Daugherty C J Dziedzictwo







Jedna sroczka smutek wróży

Dwie – radości pełne dni

Trzy to dziewczę urodziwe

Cztery – chłopiec ci się śni

Pięć da srebra cały dzbanek

Sześć przyniesie złota moc

Siedem tajemnicę kryje

W najstraszniejszą ciemną noc

stara angielska piosenka dla dzieci
























Dla Jacka –

mojego przewodnika

































1

– Isabelle, potrzebuję pomocy! –

szepnęła w słuchawkę telefonu skulona

w ciemnościach Allie.

Słuchała odpowiedzi przez niecałą

minutę. Od czasu do czasu kiwała

głową, potrząsając ciemnymi włosami.

Kiedy głos w słuchawce umilkł,

dziewczyna

zdjęła

obudowę

i wyciągnęła baterię z komórki. Potem

wydłubała kartę SIM i obcasem

wgniotła ją w ziemię.

Wspięła się na niski, ceglany płotek

otaczający niewielki londyński ogródek,

w którym się schowała. W tę ciemną,

bezksiężycową noc była praktycznie

niewidoczna. Pobiegła pustą uliczką,

zwalniając tylko na sekundę, żeby

wyrzucić telefon do kosza na śmieci.

Kilka ulic dalej cisnęła baterią przez

wysoki mur do czyjegoś ogródka.

Nagle usłyszała coś jeszcze oprócz

stukotu swoich obcasów na chodniku.

Ukryła

się

za

białą

furgonetką,

zaparkowaną na poboczu. Wciągnęła

powietrze i zaczęła nasłuchiwać.

Kroki.

Rozejrzała się po cichej uliczce.

Stały

tu

tylko

szeregowe

domki

jednorodzinne.

Miejsc,

w

których

mogłaby się ukryć, było niewiele.

Prześladowca biegł w jej stronę. Nie

miała już czasu.

Padła na ziemię i wczołgała się pod

samochód. W nos uderzył ją zapach

nawierzchni i oleju samochodowego.

Oparła policzek na asfalcie, zimnym

i mokrym od padającego wcześniej

deszczu.

Nasłuchiwała. Gdyby tylko jej serce

nie waliło tak mocno!

Kroki zbliżały się coraz szybciej, aż

ścigający ją mężczyzna znalazł się tuż

przy ciężarówce. Allie wstrzymała

oddech,

ale

prześladowca

minął

samochód i poszedł dalej.

Ogarnęło ją uczucie ulgi.

Nagle kroki zamarły.

Przez chwilę panowała grobowa

cisza. Allie nie słyszała absolutnie nic.

Potem dobiegło ją ciche przekleństwo.

Wzdrygnęła się.

Chwilę później usłyszała męski

szept.

– To ja. Zgubiłem ją. – Przerwał, po

czym ponownie odezwał się, przyjmując

obronny ton. – Wiem, wiem… Słuchaj,

jest szybka i zna ten teren, tak jak

rozmawialiśmy. – Kolejna pauza. –

Jestem na… – Poruszył się. – Croxted

Street. Zaczekam tutaj.

Znów zapadła cisza. Trwała tak

długo, że Allie zaczęła się zastanawiać,

czy to możliwe, że mężczyzna odszedł,

a ona niczego nie zauważyła. Nie

poruszył się ani razu.

Od leżenia w jednej pozycji bolały

ją już mięśnie. Nagle usłyszała dźwięk

i poczuła ciarki na plecach.

Więcej kroków.

Słychać

je

było

wyraźnie

w chłodnym nocnym powietrzu.

Dostała gęsiej skórki. Serce waliło

jej jak oszalałe. Ręce miała mokre od

potu.

„Spokojnie – pomyślała. – Zachowaj

spokój”.

Ćwiczyła oddychanie, tak jak latem

pokazał jej Carter. Skupiła się na

powolnych wdechach i wydechach,

dzięki czemu udawało jej się oddalić

niebezpieczeństwo ataku paniki.

Trzy wdechy, dwa wydechy.

– Gdzie ją widziałeś po raz

ostatni? – w pobliżu rozległ się niski,

groźny głos.

– Jakieś dwie ulice stąd –

odpowiedział

mężczyzna,

którego

słyszała

wcześniej.

Jego

kurtka

zaszeleściła, kiedy ruszył ręką, by

wskazać kierunek.

– Pewnie gdzieś skręciła albo ukryła

się w czyimś ogrodzie. Spróbujmy tam

wrócić i się rozejrzeć. Sprawdzaj za

koszami na śmieci. Nie jest zbyt duża.

Mogła się za którymś ukryć. –

Westchnął. – Nathanielowi nie spodoba

się, jeśli nam ucieknie. Słyszałeś, co

powiedział. Lepiej ją znajdźmy.

– Jest cholernie szybka – stwierdził

nerwowo pierwszy mężczyzna.

– Już wcześniej to wiedzieliśmy. Ty

idź tą stroną ulicy, a ja pójdę tamtą.

Kroki oddaliły się. Allie zastygła

w bezruchu, dopóki zupełnie nie ucichły.

Nawet wtedy policzyła w myślach do

pięćdziesięciu, zanim odważyła się

ostrożnie wysunąć spod samochodu.

Kiedy już stanęła na nogach, ukryła się

między pojazdami i rozejrzała na

wszystkie strony.

Po mężczyznach nie było śladu.

Mając nadzieję, że zmierza we

właściwym kierunku, puściła się jeszcze

szybszym biegiem.

W

normalnych

okolicznościach

uwielbiała biegać i nawet w takiej

sytuacji automatycznie weszła w równy,

niezbyt szybki rytm, uspokajając oddech.

Tyle że dzisiaj nic nie było

normalne. Musiała walczyć z pokusą

spoglądania co chwilę za siebie.

Wiedziała, że ją złapią, jeśli się potknie

i zrani. A wtedy kto wie, co się stanie?

Biegła, mając wrażenie, że to domy

przesuwają się w ciemnościach, nie ona.

Było późno i na ulicach panowała cisza.

Czujniki ruchu działały na jej

niekorzyść. Gdy wbiegała na chodnik,

zapalały się światła nad drzwiami

domów, jednocześnie oślepiając ją

i ujawniając jej pozycję. Dlatego starała

się trzymać środka ulicy, chociaż

latarnie ledwie oświetlały drogę.

Dobiegła

do

skrzyżowania

i

zatrzymała

się,

głośno

dysząc.

Spojrzała na drogowskazy.

„Foxborough Road. Co mówiła

Isabelle? – Potarła czoło, próbując

sobie przypomnieć. – Kazała mi skręcić

w lewo. A potem w prawo w High

Street”. – Ale nie była pewna. Wszystko

stało się tak szybko.

Na szczęście, gdy tylko skręciła

w lewo, zauważyła przed sobą jasne

światła High Street. To znaczyło, że

dobrze

trafiła.

Mimo

wszystko

zastanawiała się, czy pędzące ulicą

taksówki,

autobusy

i

ciężarówki

sprawiały, że była bezpieczna. W końcu

znalazła się na widoku.

W pełnym biegu skręciła w prawo

na High Street, szukając miejsca,

o którym mówiła jej Isabelle.

Jest! Zawróciła w prawo przy

krzykliwie

udekorowanym

sklepie

z kanapkami i wbiegła w małą alejkę.

To tam dyrektorka kazała jej zaczekać.

Nie

odwracając

się,

zanurkowała

w ciemności i schowała się pomiędzy

dwoma

olbrzymimi,

metalowymi

kontenerami na śmieci.

Oparta o ścianę próbowała złapać

oddech. Włosy opadły jej na oczy

i przylepiły się do spoconej twarzy.

Odsunęła je bezwiednie i zmarszczyła

nos.

Co, do licha, tak śmierdziało?

Z kontenerów dolatywał zwykły

smród śmieci, ale też jakiś obrzydliwy

fetor, o którego źródle wolała nie

myśleć. Skupiła wzrok na wylocie

alejki, czekając na nadchodzącą pomoc.

Isabelle powiedziała, że zaraz będzie.

Ale minuty płynęły, a Allie coraz

bardziej się niecierpliwiła. Nawet tutaj,

w ciemnościach, czuła się zbyt odkryta.

Zbyt łatwo można ją było znaleźć.

„Gdybym siebie szukała, byłoby to

jedno z pierwszych miejsc, jakie bym

sprawdziła”, pomyślała.

Zmarszczyła brwi i bezmyślnie

obgryzała paznokieć kciuka. W końcu jej

uwagę przyciągnęło dziwne szuranie.

Spojrzała w dół i zauważyła, że stare

pudełko po kanapkach samo się porusza.

W

pierwszej

chwili

nie

mogła

zrozumieć, co widzi. Otworzyła szeroko

usta ze zdumienia, kiedy opakowanie

przesunęło

się

w

jej

kierunku

z przeciwnej strony alejki. Dopiero

przyglądając się mu w plamie światła

latarni, zauważyła cienki, giętki ogon,

ciągnący się po asfalcie za pudełkiem.

Zakryła usta rękami, starając się

zdusić krzyk.

Ukryła się w gnieździe szczurów.

Zrozpaczona rozejrzała się wokół,

ale nie zauważyła innej potencjalnej

kryjówki.

Pudełko

po

kanapkach

przesuwało się powoli w jej stronę.

Serce waliło jej ze strachu i z całych sił

powstrzymywała

się

od

ucieczki.

Musiała pozostać w ukryciu.

Jednak kiedy schowany w pudełku

szczur

trącił

w

stopę,

nie

wytrzymała – zerwała się na równe nogi

i popędziła jak oparzona przed siebie.

Gdy przystanęła, uświadomiła sobie, że

jest na środku ulicy i zupełnie nie wie,

co robić dalej.

W tym samym momencie zahamował

tuż

przed

nią

elegancki,

czarny

samochód. Zanim zdołała cokolwiek

zrobić, wyskoczył z niego wysoki

mężczyzna i obrócił się w jej stronę.

– Allie, szybko! Wskakuj do środka!

Patrzyła na niego w zdumieniu.

Isabelle powiedziała, że wyśle kogoś na

pomoc. Nie wspominała, że tym kimś

będzie

samotny

facet

w

drogim

samochodzie. Wyglądał dokładnie tak

samo jak mężczyźni, którzy gonili ją

wcześniej. Ubrany był w elegancki

garnitur, a włosy miał krótko przycięte.

Dziewczyna

uniosła

hardo

podbródek.

Zdecydowała,

że

pod

żadnym

pozorem nie wsiądzie do tego auta. Ale

kiedy odwróciła się, żeby uciec,

z ciemności przy Foxborough Road

wyłoniły się dwie postacie. Pędziły

prosto na nią.

Znalazła się w pułapce.

Ponownie spojrzała na mężczyznę

stojącego

przy

eleganckim

aucie.

Przyglądał się jej z troską. Silnik był

włączony i mruczał jak tygrys na widok

ofiary. Zrobiła niepewny krok do tyłu,

a mężczyzna zachęcającym gestem

wyciągnął prawą rękę. Zaczął mówić

z prędkością karabinu maszynowego.

– Allie, nazywam się Raj Patel.

Jestem ojcem Rachel. Isabelle przysłała

mnie po ciebie. Proszę, wsiadaj do

samochodu jak najszybciej.

Zamarła. Rachel to jedna z jej

najlepszych przyjaciółek, a Isabelle była

dyrektorką Akademii Cimmeria. Jeśli

mówił

prawdę,

mogła

się

czuć

bezpieczna. Miała tylko kilka sekund na

podjęcie decyzji. Szukała jakiegoś

znaku, który pozwoliłby jej wybrać

właściwe

rozwiązanie.

Jakiegoś

potwierdzenia, że mężczyzna był tym, za

kogo się podawał.

Wyciągnięta dłoń nie trzęsła się.

Miał takie same oczy jak Rachel.

– Nie chcesz, żeby ci mężczyźni cię

złapali, Allie – stwierdził. – Proszę,

wsiądź do środka.

Coś w jego głosie mówiło jej, że

nieznajomy nie kłamie. Jakby za sprawą

czarodziejskiego

zaklęcia,

które

pozwoliło jej znów się poruszać, Allie

podbiegła do auta, złapała za klamkę

i wskoczyła do środka. Sięgała po pas

bezpieczeństwa, kiedy samochód ruszył

z kopyta.

Gdy

usłyszała

trzask

zapiętej

klamerki, pędzili już sto kilometrów na

godzinę.






















2

A przecież wieczór zaczął się

wspaniale. Po raz pierwszy od miesięcy

Allie spotkała się ze swoimi starymi

przyjaciółmi – Markiem i Harrym.

Właśnie z nimi spędzała wieczory

w czasach, kiedy wciąż pakowała się

w kłopoty. Kilka miesięcy wcześniej

razem z Markiem trafili nawet do

aresztu.

Jej rodzice nienawidzili ich obu,

więc

spodziewała

się,

że

będą

oponować, gdy zdradzi plany na

wieczór. Ale oni wcale nie wydawali

się źli. Mama powiedziała tylko: „Bądź

w domu przed północą, proszę”. I to

wszystko. Odkąd wróciła z Cimmerii,

traktowali ją inaczej. Z szacunkiem.

Dziwnie się czuła, wychodząc bez

awantury.

Jeszcze dziwniejszy był powrót do

parku, w którym niegdyś co wieczór

spotykała Marka i Harry’ego. Znalazła

ich bujających się na drabinkach jak

para przerośniętych dzieciaków.

Powinniście

znaleźć

sobie

wreszcie jakąś pracę – powiedziała,

przechodząc przez bramę.

– Allie! – ryknęli, puszczając się

biegiem w jej stronę przez plac zabaw.

Tak bardzo ucieszyła się na ich

widok, że nie mogła przestać się

uśmiechać. Oni też wydawali się

zachwyceni – poklepywali ją po plecach

i

wciskali

jej

w

dłoń

puszkę

z ciepławym cydrem. Ale kiedy już

usiedli – oni na huśtawkach, a Allie na

szczycie zjeżdżalni – rozmowa się nie

kleiła. Potrafili rozmawiać tylko o tym,

jak fajnie jest urwać się ze szkoły,

malować wagony kolejowe i kraść

w sklepach. Zawsze rozmawiali tylko

o tym.

Ale tym razem wydawało jej się

to… nudne.

Wystarczyły dwa miesiące, by Allie

czuła się, jakby przybyło jej co najmniej

kilka lat. Tak wiele wydarzyło się

podczas letniego semestru w Cimmerii.

Pomagała ratować szkołę w trakcie

pożaru. Niemal zginęła. Znalazła ciało

koleżanki.

Na samo wspomnienie przeszły ją

dreszcze.

Była przekonana, że chłopcy nie

zrozumieją tego, co naprawdę działo się

w Cimmerii. Kiedy pytali ją o szkołę,

odpowiadała ogólnikami. Było „trochę

dziwnie”, ale „całkiem spoko”.

Pewnie

sami

lanserzy

tam

chodzą? – spytał Harry, zgniatając

w ręku puszkę po piwie i wyrzucając ją

na trawnik. Allie patrzyła, jak puszka

znika w miękkiej, zielonej trawie.

– Chyba tak – stwierdziła, wciąż

patrząc na puszkę. „Ale – dodała

w myślach – naprawdę ich polubiłam”.

– Traktowali cię jak sprzątaczkę? –

spytał współczująco Mark, próbując

odgadnąć jej myśli. Odwróciła wzrok.

– Niektórzy – przyznała Allie,

myśląc

o

Katie

Gilmore

i

jej

przyjaciółkach. Ale pod koniec semestru

razem z Katie ratowały szkołę przed

spaleniem. Wypracowały przy tym coś

w rodzaju niechętnego wzajemnego

szacunku. – W sumie nie są tacy źli –

dokończyła.

– Nie mogę sobie wyobrazić

chodzenia do szkoły z bandą snobów. –

Harry stanął na huśtawce i mocno ją

rozbujał. Jego głos przepływał nad

nimi. – Powiedziałbym im, dokąd mają

sobie pójść, i od razu by mnie pewnie

wywalili.

– Jeśliby w ogóle kiedykolwiek cię

przyjęli w takie miejsce – zadrwił

z niego Mark i popchnął przyjaciela, aż

huśtawka zaczęła kręcić się w kółko. –

Wracasz tam? – spytał, patrząc na nią

z nagłą powagą.

– Tak, rodzice mi każą. I właściwie

w jakimś sensie sama tego chcę.

Rozumiesz?

Wytrzymała

jego

spojrzenie w nadziei, że naprawdę

zrozumiał.

Mark pochodził z zupełnie innego

środowiska. Jego tata odszedł, a on

mieszkał z mamą na blokowisku. Mama

często przesiadywała z koleżankami

w klubach i pubach. Nie zachowywała

się jak normalny rodzic. Po tym, jak brat

Allie Christopher uciekł dwa lata temu

z domu, Mark stał się dla niej kimś

w rodzaju zastępczego brata. Wiedziała,

że tęsknił za nią, kiedy wyjechała.

Prawda była jednak taka, że po kilku

pierwszych tygodniach w Cimmerii

prawie całkiem przestała o nim myśleć.

– Będę do ciebie pisać – obiecała

znienacka

żarliwie,

powodowana

nagłym przypływem poczucia winy.

Sarkastyczny

uśmiech

Marka

przypomniał jej o Carterze.

– Tak? – Otworzył kolejną puszkę

i wskoczył na huśtawkę. – Będę pisał do

ciebie, co nowego przytrafiło mi się

w metrze.

Zahamował nogami i pochylił się

w stronę Harry’ego, który śpiewał pod

nosem głupawe piosenki.

Allie

siedziała

na

zjeżdżalni

i

patrzyła,

jak

jej

koledzy

się

wygłupiają, siłując się z łańcuchami, na

których

wisiały

huśtawki,

jakby

próbowali wyrwać je z metalowych

obręczy. Zamyśliła się. Nawet nie

ruszyła swojego piwa.

Była już prawie północ, kiedy

zadzwonił telefon Harry’ego. Po krótkiej

rozmowie

zaczął

naradzać

się

z Markiem, a potem odwrócił się

w stronę Allie.

– Jedziemy na stację autobusową

w

Brixton,

chcemy

tam

trochę

pomalować. Jedziesz z nami?

Allie

po

sekundzie

pokręciła

przecząco głową.

– Obiecałam, że wcześnie wrócę do

domu – odparła. – Wciąż traktują mnie

jak przestępczynię.

Harry

wyciągnął

pięść.

Allie

uderzyła w nią swoją pięścią. W torbie

chłopaka coś zagrzechotało, kiedy ją

podnosił.

– Do zobaczenia, Sheridan – rzucił,

ruszając w stronę wyjścia. – Nie

pozwól, żeby te bogate dupki cię

dopadły.

Mark został z tyłu.

– Jeśli chcesz do mnie napisać,

Allie… – powiedział po dłuższej

chwili – naprawdę by mnie to ucieszyło.

– Na pewno napiszę – obiecała.

Chciała tego.

Chłopak odwrócił się i pobiegł za

Harrym. Przez jakiś czas słyszała ich

głosy i śmiechy niknące w oddali. Kiedy

zapadła

cisza,

zeszła

ze

zjeżdżalni, sprzątnęła wszystkie puste

puszki po piwie i wrzuciła je do kosza.

Potem nałożyła na głowę czarny kaptur

i ruszyła w stronę domu. Szła powoli,

zatopiona w myślach.

Już prawie dotarła na miejsce, kiedy

ich zobaczyła – czterech mężczyzn

stojących przed jej domem. Ich garnitury

były idealnie skrojone, a włosy krótko

i schludnie przycięte. Pomimo ciemności

jeden z nich miał na nosie okulary

przeciwsłoneczne. Poczuła, jak jej serce

bije coraz szybciej. Coś w atletycznej

postawie i skupionej minie tego faceta

przypominało jej Gabe’a.

Stanęła jak wryta. To był pierwszy

błąd. Powinna była po prostu wejść do

ogrodu pani Burson i wymknąć się

tylnym wyjściem. Nie zrobiła tego.

Kiedy się zatrzymała, stojący najbliżej

mężczyzna odwrócił się. Co prawda

była częściowo ukryta w ciemnościach,

ale mimo wszystko chyba ją rozpoznał.

Wskazał ręką w jej stronę.

Hej

powiedział

cicho,

dwukrotnie pstrykając palcami.

Wszyscy spojrzeli w jej kierunku.

Allie zrobiła ostrożny krok w tył.

Allie

Sheridan?

spytał

mężczyzna.

Kolejny krok do tyłu.

Chcemy

tylko

z

tobą

porozmawiać – dodał inny.

Allie

obróciła

się

raptownie

i pobiegła. Przeskoczyła przez niski

płotek ogrodu pani Burson, przebiegła

przez tylne wyjście, które zawsze było

otwarte, i zamknęła za sobą furtkę.

Słyszała,

jak

mężczyźni

klną

wniebogłosy, próbując znaleźć drogę

w ciemnościach. Popędziła z powrotem

w stronę parku, po śliskiej trawie,

i przedostała się przez bramkę po

drugiej stronie.

Kluczyła po okolicy i biegła tak

długo, aż przestała słyszeć ich kroki.

Przeskoczyła

przez

bramę

ogrodu

i przeczołgała się pod żywopłotem.

Czekała w ciszy niemal godzinę

(a przynajmniej tak jej się zdawało),

zanim zdecydowała się wyciągnąć

drżącymi dłońmi telefon z kieszeni.

Teraz siedziała na eleganckim fotelu

czarnego audi i patrzyła, jak tata Rachel

wykonuje slalom między samochodami

na South Circular z prędkością znacznie

wyższą od dozwolonej. Nie chodziło

o to, że mu nie ufała, ale mimo wszystko

trzymała się na dystans, opierając się

o drzwi samochodu i trzymając jedną

rękę na klamce.

„Rachel jest do niego podobna”,

pomyślała Allie. Ale jego skóra była

ciemniejsza, a włosy grube, podczas gdy

córka miała błyszczące loki.

Nie odzywał się, dopóki nie

wyjechali z miasta. Teraz zamiast

domów mijali ciemne pastwiska.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

Pytanie padło znienacka, ale usłyszała

w jego

głosie

nutę

ojcowskiego

zatroskania.

– Tak. – Wyprostowała się na

siedzeniu.

Tylko

trochę…

się

przestraszyłam.

Dziękuję,

że

mi

zaufałaś.

Początkowo nie byłem pewien, czy

zdołam cię przekonać.

– Jest pan do niej podobny –

zauważyła. – To znaczy do Rachel.

Dlatego panu wierzę.

Uśmiechnął się po raz pierwszy, nie

odrywając wzroku od drogi.

– Nie powtarzaj jej tego. To jej

mama jest w naszej rodzinie pięknością.

Kiedy się uśmiechał, wyglądał

milej, i Allie poczuła, że trochę się

rozluźnia.

– Co się stało? Wyjechaliśmy od

ciebie dwie godziny temu i wszystko

było w porządku.

– Byliście w moim domu? – Allie

znów zesztywniała.

– Nie w środku. – Wydawało się, że

wyczuł

jej

napięcie,

bo

dodał

uspokajająco: – W pobliżu. Isabelle

prosiła, żebym trochę cię pilnował.

Codziennie ktoś z nas tam był. Ja albo

któryś z moich chłopaków.

Rachel wspominała, że jej ojciec ma

firmę ochroniarską – tak renomowaną,

że korzystali z jej usług prezydenci

i prezesi wielkich firm. Poza tym

niewiele o nim wiedziała, oprócz tego,

że w młodości chodził do Cimmerii.

Ze wszystkich sił próbowała sobie

przypomnieć, czy widziała go albo

kogoś podobnego na swojej ulicy. Nic.

Myśl, że ktoś ją obserwował, wywołała

w niej dreszcze.

– Wszystko było w porządku –

powiedziała. – Kiedy wychodziłam do

parku, nikogo nie było przed naszym

domem. Gdy wróciłam, ci goście już

czekali na ulicy. Natychmiast mnie

rozpoznali.

– Próbowali cię złapać? – Spojrzał

na nią.

Potrząsnęła głową.

Mówili,

że

chcą

ze

mną

porozmawiać. Ale im nie uwierzyłam –

wyjaśniła. – Uciekłam. Nawet mnie nie

dotknęli.

– Mądra dziewczynka.

Zupełnie niespodziewanie poczuła

się dumna, słysząc pochwałę w jego

głosie.

– To niesamowite, że udało ci się

uciec. Są naprawdę dobrzy w swoim

fachu.

Skromnie wzruszyła ramionami.

– Jestem raczej szybka. Biegłam tam,

gdzie mogli mieć problem mnie dogonić.

– I ubrałaś się na czarno.

– Isabelle mówiła, żebym tak się

wieczorami

ubierała.

Na

wszelki

wypadek.

Skręcił na M25, rzucając okiem

w boczne lusterko i sprawdzając, czy

droga jest pusta.

– Przykro mi, że miała rację.

– Mnie też. – Allie osunęła się lekko

w fotelu, patrząc na zostające w tyle

samochody. Teraz, kiedy było jej ciepło

i poczuła się bezpieczna, poziom

adrenaliny w jej organizmie spadł. Oczy

zaczęły jej się kleić. – Co z moimi

rodzicami? – spytała zaspanym głosem.

– Isabelle do nich zadzwoni

i wszystko wyjaśni – powiedział. –

Będą wiedzieli, że jesteś bezpieczna.

Allie oparła głowę o zagłówek.

– To dobrze – mruknęła. – Nie chcę,

żeby się martwili.

Kilka minut później już spała.

Obudził ją podmuch chłodnego

powietrza.

Wyprostowała

się.

Samochód stał w miejscu. Drzwi po

stronie kierowcy były otwarte. Została

sama.

Po pobycie w Londynie noc wokół

niej wydała jej się nienaturalnie cicha.

Nie

słychać

było

dźwięków

przejeżdżających

samochodów

ani

syren. W pobliżu usłyszała ciche głosy –

męski i żeński.

Przeczesała rękami zmierzwione

włosy.

– Jesteś pewien, że nikt cię nie

śledził? – spytała kobieta.

– Całkowicie – odparł tata Rachel.

– Biedulka. Musi być wykończona.

Nie

budziłam

Rachel.

Możemy

powiedzieć jej o wszystkim rano.

Allie otworzyła drzwi. Rozmowa

ucichła.

Pan Patel stał w towarzystwie

kobiety o jasnobrązowych włosach

i bladej cerze. Miała na sobie dżinsy

i długi, niebieski sweter, który ciasno

ściągnęła paskiem.

– Hm… cześć – powiedziała

niepewnie Allie.

– Allie. – Patel odwrócił się w jej

stronę. – To jest mama Rachel, Linda.

Wokół nich było tak ciemno, że

Allie niewiele widziała. Była w stanie

tylko stwierdzić, że za nimi stał dom –

przez otwarte drzwi na parterze padało

światło. Wciąż próbowała zorientować

się w przestrzeni, kiedy pani Patel

objęła ją ramieniem i poprowadziła do

środka.

– Myślę, że powinnaś wypić kubek

gorącego kakao i położyć się spać.

W twoim pokoju zostawiłam kilka

rzeczy Rachel. Będą na ciebie trochę za

duże, ale sądzę, że mimo wszystko się

nadadzą. Tak czy inaczej nie będziesz

ich długo używać.

Wręczyła

jej

parujący

kubek

i

zaprowadziła

po

schodach

do

przestronnego pokoju o bladożółtych

ścianach. Na podłodze leżał gruby,

kremowy dywan. Lampa na stoliczku

nocnym

oświetlała

pokój

ciepłym

światłem, a łóżko zaścielała cytrynowa

kołdra, której jeden róg zapraszająco

odsunięto.

– Łazienka jest tam. – Pani Patel

wskazała na drzwi. – A ubrania

znajdziesz w komodzie. Rozgość się.

Rachel przyjdzie po ciebie rano

i zaprowadzi na śniadanie. Śpij dobrze.

Jutro

wszystko

omówimy.

Uśmiechnęła się łagodnie i zamknęła za

sobą drzwi.

Allie dłuższą chwilę siedziała na

łóżku. Wiedziała, że powinna wstać,

umyć się i przebrać w piżamę. A potem

dowiedzieć się, gdzie trafiła.

Zamiast tego zdjęła buty i położyła

się na poduszkach. Potem odwróciła się

na bok i podkuliwszy nogi, zaczęła

liczyć kolejne oddechy.



















3

– Witaj ponownie! – Isabelle le

Fanult

zbiegła

lekko

po

starych

kamiennych schodach prowadzących do

przytłaczającego

wiktoriańskiego

budynku z cegły, w którym mieściła się

Akademia Cimmeria, i wzięła Allie

w ramiona. – Tak bardzo się cieszę, że

nic ci się nie stało!

– Ja też się cieszę. – Dziewczyna

wyszczerzyła zęby w uś​miechu.

Po ucieczce z Londynu spędziła

kilka dni, ukrywając się u Patelów. Jak

się

okazało,

ukrywanie

polegało

głównie na leżeniu nad basenem. Allie

odbyła też pierwszą w życiu lekcję

jazdy konnej.

Pani Patel najwyraźniej wyczuwała,

że Allie bardzo potrzebuje rodzica,

ponieważ wpychała w nią jedzenie

i nieustannie zamartwiała się o jej

bezpieczeństwo.

Natomiast

Minal,

młodsza siostra Rachel, wszędzie za

nimi chodziła i chciała brać udział we

wszystkich ich zajęciach. Było to

słodkie,

choć

jednocześnie

nieco

smutne – rodzina Patel była dokładnie

taka, o jakiej Allie zawsze marzyła.

Taka, jaką mogła być kiedyś jej własna

rodzina.

Ale tata Rachel razem z Isabelle

zdecydowali, że dziewczyna będzie

bezpieczniejsza w Cimmerii. Chociaż

semestr zaczynał się dopiero za dziesięć

dni, pan Patel zawiózł Allie i Rachel do

szkoły.

Budynek wyglądał tak samo jak

latem.

Był

olbrzymi,

masywny

i przerażający. Trzypiętrowa budowla

z czerwonych cegieł górowała nad

podjazdem, a z pokrytego dachówką

dachu wystawały tu i ówdzie kute

zwieńczenia

w

stylu

gotyckim.

Przywodziły na myśl skupisko czarnych

noży. Rzędy symetrycznie ułożonych,

łukowato

zakończonych

okien

przyglądały im się w milczeniu, gdy

dziewczyny

zabrały

się

do

wypakowywania bagaży z samochodu.

Jasnobrązowe włosy dyrektorki były

mocno ściągnięte gumką. Miała na sobie

dżinsy

i

białą

koszulkę

polo

z emblematem Cimmerii. Allie nie

pamiętała, żeby kiedykolwiek wcześniej

widziała ją w dżinsach.

– Dziękuję, że przysłałaś pana Patela

z pomocą. Nie wiem, co by się stało,

gdyby nie on.

– Na szczęście trzymałaś się moich

poleceń. – Nawet w taki pochmurny

dzień złotobrązowe włosy dyrektorki

zdawały się płonąć. – Zachowałaś się

bardzo odważnie. Nie wiesz nawet, jak

bardzo jestem z ciebie dumna.

Allie zaczerwieniła się i wbiła

wzrok w ziemię.

I

Rachel,

moja

najlepsza

uczennica. – Isabelle odwróciła się,

kierując

swoją

uwagę

na

drugą

dziewczynę. – Co za szczęście, że już

wróciłaś. Biblioteka cię potrzebuje.

Eloise na pewno się ucieszy, że tu

jesteś. Cześć, Raj. – Potrząsnęła ręką

ojca Rachel i uniosła brew. – Czy może

powinnam nazywać cię panem P.?

– Jeśli musisz. – Uśmiechnął się

drwiąco. – Wydaje mi się, że nie mam

w

tej

kwestii

zbyt

wiele

do

powiedzenia.

Isabelle odwróciła się ponownie

w stronę walizek stojących obok

samochodu.

– Zakładam, że większość to twoje

książki, Rachel? Możesz je tu zostawiać

w przerwie pomiędzy semestrami, masz

tego świadomość? Z pewnością ich nie

wyrzucimy.

Dziewczyna

uśmiechnęła

się

szeroko, po czym podniosła jedną

z toreb i zawiesiła na ramieniu.

– Wiesz, jaka jestem, Isabelle…

– W rzeczy samej. Chodźmy do

waszych pokoi. Wszyscy są zajęci

remontem, więc będziemy mieć dla

siebie więcej czasu niż zazwyczaj.

Dyrektorka

złapała

za

jedną

z walizek i ruszyła żwawo do drzwi.

Pozostali, objuczeni bagażem, podążyli

za nią głównym wejściem do środka.

Witraż w drzwiach wyglądał nieco

blado, kiedy nie rozświetlało go słońce.

Allie zauważyła, że dziwaczny gobelin

z jednorożcem, który zazwyczaj wisiał

w pobliżu drzwi, zniknął. Wkrótce

okazało się, że w szkole zmieniło się

znacznie więcej rzeczy od tamtej nocy,

kiedy wybuchł pożar.

– Carter, Sylvain i Jo już tu są. –

Głos Isabelle obijał się echem od

kamiennej podłogi głównego holu. –

Jules wróci za kilka dni, tak samo jak

Lucas i paru starszych uczniów. Ale

mimo wszystko do momentu rozpoczęcia

semestru nie będzie nas zbyt wielu.

W

szerokim

holu

głównym

drewniane

podłogi

pokrywał

prowizoryczny dywan z brudnych,

zakurzonych pokrowców. Rozjaśniające

zazwyczaj dębową boazerię olejne

obrazy również gdzieś zniknęły. Bez

nich wnętrze wydawało się Allie nagie

i dziwnie podatne na przemijanie.

Isabelle wciąż paplała coś wesoło, ale

w jej głosie pobrzmiewały wysokie

nuty, czuć w nim było napięcie, które

najwyraźniej próbowała ukryć.

Niektóre

pokoje

ucierpiały

w pożarze, dlatego przenieśliśmy część

klas i sypialni. – Praktyczne tenisówki

Isabelle na gumowych podeszwach

zapiszczały na drewnianych stopniach. –

Musimy skończyć prace do czasu

powrotu

reszty

uczniów.

Chyba

zgodzicie się, że w tej sytuacji

zgłoszenie się na ochotnika do pomocy

jest waszym obowiązkiem.

Poprowadziła je szybkim krokiem

do

szerokiej

klatki

schodowej.

Znajdujący się w niej kryształowy

żyrandol z epoki edwardiańskiej wisiał

opakowany

w

cieniutki

materiał,

nadający mu wygląd gigantycznego

pajęczego kokonu. Allie słyszała gdzieś

w

oddali

stukanie

młotków,

pokrzykujących robotników i szuranie

ciężkich przedmiotów, przesuwanych po

podłodze.

Wiedziała, że szkoła nie obejdzie się

bez remontu. Chociaż wyjechała dzień

po pożarze, miała okazję zobaczyć

rozmiar zniszczeń. Nie sądziła jednak,

że po powrocie zastanie taką… ruinę.

Odarta z dzieł sztuki i ozdób, które

nadawały jej wygląd bajkowego pałacu,

Cimmeria wydawała się zraniona. Allie

przesunęła

ręką

po

szerokiej,

wypolerowanej dębowej balustradzie,

żeby ją pocieszyć.

Na

szczycie

schodów

skręciły

w węższą klatkę schodową, która

zaprowadziła je do kolejnego korytarza

i następnych schodów. Tutaj ostry

zapach

dymu

był

zdecydowanie

silniejszy. Allie poczuła, jak jej żołądek

podchodzi do gardła na wspomnienie

nocy sprzed kilku tygodni, kiedy

zobaczyła swojego brata Christophera

stojącego w holu z płonącą pochodnią

w ręku. To on podpalił szkołę.

Jakby

spodziewając

się

takiej

reakcji, Isabelle natychmiast znalazła się

przy

niej.

Objęła

ramieniem

i odwróciła, kierując z dala od jej

pokoju.

– Twój pokój został zniszczony

przez dym i wodę, Allie. Przenieśliśmy

cię w głąb korytarza. – Poprowadziła

dziewczynę do drzwi z numerem 371. –

Twoje rzeczy już tutaj są.

– Hej, będziesz w pokoju obok! –

krzyknęła Rachel, otwierając drzwi

z numerem 372. Allie usłyszała, jak

koleżanka wita się z pokojem: – Witaj,

niewielka,

prostokątna

prywatna

przestrzeni. Tak bardzo cię kocham.

Isabelle otworzyła drzwi do pokoju

Allie.

– Pomyślałam, że mając Rachel za

sąsiadkę,

będziesz

się

czuła

bezpieczniej.

Prosto urządzony pokój mocno

pachniał świeżą farbą. Allie stała

w drzwiach, a Isabelle szarpała się

z okiennicami, by je otworzyć i wpuścić

do pokoju szare światło.

Na wysokim regale Allie zauważyła

znajome grzbiety książek ze swojej

małej kolekcji. Łóżko przykryte było

puszystą, białą kołdrą, a granatowy koc

złożono porządnie w nogach, dokładnie

tak samo jak w jej poprzednim pokoju.

Wszystko wyglądało identycznie.

Isabelle właśnie zmierzała w stronę

drzwi.

– Rodzice przysłali kilka twoich

rzeczy. Położyłam je w garderobie.

Przyjdź do mnie, kiedy już się

rozgościsz. Porozmawiamy.

Drzwi zamknęły się, a Allie poczuła

radosne bicie serca. Wreszcie była

u siebie.

Czuła się teraz zupełnie inaczej niż

w poprzednim semestrze, kiedy po raz

pierwszy zjawiła się w Cimmerii.

Wtedy szkoła wydawała jej się straszna

i wroga. Większość uczniów traktowała

jak

nieproszonego

gościa

na

ekskluzywnym przyjęciu. Rodzice tak

okropnie się na nią wściekli – to było

tuż po aresztowaniu – że nie powiedzieli

jej nic na temat szkoły. Po prostu ją tu

przywieźli i zostawili. Kiedy Jules,

perfekcyjna blondynka i przewodnicząca

klasy, oprowadzała ją pierwszego dnia,

Allie czuła się jak idiotka. Poznała te

wszystkie kretyńskie zasady – nie można

było używać urządzeń elektrycznych ani

opuszczać terenu szkoły. Dowiedziała

się też o elitarnej grupie zwanej Nocną

Szkołą, zbierającej się w tajemnicy po

rozpoczęciu

ciszy

nocnej.

Jej

członkowie brali udział w dziwnych

treningach, a inni uczniowie nie mogli

ich oglądać.

Ale chociaż to wszystko było takie

dziwne, zaledwie dwa miesiące później

miała wrażenie, że to jest jej prawdziwy

dom.

Otworzyła szafę i wyciągnęła z niej

niewielką walizkę z rzeczami, które

przysłali jej rodzice. Dość dokładnie

powiedziała im, co mają do niej włożyć.

Kilka książek, wszystkie jej notatniki,

parę zmian ubrań i…

Uśmiechnęła się.

Były tam. Na samym wierzchu.

Jej czerwone, wysokie do kolan

martensy.

Pogłaskała wytartą, ciemnoczerwoną

skórę, po czym zaczęła czytać kartkę,

którą mama włożyła jej do walizki.

„W Cimmerii dostaniesz buty, więc

nie wiem, po co ci one” – pisała na

wstępie.

– Wiem, że tego nie rozumiesz,

mamo – mruknęła lekko zirytowana

Allie.

Przeczytała resztę listu – nie było

w nim nic o tym, co stało się tamtej nocy

w Londynie. Nic o Isabelle albo

Nathanielu.

Nic,

co

miałoby

jakiekolwiek znaczenie.

Czyli znów wrócili do udawania.

Czasami Allie czuła się tak, jakby

ktoś wyrwał ją niechcący z jej

beznadziejnego, zwyczajnego świata

i wrzucił w środek cudzego życia. Życia,

w którym wszyscy ze sobą walczyli.

Znalazła się na linii ognia, ale nie miała

pojęcia, kto strzela. Chociaż zaczynała

pojmować, komu może zaufać.

Zabrała się do wypakowywania

rzeczy z walizki, ale trwało to

stanowczo

zbyt

długo.

W

końcu

zostawiła ją otwartą na podłodze

i wybiegła z pokoju. Niecierpliwie

zapukała do drzwi Rachel, po czym

weszła do środka i zastała przyjaciółkę

siedzącą na podłodze wśród książek. Na

jej kolanach spoczywał otwarty tom.

W ciągu tych kilku dni, które

spędziła z rodziną Rachel, poczuła, że

znalazła upragnioną siostrę. Kiedy

kąpały się w basenie i przechadzały po

dobrze

strzeżonych

pastwiskach,

należących do rodziny, rozmawiały

o wszystkim – o Carterze i Nathanielu,

mamie Allie i ojcu Rachel. Allie czuła,

że może powiedzieć Rachel wszystko

i nikt nie będzie jej osądzał. Wiedziała

też, że może jej ufać.

– Rozpakujemy się później. – Allie

przeskakiwała niecierpliwie z nogi na

nogę. – Nie chcesz iść do biblioteki?

– Czy to znaczy „Nie chcesz przejść

się ze mną poszukać Cartera”? – Rachel

uśmiechnęła się pobłażliwie, po czym

zamknęła

książkę

i

wstała.

Oczywiście, że chcę.

Na parterze panował rozgardiasz. Ze

szkolnego skrzydła dochodziło stukanie

młotków, a przez otwarte drzwi widać

było

pracowników

skuwających

zniszczony tynk. Poczerniała boazeria

najwyraźniej miała być lada moment

wyniesiona,

spalone

biurka

stały

nieopodal. Robotnicy bez ustanku kręcili

się tam i z powrotem. Rusztowania

oplatały ściany gęstą siatką.

W innych częściach szkoły sprawy

miały się zdecydowanie lepiej. Jadalnia

była

niezniszczona,

a

świetlica

wyglądała tak jak przed pożarem.

Przechodząc

przez

główny

hol,

dziewczyny zauważyły, że zachował się

w całkiem niezłym stanie, był jednak tak

zapchany meblami, że ledwie się

przecisnęły.

Najwyraźniej

przechowywano je tutaj w czasie

remontu pokoi.

Rachel przeszła ostrożnie obok nóg

krzesła leżącego pod stołem.

– Ciekawe, gdzie…

W tej samej chwili drzwi się

otworzyły i pojawił się w nich Sylvain,

niosąc perski dywan zwinięty w długi,

ciężki rulon. Był tak skupiony na tym,

żeby zmieścić swój osobliwy ładunek

w drzwiach, że w pierwszej chwili ich

nie zauważył. Potem podniósł wzrok

i spojrzał prosto w oczy Allie.

Zaskoczony potknął się, tak że dywan

poleciał na bok. Dziewczyny usunęły się

z drogi, podczas gdy chłopak próbował

odzyskać równowagę. W końcu upuścił

dywan na ziemię z głuchym łoskotem,

wzniecając kłęby kurzu.

Allie zauważyła, że jego ciemne,

falowane włosy opadły mu na czoło.

Śniada skóra pokryta była potem.

Dlaczego właściwie zwróciła na to

uwagę? Dźwięk głosu Rachel sprawił,

że niemal podskoczyła w miejscu.

– Cześć, Sylvain. Nie chciałyśmy cię

przestraszyć.

– Witaj, Rachel. Jak miło, że

wróciłaś.

Allie poczuła się dziwnie, słysząc

jego znajomy głos z eleganckim,

francuskim akcentem. Chłopak zwrócił

się w jej stronę.

– Witaj, Allie – powiedział cicho.

– Cześć, Sylvain. – Nerwowo

przełknęła ślinę. – Ja, to znaczy… Jak

się masz?

– Dobrze.

Dziwnie oficjalny sposób mówienia

sprawiał, że Sylvain wydawał się mieć

znacznie więcej niż tylko siedemnaście

lat.

Na

początku

ich

znajomości

wystarczało, że się odezwał, a już

miękły jej kolana.

Ale to było kiedyś.

– A co u ciebie? – spytał. Rachel,

słysząc

ich

niezręczne

próby

prowadzenia rozmowy, wycofała się ku

drzwiom.

– Ja tylko… – rzuciła i zniknęła.

Kiedy wyszła, Allie zrobiła krok

w kierunku Sylvaina, próbując odczytać,

co kryje się za jego obojętną miną.

– Wszystko… w porządku. –

Poczuła ślinę wzbierającą w gardle

i mocno przełknęła. – Po prostu… Nie

było kiedy… To znaczy podziękować ci.

Po pożarze. – Wyciągnęła do niego

rękę. – Uratowałeś mi życie, Sylvain.

Kiedy go dotknęła, oboje poraził

prąd. Oderwała od niego z krzykiem

rękę, skoczyła do tyłu i potknęła się

o dywan. Sylvain złapał ją za ramię,

żeby uchronić ją przed upadkiem, ale

szybko puścił i się odsunął.

Zupełnie inaczej wyobrażała sobie

to spotkanie. Chciała, żeby wypadło na

luzie.

Nie

planowała

wyjść

na

niezgrabną fajtłapę, która razi innych

prądem i przewraca się na dywanach.

Poczuła, że się czerwieni.

– Przepraszam. Muszę iść… i… –

Uciekła, nie kończąc zdania. Kiedy już

znalazła się za rogiem, oparła się

o ścianę i zamknęła oczy. Odtworzyła

w myślach całą scenę, uderzając

rytmicznie głową w ścianę.

– Cześć, Sylvain – mruknęła

sarkastycznie. – Jestem kompletną

kretynką. A ty?

Westchnęła i wyprostowała się.

Odsunęła się od ściany i wpadła prosto

w ramiona Cartera. Roześmiał się

i podniósł ją z ziemi.

– Słyszałem ponure plotki, że już

wróciłaś.

Koszulę miał pobrudzoną farbą,

a jego włosy były w nieładzie. Czoło

znaczyły smugi białej farby, które

wyjątkowo dodawały mu uroku. Objął ją

w talii silnymi, ciepłymi ramionami. Po

niezręcznym spotkaniu z Sylvainem

obecność Cartera była jak balsam na jej

duszę.

– Złe wieści szybko się rozchodzą –

powiedziała, całując go na powitanie.

Przez jej ciało popłynęła fala ciepła.

Rozchyliła wargi i mocniej objęła go

ramionami. Po chwili Carter zbliżył

swoje czoło do jej czoła i szepnął:

– Niech to szlag, ależ się za tobą

stęskniłem.

Uśmiechnęła się, wciąż mocno go

przytulając.

– Ja za tobą też.

Świetnie

wyglądasz.

Wyprostował

się.

Wszystko

w

porządku?

Kiedy

Isabelle

powiedziała

mi,

co

się

stało

w Londynie, byłem… – Zamilkł

i zacisnął zęby ze złości. – Cóż, kiedy

mi powiedziała, wiedziałem już, że nic

ci nie jest, ale… Naprawdę nic ci się

nie stało, prawda?

– Tak, wszystko OK – uspokoiła

go. – Tata Rachel przybył mi na ratunek.

Jest… nie wiem… jak gwiazda rocka.

– Tak, to podobno prawdziwy

twardziel. – Carter się uśmiechnął. –

Nawet Zelazny zdaje się go uważać za

kogoś w rodzaju Batmana.

Allie skrzywiła się na wzmiankę

o

nielubianym

nauczycielu.

Carter

pogroził jej żartobliwie palcem.

– Powinniście się wreszcie nauczyć

dogadywać, Allie.

– Wiem, wiem – mruknęła. – Ale to

nie moja wina. On pierwszy mnie

znienawidził. Ja tylko odwzajemniłam

jego uczucia.

– To – roześmiał się chłopak – jest

najgłupsza

wymówka,

jaką

kiedykolwiek słyszałem.

Nie mogła uwierzyć, że znów tu jest

i przekomarza się z Carterem. Ścisnęła

jego rękę, czując nagle wzbierającą falę

szczęścia.

– Naprawdę za tobą tęskniłam,

wiesz?

Wciągnął ją w kąt za schodami

i znów pocałował, tym razem bardziej

namiętnie. Jego usta powędrowały

w dół, na szyję. Poczuła gęsią skórkę.

Mocno zacisnęła palce na szczupłych,

umięśnionych ramionach Cartera, a on

westchnął z przyjemnością, ponownie

całując ją w usta.

– O, Carter. Tutaj jesteś.

Carter odwrócił się na dźwięk głosu

Isabelle.

Allie

wygładziła

włosy,

starając się wyglądać niewinnie, ale

znaczące

spojrzenie

Isabelle

powiedziało jej, że może się nie

wysilać.

– Eloise cię szuka. Allie, ty też

mogłabyś

pomóc

stwierdziła

dyrektorka. – O ile nie jesteś zbyt

zajęta. – powiedziawszy to, odeszła.

Allie zaczerwieniła się, słysząc jej

ostre słowa, ale Carterowi aż ramiona

drżały od wstrzymywanego śmiechu.

– Nie wiem, co cię tak śmieszy –

oburzyła się.

Chłopak roześmiał się

jeszcze

głośniej i pociągnął ją delikatnie

w stronę biblioteki.

– Oj, Al. Wiesz przecież, że Isabelle

jest w porządku. Nie ukarze nas za

odrobinę czułości.

Wciąż się dąsała, więc połaskotał

ją, zmuszając do śmiechu. Wreszcie

wyrwała się z jego objęć.

Kiedy tylko znaleźli się w pobliżu

biblioteki, humor jej się pogorszył.

Puściła jego rękę i zwolniła, aż w końcu

całkiem się zatrzymała. Carter również

stanął i spojrzał na nią zmartwionym

wzrokiem.

– Byłaś tu od czasu pożaru?

Spojrzała na drzwi i pokręciła

przecząco głową.

– Chcesz tam wejść?

Ponownie zaprzeczyła.

– Nie. Ani trochę.

Wyciągnął do niej rękę.

– Nie musisz tego robić, wiesz? –

powiedział łagodnie. – Możesz dać

sobie jeszcze trochę czasu.

Skinęła, nie odwracając wzroku od

drzwi, które zdawały się zapraszająco

uchylać.

– Wiem. Ale im dłużej będę czekała,

tym stanie się to trudniejsze – wyznała,

patrząc mu prosto w oczy, i ponownie

odwróciła się do drzwi. – Muszę z tym

skończyć. Nie mogę nie korzystać

z biblioteki. W końcu tu przechowują

całą wiedzę.

Nie dał się zwieść jej słabym żartom

i złapał ją mocno za rękę.

– Cóż. Po prostu staraj się oddychać.

Dobrze?

Skinęła głową, wciąż patrząc na

ciężkie, dębowe wejście. Wiedziała

przecież, że to tylko zwykłe drzwi, a za

nimi kryło się zwyczajne pomieszczenie.

Ale to właśnie tam nieomal pożegnała

się z życiem.

Carter obserwował ją uważnie,

sięgając do klamki.

– Gotowa?

Serce waliło jej jak młotem, ale

skinęła głową.

Drzwi się otworzyły.

– O mój Boże! – szepnęła,

zakrywając usta dłońmi.

Wszystko w tej niegdyś pięknej sali

było zniszczone. Jedynym, co pozostało

z wysokiego, starego bibliotecznego

biurka, stojącego od wieków w pobliżu

drzwi, był wypalony kwadrat na

podłodze. Rzędy wysokich regałów

zniknęły, a osiemnasto​wieczna rzeźbiona

boazeria

spaliła

się

na

popiół.

W powietrzu wisiał gorzki zapach dymu.

– Źle to wygląda, wiem – odezwał

się Carter. – Ale wierz mi, było

znacznie gorzej.

Allie poczuła, że zalewa ją fala

niespodziewanego

żalu.

Przed

wybuchem pożaru to było jedno z jej

ulubionych miejsc w akademii. Zawsze

roiło się tu od uczniów, okupujących

głębokie skórzane fotele, opierających

nogi na perskich dywanach i czytających

w świetle ciemnozielonych lamp.

Nic z tego nie zostało.

Meble wyniesiono, a nagie, czarne

od

ognia

podłogi

nadawały

pomieszczeniu

wygląd

starego

i opuszczonego.

– To ruina – szepnęła.

– To samo pomyślałam, kiedy

zobaczyłam ją pierwszy raz – odezwała

się współczująco Eloise Derleth. Jej

ciemne włosy były ściągnięte w kucyk,

a białą koszulkę i dżinsy, podobnie jak

ubranie Cartera, znaczyły ślady farby.

Nawet

oprawki

okularów

miała

zachlapane. – Witaj, Allie. Cieszę się,

że wróciłaś.

– Nie mogę w to uwierzyć. – Głos

Allie zadrżał z emocji. – Twoja piękna

biblioteka!

Kobieta

rozejrzała

się

po

pomieszczeniu ze stoickim spokojem.

– Nie jest tak źle. W pewnym sensie

mieliśmy mnóstwo szczęścia. – Zrobiła

kilka kroków w stronę miejsca, gdzie

kiedyś stało jej biurko. – Straciliśmy

wszystkie książki, które tu trzymaliśmy,

i to jest wielka tragedia, ponieważ

niektóre z nich miały nawet sto lat. Ale

starsze tomy przechowywaliśmy na

strychu, więc im nic się nie stało.

Gestem wskazała miejsce, gdzie

wcześniej

znajdowały

się

regały

z książkami.

– Książki stojące tutaj były naszym

najnowszym nabytkiem, a to znaczy, że

miały najmniejszą wartość. Pozycje

antykwaryczne i te dotyczące starożytnej

greki i łaciny znajdowały się w końcu

sali i prawie wszystkie przetrwały,

chociaż wiele ucierpiało od dymu lub

ognia.

Ale

zatrudniliśmy

jedną

z najlepszych firm zajmujących się

odrestaurowywaniem zabytków. Robią

wszystko, co mogą, żeby je ocalić.

Widzisz? – Uśmiechnęła się z jakąś

ponurą determinacją. – Mogło być

gorzej.

Allie widziała przed sobą tylko

katastrofę, ale nie zamierzała mówić

tego na głos. Domyślała się, że ten pożar

złamał bibliotekarce serce.

– Wszystko da się naprawić. Jak

mogę pomóc? – zapytała, siląc się na

uśmiech.



















4

– Nie mogę tam dosięgnąć. – Allie

wskazała na ubrudzony sadzą fragment

bibliotecznej ściany, znajdujący się tuż

poza zasięgiem jej szczotki. – Nawet jak

stanę na palcach.

Bob Ellison spojrzał we wskazane

miejsce

znad

oprawek

swoich

drucianych okularów.

– Zrób, co możesz. Później przyjdą

ludzie z drabinami. Oni będą czyścić

wyższe partie ścian i sufity.

Pan Ellison, który zazwyczaj pełnił

obowiązki dozorcy, teraz zajmował się

codzienną

organizacją

prac

remontowych. Umieścił Allie w grupie

osób szorujących ściany biblioteki przed

ponownym malowaniem. Dziewczyna

miała na sobie olbrzymie, jasnożółte

gumowe

rękawiczki,

sięgające

jej

niemal do łokci. Zanurzyła szczotkę

wielkości cegły w wiadrze z wodą

i tarła, aż czarna woda zaczynała

spływać po ścianie na brudne szmaty

leżące na podłodze.

– Byłoby znacznie fajniej, gdybym

miała iPoda – mruknęła, wściekle

szorując gąbką.

W Cimmerii wszelkie nowoczesne

urządzenia

komputery,

telefony

komórkowe, telewizory – były zakazane.

– Nieprawda.

Na dźwięk znajomego głosu Allie

odwróciła się błyskawicznie. Szczupła,

krótkowłosa blondynka uśmiechała się

do niej z nietypową nieśmiałością.

– Nie ma takiej rzeczy, która

sprawiłaby, że ta praca byłaby fajna.

– Jo! – Allie z pluskiem wrzuciła

szczotkę do wiadra i podbiegła do

przyjaciółki. – Tak się cieszę, że cię

widzę.

Jo patrzyła jej ostrożnie w oczy.

– Zastanawiałam się, czy tak będzie.

Załamanie Jo pod koniec letniego

semestru sprawiło, że Allie, której świat

i tak już chwiał się w posadach, poczuła

się kompletnie wytrącona z równowagi.

W dodatku okazało się, że to Gabe,

chłopak Jo, zabił Ruth na letnim balu. Jo

zniosła

to

wszystko

bardzo

źle.

Zwłaszcza że go kryła, chociaż zdawała

sobie sprawę, że życie niektórych osób

może być zagrożone.

Allie sama trzykrotnie trafiła do

aresztu i wiedziała wszystko o złych

wyborach życiowych.

– Oczywiście, że się cieszę. –

Zauważyła u stóp Jo wiadro i szczotkę,

więc szybko zmieniła temat. To nie był

najlepszy moment na poważne rozmowy

dotyczące poprzedniego semestru. – Też

cię przydzielili do szorowania?

Przyjaciółka skinęła głową.

– Ty możesz być moim iPodem.

Panie Ellison – Allie zwróciła się do

dozorcy, który zapisywał coś właśnie

w notatniku. – Czy Jo może pracować ze

mną?

Tylko

pod

warunkiem,

że

będziecie też pracować, a nie tylko

gadać – odpowiedział szorstko, ale

w kącikach jego oczu krył się uśmiech.

Allie uśmiechnęła się szeroko.

– Niezła breja. – Jo postawiła swoje

wiadro w pobliżu. – Kiedy wróciłaś?

– Kilka godzin temu. Rozejrzałyśmy

się po okolicy i… – Allie pokazała jej

szczotkę.

Jo wciągnęła rękawiczki.

– Rachel też przyjechała?

– Tak. Jest z tyłu i przegląda książki

z Eloise i facetami od renowacji

zabytków. – Allie machała szczotką

w kółko, szorując ścianę. – Chyba

dostało jej się lepsze zajęcie.

– Jasne – odparła Jo. – Słyszałam

o tym, co się stało w Londynie.

Wszystko w porządku?

– Wiesz, żeby zrobić mi krzywdę,

trzeba czegoś więcej niż czterech

szybkich,

napakowanych

facetów

w garniturach – zażartowała Allie.

Też

tak

słyszałam.

Jo

uśmiechnęła się, ale sekundę później jej

twarz zrobiła się zupełnie poważna. –

To nie był Gabe, prawda? Nie był

jednym z nich?

Z wrażenia Allie niemal upuściła

szczotkę.

– Och nie, Jo! Przysięgam. Ci faceci

byli

starsi.

Mieli

co

najmniej

dwadzieścia lat, a może nawet więcej.

Z pewnością nie było tam Gabe’a.

Nigdy ich wcześniej nie widziałam.

– Dobrze. – Jo wróciła do

szorowania, kiwając głową, jakby to

właśnie pragnęła usłyszeć. – Po prostu

nie mogę się pogodzić z myślą… – Głos

jej się załamał. Zaczęła mocniej trzeć

szczotką, odwracając głowę, tak żeby

przyjaciółka nie mogła zobaczyć jej

twarzy.

Allie z roztargnieniem czyściła

ścianę,

zastanawiając

się,

co

powiedzieć.

– Czy… odzywał się do ciebie od

tamtej nocy?

Jo gwałtownie pokręciła głową.

Wyglądała tak żałośnie, że Allie poczuła

ukłucie bólu w sercu.

– Wszystko w porządku?

Jo przestała pracować, ale zanim

odpowiedziała, minęła dłuższa chwila.

– Nie wiem – ostrożnie dobierała

słowa. – Kiedy wszyscy wyjechali

i zostaliśmy tylko my, a wszystko było

spalone, czułam się… okropnie. Miałam

wrażenie… – mówiła tak cicho, że

ledwie było ją słychać – … że jestem za

to odpowiedzialna, wiesz? Jakbym

mogła to powstrzymać.

Zanim

Allie

zdążyła

się

zdecydować, co odpowiedzieć, Jo znów

zaczęła mówić. Tym razem jej głos był

pełen energii, tak jakby powtarzała coś,

czego nauczyła się na pamięć.

– Ale Isabelle i Eloise doskonale się

mną zaopiekowały. Chodzę też do

terapeuty. To pomaga. Wszyscy mi

mówią, że nie jestem najgorszą osobą na

świecie, ale wciąż czuję się… Nie

wiem… Chyba jak najgorsza osoba na

świecie.

Jej śmiech był podszyty lękiem.

W tej chwili Allie pragnęła jej

wybaczyć. W końcu to nie ona zabiła

Ruth. To był Gabe. Ale Jo nie poszła po

pomoc, kiedy dowiedziała się, co zrobił

jej chłopak. Nawet wtedy, kiedy groził,

że zabije Allie. To niestety nieco

komplikowało całą sprawę.

Jo patrzyła na nią z oczekiwaniem

w

jasnobłękitnych

oczach.

Były

najlepszymi

przyjaciółkami,

zanim

wydarzyły się te wszystkie okropności.

I przecież nie była złym człowiekiem.

Po prostu była… Jak nazwała ją

Rachel? Nadwrażliwa.

– Słuchaj, Jo – Allie również

uważnie dobierała kolejne słowa. –

Gabe to zrobił, nie ty. Gabe jest

mordercą, nie ty. Gabe jest najgorszą

osobą na świecie. Nie ty. Jasne?

Sama pragnęłaby wierzyć w te

słowa. Twarz Jo wyrażała ulgę, co

sprawiło, że Allie poczuła się lepiej.

Żałowała tylko, że nie była pewna

swoich słów.

– Pomocy! – jęknęła Jo. – Chyba

zapadłam w śpiączkę.

Dochodziła

siódma

wieczorem.

Ściany biblioteki były wyszorowane do

czysta, a szyja i ramiona bolały Allie za

każdym

razem,

kiedy

chociażby

pomyślała o podniesieniu rąk. Siedziały

z Jo na podłodze.

– Bolą cię ręce? – spytała Allie,

masując ramiona.

– O, tak.

– W takim razie nie możesz być

w śpiączce. – Ostrożnie wyciągnęła

nogi. – Matko Boska! W co ja się

wkopałam? Rachel ma basen i konie.

Konie, Jo. Mogłabym pływać albo

głaskać kucyki po gładkich nosach,

gdybyśmy stamtąd nie wyjechały.

– Hej. – Jo odwróciła się w jej

stronę. – Ja mam gładki nos. Możesz

mnie pogłaskać.

Allie wyciągnęła rękę w jej stronę.

– Rany. Zupełnie jakbym była

u Rachel. Gdzie basen?

– Nie ma. Są prysznice.

– Do bani.

– Absolutnie.

– Zamierzacie leżeć tutaj cały

wieczór i jęczeć? Czy idziecie na

kolację? – Allie podniosła wzrok.

Carter stał nad nimi i przyglądał się im

z powątpiewaniem.

Jo

jest

w

śpiączce

poinformowała

go

Allie.

Nie

potrzebuje już jedzenia.

– Czekaj. Powiedziałaś „jedzenie”?

Chyba jednak już się przebudziłam. –

Dziewczyna niepewnie stanęła na nogi.

– Coś podobnego – stwierdziła Allie

z umiarkowanym zainteresowaniem. –

To cud.

– Pracowałaś tylko jeden dzień,

Sheridan. – Carter wyciągnął do niej

rękę i pomógł jej wstać. – Jeszcze nie

możesz być zmęczona.

Wszystko

mnie

boli

powiedziała. – Ramiona, ręce, plecy…

Nogi,

stopy,

głowa…

dopowiedziała usłużnie Jo.

– Kostki. Golenie. Wymień dowolną

część ciała – zaproponowała Allie. –

Boli.

Na Carterze chyba nie zrobiło to

wrażenia.

– Jedzenie ukoi twój ból – obiecał

i poprowadził je do jadalni.

– On jest bardzo mądry – wyjaśniła

Allie.

– Najwyraźniej – odparła Jo.

Większości studentów jeszcze nie

było, więc nakryto tylko kilka stołów.

Eloise siedziała przy jednym z nich

w towarzystwie Jerry’ego Cole’a,

nauczyciela biologii, i kilku innych

osób. Przy drugim pochylał się samotny

Sylvain.

Allie poczuła się niepewnie. Nie

pomyślała, że będzie zmuszona siedzieć

przy posiłkach z Carterem i Sylvainem.

To będzie dziwne.

Jo uratowała sytuację, zajmując

krzesło obok Sylvaina.

– Pomóż mi – jęknęła żałośnie. –

Cierpię.

– Co się stało? – Rachel podeszła do

nich i usiadła na krześle koło Allie. –

Dlaczego Jo cierpi?

– Pracowałyśmy tak długo, aż

zapadłyśmy w śpiączkę – wyjaśniła

Allie.

– Mnie to mówisz? Kochałam

książki przez całe życie, ale po co ich

tyle w tej szkole? – Rachel stęknęła,

przeciągając się. – Czy naprawdę

musimy to wszystko wiedzieć?

– Możemy wrócić do ciebie do

domu? – spytała Allie. – Tam było

znacznie przyjemniej.

– To wszystko pikuś. – Carter był

wyraźnie rozdrażniony. – Ja cały dzień

nosiłem meble. Wy tylko szorowałyście

ściany i zbierałyście książki.

– Jasne – powiedziały chórem

dziewczęta.

Jakby na sygnał drzwi na końcu sali

otworzyły się i pojawili się pracownicy

obsługi, niosący tace z jedzeniem. Na

wszystkich stołach stanęły parujące

miski pełne makaronu.

– O, co za szczęście – mruknął

z sarkazmem Carter. – Zno​wu makaron.

– Doskonale – ucieszyła się Jo. –

Ten z serem?

Dlaczego

powiedziałeś

„znowu”? – spytała Allie.

– Jemy go niemal codziennie. –

Carter zniżył głos, kiedy przechodzili

koło nich kelnerzy. – Kucharze są zbyt

zajęci pomaganiem przy remoncie, żeby

gotować cokolwiek innego.

– Czy wszyscy już słyszeli o Lisie? –

Jo zmieniła temat, podczas gdy misy

z

makaronem

zaczęły

krążyć,

a pomieszczenie wypełnił cichy szmer

toczących się rozmów.

– Co z nią? – spytała Allie,

nakładając sobie jedzenie.

– Nie wraca.

Allie upuściła łyżkę z głośnym

brzdękiem.

– Co? – spytali wszyscy naraz.

Potem zaczęli pytać jeden przez

drugiego: – Dlaczego? Co się stało? Czy

jest chora?

Jo wyciągnęła rękę, żeby ich

uciszyć.

– Jej rodzice tak zdecydowali po

tym, co stało się w poprzednim

semestrze. – Wzruszyła ramionami. –

Chciała wrócić, ale jej zabronili.

Wysyłają

do

jakiejś

szkoły

w Szwajcarii.

Wokół zapadła pełna osłupienia

cisza.

– Cóż, trudno ich za to winić –

powiedziała trzeźwo Rachel. – Sądzę,

że nie będzie jedyna.

Może

pozwolą

jej

wrócić

w następnym roku. To będzie nasz

ostatni – stwierdziła Jo.

– Chcesz powiedzieć, że pozwolą

jej wrócić, jeśli w tym semestrze nikt

nikogo nie zabije? – zadrwiła Rachel.

– Właśnie tak – odparła Jo.

Zapadła długa, niezręczna cisza.

W końcu Allie uniosła szklankę z wodą.

– Za zdrowie Lisy. I żeby nikt

więcej nie zginął.

Pozostali też wznieśli szklanki.

– Za Lisę – powiedzieli chórem.

– I brak morderstw – dodała Jo.

Pod koniec posiłku Carter rzucił

Allie znaczące spojrzenie i wskazał

głową na drzwi. Coś w jego wyrazie

twarzy sprawiło, że poczuła w brzuchu

tańczące motylki. Ale zdążyli dotrzeć

raptem do połowy korytarza, kiedy

zatrzymała ich Isabelle.

– O, Allie, dobrze, że jesteś.

Szukałam cię. Porozmawiamy teraz?

Allie rzuciła Carterowi zrozpaczone

spojrzenie, po czym pobiegła za

dyrektorką.

Biuro Isabelle znajdowało się tuż za

głównymi schodami. Drzwi były tak

dobrze wpasowane w wypolerowaną

dębową boazerię, że łatwo było je

przegapić, jeśli się nie wiedziało o ich

istnieniu. Allie opadła na skórzany fotel

stojący przed biurkiem, a Isabelle

włączyła czajnik. Kiedy dyrektorka

zajęta była przygotowywaniem herbaty,

Allie

zauważyła,

że

zazwyczaj

uporządkowane i eleganckie biuro było

w nieładzie. Papiery leżały w stertach

na wszystkich meblach, szuflady stały

pootwierane, a na pustym krześle

spoczywała otwarta walizka, na którą

rzucono sweter.

Zmarszczyła brwi, ale zanim zdążyła

cokolwiek

powiedzieć,

Isabelle

wcisnęła jej w rękę kubek, sprzątnęła

papiery z fotela obok i usiadła na nim

z westchnieniem zmęczenia. Z bliska

Allie dostrzegła ciemne cienie pod jej

złotobrązowymi oczami. Wydawało się

też,

że

dyrektorka

schudła.

Zachowywała się jednak tak samo

łagodnie jak zawsze. Zdjęła okulary

z czoła i położyła je na stoliku obok.

Allie spodziewała się, że zaczną

mówić o wydarzeniach z Londynu.

Wprawdzie rozmawiały o tym krótko

przez telefon, ale dziewczyna była

pewna,

że

Isabelle

ma

więcej

informacji. Dlatego pierwsze słowa

dyrektorki były dla niej zaskoczeniem.

– A zatem, powiedz mi, czy w czasie

pobytu

w

domu

miałaś

okazję

porozmawiać z mamą o Lucindzie? –

Ton głosu Isabelle był energiczny

i rzeczowy.

– Tak. – Allie wytrzymała jej

spojrzenie. – I teraz już wiem wszystko.

– Opowiedz mi, jak do tego doszło.

Było to zaledwie tydzień wcześniej,

ale wydawało się, że minęło znacznie

więcej czasu od chwili, kiedy usiadła

z mamą w ich domu w Londynie

i

zażądała

wyjaśnień.

W

każdej

sprawie.

– Przekazałam jej, że twoim zdaniem

powinna mi wszystko opowiedzieć.

– I co ona na to? – Isabelle

przyglądała się Allie uważnie.

Allie przypomniała sobie, jak mama

ściągnęła usta i posmutniała, słysząc

pytanie:

– Ta Lucinda… To moja babka,

prawda?

Przez sekundę myślała, że mama ją

okłamie, i gdyby tak się stało, nigdy by

jej nie wybaczyła.

– Zawsze wiedziałam, że pewnego

dnia się dowiesz – odpowiedziała

matka. – Zwłaszcza po tym, jak

wysłaliśmy cię do Cimmerii. Tak, Allie.

Lucinda jest moją matką, a twoją babką.

Powinna była być przygotowana na

taką odpowiedź, w końcu domyślała się

tego od dawna. A jednak poczuła się,

jakby ktoś mocno ją uderzył. Dorastała,

myśląc, że wszyscy jej dziadkowe nie

żyją. A teraz miała żyjącą babkę.

Odchyliła się lekko w fotelu

i spojrzała na matkę, jakby nigdy jej

wcześniej nie widziała.

– Dlaczego? Po co okłamałaś mnie

w takiej sprawie? Mogłyśmy się

poznać…

– Wiem, że ciężko ci będzie w to

uwierzyć. – Głos mamy był łagodny, ale

stanowczy. – Ale zrobiłam to tylko po

to, żeby cię chronić. Chciałam, żebyś

była bezpieczna.

– Ale pozwoliłaś mi wierzyć, że ona

nie żyje. Całe życie tak myślałam. –

Allie patrzyła na nią z niedowierzaniem.

W klatce piersiowej poczuła ból. – Jak

mogłaś to zrobić?

Matka

gwałtownie

wciągnęła

powietrze.

– To jest… to było straszne. I jest mi

przykro. Po prostu nie wiedziałam, co

innego

mogłabym

zrobić.

Może

powinnam była po prostu powiedzieć ci

prawdę. Ale bałam się, że będziesz

nalegała na to, żeby ją poznać, a wtedy

wszystko leg​łoby w gruzach.

Allie poczuła się zbita z tropu.

– W jaki sposób poznanie mojej

babki mogło sprawić, że wszystko

ległoby w gruzach?

– Ponieważ wtedy należałabyś do

niej – odparła matka bez chwili

wahania. – Straciłabym cię.

Allie opuściła głowę i zamknęła

oczy, walcząc o to, żeby zachować

spokój. Kolejne wyjaśnienie, które

niczego

nie

tłumaczyło.

Kolejne

przypadkowe stwierdzenie. Tym razem

nie miała zamiaru pozwolić jej się tak

łatwo wykręcić.

– Co? – nie zdołała powstrzymać

sarkazmu. – Porwałaby mnie?

Ale jej mama nie wyglądała na zbitą

z tropu.

– Nie rozumiesz, Alyson. Nigdy jej

nie poznałaś. Lucinda… twoja babka

jest potężną i niebezpieczną osobą.

Dostaje to, czego pragnie. Tak już jest.

Nic nie może jej przeszkodzić. Ja… –

Zamilkła i przez moment nad czymś się

zastanawiała.

Gdy

podjęła

wątek,

mówiła bardzo cicho. – Kiedy byłam

w twoim wieku, bardzo się od niej

różniłam. Kontrolowała każdy aspekt

mojego

życia,

w

najdrobniejszych

szczegółach. Jakie ubrania nosiłam,

kogo znałam, czego się uczyłam, dokąd

mogłam iść… decydowała o wszystkim.

Najpierw jej na to pozwalałam, ale gdy

zaczęłam dorastać, zbuntowałam się.

Nie chciałam być taka jak ona. Nie

chciałam być bogata i nieszczęśliwa.

Nie chciałam tego, co miała. Chciałam

być

sobą.

Podejmować

własne

decyzje.

Zmierzyła

córkę

przenikliwym spojrzeniem. – Wydaje mi

się, że jeśli ktokolwiek miałby to

rozumieć, to właśnie ty.

I tak właśnie było. Ale wciąż nie

miało to sensu.

– Rozumiem. Jeśli była właśnie taka,

to dobrze, że od niej uciekłaś. Ale nie

powinnaś była mnie okłamywać. Też

muszę podejmować decyzje. Tak samo

jak ty.

Mama uśmiechnęła się gorzko.

– Isabelle mówi dokładnie to samo.

Ale żadna z was nie jest córką Lucindy,

więc nie wiecie, jaka ona jest

naprawdę.

– Mamo, kim ona jest? Dlaczego tak

się jej boisz? Rozumiem, że to jakaś

straszna szycha. Ale kim jest naprawdę?

Królową? Boginią?

Nie spodobał jej się ironiczny

uśmiech mamy.

– Niezupełnie, ale blisko.

Allie przyglądała jej się nieufnie.

– Co to znaczy?

Mama

odezwała

się

bardzo

ostrożnie.

– Na nazwisko ma Meldrum.

Tym razem Allie nie mogła ukryć

zaskoczenia.

– Niemożliwe.

– Lucinda Meldrum jest moją

babką – powiedziała teraz Allie.

Isabelle lekko skinęła głową, jakby

chciała potwierdzić tę informację.

Te słowa wciąż brzmiały dziwnie

w ustach Allie. Jak to możliwe? Lucinda

Meldrum była najsłynniejszą kobietą

w brytyjskiej polityce. Pierwszą kobietą

kanclerzem, a potem przewodniczącą

Banku

Światowego.

Doradzała

prezydentom, premierom i królom.

Nawet Rachel była pod wrażeniem,

kiedy Allie jej o tym powiedziała.

– Dziękuję, że przekonałaś mamę, że

powinna mi powiedzieć o Lucindzie.

Nie sądzę, żeby inaczej kiedykolwiek

się na to zdecydowała, a prawda wiele

dla mnie znaczy.

– Był już najwyższy czas, żebyś się

dowiedziała – wyjaśniła dyrektorka. –

Może już nawet zbyt długo z tym

zwlekała. – Wyprostowała się na

krześle. – Allie, wiem, że masz mnóstwo

pytań odnośnie do tego, co to znaczy dla

ciebie i twojej pozycji w Nocnej

Szkole,

ale

najpierw

musimy

porozmawiać

o

wydarzeniach

w Londynie. Powinnaś wiedzieć, co

będzie dalej.

Chociaż

Allie

nic

nie

odpowiedziała, poczuła nagłą falę

podekscytowania.

– Na pewno już wiesz – ciągnęła

Isabelle – że ktoś powinien był czuwać

tego wieczora przed twoim domem.

W czasie, kiedy byłaś w domu, zawsze

ktoś cię pilnował.

Allie skinęła głową.

– Niestety twój opiekun odjechał tuż

po jedenastej wieczorem, po otrzymaniu

esemesa od spanikowanej żony, że ich

dziecko jest w stanie krytycznym.

Ochroniarz

zadzwonił

do

Raja

i poinformował go, że musi opuścić

posterunek. Raj osobiście pozwolił mu

odjechać.

Kiedy Isabelle zamilkła, Allie

poczuła na ramionach gęsią skórkę.

Mogła się domyślić, jaki był ciąg

dalszy.

– Tylko że Raj nigdy nie odebrał

tego telefonu. Nigdy nie rozmawiał z tym

mężczyzną. A żona ochroniarza nigdy

nie wysłała żadnej wiadomości. Nie

było problemu z dzieckiem.

– Nathaniel – szepnęła Allie.

Isabelle skinęła.

Billing

telefonu

ochroniarza

potwierdza jego historię. Zadzwonił do

Raja i rozmowa trwała kilka minut. Ale

to połączenie zostało przekierowane.

Allie przypomniała sobie tamtą noc

i mężczyznę, który ją śledził. Poczuła

nieodparta pokusę uderzenia w coś

twardego.

Dlaczego?

Gwałtownie

postawiła kubek na biurku, rozchlapując

herbatę z mlekiem. – Po co on to robi?

Nie rozumiem. Na czym mu aż tak

bardzo zależy?

Minęła

dłuższa

chwila,

zanim

dyrektorka

zdecydowała

wreszcie,

jakiej udzielić odpowiedzi.

– Historia obsesji Nathaniela jest

długa – wyjaśniła. – Gdybym chciała ci

w

całości

opowiedzieć,

siedziałybyśmy

tu

godzinami.

Ale

powinnaś wiedzieć, że tak naprawdę nie

chodzi mu o ciebie. Chodzi mu…

o mnie.

– O ciebie? – Allie spojrzała na nią

ze zdumieniem. – Nie rozumiem.

Isabelle potarła skronie opuszkami

palców.

– Naprawdę wieki zajęłoby mi

opowiedzenie ci tej historii. Wystarczy,

gdy powiem, że ja i on mamy bardzo

różne poglądy na to, jak świat powinien

działać. Na szczęście to ja mam wpływ

na Lucindę, więc moje poglądy częściej

wprowadzane są w życie. Nie zawsze

robi to, co jej powiem, ale często mnie

słucha. – Wzięła filiżankę i upiła

w zamyśleniu niewielki łyk. – To

właśnie próbuje zmienić Nathaniel.

Allie zmarszczyła brwi, próbując

poskładać

poszczególne

elementy

układanki.

– Przepraszam, ale wciąż nie

rozumiem. Czego on dokładnie chce?

– Nie masz za co przepraszać.

Obsesja Nathaniela jest formą obłędu.

To logiczne, że nie rozumiesz. – Isabelle

uśmiechnęła się smutno. – On nie chce

Cimmerii. Chce użyć szkoły jako

odskoczni. Widzisz, tak naprawdę chce

przejąć

kontrolę

nad

większą

organizacją. Cimmeria i Nocna Szkoła

to tylko jej niewielka część. Lucinda jest

głową tej organizacji. A ja jestem jej

najbliższą doradczynią. – Przyglądała

się

Allie,

próbując

ocenić,

czy

dziewczyna

rozumiała

wagę

tych

informacji. – Mamy wielką władzę,

Allie… a on chce jej dla siebie.

– Dlaczego potrzebuje Cimmerii,

żeby przejąć władzę nad organizacją?

– Trudno to wyjaśnić, ale ta szkoła

jest miejscem, gdzie wszystko się

zaczęło. To, jeśli można tak powiedzieć,

serce naszej organizacji. Rada Cimmerii

rządzi nie tylko szkołą, ale również całą

organizacją. Jesteśmy w samym jej

centrum. – Isabelle zatoczyła wokół

ręką. – Jeśli pozbędzie się mnie, będzie

mógł wyeliminować Lucindę. Wydaje

mu się, że wtedy rada wybierze go na

przewodniczącego. To szalony plan, ale

on wierzy w jego powodzenie. Dlatego

zachowuje się w ten sposób. Próbuje

sprawić,

że

wyjdę

na

osobę

niekompetentną, która nie ma kontroli

nad tym, co dzieje się w szkole, i nie

potrafi

chronić

uczniów…

powiedziała przez ściśnięte gardło. –

Cóż… – dodała po chwili. – Rozumiesz,

o co chodzi. – Wygładziła stos papierów

leżących na brzegu biurka. – Jesteś

pionkiem na jego szachownicy. A ja

jestem wieżą. Chronię królową.

– Królową Lucindę – Allie mruknęła

w

zamyśleniu.

Spojrzała

na

dyrektorkę. – Dlaczego on tak bardzo

was niena​widzi?

Isabelle zmierzyła ją chłodnym

wzrokiem.

– O tym – stwierdziła stanowczo –

porozmawiamy innym razem.

Ale

nalegała

Allie,

zastanawiając się nad rozwiązaniem

problemu – Lucinda z pewnością

mogłaby go powstrzymać? Gdybyś

powiedziała jej, że moje życie jest

w niebezpieczeństwie… Chyba nie

chciałaby, żeby coś mi się stało.

Z pewnością mogłaby pomóc?

Zapadła niezręczna cisza.

– Lucinda wie, co się dzieje –

wyjaśniła Isabelle ostrożnie. – I w tej

chwili nie planuje podjęcia żadnych

działań.

– Co? – Allie nie mogła uwierzyć. –

Dlaczego?

Dyrektorka rzuciła jej ostrzegawcze

spojrzenie, po czym odezwała się

swoim

najbardziej

autorytatywnym

tonem.

– Wiem, że chcesz wiedzieć

wszystko, Allie, ale musisz mi zaufać.

Sprawa jest skomplikowana. Musimy

chronić się sami, nie czekać, aż uratuje

nas Lucinda albo ktokolwiek inny.

Dlatego zatrudniłam firmę Raja, żeby

pilnowała

szkoły.

Wie

więcej

o Nathanielu niż ktokolwiek inny.

Z wyjątkiem mnie.

Ostatnie słowa powiedziała tak

cicho, że Allie ledwie ją usłyszała.

Spuściła wzrok na podłogę, czując

narastający bunt. Kolejny raz jej

bezpieczeństwo

zostało

powierzone

innym ludziom. Znów była bezradna.

Podniosła wzrok i zobaczyła, że Isabelle

przygląda jej się uważnie, jakby

dokładnie wiedziała, o czym myśli.

– Masz do odegrania swoją rolę,

Allie – odezwała się łagodnie. –

W Londynie wykazałaś się wyjątkowym

opanowaniem w bardzo stresującej

sytuacji. Działałaś pomysłowo i szybko.

Dokładnie zastosowałaś się do moich

wskazówek w chwili, gdy bardzo

niewielu ludzi byłoby w stanie z nich

skorzystać. Z tego powodu, a także

dlatego że w trakcie letniego semestru

zdołałaś znacznie poprawić swoje

oceny, poprosiłam, żeby przyjęto cię do

Nocnej Szkoły na przyspieszony kurs

treningowy.

Allie poczuła nagłą falę ekscytacji.

Z

wrażenia

zabrakło

jej

tchu

w piersiach.

– Ja… ja…

– W tym semestrze będziemy skupiać

się

na

ćwiczeniu

umiejętności

samoobrony.

Będziesz

pracować

z doskonale wyszkolonymi ludźmi. –

Isabelle

chwyciła

za

rękę

i

powiedziała

z

zaskakującą

stanowczością: – To, co przydarzyło ci

się w Londynie, nie może się już nigdy

powtórzyć.


5

Allie wybiegła z gabinetu Isabelle,

niemal tańcząc z radości. Rozejrzała się

na wszystkie strony, po czym zrobiła

piruet. Z emocji aż zakręciło jej się

w głowie.

„Carter – stwierdziła. – Muszę mu

powiedzieć”.

Pobiegła korytarzem, myśląc o tym,

jak świetnie wszystko się ułożyło. Będą

mogli razem trenować. Zostanie jej

doradcą. Spędzą w swoim towarzystwie

mnóstwo czasu. Nie będą mieli przed

sobą żadnych tajemnic.

Nie znalazła go w świetlicy.

W pustej jadalni słychać było tylko

stukot

talerzy,

dobiegający

z niewidocznej kuchni. Ruszyła w stronę

skrzydła

szkolnego,

cudem

tylko

unikając zderzenia z Rachel, która szła

w przeciwnym kierunku z naręczem

książek.

O,

cześć

powitała

przyjaciółka, spokojna jak zawsze. – Co

tam?

Allie

chciała

wykazać

się

opanowaniem i nie powiedzieć nikomu

o swoim nowym zadaniu. Poza tym i tak

miała zakaz mówienia o Nocnej Szkole.

Ale zamiast tego wybuchła potokiem

nieskładnych słów.

– Właśnie spotkałam się z Isabelle!

Będę

w

Nocnej

Szkole!

Na

zaawansowanym

kursie!

Widziałaś

Cartera?

– Och. – Rachel nie wyglądała na

zadowoloną.

Sprawiała

wrażenie

urażonej, jakby Allie właśnie ją

uderzyła. Ale odpowiedziała jedynie: –

Nie widziałam Cartera. – Po czym

odwróciła się i odeszła.

Przez dłuższą chwilę Allie patrzyła

za nią, a potem jakby zdając sobie

sprawę, że przecież może chodzić,

postanowiła ją dogonić.

Rachel?

Hej.

Nie

uciekaj.

Złamałam

jakieś

dziewięćdziesiąt

siedem zasad, mówiąc ci o tym, a ty… –

Allie dogoniła ją i złapała za ramię. –

Co się dzieje?

– Po prostu… nie mogę uwierzyć, że

po tym wszystkim, co stało się latem,

chcesz brać w tym udział. – Dziewczyna

wsunęła książki pod pachę i odgarnęła

niesforny ciemny lok, który opadł jej na

czoło. Wyglądała na wściekłą. –

Myślałam, że jesteś mądrzejsza.

– Hej. – Allie poczuła się

zraniona. – Au, Rachel. Nie bądź

wredna. Porozmawiajmy.

– Myślisz, że jestem wredna? –

Rachel pokręciła rozpaczliwie głową. –

Próbuję cię uratować, Allie. Nocna

Szkoła nie kończy się po maturze. To nie

będą wspomnienia, kiedy będziemy już

stare i znudzone. To jest na całe życie.

Widziałam, co stało się z moim tatą,

Allie. On należy do nich. To całe jego

życie, już na zawsze. Nie powinnaś być

tego częścią. Ale jeśli jesteś… –

Zrobiła krok w tył. – Cóż, ja nie jestem,

więc nie możemy o tym więcej

rozmawiać.

Mogłabyś

mieć

kłopoty, całą masę kłopotów, gdybyś

rozmawiała o tym ze mną albo

kimkolwiek innym spoza szkoły.

Tym razem Allie pozwoliła jej

odejść. Rozejrzała się wokół, jakby

chciała sprawdzić, czy w pobliżu niej

jest ktoś jeszcze, kto podziela jej

zdumienie.

Co się, do diabła, stało?

Mamrocząc pod nosem, weszła po

schodach do dziewczęcych sypialni.

Otworzyła drzwi do swojego pokoju.

Była tak zamyślona, że nie zauważyła, iż

w środku pali się światło. Ktoś się

poruszył na łóżku.

Podskoczyła i krzyknęła cicho.

– Cześć – powiedział Carter sennym

głosem. – Nie dzwoń po gliny. To tylko

ja.

Allie wciąż była zdenerwowana po

spotkaniu z Rachel, więc rzuciła mu

groźne spojrzenie. Bicie jej serca

powoli wracało do normalnego rytmu.

– Co tu robisz? – Chociaż w tej

części szkoły niemal nikogo nie było,

z przyzwyczajenia zaczęła szeptać.

Chłopcom nie wolno było przychodzić

do pokojów dziewcząt. – Potwornie

mnie wystraszyłeś.

Przepraszam.

Czekałem,

wrócisz, żebyśmy mogli porozmawiać. –

Jego włosy były w nieładzie, a twarz

pokrywał rumieniec. – Chyba się

zdrzemnąłem. Nie było cię całe wieki.

Tak,

najpierw

rozmawiałam

z Isabelle, a potem Rachel się na mnie

wkurzyła. – Zabrzmiało to bardziej

zgryźliwie, niż zamierzała, ale jakoś nie

mogła się powstrzymać. – Takie rzeczy

trochę trwają.

– Rachel się wkurzyła? Co się stało?

Allie bez wahania opowiedziała mu,

co się wydarzyło w korytarzu.

– Powiedziałam jej, że będę

w Nocnej Szkole, a ona zaczęła

biadolić, że to zrujnuje mi życie, że

jestem głupia, a cała ta szkoła to czyste

zło… O co chodzi?

Carter zamarł w bezruchu, nie

odrywając od niej wzroku.

– Będziesz w Nocnej Szkole?

Isabelle naprawdę tak powiedziała?

Spodziewała się zupełnie innej

reakcji. Gdzie radość z jej wielkiej

szansy? Dlaczego nikt nie mówił

„Brawo, Allie”?

– Do licha, co się dzieje? –

Machnęła rękami. – Dlaczego nikt się

nie cieszy?

– Przepraszam… po prostu jestem

zaskoczony. – Carter najwyraźniej nie

wiedział,

co

powiedzieć.

Nie

sądziłem… nie rozmawialiśmy… –

W końcu udało mu się zebrać myśli. –

To poważna sprawa, Allie.

– Wiem. Nie jestem idiotką – rzuciła

ostro. – Jestem tym wszystkim bardzo

podekscytowana i chciałam się z wami

podzielić tą wiadomością. Tylko że

zachowujecie

się,

jakbym

was

poinformowała, że mam gruźlicę. Teraz

czuję się… Nieważne.

Doskonale wiedząc, że się nad sobą

rozczula, padła na łóżko.

Carter znalazł się tuż obok, wziął ją

za rękę i splótł jej palce ze swoimi.

Chociaż czuła się paskudnie, podobało

jej się, że jego dłoń była taka silna

i ciepła.

– Posłuchaj – poprosił. – Ja też się

cieszę. Ale potrzebuję chwili, żeby to

przemyśleć. Co dokładnie powiedziała

Isabelle?

– Powiedziała, że w Londynie

wykazałam

się

wyjątkowym

opanowaniem w chwilach zagrożenia

czy coś takiego i że… nie wiem. Mam

dobre oceny. I że muszę umieć się

bronić, więc posyła mnie do Nocnej

Szkoły na przyspieszony kurs.

Carter gwizdnął cicho.

– Przyspieszony kurs? Nigdy czegoś

takiego nie robili. Jesteś pewna?

Allie

pokiwała

głową

tak

gwałtownie,

zatrzęsła

jej

się

grzywka.

– Do diabła – powiedział do siebie.

– Co to znaczy? – spytała.

– Nie wyjaśniła ci?

Zaprzeczyła,

a

Carter

głośno

wypuścił powietrze.

– To znaczy, że nie będziesz robić

nic

z

tego,

czym

normalnie

zajmowaliśmy

się

w

pierwszym

semestrze, tylko od razu będziesz

trenowała z najstarszymi. – Przyglądał

jej się z ciekawością, tak jakby

próbował przejrzeć ją na wylot. – Rzuca

cię od razu na głęboką wodę.

Coś w jego tonie sprawiło, że Allie

poczuła się zaniepokojona. Na szczęście

zmienił temat.

– Co dokładnie powiedziała Rachel,

że tak się zdenerwowałaś?

Wyplątała dłoń z jego palców

i zaczęła się bawić rąbkiem koszuli.

Zmarszczyła brwi w zamyśleniu.

– Zachowywała się, jakby to było

coś złego, jakbym była głupia, że chcę

brać w tym udział. Naprawdę się

rozzłościła. Rachel nigdy się nie

złości – dodała ze smutkiem.

Nie wyglądał na zaskoczonego.

– Wiesz, że ona nie popiera Nocnej

Szkoły, prawda? – wyjaśnił. – Sama ci

to

przecież

powiedziała.

Wszyscy

wiedzą, że kilka razy dostała propozycję

przyłączenia się i ją odrzuciła. Nikt inny

się na coś takiego nie zdobył. To musi

być jakaś sporna kwestia pomiędzy nią

a jej ojcem.

Allie spojrzała na niego uważnie.

– Co… naprawdę? Nigdy mi nie

mówiła. Powiedziała mi tylko, że tata

chciał, żeby się przyłączyła, a ona

odmówiła.

– Cóż… – Westchnął Carter. – Ona

naprawdę nienawidzi tej organizacji.

– Ale dlaczego? Dlaczego aż tak

bardzo jej się to nie podoba?

– Wiesz przecież, że Rachel jest

genialna. Ma absolutnie racjonalne

obiekcje natury politycznej. Nocna

Szkoła nie jest fair i nigdy nie była.

Ułatwia życie bogatym dzieciakom. Tak

jakby potrzebowali jeszcze ułatwień… –

Wyciągnął nogi przed siebie. – Ale

sądzę, że chodzi o coś więcej. O jej tatę.

Powinnaś ją o to zapytać.

Allie poczuła niepokój.

– Mam nadzieję, że nie jest na mnie

bardzo zła. Nie chciałam zachować się

tak

bezmyślnie.

Po

prostu…

nie

pomyślałam.

Carter parsknął śmiechem, ale po

chwili zrobił poważną minę.

– Al…

Wyraźnie się wahał. Spojrzała na

niego zmartwiona.

– Cieszę się, że nauczysz się bronić.

To ci się na pewno przyda. Ale

jednocześnie trochę się martwię. Wiesz,

że nie ufam ludziom, którzy kierują

Nocną Szkołą. Rozmawialiśmy o tym

wiele razy.

Otworzyła usta, żeby zaprotestować,

ale on położył jej palec na wargach.

– Wiem, że ja też w niej jestem

i wychodzę na strasznego hipokrytę, ale

miałem swoje powody, dla których

przyłączyłem się do szkoły. To nie

znaczy, że chciałbym, żebyś też się w to

wplątała. Trochę przeraża mnie myśl, że

znajdziesz się w samym środku tego

wszystkiego.

– Słuchaj… – Złapała jego dłoń

i przytrzymała przez sekundę przy

policzku, po czym ją opuściła. Potem

wyprostowała się i zdradziła mu, co

powiedziały jej mama i Isabelle. Kiedy

skończyła, dodała: – Tak naprawdę całe

życie byłam w Nocnej Szkole. Tylko

dopiero teraz się o tym dowiedziałam.

Dzięki temu może uda mi się… nie

wiem. Przetrwać.

Przez dłuższą chwilę Carter patrzył

w przestrzeń, zagubiony w myślach.

W końcu odwrócił się w jej stronę.

– Dobrze.

– Dobrze co? – spytała ostrożnie.

Dobrze.

Nocna

Szkoła

powiedział, akcentując każde słowo. –

Musisz nauczyć się bronić. Witaj

w Nocnej Szkole. Mam nadzieję, że

zanadto ci się nie spodoba.










6

Gdzieś w ciemnościach słyszała

wołające ją głosy. Ale wciąż biegła tak

szybko, jak tylko zdołała.

Wkrótce głosy pochłonęła cisza.

Było jasno, a kiedy biegła po

ścieżce, księżyc w pełni oświetlał las

niebieskawym blaskiem.

Nie wiedziała, dokąd tak pędzi ani

po co, ale wiedziała, że nie może

przestać. Oddychała nierówno, czując

ogień w płucach. A jednak wciąż biegła.

Nagle dostrzegła kątem oka jakieś

poruszenie między drzewami. Coś

mignęło

przelotnie

niczym

ptak.

Wiedziała, że to nie może być ptak.

Zatrzymała się bez wysiłku.

– Kto tam jest!? – zawołała

w ciemność, po czym gwałtownie

wciągnęła

powietrze,

kiedy

znów

zauważyła

jakieś

poruszenie.

Coś

przemieszczało się na tyle wolno, żeby

mogła to dostrzec, i wystarczająco

szybko,

żeby

nie

zdołała

tego

rozpoznać. – To nie jest śmieszne! –

krzyknęła.

Zaczęła się trząść. Coś było nie tak.

Zupełnie nie tak. Dokąd biegła? Co

robiła na dworze o tak późnej godzinie?

Znienacka usłyszała za plecami

niski, groźny warkot.

Allie usiadła na łóżku, wydając

z siebie zduszony krzyk. Rozejrzała się

w panice po ciemnym pokoju, mocno

zaciskając dłonie na brzegu kołdry.

W pierwszej chwili była kompletnie

zdezorientowana. Ten pokój nie był

znajomy. Nic nie znajdowało się tam,

gdzie powinno.

A potem sobie przypomniała.

– Cimmeria – mruknęła, ponownie

się kładąc i zamykając oczy. – Jestem

w Cimmerii. Bezpieczna.

Następnego dnia po pospiesznie

zjedzonym śniadaniu Allie przeprosiła

Jo i pobiegła do biblioteki, by poszukać

Rachel. Musiała się z nią pogodzić.

Kłótnia z najlepszą przyjaciółką na

pewno nie była w jej planach, i to już

pierwszego tygodnia w szkole.

Malarze hałasowali tuż za drzwiami

biblioteki, ustawiając przypominające

metalowy las drabiny. Wielkie puszki

pełne farby i wałki do malowania leżały

w nieładzie jak powalone drzewa.

W powietrzu czuć już było gryzący

zapach rozpuszczalnika.

Przebiegła koło nich i popędziła na

drugi koniec pomieszczenia. Eloise

i Rachel stały przy metalowym stole pod

tylną ścianą i pakowały książki do

kartonów. Każdą warstwę rozdzielały

arkuszami sztywnego papieru. Delikatnie

umieszczały w pudełkach stare, skórzane

tomy, jakby to były kruche kryształowe

figurki.

Eloise spojrzała na nią pytająco,

poprawiając okulary.

– Czy mogę chwilkę porozmawiać

z Rachel? – spytała Allie.

Bibliotekarka popatrzyła na obie

dziewczyny. Rachel unikała wzroku

przyjaciółki. Eloise spojrzała na nie

współczująco, po czym przesunęła w ich

stronę ciężkie pudło.

– Może wyniesiecie ten karton do

ciężarówki. Jest za ciężki dla jednej

osoby.

Allie złapała za jeden koniec,

a

Rachel

za

drugi.

Wspólnie

manewrowały

pomiędzy

szafami

w stronę tylnego wyjścia. Na zewnątrz

czekała biała ciężarówka z otwartymi

drzwiami. Kierowca stał kilka kroków

dalej, rozmawiając przez telefon. Nie

zwracał na nie uwagi.

Wilgotne powietrze poranka osiadło

na skórze Allie jak olej na wodzie. Było

cicho i szaro. Słyszała tylko chrzęst

żwiru pod ich stopami i obojętny,

monotonny głos kierowcy. Położyły

pudło na stercie leżących w środku

podobnych kartonów.

– Przepraszam – zaczęła nagle

Allie. – Nie pomyślałam o tym, jak

możesz się poczuć… Byłam samolubna

i…

W oczach Rachel pojawiła się ulga.

Zalała Allie potokiem słów.

– Ja też. Musisz robić to, co dla

ciebie dobre. Nie mogę oczekiwać po

tobie, że będziesz taka jak ja.

– Chodzi o to… – Allie narysowała

butem linię w szarym żwirze. –

Naprawdę muszę to zrobić. Nie dlatego

że wierzę w te wszystkie zasady, ale

ponieważ mogę się tam wiele nauczyć.

Będę mogła się bronić. Dowiem się

więcej o mojej rodzinie, jeśli znajdę się

po drugiej stronie. Nie będą mogli tego

wszystkiego przede mną ukrywać. Może

odkryję

też,

co

stało

się

z Christopherem, bo wydaje mi się, że

oni

wiedzą,

tylko

nie

chcą

mi

powiedzieć. Rozumiesz moje powody?

– Tak.

Ale Allie wciąż słyszała niechęć

w jej głosie.

– Dla twojego dobra chciałabym,

żeby istniał jakiś inny sposób. Wydaje

mi się, że może spotkać cię niemiła

niespodzianka – dodała Rachel.

Allie spojrzała kątem oka na

kierowcę. Wciąż rozmawiał przez

telefon.

Przyjaciółka zauważyła jej wzrok

i skinęła głową w stronę drzwi. Kiedy

ruszyły z powrotem do środka, zmieniła

temat.

– Znów pracujesz dzisiaj z Jo?

– Malujemy. Poważnie traktuję moją

sztukę.

Rachel parsknęła śmiechem, ale po

chwili spoważniała.

– Jak ona się czuje?

Allie pomyślała przez chwilę o Jo

śmiejącej się przy szorowaniu ścian.

– Lepiej, niż się spodziewałam.

Właściwie… ma się dobrze. Tak mi się

wydaje.

– Trochę zbyt dobrze? – Gdy tylko

Rachel wypowiedziała te słowa, Allie

zrozumiała, że przyjaciółka ma rację.

– Myślisz, że udaje? – szepnęła. –

Isabelle wysłała ją do psychologa

i w ogóle…

Dziewczyna nie wydawała się

zbytnio przekonana.

– Nie chcę być wredna, ale Jo jest

mistrzynią manipulacji i podstępu. Jak

każdy, kto dorastał w takich warunkach.

Wydarzyło się coś naprawdę okropnego,

a ona zachowuje się tak samo jak

zawsze. – Wzruszyła ramionami. – Coś

mi tu nie pasuje. Może znowu się

załamie. Po prostu… pilnuj jej.

Allie skinęła głową.

– Tak zrobię.

– I uważaj na to wszystko. – Rachel

wykonała niejasny gest ręką. – Na

rzeczy, w które się angażujesz. Uważaj

na siebie.

– Nie jestem przecież sama –

zauważyła Allie. – Twój tata będzie

miał na mnie oko.

Spojrzenie, które rzuciła jej Rachel,

nie spodobało jej się ani trochę.

– Nie łudź się, że będzie cię

traktował inaczej niż wszystkich tylko

dlatego, że cię lubi. Jest twardszy, niż ci

się wydaje.

– Jestem gotowa – obiecała Allie,

zastanawiając

się,

czy

tak

jest

naprawdę.

– Witajcie w Akademii Cimmeria.

Nowych uczniów prosimy o przejście na

lewo. Starsi niech zgromadzą się po

prawej.

Isabelle stała na niewielkiej, białej

platformie na końcu dużej sali. Nie

krzyczała, ale w jakiś sposób jej mocny

głos przebijał przez gwar rozmów

dwustu uczniów. To był pierwszy dzień

jesiennego semestru. Allie i Rachel stały

w

szeregu

po

prawej,

ubrane

w identyczne wykrochmalone białe

koszule

z

długimi

rękawami,

z granatowym wykończeniem i krótkie,

granatowe, plisowane spódniczki.

– Nie mogę w to uwierzyć, ale

cieszę się, że mogłam znowu założyć ten

głupi mundurek – stwierdziła Allie,

wygładzając rąbek spódniczki.

– Rozumiem. – Rachel zmarszczyła

nos. – Chociaż się nie zgadzam.

Obserwowały

nowych

uczniów

stojących po przeciwnej stronie.

Wszyscy

tacy

młodzi

i wyglądają na zdenerwowanych –

zauważyła Allie.

Czy

ja

tak

wyglądałam na początku?

– Oczywiście, że nie. – Przyjaciółka

przerzuciła swój długi kucyk przez

ramię i szybko zmieniła temat. – To

miejsce

wygląda

niesamowicie,

prawda?

– Absolutnie. – Allie również

spojrzała na ściany pokryte dębową

boazerią i w głąb sali, na błyszczące,

wypolerowane drewniane podłogi oraz

nieskazitelnie

czyste

kryształowe

żyrandole. – Nie mogę uwierzyć, że nam

się

udało.

Cała

ta

praca…

Rozprostowała palce i popatrzyła na

gojące się pęcherze. – Wciąż jest

mnóstwo do zrobienia, ale przynajmniej

najważniejsze rzeczy są skończone.

– Na szczęście. – Westchnęła

Rachel. – Wystarczy mi przeglądania

książek, układania rzeczy, malowania

i zamiatania na całe życie.

Ostatnie dziesięć dni pracowały

niemal bez przerwy. Wyczyszczono

i

pomalowano

ściany,

wyprano

i ponownie ułożono perskie dywany,

meble przesuwano z jednego pokoju do

drugiego. Każdego dnia wieczorem

czuły się tak zmęczone, że marzyły tylko

o tym, by paść na łóżko. W wielu

pokojach wciąż jeszcze trwały prace,

ale odnowiono wystarczająco dużą

część budynku, żeby semestr mógł się

rozpocząć.

– Allie…

Odwróciła się i napotkała obojętny

wzrok dawno niewidzianej dziewczyny.

Światło słońca podkreślało jej długie,

rude włosy i mlecznobiałą cerę.

– Och! – Allie włożyła ręce do

kieszeni, siląc się na wyluzowaną

postawę. – Cześć, Katie.

Dziewczyna wyglądała tak, jakby

coś

dręczyło.

Skubała

rąbek

granatowego swetra, który z pewnością

musiał być zrobiony specjalnie dla niej,

ponieważ pasował ​irytująco idealnie.

– Możemy chwilę porozmawiać?

Allie

i

Rachel

wymieniły

zaintrygowane spojrzenia.

– Zajmę ci miejsce. – Rachel

szturchnęła ją łokciem.

Katie zatrzymała się w pustym kącie.

– Pamiętasz, co wydarzyło się

w

poprzednim

semestrze,

kiedy

wszystkich uratowałaś i w ogóle? –

spytała Katie.

Allie natychmiast wymyśliła tysiąc

sarkastycznych odpowiedzi, ale tylko

skinęła głową z obojętną miną.

– Współpracowałyśmy i wszystko

było w porządku.

Znów skinęła, chociaż tym razem

w jej oczach błysnęła podejrzliwość.

– Cóż, to było ważne i cieszę się, że

to zrobiłyśmy, ale nie sądzę, że

powinnyśmy

się

zaprzyjaźnić.

To

znaczy… mimo tego, co przeszłyśmy. To

było wspaniałe i okazałaś się mniejszą

idiotką niż zazwyczaj, ale nie mogę

spędzać z tobą czasu. Jeśli mam być

całkiem szczera, nie przepadam za tobą.

Przynajmniej

zazwyczaj.

Chciałam

powiedzieć… Proszę, nie spodziewaj

się, że będziemy się teraz kumplować.

Allie kompletnie zaniemówiła. Nie

wiedziała, co odpowiedzieć. Przyszło

jej do głowy, że to niesamowite, jak ktoś

może być tak ładny i jednocześnie tak…

okropny.

Zapadła długa, niezręczna cisza.

W końcu, potrząsając głową, Allie

odwróciła się i odeszła.

– Jak chcesz.

Kiedy wróciła na swoje miejsce

w szeregu, Rachel pytająco uniosła

brwi. Allie potrząsnęła tylko głową

z oburzeniem.

– No tak – stwierdziła Rachel. – Na

czym to stanęłyśmy?

– Chyba na tym, że jesteśmy

fantastycznymi pracownikami – rzuciła

Allie, ale nagle dotarł do niej w pełni

absurd rozmowy z Katie i wybuchła

gwałtownym,

niepohamowanym

śmiechem.

Rachel spojrzała zdumiona, ale

chwilę później już śmiała się razem

z nią.

– Nie mam pojęcia, dlaczego

właściwie się śmieję, ale mogę się

domyślać.

– Ona po prostu – Allie płakała ze

śmiechu – jest taką straszną jędzą.

I znów zaczęły się śmiać. Nie

przestały nawet wtedy, kiedy chwilę

później poszły się zarejestrować. Allie

zamilkła dopiero, gdy ujrzała Zelaznego,

siedzącego sztywno jakby połknął kij

i przerzucającego leżące przed nim na

stole papiery.

– Sheridan. Patel – mruknął, patrząc

na nie spode łba. – Uciszcie się. Patel,

to twój rozkład zajęć i lista lektur.

Dziękuję,

panie

Zelazny

powiedziała Rachel tonem odrobinę zbyt

uprzejmym, żeby uznać go za szczery.

– Sheridan – warknął nauczyciel,

zanim Rachel skończyła mówić. – Twój

rozkład

zajęć.

Allie

chciała

podziękować, ale omiótł ją lodowatym

spojrzeniem. Ciągnął dalej: – Masz

w tym semestrze dodatkowe zajęcia.

Spodziewamy się ciebie o dwudziestej

pierwszej dziś wieczorem. Miejsce

spotkań

zaznaczono

na

twoim

rozkładzie. Nie tolerujemy spóźnień.

Allie rzuciła okiem na kartkę

i odczytała „Sala treningowa numer 1”.

Poczuła zimny pot spływający jej po

plecach. Nie chodziła na WF i nie

zapisywała się na żadne dodatkowe

zajęcia. Był tylko jeden powód, dla

którego mogliby chcieć, żeby się tam

pojawiła.

„Zaczyna się – pomyślała. – To się

dzieje naprawdę”.

Tuż po dwunastej Allie wpadła do

jadalni i gwałtownie się zatrzymała,

zdumiona panującym w niej hałasem.

Pomieszczenie było pełne. Przy każdym

ze

stołów

umieszczono

osiem

rzeźbionych krzeseł. Hałas, który robili

ruszający się z werwą uczniowie, był

przytłaczający.

Jo machała do niej entuzjastycznie

z miejsca przy olbrzymim kamiennym

kominku.

– Tutaj!

Allie podeszła do stołu, przy którym

siedziała Jo, ignorując pozostałych

uczniów. Nie rozpoznała żadnego z nich.

Jo poklepała puste krzesło obok

siebie.

– Zajęłam ci miejsce, żebyś nie

umarła z głodu. To jakiś dom wariatów.

Allie z lekko oszołomioną miną

zrobiła ręką szeroki gest wokół.

– Skąd oni się wszyscy wzięli?

Jo roześmiała się.

– Wiem! Trochę inaczej niż w letnim

semestrze,

prawda?

Pełno

ludzi.

Bezczelni dranie zajęli nawet nasz

stolik. – Wskazała na środek pokoju,

gdzie

zazwyczaj

siedziały

czternastolatki. Teraz wszystkie miejsca

zajęte były przez nowych uczniów,

pogrążonych w niezręcznej ciszy. – Nie

miałam

sumienia

ich

stamtąd

przegonić.

Jo

uśmiechnęła

się

łaskawie. – To tylko dzieciaki. Lucas

będzie musiał później przekazać im złe

wieści. Łagodnie.

– Lucas każe im się wynosić? –

spytała Allie, siadając na krześle.

– Oczywiście.

Allie przyglądała się przyjaciółce

przez

ostatnie

kilka

dni,

mając

w pamięci uwagę Rachel, że Jo może

tylko

udawać.

Jednak

dziewczyna

wydawała się taka sama jak zawsze –

pełna życia, rozgadana, wesoła. Może

Rachel przesadzała.

Jo zanurzyła łyżkę w zupie o dziwnie

intensywnym, czerwonym kolorze.

– Przeżyją, jeśli tylko zwolnią stolik

do jutra. A co tam u ​ciebie?

– Co to? Pomidorowa? – Allie

wciąż próbowała poznać zawartość

talerza koleżanki.

– Tak, ale chyba dodali do niej

buraki. – Jo zmarszczyła zadarty nos. –

Ma kolor jak jatka po rzezi. Smakuje za

to jak błoto. Albo trucizna.

Jedzenie w Cimmerii zazwyczaj

było smaczne, ale czasami eksperymenty

kucharzy okazywały się mocno nieudane.

Allie wzięła pół kanapki z tacy, ale po

chwili

ciekawość

zwyciężyła

i dziewczyna nalała sobie do miski

odrobinę zupy. Zanurzyła w niej łyżkę

i

podejrzliwie

powąchała,

zanim

zdecydowała się na ostrożny łyk.

– Chyba jednak nie jest zatruta –

oceniła.

– Świetnie. Mimo wszystko nie

zamierzam ryzykować. – Jo skubała

kanapkę. – Hej, jak wygląda twój

rozkład zajęć? Mamy razem jakieś

lekcje? – Wyciągnęła rękę w stronę

Allie. – Pokaż mi.

Allie wpakowała ostatni kawałek

kanapki do ust i zaczęła grzebać

w torbie. W końcu znalazła białą

karteczkę.

– Masz – powiedziała niewyraźnie

z pełnymi ustami.

– Prawdziwa z ciebie dama –

skomentowała Jo, po czym zapiszczała

z radością. – Mamy w tym semestrze

trzy lekcje razem! Historię, biologię

i francuski. Doskonale. – Mrugnęła do

Allie ponad kartką papieru. – Ciekawe,

czy zdołałybyśmy przekonać Isabelle,

żeby nas przeniosła i żebyśmy wszystkie

zajęcia miały razem. Mogłabym obiecać,

że będę grzeczna. Po raz pierwszy

w życiu.

Miałabyś

mnie

po

dziurki

w nosie – odpowiedziała Allie. –

Chrapię.

– Jakoś mnie to nie zaskakuje. – Jo

oddała jej rozkład.

– Czekaj. – Allie podniosła wzrok

znad zupy. – Jak to możliwe, że mamy

razem

francuski?

Przecież

jesteś

w grupie zaawansowanej.

Jo pochyliła się, żeby podnieść

torbę.

– Wygląda na to, ma petite chou, że

ty

również

jesteś

w

grupie

zaawansowanej.

– Żartujesz. – Allie spojrzała na

przyjaciółkę podejrzliwie.

– I w zaawansowanej grupie

z historii, biologii oraz angielskiego.

– Co ty mówisz?

Jo wywróciła oczami.

– Allie, czy ty w ogóle spojrzałaś na

swój rozkład zajęć?

– To jakieś bzdury – mruknęła Allie,

patrząc na swój plan. Ale Jo miała

rację: niemal wszystkie jej zajęcia

należały do kursu dla zaawansowanych.

Wywołało to na jej twarzy tryumfalny

uśmiech. Przez dwa lata jej oceny

stopniowo się pogarszały, ale ciężka

praca w letnim semestrze dała rezultaty.

– Niestety, wciąż masz chodzić na

matematykę

dla

początkujących

stwierdziła Jo z uśmiechem wyższości. –

To

straszny

obciach

dodała,

podnosząc się od stołu. – To co?

Idziesz?

– Może – odparła Allie. – Zależy,

dokąd się wybierasz.

Jo już szła w kierunku wyjścia.

Rzuciła tylko przez ramię:

– Do świetlicy. Chcę obsikać moją

kanapę, żeby te maluchy jej też nie

ukradły.

Allie złapała kolejne pół kanapki na

drogę i poszła za koleżanką.

Po zgiełku panującym w jadalni

korytarz wydawał się oazą spokoju.

Wszystko znajdowało się z powrotem na

swoim

miejscu.

Promienie

słońca

odbijały się od dębowej boazerii,

a stare obrazy olejne wisiały tam, gdzie

przez stulecia. Gumowe podeszwy

butów lekko przyklejały się do świeżo

polakierowanej podłogi.

Allie poczuła, że wszystko znów jest

w porządku. Tak jakby pożar nigdy się

nie wydarzył. A Cimmeria znów była

bezpieczna.

W świetlicy, do której wchodziło się

przez drzwi mieszczące się dosłownie

pod głównymi schodami, stało mnóstwo

miękkich skórzanych kanap, krzeseł

i

regałów.

W

rogu

umieszczono

nowiutki, błyszczący fortepian.

Jo przeszła przez pokój i opadła na

kanapę z westchnieniem zadowolenia.

Żaden

z

tych

nieznośnych

bachorów

nie

usiądzie

na

moim

miejscu. – Przeciągnęła się leniwie. –

Nie mogę uwierzyć, że już jutro zaczyna

się szkoła. Przepracowaliśmy całe lato.

– Och, przestań narzekać.

Spojrzały na wchodzącą właśnie,

uśmiechniętą

Rachel.

Była

w towarzystwie wysokiego, szczupłego

chłopaka z opadającymi na czoło

kasztanowymi włosami.

– Cześć, Rachel. Cześć, Lucas –

powitała ich Allie.

– Przebiliście się przez szeregi

nowych? – spytała Jo, sięgając po

leżący na stoliku magazyn.

– Było ich zbyt wielu. – Lucas od

razu opadł na krzesło naprzeciwko. –

Musieliśmy się wycofać.

– Z godnością. – Rachel usiadła na

stojącym obok podnóżku. – Jest ich cały

legion.

– To powinno być zakazane. – Jo

wertowała pobieżnie strony magazynu.

– Allie – przypomniał sobie Lucas –

widzieliśmy w korytarzu Cartera. Szukał

cię.

Dziewczyna

ziewnęła,

wstała

i ruszyła w stronę wyjścia. Po drodze

minęła

grupę

nowych

uczniów,

kłębiących się w drzwiach. Wyglądali

na zagubionych.

– Nie ma telewizji – poskarżył się

jeden z nich. – Chyba umrę.

– Ani komputerów – w głosie

drugiego pobrzmiewała desperacja. –

Co my tu, do licha, będziemy robili?

Allie znalazła się niemal poza

zasięgiem słuchu, gdy dobiegło ją

jeszcze westchnienie trzeciego:

– Nienawidzę moich starych.









7

Carter czytał książkę, opierając się

o drzwi sali balowej. Zaczytał się do

tego stopnia, że nie zauważył, kiedy

przed nim stanęła Allie. Włosy opadły

mu na czoło. Z roztargnieniem odrzucił

je do tyłu charakterystycznym gestem,

który Allie tak bardzo uwielbiała, że nie

mogła

powstrzymać

się

przed

westchnieniem. Gwałtownie podniósł

głowę i spojrzał na nią ciemnymi

oczami.

– Cześć – powiedziała.

– Cześć. – Wodził wzrokiem po jej

twarzy. Poczuła się zaniepokojona.

Patrzył tak, jakby nie chciał, by

cokolwiek mu umknęło.

– Co czytasz? – spróbowała

skierować jego uwagę na coś innego.

Przyciągnął ją do siebie i podniósł

książkę, tak żeby mogła odczytać

nazwisko na grzbiecie.

– Vonnegut? A kto to taki? –

Zmarszczyła brwi. – Będziemy go czytać

w tym semestrze?

Uśmiechnął się krzywo, co sprawiło,

że zmiękły jej nogi. Potrząsnął głową,

a włosy wpadły mu do oczu.

– Nie, po prostu go lubię. Czytam

wszystko, co napisał. Był świetny. –

Wetknął książkę pod ramię i sięgnął za

siebie. Nacisnął klamkę, popychając

jednocześnie drzwi, tak że oboje ze

śmiechem wpadli do środka.

Kiedy ponownie złapali równowagę,

Allie zauważyła, że większość mebli,

które

tu

przechowywano,

została

wyniesiona. To znów była sala balowa.

Stoły i krzesła stały w jednym końcu,

czekając na kolejną imprezę.

– Co tu robimy? – zapytała.

Rzucony z ukosa zmysłowy uśmiech

sprawił, że zadrżała.

– Pomyślałem, że moglibyśmy, no

wiesz… spędzić tu jakąś chwilę. A tu

jest zawsze pusto, więc… – Odłożył

książkę i ruszył tyłem, ciągnąc ją za sobą

przez salę. Szła za nim bez oporu, nie

potrafiąc oderwać od niego wzroku. –

Wczorajsza

noc

była

zupełnie

nieromantyczna. To się nie może

po​wtórzyć.

Kiedy dotarli pod tylną ścianę,

zatrzymał się i wziął ją w objęcia.

Poczuła jedną jego rękę na plecach,

a w drugiej przytrzymał jej dłoń.

Odruchowo oparła mu wolną rękę na

ramieniu. Przez szorstki materiał koszuli

czuła ruch jego mięśni, gdy zakręcił nią

w kółko.

– Hej… czy my tańczymy? –

Roześmiała się.

– Nie słyszysz muzyki?

Przechyliła głowę w bok.

– Nie.

Przyciągnął ją bliżej do siebie

i ponownie zawirował. Zachichotała.

– Chyba mogłabyś się lepiej

postarać – szepnął bardzo cichym

głosem. Dotknął zębami płatka jej ucha,

sprawiając, że zadrżała. – Wysil się.

Odchyliła

głowę.

Carter

powędrował ustami po szyi w dół, aż do

kołnierzyka jej sztywnej bawełnianej

koszuli od mundurka, potem ponownie

w górę – za ucho, później musnął

meszek na jej skroni, a następnie zsunął

się wzdłuż linii jej szczęki. To była

bardzo

przyjemna

tortura.

Allie

przysunęła się do niego, nie chciała,

żeby przestawał.

W końcu dotarł do jej ust i szepnął:

– Teraz słyszysz?

Myślę…

powiedziała

zachrypniętym, matowym głosem. Ale

tak naprawdę w ogóle nie myślała.

Tylko czuła.

Stanęła na palcach i przeczesała

jego jedwabiste włosy. Przyciągnęła go

do siebie. Rozchyliła usta i poczuła, że

zesztywniał, po czym ją przytulił.

Trzymał ją tak mocno, że ledwie mogła

oddychać, ale nie przeszkadzało jej to.

Chciała, żeby dotykał jej na całym ciele,

całował wszędzie.

Zupełnie jakby słyszał jej myśli,

rozluźnił uścisk i zsunął ręce do paska

spódnicy. Nie odrywając ust, zaczął

rozpinać klamerkę. Drżąc, oparła dłonie

o jego tors. Serce waliło jej jak młotem,

kiedy wsunęła je pod koszulę i poczuła

ciepło jego skóry pod palcami.

– Trzęsiesz się – szepnął, patrząc na

nią oczami koloru dymu. – Wszystko

w porządku?

Nie ufała swojemu głosowi, więc

tylko skinęła głową, wtulona w jego

szyję. Pachniał olejkiem sandałowym

i świeżym powietrzem.

– Masz taką miękką skórę –

powiedział w zamyśleniu, głaszcząc ją

po plecach tak, że poczuła dreszcze. –

Chciałbym cię tam pocałować.

– Ja też tego pragnę – jej głos

zabrzmiał tak słabo, że zastanawiała się,

czy w ogóle wypowiedziała te słowa.

Chyba musiała to zrobić, ponieważ

Carter jęknął głęboko i pociągnął ją na

podłogę. Uklękli twarzą w twarz, wciąż

się całując.

– Nie chcę… – Przyciągnął ją

mocno do siebie. Tak mocno, że poczuła

gorąco jego ciała. – Nie chcę cię zranić.

Zmarszczyła czoło na sekundę.

– Nigdy byś tego nie zrobił.

Przesunął palcem po jej twarzy,

nosie, wzdłuż kości policzkowych

i w końcu zatoczył kółko wokół ust.

– Po prostu… zależy mi na tobie,

Allie Sheridan – szepnął, patrząc na jej

usta. – Bardzo.

Wstrzymała oddech.

– Mnie też na tobie zależy, Carterze

Weście. Bardzo.

Jej prawa ręka wciąż spoczywała na

jego klatce piersiowej, więc ujęła jego

dłoń lewą i podniosła do swojego serca,

żeby mógł poczuć, jak mocno bije.

– Widzisz? – powiedziała. – Oboje

czujemy to samo.

Oczy mu pociemniały i pocałował ją

tak mocno, że aż osunęła się do tyłu.

Upadli na wypolerowaną podłogę. Allie

leżała na plecach, spoglądając na

pochylającego się nad nią Cartera. Jego

palce spoczęły na pierwszym guziku

bluzki. Patrzył na nią. W jego wzroku

kryła się prośba o pozwolenie.

Bez słowa skinęła głową. Ostrożnie

rozpiął guzik, całując odsłoniętą skórę.

Czuła gęsią skórkę. Oddychała ciężko,

wpatrywała się w Cartera, który położył

palec na kolejnym guziku.

Z braku tchu zakręciło jej się

w głowie. Czyżby naprawdę mieli to

zrobić?

W tym momencie ktoś otworzył

drzwi.

Allie miała wrażenie, że jej serce

przestało bić. Carter nakazał wzrokiem,

żeby

pozostała

na

miejscu.

Niepotrzebnie.

Nie

miała

zamiaru

nigdzie się ruszać. Chłopak wciąż na

niej leżał, oddychając tak płytko, że

prawie w ogóle tego nie czuła.

Z

powodu

stołów

i

krzeseł

zasłaniających widok nie miała pojęcia,

kto im przerwał. Dopiero po chwili

rozpoznała głos Jerry’ego. Mówił tak

cicho, że nie była w stanie go zrozumieć.

Docierały do niej tylko jakieś fragmenty

i minęło kilka sekund, zanim skojarzyła,

że mężczyzna musiał rozmawiać przez

telefon, ponieważ nie słyszała nikogo

innego.

– … nie mogę teraz rozmawiać…

sytuacja jest poważna… Raj Patel

sprowadził ochronę… Nie wiem, jak

ktokolwiek… Nie! – Ostatnie słowo

wypowiedział zdecydowanie głośniej.

Carter wciąż leżał nieruchomo,

wpatrując się w nią szeroko otwartymi

oczami.

Jerry znów mówił.

– … wszystko, co w naszej mocy.

Teren jest… bezpieczny. – Przez chwilę

panowała cisza, po czym nauczyciel

nagle zaczął krzyczeć: – Nie będę się

z tobą kłócił. Możesz iść z tym do

Oriona…

Uświadomił sobie najwyraźniej, że

ktoś może go podsłuchiwać, więc zniżył

głos do ostrego szeptu. Nie mogli

zrozumieć, co mówił. Wciąż leżeli bez

ruchu, ledwo odważając się oddychać.

Wymienili

porozumiewawcze

spojrzenia. W końcu zapadła cisza.

Kilka sekund później usłyszeli dźwięk

otwieranych drzwi. Mężczyzna zniknął.

Carter wyjrzał ponad stertę krzeseł,

po czym położył się na plecach obok

Allie.

– Nie ma go – poinformował.

Bez jego ciężaru na piersiach

zdecydowanie lżej się jej oddychało.

Łatwiej było jej też myśleć, kiedy

dzieliła ich pewna odległość. Chociaż

nie chciała, żeby chłopak przestawał,

w jakimś sensie cieszyła się, że im

przerwano. Zależało jej na Carterze,

może nawet go kochała. Ale nie była

pewna, czy jest gotowa na to, co mogło

się stać, gdyby Jerry nie wszedł do

pokoju. To wszystko działo się zbyt

szybko. Tak po prostu przeszli od

całowania do czegoś więcej. Nagle

poczuła się jak na karuzeli, pędzącej tak

szybko, że nie mogła z niej wysiąść.

Mogła skorzystać z okazji, gdy wszystko

kręciło się jeszcze powoli, ale tego nie

zrobiła. Co teraz? Czy nadal mogła

wyskoczyć

i

wrócić

do

samego

całowania? Czy musiała dokończyć

przejażdżkę?

Na jej czole pojawiła się pionowa

zmarszczka. Na ten widok chłopak

sięgnął ręką, żeby odgarnąć jej włosy

z twarzy.

– Jerry raczej by się na nas nie

wściekał. – Uśmiechnął się leniwie,

najwyraźniej nieporuszony całą sytuacją.

Chyba sądził, że Allie martwiła się tym,

że niemal zostali przyłapani. Nie

wyprowadzała go z błędu. Teraz nie

pora na rozmowy o seksie. A może

właśnie tak? – Ale pewnie nie byłby

zbyt zachwycony – ciągnął Carter. –

Zabrałby nas do Isabelle. A ona

wybaczyłaby nam po wykładzie na temat

bezpiecznych zachowań.

Allie

zaczerwieniła

się,

gdy

wyobraziła sobie Isabelle patrzącą na

nią z zawodem w oczach. Usiadła.

– Ale nic się nie stało –

stwierdziła. – Nie zauważył nas.

Po

raz

pierwszy

pomyślała

o

rozmowie,

którą

podsłuchali,

i odwróciła się do Cartera.

– O co chodziło?

– Wydaje się, że to był kolejny

wściekły rodzic.

– Nie wiedziałam, że nauczyciele

mają telefony – zdziwi​ła się.

– Niektórzy tak.

Wciąż leżąc na podłodze, Carter

przyglądał się uważnie, jak Allie zapina

guziki. Dziewczyna nagle poczuła wstyd

i spuściła głowę, żeby włosy zakryły jej

twarz.

Carter usiadł i przyciągnął ją do

siebie, przytulając czoło do jej czoła

i patrząc głęboko w oczy.

– Naprawdę nie ma się czym

martwić – szepnął. – Przy​sięgam.

– Gdzie ja, do licha, jestem?

Tuż przed dziewiątą Allie biegła

wąskim, piwnicznym korytarzem. Carter

dał jej szczegółowe instrukcje, jak

dotrzeć do sali gimnastycznej i pokojów

treningowych, ale miała wrażenie, że

spędziła tu już mnóstwo czasu. Chyba

musiała się zgubić.

Ta

piwnica

przyprawiała

o dreszcze. Sufit wisiał nisko i Allie

miała

wrażenie,

że

znajduje

się

w podłużnym grobowcu. Ostre światło

żółtozielonych jarzeniówek nadawało

piwnicy

wygląd

miejsca

zbrodni.

W korytarzu znajdowało się pełno

tajemniczych drzwi prowadzących do

różnych pomieszczeń. Dobiegający zza

nich łoskot sprawiał, że po plecach

spływał jej zimny pot.

„To tylko rury”, pomyślała, chociaż

nie miała pojęcia, czemu rury miałyby

wydawać taki dźwięk.

Kiedy kilka sekund później coś

skrzypnęło nad jej głową, powstrzymała

się od spojrzenia w górę.

„To

tylko

kroki

na

schodach”, przekonywała samą siebie,

chociaż serce waliło jej jak młotem.

Nagle usłyszała, że ktoś za nią

biegnie, i poczuła ruch powietrza. Zanim

zdążyła zareagować, ktoś potrącił ją

i nadepnął na stopę, mknąc z olbrzymią

prędkością. Była już wystarczająco

przerażona, więc uskoczyła i wpadła na

ścianę.

Biegnąca przez korytarz drobna

dziewczyna

z

ciemnymi

włosami

związanymi w kucyk zatrzymała się

i spojrzała na Allie.

„Jak

coś

tak

małego

może

spowodować tyle bólu?”, pomyślała

Allie, łapiąc się za stopę i podskakując

na jednej nodze.

– Hej – warknęła. – Boli!

Dziewczyna

przechyliła

głowę

w bok jak ptak, rzucając jej szybkie

spojrzenie.

– No to masz pecha. – Głosik miała

cienki i nie słychać było w nim

współczucia. Allie otworzyła szeroko

usta, gdy tamta obróciła się na pięcie

i zniknęła za rogiem.

– Niech to szlag – wymamrotała

Allie i poszła w tę samą stronę, utykając

na jedną nogę.

Wyszła za róg i ku swemu zdumieniu

zobaczyła pusty korytarz. Ani śladu

dziewczyny.

– Gdzie, do cholery, jest ta

beznadziejna,

głupia

sala

gimnastyczna? – mruknęła do siebie.

Zupełnie jak na wezwanie, po lewej

stronie pojawiły się podwójne drzwi

z matowymi szybami, nad którymi

napisano blaknącymi literami „Sala

gimnastyczna”.

– Och.

Carter mówił, że pokoje treningowe

znajdują się po przeciwnej stronie.

Obróciła

się

wokół

własnej

osi

i zobaczyła drzwi oznaczone jedynką.

Znalazła

się

przed

pokojem

treningowym numer jeden.

Wzięła głęboki wdech i nacisnęła

klamkę.

Pomieszczenie

było

słabo

oświetlone, małe i zatłoczone. Wokół

niebieskich mat do ćwiczeń stało około

trzydziestu uczniów.

Właśnie zamykała za sobą drzwi,

gdy gwar rozmów ucichł, a stojący na

środku pokoju Zelazny krzyknął:

– Cisza! Zaczynajmy!

Zauważył Allie i zrobił kwaśną

minę.

– Miło, że do nas dołączyłaś,

Sheridan. Jeszcze sekunda i zaliczyłabyś

najkrótszy kurs w historii Nocnej

Szkoły.

Kilku

uczniów

roześmiało

się

i spojrzało w jej stronę. Allie się

zaczerwieniła, ale nic nie powiedziała.

Założyła ręce na piersi i starała się

uspokoić,

wymyślając

tortury

dla

nauczyciela. Chwilę później dostrzegła

Sylvaina, stojącego nieco na uboczu.

Patrzył na Zelaznego z pochmurną miną.

– Tak jak mówiłem – nauczyciel

podjął wątek – witam wszystkich po

wakacjach.

Wiem,

że

macie

świadomość tego, co się tu wydarzyło

latem. I że z powodu tych wydarzeń

w

jesiennym

semestrze

będziemy

pracować inaczej. Skupimy się na

samoobronie i bezpieczeństwie zamiast

na strategii.

Wzrok Allie przyzwyczaił się do

mroku i zdołała rozpoznać kilka

kolejnych twarzy. Zobaczyła większość

osób, których się tu spodziewała. Tuż za

Sylvainem stała Jules, przewodnicząca

dziewcząt. Za nią ustawił się chyba

Lucas. Ale nigdzie nie widziała Cartera.

Ton głosu Zelaznego zmienił się

i dziewczyna ponownie zaczęła go

słuchać.

– Pomoże nam w tym światowej

sławy ekspert do spraw bezpieczeństwa.

Nauczymy się od niego najważniejszych

zasad,

które

należy

stosować.

I naprawdę mam na myśli kogoś

wyjątkowego. Z jego umiejętności

korzystają

nie

tylko

szefowie

największych

firm,

ale

również

przywódcy krajów. Osobą, o której

mówię, jest wasz nowy instruktor Raj

Patel.

W

sali

rozległy

się

szepty,

a

uczniowie

zaczęli

klaskać

z szacunkiem. Ojciec Rachel wyszedł

z cienia i stanął koło Zelaznego.

Sam jego widok wystarczył, żeby

Allie poczuła się lepiej. Uśmiechnęła

się do niego i pomachała, ale nie

zwrócił na nią uwagi.

„Nie będzie tak źle, jeśli jest tu pan

Patel – pomyślała. – On się o mnie

zatroszczy”.

– Dziękuję wam bardzo za to ciepłe

przywitanie – odezwał się Patel. –

Bardzo się cieszę, że mogę ponownie

znaleźć się w Cimmerii, chociaż

okoliczności są niezbyt miłe. Jak

wspomniał pan Zelazny, w tym roku

skupimy się na strategiach samoobrony.

Dodamy również nowe elementy, coś,

czego

nigdy

wcześniej

nie

próbowaliśmy. Jak sądzę, wszyscy

zostaliście poinformowani o tym, co

stało się z Gabe’em Porthusem.

Po wzmiance o Gabie atmosfera

w sali wyraźnie się zagęściła. Patel

jednak niczego nie zauważył.

– Z powodu tego, co zrobił Gabe,

zajmiemy się w tym semestrze sprawami

związanymi ze zdradą i zaufaniem.

Kluczowe

pytanie

brzmi:

czy

powinniście byli wiedzieć, że Gabe’owi

nie można ufać? Wielu z was, bądź co

bądź, uważało się za jego przyjaciół.

Czy istniały znaki wskazujące na to, że

przestał być wobec nas lojalny? Czy

powinniśmy byli zobaczyć te znaki? I,

przede wszystkim, czy są w tym

pomieszczeniu inne osoby, którym nie

powinniśmy ufać? – Poruszał się jak

pantera, stawiając bezgłośnie kroki.

Stanął bliżej uczniów i patrzył im prosto

w oczy, tak jakby mógł odczytać ich

myśli. – Czy jest tu ktoś, kto planuje nas

zdradzić?

W

sali

słychać

było

pełen

zdziwienia

syk,

jakby

wszyscy

uczniowie naraz wypuścili powietrze

z ust. Allie rozejrzała się wokół, żeby

sprawdzić,

czy

inni

też

tak

wstrząśnięci jak ona. Potem spojrzała

ponownie na pana Patela. Wydawał się

oziębły i obcy. Zupełnie inny niż wtedy,

gdy mieszkała u niego w domu.

Poczuła nagły smutek. Może Rachel

miała rację. Może wcale nie znała go tak

dobrze, jak jej się wydawało.

– W tej chwili – ciągnął – moi

ludzie sprawdzają wszystkie osoby

w

szkole:

każdego

sprzątacza,

nauczyciela i ucznia. Jeśli ktokolwiek

z was kłamie na temat tego, kim jest albo

co tutaj robi, może być pewien, że go

znajdziemy. Postanowiłem jednak, że

jedną sprawą powinniście się zająć

sami. Widzicie, chciałbym, żebyście

wzajemnie przeprowadzili śledztwa na

swój temat.

Ktoś westchnął, ale pan Patel nie

przerywał.

– Wyszkolimy was tak, abyście

potrafili

rozpoznać

oszustów

kontynuował.

A

następnie

porozmawiacie ze sobą nawzajem

i złożycie mi raporty. Co najważniejsze,

nie

możecie

kłamać

w

trakcie

wywiadów. Dowiem się, jeśli nie

powiecie prawdy. A wtedy wylecicie ze

szkoły.

Podzieliwszy się z uczniami tą

sensacyjną wiadomością, odwrócił się

do Zelaznego.

– Twoja kolej, August.

Cisza!

warknął

Zelazny,

piorunując uczniów wzrokiem, chociaż

Allie nie słyszała, żeby ktokolwiek się

odezwał. – Zaczniemy dzisiaj od

przydzielenia

wam

partnerów

do

ćwiczeń. Każdy z was będzie pracował

z jedną osobą przez cały semestr. Ta

osoba będzie waszym wsparciem, a jeśli

chodzi o Nocną Szkołę, możecie ją

traktować jako waszą drugą połówkę.

Będziecie oceniani wspólnie, więc jeśli

wasz

partner

nie

będzie

się

wystarczająco starał, sugeruję, żebyście

znaleźli sposób na zmotywowanie go do

pracy.

Jeśli

on

obleje,

wy

też

oblewacie.

Przydział

partnera

nie

podlega negocjacjom. – Zamilkł na

chwilę i znów groźnie na nich

popatrzył. – Niech wam nawet nie

przyjdzie do głowy proszenie mnie

o zmianę partnera. Od tej zasady nie ma

wyjątków. Nigdy.

Przerzucił stronę w swoim notatniku.

– Henderson! Twoim partnerem jest

Mitchell. – Allie zobaczyła dwóch

nieznajomych

chłopaków,

którzy

przybili sobie piątkę. – Richeau, twoim

partnerem

jest

Smith-Tivey.

Dziewczyna

z

długimi,

ciemnymi

włosami

podeszła

do

krępego,

umięśnionego chłopaka. Allie gryzła

paznokieć kciuka i wsłuchiwała się

w głuchy łoskot własnego serca. Nagle

Zelazny ​rzucił:

– West!

Wstrzymała oddech, mając nadzieję

usłyszeć własne imię.

– Twoim partnerem jest Matheson.

Ramiona jej opadły. Carter miał być

partnerem Jules?

Chociaż Allie nie bała się jej już tak,

jak kiedyś, w obecności Jules wciąż

czuła się niepewnie. Była taka idealna.

Wtajemniczona we wszystko, co działo

się w Cimmerii. I przyjaźniła się

z Carterem od tak dawna.

Gdyby Allie została jego partnerką,

byłoby

świetnie.

Mogliby

sobie

pomagać. Teraz będzie w parze z kimś

obcym, a znając Zelaznego, nie będzie to

nikt miły…

Zaczęła się nad sobą rozczulać i nie

usłyszała, jakie nazwisko wyczytał

Zelazny razem z jej nazwiskiem.

Nerwowo pociągnęła za rękaw

stojącą obok niej osobę.

– Słyszałeś, kogo wyczytał? –

spytała wysokiego blondyna. – Sheridan

i kto?

Spojrzał na nią obojętnie.

– Powiedział „Glass”.

Usłyszała za sobą radosny głos.

Odwróciła się i zobaczyła małą,

ciemnowłosą zabójczynię z korytarza.

– Jak Zoe Glass – powiedziała

dziewczyna, przekrzywiając głowę. –

Tak się nazywam. Staraj się zbyt często

nie wypowiadać tego nazwiska.




























8

– No nie. – Przerażona Allie

odwróciła

się

do

młodszej

dziewczyny. – Tylko nie ty.

– Cudownie. – Zoe przewróciła

oczami. – Zaufanie pomiędzy partnerami

jest przecież takie ważne. Cieszę się, że

od razu dobrze zaczęłyśmy.

– Tu jesteś. – Lucas zbliżył się do

nich w towarzystwie Cartera. Allie

spojrzała na nich bezsilnie.

– Nie potrafię w to uwierzyć. –

Poszukała pomocy u Cartera. – Ona nie

może być moją partnerką. Nie dam

rady. – Wyciągnęła przed siebie dłonie.

– Wydaje mi się, że ona za mną nie

przepada – zauważyła Zoe, opierając

rękę na biodrze. Sytuacja zdawała się

nie robić na niej większego wrażenia.

Allie kompletnie ją zignorowała, nie

odrywając wzroku od Cartera.

– Potrafisz uwierzyć w to, co Patel

mówił o śledzeniu się nawzajem? –

zapytała. – To po prostu…

– Koniec gadania – przerwał jej

stalowy głos Zelaznego. – Znacie już

swoich partnerów. Od tej chwili

zaczyna się wasz trening. Najpierw chcę

zobaczyć wyścig na osiem kilometrów,

w tym samym miejscu, co zwykle. Potem

Raj zacznie was uczyć podstaw obrony.

W ułamku sekundy wszyscy znaleźli

się przy drzwiach. Allie odwróciła się

do Cartera i popatrzyła na niego pustym

wzrokiem.

– Czy to znaczy, że mamy się ścigać?

Złapał ją za rękę i pociągnął za

grupą zmierzającą do bocznego wyjścia

z budynku.

– Biegniemy na czas. Ostatni na

mecie zostają ukarani. Pospiesz się!

– Jak to ukarani? – Posłusznie

pobiegła za nim.

– A ma to jakieś znaczenie? –

zapytał mijający ich w pełnym pędzie

Lucas.

Na biegnących uczniów czekała na

zewnątrz delikatna mżawka. Wszyscy

zdawali się wiedzieć, że powinni biec

ścieżką prowadzącą do granic terenu

szkoły.

– Nie powinniśmy mieć wcześniej

jakiejś rozgrzewki? – zdziwiła się Allie,

wciąż biegnąc obok Cartera. – Przecież

wszyscy

dostaniemy

skurczy.

Na

dodatek kompletnie nie wiem, dokąd

biegnę. Widzisz cokolwiek?

Z ciemności wynurzyła się Zoe.

– Czy ona potrafi się zamknąć? –

zapytała Cartera, nim odwróciła się do

swojej nowej partnerki. – Bywasz

czasem cicho?

– Tak… to znaczy… O co ci

chodzi? – Zaskoczona Allie nie umiała

znaleźć właściwej odpowiedzi, a na

dodatek potknęła się o jakiś wystający

korzeń i poleciała bezwładnie do

przodu,

wymachując

ramionami.

Pomocna dłoń Cartera pomogła jej

odzyskać równowagę.

– Niech to szlag! – Zoe wyglądała na

naprawdę zbitą z tropu. – Co ty

wyprawiasz?

– Chciałabyś, żebym się zamknęła? –

zapytała Allie zdyszanym głosem. – To

najpierw mnie dogoń… kurduplu. –

Przyspieszyła, narzucając sobie ostre

tempo, żeby jak najbardziej oddalić się

od dziewczyny.

Na

twoim

miejscu

nie

zużywałabym

tak

wcześnie

całej

energii – rzuciła za nią Zoe.

– Cisza! – warknął Zelazny, który

wynurzył się z ciemności tuż za nimi. –

Od tej chwili każdy, kogo przyłapię na

gadaniu, zostanie ukarany.

– A weź się odwal – odpyskowała

Allie, na tyle cicho, żeby nikt nie mógł

jej usłyszeć.

Wiedziała, że Zoe ma rację. Osiem

kilometrów to długi bieg, a już zaczynała

odczuwać zmęczenie. Jeśli nie zacznie

kontrolować tempa, to nawet nie

dobiegnie do końca. Nie miała jednak

zamiaru tego po sobie okazywać. Nie da

jej tej satysfakcji.

Jakiś

kilometr

dalej

zaczęła

zwalniać

i

biegła

przed

siebie

miarowym równym tempem, próbując

rozluźnić napięte z wściekłości mięśnie.

Wkrótce

udało

jej

się

oczyścić

umysł z wszystkich myśli, które zostały

zastąpione regularnym, hipnotycznym

rytmem kroków.

Wysiłek fizyczny pomógł jej się

uspokoić, jak zwykle, i choć czuła nieco

szybsze bicie serca, sam bieg niemal

natychmiast przyniósł jej ukojenie.

Wreszcie

mogła

się

skupić

na

otaczającym ją świecie. Księżyc wciąż

krył się za chmurami, ale na tyle już

przywykła do ciemności, że mogła

dostrzec rozkołysane od wiatru sosny

i prowadzącą pomiędzy nimi ścieżkę.

Dopiero wtedy do niej dotarło, że

pędząc przed siebie, zgubiła nie tylko

Zoe, ale również Cartera i Lucasa. Była

zupełnie sama. Nie miało to w tej chwili

dla

niej

większego

znaczenia

endorfiny wywołane wysiłkiem zaczęły

już działać, biegła więc z gracją, pewnie

stawiając każdy krok. Wymijając od

czasu do czasu innych biegaczy,

upewniała się, że jest na właściwej

drodze, i pozostawiała ich w tyle.

Wciąż nie potrafiła przestać myśleć

o Zoe, tyle że teraz analizowała jej

osobę na spokojnie. Niepokoiło ją

również zachowanie Raja Patela –

wydawał

się

taki

zdystansowany

i groźny. Czy to właśnie przed tym

próbowała ją ostrzec Rachel? Bała się,

że jej ojciec pokaże się z tej strony,

której istnienia Allie się nawet nie

domyślała?

Po jakichś czterech kilometrach

ścieżka zagłębiła się w gęsty las,

a wokół zrobiło się tak ciemno, że

dziewczyna musiała zwolnić, żeby się

nie potknąć. Mrok był tak intensywny, że

musiał

mieć

swoją

wagę.

Allie

wyobrażała sobie, że czuje jego ciężar

napierający na skórę.

Biegła przed siebie wolnym tempem,

kiedy

nagle

zerwał

się

wiatr.

Skrzypienie

tysięcy

rozkołysanych

drzew brzmiało niczym huk morskich fal

rozbijających się o kamienną plażę.

Odległe wycie lisa sprawiło, że poczuła

ciarki na całej skórze. Musiała wierzyć,

że to lis, a nie wołanie o pomoc kolejnej

mordowanej dziewczyny.

Zdecydowanie nie.

Targana niepokojem narzuciła sobie

ostrzejsze tempo, ale nie potrafiła

odnaleźć właściwego rytmu. Najcichszy

dźwięk sprawiał, że podskakiwała ze

strachu. Wciąż spoglądała przez ramię,

wyobrażając sobie, że słyszy za sobą

jakieś kroki. Miała nadzieję, że któryś

z pozostałych biegaczy wkrótce ją

dogoni i dotrzyma jej towarzystwa.

Przyłapała się na tym, że liczy

w myślach kolejne kroki, i zmusiła się

do tego, by przestać. Atak paniki w tych

okolicznościach nie był najlepszym

pomysłem.

Tłumaczyła sobie, że musi przestać

świrować.

Powtórzyła

to

sobie

po

raz

trzydziesty siódmy, gdy nagle dostrzegła

jakąś postać stojącą między drzewami.

Wydarzyło się to tak szybko, że zdążyła

ją minąć, zanim jej mózg zarejestrował,

co się stało. Gwałtownie wyhamowała

i odwróciła się na pięcie – nikogo tam

nie było. Ostrożnie cofnęła się kilka

metrów po ścieżce, wpatrując się

bezskutecznie w ciemności, aż wreszcie

dotarła do miejsca, w którym – jak jej

się wydawało – dostrzegła wcześniej

obserwującego

mężczyznę

w garniturze.

A ona była tu zupełnie sama.

Trzask łamanej gałązki sprawił, że

znów gwałtownie się odwróciła, ale nie

zobaczyła niczego oprócz ciemności.

Silny

wiatr

ponownie

zakołysał

koronami drzew, mogła więc sobie

wmawiać,

że

słyszała

tylko

poskrzypywanie gałęzi.

Mogła. Ale w to nie wierzyła, więc

uciekła. Pędziła ile sił w nogach,

próbując

się

powstrzymać

przed

spoglądaniem do tyłu. Wiedziała, że ktoś

tam jest – była tego pewna. Wyobrażała

sobie, jak ją śledzi, biegnąc tak szybko

jak ona.

Tuż za nią.

Ignorując ogień płonący w gardle

i protesty obolałych mięśni, popędziła

przed siebie jak szalona. Dopiero kiedy

pokonała zakręt, a las przerzedził się na

tyle, że mogła dostrzec biegnących przed

sobą uczniów, uspokoiła się i zdołała

rzucić okiem przez ramię.

Ścieżka była pusta.

Na końcu trasy czekał na nich jeden

z uczniów, który wymachując w ciszy

pałeczką fluorescencyjną, wskazywał

uczestnikom drogę do budynku szkoły.

Z dłonią opartą na biodrze, Allie

pokuśtykała po schodach prowadzących

do piwnicy, po czym poszła prosto do

sali treningowej numer jeden, gdzie

zastała Patela pogrążonego w rozmowie

z Zelaznym.

– Widziałam – wysapała. – Kogoś.

W lesie.

Zgięła się wpół i oparła dłonie na

kolanach,

obserwując

krople

potu

skapujące

z

jej

czoła

na

ciemnogranatową wykładzinę. Zamknęła

oczy i próbowała uspokoić zszargane

nerwy.

– Co? – warknął Zelazny głosem

ostrym jak brzytwa. – Co się dzieje?

Wyduś to z siebie, Sheridan.

– Mówi, że widziała jakiegoś

człowieka w lesie – wyjaśnił Patel

zdecydowanie zbyt spokojnym głosem.

Allie odwróciła głowę, by spojrzeć na

jego twarz. Mężczyzna zmierzył ją

uważnym spojrzeniem. – Spróbuj złapać

oddech, Allie – polecił. – Potrafisz go

opisać?

– Krótkie… włosy… – wydyszała. –

Miał… garnitur.

Patel zesztywniał, jakby powiedziała

coś bardzo ważnego.

– Rozpoznałaś go?

Machnął ręką do kogoś stojącego za

jej plecami. Allie pokręciła głową,

wciąż opierając dłonie na kolanach.

– Za ciemno – wyjaśniła.

Jej oddech powoli wracał do normy.

Ból w zranionym boku również zelżał.

Pytania Patela budziły w niej coraz

większy

niepokój.

Było

przecież

ciemno, a ona umierała z przerażenia.

A

co

jeśli

sobie

to

wszystko

wyobraziła? Nie wiedziała jednak, jak

mu o tym powiedzieć, żeby nie wyjść na

kompletną idiotkę.

Obok niej stanęli dwaj postawni

mężczyźni ubrani w dresy do biegania

oraz blondynka z włosami splecionymi

w warkocz. Wpatrywali się w Patela,

który nie pofatygował się, by ich

przedstawić.

– Allie widziała kogoś w lesie –

wyjaśnił im. – Człowieka w garniturze.

Cała

trójka

wymieniła

porozumiewawcze spojrzenia, a Patel

odwrócił się ponownie do dziewczyny.

– W którym miejscu dokładnie go

widziałaś? – zapytał.

Opisała im to miejsce najlepiej, jak

umiała. Po wszystkim ojciec Rachel

skinął głową, a jego ludzie wymknęli się

z sali równie bezszelestnie, jak się

w niej pojawili.

– Znajdą go, jeśli wciąż tam

będzie. – W słowach Patela kryła się

delikatna odprawa, więc Allie opuściła

salę i usiadła na macie obok Cartera.

– Wszystko OK? – zapytał z twarzą

wciąż poczerwieniałą od biegu i podał

jej butelkę z lodowatą wodą. Pobliskie

maty zajmowali Lucas, Jules i jakiś

chłopak, którego nie rozpoznawała. Cała

trójka zdradzała oznaki wyczerpania.

Allie kiwnęła głową, przykładając

butelkę do rozpalonego czoła.

– O czym tyle gadałaś z Patelem? –

Carter spojrzał jej prosto w oczy. –

Wyglądało na to, że macie jakiś

problem.

Kiedy

opowiedziała

mu

o mężczyźnie widzianym w lesie,

chłopak zacisnął wargi. Jules i Lucas

podeszli bliżej, żeby lepiej słyszeć jej

opowieść.

– Nie przyjrzałaś mu się? – zapytał

Lucas, nim zdążyła dokończyć.

Allie pokręciła przecząco głową.

Było

potwornie

ciemno

i widziałam go może przez sekundę.

Kiedy wróciłam, już go nie było.

– Jesteś pewna, że nic ci się nie

przywidziało? – dopytywał Carter. – Po

tym wszystkim, co przeszłaś, raczej nikt

nie

będzie

cię

obwiniał,

jeśli

spanikowałaś.

Pytanie tak doskonale współgrało

z nękającymi ją wątpliwościami, że

wzbudziło w niej nagły przypływ

gniewu.

– Nie mogę być tego pewna. Ale

musiałam powiedzieć Rajowi o tym, co

widziałam.

– Przecież Carter nie mówi, że

zrobiłaś coś złego – Jules próbowała

załagodzić dyskusję. – Zastanawia się

tylko, czy mamy się o co martwić.

– Nie macie się o co martwić. –

Allie wiedziała, że źle to zabrzmi, ale

nie mogła nic na to poradzić. Gdyby

ktokolwiek inny spotkał w lesie jakiegoś

zwariowanego bankiera, ta idiotyczna

dyskusja w ogóle nie miałaby miejsca.

Wszyscy by w to uwierzyli. – Raj

wysłał swoich ludzi na poszukiwania. –

Jej wzrok ponownie zbłądził w stronę

Cartera. – I wszyscy jesteśmy tutaj

bezpieczni.

– Proszę wstać – polecił Patel tonem

nieznoszącym

sprzeciwu

i

stanął

pośrodku stali. Uczniowie z jękiem

podnieśli się z podłogi. – Znajdźcie

swoich partnerów i przygotujcie się do

treningu z podstaw samoobrony.

Carter wstał z maty, ale Allie nie

ruszyła się z miejsca.

– On chyba sobie robi z nas jaja –

westchnęła.

– Ruszcie się, ludzie! – warknął

Patel w ich stronę.

Allie niepewnie stanęła na nogach.

Wciąż bolały ją wszystkie mięśnie.

– Wyglądasz, jakby ci siadła

kondycha. – Usłyszała za sobą piskliwy

głosik Zoe. Wzięła głęboki oddech

i dopiero wtedy odwróciła się w stronę

swojej partnerki. Zoe wyglądała tak

samo rześko jak przed biegiem. Jej

spocony kucyk opadł luźno na plecy,

a twarz pokrywała delikatna warstewka

wilgoci, ale była równie ożywiona jak

zawsze.

– Wcale nie – sprzeciwiła się

Allie. – Nic mi nie siadło.

Zoe

wzruszyła

ramionami

i

zmierzyła

powątpiewającym

spojrzeniem.

– Gotowa? – zapytała.

– Tak – odpowiedziała uprzejmie

Allie, choć w myślach wszystko

krzyczało „Nie!”.

– Robiłaś to już kiedyś?

Zanim

zdążyła

cokolwiek

powiedzieć, Patel ponownie zwrócił się

do uczniów.

– W każdej parze jedna osoba jest

atakującą, druga się broni.

– Ja atakuję – zgłosiła się Zoe na

ochotnika.

– Cudnie. – Allie westchnęła.

– Atak nastąpi od lewej strony. –

Instruktor przechadzał się po sali,

sprawdzając przygotowanie uczniów. –

Zaatakowany

powinien

rzucić

atakującego na ziemię i zmusić go do

poddania się.

Nie wyglądało to najlepiej. Allie nie

miała pojęcia, w jaki sposób mogłaby

rzucić atakującym na ziemię. Na

szczęście Zoe była niewielka. To

w końcu nie mogło być aż tak trudne.

– Zaczynamy na trzy! – zawołał

Patel. – Raz, dwa…

Allie przygotowała się, usztywniając

ramiona. Zoe zeszła z linii jej wzroku.

– Trzy! – wrzasnął instruktor.

Czując uchwyt partnerki na ramieniu,

Allie próbowała się wyrwać, kiedy

nagle sala zawirowała przed jej oczami.

Upadła na ziemię, skąd mogła zobaczyć

pokryty ozdobnym tynkiem sufit. Zoe

oparła stopę na jej brzuchu.

– Żałosne. – Westchnęła i zrobiła

krok do tyłu.

– Co to było, u diabła? – Allie

jęknęła.

– Rzuciłam tobą – wyjaśniła jej

partnerka rzeczowym ​tonem.

– Świetnie! – Patel pochwalił parę

ćwiczącą

po

drugiej

stronie

pomieszczenia. – A teraz zamieniamy się

rolami.

Allie spojrzała tępo na Zoe.

Dziewczyna ciężko westchnęła.

– Teraz ty musisz mnie zaatakować –

oznajmiła.

Z trudem zebrawszy się z podłogi,

Allie powiodła wokół zdesperowanym

spojrzeniem, próbując sprawdzić, jak

sobie radzą inni uczniowie. Napotkała

wzrok Sylvaina i wyczytała w jego

twarzy jakieś zmartwienie.

Powtarzała sobie w myślach, że

powinna

się

skupić.

Oddychając

głęboko, próbowała sobie przypomnieć,

jak wyglądał atak Zoe. A potem się na

nią rzuciła.

Sala ponownie zawirowała. Drugi

upadek okazał się bolesny.

– Jak? – wyjęczała, czując ból

w obitych żebrach.

Zoe

oparła

rękę

na

biodrze

i wpatrywała się w nią takim wzrokiem,

jakby

miała

przed

sobą

zadanie

matematyczne i nie potrafiła znaleźć

rozwiązania.

– Czemu nie możesz być lepsza? –

zapytała.

Allie zobaczyła nad sobą głowę

pana Patela, która zasłoniła świecącą jej

w oczy żarówkę.

– Dobra robota, Zoe – pochwalił

dziewczynę instruktor, pomagając Allie

wstać z podłogi. – Może teraz, zamiast

się wyżywać, spróbujesz ją czegoś

nauczyć?

– Nie rozumiem. – Zoe swoim

zwyczajem znowu przekrzywiła głowę

niczym zaniepokojony drozd.

– To jej pierwsze zajęcia –

wyjaśnił. – Nigdy wcześniej tego nie

robiła. Nie po to dałem ci ją do pary,

żeby wylądowała w szpitalu. Chciałem,

żeby się czegoś od ciebie nauczyła. –

Spojrzał ponownie na Allie. – Zoe to

jedna z najlepszych uczennic, ma do tego

naturalny talent, dlatego wydawało mi

się, że zrobienie z was pary będzie

dobrym pomysłem. Ale jeszcze nigdy

nikogo nie uczyła. – Znów odwrócił się

do drobniejszej z dziewczyn. – Nie rób

jej krzywdy, tylko jej pomóż, OK?

Wygrasz tylko wtedy, gdy Allie się

czegoś nauczy.

– OK – zgodziła się Zoe. W jej

głosie

nie

słychać

było

żadnego

rozżalenia. – Chcesz się dowiedzieć, jak

mnie znokautować?

– Pewnie, że tak – odpowiedziała

Allie przez zaciśnięte zęby.

– Musisz położyć rękę tutaj. –

Oparła jej dłoń na własnym ramieniu.

Patel odszedł do innych uczniów. –

A potem zrobić tak…

Bardzo szybko okazało się, że Allie

nie ma naturalnego daru. Chociaż

próbowała ze wszystkich sił rzucić

drobną dziewczyną o ziemię, osiągnęła

tylko tyle, że trochę się z nią poszarpała.

Raz czy dwa Zoe sama upadła na ziemię,

próbując jej pokazać, jak to ma działać,

ale pomimo tego, że była taka mała

i szczupła, Allie wciąż nie potrafiła nią

rzucić.

Rozglądając się wokół, widziała

pozostałych uczniów, którzy mieli ten

ruch opanowany do perfekcji. W rogu

sali Jules bez wysiłku rzuciła Carterem.

Śmiał się, kiedy pomogła mu wstać

i

przyjacielsko

poklepała

go

po

ramieniu.

Im

więcej

problemów

sprawiało

jej

opanowanie

tego

najwyraźniej bardzo prostego ruchu, tym

mocniej Allie zaczynała panikować.

Czując

nagły

skurcz

w

klatce

piersiowej,

próbowała

zachować

kamienną twarz, ale jej oddech stał się

urywany i gwałtowny.

– W porządku. – Głos Patela

wreszcie

przerwał

torturę.

Wystarczy. – Stanął ponownie pośrodku

sali. – Dla większości dzisiejsze zajęcia

okazały

się

bardzo

łatwe.

Jutro

spróbujemy

czegoś

trudniejszego.

Wszyscy, którzy mieli jakieś problemy

z opanowaniem tego materiału, powinni

jak najszybciej zacząć ćwiczyć. To

dopiero początek naszego szkolenia.

Allie wbijała wzrok w podłogę.

Była jedyną, której się dziś nie udało.

Ostatnią wiadomość Patel przeznaczył

tylko dla niej. Mając nadzieję, że nikt

nie zwróci na nią uwagi, ruszyła razem

z całą resztą do wyjścia. Była tak

poobijana i skonana, że nawet nie

usłyszała, kiedy za jej plecami stanął

ojciec Rachel.

Jeśli

będziesz

potrzebowała

pomocy, przyjdź jutro rano – szepnął. –

Wydaje mi się, że Zoe będzie dla ciebie

dobrą partnerką. Obie się czegoś

możecie nauczyć.

Skinęła głową, zagryzając dolną

wargę. Nie chcąc wybuchnąć płaczem,

wolała nie otwierać ust. Powtarzała

sobie, że nikt nie może zobaczyć jej łez.

Po drugiej stronie sali dostrzegła

Cartera, który wpatrywał się w nią

z wyraźnym niepokojem. To tylko

pogorszyło sprawę.

Wyszła, zanim zdążył się lepiej

przyjrzeć żałosnemu wyrazowi jej

twarzy. Na ślepo przedarła się przez

korytarz i wdrapała po schodach

prowadzących na parter. Nie wiedziała,

dokąd idzie ani czy ktoś jej towarzyszy.

Naprawdę nie chciała w tej chwili

rozmawiać z Carterem lub ojcem

Rachel.

Albo kimkolwiek innym.

Czując

kolejny

przypływ

zażenowania,

otwarła

tylne

drzwi

i pobiegła po ścieżce.

Sto

dwanaście

kroków.

Sto

trzynaście. Sto czternaście…

Jej obolałe mięśnie zaprotestowały

minutę

później,

zmuszając

do

zwolnienia. Deszcz przestał padać,

chmury gdzieś zniknęły, a noc okazała

się

chłodna.

Wiszący

na

niebie

półksiężyc

oświetlał

krajobraz

srebrzystym blaskiem.

Nagle

dostrzegła

błysk

bieli

pomiędzy

drzewami.

Zamarła

i wstrzymała oddech. A potem sobie

przypomniała.

Altanka.

Całkowicie

zapomniała

o

tym

miejscu, w którym ukrywały się z Jules

podczas pożaru. Podążyła w stronę

kryjówki, schowanej za linią drzew.

Zwieńczona

kopułą

budowla

otoczona była wąskimi kolumnami.

Księżyc oświetlał figurę stojącą w jej

centrum – dziewczynę w powłóczystej

sukni, tańczącą z uniesionymi nad głową

ramionami. Między jej palcami wił się

kamienny szal.

Allie

usiadła

na

zimnym

marmurowym stopniu obok posągu

i oparła głowę o kolano. Chociaż

chciało jej się płakać, jej oczy były

zupełnie suche. Czuła się pusta.

Pomyślała z goryczą, że być może

faktycznie nie jest stworzona do takiego

życia. Może nie nadawała się do Nocnej

Szkoły. Próbowała sobie wyobrazić, co

pomyślałaby Jules, gdyby zawiodła.

Albo

Lucas.

Nie

wiedziała,

czy

chcieliby się z nią dalej przyjaźnić, jeśli

Nocna Szkoła okazałaby się w jej

wykonaniu zupełną porażką.

Przy okazji przypomniała sobie o Jo,

którą przecież wyrzucono z tych zajęć.

Jakoś nie wyglądała na osobę, której to

zrujnowało życie. Tyle że Jo była

zupełnie inna. Pochodziła z tej samej

klasy co Jules i Katie. Jej rodzina miała

wpływy. Lubili ją tak czy tak, podczas

gdy Allie była kimś z zewnątrz. Jej

rodzice nikogo nie znali. Nie miała

okazji do przypadkowych spotkań ze

znajomymi ze szkoły podczas wycieczek

na narty do Szwajcarii czy zakupów na

Bond Street lub Piątej Alei.

Nigdy

nie

bywała

w

takich

miejscach.

A przecież powinna. Jest w końcu

wnuczką Lucindy. Ta myśl zawróciła jej

w głowie.

– Allie?

Spojrzała

w

górę,

słysząc

charakterystyczny

francuski

akcent.

Sylvain zatrzymał się na stopniach

altanki. Mrok nie pozwalał dostrzec jego

twarzy.

– Cześć – powitała go, opuszczając

ponownie głowę. – Co tam? Nie

spotkałeś może przypadkiem jakiejś

ostatniej łamagi wśród nowych uczniów

Nocnej Szkoły?

Usiadł na stopniu tuż obok niej.

– Chciałem się tylko upewnić, czy

wszystko u ciebie w porządku –

odpowiedział.

– No cóż… – Allie wyprostowała

się. – Do niczego się nie nadaję. Ale tak

poza tym jest zupełnie nieźle. Nie masz

się czym martwić.

– Widziałem, co się stało. – Spojrzał

jej prosto w oczy. Poczuła rumieniec

wpełzający na policzki i szybko

odwróciła głowę.

– Mam nadzieję, że zażyłeś odrobinę

rozrywki. – Wzruszyła ramionami,

próbując pokazać, jak mało ją to

obchodzi.

– Nie. – Pokręcił głową. – Nie po to

przyszedłem. Wiem, co poszło nie tak.

Mogę ci pomóc.

– Też wiem, co poszło nie tak. –

Wciąż unikała patrzenia mu w oczy. –

Nie potrafiłam opanować zupełnie

prostego ćwiczenia. To oczywiste.

Zawaliłam.

– Zoe jest bardzo dobra, ale też

strasznie młoda. – Zignorował jej

użalanie. – Nigdy nikogo nie uczyła.

Pokazywała ci właściwe ruchy, ale

zapomniała o kilku szczegółach. Miałaś

dobrze ułożone ręce, ale za każdym

razem źle ustawiałaś stopy. Jeśli źle

stoisz, to ćwiczenie nie ma prawa się

udać. Mogę cię tego nauczyć. O ile mi

pozwolisz.

Przyglądała mu się uważnie. Nic nie

wskazywało na to, żeby się z niej

nabijał – mówił zupełnie spokojnie

i rzeczowo. Było w nim na dodatek coś

takiego, co dawało jej ukojenie. Może

faktycznie mógł jej pomóc. Bez pomocy

na pewno zbłaźni się też na kolejnym

treningu.

Wciąż się jednak wahała, nękana

głównie myślą o tym, że Carterowi by

się to na pewno nie spodobało.

Ale Cartera tu nie było, a ona

musiała ćwiczyć.

W

porządku

stwierdziła

wreszcie. – Możemy spróbować. Musisz

mieć jednak świadomość, że naprawdę

jestem w tym beznadziejna.

– Mogę ci obiecać, że na pewno się

nauczysz.

Uśmiechnął

się

z przekonaniem.

Poprowadził ją na pobliską polankę.

Ziemię

zaścielała

gruba

warstwa

sosnowych igieł, tworzących miękki,

sprężysty materac. Sylvain odsunął nogą

kilka kamieni oraz połamanych gałęzi

i stanął przed Allie.

– Przyjmij taką pozycję, jakbyś

chciała mnie zaatakować – polecił.

Dziewczyna ugięła nogi w kolanach,

rozluźniła ramiona i zacisnęła dłonie

w pięści, próbując wyglądać groźnie.

W jego oczach błysnęło rozbawienie

i z trudem powstrzymał się od śmiechu.

– W porządku, wszystko źle –

oznajmił i zbliżył się do niej. – Jesteś

biegaczką, więc musisz pamiętać, że

twoja największa siła tkwi w nogach.

Wyprostuj się.

Przez kilka minut wyjaśniał jej, na

czym polega właściwa postawa – proste

nogi, kolana luźno, ręce opuszczone

wzdłuż ciała, wyprostowane plecy. Cały

czas coś jednak nie grało.

– Ustaw stopy w ten sposób. –

Pokazał.

Kiedy

próbowała

go

naśladować,

pokręcił

przecząco

głową. – Nie tak.

Przykucnął i dotknął jej nogi.

Odruchowo

się

cofnęła.

Zamarł

z wyciągniętą przed siebie ręką.

Spojrzał na nią, zadzierając głowę do

góry, a jego błękitne oczy zalśniły

w blasku księżyca.

– Mogę? – zapytał.

Allie poczuła, jak skręca jej się

żołądek. W końcu nie mog​ła mu zabronić

dotknięcia jej kostki. To byłoby głupie,

przecież próbował jej pomóc.

– Tak – zgodziła się cieniutkim

głosem i odchrząknęła, patrząc, jak

delikatnie obejmuje jej kostkę i ustawia

stopę we właściwej pozycji. Jego dotyk

okazał się bardzo ciepły.

Zupełnie nie okazywał, że zauważył

jej zdenerwowanie. Kiedy wreszcie

stanęła w przepisowy sposób, pokazał

jej, jak powinna go złapać za ramię.

Ponownie zapytał, czy może jej dotknąć.

Tym razem zgodziła się z nieco

mniejszym wahaniem.

Oparł się o nią lekko całym ciałem,

kładąc jej dłoń na swoim ramieniu.

Naprowadził palce drugiej dłoni Allie

na

swój

łokieć.

Dziewczyna

zesztywniała, czując gęsią skórkę na

całym

ciele.

Powtarzała

sobie

w myślach, że robi to przecież po to, by

rzucić nim z całej siły o ziemię. Po tym

wszystkim, co między nimi zaszło, nie

było

w

tym

chyba

niczego

niewłaściwego.

Cofając się o krok, zaprezentował,

jak powinna przenieść ciężar ciała, by

przygotować się do rzutu. Przećwiczyła

to kilka razy na sucho, wreszcie

zdecydował, że nadszedł czas na

właściwą próbę.

– W porządku… Teraz będę się

musiał na ciebie rzucić – wyjaśnił. –

Rób to, co właśnie przećwiczyłaś,

a wszystko będzie dobrze.

– Gotowa – oznajmiła, całkowicie

rozmijając się z prawdą. Cichy głos

w jej głowie powtarzał, że na pewno to

spieprzy.

Sylvain rzucił się do przodu i wtedy

wszystkie myśli ustały. Złapała go za

ramię i przeniosła ciężar ciała dokładnie

tak, jak ją nauczył.

Upadł na ziemię u jej stóp.

Wydała z siebie radosny okrzyk,

oczekując pochwał, ale chłopak nie

odezwał się ani słowem. Leżał sztywno

na ziemi i nie otwierał oczu.

– Sylvain? – Jej serce zabiło

mocniej

w

nagłym

ataku

paniki.

Klęknęła

tuż

obok

powalonego

chłopaka. Nie potrafiła stwierdzić, czy

wciąż oddycha. – Sylvain? Wszystko

w porządku? Nie zabiłam cię?

Dopiero wtedy zauważyła, że całe

jego ciało trzęsie się od śmiechu.

Spojrzał na nią szeroko otwartymi

oczami.

– Wiedziałem, że ci się uda –

stwierdził.

– Nie możesz tak robić. – Próbowała

się na niego gniewać, ale jego śmiech

okazał się zaraźliwy. Zerwała się na

równe nogi i podskoczyła parę razy. –

Udało mi się! Zrobiłam to! – Zaczęła

tańczyć wokół drzew, unosząc ręce

w geście zwy​cięstwa.

Nagle zatrzymała się tuż przed nim,

tknięta jakąś myślą.

– Moment… Czy ty naprawdę sobie

ze mnie zażartowałeś, Sylvain? Zrobiłeś

dowcip? Czy ja to sobie tylko

wyobraziłam?

– Nie rozumiem, co masz na myśli –

odparł z udawanym zaskoczeniem. –

Przecież słynę z poczucia humoru.

– Mhm…

– Kiedy naprawdę… – Ruszył

z powrotem w stronę polanki. –

… dobrze ci poszło. Wprowadziłbym

parę poprawek, ale ogólnie było nieźle.

Musisz

mnie

nauczyć.

Zaskoczyła ją gorliwość we własnym

głosie. – Chcę to wszystko umieć.

Coś w jego twarzy sugerowało, że

doskonale rozumiał, jak się w tym

momencie czuła.

– W porządku – zgodził się. –

Zaczniemy od ataku z prawej strony.

Będziesz musiała nieco zmienić pozycję

wyjściową.

Przez

następne

pół

godziny

pokazywał

jej,

jak

sobie

radzić

z atakami z różnych stron. Nauczyła się

obracać w miejscu bez ostrzeżenia

i kontratakować. Pod koniec, mimo

panującego wokół nocnego chłodu,

oboje ociekali potem.

Sylvain okazał się tak kompetentny

i uprzejmy, że bardzo szybko zapomniała

o oporach co do jego dotyku. Pokazywał

jej właśnie, jak uniknąć złapania za

szyję, i stojąc za nią, obejmował ją od

tyłu, kiedy na polanie pojawił się Carter

i zastygł w plamie księżycowego

światła.

– Allie? – Spojrzał na nią

z niedowierzaniem. – Co się tu, u diabła,

dzieje?















9

Popatrzyła na niego z zaskoczeniem,

niezdolna przez chwilę do żadnej

reakcji.

– Ja tylko… wiesz… my… –

zająknęła się, nie potrafiąc znaleźć

właściwego wytłumaczenia.

Sylvain wypuścił ją ze swych objęć

i zrobił krok do tyłu. Nagle uświadomiła

sobie, jak to musiało wyglądać dla

kogoś z zewnątrz. Obaj chłopcy mierzyli

się wzrokiem, a powietrze między nimi

iskrzyło od napięcia.

– Sylvain pokazywał mi, jak rzucać

ludźmi. Ćwiczyliśmy… – Jej głos

zadrżał i przerwała.

– Nie rozumiem. Przecież dopiero

co skończyliśmy lekcję z Rajem.

– Tak, ale… – Poczuła, jak oblewa

się rumieńcem. – Nie wiem, czy

zauważyłeś, że na zajęciach nie poszło

mi najlepiej.

– Przecież sam mogłem ci pomóc.

To nie brzmiało dobrze.

– Wyluzuj – poprosiła. – Nie

rozumiesz… Wcale nie prosiłam go

o pomoc. Po prostu… Nie wiem…

Wpadliśmy na siebie. – Unikała

patrzenia w stronę Sylvaina, czując

dziwaczną mieszankę paniki i żalu.

Przecież włożył sporo wysiłku w to,

żeby jej pomóc. I chyba miała prawo

samodzielnie

wybierać

swoich

przyjaciół. Prawda?

Rzuciła Carterowi ostrzegawcze

spojrzenie.

– Nie jesteś jedynym człowiekiem

na świecie zdolnym mi pomóc. I nie

jesteśmy skuci ze sobą łańcuchem. Jeśli

dobrze

widziałam,

całkiem

nieźle

bawiłeś się z Jules i jakoś mi nie odbija

z tego powodu.

– To coś zupełnie innego, wiesz

przecież – bronił się Carter. Na jego

policzkach pojawiły się czerwone

plamy, a żyły na karku nabrzmiały

niczym postronki. – Nie wierzę, że

zgodziłaś się tu przyjść po tym

wszystkim, co ci zrobił.

W

jej

umyśle

momentalnie

powróciły wspomnienia ubieg​łego lata –

Sylvain przypierający ją do ściany,

miażdżący

jej

usta

pocałunkiem,

próbujący przełamać jej opór.

To właśnie Carter go wtedy

powstrzymał.

Przełknęła ślinę. Samo wspomnienie

tej nocy sprawiało, że zbierało jej się na

mdłości. Pamiętała jednak, że Sylvain

całymi miesiącami próbował ją za to

przeprosić oraz że uratował ją w noc

pożaru. Wierzyła, że naprawdę wstydził

się tamtego zachowania. A może była po

prostu naiwna?

– To jakiś idiotyzm. – W głosie

Cartera

wciąż

słychać

było

zniecierpliwienie, ale musiał dostrzec,

że poczuła się zraniona. – Nie będę się

z tobą kłócił przy Sylvainie. Jules

martwiła się, gdzie jesteś, i prosiła,

żebym cię poszukał. Obowiązuje już

cisza nocna. Musisz wracać.

Odwrócił

się

na

pięcie

i pomaszerował w stronę budynku

szkoły. Allie nie ruszyła się z miejsca,

patrząc, jak znika pomiędzy drzewami,

ale w jej głowie wirował natłok

chaotycznych myśli. Zaskakiwał ją

własny gniew. Nie mogła się pogodzić

z tym, że widząc ją z Sylvainem, Carter

z miejsca założył, że go zdradza. Tak

jakby jej w ogóle nie ufał.

Nagle poczuła ciszę i pustkę

otaczającej ją nocy; wciągnęła w płuca

chłodne powietrze i po raz pierwszy

zwróciła uwagę na gwiazdy, które

pokrywały niebo niczym srebrzysty

lukier.

Cieszyła się, że Sylvain postanowił

milczeć i nie pogarszać sprawy. Przez

chwilę miała ochotę powiedzieć mu coś

na temat dzisiejszej nocy. O tym, że

mogłaby mu wybaczyć i pamiętać tylko

dobre chwile. Że mogliby zostać

przyjaciółmi.

Ale tego nie zrobiła.

Idąc

z

milczącym

Sylvainem

w stronę tylnego wejścia do szkoły,

wciąż zastanawiała się nad tym, co

powinna była powiedzieć. Próbowała

wymyślić, co chciałby usłyszeć Carter.

„Naprawdę doceniam twoją pomoc,

Sylvainie, ale wydaje mi się, że nie

możemy tego robić. Carter tego nie

zrozumie i naprawdę nie chce, żebym

przebywała w twoim towarzystwie.

Albo z tobą rozmawiała. Czy oddychała

tym samym powietrzem”.

Zamiast tego rzuciła tylko:

– Dziękuję za pomoc.

Przytrzymał jej drzwi, a jego

niebieskie oczy lśniły nieodgadnionym

blaskiem, niczym powierzchnia jeziora.

– Proszę bardzo – odpowiedział.

Mimo tego, że położyła się dość

późno, następnego ranka obudziła się

jeszcze przed budzikiem i nie potrafiła

już zasnąć. Po kilku nieudanych próbach

usiadła na łóżku i poczuła ból

w mięśniach.

Właściwie wszystko ją bolało.

Z jękiem wygramoliła się z pościeli

i przerzuciwszy ręcznik przez ramię,

wyszła na cichy korytarz. Nie licząc

jednej kabiny prysznicowej, w której

szumiała woda, łazienka była zupełnie

pusta.

Jak zwykle wybrała ostatnią kabinę,

która

zawsze

wydawała

się

jej

przestronniejsza

i

jaśniejsza

od

pozostałych, przez co była jej ulubioną.

Położyła kapcie na drewnianej ławeczce

i powiesiła szlafrok na wypolerowanym

miedzianym haczyku, przymocowanym

do kremowych kafelek. Długi, gorący

prysznic miał zbawienny wpływ na jej

obolałe mięśnie, pomagając im się

rozluźnić. Gdy opuszczała kabinę, czuła

się jak nowo narodzona. Okazało się, że

nie jest już sama. Przy umywalce stała

dziewczyna

ubrana

w

szlafrok

z emblematem Cimmerii, dokładnie taki

sam, jaki nosiła Allie.

Próbując zapewnić jej odrobinę

prywatności, Allie wybrała najbardziej

oddaloną

umywalkę,

kiedy

jednak

przetarła zaparowane lustro, dziewczyna

przerwała ciszę.

– Przepraszam – odezwała się

delikatnym,

melodyjnym

głosem,

w

którym

pobrzmiewał

francuski

akcent. – To ty jesteś Allie?

– Tak?

Dziewczyna podeszła bliżej. Allie

dopiero teraz zauważyła, jaka jest niska.

Miała jakieś półtora metra wzrostu

i delikatne, zaskakująco brązowe oczy,

spoglądające spod niezwykle gęstych

rzęs.

Z

jakiegoś

niewyjaśnionego

powodu było w niej coś znajomego.

– Tak mi się właśnie wydawało –

stwierdziła dziewczyna z wyraźnym

zadowoleniem. – Sylvain wiele mi

o tobie opowiadał. Jestem Nicole.

Allie nie mogła odpowiedzieć tym

samym. Zupełnie nie wiedziała, kim jest

Nicole, Sylvain nigdy o niej nie

wspominał.

– Ach tak… To znaczy… –

wymamrotała,

plując

pastą.

Oczywiście. Miło cię poznać.

Nicole

mrugnęła

do

niej

porozumiewawczo.

Allie

musiała

przyznać, że nawet jej mruganie było

piękne.

– Przez cały letni semestr tyle pisał

o tobie w listach, że mam wrażenie,

jakbym cię znała – wyjaśniła Nicole.

Allie nie była pewna, co o tym

myśleć. Czyżby to była dziewczyna

Sylvaina? Taka, o której zapomniał

wspomnieć? A jeśli tak, to jakie to

miało znaczenie?

Naprawdę musiała wypłukać buzię.

– Wczoraj mówił, że pójdzie cię

poszukać po treningu – kontynuowała

Nicole, nie zwracając uwagi na miętową

pianę cieknącą po brodzie Allie. –

Twierdził, że się czymś zdenerwowałaś.

Spotkałaś się z nim?

Allie przypomniała sobie, gdzie już

widziała tę dziewczynę, i poczuła

palący rumieniec na policzkach. Nocna

Szkoła. Nicole musiała widzieć jej

wczorajszą porażkę.

– Tak. Znalazł mnie.

– A potem ci pomógł – stwierdziła

Nicole, jakby to była najbardziej

oczywista rzecz na świecie.

– Tak. Był bardzo pomocny –

odpowiedziała

sztywno

Allie

i odwróciła się, żeby wypluć pastę.

Wypłukała usta i zaczęła zbierać swoje

rzeczy, kiedy zauważyła, że Nicole

wciąż się jej przygląda.

– Przepraszam… – Dziewczyna

zachichotała. Miała bardzo melodyjny

śmiech, kojarzący się z szemrzącym

strumykiem. – Rzuciłam się na ciebie tak

nagle, bez żadnego ostrzeżenia. – Uroczo

zmarszczyła nosek. – Ale miło cię było

wreszcie poznać.

– I wzajemnie – odpowiedziała

z udawaną radością Allie i popędziła ku

drzwiom. – Sylvain tyle przecież o tobie

opowiada.

– Kim jest Nicole i dlaczego jest

taka idealna i francuska? – Allie

zapytała Rachel.

– Ach – westchnęła w odpowiedzi

przyjaciółka. – Dziewczyna Sylvaina.

Od

czasu

do

czasu.

Bardzo

wyrafinowana, irytująco piękna. Czemu

pytasz?

– Teraz są razem? Czy nie?

– Chyba nie. – Rachel uniosła

brwi. – Ale z nimi to akurat nigdy nic

nie wiadomo. Dlaczego pytasz?

Kiedy szły korytarzem podczas

przerwy

między

lekcjami,

Allie

umierała z pragnienia, żeby opowiedzieć

Rachel o wszystkich wydarzeniach

ubiegłej

nocy,

doskonale

jednak

wiedziała,

że

nie

może

o

tym

wspomnieć. Ona nie chciałaby o tym

słuchać. Niemożność podzielenia się

czymś z najbliższą przyjaciółką budziła

w Allie uczucie dyskomfortu, była jak

przemilczane kłamstwo.

– Nic takiego, właściwie. – Allie

wzruszyła ramionami. – Zagadnęła mnie

dziś rano w łazience i trochę mnie

zaskoczyła.

– Nienawidzę, jak ktoś tak robi –

zgodziła się Rachel, wymijając grupkę

rozchichotanych

dziewczyn.

Co

mówiła?

– Tylko tyle, że Sylvain jej o mnie

opowiadał. To nie było jakoś specjalnie

dziwne, tylko takie… no dobra, jednak

dziwne.

Świetnie

cię

rozumiem

odpowiedziała

Rachel,

potrząsając

głową i patrząc na nią, jakby miała

przed sobą wariatkę.

Wiem,

wiem.

Allie

westchnęła. – To nie ma żadnego sensu.

Nieważne zresztą, miałam cię zapytać

o coś zdecydowanie bardziej istotnego.

– Dajesz.

– O co chodzi z tą całą Zoe?

– Co? – zdziwiła się Rachel. – Masz

na myśli Zoe Glass? Gdzie ją spotkałaś?

Allie wzruszyła ramionami. Wzrok

Rachel zdradzał, że domyśliła się

prawdy.

– W porządku – rzuciła z nową

energią. – Co chcesz wiedzieć?

– Kim jest. Wydaje się dziwna.

Jak… jakiś robot bojowy.

Rachel wciąż zachowywała powagę.

Tematy związane z Nocną Szkoła nigdy

jej nie bawiły.

– Zoe to typowe cudowne dziecko –

wyjaśniła. – Ma trzynaście lat, ale jest

na naszym poziomie nauki, a nawet

wyżej.

Ma

indywidualne

zajęcia

z nauczycielem z uniwersytetu.

Serio?

Allie

była

tak

zaskoczona, że musiała się zatrzymać.

Ktoś

wpadł

na

jej

plecy.

Przepraszam – powiedziała, spoglądając

przez

ramię

na

zdenerwowanego

pierwszoklasistę. – Trzynaście lat?

Domyślałam się, że jest młodsza, ale…

– Serio. To genialne dziecko.

Nie

takiej

odpowiedzi

się

spodziewała, okazało się jednak, że to

nie koniec. Kiedy wspinały się po

schodach prowadzących do skrzydła

lekcyjnego, Rachel streściła jej resztę

informacji na temat Zoe.

– Jej ojciec jest prawnikiem, mama

dziennikarką. Tak mi się przynajmniej

wydaje. Pochodzi z Londynu, tak jak ty,

ale jej rodzice są dość starzy. Wygląda

na to, że trafiła im się trochę

przypadkiem.

Zanim

znalazła

się

w Cimmerii, uczyła się w domu pod

opieką dziadków. Przed przybyciem

tutaj nie miała żadnego kontaktu

z dzieciakami w swoim wieku. –

Dotarły na podest i zwolniły nieco

kroku. Rachel mówiła dalej: – Nie ma

żadnych umiejętności społecznych. Tak

jakby wychowywała się wśród wilków.

Myślę, że może mieć zespół Aspergera,

ale wiesz, w tej lepszej odmianie.

– Próbujesz powiedzieć, że jest po

prostu stuknięta, tak?

Rachel zmierzyła ją potępiającym

spojrzeniem.

– Nie bądź wredna – poprosiła.

– Przepraszam. – Allie uniosła

dłonie w obronnym geście.

– Zoe ma problem z poznawaniem

nowych ludzi – kontynuowała Rachel. –

Nie lubi zmian. Mogę ci jedynie życzyć

powodzenia. Jeśli cię jednak w końcu

zaakceptuje,

jej

lojalność

może

doprowadzić do szaleństwa.

Zatrzymały się na półpiętrze.

Jeśli

mnie

zaakceptuje

wymamrotała Allie.

Przyjaciółka skinęła głową.

– Są w tej szkole ludzie, których Zoe

kompletnie ignoruje, tak jakby w ogóle

nie istnieli. Wpada na nich, idąc

korytarzem,

dla

niej

zupełnie

niewidzialni.

Allie nie była tym jakoś szczególnie

zaskoczona.

– I wszyscy ją tak po prostu

zaakceptowali…? To znaczy, wiesz, ona

jest naprawdę dziwna.

Rachel zmarszczyła brwi.

– Niektórzy nie potrafią zrozumieć,

dlaczego ona się tak zachowuje. Myślą,

że jest okropna dlatego, że… po prostu

tak już ma. A wydaje się okropna

dlatego, że jest szczera. Ludzie nie są do

tego przyzwyczajeni.

Allie

poczuła

lekkie

ukłucie

w sercu, tak jakby Rachel fizycznie

dotknęła ją swymi słowami. Spuściła

wzrok, spoglądając na zegarek.

– Słuchaj, muszę już lecieć –

pożegnała się. – Następną lekcję mam

z Zelaznym. Spóźnienie nie wchodzi

w grę.

Pomachała do niej i pobiegła do sali

historycznej, gdzie Jo zajęła jej już

miejsce. Chwilę później do klasy

wszedł Zelazny i zmierzył uczniów

ponurym spojrzeniem.

– Widzę, że wszystkim udało się

zdążyć na czas. – Zaznaczył coś na

kartce papieru i odłożył ją do teczki. –

To miło z waszej strony. Witam na

lekcji historii starożytnej. W tym

semestrze będziemy się zajmować

starożytnymi

cywilizacjami

Grecji

i Rzymu.

Mówiąc, przechadzał się po klasie

i rozkładał podręczniki na ławkach.

– Wasza aktywność w czasie lekcji

będzie miała wpływ na końcową

ocenę – poinformował, kładąc książkę

przed Jo. – Spodziewam się, że wszyscy

wykażecie

się

entuzjazmem

i zaangażowaniem. To są lekcje dla

zaawansowanych, więc nie ma miejsca

na obijanie się.

Kiedy odszedł od ich stolika, Jo

zapisała coś starannie w swoim

zeszycie. Widząc, że oddalił się na

bezpieczną odległość, podsunęła go

Allie pod nos.

MYŚLĘ, ŻE TE ZAJĘCIA BĘDĄ

DO DUPY.

Allie nie zdołała się opanować

i parsknęła śmiechem. Zasłoniła usta

dłonią i próbowała udawać, że złapał ją

atak kaszlu. Zelazny spiorunował ją

wzrokiem. Dziewczyna skuliła się na

krześle, próbując zachować poważny

wyraz

twarzy,

podczas

gdy

Jo

rozglądała się wokół z miną niewiniątka

i otworzyła zeszyt na czystej kartce.

Nim Allie dotarła tego dnia na

lekcję angielskiego z Isabelle, jej torba

wypełniła się książkami, a lista zadań

zajmowała całą stronę zeszytu. Nie

miała pojęcia, kiedy znajdzie na to

wszystko czas. O dziesiątej zaczynała

się Nocna Szkoła i do tej chwili jakoś

musiała się obrobić.

Wlekła się korytarzem z opuszczoną

głową, kiedy nagle na kogoś wpadła.

Przepraszam

powiedziała

odruchowo,

nim

podniosła

głowę

i zobaczyła ciemne oczy Cartera. –

Hej!

Jej

twarz

momentalnie

pojaśniała. Allie nachyliła się, by

powitać go pocałunkiem, ale on

natychmiast się odsunął. – Co się

stało? – zapytała, zaskoczona jego

zachowaniem.

Wyglądał

na

poirytowanego. – Czekaj… Chcesz mi

powiedzieć, że nadal się wściekasz o te

ćwiczenia z Sylvainem? – Nie potrafiła

w to uwierzyć. – Jaja sobie chyba

robisz, Carter.

– Czy ja się wściekam? – zapytał,

odsuwając się na bok i zniżając głos. –

Oczywiście, że się wściekam, Allie!

A ty co byś zrobiła w takiej sytuacji?

Spróbuj się postawić na moim miejscu.

Nie poszło ci na treningu i zamiast

przyjść do mnie po pomoc, poszukałaś

pociechy u Sylvaina. Jakbyś się czuła,

gdybym zrobił coś takiego z którąś

z moich poprzednich dziewczyn?

Miał trochę racji, ale nie zamierzała

mu tego powiedzieć.

– To nie fair, Carter. Wcale go nie

szukałam. Sam przyszedł, bo chciał się

upewnić,

czy

u

mnie

wszystko

w porządku. A potem zaoferował mi

pomoc.

– To naprawdę dużo zmienia –

odpowiedział z szyderstwem w głosie. –

I nie zastanawiałaś się, dlaczego

poszedł szukać czyjejś dziewczyny?

– Daj spokój. – Czuła, jak narasta

w niej gorąca fala gniewu, i ze

wszystkich sił próbowała nad nią

zapanować. – Po pierwsze, nie jestem

„czyjąś dziewczyną”. Jestem Allie

Sheridan, istota ludzka. Po drugie: Nic.

Między. Nami. Nie. Zaszło. Musisz mi

zaufać.

– Muszę? A ty potrafiłabyś mi zaufać

w takiej sytuacji? Szczerze, zaufałabyś

mi, gdybyś zobaczyła mnie ćwiczącego

z Clair w lesie?

Allie skrzywiła się – Clair była

kiedyś dziewczyną Cartera.

– Nie, ponieważ Clair nie należy

do… sam zresztą wiesz. Uznałabym to

za dziwne. – Zobaczyła, jak wywraca

oczami, ale nie pozwoliła sobie

przerwać. – Ale gdybyś ćwiczył z Jules?

Nie miałabym z tym żadnego problemu.

Jeśli zobaczyłabym cię uczącego się

czegoś z Clair? W porządku. Ufam ci.

– Naprawdę? Cóż, nie zdziw się,

jeśli będę chciał to kiedyś sprawdzić –

odpowiedział i odszedł.

– Carter!

Nie odwrócił się. Z westchnieniem

zarzuciła

ciężką

torbę

na

ramię

i pomaszerowała za nim do klasy.

Podczas

swoich

lekcji,

które

uporczywie nazywała „seminariami”,

Isabelle ustawiała stoły w okrąg. Carter

zajął miejsce po drugiej stronie klasy

i unikając patrzenia na Allie, wyciągnął

przed siebie swoje długie nogi.

Zastanawiała

się

właśnie,

czy

powinna obok niego usiąść, kiedy

zatrzymała się przed nią Zoe. Jej

brązowe

oczy

jaśniały

z podekscytowania. Ubrana w szkolny

mundurek,

z

białymi

skarpetkami

i mokasynami, zdecydowanie bardziej

przypominała małą dziewczynkę niż

ekspertkę

sztuk

walki,

dotkniętą

problemami psychicznymi.

– Allie – powitała ją. – Całą noc cię

wczoraj szukałam.

– Tak? – zdziwiła się. – Ja…

Zoe nie pozwoliła jej dokończyć.

– Rozmawiałam z panem Patelem,

wyjaśnił mi, co źle zrobiłam. To moja

wina, że wczoraj ci się nie udało. Prosił

mnie,

żebym

nie

wyrządziła

ci

krzywdy. – Zmarszczyła nos. – Wydawał

się wtedy szczery. Czy naprawdę cię

skrzywdziłam?

Allie pomyślała o wczorajszym bólu

pleców, gdy kładła się do łóżka,

i upokarzających doświadczeniach na

sali treningowej, gdzie co chwilę

musiała gapić się w sufit, a potem

spojrzała Zoe prosto w oczy.

– Nieee. – Wzruszyła ramionami. –

Wciąż jestem w jednym kawałku.

– Super – ucieszyła się z wyraźną

ulgą dziewczynka. – Dziś na pewno cię

nie skrzywdzę. Ćwiczyłam.

– Ja też…

– Zajmijcie swoje miejsca –

poprosiła Isabelle, przerywając im

rozmowę.

Razem z nią w klasie pojawił się

Sylvain. Allie napotkała jego wzrok

i zamarła na chwilę, bojąc się, że będzie

chciał obok niej usiąść. Rzuciła ostrożne

spojrzenie w stronę Cartera, który

przyglądał im się spod półprzymkniętych

powiek.

Sylvain na szczęście usiadł obok

Nicole, niezauważonej wcześniej przez

Allie. Dziewczyna pochyliła się do

niego i szepnęła mu coś do ucha.

Chłopak parsknął śmiechem. Allie

poczuła

dziwną

pustkę

wewnątrz

swojego umysłu.

– W tym semestrze – zaczęła

Izabelle, rozkładając książki na ławkach

przed uczniami – skupimy się na

literaturze z początku dwudziestego

wieku. Dziś zajmiemy się Wiekiem

niewinności Edith Wharton…

Podczas

gdy

dyrektorka

przechadzała się po klasie, Allie wciąż

nie potrafiła oderwać wzroku od

Cartera.

Chłopak

wpatrywał

się

w okładkę leżącej przed nim książki,

jakby chciał ją zapamiętać na zawsze.

Nie odwzajemnił spojrzenia Allie.

– Im dalej, tym gorzej. – Jo

westchnęła, upijając odrobinę wody ze

szklanki. – Mam tyle zadań, że

wystarczy mi na cały tydzień, a to

dopiero pierwszy dzień.

– To samo – westchnęła Allie.

Pozostali również przy​taknęli.

Siedzieli

przy

swoim

stole

w zapełnionej i gwarnej jadalni. Szum

rozmów wokół nich cichł i narastał jak

morski przypływ. Kiedy przyszli, ich

stolik okupowali młodsi uczniowie, ale

Lucas

szybko

załatwił

sprawę,

zamieniając z nimi kilka cichych słów.

– Wreszcie – ucieszyła się Jo,

widząc

zmykających

w

pośpiechu

pierwszoklasistów. – Już nigdy nie

oddamy tego stołu.

Rachel i Lucas parsknęli śmiechem

i usiedli na swoich miejscach. Allie

cieszyła się, widząc ich znowu razem.

Ostatnio spędzali ze sobą sporo czasu.

Wyglądało na to, że własne towarzystwo

sprawia im radość. Miała nadzieję, że

wszystko się między nimi dobrze

poukłada. Rachel podkochiwała się

w Lucasie od chwili, gdy zobaczyła go

w Cimmerii, ale ich znajomość nigdy nie

przerodziła się w nic więcej.

Niewiele później pojawił się Carter

i bez słowa usiadł obok Jo. Rachel

spojrzała na Allie, unosząc lekko brew.

– Potem – odparła bezgłośnie

dziewczyna, potrząsając smutno głową.

Jej

wzrok

zbłądził

w

okolice

sąsiedniego stolika, przy którym Sylvain

dotrzymywał towarzystwa Nicole. Może

Rachel się pomyliła i znowu ze sobą

chodzili? Ciągle widywała ich razem.

Sylvain uśmiechał się, słuchając słów

Nicole, ale nagle jakby wyczuł, że jest

obserwowany, odwrócił się na krześle

i spojrzał na Allie. Popatrzył jej prosto

w oczy, próbując być może odkryć, co

też jej chodzi po głowie.

Allie,

czując

rumieniec

na

policzkach, wbiła wzrok w stojący

przed sobą talerz.

– Rozumiem, że zaraz po obiedzie

wszyscy idziemy do biblioteki? –

zapytała Rachel. – Ja i tak nie mam

innego ​wyjścia.

– Oczywiście. – Jo westchnęła. –

Wszyscy tam będziemy. Sezon tortur

intelektualnych w Akademii Cimmeria

możemy uznać za otwarty.

– Zelazny wam też kazał napisać

wypracowanie? – zainteresowała się

Allie. Odpowiedziały jej potakujące

skinienia.

– Dwa tysiące słów. – Lucas ugryzł

kawałek chleba. – Ten facet to jakiś

oprawca.

– Powinniśmy się zbuntować –

zasugerowała Jo. – Wywołać rewolucję

uprzywilejowanych.

– Odwrotna rewolucja? Podoba mi

się

ten

pomysł.

Rachel

się

uśmiechnęła.

Kiedy

pozostali

pogrążyli

się

w użalaniu nad własnym losem, Allie

rozejrzała się po jadalni. Wszystko

wyglądało tutaj prawie tak samo jak

latem – każdy z okrągłych stołów

nakryto białym obrusem, na którym

lśniły kryształy i biała porcelanowa

zastawa, ozdobiona emblematem szkoły.

Nad

głowami

uczniów

wisiały

olbrzymie żyrandole, ale ze stołów

zniknęły wszystkie świece. Isabelle

ogłosiła, że wrócą dopiero wtedy, gdy

sala

zostanie

wyposażona

w ognioodporne obrusy i zasłony. Jak na

razie okna nie były niczym zasłonięte.

Nagle Allie zakrztusiła się i upuściła

widelec, który z brzękiem upadł na

talerz.

Na zewnątrz wciąż było jeszcze

w miarę jasno. Tuż przy oknie stał Gabe

i patrzył prosto na nią.




















10

Wszyscy popatrzyli w jej stronę.

Nie potrafiąc wydobyć z siebie ani

słowa i dusząc się z braku powietrza,

Allie machnęła ręką w stronę okna.

– To G… G… – nie mogła

wypowiedzieć tego imienia.

Głowy

pozostałych

uczniów

odwróciły się we wskazanym przez nią

kierunku.

– Co się dzieje? – zapytał po chwili

Carter,

odwracając

się

do

niej

z zakłopotanym spojrzeniem.

– Gabe. – Wreszcie jej się udało. –

Za oknem. Patrzył na nas.

– Co!? – Jo zerwała się tak

gwałtownie, że omal nie wywróciła

stołu. Rozległ się brzęk tłuczonego

szkła, a po blacie pociekła woda

z rozbitej szklanki.

Allie poczuła ulgę. Wszyscy patrzyli

w stronę okna, ale ona spostrzegła, że

nikogo już tam nie było. Pozostały

jedynie ciemności i drzewa.

– Jesteś pewna? – Carter przyglądał

się jej z powagą.

Marzyła

o

tym,

żeby

móc

powiedzieć „nie”, że było to tylko

złudzenie. Ale widziała Gabe’a tak

wyraźnie jak teraz Cartera.

– Na sto procent – potwierdziła

i spojrzała na Jo, która pobiegła do

stolika Isabelle i teraz rozmawiała

z dyrektorką, gorączkowo przy tym

gestykulując.

Dziewczyna

wyraźnie

histeryzowała.

Allie

dostrzegła

uniesione brwi Isabelle, próbującej coś

zrozumieć z chaotycznej przemowy.

Wreszcie dyrektorka podniosła się

z krzesła i machając ręką, nakazała

pozostałym nauczycielom ruszyć w jej

ślady. Jerry Cole wybiegł z jadalni,

zapewne po to, by poinformować

ochroniarzy z firmy ​Patela. Eloise objęła

Jo i wyprowadziła dziewczynę na

zewnątrz.

Allie

rozejrzała

się

po

sali.

Pozostali uczniowie wydawali się

nieświadomi toczącego się na ich

oczach dramatu. Większość pogrążona

była w rozmowach lub zajmowała się

jedzeniem,

kilku

spoglądało

zaciekawionym wzrokiem w stronę

Isabelle,

która

ponownie

stanęła

w drzwiach.

– Allie, chodź ze mną. Natychmiast –

jej głos był ostry i rozkazujący. Allie

podniosła się z krzesła i ruszyła za nią.

Rachel i Carter również wstali od

stolika i wyszli za nimi na cichy

korytarz. – Jesteś całkowicie pewna, że

to był Gabe? – zapytała Isabelle

spokojnym głosem, w którym dało się

jednak wyczuć krańcowe napięcie. –

Jest już ciemno. Łatwo o pomyłkę.

Może

sobie

to

tylko

wyobraziłaś? – Jo spojrzała na nią

oczami pełnymi łez. Allie wiedziała, jak

olbrzymi wpływ miał na nią Gabe,

a jego powrót musiał wydawać się

dziewczynie najgorszym koszmarem.

To

był

on.

Wszędzie

go

rozpoznam. Nawet po ciemku.

Podszedł

do

nich

muskularny

ochroniarz

w

czarnym

uniformie.

Rozstąpili się, żeby zrobić mu miejsce.

Odwracając się plecami do Allie

i reszty uczniów, mężczyzna stanął przed

Isabelle i Zelaznym.

– Moja drużyna przeszukuje teren

przed jadalnią – mówił ściszonym

głosem. – Nie znaleźliśmy żadnych

śladów. Ziemia jest miękka, ale pod

oknami nie ma odcisków butów. Na

wszelki wypadek sprawdzamy resztę

terenu.

Allie poczuła, jak płoną jej policzki.

Ochroniarz

uważał,

że

kłamała.

Próbowała zapanować nad swoimi

emocjami, ale nie potrafiła.

– Czy ten facet… – spojrzała na

Isabelle i wskazała na mężczyznę –

… twierdzi, że sobie to zmyśliłam?

Carter oparł dłoń na jej ramieniu,

jakby chciał ją uspokoić, ale nie

odezwał się ani słowem i unikał

patrzenia jej w oczy.

– Nie, Allie – odpowiedziała

dyrektorka. – Poprosiłam go o złożenie

raportu i właśnie to robi. – Spojrzała

ponownie na strażnika. – Dziękuję, Paul.

Rozglądajcie się dalej i informujcie nas

na bieżąco.

Mężczyzna ukłonił się lekko i ruszył

ku drzwiom. Zelazny odwrócił się do

dyrektorki.

– To ty podejmujesz decyzje,

Isabelle,

ale

na

twoim

miejscu

pozwoliłbym im wrócić do normalnych

patroli – oznajmił. – Dziewczyna coś

sobie wyobraziła, podobnie jak zeszłej

nocy podczas biegu.

– Niczego sobie nie wyobraziłam! –

zaprotestowała Allie.

– Czy ktoś jeszcze go widział? –

W głosie nauczyciela historii kryło się

wyraźne wyzwanie. Powiódł wzrokiem

po pozostałych uczniach. Rachel, Carter

i Jo wymienili się spojrzeniami. Allie

ponagliła Cartera wzrokiem, ale chłopak

przecząco potrząsnął głową. Niczego nie

widział.

– Ja nie… – Z wściekłości nie

potrafiła wydobyć z siebie zrozumiałych

słów. – Wierzycie mi, prawda?

– Wierzę, że coś widziałaś, Allie –

odparł zakłopotany Carter. – Ale…

Wpatrywała się w niego zdumiona,

nie wiedząc, dlaczego jej nie wierzy.

Chłopak musiał to wyczytać w jej

oczach,

ponieważ

uniósł

dłonie

w obronnym geście.

– Patrzyłem w tamtą stronę, Allie.

Nikogo nie widziałem. Może teraz

również tylko zdawało ci się, że kogoś

zauważyłaś, jak wtedy w lesie. –

Otworzyła usta, żeby się sprzeciwić, ale

nie

pozwolił

sobie

przerwać,

kontynuując łagodnym głosem: – Nikt

cię nie może za to obwiniać. Tyle

przeszłaś…

– To. Był. On – podkreśliła

z wściekłością każde słowo.

– Wystarczy – przerwała im

zdenerwowana Isabelle. – Pozwól ze

mną, Allie. Pozostali mogą wrócić do

swoich zajęć.

Skierowała się do swojego biura,

stukając

wściekle

obcasami

o wypolerowaną drewnianą podłogę.

W gabinecie zapaliła światło i wskazała

Allie miejsce na krześle przy biurku.

– Siadaj! – poleciła. – Wrócę za

kilka minut. Nie ruszaj się stąd.

Wyszła i zamknęła za sobą drzwi.

Allie pozostała sam na sam ze

swoimi myślami. Przez całą wieczność

próbowała zrozumieć, co tak naprawdę

widziała. A co jeśli się pomyliła? Nie,

widziała go wyraźnie. To był Gabe.

Oparła

głowę

o

kolano,

przypomniawszy

sobie

spojrzenie

Cartera i wyraz wątpliwości na jego

twarzy. Mówił do niej jak do kogoś

niespełna rozumu. Zrobiło jej się

niedobrze na samą myśl o tym, więc

zerwała się z krzesła i zaczęła krążyć po

niewielkim, pozbawionym okien pokoju,

próbując się skupić na czymś innym.

Może strażnicy znaleźli Gabe’a? Może

dlatego tyle to trwa. Za chwilę przyjdą

przeprosić

i

wszystko

będzie

w porządku.

Zatrzymała

się

obok

drzwi

i przyłożyła do nich ucho, nasłuchując

odgłosów z zewnątrz. Słyszała szum

rozmów i kroków, ale nie wyczuwała

żadnych oznak niepokoju. Cokolwiek się

działo, nikt nie panikował. Znów zaczęła

krążyć.

Odległość od ściany zdobionej

kilimem z dziewicą na białym koniu do

przeciwległego krańca pokoju wynosiła

po przekątnej siedem kroków. Pokonała

ją sto dwanaście razy, zanim usłyszała

Isabelle rozmawiającą z kimś przed

drzwiami. Ponownie przycisnęła ucho

do ich drewnianej powierzchni.

– Wiem, że jesteś zajęta… – To był

Sylvain.

– Zgadza się. O co chodzi? –

Dyrektorka wydawała się zestresowana.

– Słyszałem, co mówił Paul, wiem,

że nie znaleźli pod oknem jadalni

żadnych śladów. – Jego francuski akcent

był wyraźniejszy niż zwykle, co

oznaczało,

że

musiał

się

czymś

niepokoić. – Ale to wcale nie musi

oznaczać, że Gabe’a tam nie było.

Pamiętaj, że jest doskonale wyszkolony.

Wie, jak stanąć, żeby nie zostawić za

sobą śladów. Przy ścianie jest wąska

podmurówka, mógł…

– Dziękuję, Sylvain – przerwała mu

Isabelle.

Allie

zacisnęła

zęby

z wściekłością i oparła się czołem

o drzwi. Nie rozumiała, dlaczego

dyrektorka nie pozwoliła mu dokończyć.

To, co mówił, miało przecież sens.

Drzwi otwarły się, zmuszając ją do

uskoczenia w tył.

– Chodź za mną! – poleciła Isabelle.

W pełnej napięcia ciszy wróciły

zatłoczonym korytarzem. Allie z coraz

większym zdenerwowaniem wpatrywała

się w potylicę dyrektorki.

Isabelle przepuściła ją w drzwiach

jadalni, a potem zamknęła je za swoimi

plecami. W pustym pomieszczeniu wciąż

unosiła się woń niedawno zakończonego

posiłku,

zdominowana

przez

nieprzyjemny

zapach

pieczeni

wieprzowej. Zebrano już wszystkie

nakrycia, z kuchni dobiegały ciche

odgłosy

rozmowy.

Dyrektorka

poprowadziła ją do stolika, przy którym

Allie jadła dzisiejszą kolację.

– A teraz spróbuj opowiedzieć mi to

raz jeszcze na spokojnie, bez ludzi,

którzy mówią ci, co masz myśleć –

poprosiła. Allie poczuła wielką ulgę,

widząc, że Isabelle nie wygląda już na

rozgniewaną. – Gdzie wtedy siedziałaś?

Przez chwilę Allie miała pustkę

w

głowie.

Wyludniona

jadalnia

wzmagała jej dezorientację. Zmusiła się

do uspokojenia oddechu i spróbowała

sobie wyobrazić pełną salę.

– Tutaj. – Wskazała jedno z krzeseł,

ustawionych frontem do wysokich okien.

– Usiądź tam, proszę. Tak samo jak

przy kolacji.

Allie przycupnęła na krawędzi

krzesła, patrząc, jak Isabelle podchodzi

do okna.

– W którym oknie zobaczyłaś jego

twarz?

– W tamtym. – Pokazała ręką. –

Trzecim od lewej.

– Tym? – Isabelle stanęła przed

wskazanym

oknem.

Allie

skinęła

głową. – W którym dokładnie miejscu

widziałaś Gabe’a?

– Lewy dolny róg.

Isabelle przyjrzała się uważnie tafli

szkła, dotykając jej w jednym miejscu

koniuszkami

palców,

i

ponownie

odwróciła się w jej stronę.

– Dobrze. Możesz mi powiedzieć,

co robił, kiedy go zauważyłaś?

– Wierzysz mi? – Allie poczuła

radosne ukłucie w sercu.

– Po drugiej stronie szyby są

wyraźne ślady. Musiał stanąć zbyt blisko

i dotknął szkła nosem. – Dyrektorka

wróciła do stolika i usiadła na krześle. –

Widziałaś, co robił?

Po

prostu…

Nie

wiem…

Obserwował.

Zamknęła

oczy

i przywołała pod powiekami obraz jego

twarzy,

wpatrującej

się

w

coś

z olbrzymią koncentracją. – Patrzył na

mnie, Cartera i Jo. – Gwałtownie

otwarła oczy. – Jak mogło do tego dojść,

Isabelle? W jaki sposób udało mu się

ominąć ochronę?

Dyrektorka potarła grzbiet nosa,

jakby wyczuwając nadchodzący atak

migreny.

– Nathaniel musi mieć wśród nas

swoją wtyczkę – wyjaśniła. – Kogoś,

kto ma… dostęp.

Allie

natychmiast

przypomniała

sobie, co mówił Patel podczas zajęć

w Nocnej Szkole. Wierzył, że Gabe

mógł mieć sprzymierzeńców pośród

uczniów, ludzi, którzy utrzymywali z nim

kontakt po tym, jak zamordował Ruth.

Nie sugerował jednak, że ktoś mógł być

współodpowiedzialny za morderstwo

ani że wciąż pomaga Nathanielowi.

Z nagłą jasnością uświadomiła sobie, że

treningowe

śledztwo,

które mieli rozpocząć w Nocnej Szkole,

musiało odbyć się naprawdę.

– Któryś z nauczycieli? – zapytała

ochryple, z trudem wydobywając słowa

z wysuszonego gardła.

– Prawdopodobnie. – Isabelle

spojrzała jej prosto w oczy. – Albo

któryś z zaawansowanych uczniów

Nocnej Szkoły. Ktoś bardzo mi bliski.

Ktoś, komu ufam. – Dała jej czas na

przemyślenie tej informacji. – Wydaje

mi się, że Nathaniel wykorzystuje

Gabe’a, aby przestraszyć ciebie i Jo.

Wie, że nikt inny nie mógłby cię bardziej

przerazić. Ma to swój chory sens.

Możesz mi powiedzieć, jak wyglądał

Gabe?

Allie

zmierzyła

pustym

spojrzeniem.

– Nie rozumiem…

– Chciałabym wiedzieć, jaki miał

wyraz twarzy. Czy wyglądał inaczej, niż

pamiętałaś?

W

co

był

ubrany?

Czy widziałaś jego ręce? Czy coś

w nich trzymał? – Przerwała na chwilę,

a potem dodała: – Każdy szczegół może

być ważny.

Allie ponownie zamknęła oczy

i opisała to, co udało jej się zapamiętać.

– Nie widziałam jego rąk. Miał

krótsze włosy i był inaczej uczesany.

Wyglądał na starszego. Miał na sobie

garnitur. – Uświadomiła sobie, co

właśnie powiedziała, i otwarła oczy. –

Garnitur i krawat. Tak jak tamten facet

w lesie. I ci goście, którzy czekali na

mnie przed domem.

Zostawiwszy Isabelle w jadalni,

Allie nie miała pojęcia, co ze sobą

zrobić. Czekał na nią ogrom zadań do

odrobienia, które teraz wydawały się

zupełnie

nieważne.

W

pierwszym

odruchu chciała odnaleźć Cartera, ale

przypomniała sobie, że dalej się na nią

wścieka, a nie miała zamiaru znowu się

z nim kłócić. Jo na pewno wciąż

histeryzowała, Rachel natomiast będzie

chciała

natychmiast

o

wszystkim

usłyszeć. Allie nie wiedziała, ile może

im zdradzić, a powiedzenie prawdy na

pewno nie wpłynęłoby najlepiej na Jo.

Przez chwilę po prostu szła przed

siebie. Minęła świetlicę, pełną uczniów

pogrążonych w rozmowach i grających

w gry, na które nie miała najmniejszej

ochoty. Następnym miejscem, które

przyszło jej do głowy, była biblioteka.

Postała przez chwilę przy drzwiach,

opierając dłoń na klamce. Wszyscy

pozostali zapewne już tam byli. I też

będą chcieli wiedzieć, co się stało.

Mogła śmiało mówić przy Carterze

i Lucasie, obaj należeli do Nocnej

Szkoły. Ale reszta…

Odwróciła się na pięcie i wróciła

korytarzem do głównych schodów.

Przedarła się przez tłum roztrajkotanych

uczniów i ruszyła na górę. Była

w połowie drogi, gdy zauważyła

Sylvaina zmierzającego w przeciwnym

kierunku. Nagły przypływ ulgi, jaki

poczuła na jego widok, był dla niej

sporym

zaskoczeniem.

Sylvain

o wszystkim wiedział, mogła być z nim

całkowicie szczera. A na dodatek jej

wierzył.

Zauważył, że patrzy w jego stronę,

i przyspieszył kroku. Spotkali się

w połowie schodów.

– Słyszałam jak… twoją rozmowę

z Isabelle – oznajmiła pospiesznie. –

Gabe tu był. Naprawdę. Dziękuję, że mi

uwierzyłeś. Chyba byłeś jedyny.

Miała wrażenie, że brzmi jak jakaś

wariatka, ale jego spojrzenie było

poważne i pełne współczucia. Światło

padające z pobliskiego okna nadawało

blasku jego kobaltowym oczom.

– Po prostu powiedziałem jej

prawdę.

Wydawało

mi

się

to

oczywiste. – Zniżył głos, widząc

zbliżającego się pierwszoklasistę. –

Wybierasz się dokądś teraz? Byłoby

chyba lepiej, gdybyśmy usunęli się

z tych schodów.

Razem dotarli na pierwsze piętro.

Sylvain podszedł do okiennej wnęki,

która mogła zapewnić im odrobinę

spokoju. Allie wahała się przez sekundę,

ale w końcu ruszyła za nim. Usiedli.

Żadne z nich nie wiedziało, co

powiedzieć.

– Wszystko w porządku? – zapytał

po chwili.

Z jakiegoś powodu to pytanie tylko

mocniej ją przygnębiło. Dlaczego coś

miałoby być nie w porządku? Przecież

nic jej tak naprawdę nie groziło. Co

z tego, że widziała Gabe’a?

– Oczywiście, że w porządku –

odparła.

– Ale

jestem

wściekła

i przestraszona. Nie lubię, gdy ktoś mnie

szpieguje albo oskarża o kłamstwo.

– Przepraszam – powiedział ze

smutkiem. – Zapytałem o to tylko

dlatego,

że

nie

wiedziałem,

jak

zareagować. To wszystko jest strasznie

dziwaczne.

– No cóż – westchnęła, odrobinę

udobruchana

doceniam,

że

przynajmniej

nie

nazwałeś

mnie

wariatką.

– Masz wiele twarzy, Allie, ale na

pewno nie jesteś wariatką. – Jego

uśmiech był zaraźliwy. Mimo tego, co

się ostatnio wydarzyło, musiała na niego

odpowiedzieć uśmiechem. Zgasł chwilę

później,

gdy

przypomniała

sobie

o powadze ​sytuacji.

– Posłuchaj, Sylvain – poprosiła. –

Isabelle wspomniała coś o tym, że

Nathaniel może mieć tutaj swoją

wtyczkę. Kogoś wysoko postawionego

w Nocnej Szkole. To całe śledztwo,

które mamy prowadzić… ono będzie

prawdziwe. – Spojrzała mu w oczy. Nie

zdradzały żadnego zaskoczenia, choć

wahał się przez chwilę z odpowiedzią.

– Wiemy o tym już od pewnego

czasu – wyjaśnił. – Jeden z nauczycieli,

instruktorów lub starszych uczniów musi

współpracować z Nathanielem.

Jego słowa sprawiły, że po raz

pierwszy naprawdę w to uwierzyła

i poczuła gęsią skórkę na całym ciele,

próbując sobie wyobrazić Zelaznego lub

Eloise knujących z Nathanielem. Albo

Jo lub Lucasa.

– Nie wierzę. – Westchnęła. – Nie

wierzę, że ktoś był do tego zdolny.

– Nikt w to nie wierzy –

odpowiedział szeptem. – W tym właśnie

problem. To ktoś, komu ufamy. I to jest

najgorsze.

Allie spojrzała na niego, krzyżując

ramiona na piersi.

– Dlaczego oni to robią, Sylvain?

Nathaniel i ci ludzie, którzy z nim

współpracują. Wiesz, czego tak bardzo

pragną?

Sylvain odwrócił wzrok i popatrzył

za okno. Jego oczy pociemniały.

– Czegoś, czego nie możemy im

dać

odpowiedział

po

chwili,

ponownie patrząc na Allie.

– Ale wiesz, prawda? Wiesz? –

Złapała go za ramię. – Naprawdę wiesz,

co się tu dzieje?

Zmierzył

wzrokiem

jej

dłoń

i ponownie spojrzał jej w oczy;

sprawiał

wrażenie

zupełnie

bezbronnego.

Wyraz

jego

twarzy

spowodował, że z trudem wzięła haust

powietrza. Spuściła wzrok, ukrywając

oczy za rzęsami, i cofnęła dłoń. Kiedy

po chwili na niego popatrzyła, Sylvain

wyglądał na opanowanego.

– Wiem różne rzeczy, o których nie

masz pojęcia, Allie – przyznał. – To

oczywiste, uczę się tu przecież dłużej niż

ty. Moja rodzina jest z tym powiązana na

tyle sposobów, że nie zdołałabyś tego

zrozumieć.

– Czyżby? – zakpiła. Miała już dość

tych kłamstw i tajemnic, a jego

zawoalowane

aluzje

zaczynały

solidnie wkurzać. Wyszła z wnęki

i spojrzała na niego raz jeszcze. – Na

twoim miejscu nie byłabym tego taka

pewna.

Kiedy pojawiła się wieczorem

w sali treningowej numer jeden,

pomieszczenie zaczęło się już wypełniać

uczniami, ale wyglądało na mniej

zatłoczone

niż

poprzedniego

dnia.

Rozejrzała się za Carterem i Sylvainem,

nigdzie ich jednak nie było.

Usiadła na macie i zapatrzyła się

pustym

wzrokiem

w

przestrzeń,

rozmyślając nad ostatnią rozmową

z Sylvainem. Tak mocno pogrążyła się

w myślach, że nawet nie zauważyła, gdy

podeszła do niej Zoe.

– Nie mogę uwierzyć, że zobaczyłaś

Gabe’a. Jesteś prawdziwą szczęściarą.

– Zdecydowanie nie czuję się jak

szczęściara

prychnęła

Allie

z niedowierzaniem.

– A powinnaś. – Zoe usiadła obok

niej i zaczęła się rozciągać. Patrząc, jak

jej partnerka bez wysiłku przykłada

głowę do wyprostowanego kolana

i łapie się jednocześnie dłońmi za stopy,

Allie musiała przyznać, że dziewczyna

jest niezwykle wygimnastykowana. –

Wszyscy go szukają, a to ty wypatrzyłaś

go

jako

pierwsza.

Niesamowita

sprawa. – Wykonała kolejny skłon. –

Ochroniarze Raja przeszukują właśnie

teren, mają do pomocy paru starszych

uczniów.

To była zupełnie nowa wiadomość

dla Allie.

Na środku sali pojawił się Raj Patel.

– Zaczniemy od przećwiczenia tego

samego rzutu co wczoraj. Ustawcie się

w parach – polecił. Mówił cicho, ale

ton jego głosu był autorytatywny. Allie

podobało się to, że Patel nie musiał

krzyczeć, żeby zyskać posłuch. Nie

wydawał się również wstrząśnięty

wydarzeniami dzisiejszego wieczoru.

Takie sprawy to dla niego zapewne

codzienność. – Zaczynamy od ataku

z lewej strony.

– Powinnam ci to jeszcze raz

pokazać – stwierdziła Zoe, podchodząc

bliżej. – Ostatnio mogłam popełnić kilka

błędów.

– Nie trzeba – przerwała Allie.

Wciąż nie potrafiła jej wybaczyć

wczorajszego poniżenia. – Ćwiczyłam

ostatniej nocy. Myślę, że wiem, co

robić.

– Jesteś pewna? – W głosie Zoe

nadal słychać było powątpiewanie. –

Naprawdę możemy zacząć od początku.

Pokazałabym ci…

– Najpierw spróbujmy. – Allie

próbowała zachować kamienny wyraz

twarzy, żeby jej partnerka nie mogła

wyczytać, jak bardzo jej na tym zależy.

Zoe wzruszyła ramionami.

– Sama chciałaś.

– Przygotujcie się! – zawołał Raj.

Zoe zeszła z jej linii wzroku.

– Już!

Podobnie jak robiła to z Sylvainem

zeszłej nocy, raczej wyczuła, niż

zobaczyła ruch Zoe. Zaparła się stopami

o ziemię, a kiedy dłoń partnerki sięgnęła

do jej ramienia, Allie bez trudu rzuciła

drobną dziewczyną o ziemię.

Dosko!

Zoe

westchnęła

z wyraźnym zdumieniem, gdy Allie

pomogła jej wstać. – To było genialne.

Kto cię uczył?

– Powiedzmy, że miałam prywatne

korepetycje. – Allie nie potrafiła

powstrzymać tryumfalnego uśmiechu.

– Zmiana – polecił Patel.

Allie przygotowała się dokładnie

według wskazówek Sylvaina – prosta

sylwetka, lekko ugięte kolana, ręce

opuszczone wzdłuż ciała. Była jak

zwinięta sprężyna, gotowa zerwać się

w każdej chwili. Próbowała nie

zadzierać nosa, ale udany pierwszy rzut

dodał jej pewności siebie. Wiedziała, że

potrafi to zrobić.

– Już!

Złapała młodszą dziewczynę za

ramię i zrobiła wszystko, co pokazywał

jej Sylvain, ale Zoe zaparła się stopami

o ziemię i kucnęła, opierając się

wysiłkom Allie.

– Bardzo dobrze – ocenił Patel,

podchodząc do nich. – Doskonała

robota, Zoe. Allie, wszystko zrobiłaś

idealnie,

ale

ona

jest

świetnie

wytrenowana. Co próbowałabyś zrobić,

gdyby taka sytuacja wydarzyła się

naprawdę?

– Udusić ją – odpowiedziała bez

żadnego wahania.

– Prawidłowo – pochwalił. Allie

czuła,

jak

jej

twarz

promieniuje

z radości. – Zrobiłaś wielkie postępy.

Przez

następną

godzinę

tak

intensywnie ćwiczyły kolejne chwyty, że

zaczęły ją boleć wszystkie mięśnie. Pod

koniec zajęć Zoe przyjrzała jej się

z uwagą.

– No cóż – stwierdziła. – Może nie

jesteś aż tak beznadziejna.

– Dzięki. Też mi się tak wydaje… –

Uświadomiła sobie, że również powinna

pochwalić koleżankę. – Jesteś w tym

naprawdę świetna.

– Wiem – odpowiedziała Zoe,

szczerze zaskoczona tym, że Allie uznała

za konieczne ją o tym poinformować. To

było przecież oczywiste.

Allie wciąż się uśmiechała, gdy

zauważyła

stojącego

w

drzwiach

Cartera, który spoglądał na nią ponurym

wzrokiem.

Natychmiast

do

niego

podbiegła.

– Cześć.

– Cześć. – W jego głosie nie było

żadnego ciepła.

– Znaleźliście coś? – zapytała,

wskazując wzrokiem na drzwi.

Zacisnął usta i pokręcił głową.

Biorąc

pod

uwagę

ostatnie

wydarzenia, ich kłótnia wydawała się

zupełnie nieważna. Allie rzuciła mu

ostrzegawcze spojrzenie.

– Na Boga, Carter, mógłbyś już

sobie darować te fochy. – Złapała go za

rękę i wyciągnęła na zewnątrz. – Chodź,

miejmy to już z głowy.

Obawiała się, że odmówi, ale

posłusznie ruszył za nią do ogrodu na

tyłach szkoły. Allie poszła na sam

koniec i wciąż trzymając go za rękę,

pociągnęła na starą ławkę ukrytą

w bukszpanowym żywopłocie. Ławka

okazała się zimna i wciąż wilgotna od

ostatniego deszczu.

– Dobra. – Allie westchnęła. –

Mów.

– Po co? – Spojrzał na nią spod

przymrużonych powiek. – I tak nie

będziesz słuchać.

– Ej! – Zaskoczyła ją jego

wściekłość. – Niech cię szlag, Carter!

Nie mam pojęcia, co w ciebie wstąpiło.

Mów, o co ci chodzi.

– Przepraszam. To było… – Odsunął

się od niej odrobinę i przeczesał

palcami

włosy.

Czasem

mam

wrażenie, że wierzysz, że to wszystko to

tylko jakaś gra.

– To niesprawiedliwe. – Ze

wszystkich sił próbowała zachować

spokój.

W

nic

nie

„grałam”

z Sylvainem. Uczyłam się walczyć. I jest

mi przykro, że musiałeś się o mnie

martwić. Byłam zdenerwowana i nie

myślałam zbyt jasno, ale nic mi nie

groziło. Sylvain się mną zaopiekował.

– I to niby ma poprawić mi

nastrój!? – wrzasnął tak głośno, że Allie

musiała się skrzywić. – Boże, Allie –

podjął już nieco ciszej – po tym

wszystkim, co zaszło, wciąż spotykasz

się z Sylvainem. – W jego napiętej

szczęce wyraźnie zadrgały mięśnie.

Spojrzał na nią oczami pełnymi bólu. –

Miałaś przecież być ze mną.

Oparła dłoń na jego ramieniu.

– Tylko z nim trenowałam –

wyjaśniła po raz setny. – To naprawdę

nic wielkiego.

– Ale rozumiesz, dlaczego wolałbym

cię z nim nie widywać, prawda?

Z pewnym wahaniem pokiwała

głową.

– To dlaczego to robisz?

Fakt, że sama nie potrafiła sobie

wytłumaczyć własnych uczuć wobec

Sylvaina, tylko pogarszał całą sytuację.

Nie wiedziała, co powiedzieć. Wszystko

brzmiało jak słaba wymówka.

– Myślę, że… jest dla mnie kimś

w rodzaju przyjaciela.

– Przyjaciela, który próbował cię

zgwałcić podczas letniego balu.

Jego słowa uderzyły w nią jak grom,

wzbudzając kolejną falę gniewu.

Raczej

miałam

na

myśli

przyjaciela, który ocalił mi życie –

odparła błyskawicznie. Widziała, że

rani go w ten sposób, ale poddała się

wściekłości i zupełnie jej to nie

obchodziło. – I tak, to prawda, że

próbował zrobić coś ohydnego i że

przez bardzo długi czas go za to

nienawidziłam. Ale przeprosił mnie

i starał się na wiele sposobów odkupić

swoją winę. Doskonale wiem, że ty też

o tym wiesz. Do diabła, Carter, mam

chyba prawo sama dobierać sobie

przyjaciół? To przecież moje życie.

Prosiłam cię tylko o to, żebyś mi zaufał.

Zerwał się na równe nogi.

– W ogóle mnie nie słuchasz, Allie.

Nie chcę, żebyś się z nim spotykała.

Nigdy – powiedział to takim tonem,

jakby rozmawiał z kimś, kto zachowuje

się kompletnie nieracjonalnie.

Przez długą chwilę wpatrywała się

w niego w milczeniu. Jaki był sens

tłumaczenia tego wszystkiego, skoro

ignorował wszystko, co powiedziała?

– Nieźle. – Westchnęła w końcu. –

Ty go strasznie nienawidzisz, prawda?

Zgaduję, że nie ma najmniejszej szansy,

abyś uwierzył, że on chce się ze mną

tylko przyjaźnić?

– Tak – potwierdził, nie odwracając

wzroku. – Wszystko sprowadza się do

tego, że jesteś moją dziewczyną, a ja nie

życzę sobie, żebyś spotykała się

z Sylvainem.

– Daj spokój. – Jej gniew

przegrywał powoli z narastającym

zakłopotaniem. – To idiotyczne. Nie

wierzysz chyba, że możesz mi dyktować,

z kim mam się przyjaźnić, tylko dlatego

że ze sobą chodzimy? Wydaje ci się, że

co…

że

żyjemy

w

jakichś

prehistorycznych

czasach?

Sama

wybieram sobie przyjaciół.

– Przecież nie mówię ci, co masz

robić. To twój wybór. – Jej pełne

niedowierzania spojrzenie nie zrobiło na

nim żadnego wrażenia. – Ale jeśli

chcesz być ze mną, to nie możesz

spotykać się z Sylvainem.

Kiedy

uświadomiła

sobie,

co

oznaczały jego słowa, poczuła ogromny

ciężar w sercu.

– Próbujesz powiedzieć, że zerwiesz

ze mną, jeśli będę się przyjaźnić

z Sylvainem?

Nie musiał odpowiadać. Wyraz jego

twarzy mówił wszystko.

– Och, Carter… – Westchnęła,

czując się jak w pułapce, i opuściła

głowę na kolana.

Jeśli się nie zgodzi, to go straci. Nie

potrafiła myśleć ani oddychać, ale nie

miała

wyjścia,

musiała

wybrać.

I wiedziała, kogo wybierze. W końcu

był najważniejszą osobą w jej życiu.

Nie mogła stracić Cartera.

Podniosła głowę i spojrzała na niego

zasmuconymi szarymi oczami.

– W porządku – zgodziła się

ponuro. – Zgaduję, że będę musiała

zrezygnować ze spotkań z Sylvainem.

Z tryumfalnym uśmiechem złapał ją

za ręce i podniósł z ławki, biorąc

w objęcia.

– Przepraszam, że się pokłóciliśmy –

szepnął, owiewając ciepłym oddechem

jej

włosy.

Nie

chciałem

się

zachowywać jak ostatni gnojek, ale nie

mogłem wytrzymać, kiedy cię z nim

widywałem.

Oparł głowę na jej piersi. Allie

milczała.































11

Przez cały następny tydzień Allie

pracowała tak ciężko, że nie miała

czasu, aby zamartwiać się Gabe’em czy

swoją kłótnią z Carterem, choć wciąż

nękały

wątpliwości.

Unikanie

Sylvaina okazało się dość łatwe –

w końcu tylko spała albo pracowała.

Wciąż nie dawała jej też spokoju

wiadomość o tym, że jeden z uczniów

bądź

nauczycieli

współpracuje

z Nathanielem. Bała się, że ktoś ją

szpieguje.

Ale kto?

Gdy rozmawiała z Eloise, nie

potrafiła uwierzyć, że to mogła być ona.

Była zbyt miła, a ukrywanie czegoś

takiego

wymagałoby

olbrzymich

zdolności aktorskich. Allie nienawidziła

Zelaznego, to oczywiste, ale również nie

potrafiła sobie wyobrazić, jak on

współpracuje z Nathanielem. Jego

oddanie

szkole

nie

znało

granic

i proporcji. Podejrzewanie Isabelle nie

miało najmniejszego sensu, pozostawał

więc tylko Jerry Cole, miły facet w typie

kujona,

który

ekscytował

się,

opowiadając o atomach, i szczerze

kochał swoich uczniów. On też odpadał.

Nie mogli to być również Raj Patel,

Sylvain czy Carter.

Jej myśli zawsze urywały się w tym

miejscu: nikt z Nocnej Szkoły nie

potrafiłby w taki sposób zdradzić

Isabelle i innych uczniów.

Ktoś jednak musiał.

Jeśli Allie nie zajmowała się akurat

bieganiem, przyswajaniem wiedzy albo

poznawaniem technik samoobrony, to

próbowała sobie zaskarbić przyjaźń

Zoe. Wszystkie jej wysiłki szły jednak

na marne. Im mocniej się starała, z tym

większą podejrzliwością traktowała ją

dziewczynka.

Jej dziwny, pozbawiony emocji

sposób

mówienia

i

metodyczne

podejście do kwestii rozwiązywania

problemów sprawiały, że trudno ją było

polubić. Minęło sporo czasu, nim Allie

zaakceptowała, że za tą twarzą robota

i przerażającą inteligencją rzeczywiście

kryje się trzynastolatka.

Zoe

nienawidziła

bezcelowych

pogaduszek. Każda próba zainicjowania

rozmowy na jakiś luźny temat kończyła

się tym, że dziewczyna wpatrywała się

w Allie z zaciekłą miną, jakby

próbowała zrozumieć, dlaczego jej

partnerka musi być taka wkurzająca.

Pewnego dnia, gdy Allie opowiadała

o tym, co jej zadano, Zoe przerwała jej

w pół słowa.

– Za dużo gadasz – oznajmiła

i

odeszła,

pozostawiając

z rozdziawioną ze zdziwienia buzią.

Ale były też jeszcze treningi. Zoe

okazała się doskonałą partnerką. Za

każdym razem, gdy Allie zdołała coś

w

miarę

szybko

opanować,

Zoe

próbowała ją chwalić, choć zwykle

wychodziło z tego coś w rodzaju:

„Nauczyłaś się tego szybciej niż zwykle.

Coś nie tak?”.

Była

w

niej

jednak

jakaś

wrażliwość, która sprawiała, że Allie

wciąż się nie poddawała.

– Jest trochę jak… zwierzątko –

próbowała to pewnego dnia wyjaśnić

Rachel.

Przyjaciółka uśmiechnęła się pod

nosem.

– Na twoim miejscu raczej bym przy

niej tak nie mówiła.

Coś

jak

krzyżówka

kobry

z kotkiem – ciągnęła dalej niewzruszona

Allie.

Jednocześnie

mordercza

i urocza.

– Zupełnie jak mały pyton – zgodziła

się Rachel. – Jeśli kiedykolwiek jej to

powtórzysz, nie przyznam się, że to

powiedziałam.

– Nie odważyłabym się. – Allie

udała atak dreszczy. – Zrobiłaby mi

krzywdę.

Nim pewnego zaskakująco ciepłego

październikowego

popołudnia

Jerry

Cole przydzielił je obie do ćwiczenia

technik śledczych, Allie zaczęła już

wierzyć, że Zoe nigdy się do niej nie

przekona. Kiedy ruszyły w ślad za

swoim celem, Allie wciąż powtarzała

dramatycznym

tonem:

„To

Nocna

Szkoła…

za

dnia…

dnia…

dnia…”, próbując naśladować echo.

Zoe zgromiła ją wzrokiem.

Ich

zadaniem

było

potajemne

śledzenie przez trzy godziny jednego

z uczniów – Philipa. Musiały za wszelką

cenę uniknąć wykrycia i zapisywać

każdy jego ruch. Kiedy przydzielano im

to zadanie, obie uznały, że może być

całkiem fajnie. Teraz umierały z nudów.

Philip spędził pierwszą godzinę

w bibliotece, pochylony samotnie nad

książkami. Potem zniknął w toalecie dla

chłopców.

Na

całą

wieczność.

Zastanawiały się właśnie na korytarzu,

czy któraś z nich powinna pójść za nim

i sprawdzić, co zajmuje mu tyle czasu,

kiedy pojawił się w drzwiach tak nagle,

że ledwie zdołały usunąć mu się z drogi.

Na szczęście nie zwrócił na nie uwagi

i pospiesznie wybiegł na zewnątrz. Idąc

za nim, zobaczyły, jak dołącza do grupki

znajomych, grających w piłkę.

Na czas meczu Zoe i Allie ukryły się

w lesie, szpiegując go zza drzew.

– Przechwycił piłkę – meldowała

Zoe, schowana wśród paproci. – O nie,

znowu spudłował. – Usiadła tyłem do

boiska i spojrzała na Allie – Jest

beznadziejny.

Trzymając źdźbło trawy między

kciukami, Allie próbowała dmuchnąć

w nie tak, by wydobyć jakiś dźwięk.

Dość szybko znudziła się tą zabawą

i upuściła trawkę na ziemię.

– Do licha… – Westchnęła. – Jakie

nudy. Czemu on nie może robić czegoś

interesującego? Nie wiem… mógłby się

wdać w bójkę albo coś. Wszystko tylko

nie to.

W

końcu

żeby

zabić

czas,

postanowiły w coś zagrać. Najpierw

spróbowały kalamburów, potem zaczęły

wypatrywać chmur przypominających

zwierzęta.

– Widzę Minotaura. – Zoe wskazała

jeden z obłoków, leżąc na plecach pod

słonecznym, błękitnym niebem.

– Nieee. – Allie zmrużyła oczy, ale

we wskazanym przez dziewczynkę

miejscu widziała tylko bezkształtną

chmurę. – Tam niczego nie ma.

– To przecież Minotaur. – Zoe się

upierała.

Popatrz:

dwa

rogi,

muskularny tors. A tam coś w rodzaju

ogona. To Minotaur.

– Taa, Minotaur – wymamrotała

Allie. – A ja widzę kaczkę.

– Serio? – Zoe spojrzała we

wskazane przez partnerkę miejsce. – To

chyba nie jest kaczka. Raczej królik.

– W porządku. – Allie westchnęła. –

Może być królaczka. Albo kaczkrólik.

Tuż obok nich na ziemi wylądował

ptak i przyglądał im się przez chwilę

z przekrzywioną głową, nim ponownie

zerwał się do lotu. Allie nie zwróciła na

niego większej uwagi, szukając na

niebie chmur, którymi mogłaby przebić

tego Minotaura.

– O nie – szepnęła Zoe. – Tylko

jeden.

– Tak. – Allie wciąż wpatrywała się

w niebo. – Był tylko jeden kaczkrólik.

Ale

Zoe

wcale

nie

mówiła

o chmurach. Zerwała się na równe nogi,

wodząc spanikowanym wzrokiem wśród

drzew. Allie popatrzyła na nią, mrużąc

oczy przed słońcem.

– Jedna sroczka smutek wróży –

wymamrotała Zoe. – Nie może być tylko

jedna, gdzieś musi być druga. Jedna

smutek wróży, Allie. – W jej głosie

pojawiła się ponaglająca nuta. – Pomóż

mi ją znaleźć!

– Co znaleźć? – Zaskoczona Allie

podniosła się niezgrabnie z ziemi, ale

dziewczynka zdążyła już zniknąć wśród

drzew. Dogoniła ją po kilku sekundach,

Zoe stała na polanie, wpatrując się

w gałęzie drzew. – Co mam ci pomóc

znaleźć?

Dziewczyna wskazała gałąź ponad

ich głowami, na której balansowała

spora, błyszcząca sroka. Jej upierzenie

dziwnie kontrastowało z tym miejscem.

Ptak spojrzał na nie z ukosa, a potem

zainteresował się czymś innym.

– Nie może być tylko jedna – Zoe

mamrotała do siebie. – Musimy znaleźć

inną.

Wciąż nie wiedząc, co o tym myśleć,

Allie

zaczęła

się

rozglądać

w

poszukiwaniu

ptaków

jakichkolwiek.

– Tam. – Wskazała po chwili na

wysoki kasztanowiec, znajdujący się tak

daleko,

że

mogły

dostrzec

tylko

najwyższe gałęzie, kołyszące się lekko

na wietrze. Trudno było określić gatunek

ptaka, który na nich siedział, ale miała

nadzieję,

że

to

właśnie

tego

wypatrywała Zoe. – To sroka, prawda?

Dziewczynka stanęła na palcach

i wbiła pełen powątpiewania wzrok

w odległe drzewo. Nagle jej twarz

rozbłysła radością i Zoe klasnęła

w ręce.

– Tak. Dwie: radości pełne dni!

Przestraszona sroka zerwała się do

lotu.

Zoe bez słowa powróciła na

miejsce, w którym wcześniej leżały,

wpatrując się niebo, i znów położyła się

na plecach, tak jakby nic się nie

wydarzyło.

Allie usiadła obok niej, marszcząc

czoło z namysłem.

– Sroki? – zapytała w końcu

ostrożnie.

Zoe wciąż patrzyła w niebo.

– Nie może być tylko jedna –

wyjaśniła. – Nigdy, Allie.

– Z powodu… wiersza?

Dziewczynka skinęła głową.

Allie pamiętała tekst jak przez mgłę.

Jej matka powtarzała go czasem, widząc

samotną srokę na swojej drodze. Jedna

sroczka smutek wróży. Dwie – radości

pełne dni. Trzy to dziewczę urodziwe.

Cztery – chłopiec ci się śni.

Wiedziała,

że

niektórzy

ludzie

bywali przesądni na punkcie tych

ptaków i uznawali je za zwiastuny

nieszczęścia, ale jeszcze nigdy nie

spotkała

się

z

taką

reakcją.

Zastanawiając się nad tym, ogarnęła

nieobecnym

spojrzeniem

pobliskie

boisko. Było puste.

– O, szlag! Zoe, zgubiłyśmy tego

bęcwała Philipa.

Ale

nie

miało

to

większego

znaczenia, podobnie jak zła ocena

i rozczarowanie w oczach Jerry’ego.

Tego popołudnia wszystko się zmieniło.

Zoe całkowicie ją zaakceptowała.

Ładna pogoda nie utrzymała się zbyt

długo, a kiedy kilka dni później Allie

schodziła u boku Cartera po schodach

prowadzących do sali treningowej

w piwnicy, rozmawiając z nim o tym, co

zdarzyło się poprzedniego wieczoru,

odgłosowi ich kroków towarzyszył szum

padającego

deszczu,

dudniącego

o parapet. Wczorajsza aura również nie

zachęcała do wychodzenia na zewnątrz,

więc zamiast biegania czekało ich

rozwiązywanie zadań. Wywieszona na

tablicy

kartka

zapisana

równym,

kanciastym pismem Eloise okazała się

dla wszystkich sporym zaskoczeniem.

Wykolejony pociąg pełen pasażerów

zmierza ku nieuchronnej katastrofie.

Możesz ocalić wszystkich, zmieniając

kurs pociągu, ale wtedy zginie jedna

niewinna osoba. Czy uważasz za słuszne

poświęcenie jednostki po to, by ocalić

wiele istnień?

Jak zwykle powiedziano im tylko

tyle, że być może kiedyś będą musieli

podjąć taką właśnie decyzję, oraz że nie

ma złych i dobrych odpowiedzi w takiej

sytuacji.

Każdy

musiał

dokonać

samodzielnego wyboru.

Doprowadzało

to

Allie

do

szaleństwa.

– To okropne – stwierdziła. – Co to

w ogóle za pytanie?

Szli oświetlonym jarzeniówkami

korytarzem prowadzącym do piwnicy.

Powietrze pachniało kurzem, było tu

chłodno i wilgotno.

– Dlaczego twierdzą, że nie ma

prawidłowej odpowiedzi? – Potrząsnęła

pięścią w kierunku sufitu. – Któraś musi

być właściwa!

– Powinnaś się przyzwyczajać –

uspokajał ją Carter. – Ciągle pytają nas

o takie rzeczy.

– I niby czego mamy się w ten

sposób nauczyć? Jak być złym?

– Może.

Spojrzała na niego kątem oka,

próbując coś wyczytać z jego twarzy.

Nie odezwała się ani słowem, ale

cieszyło ją to, że nie przyjmuje

bezkrytycznie

wszystkich

metod

stosowanych

w

Nocnej

Szkole.

Wyglądało na to, że niektóre sprawy

budziły w nim taki sam niepokój jak

w niej. Nie potrafiła rozstrzygnąć, czy

takie pytania są w porządku.

– Nie wierzę, żeby im się to udało –

stwierdziła. – Jesteśmy zbyt mili. Nigdy

nie zamienią nas w złych ludzi. –

Pchnęła drzwi prowadzące do sali

treningowej i natychmiast zapomniała,

o czym mówiła, zaskoczona rzędami

metalowych krzeseł, rozstawionych na

środku.

Carter spojrzał nagle przez jej

ramię.

– Co u diabła…? – wymamrotał.

Weszli do środka, wymieniając

zaniepokojone spojrzenia i zajmując

miejsca na dwóch pierwszych wolnych

krzesłach.

– Co się dzieje? – zapytała szeptem

Allie, ale Carter tylko potrząsnął głową.

On również nie wiedział. Dziewczyna

poczuła narastający niepokój. Atmosfera

na sali była podniosła jak w kościele

przed

rozpoczęciem

nabożeństwa,

wszyscy siedzieli w pozach uniżonego

szacunku. Miała wrażenie, że nikt nie

wie, czego można się spodziewać, ale

wszyscy podejrzewali, że nie będzie to

nic dobrego.

W ciągu dziesięciu minut, jakie

minęły, zanim ponownie otwarły się

drzwi, powietrze w sali zaczęło iskrzyć

od skumulowanego napięcia. Do środka

weszli równym krokiem najważniejsi

wykładowcy Nocnej Szkoły – Eloise,

Isabelle, Zelazny, Jerry i Raj, wszyscy

ubrani na czarno i wyglądający jak

dowódcy gotowi do bitwy. Cała piątka

zajęła

swoje

miejsca

z

przodu

pomieszczenia i bez słowa omiotła

uczniów

zniecierpliwionymi

spojrzeniami.

Allie tak mocno owinęła jeden

z

palców

rąbkiem

koszulki,

że

całkowicie odcięła dopływ krwi.

Jako pierwszy głos zabrał Raj.

– To, czym będziemy się zajmować

w tym tygodniu, na pewno nie jest łatwe,

ale ma kluczowe znaczenie. Każde z was

dostanie jedną osobę do przepytania.

Możecie pytać o każdy aspekt jej życia,

a potem macie złożyć pisemny raport.

Sami musicie stwierdzić, czy osoba,

z którą rozmawialiście, mówiła wam

prawdę. Wszyscy przejdziecie w tym

tygodniu

indywidualne

ćwiczenia

z wykrywania kłamstw. Spodziewamy

się, że pod koniec każde z was będzie

potrafiło rozpoznać wszystkie oznaki

rozmijania

się

z

prawdą:

tiki,

manieryzmy,

nieświadome

sygnały.

Wykorzystacie je do ustalenia prawdy.

Patel usiadł, oddawszy głos Eloise.

– Przydzielone wam osoby będą

najczęściej ludźmi, których znacie, dość

często będą to wasi dobrzy znajomi. –

Po

sali

przebiegł

pomruk

niedowierzania. – W ten sposób

nauczycie się oddzielać emocje od

pracy. Musicie jednak wiedzieć, że

wasz rozmówca nie będzie mógł

zobaczyć przekazanego nam raportu.

Wszystko, co w nim napiszecie,

pozostanie poufne i dlatego możecie

pisać samą prawdę, bez ogródek. –

Oparła

dłonie

na

blacie

stołu

i z naciskiem wypowiedziała kolejne

słowa: – Kłamanie w czasie wywiadu

może skutkować wydaleniem zarówno

z Nocnej Szkoły, jak i z Cimmerii.

Jako że przyszła kolej na Zelaznego,

Allie oparła się na krześle, próbując

odsunąć się jak najdalej od nielubianego

nauczyciela.

– Wasze przydziały są tajne. Nie

powinien wiedzieć o nich nikt poza

obiema zaangażowanymi osobami. Nie

możecie ich nikomu ujawniać. –

Zmierzył

uczniów

lodowatym

wzrokiem. – Każdy, kto zdradzi swój

przydział, zostanie ukarany. – Sięgnął do

stojącej na podłodze teczki i wyjął z niej

garść czarnych cienkich kopert. – Po

usłyszeniu swojego nazwiska proszę tu

podejść po odbiór swojego zadania.

Anderson…

Szczupła,

wysoka

dziewczyna

podeszła do biurka, żeby odebrać swoją

kopertę. Allie i Carter wymienili się

zdesperowanymi spojrzeniami.

Stos kopert powoli się zmniejszał.

Jules i Lucas odebrali przydzielone im

zadania.

Kiedy

Zelazny

wywołał

nazwisko Zoe, dziewczynka przeszła

obok nich, wyraźnie kipiąc ze złości.

– To jakieś bzdury! – szepnęła

wściekle, wracając na swoje miejsce

z kopertą.

Wreszcie

nauczyciel

warknął

„Sheridan” i przywołał Allie.

Odetchnęła głęboko i poszła na

przód sali. Starała się zachować

neutralny

wyraz

twarzy,

ale

jej

opuszczone

po

bokach

dłonie

odruchowo zacisnęły się w pięści.

Patrząc Zelaznemu prosto w oczy,

wzięła od niego czarną kopertę. Cały

proces od momentu wstania z krzesła do

powrotu na miejsce zajął jej może

z minutę, ale wydawał się ciągnąć

w nieskończoność.

Carter został wezwany jako ostatni.

Wstając,

rzucił

Allie

bezsilne

spojrzenie.

– Otrzymaliście swoje przydziały –

rozległ się silny, spokojny głos Isabelle,

kiedy tylko chłopak ponownie usiadł. –

Na czas trwania tych zajęć obowiązuje

was całkowita dyskrecja.

Siedzący obok niej Jerry przetarł

okulary i przemówił jako ostatni.

– Postarajcie się spędzić trochę

czasu z przydzieloną wam osobą.

Nauczcie się zadawać właściwe pytania

oraz odróżniać prawdę od kłamstwa. To

najważniejsze. – Nałożył z powrotem

okulary i obrzucił ich poważnym

spojrzeniem. – Ktoś z obecnych w tym

pomieszczeniu

współpracuje

z

Nathanielem.

Okłamuje

nas

wszystkich.

Możecie

go

odnaleźć.

Wasze zadanie rozpoczyna się od jutra.

W tym tygodniu nie będzie żadnych

innych zajęć Nocnej Szkoły. Macie się

całkowicie skupić na przeprowadzanych

wywiadach.

Dołączając

do

uczniów

wychodzących z klasy, Allie i Carter

zrównali krok z Jules i Lucasem.

– Potraficie w to uwierzyć? – Lucas

wyglądał na mocno zniesmaczonego.

– W ogóle mi się to nie podoba. –

Jules potrzasnęła głową, spoglądając na

Cartera. Wyraz jej twarzy wywołał

w Allie niepokój. Jules przecież nigdy

się niczym nie martwiła.

– To się musi źle skończyć.

Przewiduję wiele zranionych uczuć.

I boję się, że będą to moje uczucia –

Lucas zażartował ponuro.

Ale nikt się nie zaśmiał.

Wróciwszy do swojego pokoju,

Allie usiadła na łóżku i spojrzała na

leżącą przed sobą kopertę – prostokątną

czarną dziurę na śnieżnobiałej pościeli.

Nikt teraz nie miał ochoty na życie

towarzyskie. Nie uzgadniając tego

w żaden sposób, po dotarciu na piętro

wszyscy

rozeszli

się

do

swoich

pokojów. Wiedziała, że musi otworzyć

tę kopertę i sprawdzić, czyją prywatność

będzie musiała pogwałcić. Czyje słowa

podawać w wątpliwość. Dowiedzieć

się, kto będzie musiał ją znienawidzić

przed końcem tego zadania.

Eloise mówiła, że przydzielano im

osoby, które dobrze znali. Jakiś fatalny

szósty zmysł podpowiadał Allie, co

może znaleźć wewnątrz koperty, ale

wciąż powstrzymywała się przed jej

otwarciem, niezdolna poruszyć rękami.

Wreszcie zamknęła oczy i sięgnęła

po nią na ślepo. Wyczuła pod palcami

jej delikatną powierzchnię i ostre

krawędzie. Rozdarła jedną z nich

pewnym ruchem ręki.

Przed otwarciem oczu zmówiła

w duchu modlitwę.

Z niewielkiej kartki wpatrywały się

w nią dwa czarne słowa, wypisane

schludnym charakterem pisma.

„Carter West”.

































12

Allie tak intensywnie wpatrywała

się w karteczkę, jakby chciała zmienić

jej zawartość samą siłą spojrzenia. Ale

niezależnie od jej pragnień, cel zadania

pozostawał niezmienny. Obracała ją

w tę i we w tę, ale kartka nie zawierała

niczego poza tymi dwoma niechcianymi

słowami.

W kopercie znajdowała się jednak

także druga karteczka – coś w rodzaju

instrukcji, wypisanych skrupulatnie na

maszynie:

Po zaznajomieniu się z obiektem

waszego śledztwa jesteście zobowiązani

do poinformowania go o tym, że

będziecie

z

nim

przeprowadzali

wywiad. Postarajcie się zrobić to jak

najdelikatniej, możecie na przykład

zacząć od zaproszenia na wspólną

herbatę lub umówienia się na lunch.

Korzystając z luźnej atmosfery, możecie

poinformować

o

zamiarze

jak

najszybszego

przeprowadzenia

pierwszego wywiadu.

Pamiętajcie

o

robieniu

jak

najdokładniejszych notatek w czasie

spotkań. Wszystkie notatki muszą zostać

dołączone do raportu, zakazuje się też

ich kopiowania na własny użytek.

Chrońcie zawartość tej koperty

przed

wzrokiem

niepowołanych.

Jakiekolwiek naruszenie tych reguł może

skutkować

natychmiastowym

relegowaniem z Nocnej Szkoły lub

całkowitym wydaleniem z…

W połowie zdania przerwało jej

delikatne stukanie w okno. Zobaczyła po

drugiej stronie twarz Cartera, stojącego

na wąskim gzymsie. Błyskawicznie

wepchnęła

kartki

do

koperty,

zastanawiając się przez chwilę, czy nie

powinna kazać mu odejść. Mogłaby

udawać chorą albo wyczerpaną.

Widząc, że dziewczyna nie rusza się

z miejsca, Carter wskazał głową na

zasuwkę w oknie i wbił w nią błagalne

spojrzenie. Allie z wahaniem zwlekła

się z łóżka i otwarła okno na całą

szerokość,

wpuszczając

podmuch

zimnego powietrza. Carter wgramolił

się na biurko, z trudem podkulając

długie nogi. Na zewnątrz wciąż padało,

więc jego długie, ciemne włosy zwisały

w mokrych kosmykach, niebieska bluza

była

przemoczona,

a

policzki

zaczerwienione od zimna.

Wyglądał

olśniewająco,

ale

sprawiał wrażenie przygnę​bionego.

– Co tak długo? – zapytał. –

Myślałem, że tam uświerknę.

Przepraszam.

Machnęła

niezobowiązująco

ręką.

Zastanawiałam się nad… czymś.

Zmierzył

ponurym

spojrzeniem

czarną kopertę wciąż leżącą na łóżku.

– Ta… – Westchnął. – Też nad tym

myślałem.

– To okropne. Nienawidzę tego

zadania! – wybuchła. – Czy my

naprawdę musimy to robić?

– Tak – potwierdził. – Ale to wcale

nie

musi

nam

zrujnować

życia.

Załatwimy to i zajmiemy się czymś

innym. To tylko zadanie.

– Możesz tak sobie wmawiać, ale

oni proszą nas o to, żebyśmy weszli

w czyjąś prywatność. – W oczach Allie

błysnął gniew. – Chcą poznać nasze

tajemnice,

odkryć

te

wszystkie

wariackie,

żenujące

albo

straszne

historie, o których nigdy nikomu nie

opowiadamy. Jak możemy wzajemnie

robić sobie coś takiego i wciąż

pozostać… przyjaciółmi – zawahała się

przed ostatnim słowem, pamiętając, że

nie wie, kogo przydzielono Carterowi.

– Po prostu musisz to zrobić –

odpowiedział. – Jesteśmy w takiej

samej sytuacji, każde z nas przez to

przechodzi. – Przyciągnął ją do siebie. –

Nie martw się. Będzie dobrze. Kogo

dostałaś?

Zamiast odpowiedzieć Allie stanęła

na palcach i zamknęła mu usta

pocałunkiem. Całowała go tak długo, aż

oparł rękę na jej biodrze i przywarł do

niej całym ciałem. Całowała, aż

zabrakło mu tchu. Czuła pod palcami

jego mokre włosy i chłód wciąż bijący

z jego warg, ale zupełnie jej to nie

obchodziło. Istotny był tylko jego ciepły

oddech w jej ustach i to, że była z nim

tak blisko, jak tylko mogła.

Nagle

przerwał

bez

żadnego

ostrzeżenia i cofnął się o krok, patrząc

na nią z nagłym zrozumieniem.

– Niech to szlag, Allie! To ze mną

masz przeprowadzić wywiad, prawda?

Skinęła głową.

– A to banda sukinsynów! – Carter

przeklął cicho pod nosem.

– Powinnaś zwracać uwagę na

wszystkie sygnały fizyczne, takie jak na

przykład pocenie się – wyjaśniła Eloise.

– Ohyda. – Allie jęknęła, wpatrując

się w swoje buty i osuwając jeszcze

niżej na krześle. Odruchowo oplątywała

wokół

palca

materiał

spódniczki.

I rozplątywała. I od nowa.

– Patrz również, czy się nie

wierci. – Bibliotekarka spojrzała na nią

znacząco. – Ale to są dość oczywiste

wskazówki i szczerze mówiąc, po

Carterze spodziewałabym się czegoś

więcej.

– To znaczy? – zainteresowała się

Allie.

Było

wczesne

przedpołudnie,

a

Eloise

wywołała

z

lekcji

matematyki na pierwszy trening z technik

śledczych i wykrywania kłamstw. Była

specjalistką w tej dziedzinie, a Isabelle

osobiście nalegała, by spędziła więcej

czasu z Allie, ucząc ją niezbędnych

umiejętności.

W

normalnych

okolicznościach

możliwość urwania się z matmy byłaby

dla Allie powodem do radości, wciąż

jednak zbytnio wściekała się o to, że

przydzielono

do

przepytywania

Cartera, aby się tym dzisiaj cieszyć.

– To znaczy – wyjaśniła cierpliwie

Eloise – że jest dobrym uczniem Nocnej

Szkoły i prawdopodobnie potrafi się

świetnie kamuflować.

Allie zamarła na dźwięk tych słów.

Przecież Carter był najmniej obłudną

osobą, jaką znała. Na pewno nie

potrafiłby…

– W porządku. Przećwiczmy teraz

coś innego. – Bibliotekarka oparła się

plecami o jaskrawo pomalowaną ścianę

i położywszy notatnik na kolanach,

przewertowała kilka kartek. Siedziały

w jednym z prywatnych pokoi do nauki

na tyłach biblioteki. Każde z tych

niewielkich pomieszczeń, wyposażonych

w biurko i dwa krzesła, miało ściany

pokryte

siedemnastowiecznymi

freskami. Allie nazywała ten „Salką

Pokoju”, ponieważ wszystkie postacie

na

malowidłach

uśmiechały

się

radośnie. Cherubiny unoszące się pod

sufitem były pulchne i wesolutkie.

W odróżnieniu od fresków w innych

pokojach tutaj nikt nikogo nie zabijał.

– Powiedz mi, jakich oznak będziesz

wypatrywać podczas następnej rozmowy

z Carterem – poprosiła Eloise.

Allie przypomniała sobie, w jaki

sposób patrzył na nią spod tych swoich

długich

rzęs,

kiedy

był

czymś

zdenerwowany…

– Czy się poci. – Westchnęła. – I czy

dotyka… – zakreśliła dłonią zarys

własnej twarzy – no wiesz… nosa albo

ust.

– Dobrze. Wiesz, dlaczego ludzie

zasłaniają usta, gdy muszą skłamać?

Wiedziała, ale zaciskając wargi,

potrząsnęła przecząco głową.

Eloise miała na nosie wąziutkie

okulary, które ledwie zasłaniały jej oczy

i rzucały świetlne rozbłyski, gdy

patrzyła na Allie.

Niektórzy

wierzą,

że

to

podświadoma próba ukrycia kłamstwa –

wyjaśniła, przerzucając kolejną kartkę

w notesie. – Powinnaś również zwracać

uwagę na ruch gałek ocznych.

– Serio? – Allie zmarszczyła brwi. –

Mam się przyglądać, czy unika mojego

wzroku?

– Wręcz przeciwnie. Uważaj na to,

jak często próbuje nawiązać kontakt

wzrokowy. Kłamiąc, ludzie o wiele

częściej koncentrują się na oczach

rozmówcy niż zazwyczaj. Na przykład –

wskazała ręką w jej stronę – dokładnie

w tej chwili, kiedy powiedziałam, że

masz się skupić na jego oczach,

spojrzałaś w stronę sufitu. Wiesz

dlaczego to zrobiłaś?

– Naprawdę? – Allie zaczęła się

ponownie

wiercić

na

krześle.

Zrobiłam coś takiego?

Eloise pokiwała głową.

– Robimy tak, gdy zastanawiamy się

nad odpowiedzią. Oznacza to, że

przeszukujemy mózg, próbując znaleźć

informacje. – Bibliotekarka pochyliła

się w jej stronę. – Jeśli zauważysz, że

Carter tak nie robi, może to oznaczać, że

podał

ci

z

góry

przygotowaną

odpowiedź.

Allie westchnęła i spojrzała na

swoje splecione dłonie.

Cudownie.

Westchnęła

z wyraźnym przygnębieniem.

– Proszę. – Eloise podała jej kartkę

z wypisanymi trzema pytaniami. –

Podczas rozmowy z Carterem musisz

zadać te trzy pytania. Powinny się

znaleźć w twoim raporcie razem

z odpowiedziami.

Allie spojrzała na pierwsze z pytań

i poczuła, jak przewraca jej się żołądek.

„Czy kiedykolwiek rozmawiałeś na mój

temat z Nathanielem lub którymś z jego

współpracowników?”

Kiedy zdołała się w końcu odezwać,

jej głos drżał z napięcia.

– Eloise… Obie doskonale wiemy,

że ktokolwiek nas szpieguje, to na

pewno nie jest Carter. Marnujemy tylko

czas, zamiast skoncentrować się na

prawdziwych poszukiwaniach. A co

jeśli to Zelazny lub Jerry? Albo ty? Czy

z tobą też ktoś będzie rozmawiał?

Jej głos rozbrzmiał głuchym echem

w niewielkim pokoju. Eloise nie

odpowiedziała od razu, tylko podeszła

do niej, po czym zdjęła okulary

i odłożyła je na biurko. Pochyliła się

nad dziewczyną, która dopiero teraz

zwróciła uwagę na to, jak młoda jest

stojąca przed nią bibliotekarka. Jej

ciemne włosy były spięte w luźny koński

ogon,

brązowe

oczy

zupełnie

przejrzyste, a twarzy nie znaczyły

najmniejsze zmarszczki. Równie dobrze

mogła być jedną z tutejszych uczennic.

– Posłuchaj, Allie – odezwała się

w końcu łagodnym głosem. – Wiem, że

to dla ciebie ciężkie. I wszyscy wiemy

dlaczego. To właśnie dlatego cię o to

prosimy.

– Co? – Allie poczuła nagłe

rozżalenie. – Wszyscy chcecie, żebym

zrujnowała sobie życie?

– Nie – zaprzeczyła Eloise. –

Chcemy cię nauczyć, jak rozpoznać

zagrożenie, nawet wśród tych, których

uznajesz za swoich przyjaciół. Nie

zapominaj, że Gabe również był twoim

przyjacielem. Ufałaś mu, wszyscy mu

ufaliśmy, ale nie był tym, za kogo się

podawał.

Zawsze

staramy

się

przydzielać wszystkim najbliższe im

osoby.

– Ale dlaczego Carter? – zapytała

Allie z udręką w głosie. – On przecież

nie jest tylko moim przyjacielem. To

mój chłopak. A to naprawdę robi

różnicę.

Eloise rozplotła jej palce i ujęła ją

za dłoń.

– Ponieważ najbliższa osoba może

wyrządzić ci największą krzywdę.

Rozwścieczona Allie wyrwała dłoń

z

jej

uścisku.

Nie

można

było

opowiadać tak okropnych rzeczy. Zanim

jednak

zdążyła

zaprotestować,

bibliotekarka uniosła rękę, prosząc

o milczenie.

Posłuchaj,

zanim

na

mnie

nakrzyczysz – poprosiła. – Wiem, co

chcesz powiedzieć, i wiem, że Carter

jest dobrym człowiekiem. Znamy go

doskonale i nie wierzymy, że coś przed

nami ukrywa. Ale zrozum, że Carter nie

musi być twoim chłopakiem do końca

życia. Chcemy cię nauczyć, jak odsuwać

na bok uczucia, oceniając ludzi, na

których ci zależy. Musisz wiedzieć, jak

odróżniać, kim są naprawdę od tego, jak

ty sama ich postrzegasz. Nawet jeśli ich

kochasz.

Allie

skrzywiła

się,

słysząc

wzmiankę o miłości.

– To jakieś bzdury. – Kopnęła piętą

nogę krzesła. – Nikt nie może czegoś

takiego zrobić. Nie da się przepytywać

własnego chłopaka, a potem… spotkać

się z nim po lekcjach jak gdyby nigdy

nic. Nikt tego nie potrafi. Nikt.

Oczywiście,

że

tak

odpowiedziała spokojnie Eloise. –

Ludzie robią to przez cały czas.

Tego wieczoru po kolacji Allie

wróciła samotnie do swojego pokoju.

Chciała przeczytać lekturę na angielski,

ale słowa powieści wydawały się

rozpływać przed jej oczami, zmieniając

się

w

bezkształtną,

pozbawioną

znaczenia plątaninę wyrazów, których

nie potrafiła zrozumieć. Jej myśli

krążyły wokół zupełnie innego tematu.

Nasiona zwątpienia posiane w jej

umyśle tego ranka przez Eloise zaczęły

rozkwitać w najróżniejszych kierunkach.

A co jeśli Carter ją okłamał?

Przerzuciła kolejną stronę.

Po co miałby to zrobić?

Ruszaj się, a przetrwasz.

Allie pędziła przez zaśnieżony las,

wciąż powtarzając w duchu te słowa.

Ruszaj się.

Błękitne światło księżyca migotało

między drzewami, oświetlając jej białą

piżamę.

Przetrwasz.

Dziewięćset siedemdziesiąt jeden

kroków… dziewięćset siedemdziesiąt

dwa.

Było jej tak zimno, że nie potrafiła

pojąć, jakim cudem wciąż się jeszcze

porusza. Jej zmarznięte na kość palce

zacisnęły

się

w

pięści,

którymi

wymachiwała rytmicznie, zmuszając się

do biegu. Towarzyszył jej tylko urwany

dźwięk własnego oddechu i odgłos

szurania przemoczonymi kapciami po

śniegu.

Pędząc po ścieżce, mijała kolejne

sosny i zamarznięte paprocie, doskonale

widoczne w nadzwyczajnie jasnym

świetle księżyca. Jej oddech skraplał się

w krystaliczne chmurki.

Nie wiedziała, dokąd ma biec. I było

jej

potwornie

zimno.

Z

trudem

powstrzymywała się od płaczu.

Nie teraz.

Nagle usłyszała jakieś poruszenie

w zaroślach. Z pobliskiego krzaka

osunęła się czapa śniegu.

Wyhamowała

gwałtownie,

odruchowo

przybierając

postawę

obronną. Wstrzymując oddech i czekając

na nieuchronny atak, nie spuszczała oka

z

zarośli.

Spod

krzaka

wyszedł

niewielki lisek i stanął, patrząc wprost

na nią. Jego gęste, rude futro odcinało

się od otaczającej ich bieli.

Spoglądając na nią nieustraszonymi

oczami urodzonego drapieżcy, zwierzę

zaczęło węszyć w powietrzu. W oczach

Allie wezbrały łzy, ale otarła je

wierzchem ręki.

Jesteś

piękny

szepnęła,

wyciągając

przed

siebie

zsiniałą

i zziębniętą dłoń, żeby go pogłaskać.

Lis rozchylił wąskie wargi i odsłonił

równe rzędy białych zębów. Zanim

zdążyła

cofnąć

rękę,

zwierzę

przykucnęło na tylnych łapach i warcząc,

rzuciło się jej do szyi.

Allie zerwała się z łóżka, czując

ogień palący całe jej gardło. Zanim

ocknęła się na dobre, stała boso na

środku pokoju, trzęsąc się z zimna

i przerażenia. Jej dłoń wciąż kurczowo

zaciskała się na kołdrze. Z przerażeniem

w

oczach

wymacała

po

omacku

włącznik lampki stojącej na stoliku

i zapaliła światło. Uważnie rozejrzała

się po wszystkich kątach pustego pokoju.

Wreszcie,

uspokojona

tym,

że

najwyraźniej wciąż była sama, zamknęła

uchylone

okno

i

skrupulatnie

je

zaryglowała. Wróciła do łóżka i okryła

się ponownie kołdrą, kładąc ją na

piersiach niczym tarczę chroniącą przed

koszmarami.

Dziękuję

ci,

moja

droga

podświadomości – wymamrotała pod

nosem. – Teraz to już na pewno nigdy

nie zasnę.

Leżała bardzo długo, wpatrując się

w sufit szeroko otwartymi oczami,

a kiedy wreszcie zasnęła, lampka obok

jej łóżka wciąż płonęła uspokajającym

blaskiem.






13

Po

koszmarze

nie

mogła

już

porządnie zasnąć i obudziła się na

dobre, kiedy na zewnątrz wciąż jeszcze

panowały ciemności. Przed siódmą

zeszła na parter i usiadłszy w jadalni,

przyglądała się, jak pracownicy kuchni

rozstawiają na stołach podgrzane talerze

i termosy z kawą. Kiedy kilka minut

później pojawiła się Rachel, Allie

bezmyślnie

patrzyła

w

przestrzeń.

Ostatnio nie miały wielu okazji do

spotkań – zajęcia Nocnej Szkoły

zajmowały zbyt dużo czasu.

– Coś słabo wyglądasz – zauważyła

przyjaciółka,

kładąc

książki.

Najedzmy się jak prosiaki, a przy okazji

o wszystkim mi opowiesz.

Jadalnia wciąż była raczej pustawa,

ale na stołach parowały już herbata

i jajecznica z tostami. Choć Allie nie

miała zbyt wielkiej ochoty, zabrała się

do jedzenia. Sama obecność Rachel

odrobinę poprawiła jej nastrój. Tęskniła

za

nią.

Chciała

jej

opowiedzieć

o wszystkim, ale wiedziała, że nie może.

Na

szczęście

nadal

mogły

się

przekomarzać przy śniadaniu, tak jak

dawniej.

– Umieram z głodu – oznajmiła

Rachel. – Wczorajsza kolacja była zbyt

dziwna, żeby się nią najeść. Powinni

takie rzeczy oprawiać w ramki, a nie

podawać

na

stół.

Wystawiać

w

galeriach

sztuki

nowoczesnej.

A właściwie, co tu robisz tak wcześnie

rano?

– Nie mogłam spać – wyznała

Allie. – Miałam jakieś dziwaczne

koszmary o bieganiu i lisie, który mnie

ugryzł. – Upiła ostrożnie łyk gorącej

herbaty.

– Lis? – zdziwiła się Rachel. –

Bolało? Polała się krew?

– Obudziłam się, kiedy zaczął zjadać

mi twarz. – Przypomniała sobie, jak

stała roztrzęsiona na środku pokoju.

– Nieźle. Jedzenie twarzy… –

Rachel nabrała odrobinę jajecznicy

i wpakowała sobie do ust. Widząc, że

Allie się nie uśmiecha, przekrzywiła

głowę i spojrzała na nią z ukosa. – Lisy

raczej nie rzucają się na ludzi, wiesz?

Właściwie

to

nigdy,

tak

chyba

powinnam powiedzieć. Te zwierzęta nie

żywią się ludźmi. Zapewne jednak twój

wyśniony lis nie mógł się oprzeć

kuszącemu zapachowi, wydzielanemu

przez twoje wyśnione ja. Moim zdaniem

oznacza to, że po prostu cię polubił.

Allie

musiała

się

uśmiechnąć,

pomimo tego, że ponury nastrój wcale

jej nie opuścił.

– A co jeśli to była lisiczka?

– Hm, lesbijskie sny erotyczne

o lisach? Ty mała, przebiegła paskudo!

Ciekawe, co Freud miałby na ten temat

do powiedzenia.

Gdyby

to

tylko

był

sen

erotyczny…

Allie

westchnęła,

wpatrując się w talerz. Ponownie

podniosła wzrok na przyjaciółkę. –

A skoro już mówimy o seksie… O co

chodzi z tobą i Lucasem? Coś się między

wami dzieje? Bo odniosłam takie

wrażenie.

Na twarzy Rachel pojawił się

rumieniec. Prawdziwy rumieniec. Allie

otworzyła szeroko oczy.

– Ha! – zawołała tryumfalnie. –

Widzę, że coś się dzieje! Opowiadaj

natychmiast.

Rachel

odpowiedziała

zawstydzonym spojrzeniem.

– Cóż… Lucas i ja jesteśmy razem.

Tak jakby oficjalnie.

– O! Mój! Boże! – Allie nie potrafiła

powstrzymać się od cichego krzyku.

Zerwała się z krzesła i wzięła

przyjaciółkę w objęcia.

Dusząc się ze śmiechu, Rachel

odepchnęła ją na bezpieczną odległość.

– Spadaj! Zgniotłaś mój tost.

– Och, Rachel! Tak się cieszę!

Kiedy to się stało?

– W zeszły weekend. Zauważyłaś,

jak wtedy zniknęłam po lunchu?

A

w

niedzielę

cała

byłam

w skowronkach i w ogóle głupiałam. To

było oburzające. Mam nadzieję, że tego

nie widziałaś.

Tym razem to Allie się zarumieniła.

Niczego

nie

zauważyła.

Zupełnie

niczego. Skupiała się jedynie na

treningach

Nocnej

Szkoły

oraz

rozmowach z Carterem i Zoe. Nie

widziała Rachel całej w skowronkach,

bo po prostu w ogóle jej nie widziała.

Ostatni weekend wydawał się tak

odległy, jakby wydarzył się parę stuleci

temu. Ciekawe, czemu wcześniej jej nie

powiedziała? To było do niej zupełnie

niepodobne. Zazwyczaj biegła do jej

pokoju, by obgadać całą sprawę,

siedząc na łóżku.

Przyjaciółka

nadal

opowiadała

o całowaniu się w blasku księżyca,

a Allie uśmiechała się do niej

i uprzejmie kiwała głową, ale nie

potrafiła przestać myśleć o tym, że

oddaliły się od siebie z powodu Nocnej

Szkoły.

Chociaż śniadanie z Rachel nieco się

przeciągnęło, Allie i tak pojawiła się

przed czasem w pracowni historycznej

i natychmiast zauważyła Jo, która

pomachała do niej z drugiego końca sali.

Jej krótkie chłopięce włosy sprawiały,

że dziewczyna wydawała się bledsza

i szczuplejsza. A może po prostu zawsze

była chuda i blada. Allie przyjrzała jej

się uważnie i zajęła miejsce na krześle.

– Cześć – szepnęła Jo. – Mów

szybko, póki jesteśmy same, kogo

dostałaś?

– Co dostałam?

Jo sprawiała wrażenie nadmiernie

podekscytowanej. Jej oczy błyszczały

dziwnym blaskiem.

– Wiesz, o co chodzi…

– Nie rozu… – Allie urwała w pół

słowa, kiedy zrozumiała, o co pyta ją

koleżanka, i poczuła gwałtowny skurcz

żołądka. Spojrzała jej prosto w oczy. –

Skąd o tym wiesz?

Oj,

Allie.

Dziewczyna

zachichotała. – Wiesz przecież, że nic

się przede mną nie ukryje. Wszędzie

mam kontakty. Mów, kogo musisz

przepytać.

Jej śmiech wydawał się zbyt

piskliwy, a odpowiedzi – zbyt szybkie.

Allie poczuła, że w jej sercu zaczynają

kiełkować

podejrzenia.

Siedziały

w klasie Zelaznego, nauczyciela, który

jej nienawidził. Jo doskonale o tym

wiedziała.

Dlaczego

zadawała

jej

zakazane pytania na tak niebezpiecznym

terenie?

– Nie mogę – wyjąkała przerażona

Allie. – Po prostu… nie mogę ci tego

powiedzieć. Dobrze wiesz.

– Co? Mówisz serio? – Jo

wyglądała tak, jakby faktycznie poczuła

się urażona. – Przecież nikomu nie

powtórzę.

Allie

przypomniała

sobie

ostrzeżenia mówiące o wydaleniu ze

szkoły i potrząsnęła ze smutkiem głową.

– Naprawdę nie mogę, Jo –

powtórzyła, czując jednocześnie, że tak

właściwie

nie

chciała

jej

tego

powiedzieć. Nie ufała jej. Gdyby

Zelazny się jakoś dowiedział, że

zdradziła tajemnicę…

– Jak miło zobaczyć uczniów tak

mocno garnących się do nauki, że

przychodzą przed lekcjami. – Usłyszała

nagle lodowaty głos nauczyciela. Obie

momentalnie się odwróciły i spojrzały

na Zelaznego, który przyjął wojskową

postawę i przyglądał się im z uwagą zza

biurka.

Allie nie miała pojęcia, od jak

dawna tam jest. Na szczęście Jo jak

zwykle nie zapomniała języka w gębie.

Chciałyśmy

się

trochę

przygotować

przed

lekcjami.

Uśmiechnęła się, pokazując urocze

dołeczki w policzkach. – Mamy

nadzieję, że to panu nie przeszkadza.

Mimo złości Allie musiała przyznać,

że dziewczyna wiedziała, jak sobie

radzić.

– Ależ skąd, jestem jak najdalszy od

tego, by odbierać uczniom miejsce do

nauki. – Jego głos ociekał sarkazmem.

Wyjął kilka książek z teczki i zaczął

rozkładać

je

na

biurku.

Nie

przeszkadzajcie

sobie

z

mojego

powodu – podkreślił ostatnie słowa,

jakby chciał się pozbyć złego smaku

z ust.

Dziewczyny

wymieniły

się

spojrzeniami i wbiły wzrok w leżące

przed nimi podręczniki. Po jakiejś

minucie Jo zerwała się z miejsca.

Przypomniało

mi

się,

że

chciałabym jeszcze coś przegryźć, zanim

zacznie się lekcja – oznajmiła, pędząc

do drzwi. – Wracam za minutkę.

– Jeśli się spóźnisz, zostaniesz

ukarana! – zawołał za nią Zelazny,

dodając nieco spanikowanym tonem: –

I nie przynoś mi tu żadnego jedzenia!

Pod nieobecność koleżanki Allie

próbowała się skupić na czytaniu

zadanego na dziś krótkiego eseju

historycznego, ale wciąż była w pełni

świadoma

obecności

nauczyciela,

siedzącego zaledwie parę metrów od

niej. Szum jego oddechu sprawiał, że jej

mięśnie

odruchowo

się

napinały.

Przyłapała się na tym, że po raz kolejny

czyta tę samą linijkę, wciąż jednak nie

podnosiła oczu znad książki.

– Chciałabyś mnie może o coś

zapytać?

Dźwięk jego głosu sprawił, że

niemal skoczyła na równe nogi. Powoli

podniosła głowę i napotkała jego

skupione spojrzenie.

– Przepraszam?

– Zapytałem, czy jest coś, o czym

chciałabyś porozmawiać.

W słowach nauczyciela kryła się

jakaś niewypowiedziana groźba. Allie

poczuła ciarki na plecach. Zastanawiała

się, ile usłyszał z jej rozmowy z Jo.

– Nie – odpowiedziała, gwałtownie

potrząsając głową.

– Jesteś pewna? – Pochylił się w jej

stronę, opierając dłonie na biurku.

Allie poczuła, jak odpływa jej krew

z twarzy, ale próbowała zachować

spokój. Zaczynały ją już wkurzać te

pytania, ale domyślała się, że pewnie

o to mu właśnie chodziło. Ciekawe, o co

się tak wściekał? Jeśli cokolwiek

usłyszał, to wiedział przecież, że nie

zgodziła się na plotkowanie o Nocnej

Szkole.

Nie

rozumiała,

dlaczego

nauczyciel zachowuje się jak ostatni

buc.

– Nie wydaje mi się, żebym chciała

pana o coś zapytać, panie Zelazny –

odpowiedziała spokojnie, z o wiele

większą pewnością w głosie, niż

faktycznie odczuwała. – Ale dziękuję, że

pan zapytał.

Pochyliwszy z powrotem głowę,

wbiła wzrok w książkę i udawała, że nie

słyszy

wściekłego

sapnięcia

i trzaśnięcia szufladą. Zastanawiała się

właśnie, czy nie wybiec w pośpiechu

z klasy, kiedy w drzwiach pojawił się

Sylvain.

– Auguście – zwrócił się do

nauczyciela,

nie

czekając

na

powitanie. – Miałbym szybkie pytanie

na temat zadania… – Zauważył Allie

i zamilkł. Napięcie panujące w sali

wyraźnie zgęstniało.

Zdesperowana Allie skierowała na

niego błagalne spojrzenie, czując, jak jej

serce gwałtownie przyspiesza, gdy

Sylvain popatrzył jej prosto w oczy. Nie

potrafiła oderwać wzroku od tych

błękitnych, akwarelowych tęczówek.

Jakie

pytanie?

warknął

niecierpliwie Zelazny. – Jestem zajęty.

Sylvain nagle jakby zupełnie przestał

się spieszyć.

– Ten esej, który zadałeś na jutro…

Możesz wytłumaczyć, czego mamy

w nim szukać? Pytania wydają się trochę

niejasne.

– Moim zdaniem wszystko wam

powiedziałem – stwierdził nauczyciel –

Mam go zresztą tutaj.

Kiedy zaczął grzebać w papierach

zgromadzonych na biurku, Sylvain

ponownie spojrzał jej w oczy. I mrugnął.

Przez cały dzień spodziewała się, że

zostanie zaczepiona przez osobę, która

miała przeprowadzić z nią wywiad. Za

każdym razem, gdy ktoś wołał ją po

imieniu lub zatrzymywał, klepiąc po

ramieniu, była pewna, że za chwilę

usłyszy czyjś głos, zadający jej pytania,

na które nie znała odpowiedzi. Wszyscy

wokół zdawali się przygotowywać do

rozmów, z nią jednak nikt się wciąż nie

skontaktował.

Wyjaśniała sobie tę ciszę za pomocą

różnych spiskowych teorii. Być może

Isabelle, znając historię jej rodziny,

postanowiła, że Allie nie zostanie

przepytana. A może sama miała zamiar

przeprowadzić z nią ten wywiad?

Niezależnie od tych wniosków nie

planowała o tym rozmawiać z nikim

poza samą dyrektorką. Wcale jej się

zresztą do tego nie spieszyło.

Po porannych wydarzeniach w sali

historycznej starała się unikać Jo. Ich

dzisiejsza rozmowa była naprawdę

dziwaczna.

Nikomu

o

niej

nie

opowiedziała, bojąc się, że wyjdzie na

paranoiczkę. Ale wciąż nie rozumiała,

dlaczego Jo postawiła ją w takiej

sytuacji.

Przy

kolacji

usiadła

pomiędzy

Lucasem a Carterem – bezpieczna

między uczniami Nocnej Szkoły. Lucas

zaproponował wieczorny mecz tenisa.

Zmierzyła

go

wzrokiem

pełnym

powątpiewania.

– Mam tyle zaległej roboty…

– Zróbmy to! – przerwała jej

siedząca po drugiej stronie stołu Jo. –

Koniecznie! Nie graliśmy już od lat. Kto

się ​pisze?

Podniosły się wszystkie ręce oprócz

Allie i Cartera.

– Nie mogę. – Chłopak wzruszył

ramionami. – Mam rozmowę z Zelaznym

na temat naszego zadania. Zero szans,

żeby się urwać. – Spojrzał na Allie. –

Ale ty powinnaś iść. Spodoba ci się.

– Chodź z nami! – nalegała Rachel. –

Powinnaś się rozerwać, a to świetna

zabawa.

Ich entuzjazm okazał się zaraźliwy,

więc tego samego wieczora wyszła

razem z Rachel. Na zewnątrz było

chłodno. Allie wciąż nie czuła się

jednak

do

końca

przekonana.

Wyciągając niezbędny sprzęt z szafki,

poczuła ogarniające ją dreszcze.

– Zamarzam – oznajmiła. – Dlaczego

my to robimy?

– Przestań się mazgaić – poprosiła

Jo, podając Lucasowi rakietę i pudełko

z piłeczkami. – Robimy to, żeby się

świetnie bawić.

Nękana

poczuciem

winy Allie

zastanawiała

się,

czy

dziewczyna

zauważyła, że próbowała jej przez cały

dzień unikać. Nawet teraz postarała się,

żeby dzieliły ich trzy osoby.

– Właśnie, Allie. – Lucas podrzucił

piłeczkę, okazał się jednak zbyt wolny,

żeby ją złapać. Piłka uderzyła go

w ramię i spadła na ziemię. – Przecież

jesteś zahartowaną biegaczką. Nie

wierzę, że jest ci zimno.

Westchnęła ciężko, a z jej ust

wydobył się obłoczek pary. Nie chciała

wyjść na płaksę.

– Przecież nie mówię, że mamy

sobie darować. – Machnęła niezgrabnie

rakietą.

Zmiana

nastawienia

została

powitana radosnymi okrzykami. Rachel

otoczyła ją przyjacielsko ramieniem.

– Oczywiście, że jest zimno –

potwierdziła. – Tak jest nawet lepiej. –

Odwróciła się, sięgając po siatkę, kiedy

nagle coś jej się przypomniało. – Aha…

Zapomniałam ci wspomnieć o jednej

rzeczy…

– Gramy czy tak tu będziemy stali? –

rozległ się piskliwy głos Katie Gilmore.

Miała włosy spięte w długi, rudy koński

ogon oraz narciarską opaskę, która

przykrywała jej uszy.

Chyba

żartujesz.

Allie

westchnęła,

mierząc

Rachel

przerażonym spojrzeniem.

– Sama się wprosiła. – Przyjaciółka

mrugnęła współczująco i ruszyła przed

siebie, niosąc resztę sprzętu. Allie wbiła

wzrok w jej plecy.

– Cześć, Allie. Chyba nie będziesz

z nami grała, prawda? – Katie

popatrzyła na nią z lekką pogardą. –

Gdzie nauczyłaś się grać w tenisa? Bo

chyba nie w Brixton?

– Wal się, Katie. – Allie ruszyła za

Rachel, ale rudowłosa dziewczyna bez

trudu dotrzymała jej kroku.

– Zupełnie nie rozumiem, o co się

wściekasz,

choć

to

chyba

twoja

specjalność.

Allie spojrzała na nią z wrogością.

Widząc podskakujący koński ogon,

zaczerwienione od chłodu policzki

i radosny wyraz twarzy, doszła do

wniosku, że Katie musi uwielbiać takie

sytuacje.

– Dlaczego za mną łazisz? –

zapytała. – Nie mogłabyś odgryzać łbów

swoim przyjaciółkom?

Katie skrzywiła się.

– Jesteś naprawdę rozkoszna, Allie.

A wiesz, że słyszałam plotki, zapewne

kłamliwe, że przyjęli cię do Nocnej

Szkoły? Powiedz mi, że to nieprawda,

proszę.

– Cieszy mnie twoje optymistyczne

nastawienie – odparła Allie lodowatym

tonem. – Ale gdybyś chwilę nad tym

pomyślała, to zrozumiałabyś, że jesteś

ostatnią osobą, z którą miałabym ochotę

o tym rozmawiać…

– Tak tylko pytam – przerwała jej

Katie. – Jestem po prostu zaskoczona, że

się w to zaangażowałaś. Wydawało mi

się, że ich nienawidzisz po tym, co się

stało w zeszłym roku.

Jej

słowa

brzmiały

całkiem

rozsądnie i pobrzmiewała w nich

autentyczna ciekawość. Allie przyjrzała

jej się z zaskoczeniem.

Mam

swoje

powody

odpowiedziała powoli. – Cokolwiek

robię, czy chodzę do Nocnej Szkoły, czy

też nie, robię to, ponieważ uznałam to za

słuszne.

Wyraz twarzy Katie sugerował, że

dziewczyna doskonale zna odpowiedź.

Patrzyła na nią spod uniesionych rudych

brwi, jakby chciała powiedzieć, że nie

była to najwłaściwsza decyzja, ale nie

odezwała się ani słowem. Allie

rozejrzała się wokół – nikt ich nie

podsłuchiwał, a teraz to ją zaczęła

gnębić ciekawość.

– A dlaczego ty nigdy…? No

wiesz… Na pewno nie brakuje ci

zdolności.

Ponieważ

jestem

już

wystarczająco bogata i nie lubię sobie

brudzić rąk – wyjaśniła Katie i ruszyła

przed siebie z enigmatycznym wyrazem

twarzy. – Zagrajmy w końcu w tego

tenisa.

Noc była rozgwieżdżona i jeszcze

zimniejsza niż poprzednia. Wiatr ustał,

a temperatura spadła w okolice zera.

Allie wciąż się trzęsła w cienkiej

kurteczce. Pozostali byli zdecydowanie

lepiej opatuleni. Jej rodzice zapomnieli

spakować

do

walizki

rękawiczki

i szalik. Może myśleli, że dostanie je

w szkole.

Kiedy wszyscy stanęli na równym

trawniku przy krawędzi lasu, zbliżył się

do nich Sylvain w pasiastym szalu

owiniętym beztrosko wokół szyi.

– Znajdzie się miejsce dla jeszcze

jednego? – zapytał.

– Nie ma mowy – zażartował Lucas,

rzucając mu rakietę. Chłopak złapał ją

bez najmniejszego wysiłku. Obchodził

się z nią tak, jakby od dziecka obcował

ze sprzętem do tenisa.

Podobnie jak wszyscy pozostali.

Sprzęt i zasady nie sprawiały im

żadnych

problemów.

Allie

nigdy

oczywiście by tego nie przyznała, ale

Katie miała stuprocentową rację – jej

jedyny kontakt z tym sportem miał

miejsce podczas WF-u w szkole, kiedy

akurat padało na dworze.

Gdy

tylko

wyciągnęli

siatkę,

dołączyli do nich kolejni uczniowie.

U boku Allie pojawiła się Zoe

w

puchatych

nausznikach

i dopasowanych do nich rękawiczkach.

– Zimowy nocny tenis. Wchodzę

w to – stwierdziła, choć nikt jej nie

zapraszał.

– Znam kogoś, kto też miałby ochotę

zagrać – oznajmił Sylvain. – Zaraz

wracam.

Allie

została

sama,

więc

obserwowała, jak Rachel i Lucas

rozciągają

siatkę

między

palikami

i podłączają kable do gniazdek, których

wcześniej

nie

zauważyła.

Kiedy

wszystko było gotowe, Lucas przekręcił

wyłącznik.

– Niech się stanie światłość! –

zawołała stojąca po drugiej stronie kortu

Zoe i podrzuciła z radością rakietę

w powietrze.

Zakrywając

rozdziawioną

ze

zdziwienia buzię, Allie obróciła się

wokół. Każda żyłka siatki składała się

z miniaturowych kolorowych diod,

a całość wyglądała niczym pokryta rosą

pajęczyna, w której odbijały się refleksy

słonecznych promieni. Otaczające kort

drzewa również opleciono światełkami,

świecącymi jasnym, białym blaskiem.

Gdy Allie zobaczyła świecące

wokół siebie rakiety, odkryła na rączce

swojego sprzętu przycisk włączający

diody w jego obudowie. Każda z rakiet

miała inny kolor. Zoe grała zieloną, Jo

fioletową, a Lucas czerwoną. Kiedy

Allie w końcu nacisnęła guziczek, jej

rakieta rozbłysła na niebiesko.

Po drugiej stronie kortu czerwona

rakieta

uderzyła

gwałtownie

w pomarańczową, świetlistą kulę.

Podświetlone piłeczki zaczęły przecinać

mrok. Gracze rozstawieni na tamtej

połowie byli praktycznie niewidoczni

i wyglądało to tak, jakby piłki i rakiety

poruszały się z własnej woli.

– To wariactwo! – wykrzyknęła

Allie, wybuchając radosnym śmiechem.

– To nocny tenis – odpowiedziała

Jo, odbijając bez trudu podkręconą piłkę

Lucasa, jakby ćwiczyła to całe lata.

– Dawaj! – ponagliła Rachel. –

Zróbmy sobie rozgrzewkę!

– Nie jestem jakoś szczególnie

dobra w tenisa – przyznała z wahaniem

Allie.

Przyjaciółka

ze

śmiechem

pociągnęła ją na kort.

– To nie ma znaczenia. W końcu nie

starasz się o miejsce w reprezentacji

olimpijskiej. Po prostu gramy w tenisa

po ciemku i na zimnie.

Schyliły się, słysząc świst piłeczki

przelatującej nad ich głowami.

– Widzisz? – Wskazała Rachel. – Tu

są same łamagi.

Allie wiedziała jednak, że to

nieprawda.

Zabrała się do machania rakietą. Po

chwili wrócił Sylvain i stanął na

krawędzi rozświetlonego kortu.

– Czy wszyscy już mieli okazję

poznać Nicole? – zapytał.

Allie zmrużyła oczy, wbijając wzrok

w ciemność, ale nie potrafiła dostrzec,

kto towarzyszy Sylvainowi.

– Oczywiście! – zawołała Jo. –

Bonsoir, Nicole.

Tuż obok Sylvaina rozległ się

melodyjny śmiech.

– Bonsoir, Jo. Masz naprawdę

cudowny forhend – odezwał się lekko

ochrypły głos z francuskim akcentem.

– Dzięks. – Jo z całej siły posłała

piłkę w stronę Lucasa, który odbił ją

zgrabnym lobem.

Kiedy Sylvain i Nicole weszli

wreszcie w plamę światła rzucaną przez

siatkę, usta dziewczyny krzywiły się

w delikatnym uśmiechu. Miała na sobie

kremowy, kaszmirowy szal i biały,

zapewne dość drogi wełniany płaszczyk.

Sylvain opierał dłoń na jej plecach.

Allie nie potrafiła oderwać od nich

oczu, kiedy nagle oberwała piłką

w głowę z taką siłą, że aż upadła na

ziemię.

Wszyscy natychmiast rzucili się jej

na pomoc.

– Nic ci nie jest? – zapytał Lucas,

przeskakując przez siatkę. – Strasznie

przepraszam.

Myślałem,

że

jesteś

gotowa.

Rachel oparła jej głowę na swoich

kolanach, a Zoe kucnęła obok i zaczęła

zadawać pytania.

– Jaki dziś mamy dzień? Jak się

nazywa nasz premier?

– Przepraszam – przerwała jej

Allie.

Chyba

jestem

bardziej

zaskoczona niż poszkodowana, ale

oczywiście masz rację, to mogło się

skończyć wstrząsem mózgu.

Usłyszała, jak wszyscy wokół niej

oddychają z wyraźną ulgą. Rachel

spojrzała

na

nią

z

uśmiechem

i delikatnie ścisnęła jej palce.

– Staraj się nie zasypiać – poleciła

wciąż zaniepokojona Zoe. Widząc

zdumione

spojrzenia,

dodała:

Czytałam taki artykuł. W przypadku

wstrząśnienia

mózgu

nie

należy

zasypiać.

– Jestem zupełnie rozbudzona –

zażartowała niemrawo Allie, podczas

gdy Rachel i Lucas pomagali się jej

podnieść. – Ale gdybym zasnęła

w czasie gry, to niech ktoś wezwie

karetkę.

Dosko!

wrzasnęła

Zoe

i popędziła na drugą stronę siatki. –

Allie żyje i wszyscy możemy grać.

Rachel wciąż uważnie przyglądała

się przyjaciółce.

– Na pewno nic ci nie jest?

Allie potwierdziła, choć nadal

odczuwała lekkie zawroty głowy.

– Wszystko w porządku. Jeśli nie

liczyć tego, że łeb mi pęka.

– To raczej nie najlepszy objaw –

zmartwiła się Rachel.

– Racja. Może faktycznie powinnam

przeczekać pierwszy mecz.

– Niech ktoś siądzie z Allie, nie

pozwala jej zasnąć i zapyta, jak się

nazywa nasz premier! – zawołała Zoe

z drugiej strony kortu.

– O co chodzi z tą obsesją na

punkcie premiera? – zainteresował się

Lucas.

– Zawsze się o to pyta ludzi

z urazami głowy – wyjaśniła Zoe. –

Przynajmniej na filmach. W Stanach

pytają o nazwisko prezydenta. Zgaduję,

że wstrząs mózgu usuwa wszystkie

wiadomości

polityczne.

Jesteśmy

w Anglii, więc nie mamy prezydenta,

a trudno pytać o to, jak nazywa się

królowa, bo jest tą… no po prostu

Królową.

– Wiem, jak się nazywa premier –

poinformowała Allie,

siadając

na

zamarzniętej trawie. – Możesz się

wyluzować.

– To wciąż ten sam koleś, nie? –

Głos Nicole dobiegający z ciemności za

jej

plecami

sprawił,

że

Allie

podskoczyła w miejscu. – Ten ze

śmieszną twarzą?

– Tak – odpowiedziała. – Wciąż ten

sam.

– Lubię go – oznajmiła Nicole. –

Sprawia wrażenie, że radzi sobie

z dziećmi. A to zawsze dobra oznaka.

Allie spojrzała na nią ukradkiem –

jej wyraziste brązowe oczy otoczone

były gęstwiną rzęs, a rysy twarzy

przywodziły na myśl fauna.

– Posiedzę tu z tobą – oznajmiła

Nicole.

Mówiła

z

o

wiele

delikatniejszym francuskim akcentem niż

Sylvain, wydawał się owijać wokół

każdego ze słów, nim zdecydowała się

je wypowiedzieć. – Przypilnuję, żebyś

nie zasnęła, a potem potowarzyszy ci

Sylvain. Na razie nie mam pojęcia,

gdzie zniknął.

Jakby na zawołanie chłopak pojawił

się tuż przed nimi z butelką wody, którą

podał Allie, a następnie usiadł obok

nich na trawie.

– Jak się czujesz? – zapytał,

przyglądając się jej z uwagą.

Znów zaczęła ją boleć głowa,

wiedziała jednak, że jeśli się do tego

przyzna, to zmuszą ją, żeby poszła się

zobaczyć z pielęgniarką.

– W porządku – powtórzyła. –

Trochę mi się kręci w głowie, ale to

chyba normalne, jak się oberwie piłką.

Dołączyła

do

nich

Rachel,

rozmawiająca dotychczas z Jo i Lucasem

w głębi kortu.

– Jak się czujesz?

– Ej, serio, dajcie spokój. – Allie

uniosła ręce. – Naprawdę nic mi nie

jest, poza tym, że chce mi się spać, nie

wiem, jaki mamy dziś dzień, i nie znam

nazwiska premiera.

– Wystarczy. Natychmiast wzywam

karetkę – zażartowała Rachel, a kolejna

piłka przeleciała nad siatką, świecąc

niczym meteor.

Obserwowanie

bezcielesnych,

świetlistych

rakiet

odbijających

w ciemnościach rozjarzoną piłeczkę

ponad błyszczącą kolorami pajęczyną

siatki było niesamowitą przyjemnością.

Od czasu do czasu piłeczka niknęła

w ciemnościach, a niewidzialni gracze

wybuchali radosnymi lub gniewnymi

okrzykami. Wciąż jednak panował

okropny chłód, Allie miała wrażenie, że

przenika ją aż do kości.

Trzęsąc się z zimna, próbowała się

szczelniej okryć cieniutką kurtką.

– Straszny ziąb… – Westchnęła.

Powinnaś

była

założyć

rękawiczki. – Rachel krytycznym okiem

oceniła jej odzież. – I szalik. Płaszcz

zresztą też.

– Proszę. – Sylvain rozplątał swój

szal i podał go Allie, pochylając się

przed Nicole. – Załóż to. Mnie nie jest

aż tak potrzebny.

Kiedy Nicole spojrzała na niego

z

aprobującym

uśmiechem,

Allie

zrozumiała, że ci dwoje muszą być

razem. Tak zupełnie na serio. Byli tak

niesamowicie

zżyci.

Przypomniała

sobie, że praktycznie każdego dnia

przychodzili razem na kolację.

Pulsujący ból głowy stawał się

coraz gorszy i myślenie sprawiało jej

spore trudności. Chciała odpowiedzieć,

że wcale nie jest jej tak zimno albo że

nie potrzebuje szalika, wciąż się jednak

trzęsła, więc przyjęła go i owinęła

wokół szyi i ramion. Natychmiast

uderzył ją charakterystyczny zapach

kawy i przypraw, który spowodował, że

pomyślała o ich pocałunku.

Znów

zaczęło

jej

się

kręcić

w głowie.

– Dzięki – odpowiedziała, nie

patrząc mu w oczy. – Wydaje mi się, że

rodzice zapomnieli dorzucić kilku rzeczy

do mojej walizki.

– Chodź tu do mnie – zamruczała

Nicole, przysuwając się bliżej do

Sylvaina. – Bo teraz ty zamarzniesz na

kość.

Chłopak zmienił pozycję, tak by

Nicole mogła usiąść między jego nogami

i oprzeć się plecami o jego pierś, po

czym schował dłonie w kieszeniach jej

płaszcza.

– Doskonale – stwierdziła. – Mogę

się teraz z tobą podzielić ciepłem

mojego ciała.

Odpowiedział coś po francusku, na

co

Nicole

zareagowała

perlistym,

melodyjnym śmiechem, brzmiącym jak

pobrzękiwanie kieliszków do szampana.

Pomimo szala Allie wciąż szczękała

zębami. Nawet biorąc pod uwagę

okoliczności, było jej stanowczo zimniej

niż

powinno.

Chłód

zdawał

się

promieniować z jej wnętrza. Czuła

chaotyczne wirowanie swoich myśli.

„Kiedy oni zaczęli ze sobą chodzić?

Czemu nic o tym nie wiedziałam?

I dlaczego mnie to właściwie obchodzi?

Może faktycznie mam wstrząs mózgu…”

Ból głowy stał się tak silny, że

zaczęło jej dzwonić w uszach.

Zdecydowała nagle, że ma już dość

siedzenia na mrozie i francuskich

dziewczyn, kiedy jednak zerwała się na

nogi, ziemia zakołysała się pod jej

stopami. Zrobiła kilka niepewnych

kroków,

podczas

gdy

pozostali

przyglądali jej się z zaskoczeniem.

– Dziwnie się czuję – wyjaśniła,

odzyskując nieco równowagę. – Chyba

wrócę do środka, napiję się herbatki

i zaliczę wylew krwi do mózgu.

– Chcesz, żebym cię odprowadził? –

zapytał zmartwiony Sylvain.

Potrząsnęła głową tak gwałtownie,

że omal znów nie upadła. Nagle zrobiło

jej się niedobrze.

– Rachel? – Rozejrzała się za

przyjaciółką, która wcześniej siedziała

razem z nimi. Dziewczyna już się

zerwała i stanęła przy jej boku.

– Chodźmy – powiedziała, biorąc ją

pod ramię. – Postaram się, żebyś nie

zasnęła, a ty w rewanżu poopowiadasz

mi o naszym premierze.

– Co znowu sobie zrobiłaś? –

pielęgniarka powitała Allie jak starą

znajomą. Obrażenia odniesione przez

dziewczynę

w

zeszłym

semestrze

musiały wryć jej się w pamięć.

Poświeciła jej w oczy, zbadała

ciśnienie krwi, sprawdziła temperaturę

i stwierdziła, że jedyne, czego Allie

potrzeba, to coś do jedzenia i kubek

mocnej herbaty. Poprosiła ją również,

by starała się nie zasypiać, a zanim

odesłała dziewczynę do świetlicy, dała

jej tabletkę od bólu głowy.

W świetlicy znalazły sobie z Rachel

miejsce na jednej z miękkich skórzanych

kanap i owinięte kocami popijały gorącą

herbatę z przyprawami, zagryzając

świeżymi ciasteczkami.

Powinnaś

częściej

obrywać

w

głowę

oznajmiła

pogodnie

Rachel. – Dają ci wtedy różne fajne

rzeczy.

– Urazy głowy są cudowne –

zgodziła się Allie. Tabletka zaczęła

działać, zmniejszając nękający ją ból.

Kiedy

dziewczyna

się

odrobinę

rozgrzała i odprężyła, wróciła myślą do

swojej dziwnej reakcji na Sylvaina

i Nicole. Oczywiście wybaczyła mu już

to, co zdarzyło się podczas letniego

balu, wierzyła, że faktycznie było mu

przykro, ale wiedziała, że już nigdy mu

nie zaufa. Nie tak jak kiedyś. Więc co ją

tak naprawdę obchodziły jego partnerki?

Nie podobało jej się, że aż tak się tym

przejęła.

Kiedy kilka minut później pojawił

się Carter, zerwała się z kanapy i stanęła

przed nim chwiejnie, wciąż nękana

poczuciem winy.

– Ojej. – Westchnął, siadając razem

z nią na kanapie. – Wciąż cię trochę

telepie.

– Nic mi nie jest – odpowiedziała

pewnym głosem jak lekarz stawiający

diagnozę.

Pielęgniarka

też

tak

twierdzi.

– Tak naprawdę to powiedziała, że

masz siedzieć i odpoczywać. I nie

zasypiać – przypomniała Rachel. – Już

sobie wyobrażam, jak Zoe zacznie

świrować, kiedy się dowie, że miała

rację. – Spojrzała na Cartera. –

Pielęgniarka mówiła, że Allie raczej nie

ma

wstrząsu

mózgu,

ale

wolała

zachować ostrożność. Przez najbliższe

parę godzin ktoś powinien dotrzymywać

jej towarzystwa.

Carter

odgarnął

włosy

Allie

i

przyjrzał

się

zaczerwienionemu

śladowi na jej skroni.

– Na pewno dobrze się czujesz?

– Tak. – Oparła się o niego. –

Żadnych trwałych uszkodzeń mózgu.

– Przepraszam, że nie było mnie przy

tobie. – Pocałował ją delikatnie

w miejsce, gdzie uderzyła piłka. – Może

mógłbym jakoś wtedy pomóc.

Dotyk jego ust przyprawił ją

o rozkoszne dreszcze. Spojrzała mu

prosto w oczy.

Rachel

wstała

i

zaczęła

się

przeciągać.

– Skoro już tu jesteś – popatrzyła na

Cartera – to moje talenty medyczne stały

się zbędne. Możesz z nią zostać?

Uśmiechnął się do niej, a w kącikach

jego oczu pojawiły się delikatne

zmarszczki, które Allie tak bardzo

uwielbiała.

– Oczywiście, że z nią zostanę.

Kiedy Rachel zniknęła, oboje ułożyli

się wygodniej na kanapie. Oparłszy

głowę na ramieniu Cartera, Allie

opowiedziała mu o wszystkim, co

zaszło.

– Lucas naprawdę to przeżywa –

powiedział, gdy skończyła. – Spotkałem

go po drodze. Jest mu strasznie przykro,

że cię trafił. Dobrze, że tak się to

skończyło,

bo

byłbym

na

niego

autentycznie wściekły.

Wsuwając palec pod brodę Allie,

uniósł jej głowę, tak by mogła spojrzeć

mu prosto w oczy, i przybliżył usta do

jej warg.

– Widzę, że już się lepiej czujesz. –

Ironiczny głos pielęgniarki zadziałał

niczym dłonie, które natychmiast ich od

siebie odsunęły.

– Tak – odpowiedziała Allie. –

Dziękuję.

Z delikatnym uśmiechem na twarzy

kobieta spojrzała na zegarek.

– Pamiętaj, żeby jeszcze przez jakiś

czas nie zasypiać. Na twoim miejscu

wypiłabym

kolejną

herbatę.

Pielęgniarka ruszyła w swoją stronę,

a Allie

miała

wrażenie,

że

na

odchodnym dodała: – I wzięła zimny

prysznic.

Carter zaśmiał się bezgłośnie i wstał

z kanapy.

– Przyniosę ci herbatę – zaoferował.

– Wcale nie chce mi się pić –

zaprotestowała. – Czuję się jak bukłak.

On jednak był już przy drzwiach.

To

wezmę

dla

siebie

odpowiedział zza drzwi.

Czekając,

zabrała

się

do

przeglądania magazynu, który ktoś

pozostawił na stoliku. Wpatrywała się

właśnie w wartą dwa tysiące funtów

suknię pewnej aktorki, gdy jakiś dźwięk

zmusił ją do podniesienia wzroku.

Oparty o framugę drzwi Sylvain

przyglądał jej się uważnie. Przez ułamek

sekundy widziała w jego oczach coś, co

wzbudziło

w

niej

olbrzymie

zaskoczenie, jakiś dziwny rodzaj smutku,

który

natychmiast

jednak

zniknął,

zastąpiony tradycyjną, wystudiowaną

obojętnością.

– Wyglądasz trochę lepiej – ocenił.

– Nic mi nie jest. – Odruchowo

dotknęła zranionej skroni. – Dziękuję.

– To dobrze. Nicole prosiła, żebym

sprawdził, co u ciebie.

Allie odłożyła magazyn na stolik

i

przeciągnęła

się,

jednocześnie

ziewając.

– Wydaje się bardzo miła –

stwierdziła po jakiejś sekundzie. – Jak

długo jesteście razem?

Znamy

się

od

zawsze

odpowiedział bez namysłu. – Jesteśmy

starymi przyjaciółmi.

– Aha.

Ze wszystkich sił starała się nie

zwracać uwagi na jego uwodzicielski

akcent. Znów spojrzała mu przelotnie

w oczy i natychmiast odwróciła wzrok.

Miała problemy z koncentracją, gdy tak

stał i wpatrywał się w nią, jakby znał jej

wszystkie myśli.

Na

szczęście

o

czymś

sobie

przypomniała. Usiadła prosto i wsunęła

rękę pod leżącą na sofie kurtkę.

– Twój szalik. – Podała mu go. –

Dziękuję, że mi go pożyczyłeś.

Sylvain wziął do ręki pasiasty

kawałek kaszmiru, ale zamiast odejść,

usiadł na krześle naprzeciw Allie.

– Musimy o czymś porozmawiać –

oznajmił.

Od

jakiegoś

czasu

próbowałem cię złapać sam na sam. –

Bawił się szalikiem, podczas gdy ona

wpatrywała się w jego długie palce

z idealnie wypiłowanymi paznokciami.

Tak bardzo różniły się od silnych,

męskich dłoni Cartera. – Powinienem ci

o czymś powiedzieć. Odkładałem to tak

długo, ponieważ wiedziałem, że na

pewno nie będziesz tym zachwycona.

Poczuła

chłód

gwałtownie

przemieszczający się wzdłuż kręgosłupa

i rzuciła okiem w stronę drzwi,

w których w każdej sekundzie mógł

pojawić się Carter. Kiedy ponownie

popatrzyła na Sylvaina, mierzył ją

uważnym spojrzeniem. Nie podobał jej

się niepokój, jaki wzbudzał w niej ten

wzrok.

– O co chodzi? – zapytała.

– O to, że… to ja cię dostałem. –

Nadal nie odrywał od niej oczu.

Ponownie

zerknęła

na

drzwi

i opadła na oparcie kanapy.

– Co to znaczy, że mnie dostałeś?

W jakim sensie? – wyszeptała.

Pochylił się ku niej i ściszył głos.

– Nocna Szkoła – wyjaśnił. – To

z tobą mam przeprowadzić rozmowę.

































14

– Rok 1925 okazał się niezmiernie

istotny dla literatury. – Isabelle oparła

się o pustą ławkę. – To właśnie wtedy

opublikowano między innymi Wielkiego

Gatsby’ego, którego Fitzgerald uznawał

za swoją najlepszą książkę. Jak sam

twierdził, było to „dzieło wyobraźni,

opisujące prawdziwy i fascynujący

świat”. Ja natomiast widzę w tej książce

moralitet:

opowieść

o

dobrym

człowieku, który dał się uwieść ludziom

zepsutym. – Wyprostowała się i zaczęła

krążyć po okręgu wyznaczanym przez

ławki. – Chciałabym się od was

dowiedzieć, czy w finale tej historii

dobry człowiek wciąż pozostał dobrym

człowiekiem. I czy faktycznie taki był od

samego początku?

Allie, która tę lekcję starała się tylko

przetrwać, otoczyła kółeczkiem zapisany

w zeszycie tytuł powieści i dorysowała

obok niego gwiazdę. Jej myśli wciąż

błądziły wokół tego, co wydarzyło się

ostatniego

wieczoru.

Przypomniała

sobie

wściekłość

Cartera,

gdy

powiedziała mu o wszystkim.

Sylvain wyszedł, zanim Carter

wrócił z herbatą. Był wobec niej taki

opiekuńczy, taki zwyczajny, taki…

carterowaty. Allie odczekała, aż chłopak

usiądzie, i dopiero wtedy przekazała mu

informację. Wiedziała, że łamie zasady,

ale to był Carter, żadne reguły nie miały

w tym wypadku znaczenia. Nie przy tej

zazdrości, jaką jej chłopak odczuwał

z powodu Sylvaina. Gdyby to przed nim

zataiła i dowiedziałby się z innego

źródła, nigdy by jej tego nie wybaczył.

Carter nie zaczął krzyczeć ani nie

wybuchł gniewem. Zamiast tego pobladł

i zamilkł, a żyły na jego karku się

naprężyły.

– Porozmawiam z Zelaznym –

oznajmił po długiej chwili milczenia.

– Problem w tym, że Sylvain… –

zobaczyła, że się skrzywił, ale nie

przerwała – … Sylvain już próbował

przekonać Jerry’ego i Zelaznego do

zmiany przydziału. Obaj odmówili. To

właśnie dlatego tak długo mi…

– Cudownie – przerwał jej w pół

słowa i wpychając ręce do kieszeni,

zmierzył ją tak lodowatym spojrzeniem,

że Allie nie potrafiła uwierzyć, jakim

cudem podłoga wokół nich nie pokryła

się szronem.

– Nie będzie tak źle – próbowała go

pocieszyć. – To tylko rozmowa. Jedno

popołudnie i po wszystkim.

Jej starania niestety nie przyniosły

zamierzonego efektu.

– Oni naprawdę próbują namieszać

nam w głowach – warknął przez

zaciśnięte zęby.

Gwałtowne stukanie paznokciem

o blat biurka sprawiło, że Allie omal nie

podskoczyła

na

krześle.

Nie

przerywając wykładu, dyrektorka rzuciła

jej ostrzegawcze spojrzenie i wróciła do

przechadzania się po klasie. Dziewczyna

wyprostowała

się

na

krześle

i próbowała skupić na jej słowach,

wciąż jednak czuła bolesne kłucie

w piersi, tak jakby gnębiący ją strach nie

pozwalał jej w pełni odetchnąć.

Zaraz po lekcji miała przeprowadzić

swoją rozmowę z Carterem. Marzyła

o tym, by zajęcia ciągnęły się jak

najdłużej, ale wykład właśnie się

skończył.

– Odbierzcie książki z biblioteki –

poprosiła Isabelle, wymawiając głośno

każde słowo i próbując się przebić

przez gwar uczniów opuszczających

salę. – Eloise wszystko dla was

przygotowała. Chciałabym, żebyście do

jutra przeczytali trzy pierwsze rozdziały,

omówimy je na lekcji. Teraz jesteście

wolni.

– Idę na zajęcia z kick-boxingu,

chcesz iść ze mną? – Zoe spojrzała

z nadzieją na Allie, gdy obie ruszyły do

drzwi.

Rozwalenie czegoś w drobny mak

wydawało się doskonałym pomysłem,

ale Allie nie mogła tego zrobić.

– Strasznie bym chciała, ale niestety

mam inne plany.

Żal w jej głosie spowodował, że

dziewczynka zmierzyła ją dziwnym

spojrzeniem i ruszyła w swoją stronę.

– Nic się nie stało – rzuciła na

odchodnym. – Zobaczymy się później.

Carter czekał na nią na korytarzu,

opierając się plecami o ścianę i patrząc

na mijających go uczniów.

– Cześć – powitała go z ciężkim

sercem.

– Cześć. – Popatrzył na nią wyraźnie

zmartwiony.

Dołączyli do tłumu wylewającego

się przez ciężkie drzwi prowadzące ze

szkolnego

skrzydła

do

głównego

budynku.

– To co… spotykamy się za chwilę

na zewnątrz? – zapytał.

– Dobry pomysł. – Uśmiechnęła się

niepewnie.

Przyciągnął ją do siebie, pocałował

na pożegnanie i pobiegł do sypialni

chłopców, żeby zostawić swoje rzeczy.

Wczorajszy ból głowy do rana

praktycznie całkowicie zniknął, ale

fioletowy siniak na skroni wciąż

pobolewał przy najlżejszym nawet

dotyku. Kiedy dotarła do swojego

pokoju, zmieniła szkolną spódniczkę na

spodnie, sprawdziła w lustrze stan

swoich włosów i złapała kurtkę, gotowa

do wyjścia, kiedy nagle coś ją

zatrzymało. Na oparciu krzesła wisiał

wełniany, granatowy szal. Dotknęła go

z lekkim wahaniem, materiał okazał się

niezwykle miękki i przyjemny.

Skąd to się tu wzięło?

Przesuwając szal między palcami,

uznała, że zapewne pielęgniarka musiała

poinformować Isabelle o wydarzeniach

ubiegłej nocy. Rzeczy pojawiające się

w pokojach uczniów w końcu nie były

tutaj czymś nadzwyczajnym – jak na

przykład

kapcie,

które

znalazła

pierwszego dnia pobytu w szkole, czy

świeże

ręczniki

i

prześcieradła,

dostarczane co kilka dni.

Odsuwając na bok wątpliwości,

owinęła szal luźno wokół szyi i raz

jeszcze spojrzała w lustro. Była blada ze

zdenerwowania,

a

skontrastowana

z granatowym szalem skóra jej twarzy

wydawała

się

porcelanowobiała.

Nieobcinane od zeszłej wiosny ciemne,

falujące włosy opadały luźno aż do

łopatek. Posmarowała usta czerwonym

błyszczykiem i zarzuciwszy torbę na

ramię, wyszła z pokoju.

Choć wciąż umierała ze strachu,

cieszyła się, że już wkrótce będzie miała

to za sobą. Na niczym nie zależało jej

bardziej

niż

na

jak

najszybszym

ukończeniu tego zadania. Nadal jeszcze

jednak nie zdecydowała, ile sama może

ujawnić Sylvainowi.

Czy

powinna

mu

powiedzieć

o Lucindzie? O tym, kim naprawdę jest?

Czy miała w ogóle jakiś wybór?

Kłamstwo skutkowało wydaleniem ze

szkoły. Ale jeśli wspomni o tym

Sylvainowi, to będzie mu musiała

opowiedzieć całe swoje życie. Zdradzić

tajemnice, które znał tylko Carter. I te,

których nie znał nikt oprócz niej.

Zeszła na parter i przecisnęła się

pomiędzy

uczniami

wypełniającymi

obszerny hol i zmierzającymi w stronę

świetlicy lub biblioteki. Wypolerowany

parkiet

ustąpił

wreszcie

miejsca

kamiennej

podłodze

przedsionka

obwieszonego

wielkimi

kilimami,

a

otaczający

tłum

nieco

się

przerzedził.

Złapała klamkę i pchnęła ciężkie

frontowe

drzwi.

Poczuła

chłodne

powietrze, nadal niosące woń deszczu,

który spadł dzisiejszego ranka. Zrobiła

kilka kroków po wilgotnych kamiennych

stopniach, a drzwi zamknęły się za nią

automatycznie z donośnym hukiem.

Przechodząc przez rozległy trawnik

i czując pod stopami wilgotne błoto,

słyszała dobiegające z oddali krzyki

uczniów grających w piłkę. Powitało ją

dwóch

zdyszanych

chłopaków,

wracających z biegania po terenie

szkoły – widywała ich na zajęciach

Nocnej Szkoły. Jesienią wyglądało tu

inaczej niż w czasie letniego semestru,

okolice budynku tętniły życiem aż do

rozpoczęcia ciszy nocnej. Ale nawet

teraz wystarczyło nieco zagłębić się

w las, by wszystko ucichło. Wędrując

po znajomej ścieżce – suchej, dzięki

zwisającemu nad nią okapowi z gałęzi

i liści – zauważyła, że paprocie na

poboczu

zaczęły

już

żółknąć

od jesiennego zimna. Z braku wiatru

drzewa były praktycznie nieruchome,

a w lesie panowała cisza. Słońce chyliło

się już ku zachodowi, choć dochodziła

dopiero piętnasta. Allie przyspieszyła

kroku, kierując się w stronę kapliczki.

Tak dużo musiała biegać w Nocnej

Szkole,

że

praktycznie

przestała

trenować dla przyjemności, a każdy krok

wydawał jej się teraz mechaniczny i nie

przynosił żadnej satysfakcji.

Dotarła wreszcie do wapiennych

murów i przeszła pod łukowatą bramą,

prowadzącą

na

cichy

dziedziniec

kościelny.

Delikatne

światło

i

przerzedzona

jesienna

trawa

sprawiały, że stare nagrobki wyglądały

tak, jakby pogrążyły się w dogłębnym

smutku.

Cały

letni

urok

małego

cmentarza gdzieś zniknął, a ogołocone

z liści drzewa nadawały mu nieco

przerażającego charakteru.

Instynktownie

skierowała

się

w stronę starego, poskręcanego cisu,

pod którym przez całe lato spotykała się

z Carterem, ale tym razem chłopaka tam

nie było. Wilgotna od deszczu, śliska

kora wydawała się całkowicie czarna.

Poszła z powrotem do kaplicy,

złapała oburącz klamkę i włożyła całą

siłę w otwarcie niezwykle ciężkich

drzwi. Zaskrzypiały donośnie, uchylając

się w jej stronę.

Wewnątrz było jeszcze chłodniej,

a

powietrze

pachniało

kadzidłem

i płynem do polerowania drewna.

Witrażowe okna zabarwiały światło na

delikatnie lawendowy odcień. Jak

zwykle zapatrzyła się na zdobiące jedną

ze ścian średniowieczne malowidło

przedstawiające

cierpiących

grzeszników,

dręczonych

przez

uzbrojone w widły demony. Nad ich

głowami przelatywał potężny smok.

Napis wymalowany nad drzwiami

kaplicy głosił Exitus acta probat – cel

uświęca środki.

Carter stał przed ołtarzem, zapalając

świece ustawione na wysokim, żelaznym

świeczniku.

Cześć

powitał

ją,

nie

przerywając swojego zajęcia.

– Cześć – odpowiedziała, zamykając

za sobą drzwi. Poczuła nagły atak

dreszczy. Kamienne ściany i podłoga

sprawiały, że w kaplicy było chłodniej

niż na zewnątrz. – Wydawało mi się, że

mamy zakaz bawienia się ogniem.

– Nie ma prądu – wyjaśnił, klnąc

pod nosem, gdy płomień zapałki

przypalił mu palce. Possał je przez

chwilę i zabrał się do zapalania kolejnej

świecy. – A zaraz zrobi się ciemno,

więc pomyślałem, że przyda się jakieś

światło.

– Pewnie – zgodziła się, siadając

w pierwszej ławce.

– Już prawie kończę. – Spojrzał na

nią przez ramię z tym zmysłowym

półuśmieszkiem, który zawsze wzbudzał

w niej rozkoszne ciarki.

– Potem możemy podpalić którąś

z tych ławek. – Potarła ramiona,

próbując się rozgrzać. – Można tu

zdechnąć z zimna.

– No tak – zgodził się. – Brak prądu

równa się brak ogrzewania.

– Słabo.

Dwa tuziny płonących świec zdołały

jednak stworzyć złudne poczucie ciepła.

Carter usiadł obok niej i przyciągnął ją

do siebie, by powitać pocałunkiem. Bez

wahania

rozchyliła

usta,

czując

przyspieszone bicie serca, gdy położył

dłoń na jej plecach. Przemknęło jej

przez głowę, że mogliby zapomnieć

o wszystkim i poświęcić się tylko temu

zajęciu…

Z ciężkim westchnieniem wyzwoliła

się z jego objęć.

Lepiej

przestańmy

zaproponowała, wskazując na wysoki

krzyż. – Jezus się na nas gapi.

Carter parsknął pod nosem, ale

szybko spoważniał, gdy przypomniał

sobie o czekającym ich zadaniu.

– Dobra. – Allie wyjęła notes

z plecaka i otwarła go na stronie

z pytaniami. – Miejmy to już z głowy

i

wróćmy

jak

najszybciej

do

rzeczywistości.

Odsunął się od niej aż na kraniec

ławki

i

zmierzył

wyczekującym

spojrzeniem.

– Dajesz – rzucił zachęcająco.

– Imię i nazwisko – zaczęła

z ciężkim westchnieniem. – Data

urodzenia. Imiona rodziców i dziadków.

– Carter Jonathan West – przybrał

zupełnie zwyczajny ton, lecz Allie nie

dała się zwieść. – Dwudziesty czwarty

września…

– Moment – przerwała mu w pół

słowa. – Miałeś urodziny w zeszłym

miesiącu? Czemu nic nie powiedziałeś?

Wzruszył ramionami, jakby nie

miało to najmniejszego znaczenia.

– Nienawidzę urodzin. Nie obchodzę

ich.

– Jak można nie obchodzić własnych

urodzin? To przecież straszne. – Poczuła

się dotknięta tym, że jej nie powiedział.

To były przecież jego siedemnaste

urodziny. – Nic nie wspominałeś, nie

mogłam ci dać prezentu ani upiec

ciasta…

Próbował

uspokoić,

jakby

zachowywała się zupełnie irracjonalnie.

– Przepraszam, Al. Ja tylko… no po

prostu nie obchodzę urodzin. Od czasu

kiedy moi rodzice…

Allie tylko potrząsnęła głową,

zacisnęła usta i wbiła wzrok w leżące

przed nią pytania. Ta rozmowa nie

zapowiadała się dobrze.

– Imiona rodziców? – zapytała,

unikając patrzenia na Cartera.

– Mama: Sharon Georginia West,

ojciec… – zamilkł. Podniosła wzrok

znad kartki i zobaczyła, że Carter

spogląda gdzieś w przestrzeń. Wreszcie

odchrząknął i zaczął mówić dalej: –

Ojciec: Arthur Jonathan West.

Nie potrafiła się już dłużej na niego

gniewać.

– Masz takie samo drugie imię –

zauważyła. – To miłe. Coś was wciąż

łączy.

Skinął głową.

– Imiona dziadków? – zapytała po

chwili.

Przeszli przez całą listę wymaganych

nazwisk

rodowych

i

dat,

miejsc

urodzenia i pracy, sięgającą tak daleko

w przeszłość, że Allie nie potrafiła

uwierzyć, że istniały naprawdę.

– Żaden z członków twojej rodziny

nigdy nie chodził do tej szkoły? –

Dotarła do ostatniego obowiązkowego

pytania.

Carter pokręcił głową.

Dobrnęli

do

punktu,

którego

najmocniej się obawiała. Bardzo długo

dyskutowała z Eloise, czy musi go o to

zapytać,

ale

bibliotekarka

wciąż

nalegała.

– Musisz to zrobić – powiedziała. –

Powinnaś zapomnieć o tym, co was

łączy, niezależnie od tego, jak bardzo

będziesz mu współczuć. Zapisz jego

odpowiedź i przejdź do następnego

pytania.

– Ale on mi nigdy nie chciał o tym

powiedzieć – zaprotestowała, czując

narastający gniew. – Nie mówi o tym,

a moim zdaniem zmuszanie go do tego

jest czystym okrucieństwem.

Eloise pozostała jednak nieugięta

i Allie w końcu musiała zadać to

okropne pytanie.

Wiem,

że…

zaczęła

i momentalnie zamilkła. Wzięła głęboki

oddech, żeby się uspokoić, i spróbowała

raz jeszcze. – Muszę wiedzieć, co się

stało z twoimi rodzicami i w jaki sposób

tu się znalazłeś.

Popatrzył na nią z ostrzegawczym

błyskiem w oku.

– Wiem – natychmiast zaczęła się

bronić. – I nie chcę cię o to pytać. Ale

jeśli tego nie zrobię, każą nam to

powtarzać wciąż od nowa. Naprawdę

strasznie mi przykro, Carter. Możesz to

po prostu jakoś szybko streścić?

Obiecuję, że nie będę drążyć.

Milczał tak długo, że zaczęła się

obawiać, że wstanie i odejdzie. Na jego

twarzy widać było walkę skrajnych

emocji. Wreszcie, jakby poddając się

temu,

co

nieuchronne,

przeczesał

palcami

włosy

i

zaczął

mówić.

Opowiadał niskim, cichym głosem,

patrząc gdzieś w mroczny kąt kaplicy.

– Mój ojciec pracował w fabryce

samochodów, ale zwolniono go jeszcze

przed moimi narodzinami. Nie potrafił

znaleźć następnej pracy. W tych czasach

nie działało już zbyt wiele fabryk.

Pewnego dnia natknął się na ogłoszenie,

chyba w jakiejś gazecie. Isabelle

opowiadała mi o tym, ale nie pamiętam

wszystkich szczegółów. Moi rodzice

mieszkali tutaj, gdzieś w pobliżu. Tak mi

się przynajmniej wydaje.

Allie

miała

problem

ze

zrozumieniem tej dość chaotycznej

opowieści, ale nie przerywała mu ani

razu. Siedziała tak nieruchomo, jak tylko

potrafiła, ledwie oddychając. Nie robiła

notatek,

wiedziała,

że

wszystko

zapamięta.

– W każdym razie – ciągnął dalej

Carter

w

którymś

momencie

zatrudniono go tutaj jako konserwatora.

Zajmował się bojlerami i instalacją

elektryczną, w sumie wszystkim, co dało

się naprawić za pomocą śrubokrętu

i klucza francuskiego. Moim zdaniem

wierzył, że trafiła mu się doskonała

fucha, wiesz? – Rzucił na nią okiem

i sekundę później znów zapatrzył się

w przestrzeń. – Mama pracowała

w kuchni, gotowała i sprzątała. Mogli

mieszkać na terenie szkoły i nie musieli

płacić czynszu; wszystkie pieniądze

odkładali do banku. Chociaż praca nie

była jakoś szczególnie pasjonująca,

oboje uznawali to za układ idealny.

Strasznie się ucieszyli, kiedy mama

zaszła w ciążę. Nie mieli dzieci

i wydaje mi się, że już się z tym

pogodzili, więc to była dla nich

naprawdę wielka sprawa. Po moich

narodzinach mama na trochę przestała

pracować, ale potem wróciła do

kuchni. – Zamilkł, wyraźnie się nad

czymś zastanawiając. – Trudno to

wyjaśnić, ale dorastając na terenie

szkoły, byłem wychowywany przez

wszystkich

dookoła.

Żaden

z pracowników nie miał dzieci w moim

wieku, a nauczyciele i reszta załogi

pilnowali mnie na zmianę.

Allie nie spuszczała wzroku z jego

twarzy.

– Mieszkaliście w tym domku wśród

róż? – zapytała. – Pamiętasz, pokazałeś

mi go tamtej nocy?

Spojrzał na nią zaskoczony, jakby

kompletnie zapomniał o tej nocy, gdy

dotarli do niewielkiej, kamiennej chatki

stojącej pośrodku bujnego ogrodu.

– Bob Ellison teraz tam mieszka –

wyjaśnił.

– Wyglądała na doskonałe miejsce

do dorastania – zau​ważyła.

Wzruszył ramionami, jakby uznał jej

uwagę za banalną, ale mogła wyczytać

w jego oczach, że wcale tak nie myślał.

– Myślisz, że twoi rodzice byli tu

szczęśliwi?

Uśmiechnął się delikatnie.

– Wydaje mi się, że tak. Pamiętam

ich szczęśliwych. Tata naprawdę znał

się na tej robocie, potrafił naprawić

praktycznie wszystko. Był prawdziwym

geniuszem we wszelkich kwestiach

technicznych i mechanicznych. Wszyscy

na nim pod tym względem polegali.

Isabelle twierdzi, że bardzo to lubił,

cieszył się z tego, że jest ludziom

potrzebny. A mama… – Zamilkł,

pocierając oczy.

Allie czuła się naprawdę paskudnie.

Marzyła o tym, by go przytulić albo

potrzymać za rękę, zrobić cokolwiek,

a nie tylko słuchać. On jednak siedział

sztywno

wyprostowany,

trzymając

dystans. Rozumiała, że nie chciałby tego

w tym momencie, więc nie ruszała się

z miejsca. Kiedy znów się odezwał, jego

głos był całkowicie spokojny.

– Wydaje mi się, że mama była

mamą dla wszystkich. Robiła dzieciom

kanapki, jeśli zgłodniały po lekcjach.

Piekła

babeczki

na

spotkania

nauczycieli. Dbała o każdego. – Znów

ucichł, tym razem na dłuższą chwilę. –

A więc tak – dodał w końcu – myślę, że

byli szczęśliwi.

Poczuła, jak w jej oczach wzbierają

łzy, i potarła gwałtownie nos, jakby ją

zaswędział. Naprawdę nie chciała mu

tego robić.

– Carter – wyszeptała. – Opowiedz

mi, co się stało.

Cisza, która pomiędzy nimi zapadła,

wydawała się nieprzenikniona niczym

kamienny mur. Allie miała wrażenie, że

mogłaby

dotknąć

jego

lodowatej

powierzchni. Carter zaplótł dłonie

i położył je na kolanach. Mięśnie w jego

szczęce napięły się z całą siłą.

– Pewnego dnia – zaczął dziwnie

spokojnym głosem, jakby nie usłyszał

pytania – tato pojechał po jakieś części

do Portsmouth. Ciągle to robił, ale tym

razem mama miała ochotę wybrać się

razem z nim. Był ładny, słoneczny dzień,

więc pomyślała, że może uda nam się

pójść na spacer po plaży. Przygotowała

olbrzymi kosz piknikowy, wpakowali

mnie na tylne siedzenie samochodu

i pojechaliśmy. Ale…

Tym razem to Allie wstrzymała

oddech, kiedy ponownie zamilkł.

– Na autostradzie uderzyła w nas

ciężarówka – kontynuował, wbijając

wzrok w niewidzialny punkt gdzieś nad

jej głową. – Mówili, że kierowca

zasnął, zjechał na przeciwległy pas

i

trafił

w

nasz

samochód.

Rozprostował palce, a potem zacisnął je

w pięści. – Wszyscy twierdzą, że

zdarzyło się to tak szybko, że rodzice

niczego nie byli świadomi.

Allie czuła, jak po jej policzku

płynie łza.

– A ty? – zapytała, ocierając ją

wierzchem dłoni. – Byłeś ranny?

– Kilka siniaków i zadrapań –

odparł, a w jego głosie pojawił się

gniew. – Nic poważnego.

– To niesamowite – pozwoliła sobie

na chwilę radości z jego cudownego

ocalenia. – A co się działo potem?

Rozumiesz… byłeś przecież małym

dzieckiem.

– Moi rodzice przyjaźnili się

z Bobem Ellisonem. Wybrali go na

mojego chrzestnego. To on zabrał mnie

ze szpitala. Mama i tato nie mieli

żadnych bliskich krewnych, więc myślę,

że cała sprawa została załatwiona

bardzo szybko. Właściwie tego nie

pamiętam. – Wzruszył ramionami. –

Zamieszkaliśmy

razem

w

chacie

i znajdowałem się pod jego opieką aż do

chwili, kiedy byłem na tyle duży, by

przenieść się do szkolnych pokojów dla

chłopców. – Spojrzał jej prosto

w oczy. – I oto jestem.

Powstrzymując się przed wzięciem

go w ramiona, by ukoić jego ból, Allie

delikatnie odkaszlnęła.

– To naprawdę porażająca historia,

Carter. Nie potrafię uwierzyć, że

dotychczas mi o tym nie opowiedziałeś.

Uniósł brew i popatrzył na nią

z lekką drwiną.

– Wiesz, raczej nie chodzę i nie

opowiadam o tym każdemu. – Wyciągnął

przed siebie rękę. – Cześć, jestem

Carter, moi rodzice zginęli w wypadku,

kiedy byłem bardzo mały, ale biorąc pod

uwagę okoliczności, wyszedłem z tego

obronną ręką…

Przestań

przerwała

mu

gwałtownie. – To niesprawiedliwe. Nie

jestem

„każdym”,

tylko

twoją

dziewczyną. Przy mnie możesz mówić

prawdę.

Wiem

przyznał

z rozgoryczeniem. – Przepraszam. Po

prostu nie mam pojęcia, jak o tym

opowiadać. Pomijając ten temat, jestem

szczęśliwszy

niż

wtedy,

gdy

go

poruszam, dlatego staram się o tym nie

wspominać.

Działając pod wpływem impulsu,

wreszcie go przytuliła.

– Dziękuję, że się ze mną tym

podzieliłeś – wyszeptała w jego

rękaw. – Wiem, że to musiało być

trudne, i jest mi z tego powodu strasznie

przykro.

Ramiona Cartera obejmowały ją

z siłą stalowych kajdan. Czuła, jak

zaciska dłonie w pięści za jej plecami.

Trwali w objęciach przez bardzo długą

chwilę. Kiedy się wreszcie rozdzielili,

zauważyła, że chłopak ociera oczy

grzbietem dłoni.

– W porządku. – Wciąż był

przygnębiony,

ale

zdobył

się

na

delikatny uśmiech. – Jak na razie

całkiem nieźle nam idzie.

– I zostało tylko parę pytań –

poinformowała,

przerzucając

kartki

w notatniku. – Czy sympatyzujesz albo

kiedykolwiek

sympatyzowałeś

z Nathanielem? Czy chciałbyś zniszczyć

szkołę? Czy knujesz jakiś spisek

przeciwko Isabelle?

– Nie, nie i nie – odpowiedział,

rozprostowując nogi. – Coś jeszcze?

– Raczej nie. – Spojrzała na listę

i zrobiła kilka notatek. Zauważyła

pytanie, którego zapomniała zadać. –

Aha, jeszcze jedno: czy kiedykolwiek

wspominałeś

o

mnie

ludziom

Nathaniela?

Carter zesztywniał, przekrzywiając

lekko głowę.

– To dziwne pytanie.

– Zgadzam się. Eloise kazała mi o to

zapytać. Nie mam pojęcia po co.

Zajęta robieniem zapisków nie

zwróciła uwagi na jego zachowanie, ale

kiedy się odezwał, coś w tonie jego

głosu zmusiło ją do podniesienia

wzroku.

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– Słucham? – Jej długopis zamarł

nad kartką.

– Powiedziałem, że nic mi o tym nie

wiadomo – powtórzył. – Z tego, co się

orientuję, niczego nie mówiłem ludziom

z grupy Nathaniela.

– Nie rozumiem. Co to znaczy

„z tego, co się orientujesz”? Jak mógłbyś

nie wiedzieć, czy o mnie wspomniałeś?

– No wiesz… w końcu rozmawiałem

z Gabe’em, prawda? – Zaczął się

wiercić w miejscu. – A on był przecież

jednym z nich.

Allie poczuła przyspieszone bicie

serca. Starała się ze wszystkich sił, żeby

jej głos brzmiał jak najspokojniej.

– Co mu o mnie opowiadałeś?

No

wiesz…

Wzruszył

ramionami. – Takie tam…

– Takie tam… – Jej wątpliwości

zaczęły narastać. – Jakie tam?

Ponownie wzruszył ramionami.

– Takie tam… męskie gadki. Daj

spokój, Allie, to był mój kumpel.

Gadaliśmy o wszystkim, wiesz przecież.

Prostując się w ławce, zmierzyła go

wzrokiem pełnym niedowierzania.

– Nie, Carter, nie wiem. Co mu

o mnie naopowiadałeś?

– Nie pamiętam – upierał się,

krzyżując ręce na piersiach. – Zadawał

sporo pytań na twój temat. Wtedy się

nad tym nie zastanawiałem, ale pewnie

odpowiedziałem na większość.

– I jak dotąd zapomniałeś mi o tym

wspomnieć? – Zamilkła i wzięła głęboki

oddech, żeby uspokoić narastający

gniew. – Czy Isabelle o tym wie?

– Nie. – Jego zachowanie stawało

się coraz bardziej defensywne. –

Wydaje mi się, że do tej pory w ogóle

o tym nie myślałem. Mogłabyś mnie nie

traktować jak podejrzanego w sprawie

o zabójstwo?

W

porządku

przyjęła

pojednawczy

ton.

Przepraszam.

Potrafisz sobie przypomnieć cokolwiek

z tych rozmów?

Wzdychając ciężko, podniósł się

z miejsca i podszedł do zdobiącego

jedną ze ścian fresku, który przedstawiał

rozłożysty

cis

sięgający

po

sklepienie.

Skomplikowany

wzór

z korzeni układał się w napis „Drzewo

Życia”. Allie bardzo podobało się to

malowidło, był to jeden z jej ulubionych

elementów

tej

dziewięćsetletniej

kaplicy, ale w tym momencie zupełnie

nie zwracała na nie uwagi.

– Pytał mnie o twoją rodzinę –

odezwał się Carter po długiej chwili

milczenia. – O to, gdzie mieszkacie

w Londynie. Z kim się tam przyjaźniłaś.

Sama widzisz. – Spojrzał na nią przez

ramię.

– I co mu powiedziałeś?

– To, co wiedziałem, czyli w sumie

niewiele. Południowy Londyn. Jakaś

szkoła, której nie znosiłaś. Koleś

imieniem Mark i drugi, który nazywał

się

Harry.

Nie

dogadywałaś

się

z rodzicami.

Allie próbowała nie okazywać, że

poczuła się zdradzona, ale miała

wrażenie,

że

Carter

opowiedział

Gabe’owi o całym jej życiu. Nie

wiedziała, jak sobie z tym poradzić.

Przypomniała sobie radę Eloise, żeby

traktować tę rozmowę jak zwykły

wywiad.

„Myśl jak dziennikarka – powtarzała

jej podczas ćwiczeń w zdobionym

freskami pokoju do nauki. – O co

zapytałby reporter? Trzymaj emocje na

wodzy, a zobaczysz, że łatwiej ci będzie

odróżnić rzeczy ważne od nieistotnych”.

Próbowała

wymyślić,

o

co

zapytałaby w tym momencie, gdyby nie

była dziewczyną Cartera.

– Czy któreś z tych pytań wydawało

ci się szczególnie dziwne? Zwróciło

twoją uwagę?

Carter podszedł do ołtarza i stanął

tyłem do niej, wpychając dłonie głęboko

do kieszeni. Kiedy znowu się odezwał,

mówił tak cicho, że nie była pewna, czy

dobrze usłyszała.

– Pytał o twojego brata.

– Co? – Po jej ciele przebiegł

dreszcz. – Powiedziałeś, że wypytywał

cię o Christophera?

Skinął głową, nadal stojąc do niej

plecami.

– To było coś, czego nie potrafiłem

zrozumieć. – Odwrócił się i popatrzył na

nią zmartwionym wzrokiem. – Skąd

w ogóle wiedział o twoim bracie?

Nikomu o nim nie opowiadałaś.

I dlaczego był nim zainteresowany?

Strasznie dużo o niego wypytywał.

Nagle w kaplicy zrobiło się jeszcze

zimniej. Allie z trudem przełknęła ślinę.

– Może Jo mu powiedziała? –

zasugerowała z nadzieją, szczelniej

owijając się szalikiem. – Mówiłam jej

o Christopherze, a ona była przecież

dziewczyną Gabe’a. Pamiętasz, co

chciał wiedzieć?

Carter podszedł do niej. Jego kroki

niosły się głuchym echem po kaplicy.

Słońce musiało się już schować za

horyzontem, ponieważ witraże przestały

błyszczeć. Na białych ścianach odbijały

się ponure cienie, rzucane przez

roztańczone płomyki świec.

– Chciał wiedzieć, czy byliście ze

sobą

blisko.

Czy

kiedykolwiek

wspominałaś o tym, że chcesz go

odnaleźć. – Stanął przed nią, a jego

ciemne oczy wypełniała autentyczna

troska. – Pytał o to, gdzie mogłabyś go

szukać.

Allie objęła go ciasno ramionami.

– Boję się – szepnęła. – Wcale mi

się to nie podoba.

– Mnie też nie – odpowiedział,

a jego oczy błysnęły w blasku płomieni.

































15

Resztę wieczoru Allie poświęciła na

wszystkie normalne szkolne zajęcia, ale

w

jej

głowie

szalało

tornado

skłębionych

myśli.

Cała

sytuacja

wyglądała

na

przerażająco

skomplikowaną. Carter i Gabe, szpieg

w Nocnej Szkole, Nathaniel… Musiała

to sobie w jakiś sposób poukładać.

Dlaczego

Gabe

wypytywał

o

te

wszystkie rzeczy? Czego chciał się

dowiedzieć?

Jedyną

osobą,

która

mogła

zrozumieć, przez co Allie musiała teraz

przechodzić – o ile ktokolwiek potrafił

coś z tego zrozumieć – była Rachel.

Jednak jej nie mogła nic powiedzieć.

Właściwie z nikim nie mogła o tym

rozmawiać. Chyba że…

Mogła pójść z tym do Isabelle, nie

miała jednak pojęcia, co się wtedy

stanie. Czy Carter będzie miał jakieś

kłopoty? Nie chciała dopuścić, by

dyrektorka straciła do niego zaufanie –

była dla niego niczym zastępcza matka.

Myśli wciąż nie dawały jej spokoju.

Nie potrafiła się skupić na lekcjach ani

na niczym innym.

Po kolacji nadal padał deszcz, więc

uczniowie przenieśli się do biblioteki

lub poszli w coś pograć w świetlicy,

a

Allie

krążyła

po

korytarzu,

przemierzając tam i z powrotem na

miękkich

podeszwach

przestrzeń

dzielącą świetlicę i ​gabinet dyrektorki.

Powtarzała sobie, że informacje

uzyskane od Cartera to nic wielkiego.

W końcu wszyscy wiedzieli, że Gabe

współpracował

z

Nathanielem,

wiedzieli też, że Nathaniel czegoś od

niej chciał. Więc to, czego się teraz

dowiedziała,

nie

miało

zbytniego

znaczenia.

Zawróciła i poszła w drugą stronę.

A może jednak miało? Isabelle

mówiła, że każda informacja może im

pomóc

zrozumieć,

dlaczego

Gabe

dołączył do Nathaniela.

Kolejny nawrót.

– Za chwilę wydepczesz dziurę w tej

podłodze.

Sylvain zatrzymał się u dołu

schodów i patrzył na nią z uwagą. Nie

wiedziała, jak długo ją obserwuje – nie

potrafiła sobie przypomnieć, kiedy

ostatni raz podniosła głowę.

Nawet w zwyczajnym szkolnym

mundurku udawało mu się wyglądać

elegancko. Podwinął rękawy do łokci,

a

sweter

wydawał

się

zrobiony

specjalnie dla niego.

– Wszyscy zaczną cię obwiniać, że

znów

musimy

znosić

robotników

i remont – dodał, kiedy zastanawiała się

nad odpowiedzią.

Spojrzała na niego spod uniesionych

brwi.

– Ten twój pesymizm… to taka

francuska choroba, tak?

– To nie jest pesymizm – wyjaśnił. –

Tylko pragmatyzm. Słowo zapożyczone

z francuskiego, pragmatisme.

A

pesymizm

nie

jest

z francuskiego?

– Też. Jak wszystkie najlepsze

słowa.

Musiała się uśmiechnąć.

Przechylił głowę na bok i wciąż się

w nią wpatrywał.

– To co, Allie, powiesz mi, dlaczego

maszerujesz w miejscu jak więzień na

spacerniaku? Zastanawiasz się nad

czymś? – W jego oczach błysnęły tak

autentyczne ciekawość i troska, że

poczuła

pokusę

opowiedzenia

mu

o wszystkim. Nie wiedziała, jak to się

stało, ale najwyraźniej znowu zaczęła

mu ufać. Przez cały ten semestr był dla

niej uprzejmy i dobry. A ona naprawdę

potrzebowała pomocy.

Coś

w

tym

rodzaju

odpowiedziała, pocierając o siebie

czubki szkolnych pantofli. – Muszę

podjąć decyzję. Cokolwiek zrobię, mogę

zostać niezrozumiana przez kogoś, na

kim mi zależy. Mogę go skrzywdzić…

albo ją – dodała pospiesznie. – Próbuję

wybrać, które z tych rozwiązań będzie

najmniej bolesne.

– Aha. – Oparł się o ścianę. –

Najgorszy z możliwych problemów.

Taki, w którym nie ma właściwego

rozwiązania, tylko dwa fatalne.

– Właśnie tak. A jak ty podejmujesz

decyzję w takich wypadkach?

Myślę,

że

trzeba

zaufać

instynktowi.

– Zaufać instynktowi? – Skrzywiła

się. – To jakiś koszmar.

Spojrzał na nią z uwagą.

– Wydaje mi się, Allie, że o wiele

częściej podejmujesz właściwe wybory,

niż mogłoby ci się wydawać.

Chciała

jakoś

zażartować,

ale

uświadomiła sobie, że mówił całkiem

poważnie, i słowa zamarły jej w ustach.

Przez długą chwilę stała nieruchomo,

wpatrując się w niego niewidzącym

spojrzeniem.

– Muszę się zobaczyć z Isabelle –

odrzekła i nie dodając ani słowa,

odwróciła się, by jak najszybciej

zapukać do drzwi gabinetu dyrektorki.

Nagle postanowiła spojrzeć na niego

jeszcze

raz.

Nie

ruszył

się

z miejsca, wciąż wpatrywał się w nią

z tak czułym uśmiechem, że kompletnie

zmiękła.

Przepraszam.

Zaczerwieniła się. – Nie powinnam

odchodzić

bez

pożegnania.

To

nieuprzejme. Nadal jesteśmy umówieni

na jutro, prawda?

– Tak – potwierdził z błyskiem

rozbawienia w oku. – Przeprowadzę

z tobą wywiad zaraz po kolacji.

– Super.

Czuła dziwną lekkość, gdy zniknęła

za schodami i zapukała do drzwi

gabinetu

Isabelle,

naciskając

jednocześnie

klamkę.

Weszła

bez

zaproszenia. Gabinet był pusty, choć

Isabelle musiała opuścić go dopiero

przed chwilą – światła wciąż się paliły,

a w powietrzu unosił się zapach jej

ulubionej herbaty earl grey.

Czekając na powrót dyrektorki,

Allie wodziła wzrokiem od kilimu

z dziewicą i rycerzem na białym koniu

do szafek, w których przechowywano

akta uczniów. Choć próbowała o tym nie

myśleć, przypomniała jej się noc, gdy

włamała

się

tu

z

Carterem

w poszukiwaniu informacji. Wciąż

okręcała na palcu rąbek swojej bluzy.

– O, hej, Allie! – Isabelle wpadła do

gabinetu z szyją owiniętą kaszmirowym

szalem.

Śnieżnobiała

bluzka

z kołnierzykiem i czarna ołówkowa

spódnica kontrastowały z wygodnymi

butami

na

gumowej

podeszwie.

Odłożywszy

teczkę

na

biurko,

uśmiechnęła

się

i

spojrzała

na

dziewczynę

z

zaciekawieniem.

Wszystko w porządku?

– Muszę cię o coś spytać –

odpowiedziała Allie. – To dość dziwne.

Isabelle zamknęła drzwi i wskazała

jej miejsce na skórzanych fotelach,

stojących przed biurkiem. Zapadły się

w miękkie siedzenia.

– Mów – poleciła dyrektorka. – Co

to za dziwne rzeczy? Herbata może

pomóc?

Allie potrząsnęła głową i wyjaśniła

jej pospiesznie, co mówił Carter na

temat swoich rozmów z Gabe’em.

Uśmiech na twarzy Isabelle zaczął

przygasać.

– Dlaczego wcześniej nam o tym nie

wspomniał? – zapytała, gdy Allie

skończyła mówić. – Wyjaśnił ci?

Dziewczyna miała wrażenie, że

w głosie dyrektorki słychać smutek.

– Nie wiem. Twierdzi, że do tej

pory się nad tym nie zastanawiał. W tym

czasie miał na głowie inne problemy.

Dużo się wtedy działo. A potem uznał,

że nie ma to większego znaczenia,

ponieważ i tak wszyscy wiedzieli, że

Gabe pracował dla Nathaniela.

– Nie mam pojęcia, dlaczego tak

uznał – stwierdziła Isabelle. – To

przecież nie ma sensu.

Allie również tak myślała, ale nie

mogła jej o tym powiedzieć. Czując, jak

jej żołądek zwija się w kulkę,

próbowała jej to wyjaśnić, ale Isabelle

wpadła jej w słowo.

Nie

musisz

się

martwić.

Całkowicie cię rozumiem. Po prostu

myślałam

na

głos.

Porozmawiam

z Carterem i spróbuję się dowiedzieć,

co jeszcze może pamiętać.

– Nie gniewaj się na niego, proszę. –

Allie poczuła, że zaschło jej w ustach. –

Dziwnie się czuję, kiedy ci o tym

opowiadam.

Ale

nie

mogłam…

musiałam ci powiedzieć, ponieważ te

informacje mają związek z Gabe’em. –

Pochyliła się do przodu. – Wiesz

przecież, że Carter nie współpracuje

z Nathanielem. Że to nie on jest

szpiegiem.

Isabelle nie odwróciła wzroku.

– Nigdy bym nie uwierzyła, że

Carter świadomie mógłby zdradzić nas

dla Nathaniela.

Allie poczuła narastającą panikę.

Jak to „świadomie”? Bała się, że

narobiła coś złego.

– Dziękuję, że przyszłaś z tym do

mnie. – Isabelle dała sygnał, że pora

kończyć

rozmowę.

Postąpiłaś

właściwie.

Chwilę później, wspinając się po

schodach prowadzących do sypialni

dziewczyn, Allie wciąż nie wiedziała,

czy powinna jej wierzyć. Szła zagubiona

wśród swoich zmartwień, gdy nagle

poczuła czyjąś dłoń na ramieniu.

Uwolniła się od niej z przerażonym

piskiem i usłyszała znajomy śmiech za

plecami.

– Przepraszam, chyba cię nie

przestraszyłem?

Carter

stał

stopień

niżej,

uśmiechając się do niej tym zmysłowym

uśmieszkiem,

który

nadawał

tak

pięknego

kształtu

jego

wargom,

i ponownie wyciągnął do niej rękę.

Niech to szlag.

– Nie – odpowiedziała. – Tylko

dałam się zaskoczyć.

– Szukałem cię przez cały wieczór –

poinformował, biorąc ją za rękę. Miała

nadzieję, że nie zwróci uwagi, jak

spoconą ma dłoń. – Gdzie byłaś?

– Najpierw się uczyłam – zaczęła

ostrożnie – a potem poszłam na krótki

spacer, pogadałam trochę z Isabelle, no

wiesz…

Tak?

Spojrzał

na

nią

z niezmienionym wyrazem twarzy. –

O czym sobie pogadałyście?

Miała

wrażenie,

że

wszystkie

otaczające

ich

rozmowy,

śmiechy

i stukot kroków na schodach nagle

ucichły. Nie mogła mu powiedzieć. Nie

zniosłaby bólu i poczucia zdrady, jakie

by to w nim wzbudziło.

O

niczym

w

sumie

odpowiedziała,

czując,

jak

krew

zamarza jej w żyłach. – Mam zaległości

z matmy i miałam nadzieję, że załatwi

mi trochę dodatkowego czasu.

Nieładnie.

Pogroził

jej

żartobliwie

palcem.

Zaległości,

panienko Sheridan? Założę się, że nie

była zachwycona.

– No. – Nienawidziła się za ten

sztuczny śmieszek. – Kazała mi wszystko

nadrobić. Jak najszybciej i bez żadnej

dodatkowej pomocy.

– Słuszna rada, młoda damo.

Wciąż stał jeden stopień niżej i nie

miała innego wyjścia, musiała mu

spojrzeć w oczy. Nękało ją poczucie

winy. Jeszcze nigdy nie okłamała

Cartera. Uwolniła dłoń z jego uścisku

i instynktownie pogładziła go po

włosach. Momentalnie objął ją w pasie

i przyciągnął bliżej. Schyliła się, by go

pocałować.

– Cisza nocna! – Donośny głos

Zelaznego przedarł się przez targające

nią emocje.

– Cholera – wyszeptał Carter.

Natychmiast rozpętał się chaos,

a tłum uczniów ruszył pospiesznie

w stronę skrzydeł sypialnych, on wciąż

jednak jej nie wypuszczał. Jego dłonie

błądziły po jej plecach, przesyłając

rozkoszne iskry przez cały układ

nerwowy.

– Chciałbym, żebyśmy mogli pójść

gdzieś sami. – Przycisnął usta do jej

ucha. – Jeśli nie jesteś zbyt zmęczona,

mógłbym później wpaść do twojego

pokoju.

Allie z trudem przełknęła ślinę.

Właśnie go zdradziła, więc nie mogła

chyba udawać, że nic się nie stało,

i

umówić

się

na

spotkanie?

Przypomniała sobie słowa Eloise:

„Ludzie tak robią przez cały czas”. Ale

ona nie potrafiła.

– Naprawdę mam w plecy z matmą,

Carter – odpowiedziała. – Serio. Muszę

nadgonić albo będę miała przewalone.

To było drugie kłamstwo. Przełknął

je tak samo gładko jak pierwsze.

Ponieważ jej ufał.

W drodze do swojego pokoju czuła

taki ciężar na sercu, że z trudem stawiała

krok za krokiem.

Okłamywanie

Cartera.

Nie

wyobrażała sobie, że potrafi to zrobić.

Dlaczego wszystko musiało być tak

skomplikowane?

Dotarła do sypialni, zamknęła drzwi

i oparła się o nie plecami. Wydawało

się jej, że jest chwilowo w miarę

bezpieczna. Zmarszczyła się, patrząc na

swoje odbicie w lustrze. Zastanawiała

się, co właśnie narobiła.

W końcu będzie musiała powiedzieć

mu prawdę. Sam się domyśli po

rozmowie z Isabelle. A kiedy zrozumie,

że go okłamała…

Czując nagłe dreszcze, podeszła do

okna, żeby je zamknąć. Wiatr trzaskał

otwartymi

okiennicami

o

ściany,

a wpadający do środka deszcz zmoczył

blat biurka.

W tej samej sekundzie wydarzyły się

dwie rzeczy: przypomniała sobie, że nie

otwierała okna, i zauważyła kopertę

leżącą na blacie. Gruby, kremowy

papier, taki, jakiego używa się do

oficjalnych zaproszeń. Opisany jej

imieniem. Rozpoznała charakter pisma

Christophera.

16

Odsunęła

się

od

biurka

tak

gwałtownie, że prawie potknęła się

o własne stopy. Odzyskała równowagę,

oparłszy się o ścianę, i wciąż nie

odrywała wzroku od koperty, jakby

w obawie, że ta zerwie się z biurka

i pobiegnie za nią przez pokój.

Z przerażeniem i podnieceniem

uświadomiła sobie, że Christopher

musiał zakraść się do jej pokoju. Serce

waliło jej tak mocno, że nie słyszała

własnych

myśli.

Zmusiła

się

do

zastanowienia nad tym, co powinna teraz

zrobić. Pobiec od razu do Isabelle?

Albo znaleźć Cartera i Rachel? A może

otworzyć kopertę i sprawdzić, co

skrywa się w środku?

Ostrożnie

podeszła

do

biurka,

zbliżając się do koperty niczym do

uwięzionej w klatce pantery. Sięgnęła

po nią roztrzęsioną ręką.

Na kremowym papierze widniało

tylko jedno słowo: „Allie” wypisane

znajomym charakterem pisma, którego

nie widziała od tak długiego czasu.

Przesunęła palcem po swoim imieniu,

tak jakby mogła w ten sposób wyczuć,

co się stało z Christopherem. Dlaczego

uciekł? Czemu ją zostawił?

Wsunęła paznokieć pod narożnik

i rozerwała kopertę. W środku znalazła

pojedynczą, złożoną kartkę papieru.

Przyłożyła ją do nosa, zastanawiając się,

czy potrafi wyczuć zapach brata albo

zapach

domu

z

czasów,

gdy

jeszcze ich nie opuścił.

Niczego nie poczuła.

Rozłożyła list i dostrzegła swoje

imię

wypisane

na

samej

górze

charakterystycznymi

pochylonymi

w lewo literami.

Kochana Allie,

nie potrafię uwierzyć, że po tak

długim czasie wreszcie się na to

zdobyłem. Tak bardzo za Tobą tęsknię!

Brak kontaktu z Tobą okazał się

najgorszym aspektem tego wszystkiego,

co się stało.

Ujrzawszy Cię tamtej nocy zeszłego

lata, zrozumiałem, że muszę ponownie

się z Tobą skontaktować. Zmieniłaś się

tak

bardzo,

że

z

trudem

Cię

rozpoznałem. Jesteś już dorosła.

A ja jestem z Ciebie niezmiernie

dumny.

Wiem, że nie rozumiesz, dlaczego

związałem się z Nathanielem. Musisz mi

jednak

uwierzyć,

że

ani

nie

zwariowałem, ani nie dołączyłem do

żadnego kultu, czy co tam słyszałaś od

Isabelle

lub

mamy.

Po

prostu

dowiedziałem się prawdy o naszej

rodzinie i dokonałem wyboru.

Chcę, żebyś miała tę samą szansę co

ja i mogła dokonać własnego wyboru,

znając prawdę o tym, kim jesteśmy.

Jesteśmy MELDRUMAMI.

Mam nadzieję, że będziesz chciała

się ze mną spotkać. Będę na Ciebie

czekał w piątek o północy przy

strumieniu w pobliżu kaplicy.

Rozumiem, że możesz być na mnie

wściekła, i nie mam zamiaru Cię

obwiniać, jeśli nie przyjdziesz, ale

błagam – spotkaj się ze mną! Nie mogę

się już doczekać, kiedy znów Cię

zobaczę.

Christopher

Sparaliżowana z zaskoczenia Allie

wpatrywała się w jesienny mrok za

oknem. Christopher zakradł się do jej

pokoju. Stał w tym samym miejscu co

ona teraz. Poczuła, jak w jej oczach

wzbierają gorące łzy. Skoro tak bardzo

chciał się z nią zobaczyć, to dlaczego

nie zaczekał do jej powrotu? Czemu

uciekł, pozostawiając liścik?

Z pewnym wysiłkiem zmusiła się do

tego, by przeczytać go ponownie. Tym

razem zwróciła uwagę na to, jak

zaakcentował

nazwisko

babci,

pogrubiając litery, aż zaczęły się

wyróżniać. Przyciskał długopis tak

mocno,

że

prawie

zrobił

dziurę

w kartce. Wpatrywała się w list, wciąż

zadając sobie pytanie, co powinna

zrobić.

Tej nocy nie spała zbyt wiele.

Czytała w kółko słowa napisane przez

brata, aż w końcu nauczyła się ich na

pamięć. Około trzeciej nad ranem

uwierzyła wreszcie, że nie ma w liście

żadnych tajnych wiadomości ani że

niczego nie przegapiła, położyła się

więc do łóżka, zakryła oczy ramieniem

i zaczęła liczyć oddechy.

Miała kilka opcji.

Jeśli

wspomni

komukolwiek

o liście, musi się liczyć z tym, że chcąc

chronić,

zaczną

nalegać,

by

powiadomiła Isabelle. Straci kontrolę

nad sytuacją. Nigdy nie pozwolą jej

zobaczyć się z bratem i mogą mu coś

zrobić. Aresztować albo coś znacznie

gorszego.

Innym rozwiązaniem było okłamanie

wszystkich, których znała. Sama myśl

o tym sprawiała, że dopadały ją

mdłości. Nadal nie poradziła sobie

z tym, że musiała okłamać Cartera, nie

wierzyła, że będzie w stanie kłamać

wciąż od nowa.

Jej myśli ciągle krążyły wokół tej

sprawy, aż w jakiejś chwili przed

świtem musiała po prostu zasnąć,

ponieważ obudził ją dopiero nastawiony

na siódmą budzik.

Przez cały dzień błądziła jak we

mgle, dręczona paniką i wyczerpaniem.

Wszystkie lekcje zlały się w rozmazany

wir. Kiedy Rachel zapytała o ciemne

wory pod jej oczami, Allie musiała

skłamać po raz kolejny.

– Myślę, że coś mi się przyplątało –

wyjaśniła. Kłamstwa przychodziły jej

coraz

łatwej,

ale

gdy

koleżanka

zatroskała się o nią jak matka i kazała

jej się napić herbaty z miodem, Allie

poczuła się jak potwór. Cały dzień,

w każdej minucie, zastanawiała się nad

tym, co powinna zrobić.

Przy kolacji wbijała wzrok w talerz,

nie tykając jedzenia i unikając spojrzeń

zaniepokojonej Rachel. Tuż po posiłku

czekała ją rozmowa z Sylvainem.

Wszystko stało się tak skomplikowane,

że nie miała pojęcia, co mu powiedzieć.

Była zbyt zmęczona, by wymyślić jakieś

rozbudowane kłamstwo, ale jeśli wyzna

mu prawdę…

Nagle faktycznie poczuła się chora

i odepchnęła od siebie talerz. Nie

wiedziała, co robić.

Tuż po ósmej Allie zatrzymała się

u podnóża schodów i skrzyżowawszy

ramiona na piersi, próbowała się jakoś

wziąć w garść. W głowie miała totalny

chaos – brak snu i zmęczenie zrobiły

swoje.

Nic

nie

wydawało

się

rzeczywiste.

– Przepraszam za spóźnienie –

wysapał

Sylvain

z

rozbrajającym

uśmiechem. – Miałem niespodziewane

spotkanie z Jerrym i trochę się

przeciągnęło. Właściwie już myślałem,

że nigdy się nie skończy. – Odgarnął

dłonią włosy i skinął głową w stronę

skrzydła szkolnego. – Mam pomysł,

gdzie możemy iść, jeśli nie masz nic

przeciwko.

Zaczął wspinać się po schodach,

pokonując dwa stopnie naraz. Poszła za

nim w milczeniu (sześćdziesiąt sześć

kroków). Korytarz na drugim piętrze był

ciemny,

przechodząc

przez

niego

(szesnaście kroków), minęli puste sale

lekcyjne. Ich kroki odbijały się ponurym

echem.

– Tutaj. – Sylvain otworzył drzwi na

końcu korytarza i sięgnął do wyłącznika,

by zapalić światło. Klasa była mała

(dziesięć ławek w pięciu rzędach po

dwie, cztery okna). Chłopak ustawił

dwie ławki naprzeciw siebie i usiadł za

jedną

z

nich,

z

cichym

jękiem

rozprostowując długie nogi. – Strasznie

męczący był ten dzień. – Westchnął

i sięgnął do torby. – Jerry się naprawdę

do mnie przyczepił. Ostatnio często ma

jakieś chore pomysły.

Allie nie potrafiła sobie wyobrazić,

żeby uprzejmy nauczyciel przedmiotów

ścisłych mógł się do kogoś przyczepić.

Przy niej zawsze wykazywał dużą

cierpliwość. Sylvain położył przed sobą

notes i wyciągnął srebrne pióro.

– Posłuchaj – zaczął, a pomiędzy

jego lazurowymi oczami pojawiła się

pionowa zmarszczka. – Raz jeszcze

muszę powiedzieć, że jest mi strasznie

przykro, że to właśnie ja zostałem

wybrany do rozmowy z tobą. – Zamilkł

i w końcu zauważył jej zmęczoną

twarz. – Wszystko w porządku? Nie

wyglądasz najlepiej.

– Nic mi nie jest – odpowiedziała,

nie potrafiąc się zdobyć na głos

silniejszy

od

szeptu.

Odkaszlnęła

i spróbowała raz jeszcze: – Chyba coś

mnie bierze.

– Zacznijmy od tego, że możesz mi

zaufać.

Odwróciła wzrok, czując rumieńce

pojawiające się na policzkach. Dwa

wdechy, jeden wydech.

– Chodzi mi o to… – kontynuował,

obserwując uważnie jej reakcję – że

rozumiem,

dlaczego

możesz

mieć

problem z tym, żeby mi zaufać, i nie

mogę cię za to obwiniać. Ale obiecuję:

możesz mi wierzyć, że nikomu nie

powiem o tym, co tu dziś usłyszę.

Zapiszę to tylko i oddam raport, dobrze?

Zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy,

wiedząc jednocześnie, że rumieniec na

jej policzkach spowodowany jest tym

wszystkim, czego sobie dotychczas nie

wyjaśnili. Nadal nie wiedział, jak była

na niego wściekła po letnim balu, i nie

znał skomplikowanych uczuć, jakie do

niego żywiła od tamtej pory. Nie

podejrzewał, że czuła się przy nim

jednocześnie bezpieczna i zagrożona.

– W porządku – odpowiedziała

spokojnie. – W końcu żadne z nas nie

wymyśliło tego zadania. I naprawdę nie

przeszkadza mi, że muszę rozmawiać

z tobą. Wolę ciebie od… cóż, wielu

innych ludzi. Po prostu to zróbmy.

Naprawdę w tym momencie cieszyła

się, że to Sylvain przeprowadza ten

wywiad, choć sama nie potrafiłaby

powiedzieć dlaczego.

– W porządku. – Uśmiechnął się

z ulgą i sięgnął po notes. – Zaczynajmy.

Zadał jej kilka pytań, dokładnie tych

samych, jakie ona zadała wcześniej

Carterowi. Kiedy dotarł do imion

dziadków, błyskawicznie podała mu

dane nieżyjących już rodziców ojca,

a

potem

zamilkła.

Zmierzył

zaciekawionym spojrzeniem.

– A rodzice twojej mamy?

– O… obawiam się, że nie znam

nazwiska dziadka – wydusiła w końcu. –

Nigdy mi go nie powiedziano.

Na

jego

czole

pojawiła

się

zmarszczka zdradzająca namysł, ale nie

skomentował tego ani słowem, tylko

zapisał coś w notesie.

– A twoja babcia?

Deszcz uderzał o szyby, wybijając

szybki rytm. Brzmiało to tak, jakby ktoś

obrzucał okna garściami kamyków.

– Moja babcia nazywa się Lucinda

Meldrum – odpowiedziała zupełnie

spokojnie.

Zaczął zapisywać jej odpowiedź,

kiedy nagle jego pióro zawisło nad

kartką.

– Twoja babcia nazywa się tak samo

jak rektorka Cimmerii? – Spojrzał na nią

pytająco.

– Tak, Lucinda Meldrum, była

rektorka szkoły, to moja babcia.

Sylvain odłożył pióro i popatrzył na

nią, marszcząc brwi.

– To jakiś żart, Allie? Bo jeśli tak,

to nie rozumiem…

– Nie żartuję – odpowiedziała,

czując olbrzymią ulgę z powodu

uwolnienia się od tajemnicy. Kolejny

człowiek poznał jej sekret. Każda

osoba, która o tym wiedziała, sprawiała,

że prawda stawała się dla niej coraz

bardziej realna. – Jestem wnuczką

Lucindy Meldrum. – Wskazała na jego

notes. – Nie kłamię, możesz to zapisać.

– Nie rozumiem. – Wciąż nie

podnosił pióra. – Jeśli to prawda, to

czemu nikt o tym nie wie? Myślałem, że

nie należysz do spadkobierców, tylko

jesteś z pierwszego pokolenia.

– Tak, wiem, że wszyscy się

zastanawiali, co taka Allie Sheridan

robi w superwypasionej szkole dla

miliarderów. Teraz już wiesz. – Nakryła

dłonią jego rękę, nie pozwalając mu się

odezwać. – Serio. Po prostu to zapisz

i przejdźmy do następnego pytania.

Milczał

przez

długą

chwilę,

wreszcie podniósł pióro i zanotował

trzy słowa: „Babka: Lucinda Meldrum”.

Wydawał

się

mocno

wytrącony

z równowagi tą informacją i błądził

wzrokiem po notatkach.

– Yyy… no dobra, następne pytanie:

czy ktoś z twojej rodziny uczęszczał

wcześniej do Cimmerii? – Podniósł

wzrok. – Chyba nie muszę o to pytać…

– Moja matka – Allie wciąż mówiła

z lodowatym spokojem. – I moja babcia.

Podczas gdy Sylvain zapisywał jej

odpowiedź, dotarło do niej, że coraz

bardziej

oswaja

się

ze

słowem

„babcia”. Już nie brzmiało tak dziwnie.

Zauważyła jednak, że akcentuje je

w dość specyficzny sposób, jakby

mówiła „królowa”. Samo wspomnienie

o Lucindzie pobrzmiewało władzą.

Wciąż się tym rozkoszowała, gdy

usłyszała kolejne pytanie.

– W jaki sposób trafiłaś do szkoły?

Słyszałem, że to miała być kara?

Allie opadła na krzesło, a namiastka

władzy, jaką przed sekundą czuła,

wyparowała równie szybko, jak się

pojawiła.

Streściła

mu

historię

zaginięcia swego brata i to, co działo się

potem – utrata zainteresowania ze strony

rodziców, aresztowania za włamanie do

szkoły i mazanie farbą bluzgów po

murach. Opowiedziała mu o Marku

i

Harrym,

którzy

zastąpili

jej

Christophera, tyle że zamiast pomagać

jej w odrabianiu zadań, zapoznali ją

z sekretną sztuką buntu.

Sylvain

ciągle

robił

notatki,

zapisując

wszystko

wyraźnym

charakterem pisma. Spoglądał na nią od

czasu do czasu z zakłopotaniem, ale ani

razu jej nie przerwał. Z początku chciała

trochę podkoloryzować, zrobić ze swej

historii bohaterską opowieść, tak jak

wtedy, gdy dzieliła się nią z Jo czy

Rachel, ale nie mogła. Powiedziała mu

wszystko. Im więcej mówiła, tym lepiej

się

czuła,

tak

jakby

oczyszczała

organizm z tej historii, zmniejszając

z każdym słowem ciężar zalegający od

dawna na sercu.

Kiedy skończyła, Sylvain przyglądał

jej się uważnie. Pióro błyszczało w jego

palcach.

– Ta dziewczyna, którą opisałaś,

w niczym nie przypomina tej, która teraz

przede mną siedzi – stwierdził. –

W ogóle jej nie rozpoznaję.

– No cóż, kiedy twoje życie rozpada

się na kawałki, czasem rozpadasz się

razem z nim. Nigdy ci się to nie

przytrafiło?

– Nie. A przynajmniej nie w ten

sposób. Po prostu… – Zamilkł, szukając

właściwych słów. – Podziwiam twoją

siłę, Allie. Nie wyobrażam sobie, co

bym zrobił w twojej pozycji, ale raczej

nie poradziłbym sobie z tym tak dobrze.

Sytuacji

poprawiła

go

odruchowo. – Gdybyś był w mojej

sytuacji.

Jego słowa sprawiły, że poczuła

jakiś dziwny przypływ emocji. Nie

potrafiła dokładnie określić, jakie to

były uczucia, ale w pewien sposób to,

co powiedział, trafiło wprost do jej

serca.

– A tak w ogóle to miałaś jakieś

wieści od swojego brata? – Kolejne

pytanie wyrwało ją z zamyślenia.

Zamknęła

oczy,

napotkawszy

jego

uważne spojrzenie. – No wiesz, od

czasu pożaru?

Odruchowo sięgnęła do kieszeni

i dotknęła grubej koperty z listem

Christophera. Chciała odpowiedzieć,

ale nie mogła wydobyć z siebie ani

słowa.

Trzy wdechy, dwa wydechy.

– Allie? – Sylvain przechylił głowę

i zmarszczył brew. – Co się dzieje?

Miałaś od niego jakieś informacje?

– Nie – wychrypiała. – Żadnych. Aż

do… wczorajszego wieczora.



















17

– Musisz porozmawiać z Isabelle

i Rajem. – Sylvain oddał jej list. Złożyła

go ostrożnie i wsunęła z powrotem do

kieszeni.

– Nie.

– Allie…

Ostrzegawczy błysk w jego oku tylko

wzmógł jej determinację.

– Co to da, jeśli powiem Isabelle?

– Ludzie Raja zaczną go namierzać –

wyjaśnił.

– I co z nim zrobią?

Wzruszył ramionami na znak, że nie

ma pojęcia. Albo że go to nie obchodzi.

– Nawet o tym nie myśl – ostrzegła

go. – Nie pozwolę im porwać mojego

brata

i

wykorzystać

jako

kartę

przetargową

w

ich

chorych

wojenkach.

Narastająca

panika

odbierała jej oddech. – Sama muszę to

załatwić, przysięgam na Boga. Ostrzegę

go. Ucieknę razem z nim, jeśli

cokolwiek powiesz – zagroziła. – Nikt

nie może go porwać.

– Allie, nie! – Jej reakcja musiała

być dla niego zaskoczeniem, ponieważ

przestał panować nad słowami. – Nie

rób tego… Może ci się stać jakaś

krzywda.

– Christopher nigdy by mnie nie

skrzywdził.

– Christopher omal nie spalił całej

szkoły. – W oczach Sylvaina błysnął

gniew. – I siedemdziesięciu pięciu osób.

Razem z tobą.

– Nie możesz… – Nagle poczuła, że

nie ma ani grama powietrza w płucach.

Słowa

przychodziły

jej

z

coraz

większym trudem. Pokój zakołysał się

niebezpiecznie przed jej oczami – …

powiedzieć.

Patrzył na nią z coraz większym

niepokojem.

– Wszystko w porządku, Allie?

Ściany były coraz bliżej, a jej

oddechy stawały się coraz płytsze.

Poczuła lepki pot na skórze. Z każdym

wdechem coraz trudniej było złapać

kolejny. Wiedziała, co się dzieje.

– Nie mogę… – Przez dobrą minutę

próbowała złapać oddech, a jej serce

waliło tak głośno, że nie słyszała słów

Sylvaina. Nagle zerwała się na równe

nogi i wybiegła z sali. Nie oglądając się

za

siebie,

zbiegła

po

schodach

(trzydzieści siedem) i wypadła przez

tylne drzwi prosto na deszcz.

A potem po prostu pobiegła.

Lodowate powietrze smagało ją po

twarzy, kiedy pędziła przez mrok tak

szybko, jak tylko potrafiła, czując krople

rozbijające się na skórze i walcząc

z atakiem paniki, która w każdej chwili

mogła przejąć nad nią kontrolę.

Pęd, zimno i ruch zmotywowały jej

płuca do pracy i po chwili poczuła, że

ucisk

w

piersiach

zaczyna

się

zmniejszać.

Nie

zatrzymywała

się

jednak. Mokre włosy przykleiły jej się

do czoła i twarzy, ulewa nie pozwalała

się zorientować, dokąd biegnie. Od

kostek po kolana była uwalana błotem.

Dobiegła do granicy lasu, gdy czyjaś

ręka złapała ją za ramię i szarpnęła do

tyłu. Odwróciła się na pięcie, machając

na oślep pięściami. Poczuła, jak jedna

z nich trafia Sylvaina, i dało jej to

satysfakcję. Wyśliznęła mu się, mokra

od deszczu, ale nie odbiegła dalej niż na

trzy kroki, kiedy pochwycił ją w stalowy

uścisk ramion. Wybuchła szlochem,

uświadamiając sobie, że nie może dalej

uciekać.

– Puść mnie! – wrzasnęła.

– Allie! Przestań się miotać! –

Sylvain dyszał z wysiłku. – Co ty,

u diabła, wyprawiasz?

– Pójdę tam i zaczekam na

Christophera. – Załkała zupełnie bez

sensu. – Jeśli powiesz o tym Isabelle,

będę musiała go ostrzec.

Usłyszała, jak mamroce coś do

siebie po francusku. Nie znała słów, ale

intonacja podpowiadała, że były to

przekleństwa. Trzymał ją tak blisko, że

czuła jego oddech w swoim uchu.

Nie

powiem

wysapał

wreszcie. – Isabelle się o tym nie

dowie. Ale proszę, przestań się tak

zachowywać.

Tym razem go posłuchała i przestała

wierzgać. Sekundę później poluzował

uścisk. Odgarnąwszy włosy, patrzyła na

jego twarz, szukając na niej oznak

podstępu.

– Obiecaj mi – powiedziała głośno,

by usłyszał ją przez szum deszczu. –

Przysięgnij, że nikomu nie powiesz.

– Masz moje słowo. – Patrzył jej

prosto w oczy. – A teraz proszę –

wyciągnął rękę – wracajmy do środka.

Uwierzyła mu.

Nagle

poczuła

się

kompletnie

wyczerpana i pozwoliła mu się wziąć za

rękę. Jego dłoń była zimna i mokra.

Adrenalina,

która

pozwalała

jej

zapomnieć o chłodzie, przestała w końcu

działać i Allie drżała jak osika. Zerknęła

z ukosa na Sylvaina i zobaczyła, że on

również się trzęsie. Zaciskając zęby,

poprowadził ją do niewielkich drzwi

wiodących do wschodniego skrzydła.

Kiedy je otwarł, spojrzała na niego

niepewnie.

– Dokąd idziemy?

– Jeśli wrócimy głównym wejściem,

ludzie zaczną zadawać pytania, widząc

nas w takim stanie – wyjaśnił. –

Chodźmy tędy.

Drzwi prowadziły na krótką klatkę

schodową, wiodącą do części piwnicy,

w której Allie jeszcze nigdy nie była.

Raczej nikt z niej nie korzystał – pod

ścianą piętrzyły się niebezpiecznie

wysokie stosy starych krzeseł. Migocące

żarówki rzucały rozchybotane cienie,

które podążały za nimi korytarzem.

Gdzieś w połowie drogi Sylvain

otworzył kolejne drzwi i sięgnął do

wyłącznika, oświetlając kolejną wąską

i krętą klatkę schodową. Zęby Allie

szczękały tak mocno, że musiał to

usłyszeć.

– To jedno ze starych przejść dla

służących – wyjaśnił. – Są w całej

szkole. Podczas pożaru też z nich

korzystaliśmy.

Pokonali kilka pięter, docierając

w końcu do ogrzewanego korytarza.

Sylvain przeprowadził ją obok dwojga

zamkniętych drzwi i sięgnął do klamki

przy kolejnych. Znaleźli się w obszernej,

schludnej sypialni.

W ułamku sekundy zrozumiała, gdzie

ją przyprowadził. Jej serce gwałtownie

załomotało.

Wiedziała, że Carter by ją zabił,

gdyby w jakiś sposób dotarło do niego,

że znalazła się w pokoju Sylvaina. To

nie był dobry pomysł. Musiała się

stamtąd wydostać.

Kiedy jednak chłopak podał jej

gruby ciepły ręcznik, zamiast rzucić go

na podłogę i wybiec w pośpiechu,

zaczęła

się

wycierać,

rozglądając

z ciekawością po pokoju. Przypominał

inne sypialnie uczniów, jeśli nie liczyć

wspaniałego obrazu w pozłacanej ramie,

który

przedstawiał

nieprzytomnego

mężczyznę unoszonego przez anioły.

Sylvain podążył za jej wzrokiem

i wzruszył ramionami.

Prezent

wyjaśnił

z zakłopotaniem, otwierając szafkę

i sięgając po stertę bluz oraz koszulek,

które rzucił na łóżko. – Proszę. Zdejmij

te mokre ciuchy i przebierz się. Pewnie

będą za duże, ale przynajmniej są suche.

Allie zgromiła go wzrokiem, patrząc

spod splątanej mokrej grzywki.

– Chyba nie myślisz, że zacznę się

przebierać przy tobie?

– Nie bądź dziecinna. – W jego

oczach

błysnęło

rozbawienie.

Odwrócę się, jeśli tak wolisz, ale

musisz ściągnąć te mokre ciuchy, bo

inaczej nigdy się nie rozgrzejesz.

I będziesz się dość mocno rzucać

w oczy, wracając do swojego pokoju.

Stanął twarzą do ściany, nie

czekając na jej odpowiedź. Przez chwilę

nie ruszała się z miejsca. W końcu jej

bluzka upadła z mokrym plaśnięciem na

podłogę. Chciała zostawić przynajmniej

stanik, ale też był przemoczony.

– Nawet nie waż się teraz

odwracać – wysyczała przez zaciśnięte

zęby, zmagając się z haftką.

Zaskoczył ją, parskając śmiechem.

– Pospiesz się, bo zaraz to zrobię –

pogroził. – Też chciałbym się przebrać.

Rzuciwszy biustonosz na mokrą

koszulkę, naciągnęła na siebie jeden

z jego T-shirtów. Sięgał jej do połowy

ud. Włożyła na niego jakąś bluzę

i dobrała do kompletu spodnie od

piżamy, z regulowanym paskiem.

– Gotowe.

– Dzięki Bogu – westchnął –

zacząłem

zamarzać.

Moje

ciuchy

zdecydowanie lepiej wyglądają na tobie

niż na mnie – stwierdził, gdy odwrócił

się w jej stronę i zmierzył ją wzrokiem

od stóp do głów. Poczuła, że się

rumieni, ale Sylvain już pochylał się nad

stertą ubrań leżących na łóżku. – Teraz

ja się przebiorę – poinformował

zupełnie spokojnie. – Ale nie musisz się

odwracać. Jestem Francuzem, nie wiem,

co to wstyd.

– Odwrócę się – stwierdziła, ale

zanim wypowiedziała drugie słowo,

Sylvain

już

zdjął

koszulkę.

Jej

postanowienie straciło sens.

Miał szczupłe, muskularne ciało,

a

jego

delikatnie

opaloną

skórę

pokrywała gęsia skórka. Trzęsąc się

z zimna, szybko wytarł się ręcznikiem

i założył dokładnie taką samą koszulkę

jak ta, którą z siebie zdjął. Potem bez

wahania zdjął spodnie i rzucił je na stos

mokrych ubrań.

Allie powtarzała sobie, że powinna

się odwrócić, ale jakoś się na to nie

zdobyła. Zerkała na długie, atletyczne

nogi i granatowe bokserki, które

zniknęły pod suchymi spodniami.

Nieźle

się

prezentujesz

oznajmiła, myśląc jednocześnie, że

chyba kompletnie jej odbiło.

Spojrzał na nią z zaskoczeniem.

Dziękuję

odpowiedział

uprzejmie. – Ty za to jesteś piękna.

– Wcale nie. – Usiadła na jego

łóżku, nie bardzo wiedząc, co powinna

powiedzieć. Kiedy znowu podniosła

głowę, wyciągał do niej ręcznik.

Spojrzała na niego bezrozumnie.

– Wytrzyj włosy – podpowiedział.

Ona jednak znów zagubiła się

w myślach i z ręcznikiem bezwładnie

trzymanym w ręku wciąż wracała do

Christophera, Cartera i Gabe’a, marząc

o tym, by jej mózg zamknął się chociaż

na chwilę.

Kiedy się nie poruszyła, Sylvain

przyklęknął obok niej na łóżku i zaczął

delikatnie

wycierać

jej

włosy

ręcznikiem.

– Czytałem gdzieś, że najwięcej

ciepła traci się przez głowę –

przypomniał sobie. – Nawet jeśli reszta

ciała jest w miarę ogrzana, możesz

zamarznąć z powodu odsłoniętej głowy.

Dziwne, nie?

Zadrżała, czując na karku dotyk jego

zimnej dłoni.

– Co się tam stało, Allie? –

zapytał. – Dlaczego uciekłaś w taki

sposób?

Zamknęła oczy.

– Czasem przytrafiają mi się takie

ataki paniki. Nie potrafię oddychać. –

Wykonała niejasny gest ręką. – Coś jak

klaustrofobia.

Ale…

ponownie

otwarła oczy – … pamiętaj, że nie

możesz o tym nikomu powiedzieć.

Przestał wycierać jej włosy.

– O czym? – Zdziwił się. – O twoich

atakach? Oczywiście, że nikomu nie

powiem.

– Nie, Sylvain – odpowiedziała

z pasją, która zaskoczyła ich oboje. –

Nie mów nic Isabelle o liście od

Christophera.

Opuścił ręcznik i przesunął się tak,

by spojrzeć jej w oczy.

– Obiecałem. I nie powiem. Ale

musisz mi przyrzec, że nie pójdziesz

sama na to spotkanie.

– Zobaczę się z nim. – Patrzyła mu

prosto w oczy. – Muszę wiedzieć, co się

stało. Tylko on może mi to wyjaśnić. To

mój brat, Sylvain.

Chłopak uniósł dłonie w obronnym

geście.

– Zabierz ze sobą przynajmniej

Cartera. I Lucasa. Jules najlepiej też.

Potrząsnęła głową.

– Nie mogę powiedzieć Carterowi,

bo pójdzie prosto do Isabelle. Nie

posłucha

mnie.

Dopiero

wypowiadając te słowa, zrozumiała,

dlaczego nie wspomniała Carterowi

o liście. Nie ufała mu. On jej również

nie ufał.

– Ponieważ chce cię chronić –

przypomniał Sylvain. – I postąpiłby

słusznie.

– Sama potrafię się chronić.

– Nie przed Nathanielem – jego

odpowiedź

była

natychmiastowa

i bezwzględna. – Przed Gabe’em

również nie.

– Muszę się z nim spotkać. –

Pochyliła się w jego stronę. – Naprawdę

muszę.

Raz jeszcze spojrzeli sobie w oczy.

W jego błękitnych tęczówkach odbijało

się światło lampy.

– Czy ty mnie o coś prosisz, Allie? –

zapytał szeptem.

– Poszedłbyś ze mną? – Wstrzymała

oddech.

Przez chwilę nie odrywał wzroku od

jej twarzy, a potem westchnął.

– Myślę, że to fatalny pomysł –

odpowiedział. – Ale nie pozwolę, żebyś

była sama.















18

Pozostało jej jedynie przetrwanie

reszty piątku. Tego ranka wytłumaczyła

się ze swojego wieczornego zniknięcia

wyimaginowaną chorobą. Wszyscy jej

uwierzyli. Rachel zaparzyła dla niej

ziołową herbatę, a Carter dotknął jej

czoła, sprawdzając, czy nie ma gorączki,

i pytając, czy była u pielęgniarki.

Przez cały dzień wymyślała kolejne

kłamstwa. To nie było trudne. Idąc

w stronę jadalni, uznała, że ma ku temu

wrodzony talent. Pewnie miała to we

krwi.

Rzuciła okiem na zegarek. Za pięć

siódma.

Do

spotkania

z

Christopherem

pozostało pięć godzin. Nie rozmawiała

z nim od dwóch lat. Pięć godzin i pozna

prawdę. Serce waliło jej coraz szybciej

z napięcia, więc przed wejściem do

jadalni wzięła kilka uspokajających

oddechów. Usiadłszy na swoim miejscu

obok Cartera, uśmiechnęła się do

wszystkich zebranych przy stole.

Siedząca tuż obok Lucasa Rachel

zapytała

bezgłośnie,

czy

wszystko

w porządku, na co Allie odpowiedziała

uśmiechem i skinieniem głowy. Carter

objął ją niedbale i przycisnął usta do jej

policzka. Nagle ogarnęło ją poczucie

winy, więc uśmiechnęła się szeroko, by

się go pozbyć.

Przysłuchując się rozmowie Cartera

z Lucasem, powtarzała w myślach, że

musi to zrobić i że ma nadzieję, iż Carter

jej wybaczy. Nie wierzyła jednak, że tak

się stanie, co wzbudzało w niej

przerażenie.

Ostatnimi czasy Zoe dość często

dosiadała się do ich stołu, a dziś

opowiadała Jo o jakimś zadaniu

z

chemii,

nad

którym

właśnie

pracowała. Jo wyglądała na zaskoczoną,

ale uprzejmie kiwała głową.

Przy

sąsiednim

stole

siedział

Sylvain w towarzystwie Nicole i grupki

zagranicznych uczniów. Wydawali się

pogrążeni w rozmowie, musiał jednak

wyczuć jej wzrok, ponieważ spojrzał

w stronę ich stolika. Kiedy popatrzyła

mu w oczy, mogła poczuć wszystkie

tajemnice, jakie ich łączyły.

– Dobra. – Jo zastukała nagle

łyżeczką o szklankę, sprawiając, że

wszyscy

spojrzeli

na

nią

z rozbawieniem. – Uznałam, że nadszedł

czas.

– Czas? – zdziwiła się Rachel.

– Och… – wymamrotał Lucas. –

Chyba wiem, co się wydarzy.

– Na co czas? – zapytała Zoe.

– Czas, żeby pomyśleć nad balem.

Odpowiedział jej chór drwin.

– Wiedziałem. – Lucas westchnął,

opierając głowę o oparcie krzesła.

– Mamy jeszcze miesiąc, Jo –

przypomniał Carter. – I jedyne, co

musimy zrobić, to znaleźć sobie jakieś

ubranie.

– Nie wygłupiaj się. – Jo zbyła jego

uwagę machnięciem dłonią. – Wiesz, że

zostało o wiele więcej do zrobienia.

– Jest jakoś inaczej niż podczas

letniego balu? – wtrąciła się Allie.

– Zupełnie inaczej – odpowiedziała

jej

Zoe.

Wszyscy

uczestniczą

w zimowym balu.

– Zgadza się – potwierdziła Jo. –

Przyjeżdżają absolwenci, pojawia się

też cały zarząd. A na dodatek słyszałam

pewne plotki…

– Ożeż!– Carter jęknął i upił łyk

wody ze szklanki.

– Powiedz to – poprosił Lucas. –

Nie będziesz miała spokoju, póki tego

z siebie nie wydusisz.

– Dajesz, Jo – ponagliła Rachel. –

Przekazuj ploty.

– Wygląda na to – Jo pochyliła się

do przodu i ściszyła głos – że w tym

roku odwiedzi nas wielu polityków.

Między innymi prezydent, premier

i ministrowie. A także byli rektorzy.

Allie poczuła, jak krew w jej żyłach

zamarzła. Odkaszlnęła.

– Jakieś nazwiska? – zapytała.

– Pewnie. – Jo wyglądała na

zachwyconą. – Henry Abingdon. Joseph

Swinton.

Lucinda

Meldrum.

Tyle

przynajmniej słyszałam.

Carter i Rachel, znający tajemnicę

Lucindy, starannie unikali patrzenia

Allie w oczy. Zaskoczona dziewczyna

wpatrywała się w Jo. Czy Lucinda

naprawdę

zamierzała

pojawić

się

w szkole z powodu balu? Allie miała się

znaleźć w tym samym budynku z babcią,

której nigdy wcześniej nie widziała,

choć obie mieszkały w Londynie?

Reszta uczniów przy stoliku nie

ukrywała podniecenia.

– Prezydent Abingdon. – Zoe

westchnęła zachwycona. – Kiedyś

chciałam, żeby był moim drugim ojcem.

Carter delikatnie ścisnął dłoń Allie

pod stolikiem. Upewniwszy się, że nikt

nie zwraca na nich uwagi, pochylił się

i przyłożył usta do ucha dziewczyny.

– Wiedziałaś, że ma tu przyjechać? –

wyszeptał.

Allie

potrząsnęła

głową.

Nim

zdążyła odpowiedzieć, drzwi na drugim

końcu jadalni otworzyły się na całą

szerokość i obsługa zaczęła roznosić

tace z parującym jedzeniem. Uczniowie

przywitali je jak zwykle radosnym

okrzykiem, ale ona nie potrafiła się

zdobyć nawet na najsłabszy uśmiech.

Wszystko

było

stanowczo

zbyt

skomplikowane.

Carter gdzieś zniknął zaraz po

kolacji. Wrócił do świetlicy jakieś

dwadzieścia minut później, z dziwnie

pobladłą twarzą. Allie siedziała na

kanapie, próbując skupić się na czytaniu

Wielkiego

Gatsby’ego,

w

czym

skutecznie

przeszkadzał

jej

jeden

z uczniów bębniący na fortepianie.

Każda kolejna nuta sprawiała, że w jej

obolałym mózgu pękała następna żyłka.

– Allie – rzucił Carter – możemy na

słówko?

Spojrzała na niego, unosząc brew.

Nie podobały jej się ton jego głosu

i gniew błyszczący w oczach. Poczuła

ukłucie strachu. Czyżby dowiedział się

jakoś o Christopherze?

Wyszła za nim na korytarz. Szybkim

krokiem przemierzył odległość dzielącą

ich od drzwi do szkolnego holu. Nie

zapalił światła, kiedy znaleźli się

w środku ciemnego, przestronnego

pomieszczenia. Jego oczy błyszczały,

odbijając delikatny blask wpadający

przez okna.

– Powiedziałaś Isabelle o moich

rozmowach z Gabe’em?

Jej serce zatrzymało się na sekundę.

Z trudem przełknęła ślinę i skinęła

głową.

– Nie chciałam tego robić, Carter,

ale musiałam. – W panice zrobiła krok

w jego stronę. – Bałam się, że wpędzę

cię w kłopoty, ale myślałam, że ta

informacja może być ważna dla niej

i Raja. – Sama nie wierzyła swoim

słowom, wydawały jej się żałosną

wymówką.

– Niech to szlag, Allie – warknął,

odszedł o kilka kroków i ponownie

odwrócił się w jej stronę. – Dlaczego

mnie przynajmniej nie ostrzegłaś? Jak ja

teraz wyglądam… jak jakiś kłamca albo

morderca.

– Nie. – Przerażona, gwałtownie

potrząsnęła głową. – Wiesz przecież, że

Isabelle nigdy tak nie pomyśli. Są po

prostu zaskoczeni, że wcześniej o tym

nie wspomniałeś. Wiedzą przecież, że to

nie ty…

– Czyżby? – Skrzyżował ręce na

piersiach. – Dzięki tobie chyba nie są

tego już tak stuprocentowo pewni.

Zgarbiła

się,

czując

coraz

mocniejsze pulsowanie bólu w głowie.

Znowu coś zepsuła. Dlaczego nigdy nic

jej nie wychodziło?

Strasznie

cię

przepraszam.

Naprawdę nie chciałam, żeby tak się

stało. Nie wiedziałam po prostu, co

z tym zrobić. – Próbowała wyczytać

z jego twarzy, jak wielkich narobiła mu

kłopotów. – Co ci powiedzieli?

– Nic – odpowiedział niechętnie. –

Tak naprawdę to nic, choć Isabelle była

wściekła i powiedziała, że się na mnie

zawiodła. Że powinienem był wiedzieć

lepiej. Nic nowego. Ale chyba masz

rację, nie wydaje mi się, żeby mnie

o coś podejrzewała.

– Jeszcze raz przepraszam. –

Poczuła, że uścisk w jej piersi nieco

zelżał. Carterowi nic nie groziło. – To

wszystko

moja

wina.

Postąpiłam

niewłaściwie. Wiem, że to głupio

zabrzmi, ale naprawdę próbowałam

pomóc.

Powtarzała sobie w myślach, że tak

właśnie kończy się ufanie własnym

instynktom.

– Cholera, Allie. – Uspokoił się

trochę i podszedł do niej. – Na drugi raz

staraj się uważać. Możesz narobić

dużych szkód, pomagając w ten sposób.

Pokiwała smutno głową.

– Wierzysz mi? Wierzysz, że nie

chciałam narobić ci problemów?

– Oczywiście, że ci wierzę –

odpowiedział z lekkim zaskoczeniem

i niezgrabnie ją przytulił. – Przecież byś

mnie nie okłamała.

Czując, jak narastający ból głowy

odbiera jej zdolność myślenia, zaraz po

tej rozmowie Allie pobiegła do swojego

pokoju. Zamknęła za sobą drzwi

i rzuciła okiem na zegar. Dwudziesta

trzydzieści.

Jeśli

miała

się

do

czegokolwiek

przydać

Sylvainowi

dzisiejszej

nocy,

musiała

się

przynajmniej

chwilę

zdrzemnąć.

Nastawiła budzik na dwudziestą trzecią

trzydzieści i położyła się do łóżka.

Ledwie zamknęła oczy, a pod jej

powiekami pojawiły się wszystkie

wydarzenia ubiegłego wieczora. Przez

kilka godzin nie opuszczała sypialni

Sylvaina,

razem

planowali,

co

zamierzają zrobić dzisiejszej nocy.

Leżenie w jego piżamie na jego łóżku

i obserwowanie, jak szkicuje plan,

sprawiało jej zaskakującą przyjemność.

Im dłużej mówił, tym bardziej czuła się

odprężona.

Nawet nie zauważyła, kiedy zapadła

w sen. W jednej sekundzie patrzyła, jak

Sylvain rysuje las, i słuchała wyjaśnień

na temat ścieżek, a w kolejnej znalazła

się z powrotem w jadalni, widząc

Gabe’a wpatrującego się w nią przez

okno.

Sala była tym razem zupełnie pusta,

nie licząc jej, Sylvaina i Cartera. Allie

złapała Cartera za ramię, wskazując na

Gabe’a.

– Tam! Jest tam!

Carter potrząsnął głową, nie mogąc

go

dostrzec,

i

spojrzał

na

nią

z zaniepokojonym wyrazem twarzy.

– O czym ty mówisz, Allie? Nikogo

tam nie ma.

Kiedy ponownie spojrzała za okno,

nikogo tam nie było. Gabe znalazł się

w środku jadalni i zmierzał w ich stronę.

Czując szaleńcze bicie serca, odwróciła

się do Sylvaina i szarpnęła go za ramię.

– Widzisz go? – zapytała. – Gabe

jest tutaj.

Oczywiście,

że

widzę

odpowiedział spokojnie Sylvain. – Stoi

tuż obok ciebie.

Nie wiedziała, czy obudził ją własny

krzyk, czy Sylvain szarpiący za ramię.

– Obudź się, Allie.

Sylvain?

Rozejrzała

się

nieprzytomnie po pokoju. – Gdzie

jestem? – Nagle sobie przypomniała

i trochę się uspokoiła. – Chyba

zasnęłam.

Tymczasem Sylvain zgasił górne

światło,

pozostawiając

zapaloną

niewielką lampkę na biurku. W którymś

momencie musiał odłożyć papiery

i nakryć Allie kocem.

– Mówiłaś przez sen. – Zmęczenie

i niewyspanie sprawiały, że jego akcent

stał się wyraźniejszy. – Chyba śnił ci się

Gabe.

Poczuła dreszcze na sam dźwięk

tego imienia.

– Pojawił się w moim śnie. Tylko

my dwoje mogliśmy go zobaczyć. Chciał

nas zabić.

Sylvain położył się obok, oparł

głowę na łokciu i odgarnął włosy z jej

twarzy.

– To tylko sen – stwierdził. – Jesteś

bezpieczna.

Wodził delikatnie palcami po jej

skórze,

sprawiając,

że

zamknęła

powieki. Nagle usiadła, wiedząc, że nie

może na to pozwolić.

– Muszę wrócić do siebie –

oznajmiła.

Nie próbował jej przekonywać.

Zamiast tego odprowadził ją po

schodach

do

kolejnego

wąskiego

korytarza dla służby, którego nigdy

wcześniej nie widziała, prowadzącego

do skrzydła dziewczyn. Ich bose stopy

cicho plaskały o zimną, drewnianą

podłogę. Wciąż się bała, że ktoś ich tu

nakryje, ale Sylvain wydawał się

nieporuszony.

– Nikt nigdy tędy nie chodzi –

wyjaśnił.

Nie

licząc

uczniów

przekradających

się

do

swoich

pokojów.

Zastanawiała się, ile pokojów

dziewczyn udało mu się odwiedzić.

Zatrzymali się tuż przed drzwiami do

skrzydła

sypialnego.

Spojrzała

na

Sylvaina. Był tak blisko, że mogła

poczuć jego oddech na swoim policzku.

– Jesteś pewna, że chcesz to

zrobić? – szepnął, mierząc ją poważnym

spojrzeniem.

Allie skinęła głową, nie ufając

własnemu językowi.

– W porządku. A więc do jutra.

Budzik wyrwał ją ze snu o wpół do

dwunastej. Była zupełnie przytomna.

Słysząc bicie własnego serca, uznała, że

już czas. Błyskawicznie włożyła na

siebie przygotowane wcześniej ciepłe

ubrania,

owinęła

szyję

szalikiem

i pozapinała niebieski płaszczyk.

Za dziesięć dwunasta otwarła drzwi

i wyszła na cichy, ciemny korytarz.

Przemknęła się bezszelestnie do tej

samej wąskiej klatki schodowej, której

użyli w czasie pożaru. Sięgnęła do

klamki i zamarła, słysząc jakiś dźwięk

za swoimi plecami.

– Allie? – Jules włączyła latarkę,

momentalnie ją oślepiając. – Co ty

robisz?

Dziewczyna

próbowała

znaleźć

jakąkolwiek wymówkę lub kłamstwo,

ale miała zupełnie pusto w głowie.

Gdzie mogłaby się wybierać o tej porze,

korzystając z tajnego przejścia?

– Proszę, Jules, nie mów o tym

nikomu. Ale muszę wyjść.

– Chyba żartujesz. – Przewodnicząca

przymrużyła oczy. – Znasz przecież

Zasady. Po dwudziestej trzeciej nikt nie

może opuszczać skrzydła sypialnego bez

specjalnego zezwolenia. Dokąd się

wybierasz?

– Muszę się z kimś spotkać. –

Domyśliła się, jak to zabrzmiało, więc

dodała pospiesznie: – To nie to, co

myślisz. Muszę załatwić coś bardzo

ważnego.

Jules zbliżyła się o krok, a Allie nie

potrafiła wyjść ze zdumienia, że nawet

o tak późnej godzinie jej białoblond

włosy wciąż były upięte w idealny

koczek.

– Chodzi o Cartera? – wyszeptała

przewodnicząca. – To z nim musisz się

spotkać?

Allie

w

milczeniu

potrząsnęła

głową.

– To z kim? – Na czole Jules nagle

pojawiła się pionowa zmarszczka.

– Sylvain – odszepnęła Allie,

czując, jak oblewa się rumieńcem, tak

jakby faktycznie wybierała się na

potajemną schadzkę.

Zaskoczona Jules opuściła latarkę.

– Nie rozumiem. Dlaczego musisz

się

wykradać

na

spotkanie

z Sylvainem? – Nagle w jej oczach

pojawił się błysk zrozumienia. – Czy

wy…

– Nie! – Allie poczuła atak paniki na

wspomnienie wczorajszego wieczoru. –

Nie, po prostu… Sylvain ma mi

w czymś pomóc. Proszę cię, Jules,

wiem, że musisz o tym donieść, ale

błagam, zaczekaj do rana. Wtedy

przyjmę

na

siebie

każdą

karę.

Przysięgam, że naprawdę nie robimy

niczego

złego

ani

dziwnego.

On

naprawdę mi pomaga. – Spojrzała jej

w oczy, szukając zrozumienia. – Proszę,

Jules.

Przewodnicząca wyłączyła latarkę.

– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz,

Allie. Będę milczeć do rana, ale to

wszystko, co mogę zrobić. A później

naprawdę chciałabym usłyszeć od

jednego z was, co się tu dzieje.

Allie odetchnęła z ulgą.

– Dziękuję. Mam u ciebie dług

wdzięczności.

– Oczywiście – odparła szorstko

blondynka. – Możesz go spłacić, nie

pakując się dzisiaj w żadne kłopoty,

OK?

Mówienie półprawdy przychodziło

Allie z taką łatwością, że nawet nie

poczuła się winna. Jeśli wszystko

pójdzie zgodnie z planem, Jules nigdy

się o niczym nie dowie. Nikt się nie

dowie. Nie będzie żadnych problemów

i wszystko skończy się dobrze.

Popędziła w dół po wąskich

schodach i wyszła w krypcie kilka pięter

niżej. Korzystając z niewielkiej latarki

pożyczonej od Sylvaina, przeszła na

drugą stronę ciemnego pomieszczenia.

W ciemnościach wyglądało zupełnie

inaczej, niż kiedy była tu ostatnim razem

z innymi dziewczynami i paliły się

wszystkie światła. Ciągle zmagając się

ze strachem ściskającym jej serce,

błyskawicznie

znalazła

drogę

do

kolejnych schodów prowadzących na

zewnątrz.

Sięgnęła do klamki przy niskich

drzwiach, wypadła na dwór i poczuła na

twarzy chłodny powiew powietrza,

który przyniósł jej natychmiastową ulgę.

Powtarzała sobie, że najtrudniejsze ma

już za sobą, chociaż wiedziała, że to

nieprawda.

Razem z Sylvainem zaplanowali

każdy

ruch,

oboje

jednak

mieli

świadomość, że ochroniarze Raja co noc

patrolują teren i nie było sposobu, żeby

przewidzieć ich trasy. Sylvain wierzył,

że Christopher wybrał tę datę i godzinę

z jakiegoś okreś​lonego powodu.

– Musi być pewien, że nie natknie

się na ludzi Patela – wyjaśnił Allie,

marszcząc czoło. – W pewnym sensie

jest

to

najbardziej

niepokojąca

wiadomość.

Nie

mogli

być

tego

jednak

stuprocentowo

pewni,

więc

Allie

przygarbiła

się

i

popędziła

jak

najszybciej w stronę mrocznego lasu.

Nie wyjęła latarki z kieszeni, tylko

pozwoliła, by kierował nią instynkt.

Trzymała się ścieżki, którą wskazał

jej

Sylvain,

prowadzącej

wzdłuż

ogrodzenia

po

wschodniej

stronie

posiadłości. Była ona o wiele rzadziej

używana

niż

dróżka

wiodąca

bezpośrednio do kaplicy, więc Allie

musiała uważać na leżące pod nogami

kamienie i gałęzie.

Deszcze ustały poprzedniego dnia,

a noc była chłodna i jasna – półksiężyc

wisiał wysoko na niebie błyszczącym

tysiącami gwiazd. Jego blask nie

przedzierał

się

jednak

pomiędzy

gałęziami, więc Allie przeklęła kilka

razy

pod

nosem,

wpadając

do

niewidocznych

kałuż

na

błotnistej

ścieżce.

Między

drzewami

hulał

lodowaty wiatr, a nad jej głową

skrzeczały nocne ptaki. Z oddali słychać

było poszczekiwanie lisa. Były to

zupełnie normalne odgłosy nocnego lasu,

ale mimo tego dziewczyna poczuła, że

włosy stają jej dęba. Miała dziwne

wrażenie, że ktoś ją obserwuje.

Przyspieszyła, próbując zapomnieć

o tym uczuciu. Wiedziała, że gdzieś tutaj

musi być również Sylvain. Może to on

jej się przyglądał.

Wczoraj uzgodnili, że wymkną się ze

szkoły osobno – miał wydostać się na

zewnątrz i czekać na nią w kryjówce.

Obiecał jej towarzyszyć przez cały czas,

gdy będzie przebywała w lesie. Mówił,

że nie będzie mogła go zobaczyć, ale

może mu zaufać, że jej nie opuści. Ufała

mu, jednocześnie modląc się w myślach,

by okazał się godny tego zaufania.

Gdy doszła do zakrętu, musiała

przejść ponad powalonym drzewem,

blokującym ścieżkę. Znów poczuła

przyspieszone bicie serca – dopóki nie

przedostanie się na drugą stronę, wciąż

będzie

wystawiona

na

niebezpieczeństwo.

Z

powodu

narastającej paniki stała się nieostrożna

i przedarła się przez gałęzie ciężko jak

słoń.

Kiedy w końcu znalazła się po

drugiej stronie, zobaczyła przed sobą

mury kaplicy. Zeszła ze ścieżki przy

dziedzińcu i ukryła się pomiędzy

drzewami. Uschnięte paprocie muskały

ją po czubkach palców niczym piórka,

szeleszcząc przy każdym kroku. Słyszała

szum pobliskiego strumienia.

Zgodnie z tym, co mówił Sylvain,

znalazła po drugiej stronie kaplicy

wąziutką ścieżkę prowadzącą nad sam

brzeg strumyka. Kiedy podeszła bliżej,

drzewa nieco się przerzedziły, a światło

księżyca odbiło się od wody. Allie

stanęła dokładnie w tym samym miejscu,

gdzie

ostatniego

lata

Isabelle

rozmawiała z Nathanielem.

Wbijała

wzrok

w

ciemności,

wypatrując najmniejszych śladów swego

brata, las wydawał się jednak zupełnie

spokojny. Strumień rozlewał się trzy

razy szerzej niż wtedy, gdy widziała go

po raz ostatni – zasilony ostatnimi

deszczami przypominał teraz małą rzekę,

rwącą u jej stóp. Kamienie, po których

można było przejść na drugą stronę,

znalazły się prawie całkowicie pod

wodą. Patrząc na gniewne wiry, Allie

pomyślała, że latem skakanie po

kamieniach musi być całkiem przyjemne,

zwłaszcza w upalny dzień, gdy tak

naprawdę masz nadzieję, że wpadniesz.

– Allie!

Christopher stał na drugim brzegu,

wpatrując się w nią szarymi oczami,

takimi samymi jak jej oczy.

– Och! – westchnęła na jego widok,

czując autentyczny fizyczny ból. Zakryła

usta dłonią, próbując się nie rozpłakać.

Wydawał się o wiele starszy. Jego

zwykle

rozczochrane

jasnobrązowe

włosy były przycięte na krótko, miała

również wrażenie, że jest wyższy.

Ciemny garnitur, jaki na siebie założył,

okrywał szerokie ramiona dorosłego

mężczyzny.

Dopiero kiedy się uśmiechnął,

dostrzegła w nim tego szesnastolatka,

który pomagał jej w odrabianiu zadań

domowych i odbierał ją ze szkoły.

Wiedziałem,

że

mnie

nie

zawiedziesz – powiedział.

– Christopher… Tak bardzo za tobą

tęskniłam. – Również się uśmiechnęła,

ignorując płynące łzy. – Musiałam się

upewnić, że nic ci nie jest. Masz takie…

krótkie włosy.

Sama

nie

potrafiła

uwierzyć

w wygadywane przez siebie bzdury

i poczuła, że się czerwieni. Christopher

zdawał się nie zwracać na to uwagi.

Wyrosła

z

ciebie

śliczna

dziewczyna

zauważył.

Nic

dziwnego, że wszyscy chłopcy się za

tobą uganiają. Słyszałem też, że masz

doskonałe stopnie. Jestem z ciebie

naprawdę dumny, kocie.

Słuchając jego słów, zastanawiała

się, skąd wie te wszystkie rzeczy, ale

potem zwrócił się do niej tak jak

w dzieciństwie i wszystkie inne myśli

zostały odepchnięte na bok.

Och,

Chris,

tak

za

tobą

tęskniłam. – Wyciągnęła ręce w jego

stronę. – Dlaczego musiałeś odejść?

– Chyba już wiesz, prawda? –

Uśmiech z jego twarzy nagle zniknął.

Pokręciła głową.

– Nie mam pojęcia. To znaczy wiem,

że Lucinda Meldrum jest naszą babką

i że mama też się tutaj uczyła i ukrywała

to przed nami, ale…

– Czyli już wiesz, że przez całe

życie byliśmy okłamywani. – To już nie

był dawny Christopher, miała teraz

przed

sobą

rozwścieczonego

mężczyznę. – I że Isabelle starała się,

abyśmy nigdy nie poznali prawdy

o naszej rodzinie. I że teraz nasza

babcia – wypluł to słowo z nieskrywaną

odrazą – próbuje nas pozbawić naszego

dziedzictwa. Wiesz o tym wszystkim,

prawda?

– Zaczekaj chwilę, Christopher,

proszę

przerwała

litanię

nienawiści. – Jakiego dziedzictwa

próbuje nas pozbawić Lucinda?

– Nie uznaje nas za swoją rodzinę.

Jak możesz o tym nie wiedzieć, Allie? –

Zrobił jeden krok w stronę brzegu, jego

twarz wydawała się niezwykle blada

w świetle księżyca. – Wszystko przez

Isabelle. To ona to zaplanowała.

Musiałem ci o tym powiedzieć. Udało

jej się wkraść w łaski Lucindy, kosztem

naszej matki. Ostatnia rzecz, jakiej teraz

potrzebuje

Isabelle,

to

para

wnuków,

prawdziwych

krewnych,

będących

rzeczywistymi

spadkobiercami Lucindy. Dlatego trzyma

cię w Cimmerii, gdzie ma nad tobą

pełną kontrolę.

Jego

twarz

wykrzywiała

taka

wściekłość,

że

Allie

odruchowo

wstrzymała

oddech.

Wyglądał

na

zupełnie szalonego.

– Nie mam zamiaru być pionkiem

w ich rozgrywkach – kontynuował. –

Nathaniel ma plan, Allie. I to jest dobry

plan. Chce odebrać Isabelle kontrolę

nad szkołą. Odsunąć ją na margines.

Pozbyć

się

ludzi

rządzących

od

dwudziestu lat tą organizacją i… –

Zacisnął dłoń w pięść. – I wtedy zaczną

się tu zmiany.

Allie nagle ucieszyła się, że

rozdziela ich rwący nurt strumienia.

– Jesteś pewien, że to właśnie jemu

powinnam zaufać? – zapytała ostrożnie

spokojnym głosem. – Dlaczego mam

słuchać Nathaniela, a nie Isabelle?

Trudno mi uwierzyć, że jest aż tak

spragniona władzy…

– Nie wygłupiaj się, Allie –

przerwał jej. – Rozejrzyj się. Gdzie

jesteś? W szkole dla przyszłych królów,

premierów i bankierów. Ci ludzie

któregoś dnia będą rządzili światem.

Isabelle tym wszystkim zarządza, a tobie

się wydaje, że nie jest spragniona

władzy? – W jego głosie pojawiło się

niedowierzanie. – Bzdura. Niczego

bardziej nie pragnie niż władzy.

Allie uparcie potrząsała głową.

– Nie znasz jej, Chris. Wcale nie jest

taka. I naprawdę się o mnie troszczy…

i o całą naszą rodzinę.

– Ależ oczywiście. – Poprzednie

rozgorączkowanie w jego głosie zastąpił

lodowaty chłód. – Ciekawe tylko,

dlaczego nie zastanawiasz się nad tym,

z jakiego powodu skłamała w sprawie

śmierci Ruth. Ani nad tym, gdzie

podziało się jej ciało. I co stałoby się

z twoim ciałem, gdybyś zginęła.

Allie nie mogła złapać tchu, tak

jakby ktoś uderzył ją prosto w pierś.

Jedyną rzeczą, jakiej nie potrafiła sobie

wytłumaczyć,

jedynym,

czego

nie

rozumiała w związku z Isabelle, była

właśnie sprawa Ruth. Gabe zamordował

dziewczynę podczas letniego balu,

a dyrektorka zatuszowała całą sprawę.

Świadomie

okłamała

wszystkich,

twierdząc, że było to samobójstwo.

Wierzyli w to – albo postanowili

wierzyć

nawet

rodzice

Ruth.

Dziewczyna

została

uznana

za

samobójczynię, a Allie nie potrafiła się

z tym pogodzić. To było niewłaściwe.

Tylko skąd Christopher o tym wszystkim

wiedział?

Nagle poczuła gwałtowny przypływ

rozżalenia. Czy zawsze musi tracić

wszystko, na czym jej zależy? Czy

każdy, komu w końcu zaufa, ostatecznie

okaże się kłamcą?

– Dlaczego miałabym cię słuchać? –

Z trudem powstrzymała się od krzyku. –

Opuściłeś mnie. To twoim zdaniem nie

była zdrada? A teraz pokazujesz się

z jakimś dupkiem, który zabija ludzi i…

co ja mam właściwie robić? Pójść

z tobą? Zaufać ci?

Christopher uspokoił się i wyciągnął

przed siebie dłonie.

– Wiem, że jesteś na mnie wściekła,

Allie. I jest mi strasznie przykro

z powodu tego, co ci zrobiłem. Ale nie

możesz ufać Isabelle, ona naprawdę cię

okłamuje. Chce zdobyć twój spadek, a ty

nawet nie wiesz o jego istnieniu.

Próbuje cię oddzielić od rodziny.

I wcale się o ciebie nie troszczy. A ja

tak.

Allie skrzyżowała ramiona na piersi.

Miała wrażenie, że jej serce zmieniło

się w niewielką kostkę lodu. Wszystkie

instynkty nakazywały jej natychmiastową

ucieczkę. Ale nie mogła tego zrobić.

Musiała się wszystkiego dowiedzieć.

– Czego właściwie ode mnie

chcesz? – zapytała spokojnie, choć

wciąż

zmagała

się

z

gniewem

i problemem z oddychaniem. – Mam

opuścić szkołę i pójść z tobą?

– Jeszcze nie. – Jej pytanie

wzbudziło

w

nim

widoczne

zadowolenie, uznał zapewne, że udało

mu się osiągnąć jakiś postęp. – Ale już

wkrótce. – Spojrzał przez ramię,

a potem odwrócił się z powrotem do

niej i rzucił przepraszające spojrzenie. –

Posłuchaj, Allie. Nie zostało nam już

zbyt wiele czasu, ale niedługo znowu się

spotkamy.

Muszę

ci

opowiedzieć

o naszych planach.

Kiedy ponownie się uśmiechnął,

Allie omal się nie rozpłakała, tak bardzo

przypominał

wtedy

tego

chłopca,

którego znała. Starszego brata, przy

którym zawsze czuła się bezpieczna.

Tego, który ciągle się nią opiekował.

– W końcu sama zrozumiesz, o co

w

tym

wszystkim

chodzi

kontynuował. – Nathaniel jest naprawdę

dobrym człowiekiem. – Musiał dostrzec

niedowierzanie na jej twarzy, bo

natychmiast dodał: – Wiem, że musi

robić czasem różne rzeczy… ale dla

niego to też jest trudne. Na tym niestety

polega wojna, Allie. I ma całkowitą

rację w kwestii tej organizacji.

– To znaczy? – Próbowała utrzymać

jak najzwyklejszy ton głosu. – Powiedz

mi przynajmniej jedną rzecz. Co tak

naprawdę chce osiągnąć Nathaniel?

– Och, Al. – W jego głosie słychać

było prawdziwe oddanie. – Nathaniel

zmieni wszystko. Naprawi cały świat,

zepsuty przez ludzi tkwiących u władzy.

Przekaże ją właściwym osobom. Wiesz,

czym jest Cimmeria, prawda? To znaczy

czego część stanowi szkoła? Jeśli

Nathaniel przejmie władzę nad tą

organizacją, naprawdę jest w stanie tego

dokonać.

Może

wszystko

zmienić

i naprawić.

Allie nie miała pojęcia, o czym

mówi jej brat. Co chcieli zmienić

i naprawiać?

Christopher ponownie spojrzał za

siebie. Odniosła wrażenie, że ktoś stoi

za nim i mu podpowiada. Kiedy znów

się odwrócił, jego twarz wyrażała

smutek.

– Naprawdę za tobą tęskniłem,

kocie. – Wpatrywał się w jej twarz

z

drugiego

brzegu,

jakby

chciał

zapamiętać ją na zawsze. – Czasem

myślałem, że już nigdy cię nie zobaczę,

ale na szczęście oboje tu jesteśmy.

Tak.

Allie

próbowała

powstrzymać drżenie dolnej wargi. –

Jesteśmy tu oboje.

– A pamiętasz – zapytał z nagłym

entuzjazmem w głosie – jak uczyłem cię

jeździć na rowerze i zapomniałem

powiedzieć, do czego służą hamulce?

– Zjechałam z krawężnika przed

domem

i

walnęłam

w

wózek

listonosza. – Uśmiechnęła się pod

wpływem wspomnienia. – Listy zaczęły

fruwać po całej ulicy.

– Pamiętam, jak się wściekał. –

Chris zachichotał. – Poleciał od razu na

skargę do rodziców i…

Sama

wzmianka

o

rodzicach

wystarczyła, by popadł w ponury nastrój

i przestał się uśmiechać. Odsunął się

o krok od brzegu.

– Muszę się już zbierać – oznajmił. –

Wróć tą samą drogą, którą przyszłaś,

a ominiesz strażników Patela.

Nie miała pojęcia, skąd może

wiedzieć takie rzeczy.

Christopher uniósł rękę.

– Żegnaj, Allie. I o nic się nie

martw. Nie spuszczamy cię z oka. Mamy

kogoś w środku.

– Ale kogo!? – zawołała, jednak jej

brat

zdążył

już

zniknąć

między

drzewami.

Wracając po kamiennej ścieżce

w

stronę

kościelnego

dziedzińca

(trzydzieści trzy kroki), poruszała się

z precyzją automatu. Odpychała od

siebie kolejne gałęzie i nie przestawała

myśleć o tym, co się właśnie stało.

Przypomniała

sobie

błysk

oczu

Christophera, gdy pytał o to, czy wie,

czego częścią jest szkoła. Musiała o tym

z kimś porozmawiać. Tylko z kim? Nikt

nie wiedział, że tu była. Nie mogła się

zdradzić przed Rachel czy Carterem, bo

natychmiast

powiedzieliby

o

tym

Isabelle.

I

narobiłaby

kłopotów

Sylvainowi.

Prawie udało jej się dotrzeć do

głównej ścieżki. Przeskakiwała właśnie

nad kolejnym konarem blokującym jej

drogę, gdy z ciemności wypadł jakiś

kształt i uderzył w nią z taką siłą, że

upadła na ziemię. Zanim zdążyła się

podnieść, ktoś złapał ją pod ręce

i powlókł do lasu.

Wszystko wydarzyło się tak szybko,

że nie miała czasu, by krzyknąć, nie

mówiąc już o samoobronie. W jednej

sekundzie szła po ścieżce, w kolejnej już

jej tam nie było.



















19

Ktoś wlókł ją przez krzaki. Jedna

potężna ręka obejmowała ją w talii,

druga ciągnęła brutalnie za ramię

i włosy. Wciąż nie potrafiła dostrzec

napastnika

była

zupełnie

unieruchomiona, nie mogła się niczego

złapać, a jej stopy szurały bezwładnie

po ziemi. Czuła jedynie twarde mięśnie

porywacza, zapach jego potu, w jej

uszach rozbrzmiewał jego chrapliwy

oddech.

Narastająca panika nie pozwalała jej

się

skupić.

Próbowała

sobie

przypomnieć, czego uczył ją Patel na

zajęciach z samoobrony, ale strach

kompletnie

odebrał

jej

zdolność

myślenia. Z trudem walczyła o każdy

oddech. Kiedy starała się ruszyć, nacisk

ramienia na jej klatkę piersiową

zwiększył się do tego stopnia, że zaczęła

się bać o swoje żebra.

Pamiętała, jak Raj mówił o tym, że

całe jej ciało jest bronią, ale jak miała

go użyć, skoro nie mogła się poruszyć?

Miała kompletnie unieruchomione ręce,

a jej nogi…

Wzięła wreszcie głęboki oddech,

uświadamiając sobie, że jej nogi są

wolne. A pod udami wyczuwała

najbardziej wrażliwe miejsce na ciele

napastnika. Domyślała się, że nie działa

sam, więc musiała jak najszybciej coś

zrobić.

Zmówiwszy

w

myślach

błyskawiczną modlitwę, ugięła nogi,

uniosła je do góry i wbiła plecy w pierś

porywacza. Jęknął, zaskoczony nagłym

oporem, ale zanim zdążył zareagować,

Allie już szarpnęła piętą do góry,

celując w jego krocze. Napastnik zawył

i natychmiast wypuścił ją z uchwytu.

Upadła na ziemię i od razu odtoczyła się

w krzaki porastające pobocze ścieżki.

Ledwo udało jej się podnieść, gdy

jakieś silne palce ucapiły ją za kostkę

i upadła ponownie. Kopała na oślep

drugą nogą, próbując się uwolnić, ale

uścisk

był

nieubłagany.

Zaczęła

krzyczeć.

Nagle

usłyszała

głuchy

odgłos

uderzenia.

Jej noga była wolna.

Nie czekając na dalszy rozwój

wydarzeń, zerwała się z ziemi, gotowa

natychmiast biec. Wtedy jednak księżyc

wynurzył się zza chmur i oświetlił całą

scenę.

Gabe i Sylvain stali na ścieżce, nie

odrywając od siebie wzroku. Z głowy

pierwszego z nich ciekła krew. Sylvain,

trzymając w ręku solidny konar, krążył

wokół Gabe’a niczym wściek​ła pantera.

Wszyscy wiedzieli, że Gabe był

jednym z najlepszych uczniów Nocnej

Szkoły. A właściwie najlepszym. Jeśli

cokolwiek stanie się Sylvainowi…

wszyscy uznają, że to jej wina.

W tej samej sekundzie Gabe zrobił

tak szybki unik, że Allie ledwie go

zauważyła, i kucając, złapał za kij

trzymany przez Sylvaina. Wykręcił mu

rękę i konar zmienił właściciela.

Sylvain przez ułamek sekundy patrzył

dziewczynie w oczy.

– Uciekaj, Allie!

– Nie zostawię cię. – Pokręciła

głową.

– Uciekaj! – W jego oczach błysnął

gniew. – Już!

– No właśnie – odezwał się

sardonicznym głosem Gabe, wciąż

stojąc tyłem do niej. – Uciekaj, Allie.

Nie chcesz tego oglądać. Za minutę i tak

cię dopadnę. I zapłacisz za ten kopniak

poniżej pasa.

Zobaczyła z przerażeniem, jak Gabe

bierze zamach i próbuje uderzyć

Sylvaina w głowę. Na szczęście chłopak

zdążył się uchylić w prawo, kij zawadził

jednak o jego ramię. Sylvain jęknął

z bólu, ale utrzymał się na nogach

i

natychmiast

zemścił,

waląc

przeciwnika z łokcia w brzuch.

Allie ze szlochem zerwała się do

biegu i ruszyła w stronę lasu.

– Odeszła. – Usłyszała za swoimi

plecami spokojny głos Gabe’a. –

Możesz się już wyluzować. Nie potrafię

uwierzyć, że dobrałeś się do dziewczyny

Cartera.

Zwykle

wolałeś

młodsze

i niezbrukane.

Zaraz po tym usłyszała dźwięk

przywodzący na myśl plask mięsa

rzuconego

na

ladę.

Widok

prowizorycznej

broni

Sylvaina

przypomniał

jej

o

zajęciach

z samoobrony, gdzie pokazywano im, jak

wykorzystać w walce to, co ma się pod

ręką. Wydawało jej się to raczej głupie,

ale też dość proste. Jednak wtedy nikt

nie próbował zabić Sylvaina. Nagle nic

nie było łatwe.

Przedzierała

się

przez

krzaki,

mamrocąc pod nosem i oświetlając

ziemię latarką. Znalazła to, czego

szukała,

dokładnie

w

tej

samej

sekundzie, gdy Sylvain znowu zawył

z bólu. Poczuła, jak jego krzyk wibruje

w jej kościach.

Wyłączyła latarkę. Jej oczy już po

chwili przystosowały się do ciemności.

Ruszyła bezszelestnie z powrotem

w stronę ścieżki. Odgłosy walki stawały

się coraz donośniejsze. Cokolwiek się

działo,

Sylvain

wciąż

jeszcze

utrzymywał się na nogach.

Wypatrzyła dobrą kryjówkę za

młodym dębem rosnącym tuż przy

ścieżce. Obaj chłopcy byli zbyt zajęci

walką, żeby ją zauważyć. Prawie udało

jej się dotrzeć na miejsce, gdy potknęła

się o kamień. Jakby wiedząc, że to ona,

Sylvain błyskawicznie odwrócił się

w stronę dźwięku, a Gabe natychmiast to

wykorzystał, zaciskając ramię wokół

jego gardła.

Oniemiała Allie przyglądała im się

ze swojego schronienia. Doskonale

wiedziała, jak to się skończy. Gabe był

wyższy i silniejszy, więc Sylvain nie

miał szans się wyrwać. Ćwiczyła to

wielokrotnie z Zoe – ona też nie

potrafiła się wyśliznąć z tego uchwytu.

Patel powtarzał tylko, by nigdy nie dali

się w ten sposób złapać.

– Cóż za amatorska pomyłka – zakpił

szeptem

Gabe,

dusząc

Sylvaina

ramieniem. Chłopak miał fioletową

twarz i bezskutecznie próbował złapać

go za rękę. Za kilka sekund straci

przytomność z braku powietrza.

Za minutę umrze.

Zamarła w bezruchu na ułamek

sekundy,

uświadamiając

sobie,

że

Sylvain

może

naprawdę

zginąć.

Wiedziała, że musi działać. I to

natychmiast. Powtarzała sobie, że to się

nie dzieje naprawdę, to tylko kolejne

ćwiczenia Nocnej Szkoły. Wszyscy tylko

udawali, a ona musiała zrobić to, co do

niej należało, czując na sobie wzrok

Raja Patela.

Gabe był zbyt zajęty szydzeniem

z Sylvaina, aby ją zauważyć. Być może

nie słyszał nawet tego dźwięku, który

zdekoncentrował jego przeciwnika.

Allie wyprostowała się, trzymając

w ręku wąski, ostry kawałek drewna

znaleziony w lesie. Wyskoczywszy zza

drzewa, chwyciła go jak nóż i bez

żadnego wahania wbiła z całej siły

w ramię Gabe’a. Myślała, że tylko go

zadraśnie albo złamie drewno o jego

kości. Okazało się jednak, że wybrała

doskonałą broń i idealnie trafiła, więc

drewniany nóż bez trudu przeszedł przez

skórę i mięśnie.

Gabe zawył i próbował wyszarpnąć

drewno z rany, a Allie złapała Sylvaina

za rękę i wyrwała go z duszącego

uścisku. Był zakrwawiony i z trudem

łapał oddech, ale wciąż trzymał się na

nogach.

– Ty mała zdziro! – Gabe jęknął. –

Dźgnęłaś mnie.

Ponownie sięgnął do drewnianej

broni wystającej z jego ramienia,

szarpnął i natychmiast puścił, wyjąc

z bólu.

– Ty…

– Tak, tak, wiem, „zdziro”, już to

mówiłeś – odpowiedziała mu Allie.

Adrenalina szalała w jej żyłach niczym

alkohol i z chęcią dźgnęłaby go jeszcze

parę razy, ale Sylvain coraz mocniej

ciągnął ją za rękę, mamrocąc coś

niezrozumiałego pod nosem. – Co się

dzieje? – zapytała, przybliżając się do

niego. Dopiero teraz mogła się przyjrzeć

efektom bójki z Gabe’em. Poczuła

gwałtowny

skurcz

serca:

Sylvain

krwawił z tylu miejsc, że nawet nie

wiedziałaby,

którą

ranę

wskazać

lekarzowi jako najgroźniejszą. Usłyszała

jednak, co chciał jej powiedzieć.

– Uciekaj – wycharczał, ciągnąc ją

za sobą w głąb ciemności.

Jego mocny uścisk sprawiał jej ból,

ale kompletnie to ignorowała; nie

chciała go puścić i zgubić. Doskonale

znał te lasy, przystawał tylko po to, by

otrzeć krew zalewającą oczy, a Allie

miała wrażenie, że cały czas jest

świetnie zorientowany, w jakim miejscu

właśnie się znajdują. Gałązki smagały ją

po

całym

ciele,

wplątywały

się

w ubranie i włosy, a ona całkowicie

poddała się sytuacji, nie doświadczając

ani cienia strachu. Im dłużej biegli, tym

lepiej się czuła. Jej mięśnie pracowały

pełną parą i czuła przenikającą je moc.

Nagle

ogarnęła

ochota,

żeby

wybuchnąć śmiechem

Zrobiła to dopiero, gdy wypadli

z lasu i popędzili przez trawnik przed

budynkiem szkoły. Udało im się uciec.

Kiedy tylko o tym pomyślała,

spomiędzy drzew wypadły jakieś cienie

i ruszyły przed siebie, przecinając im

drogę. Allie rozejrzała się gwałtownie

i zwolniła kroku. Sylvain przyciągnął ją

bliżej siebie. Cienie były coraz bliżej,

zamieniając

się

stopniowo

w ochroniarzy Raja. Zostali otoczeni.

– Co zrobiliście? – Raj spojrzał na

nią z niedowierzaniem. – Masz w ogóle

pojęcie, jakie to było niebezpieczne?

Stali w zatłoczonym szkolnym holu,

w rogu jeden z ochroniarzy opatrywał

rany Sylvaina. Reszta zgromadziła się

wokół nich, uważnie przysłuchując się

kłótni.

– Tak – przyznała lodowatym

tonem. – Mam pojęcie.

To

go

zdecydowanie

nie

udobruchało, wokół jego ust pojawiły

się gniewne zmarszczki.

– Nie potrafię sobie wyobrazić, że

któryś z uczniów mógłby wpaść na

bardziej idiotyczny pomysł. Mogłaś

zginąć. Sylvain również.

– Ale żyjemy – przypomniała

z

nieskrywaną

dumą.

I

chcę

powiedzieć, że to wszystko moja wina.

To ja zmusiłam Sylvaina, żeby ze mną

poszedł. Próbował mnie powstrzymać.

Sylvain

Isabelle

stanęła

w drzwiach niczym odziany w białą

suknię

anioł

zemsty

z

włosami

spływającymi do łopatek – potrafi wziąć

na siebie odpowiedzialność za swoje

działania. Raj i Allie, proszę do mojego

biura. – Spojrzała na pielęgniarza

opatrującego Sylvaina. – A jego weźcie

do gabinetu lekarskiego.

– Nic mi nie jest. – Chłopak

z trudem stanął o własnych siłach. – Idę

z wami.

– Do gabinetu. – W głosie Isabelle

zabrzmiał gniew.

Nie miał jednak zamiaru jej słuchać.

– Idę z Allie – wymamrotał, jakby

trzymał w ustach kostki lodu. –

Isabelle…

Wypowiedział

imię

dyrektorki

niczym groźbę. Albo napomnienie.

Zaskoczona Allie wodziła wzrokiem od

jednego do drugiego.

Isabelle przymknęła oczy i wzięła

głęboki oddech.

– Wolałabym raczej, żebyś się nie

wykrwawił

w

moim

biurze

oznajmiła. – Proszę, wyświadcz mi choć

tę przysługę. – Skinęła dłonią na

pielęgniarza. – Daj mu jakiś ręcznik.

Cała trójka, proszę za mną.

Ruszyli korytarzem. Allie szła tuż za

dyrektorką, z kuśtykającym Sylvainem

u boku, a Raj Patel zamykał ich

niewielki pochód. Być może po to, by

powstrzymać ich od ucieczki.

W gabinecie Isabelle podała im

butelki z wodą. Allie zmoczyła ręcznik

i

zaczęła

delikatnie

przemywać

skaleczenia Sylvaina. Większość ran

zdawała się powierzchowna, ale twarz

miał

niepokojąco

opuchniętą;

dziewczyna zastanawiała się, czy Gabe

nie złamał mu szczęki.

Znosił jej zabiegi w milczeniu,

siedząc w bezruchu. Tak, jakby ból nie

miał żadnego znaczenia. Nagle spojrzał

jej

prosto

w

oczy.

Zamarła,

uświadamiając sobie wagę dzisiejszych

wydarzeń. Sylvain omal nie zginął, aby

ją ocalić. Znów.

Nie odrywała od niego oczu,

próbując znaleźć odpowiedź w jego

spojrzeniu. Dlaczego ryzykował dla niej

życiem?

– Sylvain, albo natychmiast po

wyjściu stąd zobaczysz się z lekarzem,

albo odeślę cię pierwszym samolotem

do Francji. – Pobrzmiewający gniewem

głos

Isabelle

przywrócił

do

rzeczywistości. Dyrektorka popatrzyła

na Patela. – Mamy jakieś informacje?

– O północy nastąpiła zmiana

warty, tylko że para moich ludzi, którzy

mieli

rozpocząć

patrol,

otrzymała

esemesy z mojego telefonu, że nie są

dziś

potrzebni

wyjaśnił

Raj

rzeczowym tonem.– Postąpili zgodnie

z protokołem i zaalarmowali mnie przez

tajną

sieć

komunikacyjną.

Zrozumieliśmy, że coś się dziś wydarzy.

Potroiliśmy ochronę i upewniliśmy się,

że żaden z ludzi Nathaniela nie zbliży się

do budynku.

– Ilu jego ludzi przedostało się na

teren szkoły?

– Naliczyliśmy trzech.

Trzech. Czyli był tam ktoś jeszcze.

Allie próbowała nie myśleć o tym, co by

się stało z Sylvainem, gdyby pojawił się

trzeci napastnik i powstrzymał ją przed

dźgnięciem Gabe’a.

– Co się z nimi stało?

Patel delikatnie odkaszlnął.

– Moi ludzie sądzą, że udało się im

wymknąć, ale ja nie jestem do końca

przekonany. Budynek jest otoczony przez

moich pracowników, a w środku mam

kolejną czwórkę.

– Czyli nie wiemy, co się z nimi

stało

stwierdziła

bezlitośnie

dyrektorka. – Allie. – Odwróciła się

w jej stronę, a dziewczyna dostrzegła jej

pobladłe policzki. – Powiedz nam, co

się wydarzyło.

Wyrzucając z siebie szybko kolejne

słowa, Allie poinformowała ich o liście

i spotkaniu, streściła to, co Christopher

opowiedział o Nathanielu, i wspomniała

o tym, że mają kogoś wewnątrz.

Pominęła wszystko, co opowiedział jej

o samej dyrektorce, ponieważ nie

potrafiła się zmusić, aby to powtórzyć.

Jej opowieść wyraźnie podziałała na

Isabelle.

Dyrektorka

miała

zaczerwienione

policzki,

a

kiedy

wymieniła

znaczące

spojrzenie

z Patelem, jej brwi uniosły się z gniewu.

Jestem

na

was

naprawdę

wściekła. – Pomasowała dłonią czoło,

jakby próbując oczyścić umysł. –

Później porozmawiamy o naruszeniu

Zasad.

I

o

tym

jak

bardzo

ryzykowaliście. Zwłaszcza ty, Sylvain. –

Zmierzyła go gniewnym spojrzeniem. –

Chociaż właśnie ty powinieneś być

rozsądniejszy. Odkładam to na później,

bo w przeciwnym wypadku musiałabym

was wyrzucić ze szkoły. Niech to

szlag! – Uderzyła dłonią o blat biurka. –

Naraziliście siebie i całą szkołę na

wielkie niebezpieczeństwo. A oboje

wiecie, że powinniście uważać.

Przez długą chwilę patrzyła ponad

głową Allie, wbijając wzrok w kilim

przedstawiający dziewicę na koniu.

Kiedy

dziewczyna

próbowała

się

odezwać,

dyrektorka

ostrzegawczo

uniosła dłoń.

– Milcz! – powiedziała. Przez

pewien czas siedzieli w całkowitej

ciszy, przerywanej jedynie delikatnym

poskrzypywaniem

belek

dachowych

i

odgłosami

ich

oddechów.

W porządku. – Isabelle wróciła do

zwyczajnego tonu. – Allie, złamałaś

wszystkie niezmiernie istotne dla mnie

zasady i zawiodłaś moje zaufanie.

Stąpasz w tym momencie po naprawdę

cienkim lodzie. Sylvain… – gniew,

który błysnął w jej oczach, wzbudził

w Allie poważne zaniepokojenie – …

będziesz musiał opowiedzieć całej

reszcie,

czego

się

dowiedziałeś.

Przygotuję spotkanie tam gdzie zawsze,

przyjdź

zaraz

rano,

zakładając,

oczywiście, że będziesz w stanie się

poruszać. – Spojrzała mu prosto w oczy

i dodała: – Będziesz miał sporo

szczęścia, jeśli Jerry Cole nie zażąda

wydalenia cię ze szkoły. Ale wiedziałeś

o tym już ​wcześniej.

– Co? – zaprotestowała Allie,

siadając na skraju krzesła. – Nie

możecie wyrzucić Sylvaina, to ja go…

– Ktoś z jego doświadczeniem nie

powinien był nigdy do tego dopuścić. –

W głosie Isabelle nie było ani grama

współczucia, jedynie rezygnacja. –

Oboje ryzykowaliście życiem. Sylvain

lepiej niż ktokolwiek inny zna nasze

Zasady. Wiedział, co mu grozi.

Zaskoczona Allie odwróciła się

w stronę chłopaka, który nie odrywał

spojrzenia podpuchniętych oczu od

dyrektorki. Dziewczyna wciąż biła się

z myślami, nie potrafiąc uwierzyć, że

Sylvain zgodził się jej towarzyszyć,

chociaż wiedział, że może wszystko

stracić.

– Wydaje mi się, że najlepiej będzie,

jeśli nie pojawisz się na tym spotkaniu,

Allie – kontynuowała dyrektorka. –

Zelazny będzie się upierał, że należy cię

wyrzucić, a twoja obecność sprawi, że

sytuacja stanie się jeszcze gorsza. Poślę

po ciebie, jak wszystko się skończy.

– Ale ja nie chcę stać z boku. – Allie

wyprostowała

się

na

krześle.

Cokolwiek się stanie, chcę pomóc.

– Mam wrażenie, że nie powinnaś

się o to martwić – stwierdziła

lodowatym tonem Isabelle. – Czy tego

chcesz czy nie, w tym momencie nie

stoisz z boku, tylko wpadłaś w to po

uszy.



20

– Wszystko w porządku? Naprawdę

powinieneś

się

zobaczyć

z pielęgniarką. – Stojąc na korytarzu

niedaleko gabinetu dyrektorki, Allie

z

niepokojem

wpatrywała

się

w poobijaną twarz Sylvaina. Przestał już

krwawić, ale jedno oko miał całkowicie

zapuchnięte, a jego pokryta sińcami

szczęka ledwie się poruszała, gdy

mówił.

– Pójdę. – Mrugnął do niej zdrowym

okiem.

– A jak twoja… – Wskazała ręką na

szyję.

Wzruszył ramionami i natychmiast

się skrzywił.

– Ujdzie… chyba.

Mówienie sprawiało mu wyraźny

ból, więc stali w niezręcznej ciszy,

a Allie nie wiedziała, co powiedzieć,

chociaż przez jej głowę przelatywały

tysiące myśli. Nie wierzyła, że udałoby

jej się przekazać, co naprawdę w tym

momencie do niego czuje. Sama nie do

końca wiedziała, co to jest. Chciała mu

podziękować za uratowanie życia, za

postawienie wszystkiego na jedną kartę

i trwanie u jej boku. Ale nie wiedziała,

dokąd mogłoby ich to zaprowadzić.

– Chcesz, żebym poszła z tobą? –

zapytała zamiast tego. – Potrzebujesz

pomocy?

– Wolałbym… – jęknął – zrobić to

samodzielnie.

– Dobra.

– OK – odezwał się po kolejnej

chwili milczenia. – W takim razie do

zobaczenia.

Patrząc, jak idzie do gabinetu

lekarskiego, odruchowo zacisnęła dłonie

w pięści, wbijając paznokcie pod skórę.

Naprawdę miała zamiar pozwolić mu

odejść bez słowa po tym wszystkim, co

się stało tej nocy? Przecież prawie przez

nią umarł. A ona prawie kogoś przez

niego zabiła. Co się z nimi działo?

– Sylvain! – zawołała za nim

ochrypłym głosem. Odwrócił się w jej

stronę. – Dziękuję.

Niezdolna do wyrażenia tego, co

naprawdę odczuwała, uniosła dłonie

w bezsilnym geście. Przez ułamek

sekundy patrzyli sobie prosto w oczy,

wreszcie

jego

opuchnięte

usta

wykrzywiły się w uśmiechu.

– Cała przyjemność po mojej

stronie.

Późnym rankiem obudziły ją kroki

dochodzące z korytarza. Przez sekundę

zupełnie nie wiedziała, gdzie jest,

i wodziła spanikowanym spojrzeniem

wokół siebie.

Była w swoim łóżku.

Po wczorajszym spotkaniu przed

gabinetem lekarskim poszła do swojego

pokoju, gdzie jak najszybciej zrzuciła

z siebie brudne ciuchy i nałożyła

koszulkę, po czym skuliła się pod

kołdrą. Była pewna, że nie uda jej się

zasnąć, ale wyczerpanie okazało się tak

silne, że przespała resztę nocy i nic jej

się nie śniło, nawet Christopher.

Christopher…

Promienie

słońca

wypełniały

jasnością

cały

pokój.

Odgarnęła

opadającą na oczy grzywkę i spojrzała

na budzik.

Dziewiąta.

Zerwała się na równe nogi, złapała

za ręcznik i popędziła do łazienki, nie

zwracając uwagi na mijane dziewczyny,

które

mierzyły

zaciekawionymi

spojrzeniami.

Po szybkim prysznicu włożyła czysty

mundurek i zbiegła po schodach na

parter. Ze zmartwienia znów zaczęła ją

boleć głowa. Musiała wiedzieć, co się

działo podczas jej snu. Czy Sylvain

został wyrzucony? Czy udało im się

znaleźć Christophera i Gabe’a? A co

z Carterem?

Zatrzymała się nagle, przypominając

sobie o swoim chłopaku. Musiała go

odszukać,

zanim

sam

się

dowie

o wydarzeniach ostatniej nocy. Musiała

się liczyć z tym, że i tak będzie

wściekły, gdy usłyszy, że poszła

z Sylvainem.

Nagle zaburczało jej w żołądku.

Pogładziła się ręką po brzuchu. Kiedy

właściwie ostatnio coś zjadła? Wczoraj

raczej nic. Może przedwczoraj?

Najpierw

zajrzała

jednak

do

gabinetu dyrektorki, który okazał się

pusty. Później do świetlicy, w której

roiło się od uczniów, ale nie dostrzegła

żadnych znajomych twarzy. W połowie

drogi do biblioteki natknęła się na Jules,

zmierzającą w jej stronę.

– Hej, widziałaś może Cartera…? –

zapytała i momentalnie zamilkła, widząc

rozgniewane

spojrzenie

przewodniczącej.

– Allie, co ty sobie w ogóle

myślałaś?

Próbowała

jej

przerwać,

ale

dziewczyna nie dała jej dojść do słowa.

– Właśnie zebrałam zdrowe cięgi od

Isabelle. Mówiła, że wykradłaś się

zeszłej nocy na spotkanie ze swoim

bratem

i

Gabe’em

wysyczała,

rozglądając się, czy nikt ich nie

podsłuchuje. – Wszyscy starsi uczniowie

Nocnej Szkoły zostali wezwani na

naradę strategiczną. Nie wiem, dlaczego

jeszcze cię stąd nie wyrzucili.

Allie nie wierzyła własnym uszom.

Jakie spotkanie z Gabe’em? Przecież

próbowała go zabić…

– Jak mogłaś zrobić coś takiego po

tym wszystkim, co działo się w ostatnim

semestrze? – Jules nie przestawała się

wściekać.

Ściągnęłaś

tu

ludzi

Nathaniela!

Allie nie dała się ponieść emocjom.

Musiała się dowiedzieć kilku rzeczy,

a gniew jej w tym na pewno nie pomoże.

– Wiem, że jesteś na mnie wściekła,

ale przede wszystkim muszę wiedzieć,

czy

Sylvain

został

wyrzucony

przerwała jej cierpkim tonem.

– Jeszcze nie – odburknęła Jules.

– Nic mu nie jest? Widziałaś się

z nim?

– Wygląda fatalnie, ale będzie żył.

Chociaż razem z bratem postaraliście

się, żeby nie było to takie pewne.

Allie przymknęła oczy, pozwalając

sobie na odrobinę ulgi. Po chwili

wyprostowała się i spojrzała wprost na

przewodniczącą.

– Przepraszam, że wpędziłam cię

w kłopoty. Nigdy nie naraziłabym

świadomie

naszej

szkoły

na

niebezpieczeństwo. Nie zapraszałam tu

Christophera, po prostu się pojawił.

I tak, chciałam się z nim spotkać.

Musiałam wiedzieć… – Zamilkła na

chwilę, łapiąc oddech. – Musiałam.

Jules nie wyglądała na udobruchaną.

– Czasem odnoszę wrażenie, że

jedynym, co potrafisz robić, jest

narażanie

Cimmerii

na

niebezpieczeństwo.

Przed

twoim

przyjazdem

jakoś

wszystko

było

w porządku. I może to, co teraz powiem,

zabrzmi niesprawiedliwie, ale czasem

chciałabym, żebyś… – Przewodnicząca

zagryzła wargi, widząc wyraz jej

twarzy.

Przepraszam.

Nie

powinnam…

– Nie. Nie masz za co przepraszać.

Zasłużyłam na to. Sama wiesz, że

próbowałam… – Zamilkła. To nie miało

sensu. Cokolwiek powie, nic nie

zmieni. – Po prostu… przepraszam.

Po tych słowach odeszła, czując, jak

żebra zaciskają się wokół jej płuc.

Miała wrażenie, że wszystko poszło

w najgorszym możliwym kierunku.

Biorąc pod uwagę, że Sylvainowi

nie groziło usunięcie ze szkoły i czuł się

już lepiej, przed spotkaniem z Isabelle

i

wysłuchaniem

wyroku

musiała

załatwić tylko jedną rzecz. Powinna

porozmawiać z Carterem.

Szła powoli, przeciskając się przez

tłum uczniów wypełniających korytarz

i cieszących się z sobotniego poranka.

Jeśli Jules wiedziała, co się stało, to

Carter

pewnie

też

już

był

poinformowany. Odkrył, że zataiła przed

nim list Christophera, dzieląc się tą

informacją z kimś, kogo nienawidził.

Wiedział, że go okłamała. I nigdy jej

tego nie wybaczy. Dlaczego miałby to

zrobić?

W

końcu

okazała

się

kłamczuchą.

Jak

wszyscy

w

jej

rodzinie…

Była tak zagubiona we własnych

myślach, że nie zauważyła Jo, która

minęła ją na korytarzu.

– O, hej, Jo! Widziałaś może… –

Zamilkła, patrząc na zaczerwienioną

i

zapłakaną

twarz

przyjaciółki,

rozczochrane

włosy

i

krzywo

pozapinany mundurek. – Co się stało?

– Czy to prawda? – Jo spojrzała na

nią zapłakanymi oczami. – To co

wszyscy powtarzają? Prawda?

– Nie mam pojęcia… – Allie

poczuła, jak zaschło jej w ustach, a ból

głowy

stał

się

jeszcze

bardziej

nieznośny. – Co wszyscy powtarzają?

– Widziałaś Gabe’a zeszłej nocy?

Tutaj? – Jo przestała panować nad

głosem. Allie napotkała zaciekawione

spojrzenia innych uczniów. Wzięła

przyjaciółkę za rękę i pociągnęła

w stronę kuchni, ale Jo wyrwała się jej

natychmiast i uderzyła ją w nadgarstek.

Cios był bolesny i Allie cofnęła rękę,

żeby nie oberwać po raz kolejny.

– Uspokój się – poprosiła, patrząc

na Jo zmartwionym wzrokiem i ostrożnie

dobierając słowa. – Tak, to prawda,

widziałam wczoraj Gabe’a. Kręcił się

po terenie szkoły.

– Co? – Jo próbowała skupić wzrok

na jej twarzy. – Co on tutaj robił?

Dlaczego się z nim spotkałaś?

Nie mając pojęcia, ile informacji

o wydarzeniach poprzedniej nocy krąży

po szkole, Allie ściszyła głos do szeptu.

– Christopher się ze mną umówił. –

Przypomniała sobie, jak Gabe wlókł ją

przez las, i poczuła, jak coś przewraca

się jej w żołądku. – Gabe był razem

z nim.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś? –

Oskarżycielski ton w głosie Jo był dla

Allie kompletnym zaskoczeniem.

– O czym? – zapytała, mierząc ją

pustym spojrzeniem.

– Że poszłaś się spotkać z Gabe’em!

– Jo… – Z trudem trzymała nerwy na

wodzy. Jo zdecydowanie nie czuła się

najlepiej i gniew w tej sytuacji mógł

tylko

zaszkodzić.

Dziewczyna

nie

wiedziała, co się stało, a każda

wzmianka na temat Gabe’a wzbudzała

w niej histerię. – Poszłam się spotkać

z Christopherem, tylko z nim i z nikim

innym. Chciałam go zapytać o parę

rzeczy. Nie wiedziałam, że Gabe też tam

będzie. Pokazał się bez zapowiedzi.

I naprawdę nie powinnyśmy o tym

rozmawiać.

Jo przez długą chwilę patrzyła jej

w oczy.

– Nie spotkałabyś się z Gabe’em,

gdybyś mi wcześniej o tym nie

powiedziała, prawda?

– Nie – odpowiedziała Allie ze

smutkiem. – Nigdy bym tego nie zrobiła.

Ale musisz przestać o nim myśleć. To ci

nie służy. Myślenie o Gabie nikomu nie

służy.

– Wiem – zgodziła się Jo. – Tylko…

zrozum… nigdy nie miałam szansy

zapytać, dlaczego to wszystko zrobił.

Allie pomyślała o tym, jak bardzo

chciała

się

dowiedzieć,

czemu

Christopher opuścił rodzinę, i po raz

pierwszy

zrozumiała

irracjonalną

obsesję Jo na punkcie Gabe’a.

– Obiecuję. – Znów złapała ją za

rękę. Tym razem obyło się bez

uderzenia. – Jeśli tylko Gabe się ze mną

skontaktuje, na pewno ci o tym powiem.

Jakiś

czas

później

uniosła

roztrzęsioną rękę i zapukała do drzwi

gabinetu Isabelle. Pulsujący ból w jej

głowie

przypominał

jazzowego

perkusistę

wygrywającego

szaloną

solówkę, musiała jednak wziąć się

w garść.

– Wejdź!

Dyrektorka

nie

wyglądała

na

zachwyconą jej widokiem. Patrzyła na

nią spod uniesionych na czoło okularów,

trzymając w ręku jakieś papiery.

– Mówiłam, że po ciebie przyślę.

– Przepraszam, Isabelle. – Allie

oparła głowę o framugę, jakby to mogło

złagodzić jej ból. – Przepraszam… cały

dzień kogoś przepraszam. Chciałabym

się tylko do czegoś przydać. Mam

poczucie, że to wszystko moja wina,

i chciałabym… nie wiem… jakoś to

naprawić.

Isabelle wskazała jej miejsce na

krześle.

– Usiądź. – Kiedy dziewczyna

wykonała

polecenie,

dyrektorka

przyjrzała jej się z uwagą. – Jadłaś coś

dziś?

Allie pokręciła głową.

– A wczoraj?

Zbyt otępiała i zmęczona by kłamać,

dziewczyna uniosła bezsilnie obie ręce.

Tak

właśnie

myślałam

stwierdziła

Isabelle.

Fatalnie

wyglądasz. Nie ruszaj się stąd, zaraz

wracam. – Włączyła czajnik stojący na

blacie i wyszła.

Siedząc w pustym gabinecie, Allie

gapiła się niewidzącym wzrokiem na

ścianę i słuchała bulgotania czajnika.

Patrzyła

na

unoszącą

się

parę

i poruszając niemo ustami, przelatywała

w myślach listę możliwych rozwiązań.

Powiew

świeżego

powietrza

wyrwał ją z zamyślenia. Isabelle stanęła

w drzwiach, niosąc talerz, na którym

leżała kanapka z serem. Chwilę później

nalała herbatę do dwóch filiżanek. Allie

odgryzła odrobinę chleba – chociaż była

strasznie głodna, miała wrażenie, że nie

zdoła niczego przełknąć.

Dyrektorka

podała

jej

herbatę

i usiadła w wygodnym fotelu naprzeciw

niej, podkulając nogi. Przez chwilę

siedziały w zupełnej ciszy, która przez

postronnego świadka mogłaby zostać

uznana za przyjazną. Allie wyczuwała

jednak

panujące

pomiędzy

nimi

napięcie.

Obawiam

się

zaczęła

dyrektorka – że August Zelazny domaga

się zwołania trybunału w sprawie

twojego wydalenia ze szkoły. Trybunał

zbierze się jutro.

Ta wiadomość nie była dla niej zbyt

wielkim zaskoczeniem, choć i tak

wywołała kolejny atak bólu. Po tym

wszystkim

co

przeszła,

istniała

olbrzymia szansa, że zostanie wyrzucona

z Cimmerii tak samo, jak wyrzucano ją

ze wszystkich poprzednich szkół.

– W porządku – odpowiedziała

ponuro. – Myślę, że na to zasłużyłam.

– Chciałabym powiedzieć, że nie,

ale faktycznie zasłużyłaś. – W głosie

Isabelle

wciąż

było

słychać

poirytowanie. Allie wpatrywała się tępo

w swoje dłonie. – Jedz kanapkę –

napomniała ją dyrektorka.

Dziewczyna

posłusznie

ugryzła

kolejny kęs, unikając patrzenia jej

w oczy.

– Jest jeszcze jedna sprawa. –

Isabelle westchnęła. – I to też ci się

raczej nie spodoba.

– To znaczy? – Allie z trudem

przełknęła ślinę.

– Będziesz znowu musiała spotkać

się z Christopherem. – Isabelle potarła

oczy. – Kiedy się z tobą skontaktuje,

musisz się z nim umówić na określony

termin i miejsce…

– I co wtedy? Złapiecie go? – Allie

z brzękiem odstawiła talerzyk. – On ma

tu swoich ludzi. Wie o mnie wszystko.

Zna moje stopnie i orientuje się, z kim

się spotykam… – Opadła ciężko na

oparcie krzesła. – Skoro wie takie

rzeczy, to na pewno zna też twój plan.

I wykorzysta go przeciw tobie.

– Mamy dwa plany. – Słowa

Isabelle były tak ciche, że Allie ledwie

ją usłyszała. – Jeden przedstawimy

wszystkim nauczycielom i starszym

uczniom Nocnej Szkoły. A drugi

utrzymamy w tajemnicy między mną,

tobą, Sylvainem i garstką osób, którym

ufam.

Allie zakryła usta dłonią.

– Wiesz, kto to jest, Isabelle? Wiesz,

kto pracuje dla Nathaniela?

Dyrektorka

pokręciła

głową.

Wyglądała

na

nagle

postarzałą

i przygnębioną.

– Chciałabym to wiedzieć…

– To musi być ktoś z nas, prawda?

Ktoś ci bardzo bliski.

– Tobie również.

Przez chwilę patrzyły sobie prosto

w oczy. Allie potrafiła wyczytać w jej

spojrzeniu

ogrom

zmartwień,

wywołanych tą sytuacją. W rogu

gabinetu

cicho

trzeszczał

stygnący

czajnik. To właśnie wtedy zdecydowała,

że zupełnie nie obchodzi jej, co

opowiadał Christopher. Ufała Isabelle.

Chciała stać u jej boku i bronić tego

samego, co ona.

– Przepraszam, że nie powiedziałam

ci o Christopherze.

Dyrektorka zmierzyła ją lodowatym

spojrzeniem.

– Naprawdę nie mogłam. – Allie

miała świadomość, jak rozpaczliwie

brzmią jej słowa, ale musiała ją

przekonać. – Wiedziałam, jak byś

zareagowała. Zastawiłabyś na niego

pułapkę i próbowała złapać. Nie

mogłam pozwolić, żeby myślał, że go

zdradziłam.

Musiałam

z

nim

porozmawiać, chciałam usłyszeć, co

miał do powiedzenia.

– A teraz?

– Teraz? – Allie ścisnęła filiżankę

tak mocno, że porcelana tylko cudem nie

pękła. – Teraz wiem, że mój brat

odszedł. Nie znam tego człowieka, który

go zastąpił. Kompletnie się zmienił. I nie

chcę mieć z nim nic wspólnego.

– Naprawdę się o ciebie troszczę. –

Isabelle pochyliła się w jej stronę. – Ale

musisz mi wierzyć, gdy mówię, że

wiem, jak działa Nathaniel. – Była teraz

tak blisko, że Allie mogła dostrzec

zielonkawe plamki w jej brązowych

oczach. – I obawiam się, że jeśli nie

zaczniesz mi ufać, to w końcu zrobisz

sobie jakąś krzywdę.

Po spotkaniu z Isabelle wciąż nie

potrafiła odnaleźć Cartera, więc poszła

do swojego pokoju. Zasnęła natychmiast

z wyczerpania i obudziła się dopiero na

chwilę przed kolacją.

Tuż przed siódmą schodziła po

schodach, kierując się w stronę jadalni,

kiedy zauważyła idącego przed sobą

Sylvaina. Poczuła gwałtowne bicie

serca i przyspieszyła kroku, aby go

dogonić, gdy nagle zauważyła, że idzie

pod rękę z Nicole. Jej długie włosy

powiewały

przy

każdym

kroku,

a w ciemnych oczach odbijała się

troska. Sylvain został nieco z tyłu,

a kiedy Nicole odwróciła się, by

sprawdzić, dlaczego zwolnił, jej oczy

napotkały wzrok wpatrzonej w nich

Allie. Francuzka pochyliła się do niego

i szepnęła mu coś do ucha, a Allie

poczuła, jak przeszył ją elektryczny

dreszcz, gdy Sylvain podniósł głowę

i spojrzał wprost na nią.

Tylko on wiedział, co się wczoraj

stało. Tylko on ją w pełni rozumiał. Nie

chciała, żeby tak było, ale nie mogła nic

na to poradzić.

Sylvain powiedział coś do Nicole

i oboje zaczekali na nią na schodach.

Allie przywołała na twarz fałszywy

uśmiech i pomachała do nich, pokonując

kolejne schody.

– Wszędzie cię szukałam, Sylvain. –

Ucieszyła się, że jej głos zabrzmiał

całkiem zwyczajnie. – Cześć, Nicole.

Wszystko w porządku?

Mierzyła

chłopaka

uważnie

wzrokiem,

sprawdzając

skaleczenia

i opatrunki. Był cały posiniaczony,

wciąż miał podpuchnięte jedno oko, ale

jego szczęka już nie była aż tak

nabrzmiała.

– Żyję – odpowiedział. – Ale

zdarzało mi się już lepiej wyglądać.

Nicole pogładziła go po ramieniu

i ścisnęła za dłoń.

– Mówiłam mu, że wygląda, jakby

spadł z motocykla, na dodatek bez kasku,

ale powiedział mi tylko tyle, że wdał się

w jakąś bójkę i że mu pomogłaś.

Allie przez chwilę wyobrażała go

sobie

w

dżinsach

i

koszulce,

dosiadającego drogiego motoru. To nie

było wcale takie dziwne.

Sylvain wciąż nie odrywał od niej

oczu.

– Usiądź przy naszym stoliku –

zaproponował.

Allie zawahała się. Jeśli Sylvain

wciąż chodził z tą Francuzką, to nie

chciała się znaleźć w roli przyzwoitki.

Przekonała ją sama Nicole.

– Tak, dosiądź się do nas, prosimy.

Gdy przechodzili przez jadalnię,

Allie odczekała chwilę, aż Nicole się

odwróci, i błyskawicznie wyszeptała do

ucha Sylvaina:

– Rozmawiałaś już z Jerrym

i Zelaznym?

Skinął głową, odwracając wzrok.

– Wszystko w porządku? – Jego

reakcja była dla niej zaskoczeniem.

Nie odezwał się, ale coś w jego

spojrzeniu podpowiadało, że odpowiedź

nie byłaby twierdząca. Zanim zdążyła

zadać kolejne pytanie, Nicole popatrzyła

przez ramię, mierząc ich zaciekawionym

wzrokiem. Allie cofnęła się o krok.

Carter nie pojawił się na kolacji.

Jego przedłużająca się nieobecność

wywoływała w niej narastający lek.

Gdziekolwiek był, musiał wiedzieć, co

się stało. I raczej nie przyjął tego

najlepiej.

Po

ciągnącym

się

w nieskończoność posiłku, przy którym

nie potrafiła znaleźć sensownego tematu

do rozmowy, pędem wypadła z jadalni,

zdecydowana go odszukać.

Nie było go ani w bibliotece, ani

w świetlicy. Przez chwilę zastanawiała

się nad zakradnięciem się do skrzydła

chłopców, kiedy nagle uświadomiła

sobie, że doskonale wie, gdzie powinna

go szukać.

Uspokoiwszy oddech, otwarła drzwi

do sali balowej, weszła do środka

i pozwoliła, by się za nią zamknęły.

Zmrużyła oczy, próbując cokolwiek

wypatrzyć w półmroku – kłębki kurzu

zdawały się unosić w powietrzu,

zaprzeczając

prawu

grawitacji.

Sprawdziła miejsce przed kominkiem

tak wielkim, że swobodnie zmieściłaby

się wyprostowana w jego palenisku, ale

nie znalazła tam niczego poza kilkoma

stolikami i porozrzucanymi krzesłami.

Dotknęła klamki, gdy jakiś dźwięk

zmusił ją, by się odwróciła.

– Carter?

Żadnej

odpowiedzi.

Dźwięk

powtórzył się chwilę później. Dobiegał

z

drugiej

strony

pomieszczenia.

Pokonała połowę drogi, gdy nagle

wyczuła jakiś ruch po swojej lewej.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś? –

Stał, kryjąc się w cieniu i trzymając dłoń

na oparciu krzesła.

– Carter – wydusiła z trudem przez

zaciśnięte gardło. – Ja… – Ciągle

myślała, co powinna mu powiedzieć, ale

widząc go przed sobą, zrozumiała, że

skończyły się wszystkie wymówki. –

Wiedziałam, że poszedłbyś od razu do

Isabelle – przyznała wreszcie. –

Niezależnie od tego, jak bardzo bym cię

prosiła, żebyś tego nie robił. A ja

musiałam porozmawiać z Christopherem

i nie mogłam pozwolić, żeby go

porwali.

– Więc zamiast tego powiedziałaś

Sylvainowi.

Mogła dostrzec ze swojego miejsca,

jak kostki jego palców zaciśniętych na

krześle wyraźnie pobielały. Wyglądał na

zranionego i rozwścieczonego. Poczuła

nagły ciężar poczucia winy.

– Musiałam mu się przyznać

w czasie przesłuchania. – Zobaczyła

jego

powątpiewające

spojrzenie

i momentalnie zaczęła się tłumaczyć: –

Pytał, czy Christopher próbował się ze

mną

kontaktować,

i

musiałam

powiedzieć

prawdę.

Nie

mogłam

skłamać. Wyznałam mu, że muszę się

spotkać z bratem. Nie chciał, żebym była

tam sama.

– Ale dlaczego nie powiedziałaś

o tym komuś innemu? Na przykład

Rachel? – Jego głos był cichy

i spokojny, ale słyszała kotłujące się

w nim emocje. – Nie ufasz jej?

Rachel

nie

ma

żadnego

przeszkolenia – przypomniała ponuro,

przekonana, że ta dyskusja nie może się

dobrze skończyć. – Nie wybaczyłabym

sobie, gdyby stała jej się jakaś

krzywda. – Zrobiła krok w jego stronę. –

Carter, zrozum, że byłam załamana tym,

że nie mogłam ci o tym powiedzieć.

Jesteś jedyną osobą, z która powinnam

była się tym podzielić. Ale…

– Ale mi nie ufasz.

Zanim Allie zdążyła zareagować,

jednym płynnym ruchem uniósł krzesło

do góry i rzucił nim przez całą salę.

Mebel roztrzaskał się o podłogę

z ogłuszającym hukiem.

– Carter. – Jęknęła, patrząc mu

prosto w oczy.

– Powiedz mi prawdę, Allie. –

Oparł dłonie na biodrach i patrzył na

nią, ciężko dysząc. – Spójrz mi prosto

w oczy i powiedz, że czujesz do

Sylvaina jedynie przyjaźń. Powiedz mi,

że zupełnie cię nie pociąga.

Otwarła usta, chcąc powiedzieć,

żeby się nie wygłupiał, bo jest dla niej

jedynym facetem na świecie.

Ale tego nie powiedziała. Dość już

nakłamała. A jej uczucia wobec

Sylvaina były w tej chwili tak

pokręcone, że sama nie wiedziała, jak je

nazwać.

Choć

wydawało

jej

się

to

niemożliwe, oczy Cartera stały się

jeszcze ciemniejsze. Trzema szybkimi

krokami pokonał dzielącą ich odległość

i złapawszy ją za ramię, przyciągnął tak

blisko siebie, że poczuła bicie jego

serca. Widziała przed sobą tylko jego

czarne oczy.

– Zrobiłbym dla ciebie wszystko –

wyszeptał.

Allie

patrzyła

na

niego

z przerażeniem. To nie był Carter. On

nigdy by się nie zachował w ten sposób.

Delikatnie dotknęła czubkami palców

jego policzka. Skrzywił się.

Przepraszam,

że

cię

skrzywdziłam

wyszeptała,

powstrzymując drżenie dolnej wargi. –

Ja tylko chciałam… Miałam nadzieję, że

zrozumiesz, jak ważne było dla mnie

spotkanie z Christopherem. I naprawdę

strasznie mi na tobie zależy…

Nie pozwolił jej dokończyć, tylko

bezceremonialnie ją odepchnął i zrobił

krok do tyłu.

– A ja miałem nadzieję, że

zrozumiesz, jak ważne jest dla mnie

zaufanie.

Ale

tego

nie

zrobiłaś.

I zaczynam myśleć – z przerażeniem

zauważyła, że Carter ma mokre oczy –

że nigdy tego nie zrozumiesz.

Odwrócił się i wyszedł z sali, nie

patrząc ani razu w jej stronę.





























21

Następnego

ranka

Allie

była

zupełnie otępiała.

Zobojętniała

na

ból,

na

niebezpieczeństwo, na wszystko, co miał

jej do zaoferowania świat. Kiedy

Isabelle wezwała ją do biura, by

poinformować, że posiedzenie trybunału

w sprawie jej ukarania odbędzie się

tego

dnia

wieczorem,

dziewczyna

jedynie

skinęła

głową.

To

się

musiało tak ​skończyć.

Mów

prawdę

pouczała

dyrektorka. – Dokładnie tak, jak mnie

powiedziałaś.

– Wywalą mnie? – Właściwie nie do

końca obchodziła ją odpowiedź, ale

słowa Isabelle i tak zabrzmiały groźnie.

– Nie wiem.

Po rozmowie Allie schroniła się

w

bibliotece

i

zaszyła

w najciemniejszym kącie, próbując

pracować. Nie mogła się przed nikim

wyżalić, a jeśli nie chciała sobie

narobić dodatkowych kłopotów, to

nawet

Rachel

musiała

pozostać

nieświadoma

przyczyn

jej

kłótni

z Carterem.

Zresztą rozmowa wydawała jej się

bezcelowa. I tak wiedziała, jak wszyscy

zareagują.

Będą

pytać,

dlaczego

powiedziała o tym Sylvainowi, a nie

Carterowi. Musiała przyznać, że to było

całkiem sensowne pytanie. Dlaczego

tego nie zrobiła? Słowa Cartera wciąż

rozbrzmiewały w jej mózgu: „Spójrz mi

prosto w oczy i powiedz, że czujesz do

Sylvaina jedynie przyjaźń”.

Przewracając

kolejne

kartki

podręcznika do historii, widziała na nich

tylko twarz Cartera. Wciąż była

przerażona gwałtownością jego reakcji.

Po raz pierwszy dotarło do niej, że może

z nią faktycznie zerwać z powodu

Sylvaina.

Otarła

grzbietem

dłoni

łzy

napływające do oczu. Uświadomiła

sobie z goryczą, że płacz również nie ma

sensu i w niczym jej nie pomoże.

– Hej, wszystko OK? – zapytała Jo.

Patrząc

na

nią

z

wyraźnym

zmartwieniem,

usiadła

na

krześle.

Wyglądała lepiej niż wczoraj, jej twarz

już nie była zaczerwieniona.

Allie jednak nie miała ochoty na

rozmowę.

– W porządku – skłamała.

Jo nerwowo odgarnęła dłonią krótką

grzywkę.

Posłuchaj,

chciałam

cię

przeprosić, że wczoraj mi trochę odbiło.

Każda wzmianka o Gabie sprawia, że

tracę nad sobą kontrolę.

– Nie musisz przepraszać. – Allie

z westchnieniem odłożyła pióro. – To ja

narobiłam tych wszystkich problemów.

– Zrobiłaś to, co musiałaś. – Jo ją

zaskoczyła.

Myślę,

że

każdy

postąpiłby tak samo. Ale słyszałam, że

zwołali

jakiś

kretyński

trybunał

w twojej sprawie, i strasznie mnie to

wkurza. Już mówiłam Isabelle, że to

idiotyzm, ale ona nie chce nic z tym

zrobić. – Kopnęła nogę stolika. – Jak

zwykle zresztą.

– Skąd o tym wszystkim wiesz? –

Allie patrzyła na nią z wyraźnym

zaskoczeniem.

Jo zbyła jej pytanie machnięciem

ręki.

– Nieważne. Istotne jest to, że jeśli

Isabelle pozwoli cię wyrzucić, to ja

również rezygnuję. I chciałam, żebyś

o tym wiedziała.

– Ale Jo… – Nie miała pojęcia, co

powiedzieć,

była

jednocześnie

przerażona i uszczęśliwiona. – Nie

możesz…

– Mogę i właśnie to zrobię. –

W głosie Jo pojawiło się współczucie. –

I tak zamierzam stąd odejść. Od

poprzedniego lata nic już nie jest takie

samo. Może przeniosę się do tej szkoły

w Szwajcarii, gdzie uczy się Lisa.

Spotkam

jakiegoś

przystojnego

szwajcarskiego księcia i będziemy żyli

długo i szczęśliwie. Nieważne zresztą. –

Nie dała Allie czasu na odpowiedź. –

Chciałam po prostu, żebyś o tym

wiedziała. Zwłaszcza po tym, co zrobili

Sylvainowi.

Allie poczuła, jak zaschło jej

w ustach.

To

znaczy?

Co

się

stało

z Sylvainem?

– Nie słyszałaś? – Jo zamrugała ze

zdziwieniem. – Wczoraj postawili go

przed trybunałem, zawiesili w prawach

ucznia Nocnej Szkoły i pozwolili

warunkowo ukończyć ten semestr.

Odetchnęła z ulgą. Sylvain nie został

wyrzucony.

Dzień wlókł się koszmarnie wolno.

Zanim nadeszła dziewiąta, godzina

rozpoczęcia obrad trybunału, Allie

marzyła tylko o tym, by mieć to już za

sobą, niezależnie od wyroku.

Tuż przed dziewiątą zeszła samotnie

do zimnej piwnicy. Nie wiedziała, czego

powinna się spodziewać, ale też

nieszczególnie ją to obchodziło. Mimo

tego korytarz wydawał jej się dziś

wyjątkowo długi i mroczny. Jeszcze

nigdy

nie

czuła

się

bardziej

osamotniona.

Ujrzawszy Sylvaina, ogarnął ją nagły

atak paniki.

– Co ty tu robisz? – zapytała

i szybko do niego podeszła. – Coś się

stało?

Rany na jego twarzy tworzyły

okropną płaskorzeźbę. Jedno oko było

wciąż prawie całkowicie zapuchnięte,

a

rozcięte

wargi

nie

wyglądały

najlepiej. Mimo tego próbował się

uśmiechnąć.

– Przyszedłem, żeby ci życzyć

powodzenia.

Gwałtowny przypływ uczuć na

chwilę odebrał jej mowę. Zagryzła

wargi.

– Słyszałam, co ci zrobili. Strasznie

mi przykro.

– Niepotrzebnie. – Spojrzał jej

w oczy. – Mnie wcale nie jest przykro.

– Ale to była moja wina –

przypomniała gwałtownie. – To przeze

mnie masz kłopoty.

– Moim zdaniem było warto. –

Kiedy

próbowała

zaprotestować,

delikatnie ujął ją za podbródek. –

Naprawdę było warto, Allie.

Ze wszystkich sił próbowała się

opanować, ale z jej oczu i tak pociekły

zdradzieckie łzy. Otarł je swymi

długimi, delikatnymi palcami.

– Odwagi – wymówił to słowo

z komicznym francuskim akcentem. –

Nie pozwól, żeby widzieli, jak płaczesz.

Odwrócił się i podszedł do drzwi.

Trzymał rękę na klamce, czekając, aż

dziewczyna weźmie się w garść. Allie

odetchnęła głęboko i skinęła głową na

znak, że jest już gotowa.

Otwarł przed nią drzwi.

Weszła.

Pokój był zimny i unosiła się w nim

lekka woń zakurzonego betonu oraz potu.

Zelazny, Jerry Cole, Eloise i Isabelle

siedzieli za stołem i nie spuszczali z niej

wzroku.

– Usiądź, Allie. – Eloise popatrzyła

na nią ze współczuciem, gdy dziewczyna

sztywno opadła na krzesło. Poczuła

chłód metalu. Pozostałe twarze za

stołem nie okazywały żadnych emocji.

– Zebraliśmy się tutaj, ponieważ

złamałaś

Zasady,

wychodząc

bez

pozwolenia ze szkoły po ogłoszeniu

ciszy nocnej i spotykając się z jednym

z członków grupy Nathaniela. – Isabelle

skrzyżowała ręce. Tym razem włosy

miała zaczesane do tyłu, a wąskie

okulary

dodawały

surowości

jej

rysom. – Towarzyszył ci Sylvain Cassel,

który stanął już przed niniejszym

trybunałem. Czy zgadzasz się ze

wszystkimi wymienionymi zarzutami?

– Tak. – Allie patrzyła jej prosto

w oczy.

– Allie, masz teraz szansę przekonać

nas, że nie powinniśmy nałożyć na

ciebie najwyższej kary. – Eloise nie

okazywała żadnego gniewu. – Opowiedz

nam o wszystkich okolicznościach

łagodzących, powiedz, dlaczego uznałaś,

że to może być usprawiedliwione.

Zacznij od opisania tego, co się zdarzyło

tamtej nocy. Dlaczego złamałaś Zasady?

Allie

zaczęła

opowiadać

roztrzęsionym głosem, ale stopniowo się

uspokoiła i nabrała pewności. Kiedy

dotarła do chwili, gdy Gabe porwał ją

ze ścieżki, i wyjaśniła, w jaki sposób

zdołała się uwolnić, na twarzy Isabelle

zamigotał cień uśmiechu. Tym razem

Allie również nie wspomniała o tym, co

Christopher mówił na temat dyrektorki.

Biorę

na

siebie

całą

odpowiedzialność za to, co się stało.

Sylvain nie ponosi żadnej winy. Był tam

tylko

dlatego,

że

mu

zagroziłam

i odrzuciłam jego rady. Próbował mnie

chronić – dodała na zakończenie.

– Dlaczego odrzuciłaś jego rady? –

zapytał natychmiast Zelazny.

Allie spojrzała na niego, zachowując

kamienny wyraz twarzy.

Ponieważ

wiedziałam,

że

spróbujecie porwać mojego brata, żeby

dopaść Nathaniela, i nie chciałam na to

poz​wolić.

– Wiedziałaś? – W głosie Zelaznego

pojawił się sarkazm. – Skąd niby mogłaś

wiedzieć? Potrafisz czytać w naszych

umysłach?

– Nie. Proszę mi w takim razie

powiedzieć, że się myliłam. – Patrzyła

mu prosto w oczy, ale zbył jej komentarz

machnięciem dłoni.

– To nie ja tu jestem osądzany –

stwierdził. – I radziłbym ci o tym

pamiętać.

– Nikt nikogo tu nie osądza. – Jerry

spróbował uspokoić atmosferę. Jego

kręcone brązowe włosy były bardziej

rozczochrane niż zazwyczaj. Potarł

grzbiet nosa, odłożywszy okulary na

stolik. – Twoim jedynym motywem była

więc próba ochrony brata, tak?

Allie gorliwie pokiwała głową.

– Nie chciałaś pomóc Nathanielowi?

– Nie. – Spojrzała na niego

z zaskoczeniem. – Dlaczego miałabym

mu pomagać?

– Z tego, co nam mówiłaś – podjął

Jerry – wynika, że twój brat dość

skwapliwie próbował cię przekonać do

sprawy Nathaniela. Nie uwierzyłaś mu?

– Wydaje mi się… – Poczuła nagły

skurcz żołądka i przełknęła gorzką

ślinę. – Mam wrażenie, że mój brat się

pogubił. Nie zgadzałam się z ani jednym

jego słowem, ale musiałam go zobaczyć.

Dowiedzieć się, co się z nim stało.

Upewnić, że naprawdę wciąż żyje.

– Myślę, że wszyscy przyznamy, że

to całkiem racjonalne wyjaśnienie –

wtrąciła Eloise. – Między rodzeństwem

tworzą się silne więzi i każdy na jej

miejscu zrobiłby chyba to samo.

– To właśnie ta więź mnie

najbardziej interesuje – stwierdził Jerry.

Eloise obrzuciła go kosym spojrzeniem,

ale nie zwrócił na to uwagi. – Skoro

czujesz się z nim tak mocno związana,

żeby zaryzykować wszystko i złamać

Zasady, to muszę zapytać, czy zrobiłabyś

to raz jeszcze? Czy twój brat ponownie

mógłby się okazać ważniejszy niż nasza

szkoła?

Allie nie zastanawiała się nad tym

wcześniej, więc wpatrywała się przez

chwilę w milczeniu w nauczyciela,

wyobrażając sobie, że Christopher prosi

ją, by rzuciła wszystko i przyszła mu

z pomocą.

Nie

odpowiedziała

ze

smutkiem. – Już nie.

– Mogę zapytać dlaczego? – Jerry

wpatrywał się w nią uważnie. Poczuła

wzbierające łzy i przypomniała sobie,

co mówił Sylvain: „Nie pozwól, żeby

widzieli, jak płaczesz”. Wzięła głęboki

oddech i odpowiedziała ze spokojem:

– Ponieważ już mu nie ufam.






22

Przesłuchiwali ją jeszcze przez kilka

minut, wreszcie Isabelle ogłosiła koniec

posiedzenia.

– Myślę, że mamy już wszystkie

informacje

niezbędne

do

podjęcia

decyzji – oznajmiła. – Allie, proszę,

zaczekaj na zewnątrz. Zawołamy cię,

gdy będziemy gotowi.

Allie wyszła, czując nagłą niemoc.

Korytarz był pusty. Oparła się plecami

o ścianę i czekała w grobowej ciszy.

Po

dziesięciu

minutach

stania

osunęła się i usiadła na podłodze,

opierając czoło na kolanach i licząc

kolejne oddechy. Pół godziny później

nawet to było już zbyt męczące. Od

czasu do czasu słyszała podniesione

głosy dobiegające zza zamkniętych

drzwi, ale nie potrafiła zrozumieć

żadnych słów.

Prawie udało jej się zdrzemnąć,

kiedy drzwi się w końcu otwarły

i stanęła w nich Eloise.

– Jesteśmy gotowi – powiedziała.

Allie

podniosła

się

z

podłogi

i wgramoliła z powrotem do sali

treningowej numer jeden.

Tym razem musiała stać przed

stołem jak skazaniec oczekujący na

wyrok. Próbowała oddychać głęboko,

żeby uspokoić nerwy, ale jej płuca

odmawiały współpracy, zmuszając ją do

krótkich,

urywanych

oddechów.

Trzymała oparcie krzesła tak mocno, że

bała się, że je wygnie.

– Postąpiłaś niewłaściwie – zaczęła

Isabelle.

Jerry

zajmował

się

czyszczeniem

okularów,

skutecznie

unikając wzroku Allie, a w oczach

Eloise widać było wsparcie. – Złamałaś

reguły

obowiązujące

wszystkich

uczniów naszej szkoły. Co gorsza

ryzykowałaś życiem, swoim i Sylvaina,

także ludzi pana Patela. To nie może

ujść ci płazem. Rozumiemy jednak więzi

łączące rodzeństwo i zdajemy sobie

sprawę, że ta decyzja byłaby trudna dla

każdego z nas. – Spojrzała z ukosa na

Zelaznego,

który

odwrócił

się

ze wściekłym wyrazem twarzy. – Sami

zapewne czulibyśmy się w obowiązku

pomóc członkom naszych rodzin w takiej

sytuacji. To właśnie z tego powodu nie

zostaniesz usunięta ze szkoły. – Zelazny

z trzaskiem odłożył długopis, na ten

dźwięk

dyrektorka

się

skrzywiła

i zamilkła na chwilę. – W zamian za to

czeka cię trzymiesięczny okres próbny.

– Co to znaczy? – Allie wodziła

wzrokiem od jednego nauczyciela do

drugiego.

– To znaczy – wyjaśniła Isabelle –

że jeśli przez następne trzy miesiące nie

narobisz sobie żadnych kłopotów i nie

złamiesz Zasad, zapomnimy o całej

sprawie. Ale jeśli chociaż minimalnie

naruszysz którąś z reguł, zostaniesz

wydalona ze skutkiem natychmiastowym.

Rozumiesz?

Allie skinęła.

– Doceniamy twoją szczerość. –

Dyrektorka

spojrzała

jej

prosto

w oczy. – Mamy nadzieję, że się czegoś

nauczyłaś i jeśli którykolwiek z ludzi

Nathaniela

spróbuje

się

z

tobą

skontaktować, to przyjdziesz z tym od

razu do nas. Zaufaj nam, że potrafimy ci

pomóc.

Carter unikał jej przez cały kolejny

tydzień. Z początku bardzo chciała z nim

porozmawiać,

wyjaśnić

wszystko

i przeprosić, tak by było jak dawniej.

Ale wiedziała, że to niemożliwe. Nie

tym razem. Zamiast tego dała mu po

prostu spokój.

Jego

nieobecność

spowodowała

sporą wyrwę w jej życiu. Podczas

każdej kolacji tęskniła za ciepłem jego

ramienia,

oplatającego

jej

plecy.

Siedząc w świetlicy lub bibliotece,

wciąż automatycznie wypatrywała go

wśród uczniów.

Dostali

jeszcze

tydzień

na

dokończenie

raportów

dla

Nocnej

Szkoły, więc nie musiała z nim również

trenować i przyglądać się, jak żartuje

z Jules i Lucasem.

Wiedziała, że przyjdzie jej zapłacić

za

torturowanie

siebie

samej

wyobrażaniem sobie Cartera, który nie

stanowił już części jej życia, ale zanim

się zorientowała, w jej umyśle powstał

obraz zagubionego nastolatka, który

musiał sobie ze wszystkim radzić na

własną rękę.

Złamało jej to serce.

„Wierzę, że Carter West jest

najbardziej

godnym

zaufania

człowiekiem,

jakiego

spotkałam.

Wierzę, że każde słowo wypowiedziane

podczas naszej rozmowy było prawdą”.

Napisała ostatnie zdanie swojego

raportu w sobotę po północy i poczuła

spływające po policzkach łzy. Odłożyła

pióro, podciągnęła kolana pod brodę

i zaczęła się ​kołysać na łóżku.

Coś w niej pękło, gdy usłyszała

przez ścianę, że Rachel potknęła się

w swoim pokoju. Strasznie się za nią

stęskniła i naprawdę potrzebowała jej

rady. Nie pozwalając sobie nawet na

sekundę

wątpliwości,

zerwała

się

z łóżka i wypadła ze swojego pokoju.

Dobiegła pod drzwi Rachel, oparła

policzek o chłodne drewno, zamknęła

oczy i zapukała dwukrotnie.

Wejść

odpowiedziała

przyjaciółka

władczym

głosem,

szeleszcząc jakimiś papierami.

– Rachel, naprawdę nie mam

pojęcia, co robić… – Allie zaczęła

mówić, nim jeszcze weszła do pokoju,

ocierając oczy chusteczką, przez co

musiała wyglądać jak wariatka. Rachel

jednak

tylko

odgarnęła

papiery

i poklepała miejsce obok siebie na

łóżku.

– Mów – poleciła.

– Niektórych rzeczy nie mogę ci

powiedzieć… – Allie zająknęła się

i zwinęła chusteczkę w kulkę, kryjąc ją

w dłoni.

– To powiedz mi o pozostałych. –

Podała jej czystą chusteczkę, a jej

migdałowe oczy wodziły po twarzy

Allie w poszukiwaniu jakichkolwiek

wskazówek.

– Carter i ja…

– Zerwaliście ze sobą.

Allie wbiła w nią zdumione

spojrzenie.

– Wszyscy o tym mówią – wyjaśniła

przyjaciółka. – Chciałam cię zapytać,

ale… – Rozłożyła ramiona, a Allie

odczytała ten gest jako wymówkę, że już

ze sobą nie rozmawiają. To wywołało

kolejny atak płaczu, który zakończył się

dopiero wtedy, gdy Rachel poklepała ją

czule po plecach.

– Był taki wściekły – wyszlochała

Allie. – A ja zrobiłam coś, czego mi

nigdy nie wybaczy.

– Chodzi o Sylvaina?

Allie wiedziała, że przyjaciółka

starała się jej nie osądzać, ale potrafiła

wyczuć dezaprobatę kryjącą się w tym

pytaniu.

Ludzie

mówią,

że

byłaś

z Sylvainem wtedy, gdy został pobity.

Wiesz, razem… w lesie. Mówiąc

w skrócie, krąży plota, że zabawiałaś

się z Sylvainem za plecami Cartera.

Poczuła gwałtowne ukłucie bólu,

wyobrażając sobie reakcję Cartera na te

pogłoski. Domyślała się, że ludzie

muszą podejrzewać, co zaszło –

poobijana twarz Sylvaina prowokowała

do pytań – ale nie wyobrażała sobie,

jakie to wszystko będzie poplątane.

Znów zrobiło jej się żal Cartera. I siebie

samej.

– Niczego takiego nie robiliśmy. –

Rachel musiała jej uwierzyć. – Nie

byliśmy tam… razem. Pomagał mi

w czymś. – Przez to, że nie mogła

opowiedzieć o wszystkich szczegółach,

wciąż czuła się jak kłamczucha. Rachel

musiała poznać całą historię. W końcu

mówiąc jej o Christopherze, nie łamała

chyba żadnych Zasad Nocnej Szkoły.

Kiedy wreszcie się zdecydowała,

poczucie ulgi sprawiło, że słowa

popłynęły

z

niej

nieprzerwanym

strumieniem. Opowiedziała o liście

Christophera, o obsesji Cartera na

punkcie jej bezpieczeństwa, o rozmowie

z Sylvainem.

– Och, Allie… – Rachel westchnęła,

gdy dotarła do tego punktu opowieści.

– Wiem. – Odruchowo okręciła

chusteczkę wokół palca. – Może to był

błąd. A może nie. Ale Sylvain omal nie

stracił przeze mnie życia. A Carter mnie

rzucił.

Wypowiedzenie

tego

na

głos

sprawiło, że znów zachciało jej się

płakać, ale chyba wyczerpała już cały

zapas łez, ponieważ oczy pozostały

suche i piekące.

Przez niepokojąco długą chwilę

Rachel przyglądała jej się bardzo

uważnie. Allie wiedziała, że jej

przyjaciółka nie lubi Sylvaina od czasu

letniego balu. Nie potrafiła mu zaufać.

Ale tak naprawdę wcale go nie

znała.

– Co się między wami tak naprawdę

dzieje? – zapytała w końcu Rachel. –

Podoba ci się? Wiesz, nikt nie mógłby

cię winić, ocalił cię w końcu z pożaru

i teraz też ci pomógł w tym… –

Zatoczyła okrąg dłonią. – To musiało

stworzyć między wami jakąś więź.

Trudno się temu oprzeć i łatwo to

pomylić z miłością.

– Nie – odpowiedziała Allie bez

wahania, choć przyspieszone bicie serca

sprawiało, że nie wiedziała, czy mówi

prawdę. – Wcale mi się nie podoba… –

Zamilkła. – Choć… sama nie wiem. –

Podciągnęła kolana pod brodę i oplotła

je ramionami. – Chyba jakoś mnie

pociąga, tak przynajmniej zgaduję. Ale

to

nie

dlatego

pokłóciłam

się

z Carterem. Wydaje mi się… – Zamilkła

ponownie, zastanawiając się nad tym, co

faktycznie czuła. – Naprawdę brakuje mi

Cartera, ale z drugiej strony czuję się

tak, jakbym dopiero teraz mogła

odetchnąć. Nie potrafię oddychać, gdy

on jest przy mnie.

– Dlaczego? Bo jest nadopiekuńczy?

Dusisz się przy nim?

Allie bez przekonania pokiwała

głową.

– Kocham go. Naprawdę. Ale ciągle

mi mówi, co mam robić. Non stop się

o coś sprzeczamy. Wydaje mi się, że we

mnie nie wierzy i sprawia, że sama też

zaczynam wątpić. Sporo nad tym

myślałam i chyba wiem, dlaczego tak

robi. Nie ma nikogo poza mną: ani

rodziców, ani rodzeństwa, żadnych

ciotek czy babć. Jest całkiem sam, a ja

jestem jedynym, co ma, i dlatego tak mu

na mnie zależy. Chce mnie chronić, ale

kiedy to robi, zaczynam się dusić.

– Było aż tak źle?

– Nie wiem. Chyba tak… albo nie. –

Uniosła obie dłonie. – Nie chciałam,

żeby tak to zabrzmiało. Mieliśmy

mnóstwo

wspaniałych

chwil.

Ale

pomimo tego, że strasznie za nim

tęsknię, to bez niego czuję się wolna.

Rachel powoli wypuściła powietrze

z płuc.

– W takim razie powinnaś się z nim

całkowicie rozstać. Skoro tak właśnie

się czujesz, to tak musisz zrobić.

– Ale kiedy nie wiem jak. – Do jej

oczu ponownie napłynęły łzy. – Nie

potrafię przestać o nim myśleć. Cały

czas widzę miejsca, w których się

spotykaliśmy i śmialiśmy. To jest tak

głupie, że nie wiem… – Gniewnym

gestem otarła oczy. – Ale nie mogę

przestać. Tak jakbym miała na jego

punkcie jakąś obsesję.

– Właśnie dlatego zerwania są takie

trudne – Rachel przemawiała łagodnym

głosem. – Są powody, dla których ludzie

za nimi nie przepadają. To zajmuje

sporo czasu. Przede wszystkim jednak

myślę, że powinnaś się jakoś rozerwać.

Nie możesz ciągle tylko pracować.

Spróbuj zrobić coś, czego nigdy nie

zrobiłabyś z Carterem. Idź gdzieś z Jo,

chociaż jest szalona jak Kapelusznik.

Albo z Zoe. Albo razem gdzieś się

wybierzmy.

Unikaj

Cartera…

i Sylvaina – dodała pospiesznie. –

Ostatnie, czego ci teraz trzeba, to

kolejny zawód miłosny. Musisz odkryć,

kim jesteś i czego potrzebujesz. Może

jest ci potrzebny Sylvain, nie wiem, albo

widzisz w nim tylko model zastępczy.

Nie wydaje mi się, żeby modele

zastępcze się sprawdzały. Weź sprawy

w swoje ręce.

Allie parsknęła śmiechem przez łzy.

– Nie wierzę, że to właśnie

powiedziałaś – stwierdziła.

– Ja też nie. – Rachel wyszczerzyła

się radośnie. – Koniec terapii. Rachunek

przyjdzie później.

Allie próbowała zastosować się do

jej rad. Zmuszała się do grania w szachy

z Jo. A raczej przegrywania w szachy.

Chodziła na lekcje kick-boxingu z Zoe,

która pasjami uwielbiała kopać różne

rzeczy. Rozmawiała z Rachel i Lucasem

o lekcjach, które właściwie jej nie

obchodziły.

Starała

się

nie

rozglądać

za

Carterem w każdym pomieszczeniu, do

którego wchodziła. Na lekcjach nigdy

nie patrzyła w jego stronę, podnosiła

głowę dopiero, kiedy wychodził.

Pomocne okazało się to, że Carter

przesiadł się w jadalni do stolika Jules

i jej znajomych. Wszyscy jednak i tak

krążyli wokół nich jak na szpilkach,

próbując nie okazywać poparcia żadnej

ze stron, choć podziały i tak były

nadzwyczaj wyraźne.

Naprawdę

nie

chciałabym,

żebyśmy się podzielili na drużynę

Cartera i moją – stwierdziła Allie

pewnego

wieczoru

po

kolejnej

błyskawicznej przegranej z Jo. – Ale to

się chyba już stało.

Siedziały na podłodze przy niskim

stoliku szachowym, ukrytym w kącie

świetlicy.

Przy

fortepianie

jeden

z uczniów odgrywał jazzową wersję

rockowej piosenki. Kilkoro innych

tańczyło przy regałach z książkami.

Wokół panowały chaos i kakofonia,

a Allie z zaskoczeniem odkryła, że

cieszy ją ta odrobina anarchii.

– Zawsze tak się dzieje – stwierdziła

wyniośle Jo. – Szach. Naprawdę

powinnaś nauczyć się grania wieżą,

a nie zostawiać ją w jednym miejscu.

Ale wasze rozstanie wcale nie jest takie

najgorsze.

Kiedy

ja

zrywałam

z Lucasem… Oj, wtedy to dopiero

narobił się bajzel. Byliśmy na siebie

naprawdę wściekli, więc wyglądało to

jak w jakiejś Palestynie. – Dramatyzm

w jej głosie zmusił Allie do uśmiechu.

Miło

było

w

końcu

zobaczyć

przyjaciółkę w dobrym nastroju. –

Wszyscy opowiedzieli się po którejś ze

stron i jedni nie rozmawiali z drugimi.

Koszmar. A wy… – Allie przesunęła

wieżę zgodnie z sugestią, ale Jo tylko

wywróciła oczami. – Szach i mat. Jesteś

w tym naprawdę beznadziejna, wiesz?

A wy się nie wściekacie, tylko

próbujecie się ignorować, dzięki czemu

jest łatwiej. Nam oczywiście, bo wy to

macie przewalone, wiem.

– Rozmawiałaś z nim? – Allie

pomogła rozłożyć figury od nowa. – To

znaczy z Carterem?

– Oczywiście! Każdego dnia z nim

rozmawiam. Na tym właśnie polega

idiotyczność rozstań: tylko wy dwoje

przestaliście ze sobą rozmawiać.

Allie jakoś nigdy wcześniej o tym

nie pomyślała. Zamarła, trzymając króla

w jednej ręce.

– I jak się czuje?

– Załamany. – W oczach Jo błysnęło

współczucie. – Samotny. Ale poza tym

całkiem OK. Jest taki jak ty. Radzi

sobie. Lucas mu trochę pomaga. Carter

chciałby zabić Sylvaina, ale Jerry

trzyma ich obu na dystans. – Dokończyła

rozstawianie figur i spojrzała na nią

z nagle rozpromienioną twarzą. –

A w ogóle wybierasz się na imprezę

w przyszłym tygodniu? W ruinach

zamku.

Chociaż zupełnie nie miała na to

ochoty, postarała się brzmieć tak, jakby

była zainteresowana.

– Jaka impreza? Nic o tym nie

słyszałam.

– Robimy to co roku. Tym razem

odbędzie się w przyszły piątek. Ja na

pewno idę. Będzie fajnie i strasznie.

Mamy ognisko, opiekamy pianki, pijemy

wino i opowiadamy sobie historie

o duchach.

– Czy to… – Allie ugryzła się

w język, nie kończąc pytania. Musiałaby

dopytywać,

czy

wszystko

jest

zatwierdzone

przez

Patela,

zabezpieczone

przed

Nathanielem

i Christopherem, ale nie mogła o tym

rozmawiać z Jo. – To jest legalne? To

znaczy Isabelle nie ma nic przeciwko?

– Mogą przyjść wszyscy starsi

uczniowie – odpowiedziała wymijająco

Jo. – Do których też się zaliczasz.

Naprawdę powinnaś przyjść, nikt nie

omija tej zabawy.

– Pomyślę nad tym – obiecała Allie,

choć wcale nie miała takiego zamiaru.

Co kilka dni odbywała kolejne

spotkania z Isabelle. Za każdym razem

dopytywała o Nathaniela i ciągle

słyszała, że nie ma żadnych nowych

wieści ani o nim, ani o jego szpiegu

w szkole. Sama informowała, że

Christopher nie próbował się z nią

kontaktować,

chociaż

gdy

tylko

wchodziła do swojej sypialni, jej wzrok

odruchowo kierował się do biurka,

szukając

grubej

koperty,

opisanej

znajomym charakterem pisma. Ale żadna

się nie pojawiła.

Ciągle

kurczowo

trzymała

się

wszystkich Zasad. Wracała do pokoju

przed jedenastą. Nie spóźniała się ani na

lekcje, ani na posiłki. Kiedy znów

rozpoczęły się zajęcia Nocnej Szkoły,

skupiła się na treningach i poznawaniu

strategii – wyprostowane plecy i wzrok

skupiony na Raju Patelu. Unikała

patrzenia na Cartera i Sylvaina oraz na

wszystko, co nie mogło jej ocalić życia

nocą w ciemnym lesie. Cały smutek,

zakłopotanie i wściekłość włożyła

w naukę ciosów rękami i nogami. Dało

jej to ogromną satysfakcję.

Tego właśnie oczekiwała po niej

Isabelle. Allie miała nadzieję, że

dyrektorka

zaczyna

stopniowo

jej

wybaczać.

Idąc pewnego popołudnia na kolejne

spotkanie

z

Isabelle,

zauważyła

zmierzający w jej stronę po schodach

charakterystyczny rudy koński ogon. Jak

zwykle próbowała uniknąć spotkania,

ale Katie Gilmore zatrzymała się tuż

przed nią.

Cześć,

Allie.

Odsłoniła

w uśmiechu równe białe zęby. Nawet jej

szminka była idealnie dobrana. Allie

wciąż nie miała pojęcia, jak ta

dziewczyna to robi.

– Co tam, Katie? – Próbowała nie

brzmieć zbyt podejrz​liwie.

– Kilkoro z nas wybiera się w piątek

na ognisko przy wieży. To taka tradycja

wśród starszych uczniów. Myślę, że

powinnaś iść z nami.

– Moment. – Allie patrzyła na nią

z

niedowierzaniem.

Chcesz

powiedzieć, że zapraszasz mnie na

imprezę? – Zamilkła dla podkreślenia

efektu.

Jesteś

pewna,

że

nie

pomieszały ci się jakieś proszki?

– Och, nie wygłupiaj się, Allie. – Na

jej twarzy pojawił się podejrzanie

anielski uśmiech. – To naprawdę ważna

impreza. Wiem, że macie problemy

z Carterem, więc chciałam się upewnić,

że nie będziecie siedzieć w kącie

i użalać się nad sobą. Przyjdziesz?

Na dźwięk tego imienia zamarła.

Katie wymawiała je w taki sposób, że

Allie zaczynała się niepokoić. Mówiła

o nim tak, jakby miała wobec niego

jakieś zamiary.

W końcu Allie wzruszyła ramionami,

próbując pamiętać o tym, że wciąż trwa

dla niej okres próbny.

– Może – odpowiedziała. – Mam

sporo nauki.

– To cudownie. – Katie wyglądała

na

usatysfakcjonowaną.

Mamy

pozwolenie na powrót po dwudziestej

trzeciej. Mam nadzieję, że się pojawisz,

będzie świetna zabawa.

Patrząc za odchodzącą dziewczyną,

Allie poczuła niepokój narastający

w żołądku. Czego tak naprawdę chciała

ta złoś​liwa ruda krowa?

































23

Wszedłszy tego popołudnia do biura

Isabelle, Allie zadała swoje tradycyjne

pytanie, dyrektorka zaś odpowiedziała

tradycyjnym, przeczącym potrząśnięciem

głową. Allie z ciężkim westchnieniem

opadła na krzesło przed biurkiem.

– Katie Gilmore zaprosiła mnie na

piątkową

imprezę

w

zamkowych

ruinach. Zgaduję, że to oznacza, że nie

powinnam się tam pojawić.

Isabelle zdjęła okulary i odłożyła je

na leżącą przed sobą stertę papierów.

– Nie wydaje mi się, że układanie

kalendarza spotkań towarzyskich według

tego, czego chce lub nie chce od ciebie

Katie,

jest

najrozsądniejszym

wyjściem – stwierdziła.

– Mówiła, że to legalne – dodała

Allie. – Tylko nie wiem, czy to dotyczy

też

dziewczyn

z

warunkowym

zawieszeniem.

Dyrektorka machnęła ręką.

– Legalne w tym wypadku oznacza,

że nikt nie zostanie ukarany za udział

w tej imprezie. To taka tradycja. Ufamy

uczniom, że nie spalą całego lasu,

nauczyciele nie śledzą ich potajemnie.

Dostajecie

dodatkową

godzinę

na

powrót do szkoły. Jeśli wszyscy

zachowują się właściwie, zabawa

odbywa się też następnego roku. Trwa to

już chyba od momentu zburzenia zamku,

na pewno się tam spotykaliśmy, gdy ja

byłam uczennicą tej szkoły.

Allie próbowała sobie wyobrazić

szesnastoletnią Isabelle u boku swej

szesnastoletniej matki, ale jej nie

wyszło.

– Tylko… To na pewno jest

bezpieczne? – Czuła się dziwnie,

pytając o kwestie bezpieczeństwa. –

Będą tam jacyś ludzie Patela?

Na twarzy dyrektorki pojawił się

smutny uśmiech.

– To, że zadałaś mi takie pytanie,

jest jednocześnie oznaką postępu, jak

i jego braku. Ale odpowiedź brzmi: tak.

Będą tam ochroniarze Raja, sprowadził

na tę noc dodatkowych ludzi. Na pewno

nic wam nie grozi.

– W sumie to bez znaczenia –

wymamrotała Allie. – Pewnie i tak nie

pójdę. To w końcu tylko jakieś

pieprzone

ognisko.

Zauważyła

ostrzegawcze spojrzenie dyrektorki. –

Przepraszam za łacinę.

– To, co ci powiem, może cię

zaskoczyć. – Isabelle pochyliła się ku

niej i spojrzała jej prosto w oczy. –

Chciałabym, żebyś poszła na tę zabawę.

– No nie… – Dziewczyna opadła na

oparcie krzesła. – Ty też?

– Ostatnie tygodnie były dla

wszystkich stresujące – Isabelle mówiła

dalej, ignorując jej uwagę – ale to ty

miałaś najgorszą sytuację. Dodatkowo,

biorąc pod uwagę, co zaszło między

tobą a Carterem… – Wstała z krzesła

i stanęła przed Allie, opierając się tyłem

o biurko. – Myślę, że doskonale sobie ze

wszystkim poradziłaś. Dałaś innym

przykład. Ale boję się, że tutaj –

delikatnie dotknęła palcem jej serca –

dzieją się różne rzeczy. Chciałabym

znów zobaczyć, jak się bawisz. Obiecaj

mi, że pójdziesz.

Allie odwróciła wzrok.

– Isabelle… – Naprawdę nie miała

ochoty na udział w tej imprezie. Ale

dyrektorka nie dała się zniechęcić.

Obiecaj

mi,

że

pójdziesz

i będziesz się dobrze bawić. Niech to

będzie jeden z elementów twojej kary.

– No dobra. – Allie westchnęła,

wciąż się wahając. – Pójdę. Ale nie

mogę obiecać, że będę się bawić.

– W porządku. – Isabelle wróciła za

biurko. – Tylko trzymaj się z dala od

Katie Gilmore. Nie pasujecie do siebie.

I nadal obowiązuje cię zakaz wdawania

się w bójki.

– Cudownie. – Allie obrzuciła ją

niechętnym spojrzeniem.

Kilka minut później weszła do

świetlicy i znalazła zwinięta na kanapie

Zoe, która z wyraźnym zmieszaniem

wpatrywała się w strony Pani Dalloway.

– Nic z tego nie kumam – stwierdziła

dziewczynka, rzucając książkę na stół. –

Przecież wszyscy w tej powieści ciągle

kłamią. To jakieś bzdury. Nikt nie mówi

tego, co chciałby powiedzieć. I dlaczego

w dawnych czasach wszyscy zawsze

mieli doła?

– Może z powodu wojny? –

podsunęła Allie, sadowiąc się na drugim

końcu długiej, skórzanej kanapy.

– Przecież ciągle mamy jakąś

wojnę – przypomniała Zoe. – A nie

jesteśmy tacy żałośni.

– Racja. – Allie zastanowiła się nad

tym przez chwilę. – A może chodzi o ich

dietę?

– Witaminy! – Uspokoiła się Zoe,

kiwając głową.

– O czym gadacie? – Stos książek

niesionych przez Rachel sięgał aż do

czubka jej nosa. Odstawiła go na

pobliski stolik.

– O witaminach – wyjaśniła Zoe.

– No tak, to oczywiste.

Rachel zabrała się do rozkładania

książek z chwiejnego stosu, jakby miała

przed sobą grubą talię kart.

– Herbaty? – zasugerowała Allie. –

Najlepiej z jakimś jedzeniem?

Rachel trzymała zakurzone tomiszcze

w skórzanej oprawie.

– Jak najbardziej.

Do kolacji brakowało jeszcze paru

godzin, a kuchnia była pusta. Na ladzie

rozłożono

świeże

bochny

chleba,

przykryte białymi szmatkami. Powietrze

wypełniał delikatny aromat drożdży.

Stały tam dwie duże lodówki:

z jednej mogli korzystać uczniowie

szukający mleka i przekąsek. Drugiej nie

wolno było dotykać.

– Zobaczmy – stwierdziła Rachel,

otwierając uczniowską lodówkę. –

Bingo! Są kanapki ze śniadania! –

Wyjęła tacę przykrytą folią spożywczą,

pod którą leżały równo poukładane

kanapki.

Obie

zabrały

się

do

przygotowania herbaty, gdy w kuchni

pojawiła się Jo.

– No tak, genialne umysły mają

jednakie pomysły – orzekła, biorąc

kubek z herbatą.

– Słuchajcie, o co chodzi z tą głupią

imprezą? – Allie westchnęła.

– Na mnie nie patrz! – Rachel

cofnęła się o krok z lękiem w oczach. –

Ja na pewno nie idę. Mam zaległości we

wszystkim.

– Ja idę. – Jo uniosła rękę.

– Ja bym chciała – wymamrotała

Zoe z buzią pełną sera. Allie spojrzała

na nią powątpiewająco.

– A możesz? Zapraszają tylko

starszych uczniów.

Zoe zmierzyła ją wzrokiem.

– Może i jestem mała, ale na pewno

należę do starszych uczniów tak jak i ty.

– Racja – potwierdziła Jo. – Zoe na

pewno może przyjść. – Odwróciła się

do Allie. – A co powiesz na to, byśmy

poszły razem?

– W ogóle nie chcę tam iść. – Allie

oparła się ciężko o ladę. – Isabelle mi

kazała.

– Nie będzie tak źle – pocieszyła ją

Jo. – Pójdziemy razem na tę randkę.

– Tylko żadnego całowania –

zastrzegła Allie.

– A możemy się trzymać za rączki? –

Głos Jo pobrzmiewał nadzieją.

– Dobra.

– Myślisz, że wystarczająco ciepło

się ubrałam?

Jo stała na korytarzu przed tylnymi

drzwiami szkoły ubrana w jasnoróżowy

szal, wysokie białe buty, pikowaną

marynarkę i ocieplane getry. Dochodziła

dziewiąta i były właśnie w drodze na

imprezę. Jo opatuliła się, jakby miały

zdobywać jakiś alpejski szczyt, a nie

łagodny angielski pagórek.

– Myślę, że przeżyjesz – stwierdziła

Allie z przekąsem, zapinając płaszczyk.

Miała na sobie szkolną spódniczkę,

dwie pary rajstop i czerwone martensy,

sięgające aż do kolan.

– Te buty są ocieplane? – Jo

zmierzyła

powątpiewającym

spojrzeniem. – Zmarzną ci stopy.

– Trudno. – Allie owinęła się

szalem. – Oddam moje palce na

potrzeby nauki.

– Zaczekajcie!

Odwróciły się i zobaczyły Zoe, która

pędziła w ich stronę korytarzem,

wkładając płaszcz. Na jej głowie

kołysała

się

niebieska

czapka

z pomponem.

– Ruszajmy! – zakomenderowała

Allie. – Najpierw trzymamy się za ręce,

a

potem

możemy

się

trochę

poob​macywać.

– Przecież mówiłaś, że nie będziemy

się

całować

przypomniała

Jo,

otwierając drzwi.

– Możemy, byle bez języczków.

Noc była ciemna i przejrzysta; na

niebie wisiał księżyc w pełni, świecący

tak jasno, że nie musiały używać latarki,

dopóki nie dotarły do skraju lasu u stóp

wzgórza. Idąc gęsiego, ruszyły pod górę

ścieżką zaczynającą się za murami

ogrodu.

Allie mogła dostrzec parę swojego

oddechu unoszącą się w nocnym

powietrzu. Nadal nie miała ochoty na

imprezowanie, ale musiała przyznać, że

miło było dla odmiany zająć się czymś

innym niż nauka czy sprawy Nocnej

Szkoły.

– Nigdy jeszcze tam nie byłam. –

Wskazała na szczyt. – Jest tam coś

fajnego?

– Te ruiny są ponoć nawiedzone –

stwierdziła Zoe.

– Wszystkie ruiny powinny być

nawiedzone – przypomniała Jo.

Tak,

ale

te

podobno

naprawdę.

Zoe

wydawała

się

rozbawiona ideą istnienia duchów. – Żył

tam ponoć jakiś katolicki arystokrata,

torturowany

i

zamordowany

przez

Henryka VIII.

– I to on nawiedza tę wieżę? –

zapytała Allie.

– Nie. Jego żona totalnie sfiksowała,

kiedy Henryk porąbał faceta, więc

zaczęła

wspierać

buntowników.

Podobno

pozwalała

im

się

tutaj

ukrywać, może nawet w tym starym

budynku, który jest teraz naszą szkołą. –

Zwolniły, słuchając opowieści Zoe. –

W końcu żołnierze Henryka postanowili

ją dopaść, ale ona nie miała zamiaru się

poddawać. Bitwa trwała wiele dni,

zginęli wszyscy obrońcy poza nią.

Walczyła jak wściekła kocica, podobno

sama zabiła co najmniej pięciu ludzi, ale

przeciwników było zbyt wielu. Otoczyli

ją w sypialni na szczycie wieży. –

Dziewczyna wskazała na mroczny zarys

kamiennej budowli, pochylającej się nad

nimi niczym sep. – Kiedy ją rozbroili,

obdarli ją ze skóry, kawałek po

kawałku.

Ostatnie

zdanie

wypowiedziała szeptem. – A na koniec

wyłupili jej oczy.

– Te drastyczne szczegóły są

zupełnie niepotrzebne – wymamrotała

niepewnie Jo.

– Od tego czasu zamek stoi

opuszczony. Mówi się, że w jasne noce

można ją dostrzec na szczycie wieży,

skąd wypatruje żołnierzy Henryka. To

właściwie jest najbardziej przerażające,

bo nie ma już żadnego szczytu wieży. –

Zoe znów ściszyła głos. – Musi zatem

unosić się w powietrzu…

– Cześć wam.

Wszystkie

wrzasnęły,

słysząc

dobiegający znikąd głos ​Lucasa.

– Aj!

Skierował w ich stronę światło

latarki, oślepiając je na chwilę.

– Co się z wami dzieje?

– Zoe opowiadała właśnie straszną

historię – Jo próbowała się bronić.

– Och. – Lucas wyszczerzył się do

Zoe. – Wcisnęłaś im bajkę o Fruwającej

Damie.

– Właśnie tak – odpowiedziała

z uśmiechem.

– Dosko! – Przybił jej piątkę. –

Uwielbiam tę historię, daje dreszcze.

– Totalnie się wkręciły – stwierdziła

Zoe z wyraźną satysfakcją.

– A gdzie reszta? – Allie omiotła

pobliskie drzewa promieniem latarki.

– Jeszcze nie jesteśmy na miejscu –

zauważyła Jo.

Z góry doleciały ich ciche śmiechy,

niesione przez wiatr.

– Zapalili już ognisko? – dopytywała

się Jo, gdy podjęli wspinaczkę pod górę.

– Poszedłem, kiedy zaczynali je

zapalać.

Lucas

był

wyraźnie

skrępowany.

Szukałem

Rachel.

Widziałyście ją?

– Nie ma jej – odpowiedziała Allie

z zakłopotaniem. – Nie wybierała się

w ogóle. Nie mówiła ci?

– Mówiła. – Wsunął dłonie do

kieszeni i kopnął leżący na ziemi

kamyk. – Miałem nadzieję, że jej się

odwidziało.

– Chodź z nami – zaproponowała

Zoe.

Będziemy

się

całować

z języczkami.

Słucham?

Zamrugał

ze

zdziwieniem.

– Bez języczków – poprawiła ją

skrupulatnie Jo.

– Właściwie to chyba jest opcja, że

z języczkami – stwierdziła Allie,

ruszając pod górę.

Przed szczytem podejście stało się

nieco łagodniejsze i Allie mogła

wreszcie zobaczyć wieżę w całej

okazałości. W powietrzu unosił się

delikatny zapach dymu, słyszała również

radosne śmiechy i krzyki. Zbliżając się

do zamku, stopniowo otrząsały się

z napięcia wywołanego opowieścią Zoe.

Lucas zaprowadził je do podnóża

naturalnych,

kamiennych

schodów,

wiodących na szczyt zamkowych murów.

Stanąwszy

na

wąskich

blankach,

niemających nawet metra szerokości,

spojrzeli na ognisko płonące po drugiej

stronie. Wokół ognia, niczym na sabacie,

rozsiedli się rozgadani i roześmiani

uczniowie.

Gdy podeszli nieco bliżej, Katie

natychmiast pospieszyła na spotkanie

Allie.

– O, udało ci się. – Miała na sobie

narciarską

kurtkę

i

kaszmirową

czapeczkę. – Witamy. Częstujcie się

napojami i piankami. – Uśmiechnęła się

rozbrajająco. – Dołączcie do nas.

– Ktoś ją podmienił – szepnęła Allie

do Jo, patrząc na oddalające się plecy

dziewczyny. – Weź ją napraw.

Tak

nagle

przestała

cię

nienawidzić? – Jo była równie mocno

zaskoczona. – Czemu nic o tym nie

wiem?

– Nie lubię tej panny – rzuciła Zoe

i pognała przed siebie, wypatrzywszy

w tłumie jakąś znajomą twarz.

Gdy dotarły do ogniska, Allie

odruchowo

rozejrzała

się

wokół,

szukając Cartera. Jej wzrok zatrzymał

się na Syl​vainie. Poza kilkoma siniakami

jego twarz prawie całkiem wróciła do

normy. Rany na szyi wciąż się goiły.

Siedział obok olśniewającej Nicole,

ubranej

w

zachwycający

czarny

płaszczyk

i

nauszniki.

Sprawiali

wrażenie tak idealnej pary, że Allie

poczuła bolesne ukłucie w sercu. Ona

już dla nikogo nie była idealną parą.

Nicole dostrzegła ją przez płomienie

i z uśmiechem na twarzy pomachała

butelką szampana.

Allie odmachała jej z pewną

nieśmiałością.

Jo pociągnęła ją bliżej ognia

i usiadły na dużym, płaskim kamieniu,

stanowiącym niegdyś fragment zamku.

Dołączyła do nich Zoe i w trójkę

przyglądały się, jak jeden z uczniów

wsadza do ognia długi kij. Powietrze

wypełniło

się

słodkim

zapachem

opiekanej pianki. Allie zaciągnęła się

głęboko aromatem kempingów z czasów

dzieciństwa.

– Ja też chcę. – Załkała żałośnie.

– Lucas! – rzuciła Jo tonem

nieznoszącym sprzeciwu. Spojrzał na

nią, unosząc brew. – Jedną piankę na

kiju, poproszę.

Wybrał gałązkę ze stosu leżącego na

ziemi, ktoś podał mu duży worek

wypełniony piankami. Wokół krążyły

wino i szampan. Niektórzy trzymali

w ręku plastikowe kubeczki, pozostali

popijali

wprost

z

butelek. Allie

wstrzymała oddech, widząc, jak jedna

z nich trafia w ręce Jo. Na szczęście

przyjaciółka odmówiła.

– Nie mogę, muszę być jak święta –

podziękowała za poczęstunek. – Nie

słyszałeś?

Święta

Jo,

patronka

trzeźwości.

Allie również odmówiła. Po tym, co

się stało w czasie letniego balu, utrata

kontroli nad sobą nie budziła jej

zainteresowania.

Jo nabiła kolejną puchatą piankę na

kij.

– Są przepyszne, ale nie mogę zjeść

więcej niż trzy. – Była naprawdę

szczęśliwa. – Bo inaczej puszczę pawia.

Ktoś dorzucił drewna do ognia

i płomienie wystrzeliły w górę, kryjąc

w ciemnościach otaczające ich lasy.

Ogarnęła ich fala przyjemnego ciepła.

Allie odchyliła się do tyłu, patrząc na

górującą nad nimi zamkową wieżę, jej

postrzępione blanki i wąskie okna

przypominające skośne oczy.

– Ciekawe, czy była w tym choć

odrobina prawdy? – wymruczała pod

nosem, myśląc na głos. Jo zmierzyła ją

zaintrygowanym spojrzeniem, błyskając

niebieskimi tęczówkami w świetle

płomieni. – No wiesz, w tej historii

o

zabitej

kobiecie.

Chciałabym

wiedzieć, jak to naprawdę wyglądało.

– Mój brat mówił, że widział tutaj

ducha. – Jo uniosła piankę ponad

roztańczonymi płomieniami.

Pewnie

próbował

cię

przestraszyć – stwierdziła sceptycznie

Allie.

– Może. – Jo niepewnie wzruszyła

ramionami. – Ale nie wydaje mi się.

Tom nigdy się niczego nie bał, a to, co

zobaczył tamtej nocy, naprawdę go

wystraszyło.

Reszta uczniów z zaciekawieniem

zaczęła przysłuchiwać się ich rozmowie.

– Co takiego zobaczył? – zapytał

Lucas, stając obok niej z butelką

szampana.

– Był tu razem z przyjaciółmi

podczas zimowego ogniska, tak jak my

teraz, tyle tylko, że weszli do wieży.

O północy usłyszeli nad głowami jakieś

kroki. Mówił, że słyszał skrzypienie

drewna. Nad ich głowami nie było

jednak drewnianych podłóg. Niczego

tam nie było.

Wszyscy zamilkli, a Allie z trudem

przełknęła ślinę.

– Uznali, że ucieczka będzie

najlepszym rozwiązaniem – mówiła

dalej Jo. – Popędzili przed siebie, ale

zanim zbiegli ze wzgórza, obejrzeli się

za siebie i wtedy ją zobaczyli.

– Kogo? – zapytał któryś z uczniów.

– Kobietę w długiej szarej sukni,

patrzącą za nimi – wskazała na szczyt

wieży – z tamtego miejsca.

Zgromadzeni wokół ognia uczniowie

westchnęli ze strachu. Ktoś nerwowo

zachichotał.

– Pewnie coś sobie wyobraził –

stwierdziła Katie, nalewając szampana

do plastikowego kubeczka.

– Może, ale… O cholera! – Jo

błyskawicznie wyciągnęła z ognia

płonącą piankę i zaczęła zdmuchiwać

płomienie, zanim jednak jej się to udało,

ze

słodkiego

cukierka

pozostała

zwęglona masa. Zdrapała ją i wrzuciła

do ognia. – Mój brat nigdy więcej już tu

nie przyszedł.

Lucas wziął solidny łyk z podawanej

wokół butelki.

– Byłem tu już chyba ze sto razy

i nigdy niczego nie widziałem.

W tej samej sekundzie w ognisku coś

donośnie

strzeliło

i

wszyscy

zgromadzeni

wokół

płomieni

gwałtownie

podskoczyli.

Kilka

dziewcząt wrzasnęło, a potem zaczęły

się śmiać.

– Nie lubię historii o duchach –

stwierdziła

Nicole

z

wyraźną

dezaprobatą. – Mówienie o nich zakłóca

spokój

umarłych.

A

to

jest

niebezpieczne,

powinniśmy

ich

zostawić.

– Naprawdę wierzysz w duchy? –

zdziwił się Lucas.

– Oczywiście! – odpowiedziała

z taką pewnością, jakby uważała jego

pytanie za absurdalne. – Przecież jestem

z Paryża, to miasto jest pełne duchów.

Nie można mówić, że coś nie istnieje

tylko dlatego, że się tego nie rozumie.

To arogancja. Ja na przykład nie

rozumiem, na jakiej zasadzie działa

telewizja, ale przyznaję, że istnieje coś

takiego.

Wszyscy zaczęli dyskutować nad jej

logiką.

– Jakie nudy. – Katie westchnęła. –

Może w coś zagramy?

Pozostali

uczniowie

wybuchli

szyderczym śmiechem.

– Ciekawe w co? – zapytał któryś

z nich. – Może w węże i drabiny?

A

może

w

prawdę

lub

wyzwanie? – zaproponowała Katie bez

namysłu. – Od lat się w to nie bawiłam.

– To dość ryzykowna gra –

przypomniała Nicole, opierając się

o Sylvaina. Allie zauważyła, jak

odruchowo objął ją w pasie ramieniem,

kiedy

jednak

podniosła

wzrok

i spojrzała mu w oczy, Sylvain patrzył

prosto na nią. Coś zatrzepotało w jej

brzuchu.

Gdy ponownie skoncentrowała się

na rozmowie, Katie zdążyła już przejąć

dowodzenie. Stanęła na kamieniu, tak by

wszyscy mogli ją zobaczyć, a jej włosy

miały ten sam kolor co strzelające za jej

plecami płomienie.

– Dobra, zasady są takie – zaczęła. –

Każdy, kto zostanie o coś zapytany,

może również zadać pytanie innej

osobie. Po usłyszeniu pytania musicie

zdecydować, czy chcecie odpowiedzieć

prawdę czy podjąć wyzwanie. – Wśród

uczniów podniosły się głosy protestu. –

Tak jest bezpieczniej – ucięła Katie. –

Wiem, że to trochę niezgodne z tradycją,

ale… Ja zaczynam. – Wypatrzyła sobie

ofiarę. – Alex, czy ktoś ci już kiedyś

obciągnął?

– Ohyda. – Zoe zmarszczyła nos.

Allie spojrzała na nią i przypomniała

sobie, że dziewczynka ma dopiero

trzynaście lat. Zastanawiała się, czy nie

powinna jej stąd zabrać, zanim wszystko

wymknie się spod kontroli. Jej również

nie odpowiadały takie pytania. Inaczej

pamiętała grę w wyzwania. Zoe

wydawała

się

jednak

bardziej

zaintrygowana niż zniesmaczona, a Allie

nie chciała jej zawstydzać.

Z grupki uczniów podniósł się

wysoki blondyn, którego pamiętała

z Nocnej Szkoły.

– Wybieram prawdę – stwierdził,

trzymając

butelkę

wina.

Pozostali

natychmiast zamilkli. – Odpowiedź

brzmi: tak.

Rozległy się okrzyki niedowierzania,

ktoś rzucił w niego słodką pianką.

– Tylko raz – doprecyzował Alex. –

Naprawdę, przysięgam. – Uśmiechnął

się szeroko. – Ale jako prawdziwy

dżentelmen

zaoszczędzę

wam

szczegółów.

– Raczej wątpię – stwierdziła Katie,

przejmując od niego butelkę. – Teraz ty

zadajesz pytanie.

– Pru. – Chłopak wybrał.

Obecna

odezwała

się

rozchichotana blondynka.

– Czy to prawda, że straciłaś

dziewictwo na jachcie?

Wszyscy przy ognisku wybuchli

śmiechem,

podczas

gdy

Pru

zastanawiała się nad decyzją, nieco

chwiejąc się na nogach.

– Wybieram wyzwanie – stwierdziła

wreszcie, co zostało powitane kolejną

salwą śmiechu wśród jej przyjaciół.

Alex myślał nad wyzwaniem.

– Zdejmij koszulkę i wejdź na

wieżę. Musisz tam zostać sama przez

trzy minuty.

Pru nie wyglądała na zachwyconą.

– Nie chcę włazić na tę wieżę.

– Znasz zasady – wtrąciła się

surowo Katie. – Prawda albo wyzwanie.

Blondynka

westchnęła,

rozpięła

kurtkę i zdjęła gruby sweter. Pod

spodem miała różową koszulkę, której

pozbyła się bez wahania, odsłaniając

biały stanik. Chłopcy powitali ten widok

radosnymi okrzykami.

– Dziewczyno… – Jo jęknęła pod

nosem. – Miej do siebie choć trochę

szacunku.

– Biustonosz też – doprecyzował

Alex, choć wcale nie musiał, ponieważ

dziewczyna rzuciła go już na pozostałe

rzeczy.

Na

wieżę!

Na

wieżę!

dopingowali ją zebrani.

Dziewczyna

ruszyła

pod

górę,

śmiejąc się i machając, a jej uwolnione

piersi podskakiwały w ciemnościach.

Allie uznała, że musi się jak najszybciej

urwać

z

tej

imprezy

i

zabrać

ze

sobą

Zoe.

Zdecydowanie

nie

przepadała za takimi zabawami.

– Ktoś powinien pójść za nią, żeby

sprawdzić, czy wszystko w porządku –

zauważył Alex. – Zgłaszam się na

ochotnika.

– Nie zachowuj się jak oblech –

Katie

wyraziła

sprzeciw

pomimo

zachęcających okrzyków ze strony

pozostałych uczniów. – Nie kręcimy

tutaj porno. A ja pilnuję czasu.

Podczas gdy inni uczniowie zajęli

się rozmowami i podawaniem sobie

butelek, Allie pochyliła się w stronę

Zoe.

– Jeśli chciałabyś się zwijać, to

tylko powiedz – szepnęła, patrząc na nią

znacząco.

– Na swój antropologiczny sposób

jest to nawet całkiem fascynujące –

stwierdziła dziewczynka. – Nigdy nie

robiłam takich rzeczy, więc pewnie

zawsze wybierałabym prawdę.

– Już czas! – zawołała Katie. – Pru!?

Możesz już wracać i się ubrać.

Wszyscy stali w milczeniu przez

długą chwilę, czekając w napięciu na

powrót dziewczyny. W końcu od

kamiennej wieży odkleił się jakiś

mroczny kształt i popędził w ich stronę.

Dziewczyna cała się trzęsła, a jej

uśmiech gdzieś zniknął.

– Niech to szlag, jak zimno –

przeklęła. – Mogłam się zdecydować na

prawdę.

– Teraz twoja kolej na pytanie –

przypomniała Katie.

Wybieram

Lucasa

odpowiedziała Pru, zapinając kurtkę, po

czym założyła czapkę. – Zdarzyło ci się

kogoś przelecieć w budynku szkoły?

Allie

zauważyła,

że

Jo

się

wzdrygnęła, słysząc to pytanie, a potem

wbiła wzrok w ziemię.

– Wybieram prawdę – stwierdził

Lucas bez uśmiechu. – Tak.

Otaczający go chłopcy wybuchli

ironicznym

aplauzem.

Lucas

powstrzymał się od patrzenia na Jo.

– Moja kolej. – Wypił spory łyk

z podanej mu przez kogoś butelki. –

Katie.

Uczniowie powitali jego wybór

radosnymi okrzykami. Katie stanęła

pomiędzy nimi z kamienną twarzą.

– Prawda albo wyzwanie – zaczął

Lucas. – Czy zdarzyło ci się przelecieć

kogoś na terenie szkoły, na przykład

w altance, po zmroku?

– Wybieram prawdę. – Dziewczyna

oparła dłoń na biodrze. – Oczywiście.

Uczniowie parsknęli śmiechem.

Moja

kolej

stwierdziła,

odwracając się w stronę ogniska.

W blasku płomieni jej twarz pałała

nieziemskim blaskiem. – Allie.

Dziewczyna była tak zaskoczona, że

aż podskoczyła w miejscu, słysząc

swoje imię. Jo współczująco ścisnęła

jej dłoń. Wybór Katie został powitany

chóralnym jękiem.

Allie

podniosła

się

powoli

i spojrzała rudowłosej w oczy. Czuła,

jak strach skręca jej żołądek. Nie

spuszczała wzroku z migocącej w blasku

płomieni twarzy Katie, myśląc o tym, że

nie

powinna

była

tu

w

ogóle

przychodzić.

Czekała na jakieś pytania o seks

oralny lub inne rzeczy, których w życiu

nie robiła, ale Katie miała zupełnie inne

plany.

– Czy to prawda, że jesteś wnuczką

Lucindy Meldrum?

Czas stanął w miejscu. Wśród

uczniów podniosły się zaskoczone

szmery. Allie czuła na sobie żar

trzaskających za jej plecami płomieni.

Jo puściła jej dłoń.

Wpatrując się w Katie z kompletnym

niedowierzaniem, zobaczyła tryumf na

jej twarzy i zrozumiała, że dziewczyna

doskonale zna odpowiedź.

– Wyzwanie – wybrała wreszcie.

Wokół podniosły się kolejne szepty.

Marzyła o tym, by Jo znów potrzymała

ją za rękę.

– Pocałuj Sylvaina – zażądała Katie

lodowatym głosem. – Ale tak na serio.


24

– Nie. – Zaskoczona Allie zrobiła

krok do tyłu. – To nie… On jest przecież

z Nicole.

Nagle zrobiło jej się niedobrze.

Czuła się jak w jednym z tych

idiotycznych programów telewizyjnych,

w których zmusza się ludzi do robienia

różnych głupot.

– Nie przejmuj się – rzuciła

Nicole. – Nie mam nic przeciwko.

Katie nie spuszczała wzroku z Allie.

– Musisz to zrobić, w przeciwnym

wypadku wszyscy dowiedzą się, że

jesteś nie tylko kłamczuchą, ale również

tchórzem.

Z

widowni

rozległy

się

posykiwania. Allie odwróciła się do

Sylvaina i zobaczyła, że chłopak patrzy

na Katie z nieskrywaną pogardą. Nie

miała pojęcia, co robić. Cokolwiek się

teraz wydarzy, będą jej to pamiętali aż

do końca szkoły. Wyglądało na to, że

wszyscy wokół wstrzymali oddech,

czekając na jej decyzję.

Podejście

do

Sylvaina

na

odrętwiałych

ze

strachu

nogach

wymagało od niej olbrzymiej siły woli.

Uczniowie usuwali się jej z drogi, jakby

była

królową. Albo

roznosicielką

zarazy. Zatrzymała się przed Nicole

i opuściła bezsilnie ręce.

– Nie chcę… – zaczęła i zamilkła. –

To twój chłopak. Tak się nie robi.

Nicole pochyliła się w jej stronę

i szepnęła:

– Sylvain nie jest moim chłopakiem.

Wyprostowała się, rzucając Allie

znaczące spojrzenie. Wydawała się

nieco wstawiona.

– Wiem, co musimy zrobić –

oznajmiła nagle donośnym głosem

i ponownie pochyliła się nad Allie.

Dziewczyna spodziewała się kolejnej

zachęty, ale Nicole złapała ją za szal,

przyciągnęła ku sobie i pocałowała

prosto w usta. Allie była całkowicie

sparaliżowana z zaskoczenia. Usta

Nicole okazały się miękkie i smakowały

szampanem, a jej skóra pachniała

różami i jaśminem. Bycie całowaną

przez dziewczynę wcale nie było takie

złe, tylko… dość dziwne. Zwłaszcza

wtedy, gdy długie włosy Nicole zaczęły

łaskotać ją po policzkach.

Sekundę

później

Francuzka

odwróciła się z powrotem do uczniów

i uroczo wzruszyła ramionami.

– Teraz możesz już śmiało całować

Sylvaina, bo ja pocałowałam cię jako

pierwsza.

Wróciła

na

miejsce,

żegnana

brawami i śmiechem, Allie jednak

wyczuwała, że napięcie wcale nie

opadło.

Wszyscy

pewnie

się

zastanawiali, dlaczego Katie zapytała ją

o pokrewieństwo z Lucindą Meldrum.

Odwróciła się do Sylvaina, czując,

że zaczyna jej brakować powietrza.

Zaciśnięte dłonie i napięte mięśnie

zdradzały jego wściekłość.

– To jakaś idiotyczna dziecinna

zabawa – warknął. – Nie musimy tego

robić, Allie. Katie jak zwykle próbuje

coś ​mieszać.

Patrząc w jego szafirowe oczy,

miała wrażenie, że jej serce za sekundę

uschnie z bólu i tęsknoty. Katie okazała

się jednak bezbłędna w wymyślaniu

najokrutniejszych

wyzwań.

To

oczywiste, że musiała słyszeć jakieś

plotki i dowiedzieć się o tym, że coś do

siebie

czują.

Wiedziała

również

doskonale, jak mocno zrani to Cartera,

ale kompletnie jej to nie obchodziło.

Allie poczuła łzy napływające do

oczu i zrobiła krok w stronę Sylvaina.

– Nie mogę – szepnęła. – Carter…

Słysząc jego imię, cofnął się

gwałtownie, tak jakby uderzyła go

w twarz. Jej serce szalało z gniewu

i zawstydzenia, a oddech stał się jeszcze

płytszy. Wiedziała, że musi się stąd

wynosić. Jeśli tego nie zrobi, to albo

pocałuje Sylvaina, albo rzuci się na

Katie. Ewentualnie zaliczy kolejny atak

paniki. Żadna z tych opcji nie była

właściwa.

Odwróciła się na pięcie i ruszyła

w stronę Zoe, która wpatrywała się

w nią z otwartymi ustami. Obok niej

stała Jo, starannie unikając patrzenia

Allie w oczy.

– Zbierajmy się, Zoe – poprosiła

ochryple Allie. – Idziemy. To nie nasza

impreza.

Dziewczynka przez ułamek sekundy

zdawała się przetwarzać informację,

a potem skoczyła na równe nogi

i ruszyła za Allie, oddalając się od

ogniska.

Kiedy obie zniknęły w ciemności,

Katie nie potrafiła się powstrzymać od

tryumfalnego krzyku, który odbił się

echem od kamiennych murów.

– Trzeba było się zdecydować na

powiedzenie prawdy!

– Wydawało mi się, że żartowałaś,

mówiąc o całowaniu z języczkiem –

wydyszała Zoe, próbując dotrzymać jej

tempa, gdy schodziły z zamkowego

wzgórza. Szły tak szybko, że promienie

ich

latarek

przesuwały

się

tam

i z powrotem, omiatając ziemię i korony

drzew.

– Też mi się tak wydawało –

odpowiedziała Allie, potykając się

o jakiś kamień. Wzięła głęboki oddech,

żeby się uspokoić, i odrobinę zwolniła

kroku. Przez chwilę jedynym dźwiękiem,

jaki słyszały, był tupot ich butów po

zboczu.

– Allie? – odezwała się cicho Zoe.

– Tak? – Doskonale wiedziała, jakie

za chwilę usłyszy pytanie.

– Naprawdę jesteś spokrewniona

z Lucindą Meldrum? – Trzynastolatka

wpatrywała się w nią z nieskrywanym

zach​wytem.

W pobliskim lesie zahukała sowa.

Allie przystanęła.

– Słyszałaś to?

– Sowa. Gdzieś blisko.

– Uwielbiam ich pohukiwanie. –

Allie ściszyła głos do szeptu, wpatrując

się w gałęzie nad ich głowami. –

Brzmią, jakby mnóstwo wiedziały. –

Ucichła na chwilę, a ptak zahukał po raz

kolejny. – Tak – potwierdziła, nie

odrywając wzroku od drzew.

– Tak? – Zoe spojrzała na nią ze

zdziwieniem.

– Tak. Lucinda Meldrum to moja

babka. – Allie ruszyła ponownie w dół

wzgórza. Zoe dołączyła do niej sekundę

później.

– Ale

jak…

Dziewczynka

przeskoczyła

nad

wystającym

korzeniem. – Ale jakim cudem nikt o tym

nie wiedział? Przecież w tej szkole

wszyscy

się

przechwalają

pochodzeniem.

Dotarły do stóp wzgórza i ruszyły

ścieżką wzdłuż muru ogrodu.

– Naprawdę nie chcę o tym teraz

rozmawiać – stwierdziła ponuro Allie.

Zoe nie miała z tym problemu.

– Całowałaś się z dziewczyną –

zmieniła temat, a w jej głowie słychać

było podziw.

– No… – Allie przypomniała sobie

szept Nicole, mówiącej, że nie jest

dziewczyną Sylvaina. – Całowałam się.

– To ci na pewno zagwarantuje

sławę – zauważyła Zoe, kiedy dotarły do

budynku szkoły.

Rachel

już

spała,

gdy

Allie

delikatnie zapukała do drzwi jej pokoju.

Miała na sobie zbyt dużą białą piżamę,

a jej zwykle lśniące włosy, teraz

splątane opadały na ramiona.

– Allie? – Spojrzała na nią

nieprzytomnie. – Co się stało?

– Całowała się z dziewczyną –

wyjaśniła Zoe.

Co?

Rachel

zamrugała

gwałtownie.

– Będzie sławna na całą szkołę. –

Zoe wydawała się zachwycona tą

sytuacją.

Rachel spojrzała na Allie, unosząc

brwi aż po czubek czoła.

– To, że nie poszłaś na tę dzisiejszą

imprezę, to był doskonały wybór –

uznała Allie.

– Wchodźcie. – Rachel otwarła

szerzej drzwi. – Obie.

Musiała zasnąć w trakcie czytania,

ponieważ obok poduszki wciąż piętrzyły

się książki. Zgarnęła je jednym ruchem,

podczas gdy Zoe przysiadła po turecku

na podłodze, patrząc na wszystko tak,

jakby oglądała fascynujący film. Allie

usiadła okrakiem na krzesło przy biurku

i położyła brodę na wysokim oparciu,

a Rachel wróciła do łóżka i nakryła

stopy kocem.

– Zacznijcie od początku – poleciła.

Allie

błyskawicznie

streściła

wydarzenia wieczoru. Kiedy dotarła do

momentu,

gdy

Katie

zapytała

o

Lucindę,

Rachel

westchnęła

z niedowierzaniem.

Skąd

mogła

się

o

tym

dowiedzieć?

wymamrotała

do

siebie. – Nic do mnie nie dotarło.

– Cóż, wszyscy wiedzą, że jesteś

moją przyjaciółką – przypomniała

Allie. – I nie rozmawiają przy tobie na

mój temat.

Rachel machnęła lekceważąco ręką.

No

tak,

ale

przecież

ich

podsłuchuję.

Jesteś

teraz

najważniejszą

spadkobierczynią w tej szkole –

oznajmiła zupełnie poważnie Zoe. –

Ważniejszą nawet niż Sylvain.

Allie spojrzała z nadzieją na Rachel.

– To się nie rozejdzie teraz po całej

szkole, prawda?

Wzrok przyjaciółki powiedział jej

wszystko.

– Przykro mi, wydało się. – Rachel

rozprostowała nogi pod kocem. –

A teraz opowiadajcie, co się jeszcze

działo. Pru znowu pokazała cycki? To

niesamowite, jak łatwo przewidzieć, co

zrobi.

Wchodząc następnego ranka na

śniadanie do niezbyt zatłoczonej jadalni,

Allie starała się trzymać głowę prosto

i patrzeć tylko przed siebie. Wybrała

stolik w najdalszym kącie i wyjęła

z torby książkę, po czym udawała, że

pochłaniają ją jedynie nauka i jedzenie

płatków. Czuła na sobie spojrzenia.

Słyszała szepty. Nie wiedziała, ile

z tego dzieje się tylko w jej głowie, ale

to nie miało znaczenia – efekt był taki

sam.

Kiedy po kilku minutach ktoś szurnął

krzesłem i dosiadł się do jej stolika,

Allie

zamarła,

zatrzymując

łyżkę

w połowie drogi do ust.

– Allie?

Dziewczyna z wahaniem podniosła

wzrok i zobaczyła Jo, która wyglądała

na poważnie zmartwioną.

– Myślę, że musimy porozmawiać.

Cholera. Allie powoli odłożyła

łyżkę i złapawszy kubek z herbatą,

trzymała go jak tarczę.

– Pewnie. – Próbowała zachować

neutralny ton głosu. – Co się dzieje?

– Dlaczego nie powiedziałaś mi, kim

jesteś?

Allie opuściła głowę, myśląc, że tak

się to musiało skończyć.

– To prawda, no nie? – W głosie Jo

pobrzmiewał wyraźny wyrzut.

Allie skinęła i usłyszała, jak

koleżanka bierze głęboki wdech.

– Nieźle. I nigdy o tym nie

wspomniałaś. Czemu? Podobno jestem

jedną z twoich najlepszych przyjaciółek.

– Nie wiedziałam – odparła Allie,

mając świadomość, że nie brzmi to

wiarygodnie. A właściwie brzmi jak

kłamstwo. – Dowiedziałam się dopiero

latem,

po

powrocie

do

domu.

I obiecałam, że nikomu nie powiem.

– Komuś jednak powiedziałaś. –

W głosie Jo pojawił się oskarżycielski

ton. – Rachel wiedziała, prawda? Carter

też.

– Powiedziałam tylko tym, którym

musiałam. Wie o tym zaledwie parę

osób.

– Parę osób. – Prychnęła. – Ale nie

ja.

Proszę

cię,

Jo…

To

nic

osobistego. Nie chciałam o tym nikomu

mówić, ale…

Dziewczyna nie zamierzała słuchać

jej wyjaśnień.

– Cieszę się, że to nic osobistego. –

Szurnęła krzesłem i wstała. – Naprawdę

lepiej się z tym czuję.

Allie

ukryła

twarz

w dłoniach, myśląc ponuro, że to

dopiero początek dnia. Jeszcze kilka

tygodni

temu

mogłaby

poszukać

pocieszenia u Cartera. Znaleźliby sobie

jakieś

ustronne

miejsce,

gdzie

schroniłby

przed

nadmiernym

zainteresowaniem. Ale nie mogła już na

to liczyć.

Sama musiała o siebie zadbać.

Idąc przez hol, wciąż słyszała szepty

i widziała skierowane w swoją stronę

dyskretne spojrzenia.

Ostatecznie

znalazła

schronienie

w bibliotece, gdzie grube wschodnie

dywany tłumiły plotkarski gwar. Eloise

siedziała za biurkiem i z długopisem

w ręku wpatrywała się w jakiś

dokument.

– Chciałabym skorzystać z któregoś

pokoju do nauki. – Allie próbowała

brzmieć tak, jakby to było coś, o co

prosiła każdego dnia.

– Tak właściwie mogą z nich

korzystać tylko uczniowie ostatniego

roku – przypomniała bibliotekarka, ale

zmieniła zdanie, zobaczywszy wyraz jej

twarzy. – Oraz ci uczniowie, którzy

pomagali nam w remoncie po pożarze,

tacy jak ty.

Sięgnęła do szufladki i wyjęła

niewielki

kluczyk

z

metalowym

kółeczkiem.

– Trzeci pokój jest wolny. Możesz

siedzieć, ile chcesz.

– Dziękuję.

Eloise musiała usłyszeć wyraźną

ulgę w jej głosie, ponieważ zmierzyła ją

uważnym spojrzeniem.

– Wszystko w porządku?

– Nie – odpowiedziała Allie,

odwracając się na pięcie. – Nic nie jest

w porządku.

Okazało się, że zdobycie klucza było

najprostszą częścią zadania. Drzwi

pokoju ukryto pod dębową boazerią tak

sprytnie, że nie widać było żadnych

szczelin.

Sunąc

dłonią

po

płaskorzeźbach zdobiących panele –

żołędziach i różach – znalazła wreszcie

pionową szczelinę, będącą fragmentem

framugi. Po chwili odkryła kolejną

szczelinę, aż wreszcie dotarła do

miejsca, w którym, jak jej się

wydawało, powinny być drzwi do

trzeciego pokoju.

Teraz musiała tylko znaleźć zamek.

Kiedy wreszcie go odkryła, ukryty

pod pękiem róży, była kompletnie

sfrustrowana i wściekła – na samą

siebie, na Cartera, na Sylvaina, na Katie.

Na nią przede wszystkim. I szlag ją

trafiał, jak myślała o tej idiotycznej

boazerii.

Drzwi

otwarły

się

z

ledwie

słyszalnym

kliknięciem.

Znalazła

włącznik światła i pokój momentalnie

ożył – jaskrawe barwy malowidła na

ścianie tworzyły gniewną tęczę, która

idealnie pasowała do jej nastroju. Obraz

w tym pomieszczeniu przedstawiał ludzi

stojących naprzeciw siebie z mieczami

i włóczniami nad brzegiem strumienia,

przecinającego szmaragdową łąkę. Nad

głowami

rozwrzeszczanych

postaci

wisiały ciężkie chmury oraz cherubiny

uzbrojone w paskudnie wyglądające

złote łuki i strzały.

Allie z hukiem rzuciła torbę na

podłogę i zaczęła krążyć po pokoju,

trzymając dłonie we włosach.

– I co niby mam zrobić? – mamrotała

do siebie. – Jak sobie z tym wszystkim

poradzić?

Opadła na krzesło i oparła głowę na

rękach. Świat zdawał się rozsypywać na

kawałki. Skąd Katie dowiedziała się

o Lucindzie? Przecież nikt by jej o tym

nie powiedział. Na pewno nie Isabelle,

Carter czy Rachel – a tylko oni

wiedzieli.

Jej ponure rozmyślania przerwało

delikatne pukanie do drzwi. Uznała, że

to zapewne Eloise każe jej zwolnić

pokój dla któregoś ze starszych uczniów.

Dotknęła klamki, myśląc nad sposobem

ubłagania bibliotekarki.

– Eloise, jestem tu dopiero parę

minut…

Zamilkła, gdy ujrzała przed sobą

Cartera. Nie rozmawiali od czasu

zerwania. Nie mogła się doczekać tej

chwili, wiedząc jednocześnie, że jest to

ostatnia rzecz, na jaką ma ochotę. Przez

ułamek sekundy myślała, że pojawił się

tutaj, aby jej wybaczyć, i wszystko

będzie po staremu. Wystarczyło jedno

spojrzenie w jego zmęczone oczy, by

zrozumiała, że nic z tego.

Zaskoczona wciąż patrzyła na niego

w milczeniu. Machnął ręką, wskazując

na pokój za jej plecami.

– Mogę wejść czy tak tu będziemy

stali? – Zniecierpliwienie w jego głosie

spowodowało,

że

gwałtownie

odskoczyła od drzwi.

– Przepraszam. Wejdź.

Minął ją i rozejrzał się po

pomieszczeniu, zauważając porzuconą

torbę, z której wysypywały się książki

i zeszyty.

– Idealnie – wymamrotał pod nosem,

patrząc na fresk zdobiący ścianę,

a potem usiadł na krześle przed

biurkiem. Grzywka zsunęła mu się na

czoło. Odgarnął ją jednym ruchem,

gestem, który tak uwielbiała. Przez

chwilę miała wrażenie, że zaraz pęknie

jej serce, jakby było ze szkła, a on

właśnie rzucił kamieniem. Wciąż jednak

czuła jego niepewne bicie. Opierając się

plecami o drzwi, wzięła głęboki

oddech. – Pomyślałem, że moglibyśmy

porozmawiać – stwierdził, spoglądając

w jej stronę. Jego spokojny głos zmroził

jej krew w żyłach. Podeszła do biurka

i usiadła wyprostowana na krześle.

– Co… co u ciebie? – zapytała,

zdając sobie sprawę, jak idiotycznie to

brzmi, ale naprawdę chciała wiedzieć.

– Cudownie, Allie, dziękuję –

odparł z przekąsem. – Moja dziewczyna

szwenda się po lesie z innym facetem

i nie potrafi mi zaufać na tyle, by zdobyć

się na szczerość. Poza tym wszystko

dobrze, dostałem szóstkę z historii.

– Carter, ja…

– Nie przyszedłem tu słuchać twoich

wyjaśnień – przerwał jej w pół słowa,

a potem zamilkł. – A może właśnie po to

przyszedłem? Sam już nie wiem…

Przez chwilę na jego twarzy odbijał

się ból tak wielki jak jej własny. Nie

mogła na to patrzeć, wbiła więc wzrok

w swoje dłonie. Zauważyła, że się

trzęsą. Oparła ręce sztywno na udach.

– Zobaczyłem, jak tu wchodzisz, i po

prostu poczułem, że muszę z tobą

pogadać.

Nadal nie odrywała wzroku od

swoich dłoni.

– Spójrz na mnie, Allie – powiedział

nieco głośniej.

Z wahaniem popatrzyła mu w oczy.

Ból

zniknął,

zastąpiony

lodowatą

obojętnością.

– Słyszałem o tym, co wczoraj

zaszło.

– Ale ja… – Poczuła, że zbiera jej

się na mdłości. – Ja przecież nic nie…

– Nie mam zamiaru rozmawiać

o tym, że lizałaś się z Nicole, ani o tym,

że doszło do jakiejś sceny pomiędzy

tobą i Sylvainem, chyba że bardzo ci

zależy, żebyśmy właśnie o tym gadali –

stwierdził chłodno. – Chodziło mi o to,

co Katie mówiła na temat Lucindy.

Chciałem, żebyś wiedziała, że nigdy

nikomu o tym nie mówiłem i na pewno

tego nie zrobię.

Spojrzała na niego z zaskoczeniem.

– Nigdy cię o to nie posądzałam.

Szczerość w jej głosie wywołała

znajomy błysk w jego oczach, ale trwał

on tylko ułamek sekundy.

– W porządku – rzucił, po czym

zaczął się zbierać do wyjścia. – Myślę,

że to wszystko.

Carter…

zaczekaj.

Bez

zastanowienia

pochyliła

się

nad

biurkiem, sięgając dłonią, jakby chciała

go zatrzymać. Odsunął się przed jej

dotykiem, więc cofnęła rękę, czując, jak

płoną jej policzki. – Nie moglibyśmy

przez chwilę po prostu pogadać?

– Nie wydaje mi się, żeby to był

dobry pomysł – odpowiedział, ale nie

ruszył się z krzesła.

– Wiem, że nie byłam z tobą do

końca szczera, i jest mi z tego powodu

strasznie, naprawdę potwornie przykro.

Ale ty również nie zawsze we mnie

wierzyłeś.

Byliśmy

dobrymi

przyjaciółmi, tylko… – Nie odrywała

wzroku od jego oczu. – Myślę, że nie

nadawaliśmy się na parę. Ty nie ufałeś

moim decyzjom, a ja nie potrafiłam ci

zaufać

tak,

żeby

powiedzieć

ci

o wszystkim. I to było źródłem naszych

problemów.

– Nie tylko – odparł Carter. – Jest

jeszcze Sylvain.

W jej sercu otwarła się kolejna

czarna dziura.

– Tak. – Westchnęła ponuro i opadła

na oparcie krzesła. – Jest jeszcze

Sylvain.

– Najgorsze jest to, że kompletnie

sobie nie uświadamiasz, jak bardzo

masz to wypisane na twarzy. Zamierasz,

kiedy tylko pojawia się w pobliżu, i nie

odrywasz od niego wzroku. – Zaśmiał

się gorzko.

– Carter… Sylvain ocalił mi życie.

To właśnie z tego powodu tak bardzo mi

na nim zależy. Wcale na niego nie lecę.

– Wiesz, co jest w tym wszystkim

najsmutniejsze? – Na twarzy chłopaka

pojawiła się prawdziwa udręka. – Tylko

ty nie widzisz tego, jak bardzo jesteś

w nim zakochana.

Zerwał się z miejsca, podszedł do

drzwi i położył dłoń na klamce. Ostatnie

słowa wypowiedział, stojąc tyłem do

niej.

– Wybacz mi, jeśli nie będę się

cieszył z rozwoju tego romansu.

Po jego wyjściu Allie ponownie

ukryła twarz w dłoniach. Chciało jej się

płakać, ale nie miała już żadnych łez.

Kiedy

Allie

zobaczyła

tego

popołudnia Katie, była całkowicie

gotowa do walki. Gdy tylko dostrzegła

znajomą rudą grzywkę, pobiegła przez

cichy korytarz i szarpnęła dziewczynę za

rękaw.

– Jak się o tym dowiedziałaś? –

zapytała, nie czekając, aż Katie zdąży

się obrócić.

– Chyba nie wierzysz, że ci

powiem? – Dziewczyna gwałtownym

szarpnięciem wyzwoliła się z jej chwytu

i zrobiła krok do tyłu. Miała usta

pomalowane na ciepły, brzoskwiniowy

kolor,

idealnie

dopasowany

do

kolorystyki ubrań. Jej uroda zawsze

budziła w Allie kompleksy, nawet

teraz. – Faktem jest, że kłamiesz. A teraz

wszyscy się o tym dowiedzieli i musisz

ponieść konsekwencje. Zupełnie nie

wiem, czemu miałaby to być moja wina.

– Jakim cudem powstrzymywanie się

od przechwalania się rodziną może być

uznane

za

kłamstwo!?

Allie

zatrzęsła się z wściekłości. – Dlaczego

kogokolwiek miałoby to obchodzić?

Z początku inni uczniowie mijali je

w pośpiechu, teraz jednak, wyczuwając

wiszącą

w

powietrzu

kłótnię,

zatrzymywali się w pobliżu, tak że

tworzył się coraz większy tłumek

gapiów.

Katie wyglądała na znudzoną.

– Tyle razy cię pytano, czy ktoś

z twojej rodziny uczył się w tej szkole,

a ty mówiłaś, że nie. Sęk w tym, że jako

wnuczka

Lucindy

Meldrum

jesteś

najważniejszą spadkobierczynią tradycji

tej szkoły i trudno mi uwierzyć, że o tym

nie wiedziałaś. Dlatego też muszę

zapytać:

czemu

wszystkich

okłamywałaś? – Widząc wahanie Allie,

pozwoliła

sobie

na

tryumfalny

uśmiech. – Naprawdę możesz nam

powiedzieć. – Machnęła ręką w stronę

tłumu.

Nikomu

nie

zdradzimy.

Dlaczego utrzymywałaś w tajemnicy

swoje pochodzenie?

Ponieważ

gówno

was

to

obchodzi! – odpaliła Allie, czując

rumieńce gniewu na policzkach.

Katie wywróciła oczami.

– Trudno to uznać za odpowiedź.

I uwierz, że bardzo nas to obchodzi.

– Dzięki tobie.

Oczywiście.

Katie

się

uśmiechnęła. – I wcale nie musisz mi

dziękować.

Patrząc na nią, Allie zrozumiała, że

dalsza kłótnia jest bezcelowa. Radość

w oczach rywalki była wyraźnym

sygnałem, że dziewczyna nigdy nie

zdradzi

swego

źródła.

Pokonana,

odwróciła się na pięcie i miała zamiar

odejść, ale Katie nie chciała jeszcze

kończyć zabawy.

– Dlaczego nie polecisz wypłakać

się Sylvainowi? – zapytała i zakryła

usta. – Ojej… A może powinnam była

powiedzieć

Carterowi?

Gubię

się

w tym, nie wiem, na którego padło

w tym tygodniu.

Allie zacisnęła pięści, gotowa

uderzyć ją w twarz.

– O nie! – Katie spojrzała na nią

z udawanym przerażeniem i wybuchła

szyderczym śmiechem. – Chciałabyś

mnie walnąć? Dorośnij, Allie, jesteś

naprawdę żałosna.

– Kto tu jest żałosny?

Obie popatrzyły z zaskoczeniem na

Nicole, która stanęła u boku Allie.

– Myślę, że się dość mocno

pomyliłaś w ocenie, kto tu jest żałosny –

stwierdziła

Francuzka

aksamitnym

głosem.

Ktoś zaśmiał się cicho. Poirytowana

Katie

zmierzyła

wzrokiem

zgromadzonych

wokół

gapiów

i potrzebowała tylko paru sekund, żeby

odzyskać rezon.

– Nie wygłupiaj się, Nicole. Wiem,

że się lizałyście, ale co tu się tak

właściwie dzieje? Nie jesteś w niej

chyba zakochana?

Nicole

przechyliła

głowę,

pozwalając, by włosy opadły jej na

ramiona, i popatrzyła na Katie, jakby

miała

przed

sobą

coś

oślizłego,

pełzającego po podłodze.

– Nie chodzi o to, kogo całowałam

albo z kim całowała się Allie, tylko o to,

kogo ty chciałabyś pocałować. A kto

nigdy cię nie pocałuje.

Na twarzy Katie wykwitł paskudny

rumieniec,

sięgający

do

szyi.

Wpatrywała się w nie z rozdziawionymi

ustami, po raz pierwszy nie potrafiąc

znaleźć złośliwej riposty.

Allie

również

zaniemówiła.

Spojrzała ze zdumieniem na Nicole,

która uśmiechnęła się do niej radośnie,

jakby rozmawiały o pogodzie.

– Chodź, Allie – zaproponowała. –

Znajdziemy

sobie

ciekawszych

partnerów do rozmowy.

– Yyy…

dziękuję,

Nicole

odpowiedziała niepewnie Allie, idąc

w ślad za brunetką. Pomimo drobnej

budowy ciała Nicole maszerowała

szybko i w ciągu paru sekund straciły

Katie z oczu. – Jeszcze chwila

i mogłabym ją naprawdę walnąć.

– Ależ, Allie – Francuzka się

uśmiechnęła – cała przyjemność po

mojej

stronie.

Nienawidzę

Katie

Gilmore.

Prowadziła

korytarzem,

wymijając grupki uczniów tak, jakby

miała jakiś cel, lecz Allie dalej nie

wiedziała, dokąd zmierzają.

– Posłuchaj – odezwała się. – Jeśli

chodzi o wczorajszy wieczór…

– Fajnie było, prawda? Wszyscy

mieli takie głupie miny. – Nicole

zachichotała. – Ale Anglików zawsze

łatwo zaszokować.

– Chodzi mi o to, co mówiłaś… –

Allie odwróciła wzrok. – O tym, że

Sylvain nie jest twoim chłopakiem.

Nicole odwróciła się do niej

i spojrzała jej prosto w oczy, otwierając

pełne usta w uśmiechu.

– Znamy się z Sylvainem od czasu,

gdy mieliśmy sześć lat. Nasi rodzice

spędzali wakacje w tej samej okolicy.

Bawiliśmy się razem nad morzem, razem

chodziliśmy do szkoły. A kiedy byliśmy

starsi,

zaczęliśmy…

wykonała

nieokreślony gest – … eksperymentować

z randkami. Nie do końca nam wyszło.

Dziwnie

się

czułam,

kiedy

się

całowaliśmy. – Zmarszczyła nos. –

Jakbym całowała własnego brata. Więc

jesteśmy

tylko

najlepszymi

przyjaciółmi. – Zmierzyła ją uważnym

spojrzeniem

ciemnych

oczu.

Pomyślałam, że chciałabyś o tym

wiedzieć.

Chociaż

otaczał

ich

tłum

rozgadanych i roześmianych uczniów,

Allie kompletnie ich nie słyszała.

– Myślisz, że… powinnam… –

Zamilkła, nie wiedząc, o co chce

zapytać. Nicole jednak bez wahania

odpowiedziała na jej niezadane pytanie.

– Wydaje mi się, że nieraz myślenie

szkodzi. Czasem musisz posłuchać

swego serca i zaufać instynktom. –

Wskazała ręką na pobliskie drzwi. –

Mam teraz lekcje. Idziesz ze mną?

– Nie, dzięki. – Allie potrząsnęła

głową z nieobecnym spojrzeniem. – Raz

jeszcze dziękuję za…

Nicole

wzruszyła

ramionami,

naciskając klamkę.

Sylvainowi

powiedziałam

dokładnie to samo.

– To musieli być jej rodzice. –

Isabelle nalała wrzątku do dwóch

kubków, podczas gdy zasępiona Allie

usiadła

na

krześle

przy

biurku.

W

powietrzu

unosił

się

zapach

pomarańczy. – Katie rozmawiała z nimi

wczoraj przez telefon i wspomniała

o zimowym balu. To oni jej powiedzieli.

– A skąd mogli to wiedzieć? –

Trzymając kubek z herbatą, Allie

patrzyła, jak dyrektorka siada obok niej

na krześle.

Tutaj

sprawa

się

trochę

komplikuje. – Coś w głosie Isabelle

wzbudziło w Allie niepokój. – Wie

o tym cała rada szkoły. Lucinda

zrezygnowała z utrzymywania tego

w tajemnicy.

Co?

Allie

podskoczyła

z zaskoczenia i oblała się ciepłą herbatą.

Przeklęła pod nosem, próbując ją

zetrzeć dłonią. – Dlaczego?

– Po ostatniej akcji z Nathanielem

Lucinda

uznała

za

konieczne

poinformować

radę

o

jego

poczynaniach,

i

to

absolutnie

wszystkich. – Dyrektorka westchnęła,

widząc brak zrozumienia w oczach

dziewczyny. – Nie wiesz o wielu

rzeczach

związanych

z

naszą

organizacją,

Allie.

Sprawa

z Nathanielem jest o wiele większa od

tego. – Zatoczyła ręką okrąg obejmujący

cały pokój. – Większa niż Cimmeria

i większa niż cokolwiek, co potrafisz

sobie wyobrazić. Jesteśmy tylko jej

drobnym fragmentem. Drobnym, ale

niezwykle istotnym.

Allie wstrzymała oddech, myśląc, że

może

wreszcie

pozna

jakieś

wyjaśnienia. Musiała to tylko właściwie

rozegrać.

– Nie rozumiem – stwierdziła po

krótkim namyśle. – W jaki sposób

rozpowiadanie o moim pochodzeniu

pomaga Lucindzie?

– Nie zrobiła tego dla siebie, tylko

dla ciebie. – Isabelle patrzyła jej prosto

w oczy. – Próbuje cię chronić.

– Niby jak mnie to chroni? – Allie

zmarszczyła brwi. – Wszystko się raczej

skomplikowało, a ludzie myślą, że mam

coś z głową i ciągle kłamię.

– Chce w ten sposób pokazać, że

jesteś dla niej bardzo ważna.

To było coś zupełnie nowego. Od

dawna nie czuła się dla nikogo ważna.

Fakt, że jakaś kobieta, której nigdy nie

widziała, nagle się o nią troszczy, też

wydawał się trudny do zaakceptowania.

– Nadal tego nie rozumiem.

– Allie…

Dziewczyna

jeszcze

nigdy

nie

widziała dyrektorki tak poważnej.

– Mamy tu szpiega pracującego dla

Nathaniela. Z tego, co wiemy, może

próbować cię zabić. Albo mnie. Lucinda

zrobiła wszystko, żeby chronić nas przed

zagrożeniami z zewnątrz. Ale przed

kimś, kto już tutaj jest? Ukrywającym się

tuż pod naszym nosem? Obawiam się, że

potrzebujemy dodatkowej pomocy.

Allie poczuła gęsią skórkę.

– Dlatego też – kontynuowała

Isabelle

Lucinda

postanowiła

spróbować

czegoś

nowego.

Opowiedziała o wszystkim, co się tutaj

dzieje, ludziom z naszej organizacji.

Z nadzieją, że ich zainteresowanie

powstrzyma

Nathaniela

i

jego

wspólników, kimkolwiek by byli.

To

raczej

nie

wyglądało

na

najlepszy plan. Allie skrzyżowała ręce

na piersiach.

– Myślisz, że to zadziała?

Isabelle opuściła wzrok.

– Nie wiem. W tej chwili Lucinda

ma sporo problemów, tak jak my

wszyscy.

Nathaniel

próbuje

przekonywać

wysoko

postawionych

członków organizacji, aby pomogli mu

odsunąć ją od władzy. Chce zmienić

nasze Zasady, tak by mógł… – Zamilkła

nagle i nie dokończyła myśli. – Cóż…

byłby to koniec wszystkiego. A Lucinda

próbuje pokazać tym samym ludziom, że

Nathanielowi nie można ufać, ponieważ

stosuje irracjonalne i bezwzględne

metody.

I

jest

niebezpieczny.

Westchnęła ciężko. – Doskonale go

znam i wiem, że nic go nie powstrzyma.

Ale niektórzy członkowie zarządu nie

potrafią tego dostrzec. Widzą w nim

kogoś mówiącego im to, co chcieliby

usłyszeć.

– Naprawdę dużo o nim wiesz –

zauważyła Allie.

Poznałaś

go

osobiście? Kim on jest, Isabelle?

Dyrektorka milczała długą chwilę,

zastanawiając się nad odpowiedzią.

– Znałam go kiedyś bardzo dobrze –

odpowiedziała w końcu, skrupulatnie

dobierając słowa. – Widzisz, Allie,

Nathaniel jest moim przyrodnim bratem.

– Słucham!? – Allie zamarła na

krześle.

– I to właśnie dlatego – podjęła

dyrektorka – potrafię zrozumieć, co się

dzieje pomiędzy tobą a Christopherem.

Sama przeszłam przez coś podobnego.

Allie

poczuła

się

oszukana.

Dlaczego Isabelle nigdy wcześniej o tym

nie

wspomniała?

Spróbowała

się

z powrotem skupić na rozmowie.

– Byliście ze sobą mocno związani?

Kiedyś,

dawno

temu.

Ale

Nathaniel zawsze pragnął tego, czego

nie mógł osiągnąć, i obwiniał mnie za

swoje porażki.

Allie

spojrzała

na

nią

bez

zrozumienia.

– Po śmierci naszego ojca –

wyjaśniła

dyrektorka

z

wyraźnym

wahaniem – otrzymałam w spadku cały

jego majątek: pieniądze, domy, firmy,

wszystko. Jego zdaniem Nathaniel był

zbyt nieodpowiedzialny. – Zaczęła się

bawić leżącymi na biurku okularami. –

Ojciec

dobrze

go

zabezpieczył,

zapisując mu w testamencie solidne

coroczne dochody, ale dla niego nie

miało to żadnego znaczenia. Poczuł się

odrzucony i upokorzony. I nigdy mi tego

nie wybaczył. I to w sumie tyle. A teraz

przychodzi po więcej.

– Isabelle – szepnęła Allie. – Czego

on właściwie pragnie?

Dyrektorka zastanawiała się przez

bardzo długi czas. Kiedy się wreszcie

odezwała, w jej głosie słychać było

rezygnację.

– Wszystkiego.
































25

Zastanawiając się nad swoim życiem

w Cimmerii, Allie mogła je podzielić na

wyraźne epoki: przed letnim balem i po

nim, przed Carterem i po Carterze.

A teraz: przed grą w prawdę lub

wyzwanie i po.

Przed wybraniem wyzwania była

nikim, przypadkowym natrętem.

A po? Została gwiazdą.

Kiedy wchodziła do sali, wszystkie

głowy odwracały się w jej stronę.

Zawsze mogła liczyć na obecność

uważnych słuchaczy. Ludzie, z którymi

nigdy wcześniej nie rozmawiała, nagle

okazywali jej niezwykłą uprzejmość.

Tylko ci, którzy ją dobrze znali,

wydawali się zupełnie nieprzejęci.

– To niedorzeczne – stwierdziła

pewnego dnia Rachel, patrząc na

olśnionego pierwszoroczniaka, który

uparł się przynieść Allie herbatę

i ciasteczko po tym, jak poskarżyła się

na cały głos w świetlicy, że jest

głodna. – Sodówka za chwilę uderzy ci

do głowy.

Myślę,

że

raczej

pójdzie

w biodra – odparła Allie, pogryzając

ciastko.

– Och, Allie, mogę nieść twoje

książki?

Mogę

sprawić

ci

jakąś

przyjemność?

Mogę

nałożyć

ci

szminkę? – kpiła dalej Rachel. – Masz

takie ciężkie włosy, pozwól, że je za

ciebie ponoszę.

– Nie bądź zawistna. – Uspokoiła ją,

dzieląc się połową ciastka, które Rachel

przyjęła z niechęcią. – To do ciebie

niepodobne. Zresztą to raczej długo nie

potrwa, prawda?

– Taką mam, kurde, nadzieję –

odparła Rachel z pełnymi ustami. –

Chociaż ciasteczko, trzeba przyznać,

pyszne.

Ciekawe,

czy

może

skombinować jeszcze parę.

No

ładnie.

Allie

się

uśmiechnęła.

Tak

łatwo

cię

przekabacić.

Wystarczy

jedno

ciasteczko,

a

już

zamieniasz

się

w tyrankę.

– Dwa – poprawiła ją Rachel. –

Mogę tyranizować wszystkich za dwa

ciasteczka.

Niestety tylko Rachel i Zoe potrafiły

wprawić ją w dobry nastrój. Jo wciąż

się na nią wściekała, a cała reszta jej

życia składała się z napięcia, strachu

i smutku.

Christopher nadal nie próbował się

z nią kontaktować, pomimo obietnic, że

postara się odezwać. Wciąż też nie

powiedziała Rachel i Zoe, o co w tym

wszystkim tak naprawdę chodziło.

Rachel nie mogła o tym wiedzieć, a Zoe

była jeszcze dzieckiem. Z upływem

czasu utrzymywanie tajemnicy stawało

się jeszcze trudniejsze, głównie dlatego,

że nie miała się z kim nią podzielić.

I na dodatek nadal nie potrafiła

płakać. Jej łzy wyschły ostatecznie

w dzień kłótni z Carterem. Opuściły ją

wtedy,

gdy

najbardziej

ich

potrzebowała.

– Coś musi być ze mną nie tak, skoro

nie umiem się rozpłakać – zwierzyła się

pewnego dnia Rachel. – Może faktycznie

jestem na coś chora, a to jeden

z objawów?

– Zespół Sjögrena – stwierdziła

natychmiast

przyjaciółka,

która

zamierzała

kiedyś

zostać

lekarką,

a aktualnie nie odrywała wzroku od

podręcznika do chemii.

– Słucham? – Allie zamrugała

zaskoczona.

– Taka choroba, która sprawia, że

nie możesz płakać. – Rachel spojrzała

na nią uważnie. – Ale na pewno tego nie

masz.

– Skąd wiesz?

– Bo to prawdziwa mordęga. –

Przerzuciła

kartkę

podręcznika

i zapisała coś w notesie. – Praktycznie

każdego ranka musisz rozklejać sklejone

powieki.

– Ohyda. – Allie wróciła do

własnego podręcznika. – Cieszę się, że

na to nie choruję. Ciekawe, jak bym

wyglądała rano w eleganckiej podomce

i ze sklejonymi powiekami.

– Jak przybysz z kosmosu. Kosmita

dotknięty obsesją. Masz obsesję na

punkcie tego balu, Allie, przyznaj się do

tego i poszukaj jakiejś pomocy.

Przed

pojawieniem

się

pierwszoroczniaka

z

ciasteczkami

rozmawiały o zbliżającym się zimowym

balu. Chociaż tak właściwie to głównie

Allie mówiła. Faktycznie miała na tym

punkcie lekką obsesję, a zostały tylko

dwa tygodnie. Był to aktualnie jedyny

temat uczniowskich rozmów, nie licząc

oczywiście plotek o pochodzeniu Allie.

Wszyscy mówili tylko o balu, TYM

BALU. Zastanawiali się, co na siebie

włożą, z kim pójdą, lecz myśli Allie

krążyły wokół czegoś zupełnie innego.

Lucinda tam będzie.

Za

każdym

razem,

kiedy

przypominała sobie, że spotka się

z babką i będzie mogła jej zadać te

wszystkie pytania, które nękały ją od

wielu miesięcy, jej serce zaczynało

szaleć z podniecenia. Zrobi wszystko,

byle tylko móc ją zobaczyć. Łącznie

z

włożeniem

obciachowej

sukni

i

wirowaniem

na

parkiecie

do

żenujących kawałków granych przez

orkiestrę kameralną.

Wciąż jednak miała w pamięci

koszmarny wieczór letniego balu. Biorąc

pod uwagę, że w czasie balu Allie,

Lucinda i Isabelle znajdą się w jednym

miejscu,

prawdopodobieństwo,

że

Nathaniel znów z czymś wyskoczy, było

jej zdaniem całkiem spore. Nie potrafiła

się pozbyć wrażenia, że wizyta jej babki

nie może się skończyć dobrze.

Tego wieczora Allie tak intensywnie

rozciągała

się

na

podłodze

sali

treningowej numer jeden, że aż zaczęły

boleć

ścięgna.

Obok

niej

podskakiwała Zoe.

– Mam nadzieję, że każą nam dziś

biegać – stwierdziła dziewczynka, nie

przestając się odbijać od ziemi. –

Miałabym ochotę pobiegać.

– Ja też – zgodziła się Allie, robiąc

skłon do kolan.

W tej samej sekundzie rozległ się

ostry głos Zelaznego:

– Dziś wieczorem zaczniemy od

biegu na osiem kilo​metrów.

– Jupi! – szepnęła radośnie Zoe

i popędziła do drzwi. Allie ruszyła zaraz

za nią, ale nauczyciel zawołał ją po

imieniu, a kiedy na niego spojrzała,

przywołał do siebie gestem dłoni. Zoe

zatrzymała się w progu, czekając na

przyjaciółkę.

– Możemy porozmawiać? – Głos

Zelaznego był zupełnie spokojny. – Zoe,

możesz już iść. Allie za minutę do ciebie

dołączy.

Dziewczynka spojrzała na nią,

unosząc

brwi.

Allie

wzruszyła

ramionami.

Zelazny

odczekał,

wszyscy

uczniowie opuszczą salkę treningową.

Allie

mogła

dostrzec

cieniutką

warstewkę

potu

na

jego

czole,

a

nauczyciel

co

chwilę

szarpał

kołnierzyk koszulki polo, jakby coś go

dusiło.

Allie skrzyżowała ręce na piersiach

i wbiła wzrok w podłogę.

– Chciałem z tobą porozmawiać już

od jakiegoś tygodnia – oznajmił

wreszcie

Zelazny

i

delikatnie

odkaszlnął. – Zależy mi na tym, żeby

wyjaśnić sytuację między nami.

Spojrzała na niego podejrzliwie.

– Wiem, że w ciągu paru ostatnich

miesięcy mieliśmy różne trudności,

i muszę przyznać… że nie byłem wobec

ciebie tak do końca sprawiedliwy. –

Ponownie zakaszlał. – Dlatego też

chciałem cię przeprosić, jeśli czasem

traktowałem cię zbyt surowo. Mam też

nadzieję, że będziemy mogli dalej razem

pracować. Wierzę, że potrafimy się

dogadać. Jesteś naprawdę obiecującą

uczennicą, a ja chyba niezbyt często ci to

mówiłem.

Nawet jeśli powiedziałby w tym

momencie, że w jadalni czeka na nią

wielki zielony Marsjanin podjadający

czekoladę, zaskoczenie Allie nie byłoby

większe. Nauczyciel patrzył na nią

wyczekująco, a na jego twarzy rysowało

się wyraźne upokorzenie. Wiedziała, że

musi coś powiedzieć.

– Yyy… Tak, oczywiście, panie

Zelazny – zaczęła niepewnie. – Też nie

mogę się doczekać dalszych zajęć. I…

dziękuję. Chyba – patrząc na niego,

jakby miał ją zaraz ugryźć, wycofała się

do drzwi – chyba powinnam już…

– Tak, oczywiście. – Wydawało jej

się, że dostrzegła lekką urazę w jego

spojrzeniu,

ale

nauczyciel

mówił

zupełnie spokojnie. – Dołącz do reszty

grupy. Jeśli będziesz potrzebowała

dodatkowego czasu, to nie ma żadnego

problemu.

Allie wypadła z sali tak gwałtownie,

że omal nie stratowała Zoe, która wciąż

na nią czekała z uchem przyciśniętym do

drzwi.

– Niewiarygodne, jaki ten koleś jest

żałosny – stwierdziła trzynastolatka, gdy

obie pobiegły równym tempem przez

otaczający je lodowaty mrok.

Allie wciąż odczuwała niepokojące

dreszcze wywołane tą rozmową.

– On się przede mną płaszczył –

zauważyła.

Zoe przestała biec i zaczęła skakać

w miejscu z radości, a światło księżyca

sprawiało, że wyglądała przy tym jak

obłąkany leśny duszek.

– To było nie-sa-mo-wi-te! On

chyba wierzy, że nagadasz na niego

swojej babci. – Zamilkła na chwilę,

a potem dodała: – Biorąc pod uwagę,

jak cię traktował, wcale mu się nie

dziwię, serio musi być przerażony.

– Muszę to z siebie zmyć –

stwierdziła Allie, przyspieszając. –

Najlepiej pod prysznicem. I to już.

Niestety nie miała czasu, by zmyć

z siebie wspomnienia tej rozmowy.

Zaraz po zakończeniu biegu Raj Patel

zmusił ich do wyjątkowo brutalnych

ćwiczeń z samoobrony. Mimo bólu Allie

nie miała zamiaru narzekać, to w końcu

te techniki pozwoliły jej uciec przed

Gabe’em.

Odpoczywając

przez

chwilę,

przyglądała

się

Sylvainowi,

który

ćwiczył ze swoim partnerem wyjątkowo

skomplikowane

manewry

obronne.

Chłopak wyskoczył w górę, próbując go

kopnąć,

ale

Sylvain

odparł

atak

z łatwością i rzucił nim o matę. Chwilę

później pomógł mu wstać, a na jego

twarzy pojawił się przepraszający

uśmiech.

Musiał jakoś wyczuć, że ktoś go

obserwuje,

bo

jego

spojrzenie

powędrowało w jej stronę. Przyglądał

się jej z ciekawością, tak jakby

próbował odgadnąć, o czym myśli.

Czując, jak oblewa ją rumieniec, Allie

opuściła wzrok i przykucnęła, żeby

zawiązać sznurówki.

– Słuchajcie! – Wszystkie oczy

zwróciły się na Zelaznego, który stanął

pośrodku sali. – Raj Patel chciałby

powiedzieć wam kilka słów o tym, co

będzie się działo w szkole w następnych

tygodniach.

Patel zbliżył się do niego pewnym

krokiem i objął wszystkich wzrokiem.

– Jak wiecie, moja firma od

początku tego semestru zajmuje się

ochroną Cimmerii. Być może wiecie

również, że za dwa tygodnie rozpoczyna

się w Londynie spotkanie przywódców

najbogatszych

państw

świata,

należących do grupy G8, które również

będziemy ochraniać. W tym samym

czasie

wielu

międzynarodowych

dygnitarzy pojawi się tutaj na szkolnym

balu. Nasze środki zostaną więc

wykorzystane do maksimum. – Spojrzał

wprost na Allie, tak że dziewczyna

poczuła ukłucie strachu. Coś było nie

tak. – Zorganizowałem dodatkowych

ludzi, ale i tak będziemy potrzebowali

waszej

pomocy.

Chciałbym,

aby

uczniowie Nocnej Szkoły wrócili do

regularnych patroli. Trenowaliście przez

wiele miesięcy i myślę, że jesteście już

gotowi.

Będziecie

współpracowali

bezpośrednio z moimi ludźmi, którzy

pozostaną

na

terenie

szkoły.

To

doskonale wyszkoleni eksperci do

spraw bezpieczeństwa, więc sporo

możecie się od nich nauczyć. Taką

przynajmniej mam nadzieję.

Allie poczuła, że jej serce zamienia

się w kawałek lodu. Zapewnienia

o bezpieczeństwie i ich doskonałym

przygotowaniu kompletnie do niej nie

przemawiały. To, że Raj opuszcza

szkołę, a wszyscy wiedzą, że odwiedzi

ich Lucinda, nie wróży nic dobrego.


































26

Wychodząc z sali treningowej, Allie

była kompletnie nieświadoma tego, że

otoczył ją gwar rozmów. Kiedy tylko

Patel

zakończył

swoją

przemowę,

wszyscy

uczniowie

zaczęli

się

przekrzykiwać jeden przez drugiego.

– Wreszcie! – Zoe uśmiechnęła się

radośnie. – Nareszcie możemy się do

czegoś przydać.

Na

drugim

końcu

sali

Allie

dostrzegła Jules poklepującą Cartera po

plecach i Sylvaina przybijającego piątki

ze swoim partnerem. Byli tym wszystkim

zachwyceni, podobnie jak Zoe. Ona

jednak czuła się tak, jakby nagle ktoś

usunął jej grunt spod nóg. Z całej mowy

Patela zapamiętała tylko, że będą

zostawieni sami na łaskę Nathaniela.

Kompletnie oszołomiona dotarła do

schodów, popychana we właściwym

kierunku przez otaczający ją tłum.

Zatrzymała się na parterze i wbiła wzrok

w odległą przestrzeń, zagubiona we

własnych myślach. Nagle poczuła na

ramieniu dotyk czyjejś dłoni, a kiedy

spojrzała w górę, zobaczyła przed sobą

błękitne oczy Sylvaina.

– Chodźmy się zobaczyć z Isabelle –

powiedział bez żadnych wstępów.

Było po północy, więc dyrektorka

położyła się już do łóżka. Allie musiała

zaczekać w korytarzu, a Sylvain – który

jako przewodniczący samorządu miał

prawo wchodzenia do nauczycielskiego

skrzydła – poszedł ją obudzić. Kiedy

pojawili się kilka minut później,

Isabelle miała na sobie getry i długi

rozpinany sweter, a jej włosy były

rozpuszczone.

– Dobrze, mówcie, o co wam

chodzi.

Sylvain popatrzył na Allie, dając jej

znak, by zaczęła. Dziewczyna streściła

w kilku słowach przemowę Patela.

– Przecież wiem o tym – przerwała

nieco poirytowana dyrektorka. – Nie

pozwoliłabym mu wyjechać, gdybym

uznała to za niebezpieczne. Zostawia

z nami swoich najlepszych ludzi,

naprawdę

doskonale

wyszkolonych,

dośle też jakichś swoich wspólników.

– Ale… – Allie poczuła się

zaskoczona jej reakcją. Spodziewała się

raczej odrobiny współczucia, a może

nawet i zaniepokojenia. – Co z balem?

I wizytą Lucindy?

– Wydaje mi się, że Allie może mieć

rację – dodał Sylvain. – To nie

najlepszy moment na wyjazd Patela.

Posłuchajcie.

Isabelle

złagodniała. – Niezależnie od tego, jak

istotna jest nasza szkoła, na pewno nie

jest ważniejsza niż premier. Nie

śmiałabym prosić Raja, by mu odmówił.

Mogę wam jednak obiecać, że podczas

jego nieobecności liczba ochroniarzy na

pewno się nie zmniejszy. Będzie ich

więcej, zostaną rozstawieni zarówno na

terenie szkoły, jak i poza nim, a są to

naprawdę wysoce wykwalifikowani

ludzie. Jesteśmy do tego przygotowani.

Gdybym uznała, że brak osobistego

nadzoru

ze

strony

Raja

mógłby

zwiększyć zagrożenie, próbowałabym go

przekonać do pozostania w szkole, ale

naprawdę myślę, że nie jest nam do

niczego potrzebny. Nic nam nie grozi. –

Spojrzała na Allie. – Nic ci nie grozi.

Słysząc te pocieszające słowa,

dziewczyna powoli skinęła głową,

chociaż

wszystkie

instynkty

podpowiadały jej, że powinna umierać

ze strachu.

Po rozmowie ruszyła z powrotem

z Sylvainem przez cichy korytarz. Ich

trampki

delikatnie

piszczały

na

wypolerowanej

podłodze.

Gdzieś

w oddali trzasnęły zamykane zbyt głośno

drzwi. Jako że na noc wyłączono

ogrzewanie, powietrze zrobiło się zimne

i ciężkie.

Oboje przerwali milczenie w tej

samej sekundzie.

– Sylvain…

– Allie…

Zatrzymali się u stóp schodów

i parsknęli niezręcznym śmiechem, który

odbił się echem od ścian.

– Ty zacznij – poprosiła, trzęsąc się

z zimna i krzyżując ręce na piersi, żeby

choć trochę się rozgrzać.

– Wydaje mi się, że Isabelle może

mieć rację – stwierdził, ale coś w jego

spojrzeniu podpowiadało, że wolałby

rozmawiać o czymś innym. – Wszystko

będzie dobrze.

– Oczywiście – zgodziła się, choć

wcale w to nie wierzyła. – Jestem

pewna, że ma rację.

– Jeśli wciąż cię to martwi, to

możemy pogadać jeszcze z Rajem lub

Zelaznym.

– Nie, już wystarczy. Isabelle mnie

przekonała – odpowiedziała, kręcąc

głową i wbijając wzrok we własne

stopy. O tylu rzeczach chciała mu

powiedzieć. Wyjaśnić tę całą sytuację

z grą w prawdę lub wyzwanie,

wytłumaczyć, jak bardzo była rozdarta,

nie

chcąc

skrzywdzić

Cartera,

a jedno​cześnie…

Odruchowo

podniosła

głowę

i spojrzała mu prosto w oczy.

A jednocześnie…

Czas zdawał się stać w miejscu;

patrzyli na siebie bez końca. Allie

zebrała się wreszcie, żeby otworzyć

usta, gdy usłyszała jakieś kroki na

korytarzu. Odwróciła się i zobaczyła

zmierzającego w ich stronę Jerry’ego

Cole’a.

– Co wy tu jeszcze robicie? –

ofuknął ich gwałtownie. – Znacie

przecież Zasady. Nie dość sobie już

narobiłaś kłopotów, Allie?

Odruchowo zrobiła krok do tyłu.

Jerry

był

zazwyczaj

najbardziej

wyluzowanym

ze

wszystkich

nauczycieli, więc jego gniew był sporym

zaskoczeniem. Sylvain również ze

zdziwieniem

zmarszczył

brwi,

ale

szybko się rozpogodził.

– Przepraszam, Jerry. Już znikamy.

– Byle szybciej.

Tego się również po nim nie

spodziewali. Nauczyciel wciąż stał

u podnóża schodów, wpatrując się w ich

plecy.

– Co go ugryzło? – szepnęła Allie,

nie odwracając się do Sylvaina.

– Nie jestem pewien. – Spojrzeli za

siebie po dotarciu na półpiętro. Jerry

wciąż nie ruszył się z miejsca.

Nim się rozdzielili, by pójść do

swoich pokojów, Sylvain popatrzył jej

w oczy, unosząc znacząco brew.

Odpowiedziała mu nieznacznym ruchem

ramion.

Oboje niemal się uśmiechnęli.

Pomimo tego, co się ostatnio działo,

Allie nadal martwiła się o Jo. Dwa

tygodnie

po

imprezie

na

zamku

przyjaciółka wciąż trzymała ją na

dystans, przez co Allie czuła się jeszcze

bardziej

osamotniona

niż

zwykle.

Postanowiła, że za wszelką cenę musi to

naprawić – nie tylko ze względu na

siebie, ale przede wszystkim z powodu

Jo. Niezależnie od tego, jak bardzo bała

się nadciągającego balu, wiedziała, że

przyjaciółka znosi to jeszcze gorzej.

Doszła do wniosku, że musi to

załatwić jak najszybciej. Następnego

dnia zaraz po kolacji wyśledziła Jo

w bibliotece. Dziewczyna siedziała

sama przy stoliku, pochylona nad

książką, a jej krótkie jasne włosy

otaczała

aureola

żółtego

światła,

rzucanego przez stojącą na blacie

mosiężną lampkę.

Hej

Allie

zaczepiła

przechodzącego obok ucznia – mógłbyś

mi pożyczyć kartkę papieru?

Chłopak spojrzał na nią z zachwytem

i natychmiast podał jej papier.

I

długopis

dodała

zniecierpliwionym głosem. Bez wahania

podał jej ten, którym coś przed chwilą

pisał, i zaczekał, aż dziewczyna skreśli

krótką wiadomość.

J

Spotkaj się ze mną na zewnątrz.

PROSZĘ. Strasznie za Tobą tęsknię.

I przepraszam.

A.

– Dzięki. – Oddała długopis

oszołomionemu chłopakowi. – Jeszcze

tylko

jedna

prośba.

Mógłbyś

to

przekazać tamtej dziewczynie?

Wskazała mu Jo, a uczeń tak

gorliwie ruszył przed siebie, że omal nie

potknął się o krzesło.

– Spokojnie – poprosiła Allie. – Nie

zrób sobie jakiejś krzywdy.

Potem wypadła z biblioteki na

korytarz i zaczęła ogryzać paznokcie

w oczekiwaniu na reakcję Jo. Kiedy

przyjaciółka nie pojawiła się w ciągu

dziesięciu minut, Allie poczuła, że jej

serce znów wpada w czarną otchłań. Jo

zapewne wciąż nie mogła jej wybaczyć.

Opuściła głowę na piersi i oparła

się plecami o ścianę, podwijając jedną

nogę.

– Błąd postawy. – Odezwał się

znajomy głos z ostrym akcentem. Allie

uśmiechnęła się, wciąż patrząc na

własne buty. Jo brzmiała jak dawniej,

znowu była sobą.

– Przyszłaś…

Jo stała przed nią ze skrzyżowanymi

rękami i wciąż z niechęcią krzywiła

usta, ale po raz pierwszy od tygodni

Allie dostrzegała w jej oczach błysk

rozbawienia.

– Chciałam usłyszeć, jak się przede

mną kajasz.

– To wszystko moja wina –

powiedziała

pospiesznie

Allie.

Zachowałam się jak idiotka. Nie

powinnaś się ze mną przyjaźnić, serio,

twoją najlepszą przyjaciółką powinna

być szatańska Katie. Ona na ciebie

bardziej zasługuje.

Jo z trudem utrzymywała kamienny

wyraz twarzy.

– Dobry początek – przyznała. –

Kontynuuj, proszę.

– To tobie powinnam była o tym

powiedzieć, nikomu innemu. Postąpiłam

głupio i przysięgam – podniosła rękę do

góry jak gorliwa harcerka – że już nigdy

nie zataję przed tobą żadnych ważnych

informacji.

W policzkach Jo pojawiły się

dołeczki.

– Chyba zaczynamy powoli do

czegoś dochodzić – stwierdziła.

– Czy mogłabyś mi wybaczyć? Pliz,

pliz, pliiiz?

– Oczywiście, że tak. Przecież nie

jestem jakimś potworem.

– Dziękuję! – Allie rzuciła się na

nią, biorąc ją w ramiona. – Nie mogłam

już tego dłużej wytrzymać.

– Życie beze mnie traci smak,

wiem. Też za tobą tęskniłam. Ale

obiecaj, koniec z tajemnicami, OK?

Mów mi o wszystkim. Nie musisz się

przecież bać, że nie wiem… skończę jak

wariatka na dachu, wymachując flaszką

wódki.

– Komu jak komu, ale tobie takie

rzeczy się nie przytrafiają – zgodziła się

Allie.

Na ścianie sali treningowej zawisła

rozpiska patroli przydzielonych uczniom

Nocnej Szkoły. Mieli pracować na

zmiany, razem z ludźmi Patela. Kiedy

zaś nie patrolowali terenu, przechodzili

niekończące się treningi. Zajęcia były

intensywne i skupione na aspektach

praktycznych: jak uciec, jak podnieść

alarm, kiedy trzymać się razem, a kiedy

warto się rozdzielić, jak obronić się

przed nożownikiem lub człowiekiem

z bronią palną.

Allie

została

poproszona

o zaprezentowanie, jak dźgnęła Gabe’a

kawałkiem

drewna.

Pewnej

nocy

wszyscy poszli do lasu, by poszukać

takich patyków, jaki im opisała, które

mogą się przydać jako potencjalna broń.

Mimo tego wciąż nękał ją niepokój.

Każdego

wieczora

jak

najmocniej

koncentrowała

się

na

treningach,

wiedząc

doskonale,

jak

bardzo

przydatne mogą się okazać nabyte

podczas nich umiejętności.

Kiedy przyszła pora ich pierwszego

patrolu, pojawiły się z Zoe na długo

przed swą zmianą o dziewiątej, zbyt

zdenerwowane, żeby dłużej czekać.

Osprzęt już czekał, powieszony na

hakach wbitych w ścianę. Na zewnątrz

panował

dojmujący

chłód,

więc

zostawiono im czarne ocieplane getry

i tuniki, czarne kalesony, czarne czapki

i rękawice oraz czarne sportowe buty.

Przebierając się w obce ciuchy

przed dużym lustrem, Allie przyglądała

się zmianom, jakie zaszły w jej ciele

pod wpływem intensywnych ćwiczeń.

Na jej rękach i ramionach pojawiły się

wyraźnie zarysowane mięśnie, brzuch

był płaski i napięty. Jako biegaczka

zawsze miała wyrobione mięśnie nóg,

teraz górna połowa ciała zaczynała

wyglądać

podobnie.

Zupełnie

nie

przypominała dawnej siebie.

Dziesięć minut przed rozpoczęciem

ich zmiany w pokoju na drugim końcu

korytarza rozległy się jakieś podniesione

głosy. Allie

podeszła

do

drzwi,

próbując usłyszeć, co się dzieje.

Jeden z głosów należał do Jerry’ego

Cole’a. Drugi do Cartera.

Zoe wciąż podśpiewywała coś pod

nosem w przebieralni, więc nawet nie

zauważyła, kiedy Allie wyszła na

zewnątrz. Stojąc w wąskim piwnicznym

korytarzu,

doskonale

słyszała

ich

ożywioną dyskusję.

– To niedopuszczalne – wściekał się

Carter. – One nie mają wystarczającego

wyszkolenia. Nie wierzę, że Isabelle

pozwoliła na coś takiego. Nie powinny

być same na zewnątrz.

– Zoe uczy się w Nocnej Szkole już

drugi rok – przypomniał Jerry. – Jest

równie dobrze wyszkolona jak ty.

– Ale wciąż jest mała. – Carter

brzmiał tak, jakby uważał nauczyciela za

idiotę. – Popatrz na nią. Ledwie sięga

mi do brody. A Allie trenuje dopiero od

kilku

miesięcy.

W

patrolach

nie

uczestniczy żaden inny młodszy uczeń

Nocnej Szkoły. Naprawdę myślę, że to

nie jest dobry pomysł, żeby chodziły

same, powinien im towarzyszyć ktoś

z większym doświadczeniem.

Opierając się o drzwi szatni, Allie

wbijała wzrok w kafelki na podłodze

i starała się nie uronić ani słowa. Jerry

najwyraźniej

próbował

uspokoić

Cartera.

– Jestem przekonany, że nic im nie

będzie.

Przydzieliliśmy

im

najwcześniejsze patrole, poza tym muszą

się meldować co godzinę. Nie spuścimy

ich z oka.

Drzwi otwarły się tak gwałtownie,

że Allie nie zdążyła zareagować.

Zobaczyła plecy Cartera, który stanął

w progu, nadal kłócąc się z Jerrym.

– Przykro mi, ale wciąż uważam to

za zbyt niebezpieczne. Jeśli którejś

z nich coś się stanie…

Allie rozpaczliwie macała ręką za

plecami, próbując odnaleźć klamkę,

a kiedy jej się to wreszcie udało,

wśliznęła się błyskawicznie z powrotem

do szatni, w chwili gdy Carter zaczął się

obracać.

Zamknęła oczy i przez kilka sekund

próbowała uspokoić oddech. Zrobiło jej

się strasznie gorąco.

– Co się dzieje? – Ubrana na czarno

Zoe

przyglądała

jej

się

z zaciekawieniem z drugiego końca

sali. – Dziwnie wyglądasz.

– Nic takiego.

Dziewczynka wzruszyła ramionami

i odwróciła się do lustra.

Allie podjęła przygotowania, ale

podsłuchana rozmowa wciąż nie dawała

jej spokoju. Carter w żaden sposób nie

zasygnalizował jej, że również ma

wątpliwości. Zachowywał się tak, jakby

jej nienawidził. Odkrycie, że wciąż się

o nią troszczył i próbował chronić,

wcale nie sprawiło, że wszystko stało

się łatwiejsze.

Założywszy

czarną

czapkę,

zapatrzyła się w lustrzane odbicie

swoich szarych oczu. Czy to nie był

kolejny

przykład

tej

duszącej

nadopiekuńczości,

na

którą

się

uskarżała?

Twierdził,

że

nie

odpowiednio wyszkolone i że nie

powinny chodzić same. Znowu jej nie

wierzył. W oczach Allie błysnął gniew.

Nigdy jej nie wierzył.

Kilka minut później stanęły z Zoe

przed budynkiem szkoły i wpatrywały

się w ciemność.

– Gotowa, partnerko?

– Najgotowsza! – odparła gorliwie

dziewczynka. Allie miała nadzieję, że

faktycznie tak było.

– No to do dzieła – zarządziła.

Ruszyły ścieżką przydzieloną im

przez ochroniarzy, a pod ich stopami

trzaskał lód. Oddechy biegnących przez

ciemny las dziewczyn unosiły się

w

lodowatym

powietrzu

na

podobieństwo kłębów dymu. Noc była

spokojna, koronami drzew nie poruszał

najlżejszy

nawet

podmuch

wiatru.

Słychać było tylko odgłos ich kroków.

Zgodnie

z

wytycznymi

biegły

w całkowitym milczeniu.

Pierwszym

zadaniem

było

sprawdzenie ogrodzenia. Przemykały

wzdłuż niego, aż do głównej bramy,

patrząc uważnie, czy nikt nie próbował

się pod lub nad nim przedostać.

Wszystko wyglądało tak, jak powinno.

Ogrodzenie

sprawiało

wrażenie

solidnego i niemożliwego do naruszenia.

Brama była zamknięta na głucho.

Stamtąd skierowały się przez las

w stronę strumienia. Zbliżając się do

miejsca,

gdzie

spotkała

się

z

Christopherem,

Allie

poczuła

przyspieszone

bicie

serca,

brzeg

wyglądał jednak tym razem na zupełnie

spokojny i opuszczony. W błocie nie

widać było żadnych odcisków butów,

więc raczej od dłuższego czasu nikt tu

nie zaglądał.

Wrota prowadzące na dziedziniec

kaplicy

skrzypnęły

żałośnie,

gdy

dziewczyny szły sprawdzić świątynię.

Ona również była pozamykana na

wszystkie spusty. Żadnych świateł

w

środku,

żadnych

straszliwych

migocących cieni.

Co

godzinę

spotykały

się

z ochroniarzami Raja, trzymającymi

straż przy bocznym wejściu do szkoły,

meldując, że nie mają niczego do

zameldowania.

Biegły właśnie złożyć ostatni raport,

gdy nagle zauważyły jakiś ruch na skraju

ścieżki.

– Widziałaś to? – szepnęła Allie,

wskazując wzrokiem. Natychmiast się

zatrzymały.

Z początku nic się nie działo. Chwilę

później coś zaszeleściło w wyschniętych

paprociach,

a

liście

zaczęły

się

delikatnie kołysać.

– Co to jest? – zapytała bezgłośnie

Zoe. Allie potrząsnęła głową.

Po kolejnym szeleście nakazała Zoe

podejść od lewej strony, sama zaś

skierowała się na prawo. Kucając

w ciemnościach, poruszały się tak cicho,

jak to było tylko możliwe na ścieżce

pokrytej suchymi liśćmi i gałązkami,

które

trzaskały

pod

najlżejszym

naciskiem. Allie miała wrażenie, że

robią hałas jak stado słoni. To, czego

szukały, też musiało chyba tak myśleć,

bo zupełnie ucichło.

Przez długi czas obie dziewczyny

trwały w bezruchu, próbując wypatrzyć,

co kryło się w mroku. Nagle tuż obok

coś

prychnęło

tak

głośno,

że

podskoczyły w miejscu. Zoe rozejrzała

się wokół rozszerzonymi z zaskoczenia

oczami. Kiedy dźwięk się powtórzył, na

jej ustach pojawił się uśmiech.

– Ojej! – pisnęła. – Wiem, co to jest!

Nie próbując się już dłużej ukrywać,

podeszła do paproci i rozgarnęła suche

liście. Allie stanęła tuż obok i spojrzała

na małe kolczaste stworzenie, które

zwinęło się w kulkę i zakrywało

łapkami oczy.

– Ojej, jeżyk – zachwyciła się

Allie. – Jeszcze nigdy takiego nie

widziałam. Jaki słodki!

– Możesz go dotknąć. Nie ugryzie.

Allie opuściła dłoń i dotknęła

delikatnie twardych jak skorupa kolców.

Jeż zadrżał, po czym zwinął się jeszcze

ciaśniej.

– Boi się – szepnęła. – Lepiej dajmy

mu spokój.

– Przepraszamy, panie jeżu. – Zoe

pozwoliła paprociom wrócić na swoje

miejsce.

Nie

chciałyśmy

cię

wystraszyć.

Odwróciły się i odeszły na palcach,

słysząc ciche posapywanie węszącego

za nimi jeża.

I tak upłynęła ich pierwsza noc.

Lęki

Cartera

okazały

się

nieuzasadnione.

Najgroźniejszym

stworzeniem, jakie napotkały podczas

patrolu, był przestraszony jeż.

Kolejne noce wyglądały tak samo.

Żadnego

Nathaniela,

żadnego

Christophera.

Nikogo.

Na kilka dni przed balem nastrój

w szkole uległ radykalnej przemianie.

Większość uczniów oddała już swoje

prace

kwalifikacyjne,

więc

po

tygodniach intensywnej nauki przyszła

pora na odrobinę relaksu. Ale nawet

wtedy widok telewizora w sali do

angielskiego okazał się dla wszystkich

ogromnym zaskoczeniem.

Wchodząc razem z innymi do klasy,

Allie gapiła się na niego z rozdziawioną

buzią.

Przy

wszystkich

zakazach

dotyczących nowoczesnych technologii

na terenie Cimmerii, nawet stary

kineskopowy telewizor wydawał im się

prawdziwym cudem.

Isabelle z rozradowanym uśmiechem

obserwowała ich reakcję z drugiego

końca klasy.

– Pomyślałam, że moglibyśmy dziś

zobaczyć jakiś film – oznajmiła, co

zostało przyjęte z ogromnym aplauzem. –

To ekranizacja książki, którą czytaliście

w tym semestrze, Wieku niewinności,

więc raczej nie spodziewajcie się

niczego w rodzaju MTV.

Allie nie potrafiła powstrzymać się

od śmiechu, widząc, jak Zoe zaczyna

podskakiwać z radości na swoim

krześle. A potem jak zawsze odruchowo

spojrzała na Cartera, który znalazł sobie

miejsce jak najdalej od nich. Rozmawiał

z siedzącym obok kumplem i wyglądał

tak, jakby silił się na uśmiech, ale

zupełnie mu to nie wychodziło.

Allie wbiła wzrok w swój zeszyt,

czując, jak opuszcza ją cała radość.

Wystarczyło

jedno

spojrzenie

na

Cartera, jak zawsze.

Kiedy Isabelle zgasiła światła

i

włączyła

telewizor,

wszyscy

momentalnie zamilkli, wpatrując się

w świecący ekran.

– Jak mi tego brakowało… –

Westchnął ktoś teatralnym szeptem.

Chociaż film był raczej powolny,

a fabuła skomplikowana, stęsknieni za

kontaktem z technologią uczniowie

zaangażowali się w opowieść o młodym

człowieku, który poślubił niewłaściwą

kobietę. Allie, choć wciąż miała głowę

pełną zmartwień, już po paru minutach

dała się pochłonąć historii, kibicując

Newlandowi Archerowi i życząc mu, by

uciekł z Ellen.

Kiedy Ellen zapytała go: „Jak

możemy być szczęśliwi, odwracając się

plecami do tych, którzy nam ufają”,

Allie nieświadomie zakryła dłonią

buzię. Wyczuwając, że ktoś na nią

patrzy, rozejrzała się po sali i napotkała

wzrok Sylvaina rozjarzony migocącym

blaskiem telewizora. Przez długą chwilę

mierzyli się spojrzeniami, a w jej

umyśle

przetaczała

się

taka

fala

skomplikowanych uczuć, jakiej jeszcze

nigdy nie zaznała. Coś ją do niego

ciągnęło, tęskniła za nim, a jednocześnie

była na niego wściekła… wszystko

naraz.

To

było

jak

rozmowa,

przekazywali sobie rzeczy, których

nigdy nie odważyli się wypowiedzieć.

Wreszcie, nie mogąc znieść już

dłużej tego napięcia, odwróciła się

z powrotem do telewizora. Dopiero

wtedy zauważyła, że zacisnęła dłonie tak

mocno, że paznokcie pozostawiły na jej

skórze wyraźne, półokrągłe ślady.


































27

Nadszedł chłodny i słoneczny dzień

szkolnego

balu.

Prognoza

pogody

zapowiadała

opady

śniegu,

a perspektywa gigantycznej bitwy na

śnieżki, która rozpocznie się, jak tylko

zacznie padać, była dla wielu równie

podniecająca jak wieczorne spotkanie

z przedstawicielami międzynarodowej

elity politycznej i finansowej.

Większość uczniów wykorzystała

czas wolny od lekcji na pakowanie

swoich rzeczy, ponieważ następnego

dnia rozjeżdżali się do domów na

święta. Allie nie musiała się pakować –

razem z Rachel zostawały aż do Wigilii

w szkole, a potem jechały na kilka dni

do

rezydencji

Patelów.

Isabelle

przekonała rodziców Allie, że jej

powrót do domu na święta nie jest

najlepszym pomysłem, zwłaszcza po

tym, co działo się w sierpniu.

W

szkolnym

holu

ustawiono

gigantyczną choinkę, a w pobliżu pianina

w świetlicy stanęło kolejne drzewko,

uginające się pod ciężarem światełek

i bombek. W całym budynku rozchodziła

się woń sosnowych igieł i cynamonu,

a studenci gromadzący się przy pianinie

śpiewali kolędy. Allie jednak zupełnie

nie

była

w

kolędowym

nastroju

i ignorowała nadchodzące święta. Jej

pokoju nie zdobiły żadne gwiazdki ani

bombki.

Skupiała się tylko na spotkaniu

z Lucindą, przygotowując w myślach

listę pytań. Koncentrowała się również

na tym, by przeżyć. Wciąż wierzyła, że

Nathaniel spróbuje jakoś zakłócić bal,

a nie miała pewności, że byli właściwie

przygotowani.

Nie mogła tego oczywiście w żaden

sposób powstrzymać, więc zapukawszy

po południu do pokoju Jo z wieczorową

suknią w dłoni, postarała się o jak

najbardziej radosny wyraz twarzy.

Przyjaciółka natychmiast zaczęłaby się

martwić,

widząc

jej

niepokój.

A zmartwiona Jo stanowiła problem.

W odróżnieniu od niej przyjaciółka

całym

sercem

zaangażowała

się

w tworzenie świątecznej atmosfery – do

tego stopnia, że graniczyło to z obłędem.

Choinka stojąca na biurku migotała

kolorowymi diodami, regał na książki

został

przyozdobiony

światełkami,

a krzesło przystrajała szeroka i lśniąca

złota wstęga, zawiązana na gigantyczną

kokardę. Wszystkiemu przyglądał się

z pewnym powątpiewaniem pluszowy

mikołaj, usadowiony na łóżku niczym

kura na grzędzie.

Myślę,

że

powinnyśmy

przygotować coś specjalnego – powitała

ją Jo.

– To znaczy? – Allie odwiesiła

suknię na oparcie krzesła i rozwaliła się

bezceremonialnie na łóżku, u boku

pluszowego

świętego.

Przyjaciółka

sięgnęła do szafy i wydobyła z niej dwa

niewielkie opakowania.

– Skoro żadna z nas nie idzie dzisiaj

z chłopakiem, co w moim przypadku,

możesz mi wierzyć, jest sytuacją bez

precedensu, myślę, że dzisiejszej nocy

powinnyśmy

wyglądać

szczególnie

olśniewająco – oznajmiła. – Pokażmy im

wszystkim, co tracą.

Rzuciła Allie jedno z pudełeczek.

Dziewczyna obróciła je w ręku, a na jej

twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

– Jesteś genialna.

– Wiem. – Jo zgarnęła dwa

ręczniki. – Uwielbiałam twoje włosy,

kiedy się tu pierwszy raz pojawiłaś.

Byłaś dla mnie prawdziwą inspiracją.

Zróbmy to, ty i ja. Natychmiast.

Ignorując zaciekawione spojrzenia

dziewczyn stojących przy umywalkach,

rozchichotane wpakowały się do kabiny

prysznicowej.

Jo

bez

żadnego

skrępowania pozbyła się koszulki,

a Allie momentalnie poszła w jej ślady.

Strzelając gumą, Jo naciągnęła

rękawice i sięgnęła po niewielką

plastikową buteleczkę.

– Najpierw ja się zajmę tobą,

a potem ty mną. Samej trudno sobie

z tym poradzić.

Allie pochyliła się do przodu

i pozwoliła sobie wetrzeć we włosy

fioletową maź wyciekającą z buteleczki.

– Uwielbiam, kiedy ktoś dotyka

moich włosów. – Westchnęła, czując

rozkoszne dreszcze.

– Wiem. To się nazywa mózgazm.

– Skąd ty wzięłaś takie rzeczy?

– Od dziewczyny mojego brata –

przyznała Jo, nakładając farbę na tył jej

głowy.

Zadzwoniłam

do

niej

w zeszłym tygodniu.

W całej kabinie unosił się gryzący

smród chemikaliów. Allie poczuła łzy

napływające do oczu.

– Planowałaś to?

– Przyszło mi to do głowy zaraz po

tym, jak się pogodziłyśmy. – Wtarła

resztki farby w końcówki jej włosów. –

Takie objawienie.

Po godzinie i wykończeniu dwóch

ręczników ich robota dobiegła końca.

Siedząc z powrotem w pokoju Jo,

podziwiały efekty swojej pracy. Włosy

Allie, sięgające poniżej łopatek, lśniły

głęboką, opalizującą czerwienią, krótkie

loczki Jo błyszczały wyrazistym różem.

Jo potrząsnęła głową, kołysząc

włosami. Na jej buzi wykwitły radosne

dołeczki.

– Wyglądam jak chochlik!

– Wyglądam jak kiedyś. – Allie

westchnęła melancholijnie, wpatrując

się w lustro. Jo przyjrzała się jej

odbiciu w zwierciadle.

– Wygląda na to, że kiedyś byłaś tak

samo śliczna jak teraz – stwierdziła,

jakby czytając w jej myślach.

Ktoś zapukał do drzwi.

– Kogo znowu niesie… – zawołała

Jo, otwierając je na całą szerokość.

Zoe i Rachel weszły do pokoju

z naręczem ubrań.

To Allie nalegała, żeby razem się

przygotowały

do

balu.

Po

tych

wszystkich wydarzeniach, które oddaliły

je od siebie, marzyła o tym, by tę jedną

noc spędziły razem. W ten sposób mogła

je mieć wszystkie na oku.

Na widok fryzury Jo Zoe otwarła

szeroko usta.

– Ja nie mogę, ale wyglądasz. –

Dziewczynka

podskoczyła

z wrażenia, wciąż trzymając suknię

w ramionach.

– Wejdźcie. – Jo przepuściła je

w drzwiach. – Przygotujcie się, aby dziś

olśniewać!

– Nie robię niczego z włosami –

oświadczyła

kategorycznie

Rachel,

patrząc

na

głowę

Allie.

Widowiskowe. – To był jej jedyny

komentarz.

– Coś nas naszło. – Allie wzruszyła

ramionami.

– Zrobicie mnie na fioletowo!? –

Zoe rzuciła sukienkę na łóżko.

– Przykro mi, ale twoje dziewczęce

loki będą musiały zachować swój

naturalny kolor, ponieważ zużyłyśmy

całą farbę, jaką miałam. – Rozczarowała

ją Jo. – Ale zezwalam ci się wygrzewać

w naszym wielobarwnym blasku przez

cały wieczór. I zrobimy ci makijaż –

dodała pospiesznie, widząc smutek na

jej twarzy.

– Kolorowy? – Zoe spojrzała na nią

z nadzieją.

– Tak bardzo kolorowy, jak tylko

zapragniesz. – Jo się uśmiechnęła

i pokazała jej złocistą, brokatową

szminkę.

Najpierw jednak zajęła się włosami

Allie, układając je w błyszczące,

czerwone loki. Potem wplotła kilka

wstążek

w

brązowe

włosy

Zoe

i rozczesywała je tak długo, aż zaczęły

przypominać gładką taflę przydymionego

szkła. Podkreśliła jej oczy granatową

konturówką i nałożyła grubą warstwę

mascary na rzęsy. Kiedy pociągnęła usta

Zoe lśniącą różową szminką, Rachel

spojrzała na nią z powątpiewaniem.

Wygląda

jak

karłowata

prostytutka – oceniła.

– Mnie się podoba. – Zoe zrobiła

dzióbek do lustra. – Wyglądam na

starszą. Bardziej dojrzałą.

– To przecież tylko szkolny bal. Nic

jej nie będzie. – Jo wskazała Rachel

miejsce przed lustrem. – Gary Glitter jej

tam raczej nie dopadnie.

– Kto to jest Barry Glitter? –

zainteresowała się Zoe. Koleżanki

zgodnie zignorowały jej pytanie.

Rachel

patrzyła

podejrzliwie

w lustro, widząc, jak Jo zabiera się do

układania jej fryzury.

Naprawdę

nie

chcę

nic

kombinować z włosami – zastrzegła.

– Ja też nie. – Jo zamachała

lokówką. – Tylko parę poprawek tu

i tam.

– Tego się właśnie obawiałam. –

Rachel westchnęła i przygarbiła się na

krześle.

Na zewnątrz zapadły już ciemności.

Gwiazdy schowały się pod grubą

warstwą chmur, a w powietrzu unosiła

się zapowiedź nieuniknionej śnieżycy.

Na żwirowym podjeździe szumiały

opony bentleyów i limuzyn, które od

dobrej godziny zapełniały parking przed

szkołą.

Skończywszy pracę nad grubymi

splotami Rachel, Jo rzuciła okiem na

budzik, przyozdobiony aktualnie złocistą

lametą.

– Musimy ruszać, moje panie –

poinformowała.

Zrobiły ostatnie poprawki makijażu

i pomogły sobie wzajemnie pozapinać

sukienki, przeglądając się przy tym

w wysokim lustrze.

– Wyglądamy jak anioły. – Zoe

westchnęła z zachwytem.

– Raczej jak wróżki. – Różowe

włosy Jo błyszczały w świetle lampy,

a czarna krótka sukienka odsłaniała

długie, szczupłe nogi. – Albo gwiazdy

filmowe.

Zoe miała na sobie suknię z zielonej

tafty,

z

wysokim

kołnierzem

i

rozkloszowaną

spódnicą.

Ciężki

makijaż

dodawał

jej

dziwnego

punkowego uroku. Matowoczerwona

suknia Rachel odsłaniała jej jedno

ramię, a dzięki złotej tiarze, która

podtrzymywała zaczesane do tyłu włosy,

wyglądała

niczym

egzotyczna

księżniczka.

Wszystkie

jednak

wpatrywały się w Allie.

– Kochanie – Jo nie potrafiła

oderwać od niej wzroku – wyglądasz

naprawdę nieziemsko.

– Obłędnie – zgodziła się Zoe.

– I to nawet z takim włosami. –

Rachel westchnęła.

Klasyczna

granatowa

jedwabna

sukienka z rękawami do łokci opinała

Allie ciasno w talii i kończyła się tuż

nad kolanem. Przefarbowane henną

włosy sprawiały, że jej jasna skóra

promieniała nieziemskim blaskiem. Ta

sukienka podobała jej się od momentu,

kiedy znalazła ją w swojej szafie

w czasie letniego semestru. Był to jeden

z tajemniczych, doskonale wybranych

prezentów od Isabelle.

– Tak właściwie po co nam jacyś

faceci – stwierdziła z rumieńcem na

twarzy. – Sama bym nas wszystkie

ciągle całowała.

– O nie, tylko nie to – wymamrotała

Zoe, kierując się ku drzwiom.

– Powaga, Allie – dodała Rachel. –

Wygląda na to, że całowanie dziewczyn

weszło ci w krew.

– Jestem przekonana, że jako

lesbijka miałabym mniejszy problem

z umawianiem się na randki. – Allie

wyszła razem z nimi na korytarz. –

Faceci sprawiają tyle problemów.

– Bo ja wiem. – Jo uśmiechnęła się

łagodnie.

Bywają

też

czasem

przydatni.

– Kompletnie nie kumam, o czym

gadacie. – Zoe westchnęła.

– Ja też nie – pocieszyła ją Rachel.

Zanosząc się śmiechem, dotarły na

szczyt schodów. Wyłożony dębową

boazerią hol na parterze ozdabiały

aksamitne wstęgi i bukiety złotych oraz

czerwonych kwiatów. Zakaz palenia

świeczek został najwyraźniej chwilowo

zniesiony, ponieważ świeczniki stały na

każdym stole i parapecie.

Ponad gwarem rozmów unosiły się

delikatne dźwięki muzyki klasycznej.

Większość tłumu zgromadzonych gości

stanowili

dorośli;

ich

fryzury

połyskiwały wśród świateł. Mężczyźni

mieli na sobie smokingi, a kobiety

w sukniach od znanych projektantów

kurczowo trzymały swoje niewielkie

torebeczki.

– Nie pamiętam, żebym zapraszała

tych wszystkich ludzi – stwierdziła

z przekąsem Jo, gdy ruszyły razem po

schodach.

– Jejku, to przecież prezydent

Abingdon! – zapiszczała Zoe i pognała

przed siebie, znikając w tłumie gości.

– Nasza mała dziewczynka. – Jo

westchnęła.

– Tak szybko dorasta – dodała

Allie. – Zwłaszcza jej twarz…

– Wiem. – Jo wybuchła śmiechem. –

Ale sama tego chciała.

Rachel wypatrzyła Lucasa, który

również włożył na siebie smoking,

i poszła się z nim przywitać. Allie

przyglądała się, jak jego twarz rozbłysła

radością, gdy pochylił się nad dłonią

Rachel i ucałował czubki jej palców.

Strasznie się cieszyła, że są ze sobą tak

bardzo szczęśliwi, ale widząc ich

razem, nie mogła przestać myśleć o tym,

co sama straciła.

Hol okazał się jeszcze bardziej

zatłoczony, niż jej się wydawało.

Otaczające pusty parkiet stoły nakryto

czerwonymi, świątecznymi obrusami

i przyozdobiono zielonym bluszczem.

Było bardzo ciepło, a w powietrzu

unosiła się woń wosku, lilii i drogich

perfum. Usadowiona w rogu orkiestra

grała walca. Obsługa roznosiła tace

z szampanem i grzanym winem.

Isabelle, ubrana w obcisłą czarną

suknię, zdobioną delikatnym złotym

haftem, i z włosami zaczesanymi w kok

przystanęła na skraju parkietu. Śmiała

się, rozmawiając z otaczającymi ją

ludźmi, którzy przyszli złożyć jej

życzenia.

Allie obróciła się powoli wokół

własnej

osi,

wypatrując

kobiety

z

charakterystyczną

burzą

siwych

włosów.

– Niech to… – Jo jęknęła, wspinając

się na palce i próbując znaleźć jakieś

miejsca siedzące. – Trochę tłoczno.

– Dużo bardziej niż w czasie

letniego balu – zgodziła się Allie, nie

słuchając jej zbyt uważnie, ale Jo nie

zwróciła na to uwagi.

– Zawsze tak jest. Pojawia się

zarząd szkoły i wszyscy rodzice, którzy

mają jakieś znaczenie… Chyba tam są

wolne miejsca. – Wskazała odległy róg

sali i ruszyły w tamtą stronę.

Allie założyła, że Lucinda Meldrum

wyróżniałaby się nawet w tak gęstym

tłumie. Odprężyła się nieco, nie widząc

jej nigdzie w pobliżu, i uznała, że

pewnie jeszcze się nie pojawiła. Nadal

nie potrafiła wymyślić, co powinna

powiedzieć, kiedy wreszcie znajdzie się

na tyle blisko, by z nią porozmawiać.

„Cześć,

babciu,

dlaczego

nigdy

wcześniej

się

nie

spotkałyśmy?”

wydawało jej się raczej słabym

początkiem.

– A czemu twoi rodzice się nie

pojawili? – zapytała dość głośno, gdy

siadły na krzesłach tyłem do ściany

i patrzyły na otaczających ich gości. –

Nie są ważni i bogaci?

– Bardzo. – W głosie Jo pojawiło

się delikatne zakłopotanie. – Ale mają

mnóstwo roboty i nie wracają tu zbyt

często. Tata zawsze powtarza, że

przyjedzie w przyszłym roku, a mama

jest

aktualnie

za

bardzo

zajęta

Olivierem, swoją nową przytulanką –

dodała tonem pełnym potępienia.

– Ohyda.

Przy ich stoliku pojawił się kelner

i obie zamówiły dietetyczną colę.

– Zgadza się. – Jo skrzyżowała nogi,

odsłaniając czerwone podeszwy swoich

szpilek. – Ale popatrz, są za to rodzice

Sylvaina.

Skinęła

głową

w

kierunku

eleganckiej

pary,

rozmawiającej

z Isabelle na skraju parkietu. Allie

pochyliła się do przodu i spojrzała na

nich

z

nieskrywaną

ciekawością.

Mężczyzna w smokingu miał jasną skórę

i blond włosy w piaskowym odcieniu,

cera

kobiety

była

natomiast

złocistobrązowa, a jej ciemne, gęste

włosy opadały aż na plecy. Szczupłe

biodra opinała brązowa jedwabna

suknia, a wokół szyi błyszczał naszyjnik

z diamentów.

Niedaleko od nich stała Katie

Gilmore

w

towarzystwie

dwójki

starszych ludzi, którzy musieli być jej

rodzicami. Dziewczyna miała na sobie

zachwycającą, ciemnozieloną suknię,

która podkreślała jej mlecznobiałą

skórę. Allie pomyślała z odrobiną

goryczy,

że

wybierając

miejsce

w pobliżu rodziców Sylvaina, Katie

raczej nie kierowała się przypadkiem.

Kiedy tak się im przyglądała,

Sylvain przeszedł obojętnie obok Katie

i stanął przed swoim ojcem. Mimo tego,

że próbowała nad sobą panować, i tak

poczuła przyspieszone bicie serca,

widząc, jak idealnie skrojony smoking

podkreśla jego umięśnione ramiona.

Nawet ze swojego miejsca mogła

dostrzec, że ojciec Sylvaina, który

odwrócił się właśnie, żeby powitać

syna, ma dokładnie takie same błękitne

oczy.

– Czyli po nim to odziedziczył. –

Westchnęła pod nosem.

– Hm? – zdziwiła się Jo, podążając

za jej spojrzeniem.

– Oczy – wyjaśniła Allie. – Ma je

po ojcu.

Kelner powrócił z tacą napojów. Jo

przyglądała mu się, uprzejmie czekając,

aż znajdzie się poza zasięgiem ich głosu,

a

potem

zastukała

niecierpliwie

czubkiem

pomalowanego

paznokcia

o blat stołu.

– Dobra, Allie, mów: co się dzieje

między tobą a Sylvainem? Widziałam,

jak na niego patrzysz. I jak on patrzy na

ciebie. Nawet ślepy by zauważył, że coś

się święci.

Czując rumieniec na policzkach,

Allie odwróciła wzrok od rodziny

Sylvaina.

– Nic. To znaczy… co?

– Daj spokój. – Jo nie spuszczała

z niej uważnego spojrzenia niebieskich

oczu. – Rozmawiasz ze mną. Potrafię to

wyczytać z twojej twarzy. Lecisz na

niego.

Narastająca panika utrudniała jej

znalezienie

właściwej

odpowiedzi.

Przecież tak bardzo się starała, żeby nie

lubić Sylvai​na. I tak bardzo zawiodła.

– Nie mogę na niego lecieć, Jo –

odpowiedziała ze smutkiem.

– Czemu? – Przyjaciółka wydawała

się zaskoczona. – Przecież to modelowe

ciacho. I na pewno nie będzie miał nic

przeciwko.

– Ale Carter… – Wciąż nie potrafiła

znaleźć

wyjaśnienia,

które

nie

brzmiałoby

absurdalnie.

Carter

nienawidzi Sylvaina, a my… Nie chcę,

żeby poczuł się skrzywdzony.

Oparłszy jedną dłoń na ramieniu

Allie, Jo wskazała coś po drugiej

stronie sali; jej diamentowa bransoletka

rozbłysła milionem odbitych ogników.

Allie podążyła wzrokiem wzdłuż jej

szczupłego ramienia… i zobaczyła

Cartera w towarzystwie Jules. Miał na

sobie

smoking,

a

ona

idealnie

dopasowaną, czarną sukienkę. Całowali

się.

– Co!? – Allie z trudem zmusiła się

do

zamknięcia

rozdziawionej

ze

zdziwienia buzi.

– Właśnie o to chodzi. – Jo

pochyliła się do przodu, żeby spojrzeć

jej prosto w oczy. – Nigdy nie pozwalaj

na to, by twoi byli faceci mieli wpływ

na to, z kim się umawiasz, rozumiesz?

– Ale jak długo oni…

– To nie ma znaczenia.

Allie nie potrafiła uwierzyć, że tak

długo martwiła się o to, że może

skrzywdzić Cartera, podczas gdy on…

Zapomniał wspomnieć o tym, że już się

pozbierał? Pozwalał jej pogrążać się

w poczuciu winy, umawiając się

jednocześnie z Jules?

Spojrzała raz jeszcze na parkiet,

czując narastającą wściekłość. Orkiestra

zakończyła właśnie jakiś romantyczny

kawałek i zagrała wesołą wschodnią

melodię,

zapamiętaną

przez

Allie

z letniego balu. Carter okręcił Jules

wokół jej własnej osi i oboje zanieśli

się śmiechem.

Podczas gdy Allie wciąż nie

odrywała od nich wzroku, do Jo

podszedł jakiś chłopak i zgiął się

w głębokim ukłonie.

– Czy zaszczyci mnie pani tym

tańcem, panno Arringford? – zapytał

dwornie

z

wyraźnym

hiszpańskim

akcentem. Allie zastanawiała się, czemu

nigdy wcześniej go nie zauważyła.

– Witaj, Guillermo. – Jo zatrzepotała

rzęsami. – Wydaje mi się, że tak, ale

muszę spytać mojej dziewczyny. –

Odwróciła się do Allie. – Nie masz nic

przeciwko, prawda kochanie?

Guillermo był wysoki i szczupły,

a z burzą kręconych ciemnych włosów

na głowie kojarzył się z hiszpańskim

księciem. Jo wpatrywała się w niego

z wyraźnym zachwytem. Allie nie miała

serca, żeby ją powstrzymywać.

– Bawcie się, dzieciaki.

Oboje ruszyli na parkiet. Guillermo

był tak wysoki, że musiał pochylać się

nad dziewczyną, jeśli chciał usłyszeć, co

do niego mówiła. Uroczo razem

wyglądali,

a

Jo

miała

policzki

zaróżowione ze szczęścia.

Obserwując roześmiane, roztańczone

pary,

Allie

poczuła

narastające

przygnębienie i samotność. Najchętniej

nie ruszałaby się od stołu i zalała łzami,

ale wiedziała, że nie może sobie na to

pozwolić. Zamiast tego postanowiła

odnaleźć Lucindę.

Zaczęła lawirować wśród gości,

a fragmenty nudnych i tajemniczych

rozmów dorosłych otoczyły ją niczym

szum morskiego przyboju.

Oczywiście

teraz

pracuję

w funduszu powierniczym…

– Pięć uderzeń poniżej średniej. I to

na polu St. Andrews!

– Mówiłam jej, że ta sukienka jest

skandaliczna, ale mnie nie słuchała.

Nigdy nie słucha…

– Tak właściwie to zastanawialiśmy

się nad sprzedażą domu w Saint-

Tropez…

Allie wzdrygnęła się, gdy ktoś

dotknął jej ramienia, ale spojrzawszy

w górę, zobaczyła uśmiechniętego

Sylvaina.

Moi

rodzice

chcieliby

cię

poznać

oznajmił,

patrząc

ze zdziwieniem na jej czerwone włosy.

Wzruszyła przepraszająco ramionami

i pozwoliła mu się zaprowadzić do

rodziców, którzy przyglądali się jej

z ciekawością. – Państwo Cassel,

pozwólcie, że wam przedstawię pannę

Allie Sheridan.

– Hm… Dzień dobry… … albo

bonsoir? – Allie jeszcze nigdy nie czuła

się tak mało obyta. Wymieniła z nimi

kilka powitalnych uprzejmości swoim

szkolnym francuskim.

– Jak to jest – zapytał nagle ojciec

Sylvaina po angielsku – mieć taką

babcię jak Lucinda Meldrum?

– Ależ, papo, co to za osobiste

pytania? – obruszył się ​Sylvain.

Allie zdążyła się już jednak z tym

oswoić,

więc

odpowiedziała

bez

wahania.

– Dość dziwnie. – Nachyliła się do

pana Cassela, który wydawał się mocno

zaintrygowany. – Ale nie jesteśmy zbyt

blisko. Jak pan wie, ona jest bardzo

zajęta i ciągle podróżuje.

Sylvain wbił wzrok w podłogę,

próbując ukryć uśmiech. Jego rodzice

wyglądali na zafascynowanych.

– Oczywiście – zgodził się pan

Cassel. – Jestem to w stanie zrozumieć.

Sami zbyt rzadko widujemy syna

z powodu nadmiaru pracy.

Matka objęła chłopaka z wyraźną

czułością.

– Próbujemy go namawiać, żeby

częściej nas odwiedzał – powiedziała

lekko ochrypłym głosem z delikatnym

akcentem. – Ale ciągle słyszę tylko, że

ma mnóstwo roboty i nie może. – Na jej

twarzy

pojawił

się

zrezygnowany

uśmiech. – Wdał się w ojca.

Zapach jej eleganckich perfum był

tak silny, że Allie poczuła się odrobinę

oszołomiona.

– Faktycznie musimy tu ciężko

pracować – przyznała, spoglądając na

Sylvaina, który wpatrywał się w nią

z ogromną czułością. W jej brzuchu

znowu zatrzepotały motylki, a na ustach

pojawił

się

uśmiech.

Kompletnie

zapomniała, co chciała powiedzieć.

– Musisz nas kiedyś koniecznie

odwiedzić

zaproponowała

pani

Cassel, przerywając chwilę ciszy. –

Z miłą chęcią cię ugościmy. –

Odwróciła się do Sylvaina. – Zaprośmy

ją latem do Antibes, kochanie. Henri

i Hélène oszaleją na jej punkcie, jest

taka urocza.

Allie

rzuciła

Sylvainowi

rozpaczliwe spojrzenie. Urocza?

– To wujek i ciotka – wyjaśnił

przepraszająco.

I

możesz

to

potraktować jako oficjalne zaproszenie.

– Dziękuję bardzo – odpowiedziała

jak najuprzejmiej. – To niezwykle miłe

z państwa strony, bardzo chętnie

skorzystam z zaproszenia.

– Czas już chyba, żeby Allie

dołączyła do swoich przyjaciół –

stwierdził

ku

jej

wielkiej

uldze

Sylvain. – Nie możemy jej tu trzymać

przez cały wieczór.

– Kiedy ona jest taka czarująca –

zaprotestowali chórem jego rodzice, ale

pozwolili jej się pożegnać. Allie

uśmiechała się tak szeroko, że aż

rozbolały ją policzki.

Przyjęcie zdążyło się już częściowo

przenieść do jadalni, którą udekorowano

podobnie jak wielki hol za pomocą

świec i obrusów. Tutaj również nie było

ani śladu Lucindy, ale uwagę Allie

przyciągnęła fantastyczna woń jedzenia,

więc ruszyła za swoim nosem i chwilę

później znalazła bufet, z którego

uwolniła

ciasteczko,

nadziewane

mięsem krabów.

Odwróciła się, wpychając je sobie

do ust, i omal nie wpadła na Cartera.

– Przepra… – przerwał i popatrzył

na nią z zaskoczeniem. – Allie.

Czekała w napięciu, aż znów

wybuchnie gniewem, tak jak podczas ich

ostatnich spotkań, zamiast tego jednak

nie odrywał od niej oczu, taksując

uważnie fryzurę, sukienkę i pożyczone

od Jo buty na wysokich obcasach.

Allie wciąż próbowała przeżuć

ciastko, ale kompletnie zaschło jej

w ustach. Odwróciła się, porwała

szklankę z wodą z najbliższego stolika

i szybko wzięła solidny łyk, obawiając

się, że jeśli tego nie zrobi, opluje

ciastkiem cały przód swojej sukienki.

Kiedy ponownie się odwróciła,

Cartera już nie było.

Nic z tego nie rozumiała. Patrzyła na

miejsce, w którym jeszcze przed chwilą

stał. Gdyby tylko wiedziała, co powinna

odczuwać.

Wysyłane

przez

niego

sygnały były tak sprzeczne, że nie

potrafiła ich odczytać. Zrywam z tobą.

Nie zrywam z tobą. Pragnę cię.

Nienawidzę. Może Jo faktycznie miała

rację i naprawdę powinna się przestać

przejmować tym, co myśli Carter.

Odstawiła

szklankę

na

stolik

i ponownie zaczęła przedzierać się

przez tłum. Musiały się tu zgromadzić

setki ludzi – goście wypełniali główny

hol i schody, gromadzili się nawet

w przedsionku szkoły. Ich rozmowy

i śmiechy odbijały się głośnym echem

od wysokiego sklepienia i wibrowały

pod czaszką Allie. Pomimo chłodu nocy

wnętrze wydawało się strasznie duszne,

jakby goście zużyli cały tlen.

Allie zauważyła, że stoi przed

frontowymi drzwiami, więc zrobiła to,

co wydawało jej się w tej sytuacji

najbardziej naturalne – nacisnęła klamkę

i wyszła na zewnątrz, znikając w mroku

nocy.




























28

Chłodne

powietrze

momentalnie

wysuszyło pot na jej skórze. Trzęsąc się

z zimna, pokręciła przez chwilę głową,

by wiatr ochłodził jej szyję i osuszył

włosy na karku. Tuż przed sobą miała

kręty podjazd, wypełniony rzędami

zaparkowanych samochodów. Kierowcy

zgromadzili

się

przy

zachodnim

skrzydle, paląc papierosy i czytając

gazety. Nie zwracali na nią uwagi, więc

skręciła za róg budynku, stawiając

niepewne kroki w butach na wysokich

obcasach. Korzystając z ciemności,

ruszyła nieoświetloną ścieżką w stronę

murów ogrodu. W powietrzu unosiła się

delikatna woń dymu papierosowego,

słyszała również stłumione śmiechy

palaczy tłoczących się przy tylnym

wyjściu ze szkoły, ale zbliżyła się już do

altanki i zniknęła między drzewami.

Stanęła przed niewielką marmurową

budowlą ze sklepieniem w kształcie

kopuły. W środku ustawiono figurę

roztańczonej

kobiety,

ubranej

w powłóczyste szaty. Usta posągu

krzywiły się w uśmiechu wiecznego

zadowolenia, a jedna stopa zawisła na

wieki ponad zimną, kamienną podłogą.

Allie pogłaskała lodowaty, gładki

kamień,

przypominając

sobie

ten

wieczór, gdy Sylvain uczył ją tutaj

podstaw samoobrony.

Zdajesz

sobie

sprawę,

że

zapomniałaś założyć płaszcz?

Z jakiegoś powodu jego obecność

nie była dla niej zaskoczeniem, choć nie

słyszała żadnych kroków. Przez sekundę

stała z zamkniętymi oczami, wciąż nie

potrafiąc podjąć decyzji. Wreszcie się

odwróciła.

Sylvain

zatrzymał

się

przy

schodkach prowadzących do podnóża

statui. Spojrzał jej w oczy i ponownie

poczuła dreszcze. Wskazała ręką na jego

smoking.

– Ty również nie masz płaszcza –

zauważyła niepewnie.

– No tak, ale mam przynajmniej

marynarkę. – Zsunął ją z ramion i podał

dziewczynie. Jego nieskazitelnie biała

koszula

zdawała

się

lśnić

w ciemnościach. – Włóż to na siebie,

proszę.

– To wtedy ty zmarzniesz –

odpowiedziała, powstrzymując się od

sięgnięcia po zaofiarowane ubranie.

– Jakoś przeżyję. – Uśmiechnął się

do niej.

Wahała się jeszcze przez chwilę, ale

w końcu narzuciła marynarkę na

ramiona. Wciąż była ciepła od jego

ciała i pachniała wodą kolońską,

dokładnie tak, jak się tego spodziewała.

– Zmieniłaś fryzurę. – Przesunął

wzrokiem po jej krwistoczerwonych

kosmykach. – Pasuje do ciebie.

– Dziękuję. – Odgarnęła włosy

czubkami palców. – To nie do końca był

mój pomysł, ale Jo potrafi być taka…

przekonująca.

– Coś o tym słyszałem. A w ogóle to

przepraszam

za

moich

rodziców.

Naprawdę chcieli cię poznać.

Wzruszyła ramionami, pokazując, że

rozumie, na czym polegają rozmowy

z rodzicami.

– Twoja mama jest olśniewająco

piękna – zauważyła.

Przekażę

stwierdził

z przekąsem. – Uwielbia, kiedy ludzie

zachwycają się jej urodą.

Wyglądało na to, że skończyły im się

tematy do niezobowiązującej rozmowy,

i

zapadła

krępująca

cisza. Allie

przestąpiła z nogi na nogę, wbijając

czubek jednego delikatnego bucika

w ziemię. Sylvain nie spuszczał z niej

wzroku, opierając się o kamienną

kolumnę.

– Co ty właściwie robisz tu na

mrozie? – zapytał cicho, choć musiał

doskonale wiedzieć, co robiła, bo

w innym wypadku by do niej nie

dołączył.

– Nie wiem… Chyba musiałam

trochę odetchnąć. – Zmierzyła go

wyzywającym spojrzeniem. – A ty?

Cała

jego

postawa

zdradzała

napięcie, a głos stał się jeszcze cichszy.

– Szedłem za tobą.

Poczuła, że nie może oddychać.

– Po co? – szepnęła.

– Le cœur a ses raisons que la raison

ne connaît point – odpowiedział po

francusku

tak

szybko,

że

tylko

potrząsnęła głową.

– Nic nie rozumiem – przyznała

zaskoczona. – Co to znaczy?

Kiedy spojrzała w jego oczy,

zobaczyła w nich ogromną tęsknotę,

będącą odpowiedzią na jej pytanie.

– To znaczy, że chcę z tobą być. Nie

mogę przestać o tobie myśleć. – Walnął

niezbyt mocno pięścią o kamienną

kolumnę.

Próbowałem

już

wszystkiego, ale nie potrafię o tobie

zapomnieć.

Dwa wdechy. Jeden wydech.

– Ja… też o tobie dużo myślę –

powiedziała tak cicho, że sama ledwie

słyszała swoje słowa. – Ale…

Znów wróciła myślami do letniego

balu, chociaż wcale tego nie chciała.

Błysk

jego

błękitnych

oczu

podpowiadał, że wiedział, co się działo

w jej głowie.

– Wiem, że zrobiłem coś bardzo

złego i głupiego. Ale ludzie się

zmieniają, Allie. – W jego głosie

pobrzmiewała cicha desperacja. – Uczą

się. Jeśliby tego nie robili, to to

miejsce – machnął ręką w stronę szkoły

ukrytej za drzewami – nie miałoby

żadnego sensu. Życie nie miałoby sensu.

Ty

się

przecież

zmieniłaś.

Obserwowałem cię od chwili przybycia

i wiem, jak się zmieniłaś. Ja również.

I jest mi strasznie przykro z powodu

tego, co się wtedy wydarzyło. Gdybym

mógł to w jakikolwiek sposób cofnąć…

Nagle przestała się przejmować

letnim balem i całą resztą. Zbyt wiele

czasu straciła na zastanawianie się nad

uczuciami Cartera, próbując zgadnąć,

czego mógłby chcieć. Musiała wreszcie

zrobić coś, czego sama pragnęła. Zresztą

przypomniała sobie z goryczą, że Carter

był teraz z Jules i już niczego od niej nie

chciał. Dlaczego więc nie miałaby

spróbować

z

Sylvainem?

Carter

przecież i tak był święcie przekonany, że

tego właśnie pragnęła. Może w końcu

powinna sama sprawdzić, czy taka

właśnie

była

prawda.

Sylvain

przynajmniej jej pragnął i się o nią

troszczył.

– Możesz to cofnąć – odezwała się

nagle. Sylvain nie ukrywał zaskoczenia.

Podbiegła do niego, zanim zdążyła

zmienić

zdanie,

zapominając

o marynarce, która zsunęła się z jej

ramion na zamarzniętą ziemię. – Po

prostu zapomnijmy o tym wszystkim.

W

jego

oczach

widać

było

zwątpienie, jakby nie potrafił uwierzyć,

że to się działo naprawdę. Sięgnęła

dłonią i czubkami palców dotknęła jego

ust. Zamknął oczy, a potem objął ją za

szyję i przyciągnął do siebie.

Z początku była zaskoczona tym, że

całował zupełnie inaczej niż Carter.

Robił to pewniej, miał delikatniejsze

wargi

i

czuła

się

dziwnie.

Niewłaściwie. Ale nie miała zamiaru

tchórzyć. Zamiast się cofnąć, przysunęła

się jeszcze bliżej i z pasją wpiła się

w jego usta, żeby zrozumiał, jak

poważnie to traktuje. Z wahaniem zsunął

dłonie wzdłuż jej boków i położył je na

biodrach, a kiedy wyczuł, że nie ma

zamiaru się opierać, złapał ją mocniej.

Pocałowała

go

jeszcze

żarliwiej,

a z jego gardła wydobył się cichy jęk.

Oparła się o niego całym ciężarem ciała,

czując, jak zaciska wokół niej ramiona.

Jego serce waliło tak mocno, że

wydawało jej się, jakby biło w jej

piersi.

Utopiła w tym pocałunku całą

samotność ostatnich pięciu tygodni. Ból

zerwania z Carterem. Ciężar obwiniania

się

za

wszystko.

Długie

noce

wypełnione ciszą. Tęsknotę za tym,

czego jej zabroniono.

Sylvain musiał to jakoś wyczuć,

ponieważ

przytrzymał

jej

głowę

i pocałował jeszcze mocniej. Wciągając

w płuca jego oddech, zanurzyła palce

w miękkich splotach jego włosów. Był

rozgrzany, jak ktoś dręczony gorączką,

a ona wreszcie nie czuła już zimna. Ani

samotności.

Brakowało w tym logiki, nie było

żadnego planu, ale zupełnie jej to nie

obchodziło.

Jego usta przesunęły się po jej

policzku i dotarły do szyi, a ona

odchyliła głowę do tyłu, gwałtownie

łapiąc powietrze. Poczuła na twarzy

dziwne łaskotanie, jakby spadały na nią

zamarznięte piórka. Otworzywszy oczy,

zobaczyła wirujące w ciemności białe

kryształki.

– Śnieg! – pisnęła z radością.

Wciąż

objęci

wpatrywali

się

w płatki spadające z ciemnego nieba.

Świat

wokół

nich

pogrążył

się

w absolutnym spokoju.

– To znak – stwierdził Sylvain.

Kilka płatków osiadło na jego długich

rzęsach, a białe zęby błyszczały

w uśmiechu.

Jaki

znak?

zapytała,

zastanawiając się, czy w jego oczach

wygląda na równie szczęśliwą.

– Że to, co robimy, jest właściwe.

Kiedy ruszyli w stronę szkoły –

Allie ostrożnie stawiała kolejne kroki ze

względu na idiotyczne buty pożyczone

od Jo – opowiedziała mu o swoim

planie porozmawiania z Lucindą.

– I o co chcesz ją zapytać? – Objął

ją w talii, ogrzewając ciepłem własnego

ciała.

– W tym problem – przyznała, gdy

dotarli pod drzwi. – Nie mam pojęcia.

– To twoja babcia. Na pewno cię

zrozumie.

Ciepło panujące w holu, przed

którym tak chętnie uciekła, teraz okazało

się prawdziwym zbawieniem. Przyjęcie

rozkręciło się już na dobre, a wokół nich

szumiał nieprzerwany gwar rozmów.

– Skoczę tylko na górę, żeby… –

Wskazała na swoją buzię.

Otrząsając włosy ze śniegu, Sylvain

uśmiechnął się do niej, a potem musnął

ustami jej policzek, przyprawiając ją

o rozkoszne dreszcze.

– Znajdź mnie – poprosił.

– Gdzie?

– W holu. – Westchnął z udawaną

żałością. – Będę z rodzicami.

Przepychając się przez tłum, Allie

pognała w stronę schodów, mając

nadzieję, że uda im się jeszcze spędzić

jakąś chwilę na osobności, kiedy jego

rodzice już pójdą. Może tym razem

znajdą

sobie

jakieś

przytulniejsze

miejsce. I zaczną dokładnie tam, gdzie

skończyli. Teraz musiała tylko poprawić

makijaż i…

Nigdy nie dokończyła tej myśli.

Zobaczyła Isabelle rozmawiającą

z kimś u szczytu schodów. Nawet z tego

miejsca mogła usłyszeć, że dyrektorka

jest zdenerwowana. Odpowiedział jej

dziwnie znajomy, władczy głos. Allie

spojrzała w górę i zapatrzyła się na

stojącą obok Isabelle Lucindę.

Zakręciło jej się w głowie ze strachu

i podniecenia tak mocno, że nie potrafiła

zrobić

ani

kroku.

Nie

słyszała

większości słów, mogła się jednak

domyślić, że obie kobiety były wściekłe.

Wciąż zastanawiała się, co powinna

zrobić, kiedy usłyszała gwałtowny stukot

obcasów odchodzącej Isabelle.

Nasłuchiwała

przez

chwilę,

wstrzymując oddech. Niczego więcej

nie usłyszała. Czy to możliwe, że

Lucinda została sama?

Zrobiła kilka niepewnych kroków,

a potem błyskawicznie pobiegła po

schodach. Kiedy dotarła na szeroki

podest, ogarnął ją smutek. Nikogo tam

nie było. Lucinda musiała odejść tak

cicho, że Allie nawet tego nie

zauważyła.

Załamana

odwróciła

się

z powrotem, gdy nagle usłyszała jakiś

cichy

dźwięk.

Zobaczyła

Lucindę

stojącą w okiennej wnęce, częściowo

zasłoniętą kotarą, wpatrującą się w coś

na zewnątrz budynku.

Allie zamknęła oczy, by zebrać całą

odwagę, jaka jej jeszcze pozostała, po

czym postąpiła krok do przodu.

– Pada śnieg – powiedziała. Jej głos

brzmiał jakoś dziwnie, więc cicho

odkaszlnęła.

– To żadna niespodzianka. – Lucinda

nie

odwróciła

się

do

niej.

Zapowiadano

go

w

dzisiejszej

prognozie.

– Bardzo mi zależało na tym… żeby

się z tobą spotkać – wyznała, z trudem

powstrzymując drżenie głosu.

– Ja również nie mogłam się tego

doczekać. – Lucinda spojrzała jej prosto

w oczy. – Allie Sheridan. Moja

zaginiona wnuczka.



29

– Podejdź – poleciła. – Niech no cię

zobaczę.

Allie wahała się przez chwilę, ale

w końcu zrobiła, o co ją proszono.

– Jesteś bardzo ładna, wiesz? –

Spojrzenie szarych oczu, takich samych

jak jej własne, omiotło ją od góry do

dołu. – Tylko te włosy. Coś ty z nimi

zrobiła?

– To tymczasowe – zaprotestowała

słabym głosem. – Zmyje się po paru…

tygodniach.

– Dzięki Bogu. – Lucinda stanęła

w królewskiej pozie, tak jakby jej głowę

zdobiła korona. – Mam nadzieję, że nie

masz żadnych tatuaży?

– Jeszcze nie – przyznała Allie

z odrobiną rozczarowania.

– Jeszcze nie. – Lucinda zaśmiała się

delikatnie. – Poważnie się zastanów,

zanim podejmiesz decyzję. To, co

wygląda dobrze na szesnastolatce, po

pięćdziesiątce

sprawia

dość

niedorzeczne

wrażenie.

Ciągle

to

widuję. Masz dobre stopnie. Prawdziwa

prymuska.

Jej zwyczaj szybkiego zmieniania

tematu sprawiał, że Allie zaczęło się

kręcić w głowie. Babcia z niezwykłą

łatwością

zdominowała

rozmowę,

zbijając ją z tropu, za każdym razem gdy

próbowała zadać jakieś pytanie. Zresztą

i

tak

zbytnio

pochłonęło

obserwowanie Lucindy, aby skupiać się

na tym, o co chciała zapytać. Szara

sukienka sięgająca do szczupłych kostek

była idealnie dopasowana do żakietu ze

stojącym kołnierzykiem. Jeden z palców

ozdabiał pierścień ze szmaragdem

wielkości sporej monety. W uszach

migotały dyskretne platynowe kolczyki

z diamentami. Pomimo wieku wciąż

mogła

szczycić

się

wysportowaną

sylwetką i młodą twarzą.

– Podoba mi się tutaj. – Allie

spróbowała odzyskać kontrolę nad

rozmową. – A jeśli gdzieś mi się

podoba, jestem skłonna do ciężkiej

pracy. – Przypomniała sobie nagle, że

bez pomocy babki nigdy nie trafiłaby do

tej szkoły. – Dziękuję… za to, że

pomogłaś mi się tu dostać.

– To nie tylko ciężka praca. –

Lucinda patrzyła na nią uważnie. –

Jesteś bardzo inteligentna. Isabelle

wspominała mi o tym i widzę, że miała

rację.

Pochwała

wywołała

delikatny

rumieniec na policzkach Allie, ale

dziewczyna wiedziała, że nie może

sobie pozwolić na zapominanie o tym,

po co tu przyszła. To mogła być jej

jedyna szansa. Zrobiła krok w stronę

Lucindy,

błagając

wzrokiem

o zrozumienie.

– Babciu… – Podobało jej się

brzmienie tego słowa. – Pomóż mi

zrozumieć, co się tu dzieje. Nie mam

pojęcia, co robić. Nathaniel dopadł

Christophera, a teraz poluje na mnie.

Możesz mnie chronić? Proszę…

Spojrzenie

Lucindy

odrobinę

złagodniało, ale jej słowa nie przynosiły

zbyt wielkiej pociechy.

– Chronię cię, moja droga. Czy ty

naprawdę nie masz pojęcia, co się

dzieje? Isabelle ci nie mówiła?

Zakłopotana i sfrustrowana Allie

wyciągnęła przed siebie otwarte dłonie.

– Isabelle twierdzi, że Nathaniel

chce przejąć kontrolę nad organizacją

i…

Lucinda przerwała jej spojrzeniem

i nakazała gestem, żeby Allie podeszła

bliżej okna. Po drugiej stronie szyby

rozpętała się taka śnieżyca, że świat

całkowicie zniknął za białą kotarą.

Sytuacja

stała

się

bardzo

niebezpieczna – poinformowała ją

cicho. – Zwłaszcza tutaj. Nawet dziś są

tu

ludzie

wspierający

Nathaniela.

Musisz bardzo uważać na słowa.

– Ale dlaczego? Z jakiego powodu

go wspierają?

Lucinda oparła się o parapet,

a wokół jej oczu pojawiły się

zmarszczki, sygnalizujące zmęczenie.

– Przez całe życie nie ustawałam

w wysiłkach, żeby zmienić ten kraj.

Ulepszyć.

Nastąpiła

jednak

jakaś

przemiana. Nie tylko tutaj, ale na całym

świecie. Niektórzy ludzie stali się zbyt

bogaci i wpływowi. Władza uderzyła im

do głowy, zniknęły wszystkie granice,

a w ich słowniku nie ma takiego pojęcia

jak

„zbyt

wiele”.

To

bardzo

niebezpieczne.

Spojrzała

przez

ramię. – Nie mogę ci teraz tego

wszystkiego wytłumaczyć, Allie, to nie

jest dobry czas ani miejsce. Dam ci za to

radę: nikomu nie ufaj. Aż do chwili

odnalezienia szpiega Nathaniela nikt

z nas nie jest bezpieczny.

Allie poczuła narastający chłód. Nie

znała swojej babki, ale potrafiła

rozpoznać strach czający się w jej

spojrzeniu. Dokładnie to samo widziała

w oczach swojej matki, kiedy po raz

pierwszy zapytała ją o Lucindę.

– Żałuję, że nie mogłyśmy się

spotkać wcześniej.

– Przykro mi, że tak się stało –

odpowiedziała natychmiast Lucinda. –

Ale taka była decyzja twojej matki, a ja

nie chciałam nic na niej wymuszać.

Zawarłyśmy umowę.

– To musiało być dla ciebie bolesne,

kiedy zerwała kontakty.

Lucinda zmierzyła ją wzrokiem.

– Życie to pasmo bólu i najlepiej by

było, gdybyś się zaczęła do tego już

przyzwyczajać, Allie. Ból nigdy nie

znika. Gromadzi się. Jak śnieg. –

Ponownie popatrzyła za okno. – Oswój

się z tym jak najszybciej.

Na schodach rozległ się stukot

czyichś kroków. Allie dopiero teraz

zwróciła uwagę na panującą wokół

ciszę.

Lucinda wyprostowała się i wyszła

z wnęki na spotkanie pięciu mężczyzn –

najwyraźniej przydzielonych do jej

ochrony – którzy dotarli do szczytu

schodów.

– Baronowo – otoczyli ją ochronnym

kordonem – musimy wyjść.

– Co się dzieje? – W głosie Lucindy

tym razem nie słychać było ani cienia

strachu.

Jeden z mężczyzn odwrócił głowę,

mówiąc do mikrofonu przymocowanego

na ramieniu.

– Protokół Orion dwa trzy siedem.

Czysto.

Biegnąc za nimi po schodach, Allie

usłyszała,

jak

pierwszy

z

nich

powiedział, że doszło do przerwania

systemu obrony.

Na dole panował chaos. Goście

w futrach i diamentach wylewali się na

zewnątrz,

otoczeni

przez

swoich

ochroniarzy i kierowców, i brnęli przez

dziesięciocentymetrową warstwę śniegu

w

kierunku

zaparkowanych

samochodów. Niektórzy z uczniów

wyjeżdżali razem z rodzicami, podczas

gdy pozostali przyglądali się temu

w kompletnym oszołomieniu.

Czując nadciągający atak paniki,

Allie

wzięła

głęboki

oddech

i powstrzymała się od krzyku. Dlaczego

nikt jej nie posłuchał? Przecież mówiła,

że tak będzie.

Isabelle i Zelaznego nigdzie nie było

widać, znalazła za to Zoe, Jo i Rachel

stojące w kącie i obserwujące ucieczkę

gości. Usta Jo zacisnęły się w bladą,

cienką linię.

– Co się dzieje? – Allie podeszła do

nich.

– Najpierw ktoś odczytał ogłoszenie

na temat śnieżycy, ale zaraz potem podał

jakiś kod i wszyscy pognali do drzwi –

wyjaśniła Rachel.

– Gdzie byłaś? Czekałam na

ciebie. – Zoe aż się trzęsła ze

zniecierpliwienia.

Musimy

się

natychmiast zwijać.

Allie nie pytała dokąd.

– Idziemy do… yyy… – Skinęła

w stronę drzwi, patrząc na Rachel i Jo.

– Uważajcie na siebie. – Rachel

rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie.

Skacząc na jednej nodze, Allie

pozbyła

się

butów

na

obcasie

i popędziła w ślad za Zoe. Kiedy biegły

po schodach, suknie powiewały na nich

jak żagle.

Czując

pod

bosymi

stopami

lodowatą,

betonową

podłogę

piwnicznego korytarza, Allie pognała do

sali treningowej, w której roiło się od

uczniów

Nocnej

Szkoły,

wciąż

ubranych w wieczorowe kreacje. Gdyby

sytuacja nie była aż tak poważna,

parsknęłaby śmiechem.

Jerry Cole i Zelazny stali na drugim

końcu sali.

– … strażnicy odkryli próbę

przedarcia

się

przez

ogrodzenie

w pobliżu głównej bramy – wyjaśniał

Zelazny. – Sprawdzamy pozostały teren.

Wypatrujcie

uważnie

wszystkich

sygnałów:

odcisków

butów

nienależących do żadnego z was,

uszkodzeń, oznak, że ktoś próbował

przedrzeć się górą. Wiecie, czego

szukać. – Historyk zrobił krok do tyłu,

ustępując miejsca Jerry’emu.

– Każde z was dostanie fragment

terenu do sprawdzenia. Poruszacie się

w

czteroosobowych

grupach.

Nie

rozdzielacie się. – Cole powiódł

wzrokiem dookoła, upewniając się, że

go zrozumieli. – Jeśli znajdziecie jakieś

ślady, dwójka wraca, żeby złożyć

raport,

a

druga

para

kontynuuje

sprawdzanie.

Tutaj

macie

wasze

przydziały. – Przykleił do ściany listę

drużyn.

Przygotujcie

się.

Jak

najszybciej.

Allie i Zoe zaczęły przeciskać się

w stronę listy, by sprawdzić swoje

drużyny, ale Jules zaoszczędziła im

drogi.

– Jesteście z nami – powiedziała,

wciąż ubrana w czarną sukienkę

z rozcięciem do połowy uda, wskazując

w stronę grupki uczniów, wśród których

stał Carter, nadal w smokingu, choć

zdążył już zdjąć muszkę. Chłopak

popatrzył obojętnie na Allie i odgarnął

opadającą grzywkę.

Cudownie, pomyślała.

– Cudownie – ucieszyła się Zoe.

Z determinacją ruszyła w stronę drzwi

niczym mały czołg. – Chodźmy się

przebrać.

– Widzimy się za pięć minut,

Carter. – Jules ruszyła w ślady Zoe.

Allie wciąż milczała. Pobiegła za nimi,

czując, że zaraz zwymiotuje.

Szatnia zamieniła się w piekło

dziewczyn próbujących się wyplątać

z aksamitów i jedwabi, by nałożyć

ocieplane getry. Allie unikała patrzenia

w stronę przebierającej się Jules, nie

chciała się zastanawiać, czy Carter

uznawał swoją aktualną dziewczynę za

ładniejszą.

Nie miała przy sobie żadnej gumki

do włosów, więc kiedy Zoe wyplątała

ze swojej fryzury wstążeczki, porwała

jedną z nich i spróbowała zawiązać

koński ogon, ale nagle zdrętwiały jej

palce i nie potrafiła sobie z tym

poradzić. Nicole, stojąca obok niej

w

czarnym,

jedwabnym

staniku

i majtkach z krótkimi nogawkami,

podała jej elastyczną opaskę. Allie

zaczynała się oswajać z myślą, że tej

dziewczynie nic nie umyka.

– Może ci się przydać. – Francuzka

mrugnęła do niej. Widząc, że Allie nie

rusza się z miejsca i patrzy zaskoczonym

wzrokiem, podeszła do niej i upięła jej

włosy w koński ogon. – Nie denerwuj

się, Allie. Wszystko będzie dobrze.

– Wiem – odszepnęła, choć wcale

w to nie wierzyła.

Kiedy wyszły przed budynek, Carter

już na nie czekał w czarnej kurtce

i

ocieplanych

spodniach,

biegając

w miejscu na mrozie. Jako że to on

i Jules mieli większe doświadczenie,

Zoe i Allie pobiegły z tyłu, utrzymując

równe tempo.

Śnieg padał tak mocno, że z trudem

odnajdywali ścieżkę, wreszcie jednak

udało im się dotrzeć do lasu, gdzie

chroniły

ich

gałęzie.

Nabierając

prędkości, zaczęli przedzierać się przez

zarośla w stronę strumienia za kaplicą,

gdzie przed kilkoma tygodniami Allie

rozmawiała z Christopherem. Poczuła

nagłe ukłucie w piersi, gdy dotarło do

niej, dokąd zmierzają.

Powtarzała sobie bez końca, że

wszystko będzie w porządku. Gnając po

zboczu w kierunku brzegu, rozglądała

się wokół spanikowanym wzrokiem,

przekonana, że w każdej chwili mogą się

natknąć na Christophera lub Gabe’a.

Na śniegu nie było jednak żadnych

śladów, co oznaczało, że nikt tędy nie

przechodził od co najmniej godziny.

Utworzyli szereg i pobiegli w dół

strumienia, aż do kamieni służących za

mostek, po których Allie chciałaby

poskakać w jakiś letni, ciepły dzień.

Tej nocy jednak kamienie pokryte

były śniegiem i lodem, a otaczająca je

woda była czarna i przeraźliwie zimna.

Jules ruszyła jako pierwsza, skacząc

z

olbrzymią

gracją,

dopóki

nie

pośliznęła się na piątym głazie. Udało

jej się utrzymać równowagę, ale rzuciła

im ostrzegawcze spojrzenie.

– Uważajcie tutaj! – zawołała,

docierając na drugi brzeg. Zaraz po niej

ruszyła Zoe, która pokonała przeszkodę

bez żadnych problemów.

– Teraz ty. – Carter odwrócił się

w stronę Allie. – Bądź ostrożna.

Patrzył jej w oczy o sekundę za

długo. Podeszła do brzegu. Donośny

szum wody pomógł jej się skupić, gdy

stawiała kolejne kroki. Piąty kamień

zachybotał się ostrzegawczo, ale była na

to

przygotowana,

kiedy

jednak

pośliznęła się na szóstym, kompletnie

straciła rytm i dała susa do przodu,

skacząc rozpaczliwie na siódmy i ósmy

głaz. Przed dotarciem do brzegu

zupełnie straciła równowagę, a Jules

pospieszyła z wyciągniętą ręką, żeby ją

przytrzymać. Carter był jednak szybszy.

Musiał biec tuż za nią, a ona tego

nawet nie zauważyła.

– Dzięki – wymamrotała, unikając

patrzenia mu w oczy.

Jules ruszyła w stronę ogrodzenia,

Zoe trzymała się blisko niej, a Allie

i Carter zamykali stawkę. Śnieg na tym

brzegu

wydawał

się

równie

nienaruszony jak na drugim, ziemię

okrywała nieskazitelnie biała, puszysta

kołderka.

– Nikogo tu nie było – szepnęła

Allie do Cartera. – Przynajmniej nie

dziś.

– Zgadzam się. – Spojrzał na nią. –

Ale i tak powinniśmy sprawdzić resztę

terenu.

– Wiesz może, od czego się to

zaczęło?

Nad

ich

głowami

zatrzepotała

samotna sroka, osypując ich śniegiem

z gałęzi.

„Jedna sroczka smutek wróży”,

przypomniała sobie Allie i spojrzała

z niepokojem na Zoe, na szczęście

dziewczyna była zbyt daleko, żeby

zauważyć ptaka.

– Ktoś musiał coś widzieć –

wyjaśnił

Carter.

Chyba

jeden

z ochroniarzy znalazł ślady butów. Tyle

że dziś mogły należeć do każdego.

Wszyscy ostatnio mają jakąś paranoję.

Bieganie po lesie z Carterem

wywoływało w niej znajome uczucia,

zmniejszając

ucisk

w

piersi.

Utrzymywali

równe

tempo,

pozostawiając

płytkie

ślady

w skrzypiącym śniegu.

Ślicznie

dziś

wyglądałaś. Chciałem ci to powiedzieć

już na balu, ale… Nie dałem rady.

Wszystko się między nami ostatnio

poplątało. Strasznie mi przykro z tego

powodu.

Allie poczuła, jak jej żołądek skręca

się w kulkę. Wściekał się na nią od tak

dawna,

że

nie

wiedziała,

jak

zareagować na jego zachowanie.

– Wiem, że mieliśmy trudności –

mówił

dalej,

zwalniając

kroku

i zwiększając dystans pomiędzy nimi

a parą dziewczyn. – Ale strasznie mi

brakuje naszych rozmów… Chciałem,

żebyś o tym wiedziała.

W

jej

umyśle

pojawiło

się

wspomnienie pocałunku z Sylvainem

i poczuła, że się rumieni. Musiała sobie

znowu przypomnieć, że Carter nie jest

już jej chłopakiem i może całować, kogo

tylko chce. Nadal jednak wolała sobie

nie wyobrażać jego reakcji, gdyby się

o tym dowiedział.

– Widziałam cię z Jules –

powiedziała.

Wyglądaliście

na

szczęśliwych.

Potknął się, a zanim odzyskał

równowagę, zdołał też zapanować nad

wyrazem twarzy. Ale ona zbyt dobrze go

znała

i

dostrzegła

rumieńce

na

policzkach.

– No tak… – Westchnął.

– Nie wiedziałam, że jesteście

razem. – Sama była zdziwiona spokojem

w swoim głosie. Jakby w ogóle jej to

nie obchodziło.

– Tak, to… świeża sprawa. –

Spojrzał na nią, przymrużając powieki.

– Cóż, to świetna dziewczyna i mam

nadzieję,

że

będziecie

szczęśliwi.

Zasługujesz na to. – Niezależnie od bólu,

jaki wywoływały w niej te słowa,

wiedziała, że taka właśnie jest prawda.

Carter zasługiwał na szczęście.

– Dzięki – odburknął ponuro.

Milczeli przez długą chwilę.

– To było dziwne – stwierdził

wreszcie z nieśmiałym uśmiechem.

– Superdziwne – zgodziła się.

– Nic tu nie ma! – zawołała w ich

stronę Jules. – Sprawdzamy jeszcze raz?

























30

– Carter! – wrzasnęła ze wszystkich

sił, ale śnieg zdawał się pochłaniać jej

słowa. – Gdzie jesteś!?

Odpowiedziała jej cisza. Allie

brnęła przez zaspy sięgające do kolan

i rozglądała się rozpaczliwie, próbując

przebić wzrokiem ciemności. Każdy

kolejny

krok

wymagał

ogromnego

wysiłku, ale musiała go odnaleźć. Był tu

gdzieś, całkiem sam na mrozie.

Nad jej głową zatrzepotała samotna

sroka, przelatując tak blisko, że mogła

dostrzec lśnienie jej czarno-białych

piór.

– Carter! – zawołała ponownie.

Miała wrażenie, że tym razem usłyszała

jakąś cichą odpowiedź, więc próbowała

przyspieszyć kroku, ale nogi odmawiały

jej posłuszeństwa. Było tak ciemno, że

nie widziała nawet czubka własnego

nosa.

Gdzie się podział księżyc?

Nagle wiatr przyniósł z oddali echo

jego słów.

– Bądź ostrożna, Allie. Tu nie jest

bezpiecznie.

Z jakiegoś powodu poczuła się

przerażona.

– Wcale nie – zaprotestowała,

czując łzę spływającą po policzku. –

Jest bezpiecznie.

– Bądź ostrożna – powtórzył. –

I obudź się. Obudź.

Zerwała się z głośnym jękiem,

zmuszając Rachel do odskoczenia na

bok.

– Co…? – Zmrużyła oczy, porażona

nagłą jasnością. W pokoju paliły się

wszystkie światła. – Co się stało?

– Krzyczałaś przez sen – wyjaśniła

Rachel. – Usłyszałam cię z mojego

pokoju. – Usiadła na łóżku i zaczęła

rozcierać jej dłonie, próbując je

rozgrzać. – Masz lodowate palce. To

naprawdę był jakiś koszmar.

Ostatnie fragmenty snu zdążyły się

już ulotnić z głowy Allie, a próby

przypomnienia sobie, czego dotyczył,

zakończyły się fiaskiem.

– Która godzina? – zapytała,

pochylając się w stronę budzika.

– Dochodzi południe, leniu.

– Wczoraj późno się położyłam. –

Allie przeciągnęła się na łóżku.

Słyszałam,

że

niczego

nie

znaleźliście – stwierdziła z wahaniem

Rachel.

Allie potrząsnęła głową.

Nic.

Najprawdopodobniej

fałszywy alarm. Ale doszli do tego

dopiero o drugiej nad ranem. A teraz

jestem tak głodna, że mogłabym zjeść to

biurko.

– Może po prostu pójdziemy na

obiad? – Rachel wstała i skierowała się

w stronę wyjścia. – Spotkamy się na

dole?

Allie wyskoczyła z łóżka, łapiąc

swoje odbicie w lustrze.

– Niech to szlag. – Skrzywiła się. –

Zapomniałam o tych włosach.

Ostatniej nocy starczyło jej sił tylko

na to, żeby zrzucić z nóg buty i paść na

łóżko. Teraz miała makijaż rozmazany

po całej twarzy, a jej czerwone włosy

sterczały na ​wszystkie strony.

Chwyciła ręcznik i pobiegła do

łazienki. Korytarz był dziwnie cichy –

część uczniów wyjechała poprzedniego

wieczoru razem z rodzicami. Reszta

wyruszy dzisiaj, a budynek ponownie

zostanie prawie zupełnie pusty.

Gorący

prysznic

zdecydowanie

poprawił jej samopoczucie, a po

powrocie do pokoju otwarła okiennice

na całą szerokość. Do środka wlało się

chłodne białe światło, jaśniejsze niż

zwykle, i przed jej oczami pojawił się

otulony śniegiem świat.

Allie włożyła mundurek i ciepłą

bluzę, wysuszyła włosy i pociągnęła

rzęsy mascarą. Nakładając szminkę,

wciąż myślała o pocałunku z Sylvainem.

To był naprawdę zły pomysł. Miała

nadzieję, że nikt się o tym nie dowie.

I marzyła, aby jak najszybciej to

powtórzyć.

Gdy zeszła do jadalni, Zoe i Jo już

siedziały przy stoliku w towarzystwie

Lucasa i Rachel. Włosy Jo przypominały

różową koronę na głowie księżniczki.

– Dajcie jeść – rzuciła Allie

w ramach powitania.

– Serek – oznajmiła Zoe, kładąc

przed nią kanapkę.

– Kocham cię – podziękowała Allie,

zabierając się do je​dzenia.

– Szkoda, że nie wstałaś wcześniej.

Ominęła cię bitwa na śnieżki! –

Dziewczynka z podniecenia zaczęła

skakać na krześle. – Chyba udało mi się

komuś zrobić krzywdę!

– Zasady, Zoe – uspokoiła ją

Rachel.

Pamiętaj

o

zasadach

normalnego ludzkiego zachowania.

– Przecież wszyscy przeżyli –

wymamrotała

defensywnie

trzynastolatka.

– Tym razem – dodał Lucas.

Wciąż się śmiali, gdy Sylvain usiadł

na

pustym

krześle

obok

Allie.

Dziewczyna z trudem przełknęła ślinę.

Hej,

Sylvain,

jakieś

nowe

wiadomości? – Lucas spojrzał na niego,

unosząc brwi.

– Nic. – Sylvain pokręcił głową. –

Żadnych śladów.

– To dobrze. Nic znaczy dobrze. –

Lucas nalał sobie zupy.

Sięgnąwszy po kanapkę, Sylvain

zapytał o poranną bitwę na śnieżki,

a Zoe momentalnie podjęła swoją

opowieść. Słuchał jej tak, jakby to była

najbardziej interesująca historia na

świecie. Ani razu nie spojrzał przy tym

na Allie, a jej żołądek znów zwinął się

w kulkę.

Nie docierało do niej, że on również

mógł uznać ich pocałunek za niezbyt

dobry pomysł. Może też był tym

wszystkim zakłopotany i chciał, żeby się

nigdy nie wydarzyło? A co jeśli to był

tylko jakiś chory żart?

Dręczona paranoją i narastającym

zakłopotaniem poczuła nagle, że Sylvain

sięga pod stołem w jej stronę. Nie

patrząc na nią, splótł pod obrusem

swoje palce z jej palcami i trzymał tak,

by pozostali niczego nie zauważyli.

Znowu poczuła trzepotanie motylich

skrzydeł w brzuchu. To było takie

niewłaściwe. Nie powinni tego robić

i w końcu musiała mu o tym powiedzieć.

Przypomniała

sobie

jednak

ich

pocałunek i to, że po raz pierwszy od

wieków nie czuła się samotna.

Ścisnęła jego dłoń pod stołem.

Pozostali opowiadali właśnie, co

jeszcze straciła tego dnia – lepienie

śnieżnego pirata, z obowiązkowym

trójkątnym kapeluszem i prawdziwym

mieczem w dłoni, masowy wyjazd

pozostałych uczniów – ona jednak

skupiała się bardziej na rzucaniu

ukradkowych

spojrzeń

w

stronę

Sylvaina. Kiedy zauważył jej wzrok,

delikatny uśmiech na jego twarzy

podpowiadał, że myślą o tym samym.

Posiłek prawie już dobiegł końca,

kiedy Allie nagle sobie o czymś

przypomniała. Zwróciła się do Rachel.

– Twój tata już wrócił z Londynu? –

Szczyt G8 dobiegł końca i Patel miał

być już z powrotem w szkole, ale Rachel

tylko potrząsnęła głową.

– Śnieżyca zablokowała drogi i miał

problemy z wydostaniem się z Londynu.

Powinien dotrzeć dziś wieczorem.

Zaawansowani uczniowie Nocnej

Szkoły cały dzień odbywali jakieś

spotkania, więc Allie nie miała okazji

do rozmowy z Sylvainem. Zamiast tego

przez

większość

czasu

drzemała

i czytała, a Rachel i Jo dotrzymywały jej

towarzystwa.

Do dziewiątej wieczorem zdążyła

wszystko odespać, a emocje gnębiące ją

przez

ostatnie

dwadzieścia

cztery

godziny sprawiły, że w żyłach płynęła

jej teraz czysta adrenalina. Stojąc

w szatni, nie potrafiła się już doczekać

wyjścia na patrol. Wszystkich uczniów

Nocnej Szkoły, którzy nie wyjechali,

rozdzielono na zmiany, ona i Zoe

patrolowały teren jako pierwsze.

Jako że noc była jeszcze zimniejsza

niż

poprzednia,

przydzielono

im

wysokie śniegowce, sięgające aż do

kolan, grubsze getry, puchowe kurtki

i ocieplane rękawice.

Zoe zdążyła się już ubrać i stała

w rogu szatni w narciarskiej kominiarce,

boksując powietrze.

– Jestem arktycznym ninja! –

oznajmiła.

– Oczywiście. – Allie podniosła się

z ławki. – Kurde, jestem tak tym

wszystkim poowijana, że ledwie się

ruszam. Żaden ze mnie ninja, prędzej

Kubuś Puchatek.

– No tak, trzeba się trochę poruszać,

żeby ubranie się jakoś ułożyło. – Zoe

próbowała wyciągnąć nogę ponad

głowę, ale jej się nie udało. – To nie

będzie proste. Mam nadzieję, że nikt się

dziś nie będzie próbował tu dostać.

Musiałybyśmy go stratować i przygnieść

naszym cię​żarem.

– W taką pogodę – stwierdziła Allie,

wychodząc na korytarz – nikomu się nie

uda nawet dojechać w pobliże szkoły,

co dopiero wedrzeć do środka.

Kiedy dotarły na górę, zastały

Sylvaina czekającego przy drzwiach.

Udawał

obojętność,

lecz

Allie

wiedziała, że przyszedł specjalnie dla

niej. Patrząc mu w oczy, poczuła, że

znów robi jej się ciepło na sercu.

– Dogonię cię, Zoe – rzuciła, nie

odrywając

od

niego

spojrzenia.

Dziewczynka

wciąż

próbowała

poprawić

ubranie

i

niczego

nie

zauważyła.

– W porzo – odpowiedziała

i wypadła na zewnątrz, próbując kopać

różne niewidzialne rzeczy.

Sylvain z wyraźnym rozbawieniem

przyglądał się umundurowaniu Allie.

– Cóż, przynajmniej mogę założyć,

że nie zamarzniesz.

– Nie nabijaj się. Sam będziesz

biegał w takich ciuchach. – Uśmiechnęła

się w odpowiedzi. – I właściwie dopóki

nie trzeba się ruszać, to nie mam do nich

żadnych zastrzeżeń.

Przyciągnął ją do siebie tak, że

zetknęli się czołami. Jego ciepły oddech

musnął jej twarz. Czuła bijący od niego

zapach kawy i drewna sandałowego.

– Uważaj na siebie, dobrze? –

szepnął.

– Tak – odszepnęła, drżąc lekko.

Wciąż powtarzała sobie, że to, co robią,

jest niewłaściwe, i że nie powinna tego

pragnąć. Stanęła na palcach i wycisnęła

na jego ustach namiętny pocałunek.

Kiedy się odsunęła, Sylvain ciężko

dyszał,

a

jego

oczy

wyraźnie

pociemniały. – Widzimy się za trzy

godziny – rzuciła na pożegnanie.

– Popatrz tylko. – Zoe przedzierała

się przez sięgający jej do kolan śnieg. –

Jak tu pięknie.

Biała kołderka okrywała wszystkie

drzewa, pokrywała każdy centymetr

ziemi i zmiękczała kontury krajobrazu.

Na bezchmurnym niebie wisiał księżyc,

nadając całemu światu niebieskawy

odcień.

Śnieg poskrzypywał pod ich butami,

a para oddechów unosiła się ku niebu.

Ze względu na kilka warstw ubrań

postawienie każdego kroku wymagało

sporego wysiłku. Allie ociekała potem,

a twarz pod narciarską kominiarką

swędziała ją tak bardzo, że w końcu

musiała zdjąć czapkę. Niosła ją teraz

w ręce.

Zoe wciąż chodziła w kominiarce,

ale podwinęła ją na czoło, co sprawiało,

że wyglądała jak włamywacz po

robocie.

– Jeszcze nigdy nie słyszałam takiej

ciszy – przyznała Allie.

– Żadnych ptaków – zauważyła jej

partnerka. – Ani lisów. Albo po prostu

nie potrafimy ich usłyszeć, bo śnieg

tłumi wszystkie dźwięki.

Dochodziła jedenasta wieczorem.

Skończyły już pierwszą turę patrolu

i rozpoczęły drugą, biegnąc po własnych

śladach wzdłuż ogrodzenia. Zoe oswoiła

się już z wielowarstwowym ubiorem

i wysunęła naprzód, biegnąc ze swoją

zwyczajną zwinnością i tempem.

– Już kończymy – rzuciła. – Myślę,

że

zasłużyłam

na

kubek

gorącej

czekolady po powrocie.

Allie nie słuchała jej zbyt uważnie,

wciąż rozmyślając o Sylvainie. Jego

zmiana

rozpoczynała

się

dopiero

o trzeciej nad ranem. Biorąc pod uwagę,

że szkoła była praktycznie całkowicie

opuszczona, istniała szansa, że uda im

się znaleźć jakąś chwilę dla siebie, nim

Sylvain pójdzie na patrol. Czuła, jak jej

serce przyspiesza na myśl o kolejnych

pocałunkach.

– Czekolada to dobry pomysł –

zgodziła się odruchowo.

– Coś jest nie tak.

Słowa Zoe wydawały się tak

wyrwane z kontekstu, że Allie przez

chwilę nie wiedziała, o co jej chodzi,

a jej myśli nadal krążyły wokół

czekolady. Dopiero później spojrzała

w

kierunku

wskazanym

przez

dziewczynkę. Przed nimi rozciągał się

szkolny podjazd, sięgający aż do

wielkiej, żelaznej bramy. Coś się jednak

nie zgadzało. Allie zmrużyła oczy,

przyglądając się szczegółom.

– Nie wiem, o co chodzi –

przyznała. – Ale faktycznie coś mi tu nie

pasuje.

– Brama – wyjaśniła Zoe, patrząc na

nią przestraszonym wzrokiem. – Ktoś

otworzył ją na oścież.


























31

– Ale jak ktoś mógł ją otworzyć? –

Allie wpatrywała się w bramę, jakby

mogła zamknąć ją wzrokiem. – Nie

rozumiem tego.

Mówiły szeptem, kucając pomiędzy

drzewami. Obie z powrotem naciągnęły

kominiarki.

– Nie powinna być otwarta –

upierała się Zoe. – To jakaś pomyłka.

– A może to Raj? – przypomniała

sobie Allie. – Wrócił do szkoły

i zapomniał zamknąć.

Nawet kominiarka nie była w stanie

ukryć sceptycznej miny Zoe.

– Raj? Serio, Allie?

Nie.

Masz

rację.

Szybciej

wybudowałby nową bramę gołymi

rękami, niż zapomniał o zamknięciu

tej. – Wzięła głęboki oddech, żeby się

uspokoić. – Dobra, musimy się temu

przyjrzeć. W końcu do tego nas

szkolono. Idź od tej strony. – Wskazała

na budynek szkoły. – Sprawdź podjazd

i pobocze, a ja sprawdzę z tej strony.

Krzycz, jeśli coś znajdziesz. Gdybym nie

odpowiadała, biegnij po pomoc.

Zoe

popędziła

we

wskazanym

kierunku, a Allie z walącym ze strachu

sercem przyglądała się, jak dziewczynka

znika w ciemnościach.

Wydawała się taka malutka.

Ruszyła w swoją stronę, kryjąc się

pomiędzy

drzewami

i

wypatrując

najmniejszych nawet śladów. Wciąż

myślała o swoim nocnym spotkaniu

z Christopherem i o tym, jak Gabe

wyskoczył na nią znienacka z krzaków.

Niczego wtedy nie usłyszała.

Poruszała się tak cicho, jak było to

tylko możliwe z sercem walącym

w

rytmie

karabinu

maszynowego,

pozostawiając za sobą wyraźny ślad na

śniegu. Biała pustka rozciągająca się

przed nią nie miała jednak żadnych

odcisków, śnieg był nienaruszony.

Wciąż dręczył ją strach i nie wiedziała,

co tu właściwie robi. To jakieś

szaleństwo. Przecież byli tylko dziećmi.

Po sprawdzeniu podjazdu odwróciła

się do bramy i spojrzała w mrok

rozciągający

się

za

szkolnym

ogrodzeniem. Tam również nikogo nie

było.

Miała właśnie wrócić do Zoe, gdy

nagle zauważyła coś na drodze, tuż za

ogrodzeniem. Zmrużyła oczy, próbując

się lepiej przyjrzeć, ale odległość

okazała się zbyt duża.

Z gałęzi nad jej głową spadł śnieg,

obsypując Allie srebrzystymi płatkami.

Otrzepywała go właśnie z ramion, gdy

zza

chmur

wyłonił

się

księżyc.

Wykorzystując tę odrobinę światła,

spojrzała raz jeszcze na drogę, ale nadal

nie potrafiła określić, co widzi. Bez

wątpienia było to coś różowego

i przypominało lalkę…

Świat wokół niej nagle zamarł.

Otwarła usta, próbując zawołać Zoe,

ale tak bardzo zaschło jej w gardle, że

nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku.

Zerwała się do biegu, minęła bramę

i wypadła na drogę, a biegnąc, zdołała

wreszcie uwolnić głos, który uwiązł jej

w gardle, i wrzasnęła ze wszystkich sił,

by przywołać partnerkę. Poruszanie się

w tych warunkach było koszmarem,

przypominało

brodzenie

w

gęstej

melasie.

Jej

stopy

odmawiały

posłuszeństwa, a żebra zdawały się

miażdżyć płuca, walczące o każdy

oddech.

Leżąca na środku drogi Jo miała

dziwacznie podkulone nogi. Jej błękitne

oczy wpatrywały się niewidzącym

spojrzeniem w nocne niebo, a skóra była

równie biała jak śnieg.

– Jo!? – Allie błyskawicznie zdarła

rękawicę, pomagając sobie zębami,

i

sięgnęła

do

szyi

przyjaciółki,

sprawdzając tętno. Miała tak zdrętwiałe

palce, że nie poczuła niczego poza

zimnem bijącym od Jo.

– Co się dzieje, Allie? – Zoe

zatrzymała się tuż za bramą, patrząc na

nią z niepokojem. W jej głosie słychać

było przerażenie.

– To Jo! – wrzasnęła Allie. –

Biegnij do szkoły tak szybko, jak

możesz. Powiedz im, że Nathaniel jest

gdzieś w pobliżu. Sprowadź pomoc,

Zoe!

– Czy ona żyje?

– Biegnij, Zoe! – zawołała głośno,

czując narastające przerażenie i gniew.

Zoe też musiała to wyczuć, ponieważ

ruszyła,

nim

Allie

zdążyła

wypowiedzieć jej imię, i nie słyszała,

gdy krzyk zamienił się w gwałtowny

szloch. – Jo! Słyszysz mnie!? – Allie

klęczała obok przyjaciółki, szukając

jakichś widocznych ran lub okaleczeń.

Z początku niczego nie dostrzegła,

dopiero światło księżyca oświetliło

ciemną plamę, rozlewającą się na

śniegu. – Ratunku!

Przez sekundę zupełnie się pogubiła

i by powstrzymać rozpacz i smutek,

które przejmowały nad nią kontrolę,

musiała sobie przypomnieć, jak się

oddycha.

– Nie wiem, co robić, Jo! – Jej głos

brzmiał dziwnie, cicho i dziecinnie.

Czując łzy zamarzające na policzkach,

zamknęła na chwilę oczy i próbowała

się skupić na tym, co powinna zrobić.

Musi jakoś zatamować to krwawienie.

– Allie… – Jo włożyła mnóstwo

wysiłku w to, by przemówić. Allie

momentalnie otwarła oczy.

– Jo! Co się stało? Co oni ci zrobili?

– Allie… – powtórzyła Jo tak cicho,

że dziewczyna musiała się nad nią

pochylić, aby cokolwiek zrozumieć. –

To

Gabe.

Powoli

oblizała

spierzchnięte usta. – Dałam się…

wrobić.

Jej słowa stały się niesłyszalne,

a skóra jeszcze bledsza.

– Posłuchaj. – Allie z trudem

zachowywała spokój w głosie, wiedząc,

że panika w niczym im nie pomoże. –

Wszystko będzie dobrze. Posłałam po

pomoc. Tylko się trzymaj, Jo.

I

wtedy

cały

świat

ogarnęła

ciemność.

Allie

poczuła,

jak

jej

stopy

odrywają się od ziemi. Nie mog​ła ruszyć

ani rękami, ani nogami i niczego nie

widziała. Ktoś ją niósł.

Wrzeszcząc

ze

wszystkich

sił

wewnątrz tego czegoś, co zakrywało jej

głowę,

wierzgała

dziko

nogami

w ciężkich śniegowcach. W pewnej

chwili udało jej się w coś trafić

i poczuła dziką satysfakcję, słysząc

cichy jęk. Ktokolwiek ją niósł, musiał

poluzować chwyt, bo znów miała grunt

pod stopami. Zaparła się o ziemię

i prawie udało jej się uwolnić, gdy coś

ją walnęło i upadła na śnieg. Przez

chwilę nie mogła się ruszyć, czując ból

we wszystkich żebrach.

Znów ją podniesiono, a wokół jej

szyi zacisnęło się czyjeś ramię.

– Wierzgaj dalej, a też zginiesz. –

Usłyszała aż nazbyt znajomy głos

Gabe’a. Towarzyszył mu metaliczny

trzask.

Nagle

znalazła

się

w samochodzie. Zawadziła ramieniem

o drzwi i uderzyła o coś głową.

– Ostrożnie. – Odezwał się jakiś

inny głos. – Mówił, że mamy na nią

uważać. Sam słyszałeś.

– Nic jej nie będzie. – Gabe zajął

miejsce obok Allie. – Jedź.

Samochód ruszył, a dziewczyna

próbowała zapanować nad swoim

roztrzęsionym ciałem. Z początku jechali

powoli, pojazd jednak szybko nabrał

prędkości, gnając po drodze, której nie

mogła zobaczyć. Asfalt pod kołami

musiał być jednak oblodzony, auto

bowiem co chwilę wpadało w poślizg.

– Uważaj! – wrzasnął Gabe tak

blisko jej ucha, że aż podskoczyła.

Kierowca zwolnił.

Nie wiedząc, czy Zoe uda się zdążyć

na czas, Allie wciąż zastanawiała się,

jak uciec i pomóc Jo.

– Wcale nie musisz tego robić,

wiesz? – Wysiliła się na spokojny ton

głosu,

powstrzymując

zęby

przed

szczękaniem.

Gabe zaśmiał się paskudnie.

– Mógłbyś mnie po prostu puścić.

Sam pewnie nie wiesz, czego Nathaniel

ode mnie chce.

– Zamknij się! – ryknął tak

gwałtownie, że uderzyła głową o drzwi

i zadzwoniło jej w uszach. Ruch

pozwolił jej jednak uwolnić ręce tak,

żeby nikt tego nie zauważył.

Przez dłuższą chwilę jechali po

zaskakująco

prostej

drodze.

Allie

wstrzymała

oddech

i

zaczęła

nasłuchiwać. Gabe dyszał tuż obok niej,

sam dźwięk wystarczył, by przyprawić

ją o gęsią skórkę.

Nie wiedziała, jak daleko udało im

się odjechać, kiedy nagle samochód

stanowczo zbyt szybko wszedł w kolejny

zakręt. Nawet z zawiązanymi oczami

potrafiła wyczuć, że kierowca próbuje

odzyskać panowanie nad pojazdem.

Błyskawicznie rzuciła się do przodu,

sięgając na ślepo w jego stronę. Poczuła

pod palcami włosy i twarde kości

czaszki.

Postąpiła tak, jak ją nauczono.

Wepchnęła mu palce w oczy.

Ktoś

wrzasnął,

a

samochód

gwałtownie skręcił. Gabe złapał jej rękę

i przeklinając na głos, próbował ją

odciągnąć, ona jednak nie poluzowała

uchwytu, wciąż wbijając paznokcie

w oczy kierowcy. Kiedy samochód

zaczął wirować, Gabe przeczołgał się

ponad siedzeniami, próbując złapać za

kierownicę, było już jednak za późno.

Pojazd uderzył w coś z ogłuszającym

hukiem, a świat odwrócił się do góry

nogami.

Zastanawiała się, czy wciąż jeszcze

żyje.

Niczego nie widziała i wszystko ją

bolało. Nie potrafiła ruszyć lewą ręką,

a w jej plecy wbijało się coś twardego.

Najgorsze były jednak mokre i zimne

krople, kapiące na jej twarz.

Uniosła prawą rękę, by dotknąć

głowy. Wyczuła pod palcami warstwę

materiału i szarpnęła ją do góry.

Uwolniwszy się z worka, poczuła, jak

jej ramię płonie żywym ogniem.

Wreszcie mogła się rozejrzeć, choć

to, co widziała, nie miało żadnego

sensu. W ciemnościach miała wrażenie,

że kierownica znajduje się gdzieś nad

jej głową. Patrząc na wiszące do góry

nogami

kluczyki,

wciąż

tkwiące

w

stacyjce,

dopiero

po

chwili

uświadomiła sobie, że leży na dachu

przewróconego samochodu.

Ignorując ból, odwróciła głowę na

lewo i zobaczyła zakrwawioną twarz,

wpatrującą się w nią niewidzącymi,

błękitnymi oczami, tak niepokojąco

podobnymi do oczu Jo. To ciężar

Gabe’a nie pozwalał jej uwolnić lewego

ramienia. Wydawało jej się, że chłopak

nie żyje, ale nie była pewna.

Spróbowała go przesunąć, jęcząc

z przerażenia, ale ciało okazało się

strasznie ciężkie, a każdy, najmniejszy

nawet ruch, wywoływał kolejną falę

bólu w ramieniu. Zaparłszy się nogami

i zdrową ręką, uwalniała się centymetr

po

centymetrze,

wkładając

w

to

wszystkie siły. Po wszystkim ponownie

opadła na plecy i leżała, ciężko dysząc.

Z wysiłku pociemniało jej w oczach

i bała się, że za chwilę zemdleje. W jej

głowie ciągle wrzeszczał piskliwy głos,

każący jej jak najszybciej wydostać się

na zewnątrz.

Przesunęła się mozolnie ku drzwiom

i zauważyła, że lewą rękę ma zupełnie

bezwładną. Po prostu wisiała.

Sięgnęła prawą dłonią do klamki.

Z początku nic się nie stało. Szarpnęła

mocniej i usłyszała trzask odskakującej

zapadki. Westchnęła z ulgą i pchnęła

drzwi do przodu. Uchyliły się na jakieś

ćwierć metra i utknęły w śniegu

i gałęziach.

Allie, jęcząc z bólu, zmieniła

pozycję i zaparła się plecami o ciało

Gabe’a. Położyła stopy na drzwiach

i kopnęła w okno.

I jeszcze raz.

Każdy kopniak przynosił kolejną falę

bólu, drzwi na szczęście poddały się po

trzecim, otwierając na tyle, że mogła

wydostać się na zewnątrz. Wypełzła

nogami naprzód i przewróciła się na

kolana z agonalnym jękiem. Przez

chwilę

tylko

klęczała,

próbując

powstrzymać płacz.

Przez gałęzie drzew przebijało się

delikatne światło księżyca. Wymacała

prawą ręką gruby konar i używając go

jako laski, wstała powoli na równe nogi.

Zacisnęła zęby z bólu. Kompletnie

zdezorientowana obróciła się wokół

własnej osi – nie mogła dostrzec nigdzie

drogi.

Samochód rozbił się w lesie.

Nie mając pojęcia, gdzie się

znalazła,

i

z

trudem

zachowując

przytomność,

pokuśtykała

na

tył

samochodu,

gdzie

musiała

chwilę

odpocząć. Ruszyła stamtąd po śladach

pozostawionych

przez

opony,

przedzierała się przez krzaki w stronę

pobocza wąskiej, wiejskiej drogi.

Jej lewe ramię wciąż wisiało

bezwładnie, więc kulejąc na pustej

drodze, podtrzymywała je prawą ręką,

w obawie, że doznała jakichś trwałych

uszkodzeń. Szła tak prędko, jak tylko

potrafiła,

coś

jej

bowiem

podpowiadało,

że

powinna

jak

najszybciej oddalić się od porzuconego

samochodu.

Zobaczyła

ślady

gwałtownego

hamowania w miejscu, w którym

kierowca stracił kontrolę nad pojazdem,

zanim rozbili się w lesie. Nie potrafiła

jednak dojrzeć reszty drogi, obraz przed

oczami dziwnie się rozmazywał. Kiedy

sięgnęła ręką, żeby przetrzeć oczy,

zobaczyła krew na swoich palcach.

Patrzyła na nią, niezdolna do żadnych

emocji czy zaskoczenia.

Gdzieś w oddali słychać było jazgot

samochodowego silnika, nie potrafiła

jednak określić kierunku, z którego

dochodził.

Próbowała

przyspieszyć

kroku, ale wciąż ją rzucało z boku na

bok, a śnieg zaczęły znaczyć szkarłatne

krople jej krwi.

Kiedy Allie zobaczyła nadjeżdżające

z przeciwka auto, była już zbyt

wyczerpana, żeby usunąć się z drogi.

Zgarbiła ramiona z bólu, uniosła prawą

dłoń, jakby wierzyła, że w ten sposób go

zatrzyma,

i

popatrzyła

prosto

w zbliżające się reflektory.

Pojazd zahamował. Słyszała trzask

otwieranych drzwi, ale wciąż oślepiały

światła.

Chwila

zdawała

się

przeciągać w nieskończoność.

– Kto to? – próbowała zapytać przez

zaciśnięte zęby, ale nie wiedziała, czy

wydobyła z siebie choć słowo.

– Allie? To ty? – Odezwał się nagle

męski głos. Jego właściciel zrobił krok

w jej stronę i wreszcie mogła dostrzec

jego przerażoną twarz.

Raj Patel.

Upadła w jego wyciągnięte ramiona.


















32

Złociste

światło.

Miękki

koc.

Ciepło. Ból.

Słyszała otaczające ją głosy, ale

wciąż nie potrafiła się obudzić.

– Co z nią?

– Nadal nieprzytomna.

– W jakim jest stanie?

– Raczej nie najlepszym. Sam

zresztą na nią popatrz, na Boga.

Ktoś przytrzymał ją za rękę, szepcąc

coś do ucha.

Delikatne ukłucie.

Cisza.

Allie otworzyła oczy z ciężkim

westchnieniem. Miała wrażenie, że ktoś

skleił jej powieki. Powoli pokój

zaczynał odzyskiwać kontury. Otaczała

ją biel. Białe łóżko. Białe światło

prześwitujące zza białej zasłony. Białe

ściany.

Bolała ją absolutnie każda część

ciała. Kiedy oblizała usta, wydały jej

się opuchnięte i poranione. Próbowała

coś powiedzieć, ale miała zbyt sucho

w gardle.

Strasznie chciało jej się pić.

Z trudem odwróciła głowę w prawą

stronę. Każdy ruch sprawiał dodatkowy

ból. Sylvain spał na krześle przy jej

łóżku, z ramionami skrzyżowanymi na

piersi.

Sprawiał

wrażenie

bardzo

młodego i bezbronnego.

Jęknęła

z

bólu,

próbując

go

dosięgnąć ręką. Momentalnie otworzył

oczy, które w świetle lamp jarzyły się

niczym klejnoty.

– Allie? – Pochylił się, biorąc ją za

rękę. – Już dobrze. Jesteś bezpieczna.

Czuła się dziwnie, jakby otaczał ją

jakiś kokon, sprawiający, że wszystkie

dźwięki zdawały się przytłumione.

– Miałaś wypadek – powiedział

Sylvain.

– Wiem – szepnęła, a jej słowa

również wydawały się dziwnie ciche. –

Byłam przy tym.

Na jego twarzy powoli zakwitł

uśmiech pełen ulgi. Ucałował ją

delikatnie w palce.

– Pani doktor! – zawołał, oglądając

się przez ramię. Sekundę później stanęła

obok niego ubrana na biało kobieta.

– Witaj, Allie. – Zmierzyła ją

zmartwionym spojrzeniem. – Nie ruszaj

się.

Złapała

za

nadgarstek

i sprawdziła jej tętno, patrząc na

zegarek. Później rzuciła okiem na

aparaturę stojącą przy łóżku i zapisała

coś na kartce.

– Jak się czujesz? – zapytała.

– Boli. Pić.

– Zaraz przyniosę ci jakieś środki

przeciwbólowe. – Podała Sylvainowi

kubek ze słomką. – Małe łyki. Nie

pozwól jej wypić za dużo. Zaraz

wracam.

Przytrzymał kubek przy jej ustach.

Chłodna woda była tak dobra, że

najchętniej wypiłaby wszystko, ale

odsunął słomkę od jej warg. Nie

protestowała. Picie również sprawiało

jej ból.

Poszukała wzrokiem jego oczu.

– Jo?

Jego twarz skamieniała.

– Nic nie mów, Allie. Lekarka

mówiła, że masz się nie ruszać. Wkrótce

porozmawiamy.

Ogarnęła ją panika. Stojący obok

łóżka

pulsometr

zapiszczał

ostrzegawczo.

– Jo!?

– Pani doktor! – Sylvain podniósł

się częściowo z krzesła, patrząc przez

ramię.

– Już jestem. – Stanęła obok niego ze

strzykawką w ręku. – Nie ruszaj się,

proszę. – Spojrzała na Allie. – Musisz

leżeć nieruchomo.

Dziewczyna

przyglądała

się

bezsilnie, jak zawartość strzykawki

trafia do kroplówki. Coś się nie

zgadzało, ale nie wiedziała, co to mogło

być.

A

potem

przestało

to

interesować.

Zapadła ciemność.

Kolejny raz obudziła się wieczorem.

Jej łóżko oświetlał złocisty blask nocnej

lampki. Tym razem na krześle siedziała

Isabelle, pogrążona w lekturze jakichś

dokumentów. Jej okulary zjechały na

czubek nosa.

Allie próbowała zawołać ją po

imieniu, ale ponownie miała zbyt

wysuszone gardło. Dyrektorka musiała

jednak wyczuć jej ruch, ponieważ

pochyliła się w jej stronę, odkładając na

bok papiery.

– Allie, proszę. – Przytrzymała przy

jej ustach szklankę z wodą.

Dziewczyna wciąż czuła, że ma

opuchniętą twarz, ale ból nieco zelżał,

więc odwróciła głowę, rozglądając się

po pustym pokoju.

– Sylvain?

Dyrektorka pochyliła się ku Allie,

mierząc

dziewczynę

posępnym

spojrzeniem.

– Odesłałam go do pokoju, żeby się

trochę wyspał. Siedział tutaj całymi

dniami. Jest wyczerpany.

– Całymi dniami? Jak długo…

– Byłaś nieprzytomna od trzech dni.

Masz bardzo poważne obrażenia głowy.

I złamaną lewą rękę.

Allie

skinęła

powoli

głową,

pokazując, że nie była zaskoczona tymi

informacjami,

a

potem

ponownie

popatrzyła prosto w oczy Isabelle.

– Jo?

Odpowiedź nastąpiła po długiej

chwili milczenia. Dyrektorka mówiła

spokojnym,

cichym

głosem,

jakby

przećwiczyła już wcześniej te słowa.

– Jo nie dała rady, Allie.

Ktoś jęknął. To mogła być ona.

Isabelle mocno ścisnęła jej dłoń.

– Zoe biegła tak szybko, jak mogła,

błyskawicznie dotarliśmy na miejsce,

ale Jo straciła zbyt wiele krwi. –

Kolejna długa chwila ciszy. – Była już

martwa, kiedy ją znaleźliśmy.

– Jak? – Allie poczuła łzę

spływającą po policzku.

– Znaleźliśmy różne rzeczy w jej

pokoju. – Isabelle z trudem opanowała

drżenie dolnej wargi.

– Co? – Allie właściwie nie musiała

pytać, domyślała się, jaka będzie

odpowiedź.

– Listy i notatki – potwierdziła jej

domysły dyrektorka. – Od Gabe’a.

Serce Allie ponownie wezbrało

nienawiścią.

– Komunikowali się ze sobą już od

jakiegoś czasu. Pisał, że chce z nią

porozmawiać, że za nią tęskni i pragnie

ją przeprosić. Ciągle grał na jej

uczuciach, wiedząc, że ona nie potrafi

o nim zapomnieć. Musieli się umówić na

spotkanie tej nocy. Kiedy się tam

pojawiła, brama była otwarta. Kłócili

się. Miał ze sobą nóż…

– Och, Jo… – Allie zaniosła się

szlochem i puściła rękę Isabelle. Zakryła

dłonią twarz. Czy to ona ponosiła za to

winę? Przecież na swój sposób Jo

dawała

jej

sygnały

ostrzegawcze,

skarżąc się, że nigdy nie miała szansy

zapytać Gabe’a, dlaczego to zrobił.

Allie mogła się domyślić, że będzie

chciała się tego dowiedzieć i umówi się

z nim na spotkanie.

– Zrobiłaś wszystko, co możliwe. –

Isabelle

również

przestała

powstrzymywać się od płaczu. – Nikt jej

nie mógł uratować.

Allie wciąż w to nie wierzyła.

Następnego

ranka

w

drzwiach

stanęła Rachel, niosąc kubek z parującą

kawą

i

miskę

owsianki.

Miała

zaczerwienione i podpuchnięte oczy, ale

starała się trzymać fason.

– Nie wiedziałam, czy cię tu

w ogóle karmią – stwierdziła ze

smutnym uśmiechem. Usiadła na krześle

i zamieszała owsiankę. – Taka jak

lubisz,

z

brązowym

cukrem

i cyna​monem.

Poraniona

szczęka

i

gardło

sprawiały, że przełykanie było bolesne,

ale ku swojemu zaskoczeniu Allie

odkryła, że była głodna. Rachel karmiła

niewielką

łyżeczką,

czekając

cierpliwie,

połknie

poprzednią

porcję. Kiedy Allie się najadła,

przyjaciółka zamknęła drzwi, przesunęła

stolik i usiadła obok niej na łóżku,

uważając, by nie urazić jej złamanej

lewej ręki. Dopiero wtedy opowiedziała

o wszystkim, trzymając ją za zdrową

dłoń.

Listy

Gabe’a

trafiały

do

Jo

najprawdopodobniej za pośrednictwem

szpiega Nathaniela. Ostatni musiał

dotrzeć

w

czasie

balu

i

to

prawdopodobnie ów szpieg był źródłem

paniki, jaka wtedy wybuchła. Dzięki

temu kurier mógł się pod osłoną nocy

przedostać do pokoju Jo i zostawić

liścik. Nie wiedziano, czy Jo znała

tożsamość szpiega ani czy odpisywała

na te wiadomości.

– To ta osoba musiała wczoraj

otworzyć bramę – wyjaśniła Rachel.

Serce Allie waliło tak głośno, że aż

dudniło jej w uszach. – Bramę otwiera

się za pomocą pilota przechowywanego

w gabinecie Isabelle. Nie ma innej

metody. Ktokolwiek to zrobił, musiał

być

pewien,

że

jego

obecność

w gabinecie pozostanie niezauważona.

Najprawdopodobniej jest to jeden

z nauczycieli lub starszych uczniów

Nocnej Szkoły.

Allie znów musiała walczyć o każdy

oddech.

Isabelle i Raj przypuszczali, że

kierowca zatrzymał auto w lesie, jakieś

trzydzieści metrów od bramy. Z tego

miejsca Gabe poszedł pieszo na

spotkanie z Jo.

– Nie wiemy, dlaczego ją zabił.

Może zagroziła, że opowie o tym

mojemu tacie albo Isabelle. – Dłoń

Rachel była przyjemnie ciepła. –

A może chciał ją tylko zranić,

ale posunął się za daleko. Tak czy siak,

tata twierdzi, że Gabe musiał znać

rozkład patroli i wiedział, że będziesz

tam z Zoe. Miał również świadomość,

że jedynym, co może wyciągnąć cię za

bramę, jest pomoc komuś, kogo kochasz.

Po policzkach Allie potoczyły się

łzy, które wsiąknęły w poduszkę.

Zamknęła oczy, chcąc, żeby ta historia

się już skończyła.

– Po tym, co zrobił, zaczaił się

w pobliżu i czekał, aż przyjdziesz jej

z pomocą. – Ramiona Allie wciąż

trzęsły się od szlochu. Rachel również

płakała, gładząc ją po włosach. – Nie

przewidział jednak tego, że potrafisz się

tak dzielnie bronić.

Jo została pochowana w wigilię

Bożego Narodzenia na londyńskim

cmentarzu

Highgate.

Z

braku

ciekawszych wiadomości w okresie

świątecznym sprawą zainteresowały się

wszystkie czołowe gazety, donosząc na

pierwszych stronach o tragicznej śmierci

pięknej, bogatej nastolatki, która zginęła

w wypadku samochodowym.












Epilog

Dziesięć

kroków.

Jedenaście.

Dwanaście…

Allie

szła

powoli

korytarzem,

próbując nie zwracać uwagi na ból. Od

gabinetu lekarskiego do okna na końcu

dzieliło

siedemnaście

kroków,

trwających całą wieczność. Tyle samo

do schodów. Szurając kapciami niczym

zombie, czuła, jak trzęsą jej się nogi.

– Wciąż ćwiczysz? – Pielęgniarka

zmierzyła ją łagodnym spojrzeniem. –

Coraz lepiej ci idzie.

Allie zrobiła ostatni krok, zaciskając

zęby z wysiłku, i zatrzymała się, aby

odetchnąć.

– Dziękuję. – Spróbowała się

uśmiechnąć, ale obawiała się, że nic

z tego nie wyszło. Uśmiechanie się

w ostatnich czasach przychodziło jej

z ogromnym trudem.

– Tylko nie przeszarżuj – ostrzegła

pielęgniarka, kierując się ku schodom. –

Ćwicz powoli.

Spod lewego oka Allie zniknęły już

bandaże i prawie odzyskała w nim

wzrok, choć wciąż było opuchnięte. Na

czole, tuż pod linią włosów, miała długi

szew w miejscu, gdzie o coś potężnie

uderzyła. Jej lewa ręka i ramię wciąż

odstawały

pod

dziwnym

kątem,

opakowane w gips.

– Dobra. – Westchnęła, dodając

sobie animuszu i rozpoczynając mozolną

wędrówkę w drugą stronę.

… pięć kroków, sześć, siedem…

– Jesteś pewna, że powinnaś to

robić sama?

Spojrzała w górę i zobaczyła

Cartera, który przyglądał się jej ze

szczytu schodów.

– Dopóki się nie przetrenuję, to tak.

– A przetrenowałaś się? – W jego

oczach krył się smutek.

– Chyba tak.

– Tak mi się właśnie wydawało.

– A co u ciebie… – Popatrzyła na

niego z troską. – Wiesz… po tym

wszystkim.

Od śmierci Jo widziała go tylko raz,

był wtedy blady i sprawiał wrażenie

zagubionego, ale ona potrafiła się skupić

wyłącznie na swoim żalu oraz braku

środków

przeciwbólowych

i

nie

powiedziała niczego sensownego.

– Nie wierzę, że na serio mnie o to

zapytałaś – stwierdził. – Nie mają tutaj

luster?

– Nie. Lekarze nie odbijają się

w lustrach i doprowadza ich to do

szaleństwa.

– Wydawało mi się, że to wampiry

tak miały.

– Kto to odróżni. – Wzruszyła

ramionami i momentalnie skrzywiła się

z bólu. Nie powinna nimi ruszać.

– Cóż, nie jestem jakoś szczególnie

zajęty, więc pozwolisz, że potowarzyszę

ci przez chwilę w tej pasjonującej

wycieczce.

Uwielbiam

tutejsze

krajobrazy: łazienka, łóżko, schody,

ściana…

Próbował

rozweselić,

jak

wszyscy, sam był jednak tak smutny, że

nie przynosiło to żadnego efektu.

– Poznałem twoich rodziców –

poinformował, trzymając ją za zdrową

rękę. – Wydawali się całkiem mili.

– Jesteś pewien, że to byli oni? –

Allie zacisnęła zęby i zrobiła kolejny

krok. – Bo wydaje mi się, że mogłeś ich

z kimś pomylić.

Mówili

o

sobie

państwo

Sheridan. – Prawie się uśmiechnął. –

Więc tak, jestem tego pewien.

– Nie ufaj ich słowom. – Allie

ciężko dyszała z wysiłku. – W każdym

razie, skoro już się lepiej czuję, mogliby

już pojechać do domu.

– Myślę, że to dobrze, że do ciebie

przyjechali.

Nie odpowiedziała.

– Mogę cię o coś zapytać? –

odezwał się ponownie, gdy dwukrotnie

przemierzyli korytarz. – Po co ty to

właściwie robisz?

– Powiedzieli, że puszczą mnie na

dół dopiero wtedy, kiedy przejdę ten

korytarz dziesięć razy z rzędu bez

omdleń i upadków – wyjaśniła. –

A naprawdę bardzo chcę zejść na dół.

– Ile już dzisiaj przeszłaś? – zapytał,

gdy dotarli do okna.

– Osiem. – Musiała z wyczerpania

oprzeć się o ścianę. Carter przyglądał

jej się z wyraźnym niepokojem.

Może

powinnaś

na

tym

poprzestać?

Wzruszyła ramionami i znów się

skrzywiła.

– Ależ skąd. Ja się tym rozkoszuję. –

Odgarnęła spoconą grzywkę z czoła. –

Jeśli się zmęczyłeś, to oczywiście

możesz odpocząć.

Niespodziewanie pochylił się w jej

stronę i przycisnął usta do jej czoła.

– Strasznie mi przykro, Allie –

szepnął.

Odwróciła wzrok i zamrugała,

powstrzymując łzy, które mogłyby

płynąć bez końca.

– Mnie również. Nie potrafię się

z tym pogodzić ani w to uwierzyć.

Strasznie za nią tęsknię.

Spróbowała zrobić następny krok

i straciła równowagę. Carter był jednak

na to przygotowany, złapał ją bowiem

natychmiast i zaczął prowadzić w stronę

pokoju.

– W porządku, panienko Sheridan –

oznajmił. – Myślę, że wystarczy ci już

tych ćwiczeń.

Bez żadnych protestów dała się

zaprowadzić do łóżka. Okrył jej nogi

kołdrą i przesunął stolik na miejsce.

Kiedy wszystko było gotowe, ruszył do

drzwi. Przez minutę myślała, że wyjdzie

bez pożegnania, ale odwrócił się i raz

jeszcze na nią spojrzał.

– Oddychaj, Allie – powiedział.

Skinęła głową, próbując się nie

rozpłakać. Leżąc w ciszy, liczyła jego

kroki, oddalające się w korytarzu. Kiedy

umilkły, wyszeptała odpowiedź:

– Zawsze.



Podziękowania

Gdyby nie długie spacery z moim

mężem

Jackiem

Jewersem,

nie

napisałabym żadnej ze swoich książek.

To on wysłuchuje moich spanikowanych

tyrad i pomaga mi znaleźć rozwiązania,

najczęściej na chwilę przed tym, nim

nasz pies wskoczy do strumienia,

ochlapując nas wodą. Dziękuję Ci,

Ukochany,

za

Twoją

cierpliwość,

czułość i geniusz.

Chciałabym

również

uściskać

wszystkich pracowników wydawnictwa

Atom, a zwłaszcza moją błyskotliwą

redaktorkę

Samanthę

Smith,

która

czytając

moje

pierwsze

szkice,

przechylała

na

bok

głowę

i pytała: „A może…?”, dzięki czemu

książka stała się o wiele lepsza.

Dziękuję również Katherine Agar za to,

że pozwalała mi być ze wszystkim na

bieżąco i podsyłała paczki wypełnione

książkami. Wielkie dzięki należą się

również Sandrze Ferguson, która wie

doskonale, że nie umiem napisać bez

błędu

nawet

najprostszego

słowa

i potrafi to wszystko naprawić.

Nie

przeczytalibyście

niniejszej

opowieści, gdyby nie moja agentka

Madeleine Milburn, walcząca o moje

sprawy niczym tygrysica. Dziękuję za to,

że

jesteś

moją

przyjaciółką

i obrończynią. Razem jesteśmy w stanie

podbić świat!

Dziękuję także moim muzom – Kate

Bell, Hélène Rudyk i Laurze Barbey,

które

poznały

książkę

przed

wszystkimi

innymi.

Doceniam,

że

znalazłyście dla mnie czas, kocham Was

za uczciwość i mądre rady. To dzięki

Wam mój tekst stał się lepszy.

Moim

dobrym

przyjaciołom

Markowi

Laceyowi

i

Paulowi

„Harry’emu” Harrisonowi – dziękuję

natomiast za użyczenie swoich nazwisk.

To doskonałe nazwiska.

Ostatnie podziękowania należą się

zaś

„Blacks”

przy

Dean

Street

w Londynie – za to, że jest prawdziwym

schronieniem dla pisarzy, i za to, że

pozwoliliście mi na złamanie Zasad

i korzystanie z laptopa po osiemnastej.

Rozdział dwunasty jest CAŁY WASZ.










C.J. Daugherty to była dziennikarka

śledcza,

zajmująca

się

tematyką

polityczną i kryminalną, jest również

autorką kilku książek podróżniczych

opisujących Irlandię i Francję. Chociaż

już lata temu zrezygnowała z opisywania

spraw kryminalnych, nigdy nie przestała

ją fascynować natura przestępców

i ludzi, którzy próbują ich powstrzymać.

Cykl Wybrani to owoc tej długotrwałej

fascynacji.

C.J. mieszka na południu Anglii

wraz z mężem i menażerią domowych

pupili.

Więcej

informacji o ​autorce na www.​cj​dau​gherty.com

.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Daugherty C J Dziedzictwo
Rodowody, dziedziczenie, imprinting
dziedziczenie chorob jednogenowych
dziedziny wychowania(1)
Kolonialne dziedzictwo
16 Dziedziczenie przeciwtestamentowe i obliczanie zachowkuid 16754 ppt
078c rozp zm rozp min gosp w spr szkolenia w dziedzinie bhp
Decyzja Rady 90 424 EWG z dnia 26 czerwca 1990 r w sprawie wydatków w dziedzinie weterynarii
CWICZENIA PORZADKOWE[1], Materiały naukowe z różnych dziedzin, Kinezyterapia
Dziedzictwo Marcina Lutra, MARKETING INTERNETOWY
Dziedziny wychowania, opracowane tematy na teoretyczne podstawy wychowania
kodeks postepowania w dziedzinie reklamy, Reklama,Marketing itp, Etyka reklamy
Miejsce metodologii ma granice dziedzin pedagogicznych, metody badań pedagogicznych
04 DZIEDZICZENIE TESTAMENTOWE