuan tłumaczy się jako „Boks wielkich szczytów”. Trudno jest jasno sprecyzować datę powstania tego stylu, jak i wielu innych chińskich styli. Wiąże się to z faktem, iż poszczególne techniki i ćwiczenia składające się na dany styl, rozwijane były na przestrzeni dużego okresu czasu. Niektórzy wiążą początki Tai Chi Chuan z gimnastyką leczniczą uformowaną w III tysiącleciu p.n.e, inni zaś z ćwiczeniami oddechowymi i towarzyszącymi im praktykami, ruchów zwierząt z I wieku p.n.e. Utrzymuje się także, że Tai Chi Chuan zostało stworzone przez Chang San-Fenga, żyjącego w okresie panowania dynastii Song (960 - 1279 n.e.). Za twórcę tai chi, podaje się także kapłana taoistycznego Zhang Sanfenga, który podobno owej słynnej formy miał się nauczyć we śnie. Takie wizyjne korzenie tej sztuki nie są wcale odosobnione. Legendy opowiadane na temat dawnych twórców różnych systemów walk z różnych regionów świata - żyjących w Indiach, Tybecie, Chinach, przez kraje Azji Południowo-Wschodniej, aż po wyspę Okinawę i samą Japonię - zgodnie wywodzą umiejętności walki, różne rozwiązania techniczne i taktyczne z wizyjnych doświadczeń podczas snu lub medytacji.

Pierwsza pewna informacja o tai chi, pochodzi z czasów dynastii Qing (1644-1911) i dotyczy Wang Zongyue. W początkach XX wieku tai chi stało się już pojęciem-workiem, ponieważ powstała tak wielka liczba szkół powołujących się na tai chi, że liczba ćwiczących przekracza znacznie liczbę sportowców wielu dyscyplin olimpijskich. Najczęściej jednak tai chi jest praktyką komplementarną, fazą lub aspektem szkolenia bojowego w sztukach walki. Odnośnie kwestii technicznej to warto wspomnieć, że ćwiczenia tai chi nawiązują do najbardziej naturalnych ruchów człowieka. Kładzie się tutaj szczególny nacisk na zachowanie idealnej równowagi podczas wykonywania wszystkich ruchów.

Wing-Chung

Ostatnim z chińskich styli, którym się przyjrzymy będzie Wing-Chung. Styl ten pochodzi z XVI wieku, i jak podaje legenda swoje istnienie zawdzięcza mniszce Ng-Mui, a właściwie snom, w których ujrzała charakterystyczne techniki. Największym współczesnym mistrzem tego stylu był niewątpliwie słynny Yip Man, który mieszkał w San Francisco i tam zmarł w 1973 roku.

Z Yip Manem wiąże się ciekawa historia, którą warto przytoczyć. Czy pamiętasz Brucea Lee z początku podróży, kiedy jeszcze byliśmy w Hollywood ? Ów aktor, kiedy stał się bardzo bogaty i sławny, przybył do Yip Mana prosząc go o naukę. Jako zamerykanizowany Chińczyk zamiast przywitać mistrza w tonie szacunku i pokory, przystąpił od razu do rozmowy o interesach. Zaproponował podobno Yip Manowi wybudowanie domu za naukę, gdyż jak stwierdził obecny jest niewystarczająco efektowny. Yip Man poczuł się urażony, nie tylko jako mistrz kung fu, lecz także jako stary człowiek - dorobek całego jego życia został wzgardliwie określony, przez nadzianego dolarami młokosa. Miał wówczas powiedzieć - „W porządku, udzielę ci ostatniej lekcji. Nie wszystko można kupić za pieniądze. A teraz, idź precz”. Tak właściwie intencje Brucea Lee mogły być najlepsze, jedynie bezceremonialna amerykańska forma okazała się niewłaściwa.

Techniki wing-chung opierają się, na zbliżonych do naturalnych, pozornie rozluźnionych postawach. Ruchy są krótkie i wykonywane w bardzo gwałtowny sposób. Szczególnie znamienny jest sposób prowadzenia walki. Adept opiera łokcie o swój tułów i wyciąga otwarte dłonie w kierunku napastnika. Taktyka polega na nieustannym kontrolowaniu ruchów przeciwnika w początkowym momencie ich zaistnienia. Uniemożliwia to napastnikowi, zarówno skuteczne wyprowadzenie ciosu, jak i wykonanie bloku.

Oprócz styli, z którymi zetknęliśmy się do tej pory, istnieje nieprzebrana ilość i bogactwo innych chińskich styli walki. Wymienimy jeszcze kilka z nich pokrótce. Niech będą to: Tsui Pa Hsien (Styl pijanego człowieka), Hao-Pai (Styl czapli), Fan Tzi Pa (Styl szponów orła), Loong-Ying (Styl smoka), Mi Tsung I Pai (Sztuka labiryntu). Na zakończenie warto także wspomnieć o stylu Lau Hon Kuen Pai. Jest bardzo bogaty technicznie i trudny. Podstawowe ataki wykonywane są z wyskoku i często z rozbiegu. Doświadczony adept potrafi podczas jednego skoku wykonać rozbudowaną serię ataków nogami. Filmy walki produkcji chińskiej, często angażują aktorów właśnie tego stylu ze względu na ich niezmierną widowiskowość.

Azja Południowo-Wschodnia

Nasza podróż po świecie sztuk bojowych byłaby niepełna gdybyśmy pominęli praktyki walki, rozwijające się na terenie sięgającym od pogranicza Indii i Bangladeszu, aż po daleką Australię i najdalej wysunięte na wschód wyspy Pacyfiku. Wszystkie systemy walki w południowo-wschodniej Azji są ściśle powiązane z tańcem i religią, wchodzą w skład lokalnego folkloru, przypominają obrzędy. W walkach dwóch adeptów często nie chodzi o wygraną lecz o spektakl, nie o wynik, ale o magię.

Birma - Bando

Udajmy się na południe do Birmy.

Birma od dawna podlegała duchowej i realnej kolonizacji indyjskiej. Wraz z przejęciem buddyzmu, od XI w., szkolnictwo przejęli mnisi co wiązało się z wprowadzaniem praktyki walki wręcz, z bronią i bez broni. Rozkwit praktyk bojowych w czasach nowożytnych, wiąże się z ciągłymi walkami Birmy z Syjamem w wiekach od XVI do XIX, którym kres położyła dopiero inwazja Brytyjczyków operujących bronią palną. W 1885 r. Birma została kolonią angielską i włączono ją do Indii.

Współczesne praktyki walki w Birmie są zbiorem wielu różnorodnych systemów. Nazywane łącznie thaing lub mayanna thaing, obejmują bando (birmańskie kung fu), lethwei (boks), nanban (zapasy) i banshai (ćwiczenia z bronią). W 1933 roku w Maymyo - północna Birma - Gurkhowie założyli Wojskowy Klub Atletyczny. Jego patronem został lord Mountbattena. Pierwszym prezesem owej organizacji był Gurkha G. Bahadur, a ekspertami przedwojennymi byli U Ba Than, U Ba Thwin i U Ba Yin.

Przyjrzyjmy się najbardziej charakterystycznej sztuce birmańskiego thaing jaką jest Bando. Bando jest sztuką wojenną, na którą składają się techniki wypracowane w Indii, Tybecie i Chinach. Posiada ona trzy wersje. Wersja delikatna stanowi rodzaj walki z cieniem, podobny duchem do tai chi. Druga odmiana przypomina bezkontaktowe karate japońskie, w którym ciosy zatrzymywane są przed celem. Wreszcie wersja twardego bando wywodzi się z tradycji dawnych śmiertelnych pojedynków.

Trening Bando obejmuje naukę form różnych zwierząt - np. dzika, pantery, byka, jelenia, tygrysa lub żmji. Szkoli się ciosy dokładnie nakierowane na punkty witalne, skoki i uniki, a także rozwija się zmysł obserwacji.

Wietnam - Viet Vo Dao

Odbijamy na wschód do Wietnamu.

„Droga wietnamskiej walki”, czyli viet vo dao, wywodzi się z prastarej wietnamskiej sztuki vovinam. Jej podstawowym hasłem było da nang da dung, czyli „być silnym znaczy być pożytecznym”. Taka idea przewodnia jest w pełni zrozumiała w kraju, w którym wojny pojawiają się z regularnością monsunów. Jednakże wietnamski ekspert sztuki walki nie ogranicza się jedynie do zewnętrznego przejawu siły lecz zwraca się, także do sfery ducha, hołdując hasłom mówiącym o „harmonii człowieka i natury”, o „ciągłej ewolucji ducha i ciała”.

Historia wietnamiskich praktyk walki liczy sobie już 50 wieków. Natrafiono na ślady świadczące o znajomości technik bojowych przez ludy żyjące na tych ziemiach w początkowych wiekach trzeciego tysiąclecia przed naszą erą. Teoretyczne fundamenty rozwoju różnych szkół zbudowano jednak w okresie od I do X w n.e. Wzniesione zostały one przez wielkich mistrzów Trieu Quang Phuc, Trung Vuong, Ly Nam De i Bo Cai Da Vuong. Stworzyli oni takie koncepcje strategiczne jak: teorie zaskoczenia, „teorie iluzji” czy „metodę igraszek bez oporu”. W owych czasach w systemach wietnamskich nacisk kładziony był nie tyle na biegłość techniczną co na specjalne ćwiczenia oddechowe i wytrzymałość na ból. W drugim tysiącleciu naszej ery, formujący się bojowy system połączono z filozofią konfucjańską, medycyną taoistyczną i medytacją buddyjską. Powstała Giang Vo Duong, będąca swoistego rodzaju akademią sztuk walk. Jej absolwenci otrzymywali dyplom doktora prawa i filozofii sztuki bojowej.

Dopiero uzyskanie niepodległości a następnie wojna z Francuzami, Amerykanami i w końcu Chińczykami, uczyniła z vovinam środek i sposób fizycznej i duchowej odnowy. W procesie tym wielką rolę odegrał mistrz Nguyen Loc, który od 1938 roku w oparciu o dokumentacje starych praktyk opracowuje nowe fundamenty filozoficzne i dydaktyczne wietnamskiej sztuki wojennej. Rezultatem jego wysiłków powstało viet vo dao.

Trening viet vo dao jest bardzo różnorodny. Spotkać w nim można elementy i techniki charakterystyczne zarówno dla karate, kung fu jak i judo.

Skoro jesteśmy już w Wietnamie, to spójrzmy na mikromoment na Zachód w kierunku Laosu i Kampuczy. Choć mając na uwadze kolejny przystanek na szlaku naszej wędrówki to przydałoby się, ażebyśmy się tam nawet na moment udali. Widzimy, że istnieją tutaj pokrewne viet vo dao formy walki. Są to muai khmer w Laosie i muai karen w Kampuczy.

Filipiny - Arnis

Skoro jesteśmy w Kampuczy to, możemy wziąć wystarczająco długi rozbieg, aby odbijając się od wybrzeży Wietnamu udało nam się niczym Monthy Pythonowi przeskoczyć Morze Południowochińskie i szczęśliwie wylądować na Filipinach.

Rodzimą sztuką bojową wysp Filipin jest arnis. System ten polega na walce kijem prawie metrowej długości i grubości 2,5 cm. Nazwę swą wywodzi od hiszpańskiego arnes - pancerz. Arnes posiada kilka odmian: eskrima, didya, estocada, kabaroan, kali, pagaradman, pananandata i sinawali. Wszystkie te style jako broń stosują bambusową pałkę, jedną lub dwie, która może być dłuższa lub krótsza. Poza treningiem uderzeń i bloków stosuje się także dźwignie.

Pamiętasz Podróżniku początek naszej wyprawy, kiedy siedzieliśmy w fotelach i zastanawialiśmy się, czy zapiąć pasy i ruszyć na szlak. Rozważaliśmy mogące nas spotkać podczas wyprawy niebezpieczeństwa. Mieliśmy w pamięci los słynnego hiszpańskiego żeglarza Ferdynanda Magellana, któremu przyszło zakończyć obecny swój żywot właśnie na wybrzeżu którejś z wysp Filipin. Powszechnie wierzy się, że został on zabity w 1521 roku przez wodza Lapulapu a równocześnie mistrza sztuki kali. Nie wiem jak Ty, ale ja stojąc na filipińskej ziemi, póki co, mam się całkiem nieźle. Miejmy jednak nadzieje, że nie zwrócimy na siebie uwagi i nie rozgniewamy któregoś z następców Lapulapu.

Arnis swój rozwój zawdzięcza właśnie hiszpańskim kolonizatorom, którzy zmotywowali rdzennych Filipińczyków do wykształcenia wielu nowych technik i rozwiązań taktycznych będących próbą samoobrony przed hiszpańską szermierką. Przez długie lata arnis było utrzymywane w ścisłej tajemnicy. Dopiero w latach 60' tych XX wieku przestało być sekretem i zyskało wkrótce taką popularność, że stało się narodowym sportem Filipin.

Indonezja - Pentiak-silat, Pukulan, Kun-tow

Nadchodzi czas, aby opuścić Filipiny i ruszyć dalej na południe. Lecimy naszymi łaskawymi fotelami nad Morzem Sulu i Morzem Celebes. Docieramy do tropikalnej i dżdżystej Indonezji. Intensywność barwy wiecznie zielonego lasu uspokaja nasze oczy sprawiając, że nasze ciała i umysły stają się w pełni zrelaksowane i odprężone.

W Indonezji istnieje olbrzymia liczba styli sztuki walki, które są bardzo podobne lecz bywają różnorako określane w zależności od poszczególnych regionów. Nazwy takie jak pentiak-silat, pukulan, kun-tow odnoszą się w zasadzie do tej samej sztuki walki. Rozwój pentiak-silat datuje się pomiędzy VII a XIV wiekiem na Sumatrze i pomiędzy XIII a XIV wiekiem na Jawie. Uczeni łączą ten system z stylami chińskiego kung fu opartymi na ruchach zwierząt. Natomiast tradycja ludowa przypisuje go proroczym snom i wizjom walczących zwierząt pewnej wieśniaczki. Kiedy kobieta ta opowiedziała swemu mężowi o swoich snach, ten chciał ukarać ją za zajmowanie się niedorzecznymi bajkami zamiast pracą. Gdy rzucił się w jej stronę, z łatwością unikała jego razów stosując sposoby obrony ze swoich snów. I rzeczywiście pewna liczba kobiet okazuje się wielce efektywna w praktyce tego systemu.

Walka ta jest powszechnie ceniona na całym archipelagu i uprawiana zarówno przez buddystów, mahometan jak i chrześcijan. Na Sumatrze dominują style: pauh, strelak, lintow, kumango, na Jawie: tjikalong, tjiandur, mustika kwitang, setia hati, perisai sahti, tapak suji i perisi diri, na Madurze: pamur, na Bali zaś: bathi negara i tridharma.

System pentjak-silat składa się z nauki rzutów, dźwigni, ciosów oraz praktyk wielu broni siecznych i miotanych. Nauczyciel traktowany jest jak duchowy guru. Cykl nauczania rozpoczyna się od składania ofiar bogom, najczęściej jest to krwawa ofiara z kurczaka. Na wyższych etapach adept poznaje anatomie punktów witalnych, i gdy jego sztuka dojrzeje, udostępniany jest trening mocy duchowych (kebatinan) pozwalających „zabić na odległość”. Ta część treningu walki Indonezyjskiej jest ściśle sekretna i niedostępna dla zachodnich kolonizatorów.

Malezja - Silat-kris

Złapmy w żagle prąd równikowy i popłyńmy do Malezji. Mam cichą nadzieje, że nasze fotele są wodoodporne.

Malezja swą państwowość uzyskała dopiero czterdzieści lat temu. Jednakże od tysiącleci stanowiła cel wielkich migracji azjatyckich. Widoczne są tam wpływy chińskie, arabskie, indyjskie, syjamskie i japońskie. Główną praktyką walki jest odmiana silat, w której za główną broń uważa się kris. Kris to sztylet o dwóch ostrzach i poza utylitarnymi zastosowaniami ma także duże znaczenie symboliczne. Wyraża bowiem honor Malaja. Ponad to, sztylet ten stanowi swego rodzaju bóstwo opiekuńcze a adeptowi, który osiągnie wyższy stopień rozwoju duchowego i poziomu sztuki walki, oferuje magiczne moce. Podobno kris potrafi ostrzec adepta przed niebezpieczeństwem wynurzając się z pochwy, a nawet samoistnie ugodzić wroga. Ostrza kris są proste lub falujące, rękojeść bogato zdobiona pochwa wykonana z ekskluzywnego drewna. Mistrzowie silat-kris utrzymują, że wystarczy lekko drasnąć napastnika sztyletem kris, aby zadać mu śmiertelny cios. Mistrzowie ci twierdzą, że owa śmiertelna moc nie wynika z zastosowania trucizny, lecz z rytuałów magicznych.

Tajlandia - Muai thai, Muai tale, Krabi-krabong

Przyglądanie się sztukom walki Azji Południowo-Wscchodniej rozpoczęliśmy w Birmie. Ruszyliśmy na wschód. Przemknęliśmy przez Wietnam, Laos i Kampucze docierając do Filipin. Następnie udaliśmy się na południe do Indonezji i Malezji. Pora zamknąć koło i przyjrzeć się tajlandzkiemu sposobowi walki. Polećmy wiec na północ do Tajlandii.

Kultura bojowa Tajlandii powstała z połączenia trzech tradycji: Tajów, Khmerów i Monów. W XIII wieku Tajowie przybyli z Chin na tereny ówczesnej Tajlandii, gdzie stopili się z zamieszkującymi te tereny Khmerami i Monami. Wykształciła się forma tańca bojowego, w którym używa się włóczni, długich i krótkich mieczów, kija oraz sztyletu krisa. W czasach tych prości wojownicy walczyli przy pomocy białej broni i tarczy ze skóry nosorożca, zaś królowie i dostojnicy staczali pojedynki siedząc na słoniach.

Dziś narodowym sportem Tajlandii jest muai thai, czyli boks syjamski. Mniej popularne są krabi-krabong i rozgrywany na rejach muai tale, czyli morski boks. Muai thai wywodzone jest w dużej części od samych Tajów, aczkolwiek stanowi także mieszaninę wpływów chińskich i indyjskich. Za ojca syjamskiego boksu uważa się króla Syjamu, który został pochwycony w niewolę w 1560 roku przez Birmańczyków. Zdołał on pokonać mistrzów birmańskich walk i w zamian wypuszczony został na wolność. Szczyt swego rozwoju muai thai osiągneło w XVIII wieku za czasów Pra Chao Sua - Króla Tygrysa.

Współcześnie boks syjamski jest sportem, w którym stosuje się 12 kategorii wagowych i strój charakterystyczny dla klasycznego boksu - rękawice i krótkie spodenki. Dozwolone są ciosy stopą, dłonią, kolanem i łokciem. W treningu duży nacisk kładzie się na wykształcenie ogromnej szybkości ciosu. Walkę rozpoczyna waigru - rytuał, który łączy w sobie zarówno rozgrzewkę, modlitwę jak i taniec. Odbywa on się jednak poza ringiem Zawodnicy przywiązują dużą wagę do amuletów, które pozostawiane są w rogach ringu. Po wejściu na ring zawodnicy wykonują specyficzny taniec, będący znakiem rozpoznawczym określonej szkoły. Przypomina on walkę z cieniem przy akompaniamencie orkiestry składającej się z flecisty, cymbalisty i perkusisty. Orkiestra ta gra przez całą walkę jak i podczas przerw dostosowując swoje tempo do rytmu walki.

Trening charakteryzuje się dużą intensywnością. Siłę uderzeń stopą rozwija się kopiąc w drzewa bananowe. Praktykuje się biegi, walkę w wodzie, a także grę w siatkówkę za pomocą nóg.

Muai tale jest sportem marynarzy a swoje narodziny zawdzięcza meczowi bokserskiemu rozegranemu w końcu XIX wieku, pomiędzy reprezentantami dwóch stojących obok siebie okrętów. Marynarze przerzucili belkę pomiędzy burty, na której bokserzy starli się usiłując zrzucić siebie nawzajem do wody. W chwili obecnej walka ta doczekała się nawet mistrzostw floty królewskiej.

Trzecim stylem wywodzącym się z Tajlandii jest krabi-krabong. Walczy się głównie kijem i mieczem, lecz także halabardą, włócznią i bronią przypominającą narzędzia chłopskie. W genezie można odnaleźć wpływy chińskie jak i staroindyjskie. Styl ten został wzbogacony także indywidualnym doświadczeniem japońskiego ronina Yamady Nagamasy, służącemu syjamskiemu władcy w 1628 roku. Ronin jest samurajem, który stracił swego fełdalnego pana i nie ma komu służyć. Początkowo była to praktyka śmiertelna, lecz z czasem przekształciła się formę sportu.

Tak więc udało nam się dopełnić koło, mające swój obwód wokoło azjatyckich państw otaczających Morze Południowowschodnie.

Mongolia

Niedopatrzeniem byłoby pominięcie kraju wielkiego Czyngis-chana. Ruszajmy więc, dalej na północ do Mongolii. Spróbujmy dać tak długi krok, aby nie nadepnąć po drodze Chin.

Mongolia była kiedyś krajem rozkochanym w walce i traktującym całą Azję jako teren łowiecki. Czyngis-chan utworzył w 1206 roku państwo, które w ciągu kilkunastoletniej kampanii zdołało narzucić swoje zwierzchnictwo Chinom. Tatarzy - bo tak nazywano Mongołów, od jednego z ich plemion - zdołali nawet zagrozić Europie organizując wyprawy docierające, aż po Węgry i Polskę. W 1280 roku ich imperium rozciągało się od Królestwa Węgierskiego i Arabie na Zachodzie, po Syberie na Wschodzie, a Indie i Birmę na południu. Zrozumiałe jest więc, że dysponują bogatą starożytną tradycją bojową.

Charakterystycznym dla Mongolii systemem walki są zapasy. Adepci ubrani są w wysokie skórzane buty, skórzaną kamizelkę z liną wiążącą ją na brzuchu oraz krótkie spodenki. Walka rozpoczynana jest „ptasim tańcem”. Adepci lekko podskakują oraz imitują skrzek orła, co jest zarazem pewną formą techniki wróżebnej. Następnie używają technik szamańskich, polegających na symbolicznym lub imaginacyjnym przeistaczaniu się w ptaki drapieżne-bestie. Po rytuale następuje walka zapaśnicza polegająca na przewróceniu przeciwnika na ziemię. Jednakże dumni Mongołowie nie kontynuują walki w pozycji leżącej, lecz po powaleniu przeciwnika powracają do wykonywania rytualnego tańca.

Ówczesną ostoją pradawnych praktyk walki są jeszcze szkoły klasztorne kształcące przyszłych lamów. Podobnie jak w Tybecie - o czym za chwilę - umiejętności techniczne stanowią jedynie część sztuki nastawionej głównie na jasnowidzenie ewentualnego ataku, magię i hipnozę jako naturalny element bojowego transu.

Tybet

Kierunek południowy-zachód. Lot do Tybetu. Właściwie, to w czasie lotu naszymi fotelami-wehikułami nie musielibyśmy tutaj mieć założonych czapek-niewidek. Nie powinniśmy być zbyt zdziwieni, jeżeli zza chmur wyłoni się postać ułożonego w pozycji lotosu jogina i tajemniczo przemknie w pobliżu nas niczym amerykański samolot Stealth Fighter.

Tybet wciąż jest najbardziej tajemniczym, odosobnionym i niedostępnym krajem świata. Mówi się, że jako usytuowany na szczytach Himalajów - „Dach Świata” - stanowi wrota do wyższych niebiańskich wymiarów. Tybetolodzy podkreślają dwa charakterystyczne rysy kultury tego kraju. Po pierwsze, charakter religii, która określa i przenika wszelkie inne aktywności od nauki począwszy na wszelkich sztukach skończywszy - także i tych bojowych - jest niesamowity, gwałtowny, wręcz demoniczny. Łagodni indyjscy bogowie przybierają w Tybecie przerażające gniewne formy.

Drugim rysem tradycji tybetańskiej jest fascynacja mocą, wytwarzaniem energii i magią. Opisy podróżników, którym niegdyś rzadko udawało się dotrzeć do tego kraju, przedstawiają go jako swojego rodzaju „reaktor energii”. Od mnichów począwszy, poprzez świeckich jogów i joginie, aż do najwyższych lamów - wszyscy uczestniczą w różnego rodzaju rytuałach nakierowanych na wytworzenie mocy. Moc nakierowana jest na rozwinięcie duchowej mądrości (pradżni), współczucia (bodhicitty) i osiąganięcie oświecenia. Użyta może być także w sprawach świeckich - przyciąganiu pomyślności, powodzenia czy likwidowaniu zagrożeń i leczeniu chorób.

Legendy i fakty historyczne przesycone są atmosferą niezwykłości. Zachodni podróżnicy z uporem relacjonują spotkania z mnichami - często wielce sędziwymi - potrafiącymi pokonywać karkołomne trasy wysokogórskie z niezwykłą szybkością i bez należytego odzienia. Nazywani są oni lung-gompo. Badanie kultury tybetańskiej prowadzi trzeźwo myślącego europejskiego badacza w magiczne światy. Odkrywane zaś fakty, którym trudno zaprzeczyć, powodują niemałe oszołomienie i poczucie utraty granicy między krainą snów i bajek, a jawą.

Kultura fizyczna tego kraju oraz sposoby walki, nie są oddzielone od działań magicznych. Skuteczność bojowa, jak nigdzie indziej, zależna jest tutaj od wykształconej na drodze medytacji i ćwiczeń jogi zdolności koncentracji. Duże znaczenie ma rodzaj hipnozy, lub wręcz, uroku rzucanego na napastnika oraz nasyłanie demonów. Najskuteczniejszym wojownikiem może się okazać chudy, spędzający dużą część swego życia w jaskini jog, który zdołał w dużym stopniu pojąć i urzeczywistnić iluzoryczną naturę rzeczywistości.

Jednakże walka traci tutaj swoje egoistyczne samsaryczne podłże. Poziom osiąganej mocy przenosi ją ze sfery materialnej - naszego zewnętrznego świata i jego konfliktów - w zupełnie inne wymiary. Wrogiem nie jest napastnik zewnętrzny, lecz kryjące się w głębinach psychiki demony ego.

Tybet jest uważany za kraj, który wydał najpotężniejszych w świecie czarowników. Najsłynniejsi z nich to 84 mahasiddhów nazywanych Lwami Buddy. Mahasiddha jest wysoce urzeczywistnionym joginem lub Thathagatą - Zwycięzcą, który pokonał swoje małe ego, ograniczenia samsary (świata profanum) i stał się Buddą. Jednymi z najbardziej wysławianych są Padmasambhawa, Nagardżuna, Naropa oraz Tilopa. Europejczykom nie zgłębiającym jogi i nie urzeczywistniającym jej prawd, trudno pojąć sztukę walki zrodzoną w Tybecie i jej magiczno-duchowy charakter.

Indie

Najwyższa pora na podróż do Indii.

Najbardziej charakterystyczną sztuką bojową Indii jest Kalaripayatt. Przekazywaną jest ona z ojca na syna. Ściśle wiąże się z nauką posługiwania się rozmaitymi rodzajami białej broni używanymi na dalekim Wschodzie. Trening nie prowadzi do wykształcenia rozbudowanej muskulatury. Nastawiony jest raczej na rozwój sprężystości i elastyczności ciała. Jego fundamentem jest zaś wykształcenie właściwej postawy psychicznej i spotęgowanie mocy ducha. Kalaripayat jest jogą walki, której struktura kroków, ciosów i kopnięć traktowana jest jako ruchowa modlitwa do boga Kalari. Nauczyciel kalaripayatt jest równocześnie guru, kapłanem, lekarzem, jak i trenerem. Jako reprezentant boga walki na Ziemi stanowi przedmiot czci. Jest jednocześnie najdoskonalszym wykonawcą świętych modłów, odprawianych przed znajdującym się w sali treningowej ołtarzem boga Kalari. Modły te są tajemnymi sekwencjami ciosów i bloków o znaczeniu magicznym, a zarazem praktycznym.

Uczeń już od pierwszych lekcji rozpoczyna ćwiczenia koncentracji i kryjącej się w nim wewnętrznej energii. Uczy się na pamięć złożonych modlitewnych choreografii walki - które są podobne do kata okinawskiego karate. O efektywności decyduje technika ciała (ciosy, kopnięcia i rzuty), wymawiana mantra i oddech. Mantra i sposób oddychania stanowią jogiczny czynnik magiczny i są przekazywane uczniom oddzielnie. Kalaripayatt zawiera w sobie walkę wręcz, zapasy, trzymania, rzuty, dźwignię, walkę różnego rodzaju bronią, wiedze o różnego rodzajach punktach witalnych i energetycznych, oraz naukę walki osoby nieuzbrojonej z uzbrojoną.

Po połżeniu fundamentów na ścieżce uczniowskiej, adept Kalaripayatt (Kalarin) wkracza na czterostopniową ścieżkę mistrzowską (Ćaturpaśupata). W pierwszym stopniu mistrzostwa - Paśu Sang - Kalarin opanowuje poruszanie się po kwadracie. Jego ruchy muszą mieć naturę wody - ciągłe, płynne, a także potężne jak fala oraz ciężkie i porywające jak strumień wodospadu. Oś jego ciała musi być idealnie pionowa, stabilona jak nieugięty słup, łączący niebo z ziemią. Kalarin przy pomocy mantr musi opanować wszelkie swoje namiętności oraz przebudzić wiraśakti (moc dokonywania heroicznych czynów).

Mistrz w drugim stopniu - Paśu Szang - musi wyćwiczyć spokojną i niczym nie zakłóconą równowagę psychiczną i fizyczną. Techniki ręczne polegają na wyćwiczeniu energii krótkiego spięcia przypominającego wyładowanie elektryczne w atmosferze. Jest to energia pioruna zwana wadżrą. Kiedy Kalarin osiągnie krystaliczny spokój i zrównoważenie, moc pioruna spontanicznie pojawi się w technikach pchnięć i pociągnięć.

Kolejny stopień mistrzowskiego wtajemniczenia - Paśu Śang - wymaga od adepta, by nadał swym ruchom dostojeństwa i spokoju białego łabędzia. Stopień czwarty - Paśu Wang - napędzany jest „siłą żeńskiego archetypu” - co powoduje, że adept staje się niezwykle delikatny i subtelny w działaniach. Tak jak Paśu Szang używa gwałtownej męskiej energii wadżry, tak Paśu Wang posługuje się niezwykle delikatną mocą żeńską. Uwieńczeniem mistrzowskiej ścieżki jest uzyskanie honorowego tytułu Śri Lang Paśu.

Kalaripayatt jest systemem walki, wywodzącym się z hinduskiej jogi, który zachował w sobie tradycje bojowe prastarych cywilizacji, z wcześniejszych cyklów kosmicznych. Nasze fotele-wehikuły mogłyby jednak nie przetrzymać podróży w odleglejsze morki dziejów ludzkości. Nie sięgajmy więc głębiej - przynajmniej na razie.

12. Korzenie sztuki walki

Przemierzyliśmy Japonię i Okinawę, Koreę, Chiny i kraje Azji Południowo-Wschodniej. Dotarliśmy nawet do Mongoli, Tybetu i Indii. We wszystkich tych miejscach powstawały rozmaite systemy walki, których specyfikę staraliśmy się prześledzić.

Przystańmy na chwilę i zastanówmy się nad korzeniami, z których wyrasta sztuka walki. Pierwszym powodem powstawania technik walki była konieczność zdobycia pożywienia i obrony przed dzikimi zwierzętami. W miarę kształtowania się bardziej skomplikowanych organizacji plemiennych i państwowych oraz rywalizacji między nimi, większą rolę zaczeła odgrywać walka między ludźmi. Doświadczenia wojenne z czasów chińskiego cesarza Huang Ti (2698-2597 p.n.e), zapoczątkowały formowanie się pierwszych usystematyzowanych systemów treningu bojowego.

Ważnym źródłem rozwoju sztuki walki był ucisk najeźdźców stosowany wobec podbijanych narodów i wiążąca się nim potrzeba obrony. Dobrym tego przykładem jest powstanie okinawskiego karate, wymierzonego przeciw okupacji japońskiej oraz rozwój filipińskiego arnis, jako obrony przeciwko szermierce hiszpańskich kolonizatorów.

Korzeni sztuki walki należy szukać w filozofii taoistycznej i ćwiczeniach taoistycznych ascetów. Ćwiczenia te wiążą się z próbą ujarzmienia wewnętrznych energii organizmu i sił przyrody. Początkowo nakierowane były na przywracanie zdrowia, witalności i przedłużanie życia. Adepci sztuki walki zauważyli, że pozwalają one w znacznym stopniu zwiększyć umięjetności bojowe (siłę, odporność czy szybkość). W miarę praktyki, odkryto także ich duchowy potencjał, przybliżający osiągnięcie pełni Tao i Stanu Umysłu Buddy. Tym samym, technika walki wzbogacona została o sferę energetyczną i duchową, którą w Chinach nazwano Qigongiem (chi kung).

Następnym korzeniem sztuki walki jest buddyzm i joga. Wraz z przeszczepianiem buddyzmu i jogi - początkowo z Indii do Chin i Tybetu, a później do krajów Azji Południowo-Wschodniej oraz z Chin do Japonii - rozprzestrzeniała się także sztuka walki. Dopiero nauka buddyjska w pełni podłożyła fundamenty dla duchowej płaszczyzny sztuki walki. Wyniosła ją poza granice obronności, witalności, zdrowia i sprawności fizycznej oraz wskazała prawdziwy i najważniejszy cel praktyki. Celem tym stało się uwolnienie człowieka od nietrwałości i cierpienia świata profanum (samsary) i osiągnięcie nirwany, trwałej szczęśliwości oświecenia.

Niektórzy, źródeł sztuki walki upatrują w mistycznych snach i łasce istot z pozaludzkich wymiarów - np. bogów lub asurów. Mistyczne sny były inspiracją do tworzenia nowych technik bojowych dla mniszki Ng-Mui (Wing-Chung), Chojuna Miyagi (Goju-Ryu) i wielu innych mistrzów. Przykładem ingerencji istot pozaludzkich w narodziny sztuki walki jest - jak głoszą legendy - sztuka władania mieczem ken-jutsu, przekazana Minamoto Yoshitsune przez bóstwa tengu.

Do powyższych źródeł należy jeszcze dodać tańce obrzędowe, rytuały religijne i działania magiczne. Tańce obrzędowe stanowiły podstawę dla rozwoju sztuki walki zwłaszcza w Azji Południowo-Wschodniej, zaś rytuały religijne i działania magiczne stanowią fundament sztuk bojowych pochodzących głównie z Indii, Mongolii i Tybetu.

Korzenie sztuki walki

Samsaryczne

Duchowe

  • Konieczność zdobycia pożywienia i potrzeba obrony przed dzikimi zwierzętami

  • Rywalizacja i walka między ludźmi

  • Ucisk najeźdźców stosowany wobec podbijanych narodów i wiążąca się nim potrzeba obrony

  • Zdrowotne ćwiczenia taoistycznych ascetów: Qigong zdrowotny, medyczny a później bojowy

  • Buddyzm i joga (a także hinduizm i jogi hinduskie oraz inne systemy duchowe)

  • Taoizm i Qigong „religijny” (nakierowany na osiągnięcie Stanu Buddy)

  • Mistyczne sny i kontakt z istotami z wyższych wymiarów (bogami, asurami)

  • Tańce, rytuały religijne i działania magiczne

Tab. 2 - Korzenie sztuki walki - samsaryczne i duchowe

Widzimy, że sztukę walki zapoczątkowały i kształtują po dzień dzisiejszy bardzo różnorodne przyczyny. Część z nich dotyczy zewnętrznego świata materii (samsary), inne mają charakter duchowy. Samsasarycznymi korzeniami sztuki walki są te, które podkreślają jej użyteczność w świecie profanum - np. potrzeba obrony, walka między ludźmi, ćwiczenia Qigong kształtujące zdrowie, witalność i sprawność.

Nasza podróż szlakiem budo wykracza jednak poza zewnętrzny świat materii. Kieruje nas do wewnętrznego świata duchowości. Interesuje nas więc, przede wszystkim, odnalezienie duchowych korzeni sztuki walki - tzn. takich, które wskazują możliwość realizacji transcendentnych celów ludzkiego życia, czyli osiągnięcia pełni Tao i Stanu Umysłu Buddy.

W toku całej dotychczasowej podróży towarzyszyła nam myśl buddyjska i taoistyczna. To właśnie buddyzm wraz z praktyką jogi oraz taoizm z ćwiczeniami Qigong stanowią duchowy korzeń sztuki walki. To dzięki nim, sztuka walki wykracza poza sferę fizyczności, techniki oraz profanistycznej użyteczności i może być mostem prowadzącym do świata sacrum.

Odnaleźliśmy duchowe korzenie sztuki karate, nie oznacza to jednak, dotarcia do ich esencji. Nasza wyprawa jeszcze się nie kończy.

N. Davies, Europa. Rozprawa historyka z historią, tłum. E.Tabakowska, Znak, Kraków 1998, s.41-42

Nauki o nie-dualności (podane w Madison w 1977) (w:) Energia Mądrości (wybór tekstów różnych autorów), tłum. Karma Trinle Gyamtso, na prawach rękopisu, Warszawa 1986, s.72-79

Prawo karmy - wschodnia doktryna działania, przyczyny i skutku - utrzymuje, że każde doświadczenie jest rezultatem wcześniejszych aktywności a wszystkie przyszłe warunki są determinowane przez obecne postępowanie. Działania pozytywne prowadzą do lepszych stanów egzystencji, podczas gdy niewłaściwe, do większego cierpienia i nieprzyjemnych stanów.

Cykl nieustanie powtarzajacych się narodzin i smierci, związany jest z wschodnią doktryną, według której istoty nie żyją raz, lecz odradzają się nieskończoną ilość razy od niemającego początku czasu. Cykl ten może być zatrzymany jedynie przez osiągnięcie przebudzenia (oświecenia, Stanu Buddy, nirwany).

dzisiejsza nazwa, to Goju-Ryu

dzisiejsza nazwa, to Shorin-Ryu

(jap.) mistrz

Akong Tulku Rinpocze, Poskramianie tygrysa, tłum. A. Zubrzycka, Jacek Santorski & CO, Warszawa 1998, s.116

Lao-tzu, „Tao Te Ching”, Chuang Chou, „Chuang-tzu” (w:) Istota Tao, T. Cleary (tłum., oprac. i komentarze), REBIS, Poznań 2000, s.15

P. Coelho, Alchemik,tłum. B. Stępień, Drzewo Babel, Warszawa 1995, s.39

Zob. J. Miłkowski, Karate, WMON, Warszawa 1985, s.43

M. Oyama, The Kyokushin Way, Japan Publications, Inc., s. 104

P. Szeligowski, Kyokushinkai Karate w dwa lata po śmierci Masutatsu Oyama, w: Samuraj, 1(10)'97, Kraków

M. Oyama, The Kyokushin Way, op. cit.

ibidem, s. 65

Paramhansa Yogananda, Autobiografia Joga, na prawach rękopisu, s. 52

P. Enfield, The Okinawan: The Life and times of Master Higaonna, w: 9th European Gasshuku, Denmark 1991

D. Draeger (znawca i historyk sztuki walki), Power training with Morio Higaonna, Tsunami Productions, 1994

przyrząd treningowy, kształtujący siłę technik i odporność powieszchni uderzających ciała

droga wojenna; droga sztuki walki

Zob. J. Scott, Dwie prawdy,tłum. J.Grela, Instytut Marpy, Szczecin 1999. Por także. Thinlei Norbu, Złoty kluczyk,tłum. T. Przewrocki, na prawach rękopisu, Kraków 1988, s.43-50

Przy opracowywaniu charakterystyki styli, autor korzystał głównie z: S. Tokarski, Sztuki walki, Glob, Szczecin 1989; J. Szymankiewicz, Kung fu-Wu Shu, Glob, Szczecin 1987; J. Miłkowski, Karate, op.cit.; J. Pawluk, Saga o budo, NWP, Warszawa 1991.

zob. J. Miłkowski, Karate op.cit., s. 35

Ashida Kim, Umysł ninja,, tłum. J. Kryg, Rebis, Poznań 1993

J. Szymankiewicz, Kung fu-Wu Shu, op.cit., s.33

Zob. Helmut Uhlig, Tybet, PIW, Warszawa 1999

Zob. Kazi rDevi, Znaki Buddy - Historia doktryn i szkół buddyjskich,Sadhana, Katowice 1999, s. 95

Śri Abhayadatta, Żywoty 84 mahasiddhów, Na prawach rękopisu, Kraków, W Roku Ziemnego Smoka

Aćarja Śjam Lalit Mohan G. K., Kalarypajat - Śiwaicka Sztuka Walki, w: Hridaya - biuletyn ezoteryczny nr. 52/97r., Gliwice

ibidem, s.4

Asury (term. buddyjski) - klasa wojowniczych półboskich istot. Asurami są m.in. demony, tytani i giganci.

47



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Podróż 4 cz II Docieranie do esencji duchowych korzeni sztuki walki karate
Wschodnie sztuki walki CZ. 2, Inne
Wschodnie sztuki walki - CZ 1, Inne
Japanese Karate Terminology, sztuki walki
Wschodnie sztuki walki, Inne
Sporty i sztuki walki, Inne
WSCHODNIE SZTUKI WALKI
vocab Sport - sztuki walki, Sport - sprzęt sportowy
Sztuki walki wschodu
um pozasz cz, poszukiwanie pracy, Wzory różnych dokumentów
wypocz cz, poszukiwanie pracy, Wzory różnych dokumentów
Dieta 1000 kcal, ►►Sport & Sztuki Walki◄◄, Dieta
na diecie(1), ►►Sport & Sztuki Walki◄◄, Dieta
Goju Ryu Terminology, sztuki walki
Tajemnice witalnych punktów Kupso, SZTUKI WALKI, KUPSO

więcej podobnych podstron