Jedna sroczka smutek wróży
Dwie – radości pełne dni
Trzy to dziewczę urodziwe
Cztery – chłopiec ci się śni
Pięć da srebra cały dzbanek
Sześć przyniesie złota moc
Siedem tajemnicę kryje
W najstraszniejszą ciemną noc
stara angielska piosenka dla dzieci
Dla Jacka –
mojego przewodnika
1
– Isabelle, potrzebuję pomocy! –
szepnęła w słuchawkę telefonu skulona
w ciemnościach Allie.
Słuchała odpowiedzi przez niecałą
minutę. Od czasu do czasu kiwała
głową, potrząsając ciemnymi włosami.
Kiedy głos w słuchawce umilkł,
dziewczyna
zdjęła
obudowę
i wyciągnęła baterię z komórki. Potem
wydłubała kartę SIM i obcasem
wgniotła ją w ziemię.
Wspięła się na niski, ceglany płotek
otaczający niewielki londyński ogródek,
w którym się schowała. W tę ciemną,
bezksiężycową noc była praktycznie
niewidoczna. Pobiegła pustą uliczką,
zwalniając tylko na sekundę, żeby
wyrzucić telefon do kosza na śmieci.
Kilka ulic dalej cisnęła baterią przez
wysoki mur do czyjegoś ogródka.
Nagle usłyszała coś jeszcze oprócz
stukotu swoich obcasów na chodniku.
Ukryła
się
za
białą
furgonetką,
zaparkowaną na poboczu. Wciągnęła
powietrze i zaczęła nasłuchiwać.
Kroki.
Rozejrzała się po cichej uliczce.
Stały
tu
tylko
szeregowe
domki
jednorodzinne.
Miejsc,
w
których
mogłaby się ukryć, było niewiele.
Prześladowca biegł w jej stronę. Nie
miała już czasu.
Padła na ziemię i wczołgała się pod
samochód. W nos uderzył ją zapach
nawierzchni i oleju samochodowego.
Oparła policzek na asfalcie, zimnym
i mokrym od padającego wcześniej
deszczu.
Nasłuchiwała. Gdyby tylko jej serce
nie waliło tak mocno!
Kroki zbliżały się coraz szybciej, aż
ścigający ją mężczyzna znalazł się tuż
przy ciężarówce. Allie wstrzymała
oddech,
ale
prześladowca
minął
samochód i poszedł dalej.
Ogarnęło ją uczucie ulgi.
Nagle kroki zamarły.
Przez chwilę panowała grobowa
cisza. Allie nie słyszała absolutnie nic.
Potem dobiegło ją ciche przekleństwo.
Wzdrygnęła się.
Chwilę później usłyszała męski
szept.
– To ja. Zgubiłem ją. – Przerwał, po
czym ponownie odezwał się, przyjmując
obronny ton. – Wiem, wiem… Słuchaj,
jest szybka i zna ten teren, tak jak
rozmawialiśmy. – Kolejna pauza. –
Jestem na… – Poruszył się. – Croxted
Street. Zaczekam tutaj.
Znów zapadła cisza. Trwała tak
długo, że Allie zaczęła się zastanawiać,
czy to możliwe, że mężczyzna odszedł,
a ona niczego nie zauważyła. Nie
poruszył się ani razu.
Od leżenia w jednej pozycji bolały
ją już mięśnie. Nagle usłyszała dźwięk
i poczuła ciarki na plecach.
Więcej kroków.
Słychać
je
było
wyraźnie
w chłodnym nocnym powietrzu.
Dostała gęsiej skórki. Serce waliło
jej jak oszalałe. Ręce miała mokre od
potu.
„Spokojnie – pomyślała. – Zachowaj
spokój”.
Ćwiczyła oddychanie, tak jak latem
pokazał jej Carter. Skupiła się na
powolnych wdechach i wydechach,
dzięki czemu udawało jej się oddalić
niebezpieczeństwo ataku paniki.
Trzy wdechy, dwa wydechy.
– Gdzie ją widziałeś po raz
ostatni? – w pobliżu rozległ się niski,
groźny głos.
– Jakieś dwie ulice stąd –
odpowiedział
mężczyzna,
którego
słyszała
wcześniej.
Jego
kurtka
zaszeleściła, kiedy ruszył ręką, by
wskazać kierunek.
– Pewnie gdzieś skręciła albo ukryła
się w czyimś ogrodzie. Spróbujmy tam
wrócić i się rozejrzeć. Sprawdzaj za
koszami na śmieci. Nie jest zbyt duża.
Mogła się za którymś ukryć. –
Westchnął. – Nathanielowi nie spodoba
się, jeśli nam ucieknie. Słyszałeś, co
powiedział. Lepiej ją znajdźmy.
– Jest cholernie szybka – stwierdził
nerwowo pierwszy mężczyzna.
– Już wcześniej to wiedzieliśmy. Ty
idź tą stroną ulicy, a ja pójdę tamtą.
Kroki oddaliły się. Allie zastygła
w bezruchu, dopóki zupełnie nie ucichły.
Nawet wtedy policzyła w myślach do
pięćdziesięciu, zanim odważyła się
ostrożnie wysunąć spod samochodu.
Kiedy już stanęła na nogach, ukryła się
między pojazdami i rozejrzała na
wszystkie strony.
Po mężczyznach nie było śladu.
Mając nadzieję, że zmierza we
właściwym kierunku, puściła się jeszcze
szybszym biegiem.
W
normalnych
okolicznościach
uwielbiała biegać i nawet w takiej
sytuacji automatycznie weszła w równy,
niezbyt szybki rytm, uspokajając oddech.
Tyle że dzisiaj nic nie było
normalne. Musiała walczyć z pokusą
spoglądania co chwilę za siebie.
Wiedziała, że ją złapią, jeśli się potknie
i zrani. A wtedy kto wie, co się stanie?
Biegła, mając wrażenie, że to domy
przesuwają się w ciemnościach, nie ona.
Było późno i na ulicach panowała cisza.
Czujniki ruchu działały na jej
niekorzyść. Gdy wbiegała na chodnik,
zapalały się światła nad drzwiami
domów, jednocześnie oślepiając ją
i ujawniając jej pozycję. Dlatego starała
się trzymać środka ulicy, chociaż
latarnie ledwie oświetlały drogę.
Dobiegła
do
skrzyżowania
i
zatrzymała
się,
głośno
dysząc.
Spojrzała na drogowskazy.
„Foxborough Road. Co mówiła
Isabelle? – Potarła czoło, próbując
sobie przypomnieć. – Kazała mi skręcić
w lewo. A potem w prawo w High
Street”. – Ale nie była pewna. Wszystko
stało się tak szybko.
Na szczęście, gdy tylko skręciła
w lewo, zauważyła przed sobą jasne
światła High Street. To znaczyło, że
dobrze
trafiła.
Mimo
wszystko
zastanawiała się, czy pędzące ulicą
taksówki,
autobusy
i
ciężarówki
sprawiały, że była bezpieczna. W końcu
znalazła się na widoku.
W pełnym biegu skręciła w prawo
na High Street, szukając miejsca,
o którym mówiła jej Isabelle.
Jest! Zawróciła w prawo przy
krzykliwie
udekorowanym
sklepie
z kanapkami i wbiegła w małą alejkę.
To tam dyrektorka kazała jej zaczekać.
Nie
odwracając
się,
zanurkowała
w ciemności i schowała się pomiędzy
dwoma
olbrzymimi,
metalowymi
kontenerami na śmieci.
Oparta o ścianę próbowała złapać
oddech. Włosy opadły jej na oczy
i przylepiły się do spoconej twarzy.
Odsunęła je bezwiednie i zmarszczyła
nos.
Co, do licha, tak śmierdziało?
Z kontenerów dolatywał zwykły
smród śmieci, ale też jakiś obrzydliwy
fetor, o którego źródle wolała nie
myśleć. Skupiła wzrok na wylocie
alejki, czekając na nadchodzącą pomoc.
Isabelle powiedziała, że zaraz będzie.
Ale minuty płynęły, a Allie coraz
bardziej się niecierpliwiła. Nawet tutaj,
w ciemnościach, czuła się zbyt odkryta.
Zbyt łatwo można ją było znaleźć.
„Gdybym siebie szukała, byłoby to
jedno z pierwszych miejsc, jakie bym
sprawdziła”, pomyślała.
Zmarszczyła brwi i bezmyślnie
obgryzała paznokieć kciuka. W końcu jej
uwagę przyciągnęło dziwne szuranie.
Spojrzała w dół i zauważyła, że stare
pudełko po kanapkach samo się porusza.
W
pierwszej
chwili
nie
mogła
zrozumieć, co widzi. Otworzyła szeroko
usta ze zdumienia, kiedy opakowanie
przesunęło
się
w
jej
kierunku
z przeciwnej strony alejki. Dopiero
przyglądając się mu w plamie światła
latarni, zauważyła cienki, giętki ogon,
ciągnący się po asfalcie za pudełkiem.
Zakryła usta rękami, starając się
zdusić krzyk.
Ukryła się w gnieździe szczurów.
Zrozpaczona rozejrzała się wokół,
ale nie zauważyła innej potencjalnej
kryjówki.
Pudełko
po
kanapkach
przesuwało się powoli w jej stronę.
Serce waliło jej ze strachu i z całych sił
powstrzymywała
się
od
ucieczki.
Musiała pozostać w ukryciu.
Jednak kiedy schowany w pudełku
szczur
trącił
ją
w
stopę,
nie
wytrzymała – zerwała się na równe nogi
i popędziła jak oparzona przed siebie.
Gdy przystanęła, uświadomiła sobie, że
jest na środku ulicy i zupełnie nie wie,
co robić dalej.
W tym samym momencie zahamował
tuż
przed
nią
elegancki,
czarny
samochód. Zanim zdołała cokolwiek
zrobić, wyskoczył z niego wysoki
mężczyzna i obrócił się w jej stronę.
– Allie, szybko! Wskakuj do środka!
Patrzyła na niego w zdumieniu.
Isabelle powiedziała, że wyśle kogoś na
pomoc. Nie wspominała, że tym kimś
będzie
samotny
facet
w
drogim
samochodzie. Wyglądał dokładnie tak
samo jak mężczyźni, którzy gonili ją
wcześniej. Ubrany był w elegancki
garnitur, a włosy miał krótko przycięte.
Dziewczyna
uniosła
hardo
podbródek.
Zdecydowała,
że
pod
żadnym
pozorem nie wsiądzie do tego auta. Ale
kiedy odwróciła się, żeby uciec,
z ciemności przy Foxborough Road
wyłoniły się dwie postacie. Pędziły
prosto na nią.
Znalazła się w pułapce.
Ponownie spojrzała na mężczyznę
stojącego
przy
eleganckim
aucie.
Przyglądał się jej z troską. Silnik był
włączony i mruczał jak tygrys na widok
ofiary. Zrobiła niepewny krok do tyłu,
a mężczyzna zachęcającym gestem
wyciągnął prawą rękę. Zaczął mówić
z prędkością karabinu maszynowego.
– Allie, nazywam się Raj Patel.
Jestem ojcem Rachel. Isabelle przysłała
mnie po ciebie. Proszę, wsiadaj do
samochodu jak najszybciej.
Zamarła. Rachel to jedna z jej
najlepszych przyjaciółek, a Isabelle była
dyrektorką Akademii Cimmeria. Jeśli
mówił
prawdę,
mogła
się
czuć
bezpieczna. Miała tylko kilka sekund na
podjęcie decyzji. Szukała jakiegoś
znaku, który pozwoliłby jej wybrać
właściwe
rozwiązanie.
Jakiegoś
potwierdzenia, że mężczyzna był tym, za
kogo się podawał.
Wyciągnięta dłoń nie trzęsła się.
Miał takie same oczy jak Rachel.
– Nie chcesz, żeby ci mężczyźni cię
złapali, Allie – stwierdził. – Proszę,
wsiądź do środka.
Coś w jego głosie mówiło jej, że
nieznajomy nie kłamie. Jakby za sprawą
czarodziejskiego
zaklęcia,
które
pozwoliło jej znów się poruszać, Allie
podbiegła do auta, złapała za klamkę
i wskoczyła do środka. Sięgała po pas
bezpieczeństwa, kiedy samochód ruszył
z kopyta.
Gdy
usłyszała
trzask
zapiętej
klamerki, pędzili już sto kilometrów na
godzinę.
2
A przecież wieczór zaczął się
wspaniale. Po raz pierwszy od miesięcy
Allie spotkała się ze swoimi starymi
przyjaciółmi – Markiem i Harrym.
Właśnie z nimi spędzała wieczory
w czasach, kiedy wciąż pakowała się
w kłopoty. Kilka miesięcy wcześniej
razem z Markiem trafili nawet do
aresztu.
Jej rodzice nienawidzili ich obu,
więc
spodziewała
się,
że
będą
oponować, gdy zdradzi plany na
wieczór. Ale oni wcale nie wydawali
się źli. Mama powiedziała tylko: „Bądź
w domu przed północą, proszę”. I to
wszystko. Odkąd wróciła z Cimmerii,
traktowali ją inaczej. Z szacunkiem.
Dziwnie się czuła, wychodząc bez
awantury.
Jeszcze dziwniejszy był powrót do
parku, w którym niegdyś co wieczór
spotykała Marka i Harry’ego. Znalazła
ich bujających się na drabinkach jak
para przerośniętych dzieciaków.
–
Powinniście
znaleźć
sobie
wreszcie jakąś pracę – powiedziała,
przechodząc przez bramę.
– Allie! – ryknęli, puszczając się
biegiem w jej stronę przez plac zabaw.
Tak bardzo ucieszyła się na ich
widok, że nie mogła przestać się
uśmiechać. Oni też wydawali się
zachwyceni – poklepywali ją po plecach
i
wciskali
jej
w
dłoń
puszkę
z ciepławym cydrem. Ale kiedy już
usiedli – oni na huśtawkach, a Allie na
szczycie zjeżdżalni – rozmowa się nie
kleiła. Potrafili rozmawiać tylko o tym,
jak fajnie jest urwać się ze szkoły,
malować wagony kolejowe i kraść
w sklepach. Zawsze rozmawiali tylko
o tym.
Ale tym razem wydawało jej się
to… nudne.
Wystarczyły dwa miesiące, by Allie
czuła się, jakby przybyło jej co najmniej
kilka lat. Tak wiele wydarzyło się
podczas letniego semestru w Cimmerii.
Pomagała ratować szkołę w trakcie
pożaru. Niemal zginęła. Znalazła ciało
koleżanki.
Na samo wspomnienie przeszły ją
dreszcze.
Była przekonana, że chłopcy nie
zrozumieją tego, co naprawdę działo się
w Cimmerii. Kiedy pytali ją o szkołę,
odpowiadała ogólnikami. Było „trochę
dziwnie”, ale „całkiem spoko”.
–
Pewnie
sami
lanserzy
tam
chodzą? – spytał Harry, zgniatając
w ręku puszkę po piwie i wyrzucając ją
na trawnik. Allie patrzyła, jak puszka
znika w miękkiej, zielonej trawie.
– Chyba tak – stwierdziła, wciąż
patrząc na puszkę. „Ale – dodała
w myślach – naprawdę ich polubiłam”.
– Traktowali cię jak sprzątaczkę? –
spytał współczująco Mark, próbując
odgadnąć jej myśli. Odwróciła wzrok.
– Niektórzy – przyznała Allie,
myśląc
o
Katie
Gilmore
i
jej
przyjaciółkach. Ale pod koniec semestru
razem z Katie ratowały szkołę przed
spaleniem. Wypracowały przy tym coś
w rodzaju niechętnego wzajemnego
szacunku. – W sumie nie są tacy źli –
dokończyła.
– Nie mogę sobie wyobrazić
chodzenia do szkoły z bandą snobów. –
Harry stanął na huśtawce i mocno ją
rozbujał. Jego głos przepływał nad
nimi. – Powiedziałbym im, dokąd mają
sobie pójść, i od razu by mnie pewnie
wywalili.
– Jeśliby w ogóle kiedykolwiek cię
przyjęli w takie miejsce – zadrwił
z niego Mark i popchnął przyjaciela, aż
huśtawka zaczęła kręcić się w kółko. –
Wracasz tam? – spytał, patrząc na nią
z nagłą powagą.
– Tak, rodzice mi każą. I właściwie
w jakimś sensie sama tego chcę.
Rozumiesz?
–
Wytrzymała
jego
spojrzenie w nadziei, że naprawdę
zrozumiał.
Mark pochodził z zupełnie innego
środowiska. Jego tata odszedł, a on
mieszkał z mamą na blokowisku. Mama
często przesiadywała z koleżankami
w klubach i pubach. Nie zachowywała
się jak normalny rodzic. Po tym, jak brat
Allie Christopher uciekł dwa lata temu
z domu, Mark stał się dla niej kimś
w rodzaju zastępczego brata. Wiedziała,
że tęsknił za nią, kiedy wyjechała.
Prawda była jednak taka, że po kilku
pierwszych tygodniach w Cimmerii
prawie całkiem przestała o nim myśleć.
– Będę do ciebie pisać – obiecała
znienacka
żarliwie,
powodowana
nagłym przypływem poczucia winy.
Sarkastyczny
uśmiech
Marka
przypomniał jej o Carterze.
– Tak? – Otworzył kolejną puszkę
i wskoczył na huśtawkę. – Będę pisał do
ciebie, co nowego przytrafiło mi się
w metrze.
Zahamował nogami i pochylił się
w stronę Harry’ego, który śpiewał pod
nosem głupawe piosenki.
Allie
siedziała
na
zjeżdżalni
i
patrzyła,
jak
jej
koledzy
się
wygłupiają, siłując się z łańcuchami, na
których
wisiały
huśtawki,
jakby
próbowali wyrwać je z metalowych
obręczy. Zamyśliła się. Nawet nie
ruszyła swojego piwa.
Była już prawie północ, kiedy
zadzwonił telefon Harry’ego. Po krótkiej
rozmowie
zaczął
naradzać
się
z Markiem, a potem odwrócił się
w stronę Allie.
– Jedziemy na stację autobusową
w
Brixton,
chcemy
tam
trochę
pomalować. Jedziesz z nami?
Allie
po
sekundzie
pokręciła
przecząco głową.
– Obiecałam, że wcześnie wrócę do
domu – odparła. – Wciąż traktują mnie
jak przestępczynię.
Harry
wyciągnął
pięść.
Allie
uderzyła w nią swoją pięścią. W torbie
chłopaka coś zagrzechotało, kiedy ją
podnosił.
– Do zobaczenia, Sheridan – rzucił,
ruszając w stronę wyjścia. – Nie
pozwól, żeby te bogate dupki cię
dopadły.
Mark został z tyłu.
– Jeśli chcesz do mnie napisać,
Allie… – powiedział po dłuższej
chwili – naprawdę by mnie to ucieszyło.
– Na pewno napiszę – obiecała.
Chciała tego.
Chłopak odwrócił się i pobiegł za
Harrym. Przez jakiś czas słyszała ich
głosy i śmiechy niknące w oddali. Kiedy
zapadła
cisza,
zeszła
ze
zjeżdżalni, sprzątnęła wszystkie puste
puszki po piwie i wrzuciła je do kosza.
Potem nałożyła na głowę czarny kaptur
i ruszyła w stronę domu. Szła powoli,
zatopiona w myślach.
Już prawie dotarła na miejsce, kiedy
ich zobaczyła – czterech mężczyzn
stojących przed jej domem. Ich garnitury
były idealnie skrojone, a włosy krótko
i schludnie przycięte. Pomimo ciemności
jeden z nich miał na nosie okulary
przeciwsłoneczne. Poczuła, jak jej serce
bije coraz szybciej. Coś w atletycznej
postawie i skupionej minie tego faceta
przypominało jej Gabe’a.
Stanęła jak wryta. To był pierwszy
błąd. Powinna była po prostu wejść do
ogrodu pani Burson i wymknąć się
tylnym wyjściem. Nie zrobiła tego.
Kiedy się zatrzymała, stojący najbliżej
mężczyzna odwrócił się. Co prawda
była częściowo ukryta w ciemnościach,
ale mimo wszystko chyba ją rozpoznał.
Wskazał ręką w jej stronę.
–
Hej
–
powiedział
cicho,
dwukrotnie pstrykając palcami.
Wszyscy spojrzeli w jej kierunku.
Allie zrobiła ostrożny krok w tył.
–
Allie
Sheridan?
–
spytał
mężczyzna.
Kolejny krok do tyłu.
–
Chcemy
tylko
z
tobą
porozmawiać – dodał inny.
Allie
obróciła
się
raptownie
i pobiegła. Przeskoczyła przez niski
płotek ogrodu pani Burson, przebiegła
przez tylne wyjście, które zawsze było
otwarte, i zamknęła za sobą furtkę.
Słyszała,
jak
mężczyźni
klną
wniebogłosy, próbując znaleźć drogę
w ciemnościach. Popędziła z powrotem
w stronę parku, po śliskiej trawie,
i przedostała się przez bramkę po
drugiej stronie.
Kluczyła po okolicy i biegła tak
długo, aż przestała słyszeć ich kroki.
Przeskoczyła
przez
bramę
ogrodu
i przeczołgała się pod żywopłotem.
Czekała w ciszy niemal godzinę
(a przynajmniej tak jej się zdawało),
zanim zdecydowała się wyciągnąć
drżącymi dłońmi telefon z kieszeni.
Teraz siedziała na eleganckim fotelu
czarnego audi i patrzyła, jak tata Rachel
wykonuje slalom między samochodami
na South Circular z prędkością znacznie
wyższą od dozwolonej. Nie chodziło
o to, że mu nie ufała, ale mimo wszystko
trzymała się na dystans, opierając się
o drzwi samochodu i trzymając jedną
rękę na klamce.
„Rachel jest do niego podobna”,
pomyślała Allie. Ale jego skóra była
ciemniejsza, a włosy grube, podczas gdy
córka miała błyszczące loki.
Nie odzywał się, dopóki nie
wyjechali z miasta. Teraz zamiast
domów mijali ciemne pastwiska.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
Pytanie padło znienacka, ale usłyszała
w jego
głosie
nutę
ojcowskiego
zatroskania.
– Tak. – Wyprostowała się na
siedzeniu.
–
Tylko
trochę…
się
przestraszyłam.
–
Dziękuję,
że
mi
zaufałaś.
Początkowo nie byłem pewien, czy
zdołam cię przekonać.
– Jest pan do niej podobny –
zauważyła. – To znaczy do Rachel.
Dlatego panu wierzę.
Uśmiechnął się po raz pierwszy, nie
odrywając wzroku od drogi.
– Nie powtarzaj jej tego. To jej
mama jest w naszej rodzinie pięknością.
Kiedy się uśmiechał, wyglądał
milej, i Allie poczuła, że trochę się
rozluźnia.
– Co się stało? Wyjechaliśmy od
ciebie dwie godziny temu i wszystko
było w porządku.
– Byliście w moim domu? – Allie
znów zesztywniała.
– Nie w środku. – Wydawało się, że
wyczuł
jej
napięcie,
bo
dodał
uspokajająco: – W pobliżu. Isabelle
prosiła, żebym trochę cię pilnował.
Codziennie ktoś z nas tam był. Ja albo
któryś z moich chłopaków.
Rachel wspominała, że jej ojciec ma
firmę ochroniarską – tak renomowaną,
że korzystali z jej usług prezydenci
i prezesi wielkich firm. Poza tym
niewiele o nim wiedziała, oprócz tego,
że w młodości chodził do Cimmerii.
Ze wszystkich sił próbowała sobie
przypomnieć, czy widziała go albo
kogoś podobnego na swojej ulicy. Nic.
Myśl, że ktoś ją obserwował, wywołała
w niej dreszcze.
– Wszystko było w porządku –
powiedziała. – Kiedy wychodziłam do
parku, nikogo nie było przed naszym
domem. Gdy wróciłam, ci goście już
czekali na ulicy. Natychmiast mnie
rozpoznali.
– Próbowali cię złapać? – Spojrzał
na nią.
Potrząsnęła głową.
–
Mówili,
że
chcą
ze
mną
porozmawiać. Ale im nie uwierzyłam –
wyjaśniła. – Uciekłam. Nawet mnie nie
dotknęli.
– Mądra dziewczynka.
Zupełnie niespodziewanie poczuła
się dumna, słysząc pochwałę w jego
głosie.
– To niesamowite, że udało ci się
uciec. Są naprawdę dobrzy w swoim
fachu.
Skromnie wzruszyła ramionami.
– Jestem raczej szybka. Biegłam tam,
gdzie mogli mieć problem mnie dogonić.
– I ubrałaś się na czarno.
– Isabelle mówiła, żebym tak się
wieczorami
ubierała.
Na
wszelki
wypadek.
Skręcił na M25, rzucając okiem
w boczne lusterko i sprawdzając, czy
droga jest pusta.
– Przykro mi, że miała rację.
– Mnie też. – Allie osunęła się lekko
w fotelu, patrząc na zostające w tyle
samochody. Teraz, kiedy było jej ciepło
i poczuła się bezpieczna, poziom
adrenaliny w jej organizmie spadł. Oczy
zaczęły jej się kleić. – Co z moimi
rodzicami? – spytała zaspanym głosem.
– Isabelle do nich zadzwoni
i wszystko wyjaśni – powiedział. –
Będą wiedzieli, że jesteś bezpieczna.
Allie oparła głowę o zagłówek.
– To dobrze – mruknęła. – Nie chcę,
żeby się martwili.
Kilka minut później już spała.
Obudził ją podmuch chłodnego
powietrza.
Wyprostowała
się.
Samochód stał w miejscu. Drzwi po
stronie kierowcy były otwarte. Została
sama.
Po pobycie w Londynie noc wokół
niej wydała jej się nienaturalnie cicha.
Nie
słychać
było
dźwięków
przejeżdżających
samochodów
ani
syren. W pobliżu usłyszała ciche głosy –
męski i żeński.
Przeczesała rękami zmierzwione
włosy.
– Jesteś pewien, że nikt cię nie
śledził? – spytała kobieta.
– Całkowicie – odparł tata Rachel.
– Biedulka. Musi być wykończona.
Nie
budziłam
Rachel.
Możemy
powiedzieć jej o wszystkim rano.
Allie otworzyła drzwi. Rozmowa
ucichła.
Pan Patel stał w towarzystwie
kobiety o jasnobrązowych włosach
i bladej cerze. Miała na sobie dżinsy
i długi, niebieski sweter, który ciasno
ściągnęła paskiem.
– Hm… cześć – powiedziała
niepewnie Allie.
– Allie. – Patel odwrócił się w jej
stronę. – To jest mama Rachel, Linda.
Wokół nich było tak ciemno, że
Allie niewiele widziała. Była w stanie
tylko stwierdzić, że za nimi stał dom –
przez otwarte drzwi na parterze padało
światło. Wciąż próbowała zorientować
się w przestrzeni, kiedy pani Patel
objęła ją ramieniem i poprowadziła do
środka.
– Myślę, że powinnaś wypić kubek
gorącego kakao i położyć się spać.
W twoim pokoju zostawiłam kilka
rzeczy Rachel. Będą na ciebie trochę za
duże, ale sądzę, że mimo wszystko się
nadadzą. Tak czy inaczej nie będziesz
ich długo używać.
Wręczyła
jej
parujący
kubek
i
zaprowadziła
po
schodach
do
przestronnego pokoju o bladożółtych
ścianach. Na podłodze leżał gruby,
kremowy dywan. Lampa na stoliczku
nocnym
oświetlała
pokój
ciepłym
światłem, a łóżko zaścielała cytrynowa
kołdra, której jeden róg zapraszająco
odsunięto.
– Łazienka jest tam. – Pani Patel
wskazała na drzwi. – A ubrania
znajdziesz w komodzie. Rozgość się.
Rachel przyjdzie po ciebie rano
i zaprowadzi na śniadanie. Śpij dobrze.
Jutro
wszystko
omówimy.
–
Uśmiechnęła się łagodnie i zamknęła za
sobą drzwi.
Allie dłuższą chwilę siedziała na
łóżku. Wiedziała, że powinna wstać,
umyć się i przebrać w piżamę. A potem
dowiedzieć się, gdzie trafiła.
Zamiast tego zdjęła buty i położyła
się na poduszkach. Potem odwróciła się
na bok i podkuliwszy nogi, zaczęła
liczyć kolejne oddechy.
3
– Witaj ponownie! – Isabelle le
Fanult
zbiegła
lekko
po
starych
kamiennych schodach prowadzących do
przytłaczającego
wiktoriańskiego
budynku z cegły, w którym mieściła się
Akademia Cimmeria, i wzięła Allie
w ramiona. – Tak bardzo się cieszę, że
nic ci się nie stało!
– Ja też się cieszę. – Dziewczyna
wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
Po ucieczce z Londynu spędziła
kilka dni, ukrywając się u Patelów. Jak
się
okazało,
ukrywanie
polegało
głównie na leżeniu nad basenem. Allie
odbyła też pierwszą w życiu lekcję
jazdy konnej.
Pani Patel najwyraźniej wyczuwała,
że Allie bardzo potrzebuje rodzica,
ponieważ wpychała w nią jedzenie
i nieustannie zamartwiała się o jej
bezpieczeństwo.
Natomiast
Minal,
młodsza siostra Rachel, wszędzie za
nimi chodziła i chciała brać udział we
wszystkich ich zajęciach. Było to
słodkie,
choć
jednocześnie
nieco
smutne – rodzina Patel była dokładnie
taka, o jakiej Allie zawsze marzyła.
Taka, jaką mogła być kiedyś jej własna
rodzina.
Ale tata Rachel razem z Isabelle
zdecydowali, że dziewczyna będzie
bezpieczniejsza w Cimmerii. Chociaż
semestr zaczynał się dopiero za dziesięć
dni, pan Patel zawiózł Allie i Rachel do
szkoły.
Budynek wyglądał tak samo jak
latem.
Był
olbrzymi,
masywny
i przerażający. Trzypiętrowa budowla
z czerwonych cegieł górowała nad
podjazdem, a z pokrytego dachówką
dachu wystawały tu i ówdzie kute
zwieńczenia
w
stylu
gotyckim.
Przywodziły na myśl skupisko czarnych
noży. Rzędy symetrycznie ułożonych,
łukowato
zakończonych
okien
przyglądały im się w milczeniu, gdy
dziewczyny
zabrały
się
do
wypakowywania bagaży z samochodu.
Jasnobrązowe włosy dyrektorki były
mocno ściągnięte gumką. Miała na sobie
dżinsy
i
białą
koszulkę
polo
z emblematem Cimmerii. Allie nie
pamiętała, żeby kiedykolwiek wcześniej
widziała ją w dżinsach.
– Dziękuję, że przysłałaś pana Patela
z pomocą. Nie wiem, co by się stało,
gdyby nie on.
– Na szczęście trzymałaś się moich
poleceń. – Nawet w taki pochmurny
dzień złotobrązowe włosy dyrektorki
zdawały się płonąć. – Zachowałaś się
bardzo odważnie. Nie wiesz nawet, jak
bardzo jestem z ciebie dumna.
Allie zaczerwieniła się i wbiła
wzrok w ziemię.
–
I
Rachel,
moja
najlepsza
uczennica. – Isabelle odwróciła się,
kierując
swoją
uwagę
na
drugą
dziewczynę. – Co za szczęście, że już
wróciłaś. Biblioteka cię potrzebuje.
Eloise na pewno się ucieszy, że tu
jesteś. Cześć, Raj. – Potrząsnęła ręką
ojca Rachel i uniosła brew. – Czy może
powinnam nazywać cię panem P.?
– Jeśli musisz. – Uśmiechnął się
drwiąco. – Wydaje mi się, że nie mam
w
tej
kwestii
zbyt
wiele
do
powiedzenia.
Isabelle odwróciła się ponownie
w stronę walizek stojących obok
samochodu.
– Zakładam, że większość to twoje
książki, Rachel? Możesz je tu zostawiać
w przerwie pomiędzy semestrami, masz
tego świadomość? Z pewnością ich nie
wyrzucimy.
Dziewczyna
uśmiechnęła
się
szeroko, po czym podniosła jedną
z toreb i zawiesiła na ramieniu.
– Wiesz, jaka jestem, Isabelle…
– W rzeczy samej. Chodźmy do
waszych pokoi. Wszyscy są zajęci
remontem, więc będziemy mieć dla
siebie więcej czasu niż zazwyczaj.
Dyrektorka
złapała
za
jedną
z walizek i ruszyła żwawo do drzwi.
Pozostali, objuczeni bagażem, podążyli
za nią głównym wejściem do środka.
Witraż w drzwiach wyglądał nieco
blado, kiedy nie rozświetlało go słońce.
Allie zauważyła, że dziwaczny gobelin
z jednorożcem, który zazwyczaj wisiał
w pobliżu drzwi, zniknął. Wkrótce
okazało się, że w szkole zmieniło się
znacznie więcej rzeczy od tamtej nocy,
kiedy wybuchł pożar.
– Carter, Sylvain i Jo już tu są. –
Głos Isabelle obijał się echem od
kamiennej podłogi głównego holu. –
Jules wróci za kilka dni, tak samo jak
Lucas i paru starszych uczniów. Ale
mimo wszystko do momentu rozpoczęcia
semestru nie będzie nas zbyt wielu.
W
szerokim
holu
głównym
drewniane
podłogi
pokrywał
prowizoryczny dywan z brudnych,
zakurzonych pokrowców. Rozjaśniające
zazwyczaj dębową boazerię olejne
obrazy również gdzieś zniknęły. Bez
nich wnętrze wydawało się Allie nagie
i dziwnie podatne na przemijanie.
Isabelle wciąż paplała coś wesoło, ale
w jej głosie pobrzmiewały wysokie
nuty, czuć w nim było napięcie, które
najwyraźniej próbowała ukryć.
–
Niektóre
pokoje
ucierpiały
w pożarze, dlatego przenieśliśmy część
klas i sypialni. – Praktyczne tenisówki
Isabelle na gumowych podeszwach
zapiszczały na drewnianych stopniach. –
Musimy skończyć prace do czasu
powrotu
reszty
uczniów.
Chyba
zgodzicie się, że w tej sytuacji
zgłoszenie się na ochotnika do pomocy
jest waszym obowiązkiem.
Poprowadziła je szybkim krokiem
do
szerokiej
klatki
schodowej.
Znajdujący się w niej kryształowy
żyrandol z epoki edwardiańskiej wisiał
opakowany
w
cieniutki
materiał,
nadający mu wygląd gigantycznego
pajęczego kokonu. Allie słyszała gdzieś
w
oddali
stukanie
młotków,
pokrzykujących robotników i szuranie
ciężkich przedmiotów, przesuwanych po
podłodze.
Wiedziała, że szkoła nie obejdzie się
bez remontu. Chociaż wyjechała dzień
po pożarze, miała okazję zobaczyć
rozmiar zniszczeń. Nie sądziła jednak,
że po powrocie zastanie taką… ruinę.
Odarta z dzieł sztuki i ozdób, które
nadawały jej wygląd bajkowego pałacu,
Cimmeria wydawała się zraniona. Allie
przesunęła
ręką
po
szerokiej,
wypolerowanej dębowej balustradzie,
żeby ją pocieszyć.
Na
szczycie
schodów
skręciły
w węższą klatkę schodową, która
zaprowadziła je do kolejnego korytarza
i następnych schodów. Tutaj ostry
zapach
dymu
był
zdecydowanie
silniejszy. Allie poczuła, jak jej żołądek
podchodzi do gardła na wspomnienie
nocy sprzed kilku tygodni, kiedy
zobaczyła swojego brata Christophera
stojącego w holu z płonącą pochodnią
w ręku. To on podpalił szkołę.
Jakby
spodziewając
się
takiej
reakcji, Isabelle natychmiast znalazła się
przy
niej.
Objęła
ją
ramieniem
i odwróciła, kierując z dala od jej
pokoju.
– Twój pokój został zniszczony
przez dym i wodę, Allie. Przenieśliśmy
cię w głąb korytarza. – Poprowadziła
dziewczynę do drzwi z numerem 371. –
Twoje rzeczy już tutaj są.
– Hej, będziesz w pokoju obok! –
krzyknęła Rachel, otwierając drzwi
z numerem 372. Allie usłyszała, jak
koleżanka wita się z pokojem: – Witaj,
niewielka,
prostokątna
prywatna
przestrzeni. Tak bardzo cię kocham.
Isabelle otworzyła drzwi do pokoju
Allie.
– Pomyślałam, że mając Rachel za
sąsiadkę,
będziesz
się
czuła
bezpieczniej.
Prosto urządzony pokój mocno
pachniał świeżą farbą. Allie stała
w drzwiach, a Isabelle szarpała się
z okiennicami, by je otworzyć i wpuścić
do pokoju szare światło.
Na wysokim regale Allie zauważyła
znajome grzbiety książek ze swojej
małej kolekcji. Łóżko przykryte było
puszystą, białą kołdrą, a granatowy koc
złożono porządnie w nogach, dokładnie
tak samo jak w jej poprzednim pokoju.
Wszystko wyglądało identycznie.
Isabelle właśnie zmierzała w stronę
drzwi.
– Rodzice przysłali kilka twoich
rzeczy. Położyłam je w garderobie.
Przyjdź do mnie, kiedy już się
rozgościsz. Porozmawiamy.
Drzwi zamknęły się, a Allie poczuła
radosne bicie serca. Wreszcie była
u siebie.
Czuła się teraz zupełnie inaczej niż
w poprzednim semestrze, kiedy po raz
pierwszy zjawiła się w Cimmerii.
Wtedy szkoła wydawała jej się straszna
i wroga. Większość uczniów traktowała
ją
jak
nieproszonego
gościa
na
ekskluzywnym przyjęciu. Rodzice tak
okropnie się na nią wściekli – to było
tuż po aresztowaniu – że nie powiedzieli
jej nic na temat szkoły. Po prostu ją tu
przywieźli i zostawili. Kiedy Jules,
perfekcyjna blondynka i przewodnicząca
klasy, oprowadzała ją pierwszego dnia,
Allie czuła się jak idiotka. Poznała te
wszystkie kretyńskie zasady – nie można
było używać urządzeń elektrycznych ani
opuszczać terenu szkoły. Dowiedziała
się też o elitarnej grupie zwanej Nocną
Szkołą, zbierającej się w tajemnicy po
rozpoczęciu
ciszy
nocnej.
Jej
członkowie brali udział w dziwnych
treningach, a inni uczniowie nie mogli
ich oglądać.
Ale chociaż to wszystko było takie
dziwne, zaledwie dwa miesiące później
miała wrażenie, że to jest jej prawdziwy
dom.
Otworzyła szafę i wyciągnęła z niej
niewielką walizkę z rzeczami, które
przysłali jej rodzice. Dość dokładnie
powiedziała im, co mają do niej włożyć.
Kilka książek, wszystkie jej notatniki,
parę zmian ubrań i…
Uśmiechnęła się.
Były tam. Na samym wierzchu.
Jej czerwone, wysokie do kolan
martensy.
Pogłaskała wytartą, ciemnoczerwoną
skórę, po czym zaczęła czytać kartkę,
którą mama włożyła jej do walizki.
„W Cimmerii dostaniesz buty, więc
nie wiem, po co ci one” – pisała na
wstępie.
– Wiem, że tego nie rozumiesz,
mamo – mruknęła lekko zirytowana
Allie.
Przeczytała resztę listu – nie było
w nim nic o tym, co stało się tamtej nocy
w Londynie. Nic o Isabelle albo
Nathanielu.
Nic,
co
miałoby
jakiekolwiek znaczenie.
Czyli znów wrócili do udawania.
Czasami Allie czuła się tak, jakby
ktoś wyrwał ją niechcący z jej
beznadziejnego, zwyczajnego świata
i wrzucił w środek cudzego życia. Życia,
w którym wszyscy ze sobą walczyli.
Znalazła się na linii ognia, ale nie miała
pojęcia, kto strzela. Chociaż zaczynała
pojmować, komu może zaufać.
Zabrała się do wypakowywania
rzeczy z walizki, ale trwało to
stanowczo
zbyt
długo.
W
końcu
zostawiła ją otwartą na podłodze
i wybiegła z pokoju. Niecierpliwie
zapukała do drzwi Rachel, po czym
weszła do środka i zastała przyjaciółkę
siedzącą na podłodze wśród książek. Na
jej kolanach spoczywał otwarty tom.
W ciągu tych kilku dni, które
spędziła z rodziną Rachel, poczuła, że
znalazła upragnioną siostrę. Kiedy
kąpały się w basenie i przechadzały po
dobrze
strzeżonych
pastwiskach,
należących do rodziny, rozmawiały
o wszystkim – o Carterze i Nathanielu,
mamie Allie i ojcu Rachel. Allie czuła,
że może powiedzieć Rachel wszystko
i nikt nie będzie jej osądzał. Wiedziała
też, że może jej ufać.
– Rozpakujemy się później. – Allie
przeskakiwała niecierpliwie z nogi na
nogę. – Nie chcesz iść do biblioteki?
– Czy to znaczy „Nie chcesz przejść
się ze mną poszukać Cartera”? – Rachel
uśmiechnęła się pobłażliwie, po czym
zamknęła
książkę
i
wstała.
–
Oczywiście, że chcę.
Na parterze panował rozgardiasz. Ze
szkolnego skrzydła dochodziło stukanie
młotków, a przez otwarte drzwi widać
było
pracowników
skuwających
zniszczony tynk. Poczerniała boazeria
najwyraźniej miała być lada moment
wyniesiona,
spalone
biurka
stały
nieopodal. Robotnicy bez ustanku kręcili
się tam i z powrotem. Rusztowania
oplatały ściany gęstą siatką.
W innych częściach szkoły sprawy
miały się zdecydowanie lepiej. Jadalnia
była
niezniszczona,
a
świetlica
wyglądała tak jak przed pożarem.
Przechodząc
przez
główny
hol,
dziewczyny zauważyły, że zachował się
w całkiem niezłym stanie, był jednak tak
zapchany meblami, że ledwie się
przecisnęły.
Najwyraźniej
przechowywano je tutaj w czasie
remontu pokoi.
Rachel przeszła ostrożnie obok nóg
krzesła leżącego pod stołem.
– Ciekawe, gdzie…
W tej samej chwili drzwi się
otworzyły i pojawił się w nich Sylvain,
niosąc perski dywan zwinięty w długi,
ciężki rulon. Był tak skupiony na tym,
żeby zmieścić swój osobliwy ładunek
w drzwiach, że w pierwszej chwili ich
nie zauważył. Potem podniósł wzrok
i spojrzał prosto w oczy Allie.
Zaskoczony potknął się, tak że dywan
poleciał na bok. Dziewczyny usunęły się
z drogi, podczas gdy chłopak próbował
odzyskać równowagę. W końcu upuścił
dywan na ziemię z głuchym łoskotem,
wzniecając kłęby kurzu.
Allie zauważyła, że jego ciemne,
falowane włosy opadły mu na czoło.
Śniada skóra pokryta była potem.
Dlaczego właściwie zwróciła na to
uwagę? Dźwięk głosu Rachel sprawił,
że niemal podskoczyła w miejscu.
– Cześć, Sylvain. Nie chciałyśmy cię
przestraszyć.
– Witaj, Rachel. Jak miło, że
wróciłaś.
Allie poczuła się dziwnie, słysząc
jego znajomy głos z eleganckim,
francuskim akcentem. Chłopak zwrócił
się w jej stronę.
– Witaj, Allie – powiedział cicho.
– Cześć, Sylvain. – Nerwowo
przełknęła ślinę. – Ja, to znaczy… Jak
się masz?
– Dobrze.
Dziwnie oficjalny sposób mówienia
sprawiał, że Sylvain wydawał się mieć
znacznie więcej niż tylko siedemnaście
lat.
Na
początku
ich
znajomości
wystarczało, że się odezwał, a już
miękły jej kolana.
Ale to było kiedyś.
– A co u ciebie? – spytał. Rachel,
słysząc
ich
niezręczne
próby
prowadzenia rozmowy, wycofała się ku
drzwiom.
– Ja tylko… – rzuciła i zniknęła.
Kiedy wyszła, Allie zrobiła krok
w kierunku Sylvaina, próbując odczytać,
co kryje się za jego obojętną miną.
– Wszystko… w porządku. –
Poczuła ślinę wzbierającą w gardle
i mocno przełknęła. – Po prostu… Nie
było kiedy… To znaczy podziękować ci.
Po pożarze. – Wyciągnęła do niego
rękę. – Uratowałeś mi życie, Sylvain.
Kiedy go dotknęła, oboje poraził
prąd. Oderwała od niego z krzykiem
rękę, skoczyła do tyłu i potknęła się
o dywan. Sylvain złapał ją za ramię,
żeby uchronić ją przed upadkiem, ale
szybko puścił i się odsunął.
Zupełnie inaczej wyobrażała sobie
to spotkanie. Chciała, żeby wypadło na
luzie.
Nie
planowała
wyjść
na
niezgrabną fajtłapę, która razi innych
prądem i przewraca się na dywanach.
Poczuła, że się czerwieni.
– Przepraszam. Muszę iść… i… –
Uciekła, nie kończąc zdania. Kiedy już
znalazła się za rogiem, oparła się
o ścianę i zamknęła oczy. Odtworzyła
w myślach całą scenę, uderzając
rytmicznie głową w ścianę.
– Cześć, Sylvain – mruknęła
sarkastycznie. – Jestem kompletną
kretynką. A ty?
Westchnęła i wyprostowała się.
Odsunęła się od ściany i wpadła prosto
w ramiona Cartera. Roześmiał się
i podniósł ją z ziemi.
– Słyszałem ponure plotki, że już
wróciłaś.
Koszulę miał pobrudzoną farbą,
a jego włosy były w nieładzie. Czoło
znaczyły smugi białej farby, które
wyjątkowo dodawały mu uroku. Objął ją
w talii silnymi, ciepłymi ramionami. Po
niezręcznym spotkaniu z Sylvainem
obecność Cartera była jak balsam na jej
duszę.
– Złe wieści szybko się rozchodzą –
powiedziała, całując go na powitanie.
Przez jej ciało popłynęła fala ciepła.
Rozchyliła wargi i mocniej objęła go
ramionami. Po chwili Carter zbliżył
swoje czoło do jej czoła i szepnął:
– Niech to szlag, ależ się za tobą
stęskniłem.
Uśmiechnęła się, wciąż mocno go
przytulając.
– Ja za tobą też.
–
Świetnie
wyglądasz.
–
Wyprostował
się.
–
Wszystko
w
porządku?
Kiedy
Isabelle
powiedziała
mi,
co
się
stało
w Londynie, byłem… – Zamilkł
i zacisnął zęby ze złości. – Cóż, kiedy
mi powiedziała, wiedziałem już, że nic
ci nie jest, ale… Naprawdę nic ci się
nie stało, prawda?
– Tak, wszystko OK – uspokoiła
go. – Tata Rachel przybył mi na ratunek.
Jest… nie wiem… jak gwiazda rocka.
– Tak, to podobno prawdziwy
twardziel. – Carter się uśmiechnął. –
Nawet Zelazny zdaje się go uważać za
kogoś w rodzaju Batmana.
Allie skrzywiła się na wzmiankę
o
nielubianym
nauczycielu.
Carter
pogroził jej żartobliwie palcem.
– Powinniście się wreszcie nauczyć
dogadywać, Allie.
– Wiem, wiem – mruknęła. – Ale to
nie moja wina. On pierwszy mnie
znienawidził. Ja tylko odwzajemniłam
jego uczucia.
– To – roześmiał się chłopak – jest
najgłupsza
wymówka,
jaką
kiedykolwiek słyszałem.
Nie mogła uwierzyć, że znów tu jest
i przekomarza się z Carterem. Ścisnęła
jego rękę, czując nagle wzbierającą falę
szczęścia.
– Naprawdę za tobą tęskniłam,
wiesz?
Wciągnął ją w kąt za schodami
i znów pocałował, tym razem bardziej
namiętnie. Jego usta powędrowały
w dół, na szyję. Poczuła gęsią skórkę.
Mocno zacisnęła palce na szczupłych,
umięśnionych ramionach Cartera, a on
westchnął z przyjemnością, ponownie
całując ją w usta.
– O, Carter. Tutaj jesteś.
Carter odwrócił się na dźwięk głosu
Isabelle.
Allie
wygładziła
włosy,
starając się wyglądać niewinnie, ale
znaczące
spojrzenie
Isabelle
powiedziało jej, że może się nie
wysilać.
– Eloise cię szuka. Allie, ty też
mogłabyś
pomóc
–
stwierdziła
dyrektorka. – O ile nie jesteś zbyt
zajęta. – powiedziawszy to, odeszła.
Allie zaczerwieniła się, słysząc jej
ostre słowa, ale Carterowi aż ramiona
drżały od wstrzymywanego śmiechu.
– Nie wiem, co cię tak śmieszy –
oburzyła się.
Chłopak roześmiał się
jeszcze
głośniej i pociągnął ją delikatnie
w stronę biblioteki.
– Oj, Al. Wiesz przecież, że Isabelle
jest w porządku. Nie ukarze nas za
odrobinę czułości.
Wciąż się dąsała, więc połaskotał
ją, zmuszając do śmiechu. Wreszcie
wyrwała się z jego objęć.
Kiedy tylko znaleźli się w pobliżu
biblioteki, humor jej się pogorszył.
Puściła jego rękę i zwolniła, aż w końcu
całkiem się zatrzymała. Carter również
stanął i spojrzał na nią zmartwionym
wzrokiem.
– Byłaś tu od czasu pożaru?
Spojrzała na drzwi i pokręciła
przecząco głową.
– Chcesz tam wejść?
Ponownie zaprzeczyła.
– Nie. Ani trochę.
Wyciągnął do niej rękę.
– Nie musisz tego robić, wiesz? –
powiedział łagodnie. – Możesz dać
sobie jeszcze trochę czasu.
Skinęła, nie odwracając wzroku od
drzwi, które zdawały się zapraszająco
uchylać.
– Wiem. Ale im dłużej będę czekała,
tym stanie się to trudniejsze – wyznała,
patrząc mu prosto w oczy, i ponownie
odwróciła się do drzwi. – Muszę z tym
skończyć. Nie mogę nie korzystać
z biblioteki. W końcu tu przechowują
całą wiedzę.
Nie dał się zwieść jej słabym żartom
i złapał ją mocno za rękę.
– Cóż. Po prostu staraj się oddychać.
Dobrze?
Skinęła głową, wciąż patrząc na
ciężkie, dębowe wejście. Wiedziała
przecież, że to tylko zwykłe drzwi, a za
nimi kryło się zwyczajne pomieszczenie.
Ale to właśnie tam nieomal pożegnała
się z życiem.
Carter obserwował ją uważnie,
sięgając do klamki.
– Gotowa?
Serce waliło jej jak młotem, ale
skinęła głową.
Drzwi się otworzyły.
– O mój Boże! – szepnęła,
zakrywając usta dłońmi.
Wszystko w tej niegdyś pięknej sali
było zniszczone. Jedynym, co pozostało
z wysokiego, starego bibliotecznego
biurka, stojącego od wieków w pobliżu
drzwi, był wypalony kwadrat na
podłodze. Rzędy wysokich regałów
zniknęły, a osiemnastowieczna rzeźbiona
boazeria
spaliła
się
na
popiół.
W powietrzu wisiał gorzki zapach dymu.
– Źle to wygląda, wiem – odezwał
się Carter. – Ale wierz mi, było
znacznie gorzej.
Allie poczuła, że zalewa ją fala
niespodziewanego
żalu.
Przed
wybuchem pożaru to było jedno z jej
ulubionych miejsc w akademii. Zawsze
roiło się tu od uczniów, okupujących
głębokie skórzane fotele, opierających
nogi na perskich dywanach i czytających
w świetle ciemnozielonych lamp.
Nic z tego nie zostało.
Meble wyniesiono, a nagie, czarne
od
ognia
podłogi
nadawały
pomieszczeniu
wygląd
starego
i opuszczonego.
– To ruina – szepnęła.
– To samo pomyślałam, kiedy
zobaczyłam ją pierwszy raz – odezwała
się współczująco Eloise Derleth. Jej
ciemne włosy były ściągnięte w kucyk,
a białą koszulkę i dżinsy, podobnie jak
ubranie Cartera, znaczyły ślady farby.
Nawet
oprawki
okularów
miała
zachlapane. – Witaj, Allie. Cieszę się,
że wróciłaś.
– Nie mogę w to uwierzyć. – Głos
Allie zadrżał z emocji. – Twoja piękna
biblioteka!
Kobieta
rozejrzała
się
po
pomieszczeniu ze stoickim spokojem.
– Nie jest tak źle. W pewnym sensie
mieliśmy mnóstwo szczęścia. – Zrobiła
kilka kroków w stronę miejsca, gdzie
kiedyś stało jej biurko. – Straciliśmy
wszystkie książki, które tu trzymaliśmy,
i to jest wielka tragedia, ponieważ
niektóre z nich miały nawet sto lat. Ale
starsze tomy przechowywaliśmy na
strychu, więc im nic się nie stało.
Gestem wskazała miejsce, gdzie
wcześniej
znajdowały
się
regały
z książkami.
– Książki stojące tutaj były naszym
najnowszym nabytkiem, a to znaczy, że
miały najmniejszą wartość. Pozycje
antykwaryczne i te dotyczące starożytnej
greki i łaciny znajdowały się w końcu
sali i prawie wszystkie przetrwały,
chociaż wiele ucierpiało od dymu lub
ognia.
Ale
zatrudniliśmy
jedną
z najlepszych firm zajmujących się
odrestaurowywaniem zabytków. Robią
wszystko, co mogą, żeby je ocalić.
Widzisz? – Uśmiechnęła się z jakąś
ponurą determinacją. – Mogło być
gorzej.
Allie widziała przed sobą tylko
katastrofę, ale nie zamierzała mówić
tego na głos. Domyślała się, że ten pożar
złamał bibliotekarce serce.
– Wszystko da się naprawić. Jak
mogę pomóc? – zapytała, siląc się na
uśmiech.
4
– Nie mogę tam dosięgnąć. – Allie
wskazała na ubrudzony sadzą fragment
bibliotecznej ściany, znajdujący się tuż
poza zasięgiem jej szczotki. – Nawet jak
stanę na palcach.
Bob Ellison spojrzał we wskazane
miejsce
znad
oprawek
swoich
drucianych okularów.
– Zrób, co możesz. Później przyjdą
ludzie z drabinami. Oni będą czyścić
wyższe partie ścian i sufity.
Pan Ellison, który zazwyczaj pełnił
obowiązki dozorcy, teraz zajmował się
codzienną
organizacją
prac
remontowych. Umieścił Allie w grupie
osób szorujących ściany biblioteki przed
ponownym malowaniem. Dziewczyna
miała na sobie olbrzymie, jasnożółte
gumowe
rękawiczki,
sięgające
jej
niemal do łokci. Zanurzyła szczotkę
wielkości cegły w wiadrze z wodą
i tarła, aż czarna woda zaczynała
spływać po ścianie na brudne szmaty
leżące na podłodze.
– Byłoby znacznie fajniej, gdybym
miała iPoda – mruknęła, wściekle
szorując gąbką.
W Cimmerii wszelkie nowoczesne
urządzenia
–
komputery,
telefony
komórkowe, telewizory – były zakazane.
– Nieprawda.
Na dźwięk znajomego głosu Allie
odwróciła się błyskawicznie. Szczupła,
krótkowłosa blondynka uśmiechała się
do niej z nietypową nieśmiałością.
– Nie ma takiej rzeczy, która
sprawiłaby, że ta praca byłaby fajna.
– Jo! – Allie z pluskiem wrzuciła
szczotkę do wiadra i podbiegła do
przyjaciółki. – Tak się cieszę, że cię
widzę.
Jo patrzyła jej ostrożnie w oczy.
– Zastanawiałam się, czy tak będzie.
Załamanie Jo pod koniec letniego
semestru sprawiło, że Allie, której świat
i tak już chwiał się w posadach, poczuła
się kompletnie wytrącona z równowagi.
W dodatku okazało się, że to Gabe,
chłopak Jo, zabił Ruth na letnim balu. Jo
zniosła
to
wszystko
bardzo
źle.
Zwłaszcza że go kryła, chociaż zdawała
sobie sprawę, że życie niektórych osób
może być zagrożone.
Allie sama trzykrotnie trafiła do
aresztu i wiedziała wszystko o złych
wyborach życiowych.
– Oczywiście, że się cieszę. –
Zauważyła u stóp Jo wiadro i szczotkę,
więc szybko zmieniła temat. To nie był
najlepszy moment na poważne rozmowy
dotyczące poprzedniego semestru. – Też
cię przydzielili do szorowania?
Przyjaciółka skinęła głową.
– Ty możesz być moim iPodem.
Panie Ellison – Allie zwróciła się do
dozorcy, który zapisywał coś właśnie
w notatniku. – Czy Jo może pracować ze
mną?
–
Tylko
pod
warunkiem,
że
będziecie też pracować, a nie tylko
gadać – odpowiedział szorstko, ale
w kącikach jego oczu krył się uśmiech.
Allie uśmiechnęła się szeroko.
– Niezła breja. – Jo postawiła swoje
wiadro w pobliżu. – Kiedy wróciłaś?
– Kilka godzin temu. Rozejrzałyśmy
się po okolicy i… – Allie pokazała jej
szczotkę.
Jo wciągnęła rękawiczki.
– Rachel też przyjechała?
– Tak. Jest z tyłu i przegląda książki
z Eloise i facetami od renowacji
zabytków. – Allie machała szczotką
w kółko, szorując ścianę. – Chyba
dostało jej się lepsze zajęcie.
– Jasne – odparła Jo. – Słyszałam
o tym, co się stało w Londynie.
Wszystko w porządku?
– Wiesz, żeby zrobić mi krzywdę,
trzeba czegoś więcej niż czterech
szybkich,
napakowanych
facetów
w garniturach – zażartowała Allie.
–
Też
tak
słyszałam.
–
Jo
uśmiechnęła się, ale sekundę później jej
twarz zrobiła się zupełnie poważna. –
To nie był Gabe, prawda? Nie był
jednym z nich?
Z wrażenia Allie niemal upuściła
szczotkę.
– Och nie, Jo! Przysięgam. Ci faceci
byli
starsi.
Mieli
co
najmniej
dwadzieścia lat, a może nawet więcej.
Z pewnością nie było tam Gabe’a.
Nigdy ich wcześniej nie widziałam.
– Dobrze. – Jo wróciła do
szorowania, kiwając głową, jakby to
właśnie pragnęła usłyszeć. – Po prostu
nie mogę się pogodzić z myślą… – Głos
jej się załamał. Zaczęła mocniej trzeć
szczotką, odwracając głowę, tak żeby
przyjaciółka nie mogła zobaczyć jej
twarzy.
Allie z roztargnieniem czyściła
ścianę,
zastanawiając
się,
co
powiedzieć.
– Czy… odzywał się do ciebie od
tamtej nocy?
Jo gwałtownie pokręciła głową.
Wyglądała tak żałośnie, że Allie poczuła
ukłucie bólu w sercu.
– Wszystko w porządku?
Jo przestała pracować, ale zanim
odpowiedziała, minęła dłuższa chwila.
– Nie wiem – ostrożnie dobierała
słowa. – Kiedy wszyscy wyjechali
i zostaliśmy tylko my, a wszystko było
spalone, czułam się… okropnie. Miałam
wrażenie… – mówiła tak cicho, że
ledwie było ją słychać – … że jestem za
to odpowiedzialna, wiesz? Jakbym
mogła to powstrzymać.
Zanim
Allie
zdążyła
się
zdecydować, co odpowiedzieć, Jo znów
zaczęła mówić. Tym razem jej głos był
pełen energii, tak jakby powtarzała coś,
czego nauczyła się na pamięć.
– Ale Isabelle i Eloise doskonale się
mną zaopiekowały. Chodzę też do
terapeuty. To pomaga. Wszyscy mi
mówią, że nie jestem najgorszą osobą na
świecie, ale wciąż czuję się… Nie
wiem… Chyba jak najgorsza osoba na
świecie.
Jej śmiech był podszyty lękiem.
W tej chwili Allie pragnęła jej
wybaczyć. W końcu to nie ona zabiła
Ruth. To był Gabe. Ale Jo nie poszła po
pomoc, kiedy dowiedziała się, co zrobił
jej chłopak. Nawet wtedy, kiedy groził,
że zabije Allie. To niestety nieco
komplikowało całą sprawę.
Jo patrzyła na nią z oczekiwaniem
w
jasnobłękitnych
oczach.
Były
najlepszymi
przyjaciółkami,
zanim
wydarzyły się te wszystkie okropności.
I przecież nie była złym człowiekiem.
Po prostu była… Jak nazwała ją
Rachel? Nadwrażliwa.
– Słuchaj, Jo – Allie również
uważnie dobierała kolejne słowa. –
Gabe to zrobił, nie ty. Gabe jest
mordercą, nie ty. Gabe jest najgorszą
osobą na świecie. Nie ty. Jasne?
Sama pragnęłaby wierzyć w te
słowa. Twarz Jo wyrażała ulgę, co
sprawiło, że Allie poczuła się lepiej.
Żałowała tylko, że nie była pewna
swoich słów.
– Pomocy! – jęknęła Jo. – Chyba
zapadłam w śpiączkę.
Dochodziła
siódma
wieczorem.
Ściany biblioteki były wyszorowane do
czysta, a szyja i ramiona bolały Allie za
każdym
razem,
kiedy
chociażby
pomyślała o podniesieniu rąk. Siedziały
z Jo na podłodze.
– Bolą cię ręce? – spytała Allie,
masując ramiona.
– O, tak.
– W takim razie nie możesz być
w śpiączce. – Ostrożnie wyciągnęła
nogi. – Matko Boska! W co ja się
wkopałam? Rachel ma basen i konie.
Konie, Jo. Mogłabym pływać albo
głaskać kucyki po gładkich nosach,
gdybyśmy stamtąd nie wyjechały.
– Hej. – Jo odwróciła się w jej
stronę. – Ja mam gładki nos. Możesz
mnie pogłaskać.
Allie wyciągnęła rękę w jej stronę.
– Rany. Zupełnie jakbym była
u Rachel. Gdzie basen?
– Nie ma. Są prysznice.
– Do bani.
– Absolutnie.
– Zamierzacie leżeć tutaj cały
wieczór i jęczeć? Czy idziecie na
kolację? – Allie podniosła wzrok.
Carter stał nad nimi i przyglądał się im
z powątpiewaniem.
–
Jo
jest
w
śpiączce
–
poinformowała
go
Allie.
–
Nie
potrzebuje już jedzenia.
– Czekaj. Powiedziałaś „jedzenie”?
Chyba jednak już się przebudziłam. –
Dziewczyna niepewnie stanęła na nogi.
– Coś podobnego – stwierdziła Allie
z umiarkowanym zainteresowaniem. –
To cud.
– Pracowałaś tylko jeden dzień,
Sheridan. – Carter wyciągnął do niej
rękę i pomógł jej wstać. – Jeszcze nie
możesz być zmęczona.
–
Wszystko
mnie
boli
–
powiedziała. – Ramiona, ręce, plecy…
–
Nogi,
stopy,
głowa…
–
dopowiedziała usłużnie Jo.
– Kostki. Golenie. Wymień dowolną
część ciała – zaproponowała Allie. –
Boli.
Na Carterze chyba nie zrobiło to
wrażenia.
– Jedzenie ukoi twój ból – obiecał
i poprowadził je do jadalni.
– On jest bardzo mądry – wyjaśniła
Allie.
– Najwyraźniej – odparła Jo.
Większości studentów jeszcze nie
było, więc nakryto tylko kilka stołów.
Eloise siedziała przy jednym z nich
w towarzystwie Jerry’ego Cole’a,
nauczyciela biologii, i kilku innych
osób. Przy drugim pochylał się samotny
Sylvain.
Allie poczuła się niepewnie. Nie
pomyślała, że będzie zmuszona siedzieć
przy posiłkach z Carterem i Sylvainem.
To będzie dziwne.
Jo uratowała sytuację, zajmując
krzesło obok Sylvaina.
– Pomóż mi – jęknęła żałośnie. –
Cierpię.
– Co się stało? – Rachel podeszła do
nich i usiadła na krześle koło Allie. –
Dlaczego Jo cierpi?
– Pracowałyśmy tak długo, aż
zapadłyśmy w śpiączkę – wyjaśniła
Allie.
– Mnie to mówisz? Kochałam
książki przez całe życie, ale po co ich
tyle w tej szkole? – Rachel stęknęła,
przeciągając się. – Czy naprawdę
musimy to wszystko wiedzieć?
– Możemy wrócić do ciebie do
domu? – spytała Allie. – Tam było
znacznie przyjemniej.
– To wszystko pikuś. – Carter był
wyraźnie rozdrażniony. – Ja cały dzień
nosiłem meble. Wy tylko szorowałyście
ściany i zbierałyście książki.
– Jasne – powiedziały chórem
dziewczęta.
Jakby na sygnał drzwi na końcu sali
otworzyły się i pojawili się pracownicy
obsługi, niosący tace z jedzeniem. Na
wszystkich stołach stanęły parujące
miski pełne makaronu.
– O, co za szczęście – mruknął
z sarkazmem Carter. – Znowu makaron.
– Doskonale – ucieszyła się Jo. –
Ten z serem?
–
Dlaczego
powiedziałeś
„znowu”? – spytała Allie.
– Jemy go niemal codziennie. –
Carter zniżył głos, kiedy przechodzili
koło nich kelnerzy. – Kucharze są zbyt
zajęci pomaganiem przy remoncie, żeby
gotować cokolwiek innego.
– Czy wszyscy już słyszeli o Lisie? –
Jo zmieniła temat, podczas gdy misy
z
makaronem
zaczęły
krążyć,
a pomieszczenie wypełnił cichy szmer
toczących się rozmów.
– Co z nią? – spytała Allie,
nakładając sobie jedzenie.
– Nie wraca.
Allie upuściła łyżkę z głośnym
brzdękiem.
– Co? – spytali wszyscy naraz.
Potem zaczęli pytać jeden przez
drugiego: – Dlaczego? Co się stało? Czy
jest chora?
Jo wyciągnęła rękę, żeby ich
uciszyć.
– Jej rodzice tak zdecydowali po
tym, co stało się w poprzednim
semestrze. – Wzruszyła ramionami. –
Chciała wrócić, ale jej zabronili.
Wysyłają
ją
do
jakiejś
szkoły
w Szwajcarii.
Wokół zapadła pełna osłupienia
cisza.
– Cóż, trudno ich za to winić –
powiedziała trzeźwo Rachel. – Sądzę,
że nie będzie jedyna.
–
Może
pozwolą
jej
wrócić
w następnym roku. To będzie nasz
ostatni – stwierdziła Jo.
– Chcesz powiedzieć, że pozwolą
jej wrócić, jeśli w tym semestrze nikt
nikogo nie zabije? – zadrwiła Rachel.
– Właśnie tak – odparła Jo.
Zapadła długa, niezręczna cisza.
W końcu Allie uniosła szklankę z wodą.
– Za zdrowie Lisy. I żeby nikt
więcej nie zginął.
Pozostali też wznieśli szklanki.
– Za Lisę – powiedzieli chórem.
– I brak morderstw – dodała Jo.
Pod koniec posiłku Carter rzucił
Allie znaczące spojrzenie i wskazał
głową na drzwi. Coś w jego wyrazie
twarzy sprawiło, że poczuła w brzuchu
tańczące motylki. Ale zdążyli dotrzeć
raptem do połowy korytarza, kiedy
zatrzymała ich Isabelle.
– O, Allie, dobrze, że jesteś.
Szukałam cię. Porozmawiamy teraz?
Allie rzuciła Carterowi zrozpaczone
spojrzenie, po czym pobiegła za
dyrektorką.
Biuro Isabelle znajdowało się tuż za
głównymi schodami. Drzwi były tak
dobrze wpasowane w wypolerowaną
dębową boazerię, że łatwo było je
przegapić, jeśli się nie wiedziało o ich
istnieniu. Allie opadła na skórzany fotel
stojący przed biurkiem, a Isabelle
włączyła czajnik. Kiedy dyrektorka
zajęta była przygotowywaniem herbaty,
Allie
zauważyła,
że
zazwyczaj
uporządkowane i eleganckie biuro było
w nieładzie. Papiery leżały w stertach
na wszystkich meblach, szuflady stały
pootwierane, a na pustym krześle
spoczywała otwarta walizka, na którą
rzucono sweter.
Zmarszczyła brwi, ale zanim zdążyła
cokolwiek
powiedzieć,
Isabelle
wcisnęła jej w rękę kubek, sprzątnęła
papiery z fotela obok i usiadła na nim
z westchnieniem zmęczenia. Z bliska
Allie dostrzegła ciemne cienie pod jej
złotobrązowymi oczami. Wydawało się
też,
że
dyrektorka
schudła.
Zachowywała się jednak tak samo
łagodnie jak zawsze. Zdjęła okulary
z czoła i położyła je na stoliku obok.
Allie spodziewała się, że zaczną
mówić o wydarzeniach z Londynu.
Wprawdzie rozmawiały o tym krótko
przez telefon, ale dziewczyna była
pewna,
że
Isabelle
ma
więcej
informacji. Dlatego pierwsze słowa
dyrektorki były dla niej zaskoczeniem.
– A zatem, powiedz mi, czy w czasie
pobytu
w
domu
miałaś
okazję
porozmawiać z mamą o Lucindzie? –
Ton głosu Isabelle był energiczny
i rzeczowy.
– Tak. – Allie wytrzymała jej
spojrzenie. – I teraz już wiem wszystko.
– Opowiedz mi, jak do tego doszło.
Było to zaledwie tydzień wcześniej,
ale wydawało się, że minęło znacznie
więcej czasu od chwili, kiedy usiadła
z mamą w ich domu w Londynie
i
zażądała
wyjaśnień.
W
każdej
sprawie.
– Przekazałam jej, że twoim zdaniem
powinna mi wszystko opowiedzieć.
– I co ona na to? – Isabelle
przyglądała się Allie uważnie.
Allie przypomniała sobie, jak mama
ściągnęła usta i posmutniała, słysząc
pytanie:
– Ta Lucinda… To moja babka,
prawda?
Przez sekundę myślała, że mama ją
okłamie, i gdyby tak się stało, nigdy by
jej nie wybaczyła.
– Zawsze wiedziałam, że pewnego
dnia się dowiesz – odpowiedziała
matka. – Zwłaszcza po tym, jak
wysłaliśmy cię do Cimmerii. Tak, Allie.
Lucinda jest moją matką, a twoją babką.
Powinna była być przygotowana na
taką odpowiedź, w końcu domyślała się
tego od dawna. A jednak poczuła się,
jakby ktoś mocno ją uderzył. Dorastała,
myśląc, że wszyscy jej dziadkowe nie
żyją. A teraz miała żyjącą babkę.
Odchyliła się lekko w fotelu
i spojrzała na matkę, jakby nigdy jej
wcześniej nie widziała.
– Dlaczego? Po co okłamałaś mnie
w takiej sprawie? Mogłyśmy się
poznać…
– Wiem, że ciężko ci będzie w to
uwierzyć. – Głos mamy był łagodny, ale
stanowczy. – Ale zrobiłam to tylko po
to, żeby cię chronić. Chciałam, żebyś
była bezpieczna.
– Ale pozwoliłaś mi wierzyć, że ona
nie żyje. Całe życie tak myślałam. –
Allie patrzyła na nią z niedowierzaniem.
W klatce piersiowej poczuła ból. – Jak
mogłaś to zrobić?
Matka
gwałtownie
wciągnęła
powietrze.
– To jest… to było straszne. I jest mi
przykro. Po prostu nie wiedziałam, co
innego
mogłabym
zrobić.
Może
powinnam była po prostu powiedzieć ci
prawdę. Ale bałam się, że będziesz
nalegała na to, żeby ją poznać, a wtedy
wszystko ległoby w gruzach.
Allie poczuła się zbita z tropu.
– W jaki sposób poznanie mojej
babki mogło sprawić, że wszystko
ległoby w gruzach?
– Ponieważ wtedy należałabyś do
niej – odparła matka bez chwili
wahania. – Straciłabym cię.
Allie opuściła głowę i zamknęła
oczy, walcząc o to, żeby zachować
spokój. Kolejne wyjaśnienie, które
niczego
nie
tłumaczyło.
Kolejne
przypadkowe stwierdzenie. Tym razem
nie miała zamiaru pozwolić jej się tak
łatwo wykręcić.
– Co? – nie zdołała powstrzymać
sarkazmu. – Porwałaby mnie?
Ale jej mama nie wyglądała na zbitą
z tropu.
– Nie rozumiesz, Alyson. Nigdy jej
nie poznałaś. Lucinda… twoja babka
jest potężną i niebezpieczną osobą.
Dostaje to, czego pragnie. Tak już jest.
Nic nie może jej przeszkodzić. Ja… –
Zamilkła i przez moment nad czymś się
zastanawiała.
Gdy
podjęła
wątek,
mówiła bardzo cicho. – Kiedy byłam
w twoim wieku, bardzo się od niej
różniłam. Kontrolowała każdy aspekt
mojego
życia,
w
najdrobniejszych
szczegółach. Jakie ubrania nosiłam,
kogo znałam, czego się uczyłam, dokąd
mogłam iść… decydowała o wszystkim.
Najpierw jej na to pozwalałam, ale gdy
zaczęłam dorastać, zbuntowałam się.
Nie chciałam być taka jak ona. Nie
chciałam być bogata i nieszczęśliwa.
Nie chciałam tego, co miała. Chciałam
być
sobą.
Podejmować
własne
decyzje.
–
Zmierzyła
córkę
przenikliwym spojrzeniem. – Wydaje mi
się, że jeśli ktokolwiek miałby to
rozumieć, to właśnie ty.
I tak właśnie było. Ale wciąż nie
miało to sensu.
– Rozumiem. Jeśli była właśnie taka,
to dobrze, że od niej uciekłaś. Ale nie
powinnaś była mnie okłamywać. Też
muszę podejmować decyzje. Tak samo
jak ty.
Mama uśmiechnęła się gorzko.
– Isabelle mówi dokładnie to samo.
Ale żadna z was nie jest córką Lucindy,
więc nie wiecie, jaka ona jest
naprawdę.
– Mamo, kim ona jest? Dlaczego tak
się jej boisz? Rozumiem, że to jakaś
straszna szycha. Ale kim jest naprawdę?
Królową? Boginią?
Nie spodobał jej się ironiczny
uśmiech mamy.
– Niezupełnie, ale blisko.
Allie przyglądała jej się nieufnie.
– Co to znaczy?
Mama
odezwała
się
bardzo
ostrożnie.
– Na nazwisko ma Meldrum.
Tym razem Allie nie mogła ukryć
zaskoczenia.
– Niemożliwe.
– Lucinda Meldrum jest moją
babką – powiedziała teraz Allie.
Isabelle lekko skinęła głową, jakby
chciała potwierdzić tę informację.
Te słowa wciąż brzmiały dziwnie
w ustach Allie. Jak to możliwe? Lucinda
Meldrum była najsłynniejszą kobietą
w brytyjskiej polityce. Pierwszą kobietą
kanclerzem, a potem przewodniczącą
Banku
Światowego.
Doradzała
prezydentom, premierom i królom.
Nawet Rachel była pod wrażeniem,
kiedy Allie jej o tym powiedziała.
– Dziękuję, że przekonałaś mamę, że
powinna mi powiedzieć o Lucindzie.
Nie sądzę, żeby inaczej kiedykolwiek
się na to zdecydowała, a prawda wiele
dla mnie znaczy.
– Był już najwyższy czas, żebyś się
dowiedziała – wyjaśniła dyrektorka. –
Może już nawet zbyt długo z tym
zwlekała. – Wyprostowała się na
krześle. – Allie, wiem, że masz mnóstwo
pytań odnośnie do tego, co to znaczy dla
ciebie i twojej pozycji w Nocnej
Szkole,
ale
najpierw
musimy
porozmawiać
o
wydarzeniach
w Londynie. Powinnaś wiedzieć, co
będzie dalej.
Chociaż
Allie
nic
nie
odpowiedziała, poczuła nagłą falę
podekscytowania.
– Na pewno już wiesz – ciągnęła
Isabelle – że ktoś powinien był czuwać
tego wieczora przed twoim domem.
W czasie, kiedy byłaś w domu, zawsze
ktoś cię pilnował.
Allie skinęła głową.
– Niestety twój opiekun odjechał tuż
po jedenastej wieczorem, po otrzymaniu
esemesa od spanikowanej żony, że ich
dziecko jest w stanie krytycznym.
Ochroniarz
zadzwonił
do
Raja
i poinformował go, że musi opuścić
posterunek. Raj osobiście pozwolił mu
odjechać.
Kiedy Isabelle zamilkła, Allie
poczuła na ramionach gęsią skórkę.
Mogła się domyślić, jaki był ciąg
dalszy.
– Tylko że Raj nigdy nie odebrał
tego telefonu. Nigdy nie rozmawiał z tym
mężczyzną. A żona ochroniarza nigdy
nie wysłała żadnej wiadomości. Nie
było problemu z dzieckiem.
– Nathaniel – szepnęła Allie.
Isabelle skinęła.
–
Billing
telefonu
ochroniarza
potwierdza jego historię. Zadzwonił do
Raja i rozmowa trwała kilka minut. Ale
to połączenie zostało przekierowane.
Allie przypomniała sobie tamtą noc
i mężczyznę, który ją śledził. Poczuła
nieodparta pokusę uderzenia w coś
twardego.
–
Dlaczego?
–
Gwałtownie
postawiła kubek na biurku, rozchlapując
herbatę z mlekiem. – Po co on to robi?
Nie rozumiem. Na czym mu aż tak
bardzo zależy?
Minęła
dłuższa
chwila,
zanim
dyrektorka
zdecydowała
wreszcie,
jakiej udzielić odpowiedzi.
– Historia obsesji Nathaniela jest
długa – wyjaśniła. – Gdybym chciała ci
ją
w
całości
opowiedzieć,
siedziałybyśmy
tu
godzinami.
Ale
powinnaś wiedzieć, że tak naprawdę nie
chodzi mu o ciebie. Chodzi mu…
o mnie.
– O ciebie? – Allie spojrzała na nią
ze zdumieniem. – Nie rozumiem.
Isabelle potarła skronie opuszkami
palców.
– Naprawdę wieki zajęłoby mi
opowiedzenie ci tej historii. Wystarczy,
gdy powiem, że ja i on mamy bardzo
różne poglądy na to, jak świat powinien
działać. Na szczęście to ja mam wpływ
na Lucindę, więc moje poglądy częściej
wprowadzane są w życie. Nie zawsze
robi to, co jej powiem, ale często mnie
słucha. – Wzięła filiżankę i upiła
w zamyśleniu niewielki łyk. – To
właśnie próbuje zmienić Nathaniel.
Allie zmarszczyła brwi, próbując
poskładać
poszczególne
elementy
układanki.
– Przepraszam, ale wciąż nie
rozumiem. Czego on dokładnie chce?
– Nie masz za co przepraszać.
Obsesja Nathaniela jest formą obłędu.
To logiczne, że nie rozumiesz. – Isabelle
uśmiechnęła się smutno. – On nie chce
Cimmerii. Chce użyć szkoły jako
odskoczni. Widzisz, tak naprawdę chce
przejąć
kontrolę
nad
większą
organizacją. Cimmeria i Nocna Szkoła
to tylko jej niewielka część. Lucinda jest
głową tej organizacji. A ja jestem jej
najbliższą doradczynią. – Przyglądała
się
Allie,
próbując
ocenić,
czy
dziewczyna
rozumiała
wagę
tych
informacji. – Mamy wielką władzę,
Allie… a on chce jej dla siebie.
– Dlaczego potrzebuje Cimmerii,
żeby przejąć władzę nad organizacją?
– Trudno to wyjaśnić, ale ta szkoła
jest miejscem, gdzie wszystko się
zaczęło. To, jeśli można tak powiedzieć,
serce naszej organizacji. Rada Cimmerii
rządzi nie tylko szkołą, ale również całą
organizacją. Jesteśmy w samym jej
centrum. – Isabelle zatoczyła wokół
ręką. – Jeśli pozbędzie się mnie, będzie
mógł wyeliminować Lucindę. Wydaje
mu się, że wtedy rada wybierze go na
przewodniczącego. To szalony plan, ale
on wierzy w jego powodzenie. Dlatego
zachowuje się w ten sposób. Próbuje
sprawić,
że
wyjdę
na
osobę
niekompetentną, która nie ma kontroli
nad tym, co dzieje się w szkole, i nie
potrafi
chronić
uczniów…
–
powiedziała przez ściśnięte gardło. –
Cóż… – dodała po chwili. – Rozumiesz,
o co chodzi. – Wygładziła stos papierów
leżących na brzegu biurka. – Jesteś
pionkiem na jego szachownicy. A ja
jestem wieżą. Chronię królową.
– Królową Lucindę – Allie mruknęła
w
zamyśleniu.
Spojrzała
na
dyrektorkę. – Dlaczego on tak bardzo
was nienawidzi?
Isabelle zmierzyła ją chłodnym
wzrokiem.
– O tym – stwierdziła stanowczo –
porozmawiamy innym razem.
–
Ale
–
nalegała
Allie,
zastanawiając się nad rozwiązaniem
problemu – Lucinda z pewnością
mogłaby go powstrzymać? Gdybyś
powiedziała jej, że moje życie jest
w niebezpieczeństwie… Chyba nie
chciałaby, żeby coś mi się stało.
Z pewnością mogłaby pomóc?
Zapadła niezręczna cisza.
– Lucinda wie, co się dzieje –
wyjaśniła Isabelle ostrożnie. – I w tej
chwili nie planuje podjęcia żadnych
działań.
– Co? – Allie nie mogła uwierzyć. –
Dlaczego?
Dyrektorka rzuciła jej ostrzegawcze
spojrzenie, po czym odezwała się
swoim
najbardziej
autorytatywnym
tonem.
– Wiem, że chcesz wiedzieć
wszystko, Allie, ale musisz mi zaufać.
Sprawa jest skomplikowana. Musimy
chronić się sami, nie czekać, aż uratuje
nas Lucinda albo ktokolwiek inny.
Dlatego zatrudniłam firmę Raja, żeby
pilnowała
szkoły.
Wie
więcej
o Nathanielu niż ktokolwiek inny.
Z wyjątkiem mnie.
Ostatnie słowa powiedziała tak
cicho, że Allie ledwie ją usłyszała.
Spuściła wzrok na podłogę, czując
narastający bunt. Kolejny raz jej
bezpieczeństwo
zostało
powierzone
innym ludziom. Znów była bezradna.
Podniosła wzrok i zobaczyła, że Isabelle
przygląda jej się uważnie, jakby
dokładnie wiedziała, o czym myśli.
– Masz do odegrania swoją rolę,
Allie – odezwała się łagodnie. –
W Londynie wykazałaś się wyjątkowym
opanowaniem w bardzo stresującej
sytuacji. Działałaś pomysłowo i szybko.
Dokładnie zastosowałaś się do moich
wskazówek w chwili, gdy bardzo
niewielu ludzi byłoby w stanie z nich
skorzystać. Z tego powodu, a także
dlatego że w trakcie letniego semestru
zdołałaś znacznie poprawić swoje
oceny, poprosiłam, żeby przyjęto cię do
Nocnej Szkoły na przyspieszony kurs
treningowy.
Allie poczuła nagłą falę ekscytacji.
Z
wrażenia
zabrakło
jej
tchu
w piersiach.
– Ja… ja…
– W tym semestrze będziemy skupiać
się
na
ćwiczeniu
umiejętności
samoobrony.
Będziesz
pracować
z doskonale wyszkolonymi ludźmi. –
Isabelle
chwyciła
ją
za
rękę
i
powiedziała
z
zaskakującą
stanowczością: – To, co przydarzyło ci
się w Londynie, nie może się już nigdy
powtórzyć.
5
Allie wybiegła z gabinetu Isabelle,
niemal tańcząc z radości. Rozejrzała się
na wszystkie strony, po czym zrobiła
piruet. Z emocji aż zakręciło jej się
w głowie.
„Carter – stwierdziła. – Muszę mu
powiedzieć”.
Pobiegła korytarzem, myśląc o tym,
jak świetnie wszystko się ułożyło. Będą
mogli razem trenować. Zostanie jej
doradcą. Spędzą w swoim towarzystwie
mnóstwo czasu. Nie będą mieli przed
sobą żadnych tajemnic.
Nie znalazła go w świetlicy.
W pustej jadalni słychać było tylko
stukot
talerzy,
dobiegający
z niewidocznej kuchni. Ruszyła w stronę
skrzydła
szkolnego,
cudem
tylko
unikając zderzenia z Rachel, która szła
w przeciwnym kierunku z naręczem
książek.
–
O,
cześć
–
powitała
ją
przyjaciółka, spokojna jak zawsze. – Co
tam?
Allie
chciała
wykazać
się
opanowaniem i nie powiedzieć nikomu
o swoim nowym zadaniu. Poza tym i tak
miała zakaz mówienia o Nocnej Szkole.
Ale zamiast tego wybuchła potokiem
nieskładnych słów.
– Właśnie spotkałam się z Isabelle!
Będę
w
Nocnej
Szkole!
Na
zaawansowanym
kursie!
Widziałaś
Cartera?
– Och. – Rachel nie wyglądała na
zadowoloną.
Sprawiała
wrażenie
urażonej, jakby Allie właśnie ją
uderzyła. Ale odpowiedziała jedynie: –
Nie widziałam Cartera. – Po czym
odwróciła się i odeszła.
Przez dłuższą chwilę Allie patrzyła
za nią, a potem jakby zdając sobie
sprawę, że przecież może chodzić,
postanowiła ją dogonić.
–
Rachel?
Hej.
Nie
uciekaj.
Złamałam
jakieś
dziewięćdziesiąt
siedem zasad, mówiąc ci o tym, a ty… –
Allie dogoniła ją i złapała za ramię. –
Co się dzieje?
– Po prostu… nie mogę uwierzyć, że
po tym wszystkim, co stało się latem,
chcesz brać w tym udział. – Dziewczyna
wsunęła książki pod pachę i odgarnęła
niesforny ciemny lok, który opadł jej na
czoło. Wyglądała na wściekłą. –
Myślałam, że jesteś mądrzejsza.
– Hej. – Allie poczuła się
zraniona. – Au, Rachel. Nie bądź
wredna. Porozmawiajmy.
– Myślisz, że jestem wredna? –
Rachel pokręciła rozpaczliwie głową. –
Próbuję cię uratować, Allie. Nocna
Szkoła nie kończy się po maturze. To nie
będą wspomnienia, kiedy będziemy już
stare i znudzone. To jest na całe życie.
Widziałam, co stało się z moim tatą,
Allie. On należy do nich. To całe jego
życie, już na zawsze. Nie powinnaś być
tego częścią. Ale jeśli jesteś… –
Zrobiła krok w tył. – Cóż, ja nie jestem,
więc nie możemy o tym więcej
rozmawiać.
Mogłabyś
mieć
kłopoty, całą masę kłopotów, gdybyś
rozmawiała o tym ze mną albo
kimkolwiek innym spoza szkoły.
Tym razem Allie pozwoliła jej
odejść. Rozejrzała się wokół, jakby
chciała sprawdzić, czy w pobliżu niej
jest ktoś jeszcze, kto podziela jej
zdumienie.
Co się, do diabła, stało?
Mamrocząc pod nosem, weszła po
schodach do dziewczęcych sypialni.
Otworzyła drzwi do swojego pokoju.
Była tak zamyślona, że nie zauważyła, iż
w środku pali się światło. Ktoś się
poruszył na łóżku.
Podskoczyła i krzyknęła cicho.
– Cześć – powiedział Carter sennym
głosem. – Nie dzwoń po gliny. To tylko
ja.
Allie wciąż była zdenerwowana po
spotkaniu z Rachel, więc rzuciła mu
groźne spojrzenie. Bicie jej serca
powoli wracało do normalnego rytmu.
– Co tu robisz? – Chociaż w tej
części szkoły niemal nikogo nie było,
z przyzwyczajenia zaczęła szeptać.
Chłopcom nie wolno było przychodzić
do pokojów dziewcząt. – Potwornie
mnie wystraszyłeś.
–
Przepraszam.
Czekałem,
aż
wrócisz, żebyśmy mogli porozmawiać. –
Jego włosy były w nieładzie, a twarz
pokrywał rumieniec. – Chyba się
zdrzemnąłem. Nie było cię całe wieki.
–
Tak,
najpierw
rozmawiałam
z Isabelle, a potem Rachel się na mnie
wkurzyła. – Zabrzmiało to bardziej
zgryźliwie, niż zamierzała, ale jakoś nie
mogła się powstrzymać. – Takie rzeczy
trochę trwają.
– Rachel się wkurzyła? Co się stało?
Allie bez wahania opowiedziała mu,
co się wydarzyło w korytarzu.
– Powiedziałam jej, że będę
w Nocnej Szkole, a ona zaczęła
biadolić, że to zrujnuje mi życie, że
jestem głupia, a cała ta szkoła to czyste
zło… O co chodzi?
Carter zamarł w bezruchu, nie
odrywając od niej wzroku.
– Będziesz w Nocnej Szkole?
Isabelle naprawdę tak powiedziała?
Spodziewała się zupełnie innej
reakcji. Gdzie radość z jej wielkiej
szansy? Dlaczego nikt nie mówił
„Brawo, Allie”?
– Do licha, co się dzieje? –
Machnęła rękami. – Dlaczego nikt się
nie cieszy?
– Przepraszam… po prostu jestem
zaskoczony. – Carter najwyraźniej nie
wiedział,
co
powiedzieć.
–
Nie
sądziłem… nie rozmawialiśmy… –
W końcu udało mu się zebrać myśli. –
To poważna sprawa, Allie.
– Wiem. Nie jestem idiotką – rzuciła
ostro. – Jestem tym wszystkim bardzo
podekscytowana i chciałam się z wami
podzielić tą wiadomością. Tylko że
zachowujecie
się,
jakbym
was
poinformowała, że mam gruźlicę. Teraz
czuję się… Nieważne.
Doskonale wiedząc, że się nad sobą
rozczula, padła na łóżko.
Carter znalazł się tuż obok, wziął ją
za rękę i splótł jej palce ze swoimi.
Chociaż czuła się paskudnie, podobało
jej się, że jego dłoń była taka silna
i ciepła.
– Posłuchaj – poprosił. – Ja też się
cieszę. Ale potrzebuję chwili, żeby to
przemyśleć. Co dokładnie powiedziała
Isabelle?
– Powiedziała, że w Londynie
wykazałam
się
wyjątkowym
opanowaniem w chwilach zagrożenia
czy coś takiego i że… nie wiem. Mam
dobre oceny. I że muszę umieć się
bronić, więc posyła mnie do Nocnej
Szkoły na przyspieszony kurs.
Carter gwizdnął cicho.
– Przyspieszony kurs? Nigdy czegoś
takiego nie robili. Jesteś pewna?
Allie
pokiwała
głową
tak
gwałtownie,
aż
zatrzęsła
jej
się
grzywka.
– Do diabła – powiedział do siebie.
– Co to znaczy? – spytała.
– Nie wyjaśniła ci?
Zaprzeczyła,
a
Carter
głośno
wypuścił powietrze.
– To znaczy, że nie będziesz robić
nic
z
tego,
czym
normalnie
zajmowaliśmy
się
w
pierwszym
semestrze, tylko od razu będziesz
trenowała z najstarszymi. – Przyglądał
jej się z ciekawością, tak jakby
próbował przejrzeć ją na wylot. – Rzuca
cię od razu na głęboką wodę.
Coś w jego tonie sprawiło, że Allie
poczuła się zaniepokojona. Na szczęście
zmienił temat.
– Co dokładnie powiedziała Rachel,
że tak się zdenerwowałaś?
Wyplątała dłoń z jego palców
i zaczęła się bawić rąbkiem koszuli.
Zmarszczyła brwi w zamyśleniu.
– Zachowywała się, jakby to było
coś złego, jakbym była głupia, że chcę
brać w tym udział. Naprawdę się
rozzłościła. Rachel nigdy się nie
złości – dodała ze smutkiem.
Nie wyglądał na zaskoczonego.
– Wiesz, że ona nie popiera Nocnej
Szkoły, prawda? – wyjaśnił. – Sama ci
to
przecież
powiedziała.
Wszyscy
wiedzą, że kilka razy dostała propozycję
przyłączenia się i ją odrzuciła. Nikt inny
się na coś takiego nie zdobył. To musi
być jakaś sporna kwestia pomiędzy nią
a jej ojcem.
Allie spojrzała na niego uważnie.
– Co… naprawdę? Nigdy mi nie
mówiła. Powiedziała mi tylko, że tata
chciał, żeby się przyłączyła, a ona
odmówiła.
– Cóż… – Westchnął Carter. – Ona
naprawdę nienawidzi tej organizacji.
– Ale dlaczego? Dlaczego aż tak
bardzo jej się to nie podoba?
– Wiesz przecież, że Rachel jest
genialna. Ma absolutnie racjonalne
obiekcje natury politycznej. Nocna
Szkoła nie jest fair i nigdy nie była.
Ułatwia życie bogatym dzieciakom. Tak
jakby potrzebowali jeszcze ułatwień… –
Wyciągnął nogi przed siebie. – Ale
sądzę, że chodzi o coś więcej. O jej tatę.
Powinnaś ją o to zapytać.
Allie poczuła niepokój.
– Mam nadzieję, że nie jest na mnie
bardzo zła. Nie chciałam zachować się
tak
bezmyślnie.
Po
prostu…
nie
pomyślałam.
Carter parsknął śmiechem, ale po
chwili zrobił poważną minę.
– Al…
Wyraźnie się wahał. Spojrzała na
niego zmartwiona.
– Cieszę się, że nauczysz się bronić.
To ci się na pewno przyda. Ale
jednocześnie trochę się martwię. Wiesz,
że nie ufam ludziom, którzy kierują
Nocną Szkołą. Rozmawialiśmy o tym
wiele razy.
Otworzyła usta, żeby zaprotestować,
ale on położył jej palec na wargach.
– Wiem, że ja też w niej jestem
i wychodzę na strasznego hipokrytę, ale
miałem swoje powody, dla których
przyłączyłem się do szkoły. To nie
znaczy, że chciałbym, żebyś też się w to
wplątała. Trochę przeraża mnie myśl, że
znajdziesz się w samym środku tego
wszystkiego.
– Słuchaj… – Złapała jego dłoń
i przytrzymała przez sekundę przy
policzku, po czym ją opuściła. Potem
wyprostowała się i zdradziła mu, co
powiedziały jej mama i Isabelle. Kiedy
skończyła, dodała: – Tak naprawdę całe
życie byłam w Nocnej Szkole. Tylko
dopiero teraz się o tym dowiedziałam.
Dzięki temu może uda mi się… nie
wiem. Przetrwać.
Przez dłuższą chwilę Carter patrzył
w przestrzeń, zagubiony w myślach.
W końcu odwrócił się w jej stronę.
– Dobrze.
– Dobrze co? – spytała ostrożnie.
–
Dobrze.
Nocna
Szkoła
–
powiedział, akcentując każde słowo. –
Musisz nauczyć się bronić. Witaj
w Nocnej Szkole. Mam nadzieję, że
zanadto ci się nie spodoba.
6
Gdzieś w ciemnościach słyszała
wołające ją głosy. Ale wciąż biegła tak
szybko, jak tylko zdołała.
Wkrótce głosy pochłonęła cisza.
Było jasno, a kiedy biegła po
ścieżce, księżyc w pełni oświetlał las
niebieskawym blaskiem.
Nie wiedziała, dokąd tak pędzi ani
po co, ale wiedziała, że nie może
przestać. Oddychała nierówno, czując
ogień w płucach. A jednak wciąż biegła.
Nagle dostrzegła kątem oka jakieś
poruszenie między drzewami. Coś
mignęło
przelotnie
niczym
ptak.
Wiedziała, że to nie może być ptak.
Zatrzymała się bez wysiłku.
– Kto tam jest!? – zawołała
w ciemność, po czym gwałtownie
wciągnęła
powietrze,
kiedy
znów
zauważyła
jakieś
poruszenie.
Coś
przemieszczało się na tyle wolno, żeby
mogła to dostrzec, i wystarczająco
szybko,
żeby
nie
zdołała
tego
rozpoznać. – To nie jest śmieszne! –
krzyknęła.
Zaczęła się trząść. Coś było nie tak.
Zupełnie nie tak. Dokąd biegła? Co
robiła na dworze o tak późnej godzinie?
Znienacka usłyszała za plecami
niski, groźny warkot.
Allie usiadła na łóżku, wydając
z siebie zduszony krzyk. Rozejrzała się
w panice po ciemnym pokoju, mocno
zaciskając dłonie na brzegu kołdry.
W pierwszej chwili była kompletnie
zdezorientowana. Ten pokój nie był
znajomy. Nic nie znajdowało się tam,
gdzie powinno.
A potem sobie przypomniała.
– Cimmeria – mruknęła, ponownie
się kładąc i zamykając oczy. – Jestem
w Cimmerii. Bezpieczna.
Następnego dnia po pospiesznie
zjedzonym śniadaniu Allie przeprosiła
Jo i pobiegła do biblioteki, by poszukać
Rachel. Musiała się z nią pogodzić.
Kłótnia z najlepszą przyjaciółką na
pewno nie była w jej planach, i to już
pierwszego tygodnia w szkole.
Malarze hałasowali tuż za drzwiami
biblioteki, ustawiając przypominające
metalowy las drabiny. Wielkie puszki
pełne farby i wałki do malowania leżały
w nieładzie jak powalone drzewa.
W powietrzu czuć już było gryzący
zapach rozpuszczalnika.
Przebiegła koło nich i popędziła na
drugi koniec pomieszczenia. Eloise
i Rachel stały przy metalowym stole pod
tylną ścianą i pakowały książki do
kartonów. Każdą warstwę rozdzielały
arkuszami sztywnego papieru. Delikatnie
umieszczały w pudełkach stare, skórzane
tomy, jakby to były kruche kryształowe
figurki.
Eloise spojrzała na nią pytająco,
poprawiając okulary.
– Czy mogę chwilkę porozmawiać
z Rachel? – spytała Allie.
Bibliotekarka popatrzyła na obie
dziewczyny. Rachel unikała wzroku
przyjaciółki. Eloise spojrzała na nie
współczująco, po czym przesunęła w ich
stronę ciężkie pudło.
– Może wyniesiecie ten karton do
ciężarówki. Jest za ciężki dla jednej
osoby.
Allie złapała za jeden koniec,
a
Rachel
za
drugi.
Wspólnie
manewrowały
pomiędzy
szafami
w stronę tylnego wyjścia. Na zewnątrz
czekała biała ciężarówka z otwartymi
drzwiami. Kierowca stał kilka kroków
dalej, rozmawiając przez telefon. Nie
zwracał na nie uwagi.
Wilgotne powietrze poranka osiadło
na skórze Allie jak olej na wodzie. Było
cicho i szaro. Słyszała tylko chrzęst
żwiru pod ich stopami i obojętny,
monotonny głos kierowcy. Położyły
pudło na stercie leżących w środku
podobnych kartonów.
– Przepraszam – zaczęła nagle
Allie. – Nie pomyślałam o tym, jak
możesz się poczuć… Byłam samolubna
i…
W oczach Rachel pojawiła się ulga.
Zalała Allie potokiem słów.
– Ja też. Musisz robić to, co dla
ciebie dobre. Nie mogę oczekiwać po
tobie, że będziesz taka jak ja.
– Chodzi o to… – Allie narysowała
butem linię w szarym żwirze. –
Naprawdę muszę to zrobić. Nie dlatego
że wierzę w te wszystkie zasady, ale
ponieważ mogę się tam wiele nauczyć.
Będę mogła się bronić. Dowiem się
więcej o mojej rodzinie, jeśli znajdę się
po drugiej stronie. Nie będą mogli tego
wszystkiego przede mną ukrywać. Może
odkryję
też,
co
stało
się
z Christopherem, bo wydaje mi się, że
oni
wiedzą,
tylko
nie
chcą
mi
powiedzieć. Rozumiesz moje powody?
– Tak.
Ale Allie wciąż słyszała niechęć
w jej głosie.
– Dla twojego dobra chciałabym,
żeby istniał jakiś inny sposób. Wydaje
mi się, że może spotkać cię niemiła
niespodzianka – dodała Rachel.
Allie spojrzała kątem oka na
kierowcę. Wciąż rozmawiał przez
telefon.
Przyjaciółka zauważyła jej wzrok
i skinęła głową w stronę drzwi. Kiedy
ruszyły z powrotem do środka, zmieniła
temat.
– Znów pracujesz dzisiaj z Jo?
– Malujemy. Poważnie traktuję moją
sztukę.
Rachel parsknęła śmiechem, ale po
chwili spoważniała.
– Jak ona się czuje?
Allie pomyślała przez chwilę o Jo
śmiejącej się przy szorowaniu ścian.
– Lepiej, niż się spodziewałam.
Właściwie… ma się dobrze. Tak mi się
wydaje.
– Trochę zbyt dobrze? – Gdy tylko
Rachel wypowiedziała te słowa, Allie
zrozumiała, że przyjaciółka ma rację.
– Myślisz, że udaje? – szepnęła. –
Isabelle wysłała ją do psychologa
i w ogóle…
Dziewczyna nie wydawała się
zbytnio przekonana.
– Nie chcę być wredna, ale Jo jest
mistrzynią manipulacji i podstępu. Jak
każdy, kto dorastał w takich warunkach.
Wydarzyło się coś naprawdę okropnego,
a ona zachowuje się tak samo jak
zawsze. – Wzruszyła ramionami. – Coś
mi tu nie pasuje. Może znowu się
załamie. Po prostu… pilnuj jej.
Allie skinęła głową.
– Tak zrobię.
– I uważaj na to wszystko. – Rachel
wykonała niejasny gest ręką. – Na
rzeczy, w które się angażujesz. Uważaj
na siebie.
– Nie jestem przecież sama –
zauważyła Allie. – Twój tata będzie
miał na mnie oko.
Spojrzenie, które rzuciła jej Rachel,
nie spodobało jej się ani trochę.
– Nie łudź się, że będzie cię
traktował inaczej niż wszystkich tylko
dlatego, że cię lubi. Jest twardszy, niż ci
się wydaje.
– Jestem gotowa – obiecała Allie,
zastanawiając
się,
czy
tak
jest
naprawdę.
– Witajcie w Akademii Cimmeria.
Nowych uczniów prosimy o przejście na
lewo. Starsi niech zgromadzą się po
prawej.
Isabelle stała na niewielkiej, białej
platformie na końcu dużej sali. Nie
krzyczała, ale w jakiś sposób jej mocny
głos przebijał przez gwar rozmów
dwustu uczniów. To był pierwszy dzień
jesiennego semestru. Allie i Rachel stały
w
szeregu
po
prawej,
ubrane
w identyczne wykrochmalone białe
koszule
z
długimi
rękawami,
z granatowym wykończeniem i krótkie,
granatowe, plisowane spódniczki.
– Nie mogę w to uwierzyć, ale
cieszę się, że mogłam znowu założyć ten
głupi mundurek – stwierdziła Allie,
wygładzając rąbek spódniczki.
– Rozumiem. – Rachel zmarszczyła
nos. – Chociaż się nie zgadzam.
Obserwowały
nowych
uczniów
stojących po przeciwnej stronie.
–
Wszyscy
są
tacy
młodzi
i wyglądają na zdenerwowanych –
zauważyła Allie.
–
Czy
ja
tak
wyglądałam na początku?
– Oczywiście, że nie. – Przyjaciółka
przerzuciła swój długi kucyk przez
ramię i szybko zmieniła temat. – To
miejsce
wygląda
niesamowicie,
prawda?
– Absolutnie. – Allie również
spojrzała na ściany pokryte dębową
boazerią i w głąb sali, na błyszczące,
wypolerowane drewniane podłogi oraz
nieskazitelnie
czyste
kryształowe
żyrandole. – Nie mogę uwierzyć, że nam
się
udało.
Cała
ta
praca…
–
Rozprostowała palce i popatrzyła na
gojące się pęcherze. – Wciąż jest
mnóstwo do zrobienia, ale przynajmniej
najważniejsze rzeczy są skończone.
– Na szczęście. – Westchnęła
Rachel. – Wystarczy mi przeglądania
książek, układania rzeczy, malowania
i zamiatania na całe życie.
Ostatnie dziesięć dni pracowały
niemal bez przerwy. Wyczyszczono
i
pomalowano
ściany,
wyprano
i ponownie ułożono perskie dywany,
meble przesuwano z jednego pokoju do
drugiego. Każdego dnia wieczorem
czuły się tak zmęczone, że marzyły tylko
o tym, by paść na łóżko. W wielu
pokojach wciąż jeszcze trwały prace,
ale odnowiono wystarczająco dużą
część budynku, żeby semestr mógł się
rozpocząć.
– Allie…
Odwróciła się i napotkała obojętny
wzrok dawno niewidzianej dziewczyny.
Światło słońca podkreślało jej długie,
rude włosy i mlecznobiałą cerę.
– Och! – Allie włożyła ręce do
kieszeni, siląc się na wyluzowaną
postawę. – Cześć, Katie.
Dziewczyna wyglądała tak, jakby
coś
ją
dręczyło.
Skubała
rąbek
granatowego swetra, który z pewnością
musiał być zrobiony specjalnie dla niej,
ponieważ pasował irytująco idealnie.
– Możemy chwilę porozmawiać?
Allie
i
Rachel
wymieniły
zaintrygowane spojrzenia.
– Zajmę ci miejsce. – Rachel
szturchnęła ją łokciem.
Katie zatrzymała się w pustym kącie.
– Pamiętasz, co wydarzyło się
w
poprzednim
semestrze,
kiedy
wszystkich uratowałaś i w ogóle? –
spytała Katie.
Allie natychmiast wymyśliła tysiąc
sarkastycznych odpowiedzi, ale tylko
skinęła głową z obojętną miną.
– Współpracowałyśmy i wszystko
było w porządku.
Znów skinęła, chociaż tym razem
w jej oczach błysnęła podejrzliwość.
– Cóż, to było ważne i cieszę się, że
to zrobiłyśmy, ale nie sądzę, że
powinnyśmy
się
zaprzyjaźnić.
To
znaczy… mimo tego, co przeszłyśmy. To
było wspaniałe i okazałaś się mniejszą
idiotką niż zazwyczaj, ale nie mogę
spędzać z tobą czasu. Jeśli mam być
całkiem szczera, nie przepadam za tobą.
Przynajmniej
zazwyczaj.
Chciałam
powiedzieć… Proszę, nie spodziewaj
się, że będziemy się teraz kumplować.
Allie kompletnie zaniemówiła. Nie
wiedziała, co odpowiedzieć. Przyszło
jej do głowy, że to niesamowite, jak ktoś
może być tak ładny i jednocześnie tak…
okropny.
Zapadła długa, niezręczna cisza.
W końcu, potrząsając głową, Allie
odwróciła się i odeszła.
– Jak chcesz.
Kiedy wróciła na swoje miejsce
w szeregu, Rachel pytająco uniosła
brwi. Allie potrząsnęła tylko głową
z oburzeniem.
– No tak – stwierdziła Rachel. – Na
czym to stanęłyśmy?
– Chyba na tym, że jesteśmy
fantastycznymi pracownikami – rzuciła
Allie, ale nagle dotarł do niej w pełni
absurd rozmowy z Katie i wybuchła
gwałtownym,
niepohamowanym
śmiechem.
Rachel spojrzała zdumiona, ale
chwilę później już śmiała się razem
z nią.
– Nie mam pojęcia, dlaczego
właściwie się śmieję, ale mogę się
domyślać.
– Ona po prostu – Allie płakała ze
śmiechu – jest taką straszną jędzą.
I znów zaczęły się śmiać. Nie
przestały nawet wtedy, kiedy chwilę
później poszły się zarejestrować. Allie
zamilkła dopiero, gdy ujrzała Zelaznego,
siedzącego sztywno jakby połknął kij
i przerzucającego leżące przed nim na
stole papiery.
– Sheridan. Patel – mruknął, patrząc
na nie spode łba. – Uciszcie się. Patel,
to twój rozkład zajęć i lista lektur.
–
Dziękuję,
panie
Zelazny
–
powiedziała Rachel tonem odrobinę zbyt
uprzejmym, żeby uznać go za szczery.
– Sheridan – warknął nauczyciel,
zanim Rachel skończyła mówić. – Twój
rozkład
zajęć.
–
Allie
chciała
podziękować, ale omiótł ją lodowatym
spojrzeniem. Ciągnął dalej: – Masz
w tym semestrze dodatkowe zajęcia.
Spodziewamy się ciebie o dwudziestej
pierwszej dziś wieczorem. Miejsce
spotkań
zaznaczono
na
twoim
rozkładzie. Nie tolerujemy spóźnień.
Allie rzuciła okiem na kartkę
i odczytała „Sala treningowa numer 1”.
Poczuła zimny pot spływający jej po
plecach. Nie chodziła na WF i nie
zapisywała się na żadne dodatkowe
zajęcia. Był tylko jeden powód, dla
którego mogliby chcieć, żeby się tam
pojawiła.
„Zaczyna się – pomyślała. – To się
dzieje naprawdę”.
Tuż po dwunastej Allie wpadła do
jadalni i gwałtownie się zatrzymała,
zdumiona panującym w niej hałasem.
Pomieszczenie było pełne. Przy każdym
ze
stołów
umieszczono
osiem
rzeźbionych krzeseł. Hałas, który robili
ruszający się z werwą uczniowie, był
przytłaczający.
Jo machała do niej entuzjastycznie
z miejsca przy olbrzymim kamiennym
kominku.
– Tutaj!
Allie podeszła do stołu, przy którym
siedziała Jo, ignorując pozostałych
uczniów. Nie rozpoznała żadnego z nich.
Jo poklepała puste krzesło obok
siebie.
– Zajęłam ci miejsce, żebyś nie
umarła z głodu. To jakiś dom wariatów.
Allie z lekko oszołomioną miną
zrobiła ręką szeroki gest wokół.
– Skąd oni się wszyscy wzięli?
Jo roześmiała się.
– Wiem! Trochę inaczej niż w letnim
semestrze,
prawda?
Pełno
ludzi.
Bezczelni dranie zajęli nawet nasz
stolik. – Wskazała na środek pokoju,
gdzie
zazwyczaj
siedziały
czternastolatki. Teraz wszystkie miejsca
zajęte były przez nowych uczniów,
pogrążonych w niezręcznej ciszy. – Nie
miałam
sumienia
ich
stamtąd
przegonić.
–
Jo
uśmiechnęła
się
łaskawie. – To tylko dzieciaki. Lucas
będzie musiał później przekazać im złe
wieści. Łagodnie.
– Lucas każe im się wynosić? –
spytała Allie, siadając na krześle.
– Oczywiście.
Allie przyglądała się przyjaciółce
przez
ostatnie
kilka
dni,
mając
w pamięci uwagę Rachel, że Jo może
tylko
udawać.
Jednak
dziewczyna
wydawała się taka sama jak zawsze –
pełna życia, rozgadana, wesoła. Może
Rachel przesadzała.
Jo zanurzyła łyżkę w zupie o dziwnie
intensywnym, czerwonym kolorze.
– Przeżyją, jeśli tylko zwolnią stolik
do jutra. A co tam u ciebie?
– Co to? Pomidorowa? – Allie
wciąż próbowała poznać zawartość
talerza koleżanki.
– Tak, ale chyba dodali do niej
buraki. – Jo zmarszczyła zadarty nos. –
Ma kolor jak jatka po rzezi. Smakuje za
to jak błoto. Albo trucizna.
Jedzenie w Cimmerii zazwyczaj
było smaczne, ale czasami eksperymenty
kucharzy okazywały się mocno nieudane.
Allie wzięła pół kanapki z tacy, ale po
chwili
ciekawość
zwyciężyła
i dziewczyna nalała sobie do miski
odrobinę zupy. Zanurzyła w niej łyżkę
i
podejrzliwie
powąchała,
zanim
zdecydowała się na ostrożny łyk.
– Chyba jednak nie jest zatruta –
oceniła.
– Świetnie. Mimo wszystko nie
zamierzam ryzykować. – Jo skubała
kanapkę. – Hej, jak wygląda twój
rozkład zajęć? Mamy razem jakieś
lekcje? – Wyciągnęła rękę w stronę
Allie. – Pokaż mi.
Allie wpakowała ostatni kawałek
kanapki do ust i zaczęła grzebać
w torbie. W końcu znalazła białą
karteczkę.
– Masz – powiedziała niewyraźnie
z pełnymi ustami.
– Prawdziwa z ciebie dama –
skomentowała Jo, po czym zapiszczała
z radością. – Mamy w tym semestrze
trzy lekcje razem! Historię, biologię
i francuski. Doskonale. – Mrugnęła do
Allie ponad kartką papieru. – Ciekawe,
czy zdołałybyśmy przekonać Isabelle,
żeby nas przeniosła i żebyśmy wszystkie
zajęcia miały razem. Mogłabym obiecać,
że będę grzeczna. Po raz pierwszy
w życiu.
–
Miałabyś
mnie
po
dziurki
w nosie – odpowiedziała Allie. –
Chrapię.
– Jakoś mnie to nie zaskakuje. – Jo
oddała jej rozkład.
– Czekaj. – Allie podniosła wzrok
znad zupy. – Jak to możliwe, że mamy
razem
francuski?
Przecież
jesteś
w grupie zaawansowanej.
Jo pochyliła się, żeby podnieść
torbę.
– Wygląda na to, ma petite chou, że
ty
również
jesteś
w
grupie
zaawansowanej.
– Żartujesz. – Allie spojrzała na
przyjaciółkę podejrzliwie.
– I w zaawansowanej grupie
z historii, biologii oraz angielskiego.
– Co ty mówisz?
Jo wywróciła oczami.
– Allie, czy ty w ogóle spojrzałaś na
swój rozkład zajęć?
– To jakieś bzdury – mruknęła Allie,
patrząc na swój plan. Ale Jo miała
rację: niemal wszystkie jej zajęcia
należały do kursu dla zaawansowanych.
Wywołało to na jej twarzy tryumfalny
uśmiech. Przez dwa lata jej oceny
stopniowo się pogarszały, ale ciężka
praca w letnim semestrze dała rezultaty.
– Niestety, wciąż masz chodzić na
matematykę
dla
początkujących
–
stwierdziła Jo z uśmiechem wyższości. –
To
straszny
obciach
–
dodała,
podnosząc się od stołu. – To co?
Idziesz?
– Może – odparła Allie. – Zależy,
dokąd się wybierasz.
Jo już szła w kierunku wyjścia.
Rzuciła tylko przez ramię:
– Do świetlicy. Chcę obsikać moją
kanapę, żeby te maluchy jej też nie
ukradły.
Allie złapała kolejne pół kanapki na
drogę i poszła za koleżanką.
Po zgiełku panującym w jadalni
korytarz wydawał się oazą spokoju.
Wszystko znajdowało się z powrotem na
swoim
miejscu.
Promienie
słońca
odbijały się od dębowej boazerii,
a stare obrazy olejne wisiały tam, gdzie
przez stulecia. Gumowe podeszwy
butów lekko przyklejały się do świeżo
polakierowanej podłogi.
Allie poczuła, że wszystko znów jest
w porządku. Tak jakby pożar nigdy się
nie wydarzył. A Cimmeria znów była
bezpieczna.
W świetlicy, do której wchodziło się
przez drzwi mieszczące się dosłownie
pod głównymi schodami, stało mnóstwo
miękkich skórzanych kanap, krzeseł
i
regałów.
W
rogu
umieszczono
nowiutki, błyszczący fortepian.
Jo przeszła przez pokój i opadła na
kanapę z westchnieniem zadowolenia.
–
Żaden
z
tych
nieznośnych
bachorów
nie
usiądzie
na
moim
miejscu. – Przeciągnęła się leniwie. –
Nie mogę uwierzyć, że już jutro zaczyna
się szkoła. Przepracowaliśmy całe lato.
– Och, przestań narzekać.
Spojrzały na wchodzącą właśnie,
uśmiechniętą
Rachel.
Była
w towarzystwie wysokiego, szczupłego
chłopaka z opadającymi na czoło
kasztanowymi włosami.
– Cześć, Rachel. Cześć, Lucas –
powitała ich Allie.
– Przebiliście się przez szeregi
nowych? – spytała Jo, sięgając po
leżący na stoliku magazyn.
– Było ich zbyt wielu. – Lucas od
razu opadł na krzesło naprzeciwko. –
Musieliśmy się wycofać.
– Z godnością. – Rachel usiadła na
stojącym obok podnóżku. – Jest ich cały
legion.
– To powinno być zakazane. – Jo
wertowała pobieżnie strony magazynu.
– Allie – przypomniał sobie Lucas –
widzieliśmy w korytarzu Cartera. Szukał
cię.
Dziewczyna
ziewnęła,
wstała
i ruszyła w stronę wyjścia. Po drodze
minęła
grupę
nowych
uczniów,
kłębiących się w drzwiach. Wyglądali
na zagubionych.
– Nie ma telewizji – poskarżył się
jeden z nich. – Chyba umrę.
– Ani komputerów – w głosie
drugiego pobrzmiewała desperacja. –
Co my tu, do licha, będziemy robili?
Allie znalazła się niemal poza
zasięgiem słuchu, gdy dobiegło ją
jeszcze westchnienie trzeciego:
– Nienawidzę moich starych.
7
Carter czytał książkę, opierając się
o drzwi sali balowej. Zaczytał się do
tego stopnia, że nie zauważył, kiedy
przed nim stanęła Allie. Włosy opadły
mu na czoło. Z roztargnieniem odrzucił
je do tyłu charakterystycznym gestem,
który Allie tak bardzo uwielbiała, że nie
mogła
powstrzymać
się
przed
westchnieniem. Gwałtownie podniósł
głowę i spojrzał na nią ciemnymi
oczami.
– Cześć – powiedziała.
– Cześć. – Wodził wzrokiem po jej
twarzy. Poczuła się zaniepokojona.
Patrzył tak, jakby nie chciał, by
cokolwiek mu umknęło.
– Co czytasz? – spróbowała
skierować jego uwagę na coś innego.
Przyciągnął ją do siebie i podniósł
książkę, tak żeby mogła odczytać
nazwisko na grzbiecie.
– Vonnegut? A kto to taki? –
Zmarszczyła brwi. – Będziemy go czytać
w tym semestrze?
Uśmiechnął się krzywo, co sprawiło,
że zmiękły jej nogi. Potrząsnął głową,
a włosy wpadły mu do oczu.
– Nie, po prostu go lubię. Czytam
wszystko, co napisał. Był świetny. –
Wetknął książkę pod ramię i sięgnął za
siebie. Nacisnął klamkę, popychając
jednocześnie drzwi, tak że oboje ze
śmiechem wpadli do środka.
Kiedy ponownie złapali równowagę,
Allie zauważyła, że większość mebli,
które
tu
przechowywano,
została
wyniesiona. To znów była sala balowa.
Stoły i krzesła stały w jednym końcu,
czekając na kolejną imprezę.
– Co tu robimy? – zapytała.
Rzucony z ukosa zmysłowy uśmiech
sprawił, że zadrżała.
– Pomyślałem, że moglibyśmy, no
wiesz… spędzić tu jakąś chwilę. A tu
jest zawsze pusto, więc… – Odłożył
książkę i ruszył tyłem, ciągnąc ją za sobą
przez salę. Szła za nim bez oporu, nie
potrafiąc oderwać od niego wzroku. –
Wczorajsza
noc
była
zupełnie
nieromantyczna. To się nie może
powtórzyć.
Kiedy dotarli pod tylną ścianę,
zatrzymał się i wziął ją w objęcia.
Poczuła jedną jego rękę na plecach,
a w drugiej przytrzymał jej dłoń.
Odruchowo oparła mu wolną rękę na
ramieniu. Przez szorstki materiał koszuli
czuła ruch jego mięśni, gdy zakręcił nią
w kółko.
– Hej… czy my tańczymy? –
Roześmiała się.
– Nie słyszysz muzyki?
Przechyliła głowę w bok.
– Nie.
Przyciągnął ją bliżej do siebie
i ponownie zawirował. Zachichotała.
– Chyba mogłabyś się lepiej
postarać – szepnął bardzo cichym
głosem. Dotknął zębami płatka jej ucha,
sprawiając, że zadrżała. – Wysil się.
Odchyliła
głowę.
Carter
powędrował ustami po szyi w dół, aż do
kołnierzyka jej sztywnej bawełnianej
koszuli od mundurka, potem ponownie
w górę – za ucho, później musnął
meszek na jej skroni, a następnie zsunął
się wzdłuż linii jej szczęki. To była
bardzo
przyjemna
tortura.
Allie
przysunęła się do niego, nie chciała,
żeby przestawał.
W końcu dotarł do jej ust i szepnął:
– Teraz słyszysz?
–
Myślę…
–
powiedziała
zachrypniętym, matowym głosem. Ale
tak naprawdę w ogóle nie myślała.
Tylko czuła.
Stanęła na palcach i przeczesała
jego jedwabiste włosy. Przyciągnęła go
do siebie. Rozchyliła usta i poczuła, że
zesztywniał, po czym ją przytulił.
Trzymał ją tak mocno, że ledwie mogła
oddychać, ale nie przeszkadzało jej to.
Chciała, żeby dotykał jej na całym ciele,
całował wszędzie.
Zupełnie jakby słyszał jej myśli,
rozluźnił uścisk i zsunął ręce do paska
spódnicy. Nie odrywając ust, zaczął
rozpinać klamerkę. Drżąc, oparła dłonie
o jego tors. Serce waliło jej jak młotem,
kiedy wsunęła je pod koszulę i poczuła
ciepło jego skóry pod palcami.
– Trzęsiesz się – szepnął, patrząc na
nią oczami koloru dymu. – Wszystko
w porządku?
Nie ufała swojemu głosowi, więc
tylko skinęła głową, wtulona w jego
szyję. Pachniał olejkiem sandałowym
i świeżym powietrzem.
– Masz taką miękką skórę –
powiedział w zamyśleniu, głaszcząc ją
po plecach tak, że poczuła dreszcze. –
Chciałbym cię tam pocałować.
– Ja też tego pragnę – jej głos
zabrzmiał tak słabo, że zastanawiała się,
czy w ogóle wypowiedziała te słowa.
Chyba musiała to zrobić, ponieważ
Carter jęknął głęboko i pociągnął ją na
podłogę. Uklękli twarzą w twarz, wciąż
się całując.
– Nie chcę… – Przyciągnął ją
mocno do siebie. Tak mocno, że poczuła
gorąco jego ciała. – Nie chcę cię zranić.
Zmarszczyła czoło na sekundę.
– Nigdy byś tego nie zrobił.
Przesunął palcem po jej twarzy,
nosie, wzdłuż kości policzkowych
i w końcu zatoczył kółko wokół ust.
– Po prostu… zależy mi na tobie,
Allie Sheridan – szepnął, patrząc na jej
usta. – Bardzo.
Wstrzymała oddech.
– Mnie też na tobie zależy, Carterze
Weście. Bardzo.
Jej prawa ręka wciąż spoczywała na
jego klatce piersiowej, więc ujęła jego
dłoń lewą i podniosła do swojego serca,
żeby mógł poczuć, jak mocno bije.
– Widzisz? – powiedziała. – Oboje
czujemy to samo.
Oczy mu pociemniały i pocałował ją
tak mocno, że aż osunęła się do tyłu.
Upadli na wypolerowaną podłogę. Allie
leżała na plecach, spoglądając na
pochylającego się nad nią Cartera. Jego
palce spoczęły na pierwszym guziku
bluzki. Patrzył na nią. W jego wzroku
kryła się prośba o pozwolenie.
Bez słowa skinęła głową. Ostrożnie
rozpiął guzik, całując odsłoniętą skórę.
Czuła gęsią skórkę. Oddychała ciężko,
wpatrywała się w Cartera, który położył
palec na kolejnym guziku.
Z braku tchu zakręciło jej się
w głowie. Czyżby naprawdę mieli to
zrobić?
W tym momencie ktoś otworzył
drzwi.
Allie miała wrażenie, że jej serce
przestało bić. Carter nakazał wzrokiem,
żeby
pozostała
na
miejscu.
Niepotrzebnie.
Nie
miała
zamiaru
nigdzie się ruszać. Chłopak wciąż na
niej leżał, oddychając tak płytko, że
prawie w ogóle tego nie czuła.
Z
powodu
stołów
i
krzeseł
zasłaniających widok nie miała pojęcia,
kto im przerwał. Dopiero po chwili
rozpoznała głos Jerry’ego. Mówił tak
cicho, że nie była w stanie go zrozumieć.
Docierały do niej tylko jakieś fragmenty
i minęło kilka sekund, zanim skojarzyła,
że mężczyzna musiał rozmawiać przez
telefon, ponieważ nie słyszała nikogo
innego.
– … nie mogę teraz rozmawiać…
sytuacja jest poważna… Raj Patel
sprowadził ochronę… Nie wiem, jak
ktokolwiek… Nie! – Ostatnie słowo
wypowiedział zdecydowanie głośniej.
Carter wciąż leżał nieruchomo,
wpatrując się w nią szeroko otwartymi
oczami.
Jerry znów mówił.
– … wszystko, co w naszej mocy.
Teren jest… bezpieczny. – Przez chwilę
panowała cisza, po czym nauczyciel
nagle zaczął krzyczeć: – Nie będę się
z tobą kłócił. Możesz iść z tym do
Oriona…
Uświadomił sobie najwyraźniej, że
ktoś może go podsłuchiwać, więc zniżył
głos do ostrego szeptu. Nie mogli
zrozumieć, co mówił. Wciąż leżeli bez
ruchu, ledwo odważając się oddychać.
Wymienili
porozumiewawcze
spojrzenia. W końcu zapadła cisza.
Kilka sekund później usłyszeli dźwięk
otwieranych drzwi. Mężczyzna zniknął.
Carter wyjrzał ponad stertę krzeseł,
po czym położył się na plecach obok
Allie.
– Nie ma go – poinformował.
Bez jego ciężaru na piersiach
zdecydowanie lżej się jej oddychało.
Łatwiej było jej też myśleć, kiedy
dzieliła ich pewna odległość. Chociaż
nie chciała, żeby chłopak przestawał,
w jakimś sensie cieszyła się, że im
przerwano. Zależało jej na Carterze,
może nawet go kochała. Ale nie była
pewna, czy jest gotowa na to, co mogło
się stać, gdyby Jerry nie wszedł do
pokoju. To wszystko działo się zbyt
szybko. Tak po prostu przeszli od
całowania do czegoś więcej. Nagle
poczuła się jak na karuzeli, pędzącej tak
szybko, że nie mogła z niej wysiąść.
Mogła skorzystać z okazji, gdy wszystko
kręciło się jeszcze powoli, ale tego nie
zrobiła. Co teraz? Czy nadal mogła
wyskoczyć
i
wrócić
do
samego
całowania? Czy musiała dokończyć
przejażdżkę?
Na jej czole pojawiła się pionowa
zmarszczka. Na ten widok chłopak
sięgnął ręką, żeby odgarnąć jej włosy
z twarzy.
– Jerry raczej by się na nas nie
wściekał. – Uśmiechnął się leniwie,
najwyraźniej nieporuszony całą sytuacją.
Chyba sądził, że Allie martwiła się tym,
że niemal zostali przyłapani. Nie
wyprowadzała go z błędu. Teraz nie
pora na rozmowy o seksie. A może
właśnie tak? – Ale pewnie nie byłby
zbyt zachwycony – ciągnął Carter. –
Zabrałby nas do Isabelle. A ona
wybaczyłaby nam po wykładzie na temat
bezpiecznych zachowań.
Allie
zaczerwieniła
się,
gdy
wyobraziła sobie Isabelle patrzącą na
nią z zawodem w oczach. Usiadła.
– Ale nic się nie stało –
stwierdziła. – Nie zauważył nas.
Po
raz
pierwszy
pomyślała
o
rozmowie,
którą
podsłuchali,
i odwróciła się do Cartera.
– O co chodziło?
– Wydaje się, że to był kolejny
wściekły rodzic.
– Nie wiedziałam, że nauczyciele
mają telefony – zdziwiła się.
– Niektórzy tak.
Wciąż leżąc na podłodze, Carter
przyglądał się uważnie, jak Allie zapina
guziki. Dziewczyna nagle poczuła wstyd
i spuściła głowę, żeby włosy zakryły jej
twarz.
Carter usiadł i przyciągnął ją do
siebie, przytulając czoło do jej czoła
i patrząc głęboko w oczy.
– Naprawdę nie ma się czym
martwić – szepnął. – Przysięgam.
– Gdzie ja, do licha, jestem?
Tuż przed dziewiątą Allie biegła
wąskim, piwnicznym korytarzem. Carter
dał jej szczegółowe instrukcje, jak
dotrzeć do sali gimnastycznej i pokojów
treningowych, ale miała wrażenie, że
spędziła tu już mnóstwo czasu. Chyba
musiała się zgubić.
Ta
piwnica
przyprawiała
ją
o dreszcze. Sufit wisiał nisko i Allie
miała
wrażenie,
że
znajduje
się
w podłużnym grobowcu. Ostre światło
żółtozielonych jarzeniówek nadawało
piwnicy
wygląd
miejsca
zbrodni.
W korytarzu znajdowało się pełno
tajemniczych drzwi prowadzących do
różnych pomieszczeń. Dobiegający zza
nich łoskot sprawiał, że po plecach
spływał jej zimny pot.
„To tylko rury”, pomyślała, chociaż
nie miała pojęcia, czemu rury miałyby
wydawać taki dźwięk.
Kiedy kilka sekund później coś
skrzypnęło nad jej głową, powstrzymała
się od spojrzenia w górę.
„To
tylko
kroki
na
schodach”, przekonywała samą siebie,
chociaż serce waliło jej jak młotem.
Nagle usłyszała, że ktoś za nią
biegnie, i poczuła ruch powietrza. Zanim
zdążyła zareagować, ktoś potrącił ją
i nadepnął na stopę, mknąc z olbrzymią
prędkością. Była już wystarczająco
przerażona, więc uskoczyła i wpadła na
ścianę.
Biegnąca przez korytarz drobna
dziewczyna
z
ciemnymi
włosami
związanymi w kucyk zatrzymała się
i spojrzała na Allie.
„Jak
coś
tak
małego
może
spowodować tyle bólu?”, pomyślała
Allie, łapiąc się za stopę i podskakując
na jednej nodze.
– Hej – warknęła. – Boli!
Dziewczyna
przechyliła
głowę
w bok jak ptak, rzucając jej szybkie
spojrzenie.
– No to masz pecha. – Głosik miała
cienki i nie słychać było w nim
współczucia. Allie otworzyła szeroko
usta, gdy tamta obróciła się na pięcie
i zniknęła za rogiem.
– Niech to szlag – wymamrotała
Allie i poszła w tę samą stronę, utykając
na jedną nogę.
Wyszła za róg i ku swemu zdumieniu
zobaczyła pusty korytarz. Ani śladu
dziewczyny.
– Gdzie, do cholery, jest ta
beznadziejna,
głupia
sala
gimnastyczna? – mruknęła do siebie.
Zupełnie jak na wezwanie, po lewej
stronie pojawiły się podwójne drzwi
z matowymi szybami, nad którymi
napisano blaknącymi literami „Sala
gimnastyczna”.
– Och.
Carter mówił, że pokoje treningowe
znajdują się po przeciwnej stronie.
Obróciła
się
wokół
własnej
osi
i zobaczyła drzwi oznaczone jedynką.
Znalazła
się
przed
pokojem
treningowym numer jeden.
Wzięła głęboki wdech i nacisnęła
klamkę.
Pomieszczenie
było
słabo
oświetlone, małe i zatłoczone. Wokół
niebieskich mat do ćwiczeń stało około
trzydziestu uczniów.
Właśnie zamykała za sobą drzwi,
gdy gwar rozmów ucichł, a stojący na
środku pokoju Zelazny krzyknął:
– Cisza! Zaczynajmy!
Zauważył Allie i zrobił kwaśną
minę.
– Miło, że do nas dołączyłaś,
Sheridan. Jeszcze sekunda i zaliczyłabyś
najkrótszy kurs w historii Nocnej
Szkoły.
Kilku
uczniów
roześmiało
się
i spojrzało w jej stronę. Allie się
zaczerwieniła, ale nic nie powiedziała.
Założyła ręce na piersi i starała się
uspokoić,
wymyślając
tortury
dla
nauczyciela. Chwilę później dostrzegła
Sylvaina, stojącego nieco na uboczu.
Patrzył na Zelaznego z pochmurną miną.
– Tak jak mówiłem – nauczyciel
podjął wątek – witam wszystkich po
wakacjach.
Wiem,
że
macie
świadomość tego, co się tu wydarzyło
latem. I że z powodu tych wydarzeń
w
jesiennym
semestrze
będziemy
pracować inaczej. Skupimy się na
samoobronie i bezpieczeństwie zamiast
na strategii.
Wzrok Allie przyzwyczaił się do
mroku i zdołała rozpoznać kilka
kolejnych twarzy. Zobaczyła większość
osób, których się tu spodziewała. Tuż za
Sylvainem stała Jules, przewodnicząca
dziewcząt. Za nią ustawił się chyba
Lucas. Ale nigdzie nie widziała Cartera.
Ton głosu Zelaznego zmienił się
i dziewczyna ponownie zaczęła go
słuchać.
– Pomoże nam w tym światowej
sławy ekspert do spraw bezpieczeństwa.
Nauczymy się od niego najważniejszych
zasad,
które
należy
stosować.
I naprawdę mam na myśli kogoś
wyjątkowego. Z jego umiejętności
korzystają
nie
tylko
szefowie
największych
firm,
ale
również
przywódcy krajów. Osobą, o której
mówię, jest wasz nowy instruktor Raj
Patel.
W
sali
rozległy
się
szepty,
a
uczniowie
zaczęli
klaskać
z szacunkiem. Ojciec Rachel wyszedł
z cienia i stanął koło Zelaznego.
Sam jego widok wystarczył, żeby
Allie poczuła się lepiej. Uśmiechnęła
się do niego i pomachała, ale nie
zwrócił na nią uwagi.
„Nie będzie tak źle, jeśli jest tu pan
Patel – pomyślała. – On się o mnie
zatroszczy”.
– Dziękuję wam bardzo za to ciepłe
przywitanie – odezwał się Patel. –
Bardzo się cieszę, że mogę ponownie
znaleźć się w Cimmerii, chociaż
okoliczności są niezbyt miłe. Jak
wspomniał pan Zelazny, w tym roku
skupimy się na strategiach samoobrony.
Dodamy również nowe elementy, coś,
czego
nigdy
wcześniej
nie
próbowaliśmy. Jak sądzę, wszyscy
zostaliście poinformowani o tym, co
stało się z Gabe’em Porthusem.
Po wzmiance o Gabie atmosfera
w sali wyraźnie się zagęściła. Patel
jednak niczego nie zauważył.
– Z powodu tego, co zrobił Gabe,
zajmiemy się w tym semestrze sprawami
związanymi ze zdradą i zaufaniem.
Kluczowe
pytanie
brzmi:
czy
powinniście byli wiedzieć, że Gabe’owi
nie można ufać? Wielu z was, bądź co
bądź, uważało się za jego przyjaciół.
Czy istniały znaki wskazujące na to, że
przestał być wobec nas lojalny? Czy
powinniśmy byli zobaczyć te znaki? I,
przede wszystkim, czy są w tym
pomieszczeniu inne osoby, którym nie
powinniśmy ufać? – Poruszał się jak
pantera, stawiając bezgłośnie kroki.
Stanął bliżej uczniów i patrzył im prosto
w oczy, tak jakby mógł odczytać ich
myśli. – Czy jest tu ktoś, kto planuje nas
zdradzić?
W
sali
słychać
było
pełen
zdziwienia
syk,
jakby
wszyscy
uczniowie naraz wypuścili powietrze
z ust. Allie rozejrzała się wokół, żeby
sprawdzić,
czy
inni
też
są
tak
wstrząśnięci jak ona. Potem spojrzała
ponownie na pana Patela. Wydawał się
oziębły i obcy. Zupełnie inny niż wtedy,
gdy mieszkała u niego w domu.
Poczuła nagły smutek. Może Rachel
miała rację. Może wcale nie znała go tak
dobrze, jak jej się wydawało.
– W tej chwili – ciągnął – moi
ludzie sprawdzają wszystkie osoby
w
szkole:
każdego
sprzątacza,
nauczyciela i ucznia. Jeśli ktokolwiek
z was kłamie na temat tego, kim jest albo
co tutaj robi, może być pewien, że go
znajdziemy. Postanowiłem jednak, że
jedną sprawą powinniście się zająć
sami. Widzicie, chciałbym, żebyście
wzajemnie przeprowadzili śledztwa na
swój temat.
Ktoś westchnął, ale pan Patel nie
przerywał.
– Wyszkolimy was tak, abyście
potrafili
rozpoznać
oszustów
–
kontynuował.
–
A
następnie
porozmawiacie ze sobą nawzajem
i złożycie mi raporty. Co najważniejsze,
nie
możecie
kłamać
w
trakcie
wywiadów. Dowiem się, jeśli nie
powiecie prawdy. A wtedy wylecicie ze
szkoły.
Podzieliwszy się z uczniami tą
sensacyjną wiadomością, odwrócił się
do Zelaznego.
– Twoja kolej, August.
–
Cisza!
–
warknął
Zelazny,
piorunując uczniów wzrokiem, chociaż
Allie nie słyszała, żeby ktokolwiek się
odezwał. – Zaczniemy dzisiaj od
przydzielenia
wam
partnerów
do
ćwiczeń. Każdy z was będzie pracował
z jedną osobą przez cały semestr. Ta
osoba będzie waszym wsparciem, a jeśli
chodzi o Nocną Szkołę, możecie ją
traktować jako waszą drugą połówkę.
Będziecie oceniani wspólnie, więc jeśli
wasz
partner
nie
będzie
się
wystarczająco starał, sugeruję, żebyście
znaleźli sposób na zmotywowanie go do
pracy.
Jeśli
on
obleje,
wy
też
oblewacie.
Przydział
partnera
nie
podlega negocjacjom. – Zamilkł na
chwilę i znów groźnie na nich
popatrzył. – Niech wam nawet nie
przyjdzie do głowy proszenie mnie
o zmianę partnera. Od tej zasady nie ma
wyjątków. Nigdy.
Przerzucił stronę w swoim notatniku.
– Henderson! Twoim partnerem jest
Mitchell. – Allie zobaczyła dwóch
nieznajomych
chłopaków,
którzy
przybili sobie piątkę. – Richeau, twoim
partnerem
jest
Smith-Tivey.
–
Dziewczyna
z
długimi,
ciemnymi
włosami
podeszła
do
krępego,
umięśnionego chłopaka. Allie gryzła
paznokieć kciuka i wsłuchiwała się
w głuchy łoskot własnego serca. Nagle
Zelazny rzucił:
– West!
Wstrzymała oddech, mając nadzieję
usłyszeć własne imię.
– Twoim partnerem jest Matheson.
Ramiona jej opadły. Carter miał być
partnerem Jules?
Chociaż Allie nie bała się jej już tak,
jak kiedyś, w obecności Jules wciąż
czuła się niepewnie. Była taka idealna.
Wtajemniczona we wszystko, co działo
się w Cimmerii. I przyjaźniła się
z Carterem od tak dawna.
Gdyby Allie została jego partnerką,
byłoby
świetnie.
Mogliby
sobie
pomagać. Teraz będzie w parze z kimś
obcym, a znając Zelaznego, nie będzie to
nikt miły…
Zaczęła się nad sobą rozczulać i nie
usłyszała, jakie nazwisko wyczytał
Zelazny razem z jej nazwiskiem.
Nerwowo pociągnęła za rękaw
stojącą obok niej osobę.
– Słyszałeś, kogo wyczytał? –
spytała wysokiego blondyna. – Sheridan
i kto?
Spojrzał na nią obojętnie.
– Powiedział „Glass”.
Usłyszała za sobą radosny głos.
Odwróciła się i zobaczyła małą,
ciemnowłosą zabójczynię z korytarza.
– Jak Zoe Glass – powiedziała
dziewczyna, przekrzywiając głowę. –
Tak się nazywam. Staraj się zbyt często
nie wypowiadać tego nazwiska.
8
– No nie. – Przerażona Allie
odwróciła
się
do
młodszej
dziewczyny. – Tylko nie ty.
– Cudownie. – Zoe przewróciła
oczami. – Zaufanie pomiędzy partnerami
jest przecież takie ważne. Cieszę się, że
od razu dobrze zaczęłyśmy.
– Tu jesteś. – Lucas zbliżył się do
nich w towarzystwie Cartera. Allie
spojrzała na nich bezsilnie.
– Nie potrafię w to uwierzyć. –
Poszukała pomocy u Cartera. – Ona nie
może być moją partnerką. Nie dam
rady. – Wyciągnęła przed siebie dłonie.
– Wydaje mi się, że ona za mną nie
przepada – zauważyła Zoe, opierając
rękę na biodrze. Sytuacja zdawała się
nie robić na niej większego wrażenia.
Allie kompletnie ją zignorowała, nie
odrywając wzroku od Cartera.
– Potrafisz uwierzyć w to, co Patel
mówił o śledzeniu się nawzajem? –
zapytała. – To po prostu…
– Koniec gadania – przerwał jej
stalowy głos Zelaznego. – Znacie już
swoich partnerów. Od tej chwili
zaczyna się wasz trening. Najpierw chcę
zobaczyć wyścig na osiem kilometrów,
w tym samym miejscu, co zwykle. Potem
Raj zacznie was uczyć podstaw obrony.
W ułamku sekundy wszyscy znaleźli
się przy drzwiach. Allie odwróciła się
do Cartera i popatrzyła na niego pustym
wzrokiem.
– Czy to znaczy, że mamy się ścigać?
Złapał ją za rękę i pociągnął za
grupą zmierzającą do bocznego wyjścia
z budynku.
– Biegniemy na czas. Ostatni na
mecie zostają ukarani. Pospiesz się!
– Jak to ukarani? – Posłusznie
pobiegła za nim.
– A ma to jakieś znaczenie? –
zapytał mijający ich w pełnym pędzie
Lucas.
Na biegnących uczniów czekała na
zewnątrz delikatna mżawka. Wszyscy
zdawali się wiedzieć, że powinni biec
ścieżką prowadzącą do granic terenu
szkoły.
– Nie powinniśmy mieć wcześniej
jakiejś rozgrzewki? – zdziwiła się Allie,
wciąż biegnąc obok Cartera. – Przecież
wszyscy
dostaniemy
skurczy.
Na
dodatek kompletnie nie wiem, dokąd
biegnę. Widzisz cokolwiek?
Z ciemności wynurzyła się Zoe.
– Czy ona potrafi się zamknąć? –
zapytała Cartera, nim odwróciła się do
swojej nowej partnerki. – Bywasz
czasem cicho?
– Tak… to znaczy… O co ci
chodzi? – Zaskoczona Allie nie umiała
znaleźć właściwej odpowiedzi, a na
dodatek potknęła się o jakiś wystający
korzeń i poleciała bezwładnie do
przodu,
wymachując
ramionami.
Pomocna dłoń Cartera pomogła jej
odzyskać równowagę.
– Niech to szlag! – Zoe wyglądała na
naprawdę zbitą z tropu. – Co ty
wyprawiasz?
– Chciałabyś, żebym się zamknęła? –
zapytała Allie zdyszanym głosem. – To
najpierw mnie dogoń… kurduplu. –
Przyspieszyła, narzucając sobie ostre
tempo, żeby jak najbardziej oddalić się
od dziewczyny.
–
Na
twoim
miejscu
nie
zużywałabym
tak
wcześnie
całej
energii – rzuciła za nią Zoe.
– Cisza! – warknął Zelazny, który
wynurzył się z ciemności tuż za nimi. –
Od tej chwili każdy, kogo przyłapię na
gadaniu, zostanie ukarany.
– A weź się odwal – odpyskowała
Allie, na tyle cicho, żeby nikt nie mógł
jej usłyszeć.
Wiedziała, że Zoe ma rację. Osiem
kilometrów to długi bieg, a już zaczynała
odczuwać zmęczenie. Jeśli nie zacznie
kontrolować tempa, to nawet nie
dobiegnie do końca. Nie miała jednak
zamiaru tego po sobie okazywać. Nie da
jej tej satysfakcji.
Jakiś
kilometr
dalej
zaczęła
zwalniać
i
biegła
przed
siebie
miarowym równym tempem, próbując
rozluźnić napięte z wściekłości mięśnie.
Wkrótce
udało
jej
się
oczyścić
umysł z wszystkich myśli, które zostały
zastąpione regularnym, hipnotycznym
rytmem kroków.
Wysiłek fizyczny pomógł jej się
uspokoić, jak zwykle, i choć czuła nieco
szybsze bicie serca, sam bieg niemal
natychmiast przyniósł jej ukojenie.
Wreszcie
mogła
się
skupić
na
otaczającym ją świecie. Księżyc wciąż
krył się za chmurami, ale na tyle już
przywykła do ciemności, że mogła
dostrzec rozkołysane od wiatru sosny
i prowadzącą pomiędzy nimi ścieżkę.
Dopiero wtedy do niej dotarło, że
pędząc przed siebie, zgubiła nie tylko
Zoe, ale również Cartera i Lucasa. Była
zupełnie sama. Nie miało to w tej chwili
dla
niej
większego
znaczenia
–
endorfiny wywołane wysiłkiem zaczęły
już działać, biegła więc z gracją, pewnie
stawiając każdy krok. Wymijając od
czasu do czasu innych biegaczy,
upewniała się, że jest na właściwej
drodze, i pozostawiała ich w tyle.
Wciąż nie potrafiła przestać myśleć
o Zoe, tyle że teraz analizowała jej
osobę na spokojnie. Niepokoiło ją
również zachowanie Raja Patela –
wydawał
się
taki
zdystansowany
i groźny. Czy to właśnie przed tym
próbowała ją ostrzec Rachel? Bała się,
że jej ojciec pokaże się z tej strony,
której istnienia Allie się nawet nie
domyślała?
Po jakichś czterech kilometrach
ścieżka zagłębiła się w gęsty las,
a wokół zrobiło się tak ciemno, że
dziewczyna musiała zwolnić, żeby się
nie potknąć. Mrok był tak intensywny, że
musiał
mieć
swoją
wagę.
Allie
wyobrażała sobie, że czuje jego ciężar
napierający na skórę.
Biegła przed siebie wolnym tempem,
kiedy
nagle
zerwał
się
wiatr.
Skrzypienie
tysięcy
rozkołysanych
drzew brzmiało niczym huk morskich fal
rozbijających się o kamienną plażę.
Odległe wycie lisa sprawiło, że poczuła
ciarki na całej skórze. Musiała wierzyć,
że to lis, a nie wołanie o pomoc kolejnej
mordowanej dziewczyny.
Zdecydowanie nie.
Targana niepokojem narzuciła sobie
ostrzejsze tempo, ale nie potrafiła
odnaleźć właściwego rytmu. Najcichszy
dźwięk sprawiał, że podskakiwała ze
strachu. Wciąż spoglądała przez ramię,
wyobrażając sobie, że słyszy za sobą
jakieś kroki. Miała nadzieję, że któryś
z pozostałych biegaczy wkrótce ją
dogoni i dotrzyma jej towarzystwa.
Przyłapała się na tym, że liczy
w myślach kolejne kroki, i zmusiła się
do tego, by przestać. Atak paniki w tych
okolicznościach nie był najlepszym
pomysłem.
Tłumaczyła sobie, że musi przestać
świrować.
Powtórzyła
to
sobie
po
raz
trzydziesty siódmy, gdy nagle dostrzegła
jakąś postać stojącą między drzewami.
Wydarzyło się to tak szybko, że zdążyła
ją minąć, zanim jej mózg zarejestrował,
co się stało. Gwałtownie wyhamowała
i odwróciła się na pięcie – nikogo tam
nie było. Ostrożnie cofnęła się kilka
metrów po ścieżce, wpatrując się
bezskutecznie w ciemności, aż wreszcie
dotarła do miejsca, w którym – jak jej
się wydawało – dostrzegła wcześniej
obserwującego
ją
mężczyznę
w garniturze.
A ona była tu zupełnie sama.
Trzask łamanej gałązki sprawił, że
znów gwałtownie się odwróciła, ale nie
zobaczyła niczego oprócz ciemności.
Silny
wiatr
ponownie
zakołysał
koronami drzew, mogła więc sobie
wmawiać,
że
słyszała
tylko
poskrzypywanie gałęzi.
Mogła. Ale w to nie wierzyła, więc
uciekła. Pędziła ile sił w nogach,
próbując
się
powstrzymać
przed
spoglądaniem do tyłu. Wiedziała, że ktoś
tam jest – była tego pewna. Wyobrażała
sobie, jak ją śledzi, biegnąc tak szybko
jak ona.
Tuż za nią.
Ignorując ogień płonący w gardle
i protesty obolałych mięśni, popędziła
przed siebie jak szalona. Dopiero kiedy
pokonała zakręt, a las przerzedził się na
tyle, że mogła dostrzec biegnących przed
sobą uczniów, uspokoiła się i zdołała
rzucić okiem przez ramię.
Ścieżka była pusta.
Na końcu trasy czekał na nich jeden
z uczniów, który wymachując w ciszy
pałeczką fluorescencyjną, wskazywał
uczestnikom drogę do budynku szkoły.
Z dłonią opartą na biodrze, Allie
pokuśtykała po schodach prowadzących
do piwnicy, po czym poszła prosto do
sali treningowej numer jeden, gdzie
zastała Patela pogrążonego w rozmowie
z Zelaznym.
– Widziałam – wysapała. – Kogoś.
W lesie.
Zgięła się wpół i oparła dłonie na
kolanach,
obserwując
krople
potu
skapujące
z
jej
czoła
na
ciemnogranatową wykładzinę. Zamknęła
oczy i próbowała uspokoić zszargane
nerwy.
– Co? – warknął Zelazny głosem
ostrym jak brzytwa. – Co się dzieje?
Wyduś to z siebie, Sheridan.
– Mówi, że widziała jakiegoś
człowieka w lesie – wyjaśnił Patel
zdecydowanie zbyt spokojnym głosem.
Allie odwróciła głowę, by spojrzeć na
jego twarz. Mężczyzna zmierzył ją
uważnym spojrzeniem. – Spróbuj złapać
oddech, Allie – polecił. – Potrafisz go
opisać?
– Krótkie… włosy… – wydyszała. –
Miał… garnitur.
Patel zesztywniał, jakby powiedziała
coś bardzo ważnego.
– Rozpoznałaś go?
Machnął ręką do kogoś stojącego za
jej plecami. Allie pokręciła głową,
wciąż opierając dłonie na kolanach.
– Za ciemno – wyjaśniła.
Jej oddech powoli wracał do normy.
Ból w zranionym boku również zelżał.
Pytania Patela budziły w niej coraz
większy
niepokój.
Było
przecież
ciemno, a ona umierała z przerażenia.
A
co
jeśli
sobie
to
wszystko
wyobraziła? Nie wiedziała jednak, jak
mu o tym powiedzieć, żeby nie wyjść na
kompletną idiotkę.
Obok niej stanęli dwaj postawni
mężczyźni ubrani w dresy do biegania
oraz blondynka z włosami splecionymi
w warkocz. Wpatrywali się w Patela,
który nie pofatygował się, by ich
przedstawić.
– Allie widziała kogoś w lesie –
wyjaśnił im. – Człowieka w garniturze.
Cała
trójka
wymieniła
porozumiewawcze spojrzenia, a Patel
odwrócił się ponownie do dziewczyny.
– W którym miejscu dokładnie go
widziałaś? – zapytał.
Opisała im to miejsce najlepiej, jak
umiała. Po wszystkim ojciec Rachel
skinął głową, a jego ludzie wymknęli się
z sali równie bezszelestnie, jak się
w niej pojawili.
– Znajdą go, jeśli wciąż tam
będzie. – W słowach Patela kryła się
delikatna odprawa, więc Allie opuściła
salę i usiadła na macie obok Cartera.
– Wszystko OK? – zapytał z twarzą
wciąż poczerwieniałą od biegu i podał
jej butelkę z lodowatą wodą. Pobliskie
maty zajmowali Lucas, Jules i jakiś
chłopak, którego nie rozpoznawała. Cała
trójka zdradzała oznaki wyczerpania.
Allie kiwnęła głową, przykładając
butelkę do rozpalonego czoła.
– O czym tyle gadałaś z Patelem? –
Carter spojrzał jej prosto w oczy. –
Wyglądało na to, że macie jakiś
problem.
Kiedy
opowiedziała
mu
o mężczyźnie widzianym w lesie,
chłopak zacisnął wargi. Jules i Lucas
podeszli bliżej, żeby lepiej słyszeć jej
opowieść.
– Nie przyjrzałaś mu się? – zapytał
Lucas, nim zdążyła dokończyć.
Allie pokręciła przecząco głową.
–
Było
potwornie
ciemno
i widziałam go może przez sekundę.
Kiedy wróciłam, już go nie było.
– Jesteś pewna, że nic ci się nie
przywidziało? – dopytywał Carter. – Po
tym wszystkim, co przeszłaś, raczej nikt
nie
będzie
cię
obwiniał,
jeśli
spanikowałaś.
Pytanie tak doskonale współgrało
z nękającymi ją wątpliwościami, że
wzbudziło w niej nagły przypływ
gniewu.
– Nie mogę być tego pewna. Ale
musiałam powiedzieć Rajowi o tym, co
widziałam.
– Przecież Carter nie mówi, że
zrobiłaś coś złego – Jules próbowała
załagodzić dyskusję. – Zastanawia się
tylko, czy mamy się o co martwić.
– Nie macie się o co martwić. –
Allie wiedziała, że źle to zabrzmi, ale
nie mogła nic na to poradzić. Gdyby
ktokolwiek inny spotkał w lesie jakiegoś
zwariowanego bankiera, ta idiotyczna
dyskusja w ogóle nie miałaby miejsca.
Wszyscy by w to uwierzyli. – Raj
wysłał swoich ludzi na poszukiwania. –
Jej wzrok ponownie zbłądził w stronę
Cartera. – I wszyscy jesteśmy tutaj
bezpieczni.
– Proszę wstać – polecił Patel tonem
nieznoszącym
sprzeciwu
i
stanął
pośrodku stali. Uczniowie z jękiem
podnieśli się z podłogi. – Znajdźcie
swoich partnerów i przygotujcie się do
treningu z podstaw samoobrony.
Carter wstał z maty, ale Allie nie
ruszyła się z miejsca.
– On chyba sobie robi z nas jaja –
westchnęła.
– Ruszcie się, ludzie! – warknął
Patel w ich stronę.
Allie niepewnie stanęła na nogach.
Wciąż bolały ją wszystkie mięśnie.
– Wyglądasz, jakby ci siadła
kondycha. – Usłyszała za sobą piskliwy
głosik Zoe. Wzięła głęboki oddech
i dopiero wtedy odwróciła się w stronę
swojej partnerki. Zoe wyglądała tak
samo rześko jak przed biegiem. Jej
spocony kucyk opadł luźno na plecy,
a twarz pokrywała delikatna warstewka
wilgoci, ale była równie ożywiona jak
zawsze.
– Wcale nie – sprzeciwiła się
Allie. – Nic mi nie siadło.
Zoe
wzruszyła
ramionami
i
zmierzyła
ją
powątpiewającym
spojrzeniem.
– Gotowa? – zapytała.
– Tak – odpowiedziała uprzejmie
Allie, choć w myślach wszystko
krzyczało „Nie!”.
– Robiłaś to już kiedyś?
Zanim
zdążyła
cokolwiek
powiedzieć, Patel ponownie zwrócił się
do uczniów.
– W każdej parze jedna osoba jest
atakującą, druga się broni.
– Ja atakuję – zgłosiła się Zoe na
ochotnika.
– Cudnie. – Allie westchnęła.
– Atak nastąpi od lewej strony. –
Instruktor przechadzał się po sali,
sprawdzając przygotowanie uczniów. –
Zaatakowany
powinien
rzucić
atakującego na ziemię i zmusić go do
poddania się.
Nie wyglądało to najlepiej. Allie nie
miała pojęcia, w jaki sposób mogłaby
rzucić atakującym na ziemię. Na
szczęście Zoe była niewielka. To
w końcu nie mogło być aż tak trudne.
– Zaczynamy na trzy! – zawołał
Patel. – Raz, dwa…
Allie przygotowała się, usztywniając
ramiona. Zoe zeszła z linii jej wzroku.
– Trzy! – wrzasnął instruktor.
Czując uchwyt partnerki na ramieniu,
Allie próbowała się wyrwać, kiedy
nagle sala zawirowała przed jej oczami.
Upadła na ziemię, skąd mogła zobaczyć
pokryty ozdobnym tynkiem sufit. Zoe
oparła stopę na jej brzuchu.
– Żałosne. – Westchnęła i zrobiła
krok do tyłu.
– Co to było, u diabła? – Allie
jęknęła.
– Rzuciłam tobą – wyjaśniła jej
partnerka rzeczowym tonem.
– Świetnie! – Patel pochwalił parę
ćwiczącą
po
drugiej
stronie
pomieszczenia. – A teraz zamieniamy się
rolami.
Allie spojrzała tępo na Zoe.
Dziewczyna ciężko westchnęła.
– Teraz ty musisz mnie zaatakować –
oznajmiła.
Z trudem zebrawszy się z podłogi,
Allie powiodła wokół zdesperowanym
spojrzeniem, próbując sprawdzić, jak
sobie radzą inni uczniowie. Napotkała
wzrok Sylvaina i wyczytała w jego
twarzy jakieś zmartwienie.
Powtarzała sobie w myślach, że
powinna
się
skupić.
Oddychając
głęboko, próbowała sobie przypomnieć,
jak wyglądał atak Zoe. A potem się na
nią rzuciła.
Sala ponownie zawirowała. Drugi
upadek okazał się bolesny.
– Jak? – wyjęczała, czując ból
w obitych żebrach.
Zoe
oparła
rękę
na
biodrze
i wpatrywała się w nią takim wzrokiem,
jakby
miała
przed
sobą
zadanie
matematyczne i nie potrafiła znaleźć
rozwiązania.
– Czemu nie możesz być lepsza? –
zapytała.
Allie zobaczyła nad sobą głowę
pana Patela, która zasłoniła świecącą jej
w oczy żarówkę.
– Dobra robota, Zoe – pochwalił
dziewczynę instruktor, pomagając Allie
wstać z podłogi. – Może teraz, zamiast
się wyżywać, spróbujesz ją czegoś
nauczyć?
– Nie rozumiem. – Zoe swoim
zwyczajem znowu przekrzywiła głowę
niczym zaniepokojony drozd.
– To jej pierwsze zajęcia –
wyjaśnił. – Nigdy wcześniej tego nie
robiła. Nie po to dałem ci ją do pary,
żeby wylądowała w szpitalu. Chciałem,
żeby się czegoś od ciebie nauczyła. –
Spojrzał ponownie na Allie. – Zoe to
jedna z najlepszych uczennic, ma do tego
naturalny talent, dlatego wydawało mi
się, że zrobienie z was pary będzie
dobrym pomysłem. Ale jeszcze nigdy
nikogo nie uczyła. – Znów odwrócił się
do drobniejszej z dziewczyn. – Nie rób
jej krzywdy, tylko jej pomóż, OK?
Wygrasz tylko wtedy, gdy Allie się
czegoś nauczy.
– OK – zgodziła się Zoe. W jej
głosie
nie
słychać
było
żadnego
rozżalenia. – Chcesz się dowiedzieć, jak
mnie znokautować?
– Pewnie, że tak – odpowiedziała
Allie przez zaciśnięte zęby.
– Musisz położyć rękę tutaj. –
Oparła jej dłoń na własnym ramieniu.
Patel odszedł do innych uczniów. –
A potem zrobić tak…
Bardzo szybko okazało się, że Allie
nie ma naturalnego daru. Chociaż
próbowała ze wszystkich sił rzucić
drobną dziewczyną o ziemię, osiągnęła
tylko tyle, że trochę się z nią poszarpała.
Raz czy dwa Zoe sama upadła na ziemię,
próbując jej pokazać, jak to ma działać,
ale pomimo tego, że była taka mała
i szczupła, Allie wciąż nie potrafiła nią
rzucić.
Rozglądając się wokół, widziała
pozostałych uczniów, którzy mieli ten
ruch opanowany do perfekcji. W rogu
sali Jules bez wysiłku rzuciła Carterem.
Śmiał się, kiedy pomogła mu wstać
i
przyjacielsko
poklepała
go
po
ramieniu.
Im
więcej
problemów
sprawiało
jej
opanowanie
tego
najwyraźniej bardzo prostego ruchu, tym
mocniej Allie zaczynała panikować.
Czując
nagły
skurcz
w
klatce
piersiowej,
próbowała
zachować
kamienną twarz, ale jej oddech stał się
urywany i gwałtowny.
– W porządku. – Głos Patela
wreszcie
przerwał
tę
torturę.
–
Wystarczy. – Stanął ponownie pośrodku
sali. – Dla większości dzisiejsze zajęcia
okazały
się
bardzo
łatwe.
Jutro
spróbujemy
czegoś
trudniejszego.
Wszyscy, którzy mieli jakieś problemy
z opanowaniem tego materiału, powinni
jak najszybciej zacząć ćwiczyć. To
dopiero początek naszego szkolenia.
Allie wbijała wzrok w podłogę.
Była jedyną, której się dziś nie udało.
Ostatnią wiadomość Patel przeznaczył
tylko dla niej. Mając nadzieję, że nikt
nie zwróci na nią uwagi, ruszyła razem
z całą resztą do wyjścia. Była tak
poobijana i skonana, że nawet nie
usłyszała, kiedy za jej plecami stanął
ojciec Rachel.
–
Jeśli
będziesz
potrzebowała
pomocy, przyjdź jutro rano – szepnął. –
Wydaje mi się, że Zoe będzie dla ciebie
dobrą partnerką. Obie się czegoś
możecie nauczyć.
Skinęła głową, zagryzając dolną
wargę. Nie chcąc wybuchnąć płaczem,
wolała nie otwierać ust. Powtarzała
sobie, że nikt nie może zobaczyć jej łez.
Po drugiej stronie sali dostrzegła
Cartera, który wpatrywał się w nią
z wyraźnym niepokojem. To tylko
pogorszyło sprawę.
Wyszła, zanim zdążył się lepiej
przyjrzeć żałosnemu wyrazowi jej
twarzy. Na ślepo przedarła się przez
korytarz i wdrapała po schodach
prowadzących na parter. Nie wiedziała,
dokąd idzie ani czy ktoś jej towarzyszy.
Naprawdę nie chciała w tej chwili
rozmawiać z Carterem lub ojcem
Rachel.
Albo kimkolwiek innym.
Czując
kolejny
przypływ
zażenowania,
otwarła
tylne
drzwi
i pobiegła po ścieżce.
Sto
dwanaście
kroków.
Sto
trzynaście. Sto czternaście…
Jej obolałe mięśnie zaprotestowały
minutę
później,
zmuszając
ją
do
zwolnienia. Deszcz przestał padać,
chmury gdzieś zniknęły, a noc okazała
się
chłodna.
Wiszący
na
niebie
półksiężyc
oświetlał
krajobraz
srebrzystym blaskiem.
Nagle
dostrzegła
błysk
bieli
pomiędzy
drzewami.
Zamarła
i wstrzymała oddech. A potem sobie
przypomniała.
Altanka.
Całkowicie
zapomniała
o
tym
miejscu, w którym ukrywały się z Jules
podczas pożaru. Podążyła w stronę
kryjówki, schowanej za linią drzew.
Zwieńczona
kopułą
budowla
otoczona była wąskimi kolumnami.
Księżyc oświetlał figurę stojącą w jej
centrum – dziewczynę w powłóczystej
sukni, tańczącą z uniesionymi nad głową
ramionami. Między jej palcami wił się
kamienny szal.
Allie
usiadła
na
zimnym
marmurowym stopniu obok posągu
i oparła głowę o kolano. Chociaż
chciało jej się płakać, jej oczy były
zupełnie suche. Czuła się pusta.
Pomyślała z goryczą, że być może
faktycznie nie jest stworzona do takiego
życia. Może nie nadawała się do Nocnej
Szkoły. Próbowała sobie wyobrazić, co
pomyślałaby Jules, gdyby zawiodła.
Albo
Lucas.
Nie
wiedziała,
czy
chcieliby się z nią dalej przyjaźnić, jeśli
Nocna Szkoła okazałaby się w jej
wykonaniu zupełną porażką.
Przy okazji przypomniała sobie o Jo,
którą przecież wyrzucono z tych zajęć.
Jakoś nie wyglądała na osobę, której to
zrujnowało życie. Tyle że Jo była
zupełnie inna. Pochodziła z tej samej
klasy co Jules i Katie. Jej rodzina miała
wpływy. Lubili ją tak czy tak, podczas
gdy Allie była kimś z zewnątrz. Jej
rodzice nikogo nie znali. Nie miała
okazji do przypadkowych spotkań ze
znajomymi ze szkoły podczas wycieczek
na narty do Szwajcarii czy zakupów na
Bond Street lub Piątej Alei.
Nigdy
nie
bywała
w
takich
miejscach.
A przecież powinna. Jest w końcu
wnuczką Lucindy. Ta myśl zawróciła jej
w głowie.
– Allie?
Spojrzała
w
górę,
słysząc
charakterystyczny
francuski
akcent.
Sylvain zatrzymał się na stopniach
altanki. Mrok nie pozwalał dostrzec jego
twarzy.
– Cześć – powitała go, opuszczając
ponownie głowę. – Co tam? Nie
spotkałeś może przypadkiem jakiejś
ostatniej łamagi wśród nowych uczniów
Nocnej Szkoły?
Usiadł na stopniu tuż obok niej.
– Chciałem się tylko upewnić, czy
wszystko u ciebie w porządku –
odpowiedział.
– No cóż… – Allie wyprostowała
się. – Do niczego się nie nadaję. Ale tak
poza tym jest zupełnie nieźle. Nie masz
się czym martwić.
– Widziałem, co się stało. – Spojrzał
jej prosto w oczy. Poczuła rumieniec
wpełzający na policzki i szybko
odwróciła głowę.
– Mam nadzieję, że zażyłeś odrobinę
rozrywki. – Wzruszyła ramionami,
próbując pokazać, jak mało ją to
obchodzi.
– Nie. – Pokręcił głową. – Nie po to
przyszedłem. Wiem, co poszło nie tak.
Mogę ci pomóc.
– Też wiem, co poszło nie tak. –
Wciąż unikała patrzenia mu w oczy. –
Nie potrafiłam opanować zupełnie
prostego ćwiczenia. To oczywiste.
Zawaliłam.
– Zoe jest bardzo dobra, ale też
strasznie młoda. – Zignorował jej
użalanie. – Nigdy nikogo nie uczyła.
Pokazywała ci właściwe ruchy, ale
zapomniała o kilku szczegółach. Miałaś
dobrze ułożone ręce, ale za każdym
razem źle ustawiałaś stopy. Jeśli źle
stoisz, to ćwiczenie nie ma prawa się
udać. Mogę cię tego nauczyć. O ile mi
pozwolisz.
Przyglądała mu się uważnie. Nic nie
wskazywało na to, żeby się z niej
nabijał – mówił zupełnie spokojnie
i rzeczowo. Było w nim na dodatek coś
takiego, co dawało jej ukojenie. Może
faktycznie mógł jej pomóc. Bez pomocy
na pewno zbłaźni się też na kolejnym
treningu.
Wciąż się jednak wahała, nękana
głównie myślą o tym, że Carterowi by
się to na pewno nie spodobało.
Ale Cartera tu nie było, a ona
musiała ćwiczyć.
–
W
porządku
–
stwierdziła
wreszcie. – Możemy spróbować. Musisz
mieć jednak świadomość, że naprawdę
jestem w tym beznadziejna.
– Mogę ci obiecać, że na pewno się
nauczysz.
–
Uśmiechnął
się
z przekonaniem.
Poprowadził ją na pobliską polankę.
Ziemię
zaścielała
gruba
warstwa
sosnowych igieł, tworzących miękki,
sprężysty materac. Sylvain odsunął nogą
kilka kamieni oraz połamanych gałęzi
i stanął przed Allie.
– Przyjmij taką pozycję, jakbyś
chciała mnie zaatakować – polecił.
Dziewczyna ugięła nogi w kolanach,
rozluźniła ramiona i zacisnęła dłonie
w pięści, próbując wyglądać groźnie.
W jego oczach błysnęło rozbawienie
i z trudem powstrzymał się od śmiechu.
– W porządku, wszystko źle –
oznajmił i zbliżył się do niej. – Jesteś
biegaczką, więc musisz pamiętać, że
twoja największa siła tkwi w nogach.
Wyprostuj się.
Przez kilka minut wyjaśniał jej, na
czym polega właściwa postawa – proste
nogi, kolana luźno, ręce opuszczone
wzdłuż ciała, wyprostowane plecy. Cały
czas coś jednak nie grało.
– Ustaw stopy w ten sposób. –
Pokazał.
Kiedy
próbowała
go
naśladować,
pokręcił
przecząco
głową. – Nie tak.
Przykucnął i dotknął jej nogi.
Odruchowo
się
cofnęła.
Zamarł
z wyciągniętą przed siebie ręką.
Spojrzał na nią, zadzierając głowę do
góry, a jego błękitne oczy zalśniły
w blasku księżyca.
– Mogę? – zapytał.
Allie poczuła, jak skręca jej się
żołądek. W końcu nie mogła mu zabronić
dotknięcia jej kostki. To byłoby głupie,
przecież próbował jej pomóc.
– Tak – zgodziła się cieniutkim
głosem i odchrząknęła, patrząc, jak
delikatnie obejmuje jej kostkę i ustawia
stopę we właściwej pozycji. Jego dotyk
okazał się bardzo ciepły.
Zupełnie nie okazywał, że zauważył
jej zdenerwowanie. Kiedy wreszcie
stanęła w przepisowy sposób, pokazał
jej, jak powinna go złapać za ramię.
Ponownie zapytał, czy może jej dotknąć.
Tym razem zgodziła się z nieco
mniejszym wahaniem.
Oparł się o nią lekko całym ciałem,
kładąc jej dłoń na swoim ramieniu.
Naprowadził palce drugiej dłoni Allie
na
swój
łokieć.
Dziewczyna
zesztywniała, czując gęsią skórkę na
całym
ciele.
Powtarzała
sobie
w myślach, że robi to przecież po to, by
rzucić nim z całej siły o ziemię. Po tym
wszystkim, co między nimi zaszło, nie
było
w
tym
chyba
niczego
niewłaściwego.
Cofając się o krok, zaprezentował,
jak powinna przenieść ciężar ciała, by
przygotować się do rzutu. Przećwiczyła
to kilka razy na sucho, wreszcie
zdecydował, że nadszedł czas na
właściwą próbę.
– W porządku… Teraz będę się
musiał na ciebie rzucić – wyjaśnił. –
Rób to, co właśnie przećwiczyłaś,
a wszystko będzie dobrze.
– Gotowa – oznajmiła, całkowicie
rozmijając się z prawdą. Cichy głos
w jej głowie powtarzał, że na pewno to
spieprzy.
Sylvain rzucił się do przodu i wtedy
wszystkie myśli ustały. Złapała go za
ramię i przeniosła ciężar ciała dokładnie
tak, jak ją nauczył.
Upadł na ziemię u jej stóp.
Wydała z siebie radosny okrzyk,
oczekując pochwał, ale chłopak nie
odezwał się ani słowem. Leżał sztywno
na ziemi i nie otwierał oczu.
– Sylvain? – Jej serce zabiło
mocniej
w
nagłym
ataku
paniki.
Klęknęła
tuż
obok
powalonego
chłopaka. Nie potrafiła stwierdzić, czy
wciąż oddycha. – Sylvain? Wszystko
w porządku? Nie zabiłam cię?
Dopiero wtedy zauważyła, że całe
jego ciało trzęsie się od śmiechu.
Spojrzał na nią szeroko otwartymi
oczami.
– Wiedziałem, że ci się uda –
stwierdził.
– Nie możesz tak robić. – Próbowała
się na niego gniewać, ale jego śmiech
okazał się zaraźliwy. Zerwała się na
równe nogi i podskoczyła parę razy. –
Udało mi się! Zrobiłam to! – Zaczęła
tańczyć wokół drzew, unosząc ręce
w geście zwycięstwa.
Nagle zatrzymała się tuż przed nim,
tknięta jakąś myślą.
– Moment… Czy ty naprawdę sobie
ze mnie zażartowałeś, Sylvain? Zrobiłeś
dowcip? Czy ja to sobie tylko
wyobraziłam?
– Nie rozumiem, co masz na myśli –
odparł z udawanym zaskoczeniem. –
Przecież słynę z poczucia humoru.
– Mhm…
– Kiedy naprawdę… – Ruszył
z powrotem w stronę polanki. –
… dobrze ci poszło. Wprowadziłbym
parę poprawek, ale ogólnie było nieźle.
–
Musisz
mnie
nauczyć.
–
Zaskoczyła ją gorliwość we własnym
głosie. – Chcę to wszystko umieć.
Coś w jego twarzy sugerowało, że
doskonale rozumiał, jak się w tym
momencie czuła.
– W porządku – zgodził się. –
Zaczniemy od ataku z prawej strony.
Będziesz musiała nieco zmienić pozycję
wyjściową.
Przez
następne
pół
godziny
pokazywał
jej,
jak
sobie
radzić
z atakami z różnych stron. Nauczyła się
obracać w miejscu bez ostrzeżenia
i kontratakować. Pod koniec, mimo
panującego wokół nocnego chłodu,
oboje ociekali potem.
Sylvain okazał się tak kompetentny
i uprzejmy, że bardzo szybko zapomniała
o oporach co do jego dotyku. Pokazywał
jej właśnie, jak uniknąć złapania za
szyję, i stojąc za nią, obejmował ją od
tyłu, kiedy na polanie pojawił się Carter
i zastygł w plamie księżycowego
światła.
– Allie? – Spojrzał na nią
z niedowierzaniem. – Co się tu, u diabła,
dzieje?
9
Popatrzyła na niego z zaskoczeniem,
niezdolna przez chwilę do żadnej
reakcji.
– Ja tylko… wiesz… my… –
zająknęła się, nie potrafiąc znaleźć
właściwego wytłumaczenia.
Sylvain wypuścił ją ze swych objęć
i zrobił krok do tyłu. Nagle uświadomiła
sobie, jak to musiało wyglądać dla
kogoś z zewnątrz. Obaj chłopcy mierzyli
się wzrokiem, a powietrze między nimi
iskrzyło od napięcia.
– Sylvain pokazywał mi, jak rzucać
ludźmi. Ćwiczyliśmy… – Jej głos
zadrżał i przerwała.
– Nie rozumiem. Przecież dopiero
co skończyliśmy lekcję z Rajem.
– Tak, ale… – Poczuła, jak oblewa
się rumieńcem. – Nie wiem, czy
zauważyłeś, że na zajęciach nie poszło
mi najlepiej.
– Przecież sam mogłem ci pomóc.
To nie brzmiało dobrze.
– Wyluzuj – poprosiła. – Nie
rozumiesz… Wcale nie prosiłam go
o pomoc. Po prostu… Nie wiem…
Wpadliśmy na siebie. – Unikała
patrzenia w stronę Sylvaina, czując
dziwaczną mieszankę paniki i żalu.
Przecież włożył sporo wysiłku w to,
żeby jej pomóc. I chyba miała prawo
samodzielnie
wybierać
swoich
przyjaciół. Prawda?
Rzuciła Carterowi ostrzegawcze
spojrzenie.
– Nie jesteś jedynym człowiekiem
na świecie zdolnym mi pomóc. I nie
jesteśmy skuci ze sobą łańcuchem. Jeśli
dobrze
widziałam,
całkiem
nieźle
bawiłeś się z Jules i jakoś mi nie odbija
z tego powodu.
– To coś zupełnie innego, wiesz
przecież – bronił się Carter. Na jego
policzkach pojawiły się czerwone
plamy, a żyły na karku nabrzmiały
niczym postronki. – Nie wierzę, że
zgodziłaś się tu przyjść po tym
wszystkim, co ci zrobił.
W
jej
umyśle
momentalnie
powróciły wspomnienia ubiegłego lata –
Sylvain przypierający ją do ściany,
miażdżący
jej
usta
pocałunkiem,
próbujący przełamać jej opór.
To właśnie Carter go wtedy
powstrzymał.
Przełknęła ślinę. Samo wspomnienie
tej nocy sprawiało, że zbierało jej się na
mdłości. Pamiętała jednak, że Sylvain
całymi miesiącami próbował ją za to
przeprosić oraz że uratował ją w noc
pożaru. Wierzyła, że naprawdę wstydził
się tamtego zachowania. A może była po
prostu naiwna?
– To jakiś idiotyzm. – W głosie
Cartera
wciąż
słychać
było
zniecierpliwienie, ale musiał dostrzec,
że poczuła się zraniona. – Nie będę się
z tobą kłócił przy Sylvainie. Jules
martwiła się, gdzie jesteś, i prosiła,
żebym cię poszukał. Obowiązuje już
cisza nocna. Musisz wracać.
Odwrócił
się
na
pięcie
i pomaszerował w stronę budynku
szkoły. Allie nie ruszyła się z miejsca,
patrząc, jak znika pomiędzy drzewami,
ale w jej głowie wirował natłok
chaotycznych myśli. Zaskakiwał ją
własny gniew. Nie mogła się pogodzić
z tym, że widząc ją z Sylvainem, Carter
z miejsca założył, że go zdradza. Tak
jakby jej w ogóle nie ufał.
Nagle poczuła ciszę i pustkę
otaczającej ją nocy; wciągnęła w płuca
chłodne powietrze i po raz pierwszy
zwróciła uwagę na gwiazdy, które
pokrywały niebo niczym srebrzysty
lukier.
Cieszyła się, że Sylvain postanowił
milczeć i nie pogarszać sprawy. Przez
chwilę miała ochotę powiedzieć mu coś
na temat dzisiejszej nocy. O tym, że
mogłaby mu wybaczyć i pamiętać tylko
dobre chwile. Że mogliby zostać
przyjaciółmi.
Ale tego nie zrobiła.
Idąc
z
milczącym
Sylvainem
w stronę tylnego wejścia do szkoły,
wciąż zastanawiała się nad tym, co
powinna była powiedzieć. Próbowała
wymyślić, co chciałby usłyszeć Carter.
„Naprawdę doceniam twoją pomoc,
Sylvainie, ale wydaje mi się, że nie
możemy tego robić. Carter tego nie
zrozumie i naprawdę nie chce, żebym
przebywała w twoim towarzystwie.
Albo z tobą rozmawiała. Czy oddychała
tym samym powietrzem”.
Zamiast tego rzuciła tylko:
– Dziękuję za pomoc.
Przytrzymał jej drzwi, a jego
niebieskie oczy lśniły nieodgadnionym
blaskiem, niczym powierzchnia jeziora.
– Proszę bardzo – odpowiedział.
Mimo tego, że położyła się dość
późno, następnego ranka obudziła się
jeszcze przed budzikiem i nie potrafiła
już zasnąć. Po kilku nieudanych próbach
usiadła na łóżku i poczuła ból
w mięśniach.
Właściwie wszystko ją bolało.
Z jękiem wygramoliła się z pościeli
i przerzuciwszy ręcznik przez ramię,
wyszła na cichy korytarz. Nie licząc
jednej kabiny prysznicowej, w której
szumiała woda, łazienka była zupełnie
pusta.
Jak zwykle wybrała ostatnią kabinę,
która
zawsze
wydawała
się
jej
przestronniejsza
i
jaśniejsza
od
pozostałych, przez co była jej ulubioną.
Położyła kapcie na drewnianej ławeczce
i powiesiła szlafrok na wypolerowanym
miedzianym haczyku, przymocowanym
do kremowych kafelek. Długi, gorący
prysznic miał zbawienny wpływ na jej
obolałe mięśnie, pomagając im się
rozluźnić. Gdy opuszczała kabinę, czuła
się jak nowo narodzona. Okazało się, że
nie jest już sama. Przy umywalce stała
dziewczyna
ubrana
w
szlafrok
z emblematem Cimmerii, dokładnie taki
sam, jaki nosiła Allie.
Próbując zapewnić jej odrobinę
prywatności, Allie wybrała najbardziej
oddaloną
umywalkę,
kiedy
jednak
przetarła zaparowane lustro, dziewczyna
przerwała ciszę.
– Przepraszam – odezwała się
delikatnym,
melodyjnym
głosem,
w
którym
pobrzmiewał
francuski
akcent. – To ty jesteś Allie?
– Tak?
Dziewczyna podeszła bliżej. Allie
dopiero teraz zauważyła, jaka jest niska.
Miała jakieś półtora metra wzrostu
i delikatne, zaskakująco brązowe oczy,
spoglądające spod niezwykle gęstych
rzęs.
Z
jakiegoś
niewyjaśnionego
powodu było w niej coś znajomego.
– Tak mi się właśnie wydawało –
stwierdziła dziewczyna z wyraźnym
zadowoleniem. – Sylvain wiele mi
o tobie opowiadał. Jestem Nicole.
Allie nie mogła odpowiedzieć tym
samym. Zupełnie nie wiedziała, kim jest
Nicole, Sylvain nigdy o niej nie
wspominał.
– Ach tak… To znaczy… –
wymamrotała,
plując
pastą.
–
Oczywiście. Miło cię poznać.
Nicole
mrugnęła
do
niej
porozumiewawczo.
Allie
musiała
przyznać, że nawet jej mruganie było
piękne.
– Przez cały letni semestr tyle pisał
o tobie w listach, że mam wrażenie,
jakbym cię znała – wyjaśniła Nicole.
Allie nie była pewna, co o tym
myśleć. Czyżby to była dziewczyna
Sylvaina? Taka, o której zapomniał
wspomnieć? A jeśli tak, to jakie to
miało znaczenie?
Naprawdę musiała wypłukać buzię.
– Wczoraj mówił, że pójdzie cię
poszukać po treningu – kontynuowała
Nicole, nie zwracając uwagi na miętową
pianę cieknącą po brodzie Allie. –
Twierdził, że się czymś zdenerwowałaś.
Spotkałaś się z nim?
Allie przypomniała sobie, gdzie już
widziała tę dziewczynę, i poczuła
palący rumieniec na policzkach. Nocna
Szkoła. Nicole musiała widzieć jej
wczorajszą porażkę.
– Tak. Znalazł mnie.
– A potem ci pomógł – stwierdziła
Nicole, jakby to była najbardziej
oczywista rzecz na świecie.
– Tak. Był bardzo pomocny –
odpowiedziała
sztywno
Allie
i odwróciła się, żeby wypluć pastę.
Wypłukała usta i zaczęła zbierać swoje
rzeczy, kiedy zauważyła, że Nicole
wciąż się jej przygląda.
– Przepraszam… – Dziewczyna
zachichotała. Miała bardzo melodyjny
śmiech, kojarzący się z szemrzącym
strumykiem. – Rzuciłam się na ciebie tak
nagle, bez żadnego ostrzeżenia. – Uroczo
zmarszczyła nosek. – Ale miło cię było
wreszcie poznać.
– I wzajemnie – odpowiedziała
z udawaną radością Allie i popędziła ku
drzwiom. – Sylvain tyle przecież o tobie
opowiada.
– Kim jest Nicole i dlaczego jest
taka idealna i francuska? – Allie
zapytała Rachel.
– Ach – westchnęła w odpowiedzi
przyjaciółka. – Dziewczyna Sylvaina.
Od
czasu
do
czasu.
Bardzo
wyrafinowana, irytująco piękna. Czemu
pytasz?
– Teraz są razem? Czy nie?
– Chyba nie. – Rachel uniosła
brwi. – Ale z nimi to akurat nigdy nic
nie wiadomo. Dlaczego pytasz?
Kiedy szły korytarzem podczas
przerwy
między
lekcjami,
Allie
umierała z pragnienia, żeby opowiedzieć
Rachel o wszystkich wydarzeniach
ubiegłej
nocy,
doskonale
jednak
wiedziała,
że
nie
może
o
tym
wspomnieć. Ona nie chciałaby o tym
słuchać. Niemożność podzielenia się
czymś z najbliższą przyjaciółką budziła
w Allie uczucie dyskomfortu, była jak
przemilczane kłamstwo.
– Nic takiego, właściwie. – Allie
wzruszyła ramionami. – Zagadnęła mnie
dziś rano w łazience i trochę mnie
zaskoczyła.
– Nienawidzę, jak ktoś tak robi –
zgodziła się Rachel, wymijając grupkę
rozchichotanych
dziewczyn.
–
Co
mówiła?
– Tylko tyle, że Sylvain jej o mnie
opowiadał. To nie było jakoś specjalnie
dziwne, tylko takie… no dobra, jednak
dziwne.
–
Świetnie
cię
rozumiem
–
odpowiedziała
Rachel,
potrząsając
głową i patrząc na nią, jakby miała
przed sobą wariatkę.
–
Wiem,
wiem.
–
Allie
westchnęła. – To nie ma żadnego sensu.
Nieważne zresztą, miałam cię zapytać
o coś zdecydowanie bardziej istotnego.
– Dajesz.
– O co chodzi z tą całą Zoe?
– Co? – zdziwiła się Rachel. – Masz
na myśli Zoe Glass? Gdzie ją spotkałaś?
Allie wzruszyła ramionami. Wzrok
Rachel zdradzał, że domyśliła się
prawdy.
– W porządku – rzuciła z nową
energią. – Co chcesz wiedzieć?
– Kim jest. Wydaje się dziwna.
Jak… jakiś robot bojowy.
Rachel wciąż zachowywała powagę.
Tematy związane z Nocną Szkoła nigdy
jej nie bawiły.
– Zoe to typowe cudowne dziecko –
wyjaśniła. – Ma trzynaście lat, ale jest
na naszym poziomie nauki, a nawet
wyżej.
Ma
indywidualne
zajęcia
z nauczycielem z uniwersytetu.
–
Serio?
–
Allie
była
tak
zaskoczona, że musiała się zatrzymać.
Ktoś
wpadł
na
jej
plecy.
–
Przepraszam – powiedziała, spoglądając
przez
ramię
na
zdenerwowanego
pierwszoklasistę. – Trzynaście lat?
Domyślałam się, że jest młodsza, ale…
– Serio. To genialne dziecko.
Nie
takiej
odpowiedzi
się
spodziewała, okazało się jednak, że to
nie koniec. Kiedy wspinały się po
schodach prowadzących do skrzydła
lekcyjnego, Rachel streściła jej resztę
informacji na temat Zoe.
– Jej ojciec jest prawnikiem, mama
dziennikarką. Tak mi się przynajmniej
wydaje. Pochodzi z Londynu, tak jak ty,
ale jej rodzice są dość starzy. Wygląda
na to, że trafiła im się trochę
przypadkiem.
Zanim
znalazła
się
w Cimmerii, uczyła się w domu pod
opieką dziadków. Przed przybyciem
tutaj nie miała żadnego kontaktu
z dzieciakami w swoim wieku. –
Dotarły na podest i zwolniły nieco
kroku. Rachel mówiła dalej: – Nie ma
żadnych umiejętności społecznych. Tak
jakby wychowywała się wśród wilków.
Myślę, że może mieć zespół Aspergera,
ale wiesz, w tej lepszej odmianie.
– Próbujesz powiedzieć, że jest po
prostu stuknięta, tak?
Rachel zmierzyła ją potępiającym
spojrzeniem.
– Nie bądź wredna – poprosiła.
– Przepraszam. – Allie uniosła
dłonie w obronnym geście.
– Zoe ma problem z poznawaniem
nowych ludzi – kontynuowała Rachel. –
Nie lubi zmian. Mogę ci jedynie życzyć
powodzenia. Jeśli cię jednak w końcu
zaakceptuje,
jej
lojalność
może
doprowadzić do szaleństwa.
Zatrzymały się na półpiętrze.
–
Jeśli
mnie
zaakceptuje
–
wymamrotała Allie.
Przyjaciółka skinęła głową.
– Są w tej szkole ludzie, których Zoe
kompletnie ignoruje, tak jakby w ogóle
nie istnieli. Wpada na nich, idąc
korytarzem,
są
dla
niej
zupełnie
niewidzialni.
Allie nie była tym jakoś szczególnie
zaskoczona.
– I wszyscy ją tak po prostu
zaakceptowali…? To znaczy, wiesz, ona
jest naprawdę dziwna.
Rachel zmarszczyła brwi.
– Niektórzy nie potrafią zrozumieć,
dlaczego ona się tak zachowuje. Myślą,
że jest okropna dlatego, że… po prostu
tak już ma. A wydaje się okropna
dlatego, że jest szczera. Ludzie nie są do
tego przyzwyczajeni.
Allie
poczuła
lekkie
ukłucie
w sercu, tak jakby Rachel fizycznie
dotknęła ją swymi słowami. Spuściła
wzrok, spoglądając na zegarek.
– Słuchaj, muszę już lecieć –
pożegnała się. – Następną lekcję mam
z Zelaznym. Spóźnienie nie wchodzi
w grę.
Pomachała do niej i pobiegła do sali
historycznej, gdzie Jo zajęła jej już
miejsce. Chwilę później do klasy
wszedł Zelazny i zmierzył uczniów
ponurym spojrzeniem.
– Widzę, że wszystkim udało się
zdążyć na czas. – Zaznaczył coś na
kartce papieru i odłożył ją do teczki. –
To miło z waszej strony. Witam na
lekcji historii starożytnej. W tym
semestrze będziemy się zajmować
starożytnymi
cywilizacjami
Grecji
i Rzymu.
Mówiąc, przechadzał się po klasie
i rozkładał podręczniki na ławkach.
– Wasza aktywność w czasie lekcji
będzie miała wpływ na końcową
ocenę – poinformował, kładąc książkę
przed Jo. – Spodziewam się, że wszyscy
wykażecie
się
entuzjazmem
i zaangażowaniem. To są lekcje dla
zaawansowanych, więc nie ma miejsca
na obijanie się.
Kiedy odszedł od ich stolika, Jo
zapisała coś starannie w swoim
zeszycie. Widząc, że oddalił się na
bezpieczną odległość, podsunęła go
Allie pod nos.
MYŚLĘ, ŻE TE ZAJĘCIA BĘDĄ
DO DUPY.
Allie nie zdołała się opanować
i parsknęła śmiechem. Zasłoniła usta
dłonią i próbowała udawać, że złapał ją
atak kaszlu. Zelazny spiorunował ją
wzrokiem. Dziewczyna skuliła się na
krześle, próbując zachować poważny
wyraz
twarzy,
podczas
gdy
Jo
rozglądała się wokół z miną niewiniątka
i otworzyła zeszyt na czystej kartce.
Nim Allie dotarła tego dnia na
lekcję angielskiego z Isabelle, jej torba
wypełniła się książkami, a lista zadań
zajmowała całą stronę zeszytu. Nie
miała pojęcia, kiedy znajdzie na to
wszystko czas. O dziesiątej zaczynała
się Nocna Szkoła i do tej chwili jakoś
musiała się obrobić.
Wlekła się korytarzem z opuszczoną
głową, kiedy nagle na kogoś wpadła.
–
Przepraszam
–
powiedziała
odruchowo,
nim
podniosła
głowę
i zobaczyła ciemne oczy Cartera. –
Hej!
–
Jej
twarz
momentalnie
pojaśniała. Allie nachyliła się, by
powitać go pocałunkiem, ale on
natychmiast się odsunął. – Co się
stało? – zapytała, zaskoczona jego
zachowaniem.
Wyglądał
na
poirytowanego. – Czekaj… Chcesz mi
powiedzieć, że nadal się wściekasz o te
ćwiczenia z Sylvainem? – Nie potrafiła
w to uwierzyć. – Jaja sobie chyba
robisz, Carter.
– Czy ja się wściekam? – zapytał,
odsuwając się na bok i zniżając głos. –
Oczywiście, że się wściekam, Allie!
A ty co byś zrobiła w takiej sytuacji?
Spróbuj się postawić na moim miejscu.
Nie poszło ci na treningu i zamiast
przyjść do mnie po pomoc, poszukałaś
pociechy u Sylvaina. Jakbyś się czuła,
gdybym zrobił coś takiego z którąś
z moich poprzednich dziewczyn?
Miał trochę racji, ale nie zamierzała
mu tego powiedzieć.
– To nie fair, Carter. Wcale go nie
szukałam. Sam przyszedł, bo chciał się
upewnić,
czy
u
mnie
wszystko
w porządku. A potem zaoferował mi
pomoc.
– To naprawdę dużo zmienia –
odpowiedział z szyderstwem w głosie. –
I nie zastanawiałaś się, dlaczego
poszedł szukać czyjejś dziewczyny?
– Daj spokój. – Czuła, jak narasta
w niej gorąca fala gniewu, i ze
wszystkich sił próbowała nad nią
zapanować. – Po pierwsze, nie jestem
„czyjąś dziewczyną”. Jestem Allie
Sheridan, istota ludzka. Po drugie: Nic.
Między. Nami. Nie. Zaszło. Musisz mi
zaufać.
– Muszę? A ty potrafiłabyś mi zaufać
w takiej sytuacji? Szczerze, zaufałabyś
mi, gdybyś zobaczyła mnie ćwiczącego
z Clair w lesie?
Allie skrzywiła się – Clair była
kiedyś dziewczyną Cartera.
– Nie, ponieważ Clair nie należy
do… sam zresztą wiesz. Uznałabym to
za dziwne. – Zobaczyła, jak wywraca
oczami, ale nie pozwoliła sobie
przerwać. – Ale gdybyś ćwiczył z Jules?
Nie miałabym z tym żadnego problemu.
Jeśli zobaczyłabym cię uczącego się
czegoś z Clair? W porządku. Ufam ci.
– Naprawdę? Cóż, nie zdziw się,
jeśli będę chciał to kiedyś sprawdzić –
odpowiedział i odszedł.
– Carter!
Nie odwrócił się. Z westchnieniem
zarzuciła
ciężką
torbę
na
ramię
i pomaszerowała za nim do klasy.
Podczas
swoich
lekcji,
które
uporczywie nazywała „seminariami”,
Isabelle ustawiała stoły w okrąg. Carter
zajął miejsce po drugiej stronie klasy
i unikając patrzenia na Allie, wyciągnął
przed siebie swoje długie nogi.
Zastanawiała
się
właśnie,
czy
powinna obok niego usiąść, kiedy
zatrzymała się przed nią Zoe. Jej
brązowe
oczy
jaśniały
z podekscytowania. Ubrana w szkolny
mundurek,
z
białymi
skarpetkami
i mokasynami, zdecydowanie bardziej
przypominała małą dziewczynkę niż
ekspertkę
sztuk
walki,
dotkniętą
problemami psychicznymi.
– Allie – powitała ją. – Całą noc cię
wczoraj szukałam.
– Tak? – zdziwiła się. – Ja…
Zoe nie pozwoliła jej dokończyć.
– Rozmawiałam z panem Patelem,
wyjaśnił mi, co źle zrobiłam. To moja
wina, że wczoraj ci się nie udało. Prosił
mnie,
żebym
nie
wyrządziła
ci
krzywdy. – Zmarszczyła nos. – Wydawał
się wtedy szczery. Czy naprawdę cię
skrzywdziłam?
Allie pomyślała o wczorajszym bólu
pleców, gdy kładła się do łóżka,
i upokarzających doświadczeniach na
sali treningowej, gdzie co chwilę
musiała gapić się w sufit, a potem
spojrzała Zoe prosto w oczy.
– Nieee. – Wzruszyła ramionami. –
Wciąż jestem w jednym kawałku.
– Super – ucieszyła się z wyraźną
ulgą dziewczynka. – Dziś na pewno cię
nie skrzywdzę. Ćwiczyłam.
– Ja też…
– Zajmijcie swoje miejsca –
poprosiła Isabelle, przerywając im
rozmowę.
Razem z nią w klasie pojawił się
Sylvain. Allie napotkała jego wzrok
i zamarła na chwilę, bojąc się, że będzie
chciał obok niej usiąść. Rzuciła ostrożne
spojrzenie w stronę Cartera, który
przyglądał im się spod półprzymkniętych
powiek.
Sylvain na szczęście usiadł obok
Nicole, niezauważonej wcześniej przez
Allie. Dziewczyna pochyliła się do
niego i szepnęła mu coś do ucha.
Chłopak parsknął śmiechem. Allie
poczuła
dziwną
pustkę
wewnątrz
swojego umysłu.
– W tym semestrze – zaczęła
Izabelle, rozkładając książki na ławkach
przed uczniami – skupimy się na
literaturze z początku dwudziestego
wieku. Dziś zajmiemy się Wiekiem
niewinności Edith Wharton…
Podczas
gdy
dyrektorka
przechadzała się po klasie, Allie wciąż
nie potrafiła oderwać wzroku od
Cartera.
Chłopak
wpatrywał
się
w okładkę leżącej przed nim książki,
jakby chciał ją zapamiętać na zawsze.
Nie odwzajemnił spojrzenia Allie.
– Im dalej, tym gorzej. – Jo
westchnęła, upijając odrobinę wody ze
szklanki. – Mam tyle zadań, że
wystarczy mi na cały tydzień, a to
dopiero pierwszy dzień.
– To samo – westchnęła Allie.
Pozostali również przytaknęli.
Siedzieli
przy
swoim
stole
w zapełnionej i gwarnej jadalni. Szum
rozmów wokół nich cichł i narastał jak
morski przypływ. Kiedy przyszli, ich
stolik okupowali młodsi uczniowie, ale
Lucas
szybko
załatwił
sprawę,
zamieniając z nimi kilka cichych słów.
– Wreszcie – ucieszyła się Jo,
widząc
zmykających
w
pośpiechu
pierwszoklasistów. – Już nigdy nie
oddamy tego stołu.
Rachel i Lucas parsknęli śmiechem
i usiedli na swoich miejscach. Allie
cieszyła się, widząc ich znowu razem.
Ostatnio spędzali ze sobą sporo czasu.
Wyglądało na to, że własne towarzystwo
sprawia im radość. Miała nadzieję, że
wszystko się między nimi dobrze
poukłada. Rachel podkochiwała się
w Lucasie od chwili, gdy zobaczyła go
w Cimmerii, ale ich znajomość nigdy nie
przerodziła się w nic więcej.
Niewiele później pojawił się Carter
i bez słowa usiadł obok Jo. Rachel
spojrzała na Allie, unosząc lekko brew.
– Potem – odparła bezgłośnie
dziewczyna, potrząsając smutno głową.
Jej
wzrok
zbłądził
w
okolice
sąsiedniego stolika, przy którym Sylvain
dotrzymywał towarzystwa Nicole. Może
Rachel się pomyliła i znowu ze sobą
chodzili? Ciągle widywała ich razem.
Sylvain uśmiechał się, słuchając słów
Nicole, ale nagle jakby wyczuł, że jest
obserwowany, odwrócił się na krześle
i spojrzał na Allie. Popatrzył jej prosto
w oczy, próbując być może odkryć, co
też jej chodzi po głowie.
Allie,
czując
rumieniec
na
policzkach, wbiła wzrok w stojący
przed sobą talerz.
– Rozumiem, że zaraz po obiedzie
wszyscy idziemy do biblioteki? –
zapytała Rachel. – Ja i tak nie mam
innego wyjścia.
– Oczywiście. – Jo westchnęła. –
Wszyscy tam będziemy. Sezon tortur
intelektualnych w Akademii Cimmeria
możemy uznać za otwarty.
– Zelazny wam też kazał napisać
wypracowanie? – zainteresowała się
Allie. Odpowiedziały jej potakujące
skinienia.
– Dwa tysiące słów. – Lucas ugryzł
kawałek chleba. – Ten facet to jakiś
oprawca.
– Powinniśmy się zbuntować –
zasugerowała Jo. – Wywołać rewolucję
uprzywilejowanych.
– Odwrotna rewolucja? Podoba mi
się
ten
pomysł.
–
Rachel
się
uśmiechnęła.
Kiedy
pozostali
pogrążyli
się
w użalaniu nad własnym losem, Allie
rozejrzała się po jadalni. Wszystko
wyglądało tutaj prawie tak samo jak
latem – każdy z okrągłych stołów
nakryto białym obrusem, na którym
lśniły kryształy i biała porcelanowa
zastawa, ozdobiona emblematem szkoły.
Nad
głowami
uczniów
wisiały
olbrzymie żyrandole, ale ze stołów
zniknęły wszystkie świece. Isabelle
ogłosiła, że wrócą dopiero wtedy, gdy
sala
zostanie
wyposażona
w ognioodporne obrusy i zasłony. Jak na
razie okna nie były niczym zasłonięte.
Nagle Allie zakrztusiła się i upuściła
widelec, który z brzękiem upadł na
talerz.
Na zewnątrz wciąż było jeszcze
w miarę jasno. Tuż przy oknie stał Gabe
i patrzył prosto na nią.
10
Wszyscy popatrzyli w jej stronę.
Nie potrafiąc wydobyć z siebie ani
słowa i dusząc się z braku powietrza,
Allie machnęła ręką w stronę okna.
– To G… G… – nie mogła
wypowiedzieć tego imienia.
Głowy
pozostałych
uczniów
odwróciły się we wskazanym przez nią
kierunku.
– Co się dzieje? – zapytał po chwili
Carter,
odwracając
się
do
niej
z zakłopotanym spojrzeniem.
– Gabe. – Wreszcie jej się udało. –
Za oknem. Patrzył na nas.
– Co!? – Jo zerwała się tak
gwałtownie, że omal nie wywróciła
stołu. Rozległ się brzęk tłuczonego
szkła, a po blacie pociekła woda
z rozbitej szklanki.
Allie poczuła ulgę. Wszyscy patrzyli
w stronę okna, ale ona spostrzegła, że
nikogo już tam nie było. Pozostały
jedynie ciemności i drzewa.
– Jesteś pewna? – Carter przyglądał
się jej z powagą.
Marzyła
o
tym,
żeby
móc
powiedzieć „nie”, że było to tylko
złudzenie. Ale widziała Gabe’a tak
wyraźnie jak teraz Cartera.
– Na sto procent – potwierdziła
i spojrzała na Jo, która pobiegła do
stolika Isabelle i teraz rozmawiała
z dyrektorką, gorączkowo przy tym
gestykulując.
Dziewczyna
wyraźnie
histeryzowała.
Allie
dostrzegła
uniesione brwi Isabelle, próbującej coś
zrozumieć z chaotycznej przemowy.
Wreszcie dyrektorka podniosła się
z krzesła i machając ręką, nakazała
pozostałym nauczycielom ruszyć w jej
ślady. Jerry Cole wybiegł z jadalni,
zapewne po to, by poinformować
ochroniarzy z firmy Patela. Eloise objęła
Jo i wyprowadziła dziewczynę na
zewnątrz.
Allie
rozejrzała
się
po
sali.
Pozostali uczniowie wydawali się
nieświadomi toczącego się na ich
oczach dramatu. Większość pogrążona
była w rozmowach lub zajmowała się
jedzeniem,
kilku
spoglądało
zaciekawionym wzrokiem w stronę
Isabelle,
która
ponownie
stanęła
w drzwiach.
– Allie, chodź ze mną. Natychmiast –
jej głos był ostry i rozkazujący. Allie
podniosła się z krzesła i ruszyła za nią.
Rachel i Carter również wstali od
stolika i wyszli za nimi na cichy
korytarz. – Jesteś całkowicie pewna, że
to był Gabe? – zapytała Isabelle
spokojnym głosem, w którym dało się
jednak wyczuć krańcowe napięcie. –
Jest już ciemno. Łatwo o pomyłkę.
–
Może
sobie
to
tylko
wyobraziłaś? – Jo spojrzała na nią
oczami pełnymi łez. Allie wiedziała, jak
olbrzymi wpływ miał na nią Gabe,
a jego powrót musiał wydawać się
dziewczynie najgorszym koszmarem.
–
To
był
on.
Wszędzie
go
rozpoznam. Nawet po ciemku.
Podszedł
do
nich
muskularny
ochroniarz
w
czarnym
uniformie.
Rozstąpili się, żeby zrobić mu miejsce.
Odwracając się plecami do Allie
i reszty uczniów, mężczyzna stanął przed
Isabelle i Zelaznym.
– Moja drużyna przeszukuje teren
przed jadalnią – mówił ściszonym
głosem. – Nie znaleźliśmy żadnych
śladów. Ziemia jest miękka, ale pod
oknami nie ma odcisków butów. Na
wszelki wypadek sprawdzamy resztę
terenu.
Allie poczuła, jak płoną jej policzki.
Ochroniarz
uważał,
że
kłamała.
Próbowała zapanować nad swoimi
emocjami, ale nie potrafiła.
– Czy ten facet… – spojrzała na
Isabelle i wskazała na mężczyznę –
… twierdzi, że sobie to zmyśliłam?
Carter oparł dłoń na jej ramieniu,
jakby chciał ją uspokoić, ale nie
odezwał się ani słowem i unikał
patrzenia jej w oczy.
– Nie, Allie – odpowiedziała
dyrektorka. – Poprosiłam go o złożenie
raportu i właśnie to robi. – Spojrzała
ponownie na strażnika. – Dziękuję, Paul.
Rozglądajcie się dalej i informujcie nas
na bieżąco.
Mężczyzna ukłonił się lekko i ruszył
ku drzwiom. Zelazny odwrócił się do
dyrektorki.
– To ty podejmujesz decyzje,
Isabelle,
ale
na
twoim
miejscu
pozwoliłbym im wrócić do normalnych
patroli – oznajmił. – Dziewczyna coś
sobie wyobraziła, podobnie jak zeszłej
nocy podczas biegu.
– Niczego sobie nie wyobraziłam! –
zaprotestowała Allie.
– Czy ktoś jeszcze go widział? –
W głosie nauczyciela historii kryło się
wyraźne wyzwanie. Powiódł wzrokiem
po pozostałych uczniach. Rachel, Carter
i Jo wymienili się spojrzeniami. Allie
ponagliła Cartera wzrokiem, ale chłopak
przecząco potrząsnął głową. Niczego nie
widział.
– Ja nie… – Z wściekłości nie
potrafiła wydobyć z siebie zrozumiałych
słów. – Wierzycie mi, prawda?
– Wierzę, że coś widziałaś, Allie –
odparł zakłopotany Carter. – Ale…
Wpatrywała się w niego zdumiona,
nie wiedząc, dlaczego jej nie wierzy.
Chłopak musiał to wyczytać w jej
oczach,
ponieważ
uniósł
dłonie
w obronnym geście.
– Patrzyłem w tamtą stronę, Allie.
Nikogo nie widziałem. Może teraz
również tylko zdawało ci się, że kogoś
zauważyłaś, jak wtedy w lesie. –
Otworzyła usta, żeby się sprzeciwić, ale
nie
pozwolił
sobie
przerwać,
kontynuując łagodnym głosem: – Nikt
cię nie może za to obwiniać. Tyle
przeszłaś…
– To. Był. On – podkreśliła
z wściekłością każde słowo.
– Wystarczy – przerwała im
zdenerwowana Isabelle. – Pozwól ze
mną, Allie. Pozostali mogą wrócić do
swoich zajęć.
Skierowała się do swojego biura,
stukając
wściekle
obcasami
o wypolerowaną drewnianą podłogę.
W gabinecie zapaliła światło i wskazała
Allie miejsce na krześle przy biurku.
– Siadaj! – poleciła. – Wrócę za
kilka minut. Nie ruszaj się stąd.
Wyszła i zamknęła za sobą drzwi.
Allie pozostała sam na sam ze
swoimi myślami. Przez całą wieczność
próbowała zrozumieć, co tak naprawdę
widziała. A co jeśli się pomyliła? Nie,
widziała go wyraźnie. To był Gabe.
Oparła
głowę
o
kolano,
przypomniawszy
sobie
spojrzenie
Cartera i wyraz wątpliwości na jego
twarzy. Mówił do niej jak do kogoś
niespełna rozumu. Zrobiło jej się
niedobrze na samą myśl o tym, więc
zerwała się z krzesła i zaczęła krążyć po
niewielkim, pozbawionym okien pokoju,
próbując się skupić na czymś innym.
Może strażnicy znaleźli Gabe’a? Może
dlatego tyle to trwa. Za chwilę przyjdą
ją
przeprosić
i
wszystko
będzie
w porządku.
Zatrzymała
się
obok
drzwi
i przyłożyła do nich ucho, nasłuchując
odgłosów z zewnątrz. Słyszała szum
rozmów i kroków, ale nie wyczuwała
żadnych oznak niepokoju. Cokolwiek się
działo, nikt nie panikował. Znów zaczęła
krążyć.
Odległość od ściany zdobionej
kilimem z dziewicą na białym koniu do
przeciwległego krańca pokoju wynosiła
po przekątnej siedem kroków. Pokonała
ją sto dwanaście razy, zanim usłyszała
Isabelle rozmawiającą z kimś przed
drzwiami. Ponownie przycisnęła ucho
do ich drewnianej powierzchni.
– Wiem, że jesteś zajęta… – To był
Sylvain.
– Zgadza się. O co chodzi? –
Dyrektorka wydawała się zestresowana.
– Słyszałem, co mówił Paul, wiem,
że nie znaleźli pod oknem jadalni
żadnych śladów. – Jego francuski akcent
był wyraźniejszy niż zwykle, co
oznaczało,
że
musiał
się
czymś
niepokoić. – Ale to wcale nie musi
oznaczać, że Gabe’a tam nie było.
Pamiętaj, że jest doskonale wyszkolony.
Wie, jak stanąć, żeby nie zostawić za
sobą śladów. Przy ścianie jest wąska
podmurówka, mógł…
– Dziękuję, Sylvain – przerwała mu
Isabelle.
Allie
zacisnęła
zęby
z wściekłością i oparła się czołem
o drzwi. Nie rozumiała, dlaczego
dyrektorka nie pozwoliła mu dokończyć.
To, co mówił, miało przecież sens.
Drzwi otwarły się, zmuszając ją do
uskoczenia w tył.
– Chodź za mną! – poleciła Isabelle.
W pełnej napięcia ciszy wróciły
zatłoczonym korytarzem. Allie z coraz
większym zdenerwowaniem wpatrywała
się w potylicę dyrektorki.
Isabelle przepuściła ją w drzwiach
jadalni, a potem zamknęła je za swoimi
plecami. W pustym pomieszczeniu wciąż
unosiła się woń niedawno zakończonego
posiłku,
zdominowana
przez
nieprzyjemny
zapach
pieczeni
wieprzowej. Zebrano już wszystkie
nakrycia, z kuchni dobiegały ciche
odgłosy
rozmowy.
Dyrektorka
poprowadziła ją do stolika, przy którym
Allie jadła dzisiejszą kolację.
– A teraz spróbuj opowiedzieć mi to
raz jeszcze na spokojnie, bez ludzi,
którzy mówią ci, co masz myśleć –
poprosiła. Allie poczuła wielką ulgę,
widząc, że Isabelle nie wygląda już na
rozgniewaną. – Gdzie wtedy siedziałaś?
Przez chwilę Allie miała pustkę
w
głowie.
Wyludniona
jadalnia
wzmagała jej dezorientację. Zmusiła się
do uspokojenia oddechu i spróbowała
sobie wyobrazić pełną salę.
– Tutaj. – Wskazała jedno z krzeseł,
ustawionych frontem do wysokich okien.
– Usiądź tam, proszę. Tak samo jak
przy kolacji.
Allie przycupnęła na krawędzi
krzesła, patrząc, jak Isabelle podchodzi
do okna.
– W którym oknie zobaczyłaś jego
twarz?
– W tamtym. – Pokazała ręką. –
Trzecim od lewej.
– Tym? – Isabelle stanęła przed
wskazanym
oknem.
Allie
skinęła
głową. – W którym dokładnie miejscu
widziałaś Gabe’a?
– Lewy dolny róg.
Isabelle przyjrzała się uważnie tafli
szkła, dotykając jej w jednym miejscu
koniuszkami
palców,
i
ponownie
odwróciła się w jej stronę.
– Dobrze. Możesz mi powiedzieć,
co robił, kiedy go zauważyłaś?
– Wierzysz mi? – Allie poczuła
radosne ukłucie w sercu.
– Po drugiej stronie szyby są
wyraźne ślady. Musiał stanąć zbyt blisko
i dotknął szkła nosem. – Dyrektorka
wróciła do stolika i usiadła na krześle. –
Widziałaś, co robił?
–
Po
prostu…
Nie
wiem…
Obserwował.
–
Zamknęła
oczy
i przywołała pod powiekami obraz jego
twarzy,
wpatrującej
się
w
coś
z olbrzymią koncentracją. – Patrzył na
mnie, Cartera i Jo. – Gwałtownie
otwarła oczy. – Jak mogło do tego dojść,
Isabelle? W jaki sposób udało mu się
ominąć ochronę?
Dyrektorka potarła grzbiet nosa,
jakby wyczuwając nadchodzący atak
migreny.
– Nathaniel musi mieć wśród nas
swoją wtyczkę – wyjaśniła. – Kogoś,
kto ma… dostęp.
Allie
natychmiast
przypomniała
sobie, co mówił Patel podczas zajęć
w Nocnej Szkole. Wierzył, że Gabe
mógł mieć sprzymierzeńców pośród
uczniów, ludzi, którzy utrzymywali z nim
kontakt po tym, jak zamordował Ruth.
Nie sugerował jednak, że ktoś mógł być
współodpowiedzialny za morderstwo
ani że wciąż pomaga Nathanielowi.
Z nagłą jasnością uświadomiła sobie, że
treningowe
śledztwo,
które mieli rozpocząć w Nocnej Szkole,
musiało odbyć się naprawdę.
– Któryś z nauczycieli? – zapytała
ochryple, z trudem wydobywając słowa
z wysuszonego gardła.
– Prawdopodobnie. – Isabelle
spojrzała jej prosto w oczy. – Albo
któryś z zaawansowanych uczniów
Nocnej Szkoły. Ktoś bardzo mi bliski.
Ktoś, komu ufam. – Dała jej czas na
przemyślenie tej informacji. – Wydaje
mi się, że Nathaniel wykorzystuje
Gabe’a, aby przestraszyć ciebie i Jo.
Wie, że nikt inny nie mógłby cię bardziej
przerazić. Ma to swój chory sens.
Możesz mi powiedzieć, jak wyglądał
Gabe?
Allie
zmierzyła
ją
pustym
spojrzeniem.
– Nie rozumiem…
– Chciałabym wiedzieć, jaki miał
wyraz twarzy. Czy wyglądał inaczej, niż
pamiętałaś?
W
co
był
ubrany?
Czy widziałaś jego ręce? Czy coś
w nich trzymał? – Przerwała na chwilę,
a potem dodała: – Każdy szczegół może
być ważny.
Allie ponownie zamknęła oczy
i opisała to, co udało jej się zapamiętać.
– Nie widziałam jego rąk. Miał
krótsze włosy i był inaczej uczesany.
Wyglądał na starszego. Miał na sobie
garnitur. – Uświadomiła sobie, co
właśnie powiedziała, i otwarła oczy. –
Garnitur i krawat. Tak jak tamten facet
w lesie. I ci goście, którzy czekali na
mnie przed domem.
Zostawiwszy Isabelle w jadalni,
Allie nie miała pojęcia, co ze sobą
zrobić. Czekał na nią ogrom zadań do
odrobienia, które teraz wydawały się
zupełnie
nieważne.
W
pierwszym
odruchu chciała odnaleźć Cartera, ale
przypomniała sobie, że dalej się na nią
wścieka, a nie miała zamiaru znowu się
z nim kłócić. Jo na pewno wciąż
histeryzowała, Rachel natomiast będzie
chciała
natychmiast
o
wszystkim
usłyszeć. Allie nie wiedziała, ile może
im zdradzić, a powiedzenie prawdy na
pewno nie wpłynęłoby najlepiej na Jo.
Przez chwilę po prostu szła przed
siebie. Minęła świetlicę, pełną uczniów
pogrążonych w rozmowach i grających
w gry, na które nie miała najmniejszej
ochoty. Następnym miejscem, które
przyszło jej do głowy, była biblioteka.
Postała przez chwilę przy drzwiach,
opierając dłoń na klamce. Wszyscy
pozostali zapewne już tam byli. I też
będą chcieli wiedzieć, co się stało.
Mogła śmiało mówić przy Carterze
i Lucasie, obaj należeli do Nocnej
Szkoły. Ale reszta…
Odwróciła się na pięcie i wróciła
korytarzem do głównych schodów.
Przedarła się przez tłum roztrajkotanych
uczniów i ruszyła na górę. Była
w połowie drogi, gdy zauważyła
Sylvaina zmierzającego w przeciwnym
kierunku. Nagły przypływ ulgi, jaki
poczuła na jego widok, był dla niej
sporym
zaskoczeniem.
Sylvain
o wszystkim wiedział, mogła być z nim
całkowicie szczera. A na dodatek jej
wierzył.
Zauważył, że patrzy w jego stronę,
i przyspieszył kroku. Spotkali się
w połowie schodów.
– Słyszałam jak… twoją rozmowę
z Isabelle – oznajmiła pospiesznie. –
Gabe tu był. Naprawdę. Dziękuję, że mi
uwierzyłeś. Chyba byłeś jedyny.
Miała wrażenie, że brzmi jak jakaś
wariatka, ale jego spojrzenie było
poważne i pełne współczucia. Światło
padające z pobliskiego okna nadawało
blasku jego kobaltowym oczom.
– Po prostu powiedziałem jej
prawdę.
Wydawało
mi
się
to
oczywiste. – Zniżył głos, widząc
zbliżającego się pierwszoklasistę. –
Wybierasz się dokądś teraz? Byłoby
chyba lepiej, gdybyśmy usunęli się
z tych schodów.
Razem dotarli na pierwsze piętro.
Sylvain podszedł do okiennej wnęki,
która mogła zapewnić im odrobinę
spokoju. Allie wahała się przez sekundę,
ale w końcu ruszyła za nim. Usiedli.
Żadne z nich nie wiedziało, co
powiedzieć.
– Wszystko w porządku? – zapytał
po chwili.
Z jakiegoś powodu to pytanie tylko
mocniej ją przygnębiło. Dlaczego coś
miałoby być nie w porządku? Przecież
nic jej tak naprawdę nie groziło. Co
z tego, że widziała Gabe’a?
– Oczywiście, że w porządku –
odparła.
– Ale
jestem
wściekła
i przestraszona. Nie lubię, gdy ktoś mnie
szpieguje albo oskarża o kłamstwo.
– Przepraszam – powiedział ze
smutkiem. – Zapytałem o to tylko
dlatego,
że
nie
wiedziałem,
jak
zareagować. To wszystko jest strasznie
dziwaczne.
– No cóż – westchnęła, odrobinę
udobruchana
–
doceniam,
że
przynajmniej
nie
nazwałeś
mnie
wariatką.
– Masz wiele twarzy, Allie, ale na
pewno nie jesteś wariatką. – Jego
uśmiech był zaraźliwy. Mimo tego, co
się ostatnio wydarzyło, musiała na niego
odpowiedzieć uśmiechem. Zgasł chwilę
później,
gdy
przypomniała
sobie
o powadze sytuacji.
– Posłuchaj, Sylvain – poprosiła. –
Isabelle wspomniała coś o tym, że
Nathaniel może mieć tutaj swoją
wtyczkę. Kogoś wysoko postawionego
w Nocnej Szkole. To całe śledztwo,
które mamy prowadzić… ono będzie
prawdziwe. – Spojrzała mu w oczy. Nie
zdradzały żadnego zaskoczenia, choć
wahał się przez chwilę z odpowiedzią.
– Wiemy o tym już od pewnego
czasu – wyjaśnił. – Jeden z nauczycieli,
instruktorów lub starszych uczniów musi
współpracować z Nathanielem.
Jego słowa sprawiły, że po raz
pierwszy naprawdę w to uwierzyła
i poczuła gęsią skórkę na całym ciele,
próbując sobie wyobrazić Zelaznego lub
Eloise knujących z Nathanielem. Albo
Jo lub Lucasa.
– Nie wierzę. – Westchnęła. – Nie
wierzę, że ktoś był do tego zdolny.
– Nikt w to nie wierzy –
odpowiedział szeptem. – W tym właśnie
problem. To ktoś, komu ufamy. I to jest
najgorsze.
Allie spojrzała na niego, krzyżując
ramiona na piersi.
– Dlaczego oni to robią, Sylvain?
Nathaniel i ci ludzie, którzy z nim
współpracują. Wiesz, czego tak bardzo
pragną?
Sylvain odwrócił wzrok i popatrzył
za okno. Jego oczy pociemniały.
– Czegoś, czego nie możemy im
dać
–
odpowiedział
po
chwili,
ponownie patrząc na Allie.
– Ale wiesz, prawda? Wiesz? –
Złapała go za ramię. – Naprawdę wiesz,
co się tu dzieje?
Zmierzył
wzrokiem
jej
dłoń
i ponownie spojrzał jej w oczy;
sprawiał
wrażenie
zupełnie
bezbronnego.
Wyraz
jego
twarzy
spowodował, że z trudem wzięła haust
powietrza. Spuściła wzrok, ukrywając
oczy za rzęsami, i cofnęła dłoń. Kiedy
po chwili na niego popatrzyła, Sylvain
wyglądał na opanowanego.
– Wiem różne rzeczy, o których nie
masz pojęcia, Allie – przyznał. – To
oczywiste, uczę się tu przecież dłużej niż
ty. Moja rodzina jest z tym powiązana na
tyle sposobów, że nie zdołałabyś tego
zrozumieć.
– Czyżby? – zakpiła. Miała już dość
tych kłamstw i tajemnic, a jego
zawoalowane
aluzje
zaczynały
ją
solidnie wkurzać. Wyszła z wnęki
i spojrzała na niego raz jeszcze. – Na
twoim miejscu nie byłabym tego taka
pewna.
Kiedy pojawiła się wieczorem
w sali treningowej numer jeden,
pomieszczenie zaczęło się już wypełniać
uczniami, ale wyglądało na mniej
zatłoczone
niż
poprzedniego
dnia.
Rozejrzała się za Carterem i Sylvainem,
nigdzie ich jednak nie było.
Usiadła na macie i zapatrzyła się
pustym
wzrokiem
w
przestrzeń,
rozmyślając nad ostatnią rozmową
z Sylvainem. Tak mocno pogrążyła się
w myślach, że nawet nie zauważyła, gdy
podeszła do niej Zoe.
– Nie mogę uwierzyć, że zobaczyłaś
Gabe’a. Jesteś prawdziwą szczęściarą.
– Zdecydowanie nie czuję się jak
szczęściara
–
prychnęła
Allie
z niedowierzaniem.
– A powinnaś. – Zoe usiadła obok
niej i zaczęła się rozciągać. Patrząc, jak
jej partnerka bez wysiłku przykłada
głowę do wyprostowanego kolana
i łapie się jednocześnie dłońmi za stopy,
Allie musiała przyznać, że dziewczyna
jest niezwykle wygimnastykowana. –
Wszyscy go szukają, a to ty wypatrzyłaś
go
jako
pierwsza.
Niesamowita
sprawa. – Wykonała kolejny skłon. –
Ochroniarze Raja przeszukują właśnie
teren, mają do pomocy paru starszych
uczniów.
To była zupełnie nowa wiadomość
dla Allie.
Na środku sali pojawił się Raj Patel.
– Zaczniemy od przećwiczenia tego
samego rzutu co wczoraj. Ustawcie się
w parach – polecił. Mówił cicho, ale
ton jego głosu był autorytatywny. Allie
podobało się to, że Patel nie musiał
krzyczeć, żeby zyskać posłuch. Nie
wydawał się również wstrząśnięty
wydarzeniami dzisiejszego wieczoru.
Takie sprawy to dla niego zapewne
codzienność. – Zaczynamy od ataku
z lewej strony.
– Powinnam ci to jeszcze raz
pokazać – stwierdziła Zoe, podchodząc
bliżej. – Ostatnio mogłam popełnić kilka
błędów.
– Nie trzeba – przerwała Allie.
Wciąż nie potrafiła jej wybaczyć
wczorajszego poniżenia. – Ćwiczyłam
ostatniej nocy. Myślę, że wiem, co
robić.
– Jesteś pewna? – W głosie Zoe
nadal słychać było powątpiewanie. –
Naprawdę możemy zacząć od początku.
Pokazałabym ci…
– Najpierw spróbujmy. – Allie
próbowała zachować kamienny wyraz
twarzy, żeby jej partnerka nie mogła
wyczytać, jak bardzo jej na tym zależy.
Zoe wzruszyła ramionami.
– Sama chciałaś.
– Przygotujcie się! – zawołał Raj.
Zoe zeszła z jej linii wzroku.
– Już!
Podobnie jak robiła to z Sylvainem
zeszłej nocy, raczej wyczuła, niż
zobaczyła ruch Zoe. Zaparła się stopami
o ziemię, a kiedy dłoń partnerki sięgnęła
do jej ramienia, Allie bez trudu rzuciła
drobną dziewczyną o ziemię.
–
Dosko!
–
Zoe
westchnęła
z wyraźnym zdumieniem, gdy Allie
pomogła jej wstać. – To było genialne.
Kto cię uczył?
– Powiedzmy, że miałam prywatne
korepetycje. – Allie nie potrafiła
powstrzymać tryumfalnego uśmiechu.
– Zmiana – polecił Patel.
Allie przygotowała się dokładnie
według wskazówek Sylvaina – prosta
sylwetka, lekko ugięte kolana, ręce
opuszczone wzdłuż ciała. Była jak
zwinięta sprężyna, gotowa zerwać się
w każdej chwili. Próbowała nie
zadzierać nosa, ale udany pierwszy rzut
dodał jej pewności siebie. Wiedziała, że
potrafi to zrobić.
– Już!
Złapała młodszą dziewczynę za
ramię i zrobiła wszystko, co pokazywał
jej Sylvain, ale Zoe zaparła się stopami
o ziemię i kucnęła, opierając się
wysiłkom Allie.
– Bardzo dobrze – ocenił Patel,
podchodząc do nich. – Doskonała
robota, Zoe. Allie, wszystko zrobiłaś
idealnie,
ale
ona
jest
świetnie
wytrenowana. Co próbowałabyś zrobić,
gdyby taka sytuacja wydarzyła się
naprawdę?
– Udusić ją – odpowiedziała bez
żadnego wahania.
– Prawidłowo – pochwalił. Allie
czuła,
jak
jej
twarz
promieniuje
z radości. – Zrobiłaś wielkie postępy.
Przez
następną
godzinę
tak
intensywnie ćwiczyły kolejne chwyty, że
zaczęły ją boleć wszystkie mięśnie. Pod
koniec zajęć Zoe przyjrzała jej się
z uwagą.
– No cóż – stwierdziła. – Może nie
jesteś aż tak beznadziejna.
– Dzięki. Też mi się tak wydaje… –
Uświadomiła sobie, że również powinna
pochwalić koleżankę. – Jesteś w tym
naprawdę świetna.
– Wiem – odpowiedziała Zoe,
szczerze zaskoczona tym, że Allie uznała
za konieczne ją o tym poinformować. To
było przecież oczywiste.
Allie wciąż się uśmiechała, gdy
zauważyła
stojącego
w
drzwiach
Cartera, który spoglądał na nią ponurym
wzrokiem.
Natychmiast
do
niego
podbiegła.
– Cześć.
– Cześć. – W jego głosie nie było
żadnego ciepła.
– Znaleźliście coś? – zapytała,
wskazując wzrokiem na drzwi.
Zacisnął usta i pokręcił głową.
Biorąc
pod
uwagę
ostatnie
wydarzenia, ich kłótnia wydawała się
zupełnie nieważna. Allie rzuciła mu
ostrzegawcze spojrzenie.
– Na Boga, Carter, mógłbyś już
sobie darować te fochy. – Złapała go za
rękę i wyciągnęła na zewnątrz. – Chodź,
miejmy to już z głowy.
Obawiała się, że odmówi, ale
posłusznie ruszył za nią do ogrodu na
tyłach szkoły. Allie poszła na sam
koniec i wciąż trzymając go za rękę,
pociągnęła na starą ławkę ukrytą
w bukszpanowym żywopłocie. Ławka
okazała się zimna i wciąż wilgotna od
ostatniego deszczu.
– Dobra. – Allie westchnęła. –
Mów.
– Po co? – Spojrzał na nią spod
przymrużonych powiek. – I tak nie
będziesz słuchać.
– Ej! – Zaskoczyła ją jego
wściekłość. – Niech cię szlag, Carter!
Nie mam pojęcia, co w ciebie wstąpiło.
Mów, o co ci chodzi.
– Przepraszam. To było… – Odsunął
się od niej odrobinę i przeczesał
palcami
włosy.
–
Czasem
mam
wrażenie, że wierzysz, że to wszystko to
tylko jakaś gra.
– To niesprawiedliwe. – Ze
wszystkich sił próbowała zachować
spokój.
–
W
nic
nie
„grałam”
z Sylvainem. Uczyłam się walczyć. I jest
mi przykro, że musiałeś się o mnie
martwić. Byłam zdenerwowana i nie
myślałam zbyt jasno, ale nic mi nie
groziło. Sylvain się mną zaopiekował.
– I to niby ma poprawić mi
nastrój!? – wrzasnął tak głośno, że Allie
musiała się skrzywić. – Boże, Allie –
podjął już nieco ciszej – po tym
wszystkim, co zaszło, wciąż spotykasz
się z Sylvainem. – W jego napiętej
szczęce wyraźnie zadrgały mięśnie.
Spojrzał na nią oczami pełnymi bólu. –
Miałaś przecież być ze mną.
Oparła dłoń na jego ramieniu.
– Tylko z nim trenowałam –
wyjaśniła po raz setny. – To naprawdę
nic wielkiego.
– Ale rozumiesz, dlaczego wolałbym
cię z nim nie widywać, prawda?
Z pewnym wahaniem pokiwała
głową.
– To dlaczego to robisz?
Fakt, że sama nie potrafiła sobie
wytłumaczyć własnych uczuć wobec
Sylvaina, tylko pogarszał całą sytuację.
Nie wiedziała, co powiedzieć. Wszystko
brzmiało jak słaba wymówka.
– Myślę, że… jest dla mnie kimś
w rodzaju przyjaciela.
– Przyjaciela, który próbował cię
zgwałcić podczas letniego balu.
Jego słowa uderzyły w nią jak grom,
wzbudzając kolejną falę gniewu.
–
Raczej
miałam
na
myśli
przyjaciela, który ocalił mi życie –
odparła błyskawicznie. Widziała, że
rani go w ten sposób, ale poddała się
wściekłości i zupełnie jej to nie
obchodziło. – I tak, to prawda, że
próbował zrobić coś ohydnego i że
przez bardzo długi czas go za to
nienawidziłam. Ale przeprosił mnie
i starał się na wiele sposobów odkupić
swoją winę. Doskonale wiem, że ty też
o tym wiesz. Do diabła, Carter, mam
chyba prawo sama dobierać sobie
przyjaciół? To przecież moje życie.
Prosiłam cię tylko o to, żebyś mi zaufał.
Zerwał się na równe nogi.
– W ogóle mnie nie słuchasz, Allie.
Nie chcę, żebyś się z nim spotykała.
Nigdy – powiedział to takim tonem,
jakby rozmawiał z kimś, kto zachowuje
się kompletnie nieracjonalnie.
Przez długą chwilę wpatrywała się
w niego w milczeniu. Jaki był sens
tłumaczenia tego wszystkiego, skoro
ignorował wszystko, co powiedziała?
– Nieźle. – Westchnęła w końcu. –
Ty go strasznie nienawidzisz, prawda?
Zgaduję, że nie ma najmniejszej szansy,
abyś uwierzył, że on chce się ze mną
tylko przyjaźnić?
– Tak – potwierdził, nie odwracając
wzroku. – Wszystko sprowadza się do
tego, że jesteś moją dziewczyną, a ja nie
życzę sobie, żebyś spotykała się
z Sylvainem.
– Daj spokój. – Jej gniew
przegrywał powoli z narastającym
zakłopotaniem. – To idiotyczne. Nie
wierzysz chyba, że możesz mi dyktować,
z kim mam się przyjaźnić, tylko dlatego
że ze sobą chodzimy? Wydaje ci się, że
co…
że
żyjemy
w
jakichś
prehistorycznych
czasach?
Sama
wybieram sobie przyjaciół.
– Przecież nie mówię ci, co masz
robić. To twój wybór. – Jej pełne
niedowierzania spojrzenie nie zrobiło na
nim żadnego wrażenia. – Ale jeśli
chcesz być ze mną, to nie możesz
spotykać się z Sylvainem.
Kiedy
uświadomiła
sobie,
co
oznaczały jego słowa, poczuła ogromny
ciężar w sercu.
– Próbujesz powiedzieć, że zerwiesz
ze mną, jeśli będę się przyjaźnić
z Sylvainem?
Nie musiał odpowiadać. Wyraz jego
twarzy mówił wszystko.
– Och, Carter… – Westchnęła,
czując się jak w pułapce, i opuściła
głowę na kolana.
Jeśli się nie zgodzi, to go straci. Nie
potrafiła myśleć ani oddychać, ale nie
miała
wyjścia,
musiała
wybrać.
I wiedziała, kogo wybierze. W końcu
był najważniejszą osobą w jej życiu.
Nie mogła stracić Cartera.
Podniosła głowę i spojrzała na niego
zasmuconymi szarymi oczami.
– W porządku – zgodziła się
ponuro. – Zgaduję, że będę musiała
zrezygnować ze spotkań z Sylvainem.
Z tryumfalnym uśmiechem złapał ją
za ręce i podniósł z ławki, biorąc
w objęcia.
– Przepraszam, że się pokłóciliśmy –
szepnął, owiewając ciepłym oddechem
jej
włosy.
–
Nie
chciałem
się
zachowywać jak ostatni gnojek, ale nie
mogłem wytrzymać, kiedy cię z nim
widywałem.
Oparł głowę na jej piersi. Allie
milczała.
11
Przez cały następny tydzień Allie
pracowała tak ciężko, że nie miała
czasu, aby zamartwiać się Gabe’em czy
swoją kłótnią z Carterem, choć wciąż
nękały
ją
wątpliwości.
Unikanie
Sylvaina okazało się dość łatwe –
w końcu tylko spała albo pracowała.
Wciąż nie dawała jej też spokoju
wiadomość o tym, że jeden z uczniów
bądź
nauczycieli
współpracuje
z Nathanielem. Bała się, że ktoś ją
szpieguje.
Ale kto?
Gdy rozmawiała z Eloise, nie
potrafiła uwierzyć, że to mogła być ona.
Była zbyt miła, a ukrywanie czegoś
takiego
wymagałoby
olbrzymich
zdolności aktorskich. Allie nienawidziła
Zelaznego, to oczywiste, ale również nie
potrafiła sobie wyobrazić, jak on
współpracuje z Nathanielem. Jego
oddanie
szkole
nie
znało
granic
i proporcji. Podejrzewanie Isabelle nie
miało najmniejszego sensu, pozostawał
więc tylko Jerry Cole, miły facet w typie
kujona,
który
ekscytował
się,
opowiadając o atomach, i szczerze
kochał swoich uczniów. On też odpadał.
Nie mogli to być również Raj Patel,
Sylvain czy Carter.
Jej myśli zawsze urywały się w tym
miejscu: nikt z Nocnej Szkoły nie
potrafiłby w taki sposób zdradzić
Isabelle i innych uczniów.
Ktoś jednak musiał.
Jeśli Allie nie zajmowała się akurat
bieganiem, przyswajaniem wiedzy albo
poznawaniem technik samoobrony, to
próbowała sobie zaskarbić przyjaźń
Zoe. Wszystkie jej wysiłki szły jednak
na marne. Im mocniej się starała, z tym
większą podejrzliwością traktowała ją
dziewczynka.
Jej dziwny, pozbawiony emocji
sposób
mówienia
i
metodyczne
podejście do kwestii rozwiązywania
problemów sprawiały, że trudno ją było
polubić. Minęło sporo czasu, nim Allie
zaakceptowała, że za tą twarzą robota
i przerażającą inteligencją rzeczywiście
kryje się trzynastolatka.
Zoe
nienawidziła
bezcelowych
pogaduszek. Każda próba zainicjowania
rozmowy na jakiś luźny temat kończyła
się tym, że dziewczyna wpatrywała się
w Allie z zaciekłą miną, jakby
próbowała zrozumieć, dlaczego jej
partnerka musi być taka wkurzająca.
Pewnego dnia, gdy Allie opowiadała
o tym, co jej zadano, Zoe przerwała jej
w pół słowa.
– Za dużo gadasz – oznajmiła
i
odeszła,
pozostawiając
ją
z rozdziawioną ze zdziwienia buzią.
Ale były też jeszcze treningi. Zoe
okazała się doskonałą partnerką. Za
każdym razem, gdy Allie zdołała coś
w
miarę
szybko
opanować,
Zoe
próbowała ją chwalić, choć zwykle
wychodziło z tego coś w rodzaju:
„Nauczyłaś się tego szybciej niż zwykle.
Coś nie tak?”.
Była
w
niej
jednak
jakaś
wrażliwość, która sprawiała, że Allie
wciąż się nie poddawała.
– Jest trochę jak… zwierzątko –
próbowała to pewnego dnia wyjaśnić
Rachel.
Przyjaciółka uśmiechnęła się pod
nosem.
– Na twoim miejscu raczej bym przy
niej tak nie mówiła.
–
Coś
jak
krzyżówka
kobry
z kotkiem – ciągnęła dalej niewzruszona
Allie.
–
Jednocześnie
mordercza
i urocza.
– Zupełnie jak mały pyton – zgodziła
się Rachel. – Jeśli kiedykolwiek jej to
powtórzysz, nie przyznam się, że to
powiedziałam.
– Nie odważyłabym się. – Allie
udała atak dreszczy. – Zrobiłaby mi
krzywdę.
Nim pewnego zaskakująco ciepłego
październikowego
popołudnia
Jerry
Cole przydzielił je obie do ćwiczenia
technik śledczych, Allie zaczęła już
wierzyć, że Zoe nigdy się do niej nie
przekona. Kiedy ruszyły w ślad za
swoim celem, Allie wciąż powtarzała
dramatycznym
tonem:
„To
Nocna
Szkoła…
za
dnia…
dnia…
dnia…”, próbując naśladować echo.
Zoe zgromiła ją wzrokiem.
Ich
zadaniem
było
potajemne
śledzenie przez trzy godziny jednego
z uczniów – Philipa. Musiały za wszelką
cenę uniknąć wykrycia i zapisywać
każdy jego ruch. Kiedy przydzielano im
to zadanie, obie uznały, że może być
całkiem fajnie. Teraz umierały z nudów.
Philip spędził pierwszą godzinę
w bibliotece, pochylony samotnie nad
książkami. Potem zniknął w toalecie dla
chłopców.
Na
całą
wieczność.
Zastanawiały się właśnie na korytarzu,
czy któraś z nich powinna pójść za nim
i sprawdzić, co zajmuje mu tyle czasu,
kiedy pojawił się w drzwiach tak nagle,
że ledwie zdołały usunąć mu się z drogi.
Na szczęście nie zwrócił na nie uwagi
i pospiesznie wybiegł na zewnątrz. Idąc
za nim, zobaczyły, jak dołącza do grupki
znajomych, grających w piłkę.
Na czas meczu Zoe i Allie ukryły się
w lesie, szpiegując go zza drzew.
– Przechwycił piłkę – meldowała
Zoe, schowana wśród paproci. – O nie,
znowu spudłował. – Usiadła tyłem do
boiska i spojrzała na Allie – Jest
beznadziejny.
Trzymając źdźbło trawy między
kciukami, Allie próbowała dmuchnąć
w nie tak, by wydobyć jakiś dźwięk.
Dość szybko znudziła się tą zabawą
i upuściła trawkę na ziemię.
– Do licha… – Westchnęła. – Jakie
nudy. Czemu on nie może robić czegoś
interesującego? Nie wiem… mógłby się
wdać w bójkę albo coś. Wszystko tylko
nie to.
W
końcu
żeby
zabić
czas,
postanowiły w coś zagrać. Najpierw
spróbowały kalamburów, potem zaczęły
wypatrywać chmur przypominających
zwierzęta.
– Widzę Minotaura. – Zoe wskazała
jeden z obłoków, leżąc na plecach pod
słonecznym, błękitnym niebem.
– Nieee. – Allie zmrużyła oczy, ale
we wskazanym przez dziewczynkę
miejscu widziała tylko bezkształtną
chmurę. – Tam niczego nie ma.
– To przecież Minotaur. – Zoe się
upierała.
–
Popatrz:
dwa
rogi,
muskularny tors. A tam coś w rodzaju
ogona. To Minotaur.
– Taa, Minotaur – wymamrotała
Allie. – A ja widzę kaczkę.
– Serio? – Zoe spojrzała we
wskazane przez partnerkę miejsce. – To
chyba nie jest kaczka. Raczej królik.
– W porządku. – Allie westchnęła. –
Może być królaczka. Albo kaczkrólik.
Tuż obok nich na ziemi wylądował
ptak i przyglądał im się przez chwilę
z przekrzywioną głową, nim ponownie
zerwał się do lotu. Allie nie zwróciła na
niego większej uwagi, szukając na
niebie chmur, którymi mogłaby przebić
tego Minotaura.
– O nie – szepnęła Zoe. – Tylko
jeden.
– Tak. – Allie wciąż wpatrywała się
w niebo. – Był tylko jeden kaczkrólik.
Ale
Zoe
wcale
nie
mówiła
o chmurach. Zerwała się na równe nogi,
wodząc spanikowanym wzrokiem wśród
drzew. Allie popatrzyła na nią, mrużąc
oczy przed słońcem.
– Jedna sroczka smutek wróży –
wymamrotała Zoe. – Nie może być tylko
jedna, gdzieś musi być druga. Jedna
smutek wróży, Allie. – W jej głosie
pojawiła się ponaglająca nuta. – Pomóż
mi ją znaleźć!
– Co znaleźć? – Zaskoczona Allie
podniosła się niezgrabnie z ziemi, ale
dziewczynka zdążyła już zniknąć wśród
drzew. Dogoniła ją po kilku sekundach,
Zoe stała na polanie, wpatrując się
w gałęzie drzew. – Co mam ci pomóc
znaleźć?
Dziewczyna wskazała gałąź ponad
ich głowami, na której balansowała
spora, błyszcząca sroka. Jej upierzenie
dziwnie kontrastowało z tym miejscem.
Ptak spojrzał na nie z ukosa, a potem
zainteresował się czymś innym.
– Nie może być tylko jedna – Zoe
mamrotała do siebie. – Musimy znaleźć
inną.
Wciąż nie wiedząc, co o tym myśleć,
Allie
zaczęła
się
rozglądać
w
poszukiwaniu
ptaków
–
jakichkolwiek.
– Tam. – Wskazała po chwili na
wysoki kasztanowiec, znajdujący się tak
daleko,
że
mogły
dostrzec
tylko
najwyższe gałęzie, kołyszące się lekko
na wietrze. Trudno było określić gatunek
ptaka, który na nich siedział, ale miała
nadzieję,
że
to
właśnie
tego
wypatrywała Zoe. – To sroka, prawda?
Dziewczynka stanęła na palcach
i wbiła pełen powątpiewania wzrok
w odległe drzewo. Nagle jej twarz
rozbłysła radością i Zoe klasnęła
w ręce.
– Tak. Dwie: radości pełne dni!
Przestraszona sroka zerwała się do
lotu.
Zoe bez słowa powróciła na
miejsce, w którym wcześniej leżały,
wpatrując się niebo, i znów położyła się
na plecach, tak jakby nic się nie
wydarzyło.
Allie usiadła obok niej, marszcząc
czoło z namysłem.
– Sroki? – zapytała w końcu
ostrożnie.
Zoe wciąż patrzyła w niebo.
– Nie może być tylko jedna –
wyjaśniła. – Nigdy, Allie.
– Z powodu… wiersza?
Dziewczynka skinęła głową.
Allie pamiętała tekst jak przez mgłę.
Jej matka powtarzała go czasem, widząc
samotną srokę na swojej drodze. Jedna
sroczka smutek wróży. Dwie – radości
pełne dni. Trzy to dziewczę urodziwe.
Cztery – chłopiec ci się śni.
Wiedziała,
że
niektórzy
ludzie
bywali przesądni na punkcie tych
ptaków i uznawali je za zwiastuny
nieszczęścia, ale jeszcze nigdy nie
spotkała
się
z
taką
reakcją.
Zastanawiając się nad tym, ogarnęła
nieobecnym
spojrzeniem
pobliskie
boisko. Było puste.
– O, szlag! Zoe, zgubiłyśmy tego
bęcwała Philipa.
Ale
nie
miało
to
większego
znaczenia, podobnie jak zła ocena
i rozczarowanie w oczach Jerry’ego.
Tego popołudnia wszystko się zmieniło.
Zoe całkowicie ją zaakceptowała.
Ładna pogoda nie utrzymała się zbyt
długo, a kiedy kilka dni później Allie
schodziła u boku Cartera po schodach
prowadzących do sali treningowej
w piwnicy, rozmawiając z nim o tym, co
zdarzyło się poprzedniego wieczoru,
odgłosowi ich kroków towarzyszył szum
padającego
deszczu,
dudniącego
o parapet. Wczorajsza aura również nie
zachęcała do wychodzenia na zewnątrz,
więc zamiast biegania czekało ich
rozwiązywanie zadań. Wywieszona na
tablicy
kartka
zapisana
równym,
kanciastym pismem Eloise okazała się
dla wszystkich sporym zaskoczeniem.
Wykolejony pociąg pełen pasażerów
zmierza ku nieuchronnej katastrofie.
Możesz ocalić wszystkich, zmieniając
kurs pociągu, ale wtedy zginie jedna
niewinna osoba. Czy uważasz za słuszne
poświęcenie jednostki po to, by ocalić
wiele istnień?
Jak zwykle powiedziano im tylko
tyle, że być może kiedyś będą musieli
podjąć taką właśnie decyzję, oraz że nie
ma złych i dobrych odpowiedzi w takiej
sytuacji.
Każdy
musiał
dokonać
samodzielnego wyboru.
Doprowadzało
to
Allie
do
szaleństwa.
– To okropne – stwierdziła. – Co to
w ogóle za pytanie?
Szli oświetlonym jarzeniówkami
korytarzem prowadzącym do piwnicy.
Powietrze pachniało kurzem, było tu
chłodno i wilgotno.
– Dlaczego twierdzą, że nie ma
prawidłowej odpowiedzi? – Potrząsnęła
pięścią w kierunku sufitu. – Któraś musi
być właściwa!
– Powinnaś się przyzwyczajać –
uspokajał ją Carter. – Ciągle pytają nas
o takie rzeczy.
– I niby czego mamy się w ten
sposób nauczyć? Jak być złym?
– Może.
Spojrzała na niego kątem oka,
próbując coś wyczytać z jego twarzy.
Nie odezwała się ani słowem, ale
cieszyło ją to, że nie przyjmuje
bezkrytycznie
wszystkich
metod
stosowanych
w
Nocnej
Szkole.
Wyglądało na to, że niektóre sprawy
budziły w nim taki sam niepokój jak
w niej. Nie potrafiła rozstrzygnąć, czy
takie pytania są w porządku.
– Nie wierzę, żeby im się to udało –
stwierdziła. – Jesteśmy zbyt mili. Nigdy
nie zamienią nas w złych ludzi. –
Pchnęła drzwi prowadzące do sali
treningowej i natychmiast zapomniała,
o czym mówiła, zaskoczona rzędami
metalowych krzeseł, rozstawionych na
środku.
Carter spojrzał nagle przez jej
ramię.
– Co u diabła…? – wymamrotał.
Weszli do środka, wymieniając
zaniepokojone spojrzenia i zajmując
miejsca na dwóch pierwszych wolnych
krzesłach.
– Co się dzieje? – zapytała szeptem
Allie, ale Carter tylko potrząsnął głową.
On również nie wiedział. Dziewczyna
poczuła narastający niepokój. Atmosfera
na sali była podniosła jak w kościele
przed
rozpoczęciem
nabożeństwa,
wszyscy siedzieli w pozach uniżonego
szacunku. Miała wrażenie, że nikt nie
wie, czego można się spodziewać, ale
wszyscy podejrzewali, że nie będzie to
nic dobrego.
W ciągu dziesięciu minut, jakie
minęły, zanim ponownie otwarły się
drzwi, powietrze w sali zaczęło iskrzyć
od skumulowanego napięcia. Do środka
weszli równym krokiem najważniejsi
wykładowcy Nocnej Szkoły – Eloise,
Isabelle, Zelazny, Jerry i Raj, wszyscy
ubrani na czarno i wyglądający jak
dowódcy gotowi do bitwy. Cała piątka
zajęła
swoje
miejsca
z
przodu
pomieszczenia i bez słowa omiotła
uczniów
zniecierpliwionymi
spojrzeniami.
Allie tak mocno owinęła jeden
z
palców
rąbkiem
koszulki,
że
całkowicie odcięła dopływ krwi.
Jako pierwszy głos zabrał Raj.
– To, czym będziemy się zajmować
w tym tygodniu, na pewno nie jest łatwe,
ale ma kluczowe znaczenie. Każde z was
dostanie jedną osobę do przepytania.
Możecie pytać o każdy aspekt jej życia,
a potem macie złożyć pisemny raport.
Sami musicie stwierdzić, czy osoba,
z którą rozmawialiście, mówiła wam
prawdę. Wszyscy przejdziecie w tym
tygodniu
indywidualne
ćwiczenia
z wykrywania kłamstw. Spodziewamy
się, że pod koniec każde z was będzie
potrafiło rozpoznać wszystkie oznaki
rozmijania
się
z
prawdą:
tiki,
manieryzmy,
nieświadome
sygnały.
Wykorzystacie je do ustalenia prawdy.
Patel usiadł, oddawszy głos Eloise.
– Przydzielone wam osoby będą
najczęściej ludźmi, których znacie, dość
często będą to wasi dobrzy znajomi. –
Po
sali
przebiegł
pomruk
niedowierzania. – W ten sposób
nauczycie się oddzielać emocje od
pracy. Musicie jednak wiedzieć, że
wasz rozmówca nie będzie mógł
zobaczyć przekazanego nam raportu.
Wszystko, co w nim napiszecie,
pozostanie poufne i dlatego możecie
pisać samą prawdę, bez ogródek. –
Oparła
dłonie
na
blacie
stołu
i z naciskiem wypowiedziała kolejne
słowa: – Kłamanie w czasie wywiadu
może skutkować wydaleniem zarówno
z Nocnej Szkoły, jak i z Cimmerii.
Jako że przyszła kolej na Zelaznego,
Allie oparła się na krześle, próbując
odsunąć się jak najdalej od nielubianego
nauczyciela.
– Wasze przydziały są tajne. Nie
powinien wiedzieć o nich nikt poza
obiema zaangażowanymi osobami. Nie
możecie ich nikomu ujawniać. –
Zmierzył
uczniów
lodowatym
wzrokiem. – Każdy, kto zdradzi swój
przydział, zostanie ukarany. – Sięgnął do
stojącej na podłodze teczki i wyjął z niej
garść czarnych cienkich kopert. – Po
usłyszeniu swojego nazwiska proszę tu
podejść po odbiór swojego zadania.
Anderson…
Szczupła,
wysoka
dziewczyna
podeszła do biurka, żeby odebrać swoją
kopertę. Allie i Carter wymienili się
zdesperowanymi spojrzeniami.
Stos kopert powoli się zmniejszał.
Jules i Lucas odebrali przydzielone im
zadania.
Kiedy
Zelazny
wywołał
nazwisko Zoe, dziewczynka przeszła
obok nich, wyraźnie kipiąc ze złości.
– To jakieś bzdury! – szepnęła
wściekle, wracając na swoje miejsce
z kopertą.
Wreszcie
nauczyciel
warknął
„Sheridan” i przywołał Allie.
Odetchnęła głęboko i poszła na
przód sali. Starała się zachować
neutralny
wyraz
twarzy,
ale
jej
opuszczone
po
bokach
dłonie
odruchowo zacisnęły się w pięści.
Patrząc Zelaznemu prosto w oczy,
wzięła od niego czarną kopertę. Cały
proces od momentu wstania z krzesła do
powrotu na miejsce zajął jej może
z minutę, ale wydawał się ciągnąć
w nieskończoność.
Carter został wezwany jako ostatni.
Wstając,
rzucił
Allie
bezsilne
spojrzenie.
– Otrzymaliście swoje przydziały –
rozległ się silny, spokojny głos Isabelle,
kiedy tylko chłopak ponownie usiadł. –
Na czas trwania tych zajęć obowiązuje
was całkowita dyskrecja.
Siedzący obok niej Jerry przetarł
okulary i przemówił jako ostatni.
– Postarajcie się spędzić trochę
czasu z przydzieloną wam osobą.
Nauczcie się zadawać właściwe pytania
oraz odróżniać prawdę od kłamstwa. To
najważniejsze. – Nałożył z powrotem
okulary i obrzucił ich poważnym
spojrzeniem. – Ktoś z obecnych w tym
pomieszczeniu
współpracuje
z
Nathanielem.
Okłamuje
nas
wszystkich.
Możecie
go
odnaleźć.
Wasze zadanie rozpoczyna się od jutra.
W tym tygodniu nie będzie żadnych
innych zajęć Nocnej Szkoły. Macie się
całkowicie skupić na przeprowadzanych
wywiadach.
Dołączając
do
uczniów
wychodzących z klasy, Allie i Carter
zrównali krok z Jules i Lucasem.
– Potraficie w to uwierzyć? – Lucas
wyglądał na mocno zniesmaczonego.
– W ogóle mi się to nie podoba. –
Jules potrzasnęła głową, spoglądając na
Cartera. Wyraz jej twarzy wywołał
w Allie niepokój. Jules przecież nigdy
się niczym nie martwiła.
– To się musi źle skończyć.
Przewiduję wiele zranionych uczuć.
I boję się, że będą to moje uczucia –
Lucas zażartował ponuro.
Ale nikt się nie zaśmiał.
Wróciwszy do swojego pokoju,
Allie usiadła na łóżku i spojrzała na
leżącą przed sobą kopertę – prostokątną
czarną dziurę na śnieżnobiałej pościeli.
Nikt teraz nie miał ochoty na życie
towarzyskie. Nie uzgadniając tego
w żaden sposób, po dotarciu na piętro
wszyscy
rozeszli
się
do
swoich
pokojów. Wiedziała, że musi otworzyć
tę kopertę i sprawdzić, czyją prywatność
będzie musiała pogwałcić. Czyje słowa
podawać w wątpliwość. Dowiedzieć
się, kto będzie musiał ją znienawidzić
przed końcem tego zadania.
Eloise mówiła, że przydzielano im
osoby, które dobrze znali. Jakiś fatalny
szósty zmysł podpowiadał Allie, co
może znaleźć wewnątrz koperty, ale
wciąż powstrzymywała się przed jej
otwarciem, niezdolna poruszyć rękami.
Wreszcie zamknęła oczy i sięgnęła
po nią na ślepo. Wyczuła pod palcami
jej delikatną powierzchnię i ostre
krawędzie. Rozdarła jedną z nich
pewnym ruchem ręki.
Przed otwarciem oczu zmówiła
w duchu modlitwę.
Z niewielkiej kartki wpatrywały się
w nią dwa czarne słowa, wypisane
schludnym charakterem pisma.
„Carter West”.
12
Allie tak intensywnie wpatrywała
się w karteczkę, jakby chciała zmienić
jej zawartość samą siłą spojrzenia. Ale
niezależnie od jej pragnień, cel zadania
pozostawał niezmienny. Obracała ją
w tę i we w tę, ale kartka nie zawierała
niczego poza tymi dwoma niechcianymi
słowami.
W kopercie znajdowała się jednak
także druga karteczka – coś w rodzaju
instrukcji, wypisanych skrupulatnie na
maszynie:
Po zaznajomieniu się z obiektem
waszego śledztwa jesteście zobowiązani
do poinformowania go o tym, że
będziecie
z
nim
przeprowadzali
wywiad. Postarajcie się zrobić to jak
najdelikatniej, możecie na przykład
zacząć od zaproszenia na wspólną
herbatę lub umówienia się na lunch.
Korzystając z luźnej atmosfery, możecie
poinformować
o
zamiarze
jak
najszybszego
przeprowadzenia
pierwszego wywiadu.
Pamiętajcie
o
robieniu
jak
najdokładniejszych notatek w czasie
spotkań. Wszystkie notatki muszą zostać
dołączone do raportu, zakazuje się też
ich kopiowania na własny użytek.
Chrońcie zawartość tej koperty
przed
wzrokiem
niepowołanych.
Jakiekolwiek naruszenie tych reguł może
skutkować
natychmiastowym
relegowaniem z Nocnej Szkoły lub
całkowitym wydaleniem z…
W połowie zdania przerwało jej
delikatne stukanie w okno. Zobaczyła po
drugiej stronie twarz Cartera, stojącego
na wąskim gzymsie. Błyskawicznie
wepchnęła
kartki
do
koperty,
zastanawiając się przez chwilę, czy nie
powinna kazać mu odejść. Mogłaby
udawać chorą albo wyczerpaną.
Widząc, że dziewczyna nie rusza się
z miejsca, Carter wskazał głową na
zasuwkę w oknie i wbił w nią błagalne
spojrzenie. Allie z wahaniem zwlekła
się z łóżka i otwarła okno na całą
szerokość,
wpuszczając
podmuch
zimnego powietrza. Carter wgramolił
się na biurko, z trudem podkulając
długie nogi. Na zewnątrz wciąż padało,
więc jego długie, ciemne włosy zwisały
w mokrych kosmykach, niebieska bluza
była
przemoczona,
a
policzki
zaczerwienione od zimna.
Wyglądał
olśniewająco,
ale
sprawiał wrażenie przygnębionego.
– Co tak długo? – zapytał. –
Myślałem, że tam uświerknę.
–
Przepraszam.
–
Machnęła
niezobowiązująco
ręką.
–
Zastanawiałam się nad… czymś.
Zmierzył
ponurym
spojrzeniem
czarną kopertę wciąż leżącą na łóżku.
– Ta… – Westchnął. – Też nad tym
myślałem.
– To okropne. Nienawidzę tego
zadania! – wybuchła. – Czy my
naprawdę musimy to robić?
– Tak – potwierdził. – Ale to wcale
nie
musi
nam
zrujnować
życia.
Załatwimy to i zajmiemy się czymś
innym. To tylko zadanie.
– Możesz tak sobie wmawiać, ale
oni proszą nas o to, żebyśmy weszli
w czyjąś prywatność. – W oczach Allie
błysnął gniew. – Chcą poznać nasze
tajemnice,
odkryć
te
wszystkie
wariackie,
żenujące
albo
straszne
historie, o których nigdy nikomu nie
opowiadamy. Jak możemy wzajemnie
robić sobie coś takiego i wciąż
pozostać… przyjaciółmi – zawahała się
przed ostatnim słowem, pamiętając, że
nie wie, kogo przydzielono Carterowi.
– Po prostu musisz to zrobić –
odpowiedział. – Jesteśmy w takiej
samej sytuacji, każde z nas przez to
przechodzi. – Przyciągnął ją do siebie. –
Nie martw się. Będzie dobrze. Kogo
dostałaś?
Zamiast odpowiedzieć Allie stanęła
na palcach i zamknęła mu usta
pocałunkiem. Całowała go tak długo, aż
oparł rękę na jej biodrze i przywarł do
niej całym ciałem. Całowała, aż
zabrakło mu tchu. Czuła pod palcami
jego mokre włosy i chłód wciąż bijący
z jego warg, ale zupełnie jej to nie
obchodziło. Istotny był tylko jego ciepły
oddech w jej ustach i to, że była z nim
tak blisko, jak tylko mogła.
Nagle
przerwał
bez
żadnego
ostrzeżenia i cofnął się o krok, patrząc
na nią z nagłym zrozumieniem.
– Niech to szlag, Allie! To ze mną
masz przeprowadzić wywiad, prawda?
Skinęła głową.
– A to banda sukinsynów! – Carter
przeklął cicho pod nosem.
– Powinnaś zwracać uwagę na
wszystkie sygnały fizyczne, takie jak na
przykład pocenie się – wyjaśniła Eloise.
– Ohyda. – Allie jęknęła, wpatrując
się w swoje buty i osuwając jeszcze
niżej na krześle. Odruchowo oplątywała
wokół
palca
materiał
spódniczki.
I rozplątywała. I od nowa.
– Patrz również, czy się nie
wierci. – Bibliotekarka spojrzała na nią
znacząco. – Ale to są dość oczywiste
wskazówki i szczerze mówiąc, po
Carterze spodziewałabym się czegoś
więcej.
– To znaczy? – zainteresowała się
Allie.
Było
wczesne
przedpołudnie,
a
Eloise
wywołała
ją
z
lekcji
matematyki na pierwszy trening z technik
śledczych i wykrywania kłamstw. Była
specjalistką w tej dziedzinie, a Isabelle
osobiście nalegała, by spędziła więcej
czasu z Allie, ucząc ją niezbędnych
umiejętności.
W
normalnych
okolicznościach
możliwość urwania się z matmy byłaby
dla Allie powodem do radości, wciąż
jednak zbytnio wściekała się o to, że
przydzielono
ją
do
przepytywania
Cartera, aby się tym dzisiaj cieszyć.
– To znaczy – wyjaśniła cierpliwie
Eloise – że jest dobrym uczniem Nocnej
Szkoły i prawdopodobnie potrafi się
świetnie kamuflować.
Allie zamarła na dźwięk tych słów.
Przecież Carter był najmniej obłudną
osobą, jaką znała. Na pewno nie
potrafiłby…
– W porządku. Przećwiczmy teraz
coś innego. – Bibliotekarka oparła się
plecami o jaskrawo pomalowaną ścianę
i położywszy notatnik na kolanach,
przewertowała kilka kartek. Siedziały
w jednym z prywatnych pokoi do nauki
na tyłach biblioteki. Każde z tych
niewielkich pomieszczeń, wyposażonych
w biurko i dwa krzesła, miało ściany
pokryte
siedemnastowiecznymi
freskami. Allie nazywała ten „Salką
Pokoju”, ponieważ wszystkie postacie
na
malowidłach
uśmiechały
się
radośnie. Cherubiny unoszące się pod
sufitem były pulchne i wesolutkie.
W odróżnieniu od fresków w innych
pokojach tutaj nikt nikogo nie zabijał.
– Powiedz mi, jakich oznak będziesz
wypatrywać podczas następnej rozmowy
z Carterem – poprosiła Eloise.
Allie przypomniała sobie, w jaki
sposób patrzył na nią spod tych swoich
długich
rzęs,
kiedy
był
czymś
zdenerwowany…
– Czy się poci. – Westchnęła. – I czy
dotyka… – zakreśliła dłonią zarys
własnej twarzy – no wiesz… nosa albo
ust.
– Dobrze. Wiesz, dlaczego ludzie
zasłaniają usta, gdy muszą skłamać?
Wiedziała, ale zaciskając wargi,
potrząsnęła przecząco głową.
Eloise miała na nosie wąziutkie
okulary, które ledwie zasłaniały jej oczy
i rzucały świetlne rozbłyski, gdy
patrzyła na Allie.
–
Niektórzy
wierzą,
że
to
podświadoma próba ukrycia kłamstwa –
wyjaśniła, przerzucając kolejną kartkę
w notesie. – Powinnaś również zwracać
uwagę na ruch gałek ocznych.
– Serio? – Allie zmarszczyła brwi. –
Mam się przyglądać, czy unika mojego
wzroku?
– Wręcz przeciwnie. Uważaj na to,
jak często próbuje nawiązać kontakt
wzrokowy. Kłamiąc, ludzie o wiele
częściej koncentrują się na oczach
rozmówcy niż zazwyczaj. Na przykład –
wskazała ręką w jej stronę – dokładnie
w tej chwili, kiedy powiedziałam, że
masz się skupić na jego oczach,
spojrzałaś w stronę sufitu. Wiesz
dlaczego to zrobiłaś?
– Naprawdę? – Allie zaczęła się
ponownie
wiercić
na
krześle.
–
Zrobiłam coś takiego?
Eloise pokiwała głową.
– Robimy tak, gdy zastanawiamy się
nad odpowiedzią. Oznacza to, że
przeszukujemy mózg, próbując znaleźć
informacje. – Bibliotekarka pochyliła
się w jej stronę. – Jeśli zauważysz, że
Carter tak nie robi, może to oznaczać, że
podał
ci
z
góry
przygotowaną
odpowiedź.
Allie westchnęła i spojrzała na
swoje splecione dłonie.
–
Cudownie.
–
Westchnęła
z wyraźnym przygnębieniem.
– Proszę. – Eloise podała jej kartkę
z wypisanymi trzema pytaniami. –
Podczas rozmowy z Carterem musisz
zadać te trzy pytania. Powinny się
znaleźć w twoim raporcie razem
z odpowiedziami.
Allie spojrzała na pierwsze z pytań
i poczuła, jak przewraca jej się żołądek.
„Czy kiedykolwiek rozmawiałeś na mój
temat z Nathanielem lub którymś z jego
współpracowników?”
Kiedy zdołała się w końcu odezwać,
jej głos drżał z napięcia.
– Eloise… Obie doskonale wiemy,
że ktokolwiek nas szpieguje, to na
pewno nie jest Carter. Marnujemy tylko
czas, zamiast skoncentrować się na
prawdziwych poszukiwaniach. A co
jeśli to Zelazny lub Jerry? Albo ty? Czy
z tobą też ktoś będzie rozmawiał?
Jej głos rozbrzmiał głuchym echem
w niewielkim pokoju. Eloise nie
odpowiedziała od razu, tylko podeszła
do niej, po czym zdjęła okulary
i odłożyła je na biurko. Pochyliła się
nad dziewczyną, która dopiero teraz
zwróciła uwagę na to, jak młoda jest
stojąca przed nią bibliotekarka. Jej
ciemne włosy były spięte w luźny koński
ogon,
brązowe
oczy
zupełnie
przejrzyste, a twarzy nie znaczyły
najmniejsze zmarszczki. Równie dobrze
mogła być jedną z tutejszych uczennic.
– Posłuchaj, Allie – odezwała się
w końcu łagodnym głosem. – Wiem, że
to dla ciebie ciężkie. I wszyscy wiemy
dlaczego. To właśnie dlatego cię o to
prosimy.
– Co? – Allie poczuła nagłe
rozżalenie. – Wszyscy chcecie, żebym
zrujnowała sobie życie?
– Nie – zaprzeczyła Eloise. –
Chcemy cię nauczyć, jak rozpoznać
zagrożenie, nawet wśród tych, których
uznajesz za swoich przyjaciół. Nie
zapominaj, że Gabe również był twoim
przyjacielem. Ufałaś mu, wszyscy mu
ufaliśmy, ale nie był tym, za kogo się
podawał.
Zawsze
staramy
się
przydzielać wszystkim najbliższe im
osoby.
– Ale dlaczego Carter? – zapytała
Allie z udręką w głosie. – On przecież
nie jest tylko moim przyjacielem. To
mój chłopak. A to naprawdę robi
różnicę.
Eloise rozplotła jej palce i ujęła ją
za dłoń.
– Ponieważ najbliższa osoba może
wyrządzić ci największą krzywdę.
Rozwścieczona Allie wyrwała dłoń
z
jej
uścisku.
Nie
można
było
opowiadać tak okropnych rzeczy. Zanim
jednak
zdążyła
zaprotestować,
bibliotekarka uniosła rękę, prosząc
o milczenie.
–
Posłuchaj,
zanim
na
mnie
nakrzyczysz – poprosiła. – Wiem, co
chcesz powiedzieć, i wiem, że Carter
jest dobrym człowiekiem. Znamy go
doskonale i nie wierzymy, że coś przed
nami ukrywa. Ale zrozum, że Carter nie
musi być twoim chłopakiem do końca
życia. Chcemy cię nauczyć, jak odsuwać
na bok uczucia, oceniając ludzi, na
których ci zależy. Musisz wiedzieć, jak
odróżniać, kim są naprawdę od tego, jak
ty sama ich postrzegasz. Nawet jeśli ich
kochasz.
Allie
skrzywiła
się,
słysząc
wzmiankę o miłości.
– To jakieś bzdury. – Kopnęła piętą
nogę krzesła. – Nikt nie może czegoś
takiego zrobić. Nie da się przepytywać
własnego chłopaka, a potem… spotkać
się z nim po lekcjach jak gdyby nigdy
nic. Nikt tego nie potrafi. Nikt.
–
Oczywiście,
że
tak
–
odpowiedziała spokojnie Eloise. –
Ludzie robią to przez cały czas.
Tego wieczoru po kolacji Allie
wróciła samotnie do swojego pokoju.
Chciała przeczytać lekturę na angielski,
ale słowa powieści wydawały się
rozpływać przed jej oczami, zmieniając
się
w
bezkształtną,
pozbawioną
znaczenia plątaninę wyrazów, których
nie potrafiła zrozumieć. Jej myśli
krążyły wokół zupełnie innego tematu.
Nasiona zwątpienia posiane w jej
umyśle tego ranka przez Eloise zaczęły
rozkwitać w najróżniejszych kierunkach.
A co jeśli Carter ją okłamał?
Przerzuciła kolejną stronę.
Po co miałby to zrobić?
Ruszaj się, a przetrwasz.
Allie pędziła przez zaśnieżony las,
wciąż powtarzając w duchu te słowa.
Ruszaj się.
Błękitne światło księżyca migotało
między drzewami, oświetlając jej białą
piżamę.
Przetrwasz.
Dziewięćset siedemdziesiąt jeden
kroków… dziewięćset siedemdziesiąt
dwa.
Było jej tak zimno, że nie potrafiła
pojąć, jakim cudem wciąż się jeszcze
porusza. Jej zmarznięte na kość palce
zacisnęły
się
w
pięści,
którymi
wymachiwała rytmicznie, zmuszając się
do biegu. Towarzyszył jej tylko urwany
dźwięk własnego oddechu i odgłos
szurania przemoczonymi kapciami po
śniegu.
Pędząc po ścieżce, mijała kolejne
sosny i zamarznięte paprocie, doskonale
widoczne w nadzwyczajnie jasnym
świetle księżyca. Jej oddech skraplał się
w krystaliczne chmurki.
Nie wiedziała, dokąd ma biec. I było
jej
potwornie
zimno.
Z
trudem
powstrzymywała się od płaczu.
Nie teraz.
Nagle usłyszała jakieś poruszenie
w zaroślach. Z pobliskiego krzaka
osunęła się czapa śniegu.
Wyhamowała
gwałtownie,
odruchowo
przybierając
postawę
obronną. Wstrzymując oddech i czekając
na nieuchronny atak, nie spuszczała oka
z
zarośli.
Spod
krzaka
wyszedł
niewielki lisek i stanął, patrząc wprost
na nią. Jego gęste, rude futro odcinało
się od otaczającej ich bieli.
Spoglądając na nią nieustraszonymi
oczami urodzonego drapieżcy, zwierzę
zaczęło węszyć w powietrzu. W oczach
Allie wezbrały łzy, ale otarła je
wierzchem ręki.
–
Jesteś
piękny
–
szepnęła,
wyciągając
przed
siebie
zsiniałą
i zziębniętą dłoń, żeby go pogłaskać.
Lis rozchylił wąskie wargi i odsłonił
równe rzędy białych zębów. Zanim
zdążyła
cofnąć
rękę,
zwierzę
przykucnęło na tylnych łapach i warcząc,
rzuciło się jej do szyi.
Allie zerwała się z łóżka, czując
ogień palący całe jej gardło. Zanim
ocknęła się na dobre, stała boso na
środku pokoju, trzęsąc się z zimna
i przerażenia. Jej dłoń wciąż kurczowo
zaciskała się na kołdrze. Z przerażeniem
w
oczach
wymacała
po
omacku
włącznik lampki stojącej na stoliku
i zapaliła światło. Uważnie rozejrzała
się po wszystkich kątach pustego pokoju.
Wreszcie,
uspokojona
tym,
że
najwyraźniej wciąż była sama, zamknęła
uchylone
okno
i
skrupulatnie
je
zaryglowała. Wróciła do łóżka i okryła
się ponownie kołdrą, kładąc ją na
piersiach niczym tarczę chroniącą przed
koszmarami.
–
Dziękuję
ci,
moja
droga
podświadomości – wymamrotała pod
nosem. – Teraz to już na pewno nigdy
nie zasnę.
Leżała bardzo długo, wpatrując się
w sufit szeroko otwartymi oczami,
a kiedy wreszcie zasnęła, lampka obok
jej łóżka wciąż płonęła uspokajającym
blaskiem.
13
Po
koszmarze
nie
mogła
już
porządnie zasnąć i obudziła się na
dobre, kiedy na zewnątrz wciąż jeszcze
panowały ciemności. Przed siódmą
zeszła na parter i usiadłszy w jadalni,
przyglądała się, jak pracownicy kuchni
rozstawiają na stołach podgrzane talerze
i termosy z kawą. Kiedy kilka minut
później pojawiła się Rachel, Allie
bezmyślnie
patrzyła
w
przestrzeń.
Ostatnio nie miały wielu okazji do
spotkań – zajęcia Nocnej Szkoły
zajmowały zbyt dużo czasu.
– Coś słabo wyglądasz – zauważyła
przyjaciółka,
kładąc
książki.
–
Najedzmy się jak prosiaki, a przy okazji
o wszystkim mi opowiesz.
Jadalnia wciąż była raczej pustawa,
ale na stołach parowały już herbata
i jajecznica z tostami. Choć Allie nie
miała zbyt wielkiej ochoty, zabrała się
do jedzenia. Sama obecność Rachel
odrobinę poprawiła jej nastrój. Tęskniła
za
nią.
Chciała
jej
opowiedzieć
o wszystkim, ale wiedziała, że nie może.
Na
szczęście
nadal
mogły
się
przekomarzać przy śniadaniu, tak jak
dawniej.
– Umieram z głodu – oznajmiła
Rachel. – Wczorajsza kolacja była zbyt
dziwna, żeby się nią najeść. Powinni
takie rzeczy oprawiać w ramki, a nie
podawać
na
stół.
Wystawiać
w
galeriach
sztuki
nowoczesnej.
A właściwie, co tu robisz tak wcześnie
rano?
– Nie mogłam spać – wyznała
Allie. – Miałam jakieś dziwaczne
koszmary o bieganiu i lisie, który mnie
ugryzł. – Upiła ostrożnie łyk gorącej
herbaty.
– Lis? – zdziwiła się Rachel. –
Bolało? Polała się krew?
– Obudziłam się, kiedy zaczął zjadać
mi twarz. – Przypomniała sobie, jak
stała roztrzęsiona na środku pokoju.
– Nieźle. Jedzenie twarzy… –
Rachel nabrała odrobinę jajecznicy
i wpakowała sobie do ust. Widząc, że
Allie się nie uśmiecha, przekrzywiła
głowę i spojrzała na nią z ukosa. – Lisy
raczej nie rzucają się na ludzi, wiesz?
Właściwie
to
nigdy,
tak
chyba
powinnam powiedzieć. Te zwierzęta nie
żywią się ludźmi. Zapewne jednak twój
wyśniony lis nie mógł się oprzeć
kuszącemu zapachowi, wydzielanemu
przez twoje wyśnione ja. Moim zdaniem
oznacza to, że po prostu cię polubił.
Allie
musiała
się
uśmiechnąć,
pomimo tego, że ponury nastrój wcale
jej nie opuścił.
– A co jeśli to była lisiczka?
– Hm, lesbijskie sny erotyczne
o lisach? Ty mała, przebiegła paskudo!
Ciekawe, co Freud miałby na ten temat
do powiedzenia.
–
Gdyby
to
tylko
był
sen
erotyczny…
–
Allie
westchnęła,
wpatrując się w talerz. Ponownie
podniosła wzrok na przyjaciółkę. –
A skoro już mówimy o seksie… O co
chodzi z tobą i Lucasem? Coś się między
wami dzieje? Bo odniosłam takie
wrażenie.
Na twarzy Rachel pojawił się
rumieniec. Prawdziwy rumieniec. Allie
otworzyła szeroko oczy.
– Ha! – zawołała tryumfalnie. –
Widzę, że coś się dzieje! Opowiadaj
natychmiast.
Rachel
odpowiedziała
zawstydzonym spojrzeniem.
– Cóż… Lucas i ja jesteśmy razem.
Tak jakby oficjalnie.
– O! Mój! Boże! – Allie nie potrafiła
powstrzymać się od cichego krzyku.
Zerwała się z krzesła i wzięła
przyjaciółkę w objęcia.
Dusząc się ze śmiechu, Rachel
odepchnęła ją na bezpieczną odległość.
– Spadaj! Zgniotłaś mój tost.
– Och, Rachel! Tak się cieszę!
Kiedy to się stało?
– W zeszły weekend. Zauważyłaś,
jak wtedy zniknęłam po lunchu?
A
w
niedzielę
cała
byłam
w skowronkach i w ogóle głupiałam. To
było oburzające. Mam nadzieję, że tego
nie widziałaś.
Tym razem to Allie się zarumieniła.
Niczego
nie
zauważyła.
Zupełnie
niczego. Skupiała się jedynie na
treningach
Nocnej
Szkoły
oraz
rozmowach z Carterem i Zoe. Nie
widziała Rachel całej w skowronkach,
bo po prostu w ogóle jej nie widziała.
Ostatni weekend wydawał się tak
odległy, jakby wydarzył się parę stuleci
temu. Ciekawe, czemu wcześniej jej nie
powiedziała? To było do niej zupełnie
niepodobne. Zazwyczaj biegła do jej
pokoju, by obgadać całą sprawę,
siedząc na łóżku.
Przyjaciółka
nadal
opowiadała
o całowaniu się w blasku księżyca,
a Allie uśmiechała się do niej
i uprzejmie kiwała głową, ale nie
potrafiła przestać myśleć o tym, że
oddaliły się od siebie z powodu Nocnej
Szkoły.
Chociaż śniadanie z Rachel nieco się
przeciągnęło, Allie i tak pojawiła się
przed czasem w pracowni historycznej
i natychmiast zauważyła Jo, która
pomachała do niej z drugiego końca sali.
Jej krótkie chłopięce włosy sprawiały,
że dziewczyna wydawała się bledsza
i szczuplejsza. A może po prostu zawsze
była chuda i blada. Allie przyjrzała jej
się uważnie i zajęła miejsce na krześle.
– Cześć – szepnęła Jo. – Mów
szybko, póki jesteśmy same, kogo
dostałaś?
– Co dostałam?
Jo sprawiała wrażenie nadmiernie
podekscytowanej. Jej oczy błyszczały
dziwnym blaskiem.
– Wiesz, o co chodzi…
– Nie rozu… – Allie urwała w pół
słowa, kiedy zrozumiała, o co pyta ją
koleżanka, i poczuła gwałtowny skurcz
żołądka. Spojrzała jej prosto w oczy. –
Skąd o tym wiesz?
–
Oj,
Allie.
–
Dziewczyna
zachichotała. – Wiesz przecież, że nic
się przede mną nie ukryje. Wszędzie
mam kontakty. Mów, kogo musisz
przepytać.
Jej śmiech wydawał się zbyt
piskliwy, a odpowiedzi – zbyt szybkie.
Allie poczuła, że w jej sercu zaczynają
kiełkować
podejrzenia.
Siedziały
w klasie Zelaznego, nauczyciela, który
jej nienawidził. Jo doskonale o tym
wiedziała.
Dlaczego
zadawała
jej
zakazane pytania na tak niebezpiecznym
terenie?
– Nie mogę – wyjąkała przerażona
Allie. – Po prostu… nie mogę ci tego
powiedzieć. Dobrze wiesz.
– Co? Mówisz serio? – Jo
wyglądała tak, jakby faktycznie poczuła
się urażona. – Przecież nikomu nie
powtórzę.
Allie
przypomniała
sobie
ostrzeżenia mówiące o wydaleniu ze
szkoły i potrząsnęła ze smutkiem głową.
– Naprawdę nie mogę, Jo –
powtórzyła, czując jednocześnie, że tak
właściwie
nie
chciała
jej
tego
powiedzieć. Nie ufała jej. Gdyby
Zelazny się jakoś dowiedział, że
zdradziła tajemnicę…
– Jak miło zobaczyć uczniów tak
mocno garnących się do nauki, że
przychodzą przed lekcjami. – Usłyszała
nagle lodowaty głos nauczyciela. Obie
momentalnie się odwróciły i spojrzały
na Zelaznego, który przyjął wojskową
postawę i przyglądał się im z uwagą zza
biurka.
Allie nie miała pojęcia, od jak
dawna tam jest. Na szczęście Jo jak
zwykle nie zapomniała języka w gębie.
–
Chciałyśmy
się
trochę
przygotować
przed
lekcjami.
–
Uśmiechnęła się, pokazując urocze
dołeczki w policzkach. – Mamy
nadzieję, że to panu nie przeszkadza.
Mimo złości Allie musiała przyznać,
że dziewczyna wiedziała, jak sobie
radzić.
– Ależ skąd, jestem jak najdalszy od
tego, by odbierać uczniom miejsce do
nauki. – Jego głos ociekał sarkazmem.
Wyjął kilka książek z teczki i zaczął
rozkładać
je
na
biurku.
–
Nie
przeszkadzajcie
sobie
z
mojego
powodu – podkreślił ostatnie słowa,
jakby chciał się pozbyć złego smaku
z ust.
Dziewczyny
wymieniły
się
spojrzeniami i wbiły wzrok w leżące
przed nimi podręczniki. Po jakiejś
minucie Jo zerwała się z miejsca.
–
Przypomniało
mi
się,
że
chciałabym jeszcze coś przegryźć, zanim
zacznie się lekcja – oznajmiła, pędząc
do drzwi. – Wracam za minutkę.
– Jeśli się spóźnisz, zostaniesz
ukarana! – zawołał za nią Zelazny,
dodając nieco spanikowanym tonem: –
I nie przynoś mi tu żadnego jedzenia!
Pod nieobecność koleżanki Allie
próbowała się skupić na czytaniu
zadanego na dziś krótkiego eseju
historycznego, ale wciąż była w pełni
świadoma
obecności
nauczyciela,
siedzącego zaledwie parę metrów od
niej. Szum jego oddechu sprawiał, że jej
mięśnie
odruchowo
się
napinały.
Przyłapała się na tym, że po raz kolejny
czyta tę samą linijkę, wciąż jednak nie
podnosiła oczu znad książki.
– Chciałabyś mnie może o coś
zapytać?
Dźwięk jego głosu sprawił, że
niemal skoczyła na równe nogi. Powoli
podniosła głowę i napotkała jego
skupione spojrzenie.
– Przepraszam?
– Zapytałem, czy jest coś, o czym
chciałabyś porozmawiać.
W słowach nauczyciela kryła się
jakaś niewypowiedziana groźba. Allie
poczuła ciarki na plecach. Zastanawiała
się, ile usłyszał z jej rozmowy z Jo.
– Nie – odpowiedziała, gwałtownie
potrząsając głową.
– Jesteś pewna? – Pochylił się w jej
stronę, opierając dłonie na biurku.
Allie poczuła, jak odpływa jej krew
z twarzy, ale próbowała zachować
spokój. Zaczynały ją już wkurzać te
pytania, ale domyślała się, że pewnie
o to mu właśnie chodziło. Ciekawe, o co
się tak wściekał? Jeśli cokolwiek
usłyszał, to wiedział przecież, że nie
zgodziła się na plotkowanie o Nocnej
Szkole.
Nie
rozumiała,
dlaczego
nauczyciel zachowuje się jak ostatni
buc.
– Nie wydaje mi się, żebym chciała
pana o coś zapytać, panie Zelazny –
odpowiedziała spokojnie, z o wiele
większą pewnością w głosie, niż
faktycznie odczuwała. – Ale dziękuję, że
pan zapytał.
Pochyliwszy z powrotem głowę,
wbiła wzrok w książkę i udawała, że nie
słyszy
wściekłego
sapnięcia
i trzaśnięcia szufladą. Zastanawiała się
właśnie, czy nie wybiec w pośpiechu
z klasy, kiedy w drzwiach pojawił się
Sylvain.
– Auguście – zwrócił się do
nauczyciela,
nie
czekając
na
powitanie. – Miałbym szybkie pytanie
na temat zadania… – Zauważył Allie
i zamilkł. Napięcie panujące w sali
wyraźnie zgęstniało.
Zdesperowana Allie skierowała na
niego błagalne spojrzenie, czując, jak jej
serce gwałtownie przyspiesza, gdy
Sylvain popatrzył jej prosto w oczy. Nie
potrafiła oderwać wzroku od tych
błękitnych, akwarelowych tęczówek.
–
Jakie
pytanie?
–
warknął
niecierpliwie Zelazny. – Jestem zajęty.
Sylvain nagle jakby zupełnie przestał
się spieszyć.
– Ten esej, który zadałeś na jutro…
Możesz wytłumaczyć, czego mamy
w nim szukać? Pytania wydają się trochę
niejasne.
– Moim zdaniem wszystko wam
powiedziałem – stwierdził nauczyciel –
Mam go zresztą tutaj.
Kiedy zaczął grzebać w papierach
zgromadzonych na biurku, Sylvain
ponownie spojrzał jej w oczy. I mrugnął.
Przez cały dzień spodziewała się, że
zostanie zaczepiona przez osobę, która
miała przeprowadzić z nią wywiad. Za
każdym razem, gdy ktoś wołał ją po
imieniu lub zatrzymywał, klepiąc po
ramieniu, była pewna, że za chwilę
usłyszy czyjś głos, zadający jej pytania,
na które nie znała odpowiedzi. Wszyscy
wokół zdawali się przygotowywać do
rozmów, z nią jednak nikt się wciąż nie
skontaktował.
Wyjaśniała sobie tę ciszę za pomocą
różnych spiskowych teorii. Być może
Isabelle, znając historię jej rodziny,
postanowiła, że Allie nie zostanie
przepytana. A może sama miała zamiar
przeprowadzić z nią ten wywiad?
Niezależnie od tych wniosków nie
planowała o tym rozmawiać z nikim
poza samą dyrektorką. Wcale jej się
zresztą do tego nie spieszyło.
Po porannych wydarzeniach w sali
historycznej starała się unikać Jo. Ich
dzisiejsza rozmowa była naprawdę
dziwaczna.
Nikomu
o
niej
nie
opowiedziała, bojąc się, że wyjdzie na
paranoiczkę. Ale wciąż nie rozumiała,
dlaczego Jo postawiła ją w takiej
sytuacji.
Przy
kolacji
usiadła
pomiędzy
Lucasem a Carterem – bezpieczna
między uczniami Nocnej Szkoły. Lucas
zaproponował wieczorny mecz tenisa.
Zmierzyła
go
wzrokiem
pełnym
powątpiewania.
– Mam tyle zaległej roboty…
– Zróbmy to! – przerwała jej
siedząca po drugiej stronie stołu Jo. –
Koniecznie! Nie graliśmy już od lat. Kto
się pisze?
Podniosły się wszystkie ręce oprócz
Allie i Cartera.
– Nie mogę. – Chłopak wzruszył
ramionami. – Mam rozmowę z Zelaznym
na temat naszego zadania. Zero szans,
żeby się urwać. – Spojrzał na Allie. –
Ale ty powinnaś iść. Spodoba ci się.
– Chodź z nami! – nalegała Rachel. –
Powinnaś się rozerwać, a to świetna
zabawa.
Ich entuzjazm okazał się zaraźliwy,
więc tego samego wieczora wyszła
razem z Rachel. Na zewnątrz było
chłodno. Allie wciąż nie czuła się
jednak
do
końca
przekonana.
Wyciągając niezbędny sprzęt z szafki,
poczuła ogarniające ją dreszcze.
– Zamarzam – oznajmiła. – Dlaczego
my to robimy?
– Przestań się mazgaić – poprosiła
Jo, podając Lucasowi rakietę i pudełko
z piłeczkami. – Robimy to, żeby się
świetnie bawić.
Nękana
poczuciem
winy Allie
zastanawiała
się,
czy
dziewczyna
zauważyła, że próbowała jej przez cały
dzień unikać. Nawet teraz postarała się,
żeby dzieliły ich trzy osoby.
– Właśnie, Allie. – Lucas podrzucił
piłeczkę, okazał się jednak zbyt wolny,
żeby ją złapać. Piłka uderzyła go
w ramię i spadła na ziemię. – Przecież
jesteś zahartowaną biegaczką. Nie
wierzę, że jest ci zimno.
Westchnęła ciężko, a z jej ust
wydobył się obłoczek pary. Nie chciała
wyjść na płaksę.
– Przecież nie mówię, że mamy
sobie darować. – Machnęła niezgrabnie
rakietą.
Zmiana
nastawienia
została
powitana radosnymi okrzykami. Rachel
otoczyła ją przyjacielsko ramieniem.
– Oczywiście, że jest zimno –
potwierdziła. – Tak jest nawet lepiej. –
Odwróciła się, sięgając po siatkę, kiedy
nagle coś jej się przypomniało. – Aha…
Zapomniałam ci wspomnieć o jednej
rzeczy…
– Gramy czy tak tu będziemy stali? –
rozległ się piskliwy głos Katie Gilmore.
Miała włosy spięte w długi, rudy koński
ogon oraz narciarską opaskę, która
przykrywała jej uszy.
–
Chyba
żartujesz.
–
Allie
westchnęła,
mierząc
Rachel
przerażonym spojrzeniem.
– Sama się wprosiła. – Przyjaciółka
mrugnęła współczująco i ruszyła przed
siebie, niosąc resztę sprzętu. Allie wbiła
wzrok w jej plecy.
– Cześć, Allie. Chyba nie będziesz
z nami grała, prawda? – Katie
popatrzyła na nią z lekką pogardą. –
Gdzie nauczyłaś się grać w tenisa? Bo
chyba nie w Brixton?
– Wal się, Katie. – Allie ruszyła za
Rachel, ale rudowłosa dziewczyna bez
trudu dotrzymała jej kroku.
– Zupełnie nie rozumiem, o co się
wściekasz,
choć
to
chyba
twoja
specjalność.
Allie spojrzała na nią z wrogością.
Widząc podskakujący koński ogon,
zaczerwienione od chłodu policzki
i radosny wyraz twarzy, doszła do
wniosku, że Katie musi uwielbiać takie
sytuacje.
– Dlaczego za mną łazisz? –
zapytała. – Nie mogłabyś odgryzać łbów
swoim przyjaciółkom?
Katie skrzywiła się.
– Jesteś naprawdę rozkoszna, Allie.
A wiesz, że słyszałam plotki, zapewne
kłamliwe, że przyjęli cię do Nocnej
Szkoły? Powiedz mi, że to nieprawda,
proszę.
– Cieszy mnie twoje optymistyczne
nastawienie – odparła Allie lodowatym
tonem. – Ale gdybyś chwilę nad tym
pomyślała, to zrozumiałabyś, że jesteś
ostatnią osobą, z którą miałabym ochotę
o tym rozmawiać…
– Tak tylko pytam – przerwała jej
Katie. – Jestem po prostu zaskoczona, że
się w to zaangażowałaś. Wydawało mi
się, że ich nienawidzisz po tym, co się
stało w zeszłym roku.
Jej
słowa
brzmiały
całkiem
rozsądnie i pobrzmiewała w nich
autentyczna ciekawość. Allie przyjrzała
jej się z zaskoczeniem.
–
Mam
swoje
powody
–
odpowiedziała powoli. – Cokolwiek
robię, czy chodzę do Nocnej Szkoły, czy
też nie, robię to, ponieważ uznałam to za
słuszne.
Wyraz twarzy Katie sugerował, że
dziewczyna doskonale zna odpowiedź.
Patrzyła na nią spod uniesionych rudych
brwi, jakby chciała powiedzieć, że nie
była to najwłaściwsza decyzja, ale nie
odezwała się ani słowem. Allie
rozejrzała się wokół – nikt ich nie
podsłuchiwał, a teraz to ją zaczęła
gnębić ciekawość.
– A dlaczego ty nigdy…? No
wiesz… Na pewno nie brakuje ci
zdolności.
–
Ponieważ
jestem
już
wystarczająco bogata i nie lubię sobie
brudzić rąk – wyjaśniła Katie i ruszyła
przed siebie z enigmatycznym wyrazem
twarzy. – Zagrajmy w końcu w tego
tenisa.
Noc była rozgwieżdżona i jeszcze
zimniejsza niż poprzednia. Wiatr ustał,
a temperatura spadła w okolice zera.
Allie wciąż się trzęsła w cienkiej
kurteczce. Pozostali byli zdecydowanie
lepiej opatuleni. Jej rodzice zapomnieli
spakować
do
walizki
rękawiczki
i szalik. Może myśleli, że dostanie je
w szkole.
Kiedy wszyscy stanęli na równym
trawniku przy krawędzi lasu, zbliżył się
do nich Sylvain w pasiastym szalu
owiniętym beztrosko wokół szyi.
– Znajdzie się miejsce dla jeszcze
jednego? – zapytał.
– Nie ma mowy – zażartował Lucas,
rzucając mu rakietę. Chłopak złapał ją
bez najmniejszego wysiłku. Obchodził
się z nią tak, jakby od dziecka obcował
ze sprzętem do tenisa.
Podobnie jak wszyscy pozostali.
Sprzęt i zasady nie sprawiały im
żadnych
problemów.
Allie
nigdy
oczywiście by tego nie przyznała, ale
Katie miała stuprocentową rację – jej
jedyny kontakt z tym sportem miał
miejsce podczas WF-u w szkole, kiedy
akurat padało na dworze.
Gdy
tylko
wyciągnęli
siatkę,
dołączyli do nich kolejni uczniowie.
U boku Allie pojawiła się Zoe
w
puchatych
nausznikach
i dopasowanych do nich rękawiczkach.
– Zimowy nocny tenis. Wchodzę
w to – stwierdziła, choć nikt jej nie
zapraszał.
– Znam kogoś, kto też miałby ochotę
zagrać – oznajmił Sylvain. – Zaraz
wracam.
Allie
została
sama,
więc
obserwowała, jak Rachel i Lucas
rozciągają
siatkę
między
palikami
i podłączają kable do gniazdek, których
wcześniej
nie
zauważyła.
Kiedy
wszystko było gotowe, Lucas przekręcił
wyłącznik.
– Niech się stanie światłość! –
zawołała stojąca po drugiej stronie kortu
Zoe i podrzuciła z radością rakietę
w powietrze.
Zakrywając
rozdziawioną
ze
zdziwienia buzię, Allie obróciła się
wokół. Każda żyłka siatki składała się
z miniaturowych kolorowych diod,
a całość wyglądała niczym pokryta rosą
pajęczyna, w której odbijały się refleksy
słonecznych promieni. Otaczające kort
drzewa również opleciono światełkami,
świecącymi jasnym, białym blaskiem.
Gdy Allie zobaczyła świecące
wokół siebie rakiety, odkryła na rączce
swojego sprzętu przycisk włączający
diody w jego obudowie. Każda z rakiet
miała inny kolor. Zoe grała zieloną, Jo
fioletową, a Lucas czerwoną. Kiedy
Allie w końcu nacisnęła guziczek, jej
rakieta rozbłysła na niebiesko.
Po drugiej stronie kortu czerwona
rakieta
uderzyła
gwałtownie
w pomarańczową, świetlistą kulę.
Podświetlone piłeczki zaczęły przecinać
mrok. Gracze rozstawieni na tamtej
połowie byli praktycznie niewidoczni
i wyglądało to tak, jakby piłki i rakiety
poruszały się z własnej woli.
– To wariactwo! – wykrzyknęła
Allie, wybuchając radosnym śmiechem.
– To nocny tenis – odpowiedziała
Jo, odbijając bez trudu podkręconą piłkę
Lucasa, jakby ćwiczyła to całe lata.
– Dawaj! – ponagliła Rachel. –
Zróbmy sobie rozgrzewkę!
– Nie jestem jakoś szczególnie
dobra w tenisa – przyznała z wahaniem
Allie.
Przyjaciółka
ze
śmiechem
pociągnęła ją na kort.
– To nie ma znaczenia. W końcu nie
starasz się o miejsce w reprezentacji
olimpijskiej. Po prostu gramy w tenisa
po ciemku i na zimnie.
Schyliły się, słysząc świst piłeczki
przelatującej nad ich głowami.
– Widzisz? – Wskazała Rachel. – Tu
są same łamagi.
Allie wiedziała jednak, że to
nieprawda.
Zabrała się do machania rakietą. Po
chwili wrócił Sylvain i stanął na
krawędzi rozświetlonego kortu.
– Czy wszyscy już mieli okazję
poznać Nicole? – zapytał.
Allie zmrużyła oczy, wbijając wzrok
w ciemność, ale nie potrafiła dostrzec,
kto towarzyszy Sylvainowi.
– Oczywiście! – zawołała Jo. –
Bonsoir, Nicole.
Tuż obok Sylvaina rozległ się
melodyjny śmiech.
– Bonsoir, Jo. Masz naprawdę
cudowny forhend – odezwał się lekko
ochrypły głos z francuskim akcentem.
– Dzięks. – Jo z całej siły posłała
piłkę w stronę Lucasa, który odbił ją
zgrabnym lobem.
Kiedy Sylvain i Nicole weszli
wreszcie w plamę światła rzucaną przez
siatkę, usta dziewczyny krzywiły się
w delikatnym uśmiechu. Miała na sobie
kremowy, kaszmirowy szal i biały,
zapewne dość drogi wełniany płaszczyk.
Sylvain opierał dłoń na jej plecach.
Allie nie potrafiła oderwać od nich
oczu, kiedy nagle oberwała piłką
w głowę z taką siłą, że aż upadła na
ziemię.
Wszyscy natychmiast rzucili się jej
na pomoc.
– Nic ci nie jest? – zapytał Lucas,
przeskakując przez siatkę. – Strasznie
przepraszam.
Myślałem,
że
jesteś
gotowa.
Rachel oparła jej głowę na swoich
kolanach, a Zoe kucnęła obok i zaczęła
zadawać pytania.
– Jaki dziś mamy dzień? Jak się
nazywa nasz premier?
– Przepraszam – przerwała jej
Allie.
–
Chyba
jestem
bardziej
zaskoczona niż poszkodowana, ale
oczywiście masz rację, to mogło się
skończyć wstrząsem mózgu.
Usłyszała, jak wszyscy wokół niej
oddychają z wyraźną ulgą. Rachel
spojrzała
na
nią
z
uśmiechem
i delikatnie ścisnęła jej palce.
– Staraj się nie zasypiać – poleciła
wciąż zaniepokojona Zoe. Widząc
zdumione
spojrzenia,
dodała:
–
Czytałam taki artykuł. W przypadku
wstrząśnienia
mózgu
nie
należy
zasypiać.
– Jestem zupełnie rozbudzona –
zażartowała niemrawo Allie, podczas
gdy Rachel i Lucas pomagali się jej
podnieść. – Ale gdybym zasnęła
w czasie gry, to niech ktoś wezwie
karetkę.
–
Dosko!
–
wrzasnęła
Zoe
i popędziła na drugą stronę siatki. –
Allie żyje i wszyscy możemy grać.
Rachel wciąż uważnie przyglądała
się przyjaciółce.
– Na pewno nic ci nie jest?
Allie potwierdziła, choć nadal
odczuwała lekkie zawroty głowy.
– Wszystko w porządku. Jeśli nie
liczyć tego, że łeb mi pęka.
– To raczej nie najlepszy objaw –
zmartwiła się Rachel.
– Racja. Może faktycznie powinnam
przeczekać pierwszy mecz.
– Niech ktoś siądzie z Allie, nie
pozwala jej zasnąć i zapyta, jak się
nazywa nasz premier! – zawołała Zoe
z drugiej strony kortu.
– O co chodzi z tą obsesją na
punkcie premiera? – zainteresował się
Lucas.
– Zawsze się o to pyta ludzi
z urazami głowy – wyjaśniła Zoe. –
Przynajmniej na filmach. W Stanach
pytają o nazwisko prezydenta. Zgaduję,
że wstrząs mózgu usuwa wszystkie
wiadomości
polityczne.
Jesteśmy
w Anglii, więc nie mamy prezydenta,
a trudno pytać o to, jak nazywa się
królowa, bo jest tą… no po prostu
Królową.
– Wiem, jak się nazywa premier –
poinformowała Allie,
siadając
na
zamarzniętej trawie. – Możesz się
wyluzować.
– To wciąż ten sam koleś, nie? –
Głos Nicole dobiegający z ciemności za
jej
plecami
sprawił,
że
Allie
podskoczyła w miejscu. – Ten ze
śmieszną twarzą?
– Tak – odpowiedziała. – Wciąż ten
sam.
– Lubię go – oznajmiła Nicole. –
Sprawia wrażenie, że radzi sobie
z dziećmi. A to zawsze dobra oznaka.
Allie spojrzała na nią ukradkiem –
jej wyraziste brązowe oczy otoczone
były gęstwiną rzęs, a rysy twarzy
przywodziły na myśl fauna.
– Posiedzę tu z tobą – oznajmiła
Nicole.
Mówiła
z
o
wiele
delikatniejszym francuskim akcentem niż
Sylvain, wydawał się owijać wokół
każdego ze słów, nim zdecydowała się
je wypowiedzieć. – Przypilnuję, żebyś
nie zasnęła, a potem potowarzyszy ci
Sylvain. Na razie nie mam pojęcia,
gdzie zniknął.
Jakby na zawołanie chłopak pojawił
się tuż przed nimi z butelką wody, którą
podał Allie, a następnie usiadł obok
nich na trawie.
– Jak się czujesz? – zapytał,
przyglądając się jej z uwagą.
Znów zaczęła ją boleć głowa,
wiedziała jednak, że jeśli się do tego
przyzna, to zmuszą ją, żeby poszła się
zobaczyć z pielęgniarką.
– W porządku – powtórzyła. –
Trochę mi się kręci w głowie, ale to
chyba normalne, jak się oberwie piłką.
Dołączyła
do
nich
Rachel,
rozmawiająca dotychczas z Jo i Lucasem
w głębi kortu.
– Jak się czujesz?
– Ej, serio, dajcie spokój. – Allie
uniosła ręce. – Naprawdę nic mi nie
jest, poza tym, że chce mi się spać, nie
wiem, jaki mamy dziś dzień, i nie znam
nazwiska premiera.
– Wystarczy. Natychmiast wzywam
karetkę – zażartowała Rachel, a kolejna
piłka przeleciała nad siatką, świecąc
niczym meteor.
Obserwowanie
bezcielesnych,
świetlistych
rakiet
odbijających
w ciemnościach rozjarzoną piłeczkę
ponad błyszczącą kolorami pajęczyną
siatki było niesamowitą przyjemnością.
Od czasu do czasu piłeczka niknęła
w ciemnościach, a niewidzialni gracze
wybuchali radosnymi lub gniewnymi
okrzykami. Wciąż jednak panował
okropny chłód, Allie miała wrażenie, że
przenika ją aż do kości.
Trzęsąc się z zimna, próbowała się
szczelniej okryć cieniutką kurtką.
– Straszny ziąb… – Westchnęła.
–
Powinnaś
była
założyć
rękawiczki. – Rachel krytycznym okiem
oceniła jej odzież. – I szalik. Płaszcz
zresztą też.
– Proszę. – Sylvain rozplątał swój
szal i podał go Allie, pochylając się
przed Nicole. – Załóż to. Mnie nie jest
aż tak potrzebny.
Kiedy Nicole spojrzała na niego
z
aprobującym
uśmiechem,
Allie
zrozumiała, że ci dwoje muszą być
razem. Tak zupełnie na serio. Byli tak
niesamowicie
zżyci.
Przypomniała
sobie, że praktycznie każdego dnia
przychodzili razem na kolację.
Pulsujący ból głowy stawał się
coraz gorszy i myślenie sprawiało jej
spore trudności. Chciała odpowiedzieć,
że wcale nie jest jej tak zimno albo że
nie potrzebuje szalika, wciąż się jednak
trzęsła, więc przyjęła go i owinęła
wokół szyi i ramion. Natychmiast
uderzył ją charakterystyczny zapach
kawy i przypraw, który spowodował, że
pomyślała o ich pocałunku.
Znów
zaczęło
jej
się
kręcić
w głowie.
– Dzięki – odpowiedziała, nie
patrząc mu w oczy. – Wydaje mi się, że
rodzice zapomnieli dorzucić kilku rzeczy
do mojej walizki.
– Chodź tu do mnie – zamruczała
Nicole, przysuwając się bliżej do
Sylvaina. – Bo teraz ty zamarzniesz na
kość.
Chłopak zmienił pozycję, tak by
Nicole mogła usiąść między jego nogami
i oprzeć się plecami o jego pierś, po
czym schował dłonie w kieszeniach jej
płaszcza.
– Doskonale – stwierdziła. – Mogę
się teraz z tobą podzielić ciepłem
mojego ciała.
Odpowiedział coś po francusku, na
co
Nicole
zareagowała
perlistym,
melodyjnym śmiechem, brzmiącym jak
pobrzękiwanie kieliszków do szampana.
Pomimo szala Allie wciąż szczękała
zębami. Nawet biorąc pod uwagę
okoliczności, było jej stanowczo zimniej
niż
powinno.
Chłód
zdawał
się
promieniować z jej wnętrza. Czuła
chaotyczne wirowanie swoich myśli.
„Kiedy oni zaczęli ze sobą chodzić?
Czemu nic o tym nie wiedziałam?
I dlaczego mnie to właściwie obchodzi?
Może faktycznie mam wstrząs mózgu…”
Ból głowy stał się tak silny, że
zaczęło jej dzwonić w uszach.
Zdecydowała nagle, że ma już dość
siedzenia na mrozie i francuskich
dziewczyn, kiedy jednak zerwała się na
nogi, ziemia zakołysała się pod jej
stopami. Zrobiła kilka niepewnych
kroków,
podczas
gdy
pozostali
przyglądali jej się z zaskoczeniem.
– Dziwnie się czuję – wyjaśniła,
odzyskując nieco równowagę. – Chyba
wrócę do środka, napiję się herbatki
i zaliczę wylew krwi do mózgu.
– Chcesz, żebym cię odprowadził? –
zapytał zmartwiony Sylvain.
Potrząsnęła głową tak gwałtownie,
że omal znów nie upadła. Nagle zrobiło
jej się niedobrze.
– Rachel? – Rozejrzała się za
przyjaciółką, która wcześniej siedziała
razem z nimi. Dziewczyna już się
zerwała i stanęła przy jej boku.
– Chodźmy – powiedziała, biorąc ją
pod ramię. – Postaram się, żebyś nie
zasnęła, a ty w rewanżu poopowiadasz
mi o naszym premierze.
– Co znowu sobie zrobiłaś? –
pielęgniarka powitała Allie jak starą
znajomą. Obrażenia odniesione przez
dziewczynę
w
zeszłym
semestrze
musiały wryć jej się w pamięć.
Poświeciła jej w oczy, zbadała
ciśnienie krwi, sprawdziła temperaturę
i stwierdziła, że jedyne, czego Allie
potrzeba, to coś do jedzenia i kubek
mocnej herbaty. Poprosiła ją również,
by starała się nie zasypiać, a zanim
odesłała dziewczynę do świetlicy, dała
jej tabletkę od bólu głowy.
W świetlicy znalazły sobie z Rachel
miejsce na jednej z miękkich skórzanych
kanap i owinięte kocami popijały gorącą
herbatę z przyprawami, zagryzając
świeżymi ciasteczkami.
–
Powinnaś
częściej
obrywać
w
głowę
–
oznajmiła
pogodnie
Rachel. – Dają ci wtedy różne fajne
rzeczy.
– Urazy głowy są cudowne –
zgodziła się Allie. Tabletka zaczęła
działać, zmniejszając nękający ją ból.
Kiedy
dziewczyna
się
odrobinę
rozgrzała i odprężyła, wróciła myślą do
swojej dziwnej reakcji na Sylvaina
i Nicole. Oczywiście wybaczyła mu już
to, co zdarzyło się podczas letniego
balu, wierzyła, że faktycznie było mu
przykro, ale wiedziała, że już nigdy mu
nie zaufa. Nie tak jak kiedyś. Więc co ją
tak naprawdę obchodziły jego partnerki?
Nie podobało jej się, że aż tak się tym
przejęła.
Kiedy kilka minut później pojawił
się Carter, zerwała się z kanapy i stanęła
przed nim chwiejnie, wciąż nękana
poczuciem winy.
– Ojej. – Westchnął, siadając razem
z nią na kanapie. – Wciąż cię trochę
telepie.
– Nic mi nie jest – odpowiedziała
pewnym głosem jak lekarz stawiający
diagnozę.
–
Pielęgniarka
też
tak
twierdzi.
– Tak naprawdę to powiedziała, że
masz siedzieć i odpoczywać. I nie
zasypiać – przypomniała Rachel. – Już
sobie wyobrażam, jak Zoe zacznie
świrować, kiedy się dowie, że miała
rację. – Spojrzała na Cartera. –
Pielęgniarka mówiła, że Allie raczej nie
ma
wstrząsu
mózgu,
ale
wolała
zachować ostrożność. Przez najbliższe
parę godzin ktoś powinien dotrzymywać
jej towarzystwa.
Carter
odgarnął
włosy
Allie
i
przyjrzał
się
zaczerwienionemu
śladowi na jej skroni.
– Na pewno dobrze się czujesz?
– Tak. – Oparła się o niego. –
Żadnych trwałych uszkodzeń mózgu.
– Przepraszam, że nie było mnie przy
tobie. – Pocałował ją delikatnie
w miejsce, gdzie uderzyła piłka. – Może
mógłbym jakoś wtedy pomóc.
Dotyk jego ust przyprawił ją
o rozkoszne dreszcze. Spojrzała mu
prosto w oczy.
Rachel
wstała
i
zaczęła
się
przeciągać.
– Skoro już tu jesteś – popatrzyła na
Cartera – to moje talenty medyczne stały
się zbędne. Możesz z nią zostać?
Uśmiechnął się do niej, a w kącikach
jego oczu pojawiły się delikatne
zmarszczki, które Allie tak bardzo
uwielbiała.
– Oczywiście, że z nią zostanę.
Kiedy Rachel zniknęła, oboje ułożyli
się wygodniej na kanapie. Oparłszy
głowę na ramieniu Cartera, Allie
opowiedziała mu o wszystkim, co
zaszło.
– Lucas naprawdę to przeżywa –
powiedział, gdy skończyła. – Spotkałem
go po drodze. Jest mu strasznie przykro,
że cię trafił. Dobrze, że tak się to
skończyło,
bo
byłbym
na
niego
autentycznie wściekły.
Wsuwając palec pod brodę Allie,
uniósł jej głowę, tak by mogła spojrzeć
mu prosto w oczy, i przybliżył usta do
jej warg.
– Widzę, że już się lepiej czujesz. –
Ironiczny głos pielęgniarki zadziałał
niczym dłonie, które natychmiast ich od
siebie odsunęły.
– Tak – odpowiedziała Allie. –
Dziękuję.
Z delikatnym uśmiechem na twarzy
kobieta spojrzała na zegarek.
– Pamiętaj, żeby jeszcze przez jakiś
czas nie zasypiać. Na twoim miejscu
wypiłabym
kolejną
herbatę.
–
Pielęgniarka ruszyła w swoją stronę,
a Allie
miała
wrażenie,
że
na
odchodnym dodała: – I wzięła zimny
prysznic.
Carter zaśmiał się bezgłośnie i wstał
z kanapy.
– Przyniosę ci herbatę – zaoferował.
– Wcale nie chce mi się pić –
zaprotestowała. – Czuję się jak bukłak.
On jednak był już przy drzwiach.
–
To
wezmę
dla
siebie
–
odpowiedział zza drzwi.
Czekając,
zabrała
się
do
przeglądania magazynu, który ktoś
pozostawił na stoliku. Wpatrywała się
właśnie w wartą dwa tysiące funtów
suknię pewnej aktorki, gdy jakiś dźwięk
zmusił ją do podniesienia wzroku.
Oparty o framugę drzwi Sylvain
przyglądał jej się uważnie. Przez ułamek
sekundy widziała w jego oczach coś, co
wzbudziło
w
niej
olbrzymie
zaskoczenie, jakiś dziwny rodzaj smutku,
który
natychmiast
jednak
zniknął,
zastąpiony tradycyjną, wystudiowaną
obojętnością.
– Wyglądasz trochę lepiej – ocenił.
– Nic mi nie jest. – Odruchowo
dotknęła zranionej skroni. – Dziękuję.
– To dobrze. Nicole prosiła, żebym
sprawdził, co u ciebie.
Allie odłożyła magazyn na stolik
i
przeciągnęła
się,
jednocześnie
ziewając.
– Wydaje się bardzo miła –
stwierdziła po jakiejś sekundzie. – Jak
długo jesteście razem?
–
Znamy
się
od
zawsze
–
odpowiedział bez namysłu. – Jesteśmy
starymi przyjaciółmi.
– Aha.
Ze wszystkich sił starała się nie
zwracać uwagi na jego uwodzicielski
akcent. Znów spojrzała mu przelotnie
w oczy i natychmiast odwróciła wzrok.
Miała problemy z koncentracją, gdy tak
stał i wpatrywał się w nią, jakby znał jej
wszystkie myśli.
Na
szczęście
o
czymś
sobie
przypomniała. Usiadła prosto i wsunęła
rękę pod leżącą na sofie kurtkę.
– Twój szalik. – Podała mu go. –
Dziękuję, że mi go pożyczyłeś.
Sylvain wziął do ręki pasiasty
kawałek kaszmiru, ale zamiast odejść,
usiadł na krześle naprzeciw Allie.
– Musimy o czymś porozmawiać –
oznajmił.
–
Od
jakiegoś
czasu
próbowałem cię złapać sam na sam. –
Bawił się szalikiem, podczas gdy ona
wpatrywała się w jego długie palce
z idealnie wypiłowanymi paznokciami.
Tak bardzo różniły się od silnych,
męskich dłoni Cartera. – Powinienem ci
o czymś powiedzieć. Odkładałem to tak
długo, ponieważ wiedziałem, że na
pewno nie będziesz tym zachwycona.
Poczuła
chłód
gwałtownie
przemieszczający się wzdłuż kręgosłupa
i rzuciła okiem w stronę drzwi,
w których w każdej sekundzie mógł
pojawić się Carter. Kiedy ponownie
popatrzyła na Sylvaina, mierzył ją
uważnym spojrzeniem. Nie podobał jej
się niepokój, jaki wzbudzał w niej ten
wzrok.
– O co chodzi? – zapytała.
– O to, że… to ja cię dostałem. –
Nadal nie odrywał od niej oczu.
Ponownie
zerknęła
na
drzwi
i opadła na oparcie kanapy.
– Co to znaczy, że mnie dostałeś?
W jakim sensie? – wyszeptała.
Pochylił się ku niej i ściszył głos.
– Nocna Szkoła – wyjaśnił. – To
z tobą mam przeprowadzić rozmowę.
14
– Rok 1925 okazał się niezmiernie
istotny dla literatury. – Isabelle oparła
się o pustą ławkę. – To właśnie wtedy
opublikowano między innymi Wielkiego
Gatsby’ego, którego Fitzgerald uznawał
za swoją najlepszą książkę. Jak sam
twierdził, było to „dzieło wyobraźni,
opisujące prawdziwy i fascynujący
świat”. Ja natomiast widzę w tej książce
moralitet:
opowieść
o
dobrym
człowieku, który dał się uwieść ludziom
zepsutym. – Wyprostowała się i zaczęła
krążyć po okręgu wyznaczanym przez
ławki. – Chciałabym się od was
dowiedzieć, czy w finale tej historii
dobry człowiek wciąż pozostał dobrym
człowiekiem. I czy faktycznie taki był od
samego początku?
Allie, która tę lekcję starała się tylko
przetrwać, otoczyła kółeczkiem zapisany
w zeszycie tytuł powieści i dorysowała
obok niego gwiazdę. Jej myśli wciąż
błądziły wokół tego, co wydarzyło się
ostatniego
wieczoru.
Przypomniała
sobie
wściekłość
Cartera,
gdy
powiedziała mu o wszystkim.
Sylvain wyszedł, zanim Carter
wrócił z herbatą. Był wobec niej taki
opiekuńczy, taki zwyczajny, taki…
carterowaty. Allie odczekała, aż chłopak
usiądzie, i dopiero wtedy przekazała mu
informację. Wiedziała, że łamie zasady,
ale to był Carter, żadne reguły nie miały
w tym wypadku znaczenia. Nie przy tej
zazdrości, jaką jej chłopak odczuwał
z powodu Sylvaina. Gdyby to przed nim
zataiła i dowiedziałby się z innego
źródła, nigdy by jej tego nie wybaczył.
Carter nie zaczął krzyczeć ani nie
wybuchł gniewem. Zamiast tego pobladł
i zamilkł, a żyły na jego karku się
naprężyły.
– Porozmawiam z Zelaznym –
oznajmił po długiej chwili milczenia.
– Problem w tym, że Sylvain… –
zobaczyła, że się skrzywił, ale nie
przerwała – … Sylvain już próbował
przekonać Jerry’ego i Zelaznego do
zmiany przydziału. Obaj odmówili. To
właśnie dlatego tak długo mi…
– Cudownie – przerwał jej w pół
słowa i wpychając ręce do kieszeni,
zmierzył ją tak lodowatym spojrzeniem,
że Allie nie potrafiła uwierzyć, jakim
cudem podłoga wokół nich nie pokryła
się szronem.
– Nie będzie tak źle – próbowała go
pocieszyć. – To tylko rozmowa. Jedno
popołudnie i po wszystkim.
Jej starania niestety nie przyniosły
zamierzonego efektu.
– Oni naprawdę próbują namieszać
nam w głowach – warknął przez
zaciśnięte zęby.
Gwałtowne stukanie paznokciem
o blat biurka sprawiło, że Allie omal nie
podskoczyła
na
krześle.
Nie
przerywając wykładu, dyrektorka rzuciła
jej ostrzegawcze spojrzenie i wróciła do
przechadzania się po klasie. Dziewczyna
wyprostowała
się
na
krześle
i próbowała skupić na jej słowach,
wciąż jednak czuła bolesne kłucie
w piersi, tak jakby gnębiący ją strach nie
pozwalał jej w pełni odetchnąć.
Zaraz po lekcji miała przeprowadzić
swoją rozmowę z Carterem. Marzyła
o tym, by zajęcia ciągnęły się jak
najdłużej, ale wykład właśnie się
skończył.
– Odbierzcie książki z biblioteki –
poprosiła Isabelle, wymawiając głośno
każde słowo i próbując się przebić
przez gwar uczniów opuszczających
salę. – Eloise wszystko dla was
przygotowała. Chciałabym, żebyście do
jutra przeczytali trzy pierwsze rozdziały,
omówimy je na lekcji. Teraz jesteście
wolni.
– Idę na zajęcia z kick-boxingu,
chcesz iść ze mną? – Zoe spojrzała
z nadzieją na Allie, gdy obie ruszyły do
drzwi.
Rozwalenie czegoś w drobny mak
wydawało się doskonałym pomysłem,
ale Allie nie mogła tego zrobić.
– Strasznie bym chciała, ale niestety
mam inne plany.
Żal w jej głosie spowodował, że
dziewczynka zmierzyła ją dziwnym
spojrzeniem i ruszyła w swoją stronę.
– Nic się nie stało – rzuciła na
odchodnym. – Zobaczymy się później.
Carter czekał na nią na korytarzu,
opierając się plecami o ścianę i patrząc
na mijających go uczniów.
– Cześć – powitała go z ciężkim
sercem.
– Cześć. – Popatrzył na nią wyraźnie
zmartwiony.
Dołączyli do tłumu wylewającego
się przez ciężkie drzwi prowadzące ze
szkolnego
skrzydła
do
głównego
budynku.
– To co… spotykamy się za chwilę
na zewnątrz? – zapytał.
– Dobry pomysł. – Uśmiechnęła się
niepewnie.
Przyciągnął ją do siebie, pocałował
na pożegnanie i pobiegł do sypialni
chłopców, żeby zostawić swoje rzeczy.
Wczorajszy ból głowy do rana
praktycznie całkowicie zniknął, ale
fioletowy siniak na skroni wciąż
pobolewał przy najlżejszym nawet
dotyku. Kiedy dotarła do swojego
pokoju, zmieniła szkolną spódniczkę na
spodnie, sprawdziła w lustrze stan
swoich włosów i złapała kurtkę, gotowa
do wyjścia, kiedy nagle coś ją
zatrzymało. Na oparciu krzesła wisiał
wełniany, granatowy szal. Dotknęła go
z lekkim wahaniem, materiał okazał się
niezwykle miękki i przyjemny.
Skąd to się tu wzięło?
Przesuwając szal między palcami,
uznała, że zapewne pielęgniarka musiała
poinformować Isabelle o wydarzeniach
ubiegłej nocy. Rzeczy pojawiające się
w pokojach uczniów w końcu nie były
tutaj czymś nadzwyczajnym – jak na
przykład
kapcie,
które
znalazła
pierwszego dnia pobytu w szkole, czy
świeże
ręczniki
i
prześcieradła,
dostarczane co kilka dni.
Odsuwając na bok wątpliwości,
owinęła szal luźno wokół szyi i raz
jeszcze spojrzała w lustro. Była blada ze
zdenerwowania,
a
skontrastowana
z granatowym szalem skóra jej twarzy
wydawała
się
porcelanowobiała.
Nieobcinane od zeszłej wiosny ciemne,
falujące włosy opadały luźno aż do
łopatek. Posmarowała usta czerwonym
błyszczykiem i zarzuciwszy torbę na
ramię, wyszła z pokoju.
Choć wciąż umierała ze strachu,
cieszyła się, że już wkrótce będzie miała
to za sobą. Na niczym nie zależało jej
bardziej
niż
na
jak
najszybszym
ukończeniu tego zadania. Nadal jeszcze
jednak nie zdecydowała, ile sama może
ujawnić Sylvainowi.
Czy
powinna
mu
powiedzieć
o Lucindzie? O tym, kim naprawdę jest?
Czy miała w ogóle jakiś wybór?
Kłamstwo skutkowało wydaleniem ze
szkoły. Ale jeśli wspomni o tym
Sylvainowi, to będzie mu musiała
opowiedzieć całe swoje życie. Zdradzić
tajemnice, które znał tylko Carter. I te,
których nie znał nikt oprócz niej.
Zeszła na parter i przecisnęła się
pomiędzy
uczniami
wypełniającymi
obszerny hol i zmierzającymi w stronę
świetlicy lub biblioteki. Wypolerowany
parkiet
ustąpił
wreszcie
miejsca
kamiennej
podłodze
przedsionka
obwieszonego
wielkimi
kilimami,
a
otaczający
ją
tłum
nieco
się
przerzedził.
Złapała klamkę i pchnęła ciężkie
frontowe
drzwi.
Poczuła
chłodne
powietrze, nadal niosące woń deszczu,
który spadł dzisiejszego ranka. Zrobiła
kilka kroków po wilgotnych kamiennych
stopniach, a drzwi zamknęły się za nią
automatycznie z donośnym hukiem.
Przechodząc przez rozległy trawnik
i czując pod stopami wilgotne błoto,
słyszała dobiegające z oddali krzyki
uczniów grających w piłkę. Powitało ją
dwóch
zdyszanych
chłopaków,
wracających z biegania po terenie
szkoły – widywała ich na zajęciach
Nocnej Szkoły. Jesienią wyglądało tu
inaczej niż w czasie letniego semestru,
okolice budynku tętniły życiem aż do
rozpoczęcia ciszy nocnej. Ale nawet
teraz wystarczyło nieco zagłębić się
w las, by wszystko ucichło. Wędrując
po znajomej ścieżce – suchej, dzięki
zwisającemu nad nią okapowi z gałęzi
i liści – zauważyła, że paprocie na
poboczu
zaczęły
już
żółknąć
od jesiennego zimna. Z braku wiatru
drzewa były praktycznie nieruchome,
a w lesie panowała cisza. Słońce chyliło
się już ku zachodowi, choć dochodziła
dopiero piętnasta. Allie przyspieszyła
kroku, kierując się w stronę kapliczki.
Tak dużo musiała biegać w Nocnej
Szkole,
że
praktycznie
przestała
trenować dla przyjemności, a każdy krok
wydawał jej się teraz mechaniczny i nie
przynosił żadnej satysfakcji.
Dotarła wreszcie do wapiennych
murów i przeszła pod łukowatą bramą,
prowadzącą
na
cichy
dziedziniec
kościelny.
Delikatne
światło
i
przerzedzona
jesienna
trawa
sprawiały, że stare nagrobki wyglądały
tak, jakby pogrążyły się w dogłębnym
smutku.
Cały
letni
urok
małego
cmentarza gdzieś zniknął, a ogołocone
z liści drzewa nadawały mu nieco
przerażającego charakteru.
Instynktownie
skierowała
się
w stronę starego, poskręcanego cisu,
pod którym przez całe lato spotykała się
z Carterem, ale tym razem chłopaka tam
nie było. Wilgotna od deszczu, śliska
kora wydawała się całkowicie czarna.
Poszła z powrotem do kaplicy,
złapała oburącz klamkę i włożyła całą
siłę w otwarcie niezwykle ciężkich
drzwi. Zaskrzypiały donośnie, uchylając
się w jej stronę.
Wewnątrz było jeszcze chłodniej,
a
powietrze
pachniało
kadzidłem
i płynem do polerowania drewna.
Witrażowe okna zabarwiały światło na
delikatnie lawendowy odcień. Jak
zwykle zapatrzyła się na zdobiące jedną
ze ścian średniowieczne malowidło
przedstawiające
cierpiących
grzeszników,
dręczonych
przez
uzbrojone w widły demony. Nad ich
głowami przelatywał potężny smok.
Napis wymalowany nad drzwiami
kaplicy głosił Exitus acta probat – cel
uświęca środki.
Carter stał przed ołtarzem, zapalając
świece ustawione na wysokim, żelaznym
świeczniku.
–
Cześć
–
powitał
ją,
nie
przerywając swojego zajęcia.
– Cześć – odpowiedziała, zamykając
za sobą drzwi. Poczuła nagły atak
dreszczy. Kamienne ściany i podłoga
sprawiały, że w kaplicy było chłodniej
niż na zewnątrz. – Wydawało mi się, że
mamy zakaz bawienia się ogniem.
– Nie ma prądu – wyjaśnił, klnąc
pod nosem, gdy płomień zapałki
przypalił mu palce. Possał je przez
chwilę i zabrał się do zapalania kolejnej
świecy. – A zaraz zrobi się ciemno,
więc pomyślałem, że przyda się jakieś
światło.
– Pewnie – zgodziła się, siadając
w pierwszej ławce.
– Już prawie kończę. – Spojrzał na
nią przez ramię z tym zmysłowym
półuśmieszkiem, który zawsze wzbudzał
w niej rozkoszne ciarki.
– Potem możemy podpalić którąś
z tych ławek. – Potarła ramiona,
próbując się rozgrzać. – Można tu
zdechnąć z zimna.
– No tak – zgodził się. – Brak prądu
równa się brak ogrzewania.
– Słabo.
Dwa tuziny płonących świec zdołały
jednak stworzyć złudne poczucie ciepła.
Carter usiadł obok niej i przyciągnął ją
do siebie, by powitać pocałunkiem. Bez
wahania
rozchyliła
usta,
czując
przyspieszone bicie serca, gdy położył
dłoń na jej plecach. Przemknęło jej
przez głowę, że mogliby zapomnieć
o wszystkim i poświęcić się tylko temu
zajęciu…
Z ciężkim westchnieniem wyzwoliła
się z jego objęć.
–
Lepiej
przestańmy
–
zaproponowała, wskazując na wysoki
krzyż. – Jezus się na nas gapi.
Carter parsknął pod nosem, ale
szybko spoważniał, gdy przypomniał
sobie o czekającym ich zadaniu.
– Dobra. – Allie wyjęła notes
z plecaka i otwarła go na stronie
z pytaniami. – Miejmy to już z głowy
i
wróćmy
jak
najszybciej
do
rzeczywistości.
Odsunął się od niej aż na kraniec
ławki
i
zmierzył
wyczekującym
spojrzeniem.
– Dajesz – rzucił zachęcająco.
– Imię i nazwisko – zaczęła
z ciężkim westchnieniem. – Data
urodzenia. Imiona rodziców i dziadków.
– Carter Jonathan West – przybrał
zupełnie zwyczajny ton, lecz Allie nie
dała się zwieść. – Dwudziesty czwarty
września…
– Moment – przerwała mu w pół
słowa. – Miałeś urodziny w zeszłym
miesiącu? Czemu nic nie powiedziałeś?
Wzruszył ramionami, jakby nie
miało to najmniejszego znaczenia.
– Nienawidzę urodzin. Nie obchodzę
ich.
– Jak można nie obchodzić własnych
urodzin? To przecież straszne. – Poczuła
się dotknięta tym, że jej nie powiedział.
To były przecież jego siedemnaste
urodziny. – Nic nie wspominałeś, nie
mogłam ci dać prezentu ani upiec
ciasta…
Próbował
ją
uspokoić,
jakby
zachowywała się zupełnie irracjonalnie.
– Przepraszam, Al. Ja tylko… no po
prostu nie obchodzę urodzin. Od czasu
kiedy moi rodzice…
Allie tylko potrząsnęła głową,
zacisnęła usta i wbiła wzrok w leżące
przed nią pytania. Ta rozmowa nie
zapowiadała się dobrze.
– Imiona rodziców? – zapytała,
unikając patrzenia na Cartera.
– Mama: Sharon Georginia West,
ojciec… – zamilkł. Podniosła wzrok
znad kartki i zobaczyła, że Carter
spogląda gdzieś w przestrzeń. Wreszcie
odchrząknął i zaczął mówić dalej: –
Ojciec: Arthur Jonathan West.
Nie potrafiła się już dłużej na niego
gniewać.
– Masz takie samo drugie imię –
zauważyła. – To miłe. Coś was wciąż
łączy.
Skinął głową.
– Imiona dziadków? – zapytała po
chwili.
Przeszli przez całą listę wymaganych
nazwisk
rodowych
i
dat,
miejsc
urodzenia i pracy, sięgającą tak daleko
w przeszłość, że Allie nie potrafiła
uwierzyć, że istniały naprawdę.
– Żaden z członków twojej rodziny
nigdy nie chodził do tej szkoły? –
Dotarła do ostatniego obowiązkowego
pytania.
Carter pokręcił głową.
Dobrnęli
do
punktu,
którego
najmocniej się obawiała. Bardzo długo
dyskutowała z Eloise, czy musi go o to
zapytać,
ale
bibliotekarka
wciąż
nalegała.
– Musisz to zrobić – powiedziała. –
Powinnaś zapomnieć o tym, co was
łączy, niezależnie od tego, jak bardzo
będziesz mu współczuć. Zapisz jego
odpowiedź i przejdź do następnego
pytania.
– Ale on mi nigdy nie chciał o tym
powiedzieć – zaprotestowała, czując
narastający gniew. – Nie mówi o tym,
a moim zdaniem zmuszanie go do tego
jest czystym okrucieństwem.
Eloise pozostała jednak nieugięta
i Allie w końcu musiała zadać to
okropne pytanie.
–
Wiem,
że…
–
zaczęła
i momentalnie zamilkła. Wzięła głęboki
oddech, żeby się uspokoić, i spróbowała
raz jeszcze. – Muszę wiedzieć, co się
stało z twoimi rodzicami i w jaki sposób
tu się znalazłeś.
Popatrzył na nią z ostrzegawczym
błyskiem w oku.
– Wiem – natychmiast zaczęła się
bronić. – I nie chcę cię o to pytać. Ale
jeśli tego nie zrobię, każą nam to
powtarzać wciąż od nowa. Naprawdę
strasznie mi przykro, Carter. Możesz to
po prostu jakoś szybko streścić?
Obiecuję, że nie będę drążyć.
Milczał tak długo, że zaczęła się
obawiać, że wstanie i odejdzie. Na jego
twarzy widać było walkę skrajnych
emocji. Wreszcie, jakby poddając się
temu,
co
nieuchronne,
przeczesał
palcami
włosy
i
zaczął
mówić.
Opowiadał niskim, cichym głosem,
patrząc gdzieś w mroczny kąt kaplicy.
– Mój ojciec pracował w fabryce
samochodów, ale zwolniono go jeszcze
przed moimi narodzinami. Nie potrafił
znaleźć następnej pracy. W tych czasach
nie działało już zbyt wiele fabryk.
Pewnego dnia natknął się na ogłoszenie,
chyba w jakiejś gazecie. Isabelle
opowiadała mi o tym, ale nie pamiętam
wszystkich szczegółów. Moi rodzice
mieszkali tutaj, gdzieś w pobliżu. Tak mi
się przynajmniej wydaje.
Allie
miała
problem
ze
zrozumieniem tej dość chaotycznej
opowieści, ale nie przerywała mu ani
razu. Siedziała tak nieruchomo, jak tylko
potrafiła, ledwie oddychając. Nie robiła
notatek,
wiedziała,
że
wszystko
zapamięta.
– W każdym razie – ciągnął dalej
Carter
–
w
którymś
momencie
zatrudniono go tutaj jako konserwatora.
Zajmował się bojlerami i instalacją
elektryczną, w sumie wszystkim, co dało
się naprawić za pomocą śrubokrętu
i klucza francuskiego. Moim zdaniem
wierzył, że trafiła mu się doskonała
fucha, wiesz? – Rzucił na nią okiem
i sekundę później znów zapatrzył się
w przestrzeń. – Mama pracowała
w kuchni, gotowała i sprzątała. Mogli
mieszkać na terenie szkoły i nie musieli
płacić czynszu; wszystkie pieniądze
odkładali do banku. Chociaż praca nie
była jakoś szczególnie pasjonująca,
oboje uznawali to za układ idealny.
Strasznie się ucieszyli, kiedy mama
zaszła w ciążę. Nie mieli dzieci
i wydaje mi się, że już się z tym
pogodzili, więc to była dla nich
naprawdę wielka sprawa. Po moich
narodzinach mama na trochę przestała
pracować, ale potem wróciła do
kuchni. – Zamilkł, wyraźnie się nad
czymś zastanawiając. – Trudno to
wyjaśnić, ale dorastając na terenie
szkoły, byłem wychowywany przez
wszystkich
dookoła.
Żaden
z pracowników nie miał dzieci w moim
wieku, a nauczyciele i reszta załogi
pilnowali mnie na zmianę.
Allie nie spuszczała wzroku z jego
twarzy.
– Mieszkaliście w tym domku wśród
róż? – zapytała. – Pamiętasz, pokazałeś
mi go tamtej nocy?
Spojrzał na nią zaskoczony, jakby
kompletnie zapomniał o tej nocy, gdy
dotarli do niewielkiej, kamiennej chatki
stojącej pośrodku bujnego ogrodu.
– Bob Ellison teraz tam mieszka –
wyjaśnił.
– Wyglądała na doskonałe miejsce
do dorastania – zauważyła.
Wzruszył ramionami, jakby uznał jej
uwagę za banalną, ale mogła wyczytać
w jego oczach, że wcale tak nie myślał.
– Myślisz, że twoi rodzice byli tu
szczęśliwi?
Uśmiechnął się delikatnie.
– Wydaje mi się, że tak. Pamiętam
ich szczęśliwych. Tata naprawdę znał
się na tej robocie, potrafił naprawić
praktycznie wszystko. Był prawdziwym
geniuszem we wszelkich kwestiach
technicznych i mechanicznych. Wszyscy
na nim pod tym względem polegali.
Isabelle twierdzi, że bardzo to lubił,
cieszył się z tego, że jest ludziom
potrzebny. A mama… – Zamilkł,
pocierając oczy.
Allie czuła się naprawdę paskudnie.
Marzyła o tym, by go przytulić albo
potrzymać za rękę, zrobić cokolwiek,
a nie tylko słuchać. On jednak siedział
sztywno
wyprostowany,
trzymając
dystans. Rozumiała, że nie chciałby tego
w tym momencie, więc nie ruszała się
z miejsca. Kiedy znów się odezwał, jego
głos był całkowicie spokojny.
– Wydaje mi się, że mama była
mamą dla wszystkich. Robiła dzieciom
kanapki, jeśli zgłodniały po lekcjach.
Piekła
babeczki
na
spotkania
nauczycieli. Dbała o każdego. – Znów
ucichł, tym razem na dłuższą chwilę. –
A więc tak – dodał w końcu – myślę, że
byli szczęśliwi.
Poczuła, jak w jej oczach wzbierają
łzy, i potarła gwałtownie nos, jakby ją
zaswędział. Naprawdę nie chciała mu
tego robić.
– Carter – wyszeptała. – Opowiedz
mi, co się stało.
Cisza, która pomiędzy nimi zapadła,
wydawała się nieprzenikniona niczym
kamienny mur. Allie miała wrażenie, że
mogłaby
dotknąć
jego
lodowatej
powierzchni. Carter zaplótł dłonie
i położył je na kolanach. Mięśnie w jego
szczęce napięły się z całą siłą.
– Pewnego dnia – zaczął dziwnie
spokojnym głosem, jakby nie usłyszał
pytania – tato pojechał po jakieś części
do Portsmouth. Ciągle to robił, ale tym
razem mama miała ochotę wybrać się
razem z nim. Był ładny, słoneczny dzień,
więc pomyślała, że może uda nam się
pójść na spacer po plaży. Przygotowała
olbrzymi kosz piknikowy, wpakowali
mnie na tylne siedzenie samochodu
i pojechaliśmy. Ale…
Tym razem to Allie wstrzymała
oddech, kiedy ponownie zamilkł.
– Na autostradzie uderzyła w nas
ciężarówka – kontynuował, wbijając
wzrok w niewidzialny punkt gdzieś nad
jej głową. – Mówili, że kierowca
zasnął, zjechał na przeciwległy pas
i
trafił
w
nasz
samochód.
–
Rozprostował palce, a potem zacisnął je
w pięści. – Wszyscy twierdzą, że
zdarzyło się to tak szybko, że rodzice
niczego nie byli świadomi.
Allie czuła, jak po jej policzku
płynie łza.
– A ty? – zapytała, ocierając ją
wierzchem dłoni. – Byłeś ranny?
– Kilka siniaków i zadrapań –
odparł, a w jego głosie pojawił się
gniew. – Nic poważnego.
– To niesamowite – pozwoliła sobie
na chwilę radości z jego cudownego
ocalenia. – A co się działo potem?
Rozumiesz… byłeś przecież małym
dzieckiem.
– Moi rodzice przyjaźnili się
z Bobem Ellisonem. Wybrali go na
mojego chrzestnego. To on zabrał mnie
ze szpitala. Mama i tato nie mieli
żadnych bliskich krewnych, więc myślę,
że cała sprawa została załatwiona
bardzo szybko. Właściwie tego nie
pamiętam. – Wzruszył ramionami. –
Zamieszkaliśmy
razem
w
chacie
i znajdowałem się pod jego opieką aż do
chwili, kiedy byłem na tyle duży, by
przenieść się do szkolnych pokojów dla
chłopców. – Spojrzał jej prosto
w oczy. – I oto jestem.
Powstrzymując się przed wzięciem
go w ramiona, by ukoić jego ból, Allie
delikatnie odkaszlnęła.
– To naprawdę porażająca historia,
Carter. Nie potrafię uwierzyć, że
dotychczas mi o tym nie opowiedziałeś.
Uniósł brew i popatrzył na nią
z lekką drwiną.
– Wiesz, raczej nie chodzę i nie
opowiadam o tym każdemu. – Wyciągnął
przed siebie rękę. – Cześć, jestem
Carter, moi rodzice zginęli w wypadku,
kiedy byłem bardzo mały, ale biorąc pod
uwagę okoliczności, wyszedłem z tego
obronną ręką…
–
Przestań
–
przerwała
mu
gwałtownie. – To niesprawiedliwe. Nie
jestem
„każdym”,
tylko
twoją
dziewczyną. Przy mnie możesz mówić
prawdę.
–
Wiem
–
przyznał
z rozgoryczeniem. – Przepraszam. Po
prostu nie mam pojęcia, jak o tym
opowiadać. Pomijając ten temat, jestem
szczęśliwszy
niż
wtedy,
gdy
go
poruszam, dlatego staram się o tym nie
wspominać.
Działając pod wpływem impulsu,
wreszcie go przytuliła.
– Dziękuję, że się ze mną tym
podzieliłeś – wyszeptała w jego
rękaw. – Wiem, że to musiało być
trudne, i jest mi z tego powodu strasznie
przykro.
Ramiona Cartera obejmowały ją
z siłą stalowych kajdan. Czuła, jak
zaciska dłonie w pięści za jej plecami.
Trwali w objęciach przez bardzo długą
chwilę. Kiedy się wreszcie rozdzielili,
zauważyła, że chłopak ociera oczy
grzbietem dłoni.
– W porządku. – Wciąż był
przygnębiony,
ale
zdobył
się
na
delikatny uśmiech. – Jak na razie
całkiem nieźle nam idzie.
– I zostało tylko parę pytań –
poinformowała,
przerzucając
kartki
w notatniku. – Czy sympatyzujesz albo
kiedykolwiek
sympatyzowałeś
z Nathanielem? Czy chciałbyś zniszczyć
szkołę? Czy knujesz jakiś spisek
przeciwko Isabelle?
– Nie, nie i nie – odpowiedział,
rozprostowując nogi. – Coś jeszcze?
– Raczej nie. – Spojrzała na listę
i zrobiła kilka notatek. Zauważyła
pytanie, którego zapomniała zadać. –
Aha, jeszcze jedno: czy kiedykolwiek
wspominałeś
o
mnie
ludziom
Nathaniela?
Carter zesztywniał, przekrzywiając
lekko głowę.
– To dziwne pytanie.
– Zgadzam się. Eloise kazała mi o to
zapytać. Nie mam pojęcia po co.
Zajęta robieniem zapisków nie
zwróciła uwagi na jego zachowanie, ale
kiedy się odezwał, coś w tonie jego
głosu zmusiło ją do podniesienia
wzroku.
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Słucham? – Jej długopis zamarł
nad kartką.
– Powiedziałem, że nic mi o tym nie
wiadomo – powtórzył. – Z tego, co się
orientuję, niczego nie mówiłem ludziom
z grupy Nathaniela.
– Nie rozumiem. Co to znaczy
„z tego, co się orientujesz”? Jak mógłbyś
nie wiedzieć, czy o mnie wspomniałeś?
– No wiesz… w końcu rozmawiałem
z Gabe’em, prawda? – Zaczął się
wiercić w miejscu. – A on był przecież
jednym z nich.
Allie poczuła przyspieszone bicie
serca. Starała się ze wszystkich sił, żeby
jej głos brzmiał jak najspokojniej.
– Co mu o mnie opowiadałeś?
–
No
wiesz…
–
Wzruszył
ramionami. – Takie tam…
– Takie tam… – Jej wątpliwości
zaczęły narastać. – Jakie tam?
Ponownie wzruszył ramionami.
– Takie tam… męskie gadki. Daj
spokój, Allie, to był mój kumpel.
Gadaliśmy o wszystkim, wiesz przecież.
Prostując się w ławce, zmierzyła go
wzrokiem pełnym niedowierzania.
– Nie, Carter, nie wiem. Co mu
o mnie naopowiadałeś?
– Nie pamiętam – upierał się,
krzyżując ręce na piersiach. – Zadawał
sporo pytań na twój temat. Wtedy się
nad tym nie zastanawiałem, ale pewnie
odpowiedziałem na większość.
– I jak dotąd zapomniałeś mi o tym
wspomnieć? – Zamilkła i wzięła głęboki
oddech, żeby uspokoić narastający
gniew. – Czy Isabelle o tym wie?
– Nie. – Jego zachowanie stawało
się coraz bardziej defensywne. –
Wydaje mi się, że do tej pory w ogóle
o tym nie myślałem. Mogłabyś mnie nie
traktować jak podejrzanego w sprawie
o zabójstwo?
–
W
porządku
–
przyjęła
pojednawczy
ton.
–
Przepraszam.
Potrafisz sobie przypomnieć cokolwiek
z tych rozmów?
Wzdychając ciężko, podniósł się
z miejsca i podszedł do zdobiącego
jedną ze ścian fresku, który przedstawiał
rozłożysty
cis
sięgający
aż
po
sklepienie.
Skomplikowany
wzór
z korzeni układał się w napis „Drzewo
Życia”. Allie bardzo podobało się to
malowidło, był to jeden z jej ulubionych
elementów
tej
dziewięćsetletniej
kaplicy, ale w tym momencie zupełnie
nie zwracała na nie uwagi.
– Pytał mnie o twoją rodzinę –
odezwał się Carter po długiej chwili
milczenia. – O to, gdzie mieszkacie
w Londynie. Z kim się tam przyjaźniłaś.
Sama widzisz. – Spojrzał na nią przez
ramię.
– I co mu powiedziałeś?
– To, co wiedziałem, czyli w sumie
niewiele. Południowy Londyn. Jakaś
szkoła, której nie znosiłaś. Koleś
imieniem Mark i drugi, który nazywał
się
Harry.
Nie
dogadywałaś
się
z rodzicami.
Allie próbowała nie okazywać, że
poczuła się zdradzona, ale miała
wrażenie,
że
Carter
opowiedział
Gabe’owi o całym jej życiu. Nie
wiedziała, jak sobie z tym poradzić.
Przypomniała sobie radę Eloise, żeby
traktować tę rozmowę jak zwykły
wywiad.
„Myśl jak dziennikarka – powtarzała
jej podczas ćwiczeń w zdobionym
freskami pokoju do nauki. – O co
zapytałby reporter? Trzymaj emocje na
wodzy, a zobaczysz, że łatwiej ci będzie
odróżnić rzeczy ważne od nieistotnych”.
Próbowała
wymyślić,
o
co
zapytałaby w tym momencie, gdyby nie
była dziewczyną Cartera.
– Czy któreś z tych pytań wydawało
ci się szczególnie dziwne? Zwróciło
twoją uwagę?
Carter podszedł do ołtarza i stanął
tyłem do niej, wpychając dłonie głęboko
do kieszeni. Kiedy znowu się odezwał,
mówił tak cicho, że nie była pewna, czy
dobrze usłyszała.
– Pytał o twojego brata.
– Co? – Po jej ciele przebiegł
dreszcz. – Powiedziałeś, że wypytywał
cię o Christophera?
Skinął głową, nadal stojąc do niej
plecami.
– To było coś, czego nie potrafiłem
zrozumieć. – Odwrócił się i popatrzył na
nią zmartwionym wzrokiem. – Skąd
w ogóle wiedział o twoim bracie?
Nikomu o nim nie opowiadałaś.
I dlaczego był nim zainteresowany?
Strasznie dużo o niego wypytywał.
Nagle w kaplicy zrobiło się jeszcze
zimniej. Allie z trudem przełknęła ślinę.
– Może Jo mu powiedziała? –
zasugerowała z nadzieją, szczelniej
owijając się szalikiem. – Mówiłam jej
o Christopherze, a ona była przecież
dziewczyną Gabe’a. Pamiętasz, co
chciał wiedzieć?
Carter podszedł do niej. Jego kroki
niosły się głuchym echem po kaplicy.
Słońce musiało się już schować za
horyzontem, ponieważ witraże przestały
błyszczeć. Na białych ścianach odbijały
się ponure cienie, rzucane przez
roztańczone płomyki świec.
– Chciał wiedzieć, czy byliście ze
sobą
blisko.
Czy
kiedykolwiek
wspominałaś o tym, że chcesz go
odnaleźć. – Stanął przed nią, a jego
ciemne oczy wypełniała autentyczna
troska. – Pytał o to, gdzie mogłabyś go
szukać.
Allie objęła go ciasno ramionami.
– Boję się – szepnęła. – Wcale mi
się to nie podoba.
– Mnie też nie – odpowiedział,
a jego oczy błysnęły w blasku płomieni.
15
Resztę wieczoru Allie poświęciła na
wszystkie normalne szkolne zajęcia, ale
w
jej
głowie
szalało
tornado
skłębionych
myśli.
Cała
sytuacja
wyglądała
na
przerażająco
skomplikowaną. Carter i Gabe, szpieg
w Nocnej Szkole, Nathaniel… Musiała
to sobie w jakiś sposób poukładać.
Dlaczego
Gabe
wypytywał
o
te
wszystkie rzeczy? Czego chciał się
dowiedzieć?
Jedyną
osobą,
która
mogła
zrozumieć, przez co Allie musiała teraz
przechodzić – o ile ktokolwiek potrafił
coś z tego zrozumieć – była Rachel.
Jednak jej nie mogła nic powiedzieć.
Właściwie z nikim nie mogła o tym
rozmawiać. Chyba że…
Mogła pójść z tym do Isabelle, nie
miała jednak pojęcia, co się wtedy
stanie. Czy Carter będzie miał jakieś
kłopoty? Nie chciała dopuścić, by
dyrektorka straciła do niego zaufanie –
była dla niego niczym zastępcza matka.
Myśli wciąż nie dawały jej spokoju.
Nie potrafiła się skupić na lekcjach ani
na niczym innym.
Po kolacji nadal padał deszcz, więc
uczniowie przenieśli się do biblioteki
lub poszli w coś pograć w świetlicy,
a
Allie
krążyła
po
korytarzu,
przemierzając tam i z powrotem na
miękkich
podeszwach
przestrzeń
dzielącą świetlicę i gabinet dyrektorki.
Powtarzała sobie, że informacje
uzyskane od Cartera to nic wielkiego.
W końcu wszyscy wiedzieli, że Gabe
współpracował
z
Nathanielem,
wiedzieli też, że Nathaniel czegoś od
niej chciał. Więc to, czego się teraz
dowiedziała,
nie
miało
zbytniego
znaczenia.
Zawróciła i poszła w drugą stronę.
A może jednak miało? Isabelle
mówiła, że każda informacja może im
pomóc
zrozumieć,
dlaczego
Gabe
dołączył do Nathaniela.
Kolejny nawrót.
– Za chwilę wydepczesz dziurę w tej
podłodze.
Sylvain zatrzymał się u dołu
schodów i patrzył na nią z uwagą. Nie
wiedziała, jak długo ją obserwuje – nie
potrafiła sobie przypomnieć, kiedy
ostatni raz podniosła głowę.
Nawet w zwyczajnym szkolnym
mundurku udawało mu się wyglądać
elegancko. Podwinął rękawy do łokci,
a
sweter
wydawał
się
zrobiony
specjalnie dla niego.
– Wszyscy zaczną cię obwiniać, że
znów
musimy
znosić
robotników
i remont – dodał, kiedy zastanawiała się
nad odpowiedzią.
Spojrzała na niego spod uniesionych
brwi.
– Ten twój pesymizm… to taka
francuska choroba, tak?
– To nie jest pesymizm – wyjaśnił. –
Tylko pragmatyzm. Słowo zapożyczone
z francuskiego, pragmatisme.
–
A
pesymizm
nie
jest
z francuskiego?
– Też. Jak wszystkie najlepsze
słowa.
Musiała się uśmiechnąć.
Przechylił głowę na bok i wciąż się
w nią wpatrywał.
– To co, Allie, powiesz mi, dlaczego
maszerujesz w miejscu jak więzień na
spacerniaku? Zastanawiasz się nad
czymś? – W jego oczach błysnęły tak
autentyczne ciekawość i troska, że
poczuła
pokusę
opowiedzenia
mu
o wszystkim. Nie wiedziała, jak to się
stało, ale najwyraźniej znowu zaczęła
mu ufać. Przez cały ten semestr był dla
niej uprzejmy i dobry. A ona naprawdę
potrzebowała pomocy.
–
Coś
w
tym
rodzaju
–
odpowiedziała, pocierając o siebie
czubki szkolnych pantofli. – Muszę
podjąć decyzję. Cokolwiek zrobię, mogę
zostać niezrozumiana przez kogoś, na
kim mi zależy. Mogę go skrzywdzić…
albo ją – dodała pospiesznie. – Próbuję
wybrać, które z tych rozwiązań będzie
najmniej bolesne.
– Aha. – Oparł się o ścianę. –
Najgorszy z możliwych problemów.
Taki, w którym nie ma właściwego
rozwiązania, tylko dwa fatalne.
– Właśnie tak. A jak ty podejmujesz
decyzję w takich wypadkach?
–
Myślę,
że
trzeba
zaufać
instynktowi.
– Zaufać instynktowi? – Skrzywiła
się. – To jakiś koszmar.
Spojrzał na nią z uwagą.
– Wydaje mi się, Allie, że o wiele
częściej podejmujesz właściwe wybory,
niż mogłoby ci się wydawać.
Chciała
jakoś
zażartować,
ale
uświadomiła sobie, że mówił całkiem
poważnie, i słowa zamarły jej w ustach.
Przez długą chwilę stała nieruchomo,
wpatrując się w niego niewidzącym
spojrzeniem.
– Muszę się zobaczyć z Isabelle –
odrzekła i nie dodając ani słowa,
odwróciła się, by jak najszybciej
zapukać do drzwi gabinetu dyrektorki.
Nagle postanowiła spojrzeć na niego
jeszcze
raz.
Nie
ruszył
się
z miejsca, wciąż wpatrywał się w nią
z tak czułym uśmiechem, że kompletnie
zmiękła.
–
Przepraszam.
–
Zaczerwieniła się. – Nie powinnam
odchodzić
bez
pożegnania.
To
nieuprzejme. Nadal jesteśmy umówieni
na jutro, prawda?
– Tak – potwierdził z błyskiem
rozbawienia w oku. – Przeprowadzę
z tobą wywiad zaraz po kolacji.
– Super.
Czuła dziwną lekkość, gdy zniknęła
za schodami i zapukała do drzwi
gabinetu
Isabelle,
naciskając
jednocześnie
klamkę.
Weszła
bez
zaproszenia. Gabinet był pusty, choć
Isabelle musiała opuścić go dopiero
przed chwilą – światła wciąż się paliły,
a w powietrzu unosił się zapach jej
ulubionej herbaty earl grey.
Czekając na powrót dyrektorki,
Allie wodziła wzrokiem od kilimu
z dziewicą i rycerzem na białym koniu
do szafek, w których przechowywano
akta uczniów. Choć próbowała o tym nie
myśleć, przypomniała jej się noc, gdy
włamała
się
tu
z
Carterem
w poszukiwaniu informacji. Wciąż
okręcała na palcu rąbek swojej bluzy.
– O, hej, Allie! – Isabelle wpadła do
gabinetu z szyją owiniętą kaszmirowym
szalem.
Śnieżnobiała
bluzka
z kołnierzykiem i czarna ołówkowa
spódnica kontrastowały z wygodnymi
butami
na
gumowej
podeszwie.
Odłożywszy
teczkę
na
biurko,
uśmiechnęła
się
i
spojrzała
na
dziewczynę
z
zaciekawieniem.
–
Wszystko w porządku?
– Muszę cię o coś spytać –
odpowiedziała Allie. – To dość dziwne.
Isabelle zamknęła drzwi i wskazała
jej miejsce na skórzanych fotelach,
stojących przed biurkiem. Zapadły się
w miękkie siedzenia.
– Mów – poleciła dyrektorka. – Co
to za dziwne rzeczy? Herbata może
pomóc?
Allie potrząsnęła głową i wyjaśniła
jej pospiesznie, co mówił Carter na
temat swoich rozmów z Gabe’em.
Uśmiech na twarzy Isabelle zaczął
przygasać.
– Dlaczego wcześniej nam o tym nie
wspomniał? – zapytała, gdy Allie
skończyła mówić. – Wyjaśnił ci?
Dziewczyna miała wrażenie, że
w głosie dyrektorki słychać smutek.
– Nie wiem. Twierdzi, że do tej
pory się nad tym nie zastanawiał. W tym
czasie miał na głowie inne problemy.
Dużo się wtedy działo. A potem uznał,
że nie ma to większego znaczenia,
ponieważ i tak wszyscy wiedzieli, że
Gabe pracował dla Nathaniela.
– Nie mam pojęcia, dlaczego tak
uznał – stwierdziła Isabelle. – To
przecież nie ma sensu.
Allie również tak myślała, ale nie
mogła jej o tym powiedzieć. Czując, jak
jej żołądek zwija się w kulkę,
próbowała jej to wyjaśnić, ale Isabelle
wpadła jej w słowo.
–
Nie
musisz
się
martwić.
Całkowicie cię rozumiem. Po prostu
myślałam
na
głos.
Porozmawiam
z Carterem i spróbuję się dowiedzieć,
co jeszcze może pamiętać.
– Nie gniewaj się na niego, proszę. –
Allie poczuła, że zaschło jej w ustach. –
Dziwnie się czuję, kiedy ci o tym
opowiadam.
Ale
nie
mogłam…
musiałam ci powiedzieć, ponieważ te
informacje mają związek z Gabe’em. –
Pochyliła się do przodu. – Wiesz
przecież, że Carter nie współpracuje
z Nathanielem. Że to nie on jest
szpiegiem.
Isabelle nie odwróciła wzroku.
– Nigdy bym nie uwierzyła, że
Carter świadomie mógłby zdradzić nas
dla Nathaniela.
Allie poczuła narastającą panikę.
Jak to „świadomie”? Bała się, że
narobiła coś złego.
– Dziękuję, że przyszłaś z tym do
mnie. – Isabelle dała sygnał, że pora
kończyć
rozmowę.
–
Postąpiłaś
właściwie.
Chwilę później, wspinając się po
schodach prowadzących do sypialni
dziewczyn, Allie wciąż nie wiedziała,
czy powinna jej wierzyć. Szła zagubiona
wśród swoich zmartwień, gdy nagle
poczuła czyjąś dłoń na ramieniu.
Uwolniła się od niej z przerażonym
piskiem i usłyszała znajomy śmiech za
plecami.
– Przepraszam, chyba cię nie
przestraszyłem?
Carter
stał
stopień
niżej,
uśmiechając się do niej tym zmysłowym
uśmieszkiem,
który
nadawał
tak
pięknego
kształtu
jego
wargom,
i ponownie wyciągnął do niej rękę.
Niech to szlag.
– Nie – odpowiedziała. – Tylko
dałam się zaskoczyć.
– Szukałem cię przez cały wieczór –
poinformował, biorąc ją za rękę. Miała
nadzieję, że nie zwróci uwagi, jak
spoconą ma dłoń. – Gdzie byłaś?
– Najpierw się uczyłam – zaczęła
ostrożnie – a potem poszłam na krótki
spacer, pogadałam trochę z Isabelle, no
wiesz…
–
Tak?
–
Spojrzał
na
nią
z niezmienionym wyrazem twarzy. –
O czym sobie pogadałyście?
Miała
wrażenie,
że
wszystkie
otaczające
ich
rozmowy,
śmiechy
i stukot kroków na schodach nagle
ucichły. Nie mogła mu powiedzieć. Nie
zniosłaby bólu i poczucia zdrady, jakie
by to w nim wzbudziło.
–
O
niczym
w
sumie
–
odpowiedziała,
czując,
jak
krew
zamarza jej w żyłach. – Mam zaległości
z matmy i miałam nadzieję, że załatwi
mi trochę dodatkowego czasu.
–
Nieładnie.
–
Pogroził
jej
żartobliwie
palcem.
–
Zaległości,
panienko Sheridan? Założę się, że nie
była zachwycona.
– No. – Nienawidziła się za ten
sztuczny śmieszek. – Kazała mi wszystko
nadrobić. Jak najszybciej i bez żadnej
dodatkowej pomocy.
– Słuszna rada, młoda damo.
Wciąż stał jeden stopień niżej i nie
miała innego wyjścia, musiała mu
spojrzeć w oczy. Nękało ją poczucie
winy. Jeszcze nigdy nie okłamała
Cartera. Uwolniła dłoń z jego uścisku
i instynktownie pogładziła go po
włosach. Momentalnie objął ją w pasie
i przyciągnął bliżej. Schyliła się, by go
pocałować.
– Cisza nocna! – Donośny głos
Zelaznego przedarł się przez targające
nią emocje.
– Cholera – wyszeptał Carter.
Natychmiast rozpętał się chaos,
a tłum uczniów ruszył pospiesznie
w stronę skrzydeł sypialnych, on wciąż
jednak jej nie wypuszczał. Jego dłonie
błądziły po jej plecach, przesyłając
rozkoszne iskry przez cały układ
nerwowy.
– Chciałbym, żebyśmy mogli pójść
gdzieś sami. – Przycisnął usta do jej
ucha. – Jeśli nie jesteś zbyt zmęczona,
mógłbym później wpaść do twojego
pokoju.
Allie z trudem przełknęła ślinę.
Właśnie go zdradziła, więc nie mogła
chyba udawać, że nic się nie stało,
i
umówić
się
na
spotkanie?
Przypomniała sobie słowa Eloise:
„Ludzie tak robią przez cały czas”. Ale
ona nie potrafiła.
– Naprawdę mam w plecy z matmą,
Carter – odpowiedziała. – Serio. Muszę
nadgonić albo będę miała przewalone.
To było drugie kłamstwo. Przełknął
je tak samo gładko jak pierwsze.
Ponieważ jej ufał.
W drodze do swojego pokoju czuła
taki ciężar na sercu, że z trudem stawiała
krok za krokiem.
Okłamywanie
Cartera.
Nie
wyobrażała sobie, że potrafi to zrobić.
Dlaczego wszystko musiało być tak
skomplikowane?
Dotarła do sypialni, zamknęła drzwi
i oparła się o nie plecami. Wydawało
się jej, że jest chwilowo w miarę
bezpieczna. Zmarszczyła się, patrząc na
swoje odbicie w lustrze. Zastanawiała
się, co właśnie narobiła.
W końcu będzie musiała powiedzieć
mu prawdę. Sam się domyśli po
rozmowie z Isabelle. A kiedy zrozumie,
że go okłamała…
Czując nagłe dreszcze, podeszła do
okna, żeby je zamknąć. Wiatr trzaskał
otwartymi
okiennicami
o
ściany,
a wpadający do środka deszcz zmoczył
blat biurka.
W tej samej sekundzie wydarzyły się
dwie rzeczy: przypomniała sobie, że nie
otwierała okna, i zauważyła kopertę
leżącą na blacie. Gruby, kremowy
papier, taki, jakiego używa się do
oficjalnych zaproszeń. Opisany jej
imieniem. Rozpoznała charakter pisma
Christophera.
16
Odsunęła
się
od
biurka
tak
gwałtownie, że prawie potknęła się
o własne stopy. Odzyskała równowagę,
oparłszy się o ścianę, i wciąż nie
odrywała wzroku od koperty, jakby
w obawie, że ta zerwie się z biurka
i pobiegnie za nią przez pokój.
Z przerażeniem i podnieceniem
uświadomiła sobie, że Christopher
musiał zakraść się do jej pokoju. Serce
waliło jej tak mocno, że nie słyszała
własnych
myśli.
Zmusiła
się
do
zastanowienia nad tym, co powinna teraz
zrobić. Pobiec od razu do Isabelle?
Albo znaleźć Cartera i Rachel? A może
otworzyć kopertę i sprawdzić, co
skrywa się w środku?
Ostrożnie
podeszła
do
biurka,
zbliżając się do koperty niczym do
uwięzionej w klatce pantery. Sięgnęła
po nią roztrzęsioną ręką.
Na kremowym papierze widniało
tylko jedno słowo: „Allie” wypisane
znajomym charakterem pisma, którego
nie widziała od tak długiego czasu.
Przesunęła palcem po swoim imieniu,
tak jakby mogła w ten sposób wyczuć,
co się stało z Christopherem. Dlaczego
uciekł? Czemu ją zostawił?
Wsunęła paznokieć pod narożnik
i rozerwała kopertę. W środku znalazła
pojedynczą, złożoną kartkę papieru.
Przyłożyła ją do nosa, zastanawiając się,
czy potrafi wyczuć zapach brata albo
zapach
domu
z
czasów,
gdy
jeszcze ich nie opuścił.
Niczego nie poczuła.
Rozłożyła list i dostrzegła swoje
imię
wypisane
na
samej
górze
charakterystycznymi
pochylonymi
w lewo literami.
Kochana Allie,
nie potrafię uwierzyć, że po tak
długim czasie wreszcie się na to
zdobyłem. Tak bardzo za Tobą tęsknię!
Brak kontaktu z Tobą okazał się
najgorszym aspektem tego wszystkiego,
co się stało.
Ujrzawszy Cię tamtej nocy zeszłego
lata, zrozumiałem, że muszę ponownie
się z Tobą skontaktować. Zmieniłaś się
tak
bardzo,
że
z
trudem
Cię
rozpoznałem. Jesteś już dorosła.
A ja jestem z Ciebie niezmiernie
dumny.
Wiem, że nie rozumiesz, dlaczego
związałem się z Nathanielem. Musisz mi
jednak
uwierzyć,
że
ani
nie
zwariowałem, ani nie dołączyłem do
żadnego kultu, czy co tam słyszałaś od
Isabelle
lub
mamy.
Po
prostu
dowiedziałem się prawdy o naszej
rodzinie i dokonałem wyboru.
Chcę, żebyś miała tę samą szansę co
ja i mogła dokonać własnego wyboru,
znając prawdę o tym, kim jesteśmy.
Jesteśmy MELDRUMAMI.
Mam nadzieję, że będziesz chciała
się ze mną spotkać. Będę na Ciebie
czekał w piątek o północy przy
strumieniu w pobliżu kaplicy.
Rozumiem, że możesz być na mnie
wściekła, i nie mam zamiaru Cię
obwiniać, jeśli nie przyjdziesz, ale
błagam – spotkaj się ze mną! Nie mogę
się już doczekać, kiedy znów Cię
zobaczę.
Christopher
Sparaliżowana z zaskoczenia Allie
wpatrywała się w jesienny mrok za
oknem. Christopher zakradł się do jej
pokoju. Stał w tym samym miejscu co
ona teraz. Poczuła, jak w jej oczach
wzbierają gorące łzy. Skoro tak bardzo
chciał się z nią zobaczyć, to dlaczego
nie zaczekał do jej powrotu? Czemu
uciekł, pozostawiając liścik?
Z pewnym wysiłkiem zmusiła się do
tego, by przeczytać go ponownie. Tym
razem zwróciła uwagę na to, jak
zaakcentował
nazwisko
babci,
pogrubiając litery, aż zaczęły się
wyróżniać. Przyciskał długopis tak
mocno,
że
prawie
zrobił
dziurę
w kartce. Wpatrywała się w list, wciąż
zadając sobie pytanie, co powinna
zrobić.
Tej nocy nie spała zbyt wiele.
Czytała w kółko słowa napisane przez
brata, aż w końcu nauczyła się ich na
pamięć. Około trzeciej nad ranem
uwierzyła wreszcie, że nie ma w liście
żadnych tajnych wiadomości ani że
niczego nie przegapiła, położyła się
więc do łóżka, zakryła oczy ramieniem
i zaczęła liczyć oddechy.
Miała kilka opcji.
Jeśli
wspomni
komukolwiek
o liście, musi się liczyć z tym, że chcąc
ją
chronić,
zaczną
nalegać,
by
powiadomiła Isabelle. Straci kontrolę
nad sytuacją. Nigdy nie pozwolą jej
zobaczyć się z bratem i mogą mu coś
zrobić. Aresztować albo coś znacznie
gorszego.
Innym rozwiązaniem było okłamanie
wszystkich, których znała. Sama myśl
o tym sprawiała, że dopadały ją
mdłości. Nadal nie poradziła sobie
z tym, że musiała okłamać Cartera, nie
wierzyła, że będzie w stanie kłamać
wciąż od nowa.
Jej myśli ciągle krążyły wokół tej
sprawy, aż w jakiejś chwili przed
świtem musiała po prostu zasnąć,
ponieważ obudził ją dopiero nastawiony
na siódmą budzik.
Przez cały dzień błądziła jak we
mgle, dręczona paniką i wyczerpaniem.
Wszystkie lekcje zlały się w rozmazany
wir. Kiedy Rachel zapytała o ciemne
wory pod jej oczami, Allie musiała
skłamać po raz kolejny.
– Myślę, że coś mi się przyplątało –
wyjaśniła. Kłamstwa przychodziły jej
coraz
łatwej,
ale
gdy
koleżanka
zatroskała się o nią jak matka i kazała
jej się napić herbaty z miodem, Allie
poczuła się jak potwór. Cały dzień,
w każdej minucie, zastanawiała się nad
tym, co powinna zrobić.
Przy kolacji wbijała wzrok w talerz,
nie tykając jedzenia i unikając spojrzeń
zaniepokojonej Rachel. Tuż po posiłku
czekała ją rozmowa z Sylvainem.
Wszystko stało się tak skomplikowane,
że nie miała pojęcia, co mu powiedzieć.
Była zbyt zmęczona, by wymyślić jakieś
rozbudowane kłamstwo, ale jeśli wyzna
mu prawdę…
Nagle faktycznie poczuła się chora
i odepchnęła od siebie talerz. Nie
wiedziała, co robić.
Tuż po ósmej Allie zatrzymała się
u podnóża schodów i skrzyżowawszy
ramiona na piersi, próbowała się jakoś
wziąć w garść. W głowie miała totalny
chaos – brak snu i zmęczenie zrobiły
swoje.
Nic
nie
wydawało
się
rzeczywiste.
– Przepraszam za spóźnienie –
wysapał
Sylvain
z
rozbrajającym
uśmiechem. – Miałem niespodziewane
spotkanie z Jerrym i trochę się
przeciągnęło. Właściwie już myślałem,
że nigdy się nie skończy. – Odgarnął
dłonią włosy i skinął głową w stronę
skrzydła szkolnego. – Mam pomysł,
gdzie możemy iść, jeśli nie masz nic
przeciwko.
Zaczął wspinać się po schodach,
pokonując dwa stopnie naraz. Poszła za
nim w milczeniu (sześćdziesiąt sześć
kroków). Korytarz na drugim piętrze był
ciemny,
przechodząc
przez
niego
(szesnaście kroków), minęli puste sale
lekcyjne. Ich kroki odbijały się ponurym
echem.
– Tutaj. – Sylvain otworzył drzwi na
końcu korytarza i sięgnął do wyłącznika,
by zapalić światło. Klasa była mała
(dziesięć ławek w pięciu rzędach po
dwie, cztery okna). Chłopak ustawił
dwie ławki naprzeciw siebie i usiadł za
jedną
z
nich,
z
cichym
jękiem
rozprostowując długie nogi. – Strasznie
męczący był ten dzień. – Westchnął
i sięgnął do torby. – Jerry się naprawdę
do mnie przyczepił. Ostatnio często ma
jakieś chore pomysły.
Allie nie potrafiła sobie wyobrazić,
żeby uprzejmy nauczyciel przedmiotów
ścisłych mógł się do kogoś przyczepić.
Przy niej zawsze wykazywał dużą
cierpliwość. Sylvain położył przed sobą
notes i wyciągnął srebrne pióro.
– Posłuchaj – zaczął, a pomiędzy
jego lazurowymi oczami pojawiła się
pionowa zmarszczka. – Raz jeszcze
muszę powiedzieć, że jest mi strasznie
przykro, że to właśnie ja zostałem
wybrany do rozmowy z tobą. – Zamilkł
i w końcu zauważył jej zmęczoną
twarz. – Wszystko w porządku? Nie
wyglądasz najlepiej.
– Nic mi nie jest – odpowiedziała,
nie potrafiąc się zdobyć na głos
silniejszy
od
szeptu.
Odkaszlnęła
i spróbowała raz jeszcze: – Chyba coś
mnie bierze.
– Zacznijmy od tego, że możesz mi
zaufać.
Odwróciła wzrok, czując rumieńce
pojawiające się na policzkach. Dwa
wdechy, jeden wydech.
– Chodzi mi o to… – kontynuował,
obserwując uważnie jej reakcję – że
rozumiem,
dlaczego
możesz
mieć
problem z tym, żeby mi zaufać, i nie
mogę cię za to obwiniać. Ale obiecuję:
możesz mi wierzyć, że nikomu nie
powiem o tym, co tu dziś usłyszę.
Zapiszę to tylko i oddam raport, dobrze?
Zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy,
wiedząc jednocześnie, że rumieniec na
jej policzkach spowodowany jest tym
wszystkim, czego sobie dotychczas nie
wyjaśnili. Nadal nie wiedział, jak była
na niego wściekła po letnim balu, i nie
znał skomplikowanych uczuć, jakie do
niego żywiła od tamtej pory. Nie
podejrzewał, że czuła się przy nim
jednocześnie bezpieczna i zagrożona.
– W porządku – odpowiedziała
spokojnie. – W końcu żadne z nas nie
wymyśliło tego zadania. I naprawdę nie
przeszkadza mi, że muszę rozmawiać
z tobą. Wolę ciebie od… cóż, wielu
innych ludzi. Po prostu to zróbmy.
Naprawdę w tym momencie cieszyła
się, że to Sylvain przeprowadza ten
wywiad, choć sama nie potrafiłaby
powiedzieć dlaczego.
– W porządku. – Uśmiechnął się
z ulgą i sięgnął po notes. – Zaczynajmy.
Zadał jej kilka pytań, dokładnie tych
samych, jakie ona zadała wcześniej
Carterowi. Kiedy dotarł do imion
dziadków, błyskawicznie podała mu
dane nieżyjących już rodziców ojca,
a
potem
zamilkła.
Zmierzył
ją
zaciekawionym spojrzeniem.
– A rodzice twojej mamy?
– O… obawiam się, że nie znam
nazwiska dziadka – wydusiła w końcu. –
Nigdy mi go nie powiedziano.
Na
jego
czole
pojawiła
się
zmarszczka zdradzająca namysł, ale nie
skomentował tego ani słowem, tylko
zapisał coś w notesie.
– A twoja babcia?
Deszcz uderzał o szyby, wybijając
szybki rytm. Brzmiało to tak, jakby ktoś
obrzucał okna garściami kamyków.
– Moja babcia nazywa się Lucinda
Meldrum – odpowiedziała zupełnie
spokojnie.
Zaczął zapisywać jej odpowiedź,
kiedy nagle jego pióro zawisło nad
kartką.
– Twoja babcia nazywa się tak samo
jak rektorka Cimmerii? – Spojrzał na nią
pytająco.
– Tak, Lucinda Meldrum, była
rektorka szkoły, to moja babcia.
Sylvain odłożył pióro i popatrzył na
nią, marszcząc brwi.
– To jakiś żart, Allie? Bo jeśli tak,
to nie rozumiem…
– Nie żartuję – odpowiedziała,
czując olbrzymią ulgę z powodu
uwolnienia się od tajemnicy. Kolejny
człowiek poznał jej sekret. Każda
osoba, która o tym wiedziała, sprawiała,
że prawda stawała się dla niej coraz
bardziej realna. – Jestem wnuczką
Lucindy Meldrum. – Wskazała na jego
notes. – Nie kłamię, możesz to zapisać.
– Nie rozumiem. – Wciąż nie
podnosił pióra. – Jeśli to prawda, to
czemu nikt o tym nie wie? Myślałem, że
nie należysz do spadkobierców, tylko
jesteś z pierwszego pokolenia.
– Tak, wiem, że wszyscy się
zastanawiali, co taka Allie Sheridan
robi w superwypasionej szkole dla
miliarderów. Teraz już wiesz. – Nakryła
dłonią jego rękę, nie pozwalając mu się
odezwać. – Serio. Po prostu to zapisz
i przejdźmy do następnego pytania.
Milczał
przez
długą
chwilę,
wreszcie podniósł pióro i zanotował
trzy słowa: „Babka: Lucinda Meldrum”.
Wydawał
się
mocno
wytrącony
z równowagi tą informacją i błądził
wzrokiem po notatkach.
– Yyy… no dobra, następne pytanie:
czy ktoś z twojej rodziny uczęszczał
wcześniej do Cimmerii? – Podniósł
wzrok. – Chyba nie muszę o to pytać…
– Moja matka – Allie wciąż mówiła
z lodowatym spokojem. – I moja babcia.
Podczas gdy Sylvain zapisywał jej
odpowiedź, dotarło do niej, że coraz
bardziej
oswaja
się
ze
słowem
„babcia”. Już nie brzmiało tak dziwnie.
Zauważyła jednak, że akcentuje je
w dość specyficzny sposób, jakby
mówiła „królowa”. Samo wspomnienie
o Lucindzie pobrzmiewało władzą.
Wciąż się tym rozkoszowała, gdy
usłyszała kolejne pytanie.
– W jaki sposób trafiłaś do szkoły?
Słyszałem, że to miała być kara?
Allie opadła na krzesło, a namiastka
władzy, jaką przed sekundą czuła,
wyparowała równie szybko, jak się
pojawiła.
Streściła
mu
historię
zaginięcia swego brata i to, co działo się
potem – utrata zainteresowania ze strony
rodziców, aresztowania za włamanie do
szkoły i mazanie farbą bluzgów po
murach. Opowiedziała mu o Marku
i
Harrym,
którzy
zastąpili
jej
Christophera, tyle że zamiast pomagać
jej w odrabianiu zadań, zapoznali ją
z sekretną sztuką buntu.
Sylvain
ciągle
robił
notatki,
zapisując
wszystko
wyraźnym
charakterem pisma. Spoglądał na nią od
czasu do czasu z zakłopotaniem, ale ani
razu jej nie przerwał. Z początku chciała
trochę podkoloryzować, zrobić ze swej
historii bohaterską opowieść, tak jak
wtedy, gdy dzieliła się nią z Jo czy
Rachel, ale nie mogła. Powiedziała mu
wszystko. Im więcej mówiła, tym lepiej
się
czuła,
tak
jakby
oczyszczała
organizm z tej historii, zmniejszając
z każdym słowem ciężar zalegający od
dawna na sercu.
Kiedy skończyła, Sylvain przyglądał
jej się uważnie. Pióro błyszczało w jego
palcach.
– Ta dziewczyna, którą opisałaś,
w niczym nie przypomina tej, która teraz
przede mną siedzi – stwierdził. –
W ogóle jej nie rozpoznaję.
– No cóż, kiedy twoje życie rozpada
się na kawałki, czasem rozpadasz się
razem z nim. Nigdy ci się to nie
przytrafiło?
– Nie. A przynajmniej nie w ten
sposób. Po prostu… – Zamilkł, szukając
właściwych słów. – Podziwiam twoją
siłę, Allie. Nie wyobrażam sobie, co
bym zrobił w twojej pozycji, ale raczej
nie poradziłbym sobie z tym tak dobrze.
–
Sytuacji
–
poprawiła
go
odruchowo. – Gdybyś był w mojej
sytuacji.
Jego słowa sprawiły, że poczuła
jakiś dziwny przypływ emocji. Nie
potrafiła dokładnie określić, jakie to
były uczucia, ale w pewien sposób to,
co powiedział, trafiło wprost do jej
serca.
– A tak w ogóle to miałaś jakieś
wieści od swojego brata? – Kolejne
pytanie wyrwało ją z zamyślenia.
Zamknęła
oczy,
napotkawszy
jego
uważne spojrzenie. – No wiesz, od
czasu pożaru?
Odruchowo sięgnęła do kieszeni
i dotknęła grubej koperty z listem
Christophera. Chciała odpowiedzieć,
ale nie mogła wydobyć z siebie ani
słowa.
Trzy wdechy, dwa wydechy.
– Allie? – Sylvain przechylił głowę
i zmarszczył brew. – Co się dzieje?
Miałaś od niego jakieś informacje?
– Nie – wychrypiała. – Żadnych. Aż
do… wczorajszego wieczora.
17
– Musisz porozmawiać z Isabelle
i Rajem. – Sylvain oddał jej list. Złożyła
go ostrożnie i wsunęła z powrotem do
kieszeni.
– Nie.
– Allie…
Ostrzegawczy błysk w jego oku tylko
wzmógł jej determinację.
– Co to da, jeśli powiem Isabelle?
– Ludzie Raja zaczną go namierzać –
wyjaśnił.
– I co z nim zrobią?
Wzruszył ramionami na znak, że nie
ma pojęcia. Albo że go to nie obchodzi.
– Nawet o tym nie myśl – ostrzegła
go. – Nie pozwolę im porwać mojego
brata
i
wykorzystać
jako
kartę
przetargową
w
ich
chorych
wojenkach.
–
Narastająca
panika
odbierała jej oddech. – Sama muszę to
załatwić, przysięgam na Boga. Ostrzegę
go. Ucieknę razem z nim, jeśli
cokolwiek powiesz – zagroziła. – Nikt
nie może go porwać.
– Allie, nie! – Jej reakcja musiała
być dla niego zaskoczeniem, ponieważ
przestał panować nad słowami. – Nie
rób tego… Może ci się stać jakaś
krzywda.
– Christopher nigdy by mnie nie
skrzywdził.
– Christopher omal nie spalił całej
szkoły. – W oczach Sylvaina błysnął
gniew. – I siedemdziesięciu pięciu osób.
Razem z tobą.
– Nie możesz… – Nagle poczuła, że
nie ma ani grama powietrza w płucach.
Słowa
przychodziły
jej
z
coraz
większym trudem. Pokój zakołysał się
niebezpiecznie przed jej oczami – …
powiedzieć.
Patrzył na nią z coraz większym
niepokojem.
– Wszystko w porządku, Allie?
Ściany były coraz bliżej, a jej
oddechy stawały się coraz płytsze.
Poczuła lepki pot na skórze. Z każdym
wdechem coraz trudniej było złapać
kolejny. Wiedziała, co się dzieje.
– Nie mogę… – Przez dobrą minutę
próbowała złapać oddech, a jej serce
waliło tak głośno, że nie słyszała słów
Sylvaina. Nagle zerwała się na równe
nogi i wybiegła z sali. Nie oglądając się
za
siebie,
zbiegła
po
schodach
(trzydzieści siedem) i wypadła przez
tylne drzwi prosto na deszcz.
A potem po prostu pobiegła.
Lodowate powietrze smagało ją po
twarzy, kiedy pędziła przez mrok tak
szybko, jak tylko potrafiła, czując krople
rozbijające się na skórze i walcząc
z atakiem paniki, która w każdej chwili
mogła przejąć nad nią kontrolę.
Pęd, zimno i ruch zmotywowały jej
płuca do pracy i po chwili poczuła, że
ucisk
w
piersiach
zaczyna
się
zmniejszać.
Nie
zatrzymywała
się
jednak. Mokre włosy przykleiły jej się
do czoła i twarzy, ulewa nie pozwalała
się zorientować, dokąd biegnie. Od
kostek po kolana była uwalana błotem.
Dobiegła do granicy lasu, gdy czyjaś
ręka złapała ją za ramię i szarpnęła do
tyłu. Odwróciła się na pięcie, machając
na oślep pięściami. Poczuła, jak jedna
z nich trafia Sylvaina, i dało jej to
satysfakcję. Wyśliznęła mu się, mokra
od deszczu, ale nie odbiegła dalej niż na
trzy kroki, kiedy pochwycił ją w stalowy
uścisk ramion. Wybuchła szlochem,
uświadamiając sobie, że nie może dalej
uciekać.
– Puść mnie! – wrzasnęła.
– Allie! Przestań się miotać! –
Sylvain dyszał z wysiłku. – Co ty,
u diabła, wyprawiasz?
– Pójdę tam i zaczekam na
Christophera. – Załkała zupełnie bez
sensu. – Jeśli powiesz o tym Isabelle,
będę musiała go ostrzec.
Usłyszała, jak mamroce coś do
siebie po francusku. Nie znała słów, ale
intonacja podpowiadała, że były to
przekleństwa. Trzymał ją tak blisko, że
czuła jego oddech w swoim uchu.
–
Nie
powiem
–
wysapał
wreszcie. – Isabelle się o tym nie
dowie. Ale proszę, przestań się tak
zachowywać.
Tym razem go posłuchała i przestała
wierzgać. Sekundę później poluzował
uścisk. Odgarnąwszy włosy, patrzyła na
jego twarz, szukając na niej oznak
podstępu.
– Obiecaj mi – powiedziała głośno,
by usłyszał ją przez szum deszczu. –
Przysięgnij, że nikomu nie powiesz.
– Masz moje słowo. – Patrzył jej
prosto w oczy. – A teraz proszę –
wyciągnął rękę – wracajmy do środka.
Uwierzyła mu.
Nagle
poczuła
się
kompletnie
wyczerpana i pozwoliła mu się wziąć za
rękę. Jego dłoń była zimna i mokra.
Adrenalina,
która
pozwalała
jej
zapomnieć o chłodzie, przestała w końcu
działać i Allie drżała jak osika. Zerknęła
z ukosa na Sylvaina i zobaczyła, że on
również się trzęsie. Zaciskając zęby,
poprowadził ją do niewielkich drzwi
wiodących do wschodniego skrzydła.
Kiedy je otwarł, spojrzała na niego
niepewnie.
– Dokąd idziemy?
– Jeśli wrócimy głównym wejściem,
ludzie zaczną zadawać pytania, widząc
nas w takim stanie – wyjaśnił. –
Chodźmy tędy.
Drzwi prowadziły na krótką klatkę
schodową, wiodącą do części piwnicy,
w której Allie jeszcze nigdy nie była.
Raczej nikt z niej nie korzystał – pod
ścianą piętrzyły się niebezpiecznie
wysokie stosy starych krzeseł. Migocące
żarówki rzucały rozchybotane cienie,
które podążały za nimi korytarzem.
Gdzieś w połowie drogi Sylvain
otworzył kolejne drzwi i sięgnął do
wyłącznika, oświetlając kolejną wąską
i krętą klatkę schodową. Zęby Allie
szczękały tak mocno, że musiał to
usłyszeć.
– To jedno ze starych przejść dla
służących – wyjaśnił. – Są w całej
szkole. Podczas pożaru też z nich
korzystaliśmy.
Pokonali kilka pięter, docierając
w końcu do ogrzewanego korytarza.
Sylvain przeprowadził ją obok dwojga
zamkniętych drzwi i sięgnął do klamki
przy kolejnych. Znaleźli się w obszernej,
schludnej sypialni.
W ułamku sekundy zrozumiała, gdzie
ją przyprowadził. Jej serce gwałtownie
załomotało.
Wiedziała, że Carter by ją zabił,
gdyby w jakiś sposób dotarło do niego,
że znalazła się w pokoju Sylvaina. To
nie był dobry pomysł. Musiała się
stamtąd wydostać.
Kiedy jednak chłopak podał jej
gruby ciepły ręcznik, zamiast rzucić go
na podłogę i wybiec w pośpiechu,
zaczęła
się
wycierać,
rozglądając
z ciekawością po pokoju. Przypominał
inne sypialnie uczniów, jeśli nie liczyć
wspaniałego obrazu w pozłacanej ramie,
który
przedstawiał
nieprzytomnego
mężczyznę unoszonego przez anioły.
Sylvain podążył za jej wzrokiem
i wzruszył ramionami.
–
Prezent
–
wyjaśnił
z zakłopotaniem, otwierając szafkę
i sięgając po stertę bluz oraz koszulek,
które rzucił na łóżko. – Proszę. Zdejmij
te mokre ciuchy i przebierz się. Pewnie
będą za duże, ale przynajmniej są suche.
Allie zgromiła go wzrokiem, patrząc
spod splątanej mokrej grzywki.
– Chyba nie myślisz, że zacznę się
przebierać przy tobie?
– Nie bądź dziecinna. – W jego
oczach
błysnęło
rozbawienie.
–
Odwrócę się, jeśli tak wolisz, ale
musisz ściągnąć te mokre ciuchy, bo
inaczej nigdy się nie rozgrzejesz.
I będziesz się dość mocno rzucać
w oczy, wracając do swojego pokoju.
Stanął twarzą do ściany, nie
czekając na jej odpowiedź. Przez chwilę
nie ruszała się z miejsca. W końcu jej
bluzka upadła z mokrym plaśnięciem na
podłogę. Chciała zostawić przynajmniej
stanik, ale też był przemoczony.
– Nawet nie waż się teraz
odwracać – wysyczała przez zaciśnięte
zęby, zmagając się z haftką.
Zaskoczył ją, parskając śmiechem.
– Pospiesz się, bo zaraz to zrobię –
pogroził. – Też chciałbym się przebrać.
Rzuciwszy biustonosz na mokrą
koszulkę, naciągnęła na siebie jeden
z jego T-shirtów. Sięgał jej do połowy
ud. Włożyła na niego jakąś bluzę
i dobrała do kompletu spodnie od
piżamy, z regulowanym paskiem.
– Gotowe.
– Dzięki Bogu – westchnął –
zacząłem
zamarzać.
Moje
ciuchy
zdecydowanie lepiej wyglądają na tobie
niż na mnie – stwierdził, gdy odwrócił
się w jej stronę i zmierzył ją wzrokiem
od stóp do głów. Poczuła, że się
rumieni, ale Sylvain już pochylał się nad
stertą ubrań leżących na łóżku. – Teraz
ja się przebiorę – poinformował
zupełnie spokojnie. – Ale nie musisz się
odwracać. Jestem Francuzem, nie wiem,
co to wstyd.
– Odwrócę się – stwierdziła, ale
zanim wypowiedziała drugie słowo,
Sylvain
już
zdjął
koszulkę.
Jej
postanowienie straciło sens.
Miał szczupłe, muskularne ciało,
a
jego
delikatnie
opaloną
skórę
pokrywała gęsia skórka. Trzęsąc się
z zimna, szybko wytarł się ręcznikiem
i założył dokładnie taką samą koszulkę
jak ta, którą z siebie zdjął. Potem bez
wahania zdjął spodnie i rzucił je na stos
mokrych ubrań.
Allie powtarzała sobie, że powinna
się odwrócić, ale jakoś się na to nie
zdobyła. Zerkała na długie, atletyczne
nogi i granatowe bokserki, które
zniknęły pod suchymi spodniami.
–
Nieźle
się
prezentujesz
–
oznajmiła, myśląc jednocześnie, że
chyba kompletnie jej odbiło.
Spojrzał na nią z zaskoczeniem.
–
Dziękuję
–
odpowiedział
uprzejmie. – Ty za to jesteś piękna.
– Wcale nie. – Usiadła na jego
łóżku, nie bardzo wiedząc, co powinna
powiedzieć. Kiedy znowu podniosła
głowę, wyciągał do niej ręcznik.
Spojrzała na niego bezrozumnie.
– Wytrzyj włosy – podpowiedział.
Ona jednak znów zagubiła się
w myślach i z ręcznikiem bezwładnie
trzymanym w ręku wciąż wracała do
Christophera, Cartera i Gabe’a, marząc
o tym, by jej mózg zamknął się chociaż
na chwilę.
Kiedy się nie poruszyła, Sylvain
przyklęknął obok niej na łóżku i zaczął
delikatnie
wycierać
jej
włosy
ręcznikiem.
– Czytałem gdzieś, że najwięcej
ciepła traci się przez głowę –
przypomniał sobie. – Nawet jeśli reszta
ciała jest w miarę ogrzana, możesz
zamarznąć z powodu odsłoniętej głowy.
Dziwne, nie?
Zadrżała, czując na karku dotyk jego
zimnej dłoni.
– Co się tam stało, Allie? –
zapytał. – Dlaczego uciekłaś w taki
sposób?
Zamknęła oczy.
– Czasem przytrafiają mi się takie
ataki paniki. Nie potrafię oddychać. –
Wykonała niejasny gest ręką. – Coś jak
klaustrofobia.
Ale…
–
ponownie
otwarła oczy – … pamiętaj, że nie
możesz o tym nikomu powiedzieć.
Przestał wycierać jej włosy.
– O czym? – Zdziwił się. – O twoich
atakach? Oczywiście, że nikomu nie
powiem.
– Nie, Sylvain – odpowiedziała
z pasją, która zaskoczyła ich oboje. –
Nie mów nic Isabelle o liście od
Christophera.
Opuścił ręcznik i przesunął się tak,
by spojrzeć jej w oczy.
– Obiecałem. I nie powiem. Ale
musisz mi przyrzec, że nie pójdziesz
sama na to spotkanie.
– Zobaczę się z nim. – Patrzyła mu
prosto w oczy. – Muszę wiedzieć, co się
stało. Tylko on może mi to wyjaśnić. To
mój brat, Sylvain.
Chłopak uniósł dłonie w obronnym
geście.
– Zabierz ze sobą przynajmniej
Cartera. I Lucasa. Jules najlepiej też.
Potrząsnęła głową.
– Nie mogę powiedzieć Carterowi,
bo pójdzie prosto do Isabelle. Nie
posłucha
mnie.
–
Dopiero
wypowiadając te słowa, zrozumiała,
dlaczego nie wspomniała Carterowi
o liście. Nie ufała mu. On jej również
nie ufał.
– Ponieważ chce cię chronić –
przypomniał Sylvain. – I postąpiłby
słusznie.
– Sama potrafię się chronić.
– Nie przed Nathanielem – jego
odpowiedź
była
natychmiastowa
i bezwzględna. – Przed Gabe’em
również nie.
– Muszę się z nim spotkać. –
Pochyliła się w jego stronę. – Naprawdę
muszę.
Raz jeszcze spojrzeli sobie w oczy.
W jego błękitnych tęczówkach odbijało
się światło lampy.
– Czy ty mnie o coś prosisz, Allie? –
zapytał szeptem.
– Poszedłbyś ze mną? – Wstrzymała
oddech.
Przez chwilę nie odrywał wzroku od
jej twarzy, a potem westchnął.
– Myślę, że to fatalny pomysł –
odpowiedział. – Ale nie pozwolę, żebyś
była sama.
18
Pozostało jej jedynie przetrwanie
reszty piątku. Tego ranka wytłumaczyła
się ze swojego wieczornego zniknięcia
wyimaginowaną chorobą. Wszyscy jej
uwierzyli. Rachel zaparzyła dla niej
ziołową herbatę, a Carter dotknął jej
czoła, sprawdzając, czy nie ma gorączki,
i pytając, czy była u pielęgniarki.
Przez cały dzień wymyślała kolejne
kłamstwa. To nie było trudne. Idąc
w stronę jadalni, uznała, że ma ku temu
wrodzony talent. Pewnie miała to we
krwi.
Rzuciła okiem na zegarek. Za pięć
siódma.
Do
spotkania
z
Christopherem
pozostało pięć godzin. Nie rozmawiała
z nim od dwóch lat. Pięć godzin i pozna
prawdę. Serce waliło jej coraz szybciej
z napięcia, więc przed wejściem do
jadalni wzięła kilka uspokajających
oddechów. Usiadłszy na swoim miejscu
obok Cartera, uśmiechnęła się do
wszystkich zebranych przy stole.
Siedząca tuż obok Lucasa Rachel
zapytała
bezgłośnie,
czy
wszystko
w porządku, na co Allie odpowiedziała
uśmiechem i skinieniem głowy. Carter
objął ją niedbale i przycisnął usta do jej
policzka. Nagle ogarnęło ją poczucie
winy, więc uśmiechnęła się szeroko, by
się go pozbyć.
Przysłuchując się rozmowie Cartera
z Lucasem, powtarzała w myślach, że
musi to zrobić i że ma nadzieję, iż Carter
jej wybaczy. Nie wierzyła jednak, że tak
się stanie, co wzbudzało w niej
przerażenie.
Ostatnimi czasy Zoe dość często
dosiadała się do ich stołu, a dziś
opowiadała Jo o jakimś zadaniu
z
chemii,
nad
którym
właśnie
pracowała. Jo wyglądała na zaskoczoną,
ale uprzejmie kiwała głową.
Przy
sąsiednim
stole
siedział
Sylvain w towarzystwie Nicole i grupki
zagranicznych uczniów. Wydawali się
pogrążeni w rozmowie, musiał jednak
wyczuć jej wzrok, ponieważ spojrzał
w stronę ich stolika. Kiedy popatrzyła
mu w oczy, mogła poczuć wszystkie
tajemnice, jakie ich łączyły.
– Dobra. – Jo zastukała nagle
łyżeczką o szklankę, sprawiając, że
wszyscy
spojrzeli
na
nią
z rozbawieniem. – Uznałam, że nadszedł
czas.
– Czas? – zdziwiła się Rachel.
– Och… – wymamrotał Lucas. –
Chyba wiem, co się wydarzy.
– Na co czas? – zapytała Zoe.
– Czas, żeby pomyśleć nad balem.
Odpowiedział jej chór drwin.
– Wiedziałem. – Lucas westchnął,
opierając głowę o oparcie krzesła.
– Mamy jeszcze miesiąc, Jo –
przypomniał Carter. – I jedyne, co
musimy zrobić, to znaleźć sobie jakieś
ubranie.
– Nie wygłupiaj się. – Jo zbyła jego
uwagę machnięciem dłonią. – Wiesz, że
zostało o wiele więcej do zrobienia.
– Jest jakoś inaczej niż podczas
letniego balu? – wtrąciła się Allie.
– Zupełnie inaczej – odpowiedziała
jej
Zoe.
–
Wszyscy
uczestniczą
w zimowym balu.
– Zgadza się – potwierdziła Jo. –
Przyjeżdżają absolwenci, pojawia się
też cały zarząd. A na dodatek słyszałam
pewne plotki…
– Ożeż!– Carter jęknął i upił łyk
wody ze szklanki.
– Powiedz to – poprosił Lucas. –
Nie będziesz miała spokoju, póki tego
z siebie nie wydusisz.
– Dajesz, Jo – ponagliła Rachel. –
Przekazuj ploty.
– Wygląda na to – Jo pochyliła się
do przodu i ściszyła głos – że w tym
roku odwiedzi nas wielu polityków.
Między innymi prezydent, premier
i ministrowie. A także byli rektorzy.
Allie poczuła, jak krew w jej żyłach
zamarzła. Odkaszlnęła.
– Jakieś nazwiska? – zapytała.
– Pewnie. – Jo wyglądała na
zachwyconą. – Henry Abingdon. Joseph
Swinton.
Lucinda
Meldrum.
Tyle
przynajmniej słyszałam.
Carter i Rachel, znający tajemnicę
Lucindy, starannie unikali patrzenia
Allie w oczy. Zaskoczona dziewczyna
wpatrywała się w Jo. Czy Lucinda
naprawdę
zamierzała
pojawić
się
w szkole z powodu balu? Allie miała się
znaleźć w tym samym budynku z babcią,
której nigdy wcześniej nie widziała,
choć obie mieszkały w Londynie?
Reszta uczniów przy stoliku nie
ukrywała podniecenia.
– Prezydent Abingdon. – Zoe
westchnęła zachwycona. – Kiedyś
chciałam, żeby był moim drugim ojcem.
Carter delikatnie ścisnął dłoń Allie
pod stolikiem. Upewniwszy się, że nikt
nie zwraca na nich uwagi, pochylił się
i przyłożył usta do ucha dziewczyny.
– Wiedziałaś, że ma tu przyjechać? –
wyszeptał.
Allie
potrząsnęła
głową.
Nim
zdążyła odpowiedzieć, drzwi na drugim
końcu jadalni otworzyły się na całą
szerokość i obsługa zaczęła roznosić
tace z parującym jedzeniem. Uczniowie
przywitali je jak zwykle radosnym
okrzykiem, ale ona nie potrafiła się
zdobyć nawet na najsłabszy uśmiech.
Wszystko
było
stanowczo
zbyt
skomplikowane.
Carter gdzieś zniknął zaraz po
kolacji. Wrócił do świetlicy jakieś
dwadzieścia minut później, z dziwnie
pobladłą twarzą. Allie siedziała na
kanapie, próbując skupić się na czytaniu
Wielkiego
Gatsby’ego,
w
czym
skutecznie
przeszkadzał
jej
jeden
z uczniów bębniący na fortepianie.
Każda kolejna nuta sprawiała, że w jej
obolałym mózgu pękała następna żyłka.
– Allie – rzucił Carter – możemy na
słówko?
Spojrzała na niego, unosząc brew.
Nie podobały jej się ton jego głosu
i gniew błyszczący w oczach. Poczuła
ukłucie strachu. Czyżby dowiedział się
jakoś o Christopherze?
Wyszła za nim na korytarz. Szybkim
krokiem przemierzył odległość dzielącą
ich od drzwi do szkolnego holu. Nie
zapalił światła, kiedy znaleźli się
w środku ciemnego, przestronnego
pomieszczenia. Jego oczy błyszczały,
odbijając delikatny blask wpadający
przez okna.
– Powiedziałaś Isabelle o moich
rozmowach z Gabe’em?
Jej serce zatrzymało się na sekundę.
Z trudem przełknęła ślinę i skinęła
głową.
– Nie chciałam tego robić, Carter,
ale musiałam. – W panice zrobiła krok
w jego stronę. – Bałam się, że wpędzę
cię w kłopoty, ale myślałam, że ta
informacja może być ważna dla niej
i Raja. – Sama nie wierzyła swoim
słowom, wydawały jej się żałosną
wymówką.
– Niech to szlag, Allie – warknął,
odszedł o kilka kroków i ponownie
odwrócił się w jej stronę. – Dlaczego
mnie przynajmniej nie ostrzegłaś? Jak ja
teraz wyglądam… jak jakiś kłamca albo
morderca.
– Nie. – Przerażona, gwałtownie
potrząsnęła głową. – Wiesz przecież, że
Isabelle nigdy tak nie pomyśli. Są po
prostu zaskoczeni, że wcześniej o tym
nie wspomniałeś. Wiedzą przecież, że to
nie ty…
– Czyżby? – Skrzyżował ręce na
piersiach. – Dzięki tobie chyba nie są
tego już tak stuprocentowo pewni.
Zgarbiła
się,
czując
coraz
mocniejsze pulsowanie bólu w głowie.
Znowu coś zepsuła. Dlaczego nigdy nic
jej nie wychodziło?
–
Strasznie
cię
przepraszam.
Naprawdę nie chciałam, żeby tak się
stało. Nie wiedziałam po prostu, co
z tym zrobić. – Próbowała wyczytać
z jego twarzy, jak wielkich narobiła mu
kłopotów. – Co ci powiedzieli?
– Nic – odpowiedział niechętnie. –
Tak naprawdę to nic, choć Isabelle była
wściekła i powiedziała, że się na mnie
zawiodła. Że powinienem był wiedzieć
lepiej. Nic nowego. Ale chyba masz
rację, nie wydaje mi się, żeby mnie
o coś podejrzewała.
– Jeszcze raz przepraszam. –
Poczuła, że uścisk w jej piersi nieco
zelżał. Carterowi nic nie groziło. – To
wszystko
moja
wina.
Postąpiłam
niewłaściwie. Wiem, że to głupio
zabrzmi, ale naprawdę próbowałam
pomóc.
Powtarzała sobie w myślach, że tak
właśnie kończy się ufanie własnym
instynktom.
– Cholera, Allie. – Uspokoił się
trochę i podszedł do niej. – Na drugi raz
staraj się uważać. Możesz narobić
dużych szkód, pomagając w ten sposób.
Pokiwała smutno głową.
– Wierzysz mi? Wierzysz, że nie
chciałam narobić ci problemów?
– Oczywiście, że ci wierzę –
odpowiedział z lekkim zaskoczeniem
i niezgrabnie ją przytulił. – Przecież byś
mnie nie okłamała.
Czując, jak narastający ból głowy
odbiera jej zdolność myślenia, zaraz po
tej rozmowie Allie pobiegła do swojego
pokoju. Zamknęła za sobą drzwi
i rzuciła okiem na zegar. Dwudziesta
trzydzieści.
Jeśli
miała
się
do
czegokolwiek
przydać
Sylvainowi
dzisiejszej
nocy,
musiała
się
przynajmniej
chwilę
zdrzemnąć.
Nastawiła budzik na dwudziestą trzecią
trzydzieści i położyła się do łóżka.
Ledwie zamknęła oczy, a pod jej
powiekami pojawiły się wszystkie
wydarzenia ubiegłego wieczora. Przez
kilka godzin nie opuszczała sypialni
Sylvaina,
razem
planowali,
co
zamierzają zrobić dzisiejszej nocy.
Leżenie w jego piżamie na jego łóżku
i obserwowanie, jak szkicuje plan,
sprawiało jej zaskakującą przyjemność.
Im dłużej mówił, tym bardziej czuła się
odprężona.
Nawet nie zauważyła, kiedy zapadła
w sen. W jednej sekundzie patrzyła, jak
Sylvain rysuje las, i słuchała wyjaśnień
na temat ścieżek, a w kolejnej znalazła
się z powrotem w jadalni, widząc
Gabe’a wpatrującego się w nią przez
okno.
Sala była tym razem zupełnie pusta,
nie licząc jej, Sylvaina i Cartera. Allie
złapała Cartera za ramię, wskazując na
Gabe’a.
– Tam! Jest tam!
Carter potrząsnął głową, nie mogąc
go
dostrzec,
i
spojrzał
na
nią
z zaniepokojonym wyrazem twarzy.
– O czym ty mówisz, Allie? Nikogo
tam nie ma.
Kiedy ponownie spojrzała za okno,
nikogo tam nie było. Gabe znalazł się
w środku jadalni i zmierzał w ich stronę.
Czując szaleńcze bicie serca, odwróciła
się do Sylvaina i szarpnęła go za ramię.
– Widzisz go? – zapytała. – Gabe
jest tutaj.
–
Oczywiście,
że
widzę
–
odpowiedział spokojnie Sylvain. – Stoi
tuż obok ciebie.
Nie wiedziała, czy obudził ją własny
krzyk, czy Sylvain szarpiący za ramię.
– Obudź się, Allie.
–
Sylvain?
–
Rozejrzała
się
nieprzytomnie po pokoju. – Gdzie
jestem? – Nagle sobie przypomniała
i trochę się uspokoiła. – Chyba
zasnęłam.
Tymczasem Sylvain zgasił górne
światło,
pozostawiając
zapaloną
niewielką lampkę na biurku. W którymś
momencie musiał odłożyć papiery
i nakryć Allie kocem.
– Mówiłaś przez sen. – Zmęczenie
i niewyspanie sprawiały, że jego akcent
stał się wyraźniejszy. – Chyba śnił ci się
Gabe.
Poczuła dreszcze na sam dźwięk
tego imienia.
– Pojawił się w moim śnie. Tylko
my dwoje mogliśmy go zobaczyć. Chciał
nas zabić.
Sylvain położył się obok, oparł
głowę na łokciu i odgarnął włosy z jej
twarzy.
– To tylko sen – stwierdził. – Jesteś
bezpieczna.
Wodził delikatnie palcami po jej
skórze,
sprawiając,
że
zamknęła
powieki. Nagle usiadła, wiedząc, że nie
może na to pozwolić.
– Muszę wrócić do siebie –
oznajmiła.
Nie próbował jej przekonywać.
Zamiast tego odprowadził ją po
schodach
do
kolejnego
wąskiego
korytarza dla służby, którego nigdy
wcześniej nie widziała, prowadzącego
do skrzydła dziewczyn. Ich bose stopy
cicho plaskały o zimną, drewnianą
podłogę. Wciąż się bała, że ktoś ich tu
nakryje, ale Sylvain wydawał się
nieporuszony.
– Nikt nigdy tędy nie chodzi –
wyjaśnił.
–
Nie
licząc
uczniów
przekradających
się
do
swoich
pokojów.
Zastanawiała się, ile pokojów
dziewczyn udało mu się odwiedzić.
Zatrzymali się tuż przed drzwiami do
skrzydła
sypialnego.
Spojrzała
na
Sylvaina. Był tak blisko, że mogła
poczuć jego oddech na swoim policzku.
– Jesteś pewna, że chcesz to
zrobić? – szepnął, mierząc ją poważnym
spojrzeniem.
Allie skinęła głową, nie ufając
własnemu językowi.
– W porządku. A więc do jutra.
Budzik wyrwał ją ze snu o wpół do
dwunastej. Była zupełnie przytomna.
Słysząc bicie własnego serca, uznała, że
już czas. Błyskawicznie włożyła na
siebie przygotowane wcześniej ciepłe
ubrania,
owinęła
szyję
szalikiem
i pozapinała niebieski płaszczyk.
Za dziesięć dwunasta otwarła drzwi
i wyszła na cichy, ciemny korytarz.
Przemknęła się bezszelestnie do tej
samej wąskiej klatki schodowej, której
użyli w czasie pożaru. Sięgnęła do
klamki i zamarła, słysząc jakiś dźwięk
za swoimi plecami.
– Allie? – Jules włączyła latarkę,
momentalnie ją oślepiając. – Co ty
robisz?
Dziewczyna
próbowała
znaleźć
jakąkolwiek wymówkę lub kłamstwo,
ale miała zupełnie pusto w głowie.
Gdzie mogłaby się wybierać o tej porze,
korzystając z tajnego przejścia?
– Proszę, Jules, nie mów o tym
nikomu. Ale muszę wyjść.
– Chyba żartujesz. – Przewodnicząca
przymrużyła oczy. – Znasz przecież
Zasady. Po dwudziestej trzeciej nikt nie
może opuszczać skrzydła sypialnego bez
specjalnego zezwolenia. Dokąd się
wybierasz?
– Muszę się z kimś spotkać. –
Domyśliła się, jak to zabrzmiało, więc
dodała pospiesznie: – To nie to, co
myślisz. Muszę załatwić coś bardzo
ważnego.
Jules zbliżyła się o krok, a Allie nie
potrafiła wyjść ze zdumienia, że nawet
o tak późnej godzinie jej białoblond
włosy wciąż były upięte w idealny
koczek.
– Chodzi o Cartera? – wyszeptała
przewodnicząca. – To z nim musisz się
spotkać?
Allie
w
milczeniu
potrząsnęła
głową.
– To z kim? – Na czole Jules nagle
pojawiła się pionowa zmarszczka.
– Sylvain – odszepnęła Allie,
czując, jak oblewa się rumieńcem, tak
jakby faktycznie wybierała się na
potajemną schadzkę.
Zaskoczona Jules opuściła latarkę.
– Nie rozumiem. Dlaczego musisz
się
wykradać
na
spotkanie
z Sylvainem? – Nagle w jej oczach
pojawił się błysk zrozumienia. – Czy
wy…
– Nie! – Allie poczuła atak paniki na
wspomnienie wczorajszego wieczoru. –
Nie, po prostu… Sylvain ma mi
w czymś pomóc. Proszę cię, Jules,
wiem, że musisz o tym donieść, ale
błagam, zaczekaj do rana. Wtedy
przyjmę
na
siebie
każdą
karę.
Przysięgam, że naprawdę nie robimy
niczego
złego
ani
dziwnego.
On
naprawdę mi pomaga. – Spojrzała jej
w oczy, szukając zrozumienia. – Proszę,
Jules.
Przewodnicząca wyłączyła latarkę.
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz,
Allie. Będę milczeć do rana, ale to
wszystko, co mogę zrobić. A później
naprawdę chciałabym usłyszeć od
jednego z was, co się tu dzieje.
Allie odetchnęła z ulgą.
– Dziękuję. Mam u ciebie dług
wdzięczności.
– Oczywiście – odparła szorstko
blondynka. – Możesz go spłacić, nie
pakując się dzisiaj w żadne kłopoty,
OK?
Mówienie półprawdy przychodziło
Allie z taką łatwością, że nawet nie
poczuła się winna. Jeśli wszystko
pójdzie zgodnie z planem, Jules nigdy
się o niczym nie dowie. Nikt się nie
dowie. Nie będzie żadnych problemów
i wszystko skończy się dobrze.
Popędziła w dół po wąskich
schodach i wyszła w krypcie kilka pięter
niżej. Korzystając z niewielkiej latarki
pożyczonej od Sylvaina, przeszła na
drugą stronę ciemnego pomieszczenia.
W ciemnościach wyglądało zupełnie
inaczej, niż kiedy była tu ostatnim razem
z innymi dziewczynami i paliły się
wszystkie światła. Ciągle zmagając się
ze strachem ściskającym jej serce,
błyskawicznie
znalazła
drogę
do
kolejnych schodów prowadzących na
zewnątrz.
Sięgnęła do klamki przy niskich
drzwiach, wypadła na dwór i poczuła na
twarzy chłodny powiew powietrza,
który przyniósł jej natychmiastową ulgę.
Powtarzała sobie, że najtrudniejsze ma
już za sobą, chociaż wiedziała, że to
nieprawda.
Razem z Sylvainem zaplanowali
każdy
ruch,
oboje
jednak
mieli
świadomość, że ochroniarze Raja co noc
patrolują teren i nie było sposobu, żeby
przewidzieć ich trasy. Sylvain wierzył,
że Christopher wybrał tę datę i godzinę
z jakiegoś określonego powodu.
– Musi być pewien, że nie natknie
się na ludzi Patela – wyjaśnił Allie,
marszcząc czoło. – W pewnym sensie
jest
to
najbardziej
niepokojąca
wiadomość.
Nie
mogli
być
tego
jednak
stuprocentowo
pewni,
więc
Allie
przygarbiła
się
i
popędziła
jak
najszybciej w stronę mrocznego lasu.
Nie wyjęła latarki z kieszeni, tylko
pozwoliła, by kierował nią instynkt.
Trzymała się ścieżki, którą wskazał
jej
Sylvain,
prowadzącej
wzdłuż
ogrodzenia
po
wschodniej
stronie
posiadłości. Była ona o wiele rzadziej
używana
niż
dróżka
wiodąca
bezpośrednio do kaplicy, więc Allie
musiała uważać na leżące pod nogami
kamienie i gałęzie.
Deszcze ustały poprzedniego dnia,
a noc była chłodna i jasna – półksiężyc
wisiał wysoko na niebie błyszczącym
tysiącami gwiazd. Jego blask nie
przedzierał
się
jednak
pomiędzy
gałęziami, więc Allie przeklęła kilka
razy
pod
nosem,
wpadając
do
niewidocznych
kałuż
na
błotnistej
ścieżce.
Między
drzewami
hulał
lodowaty wiatr, a nad jej głową
skrzeczały nocne ptaki. Z oddali słychać
było poszczekiwanie lisa. Były to
zupełnie normalne odgłosy nocnego lasu,
ale mimo tego dziewczyna poczuła, że
włosy stają jej dęba. Miała dziwne
wrażenie, że ktoś ją obserwuje.
Przyspieszyła, próbując zapomnieć
o tym uczuciu. Wiedziała, że gdzieś tutaj
musi być również Sylvain. Może to on
jej się przyglądał.
Wczoraj uzgodnili, że wymkną się ze
szkoły osobno – miał wydostać się na
zewnątrz i czekać na nią w kryjówce.
Obiecał jej towarzyszyć przez cały czas,
gdy będzie przebywała w lesie. Mówił,
że nie będzie mogła go zobaczyć, ale
może mu zaufać, że jej nie opuści. Ufała
mu, jednocześnie modląc się w myślach,
by okazał się godny tego zaufania.
Gdy doszła do zakrętu, musiała
przejść ponad powalonym drzewem,
blokującym ścieżkę. Znów poczuła
przyspieszone bicie serca – dopóki nie
przedostanie się na drugą stronę, wciąż
będzie
wystawiona
na
niebezpieczeństwo.
Z
powodu
narastającej paniki stała się nieostrożna
i przedarła się przez gałęzie ciężko jak
słoń.
Kiedy w końcu znalazła się po
drugiej stronie, zobaczyła przed sobą
mury kaplicy. Zeszła ze ścieżki przy
dziedzińcu i ukryła się pomiędzy
drzewami. Uschnięte paprocie muskały
ją po czubkach palców niczym piórka,
szeleszcząc przy każdym kroku. Słyszała
szum pobliskiego strumienia.
Zgodnie z tym, co mówił Sylvain,
znalazła po drugiej stronie kaplicy
wąziutką ścieżkę prowadzącą nad sam
brzeg strumyka. Kiedy podeszła bliżej,
drzewa nieco się przerzedziły, a światło
księżyca odbiło się od wody. Allie
stanęła dokładnie w tym samym miejscu,
gdzie
ostatniego
lata
Isabelle
rozmawiała z Nathanielem.
Wbijała
wzrok
w
ciemności,
wypatrując najmniejszych śladów swego
brata, las wydawał się jednak zupełnie
spokojny. Strumień rozlewał się trzy
razy szerzej niż wtedy, gdy widziała go
po raz ostatni – zasilony ostatnimi
deszczami przypominał teraz małą rzekę,
rwącą u jej stóp. Kamienie, po których
można było przejść na drugą stronę,
znalazły się prawie całkowicie pod
wodą. Patrząc na gniewne wiry, Allie
pomyślała, że latem skakanie po
kamieniach musi być całkiem przyjemne,
zwłaszcza w upalny dzień, gdy tak
naprawdę masz nadzieję, że wpadniesz.
– Allie!
Christopher stał na drugim brzegu,
wpatrując się w nią szarymi oczami,
takimi samymi jak jej oczy.
– Och! – westchnęła na jego widok,
czując autentyczny fizyczny ból. Zakryła
usta dłonią, próbując się nie rozpłakać.
Wydawał się o wiele starszy. Jego
zwykle
rozczochrane
jasnobrązowe
włosy były przycięte na krótko, miała
również wrażenie, że jest wyższy.
Ciemny garnitur, jaki na siebie założył,
okrywał szerokie ramiona dorosłego
mężczyzny.
Dopiero kiedy się uśmiechnął,
dostrzegła w nim tego szesnastolatka,
który pomagał jej w odrabianiu zadań
domowych i odbierał ją ze szkoły.
–
Wiedziałem,
że
mnie
nie
zawiedziesz – powiedział.
– Christopher… Tak bardzo za tobą
tęskniłam. – Również się uśmiechnęła,
ignorując płynące łzy. – Musiałam się
upewnić, że nic ci nie jest. Masz takie…
krótkie włosy.
Sama
nie
potrafiła
uwierzyć
w wygadywane przez siebie bzdury
i poczuła, że się czerwieni. Christopher
zdawał się nie zwracać na to uwagi.
–
Wyrosła
z
ciebie
śliczna
dziewczyna
–
zauważył.
–
Nic
dziwnego, że wszyscy chłopcy się za
tobą uganiają. Słyszałem też, że masz
doskonałe stopnie. Jestem z ciebie
naprawdę dumny, kocie.
Słuchając jego słów, zastanawiała
się, skąd wie te wszystkie rzeczy, ale
potem zwrócił się do niej tak jak
w dzieciństwie i wszystkie inne myśli
zostały odepchnięte na bok.
–
Och,
Chris,
tak
za
tobą
tęskniłam. – Wyciągnęła ręce w jego
stronę. – Dlaczego musiałeś odejść?
– Chyba już wiesz, prawda? –
Uśmiech z jego twarzy nagle zniknął.
Pokręciła głową.
– Nie mam pojęcia. To znaczy wiem,
że Lucinda Meldrum jest naszą babką
i że mama też się tutaj uczyła i ukrywała
to przed nami, ale…
– Czyli już wiesz, że przez całe
życie byliśmy okłamywani. – To już nie
był dawny Christopher, miała teraz
przed
sobą
rozwścieczonego
mężczyznę. – I że Isabelle starała się,
abyśmy nigdy nie poznali prawdy
o naszej rodzinie. I że teraz nasza
babcia – wypluł to słowo z nieskrywaną
odrazą – próbuje nas pozbawić naszego
dziedzictwa. Wiesz o tym wszystkim,
prawda?
– Zaczekaj chwilę, Christopher,
proszę
–
przerwała
tę
litanię
nienawiści. – Jakiego dziedzictwa
próbuje nas pozbawić Lucinda?
– Nie uznaje nas za swoją rodzinę.
Jak możesz o tym nie wiedzieć, Allie? –
Zrobił jeden krok w stronę brzegu, jego
twarz wydawała się niezwykle blada
w świetle księżyca. – Wszystko przez
Isabelle. To ona to zaplanowała.
Musiałem ci o tym powiedzieć. Udało
jej się wkraść w łaski Lucindy, kosztem
naszej matki. Ostatnia rzecz, jakiej teraz
potrzebuje
Isabelle,
to
para
wnuków,
prawdziwych
krewnych,
będących
rzeczywistymi
spadkobiercami Lucindy. Dlatego trzyma
cię w Cimmerii, gdzie ma nad tobą
pełną kontrolę.
Jego
twarz
wykrzywiała
taka
wściekłość,
że
Allie
odruchowo
wstrzymała
oddech.
Wyglądał
na
zupełnie szalonego.
– Nie mam zamiaru być pionkiem
w ich rozgrywkach – kontynuował. –
Nathaniel ma plan, Allie. I to jest dobry
plan. Chce odebrać Isabelle kontrolę
nad szkołą. Odsunąć ją na margines.
Pozbyć
się
ludzi
rządzących
od
dwudziestu lat tą organizacją i… –
Zacisnął dłoń w pięść. – I wtedy zaczną
się tu zmiany.
Allie nagle ucieszyła się, że
rozdziela ich rwący nurt strumienia.
– Jesteś pewien, że to właśnie jemu
powinnam zaufać? – zapytała ostrożnie
spokojnym głosem. – Dlaczego mam
słuchać Nathaniela, a nie Isabelle?
Trudno mi uwierzyć, że jest aż tak
spragniona władzy…
– Nie wygłupiaj się, Allie –
przerwał jej. – Rozejrzyj się. Gdzie
jesteś? W szkole dla przyszłych królów,
premierów i bankierów. Ci ludzie
któregoś dnia będą rządzili światem.
Isabelle tym wszystkim zarządza, a tobie
się wydaje, że nie jest spragniona
władzy? – W jego głosie pojawiło się
niedowierzanie. – Bzdura. Niczego
bardziej nie pragnie niż władzy.
Allie uparcie potrząsała głową.
– Nie znasz jej, Chris. Wcale nie jest
taka. I naprawdę się o mnie troszczy…
i o całą naszą rodzinę.
– Ależ oczywiście. – Poprzednie
rozgorączkowanie w jego głosie zastąpił
lodowaty chłód. – Ciekawe tylko,
dlaczego nie zastanawiasz się nad tym,
z jakiego powodu skłamała w sprawie
śmierci Ruth. Ani nad tym, gdzie
podziało się jej ciało. I co stałoby się
z twoim ciałem, gdybyś zginęła.
Allie nie mogła złapać tchu, tak
jakby ktoś uderzył ją prosto w pierś.
Jedyną rzeczą, jakiej nie potrafiła sobie
wytłumaczyć,
jedynym,
czego
nie
rozumiała w związku z Isabelle, była
właśnie sprawa Ruth. Gabe zamordował
dziewczynę podczas letniego balu,
a dyrektorka zatuszowała całą sprawę.
Świadomie
okłamała
wszystkich,
twierdząc, że było to samobójstwo.
Wierzyli w to – albo postanowili
wierzyć
–
nawet
rodzice
Ruth.
Dziewczyna
została
uznana
za
samobójczynię, a Allie nie potrafiła się
z tym pogodzić. To było niewłaściwe.
Tylko skąd Christopher o tym wszystkim
wiedział?
Nagle poczuła gwałtowny przypływ
rozżalenia. Czy zawsze musi tracić
wszystko, na czym jej zależy? Czy
każdy, komu w końcu zaufa, ostatecznie
okaże się kłamcą?
– Dlaczego miałabym cię słuchać? –
Z trudem powstrzymała się od krzyku. –
Opuściłeś mnie. To twoim zdaniem nie
była zdrada? A teraz pokazujesz się
z jakimś dupkiem, który zabija ludzi i…
co ja mam właściwie robić? Pójść
z tobą? Zaufać ci?
Christopher uspokoił się i wyciągnął
przed siebie dłonie.
– Wiem, że jesteś na mnie wściekła,
Allie. I jest mi strasznie przykro
z powodu tego, co ci zrobiłem. Ale nie
możesz ufać Isabelle, ona naprawdę cię
okłamuje. Chce zdobyć twój spadek, a ty
nawet nie wiesz o jego istnieniu.
Próbuje cię oddzielić od rodziny.
I wcale się o ciebie nie troszczy. A ja
tak.
Allie skrzyżowała ramiona na piersi.
Miała wrażenie, że jej serce zmieniło
się w niewielką kostkę lodu. Wszystkie
instynkty nakazywały jej natychmiastową
ucieczkę. Ale nie mogła tego zrobić.
Musiała się wszystkiego dowiedzieć.
– Czego właściwie ode mnie
chcesz? – zapytała spokojnie, choć
wciąż
zmagała
się
z
gniewem
i problemem z oddychaniem. – Mam
opuścić szkołę i pójść z tobą?
– Jeszcze nie. – Jej pytanie
wzbudziło
w
nim
widoczne
zadowolenie, uznał zapewne, że udało
mu się osiągnąć jakiś postęp. – Ale już
wkrótce. – Spojrzał przez ramię,
a potem odwrócił się z powrotem do
niej i rzucił przepraszające spojrzenie. –
Posłuchaj, Allie. Nie zostało nam już
zbyt wiele czasu, ale niedługo znowu się
spotkamy.
Muszę
ci
opowiedzieć
o naszych planach.
Kiedy ponownie się uśmiechnął,
Allie omal się nie rozpłakała, tak bardzo
przypominał
wtedy
tego
chłopca,
którego znała. Starszego brata, przy
którym zawsze czuła się bezpieczna.
Tego, który ciągle się nią opiekował.
– W końcu sama zrozumiesz, o co
w
tym
wszystkim
chodzi
–
kontynuował. – Nathaniel jest naprawdę
dobrym człowiekiem. – Musiał dostrzec
niedowierzanie na jej twarzy, bo
natychmiast dodał: – Wiem, że musi
robić czasem różne rzeczy… ale dla
niego to też jest trudne. Na tym niestety
polega wojna, Allie. I ma całkowitą
rację w kwestii tej organizacji.
– To znaczy? – Próbowała utrzymać
jak najzwyklejszy ton głosu. – Powiedz
mi przynajmniej jedną rzecz. Co tak
naprawdę chce osiągnąć Nathaniel?
– Och, Al. – W jego głosie słychać
było prawdziwe oddanie. – Nathaniel
zmieni wszystko. Naprawi cały świat,
zepsuty przez ludzi tkwiących u władzy.
Przekaże ją właściwym osobom. Wiesz,
czym jest Cimmeria, prawda? To znaczy
czego część stanowi szkoła? Jeśli
Nathaniel przejmie władzę nad tą
organizacją, naprawdę jest w stanie tego
dokonać.
Może
wszystko
zmienić
i naprawić.
Allie nie miała pojęcia, o czym
mówi jej brat. Co chcieli zmienić
i naprawiać?
Christopher ponownie spojrzał za
siebie. Odniosła wrażenie, że ktoś stoi
za nim i mu podpowiada. Kiedy znów
się odwrócił, jego twarz wyrażała
smutek.
– Naprawdę za tobą tęskniłem,
kocie. – Wpatrywał się w jej twarz
z
drugiego
brzegu,
jakby
chciał
zapamiętać ją na zawsze. – Czasem
myślałem, że już nigdy cię nie zobaczę,
ale na szczęście oboje tu jesteśmy.
–
Tak.
–
Allie
próbowała
powstrzymać drżenie dolnej wargi. –
Jesteśmy tu oboje.
– A pamiętasz – zapytał z nagłym
entuzjazmem w głosie – jak uczyłem cię
jeździć na rowerze i zapomniałem
powiedzieć, do czego służą hamulce?
– Zjechałam z krawężnika przed
domem
i
walnęłam
w
wózek
listonosza. – Uśmiechnęła się pod
wpływem wspomnienia. – Listy zaczęły
fruwać po całej ulicy.
– Pamiętam, jak się wściekał. –
Chris zachichotał. – Poleciał od razu na
skargę do rodziców i…
Sama
wzmianka
o
rodzicach
wystarczyła, by popadł w ponury nastrój
i przestał się uśmiechać. Odsunął się
o krok od brzegu.
– Muszę się już zbierać – oznajmił. –
Wróć tą samą drogą, którą przyszłaś,
a ominiesz strażników Patela.
Nie miała pojęcia, skąd może
wiedzieć takie rzeczy.
Christopher uniósł rękę.
– Żegnaj, Allie. I o nic się nie
martw. Nie spuszczamy cię z oka. Mamy
kogoś w środku.
– Ale kogo!? – zawołała, jednak jej
brat
zdążył
już
zniknąć
między
drzewami.
Wracając po kamiennej ścieżce
w
stronę
kościelnego
dziedzińca
(trzydzieści trzy kroki), poruszała się
z precyzją automatu. Odpychała od
siebie kolejne gałęzie i nie przestawała
myśleć o tym, co się właśnie stało.
Przypomniała
sobie
błysk
oczu
Christophera, gdy pytał o to, czy wie,
czego częścią jest szkoła. Musiała o tym
z kimś porozmawiać. Tylko z kim? Nikt
nie wiedział, że tu była. Nie mogła się
zdradzić przed Rachel czy Carterem, bo
natychmiast
powiedzieliby
o
tym
Isabelle.
I
narobiłaby
kłopotów
Sylvainowi.
Prawie udało jej się dotrzeć do
głównej ścieżki. Przeskakiwała właśnie
nad kolejnym konarem blokującym jej
drogę, gdy z ciemności wypadł jakiś
kształt i uderzył w nią z taką siłą, że
upadła na ziemię. Zanim zdążyła się
podnieść, ktoś złapał ją pod ręce
i powlókł do lasu.
Wszystko wydarzyło się tak szybko,
że nie miała czasu, by krzyknąć, nie
mówiąc już o samoobronie. W jednej
sekundzie szła po ścieżce, w kolejnej już
jej tam nie było.
19
Ktoś wlókł ją przez krzaki. Jedna
potężna ręka obejmowała ją w talii,
druga ciągnęła brutalnie za ramię
i włosy. Wciąż nie potrafiła dostrzec
napastnika
–
była
zupełnie
unieruchomiona, nie mogła się niczego
złapać, a jej stopy szurały bezwładnie
po ziemi. Czuła jedynie twarde mięśnie
porywacza, zapach jego potu, w jej
uszach rozbrzmiewał jego chrapliwy
oddech.
Narastająca panika nie pozwalała jej
się
skupić.
Próbowała
sobie
przypomnieć, czego uczył ją Patel na
zajęciach z samoobrony, ale strach
kompletnie
odebrał
jej
zdolność
myślenia. Z trudem walczyła o każdy
oddech. Kiedy starała się ruszyć, nacisk
ramienia na jej klatkę piersiową
zwiększył się do tego stopnia, że zaczęła
się bać o swoje żebra.
Pamiętała, jak Raj mówił o tym, że
całe jej ciało jest bronią, ale jak miała
go użyć, skoro nie mogła się poruszyć?
Miała kompletnie unieruchomione ręce,
a jej nogi…
Wzięła wreszcie głęboki oddech,
uświadamiając sobie, że jej nogi są
wolne. A pod udami wyczuwała
najbardziej wrażliwe miejsce na ciele
napastnika. Domyślała się, że nie działa
sam, więc musiała jak najszybciej coś
zrobić.
Zmówiwszy
w
myślach
błyskawiczną modlitwę, ugięła nogi,
uniosła je do góry i wbiła plecy w pierś
porywacza. Jęknął, zaskoczony nagłym
oporem, ale zanim zdążył zareagować,
Allie już szarpnęła piętą do góry,
celując w jego krocze. Napastnik zawył
i natychmiast wypuścił ją z uchwytu.
Upadła na ziemię i od razu odtoczyła się
w krzaki porastające pobocze ścieżki.
Ledwo udało jej się podnieść, gdy
jakieś silne palce ucapiły ją za kostkę
i upadła ponownie. Kopała na oślep
drugą nogą, próbując się uwolnić, ale
uścisk
był
nieubłagany.
Zaczęła
krzyczeć.
Nagle
usłyszała
głuchy
odgłos
uderzenia.
Jej noga była wolna.
Nie czekając na dalszy rozwój
wydarzeń, zerwała się z ziemi, gotowa
natychmiast biec. Wtedy jednak księżyc
wynurzył się zza chmur i oświetlił całą
scenę.
Gabe i Sylvain stali na ścieżce, nie
odrywając od siebie wzroku. Z głowy
pierwszego z nich ciekła krew. Sylvain,
trzymając w ręku solidny konar, krążył
wokół Gabe’a niczym wściekła pantera.
Wszyscy wiedzieli, że Gabe był
jednym z najlepszych uczniów Nocnej
Szkoły. A właściwie najlepszym. Jeśli
cokolwiek stanie się Sylvainowi…
wszyscy uznają, że to jej wina.
W tej samej sekundzie Gabe zrobił
tak szybki unik, że Allie ledwie go
zauważyła, i kucając, złapał za kij
trzymany przez Sylvaina. Wykręcił mu
rękę i konar zmienił właściciela.
Sylvain przez ułamek sekundy patrzył
dziewczynie w oczy.
– Uciekaj, Allie!
– Nie zostawię cię. – Pokręciła
głową.
– Uciekaj! – W jego oczach błysnął
gniew. – Już!
– No właśnie – odezwał się
sardonicznym głosem Gabe, wciąż
stojąc tyłem do niej. – Uciekaj, Allie.
Nie chcesz tego oglądać. Za minutę i tak
cię dopadnę. I zapłacisz za ten kopniak
poniżej pasa.
Zobaczyła z przerażeniem, jak Gabe
bierze zamach i próbuje uderzyć
Sylvaina w głowę. Na szczęście chłopak
zdążył się uchylić w prawo, kij zawadził
jednak o jego ramię. Sylvain jęknął
z bólu, ale utrzymał się na nogach
i
natychmiast
zemścił,
waląc
przeciwnika z łokcia w brzuch.
Allie ze szlochem zerwała się do
biegu i ruszyła w stronę lasu.
– Odeszła. – Usłyszała za swoimi
plecami spokojny głos Gabe’a. –
Możesz się już wyluzować. Nie potrafię
uwierzyć, że dobrałeś się do dziewczyny
Cartera.
Zwykle
wolałeś
młodsze
i niezbrukane.
Zaraz po tym usłyszała dźwięk
przywodzący na myśl plask mięsa
rzuconego
na
ladę.
Widok
prowizorycznej
broni
Sylvaina
przypomniał
jej
o
zajęciach
z samoobrony, gdzie pokazywano im, jak
wykorzystać w walce to, co ma się pod
ręką. Wydawało jej się to raczej głupie,
ale też dość proste. Jednak wtedy nikt
nie próbował zabić Sylvaina. Nagle nic
nie było łatwe.
Przedzierała
się
przez
krzaki,
mamrocąc pod nosem i oświetlając
ziemię latarką. Znalazła to, czego
szukała,
dokładnie
w
tej
samej
sekundzie, gdy Sylvain znowu zawył
z bólu. Poczuła, jak jego krzyk wibruje
w jej kościach.
Wyłączyła latarkę. Jej oczy już po
chwili przystosowały się do ciemności.
Ruszyła bezszelestnie z powrotem
w stronę ścieżki. Odgłosy walki stawały
się coraz donośniejsze. Cokolwiek się
działo,
Sylvain
wciąż
jeszcze
utrzymywał się na nogach.
Wypatrzyła dobrą kryjówkę za
młodym dębem rosnącym tuż przy
ścieżce. Obaj chłopcy byli zbyt zajęci
walką, żeby ją zauważyć. Prawie udało
jej się dotrzeć na miejsce, gdy potknęła
się o kamień. Jakby wiedząc, że to ona,
Sylvain błyskawicznie odwrócił się
w stronę dźwięku, a Gabe natychmiast to
wykorzystał, zaciskając ramię wokół
jego gardła.
Oniemiała Allie przyglądała im się
ze swojego schronienia. Doskonale
wiedziała, jak to się skończy. Gabe był
wyższy i silniejszy, więc Sylvain nie
miał szans się wyrwać. Ćwiczyła to
wielokrotnie z Zoe – ona też nie
potrafiła się wyśliznąć z tego uchwytu.
Patel powtarzał tylko, by nigdy nie dali
się w ten sposób złapać.
– Cóż za amatorska pomyłka – zakpił
szeptem
Gabe,
dusząc
Sylvaina
ramieniem. Chłopak miał fioletową
twarz i bezskutecznie próbował złapać
go za rękę. Za kilka sekund straci
przytomność z braku powietrza.
Za minutę umrze.
Zamarła w bezruchu na ułamek
sekundy,
uświadamiając
sobie,
że
Sylvain
może
naprawdę
zginąć.
Wiedziała, że musi działać. I to
natychmiast. Powtarzała sobie, że to się
nie dzieje naprawdę, to tylko kolejne
ćwiczenia Nocnej Szkoły. Wszyscy tylko
udawali, a ona musiała zrobić to, co do
niej należało, czując na sobie wzrok
Raja Patela.
Gabe był zbyt zajęty szydzeniem
z Sylvaina, aby ją zauważyć. Być może
nie słyszał nawet tego dźwięku, który
zdekoncentrował jego przeciwnika.
Allie wyprostowała się, trzymając
w ręku wąski, ostry kawałek drewna
znaleziony w lesie. Wyskoczywszy zza
drzewa, chwyciła go jak nóż i bez
żadnego wahania wbiła z całej siły
w ramię Gabe’a. Myślała, że tylko go
zadraśnie albo złamie drewno o jego
kości. Okazało się jednak, że wybrała
doskonałą broń i idealnie trafiła, więc
drewniany nóż bez trudu przeszedł przez
skórę i mięśnie.
Gabe zawył i próbował wyszarpnąć
drewno z rany, a Allie złapała Sylvaina
za rękę i wyrwała go z duszącego
uścisku. Był zakrwawiony i z trudem
łapał oddech, ale wciąż trzymał się na
nogach.
– Ty mała zdziro! – Gabe jęknął. –
Dźgnęłaś mnie.
Ponownie sięgnął do drewnianej
broni wystającej z jego ramienia,
szarpnął i natychmiast puścił, wyjąc
z bólu.
– Ty…
– Tak, tak, wiem, „zdziro”, już to
mówiłeś – odpowiedziała mu Allie.
Adrenalina szalała w jej żyłach niczym
alkohol i z chęcią dźgnęłaby go jeszcze
parę razy, ale Sylvain coraz mocniej
ciągnął ją za rękę, mamrocąc coś
niezrozumiałego pod nosem. – Co się
dzieje? – zapytała, przybliżając się do
niego. Dopiero teraz mogła się przyjrzeć
efektom bójki z Gabe’em. Poczuła
gwałtowny
skurcz
serca:
Sylvain
krwawił z tylu miejsc, że nawet nie
wiedziałaby,
którą
ranę
wskazać
lekarzowi jako najgroźniejszą. Usłyszała
jednak, co chciał jej powiedzieć.
– Uciekaj – wycharczał, ciągnąc ją
za sobą w głąb ciemności.
Jego mocny uścisk sprawiał jej ból,
ale kompletnie to ignorowała; nie
chciała go puścić i zgubić. Doskonale
znał te lasy, przystawał tylko po to, by
otrzeć krew zalewającą oczy, a Allie
miała wrażenie, że cały czas jest
świetnie zorientowany, w jakim miejscu
właśnie się znajdują. Gałązki smagały ją
po
całym
ciele,
wplątywały
się
w ubranie i włosy, a ona całkowicie
poddała się sytuacji, nie doświadczając
ani cienia strachu. Im dłużej biegli, tym
lepiej się czuła. Jej mięśnie pracowały
pełną parą i czuła przenikającą je moc.
Nagle
ogarnęła
ją
ochota,
żeby
wybuchnąć śmiechem
Zrobiła to dopiero, gdy wypadli
z lasu i popędzili przez trawnik przed
budynkiem szkoły. Udało im się uciec.
Kiedy tylko o tym pomyślała,
spomiędzy drzew wypadły jakieś cienie
i ruszyły przed siebie, przecinając im
drogę. Allie rozejrzała się gwałtownie
i zwolniła kroku. Sylvain przyciągnął ją
bliżej siebie. Cienie były coraz bliżej,
zamieniając
się
stopniowo
w ochroniarzy Raja. Zostali otoczeni.
– Co zrobiliście? – Raj spojrzał na
nią z niedowierzaniem. – Masz w ogóle
pojęcie, jakie to było niebezpieczne?
Stali w zatłoczonym szkolnym holu,
w rogu jeden z ochroniarzy opatrywał
rany Sylvaina. Reszta zgromadziła się
wokół nich, uważnie przysłuchując się
kłótni.
– Tak – przyznała lodowatym
tonem. – Mam pojęcie.
To
go
zdecydowanie
nie
udobruchało, wokół jego ust pojawiły
się gniewne zmarszczki.
– Nie potrafię sobie wyobrazić, że
któryś z uczniów mógłby wpaść na
bardziej idiotyczny pomysł. Mogłaś
zginąć. Sylvain również.
– Ale żyjemy – przypomniała
z
nieskrywaną
dumą.
–
I
chcę
powiedzieć, że to wszystko moja wina.
To ja zmusiłam Sylvaina, żeby ze mną
poszedł. Próbował mnie powstrzymać.
–
Sylvain
–
Isabelle
stanęła
w drzwiach niczym odziany w białą
suknię
anioł
zemsty
z
włosami
spływającymi do łopatek – potrafi wziąć
na siebie odpowiedzialność za swoje
działania. Raj i Allie, proszę do mojego
biura. – Spojrzała na pielęgniarza
opatrującego Sylvaina. – A jego weźcie
do gabinetu lekarskiego.
– Nic mi nie jest. – Chłopak
z trudem stanął o własnych siłach. – Idę
z wami.
– Do gabinetu. – W głosie Isabelle
zabrzmiał gniew.
Nie miał jednak zamiaru jej słuchać.
– Idę z Allie – wymamrotał, jakby
trzymał w ustach kostki lodu. –
Isabelle…
Wypowiedział
imię
dyrektorki
niczym groźbę. Albo napomnienie.
Zaskoczona Allie wodziła wzrokiem od
jednego do drugiego.
Isabelle przymknęła oczy i wzięła
głęboki oddech.
– Wolałabym raczej, żebyś się nie
wykrwawił
w
moim
biurze
–
oznajmiła. – Proszę, wyświadcz mi choć
tę przysługę. – Skinęła dłonią na
pielęgniarza. – Daj mu jakiś ręcznik.
Cała trójka, proszę za mną.
Ruszyli korytarzem. Allie szła tuż za
dyrektorką, z kuśtykającym Sylvainem
u boku, a Raj Patel zamykał ich
niewielki pochód. Być może po to, by
powstrzymać ich od ucieczki.
W gabinecie Isabelle podała im
butelki z wodą. Allie zmoczyła ręcznik
i
zaczęła
delikatnie
przemywać
skaleczenia Sylvaina. Większość ran
zdawała się powierzchowna, ale twarz
miał
niepokojąco
opuchniętą;
dziewczyna zastanawiała się, czy Gabe
nie złamał mu szczęki.
Znosił jej zabiegi w milczeniu,
siedząc w bezruchu. Tak, jakby ból nie
miał żadnego znaczenia. Nagle spojrzał
jej
prosto
w
oczy.
Zamarła,
uświadamiając sobie wagę dzisiejszych
wydarzeń. Sylvain omal nie zginął, aby
ją ocalić. Znów.
Nie odrywała od niego oczu,
próbując znaleźć odpowiedź w jego
spojrzeniu. Dlaczego ryzykował dla niej
życiem?
– Sylvain, albo natychmiast po
wyjściu stąd zobaczysz się z lekarzem,
albo odeślę cię pierwszym samolotem
do Francji. – Pobrzmiewający gniewem
głos
Isabelle
przywrócił
ją
do
rzeczywistości. Dyrektorka popatrzyła
na Patela. – Mamy jakieś informacje?
– O północy nastąpiła zmiana
warty, tylko że para moich ludzi, którzy
mieli
rozpocząć
patrol,
otrzymała
esemesy z mojego telefonu, że nie są
dziś
potrzebni
–
wyjaśnił
Raj
rzeczowym tonem.– Postąpili zgodnie
z protokołem i zaalarmowali mnie przez
tajną
sieć
komunikacyjną.
Zrozumieliśmy, że coś się dziś wydarzy.
Potroiliśmy ochronę i upewniliśmy się,
że żaden z ludzi Nathaniela nie zbliży się
do budynku.
– Ilu jego ludzi przedostało się na
teren szkoły?
– Naliczyliśmy trzech.
Trzech. Czyli był tam ktoś jeszcze.
Allie próbowała nie myśleć o tym, co by
się stało z Sylvainem, gdyby pojawił się
trzeci napastnik i powstrzymał ją przed
dźgnięciem Gabe’a.
– Co się z nimi stało?
Patel delikatnie odkaszlnął.
– Moi ludzie sądzą, że udało się im
wymknąć, ale ja nie jestem do końca
przekonany. Budynek jest otoczony przez
moich pracowników, a w środku mam
kolejną czwórkę.
– Czyli nie wiemy, co się z nimi
stało
–
stwierdziła
bezlitośnie
dyrektorka. – Allie. – Odwróciła się
w jej stronę, a dziewczyna dostrzegła jej
pobladłe policzki. – Powiedz nam, co
się wydarzyło.
Wyrzucając z siebie szybko kolejne
słowa, Allie poinformowała ich o liście
i spotkaniu, streściła to, co Christopher
opowiedział o Nathanielu, i wspomniała
o tym, że mają kogoś wewnątrz.
Pominęła wszystko, co opowiedział jej
o samej dyrektorce, ponieważ nie
potrafiła się zmusić, aby to powtórzyć.
Jej opowieść wyraźnie podziałała na
Isabelle.
Dyrektorka
miała
zaczerwienione
policzki,
a
kiedy
wymieniła
znaczące
spojrzenie
z Patelem, jej brwi uniosły się z gniewu.
–
Jestem
na
was
naprawdę
wściekła. – Pomasowała dłonią czoło,
jakby próbując oczyścić umysł. –
Później porozmawiamy o naruszeniu
Zasad.
I
o
tym
jak
bardzo
ryzykowaliście. Zwłaszcza ty, Sylvain. –
Zmierzyła go gniewnym spojrzeniem. –
Chociaż właśnie ty powinieneś być
rozsądniejszy. Odkładam to na później,
bo w przeciwnym wypadku musiałabym
was wyrzucić ze szkoły. Niech to
szlag! – Uderzyła dłonią o blat biurka. –
Naraziliście siebie i całą szkołę na
wielkie niebezpieczeństwo. A oboje
wiecie, że powinniście uważać.
Przez długą chwilę patrzyła ponad
głową Allie, wbijając wzrok w kilim
przedstawiający dziewicę na koniu.
Kiedy
dziewczyna
próbowała
się
odezwać,
dyrektorka
ostrzegawczo
uniosła dłoń.
– Milcz! – powiedziała. Przez
pewien czas siedzieli w całkowitej
ciszy, przerywanej jedynie delikatnym
poskrzypywaniem
belek
dachowych
i
odgłosami
ich
oddechów.
–
W porządku. – Isabelle wróciła do
zwyczajnego tonu. – Allie, złamałaś
wszystkie niezmiernie istotne dla mnie
zasady i zawiodłaś moje zaufanie.
Stąpasz w tym momencie po naprawdę
cienkim lodzie. Sylvain… – gniew,
który błysnął w jej oczach, wzbudził
w Allie poważne zaniepokojenie – …
będziesz musiał opowiedzieć całej
reszcie,
czego
się
dowiedziałeś.
Przygotuję spotkanie tam gdzie zawsze,
przyjdź
zaraz
rano,
zakładając,
oczywiście, że będziesz w stanie się
poruszać. – Spojrzała mu prosto w oczy
i dodała: – Będziesz miał sporo
szczęścia, jeśli Jerry Cole nie zażąda
wydalenia cię ze szkoły. Ale wiedziałeś
o tym już wcześniej.
– Co? – zaprotestowała Allie,
siadając na skraju krzesła. – Nie
możecie wyrzucić Sylvaina, to ja go…
– Ktoś z jego doświadczeniem nie
powinien był nigdy do tego dopuścić. –
W głosie Isabelle nie było ani grama
współczucia, jedynie rezygnacja. –
Oboje ryzykowaliście życiem. Sylvain
lepiej niż ktokolwiek inny zna nasze
Zasady. Wiedział, co mu grozi.
Zaskoczona Allie odwróciła się
w stronę chłopaka, który nie odrywał
spojrzenia podpuchniętych oczu od
dyrektorki. Dziewczyna wciąż biła się
z myślami, nie potrafiąc uwierzyć, że
Sylvain zgodził się jej towarzyszyć,
chociaż wiedział, że może wszystko
stracić.
– Wydaje mi się, że najlepiej będzie,
jeśli nie pojawisz się na tym spotkaniu,
Allie – kontynuowała dyrektorka. –
Zelazny będzie się upierał, że należy cię
wyrzucić, a twoja obecność sprawi, że
sytuacja stanie się jeszcze gorsza. Poślę
po ciebie, jak wszystko się skończy.
– Ale ja nie chcę stać z boku. – Allie
wyprostowała
się
na
krześle.
–
Cokolwiek się stanie, chcę pomóc.
– Mam wrażenie, że nie powinnaś
się o to martwić – stwierdziła
lodowatym tonem Isabelle. – Czy tego
chcesz czy nie, w tym momencie nie
stoisz z boku, tylko wpadłaś w to po
uszy.
20
– Wszystko w porządku? Naprawdę
powinieneś
się
zobaczyć
z pielęgniarką. – Stojąc na korytarzu
niedaleko gabinetu dyrektorki, Allie
z
niepokojem
wpatrywała
się
w poobijaną twarz Sylvaina. Przestał już
krwawić, ale jedno oko miał całkowicie
zapuchnięte, a jego pokryta sińcami
szczęka ledwie się poruszała, gdy
mówił.
– Pójdę. – Mrugnął do niej zdrowym
okiem.
– A jak twoja… – Wskazała ręką na
szyję.
Wzruszył ramionami i natychmiast
się skrzywił.
– Ujdzie… chyba.
Mówienie sprawiało mu wyraźny
ból, więc stali w niezręcznej ciszy,
a Allie nie wiedziała, co powiedzieć,
chociaż przez jej głowę przelatywały
tysiące myśli. Nie wierzyła, że udałoby
jej się przekazać, co naprawdę w tym
momencie do niego czuje. Sama nie do
końca wiedziała, co to jest. Chciała mu
podziękować za uratowanie życia, za
postawienie wszystkiego na jedną kartę
i trwanie u jej boku. Ale nie wiedziała,
dokąd mogłoby ich to zaprowadzić.
– Chcesz, żebym poszła z tobą? –
zapytała zamiast tego. – Potrzebujesz
pomocy?
– Wolałbym… – jęknął – zrobić to
samodzielnie.
– Dobra.
– OK – odezwał się po kolejnej
chwili milczenia. – W takim razie do
zobaczenia.
Patrząc, jak idzie do gabinetu
lekarskiego, odruchowo zacisnęła dłonie
w pięści, wbijając paznokcie pod skórę.
Naprawdę miała zamiar pozwolić mu
odejść bez słowa po tym wszystkim, co
się stało tej nocy? Przecież prawie przez
nią umarł. A ona prawie kogoś przez
niego zabiła. Co się z nimi działo?
– Sylvain! – zawołała za nim
ochrypłym głosem. Odwrócił się w jej
stronę. – Dziękuję.
Niezdolna do wyrażenia tego, co
naprawdę odczuwała, uniosła dłonie
w bezsilnym geście. Przez ułamek
sekundy patrzyli sobie prosto w oczy,
wreszcie
jego
opuchnięte
usta
wykrzywiły się w uśmiechu.
– Cała przyjemność po mojej
stronie.
Późnym rankiem obudziły ją kroki
dochodzące z korytarza. Przez sekundę
zupełnie nie wiedziała, gdzie jest,
i wodziła spanikowanym spojrzeniem
wokół siebie.
Była w swoim łóżku.
Po wczorajszym spotkaniu przed
gabinetem lekarskim poszła do swojego
pokoju, gdzie jak najszybciej zrzuciła
z siebie brudne ciuchy i nałożyła
koszulkę, po czym skuliła się pod
kołdrą. Była pewna, że nie uda jej się
zasnąć, ale wyczerpanie okazało się tak
silne, że przespała resztę nocy i nic jej
się nie śniło, nawet Christopher.
Christopher…
Promienie
słońca
wypełniały
jasnością
cały
pokój.
Odgarnęła
opadającą na oczy grzywkę i spojrzała
na budzik.
Dziewiąta.
Zerwała się na równe nogi, złapała
za ręcznik i popędziła do łazienki, nie
zwracając uwagi na mijane dziewczyny,
które
mierzyły
ją
zaciekawionymi
spojrzeniami.
Po szybkim prysznicu włożyła czysty
mundurek i zbiegła po schodach na
parter. Ze zmartwienia znów zaczęła ją
boleć głowa. Musiała wiedzieć, co się
działo podczas jej snu. Czy Sylvain
został wyrzucony? Czy udało im się
znaleźć Christophera i Gabe’a? A co
z Carterem?
Zatrzymała się nagle, przypominając
sobie o swoim chłopaku. Musiała go
odszukać,
zanim
sam
się
dowie
o wydarzeniach ostatniej nocy. Musiała
się liczyć z tym, że i tak będzie
wściekły, gdy usłyszy, że poszła
z Sylvainem.
Nagle zaburczało jej w żołądku.
Pogładziła się ręką po brzuchu. Kiedy
właściwie ostatnio coś zjadła? Wczoraj
raczej nic. Może przedwczoraj?
Najpierw
zajrzała
jednak
do
gabinetu dyrektorki, który okazał się
pusty. Później do świetlicy, w której
roiło się od uczniów, ale nie dostrzegła
żadnych znajomych twarzy. W połowie
drogi do biblioteki natknęła się na Jules,
zmierzającą w jej stronę.
– Hej, widziałaś może Cartera…? –
zapytała i momentalnie zamilkła, widząc
rozgniewane
spojrzenie
przewodniczącej.
– Allie, co ty sobie w ogóle
myślałaś?
Próbowała
jej
przerwać,
ale
dziewczyna nie dała jej dojść do słowa.
– Właśnie zebrałam zdrowe cięgi od
Isabelle. Mówiła, że wykradłaś się
zeszłej nocy na spotkanie ze swoim
bratem
i
Gabe’em
–
wysyczała,
rozglądając się, czy nikt ich nie
podsłuchuje. – Wszyscy starsi uczniowie
Nocnej Szkoły zostali wezwani na
naradę strategiczną. Nie wiem, dlaczego
jeszcze cię stąd nie wyrzucili.
Allie nie wierzyła własnym uszom.
Jakie spotkanie z Gabe’em? Przecież
próbowała go zabić…
– Jak mogłaś zrobić coś takiego po
tym wszystkim, co działo się w ostatnim
semestrze? – Jules nie przestawała się
wściekać.
–
Ściągnęłaś
tu
ludzi
Nathaniela!
Allie nie dała się ponieść emocjom.
Musiała się dowiedzieć kilku rzeczy,
a gniew jej w tym na pewno nie pomoże.
– Wiem, że jesteś na mnie wściekła,
ale przede wszystkim muszę wiedzieć,
czy
Sylvain
został
wyrzucony
–
przerwała jej cierpkim tonem.
– Jeszcze nie – odburknęła Jules.
– Nic mu nie jest? Widziałaś się
z nim?
– Wygląda fatalnie, ale będzie żył.
Chociaż razem z bratem postaraliście
się, żeby nie było to takie pewne.
Allie przymknęła oczy, pozwalając
sobie na odrobinę ulgi. Po chwili
wyprostowała się i spojrzała wprost na
przewodniczącą.
– Przepraszam, że wpędziłam cię
w kłopoty. Nigdy nie naraziłabym
świadomie
naszej
szkoły
na
niebezpieczeństwo. Nie zapraszałam tu
Christophera, po prostu się pojawił.
I tak, chciałam się z nim spotkać.
Musiałam wiedzieć… – Zamilkła na
chwilę, łapiąc oddech. – Musiałam.
Jules nie wyglądała na udobruchaną.
– Czasem odnoszę wrażenie, że
jedynym, co potrafisz robić, jest
narażanie
Cimmerii
na
niebezpieczeństwo.
Przed
twoim
przyjazdem
jakoś
wszystko
było
w porządku. I może to, co teraz powiem,
zabrzmi niesprawiedliwie, ale czasem
chciałabym, żebyś… – Przewodnicząca
zagryzła wargi, widząc wyraz jej
twarzy.
–
Przepraszam.
Nie
powinnam…
– Nie. Nie masz za co przepraszać.
Zasłużyłam na to. Sama wiesz, że
próbowałam… – Zamilkła. To nie miało
sensu. Cokolwiek powie, nic nie
zmieni. – Po prostu… przepraszam.
Po tych słowach odeszła, czując, jak
żebra zaciskają się wokół jej płuc.
Miała wrażenie, że wszystko poszło
w najgorszym możliwym kierunku.
Biorąc pod uwagę, że Sylvainowi
nie groziło usunięcie ze szkoły i czuł się
już lepiej, przed spotkaniem z Isabelle
i
wysłuchaniem
wyroku
musiała
załatwić tylko jedną rzecz. Powinna
porozmawiać z Carterem.
Szła powoli, przeciskając się przez
tłum uczniów wypełniających korytarz
i cieszących się z sobotniego poranka.
Jeśli Jules wiedziała, co się stało, to
Carter
pewnie
też
już
był
poinformowany. Odkrył, że zataiła przed
nim list Christophera, dzieląc się tą
informacją z kimś, kogo nienawidził.
Wiedział, że go okłamała. I nigdy jej
tego nie wybaczy. Dlaczego miałby to
zrobić?
W
końcu
okazała
się
kłamczuchą.
Jak
wszyscy
w
jej
rodzinie…
Była tak zagubiona we własnych
myślach, że nie zauważyła Jo, która
minęła ją na korytarzu.
– O, hej, Jo! Widziałaś może… –
Zamilkła, patrząc na zaczerwienioną
i
zapłakaną
twarz
przyjaciółki,
rozczochrane
włosy
i
krzywo
pozapinany mundurek. – Co się stało?
– Czy to prawda? – Jo spojrzała na
nią zapłakanymi oczami. – To co
wszyscy powtarzają? Prawda?
– Nie mam pojęcia… – Allie
poczuła, jak zaschło jej w ustach, a ból
głowy
stał
się
jeszcze
bardziej
nieznośny. – Co wszyscy powtarzają?
– Widziałaś Gabe’a zeszłej nocy?
Tutaj? – Jo przestała panować nad
głosem. Allie napotkała zaciekawione
spojrzenia innych uczniów. Wzięła
przyjaciółkę za rękę i pociągnęła
w stronę kuchni, ale Jo wyrwała się jej
natychmiast i uderzyła ją w nadgarstek.
Cios był bolesny i Allie cofnęła rękę,
żeby nie oberwać po raz kolejny.
– Uspokój się – poprosiła, patrząc
na Jo zmartwionym wzrokiem i ostrożnie
dobierając słowa. – Tak, to prawda,
widziałam wczoraj Gabe’a. Kręcił się
po terenie szkoły.
– Co? – Jo próbowała skupić wzrok
na jej twarzy. – Co on tutaj robił?
Dlaczego się z nim spotkałaś?
Nie mając pojęcia, ile informacji
o wydarzeniach poprzedniej nocy krąży
po szkole, Allie ściszyła głos do szeptu.
– Christopher się ze mną umówił. –
Przypomniała sobie, jak Gabe wlókł ją
przez las, i poczuła, jak coś przewraca
się jej w żołądku. – Gabe był razem
z nim.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? –
Oskarżycielski ton w głosie Jo był dla
Allie kompletnym zaskoczeniem.
– O czym? – zapytała, mierząc ją
pustym spojrzeniem.
– Że poszłaś się spotkać z Gabe’em!
– Jo… – Z trudem trzymała nerwy na
wodzy. Jo zdecydowanie nie czuła się
najlepiej i gniew w tej sytuacji mógł
tylko
zaszkodzić.
Dziewczyna
nie
wiedziała, co się stało, a każda
wzmianka na temat Gabe’a wzbudzała
w niej histerię. – Poszłam się spotkać
z Christopherem, tylko z nim i z nikim
innym. Chciałam go zapytać o parę
rzeczy. Nie wiedziałam, że Gabe też tam
będzie. Pokazał się bez zapowiedzi.
I naprawdę nie powinnyśmy o tym
rozmawiać.
Jo przez długą chwilę patrzyła jej
w oczy.
– Nie spotkałabyś się z Gabe’em,
gdybyś mi wcześniej o tym nie
powiedziała, prawda?
– Nie – odpowiedziała Allie ze
smutkiem. – Nigdy bym tego nie zrobiła.
Ale musisz przestać o nim myśleć. To ci
nie służy. Myślenie o Gabie nikomu nie
służy.
– Wiem – zgodziła się Jo. – Tylko…
zrozum… nigdy nie miałam szansy
zapytać, dlaczego to wszystko zrobił.
Allie pomyślała o tym, jak bardzo
chciała
się
dowiedzieć,
czemu
Christopher opuścił rodzinę, i po raz
pierwszy
zrozumiała
irracjonalną
obsesję Jo na punkcie Gabe’a.
– Obiecuję. – Znów złapała ją za
rękę. Tym razem obyło się bez
uderzenia. – Jeśli tylko Gabe się ze mną
skontaktuje, na pewno ci o tym powiem.
Jakiś
czas
później
uniosła
roztrzęsioną rękę i zapukała do drzwi
gabinetu Isabelle. Pulsujący ból w jej
głowie
przypominał
jazzowego
perkusistę
wygrywającego
szaloną
solówkę, musiała jednak wziąć się
w garść.
– Wejdź!
Dyrektorka
nie
wyglądała
na
zachwyconą jej widokiem. Patrzyła na
nią spod uniesionych na czoło okularów,
trzymając w ręku jakieś papiery.
– Mówiłam, że po ciebie przyślę.
– Przepraszam, Isabelle. – Allie
oparła głowę o framugę, jakby to mogło
złagodzić jej ból. – Przepraszam… cały
dzień kogoś przepraszam. Chciałabym
się tylko do czegoś przydać. Mam
poczucie, że to wszystko moja wina,
i chciałabym… nie wiem… jakoś to
naprawić.
Isabelle wskazała jej miejsce na
krześle.
– Usiądź. – Kiedy dziewczyna
wykonała
polecenie,
dyrektorka
przyjrzała jej się z uwagą. – Jadłaś coś
dziś?
Allie pokręciła głową.
– A wczoraj?
Zbyt otępiała i zmęczona by kłamać,
dziewczyna uniosła bezsilnie obie ręce.
–
Tak
właśnie
myślałam
–
stwierdziła
Isabelle.
–
Fatalnie
wyglądasz. Nie ruszaj się stąd, zaraz
wracam. – Włączyła czajnik stojący na
blacie i wyszła.
Siedząc w pustym gabinecie, Allie
gapiła się niewidzącym wzrokiem na
ścianę i słuchała bulgotania czajnika.
Patrzyła
na
unoszącą
się
parę
i poruszając niemo ustami, przelatywała
w myślach listę możliwych rozwiązań.
Powiew
świeżego
powietrza
wyrwał ją z zamyślenia. Isabelle stanęła
w drzwiach, niosąc talerz, na którym
leżała kanapka z serem. Chwilę później
nalała herbatę do dwóch filiżanek. Allie
odgryzła odrobinę chleba – chociaż była
strasznie głodna, miała wrażenie, że nie
zdoła niczego przełknąć.
Dyrektorka
podała
jej
herbatę
i usiadła w wygodnym fotelu naprzeciw
niej, podkulając nogi. Przez chwilę
siedziały w zupełnej ciszy, która przez
postronnego świadka mogłaby zostać
uznana za przyjazną. Allie wyczuwała
jednak
panujące
pomiędzy
nimi
napięcie.
–
Obawiam
się
–
zaczęła
dyrektorka – że August Zelazny domaga
się zwołania trybunału w sprawie
twojego wydalenia ze szkoły. Trybunał
zbierze się jutro.
Ta wiadomość nie była dla niej zbyt
wielkim zaskoczeniem, choć i tak
wywołała kolejny atak bólu. Po tym
wszystkim
co
przeszła,
istniała
olbrzymia szansa, że zostanie wyrzucona
z Cimmerii tak samo, jak wyrzucano ją
ze wszystkich poprzednich szkół.
– W porządku – odpowiedziała
ponuro. – Myślę, że na to zasłużyłam.
– Chciałabym powiedzieć, że nie,
ale faktycznie zasłużyłaś. – W głosie
Isabelle
wciąż
było
słychać
poirytowanie. Allie wpatrywała się tępo
w swoje dłonie. – Jedz kanapkę –
napomniała ją dyrektorka.
Dziewczyna
posłusznie
ugryzła
kolejny kęs, unikając patrzenia jej
w oczy.
– Jest jeszcze jedna sprawa. –
Isabelle westchnęła. – I to też ci się
raczej nie spodoba.
– To znaczy? – Allie z trudem
przełknęła ślinę.
– Będziesz znowu musiała spotkać
się z Christopherem. – Isabelle potarła
oczy. – Kiedy się z tobą skontaktuje,
musisz się z nim umówić na określony
termin i miejsce…
– I co wtedy? Złapiecie go? – Allie
z brzękiem odstawiła talerzyk. – On ma
tu swoich ludzi. Wie o mnie wszystko.
Zna moje stopnie i orientuje się, z kim
się spotykam… – Opadła ciężko na
oparcie krzesła. – Skoro wie takie
rzeczy, to na pewno zna też twój plan.
I wykorzysta go przeciw tobie.
– Mamy dwa plany. – Słowa
Isabelle były tak ciche, że Allie ledwie
ją usłyszała. – Jeden przedstawimy
wszystkim nauczycielom i starszym
uczniom Nocnej Szkoły. A drugi
utrzymamy w tajemnicy między mną,
tobą, Sylvainem i garstką osób, którym
ufam.
Allie zakryła usta dłonią.
– Wiesz, kto to jest, Isabelle? Wiesz,
kto pracuje dla Nathaniela?
Dyrektorka
pokręciła
głową.
Wyglądała
na
nagle
postarzałą
i przygnębioną.
– Chciałabym to wiedzieć…
– To musi być ktoś z nas, prawda?
Ktoś ci bardzo bliski.
– Tobie również.
Przez chwilę patrzyły sobie prosto
w oczy. Allie potrafiła wyczytać w jej
spojrzeniu
ogrom
zmartwień,
wywołanych tą sytuacją. W rogu
gabinetu
cicho
trzeszczał
stygnący
czajnik. To właśnie wtedy zdecydowała,
że zupełnie nie obchodzi jej, co
opowiadał Christopher. Ufała Isabelle.
Chciała stać u jej boku i bronić tego
samego, co ona.
– Przepraszam, że nie powiedziałam
ci o Christopherze.
Dyrektorka zmierzyła ją lodowatym
spojrzeniem.
– Naprawdę nie mogłam. – Allie
miała świadomość, jak rozpaczliwie
brzmią jej słowa, ale musiała ją
przekonać. – Wiedziałam, jak byś
zareagowała. Zastawiłabyś na niego
pułapkę i próbowała złapać. Nie
mogłam pozwolić, żeby myślał, że go
zdradziłam.
Musiałam
z
nim
porozmawiać, chciałam usłyszeć, co
miał do powiedzenia.
– A teraz?
– Teraz? – Allie ścisnęła filiżankę
tak mocno, że porcelana tylko cudem nie
pękła. – Teraz wiem, że mój brat
odszedł. Nie znam tego człowieka, który
go zastąpił. Kompletnie się zmienił. I nie
chcę mieć z nim nic wspólnego.
– Naprawdę się o ciebie troszczę. –
Isabelle pochyliła się w jej stronę. – Ale
musisz mi wierzyć, gdy mówię, że
wiem, jak działa Nathaniel. – Była teraz
tak blisko, że Allie mogła dostrzec
zielonkawe plamki w jej brązowych
oczach. – I obawiam się, że jeśli nie
zaczniesz mi ufać, to w końcu zrobisz
sobie jakąś krzywdę.
Po spotkaniu z Isabelle wciąż nie
potrafiła odnaleźć Cartera, więc poszła
do swojego pokoju. Zasnęła natychmiast
z wyczerpania i obudziła się dopiero na
chwilę przed kolacją.
Tuż przed siódmą schodziła po
schodach, kierując się w stronę jadalni,
kiedy zauważyła idącego przed sobą
Sylvaina. Poczuła gwałtowne bicie
serca i przyspieszyła kroku, aby go
dogonić, gdy nagle zauważyła, że idzie
pod rękę z Nicole. Jej długie włosy
powiewały
przy
każdym
kroku,
a w ciemnych oczach odbijała się
troska. Sylvain został nieco z tyłu,
a kiedy Nicole odwróciła się, by
sprawdzić, dlaczego zwolnił, jej oczy
napotkały wzrok wpatrzonej w nich
Allie. Francuzka pochyliła się do niego
i szepnęła mu coś do ucha, a Allie
poczuła, jak przeszył ją elektryczny
dreszcz, gdy Sylvain podniósł głowę
i spojrzał wprost na nią.
Tylko on wiedział, co się wczoraj
stało. Tylko on ją w pełni rozumiał. Nie
chciała, żeby tak było, ale nie mogła nic
na to poradzić.
Sylvain powiedział coś do Nicole
i oboje zaczekali na nią na schodach.
Allie przywołała na twarz fałszywy
uśmiech i pomachała do nich, pokonując
kolejne schody.
– Wszędzie cię szukałam, Sylvain. –
Ucieszyła się, że jej głos zabrzmiał
całkiem zwyczajnie. – Cześć, Nicole.
Wszystko w porządku?
Mierzyła
chłopaka
uważnie
wzrokiem,
sprawdzając
skaleczenia
i opatrunki. Był cały posiniaczony,
wciąż miał podpuchnięte jedno oko, ale
jego szczęka już nie była aż tak
nabrzmiała.
– Żyję – odpowiedział. – Ale
zdarzało mi się już lepiej wyglądać.
Nicole pogładziła go po ramieniu
i ścisnęła za dłoń.
– Mówiłam mu, że wygląda, jakby
spadł z motocykla, na dodatek bez kasku,
ale powiedział mi tylko tyle, że wdał się
w jakąś bójkę i że mu pomogłaś.
Allie przez chwilę wyobrażała go
sobie
w
dżinsach
i
koszulce,
dosiadającego drogiego motoru. To nie
było wcale takie dziwne.
Sylvain wciąż nie odrywał od niej
oczu.
– Usiądź przy naszym stoliku –
zaproponował.
Allie zawahała się. Jeśli Sylvain
wciąż chodził z tą Francuzką, to nie
chciała się znaleźć w roli przyzwoitki.
Przekonała ją sama Nicole.
– Tak, dosiądź się do nas, prosimy.
Gdy przechodzili przez jadalnię,
Allie odczekała chwilę, aż Nicole się
odwróci, i błyskawicznie wyszeptała do
ucha Sylvaina:
– Rozmawiałaś już z Jerrym
i Zelaznym?
Skinął głową, odwracając wzrok.
– Wszystko w porządku? – Jego
reakcja była dla niej zaskoczeniem.
Nie odezwał się, ale coś w jego
spojrzeniu podpowiadało, że odpowiedź
nie byłaby twierdząca. Zanim zdążyła
zadać kolejne pytanie, Nicole popatrzyła
przez ramię, mierząc ich zaciekawionym
wzrokiem. Allie cofnęła się o krok.
Carter nie pojawił się na kolacji.
Jego przedłużająca się nieobecność
wywoływała w niej narastający lek.
Gdziekolwiek był, musiał wiedzieć, co
się stało. I raczej nie przyjął tego
najlepiej.
Po
ciągnącym
się
w nieskończoność posiłku, przy którym
nie potrafiła znaleźć sensownego tematu
do rozmowy, pędem wypadła z jadalni,
zdecydowana go odszukać.
Nie było go ani w bibliotece, ani
w świetlicy. Przez chwilę zastanawiała
się nad zakradnięciem się do skrzydła
chłopców, kiedy nagle uświadomiła
sobie, że doskonale wie, gdzie powinna
go szukać.
Uspokoiwszy oddech, otwarła drzwi
do sali balowej, weszła do środka
i pozwoliła, by się za nią zamknęły.
Zmrużyła oczy, próbując cokolwiek
wypatrzyć w półmroku – kłębki kurzu
zdawały się unosić w powietrzu,
zaprzeczając
prawu
grawitacji.
Sprawdziła miejsce przed kominkiem
tak wielkim, że swobodnie zmieściłaby
się wyprostowana w jego palenisku, ale
nie znalazła tam niczego poza kilkoma
stolikami i porozrzucanymi krzesłami.
Dotknęła klamki, gdy jakiś dźwięk
zmusił ją, by się odwróciła.
– Carter?
Żadnej
odpowiedzi.
Dźwięk
powtórzył się chwilę później. Dobiegał
z
drugiej
strony
pomieszczenia.
Pokonała połowę drogi, gdy nagle
wyczuła jakiś ruch po swojej lewej.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? –
Stał, kryjąc się w cieniu i trzymając dłoń
na oparciu krzesła.
– Carter – wydusiła z trudem przez
zaciśnięte gardło. – Ja… – Ciągle
myślała, co powinna mu powiedzieć, ale
widząc go przed sobą, zrozumiała, że
skończyły się wszystkie wymówki. –
Wiedziałam, że poszedłbyś od razu do
Isabelle – przyznała wreszcie. –
Niezależnie od tego, jak bardzo bym cię
prosiła, żebyś tego nie robił. A ja
musiałam porozmawiać z Christopherem
i nie mogłam pozwolić, żeby go
porwali.
– Więc zamiast tego powiedziałaś
Sylvainowi.
Mogła dostrzec ze swojego miejsca,
jak kostki jego palców zaciśniętych na
krześle wyraźnie pobielały. Wyglądał na
zranionego i rozwścieczonego. Poczuła
nagły ciężar poczucia winy.
– Musiałam mu się przyznać
w czasie przesłuchania. – Zobaczyła
jego
powątpiewające
spojrzenie
i momentalnie zaczęła się tłumaczyć: –
Pytał, czy Christopher próbował się ze
mną
kontaktować,
i
musiałam
powiedzieć
prawdę.
Nie
mogłam
skłamać. Wyznałam mu, że muszę się
spotkać z bratem. Nie chciał, żebym była
tam sama.
– Ale dlaczego nie powiedziałaś
o tym komuś innemu? Na przykład
Rachel? – Jego głos był cichy
i spokojny, ale słyszała kotłujące się
w nim emocje. – Nie ufasz jej?
–
Rachel
nie
ma
żadnego
przeszkolenia – przypomniała ponuro,
przekonana, że ta dyskusja nie może się
dobrze skończyć. – Nie wybaczyłabym
sobie, gdyby stała jej się jakaś
krzywda. – Zrobiła krok w jego stronę. –
Carter, zrozum, że byłam załamana tym,
że nie mogłam ci o tym powiedzieć.
Jesteś jedyną osobą, z która powinnam
była się tym podzielić. Ale…
– Ale mi nie ufasz.
Zanim Allie zdążyła zareagować,
jednym płynnym ruchem uniósł krzesło
do góry i rzucił nim przez całą salę.
Mebel roztrzaskał się o podłogę
z ogłuszającym hukiem.
– Carter. – Jęknęła, patrząc mu
prosto w oczy.
– Powiedz mi prawdę, Allie. –
Oparł dłonie na biodrach i patrzył na
nią, ciężko dysząc. – Spójrz mi prosto
w oczy i powiedz, że czujesz do
Sylvaina jedynie przyjaźń. Powiedz mi,
że zupełnie cię nie pociąga.
Otwarła usta, chcąc powiedzieć,
żeby się nie wygłupiał, bo jest dla niej
jedynym facetem na świecie.
Ale tego nie powiedziała. Dość już
nakłamała. A jej uczucia wobec
Sylvaina były w tej chwili tak
pokręcone, że sama nie wiedziała, jak je
nazwać.
Choć
wydawało
jej
się
to
niemożliwe, oczy Cartera stały się
jeszcze ciemniejsze. Trzema szybkimi
krokami pokonał dzielącą ich odległość
i złapawszy ją za ramię, przyciągnął tak
blisko siebie, że poczuła bicie jego
serca. Widziała przed sobą tylko jego
czarne oczy.
– Zrobiłbym dla ciebie wszystko –
wyszeptał.
Allie
patrzyła
na
niego
z przerażeniem. To nie był Carter. On
nigdy by się nie zachował w ten sposób.
Delikatnie dotknęła czubkami palców
jego policzka. Skrzywił się.
–
Przepraszam,
że
cię
skrzywdziłam
–
wyszeptała,
powstrzymując drżenie dolnej wargi. –
Ja tylko chciałam… Miałam nadzieję, że
zrozumiesz, jak ważne było dla mnie
spotkanie z Christopherem. I naprawdę
strasznie mi na tobie zależy…
Nie pozwolił jej dokończyć, tylko
bezceremonialnie ją odepchnął i zrobił
krok do tyłu.
– A ja miałem nadzieję, że
zrozumiesz, jak ważne jest dla mnie
zaufanie.
Ale
tego
nie
zrobiłaś.
I zaczynam myśleć – z przerażeniem
zauważyła, że Carter ma mokre oczy –
że nigdy tego nie zrozumiesz.
Odwrócił się i wyszedł z sali, nie
patrząc ani razu w jej stronę.
21
Następnego
ranka
Allie
była
zupełnie otępiała.
Zobojętniała
na
ból,
na
niebezpieczeństwo, na wszystko, co miał
jej do zaoferowania świat. Kiedy
Isabelle wezwała ją do biura, by
poinformować, że posiedzenie trybunału
w sprawie jej ukarania odbędzie się
tego
dnia
wieczorem,
dziewczyna
jedynie
skinęła
głową.
To
się
musiało tak skończyć.
–
Mów
prawdę
–
pouczała
dyrektorka. – Dokładnie tak, jak mnie
powiedziałaś.
– Wywalą mnie? – Właściwie nie do
końca obchodziła ją odpowiedź, ale
słowa Isabelle i tak zabrzmiały groźnie.
– Nie wiem.
Po rozmowie Allie schroniła się
w
bibliotece
i
zaszyła
w najciemniejszym kącie, próbując
pracować. Nie mogła się przed nikim
wyżalić, a jeśli nie chciała sobie
narobić dodatkowych kłopotów, to
nawet
Rachel
musiała
pozostać
nieświadoma
przyczyn
jej
kłótni
z Carterem.
Zresztą rozmowa wydawała jej się
bezcelowa. I tak wiedziała, jak wszyscy
zareagują.
Będą
pytać,
dlaczego
powiedziała o tym Sylvainowi, a nie
Carterowi. Musiała przyznać, że to było
całkiem sensowne pytanie. Dlaczego
tego nie zrobiła? Słowa Cartera wciąż
rozbrzmiewały w jej mózgu: „Spójrz mi
prosto w oczy i powiedz, że czujesz do
Sylvaina jedynie przyjaźń”.
Przewracając
kolejne
kartki
podręcznika do historii, widziała na nich
tylko twarz Cartera. Wciąż była
przerażona gwałtownością jego reakcji.
Po raz pierwszy dotarło do niej, że może
z nią faktycznie zerwać z powodu
Sylvaina.
Otarła
grzbietem
dłoni
łzy
napływające do oczu. Uświadomiła
sobie z goryczą, że płacz również nie ma
sensu i w niczym jej nie pomoże.
– Hej, wszystko OK? – zapytała Jo.
Patrząc
na
nią
z
wyraźnym
zmartwieniem,
usiadła
na
krześle.
Wyglądała lepiej niż wczoraj, jej twarz
już nie była zaczerwieniona.
Allie jednak nie miała ochoty na
rozmowę.
– W porządku – skłamała.
Jo nerwowo odgarnęła dłonią krótką
grzywkę.
–
Posłuchaj,
chciałam
cię
przeprosić, że wczoraj mi trochę odbiło.
Każda wzmianka o Gabie sprawia, że
tracę nad sobą kontrolę.
– Nie musisz przepraszać. – Allie
z westchnieniem odłożyła pióro. – To ja
narobiłam tych wszystkich problemów.
– Zrobiłaś to, co musiałaś. – Jo ją
zaskoczyła.
–
Myślę,
że
każdy
postąpiłby tak samo. Ale słyszałam, że
zwołali
jakiś
kretyński
trybunał
w twojej sprawie, i strasznie mnie to
wkurza. Już mówiłam Isabelle, że to
idiotyzm, ale ona nie chce nic z tym
zrobić. – Kopnęła nogę stolika. – Jak
zwykle zresztą.
– Skąd o tym wszystkim wiesz? –
Allie patrzyła na nią z wyraźnym
zaskoczeniem.
Jo zbyła jej pytanie machnięciem
ręki.
– Nieważne. Istotne jest to, że jeśli
Isabelle pozwoli cię wyrzucić, to ja
również rezygnuję. I chciałam, żebyś
o tym wiedziała.
– Ale Jo… – Nie miała pojęcia, co
powiedzieć,
była
jednocześnie
przerażona i uszczęśliwiona. – Nie
możesz…
– Mogę i właśnie to zrobię. –
W głosie Jo pojawiło się współczucie. –
I tak zamierzam stąd odejść. Od
poprzedniego lata nic już nie jest takie
samo. Może przeniosę się do tej szkoły
w Szwajcarii, gdzie uczy się Lisa.
Spotkam
jakiegoś
przystojnego
szwajcarskiego księcia i będziemy żyli
długo i szczęśliwie. Nieważne zresztą. –
Nie dała Allie czasu na odpowiedź. –
Chciałam po prostu, żebyś o tym
wiedziała. Zwłaszcza po tym, co zrobili
Sylvainowi.
Allie poczuła, jak zaschło jej
w ustach.
–
To
znaczy?
Co
się
stało
z Sylvainem?
– Nie słyszałaś? – Jo zamrugała ze
zdziwieniem. – Wczoraj postawili go
przed trybunałem, zawiesili w prawach
ucznia Nocnej Szkoły i pozwolili
warunkowo ukończyć ten semestr.
Odetchnęła z ulgą. Sylvain nie został
wyrzucony.
Dzień wlókł się koszmarnie wolno.
Zanim nadeszła dziewiąta, godzina
rozpoczęcia obrad trybunału, Allie
marzyła tylko o tym, by mieć to już za
sobą, niezależnie od wyroku.
Tuż przed dziewiątą zeszła samotnie
do zimnej piwnicy. Nie wiedziała, czego
powinna się spodziewać, ale też
nieszczególnie ją to obchodziło. Mimo
tego korytarz wydawał jej się dziś
wyjątkowo długi i mroczny. Jeszcze
nigdy
nie
czuła
się
bardziej
osamotniona.
Ujrzawszy Sylvaina, ogarnął ją nagły
atak paniki.
– Co ty tu robisz? – zapytała
i szybko do niego podeszła. – Coś się
stało?
Rany na jego twarzy tworzyły
okropną płaskorzeźbę. Jedno oko było
wciąż prawie całkowicie zapuchnięte,
a
rozcięte
wargi
nie
wyglądały
najlepiej. Mimo tego próbował się
uśmiechnąć.
– Przyszedłem, żeby ci życzyć
powodzenia.
Gwałtowny przypływ uczuć na
chwilę odebrał jej mowę. Zagryzła
wargi.
– Słyszałam, co ci zrobili. Strasznie
mi przykro.
– Niepotrzebnie. – Spojrzał jej
w oczy. – Mnie wcale nie jest przykro.
– Ale to była moja wina –
przypomniała gwałtownie. – To przeze
mnie masz kłopoty.
– Moim zdaniem było warto. –
Kiedy
próbowała
zaprotestować,
delikatnie ujął ją za podbródek. –
Naprawdę było warto, Allie.
Ze wszystkich sił próbowała się
opanować, ale z jej oczu i tak pociekły
zdradzieckie łzy. Otarł je swymi
długimi, delikatnymi palcami.
– Odwagi – wymówił to słowo
z komicznym francuskim akcentem. –
Nie pozwól, żeby widzieli, jak płaczesz.
Odwrócił się i podszedł do drzwi.
Trzymał rękę na klamce, czekając, aż
dziewczyna weźmie się w garść. Allie
odetchnęła głęboko i skinęła głową na
znak, że jest już gotowa.
Otwarł przed nią drzwi.
Weszła.
Pokój był zimny i unosiła się w nim
lekka woń zakurzonego betonu oraz potu.
Zelazny, Jerry Cole, Eloise i Isabelle
siedzieli za stołem i nie spuszczali z niej
wzroku.
– Usiądź, Allie. – Eloise popatrzyła
na nią ze współczuciem, gdy dziewczyna
sztywno opadła na krzesło. Poczuła
chłód metalu. Pozostałe twarze za
stołem nie okazywały żadnych emocji.
– Zebraliśmy się tutaj, ponieważ
złamałaś
Zasady,
wychodząc
bez
pozwolenia ze szkoły po ogłoszeniu
ciszy nocnej i spotykając się z jednym
z członków grupy Nathaniela. – Isabelle
skrzyżowała ręce. Tym razem włosy
miała zaczesane do tyłu, a wąskie
okulary
dodawały
surowości
jej
rysom. – Towarzyszył ci Sylvain Cassel,
który stanął już przed niniejszym
trybunałem. Czy zgadzasz się ze
wszystkimi wymienionymi zarzutami?
– Tak. – Allie patrzyła jej prosto
w oczy.
– Allie, masz teraz szansę przekonać
nas, że nie powinniśmy nałożyć na
ciebie najwyższej kary. – Eloise nie
okazywała żadnego gniewu. – Opowiedz
nam o wszystkich okolicznościach
łagodzących, powiedz, dlaczego uznałaś,
że to może być usprawiedliwione.
Zacznij od opisania tego, co się zdarzyło
tamtej nocy. Dlaczego złamałaś Zasady?
Allie
zaczęła
opowiadać
roztrzęsionym głosem, ale stopniowo się
uspokoiła i nabrała pewności. Kiedy
dotarła do chwili, gdy Gabe porwał ją
ze ścieżki, i wyjaśniła, w jaki sposób
zdołała się uwolnić, na twarzy Isabelle
zamigotał cień uśmiechu. Tym razem
Allie również nie wspomniała o tym, co
Christopher mówił na temat dyrektorki.
–
Biorę
na
siebie
całą
odpowiedzialność za to, co się stało.
Sylvain nie ponosi żadnej winy. Był tam
tylko
dlatego,
że
mu
zagroziłam
i odrzuciłam jego rady. Próbował mnie
chronić – dodała na zakończenie.
– Dlaczego odrzuciłaś jego rady? –
zapytał natychmiast Zelazny.
Allie spojrzała na niego, zachowując
kamienny wyraz twarzy.
–
Ponieważ
wiedziałam,
że
spróbujecie porwać mojego brata, żeby
dopaść Nathaniela, i nie chciałam na to
pozwolić.
– Wiedziałaś? – W głosie Zelaznego
pojawił się sarkazm. – Skąd niby mogłaś
wiedzieć? Potrafisz czytać w naszych
umysłach?
– Nie. Proszę mi w takim razie
powiedzieć, że się myliłam. – Patrzyła
mu prosto w oczy, ale zbył jej komentarz
machnięciem dłoni.
– To nie ja tu jestem osądzany –
stwierdził. – I radziłbym ci o tym
pamiętać.
– Nikt nikogo tu nie osądza. – Jerry
spróbował uspokoić atmosferę. Jego
kręcone brązowe włosy były bardziej
rozczochrane niż zazwyczaj. Potarł
grzbiet nosa, odłożywszy okulary na
stolik. – Twoim jedynym motywem była
więc próba ochrony brata, tak?
Allie gorliwie pokiwała głową.
– Nie chciałaś pomóc Nathanielowi?
– Nie. – Spojrzała na niego
z zaskoczeniem. – Dlaczego miałabym
mu pomagać?
– Z tego, co nam mówiłaś – podjął
Jerry – wynika, że twój brat dość
skwapliwie próbował cię przekonać do
sprawy Nathaniela. Nie uwierzyłaś mu?
– Wydaje mi się… – Poczuła nagły
skurcz żołądka i przełknęła gorzką
ślinę. – Mam wrażenie, że mój brat się
pogubił. Nie zgadzałam się z ani jednym
jego słowem, ale musiałam go zobaczyć.
Dowiedzieć się, co się z nim stało.
Upewnić, że naprawdę wciąż żyje.
– Myślę, że wszyscy przyznamy, że
to całkiem racjonalne wyjaśnienie –
wtrąciła Eloise. – Między rodzeństwem
tworzą się silne więzi i każdy na jej
miejscu zrobiłby chyba to samo.
– To właśnie ta więź mnie
najbardziej interesuje – stwierdził Jerry.
Eloise obrzuciła go kosym spojrzeniem,
ale nie zwrócił na to uwagi. – Skoro
czujesz się z nim tak mocno związana,
żeby zaryzykować wszystko i złamać
Zasady, to muszę zapytać, czy zrobiłabyś
to raz jeszcze? Czy twój brat ponownie
mógłby się okazać ważniejszy niż nasza
szkoła?
Allie nie zastanawiała się nad tym
wcześniej, więc wpatrywała się przez
chwilę w milczeniu w nauczyciela,
wyobrażając sobie, że Christopher prosi
ją, by rzuciła wszystko i przyszła mu
z pomocą.
–
Nie
–
odpowiedziała
ze
smutkiem. – Już nie.
– Mogę zapytać dlaczego? – Jerry
wpatrywał się w nią uważnie. Poczuła
wzbierające łzy i przypomniała sobie,
co mówił Sylvain: „Nie pozwól, żeby
widzieli, jak płaczesz”. Wzięła głęboki
oddech i odpowiedziała ze spokojem:
– Ponieważ już mu nie ufam.
22
Przesłuchiwali ją jeszcze przez kilka
minut, wreszcie Isabelle ogłosiła koniec
posiedzenia.
– Myślę, że mamy już wszystkie
informacje
niezbędne
do
podjęcia
decyzji – oznajmiła. – Allie, proszę,
zaczekaj na zewnątrz. Zawołamy cię,
gdy będziemy gotowi.
Allie wyszła, czując nagłą niemoc.
Korytarz był pusty. Oparła się plecami
o ścianę i czekała w grobowej ciszy.
Po
dziesięciu
minutach
stania
osunęła się i usiadła na podłodze,
opierając czoło na kolanach i licząc
kolejne oddechy. Pół godziny później
nawet to było już zbyt męczące. Od
czasu do czasu słyszała podniesione
głosy dobiegające zza zamkniętych
drzwi, ale nie potrafiła zrozumieć
żadnych słów.
Prawie udało jej się zdrzemnąć,
kiedy drzwi się w końcu otwarły
i stanęła w nich Eloise.
– Jesteśmy gotowi – powiedziała.
Allie
podniosła
się
z
podłogi
i wgramoliła z powrotem do sali
treningowej numer jeden.
Tym razem musiała stać przed
stołem jak skazaniec oczekujący na
wyrok. Próbowała oddychać głęboko,
żeby uspokoić nerwy, ale jej płuca
odmawiały współpracy, zmuszając ją do
krótkich,
urywanych
oddechów.
Trzymała oparcie krzesła tak mocno, że
bała się, że je wygnie.
– Postąpiłaś niewłaściwie – zaczęła
Isabelle.
Jerry
zajmował
się
czyszczeniem
okularów,
skutecznie
unikając wzroku Allie, a w oczach
Eloise widać było wsparcie. – Złamałaś
reguły
obowiązujące
wszystkich
uczniów naszej szkoły. Co gorsza
ryzykowałaś życiem, swoim i Sylvaina,
także ludzi pana Patela. To nie może
ujść ci płazem. Rozumiemy jednak więzi
łączące rodzeństwo i zdajemy sobie
sprawę, że ta decyzja byłaby trudna dla
każdego z nas. – Spojrzała z ukosa na
Zelaznego,
który
odwrócił
się
ze wściekłym wyrazem twarzy. – Sami
zapewne czulibyśmy się w obowiązku
pomóc członkom naszych rodzin w takiej
sytuacji. To właśnie z tego powodu nie
zostaniesz usunięta ze szkoły. – Zelazny
z trzaskiem odłożył długopis, na ten
dźwięk
dyrektorka
się
skrzywiła
i zamilkła na chwilę. – W zamian za to
czeka cię trzymiesięczny okres próbny.
– Co to znaczy? – Allie wodziła
wzrokiem od jednego nauczyciela do
drugiego.
– To znaczy – wyjaśniła Isabelle –
że jeśli przez następne trzy miesiące nie
narobisz sobie żadnych kłopotów i nie
złamiesz Zasad, zapomnimy o całej
sprawie. Ale jeśli chociaż minimalnie
naruszysz którąś z reguł, zostaniesz
wydalona ze skutkiem natychmiastowym.
Rozumiesz?
Allie skinęła.
– Doceniamy twoją szczerość. –
Dyrektorka
spojrzała
jej
prosto
w oczy. – Mamy nadzieję, że się czegoś
nauczyłaś i jeśli którykolwiek z ludzi
Nathaniela
spróbuje
się
z
tobą
skontaktować, to przyjdziesz z tym od
razu do nas. Zaufaj nam, że potrafimy ci
pomóc.
Carter unikał jej przez cały kolejny
tydzień. Z początku bardzo chciała z nim
porozmawiać,
wyjaśnić
wszystko
i przeprosić, tak by było jak dawniej.
Ale wiedziała, że to niemożliwe. Nie
tym razem. Zamiast tego dała mu po
prostu spokój.
Jego
nieobecność
spowodowała
sporą wyrwę w jej życiu. Podczas
każdej kolacji tęskniła za ciepłem jego
ramienia,
oplatającego
jej
plecy.
Siedząc w świetlicy lub bibliotece,
wciąż automatycznie wypatrywała go
wśród uczniów.
Dostali
jeszcze
tydzień
na
dokończenie
raportów
dla
Nocnej
Szkoły, więc nie musiała z nim również
trenować i przyglądać się, jak żartuje
z Jules i Lucasem.
Wiedziała, że przyjdzie jej zapłacić
za
torturowanie
siebie
samej
wyobrażaniem sobie Cartera, który nie
stanowił już części jej życia, ale zanim
się zorientowała, w jej umyśle powstał
obraz zagubionego nastolatka, który
musiał sobie ze wszystkim radzić na
własną rękę.
Złamało jej to serce.
„Wierzę, że Carter West jest
najbardziej
godnym
zaufania
człowiekiem,
jakiego
spotkałam.
Wierzę, że każde słowo wypowiedziane
podczas naszej rozmowy było prawdą”.
Napisała ostatnie zdanie swojego
raportu w sobotę po północy i poczuła
spływające po policzkach łzy. Odłożyła
pióro, podciągnęła kolana pod brodę
i zaczęła się kołysać na łóżku.
Coś w niej pękło, gdy usłyszała
przez ścianę, że Rachel potknęła się
w swoim pokoju. Strasznie się za nią
stęskniła i naprawdę potrzebowała jej
rady. Nie pozwalając sobie nawet na
sekundę
wątpliwości,
zerwała
się
z łóżka i wypadła ze swojego pokoju.
Dobiegła pod drzwi Rachel, oparła
policzek o chłodne drewno, zamknęła
oczy i zapukała dwukrotnie.
–
Wejść
–
odpowiedziała
przyjaciółka
władczym
głosem,
szeleszcząc jakimiś papierami.
– Rachel, naprawdę nie mam
pojęcia, co robić… – Allie zaczęła
mówić, nim jeszcze weszła do pokoju,
ocierając oczy chusteczką, przez co
musiała wyglądać jak wariatka. Rachel
jednak
tylko
odgarnęła
papiery
i poklepała miejsce obok siebie na
łóżku.
– Mów – poleciła.
– Niektórych rzeczy nie mogę ci
powiedzieć… – Allie zająknęła się
i zwinęła chusteczkę w kulkę, kryjąc ją
w dłoni.
– To powiedz mi o pozostałych. –
Podała jej czystą chusteczkę, a jej
migdałowe oczy wodziły po twarzy
Allie w poszukiwaniu jakichkolwiek
wskazówek.
– Carter i ja…
– Zerwaliście ze sobą.
Allie wbiła w nią zdumione
spojrzenie.
– Wszyscy o tym mówią – wyjaśniła
przyjaciółka. – Chciałam cię zapytać,
ale… – Rozłożyła ramiona, a Allie
odczytała ten gest jako wymówkę, że już
ze sobą nie rozmawiają. To wywołało
kolejny atak płaczu, który zakończył się
dopiero wtedy, gdy Rachel poklepała ją
czule po plecach.
– Był taki wściekły – wyszlochała
Allie. – A ja zrobiłam coś, czego mi
nigdy nie wybaczy.
– Chodzi o Sylvaina?
Allie wiedziała, że przyjaciółka
starała się jej nie osądzać, ale potrafiła
wyczuć dezaprobatę kryjącą się w tym
pytaniu.
–
Ludzie
mówią,
że
byłaś
z Sylvainem wtedy, gdy został pobity.
Wiesz, razem… w lesie. Mówiąc
w skrócie, krąży plota, że zabawiałaś
się z Sylvainem za plecami Cartera.
Poczuła gwałtowne ukłucie bólu,
wyobrażając sobie reakcję Cartera na te
pogłoski. Domyślała się, że ludzie
muszą podejrzewać, co zaszło –
poobijana twarz Sylvaina prowokowała
do pytań – ale nie wyobrażała sobie,
jakie to wszystko będzie poplątane.
Znów zrobiło jej się żal Cartera. I siebie
samej.
– Niczego takiego nie robiliśmy. –
Rachel musiała jej uwierzyć. – Nie
byliśmy tam… razem. Pomagał mi
w czymś. – Przez to, że nie mogła
opowiedzieć o wszystkich szczegółach,
wciąż czuła się jak kłamczucha. Rachel
musiała poznać całą historię. W końcu
mówiąc jej o Christopherze, nie łamała
chyba żadnych Zasad Nocnej Szkoły.
Kiedy wreszcie się zdecydowała,
poczucie ulgi sprawiło, że słowa
popłynęły
z
niej
nieprzerwanym
strumieniem. Opowiedziała o liście
Christophera, o obsesji Cartera na
punkcie jej bezpieczeństwa, o rozmowie
z Sylvainem.
– Och, Allie… – Rachel westchnęła,
gdy dotarła do tego punktu opowieści.
– Wiem. – Odruchowo okręciła
chusteczkę wokół palca. – Może to był
błąd. A może nie. Ale Sylvain omal nie
stracił przeze mnie życia. A Carter mnie
rzucił.
Wypowiedzenie
tego
na
głos
sprawiło, że znów zachciało jej się
płakać, ale chyba wyczerpała już cały
zapas łez, ponieważ oczy pozostały
suche i piekące.
Przez niepokojąco długą chwilę
Rachel przyglądała jej się bardzo
uważnie. Allie wiedziała, że jej
przyjaciółka nie lubi Sylvaina od czasu
letniego balu. Nie potrafiła mu zaufać.
Ale tak naprawdę wcale go nie
znała.
– Co się między wami tak naprawdę
dzieje? – zapytała w końcu Rachel. –
Podoba ci się? Wiesz, nikt nie mógłby
cię winić, ocalił cię w końcu z pożaru
i teraz też ci pomógł w tym… –
Zatoczyła okrąg dłonią. – To musiało
stworzyć między wami jakąś więź.
Trudno się temu oprzeć i łatwo to
pomylić z miłością.
– Nie – odpowiedziała Allie bez
wahania, choć przyspieszone bicie serca
sprawiało, że nie wiedziała, czy mówi
prawdę. – Wcale mi się nie podoba… –
Zamilkła. – Choć… sama nie wiem. –
Podciągnęła kolana pod brodę i oplotła
je ramionami. – Chyba jakoś mnie
pociąga, tak przynajmniej zgaduję. Ale
to
nie
dlatego
pokłóciłam
się
z Carterem. Wydaje mi się… – Zamilkła
ponownie, zastanawiając się nad tym, co
faktycznie czuła. – Naprawdę brakuje mi
Cartera, ale z drugiej strony czuję się
tak, jakbym dopiero teraz mogła
odetchnąć. Nie potrafię oddychać, gdy
on jest przy mnie.
– Dlaczego? Bo jest nadopiekuńczy?
Dusisz się przy nim?
Allie bez przekonania pokiwała
głową.
– Kocham go. Naprawdę. Ale ciągle
mi mówi, co mam robić. Non stop się
o coś sprzeczamy. Wydaje mi się, że we
mnie nie wierzy i sprawia, że sama też
zaczynam wątpić. Sporo nad tym
myślałam i chyba wiem, dlaczego tak
robi. Nie ma nikogo poza mną: ani
rodziców, ani rodzeństwa, żadnych
ciotek czy babć. Jest całkiem sam, a ja
jestem jedynym, co ma, i dlatego tak mu
na mnie zależy. Chce mnie chronić, ale
kiedy to robi, zaczynam się dusić.
– Było aż tak źle?
– Nie wiem. Chyba tak… albo nie. –
Uniosła obie dłonie. – Nie chciałam,
żeby tak to zabrzmiało. Mieliśmy
mnóstwo
wspaniałych
chwil.
Ale
pomimo tego, że strasznie za nim
tęsknię, to bez niego czuję się wolna.
Rachel powoli wypuściła powietrze
z płuc.
– W takim razie powinnaś się z nim
całkowicie rozstać. Skoro tak właśnie
się czujesz, to tak musisz zrobić.
– Ale kiedy nie wiem jak. – Do jej
oczu ponownie napłynęły łzy. – Nie
potrafię przestać o nim myśleć. Cały
czas widzę miejsca, w których się
spotykaliśmy i śmialiśmy. To jest tak
głupie, że nie wiem… – Gniewnym
gestem otarła oczy. – Ale nie mogę
przestać. Tak jakbym miała na jego
punkcie jakąś obsesję.
– Właśnie dlatego zerwania są takie
trudne – Rachel przemawiała łagodnym
głosem. – Są powody, dla których ludzie
za nimi nie przepadają. To zajmuje
sporo czasu. Przede wszystkim jednak
myślę, że powinnaś się jakoś rozerwać.
Nie możesz ciągle tylko pracować.
Spróbuj zrobić coś, czego nigdy nie
zrobiłabyś z Carterem. Idź gdzieś z Jo,
chociaż jest szalona jak Kapelusznik.
Albo z Zoe. Albo razem gdzieś się
wybierzmy.
Unikaj
Cartera…
i Sylvaina – dodała pospiesznie. –
Ostatnie, czego ci teraz trzeba, to
kolejny zawód miłosny. Musisz odkryć,
kim jesteś i czego potrzebujesz. Może
jest ci potrzebny Sylvain, nie wiem, albo
widzisz w nim tylko model zastępczy.
Nie wydaje mi się, żeby modele
zastępcze się sprawdzały. Weź sprawy
w swoje ręce.
Allie parsknęła śmiechem przez łzy.
– Nie wierzę, że to właśnie
powiedziałaś – stwierdziła.
– Ja też nie. – Rachel wyszczerzyła
się radośnie. – Koniec terapii. Rachunek
przyjdzie później.
Allie próbowała zastosować się do
jej rad. Zmuszała się do grania w szachy
z Jo. A raczej przegrywania w szachy.
Chodziła na lekcje kick-boxingu z Zoe,
która pasjami uwielbiała kopać różne
rzeczy. Rozmawiała z Rachel i Lucasem
o lekcjach, które właściwie jej nie
obchodziły.
Starała
się
nie
rozglądać
za
Carterem w każdym pomieszczeniu, do
którego wchodziła. Na lekcjach nigdy
nie patrzyła w jego stronę, podnosiła
głowę dopiero, kiedy wychodził.
Pomocne okazało się to, że Carter
przesiadł się w jadalni do stolika Jules
i jej znajomych. Wszyscy jednak i tak
krążyli wokół nich jak na szpilkach,
próbując nie okazywać poparcia żadnej
ze stron, choć podziały i tak były
nadzwyczaj wyraźne.
–
Naprawdę
nie
chciałabym,
żebyśmy się podzielili na drużynę
Cartera i moją – stwierdziła Allie
pewnego
wieczoru
po
kolejnej
błyskawicznej przegranej z Jo. – Ale to
się chyba już stało.
Siedziały na podłodze przy niskim
stoliku szachowym, ukrytym w kącie
świetlicy.
Przy
fortepianie
jeden
z uczniów odgrywał jazzową wersję
rockowej piosenki. Kilkoro innych
tańczyło przy regałach z książkami.
Wokół panowały chaos i kakofonia,
a Allie z zaskoczeniem odkryła, że
cieszy ją ta odrobina anarchii.
– Zawsze tak się dzieje – stwierdziła
wyniośle Jo. – Szach. Naprawdę
powinnaś nauczyć się grania wieżą,
a nie zostawiać ją w jednym miejscu.
Ale wasze rozstanie wcale nie jest takie
najgorsze.
Kiedy
ja
zrywałam
z Lucasem… Oj, wtedy to dopiero
narobił się bajzel. Byliśmy na siebie
naprawdę wściekli, więc wyglądało to
jak w jakiejś Palestynie. – Dramatyzm
w jej głosie zmusił Allie do uśmiechu.
Miło
było
w
końcu
zobaczyć
przyjaciółkę w dobrym nastroju. –
Wszyscy opowiedzieli się po którejś ze
stron i jedni nie rozmawiali z drugimi.
Koszmar. A wy… – Allie przesunęła
wieżę zgodnie z sugestią, ale Jo tylko
wywróciła oczami. – Szach i mat. Jesteś
w tym naprawdę beznadziejna, wiesz?
A wy się nie wściekacie, tylko
próbujecie się ignorować, dzięki czemu
jest łatwiej. Nam oczywiście, bo wy to
macie przewalone, wiem.
– Rozmawiałaś z nim? – Allie
pomogła rozłożyć figury od nowa. – To
znaczy z Carterem?
– Oczywiście! Każdego dnia z nim
rozmawiam. Na tym właśnie polega
idiotyczność rozstań: tylko wy dwoje
przestaliście ze sobą rozmawiać.
Allie jakoś nigdy wcześniej o tym
nie pomyślała. Zamarła, trzymając króla
w jednej ręce.
– I jak się czuje?
– Załamany. – W oczach Jo błysnęło
współczucie. – Samotny. Ale poza tym
całkiem OK. Jest taki jak ty. Radzi
sobie. Lucas mu trochę pomaga. Carter
chciałby zabić Sylvaina, ale Jerry
trzyma ich obu na dystans. – Dokończyła
rozstawianie figur i spojrzała na nią
z nagle rozpromienioną twarzą. –
A w ogóle wybierasz się na imprezę
w przyszłym tygodniu? W ruinach
zamku.
Chociaż zupełnie nie miała na to
ochoty, postarała się brzmieć tak, jakby
była zainteresowana.
– Jaka impreza? Nic o tym nie
słyszałam.
– Robimy to co roku. Tym razem
odbędzie się w przyszły piątek. Ja na
pewno idę. Będzie fajnie i strasznie.
Mamy ognisko, opiekamy pianki, pijemy
wino i opowiadamy sobie historie
o duchach.
– Czy to… – Allie ugryzła się
w język, nie kończąc pytania. Musiałaby
dopytywać,
czy
wszystko
jest
zatwierdzone
przez
Patela,
zabezpieczone
przed
Nathanielem
i Christopherem, ale nie mogła o tym
rozmawiać z Jo. – To jest legalne? To
znaczy Isabelle nie ma nic przeciwko?
– Mogą przyjść wszyscy starsi
uczniowie – odpowiedziała wymijająco
Jo. – Do których też się zaliczasz.
Naprawdę powinnaś przyjść, nikt nie
omija tej zabawy.
– Pomyślę nad tym – obiecała Allie,
choć wcale nie miała takiego zamiaru.
Co kilka dni odbywała kolejne
spotkania z Isabelle. Za każdym razem
dopytywała o Nathaniela i ciągle
słyszała, że nie ma żadnych nowych
wieści ani o nim, ani o jego szpiegu
w szkole. Sama informowała, że
Christopher nie próbował się z nią
kontaktować,
chociaż
gdy
tylko
wchodziła do swojej sypialni, jej wzrok
odruchowo kierował się do biurka,
szukając
grubej
koperty,
opisanej
znajomym charakterem pisma. Ale żadna
się nie pojawiła.
Ciągle
kurczowo
trzymała
się
wszystkich Zasad. Wracała do pokoju
przed jedenastą. Nie spóźniała się ani na
lekcje, ani na posiłki. Kiedy znów
rozpoczęły się zajęcia Nocnej Szkoły,
skupiła się na treningach i poznawaniu
strategii – wyprostowane plecy i wzrok
skupiony na Raju Patelu. Unikała
patrzenia na Cartera i Sylvaina oraz na
wszystko, co nie mogło jej ocalić życia
nocą w ciemnym lesie. Cały smutek,
zakłopotanie i wściekłość włożyła
w naukę ciosów rękami i nogami. Dało
jej to ogromną satysfakcję.
Tego właśnie oczekiwała po niej
Isabelle. Allie miała nadzieję, że
dyrektorka
zaczyna
stopniowo
jej
wybaczać.
Idąc pewnego popołudnia na kolejne
spotkanie
z
Isabelle,
zauważyła
zmierzający w jej stronę po schodach
charakterystyczny rudy koński ogon. Jak
zwykle próbowała uniknąć spotkania,
ale Katie Gilmore zatrzymała się tuż
przed nią.
–
Cześć,
Allie.
–
Odsłoniła
w uśmiechu równe białe zęby. Nawet jej
szminka była idealnie dobrana. Allie
wciąż nie miała pojęcia, jak ta
dziewczyna to robi.
– Co tam, Katie? – Próbowała nie
brzmieć zbyt podejrzliwie.
– Kilkoro z nas wybiera się w piątek
na ognisko przy wieży. To taka tradycja
wśród starszych uczniów. Myślę, że
powinnaś iść z nami.
– Moment. – Allie patrzyła na nią
z
niedowierzaniem.
–
Chcesz
powiedzieć, że zapraszasz mnie na
imprezę? – Zamilkła dla podkreślenia
efektu.
–
Jesteś
pewna,
że
nie
pomieszały ci się jakieś proszki?
– Och, nie wygłupiaj się, Allie. – Na
jej twarzy pojawił się podejrzanie
anielski uśmiech. – To naprawdę ważna
impreza. Wiem, że macie problemy
z Carterem, więc chciałam się upewnić,
że nie będziecie siedzieć w kącie
i użalać się nad sobą. Przyjdziesz?
Na dźwięk tego imienia zamarła.
Katie wymawiała je w taki sposób, że
Allie zaczynała się niepokoić. Mówiła
o nim tak, jakby miała wobec niego
jakieś zamiary.
W końcu Allie wzruszyła ramionami,
próbując pamiętać o tym, że wciąż trwa
dla niej okres próbny.
– Może – odpowiedziała. – Mam
sporo nauki.
– To cudownie. – Katie wyglądała
na
usatysfakcjonowaną.
–
Mamy
pozwolenie na powrót po dwudziestej
trzeciej. Mam nadzieję, że się pojawisz,
będzie świetna zabawa.
Patrząc za odchodzącą dziewczyną,
Allie poczuła niepokój narastający
w żołądku. Czego tak naprawdę chciała
ta złośliwa ruda krowa?
23
Wszedłszy tego popołudnia do biura
Isabelle, Allie zadała swoje tradycyjne
pytanie, dyrektorka zaś odpowiedziała
tradycyjnym, przeczącym potrząśnięciem
głową. Allie z ciężkim westchnieniem
opadła na krzesło przed biurkiem.
– Katie Gilmore zaprosiła mnie na
piątkową
imprezę
w
zamkowych
ruinach. Zgaduję, że to oznacza, że nie
powinnam się tam pojawić.
Isabelle zdjęła okulary i odłożyła je
na leżącą przed sobą stertę papierów.
– Nie wydaje mi się, że układanie
kalendarza spotkań towarzyskich według
tego, czego chce lub nie chce od ciebie
Katie,
jest
najrozsądniejszym
wyjściem – stwierdziła.
– Mówiła, że to legalne – dodała
Allie. – Tylko nie wiem, czy to dotyczy
też
dziewczyn
z
warunkowym
zawieszeniem.
Dyrektorka machnęła ręką.
– Legalne w tym wypadku oznacza,
że nikt nie zostanie ukarany za udział
w tej imprezie. To taka tradycja. Ufamy
uczniom, że nie spalą całego lasu,
nauczyciele nie śledzą ich potajemnie.
Dostajecie
dodatkową
godzinę
na
powrót do szkoły. Jeśli wszyscy
zachowują się właściwie, zabawa
odbywa się też następnego roku. Trwa to
już chyba od momentu zburzenia zamku,
na pewno się tam spotykaliśmy, gdy ja
byłam uczennicą tej szkoły.
Allie próbowała sobie wyobrazić
szesnastoletnią Isabelle u boku swej
szesnastoletniej matki, ale jej nie
wyszło.
– Tylko… To na pewno jest
bezpieczne? – Czuła się dziwnie,
pytając o kwestie bezpieczeństwa. –
Będą tam jacyś ludzie Patela?
Na twarzy dyrektorki pojawił się
smutny uśmiech.
– To, że zadałaś mi takie pytanie,
jest jednocześnie oznaką postępu, jak
i jego braku. Ale odpowiedź brzmi: tak.
Będą tam ochroniarze Raja, sprowadził
na tę noc dodatkowych ludzi. Na pewno
nic wam nie grozi.
– W sumie to bez znaczenia –
wymamrotała Allie. – Pewnie i tak nie
pójdę. To w końcu tylko jakieś
pieprzone
ognisko.
–
Zauważyła
ostrzegawcze spojrzenie dyrektorki. –
Przepraszam za łacinę.
– To, co ci powiem, może cię
zaskoczyć. – Isabelle pochyliła się ku
niej i spojrzała jej prosto w oczy. –
Chciałabym, żebyś poszła na tę zabawę.
– No nie… – Dziewczyna opadła na
oparcie krzesła. – Ty też?
– Ostatnie tygodnie były dla
wszystkich stresujące – Isabelle mówiła
dalej, ignorując jej uwagę – ale to ty
miałaś najgorszą sytuację. Dodatkowo,
biorąc pod uwagę, co zaszło między
tobą a Carterem… – Wstała z krzesła
i stanęła przed Allie, opierając się tyłem
o biurko. – Myślę, że doskonale sobie ze
wszystkim poradziłaś. Dałaś innym
przykład. Ale boję się, że tutaj –
delikatnie dotknęła palcem jej serca –
dzieją się różne rzeczy. Chciałabym
znów zobaczyć, jak się bawisz. Obiecaj
mi, że pójdziesz.
Allie odwróciła wzrok.
– Isabelle… – Naprawdę nie miała
ochoty na udział w tej imprezie. Ale
dyrektorka nie dała się zniechęcić.
–
Obiecaj
mi,
że
pójdziesz
i będziesz się dobrze bawić. Niech to
będzie jeden z elementów twojej kary.
– No dobra. – Allie westchnęła,
wciąż się wahając. – Pójdę. Ale nie
mogę obiecać, że będę się bawić.
– W porządku. – Isabelle wróciła za
biurko. – Tylko trzymaj się z dala od
Katie Gilmore. Nie pasujecie do siebie.
I nadal obowiązuje cię zakaz wdawania
się w bójki.
– Cudownie. – Allie obrzuciła ją
niechętnym spojrzeniem.
Kilka minut później weszła do
świetlicy i znalazła zwinięta na kanapie
Zoe, która z wyraźnym zmieszaniem
wpatrywała się w strony Pani Dalloway.
– Nic z tego nie kumam – stwierdziła
dziewczynka, rzucając książkę na stół. –
Przecież wszyscy w tej powieści ciągle
kłamią. To jakieś bzdury. Nikt nie mówi
tego, co chciałby powiedzieć. I dlaczego
w dawnych czasach wszyscy zawsze
mieli doła?
– Może z powodu wojny? –
podsunęła Allie, sadowiąc się na drugim
końcu długiej, skórzanej kanapy.
– Przecież ciągle mamy jakąś
wojnę – przypomniała Zoe. – A nie
jesteśmy tacy żałośni.
– Racja. – Allie zastanowiła się nad
tym przez chwilę. – A może chodzi o ich
dietę?
– Witaminy! – Uspokoiła się Zoe,
kiwając głową.
– O czym gadacie? – Stos książek
niesionych przez Rachel sięgał aż do
czubka jej nosa. Odstawiła go na
pobliski stolik.
– O witaminach – wyjaśniła Zoe.
– No tak, to oczywiste.
Rachel zabrała się do rozkładania
książek z chwiejnego stosu, jakby miała
przed sobą grubą talię kart.
– Herbaty? – zasugerowała Allie. –
Najlepiej z jakimś jedzeniem?
Rachel trzymała zakurzone tomiszcze
w skórzanej oprawie.
– Jak najbardziej.
Do kolacji brakowało jeszcze paru
godzin, a kuchnia była pusta. Na ladzie
rozłożono
świeże
bochny
chleba,
przykryte białymi szmatkami. Powietrze
wypełniał delikatny aromat drożdży.
Stały tam dwie duże lodówki:
z jednej mogli korzystać uczniowie
szukający mleka i przekąsek. Drugiej nie
wolno było dotykać.
– Zobaczmy – stwierdziła Rachel,
otwierając uczniowską lodówkę. –
Bingo! Są kanapki ze śniadania! –
Wyjęła tacę przykrytą folią spożywczą,
pod którą leżały równo poukładane
kanapki.
Obie
zabrały
się
do
przygotowania herbaty, gdy w kuchni
pojawiła się Jo.
– No tak, genialne umysły mają
jednakie pomysły – orzekła, biorąc
kubek z herbatą.
– Słuchajcie, o co chodzi z tą głupią
imprezą? – Allie westchnęła.
– Na mnie nie patrz! – Rachel
cofnęła się o krok z lękiem w oczach. –
Ja na pewno nie idę. Mam zaległości we
wszystkim.
– Ja idę. – Jo uniosła rękę.
– Ja bym chciała – wymamrotała
Zoe z buzią pełną sera. Allie spojrzała
na nią powątpiewająco.
– A możesz? Zapraszają tylko
starszych uczniów.
Zoe zmierzyła ją wzrokiem.
– Może i jestem mała, ale na pewno
należę do starszych uczniów tak jak i ty.
– Racja – potwierdziła Jo. – Zoe na
pewno może przyjść. – Odwróciła się
do Allie. – A co powiesz na to, byśmy
poszły razem?
– W ogóle nie chcę tam iść. – Allie
oparła się ciężko o ladę. – Isabelle mi
kazała.
– Nie będzie tak źle – pocieszyła ją
Jo. – Pójdziemy razem na tę randkę.
– Tylko żadnego całowania –
zastrzegła Allie.
– A możemy się trzymać za rączki? –
Głos Jo pobrzmiewał nadzieją.
– Dobra.
– Myślisz, że wystarczająco ciepło
się ubrałam?
Jo stała na korytarzu przed tylnymi
drzwiami szkoły ubrana w jasnoróżowy
szal, wysokie białe buty, pikowaną
marynarkę i ocieplane getry. Dochodziła
dziewiąta i były właśnie w drodze na
imprezę. Jo opatuliła się, jakby miały
zdobywać jakiś alpejski szczyt, a nie
łagodny angielski pagórek.
– Myślę, że przeżyjesz – stwierdziła
Allie z przekąsem, zapinając płaszczyk.
Miała na sobie szkolną spódniczkę,
dwie pary rajstop i czerwone martensy,
sięgające aż do kolan.
– Te buty są ocieplane? – Jo
zmierzyła
ją
powątpiewającym
spojrzeniem. – Zmarzną ci stopy.
– Trudno. – Allie owinęła się
szalem. – Oddam moje palce na
potrzeby nauki.
– Zaczekajcie!
Odwróciły się i zobaczyły Zoe, która
pędziła w ich stronę korytarzem,
wkładając płaszcz. Na jej głowie
kołysała
się
niebieska
czapka
z pomponem.
– Ruszajmy! – zakomenderowała
Allie. – Najpierw trzymamy się za ręce,
a
potem
możemy
się
trochę
poobmacywać.
– Przecież mówiłaś, że nie będziemy
się
całować
–
przypomniała
Jo,
otwierając drzwi.
– Możemy, byle bez języczków.
Noc była ciemna i przejrzysta; na
niebie wisiał księżyc w pełni, świecący
tak jasno, że nie musiały używać latarki,
dopóki nie dotarły do skraju lasu u stóp
wzgórza. Idąc gęsiego, ruszyły pod górę
ścieżką zaczynającą się za murami
ogrodu.
Allie mogła dostrzec parę swojego
oddechu unoszącą się w nocnym
powietrzu. Nadal nie miała ochoty na
imprezowanie, ale musiała przyznać, że
miło było dla odmiany zająć się czymś
innym niż nauka czy sprawy Nocnej
Szkoły.
– Nigdy jeszcze tam nie byłam. –
Wskazała na szczyt. – Jest tam coś
fajnego?
– Te ruiny są ponoć nawiedzone –
stwierdziła Zoe.
– Wszystkie ruiny powinny być
nawiedzone – przypomniała Jo.
–
Tak,
ale
te
są
podobno
naprawdę.
–
Zoe
wydawała
się
rozbawiona ideą istnienia duchów. – Żył
tam ponoć jakiś katolicki arystokrata,
torturowany
i
zamordowany
przez
Henryka VIII.
– I to on nawiedza tę wieżę? –
zapytała Allie.
– Nie. Jego żona totalnie sfiksowała,
kiedy Henryk porąbał faceta, więc
zaczęła
wspierać
buntowników.
Podobno
pozwalała
im
się
tutaj
ukrywać, może nawet w tym starym
budynku, który jest teraz naszą szkołą. –
Zwolniły, słuchając opowieści Zoe. –
W końcu żołnierze Henryka postanowili
ją dopaść, ale ona nie miała zamiaru się
poddawać. Bitwa trwała wiele dni,
zginęli wszyscy obrońcy poza nią.
Walczyła jak wściekła kocica, podobno
sama zabiła co najmniej pięciu ludzi, ale
przeciwników było zbyt wielu. Otoczyli
ją w sypialni na szczycie wieży. –
Dziewczyna wskazała na mroczny zarys
kamiennej budowli, pochylającej się nad
nimi niczym sep. – Kiedy ją rozbroili,
obdarli ją ze skóry, kawałek po
kawałku.
–
Ostatnie
zdanie
wypowiedziała szeptem. – A na koniec
wyłupili jej oczy.
– Te drastyczne szczegóły są
zupełnie niepotrzebne – wymamrotała
niepewnie Jo.
– Od tego czasu zamek stoi
opuszczony. Mówi się, że w jasne noce
można ją dostrzec na szczycie wieży,
skąd wypatruje żołnierzy Henryka. To
właściwie jest najbardziej przerażające,
bo nie ma już żadnego szczytu wieży. –
Zoe znów ściszyła głos. – Musi zatem
unosić się w powietrzu…
– Cześć wam.
Wszystkie
wrzasnęły,
słysząc
dobiegający znikąd głos Lucasa.
– Aj!
Skierował w ich stronę światło
latarki, oślepiając je na chwilę.
– Co się z wami dzieje?
– Zoe opowiadała właśnie straszną
historię – Jo próbowała się bronić.
– Och. – Lucas wyszczerzył się do
Zoe. – Wcisnęłaś im bajkę o Fruwającej
Damie.
– Właśnie tak – odpowiedziała
z uśmiechem.
– Dosko! – Przybił jej piątkę. –
Uwielbiam tę historię, daje dreszcze.
– Totalnie się wkręciły – stwierdziła
Zoe z wyraźną satysfakcją.
– A gdzie reszta? – Allie omiotła
pobliskie drzewa promieniem latarki.
– Jeszcze nie jesteśmy na miejscu –
zauważyła Jo.
Z góry doleciały ich ciche śmiechy,
niesione przez wiatr.
– Zapalili już ognisko? – dopytywała
się Jo, gdy podjęli wspinaczkę pod górę.
– Poszedłem, kiedy zaczynali je
zapalać.
–
Lucas
był
wyraźnie
skrępowany.
–
Szukałem
Rachel.
Widziałyście ją?
– Nie ma jej – odpowiedziała Allie
z zakłopotaniem. – Nie wybierała się
w ogóle. Nie mówiła ci?
– Mówiła. – Wsunął dłonie do
kieszeni i kopnął leżący na ziemi
kamyk. – Miałem nadzieję, że jej się
odwidziało.
– Chodź z nami – zaproponowała
Zoe.
–
Będziemy
się
całować
z języczkami.
–
Słucham?
–
Zamrugał
ze
zdziwieniem.
– Bez języczków – poprawiła ją
skrupulatnie Jo.
– Właściwie to chyba jest opcja, że
z języczkami – stwierdziła Allie,
ruszając pod górę.
Przed szczytem podejście stało się
nieco łagodniejsze i Allie mogła
wreszcie zobaczyć wieżę w całej
okazałości. W powietrzu unosił się
delikatny zapach dymu, słyszała również
radosne śmiechy i krzyki. Zbliżając się
do zamku, stopniowo otrząsały się
z napięcia wywołanego opowieścią Zoe.
Lucas zaprowadził je do podnóża
naturalnych,
kamiennych
schodów,
wiodących na szczyt zamkowych murów.
Stanąwszy
na
wąskich
blankach,
niemających nawet metra szerokości,
spojrzeli na ognisko płonące po drugiej
stronie. Wokół ognia, niczym na sabacie,
rozsiedli się rozgadani i roześmiani
uczniowie.
Gdy podeszli nieco bliżej, Katie
natychmiast pospieszyła na spotkanie
Allie.
– O, udało ci się. – Miała na sobie
narciarską
kurtkę
i
kaszmirową
czapeczkę. – Witamy. Częstujcie się
napojami i piankami. – Uśmiechnęła się
rozbrajająco. – Dołączcie do nas.
– Ktoś ją podmienił – szepnęła Allie
do Jo, patrząc na oddalające się plecy
dziewczyny. – Weź ją napraw.
–
Tak
nagle
przestała
cię
nienawidzić? – Jo była równie mocno
zaskoczona. – Czemu nic o tym nie
wiem?
– Nie lubię tej panny – rzuciła Zoe
i pognała przed siebie, wypatrzywszy
w tłumie jakąś znajomą twarz.
Gdy dotarły do ogniska, Allie
odruchowo
rozejrzała
się
wokół,
szukając Cartera. Jej wzrok zatrzymał
się na Sylvainie. Poza kilkoma siniakami
jego twarz prawie całkiem wróciła do
normy. Rany na szyi wciąż się goiły.
Siedział obok olśniewającej Nicole,
ubranej
w
zachwycający
czarny
płaszczyk
i
nauszniki.
Sprawiali
wrażenie tak idealnej pary, że Allie
poczuła bolesne ukłucie w sercu. Ona
już dla nikogo nie była idealną parą.
Nicole dostrzegła ją przez płomienie
i z uśmiechem na twarzy pomachała
butelką szampana.
Allie odmachała jej z pewną
nieśmiałością.
Jo pociągnęła ją bliżej ognia
i usiadły na dużym, płaskim kamieniu,
stanowiącym niegdyś fragment zamku.
Dołączyła do nich Zoe i w trójkę
przyglądały się, jak jeden z uczniów
wsadza do ognia długi kij. Powietrze
wypełniło
się
słodkim
zapachem
opiekanej pianki. Allie zaciągnęła się
głęboko aromatem kempingów z czasów
dzieciństwa.
– Ja też chcę. – Załkała żałośnie.
– Lucas! – rzuciła Jo tonem
nieznoszącym sprzeciwu. Spojrzał na
nią, unosząc brew. – Jedną piankę na
kiju, poproszę.
Wybrał gałązkę ze stosu leżącego na
ziemi, ktoś podał mu duży worek
wypełniony piankami. Wokół krążyły
wino i szampan. Niektórzy trzymali
w ręku plastikowe kubeczki, pozostali
popijali
wprost
z
butelek. Allie
wstrzymała oddech, widząc, jak jedna
z nich trafia w ręce Jo. Na szczęście
przyjaciółka odmówiła.
– Nie mogę, muszę być jak święta –
podziękowała za poczęstunek. – Nie
słyszałeś?
Święta
Jo,
patronka
trzeźwości.
Allie również odmówiła. Po tym, co
się stało w czasie letniego balu, utrata
kontroli nad sobą nie budziła jej
zainteresowania.
Jo nabiła kolejną puchatą piankę na
kij.
– Są przepyszne, ale nie mogę zjeść
więcej niż trzy. – Była naprawdę
szczęśliwa. – Bo inaczej puszczę pawia.
Ktoś dorzucił drewna do ognia
i płomienie wystrzeliły w górę, kryjąc
w ciemnościach otaczające ich lasy.
Ogarnęła ich fala przyjemnego ciepła.
Allie odchyliła się do tyłu, patrząc na
górującą nad nimi zamkową wieżę, jej
postrzępione blanki i wąskie okna
przypominające skośne oczy.
– Ciekawe, czy była w tym choć
odrobina prawdy? – wymruczała pod
nosem, myśląc na głos. Jo zmierzyła ją
zaintrygowanym spojrzeniem, błyskając
niebieskimi tęczówkami w świetle
płomieni. – No wiesz, w tej historii
o
zabitej
kobiecie.
Chciałabym
wiedzieć, jak to naprawdę wyglądało.
– Mój brat mówił, że widział tutaj
ducha. – Jo uniosła piankę ponad
roztańczonymi płomieniami.
–
Pewnie
próbował
cię
przestraszyć – stwierdziła sceptycznie
Allie.
– Może. – Jo niepewnie wzruszyła
ramionami. – Ale nie wydaje mi się.
Tom nigdy się niczego nie bał, a to, co
zobaczył tamtej nocy, naprawdę go
wystraszyło.
Reszta uczniów z zaciekawieniem
zaczęła przysłuchiwać się ich rozmowie.
– Co takiego zobaczył? – zapytał
Lucas, stając obok niej z butelką
szampana.
– Był tu razem z przyjaciółmi
podczas zimowego ogniska, tak jak my
teraz, tyle tylko, że weszli do wieży.
O północy usłyszeli nad głowami jakieś
kroki. Mówił, że słyszał skrzypienie
drewna. Nad ich głowami nie było
jednak drewnianych podłóg. Niczego
tam nie było.
Wszyscy zamilkli, a Allie z trudem
przełknęła ślinę.
– Uznali, że ucieczka będzie
najlepszym rozwiązaniem – mówiła
dalej Jo. – Popędzili przed siebie, ale
zanim zbiegli ze wzgórza, obejrzeli się
za siebie i wtedy ją zobaczyli.
– Kogo? – zapytał któryś z uczniów.
– Kobietę w długiej szarej sukni,
patrzącą za nimi – wskazała na szczyt
wieży – z tamtego miejsca.
Zgromadzeni wokół ognia uczniowie
westchnęli ze strachu. Ktoś nerwowo
zachichotał.
– Pewnie coś sobie wyobraził –
stwierdziła Katie, nalewając szampana
do plastikowego kubeczka.
– Może, ale… O cholera! – Jo
błyskawicznie wyciągnęła z ognia
płonącą piankę i zaczęła zdmuchiwać
płomienie, zanim jednak jej się to udało,
ze
słodkiego
cukierka
pozostała
zwęglona masa. Zdrapała ją i wrzuciła
do ognia. – Mój brat nigdy więcej już tu
nie przyszedł.
Lucas wziął solidny łyk z podawanej
wokół butelki.
– Byłem tu już chyba ze sto razy
i nigdy niczego nie widziałem.
W tej samej sekundzie w ognisku coś
donośnie
strzeliło
i
wszyscy
zgromadzeni
wokół
płomieni
gwałtownie
podskoczyli.
Kilka
dziewcząt wrzasnęło, a potem zaczęły
się śmiać.
– Nie lubię historii o duchach –
stwierdziła
Nicole
z
wyraźną
dezaprobatą. – Mówienie o nich zakłóca
spokój
umarłych.
A
to
jest
niebezpieczne,
powinniśmy
ich
zostawić.
– Naprawdę wierzysz w duchy? –
zdziwił się Lucas.
– Oczywiście! – odpowiedziała
z taką pewnością, jakby uważała jego
pytanie za absurdalne. – Przecież jestem
z Paryża, to miasto jest pełne duchów.
Nie można mówić, że coś nie istnieje
tylko dlatego, że się tego nie rozumie.
To arogancja. Ja na przykład nie
rozumiem, na jakiej zasadzie działa
telewizja, ale przyznaję, że istnieje coś
takiego.
Wszyscy zaczęli dyskutować nad jej
logiką.
– Jakie nudy. – Katie westchnęła. –
Może w coś zagramy?
Pozostali
uczniowie
wybuchli
szyderczym śmiechem.
– Ciekawe w co? – zapytał któryś
z nich. – Może w węże i drabiny?
–
A
może
w
prawdę
lub
wyzwanie? – zaproponowała Katie bez
namysłu. – Od lat się w to nie bawiłam.
– To dość ryzykowna gra –
przypomniała Nicole, opierając się
o Sylvaina. Allie zauważyła, jak
odruchowo objął ją w pasie ramieniem,
kiedy
jednak
podniosła
wzrok
i spojrzała mu w oczy, Sylvain patrzył
prosto na nią. Coś zatrzepotało w jej
brzuchu.
Gdy ponownie skoncentrowała się
na rozmowie, Katie zdążyła już przejąć
dowodzenie. Stanęła na kamieniu, tak by
wszyscy mogli ją zobaczyć, a jej włosy
miały ten sam kolor co strzelające za jej
plecami płomienie.
– Dobra, zasady są takie – zaczęła. –
Każdy, kto zostanie o coś zapytany,
może również zadać pytanie innej
osobie. Po usłyszeniu pytania musicie
zdecydować, czy chcecie odpowiedzieć
prawdę czy podjąć wyzwanie. – Wśród
uczniów podniosły się głosy protestu. –
Tak jest bezpieczniej – ucięła Katie. –
Wiem, że to trochę niezgodne z tradycją,
ale… Ja zaczynam. – Wypatrzyła sobie
ofiarę. – Alex, czy ktoś ci już kiedyś
obciągnął?
– Ohyda. – Zoe zmarszczyła nos.
Allie spojrzała na nią i przypomniała
sobie, że dziewczynka ma dopiero
trzynaście lat. Zastanawiała się, czy nie
powinna jej stąd zabrać, zanim wszystko
wymknie się spod kontroli. Jej również
nie odpowiadały takie pytania. Inaczej
pamiętała grę w wyzwania. Zoe
wydawała
się
jednak
bardziej
zaintrygowana niż zniesmaczona, a Allie
nie chciała jej zawstydzać.
Z grupki uczniów podniósł się
wysoki blondyn, którego pamiętała
z Nocnej Szkoły.
– Wybieram prawdę – stwierdził,
trzymając
butelkę
wina.
Pozostali
natychmiast zamilkli. – Odpowiedź
brzmi: tak.
Rozległy się okrzyki niedowierzania,
ktoś rzucił w niego słodką pianką.
– Tylko raz – doprecyzował Alex. –
Naprawdę, przysięgam. – Uśmiechnął
się szeroko. – Ale jako prawdziwy
dżentelmen
zaoszczędzę
wam
szczegółów.
– Raczej wątpię – stwierdziła Katie,
przejmując od niego butelkę. – Teraz ty
zadajesz pytanie.
– Pru. – Chłopak wybrał.
–
Obecna
–
odezwała
się
rozchichotana blondynka.
– Czy to prawda, że straciłaś
dziewictwo na jachcie?
Wszyscy przy ognisku wybuchli
śmiechem,
podczas
gdy
Pru
zastanawiała się nad decyzją, nieco
chwiejąc się na nogach.
– Wybieram wyzwanie – stwierdziła
wreszcie, co zostało powitane kolejną
salwą śmiechu wśród jej przyjaciół.
Alex myślał nad wyzwaniem.
– Zdejmij koszulkę i wejdź na
wieżę. Musisz tam zostać sama przez
trzy minuty.
Pru nie wyglądała na zachwyconą.
– Nie chcę włazić na tę wieżę.
– Znasz zasady – wtrąciła się
surowo Katie. – Prawda albo wyzwanie.
Blondynka
westchnęła,
rozpięła
kurtkę i zdjęła gruby sweter. Pod
spodem miała różową koszulkę, której
pozbyła się bez wahania, odsłaniając
biały stanik. Chłopcy powitali ten widok
radosnymi okrzykami.
– Dziewczyno… – Jo jęknęła pod
nosem. – Miej do siebie choć trochę
szacunku.
– Biustonosz też – doprecyzował
Alex, choć wcale nie musiał, ponieważ
dziewczyna rzuciła go już na pozostałe
rzeczy.
–
Na
wieżę!
Na
wieżę!
–
dopingowali ją zebrani.
Dziewczyna
ruszyła
pod
górę,
śmiejąc się i machając, a jej uwolnione
piersi podskakiwały w ciemnościach.
Allie uznała, że musi się jak najszybciej
urwać
z
tej
imprezy
i
zabrać
ze
sobą
Zoe.
Zdecydowanie
nie
przepadała za takimi zabawami.
– Ktoś powinien pójść za nią, żeby
sprawdzić, czy wszystko w porządku –
zauważył Alex. – Zgłaszam się na
ochotnika.
– Nie zachowuj się jak oblech –
Katie
wyraziła
sprzeciw
pomimo
zachęcających okrzyków ze strony
pozostałych uczniów. – Nie kręcimy
tutaj porno. A ja pilnuję czasu.
Podczas gdy inni uczniowie zajęli
się rozmowami i podawaniem sobie
butelek, Allie pochyliła się w stronę
Zoe.
– Jeśli chciałabyś się zwijać, to
tylko powiedz – szepnęła, patrząc na nią
znacząco.
– Na swój antropologiczny sposób
jest to nawet całkiem fascynujące –
stwierdziła dziewczynka. – Nigdy nie
robiłam takich rzeczy, więc pewnie
zawsze wybierałabym prawdę.
– Już czas! – zawołała Katie. – Pru!?
Możesz już wracać i się ubrać.
Wszyscy stali w milczeniu przez
długą chwilę, czekając w napięciu na
powrót dziewczyny. W końcu od
kamiennej wieży odkleił się jakiś
mroczny kształt i popędził w ich stronę.
Dziewczyna cała się trzęsła, a jej
uśmiech gdzieś zniknął.
– Niech to szlag, jak zimno –
przeklęła. – Mogłam się zdecydować na
prawdę.
– Teraz twoja kolej na pytanie –
przypomniała Katie.
–
Wybieram
Lucasa
–
odpowiedziała Pru, zapinając kurtkę, po
czym założyła czapkę. – Zdarzyło ci się
kogoś przelecieć w budynku szkoły?
Allie
zauważyła,
że
Jo
się
wzdrygnęła, słysząc to pytanie, a potem
wbiła wzrok w ziemię.
– Wybieram prawdę – stwierdził
Lucas bez uśmiechu. – Tak.
Otaczający go chłopcy wybuchli
ironicznym
aplauzem.
Lucas
powstrzymał się od patrzenia na Jo.
– Moja kolej. – Wypił spory łyk
z podanej mu przez kogoś butelki. –
Katie.
Uczniowie powitali jego wybór
radosnymi okrzykami. Katie stanęła
pomiędzy nimi z kamienną twarzą.
– Prawda albo wyzwanie – zaczął
Lucas. – Czy zdarzyło ci się przelecieć
kogoś na terenie szkoły, na przykład
w altance, po zmroku?
– Wybieram prawdę. – Dziewczyna
oparła dłoń na biodrze. – Oczywiście.
Uczniowie parsknęli śmiechem.
–
Moja
kolej
–
stwierdziła,
odwracając się w stronę ogniska.
W blasku płomieni jej twarz pałała
nieziemskim blaskiem. – Allie.
Dziewczyna była tak zaskoczona, że
aż podskoczyła w miejscu, słysząc
swoje imię. Jo współczująco ścisnęła
jej dłoń. Wybór Katie został powitany
chóralnym jękiem.
Allie
podniosła
się
powoli
i spojrzała rudowłosej w oczy. Czuła,
jak strach skręca jej żołądek. Nie
spuszczała wzroku z migocącej w blasku
płomieni twarzy Katie, myśląc o tym, że
nie
powinna
była
tu
w
ogóle
przychodzić.
Czekała na jakieś pytania o seks
oralny lub inne rzeczy, których w życiu
nie robiła, ale Katie miała zupełnie inne
plany.
– Czy to prawda, że jesteś wnuczką
Lucindy Meldrum?
Czas stanął w miejscu. Wśród
uczniów podniosły się zaskoczone
szmery. Allie czuła na sobie żar
trzaskających za jej plecami płomieni.
Jo puściła jej dłoń.
Wpatrując się w Katie z kompletnym
niedowierzaniem, zobaczyła tryumf na
jej twarzy i zrozumiała, że dziewczyna
doskonale zna odpowiedź.
– Wyzwanie – wybrała wreszcie.
Wokół podniosły się kolejne szepty.
Marzyła o tym, by Jo znów potrzymała
ją za rękę.
– Pocałuj Sylvaina – zażądała Katie
lodowatym głosem. – Ale tak na serio.
24
– Nie. – Zaskoczona Allie zrobiła
krok do tyłu. – To nie… On jest przecież
z Nicole.
Nagle zrobiło jej się niedobrze.
Czuła się jak w jednym z tych
idiotycznych programów telewizyjnych,
w których zmusza się ludzi do robienia
różnych głupot.
– Nie przejmuj się – rzuciła
Nicole. – Nie mam nic przeciwko.
Katie nie spuszczała wzroku z Allie.
– Musisz to zrobić, w przeciwnym
wypadku wszyscy dowiedzą się, że
jesteś nie tylko kłamczuchą, ale również
tchórzem.
Z
widowni
rozległy
się
posykiwania. Allie odwróciła się do
Sylvaina i zobaczyła, że chłopak patrzy
na Katie z nieskrywaną pogardą. Nie
miała pojęcia, co robić. Cokolwiek się
teraz wydarzy, będą jej to pamiętali aż
do końca szkoły. Wyglądało na to, że
wszyscy wokół wstrzymali oddech,
czekając na jej decyzję.
Podejście
do
Sylvaina
na
odrętwiałych
ze
strachu
nogach
wymagało od niej olbrzymiej siły woli.
Uczniowie usuwali się jej z drogi, jakby
była
królową. Albo
roznosicielką
zarazy. Zatrzymała się przed Nicole
i opuściła bezsilnie ręce.
– Nie chcę… – zaczęła i zamilkła. –
To twój chłopak. Tak się nie robi.
Nicole pochyliła się w jej stronę
i szepnęła:
– Sylvain nie jest moim chłopakiem.
Wyprostowała się, rzucając Allie
znaczące spojrzenie. Wydawała się
nieco wstawiona.
– Wiem, co musimy zrobić –
oznajmiła nagle donośnym głosem
i ponownie pochyliła się nad Allie.
Dziewczyna spodziewała się kolejnej
zachęty, ale Nicole złapała ją za szal,
przyciągnęła ku sobie i pocałowała
prosto w usta. Allie była całkowicie
sparaliżowana z zaskoczenia. Usta
Nicole okazały się miękkie i smakowały
szampanem, a jej skóra pachniała
różami i jaśminem. Bycie całowaną
przez dziewczynę wcale nie było takie
złe, tylko… dość dziwne. Zwłaszcza
wtedy, gdy długie włosy Nicole zaczęły
łaskotać ją po policzkach.
Sekundę
później
Francuzka
odwróciła się z powrotem do uczniów
i uroczo wzruszyła ramionami.
– Teraz możesz już śmiało całować
Sylvaina, bo ja pocałowałam cię jako
pierwsza.
Wróciła
na
miejsce,
żegnana
brawami i śmiechem, Allie jednak
wyczuwała, że napięcie wcale nie
opadło.
Wszyscy
pewnie
się
zastanawiali, dlaczego Katie zapytała ją
o pokrewieństwo z Lucindą Meldrum.
Odwróciła się do Sylvaina, czując,
że zaczyna jej brakować powietrza.
Zaciśnięte dłonie i napięte mięśnie
zdradzały jego wściekłość.
– To jakaś idiotyczna dziecinna
zabawa – warknął. – Nie musimy tego
robić, Allie. Katie jak zwykle próbuje
coś mieszać.
Patrząc w jego szafirowe oczy,
miała wrażenie, że jej serce za sekundę
uschnie z bólu i tęsknoty. Katie okazała
się jednak bezbłędna w wymyślaniu
najokrutniejszych
wyzwań.
To
oczywiste, że musiała słyszeć jakieś
plotki i dowiedzieć się o tym, że coś do
siebie
czują.
Wiedziała
również
doskonale, jak mocno zrani to Cartera,
ale kompletnie jej to nie obchodziło.
Allie poczuła łzy napływające do
oczu i zrobiła krok w stronę Sylvaina.
– Nie mogę – szepnęła. – Carter…
Słysząc jego imię, cofnął się
gwałtownie, tak jakby uderzyła go
w twarz. Jej serce szalało z gniewu
i zawstydzenia, a oddech stał się jeszcze
płytszy. Wiedziała, że musi się stąd
wynosić. Jeśli tego nie zrobi, to albo
pocałuje Sylvaina, albo rzuci się na
Katie. Ewentualnie zaliczy kolejny atak
paniki. Żadna z tych opcji nie była
właściwa.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła
w stronę Zoe, która wpatrywała się
w nią z otwartymi ustami. Obok niej
stała Jo, starannie unikając patrzenia
Allie w oczy.
– Zbierajmy się, Zoe – poprosiła
ochryple Allie. – Idziemy. To nie nasza
impreza.
Dziewczynka przez ułamek sekundy
zdawała się przetwarzać informację,
a potem skoczyła na równe nogi
i ruszyła za Allie, oddalając się od
ogniska.
Kiedy obie zniknęły w ciemności,
Katie nie potrafiła się powstrzymać od
tryumfalnego krzyku, który odbił się
echem od kamiennych murów.
– Trzeba było się zdecydować na
powiedzenie prawdy!
– Wydawało mi się, że żartowałaś,
mówiąc o całowaniu z języczkiem –
wydyszała Zoe, próbując dotrzymać jej
tempa, gdy schodziły z zamkowego
wzgórza. Szły tak szybko, że promienie
ich
latarek
przesuwały
się
tam
i z powrotem, omiatając ziemię i korony
drzew.
– Też mi się tak wydawało –
odpowiedziała Allie, potykając się
o jakiś kamień. Wzięła głęboki oddech,
żeby się uspokoić, i odrobinę zwolniła
kroku. Przez chwilę jedynym dźwiękiem,
jaki słyszały, był tupot ich butów po
zboczu.
– Allie? – odezwała się cicho Zoe.
– Tak? – Doskonale wiedziała, jakie
za chwilę usłyszy pytanie.
– Naprawdę jesteś spokrewniona
z Lucindą Meldrum? – Trzynastolatka
wpatrywała się w nią z nieskrywanym
zachwytem.
W pobliskim lesie zahukała sowa.
Allie przystanęła.
– Słyszałaś to?
– Sowa. Gdzieś blisko.
– Uwielbiam ich pohukiwanie. –
Allie ściszyła głos do szeptu, wpatrując
się w gałęzie nad ich głowami. –
Brzmią, jakby mnóstwo wiedziały. –
Ucichła na chwilę, a ptak zahukał po raz
kolejny. – Tak – potwierdziła, nie
odrywając wzroku od drzew.
– Tak? – Zoe spojrzała na nią ze
zdziwieniem.
– Tak. Lucinda Meldrum to moja
babka. – Allie ruszyła ponownie w dół
wzgórza. Zoe dołączyła do niej sekundę
później.
– Ale
jak…
–
Dziewczynka
przeskoczyła
nad
wystającym
korzeniem. – Ale jakim cudem nikt o tym
nie wiedział? Przecież w tej szkole
wszyscy
się
przechwalają
pochodzeniem.
Dotarły do stóp wzgórza i ruszyły
ścieżką wzdłuż muru ogrodu.
– Naprawdę nie chcę o tym teraz
rozmawiać – stwierdziła ponuro Allie.
Zoe nie miała z tym problemu.
– Całowałaś się z dziewczyną –
zmieniła temat, a w jej głowie słychać
było podziw.
– No… – Allie przypomniała sobie
szept Nicole, mówiącej, że nie jest
dziewczyną Sylvaina. – Całowałam się.
– To ci na pewno zagwarantuje
sławę – zauważyła Zoe, kiedy dotarły do
budynku szkoły.
Rachel
już
spała,
gdy
Allie
delikatnie zapukała do drzwi jej pokoju.
Miała na sobie zbyt dużą białą piżamę,
a jej zwykle lśniące włosy, teraz
splątane opadały na ramiona.
– Allie? – Spojrzała na nią
nieprzytomnie. – Co się stało?
– Całowała się z dziewczyną –
wyjaśniła Zoe.
–
Co?
–
Rachel
zamrugała
gwałtownie.
– Będzie sławna na całą szkołę. –
Zoe wydawała się zachwycona tą
sytuacją.
Rachel spojrzała na Allie, unosząc
brwi aż po czubek czoła.
– To, że nie poszłaś na tę dzisiejszą
imprezę, to był doskonały wybór –
uznała Allie.
– Wchodźcie. – Rachel otwarła
szerzej drzwi. – Obie.
Musiała zasnąć w trakcie czytania,
ponieważ obok poduszki wciąż piętrzyły
się książki. Zgarnęła je jednym ruchem,
podczas gdy Zoe przysiadła po turecku
na podłodze, patrząc na wszystko tak,
jakby oglądała fascynujący film. Allie
usiadła okrakiem na krzesło przy biurku
i położyła brodę na wysokim oparciu,
a Rachel wróciła do łóżka i nakryła
stopy kocem.
– Zacznijcie od początku – poleciła.
Allie
błyskawicznie
streściła
wydarzenia wieczoru. Kiedy dotarła do
momentu,
gdy
Katie
zapytała
ją
o
Lucindę,
Rachel
westchnęła
z niedowierzaniem.
–
Skąd
mogła
się
o
tym
dowiedzieć?
–
wymamrotała
do
siebie. – Nic do mnie nie dotarło.
– Cóż, wszyscy wiedzą, że jesteś
moją przyjaciółką – przypomniała
Allie. – I nie rozmawiają przy tobie na
mój temat.
Rachel machnęła lekceważąco ręką.
–
No
tak,
ale
przecież
ich
podsłuchuję.
–
Jesteś
teraz
najważniejszą
spadkobierczynią w tej szkole –
oznajmiła zupełnie poważnie Zoe. –
Ważniejszą nawet niż Sylvain.
Allie spojrzała z nadzieją na Rachel.
– To się nie rozejdzie teraz po całej
szkole, prawda?
Wzrok przyjaciółki powiedział jej
wszystko.
– Przykro mi, wydało się. – Rachel
rozprostowała nogi pod kocem. –
A teraz opowiadajcie, co się jeszcze
działo. Pru znowu pokazała cycki? To
niesamowite, jak łatwo przewidzieć, co
zrobi.
Wchodząc następnego ranka na
śniadanie do niezbyt zatłoczonej jadalni,
Allie starała się trzymać głowę prosto
i patrzeć tylko przed siebie. Wybrała
stolik w najdalszym kącie i wyjęła
z torby książkę, po czym udawała, że
pochłaniają ją jedynie nauka i jedzenie
płatków. Czuła na sobie spojrzenia.
Słyszała szepty. Nie wiedziała, ile
z tego dzieje się tylko w jej głowie, ale
to nie miało znaczenia – efekt był taki
sam.
Kiedy po kilku minutach ktoś szurnął
krzesłem i dosiadł się do jej stolika,
Allie
zamarła,
zatrzymując
łyżkę
w połowie drogi do ust.
– Allie?
Dziewczyna z wahaniem podniosła
wzrok i zobaczyła Jo, która wyglądała
na poważnie zmartwioną.
– Myślę, że musimy porozmawiać.
Cholera. Allie powoli odłożyła
łyżkę i złapawszy kubek z herbatą,
trzymała go jak tarczę.
– Pewnie. – Próbowała zachować
neutralny ton głosu. – Co się dzieje?
– Dlaczego nie powiedziałaś mi, kim
jesteś?
Allie opuściła głowę, myśląc, że tak
się to musiało skończyć.
– To prawda, no nie? – W głosie Jo
pobrzmiewał wyraźny wyrzut.
Allie skinęła i usłyszała, jak
koleżanka bierze głęboki wdech.
– Nieźle. I nigdy o tym nie
wspomniałaś. Czemu? Podobno jestem
jedną z twoich najlepszych przyjaciółek.
– Nie wiedziałam – odparła Allie,
mając świadomość, że nie brzmi to
wiarygodnie. A właściwie brzmi jak
kłamstwo. – Dowiedziałam się dopiero
latem,
po
powrocie
do
domu.
I obiecałam, że nikomu nie powiem.
– Komuś jednak powiedziałaś. –
W głosie Jo pojawił się oskarżycielski
ton. – Rachel wiedziała, prawda? Carter
też.
– Powiedziałam tylko tym, którym
musiałam. Wie o tym zaledwie parę
osób.
– Parę osób. – Prychnęła. – Ale nie
ja.
–
Proszę
cię,
Jo…
To
nic
osobistego. Nie chciałam o tym nikomu
mówić, ale…
Dziewczyna nie zamierzała słuchać
jej wyjaśnień.
– Cieszę się, że to nic osobistego. –
Szurnęła krzesłem i wstała. – Naprawdę
lepiej się z tym czuję.
Allie
ukryła
twarz
w dłoniach, myśląc ponuro, że to
dopiero początek dnia. Jeszcze kilka
tygodni
temu
mogłaby
poszukać
pocieszenia u Cartera. Znaleźliby sobie
jakieś
ustronne
miejsce,
gdzie
schroniłby
ją
przed
nadmiernym
zainteresowaniem. Ale nie mogła już na
to liczyć.
Sama musiała o siebie zadbać.
Idąc przez hol, wciąż słyszała szepty
i widziała skierowane w swoją stronę
dyskretne spojrzenia.
Ostatecznie
znalazła
schronienie
w bibliotece, gdzie grube wschodnie
dywany tłumiły plotkarski gwar. Eloise
siedziała za biurkiem i z długopisem
w ręku wpatrywała się w jakiś
dokument.
– Chciałabym skorzystać z któregoś
pokoju do nauki. – Allie próbowała
brzmieć tak, jakby to było coś, o co
prosiła każdego dnia.
– Tak właściwie mogą z nich
korzystać tylko uczniowie ostatniego
roku – przypomniała bibliotekarka, ale
zmieniła zdanie, zobaczywszy wyraz jej
twarzy. – Oraz ci uczniowie, którzy
pomagali nam w remoncie po pożarze,
tacy jak ty.
Sięgnęła do szufladki i wyjęła
niewielki
kluczyk
z
metalowym
kółeczkiem.
– Trzeci pokój jest wolny. Możesz
siedzieć, ile chcesz.
– Dziękuję.
Eloise musiała usłyszeć wyraźną
ulgę w jej głosie, ponieważ zmierzyła ją
uważnym spojrzeniem.
– Wszystko w porządku?
– Nie – odpowiedziała Allie,
odwracając się na pięcie. – Nic nie jest
w porządku.
Okazało się, że zdobycie klucza było
najprostszą częścią zadania. Drzwi
pokoju ukryto pod dębową boazerią tak
sprytnie, że nie widać było żadnych
szczelin.
Sunąc
dłonią
po
płaskorzeźbach zdobiących panele –
żołędziach i różach – znalazła wreszcie
pionową szczelinę, będącą fragmentem
framugi. Po chwili odkryła kolejną
szczelinę, aż wreszcie dotarła do
miejsca, w którym, jak jej się
wydawało, powinny być drzwi do
trzeciego pokoju.
Teraz musiała tylko znaleźć zamek.
Kiedy wreszcie go odkryła, ukryty
pod pękiem róży, była kompletnie
sfrustrowana i wściekła – na samą
siebie, na Cartera, na Sylvaina, na Katie.
Na nią przede wszystkim. I szlag ją
trafiał, jak myślała o tej idiotycznej
boazerii.
Drzwi
otwarły
się
z
ledwie
słyszalnym
kliknięciem.
Znalazła
włącznik światła i pokój momentalnie
ożył – jaskrawe barwy malowidła na
ścianie tworzyły gniewną tęczę, która
idealnie pasowała do jej nastroju. Obraz
w tym pomieszczeniu przedstawiał ludzi
stojących naprzeciw siebie z mieczami
i włóczniami nad brzegiem strumienia,
przecinającego szmaragdową łąkę. Nad
głowami
rozwrzeszczanych
postaci
wisiały ciężkie chmury oraz cherubiny
uzbrojone w paskudnie wyglądające
złote łuki i strzały.
Allie z hukiem rzuciła torbę na
podłogę i zaczęła krążyć po pokoju,
trzymając dłonie we włosach.
– I co niby mam zrobić? – mamrotała
do siebie. – Jak sobie z tym wszystkim
poradzić?
Opadła na krzesło i oparła głowę na
rękach. Świat zdawał się rozsypywać na
kawałki. Skąd Katie dowiedziała się
o Lucindzie? Przecież nikt by jej o tym
nie powiedział. Na pewno nie Isabelle,
Carter czy Rachel – a tylko oni
wiedzieli.
Jej ponure rozmyślania przerwało
delikatne pukanie do drzwi. Uznała, że
to zapewne Eloise każe jej zwolnić
pokój dla któregoś ze starszych uczniów.
Dotknęła klamki, myśląc nad sposobem
ubłagania bibliotekarki.
– Eloise, jestem tu dopiero parę
minut…
Zamilkła, gdy ujrzała przed sobą
Cartera. Nie rozmawiali od czasu
zerwania. Nie mogła się doczekać tej
chwili, wiedząc jednocześnie, że jest to
ostatnia rzecz, na jaką ma ochotę. Przez
ułamek sekundy myślała, że pojawił się
tutaj, aby jej wybaczyć, i wszystko
będzie po staremu. Wystarczyło jedno
spojrzenie w jego zmęczone oczy, by
zrozumiała, że nic z tego.
Zaskoczona wciąż patrzyła na niego
w milczeniu. Machnął ręką, wskazując
na pokój za jej plecami.
– Mogę wejść czy tak tu będziemy
stali? – Zniecierpliwienie w jego głosie
spowodowało,
że
gwałtownie
odskoczyła od drzwi.
– Przepraszam. Wejdź.
Minął ją i rozejrzał się po
pomieszczeniu, zauważając porzuconą
torbę, z której wysypywały się książki
i zeszyty.
– Idealnie – wymamrotał pod nosem,
patrząc na fresk zdobiący ścianę,
a potem usiadł na krześle przed
biurkiem. Grzywka zsunęła mu się na
czoło. Odgarnął ją jednym ruchem,
gestem, który tak uwielbiała. Przez
chwilę miała wrażenie, że zaraz pęknie
jej serce, jakby było ze szkła, a on
właśnie rzucił kamieniem. Wciąż jednak
czuła jego niepewne bicie. Opierając się
plecami o drzwi, wzięła głęboki
oddech. – Pomyślałem, że moglibyśmy
porozmawiać – stwierdził, spoglądając
w jej stronę. Jego spokojny głos zmroził
jej krew w żyłach. Podeszła do biurka
i usiadła wyprostowana na krześle.
– Co… co u ciebie? – zapytała,
zdając sobie sprawę, jak idiotycznie to
brzmi, ale naprawdę chciała wiedzieć.
– Cudownie, Allie, dziękuję –
odparł z przekąsem. – Moja dziewczyna
szwenda się po lesie z innym facetem
i nie potrafi mi zaufać na tyle, by zdobyć
się na szczerość. Poza tym wszystko
dobrze, dostałem szóstkę z historii.
– Carter, ja…
– Nie przyszedłem tu słuchać twoich
wyjaśnień – przerwał jej w pół słowa,
a potem zamilkł. – A może właśnie po to
przyszedłem? Sam już nie wiem…
Przez chwilę na jego twarzy odbijał
się ból tak wielki jak jej własny. Nie
mogła na to patrzeć, wbiła więc wzrok
w swoje dłonie. Zauważyła, że się
trzęsą. Oparła ręce sztywno na udach.
– Zobaczyłem, jak tu wchodzisz, i po
prostu poczułem, że muszę z tobą
pogadać.
Nadal nie odrywała wzroku od
swoich dłoni.
– Spójrz na mnie, Allie – powiedział
nieco głośniej.
Z wahaniem popatrzyła mu w oczy.
Ból
zniknął,
zastąpiony
lodowatą
obojętnością.
– Słyszałem o tym, co wczoraj
zaszło.
– Ale ja… – Poczuła, że zbiera jej
się na mdłości. – Ja przecież nic nie…
– Nie mam zamiaru rozmawiać
o tym, że lizałaś się z Nicole, ani o tym,
że doszło do jakiejś sceny pomiędzy
tobą i Sylvainem, chyba że bardzo ci
zależy, żebyśmy właśnie o tym gadali –
stwierdził chłodno. – Chodziło mi o to,
co Katie mówiła na temat Lucindy.
Chciałem, żebyś wiedziała, że nigdy
nikomu o tym nie mówiłem i na pewno
tego nie zrobię.
Spojrzała na niego z zaskoczeniem.
– Nigdy cię o to nie posądzałam.
Szczerość w jej głosie wywołała
znajomy błysk w jego oczach, ale trwał
on tylko ułamek sekundy.
– W porządku – rzucił, po czym
zaczął się zbierać do wyjścia. – Myślę,
że to wszystko.
–
Carter…
zaczekaj.
–
Bez
zastanowienia
pochyliła
się
nad
biurkiem, sięgając dłonią, jakby chciała
go zatrzymać. Odsunął się przed jej
dotykiem, więc cofnęła rękę, czując, jak
płoną jej policzki. – Nie moglibyśmy
przez chwilę po prostu pogadać?
– Nie wydaje mi się, żeby to był
dobry pomysł – odpowiedział, ale nie
ruszył się z krzesła.
– Wiem, że nie byłam z tobą do
końca szczera, i jest mi z tego powodu
strasznie, naprawdę potwornie przykro.
Ale ty również nie zawsze we mnie
wierzyłeś.
Byliśmy
dobrymi
przyjaciółmi, tylko… – Nie odrywała
wzroku od jego oczu. – Myślę, że nie
nadawaliśmy się na parę. Ty nie ufałeś
moim decyzjom, a ja nie potrafiłam ci
zaufać
tak,
żeby
powiedzieć
ci
o wszystkim. I to było źródłem naszych
problemów.
– Nie tylko – odparł Carter. – Jest
jeszcze Sylvain.
W jej sercu otwarła się kolejna
czarna dziura.
– Tak. – Westchnęła ponuro i opadła
na oparcie krzesła. – Jest jeszcze
Sylvain.
– Najgorsze jest to, że kompletnie
sobie nie uświadamiasz, jak bardzo
masz to wypisane na twarzy. Zamierasz,
kiedy tylko pojawia się w pobliżu, i nie
odrywasz od niego wzroku. – Zaśmiał
się gorzko.
– Carter… Sylvain ocalił mi życie.
To właśnie z tego powodu tak bardzo mi
na nim zależy. Wcale na niego nie lecę.
– Wiesz, co jest w tym wszystkim
najsmutniejsze? – Na twarzy chłopaka
pojawiła się prawdziwa udręka. – Tylko
ty nie widzisz tego, jak bardzo jesteś
w nim zakochana.
Zerwał się z miejsca, podszedł do
drzwi i położył dłoń na klamce. Ostatnie
słowa wypowiedział, stojąc tyłem do
niej.
– Wybacz mi, jeśli nie będę się
cieszył z rozwoju tego romansu.
Po jego wyjściu Allie ponownie
ukryła twarz w dłoniach. Chciało jej się
płakać, ale nie miała już żadnych łez.
Kiedy
Allie
zobaczyła
tego
popołudnia Katie, była całkowicie
gotowa do walki. Gdy tylko dostrzegła
znajomą rudą grzywkę, pobiegła przez
cichy korytarz i szarpnęła dziewczynę za
rękaw.
– Jak się o tym dowiedziałaś? –
zapytała, nie czekając, aż Katie zdąży
się obrócić.
– Chyba nie wierzysz, że ci
powiem? – Dziewczyna gwałtownym
szarpnięciem wyzwoliła się z jej chwytu
i zrobiła krok do tyłu. Miała usta
pomalowane na ciepły, brzoskwiniowy
kolor,
idealnie
dopasowany
do
kolorystyki ubrań. Jej uroda zawsze
budziła w Allie kompleksy, nawet
teraz. – Faktem jest, że kłamiesz. A teraz
wszyscy się o tym dowiedzieli i musisz
ponieść konsekwencje. Zupełnie nie
wiem, czemu miałaby to być moja wina.
– Jakim cudem powstrzymywanie się
od przechwalania się rodziną może być
uznane
za
kłamstwo!?
–
Allie
zatrzęsła się z wściekłości. – Dlaczego
kogokolwiek miałoby to obchodzić?
Z początku inni uczniowie mijali je
w pośpiechu, teraz jednak, wyczuwając
wiszącą
w
powietrzu
kłótnię,
zatrzymywali się w pobliżu, tak że
tworzył się coraz większy tłumek
gapiów.
Katie wyglądała na znudzoną.
– Tyle razy cię pytano, czy ktoś
z twojej rodziny uczył się w tej szkole,
a ty mówiłaś, że nie. Sęk w tym, że jako
wnuczka
Lucindy
Meldrum
jesteś
najważniejszą spadkobierczynią tradycji
tej szkoły i trudno mi uwierzyć, że o tym
nie wiedziałaś. Dlatego też muszę
zapytać:
czemu
wszystkich
okłamywałaś? – Widząc wahanie Allie,
pozwoliła
sobie
na
tryumfalny
uśmiech. – Naprawdę możesz nam
powiedzieć. – Machnęła ręką w stronę
tłumu.
–
Nikomu
nie
zdradzimy.
Dlaczego utrzymywałaś w tajemnicy
swoje pochodzenie?
–
Ponieważ
gówno
was
to
obchodzi! – odpaliła Allie, czując
rumieńce gniewu na policzkach.
Katie wywróciła oczami.
– Trudno to uznać za odpowiedź.
I uwierz, że bardzo nas to obchodzi.
– Dzięki tobie.
–
Oczywiście.
–
Katie
się
uśmiechnęła. – I wcale nie musisz mi
dziękować.
Patrząc na nią, Allie zrozumiała, że
dalsza kłótnia jest bezcelowa. Radość
w oczach rywalki była wyraźnym
sygnałem, że dziewczyna nigdy nie
zdradzi
swego
źródła.
Pokonana,
odwróciła się na pięcie i miała zamiar
odejść, ale Katie nie chciała jeszcze
kończyć zabawy.
– Dlaczego nie polecisz wypłakać
się Sylvainowi? – zapytała i zakryła
usta. – Ojej… A może powinnam była
powiedzieć
Carterowi?
Gubię
się
w tym, nie wiem, na którego padło
w tym tygodniu.
Allie zacisnęła pięści, gotowa
uderzyć ją w twarz.
– O nie! – Katie spojrzała na nią
z udawanym przerażeniem i wybuchła
szyderczym śmiechem. – Chciałabyś
mnie walnąć? Dorośnij, Allie, jesteś
naprawdę żałosna.
– Kto tu jest żałosny?
Obie popatrzyły z zaskoczeniem na
Nicole, która stanęła u boku Allie.
– Myślę, że się dość mocno
pomyliłaś w ocenie, kto tu jest żałosny –
stwierdziła
Francuzka
aksamitnym
głosem.
Ktoś zaśmiał się cicho. Poirytowana
Katie
zmierzyła
wzrokiem
zgromadzonych
wokół
gapiów
i potrzebowała tylko paru sekund, żeby
odzyskać rezon.
– Nie wygłupiaj się, Nicole. Wiem,
że się lizałyście, ale co tu się tak
właściwie dzieje? Nie jesteś w niej
chyba zakochana?
Nicole
przechyliła
głowę,
pozwalając, by włosy opadły jej na
ramiona, i popatrzyła na Katie, jakby
miała
przed
sobą
coś
oślizłego,
pełzającego po podłodze.
– Nie chodzi o to, kogo całowałam
albo z kim całowała się Allie, tylko o to,
kogo ty chciałabyś pocałować. A kto
nigdy cię nie pocałuje.
Na twarzy Katie wykwitł paskudny
rumieniec,
sięgający
aż
do
szyi.
Wpatrywała się w nie z rozdziawionymi
ustami, po raz pierwszy nie potrafiąc
znaleźć złośliwej riposty.
Allie
również
zaniemówiła.
Spojrzała ze zdumieniem na Nicole,
która uśmiechnęła się do niej radośnie,
jakby rozmawiały o pogodzie.
– Chodź, Allie – zaproponowała. –
Znajdziemy
sobie
ciekawszych
partnerów do rozmowy.
– Yyy…
dziękuję,
Nicole
–
odpowiedziała niepewnie Allie, idąc
w ślad za brunetką. Pomimo drobnej
budowy ciała Nicole maszerowała
szybko i w ciągu paru sekund straciły
Katie z oczu. – Jeszcze chwila
i mogłabym ją naprawdę walnąć.
– Ależ, Allie – Francuzka się
uśmiechnęła – cała przyjemność po
mojej
stronie.
Nienawidzę
Katie
Gilmore.
Prowadziła
ją
korytarzem,
wymijając grupki uczniów tak, jakby
miała jakiś cel, lecz Allie dalej nie
wiedziała, dokąd zmierzają.
– Posłuchaj – odezwała się. – Jeśli
chodzi o wczorajszy wieczór…
– Fajnie było, prawda? Wszyscy
mieli takie głupie miny. – Nicole
zachichotała. – Ale Anglików zawsze
łatwo zaszokować.
– Chodzi mi o to, co mówiłaś… –
Allie odwróciła wzrok. – O tym, że
Sylvain nie jest twoim chłopakiem.
Nicole odwróciła się do niej
i spojrzała jej prosto w oczy, otwierając
pełne usta w uśmiechu.
– Znamy się z Sylvainem od czasu,
gdy mieliśmy sześć lat. Nasi rodzice
spędzali wakacje w tej samej okolicy.
Bawiliśmy się razem nad morzem, razem
chodziliśmy do szkoły. A kiedy byliśmy
starsi,
zaczęliśmy…
–
wykonała
nieokreślony gest – … eksperymentować
z randkami. Nie do końca nam wyszło.
Dziwnie
się
czułam,
kiedy
się
całowaliśmy. – Zmarszczyła nos. –
Jakbym całowała własnego brata. Więc
jesteśmy
tylko
najlepszymi
przyjaciółmi. – Zmierzyła ją uważnym
spojrzeniem
ciemnych
oczu.
–
Pomyślałam, że chciałabyś o tym
wiedzieć.
Chociaż
otaczał
ich
tłum
rozgadanych i roześmianych uczniów,
Allie kompletnie ich nie słyszała.
– Myślisz, że… powinnam… –
Zamilkła, nie wiedząc, o co chce
zapytać. Nicole jednak bez wahania
odpowiedziała na jej niezadane pytanie.
– Wydaje mi się, że nieraz myślenie
szkodzi. Czasem musisz posłuchać
swego serca i zaufać instynktom. –
Wskazała ręką na pobliskie drzwi. –
Mam teraz lekcje. Idziesz ze mną?
– Nie, dzięki. – Allie potrząsnęła
głową z nieobecnym spojrzeniem. – Raz
jeszcze dziękuję za…
Nicole
wzruszyła
ramionami,
naciskając klamkę.
–
Sylvainowi
powiedziałam
dokładnie to samo.
– To musieli być jej rodzice. –
Isabelle nalała wrzątku do dwóch
kubków, podczas gdy zasępiona Allie
usiadła
na
krześle
przy
biurku.
W
powietrzu
unosił
się
zapach
pomarańczy. – Katie rozmawiała z nimi
wczoraj przez telefon i wspomniała
o zimowym balu. To oni jej powiedzieli.
– A skąd mogli to wiedzieć? –
Trzymając kubek z herbatą, Allie
patrzyła, jak dyrektorka siada obok niej
na krześle.
–
Tutaj
sprawa
się
trochę
komplikuje. – Coś w głosie Isabelle
wzbudziło w Allie niepokój. – Wie
o tym cała rada szkoły. Lucinda
zrezygnowała z utrzymywania tego
w tajemnicy.
–
Co?
–
Allie
podskoczyła
z zaskoczenia i oblała się ciepłą herbatą.
Przeklęła pod nosem, próbując ją
zetrzeć dłonią. – Dlaczego?
– Po ostatniej akcji z Nathanielem
Lucinda
uznała
za
konieczne
poinformować
radę
o
jego
poczynaniach,
i
to
absolutnie
wszystkich. – Dyrektorka westchnęła,
widząc brak zrozumienia w oczach
dziewczyny. – Nie wiesz o wielu
rzeczach
związanych
z
naszą
organizacją,
Allie.
Sprawa
z Nathanielem jest o wiele większa od
tego. – Zatoczyła ręką okrąg obejmujący
cały pokój. – Większa niż Cimmeria
i większa niż cokolwiek, co potrafisz
sobie wyobrazić. Jesteśmy tylko jej
drobnym fragmentem. Drobnym, ale
niezwykle istotnym.
Allie wstrzymała oddech, myśląc, że
może
wreszcie
pozna
jakieś
wyjaśnienia. Musiała to tylko właściwie
rozegrać.
– Nie rozumiem – stwierdziła po
krótkim namyśle. – W jaki sposób
rozpowiadanie o moim pochodzeniu
pomaga Lucindzie?
– Nie zrobiła tego dla siebie, tylko
dla ciebie. – Isabelle patrzyła jej prosto
w oczy. – Próbuje cię chronić.
– Niby jak mnie to chroni? – Allie
zmarszczyła brwi. – Wszystko się raczej
skomplikowało, a ludzie myślą, że mam
coś z głową i ciągle kłamię.
– Chce w ten sposób pokazać, że
jesteś dla niej bardzo ważna.
To było coś zupełnie nowego. Od
dawna nie czuła się dla nikogo ważna.
Fakt, że jakaś kobieta, której nigdy nie
widziała, nagle się o nią troszczy, też
wydawał się trudny do zaakceptowania.
– Nadal tego nie rozumiem.
– Allie…
Dziewczyna
jeszcze
nigdy
nie
widziała dyrektorki tak poważnej.
– Mamy tu szpiega pracującego dla
Nathaniela. Z tego, co wiemy, może
próbować cię zabić. Albo mnie. Lucinda
zrobiła wszystko, żeby chronić nas przed
zagrożeniami z zewnątrz. Ale przed
kimś, kto już tutaj jest? Ukrywającym się
tuż pod naszym nosem? Obawiam się, że
potrzebujemy dodatkowej pomocy.
Allie poczuła gęsią skórkę.
– Dlatego też – kontynuowała
Isabelle
–
Lucinda
postanowiła
spróbować
czegoś
nowego.
Opowiedziała o wszystkim, co się tutaj
dzieje, ludziom z naszej organizacji.
Z nadzieją, że ich zainteresowanie
powstrzyma
Nathaniela
i
jego
wspólników, kimkolwiek by byli.
To
raczej
nie
wyglądało
na
najlepszy plan. Allie skrzyżowała ręce
na piersiach.
– Myślisz, że to zadziała?
Isabelle opuściła wzrok.
– Nie wiem. W tej chwili Lucinda
ma sporo problemów, tak jak my
wszyscy.
Nathaniel
próbuje
przekonywać
wysoko
postawionych
członków organizacji, aby pomogli mu
odsunąć ją od władzy. Chce zmienić
nasze Zasady, tak by mógł… – Zamilkła
nagle i nie dokończyła myśli. – Cóż…
byłby to koniec wszystkiego. A Lucinda
próbuje pokazać tym samym ludziom, że
Nathanielowi nie można ufać, ponieważ
stosuje irracjonalne i bezwzględne
metody.
I
jest
niebezpieczny.
–
Westchnęła ciężko. – Doskonale go
znam i wiem, że nic go nie powstrzyma.
Ale niektórzy członkowie zarządu nie
potrafią tego dostrzec. Widzą w nim
kogoś mówiącego im to, co chcieliby
usłyszeć.
– Naprawdę dużo o nim wiesz –
zauważyła Allie.
–
Poznałaś
go
osobiście? Kim on jest, Isabelle?
Dyrektorka milczała długą chwilę,
zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Znałam go kiedyś bardzo dobrze –
odpowiedziała w końcu, skrupulatnie
dobierając słowa. – Widzisz, Allie,
Nathaniel jest moim przyrodnim bratem.
– Słucham!? – Allie zamarła na
krześle.
– I to właśnie dlatego – podjęła
dyrektorka – potrafię zrozumieć, co się
dzieje pomiędzy tobą a Christopherem.
Sama przeszłam przez coś podobnego.
Allie
poczuła
się
oszukana.
Dlaczego Isabelle nigdy wcześniej o tym
nie
wspomniała?
Spróbowała
się
z powrotem skupić na rozmowie.
– Byliście ze sobą mocno związani?
–
Kiedyś,
dawno
temu.
Ale
Nathaniel zawsze pragnął tego, czego
nie mógł osiągnąć, i obwiniał mnie za
swoje porażki.
Allie
spojrzała
na
nią
bez
zrozumienia.
– Po śmierci naszego ojca –
wyjaśniła
dyrektorka
z
wyraźnym
wahaniem – otrzymałam w spadku cały
jego majątek: pieniądze, domy, firmy,
wszystko. Jego zdaniem Nathaniel był
zbyt nieodpowiedzialny. – Zaczęła się
bawić leżącymi na biurku okularami. –
Ojciec
dobrze
go
zabezpieczył,
zapisując mu w testamencie solidne
coroczne dochody, ale dla niego nie
miało to żadnego znaczenia. Poczuł się
odrzucony i upokorzony. I nigdy mi tego
nie wybaczył. I to w sumie tyle. A teraz
przychodzi po więcej.
– Isabelle – szepnęła Allie. – Czego
on właściwie pragnie?
Dyrektorka zastanawiała się przez
bardzo długi czas. Kiedy się wreszcie
odezwała, w jej głosie słychać było
rezygnację.
– Wszystkiego.
25
Zastanawiając się nad swoim życiem
w Cimmerii, Allie mogła je podzielić na
wyraźne epoki: przed letnim balem i po
nim, przed Carterem i po Carterze.
A teraz: przed grą w prawdę lub
wyzwanie i po.
Przed wybraniem wyzwania była
nikim, przypadkowym natrętem.
A po? Została gwiazdą.
Kiedy wchodziła do sali, wszystkie
głowy odwracały się w jej stronę.
Zawsze mogła liczyć na obecność
uważnych słuchaczy. Ludzie, z którymi
nigdy wcześniej nie rozmawiała, nagle
okazywali jej niezwykłą uprzejmość.
Tylko ci, którzy ją dobrze znali,
wydawali się zupełnie nieprzejęci.
– To niedorzeczne – stwierdziła
pewnego dnia Rachel, patrząc na
olśnionego pierwszoroczniaka, który
uparł się przynieść Allie herbatę
i ciasteczko po tym, jak poskarżyła się
na cały głos w świetlicy, że jest
głodna. – Sodówka za chwilę uderzy ci
do głowy.
–
Myślę,
że
raczej
pójdzie
w biodra – odparła Allie, pogryzając
ciastko.
– Och, Allie, mogę nieść twoje
książki?
Mogę
sprawić
ci
jakąś
przyjemność?
Mogę
nałożyć
ci
szminkę? – kpiła dalej Rachel. – Masz
takie ciężkie włosy, pozwól, że je za
ciebie ponoszę.
– Nie bądź zawistna. – Uspokoiła ją,
dzieląc się połową ciastka, które Rachel
przyjęła z niechęcią. – To do ciebie
niepodobne. Zresztą to raczej długo nie
potrwa, prawda?
– Taką mam, kurde, nadzieję –
odparła Rachel z pełnymi ustami. –
Chociaż ciasteczko, trzeba przyznać,
pyszne.
Ciekawe,
czy
może
skombinować jeszcze parę.
–
No
ładnie.
–
Allie
się
uśmiechnęła.
–
Tak
łatwo
cię
przekabacić.
Wystarczy
jedno
ciasteczko,
a
już
zamieniasz
się
w tyrankę.
– Dwa – poprawiła ją Rachel. –
Mogę tyranizować wszystkich za dwa
ciasteczka.
Niestety tylko Rachel i Zoe potrafiły
wprawić ją w dobry nastrój. Jo wciąż
się na nią wściekała, a cała reszta jej
życia składała się z napięcia, strachu
i smutku.
Christopher nadal nie próbował się
z nią kontaktować, pomimo obietnic, że
postara się odezwać. Wciąż też nie
powiedziała Rachel i Zoe, o co w tym
wszystkim tak naprawdę chodziło.
Rachel nie mogła o tym wiedzieć, a Zoe
była jeszcze dzieckiem. Z upływem
czasu utrzymywanie tajemnicy stawało
się jeszcze trudniejsze, głównie dlatego,
że nie miała się z kim nią podzielić.
I na dodatek nadal nie potrafiła
płakać. Jej łzy wyschły ostatecznie
w dzień kłótni z Carterem. Opuściły ją
wtedy,
gdy
najbardziej
ich
potrzebowała.
– Coś musi być ze mną nie tak, skoro
nie umiem się rozpłakać – zwierzyła się
pewnego dnia Rachel. – Może faktycznie
jestem na coś chora, a to jeden
z objawów?
– Zespół Sjögrena – stwierdziła
natychmiast
przyjaciółka,
która
zamierzała
kiedyś
zostać
lekarką,
a aktualnie nie odrywała wzroku od
podręcznika do chemii.
– Słucham? – Allie zamrugała
zaskoczona.
– Taka choroba, która sprawia, że
nie możesz płakać. – Rachel spojrzała
na nią uważnie. – Ale na pewno tego nie
masz.
– Skąd wiesz?
– Bo to prawdziwa mordęga. –
Przerzuciła
kartkę
podręcznika
i zapisała coś w notesie. – Praktycznie
każdego ranka musisz rozklejać sklejone
powieki.
– Ohyda. – Allie wróciła do
własnego podręcznika. – Cieszę się, że
na to nie choruję. Ciekawe, jak bym
wyglądała rano w eleganckiej podomce
i ze sklejonymi powiekami.
– Jak przybysz z kosmosu. Kosmita
dotknięty obsesją. Masz obsesję na
punkcie tego balu, Allie, przyznaj się do
tego i poszukaj jakiejś pomocy.
Przed
pojawieniem
się
pierwszoroczniaka
z
ciasteczkami
rozmawiały o zbliżającym się zimowym
balu. Chociaż tak właściwie to głównie
Allie mówiła. Faktycznie miała na tym
punkcie lekką obsesję, a zostały tylko
dwa tygodnie. Był to aktualnie jedyny
temat uczniowskich rozmów, nie licząc
oczywiście plotek o pochodzeniu Allie.
Wszyscy mówili tylko o balu, TYM
BALU. Zastanawiali się, co na siebie
włożą, z kim pójdą, lecz myśli Allie
krążyły wokół czegoś zupełnie innego.
Lucinda tam będzie.
Za
każdym
razem,
kiedy
przypominała sobie, że spotka się
z babką i będzie mogła jej zadać te
wszystkie pytania, które nękały ją od
wielu miesięcy, jej serce zaczynało
szaleć z podniecenia. Zrobi wszystko,
byle tylko móc ją zobaczyć. Łącznie
z
włożeniem
obciachowej
sukni
i
wirowaniem
na
parkiecie
do
żenujących kawałków granych przez
orkiestrę kameralną.
Wciąż jednak miała w pamięci
koszmarny wieczór letniego balu. Biorąc
pod uwagę, że w czasie balu Allie,
Lucinda i Isabelle znajdą się w jednym
miejscu,
prawdopodobieństwo,
że
Nathaniel znów z czymś wyskoczy, było
jej zdaniem całkiem spore. Nie potrafiła
się pozbyć wrażenia, że wizyta jej babki
nie może się skończyć dobrze.
Tego wieczora Allie tak intensywnie
rozciągała
się
na
podłodze
sali
treningowej numer jeden, że aż zaczęły
boleć
ją
ścięgna.
Obok
niej
podskakiwała Zoe.
– Mam nadzieję, że każą nam dziś
biegać – stwierdziła dziewczynka, nie
przestając się odbijać od ziemi. –
Miałabym ochotę pobiegać.
– Ja też – zgodziła się Allie, robiąc
skłon do kolan.
W tej samej sekundzie rozległ się
ostry głos Zelaznego:
– Dziś wieczorem zaczniemy od
biegu na osiem kilometrów.
– Jupi! – szepnęła radośnie Zoe
i popędziła do drzwi. Allie ruszyła zaraz
za nią, ale nauczyciel zawołał ją po
imieniu, a kiedy na niego spojrzała,
przywołał do siebie gestem dłoni. Zoe
zatrzymała się w progu, czekając na
przyjaciółkę.
– Możemy porozmawiać? – Głos
Zelaznego był zupełnie spokojny. – Zoe,
możesz już iść. Allie za minutę do ciebie
dołączy.
Dziewczynka spojrzała na nią,
unosząc
brwi.
Allie
wzruszyła
ramionami.
Zelazny
odczekał,
aż
wszyscy
uczniowie opuszczą salkę treningową.
Allie
mogła
dostrzec
cieniutką
warstewkę
potu
na
jego
czole,
a
nauczyciel
co
chwilę
szarpał
kołnierzyk koszulki polo, jakby coś go
dusiło.
Allie skrzyżowała ręce na piersiach
i wbiła wzrok w podłogę.
– Chciałem z tobą porozmawiać już
od jakiegoś tygodnia – oznajmił
wreszcie
Zelazny
i
delikatnie
odkaszlnął. – Zależy mi na tym, żeby
wyjaśnić sytuację między nami.
Spojrzała na niego podejrzliwie.
– Wiem, że w ciągu paru ostatnich
miesięcy mieliśmy różne trudności,
i muszę przyznać… że nie byłem wobec
ciebie tak do końca sprawiedliwy. –
Ponownie zakaszlał. – Dlatego też
chciałem cię przeprosić, jeśli czasem
traktowałem cię zbyt surowo. Mam też
nadzieję, że będziemy mogli dalej razem
pracować. Wierzę, że potrafimy się
dogadać. Jesteś naprawdę obiecującą
uczennicą, a ja chyba niezbyt często ci to
mówiłem.
Nawet jeśli powiedziałby w tym
momencie, że w jadalni czeka na nią
wielki zielony Marsjanin podjadający
czekoladę, zaskoczenie Allie nie byłoby
większe. Nauczyciel patrzył na nią
wyczekująco, a na jego twarzy rysowało
się wyraźne upokorzenie. Wiedziała, że
musi coś powiedzieć.
– Yyy… Tak, oczywiście, panie
Zelazny – zaczęła niepewnie. – Też nie
mogę się doczekać dalszych zajęć. I…
dziękuję. Chyba – patrząc na niego,
jakby miał ją zaraz ugryźć, wycofała się
do drzwi – chyba powinnam już…
– Tak, oczywiście. – Wydawało jej
się, że dostrzegła lekką urazę w jego
spojrzeniu,
ale
nauczyciel
mówił
zupełnie spokojnie. – Dołącz do reszty
grupy. Jeśli będziesz potrzebowała
dodatkowego czasu, to nie ma żadnego
problemu.
Allie wypadła z sali tak gwałtownie,
że omal nie stratowała Zoe, która wciąż
na nią czekała z uchem przyciśniętym do
drzwi.
– Niewiarygodne, jaki ten koleś jest
żałosny – stwierdziła trzynastolatka, gdy
obie pobiegły równym tempem przez
otaczający je lodowaty mrok.
Allie wciąż odczuwała niepokojące
dreszcze wywołane tą rozmową.
– On się przede mną płaszczył –
zauważyła.
Zoe przestała biec i zaczęła skakać
w miejscu z radości, a światło księżyca
sprawiało, że wyglądała przy tym jak
obłąkany leśny duszek.
– To było nie-sa-mo-wi-te! On
chyba wierzy, że nagadasz na niego
swojej babci. – Zamilkła na chwilę,
a potem dodała: – Biorąc pod uwagę,
jak cię traktował, wcale mu się nie
dziwię, serio musi być przerażony.
– Muszę to z siebie zmyć –
stwierdziła Allie, przyspieszając. –
Najlepiej pod prysznicem. I to już.
Niestety nie miała czasu, by zmyć
z siebie wspomnienia tej rozmowy.
Zaraz po zakończeniu biegu Raj Patel
zmusił ich do wyjątkowo brutalnych
ćwiczeń z samoobrony. Mimo bólu Allie
nie miała zamiaru narzekać, to w końcu
te techniki pozwoliły jej uciec przed
Gabe’em.
Odpoczywając
przez
chwilę,
przyglądała
się
Sylvainowi,
który
ćwiczył ze swoim partnerem wyjątkowo
skomplikowane
manewry
obronne.
Chłopak wyskoczył w górę, próbując go
kopnąć,
ale
Sylvain
odparł
atak
z łatwością i rzucił nim o matę. Chwilę
później pomógł mu wstać, a na jego
twarzy pojawił się przepraszający
uśmiech.
Musiał jakoś wyczuć, że ktoś go
obserwuje,
bo
jego
spojrzenie
powędrowało w jej stronę. Przyglądał
się jej z ciekawością, tak jakby
próbował odgadnąć, o czym myśli.
Czując, jak oblewa ją rumieniec, Allie
opuściła wzrok i przykucnęła, żeby
zawiązać sznurówki.
– Słuchajcie! – Wszystkie oczy
zwróciły się na Zelaznego, który stanął
pośrodku sali. – Raj Patel chciałby
powiedzieć wam kilka słów o tym, co
będzie się działo w szkole w następnych
tygodniach.
Patel zbliżył się do niego pewnym
krokiem i objął wszystkich wzrokiem.
– Jak wiecie, moja firma od
początku tego semestru zajmuje się
ochroną Cimmerii. Być może wiecie
również, że za dwa tygodnie rozpoczyna
się w Londynie spotkanie przywódców
najbogatszych
państw
świata,
należących do grupy G8, które również
będziemy ochraniać. W tym samym
czasie
wielu
międzynarodowych
dygnitarzy pojawi się tutaj na szkolnym
balu. Nasze środki zostaną więc
wykorzystane do maksimum. – Spojrzał
wprost na Allie, tak że dziewczyna
poczuła ukłucie strachu. Coś było nie
tak. – Zorganizowałem dodatkowych
ludzi, ale i tak będziemy potrzebowali
waszej
pomocy.
Chciałbym,
aby
uczniowie Nocnej Szkoły wrócili do
regularnych patroli. Trenowaliście przez
wiele miesięcy i myślę, że jesteście już
gotowi.
Będziecie
współpracowali
bezpośrednio z moimi ludźmi, którzy
pozostaną
na
terenie
szkoły.
To
doskonale wyszkoleni eksperci do
spraw bezpieczeństwa, więc sporo
możecie się od nich nauczyć. Taką
przynajmniej mam nadzieję.
Allie poczuła, że jej serce zamienia
się w kawałek lodu. Zapewnienia
o bezpieczeństwie i ich doskonałym
przygotowaniu kompletnie do niej nie
przemawiały. To, że Raj opuszcza
szkołę, a wszyscy wiedzą, że odwiedzi
ich Lucinda, nie wróży nic dobrego.
26
Wychodząc z sali treningowej, Allie
była kompletnie nieświadoma tego, że
otoczył ją gwar rozmów. Kiedy tylko
Patel
zakończył
swoją
przemowę,
wszyscy
uczniowie
zaczęli
się
przekrzykiwać jeden przez drugiego.
– Wreszcie! – Zoe uśmiechnęła się
radośnie. – Nareszcie możemy się do
czegoś przydać.
Na
drugim
końcu
sali
Allie
dostrzegła Jules poklepującą Cartera po
plecach i Sylvaina przybijającego piątki
ze swoim partnerem. Byli tym wszystkim
zachwyceni, podobnie jak Zoe. Ona
jednak czuła się tak, jakby nagle ktoś
usunął jej grunt spod nóg. Z całej mowy
Patela zapamiętała tylko, że będą
zostawieni sami na łaskę Nathaniela.
Kompletnie oszołomiona dotarła do
schodów, popychana we właściwym
kierunku przez otaczający ją tłum.
Zatrzymała się na parterze i wbiła wzrok
w odległą przestrzeń, zagubiona we
własnych myślach. Nagle poczuła na
ramieniu dotyk czyjejś dłoni, a kiedy
spojrzała w górę, zobaczyła przed sobą
błękitne oczy Sylvaina.
– Chodźmy się zobaczyć z Isabelle –
powiedział bez żadnych wstępów.
Było po północy, więc dyrektorka
położyła się już do łóżka. Allie musiała
zaczekać w korytarzu, a Sylvain – który
jako przewodniczący samorządu miał
prawo wchodzenia do nauczycielskiego
skrzydła – poszedł ją obudzić. Kiedy
pojawili się kilka minut później,
Isabelle miała na sobie getry i długi
rozpinany sweter, a jej włosy były
rozpuszczone.
– Dobrze, mówcie, o co wam
chodzi.
Sylvain popatrzył na Allie, dając jej
znak, by zaczęła. Dziewczyna streściła
w kilku słowach przemowę Patela.
– Przecież wiem o tym – przerwała
nieco poirytowana dyrektorka. – Nie
pozwoliłabym mu wyjechać, gdybym
uznała to za niebezpieczne. Zostawia
z nami swoich najlepszych ludzi,
naprawdę
doskonale
wyszkolonych,
dośle też jakichś swoich wspólników.
– Ale… – Allie poczuła się
zaskoczona jej reakcją. Spodziewała się
raczej odrobiny współczucia, a może
nawet i zaniepokojenia. – Co z balem?
I wizytą Lucindy?
– Wydaje mi się, że Allie może mieć
rację – dodał Sylvain. – To nie
najlepszy moment na wyjazd Patela.
–
Posłuchajcie.
–
Isabelle
złagodniała. – Niezależnie od tego, jak
istotna jest nasza szkoła, na pewno nie
jest ważniejsza niż premier. Nie
śmiałabym prosić Raja, by mu odmówił.
Mogę wam jednak obiecać, że podczas
jego nieobecności liczba ochroniarzy na
pewno się nie zmniejszy. Będzie ich
więcej, zostaną rozstawieni zarówno na
terenie szkoły, jak i poza nim, a są to
naprawdę wysoce wykwalifikowani
ludzie. Jesteśmy do tego przygotowani.
Gdybym uznała, że brak osobistego
nadzoru
ze
strony
Raja
mógłby
zwiększyć zagrożenie, próbowałabym go
przekonać do pozostania w szkole, ale
naprawdę myślę, że nie jest nam do
niczego potrzebny. Nic nam nie grozi. –
Spojrzała na Allie. – Nic ci nie grozi.
Słysząc te pocieszające słowa,
dziewczyna powoli skinęła głową,
chociaż
wszystkie
instynkty
podpowiadały jej, że powinna umierać
ze strachu.
Po rozmowie ruszyła z powrotem
z Sylvainem przez cichy korytarz. Ich
trampki
delikatnie
piszczały
na
wypolerowanej
podłodze.
Gdzieś
w oddali trzasnęły zamykane zbyt głośno
drzwi. Jako że na noc wyłączono
ogrzewanie, powietrze zrobiło się zimne
i ciężkie.
Oboje przerwali milczenie w tej
samej sekundzie.
– Sylvain…
– Allie…
Zatrzymali się u stóp schodów
i parsknęli niezręcznym śmiechem, który
odbił się echem od ścian.
– Ty zacznij – poprosiła, trzęsąc się
z zimna i krzyżując ręce na piersi, żeby
choć trochę się rozgrzać.
– Wydaje mi się, że Isabelle może
mieć rację – stwierdził, ale coś w jego
spojrzeniu podpowiadało, że wolałby
rozmawiać o czymś innym. – Wszystko
będzie dobrze.
– Oczywiście – zgodziła się, choć
wcale w to nie wierzyła. – Jestem
pewna, że ma rację.
– Jeśli wciąż cię to martwi, to
możemy pogadać jeszcze z Rajem lub
Zelaznym.
– Nie, już wystarczy. Isabelle mnie
przekonała – odpowiedziała, kręcąc
głową i wbijając wzrok we własne
stopy. O tylu rzeczach chciała mu
powiedzieć. Wyjaśnić tę całą sytuację
z grą w prawdę lub wyzwanie,
wytłumaczyć, jak bardzo była rozdarta,
nie
chcąc
skrzywdzić
Cartera,
a jednocześnie…
Odruchowo
podniosła
głowę
i spojrzała mu prosto w oczy.
A jednocześnie…
Czas zdawał się stać w miejscu;
patrzyli na siebie bez końca. Allie
zebrała się wreszcie, żeby otworzyć
usta, gdy usłyszała jakieś kroki na
korytarzu. Odwróciła się i zobaczyła
zmierzającego w ich stronę Jerry’ego
Cole’a.
– Co wy tu jeszcze robicie? –
ofuknął ich gwałtownie. – Znacie
przecież Zasady. Nie dość sobie już
narobiłaś kłopotów, Allie?
Odruchowo zrobiła krok do tyłu.
Jerry
był
zazwyczaj
najbardziej
wyluzowanym
ze
wszystkich
nauczycieli, więc jego gniew był sporym
zaskoczeniem. Sylvain również ze
zdziwieniem
zmarszczył
brwi,
ale
szybko się rozpogodził.
– Przepraszam, Jerry. Już znikamy.
– Byle szybciej.
Tego się również po nim nie
spodziewali. Nauczyciel wciąż stał
u podnóża schodów, wpatrując się w ich
plecy.
– Co go ugryzło? – szepnęła Allie,
nie odwracając się do Sylvaina.
– Nie jestem pewien. – Spojrzeli za
siebie po dotarciu na półpiętro. Jerry
wciąż nie ruszył się z miejsca.
Nim się rozdzielili, by pójść do
swoich pokojów, Sylvain popatrzył jej
w oczy, unosząc znacząco brew.
Odpowiedziała mu nieznacznym ruchem
ramion.
Oboje niemal się uśmiechnęli.
Pomimo tego, co się ostatnio działo,
Allie nadal martwiła się o Jo. Dwa
tygodnie
po
imprezie
na
zamku
przyjaciółka wciąż trzymała ją na
dystans, przez co Allie czuła się jeszcze
bardziej
osamotniona
niż
zwykle.
Postanowiła, że za wszelką cenę musi to
naprawić – nie tylko ze względu na
siebie, ale przede wszystkim z powodu
Jo. Niezależnie od tego, jak bardzo bała
się nadciągającego balu, wiedziała, że
przyjaciółka znosi to jeszcze gorzej.
Doszła do wniosku, że musi to
załatwić jak najszybciej. Następnego
dnia zaraz po kolacji wyśledziła Jo
w bibliotece. Dziewczyna siedziała
sama przy stoliku, pochylona nad
książką, a jej krótkie jasne włosy
otaczała
aureola
żółtego
światła,
rzucanego przez stojącą na blacie
mosiężną lampkę.
–
Hej
–
Allie
zaczepiła
przechodzącego obok ucznia – mógłbyś
mi pożyczyć kartkę papieru?
Chłopak spojrzał na nią z zachwytem
i natychmiast podał jej papier.
–
I
długopis
–
dodała
zniecierpliwionym głosem. Bez wahania
podał jej ten, którym coś przed chwilą
pisał, i zaczekał, aż dziewczyna skreśli
krótką wiadomość.
J
Spotkaj się ze mną na zewnątrz.
PROSZĘ. Strasznie za Tobą tęsknię.
I przepraszam.
A.
– Dzięki. – Oddała długopis
oszołomionemu chłopakowi. – Jeszcze
tylko
jedna
prośba.
Mógłbyś
to
przekazać tamtej dziewczynie?
Wskazała mu Jo, a uczeń tak
gorliwie ruszył przed siebie, że omal nie
potknął się o krzesło.
– Spokojnie – poprosiła Allie. – Nie
zrób sobie jakiejś krzywdy.
Potem wypadła z biblioteki na
korytarz i zaczęła ogryzać paznokcie
w oczekiwaniu na reakcję Jo. Kiedy
przyjaciółka nie pojawiła się w ciągu
dziesięciu minut, Allie poczuła, że jej
serce znów wpada w czarną otchłań. Jo
zapewne wciąż nie mogła jej wybaczyć.
Opuściła głowę na piersi i oparła
się plecami o ścianę, podwijając jedną
nogę.
– Błąd postawy. – Odezwał się
znajomy głos z ostrym akcentem. Allie
uśmiechnęła się, wciąż patrząc na
własne buty. Jo brzmiała jak dawniej,
znowu była sobą.
– Przyszłaś…
Jo stała przed nią ze skrzyżowanymi
rękami i wciąż z niechęcią krzywiła
usta, ale po raz pierwszy od tygodni
Allie dostrzegała w jej oczach błysk
rozbawienia.
– Chciałam usłyszeć, jak się przede
mną kajasz.
– To wszystko moja wina –
powiedziała
pospiesznie
Allie.
–
Zachowałam się jak idiotka. Nie
powinnaś się ze mną przyjaźnić, serio,
twoją najlepszą przyjaciółką powinna
być szatańska Katie. Ona na ciebie
bardziej zasługuje.
Jo z trudem utrzymywała kamienny
wyraz twarzy.
– Dobry początek – przyznała. –
Kontynuuj, proszę.
– To tobie powinnam była o tym
powiedzieć, nikomu innemu. Postąpiłam
głupio i przysięgam – podniosła rękę do
góry jak gorliwa harcerka – że już nigdy
nie zataję przed tobą żadnych ważnych
informacji.
W policzkach Jo pojawiły się
dołeczki.
– Chyba zaczynamy powoli do
czegoś dochodzić – stwierdziła.
– Czy mogłabyś mi wybaczyć? Pliz,
pliz, pliiiz?
– Oczywiście, że tak. Przecież nie
jestem jakimś potworem.
– Dziękuję! – Allie rzuciła się na
nią, biorąc ją w ramiona. – Nie mogłam
już tego dłużej wytrzymać.
– Życie beze mnie traci smak,
wiem. Też za tobą tęskniłam. Ale
obiecaj, koniec z tajemnicami, OK?
Mów mi o wszystkim. Nie musisz się
przecież bać, że nie wiem… skończę jak
wariatka na dachu, wymachując flaszką
wódki.
– Komu jak komu, ale tobie takie
rzeczy się nie przytrafiają – zgodziła się
Allie.
Na ścianie sali treningowej zawisła
rozpiska patroli przydzielonych uczniom
Nocnej Szkoły. Mieli pracować na
zmiany, razem z ludźmi Patela. Kiedy
zaś nie patrolowali terenu, przechodzili
niekończące się treningi. Zajęcia były
intensywne i skupione na aspektach
praktycznych: jak uciec, jak podnieść
alarm, kiedy trzymać się razem, a kiedy
warto się rozdzielić, jak obronić się
przed nożownikiem lub człowiekiem
z bronią palną.
Allie
została
poproszona
o zaprezentowanie, jak dźgnęła Gabe’a
kawałkiem
drewna.
Pewnej
nocy
wszyscy poszli do lasu, by poszukać
takich patyków, jaki im opisała, które
mogą się przydać jako potencjalna broń.
Mimo tego wciąż nękał ją niepokój.
Każdego
wieczora
jak
najmocniej
koncentrowała
się
na
treningach,
wiedząc
doskonale,
jak
bardzo
przydatne mogą się okazać nabyte
podczas nich umiejętności.
Kiedy przyszła pora ich pierwszego
patrolu, pojawiły się z Zoe na długo
przed swą zmianą o dziewiątej, zbyt
zdenerwowane, żeby dłużej czekać.
Osprzęt już czekał, powieszony na
hakach wbitych w ścianę. Na zewnątrz
panował
dojmujący
chłód,
więc
zostawiono im czarne ocieplane getry
i tuniki, czarne kalesony, czarne czapki
i rękawice oraz czarne sportowe buty.
Przebierając się w obce ciuchy
przed dużym lustrem, Allie przyglądała
się zmianom, jakie zaszły w jej ciele
pod wpływem intensywnych ćwiczeń.
Na jej rękach i ramionach pojawiły się
wyraźnie zarysowane mięśnie, brzuch
był płaski i napięty. Jako biegaczka
zawsze miała wyrobione mięśnie nóg,
teraz górna połowa ciała zaczynała
wyglądać
podobnie.
Zupełnie
nie
przypominała dawnej siebie.
Dziesięć minut przed rozpoczęciem
ich zmiany w pokoju na drugim końcu
korytarza rozległy się jakieś podniesione
głosy. Allie
podeszła
do
drzwi,
próbując usłyszeć, co się dzieje.
Jeden z głosów należał do Jerry’ego
Cole’a. Drugi do Cartera.
Zoe wciąż podśpiewywała coś pod
nosem w przebieralni, więc nawet nie
zauważyła, kiedy Allie wyszła na
zewnątrz. Stojąc w wąskim piwnicznym
korytarzu,
doskonale
słyszała
ich
ożywioną dyskusję.
– To niedopuszczalne – wściekał się
Carter. – One nie mają wystarczającego
wyszkolenia. Nie wierzę, że Isabelle
pozwoliła na coś takiego. Nie powinny
być same na zewnątrz.
– Zoe uczy się w Nocnej Szkole już
drugi rok – przypomniał Jerry. – Jest
równie dobrze wyszkolona jak ty.
– Ale wciąż jest mała. – Carter
brzmiał tak, jakby uważał nauczyciela za
idiotę. – Popatrz na nią. Ledwie sięga
mi do brody. A Allie trenuje dopiero od
kilku
miesięcy.
W
patrolach
nie
uczestniczy żaden inny młodszy uczeń
Nocnej Szkoły. Naprawdę myślę, że to
nie jest dobry pomysł, żeby chodziły
same, powinien im towarzyszyć ktoś
z większym doświadczeniem.
Opierając się o drzwi szatni, Allie
wbijała wzrok w kafelki na podłodze
i starała się nie uronić ani słowa. Jerry
najwyraźniej
próbował
uspokoić
Cartera.
– Jestem przekonany, że nic im nie
będzie.
Przydzieliliśmy
im
najwcześniejsze patrole, poza tym muszą
się meldować co godzinę. Nie spuścimy
ich z oka.
Drzwi otwarły się tak gwałtownie,
że Allie nie zdążyła zareagować.
Zobaczyła plecy Cartera, który stanął
w progu, nadal kłócąc się z Jerrym.
– Przykro mi, ale wciąż uważam to
za zbyt niebezpieczne. Jeśli którejś
z nich coś się stanie…
Allie rozpaczliwie macała ręką za
plecami, próbując odnaleźć klamkę,
a kiedy jej się to wreszcie udało,
wśliznęła się błyskawicznie z powrotem
do szatni, w chwili gdy Carter zaczął się
obracać.
Zamknęła oczy i przez kilka sekund
próbowała uspokoić oddech. Zrobiło jej
się strasznie gorąco.
– Co się dzieje? – Ubrana na czarno
Zoe
przyglądała
jej
się
z zaciekawieniem z drugiego końca
sali. – Dziwnie wyglądasz.
– Nic takiego.
Dziewczynka wzruszyła ramionami
i odwróciła się do lustra.
Allie podjęła przygotowania, ale
podsłuchana rozmowa wciąż nie dawała
jej spokoju. Carter w żaden sposób nie
zasygnalizował jej, że również ma
wątpliwości. Zachowywał się tak, jakby
jej nienawidził. Odkrycie, że wciąż się
o nią troszczył i próbował chronić,
wcale nie sprawiło, że wszystko stało
się łatwiejsze.
Założywszy
czarną
czapkę,
zapatrzyła się w lustrzane odbicie
swoich szarych oczu. Czy to nie był
kolejny
przykład
tej
duszącej
nadopiekuńczości,
na
którą
się
uskarżała?
Twierdził,
że
nie
są
odpowiednio wyszkolone i że nie
powinny chodzić same. Znowu jej nie
wierzył. W oczach Allie błysnął gniew.
Nigdy jej nie wierzył.
Kilka minut później stanęły z Zoe
przed budynkiem szkoły i wpatrywały
się w ciemność.
– Gotowa, partnerko?
– Najgotowsza! – odparła gorliwie
dziewczynka. Allie miała nadzieję, że
faktycznie tak było.
– No to do dzieła – zarządziła.
Ruszyły ścieżką przydzieloną im
przez ochroniarzy, a pod ich stopami
trzaskał lód. Oddechy biegnących przez
ciemny las dziewczyn unosiły się
w
lodowatym
powietrzu
na
podobieństwo kłębów dymu. Noc była
spokojna, koronami drzew nie poruszał
najlżejszy
nawet
podmuch
wiatru.
Słychać było tylko odgłos ich kroków.
Zgodnie
z
wytycznymi
biegły
w całkowitym milczeniu.
Pierwszym
zadaniem
było
sprawdzenie ogrodzenia. Przemykały
wzdłuż niego, aż do głównej bramy,
patrząc uważnie, czy nikt nie próbował
się pod lub nad nim przedostać.
Wszystko wyglądało tak, jak powinno.
Ogrodzenie
sprawiało
wrażenie
solidnego i niemożliwego do naruszenia.
Brama była zamknięta na głucho.
Stamtąd skierowały się przez las
w stronę strumienia. Zbliżając się do
miejsca,
gdzie
spotkała
się
z
Christopherem,
Allie
poczuła
przyspieszone
bicie
serca,
brzeg
wyglądał jednak tym razem na zupełnie
spokojny i opuszczony. W błocie nie
widać było żadnych odcisków butów,
więc raczej od dłuższego czasu nikt tu
nie zaglądał.
Wrota prowadzące na dziedziniec
kaplicy
skrzypnęły
żałośnie,
gdy
dziewczyny szły sprawdzić świątynię.
Ona również była pozamykana na
wszystkie spusty. Żadnych świateł
w
środku,
żadnych
straszliwych
migocących cieni.
Co
godzinę
spotykały
się
z ochroniarzami Raja, trzymającymi
straż przy bocznym wejściu do szkoły,
meldując, że nie mają niczego do
zameldowania.
Biegły właśnie złożyć ostatni raport,
gdy nagle zauważyły jakiś ruch na skraju
ścieżki.
– Widziałaś to? – szepnęła Allie,
wskazując wzrokiem. Natychmiast się
zatrzymały.
Z początku nic się nie działo. Chwilę
później coś zaszeleściło w wyschniętych
paprociach,
a
liście
zaczęły
się
delikatnie kołysać.
– Co to jest? – zapytała bezgłośnie
Zoe. Allie potrząsnęła głową.
Po kolejnym szeleście nakazała Zoe
podejść od lewej strony, sama zaś
skierowała się na prawo. Kucając
w ciemnościach, poruszały się tak cicho,
jak to było tylko możliwe na ścieżce
pokrytej suchymi liśćmi i gałązkami,
które
trzaskały
pod
najlżejszym
naciskiem. Allie miała wrażenie, że
robią hałas jak stado słoni. To, czego
szukały, też musiało chyba tak myśleć,
bo zupełnie ucichło.
Przez długi czas obie dziewczyny
trwały w bezruchu, próbując wypatrzyć,
co kryło się w mroku. Nagle tuż obok
coś
prychnęło
tak
głośno,
że
podskoczyły w miejscu. Zoe rozejrzała
się wokół rozszerzonymi z zaskoczenia
oczami. Kiedy dźwięk się powtórzył, na
jej ustach pojawił się uśmiech.
– Ojej! – pisnęła. – Wiem, co to jest!
Nie próbując się już dłużej ukrywać,
podeszła do paproci i rozgarnęła suche
liście. Allie stanęła tuż obok i spojrzała
na małe kolczaste stworzenie, które
zwinęło się w kulkę i zakrywało
łapkami oczy.
– Ojej, jeżyk – zachwyciła się
Allie. – Jeszcze nigdy takiego nie
widziałam. Jaki słodki!
– Możesz go dotknąć. Nie ugryzie.
Allie opuściła dłoń i dotknęła
delikatnie twardych jak skorupa kolców.
Jeż zadrżał, po czym zwinął się jeszcze
ciaśniej.
– Boi się – szepnęła. – Lepiej dajmy
mu spokój.
– Przepraszamy, panie jeżu. – Zoe
pozwoliła paprociom wrócić na swoje
miejsce.
–
Nie
chciałyśmy
cię
wystraszyć.
Odwróciły się i odeszły na palcach,
słysząc ciche posapywanie węszącego
za nimi jeża.
I tak upłynęła ich pierwsza noc.
Lęki
Cartera
okazały
się
nieuzasadnione.
Najgroźniejszym
stworzeniem, jakie napotkały podczas
patrolu, był przestraszony jeż.
Kolejne noce wyglądały tak samo.
Żadnego
Nathaniela,
żadnego
Christophera.
Nikogo.
Na kilka dni przed balem nastrój
w szkole uległ radykalnej przemianie.
Większość uczniów oddała już swoje
prace
kwalifikacyjne,
więc
po
tygodniach intensywnej nauki przyszła
pora na odrobinę relaksu. Ale nawet
wtedy widok telewizora w sali do
angielskiego okazał się dla wszystkich
ogromnym zaskoczeniem.
Wchodząc razem z innymi do klasy,
Allie gapiła się na niego z rozdziawioną
buzią.
Przy
wszystkich
zakazach
dotyczących nowoczesnych technologii
na terenie Cimmerii, nawet stary
kineskopowy telewizor wydawał im się
prawdziwym cudem.
Isabelle z rozradowanym uśmiechem
obserwowała ich reakcję z drugiego
końca klasy.
– Pomyślałam, że moglibyśmy dziś
zobaczyć jakiś film – oznajmiła, co
zostało przyjęte z ogromnym aplauzem. –
To ekranizacja książki, którą czytaliście
w tym semestrze, Wieku niewinności,
więc raczej nie spodziewajcie się
niczego w rodzaju MTV.
Allie nie potrafiła powstrzymać się
od śmiechu, widząc, jak Zoe zaczyna
podskakiwać z radości na swoim
krześle. A potem jak zawsze odruchowo
spojrzała na Cartera, który znalazł sobie
miejsce jak najdalej od nich. Rozmawiał
z siedzącym obok kumplem i wyglądał
tak, jakby silił się na uśmiech, ale
zupełnie mu to nie wychodziło.
Allie wbiła wzrok w swój zeszyt,
czując, jak opuszcza ją cała radość.
Wystarczyło
jedno
spojrzenie
na
Cartera, jak zawsze.
Kiedy Isabelle zgasiła światła
i
włączyła
telewizor,
wszyscy
momentalnie zamilkli, wpatrując się
w świecący ekran.
– Jak mi tego brakowało… –
Westchnął ktoś teatralnym szeptem.
Chociaż film był raczej powolny,
a fabuła skomplikowana, stęsknieni za
kontaktem z technologią uczniowie
zaangażowali się w opowieść o młodym
człowieku, który poślubił niewłaściwą
kobietę. Allie, choć wciąż miała głowę
pełną zmartwień, już po paru minutach
dała się pochłonąć historii, kibicując
Newlandowi Archerowi i życząc mu, by
uciekł z Ellen.
Kiedy Ellen zapytała go: „Jak
możemy być szczęśliwi, odwracając się
plecami do tych, którzy nam ufają”,
Allie nieświadomie zakryła dłonią
buzię. Wyczuwając, że ktoś na nią
patrzy, rozejrzała się po sali i napotkała
wzrok Sylvaina rozjarzony migocącym
blaskiem telewizora. Przez długą chwilę
mierzyli się spojrzeniami, a w jej
umyśle
przetaczała
się
taka
fala
skomplikowanych uczuć, jakiej jeszcze
nigdy nie zaznała. Coś ją do niego
ciągnęło, tęskniła za nim, a jednocześnie
była na niego wściekła… wszystko
naraz.
To
było
jak
rozmowa,
przekazywali sobie rzeczy, których
nigdy nie odważyli się wypowiedzieć.
Wreszcie, nie mogąc znieść już
dłużej tego napięcia, odwróciła się
z powrotem do telewizora. Dopiero
wtedy zauważyła, że zacisnęła dłonie tak
mocno, że paznokcie pozostawiły na jej
skórze wyraźne, półokrągłe ślady.
27
Nadszedł chłodny i słoneczny dzień
szkolnego
balu.
Prognoza
pogody
zapowiadała
opady
śniegu,
a perspektywa gigantycznej bitwy na
śnieżki, która rozpocznie się, jak tylko
zacznie padać, była dla wielu równie
podniecająca jak wieczorne spotkanie
z przedstawicielami międzynarodowej
elity politycznej i finansowej.
Większość uczniów wykorzystała
czas wolny od lekcji na pakowanie
swoich rzeczy, ponieważ następnego
dnia rozjeżdżali się do domów na
święta. Allie nie musiała się pakować –
razem z Rachel zostawały aż do Wigilii
w szkole, a potem jechały na kilka dni
do
rezydencji
Patelów.
Isabelle
przekonała rodziców Allie, że jej
powrót do domu na święta nie jest
najlepszym pomysłem, zwłaszcza po
tym, co działo się w sierpniu.
W
szkolnym
holu
ustawiono
gigantyczną choinkę, a w pobliżu pianina
w świetlicy stanęło kolejne drzewko,
uginające się pod ciężarem światełek
i bombek. W całym budynku rozchodziła
się woń sosnowych igieł i cynamonu,
a studenci gromadzący się przy pianinie
śpiewali kolędy. Allie jednak zupełnie
nie
była
w
kolędowym
nastroju
i ignorowała nadchodzące święta. Jej
pokoju nie zdobiły żadne gwiazdki ani
bombki.
Skupiała się tylko na spotkaniu
z Lucindą, przygotowując w myślach
listę pytań. Koncentrowała się również
na tym, by przeżyć. Wciąż wierzyła, że
Nathaniel spróbuje jakoś zakłócić bal,
a nie miała pewności, że byli właściwie
przygotowani.
Nie mogła tego oczywiście w żaden
sposób powstrzymać, więc zapukawszy
po południu do pokoju Jo z wieczorową
suknią w dłoni, postarała się o jak
najbardziej radosny wyraz twarzy.
Przyjaciółka natychmiast zaczęłaby się
martwić,
widząc
jej
niepokój.
A zmartwiona Jo stanowiła problem.
W odróżnieniu od niej przyjaciółka
całym
sercem
zaangażowała
się
w tworzenie świątecznej atmosfery – do
tego stopnia, że graniczyło to z obłędem.
Choinka stojąca na biurku migotała
kolorowymi diodami, regał na książki
został
przyozdobiony
światełkami,
a krzesło przystrajała szeroka i lśniąca
złota wstęga, zawiązana na gigantyczną
kokardę. Wszystkiemu przyglądał się
z pewnym powątpiewaniem pluszowy
mikołaj, usadowiony na łóżku niczym
kura na grzędzie.
–
Myślę,
że
powinnyśmy
przygotować coś specjalnego – powitała
ją Jo.
– To znaczy? – Allie odwiesiła
suknię na oparcie krzesła i rozwaliła się
bezceremonialnie na łóżku, u boku
pluszowego
świętego.
Przyjaciółka
sięgnęła do szafy i wydobyła z niej dwa
niewielkie opakowania.
– Skoro żadna z nas nie idzie dzisiaj
z chłopakiem, co w moim przypadku,
możesz mi wierzyć, jest sytuacją bez
precedensu, myślę, że dzisiejszej nocy
powinnyśmy
wyglądać
szczególnie
olśniewająco – oznajmiła. – Pokażmy im
wszystkim, co tracą.
Rzuciła Allie jedno z pudełeczek.
Dziewczyna obróciła je w ręku, a na jej
twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
– Jesteś genialna.
– Wiem. – Jo zgarnęła dwa
ręczniki. – Uwielbiałam twoje włosy,
kiedy się tu pierwszy raz pojawiłaś.
Byłaś dla mnie prawdziwą inspiracją.
Zróbmy to, ty i ja. Natychmiast.
Ignorując zaciekawione spojrzenia
dziewczyn stojących przy umywalkach,
rozchichotane wpakowały się do kabiny
prysznicowej.
Jo
bez
żadnego
skrępowania pozbyła się koszulki,
a Allie momentalnie poszła w jej ślady.
Strzelając gumą, Jo naciągnęła
rękawice i sięgnęła po niewielką
plastikową buteleczkę.
– Najpierw ja się zajmę tobą,
a potem ty mną. Samej trudno sobie
z tym poradzić.
Allie pochyliła się do przodu
i pozwoliła sobie wetrzeć we włosy
fioletową maź wyciekającą z buteleczki.
– Uwielbiam, kiedy ktoś dotyka
moich włosów. – Westchnęła, czując
rozkoszne dreszcze.
– Wiem. To się nazywa mózgazm.
– Skąd ty wzięłaś takie rzeczy?
– Od dziewczyny mojego brata –
przyznała Jo, nakładając farbę na tył jej
głowy.
–
Zadzwoniłam
do
niej
w zeszłym tygodniu.
W całej kabinie unosił się gryzący
smród chemikaliów. Allie poczuła łzy
napływające do oczu.
– Planowałaś to?
– Przyszło mi to do głowy zaraz po
tym, jak się pogodziłyśmy. – Wtarła
resztki farby w końcówki jej włosów. –
Takie objawienie.
Po godzinie i wykończeniu dwóch
ręczników ich robota dobiegła końca.
Siedząc z powrotem w pokoju Jo,
podziwiały efekty swojej pracy. Włosy
Allie, sięgające poniżej łopatek, lśniły
głęboką, opalizującą czerwienią, krótkie
loczki Jo błyszczały wyrazistym różem.
Jo potrząsnęła głową, kołysząc
włosami. Na jej buzi wykwitły radosne
dołeczki.
– Wyglądam jak chochlik!
– Wyglądam jak kiedyś. – Allie
westchnęła melancholijnie, wpatrując
się w lustro. Jo przyjrzała się jej
odbiciu w zwierciadle.
– Wygląda na to, że kiedyś byłaś tak
samo śliczna jak teraz – stwierdziła,
jakby czytając w jej myślach.
Ktoś zapukał do drzwi.
– Kogo znowu niesie… – zawołała
Jo, otwierając je na całą szerokość.
Zoe i Rachel weszły do pokoju
z naręczem ubrań.
To Allie nalegała, żeby razem się
przygotowały
do
balu.
Po
tych
wszystkich wydarzeniach, które oddaliły
je od siebie, marzyła o tym, by tę jedną
noc spędziły razem. W ten sposób mogła
je mieć wszystkie na oku.
Na widok fryzury Jo Zoe otwarła
szeroko usta.
– Ja nie mogę, ale wyglądasz. –
Dziewczynka
aż
podskoczyła
z wrażenia, wciąż trzymając suknię
w ramionach.
– Wejdźcie. – Jo przepuściła je
w drzwiach. – Przygotujcie się, aby dziś
olśniewać!
– Nie robię niczego z włosami –
oświadczyła
kategorycznie
Rachel,
patrząc
na
głowę
Allie.
–
Widowiskowe. – To był jej jedyny
komentarz.
– Coś nas naszło. – Allie wzruszyła
ramionami.
– Zrobicie mnie na fioletowo!? –
Zoe rzuciła sukienkę na łóżko.
– Przykro mi, ale twoje dziewczęce
loki będą musiały zachować swój
naturalny kolor, ponieważ zużyłyśmy
całą farbę, jaką miałam. – Rozczarowała
ją Jo. – Ale zezwalam ci się wygrzewać
w naszym wielobarwnym blasku przez
cały wieczór. I zrobimy ci makijaż –
dodała pospiesznie, widząc smutek na
jej twarzy.
– Kolorowy? – Zoe spojrzała na nią
z nadzieją.
– Tak bardzo kolorowy, jak tylko
zapragniesz. – Jo się uśmiechnęła
i pokazała jej złocistą, brokatową
szminkę.
Najpierw jednak zajęła się włosami
Allie, układając je w błyszczące,
czerwone loki. Potem wplotła kilka
wstążek
w
brązowe
włosy
Zoe
i rozczesywała je tak długo, aż zaczęły
przypominać gładką taflę przydymionego
szkła. Podkreśliła jej oczy granatową
konturówką i nałożyła grubą warstwę
mascary na rzęsy. Kiedy pociągnęła usta
Zoe lśniącą różową szminką, Rachel
spojrzała na nią z powątpiewaniem.
–
Wygląda
jak
karłowata
prostytutka – oceniła.
– Mnie się podoba. – Zoe zrobiła
dzióbek do lustra. – Wyglądam na
starszą. Bardziej dojrzałą.
– To przecież tylko szkolny bal. Nic
jej nie będzie. – Jo wskazała Rachel
miejsce przed lustrem. – Gary Glitter jej
tam raczej nie dopadnie.
– Kto to jest Barry Glitter? –
zainteresowała się Zoe. Koleżanki
zgodnie zignorowały jej pytanie.
Rachel
patrzyła
podejrzliwie
w lustro, widząc, jak Jo zabiera się do
układania jej fryzury.
–
Naprawdę
nie
chcę
nic
kombinować z włosami – zastrzegła.
– Ja też nie. – Jo zamachała
lokówką. – Tylko parę poprawek tu
i tam.
– Tego się właśnie obawiałam. –
Rachel westchnęła i przygarbiła się na
krześle.
Na zewnątrz zapadły już ciemności.
Gwiazdy schowały się pod grubą
warstwą chmur, a w powietrzu unosiła
się zapowiedź nieuniknionej śnieżycy.
Na żwirowym podjeździe szumiały
opony bentleyów i limuzyn, które od
dobrej godziny zapełniały parking przed
szkołą.
Skończywszy pracę nad grubymi
splotami Rachel, Jo rzuciła okiem na
budzik, przyozdobiony aktualnie złocistą
lametą.
– Musimy ruszać, moje panie –
poinformowała.
Zrobiły ostatnie poprawki makijażu
i pomogły sobie wzajemnie pozapinać
sukienki, przeglądając się przy tym
w wysokim lustrze.
– Wyglądamy jak anioły. – Zoe
westchnęła z zachwytem.
– Raczej jak wróżki. – Różowe
włosy Jo błyszczały w świetle lampy,
a czarna krótka sukienka odsłaniała
długie, szczupłe nogi. – Albo gwiazdy
filmowe.
Zoe miała na sobie suknię z zielonej
tafty,
z
wysokim
kołnierzem
i
rozkloszowaną
spódnicą.
Ciężki
makijaż
dodawał
jej
dziwnego
punkowego uroku. Matowoczerwona
suknia Rachel odsłaniała jej jedno
ramię, a dzięki złotej tiarze, która
podtrzymywała zaczesane do tyłu włosy,
wyglądała
niczym
egzotyczna
księżniczka.
Wszystkie
jednak
wpatrywały się w Allie.
– Kochanie – Jo nie potrafiła
oderwać od niej wzroku – wyglądasz
naprawdę nieziemsko.
– Obłędnie – zgodziła się Zoe.
– I to nawet z takim włosami. –
Rachel westchnęła.
Klasyczna
granatowa
jedwabna
sukienka z rękawami do łokci opinała
Allie ciasno w talii i kończyła się tuż
nad kolanem. Przefarbowane henną
włosy sprawiały, że jej jasna skóra
promieniała nieziemskim blaskiem. Ta
sukienka podobała jej się od momentu,
kiedy znalazła ją w swojej szafie
w czasie letniego semestru. Był to jeden
z tajemniczych, doskonale wybranych
prezentów od Isabelle.
– Tak właściwie po co nam jacyś
faceci – stwierdziła z rumieńcem na
twarzy. – Sama bym nas wszystkie
ciągle całowała.
– O nie, tylko nie to – wymamrotała
Zoe, kierując się ku drzwiom.
– Powaga, Allie – dodała Rachel. –
Wygląda na to, że całowanie dziewczyn
weszło ci w krew.
– Jestem przekonana, że jako
lesbijka miałabym mniejszy problem
z umawianiem się na randki. – Allie
wyszła razem z nimi na korytarz. –
Faceci sprawiają tyle problemów.
– Bo ja wiem. – Jo uśmiechnęła się
łagodnie.
–
Bywają
też
czasem
przydatni.
– Kompletnie nie kumam, o czym
gadacie. – Zoe westchnęła.
– Ja też nie – pocieszyła ją Rachel.
Zanosząc się śmiechem, dotarły na
szczyt schodów. Wyłożony dębową
boazerią hol na parterze ozdabiały
aksamitne wstęgi i bukiety złotych oraz
czerwonych kwiatów. Zakaz palenia
świeczek został najwyraźniej chwilowo
zniesiony, ponieważ świeczniki stały na
każdym stole i parapecie.
Ponad gwarem rozmów unosiły się
delikatne dźwięki muzyki klasycznej.
Większość tłumu zgromadzonych gości
stanowili
dorośli;
ich
fryzury
połyskiwały wśród świateł. Mężczyźni
mieli na sobie smokingi, a kobiety
w sukniach od znanych projektantów
kurczowo trzymały swoje niewielkie
torebeczki.
– Nie pamiętam, żebym zapraszała
tych wszystkich ludzi – stwierdziła
z przekąsem Jo, gdy ruszyły razem po
schodach.
– Jejku, to przecież prezydent
Abingdon! – zapiszczała Zoe i pognała
przed siebie, znikając w tłumie gości.
– Nasza mała dziewczynka. – Jo
westchnęła.
– Tak szybko dorasta – dodała
Allie. – Zwłaszcza jej twarz…
– Wiem. – Jo wybuchła śmiechem. –
Ale sama tego chciała.
Rachel wypatrzyła Lucasa, który
również włożył na siebie smoking,
i poszła się z nim przywitać. Allie
przyglądała się, jak jego twarz rozbłysła
radością, gdy pochylił się nad dłonią
Rachel i ucałował czubki jej palców.
Strasznie się cieszyła, że są ze sobą tak
bardzo szczęśliwi, ale widząc ich
razem, nie mogła przestać myśleć o tym,
co sama straciła.
Hol okazał się jeszcze bardziej
zatłoczony, niż jej się wydawało.
Otaczające pusty parkiet stoły nakryto
czerwonymi, świątecznymi obrusami
i przyozdobiono zielonym bluszczem.
Było bardzo ciepło, a w powietrzu
unosiła się woń wosku, lilii i drogich
perfum. Usadowiona w rogu orkiestra
grała walca. Obsługa roznosiła tace
z szampanem i grzanym winem.
Isabelle, ubrana w obcisłą czarną
suknię, zdobioną delikatnym złotym
haftem, i z włosami zaczesanymi w kok
przystanęła na skraju parkietu. Śmiała
się, rozmawiając z otaczającymi ją
ludźmi, którzy przyszli złożyć jej
życzenia.
Allie obróciła się powoli wokół
własnej
osi,
wypatrując
kobiety
z
charakterystyczną
burzą
siwych
włosów.
– Niech to… – Jo jęknęła, wspinając
się na palce i próbując znaleźć jakieś
miejsca siedzące. – Trochę tłoczno.
– Dużo bardziej niż w czasie
letniego balu – zgodziła się Allie, nie
słuchając jej zbyt uważnie, ale Jo nie
zwróciła na to uwagi.
– Zawsze tak jest. Pojawia się
zarząd szkoły i wszyscy rodzice, którzy
mają jakieś znaczenie… Chyba tam są
wolne miejsca. – Wskazała odległy róg
sali i ruszyły w tamtą stronę.
Allie założyła, że Lucinda Meldrum
wyróżniałaby się nawet w tak gęstym
tłumie. Odprężyła się nieco, nie widząc
jej nigdzie w pobliżu, i uznała, że
pewnie jeszcze się nie pojawiła. Nadal
nie potrafiła wymyślić, co powinna
powiedzieć, kiedy wreszcie znajdzie się
na tyle blisko, by z nią porozmawiać.
„Cześć,
babciu,
dlaczego
nigdy
wcześniej
się
nie
spotkałyśmy?”
wydawało jej się raczej słabym
początkiem.
– A czemu twoi rodzice się nie
pojawili? – zapytała dość głośno, gdy
siadły na krzesłach tyłem do ściany
i patrzyły na otaczających ich gości. –
Nie są ważni i bogaci?
– Bardzo. – W głosie Jo pojawiło
się delikatne zakłopotanie. – Ale mają
mnóstwo roboty i nie wracają tu zbyt
często. Tata zawsze powtarza, że
przyjedzie w przyszłym roku, a mama
jest
aktualnie
za
bardzo
zajęta
Olivierem, swoją nową przytulanką –
dodała tonem pełnym potępienia.
– Ohyda.
Przy ich stoliku pojawił się kelner
i obie zamówiły dietetyczną colę.
– Zgadza się. – Jo skrzyżowała nogi,
odsłaniając czerwone podeszwy swoich
szpilek. – Ale popatrz, są za to rodzice
Sylvaina.
Skinęła
głową
w
kierunku
eleganckiej
pary,
rozmawiającej
z Isabelle na skraju parkietu. Allie
pochyliła się do przodu i spojrzała na
nich
z
nieskrywaną
ciekawością.
Mężczyzna w smokingu miał jasną skórę
i blond włosy w piaskowym odcieniu,
cera
kobiety
była
natomiast
złocistobrązowa, a jej ciemne, gęste
włosy opadały aż na plecy. Szczupłe
biodra opinała brązowa jedwabna
suknia, a wokół szyi błyszczał naszyjnik
z diamentów.
Niedaleko od nich stała Katie
Gilmore
w
towarzystwie
dwójki
starszych ludzi, którzy musieli być jej
rodzicami. Dziewczyna miała na sobie
zachwycającą, ciemnozieloną suknię,
która podkreślała jej mlecznobiałą
skórę. Allie pomyślała z odrobiną
goryczy,
że
wybierając
miejsce
w pobliżu rodziców Sylvaina, Katie
raczej nie kierowała się przypadkiem.
Kiedy tak się im przyglądała,
Sylvain przeszedł obojętnie obok Katie
i stanął przed swoim ojcem. Mimo tego,
że próbowała nad sobą panować, i tak
poczuła przyspieszone bicie serca,
widząc, jak idealnie skrojony smoking
podkreśla jego umięśnione ramiona.
Nawet ze swojego miejsca mogła
dostrzec, że ojciec Sylvaina, który
odwrócił się właśnie, żeby powitać
syna, ma dokładnie takie same błękitne
oczy.
– Czyli po nim to odziedziczył. –
Westchnęła pod nosem.
– Hm? – zdziwiła się Jo, podążając
za jej spojrzeniem.
– Oczy – wyjaśniła Allie. – Ma je
po ojcu.
Kelner powrócił z tacą napojów. Jo
przyglądała mu się, uprzejmie czekając,
aż znajdzie się poza zasięgiem ich głosu,
a
potem
zastukała
niecierpliwie
czubkiem
pomalowanego
paznokcia
o blat stołu.
– Dobra, Allie, mów: co się dzieje
między tobą a Sylvainem? Widziałam,
jak na niego patrzysz. I jak on patrzy na
ciebie. Nawet ślepy by zauważył, że coś
się święci.
Czując rumieniec na policzkach,
Allie odwróciła wzrok od rodziny
Sylvaina.
– Nic. To znaczy… co?
– Daj spokój. – Jo nie spuszczała
z niej uważnego spojrzenia niebieskich
oczu. – Rozmawiasz ze mną. Potrafię to
wyczytać z twojej twarzy. Lecisz na
niego.
Narastająca panika utrudniała jej
znalezienie
właściwej
odpowiedzi.
Przecież tak bardzo się starała, żeby nie
lubić Sylvaina. I tak bardzo zawiodła.
– Nie mogę na niego lecieć, Jo –
odpowiedziała ze smutkiem.
– Czemu? – Przyjaciółka wydawała
się zaskoczona. – Przecież to modelowe
ciacho. I na pewno nie będzie miał nic
przeciwko.
– Ale Carter… – Wciąż nie potrafiła
znaleźć
wyjaśnienia,
które
nie
brzmiałoby
absurdalnie.
–
Carter
nienawidzi Sylvaina, a my… Nie chcę,
żeby poczuł się skrzywdzony.
Oparłszy jedną dłoń na ramieniu
Allie, Jo wskazała coś po drugiej
stronie sali; jej diamentowa bransoletka
rozbłysła milionem odbitych ogników.
Allie podążyła wzrokiem wzdłuż jej
szczupłego ramienia… i zobaczyła
Cartera w towarzystwie Jules. Miał na
sobie
smoking,
a
ona
idealnie
dopasowaną, czarną sukienkę. Całowali
się.
– Co!? – Allie z trudem zmusiła się
do
zamknięcia
rozdziawionej
ze
zdziwienia buzi.
– Właśnie o to chodzi. – Jo
pochyliła się do przodu, żeby spojrzeć
jej prosto w oczy. – Nigdy nie pozwalaj
na to, by twoi byli faceci mieli wpływ
na to, z kim się umawiasz, rozumiesz?
– Ale jak długo oni…
– To nie ma znaczenia.
Allie nie potrafiła uwierzyć, że tak
długo martwiła się o to, że może
skrzywdzić Cartera, podczas gdy on…
Zapomniał wspomnieć o tym, że już się
pozbierał? Pozwalał jej pogrążać się
w poczuciu winy, umawiając się
jednocześnie z Jules?
Spojrzała raz jeszcze na parkiet,
czując narastającą wściekłość. Orkiestra
zakończyła właśnie jakiś romantyczny
kawałek i zagrała wesołą wschodnią
melodię,
zapamiętaną
przez
Allie
z letniego balu. Carter okręcił Jules
wokół jej własnej osi i oboje zanieśli
się śmiechem.
Podczas gdy Allie wciąż nie
odrywała od nich wzroku, do Jo
podszedł jakiś chłopak i zgiął się
w głębokim ukłonie.
– Czy zaszczyci mnie pani tym
tańcem, panno Arringford? – zapytał
dwornie
z
wyraźnym
hiszpańskim
akcentem. Allie zastanawiała się, czemu
nigdy wcześniej go nie zauważyła.
– Witaj, Guillermo. – Jo zatrzepotała
rzęsami. – Wydaje mi się, że tak, ale
muszę spytać mojej dziewczyny. –
Odwróciła się do Allie. – Nie masz nic
przeciwko, prawda kochanie?
Guillermo był wysoki i szczupły,
a z burzą kręconych ciemnych włosów
na głowie kojarzył się z hiszpańskim
księciem. Jo wpatrywała się w niego
z wyraźnym zachwytem. Allie nie miała
serca, żeby ją powstrzymywać.
– Bawcie się, dzieciaki.
Oboje ruszyli na parkiet. Guillermo
był tak wysoki, że musiał pochylać się
nad dziewczyną, jeśli chciał usłyszeć, co
do niego mówiła. Uroczo razem
wyglądali,
a
Jo
miała
policzki
zaróżowione ze szczęścia.
Obserwując roześmiane, roztańczone
pary,
Allie
poczuła
narastające
przygnębienie i samotność. Najchętniej
nie ruszałaby się od stołu i zalała łzami,
ale wiedziała, że nie może sobie na to
pozwolić. Zamiast tego postanowiła
odnaleźć Lucindę.
Zaczęła lawirować wśród gości,
a fragmenty nudnych i tajemniczych
rozmów dorosłych otoczyły ją niczym
szum morskiego przyboju.
–
Oczywiście
teraz
pracuję
w funduszu powierniczym…
– Pięć uderzeń poniżej średniej. I to
na polu St. Andrews!
– Mówiłam jej, że ta sukienka jest
skandaliczna, ale mnie nie słuchała.
Nigdy nie słucha…
– Tak właściwie to zastanawialiśmy
się nad sprzedażą domu w Saint-
Tropez…
Allie wzdrygnęła się, gdy ktoś
dotknął jej ramienia, ale spojrzawszy
w górę, zobaczyła uśmiechniętego
Sylvaina.
–
Moi
rodzice
chcieliby
cię
poznać
–
oznajmił,
patrząc
ze zdziwieniem na jej czerwone włosy.
Wzruszyła przepraszająco ramionami
i pozwoliła mu się zaprowadzić do
rodziców, którzy przyglądali się jej
z ciekawością. – Państwo Cassel,
pozwólcie, że wam przedstawię pannę
Allie Sheridan.
– Hm… Dzień dobry… … albo
bonsoir? – Allie jeszcze nigdy nie czuła
się tak mało obyta. Wymieniła z nimi
kilka powitalnych uprzejmości swoim
szkolnym francuskim.
– Jak to jest – zapytał nagle ojciec
Sylvaina po angielsku – mieć taką
babcię jak Lucinda Meldrum?
– Ależ, papo, co to za osobiste
pytania? – obruszył się Sylvain.
Allie zdążyła się już jednak z tym
oswoić,
więc
odpowiedziała
bez
wahania.
– Dość dziwnie. – Nachyliła się do
pana Cassela, który wydawał się mocno
zaintrygowany. – Ale nie jesteśmy zbyt
blisko. Jak pan wie, ona jest bardzo
zajęta i ciągle podróżuje.
Sylvain wbił wzrok w podłogę,
próbując ukryć uśmiech. Jego rodzice
wyglądali na zafascynowanych.
– Oczywiście – zgodził się pan
Cassel. – Jestem to w stanie zrozumieć.
Sami zbyt rzadko widujemy syna
z powodu nadmiaru pracy.
Matka objęła chłopaka z wyraźną
czułością.
– Próbujemy go namawiać, żeby
częściej nas odwiedzał – powiedziała
lekko ochrypłym głosem z delikatnym
akcentem. – Ale ciągle słyszę tylko, że
ma mnóstwo roboty i nie może. – Na jej
twarzy
pojawił
się
zrezygnowany
uśmiech. – Wdał się w ojca.
Zapach jej eleganckich perfum był
tak silny, że Allie poczuła się odrobinę
oszołomiona.
– Faktycznie musimy tu ciężko
pracować – przyznała, spoglądając na
Sylvaina, który wpatrywał się w nią
z ogromną czułością. W jej brzuchu
znowu zatrzepotały motylki, a na ustach
pojawił
się
uśmiech.
Kompletnie
zapomniała, co chciała powiedzieć.
– Musisz nas kiedyś koniecznie
odwiedzić
–
zaproponowała
pani
Cassel, przerywając chwilę ciszy. –
Z miłą chęcią cię ugościmy. –
Odwróciła się do Sylvaina. – Zaprośmy
ją latem do Antibes, kochanie. Henri
i Hélène oszaleją na jej punkcie, jest
taka urocza.
Allie
rzuciła
Sylvainowi
rozpaczliwe spojrzenie. Urocza?
– To wujek i ciotka – wyjaśnił
przepraszająco.
–
I
możesz
to
potraktować jako oficjalne zaproszenie.
– Dziękuję bardzo – odpowiedziała
jak najuprzejmiej. – To niezwykle miłe
z państwa strony, bardzo chętnie
skorzystam z zaproszenia.
– Czas już chyba, żeby Allie
dołączyła do swoich przyjaciół –
stwierdził
ku
jej
wielkiej
uldze
Sylvain. – Nie możemy jej tu trzymać
przez cały wieczór.
– Kiedy ona jest taka czarująca –
zaprotestowali chórem jego rodzice, ale
pozwolili jej się pożegnać. Allie
uśmiechała się tak szeroko, że aż
rozbolały ją policzki.
Przyjęcie zdążyło się już częściowo
przenieść do jadalni, którą udekorowano
podobnie jak wielki hol za pomocą
świec i obrusów. Tutaj również nie było
ani śladu Lucindy, ale uwagę Allie
przyciągnęła fantastyczna woń jedzenia,
więc ruszyła za swoim nosem i chwilę
później znalazła bufet, z którego
uwolniła
ciasteczko,
nadziewane
mięsem krabów.
Odwróciła się, wpychając je sobie
do ust, i omal nie wpadła na Cartera.
– Przepra… – przerwał i popatrzył
na nią z zaskoczeniem. – Allie.
Czekała w napięciu, aż znów
wybuchnie gniewem, tak jak podczas ich
ostatnich spotkań, zamiast tego jednak
nie odrywał od niej oczu, taksując
uważnie fryzurę, sukienkę i pożyczone
od Jo buty na wysokich obcasach.
Allie wciąż próbowała przeżuć
ciastko, ale kompletnie zaschło jej
w ustach. Odwróciła się, porwała
szklankę z wodą z najbliższego stolika
i szybko wzięła solidny łyk, obawiając
się, że jeśli tego nie zrobi, opluje
ciastkiem cały przód swojej sukienki.
Kiedy ponownie się odwróciła,
Cartera już nie było.
Nic z tego nie rozumiała. Patrzyła na
miejsce, w którym jeszcze przed chwilą
stał. Gdyby tylko wiedziała, co powinna
odczuwać.
Wysyłane
przez
niego
sygnały były tak sprzeczne, że nie
potrafiła ich odczytać. Zrywam z tobą.
Nie zrywam z tobą. Pragnę cię.
Nienawidzę. Może Jo faktycznie miała
rację i naprawdę powinna się przestać
przejmować tym, co myśli Carter.
Odstawiła
szklankę
na
stolik
i ponownie zaczęła przedzierać się
przez tłum. Musiały się tu zgromadzić
setki ludzi – goście wypełniali główny
hol i schody, gromadzili się nawet
w przedsionku szkoły. Ich rozmowy
i śmiechy odbijały się głośnym echem
od wysokiego sklepienia i wibrowały
pod czaszką Allie. Pomimo chłodu nocy
wnętrze wydawało się strasznie duszne,
jakby goście zużyli cały tlen.
Allie zauważyła, że stoi przed
frontowymi drzwiami, więc zrobiła to,
co wydawało jej się w tej sytuacji
najbardziej naturalne – nacisnęła klamkę
i wyszła na zewnątrz, znikając w mroku
nocy.
28
Chłodne
powietrze
momentalnie
wysuszyło pot na jej skórze. Trzęsąc się
z zimna, pokręciła przez chwilę głową,
by wiatr ochłodził jej szyję i osuszył
włosy na karku. Tuż przed sobą miała
kręty podjazd, wypełniony rzędami
zaparkowanych samochodów. Kierowcy
zgromadzili
się
przy
zachodnim
skrzydle, paląc papierosy i czytając
gazety. Nie zwracali na nią uwagi, więc
skręciła za róg budynku, stawiając
niepewne kroki w butach na wysokich
obcasach. Korzystając z ciemności,
ruszyła nieoświetloną ścieżką w stronę
murów ogrodu. W powietrzu unosiła się
delikatna woń dymu papierosowego,
słyszała również stłumione śmiechy
palaczy tłoczących się przy tylnym
wyjściu ze szkoły, ale zbliżyła się już do
altanki i zniknęła między drzewami.
Stanęła przed niewielką marmurową
budowlą ze sklepieniem w kształcie
kopuły. W środku ustawiono figurę
roztańczonej
kobiety,
ubranej
w powłóczyste szaty. Usta posągu
krzywiły się w uśmiechu wiecznego
zadowolenia, a jedna stopa zawisła na
wieki ponad zimną, kamienną podłogą.
Allie pogłaskała lodowaty, gładki
kamień,
przypominając
sobie
ten
wieczór, gdy Sylvain uczył ją tutaj
podstaw samoobrony.
–
Zdajesz
sobie
sprawę,
że
zapomniałaś założyć płaszcz?
Z jakiegoś powodu jego obecność
nie była dla niej zaskoczeniem, choć nie
słyszała żadnych kroków. Przez sekundę
stała z zamkniętymi oczami, wciąż nie
potrafiąc podjąć decyzji. Wreszcie się
odwróciła.
Sylvain
zatrzymał
się
przy
schodkach prowadzących do podnóża
statui. Spojrzał jej w oczy i ponownie
poczuła dreszcze. Wskazała ręką na jego
smoking.
– Ty również nie masz płaszcza –
zauważyła niepewnie.
– No tak, ale mam przynajmniej
marynarkę. – Zsunął ją z ramion i podał
dziewczynie. Jego nieskazitelnie biała
koszula
zdawała
się
lśnić
w ciemnościach. – Włóż to na siebie,
proszę.
– To wtedy ty zmarzniesz –
odpowiedziała, powstrzymując się od
sięgnięcia po zaofiarowane ubranie.
– Jakoś przeżyję. – Uśmiechnął się
do niej.
Wahała się jeszcze przez chwilę, ale
w końcu narzuciła marynarkę na
ramiona. Wciąż była ciepła od jego
ciała i pachniała wodą kolońską,
dokładnie tak, jak się tego spodziewała.
– Zmieniłaś fryzurę. – Przesunął
wzrokiem po jej krwistoczerwonych
kosmykach. – Pasuje do ciebie.
– Dziękuję. – Odgarnęła włosy
czubkami palców. – To nie do końca był
mój pomysł, ale Jo potrafi być taka…
przekonująca.
– Coś o tym słyszałem. A w ogóle to
przepraszam
za
moich
rodziców.
Naprawdę chcieli cię poznać.
Wzruszyła ramionami, pokazując, że
rozumie, na czym polegają rozmowy
z rodzicami.
– Twoja mama jest olśniewająco
piękna – zauważyła.
–
Przekażę
–
stwierdził
z przekąsem. – Uwielbia, kiedy ludzie
zachwycają się jej urodą.
Wyglądało na to, że skończyły im się
tematy do niezobowiązującej rozmowy,
i
zapadła
krępująca
cisza. Allie
przestąpiła z nogi na nogę, wbijając
czubek jednego delikatnego bucika
w ziemię. Sylvain nie spuszczał z niej
wzroku, opierając się o kamienną
kolumnę.
– Co ty właściwie robisz tu na
mrozie? – zapytał cicho, choć musiał
doskonale wiedzieć, co robiła, bo
w innym wypadku by do niej nie
dołączył.
– Nie wiem… Chyba musiałam
trochę odetchnąć. – Zmierzyła go
wyzywającym spojrzeniem. – A ty?
Cała
jego
postawa
zdradzała
napięcie, a głos stał się jeszcze cichszy.
– Szedłem za tobą.
Poczuła, że nie może oddychać.
– Po co? – szepnęła.
– Le cœur a ses raisons que la raison
ne connaît point – odpowiedział po
francusku
tak
szybko,
że
tylko
potrząsnęła głową.
– Nic nie rozumiem – przyznała
zaskoczona. – Co to znaczy?
Kiedy spojrzała w jego oczy,
zobaczyła w nich ogromną tęsknotę,
będącą odpowiedzią na jej pytanie.
– To znaczy, że chcę z tobą być. Nie
mogę przestać o tobie myśleć. – Walnął
niezbyt mocno pięścią o kamienną
kolumnę.
–
Próbowałem
już
wszystkiego, ale nie potrafię o tobie
zapomnieć.
Dwa wdechy. Jeden wydech.
– Ja… też o tobie dużo myślę –
powiedziała tak cicho, że sama ledwie
słyszała swoje słowa. – Ale…
Znów wróciła myślami do letniego
balu, chociaż wcale tego nie chciała.
Błysk
jego
błękitnych
oczu
podpowiadał, że wiedział, co się działo
w jej głowie.
– Wiem, że zrobiłem coś bardzo
złego i głupiego. Ale ludzie się
zmieniają, Allie. – W jego głosie
pobrzmiewała cicha desperacja. – Uczą
się. Jeśliby tego nie robili, to to
miejsce – machnął ręką w stronę szkoły
ukrytej za drzewami – nie miałoby
żadnego sensu. Życie nie miałoby sensu.
Ty
się
przecież
zmieniłaś.
Obserwowałem cię od chwili przybycia
i wiem, jak się zmieniłaś. Ja również.
I jest mi strasznie przykro z powodu
tego, co się wtedy wydarzyło. Gdybym
mógł to w jakikolwiek sposób cofnąć…
Nagle przestała się przejmować
letnim balem i całą resztą. Zbyt wiele
czasu straciła na zastanawianie się nad
uczuciami Cartera, próbując zgadnąć,
czego mógłby chcieć. Musiała wreszcie
zrobić coś, czego sama pragnęła. Zresztą
przypomniała sobie z goryczą, że Carter
był teraz z Jules i już niczego od niej nie
chciał. Dlaczego więc nie miałaby
spróbować
z
Sylvainem?
Carter
przecież i tak był święcie przekonany, że
tego właśnie pragnęła. Może w końcu
powinna sama sprawdzić, czy taka
właśnie
była
prawda.
Sylvain
przynajmniej jej pragnął i się o nią
troszczył.
– Możesz to cofnąć – odezwała się
nagle. Sylvain nie ukrywał zaskoczenia.
Podbiegła do niego, zanim zdążyła
zmienić
zdanie,
zapominając
o marynarce, która zsunęła się z jej
ramion na zamarzniętą ziemię. – Po
prostu zapomnijmy o tym wszystkim.
W
jego
oczach
widać
było
zwątpienie, jakby nie potrafił uwierzyć,
że to się działo naprawdę. Sięgnęła
dłonią i czubkami palców dotknęła jego
ust. Zamknął oczy, a potem objął ją za
szyję i przyciągnął do siebie.
Z początku była zaskoczona tym, że
całował zupełnie inaczej niż Carter.
Robił to pewniej, miał delikatniejsze
wargi
i
czuła
się
dziwnie.
Niewłaściwie. Ale nie miała zamiaru
tchórzyć. Zamiast się cofnąć, przysunęła
się jeszcze bliżej i z pasją wpiła się
w jego usta, żeby zrozumiał, jak
poważnie to traktuje. Z wahaniem zsunął
dłonie wzdłuż jej boków i położył je na
biodrach, a kiedy wyczuł, że nie ma
zamiaru się opierać, złapał ją mocniej.
Pocałowała
go
jeszcze
żarliwiej,
a z jego gardła wydobył się cichy jęk.
Oparła się o niego całym ciężarem ciała,
czując, jak zaciska wokół niej ramiona.
Jego serce waliło tak mocno, że
wydawało jej się, jakby biło w jej
piersi.
Utopiła w tym pocałunku całą
samotność ostatnich pięciu tygodni. Ból
zerwania z Carterem. Ciężar obwiniania
się
za
wszystko.
Długie
noce
wypełnione ciszą. Tęsknotę za tym,
czego jej zabroniono.
Sylvain musiał to jakoś wyczuć,
ponieważ
przytrzymał
jej
głowę
i pocałował jeszcze mocniej. Wciągając
w płuca jego oddech, zanurzyła palce
w miękkich splotach jego włosów. Był
rozgrzany, jak ktoś dręczony gorączką,
a ona wreszcie nie czuła już zimna. Ani
samotności.
Brakowało w tym logiki, nie było
żadnego planu, ale zupełnie jej to nie
obchodziło.
Jego usta przesunęły się po jej
policzku i dotarły do szyi, a ona
odchyliła głowę do tyłu, gwałtownie
łapiąc powietrze. Poczuła na twarzy
dziwne łaskotanie, jakby spadały na nią
zamarznięte piórka. Otworzywszy oczy,
zobaczyła wirujące w ciemności białe
kryształki.
– Śnieg! – pisnęła z radością.
Wciąż
objęci
wpatrywali
się
w płatki spadające z ciemnego nieba.
Świat
wokół
nich
pogrążył
się
w absolutnym spokoju.
– To znak – stwierdził Sylvain.
Kilka płatków osiadło na jego długich
rzęsach, a białe zęby błyszczały
w uśmiechu.
–
Jaki
znak?
–
zapytała,
zastanawiając się, czy w jego oczach
wygląda na równie szczęśliwą.
– Że to, co robimy, jest właściwe.
Kiedy ruszyli w stronę szkoły –
Allie ostrożnie stawiała kolejne kroki ze
względu na idiotyczne buty pożyczone
od Jo – opowiedziała mu o swoim
planie porozmawiania z Lucindą.
– I o co chcesz ją zapytać? – Objął
ją w talii, ogrzewając ciepłem własnego
ciała.
– W tym problem – przyznała, gdy
dotarli pod drzwi. – Nie mam pojęcia.
– To twoja babcia. Na pewno cię
zrozumie.
Ciepło panujące w holu, przed
którym tak chętnie uciekła, teraz okazało
się prawdziwym zbawieniem. Przyjęcie
rozkręciło się już na dobre, a wokół nich
szumiał nieprzerwany gwar rozmów.
– Skoczę tylko na górę, żeby… –
Wskazała na swoją buzię.
Otrząsając włosy ze śniegu, Sylvain
uśmiechnął się do niej, a potem musnął
ustami jej policzek, przyprawiając ją
o rozkoszne dreszcze.
– Znajdź mnie – poprosił.
– Gdzie?
– W holu. – Westchnął z udawaną
żałością. – Będę z rodzicami.
Przepychając się przez tłum, Allie
pognała w stronę schodów, mając
nadzieję, że uda im się jeszcze spędzić
jakąś chwilę na osobności, kiedy jego
rodzice już pójdą. Może tym razem
znajdą
sobie
jakieś
przytulniejsze
miejsce. I zaczną dokładnie tam, gdzie
skończyli. Teraz musiała tylko poprawić
makijaż i…
Nigdy nie dokończyła tej myśli.
Zobaczyła Isabelle rozmawiającą
z kimś u szczytu schodów. Nawet z tego
miejsca mogła usłyszeć, że dyrektorka
jest zdenerwowana. Odpowiedział jej
dziwnie znajomy, władczy głos. Allie
spojrzała w górę i zapatrzyła się na
stojącą obok Isabelle Lucindę.
Zakręciło jej się w głowie ze strachu
i podniecenia tak mocno, że nie potrafiła
zrobić
ani
kroku.
Nie
słyszała
większości słów, mogła się jednak
domyślić, że obie kobiety były wściekłe.
Wciąż zastanawiała się, co powinna
zrobić, kiedy usłyszała gwałtowny stukot
obcasów odchodzącej Isabelle.
Nasłuchiwała
przez
chwilę,
wstrzymując oddech. Niczego więcej
nie usłyszała. Czy to możliwe, że
Lucinda została sama?
Zrobiła kilka niepewnych kroków,
a potem błyskawicznie pobiegła po
schodach. Kiedy dotarła na szeroki
podest, ogarnął ją smutek. Nikogo tam
nie było. Lucinda musiała odejść tak
cicho, że Allie nawet tego nie
zauważyła.
Załamana
odwróciła
się
z powrotem, gdy nagle usłyszała jakiś
cichy
dźwięk.
Zobaczyła
Lucindę
stojącą w okiennej wnęce, częściowo
zasłoniętą kotarą, wpatrującą się w coś
na zewnątrz budynku.
Allie zamknęła oczy, by zebrać całą
odwagę, jaka jej jeszcze pozostała, po
czym postąpiła krok do przodu.
– Pada śnieg – powiedziała. Jej głos
brzmiał jakoś dziwnie, więc cicho
odkaszlnęła.
– To żadna niespodzianka. – Lucinda
nie
odwróciła
się
do
niej.
–
Zapowiadano
go
w
dzisiejszej
prognozie.
– Bardzo mi zależało na tym… żeby
się z tobą spotkać – wyznała, z trudem
powstrzymując drżenie głosu.
– Ja również nie mogłam się tego
doczekać. – Lucinda spojrzała jej prosto
w oczy. – Allie Sheridan. Moja
zaginiona wnuczka.
29
– Podejdź – poleciła. – Niech no cię
zobaczę.
Allie wahała się przez chwilę, ale
w końcu zrobiła, o co ją proszono.
– Jesteś bardzo ładna, wiesz? –
Spojrzenie szarych oczu, takich samych
jak jej własne, omiotło ją od góry do
dołu. – Tylko te włosy. Coś ty z nimi
zrobiła?
– To tymczasowe – zaprotestowała
słabym głosem. – Zmyje się po paru…
tygodniach.
– Dzięki Bogu. – Lucinda stanęła
w królewskiej pozie, tak jakby jej głowę
zdobiła korona. – Mam nadzieję, że nie
masz żadnych tatuaży?
– Jeszcze nie – przyznała Allie
z odrobiną rozczarowania.
– Jeszcze nie. – Lucinda zaśmiała się
delikatnie. – Poważnie się zastanów,
zanim podejmiesz decyzję. To, co
wygląda dobrze na szesnastolatce, po
pięćdziesiątce
sprawia
dość
niedorzeczne
wrażenie.
Ciągle
to
widuję. Masz dobre stopnie. Prawdziwa
prymuska.
Jej zwyczaj szybkiego zmieniania
tematu sprawiał, że Allie zaczęło się
kręcić w głowie. Babcia z niezwykłą
łatwością
zdominowała
rozmowę,
zbijając ją z tropu, za każdym razem gdy
próbowała zadać jakieś pytanie. Zresztą
i
tak
zbytnio
pochłonęło
ją
obserwowanie Lucindy, aby skupiać się
na tym, o co chciała zapytać. Szara
sukienka sięgająca do szczupłych kostek
była idealnie dopasowana do żakietu ze
stojącym kołnierzykiem. Jeden z palców
ozdabiał pierścień ze szmaragdem
wielkości sporej monety. W uszach
migotały dyskretne platynowe kolczyki
z diamentami. Pomimo wieku wciąż
mogła
szczycić
się
wysportowaną
sylwetką i młodą twarzą.
– Podoba mi się tutaj. – Allie
spróbowała odzyskać kontrolę nad
rozmową. – A jeśli gdzieś mi się
podoba, jestem skłonna do ciężkiej
pracy. – Przypomniała sobie nagle, że
bez pomocy babki nigdy nie trafiłaby do
tej szkoły. – Dziękuję… za to, że
pomogłaś mi się tu dostać.
– To nie tylko ciężka praca. –
Lucinda patrzyła na nią uważnie. –
Jesteś bardzo inteligentna. Isabelle
wspominała mi o tym i widzę, że miała
rację.
Pochwała
wywołała
delikatny
rumieniec na policzkach Allie, ale
dziewczyna wiedziała, że nie może
sobie pozwolić na zapominanie o tym,
po co tu przyszła. To mogła być jej
jedyna szansa. Zrobiła krok w stronę
Lucindy,
błagając
ją
wzrokiem
o zrozumienie.
– Babciu… – Podobało jej się
brzmienie tego słowa. – Pomóż mi
zrozumieć, co się tu dzieje. Nie mam
pojęcia, co robić. Nathaniel dopadł
Christophera, a teraz poluje na mnie.
Możesz mnie chronić? Proszę…
Spojrzenie
Lucindy
odrobinę
złagodniało, ale jej słowa nie przynosiły
zbyt wielkiej pociechy.
– Chronię cię, moja droga. Czy ty
naprawdę nie masz pojęcia, co się
dzieje? Isabelle ci nie mówiła?
Zakłopotana i sfrustrowana Allie
wyciągnęła przed siebie otwarte dłonie.
– Isabelle twierdzi, że Nathaniel
chce przejąć kontrolę nad organizacją
i…
Lucinda przerwała jej spojrzeniem
i nakazała gestem, żeby Allie podeszła
bliżej okna. Po drugiej stronie szyby
rozpętała się taka śnieżyca, że świat
całkowicie zniknął za białą kotarą.
–
Sytuacja
stała
się
bardzo
niebezpieczna – poinformowała ją
cicho. – Zwłaszcza tutaj. Nawet dziś są
tu
ludzie
wspierający
Nathaniela.
Musisz bardzo uważać na słowa.
– Ale dlaczego? Z jakiego powodu
go wspierają?
Lucinda oparła się o parapet,
a wokół jej oczu pojawiły się
zmarszczki, sygnalizujące zmęczenie.
– Przez całe życie nie ustawałam
w wysiłkach, żeby zmienić ten kraj.
Ulepszyć.
Nastąpiła
jednak
jakaś
przemiana. Nie tylko tutaj, ale na całym
świecie. Niektórzy ludzie stali się zbyt
bogaci i wpływowi. Władza uderzyła im
do głowy, zniknęły wszystkie granice,
a w ich słowniku nie ma takiego pojęcia
jak
„zbyt
wiele”.
To
bardzo
niebezpieczne.
–
Spojrzała
przez
ramię. – Nie mogę ci teraz tego
wszystkiego wytłumaczyć, Allie, to nie
jest dobry czas ani miejsce. Dam ci za to
radę: nikomu nie ufaj. Aż do chwili
odnalezienia szpiega Nathaniela nikt
z nas nie jest bezpieczny.
Allie poczuła narastający chłód. Nie
znała swojej babki, ale potrafiła
rozpoznać strach czający się w jej
spojrzeniu. Dokładnie to samo widziała
w oczach swojej matki, kiedy po raz
pierwszy zapytała ją o Lucindę.
– Żałuję, że nie mogłyśmy się
spotkać wcześniej.
– Przykro mi, że tak się stało –
odpowiedziała natychmiast Lucinda. –
Ale taka była decyzja twojej matki, a ja
nie chciałam nic na niej wymuszać.
Zawarłyśmy umowę.
– To musiało być dla ciebie bolesne,
kiedy zerwała kontakty.
Lucinda zmierzyła ją wzrokiem.
– Życie to pasmo bólu i najlepiej by
było, gdybyś się zaczęła do tego już
przyzwyczajać, Allie. Ból nigdy nie
znika. Gromadzi się. Jak śnieg. –
Ponownie popatrzyła za okno. – Oswój
się z tym jak najszybciej.
Na schodach rozległ się stukot
czyichś kroków. Allie dopiero teraz
zwróciła uwagę na panującą wokół
ciszę.
Lucinda wyprostowała się i wyszła
z wnęki na spotkanie pięciu mężczyzn –
najwyraźniej przydzielonych do jej
ochrony – którzy dotarli do szczytu
schodów.
– Baronowo – otoczyli ją ochronnym
kordonem – musimy wyjść.
– Co się dzieje? – W głosie Lucindy
tym razem nie słychać było ani cienia
strachu.
Jeden z mężczyzn odwrócił głowę,
mówiąc do mikrofonu przymocowanego
na ramieniu.
– Protokół Orion dwa trzy siedem.
Czysto.
Biegnąc za nimi po schodach, Allie
usłyszała,
jak
pierwszy
z
nich
powiedział, że doszło do przerwania
systemu obrony.
Na dole panował chaos. Goście
w futrach i diamentach wylewali się na
zewnątrz,
otoczeni
przez
swoich
ochroniarzy i kierowców, i brnęli przez
dziesięciocentymetrową warstwę śniegu
w
kierunku
zaparkowanych
samochodów. Niektórzy z uczniów
wyjeżdżali razem z rodzicami, podczas
gdy pozostali przyglądali się temu
w kompletnym oszołomieniu.
Czując nadciągający atak paniki,
Allie
wzięła
głęboki
oddech
i powstrzymała się od krzyku. Dlaczego
nikt jej nie posłuchał? Przecież mówiła,
że tak będzie.
Isabelle i Zelaznego nigdzie nie było
widać, znalazła za to Zoe, Jo i Rachel
stojące w kącie i obserwujące ucieczkę
gości. Usta Jo zacisnęły się w bladą,
cienką linię.
– Co się dzieje? – Allie podeszła do
nich.
– Najpierw ktoś odczytał ogłoszenie
na temat śnieżycy, ale zaraz potem podał
jakiś kod i wszyscy pognali do drzwi –
wyjaśniła Rachel.
– Gdzie byłaś? Czekałam na
ciebie. – Zoe aż się trzęsła ze
zniecierpliwienia.
–
Musimy
się
natychmiast zwijać.
Allie nie pytała dokąd.
– Idziemy do… yyy… – Skinęła
w stronę drzwi, patrząc na Rachel i Jo.
– Uważajcie na siebie. – Rachel
rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie.
Skacząc na jednej nodze, Allie
pozbyła
się
butów
na
obcasie
i popędziła w ślad za Zoe. Kiedy biegły
po schodach, suknie powiewały na nich
jak żagle.
Czując
pod
bosymi
stopami
lodowatą,
betonową
podłogę
piwnicznego korytarza, Allie pognała do
sali treningowej, w której roiło się od
uczniów
Nocnej
Szkoły,
wciąż
ubranych w wieczorowe kreacje. Gdyby
sytuacja nie była aż tak poważna,
parsknęłaby śmiechem.
Jerry Cole i Zelazny stali na drugim
końcu sali.
– … strażnicy odkryli próbę
przedarcia
się
przez
ogrodzenie
w pobliżu głównej bramy – wyjaśniał
Zelazny. – Sprawdzamy pozostały teren.
Wypatrujcie
uważnie
wszystkich
sygnałów:
odcisków
butów
nienależących do żadnego z was,
uszkodzeń, oznak, że ktoś próbował
przedrzeć się górą. Wiecie, czego
szukać. – Historyk zrobił krok do tyłu,
ustępując miejsca Jerry’emu.
– Każde z was dostanie fragment
terenu do sprawdzenia. Poruszacie się
w
czteroosobowych
grupach.
Nie
rozdzielacie się. – Cole powiódł
wzrokiem dookoła, upewniając się, że
go zrozumieli. – Jeśli znajdziecie jakieś
ślady, dwójka wraca, żeby złożyć
raport,
a
druga
para
kontynuuje
sprawdzanie.
Tutaj
macie
wasze
przydziały. – Przykleił do ściany listę
drużyn.
–
Przygotujcie
się.
Jak
najszybciej.
Allie i Zoe zaczęły przeciskać się
w stronę listy, by sprawdzić swoje
drużyny, ale Jules zaoszczędziła im
drogi.
– Jesteście z nami – powiedziała,
wciąż ubrana w czarną sukienkę
z rozcięciem do połowy uda, wskazując
w stronę grupki uczniów, wśród których
stał Carter, nadal w smokingu, choć
zdążył już zdjąć muszkę. Chłopak
popatrzył obojętnie na Allie i odgarnął
opadającą grzywkę.
Cudownie, pomyślała.
– Cudownie – ucieszyła się Zoe.
Z determinacją ruszyła w stronę drzwi
niczym mały czołg. – Chodźmy się
przebrać.
– Widzimy się za pięć minut,
Carter. – Jules ruszyła w ślady Zoe.
Allie wciąż milczała. Pobiegła za nimi,
czując, że zaraz zwymiotuje.
Szatnia zamieniła się w piekło
dziewczyn próbujących się wyplątać
z aksamitów i jedwabi, by nałożyć
ocieplane getry. Allie unikała patrzenia
w stronę przebierającej się Jules, nie
chciała się zastanawiać, czy Carter
uznawał swoją aktualną dziewczynę za
ładniejszą.
Nie miała przy sobie żadnej gumki
do włosów, więc kiedy Zoe wyplątała
ze swojej fryzury wstążeczki, porwała
jedną z nich i spróbowała zawiązać
koński ogon, ale nagle zdrętwiały jej
palce i nie potrafiła sobie z tym
poradzić. Nicole, stojąca obok niej
w
czarnym,
jedwabnym
staniku
i majtkach z krótkimi nogawkami,
podała jej elastyczną opaskę. Allie
zaczynała się oswajać z myślą, że tej
dziewczynie nic nie umyka.
– Może ci się przydać. – Francuzka
mrugnęła do niej. Widząc, że Allie nie
rusza się z miejsca i patrzy zaskoczonym
wzrokiem, podeszła do niej i upięła jej
włosy w koński ogon. – Nie denerwuj
się, Allie. Wszystko będzie dobrze.
– Wiem – odszepnęła, choć wcale
w to nie wierzyła.
Kiedy wyszły przed budynek, Carter
już na nie czekał w czarnej kurtce
i
ocieplanych
spodniach,
biegając
w miejscu na mrozie. Jako że to on
i Jules mieli większe doświadczenie,
Zoe i Allie pobiegły z tyłu, utrzymując
równe tempo.
Śnieg padał tak mocno, że z trudem
odnajdywali ścieżkę, wreszcie jednak
udało im się dotrzeć do lasu, gdzie
chroniły
ich
gałęzie.
Nabierając
prędkości, zaczęli przedzierać się przez
zarośla w stronę strumienia za kaplicą,
gdzie przed kilkoma tygodniami Allie
rozmawiała z Christopherem. Poczuła
nagłe ukłucie w piersi, gdy dotarło do
niej, dokąd zmierzają.
Powtarzała sobie bez końca, że
wszystko będzie w porządku. Gnając po
zboczu w kierunku brzegu, rozglądała
się wokół spanikowanym wzrokiem,
przekonana, że w każdej chwili mogą się
natknąć na Christophera lub Gabe’a.
Na śniegu nie było jednak żadnych
śladów, co oznaczało, że nikt tędy nie
przechodził od co najmniej godziny.
Utworzyli szereg i pobiegli w dół
strumienia, aż do kamieni służących za
mostek, po których Allie chciałaby
poskakać w jakiś letni, ciepły dzień.
Tej nocy jednak kamienie pokryte
były śniegiem i lodem, a otaczająca je
woda była czarna i przeraźliwie zimna.
Jules ruszyła jako pierwsza, skacząc
z
olbrzymią
gracją,
dopóki
nie
pośliznęła się na piątym głazie. Udało
jej się utrzymać równowagę, ale rzuciła
im ostrzegawcze spojrzenie.
– Uważajcie tutaj! – zawołała,
docierając na drugi brzeg. Zaraz po niej
ruszyła Zoe, która pokonała przeszkodę
bez żadnych problemów.
– Teraz ty. – Carter odwrócił się
w stronę Allie. – Bądź ostrożna.
Patrzył jej w oczy o sekundę za
długo. Podeszła do brzegu. Donośny
szum wody pomógł jej się skupić, gdy
stawiała kolejne kroki. Piąty kamień
zachybotał się ostrzegawczo, ale była na
to
przygotowana,
kiedy
jednak
pośliznęła się na szóstym, kompletnie
straciła rytm i dała susa do przodu,
skacząc rozpaczliwie na siódmy i ósmy
głaz. Przed dotarciem do brzegu
zupełnie straciła równowagę, a Jules
pospieszyła z wyciągniętą ręką, żeby ją
przytrzymać. Carter był jednak szybszy.
Musiał biec tuż za nią, a ona tego
nawet nie zauważyła.
– Dzięki – wymamrotała, unikając
patrzenia mu w oczy.
Jules ruszyła w stronę ogrodzenia,
Zoe trzymała się blisko niej, a Allie
i Carter zamykali stawkę. Śnieg na tym
brzegu
wydawał
się
równie
nienaruszony jak na drugim, ziemię
okrywała nieskazitelnie biała, puszysta
kołderka.
– Nikogo tu nie było – szepnęła
Allie do Cartera. – Przynajmniej nie
dziś.
– Zgadzam się. – Spojrzał na nią. –
Ale i tak powinniśmy sprawdzić resztę
terenu.
– Wiesz może, od czego się to
zaczęło?
Nad
ich
głowami
zatrzepotała
samotna sroka, osypując ich śniegiem
z gałęzi.
„Jedna sroczka smutek wróży”,
przypomniała sobie Allie i spojrzała
z niepokojem na Zoe, na szczęście
dziewczyna była zbyt daleko, żeby
zauważyć ptaka.
– Ktoś musiał coś widzieć –
wyjaśnił
Carter.
–
Chyba
jeden
z ochroniarzy znalazł ślady butów. Tyle
że dziś mogły należeć do każdego.
Wszyscy ostatnio mają jakąś paranoję.
Bieganie po lesie z Carterem
wywoływało w niej znajome uczucia,
zmniejszając
ucisk
w
piersi.
Utrzymywali
równe
tempo,
pozostawiając
płytkie
ślady
w skrzypiącym śniegu.
–
Ślicznie
dziś
wyglądałaś. Chciałem ci to powiedzieć
już na balu, ale… Nie dałem rady.
Wszystko się między nami ostatnio
poplątało. Strasznie mi przykro z tego
powodu.
Allie poczuła, jak jej żołądek skręca
się w kulkę. Wściekał się na nią od tak
dawna,
że
nie
wiedziała,
jak
zareagować na jego zachowanie.
– Wiem, że mieliśmy trudności –
mówił
dalej,
zwalniając
kroku
i zwiększając dystans pomiędzy nimi
a parą dziewczyn. – Ale strasznie mi
brakuje naszych rozmów… Chciałem,
żebyś o tym wiedziała.
W
jej
umyśle
pojawiło
się
wspomnienie pocałunku z Sylvainem
i poczuła, że się rumieni. Musiała sobie
znowu przypomnieć, że Carter nie jest
już jej chłopakiem i może całować, kogo
tylko chce. Nadal jednak wolała sobie
nie wyobrażać jego reakcji, gdyby się
o tym dowiedział.
– Widziałam cię z Jules –
powiedziała.
–
Wyglądaliście
na
szczęśliwych.
Potknął się, a zanim odzyskał
równowagę, zdołał też zapanować nad
wyrazem twarzy. Ale ona zbyt dobrze go
znała
i
dostrzegła
rumieńce
na
policzkach.
– No tak… – Westchnął.
– Nie wiedziałam, że jesteście
razem. – Sama była zdziwiona spokojem
w swoim głosie. Jakby w ogóle jej to
nie obchodziło.
– Tak, to… świeża sprawa. –
Spojrzał na nią, przymrużając powieki.
– Cóż, to świetna dziewczyna i mam
nadzieję,
że
będziecie
szczęśliwi.
Zasługujesz na to. – Niezależnie od bólu,
jaki wywoływały w niej te słowa,
wiedziała, że taka właśnie jest prawda.
Carter zasługiwał na szczęście.
– Dzięki – odburknął ponuro.
Milczeli przez długą chwilę.
– To było dziwne – stwierdził
wreszcie z nieśmiałym uśmiechem.
– Superdziwne – zgodziła się.
– Nic tu nie ma! – zawołała w ich
stronę Jules. – Sprawdzamy jeszcze raz?
30
– Carter! – wrzasnęła ze wszystkich
sił, ale śnieg zdawał się pochłaniać jej
słowa. – Gdzie jesteś!?
Odpowiedziała jej cisza. Allie
brnęła przez zaspy sięgające do kolan
i rozglądała się rozpaczliwie, próbując
przebić wzrokiem ciemności. Każdy
kolejny
krok
wymagał
ogromnego
wysiłku, ale musiała go odnaleźć. Był tu
gdzieś, całkiem sam na mrozie.
Nad jej głową zatrzepotała samotna
sroka, przelatując tak blisko, że mogła
dostrzec lśnienie jej czarno-białych
piór.
– Carter! – zawołała ponownie.
Miała wrażenie, że tym razem usłyszała
jakąś cichą odpowiedź, więc próbowała
przyspieszyć kroku, ale nogi odmawiały
jej posłuszeństwa. Było tak ciemno, że
nie widziała nawet czubka własnego
nosa.
Gdzie się podział księżyc?
Nagle wiatr przyniósł z oddali echo
jego słów.
– Bądź ostrożna, Allie. Tu nie jest
bezpiecznie.
Z jakiegoś powodu poczuła się
przerażona.
– Wcale nie – zaprotestowała,
czując łzę spływającą po policzku. –
Jest bezpiecznie.
– Bądź ostrożna – powtórzył. –
I obudź się. Obudź.
Zerwała się z głośnym jękiem,
zmuszając Rachel do odskoczenia na
bok.
– Co…? – Zmrużyła oczy, porażona
nagłą jasnością. W pokoju paliły się
wszystkie światła. – Co się stało?
– Krzyczałaś przez sen – wyjaśniła
Rachel. – Usłyszałam cię z mojego
pokoju. – Usiadła na łóżku i zaczęła
rozcierać jej dłonie, próbując je
rozgrzać. – Masz lodowate palce. To
naprawdę był jakiś koszmar.
Ostatnie fragmenty snu zdążyły się
już ulotnić z głowy Allie, a próby
przypomnienia sobie, czego dotyczył,
zakończyły się fiaskiem.
– Która godzina? – zapytała,
pochylając się w stronę budzika.
– Dochodzi południe, leniu.
– Wczoraj późno się położyłam. –
Allie przeciągnęła się na łóżku.
–
Słyszałam,
że
niczego
nie
znaleźliście – stwierdziła z wahaniem
Rachel.
Allie potrząsnęła głową.
–
Nic.
Najprawdopodobniej
fałszywy alarm. Ale doszli do tego
dopiero o drugiej nad ranem. A teraz
jestem tak głodna, że mogłabym zjeść to
biurko.
– Może po prostu pójdziemy na
obiad? – Rachel wstała i skierowała się
w stronę wyjścia. – Spotkamy się na
dole?
Allie wyskoczyła z łóżka, łapiąc
swoje odbicie w lustrze.
– Niech to szlag. – Skrzywiła się. –
Zapomniałam o tych włosach.
Ostatniej nocy starczyło jej sił tylko
na to, żeby zrzucić z nóg buty i paść na
łóżko. Teraz miała makijaż rozmazany
po całej twarzy, a jej czerwone włosy
sterczały na wszystkie strony.
Chwyciła ręcznik i pobiegła do
łazienki. Korytarz był dziwnie cichy –
część uczniów wyjechała poprzedniego
wieczoru razem z rodzicami. Reszta
wyruszy dzisiaj, a budynek ponownie
zostanie prawie zupełnie pusty.
Gorący
prysznic
zdecydowanie
poprawił jej samopoczucie, a po
powrocie do pokoju otwarła okiennice
na całą szerokość. Do środka wlało się
chłodne białe światło, jaśniejsze niż
zwykle, i przed jej oczami pojawił się
otulony śniegiem świat.
Allie włożyła mundurek i ciepłą
bluzę, wysuszyła włosy i pociągnęła
rzęsy mascarą. Nakładając szminkę,
wciąż myślała o pocałunku z Sylvainem.
To był naprawdę zły pomysł. Miała
nadzieję, że nikt się o tym nie dowie.
I marzyła, aby jak najszybciej to
powtórzyć.
Gdy zeszła do jadalni, Zoe i Jo już
siedziały przy stoliku w towarzystwie
Lucasa i Rachel. Włosy Jo przypominały
różową koronę na głowie księżniczki.
– Dajcie jeść – rzuciła Allie
w ramach powitania.
– Serek – oznajmiła Zoe, kładąc
przed nią kanapkę.
– Kocham cię – podziękowała Allie,
zabierając się do jedzenia.
– Szkoda, że nie wstałaś wcześniej.
Ominęła cię bitwa na śnieżki! –
Dziewczynka z podniecenia zaczęła
skakać na krześle. – Chyba udało mi się
komuś zrobić krzywdę!
– Zasady, Zoe – uspokoiła ją
Rachel.
–
Pamiętaj
o
zasadach
normalnego ludzkiego zachowania.
– Przecież wszyscy przeżyli –
wymamrotała
defensywnie
trzynastolatka.
– Tym razem – dodał Lucas.
Wciąż się śmiali, gdy Sylvain usiadł
na
pustym
krześle
obok
Allie.
Dziewczyna z trudem przełknęła ślinę.
–
Hej,
Sylvain,
jakieś
nowe
wiadomości? – Lucas spojrzał na niego,
unosząc brwi.
– Nic. – Sylvain pokręcił głową. –
Żadnych śladów.
– To dobrze. Nic znaczy dobrze. –
Lucas nalał sobie zupy.
Sięgnąwszy po kanapkę, Sylvain
zapytał o poranną bitwę na śnieżki,
a Zoe momentalnie podjęła swoją
opowieść. Słuchał jej tak, jakby to była
najbardziej interesująca historia na
świecie. Ani razu nie spojrzał przy tym
na Allie, a jej żołądek znów zwinął się
w kulkę.
Nie docierało do niej, że on również
mógł uznać ich pocałunek za niezbyt
dobry pomysł. Może też był tym
wszystkim zakłopotany i chciał, żeby się
nigdy nie wydarzyło? A co jeśli to był
tylko jakiś chory żart?
Dręczona paranoją i narastającym
zakłopotaniem poczuła nagle, że Sylvain
sięga pod stołem w jej stronę. Nie
patrząc na nią, splótł pod obrusem
swoje palce z jej palcami i trzymał tak,
by pozostali niczego nie zauważyli.
Znowu poczuła trzepotanie motylich
skrzydeł w brzuchu. To było takie
niewłaściwe. Nie powinni tego robić
i w końcu musiała mu o tym powiedzieć.
Przypomniała
sobie
jednak
ich
pocałunek i to, że po raz pierwszy od
wieków nie czuła się samotna.
Ścisnęła jego dłoń pod stołem.
Pozostali opowiadali właśnie, co
jeszcze straciła tego dnia – lepienie
śnieżnego pirata, z obowiązkowym
trójkątnym kapeluszem i prawdziwym
mieczem w dłoni, masowy wyjazd
pozostałych uczniów – ona jednak
skupiała się bardziej na rzucaniu
ukradkowych
spojrzeń
w
stronę
Sylvaina. Kiedy zauważył jej wzrok,
delikatny uśmiech na jego twarzy
podpowiadał, że myślą o tym samym.
Posiłek prawie już dobiegł końca,
kiedy Allie nagle sobie o czymś
przypomniała. Zwróciła się do Rachel.
– Twój tata już wrócił z Londynu? –
Szczyt G8 dobiegł końca i Patel miał
być już z powrotem w szkole, ale Rachel
tylko potrząsnęła głową.
– Śnieżyca zablokowała drogi i miał
problemy z wydostaniem się z Londynu.
Powinien dotrzeć dziś wieczorem.
Zaawansowani uczniowie Nocnej
Szkoły cały dzień odbywali jakieś
spotkania, więc Allie nie miała okazji
do rozmowy z Sylvainem. Zamiast tego
przez
większość
czasu
drzemała
i czytała, a Rachel i Jo dotrzymywały jej
towarzystwa.
Do dziewiątej wieczorem zdążyła
wszystko odespać, a emocje gnębiące ją
przez
ostatnie
dwadzieścia
cztery
godziny sprawiły, że w żyłach płynęła
jej teraz czysta adrenalina. Stojąc
w szatni, nie potrafiła się już doczekać
wyjścia na patrol. Wszystkich uczniów
Nocnej Szkoły, którzy nie wyjechali,
rozdzielono na zmiany, ona i Zoe
patrolowały teren jako pierwsze.
Jako że noc była jeszcze zimniejsza
niż
poprzednia,
przydzielono
im
wysokie śniegowce, sięgające aż do
kolan, grubsze getry, puchowe kurtki
i ocieplane rękawice.
Zoe zdążyła się już ubrać i stała
w rogu szatni w narciarskiej kominiarce,
boksując powietrze.
– Jestem arktycznym ninja! –
oznajmiła.
– Oczywiście. – Allie podniosła się
z ławki. – Kurde, jestem tak tym
wszystkim poowijana, że ledwie się
ruszam. Żaden ze mnie ninja, prędzej
Kubuś Puchatek.
– No tak, trzeba się trochę poruszać,
żeby ubranie się jakoś ułożyło. – Zoe
próbowała wyciągnąć nogę ponad
głowę, ale jej się nie udało. – To nie
będzie proste. Mam nadzieję, że nikt się
dziś nie będzie próbował tu dostać.
Musiałybyśmy go stratować i przygnieść
naszym ciężarem.
– W taką pogodę – stwierdziła Allie,
wychodząc na korytarz – nikomu się nie
uda nawet dojechać w pobliże szkoły,
co dopiero wedrzeć do środka.
Kiedy dotarły na górę, zastały
Sylvaina czekającego przy drzwiach.
Udawał
obojętność,
lecz
Allie
wiedziała, że przyszedł specjalnie dla
niej. Patrząc mu w oczy, poczuła, że
znów robi jej się ciepło na sercu.
– Dogonię cię, Zoe – rzuciła, nie
odrywając
od
niego
spojrzenia.
Dziewczynka
wciąż
próbowała
poprawić
ubranie
i
niczego
nie
zauważyła.
– W porzo – odpowiedziała
i wypadła na zewnątrz, próbując kopać
różne niewidzialne rzeczy.
Sylvain z wyraźnym rozbawieniem
przyglądał się umundurowaniu Allie.
– Cóż, przynajmniej mogę założyć,
że nie zamarzniesz.
– Nie nabijaj się. Sam będziesz
biegał w takich ciuchach. – Uśmiechnęła
się w odpowiedzi. – I właściwie dopóki
nie trzeba się ruszać, to nie mam do nich
żadnych zastrzeżeń.
Przyciągnął ją do siebie tak, że
zetknęli się czołami. Jego ciepły oddech
musnął jej twarz. Czuła bijący od niego
zapach kawy i drewna sandałowego.
– Uważaj na siebie, dobrze? –
szepnął.
– Tak – odszepnęła, drżąc lekko.
Wciąż powtarzała sobie, że to, co robią,
jest niewłaściwe, i że nie powinna tego
pragnąć. Stanęła na palcach i wycisnęła
na jego ustach namiętny pocałunek.
Kiedy się odsunęła, Sylvain ciężko
dyszał,
a
jego
oczy
wyraźnie
pociemniały. – Widzimy się za trzy
godziny – rzuciła na pożegnanie.
– Popatrz tylko. – Zoe przedzierała
się przez sięgający jej do kolan śnieg. –
Jak tu pięknie.
Biała kołderka okrywała wszystkie
drzewa, pokrywała każdy centymetr
ziemi i zmiękczała kontury krajobrazu.
Na bezchmurnym niebie wisiał księżyc,
nadając całemu światu niebieskawy
odcień.
Śnieg poskrzypywał pod ich butami,
a para oddechów unosiła się ku niebu.
Ze względu na kilka warstw ubrań
postawienie każdego kroku wymagało
sporego wysiłku. Allie ociekała potem,
a twarz pod narciarską kominiarką
swędziała ją tak bardzo, że w końcu
musiała zdjąć czapkę. Niosła ją teraz
w ręce.
Zoe wciąż chodziła w kominiarce,
ale podwinęła ją na czoło, co sprawiało,
że wyglądała jak włamywacz po
robocie.
– Jeszcze nigdy nie słyszałam takiej
ciszy – przyznała Allie.
– Żadnych ptaków – zauważyła jej
partnerka. – Ani lisów. Albo po prostu
nie potrafimy ich usłyszeć, bo śnieg
tłumi wszystkie dźwięki.
Dochodziła jedenasta wieczorem.
Skończyły już pierwszą turę patrolu
i rozpoczęły drugą, biegnąc po własnych
śladach wzdłuż ogrodzenia. Zoe oswoiła
się już z wielowarstwowym ubiorem
i wysunęła naprzód, biegnąc ze swoją
zwyczajną zwinnością i tempem.
– Już kończymy – rzuciła. – Myślę,
że
zasłużyłam
na
kubek
gorącej
czekolady po powrocie.
Allie nie słuchała jej zbyt uważnie,
wciąż rozmyślając o Sylvainie. Jego
zmiana
rozpoczynała
się
dopiero
o trzeciej nad ranem. Biorąc pod uwagę,
że szkoła była praktycznie całkowicie
opuszczona, istniała szansa, że uda im
się znaleźć jakąś chwilę dla siebie, nim
Sylvain pójdzie na patrol. Czuła, jak jej
serce przyspiesza na myśl o kolejnych
pocałunkach.
– Czekolada to dobry pomysł –
zgodziła się odruchowo.
– Coś jest nie tak.
Słowa Zoe wydawały się tak
wyrwane z kontekstu, że Allie przez
chwilę nie wiedziała, o co jej chodzi,
a jej myśli nadal krążyły wokół
czekolady. Dopiero później spojrzała
w
kierunku
wskazanym
przez
dziewczynkę. Przed nimi rozciągał się
szkolny podjazd, sięgający aż do
wielkiej, żelaznej bramy. Coś się jednak
nie zgadzało. Allie zmrużyła oczy,
przyglądając się szczegółom.
– Nie wiem, o co chodzi –
przyznała. – Ale faktycznie coś mi tu nie
pasuje.
– Brama – wyjaśniła Zoe, patrząc na
nią przestraszonym wzrokiem. – Ktoś
otworzył ją na oścież.
31
– Ale jak ktoś mógł ją otworzyć? –
Allie wpatrywała się w bramę, jakby
mogła zamknąć ją wzrokiem. – Nie
rozumiem tego.
Mówiły szeptem, kucając pomiędzy
drzewami. Obie z powrotem naciągnęły
kominiarki.
– Nie powinna być otwarta –
upierała się Zoe. – To jakaś pomyłka.
– A może to Raj? – przypomniała
sobie Allie. – Wrócił do szkoły
i zapomniał zamknąć.
Nawet kominiarka nie była w stanie
ukryć sceptycznej miny Zoe.
– Raj? Serio, Allie?
–
Nie.
Masz
rację.
Szybciej
wybudowałby nową bramę gołymi
rękami, niż zapomniał o zamknięciu
tej. – Wzięła głęboki oddech, żeby się
uspokoić. – Dobra, musimy się temu
przyjrzeć. W końcu do tego nas
szkolono. Idź od tej strony. – Wskazała
na budynek szkoły. – Sprawdź podjazd
i pobocze, a ja sprawdzę z tej strony.
Krzycz, jeśli coś znajdziesz. Gdybym nie
odpowiadała, biegnij po pomoc.
Zoe
popędziła
we
wskazanym
kierunku, a Allie z walącym ze strachu
sercem przyglądała się, jak dziewczynka
znika w ciemnościach.
Wydawała się taka malutka.
Ruszyła w swoją stronę, kryjąc się
pomiędzy
drzewami
i
wypatrując
najmniejszych nawet śladów. Wciąż
myślała o swoim nocnym spotkaniu
z Christopherem i o tym, jak Gabe
wyskoczył na nią znienacka z krzaków.
Niczego wtedy nie usłyszała.
Poruszała się tak cicho, jak było to
tylko możliwe z sercem walącym
w
rytmie
karabinu
maszynowego,
pozostawiając za sobą wyraźny ślad na
śniegu. Biała pustka rozciągająca się
przed nią nie miała jednak żadnych
odcisków, śnieg był nienaruszony.
Wciąż dręczył ją strach i nie wiedziała,
co tu właściwie robi. To jakieś
szaleństwo. Przecież byli tylko dziećmi.
Po sprawdzeniu podjazdu odwróciła
się do bramy i spojrzała w mrok
rozciągający
się
za
szkolnym
ogrodzeniem. Tam również nikogo nie
było.
Miała właśnie wrócić do Zoe, gdy
nagle zauważyła coś na drodze, tuż za
ogrodzeniem. Zmrużyła oczy, próbując
się lepiej przyjrzeć, ale odległość
okazała się zbyt duża.
Z gałęzi nad jej głową spadł śnieg,
obsypując Allie srebrzystymi płatkami.
Otrzepywała go właśnie z ramion, gdy
zza
chmur
wyłonił
się
księżyc.
Wykorzystując tę odrobinę światła,
spojrzała raz jeszcze na drogę, ale nadal
nie potrafiła określić, co widzi. Bez
wątpienia było to coś różowego
i przypominało lalkę…
Świat wokół niej nagle zamarł.
Otwarła usta, próbując zawołać Zoe,
ale tak bardzo zaschło jej w gardle, że
nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku.
Zerwała się do biegu, minęła bramę
i wypadła na drogę, a biegnąc, zdołała
wreszcie uwolnić głos, który uwiązł jej
w gardle, i wrzasnęła ze wszystkich sił,
by przywołać partnerkę. Poruszanie się
w tych warunkach było koszmarem,
przypominało
brodzenie
w
gęstej
melasie.
Jej
stopy
odmawiały
posłuszeństwa, a żebra zdawały się
miażdżyć płuca, walczące o każdy
oddech.
Leżąca na środku drogi Jo miała
dziwacznie podkulone nogi. Jej błękitne
oczy wpatrywały się niewidzącym
spojrzeniem w nocne niebo, a skóra była
równie biała jak śnieg.
– Jo!? – Allie błyskawicznie zdarła
rękawicę, pomagając sobie zębami,
i
sięgnęła
do
szyi
przyjaciółki,
sprawdzając tętno. Miała tak zdrętwiałe
palce, że nie poczuła niczego poza
zimnem bijącym od Jo.
– Co się dzieje, Allie? – Zoe
zatrzymała się tuż za bramą, patrząc na
nią z niepokojem. W jej głosie słychać
było przerażenie.
– To Jo! – wrzasnęła Allie. –
Biegnij do szkoły tak szybko, jak
możesz. Powiedz im, że Nathaniel jest
gdzieś w pobliżu. Sprowadź pomoc,
Zoe!
– Czy ona żyje?
– Biegnij, Zoe! – zawołała głośno,
czując narastające przerażenie i gniew.
Zoe też musiała to wyczuć, ponieważ
ruszyła,
nim
Allie
zdążyła
wypowiedzieć jej imię, i nie słyszała,
gdy krzyk zamienił się w gwałtowny
szloch. – Jo! Słyszysz mnie!? – Allie
klęczała obok przyjaciółki, szukając
jakichś widocznych ran lub okaleczeń.
Z początku niczego nie dostrzegła,
dopiero światło księżyca oświetliło
ciemną plamę, rozlewającą się na
śniegu. – Ratunku!
Przez sekundę zupełnie się pogubiła
i by powstrzymać rozpacz i smutek,
które przejmowały nad nią kontrolę,
musiała sobie przypomnieć, jak się
oddycha.
– Nie wiem, co robić, Jo! – Jej głos
brzmiał dziwnie, cicho i dziecinnie.
Czując łzy zamarzające na policzkach,
zamknęła na chwilę oczy i próbowała
się skupić na tym, co powinna zrobić.
Musi jakoś zatamować to krwawienie.
– Allie… – Jo włożyła mnóstwo
wysiłku w to, by przemówić. Allie
momentalnie otwarła oczy.
– Jo! Co się stało? Co oni ci zrobili?
– Allie… – powtórzyła Jo tak cicho,
że dziewczyna musiała się nad nią
pochylić, aby cokolwiek zrozumieć. –
To
Gabe.
–
Powoli
oblizała
spierzchnięte usta. – Dałam się…
wrobić.
Jej słowa stały się niesłyszalne,
a skóra jeszcze bledsza.
– Posłuchaj. – Allie z trudem
zachowywała spokój w głosie, wiedząc,
że panika w niczym im nie pomoże. –
Wszystko będzie dobrze. Posłałam po
pomoc. Tylko się trzymaj, Jo.
I
wtedy
cały
świat
ogarnęła
ciemność.
Allie
poczuła,
jak
jej
stopy
odrywają się od ziemi. Nie mogła ruszyć
ani rękami, ani nogami i niczego nie
widziała. Ktoś ją niósł.
Wrzeszcząc
ze
wszystkich
sił
wewnątrz tego czegoś, co zakrywało jej
głowę,
wierzgała
dziko
nogami
w ciężkich śniegowcach. W pewnej
chwili udało jej się w coś trafić
i poczuła dziką satysfakcję, słysząc
cichy jęk. Ktokolwiek ją niósł, musiał
poluzować chwyt, bo znów miała grunt
pod stopami. Zaparła się o ziemię
i prawie udało jej się uwolnić, gdy coś
ją walnęło i upadła na śnieg. Przez
chwilę nie mogła się ruszyć, czując ból
we wszystkich żebrach.
Znów ją podniesiono, a wokół jej
szyi zacisnęło się czyjeś ramię.
– Wierzgaj dalej, a też zginiesz. –
Usłyszała aż nazbyt znajomy głos
Gabe’a. Towarzyszył mu metaliczny
trzask.
Nagle
znalazła
się
w samochodzie. Zawadziła ramieniem
o drzwi i uderzyła o coś głową.
– Ostrożnie. – Odezwał się jakiś
inny głos. – Mówił, że mamy na nią
uważać. Sam słyszałeś.
– Nic jej nie będzie. – Gabe zajął
miejsce obok Allie. – Jedź.
Samochód ruszył, a dziewczyna
próbowała zapanować nad swoim
roztrzęsionym ciałem. Z początku jechali
powoli, pojazd jednak szybko nabrał
prędkości, gnając po drodze, której nie
mogła zobaczyć. Asfalt pod kołami
musiał być jednak oblodzony, auto
bowiem co chwilę wpadało w poślizg.
– Uważaj! – wrzasnął Gabe tak
blisko jej ucha, że aż podskoczyła.
Kierowca zwolnił.
Nie wiedząc, czy Zoe uda się zdążyć
na czas, Allie wciąż zastanawiała się,
jak uciec i pomóc Jo.
– Wcale nie musisz tego robić,
wiesz? – Wysiliła się na spokojny ton
głosu,
powstrzymując
zęby
przed
szczękaniem.
Gabe zaśmiał się paskudnie.
– Mógłbyś mnie po prostu puścić.
Sam pewnie nie wiesz, czego Nathaniel
ode mnie chce.
– Zamknij się! – ryknął tak
gwałtownie, że uderzyła głową o drzwi
i zadzwoniło jej w uszach. Ruch
pozwolił jej jednak uwolnić ręce tak,
żeby nikt tego nie zauważył.
Przez dłuższą chwilę jechali po
zaskakująco
prostej
drodze.
Allie
wstrzymała
oddech
i
zaczęła
nasłuchiwać. Gabe dyszał tuż obok niej,
sam dźwięk wystarczył, by przyprawić
ją o gęsią skórkę.
Nie wiedziała, jak daleko udało im
się odjechać, kiedy nagle samochód
stanowczo zbyt szybko wszedł w kolejny
zakręt. Nawet z zawiązanymi oczami
potrafiła wyczuć, że kierowca próbuje
odzyskać panowanie nad pojazdem.
Błyskawicznie rzuciła się do przodu,
sięgając na ślepo w jego stronę. Poczuła
pod palcami włosy i twarde kości
czaszki.
Postąpiła tak, jak ją nauczono.
Wepchnęła mu palce w oczy.
Ktoś
wrzasnął,
a
samochód
gwałtownie skręcił. Gabe złapał jej rękę
i przeklinając na głos, próbował ją
odciągnąć, ona jednak nie poluzowała
uchwytu, wciąż wbijając paznokcie
w oczy kierowcy. Kiedy samochód
zaczął wirować, Gabe przeczołgał się
ponad siedzeniami, próbując złapać za
kierownicę, było już jednak za późno.
Pojazd uderzył w coś z ogłuszającym
hukiem, a świat odwrócił się do góry
nogami.
Zastanawiała się, czy wciąż jeszcze
żyje.
Niczego nie widziała i wszystko ją
bolało. Nie potrafiła ruszyć lewą ręką,
a w jej plecy wbijało się coś twardego.
Najgorsze były jednak mokre i zimne
krople, kapiące na jej twarz.
Uniosła prawą rękę, by dotknąć
głowy. Wyczuła pod palcami warstwę
materiału i szarpnęła ją do góry.
Uwolniwszy się z worka, poczuła, jak
jej ramię płonie żywym ogniem.
Wreszcie mogła się rozejrzeć, choć
to, co widziała, nie miało żadnego
sensu. W ciemnościach miała wrażenie,
że kierownica znajduje się gdzieś nad
jej głową. Patrząc na wiszące do góry
nogami
kluczyki,
wciąż
tkwiące
w
stacyjce,
dopiero
po
chwili
uświadomiła sobie, że leży na dachu
przewróconego samochodu.
Ignorując ból, odwróciła głowę na
lewo i zobaczyła zakrwawioną twarz,
wpatrującą się w nią niewidzącymi,
błękitnymi oczami, tak niepokojąco
podobnymi do oczu Jo. To ciężar
Gabe’a nie pozwalał jej uwolnić lewego
ramienia. Wydawało jej się, że chłopak
nie żyje, ale nie była pewna.
Spróbowała go przesunąć, jęcząc
z przerażenia, ale ciało okazało się
strasznie ciężkie, a każdy, najmniejszy
nawet ruch, wywoływał kolejną falę
bólu w ramieniu. Zaparłszy się nogami
i zdrową ręką, uwalniała się centymetr
po
centymetrze,
wkładając
w
to
wszystkie siły. Po wszystkim ponownie
opadła na plecy i leżała, ciężko dysząc.
Z wysiłku pociemniało jej w oczach
i bała się, że za chwilę zemdleje. W jej
głowie ciągle wrzeszczał piskliwy głos,
każący jej jak najszybciej wydostać się
na zewnątrz.
Przesunęła się mozolnie ku drzwiom
i zauważyła, że lewą rękę ma zupełnie
bezwładną. Po prostu wisiała.
Sięgnęła prawą dłonią do klamki.
Z początku nic się nie stało. Szarpnęła
mocniej i usłyszała trzask odskakującej
zapadki. Westchnęła z ulgą i pchnęła
drzwi do przodu. Uchyliły się na jakieś
ćwierć metra i utknęły w śniegu
i gałęziach.
Allie, jęcząc z bólu, zmieniła
pozycję i zaparła się plecami o ciało
Gabe’a. Położyła stopy na drzwiach
i kopnęła w okno.
I jeszcze raz.
Każdy kopniak przynosił kolejną falę
bólu, drzwi na szczęście poddały się po
trzecim, otwierając na tyle, że mogła
wydostać się na zewnątrz. Wypełzła
nogami naprzód i przewróciła się na
kolana z agonalnym jękiem. Przez
chwilę
tylko
klęczała,
próbując
powstrzymać płacz.
Przez gałęzie drzew przebijało się
delikatne światło księżyca. Wymacała
prawą ręką gruby konar i używając go
jako laski, wstała powoli na równe nogi.
Zacisnęła zęby z bólu. Kompletnie
zdezorientowana obróciła się wokół
własnej osi – nie mogła dostrzec nigdzie
drogi.
Samochód rozbił się w lesie.
Nie mając pojęcia, gdzie się
znalazła,
i
z
trudem
zachowując
przytomność,
pokuśtykała
na
tył
samochodu,
gdzie
musiała
chwilę
odpocząć. Ruszyła stamtąd po śladach
pozostawionych
przez
opony,
przedzierała się przez krzaki w stronę
pobocza wąskiej, wiejskiej drogi.
Jej lewe ramię wciąż wisiało
bezwładnie, więc kulejąc na pustej
drodze, podtrzymywała je prawą ręką,
w obawie, że doznała jakichś trwałych
uszkodzeń. Szła tak prędko, jak tylko
potrafiła,
coś
jej
bowiem
podpowiadało,
że
powinna
jak
najszybciej oddalić się od porzuconego
samochodu.
Zobaczyła
ślady
gwałtownego
hamowania w miejscu, w którym
kierowca stracił kontrolę nad pojazdem,
zanim rozbili się w lesie. Nie potrafiła
jednak dojrzeć reszty drogi, obraz przed
oczami dziwnie się rozmazywał. Kiedy
sięgnęła ręką, żeby przetrzeć oczy,
zobaczyła krew na swoich palcach.
Patrzyła na nią, niezdolna do żadnych
emocji czy zaskoczenia.
Gdzieś w oddali słychać było jazgot
samochodowego silnika, nie potrafiła
jednak określić kierunku, z którego
dochodził.
Próbowała
przyspieszyć
kroku, ale wciąż ją rzucało z boku na
bok, a śnieg zaczęły znaczyć szkarłatne
krople jej krwi.
Kiedy Allie zobaczyła nadjeżdżające
z przeciwka auto, była już zbyt
wyczerpana, żeby usunąć się z drogi.
Zgarbiła ramiona z bólu, uniosła prawą
dłoń, jakby wierzyła, że w ten sposób go
zatrzyma,
i
popatrzyła
prosto
w zbliżające się reflektory.
Pojazd zahamował. Słyszała trzask
otwieranych drzwi, ale wciąż oślepiały
ją
światła.
Chwila
zdawała
się
przeciągać w nieskończoność.
– Kto to? – próbowała zapytać przez
zaciśnięte zęby, ale nie wiedziała, czy
wydobyła z siebie choć słowo.
– Allie? To ty? – Odezwał się nagle
męski głos. Jego właściciel zrobił krok
w jej stronę i wreszcie mogła dostrzec
jego przerażoną twarz.
Raj Patel.
Upadła w jego wyciągnięte ramiona.
32
Złociste
światło.
Miękki
koc.
Ciepło. Ból.
Słyszała otaczające ją głosy, ale
wciąż nie potrafiła się obudzić.
– Co z nią?
– Nadal nieprzytomna.
– W jakim jest stanie?
– Raczej nie najlepszym. Sam
zresztą na nią popatrz, na Boga.
Ktoś przytrzymał ją za rękę, szepcąc
coś do ucha.
Delikatne ukłucie.
Cisza.
Allie otworzyła oczy z ciężkim
westchnieniem. Miała wrażenie, że ktoś
skleił jej powieki. Powoli pokój
zaczynał odzyskiwać kontury. Otaczała
ją biel. Białe łóżko. Białe światło
prześwitujące zza białej zasłony. Białe
ściany.
Bolała ją absolutnie każda część
ciała. Kiedy oblizała usta, wydały jej
się opuchnięte i poranione. Próbowała
coś powiedzieć, ale miała zbyt sucho
w gardle.
Strasznie chciało jej się pić.
Z trudem odwróciła głowę w prawą
stronę. Każdy ruch sprawiał dodatkowy
ból. Sylvain spał na krześle przy jej
łóżku, z ramionami skrzyżowanymi na
piersi.
Sprawiał
wrażenie
bardzo
młodego i bezbronnego.
Jęknęła
z
bólu,
próbując
go
dosięgnąć ręką. Momentalnie otworzył
oczy, które w świetle lamp jarzyły się
niczym klejnoty.
– Allie? – Pochylił się, biorąc ją za
rękę. – Już dobrze. Jesteś bezpieczna.
Czuła się dziwnie, jakby otaczał ją
jakiś kokon, sprawiający, że wszystkie
dźwięki zdawały się przytłumione.
– Miałaś wypadek – powiedział
Sylvain.
– Wiem – szepnęła, a jej słowa
również wydawały się dziwnie ciche. –
Byłam przy tym.
Na jego twarzy powoli zakwitł
uśmiech pełen ulgi. Ucałował ją
delikatnie w palce.
– Pani doktor! – zawołał, oglądając
się przez ramię. Sekundę później stanęła
obok niego ubrana na biało kobieta.
– Witaj, Allie. – Zmierzyła ją
zmartwionym spojrzeniem. – Nie ruszaj
się.
Złapała
ją
za
nadgarstek
i sprawdziła jej tętno, patrząc na
zegarek. Później rzuciła okiem na
aparaturę stojącą przy łóżku i zapisała
coś na kartce.
– Jak się czujesz? – zapytała.
– Boli. Pić.
– Zaraz przyniosę ci jakieś środki
przeciwbólowe. – Podała Sylvainowi
kubek ze słomką. – Małe łyki. Nie
pozwól jej wypić za dużo. Zaraz
wracam.
Przytrzymał kubek przy jej ustach.
Chłodna woda była tak dobra, że
najchętniej wypiłaby wszystko, ale
odsunął słomkę od jej warg. Nie
protestowała. Picie również sprawiało
jej ból.
Poszukała wzrokiem jego oczu.
– Jo?
Jego twarz skamieniała.
– Nic nie mów, Allie. Lekarka
mówiła, że masz się nie ruszać. Wkrótce
porozmawiamy.
Ogarnęła ją panika. Stojący obok
łóżka
pulsometr
zapiszczał
ostrzegawczo.
– Jo!?
– Pani doktor! – Sylvain podniósł
się częściowo z krzesła, patrząc przez
ramię.
– Już jestem. – Stanęła obok niego ze
strzykawką w ręku. – Nie ruszaj się,
proszę. – Spojrzała na Allie. – Musisz
leżeć nieruchomo.
Dziewczyna
przyglądała
się
bezsilnie, jak zawartość strzykawki
trafia do kroplówki. Coś się nie
zgadzało, ale nie wiedziała, co to mogło
być.
A
potem
przestało
ją
to
interesować.
Zapadła ciemność.
Kolejny raz obudziła się wieczorem.
Jej łóżko oświetlał złocisty blask nocnej
lampki. Tym razem na krześle siedziała
Isabelle, pogrążona w lekturze jakichś
dokumentów. Jej okulary zjechały na
czubek nosa.
Allie próbowała zawołać ją po
imieniu, ale ponownie miała zbyt
wysuszone gardło. Dyrektorka musiała
jednak wyczuć jej ruch, ponieważ
pochyliła się w jej stronę, odkładając na
bok papiery.
– Allie, proszę. – Przytrzymała przy
jej ustach szklankę z wodą.
Dziewczyna wciąż czuła, że ma
opuchniętą twarz, ale ból nieco zelżał,
więc odwróciła głowę, rozglądając się
po pustym pokoju.
– Sylvain?
Dyrektorka pochyliła się ku Allie,
mierząc
dziewczynę
posępnym
spojrzeniem.
– Odesłałam go do pokoju, żeby się
trochę wyspał. Siedział tutaj całymi
dniami. Jest wyczerpany.
– Całymi dniami? Jak długo…
– Byłaś nieprzytomna od trzech dni.
Masz bardzo poważne obrażenia głowy.
I złamaną lewą rękę.
Allie
skinęła
powoli
głową,
pokazując, że nie była zaskoczona tymi
informacjami,
a
potem
ponownie
popatrzyła prosto w oczy Isabelle.
– Jo?
Odpowiedź nastąpiła po długiej
chwili milczenia. Dyrektorka mówiła
spokojnym,
cichym
głosem,
jakby
przećwiczyła już wcześniej te słowa.
– Jo nie dała rady, Allie.
Ktoś jęknął. To mogła być ona.
Isabelle mocno ścisnęła jej dłoń.
– Zoe biegła tak szybko, jak mogła,
błyskawicznie dotarliśmy na miejsce,
ale Jo straciła zbyt wiele krwi. –
Kolejna długa chwila ciszy. – Była już
martwa, kiedy ją znaleźliśmy.
– Jak? – Allie poczuła łzę
spływającą po policzku.
– Znaleźliśmy różne rzeczy w jej
pokoju. – Isabelle z trudem opanowała
drżenie dolnej wargi.
– Co? – Allie właściwie nie musiała
pytać, domyślała się, jaka będzie
odpowiedź.
– Listy i notatki – potwierdziła jej
domysły dyrektorka. – Od Gabe’a.
Serce Allie ponownie wezbrało
nienawiścią.
– Komunikowali się ze sobą już od
jakiegoś czasu. Pisał, że chce z nią
porozmawiać, że za nią tęskni i pragnie
ją przeprosić. Ciągle grał na jej
uczuciach, wiedząc, że ona nie potrafi
o nim zapomnieć. Musieli się umówić na
spotkanie tej nocy. Kiedy się tam
pojawiła, brama była otwarta. Kłócili
się. Miał ze sobą nóż…
– Och, Jo… – Allie zaniosła się
szlochem i puściła rękę Isabelle. Zakryła
dłonią twarz. Czy to ona ponosiła za to
winę? Przecież na swój sposób Jo
dawała
jej
sygnały
ostrzegawcze,
skarżąc się, że nigdy nie miała szansy
zapytać Gabe’a, dlaczego to zrobił.
Allie mogła się domyślić, że będzie
chciała się tego dowiedzieć i umówi się
z nim na spotkanie.
– Zrobiłaś wszystko, co możliwe. –
Isabelle
również
przestała
powstrzymywać się od płaczu. – Nikt jej
nie mógł uratować.
Allie wciąż w to nie wierzyła.
Następnego
ranka
w
drzwiach
stanęła Rachel, niosąc kubek z parującą
kawą
i
miskę
owsianki.
Miała
zaczerwienione i podpuchnięte oczy, ale
starała się trzymać fason.
– Nie wiedziałam, czy cię tu
w ogóle karmią – stwierdziła ze
smutnym uśmiechem. Usiadła na krześle
i zamieszała owsiankę. – Taka jak
lubisz,
z
brązowym
cukrem
i cynamonem.
Poraniona
szczęka
i
gardło
sprawiały, że przełykanie było bolesne,
ale ku swojemu zaskoczeniu Allie
odkryła, że była głodna. Rachel karmiła
ją
niewielką
łyżeczką,
czekając
cierpliwie,
aż
połknie
poprzednią
porcję. Kiedy Allie się najadła,
przyjaciółka zamknęła drzwi, przesunęła
stolik i usiadła obok niej na łóżku,
uważając, by nie urazić jej złamanej
lewej ręki. Dopiero wtedy opowiedziała
o wszystkim, trzymając ją za zdrową
dłoń.
Listy
Gabe’a
trafiały
do
Jo
najprawdopodobniej za pośrednictwem
szpiega Nathaniela. Ostatni musiał
dotrzeć
w
czasie
balu
i
to
prawdopodobnie ów szpieg był źródłem
paniki, jaka wtedy wybuchła. Dzięki
temu kurier mógł się pod osłoną nocy
przedostać do pokoju Jo i zostawić
liścik. Nie wiedziano, czy Jo znała
tożsamość szpiega ani czy odpisywała
na te wiadomości.
– To ta osoba musiała wczoraj
otworzyć bramę – wyjaśniła Rachel.
Serce Allie waliło tak głośno, że aż
dudniło jej w uszach. – Bramę otwiera
się za pomocą pilota przechowywanego
w gabinecie Isabelle. Nie ma innej
metody. Ktokolwiek to zrobił, musiał
być
pewien,
że
jego
obecność
w gabinecie pozostanie niezauważona.
Najprawdopodobniej jest to jeden
z nauczycieli lub starszych uczniów
Nocnej Szkoły.
Allie znów musiała walczyć o każdy
oddech.
Isabelle i Raj przypuszczali, że
kierowca zatrzymał auto w lesie, jakieś
trzydzieści metrów od bramy. Z tego
miejsca Gabe poszedł pieszo na
spotkanie z Jo.
– Nie wiemy, dlaczego ją zabił.
Może zagroziła, że opowie o tym
mojemu tacie albo Isabelle. – Dłoń
Rachel była przyjemnie ciepła. –
A może chciał ją tylko zranić,
ale posunął się za daleko. Tak czy siak,
tata twierdzi, że Gabe musiał znać
rozkład patroli i wiedział, że będziesz
tam z Zoe. Miał również świadomość,
że jedynym, co może wyciągnąć cię za
bramę, jest pomoc komuś, kogo kochasz.
Po policzkach Allie potoczyły się
łzy, które wsiąknęły w poduszkę.
Zamknęła oczy, chcąc, żeby ta historia
się już skończyła.
– Po tym, co zrobił, zaczaił się
w pobliżu i czekał, aż przyjdziesz jej
z pomocą. – Ramiona Allie wciąż
trzęsły się od szlochu. Rachel również
płakała, gładząc ją po włosach. – Nie
przewidział jednak tego, że potrafisz się
tak dzielnie bronić.
Jo została pochowana w wigilię
Bożego Narodzenia na londyńskim
cmentarzu
Highgate.
Z
braku
ciekawszych wiadomości w okresie
świątecznym sprawą zainteresowały się
wszystkie czołowe gazety, donosząc na
pierwszych stronach o tragicznej śmierci
pięknej, bogatej nastolatki, która zginęła
w wypadku samochodowym.
Epilog
Dziesięć
kroków.
Jedenaście.
Dwanaście…
Allie
szła
powoli
korytarzem,
próbując nie zwracać uwagi na ból. Od
gabinetu lekarskiego do okna na końcu
dzieliło
ją
siedemnaście
kroków,
trwających całą wieczność. Tyle samo
do schodów. Szurając kapciami niczym
zombie, czuła, jak trzęsą jej się nogi.
– Wciąż ćwiczysz? – Pielęgniarka
zmierzyła ją łagodnym spojrzeniem. –
Coraz lepiej ci idzie.
Allie zrobiła ostatni krok, zaciskając
zęby z wysiłku, i zatrzymała się, aby
odetchnąć.
– Dziękuję. – Spróbowała się
uśmiechnąć, ale obawiała się, że nic
z tego nie wyszło. Uśmiechanie się
w ostatnich czasach przychodziło jej
z ogromnym trudem.
– Tylko nie przeszarżuj – ostrzegła
pielęgniarka, kierując się ku schodom. –
Ćwicz powoli.
Spod lewego oka Allie zniknęły już
bandaże i prawie odzyskała w nim
wzrok, choć wciąż było opuchnięte. Na
czole, tuż pod linią włosów, miała długi
szew w miejscu, gdzie o coś potężnie
uderzyła. Jej lewa ręka i ramię wciąż
odstawały
pod
dziwnym
kątem,
opakowane w gips.
– Dobra. – Westchnęła, dodając
sobie animuszu i rozpoczynając mozolną
wędrówkę w drugą stronę.
… pięć kroków, sześć, siedem…
– Jesteś pewna, że powinnaś to
robić sama?
Spojrzała w górę i zobaczyła
Cartera, który przyglądał się jej ze
szczytu schodów.
– Dopóki się nie przetrenuję, to tak.
– A przetrenowałaś się? – W jego
oczach krył się smutek.
– Chyba tak.
– Tak mi się właśnie wydawało.
– A co u ciebie… – Popatrzyła na
niego z troską. – Wiesz… po tym
wszystkim.
Od śmierci Jo widziała go tylko raz,
był wtedy blady i sprawiał wrażenie
zagubionego, ale ona potrafiła się skupić
wyłącznie na swoim żalu oraz braku
środków
przeciwbólowych
i
nie
powiedziała niczego sensownego.
– Nie wierzę, że na serio mnie o to
zapytałaś – stwierdził. – Nie mają tutaj
luster?
– Nie. Lekarze nie odbijają się
w lustrach i doprowadza ich to do
szaleństwa.
– Wydawało mi się, że to wampiry
tak miały.
– Kto to odróżni. – Wzruszyła
ramionami i momentalnie skrzywiła się
z bólu. Nie powinna nimi ruszać.
– Cóż, nie jestem jakoś szczególnie
zajęty, więc pozwolisz, że potowarzyszę
ci przez chwilę w tej pasjonującej
wycieczce.
Uwielbiam
tutejsze
krajobrazy: łazienka, łóżko, schody,
ściana…
Próbował
ją
rozweselić,
jak
wszyscy, sam był jednak tak smutny, że
nie przynosiło to żadnego efektu.
– Poznałem twoich rodziców –
poinformował, trzymając ją za zdrową
rękę. – Wydawali się całkiem mili.
– Jesteś pewien, że to byli oni? –
Allie zacisnęła zęby i zrobiła kolejny
krok. – Bo wydaje mi się, że mogłeś ich
z kimś pomylić.
–
Mówili
o
sobie
państwo
Sheridan. – Prawie się uśmiechnął. –
Więc tak, jestem tego pewien.
– Nie ufaj ich słowom. – Allie
ciężko dyszała z wysiłku. – W każdym
razie, skoro już się lepiej czuję, mogliby
już pojechać do domu.
– Myślę, że to dobrze, że do ciebie
przyjechali.
Nie odpowiedziała.
– Mogę cię o coś zapytać? –
odezwał się ponownie, gdy dwukrotnie
przemierzyli korytarz. – Po co ty to
właściwie robisz?
– Powiedzieli, że puszczą mnie na
dół dopiero wtedy, kiedy przejdę ten
korytarz dziesięć razy z rzędu bez
omdleń i upadków – wyjaśniła. –
A naprawdę bardzo chcę zejść na dół.
– Ile już dzisiaj przeszłaś? – zapytał,
gdy dotarli do okna.
– Osiem. – Musiała z wyczerpania
oprzeć się o ścianę. Carter przyglądał
jej się z wyraźnym niepokojem.
–
Może
powinnaś
na
tym
poprzestać?
Wzruszyła ramionami i znów się
skrzywiła.
– Ależ skąd. Ja się tym rozkoszuję. –
Odgarnęła spoconą grzywkę z czoła. –
Jeśli się zmęczyłeś, to oczywiście
możesz odpocząć.
Niespodziewanie pochylił się w jej
stronę i przycisnął usta do jej czoła.
– Strasznie mi przykro, Allie –
szepnął.
Odwróciła wzrok i zamrugała,
powstrzymując łzy, które mogłyby
płynąć bez końca.
– Mnie również. Nie potrafię się
z tym pogodzić ani w to uwierzyć.
Strasznie za nią tęsknię.
Spróbowała zrobić następny krok
i straciła równowagę. Carter był jednak
na to przygotowany, złapał ją bowiem
natychmiast i zaczął prowadzić w stronę
pokoju.
– W porządku, panienko Sheridan –
oznajmił. – Myślę, że wystarczy ci już
tych ćwiczeń.
Bez żadnych protestów dała się
zaprowadzić do łóżka. Okrył jej nogi
kołdrą i przesunął stolik na miejsce.
Kiedy wszystko było gotowe, ruszył do
drzwi. Przez minutę myślała, że wyjdzie
bez pożegnania, ale odwrócił się i raz
jeszcze na nią spojrzał.
– Oddychaj, Allie – powiedział.
Skinęła głową, próbując się nie
rozpłakać. Leżąc w ciszy, liczyła jego
kroki, oddalające się w korytarzu. Kiedy
umilkły, wyszeptała odpowiedź:
– Zawsze.
Podziękowania
Gdyby nie długie spacery z moim
mężem
Jackiem
Jewersem,
nie
napisałabym żadnej ze swoich książek.
To on wysłuchuje moich spanikowanych
tyrad i pomaga mi znaleźć rozwiązania,
najczęściej na chwilę przed tym, nim
nasz pies wskoczy do strumienia,
ochlapując nas wodą. Dziękuję Ci,
Ukochany,
za
Twoją
cierpliwość,
czułość i geniusz.
Chciałabym
również
uściskać
wszystkich pracowników wydawnictwa
Atom, a zwłaszcza moją błyskotliwą
redaktorkę
Samanthę
Smith,
która
czytając
moje
pierwsze
szkice,
przechylała
na
bok
głowę
i pytała: „A może…?”, dzięki czemu
książka stała się o wiele lepsza.
Dziękuję również Katherine Agar za to,
że pozwalała mi być ze wszystkim na
bieżąco i podsyłała paczki wypełnione
książkami. Wielkie dzięki należą się
również Sandrze Ferguson, która wie
doskonale, że nie umiem napisać bez
błędu
nawet
najprostszego
słowa
i potrafi to wszystko naprawić.
Nie
przeczytalibyście
niniejszej
opowieści, gdyby nie moja agentka
Madeleine Milburn, walcząca o moje
sprawy niczym tygrysica. Dziękuję za to,
że
jesteś
moją
przyjaciółką
i obrończynią. Razem jesteśmy w stanie
podbić świat!
Dziękuję także moim muzom – Kate
Bell, Hélène Rudyk i Laurze Barbey,
które
poznały
tę
książkę
przed
wszystkimi
innymi.
Doceniam,
że
znalazłyście dla mnie czas, kocham Was
za uczciwość i mądre rady. To dzięki
Wam mój tekst stał się lepszy.
Moim
dobrym
przyjaciołom
–
Markowi
Laceyowi
i
Paulowi
„Harry’emu” Harrisonowi – dziękuję
natomiast za użyczenie swoich nazwisk.
To doskonałe nazwiska.
Ostatnie podziękowania należą się
zaś
„Blacks”
przy
Dean
Street
w Londynie – za to, że jest prawdziwym
schronieniem dla pisarzy, i za to, że
pozwoliliście mi na złamanie Zasad
i korzystanie z laptopa po osiemnastej.
Rozdział dwunasty jest CAŁY WASZ.
C.J. Daugherty to była dziennikarka
śledcza,
zajmująca
się
tematyką
polityczną i kryminalną, jest również
autorką kilku książek podróżniczych
opisujących Irlandię i Francję. Chociaż
już lata temu zrezygnowała z opisywania
spraw kryminalnych, nigdy nie przestała
ją fascynować natura przestępców
i ludzi, którzy próbują ich powstrzymać.
Cykl Wybrani to owoc tej długotrwałej
fascynacji.
C.J. mieszka na południu Anglii
wraz z mężem i menażerią domowych
pupili.
Więcej
informacji o autorce na www.cjdaugherty.com
.