Daugherty C J Dziedzictwo


Table of Contents

Karta tytułowa

Motto

Dedykacja

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

32

Epilog

Podziękowania

O autorce

Karta redakcyjna

Plik jest zabezpieczony znakiem wodnym

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh Jedna sroczka smutek wróży Dwie – radości pełne dni Trzy to dziewczę urodziwe Cztery – chłopiec ci się śni Pięć da srebra cały dzbanek Sześć przyniesie złota moc Siedem tajemnicę kryje W najstraszniejszą ciemną noc stara angielska piosenka dla dzieci ===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh Dla Jacka – mojego przewodnika ===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

1

– Isabelle, potrzebuję pomocy! – szepnęła w słuchawkę telefonu skulona w ciemnościach Allie.

Słuchała odpowiedzi przez niecałą minutę. Od czasu do czasu kiwała głową, potrząsając ciemnymi włosami.

Kiedy głos w słuchawce umilkł, dziewczyna

zdjęła

obudowę

i wyciągnęła baterię z komórki. Potem wydłubała kartę SIM i obcasem wgniotła ją w ziemię.

Wspięła się na niski, ceglany płotek otaczający niewielki londyński ogródek, w którym się schowała. W tę ciemną, bezksiężycową noc była praktycznie niewidoczna. Pobiegła pustą uliczką, zwalniając tylko na sekundę, żeby wyrzucić telefon do kosza na śmieci.

Kilka ulic dalej cisnęła baterią przez wysoki mur do czyjegoś ogródka.

Nagle usłyszała coś jeszcze oprócz stukotu swoich obcasów na chodniku.

Ukryła

się

za

białą

furgonetką,

zaparkowaną na poboczu. Wciągnęła powietrze i zaczęła nasłuchiwać.

Kroki.

Rozejrzała się po cichej uliczce.

Stały

tu

tylko

szeregowe

domki

jednorodzinne.

Miejsc,

w

których

mogłaby się ukryć, było niewiele.

Prześladowca biegł w jej stronę. Nie miała już czasu.

Padła na ziemię i wczołgała się pod samochód. W nos uderzył ją zapach nawierzchni i oleju samochodowego.

Oparła policzek na asfalcie, zimnym i mokrym od padającego wcześniej deszczu.

Nasłuchiwała. Gdyby tylko jej serce nie waliło tak mocno!

Kroki zbliżały się coraz szybciej, aż ścigający ją mężczyzna znalazł się tuż przy ciężarówce. Allie wstrzymała oddech,

ale

prześladowca

minął

samochód i poszedł dalej.

Ogarnęło ją uczucie ulgi.

Nagle kroki zamarły.

Przez chwilę panowała grobowa cisza. Allie nie słyszała absolutnie nic.

Potem dobiegło ją ciche przekleństwo.

Wzdrygnęła się.

Chwilę później usłyszała męski szept.

– To ja. Zgubiłem ją. – Przerwał, po czym ponownie odezwał się, przyjmując obronny ton. – Wiem, wiem… Słuchaj, jest szybka i zna ten teren, tak jak rozmawialiśmy. – Kolejna pauza. – Jestem na… – Poruszył się. – Croxted Street. Zaczekam tutaj.

Znów zapadła cisza. Trwała tak długo, że Allie zaczęła się zastanawiać, czy to możliwe, że mężczyzna odszedł, a ona niczego nie zauważyła. Nie poruszył się ani razu.

Od leżenia w jednej pozycji bolały ją już mięśnie. Nagle usłyszała dźwięk i poczuła ciarki na plecach.

Więcej kroków.

Słychać

je

było

wyraźnie

w chłodnym nocnym powietrzu.

Dostała gęsiej skórki. Serce waliło jej jak oszalałe. Ręce miała mokre od potu.

„Spokojnie – pomyślała. – Zachowaj spokój”.

Ćwiczyła oddychanie, tak jak latem pokazał jej Carter. Skupiła się na powolnych wdechach i wydechach, dzięki czemu udawało jej się oddalić niebezpieczeństwo ataku paniki.

Trzy wdechy, dwa wydechy.

– Gdzie ją widziałeś po raz

ostatni? – w pobliżu rozległ się niski, groźny głos.

– Jakieś dwie ulice stąd –

odpowiedział

mężczyzna,

którego

słyszała

wcześniej.

Jego

kurtka

zaszeleściła, kiedy ruszył ręką, by wskazać kierunek.

– Pewnie gdzieś skręciła albo ukryła się w czyimś ogrodzie. Spróbujmy tam wrócić i się rozejrzeć. Sprawdzaj za koszami na śmieci. Nie jest zbyt duża.

Mogła się za którymś ukryć. – Westchnął. – Nathanielowi nie spodoba się, jeśli nam ucieknie. Słyszałeś, co powiedział. Lepiej ją znajdźmy.

– Jest cholernie szybka – stwierdził

nerwowo pierwszy mężczyzna.

– Już wcześniej to wiedzieliśmy. Ty idź tą stroną ulicy, a ja pójdę tamtą.

Kroki oddaliły się. Allie zastygła w bezruchu, dopóki zupełnie nie ucichły.

Nawet wtedy policzyła w myślach do pięćdziesięciu, zanim odważyła się ostrożnie wysunąć spod samochodu.

Kiedy już stanęła na nogach, ukryła się między pojazdami i rozejrzała na wszystkie strony.

Po mężczyznach nie było śladu.

Mając nadzieję, że zmierza we właściwym kierunku, puściła się jeszcze szybszym biegiem.

W

normalnych

okolicznościach

uwielbiała biegać i nawet w takiej sytuacji automatycznie weszła w równy, niezbyt szybki rytm, uspokajając oddech.

Tyle że dzisiaj nic nie było

normalne. Musiała walczyć z pokusą spoglądania co chwilę za siebie.

Wiedziała, że ją złapią, jeśli się potknie i zrani. A wtedy kto wie, co się stanie?

Biegła, mając wrażenie, że to domy przesuwają się w ciemnościach, nie ona.

Było późno i na ulicach panowała cisza.

Czujniki ruchu działały na jej niekorzyść. Gdy wbiegała na chodnik, zapalały się światła nad drzwiami domów, jednocześnie oślepiając ją i ujawniając jej pozycję. Dlatego starała się trzymać środka ulicy, chociaż latarnie ledwie oświetlały drogę.

Dobiegła

do

skrzyżowania

i

zatrzymała

się,

głośno

dysząc.

Spojrzała na drogowskazy.

„Foxborough Road. Co mówiła

Isabelle? – Potarła czoło, próbując sobie przypomnieć. – Kazała mi skręcić w lewo. A potem w prawo w High Street”. – Ale nie była pewna. Wszystko stało się tak szybko.

Na szczęście, gdy tylko skręciła w lewo, zauważyła przed sobą jasne światła High Street. To znaczyło, że dobrze

trafiła.

Mimo

wszystko

zastanawiała się, czy pędzące ulicą taksówki,

autobusy

i

ciężarówki

sprawiały, że była bezpieczna. W końcu znalazła się na widoku.

W pełnym biegu skręciła w prawo na High Street, szukając miejsca, o którym mówiła jej Isabelle.

Jest! Zawróciła w prawo przy

krzykliwie

udekorowanym

sklepie

z kanapkami i wbiegła w małą alejkę.

To tam dyrektorka kazała jej zaczekać.

Nie

odwracając

się,

zanurkowała

w ciemności i schowała się pomiędzy dwoma

olbrzymimi,

metalowymi

kontenerami na śmieci.

Oparta o ścianę próbowała złapać oddech. Włosy opadły jej na oczy i przylepiły się do spoconej twarzy.

Odsunęła je bezwiednie i zmarszczyła nos.

Co, do licha, tak śmierdziało?

Z kontenerów dolatywał zwykły smród śmieci, ale też jakiś obrzydliwy fetor, o którego źródle wolała nie myśleć. Skupiła wzrok na wylocie alejki, czekając na nadchodzącą pomoc.

Isabelle powiedziała, że zaraz będzie.

Ale minuty płynęły, a Allie coraz bardziej się niecierpliwiła. Nawet tutaj, w ciemnościach, czuła się zbyt odkryta.

Zbyt łatwo można ją było znaleźć.

„Gdybym siebie szukała, byłoby to jedno z pierwszych miejsc, jakie bym sprawdziła”, pomyślała.

Zmarszczyła brwi i bezmyślnie obgryzała paznokieć kciuka. W końcu jej uwagę przyciągnęło dziwne szuranie.

Spojrzała w dół i zauważyła, że stare pudełko po kanapkach samo się porusza.

W

pierwszej

chwili

nie

mogła

zrozumieć, co widzi. Otworzyła szeroko usta ze zdumienia, kiedy opakowanie przesunęło

się

w

jej

kierunku

z przeciwnej strony alejki. Dopiero przyglądając się mu w plamie światła latarni, zauważyła cienki, giętki ogon, ciągnący się po asfalcie za pudełkiem.

Zakryła usta rękami, starając się zdusić krzyk.

Ukryła się w gnieździe szczurów.

Zrozpaczona rozejrzała się wokół, ale nie zauważyła innej potencjalnej kryjówki.

Pudełko

po

kanapkach

przesuwało się powoli w jej stronę.

Serce waliło jej ze strachu i z całych sił

powstrzymywała

się

od

ucieczki.

Musiała pozostać w ukryciu.

Jednak kiedy schowany w pudełku szczur

trącił

w

stopę,

nie

wytrzymała – zerwała się na równe nogi i popędziła jak oparzona przed siebie.

Gdy przystanęła, uświadomiła sobie, że jest na środku ulicy i zupełnie nie wie, co robić dalej.

W tym samym momencie zahamował

tuż

przed

nią

elegancki,

czarny

samochód. Zanim zdołała cokolwiek zrobić, wyskoczył z niego wysoki mężczyzna i obrócił się w jej stronę.

– Allie, szybko! Wskakuj do środka!

Patrzyła na niego w zdumieniu.

Isabelle powiedziała, że wyśle kogoś na pomoc. Nie wspominała, że tym kimś będzie

samotny

facet

w

drogim

samochodzie. Wyglądał dokładnie tak samo jak mężczyźni, którzy gonili ją wcześniej. Ubrany był w elegancki garnitur, a włosy miał krótko przycięte.

Dziewczyna

uniosła

hardo

podbródek.

Zdecydowała,

że

pod

żadnym

pozorem nie wsiądzie do tego auta. Ale kiedy odwróciła się, żeby uciec, z ciemności przy Foxborough Road wyłoniły się dwie postacie. Pędziły prosto na nią.

Znalazła się w pułapce.

Ponownie spojrzała na mężczyznę stojącego

przy

eleganckim

aucie.

Przyglądał się jej z troską. Silnik był

włączony i mruczał jak tygrys na widok ofiary. Zrobiła niepewny krok do tyłu, a mężczyzna zachęcającym gestem wyciągnął prawą rękę. Zaczął mówić z prędkością karabinu maszynowego.

– Allie, nazywam się Raj Patel.

Jestem ojcem Rachel. Isabelle przysłała mnie po ciebie. Proszę, wsiadaj do samochodu jak najszybciej.

Zamarła. Rachel to jedna z jej najlepszych przyjaciółek, a Isabelle była dyrektorką Akademii Cimmeria. Jeśli mówił

prawdę,

mogła

się

czuć

bezpieczna. Miała tylko kilka sekund na podjęcie decyzji. Szukała jakiegoś znaku, który pozwoliłby jej wybrać właściwe

rozwiązanie.

Jakiegoś

potwierdzenia, że mężczyzna był tym, za kogo się podawał.

Wyciągnięta dłoń nie trzęsła się.

Miał takie same oczy jak Rachel.

– Nie chcesz, żeby ci mężczyźni cię złapali, Allie – stwierdził. – Proszę, wsiądź do środka.

Coś w jego głosie mówiło jej, że nieznajomy nie kłamie. Jakby za sprawą czarodziejskiego

zaklęcia,

które

pozwoliło jej znów się poruszać, Allie podbiegła do auta, złapała za klamkę i wskoczyła do środka. Sięgała po pas bezpieczeństwa, kiedy samochód ruszył

z kopyta.

Gdy

usłyszała

trzask

zapiętej

klamerki, pędzili już sto kilometrów na godzinę.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

2

A przecież wieczór zaczął się wspaniale. Po raz pierwszy od miesięcy Allie spotkała się ze swoimi starymi przyjaciółmi – Markiem i Harrym.

Właśnie z nimi spędzała wieczory w czasach, kiedy wciąż pakowała się w kłopoty. Kilka miesięcy wcześniej razem z Markiem trafili nawet do aresztu.

Jej rodzice nienawidzili ich obu, więc

spodziewała

się,

że

będą

oponować, gdy zdradzi plany na wieczór. Ale oni wcale nie wydawali się źli. Mama powiedziała tylko: „Bądź

w domu przed północą, proszę”. I to wszystko. Odkąd wróciła z Cimmerii, traktowali ją inaczej. Z szacunkiem.

Dziwnie się czuła, wychodząc bez awantury.

Jeszcze dziwniejszy był powrót do parku, w którym niegdyś co wieczór spotykała Marka i Harry’ego. Znalazła ich bujających się na drabinkach jak para przerośniętych dzieciaków.

Powinniście

znaleźć

sobie

wreszcie jakąś pracę – powiedziała, przechodząc przez bramę.

– Allie! – ryknęli, puszczając się biegiem w jej stronę przez plac zabaw.

Tak bardzo ucieszyła się na ich widok, że nie mogła przestać się uśmiechać. Oni też wydawali się zachwyceni – poklepywali ją po plecach i

wciskali

jej

w

dłoń

puszkę

z ciepławym cydrem. Ale kiedy już usiedli – oni na huśtawkach, a Allie na szczycie zjeżdżalni – rozmowa się nie kleiła. Potrafili rozmawiać tylko o tym, jak fajnie jest urwać się ze szkoły, malować wagony kolejowe i kraść w sklepach. Zawsze rozmawiali tylko o tym.

Ale tym razem wydawało jej się to… nudne.

Wystarczyły dwa miesiące, by Allie czuła się, jakby przybyło jej co najmniej kilka lat. Tak wiele wydarzyło się podczas letniego semestru w Cimmerii.

Pomagała ratować szkołę w trakcie pożaru. Niemal zginęła. Znalazła ciało koleżanki.

Na samo wspomnienie przeszły ją dreszcze.

Była przekonana, że chłopcy nie zrozumieją tego, co naprawdę działo się w Cimmerii. Kiedy pytali ją o szkołę, odpowiadała ogólnikami. Było „trochę dziwnie”, ale „całkiem spoko”.

Pewnie

sami

lanserzy

tam

chodzą? – spytał Harry, zgniatając w ręku puszkę po piwie i wyrzucając ją na trawnik. Allie patrzyła, jak puszka znika w miękkiej, zielonej trawie.

– Chyba tak – stwierdziła, wciąż patrząc na puszkę. „Ale – dodała w myślach – naprawdę ich polubiłam”.

– Traktowali cię jak sprzątaczkę? – spytał współczująco Mark, próbując odgadnąć jej myśli. Odwróciła wzrok.

– Niektórzy – przyznała Allie, myśląc

o

Katie

Gilmore

i

jej

przyjaciółkach. Ale pod koniec semestru razem z Katie ratowały szkołę przed spaleniem. Wypracowały przy tym coś w rodzaju niechętnego wzajemnego szacunku. – W sumie nie są tacy źli – dokończyła.

– Nie mogę sobie wyobrazić

chodzenia do szkoły z bandą snobów. – Harry stanął na huśtawce i mocno ją rozbujał. Jego głos przepływał nad nimi. – Powiedziałbym im, dokąd mają sobie pójść, i od razu by mnie pewnie wywalili.

– Jeśliby w ogóle kiedykolwiek cię przyjęli w takie miejsce – zadrwił

z niego Mark i popchnął przyjaciela, aż huśtawka zaczęła kręcić się w kółko. – Wracasz tam? – spytał, patrząc na nią z nagłą powagą.

– Tak, rodzice mi każą. I właściwie w jakimś sensie sama tego chcę.

Rozumiesz?

Wytrzymała

jego

spojrzenie w nadziei, że naprawdę zrozumiał.

Mark pochodził z zupełnie innego środowiska. Jego tata odszedł, a on mieszkał z mamą na blokowisku. Mama często przesiadywała z koleżankami w klubach i pubach. Nie zachowywała się jak normalny rodzic. Po tym, jak brat Allie Christopher uciekł dwa lata temu z domu, Mark stał się dla niej kimś w rodzaju zastępczego brata. Wiedziała, że tęsknił za nią, kiedy wyjechała.

Prawda była jednak taka, że po kilku pierwszych tygodniach w Cimmerii prawie całkiem przestała o nim myśleć.

– Będę do ciebie pisać – obiecała znienacka

żarliwie,

powodowana

nagłym przypływem poczucia winy.

Sarkastyczny

uśmiech

Marka

przypomniał jej o Carterze.

– Tak? – Otworzył kolejną puszkę i wskoczył na huśtawkę. – Będę pisał do ciebie, co nowego przytrafiło mi się w metrze.

Zahamował nogami i pochylił się w stronę Harry’ego, który śpiewał pod nosem głupawe piosenki.

Allie

siedziała

na

zjeżdżalni

i

patrzyła,

jak

jej

koledzy

się

wygłupiają, siłując się z łańcuchami, na których

wisiały

huśtawki,

jakby

próbowali wyrwać je z metalowych obręczy. Zamyśliła się. Nawet nie ruszyła swojego piwa.

Była już prawie północ, kiedy zadzwonił telefon Harry’ego. Po krótkiej rozmowie

zaczął

naradzać

się

z Markiem, a potem odwrócił się w stronę Allie.

– Jedziemy na stację autobusową w

Brixton,

chcemy

tam

trochę

pomalować. Jedziesz z nami?

Allie

po

sekundzie

pokręciła

przecząco głową.

– Obiecałam, że wcześnie wrócę do domu – odparła. – Wciąż traktują mnie jak przestępczynię.

Harry

wyciągnął

pięść.

Allie

uderzyła w nią swoją pięścią. W torbie chłopaka coś zagrzechotało, kiedy ją podnosił.

– Do zobaczenia, Sheridan – rzucił, ruszając w stronę wyjścia. – Nie pozwól, żeby te bogate dupki cię dopadły.

Mark został z tyłu.

– Jeśli chcesz do mnie napisać, Allie… – powiedział po dłuższej chwili – naprawdę by mnie to ucieszyło.

– Na pewno napiszę – obiecała.

Chciała tego.

Chłopak odwrócił się i pobiegł za Harrym. Przez jakiś czas słyszała ich głosy i śmiechy niknące w oddali. Kiedy zapadła

cisza,

zeszła

ze

zjeżdżalni, sprzątnęła wszystkie puste puszki po piwie i wrzuciła je do kosza.

Potem nałożyła na głowę czarny kaptur i ruszyła w stronę domu. Szła powoli, zatopiona w myślach.

Już prawie dotarła na miejsce, kiedy ich zobaczyła – czterech mężczyzn stojących przed jej domem. Ich garnitury były idealnie skrojone, a włosy krótko i schludnie przycięte. Pomimo ciemności jeden z nich miał na nosie okulary przeciwsłoneczne. Poczuła, jak jej serce bije coraz szybciej. Coś w atletycznej postawie i skupionej minie tego faceta przypominało jej Gabe’a.

Stanęła jak wryta. To był pierwszy błąd. Powinna była po prostu wejść do ogrodu pani Burson i wymknąć się tylnym wyjściem. Nie zrobiła tego.

Kiedy się zatrzymała, stojący najbliżej mężczyzna odwrócił się. Co prawda była częściowo ukryta w ciemnościach, ale mimo wszystko chyba ją rozpoznał.

Wskazał ręką w jej stronę.

Hej

powiedział

cicho,

dwukrotnie pstrykając palcami.

Wszyscy spojrzeli w jej kierunku.

Allie zrobiła ostrożny krok w tył.

Allie

Sheridan?

spytał

mężczyzna.

Kolejny krok do tyłu.

Chcemy

tylko

z

tobą

porozmawiać – dodał inny.

Allie

obróciła

się

raptownie

i pobiegła. Przeskoczyła przez niski płotek ogrodu pani Burson, przebiegła przez tylne wyjście, które zawsze było otwarte, i zamknęła za sobą furtkę.

Słyszała,

jak

mężczyźni

klną

wniebogłosy, próbując znaleźć drogę w ciemnościach. Popędziła z powrotem w stronę parku, po śliskiej trawie, i przedostała się przez bramkę po drugiej stronie.

Kluczyła po okolicy i biegła tak długo, aż przestała słyszeć ich kroki.

Przeskoczyła

przez

bramę

ogrodu

i przeczołgała się pod żywopłotem.

Czekała w ciszy niemal godzinę (a przynajmniej tak jej się zdawało), zanim zdecydowała się wyciągnąć drżącymi dłońmi telefon z kieszeni.

Teraz siedziała na eleganckim fotelu czarnego audi i patrzyła, jak tata Rachel wykonuje slalom między samochodami na South Circular z prędkością znacznie wyższą od dozwolonej. Nie chodziło o to, że mu nie ufała, ale mimo wszystko trzymała się na dystans, opierając się o drzwi samochodu i trzymając jedną rękę na klamce.

„Rachel jest do niego podobna”, pomyślała Allie. Ale jego skóra była ciemniejsza, a włosy grube, podczas gdy córka miała błyszczące loki.

Nie odzywał się, dopóki nie

wyjechali z miasta. Teraz zamiast domów mijali ciemne pastwiska.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

Pytanie padło znienacka, ale usłyszała w jego

głosie

nutę

ojcowskiego

zatroskania.

– Tak. – Wyprostowała się na

siedzeniu.

Tylko

trochę…

się

przestraszyłam.

Dziękuję,

że

mi

zaufałaś.

Początkowo nie byłem pewien, czy zdołam cię przekonać.

– Jest pan do niej podobny –

zauważyła. – To znaczy do Rachel.

Dlatego panu wierzę.

Uśmiechnął się po raz pierwszy, nie odrywając wzroku od drogi.

– Nie powtarzaj jej tego. To jej mama jest w naszej rodzinie pięknością.

Kiedy się uśmiechał, wyglądał

milej, i Allie poczuła, że trochę się rozluźnia.

– Co się stało? Wyjechaliśmy od ciebie dwie godziny temu i wszystko było w porządku.

– Byliście w moim domu? – Allie znów zesztywniała.

– Nie w środku. – Wydawało się, że wyczuł

jej

napięcie,

bo

dodał

uspokajająco: – W pobliżu. Isabelle prosiła, żebym trochę cię pilnował.

Codziennie ktoś z nas tam był. Ja albo któryś z moich chłopaków.

Rachel wspominała, że jej ojciec ma firmę ochroniarską – tak renomowaną, że korzystali z jej usług prezydenci i prezesi wielkich firm. Poza tym niewiele o nim wiedziała, oprócz tego, że w młodości chodził do Cimmerii.

Ze wszystkich sił próbowała sobie przypomnieć, czy widziała go albo kogoś podobnego na swojej ulicy. Nic.

Myśl, że ktoś ją obserwował, wywołała w niej dreszcze.

– Wszystko było w porządku –

powiedziała. – Kiedy wychodziłam do parku, nikogo nie było przed naszym domem. Gdy wróciłam, ci goście już czekali na ulicy. Natychmiast mnie rozpoznali.

– Próbowali cię złapać? – Spojrzał

na nią.

Potrząsnęła głową.

Mówili,

że

chcą

ze

mną

porozmawiać. Ale im nie uwierzyłam – wyjaśniła. – Uciekłam. Nawet mnie nie dotknęli.

– Mądra dziewczynka.

Zupełnie niespodziewanie poczuła się dumna, słysząc pochwałę w jego głosie.

– To niesamowite, że udało ci się uciec. Są naprawdę dobrzy w swoim fachu.

Skromnie wzruszyła ramionami.

– Jestem raczej szybka. Biegłam tam, gdzie mogli mieć problem mnie dogonić.

– I ubrałaś się na czarno.

– Isabelle mówiła, żebym tak się wieczorami

ubierała.

Na

wszelki

wypadek.

Skręcił na M25, rzucając okiem w boczne lusterko i sprawdzając, czy droga jest pusta.

– Przykro mi, że miała rację.

– Mnie też. – Allie osunęła się lekko w fotelu, patrząc na zostające w tyle samochody. Teraz, kiedy było jej ciepło i poczuła się bezpieczna, poziom adrenaliny w jej organizmie spadł. Oczy zaczęły jej się kleić. – Co z moimi rodzicami? – spytała zaspanym głosem.

– Isabelle do nich zadzwoni

i wszystko wyjaśni – powiedział. – Będą wiedzieli, że jesteś bezpieczna.

Allie oparła głowę o zagłówek.

– To dobrze – mruknęła. – Nie chcę, żeby się martwili.

Kilka minut później już spała.

Obudził ją podmuch chłodnego

powietrza.

Wyprostowała

się.

Samochód stał w miejscu. Drzwi po stronie kierowcy były otwarte. Została sama.

Po pobycie w Londynie noc wokół

niej wydała jej się nienaturalnie cicha.

Nie

słychać

było

dźwięków

przejeżdżających

samochodów

ani

syren. W pobliżu usłyszała ciche głosy – męski i żeński.

Przeczesała rękami zmierzwione włosy.

– Jesteś pewien, że nikt cię nie śledził? – spytała kobieta.

– Całkowicie – odparł tata Rachel.

– Biedulka. Musi być wykończona.

Nie

budziłam

Rachel.

Możemy

powiedzieć jej o wszystkim rano.

Allie otworzyła drzwi. Rozmowa ucichła.

Pan Patel stał w towarzystwie kobiety o jasnobrązowych włosach i bladej cerze. Miała na sobie dżinsy i długi, niebieski sweter, który ciasno ściągnęła paskiem.

– Hm… cześć – powiedziała

niepewnie Allie.

– Allie. – Patel odwrócił się w jej stronę. – To jest mama Rachel, Linda.

Wokół nich było tak ciemno, że Allie niewiele widziała. Była w stanie tylko stwierdzić, że za nimi stał dom – przez otwarte drzwi na parterze padało światło. Wciąż próbowała zorientować się w przestrzeni, kiedy pani Patel objęła ją ramieniem i poprowadziła do środka.

– Myślę, że powinnaś wypić kubek gorącego kakao i położyć się spać.

W twoim pokoju zostawiłam kilka rzeczy Rachel. Będą na ciebie trochę za duże, ale sądzę, że mimo wszystko się nadadzą. Tak czy inaczej nie będziesz ich długo używać.

Wręczyła

jej

parujący

kubek

i

zaprowadziła

po

schodach

do

przestronnego pokoju o bladożółtych ścianach. Na podłodze leżał gruby, kremowy dywan. Lampa na stoliczku nocnym

oświetlała

pokój

ciepłym

światłem, a łóżko zaścielała cytrynowa kołdra, której jeden róg zapraszająco odsunięto.

– Łazienka jest tam. – Pani Patel wskazała na drzwi. – A ubrania znajdziesz w komodzie. Rozgość się.

Rachel przyjdzie po ciebie rano i zaprowadzi na śniadanie. Śpij dobrze.

Jutro

wszystko

omówimy.

Uśmiechnęła się łagodnie i zamknęła za sobą drzwi.

Allie dłuższą chwilę siedziała na łóżku. Wiedziała, że powinna wstać, umyć się i przebrać w piżamę. A potem dowiedzieć się, gdzie trafiła.

Zamiast tego zdjęła buty i położyła się na poduszkach. Potem odwróciła się na bok i podkuliwszy nogi, zaczęła liczyć kolejne oddechy.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

3

– Witaj ponownie! – Isabelle le Fanult

zbiegła

lekko

po

starych

kamiennych schodach prowadzących do przytłaczającego

wiktoriańskiego

budynku z cegły, w którym mieściła się Akademia Cimmeria, i wzięła Allie w ramiona. – Tak bardzo się cieszę, że nic ci się nie stało!

– Ja też się cieszę. – Dziewczyna wyszczerzyła zęby w uś​miechu.

Po ucieczce z Londynu spędziła kilka dni, ukrywając się u Patelów. Jak się

okazało,

ukrywanie

polegało

głównie na leżeniu nad basenem. Allie odbyła też pierwszą w życiu lekcję jazdy konnej.

Pani Patel najwyraźniej wyczuwała, że Allie bardzo potrzebuje rodzica, ponieważ wpychała w nią jedzenie i nieustannie zamartwiała się o jej bezpieczeństwo.

Natomiast

Minal,

młodsza siostra Rachel, wszędzie za nimi chodziła i chciała brać udział we wszystkich ich zajęciach. Było to słodkie,

choć

jednocześnie

nieco

smutne – rodzina Patel była dokładnie taka, o jakiej Allie zawsze marzyła.

Taka, jaką mogła być kiedyś jej własna rodzina.

Ale tata Rachel razem z Isabelle zdecydowali, że dziewczyna będzie bezpieczniejsza w Cimmerii. Chociaż semestr zaczynał się dopiero za dziesięć dni, pan Patel zawiózł Allie i Rachel do szkoły.

Budynek wyglądał tak samo jak latem.

Był

olbrzymi,

masywny

i przerażający. Trzypiętrowa budowla z czerwonych cegieł górowała nad podjazdem, a z pokrytego dachówką dachu wystawały tu i ówdzie kute zwieńczenia

w

stylu

gotyckim.

Przywodziły na myśl skupisko czarnych noży. Rzędy symetrycznie ułożonych, łukowato

zakończonych

okien

przyglądały im się w milczeniu, gdy dziewczyny

zabrały

się

do

wypakowywania bagaży z samochodu.

Jasnobrązowe włosy dyrektorki były mocno ściągnięte gumką. Miała na sobie dżinsy

i

białą

koszulkę

polo

z emblematem Cimmerii. Allie nie pamiętała, żeby kiedykolwiek wcześniej widziała ją w dżinsach.

– Dziękuję, że przysłałaś pana Patela z pomocą. Nie wiem, co by się stało, gdyby nie on.

– Na szczęście trzymałaś się moich poleceń. – Nawet w taki pochmurny dzień złotobrązowe włosy dyrektorki zdawały się płonąć. – Zachowałaś się bardzo odważnie. Nie wiesz nawet, jak bardzo jestem z ciebie dumna.

Allie zaczerwieniła się i wbiła wzrok w ziemię.

I

Rachel,

moja

najlepsza

uczennica. – Isabelle odwróciła się, kierując

swoją

uwagę

na

drugą

dziewczynę. – Co za szczęście, że już wróciłaś. Biblioteka cię potrzebuje.

Eloise na pewno się ucieszy, że tu jesteś. Cześć, Raj. – Potrząsnęła ręką ojca Rachel i uniosła brew. – Czy może powinnam nazywać cię panem P.?

– Jeśli musisz. – Uśmiechnął się drwiąco. – Wydaje mi się, że nie mam w

tej

kwestii

zbyt

wiele

do

powiedzenia.

Isabelle odwróciła się ponownie w stronę walizek stojących obok samochodu.

– Zakładam, że większość to twoje książki, Rachel? Możesz je tu zostawiać w przerwie pomiędzy semestrami, masz tego świadomość? Z pewnością ich nie wyrzucimy.

Dziewczyna

uśmiechnęła

się

szeroko, po czym podniosła jedną z toreb i zawiesiła na ramieniu.

– Wiesz, jaka jestem, Isabelle…

– W rzeczy samej. Chodźmy do

waszych pokoi. Wszyscy są zajęci remontem, więc będziemy mieć dla siebie więcej czasu niż zazwyczaj.

Dyrektorka

złapała

za

jedną

z walizek i ruszyła żwawo do drzwi.

Pozostali, objuczeni bagażem, podążyli za nią głównym wejściem do środka.

Witraż w drzwiach wyglądał nieco blado, kiedy nie rozświetlało go słońce.

Allie zauważyła, że dziwaczny gobelin z jednorożcem, który zazwyczaj wisiał

w pobliżu drzwi, zniknął. Wkrótce okazało się, że w szkole zmieniło się znacznie więcej rzeczy od tamtej nocy, kiedy wybuchł pożar.

– Carter, Sylvain i Jo już tu są. – Głos Isabelle obijał się echem od kamiennej podłogi głównego holu. – Jules wróci za kilka dni, tak samo jak Lucas i paru starszych uczniów. Ale mimo wszystko do momentu rozpoczęcia semestru nie będzie nas zbyt wielu.

W

szerokim

holu

głównym

drewniane

podłogi

pokrywał

prowizoryczny dywan z brudnych, zakurzonych pokrowców. Rozjaśniające zazwyczaj dębową boazerię olejne obrazy również gdzieś zniknęły. Bez nich wnętrze wydawało się Allie nagie i dziwnie podatne na przemijanie.

Isabelle wciąż paplała coś wesoło, ale w jej głosie pobrzmiewały wysokie nuty, czuć w nim było napięcie, które najwyraźniej próbowała ukryć.

Niektóre

pokoje

ucierpiały

w pożarze, dlatego przenieśliśmy część klas i sypialni. – Praktyczne tenisówki Isabelle na gumowych podeszwach zapiszczały na drewnianych stopniach. – Musimy skończyć prace do czasu powrotu

reszty

uczniów.

Chyba

zgodzicie się, że w tej sytuacji zgłoszenie się na ochotnika do pomocy jest waszym obowiązkiem.

Poprowadziła je szybkim krokiem do

szerokiej

klatki

schodowej.

Znajdujący się w niej kryształowy żyrandol z epoki edwardiańskiej wisiał

opakowany

w

cieniutki

materiał,

nadający mu wygląd gigantycznego pajęczego kokonu. Allie słyszała gdzieś w

oddali

stukanie

młotków,

pokrzykujących robotników i szuranie ciężkich przedmiotów, przesuwanych po podłodze.

Wiedziała, że szkoła nie obejdzie się bez remontu. Chociaż wyjechała dzień po pożarze, miała okazję zobaczyć rozmiar zniszczeń. Nie sądziła jednak, że po powrocie zastanie taką… ruinę.

Odarta z dzieł sztuki i ozdób, które nadawały jej wygląd bajkowego pałacu, Cimmeria wydawała się zraniona. Allie przesunęła

ręką

po

szerokiej,

wypolerowanej dębowej balustradzie, żeby ją pocieszyć.

Na

szczycie

schodów

skręciły

w węższą klatkę schodową, która zaprowadziła je do kolejnego korytarza i następnych schodów. Tutaj ostry zapach

dymu

był

zdecydowanie

silniejszy. Allie poczuła, jak jej żołądek podchodzi do gardła na wspomnienie nocy sprzed kilku tygodni, kiedy zobaczyła swojego brata Christophera stojącego w holu z płonącą pochodnią w ręku. To on podpalił szkołę.

Jakby

spodziewając

się

takiej

reakcji, Isabelle natychmiast znalazła się przy

niej.

Objęła

ramieniem

i odwróciła, kierując z dala od jej pokoju.

– Twój pokój został zniszczony przez dym i wodę, Allie. Przenieśliśmy cię w głąb korytarza. – Poprowadziła dziewczynę do drzwi z numerem 371. – Twoje rzeczy już tutaj są.

– Hej, będziesz w pokoju obok! – krzyknęła Rachel, otwierając drzwi z numerem 372. Allie usłyszała, jak koleżanka wita się z pokojem: – Witaj, niewielka,

prostokątna

prywatna

przestrzeni. Tak bardzo cię kocham.

Isabelle otworzyła drzwi do pokoju Allie.

– Pomyślałam, że mając Rachel za sąsiadkę,

będziesz

się

czuła

bezpieczniej.

Prosto urządzony pokój mocno

pachniał świeżą farbą. Allie stała w drzwiach, a Isabelle szarpała się z okiennicami, by je otworzyć i wpuścić do pokoju szare światło.

Na wysokim regale Allie zauważyła znajome grzbiety książek ze swojej małej kolekcji. Łóżko przykryte było puszystą, białą kołdrą, a granatowy koc złożono porządnie w nogach, dokładnie tak samo jak w jej poprzednim pokoju.

Wszystko wyglądało identycznie.

Isabelle właśnie zmierzała w stronę drzwi.

– Rodzice przysłali kilka twoich rzeczy. Położyłam je w garderobie.

Przyjdź do mnie, kiedy już się rozgościsz. Porozmawiamy.

Drzwi zamknęły się, a Allie poczuła radosne bicie serca. Wreszcie była u siebie.

Czuła się teraz zupełnie inaczej niż w poprzednim semestrze, kiedy po raz pierwszy zjawiła się w Cimmerii.

Wtedy szkoła wydawała jej się straszna i wroga. Większość uczniów traktowała ją

jak

nieproszonego

gościa

na

ekskluzywnym przyjęciu. Rodzice tak okropnie się na nią wściekli – to było tuż po aresztowaniu – że nie powiedzieli jej nic na temat szkoły. Po prostu ją tu przywieźli i zostawili. Kiedy Jules, perfekcyjna blondynka i przewodnicząca klasy, oprowadzała ją pierwszego dnia, Allie czuła się jak idiotka. Poznała te wszystkie kretyńskie zasady – nie można było używać urządzeń elektrycznych ani opuszczać terenu szkoły. Dowiedziała się też o elitarnej grupie zwanej Nocną Szkołą, zbierającej się w tajemnicy po rozpoczęciu

ciszy

nocnej.

Jej

członkowie brali udział w dziwnych treningach, a inni uczniowie nie mogli ich oglądać.

Ale chociaż to wszystko było takie dziwne, zaledwie dwa miesiące później miała wrażenie, że to jest jej prawdziwy dom.

Otworzyła szafę i wyciągnęła z niej niewielką walizkę z rzeczami, które przysłali jej rodzice. Dość dokładnie powiedziała im, co mają do niej włożyć.

Kilka książek, wszystkie jej notatniki, parę zmian ubrań i…

Uśmiechnęła się.

Były tam. Na samym wierzchu.

Jej czerwone, wysokie do kolan martensy.

Pogłaskała wytartą, ciemnoczerwoną skórę, po czym zaczęła czytać kartkę, którą mama włożyła jej do walizki.

„W Cimmerii dostaniesz buty, więc nie wiem, po co ci one” – pisała na wstępie.

– Wiem, że tego nie rozumiesz, mamo – mruknęła lekko zirytowana Allie.

Przeczytała resztę listu – nie było w nim nic o tym, co stało się tamtej nocy w Londynie. Nic o Isabelle albo Nathanielu.

Nic,

co

miałoby

jakiekolwiek znaczenie.

Czyli znów wrócili do udawania.

Czasami Allie czuła się tak, jakby ktoś wyrwał ją niechcący z jej beznadziejnego, zwyczajnego świata i wrzucił w środek cudzego życia. Życia, w którym wszyscy ze sobą walczyli.

Znalazła się na linii ognia, ale nie miała pojęcia, kto strzela. Chociaż zaczynała pojmować, komu może zaufać.

Zabrała się do wypakowywania

rzeczy z walizki, ale trwało to stanowczo

zbyt

długo.

W

końcu

zostawiła ją otwartą na podłodze i wybiegła z pokoju. Niecierpliwie zapukała do drzwi Rachel, po czym weszła do środka i zastała przyjaciółkę siedzącą na podłodze wśród książek. Na jej kolanach spoczywał otwarty tom.

W ciągu tych kilku dni, które spędziła z rodziną Rachel, poczuła, że znalazła upragnioną siostrę. Kiedy kąpały się w basenie i przechadzały po dobrze

strzeżonych

pastwiskach,

należących do rodziny, rozmawiały o wszystkim – o Carterze i Nathanielu, mamie Allie i ojcu Rachel. Allie czuła, że może powiedzieć Rachel wszystko i nikt nie będzie jej osądzał. Wiedziała też, że może jej ufać.

– Rozpakujemy się później. – Allie przeskakiwała niecierpliwie z nogi na nogę. – Nie chcesz iść do biblioteki?

– Czy to znaczy „Nie chcesz przejść się ze mną poszukać Cartera”? – Rachel uśmiechnęła się pobłażliwie, po czym zamknęła

książkę

i

wstała.

Oczywiście, że chcę.

Na parterze panował rozgardiasz. Ze szkolnego skrzydła dochodziło stukanie młotków, a przez otwarte drzwi widać było

pracowników

skuwających

zniszczony tynk. Poczerniała boazeria najwyraźniej miała być lada moment wyniesiona,

spalone

biurka

stały

nieopodal. Robotnicy bez ustanku kręcili się tam i z powrotem. Rusztowania oplatały ściany gęstą siatką.

W innych częściach szkoły sprawy miały się zdecydowanie lepiej. Jadalnia była

niezniszczona,

a

świetlica

wyglądała tak jak przed pożarem.

Przechodząc

przez

główny

hol,

dziewczyny zauważyły, że zachował się w całkiem niezłym stanie, był jednak tak zapchany meblami, że ledwie się przecisnęły.

Najwyraźniej

przechowywano je tutaj w czasie remontu pokoi.

Rachel przeszła ostrożnie obok nóg krzesła leżącego pod stołem.

– Ciekawe, gdzie…

W tej samej chwili drzwi się

otworzyły i pojawił się w nich Sylvain, niosąc perski dywan zwinięty w długi, ciężki rulon. Był tak skupiony na tym, żeby zmieścić swój osobliwy ładunek w drzwiach, że w pierwszej chwili ich nie zauważył. Potem podniósł wzrok i spojrzał prosto w oczy Allie.

Zaskoczony potknął się, tak że dywan poleciał na bok. Dziewczyny usunęły się z drogi, podczas gdy chłopak próbował

odzyskać równowagę. W końcu upuścił

dywan na ziemię z głuchym łoskotem, wzniecając kłęby kurzu.

Allie zauważyła, że jego ciemne, falowane włosy opadły mu na czoło.

Śniada skóra pokryta była potem.

Dlaczego właściwie zwróciła na to uwagę? Dźwięk głosu Rachel sprawił, że niemal podskoczyła w miejscu.

– Cześć, Sylvain. Nie chciałyśmy cię przestraszyć.

– Witaj, Rachel. Jak miło, że wróciłaś.

Allie poczuła się dziwnie, słysząc jego znajomy głos z eleganckim, francuskim akcentem. Chłopak zwrócił

się w jej stronę.

– Witaj, Allie – powiedział cicho.

– Cześć, Sylvain. – Nerwowo

przełknęła ślinę. – Ja, to znaczy… Jak się masz?

– Dobrze.

Dziwnie oficjalny sposób mówienia sprawiał, że Sylvain wydawał się mieć znacznie więcej niż tylko siedemnaście lat.

Na

początku

ich

znajomości

wystarczało, że się odezwał, a już miękły jej kolana.

Ale to było kiedyś.

– A co u ciebie? – spytał. Rachel, słysząc

ich

niezręczne

próby

prowadzenia rozmowy, wycofała się ku drzwiom.

– Ja tylko… – rzuciła i zniknęła.

Kiedy wyszła, Allie zrobiła krok w kierunku Sylvaina, próbując odczytać, co kryje się za jego obojętną miną.

– Wszystko… w porządku. –

Poczuła ślinę wzbierającą w gardle i mocno przełknęła. – Po prostu… Nie było kiedy… To znaczy podziękować ci.

Po pożarze. – Wyciągnęła do niego rękę. – Uratowałeś mi życie, Sylvain.

Kiedy go dotknęła, oboje poraził

prąd. Oderwała od niego z krzykiem rękę, skoczyła do tyłu i potknęła się o dywan. Sylvain złapał ją za ramię, żeby uchronić ją przed upadkiem, ale szybko puścił i się odsunął.

Zupełnie inaczej wyobrażała sobie to spotkanie. Chciała, żeby wypadło na luzie.

Nie

planowała

wyjść

na

niezgrabną fajtłapę, która razi innych prądem i przewraca się na dywanach.

Poczuła, że się czerwieni.

– Przepraszam. Muszę iść… i… – Uciekła, nie kończąc zdania. Kiedy już znalazła się za rogiem, oparła się o ścianę i zamknęła oczy. Odtworzyła w myślach całą scenę, uderzając rytmicznie głową w ścianę.

– Cześć, Sylvain – mruknęła

sarkastycznie. – Jestem kompletną kretynką. A ty?

Westchnęła i wyprostowała się.

Odsunęła się od ściany i wpadła prosto w ramiona Cartera. Roześmiał się i podniósł ją z ziemi.

– Słyszałem ponure plotki, że już wróciłaś.

Koszulę miał pobrudzoną farbą, a jego włosy były w nieładzie. Czoło znaczyły smugi białej farby, które wyjątkowo dodawały mu uroku. Objął ją w talii silnymi, ciepłymi ramionami. Po niezręcznym spotkaniu z Sylvainem obecność Cartera była jak balsam na jej duszę.

– Złe wieści szybko się rozchodzą – powiedziała, całując go na powitanie.

Przez jej ciało popłynęła fala ciepła.

Rozchyliła wargi i mocniej objęła go ramionami. Po chwili Carter zbliżył

swoje czoło do jej czoła i szepnął: – Niech to szlag, ależ się za tobą stęskniłem.

Uśmiechnęła się, wciąż mocno go przytulając.

– Ja za tobą też.

Świetnie

wyglądasz.

Wyprostował

się.

Wszystko

w

porządku?

Kiedy

Isabelle

powiedziała

mi,

co

się

stało

w Londynie, byłem… – Zamilkł

i zacisnął zęby ze złości. – Cóż, kiedy mi powiedziała, wiedziałem już, że nic ci nie jest, ale… Naprawdę nic ci się nie stało, prawda?

– Tak, wszystko OK – uspokoiła go. – Tata Rachel przybył mi na ratunek.

Jest… nie wiem… jak gwiazda rocka.

– Tak, to podobno prawdziwy

twardziel. – Carter się uśmiechnął. – Nawet Zelazny zdaje się go uważać za kogoś w rodzaju Batmana.

Allie skrzywiła się na wzmiankę o

nielubianym

nauczycielu.

Carter

pogroził jej żartobliwie palcem.

– Powinniście się wreszcie nauczyć dogadywać, Allie.

– Wiem, wiem – mruknęła. – Ale to nie moja wina. On pierwszy mnie znienawidził. Ja tylko odwzajemniłam jego uczucia.

– To – roześmiał się chłopak – jest najgłupsza

wymówka,

jaką

kiedykolwiek słyszałem.

Nie mogła uwierzyć, że znów tu jest i przekomarza się z Carterem. Ścisnęła jego rękę, czując nagle wzbierającą falę szczęścia.

– Naprawdę za tobą tęskniłam, wiesz?

Wciągnął ją w kąt za schodami i znów pocałował, tym razem bardziej namiętnie. Jego usta powędrowały w dół, na szyję. Poczuła gęsią skórkę.

Mocno zacisnęła palce na szczupłych, umięśnionych ramionach Cartera, a on westchnął z przyjemnością, ponownie całując ją w usta.

– O, Carter. Tutaj jesteś.

Carter odwrócił się na dźwięk głosu Isabelle.

Allie

wygładziła

włosy,

starając się wyglądać niewinnie, ale znaczące

spojrzenie

Isabelle

powiedziało jej, że może się nie wysilać.

– Eloise cię szuka. Allie, ty też mogłabyś

pomóc

stwierdziła

dyrektorka. – O ile nie jesteś zbyt zajęta. – powiedziawszy to, odeszła.

Allie zaczerwieniła się, słysząc jej ostre słowa, ale Carterowi aż ramiona drżały od wstrzymywanego śmiechu.

– Nie wiem, co cię tak śmieszy – oburzyła się.

Chłopak roześmiał się

jeszcze

głośniej i pociągnął ją delikatnie w stronę biblioteki.

– Oj, Al. Wiesz przecież, że Isabelle jest w porządku. Nie ukarze nas za odrobinę czułości.

Wciąż się dąsała, więc połaskotał

ją, zmuszając do śmiechu. Wreszcie wyrwała się z jego objęć.

Kiedy tylko znaleźli się w pobliżu biblioteki, humor jej się pogorszył.

Puściła jego rękę i zwolniła, aż w końcu całkiem się zatrzymała. Carter również stanął i spojrzał na nią zmartwionym wzrokiem.

– Byłaś tu od czasu pożaru?

Spojrzała na drzwi i pokręciła przecząco głową.

– Chcesz tam wejść?

Ponownie zaprzeczyła.

– Nie. Ani trochę.

Wyciągnął do niej rękę.

– Nie musisz tego robić, wiesz? – powiedział łagodnie. – Możesz dać sobie jeszcze trochę czasu.

Skinęła, nie odwracając wzroku od drzwi, które zdawały się zapraszająco uchylać.

– Wiem. Ale im dłużej będę czekała, tym stanie się to trudniejsze – wyznała, patrząc mu prosto w oczy, i ponownie odwróciła się do drzwi. – Muszę z tym skończyć. Nie mogę nie korzystać z biblioteki. W końcu tu przechowują całą wiedzę.

Nie dał się zwieść jej słabym żartom i złapał ją mocno za rękę.

– Cóż. Po prostu staraj się oddychać.

Dobrze?

Skinęła głową, wciąż patrząc na ciężkie, dębowe wejście. Wiedziała przecież, że to tylko zwykłe drzwi, a za nimi kryło się zwyczajne pomieszczenie.

Ale to właśnie tam nieomal pożegnała się z życiem.

Carter obserwował ją uważnie, sięgając do klamki.

– Gotowa?

Serce waliło jej jak młotem, ale skinęła głową.

Drzwi się otworzyły.

– O mój Boże! – szepnęła,

zakrywając usta dłońmi.

Wszystko w tej niegdyś pięknej sali było zniszczone. Jedynym, co pozostało z wysokiego, starego bibliotecznego biurka, stojącego od wieków w pobliżu drzwi, był wypalony kwadrat na podłodze. Rzędy wysokich regałów zniknęły, a osiemnasto​wieczna rzeźbiona boazeria

spaliła

się

na

popiół.

W powietrzu wisiał gorzki zapach dymu.

– Źle to wygląda, wiem – odezwał

się Carter. – Ale wierz mi, było znacznie gorzej.

Allie poczuła, że zalewa ją fala niespodziewanego

żalu.

Przed

wybuchem pożaru to było jedno z jej ulubionych miejsc w akademii. Zawsze roiło się tu od uczniów, okupujących głębokie skórzane fotele, opierających nogi na perskich dywanach i czytających w świetle ciemnozielonych lamp.

Nic z tego nie zostało.

Meble wyniesiono, a nagie, czarne od

ognia

podłogi

nadawały

pomieszczeniu

wygląd

starego

i opuszczonego.

– To ruina – szepnęła.

– To samo pomyślałam, kiedy

zobaczyłam ją pierwszy raz – odezwała się współczująco Eloise Derleth. Jej ciemne włosy były ściągnięte w kucyk, a białą koszulkę i dżinsy, podobnie jak ubranie Cartera, znaczyły ślady farby.

Nawet

oprawki

okularów

miała

zachlapane. – Witaj, Allie. Cieszę się, że wróciłaś.

– Nie mogę w to uwierzyć. – Głos Allie zadrżał z emocji. – Twoja piękna biblioteka!

Kobieta

rozejrzała

się

po

pomieszczeniu ze stoickim spokojem.

– Nie jest tak źle. W pewnym sensie mieliśmy mnóstwo szczęścia. – Zrobiła kilka kroków w stronę miejsca, gdzie kiedyś stało jej biurko. – Straciliśmy wszystkie książki, które tu trzymaliśmy, i to jest wielka tragedia, ponieważ niektóre z nich miały nawet sto lat. Ale starsze tomy przechowywaliśmy na strychu, więc im nic się nie stało.

Gestem wskazała miejsce, gdzie wcześniej

znajdowały

się

regały

z książkami.

– Książki stojące tutaj były naszym najnowszym nabytkiem, a to znaczy, że miały najmniejszą wartość. Pozycje antykwaryczne i te dotyczące starożytnej greki i łaciny znajdowały się w końcu sali i prawie wszystkie przetrwały, chociaż wiele ucierpiało od dymu lub ognia.

Ale

zatrudniliśmy

jedną

z najlepszych firm zajmujących się odrestaurowywaniem zabytków. Robią wszystko, co mogą, żeby je ocalić.

Widzisz? – Uśmiechnęła się z jakąś ponurą determinacją. – Mogło być gorzej.

Allie widziała przed sobą tylko katastrofę, ale nie zamierzała mówić tego na głos. Domyślała się, że ten pożar złamał bibliotekarce serce.

– Wszystko da się naprawić. Jak mogę pomóc? – zapytała, siląc się na uśmiech.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

4

– Nie mogę tam dosięgnąć. – Allie wskazała na ubrudzony sadzą fragment bibliotecznej ściany, znajdujący się tuż poza zasięgiem jej szczotki. – Nawet jak stanę na palcach.

Bob Ellison spojrzał we wskazane miejsce

znad

oprawek

swoich

drucianych okularów.

– Zrób, co możesz. Później przyjdą ludzie z drabinami. Oni będą czyścić wyższe partie ścian i sufity.

Pan Ellison, który zazwyczaj pełnił

obowiązki dozorcy, teraz zajmował się codzienną

organizacją

prac

remontowych. Umieścił Allie w grupie osób szorujących ściany biblioteki przed ponownym malowaniem. Dziewczyna miała na sobie olbrzymie, jasnożółte gumowe

rękawiczki,

sięgające

jej

niemal do łokci. Zanurzyła szczotkę wielkości cegły w wiadrze z wodą i tarła, aż czarna woda zaczynała spływać po ścianie na brudne szmaty leżące na podłodze.

– Byłoby znacznie fajniej, gdybym miała iPoda – mruknęła, wściekle szorując gąbką.

W Cimmerii wszelkie nowoczesne urządzenia

komputery,

telefony

komórkowe, telewizory – były zakazane.

– Nieprawda.

Na dźwięk znajomego głosu Allie odwróciła się błyskawicznie. Szczupła, krótkowłosa blondynka uśmiechała się do niej z nietypową nieśmiałością.

– Nie ma takiej rzeczy, która sprawiłaby, że ta praca byłaby fajna.

– Jo! – Allie z pluskiem wrzuciła szczotkę do wiadra i podbiegła do przyjaciółki. – Tak się cieszę, że cię widzę.

Jo patrzyła jej ostrożnie w oczy.

– Zastanawiałam się, czy tak będzie.

Załamanie Jo pod koniec letniego semestru sprawiło, że Allie, której świat i tak już chwiał się w posadach, poczuła się kompletnie wytrącona z równowagi.

W dodatku okazało się, że to Gabe, chłopak Jo, zabił Ruth na letnim balu. Jo zniosła

to

wszystko

bardzo

źle.

Zwłaszcza że go kryła, chociaż zdawała sobie sprawę, że życie niektórych osób może być zagrożone.

Allie sama trzykrotnie trafiła do aresztu i wiedziała wszystko o złych wyborach życiowych.

– Oczywiście, że się cieszę. – Zauważyła u stóp Jo wiadro i szczotkę, więc szybko zmieniła temat. To nie był

najlepszy moment na poważne rozmowy dotyczące poprzedniego semestru. – Też cię przydzielili do szorowania?

Przyjaciółka skinęła głową.

– Ty możesz być moim iPodem.

Panie Ellison – Allie zwróciła się do dozorcy, który zapisywał coś właśnie w notatniku. – Czy Jo może pracować ze mną?

Tylko

pod

warunkiem,

że

będziecie też pracować, a nie tylko gadać – odpowiedział szorstko, ale w kącikach jego oczu krył się uśmiech.

Allie uśmiechnęła się szeroko.

– Niezła breja. – Jo postawiła swoje wiadro w pobliżu. – Kiedy wróciłaś?

– Kilka godzin temu. Rozejrzałyśmy się po okolicy i… – Allie pokazała jej szczotkę.

Jo wciągnęła rękawiczki.

– Rachel też przyjechała?

– Tak. Jest z tyłu i przegląda książki z Eloise i facetami od renowacji zabytków. – Allie machała szczotką w kółko, szorując ścianę. – Chyba dostało jej się lepsze zajęcie.

– Jasne – odparła Jo. – Słyszałam o tym, co się stało w Londynie.

Wszystko w porządku?

– Wiesz, żeby zrobić mi krzywdę, trzeba czegoś więcej niż czterech szybkich,

napakowanych

facetów

w garniturach – zażartowała Allie.

Też

tak

słyszałam.

Jo

uśmiechnęła się, ale sekundę później jej twarz zrobiła się zupełnie poważna. – To nie był Gabe, prawda? Nie był

jednym z nich?

Z wrażenia Allie niemal upuściła szczotkę.

– Och nie, Jo! Przysięgam. Ci faceci byli

starsi.

Mieli

co

najmniej

dwadzieścia lat, a może nawet więcej.

Z pewnością nie było tam Gabe’a.

Nigdy ich wcześniej nie widziałam.

– Dobrze. – Jo wróciła do

szorowania, kiwając głową, jakby to właśnie pragnęła usłyszeć. – Po prostu nie mogę się pogodzić z myślą… – Głos jej się załamał. Zaczęła mocniej trzeć szczotką, odwracając głowę, tak żeby przyjaciółka nie mogła zobaczyć jej twarzy.

Allie z roztargnieniem czyściła ścianę,

zastanawiając

się,

co

powiedzieć.

– Czy… odzywał się do ciebie od tamtej nocy?

Jo gwałtownie pokręciła głową.

Wyglądała tak żałośnie, że Allie poczuła ukłucie bólu w sercu.

– Wszystko w porządku?

Jo przestała pracować, ale zanim odpowiedziała, minęła dłuższa chwila.

– Nie wiem – ostrożnie dobierała słowa. – Kiedy wszyscy wyjechali i zostaliśmy tylko my, a wszystko było spalone, czułam się… okropnie. Miałam wrażenie… – mówiła tak cicho, że ledwie było ją słychać – … że jestem za to odpowiedzialna, wiesz? Jakbym mogła to powstrzymać.

Zanim

Allie

zdążyła

się

zdecydować, co odpowiedzieć, Jo znów zaczęła mówić. Tym razem jej głos był

pełen energii, tak jakby powtarzała coś, czego nauczyła się na pamięć.

– Ale Isabelle i Eloise doskonale się mną zaopiekowały. Chodzę też do terapeuty. To pomaga. Wszyscy mi mówią, że nie jestem najgorszą osobą na świecie, ale wciąż czuję się… Nie wiem… Chyba jak najgorsza osoba na świecie.

Jej śmiech był podszyty lękiem.

W tej chwili Allie pragnęła jej wybaczyć. W końcu to nie ona zabiła Ruth. To był Gabe. Ale Jo nie poszła po pomoc, kiedy dowiedziała się, co zrobił

jej chłopak. Nawet wtedy, kiedy groził, że zabije Allie. To niestety nieco komplikowało całą sprawę.

Jo patrzyła na nią z oczekiwaniem w

jasnobłękitnych

oczach.

Były

najlepszymi

przyjaciółkami,

zanim

wydarzyły się te wszystkie okropności.

I przecież nie była złym człowiekiem.

Po prostu była… Jak nazwała ją Rachel? Nadwrażliwa.

– Słuchaj, Jo – Allie również uważnie dobierała kolejne słowa. – Gabe to zrobił, nie ty. Gabe jest mordercą, nie ty. Gabe jest najgorszą osobą na świecie. Nie ty. Jasne?

Sama pragnęłaby wierzyć w te

słowa. Twarz Jo wyrażała ulgę, co sprawiło, że Allie poczuła się lepiej.

Żałowała tylko, że nie była pewna swoich słów.

– Pomocy! – jęknęła Jo. – Chyba zapadłam w śpiączkę.

Dochodziła

siódma

wieczorem.

Ściany biblioteki były wyszorowane do czysta, a szyja i ramiona bolały Allie za każdym

razem,

kiedy

chociażby

pomyślała o podniesieniu rąk. Siedziały z Jo na podłodze.

– Bolą cię ręce? – spytała Allie, masując ramiona.

– O, tak.

– W takim razie nie możesz być w śpiączce. – Ostrożnie wyciągnęła nogi. – Matko Boska! W co ja się wkopałam? Rachel ma basen i konie.

Konie, Jo. Mogłabym pływać albo głaskać kucyki po gładkich nosach, gdybyśmy stamtąd nie wyjechały.

– Hej. – Jo odwróciła się w jej stronę. – Ja mam gładki nos. Możesz mnie pogłaskać.

Allie wyciągnęła rękę w jej stronę.

– Rany. Zupełnie jakbym była

u Rachel. Gdzie basen?

– Nie ma. Są prysznice.

– Do bani.

– Absolutnie.

– Zamierzacie leżeć tutaj cały wieczór i jęczeć? Czy idziecie na kolację? – Allie podniosła wzrok.

Carter stał nad nimi i przyglądał się im z powątpiewaniem.

Jo

jest

w

śpiączce

poinformowała

go

Allie.

Nie

potrzebuje już jedzenia.

– Czekaj. Powiedziałaś „jedzenie”?

Chyba jednak już się przebudziłam. – Dziewczyna niepewnie stanęła na nogi.

– Coś podobnego – stwierdziła Allie z umiarkowanym zainteresowaniem. – To cud.

– Pracowałaś tylko jeden dzień, Sheridan. – Carter wyciągnął do niej rękę i pomógł jej wstać. – Jeszcze nie możesz być zmęczona.

Wszystko

mnie

boli

powiedziała. – Ramiona, ręce, plecy…

Nogi,

stopy,

głowa…

dopowiedziała usłużnie Jo.

– Kostki. Golenie. Wymień dowolną część ciała – zaproponowała Allie. – Boli.

Na Carterze chyba nie zrobiło to wrażenia.

– Jedzenie ukoi twój ból – obiecał

i poprowadził je do jadalni.

– On jest bardzo mądry – wyjaśniła Allie.

– Najwyraźniej – odparła Jo.

Większości studentów jeszcze nie było, więc nakryto tylko kilka stołów.

Eloise siedziała przy jednym z nich w towarzystwie Jerry’ego Cole’a, nauczyciela biologii, i kilku innych osób. Przy drugim pochylał się samotny Sylvain.

Allie poczuła się niepewnie. Nie pomyślała, że będzie zmuszona siedzieć przy posiłkach z Carterem i Sylvainem.

To będzie dziwne.

Jo uratowała sytuację, zajmując krzesło obok Sylvaina.

– Pomóż mi – jęknęła żałośnie. – Cierpię.

– Co się stało? – Rachel podeszła do nich i usiadła na krześle koło Allie. – Dlaczego Jo cierpi?

– Pracowałyśmy tak długo, aż

zapadłyśmy w śpiączkę – wyjaśniła Allie.

– Mnie to mówisz? Kochałam

książki przez całe życie, ale po co ich tyle w tej szkole? – Rachel stęknęła, przeciągając się. – Czy naprawdę musimy to wszystko wiedzieć?

– Możemy wrócić do ciebie do

domu? – spytała Allie. – Tam było znacznie przyjemniej.

– To wszystko pikuś. – Carter był

wyraźnie rozdrażniony. – Ja cały dzień nosiłem meble. Wy tylko szorowałyście ściany i zbierałyście książki.

– Jasne – powiedziały chórem

dziewczęta.

Jakby na sygnał drzwi na końcu sali otworzyły się i pojawili się pracownicy obsługi, niosący tace z jedzeniem. Na wszystkich stołach stanęły parujące miski pełne makaronu.

– O, co za szczęście – mruknął

z sarkazmem Carter. – Zno​wu makaron.

– Doskonale – ucieszyła się Jo. – Ten z serem?

Dlaczego

powiedziałeś

„znowu”? – spytała Allie.

– Jemy go niemal codziennie. – Carter zniżył głos, kiedy przechodzili koło nich kelnerzy. – Kucharze są zbyt zajęci pomaganiem przy remoncie, żeby gotować cokolwiek innego.

– Czy wszyscy już słyszeli o Lisie? – Jo zmieniła temat, podczas gdy misy z

makaronem

zaczęły

krążyć,

a pomieszczenie wypełnił cichy szmer toczących się rozmów.

– Co z nią? – spytała Allie,

nakładając sobie jedzenie.

– Nie wraca.

Allie upuściła łyżkę z głośnym brzdękiem.

– Co? – spytali wszyscy naraz.

Potem zaczęli pytać jeden przez drugiego: – Dlaczego? Co się stało? Czy jest chora?

Jo wyciągnęła rękę, żeby ich

uciszyć.

– Jej rodzice tak zdecydowali po tym, co stało się w poprzednim semestrze. – Wzruszyła ramionami. – Chciała wrócić, ale jej zabronili.

Wysyłają

do

jakiejś

szkoły

w Szwajcarii.

Wokół zapadła pełna osłupienia cisza.

– Cóż, trudno ich za to winić – powiedziała trzeźwo Rachel. – Sądzę, że nie będzie jedyna.

Może

pozwolą

jej

wrócić

w następnym roku. To będzie nasz ostatni – stwierdziła Jo.

– Chcesz powiedzieć, że pozwolą jej wrócić, jeśli w tym semestrze nikt nikogo nie zabije? – zadrwiła Rachel.

– Właśnie tak – odparła Jo.

Zapadła długa, niezręczna cisza.

W końcu Allie uniosła szklankę z wodą.

– Za zdrowie Lisy. I żeby nikt więcej nie zginął.

Pozostali też wznieśli szklanki.

– Za Lisę – powiedzieli chórem.

– I brak morderstw – dodała Jo.

Pod koniec posiłku Carter rzucił

Allie znaczące spojrzenie i wskazał

głową na drzwi. Coś w jego wyrazie twarzy sprawiło, że poczuła w brzuchu tańczące motylki. Ale zdążyli dotrzeć raptem do połowy korytarza, kiedy zatrzymała ich Isabelle.

– O, Allie, dobrze, że jesteś.

Szukałam cię. Porozmawiamy teraz?

Allie rzuciła Carterowi zrozpaczone spojrzenie, po czym pobiegła za dyrektorką.

Biuro Isabelle znajdowało się tuż za głównymi schodami. Drzwi były tak dobrze wpasowane w wypolerowaną dębową boazerię, że łatwo było je przegapić, jeśli się nie wiedziało o ich istnieniu. Allie opadła na skórzany fotel stojący przed biurkiem, a Isabelle włączyła czajnik. Kiedy dyrektorka zajęta była przygotowywaniem herbaty, Allie

zauważyła,

że

zazwyczaj

uporządkowane i eleganckie biuro było w nieładzie. Papiery leżały w stertach na wszystkich meblach, szuflady stały pootwierane, a na pustym krześle spoczywała otwarta walizka, na którą rzucono sweter.

Zmarszczyła brwi, ale zanim zdążyła cokolwiek

powiedzieć,

Isabelle

wcisnęła jej w rękę kubek, sprzątnęła papiery z fotela obok i usiadła na nim z westchnieniem zmęczenia. Z bliska Allie dostrzegła ciemne cienie pod jej złotobrązowymi oczami. Wydawało się też,

że

dyrektorka

schudła.

Zachowywała się jednak tak samo łagodnie jak zawsze. Zdjęła okulary z czoła i położyła je na stoliku obok.

Allie spodziewała się, że zaczną mówić o wydarzeniach z Londynu.

Wprawdzie rozmawiały o tym krótko przez telefon, ale dziewczyna była pewna,

że

Isabelle

ma

więcej

informacji. Dlatego pierwsze słowa dyrektorki były dla niej zaskoczeniem.

– A zatem, powiedz mi, czy w czasie pobytu

w

domu

miałaś

okazję

porozmawiać z mamą o Lucindzie? – Ton głosu Isabelle był energiczny i rzeczowy.

– Tak. – Allie wytrzymała jej spojrzenie. – I teraz już wiem wszystko.

– Opowiedz mi, jak do tego doszło.

Było to zaledwie tydzień wcześniej, ale wydawało się, że minęło znacznie więcej czasu od chwili, kiedy usiadła z mamą w ich domu w Londynie

i

zażądała

wyjaśnień.

W

każdej

sprawie.

– Przekazałam jej, że twoim zdaniem powinna mi wszystko opowiedzieć.

– I co ona na to? – Isabelle

przyglądała się Allie uważnie.

Allie przypomniała sobie, jak mama ściągnęła usta i posmutniała, słysząc pytanie:

– Ta Lucinda… To moja babka,

prawda?

Przez sekundę myślała, że mama ją okłamie, i gdyby tak się stało, nigdy by jej nie wybaczyła.

– Zawsze wiedziałam, że pewnego dnia się dowiesz – odpowiedziała matka. – Zwłaszcza po tym, jak wysłaliśmy cię do Cimmerii. Tak, Allie.

Lucinda jest moją matką, a twoją babką.

Powinna była być przygotowana na taką odpowiedź, w końcu domyślała się tego od dawna. A jednak poczuła się, jakby ktoś mocno ją uderzył. Dorastała, myśląc, że wszyscy jej dziadkowe nie żyją. A teraz miała żyjącą babkę.

Odchyliła się lekko w fotelu

i spojrzała na matkę, jakby nigdy jej wcześniej nie widziała.

– Dlaczego? Po co okłamałaś mnie w takiej sprawie? Mogłyśmy się poznać…

– Wiem, że ciężko ci będzie w to uwierzyć. – Głos mamy był łagodny, ale stanowczy. – Ale zrobiłam to tylko po to, żeby cię chronić. Chciałam, żebyś była bezpieczna.

– Ale pozwoliłaś mi wierzyć, że ona nie żyje. Całe życie tak myślałam. – Allie patrzyła na nią z niedowierzaniem.

W klatce piersiowej poczuła ból. – Jak mogłaś to zrobić?

Matka

gwałtownie

wciągnęła

powietrze.

– To jest… to było straszne. I jest mi przykro. Po prostu nie wiedziałam, co innego

mogłabym

zrobić.

Może

powinnam była po prostu powiedzieć ci prawdę. Ale bałam się, że będziesz nalegała na to, żeby ją poznać, a wtedy wszystko leg​łoby w gruzach.

Allie poczuła się zbita z tropu.

– W jaki sposób poznanie mojej babki mogło sprawić, że wszystko ległoby w gruzach?

– Ponieważ wtedy należałabyś do niej – odparła matka bez chwili wahania. – Straciłabym cię.

Allie opuściła głowę i zamknęła oczy, walcząc o to, żeby zachować spokój. Kolejne wyjaśnienie, które niczego

nie

tłumaczyło.

Kolejne

przypadkowe stwierdzenie. Tym razem nie miała zamiaru pozwolić jej się tak łatwo wykręcić.

– Co? – nie zdołała powstrzymać sarkazmu. – Porwałaby mnie?

Ale jej mama nie wyglądała na zbitą z tropu.

– Nie rozumiesz, Alyson. Nigdy jej nie poznałaś. Lucinda… twoja babka jest potężną i niebezpieczną osobą.

Dostaje to, czego pragnie. Tak już jest.

Nic nie może jej przeszkodzić. Ja… – Zamilkła i przez moment nad czymś się zastanawiała.

Gdy

podjęła

wątek,

mówiła bardzo cicho. – Kiedy byłam w twoim wieku, bardzo się od niej różniłam. Kontrolowała każdy aspekt mojego

życia,

w

najdrobniejszych

szczegółach. Jakie ubrania nosiłam, kogo znałam, czego się uczyłam, dokąd mogłam iść… decydowała o wszystkim.

Najpierw jej na to pozwalałam, ale gdy zaczęłam dorastać, zbuntowałam się.

Nie chciałam być taka jak ona. Nie chciałam być bogata i nieszczęśliwa.

Nie chciałam tego, co miała. Chciałam być

sobą.

Podejmować

własne

decyzje.

Zmierzyła

córkę

przenikliwym spojrzeniem. – Wydaje mi się, że jeśli ktokolwiek miałby to rozumieć, to właśnie ty.

I tak właśnie było. Ale wciąż nie miało to sensu.

– Rozumiem. Jeśli była właśnie taka, to dobrze, że od niej uciekłaś. Ale nie powinnaś była mnie okłamywać. Też muszę podejmować decyzje. Tak samo jak ty.

Mama uśmiechnęła się gorzko.

– Isabelle mówi dokładnie to samo.

Ale żadna z was nie jest córką Lucindy, więc nie wiecie, jaka ona jest naprawdę.

– Mamo, kim ona jest? Dlaczego tak się jej boisz? Rozumiem, że to jakaś straszna szycha. Ale kim jest naprawdę?

Królową? Boginią?

Nie spodobał jej się ironiczny uśmiech mamy.

– Niezupełnie, ale blisko.

Allie przyglądała jej się nieufnie.

– Co to znaczy?

Mama

odezwała

się

bardzo

ostrożnie.

– Na nazwisko ma Meldrum.

Tym razem Allie nie mogła ukryć zaskoczenia.

– Niemożliwe.

– Lucinda Meldrum jest moją

babką – powiedziała teraz Allie.

Isabelle lekko skinęła głową, jakby chciała potwierdzić tę informację.

Te słowa wciąż brzmiały dziwnie w ustach Allie. Jak to możliwe? Lucinda Meldrum była najsłynniejszą kobietą w brytyjskiej polityce. Pierwszą kobietą kanclerzem, a potem przewodniczącą Banku

Światowego.

Doradzała

prezydentom, premierom i królom.

Nawet Rachel była pod wrażeniem, kiedy Allie jej o tym powiedziała.

– Dziękuję, że przekonałaś mamę, że powinna mi powiedzieć o Lucindzie.

Nie sądzę, żeby inaczej kiedykolwiek się na to zdecydowała, a prawda wiele dla mnie znaczy.

– Był już najwyższy czas, żebyś się dowiedziała – wyjaśniła dyrektorka. – Może już nawet zbyt długo z tym zwlekała. – Wyprostowała się na krześle. – Allie, wiem, że masz mnóstwo pytań odnośnie do tego, co to znaczy dla ciebie i twojej pozycji w Nocnej Szkole,

ale

najpierw

musimy

porozmawiać

o

wydarzeniach

w Londynie. Powinnaś wiedzieć, co będzie dalej.

Chociaż

Allie

nic

nie

odpowiedziała, poczuła nagłą falę podekscytowania.

– Na pewno już wiesz – ciągnęła Isabelle – że ktoś powinien był czuwać tego wieczora przed twoim domem.

W czasie, kiedy byłaś w domu, zawsze ktoś cię pilnował.

Allie skinęła głową.

– Niestety twój opiekun odjechał tuż po jedenastej wieczorem, po otrzymaniu esemesa od spanikowanej żony, że ich dziecko jest w stanie krytycznym.

Ochroniarz

zadzwonił

do

Raja

i poinformował go, że musi opuścić posterunek. Raj osobiście pozwolił mu odjechać.

Kiedy Isabelle zamilkła, Allie poczuła na ramionach gęsią skórkę.

Mogła się domyślić, jaki był ciąg dalszy.

– Tylko że Raj nigdy nie odebrał

tego telefonu. Nigdy nie rozmawiał z tym mężczyzną. A żona ochroniarza nigdy nie wysłała żadnej wiadomości. Nie było problemu z dzieckiem.

– Nathaniel – szepnęła Allie.

Isabelle skinęła.

Billing

telefonu

ochroniarza

potwierdza jego historię. Zadzwonił do Raja i rozmowa trwała kilka minut. Ale to połączenie zostało przekierowane.

Allie przypomniała sobie tamtą noc i mężczyznę, który ją śledził. Poczuła nieodparta pokusę uderzenia w coś twardego.

Dlaczego?

Gwałtownie

postawiła kubek na biurku, rozchlapując herbatę z mlekiem. – Po co on to robi?

Nie rozumiem. Na czym mu aż tak bardzo zależy?

Minęła

dłuższa

chwila,

zanim

dyrektorka

zdecydowała

wreszcie,

jakiej udzielić odpowiedzi.

– Historia obsesji Nathaniela jest długa – wyjaśniła. – Gdybym chciała ci ją

w

całości

opowiedzieć,

siedziałybyśmy

tu

godzinami.

Ale

powinnaś wiedzieć, że tak naprawdę nie chodzi mu o ciebie. Chodzi mu…

o mnie.

– O ciebie? – Allie spojrzała na nią ze zdumieniem. – Nie rozumiem.

Isabelle potarła skronie opuszkami palców.

– Naprawdę wieki zajęłoby mi

opowiedzenie ci tej historii. Wystarczy, gdy powiem, że ja i on mamy bardzo różne poglądy na to, jak świat powinien działać. Na szczęście to ja mam wpływ na Lucindę, więc moje poglądy częściej wprowadzane są w życie. Nie zawsze robi to, co jej powiem, ale często mnie słucha. – Wzięła filiżankę i upiła w zamyśleniu niewielki łyk. – To właśnie próbuje zmienić Nathaniel.

Allie zmarszczyła brwi, próbując poskładać

poszczególne

elementy

układanki.

– Przepraszam, ale wciąż nie

rozumiem. Czego on dokładnie chce?

– Nie masz za co przepraszać.

Obsesja Nathaniela jest formą obłędu.

To logiczne, że nie rozumiesz. – Isabelle uśmiechnęła się smutno. – On nie chce Cimmerii. Chce użyć szkoły jako odskoczni. Widzisz, tak naprawdę chce przejąć

kontrolę

nad

większą

organizacją. Cimmeria i Nocna Szkoła to tylko jej niewielka część. Lucinda jest głową tej organizacji. A ja jestem jej najbliższą doradczynią. – Przyglądała się

Allie,

próbując

ocenić,

czy

dziewczyna

rozumiała

wagę

tych

informacji. – Mamy wielką władzę, Allie… a on chce jej dla siebie.

– Dlaczego potrzebuje Cimmerii, żeby przejąć władzę nad organizacją?

– Trudno to wyjaśnić, ale ta szkoła jest miejscem, gdzie wszystko się zaczęło. To, jeśli można tak powiedzieć, serce naszej organizacji. Rada Cimmerii rządzi nie tylko szkołą, ale również całą organizacją. Jesteśmy w samym jej centrum. – Isabelle zatoczyła wokół

ręką. – Jeśli pozbędzie się mnie, będzie mógł wyeliminować Lucindę. Wydaje mu się, że wtedy rada wybierze go na przewodniczącego. To szalony plan, ale on wierzy w jego powodzenie. Dlatego zachowuje się w ten sposób. Próbuje sprawić,

że

wyjdę

na

osobę

niekompetentną, która nie ma kontroli nad tym, co dzieje się w szkole, i nie potrafi

chronić

uczniów…

powiedziała przez ściśnięte gardło. – Cóż… – dodała po chwili. – Rozumiesz, o co chodzi. – Wygładziła stos papierów leżących na brzegu biurka. – Jesteś pionkiem na jego szachownicy. A ja jestem wieżą. Chronię królową.

– Królową Lucindę – Allie mruknęła w

zamyśleniu.

Spojrzała

na

dyrektorkę. – Dlaczego on tak bardzo was niena​widzi?

Isabelle zmierzyła ją chłodnym wzrokiem.

– O tym – stwierdziła stanowczo – porozmawiamy innym razem.

Ale

nalegała

Allie,

zastanawiając się nad rozwiązaniem problemu – Lucinda z pewnością mogłaby go powstrzymać? Gdybyś powiedziała jej, że moje życie jest w niebezpieczeństwie… Chyba nie chciałaby, żeby coś mi się stało.

Z pewnością mogłaby pomóc?

Zapadła niezręczna cisza.

– Lucinda wie, co się dzieje – wyjaśniła Isabelle ostrożnie. – I w tej chwili nie planuje podjęcia żadnych działań.

– Co? – Allie nie mogła uwierzyć. – Dlaczego?

Dyrektorka rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie, po czym odezwała się swoim

najbardziej

autorytatywnym

tonem.

– Wiem, że chcesz wiedzieć

wszystko, Allie, ale musisz mi zaufać.

Sprawa jest skomplikowana. Musimy chronić się sami, nie czekać, aż uratuje nas Lucinda albo ktokolwiek inny.

Dlatego zatrudniłam firmę Raja, żeby pilnowała

szkoły.

Wie

więcej

o Nathanielu niż ktokolwiek inny.

Z wyjątkiem mnie.

Ostatnie słowa powiedziała tak cicho, że Allie ledwie ją usłyszała.

Spuściła wzrok na podłogę, czując narastający bunt. Kolejny raz jej bezpieczeństwo

zostało

powierzone

innym ludziom. Znów była bezradna.

Podniosła wzrok i zobaczyła, że Isabelle przygląda jej się uważnie, jakby dokładnie wiedziała, o czym myśli.

– Masz do odegrania swoją rolę, Allie – odezwała się łagodnie. – W Londynie wykazałaś się wyjątkowym opanowaniem w bardzo stresującej sytuacji. Działałaś pomysłowo i szybko.

Dokładnie zastosowałaś się do moich wskazówek w chwili, gdy bardzo niewielu ludzi byłoby w stanie z nich skorzystać. Z tego powodu, a także dlatego że w trakcie letniego semestru zdołałaś znacznie poprawić swoje oceny, poprosiłam, żeby przyjęto cię do Nocnej Szkoły na przyspieszony kurs treningowy.

Allie poczuła nagłą falę ekscytacji.

Z

wrażenia

zabrakło

jej

tchu

w piersiach.

– Ja… ja…

– W tym semestrze będziemy skupiać się

na

ćwiczeniu

umiejętności

samoobrony.

Będziesz

pracować

z doskonale wyszkolonymi ludźmi. – Isabelle

chwyciła

za

rękę

i

powiedziała

z

zaskakującą

stanowczością: – To, co przydarzyło ci się w Londynie, nie może się już nigdy powtórzyć.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

5

Allie wybiegła z gabinetu Isabelle, niemal tańcząc z radości. Rozejrzała się na wszystkie strony, po czym zrobiła piruet. Z emocji aż zakręciło jej się w głowie.

„Carter – stwierdziła. – Muszę mu powiedzieć”.

Pobiegła korytarzem, myśląc o tym, jak świetnie wszystko się ułożyło. Będą mogli razem trenować. Zostanie jej doradcą. Spędzą w swoim towarzystwie mnóstwo czasu. Nie będą mieli przed sobą żadnych tajemnic.

Nie znalazła go w świetlicy.

W pustej jadalni słychać było tylko stukot

talerzy,

dobiegający

z niewidocznej kuchni. Ruszyła w stronę skrzydła

szkolnego,

cudem

tylko

unikając zderzenia z Rachel, która szła w przeciwnym kierunku z naręczem książek.

O,

cześć

powitała

przyjaciółka, spokojna jak zawsze. – Co tam?

Allie

chciała

wykazać

się

opanowaniem i nie powiedzieć nikomu o swoim nowym zadaniu. Poza tym i tak miała zakaz mówienia o Nocnej Szkole.

Ale zamiast tego wybuchła potokiem nieskładnych słów.

– Właśnie spotkałam się z Isabelle!

Będę

w

Nocnej

Szkole!

Na

zaawansowanym

kursie!

Widziałaś

Cartera?

– Och. – Rachel nie wyglądała na zadowoloną.

Sprawiała

wrażenie

urażonej, jakby Allie właśnie ją uderzyła. Ale odpowiedziała jedynie: – Nie widziałam Cartera. – Po czym odwróciła się i odeszła.

Przez dłuższą chwilę Allie patrzyła za nią, a potem jakby zdając sobie sprawę, że przecież może chodzić, postanowiła ją dogonić.

Rachel?

Hej.

Nie

uciekaj.

Złamałam

jakieś

dziewięćdziesiąt

siedem zasad, mówiąc ci o tym, a ty… – Allie dogoniła ją i złapała za ramię. – Co się dzieje?

– Po prostu… nie mogę uwierzyć, że po tym wszystkim, co stało się latem, chcesz brać w tym udział. – Dziewczyna wsunęła książki pod pachę i odgarnęła niesforny ciemny lok, który opadł jej na czoło. Wyglądała na wściekłą. – Myślałam, że jesteś mądrzejsza.

– Hej. – Allie poczuła się

zraniona. – Au, Rachel. Nie bądź

wredna. Porozmawiajmy.

– Myślisz, że jestem wredna? – Rachel pokręciła rozpaczliwie głową. – Próbuję cię uratować, Allie. Nocna Szkoła nie kończy się po maturze. To nie będą wspomnienia, kiedy będziemy już stare i znudzone. To jest na całe życie.

Widziałam, co stało się z moim tatą, Allie. On należy do nich. To całe jego życie, już na zawsze. Nie powinnaś być tego częścią. Ale jeśli jesteś… – Zrobiła krok w tył. – Cóż, ja nie jestem, więc nie możemy o tym więcej

rozmawiać.

Mogłabyś

mieć

kłopoty, całą masę kłopotów, gdybyś rozmawiała o tym ze mną albo

kimkolwiek innym spoza szkoły.

Tym razem Allie pozwoliła jej odejść. Rozejrzała się wokół, jakby chciała sprawdzić, czy w pobliżu niej jest ktoś jeszcze, kto podziela jej zdumienie.

Co się, do diabła, stało?

Mamrocząc pod nosem, weszła po schodach do dziewczęcych sypialni.

Otworzyła drzwi do swojego pokoju.

Była tak zamyślona, że nie zauważyła, iż w środku pali się światło. Ktoś się poruszył na łóżku.

Podskoczyła i krzyknęła cicho.

– Cześć – powiedział Carter sennym głosem. – Nie dzwoń po gliny. To tylko ja.

Allie wciąż była zdenerwowana po spotkaniu z Rachel, więc rzuciła mu groźne spojrzenie. Bicie jej serca powoli wracało do normalnego rytmu.

– Co tu robisz? – Chociaż w tej części szkoły niemal nikogo nie było, z przyzwyczajenia zaczęła szeptać.

Chłopcom nie wolno było przychodzić do pokojów dziewcząt. – Potwornie mnie wystraszyłeś.

Przepraszam.

Czekałem,

wrócisz, żebyśmy mogli porozmawiać. – Jego włosy były w nieładzie, a twarz pokrywał rumieniec. – Chyba się zdrzemnąłem. Nie było cię całe wieki.

Tak,

najpierw

rozmawiałam

z Isabelle, a potem Rachel się na mnie wkurzyła. – Zabrzmiało to bardziej zgryźliwie, niż zamierzała, ale jakoś nie mogła się powstrzymać. – Takie rzeczy trochę trwają.

– Rachel się wkurzyła? Co się stało?

Allie bez wahania opowiedziała mu, co się wydarzyło w korytarzu.

– Powiedziałam jej, że będę

w Nocnej Szkole, a ona zaczęła biadolić, że to zrujnuje mi życie, że jestem głupia, a cała ta szkoła to czyste zło… O co chodzi?

Carter zamarł w bezruchu, nie odrywając od niej wzroku.

– Będziesz w Nocnej Szkole?

Isabelle naprawdę tak powiedziała?

Spodziewała się zupełnie innej reakcji. Gdzie radość z jej wielkiej szansy? Dlaczego nikt nie mówił

„Brawo, Allie”?

– Do licha, co się dzieje? –

Machnęła rękami. – Dlaczego nikt się nie cieszy?

– Przepraszam… po prostu jestem zaskoczony. – Carter najwyraźniej nie wiedział,

co

powiedzieć.

Nie

sądziłem… nie rozmawialiśmy… – W końcu udało mu się zebrać myśli. – To poważna sprawa, Allie.

– Wiem. Nie jestem idiotką – rzuciła ostro. – Jestem tym wszystkim bardzo podekscytowana i chciałam się z wami podzielić tą wiadomością. Tylko że zachowujecie

się,

jakbym

was

poinformowała, że mam gruźlicę. Teraz czuję się… Nieważne.

Doskonale wiedząc, że się nad sobą rozczula, padła na łóżko.

Carter znalazł się tuż obok, wziął ją za rękę i splótł jej palce ze swoimi.

Chociaż czuła się paskudnie, podobało jej się, że jego dłoń była taka silna i ciepła.

– Posłuchaj – poprosił. – Ja też się cieszę. Ale potrzebuję chwili, żeby to przemyśleć. Co dokładnie powiedziała Isabelle?

– Powiedziała, że w Londynie

wykazałam

się

wyjątkowym

opanowaniem w chwilach zagrożenia czy coś takiego i że… nie wiem. Mam dobre oceny. I że muszę umieć się bronić, więc posyła mnie do Nocnej Szkoły na przyspieszony kurs.

Carter gwizdnął cicho.

– Przyspieszony kurs? Nigdy czegoś takiego nie robili. Jesteś pewna?

Allie

pokiwała

głową

tak

gwałtownie,

zatrzęsła

jej

się

grzywka.

– Do diabła – powiedział do siebie.

– Co to znaczy? – spytała.

– Nie wyjaśniła ci?

Zaprzeczyła,

a

Carter

głośno

wypuścił powietrze.

– To znaczy, że nie będziesz robić nic

z

tego,

czym

normalnie

zajmowaliśmy

się

w

pierwszym

semestrze, tylko od razu będziesz trenowała z najstarszymi. – Przyglądał

jej się z ciekawością, tak jakby próbował przejrzeć ją na wylot. – Rzuca cię od razu na głęboką wodę.

Coś w jego tonie sprawiło, że Allie poczuła się zaniepokojona. Na szczęście zmienił temat.

– Co dokładnie powiedziała Rachel, że tak się zdenerwowałaś?

Wyplątała dłoń z jego palców

i zaczęła się bawić rąbkiem koszuli.

Zmarszczyła brwi w zamyśleniu.

– Zachowywała się, jakby to było coś złego, jakbym była głupia, że chcę brać w tym udział. Naprawdę się rozzłościła. Rachel nigdy się nie złości – dodała ze smutkiem.

Nie wyglądał na zaskoczonego.

– Wiesz, że ona nie popiera Nocnej Szkoły, prawda? – wyjaśnił. – Sama ci to

przecież

powiedziała.

Wszyscy

wiedzą, że kilka razy dostała propozycję przyłączenia się i ją odrzuciła. Nikt inny się na coś takiego nie zdobył. To musi być jakaś sporna kwestia pomiędzy nią a jej ojcem.

Allie spojrzała na niego uważnie.

– Co… naprawdę? Nigdy mi nie

mówiła. Powiedziała mi tylko, że tata chciał, żeby się przyłączyła, a ona odmówiła.

– Cóż… – Westchnął Carter. – Ona naprawdę nienawidzi tej organizacji.

– Ale dlaczego? Dlaczego aż tak bardzo jej się to nie podoba?

– Wiesz przecież, że Rachel jest genialna. Ma absolutnie racjonalne obiekcje natury politycznej. Nocna Szkoła nie jest fair i nigdy nie była.

Ułatwia życie bogatym dzieciakom. Tak jakby potrzebowali jeszcze ułatwień… – Wyciągnął nogi przed siebie. – Ale sądzę, że chodzi o coś więcej. O jej tatę.

Powinnaś ją o to zapytać.

Allie poczuła niepokój.

– Mam nadzieję, że nie jest na mnie bardzo zła. Nie chciałam zachować się tak

bezmyślnie.

Po

prostu…

nie

pomyślałam.

Carter parsknął śmiechem, ale po chwili zrobił poważną minę.

– Al…

Wyraźnie się wahał. Spojrzała na niego zmartwiona.

– Cieszę się, że nauczysz się bronić.

To ci się na pewno przyda. Ale jednocześnie trochę się martwię. Wiesz, że nie ufam ludziom, którzy kierują Nocną Szkołą. Rozmawialiśmy o tym wiele razy.

Otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale on położył jej palec na wargach.

– Wiem, że ja też w niej jestem i wychodzę na strasznego hipokrytę, ale miałem swoje powody, dla których przyłączyłem się do szkoły. To nie znaczy, że chciałbym, żebyś też się w to wplątała. Trochę przeraża mnie myśl, że znajdziesz się w samym środku tego wszystkiego.

– Słuchaj… – Złapała jego dłoń i przytrzymała przez sekundę przy policzku, po czym ją opuściła. Potem wyprostowała się i zdradziła mu, co powiedziały jej mama i Isabelle. Kiedy skończyła, dodała: – Tak naprawdę całe życie byłam w Nocnej Szkole. Tylko dopiero teraz się o tym dowiedziałam.

Dzięki temu może uda mi się… nie wiem. Przetrwać.

Przez dłuższą chwilę Carter patrzył

w przestrzeń, zagubiony w myślach.

W końcu odwrócił się w jej stronę.

– Dobrze.

– Dobrze co? – spytała ostrożnie.

Dobrze.

Nocna

Szkoła

powiedział, akcentując każde słowo. – Musisz nauczyć się bronić. Witaj w Nocnej Szkole. Mam nadzieję, że zanadto ci się nie spodoba.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

6

Gdzieś w ciemnościach słyszała wołające ją głosy. Ale wciąż biegła tak szybko, jak tylko zdołała.

Wkrótce głosy pochłonęła cisza.

Było jasno, a kiedy biegła po ścieżce, księżyc w pełni oświetlał las niebieskawym blaskiem.

Nie wiedziała, dokąd tak pędzi ani po co, ale wiedziała, że nie może przestać. Oddychała nierówno, czując ogień w płucach. A jednak wciąż biegła.

Nagle dostrzegła kątem oka jakieś poruszenie między drzewami. Coś mignęło

przelotnie

niczym

ptak.

Wiedziała, że to nie może być ptak.

Zatrzymała się bez wysiłku.

– Kto tam jest!? – zawołała

w ciemność, po czym gwałtownie wciągnęła

powietrze,

kiedy

znów

zauważyła

jakieś

poruszenie.

Coś

przemieszczało się na tyle wolno, żeby mogła to dostrzec, i wystarczająco szybko,

żeby

nie

zdołała

tego

rozpoznać. – To nie jest śmieszne! – krzyknęła.

Zaczęła się trząść. Coś było nie tak.

Zupełnie nie tak. Dokąd biegła? Co robiła na dworze o tak późnej godzinie?

Znienacka usłyszała za plecami niski, groźny warkot.

Allie usiadła na łóżku, wydając z siebie zduszony krzyk. Rozejrzała się w panice po ciemnym pokoju, mocno zaciskając dłonie na brzegu kołdry.

W pierwszej chwili była kompletnie zdezorientowana. Ten pokój nie był

znajomy. Nic nie znajdowało się tam, gdzie powinno.

A potem sobie przypomniała.

– Cimmeria – mruknęła, ponownie się kładąc i zamykając oczy. – Jestem w Cimmerii. Bezpieczna.

Następnego dnia po pospiesznie zjedzonym śniadaniu Allie przeprosiła Jo i pobiegła do biblioteki, by poszukać Rachel. Musiała się z nią pogodzić.

Kłótnia z najlepszą przyjaciółką na pewno nie była w jej planach, i to już pierwszego tygodnia w szkole.

Malarze hałasowali tuż za drzwiami biblioteki, ustawiając przypominające metalowy las drabiny. Wielkie puszki pełne farby i wałki do malowania leżały w nieładzie jak powalone drzewa.

W powietrzu czuć już było gryzący zapach rozpuszczalnika.

Przebiegła koło nich i popędziła na drugi koniec pomieszczenia. Eloise i Rachel stały przy metalowym stole pod tylną ścianą i pakowały książki do kartonów. Każdą warstwę rozdzielały arkuszami sztywnego papieru. Delikatnie umieszczały w pudełkach stare, skórzane tomy, jakby to były kruche kryształowe figurki.

Eloise spojrzała na nią pytająco, poprawiając okulary.

– Czy mogę chwilkę porozmawiać z Rachel? – spytała Allie.

Bibliotekarka popatrzyła na obie dziewczyny. Rachel unikała wzroku przyjaciółki. Eloise spojrzała na nie współczująco, po czym przesunęła w ich stronę ciężkie pudło.

– Może wyniesiecie ten karton do ciężarówki. Jest za ciężki dla jednej osoby.

Allie złapała za jeden koniec, a

Rachel

za

drugi.

Wspólnie

manewrowały

pomiędzy

szafami

w stronę tylnego wyjścia. Na zewnątrz czekała biała ciężarówka z otwartymi drzwiami. Kierowca stał kilka kroków dalej, rozmawiając przez telefon. Nie zwracał na nie uwagi.

Wilgotne powietrze poranka osiadło na skórze Allie jak olej na wodzie. Było cicho i szaro. Słyszała tylko chrzęst żwiru pod ich stopami i obojętny, monotonny głos kierowcy. Położyły pudło na stercie leżących w środku podobnych kartonów.

– Przepraszam – zaczęła nagle Allie. – Nie pomyślałam o tym, jak możesz się poczuć… Byłam samolubna i…

W oczach Rachel pojawiła się ulga.

Zalała Allie potokiem słów.

– Ja też. Musisz robić to, co dla ciebie dobre. Nie mogę oczekiwać po tobie, że będziesz taka jak ja.

– Chodzi o to… – Allie narysowała butem linię w szarym żwirze. – Naprawdę muszę to zrobić. Nie dlatego że wierzę w te wszystkie zasady, ale ponieważ mogę się tam wiele nauczyć.

Będę mogła się bronić. Dowiem się więcej o mojej rodzinie, jeśli znajdę się po drugiej stronie. Nie będą mogli tego wszystkiego przede mną ukrywać. Może odkryję

też,

co

stało

się

z Christopherem, bo wydaje mi się, że oni

wiedzą,

tylko

nie

chcą

mi

powiedzieć. Rozumiesz moje powody?

– Tak.

Ale Allie wciąż słyszała niechęć w jej głosie.

– Dla twojego dobra chciałabym, żeby istniał jakiś inny sposób. Wydaje mi się, że może spotkać cię niemiła niespodzianka – dodała Rachel.

Allie spojrzała kątem oka na

kierowcę. Wciąż rozmawiał przez telefon.

Przyjaciółka zauważyła jej wzrok i skinęła głową w stronę drzwi. Kiedy ruszyły z powrotem do środka, zmieniła temat.

– Znów pracujesz dzisiaj z Jo?

– Malujemy. Poważnie traktuję moją sztukę.

Rachel parsknęła śmiechem, ale po chwili spoważniała.

– Jak ona się czuje?

Allie pomyślała przez chwilę o Jo śmiejącej się przy szorowaniu ścian.

– Lepiej, niż się spodziewałam.

Właściwie… ma się dobrze. Tak mi się wydaje.

– Trochę zbyt dobrze? – Gdy tylko Rachel wypowiedziała te słowa, Allie zrozumiała, że przyjaciółka ma rację.

– Myślisz, że udaje? – szepnęła. – Isabelle wysłała ją do psychologa i w ogóle…

Dziewczyna nie wydawała się

zbytnio przekonana.

– Nie chcę być wredna, ale Jo jest mistrzynią manipulacji i podstępu. Jak każdy, kto dorastał w takich warunkach.

Wydarzyło się coś naprawdę okropnego, a ona zachowuje się tak samo jak zawsze. – Wzruszyła ramionami. – Coś mi tu nie pasuje. Może znowu się załamie. Po prostu… pilnuj jej.

Allie skinęła głową.

– Tak zrobię.

– I uważaj na to wszystko. – Rachel wykonała niejasny gest ręką. – Na rzeczy, w które się angażujesz. Uważaj na siebie.

– Nie jestem przecież sama –

zauważyła Allie. – Twój tata będzie miał na mnie oko.

Spojrzenie, które rzuciła jej Rachel, nie spodobało jej się ani trochę.

– Nie łudź się, że będzie cię traktował inaczej niż wszystkich tylko dlatego, że cię lubi. Jest twardszy, niż ci się wydaje.

– Jestem gotowa – obiecała Allie, zastanawiając

się,

czy

tak

jest

naprawdę.

– Witajcie w Akademii Cimmeria.

Nowych uczniów prosimy o przejście na lewo. Starsi niech zgromadzą się po prawej.

Isabelle stała na niewielkiej, białej platformie na końcu dużej sali. Nie krzyczała, ale w jakiś sposób jej mocny głos przebijał przez gwar rozmów dwustu uczniów. To był pierwszy dzień jesiennego semestru. Allie i Rachel stały w

szeregu

po

prawej,

ubrane

w identyczne wykrochmalone białe koszule

z

długimi

rękawami,

z granatowym wykończeniem i krótkie, granatowe, plisowane spódniczki.

– Nie mogę w to uwierzyć, ale cieszę się, że mogłam znowu założyć ten głupi mundurek – stwierdziła Allie, wygładzając rąbek spódniczki.

– Rozumiem. – Rachel zmarszczyła nos. – Chociaż się nie zgadzam.

Obserwowały

nowych

uczniów

stojących po przeciwnej stronie.

Wszyscy

tacy

młodzi

i wyglądają na zdenerwowanych – zauważyła Allie.

Czy

ja

tak

wyglądałam na początku?

– Oczywiście, że nie. – Przyjaciółka przerzuciła swój długi kucyk przez ramię i szybko zmieniła temat. – To miejsce

wygląda

niesamowicie,

prawda?

– Absolutnie. – Allie również spojrzała na ściany pokryte dębową boazerią i w głąb sali, na błyszczące, wypolerowane drewniane podłogi oraz nieskazitelnie

czyste

kryształowe

żyrandole. – Nie mogę uwierzyć, że nam się

udało.

Cała

ta

praca…

Rozprostowała palce i popatrzyła na gojące się pęcherze. – Wciąż jest mnóstwo do zrobienia, ale przynajmniej najważniejsze rzeczy są skończone.

– Na szczęście. – Westchnęła

Rachel. – Wystarczy mi przeglądania książek, układania rzeczy, malowania i zamiatania na całe życie.

Ostatnie dziesięć dni pracowały niemal bez przerwy. Wyczyszczono i

pomalowano

ściany,

wyprano

i ponownie ułożono perskie dywany, meble przesuwano z jednego pokoju do drugiego. Każdego dnia wieczorem czuły się tak zmęczone, że marzyły tylko o tym, by paść na łóżko. W wielu pokojach wciąż jeszcze trwały prace, ale odnowiono wystarczająco dużą część budynku, żeby semestr mógł się rozpocząć.

– Allie…

Odwróciła się i napotkała obojętny wzrok dawno niewidzianej dziewczyny.

Światło słońca podkreślało jej długie, rude włosy i mlecznobiałą cerę.

– Och! – Allie włożyła ręce do kieszeni, siląc się na wyluzowaną postawę. – Cześć, Katie.

Dziewczyna wyglądała tak, jakby coś

dręczyło.

Skubała

rąbek

granatowego swetra, który z pewnością musiał być zrobiony specjalnie dla niej, ponieważ pasował ​irytująco idealnie.

– Możemy chwilę porozmawiać?

Allie

i

Rachel

wymieniły

zaintrygowane spojrzenia.

– Zajmę ci miejsce. – Rachel

szturchnęła ją łokciem.

Katie zatrzymała się w pustym kącie.

– Pamiętasz, co wydarzyło się w

poprzednim

semestrze,

kiedy

wszystkich uratowałaś i w ogóle? – spytała Katie.

Allie natychmiast wymyśliła tysiąc sarkastycznych odpowiedzi, ale tylko skinęła głową z obojętną miną.

– Współpracowałyśmy i wszystko było w porządku.

Znów skinęła, chociaż tym razem w jej oczach błysnęła podejrzliwość.

– Cóż, to było ważne i cieszę się, że to zrobiłyśmy, ale nie sądzę, że powinnyśmy

się

zaprzyjaźnić.

To

znaczy… mimo tego, co przeszłyśmy. To było wspaniałe i okazałaś się mniejszą idiotką niż zazwyczaj, ale nie mogę spędzać z tobą czasu. Jeśli mam być całkiem szczera, nie przepadam za tobą.

Przynajmniej

zazwyczaj.

Chciałam

powiedzieć… Proszę, nie spodziewaj się, że będziemy się teraz kumplować.

Allie kompletnie zaniemówiła. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Przyszło jej do głowy, że to niesamowite, jak ktoś może być tak ładny i jednocześnie tak…

okropny.

Zapadła długa, niezręczna cisza.

W końcu, potrząsając głową, Allie odwróciła się i odeszła.

– Jak chcesz.

Kiedy wróciła na swoje miejsce w szeregu, Rachel pytająco uniosła brwi. Allie potrząsnęła tylko głową z oburzeniem.

– No tak – stwierdziła Rachel. – Na czym to stanęłyśmy?

– Chyba na tym, że jesteśmy

fantastycznymi pracownikami – rzuciła Allie, ale nagle dotarł do niej w pełni absurd rozmowy z Katie i wybuchła gwałtownym,

niepohamowanym

śmiechem.

Rachel spojrzała zdumiona, ale chwilę później już śmiała się razem z nią.

– Nie mam pojęcia, dlaczego

właściwie się śmieję, ale mogę się domyślać.

– Ona po prostu – Allie płakała ze śmiechu – jest taką straszną jędzą.

I znów zaczęły się śmiać. Nie przestały nawet wtedy, kiedy chwilę później poszły się zarejestrować. Allie zamilkła dopiero, gdy ujrzała Zelaznego, siedzącego sztywno jakby połknął kij i przerzucającego leżące przed nim na stole papiery.

– Sheridan. Patel – mruknął, patrząc na nie spode łba. – Uciszcie się. Patel, to twój rozkład zajęć i lista lektur.

Dziękuję,

panie

Zelazny

powiedziała Rachel tonem odrobinę zbyt uprzejmym, żeby uznać go za szczery.

– Sheridan – warknął nauczyciel, zanim Rachel skończyła mówić. – Twój rozkład

zajęć.

Allie

chciała

podziękować, ale omiótł ją lodowatym spojrzeniem. Ciągnął dalej: – Masz w tym semestrze dodatkowe zajęcia.

Spodziewamy się ciebie o dwudziestej pierwszej dziś wieczorem. Miejsce spotkań

zaznaczono

na

twoim

rozkładzie. Nie tolerujemy spóźnień.

Allie rzuciła okiem na kartkę i odczytała „Sala treningowa numer 1”.

Poczuła zimny pot spływający jej po plecach. Nie chodziła na WF i nie zapisywała się na żadne dodatkowe zajęcia. Był tylko jeden powód, dla którego mogliby chcieć, żeby się tam pojawiła.

„Zaczyna się – pomyślała. – To się dzieje naprawdę”.

Tuż po dwunastej Allie wpadła do jadalni i gwałtownie się zatrzymała, zdumiona panującym w niej hałasem.

Pomieszczenie było pełne. Przy każdym ze

stołów

umieszczono

osiem

rzeźbionych krzeseł. Hałas, który robili ruszający się z werwą uczniowie, był

przytłaczający.

Jo machała do niej entuzjastycznie z miejsca przy olbrzymim kamiennym kominku.

– Tutaj!

Allie podeszła do stołu, przy którym siedziała Jo, ignorując pozostałych uczniów. Nie rozpoznała żadnego z nich.

Jo poklepała puste krzesło obok siebie.

– Zajęłam ci miejsce, żebyś nie umarła z głodu. To jakiś dom wariatów.

Allie z lekko oszołomioną miną zrobiła ręką szeroki gest wokół.

– Skąd oni się wszyscy wzięli?

Jo roześmiała się.

– Wiem! Trochę inaczej niż w letnim semestrze,

prawda?

Pełno

ludzi.

Bezczelni dranie zajęli nawet nasz stolik. – Wskazała na środek pokoju, gdzie

zazwyczaj

siedziały

czternastolatki. Teraz wszystkie miejsca zajęte były przez nowych uczniów, pogrążonych w niezręcznej ciszy. – Nie miałam

sumienia

ich

stamtąd

przegonić.

Jo

uśmiechnęła

się

łaskawie. – To tylko dzieciaki. Lucas będzie musiał później przekazać im złe wieści. Łagodnie.

– Lucas każe im się wynosić? – spytała Allie, siadając na krześle.

– Oczywiście.

Allie przyglądała się przyjaciółce przez

ostatnie

kilka

dni,

mając

w pamięci uwagę Rachel, że Jo może tylko

udawać.

Jednak

dziewczyna

wydawała się taka sama jak zawsze – pełna życia, rozgadana, wesoła. Może Rachel przesadzała.

Jo zanurzyła łyżkę w zupie o dziwnie intensywnym, czerwonym kolorze.

– Przeżyją, jeśli tylko zwolnią stolik do jutra. A co tam u ​ciebie?

– Co to? Pomidorowa? – Allie

wciąż próbowała poznać zawartość talerza koleżanki.

– Tak, ale chyba dodali do niej buraki. – Jo zmarszczyła zadarty nos. – Ma kolor jak jatka po rzezi. Smakuje za to jak błoto. Albo trucizna.

Jedzenie w Cimmerii zazwyczaj było smaczne, ale czasami eksperymenty kucharzy okazywały się mocno nieudane.

Allie wzięła pół kanapki z tacy, ale po chwili

ciekawość

zwyciężyła

i dziewczyna nalała sobie do miski odrobinę zupy. Zanurzyła w niej łyżkę i

podejrzliwie

powąchała,

zanim

zdecydowała się na ostrożny łyk.

– Chyba jednak nie jest zatruta – oceniła.

– Świetnie. Mimo wszystko nie zamierzam ryzykować. – Jo skubała kanapkę. – Hej, jak wygląda twój rozkład zajęć? Mamy razem jakieś lekcje? – Wyciągnęła rękę w stronę Allie. – Pokaż mi.

Allie wpakowała ostatni kawałek kanapki do ust i zaczęła grzebać w torbie. W końcu znalazła białą karteczkę.

– Masz – powiedziała niewyraźnie z pełnymi ustami.

– Prawdziwa z ciebie dama –

skomentowała Jo, po czym zapiszczała z radością. – Mamy w tym semestrze trzy lekcje razem! Historię, biologię i francuski. Doskonale. – Mrugnęła do Allie ponad kartką papieru. – Ciekawe, czy zdołałybyśmy przekonać Isabelle, żeby nas przeniosła i żebyśmy wszystkie zajęcia miały razem. Mogłabym obiecać, że będę grzeczna. Po raz pierwszy w życiu.

Miałabyś

mnie

po

dziurki

w nosie – odpowiedziała Allie. – Chrapię.

– Jakoś mnie to nie zaskakuje. – Jo oddała jej rozkład.

– Czekaj. – Allie podniosła wzrok znad zupy. – Jak to możliwe, że mamy razem

francuski?

Przecież

jesteś

w grupie zaawansowanej.

Jo pochyliła się, żeby podnieść torbę.

– Wygląda na to, ma petite chou, że ty

również

jesteś

w

grupie

zaawansowanej.

– Żartujesz. – Allie spojrzała na przyjaciółkę podejrzliwie.

– I w zaawansowanej grupie

z historii, biologii oraz angielskiego.

– Co ty mówisz?

Jo wywróciła oczami.

– Allie, czy ty w ogóle spojrzałaś na swój rozkład zajęć?

– To jakieś bzdury – mruknęła Allie, patrząc na swój plan. Ale Jo miała rację: niemal wszystkie jej zajęcia należały do kursu dla zaawansowanych.

Wywołało to na jej twarzy tryumfalny uśmiech. Przez dwa lata jej oceny stopniowo się pogarszały, ale ciężka praca w letnim semestrze dała rezultaty.

– Niestety, wciąż masz chodzić na matematykę

dla

początkujących

stwierdziła Jo z uśmiechem wyższości. – To

straszny

obciach

dodała,

podnosząc się od stołu. – To co?

Idziesz?

– Może – odparła Allie. – Zależy, dokąd się wybierasz.

Jo już szła w kierunku wyjścia.

Rzuciła tylko przez ramię:

– Do świetlicy. Chcę obsikać moją kanapę, żeby te maluchy jej też nie ukradły.

Allie złapała kolejne pół kanapki na drogę i poszła za koleżanką.

Po zgiełku panującym w jadalni korytarz wydawał się oazą spokoju.

Wszystko znajdowało się z powrotem na swoim

miejscu.

Promienie

słońca

odbijały się od dębowej boazerii, a stare obrazy olejne wisiały tam, gdzie przez stulecia. Gumowe podeszwy butów lekko przyklejały się do świeżo polakierowanej podłogi.

Allie poczuła, że wszystko znów jest w porządku. Tak jakby pożar nigdy się nie wydarzył. A Cimmeria znów była bezpieczna.

W świetlicy, do której wchodziło się przez drzwi mieszczące się dosłownie pod głównymi schodami, stało mnóstwo miękkich skórzanych kanap, krzeseł

i

regałów.

W

rogu

umieszczono

nowiutki, błyszczący fortepian.

Jo przeszła przez pokój i opadła na kanapę z westchnieniem zadowolenia.

Żaden

z

tych

nieznośnych

bachorów

nie

usiądzie

na

moim

miejscu. – Przeciągnęła się leniwie. – Nie mogę uwierzyć, że już jutro zaczyna się szkoła. Przepracowaliśmy całe lato.

– Och, przestań narzekać.

Spojrzały na wchodzącą właśnie, uśmiechniętą

Rachel.

Była

w towarzystwie wysokiego, szczupłego chłopaka z opadającymi na czoło kasztanowymi włosami.

– Cześć, Rachel. Cześć, Lucas – powitała ich Allie.

– Przebiliście się przez szeregi nowych? – spytała Jo, sięgając po leżący na stoliku magazyn.

– Było ich zbyt wielu. – Lucas od razu opadł na krzesło naprzeciwko. – Musieliśmy się wycofać.

– Z godnością. – Rachel usiadła na stojącym obok podnóżku. – Jest ich cały legion.

– To powinno być zakazane. – Jo wertowała pobieżnie strony magazynu.

– Allie – przypomniał sobie Lucas – widzieliśmy w korytarzu Cartera. Szukał

cię.

Dziewczyna

ziewnęła,

wstała

i ruszyła w stronę wyjścia. Po drodze minęła

grupę

nowych

uczniów,

kłębiących się w drzwiach. Wyglądali na zagubionych.

– Nie ma telewizji – poskarżył się jeden z nich. – Chyba umrę.

– Ani komputerów – w głosie

drugiego pobrzmiewała desperacja. – Co my tu, do licha, będziemy robili?

Allie znalazła się niemal poza zasięgiem słuchu, gdy dobiegło ją jeszcze westchnienie trzeciego: – Nienawidzę moich starych.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

7

Carter czytał książkę, opierając się o drzwi sali balowej. Zaczytał się do tego stopnia, że nie zauważył, kiedy przed nim stanęła Allie. Włosy opadły mu na czoło. Z roztargnieniem odrzucił

je do tyłu charakterystycznym gestem, który Allie tak bardzo uwielbiała, że nie mogła

powstrzymać

się

przed

westchnieniem. Gwałtownie podniósł

głowę i spojrzał na nią ciemnymi oczami.

– Cześć – powiedziała.

– Cześć. – Wodził wzrokiem po jej twarzy. Poczuła się zaniepokojona.

Patrzył tak, jakby nie chciał, by cokolwiek mu umknęło.

– Co czytasz? – spróbowała

skierować jego uwagę na coś innego.

Przyciągnął ją do siebie i podniósł

książkę, tak żeby mogła odczytać nazwisko na grzbiecie.

– Vonnegut? A kto to taki? –

Zmarszczyła brwi. – Będziemy go czytać w tym semestrze?

Uśmiechnął się krzywo, co sprawiło, że zmiękły jej nogi. Potrząsnął głową, a włosy wpadły mu do oczu.

– Nie, po prostu go lubię. Czytam wszystko, co napisał. Był świetny. – Wetknął książkę pod ramię i sięgnął za siebie. Nacisnął klamkę, popychając jednocześnie drzwi, tak że oboje ze śmiechem wpadli do środka.

Kiedy ponownie złapali równowagę, Allie zauważyła, że większość mebli, które

tu

przechowywano,

została

wyniesiona. To znów była sala balowa.

Stoły i krzesła stały w jednym końcu, czekając na kolejną imprezę.

– Co tu robimy? – zapytała.

Rzucony z ukosa zmysłowy uśmiech sprawił, że zadrżała.

– Pomyślałem, że moglibyśmy, no wiesz… spędzić tu jakąś chwilę. A tu jest zawsze pusto, więc… – Odłożył

książkę i ruszył tyłem, ciągnąc ją za sobą przez salę. Szła za nim bez oporu, nie potrafiąc oderwać od niego wzroku. – Wczorajsza

noc

była

zupełnie

nieromantyczna. To się nie może po​wtórzyć.

Kiedy dotarli pod tylną ścianę, zatrzymał się i wziął ją w objęcia.

Poczuła jedną jego rękę na plecach, a w drugiej przytrzymał jej dłoń.

Odruchowo oparła mu wolną rękę na ramieniu. Przez szorstki materiał koszuli czuła ruch jego mięśni, gdy zakręcił nią w kółko.

– Hej… czy my tańczymy? –

Roześmiała się.

– Nie słyszysz muzyki?

Przechyliła głowę w bok.

– Nie.

Przyciągnął ją bliżej do siebie i ponownie zawirował. Zachichotała.

– Chyba mogłabyś się lepiej

postarać – szepnął bardzo cichym głosem. Dotknął zębami płatka jej ucha, sprawiając, że zadrżała. – Wysil się.

Odchyliła

głowę.

Carter

powędrował ustami po szyi w dół, aż do kołnierzyka jej sztywnej bawełnianej koszuli od mundurka, potem ponownie w górę – za ucho, później musnął

meszek na jej skroni, a następnie zsunął

się wzdłuż linii jej szczęki. To była bardzo

przyjemna

tortura.

Allie

przysunęła się do niego, nie chciała, żeby przestawał.

W końcu dotarł do jej ust i szepnął: – Teraz słyszysz?

Myślę…

powiedziała

zachrypniętym, matowym głosem. Ale tak naprawdę w ogóle nie myślała.

Tylko czuła.

Stanęła na palcach i przeczesała jego jedwabiste włosy. Przyciągnęła go do siebie. Rozchyliła usta i poczuła, że zesztywniał, po czym ją przytulił.

Trzymał ją tak mocno, że ledwie mogła oddychać, ale nie przeszkadzało jej to.

Chciała, żeby dotykał jej na całym ciele, całował wszędzie.

Zupełnie jakby słyszał jej myśli, rozluźnił uścisk i zsunął ręce do paska spódnicy. Nie odrywając ust, zaczął

rozpinać klamerkę. Drżąc, oparła dłonie o jego tors. Serce waliło jej jak młotem, kiedy wsunęła je pod koszulę i poczuła ciepło jego skóry pod palcami.

– Trzęsiesz się – szepnął, patrząc na nią oczami koloru dymu. – Wszystko w porządku?

Nie ufała swojemu głosowi, więc tylko skinęła głową, wtulona w jego szyję. Pachniał olejkiem sandałowym i świeżym powietrzem.

– Masz taką miękką skórę –

powiedział w zamyśleniu, głaszcząc ją po plecach tak, że poczuła dreszcze. – Chciałbym cię tam pocałować.

– Ja też tego pragnę – jej głos zabrzmiał tak słabo, że zastanawiała się, czy w ogóle wypowiedziała te słowa.

Chyba musiała to zrobić, ponieważ Carter jęknął głęboko i pociągnął ją na podłogę. Uklękli twarzą w twarz, wciąż się całując.

– Nie chcę… – Przyciągnął ją

mocno do siebie. Tak mocno, że poczuła gorąco jego ciała. – Nie chcę cię zranić.

Zmarszczyła czoło na sekundę.

– Nigdy byś tego nie zrobił.

Przesunął palcem po jej twarzy, nosie, wzdłuż kości policzkowych i w końcu zatoczył kółko wokół ust.

– Po prostu… zależy mi na tobie, Allie Sheridan – szepnął, patrząc na jej usta. – Bardzo.

Wstrzymała oddech.

– Mnie też na tobie zależy, Carterze Weście. Bardzo.

Jej prawa ręka wciąż spoczywała na jego klatce piersiowej, więc ujęła jego dłoń lewą i podniosła do swojego serca, żeby mógł poczuć, jak mocno bije.

– Widzisz? – powiedziała. – Oboje czujemy to samo.

Oczy mu pociemniały i pocałował ją tak mocno, że aż osunęła się do tyłu.

Upadli na wypolerowaną podłogę. Allie leżała na plecach, spoglądając na pochylającego się nad nią Cartera. Jego palce spoczęły na pierwszym guziku bluzki. Patrzył na nią. W jego wzroku kryła się prośba o pozwolenie.

Bez słowa skinęła głową. Ostrożnie rozpiął guzik, całując odsłoniętą skórę.

Czuła gęsią skórkę. Oddychała ciężko, wpatrywała się w Cartera, który położył

palec na kolejnym guziku.

Z braku tchu zakręciło jej się w głowie. Czyżby naprawdę mieli to zrobić?

W tym momencie ktoś otworzył

drzwi.

Allie miała wrażenie, że jej serce przestało bić. Carter nakazał wzrokiem, żeby

pozostała

na

miejscu.

Niepotrzebnie.

Nie

miała

zamiaru

nigdzie się ruszać. Chłopak wciąż na niej leżał, oddychając tak płytko, że prawie w ogóle tego nie czuła.

Z

powodu

stołów

i

krzeseł

zasłaniających widok nie miała pojęcia, kto im przerwał. Dopiero po chwili rozpoznała głos Jerry’ego. Mówił tak cicho, że nie była w stanie go zrozumieć.

Docierały do niej tylko jakieś fragmenty i minęło kilka sekund, zanim skojarzyła, że mężczyzna musiał rozmawiać przez telefon, ponieważ nie słyszała nikogo innego.

– … nie mogę teraz rozmawiać…

sytuacja jest poważna… Raj Patel sprowadził ochronę… Nie wiem, jak ktokolwiek… Nie! – Ostatnie słowo wypowiedział zdecydowanie głośniej.

Carter wciąż leżał nieruchomo, wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami.

Jerry znów mówił.

– … wszystko, co w naszej mocy.

Teren jest… bezpieczny. – Przez chwilę panowała cisza, po czym nauczyciel nagle zaczął krzyczeć: – Nie będę się z tobą kłócił. Możesz iść z tym do Oriona…

Uświadomił sobie najwyraźniej, że ktoś może go podsłuchiwać, więc zniżył

głos do ostrego szeptu. Nie mogli zrozumieć, co mówił. Wciąż leżeli bez ruchu, ledwo odważając się oddychać.

Wymienili

porozumiewawcze

spojrzenia. W końcu zapadła cisza.

Kilka sekund później usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi. Mężczyzna zniknął.

Carter wyjrzał ponad stertę krzeseł, po czym położył się na plecach obok Allie.

– Nie ma go – poinformował.

Bez jego ciężaru na piersiach zdecydowanie lżej się jej oddychało.

Łatwiej było jej też myśleć, kiedy dzieliła ich pewna odległość. Chociaż nie chciała, żeby chłopak przestawał, w jakimś sensie cieszyła się, że im przerwano. Zależało jej na Carterze, może nawet go kochała. Ale nie była pewna, czy jest gotowa na to, co mogło się stać, gdyby Jerry nie wszedł do pokoju. To wszystko działo się zbyt szybko. Tak po prostu przeszli od całowania do czegoś więcej. Nagle poczuła się jak na karuzeli, pędzącej tak szybko, że nie mogła z niej wysiąść.

Mogła skorzystać z okazji, gdy wszystko kręciło się jeszcze powoli, ale tego nie zrobiła. Co teraz? Czy nadal mogła wyskoczyć

i

wrócić

do

samego

całowania? Czy musiała dokończyć przejażdżkę?

Na jej czole pojawiła się pionowa zmarszczka. Na ten widok chłopak sięgnął ręką, żeby odgarnąć jej włosy z twarzy.

– Jerry raczej by się na nas nie wściekał. – Uśmiechnął się leniwie, najwyraźniej nieporuszony całą sytuacją.

Chyba sądził, że Allie martwiła się tym, że niemal zostali przyłapani. Nie wyprowadzała go z błędu. Teraz nie pora na rozmowy o seksie. A może właśnie tak? – Ale pewnie nie byłby zbyt zachwycony – ciągnął Carter. – Zabrałby nas do Isabelle. A ona wybaczyłaby nam po wykładzie na temat bezpiecznych zachowań.

Allie

zaczerwieniła

się,

gdy

wyobraziła sobie Isabelle patrzącą na nią z zawodem w oczach. Usiadła.

– Ale nic się nie stało –

stwierdziła. – Nie zauważył nas.

Po

raz

pierwszy

pomyślała

o

rozmowie,

którą

podsłuchali,

i odwróciła się do Cartera.

– O co chodziło?

– Wydaje się, że to był kolejny wściekły rodzic.

– Nie wiedziałam, że nauczyciele mają telefony – zdziwi​ła się.

– Niektórzy tak.

Wciąż leżąc na podłodze, Carter przyglądał się uważnie, jak Allie zapina guziki. Dziewczyna nagle poczuła wstyd i spuściła głowę, żeby włosy zakryły jej twarz.

Carter usiadł i przyciągnął ją do siebie, przytulając czoło do jej czoła i patrząc głęboko w oczy.

– Naprawdę nie ma się czym

martwić – szepnął. – Przy​sięgam.

– Gdzie ja, do licha, jestem?

Tuż przed dziewiątą Allie biegła wąskim, piwnicznym korytarzem. Carter dał jej szczegółowe instrukcje, jak dotrzeć do sali gimnastycznej i pokojów treningowych, ale miała wrażenie, że spędziła tu już mnóstwo czasu. Chyba musiała się zgubić.

Ta

piwnica

przyprawiała

o dreszcze. Sufit wisiał nisko i Allie miała

wrażenie,

że

znajduje

się

w podłużnym grobowcu. Ostre światło żółtozielonych jarzeniówek nadawało piwnicy

wygląd

miejsca

zbrodni.

W korytarzu znajdowało się pełno tajemniczych drzwi prowadzących do różnych pomieszczeń. Dobiegający zza nich łoskot sprawiał, że po plecach spływał jej zimny pot.

„To tylko rury”, pomyślała, chociaż nie miała pojęcia, czemu rury miałyby wydawać taki dźwięk.

Kiedy kilka sekund później coś skrzypnęło nad jej głową, powstrzymała się od spojrzenia w górę.

„To

tylko

kroki

na

schodach”, przekonywała samą siebie, chociaż serce waliło jej jak młotem.

Nagle usłyszała, że ktoś za nią biegnie, i poczuła ruch powietrza. Zanim zdążyła zareagować, ktoś potrącił ją i nadepnął na stopę, mknąc z olbrzymią prędkością. Była już wystarczająco przerażona, więc uskoczyła i wpadła na ścianę.

Biegnąca przez korytarz drobna dziewczyna

z

ciemnymi

włosami

związanymi w kucyk zatrzymała się i spojrzała na Allie.

„Jak

coś

tak

małego

może

spowodować tyle bólu?”, pomyślała Allie, łapiąc się za stopę i podskakując na jednej nodze.

– Hej – warknęła. – Boli!

Dziewczyna

przechyliła

głowę

w bok jak ptak, rzucając jej szybkie spojrzenie.

– No to masz pecha. – Głosik miała cienki i nie słychać było w nim współczucia. Allie otworzyła szeroko usta, gdy tamta obróciła się na pięcie i zniknęła za rogiem.

– Niech to szlag – wymamrotała Allie i poszła w tę samą stronę, utykając na jedną nogę.

Wyszła za róg i ku swemu zdumieniu zobaczyła pusty korytarz. Ani śladu dziewczyny.

– Gdzie, do cholery, jest ta

beznadziejna,

głupia

sala

gimnastyczna? – mruknęła do siebie.

Zupełnie jak na wezwanie, po lewej stronie pojawiły się podwójne drzwi z matowymi szybami, nad którymi napisano blaknącymi literami „Sala gimnastyczna”.

– Och.

Carter mówił, że pokoje treningowe znajdują się po przeciwnej stronie.

Obróciła

się

wokół

własnej

osi

i zobaczyła drzwi oznaczone jedynką.

Znalazła

się

przed

pokojem

treningowym numer jeden.

Wzięła głęboki wdech i nacisnęła klamkę.

Pomieszczenie

było

słabo

oświetlone, małe i zatłoczone. Wokół

niebieskich mat do ćwiczeń stało około trzydziestu uczniów.

Właśnie zamykała za sobą drzwi, gdy gwar rozmów ucichł, a stojący na środku pokoju Zelazny krzyknął: – Cisza! Zaczynajmy!

Zauważył Allie i zrobił kwaśną minę.

– Miło, że do nas dołączyłaś, Sheridan. Jeszcze sekunda i zaliczyłabyś najkrótszy kurs w historii Nocnej Szkoły.

Kilku

uczniów

roześmiało

się

i spojrzało w jej stronę. Allie się zaczerwieniła, ale nic nie powiedziała.

Założyła ręce na piersi i starała się uspokoić,

wymyślając

tortury

dla

nauczyciela. Chwilę później dostrzegła Sylvaina, stojącego nieco na uboczu.

Patrzył na Zelaznego z pochmurną miną.

– Tak jak mówiłem – nauczyciel podjął wątek – witam wszystkich po wakacjach.

Wiem,

że

macie

świadomość tego, co się tu wydarzyło latem. I że z powodu tych wydarzeń w

jesiennym

semestrze

będziemy

pracować inaczej. Skupimy się na samoobronie i bezpieczeństwie zamiast na strategii.

Wzrok Allie przyzwyczaił się do mroku i zdołała rozpoznać kilka kolejnych twarzy. Zobaczyła większość osób, których się tu spodziewała. Tuż za Sylvainem stała Jules, przewodnicząca dziewcząt. Za nią ustawił się chyba Lucas. Ale nigdzie nie widziała Cartera.

Ton głosu Zelaznego zmienił się i dziewczyna ponownie zaczęła go słuchać.

– Pomoże nam w tym światowej

sławy ekspert do spraw bezpieczeństwa.

Nauczymy się od niego najważniejszych zasad,

które

należy

stosować.

I naprawdę mam na myśli kogoś wyjątkowego. Z jego umiejętności korzystają

nie

tylko

szefowie

największych

firm,

ale

również

przywódcy krajów. Osobą, o której mówię, jest wasz nowy instruktor Raj Patel.

W

sali

rozległy

się

szepty,

a

uczniowie

zaczęli

klaskać

z szacunkiem. Ojciec Rachel wyszedł

z cienia i stanął koło Zelaznego.

Sam jego widok wystarczył, żeby Allie poczuła się lepiej. Uśmiechnęła się do niego i pomachała, ale nie zwrócił na nią uwagi.

„Nie będzie tak źle, jeśli jest tu pan Patel – pomyślała. – On się o mnie zatroszczy”.

– Dziękuję wam bardzo za to ciepłe przywitanie – odezwał się Patel. – Bardzo się cieszę, że mogę ponownie znaleźć się w Cimmerii, chociaż okoliczności są niezbyt miłe. Jak wspomniał pan Zelazny, w tym roku skupimy się na strategiach samoobrony.

Dodamy również nowe elementy, coś, czego

nigdy

wcześniej

nie

próbowaliśmy. Jak sądzę, wszyscy zostaliście poinformowani o tym, co stało się z Gabe’em Porthusem.

Po wzmiance o Gabie atmosfera w sali wyraźnie się zagęściła. Patel jednak niczego nie zauważył.

– Z powodu tego, co zrobił Gabe, zajmiemy się w tym semestrze sprawami związanymi ze zdradą i zaufaniem.

Kluczowe

pytanie

brzmi:

czy

powinniście byli wiedzieć, że Gabe’owi nie można ufać? Wielu z was, bądź co bądź, uważało się za jego przyjaciół.

Czy istniały znaki wskazujące na to, że przestał być wobec nas lojalny? Czy powinniśmy byli zobaczyć te znaki? I, przede wszystkim, czy są w tym pomieszczeniu inne osoby, którym nie powinniśmy ufać? – Poruszał się jak pantera, stawiając bezgłośnie kroki.

Stanął bliżej uczniów i patrzył im prosto w oczy, tak jakby mógł odczytać ich myśli. – Czy jest tu ktoś, kto planuje nas zdradzić?

W

sali

słychać

było

pełen

zdziwienia

syk,

jakby

wszyscy

uczniowie naraz wypuścili powietrze z ust. Allie rozejrzała się wokół, żeby sprawdzić,

czy

inni

też

tak

wstrząśnięci jak ona. Potem spojrzała ponownie na pana Patela. Wydawał się oziębły i obcy. Zupełnie inny niż wtedy, gdy mieszkała u niego w domu.

Poczuła nagły smutek. Może Rachel miała rację. Może wcale nie znała go tak dobrze, jak jej się wydawało.

– W tej chwili – ciągnął – moi ludzie sprawdzają wszystkie osoby w

szkole:

każdego

sprzątacza,

nauczyciela i ucznia. Jeśli ktokolwiek z was kłamie na temat tego, kim jest albo co tutaj robi, może być pewien, że go znajdziemy. Postanowiłem jednak, że jedną sprawą powinniście się zająć sami. Widzicie, chciałbym, żebyście wzajemnie przeprowadzili śledztwa na swój temat.

Ktoś westchnął, ale pan Patel nie przerywał.

– Wyszkolimy was tak, abyście potrafili

rozpoznać

oszustów

kontynuował.

A

następnie

porozmawiacie ze sobą nawzajem i złożycie mi raporty. Co najważniejsze, nie

możecie

kłamać

w

trakcie

wywiadów. Dowiem się, jeśli nie powiecie prawdy. A wtedy wylecicie ze szkoły.

Podzieliwszy się z uczniami tą sensacyjną wiadomością, odwrócił się do Zelaznego.

– Twoja kolej, August.

Cisza!

warknął

Zelazny,

piorunując uczniów wzrokiem, chociaż Allie nie słyszała, żeby ktokolwiek się odezwał. – Zaczniemy dzisiaj od przydzielenia

wam

partnerów

do

ćwiczeń. Każdy z was będzie pracował

z jedną osobą przez cały semestr. Ta osoba będzie waszym wsparciem, a jeśli chodzi o Nocną Szkołę, możecie ją traktować jako waszą drugą połówkę.

Będziecie oceniani wspólnie, więc jeśli wasz

partner

nie

będzie

się

wystarczająco starał, sugeruję, żebyście znaleźli sposób na zmotywowanie go do pracy.

Jeśli

on

obleje,

wy

też

oblewacie.

Przydział

partnera

nie

podlega negocjacjom. – Zamilkł na chwilę i znów groźnie na nich popatrzył. – Niech wam nawet nie przyjdzie do głowy proszenie mnie o zmianę partnera. Od tej zasady nie ma wyjątków. Nigdy.

Przerzucił stronę w swoim notatniku.

– Henderson! Twoim partnerem jest Mitchell. – Allie zobaczyła dwóch nieznajomych

chłopaków,

którzy

przybili sobie piątkę. – Richeau, twoim partnerem

jest

Smith-Tivey.

Dziewczyna

z

długimi,

ciemnymi

włosami

podeszła

do

krępego,

umięśnionego chłopaka. Allie gryzła paznokieć kciuka i wsłuchiwała się w głuchy łoskot własnego serca. Nagle Zelazny ​rzucił:

– West!

Wstrzymała oddech, mając nadzieję usłyszeć własne imię.

– Twoim partnerem jest Matheson.

Ramiona jej opadły. Carter miał być partnerem Jules?

Chociaż Allie nie bała się jej już tak, jak kiedyś, w obecności Jules wciąż czuła się niepewnie. Była taka idealna.

Wtajemniczona we wszystko, co działo się w Cimmerii. I przyjaźniła się z Carterem od tak dawna.

Gdyby Allie została jego partnerką, byłoby

świetnie.

Mogliby

sobie

pomagać. Teraz będzie w parze z kimś obcym, a znając Zelaznego, nie będzie to nikt miły…

Zaczęła się nad sobą rozczulać i nie usłyszała, jakie nazwisko wyczytał

Zelazny razem z jej nazwiskiem.

Nerwowo pociągnęła za rękaw

stojącą obok niej osobę.

– Słyszałeś, kogo wyczytał? – spytała wysokiego blondyna. – Sheridan i kto?

Spojrzał na nią obojętnie.

– Powiedział „Glass”.

Usłyszała za sobą radosny głos.

Odwróciła się i zobaczyła małą, ciemnowłosą zabójczynię z korytarza.

– Jak Zoe Glass – powiedziała dziewczyna, przekrzywiając głowę. – Tak się nazywam. Staraj się zbyt często nie wypowiadać tego nazwiska.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

8

– No nie. – Przerażona Allie

odwróciła

się

do

młodszej

dziewczyny. – Tylko nie ty.

– Cudownie. – Zoe przewróciła oczami. – Zaufanie pomiędzy partnerami jest przecież takie ważne. Cieszę się, że od razu dobrze zaczęłyśmy.

– Tu jesteś. – Lucas zbliżył się do nich w towarzystwie Cartera. Allie spojrzała na nich bezsilnie.

– Nie potrafię w to uwierzyć. – Poszukała pomocy u Cartera. – Ona nie może być moją partnerką. Nie dam rady. – Wyciągnęła przed siebie dłonie.

– Wydaje mi się, że ona za mną nie przepada – zauważyła Zoe, opierając rękę na biodrze. Sytuacja zdawała się nie robić na niej większego wrażenia.

Allie kompletnie ją zignorowała, nie odrywając wzroku od Cartera.

– Potrafisz uwierzyć w to, co Patel mówił o śledzeniu się nawzajem? – zapytała. – To po prostu…

– Koniec gadania – przerwał jej stalowy głos Zelaznego. – Znacie już swoich partnerów. Od tej chwili zaczyna się wasz trening. Najpierw chcę zobaczyć wyścig na osiem kilometrów, w tym samym miejscu, co zwykle. Potem Raj zacznie was uczyć podstaw obrony.

W ułamku sekundy wszyscy znaleźli się przy drzwiach. Allie odwróciła się do Cartera i popatrzyła na niego pustym wzrokiem.

– Czy to znaczy, że mamy się ścigać?

Złapał ją za rękę i pociągnął za grupą zmierzającą do bocznego wyjścia z budynku.

– Biegniemy na czas. Ostatni na mecie zostają ukarani. Pospiesz się!

– Jak to ukarani? – Posłusznie pobiegła za nim.

– A ma to jakieś znaczenie? – zapytał mijający ich w pełnym pędzie Lucas.

Na biegnących uczniów czekała na zewnątrz delikatna mżawka. Wszyscy zdawali się wiedzieć, że powinni biec ścieżką prowadzącą do granic terenu szkoły.

– Nie powinniśmy mieć wcześniej jakiejś rozgrzewki? – zdziwiła się Allie, wciąż biegnąc obok Cartera. – Przecież wszyscy

dostaniemy

skurczy.

Na

dodatek kompletnie nie wiem, dokąd biegnę. Widzisz cokolwiek?

Z ciemności wynurzyła się Zoe.

– Czy ona potrafi się zamknąć? – zapytała Cartera, nim odwróciła się do swojej nowej partnerki. – Bywasz czasem cicho?

– Tak… to znaczy… O co ci

chodzi? – Zaskoczona Allie nie umiała znaleźć właściwej odpowiedzi, a na dodatek potknęła się o jakiś wystający korzeń i poleciała bezwładnie do przodu,

wymachując

ramionami.

Pomocna dłoń Cartera pomogła jej odzyskać równowagę.

– Niech to szlag! – Zoe wyglądała na naprawdę zbitą z tropu. – Co ty wyprawiasz?

– Chciałabyś, żebym się zamknęła? – zapytała Allie zdyszanym głosem. – To najpierw mnie dogoń… kurduplu. – Przyspieszyła, narzucając sobie ostre tempo, żeby jak najbardziej oddalić się od dziewczyny.

Na

twoim

miejscu

nie

zużywałabym

tak

wcześnie

całej

energii – rzuciła za nią Zoe.

– Cisza! – warknął Zelazny, który wynurzył się z ciemności tuż za nimi. – Od tej chwili każdy, kogo przyłapię na gadaniu, zostanie ukarany.

– A weź się odwal – odpyskowała Allie, na tyle cicho, żeby nikt nie mógł

jej usłyszeć.

Wiedziała, że Zoe ma rację. Osiem kilometrów to długi bieg, a już zaczynała odczuwać zmęczenie. Jeśli nie zacznie kontrolować tempa, to nawet nie dobiegnie do końca. Nie miała jednak zamiaru tego po sobie okazywać. Nie da jej tej satysfakcji.

Jakiś

kilometr

dalej

zaczęła

zwalniać

i

biegła

przed

siebie

miarowym równym tempem, próbując rozluźnić napięte z wściekłości mięśnie.

Wkrótce

udało

jej

się

oczyścić

umysł z wszystkich myśli, które zostały zastąpione regularnym, hipnotycznym rytmem kroków.

Wysiłek fizyczny pomógł jej się uspokoić, jak zwykle, i choć czuła nieco szybsze bicie serca, sam bieg niemal natychmiast przyniósł jej ukojenie.

Wreszcie

mogła

się

skupić

na

otaczającym ją świecie. Księżyc wciąż krył się za chmurami, ale na tyle już przywykła do ciemności, że mogła dostrzec rozkołysane od wiatru sosny i prowadzącą pomiędzy nimi ścieżkę.

Dopiero wtedy do niej dotarło, że pędząc przed siebie, zgubiła nie tylko Zoe, ale również Cartera i Lucasa. Była zupełnie sama. Nie miało to w tej chwili dla

niej

większego

znaczenia

endorfiny wywołane wysiłkiem zaczęły już działać, biegła więc z gracją, pewnie stawiając każdy krok. Wymijając od czasu do czasu innych biegaczy, upewniała się, że jest na właściwej drodze, i pozostawiała ich w tyle.

Wciąż nie potrafiła przestać myśleć o Zoe, tyle że teraz analizowała jej osobę na spokojnie. Niepokoiło ją również zachowanie Raja Patela – wydawał

się

taki

zdystansowany

i groźny. Czy to właśnie przed tym próbowała ją ostrzec Rachel? Bała się, że jej ojciec pokaże się z tej strony, której istnienia Allie się nawet nie domyślała?

Po jakichś czterech kilometrach ścieżka zagłębiła się w gęsty las, a wokół zrobiło się tak ciemno, że dziewczyna musiała zwolnić, żeby się nie potknąć. Mrok był tak intensywny, że musiał

mieć

swoją

wagę.

Allie

wyobrażała sobie, że czuje jego ciężar napierający na skórę.

Biegła przed siebie wolnym tempem, kiedy

nagle

zerwał

się

wiatr.

Skrzypienie

tysięcy

rozkołysanych

drzew brzmiało niczym huk morskich fal rozbijających się o kamienną plażę.

Odległe wycie lisa sprawiło, że poczuła ciarki na całej skórze. Musiała wierzyć, że to lis, a nie wołanie o pomoc kolejnej mordowanej dziewczyny.

Zdecydowanie nie.

Targana niepokojem narzuciła sobie ostrzejsze tempo, ale nie potrafiła odnaleźć właściwego rytmu. Najcichszy dźwięk sprawiał, że podskakiwała ze strachu. Wciąż spoglądała przez ramię, wyobrażając sobie, że słyszy za sobą jakieś kroki. Miała nadzieję, że któryś z pozostałych biegaczy wkrótce ją dogoni i dotrzyma jej towarzystwa.

Przyłapała się na tym, że liczy w myślach kolejne kroki, i zmusiła się do tego, by przestać. Atak paniki w tych okolicznościach nie był najlepszym pomysłem.

Tłumaczyła sobie, że musi przestać świrować.

Powtórzyła

to

sobie

po

raz

trzydziesty siódmy, gdy nagle dostrzegła jakąś postać stojącą między drzewami.

Wydarzyło się to tak szybko, że zdążyła ją minąć, zanim jej mózg zarejestrował, co się stało. Gwałtownie wyhamowała i odwróciła się na pięcie – nikogo tam nie było. Ostrożnie cofnęła się kilka metrów po ścieżce, wpatrując się bezskutecznie w ciemności, aż wreszcie dotarła do miejsca, w którym – jak jej się wydawało – dostrzegła wcześniej obserwującego

mężczyznę

w garniturze.

A ona była tu zupełnie sama.

Trzask łamanej gałązki sprawił, że znów gwałtownie się odwróciła, ale nie zobaczyła niczego oprócz ciemności.

Silny

wiatr

ponownie

zakołysał

koronami drzew, mogła więc sobie wmawiać,

że

słyszała

tylko

poskrzypywanie gałęzi.

Mogła. Ale w to nie wierzyła, więc uciekła. Pędziła ile sił w nogach, próbując

się

powstrzymać

przed

spoglądaniem do tyłu. Wiedziała, że ktoś tam jest – była tego pewna. Wyobrażała sobie, jak ją śledzi, biegnąc tak szybko jak ona.

Tuż za nią.

Ignorując ogień płonący w gardle i protesty obolałych mięśni, popędziła przed siebie jak szalona. Dopiero kiedy pokonała zakręt, a las przerzedził się na tyle, że mogła dostrzec biegnących przed sobą uczniów, uspokoiła się i zdołała rzucić okiem przez ramię.

Ścieżka była pusta.

Na końcu trasy czekał na nich jeden z uczniów, który wymachując w ciszy pałeczką fluorescencyjną, wskazywał

uczestnikom drogę do budynku szkoły.

Z dłonią opartą na biodrze, Allie pokuśtykała po schodach prowadzących do piwnicy, po czym poszła prosto do sali treningowej numer jeden, gdzie zastała Patela pogrążonego w rozmowie z Zelaznym.

– Widziałam – wysapała. – Kogoś.

W lesie.

Zgięła się wpół i oparła dłonie na kolanach,

obserwując

krople

potu

skapujące

z

jej

czoła

na

ciemnogranatową wykładzinę. Zamknęła oczy i próbowała uspokoić zszargane nerwy.

– Co? – warknął Zelazny głosem ostrym jak brzytwa. – Co się dzieje?

Wyduś to z siebie, Sheridan.

– Mówi, że widziała jakiegoś

człowieka w lesie – wyjaśnił Patel zdecydowanie zbyt spokojnym głosem.

Allie odwróciła głowę, by spojrzeć na jego twarz. Mężczyzna zmierzył ją uważnym spojrzeniem. – Spróbuj złapać oddech, Allie – polecił. – Potrafisz go opisać?

– Krótkie… włosy… – wydyszała. – Miał… garnitur.

Patel zesztywniał, jakby powiedziała coś bardzo ważnego.

– Rozpoznałaś go?

Machnął ręką do kogoś stojącego za jej plecami. Allie pokręciła głową, wciąż opierając dłonie na kolanach.

– Za ciemno – wyjaśniła.

Jej oddech powoli wracał do normy.

Ból w zranionym boku również zelżał.

Pytania Patela budziły w niej coraz większy

niepokój.

Było

przecież

ciemno, a ona umierała z przerażenia.

A

co

jeśli

sobie

to

wszystko

wyobraziła? Nie wiedziała jednak, jak mu o tym powiedzieć, żeby nie wyjść na kompletną idiotkę.

Obok niej stanęli dwaj postawni mężczyźni ubrani w dresy do biegania oraz blondynka z włosami splecionymi w warkocz. Wpatrywali się w Patela, który nie pofatygował się, by ich przedstawić.

– Allie widziała kogoś w lesie – wyjaśnił im. – Człowieka w garniturze.

Cała

trójka

wymieniła

porozumiewawcze spojrzenia, a Patel odwrócił się ponownie do dziewczyny.

– W którym miejscu dokładnie go widziałaś? – zapytał.

Opisała im to miejsce najlepiej, jak umiała. Po wszystkim ojciec Rachel skinął głową, a jego ludzie wymknęli się z sali równie bezszelestnie, jak się w niej pojawili.

– Znajdą go, jeśli wciąż tam

będzie. – W słowach Patela kryła się delikatna odprawa, więc Allie opuściła salę i usiadła na macie obok Cartera.

– Wszystko OK? – zapytał z twarzą wciąż poczerwieniałą od biegu i podał

jej butelkę z lodowatą wodą. Pobliskie maty zajmowali Lucas, Jules i jakiś chłopak, którego nie rozpoznawała. Cała trójka zdradzała oznaki wyczerpania.

Allie kiwnęła głową, przykładając butelkę do rozpalonego czoła.

– O czym tyle gadałaś z Patelem? – Carter spojrzał jej prosto w oczy. – Wyglądało na to, że macie jakiś problem.

Kiedy

opowiedziała

mu

o mężczyźnie widzianym w lesie, chłopak zacisnął wargi. Jules i Lucas podeszli bliżej, żeby lepiej słyszeć jej opowieść.

– Nie przyjrzałaś mu się? – zapytał

Lucas, nim zdążyła dokończyć.

Allie pokręciła przecząco głową.

Było

potwornie

ciemno

i widziałam go może przez sekundę.

Kiedy wróciłam, już go nie było.

– Jesteś pewna, że nic ci się nie przywidziało? – dopytywał Carter. – Po tym wszystkim, co przeszłaś, raczej nikt nie

będzie

cię

obwiniał,

jeśli

spanikowałaś.

Pytanie tak doskonale współgrało z nękającymi ją wątpliwościami, że wzbudziło w niej nagły przypływ gniewu.

– Nie mogę być tego pewna. Ale musiałam powiedzieć Rajowi o tym, co widziałam.

– Przecież Carter nie mówi, że zrobiłaś coś złego – Jules próbowała załagodzić dyskusję. – Zastanawia się tylko, czy mamy się o co martwić.

– Nie macie się o co martwić. – Allie wiedziała, że źle to zabrzmi, ale nie mogła nic na to poradzić. Gdyby ktokolwiek inny spotkał w lesie jakiegoś zwariowanego bankiera, ta idiotyczna dyskusja w ogóle nie miałaby miejsca.

Wszyscy by w to uwierzyli. – Raj wysłał swoich ludzi na poszukiwania. – Jej wzrok ponownie zbłądził w stronę Cartera. – I wszyscy jesteśmy tutaj bezpieczni.

– Proszę wstać – polecił Patel tonem nieznoszącym

sprzeciwu

i

stanął

pośrodku stali. Uczniowie z jękiem podnieśli się z podłogi. – Znajdźcie swoich partnerów i przygotujcie się do treningu z podstaw samoobrony.

Carter wstał z maty, ale Allie nie ruszyła się z miejsca.

– On chyba sobie robi z nas jaja – westchnęła.

– Ruszcie się, ludzie! – warknął

Patel w ich stronę.

Allie niepewnie stanęła na nogach.

Wciąż bolały ją wszystkie mięśnie.

– Wyglądasz, jakby ci siadła

kondycha. – Usłyszała za sobą piskliwy głosik Zoe. Wzięła głęboki oddech i dopiero wtedy odwróciła się w stronę swojej partnerki. Zoe wyglądała tak samo rześko jak przed biegiem. Jej spocony kucyk opadł luźno na plecy, a twarz pokrywała delikatna warstewka wilgoci, ale była równie ożywiona jak zawsze.

– Wcale nie – sprzeciwiła się Allie. – Nic mi nie siadło.

Zoe

wzruszyła

ramionami

i

zmierzyła

powątpiewającym

spojrzeniem.

– Gotowa? – zapytała.

– Tak – odpowiedziała uprzejmie Allie, choć w myślach wszystko krzyczało „Nie!”.

– Robiłaś to już kiedyś?

Zanim

zdążyła

cokolwiek

powiedzieć, Patel ponownie zwrócił się do uczniów.

– W każdej parze jedna osoba jest atakującą, druga się broni.

– Ja atakuję – zgłosiła się Zoe na ochotnika.

– Cudnie. – Allie westchnęła.

– Atak nastąpi od lewej strony. – Instruktor przechadzał się po sali, sprawdzając przygotowanie uczniów. – Zaatakowany

powinien

rzucić

atakującego na ziemię i zmusić go do poddania się.

Nie wyglądało to najlepiej. Allie nie miała pojęcia, w jaki sposób mogłaby rzucić atakującym na ziemię. Na szczęście Zoe była niewielka. To w końcu nie mogło być aż tak trudne.

– Zaczynamy na trzy! – zawołał

Patel. – Raz, dwa…

Allie przygotowała się, usztywniając ramiona. Zoe zeszła z linii jej wzroku.

– Trzy! – wrzasnął instruktor.

Czując uchwyt partnerki na ramieniu, Allie próbowała się wyrwać, kiedy nagle sala zawirowała przed jej oczami.

Upadła na ziemię, skąd mogła zobaczyć pokryty ozdobnym tynkiem sufit. Zoe oparła stopę na jej brzuchu.

– Żałosne. – Westchnęła i zrobiła krok do tyłu.

– Co to było, u diabła? – Allie jęknęła.

– Rzuciłam tobą – wyjaśniła jej partnerka rzeczowym ​tonem.

– Świetnie! – Patel pochwalił parę ćwiczącą

po

drugiej

stronie

pomieszczenia. – A teraz zamieniamy się rolami.

Allie spojrzała tępo na Zoe.

Dziewczyna ciężko westchnęła.

– Teraz ty musisz mnie zaatakować – oznajmiła.

Z trudem zebrawszy się z podłogi, Allie powiodła wokół zdesperowanym spojrzeniem, próbując sprawdzić, jak sobie radzą inni uczniowie. Napotkała wzrok Sylvaina i wyczytała w jego twarzy jakieś zmartwienie.

Powtarzała sobie w myślach, że powinna

się

skupić.

Oddychając

głęboko, próbowała sobie przypomnieć, jak wyglądał atak Zoe. A potem się na nią rzuciła.

Sala ponownie zawirowała. Drugi upadek okazał się bolesny.

– Jak? – wyjęczała, czując ból w obitych żebrach.

Zoe

oparła

rękę

na

biodrze

i wpatrywała się w nią takim wzrokiem, jakby

miała

przed

sobą

zadanie

matematyczne i nie potrafiła znaleźć rozwiązania.

– Czemu nie możesz być lepsza? – zapytała.

Allie zobaczyła nad sobą głowę pana Patela, która zasłoniła świecącą jej w oczy żarówkę.

– Dobra robota, Zoe – pochwalił

dziewczynę instruktor, pomagając Allie wstać z podłogi. – Może teraz, zamiast się wyżywać, spróbujesz ją czegoś nauczyć?

– Nie rozumiem. – Zoe swoim

zwyczajem znowu przekrzywiła głowę niczym zaniepokojony drozd.

– To jej pierwsze zajęcia –

wyjaśnił. – Nigdy wcześniej tego nie robiła. Nie po to dałem ci ją do pary, żeby wylądowała w szpitalu. Chciałem, żeby się czegoś od ciebie nauczyła. – Spojrzał ponownie na Allie. – Zoe to jedna z najlepszych uczennic, ma do tego naturalny talent, dlatego wydawało mi się, że zrobienie z was pary będzie dobrym pomysłem. Ale jeszcze nigdy nikogo nie uczyła. – Znów odwrócił się do drobniejszej z dziewczyn. – Nie rób jej krzywdy, tylko jej pomóż, OK?

Wygrasz tylko wtedy, gdy Allie się czegoś nauczy.

– OK – zgodziła się Zoe. W jej głosie

nie

słychać

było

żadnego

rozżalenia. – Chcesz się dowiedzieć, jak mnie znokautować?

– Pewnie, że tak – odpowiedziała Allie przez zaciśnięte zęby.

– Musisz położyć rękę tutaj. – Oparła jej dłoń na własnym ramieniu.

Patel odszedł do innych uczniów. – A potem zrobić tak…

Bardzo szybko okazało się, że Allie nie ma naturalnego daru. Chociaż próbowała ze wszystkich sił rzucić drobną dziewczyną o ziemię, osiągnęła tylko tyle, że trochę się z nią poszarpała.

Raz czy dwa Zoe sama upadła na ziemię, próbując jej pokazać, jak to ma działać, ale pomimo tego, że była taka mała i szczupła, Allie wciąż nie potrafiła nią rzucić.

Rozglądając się wokół, widziała pozostałych uczniów, którzy mieli ten ruch opanowany do perfekcji. W rogu sali Jules bez wysiłku rzuciła Carterem.

Śmiał się, kiedy pomogła mu wstać i

przyjacielsko

poklepała

go

po

ramieniu.

Im

więcej

problemów

sprawiało

jej

opanowanie

tego

najwyraźniej bardzo prostego ruchu, tym mocniej Allie zaczynała panikować.

Czując

nagły

skurcz

w

klatce

piersiowej,

próbowała

zachować

kamienną twarz, ale jej oddech stał się urywany i gwałtowny.

– W porządku. – Głos Patela

wreszcie

przerwał

torturę.

Wystarczy. – Stanął ponownie pośrodku sali. – Dla większości dzisiejsze zajęcia okazały

się

bardzo

łatwe.

Jutro

spróbujemy

czegoś

trudniejszego.

Wszyscy, którzy mieli jakieś problemy z opanowaniem tego materiału, powinni jak najszybciej zacząć ćwiczyć. To dopiero początek naszego szkolenia.

Allie wbijała wzrok w podłogę.

Była jedyną, której się dziś nie udało.

Ostatnią wiadomość Patel przeznaczył

tylko dla niej. Mając nadzieję, że nikt nie zwróci na nią uwagi, ruszyła razem z całą resztą do wyjścia. Była tak poobijana i skonana, że nawet nie usłyszała, kiedy za jej plecami stanął

ojciec Rachel.

Jeśli

będziesz

potrzebowała

pomocy, przyjdź jutro rano – szepnął. – Wydaje mi się, że Zoe będzie dla ciebie dobrą partnerką. Obie się czegoś możecie nauczyć.

Skinęła głową, zagryzając dolną wargę. Nie chcąc wybuchnąć płaczem, wolała nie otwierać ust. Powtarzała sobie, że nikt nie może zobaczyć jej łez.

Po drugiej stronie sali dostrzegła Cartera, który wpatrywał się w nią z wyraźnym niepokojem. To tylko pogorszyło sprawę.

Wyszła, zanim zdążył się lepiej przyjrzeć żałosnemu wyrazowi jej twarzy. Na ślepo przedarła się przez korytarz i wdrapała po schodach prowadzących na parter. Nie wiedziała, dokąd idzie ani czy ktoś jej towarzyszy.

Naprawdę nie chciała w tej chwili rozmawiać z Carterem lub ojcem Rachel.

Albo kimkolwiek innym.

Czując

kolejny

przypływ

zażenowania,

otwarła

tylne

drzwi

i pobiegła po ścieżce.

Sto

dwanaście

kroków.

Sto

trzynaście. Sto czternaście…

Jej obolałe mięśnie zaprotestowały minutę

później,

zmuszając

do

zwolnienia. Deszcz przestał padać, chmury gdzieś zniknęły, a noc okazała się

chłodna.

Wiszący

na

niebie

półksiężyc

oświetlał

krajobraz

srebrzystym blaskiem.

Nagle

dostrzegła

błysk

bieli

pomiędzy

drzewami.

Zamarła

i wstrzymała oddech. A potem sobie przypomniała.

Altanka.

Całkowicie

zapomniała

o

tym

miejscu, w którym ukrywały się z Jules podczas pożaru. Podążyła w stronę kryjówki, schowanej za linią drzew.

Zwieńczona

kopułą

budowla

otoczona była wąskimi kolumnami.

Księżyc oświetlał figurę stojącą w jej centrum – dziewczynę w powłóczystej sukni, tańczącą z uniesionymi nad głową ramionami. Między jej palcami wił się kamienny szal.

Allie

usiadła

na

zimnym

marmurowym stopniu obok posągu i oparła głowę o kolano. Chociaż chciało jej się płakać, jej oczy były zupełnie suche. Czuła się pusta.

Pomyślała z goryczą, że być może faktycznie nie jest stworzona do takiego życia. Może nie nadawała się do Nocnej Szkoły. Próbowała sobie wyobrazić, co pomyślałaby Jules, gdyby zawiodła.

Albo

Lucas.

Nie

wiedziała,

czy

chcieliby się z nią dalej przyjaźnić, jeśli Nocna Szkoła okazałaby się w jej wykonaniu zupełną porażką.

Przy okazji przypomniała sobie o Jo, którą przecież wyrzucono z tych zajęć.

Jakoś nie wyglądała na osobę, której to zrujnowało życie. Tyle że Jo była zupełnie inna. Pochodziła z tej samej klasy co Jules i Katie. Jej rodzina miała wpływy. Lubili ją tak czy tak, podczas gdy Allie była kimś z zewnątrz. Jej rodzice nikogo nie znali. Nie miała okazji do przypadkowych spotkań ze znajomymi ze szkoły podczas wycieczek na narty do Szwajcarii czy zakupów na Bond Street lub Piątej Alei.

Nigdy

nie

bywała

w

takich

miejscach.

A przecież powinna. Jest w końcu wnuczką Lucindy. Ta myśl zawróciła jej w głowie.

– Allie?

Spojrzała

w

górę,

słysząc

charakterystyczny

francuski

akcent.

Sylvain zatrzymał się na stopniach altanki. Mrok nie pozwalał dostrzec jego twarzy.

– Cześć – powitała go, opuszczając ponownie głowę. – Co tam? Nie spotkałeś może przypadkiem jakiejś ostatniej łamagi wśród nowych uczniów Nocnej Szkoły?

Usiadł na stopniu tuż obok niej.

– Chciałem się tylko upewnić, czy wszystko u ciebie w porządku – odpowiedział.

– No cóż… – Allie wyprostowała się. – Do niczego się nie nadaję. Ale tak poza tym jest zupełnie nieźle. Nie masz się czym martwić.

– Widziałem, co się stało. – Spojrzał

jej prosto w oczy. Poczuła rumieniec wpełzający na policzki i szybko odwróciła głowę.

– Mam nadzieję, że zażyłeś odrobinę rozrywki. – Wzruszyła ramionami, próbując pokazać, jak mało ją to obchodzi.

– Nie. – Pokręcił głową. – Nie po to przyszedłem. Wiem, co poszło nie tak.

Mogę ci pomóc.

– Też wiem, co poszło nie tak. – Wciąż unikała patrzenia mu w oczy. – Nie potrafiłam opanować zupełnie prostego ćwiczenia. To oczywiste.

Zawaliłam.

– Zoe jest bardzo dobra, ale też strasznie młoda. – Zignorował jej użalanie. – Nigdy nikogo nie uczyła.

Pokazywała ci właściwe ruchy, ale zapomniała o kilku szczegółach. Miałaś dobrze ułożone ręce, ale za każdym razem źle ustawiałaś stopy. Jeśli źle stoisz, to ćwiczenie nie ma prawa się udać. Mogę cię tego nauczyć. O ile mi pozwolisz.

Przyglądała mu się uważnie. Nic nie wskazywało na to, żeby się z niej nabijał – mówił zupełnie spokojnie i rzeczowo. Było w nim na dodatek coś takiego, co dawało jej ukojenie. Może faktycznie mógł jej pomóc. Bez pomocy na pewno zbłaźni się też na kolejnym treningu.

Wciąż się jednak wahała, nękana głównie myślą o tym, że Carterowi by się to na pewno nie spodobało.

Ale Cartera tu nie było, a ona musiała ćwiczyć.

W

porządku

stwierdziła

wreszcie. – Możemy spróbować. Musisz mieć jednak świadomość, że naprawdę jestem w tym beznadziejna.

– Mogę ci obiecać, że na pewno się nauczysz.

Uśmiechnął

się

z przekonaniem.

Poprowadził ją na pobliską polankę.

Ziemię

zaścielała

gruba

warstwa

sosnowych igieł, tworzących miękki, sprężysty materac. Sylvain odsunął nogą kilka kamieni oraz połamanych gałęzi i stanął przed Allie.

– Przyjmij taką pozycję, jakbyś chciała mnie zaatakować – polecił.

Dziewczyna ugięła nogi w kolanach, rozluźniła ramiona i zacisnęła dłonie w pięści, próbując wyglądać groźnie.

W jego oczach błysnęło rozbawienie i z trudem powstrzymał się od śmiechu.

– W porządku, wszystko źle –

oznajmił i zbliżył się do niej. – Jesteś biegaczką, więc musisz pamiętać, że twoja największa siła tkwi w nogach.

Wyprostuj się.

Przez kilka minut wyjaśniał jej, na czym polega właściwa postawa – proste nogi, kolana luźno, ręce opuszczone wzdłuż ciała, wyprostowane plecy. Cały czas coś jednak nie grało.

– Ustaw stopy w ten sposób. – Pokazał.

Kiedy

próbowała

go

naśladować,

pokręcił

przecząco

głową. – Nie tak.

Przykucnął i dotknął jej nogi.

Odruchowo

się

cofnęła.

Zamarł

z wyciągniętą przed siebie ręką.

Spojrzał na nią, zadzierając głowę do góry, a jego błękitne oczy zalśniły w blasku księżyca.

– Mogę? – zapytał.

Allie poczuła, jak skręca jej się żołądek. W końcu nie mog​ła mu zabronić dotknięcia jej kostki. To byłoby głupie, przecież próbował jej pomóc.

– Tak – zgodziła się cieniutkim głosem i odchrząknęła, patrząc, jak delikatnie obejmuje jej kostkę i ustawia stopę we właściwej pozycji. Jego dotyk okazał się bardzo ciepły.

Zupełnie nie okazywał, że zauważył

jej zdenerwowanie. Kiedy wreszcie stanęła w przepisowy sposób, pokazał

jej, jak powinna go złapać za ramię.

Ponownie zapytał, czy może jej dotknąć.

Tym razem zgodziła się z nieco mniejszym wahaniem.

Oparł się o nią lekko całym ciałem, kładąc jej dłoń na swoim ramieniu.

Naprowadził palce drugiej dłoni Allie na

swój

łokieć.

Dziewczyna

zesztywniała, czując gęsią skórkę na całym

ciele.

Powtarzała

sobie

w myślach, że robi to przecież po to, by rzucić nim z całej siły o ziemię. Po tym wszystkim, co między nimi zaszło, nie było

w

tym

chyba

niczego

niewłaściwego.

Cofając się o krok, zaprezentował, jak powinna przenieść ciężar ciała, by przygotować się do rzutu. Przećwiczyła to kilka razy na sucho, wreszcie zdecydował, że nadszedł czas na właściwą próbę.

– W porządku… Teraz będę się

musiał na ciebie rzucić – wyjaśnił. – Rób to, co właśnie przećwiczyłaś, a wszystko będzie dobrze.

– Gotowa – oznajmiła, całkowicie rozmijając się z prawdą. Cichy głos w jej głowie powtarzał, że na pewno to spieprzy.

Sylvain rzucił się do przodu i wtedy wszystkie myśli ustały. Złapała go za ramię i przeniosła ciężar ciała dokładnie tak, jak ją nauczył.

Upadł na ziemię u jej stóp.

Wydała z siebie radosny okrzyk, oczekując pochwał, ale chłopak nie odezwał się ani słowem. Leżał sztywno na ziemi i nie otwierał oczu.

– Sylvain? – Jej serce zabiło mocniej

w

nagłym

ataku

paniki.

Klęknęła

tuż

obok

powalonego

chłopaka. Nie potrafiła stwierdzić, czy wciąż oddycha. – Sylvain? Wszystko w porządku? Nie zabiłam cię?

Dopiero wtedy zauważyła, że całe jego ciało trzęsie się od śmiechu.

Spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami.

– Wiedziałem, że ci się uda – stwierdził.

– Nie możesz tak robić. – Próbowała się na niego gniewać, ale jego śmiech okazał się zaraźliwy. Zerwała się na równe nogi i podskoczyła parę razy. – Udało mi się! Zrobiłam to! – Zaczęła tańczyć wokół drzew, unosząc ręce w geście zwy​cięstwa.

Nagle zatrzymała się tuż przed nim, tknięta jakąś myślą.

– Moment… Czy ty naprawdę sobie ze mnie zażartowałeś, Sylvain? Zrobiłeś dowcip? Czy ja to sobie tylko wyobraziłam?

– Nie rozumiem, co masz na myśli – odparł z udawanym zaskoczeniem. – Przecież słynę z poczucia humoru.

– Mhm…

– Kiedy naprawdę… – Ruszył

z powrotem w stronę polanki. – … dobrze ci poszło. Wprowadziłbym parę poprawek, ale ogólnie było nieźle.

Musisz

mnie

nauczyć.

Zaskoczyła ją gorliwość we własnym głosie. – Chcę to wszystko umieć.

Coś w jego twarzy sugerowało, że doskonale rozumiał, jak się w tym momencie czuła.

– W porządku – zgodził się. – Zaczniemy od ataku z prawej strony.

Będziesz musiała nieco zmienić pozycję wyjściową.

Przez

następne

pół

godziny

pokazywał

jej,

jak

sobie

radzić

z atakami z różnych stron. Nauczyła się obracać w miejscu bez ostrzeżenia i kontratakować. Pod koniec, mimo panującego wokół nocnego chłodu, oboje ociekali potem.

Sylvain okazał się tak kompetentny i uprzejmy, że bardzo szybko zapomniała o oporach co do jego dotyku. Pokazywał

jej właśnie, jak uniknąć złapania za szyję, i stojąc za nią, obejmował ją od tyłu, kiedy na polanie pojawił się Carter i zastygł w plamie księżycowego światła.

– Allie? – Spojrzał na nią

z niedowierzaniem. – Co się tu, u diabła, dzieje?

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

9

Popatrzyła na niego z zaskoczeniem, niezdolna przez chwilę do żadnej reakcji.

– Ja tylko… wiesz… my… –

zająknęła się, nie potrafiąc znaleźć właściwego wytłumaczenia.

Sylvain wypuścił ją ze swych objęć i zrobił krok do tyłu. Nagle uświadomiła sobie, jak to musiało wyglądać dla kogoś z zewnątrz. Obaj chłopcy mierzyli się wzrokiem, a powietrze między nimi iskrzyło od napięcia.

– Sylvain pokazywał mi, jak rzucać ludźmi. Ćwiczyliśmy… – Jej głos zadrżał i przerwała.

– Nie rozumiem. Przecież dopiero co skończyliśmy lekcję z Rajem.

– Tak, ale… – Poczuła, jak oblewa się rumieńcem. – Nie wiem, czy zauważyłeś, że na zajęciach nie poszło mi najlepiej.

– Przecież sam mogłem ci pomóc.

To nie brzmiało dobrze.

– Wyluzuj – poprosiła. – Nie

rozumiesz… Wcale nie prosiłam go o pomoc. Po prostu… Nie wiem…

Wpadliśmy na siebie. – Unikała patrzenia w stronę Sylvaina, czując dziwaczną mieszankę paniki i żalu.

Przecież włożył sporo wysiłku w to, żeby jej pomóc. I chyba miała prawo samodzielnie

wybierać

swoich

przyjaciół. Prawda?

Rzuciła Carterowi ostrzegawcze spojrzenie.

– Nie jesteś jedynym człowiekiem na świecie zdolnym mi pomóc. I nie jesteśmy skuci ze sobą łańcuchem. Jeśli dobrze

widziałam,

całkiem

nieźle

bawiłeś się z Jules i jakoś mi nie odbija z tego powodu.

– To coś zupełnie innego, wiesz przecież – bronił się Carter. Na jego policzkach pojawiły się czerwone plamy, a żyły na karku nabrzmiały niczym postronki. – Nie wierzę, że zgodziłaś się tu przyjść po tym wszystkim, co ci zrobił.

W

jej

umyśle

momentalnie

powróciły wspomnienia ubieg​łego lata – Sylvain przypierający ją do ściany, miażdżący

jej

usta

pocałunkiem,

próbujący przełamać jej opór.

To właśnie Carter go wtedy

powstrzymał.

Przełknęła ślinę. Samo wspomnienie tej nocy sprawiało, że zbierało jej się na mdłości. Pamiętała jednak, że Sylvain całymi miesiącami próbował ją za to przeprosić oraz że uratował ją w noc pożaru. Wierzyła, że naprawdę wstydził

się tamtego zachowania. A może była po prostu naiwna?

– To jakiś idiotyzm. – W głosie Cartera

wciąż

słychać

było

zniecierpliwienie, ale musiał dostrzec, że poczuła się zraniona. – Nie będę się z tobą kłócił przy Sylvainie. Jules martwiła się, gdzie jesteś, i prosiła, żebym cię poszukał. Obowiązuje już cisza nocna. Musisz wracać.

Odwrócił

się

na

pięcie

i pomaszerował w stronę budynku szkoły. Allie nie ruszyła się z miejsca, patrząc, jak znika pomiędzy drzewami, ale w jej głowie wirował natłok chaotycznych myśli. Zaskakiwał ją własny gniew. Nie mogła się pogodzić z tym, że widząc ją z Sylvainem, Carter z miejsca założył, że go zdradza. Tak jakby jej w ogóle nie ufał.

Nagle poczuła ciszę i pustkę

otaczającej ją nocy; wciągnęła w płuca chłodne powietrze i po raz pierwszy zwróciła uwagę na gwiazdy, które pokrywały niebo niczym srebrzysty lukier.

Cieszyła się, że Sylvain postanowił

milczeć i nie pogarszać sprawy. Przez chwilę miała ochotę powiedzieć mu coś na temat dzisiejszej nocy. O tym, że mogłaby mu wybaczyć i pamiętać tylko dobre chwile. Że mogliby zostać przyjaciółmi.

Ale tego nie zrobiła.

Idąc

z

milczącym

Sylvainem

w stronę tylnego wejścia do szkoły, wciąż zastanawiała się nad tym, co powinna była powiedzieć. Próbowała wymyślić, co chciałby usłyszeć Carter.

„Naprawdę doceniam twoją pomoc, Sylvainie, ale wydaje mi się, że nie możemy tego robić. Carter tego nie zrozumie i naprawdę nie chce, żebym przebywała w twoim towarzystwie.

Albo z tobą rozmawiała. Czy oddychała tym samym powietrzem”.

Zamiast tego rzuciła tylko:

– Dziękuję za pomoc.

Przytrzymał jej drzwi, a jego niebieskie oczy lśniły nieodgadnionym blaskiem, niczym powierzchnia jeziora.

– Proszę bardzo – odpowiedział.

Mimo tego, że położyła się dość późno, następnego ranka obudziła się jeszcze przed budzikiem i nie potrafiła już zasnąć. Po kilku nieudanych próbach usiadła na łóżku i poczuła ból w mięśniach.

Właściwie wszystko ją bolało.

Z jękiem wygramoliła się z pościeli i przerzuciwszy ręcznik przez ramię, wyszła na cichy korytarz. Nie licząc jednej kabiny prysznicowej, w której szumiała woda, łazienka była zupełnie pusta.

Jak zwykle wybrała ostatnią kabinę, która

zawsze

wydawała

się

jej

przestronniejsza

i

jaśniejsza

od

pozostałych, przez co była jej ulubioną.

Położyła kapcie na drewnianej ławeczce i powiesiła szlafrok na wypolerowanym miedzianym haczyku, przymocowanym do kremowych kafelek. Długi, gorący prysznic miał zbawienny wpływ na jej obolałe mięśnie, pomagając im się rozluźnić. Gdy opuszczała kabinę, czuła się jak nowo narodzona. Okazało się, że nie jest już sama. Przy umywalce stała dziewczyna

ubrana

w

szlafrok

z emblematem Cimmerii, dokładnie taki sam, jaki nosiła Allie.

Próbując zapewnić jej odrobinę prywatności, Allie wybrała najbardziej oddaloną

umywalkę,

kiedy

jednak

przetarła zaparowane lustro, dziewczyna przerwała ciszę.

– Przepraszam – odezwała się

delikatnym,

melodyjnym

głosem,

w

którym

pobrzmiewał

francuski

akcent. – To ty jesteś Allie?

– Tak?

Dziewczyna podeszła bliżej. Allie dopiero teraz zauważyła, jaka jest niska.

Miała jakieś półtora metra wzrostu i delikatne, zaskakująco brązowe oczy, spoglądające spod niezwykle gęstych rzęs.

Z

jakiegoś

niewyjaśnionego

powodu było w niej coś znajomego.

– Tak mi się właśnie wydawało – stwierdziła dziewczyna z wyraźnym zadowoleniem. – Sylvain wiele mi o tobie opowiadał. Jestem Nicole.

Allie nie mogła odpowiedzieć tym samym. Zupełnie nie wiedziała, kim jest Nicole, Sylvain nigdy o niej nie wspominał.

– Ach tak… To znaczy… –

wymamrotała,

plując

pastą.

Oczywiście. Miło cię poznać.

Nicole

mrugnęła

do

niej

porozumiewawczo.

Allie

musiała

przyznać, że nawet jej mruganie było piękne.

– Przez cały letni semestr tyle pisał

o tobie w listach, że mam wrażenie, jakbym cię znała – wyjaśniła Nicole.

Allie nie była pewna, co o tym myśleć. Czyżby to była dziewczyna Sylvaina? Taka, o której zapomniał

wspomnieć? A jeśli tak, to jakie to miało znaczenie?

Naprawdę musiała wypłukać buzię.

– Wczoraj mówił, że pójdzie cię poszukać po treningu – kontynuowała Nicole, nie zwracając uwagi na miętową pianę cieknącą po brodzie Allie. – Twierdził, że się czymś zdenerwowałaś.

Spotkałaś się z nim?

Allie przypomniała sobie, gdzie już widziała tę dziewczynę, i poczuła palący rumieniec na policzkach. Nocna Szkoła. Nicole musiała widzieć jej wczorajszą porażkę.

– Tak. Znalazł mnie.

– A potem ci pomógł – stwierdziła Nicole, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

– Tak. Był bardzo pomocny –

odpowiedziała

sztywno

Allie

i odwróciła się, żeby wypluć pastę.

Wypłukała usta i zaczęła zbierać swoje rzeczy, kiedy zauważyła, że Nicole wciąż się jej przygląda.

– Przepraszam… – Dziewczyna

zachichotała. Miała bardzo melodyjny śmiech, kojarzący się z szemrzącym strumykiem. – Rzuciłam się na ciebie tak nagle, bez żadnego ostrzeżenia. – Uroczo zmarszczyła nosek. – Ale miło cię było wreszcie poznać.

– I wzajemnie – odpowiedziała z udawaną radością Allie i popędziła ku drzwiom. – Sylvain tyle przecież o tobie opowiada.

– Kim jest Nicole i dlaczego jest taka idealna i francuska? – Allie zapytała Rachel.

– Ach – westchnęła w odpowiedzi przyjaciółka. – Dziewczyna Sylvaina.

Od

czasu

do

czasu.

Bardzo

wyrafinowana, irytująco piękna. Czemu pytasz?

– Teraz są razem? Czy nie?

– Chyba nie. – Rachel uniosła brwi. – Ale z nimi to akurat nigdy nic nie wiadomo. Dlaczego pytasz?

Kiedy szły korytarzem podczas przerwy

między

lekcjami,

Allie

umierała z pragnienia, żeby opowiedzieć Rachel o wszystkich wydarzeniach ubiegłej

nocy,

doskonale

jednak

wiedziała,

że

nie

może

o

tym

wspomnieć. Ona nie chciałaby o tym słuchać. Niemożność podzielenia się czymś z najbliższą przyjaciółką budziła w Allie uczucie dyskomfortu, była jak przemilczane kłamstwo.

– Nic takiego, właściwie. – Allie wzruszyła ramionami. – Zagadnęła mnie dziś rano w łazience i trochę mnie zaskoczyła.

– Nienawidzę, jak ktoś tak robi – zgodziła się Rachel, wymijając grupkę rozchichotanych

dziewczyn.

Co

mówiła?

– Tylko tyle, że Sylvain jej o mnie opowiadał. To nie było jakoś specjalnie dziwne, tylko takie… no dobra, jednak dziwne.

Świetnie

cię

rozumiem

odpowiedziała

Rachel,

potrząsając

głową i patrząc na nią, jakby miała przed sobą wariatkę.

Wiem,

wiem.

Allie

westchnęła. – To nie ma żadnego sensu.

Nieważne zresztą, miałam cię zapytać o coś zdecydowanie bardziej istotnego.

– Dajesz.

– O co chodzi z tą całą Zoe?

– Co? – zdziwiła się Rachel. – Masz na myśli Zoe Glass? Gdzie ją spotkałaś?

Allie wzruszyła ramionami. Wzrok Rachel zdradzał, że domyśliła się prawdy.

– W porządku – rzuciła z nową energią. – Co chcesz wiedzieć?

– Kim jest. Wydaje się dziwna.

Jak… jakiś robot bojowy.

Rachel wciąż zachowywała powagę.

Tematy związane z Nocną Szkoła nigdy jej nie bawiły.

– Zoe to typowe cudowne dziecko – wyjaśniła. – Ma trzynaście lat, ale jest na naszym poziomie nauki, a nawet wyżej.

Ma

indywidualne

zajęcia

z nauczycielem z uniwersytetu.

Serio?

Allie

była

tak

zaskoczona, że musiała się zatrzymać.

Ktoś

wpadł

na

jej

plecy.

Przepraszam – powiedziała, spoglądając przez

ramię

na

zdenerwowanego

pierwszoklasistę. – Trzynaście lat?

Domyślałam się, że jest młodsza, ale…

– Serio. To genialne dziecko.

Nie

takiej

odpowiedzi

się

spodziewała, okazało się jednak, że to nie koniec. Kiedy wspinały się po schodach prowadzących do skrzydła lekcyjnego, Rachel streściła jej resztę informacji na temat Zoe.

– Jej ojciec jest prawnikiem, mama dziennikarką. Tak mi się przynajmniej wydaje. Pochodzi z Londynu, tak jak ty, ale jej rodzice są dość starzy. Wygląda na to, że trafiła im się trochę przypadkiem.

Zanim

znalazła

się

w Cimmerii, uczyła się w domu pod opieką dziadków. Przed przybyciem tutaj nie miała żadnego kontaktu z dzieciakami w swoim wieku. – Dotarły na podest i zwolniły nieco kroku. Rachel mówiła dalej: – Nie ma żadnych umiejętności społecznych. Tak jakby wychowywała się wśród wilków.

Myślę, że może mieć zespół Aspergera, ale wiesz, w tej lepszej odmianie.

– Próbujesz powiedzieć, że jest po prostu stuknięta, tak?

Rachel zmierzyła ją potępiającym spojrzeniem.

– Nie bądź wredna – poprosiła.

– Przepraszam. – Allie uniosła dłonie w obronnym geście.

– Zoe ma problem z poznawaniem nowych ludzi – kontynuowała Rachel. – Nie lubi zmian. Mogę ci jedynie życzyć powodzenia. Jeśli cię jednak w końcu zaakceptuje,

jej

lojalność

może

doprowadzić do szaleństwa.

Zatrzymały się na półpiętrze.

Jeśli

mnie

zaakceptuje

wymamrotała Allie.

Przyjaciółka skinęła głową.

– Są w tej szkole ludzie, których Zoe kompletnie ignoruje, tak jakby w ogóle nie istnieli. Wpada na nich, idąc korytarzem,

dla

niej

zupełnie

niewidzialni.

Allie nie była tym jakoś szczególnie zaskoczona.

– I wszyscy ją tak po prostu

zaakceptowali…? To znaczy, wiesz, ona jest naprawdę dziwna.

Rachel zmarszczyła brwi.

– Niektórzy nie potrafią zrozumieć, dlaczego ona się tak zachowuje. Myślą, że jest okropna dlatego, że… po prostu tak już ma. A wydaje się okropna dlatego, że jest szczera. Ludzie nie są do tego przyzwyczajeni.

Allie

poczuła

lekkie

ukłucie

w sercu, tak jakby Rachel fizycznie dotknęła ją swymi słowami. Spuściła wzrok, spoglądając na zegarek.

– Słuchaj, muszę już lecieć – pożegnała się. – Następną lekcję mam z Zelaznym. Spóźnienie nie wchodzi w grę.

Pomachała do niej i pobiegła do sali historycznej, gdzie Jo zajęła jej już miejsce. Chwilę później do klasy wszedł Zelazny i zmierzył uczniów ponurym spojrzeniem.

– Widzę, że wszystkim udało się zdążyć na czas. – Zaznaczył coś na kartce papieru i odłożył ją do teczki. – To miło z waszej strony. Witam na lekcji historii starożytnej. W tym semestrze będziemy się zajmować starożytnymi

cywilizacjami

Grecji

i Rzymu.

Mówiąc, przechadzał się po klasie i rozkładał podręczniki na ławkach.

– Wasza aktywność w czasie lekcji będzie miała wpływ na końcową ocenę – poinformował, kładąc książkę przed Jo. – Spodziewam się, że wszyscy wykażecie

się

entuzjazmem

i zaangażowaniem. To są lekcje dla zaawansowanych, więc nie ma miejsca na obijanie się.

Kiedy odszedł od ich stolika, Jo zapisała coś starannie w swoim zeszycie. Widząc, że oddalił się na bezpieczną odległość, podsunęła go Allie pod nos.

MYŚLĘ, ŻE TE ZAJĘCIA BĘDĄ

DO DUPY.

Allie nie zdołała się opanować i parsknęła śmiechem. Zasłoniła usta dłonią i próbowała udawać, że złapał ją atak kaszlu. Zelazny spiorunował ją wzrokiem. Dziewczyna skuliła się na krześle, próbując zachować poważny wyraz

twarzy,

podczas

gdy

Jo

rozglądała się wokół z miną niewiniątka i otworzyła zeszyt na czystej kartce.

Nim Allie dotarła tego dnia na lekcję angielskiego z Isabelle, jej torba wypełniła się książkami, a lista zadań zajmowała całą stronę zeszytu. Nie miała pojęcia, kiedy znajdzie na to wszystko czas. O dziesiątej zaczynała się Nocna Szkoła i do tej chwili jakoś musiała się obrobić.

Wlekła się korytarzem z opuszczoną głową, kiedy nagle na kogoś wpadła.

Przepraszam

powiedziała

odruchowo,

nim

podniosła

głowę

i zobaczyła ciemne oczy Cartera. – Hej!

Jej

twarz

momentalnie

pojaśniała. Allie nachyliła się, by powitać go pocałunkiem, ale on natychmiast się odsunął. – Co się stało? – zapytała, zaskoczona jego zachowaniem.

Wyglądał

na

poirytowanego. – Czekaj… Chcesz mi powiedzieć, że nadal się wściekasz o te ćwiczenia z Sylvainem? – Nie potrafiła w to uwierzyć. – Jaja sobie chyba robisz, Carter.

– Czy ja się wściekam? – zapytał, odsuwając się na bok i zniżając głos. – Oczywiście, że się wściekam, Allie!

A ty co byś zrobiła w takiej sytuacji?

Spróbuj się postawić na moim miejscu.

Nie poszło ci na treningu i zamiast przyjść do mnie po pomoc, poszukałaś pociechy u Sylvaina. Jakbyś się czuła, gdybym zrobił coś takiego z którąś z moich poprzednich dziewczyn?

Miał trochę racji, ale nie zamierzała mu tego powiedzieć.

– To nie fair, Carter. Wcale go nie szukałam. Sam przyszedł, bo chciał się upewnić,

czy

u

mnie

wszystko

w porządku. A potem zaoferował mi pomoc.

– To naprawdę dużo zmienia –

odpowiedział z szyderstwem w głosie. – I nie zastanawiałaś się, dlaczego poszedł szukać czyjejś dziewczyny?

– Daj spokój. – Czuła, jak narasta w niej gorąca fala gniewu, i ze wszystkich sił próbowała nad nią zapanować. – Po pierwsze, nie jestem „czyjąś dziewczyną”. Jestem Allie Sheridan, istota ludzka. Po drugie: Nic.

Między. Nami. Nie. Zaszło. Musisz mi zaufać.

– Muszę? A ty potrafiłabyś mi zaufać w takiej sytuacji? Szczerze, zaufałabyś mi, gdybyś zobaczyła mnie ćwiczącego z Clair w lesie?

Allie skrzywiła się – Clair była kiedyś dziewczyną Cartera.

– Nie, ponieważ Clair nie należy do… sam zresztą wiesz. Uznałabym to za dziwne. – Zobaczyła, jak wywraca oczami, ale nie pozwoliła sobie przerwać. – Ale gdybyś ćwiczył z Jules?

Nie miałabym z tym żadnego problemu.

Jeśli zobaczyłabym cię uczącego się czegoś z Clair? W porządku. Ufam ci.

– Naprawdę? Cóż, nie zdziw się, jeśli będę chciał to kiedyś sprawdzić – odpowiedział i odszedł.

– Carter!

Nie odwrócił się. Z westchnieniem zarzuciła

ciężką

torbę

na

ramię

i pomaszerowała za nim do klasy.

Podczas

swoich

lekcji,

które

uporczywie nazywała „seminariami”, Isabelle ustawiała stoły w okrąg. Carter zajął miejsce po drugiej stronie klasy i unikając patrzenia na Allie, wyciągnął

przed siebie swoje długie nogi.

Zastanawiała

się

właśnie,

czy

powinna obok niego usiąść, kiedy zatrzymała się przed nią Zoe. Jej brązowe

oczy

jaśniały

z podekscytowania. Ubrana w szkolny mundurek,

z

białymi

skarpetkami

i mokasynami, zdecydowanie bardziej przypominała małą dziewczynkę niż ekspertkę

sztuk

walki,

dotkniętą

problemami psychicznymi.

– Allie – powitała ją. – Całą noc cię wczoraj szukałam.

– Tak? – zdziwiła się. – Ja…

Zoe nie pozwoliła jej dokończyć.

– Rozmawiałam z panem Patelem, wyjaśnił mi, co źle zrobiłam. To moja wina, że wczoraj ci się nie udało. Prosił

mnie,

żebym

nie

wyrządziła

ci

krzywdy. – Zmarszczyła nos. – Wydawał

się wtedy szczery. Czy naprawdę cię skrzywdziłam?

Allie pomyślała o wczorajszym bólu pleców, gdy kładła się do łóżka, i upokarzających doświadczeniach na sali treningowej, gdzie co chwilę musiała gapić się w sufit, a potem spojrzała Zoe prosto w oczy.

– Nieee. – Wzruszyła ramionami. – Wciąż jestem w jednym kawałku.

– Super – ucieszyła się z wyraźną ulgą dziewczynka. – Dziś na pewno cię nie skrzywdzę. Ćwiczyłam.

– Ja też…

– Zajmijcie swoje miejsca –

poprosiła Isabelle, przerywając im rozmowę.

Razem z nią w klasie pojawił się Sylvain. Allie napotkała jego wzrok i zamarła na chwilę, bojąc się, że będzie chciał obok niej usiąść. Rzuciła ostrożne spojrzenie w stronę Cartera, który przyglądał im się spod półprzymkniętych powiek.

Sylvain na szczęście usiadł obok Nicole, niezauważonej wcześniej przez Allie. Dziewczyna pochyliła się do niego i szepnęła mu coś do ucha.

Chłopak parsknął śmiechem. Allie poczuła

dziwną

pustkę

wewnątrz

swojego umysłu.

– W tym semestrze – zaczęła

Izabelle, rozkładając książki na ławkach przed uczniami – skupimy się na literaturze z początku dwudziestego wieku. Dziś zajmiemy się Wiekiem niewinności Edith Wharton…

Podczas

gdy

dyrektorka

przechadzała się po klasie, Allie wciąż nie potrafiła oderwać wzroku od Cartera.

Chłopak

wpatrywał

się

w okładkę leżącej przed nim książki, jakby chciał ją zapamiętać na zawsze.

Nie odwzajemnił spojrzenia Allie.

– Im dalej, tym gorzej. – Jo

westchnęła, upijając odrobinę wody ze szklanki. – Mam tyle zadań, że wystarczy mi na cały tydzień, a to dopiero pierwszy dzień.

– To samo – westchnęła Allie.

Pozostali również przy​taknęli.

Siedzieli

przy

swoim

stole

w zapełnionej i gwarnej jadalni. Szum rozmów wokół nich cichł i narastał jak morski przypływ. Kiedy przyszli, ich stolik okupowali młodsi uczniowie, ale Lucas

szybko

załatwił

sprawę,

zamieniając z nimi kilka cichych słów.

– Wreszcie – ucieszyła się Jo, widząc

zmykających

w

pośpiechu

pierwszoklasistów. – Już nigdy nie oddamy tego stołu.

Rachel i Lucas parsknęli śmiechem i usiedli na swoich miejscach. Allie cieszyła się, widząc ich znowu razem.

Ostatnio spędzali ze sobą sporo czasu.

Wyglądało na to, że własne towarzystwo sprawia im radość. Miała nadzieję, że wszystko się między nimi dobrze poukłada. Rachel podkochiwała się w Lucasie od chwili, gdy zobaczyła go w Cimmerii, ale ich znajomość nigdy nie przerodziła się w nic więcej.

Niewiele później pojawił się Carter i bez słowa usiadł obok Jo. Rachel spojrzała na Allie, unosząc lekko brew.

– Potem – odparła bezgłośnie

dziewczyna, potrząsając smutno głową.

Jej

wzrok

zbłądził

w

okolice

sąsiedniego stolika, przy którym Sylvain dotrzymywał towarzystwa Nicole. Może Rachel się pomyliła i znowu ze sobą chodzili? Ciągle widywała ich razem.

Sylvain uśmiechał się, słuchając słów Nicole, ale nagle jakby wyczuł, że jest obserwowany, odwrócił się na krześle i spojrzał na Allie. Popatrzył jej prosto w oczy, próbując być może odkryć, co też jej chodzi po głowie.

Allie,

czując

rumieniec

na

policzkach, wbiła wzrok w stojący przed sobą talerz.

– Rozumiem, że zaraz po obiedzie wszyscy idziemy do biblioteki? – zapytała Rachel. – Ja i tak nie mam innego ​wyjścia.

– Oczywiście. – Jo westchnęła. – Wszyscy tam będziemy. Sezon tortur intelektualnych w Akademii Cimmeria możemy uznać za otwarty.

– Zelazny wam też kazał napisać wypracowanie? – zainteresowała się Allie. Odpowiedziały jej potakujące skinienia.

– Dwa tysiące słów. – Lucas ugryzł

kawałek chleba. – Ten facet to jakiś oprawca.

– Powinniśmy się zbuntować –

zasugerowała Jo. – Wywołać rewolucję uprzywilejowanych.

– Odwrotna rewolucja? Podoba mi się

ten

pomysł.

Rachel

się

uśmiechnęła.

Kiedy

pozostali

pogrążyli

się

w użalaniu nad własnym losem, Allie rozejrzała się po jadalni. Wszystko wyglądało tutaj prawie tak samo jak latem – każdy z okrągłych stołów nakryto białym obrusem, na którym lśniły kryształy i biała porcelanowa zastawa, ozdobiona emblematem szkoły.

Nad

głowami

uczniów

wisiały

olbrzymie żyrandole, ale ze stołów zniknęły wszystkie świece. Isabelle ogłosiła, że wrócą dopiero wtedy, gdy sala

zostanie

wyposażona

w ognioodporne obrusy i zasłony. Jak na razie okna nie były niczym zasłonięte.

Nagle Allie zakrztusiła się i upuściła widelec, który z brzękiem upadł na talerz.

Na zewnątrz wciąż było jeszcze w miarę jasno. Tuż przy oknie stał Gabe i patrzył prosto na nią.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

10

Wszyscy popatrzyli w jej stronę.

Nie potrafiąc wydobyć z siebie ani słowa i dusząc się z braku powietrza, Allie machnęła ręką w stronę okna.

– To G… G… – nie mogła

wypowiedzieć tego imienia.

Głowy

pozostałych

uczniów

odwróciły się we wskazanym przez nią kierunku.

– Co się dzieje? – zapytał po chwili Carter,

odwracając

się

do

niej

z zakłopotanym spojrzeniem.

– Gabe. – Wreszcie jej się udało. – Za oknem. Patrzył na nas.

– Co!? – Jo zerwała się tak

gwałtownie, że omal nie wywróciła stołu. Rozległ się brzęk tłuczonego szkła, a po blacie pociekła woda z rozbitej szklanki.

Allie poczuła ulgę. Wszyscy patrzyli w stronę okna, ale ona spostrzegła, że nikogo już tam nie było. Pozostały jedynie ciemności i drzewa.

– Jesteś pewna? – Carter przyglądał

się jej z powagą.

Marzyła

o

tym,

żeby

móc

powiedzieć „nie”, że było to tylko złudzenie. Ale widziała Gabe’a tak wyraźnie jak teraz Cartera.

– Na sto procent – potwierdziła i spojrzała na Jo, która pobiegła do stolika Isabelle i teraz rozmawiała z dyrektorką, gorączkowo przy tym gestykulując.

Dziewczyna

wyraźnie

histeryzowała.

Allie

dostrzegła

uniesione brwi Isabelle, próbującej coś zrozumieć z chaotycznej przemowy.

Wreszcie dyrektorka podniosła się z krzesła i machając ręką, nakazała pozostałym nauczycielom ruszyć w jej ślady. Jerry Cole wybiegł z jadalni, zapewne po to, by poinformować ochroniarzy z firmy ​Patela. Eloise objęła Jo i wyprowadziła dziewczynę na zewnątrz.

Allie

rozejrzała

się

po

sali.

Pozostali uczniowie wydawali się nieświadomi toczącego się na ich oczach dramatu. Większość pogrążona była w rozmowach lub zajmowała się jedzeniem,

kilku

spoglądało

zaciekawionym wzrokiem w stronę Isabelle,

która

ponownie

stanęła

w drzwiach.

– Allie, chodź ze mną. Natychmiast – jej głos był ostry i rozkazujący. Allie podniosła się z krzesła i ruszyła za nią.

Rachel i Carter również wstali od stolika i wyszli za nimi na cichy korytarz. – Jesteś całkowicie pewna, że to był Gabe? – zapytała Isabelle spokojnym głosem, w którym dało się jednak wyczuć krańcowe napięcie. – Jest już ciemno. Łatwo o pomyłkę.

Może

sobie

to

tylko

wyobraziłaś? – Jo spojrzała na nią oczami pełnymi łez. Allie wiedziała, jak olbrzymi wpływ miał na nią Gabe, a jego powrót musiał wydawać się dziewczynie najgorszym koszmarem.

To

był

on.

Wszędzie

go

rozpoznam. Nawet po ciemku.

Podszedł

do

nich

muskularny

ochroniarz

w

czarnym

uniformie.

Rozstąpili się, żeby zrobić mu miejsce.

Odwracając się plecami do Allie i reszty uczniów, mężczyzna stanął przed Isabelle i Zelaznym.

– Moja drużyna przeszukuje teren przed jadalnią – mówił ściszonym głosem. – Nie znaleźliśmy żadnych śladów. Ziemia jest miękka, ale pod oknami nie ma odcisków butów. Na wszelki wypadek sprawdzamy resztę terenu.

Allie poczuła, jak płoną jej policzki.

Ochroniarz

uważał,

że

kłamała.

Próbowała zapanować nad swoimi emocjami, ale nie potrafiła.

– Czy ten facet… – spojrzała na Isabelle i wskazała na mężczyznę – … twierdzi, że sobie to zmyśliłam?

Carter oparł dłoń na jej ramieniu, jakby chciał ją uspokoić, ale nie odezwał się ani słowem i unikał

patrzenia jej w oczy.

– Nie, Allie – odpowiedziała

dyrektorka. – Poprosiłam go o złożenie raportu i właśnie to robi. – Spojrzała ponownie na strażnika. – Dziękuję, Paul.

Rozglądajcie się dalej i informujcie nas na bieżąco.

Mężczyzna ukłonił się lekko i ruszył

ku drzwiom. Zelazny odwrócił się do dyrektorki.

– To ty podejmujesz decyzje,

Isabelle,

ale

na

twoim

miejscu

pozwoliłbym im wrócić do normalnych patroli – oznajmił. – Dziewczyna coś sobie wyobraziła, podobnie jak zeszłej nocy podczas biegu.

– Niczego sobie nie wyobraziłam! – zaprotestowała Allie.

– Czy ktoś jeszcze go widział? – W głosie nauczyciela historii kryło się wyraźne wyzwanie. Powiódł wzrokiem po pozostałych uczniach. Rachel, Carter i Jo wymienili się spojrzeniami. Allie ponagliła Cartera wzrokiem, ale chłopak przecząco potrząsnął głową. Niczego nie widział.

– Ja nie… – Z wściekłości nie potrafiła wydobyć z siebie zrozumiałych słów. – Wierzycie mi, prawda?

– Wierzę, że coś widziałaś, Allie – odparł zakłopotany Carter. – Ale…

Wpatrywała się w niego zdumiona, nie wiedząc, dlaczego jej nie wierzy.

Chłopak musiał to wyczytać w jej oczach,

ponieważ

uniósł

dłonie

w obronnym geście.

– Patrzyłem w tamtą stronę, Allie.

Nikogo nie widziałem. Może teraz również tylko zdawało ci się, że kogoś zauważyłaś, jak wtedy w lesie. – Otworzyła usta, żeby się sprzeciwić, ale nie

pozwolił

sobie

przerwać,

kontynuując łagodnym głosem: – Nikt cię nie może za to obwiniać. Tyle przeszłaś…

– To. Był. On – podkreśliła

z wściekłością każde słowo.

– Wystarczy – przerwała im

zdenerwowana Isabelle. – Pozwól ze mną, Allie. Pozostali mogą wrócić do swoich zajęć.

Skierowała się do swojego biura, stukając

wściekle

obcasami

o wypolerowaną drewnianą podłogę.

W gabinecie zapaliła światło i wskazała Allie miejsce na krześle przy biurku.

– Siadaj! – poleciła. – Wrócę za kilka minut. Nie ruszaj się stąd.

Wyszła i zamknęła za sobą drzwi.

Allie pozostała sam na sam ze swoimi myślami. Przez całą wieczność próbowała zrozumieć, co tak naprawdę widziała. A co jeśli się pomyliła? Nie, widziała go wyraźnie. To był Gabe.

Oparła

głowę

o

kolano,

przypomniawszy

sobie

spojrzenie

Cartera i wyraz wątpliwości na jego twarzy. Mówił do niej jak do kogoś niespełna rozumu. Zrobiło jej się niedobrze na samą myśl o tym, więc zerwała się z krzesła i zaczęła krążyć po niewielkim, pozbawionym okien pokoju, próbując się skupić na czymś innym.

Może strażnicy znaleźli Gabe’a? Może dlatego tyle to trwa. Za chwilę przyjdą ją

przeprosić

i

wszystko

będzie

w porządku.

Zatrzymała

się

obok

drzwi

i przyłożyła do nich ucho, nasłuchując odgłosów z zewnątrz. Słyszała szum rozmów i kroków, ale nie wyczuwała żadnych oznak niepokoju. Cokolwiek się działo, nikt nie panikował. Znów zaczęła krążyć.

Odległość od ściany zdobionej kilimem z dziewicą na białym koniu do przeciwległego krańca pokoju wynosiła po przekątnej siedem kroków. Pokonała ją sto dwanaście razy, zanim usłyszała Isabelle rozmawiającą z kimś przed drzwiami. Ponownie przycisnęła ucho do ich drewnianej powierzchni.

– Wiem, że jesteś zajęta… – To był

Sylvain.

– Zgadza się. O co chodzi? –

Dyrektorka wydawała się zestresowana.

– Słyszałem, co mówił Paul, wiem, że nie znaleźli pod oknem jadalni żadnych śladów. – Jego francuski akcent był wyraźniejszy niż zwykle, co oznaczało,

że

musiał

się

czymś

niepokoić. – Ale to wcale nie musi oznaczać, że Gabe’a tam nie było.

Pamiętaj, że jest doskonale wyszkolony.

Wie, jak stanąć, żeby nie zostawić za sobą śladów. Przy ścianie jest wąska podmurówka, mógł…

– Dziękuję, Sylvain – przerwała mu Isabelle.

Allie

zacisnęła

zęby

z wściekłością i oparła się czołem o drzwi. Nie rozumiała, dlaczego dyrektorka nie pozwoliła mu dokończyć.

To, co mówił, miało przecież sens.

Drzwi otwarły się, zmuszając ją do uskoczenia w tył.

– Chodź za mną! – poleciła Isabelle.

W pełnej napięcia ciszy wróciły zatłoczonym korytarzem. Allie z coraz większym zdenerwowaniem wpatrywała się w potylicę dyrektorki.

Isabelle przepuściła ją w drzwiach jadalni, a potem zamknęła je za swoimi plecami. W pustym pomieszczeniu wciąż unosiła się woń niedawno zakończonego posiłku,

zdominowana

przez

nieprzyjemny

zapach

pieczeni

wieprzowej. Zebrano już wszystkie nakrycia, z kuchni dobiegały ciche odgłosy

rozmowy.

Dyrektorka

poprowadziła ją do stolika, przy którym Allie jadła dzisiejszą kolację.

– A teraz spróbuj opowiedzieć mi to raz jeszcze na spokojnie, bez ludzi, którzy mówią ci, co masz myśleć – poprosiła. Allie poczuła wielką ulgę, widząc, że Isabelle nie wygląda już na rozgniewaną. – Gdzie wtedy siedziałaś?

Przez chwilę Allie miała pustkę w

głowie.

Wyludniona

jadalnia

wzmagała jej dezorientację. Zmusiła się do uspokojenia oddechu i spróbowała sobie wyobrazić pełną salę.

– Tutaj. – Wskazała jedno z krzeseł, ustawionych frontem do wysokich okien.

– Usiądź tam, proszę. Tak samo jak przy kolacji.

Allie przycupnęła na krawędzi krzesła, patrząc, jak Isabelle podchodzi do okna.

– W którym oknie zobaczyłaś jego twarz?

– W tamtym. – Pokazała ręką. – Trzecim od lewej.

– Tym? – Isabelle stanęła przed wskazanym

oknem.

Allie

skinęła

głową. – W którym dokładnie miejscu widziałaś Gabe’a?

– Lewy dolny róg.

Isabelle przyjrzała się uważnie tafli szkła, dotykając jej w jednym miejscu koniuszkami

palców,

i

ponownie

odwróciła się w jej stronę.

– Dobrze. Możesz mi powiedzieć, co robił, kiedy go zauważyłaś?

– Wierzysz mi? – Allie poczuła radosne ukłucie w sercu.

– Po drugiej stronie szyby są wyraźne ślady. Musiał stanąć zbyt blisko i dotknął szkła nosem. – Dyrektorka wróciła do stolika i usiadła na krześle. – Widziałaś, co robił?

Po

prostu…

Nie

wiem…

Obserwował.

Zamknęła

oczy

i przywołała pod powiekami obraz jego twarzy,

wpatrującej

się

w

coś

z olbrzymią koncentracją. – Patrzył na mnie, Cartera i Jo. – Gwałtownie otwarła oczy. – Jak mogło do tego dojść, Isabelle? W jaki sposób udało mu się ominąć ochronę?

Dyrektorka potarła grzbiet nosa, jakby wyczuwając nadchodzący atak migreny.

– Nathaniel musi mieć wśród nas swoją wtyczkę – wyjaśniła. – Kogoś, kto ma… dostęp.

Allie

natychmiast

przypomniała

sobie, co mówił Patel podczas zajęć w Nocnej Szkole. Wierzył, że Gabe mógł mieć sprzymierzeńców pośród uczniów, ludzi, którzy utrzymywali z nim kontakt po tym, jak zamordował Ruth.

Nie sugerował jednak, że ktoś mógł być współodpowiedzialny za morderstwo ani że wciąż pomaga Nathanielowi.

Z nagłą jasnością uświadomiła sobie, że treningowe

śledztwo,

które mieli rozpocząć w Nocnej Szkole, musiało odbyć się naprawdę.

– Któryś z nauczycieli? – zapytała ochryple, z trudem wydobywając słowa z wysuszonego gardła.

– Prawdopodobnie. – Isabelle

spojrzała jej prosto w oczy. – Albo któryś z zaawansowanych uczniów Nocnej Szkoły. Ktoś bardzo mi bliski.

Ktoś, komu ufam. – Dała jej czas na przemyślenie tej informacji. – Wydaje mi się, że Nathaniel wykorzystuje Gabe’a, aby przestraszyć ciebie i Jo.

Wie, że nikt inny nie mógłby cię bardziej przerazić. Ma to swój chory sens.

Możesz mi powiedzieć, jak wyglądał

Gabe?

Allie

zmierzyła

pustym

spojrzeniem.

– Nie rozumiem…

– Chciałabym wiedzieć, jaki miał

wyraz twarzy. Czy wyglądał inaczej, niż pamiętałaś?

W

co

był

ubrany?

Czy widziałaś jego ręce? Czy coś w nich trzymał? – Przerwała na chwilę, a potem dodała: – Każdy szczegół może być ważny.

Allie ponownie zamknęła oczy

i opisała to, co udało jej się zapamiętać.

– Nie widziałam jego rąk. Miał

krótsze włosy i był inaczej uczesany.

Wyglądał na starszego. Miał na sobie garnitur. – Uświadomiła sobie, co właśnie powiedziała, i otwarła oczy. – Garnitur i krawat. Tak jak tamten facet w lesie. I ci goście, którzy czekali na mnie przed domem.

Zostawiwszy Isabelle w jadalni, Allie nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić. Czekał na nią ogrom zadań do odrobienia, które teraz wydawały się zupełnie

nieważne.

W

pierwszym

odruchu chciała odnaleźć Cartera, ale przypomniała sobie, że dalej się na nią wścieka, a nie miała zamiaru znowu się z nim kłócić. Jo na pewno wciąż histeryzowała, Rachel natomiast będzie chciała

natychmiast

o

wszystkim

usłyszeć. Allie nie wiedziała, ile może im zdradzić, a powiedzenie prawdy na pewno nie wpłynęłoby najlepiej na Jo.

Przez chwilę po prostu szła przed siebie. Minęła świetlicę, pełną uczniów pogrążonych w rozmowach i grających w gry, na które nie miała najmniejszej ochoty. Następnym miejscem, które przyszło jej do głowy, była biblioteka.

Postała przez chwilę przy drzwiach, opierając dłoń na klamce. Wszyscy pozostali zapewne już tam byli. I też będą chcieli wiedzieć, co się stało.

Mogła śmiało mówić przy Carterze i Lucasie, obaj należeli do Nocnej Szkoły. Ale reszta…

Odwróciła się na pięcie i wróciła korytarzem do głównych schodów.

Przedarła się przez tłum roztrajkotanych uczniów i ruszyła na górę. Była w połowie drogi, gdy zauważyła Sylvaina zmierzającego w przeciwnym kierunku. Nagły przypływ ulgi, jaki poczuła na jego widok, był dla niej sporym

zaskoczeniem.

Sylvain

o wszystkim wiedział, mogła być z nim całkowicie szczera. A na dodatek jej wierzył.

Zauważył, że patrzy w jego stronę, i przyspieszył kroku. Spotkali się w połowie schodów.

– Słyszałam jak… twoją rozmowę z Isabelle – oznajmiła pospiesznie. – Gabe tu był. Naprawdę. Dziękuję, że mi uwierzyłeś. Chyba byłeś jedyny.

Miała wrażenie, że brzmi jak jakaś wariatka, ale jego spojrzenie było poważne i pełne współczucia. Światło padające z pobliskiego okna nadawało blasku jego kobaltowym oczom.

– Po prostu powiedziałem jej

prawdę.

Wydawało

mi

się

to

oczywiste. – Zniżył głos, widząc zbliżającego się pierwszoklasistę. – Wybierasz się dokądś teraz? Byłoby chyba lepiej, gdybyśmy usunęli się z tych schodów.

Razem dotarli na pierwsze piętro.

Sylvain podszedł do okiennej wnęki, która mogła zapewnić im odrobinę spokoju. Allie wahała się przez sekundę, ale w końcu ruszyła za nim. Usiedli.

Żadne z nich nie wiedziało, co powiedzieć.

– Wszystko w porządku? – zapytał

po chwili.

Z jakiegoś powodu to pytanie tylko mocniej ją przygnębiło. Dlaczego coś miałoby być nie w porządku? Przecież nic jej tak naprawdę nie groziło. Co z tego, że widziała Gabe’a?

– Oczywiście, że w porządku – odparła.

– Ale

jestem

wściekła

i przestraszona. Nie lubię, gdy ktoś mnie szpieguje albo oskarża o kłamstwo.

– Przepraszam – powiedział ze smutkiem. – Zapytałem o to tylko dlatego,

że

nie

wiedziałem,

jak

zareagować. To wszystko jest strasznie dziwaczne.

– No cóż – westchnęła, odrobinę udobruchana

doceniam,

że

przynajmniej

nie

nazwałeś

mnie

wariatką.

– Masz wiele twarzy, Allie, ale na pewno nie jesteś wariatką. – Jego uśmiech był zaraźliwy. Mimo tego, co się ostatnio wydarzyło, musiała na niego odpowiedzieć uśmiechem. Zgasł chwilę później,

gdy

przypomniała

sobie

o powadze ​sytuacji.

– Posłuchaj, Sylvain – poprosiła. – Isabelle wspomniała coś o tym, że Nathaniel może mieć tutaj swoją wtyczkę. Kogoś wysoko postawionego w Nocnej Szkole. To całe śledztwo, które mamy prowadzić… ono będzie prawdziwe. – Spojrzała mu w oczy. Nie zdradzały żadnego zaskoczenia, choć wahał się przez chwilę z odpowiedzią.

– Wiemy o tym już od pewnego

czasu – wyjaśnił. – Jeden z nauczycieli, instruktorów lub starszych uczniów musi współpracować z Nathanielem.

Jego słowa sprawiły, że po raz pierwszy naprawdę w to uwierzyła i poczuła gęsią skórkę na całym ciele, próbując sobie wyobrazić Zelaznego lub Eloise knujących z Nathanielem. Albo Jo lub Lucasa.

– Nie wierzę. – Westchnęła. – Nie wierzę, że ktoś był do tego zdolny.

– Nikt w to nie wierzy –

odpowiedział szeptem. – W tym właśnie problem. To ktoś, komu ufamy. I to jest najgorsze.

Allie spojrzała na niego, krzyżując ramiona na piersi.

– Dlaczego oni to robią, Sylvain?

Nathaniel i ci ludzie, którzy z nim współpracują. Wiesz, czego tak bardzo pragną?

Sylvain odwrócił wzrok i popatrzył

za okno. Jego oczy pociemniały.

– Czegoś, czego nie możemy im dać

odpowiedział

po

chwili,

ponownie patrząc na Allie.

– Ale wiesz, prawda? Wiesz? – Złapała go za ramię. – Naprawdę wiesz, co się tu dzieje?

Zmierzył

wzrokiem

jej

dłoń

i ponownie spojrzał jej w oczy; sprawiał

wrażenie

zupełnie

bezbronnego.

Wyraz

jego

twarzy

spowodował, że z trudem wzięła haust powietrza. Spuściła wzrok, ukrywając oczy za rzęsami, i cofnęła dłoń. Kiedy po chwili na niego popatrzyła, Sylvain wyglądał na opanowanego.

– Wiem różne rzeczy, o których nie masz pojęcia, Allie – przyznał. – To oczywiste, uczę się tu przecież dłużej niż ty. Moja rodzina jest z tym powiązana na tyle sposobów, że nie zdołałabyś tego zrozumieć.

– Czyżby? – zakpiła. Miała już dość tych kłamstw i tajemnic, a jego zawoalowane

aluzje

zaczynały

solidnie wkurzać. Wyszła z wnęki i spojrzała na niego raz jeszcze. – Na twoim miejscu nie byłabym tego taka pewna.

Kiedy pojawiła się wieczorem

w sali treningowej numer jeden, pomieszczenie zaczęło się już wypełniać uczniami, ale wyglądało na mniej zatłoczone

niż

poprzedniego

dnia.

Rozejrzała się za Carterem i Sylvainem, nigdzie ich jednak nie było.

Usiadła na macie i zapatrzyła się pustym

wzrokiem

w

przestrzeń,

rozmyślając nad ostatnią rozmową z Sylvainem. Tak mocno pogrążyła się w myślach, że nawet nie zauważyła, gdy podeszła do niej Zoe.

– Nie mogę uwierzyć, że zobaczyłaś Gabe’a. Jesteś prawdziwą szczęściarą.

– Zdecydowanie nie czuję się jak szczęściara

prychnęła

Allie

z niedowierzaniem.

– A powinnaś. – Zoe usiadła obok niej i zaczęła się rozciągać. Patrząc, jak jej partnerka bez wysiłku przykłada głowę do wyprostowanego kolana i łapie się jednocześnie dłońmi za stopy, Allie musiała przyznać, że dziewczyna jest niezwykle wygimnastykowana. – Wszyscy go szukają, a to ty wypatrzyłaś go

jako

pierwsza.

Niesamowita

sprawa. – Wykonała kolejny skłon. – Ochroniarze Raja przeszukują właśnie teren, mają do pomocy paru starszych uczniów.

To była zupełnie nowa wiadomość dla Allie.

Na środku sali pojawił się Raj Patel.

– Zaczniemy od przećwiczenia tego samego rzutu co wczoraj. Ustawcie się w parach – polecił. Mówił cicho, ale ton jego głosu był autorytatywny. Allie podobało się to, że Patel nie musiał

krzyczeć, żeby zyskać posłuch. Nie wydawał się również wstrząśnięty wydarzeniami dzisiejszego wieczoru.

Takie sprawy to dla niego zapewne codzienność. – Zaczynamy od ataku z lewej strony.

– Powinnam ci to jeszcze raz

pokazać – stwierdziła Zoe, podchodząc bliżej. – Ostatnio mogłam popełnić kilka błędów.

– Nie trzeba – przerwała Allie.

Wciąż nie potrafiła jej wybaczyć wczorajszego poniżenia. – Ćwiczyłam ostatniej nocy. Myślę, że wiem, co robić.

– Jesteś pewna? – W głosie Zoe nadal słychać było powątpiewanie. – Naprawdę możemy zacząć od początku.

Pokazałabym ci…

– Najpierw spróbujmy. – Allie próbowała zachować kamienny wyraz twarzy, żeby jej partnerka nie mogła wyczytać, jak bardzo jej na tym zależy.

Zoe wzruszyła ramionami.

– Sama chciałaś.

– Przygotujcie się! – zawołał Raj.

Zoe zeszła z jej linii wzroku.

– Już!

Podobnie jak robiła to z Sylvainem zeszłej nocy, raczej wyczuła, niż zobaczyła ruch Zoe. Zaparła się stopami o ziemię, a kiedy dłoń partnerki sięgnęła do jej ramienia, Allie bez trudu rzuciła drobną dziewczyną o ziemię.

Dosko!

Zoe

westchnęła

z wyraźnym zdumieniem, gdy Allie pomogła jej wstać. – To było genialne.

Kto cię uczył?

– Powiedzmy, że miałam prywatne korepetycje. – Allie nie potrafiła powstrzymać tryumfalnego uśmiechu.

– Zmiana – polecił Patel.

Allie przygotowała się dokładnie według wskazówek Sylvaina – prosta sylwetka, lekko ugięte kolana, ręce opuszczone wzdłuż ciała. Była jak zwinięta sprężyna, gotowa zerwać się w każdej chwili. Próbowała nie zadzierać nosa, ale udany pierwszy rzut dodał jej pewności siebie. Wiedziała, że potrafi to zrobić.

– Już!

Złapała młodszą dziewczynę za ramię i zrobiła wszystko, co pokazywał

jej Sylvain, ale Zoe zaparła się stopami o ziemię i kucnęła, opierając się wysiłkom Allie.

– Bardzo dobrze – ocenił Patel, podchodząc do nich. – Doskonała robota, Zoe. Allie, wszystko zrobiłaś idealnie,

ale

ona

jest

świetnie

wytrenowana. Co próbowałabyś zrobić, gdyby taka sytuacja wydarzyła się naprawdę?

– Udusić ją – odpowiedziała bez żadnego wahania.

– Prawidłowo – pochwalił. Allie czuła,

jak

jej

twarz

promieniuje

z radości. – Zrobiłaś wielkie postępy.

Przez

następną

godzinę

tak

intensywnie ćwiczyły kolejne chwyty, że zaczęły ją boleć wszystkie mięśnie. Pod koniec zajęć Zoe przyjrzała jej się z uwagą.

– No cóż – stwierdziła. – Może nie jesteś aż tak beznadziejna.

– Dzięki. Też mi się tak wydaje… – Uświadomiła sobie, że również powinna pochwalić koleżankę. – Jesteś w tym naprawdę świetna.

– Wiem – odpowiedziała Zoe,

szczerze zaskoczona tym, że Allie uznała za konieczne ją o tym poinformować. To było przecież oczywiste.

Allie wciąż się uśmiechała, gdy zauważyła

stojącego

w

drzwiach

Cartera, który spoglądał na nią ponurym wzrokiem.

Natychmiast

do

niego

podbiegła.

– Cześć.

– Cześć. – W jego głosie nie było żadnego ciepła.

– Znaleźliście coś? – zapytała, wskazując wzrokiem na drzwi.

Zacisnął usta i pokręcił głową.

Biorąc

pod

uwagę

ostatnie

wydarzenia, ich kłótnia wydawała się zupełnie nieważna. Allie rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie.

– Na Boga, Carter, mógłbyś już sobie darować te fochy. – Złapała go za rękę i wyciągnęła na zewnątrz. – Chodź, miejmy to już z głowy.

Obawiała się, że odmówi, ale

posłusznie ruszył za nią do ogrodu na tyłach szkoły. Allie poszła na sam koniec i wciąż trzymając go za rękę, pociągnęła na starą ławkę ukrytą w bukszpanowym żywopłocie. Ławka okazała się zimna i wciąż wilgotna od ostatniego deszczu.

– Dobra. – Allie westchnęła. – Mów.

– Po co? – Spojrzał na nią spod przymrużonych powiek. – I tak nie będziesz słuchać.

– Ej! – Zaskoczyła ją jego

wściekłość. – Niech cię szlag, Carter!

Nie mam pojęcia, co w ciebie wstąpiło.

Mów, o co ci chodzi.

– Przepraszam. To było… – Odsunął

się od niej odrobinę i przeczesał

palcami

włosy.

Czasem

mam

wrażenie, że wierzysz, że to wszystko to tylko jakaś gra.

– To niesprawiedliwe. – Ze

wszystkich sił próbowała zachować spokój.

W

nic

nie

„grałam”

z Sylvainem. Uczyłam się walczyć. I jest mi przykro, że musiałeś się o mnie martwić. Byłam zdenerwowana i nie myślałam zbyt jasno, ale nic mi nie groziło. Sylvain się mną zaopiekował.

– I to niby ma poprawić mi

nastrój!? – wrzasnął tak głośno, że Allie musiała się skrzywić. – Boże, Allie – podjął już nieco ciszej – po tym wszystkim, co zaszło, wciąż spotykasz się z Sylvainem. – W jego napiętej szczęce wyraźnie zadrgały mięśnie.

Spojrzał na nią oczami pełnymi bólu. – Miałaś przecież być ze mną.

Oparła dłoń na jego ramieniu.

– Tylko z nim trenowałam –

wyjaśniła po raz setny. – To naprawdę nic wielkiego.

– Ale rozumiesz, dlaczego wolałbym cię z nim nie widywać, prawda?

Z pewnym wahaniem pokiwała

głową.

– To dlaczego to robisz?

Fakt, że sama nie potrafiła sobie wytłumaczyć własnych uczuć wobec Sylvaina, tylko pogarszał całą sytuację.

Nie wiedziała, co powiedzieć. Wszystko brzmiało jak słaba wymówka.

– Myślę, że… jest dla mnie kimś w rodzaju przyjaciela.

– Przyjaciela, który próbował cię zgwałcić podczas letniego balu.

Jego słowa uderzyły w nią jak grom, wzbudzając kolejną falę gniewu.

Raczej

miałam

na

myśli

przyjaciela, który ocalił mi życie – odparła błyskawicznie. Widziała, że rani go w ten sposób, ale poddała się wściekłości i zupełnie jej to nie obchodziło. – I tak, to prawda, że próbował zrobić coś ohydnego i że przez bardzo długi czas go za to nienawidziłam. Ale przeprosił mnie i starał się na wiele sposobów odkupić swoją winę. Doskonale wiem, że ty też o tym wiesz. Do diabła, Carter, mam chyba prawo sama dobierać sobie przyjaciół? To przecież moje życie.

Prosiłam cię tylko o to, żebyś mi zaufał.

Zerwał się na równe nogi.

– W ogóle mnie nie słuchasz, Allie.

Nie chcę, żebyś się z nim spotykała.

Nigdy – powiedział to takim tonem, jakby rozmawiał z kimś, kto zachowuje się kompletnie nieracjonalnie.

Przez długą chwilę wpatrywała się w niego w milczeniu. Jaki był sens tłumaczenia tego wszystkiego, skoro ignorował wszystko, co powiedziała?

– Nieźle. – Westchnęła w końcu. – Ty go strasznie nienawidzisz, prawda?

Zgaduję, że nie ma najmniejszej szansy, abyś uwierzył, że on chce się ze mną tylko przyjaźnić?

– Tak – potwierdził, nie odwracając wzroku. – Wszystko sprowadza się do tego, że jesteś moją dziewczyną, a ja nie życzę sobie, żebyś spotykała się z Sylvainem.

– Daj spokój. – Jej gniew

przegrywał powoli z narastającym zakłopotaniem. – To idiotyczne. Nie wierzysz chyba, że możesz mi dyktować, z kim mam się przyjaźnić, tylko dlatego że ze sobą chodzimy? Wydaje ci się, że co…

że

żyjemy

w

jakichś

prehistorycznych

czasach?

Sama

wybieram sobie przyjaciół.

– Przecież nie mówię ci, co masz robić. To twój wybór. – Jej pełne niedowierzania spojrzenie nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. – Ale jeśli chcesz być ze mną, to nie możesz spotykać się z Sylvainem.

Kiedy

uświadomiła

sobie,

co

oznaczały jego słowa, poczuła ogromny ciężar w sercu.

– Próbujesz powiedzieć, że zerwiesz ze mną, jeśli będę się przyjaźnić z Sylvainem?

Nie musiał odpowiadać. Wyraz jego twarzy mówił wszystko.

– Och, Carter… – Westchnęła,

czując się jak w pułapce, i opuściła głowę na kolana.

Jeśli się nie zgodzi, to go straci. Nie potrafiła myśleć ani oddychać, ale nie miała

wyjścia,

musiała

wybrać.

I wiedziała, kogo wybierze. W końcu był najważniejszą osobą w jej życiu.

Nie mogła stracić Cartera.

Podniosła głowę i spojrzała na niego zasmuconymi szarymi oczami.

– W porządku – zgodziła się

ponuro. – Zgaduję, że będę musiała zrezygnować ze spotkań z Sylvainem.

Z tryumfalnym uśmiechem złapał ją za ręce i podniósł z ławki, biorąc w objęcia.

– Przepraszam, że się pokłóciliśmy – szepnął, owiewając ciepłym oddechem jej

włosy.

Nie

chciałem

się

zachowywać jak ostatni gnojek, ale nie mogłem wytrzymać, kiedy cię z nim widywałem.

Oparł głowę na jej piersi. Allie milczała.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

11

Przez cały następny tydzień Allie pracowała tak ciężko, że nie miała czasu, aby zamartwiać się Gabe’em czy swoją kłótnią z Carterem, choć wciąż nękały

wątpliwości.

Unikanie

Sylvaina okazało się dość łatwe – w końcu tylko spała albo pracowała.

Wciąż nie dawała jej też spokoju wiadomość o tym, że jeden z uczniów bądź

nauczycieli

współpracuje

z Nathanielem. Bała się, że ktoś ją szpieguje.

Ale kto?

Gdy rozmawiała z Eloise, nie

potrafiła uwierzyć, że to mogła być ona.

Była zbyt miła, a ukrywanie czegoś takiego

wymagałoby

olbrzymich

zdolności aktorskich. Allie nienawidziła Zelaznego, to oczywiste, ale również nie potrafiła sobie wyobrazić, jak on współpracuje z Nathanielem. Jego oddanie

szkole

nie

znało

granic

i proporcji. Podejrzewanie Isabelle nie miało najmniejszego sensu, pozostawał

więc tylko Jerry Cole, miły facet w typie kujona,

który

ekscytował

się,

opowiadając o atomach, i szczerze kochał swoich uczniów. On też odpadał.

Nie mogli to być również Raj Patel, Sylvain czy Carter.

Jej myśli zawsze urywały się w tym miejscu: nikt z Nocnej Szkoły nie potrafiłby w taki sposób zdradzić Isabelle i innych uczniów.

Ktoś jednak musiał.

Jeśli Allie nie zajmowała się akurat bieganiem, przyswajaniem wiedzy albo poznawaniem technik samoobrony, to próbowała sobie zaskarbić przyjaźń Zoe. Wszystkie jej wysiłki szły jednak na marne. Im mocniej się starała, z tym większą podejrzliwością traktowała ją dziewczynka.

Jej dziwny, pozbawiony emocji sposób

mówienia

i

metodyczne

podejście do kwestii rozwiązywania problemów sprawiały, że trudno ją było polubić. Minęło sporo czasu, nim Allie zaakceptowała, że za tą twarzą robota i przerażającą inteligencją rzeczywiście kryje się trzynastolatka.

Zoe

nienawidziła

bezcelowych

pogaduszek. Każda próba zainicjowania rozmowy na jakiś luźny temat kończyła się tym, że dziewczyna wpatrywała się w Allie z zaciekłą miną, jakby próbowała zrozumieć, dlaczego jej partnerka musi być taka wkurzająca.

Pewnego dnia, gdy Allie opowiadała o tym, co jej zadano, Zoe przerwała jej w pół słowa.

– Za dużo gadasz – oznajmiła

i

odeszła,

pozostawiając

z rozdziawioną ze zdziwienia buzią.

Ale były też jeszcze treningi. Zoe okazała się doskonałą partnerką. Za każdym razem, gdy Allie zdołała coś w

miarę

szybko

opanować,

Zoe

próbowała ją chwalić, choć zwykle wychodziło z tego coś w rodzaju: „Nauczyłaś się tego szybciej niż zwykle.

Coś nie tak?”.

Była

w

niej

jednak

jakaś

wrażliwość, która sprawiała, że Allie wciąż się nie poddawała.

– Jest trochę jak… zwierzątko – próbowała to pewnego dnia wyjaśnić Rachel.

Przyjaciółka uśmiechnęła się pod nosem.

– Na twoim miejscu raczej bym przy niej tak nie mówiła.

Coś

jak

krzyżówka

kobry

z kotkiem – ciągnęła dalej niewzruszona Allie.

Jednocześnie

mordercza

i urocza.

– Zupełnie jak mały pyton – zgodziła się Rachel. – Jeśli kiedykolwiek jej to powtórzysz, nie przyznam się, że to powiedziałam.

– Nie odważyłabym się. – Allie udała atak dreszczy. – Zrobiłaby mi krzywdę.

Nim pewnego zaskakująco ciepłego październikowego

popołudnia

Jerry

Cole przydzielił je obie do ćwiczenia technik śledczych, Allie zaczęła już wierzyć, że Zoe nigdy się do niej nie przekona. Kiedy ruszyły w ślad za swoim celem, Allie wciąż powtarzała dramatycznym

tonem:

„To

Nocna

Szkoła…

za

dnia…

dnia…

dnia…”, próbując naśladować echo.

Zoe zgromiła ją wzrokiem.

Ich

zadaniem

było

potajemne

śledzenie przez trzy godziny jednego z uczniów – Philipa. Musiały za wszelką cenę uniknąć wykrycia i zapisywać każdy jego ruch. Kiedy przydzielano im to zadanie, obie uznały, że może być całkiem fajnie. Teraz umierały z nudów.

Philip spędził pierwszą godzinę w bibliotece, pochylony samotnie nad książkami. Potem zniknął w toalecie dla chłopców.

Na

całą

wieczność.

Zastanawiały się właśnie na korytarzu, czy któraś z nich powinna pójść za nim i sprawdzić, co zajmuje mu tyle czasu, kiedy pojawił się w drzwiach tak nagle, że ledwie zdołały usunąć mu się z drogi.

Na szczęście nie zwrócił na nie uwagi i pospiesznie wybiegł na zewnątrz. Idąc za nim, zobaczyły, jak dołącza do grupki znajomych, grających w piłkę.

Na czas meczu Zoe i Allie ukryły się w lesie, szpiegując go zza drzew.

– Przechwycił piłkę – meldowała Zoe, schowana wśród paproci. – O nie, znowu spudłował. – Usiadła tyłem do boiska i spojrzała na Allie – Jest beznadziejny.

Trzymając źdźbło trawy między kciukami, Allie próbowała dmuchnąć w nie tak, by wydobyć jakiś dźwięk.

Dość szybko znudziła się tą zabawą i upuściła trawkę na ziemię.

– Do licha… – Westchnęła. – Jakie nudy. Czemu on nie może robić czegoś interesującego? Nie wiem… mógłby się wdać w bójkę albo coś. Wszystko tylko nie to.

W

końcu

żeby

zabić

czas,

postanowiły w coś zagrać. Najpierw spróbowały kalamburów, potem zaczęły wypatrywać chmur przypominających zwierzęta.

– Widzę Minotaura. – Zoe wskazała jeden z obłoków, leżąc na plecach pod słonecznym, błękitnym niebem.

– Nieee. – Allie zmrużyła oczy, ale we wskazanym przez dziewczynkę miejscu widziała tylko bezkształtną chmurę. – Tam niczego nie ma.

– To przecież Minotaur. – Zoe się upierała.

Popatrz:

dwa

rogi,

muskularny tors. A tam coś w rodzaju ogona. To Minotaur.

– Taa, Minotaur – wymamrotała Allie. – A ja widzę kaczkę.

– Serio? – Zoe spojrzała we

wskazane przez partnerkę miejsce. – To chyba nie jest kaczka. Raczej królik.

– W porządku. – Allie westchnęła. – Może być królaczka. Albo kaczkrólik.

Tuż obok nich na ziemi wylądował

ptak i przyglądał im się przez chwilę z przekrzywioną głową, nim ponownie zerwał się do lotu. Allie nie zwróciła na niego większej uwagi, szukając na niebie chmur, którymi mogłaby przebić tego Minotaura.

– O nie – szepnęła Zoe. – Tylko jeden.

– Tak. – Allie wciąż wpatrywała się w niebo. – Był tylko jeden kaczkrólik.

Ale

Zoe

wcale

nie

mówiła

o chmurach. Zerwała się na równe nogi, wodząc spanikowanym wzrokiem wśród drzew. Allie popatrzyła na nią, mrużąc oczy przed słońcem.

– Jedna sroczka smutek wróży – wymamrotała Zoe. – Nie może być tylko jedna, gdzieś musi być druga. Jedna smutek wróży, Allie. – W jej głosie pojawiła się ponaglająca nuta. – Pomóż mi ją znaleźć!

– Co znaleźć? – Zaskoczona Allie podniosła się niezgrabnie z ziemi, ale dziewczynka zdążyła już zniknąć wśród drzew. Dogoniła ją po kilku sekundach, Zoe stała na polanie, wpatrując się w gałęzie drzew. – Co mam ci pomóc znaleźć?

Dziewczyna wskazała gałąź ponad ich głowami, na której balansowała spora, błyszcząca sroka. Jej upierzenie dziwnie kontrastowało z tym miejscem.

Ptak spojrzał na nie z ukosa, a potem zainteresował się czymś innym.

– Nie może być tylko jedna – Zoe mamrotała do siebie. – Musimy znaleźć inną.

Wciąż nie wiedząc, co o tym myśleć, Allie

zaczęła

się

rozglądać

w

poszukiwaniu

ptaków

jakichkolwiek.

– Tam. – Wskazała po chwili na wysoki kasztanowiec, znajdujący się tak daleko,

że

mogły

dostrzec

tylko

najwyższe gałęzie, kołyszące się lekko na wietrze. Trudno było określić gatunek ptaka, który na nich siedział, ale miała nadzieję,

że

to

właśnie

tego

wypatrywała Zoe. – To sroka, prawda?

Dziewczynka stanęła na palcach i wbiła pełen powątpiewania wzrok w odległe drzewo. Nagle jej twarz rozbłysła radością i Zoe klasnęła w ręce.

– Tak. Dwie: radości pełne dni!

Przestraszona sroka zerwała się do lotu.

Zoe bez słowa powróciła na

miejsce, w którym wcześniej leżały, wpatrując się niebo, i znów położyła się na plecach, tak jakby nic się nie wydarzyło.

Allie usiadła obok niej, marszcząc czoło z namysłem.

– Sroki? – zapytała w końcu

ostrożnie.

Zoe wciąż patrzyła w niebo.

– Nie może być tylko jedna –

wyjaśniła. – Nigdy, Allie.

– Z powodu… wiersza?

Dziewczynka skinęła głową.

Allie pamiętała tekst jak przez mgłę.

Jej matka powtarzała go czasem, widząc samotną srokę na swojej drodze. Jedna sroczka smutek wróży. Dwie – radości pełne dni. Trzy to dziewczę urodziwe.

Cztery – chłopiec ci się śni.

Wiedziała,

że

niektórzy

ludzie

bywali przesądni na punkcie tych ptaków i uznawali je za zwiastuny nieszczęścia, ale jeszcze nigdy nie spotkała

się

z

taką

reakcją.

Zastanawiając się nad tym, ogarnęła nieobecnym

spojrzeniem

pobliskie

boisko. Było puste.

– O, szlag! Zoe, zgubiłyśmy tego bęcwała Philipa.

Ale

nie

miało

to

większego

znaczenia, podobnie jak zła ocena i rozczarowanie w oczach Jerry’ego.

Tego popołudnia wszystko się zmieniło.

Zoe całkowicie ją zaakceptowała.

Ładna pogoda nie utrzymała się zbyt długo, a kiedy kilka dni później Allie schodziła u boku Cartera po schodach prowadzących do sali treningowej w piwnicy, rozmawiając z nim o tym, co zdarzyło się poprzedniego wieczoru, odgłosowi ich kroków towarzyszył szum padającego

deszczu,

dudniącego

o parapet. Wczorajsza aura również nie zachęcała do wychodzenia na zewnątrz, więc zamiast biegania czekało ich rozwiązywanie zadań. Wywieszona na tablicy

kartka

zapisana

równym,

kanciastym pismem Eloise okazała się dla wszystkich sporym zaskoczeniem.

Wykolejony pociąg pełen pasażerów zmierza ku nieuchronnej katastrofie.

Możesz ocalić wszystkich, zmieniając kurs pociągu, ale wtedy zginie jedna niewinna osoba. Czy uważasz za słuszne poświęcenie jednostki po to, by ocalić wiele istnień?

Jak zwykle powiedziano im tylko tyle, że być może kiedyś będą musieli podjąć taką właśnie decyzję, oraz że nie ma złych i dobrych odpowiedzi w takiej sytuacji.

Każdy

musiał

dokonać

samodzielnego wyboru.

Doprowadzało

to

Allie

do

szaleństwa.

– To okropne – stwierdziła. – Co to w ogóle za pytanie?

Szli oświetlonym jarzeniówkami korytarzem prowadzącym do piwnicy.

Powietrze pachniało kurzem, było tu chłodno i wilgotno.

– Dlaczego twierdzą, że nie ma prawidłowej odpowiedzi? – Potrząsnęła pięścią w kierunku sufitu. – Któraś musi być właściwa!

– Powinnaś się przyzwyczajać – uspokajał ją Carter. – Ciągle pytają nas o takie rzeczy.

– I niby czego mamy się w ten sposób nauczyć? Jak być złym?

– Może.

Spojrzała na niego kątem oka, próbując coś wyczytać z jego twarzy.

Nie odezwała się ani słowem, ale cieszyło ją to, że nie przyjmuje bezkrytycznie

wszystkich

metod

stosowanych

w

Nocnej

Szkole.

Wyglądało na to, że niektóre sprawy budziły w nim taki sam niepokój jak w niej. Nie potrafiła rozstrzygnąć, czy takie pytania są w porządku.

– Nie wierzę, żeby im się to udało – stwierdziła. – Jesteśmy zbyt mili. Nigdy nie zamienią nas w złych ludzi. – Pchnęła drzwi prowadzące do sali treningowej i natychmiast zapomniała, o czym mówiła, zaskoczona rzędami metalowych krzeseł, rozstawionych na środku.

Carter spojrzał nagle przez jej ramię.

– Co u diabła…? – wymamrotał.

Weszli do środka, wymieniając zaniepokojone spojrzenia i zajmując miejsca na dwóch pierwszych wolnych krzesłach.

– Co się dzieje? – zapytała szeptem Allie, ale Carter tylko potrząsnął głową.

On również nie wiedział. Dziewczyna poczuła narastający niepokój. Atmosfera na sali była podniosła jak w kościele przed

rozpoczęciem

nabożeństwa,

wszyscy siedzieli w pozach uniżonego szacunku. Miała wrażenie, że nikt nie wie, czego można się spodziewać, ale wszyscy podejrzewali, że nie będzie to nic dobrego.

W ciągu dziesięciu minut, jakie minęły, zanim ponownie otwarły się drzwi, powietrze w sali zaczęło iskrzyć od skumulowanego napięcia. Do środka weszli równym krokiem najważniejsi wykładowcy Nocnej Szkoły – Eloise, Isabelle, Zelazny, Jerry i Raj, wszyscy ubrani na czarno i wyglądający jak dowódcy gotowi do bitwy. Cała piątka zajęła

swoje

miejsca

z

przodu

pomieszczenia i bez słowa omiotła uczniów

zniecierpliwionymi

spojrzeniami.

Allie tak mocno owinęła jeden z

palców

rąbkiem

koszulki,

że

całkowicie odcięła dopływ krwi.

Jako pierwszy głos zabrał Raj.

– To, czym będziemy się zajmować w tym tygodniu, na pewno nie jest łatwe, ale ma kluczowe znaczenie. Każde z was dostanie jedną osobę do przepytania.

Możecie pytać o każdy aspekt jej życia, a potem macie złożyć pisemny raport.

Sami musicie stwierdzić, czy osoba, z którą rozmawialiście, mówiła wam prawdę. Wszyscy przejdziecie w tym tygodniu

indywidualne

ćwiczenia

z wykrywania kłamstw. Spodziewamy się, że pod koniec każde z was będzie potrafiło rozpoznać wszystkie oznaki rozmijania

się

z

prawdą:

tiki,

manieryzmy,

nieświadome

sygnały.

Wykorzystacie je do ustalenia prawdy.

Patel usiadł, oddawszy głos Eloise.

– Przydzielone wam osoby będą najczęściej ludźmi, których znacie, dość często będą to wasi dobrzy znajomi. – Po

sali

przebiegł

pomruk

niedowierzania. – W ten sposób nauczycie się oddzielać emocje od pracy. Musicie jednak wiedzieć, że wasz rozmówca nie będzie mógł

zobaczyć przekazanego nam raportu.

Wszystko, co w nim napiszecie, pozostanie poufne i dlatego możecie pisać samą prawdę, bez ogródek. – Oparła

dłonie

na

blacie

stołu

i z naciskiem wypowiedziała kolejne słowa: – Kłamanie w czasie wywiadu może skutkować wydaleniem zarówno z Nocnej Szkoły, jak i z Cimmerii.

Jako że przyszła kolej na Zelaznego, Allie oparła się na krześle, próbując odsunąć się jak najdalej od nielubianego nauczyciela.

– Wasze przydziały są tajne. Nie powinien wiedzieć o nich nikt poza obiema zaangażowanymi osobami. Nie możecie ich nikomu ujawniać. – Zmierzył

uczniów

lodowatym

wzrokiem. – Każdy, kto zdradzi swój przydział, zostanie ukarany. – Sięgnął do stojącej na podłodze teczki i wyjął z niej garść czarnych cienkich kopert. – Po usłyszeniu swojego nazwiska proszę tu podejść po odbiór swojego zadania.

Anderson…

Szczupła,

wysoka

dziewczyna

podeszła do biurka, żeby odebrać swoją kopertę. Allie i Carter wymienili się zdesperowanymi spojrzeniami.

Stos kopert powoli się zmniejszał.

Jules i Lucas odebrali przydzielone im zadania.

Kiedy

Zelazny

wywołał

nazwisko Zoe, dziewczynka przeszła obok nich, wyraźnie kipiąc ze złości.

– To jakieś bzdury! – szepnęła wściekle, wracając na swoje miejsce z kopertą.

Wreszcie

nauczyciel

warknął

„Sheridan” i przywołał Allie.

Odetchnęła głęboko i poszła na przód sali. Starała się zachować neutralny

wyraz

twarzy,

ale

jej

opuszczone

po

bokach

dłonie

odruchowo zacisnęły się w pięści.

Patrząc Zelaznemu prosto w oczy, wzięła od niego czarną kopertę. Cały proces od momentu wstania z krzesła do powrotu na miejsce zajął jej może z minutę, ale wydawał się ciągnąć w nieskończoność.

Carter został wezwany jako ostatni.

Wstając,

rzucił

Allie

bezsilne

spojrzenie.

– Otrzymaliście swoje przydziały – rozległ się silny, spokojny głos Isabelle, kiedy tylko chłopak ponownie usiadł. – Na czas trwania tych zajęć obowiązuje was całkowita dyskrecja.

Siedzący obok niej Jerry przetarł

okulary i przemówił jako ostatni.

– Postarajcie się spędzić trochę czasu z przydzieloną wam osobą.

Nauczcie się zadawać właściwe pytania oraz odróżniać prawdę od kłamstwa. To najważniejsze. – Nałożył z powrotem okulary i obrzucił ich poważnym spojrzeniem. – Ktoś z obecnych w tym pomieszczeniu

współpracuje

z

Nathanielem.

Okłamuje

nas

wszystkich.

Możecie

go

odnaleźć.

Wasze zadanie rozpoczyna się od jutra.

W tym tygodniu nie będzie żadnych innych zajęć Nocnej Szkoły. Macie się całkowicie skupić na przeprowadzanych wywiadach.

Dołączając

do

uczniów

wychodzących z klasy, Allie i Carter zrównali krok z Jules i Lucasem.

– Potraficie w to uwierzyć? – Lucas wyglądał na mocno zniesmaczonego.

– W ogóle mi się to nie podoba. – Jules potrzasnęła głową, spoglądając na Cartera. Wyraz jej twarzy wywołał

w Allie niepokój. Jules przecież nigdy się niczym nie martwiła.

– To się musi źle skończyć.

Przewiduję wiele zranionych uczuć.

I boję się, że będą to moje uczucia – Lucas zażartował ponuro.

Ale nikt się nie zaśmiał.

Wróciwszy do swojego pokoju,

Allie usiadła na łóżku i spojrzała na leżącą przed sobą kopertę – prostokątną czarną dziurę na śnieżnobiałej pościeli.

Nikt teraz nie miał ochoty na życie towarzyskie. Nie uzgadniając tego w żaden sposób, po dotarciu na piętro wszyscy

rozeszli

się

do

swoich

pokojów. Wiedziała, że musi otworzyć tę kopertę i sprawdzić, czyją prywatność będzie musiała pogwałcić. Czyje słowa podawać w wątpliwość. Dowiedzieć się, kto będzie musiał ją znienawidzić przed końcem tego zadania.

Eloise mówiła, że przydzielano im osoby, które dobrze znali. Jakiś fatalny szósty zmysł podpowiadał Allie, co może znaleźć wewnątrz koperty, ale wciąż powstrzymywała się przed jej otwarciem, niezdolna poruszyć rękami.

Wreszcie zamknęła oczy i sięgnęła po nią na ślepo. Wyczuła pod palcami jej delikatną powierzchnię i ostre krawędzie. Rozdarła jedną z nich pewnym ruchem ręki.

Przed otwarciem oczu zmówiła

w duchu modlitwę.

Z niewielkiej kartki wpatrywały się w nią dwa czarne słowa, wypisane schludnym charakterem pisma.

„Carter West”.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

12

Allie tak intensywnie wpatrywała się w karteczkę, jakby chciała zmienić jej zawartość samą siłą spojrzenia. Ale niezależnie od jej pragnień, cel zadania pozostawał niezmienny. Obracała ją w tę i we w tę, ale kartka nie zawierała niczego poza tymi dwoma niechcianymi słowami.

W kopercie znajdowała się jednak także druga karteczka – coś w rodzaju instrukcji, wypisanych skrupulatnie na maszynie:

Po zaznajomieniu się z obiektem waszego śledztwa jesteście zobowiązani do poinformowania go o tym, że będziecie

z

nim

przeprowadzali

wywiad. Postarajcie się zrobić to jak najdelikatniej, możecie na przykład zacząć od zaproszenia na wspólną herbatę lub umówienia się na lunch.

Korzystając z luźnej atmosfery, możecie poinformować

o

zamiarze

jak

najszybszego

przeprowadzenia

pierwszego wywiadu.

Pamiętajcie

o

robieniu

jak

najdokładniejszych notatek w czasie spotkań. Wszystkie notatki muszą zostać dołączone do raportu, zakazuje się też ich kopiowania na własny użytek.

Chrońcie zawartość tej koperty przed

wzrokiem

niepowołanych.

Jakiekolwiek naruszenie tych reguł może skutkować

natychmiastowym

relegowaniem z Nocnej Szkoły lub całkowitym wydaleniem z…

W połowie zdania przerwało jej delikatne stukanie w okno. Zobaczyła po drugiej stronie twarz Cartera, stojącego na wąskim gzymsie. Błyskawicznie wepchnęła

kartki

do

koperty,

zastanawiając się przez chwilę, czy nie powinna kazać mu odejść. Mogłaby udawać chorą albo wyczerpaną.

Widząc, że dziewczyna nie rusza się z miejsca, Carter wskazał głową na zasuwkę w oknie i wbił w nią błagalne spojrzenie. Allie z wahaniem zwlekła się z łóżka i otwarła okno na całą szerokość,

wpuszczając

podmuch

zimnego powietrza. Carter wgramolił

się na biurko, z trudem podkulając długie nogi. Na zewnątrz wciąż padało, więc jego długie, ciemne włosy zwisały w mokrych kosmykach, niebieska bluza była

przemoczona,

a

policzki

zaczerwienione od zimna.

Wyglądał

olśniewająco,

ale

sprawiał wrażenie przygnę​bionego.

– Co tak długo? – zapytał. –

Myślałem, że tam uświerknę.

Przepraszam.

Machnęła

niezobowiązująco

ręką.

Zastanawiałam się nad… czymś.

Zmierzył

ponurym

spojrzeniem

czarną kopertę wciąż leżącą na łóżku.

– Ta… – Westchnął. – Też nad tym myślałem.

– To okropne. Nienawidzę tego zadania! – wybuchła. – Czy my naprawdę musimy to robić?

– Tak – potwierdził. – Ale to wcale nie

musi

nam

zrujnować

życia.

Załatwimy to i zajmiemy się czymś innym. To tylko zadanie.

– Możesz tak sobie wmawiać, ale oni proszą nas o to, żebyśmy weszli w czyjąś prywatność. – W oczach Allie błysnął gniew. – Chcą poznać nasze tajemnice,

odkryć

te

wszystkie

wariackie,

żenujące

albo

straszne

historie, o których nigdy nikomu nie opowiadamy. Jak możemy wzajemnie robić sobie coś takiego i wciąż pozostać… przyjaciółmi – zawahała się przed ostatnim słowem, pamiętając, że nie wie, kogo przydzielono Carterowi.

– Po prostu musisz to zrobić – odpowiedział. – Jesteśmy w takiej samej sytuacji, każde z nas przez to przechodzi. – Przyciągnął ją do siebie. – Nie martw się. Będzie dobrze. Kogo dostałaś?

Zamiast odpowiedzieć Allie stanęła na palcach i zamknęła mu usta pocałunkiem. Całowała go tak długo, aż oparł rękę na jej biodrze i przywarł do niej całym ciałem. Całowała, aż zabrakło mu tchu. Czuła pod palcami jego mokre włosy i chłód wciąż bijący z jego warg, ale zupełnie jej to nie obchodziło. Istotny był tylko jego ciepły oddech w jej ustach i to, że była z nim tak blisko, jak tylko mogła.

Nagle

przerwał

bez

żadnego

ostrzeżenia i cofnął się o krok, patrząc na nią z nagłym zrozumieniem.

– Niech to szlag, Allie! To ze mną masz przeprowadzić wywiad, prawda?

Skinęła głową.

– A to banda sukinsynów! – Carter przeklął cicho pod nosem.

– Powinnaś zwracać uwagę na

wszystkie sygnały fizyczne, takie jak na przykład pocenie się – wyjaśniła Eloise.

– Ohyda. – Allie jęknęła, wpatrując się w swoje buty i osuwając jeszcze niżej na krześle. Odruchowo oplątywała wokół

palca

materiał

spódniczki.

I rozplątywała. I od nowa.

– Patrz również, czy się nie

wierci. – Bibliotekarka spojrzała na nią znacząco. – Ale to są dość oczywiste wskazówki i szczerze mówiąc, po Carterze spodziewałabym się czegoś więcej.

– To znaczy? – zainteresowała się Allie.

Było

wczesne

przedpołudnie,

a

Eloise

wywołała

z

lekcji

matematyki na pierwszy trening z technik śledczych i wykrywania kłamstw. Była specjalistką w tej dziedzinie, a Isabelle osobiście nalegała, by spędziła więcej czasu z Allie, ucząc ją niezbędnych umiejętności.

W

normalnych

okolicznościach

możliwość urwania się z matmy byłaby dla Allie powodem do radości, wciąż jednak zbytnio wściekała się o to, że przydzielono

do

przepytywania

Cartera, aby się tym dzisiaj cieszyć.

– To znaczy – wyjaśniła cierpliwie Eloise – że jest dobrym uczniem Nocnej Szkoły i prawdopodobnie potrafi się świetnie kamuflować.

Allie zamarła na dźwięk tych słów.

Przecież Carter był najmniej obłudną osobą, jaką znała. Na pewno nie potrafiłby…

– W porządku. Przećwiczmy teraz coś innego. – Bibliotekarka oparła się plecami o jaskrawo pomalowaną ścianę i położywszy notatnik na kolanach, przewertowała kilka kartek. Siedziały w jednym z prywatnych pokoi do nauki na tyłach biblioteki. Każde z tych niewielkich pomieszczeń, wyposażonych w biurko i dwa krzesła, miało ściany pokryte

siedemnastowiecznymi

freskami. Allie nazywała ten „Salką Pokoju”, ponieważ wszystkie postacie na

malowidłach

uśmiechały

się

radośnie. Cherubiny unoszące się pod sufitem były pulchne i wesolutkie.

W odróżnieniu od fresków w innych pokojach tutaj nikt nikogo nie zabijał.

– Powiedz mi, jakich oznak będziesz wypatrywać podczas następnej rozmowy z Carterem – poprosiła Eloise.

Allie przypomniała sobie, w jaki sposób patrzył na nią spod tych swoich długich

rzęs,

kiedy

był

czymś

zdenerwowany…

– Czy się poci. – Westchnęła. – I czy dotyka… – zakreśliła dłonią zarys własnej twarzy – no wiesz… nosa albo ust.

– Dobrze. Wiesz, dlaczego ludzie zasłaniają usta, gdy muszą skłamać?

Wiedziała, ale zaciskając wargi, potrząsnęła przecząco głową.

Eloise miała na nosie wąziutkie okulary, które ledwie zasłaniały jej oczy i rzucały świetlne rozbłyski, gdy patrzyła na Allie.

Niektórzy

wierzą,

że

to

podświadoma próba ukrycia kłamstwa – wyjaśniła, przerzucając kolejną kartkę w notesie. – Powinnaś również zwracać uwagę na ruch gałek ocznych.

– Serio? – Allie zmarszczyła brwi. – Mam się przyglądać, czy unika mojego wzroku?

– Wręcz przeciwnie. Uważaj na to, jak często próbuje nawiązać kontakt wzrokowy. Kłamiąc, ludzie o wiele częściej koncentrują się na oczach rozmówcy niż zazwyczaj. Na przykład – wskazała ręką w jej stronę – dokładnie w tej chwili, kiedy powiedziałam, że masz się skupić na jego oczach, spojrzałaś w stronę sufitu. Wiesz dlaczego to zrobiłaś?

– Naprawdę? – Allie zaczęła się ponownie

wiercić

na

krześle.

Zrobiłam coś takiego?

Eloise pokiwała głową.

– Robimy tak, gdy zastanawiamy się nad odpowiedzią. Oznacza to, że przeszukujemy mózg, próbując znaleźć informacje. – Bibliotekarka pochyliła się w jej stronę. – Jeśli zauważysz, że Carter tak nie robi, może to oznaczać, że podał

ci

z

góry

przygotowaną

odpowiedź.

Allie westchnęła i spojrzała na swoje splecione dłonie.

Cudownie.

Westchnęła

z wyraźnym przygnębieniem.

– Proszę. – Eloise podała jej kartkę z wypisanymi trzema pytaniami. – Podczas rozmowy z Carterem musisz zadać te trzy pytania. Powinny się znaleźć w twoim raporcie razem z odpowiedziami.

Allie spojrzała na pierwsze z pytań i poczuła, jak przewraca jej się żołądek.

„Czy kiedykolwiek rozmawiałeś na mój temat z Nathanielem lub którymś z jego współpracowników?”

Kiedy zdołała się w końcu odezwać, jej głos drżał z napięcia.

– Eloise… Obie doskonale wiemy, że ktokolwiek nas szpieguje, to na pewno nie jest Carter. Marnujemy tylko czas, zamiast skoncentrować się na prawdziwych poszukiwaniach. A co jeśli to Zelazny lub Jerry? Albo ty? Czy z tobą też ktoś będzie rozmawiał?

Jej głos rozbrzmiał głuchym echem w niewielkim pokoju. Eloise nie odpowiedziała od razu, tylko podeszła do niej, po czym zdjęła okulary i odłożyła je na biurko. Pochyliła się nad dziewczyną, która dopiero teraz zwróciła uwagę na to, jak młoda jest stojąca przed nią bibliotekarka. Jej ciemne włosy były spięte w luźny koński ogon,

brązowe

oczy

zupełnie

przejrzyste, a twarzy nie znaczyły najmniejsze zmarszczki. Równie dobrze mogła być jedną z tutejszych uczennic.

– Posłuchaj, Allie – odezwała się w końcu łagodnym głosem. – Wiem, że to dla ciebie ciężkie. I wszyscy wiemy dlaczego. To właśnie dlatego cię o to prosimy.

– Co? – Allie poczuła nagłe

rozżalenie. – Wszyscy chcecie, żebym zrujnowała sobie życie?

– Nie – zaprzeczyła Eloise. – Chcemy cię nauczyć, jak rozpoznać zagrożenie, nawet wśród tych, których uznajesz za swoich przyjaciół. Nie zapominaj, że Gabe również był twoim przyjacielem. Ufałaś mu, wszyscy mu ufaliśmy, ale nie był tym, za kogo się podawał.

Zawsze

staramy

się

przydzielać wszystkim najbliższe im osoby.

– Ale dlaczego Carter? – zapytała Allie z udręką w głosie. – On przecież nie jest tylko moim przyjacielem. To mój chłopak. A to naprawdę robi różnicę.

Eloise rozplotła jej palce i ujęła ją za dłoń.

– Ponieważ najbliższa osoba może wyrządzić ci największą krzywdę.

Rozwścieczona Allie wyrwała dłoń z

jej

uścisku.

Nie

można

było

opowiadać tak okropnych rzeczy. Zanim jednak

zdążyła

zaprotestować,

bibliotekarka uniosła rękę, prosząc o milczenie.

Posłuchaj,

zanim

na

mnie

nakrzyczysz – poprosiła. – Wiem, co chcesz powiedzieć, i wiem, że Carter jest dobrym człowiekiem. Znamy go doskonale i nie wierzymy, że coś przed nami ukrywa. Ale zrozum, że Carter nie musi być twoim chłopakiem do końca życia. Chcemy cię nauczyć, jak odsuwać na bok uczucia, oceniając ludzi, na których ci zależy. Musisz wiedzieć, jak odróżniać, kim są naprawdę od tego, jak ty sama ich postrzegasz. Nawet jeśli ich kochasz.

Allie

skrzywiła

się,

słysząc

wzmiankę o miłości.

– To jakieś bzdury. – Kopnęła piętą nogę krzesła. – Nikt nie może czegoś takiego zrobić. Nie da się przepytywać własnego chłopaka, a potem… spotkać się z nim po lekcjach jak gdyby nigdy nic. Nikt tego nie potrafi. Nikt.

Oczywiście,

że

tak

odpowiedziała spokojnie Eloise. – Ludzie robią to przez cały czas.

Tego wieczoru po kolacji Allie wróciła samotnie do swojego pokoju.

Chciała przeczytać lekturę na angielski, ale słowa powieści wydawały się rozpływać przed jej oczami, zmieniając się

w

bezkształtną,

pozbawioną

znaczenia plątaninę wyrazów, których nie potrafiła zrozumieć. Jej myśli krążyły wokół zupełnie innego tematu.

Nasiona zwątpienia posiane w jej umyśle tego ranka przez Eloise zaczęły rozkwitać w najróżniejszych kierunkach.

A co jeśli Carter ją okłamał?

Przerzuciła kolejną stronę.

Po co miałby to zrobić?

Ruszaj się, a przetrwasz.

Allie pędziła przez zaśnieżony las, wciąż powtarzając w duchu te słowa.

Ruszaj się.

Błękitne światło księżyca migotało między drzewami, oświetlając jej białą piżamę.

Przetrwasz.

Dziewięćset siedemdziesiąt jeden kroków… dziewięćset siedemdziesiąt dwa.

Było jej tak zimno, że nie potrafiła pojąć, jakim cudem wciąż się jeszcze porusza. Jej zmarznięte na kość palce zacisnęły

się

w

pięści,

którymi

wymachiwała rytmicznie, zmuszając się do biegu. Towarzyszył jej tylko urwany dźwięk własnego oddechu i odgłos szurania przemoczonymi kapciami po śniegu.

Pędząc po ścieżce, mijała kolejne sosny i zamarznięte paprocie, doskonale widoczne w nadzwyczajnie jasnym świetle księżyca. Jej oddech skraplał się w krystaliczne chmurki.

Nie wiedziała, dokąd ma biec. I było jej

potwornie

zimno.

Z

trudem

powstrzymywała się od płaczu.

Nie teraz.

Nagle usłyszała jakieś poruszenie w zaroślach. Z pobliskiego krzaka osunęła się czapa śniegu.

Wyhamowała

gwałtownie,

odruchowo

przybierając

postawę

obronną. Wstrzymując oddech i czekając na nieuchronny atak, nie spuszczała oka z

zarośli.

Spod

krzaka

wyszedł

niewielki lisek i stanął, patrząc wprost na nią. Jego gęste, rude futro odcinało się od otaczającej ich bieli.

Spoglądając na nią nieustraszonymi oczami urodzonego drapieżcy, zwierzę zaczęło węszyć w powietrzu. W oczach Allie wezbrały łzy, ale otarła je wierzchem ręki.

Jesteś

piękny

szepnęła,

wyciągając

przed

siebie

zsiniałą

i zziębniętą dłoń, żeby go pogłaskać.

Lis rozchylił wąskie wargi i odsłonił

równe rzędy białych zębów. Zanim zdążyła

cofnąć

rękę,

zwierzę

przykucnęło na tylnych łapach i warcząc, rzuciło się jej do szyi.

Allie zerwała się z łóżka, czując ogień palący całe jej gardło. Zanim ocknęła się na dobre, stała boso na środku pokoju, trzęsąc się z zimna i przerażenia. Jej dłoń wciąż kurczowo zaciskała się na kołdrze. Z przerażeniem w

oczach

wymacała

po

omacku

włącznik lampki stojącej na stoliku i zapaliła światło. Uważnie rozejrzała się po wszystkich kątach pustego pokoju.

Wreszcie,

uspokojona

tym,

że

najwyraźniej wciąż była sama, zamknęła uchylone

okno

i

skrupulatnie

je

zaryglowała. Wróciła do łóżka i okryła się ponownie kołdrą, kładąc ją na piersiach niczym tarczę chroniącą przed koszmarami.

Dziękuję

ci,

moja

droga

podświadomości – wymamrotała pod nosem. – Teraz to już na pewno nigdy nie zasnę.

Leżała bardzo długo, wpatrując się w sufit szeroko otwartymi oczami, a kiedy wreszcie zasnęła, lampka obok jej łóżka wciąż płonęła uspokajającym blaskiem.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

13

Po

koszmarze

nie

mogła

już

porządnie zasnąć i obudziła się na dobre, kiedy na zewnątrz wciąż jeszcze panowały ciemności. Przed siódmą zeszła na parter i usiadłszy w jadalni, przyglądała się, jak pracownicy kuchni rozstawiają na stołach podgrzane talerze i termosy z kawą. Kiedy kilka minut później pojawiła się Rachel, Allie bezmyślnie

patrzyła

w

przestrzeń.

Ostatnio nie miały wielu okazji do spotkań – zajęcia Nocnej Szkoły zajmowały zbyt dużo czasu.

– Coś słabo wyglądasz – zauważyła przyjaciółka,

kładąc

książki.

Najedzmy się jak prosiaki, a przy okazji o wszystkim mi opowiesz.

Jadalnia wciąż była raczej pustawa, ale na stołach parowały już herbata i jajecznica z tostami. Choć Allie nie miała zbyt wielkiej ochoty, zabrała się do jedzenia. Sama obecność Rachel odrobinę poprawiła jej nastrój. Tęskniła za

nią.

Chciała

jej

opowiedzieć

o wszystkim, ale wiedziała, że nie może.

Na

szczęście

nadal

mogły

się

przekomarzać przy śniadaniu, tak jak dawniej.

– Umieram z głodu – oznajmiła Rachel. – Wczorajsza kolacja była zbyt dziwna, żeby się nią najeść. Powinni takie rzeczy oprawiać w ramki, a nie podawać

na

stół.

Wystawiać

w

galeriach

sztuki

nowoczesnej.

A właściwie, co tu robisz tak wcześnie rano?

– Nie mogłam spać – wyznała

Allie. – Miałam jakieś dziwaczne koszmary o bieganiu i lisie, który mnie ugryzł. – Upiła ostrożnie łyk gorącej herbaty.

– Lis? – zdziwiła się Rachel. – Bolało? Polała się krew?

– Obudziłam się, kiedy zaczął zjadać mi twarz. – Przypomniała sobie, jak stała roztrzęsiona na środku pokoju.

– Nieźle. Jedzenie twarzy… –

Rachel nabrała odrobinę jajecznicy i wpakowała sobie do ust. Widząc, że Allie się nie uśmiecha, przekrzywiła głowę i spojrzała na nią z ukosa. – Lisy raczej nie rzucają się na ludzi, wiesz?

Właściwie

to

nigdy,

tak

chyba

powinnam powiedzieć. Te zwierzęta nie żywią się ludźmi. Zapewne jednak twój wyśniony lis nie mógł się oprzeć kuszącemu zapachowi, wydzielanemu przez twoje wyśnione ja. Moim zdaniem oznacza to, że po prostu cię polubił.

Allie

musiała

się

uśmiechnąć,

pomimo tego, że ponury nastrój wcale jej nie opuścił.

– A co jeśli to była lisiczka?

– Hm, lesbijskie sny erotyczne o lisach? Ty mała, przebiegła paskudo!

Ciekawe, co Freud miałby na ten temat do powiedzenia.

Gdyby

to

tylko

był

sen

erotyczny…

Allie

westchnęła,

wpatrując się w talerz. Ponownie podniosła wzrok na przyjaciółkę. – A skoro już mówimy o seksie… O co chodzi z tobą i Lucasem? Coś się między wami dzieje? Bo odniosłam takie wrażenie.

Na twarzy Rachel pojawił się

rumieniec. Prawdziwy rumieniec. Allie otworzyła szeroko oczy.

– Ha! – zawołała tryumfalnie. – Widzę, że coś się dzieje! Opowiadaj natychmiast.

Rachel

odpowiedziała

zawstydzonym spojrzeniem.

– Cóż… Lucas i ja jesteśmy razem.

Tak jakby oficjalnie.

– O! Mój! Boże! – Allie nie potrafiła powstrzymać się od cichego krzyku.

Zerwała się z krzesła i wzięła przyjaciółkę w objęcia.

Dusząc się ze śmiechu, Rachel odepchnęła ją na bezpieczną odległość.

– Spadaj! Zgniotłaś mój tost.

– Och, Rachel! Tak się cieszę!

Kiedy to się stało?

– W zeszły weekend. Zauważyłaś, jak wtedy zniknęłam po lunchu?

A

w

niedzielę

cała

byłam

w skowronkach i w ogóle głupiałam. To było oburzające. Mam nadzieję, że tego nie widziałaś.

Tym razem to Allie się zarumieniła.

Niczego

nie

zauważyła.

Zupełnie

niczego. Skupiała się jedynie na treningach

Nocnej

Szkoły

oraz

rozmowach z Carterem i Zoe. Nie widziała Rachel całej w skowronkach, bo po prostu w ogóle jej nie widziała.

Ostatni weekend wydawał się tak odległy, jakby wydarzył się parę stuleci temu. Ciekawe, czemu wcześniej jej nie powiedziała? To było do niej zupełnie niepodobne. Zazwyczaj biegła do jej pokoju, by obgadać całą sprawę, siedząc na łóżku.

Przyjaciółka

nadal

opowiadała

o całowaniu się w blasku księżyca, a Allie uśmiechała się do niej i uprzejmie kiwała głową, ale nie potrafiła przestać myśleć o tym, że oddaliły się od siebie z powodu Nocnej Szkoły.

Chociaż śniadanie z Rachel nieco się przeciągnęło, Allie i tak pojawiła się przed czasem w pracowni historycznej i natychmiast zauważyła Jo, która pomachała do niej z drugiego końca sali.

Jej krótkie chłopięce włosy sprawiały, że dziewczyna wydawała się bledsza i szczuplejsza. A może po prostu zawsze była chuda i blada. Allie przyjrzała jej się uważnie i zajęła miejsce na krześle.

– Cześć – szepnęła Jo. – Mów

szybko, póki jesteśmy same, kogo dostałaś?

– Co dostałam?

Jo sprawiała wrażenie nadmiernie podekscytowanej. Jej oczy błyszczały dziwnym blaskiem.

– Wiesz, o co chodzi…

– Nie rozu… – Allie urwała w pół

słowa, kiedy zrozumiała, o co pyta ją koleżanka, i poczuła gwałtowny skurcz żołądka. Spojrzała jej prosto w oczy. – Skąd o tym wiesz?

Oj,

Allie.

Dziewczyna

zachichotała. – Wiesz przecież, że nic się przede mną nie ukryje. Wszędzie mam kontakty. Mów, kogo musisz przepytać.

Jej śmiech wydawał się zbyt

piskliwy, a odpowiedzi – zbyt szybkie.

Allie poczuła, że w jej sercu zaczynają kiełkować

podejrzenia.

Siedziały

w klasie Zelaznego, nauczyciela, który jej nienawidził. Jo doskonale o tym wiedziała.

Dlaczego

zadawała

jej

zakazane pytania na tak niebezpiecznym terenie?

– Nie mogę – wyjąkała przerażona Allie. – Po prostu… nie mogę ci tego powiedzieć. Dobrze wiesz.

– Co? Mówisz serio? – Jo

wyglądała tak, jakby faktycznie poczuła się urażona. – Przecież nikomu nie powtórzę.

Allie

przypomniała

sobie

ostrzeżenia mówiące o wydaleniu ze szkoły i potrząsnęła ze smutkiem głową.

– Naprawdę nie mogę, Jo –

powtórzyła, czując jednocześnie, że tak właściwie

nie

chciała

jej

tego

powiedzieć. Nie ufała jej. Gdyby Zelazny się jakoś dowiedział, że zdradziła tajemnicę…

– Jak miło zobaczyć uczniów tak mocno garnących się do nauki, że przychodzą przed lekcjami. – Usłyszała nagle lodowaty głos nauczyciela. Obie momentalnie się odwróciły i spojrzały na Zelaznego, który przyjął wojskową postawę i przyglądał się im z uwagą zza biurka.

Allie nie miała pojęcia, od jak dawna tam jest. Na szczęście Jo jak zwykle nie zapomniała języka w gębie.

Chciałyśmy

się

trochę

przygotować

przed

lekcjami.

Uśmiechnęła się, pokazując urocze dołeczki w policzkach. – Mamy nadzieję, że to panu nie przeszkadza.

Mimo złości Allie musiała przyznać, że dziewczyna wiedziała, jak sobie radzić.

– Ależ skąd, jestem jak najdalszy od tego, by odbierać uczniom miejsce do nauki. – Jego głos ociekał sarkazmem.

Wyjął kilka książek z teczki i zaczął

rozkładać

je

na

biurku.

Nie

przeszkadzajcie

sobie

z

mojego

powodu – podkreślił ostatnie słowa, jakby chciał się pozbyć złego smaku z ust.

Dziewczyny

wymieniły

się

spojrzeniami i wbiły wzrok w leżące przed nimi podręczniki. Po jakiejś minucie Jo zerwała się z miejsca.

Przypomniało

mi

się,

że

chciałabym jeszcze coś przegryźć, zanim zacznie się lekcja – oznajmiła, pędząc do drzwi. – Wracam za minutkę.

– Jeśli się spóźnisz, zostaniesz ukarana! – zawołał za nią Zelazny, dodając nieco spanikowanym tonem: – I nie przynoś mi tu żadnego jedzenia!

Pod nieobecność koleżanki Allie próbowała się skupić na czytaniu zadanego na dziś krótkiego eseju historycznego, ale wciąż była w pełni świadoma

obecności

nauczyciela,

siedzącego zaledwie parę metrów od niej. Szum jego oddechu sprawiał, że jej mięśnie

odruchowo

się

napinały.

Przyłapała się na tym, że po raz kolejny czyta tę samą linijkę, wciąż jednak nie podnosiła oczu znad książki.

– Chciałabyś mnie może o coś

zapytać?

Dźwięk jego głosu sprawił, że niemal skoczyła na równe nogi. Powoli podniosła głowę i napotkała jego skupione spojrzenie.

– Przepraszam?

– Zapytałem, czy jest coś, o czym chciałabyś porozmawiać.

W słowach nauczyciela kryła się jakaś niewypowiedziana groźba. Allie poczuła ciarki na plecach. Zastanawiała się, ile usłyszał z jej rozmowy z Jo.

– Nie – odpowiedziała, gwałtownie potrząsając głową.

– Jesteś pewna? – Pochylił się w jej stronę, opierając dłonie na biurku.

Allie poczuła, jak odpływa jej krew z twarzy, ale próbowała zachować spokój. Zaczynały ją już wkurzać te pytania, ale domyślała się, że pewnie o to mu właśnie chodziło. Ciekawe, o co się tak wściekał? Jeśli cokolwiek usłyszał, to wiedział przecież, że nie zgodziła się na plotkowanie o Nocnej Szkole.

Nie

rozumiała,

dlaczego

nauczyciel zachowuje się jak ostatni buc.

– Nie wydaje mi się, żebym chciała pana o coś zapytać, panie Zelazny – odpowiedziała spokojnie, z o wiele większą pewnością w głosie, niż faktycznie odczuwała. – Ale dziękuję, że pan zapytał.

Pochyliwszy z powrotem głowę, wbiła wzrok w książkę i udawała, że nie słyszy

wściekłego

sapnięcia

i trzaśnięcia szufladą. Zastanawiała się właśnie, czy nie wybiec w pośpiechu z klasy, kiedy w drzwiach pojawił się Sylvain.

– Auguście – zwrócił się do

nauczyciela,

nie

czekając

na

powitanie. – Miałbym szybkie pytanie na temat zadania… – Zauważył Allie i zamilkł. Napięcie panujące w sali wyraźnie zgęstniało.

Zdesperowana Allie skierowała na niego błagalne spojrzenie, czując, jak jej serce gwałtownie przyspiesza, gdy Sylvain popatrzył jej prosto w oczy. Nie potrafiła oderwać wzroku od tych błękitnych, akwarelowych tęczówek.

Jakie

pytanie?

warknął

niecierpliwie Zelazny. – Jestem zajęty.

Sylvain nagle jakby zupełnie przestał

się spieszyć.

– Ten esej, który zadałeś na jutro…

Możesz wytłumaczyć, czego mamy w nim szukać? Pytania wydają się trochę niejasne.

– Moim zdaniem wszystko wam

powiedziałem – stwierdził nauczyciel – Mam go zresztą tutaj.

Kiedy zaczął grzebać w papierach zgromadzonych na biurku, Sylvain ponownie spojrzał jej w oczy. I mrugnął.

Przez cały dzień spodziewała się, że zostanie zaczepiona przez osobę, która miała przeprowadzić z nią wywiad. Za każdym razem, gdy ktoś wołał ją po imieniu lub zatrzymywał, klepiąc po ramieniu, była pewna, że za chwilę usłyszy czyjś głos, zadający jej pytania, na które nie znała odpowiedzi. Wszyscy wokół zdawali się przygotowywać do rozmów, z nią jednak nikt się wciąż nie skontaktował.

Wyjaśniała sobie tę ciszę za pomocą różnych spiskowych teorii. Być może Isabelle, znając historię jej rodziny, postanowiła, że Allie nie zostanie przepytana. A może sama miała zamiar przeprowadzić z nią ten wywiad?

Niezależnie od tych wniosków nie planowała o tym rozmawiać z nikim poza samą dyrektorką. Wcale jej się zresztą do tego nie spieszyło.

Po porannych wydarzeniach w sali historycznej starała się unikać Jo. Ich dzisiejsza rozmowa była naprawdę dziwaczna.

Nikomu

o

niej

nie

opowiedziała, bojąc się, że wyjdzie na paranoiczkę. Ale wciąż nie rozumiała, dlaczego Jo postawiła ją w takiej sytuacji.

Przy

kolacji

usiadła

pomiędzy

Lucasem a Carterem – bezpieczna między uczniami Nocnej Szkoły. Lucas zaproponował wieczorny mecz tenisa.

Zmierzyła

go

wzrokiem

pełnym

powątpiewania.

– Mam tyle zaległej roboty…

– Zróbmy to! – przerwała jej

siedząca po drugiej stronie stołu Jo. – Koniecznie! Nie graliśmy już od lat. Kto się ​pisze?

Podniosły się wszystkie ręce oprócz Allie i Cartera.

– Nie mogę. – Chłopak wzruszył

ramionami. – Mam rozmowę z Zelaznym na temat naszego zadania. Zero szans, żeby się urwać. – Spojrzał na Allie. – Ale ty powinnaś iść. Spodoba ci się.

– Chodź z nami! – nalegała Rachel. – Powinnaś się rozerwać, a to świetna zabawa.

Ich entuzjazm okazał się zaraźliwy, więc tego samego wieczora wyszła razem z Rachel. Na zewnątrz było chłodno. Allie wciąż nie czuła się jednak

do

końca

przekonana.

Wyciągając niezbędny sprzęt z szafki, poczuła ogarniające ją dreszcze.

– Zamarzam – oznajmiła. – Dlaczego my to robimy?

– Przestań się mazgaić – poprosiła Jo, podając Lucasowi rakietę i pudełko z piłeczkami. – Robimy to, żeby się świetnie bawić.

Nękana

poczuciem

winy Allie

zastanawiała

się,

czy

dziewczyna

zauważyła, że próbowała jej przez cały dzień unikać. Nawet teraz postarała się, żeby dzieliły ich trzy osoby.

– Właśnie, Allie. – Lucas podrzucił

piłeczkę, okazał się jednak zbyt wolny, żeby ją złapać. Piłka uderzyła go w ramię i spadła na ziemię. – Przecież jesteś zahartowaną biegaczką. Nie wierzę, że jest ci zimno.

Westchnęła ciężko, a z jej ust wydobył się obłoczek pary. Nie chciała wyjść na płaksę.

– Przecież nie mówię, że mamy sobie darować. – Machnęła niezgrabnie rakietą.

Zmiana

nastawienia

została

powitana radosnymi okrzykami. Rachel otoczyła ją przyjacielsko ramieniem.

– Oczywiście, że jest zimno – potwierdziła. – Tak jest nawet lepiej. – Odwróciła się, sięgając po siatkę, kiedy nagle coś jej się przypomniało. – Aha…

Zapomniałam ci wspomnieć o jednej rzeczy…

– Gramy czy tak tu będziemy stali? – rozległ się piskliwy głos Katie Gilmore.

Miała włosy spięte w długi, rudy koński ogon oraz narciarską opaskę, która przykrywała jej uszy.

Chyba

żartujesz.

Allie

westchnęła,

mierząc

Rachel

przerażonym spojrzeniem.

– Sama się wprosiła. – Przyjaciółka mrugnęła współczująco i ruszyła przed siebie, niosąc resztę sprzętu. Allie wbiła wzrok w jej plecy.

– Cześć, Allie. Chyba nie będziesz z nami grała, prawda? – Katie popatrzyła na nią z lekką pogardą. – Gdzie nauczyłaś się grać w tenisa? Bo chyba nie w Brixton?

– Wal się, Katie. – Allie ruszyła za Rachel, ale rudowłosa dziewczyna bez trudu dotrzymała jej kroku.

– Zupełnie nie rozumiem, o co się wściekasz,

choć

to

chyba

twoja

specjalność.

Allie spojrzała na nią z wrogością.

Widząc podskakujący koński ogon, zaczerwienione od chłodu policzki i radosny wyraz twarzy, doszła do wniosku, że Katie musi uwielbiać takie sytuacje.

– Dlaczego za mną łazisz? –

zapytała. – Nie mogłabyś odgryzać łbów swoim przyjaciółkom?

Katie skrzywiła się.

– Jesteś naprawdę rozkoszna, Allie.

A wiesz, że słyszałam plotki, zapewne kłamliwe, że przyjęli cię do Nocnej Szkoły? Powiedz mi, że to nieprawda, proszę.

– Cieszy mnie twoje optymistyczne nastawienie – odparła Allie lodowatym tonem. – Ale gdybyś chwilę nad tym pomyślała, to zrozumiałabyś, że jesteś ostatnią osobą, z którą miałabym ochotę o tym rozmawiać…

– Tak tylko pytam – przerwała jej Katie. – Jestem po prostu zaskoczona, że się w to zaangażowałaś. Wydawało mi się, że ich nienawidzisz po tym, co się stało w zeszłym roku.

Jej

słowa

brzmiały

całkiem

rozsądnie i pobrzmiewała w nich autentyczna ciekawość. Allie przyjrzała jej się z zaskoczeniem.

Mam

swoje

powody

odpowiedziała powoli. – Cokolwiek robię, czy chodzę do Nocnej Szkoły, czy też nie, robię to, ponieważ uznałam to za słuszne.

Wyraz twarzy Katie sugerował, że dziewczyna doskonale zna odpowiedź.

Patrzyła na nią spod uniesionych rudych brwi, jakby chciała powiedzieć, że nie była to najwłaściwsza decyzja, ale nie odezwała się ani słowem. Allie rozejrzała się wokół – nikt ich nie podsłuchiwał, a teraz to ją zaczęła gnębić ciekawość.

– A dlaczego ty nigdy…? No

wiesz… Na pewno nie brakuje ci zdolności.

Ponieważ

jestem

już

wystarczająco bogata i nie lubię sobie brudzić rąk – wyjaśniła Katie i ruszyła przed siebie z enigmatycznym wyrazem twarzy. – Zagrajmy w końcu w tego tenisa.

Noc była rozgwieżdżona i jeszcze zimniejsza niż poprzednia. Wiatr ustał, a temperatura spadła w okolice zera.

Allie wciąż się trzęsła w cienkiej kurteczce. Pozostali byli zdecydowanie lepiej opatuleni. Jej rodzice zapomnieli spakować

do

walizki

rękawiczki

i szalik. Może myśleli, że dostanie je w szkole.

Kiedy wszyscy stanęli na równym trawniku przy krawędzi lasu, zbliżył się do nich Sylvain w pasiastym szalu owiniętym beztrosko wokół szyi.

– Znajdzie się miejsce dla jeszcze jednego? – zapytał.

– Nie ma mowy – zażartował Lucas, rzucając mu rakietę. Chłopak złapał ją bez najmniejszego wysiłku. Obchodził

się z nią tak, jakby od dziecka obcował

ze sprzętem do tenisa.

Podobnie jak wszyscy pozostali.

Sprzęt i zasady nie sprawiały im żadnych

problemów.

Allie

nigdy

oczywiście by tego nie przyznała, ale Katie miała stuprocentową rację – jej jedyny kontakt z tym sportem miał

miejsce podczas WF-u w szkole, kiedy akurat padało na dworze.

Gdy

tylko

wyciągnęli

siatkę,

dołączyli do nich kolejni uczniowie.

U boku Allie pojawiła się Zoe w

puchatych

nausznikach

i dopasowanych do nich rękawiczkach.

– Zimowy nocny tenis. Wchodzę w to – stwierdziła, choć nikt jej nie zapraszał.

– Znam kogoś, kto też miałby ochotę zagrać – oznajmił Sylvain. – Zaraz wracam.

Allie

została

sama,

więc

obserwowała, jak Rachel i Lucas rozciągają

siatkę

między

palikami

i podłączają kable do gniazdek, których wcześniej

nie

zauważyła.

Kiedy

wszystko było gotowe, Lucas przekręcił

wyłącznik.

– Niech się stanie światłość! – zawołała stojąca po drugiej stronie kortu Zoe i podrzuciła z radością rakietę w powietrze.

Zakrywając

rozdziawioną

ze

zdziwienia buzię, Allie obróciła się wokół. Każda żyłka siatki składała się z miniaturowych kolorowych diod, a całość wyglądała niczym pokryta rosą pajęczyna, w której odbijały się refleksy słonecznych promieni. Otaczające kort drzewa również opleciono światełkami, świecącymi jasnym, białym blaskiem.

Gdy Allie zobaczyła świecące

wokół siebie rakiety, odkryła na rączce swojego sprzętu przycisk włączający diody w jego obudowie. Każda z rakiet miała inny kolor. Zoe grała zieloną, Jo fioletową, a Lucas czerwoną. Kiedy Allie w końcu nacisnęła guziczek, jej rakieta rozbłysła na niebiesko.

Po drugiej stronie kortu czerwona rakieta

uderzyła

gwałtownie

w pomarańczową, świetlistą kulę.

Podświetlone piłeczki zaczęły przecinać mrok. Gracze rozstawieni na tamtej połowie byli praktycznie niewidoczni i wyglądało to tak, jakby piłki i rakiety poruszały się z własnej woli.

– To wariactwo! – wykrzyknęła Allie, wybuchając radosnym śmiechem.

– To nocny tenis – odpowiedziała Jo, odbijając bez trudu podkręconą piłkę Lucasa, jakby ćwiczyła to całe lata.

– Dawaj! – ponagliła Rachel. – Zróbmy sobie rozgrzewkę!

– Nie jestem jakoś szczególnie dobra w tenisa – przyznała z wahaniem Allie.

Przyjaciółka

ze

śmiechem

pociągnęła ją na kort.

– To nie ma znaczenia. W końcu nie starasz się o miejsce w reprezentacji olimpijskiej. Po prostu gramy w tenisa po ciemku i na zimnie.

Schyliły się, słysząc świst piłeczki przelatującej nad ich głowami.

– Widzisz? – Wskazała Rachel. – Tu są same łamagi.

Allie wiedziała jednak, że to nieprawda.

Zabrała się do machania rakietą. Po chwili wrócił Sylvain i stanął na krawędzi rozświetlonego kortu.

– Czy wszyscy już mieli okazję poznać Nicole? – zapytał.

Allie zmrużyła oczy, wbijając wzrok w ciemność, ale nie potrafiła dostrzec, kto towarzyszy Sylvainowi.

– Oczywiście! – zawołała Jo. – Bonsoir, Nicole.

Tuż obok Sylvaina rozległ się melodyjny śmiech.

– Bonsoir, Jo. Masz naprawdę

cudowny forhend – odezwał się lekko ochrypły głos z francuskim akcentem.

– Dzięks. – Jo z całej siły posłała piłkę w stronę Lucasa, który odbił ją zgrabnym lobem.

Kiedy Sylvain i Nicole weszli wreszcie w plamę światła rzucaną przez siatkę, usta dziewczyny krzywiły się w delikatnym uśmiechu. Miała na sobie kremowy, kaszmirowy szal i biały, zapewne dość drogi wełniany płaszczyk.

Sylvain opierał dłoń na jej plecach.

Allie nie potrafiła oderwać od nich oczu, kiedy nagle oberwała piłką w głowę z taką siłą, że aż upadła na ziemię.

Wszyscy natychmiast rzucili się jej na pomoc.

– Nic ci nie jest? – zapytał Lucas, przeskakując przez siatkę. – Strasznie przepraszam.

Myślałem,

że

jesteś

gotowa.

Rachel oparła jej głowę na swoich kolanach, a Zoe kucnęła obok i zaczęła zadawać pytania.

– Jaki dziś mamy dzień? Jak się nazywa nasz premier?

– Przepraszam – przerwała jej Allie.

Chyba

jestem

bardziej

zaskoczona niż poszkodowana, ale oczywiście masz rację, to mogło się skończyć wstrząsem mózgu.

Usłyszała, jak wszyscy wokół niej oddychają z wyraźną ulgą. Rachel spojrzała

na

nią

z

uśmiechem

i delikatnie ścisnęła jej palce.

– Staraj się nie zasypiać – poleciła wciąż zaniepokojona Zoe. Widząc zdumione

spojrzenia,

dodała:

Czytałam taki artykuł. W przypadku wstrząśnienia

mózgu

nie

należy

zasypiać.

– Jestem zupełnie rozbudzona – zażartowała niemrawo Allie, podczas gdy Rachel i Lucas pomagali się jej podnieść. – Ale gdybym zasnęła w czasie gry, to niech ktoś wezwie karetkę.

Dosko!

wrzasnęła

Zoe

i popędziła na drugą stronę siatki. – Allie żyje i wszyscy możemy grać.

Rachel wciąż uważnie przyglądała się przyjaciółce.

– Na pewno nic ci nie jest?

Allie potwierdziła, choć nadal odczuwała lekkie zawroty głowy.

– Wszystko w porządku. Jeśli nie liczyć tego, że łeb mi pęka.

– To raczej nie najlepszy objaw – zmartwiła się Rachel.

– Racja. Może faktycznie powinnam przeczekać pierwszy mecz.

– Niech ktoś siądzie z Allie, nie pozwala jej zasnąć i zapyta, jak się nazywa nasz premier! – zawołała Zoe z drugiej strony kortu.

– O co chodzi z tą obsesją na punkcie premiera? – zainteresował się Lucas.

– Zawsze się o to pyta ludzi

z urazami głowy – wyjaśniła Zoe. – Przynajmniej na filmach. W Stanach pytają o nazwisko prezydenta. Zgaduję, że wstrząs mózgu usuwa wszystkie wiadomości

polityczne.

Jesteśmy

w Anglii, więc nie mamy prezydenta, a trudno pytać o to, jak nazywa się królowa, bo jest tą… no po prostu Królową.

– Wiem, jak się nazywa premier – poinformowała Allie,

siadając

na

zamarzniętej trawie. – Możesz się wyluzować.

– To wciąż ten sam koleś, nie? – Głos Nicole dobiegający z ciemności za jej

plecami

sprawił,

że

Allie

podskoczyła w miejscu. – Ten ze śmieszną twarzą?

– Tak – odpowiedziała. – Wciąż ten sam.

– Lubię go – oznajmiła Nicole. – Sprawia wrażenie, że radzi sobie z dziećmi. A to zawsze dobra oznaka.

Allie spojrzała na nią ukradkiem – jej wyraziste brązowe oczy otoczone były gęstwiną rzęs, a rysy twarzy przywodziły na myśl fauna.

– Posiedzę tu z tobą – oznajmiła Nicole.

Mówiła

z

o

wiele

delikatniejszym francuskim akcentem niż Sylvain, wydawał się owijać wokół

każdego ze słów, nim zdecydowała się je wypowiedzieć. – Przypilnuję, żebyś nie zasnęła, a potem potowarzyszy ci Sylvain. Na razie nie mam pojęcia, gdzie zniknął.

Jakby na zawołanie chłopak pojawił

się tuż przed nimi z butelką wody, którą podał Allie, a następnie usiadł obok nich na trawie.

– Jak się czujesz? – zapytał, przyglądając się jej z uwagą.

Znów zaczęła ją boleć głowa,

wiedziała jednak, że jeśli się do tego przyzna, to zmuszą ją, żeby poszła się zobaczyć z pielęgniarką.

– W porządku – powtórzyła. –

Trochę mi się kręci w głowie, ale to chyba normalne, jak się oberwie piłką.

Dołączyła

do

nich

Rachel,

rozmawiająca dotychczas z Jo i Lucasem w głębi kortu.

– Jak się czujesz?

– Ej, serio, dajcie spokój. – Allie uniosła ręce. – Naprawdę nic mi nie jest, poza tym, że chce mi się spać, nie wiem, jaki mamy dziś dzień, i nie znam nazwiska premiera.

– Wystarczy. Natychmiast wzywam karetkę – zażartowała Rachel, a kolejna piłka przeleciała nad siatką, świecąc niczym meteor.

Obserwowanie

bezcielesnych,

świetlistych

rakiet

odbijających

w ciemnościach rozjarzoną piłeczkę ponad błyszczącą kolorami pajęczyną siatki było niesamowitą przyjemnością.

Od czasu do czasu piłeczka niknęła w ciemnościach, a niewidzialni gracze wybuchali radosnymi lub gniewnymi okrzykami. Wciąż jednak panował

okropny chłód, Allie miała wrażenie, że przenika ją aż do kości.

Trzęsąc się z zimna, próbowała się szczelniej okryć cieniutką kurtką.

– Straszny ziąb… – Westchnęła.

Powinnaś

była

założyć

rękawiczki. – Rachel krytycznym okiem oceniła jej odzież. – I szalik. Płaszcz zresztą też.

– Proszę. – Sylvain rozplątał swój szal i podał go Allie, pochylając się przed Nicole. – Załóż to. Mnie nie jest aż tak potrzebny.

Kiedy Nicole spojrzała na niego z

aprobującym

uśmiechem,

Allie

zrozumiała, że ci dwoje muszą być razem. Tak zupełnie na serio. Byli tak niesamowicie

zżyci.

Przypomniała

sobie, że praktycznie każdego dnia przychodzili razem na kolację.

Pulsujący ból głowy stawał się coraz gorszy i myślenie sprawiało jej spore trudności. Chciała odpowiedzieć, że wcale nie jest jej tak zimno albo że nie potrzebuje szalika, wciąż się jednak trzęsła, więc przyjęła go i owinęła wokół szyi i ramion. Natychmiast uderzył ją charakterystyczny zapach kawy i przypraw, który spowodował, że pomyślała o ich pocałunku.

Znów

zaczęło

jej

się

kręcić

w głowie.

– Dzięki – odpowiedziała, nie patrząc mu w oczy. – Wydaje mi się, że rodzice zapomnieli dorzucić kilku rzeczy do mojej walizki.

– Chodź tu do mnie – zamruczała Nicole, przysuwając się bliżej do Sylvaina. – Bo teraz ty zamarzniesz na kość.

Chłopak zmienił pozycję, tak by Nicole mogła usiąść między jego nogami i oprzeć się plecami o jego pierś, po czym schował dłonie w kieszeniach jej płaszcza.

– Doskonale – stwierdziła. – Mogę się teraz z tobą podzielić ciepłem mojego ciała.

Odpowiedział coś po francusku, na co

Nicole

zareagowała

perlistym,

melodyjnym śmiechem, brzmiącym jak pobrzękiwanie kieliszków do szampana.

Pomimo szala Allie wciąż szczękała zębami. Nawet biorąc pod uwagę okoliczności, było jej stanowczo zimniej niż

powinno.

Chłód

zdawał

się

promieniować z jej wnętrza. Czuła chaotyczne wirowanie swoich myśli.

„Kiedy oni zaczęli ze sobą chodzić?

Czemu nic o tym nie wiedziałam?

I dlaczego mnie to właściwie obchodzi?

Może faktycznie mam wstrząs mózgu…”

Ból głowy stał się tak silny, że zaczęło jej dzwonić w uszach.

Zdecydowała nagle, że ma już dość siedzenia na mrozie i francuskich dziewczyn, kiedy jednak zerwała się na nogi, ziemia zakołysała się pod jej stopami. Zrobiła kilka niepewnych kroków,

podczas

gdy

pozostali

przyglądali jej się z zaskoczeniem.

– Dziwnie się czuję – wyjaśniła, odzyskując nieco równowagę. – Chyba wrócę do środka, napiję się herbatki i zaliczę wylew krwi do mózgu.

– Chcesz, żebym cię odprowadził? – zapytał zmartwiony Sylvain.

Potrząsnęła głową tak gwałtownie, że omal znów nie upadła. Nagle zrobiło jej się niedobrze.

– Rachel? – Rozejrzała się za przyjaciółką, która wcześniej siedziała razem z nimi. Dziewczyna już się zerwała i stanęła przy jej boku.

– Chodźmy – powiedziała, biorąc ją pod ramię. – Postaram się, żebyś nie zasnęła, a ty w rewanżu poopowiadasz mi o naszym premierze.

– Co znowu sobie zrobiłaś? –

pielęgniarka powitała Allie jak starą znajomą. Obrażenia odniesione przez dziewczynę

w

zeszłym

semestrze

musiały wryć jej się w pamięć.

Poświeciła jej w oczy, zbadała ciśnienie krwi, sprawdziła temperaturę i stwierdziła, że jedyne, czego Allie potrzeba, to coś do jedzenia i kubek mocnej herbaty. Poprosiła ją również, by starała się nie zasypiać, a zanim odesłała dziewczynę do świetlicy, dała jej tabletkę od bólu głowy.

W świetlicy znalazły sobie z Rachel miejsce na jednej z miękkich skórzanych kanap i owinięte kocami popijały gorącą herbatę z przyprawami, zagryzając świeżymi ciasteczkami.

Powinnaś

częściej

obrywać

w

głowę

oznajmiła

pogodnie

Rachel. – Dają ci wtedy różne fajne rzeczy.

– Urazy głowy są cudowne –

zgodziła się Allie. Tabletka zaczęła działać, zmniejszając nękający ją ból.

Kiedy

dziewczyna

się

odrobinę

rozgrzała i odprężyła, wróciła myślą do swojej dziwnej reakcji na Sylvaina i Nicole. Oczywiście wybaczyła mu już to, co zdarzyło się podczas letniego balu, wierzyła, że faktycznie było mu przykro, ale wiedziała, że już nigdy mu nie zaufa. Nie tak jak kiedyś. Więc co ją tak naprawdę obchodziły jego partnerki?

Nie podobało jej się, że aż tak się tym przejęła.

Kiedy kilka minut później pojawił

się Carter, zerwała się z kanapy i stanęła przed nim chwiejnie, wciąż nękana poczuciem winy.

– Ojej. – Westchnął, siadając razem z nią na kanapie. – Wciąż cię trochę telepie.

– Nic mi nie jest – odpowiedziała pewnym głosem jak lekarz stawiający diagnozę.

Pielęgniarka

też

tak

twierdzi.

– Tak naprawdę to powiedziała, że masz siedzieć i odpoczywać. I nie zasypiać – przypomniała Rachel. – Już sobie wyobrażam, jak Zoe zacznie świrować, kiedy się dowie, że miała rację. – Spojrzała na Cartera. – Pielęgniarka mówiła, że Allie raczej nie ma

wstrząsu

mózgu,

ale

wolała

zachować ostrożność. Przez najbliższe parę godzin ktoś powinien dotrzymywać jej towarzystwa.

Carter

odgarnął

włosy

Allie

i

przyjrzał

się

zaczerwienionemu

śladowi na jej skroni.

– Na pewno dobrze się czujesz?

– Tak. – Oparła się o niego. – Żadnych trwałych uszkodzeń mózgu.

– Przepraszam, że nie było mnie przy tobie. – Pocałował ją delikatnie w miejsce, gdzie uderzyła piłka. – Może mógłbym jakoś wtedy pomóc.

Dotyk jego ust przyprawił ją

o rozkoszne dreszcze. Spojrzała mu prosto w oczy.

Rachel

wstała

i

zaczęła

się

przeciągać.

– Skoro już tu jesteś – popatrzyła na Cartera – to moje talenty medyczne stały się zbędne. Możesz z nią zostać?

Uśmiechnął się do niej, a w kącikach jego oczu pojawiły się delikatne zmarszczki, które Allie tak bardzo uwielbiała.

– Oczywiście, że z nią zostanę.

Kiedy Rachel zniknęła, oboje ułożyli się wygodniej na kanapie. Oparłszy głowę na ramieniu Cartera, Allie opowiedziała mu o wszystkim, co zaszło.

– Lucas naprawdę to przeżywa – powiedział, gdy skończyła. – Spotkałem go po drodze. Jest mu strasznie przykro, że cię trafił. Dobrze, że tak się to skończyło,

bo

byłbym

na

niego

autentycznie wściekły.

Wsuwając palec pod brodę Allie, uniósł jej głowę, tak by mogła spojrzeć mu prosto w oczy, i przybliżył usta do jej warg.

– Widzę, że już się lepiej czujesz. – Ironiczny głos pielęgniarki zadziałał

niczym dłonie, które natychmiast ich od siebie odsunęły.

– Tak – odpowiedziała Allie. – Dziękuję.

Z delikatnym uśmiechem na twarzy kobieta spojrzała na zegarek.

– Pamiętaj, żeby jeszcze przez jakiś czas nie zasypiać. Na twoim miejscu wypiłabym

kolejną

herbatę.

Pielęgniarka ruszyła w swoją stronę, a Allie

miała

wrażenie,

że

na

odchodnym dodała: – I wzięła zimny prysznic.

Carter zaśmiał się bezgłośnie i wstał

z kanapy.

– Przyniosę ci herbatę – zaoferował.

– Wcale nie chce mi się pić – zaprotestowała. – Czuję się jak bukłak.

On jednak był już przy drzwiach.

To

wezmę

dla

siebie

odpowiedział zza drzwi.

Czekając,

zabrała

się

do

przeglądania magazynu, który ktoś pozostawił na stoliku. Wpatrywała się właśnie w wartą dwa tysiące funtów suknię pewnej aktorki, gdy jakiś dźwięk zmusił ją do podniesienia wzroku.

Oparty o framugę drzwi Sylvain przyglądał jej się uważnie. Przez ułamek sekundy widziała w jego oczach coś, co wzbudziło

w

niej

olbrzymie

zaskoczenie, jakiś dziwny rodzaj smutku, który

natychmiast

jednak

zniknął,

zastąpiony tradycyjną, wystudiowaną obojętnością.

– Wyglądasz trochę lepiej – ocenił.

– Nic mi nie jest. – Odruchowo dotknęła zranionej skroni. – Dziękuję.

– To dobrze. Nicole prosiła, żebym sprawdził, co u ciebie.

Allie odłożyła magazyn na stolik i

przeciągnęła

się,

jednocześnie

ziewając.

– Wydaje się bardzo miła –

stwierdziła po jakiejś sekundzie. – Jak długo jesteście razem?

Znamy

się

od

zawsze

odpowiedział bez namysłu. – Jesteśmy starymi przyjaciółmi.

– Aha.

Ze wszystkich sił starała się nie zwracać uwagi na jego uwodzicielski akcent. Znów spojrzała mu przelotnie w oczy i natychmiast odwróciła wzrok.

Miała problemy z koncentracją, gdy tak stał i wpatrywał się w nią, jakby znał jej wszystkie myśli.

Na

szczęście

o

czymś

sobie

przypomniała. Usiadła prosto i wsunęła rękę pod leżącą na sofie kurtkę.

– Twój szalik. – Podała mu go. – Dziękuję, że mi go pożyczyłeś.

Sylvain wziął do ręki pasiasty kawałek kaszmiru, ale zamiast odejść, usiadł na krześle naprzeciw Allie.

– Musimy o czymś porozmawiać – oznajmił.

Od

jakiegoś

czasu

próbowałem cię złapać sam na sam. – Bawił się szalikiem, podczas gdy ona wpatrywała się w jego długie palce z idealnie wypiłowanymi paznokciami.

Tak bardzo różniły się od silnych, męskich dłoni Cartera. – Powinienem ci o czymś powiedzieć. Odkładałem to tak długo, ponieważ wiedziałem, że na pewno nie będziesz tym zachwycona.

Poczuła

chłód

gwałtownie

przemieszczający się wzdłuż kręgosłupa i rzuciła okiem w stronę drzwi, w których w każdej sekundzie mógł

pojawić się Carter. Kiedy ponownie popatrzyła na Sylvaina, mierzył ją uważnym spojrzeniem. Nie podobał jej się niepokój, jaki wzbudzał w niej ten wzrok.

– O co chodzi? – zapytała.

– O to, że… to ja cię dostałem. – Nadal nie odrywał od niej oczu.

Ponownie

zerknęła

na

drzwi

i opadła na oparcie kanapy.

– Co to znaczy, że mnie dostałeś?

W jakim sensie? – wyszeptała.

Pochylił się ku niej i ściszył głos.

– Nocna Szkoła – wyjaśnił. – To z tobą mam przeprowadzić rozmowę.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

14

– Rok 1925 okazał się niezmiernie istotny dla literatury. – Isabelle oparła się o pustą ławkę. – To właśnie wtedy opublikowano między innymi Wielkiego Gatsby’ego, którego Fitzgerald uznawał

za swoją najlepszą książkę. Jak sam twierdził, było to „dzieło wyobraźni, opisujące prawdziwy i fascynujący świat”. Ja natomiast widzę w tej książce moralitet:

opowieść

o

dobrym

człowieku, który dał się uwieść ludziom zepsutym. – Wyprostowała się i zaczęła krążyć po okręgu wyznaczanym przez ławki. – Chciałabym się od was dowiedzieć, czy w finale tej historii dobry człowiek wciąż pozostał dobrym człowiekiem. I czy faktycznie taki był od samego początku?

Allie, która tę lekcję starała się tylko przetrwać, otoczyła kółeczkiem zapisany w zeszycie tytuł powieści i dorysowała obok niego gwiazdę. Jej myśli wciąż błądziły wokół tego, co wydarzyło się ostatniego

wieczoru.

Przypomniała

sobie

wściekłość

Cartera,

gdy

powiedziała mu o wszystkim.

Sylvain wyszedł, zanim Carter wrócił z herbatą. Był wobec niej taki opiekuńczy, taki zwyczajny, taki…

carterowaty. Allie odczekała, aż chłopak usiądzie, i dopiero wtedy przekazała mu informację. Wiedziała, że łamie zasady, ale to był Carter, żadne reguły nie miały w tym wypadku znaczenia. Nie przy tej zazdrości, jaką jej chłopak odczuwał

z powodu Sylvaina. Gdyby to przed nim zataiła i dowiedziałby się z innego źródła, nigdy by jej tego nie wybaczył.

Carter nie zaczął krzyczeć ani nie wybuchł gniewem. Zamiast tego pobladł

i zamilkł, a żyły na jego karku się naprężyły.

– Porozmawiam z Zelaznym –

oznajmił po długiej chwili milczenia.

– Problem w tym, że Sylvain… – zobaczyła, że się skrzywił, ale nie przerwała – … Sylvain już próbował

przekonać Jerry’ego i Zelaznego do zmiany przydziału. Obaj odmówili. To właśnie dlatego tak długo mi…

– Cudownie – przerwał jej w pół

słowa i wpychając ręce do kieszeni, zmierzył ją tak lodowatym spojrzeniem, że Allie nie potrafiła uwierzyć, jakim cudem podłoga wokół nich nie pokryła się szronem.

– Nie będzie tak źle – próbowała go pocieszyć. – To tylko rozmowa. Jedno popołudnie i po wszystkim.

Jej starania niestety nie przyniosły zamierzonego efektu.

– Oni naprawdę próbują namieszać nam w głowach – warknął przez zaciśnięte zęby.

Gwałtowne stukanie paznokciem o blat biurka sprawiło, że Allie omal nie podskoczyła

na

krześle.

Nie

przerywając wykładu, dyrektorka rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie i wróciła do przechadzania się po klasie. Dziewczyna wyprostowała

się

na

krześle

i próbowała skupić na jej słowach, wciąż jednak czuła bolesne kłucie w piersi, tak jakby gnębiący ją strach nie pozwalał jej w pełni odetchnąć.

Zaraz po lekcji miała przeprowadzić swoją rozmowę z Carterem. Marzyła o tym, by zajęcia ciągnęły się jak najdłużej, ale wykład właśnie się skończył.

– Odbierzcie książki z biblioteki – poprosiła Isabelle, wymawiając głośno każde słowo i próbując się przebić przez gwar uczniów opuszczających salę. – Eloise wszystko dla was przygotowała. Chciałabym, żebyście do jutra przeczytali trzy pierwsze rozdziały, omówimy je na lekcji. Teraz jesteście wolni.

– Idę na zajęcia z kick-boxingu, chcesz iść ze mną? – Zoe spojrzała z nadzieją na Allie, gdy obie ruszyły do drzwi.

Rozwalenie czegoś w drobny mak wydawało się doskonałym pomysłem, ale Allie nie mogła tego zrobić.

– Strasznie bym chciała, ale niestety mam inne plany.

Żal w jej głosie spowodował, że dziewczynka zmierzyła ją dziwnym spojrzeniem i ruszyła w swoją stronę.

– Nic się nie stało – rzuciła na odchodnym. – Zobaczymy się później.

Carter czekał na nią na korytarzu, opierając się plecami o ścianę i patrząc na mijających go uczniów.

– Cześć – powitała go z ciężkim sercem.

– Cześć. – Popatrzył na nią wyraźnie zmartwiony.

Dołączyli do tłumu wylewającego się przez ciężkie drzwi prowadzące ze szkolnego

skrzydła

do

głównego

budynku.

– To co… spotykamy się za chwilę na zewnątrz? – zapytał.

– Dobry pomysł. – Uśmiechnęła się niepewnie.

Przyciągnął ją do siebie, pocałował

na pożegnanie i pobiegł do sypialni chłopców, żeby zostawić swoje rzeczy.

Wczorajszy ból głowy do rana

praktycznie całkowicie zniknął, ale fioletowy siniak na skroni wciąż pobolewał przy najlżejszym nawet dotyku. Kiedy dotarła do swojego pokoju, zmieniła szkolną spódniczkę na spodnie, sprawdziła w lustrze stan swoich włosów i złapała kurtkę, gotowa do wyjścia, kiedy nagle coś ją zatrzymało. Na oparciu krzesła wisiał

wełniany, granatowy szal. Dotknęła go z lekkim wahaniem, materiał okazał się niezwykle miękki i przyjemny.

Skąd to się tu wzięło?

Przesuwając szal między palcami, uznała, że zapewne pielęgniarka musiała poinformować Isabelle o wydarzeniach ubiegłej nocy. Rzeczy pojawiające się w pokojach uczniów w końcu nie były tutaj czymś nadzwyczajnym – jak na przykład

kapcie,

które

znalazła

pierwszego dnia pobytu w szkole, czy świeże

ręczniki

i

prześcieradła,

dostarczane co kilka dni.

Odsuwając na bok wątpliwości, owinęła szal luźno wokół szyi i raz jeszcze spojrzała w lustro. Była blada ze zdenerwowania,

a

skontrastowana

z granatowym szalem skóra jej twarzy wydawała

się

porcelanowobiała.

Nieobcinane od zeszłej wiosny ciemne, falujące włosy opadały luźno aż do łopatek. Posmarowała usta czerwonym błyszczykiem i zarzuciwszy torbę na ramię, wyszła z pokoju.

Choć wciąż umierała ze strachu, cieszyła się, że już wkrótce będzie miała to za sobą. Na niczym nie zależało jej bardziej

niż

na

jak

najszybszym

ukończeniu tego zadania. Nadal jeszcze jednak nie zdecydowała, ile sama może ujawnić Sylvainowi.

Czy

powinna

mu

powiedzieć

o Lucindzie? O tym, kim naprawdę jest?

Czy miała w ogóle jakiś wybór?

Kłamstwo skutkowało wydaleniem ze szkoły. Ale jeśli wspomni o tym Sylvainowi, to będzie mu musiała opowiedzieć całe swoje życie. Zdradzić tajemnice, które znał tylko Carter. I te, których nie znał nikt oprócz niej.

Zeszła na parter i przecisnęła się pomiędzy

uczniami

wypełniającymi

obszerny hol i zmierzającymi w stronę świetlicy lub biblioteki. Wypolerowany parkiet

ustąpił

wreszcie

miejsca

kamiennej

podłodze

przedsionka

obwieszonego

wielkimi

kilimami,

a

otaczający

tłum

nieco

się

przerzedził.

Złapała klamkę i pchnęła ciężkie frontowe

drzwi.

Poczuła

chłodne

powietrze, nadal niosące woń deszczu, który spadł dzisiejszego ranka. Zrobiła kilka kroków po wilgotnych kamiennych stopniach, a drzwi zamknęły się za nią automatycznie z donośnym hukiem.

Przechodząc przez rozległy trawnik i czując pod stopami wilgotne błoto, słyszała dobiegające z oddali krzyki uczniów grających w piłkę. Powitało ją dwóch

zdyszanych

chłopaków,

wracających z biegania po terenie szkoły – widywała ich na zajęciach Nocnej Szkoły. Jesienią wyglądało tu inaczej niż w czasie letniego semestru, okolice budynku tętniły życiem aż do rozpoczęcia ciszy nocnej. Ale nawet teraz wystarczyło nieco zagłębić się w las, by wszystko ucichło. Wędrując po znajomej ścieżce – suchej, dzięki zwisającemu nad nią okapowi z gałęzi i liści – zauważyła, że paprocie na poboczu

zaczęły

już

żółknąć

od jesiennego zimna. Z braku wiatru drzewa były praktycznie nieruchome, a w lesie panowała cisza. Słońce chyliło się już ku zachodowi, choć dochodziła dopiero piętnasta. Allie przyspieszyła kroku, kierując się w stronę kapliczki.

Tak dużo musiała biegać w Nocnej Szkole,

że

praktycznie

przestała

trenować dla przyjemności, a każdy krok wydawał jej się teraz mechaniczny i nie przynosił żadnej satysfakcji.

Dotarła wreszcie do wapiennych murów i przeszła pod łukowatą bramą, prowadzącą

na

cichy

dziedziniec

kościelny.

Delikatne

światło

i

przerzedzona

jesienna

trawa

sprawiały, że stare nagrobki wyglądały tak, jakby pogrążyły się w dogłębnym smutku.

Cały

letni

urok

małego

cmentarza gdzieś zniknął, a ogołocone z liści drzewa nadawały mu nieco przerażającego charakteru.

Instynktownie

skierowała

się

w stronę starego, poskręcanego cisu, pod którym przez całe lato spotykała się z Carterem, ale tym razem chłopaka tam nie było. Wilgotna od deszczu, śliska kora wydawała się całkowicie czarna.

Poszła z powrotem do kaplicy, złapała oburącz klamkę i włożyła całą siłę w otwarcie niezwykle ciężkich drzwi. Zaskrzypiały donośnie, uchylając się w jej stronę.

Wewnątrz było jeszcze chłodniej, a

powietrze

pachniało

kadzidłem

i płynem do polerowania drewna.

Witrażowe okna zabarwiały światło na delikatnie lawendowy odcień. Jak zwykle zapatrzyła się na zdobiące jedną ze ścian średniowieczne malowidło przedstawiające

cierpiących

grzeszników,

dręczonych

przez

uzbrojone w widły demony. Nad ich głowami przelatywał potężny smok.

Napis wymalowany nad drzwiami kaplicy głosił Exitus acta probat – cel uświęca środki.

Carter stał przed ołtarzem, zapalając świece ustawione na wysokim, żelaznym świeczniku.

Cześć

powitał

ją,

nie

przerywając swojego zajęcia.

– Cześć – odpowiedziała, zamykając za sobą drzwi. Poczuła nagły atak dreszczy. Kamienne ściany i podłoga sprawiały, że w kaplicy było chłodniej niż na zewnątrz. – Wydawało mi się, że mamy zakaz bawienia się ogniem.

– Nie ma prądu – wyjaśnił, klnąc pod nosem, gdy płomień zapałki przypalił mu palce. Possał je przez chwilę i zabrał się do zapalania kolejnej świecy. – A zaraz zrobi się ciemno, więc pomyślałem, że przyda się jakieś światło.

– Pewnie – zgodziła się, siadając w pierwszej ławce.

– Już prawie kończę. – Spojrzał na nią przez ramię z tym zmysłowym półuśmieszkiem, który zawsze wzbudzał

w niej rozkoszne ciarki.

– Potem możemy podpalić którąś z tych ławek. – Potarła ramiona, próbując się rozgrzać. – Można tu zdechnąć z zimna.

– No tak – zgodził się. – Brak prądu równa się brak ogrzewania.

– Słabo.

Dwa tuziny płonących świec zdołały jednak stworzyć złudne poczucie ciepła.

Carter usiadł obok niej i przyciągnął ją do siebie, by powitać pocałunkiem. Bez wahania

rozchyliła

usta,

czując

przyspieszone bicie serca, gdy położył

dłoń na jej plecach. Przemknęło jej przez głowę, że mogliby zapomnieć o wszystkim i poświęcić się tylko temu zajęciu…

Z ciężkim westchnieniem wyzwoliła się z jego objęć.

Lepiej

przestańmy

zaproponowała, wskazując na wysoki krzyż. – Jezus się na nas gapi.

Carter parsknął pod nosem, ale szybko spoważniał, gdy przypomniał

sobie o czekającym ich zadaniu.

– Dobra. – Allie wyjęła notes z plecaka i otwarła go na stronie z pytaniami. – Miejmy to już z głowy i

wróćmy

jak

najszybciej

do

rzeczywistości.

Odsunął się od niej aż na kraniec ławki

i

zmierzył

wyczekującym

spojrzeniem.

– Dajesz – rzucił zachęcająco.

– Imię i nazwisko – zaczęła

z ciężkim westchnieniem. – Data urodzenia. Imiona rodziców i dziadków.

– Carter Jonathan West – przybrał

zupełnie zwyczajny ton, lecz Allie nie dała się zwieść. – Dwudziesty czwarty września…

– Moment – przerwała mu w pół

słowa. – Miałeś urodziny w zeszłym miesiącu? Czemu nic nie powiedziałeś?

Wzruszył ramionami, jakby nie miało to najmniejszego znaczenia.

– Nienawidzę urodzin. Nie obchodzę ich.

– Jak można nie obchodzić własnych urodzin? To przecież straszne. – Poczuła się dotknięta tym, że jej nie powiedział.

To były przecież jego siedemnaste urodziny. – Nic nie wspominałeś, nie mogłam ci dać prezentu ani upiec ciasta…

Próbował

uspokoić,

jakby

zachowywała się zupełnie irracjonalnie.

– Przepraszam, Al. Ja tylko… no po prostu nie obchodzę urodzin. Od czasu kiedy moi rodzice…

Allie tylko potrząsnęła głową, zacisnęła usta i wbiła wzrok w leżące przed nią pytania. Ta rozmowa nie zapowiadała się dobrze.

– Imiona rodziców? – zapytała, unikając patrzenia na Cartera.

– Mama: Sharon Georginia West, ojciec… – zamilkł. Podniosła wzrok znad kartki i zobaczyła, że Carter spogląda gdzieś w przestrzeń. Wreszcie odchrząknął i zaczął mówić dalej: – Ojciec: Arthur Jonathan West.

Nie potrafiła się już dłużej na niego gniewać.

– Masz takie samo drugie imię – zauważyła. – To miłe. Coś was wciąż łączy.

Skinął głową.

– Imiona dziadków? – zapytała po chwili.

Przeszli przez całą listę wymaganych nazwisk

rodowych

i

dat,

miejsc

urodzenia i pracy, sięgającą tak daleko w przeszłość, że Allie nie potrafiła uwierzyć, że istniały naprawdę.

– Żaden z członków twojej rodziny nigdy nie chodził do tej szkoły? – Dotarła do ostatniego obowiązkowego pytania.

Carter pokręcił głową.

Dobrnęli

do

punktu,

którego

najmocniej się obawiała. Bardzo długo dyskutowała z Eloise, czy musi go o to zapytać,

ale

bibliotekarka

wciąż

nalegała.

– Musisz to zrobić – powiedziała. – Powinnaś zapomnieć o tym, co was łączy, niezależnie od tego, jak bardzo będziesz mu współczuć. Zapisz jego odpowiedź i przejdź do następnego pytania.

– Ale on mi nigdy nie chciał o tym powiedzieć – zaprotestowała, czując narastający gniew. – Nie mówi o tym, a moim zdaniem zmuszanie go do tego jest czystym okrucieństwem.

Eloise pozostała jednak nieugięta i Allie w końcu musiała zadać to okropne pytanie.

Wiem,

że…

zaczęła

i momentalnie zamilkła. Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić, i spróbowała raz jeszcze. – Muszę wiedzieć, co się stało z twoimi rodzicami i w jaki sposób tu się znalazłeś.

Popatrzył na nią z ostrzegawczym błyskiem w oku.

– Wiem – natychmiast zaczęła się bronić. – I nie chcę cię o to pytać. Ale jeśli tego nie zrobię, każą nam to powtarzać wciąż od nowa. Naprawdę strasznie mi przykro, Carter. Możesz to po prostu jakoś szybko streścić?

Obiecuję, że nie będę drążyć.

Milczał tak długo, że zaczęła się obawiać, że wstanie i odejdzie. Na jego twarzy widać było walkę skrajnych emocji. Wreszcie, jakby poddając się temu,

co

nieuchronne,

przeczesał

palcami

włosy

i

zaczął

mówić.

Opowiadał niskim, cichym głosem, patrząc gdzieś w mroczny kąt kaplicy.

– Mój ojciec pracował w fabryce samochodów, ale zwolniono go jeszcze przed moimi narodzinami. Nie potrafił

znaleźć następnej pracy. W tych czasach nie działało już zbyt wiele fabryk.

Pewnego dnia natknął się na ogłoszenie, chyba w jakiejś gazecie. Isabelle opowiadała mi o tym, ale nie pamiętam wszystkich szczegółów. Moi rodzice mieszkali tutaj, gdzieś w pobliżu. Tak mi się przynajmniej wydaje.

Allie

miała

problem

ze

zrozumieniem tej dość chaotycznej opowieści, ale nie przerywała mu ani razu. Siedziała tak nieruchomo, jak tylko potrafiła, ledwie oddychając. Nie robiła notatek,

wiedziała,

że

wszystko

zapamięta.

– W każdym razie – ciągnął dalej Carter

w

którymś

momencie

zatrudniono go tutaj jako konserwatora.

Zajmował się bojlerami i instalacją elektryczną, w sumie wszystkim, co dało się naprawić za pomocą śrubokrętu i klucza francuskiego. Moim zdaniem wierzył, że trafiła mu się doskonała fucha, wiesz? – Rzucił na nią okiem i sekundę później znów zapatrzył się w przestrzeń. – Mama pracowała w kuchni, gotowała i sprzątała. Mogli mieszkać na terenie szkoły i nie musieli płacić czynszu; wszystkie pieniądze odkładali do banku. Chociaż praca nie była jakoś szczególnie pasjonująca, oboje uznawali to za układ idealny.

Strasznie się ucieszyli, kiedy mama zaszła w ciążę. Nie mieli dzieci i wydaje mi się, że już się z tym pogodzili, więc to była dla nich naprawdę wielka sprawa. Po moich narodzinach mama na trochę przestała pracować, ale potem wróciła do kuchni. – Zamilkł, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. – Trudno to wyjaśnić, ale dorastając na terenie szkoły, byłem wychowywany przez wszystkich

dookoła.

Żaden

z pracowników nie miał dzieci w moim wieku, a nauczyciele i reszta załogi pilnowali mnie na zmianę.

Allie nie spuszczała wzroku z jego twarzy.

– Mieszkaliście w tym domku wśród róż? – zapytała. – Pamiętasz, pokazałeś mi go tamtej nocy?

Spojrzał na nią zaskoczony, jakby kompletnie zapomniał o tej nocy, gdy dotarli do niewielkiej, kamiennej chatki stojącej pośrodku bujnego ogrodu.

– Bob Ellison teraz tam mieszka – wyjaśnił.

– Wyglądała na doskonałe miejsce do dorastania – zau​ważyła.

Wzruszył ramionami, jakby uznał jej uwagę za banalną, ale mogła wyczytać w jego oczach, że wcale tak nie myślał.

– Myślisz, że twoi rodzice byli tu szczęśliwi?

Uśmiechnął się delikatnie.

– Wydaje mi się, że tak. Pamiętam ich szczęśliwych. Tata naprawdę znał

się na tej robocie, potrafił naprawić praktycznie wszystko. Był prawdziwym geniuszem we wszelkich kwestiach technicznych i mechanicznych. Wszyscy na nim pod tym względem polegali.

Isabelle twierdzi, że bardzo to lubił, cieszył się z tego, że jest ludziom potrzebny. A mama… – Zamilkł, pocierając oczy.

Allie czuła się naprawdę paskudnie.

Marzyła o tym, by go przytulić albo potrzymać za rękę, zrobić cokolwiek, a nie tylko słuchać. On jednak siedział

sztywno

wyprostowany,

trzymając

dystans. Rozumiała, że nie chciałby tego w tym momencie, więc nie ruszała się z miejsca. Kiedy znów się odezwał, jego głos był całkowicie spokojny.

– Wydaje mi się, że mama była mamą dla wszystkich. Robiła dzieciom kanapki, jeśli zgłodniały po lekcjach.

Piekła

babeczki

na

spotkania

nauczycieli. Dbała o każdego. – Znów ucichł, tym razem na dłuższą chwilę. – A więc tak – dodał w końcu – myślę, że byli szczęśliwi.

Poczuła, jak w jej oczach wzbierają łzy, i potarła gwałtownie nos, jakby ją zaswędział. Naprawdę nie chciała mu tego robić.

– Carter – wyszeptała. – Opowiedz mi, co się stało.

Cisza, która pomiędzy nimi zapadła, wydawała się nieprzenikniona niczym kamienny mur. Allie miała wrażenie, że mogłaby

dotknąć

jego

lodowatej

powierzchni. Carter zaplótł dłonie i położył je na kolanach. Mięśnie w jego szczęce napięły się z całą siłą.

– Pewnego dnia – zaczął dziwnie spokojnym głosem, jakby nie usłyszał

pytania – tato pojechał po jakieś części do Portsmouth. Ciągle to robił, ale tym razem mama miała ochotę wybrać się razem z nim. Był ładny, słoneczny dzień, więc pomyślała, że może uda nam się pójść na spacer po plaży. Przygotowała olbrzymi kosz piknikowy, wpakowali mnie na tylne siedzenie samochodu i pojechaliśmy. Ale…

Tym razem to Allie wstrzymała oddech, kiedy ponownie zamilkł.

– Na autostradzie uderzyła w nas ciężarówka – kontynuował, wbijając wzrok w niewidzialny punkt gdzieś nad jej głową. – Mówili, że kierowca zasnął, zjechał na przeciwległy pas i

trafił

w

nasz

samochód.

Rozprostował palce, a potem zacisnął je w pięści. – Wszyscy twierdzą, że zdarzyło się to tak szybko, że rodzice niczego nie byli świadomi.

Allie czuła, jak po jej policzku płynie łza.

– A ty? – zapytała, ocierając ją wierzchem dłoni. – Byłeś ranny?

– Kilka siniaków i zadrapań – odparł, a w jego głosie pojawił się gniew. – Nic poważnego.

– To niesamowite – pozwoliła sobie na chwilę radości z jego cudownego ocalenia. – A co się działo potem?

Rozumiesz… byłeś przecież małym dzieckiem.

– Moi rodzice przyjaźnili się z Bobem Ellisonem. Wybrali go na mojego chrzestnego. To on zabrał mnie ze szpitala. Mama i tato nie mieli żadnych bliskich krewnych, więc myślę, że cała sprawa została załatwiona bardzo szybko. Właściwie tego nie pamiętam. – Wzruszył ramionami. – Zamieszkaliśmy

razem

w

chacie

i znajdowałem się pod jego opieką aż do chwili, kiedy byłem na tyle duży, by przenieść się do szkolnych pokojów dla chłopców. – Spojrzał jej prosto w oczy. – I oto jestem.

Powstrzymując się przed wzięciem go w ramiona, by ukoić jego ból, Allie delikatnie odkaszlnęła.

– To naprawdę porażająca historia, Carter. Nie potrafię uwierzyć, że dotychczas mi o tym nie opowiedziałeś.

Uniósł brew i popatrzył na nią z lekką drwiną.

– Wiesz, raczej nie chodzę i nie opowiadam o tym każdemu. – Wyciągnął

przed siebie rękę. – Cześć, jestem Carter, moi rodzice zginęli w wypadku, kiedy byłem bardzo mały, ale biorąc pod uwagę okoliczności, wyszedłem z tego obronną ręką…

Przestań

przerwała

mu

gwałtownie. – To niesprawiedliwe. Nie jestem

„każdym”,

tylko

twoją

dziewczyną. Przy mnie możesz mówić prawdę.

Wiem

przyznał

z rozgoryczeniem. – Przepraszam. Po prostu nie mam pojęcia, jak o tym opowiadać. Pomijając ten temat, jestem szczęśliwszy

niż

wtedy,

gdy

go

poruszam, dlatego staram się o tym nie wspominać.

Działając pod wpływem impulsu, wreszcie go przytuliła.

– Dziękuję, że się ze mną tym podzieliłeś – wyszeptała w jego rękaw. – Wiem, że to musiało być trudne, i jest mi z tego powodu strasznie przykro.

Ramiona Cartera obejmowały ją z siłą stalowych kajdan. Czuła, jak zaciska dłonie w pięści za jej plecami.

Trwali w objęciach przez bardzo długą chwilę. Kiedy się wreszcie rozdzielili, zauważyła, że chłopak ociera oczy grzbietem dłoni.

– W porządku. – Wciąż był

przygnębiony,

ale

zdobył

się

na

delikatny uśmiech. – Jak na razie całkiem nieźle nam idzie.

– I zostało tylko parę pytań – poinformowała,

przerzucając

kartki

w notatniku. – Czy sympatyzujesz albo kiedykolwiek

sympatyzowałeś

z Nathanielem? Czy chciałbyś zniszczyć szkołę? Czy knujesz jakiś spisek przeciwko Isabelle?

– Nie, nie i nie – odpowiedział, rozprostowując nogi. – Coś jeszcze?

– Raczej nie. – Spojrzała na listę i zrobiła kilka notatek. Zauważyła pytanie, którego zapomniała zadać. – Aha, jeszcze jedno: czy kiedykolwiek wspominałeś

o

mnie

ludziom

Nathaniela?

Carter zesztywniał, przekrzywiając lekko głowę.

– To dziwne pytanie.

– Zgadzam się. Eloise kazała mi o to zapytać. Nie mam pojęcia po co.

Zajęta robieniem zapisków nie zwróciła uwagi na jego zachowanie, ale kiedy się odezwał, coś w tonie jego głosu zmusiło ją do podniesienia wzroku.

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– Słucham? – Jej długopis zamarł

nad kartką.

– Powiedziałem, że nic mi o tym nie wiadomo – powtórzył. – Z tego, co się orientuję, niczego nie mówiłem ludziom z grupy Nathaniela.

– Nie rozumiem. Co to znaczy

„z tego, co się orientujesz”? Jak mógłbyś nie wiedzieć, czy o mnie wspomniałeś?

– No wiesz… w końcu rozmawiałem z Gabe’em, prawda? – Zaczął się wiercić w miejscu. – A on był przecież jednym z nich.

Allie poczuła przyspieszone bicie serca. Starała się ze wszystkich sił, żeby jej głos brzmiał jak najspokojniej.

– Co mu o mnie opowiadałeś?

No

wiesz…

Wzruszył

ramionami. – Takie tam…

– Takie tam… – Jej wątpliwości zaczęły narastać. – Jakie tam?

Ponownie wzruszył ramionami.

– Takie tam… męskie gadki. Daj spokój, Allie, to był mój kumpel.

Gadaliśmy o wszystkim, wiesz przecież.

Prostując się w ławce, zmierzyła go wzrokiem pełnym niedowierzania.

– Nie, Carter, nie wiem. Co mu o mnie naopowiadałeś?

– Nie pamiętam – upierał się, krzyżując ręce na piersiach. – Zadawał

sporo pytań na twój temat. Wtedy się nad tym nie zastanawiałem, ale pewnie odpowiedziałem na większość.

– I jak dotąd zapomniałeś mi o tym wspomnieć? – Zamilkła i wzięła głęboki oddech, żeby uspokoić narastający gniew. – Czy Isabelle o tym wie?

– Nie. – Jego zachowanie stawało się coraz bardziej defensywne. – Wydaje mi się, że do tej pory w ogóle o tym nie myślałem. Mogłabyś mnie nie traktować jak podejrzanego w sprawie o zabójstwo?

W

porządku

przyjęła

pojednawczy

ton.

Przepraszam.

Potrafisz sobie przypomnieć cokolwiek z tych rozmów?

Wzdychając ciężko, podniósł się z miejsca i podszedł do zdobiącego jedną ze ścian fresku, który przedstawiał

rozłożysty

cis

sięgający

po

sklepienie.

Skomplikowany

wzór

z korzeni układał się w napis „Drzewo Życia”. Allie bardzo podobało się to malowidło, był to jeden z jej ulubionych elementów

tej

dziewięćsetletniej

kaplicy, ale w tym momencie zupełnie nie zwracała na nie uwagi.

– Pytał mnie o twoją rodzinę – odezwał się Carter po długiej chwili milczenia. – O to, gdzie mieszkacie w Londynie. Z kim się tam przyjaźniłaś.

Sama widzisz. – Spojrzał na nią przez ramię.

– I co mu powiedziałeś?

– To, co wiedziałem, czyli w sumie niewiele. Południowy Londyn. Jakaś szkoła, której nie znosiłaś. Koleś imieniem Mark i drugi, który nazywał

się

Harry.

Nie

dogadywałaś

się

z rodzicami.

Allie próbowała nie okazywać, że poczuła się zdradzona, ale miała wrażenie,

że

Carter

opowiedział

Gabe’owi o całym jej życiu. Nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić.

Przypomniała sobie radę Eloise, żeby traktować tę rozmowę jak zwykły wywiad.

„Myśl jak dziennikarka – powtarzała jej podczas ćwiczeń w zdobionym freskami pokoju do nauki. – O co zapytałby reporter? Trzymaj emocje na wodzy, a zobaczysz, że łatwiej ci będzie odróżnić rzeczy ważne od nieistotnych”.

Próbowała

wymyślić,

o

co

zapytałaby w tym momencie, gdyby nie była dziewczyną Cartera.

– Czy któreś z tych pytań wydawało ci się szczególnie dziwne? Zwróciło twoją uwagę?

Carter podszedł do ołtarza i stanął

tyłem do niej, wpychając dłonie głęboko do kieszeni. Kiedy znowu się odezwał, mówił tak cicho, że nie była pewna, czy dobrze usłyszała.

– Pytał o twojego brata.

– Co? – Po jej ciele przebiegł

dreszcz. – Powiedziałeś, że wypytywał

cię o Christophera?

Skinął głową, nadal stojąc do niej plecami.

– To było coś, czego nie potrafiłem zrozumieć. – Odwrócił się i popatrzył na nią zmartwionym wzrokiem. – Skąd w ogóle wiedział o twoim bracie?

Nikomu o nim nie opowiadałaś.

I dlaczego był nim zainteresowany?

Strasznie dużo o niego wypytywał.

Nagle w kaplicy zrobiło się jeszcze zimniej. Allie z trudem przełknęła ślinę.

– Może Jo mu powiedziała? –

zasugerowała z nadzieją, szczelniej owijając się szalikiem. – Mówiłam jej o Christopherze, a ona była przecież dziewczyną Gabe’a. Pamiętasz, co chciał wiedzieć?

Carter podszedł do niej. Jego kroki niosły się głuchym echem po kaplicy.

Słońce musiało się już schować za horyzontem, ponieważ witraże przestały błyszczeć. Na białych ścianach odbijały się ponure cienie, rzucane przez roztańczone płomyki świec.

– Chciał wiedzieć, czy byliście ze sobą

blisko.

Czy

kiedykolwiek

wspominałaś o tym, że chcesz go odnaleźć. – Stanął przed nią, a jego ciemne oczy wypełniała autentyczna troska. – Pytał o to, gdzie mogłabyś go szukać.

Allie objęła go ciasno ramionami.

– Boję się – szepnęła. – Wcale mi się to nie podoba.

– Mnie też nie – odpowiedział, a jego oczy błysnęły w blasku płomieni.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

15

Resztę wieczoru Allie poświęciła na wszystkie normalne szkolne zajęcia, ale w

jej

głowie

szalało

tornado

skłębionych

myśli.

Cała

sytuacja

wyglądała

na

przerażająco

skomplikowaną. Carter i Gabe, szpieg w Nocnej Szkole, Nathaniel… Musiała to sobie w jakiś sposób poukładać.

Dlaczego

Gabe

wypytywał

o

te

wszystkie rzeczy? Czego chciał się dowiedzieć?

Jedyną

osobą,

która

mogła

zrozumieć, przez co Allie musiała teraz przechodzić – o ile ktokolwiek potrafił

coś z tego zrozumieć – była Rachel.

Jednak jej nie mogła nic powiedzieć.

Właściwie z nikim nie mogła o tym rozmawiać. Chyba że…

Mogła pójść z tym do Isabelle, nie miała jednak pojęcia, co się wtedy stanie. Czy Carter będzie miał jakieś kłopoty? Nie chciała dopuścić, by dyrektorka straciła do niego zaufanie – była dla niego niczym zastępcza matka.

Myśli wciąż nie dawały jej spokoju.

Nie potrafiła się skupić na lekcjach ani na niczym innym.

Po kolacji nadal padał deszcz, więc uczniowie przenieśli się do biblioteki lub poszli w coś pograć w świetlicy, a

Allie

krążyła

po

korytarzu,

przemierzając tam i z powrotem na miękkich

podeszwach

przestrzeń

dzielącą świetlicę i ​gabinet dyrektorki.

Powtarzała sobie, że informacje uzyskane od Cartera to nic wielkiego.

W końcu wszyscy wiedzieli, że Gabe współpracował

z

Nathanielem,

wiedzieli też, że Nathaniel czegoś od niej chciał. Więc to, czego się teraz dowiedziała,

nie

miało

zbytniego

znaczenia.

Zawróciła i poszła w drugą stronę.

A może jednak miało? Isabelle mówiła, że każda informacja może im pomóc

zrozumieć,

dlaczego

Gabe

dołączył do Nathaniela.

Kolejny nawrót.

– Za chwilę wydepczesz dziurę w tej podłodze.

Sylvain zatrzymał się u dołu

schodów i patrzył na nią z uwagą. Nie wiedziała, jak długo ją obserwuje – nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz podniosła głowę.

Nawet w zwyczajnym szkolnym

mundurku udawało mu się wyglądać elegancko. Podwinął rękawy do łokci, a

sweter

wydawał

się

zrobiony

specjalnie dla niego.

– Wszyscy zaczną cię obwiniać, że znów

musimy

znosić

robotników

i remont – dodał, kiedy zastanawiała się nad odpowiedzią.

Spojrzała na niego spod uniesionych brwi.

– Ten twój pesymizm… to taka

francuska choroba, tak?

– To nie jest pesymizm – wyjaśnił. – Tylko pragmatyzm. Słowo zapożyczone z francuskiego, pragmatisme.

A

pesymizm

nie

jest

z francuskiego?

– Też. Jak wszystkie najlepsze słowa.

Musiała się uśmiechnąć.

Przechylił głowę na bok i wciąż się w nią wpatrywał.

– To co, Allie, powiesz mi, dlaczego maszerujesz w miejscu jak więzień na spacerniaku? Zastanawiasz się nad czymś? – W jego oczach błysnęły tak autentyczne ciekawość i troska, że poczuła

pokusę

opowiedzenia

mu

o wszystkim. Nie wiedziała, jak to się stało, ale najwyraźniej znowu zaczęła mu ufać. Przez cały ten semestr był dla niej uprzejmy i dobry. A ona naprawdę potrzebowała pomocy.

Coś

w

tym

rodzaju

odpowiedziała, pocierając o siebie czubki szkolnych pantofli. – Muszę podjąć decyzję. Cokolwiek zrobię, mogę zostać niezrozumiana przez kogoś, na kim mi zależy. Mogę go skrzywdzić…

albo ją – dodała pospiesznie. – Próbuję wybrać, które z tych rozwiązań będzie najmniej bolesne.

– Aha. – Oparł się o ścianę. – Najgorszy z możliwych problemów.

Taki, w którym nie ma właściwego rozwiązania, tylko dwa fatalne.

– Właśnie tak. A jak ty podejmujesz decyzję w takich wypadkach?

Myślę,

że

trzeba

zaufać

instynktowi.

– Zaufać instynktowi? – Skrzywiła się. – To jakiś koszmar.

Spojrzał na nią z uwagą.

– Wydaje mi się, Allie, że o wiele częściej podejmujesz właściwe wybory, niż mogłoby ci się wydawać.

Chciała

jakoś

zażartować,

ale

uświadomiła sobie, że mówił całkiem poważnie, i słowa zamarły jej w ustach.

Przez długą chwilę stała nieruchomo, wpatrując się w niego niewidzącym spojrzeniem.

– Muszę się zobaczyć z Isabelle – odrzekła i nie dodając ani słowa, odwróciła się, by jak najszybciej zapukać do drzwi gabinetu dyrektorki.

Nagle postanowiła spojrzeć na niego jeszcze

raz.

Nie

ruszył

się

z miejsca, wciąż wpatrywał się w nią z tak czułym uśmiechem, że kompletnie zmiękła.

Przepraszam.

Zaczerwieniła się. – Nie powinnam odchodzić

bez

pożegnania.

To

nieuprzejme. Nadal jesteśmy umówieni na jutro, prawda?

– Tak – potwierdził z błyskiem rozbawienia w oku. – Przeprowadzę z tobą wywiad zaraz po kolacji.

– Super.

Czuła dziwną lekkość, gdy zniknęła za schodami i zapukała do drzwi gabinetu

Isabelle,

naciskając

jednocześnie

klamkę.

Weszła

bez

zaproszenia. Gabinet był pusty, choć Isabelle musiała opuścić go dopiero przed chwilą – światła wciąż się paliły, a w powietrzu unosił się zapach jej ulubionej herbaty earl grey.

Czekając na powrót dyrektorki, Allie wodziła wzrokiem od kilimu z dziewicą i rycerzem na białym koniu do szafek, w których przechowywano akta uczniów. Choć próbowała o tym nie myśleć, przypomniała jej się noc, gdy włamała

się

tu

z

Carterem

w poszukiwaniu informacji. Wciąż okręcała na palcu rąbek swojej bluzy.

– O, hej, Allie! – Isabelle wpadła do gabinetu z szyją owiniętą kaszmirowym szalem.

Śnieżnobiała

bluzka

z kołnierzykiem i czarna ołówkowa spódnica kontrastowały z wygodnymi butami

na

gumowej

podeszwie.

Odłożywszy

teczkę

na

biurko,

uśmiechnęła

się

i

spojrzała

na

dziewczynę

z

zaciekawieniem.

Wszystko w porządku?

– Muszę cię o coś spytać –

odpowiedziała Allie. – To dość dziwne.

Isabelle zamknęła drzwi i wskazała jej miejsce na skórzanych fotelach, stojących przed biurkiem. Zapadły się w miękkie siedzenia.

– Mów – poleciła dyrektorka. – Co to za dziwne rzeczy? Herbata może pomóc?

Allie potrząsnęła głową i wyjaśniła jej pospiesznie, co mówił Carter na temat swoich rozmów z Gabe’em.

Uśmiech na twarzy Isabelle zaczął

przygasać.

– Dlaczego wcześniej nam o tym nie wspomniał? – zapytała, gdy Allie skończyła mówić. – Wyjaśnił ci?

Dziewczyna miała wrażenie, że w głosie dyrektorki słychać smutek.

– Nie wiem. Twierdzi, że do tej pory się nad tym nie zastanawiał. W tym czasie miał na głowie inne problemy.

Dużo się wtedy działo. A potem uznał, że nie ma to większego znaczenia, ponieważ i tak wszyscy wiedzieli, że Gabe pracował dla Nathaniela.

– Nie mam pojęcia, dlaczego tak uznał – stwierdziła Isabelle. – To przecież nie ma sensu.

Allie również tak myślała, ale nie mogła jej o tym powiedzieć. Czując, jak jej żołądek zwija się w kulkę, próbowała jej to wyjaśnić, ale Isabelle wpadła jej w słowo.

Nie

musisz

się

martwić.

Całkowicie cię rozumiem. Po prostu myślałam

na

głos.

Porozmawiam

z Carterem i spróbuję się dowiedzieć, co jeszcze może pamiętać.

– Nie gniewaj się na niego, proszę. – Allie poczuła, że zaschło jej w ustach. – Dziwnie się czuję, kiedy ci o tym opowiadam.

Ale

nie

mogłam…

musiałam ci powiedzieć, ponieważ te informacje mają związek z Gabe’em. – Pochyliła się do przodu. – Wiesz przecież, że Carter nie współpracuje z Nathanielem. Że to nie on jest szpiegiem.

Isabelle nie odwróciła wzroku.

– Nigdy bym nie uwierzyła, że Carter świadomie mógłby zdradzić nas dla Nathaniela.

Allie poczuła narastającą panikę.

Jak to „świadomie”? Bała się, że narobiła coś złego.

– Dziękuję, że przyszłaś z tym do mnie. – Isabelle dała sygnał, że pora kończyć

rozmowę.

Postąpiłaś

właściwie.

Chwilę później, wspinając się po schodach prowadzących do sypialni dziewczyn, Allie wciąż nie wiedziała, czy powinna jej wierzyć. Szła zagubiona wśród swoich zmartwień, gdy nagle poczuła czyjąś dłoń na ramieniu.

Uwolniła się od niej z przerażonym piskiem i usłyszała znajomy śmiech za plecami.

– Przepraszam, chyba cię nie

przestraszyłem?

Carter

stał

stopień

niżej,

uśmiechając się do niej tym zmysłowym uśmieszkiem,

który

nadawał

tak

pięknego

kształtu

jego

wargom,

i ponownie wyciągnął do niej rękę.

Niech to szlag.

– Nie – odpowiedziała. – Tylko dałam się zaskoczyć.

– Szukałem cię przez cały wieczór – poinformował, biorąc ją za rękę. Miała nadzieję, że nie zwróci uwagi, jak spoconą ma dłoń. – Gdzie byłaś?

– Najpierw się uczyłam – zaczęła ostrożnie – a potem poszłam na krótki spacer, pogadałam trochę z Isabelle, no wiesz…

Tak?

Spojrzał

na

nią

z niezmienionym wyrazem twarzy. – O czym sobie pogadałyście?

Miała

wrażenie,

że

wszystkie

otaczające

ich

rozmowy,

śmiechy

i stukot kroków na schodach nagle ucichły. Nie mogła mu powiedzieć. Nie zniosłaby bólu i poczucia zdrady, jakie by to w nim wzbudziło.

O

niczym

w

sumie

odpowiedziała,

czując,

jak

krew

zamarza jej w żyłach. – Mam zaległości z matmy i miałam nadzieję, że załatwi mi trochę dodatkowego czasu.

Nieładnie.

Pogroził

jej

żartobliwie

palcem.

Zaległości,

panienko Sheridan? Założę się, że nie była zachwycona.

– No. – Nienawidziła się za ten sztuczny śmieszek. – Kazała mi wszystko nadrobić. Jak najszybciej i bez żadnej dodatkowej pomocy.

– Słuszna rada, młoda damo.

Wciąż stał jeden stopień niżej i nie miała innego wyjścia, musiała mu spojrzeć w oczy. Nękało ją poczucie winy. Jeszcze nigdy nie okłamała Cartera. Uwolniła dłoń z jego uścisku i instynktownie pogładziła go po włosach. Momentalnie objął ją w pasie i przyciągnął bliżej. Schyliła się, by go pocałować.

– Cisza nocna! – Donośny głos Zelaznego przedarł się przez targające nią emocje.

– Cholera – wyszeptał Carter.

Natychmiast rozpętał się chaos, a tłum uczniów ruszył pospiesznie w stronę skrzydeł sypialnych, on wciąż jednak jej nie wypuszczał. Jego dłonie błądziły po jej plecach, przesyłając rozkoszne iskry przez cały układ nerwowy.

– Chciałbym, żebyśmy mogli pójść gdzieś sami. – Przycisnął usta do jej ucha. – Jeśli nie jesteś zbyt zmęczona, mógłbym później wpaść do twojego pokoju.

Allie z trudem przełknęła ślinę.

Właśnie go zdradziła, więc nie mogła chyba udawać, że nic się nie stało, i

umówić

się

na

spotkanie?

Przypomniała sobie słowa Eloise: „Ludzie tak robią przez cały czas”. Ale ona nie potrafiła.

– Naprawdę mam w plecy z matmą, Carter – odpowiedziała. – Serio. Muszę nadgonić albo będę miała przewalone.

To było drugie kłamstwo. Przełknął

je tak samo gładko jak pierwsze.

Ponieważ jej ufał.

W drodze do swojego pokoju czuła taki ciężar na sercu, że z trudem stawiała krok za krokiem.

Okłamywanie

Cartera.

Nie

wyobrażała sobie, że potrafi to zrobić.

Dlaczego wszystko musiało być tak skomplikowane?

Dotarła do sypialni, zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami. Wydawało się jej, że jest chwilowo w miarę bezpieczna. Zmarszczyła się, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Zastanawiała się, co właśnie narobiła.

W końcu będzie musiała powiedzieć mu prawdę. Sam się domyśli po rozmowie z Isabelle. A kiedy zrozumie, że go okłamała…

Czując nagłe dreszcze, podeszła do okna, żeby je zamknąć. Wiatr trzaskał

otwartymi

okiennicami

o

ściany,

a wpadający do środka deszcz zmoczył

blat biurka.

W tej samej sekundzie wydarzyły się dwie rzeczy: przypomniała sobie, że nie otwierała okna, i zauważyła kopertę leżącą na blacie. Gruby, kremowy papier, taki, jakiego używa się do oficjalnych zaproszeń. Opisany jej imieniem. Rozpoznała charakter pisma Christophera.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

16

Odsunęła

się

od

biurka

tak

gwałtownie, że prawie potknęła się o własne stopy. Odzyskała równowagę, oparłszy się o ścianę, i wciąż nie odrywała wzroku od koperty, jakby w obawie, że ta zerwie się z biurka i pobiegnie za nią przez pokój.

Z przerażeniem i podnieceniem uświadomiła sobie, że Christopher musiał zakraść się do jej pokoju. Serce waliło jej tak mocno, że nie słyszała własnych

myśli.

Zmusiła

się

do

zastanowienia nad tym, co powinna teraz zrobić. Pobiec od razu do Isabelle?

Albo znaleźć Cartera i Rachel? A może otworzyć kopertę i sprawdzić, co skrywa się w środku?

Ostrożnie

podeszła

do

biurka,

zbliżając się do koperty niczym do uwięzionej w klatce pantery. Sięgnęła po nią roztrzęsioną ręką.

Na kremowym papierze widniało tylko jedno słowo: „Allie” wypisane znajomym charakterem pisma, którego nie widziała od tak długiego czasu.

Przesunęła palcem po swoim imieniu, tak jakby mogła w ten sposób wyczuć, co się stało z Christopherem. Dlaczego uciekł? Czemu ją zostawił?

Wsunęła paznokieć pod narożnik i rozerwała kopertę. W środku znalazła pojedynczą, złożoną kartkę papieru.

Przyłożyła ją do nosa, zastanawiając się, czy potrafi wyczuć zapach brata albo zapach

domu

z

czasów,

gdy

jeszcze ich nie opuścił.

Niczego nie poczuła.

Rozłożyła list i dostrzegła swoje imię

wypisane

na

samej

górze

charakterystycznymi

pochylonymi

w lewo literami.

Kochana Allie,

nie potrafię uwierzyć, że po tak długim czasie wreszcie się na to zdobyłem. Tak bardzo za Tobą tęsknię!

Brak kontaktu z Tobą okazał się najgorszym aspektem tego wszystkiego, co się stało.

Ujrzawszy Cię tamtej nocy zeszłego lata, zrozumiałem, że muszę ponownie się z Tobą skontaktować. Zmieniłaś się tak

bardzo,

że

z

trudem

Cię

rozpoznałem. Jesteś już dorosła.

A ja jestem z Ciebie niezmiernie dumny.

Wiem, że nie rozumiesz, dlaczego związałem się z Nathanielem. Musisz mi jednak

uwierzyć,

że

ani

nie

zwariowałem, ani nie dołączyłem do żadnego kultu, czy co tam słyszałaś od Isabelle

lub

mamy.

Po

prostu

dowiedziałem się prawdy o naszej rodzinie i dokonałem wyboru.

Chcę, żebyś miała tę samą szansę co ja i mogła dokonać własnego wyboru, znając prawdę o tym, kim jesteśmy.

Jesteśmy MELDRUMAMI.

Mam nadzieję, że będziesz chciała się ze mną spotkać. Będę na Ciebie czekał w piątek o północy przy strumieniu w pobliżu kaplicy.

Rozumiem, że możesz być na mnie wściekła, i nie mam zamiaru Cię obwiniać, jeśli nie przyjdziesz, ale błagam – spotkaj się ze mną! Nie mogę się już doczekać, kiedy znów Cię zobaczę.

Christopher

Sparaliżowana z zaskoczenia Allie wpatrywała się w jesienny mrok za oknem. Christopher zakradł się do jej pokoju. Stał w tym samym miejscu co ona teraz. Poczuła, jak w jej oczach wzbierają gorące łzy. Skoro tak bardzo chciał się z nią zobaczyć, to dlaczego nie zaczekał do jej powrotu? Czemu uciekł, pozostawiając liścik?

Z pewnym wysiłkiem zmusiła się do tego, by przeczytać go ponownie. Tym razem zwróciła uwagę na to, jak zaakcentował

nazwisko

babci,

pogrubiając litery, aż zaczęły się wyróżniać. Przyciskał długopis tak mocno,

że

prawie

zrobił

dziurę

w kartce. Wpatrywała się w list, wciąż zadając sobie pytanie, co powinna zrobić.

Tej nocy nie spała zbyt wiele.

Czytała w kółko słowa napisane przez brata, aż w końcu nauczyła się ich na pamięć. Około trzeciej nad ranem uwierzyła wreszcie, że nie ma w liście żadnych tajnych wiadomości ani że niczego nie przegapiła, położyła się więc do łóżka, zakryła oczy ramieniem i zaczęła liczyć oddechy.

Miała kilka opcji.

Jeśli

wspomni

komukolwiek

o liście, musi się liczyć z tym, że chcąc ją

chronić,

zaczną

nalegać,

by

powiadomiła Isabelle. Straci kontrolę nad sytuacją. Nigdy nie pozwolą jej zobaczyć się z bratem i mogą mu coś zrobić. Aresztować albo coś znacznie gorszego.

Innym rozwiązaniem było okłamanie wszystkich, których znała. Sama myśl o tym sprawiała, że dopadały ją mdłości. Nadal nie poradziła sobie z tym, że musiała okłamać Cartera, nie wierzyła, że będzie w stanie kłamać wciąż od nowa.

Jej myśli ciągle krążyły wokół tej sprawy, aż w jakiejś chwili przed świtem musiała po prostu zasnąć, ponieważ obudził ją dopiero nastawiony na siódmą budzik.

Przez cały dzień błądziła jak we mgle, dręczona paniką i wyczerpaniem.

Wszystkie lekcje zlały się w rozmazany wir. Kiedy Rachel zapytała o ciemne wory pod jej oczami, Allie musiała skłamać po raz kolejny.

– Myślę, że coś mi się przyplątało – wyjaśniła. Kłamstwa przychodziły jej coraz

łatwej,

ale

gdy

koleżanka

zatroskała się o nią jak matka i kazała jej się napić herbaty z miodem, Allie poczuła się jak potwór. Cały dzień, w każdej minucie, zastanawiała się nad tym, co powinna zrobić.

Przy kolacji wbijała wzrok w talerz, nie tykając jedzenia i unikając spojrzeń zaniepokojonej Rachel. Tuż po posiłku czekała ją rozmowa z Sylvainem.

Wszystko stało się tak skomplikowane, że nie miała pojęcia, co mu powiedzieć.

Była zbyt zmęczona, by wymyślić jakieś rozbudowane kłamstwo, ale jeśli wyzna mu prawdę…

Nagle faktycznie poczuła się chora i odepchnęła od siebie talerz. Nie wiedziała, co robić.

Tuż po ósmej Allie zatrzymała się u podnóża schodów i skrzyżowawszy ramiona na piersi, próbowała się jakoś wziąć w garść. W głowie miała totalny chaos – brak snu i zmęczenie zrobiły swoje.

Nic

nie

wydawało

się

rzeczywiste.

– Przepraszam za spóźnienie – wysapał

Sylvain

z

rozbrajającym

uśmiechem. – Miałem niespodziewane spotkanie z Jerrym i trochę się przeciągnęło. Właściwie już myślałem, że nigdy się nie skończy. – Odgarnął

dłonią włosy i skinął głową w stronę skrzydła szkolnego. – Mam pomysł, gdzie możemy iść, jeśli nie masz nic przeciwko.

Zaczął wspinać się po schodach, pokonując dwa stopnie naraz. Poszła za nim w milczeniu (sześćdziesiąt sześć kroków). Korytarz na drugim piętrze był

ciemny,

przechodząc

przez

niego

(szesnaście kroków), minęli puste sale lekcyjne. Ich kroki odbijały się ponurym echem.

– Tutaj. – Sylvain otworzył drzwi na końcu korytarza i sięgnął do wyłącznika, by zapalić światło. Klasa była mała (dziesięć ławek w pięciu rzędach po dwie, cztery okna). Chłopak ustawił

dwie ławki naprzeciw siebie i usiadł za jedną

z

nich,

z

cichym

jękiem

rozprostowując długie nogi. – Strasznie męczący był ten dzień. – Westchnął

i sięgnął do torby. – Jerry się naprawdę do mnie przyczepił. Ostatnio często ma jakieś chore pomysły.

Allie nie potrafiła sobie wyobrazić, żeby uprzejmy nauczyciel przedmiotów ścisłych mógł się do kogoś przyczepić.

Przy niej zawsze wykazywał dużą cierpliwość. Sylvain położył przed sobą notes i wyciągnął srebrne pióro.

– Posłuchaj – zaczął, a pomiędzy jego lazurowymi oczami pojawiła się pionowa zmarszczka. – Raz jeszcze muszę powiedzieć, że jest mi strasznie przykro, że to właśnie ja zostałem wybrany do rozmowy z tobą. – Zamilkł

i w końcu zauważył jej zmęczoną twarz. – Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej.

– Nic mi nie jest – odpowiedziała, nie potrafiąc się zdobyć na głos silniejszy

od

szeptu.

Odkaszlnęła

i spróbowała raz jeszcze: – Chyba coś mnie bierze.

– Zacznijmy od tego, że możesz mi zaufać.

Odwróciła wzrok, czując rumieńce pojawiające się na policzkach. Dwa wdechy, jeden wydech.

– Chodzi mi o to… – kontynuował, obserwując uważnie jej reakcję – że rozumiem,

dlaczego

możesz

mieć

problem z tym, żeby mi zaufać, i nie mogę cię za to obwiniać. Ale obiecuję: możesz mi wierzyć, że nikomu nie powiem o tym, co tu dziś usłyszę.

Zapiszę to tylko i oddam raport, dobrze?

Zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy, wiedząc jednocześnie, że rumieniec na jej policzkach spowodowany jest tym wszystkim, czego sobie dotychczas nie wyjaśnili. Nadal nie wiedział, jak była na niego wściekła po letnim balu, i nie znał skomplikowanych uczuć, jakie do niego żywiła od tamtej pory. Nie podejrzewał, że czuła się przy nim jednocześnie bezpieczna i zagrożona.

– W porządku – odpowiedziała

spokojnie. – W końcu żadne z nas nie wymyśliło tego zadania. I naprawdę nie przeszkadza mi, że muszę rozmawiać z tobą. Wolę ciebie od… cóż, wielu innych ludzi. Po prostu to zróbmy.

Naprawdę w tym momencie cieszyła się, że to Sylvain przeprowadza ten wywiad, choć sama nie potrafiłaby powiedzieć dlaczego.

– W porządku. – Uśmiechnął się z ulgą i sięgnął po notes. – Zaczynajmy.

Zadał jej kilka pytań, dokładnie tych samych, jakie ona zadała wcześniej Carterowi. Kiedy dotarł do imion dziadków, błyskawicznie podała mu dane nieżyjących już rodziców ojca, a

potem

zamilkła.

Zmierzył

zaciekawionym spojrzeniem.

– A rodzice twojej mamy?

– O… obawiam się, że nie znam nazwiska dziadka – wydusiła w końcu. – Nigdy mi go nie powiedziano.

Na

jego

czole

pojawiła

się

zmarszczka zdradzająca namysł, ale nie skomentował tego ani słowem, tylko zapisał coś w notesie.

– A twoja babcia?

Deszcz uderzał o szyby, wybijając szybki rytm. Brzmiało to tak, jakby ktoś obrzucał okna garściami kamyków.

– Moja babcia nazywa się Lucinda Meldrum – odpowiedziała zupełnie spokojnie.

Zaczął zapisywać jej odpowiedź, kiedy nagle jego pióro zawisło nad kartką.

– Twoja babcia nazywa się tak samo jak rektorka Cimmerii? – Spojrzał na nią pytająco.

– Tak, Lucinda Meldrum, była

rektorka szkoły, to moja babcia.

Sylvain odłożył pióro i popatrzył na nią, marszcząc brwi.

– To jakiś żart, Allie? Bo jeśli tak, to nie rozumiem…

– Nie żartuję – odpowiedziała, czując olbrzymią ulgę z powodu uwolnienia się od tajemnicy. Kolejny człowiek poznał jej sekret. Każda osoba, która o tym wiedziała, sprawiała, że prawda stawała się dla niej coraz bardziej realna. – Jestem wnuczką Lucindy Meldrum. – Wskazała na jego notes. – Nie kłamię, możesz to zapisać.

– Nie rozumiem. – Wciąż nie

podnosił pióra. – Jeśli to prawda, to czemu nikt o tym nie wie? Myślałem, że nie należysz do spadkobierców, tylko jesteś z pierwszego pokolenia.

– Tak, wiem, że wszyscy się

zastanawiali, co taka Allie Sheridan robi w superwypasionej szkole dla miliarderów. Teraz już wiesz. – Nakryła dłonią jego rękę, nie pozwalając mu się odezwać. – Serio. Po prostu to zapisz i przejdźmy do następnego pytania.

Milczał

przez

długą

chwilę,

wreszcie podniósł pióro i zanotował

trzy słowa: „Babka: Lucinda Meldrum”.

Wydawał

się

mocno

wytrącony

z równowagi tą informacją i błądził

wzrokiem po notatkach.

– Yyy… no dobra, następne pytanie: czy ktoś z twojej rodziny uczęszczał

wcześniej do Cimmerii? – Podniósł

wzrok. – Chyba nie muszę o to pytać…

– Moja matka – Allie wciąż mówiła z lodowatym spokojem. – I moja babcia.

Podczas gdy Sylvain zapisywał jej odpowiedź, dotarło do niej, że coraz bardziej

oswaja

się

ze

słowem

„babcia”. Już nie brzmiało tak dziwnie.

Zauważyła jednak, że akcentuje je w dość specyficzny sposób, jakby mówiła „królowa”. Samo wspomnienie o Lucindzie pobrzmiewało władzą.

Wciąż się tym rozkoszowała, gdy usłyszała kolejne pytanie.

– W jaki sposób trafiłaś do szkoły?

Słyszałem, że to miała być kara?

Allie opadła na krzesło, a namiastka władzy, jaką przed sekundą czuła, wyparowała równie szybko, jak się pojawiła.

Streściła

mu

historię

zaginięcia swego brata i to, co działo się potem – utrata zainteresowania ze strony rodziców, aresztowania za włamanie do szkoły i mazanie farbą bluzgów po murach. Opowiedziała mu o Marku i

Harrym,

którzy

zastąpili

jej

Christophera, tyle że zamiast pomagać jej w odrabianiu zadań, zapoznali ją z sekretną sztuką buntu.

Sylvain

ciągle

robił

notatki,

zapisując

wszystko

wyraźnym

charakterem pisma. Spoglądał na nią od czasu do czasu z zakłopotaniem, ale ani razu jej nie przerwał. Z początku chciała trochę podkoloryzować, zrobić ze swej historii bohaterską opowieść, tak jak wtedy, gdy dzieliła się nią z Jo czy Rachel, ale nie mogła. Powiedziała mu wszystko. Im więcej mówiła, tym lepiej się

czuła,

tak

jakby

oczyszczała

organizm z tej historii, zmniejszając z każdym słowem ciężar zalegający od dawna na sercu.

Kiedy skończyła, Sylvain przyglądał

jej się uważnie. Pióro błyszczało w jego palcach.

– Ta dziewczyna, którą opisałaś, w niczym nie przypomina tej, która teraz przede mną siedzi – stwierdził. – W ogóle jej nie rozpoznaję.

– No cóż, kiedy twoje życie rozpada się na kawałki, czasem rozpadasz się razem z nim. Nigdy ci się to nie przytrafiło?

– Nie. A przynajmniej nie w ten sposób. Po prostu… – Zamilkł, szukając właściwych słów. – Podziwiam twoją siłę, Allie. Nie wyobrażam sobie, co bym zrobił w twojej pozycji, ale raczej nie poradziłbym sobie z tym tak dobrze.

Sytuacji

poprawiła

go

odruchowo. – Gdybyś był w mojej sytuacji.

Jego słowa sprawiły, że poczuła jakiś dziwny przypływ emocji. Nie potrafiła dokładnie określić, jakie to były uczucia, ale w pewien sposób to, co powiedział, trafiło wprost do jej serca.

– A tak w ogóle to miałaś jakieś wieści od swojego brata? – Kolejne pytanie wyrwało ją z zamyślenia.

Zamknęła

oczy,

napotkawszy

jego

uważne spojrzenie. – No wiesz, od czasu pożaru?

Odruchowo sięgnęła do kieszeni i dotknęła grubej koperty z listem Christophera. Chciała odpowiedzieć, ale nie mogła wydobyć z siebie ani słowa.

Trzy wdechy, dwa wydechy.

– Allie? – Sylvain przechylił głowę i zmarszczył brew. – Co się dzieje?

Miałaś od niego jakieś informacje?

– Nie – wychrypiała. – Żadnych. Aż do… wczorajszego wieczora.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

17

– Musisz porozmawiać z Isabelle i Rajem. – Sylvain oddał jej list. Złożyła go ostrożnie i wsunęła z powrotem do kieszeni.

– Nie.

– Allie…

Ostrzegawczy błysk w jego oku tylko wzmógł jej determinację.

– Co to da, jeśli powiem Isabelle?

– Ludzie Raja zaczną go namierzać – wyjaśnił.

– I co z nim zrobią?

Wzruszył ramionami na znak, że nie ma pojęcia. Albo że go to nie obchodzi.

– Nawet o tym nie myśl – ostrzegła go. – Nie pozwolę im porwać mojego brata

i

wykorzystać

jako

kartę

przetargową

w

ich

chorych

wojenkach.

Narastająca

panika

odbierała jej oddech. – Sama muszę to załatwić, przysięgam na Boga. Ostrzegę go. Ucieknę razem z nim, jeśli cokolwiek powiesz – zagroziła. – Nikt nie może go porwać.

– Allie, nie! – Jej reakcja musiała być dla niego zaskoczeniem, ponieważ przestał panować nad słowami. – Nie rób tego… Może ci się stać jakaś krzywda.

– Christopher nigdy by mnie nie skrzywdził.

– Christopher omal nie spalił całej szkoły. – W oczach Sylvaina błysnął

gniew. – I siedemdziesięciu pięciu osób.

Razem z tobą.

– Nie możesz… – Nagle poczuła, że nie ma ani grama powietrza w płucach.

Słowa

przychodziły

jej

z

coraz

większym trudem. Pokój zakołysał się niebezpiecznie przed jej oczami – …

powiedzieć.

Patrzył na nią z coraz większym niepokojem.

– Wszystko w porządku, Allie?

Ściany były coraz bliżej, a jej oddechy stawały się coraz płytsze.

Poczuła lepki pot na skórze. Z każdym wdechem coraz trudniej było złapać kolejny. Wiedziała, co się dzieje.

– Nie mogę… – Przez dobrą minutę próbowała złapać oddech, a jej serce waliło tak głośno, że nie słyszała słów Sylvaina. Nagle zerwała się na równe nogi i wybiegła z sali. Nie oglądając się za

siebie,

zbiegła

po

schodach

(trzydzieści siedem) i wypadła przez tylne drzwi prosto na deszcz.

A potem po prostu pobiegła.

Lodowate powietrze smagało ją po twarzy, kiedy pędziła przez mrok tak szybko, jak tylko potrafiła, czując krople rozbijające się na skórze i walcząc z atakiem paniki, która w każdej chwili mogła przejąć nad nią kontrolę.

Pęd, zimno i ruch zmotywowały jej płuca do pracy i po chwili poczuła, że ucisk w

piersiach

zaczyna

się

zmniejszać.

Nie

zatrzymywała

się

jednak. Mokre włosy przykleiły jej się do czoła i twarzy, ulewa nie pozwalała się zorientować, dokąd biegnie. Od kostek po kolana była uwalana błotem.

Dobiegła do granicy lasu, gdy czyjaś ręka złapała ją za ramię i szarpnęła do tyłu. Odwróciła się na pięcie, machając na oślep pięściami. Poczuła, jak jedna z nich trafia Sylvaina, i dało jej to satysfakcję. Wyśliznęła mu się, mokra od deszczu, ale nie odbiegła dalej niż na trzy kroki, kiedy pochwycił ją w stalowy uścisk ramion. Wybuchła szlochem, uświadamiając sobie, że nie może dalej uciekać.

– Puść mnie! – wrzasnęła.

– Allie! Przestań się miotać! – Sylvain dyszał z wysiłku. – Co ty, u diabła, wyprawiasz?

– Pójdę tam i zaczekam na

Christophera. – Załkała zupełnie bez sensu. – Jeśli powiesz o tym Isabelle, będę musiała go ostrzec.

Usłyszała, jak mamroce coś do siebie po francusku. Nie znała słów, ale intonacja podpowiadała, że były to przekleństwa. Trzymał ją tak blisko, że czuła jego oddech w swoim uchu.

Nie

powiem

wysapał

wreszcie. – Isabelle się o tym nie dowie. Ale proszę, przestań się tak zachowywać.

Tym razem go posłuchała i przestała wierzgać. Sekundę później poluzował

uścisk. Odgarnąwszy włosy, patrzyła na jego twarz, szukając na niej oznak podstępu.

– Obiecaj mi – powiedziała głośno, by usłyszał ją przez szum deszczu. – Przysięgnij, że nikomu nie powiesz.

– Masz moje słowo. – Patrzył jej prosto w oczy. – A teraz proszę – wyciągnął rękę – wracajmy do środka.

Uwierzyła mu.

Nagle

poczuła

się

kompletnie

wyczerpana i pozwoliła mu się wziąć za rękę. Jego dłoń była zimna i mokra.

Adrenalina,

która

pozwalała

jej

zapomnieć o chłodzie, przestała w końcu działać i Allie drżała jak osika. Zerknęła z ukosa na Sylvaina i zobaczyła, że on również się trzęsie. Zaciskając zęby, poprowadził ją do niewielkich drzwi wiodących do wschodniego skrzydła.

Kiedy je otwarł, spojrzała na niego niepewnie.

– Dokąd idziemy?

– Jeśli wrócimy głównym wejściem, ludzie zaczną zadawać pytania, widząc nas w takim stanie – wyjaśnił. – Chodźmy tędy.

Drzwi prowadziły na krótką klatkę schodową, wiodącą do części piwnicy, w której Allie jeszcze nigdy nie była.

Raczej nikt z niej nie korzystał – pod ścianą piętrzyły się niebezpiecznie wysokie stosy starych krzeseł. Migocące żarówki rzucały rozchybotane cienie, które podążały za nimi korytarzem.

Gdzieś w połowie drogi Sylvain otworzył kolejne drzwi i sięgnął do wyłącznika, oświetlając kolejną wąską i krętą klatkę schodową. Zęby Allie szczękały tak mocno, że musiał to usłyszeć.

– To jedno ze starych przejść dla służących – wyjaśnił. – Są w całej szkole. Podczas pożaru też z nich korzystaliśmy.

Pokonali kilka pięter, docierając w końcu do ogrzewanego korytarza.

Sylvain przeprowadził ją obok dwojga zamkniętych drzwi i sięgnął do klamki przy kolejnych. Znaleźli się w obszernej, schludnej sypialni.

W ułamku sekundy zrozumiała, gdzie ją przyprowadził. Jej serce gwałtownie załomotało.

Wiedziała, że Carter by ją zabił, gdyby w jakiś sposób dotarło do niego, że znalazła się w pokoju Sylvaina. To nie był dobry pomysł. Musiała się stamtąd wydostać.

Kiedy jednak chłopak podał jej gruby ciepły ręcznik, zamiast rzucić go na podłogę i wybiec w pośpiechu, zaczęła

się

wycierać,

rozglądając

z ciekawością po pokoju. Przypominał

inne sypialnie uczniów, jeśli nie liczyć wspaniałego obrazu w pozłacanej ramie, który

przedstawiał

nieprzytomnego

mężczyznę unoszonego przez anioły.

Sylvain podążył za jej wzrokiem i wzruszył ramionami.

Prezent

wyjaśnił

z zakłopotaniem, otwierając szafkę i sięgając po stertę bluz oraz koszulek, które rzucił na łóżko. – Proszę. Zdejmij te mokre ciuchy i przebierz się. Pewnie będą za duże, ale przynajmniej są suche.

Allie zgromiła go wzrokiem, patrząc spod splątanej mokrej grzywki.

– Chyba nie myślisz, że zacznę się przebierać przy tobie?

– Nie bądź dziecinna. – W jego oczach

błysnęło

rozbawienie.

Odwrócę się, jeśli tak wolisz, ale musisz ściągnąć te mokre ciuchy, bo inaczej nigdy się nie rozgrzejesz.

I będziesz się dość mocno rzucać w oczy, wracając do swojego pokoju.

Stanął twarzą do ściany, nie

czekając na jej odpowiedź. Przez chwilę nie ruszała się z miejsca. W końcu jej bluzka upadła z mokrym plaśnięciem na podłogę. Chciała zostawić przynajmniej stanik, ale też był przemoczony.

– Nawet nie waż się teraz

odwracać – wysyczała przez zaciśnięte zęby, zmagając się z haftką.

Zaskoczył ją, parskając śmiechem.

– Pospiesz się, bo zaraz to zrobię – pogroził. – Też chciałbym się przebrać.

Rzuciwszy biustonosz na mokrą koszulkę, naciągnęła na siebie jeden z jego T-shirtów. Sięgał jej do połowy ud. Włożyła na niego jakąś bluzę i dobrała do kompletu spodnie od piżamy, z regulowanym paskiem.

– Gotowe.

– Dzięki Bogu – westchnął –

zacząłem

zamarzać.

Moje

ciuchy

zdecydowanie lepiej wyglądają na tobie niż na mnie – stwierdził, gdy odwrócił

się w jej stronę i zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Poczuła, że się rumieni, ale Sylvain już pochylał się nad stertą ubrań leżących na łóżku. – Teraz ja się przebiorę – poinformował

zupełnie spokojnie. – Ale nie musisz się odwracać. Jestem Francuzem, nie wiem, co to wstyd.

– Odwrócę się – stwierdziła, ale zanim wypowiedziała drugie słowo, Sylvain

już

zdjął

koszulkę.

Jej

postanowienie straciło sens.

Miał szczupłe, muskularne ciało, a

jego

delikatnie

opaloną

skórę

pokrywała gęsia skórka. Trzęsąc się z zimna, szybko wytarł się ręcznikiem i założył dokładnie taką samą koszulkę jak ta, którą z siebie zdjął. Potem bez wahania zdjął spodnie i rzucił je na stos mokrych ubrań.

Allie powtarzała sobie, że powinna się odwrócić, ale jakoś się na to nie zdobyła. Zerkała na długie, atletyczne nogi i granatowe bokserki, które zniknęły pod suchymi spodniami.

Nieźle

się

prezentujesz

oznajmiła, myśląc jednocześnie, że chyba kompletnie jej odbiło.

Spojrzał na nią z zaskoczeniem.

Dziękuję

odpowiedział

uprzejmie. – Ty za to jesteś piękna.

– Wcale nie. – Usiadła na jego łóżku, nie bardzo wiedząc, co powinna powiedzieć. Kiedy znowu podniosła głowę, wyciągał do niej ręcznik.

Spojrzała na niego bezrozumnie.

– Wytrzyj włosy – podpowiedział.

Ona jednak znów zagubiła się

w myślach i z ręcznikiem bezwładnie trzymanym w ręku wciąż wracała do Christophera, Cartera i Gabe’a, marząc o tym, by jej mózg zamknął się chociaż na chwilę.

Kiedy się nie poruszyła, Sylvain przyklęknął obok niej na łóżku i zaczął

delikatnie

wycierać

jej

włosy

ręcznikiem.

– Czytałem gdzieś, że najwięcej ciepła traci się przez głowę – przypomniał sobie. – Nawet jeśli reszta ciała jest w miarę ogrzana, możesz zamarznąć z powodu odsłoniętej głowy.

Dziwne, nie?

Zadrżała, czując na karku dotyk jego zimnej dłoni.

– Co się tam stało, Allie? –

zapytał. – Dlaczego uciekłaś w taki sposób?

Zamknęła oczy.

– Czasem przytrafiają mi się takie ataki paniki. Nie potrafię oddychać. – Wykonała niejasny gest ręką. – Coś jak klaustrofobia.

Ale…

ponownie

otwarła oczy – … pamiętaj, że nie możesz o tym nikomu powiedzieć.

Przestał wycierać jej włosy.

– O czym? – Zdziwił się. – O twoich atakach? Oczywiście, że nikomu nie powiem.

– Nie, Sylvain – odpowiedziała z pasją, która zaskoczyła ich oboje. – Nie mów nic Isabelle o liście od Christophera.

Opuścił ręcznik i przesunął się tak, by spojrzeć jej w oczy.

– Obiecałem. I nie powiem. Ale musisz mi przyrzec, że nie pójdziesz sama na to spotkanie.

– Zobaczę się z nim. – Patrzyła mu prosto w oczy. – Muszę wiedzieć, co się stało. Tylko on może mi to wyjaśnić. To mój brat, Sylvain.

Chłopak uniósł dłonie w obronnym geście.

– Zabierz ze sobą przynajmniej Cartera. I Lucasa. Jules najlepiej też.

Potrząsnęła głową.

– Nie mogę powiedzieć Carterowi, bo pójdzie prosto do Isabelle. Nie posłucha

mnie.

Dopiero

wypowiadając te słowa, zrozumiała, dlaczego nie wspomniała Carterowi o liście. Nie ufała mu. On jej również nie ufał.

– Ponieważ chce cię chronić – przypomniał Sylvain. – I postąpiłby słusznie.

– Sama potrafię się chronić.

– Nie przed Nathanielem – jego odpowiedź

była

natychmiastowa

i bezwzględna. – Przed Gabe’em również nie.

– Muszę się z nim spotkać. –

Pochyliła się w jego stronę. – Naprawdę muszę.

Raz jeszcze spojrzeli sobie w oczy.

W jego błękitnych tęczówkach odbijało się światło lampy.

– Czy ty mnie o coś prosisz, Allie? – zapytał szeptem.

– Poszedłbyś ze mną? – Wstrzymała oddech.

Przez chwilę nie odrywał wzroku od jej twarzy, a potem westchnął.

– Myślę, że to fatalny pomysł – odpowiedział. – Ale nie pozwolę, żebyś była sama.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

18

Pozostało jej jedynie przetrwanie reszty piątku. Tego ranka wytłumaczyła się ze swojego wieczornego zniknięcia wyimaginowaną chorobą. Wszyscy jej uwierzyli. Rachel zaparzyła dla niej ziołową herbatę, a Carter dotknął jej czoła, sprawdzając, czy nie ma gorączki, i pytając, czy była u pielęgniarki.

Przez cały dzień wymyślała kolejne kłamstwa. To nie było trudne. Idąc w stronę jadalni, uznała, że ma ku temu wrodzony talent. Pewnie miała to we krwi.

Rzuciła okiem na zegarek. Za pięć siódma.

Do

spotkania

z

Christopherem

pozostało pięć godzin. Nie rozmawiała z nim od dwóch lat. Pięć godzin i pozna prawdę. Serce waliło jej coraz szybciej z napięcia, więc przed wejściem do jadalni wzięła kilka uspokajających oddechów. Usiadłszy na swoim miejscu obok Cartera, uśmiechnęła się do wszystkich zebranych przy stole.

Siedząca tuż obok Lucasa Rachel zapytała

bezgłośnie,

czy

wszystko

w porządku, na co Allie odpowiedziała uśmiechem i skinieniem głowy. Carter objął ją niedbale i przycisnął usta do jej policzka. Nagle ogarnęło ją poczucie winy, więc uśmiechnęła się szeroko, by się go pozbyć.

Przysłuchując się rozmowie Cartera z Lucasem, powtarzała w myślach, że musi to zrobić i że ma nadzieję, iż Carter jej wybaczy. Nie wierzyła jednak, że tak się stanie, co wzbudzało w niej przerażenie.

Ostatnimi czasy Zoe dość często dosiadała się do ich stołu, a dziś opowiadała Jo o jakimś zadaniu z

chemii,

nad

którym

właśnie

pracowała. Jo wyglądała na zaskoczoną, ale uprzejmie kiwała głową.

Przy

sąsiednim

stole

siedział

Sylvain w towarzystwie Nicole i grupki zagranicznych uczniów. Wydawali się pogrążeni w rozmowie, musiał jednak wyczuć jej wzrok, ponieważ spojrzał

w stronę ich stolika. Kiedy popatrzyła mu w oczy, mogła poczuć wszystkie tajemnice, jakie ich łączyły.

– Dobra. – Jo zastukała nagle łyżeczką o szklankę, sprawiając, że wszyscy

spojrzeli

na

nią

z rozbawieniem. – Uznałam, że nadszedł

czas.

– Czas? – zdziwiła się Rachel.

– Och… – wymamrotał Lucas. –

Chyba wiem, co się wydarzy.

– Na co czas? – zapytała Zoe.

– Czas, żeby pomyśleć nad balem.

Odpowiedział jej chór drwin.

– Wiedziałem. – Lucas westchnął, opierając głowę o oparcie krzesła.

– Mamy jeszcze miesiąc, Jo –

przypomniał Carter. – I jedyne, co musimy zrobić, to znaleźć sobie jakieś ubranie.

– Nie wygłupiaj się. – Jo zbyła jego uwagę machnięciem dłonią. – Wiesz, że zostało o wiele więcej do zrobienia.

– Jest jakoś inaczej niż podczas letniego balu? – wtrąciła się Allie.

– Zupełnie inaczej – odpowiedziała jej

Zoe.

Wszyscy

uczestniczą

w zimowym balu.

– Zgadza się – potwierdziła Jo. – Przyjeżdżają absolwenci, pojawia się też cały zarząd. A na dodatek słyszałam pewne plotki…

– Ożeż!– Carter jęknął i upił łyk wody ze szklanki.

– Powiedz to – poprosił Lucas. – Nie będziesz miała spokoju, póki tego z siebie nie wydusisz.

– Dajesz, Jo – ponagliła Rachel. – Przekazuj ploty.

– Wygląda na to – Jo pochyliła się do przodu i ściszyła głos – że w tym roku odwiedzi nas wielu polityków.

Między innymi prezydent, premier i ministrowie. A także byli rektorzy.

Allie poczuła, jak krew w jej żyłach zamarzła. Odkaszlnęła.

– Jakieś nazwiska? – zapytała.

– Pewnie. – Jo wyglądała na

zachwyconą. – Henry Abingdon. Joseph Swinton.

Lucinda

Meldrum.

Tyle

przynajmniej słyszałam.

Carter i Rachel, znający tajemnicę Lucindy, starannie unikali patrzenia Allie w oczy. Zaskoczona dziewczyna wpatrywała się w Jo. Czy Lucinda naprawdę

zamierzała

pojawić

się

w szkole z powodu balu? Allie miała się znaleźć w tym samym budynku z babcią, której nigdy wcześniej nie widziała, choć obie mieszkały w Londynie?

Reszta uczniów przy stoliku nie ukrywała podniecenia.

– Prezydent Abingdon. – Zoe

westchnęła zachwycona. – Kiedyś chciałam, żeby był moim drugim ojcem.

Carter delikatnie ścisnął dłoń Allie pod stolikiem. Upewniwszy się, że nikt nie zwraca na nich uwagi, pochylił się i przyłożył usta do ucha dziewczyny.

– Wiedziałaś, że ma tu przyjechać? – wyszeptał.

Allie

potrząsnęła

głową.

Nim

zdążyła odpowiedzieć, drzwi na drugim końcu jadalni otworzyły się na całą szerokość i obsługa zaczęła roznosić tace z parującym jedzeniem. Uczniowie przywitali je jak zwykle radosnym okrzykiem, ale ona nie potrafiła się zdobyć nawet na najsłabszy uśmiech.

Wszystko

było

stanowczo

zbyt

skomplikowane.

Carter gdzieś zniknął zaraz po kolacji. Wrócił do świetlicy jakieś dwadzieścia minut później, z dziwnie pobladłą twarzą. Allie siedziała na kanapie, próbując skupić się na czytaniu Wielkiego

Gatsby’ego,

w

czym

skutecznie

przeszkadzał

jej

jeden

z uczniów bębniący na fortepianie.

Każda kolejna nuta sprawiała, że w jej obolałym mózgu pękała następna żyłka.

– Allie – rzucił Carter – możemy na słówko?

Spojrzała na niego, unosząc brew.

Nie podobały jej się ton jego głosu i gniew błyszczący w oczach. Poczuła ukłucie strachu. Czyżby dowiedział się jakoś o Christopherze?

Wyszła za nim na korytarz. Szybkim krokiem przemierzył odległość dzielącą ich od drzwi do szkolnego holu. Nie zapalił światła, kiedy znaleźli się w środku ciemnego, przestronnego pomieszczenia. Jego oczy błyszczały, odbijając delikatny blask wpadający przez okna.

– Powiedziałaś Isabelle o moich rozmowach z Gabe’em?

Jej serce zatrzymało się na sekundę.

Z trudem przełknęła ślinę i skinęła głową.

– Nie chciałam tego robić, Carter, ale musiałam. – W panice zrobiła krok w jego stronę. – Bałam się, że wpędzę cię w kłopoty, ale myślałam, że ta informacja może być ważna dla niej i Raja. – Sama nie wierzyła swoim słowom, wydawały jej się żałosną wymówką.

– Niech to szlag, Allie – warknął, odszedł o kilka kroków i ponownie odwrócił się w jej stronę. – Dlaczego mnie przynajmniej nie ostrzegłaś? Jak ja teraz wyglądam… jak jakiś kłamca albo morderca.

– Nie. – Przerażona, gwałtownie potrząsnęła głową. – Wiesz przecież, że Isabelle nigdy tak nie pomyśli. Są po prostu zaskoczeni, że wcześniej o tym nie wspomniałeś. Wiedzą przecież, że to nie ty…

– Czyżby? – Skrzyżował ręce na piersiach. – Dzięki tobie chyba nie są tego już tak stuprocentowo pewni.

Zgarbiła

się,

czując

coraz

mocniejsze pulsowanie bólu w głowie.

Znowu coś zepsuła. Dlaczego nigdy nic jej nie wychodziło?

Strasznie

cię

przepraszam.

Naprawdę nie chciałam, żeby tak się stało. Nie wiedziałam po prostu, co z tym zrobić. – Próbowała wyczytać z jego twarzy, jak wielkich narobiła mu kłopotów. – Co ci powiedzieli?

– Nic – odpowiedział niechętnie. – Tak naprawdę to nic, choć Isabelle była wściekła i powiedziała, że się na mnie zawiodła. Że powinienem był wiedzieć lepiej. Nic nowego. Ale chyba masz rację, nie wydaje mi się, żeby mnie o coś podejrzewała.

– Jeszcze raz przepraszam. –

Poczuła, że uścisk w jej piersi nieco zelżał. Carterowi nic nie groziło. – To wszystko

moja

wina.

Postąpiłam

niewłaściwie. Wiem, że to głupio zabrzmi, ale naprawdę próbowałam pomóc.

Powtarzała sobie w myślach, że tak właśnie kończy się ufanie własnym instynktom.

– Cholera, Allie. – Uspokoił się trochę i podszedł do niej. – Na drugi raz staraj się uważać. Możesz narobić dużych szkód, pomagając w ten sposób.

Pokiwała smutno głową.

– Wierzysz mi? Wierzysz, że nie chciałam narobić ci problemów?

– Oczywiście, że ci wierzę –

odpowiedział z lekkim zaskoczeniem i niezgrabnie ją przytulił. – Przecież byś mnie nie okłamała.

Czując, jak narastający ból głowy odbiera jej zdolność myślenia, zaraz po tej rozmowie Allie pobiegła do swojego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi i rzuciła okiem na zegar. Dwudziesta trzydzieści.

Jeśli

miała

się

do

czegokolwiek

przydać

Sylvainowi

dzisiejszej

nocy,

musiała

się

przynajmniej

chwilę

zdrzemnąć.

Nastawiła budzik na dwudziestą trzecią trzydzieści i położyła się do łóżka.

Ledwie zamknęła oczy, a pod jej powiekami pojawiły się wszystkie wydarzenia ubiegłego wieczora. Przez kilka godzin nie opuszczała sypialni Sylvaina,

razem

planowali,

co

zamierzają zrobić dzisiejszej nocy.

Leżenie w jego piżamie na jego łóżku i obserwowanie, jak szkicuje plan, sprawiało jej zaskakującą przyjemność.

Im dłużej mówił, tym bardziej czuła się odprężona.

Nawet nie zauważyła, kiedy zapadła w sen. W jednej sekundzie patrzyła, jak Sylvain rysuje las, i słuchała wyjaśnień na temat ścieżek, a w kolejnej znalazła się z powrotem w jadalni, widząc Gabe’a wpatrującego się w nią przez okno.

Sala była tym razem zupełnie pusta, nie licząc jej, Sylvaina i Cartera. Allie złapała Cartera za ramię, wskazując na Gabe’a.

– Tam! Jest tam!

Carter potrząsnął głową, nie mogąc go

dostrzec,

i

spojrzał

na

nią

z zaniepokojonym wyrazem twarzy.

– O czym ty mówisz, Allie? Nikogo tam nie ma.

Kiedy ponownie spojrzała za okno, nikogo tam nie było. Gabe znalazł się w środku jadalni i zmierzał w ich stronę.

Czując szaleńcze bicie serca, odwróciła się do Sylvaina i szarpnęła go za ramię.

– Widzisz go? – zapytała. – Gabe jest tutaj.

Oczywiście,

że

widzę

odpowiedział spokojnie Sylvain. – Stoi tuż obok ciebie.

Nie wiedziała, czy obudził ją własny krzyk, czy Sylvain szarpiący za ramię.

– Obudź się, Allie.

Sylvain?

Rozejrzała

się

nieprzytomnie po pokoju. – Gdzie jestem? – Nagle sobie przypomniała i trochę się uspokoiła. – Chyba zasnęłam.

Tymczasem Sylvain zgasił górne światło,

pozostawiając

zapaloną

niewielką lampkę na biurku. W którymś momencie musiał odłożyć papiery i nakryć Allie kocem.

– Mówiłaś przez sen. – Zmęczenie i niewyspanie sprawiały, że jego akcent stał się wyraźniejszy. – Chyba śnił ci się Gabe.

Poczuła dreszcze na sam dźwięk tego imienia.

– Pojawił się w moim śnie. Tylko my dwoje mogliśmy go zobaczyć. Chciał

nas zabić.

Sylvain położył się obok, oparł

głowę na łokciu i odgarnął włosy z jej twarzy.

– To tylko sen – stwierdził. – Jesteś bezpieczna.

Wodził delikatnie palcami po jej skórze,

sprawiając,

że

zamknęła

powieki. Nagle usiadła, wiedząc, że nie może na to pozwolić.

– Muszę wrócić do siebie –

oznajmiła.

Nie próbował jej przekonywać.

Zamiast tego odprowadził ją po schodach

do

kolejnego

wąskiego

korytarza dla służby, którego nigdy wcześniej nie widziała, prowadzącego do skrzydła dziewczyn. Ich bose stopy cicho plaskały o zimną, drewnianą podłogę. Wciąż się bała, że ktoś ich tu nakryje, ale Sylvain wydawał się nieporuszony.

– Nikt nigdy tędy nie chodzi – wyjaśnił.

Nie

licząc

uczniów

przekradających

się

do

swoich

pokojów.

Zastanawiała się, ile pokojów dziewczyn udało mu się odwiedzić.

Zatrzymali się tuż przed drzwiami do skrzydła

sypialnego.

Spojrzała

na

Sylvaina. Był tak blisko, że mogła poczuć jego oddech na swoim policzku.

– Jesteś pewna, że chcesz to

zrobić? – szepnął, mierząc ją poważnym spojrzeniem.

Allie skinęła głową, nie ufając własnemu językowi.

– W porządku. A więc do jutra.

Budzik wyrwał ją ze snu o wpół do dwunastej. Była zupełnie przytomna.

Słysząc bicie własnego serca, uznała, że już czas. Błyskawicznie włożyła na siebie przygotowane wcześniej ciepłe ubrania,

owinęła

szyję

szalikiem

i pozapinała niebieski płaszczyk.

Za dziesięć dwunasta otwarła drzwi i wyszła na cichy, ciemny korytarz.

Przemknęła się bezszelestnie do tej samej wąskiej klatki schodowej, której użyli w czasie pożaru. Sięgnęła do klamki i zamarła, słysząc jakiś dźwięk za swoimi plecami.

– Allie? – Jules włączyła latarkę, momentalnie ją oślepiając. – Co ty robisz?

Dziewczyna

próbowała

znaleźć

jakąkolwiek wymówkę lub kłamstwo, ale miała zupełnie pusto w głowie.

Gdzie mogłaby się wybierać o tej porze, korzystając z tajnego przejścia?

– Proszę, Jules, nie mów o tym nikomu. Ale muszę wyjść.

– Chyba żartujesz. – Przewodnicząca przymrużyła oczy. – Znasz przecież Zasady. Po dwudziestej trzeciej nikt nie może opuszczać skrzydła sypialnego bez specjalnego zezwolenia. Dokąd się wybierasz?

– Muszę się z kimś spotkać. – Domyśliła się, jak to zabrzmiało, więc dodała pospiesznie: – To nie to, co myślisz. Muszę załatwić coś bardzo ważnego.

Jules zbliżyła się o krok, a Allie nie potrafiła wyjść ze zdumienia, że nawet o tak późnej godzinie jej białoblond włosy wciąż były upięte w idealny koczek.

– Chodzi o Cartera? – wyszeptała przewodnicząca. – To z nim musisz się spotkać?

Allie

w

milczeniu

potrząsnęła

głową.

– To z kim? – Na czole Jules nagle pojawiła się pionowa zmarszczka.

– Sylvain – odszepnęła Allie, czując, jak oblewa się rumieńcem, tak jakby faktycznie wybierała się na potajemną schadzkę.

Zaskoczona Jules opuściła latarkę.

– Nie rozumiem. Dlaczego musisz się

wykradać

na

spotkanie

z Sylvainem? – Nagle w jej oczach pojawił się błysk zrozumienia. – Czy wy…

– Nie! – Allie poczuła atak paniki na wspomnienie wczorajszego wieczoru. – Nie, po prostu… Sylvain ma mi w czymś pomóc. Proszę cię, Jules, wiem, że musisz o tym donieść, ale błagam, zaczekaj do rana. Wtedy przyjmę

na

siebie

każdą

karę.

Przysięgam, że naprawdę nie robimy niczego

złego

ani

dziwnego.

On

naprawdę mi pomaga. – Spojrzała jej w oczy, szukając zrozumienia. – Proszę, Jules.

Przewodnicząca wyłączyła latarkę.

– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz, Allie. Będę milczeć do rana, ale to wszystko, co mogę zrobić. A później naprawdę chciałabym usłyszeć od jednego z was, co się tu dzieje.

Allie odetchnęła z ulgą.

– Dziękuję. Mam u ciebie dług wdzięczności.

– Oczywiście – odparła szorstko blondynka. – Możesz go spłacić, nie pakując się dzisiaj w żadne kłopoty, OK?

Mówienie półprawdy przychodziło Allie z taką łatwością, że nawet nie poczuła się winna. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, Jules nigdy się o niczym nie dowie. Nikt się nie dowie. Nie będzie żadnych problemów i wszystko skończy się dobrze.

Popędziła w dół po wąskich

schodach i wyszła w krypcie kilka pięter niżej. Korzystając z niewielkiej latarki pożyczonej od Sylvaina, przeszła na drugą stronę ciemnego pomieszczenia.

W ciemnościach wyglądało zupełnie inaczej, niż kiedy była tu ostatnim razem z innymi dziewczynami i paliły się wszystkie światła. Ciągle zmagając się ze strachem ściskającym jej serce, błyskawicznie

znalazła

drogę

do

kolejnych schodów prowadzących na zewnątrz.

Sięgnęła do klamki przy niskich drzwiach, wypadła na dwór i poczuła na twarzy chłodny powiew powietrza, który przyniósł jej natychmiastową ulgę.

Powtarzała sobie, że najtrudniejsze ma już za sobą, chociaż wiedziała, że to nieprawda.

Razem z Sylvainem zaplanowali każdy

ruch,

oboje

jednak

mieli

świadomość, że ochroniarze Raja co noc patrolują teren i nie było sposobu, żeby przewidzieć ich trasy. Sylvain wierzył, że Christopher wybrał tę datę i godzinę z jakiegoś okreś​lonego powodu.

– Musi być pewien, że nie natknie się na ludzi Patela – wyjaśnił Allie, marszcząc czoło. – W pewnym sensie jest

to

najbardziej

niepokojąca

wiadomość.

Nie

mogli

być

tego

jednak

stuprocentowo

pewni,

więc

Allie

przygarbiła

się

i

popędziła

jak

najszybciej w stronę mrocznego lasu.

Nie wyjęła latarki z kieszeni, tylko pozwoliła, by kierował nią instynkt.

Trzymała się ścieżki, którą wskazał

jej

Sylvain,

prowadzącej

wzdłuż

ogrodzenia

po

wschodniej

stronie

posiadłości. Była ona o wiele rzadziej używana

niż

dróżka

wiodąca

bezpośrednio do kaplicy, więc Allie musiała uważać na leżące pod nogami kamienie i gałęzie.

Deszcze ustały poprzedniego dnia, a noc była chłodna i jasna – półksiężyc wisiał wysoko na niebie błyszczącym tysiącami gwiazd. Jego blask nie przedzierał

się

jednak

pomiędzy

gałęziami, więc Allie przeklęła kilka razy

pod

nosem,

wpadając

do

niewidocznych

kałuż

na

błotnistej

ścieżce.

Między

drzewami

hulał

lodowaty wiatr, a nad jej głową skrzeczały nocne ptaki. Z oddali słychać było poszczekiwanie lisa. Były to zupełnie normalne odgłosy nocnego lasu, ale mimo tego dziewczyna poczuła, że włosy stają jej dęba. Miała dziwne wrażenie, że ktoś ją obserwuje.

Przyspieszyła, próbując zapomnieć o tym uczuciu. Wiedziała, że gdzieś tutaj musi być również Sylvain. Może to on jej się przyglądał.

Wczoraj uzgodnili, że wymkną się ze szkoły osobno – miał wydostać się na zewnątrz i czekać na nią w kryjówce.

Obiecał jej towarzyszyć przez cały czas, gdy będzie przebywała w lesie. Mówił, że nie będzie mogła go zobaczyć, ale może mu zaufać, że jej nie opuści. Ufała mu, jednocześnie modląc się w myślach, by okazał się godny tego zaufania.

Gdy doszła do zakrętu, musiała przejść ponad powalonym drzewem, blokującym ścieżkę. Znów poczuła przyspieszone bicie serca – dopóki nie przedostanie się na drugą stronę, wciąż będzie

wystawiona

na

niebezpieczeństwo.

Z

powodu

narastającej paniki stała się nieostrożna i przedarła się przez gałęzie ciężko jak słoń.

Kiedy w końcu znalazła się po drugiej stronie, zobaczyła przed sobą mury kaplicy. Zeszła ze ścieżki przy dziedzińcu i ukryła się pomiędzy drzewami. Uschnięte paprocie muskały ją po czubkach palców niczym piórka, szeleszcząc przy każdym kroku. Słyszała szum pobliskiego strumienia.

Zgodnie z tym, co mówił Sylvain, znalazła po drugiej stronie kaplicy wąziutką ścieżkę prowadzącą nad sam brzeg strumyka. Kiedy podeszła bliżej, drzewa nieco się przerzedziły, a światło księżyca odbiło się od wody. Allie stanęła dokładnie w tym samym miejscu, gdzie

ostatniego

lata

Isabelle

rozmawiała z Nathanielem.

Wbijała

wzrok

w

ciemności,

wypatrując najmniejszych śladów swego brata, las wydawał się jednak zupełnie spokojny. Strumień rozlewał się trzy razy szerzej niż wtedy, gdy widziała go po raz ostatni – zasilony ostatnimi deszczami przypominał teraz małą rzekę, rwącą u jej stóp. Kamienie, po których można było przejść na drugą stronę, znalazły się prawie całkowicie pod wodą. Patrząc na gniewne wiry, Allie pomyślała, że latem skakanie po kamieniach musi być całkiem przyjemne, zwłaszcza w upalny dzień, gdy tak naprawdę masz nadzieję, że wpadniesz.

– Allie!

Christopher stał na drugim brzegu, wpatrując się w nią szarymi oczami, takimi samymi jak jej oczy.

– Och! – westchnęła na jego widok, czując autentyczny fizyczny ból. Zakryła usta dłonią, próbując się nie rozpłakać.

Wydawał się o wiele starszy. Jego zwykle

rozczochrane

jasnobrązowe

włosy były przycięte na krótko, miała również wrażenie, że jest wyższy.

Ciemny garnitur, jaki na siebie założył, okrywał szerokie ramiona dorosłego mężczyzny.

Dopiero kiedy się uśmiechnął, dostrzegła w nim tego szesnastolatka, który pomagał jej w odrabianiu zadań domowych i odbierał ją ze szkoły.

Wiedziałem,

że

mnie

nie

zawiedziesz – powiedział.

– Christopher… Tak bardzo za tobą tęskniłam. – Również się uśmiechnęła, ignorując płynące łzy. – Musiałam się upewnić, że nic ci nie jest. Masz takie…

krótkie włosy.

Sama

nie

potrafiła

uwierzyć

w wygadywane przez siebie bzdury i poczuła, że się czerwieni. Christopher zdawał się nie zwracać na to uwagi.

Wyrosła

z

ciebie

śliczna

dziewczyna

zauważył.

Nic

dziwnego, że wszyscy chłopcy się za tobą uganiają. Słyszałem też, że masz doskonałe stopnie. Jestem z ciebie naprawdę dumny, kocie.

Słuchając jego słów, zastanawiała się, skąd wie te wszystkie rzeczy, ale potem zwrócił się do niej tak jak w dzieciństwie i wszystkie inne myśli zostały odepchnięte na bok.

Och,

Chris,

tak

za

tobą

tęskniłam. – Wyciągnęła ręce w jego stronę. – Dlaczego musiałeś odejść?

– Chyba już wiesz, prawda? –

Uśmiech z jego twarzy nagle zniknął.

Pokręciła głową.

– Nie mam pojęcia. To znaczy wiem, że Lucinda Meldrum jest naszą babką i że mama też się tutaj uczyła i ukrywała to przed nami, ale…

– Czyli już wiesz, że przez całe życie byliśmy okłamywani. – To już nie był dawny Christopher, miała teraz przed

sobą

rozwścieczonego

mężczyznę. – I że Isabelle starała się, abyśmy nigdy nie poznali prawdy o naszej rodzinie. I że teraz nasza babcia – wypluł to słowo z nieskrywaną odrazą – próbuje nas pozbawić naszego dziedzictwa. Wiesz o tym wszystkim, prawda?

– Zaczekaj chwilę, Christopher, proszę

przerwała

litanię

nienawiści. – Jakiego dziedzictwa próbuje nas pozbawić Lucinda?

– Nie uznaje nas za swoją rodzinę.

Jak możesz o tym nie wiedzieć, Allie? – Zrobił jeden krok w stronę brzegu, jego twarz wydawała się niezwykle blada w świetle księżyca. – Wszystko przez Isabelle. To ona to zaplanowała.

Musiałem ci o tym powiedzieć. Udało jej się wkraść w łaski Lucindy, kosztem naszej matki. Ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebuje

Isabelle,

to

para

wnuków,

prawdziwych

krewnych,

będących

rzeczywistymi

spadkobiercami Lucindy. Dlatego trzyma cię w Cimmerii, gdzie ma nad tobą pełną kontrolę.

Jego

twarz

wykrzywiała

taka

wściekłość,

że

Allie

odruchowo

wstrzymała

oddech.

Wyglądał

na

zupełnie szalonego.

– Nie mam zamiaru być pionkiem w ich rozgrywkach – kontynuował. – Nathaniel ma plan, Allie. I to jest dobry plan. Chce odebrać Isabelle kontrolę nad szkołą. Odsunąć ją na margines.

Pozbyć

się

ludzi

rządzących

od

dwudziestu lat tą organizacją i… – Zacisnął dłoń w pięść. – I wtedy zaczną się tu zmiany.

Allie nagle ucieszyła się, że rozdziela ich rwący nurt strumienia.

– Jesteś pewien, że to właśnie jemu powinnam zaufać? – zapytała ostrożnie spokojnym głosem. – Dlaczego mam słuchać Nathaniela, a nie Isabelle?

Trudno mi uwierzyć, że jest aż tak spragniona władzy…

– Nie wygłupiaj się, Allie –

przerwał jej. – Rozejrzyj się. Gdzie jesteś? W szkole dla przyszłych królów, premierów i bankierów. Ci ludzie któregoś dnia będą rządzili światem.

Isabelle tym wszystkim zarządza, a tobie się wydaje, że nie jest spragniona władzy? – W jego głosie pojawiło się niedowierzanie. – Bzdura. Niczego bardziej nie pragnie niż władzy.

Allie uparcie potrząsała głową.

– Nie znasz jej, Chris. Wcale nie jest taka. I naprawdę się o mnie troszczy…

i o całą naszą rodzinę.

– Ależ oczywiście. – Poprzednie rozgorączkowanie w jego głosie zastąpił

lodowaty chłód. – Ciekawe tylko, dlaczego nie zastanawiasz się nad tym, z jakiego powodu skłamała w sprawie śmierci Ruth. Ani nad tym, gdzie podziało się jej ciało. I co stałoby się z twoim ciałem, gdybyś zginęła.

Allie nie mogła złapać tchu, tak jakby ktoś uderzył ją prosto w pierś.

Jedyną rzeczą, jakiej nie potrafiła sobie wytłumaczyć,

jedynym,

czego

nie

rozumiała w związku z Isabelle, była właśnie sprawa Ruth. Gabe zamordował

dziewczynę podczas letniego balu, a dyrektorka zatuszowała całą sprawę.

Świadomie

okłamała

wszystkich,

twierdząc, że było to samobójstwo.

Wierzyli w to – albo postanowili wierzyć

nawet

rodzice

Ruth.

Dziewczyna

została

uznana

za

samobójczynię, a Allie nie potrafiła się z tym pogodzić. To było niewłaściwe.

Tylko skąd Christopher o tym wszystkim wiedział?

Nagle poczuła gwałtowny przypływ rozżalenia. Czy zawsze musi tracić wszystko, na czym jej zależy? Czy każdy, komu w końcu zaufa, ostatecznie okaże się kłamcą?

– Dlaczego miałabym cię słuchać? – Z trudem powstrzymała się od krzyku. – Opuściłeś mnie. To twoim zdaniem nie była zdrada? A teraz pokazujesz się z jakimś dupkiem, który zabija ludzi i…

co ja mam właściwie robić? Pójść z tobą? Zaufać ci?

Christopher uspokoił się i wyciągnął

przed siebie dłonie.

– Wiem, że jesteś na mnie wściekła, Allie. I jest mi strasznie przykro z powodu tego, co ci zrobiłem. Ale nie możesz ufać Isabelle, ona naprawdę cię okłamuje. Chce zdobyć twój spadek, a ty nawet nie wiesz o jego istnieniu.

Próbuje cię oddzielić od rodziny.

I wcale się o ciebie nie troszczy. A ja tak.

Allie skrzyżowała ramiona na piersi.

Miała wrażenie, że jej serce zmieniło się w niewielką kostkę lodu. Wszystkie instynkty nakazywały jej natychmiastową ucieczkę. Ale nie mogła tego zrobić.

Musiała się wszystkiego dowiedzieć.

– Czego właściwie ode mnie

chcesz? – zapytała spokojnie, choć wciąż

zmagała

się

z

gniewem

i problemem z oddychaniem. – Mam opuścić szkołę i pójść z tobą?

– Jeszcze nie. – Jej pytanie

wzbudziło

w

nim

widoczne

zadowolenie, uznał zapewne, że udało mu się osiągnąć jakiś postęp. – Ale już wkrótce. – Spojrzał przez ramię, a potem odwrócił się z powrotem do niej i rzucił przepraszające spojrzenie. – Posłuchaj, Allie. Nie zostało nam już zbyt wiele czasu, ale niedługo znowu się spotkamy.

Muszę

ci

opowiedzieć

o naszych planach.

Kiedy ponownie się uśmiechnął, Allie omal się nie rozpłakała, tak bardzo przypominał

wtedy

tego

chłopca,

którego znała. Starszego brata, przy którym zawsze czuła się bezpieczna.

Tego, który ciągle się nią opiekował.

– W końcu sama zrozumiesz, o co w

tym

wszystkim

chodzi

kontynuował. – Nathaniel jest naprawdę dobrym człowiekiem. – Musiał dostrzec niedowierzanie na jej twarzy, bo natychmiast dodał: – Wiem, że musi robić czasem różne rzeczy… ale dla niego to też jest trudne. Na tym niestety polega wojna, Allie. I ma całkowitą rację w kwestii tej organizacji.

– To znaczy? – Próbowała utrzymać jak najzwyklejszy ton głosu. – Powiedz mi przynajmniej jedną rzecz. Co tak naprawdę chce osiągnąć Nathaniel?

– Och, Al. – W jego głosie słychać było prawdziwe oddanie. – Nathaniel zmieni wszystko. Naprawi cały świat, zepsuty przez ludzi tkwiących u władzy.

Przekaże ją właściwym osobom. Wiesz, czym jest Cimmeria, prawda? To znaczy czego część stanowi szkoła? Jeśli Nathaniel przejmie władzę nad tą organizacją, naprawdę jest w stanie tego dokonać.

Może

wszystko

zmienić

i naprawić.

Allie nie miała pojęcia, o czym mówi jej brat. Co chcieli zmienić i naprawiać?

Christopher ponownie spojrzał za siebie. Odniosła wrażenie, że ktoś stoi za nim i mu podpowiada. Kiedy znów się odwrócił, jego twarz wyrażała smutek.

– Naprawdę za tobą tęskniłem, kocie. – Wpatrywał się w jej twarz z

drugiego

brzegu,

jakby

chciał

zapamiętać ją na zawsze. – Czasem myślałem, że już nigdy cię nie zobaczę, ale na szczęście oboje tu jesteśmy.

Tak.

Allie

próbowała

powstrzymać drżenie dolnej wargi. – Jesteśmy tu oboje.

– A pamiętasz – zapytał z nagłym entuzjazmem w głosie – jak uczyłem cię jeździć na rowerze i zapomniałem powiedzieć, do czego służą hamulce?

– Zjechałam z krawężnika przed domem

i

walnęłam

w

wózek

listonosza. – Uśmiechnęła się pod wpływem wspomnienia. – Listy zaczęły fruwać po całej ulicy.

– Pamiętam, jak się wściekał. – Chris zachichotał. – Poleciał od razu na skargę do rodziców i…

Sama

wzmianka

o

rodzicach

wystarczyła, by popadł w ponury nastrój i przestał się uśmiechać. Odsunął się o krok od brzegu.

– Muszę się już zbierać – oznajmił. – Wróć tą samą drogą, którą przyszłaś, a ominiesz strażników Patela.

Nie miała pojęcia, skąd może

wiedzieć takie rzeczy.

Christopher uniósł rękę.

– Żegnaj, Allie. I o nic się nie martw. Nie spuszczamy cię z oka. Mamy kogoś w środku.

– Ale kogo!? – zawołała, jednak jej brat

zdążył

już

zniknąć

między

drzewami.

Wracając po kamiennej ścieżce w

stronę

kościelnego

dziedzińca

(trzydzieści trzy kroki), poruszała się z precyzją automatu. Odpychała od siebie kolejne gałęzie i nie przestawała myśleć o tym, co się właśnie stało.

Przypomniała

sobie

błysk

oczu

Christophera, gdy pytał o to, czy wie, czego częścią jest szkoła. Musiała o tym z kimś porozmawiać. Tylko z kim? Nikt nie wiedział, że tu była. Nie mogła się zdradzić przed Rachel czy Carterem, bo natychmiast

powiedzieliby

o

tym

Isabelle.

I

narobiłaby

kłopotów

Sylvainowi.

Prawie udało jej się dotrzeć do głównej ścieżki. Przeskakiwała właśnie nad kolejnym konarem blokującym jej drogę, gdy z ciemności wypadł jakiś kształt i uderzył w nią z taką siłą, że upadła na ziemię. Zanim zdążyła się podnieść, ktoś złapał ją pod ręce i powlókł do lasu.

Wszystko wydarzyło się tak szybko, że nie miała czasu, by krzyknąć, nie mówiąc już o samoobronie. W jednej sekundzie szła po ścieżce, w kolejnej już jej tam nie było.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

19

Ktoś wlókł ją przez krzaki. Jedna potężna ręka obejmowała ją w talii, druga ciągnęła brutalnie za ramię i włosy. Wciąż nie potrafiła dostrzec napastnika

była

zupełnie

unieruchomiona, nie mogła się niczego złapać, a jej stopy szurały bezwładnie po ziemi. Czuła jedynie twarde mięśnie porywacza, zapach jego potu, w jej uszach rozbrzmiewał jego chrapliwy oddech.

Narastająca panika nie pozwalała jej się

skupić.

Próbowała

sobie

przypomnieć, czego uczył ją Patel na zajęciach z samoobrony, ale strach kompletnie

odebrał

jej

zdolność

myślenia. Z trudem walczyła o każdy oddech. Kiedy starała się ruszyć, nacisk ramienia na jej klatkę piersiową zwiększył się do tego stopnia, że zaczęła się bać o swoje żebra.

Pamiętała, jak Raj mówił o tym, że całe jej ciało jest bronią, ale jak miała go użyć, skoro nie mogła się poruszyć?

Miała kompletnie unieruchomione ręce, a jej nogi…

Wzięła wreszcie głęboki oddech, uświadamiając sobie, że jej nogi są wolne. A pod udami wyczuwała

najbardziej wrażliwe miejsce na ciele napastnika. Domyślała się, że nie działa sam, więc musiała jak najszybciej coś zrobić.

Zmówiwszy

w

myślach

błyskawiczną modlitwę, ugięła nogi, uniosła je do góry i wbiła plecy w pierś porywacza. Jęknął, zaskoczony nagłym oporem, ale zanim zdążył zareagować, Allie już szarpnęła piętą do góry, celując w jego krocze. Napastnik zawył

i natychmiast wypuścił ją z uchwytu.

Upadła na ziemię i od razu odtoczyła się w krzaki porastające pobocze ścieżki.

Ledwo udało jej się podnieść, gdy jakieś silne palce ucapiły ją za kostkę i upadła ponownie. Kopała na oślep drugą nogą, próbując się uwolnić, ale uścisk

był

nieubłagany.

Zaczęła

krzyczeć.

Nagle

usłyszała

głuchy

odgłos

uderzenia.

Jej noga była wolna.

Nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń, zerwała się z ziemi, gotowa natychmiast biec. Wtedy jednak księżyc wynurzył się zza chmur i oświetlił całą scenę.

Gabe i Sylvain stali na ścieżce, nie odrywając od siebie wzroku. Z głowy pierwszego z nich ciekła krew. Sylvain, trzymając w ręku solidny konar, krążył

wokół Gabe’a niczym wściek​ła pantera.

Wszyscy wiedzieli, że Gabe był

jednym z najlepszych uczniów Nocnej Szkoły. A właściwie najlepszym. Jeśli cokolwiek stanie się Sylvainowi…

wszyscy uznają, że to jej wina.

W tej samej sekundzie Gabe zrobił

tak szybki unik, że Allie ledwie go zauważyła, i kucając, złapał za kij trzymany przez Sylvaina. Wykręcił mu rękę i konar zmienił właściciela.

Sylvain przez ułamek sekundy patrzył

dziewczynie w oczy.

– Uciekaj, Allie!

– Nie zostawię cię. – Pokręciła głową.

– Uciekaj! – W jego oczach błysnął

gniew. – Już!

– No właśnie – odezwał się

sardonicznym głosem Gabe, wciąż stojąc tyłem do niej. – Uciekaj, Allie.

Nie chcesz tego oglądać. Za minutę i tak cię dopadnę. I zapłacisz za ten kopniak poniżej pasa.

Zobaczyła z przerażeniem, jak Gabe bierze zamach i próbuje uderzyć Sylvaina w głowę. Na szczęście chłopak zdążył się uchylić w prawo, kij zawadził

jednak o jego ramię. Sylvain jęknął

z bólu, ale utrzymał się na nogach i

natychmiast

zemścił,

waląc

przeciwnika z łokcia w brzuch.

Allie ze szlochem zerwała się do biegu i ruszyła w stronę lasu.

– Odeszła. – Usłyszała za swoimi plecami spokojny głos Gabe’a. – Możesz się już wyluzować. Nie potrafię uwierzyć, że dobrałeś się do dziewczyny Cartera.

Zwykle

wolałeś

młodsze

i niezbrukane.

Zaraz po tym usłyszała dźwięk przywodzący na myśl plask mięsa rzuconego

na

ladę.

Widok

prowizorycznej

broni

Sylvaina

przypomniał

jej

o

zajęciach

z samoobrony, gdzie pokazywano im, jak wykorzystać w walce to, co ma się pod ręką. Wydawało jej się to raczej głupie, ale też dość proste. Jednak wtedy nikt nie próbował zabić Sylvaina. Nagle nic nie było łatwe.

Przedzierała

się

przez

krzaki,

mamrocąc pod nosem i oświetlając ziemię latarką. Znalazła to, czego szukała,

dokładnie

w

tej

samej

sekundzie, gdy Sylvain znowu zawył

z bólu. Poczuła, jak jego krzyk wibruje w jej kościach.

Wyłączyła latarkę. Jej oczy już po chwili przystosowały się do ciemności.

Ruszyła bezszelestnie z powrotem w stronę ścieżki. Odgłosy walki stawały się coraz donośniejsze. Cokolwiek się działo,

Sylvain

wciąż

jeszcze

utrzymywał się na nogach.

Wypatrzyła dobrą kryjówkę za

młodym dębem rosnącym tuż przy ścieżce. Obaj chłopcy byli zbyt zajęci walką, żeby ją zauważyć. Prawie udało jej się dotrzeć na miejsce, gdy potknęła się o kamień. Jakby wiedząc, że to ona, Sylvain błyskawicznie odwrócił się w stronę dźwięku, a Gabe natychmiast to wykorzystał, zaciskając ramię wokół

jego gardła.

Oniemiała Allie przyglądała im się ze swojego schronienia. Doskonale wiedziała, jak to się skończy. Gabe był

wyższy i silniejszy, więc Sylvain nie miał szans się wyrwać. Ćwiczyła to wielokrotnie z Zoe – ona też nie potrafiła się wyśliznąć z tego uchwytu.

Patel powtarzał tylko, by nigdy nie dali się w ten sposób złapać.

– Cóż za amatorska pomyłka – zakpił

szeptem

Gabe,

dusząc

Sylvaina

ramieniem. Chłopak miał fioletową twarz i bezskutecznie próbował złapać go za rękę. Za kilka sekund straci przytomność z braku powietrza.

Za minutę umrze.

Zamarła w bezruchu na ułamek

sekundy,

uświadamiając

sobie,

że

Sylvain

może

naprawdę

zginąć.

Wiedziała, że musi działać. I to natychmiast. Powtarzała sobie, że to się nie dzieje naprawdę, to tylko kolejne ćwiczenia Nocnej Szkoły. Wszyscy tylko udawali, a ona musiała zrobić to, co do niej należało, czując na sobie wzrok Raja Patela.

Gabe był zbyt zajęty szydzeniem z Sylvaina, aby ją zauważyć. Być może nie słyszał nawet tego dźwięku, który zdekoncentrował jego przeciwnika.

Allie wyprostowała się, trzymając w ręku wąski, ostry kawałek drewna znaleziony w lesie. Wyskoczywszy zza drzewa, chwyciła go jak nóż i bez żadnego wahania wbiła z całej siły w ramię Gabe’a. Myślała, że tylko go zadraśnie albo złamie drewno o jego kości. Okazało się jednak, że wybrała doskonałą broń i idealnie trafiła, więc drewniany nóż bez trudu przeszedł przez skórę i mięśnie.

Gabe zawył i próbował wyszarpnąć drewno z rany, a Allie złapała Sylvaina za rękę i wyrwała go z duszącego uścisku. Był zakrwawiony i z trudem łapał oddech, ale wciąż trzymał się na nogach.

– Ty mała zdziro! – Gabe jęknął. – Dźgnęłaś mnie.

Ponownie sięgnął do drewnianej broni wystającej z jego ramienia, szarpnął i natychmiast puścił, wyjąc z bólu.

– Ty…

– Tak, tak, wiem, „zdziro”, już to mówiłeś – odpowiedziała mu Allie.

Adrenalina szalała w jej żyłach niczym alkohol i z chęcią dźgnęłaby go jeszcze parę razy, ale Sylvain coraz mocniej ciągnął ją za rękę, mamrocąc coś niezrozumiałego pod nosem. – Co się dzieje? – zapytała, przybliżając się do niego. Dopiero teraz mogła się przyjrzeć efektom bójki z Gabe’em. Poczuła gwałtowny

skurcz

serca:

Sylvain

krwawił z tylu miejsc, że nawet nie wiedziałaby,

którą

ranę

wskazać

lekarzowi jako najgroźniejszą. Usłyszała jednak, co chciał jej powiedzieć.

– Uciekaj – wycharczał, ciągnąc ją za sobą w głąb ciemności.

Jego mocny uścisk sprawiał jej ból, ale kompletnie to ignorowała; nie chciała go puścić i zgubić. Doskonale znał te lasy, przystawał tylko po to, by otrzeć krew zalewającą oczy, a Allie miała wrażenie, że cały czas jest świetnie zorientowany, w jakim miejscu właśnie się znajdują. Gałązki smagały ją po

całym

ciele,

wplątywały

się

w ubranie i włosy, a ona całkowicie poddała się sytuacji, nie doświadczając ani cienia strachu. Im dłużej biegli, tym lepiej się czuła. Jej mięśnie pracowały pełną parą i czuła przenikającą je moc.

Nagle

ogarnęła

ochota,

żeby

wybuchnąć śmiechem

Zrobiła to dopiero, gdy wypadli z lasu i popędzili przez trawnik przed budynkiem szkoły. Udało im się uciec.

Kiedy tylko o tym pomyślała,

spomiędzy drzew wypadły jakieś cienie i ruszyły przed siebie, przecinając im drogę. Allie rozejrzała się gwałtownie i zwolniła kroku. Sylvain przyciągnął ją bliżej siebie. Cienie były coraz bliżej, zamieniając

się

stopniowo

w ochroniarzy Raja. Zostali otoczeni.

– Co zrobiliście? – Raj spojrzał na nią z niedowierzaniem. – Masz w ogóle pojęcie, jakie to było niebezpieczne?

Stali w zatłoczonym szkolnym holu, w rogu jeden z ochroniarzy opatrywał

rany Sylvaina. Reszta zgromadziła się wokół nich, uważnie przysłuchując się kłótni.

– Tak – przyznała lodowatym

tonem. – Mam pojęcie.

To

go

zdecydowanie

nie

udobruchało, wokół jego ust pojawiły się gniewne zmarszczki.

– Nie potrafię sobie wyobrazić, że któryś z uczniów mógłby wpaść na bardziej idiotyczny pomysł. Mogłaś zginąć. Sylvain również.

– Ale żyjemy – przypomniała

z

nieskrywaną

dumą.

I

chcę

powiedzieć, że to wszystko moja wina.

To ja zmusiłam Sylvaina, żeby ze mną poszedł. Próbował mnie powstrzymać.

Sylvain

Isabelle

stanęła

w drzwiach niczym odziany w białą suknię

anioł

zemsty

z

włosami

spływającymi do łopatek – potrafi wziąć na siebie odpowiedzialność za swoje działania. Raj i Allie, proszę do mojego biura. – Spojrzała na pielęgniarza opatrującego Sylvaina. – A jego weźcie do gabinetu lekarskiego.

– Nic mi nie jest. – Chłopak

z trudem stanął o własnych siłach. – Idę z wami.

– Do gabinetu. – W głosie Isabelle zabrzmiał gniew.

Nie miał jednak zamiaru jej słuchać.

– Idę z Allie – wymamrotał, jakby trzymał w ustach kostki lodu. – Isabelle…

Wypowiedział

imię

dyrektorki

niczym groźbę. Albo napomnienie.

Zaskoczona Allie wodziła wzrokiem od jednego do drugiego.

Isabelle przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech.

– Wolałabym raczej, żebyś się nie wykrwawił

w

moim

biurze

oznajmiła. – Proszę, wyświadcz mi choć tę przysługę. – Skinęła dłonią na pielęgniarza. – Daj mu jakiś ręcznik.

Cała trójka, proszę za mną.

Ruszyli korytarzem. Allie szła tuż za dyrektorką, z kuśtykającym Sylvainem u boku, a Raj Patel zamykał ich niewielki pochód. Być może po to, by powstrzymać ich od ucieczki.

W gabinecie Isabelle podała im butelki z wodą. Allie zmoczyła ręcznik i

zaczęła

delikatnie

przemywać

skaleczenia Sylvaina. Większość ran zdawała się powierzchowna, ale twarz miał

niepokojąco

opuchniętą;

dziewczyna zastanawiała się, czy Gabe nie złamał mu szczęki.

Znosił jej zabiegi w milczeniu, siedząc w bezruchu. Tak, jakby ból nie miał żadnego znaczenia. Nagle spojrzał

jej

prosto

w

oczy.

Zamarła,

uświadamiając sobie wagę dzisiejszych wydarzeń. Sylvain omal nie zginął, aby ją ocalić. Znów.

Nie odrywała od niego oczu,

próbując znaleźć odpowiedź w jego spojrzeniu. Dlaczego ryzykował dla niej życiem?

– Sylvain, albo natychmiast po wyjściu stąd zobaczysz się z lekarzem, albo odeślę cię pierwszym samolotem do Francji. – Pobrzmiewający gniewem głos

Isabelle

przywrócił

do

rzeczywistości. Dyrektorka popatrzyła na Patela. – Mamy jakieś informacje?

– O północy nastąpiła zmiana

warty, tylko że para moich ludzi, którzy mieli rozpocząć

patrol,

otrzymała

esemesy z mojego telefonu, że nie są dziś

potrzebni

wyjaśnił

Raj

rzeczowym tonem.– Postąpili zgodnie z protokołem i zaalarmowali mnie przez tajną

sieć

komunikacyjną.

Zrozumieliśmy, że coś się dziś wydarzy.

Potroiliśmy ochronę i upewniliśmy się, że żaden z ludzi Nathaniela nie zbliży się do budynku.

– Ilu jego ludzi przedostało się na teren szkoły?

– Naliczyliśmy trzech.

Trzech. Czyli był tam ktoś jeszcze.

Allie próbowała nie myśleć o tym, co by się stało z Sylvainem, gdyby pojawił się trzeci napastnik i powstrzymał ją przed dźgnięciem Gabe’a.

– Co się z nimi stało?

Patel delikatnie odkaszlnął.

– Moi ludzie sądzą, że udało się im wymknąć, ale ja nie jestem do końca przekonany. Budynek jest otoczony przez moich pracowników, a w środku mam kolejną czwórkę.

– Czyli nie wiemy, co się z nimi stało

stwierdziła

bezlitośnie

dyrektorka. – Allie. – Odwróciła się w jej stronę, a dziewczyna dostrzegła jej pobladłe policzki. – Powiedz nam, co się wydarzyło.

Wyrzucając z siebie szybko kolejne słowa, Allie poinformowała ich o liście i spotkaniu, streściła to, co Christopher opowiedział o Nathanielu, i wspomniała o tym, że mają kogoś wewnątrz.

Pominęła wszystko, co opowiedział jej o samej dyrektorce, ponieważ nie potrafiła się zmusić, aby to powtórzyć.

Jej opowieść wyraźnie podziałała na Isabelle.

Dyrektorka

miała

zaczerwienione

policzki,

a

kiedy

wymieniła

znaczące

spojrzenie

z Patelem, jej brwi uniosły się z gniewu.

Jestem

na

was

naprawdę

wściekła. – Pomasowała dłonią czoło, jakby próbując oczyścić umysł. – Później porozmawiamy o naruszeniu Zasad.

I

o

tym

jak

bardzo

ryzykowaliście. Zwłaszcza ty, Sylvain. – Zmierzyła go gniewnym spojrzeniem. – Chociaż właśnie ty powinieneś być rozsądniejszy. Odkładam to na później, bo w przeciwnym wypadku musiałabym was wyrzucić ze szkoły. Niech to szlag! – Uderzyła dłonią o blat biurka. – Naraziliście siebie i całą szkołę na wielkie niebezpieczeństwo. A oboje wiecie, że powinniście uważać.

Przez długą chwilę patrzyła ponad głową Allie, wbijając wzrok w kilim przedstawiający dziewicę na koniu.

Kiedy

dziewczyna

próbowała

się

odezwać,

dyrektorka

ostrzegawczo

uniosła dłoń.

– Milcz! – powiedziała. Przez pewien czas siedzieli w całkowitej ciszy, przerywanej jedynie delikatnym poskrzypywaniem

belek

dachowych

i

odgłosami

ich

oddechów.

W porządku. – Isabelle wróciła do zwyczajnego tonu. – Allie, złamałaś wszystkie niezmiernie istotne dla mnie zasady i zawiodłaś moje zaufanie.

Stąpasz w tym momencie po naprawdę cienkim lodzie. Sylvain… – gniew, który błysnął w jej oczach, wzbudził

w Allie poważne zaniepokojenie – …

będziesz musiał opowiedzieć całej reszcie,

czego

się

dowiedziałeś.

Przygotuję spotkanie tam gdzie zawsze, przyjdź

zaraz

rano,

zakładając,

oczywiście, że będziesz w stanie się poruszać. – Spojrzała mu prosto w oczy i dodała: – Będziesz miał sporo szczęścia, jeśli Jerry Cole nie zażąda wydalenia cię ze szkoły. Ale wiedziałeś o tym już ​wcześniej.

– Co? – zaprotestowała Allie, siadając na skraju krzesła. – Nie możecie wyrzucić Sylvaina, to ja go…

– Ktoś z jego doświadczeniem nie powinien był nigdy do tego dopuścić. – W głosie Isabelle nie było ani grama współczucia, jedynie rezygnacja. – Oboje ryzykowaliście życiem. Sylvain lepiej niż ktokolwiek inny zna nasze Zasady. Wiedział, co mu grozi.

Zaskoczona Allie odwróciła się w stronę chłopaka, który nie odrywał

spojrzenia podpuchniętych oczu od dyrektorki. Dziewczyna wciąż biła się z myślami, nie potrafiąc uwierzyć, że Sylvain zgodził się jej towarzyszyć, chociaż wiedział, że może wszystko stracić.

– Wydaje mi się, że najlepiej będzie, jeśli nie pojawisz się na tym spotkaniu, Allie – kontynuowała dyrektorka. – Zelazny będzie się upierał, że należy cię wyrzucić, a twoja obecność sprawi, że sytuacja stanie się jeszcze gorsza. Poślę po ciebie, jak wszystko się skończy.

– Ale ja nie chcę stać z boku. – Allie wyprostowała

się

na

krześle.

Cokolwiek się stanie, chcę pomóc.

– Mam wrażenie, że nie powinnaś się o to martwić – stwierdziła lodowatym tonem Isabelle. – Czy tego chcesz czy nie, w tym momencie nie stoisz z boku, tylko wpadłaś w to po uszy.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

20

– Wszystko w porządku? Naprawdę powinieneś

się

zobaczyć

z pielęgniarką. – Stojąc na korytarzu niedaleko gabinetu dyrektorki, Allie z

niepokojem

wpatrywała

się

w poobijaną twarz Sylvaina. Przestał już krwawić, ale jedno oko miał całkowicie zapuchnięte, a jego pokryta sińcami szczęka ledwie się poruszała, gdy mówił.

– Pójdę. – Mrugnął do niej zdrowym okiem.

– A jak twoja… – Wskazała ręką na szyję.

Wzruszył ramionami i natychmiast się skrzywił.

– Ujdzie… chyba.

Mówienie sprawiało mu wyraźny ból, więc stali w niezręcznej ciszy, a Allie nie wiedziała, co powiedzieć, chociaż przez jej głowę przelatywały tysiące myśli. Nie wierzyła, że udałoby jej się przekazać, co naprawdę w tym momencie do niego czuje. Sama nie do końca wiedziała, co to jest. Chciała mu podziękować za uratowanie życia, za postawienie wszystkiego na jedną kartę i trwanie u jej boku. Ale nie wiedziała, dokąd mogłoby ich to zaprowadzić.

– Chcesz, żebym poszła z tobą? – zapytała zamiast tego. – Potrzebujesz pomocy?

– Wolałbym… – jęknął – zrobić to samodzielnie.

– Dobra.

– OK – odezwał się po kolejnej chwili milczenia. – W takim razie do zobaczenia.

Patrząc, jak idzie do gabinetu lekarskiego, odruchowo zacisnęła dłonie w pięści, wbijając paznokcie pod skórę.

Naprawdę miała zamiar pozwolić mu odejść bez słowa po tym wszystkim, co się stało tej nocy? Przecież prawie przez nią umarł. A ona prawie kogoś przez niego zabiła. Co się z nimi działo?

– Sylvain! – zawołała za nim

ochrypłym głosem. Odwrócił się w jej stronę. – Dziękuję.

Niezdolna do wyrażenia tego, co naprawdę odczuwała, uniosła dłonie w bezsilnym geście. Przez ułamek sekundy patrzyli sobie prosto w oczy, wreszcie

jego

opuchnięte

usta

wykrzywiły się w uśmiechu.

– Cała przyjemność po mojej

stronie.

Późnym rankiem obudziły ją kroki dochodzące z korytarza. Przez sekundę zupełnie nie wiedziała, gdzie jest, i wodziła spanikowanym spojrzeniem wokół siebie.

Była w swoim łóżku.

Po wczorajszym spotkaniu przed gabinetem lekarskim poszła do swojego pokoju, gdzie jak najszybciej zrzuciła z siebie brudne ciuchy i nałożyła koszulkę, po czym skuliła się pod kołdrą. Była pewna, że nie uda jej się zasnąć, ale wyczerpanie okazało się tak silne, że przespała resztę nocy i nic jej się nie śniło, nawet Christopher.

Christopher…

Promienie

słońca

wypełniały

jasnością

cały

pokój.

Odgarnęła

opadającą na oczy grzywkę i spojrzała na budzik.

Dziewiąta.

Zerwała się na równe nogi, złapała za ręcznik i popędziła do łazienki, nie zwracając uwagi na mijane dziewczyny, które

mierzyły

zaciekawionymi

spojrzeniami.

Po szybkim prysznicu włożyła czysty mundurek i zbiegła po schodach na parter. Ze zmartwienia znów zaczęła ją boleć głowa. Musiała wiedzieć, co się działo podczas jej snu. Czy Sylvain został wyrzucony? Czy udało im się znaleźć Christophera i Gabe’a? A co z Carterem?

Zatrzymała się nagle, przypominając sobie o swoim chłopaku. Musiała go odszukać,

zanim

sam

się

dowie

o wydarzeniach ostatniej nocy. Musiała się liczyć z tym, że i tak będzie wściekły, gdy usłyszy, że poszła z Sylvainem.

Nagle zaburczało jej w żołądku.

Pogładziła się ręką po brzuchu. Kiedy właściwie ostatnio coś zjadła? Wczoraj raczej nic. Może przedwczoraj?

Najpierw

zajrzała

jednak

do

gabinetu dyrektorki, który okazał się pusty. Później do świetlicy, w której roiło się od uczniów, ale nie dostrzegła żadnych znajomych twarzy. W połowie drogi do biblioteki natknęła się na Jules, zmierzającą w jej stronę.

– Hej, widziałaś może Cartera…? – zapytała i momentalnie zamilkła, widząc rozgniewane

spojrzenie

przewodniczącej.

– Allie, co ty sobie w ogóle

myślałaś?

Próbowała

jej

przerwać,

ale

dziewczyna nie dała jej dojść do słowa.

– Właśnie zebrałam zdrowe cięgi od Isabelle. Mówiła, że wykradłaś się zeszłej nocy na spotkanie ze swoim bratem

i

Gabe’em

wysyczała,

rozglądając się, czy nikt ich nie podsłuchuje. – Wszyscy starsi uczniowie Nocnej Szkoły zostali wezwani na naradę strategiczną. Nie wiem, dlaczego jeszcze cię stąd nie wyrzucili.

Allie nie wierzyła własnym uszom.

Jakie spotkanie z Gabe’em? Przecież próbowała go zabić…

– Jak mogłaś zrobić coś takiego po tym wszystkim, co działo się w ostatnim semestrze? – Jules nie przestawała się wściekać.

Ściągnęłaś

tu

ludzi

Nathaniela!

Allie nie dała się ponieść emocjom.

Musiała się dowiedzieć kilku rzeczy, a gniew jej w tym na pewno nie pomoże.

– Wiem, że jesteś na mnie wściekła, ale przede wszystkim muszę wiedzieć, czy

Sylvain

został

wyrzucony

przerwała jej cierpkim tonem.

– Jeszcze nie – odburknęła Jules.

– Nic mu nie jest? Widziałaś się z nim?

– Wygląda fatalnie, ale będzie żył.

Chociaż razem z bratem postaraliście się, żeby nie było to takie pewne.

Allie przymknęła oczy, pozwalając sobie na odrobinę ulgi. Po chwili wyprostowała się i spojrzała wprost na przewodniczącą.

– Przepraszam, że wpędziłam cię w kłopoty. Nigdy nie naraziłabym świadomie

naszej

szkoły

na

niebezpieczeństwo. Nie zapraszałam tu Christophera, po prostu się pojawił.

I tak, chciałam się z nim spotkać.

Musiałam wiedzieć… – Zamilkła na chwilę, łapiąc oddech. – Musiałam.

Jules nie wyglądała na udobruchaną.

– Czasem odnoszę wrażenie, że jedynym, co potrafisz robić, jest narażanie

Cimmerii

na

niebezpieczeństwo.

Przed

twoim

przyjazdem

jakoś

wszystko

było

w porządku. I może to, co teraz powiem, zabrzmi niesprawiedliwie, ale czasem chciałabym, żebyś… – Przewodnicząca zagryzła wargi, widząc wyraz jej twarzy.

Przepraszam.

Nie

powinnam…

– Nie. Nie masz za co przepraszać.

Zasłużyłam na to. Sama wiesz, że próbowałam… – Zamilkła. To nie miało sensu. Cokolwiek powie, nic nie zmieni. – Po prostu… przepraszam.

Po tych słowach odeszła, czując, jak żebra zaciskają się wokół jej płuc.

Miała wrażenie, że wszystko poszło w najgorszym możliwym kierunku.

Biorąc pod uwagę, że Sylvainowi nie groziło usunięcie ze szkoły i czuł się już lepiej, przed spotkaniem z Isabelle i

wysłuchaniem

wyroku

musiała

załatwić tylko jedną rzecz. Powinna porozmawiać z Carterem.

Szła powoli, przeciskając się przez tłum uczniów wypełniających korytarz i cieszących się z sobotniego poranka.

Jeśli Jules wiedziała, co się stało, to Carter pewnie

też

już

był

poinformowany. Odkrył, że zataiła przed nim list Christophera, dzieląc się tą informacją z kimś, kogo nienawidził.

Wiedział, że go okłamała. I nigdy jej tego nie wybaczy. Dlaczego miałby to zrobić?

W

końcu

okazała

się

kłamczuchą.

Jak

wszyscy

w

jej

rodzinie…

Była tak zagubiona we własnych myślach, że nie zauważyła Jo, która minęła ją na korytarzu.

– O, hej, Jo! Widziałaś może… – Zamilkła, patrząc na zaczerwienioną i

zapłakaną

twarz

przyjaciółki,

rozczochrane

włosy

i

krzywo

pozapinany mundurek. – Co się stało?

– Czy to prawda? – Jo spojrzała na nią zapłakanymi oczami. – To co wszyscy powtarzają? Prawda?

– Nie mam pojęcia… – Allie

poczuła, jak zaschło jej w ustach, a ból głowy

stał

się

jeszcze

bardziej

nieznośny. – Co wszyscy powtarzają?

– Widziałaś Gabe’a zeszłej nocy?

Tutaj? – Jo przestała panować nad głosem. Allie napotkała zaciekawione spojrzenia innych uczniów. Wzięła przyjaciółkę za rękę i pociągnęła w stronę kuchni, ale Jo wyrwała się jej natychmiast i uderzyła ją w nadgarstek.

Cios był bolesny i Allie cofnęła rękę, żeby nie oberwać po raz kolejny.

– Uspokój się – poprosiła, patrząc na Jo zmartwionym wzrokiem i ostrożnie dobierając słowa. – Tak, to prawda, widziałam wczoraj Gabe’a. Kręcił się po terenie szkoły.

– Co? – Jo próbowała skupić wzrok na jej twarzy. – Co on tutaj robił?

Dlaczego się z nim spotkałaś?

Nie mając pojęcia, ile informacji o wydarzeniach poprzedniej nocy krąży po szkole, Allie ściszyła głos do szeptu.

– Christopher się ze mną umówił. – Przypomniała sobie, jak Gabe wlókł ją przez las, i poczuła, jak coś przewraca się jej w żołądku. – Gabe był razem z nim.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – Oskarżycielski ton w głosie Jo był dla Allie kompletnym zaskoczeniem.

– O czym? – zapytała, mierząc ją pustym spojrzeniem.

– Że poszłaś się spotkać z Gabe’em!

– Jo… – Z trudem trzymała nerwy na wodzy. Jo zdecydowanie nie czuła się najlepiej i gniew w tej sytuacji mógł

tylko

zaszkodzić.

Dziewczyna

nie

wiedziała, co się stało, a każda wzmianka na temat Gabe’a wzbudzała w niej histerię. – Poszłam się spotkać z Christopherem, tylko z nim i z nikim innym. Chciałam go zapytać o parę rzeczy. Nie wiedziałam, że Gabe też tam będzie. Pokazał się bez zapowiedzi.

I naprawdę nie powinnyśmy o tym rozmawiać.

Jo przez długą chwilę patrzyła jej w oczy.

– Nie spotkałabyś się z Gabe’em, gdybyś mi wcześniej o tym nie powiedziała, prawda?

– Nie – odpowiedziała Allie ze smutkiem. – Nigdy bym tego nie zrobiła.

Ale musisz przestać o nim myśleć. To ci nie służy. Myślenie o Gabie nikomu nie służy.

– Wiem – zgodziła się Jo. – Tylko…

zrozum… nigdy nie miałam szansy zapytać, dlaczego to wszystko zrobił.

Allie pomyślała o tym, jak bardzo chciała

się

dowiedzieć,

czemu

Christopher opuścił rodzinę, i po raz pierwszy

zrozumiała

irracjonalną

obsesję Jo na punkcie Gabe’a.

– Obiecuję. – Znów złapała ją za rękę. Tym razem obyło się bez uderzenia. – Jeśli tylko Gabe się ze mną skontaktuje, na pewno ci o tym powiem.

Jakiś

czas

później

uniosła

roztrzęsioną rękę i zapukała do drzwi gabinetu Isabelle. Pulsujący ból w jej głowie

przypominał

jazzowego

perkusistę

wygrywającego

szaloną

solówkę, musiała jednak wziąć się w garść.

– Wejdź!

Dyrektorka

nie

wyglądała

na

zachwyconą jej widokiem. Patrzyła na nią spod uniesionych na czoło okularów, trzymając w ręku jakieś papiery.

– Mówiłam, że po ciebie przyślę.

– Przepraszam, Isabelle. – Allie oparła głowę o framugę, jakby to mogło złagodzić jej ból. – Przepraszam… cały dzień kogoś przepraszam. Chciałabym się tylko do czegoś przydać. Mam poczucie, że to wszystko moja wina, i chciałabym… nie wiem… jakoś to naprawić.

Isabelle wskazała jej miejsce na krześle.

– Usiądź. – Kiedy dziewczyna

wykonała

polecenie,

dyrektorka

przyjrzała jej się z uwagą. – Jadłaś coś dziś?

Allie pokręciła głową.

– A wczoraj?

Zbyt otępiała i zmęczona by kłamać, dziewczyna uniosła bezsilnie obie ręce.

Tak

właśnie

myślałam

stwierdziła

Isabelle.

Fatalnie

wyglądasz. Nie ruszaj się stąd, zaraz wracam. – Włączyła czajnik stojący na blacie i wyszła.

Siedząc w pustym gabinecie, Allie gapiła się niewidzącym wzrokiem na ścianę i słuchała bulgotania czajnika.

Patrzyła

na

unoszącą

się

parę

i poruszając niemo ustami, przelatywała w myślach listę możliwych rozwiązań.

Powiew

świeżego

powietrza

wyrwał ją z zamyślenia. Isabelle stanęła w drzwiach, niosąc talerz, na którym leżała kanapka z serem. Chwilę później nalała herbatę do dwóch filiżanek. Allie odgryzła odrobinę chleba – chociaż była strasznie głodna, miała wrażenie, że nie zdoła niczego przełknąć.

Dyrektorka

podała

jej

herbatę

i usiadła w wygodnym fotelu naprzeciw niej, podkulając nogi. Przez chwilę siedziały w zupełnej ciszy, która przez postronnego świadka mogłaby zostać uznana za przyjazną. Allie wyczuwała jednak

panujące

pomiędzy

nimi

napięcie.

Obawiam

się

zaczęła

dyrektorka – że August Zelazny domaga się zwołania trybunału w sprawie twojego wydalenia ze szkoły. Trybunał

zbierze się jutro.

Ta wiadomość nie była dla niej zbyt wielkim zaskoczeniem, choć i tak wywołała kolejny atak bólu. Po tym wszystkim

co

przeszła,

istniała

olbrzymia szansa, że zostanie wyrzucona z Cimmerii tak samo, jak wyrzucano ją ze wszystkich poprzednich szkół.

– W porządku – odpowiedziała

ponuro. – Myślę, że na to zasłużyłam.

– Chciałabym powiedzieć, że nie, ale faktycznie zasłużyłaś. – W głosie Isabelle

wciąż

było

słychać

poirytowanie. Allie wpatrywała się tępo w swoje dłonie. – Jedz kanapkę – napomniała ją dyrektorka.

Dziewczyna

posłusznie

ugryzła

kolejny kęs, unikając patrzenia jej w oczy.

– Jest jeszcze jedna sprawa. – Isabelle westchnęła. – I to też ci się raczej nie spodoba.

– To znaczy? – Allie z trudem przełknęła ślinę.

– Będziesz znowu musiała spotkać się z Christopherem. – Isabelle potarła oczy. – Kiedy się z tobą skontaktuje, musisz się z nim umówić na określony termin i miejsce…

– I co wtedy? Złapiecie go? – Allie z brzękiem odstawiła talerzyk. – On ma tu swoich ludzi. Wie o mnie wszystko.

Zna moje stopnie i orientuje się, z kim się spotykam… – Opadła ciężko na oparcie krzesła. – Skoro wie takie rzeczy, to na pewno zna też twój plan.

I wykorzysta go przeciw tobie.

– Mamy dwa plany. – Słowa

Isabelle były tak ciche, że Allie ledwie ją usłyszała. – Jeden przedstawimy wszystkim nauczycielom i starszym uczniom Nocnej Szkoły. A drugi utrzymamy w tajemnicy między mną, tobą, Sylvainem i garstką osób, którym ufam.

Allie zakryła usta dłonią.

– Wiesz, kto to jest, Isabelle? Wiesz, kto pracuje dla Nathaniela?

Dyrektorka

pokręciła

głową.

Wyglądała

na

nagle

postarzałą

i przygnębioną.

– Chciałabym to wiedzieć…

– To musi być ktoś z nas, prawda?

Ktoś ci bardzo bliski.

– Tobie również.

Przez chwilę patrzyły sobie prosto w oczy. Allie potrafiła wyczytać w jej spojrzeniu

ogrom

zmartwień,

wywołanych tą sytuacją. W rogu gabinetu

cicho

trzeszczał

stygnący

czajnik. To właśnie wtedy zdecydowała, że zupełnie nie obchodzi jej, co opowiadał Christopher. Ufała Isabelle.

Chciała stać u jej boku i bronić tego samego, co ona.

– Przepraszam, że nie powiedziałam ci o Christopherze.

Dyrektorka zmierzyła ją lodowatym spojrzeniem.

– Naprawdę nie mogłam. – Allie miała świadomość, jak rozpaczliwie brzmią jej słowa, ale musiała ją przekonać. – Wiedziałam, jak byś zareagowała. Zastawiłabyś na niego pułapkę i próbowała złapać. Nie mogłam pozwolić, żeby myślał, że go zdradziłam.

Musiałam

z

nim

porozmawiać, chciałam usłyszeć, co miał do powiedzenia.

– A teraz?

– Teraz? – Allie ścisnęła filiżankę tak mocno, że porcelana tylko cudem nie pękła. – Teraz wiem, że mój brat odszedł. Nie znam tego człowieka, który go zastąpił. Kompletnie się zmienił. I nie chcę mieć z nim nic wspólnego.

– Naprawdę się o ciebie troszczę. – Isabelle pochyliła się w jej stronę. – Ale musisz mi wierzyć, gdy mówię, że wiem, jak działa Nathaniel. – Była teraz tak blisko, że Allie mogła dostrzec zielonkawe plamki w jej brązowych oczach. – I obawiam się, że jeśli nie zaczniesz mi ufać, to w końcu zrobisz sobie jakąś krzywdę.

Po spotkaniu z Isabelle wciąż nie potrafiła odnaleźć Cartera, więc poszła do swojego pokoju. Zasnęła natychmiast z wyczerpania i obudziła się dopiero na chwilę przed kolacją.

Tuż przed siódmą schodziła po schodach, kierując się w stronę jadalni, kiedy zauważyła idącego przed sobą Sylvaina. Poczuła gwałtowne bicie serca i przyspieszyła kroku, aby go dogonić, gdy nagle zauważyła, że idzie pod rękę z Nicole. Jej długie włosy powiewały

przy

każdym

kroku,

a w ciemnych oczach odbijała się troska. Sylvain został nieco z tyłu, a kiedy Nicole odwróciła się, by sprawdzić, dlaczego zwolnił, jej oczy napotkały wzrok wpatrzonej w nich Allie. Francuzka pochyliła się do niego i szepnęła mu coś do ucha, a Allie poczuła, jak przeszył ją elektryczny dreszcz, gdy Sylvain podniósł głowę i spojrzał wprost na nią.

Tylko on wiedział, co się wczoraj stało. Tylko on ją w pełni rozumiał. Nie chciała, żeby tak było, ale nie mogła nic na to poradzić.

Sylvain powiedział coś do Nicole i oboje zaczekali na nią na schodach.

Allie przywołała na twarz fałszywy uśmiech i pomachała do nich, pokonując kolejne schody.

– Wszędzie cię szukałam, Sylvain. – Ucieszyła się, że jej głos zabrzmiał

całkiem zwyczajnie. – Cześć, Nicole.

Wszystko w porządku?

Mierzyła

chłopaka

uważnie

wzrokiem,

sprawdzając

skaleczenia

i opatrunki. Był cały posiniaczony, wciąż miał podpuchnięte jedno oko, ale jego szczęka już nie była aż tak nabrzmiała.

– Żyję – odpowiedział. – Ale

zdarzało mi się już lepiej wyglądać.

Nicole pogładziła go po ramieniu i ścisnęła za dłoń.

– Mówiłam mu, że wygląda, jakby spadł z motocykla, na dodatek bez kasku, ale powiedział mi tylko tyle, że wdał się w jakąś bójkę i że mu pomogłaś.

Allie przez chwilę wyobrażała go sobie

w

dżinsach

i

koszulce,

dosiadającego drogiego motoru. To nie było wcale takie dziwne.

Sylvain wciąż nie odrywał od niej oczu.

– Usiądź przy naszym stoliku – zaproponował.

Allie zawahała się. Jeśli Sylvain wciąż chodził z tą Francuzką, to nie chciała się znaleźć w roli przyzwoitki.

Przekonała ją sama Nicole.

– Tak, dosiądź się do nas, prosimy.

Gdy przechodzili przez jadalnię, Allie odczekała chwilę, aż Nicole się odwróci, i błyskawicznie wyszeptała do ucha Sylvaina:

– Rozmawiałaś już z Jerrym

i Zelaznym?

Skinął głową, odwracając wzrok.

– Wszystko w porządku? – Jego reakcja była dla niej zaskoczeniem.

Nie odezwał się, ale coś w jego spojrzeniu podpowiadało, że odpowiedź

nie byłaby twierdząca. Zanim zdążyła zadać kolejne pytanie, Nicole popatrzyła przez ramię, mierząc ich zaciekawionym wzrokiem. Allie cofnęła się o krok.

Carter nie pojawił się na kolacji.

Jego przedłużająca się nieobecność wywoływała w niej narastający lek.

Gdziekolwiek był, musiał wiedzieć, co się stało. I raczej nie przyjął tego najlepiej.

Po

ciągnącym

się

w nieskończoność posiłku, przy którym nie potrafiła znaleźć sensownego tematu do rozmowy, pędem wypadła z jadalni, zdecydowana go odszukać.

Nie było go ani w bibliotece, ani w świetlicy. Przez chwilę zastanawiała się nad zakradnięciem się do skrzydła chłopców, kiedy nagle uświadomiła sobie, że doskonale wie, gdzie powinna go szukać.

Uspokoiwszy oddech, otwarła drzwi do sali balowej, weszła do środka i pozwoliła, by się za nią zamknęły.

Zmrużyła oczy, próbując cokolwiek wypatrzyć w półmroku – kłębki kurzu zdawały się unosić w powietrzu, zaprzeczając

prawu

grawitacji.

Sprawdziła miejsce przed kominkiem tak wielkim, że swobodnie zmieściłaby się wyprostowana w jego palenisku, ale nie znalazła tam niczego poza kilkoma stolikami i porozrzucanymi krzesłami.

Dotknęła klamki, gdy jakiś dźwięk zmusił ją, by się odwróciła.

– Carter?

Żadnej

odpowiedzi.

Dźwięk

powtórzył się chwilę później. Dobiegał

z

drugiej

strony

pomieszczenia.

Pokonała połowę drogi, gdy nagle wyczuła jakiś ruch po swojej lewej.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – Stał, kryjąc się w cieniu i trzymając dłoń na oparciu krzesła.

– Carter – wydusiła z trudem przez zaciśnięte gardło. – Ja… – Ciągle myślała, co powinna mu powiedzieć, ale widząc go przed sobą, zrozumiała, że skończyły się wszystkie wymówki. – Wiedziałam, że poszedłbyś od razu do Isabelle – przyznała wreszcie. – Niezależnie od tego, jak bardzo bym cię prosiła, żebyś tego nie robił. A ja musiałam porozmawiać z Christopherem i nie mogłam pozwolić, żeby go porwali.

– Więc zamiast tego powiedziałaś Sylvainowi.

Mogła dostrzec ze swojego miejsca, jak kostki jego palców zaciśniętych na krześle wyraźnie pobielały. Wyglądał na zranionego i rozwścieczonego. Poczuła nagły ciężar poczucia winy.

– Musiałam mu się przyznać

w czasie przesłuchania. – Zobaczyła jego

powątpiewające

spojrzenie

i momentalnie zaczęła się tłumaczyć: – Pytał, czy Christopher próbował się ze mną

kontaktować,

i

musiałam

powiedzieć

prawdę.

Nie

mogłam

skłamać. Wyznałam mu, że muszę się spotkać z bratem. Nie chciał, żebym była tam sama.

– Ale dlaczego nie powiedziałaś o tym komuś innemu? Na przykład Rachel? – Jego głos był cichy i spokojny, ale słyszała kotłujące się w nim emocje. – Nie ufasz jej?

Rachel

nie

ma

żadnego

przeszkolenia – przypomniała ponuro, przekonana, że ta dyskusja nie może się dobrze skończyć. – Nie wybaczyłabym sobie, gdyby stała jej się jakaś krzywda. – Zrobiła krok w jego stronę. – Carter, zrozum, że byłam załamana tym, że nie mogłam ci o tym powiedzieć.

Jesteś jedyną osobą, z która powinnam była się tym podzielić. Ale…

– Ale mi nie ufasz.

Zanim Allie zdążyła zareagować, jednym płynnym ruchem uniósł krzesło do góry i rzucił nim przez całą salę.

Mebel roztrzaskał się o podłogę z ogłuszającym hukiem.

– Carter. – Jęknęła, patrząc mu prosto w oczy.

– Powiedz mi prawdę, Allie. – Oparł dłonie na biodrach i patrzył na nią, ciężko dysząc. – Spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że czujesz do Sylvaina jedynie przyjaźń. Powiedz mi, że zupełnie cię nie pociąga.

Otwarła usta, chcąc powiedzieć, żeby się nie wygłupiał, bo jest dla niej jedynym facetem na świecie.

Ale tego nie powiedziała. Dość już nakłamała. A jej uczucia wobec Sylvaina były w tej chwili tak pokręcone, że sama nie wiedziała, jak je nazwać.

Choć

wydawało

jej

się

to

niemożliwe, oczy Cartera stały się jeszcze ciemniejsze. Trzema szybkimi krokami pokonał dzielącą ich odległość i złapawszy ją za ramię, przyciągnął tak blisko siebie, że poczuła bicie jego serca. Widziała przed sobą tylko jego czarne oczy.

– Zrobiłbym dla ciebie wszystko – wyszeptał.

Allie

patrzyła

na

niego

z przerażeniem. To nie był Carter. On nigdy by się nie zachował w ten sposób.

Delikatnie dotknęła czubkami palców jego policzka. Skrzywił się.

Przepraszam,

że

cię

skrzywdziłam

wyszeptała,

powstrzymując drżenie dolnej wargi. – Ja tylko chciałam… Miałam nadzieję, że zrozumiesz, jak ważne było dla mnie spotkanie z Christopherem. I naprawdę strasznie mi na tobie zależy…

Nie pozwolił jej dokończyć, tylko bezceremonialnie ją odepchnął i zrobił

krok do tyłu.

– A ja miałem nadzieję, że

zrozumiesz, jak ważne jest dla mnie zaufanie.

Ale

tego

nie

zrobiłaś.

I zaczynam myśleć – z przerażeniem zauważyła, że Carter ma mokre oczy – że nigdy tego nie zrozumiesz.

Odwrócił się i wyszedł z sali, nie patrząc ani razu w jej stronę.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

21

Następnego

ranka

Allie

była

zupełnie otępiała.

Zobojętniała

na

ból,

na

niebezpieczeństwo, na wszystko, co miał

jej do zaoferowania świat. Kiedy Isabelle wezwała ją do biura, by poinformować, że posiedzenie trybunału w sprawie jej ukarania odbędzie się tego

dnia

wieczorem,

dziewczyna

jedynie

skinęła

głową.

To

się

musiało tak ​skończyć.

Mów

prawdę

pouczała

dyrektorka. – Dokładnie tak, jak mnie powiedziałaś.

– Wywalą mnie? – Właściwie nie do końca obchodziła ją odpowiedź, ale słowa Isabelle i tak zabrzmiały groźnie.

– Nie wiem.

Po rozmowie Allie schroniła się w

bibliotece

i

zaszyła

w najciemniejszym kącie, próbując pracować. Nie mogła się przed nikim wyżalić, a jeśli nie chciała sobie narobić dodatkowych kłopotów, to nawet

Rachel

musiała

pozostać

nieświadoma

przyczyn

jej

kłótni

z Carterem.

Zresztą rozmowa wydawała jej się bezcelowa. I tak wiedziała, jak wszyscy zareagują.

Będą

pytać,

dlaczego

powiedziała o tym Sylvainowi, a nie Carterowi. Musiała przyznać, że to było całkiem sensowne pytanie. Dlaczego tego nie zrobiła? Słowa Cartera wciąż rozbrzmiewały w jej mózgu: „Spójrz mi prosto w oczy i powiedz, że czujesz do Sylvaina jedynie przyjaźń”.

Przewracając

kolejne

kartki

podręcznika do historii, widziała na nich tylko twarz Cartera. Wciąż była przerażona gwałtownością jego reakcji.

Po raz pierwszy dotarło do niej, że może z nią faktycznie zerwać z powodu Sylvaina.

Otarła

grzbietem

dłoni

łzy

napływające do oczu. Uświadomiła sobie z goryczą, że płacz również nie ma sensu i w niczym jej nie pomoże.

– Hej, wszystko OK? – zapytała Jo.

Patrząc

na

nią

z

wyraźnym

zmartwieniem,

usiadła

na

krześle.

Wyglądała lepiej niż wczoraj, jej twarz już nie była zaczerwieniona.

Allie jednak nie miała ochoty na rozmowę.

– W porządku – skłamała.

Jo nerwowo odgarnęła dłonią krótką grzywkę.

Posłuchaj,

chciałam

cię

przeprosić, że wczoraj mi trochę odbiło.

Każda wzmianka o Gabie sprawia, że tracę nad sobą kontrolę.

– Nie musisz przepraszać. – Allie z westchnieniem odłożyła pióro. – To ja narobiłam tych wszystkich problemów.

– Zrobiłaś to, co musiałaś. – Jo ją zaskoczyła.

Myślę,

że

każdy

postąpiłby tak samo. Ale słyszałam, że zwołali

jakiś

kretyński

trybunał

w twojej sprawie, i strasznie mnie to wkurza. Już mówiłam Isabelle, że to idiotyzm, ale ona nie chce nic z tym zrobić. – Kopnęła nogę stolika. – Jak zwykle zresztą.

– Skąd o tym wszystkim wiesz? – Allie patrzyła na nią z wyraźnym zaskoczeniem.

Jo zbyła jej pytanie machnięciem ręki.

– Nieważne. Istotne jest to, że jeśli Isabelle pozwoli cię wyrzucić, to ja również rezygnuję. I chciałam, żebyś o tym wiedziała.

– Ale Jo… – Nie miała pojęcia, co powiedzieć,

była

jednocześnie

przerażona i uszczęśliwiona. – Nie możesz…

– Mogę i właśnie to zrobię. – W głosie Jo pojawiło się współczucie. – I tak zamierzam stąd odejść. Od poprzedniego lata nic już nie jest takie samo. Może przeniosę się do tej szkoły w Szwajcarii, gdzie uczy się Lisa.

Spotkam

jakiegoś

przystojnego

szwajcarskiego księcia i będziemy żyli długo i szczęśliwie. Nieważne zresztą. – Nie dała Allie czasu na odpowiedź. – Chciałam po prostu, żebyś o tym wiedziała. Zwłaszcza po tym, co zrobili Sylvainowi.

Allie poczuła, jak zaschło jej w ustach.

To

znaczy?

Co

się

stało

z Sylvainem?

– Nie słyszałaś? – Jo zamrugała ze zdziwieniem. – Wczoraj postawili go przed trybunałem, zawiesili w prawach ucznia Nocnej Szkoły i pozwolili warunkowo ukończyć ten semestr.

Odetchnęła z ulgą. Sylvain nie został

wyrzucony.

Dzień wlókł się koszmarnie wolno.

Zanim nadeszła dziewiąta, godzina rozpoczęcia obrad trybunału, Allie marzyła tylko o tym, by mieć to już za sobą, niezależnie od wyroku.

Tuż przed dziewiątą zeszła samotnie do zimnej piwnicy. Nie wiedziała, czego powinna się spodziewać, ale też nieszczególnie ją to obchodziło. Mimo tego korytarz wydawał jej się dziś wyjątkowo długi i mroczny. Jeszcze nigdy

nie

czuła

się

bardziej

osamotniona.

Ujrzawszy Sylvaina, ogarnął ją nagły atak paniki.

– Co ty tu robisz? – zapytała i szybko do niego podeszła. – Coś się stało?

Rany na jego twarzy tworzyły

okropną płaskorzeźbę. Jedno oko było wciąż prawie całkowicie zapuchnięte, a

rozcięte

wargi

nie

wyglądały

najlepiej. Mimo tego próbował się uśmiechnąć.

– Przyszedłem, żeby ci życzyć powodzenia.

Gwałtowny przypływ uczuć na

chwilę odebrał jej mowę. Zagryzła wargi.

– Słyszałam, co ci zrobili. Strasznie mi przykro.

– Niepotrzebnie. – Spojrzał jej w oczy. – Mnie wcale nie jest przykro.

– Ale to była moja wina –

przypomniała gwałtownie. – To przeze mnie masz kłopoty.

– Moim zdaniem było warto. –

Kiedy

próbowała

zaprotestować,

delikatnie ujął ją za podbródek. – Naprawdę było warto, Allie.

Ze wszystkich sił próbowała się opanować, ale z jej oczu i tak pociekły zdradzieckie łzy. Otarł je swymi długimi, delikatnymi palcami.

– Odwagi – wymówił to słowo

z komicznym francuskim akcentem. – Nie pozwól, żeby widzieli, jak płaczesz.

Odwrócił się i podszedł do drzwi.

Trzymał rękę na klamce, czekając, aż dziewczyna weźmie się w garść. Allie odetchnęła głęboko i skinęła głową na znak, że jest już gotowa.

Otwarł przed nią drzwi.

Weszła.

Pokój był zimny i unosiła się w nim lekka woń zakurzonego betonu oraz potu.

Zelazny, Jerry Cole, Eloise i Isabelle siedzieli za stołem i nie spuszczali z niej wzroku.

– Usiądź, Allie. – Eloise popatrzyła na nią ze współczuciem, gdy dziewczyna sztywno opadła na krzesło. Poczuła chłód metalu. Pozostałe twarze za stołem nie okazywały żadnych emocji.

– Zebraliśmy się tutaj, ponieważ złamałaś

Zasady,

wychodząc

bez

pozwolenia ze szkoły po ogłoszeniu ciszy nocnej i spotykając się z jednym z członków grupy Nathaniela. – Isabelle skrzyżowała ręce. Tym razem włosy miała zaczesane do tyłu, a wąskie okulary

dodawały

surowości

jej

rysom. – Towarzyszył ci Sylvain Cassel, który stanął już przed niniejszym trybunałem. Czy zgadzasz się ze wszystkimi wymienionymi zarzutami?

– Tak. – Allie patrzyła jej prosto w oczy.

– Allie, masz teraz szansę przekonać nas, że nie powinniśmy nałożyć na ciebie najwyższej kary. – Eloise nie okazywała żadnego gniewu. – Opowiedz nam o wszystkich okolicznościach łagodzących, powiedz, dlaczego uznałaś, że to może być usprawiedliwione.

Zacznij od opisania tego, co się zdarzyło tamtej nocy. Dlaczego złamałaś Zasady?

Allie

zaczęła

opowiadać

roztrzęsionym głosem, ale stopniowo się uspokoiła i nabrała pewności. Kiedy dotarła do chwili, gdy Gabe porwał ją ze ścieżki, i wyjaśniła, w jaki sposób zdołała się uwolnić, na twarzy Isabelle zamigotał cień uśmiechu. Tym razem Allie również nie wspomniała o tym, co Christopher mówił na temat dyrektorki.

Biorę

na

siebie

całą

odpowiedzialność za to, co się stało.

Sylvain nie ponosi żadnej winy. Był tam tylko

dlatego,

że

mu

zagroziłam

i odrzuciłam jego rady. Próbował mnie chronić – dodała na zakończenie.

– Dlaczego odrzuciłaś jego rady? – zapytał natychmiast Zelazny.

Allie spojrzała na niego, zachowując kamienny wyraz twarzy.

Ponieważ

wiedziałam,

że

spróbujecie porwać mojego brata, żeby dopaść Nathaniela, i nie chciałam na to poz​wolić.

– Wiedziałaś? – W głosie Zelaznego pojawił się sarkazm. – Skąd niby mogłaś wiedzieć? Potrafisz czytać w naszych umysłach?

– Nie. Proszę mi w takim razie powiedzieć, że się myliłam. – Patrzyła mu prosto w oczy, ale zbył jej komentarz machnięciem dłoni.

– To nie ja tu jestem osądzany – stwierdził. – I radziłbym ci o tym pamiętać.

– Nikt nikogo tu nie osądza. – Jerry spróbował uspokoić atmosferę. Jego kręcone brązowe włosy były bardziej rozczochrane niż zazwyczaj. Potarł

grzbiet nosa, odłożywszy okulary na stolik. – Twoim jedynym motywem była więc próba ochrony brata, tak?

Allie gorliwie pokiwała głową.

– Nie chciałaś pomóc Nathanielowi?

– Nie. – Spojrzała na niego

z zaskoczeniem. – Dlaczego miałabym mu pomagać?

– Z tego, co nam mówiłaś – podjął

Jerry – wynika, że twój brat dość skwapliwie próbował cię przekonać do sprawy Nathaniela. Nie uwierzyłaś mu?

– Wydaje mi się… – Poczuła nagły skurcz żołądka i przełknęła gorzką ślinę. – Mam wrażenie, że mój brat się pogubił. Nie zgadzałam się z ani jednym jego słowem, ale musiałam go zobaczyć.

Dowiedzieć się, co się z nim stało.

Upewnić, że naprawdę wciąż żyje.

– Myślę, że wszyscy przyznamy, że to całkiem racjonalne wyjaśnienie – wtrąciła Eloise. – Między rodzeństwem tworzą się silne więzi i każdy na jej miejscu zrobiłby chyba to samo.

– To właśnie ta więź mnie

najbardziej interesuje – stwierdził Jerry.

Eloise obrzuciła go kosym spojrzeniem, ale nie zwrócił na to uwagi. – Skoro czujesz się z nim tak mocno związana, żeby zaryzykować wszystko i złamać Zasady, to muszę zapytać, czy zrobiłabyś to raz jeszcze? Czy twój brat ponownie mógłby się okazać ważniejszy niż nasza szkoła?

Allie nie zastanawiała się nad tym wcześniej, więc wpatrywała się przez chwilę w milczeniu w nauczyciela, wyobrażając sobie, że Christopher prosi ją, by rzuciła wszystko i przyszła mu z pomocą.

Nie

odpowiedziała

ze

smutkiem. – Już nie.

– Mogę zapytać dlaczego? – Jerry wpatrywał się w nią uważnie. Poczuła wzbierające łzy i przypomniała sobie, co mówił Sylvain: „Nie pozwól, żeby widzieli, jak płaczesz”. Wzięła głęboki oddech i odpowiedziała ze spokojem: – Ponieważ już mu nie ufam.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

22

Przesłuchiwali ją jeszcze przez kilka minut, wreszcie Isabelle ogłosiła koniec posiedzenia.

– Myślę, że mamy już wszystkie informacje

niezbędne

do

podjęcia

decyzji – oznajmiła. – Allie, proszę, zaczekaj na zewnątrz. Zawołamy cię, gdy będziemy gotowi.

Allie wyszła, czując nagłą niemoc.

Korytarz był pusty. Oparła się plecami o ścianę i czekała w grobowej ciszy.

Po

dziesięciu

minutach

stania

osunęła się i usiadła na podłodze, opierając czoło na kolanach i licząc kolejne oddechy. Pół godziny później nawet to było już zbyt męczące. Od czasu do czasu słyszała podniesione głosy dobiegające zza zamkniętych drzwi, ale nie potrafiła zrozumieć żadnych słów.

Prawie udało jej się zdrzemnąć, kiedy drzwi się w końcu otwarły i stanęła w nich Eloise.

– Jesteśmy gotowi – powiedziała.

Allie

podniosła

się

z

podłogi

i wgramoliła z powrotem do sali treningowej numer jeden.

Tym razem musiała stać przed

stołem jak skazaniec oczekujący na wyrok. Próbowała oddychać głęboko, żeby uspokoić nerwy, ale jej płuca odmawiały współpracy, zmuszając ją do krótkich,

urywanych

oddechów.

Trzymała oparcie krzesła tak mocno, że bała się, że je wygnie.

– Postąpiłaś niewłaściwie – zaczęła Isabelle.

Jerry

zajmował

się

czyszczeniem

okularów,

skutecznie

unikając wzroku Allie, a w oczach Eloise widać było wsparcie. – Złamałaś reguły

obowiązujące

wszystkich

uczniów naszej szkoły. Co gorsza ryzykowałaś życiem, swoim i Sylvaina, także ludzi pana Patela. To nie może ujść ci płazem. Rozumiemy jednak więzi łączące rodzeństwo i zdajemy sobie sprawę, że ta decyzja byłaby trudna dla każdego z nas. – Spojrzała z ukosa na Zelaznego,

który

odwrócił

się

ze wściekłym wyrazem twarzy. – Sami zapewne czulibyśmy się w obowiązku pomóc członkom naszych rodzin w takiej sytuacji. To właśnie z tego powodu nie zostaniesz usunięta ze szkoły. – Zelazny z trzaskiem odłożył długopis, na ten dźwięk

dyrektorka

się

skrzywiła

i zamilkła na chwilę. – W zamian za to czeka cię trzymiesięczny okres próbny.

– Co to znaczy? – Allie wodziła wzrokiem od jednego nauczyciela do drugiego.

– To znaczy – wyjaśniła Isabelle – że jeśli przez następne trzy miesiące nie narobisz sobie żadnych kłopotów i nie złamiesz Zasad, zapomnimy o całej sprawie. Ale jeśli chociaż minimalnie naruszysz którąś z reguł, zostaniesz wydalona ze skutkiem natychmiastowym.

Rozumiesz?

Allie skinęła.

– Doceniamy twoją szczerość. – Dyrektorka

spojrzała

jej

prosto

w oczy. – Mamy nadzieję, że się czegoś nauczyłaś i jeśli którykolwiek z ludzi Nathaniela

spróbuje

się

z

tobą

skontaktować, to przyjdziesz z tym od razu do nas. Zaufaj nam, że potrafimy ci pomóc.

Carter unikał jej przez cały kolejny tydzień. Z początku bardzo chciała z nim porozmawiać,

wyjaśnić

wszystko

i przeprosić, tak by było jak dawniej.

Ale wiedziała, że to niemożliwe. Nie tym razem. Zamiast tego dała mu po prostu spokój.

Jego

nieobecność

spowodowała

sporą wyrwę w jej życiu. Podczas każdej kolacji tęskniła za ciepłem jego ramienia,

oplatającego

jej

plecy.

Siedząc w świetlicy lub bibliotece, wciąż automatycznie wypatrywała go wśród uczniów.

Dostali

jeszcze

tydzień

na

dokończenie

raportów

dla

Nocnej

Szkoły, więc nie musiała z nim również trenować i przyglądać się, jak żartuje z Jules i Lucasem.

Wiedziała, że przyjdzie jej zapłacić za

torturowanie

siebie

samej

wyobrażaniem sobie Cartera, który nie stanowił już części jej życia, ale zanim się zorientowała, w jej umyśle powstał

obraz zagubionego nastolatka, który musiał sobie ze wszystkim radzić na własną rękę.

Złamało jej to serce.

„Wierzę, że Carter West jest

najbardziej

godnym

zaufania

człowiekiem,

jakiego

spotkałam.

Wierzę, że każde słowo wypowiedziane podczas naszej rozmowy było prawdą”.

Napisała ostatnie zdanie swojego raportu w sobotę po północy i poczuła spływające po policzkach łzy. Odłożyła pióro, podciągnęła kolana pod brodę i zaczęła się ​kołysać na łóżku.

Coś w niej pękło, gdy usłyszała przez ścianę, że Rachel potknęła się w swoim pokoju. Strasznie się za nią stęskniła i naprawdę potrzebowała jej rady. Nie pozwalając sobie nawet na sekundę

wątpliwości,

zerwała

się

z łóżka i wypadła ze swojego pokoju.

Dobiegła pod drzwi Rachel, oparła policzek o chłodne drewno, zamknęła oczy i zapukała dwukrotnie.

Wejść

odpowiedziała

przyjaciółka

władczym

głosem,

szeleszcząc jakimiś papierami.

– Rachel, naprawdę nie mam

pojęcia, co robić… – Allie zaczęła mówić, nim jeszcze weszła do pokoju, ocierając oczy chusteczką, przez co musiała wyglądać jak wariatka. Rachel jednak

tylko

odgarnęła

papiery

i poklepała miejsce obok siebie na łóżku.

– Mów – poleciła.

– Niektórych rzeczy nie mogę ci powiedzieć… – Allie zająknęła się i zwinęła chusteczkę w kulkę, kryjąc ją w dłoni.

– To powiedz mi o pozostałych. – Podała jej czystą chusteczkę, a jej migdałowe oczy wodziły po twarzy Allie w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek.

– Carter i ja…

– Zerwaliście ze sobą.

Allie wbiła w nią zdumione

spojrzenie.

– Wszyscy o tym mówią – wyjaśniła przyjaciółka. – Chciałam cię zapytać, ale… – Rozłożyła ramiona, a Allie odczytała ten gest jako wymówkę, że już ze sobą nie rozmawiają. To wywołało kolejny atak płaczu, który zakończył się dopiero wtedy, gdy Rachel poklepała ją czule po plecach.

– Był taki wściekły – wyszlochała Allie. – A ja zrobiłam coś, czego mi nigdy nie wybaczy.

– Chodzi o Sylvaina?

Allie wiedziała, że przyjaciółka starała się jej nie osądzać, ale potrafiła wyczuć dezaprobatę kryjącą się w tym pytaniu.

Ludzie

mówią,

że

byłaś

z Sylvainem wtedy, gdy został pobity.

Wiesz, razem… w lesie. Mówiąc w skrócie, krąży plota, że zabawiałaś się z Sylvainem za plecami Cartera.

Poczuła gwałtowne ukłucie bólu, wyobrażając sobie reakcję Cartera na te pogłoski. Domyślała się, że ludzie muszą podejrzewać, co zaszło – poobijana twarz Sylvaina prowokowała do pytań – ale nie wyobrażała sobie, jakie to wszystko będzie poplątane.

Znów zrobiło jej się żal Cartera. I siebie samej.

– Niczego takiego nie robiliśmy. – Rachel musiała jej uwierzyć. – Nie byliśmy tam… razem. Pomagał mi w czymś. – Przez to, że nie mogła opowiedzieć o wszystkich szczegółach, wciąż czuła się jak kłamczucha. Rachel musiała poznać całą historię. W końcu mówiąc jej o Christopherze, nie łamała chyba żadnych Zasad Nocnej Szkoły.

Kiedy wreszcie się zdecydowała, poczucie ulgi sprawiło, że słowa popłynęły

z

niej

nieprzerwanym

strumieniem. Opowiedziała o liście Christophera, o obsesji Cartera na punkcie jej bezpieczeństwa, o rozmowie z Sylvainem.

– Och, Allie… – Rachel westchnęła, gdy dotarła do tego punktu opowieści.

– Wiem. – Odruchowo okręciła

chusteczkę wokół palca. – Może to był

błąd. A może nie. Ale Sylvain omal nie stracił przeze mnie życia. A Carter mnie rzucił.

Wypowiedzenie

tego

na

głos

sprawiło, że znów zachciało jej się płakać, ale chyba wyczerpała już cały zapas łez, ponieważ oczy pozostały suche i piekące.

Przez niepokojąco długą chwilę Rachel przyglądała jej się bardzo uważnie. Allie wiedziała, że jej przyjaciółka nie lubi Sylvaina od czasu letniego balu. Nie potrafiła mu zaufać.

Ale tak naprawdę wcale go nie znała.

– Co się między wami tak naprawdę dzieje? – zapytała w końcu Rachel. – Podoba ci się? Wiesz, nikt nie mógłby cię winić, ocalił cię w końcu z pożaru i teraz też ci pomógł w tym… – Zatoczyła okrąg dłonią. – To musiało stworzyć między wami jakąś więź.

Trudno się temu oprzeć i łatwo to pomylić z miłością.

– Nie – odpowiedziała Allie bez wahania, choć przyspieszone bicie serca sprawiało, że nie wiedziała, czy mówi prawdę. – Wcale mi się nie podoba… – Zamilkła. – Choć… sama nie wiem. – Podciągnęła kolana pod brodę i oplotła je ramionami. – Chyba jakoś mnie pociąga, tak przynajmniej zgaduję. Ale to

nie

dlatego

pokłóciłam

się

z Carterem. Wydaje mi się… – Zamilkła ponownie, zastanawiając się nad tym, co faktycznie czuła. – Naprawdę brakuje mi Cartera, ale z drugiej strony czuję się tak, jakbym dopiero teraz mogła odetchnąć. Nie potrafię oddychać, gdy on jest przy mnie.

– Dlaczego? Bo jest nadopiekuńczy?

Dusisz się przy nim?

Allie bez przekonania pokiwała głową.

– Kocham go. Naprawdę. Ale ciągle mi mówi, co mam robić. Non stop się o coś sprzeczamy. Wydaje mi się, że we mnie nie wierzy i sprawia, że sama też zaczynam wątpić. Sporo nad tym myślałam i chyba wiem, dlaczego tak robi. Nie ma nikogo poza mną: ani rodziców, ani rodzeństwa, żadnych ciotek czy babć. Jest całkiem sam, a ja jestem jedynym, co ma, i dlatego tak mu na mnie zależy. Chce mnie chronić, ale kiedy to robi, zaczynam się dusić.

– Było aż tak źle?

– Nie wiem. Chyba tak… albo nie. – Uniosła obie dłonie. – Nie chciałam, żeby tak to zabrzmiało. Mieliśmy mnóstwo

wspaniałych

chwil.

Ale

pomimo tego, że strasznie za nim tęsknię, to bez niego czuję się wolna.

Rachel powoli wypuściła powietrze z płuc.

– W takim razie powinnaś się z nim całkowicie rozstać. Skoro tak właśnie się czujesz, to tak musisz zrobić.

– Ale kiedy nie wiem jak. – Do jej oczu ponownie napłynęły łzy. – Nie potrafię przestać o nim myśleć. Cały czas widzę miejsca, w których się spotykaliśmy i śmialiśmy. To jest tak głupie, że nie wiem… – Gniewnym gestem otarła oczy. – Ale nie mogę przestać. Tak jakbym miała na jego punkcie jakąś obsesję.

– Właśnie dlatego zerwania są takie trudne – Rachel przemawiała łagodnym głosem. – Są powody, dla których ludzie za nimi nie przepadają. To zajmuje sporo czasu. Przede wszystkim jednak myślę, że powinnaś się jakoś rozerwać.

Nie możesz ciągle tylko pracować.

Spróbuj zrobić coś, czego nigdy nie zrobiłabyś z Carterem. Idź gdzieś z Jo, chociaż jest szalona jak Kapelusznik.

Albo z Zoe. Albo razem gdzieś się wybierzmy.

Unikaj

Cartera…

i Sylvaina – dodała pospiesznie. – Ostatnie, czego ci teraz trzeba, to kolejny zawód miłosny. Musisz odkryć, kim jesteś i czego potrzebujesz. Może jest ci potrzebny Sylvain, nie wiem, albo widzisz w nim tylko model zastępczy.

Nie wydaje mi się, żeby modele zastępcze się sprawdzały. Weź sprawy w swoje ręce.

Allie parsknęła śmiechem przez łzy.

– Nie wierzę, że to właśnie

powiedziałaś – stwierdziła.

– Ja też nie. – Rachel wyszczerzyła się radośnie. – Koniec terapii. Rachunek przyjdzie później.

Allie próbowała zastosować się do jej rad. Zmuszała się do grania w szachy z Jo. A raczej przegrywania w szachy.

Chodziła na lekcje kick-boxingu z Zoe, która pasjami uwielbiała kopać różne rzeczy. Rozmawiała z Rachel i Lucasem o lekcjach, które właściwie jej nie obchodziły.

Starała

się

nie

rozglądać

za

Carterem w każdym pomieszczeniu, do którego wchodziła. Na lekcjach nigdy nie patrzyła w jego stronę, podnosiła głowę dopiero, kiedy wychodził.

Pomocne okazało się to, że Carter przesiadł się w jadalni do stolika Jules i jej znajomych. Wszyscy jednak i tak krążyli wokół nich jak na szpilkach, próbując nie okazywać poparcia żadnej ze stron, choć podziały i tak były nadzwyczaj wyraźne.

Naprawdę

nie

chciałabym,

żebyśmy się podzielili na drużynę Cartera i moją – stwierdziła Allie pewnego

wieczoru

po

kolejnej

błyskawicznej przegranej z Jo. – Ale to się chyba już stało.

Siedziały na podłodze przy niskim stoliku szachowym, ukrytym w kącie świetlicy.

Przy

fortepianie

jeden

z uczniów odgrywał jazzową wersję rockowej piosenki. Kilkoro innych tańczyło przy regałach z książkami.

Wokół panowały chaos i kakofonia, a Allie z zaskoczeniem odkryła, że cieszy ją ta odrobina anarchii.

– Zawsze tak się dzieje – stwierdziła wyniośle Jo. – Szach. Naprawdę powinnaś nauczyć się grania wieżą, a nie zostawiać ją w jednym miejscu.

Ale wasze rozstanie wcale nie jest takie najgorsze.

Kiedy

ja

zrywałam

z Lucasem… Oj, wtedy to dopiero narobił się bajzel. Byliśmy na siebie naprawdę wściekli, więc wyglądało to jak w jakiejś Palestynie. – Dramatyzm w jej głosie zmusił Allie do uśmiechu.

Miło

było

w

końcu

zobaczyć

przyjaciółkę w dobrym nastroju. – Wszyscy opowiedzieli się po którejś ze stron i jedni nie rozmawiali z drugimi.

Koszmar. A wy… – Allie przesunęła wieżę zgodnie z sugestią, ale Jo tylko wywróciła oczami. – Szach i mat. Jesteś w tym naprawdę beznadziejna, wiesz?

A wy się nie wściekacie, tylko próbujecie się ignorować, dzięki czemu jest łatwiej. Nam oczywiście, bo wy to macie przewalone, wiem.

– Rozmawiałaś z nim? – Allie

pomogła rozłożyć figury od nowa. – To znaczy z Carterem?

– Oczywiście! Każdego dnia z nim rozmawiam. Na tym właśnie polega idiotyczność rozstań: tylko wy dwoje przestaliście ze sobą rozmawiać.

Allie jakoś nigdy wcześniej o tym nie pomyślała. Zamarła, trzymając króla w jednej ręce.

– I jak się czuje?

– Załamany. – W oczach Jo błysnęło współczucie. – Samotny. Ale poza tym całkiem OK. Jest taki jak ty. Radzi sobie. Lucas mu trochę pomaga. Carter chciałby zabić Sylvaina, ale Jerry trzyma ich obu na dystans. – Dokończyła rozstawianie figur i spojrzała na nią z nagle rozpromienioną twarzą. – A w ogóle wybierasz się na imprezę w przyszłym tygodniu? W ruinach zamku.

Chociaż zupełnie nie miała na to ochoty, postarała się brzmieć tak, jakby była zainteresowana.

– Jaka impreza? Nic o tym nie słyszałam.

– Robimy to co roku. Tym razem odbędzie się w przyszły piątek. Ja na pewno idę. Będzie fajnie i strasznie.

Mamy ognisko, opiekamy pianki, pijemy wino i opowiadamy sobie historie o duchach.

– Czy to… – Allie ugryzła się w język, nie kończąc pytania. Musiałaby dopytywać,

czy

wszystko

jest

zatwierdzone

przez

Patela,

zabezpieczone

przed

Nathanielem

i Christopherem, ale nie mogła o tym rozmawiać z Jo. – To jest legalne? To znaczy Isabelle nie ma nic przeciwko?

– Mogą przyjść wszyscy starsi uczniowie – odpowiedziała wymijająco Jo. – Do których też się zaliczasz.

Naprawdę powinnaś przyjść, nikt nie omija tej zabawy.

– Pomyślę nad tym – obiecała Allie, choć wcale nie miała takiego zamiaru.

Co kilka dni odbywała kolejne spotkania z Isabelle. Za każdym razem dopytywała o Nathaniela i ciągle słyszała, że nie ma żadnych nowych wieści ani o nim, ani o jego szpiegu w szkole. Sama informowała, że Christopher nie próbował się z nią kontaktować,

chociaż

gdy

tylko

wchodziła do swojej sypialni, jej wzrok odruchowo kierował się do biurka, szukając

grubej

koperty,

opisanej

znajomym charakterem pisma. Ale żadna się nie pojawiła.

Ciągle

kurczowo

trzymała

się

wszystkich Zasad. Wracała do pokoju przed jedenastą. Nie spóźniała się ani na lekcje, ani na posiłki. Kiedy znów rozpoczęły się zajęcia Nocnej Szkoły, skupiła się na treningach i poznawaniu strategii – wyprostowane plecy i wzrok skupiony na Raju Patelu. Unikała patrzenia na Cartera i Sylvaina oraz na wszystko, co nie mogło jej ocalić życia nocą w ciemnym lesie. Cały smutek, zakłopotanie i wściekłość włożyła w naukę ciosów rękami i nogami. Dało jej to ogromną satysfakcję.

Tego właśnie oczekiwała po niej Isabelle. Allie miała nadzieję, że dyrektorka

zaczyna

stopniowo

jej

wybaczać.

Idąc pewnego popołudnia na kolejne spotkanie

z

Isabelle,

zauważyła

zmierzający w jej stronę po schodach charakterystyczny rudy koński ogon. Jak zwykle próbowała uniknąć spotkania, ale Katie Gilmore zatrzymała się tuż przed nią.

Cześć,

Allie.

Odsłoniła

w uśmiechu równe białe zęby. Nawet jej szminka była idealnie dobrana. Allie wciąż nie miała pojęcia, jak ta dziewczyna to robi.

– Co tam, Katie? – Próbowała nie brzmieć zbyt podejrz​liwie.

– Kilkoro z nas wybiera się w piątek na ognisko przy wieży. To taka tradycja wśród starszych uczniów. Myślę, że powinnaś iść z nami.

– Moment. – Allie patrzyła na nią z

niedowierzaniem.

Chcesz

powiedzieć, że zapraszasz mnie na imprezę? – Zamilkła dla podkreślenia efektu.

Jesteś

pewna,

że

nie

pomieszały ci się jakieś proszki?

– Och, nie wygłupiaj się, Allie. – Na jej twarzy pojawił się podejrzanie anielski uśmiech. – To naprawdę ważna impreza. Wiem, że macie problemy z Carterem, więc chciałam się upewnić, że nie będziecie siedzieć w kącie i użalać się nad sobą. Przyjdziesz?

Na dźwięk tego imienia zamarła.

Katie wymawiała je w taki sposób, że Allie zaczynała się niepokoić. Mówiła o nim tak, jakby miała wobec niego jakieś zamiary.

W końcu Allie wzruszyła ramionami, próbując pamiętać o tym, że wciąż trwa dla niej okres próbny.

– Może – odpowiedziała. – Mam sporo nauki.

– To cudownie. – Katie wyglądała na

usatysfakcjonowaną.

Mamy

pozwolenie na powrót po dwudziestej trzeciej. Mam nadzieję, że się pojawisz, będzie świetna zabawa.

Patrząc za odchodzącą dziewczyną, Allie poczuła niepokój narastający w żołądku. Czego tak naprawdę chciała ta złoś​liwa ruda krowa?

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

23

Wszedłszy tego popołudnia do biura Isabelle, Allie zadała swoje tradycyjne pytanie, dyrektorka zaś odpowiedziała tradycyjnym, przeczącym potrząśnięciem głową. Allie z ciężkim westchnieniem opadła na krzesło przed biurkiem.

– Katie Gilmore zaprosiła mnie na piątkową

imprezę

w

zamkowych

ruinach. Zgaduję, że to oznacza, że nie powinnam się tam pojawić.

Isabelle zdjęła okulary i odłożyła je na leżącą przed sobą stertę papierów.

– Nie wydaje mi się, że układanie kalendarza spotkań towarzyskich według tego, czego chce lub nie chce od ciebie Katie,

jest

najrozsądniejszym

wyjściem – stwierdziła.

– Mówiła, że to legalne – dodała Allie. – Tylko nie wiem, czy to dotyczy też

dziewczyn

z

warunkowym

zawieszeniem.

Dyrektorka machnęła ręką.

– Legalne w tym wypadku oznacza, że nikt nie zostanie ukarany za udział

w tej imprezie. To taka tradycja. Ufamy uczniom, że nie spalą całego lasu, nauczyciele nie śledzą ich potajemnie.

Dostajecie

dodatkową

godzinę

na

powrót do szkoły. Jeśli wszyscy zachowują się właściwie, zabawa odbywa się też następnego roku. Trwa to już chyba od momentu zburzenia zamku, na pewno się tam spotykaliśmy, gdy ja byłam uczennicą tej szkoły.

Allie próbowała sobie wyobrazić szesnastoletnią Isabelle u boku swej szesnastoletniej matki, ale jej nie wyszło.

– Tylko… To na pewno jest

bezpieczne? – Czuła się dziwnie, pytając o kwestie bezpieczeństwa. – Będą tam jacyś ludzie Patela?

Na twarzy dyrektorki pojawił się smutny uśmiech.

– To, że zadałaś mi takie pytanie, jest jednocześnie oznaką postępu, jak i jego braku. Ale odpowiedź brzmi: tak.

Będą tam ochroniarze Raja, sprowadził

na tę noc dodatkowych ludzi. Na pewno nic wam nie grozi.

– W sumie to bez znaczenia –

wymamrotała Allie. – Pewnie i tak nie pójdę. To w końcu tylko jakieś pieprzone

ognisko.

Zauważyła

ostrzegawcze spojrzenie dyrektorki. – Przepraszam za łacinę.

– To, co ci powiem, może cię

zaskoczyć. – Isabelle pochyliła się ku niej i spojrzała jej prosto w oczy. – Chciałabym, żebyś poszła na tę zabawę.

– No nie… – Dziewczyna opadła na oparcie krzesła. – Ty też?

– Ostatnie tygodnie były dla

wszystkich stresujące – Isabelle mówiła dalej, ignorując jej uwagę – ale to ty miałaś najgorszą sytuację. Dodatkowo, biorąc pod uwagę, co zaszło między tobą a Carterem… – Wstała z krzesła i stanęła przed Allie, opierając się tyłem o biurko. – Myślę, że doskonale sobie ze wszystkim poradziłaś. Dałaś innym przykład. Ale boję się, że tutaj – delikatnie dotknęła palcem jej serca – dzieją się różne rzeczy. Chciałabym znów zobaczyć, jak się bawisz. Obiecaj mi, że pójdziesz.

Allie odwróciła wzrok.

– Isabelle… – Naprawdę nie miała ochoty na udział w tej imprezie. Ale dyrektorka nie dała się zniechęcić.

Obiecaj

mi,

że

pójdziesz

i będziesz się dobrze bawić. Niech to będzie jeden z elementów twojej kary.

– No dobra. – Allie westchnęła, wciąż się wahając. – Pójdę. Ale nie mogę obiecać, że będę się bawić.

– W porządku. – Isabelle wróciła za biurko. – Tylko trzymaj się z dala od Katie Gilmore. Nie pasujecie do siebie.

I nadal obowiązuje cię zakaz wdawania się w bójki.

– Cudownie. – Allie obrzuciła ją niechętnym spojrzeniem.

Kilka minut później weszła do świetlicy i znalazła zwinięta na kanapie Zoe, która z wyraźnym zmieszaniem wpatrywała się w strony Pani Dalloway.

– Nic z tego nie kumam – stwierdziła dziewczynka, rzucając książkę na stół. – Przecież wszyscy w tej powieści ciągle kłamią. To jakieś bzdury. Nikt nie mówi tego, co chciałby powiedzieć. I dlaczego w dawnych czasach wszyscy zawsze mieli doła?

– Może z powodu wojny? –

podsunęła Allie, sadowiąc się na drugim końcu długiej, skórzanej kanapy.

– Przecież ciągle mamy jakąś

wojnę – przypomniała Zoe. – A nie jesteśmy tacy żałośni.

– Racja. – Allie zastanowiła się nad tym przez chwilę. – A może chodzi o ich dietę?

– Witaminy! – Uspokoiła się Zoe, kiwając głową.

– O czym gadacie? – Stos książek niesionych przez Rachel sięgał aż do czubka jej nosa. Odstawiła go na pobliski stolik.

– O witaminach – wyjaśniła Zoe.

– No tak, to oczywiste.

Rachel zabrała się do rozkładania książek z chwiejnego stosu, jakby miała przed sobą grubą talię kart.

– Herbaty? – zasugerowała Allie. – Najlepiej z jakimś jedzeniem?

Rachel trzymała zakurzone tomiszcze w skórzanej oprawie.

– Jak najbardziej.

Do kolacji brakowało jeszcze paru godzin, a kuchnia była pusta. Na ladzie rozłożono

świeże

bochny

chleba,

przykryte białymi szmatkami. Powietrze wypełniał delikatny aromat drożdży.

Stały tam dwie duże lodówki:

z jednej mogli korzystać uczniowie szukający mleka i przekąsek. Drugiej nie wolno było dotykać.

– Zobaczmy – stwierdziła Rachel, otwierając uczniowską lodówkę. – Bingo! Są kanapki ze śniadania! – Wyjęła tacę przykrytą folią spożywczą, pod którą leżały równo poukładane kanapki.

Obie

zabrały

się

do

przygotowania herbaty, gdy w kuchni pojawiła się Jo.

– No tak, genialne umysły mają jednakie pomysły – orzekła, biorąc kubek z herbatą.

– Słuchajcie, o co chodzi z tą głupią imprezą? – Allie westchnęła.

– Na mnie nie patrz! – Rachel cofnęła się o krok z lękiem w oczach. – Ja na pewno nie idę. Mam zaległości we wszystkim.

– Ja idę. – Jo uniosła rękę.

– Ja bym chciała – wymamrotała Zoe z buzią pełną sera. Allie spojrzała na nią powątpiewająco.

– A możesz? Zapraszają tylko

starszych uczniów.

Zoe zmierzyła ją wzrokiem.

– Może i jestem mała, ale na pewno należę do starszych uczniów tak jak i ty.

– Racja – potwierdziła Jo. – Zoe na pewno może przyjść. – Odwróciła się do Allie. – A co powiesz na to, byśmy poszły razem?

– W ogóle nie chcę tam iść. – Allie oparła się ciężko o ladę. – Isabelle mi kazała.

– Nie będzie tak źle – pocieszyła ją Jo. – Pójdziemy razem na tę randkę.

– Tylko żadnego całowania –

zastrzegła Allie.

– A możemy się trzymać za rączki? – Głos Jo pobrzmiewał nadzieją.

– Dobra.

– Myślisz, że wystarczająco ciepło się ubrałam?

Jo stała na korytarzu przed tylnymi drzwiami szkoły ubrana w jasnoróżowy szal, wysokie białe buty, pikowaną marynarkę i ocieplane getry. Dochodziła dziewiąta i były właśnie w drodze na imprezę. Jo opatuliła się, jakby miały zdobywać jakiś alpejski szczyt, a nie łagodny angielski pagórek.

– Myślę, że przeżyjesz – stwierdziła Allie z przekąsem, zapinając płaszczyk.

Miała na sobie szkolną spódniczkę, dwie pary rajstop i czerwone martensy, sięgające aż do kolan.

– Te buty są ocieplane? – Jo

zmierzyła

powątpiewającym

spojrzeniem. – Zmarzną ci stopy.

– Trudno. – Allie owinęła się szalem. – Oddam moje palce na potrzeby nauki.

– Zaczekajcie!

Odwróciły się i zobaczyły Zoe, która pędziła w ich stronę korytarzem, wkładając płaszcz. Na jej głowie kołysała

się

niebieska

czapka

z pomponem.

– Ruszajmy! – zakomenderowała Allie. – Najpierw trzymamy się za ręce, a

potem

możemy

się

trochę

poob​macywać.

– Przecież mówiłaś, że nie będziemy się

całować

przypomniała

Jo,

otwierając drzwi.

– Możemy, byle bez języczków.

Noc była ciemna i przejrzysta; na niebie wisiał księżyc w pełni, świecący tak jasno, że nie musiały używać latarki, dopóki nie dotarły do skraju lasu u stóp wzgórza. Idąc gęsiego, ruszyły pod górę ścieżką zaczynającą się za murami ogrodu.

Allie mogła dostrzec parę swojego oddechu unoszącą się w nocnym powietrzu. Nadal nie miała ochoty na imprezowanie, ale musiała przyznać, że miło było dla odmiany zająć się czymś innym niż nauka czy sprawy Nocnej Szkoły.

– Nigdy jeszcze tam nie byłam. – Wskazała na szczyt. – Jest tam coś fajnego?

– Te ruiny są ponoć nawiedzone – stwierdziła Zoe.

– Wszystkie ruiny powinny być nawiedzone – przypomniała Jo.

Tak,

ale

te

podobno

naprawdę.

Zoe

wydawała

się

rozbawiona ideą istnienia duchów. – Żył

tam ponoć jakiś katolicki arystokrata, torturowany

i

zamordowany

przez

Henryka VIII.

– I to on nawiedza tę wieżę? – zapytała Allie.

– Nie. Jego żona totalnie sfiksowała, kiedy Henryk porąbał faceta, więc zaczęła

wspierać

buntowników.

Podobno

pozwalała

im

się

tutaj

ukrywać, może nawet w tym starym budynku, który jest teraz naszą szkołą. – Zwolniły, słuchając opowieści Zoe. – W końcu żołnierze Henryka postanowili ją dopaść, ale ona nie miała zamiaru się poddawać. Bitwa trwała wiele dni, zginęli wszyscy obrońcy poza nią.

Walczyła jak wściekła kocica, podobno sama zabiła co najmniej pięciu ludzi, ale przeciwników było zbyt wielu. Otoczyli ją w sypialni na szczycie wieży. – Dziewczyna wskazała na mroczny zarys kamiennej budowli, pochylającej się nad nimi niczym sep. – Kiedy ją rozbroili, obdarli ją ze skóry, kawałek po kawałku.

Ostatnie

zdanie

wypowiedziała szeptem. – A na koniec wyłupili jej oczy.

– Te drastyczne szczegóły są

zupełnie niepotrzebne – wymamrotała niepewnie Jo.

– Od tego czasu zamek stoi

opuszczony. Mówi się, że w jasne noce można ją dostrzec na szczycie wieży, skąd wypatruje żołnierzy Henryka. To właściwie jest najbardziej przerażające, bo nie ma już żadnego szczytu wieży. – Zoe znów ściszyła głos. – Musi zatem unosić się w powietrzu…

– Cześć wam.

Wszystkie

wrzasnęły,

słysząc

dobiegający znikąd głos ​Lucasa.

– Aj!

Skierował w ich stronę światło latarki, oślepiając je na chwilę.

– Co się z wami dzieje?

– Zoe opowiadała właśnie straszną historię – Jo próbowała się bronić.

– Och. – Lucas wyszczerzył się do Zoe. – Wcisnęłaś im bajkę o Fruwającej Damie.

– Właśnie tak – odpowiedziała z uśmiechem.

– Dosko! – Przybił jej piątkę. – Uwielbiam tę historię, daje dreszcze.

– Totalnie się wkręciły – stwierdziła Zoe z wyraźną satysfakcją.

– A gdzie reszta? – Allie omiotła pobliskie drzewa promieniem latarki.

– Jeszcze nie jesteśmy na miejscu – zauważyła Jo.

Z góry doleciały ich ciche śmiechy, niesione przez wiatr.

– Zapalili już ognisko? – dopytywała się Jo, gdy podjęli wspinaczkę pod górę.

– Poszedłem, kiedy zaczynali je zapalać.

Lucas

był

wyraźnie

skrępowany.

Szukałem

Rachel.

Widziałyście ją?

– Nie ma jej – odpowiedziała Allie z zakłopotaniem. – Nie wybierała się w ogóle. Nie mówiła ci?

– Mówiła. – Wsunął dłonie do

kieszeni i kopnął leżący na ziemi kamyk. – Miałem nadzieję, że jej się odwidziało.

– Chodź z nami – zaproponowała Zoe.

Będziemy

się

całować

z języczkami.

Słucham?

Zamrugał

ze

zdziwieniem.

– Bez języczków – poprawiła ją skrupulatnie Jo.

– Właściwie to chyba jest opcja, że z języczkami – stwierdziła Allie, ruszając pod górę.

Przed szczytem podejście stało się nieco łagodniejsze i Allie mogła wreszcie zobaczyć wieżę w całej okazałości. W powietrzu unosił się delikatny zapach dymu, słyszała również radosne śmiechy i krzyki. Zbliżając się do zamku, stopniowo otrząsały się z napięcia wywołanego opowieścią Zoe.

Lucas zaprowadził je do podnóża naturalnych,

kamiennych

schodów,

wiodących na szczyt zamkowych murów.

Stanąwszy

na

wąskich

blankach,

niemających nawet metra szerokości, spojrzeli na ognisko płonące po drugiej stronie. Wokół ognia, niczym na sabacie, rozsiedli się rozgadani i roześmiani uczniowie.

Gdy podeszli nieco bliżej, Katie natychmiast pospieszyła na spotkanie Allie.

– O, udało ci się. – Miała na sobie narciarską

kurtkę

i

kaszmirową

czapeczkę. – Witamy. Częstujcie się napojami i piankami. – Uśmiechnęła się rozbrajająco. – Dołączcie do nas.

– Ktoś ją podmienił – szepnęła Allie do Jo, patrząc na oddalające się plecy dziewczyny. – Weź ją napraw.

Tak

nagle

przestała

cię

nienawidzić? – Jo była równie mocno zaskoczona. – Czemu nic o tym nie wiem?

– Nie lubię tej panny – rzuciła Zoe i pognała przed siebie, wypatrzywszy w tłumie jakąś znajomą twarz.

Gdy dotarły do ogniska, Allie odruchowo

rozejrzała

się

wokół,

szukając Cartera. Jej wzrok zatrzymał

się na Syl​vainie. Poza kilkoma siniakami jego twarz prawie całkiem wróciła do normy. Rany na szyi wciąż się goiły.

Siedział obok olśniewającej Nicole, ubranej

w

zachwycający

czarny

płaszczyk

i

nauszniki.

Sprawiali

wrażenie tak idealnej pary, że Allie poczuła bolesne ukłucie w sercu. Ona już dla nikogo nie była idealną parą.

Nicole dostrzegła ją przez płomienie i z uśmiechem na twarzy pomachała butelką szampana.

Allie odmachała jej z pewną

nieśmiałością.

Jo pociągnęła ją bliżej ognia i usiadły na dużym, płaskim kamieniu, stanowiącym niegdyś fragment zamku.

Dołączyła do nich Zoe i w trójkę przyglądały się, jak jeden z uczniów wsadza do ognia długi kij. Powietrze wypełniło

się

słodkim

zapachem

opiekanej pianki. Allie zaciągnęła się głęboko aromatem kempingów z czasów dzieciństwa.

– Ja też chcę. – Załkała żałośnie.

– Lucas! – rzuciła Jo tonem

nieznoszącym sprzeciwu. Spojrzał na nią, unosząc brew. – Jedną piankę na kiju, poproszę.

Wybrał gałązkę ze stosu leżącego na ziemi, ktoś podał mu duży worek wypełniony piankami. Wokół krążyły wino i szampan. Niektórzy trzymali w ręku plastikowe kubeczki, pozostali popijali

wprost

z

butelek. Allie

wstrzymała oddech, widząc, jak jedna z nich trafia w ręce Jo. Na szczęście przyjaciółka odmówiła.

– Nie mogę, muszę być jak święta – podziękowała za poczęstunek. – Nie słyszałeś?

Święta

Jo,

patronka

trzeźwości.

Allie również odmówiła. Po tym, co się stało w czasie letniego balu, utrata kontroli nad sobą nie budziła jej zainteresowania.

Jo nabiła kolejną puchatą piankę na kij.

– Są przepyszne, ale nie mogę zjeść więcej niż trzy. – Była naprawdę szczęśliwa. – Bo inaczej puszczę pawia.

Ktoś dorzucił drewna do ognia i płomienie wystrzeliły w górę, kryjąc w ciemnościach otaczające ich lasy.

Ogarnęła ich fala przyjemnego ciepła.

Allie odchyliła się do tyłu, patrząc na górującą nad nimi zamkową wieżę, jej postrzępione blanki i wąskie okna przypominające skośne oczy.

– Ciekawe, czy była w tym choć odrobina prawdy? – wymruczała pod nosem, myśląc na głos. Jo zmierzyła ją zaintrygowanym spojrzeniem, błyskając niebieskimi tęczówkami w świetle płomieni. – No wiesz, w tej historii o

zabitej

kobiecie.

Chciałabym

wiedzieć, jak to naprawdę wyglądało.

– Mój brat mówił, że widział tutaj ducha. – Jo uniosła piankę ponad roztańczonymi płomieniami.

Pewnie

próbował

cię

przestraszyć – stwierdziła sceptycznie Allie.

– Może. – Jo niepewnie wzruszyła ramionami. – Ale nie wydaje mi się.

Tom nigdy się niczego nie bał, a to, co zobaczył tamtej nocy, naprawdę go wystraszyło.

Reszta uczniów z zaciekawieniem zaczęła przysłuchiwać się ich rozmowie.

– Co takiego zobaczył? – zapytał

Lucas, stając obok niej z butelką szampana.

– Był tu razem z przyjaciółmi podczas zimowego ogniska, tak jak my teraz, tyle tylko, że weszli do wieży.

O północy usłyszeli nad głowami jakieś kroki. Mówił, że słyszał skrzypienie drewna. Nad ich głowami nie było jednak drewnianych podłóg. Niczego tam nie było.

Wszyscy zamilkli, a Allie z trudem przełknęła ślinę.

– Uznali, że ucieczka będzie

najlepszym rozwiązaniem – mówiła dalej Jo. – Popędzili przed siebie, ale zanim zbiegli ze wzgórza, obejrzeli się za siebie i wtedy ją zobaczyli.

– Kogo? – zapytał któryś z uczniów.

– Kobietę w długiej szarej sukni, patrzącą za nimi – wskazała na szczyt wieży – z tamtego miejsca.

Zgromadzeni wokół ognia uczniowie westchnęli ze strachu. Ktoś nerwowo zachichotał.

– Pewnie coś sobie wyobraził – stwierdziła Katie, nalewając szampana do plastikowego kubeczka.

– Może, ale… O cholera! – Jo

błyskawicznie wyciągnęła z ognia płonącą piankę i zaczęła zdmuchiwać płomienie, zanim jednak jej się to udało, ze

słodkiego

cukierka

pozostała

zwęglona masa. Zdrapała ją i wrzuciła do ognia. – Mój brat nigdy więcej już tu nie przyszedł.

Lucas wziął solidny łyk z podawanej wokół butelki.

– Byłem tu już chyba ze sto razy i nigdy niczego nie widziałem.

W tej samej sekundzie w ognisku coś donośnie

strzeliło

i

wszyscy

zgromadzeni

wokół

płomieni

gwałtownie

podskoczyli.

Kilka

dziewcząt wrzasnęło, a potem zaczęły się śmiać.

– Nie lubię historii o duchach – stwierdziła

Nicole

z

wyraźną

dezaprobatą. – Mówienie o nich zakłóca spokój

umarłych.

A

to

jest

niebezpieczne,

powinniśmy

ich

zostawić.

– Naprawdę wierzysz w duchy? – zdziwił się Lucas.

– Oczywiście! – odpowiedziała z taką pewnością, jakby uważała jego pytanie za absurdalne. – Przecież jestem z Paryża, to miasto jest pełne duchów.

Nie można mówić, że coś nie istnieje tylko dlatego, że się tego nie rozumie.

To arogancja. Ja na przykład nie rozumiem, na jakiej zasadzie działa telewizja, ale przyznaję, że istnieje coś takiego.

Wszyscy zaczęli dyskutować nad jej logiką.

– Jakie nudy. – Katie westchnęła. – Może w coś zagramy?

Pozostali

uczniowie

wybuchli

szyderczym śmiechem.

– Ciekawe w co? – zapytał któryś z nich. – Może w węże i drabiny?

A

może

w

prawdę

lub

wyzwanie? – zaproponowała Katie bez namysłu. – Od lat się w to nie bawiłam.

– To dość ryzykowna gra –

przypomniała Nicole, opierając się o Sylvaina. Allie zauważyła, jak odruchowo objął ją w pasie ramieniem, kiedy

jednak

podniosła

wzrok

i spojrzała mu w oczy, Sylvain patrzył

prosto na nią. Coś zatrzepotało w jej brzuchu.

Gdy ponownie skoncentrowała się na rozmowie, Katie zdążyła już przejąć dowodzenie. Stanęła na kamieniu, tak by wszyscy mogli ją zobaczyć, a jej włosy miały ten sam kolor co strzelające za jej plecami płomienie.

– Dobra, zasady są takie – zaczęła. – Każdy, kto zostanie o coś zapytany, może również zadać pytanie innej osobie. Po usłyszeniu pytania musicie zdecydować, czy chcecie odpowiedzieć prawdę czy podjąć wyzwanie. – Wśród uczniów podniosły się głosy protestu. – Tak jest bezpieczniej – ucięła Katie. – Wiem, że to trochę niezgodne z tradycją, ale… Ja zaczynam. – Wypatrzyła sobie ofiarę. – Alex, czy ktoś ci już kiedyś obciągnął?

– Ohyda. – Zoe zmarszczyła nos.

Allie spojrzała na nią i przypomniała sobie, że dziewczynka ma dopiero trzynaście lat. Zastanawiała się, czy nie powinna jej stąd zabrać, zanim wszystko wymknie się spod kontroli. Jej również nie odpowiadały takie pytania. Inaczej pamiętała grę w wyzwania. Zoe wydawała

się

jednak

bardziej

zaintrygowana niż zniesmaczona, a Allie nie chciała jej zawstydzać.

Z grupki uczniów podniósł się wysoki blondyn, którego pamiętała z Nocnej Szkoły.

– Wybieram prawdę – stwierdził, trzymając

butelkę

wina.

Pozostali

natychmiast zamilkli. – Odpowiedź

brzmi: tak.

Rozległy się okrzyki niedowierzania, ktoś rzucił w niego słodką pianką.

– Tylko raz – doprecyzował Alex. – Naprawdę, przysięgam. – Uśmiechnął

się szeroko. – Ale jako prawdziwy dżentelmen

zaoszczędzę

wam

szczegółów.

– Raczej wątpię – stwierdziła Katie, przejmując od niego butelkę. – Teraz ty zadajesz pytanie.

– Pru. – Chłopak wybrał.

Obecna

odezwała

się

rozchichotana blondynka.

– Czy to prawda, że straciłaś dziewictwo na jachcie?

Wszyscy przy ognisku wybuchli śmiechem,

podczas

gdy

Pru

zastanawiała się nad decyzją, nieco chwiejąc się na nogach.

– Wybieram wyzwanie – stwierdziła wreszcie, co zostało powitane kolejną salwą śmiechu wśród jej przyjaciół.

Alex myślał nad wyzwaniem.

– Zdejmij koszulkę i wejdź na wieżę. Musisz tam zostać sama przez trzy minuty.

Pru nie wyglądała na zachwyconą.

– Nie chcę włazić na tę wieżę.

– Znasz zasady – wtrąciła się surowo Katie. – Prawda albo wyzwanie.

Blondynka

westchnęła,

rozpięła

kurtkę i zdjęła gruby sweter. Pod spodem miała różową koszulkę, której pozbyła się bez wahania, odsłaniając biały stanik. Chłopcy powitali ten widok radosnymi okrzykami.

– Dziewczyno… – Jo jęknęła pod nosem. – Miej do siebie choć trochę szacunku.

– Biustonosz też – doprecyzował

Alex, choć wcale nie musiał, ponieważ dziewczyna rzuciła go już na pozostałe rzeczy.

Na

wieżę!

Na

wieżę!

dopingowali ją zebrani.

Dziewczyna

ruszyła

pod

górę,

śmiejąc się i machając, a jej uwolnione piersi podskakiwały w ciemnościach.

Allie uznała, że musi się jak najszybciej urwać

z

tej

imprezy

i

zabrać

ze

sobą

Zoe.

Zdecydowanie

nie

przepadała za takimi zabawami.

– Ktoś powinien pójść za nią, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku – zauważył Alex. – Zgłaszam się na ochotnika.

– Nie zachowuj się jak oblech – Katie

wyraziła

sprzeciw

pomimo

zachęcających okrzyków ze strony pozostałych uczniów. – Nie kręcimy tutaj porno. A ja pilnuję czasu.

Podczas gdy inni uczniowie zajęli się rozmowami i podawaniem sobie butelek, Allie pochyliła się w stronę Zoe.

– Jeśli chciałabyś się zwijać, to tylko powiedz – szepnęła, patrząc na nią znacząco.

– Na swój antropologiczny sposób jest to nawet całkiem fascynujące – stwierdziła dziewczynka. – Nigdy nie robiłam takich rzeczy, więc pewnie zawsze wybierałabym prawdę.

– Już czas! – zawołała Katie. – Pru!?

Możesz już wracać i się ubrać.

Wszyscy stali w milczeniu przez długą chwilę, czekając w napięciu na powrót dziewczyny. W końcu od kamiennej wieży odkleił się jakiś mroczny kształt i popędził w ich stronę.

Dziewczyna cała się trzęsła, a jej uśmiech gdzieś zniknął.

– Niech to szlag, jak zimno – przeklęła. – Mogłam się zdecydować na prawdę.

– Teraz twoja kolej na pytanie – przypomniała Katie.

Wybieram

Lucasa

odpowiedziała Pru, zapinając kurtkę, po czym założyła czapkę. – Zdarzyło ci się kogoś przelecieć w budynku szkoły?

Allie

zauważyła,

że

Jo

się

wzdrygnęła, słysząc to pytanie, a potem wbiła wzrok w ziemię.

– Wybieram prawdę – stwierdził

Lucas bez uśmiechu. – Tak.

Otaczający go chłopcy wybuchli ironicznym

aplauzem.

Lucas

powstrzymał się od patrzenia na Jo.

– Moja kolej. – Wypił spory łyk z podanej mu przez kogoś butelki. – Katie.

Uczniowie powitali jego wybór radosnymi okrzykami. Katie stanęła pomiędzy nimi z kamienną twarzą.

– Prawda albo wyzwanie – zaczął

Lucas. – Czy zdarzyło ci się przelecieć kogoś na terenie szkoły, na przykład w altance, po zmroku?

– Wybieram prawdę. – Dziewczyna oparła dłoń na biodrze. – Oczywiście.

Uczniowie parsknęli śmiechem.

Moja

kolej

stwierdziła,

odwracając się w stronę ogniska.

W blasku płomieni jej twarz pałała nieziemskim blaskiem. – Allie.

Dziewczyna była tak zaskoczona, że aż podskoczyła w miejscu, słysząc swoje imię. Jo współczująco ścisnęła jej dłoń. Wybór Katie został powitany chóralnym jękiem.

Allie

podniosła

się

powoli

i spojrzała rudowłosej w oczy. Czuła, jak strach skręca jej żołądek. Nie spuszczała wzroku z migocącej w blasku płomieni twarzy Katie, myśląc o tym, że nie

powinna

była

tu

w

ogóle

przychodzić.

Czekała na jakieś pytania o seks oralny lub inne rzeczy, których w życiu nie robiła, ale Katie miała zupełnie inne plany.

– Czy to prawda, że jesteś wnuczką Lucindy Meldrum?

Czas stanął w miejscu. Wśród

uczniów podniosły się zaskoczone szmery. Allie czuła na sobie żar trzaskających za jej plecami płomieni.

Jo puściła jej dłoń.

Wpatrując się w Katie z kompletnym niedowierzaniem, zobaczyła tryumf na jej twarzy i zrozumiała, że dziewczyna doskonale zna odpowiedź.

– Wyzwanie – wybrała wreszcie.

Wokół podniosły się kolejne szepty.

Marzyła o tym, by Jo znów potrzymała ją za rękę.

– Pocałuj Sylvaina – zażądała Katie lodowatym głosem. – Ale tak na serio.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

24

– Nie. – Zaskoczona Allie zrobiła krok do tyłu. – To nie… On jest przecież z Nicole.

Nagle zrobiło jej się niedobrze.

Czuła się jak w jednym z tych idiotycznych programów telewizyjnych, w których zmusza się ludzi do robienia różnych głupot.

– Nie przejmuj się – rzuciła

Nicole. – Nie mam nic przeciwko.

Katie nie spuszczała wzroku z Allie.

– Musisz to zrobić, w przeciwnym wypadku wszyscy dowiedzą się, że jesteś nie tylko kłamczuchą, ale również tchórzem.

Z

widowni

rozległy

się

posykiwania. Allie odwróciła się do Sylvaina i zobaczyła, że chłopak patrzy na Katie z nieskrywaną pogardą. Nie miała pojęcia, co robić. Cokolwiek się teraz wydarzy, będą jej to pamiętali aż do końca szkoły. Wyglądało na to, że wszyscy wokół wstrzymali oddech, czekając na jej decyzję.

Podejście

do

Sylvaina

na

odrętwiałych

ze

strachu

nogach

wymagało od niej olbrzymiej siły woli.

Uczniowie usuwali się jej z drogi, jakby była

królową. Albo

roznosicielką

zarazy. Zatrzymała się przed Nicole i opuściła bezsilnie ręce.

– Nie chcę… – zaczęła i zamilkła. – To twój chłopak. Tak się nie robi.

Nicole pochyliła się w jej stronę i szepnęła:

– Sylvain nie jest moim chłopakiem.

Wyprostowała się, rzucając Allie znaczące spojrzenie. Wydawała się nieco wstawiona.

– Wiem, co musimy zrobić –

oznajmiła nagle donośnym głosem i ponownie pochyliła się nad Allie.

Dziewczyna spodziewała się kolejnej zachęty, ale Nicole złapała ją za szal, przyciągnęła ku sobie i pocałowała prosto w usta. Allie była całkowicie sparaliżowana z zaskoczenia. Usta Nicole okazały się miękkie i smakowały szampanem, a jej skóra pachniała różami i jaśminem. Bycie całowaną przez dziewczynę wcale nie było takie złe, tylko… dość dziwne. Zwłaszcza wtedy, gdy długie włosy Nicole zaczęły łaskotać ją po policzkach.

Sekundę

później

Francuzka

odwróciła się z powrotem do uczniów i uroczo wzruszyła ramionami.

– Teraz możesz już śmiało całować Sylvaina, bo ja pocałowałam cię jako pierwsza.

Wróciła

na

miejsce,

żegnana

brawami i śmiechem, Allie jednak wyczuwała, że napięcie wcale nie opadło.

Wszyscy

pewnie

się

zastanawiali, dlaczego Katie zapytała ją o pokrewieństwo z Lucindą Meldrum.

Odwróciła się do Sylvaina, czując, że zaczyna jej brakować powietrza.

Zaciśnięte dłonie i napięte mięśnie zdradzały jego wściekłość.

– To jakaś idiotyczna dziecinna zabawa – warknął. – Nie musimy tego robić, Allie. Katie jak zwykle próbuje coś ​mieszać.

Patrząc w jego szafirowe oczy, miała wrażenie, że jej serce za sekundę uschnie z bólu i tęsknoty. Katie okazała się jednak bezbłędna w wymyślaniu najokrutniejszych

wyzwań.

To

oczywiste, że musiała słyszeć jakieś plotki i dowiedzieć się o tym, że coś do siebie

czują.

Wiedziała

również

doskonale, jak mocno zrani to Cartera, ale kompletnie jej to nie obchodziło.

Allie poczuła łzy napływające do oczu i zrobiła krok w stronę Sylvaina.

– Nie mogę – szepnęła. – Carter…

Słysząc jego imię, cofnął się gwałtownie, tak jakby uderzyła go w twarz. Jej serce szalało z gniewu i zawstydzenia, a oddech stał się jeszcze płytszy. Wiedziała, że musi się stąd wynosić. Jeśli tego nie zrobi, to albo pocałuje Sylvaina, albo rzuci się na Katie. Ewentualnie zaliczy kolejny atak paniki. Żadna z tych opcji nie była właściwa.

Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę Zoe, która wpatrywała się w nią z otwartymi ustami. Obok niej stała Jo, starannie unikając patrzenia Allie w oczy.

– Zbierajmy się, Zoe – poprosiła ochryple Allie. – Idziemy. To nie nasza impreza.

Dziewczynka przez ułamek sekundy zdawała się przetwarzać informację, a potem skoczyła na równe nogi i ruszyła za Allie, oddalając się od ogniska.

Kiedy obie zniknęły w ciemności, Katie nie potrafiła się powstrzymać od tryumfalnego krzyku, który odbił się echem od kamiennych murów.

– Trzeba było się zdecydować na powiedzenie prawdy!

– Wydawało mi się, że żartowałaś, mówiąc o całowaniu z języczkiem – wydyszała Zoe, próbując dotrzymać jej tempa, gdy schodziły z zamkowego wzgórza. Szły tak szybko, że promienie ich

latarek

przesuwały

się

tam

i z powrotem, omiatając ziemię i korony drzew.

– Też mi się tak wydawało –

odpowiedziała Allie, potykając się o jakiś kamień. Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić, i odrobinę zwolniła kroku. Przez chwilę jedynym dźwiękiem, jaki słyszały, był tupot ich butów po zboczu.

– Allie? – odezwała się cicho Zoe.

– Tak? – Doskonale wiedziała, jakie za chwilę usłyszy pytanie.

– Naprawdę jesteś spokrewniona z Lucindą Meldrum? – Trzynastolatka wpatrywała się w nią z nieskrywanym zach​wytem.

W pobliskim lesie zahukała sowa.

Allie przystanęła.

– Słyszałaś to?

– Sowa. Gdzieś blisko.

– Uwielbiam ich pohukiwanie. – Allie ściszyła głos do szeptu, wpatrując się w gałęzie nad ich głowami. – Brzmią, jakby mnóstwo wiedziały. – Ucichła na chwilę, a ptak zahukał po raz kolejny. – Tak – potwierdziła, nie odrywając wzroku od drzew.

– Tak? – Zoe spojrzała na nią ze zdziwieniem.

– Tak. Lucinda Meldrum to moja babka. – Allie ruszyła ponownie w dół

wzgórza. Zoe dołączyła do niej sekundę później.

– Ale

jak…

Dziewczynka

przeskoczyła

nad

wystającym

korzeniem. – Ale jakim cudem nikt o tym nie wiedział? Przecież w tej szkole wszyscy

się

przechwalają

pochodzeniem.

Dotarły do stóp wzgórza i ruszyły ścieżką wzdłuż muru ogrodu.

– Naprawdę nie chcę o tym teraz rozmawiać – stwierdziła ponuro Allie.

Zoe nie miała z tym problemu.

– Całowałaś się z dziewczyną – zmieniła temat, a w jej głowie słychać było podziw.

– No… – Allie przypomniała sobie szept Nicole, mówiącej, że nie jest dziewczyną Sylvaina. – Całowałam się.

– To ci na pewno zagwarantuje sławę – zauważyła Zoe, kiedy dotarły do budynku szkoły.

Rachel

już

spała,

gdy

Allie

delikatnie zapukała do drzwi jej pokoju.

Miała na sobie zbyt dużą białą piżamę, a jej zwykle lśniące włosy, teraz splątane opadały na ramiona.

– Allie? – Spojrzała na nią

nieprzytomnie. – Co się stało?

– Całowała się z dziewczyną – wyjaśniła Zoe.

Co?

Rachel

zamrugała

gwałtownie.

– Będzie sławna na całą szkołę. – Zoe wydawała się zachwycona tą sytuacją.

Rachel spojrzała na Allie, unosząc brwi aż po czubek czoła.

– To, że nie poszłaś na tę dzisiejszą imprezę, to był doskonały wybór – uznała Allie.

– Wchodźcie. – Rachel otwarła szerzej drzwi. – Obie.

Musiała zasnąć w trakcie czytania, ponieważ obok poduszki wciąż piętrzyły się książki. Zgarnęła je jednym ruchem, podczas gdy Zoe przysiadła po turecku na podłodze, patrząc na wszystko tak, jakby oglądała fascynujący film. Allie usiadła okrakiem na krzesło przy biurku i położyła brodę na wysokim oparciu, a Rachel wróciła do łóżka i nakryła stopy kocem.

– Zacznijcie od początku – poleciła.

Allie

błyskawicznie

streściła

wydarzenia wieczoru. Kiedy dotarła do momentu,

gdy

Katie

zapytała

o

Lucindę,

Rachel

westchnęła

z niedowierzaniem.

Skąd

mogła

się

o

tym

dowiedzieć?

wymamrotała

do

siebie. – Nic do mnie nie dotarło.

– Cóż, wszyscy wiedzą, że jesteś moją przyjaciółką – przypomniała Allie. – I nie rozmawiają przy tobie na mój temat.

Rachel machnęła lekceważąco ręką.

No

tak,

ale

przecież

ich

podsłuchuję.

Jesteś

teraz

najważniejszą

spadkobierczynią w tej szkole – oznajmiła zupełnie poważnie Zoe. – Ważniejszą nawet niż Sylvain.

Allie spojrzała z nadzieją na Rachel.

– To się nie rozejdzie teraz po całej szkole, prawda?

Wzrok przyjaciółki powiedział jej wszystko.

– Przykro mi, wydało się. – Rachel rozprostowała nogi pod kocem. – A teraz opowiadajcie, co się jeszcze działo. Pru znowu pokazała cycki? To niesamowite, jak łatwo przewidzieć, co zrobi.

Wchodząc następnego ranka na

śniadanie do niezbyt zatłoczonej jadalni, Allie starała się trzymać głowę prosto i patrzeć tylko przed siebie. Wybrała stolik w najdalszym kącie i wyjęła z torby książkę, po czym udawała, że pochłaniają ją jedynie nauka i jedzenie płatków. Czuła na sobie spojrzenia.

Słyszała szepty. Nie wiedziała, ile z tego dzieje się tylko w jej głowie, ale to nie miało znaczenia – efekt był taki sam.

Kiedy po kilku minutach ktoś szurnął

krzesłem i dosiadł się do jej stolika, Allie

zamarła,

zatrzymując

łyżkę

w połowie drogi do ust.

– Allie?

Dziewczyna z wahaniem podniosła wzrok i zobaczyła Jo, która wyglądała na poważnie zmartwioną.

– Myślę, że musimy porozmawiać.

Cholera. Allie powoli odłożyła łyżkę i złapawszy kubek z herbatą, trzymała go jak tarczę.

– Pewnie. – Próbowała zachować neutralny ton głosu. – Co się dzieje?

– Dlaczego nie powiedziałaś mi, kim jesteś?

Allie opuściła głowę, myśląc, że tak się to musiało skończyć.

– To prawda, no nie? – W głosie Jo pobrzmiewał wyraźny wyrzut.

Allie skinęła i usłyszała, jak koleżanka bierze głęboki wdech.

– Nieźle. I nigdy o tym nie

wspomniałaś. Czemu? Podobno jestem jedną z twoich najlepszych przyjaciółek.

– Nie wiedziałam – odparła Allie, mając świadomość, że nie brzmi to wiarygodnie. A właściwie brzmi jak kłamstwo. – Dowiedziałam się dopiero latem,

po

powrocie

do

domu.

I obiecałam, że nikomu nie powiem.

– Komuś jednak powiedziałaś. – W głosie Jo pojawił się oskarżycielski ton. – Rachel wiedziała, prawda? Carter też.

– Powiedziałam tylko tym, którym musiałam. Wie o tym zaledwie parę osób.

– Parę osób. – Prychnęła. – Ale nie ja.

Proszę

cię,

Jo…

To

nic

osobistego. Nie chciałam o tym nikomu mówić, ale…

Dziewczyna nie zamierzała słuchać jej wyjaśnień.

– Cieszę się, że to nic osobistego. – Szurnęła krzesłem i wstała. – Naprawdę lepiej się z tym czuję.

Allie

ukryła

twarz

w dłoniach, myśląc ponuro, że to dopiero początek dnia. Jeszcze kilka tygodni

temu

mogłaby

poszukać

pocieszenia u Cartera. Znaleźliby sobie jakieś

ustronne

miejsce,

gdzie

schroniłby

przed

nadmiernym

zainteresowaniem. Ale nie mogła już na to liczyć.

Sama musiała o siebie zadbać.

Idąc przez hol, wciąż słyszała szepty i widziała skierowane w swoją stronę dyskretne spojrzenia.

Ostatecznie

znalazła

schronienie

w bibliotece, gdzie grube wschodnie dywany tłumiły plotkarski gwar. Eloise siedziała za biurkiem i z długopisem w ręku wpatrywała się w jakiś dokument.

– Chciałabym skorzystać z któregoś pokoju do nauki. – Allie próbowała brzmieć tak, jakby to było coś, o co prosiła każdego dnia.

– Tak właściwie mogą z nich

korzystać tylko uczniowie ostatniego roku – przypomniała bibliotekarka, ale zmieniła zdanie, zobaczywszy wyraz jej twarzy. – Oraz ci uczniowie, którzy pomagali nam w remoncie po pożarze, tacy jak ty.

Sięgnęła do szufladki i wyjęła niewielki

kluczyk

z

metalowym

kółeczkiem.

– Trzeci pokój jest wolny. Możesz siedzieć, ile chcesz.

– Dziękuję.

Eloise musiała usłyszeć wyraźną ulgę w jej głosie, ponieważ zmierzyła ją uważnym spojrzeniem.

– Wszystko w porządku?

– Nie – odpowiedziała Allie,

odwracając się na pięcie. – Nic nie jest w porządku.

Okazało się, że zdobycie klucza było najprostszą częścią zadania. Drzwi pokoju ukryto pod dębową boazerią tak sprytnie, że nie widać było żadnych szczelin.

Sunąc

dłonią

po

płaskorzeźbach zdobiących panele – żołędziach i różach – znalazła wreszcie pionową szczelinę, będącą fragmentem framugi. Po chwili odkryła kolejną szczelinę, aż wreszcie dotarła do miejsca, w którym, jak jej się wydawało, powinny być drzwi do trzeciego pokoju.

Teraz musiała tylko znaleźć zamek.

Kiedy wreszcie go odkryła, ukryty pod pękiem róży, była kompletnie sfrustrowana i wściekła – na samą siebie, na Cartera, na Sylvaina, na Katie.

Na nią przede wszystkim. I szlag ją trafiał, jak myślała o tej idiotycznej boazerii.

Drzwi

otwarły

się

z

ledwie

słyszalnym

kliknięciem.

Znalazła

włącznik światła i pokój momentalnie ożył – jaskrawe barwy malowidła na ścianie tworzyły gniewną tęczę, która idealnie pasowała do jej nastroju. Obraz w tym pomieszczeniu przedstawiał ludzi stojących naprzeciw siebie z mieczami i włóczniami nad brzegiem strumienia, przecinającego szmaragdową łąkę. Nad głowami

rozwrzeszczanych

postaci

wisiały ciężkie chmury oraz cherubiny uzbrojone w paskudnie wyglądające złote łuki i strzały.

Allie z hukiem rzuciła torbę na podłogę i zaczęła krążyć po pokoju, trzymając dłonie we włosach.

– I co niby mam zrobić? – mamrotała do siebie. – Jak sobie z tym wszystkim poradzić?

Opadła na krzesło i oparła głowę na rękach. Świat zdawał się rozsypywać na kawałki. Skąd Katie dowiedziała się o Lucindzie? Przecież nikt by jej o tym nie powiedział. Na pewno nie Isabelle, Carter czy Rachel – a tylko oni wiedzieli.

Jej ponure rozmyślania przerwało delikatne pukanie do drzwi. Uznała, że to zapewne Eloise każe jej zwolnić pokój dla któregoś ze starszych uczniów.

Dotknęła klamki, myśląc nad sposobem ubłagania bibliotekarki.

– Eloise, jestem tu dopiero parę minut…

Zamilkła, gdy ujrzała przed sobą Cartera. Nie rozmawiali od czasu zerwania. Nie mogła się doczekać tej chwili, wiedząc jednocześnie, że jest to ostatnia rzecz, na jaką ma ochotę. Przez ułamek sekundy myślała, że pojawił się tutaj, aby jej wybaczyć, i wszystko będzie po staremu. Wystarczyło jedno spojrzenie w jego zmęczone oczy, by zrozumiała, że nic z tego.

Zaskoczona wciąż patrzyła na niego w milczeniu. Machnął ręką, wskazując na pokój za jej plecami.

– Mogę wejść czy tak tu będziemy stali? – Zniecierpliwienie w jego głosie spowodowało,

że

gwałtownie

odskoczyła od drzwi.

– Przepraszam. Wejdź.

Minął ją i rozejrzał się po

pomieszczeniu, zauważając porzuconą torbę, z której wysypywały się książki i zeszyty.

– Idealnie – wymamrotał pod nosem, patrząc na fresk zdobiący ścianę, a potem usiadł na krześle przed biurkiem. Grzywka zsunęła mu się na czoło. Odgarnął ją jednym ruchem, gestem, który tak uwielbiała. Przez chwilę miała wrażenie, że zaraz pęknie jej serce, jakby było ze szkła, a on właśnie rzucił kamieniem. Wciąż jednak czuła jego niepewne bicie. Opierając się plecami o drzwi, wzięła głęboki oddech. – Pomyślałem, że moglibyśmy porozmawiać – stwierdził, spoglądając w jej stronę. Jego spokojny głos zmroził

jej krew w żyłach. Podeszła do biurka i usiadła wyprostowana na krześle.

– Co… co u ciebie? – zapytała, zdając sobie sprawę, jak idiotycznie to brzmi, ale naprawdę chciała wiedzieć.

– Cudownie, Allie, dziękuję – odparł z przekąsem. – Moja dziewczyna szwenda się po lesie z innym facetem i nie potrafi mi zaufać na tyle, by zdobyć się na szczerość. Poza tym wszystko dobrze, dostałem szóstkę z historii.

– Carter, ja…

– Nie przyszedłem tu słuchać twoich wyjaśnień – przerwał jej w pół słowa, a potem zamilkł. – A może właśnie po to przyszedłem? Sam już nie wiem…

Przez chwilę na jego twarzy odbijał

się ból tak wielki jak jej własny. Nie mogła na to patrzeć, wbiła więc wzrok w swoje dłonie. Zauważyła, że się trzęsą. Oparła ręce sztywno na udach.

– Zobaczyłem, jak tu wchodzisz, i po prostu poczułem, że muszę z tobą pogadać.

Nadal nie odrywała wzroku od

swoich dłoni.

– Spójrz na mnie, Allie – powiedział

nieco głośniej.

Z wahaniem popatrzyła mu w oczy.

Ból

zniknął,

zastąpiony

lodowatą

obojętnością.

– Słyszałem o tym, co wczoraj zaszło.

– Ale ja… – Poczuła, że zbiera jej się na mdłości. – Ja przecież nic nie…

– Nie mam zamiaru rozmawiać

o tym, że lizałaś się z Nicole, ani o tym, że doszło do jakiejś sceny pomiędzy tobą i Sylvainem, chyba że bardzo ci zależy, żebyśmy właśnie o tym gadali – stwierdził chłodno. – Chodziło mi o to, co Katie mówiła na temat Lucindy.

Chciałem, żebyś wiedziała, że nigdy nikomu o tym nie mówiłem i na pewno tego nie zrobię.

Spojrzała na niego z zaskoczeniem.

– Nigdy cię o to nie posądzałam.

Szczerość w jej głosie wywołała znajomy błysk w jego oczach, ale trwał

on tylko ułamek sekundy.

– W porządku – rzucił, po czym zaczął się zbierać do wyjścia. – Myślę, że to wszystko.

Carter…

zaczekaj.

Bez

zastanowienia

pochyliła

się

nad

biurkiem, sięgając dłonią, jakby chciała go zatrzymać. Odsunął się przed jej dotykiem, więc cofnęła rękę, czując, jak płoną jej policzki. – Nie moglibyśmy przez chwilę po prostu pogadać?

– Nie wydaje mi się, żeby to był

dobry pomysł – odpowiedział, ale nie ruszył się z krzesła.

– Wiem, że nie byłam z tobą do końca szczera, i jest mi z tego powodu strasznie, naprawdę potwornie przykro.

Ale ty również nie zawsze we mnie wierzyłeś.

Byliśmy

dobrymi

przyjaciółmi, tylko… – Nie odrywała wzroku od jego oczu. – Myślę, że nie nadawaliśmy się na parę. Ty nie ufałeś moim decyzjom, a ja nie potrafiłam ci zaufać

tak,

żeby

powiedzieć

ci

o wszystkim. I to było źródłem naszych problemów.

– Nie tylko – odparł Carter. – Jest jeszcze Sylvain.

W jej sercu otwarła się kolejna czarna dziura.

– Tak. – Westchnęła ponuro i opadła na oparcie krzesła. – Jest jeszcze Sylvain.

– Najgorsze jest to, że kompletnie sobie nie uświadamiasz, jak bardzo masz to wypisane na twarzy. Zamierasz, kiedy tylko pojawia się w pobliżu, i nie odrywasz od niego wzroku. – Zaśmiał

się gorzko.

– Carter… Sylvain ocalił mi życie.

To właśnie z tego powodu tak bardzo mi na nim zależy. Wcale na niego nie lecę.

– Wiesz, co jest w tym wszystkim najsmutniejsze? – Na twarzy chłopaka pojawiła się prawdziwa udręka. – Tylko ty nie widzisz tego, jak bardzo jesteś w nim zakochana.

Zerwał się z miejsca, podszedł do drzwi i położył dłoń na klamce. Ostatnie słowa wypowiedział, stojąc tyłem do niej.

– Wybacz mi, jeśli nie będę się cieszył z rozwoju tego romansu.

Po jego wyjściu Allie ponownie ukryła twarz w dłoniach. Chciało jej się płakać, ale nie miała już żadnych łez.

Kiedy

Allie

zobaczyła

tego

popołudnia Katie, była całkowicie gotowa do walki. Gdy tylko dostrzegła znajomą rudą grzywkę, pobiegła przez cichy korytarz i szarpnęła dziewczynę za rękaw.

– Jak się o tym dowiedziałaś? – zapytała, nie czekając, aż Katie zdąży się obrócić.

– Chyba nie wierzysz, że ci

powiem? – Dziewczyna gwałtownym szarpnięciem wyzwoliła się z jej chwytu i zrobiła krok do tyłu. Miała usta pomalowane na ciepły, brzoskwiniowy kolor,

idealnie

dopasowany

do

kolorystyki ubrań. Jej uroda zawsze budziła w Allie kompleksy, nawet teraz. – Faktem jest, że kłamiesz. A teraz wszyscy się o tym dowiedzieli i musisz ponieść konsekwencje. Zupełnie nie wiem, czemu miałaby to być moja wina.

– Jakim cudem powstrzymywanie się od przechwalania się rodziną może być uznane

za

kłamstwo!?

Allie

zatrzęsła się z wściekłości. – Dlaczego kogokolwiek miałoby to obchodzić?

Z początku inni uczniowie mijali je w pośpiechu, teraz jednak, wyczuwając wiszącą

w

powietrzu

kłótnię,

zatrzymywali się w pobliżu, tak że tworzył się coraz większy tłumek gapiów.

Katie wyglądała na znudzoną.

– Tyle razy cię pytano, czy ktoś z twojej rodziny uczył się w tej szkole, a ty mówiłaś, że nie. Sęk w tym, że jako wnuczka

Lucindy

Meldrum

jesteś

najważniejszą spadkobierczynią tradycji tej szkoły i trudno mi uwierzyć, że o tym nie wiedziałaś. Dlatego też muszę zapytać:

czemu

wszystkich

okłamywałaś? – Widząc wahanie Allie, pozwoliła

sobie

na

tryumfalny

uśmiech. – Naprawdę możesz nam powiedzieć. – Machnęła ręką w stronę tłumu.

Nikomu

nie

zdradzimy.

Dlaczego utrzymywałaś w tajemnicy swoje pochodzenie?

Ponieważ

gówno

was

to

obchodzi! – odpaliła Allie, czując rumieńce gniewu na policzkach.

Katie wywróciła oczami.

– Trudno to uznać za odpowiedź.

I uwierz, że bardzo nas to obchodzi.

– Dzięki tobie.

Oczywiście.

Katie

się

uśmiechnęła. – I wcale nie musisz mi dziękować.

Patrząc na nią, Allie zrozumiała, że dalsza kłótnia jest bezcelowa. Radość w oczach rywalki była wyraźnym sygnałem, że dziewczyna nigdy nie zdradzi

swego

źródła.

Pokonana,

odwróciła się na pięcie i miała zamiar odejść, ale Katie nie chciała jeszcze kończyć zabawy.

– Dlaczego nie polecisz wypłakać się Sylvainowi? – zapytała i zakryła usta. – Ojej… A może powinnam była powiedzieć

Carterowi?

Gubię

się

w tym, nie wiem, na którego padło w tym tygodniu.

Allie zacisnęła pięści, gotowa uderzyć ją w twarz.

– O nie! – Katie spojrzała na nią z udawanym przerażeniem i wybuchła szyderczym śmiechem. – Chciałabyś mnie walnąć? Dorośnij, Allie, jesteś naprawdę żałosna.

– Kto tu jest żałosny?

Obie popatrzyły z zaskoczeniem na Nicole, która stanęła u boku Allie.

– Myślę, że się dość mocno

pomyliłaś w ocenie, kto tu jest żałosny – stwierdziła

Francuzka

aksamitnym

głosem.

Ktoś zaśmiał się cicho. Poirytowana Katie

zmierzyła

wzrokiem

zgromadzonych

wokół

gapiów

i potrzebowała tylko paru sekund, żeby odzyskać rezon.

– Nie wygłupiaj się, Nicole. Wiem, że się lizałyście, ale co tu się tak właściwie dzieje? Nie jesteś w niej chyba zakochana?

Nicole

przechyliła

głowę,

pozwalając, by włosy opadły jej na ramiona, i popatrzyła na Katie, jakby miała

przed

sobą

coś

oślizłego,

pełzającego po podłodze.

– Nie chodzi o to, kogo całowałam albo z kim całowała się Allie, tylko o to, kogo ty chciałabyś pocałować. A kto nigdy cię nie pocałuje.

Na twarzy Katie wykwitł paskudny rumieniec,

sięgający

do

szyi.

Wpatrywała się w nie z rozdziawionymi ustami, po raz pierwszy nie potrafiąc znaleźć złośliwej riposty.

Allie

również

zaniemówiła.

Spojrzała ze zdumieniem na Nicole, która uśmiechnęła się do niej radośnie, jakby rozmawiały o pogodzie.

– Chodź, Allie – zaproponowała. – Znajdziemy

sobie

ciekawszych

partnerów do rozmowy.

– Yyy…

dziękuję,

Nicole

odpowiedziała niepewnie Allie, idąc w ślad za brunetką. Pomimo drobnej budowy ciała Nicole maszerowała szybko i w ciągu paru sekund straciły Katie z oczu. – Jeszcze chwila i mogłabym ją naprawdę walnąć.

– Ależ, Allie – Francuzka się uśmiechnęła – cała przyjemność po mojej

stronie.

Nienawidzę

Katie

Gilmore.

Prowadziła

korytarzem,

wymijając grupki uczniów tak, jakby miała jakiś cel, lecz Allie dalej nie wiedziała, dokąd zmierzają.

– Posłuchaj – odezwała się. – Jeśli chodzi o wczorajszy wieczór…

– Fajnie było, prawda? Wszyscy mieli takie głupie miny. – Nicole zachichotała. – Ale Anglików zawsze łatwo zaszokować.

– Chodzi mi o to, co mówiłaś… – Allie odwróciła wzrok. – O tym, że Sylvain nie jest twoim chłopakiem.

Nicole odwróciła się do niej

i spojrzała jej prosto w oczy, otwierając pełne usta w uśmiechu.

– Znamy się z Sylvainem od czasu, gdy mieliśmy sześć lat. Nasi rodzice spędzali wakacje w tej samej okolicy.

Bawiliśmy się razem nad morzem, razem chodziliśmy do szkoły. A kiedy byliśmy starsi,

zaczęliśmy…

wykonała

nieokreślony gest – … eksperymentować z randkami. Nie do końca nam wyszło.

Dziwnie

się

czułam,

kiedy

się

całowaliśmy. – Zmarszczyła nos. – Jakbym całowała własnego brata. Więc jesteśmy

tylko

najlepszymi

przyjaciółmi. – Zmierzyła ją uważnym spojrzeniem

ciemnych

oczu.

Pomyślałam, że chciałabyś o tym wiedzieć.

Chociaż

otaczał

ich

tłum

rozgadanych i roześmianych uczniów, Allie kompletnie ich nie słyszała.

– Myślisz, że… powinnam… –

Zamilkła, nie wiedząc, o co chce zapytać. Nicole jednak bez wahania odpowiedziała na jej niezadane pytanie.

– Wydaje mi się, że nieraz myślenie szkodzi. Czasem musisz posłuchać swego serca i zaufać instynktom. – Wskazała ręką na pobliskie drzwi. – Mam teraz lekcje. Idziesz ze mną?

– Nie, dzięki. – Allie potrząsnęła głową z nieobecnym spojrzeniem. – Raz jeszcze dziękuję za…

Nicole

wzruszyła

ramionami,

naciskając klamkę.

Sylvainowi

powiedziałam

dokładnie to samo.

– To musieli być jej rodzice. – Isabelle nalała wrzątku do dwóch kubków, podczas gdy zasępiona Allie usiadła

na

krześle

przy

biurku.

W

powietrzu

unosił

się

zapach

pomarańczy. – Katie rozmawiała z nimi wczoraj przez telefon i wspomniała o zimowym balu. To oni jej powiedzieli.

– A skąd mogli to wiedzieć? – Trzymając kubek z herbatą, Allie patrzyła, jak dyrektorka siada obok niej na krześle.

Tutaj

sprawa

się

trochę

komplikuje. – Coś w głosie Isabelle wzbudziło w Allie niepokój. – Wie o tym cała rada szkoły. Lucinda zrezygnowała z utrzymywania tego w tajemnicy.

Co?

Allie

podskoczyła

z zaskoczenia i oblała się ciepłą herbatą.

Przeklęła pod nosem, próbując ją zetrzeć dłonią. – Dlaczego?

– Po ostatniej akcji z Nathanielem Lucinda

uznała

za

konieczne

poinformować

radę

o

jego

poczynaniach,

i

to

absolutnie

wszystkich. – Dyrektorka westchnęła, widząc brak zrozumienia w oczach dziewczyny. – Nie wiesz o wielu rzeczach

związanych

z

naszą

organizacją,

Allie.

Sprawa

z Nathanielem jest o wiele większa od tego. – Zatoczyła ręką okrąg obejmujący cały pokój. – Większa niż Cimmeria i większa niż cokolwiek, co potrafisz sobie wyobrazić. Jesteśmy tylko jej drobnym fragmentem. Drobnym, ale niezwykle istotnym.

Allie wstrzymała oddech, myśląc, że może

wreszcie

pozna

jakieś

wyjaśnienia. Musiała to tylko właściwie rozegrać.

– Nie rozumiem – stwierdziła po krótkim namyśle. – W jaki sposób rozpowiadanie o moim pochodzeniu pomaga Lucindzie?

– Nie zrobiła tego dla siebie, tylko dla ciebie. – Isabelle patrzyła jej prosto w oczy. – Próbuje cię chronić.

– Niby jak mnie to chroni? – Allie zmarszczyła brwi. – Wszystko się raczej skomplikowało, a ludzie myślą, że mam coś z głową i ciągle kłamię.

– Chce w ten sposób pokazać, że jesteś dla niej bardzo ważna.

To było coś zupełnie nowego. Od dawna nie czuła się dla nikogo ważna.

Fakt, że jakaś kobieta, której nigdy nie widziała, nagle się o nią troszczy, też wydawał się trudny do zaakceptowania.

– Nadal tego nie rozumiem.

– Allie…

Dziewczyna

jeszcze

nigdy

nie

widziała dyrektorki tak poważnej.

– Mamy tu szpiega pracującego dla Nathaniela. Z tego, co wiemy, może próbować cię zabić. Albo mnie. Lucinda zrobiła wszystko, żeby chronić nas przed zagrożeniami z zewnątrz. Ale przed kimś, kto już tutaj jest? Ukrywającym się tuż pod naszym nosem? Obawiam się, że potrzebujemy dodatkowej pomocy.

Allie poczuła gęsią skórkę.

– Dlatego też – kontynuowała

Isabelle

Lucinda

postanowiła

spróbować

czegoś

nowego.

Opowiedziała o wszystkim, co się tutaj dzieje, ludziom z naszej organizacji.

Z nadzieją, że ich zainteresowanie powstrzyma

Nathaniela

i

jego

wspólników, kimkolwiek by byli.

To

raczej

nie

wyglądało

na

najlepszy plan. Allie skrzyżowała ręce na piersiach.

– Myślisz, że to zadziała?

Isabelle opuściła wzrok.

– Nie wiem. W tej chwili Lucinda ma sporo problemów, tak jak my wszyscy.

Nathaniel

próbuje

przekonywać

wysoko

postawionych

członków organizacji, aby pomogli mu odsunąć ją od władzy. Chce zmienić nasze Zasady, tak by mógł… – Zamilkła nagle i nie dokończyła myśli. – Cóż…

byłby to koniec wszystkiego. A Lucinda próbuje pokazać tym samym ludziom, że Nathanielowi nie można ufać, ponieważ stosuje irracjonalne i bezwzględne metody.

I

jest

niebezpieczny.

Westchnęła ciężko. – Doskonale go znam i wiem, że nic go nie powstrzyma.

Ale niektórzy członkowie zarządu nie potrafią tego dostrzec. Widzą w nim kogoś mówiącego im to, co chcieliby usłyszeć.

– Naprawdę dużo o nim wiesz – zauważyła Allie.

Poznałaś

go

osobiście? Kim on jest, Isabelle?

Dyrektorka milczała długą chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią.

– Znałam go kiedyś bardzo dobrze – odpowiedziała w końcu, skrupulatnie dobierając słowa. – Widzisz, Allie, Nathaniel jest moim przyrodnim bratem.

– Słucham!? – Allie zamarła na krześle.

– I to właśnie dlatego – podjęła dyrektorka – potrafię zrozumieć, co się dzieje pomiędzy tobą a Christopherem.

Sama przeszłam przez coś podobnego.

Allie

poczuła

się

oszukana.

Dlaczego Isabelle nigdy wcześniej o tym nie

wspomniała?

Spróbowała

się

z powrotem skupić na rozmowie.

– Byliście ze sobą mocno związani?

Kiedyś,

dawno

temu.

Ale

Nathaniel zawsze pragnął tego, czego nie mógł osiągnąć, i obwiniał mnie za swoje porażki.

Allie

spojrzała

na

nią

bez

zrozumienia.

– Po śmierci naszego ojca –

wyjaśniła

dyrektorka

z

wyraźnym

wahaniem – otrzymałam w spadku cały jego majątek: pieniądze, domy, firmy, wszystko. Jego zdaniem Nathaniel był

zbyt nieodpowiedzialny. – Zaczęła się bawić leżącymi na biurku okularami. – Ojciec

dobrze

go

zabezpieczył,

zapisując mu w testamencie solidne coroczne dochody, ale dla niego nie miało to żadnego znaczenia. Poczuł się odrzucony i upokorzony. I nigdy mi tego nie wybaczył. I to w sumie tyle. A teraz przychodzi po więcej.

– Isabelle – szepnęła Allie. – Czego on właściwie pragnie?

Dyrektorka zastanawiała się przez bardzo długi czas. Kiedy się wreszcie odezwała, w jej głosie słychać było rezygnację.

– Wszystkiego.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

25

Zastanawiając się nad swoim życiem w Cimmerii, Allie mogła je podzielić na wyraźne epoki: przed letnim balem i po nim, przed Carterem i po Carterze.

A teraz: przed grą w prawdę lub wyzwanie i po.

Przed wybraniem wyzwania była nikim, przypadkowym natrętem.

A po? Została gwiazdą.

Kiedy wchodziła do sali, wszystkie głowy odwracały się w jej stronę.

Zawsze mogła liczyć na obecność uważnych słuchaczy. Ludzie, z którymi nigdy wcześniej nie rozmawiała, nagle okazywali jej niezwykłą uprzejmość.

Tylko ci, którzy ją dobrze znali, wydawali się zupełnie nieprzejęci.

– To niedorzeczne – stwierdziła pewnego dnia Rachel, patrząc na olśnionego pierwszoroczniaka, który uparł się przynieść Allie herbatę i ciasteczko po tym, jak poskarżyła się na cały głos w świetlicy, że jest głodna. – Sodówka za chwilę uderzy ci do głowy.

Myślę,

że

raczej

pójdzie

w biodra – odparła Allie, pogryzając ciastko.

– Och, Allie, mogę nieść twoje książki?

Mogę

sprawić

ci

jakąś

przyjemność?

Mogę

nałożyć

ci

szminkę? – kpiła dalej Rachel. – Masz takie ciężkie włosy, pozwól, że je za ciebie ponoszę.

– Nie bądź zawistna. – Uspokoiła ją, dzieląc się połową ciastka, które Rachel przyjęła z niechęcią. – To do ciebie niepodobne. Zresztą to raczej długo nie potrwa, prawda?

– Taką mam, kurde, nadzieję – odparła Rachel z pełnymi ustami. – Chociaż ciasteczko, trzeba przyznać, pyszne.

Ciekawe,

czy

może

skombinować jeszcze parę.

No

ładnie.

Allie

się

uśmiechnęła.

Tak

łatwo

cię

przekabacić.

Wystarczy

jedno

ciasteczko,

a

już

zamieniasz

się

w tyrankę.

– Dwa – poprawiła ją Rachel. – Mogę tyranizować wszystkich za dwa ciasteczka.

Niestety tylko Rachel i Zoe potrafiły wprawić ją w dobry nastrój. Jo wciąż się na nią wściekała, a cała reszta jej życia składała się z napięcia, strachu i smutku.

Christopher nadal nie próbował się z nią kontaktować, pomimo obietnic, że postara się odezwać. Wciąż też nie powiedziała Rachel i Zoe, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodziło.

Rachel nie mogła o tym wiedzieć, a Zoe była jeszcze dzieckiem. Z upływem czasu utrzymywanie tajemnicy stawało się jeszcze trudniejsze, głównie dlatego, że nie miała się z kim nią podzielić.

I na dodatek nadal nie potrafiła płakać. Jej łzy wyschły ostatecznie w dzień kłótni z Carterem. Opuściły ją wtedy,

gdy

najbardziej

ich

potrzebowała.

– Coś musi być ze mną nie tak, skoro nie umiem się rozpłakać – zwierzyła się pewnego dnia Rachel. – Może faktycznie jestem na coś chora, a to jeden z objawów?

– Zespół Sjögrena – stwierdziła natychmiast

przyjaciółka,

która

zamierzała

kiedyś

zostać

lekarką,

a aktualnie nie odrywała wzroku od podręcznika do chemii.

– Słucham? – Allie zamrugała

zaskoczona.

– Taka choroba, która sprawia, że nie możesz płakać. – Rachel spojrzała na nią uważnie. – Ale na pewno tego nie masz.

– Skąd wiesz?

– Bo to prawdziwa mordęga. –

Przerzuciła

kartkę

podręcznika

i zapisała coś w notesie. – Praktycznie każdego ranka musisz rozklejać sklejone powieki.

– Ohyda. – Allie wróciła do

własnego podręcznika. – Cieszę się, że na to nie choruję. Ciekawe, jak bym wyglądała rano w eleganckiej podomce i ze sklejonymi powiekami.

– Jak przybysz z kosmosu. Kosmita dotknięty obsesją. Masz obsesję na punkcie tego balu, Allie, przyznaj się do tego i poszukaj jakiejś pomocy.

Przed

pojawieniem

się

pierwszoroczniaka

z

ciasteczkami

rozmawiały o zbliżającym się zimowym balu. Chociaż tak właściwie to głównie Allie mówiła. Faktycznie miała na tym punkcie lekką obsesję, a zostały tylko dwa tygodnie. Był to aktualnie jedyny temat uczniowskich rozmów, nie licząc oczywiście plotek o pochodzeniu Allie.

Wszyscy mówili tylko o balu, TYM

BALU. Zastanawiali się, co na siebie włożą, z kim pójdą, lecz myśli Allie krążyły wokół czegoś zupełnie innego.

Lucinda tam będzie.

Za

każdym

razem,

kiedy

przypominała sobie, że spotka się z babką i będzie mogła jej zadać te wszystkie pytania, które nękały ją od wielu miesięcy, jej serce zaczynało szaleć z podniecenia. Zrobi wszystko, byle tylko móc ją zobaczyć. Łącznie z

włożeniem

obciachowej

sukni

i

wirowaniem

na

parkiecie

do

żenujących kawałków granych przez orkiestrę kameralną.

Wciąż jednak miała w pamięci

koszmarny wieczór letniego balu. Biorąc pod uwagę, że w czasie balu Allie, Lucinda i Isabelle znajdą się w jednym miejscu,

prawdopodobieństwo,

że

Nathaniel znów z czymś wyskoczy, było jej zdaniem całkiem spore. Nie potrafiła się pozbyć wrażenia, że wizyta jej babki nie może się skończyć dobrze.

Tego wieczora Allie tak intensywnie rozciągała

się

na

podłodze

sali

treningowej numer jeden, że aż zaczęły boleć

ścięgna.

Obok

niej

podskakiwała Zoe.

– Mam nadzieję, że każą nam dziś biegać – stwierdziła dziewczynka, nie przestając się odbijać od ziemi. – Miałabym ochotę pobiegać.

– Ja też – zgodziła się Allie, robiąc skłon do kolan.

W tej samej sekundzie rozległ się ostry głos Zelaznego:

– Dziś wieczorem zaczniemy od biegu na osiem kilo​metrów.

– Jupi! – szepnęła radośnie Zoe i popędziła do drzwi. Allie ruszyła zaraz za nią, ale nauczyciel zawołał ją po imieniu, a kiedy na niego spojrzała, przywołał do siebie gestem dłoni. Zoe zatrzymała się w progu, czekając na przyjaciółkę.

– Możemy porozmawiać? – Głos

Zelaznego był zupełnie spokojny. – Zoe, możesz już iść. Allie za minutę do ciebie dołączy.

Dziewczynka spojrzała na nią, unosząc

brwi.

Allie

wzruszyła

ramionami.

Zelazny

odczekał,

wszyscy

uczniowie opuszczą salkę treningową.

Allie

mogła

dostrzec

cieniutką

warstewkę

potu

na

jego

czole,

a

nauczyciel

co

chwilę

szarpał

kołnierzyk koszulki polo, jakby coś go dusiło.

Allie skrzyżowała ręce na piersiach i wbiła wzrok w podłogę.

– Chciałem z tobą porozmawiać już od jakiegoś tygodnia – oznajmił

wreszcie

Zelazny

i

delikatnie

odkaszlnął. – Zależy mi na tym, żeby wyjaśnić sytuację między nami.

Spojrzała na niego podejrzliwie.

– Wiem, że w ciągu paru ostatnich miesięcy mieliśmy różne trudności, i muszę przyznać… że nie byłem wobec ciebie tak do końca sprawiedliwy. – Ponownie zakaszlał. – Dlatego też chciałem cię przeprosić, jeśli czasem traktowałem cię zbyt surowo. Mam też nadzieję, że będziemy mogli dalej razem pracować. Wierzę, że potrafimy się dogadać. Jesteś naprawdę obiecującą uczennicą, a ja chyba niezbyt często ci to mówiłem.

Nawet jeśli powiedziałby w tym momencie, że w jadalni czeka na nią wielki zielony Marsjanin podjadający czekoladę, zaskoczenie Allie nie byłoby większe. Nauczyciel patrzył na nią wyczekująco, a na jego twarzy rysowało się wyraźne upokorzenie. Wiedziała, że musi coś powiedzieć.

– Yyy… Tak, oczywiście, panie Zelazny – zaczęła niepewnie. – Też nie mogę się doczekać dalszych zajęć. I…

dziękuję. Chyba – patrząc na niego, jakby miał ją zaraz ugryźć, wycofała się do drzwi – chyba powinnam już…

– Tak, oczywiście. – Wydawało jej się, że dostrzegła lekką urazę w jego spojrzeniu,

ale

nauczyciel

mówił

zupełnie spokojnie. – Dołącz do reszty grupy. Jeśli będziesz potrzebowała dodatkowego czasu, to nie ma żadnego problemu.

Allie wypadła z sali tak gwałtownie, że omal nie stratowała Zoe, która wciąż na nią czekała z uchem przyciśniętym do drzwi.

– Niewiarygodne, jaki ten koleś jest żałosny – stwierdziła trzynastolatka, gdy obie pobiegły równym tempem przez otaczający je lodowaty mrok.

Allie wciąż odczuwała niepokojące dreszcze wywołane tą rozmową.

– On się przede mną płaszczył – zauważyła.

Zoe przestała biec i zaczęła skakać w miejscu z radości, a światło księżyca sprawiało, że wyglądała przy tym jak obłąkany leśny duszek.

– To było nie-sa-mo-wi-te! On chyba wierzy, że nagadasz na niego swojej babci. – Zamilkła na chwilę, a potem dodała: – Biorąc pod uwagę, jak cię traktował, wcale mu się nie dziwię, serio musi być przerażony.

– Muszę to z siebie zmyć –

stwierdziła Allie, przyspieszając. – Najlepiej pod prysznicem. I to już.

Niestety nie miała czasu, by zmyć z siebie wspomnienia tej rozmowy.

Zaraz po zakończeniu biegu Raj Patel zmusił ich do wyjątkowo brutalnych ćwiczeń z samoobrony. Mimo bólu Allie nie miała zamiaru narzekać, to w końcu te techniki pozwoliły jej uciec przed Gabe’em.

Odpoczywając

przez

chwilę,

przyglądała

się

Sylvainowi,

który

ćwiczył ze swoim partnerem wyjątkowo skomplikowane

manewry

obronne.

Chłopak wyskoczył w górę, próbując go kopnąć,

ale

Sylvain

odparł

atak

z łatwością i rzucił nim o matę. Chwilę później pomógł mu wstać, a na jego twarzy pojawił się przepraszający uśmiech.

Musiał jakoś wyczuć, że ktoś go obserwuje,

bo

jego

spojrzenie

powędrowało w jej stronę. Przyglądał

się jej z ciekawością, tak jakby próbował odgadnąć, o czym myśli.

Czując, jak oblewa ją rumieniec, Allie opuściła wzrok i przykucnęła, żeby zawiązać sznurówki.

– Słuchajcie! – Wszystkie oczy zwróciły się na Zelaznego, który stanął

pośrodku sali. – Raj Patel chciałby powiedzieć wam kilka słów o tym, co będzie się działo w szkole w następnych tygodniach.

Patel zbliżył się do niego pewnym krokiem i objął wszystkich wzrokiem.

– Jak wiecie, moja firma od

początku tego semestru zajmuje się ochroną Cimmerii. Być może wiecie również, że za dwa tygodnie rozpoczyna się w Londynie spotkanie przywódców najbogatszych

państw

świata,

należących do grupy G8, które również będziemy ochraniać. W tym samym czasie

wielu

międzynarodowych

dygnitarzy pojawi się tutaj na szkolnym balu. Nasze środki zostaną więc wykorzystane do maksimum. – Spojrzał

wprost na Allie, tak że dziewczyna poczuła ukłucie strachu. Coś było nie tak. – Zorganizowałem dodatkowych ludzi, ale i tak będziemy potrzebowali waszej

pomocy.

Chciałbym,

aby

uczniowie Nocnej Szkoły wrócili do regularnych patroli. Trenowaliście przez wiele miesięcy i myślę, że jesteście już gotowi.

Będziecie

współpracowali

bezpośrednio z moimi ludźmi, którzy pozostaną

na

terenie

szkoły.

To

doskonale wyszkoleni eksperci do spraw bezpieczeństwa, więc sporo możecie się od nich nauczyć. Taką przynajmniej mam nadzieję.

Allie poczuła, że jej serce zamienia się w kawałek lodu. Zapewnienia o bezpieczeństwie i ich doskonałym przygotowaniu kompletnie do niej nie przemawiały. To, że Raj opuszcza szkołę, a wszyscy wiedzą, że odwiedzi ich Lucinda, nie wróży nic dobrego.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

26

Wychodząc z sali treningowej, Allie była kompletnie nieświadoma tego, że otoczył ją gwar rozmów. Kiedy tylko Patel

zakończył

swoją

przemowę,

wszyscy

uczniowie

zaczęli

się

przekrzykiwać jeden przez drugiego.

– Wreszcie! – Zoe uśmiechnęła się radośnie. – Nareszcie możemy się do czegoś przydać.

Na

drugim

końcu

sali

Allie

dostrzegła Jules poklepującą Cartera po plecach i Sylvaina przybijającego piątki ze swoim partnerem. Byli tym wszystkim zachwyceni, podobnie jak Zoe. Ona jednak czuła się tak, jakby nagle ktoś usunął jej grunt spod nóg. Z całej mowy Patela zapamiętała tylko, że będą zostawieni sami na łaskę Nathaniela.

Kompletnie oszołomiona dotarła do schodów, popychana we właściwym kierunku przez otaczający ją tłum.

Zatrzymała się na parterze i wbiła wzrok w odległą przestrzeń, zagubiona we własnych myślach. Nagle poczuła na ramieniu dotyk czyjejś dłoni, a kiedy spojrzała w górę, zobaczyła przed sobą błękitne oczy Sylvaina.

– Chodźmy się zobaczyć z Isabelle – powiedział bez żadnych wstępów.

Było po północy, więc dyrektorka położyła się już do łóżka. Allie musiała zaczekać w korytarzu, a Sylvain – który jako przewodniczący samorządu miał

prawo wchodzenia do nauczycielskiego skrzydła – poszedł ją obudzić. Kiedy pojawili się kilka minut później, Isabelle miała na sobie getry i długi rozpinany sweter, a jej włosy były rozpuszczone.

– Dobrze, mówcie, o co wam

chodzi.

Sylvain popatrzył na Allie, dając jej znak, by zaczęła. Dziewczyna streściła w kilku słowach przemowę Patela.

– Przecież wiem o tym – przerwała nieco poirytowana dyrektorka. – Nie pozwoliłabym mu wyjechać, gdybym uznała to za niebezpieczne. Zostawia z nami swoich najlepszych ludzi, naprawdę

doskonale

wyszkolonych,

dośle też jakichś swoich wspólników.

– Ale… – Allie poczuła się

zaskoczona jej reakcją. Spodziewała się raczej odrobiny współczucia, a może nawet i zaniepokojenia. – Co z balem?

I wizytą Lucindy?

– Wydaje mi się, że Allie może mieć rację – dodał Sylvain. – To nie najlepszy moment na wyjazd Patela.

Posłuchajcie.

Isabelle

złagodniała. – Niezależnie od tego, jak istotna jest nasza szkoła, na pewno nie jest ważniejsza niż premier. Nie śmiałabym prosić Raja, by mu odmówił.

Mogę wam jednak obiecać, że podczas jego nieobecności liczba ochroniarzy na pewno się nie zmniejszy. Będzie ich więcej, zostaną rozstawieni zarówno na terenie szkoły, jak i poza nim, a są to naprawdę wysoce wykwalifikowani ludzie. Jesteśmy do tego przygotowani.

Gdybym uznała, że brak osobistego nadzoru

ze

strony

Raja

mógłby

zwiększyć zagrożenie, próbowałabym go przekonać do pozostania w szkole, ale naprawdę myślę, że nie jest nam do niczego potrzebny. Nic nam nie grozi. – Spojrzała na Allie. – Nic ci nie grozi.

Słysząc te pocieszające słowa, dziewczyna powoli skinęła głową, chociaż

wszystkie

instynkty

podpowiadały jej, że powinna umierać ze strachu.

Po rozmowie ruszyła z powrotem z Sylvainem przez cichy korytarz. Ich trampki

delikatnie

piszczały

na

wypolerowanej

podłodze.

Gdzieś

w oddali trzasnęły zamykane zbyt głośno drzwi. Jako że na noc wyłączono ogrzewanie, powietrze zrobiło się zimne i ciężkie.

Oboje przerwali milczenie w tej samej sekundzie.

– Sylvain…

– Allie…

Zatrzymali się u stóp schodów i parsknęli niezręcznym śmiechem, który odbił się echem od ścian.

– Ty zacznij – poprosiła, trzęsąc się z zimna i krzyżując ręce na piersi, żeby choć trochę się rozgrzać.

– Wydaje mi się, że Isabelle może mieć rację – stwierdził, ale coś w jego spojrzeniu podpowiadało, że wolałby rozmawiać o czymś innym. – Wszystko będzie dobrze.

– Oczywiście – zgodziła się, choć wcale w to nie wierzyła. – Jestem pewna, że ma rację.

– Jeśli wciąż cię to martwi, to możemy pogadać jeszcze z Rajem lub Zelaznym.

– Nie, już wystarczy. Isabelle mnie przekonała – odpowiedziała, kręcąc głową i wbijając wzrok we własne stopy. O tylu rzeczach chciała mu powiedzieć. Wyjaśnić tę całą sytuację z grą w prawdę lub wyzwanie,

wytłumaczyć, jak bardzo była rozdarta, nie

chcąc

skrzywdzić

Cartera,

a jedno​cześnie…

Odruchowo

podniosła

głowę

i spojrzała mu prosto w oczy.

A jednocześnie…

Czas zdawał się stać w miejscu; patrzyli na siebie bez końca. Allie zebrała się wreszcie, żeby otworzyć usta, gdy usłyszała jakieś kroki na korytarzu. Odwróciła się i zobaczyła zmierzającego w ich stronę Jerry’ego Cole’a.

– Co wy tu jeszcze robicie? – ofuknął ich gwałtownie. – Znacie przecież Zasady. Nie dość sobie już narobiłaś kłopotów, Allie?

Odruchowo zrobiła krok do tyłu.

Jerry

był

zazwyczaj

najbardziej

wyluzowanym

ze

wszystkich

nauczycieli, więc jego gniew był sporym zaskoczeniem. Sylvain również ze zdziwieniem

zmarszczył

brwi,

ale

szybko się rozpogodził.

– Przepraszam, Jerry. Już znikamy.

– Byle szybciej.

Tego się również po nim nie

spodziewali. Nauczyciel wciąż stał

u podnóża schodów, wpatrując się w ich plecy.

– Co go ugryzło? – szepnęła Allie, nie odwracając się do Sylvaina.

– Nie jestem pewien. – Spojrzeli za siebie po dotarciu na półpiętro. Jerry wciąż nie ruszył się z miejsca.

Nim się rozdzielili, by pójść do swoich pokojów, Sylvain popatrzył jej w oczy, unosząc znacząco brew.

Odpowiedziała mu nieznacznym ruchem ramion.

Oboje niemal się uśmiechnęli.

Pomimo tego, co się ostatnio działo, Allie nadal martwiła się o Jo. Dwa tygodnie

po

imprezie

na

zamku

przyjaciółka wciąż trzymała ją na dystans, przez co Allie czuła się jeszcze bardziej

osamotniona

niż

zwykle.

Postanowiła, że za wszelką cenę musi to naprawić – nie tylko ze względu na siebie, ale przede wszystkim z powodu Jo. Niezależnie od tego, jak bardzo bała się nadciągającego balu, wiedziała, że przyjaciółka znosi to jeszcze gorzej.

Doszła do wniosku, że musi to załatwić jak najszybciej. Następnego dnia zaraz po kolacji wyśledziła Jo w bibliotece. Dziewczyna siedziała sama przy stoliku, pochylona nad książką, a jej krótkie jasne włosy otaczała

aureola

żółtego

światła,

rzucanego przez stojącą na blacie mosiężną lampkę.

Hej

Allie

zaczepiła

przechodzącego obok ucznia – mógłbyś mi pożyczyć kartkę papieru?

Chłopak spojrzał na nią z zachwytem i natychmiast podał jej papier.

I

długopis

dodała

zniecierpliwionym głosem. Bez wahania podał jej ten, którym coś przed chwilą pisał, i zaczekał, aż dziewczyna skreśli krótką wiadomość.

J

Spotkaj się ze mną na zewnątrz.

PROSZĘ. Strasznie za Tobą tęsknię.

I przepraszam.

A.

– Dzięki. – Oddała długopis

oszołomionemu chłopakowi. – Jeszcze tylko

jedna

prośba.

Mógłbyś

to

przekazać tamtej dziewczynie?

Wskazała mu Jo, a uczeń tak

gorliwie ruszył przed siebie, że omal nie potknął się o krzesło.

– Spokojnie – poprosiła Allie. – Nie zrób sobie jakiejś krzywdy.

Potem wypadła z biblioteki na korytarz i zaczęła ogryzać paznokcie w oczekiwaniu na reakcję Jo. Kiedy przyjaciółka nie pojawiła się w ciągu dziesięciu minut, Allie poczuła, że jej serce znów wpada w czarną otchłań. Jo zapewne wciąż nie mogła jej wybaczyć.

Opuściła głowę na piersi i oparła się plecami o ścianę, podwijając jedną nogę.

– Błąd postawy. – Odezwał się znajomy głos z ostrym akcentem. Allie uśmiechnęła się, wciąż patrząc na własne buty. Jo brzmiała jak dawniej, znowu była sobą.

– Przyszłaś…

Jo stała przed nią ze skrzyżowanymi rękami i wciąż z niechęcią krzywiła usta, ale po raz pierwszy od tygodni Allie dostrzegała w jej oczach błysk rozbawienia.

– Chciałam usłyszeć, jak się przede mną kajasz.

– To wszystko moja wina –

powiedziała

pospiesznie

Allie.

Zachowałam się jak idiotka. Nie powinnaś się ze mną przyjaźnić, serio, twoją najlepszą przyjaciółką powinna być szatańska Katie. Ona na ciebie bardziej zasługuje.

Jo z trudem utrzymywała kamienny wyraz twarzy.

– Dobry początek – przyznała. – Kontynuuj, proszę.

– To tobie powinnam była o tym powiedzieć, nikomu innemu. Postąpiłam głupio i przysięgam – podniosła rękę do góry jak gorliwa harcerka – że już nigdy nie zataję przed tobą żadnych ważnych informacji.

W policzkach Jo pojawiły się

dołeczki.

– Chyba zaczynamy powoli do

czegoś dochodzić – stwierdziła.

– Czy mogłabyś mi wybaczyć? Pliz, pliz, pliiiz?

– Oczywiście, że tak. Przecież nie jestem jakimś potworem.

– Dziękuję! – Allie rzuciła się na nią, biorąc ją w ramiona. – Nie mogłam już tego dłużej wytrzymać.

– Życie beze mnie traci smak, wiem. Też za tobą tęskniłam. Ale obiecaj, koniec z tajemnicami, OK?

Mów mi o wszystkim. Nie musisz się przecież bać, że nie wiem… skończę jak wariatka na dachu, wymachując flaszką wódki.

– Komu jak komu, ale tobie takie rzeczy się nie przytrafiają – zgodziła się Allie.

Na ścianie sali treningowej zawisła rozpiska patroli przydzielonych uczniom Nocnej Szkoły. Mieli pracować na zmiany, razem z ludźmi Patela. Kiedy zaś nie patrolowali terenu, przechodzili niekończące się treningi. Zajęcia były intensywne i skupione na aspektach praktycznych: jak uciec, jak podnieść alarm, kiedy trzymać się razem, a kiedy warto się rozdzielić, jak obronić się przed nożownikiem lub człowiekiem z bronią palną.

Allie

została

poproszona

o zaprezentowanie, jak dźgnęła Gabe’a kawałkiem

drewna.

Pewnej

nocy

wszyscy poszli do lasu, by poszukać takich patyków, jaki im opisała, które mogą się przydać jako potencjalna broń.

Mimo tego wciąż nękał ją niepokój.

Każdego

wieczora

jak

najmocniej

koncentrowała

się

na

treningach,

wiedząc

doskonale,

jak

bardzo

przydatne mogą się okazać nabyte podczas nich umiejętności.

Kiedy przyszła pora ich pierwszego patrolu, pojawiły się z Zoe na długo przed swą zmianą o dziewiątej, zbyt zdenerwowane, żeby dłużej czekać.

Osprzęt już czekał, powieszony na hakach wbitych w ścianę. Na zewnątrz panował

dojmujący

chłód,

więc

zostawiono im czarne ocieplane getry i tuniki, czarne kalesony, czarne czapki i rękawice oraz czarne sportowe buty.

Przebierając się w obce ciuchy przed dużym lustrem, Allie przyglądała się zmianom, jakie zaszły w jej ciele pod wpływem intensywnych ćwiczeń.

Na jej rękach i ramionach pojawiły się wyraźnie zarysowane mięśnie, brzuch był płaski i napięty. Jako biegaczka zawsze miała wyrobione mięśnie nóg, teraz górna połowa ciała zaczynała wyglądać

podobnie.

Zupełnie

nie

przypominała dawnej siebie.

Dziesięć minut przed rozpoczęciem ich zmiany w pokoju na drugim końcu korytarza rozległy się jakieś podniesione głosy. Allie

podeszła

do

drzwi,

próbując usłyszeć, co się dzieje.

Jeden z głosów należał do Jerry’ego Cole’a. Drugi do Cartera.

Zoe wciąż podśpiewywała coś pod nosem w przebieralni, więc nawet nie zauważyła, kiedy Allie wyszła na zewnątrz. Stojąc w wąskim piwnicznym korytarzu,

doskonale

słyszała

ich

ożywioną dyskusję.

– To niedopuszczalne – wściekał się Carter. – One nie mają wystarczającego wyszkolenia. Nie wierzę, że Isabelle pozwoliła na coś takiego. Nie powinny być same na zewnątrz.

– Zoe uczy się w Nocnej Szkole już drugi rok – przypomniał Jerry. – Jest równie dobrze wyszkolona jak ty.

– Ale wciąż jest mała. – Carter brzmiał tak, jakby uważał nauczyciela za idiotę. – Popatrz na nią. Ledwie sięga mi do brody. A Allie trenuje dopiero od kilku

miesięcy.

W

patrolach

nie

uczestniczy żaden inny młodszy uczeń Nocnej Szkoły. Naprawdę myślę, że to nie jest dobry pomysł, żeby chodziły same, powinien im towarzyszyć ktoś z większym doświadczeniem.

Opierając się o drzwi szatni, Allie wbijała wzrok w kafelki na podłodze i starała się nie uronić ani słowa. Jerry najwyraźniej próbował

uspokoić

Cartera.

– Jestem przekonany, że nic im nie będzie.

Przydzieliliśmy

im

najwcześniejsze patrole, poza tym muszą się meldować co godzinę. Nie spuścimy ich z oka.

Drzwi otwarły się tak gwałtownie, że Allie nie zdążyła zareagować.

Zobaczyła plecy Cartera, który stanął

w progu, nadal kłócąc się z Jerrym.

– Przykro mi, ale wciąż uważam to za zbyt niebezpieczne. Jeśli którejś z nich coś się stanie…

Allie rozpaczliwie macała ręką za plecami, próbując odnaleźć klamkę, a kiedy jej się to wreszcie udało, wśliznęła się błyskawicznie z powrotem do szatni, w chwili gdy Carter zaczął się obracać.

Zamknęła oczy i przez kilka sekund próbowała uspokoić oddech. Zrobiło jej się strasznie gorąco.

– Co się dzieje? – Ubrana na czarno Zoe

przyglądała

jej

się

z zaciekawieniem z drugiego końca sali. – Dziwnie wyglądasz.

– Nic takiego.

Dziewczynka wzruszyła ramionami i odwróciła się do lustra.

Allie podjęła przygotowania, ale podsłuchana rozmowa wciąż nie dawała jej spokoju. Carter w żaden sposób nie zasygnalizował jej, że również ma wątpliwości. Zachowywał się tak, jakby jej nienawidził. Odkrycie, że wciąż się o nią troszczył i próbował chronić, wcale nie sprawiło, że wszystko stało się łatwiejsze.

Założywszy

czarną

czapkę,

zapatrzyła się w lustrzane odbicie swoich szarych oczu. Czy to nie był

kolejny

przykład

tej

duszącej

nadopiekuńczości,

na

którą

się

uskarżała?

Twierdził,

że

nie

odpowiednio wyszkolone i że nie powinny chodzić same. Znowu jej nie wierzył. W oczach Allie błysnął gniew.

Nigdy jej nie wierzył.

Kilka minut później stanęły z Zoe przed budynkiem szkoły i wpatrywały się w ciemność.

– Gotowa, partnerko?

– Najgotowsza! – odparła gorliwie dziewczynka. Allie miała nadzieję, że faktycznie tak było.

– No to do dzieła – zarządziła.

Ruszyły ścieżką przydzieloną im przez ochroniarzy, a pod ich stopami trzaskał lód. Oddechy biegnących przez ciemny las dziewczyn unosiły się w

lodowatym

powietrzu

na

podobieństwo kłębów dymu. Noc była spokojna, koronami drzew nie poruszał

najlżejszy

nawet

podmuch

wiatru.

Słychać było tylko odgłos ich kroków.

Zgodnie

z

wytycznymi

biegły

w całkowitym milczeniu.

Pierwszym

zadaniem

było

sprawdzenie ogrodzenia. Przemykały wzdłuż niego, aż do głównej bramy, patrząc uważnie, czy nikt nie próbował

się pod lub nad nim przedostać.

Wszystko wyglądało tak, jak powinno.

Ogrodzenie

sprawiało

wrażenie

solidnego i niemożliwego do naruszenia.

Brama była zamknięta na głucho.

Stamtąd skierowały się przez las w stronę strumienia. Zbliżając się do miejsca,

gdzie

spotkała

się

z

Christopherem,

Allie

poczuła

przyspieszone

bicie

serca,

brzeg

wyglądał jednak tym razem na zupełnie spokojny i opuszczony. W błocie nie widać było żadnych odcisków butów, więc raczej od dłuższego czasu nikt tu nie zaglądał.

Wrota prowadzące na dziedziniec kaplicy

skrzypnęły

żałośnie,

gdy

dziewczyny szły sprawdzić świątynię.

Ona również była pozamykana na wszystkie spusty. Żadnych świateł

w

środku,

żadnych

straszliwych

migocących cieni.

Co

godzinę

spotykały

się

z ochroniarzami Raja, trzymającymi straż przy bocznym wejściu do szkoły, meldując, że nie mają niczego do zameldowania.

Biegły właśnie złożyć ostatni raport, gdy nagle zauważyły jakiś ruch na skraju ścieżki.

– Widziałaś to? – szepnęła Allie, wskazując wzrokiem. Natychmiast się zatrzymały.

Z początku nic się nie działo. Chwilę później coś zaszeleściło w wyschniętych paprociach,

a

liście

zaczęły

się

delikatnie kołysać.

– Co to jest? – zapytała bezgłośnie Zoe. Allie potrząsnęła głową.

Po kolejnym szeleście nakazała Zoe podejść od lewej strony, sama zaś skierowała się na prawo. Kucając w ciemnościach, poruszały się tak cicho, jak to było tylko możliwe na ścieżce pokrytej suchymi liśćmi i gałązkami, które

trzaskały

pod

najlżejszym

naciskiem. Allie miała wrażenie, że robią hałas jak stado słoni. To, czego szukały, też musiało chyba tak myśleć, bo zupełnie ucichło.

Przez długi czas obie dziewczyny trwały w bezruchu, próbując wypatrzyć, co kryło się w mroku. Nagle tuż obok coś

prychnęło

tak

głośno,

że

podskoczyły w miejscu. Zoe rozejrzała się wokół rozszerzonymi z zaskoczenia oczami. Kiedy dźwięk się powtórzył, na jej ustach pojawił się uśmiech.

– Ojej! – pisnęła. – Wiem, co to jest!

Nie próbując się już dłużej ukrywać, podeszła do paproci i rozgarnęła suche liście. Allie stanęła tuż obok i spojrzała na małe kolczaste stworzenie, które zwinęło się w kulkę i zakrywało łapkami oczy.

– Ojej, jeżyk – zachwyciła się Allie. – Jeszcze nigdy takiego nie widziałam. Jaki słodki!

– Możesz go dotknąć. Nie ugryzie.

Allie opuściła dłoń i dotknęła delikatnie twardych jak skorupa kolców.

Jeż zadrżał, po czym zwinął się jeszcze ciaśniej.

– Boi się – szepnęła. – Lepiej dajmy mu spokój.

– Przepraszamy, panie jeżu. – Zoe pozwoliła paprociom wrócić na swoje miejsce.

Nie

chciałyśmy

cię

wystraszyć.

Odwróciły się i odeszły na palcach, słysząc ciche posapywanie węszącego za nimi jeża.

I tak upłynęła ich pierwsza noc.

Lęki

Cartera

okazały

się

nieuzasadnione.

Najgroźniejszym

stworzeniem, jakie napotkały podczas patrolu, był przestraszony jeż.

Kolejne noce wyglądały tak samo.

Żadnego

Nathaniela,

żadnego

Christophera.

Nikogo.

Na kilka dni przed balem nastrój w szkole uległ radykalnej przemianie.

Większość uczniów oddała już swoje prace

kwalifikacyjne,

więc

po

tygodniach intensywnej nauki przyszła pora na odrobinę relaksu. Ale nawet wtedy widok telewizora w sali do angielskiego okazał się dla wszystkich ogromnym zaskoczeniem.

Wchodząc razem z innymi do klasy, Allie gapiła się na niego z rozdziawioną buzią.

Przy

wszystkich

zakazach

dotyczących nowoczesnych technologii na terenie Cimmerii, nawet stary kineskopowy telewizor wydawał im się prawdziwym cudem.

Isabelle z rozradowanym uśmiechem obserwowała ich reakcję z drugiego końca klasy.

– Pomyślałam, że moglibyśmy dziś zobaczyć jakiś film – oznajmiła, co zostało przyjęte z ogromnym aplauzem. – To ekranizacja książki, którą czytaliście w tym semestrze, Wieku niewinności, więc raczej nie spodziewajcie się niczego w rodzaju MTV.

Allie nie potrafiła powstrzymać się od śmiechu, widząc, jak Zoe zaczyna podskakiwać z radości na swoim krześle. A potem jak zawsze odruchowo spojrzała na Cartera, który znalazł sobie miejsce jak najdalej od nich. Rozmawiał

z siedzącym obok kumplem i wyglądał

tak, jakby silił się na uśmiech, ale zupełnie mu to nie wychodziło.

Allie wbiła wzrok w swój zeszyt, czując, jak opuszcza ją cała radość.

Wystarczyło

jedno

spojrzenie

na

Cartera, jak zawsze.

Kiedy Isabelle zgasiła światła i

włączyła

telewizor,

wszyscy

momentalnie zamilkli, wpatrując się w świecący ekran.

– Jak mi tego brakowało… –

Westchnął ktoś teatralnym szeptem.

Chociaż film był raczej powolny, a fabuła skomplikowana, stęsknieni za kontaktem z technologią uczniowie zaangażowali się w opowieść o młodym człowieku, który poślubił niewłaściwą kobietę. Allie, choć wciąż miała głowę pełną zmartwień, już po paru minutach dała się pochłonąć historii, kibicując Newlandowi Archerowi i życząc mu, by uciekł z Ellen.

Kiedy Ellen zapytała go: „Jak możemy być szczęśliwi, odwracając się plecami do tych, którzy nam ufają”, Allie nieświadomie zakryła dłonią buzię. Wyczuwając, że ktoś na nią patrzy, rozejrzała się po sali i napotkała wzrok Sylvaina rozjarzony migocącym blaskiem telewizora. Przez długą chwilę mierzyli się spojrzeniami, a w jej umyśle

przetaczała

się

taka

fala

skomplikowanych uczuć, jakiej jeszcze nigdy nie zaznała. Coś ją do niego ciągnęło, tęskniła za nim, a jednocześnie była na niego wściekła… wszystko naraz.

To

było

jak

rozmowa,

przekazywali sobie rzeczy, których nigdy nie odważyli się wypowiedzieć.

Wreszcie, nie mogąc znieść już dłużej tego napięcia, odwróciła się z powrotem do telewizora. Dopiero wtedy zauważyła, że zacisnęła dłonie tak mocno, że paznokcie pozostawiły na jej skórze wyraźne, półokrągłe ślady.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

27

Nadszedł chłodny i słoneczny dzień szkolnego

balu.

Prognoza

pogody

zapowiadała

opady

śniegu,

a perspektywa gigantycznej bitwy na śnieżki, która rozpocznie się, jak tylko zacznie padać, była dla wielu równie podniecająca jak wieczorne spotkanie z przedstawicielami międzynarodowej elity politycznej i finansowej.

Większość uczniów wykorzystała czas wolny od lekcji na pakowanie swoich rzeczy, ponieważ następnego dnia rozjeżdżali się do domów na święta. Allie nie musiała się pakować – razem z Rachel zostawały aż do Wigilii w szkole, a potem jechały na kilka dni do

rezydencji

Patelów.

Isabelle

przekonała rodziców Allie, że jej powrót do domu na święta nie jest najlepszym pomysłem, zwłaszcza po tym, co działo się w sierpniu.

W

szkolnym

holu

ustawiono

gigantyczną choinkę, a w pobliżu pianina w świetlicy stanęło kolejne drzewko, uginające się pod ciężarem światełek i bombek. W całym budynku rozchodziła się woń sosnowych igieł i cynamonu, a studenci gromadzący się przy pianinie śpiewali kolędy. Allie jednak zupełnie nie

była

w

kolędowym

nastroju

i ignorowała nadchodzące święta. Jej pokoju nie zdobiły żadne gwiazdki ani bombki.

Skupiała się tylko na spotkaniu z Lucindą, przygotowując w myślach listę pytań. Koncentrowała się również na tym, by przeżyć. Wciąż wierzyła, że Nathaniel spróbuje jakoś zakłócić bal, a nie miała pewności, że byli właściwie przygotowani.

Nie mogła tego oczywiście w żaden sposób powstrzymać, więc zapukawszy po południu do pokoju Jo z wieczorową suknią w dłoni, postarała się o jak najbardziej radosny wyraz twarzy.

Przyjaciółka natychmiast zaczęłaby się martwić,

widząc

jej

niepokój.

A zmartwiona Jo stanowiła problem.

W odróżnieniu od niej przyjaciółka całym

sercem

zaangażowała

się

w tworzenie świątecznej atmosfery – do tego stopnia, że graniczyło to z obłędem.

Choinka stojąca na biurku migotała kolorowymi diodami, regał na książki został

przyozdobiony

światełkami,

a krzesło przystrajała szeroka i lśniąca złota wstęga, zawiązana na gigantyczną kokardę. Wszystkiemu przyglądał się z pewnym powątpiewaniem pluszowy mikołaj, usadowiony na łóżku niczym kura na grzędzie.

Myślę,

że

powinnyśmy

przygotować coś specjalnego – powitała ją Jo.

– To znaczy? – Allie odwiesiła suknię na oparcie krzesła i rozwaliła się bezceremonialnie na łóżku, u boku pluszowego

świętego.

Przyjaciółka

sięgnęła do szafy i wydobyła z niej dwa niewielkie opakowania.

– Skoro żadna z nas nie idzie dzisiaj z chłopakiem, co w moim przypadku, możesz mi wierzyć, jest sytuacją bez precedensu, myślę, że dzisiejszej nocy powinnyśmy

wyglądać

szczególnie

olśniewająco – oznajmiła. – Pokażmy im wszystkim, co tracą.

Rzuciła Allie jedno z pudełeczek.

Dziewczyna obróciła je w ręku, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

– Jesteś genialna.

– Wiem. – Jo zgarnęła dwa

ręczniki. – Uwielbiałam twoje włosy, kiedy się tu pierwszy raz pojawiłaś.

Byłaś dla mnie prawdziwą inspiracją.

Zróbmy to, ty i ja. Natychmiast.

Ignorując zaciekawione spojrzenia dziewczyn stojących przy umywalkach, rozchichotane wpakowały się do kabiny prysznicowej.

Jo

bez

żadnego

skrępowania pozbyła się koszulki, a Allie momentalnie poszła w jej ślady.

Strzelając gumą, Jo naciągnęła rękawice i sięgnęła po niewielką plastikową buteleczkę.

– Najpierw ja się zajmę tobą, a potem ty mną. Samej trudno sobie z tym poradzić.

Allie pochyliła się do przodu i pozwoliła sobie wetrzeć we włosy fioletową maź wyciekającą z buteleczki.

– Uwielbiam, kiedy ktoś dotyka moich włosów. – Westchnęła, czując rozkoszne dreszcze.

– Wiem. To się nazywa mózgazm.

– Skąd ty wzięłaś takie rzeczy?

– Od dziewczyny mojego brata – przyznała Jo, nakładając farbę na tył jej głowy.

Zadzwoniłam

do

niej

w zeszłym tygodniu.

W całej kabinie unosił się gryzący smród chemikaliów. Allie poczuła łzy napływające do oczu.

– Planowałaś to?

– Przyszło mi to do głowy zaraz po tym, jak się pogodziłyśmy. – Wtarła resztki farby w końcówki jej włosów. – Takie objawienie.

Po godzinie i wykończeniu dwóch ręczników ich robota dobiegła końca.

Siedząc z powrotem w pokoju Jo, podziwiały efekty swojej pracy. Włosy Allie, sięgające poniżej łopatek, lśniły głęboką, opalizującą czerwienią, krótkie loczki Jo błyszczały wyrazistym różem.

Jo potrząsnęła głową, kołysząc włosami. Na jej buzi wykwitły radosne dołeczki.

– Wyglądam jak chochlik!

– Wyglądam jak kiedyś. – Allie westchnęła melancholijnie, wpatrując się w lustro. Jo przyjrzała się jej odbiciu w zwierciadle.

– Wygląda na to, że kiedyś byłaś tak samo śliczna jak teraz – stwierdziła, jakby czytając w jej myślach.

Ktoś zapukał do drzwi.

– Kogo znowu niesie… – zawołała Jo, otwierając je na całą szerokość.

Zoe i Rachel weszły do pokoju z naręczem ubrań.

To Allie nalegała, żeby razem się przygotowały

do

balu.

Po

tych

wszystkich wydarzeniach, które oddaliły je od siebie, marzyła o tym, by tę jedną noc spędziły razem. W ten sposób mogła je mieć wszystkie na oku.

Na widok fryzury Jo Zoe otwarła szeroko usta.

– Ja nie mogę, ale wyglądasz. – Dziewczynka

podskoczyła

z wrażenia, wciąż trzymając suknię w ramionach.

– Wejdźcie. – Jo przepuściła je w drzwiach. – Przygotujcie się, aby dziś olśniewać!

– Nie robię niczego z włosami – oświadczyła

kategorycznie

Rachel,

patrząc

na

głowę

Allie.

Widowiskowe. – To był jej jedyny komentarz.

– Coś nas naszło. – Allie wzruszyła ramionami.

– Zrobicie mnie na fioletowo!? – Zoe rzuciła sukienkę na łóżko.

– Przykro mi, ale twoje dziewczęce loki będą musiały zachować swój naturalny kolor, ponieważ zużyłyśmy całą farbę, jaką miałam. – Rozczarowała ją Jo. – Ale zezwalam ci się wygrzewać w naszym wielobarwnym blasku przez cały wieczór. I zrobimy ci makijaż – dodała pospiesznie, widząc smutek na jej twarzy.

– Kolorowy? – Zoe spojrzała na nią z nadzieją.

– Tak bardzo kolorowy, jak tylko zapragniesz. – Jo się uśmiechnęła i pokazała jej złocistą, brokatową szminkę.

Najpierw jednak zajęła się włosami Allie, układając je w błyszczące, czerwone loki. Potem wplotła kilka wstążek

w

brązowe

włosy

Zoe

i rozczesywała je tak długo, aż zaczęły przypominać gładką taflę przydymionego szkła. Podkreśliła jej oczy granatową konturówką i nałożyła grubą warstwę mascary na rzęsy. Kiedy pociągnęła usta Zoe lśniącą różową szminką, Rachel spojrzała na nią z powątpiewaniem.

Wygląda

jak

karłowata

prostytutka – oceniła.

– Mnie się podoba. – Zoe zrobiła dzióbek do lustra. – Wyglądam na starszą. Bardziej dojrzałą.

– To przecież tylko szkolny bal. Nic jej nie będzie. – Jo wskazała Rachel miejsce przed lustrem. – Gary Glitter jej tam raczej nie dopadnie.

– Kto to jest Barry Glitter? – zainteresowała się Zoe. Koleżanki zgodnie zignorowały jej pytanie.

Rachel

patrzyła

podejrzliwie

w lustro, widząc, jak Jo zabiera się do układania jej fryzury.

Naprawdę

nie

chcę

nic

kombinować z włosami – zastrzegła.

– Ja też nie. – Jo zamachała

lokówką. – Tylko parę poprawek tu i tam.

– Tego się właśnie obawiałam. – Rachel westchnęła i przygarbiła się na krześle.

Na zewnątrz zapadły już ciemności.

Gwiazdy schowały się pod grubą warstwą chmur, a w powietrzu unosiła się zapowiedź nieuniknionej śnieżycy.

Na żwirowym podjeździe szumiały opony bentleyów i limuzyn, które od dobrej godziny zapełniały parking przed szkołą.

Skończywszy pracę nad grubymi splotami Rachel, Jo rzuciła okiem na budzik, przyozdobiony aktualnie złocistą lametą.

– Musimy ruszać, moje panie – poinformowała.

Zrobiły ostatnie poprawki makijażu i pomogły sobie wzajemnie pozapinać sukienki, przeglądając się przy tym w wysokim lustrze.

– Wyglądamy jak anioły. – Zoe westchnęła z zachwytem.

– Raczej jak wróżki. – Różowe włosy Jo błyszczały w świetle lampy, a czarna krótka sukienka odsłaniała długie, szczupłe nogi. – Albo gwiazdy filmowe.

Zoe miała na sobie suknię z zielonej tafty,

z

wysokim

kołnierzem

i

rozkloszowaną

spódnicą.

Ciężki

makijaż

dodawał

jej

dziwnego

punkowego uroku. Matowoczerwona suknia Rachel odsłaniała jej jedno ramię, a dzięki złotej tiarze, która podtrzymywała zaczesane do tyłu włosy, wyglądała

niczym

egzotyczna

księżniczka.

Wszystkie

jednak

wpatrywały się w Allie.

– Kochanie – Jo nie potrafiła oderwać od niej wzroku – wyglądasz naprawdę nieziemsko.

– Obłędnie – zgodziła się Zoe.

– I to nawet z takim włosami. – Rachel westchnęła.

Klasyczna

granatowa

jedwabna

sukienka z rękawami do łokci opinała Allie ciasno w talii i kończyła się tuż nad kolanem. Przefarbowane henną włosy sprawiały, że jej jasna skóra promieniała nieziemskim blaskiem. Ta sukienka podobała jej się od momentu, kiedy znalazła ją w swojej szafie w czasie letniego semestru. Był to jeden z tajemniczych, doskonale wybranych prezentów od Isabelle.

– Tak właściwie po co nam jacyś faceci – stwierdziła z rumieńcem na twarzy. – Sama bym nas wszystkie ciągle całowała.

– O nie, tylko nie to – wymamrotała Zoe, kierując się ku drzwiom.

– Powaga, Allie – dodała Rachel. – Wygląda na to, że całowanie dziewczyn weszło ci w krew.

– Jestem przekonana, że jako

lesbijka miałabym mniejszy problem z umawianiem się na randki. – Allie wyszła razem z nimi na korytarz. – Faceci sprawiają tyle problemów.

– Bo ja wiem. – Jo uśmiechnęła się łagodnie.

Bywają

też

czasem

przydatni.

– Kompletnie nie kumam, o czym gadacie. – Zoe westchnęła.

– Ja też nie – pocieszyła ją Rachel.

Zanosząc się śmiechem, dotarły na szczyt schodów. Wyłożony dębową boazerią hol na parterze ozdabiały aksamitne wstęgi i bukiety złotych oraz czerwonych kwiatów. Zakaz palenia świeczek został najwyraźniej chwilowo zniesiony, ponieważ świeczniki stały na każdym stole i parapecie.

Ponad gwarem rozmów unosiły się delikatne dźwięki muzyki klasycznej.

Większość tłumu zgromadzonych gości stanowili

dorośli;

ich

fryzury

połyskiwały wśród świateł. Mężczyźni mieli na sobie smokingi, a kobiety w sukniach od znanych projektantów kurczowo trzymały swoje niewielkie torebeczki.

– Nie pamiętam, żebym zapraszała tych wszystkich ludzi – stwierdziła z przekąsem Jo, gdy ruszyły razem po schodach.

– Jejku, to przecież prezydent Abingdon! – zapiszczała Zoe i pognała przed siebie, znikając w tłumie gości.

– Nasza mała dziewczynka. – Jo westchnęła.

– Tak szybko dorasta – dodała Allie. – Zwłaszcza jej twarz…

– Wiem. – Jo wybuchła śmiechem. – Ale sama tego chciała.

Rachel wypatrzyła Lucasa, który również włożył na siebie smoking, i poszła się z nim przywitać. Allie przyglądała się, jak jego twarz rozbłysła radością, gdy pochylił się nad dłonią Rachel i ucałował czubki jej palców.

Strasznie się cieszyła, że są ze sobą tak bardzo szczęśliwi, ale widząc ich razem, nie mogła przestać myśleć o tym, co sama straciła.

Hol okazał się jeszcze bardziej zatłoczony, niż jej się wydawało.

Otaczające pusty parkiet stoły nakryto czerwonymi, świątecznymi obrusami i przyozdobiono zielonym bluszczem.

Było bardzo ciepło, a w powietrzu unosiła się woń wosku, lilii i drogich perfum. Usadowiona w rogu orkiestra grała walca. Obsługa roznosiła tace z szampanem i grzanym winem.

Isabelle, ubrana w obcisłą czarną suknię, zdobioną delikatnym złotym haftem, i z włosami zaczesanymi w kok przystanęła na skraju parkietu. Śmiała się, rozmawiając z otaczającymi ją ludźmi, którzy przyszli złożyć jej życzenia.

Allie obróciła się powoli wokół

własnej

osi,

wypatrując

kobiety

z

charakterystyczną

burzą

siwych

włosów.

– Niech to… – Jo jęknęła, wspinając się na palce i próbując znaleźć jakieś miejsca siedzące. – Trochę tłoczno.

– Dużo bardziej niż w czasie

letniego balu – zgodziła się Allie, nie słuchając jej zbyt uważnie, ale Jo nie zwróciła na to uwagi.

– Zawsze tak jest. Pojawia się zarząd szkoły i wszyscy rodzice, którzy mają jakieś znaczenie… Chyba tam są wolne miejsca. – Wskazała odległy róg sali i ruszyły w tamtą stronę.

Allie założyła, że Lucinda Meldrum wyróżniałaby się nawet w tak gęstym tłumie. Odprężyła się nieco, nie widząc jej nigdzie w pobliżu, i uznała, że pewnie jeszcze się nie pojawiła. Nadal nie potrafiła wymyślić, co powinna powiedzieć, kiedy wreszcie znajdzie się na tyle blisko, by z nią porozmawiać.

„Cześć,

babciu,

dlaczego

nigdy

wcześniej

się

nie

spotkałyśmy?”

wydawało jej się raczej słabym początkiem.

– A czemu twoi rodzice się nie pojawili? – zapytała dość głośno, gdy siadły na krzesłach tyłem do ściany i patrzyły na otaczających ich gości. – Nie są ważni i bogaci?

– Bardzo. – W głosie Jo pojawiło się delikatne zakłopotanie. – Ale mają mnóstwo roboty i nie wracają tu zbyt często. Tata zawsze powtarza, że przyjedzie w przyszłym roku, a mama jest

aktualnie

za

bardzo

zajęta

Olivierem, swoją nową przytulanką – dodała tonem pełnym potępienia.

– Ohyda.

Przy ich stoliku pojawił się kelner i obie zamówiły dietetyczną colę.

– Zgadza się. – Jo skrzyżowała nogi, odsłaniając czerwone podeszwy swoich szpilek. – Ale popatrz, są za to rodzice Sylvaina.

Skinęła

głową

w

kierunku

eleganckiej

pary,

rozmawiającej

z Isabelle na skraju parkietu. Allie pochyliła się do przodu i spojrzała na nich

z

nieskrywaną

ciekawością.

Mężczyzna w smokingu miał jasną skórę i blond włosy w piaskowym odcieniu, cera

kobiety

była

natomiast

złocistobrązowa, a jej ciemne, gęste włosy opadały aż na plecy. Szczupłe biodra opinała brązowa jedwabna suknia, a wokół szyi błyszczał naszyjnik z diamentów.

Niedaleko od nich stała Katie Gilmore

w

towarzystwie

dwójki

starszych ludzi, którzy musieli być jej rodzicami. Dziewczyna miała na sobie zachwycającą, ciemnozieloną suknię, która podkreślała jej mlecznobiałą skórę. Allie pomyślała z odrobiną goryczy,

że

wybierając

miejsce

w pobliżu rodziców Sylvaina, Katie raczej nie kierowała się przypadkiem.

Kiedy tak się im przyglądała, Sylvain przeszedł obojętnie obok Katie i stanął przed swoim ojcem. Mimo tego, że próbowała nad sobą panować, i tak poczuła przyspieszone bicie serca, widząc, jak idealnie skrojony smoking podkreśla jego umięśnione ramiona.

Nawet ze swojego miejsca mogła dostrzec, że ojciec Sylvaina, który odwrócił się właśnie, żeby powitać syna, ma dokładnie takie same błękitne oczy.

– Czyli po nim to odziedziczył. – Westchnęła pod nosem.

– Hm? – zdziwiła się Jo, podążając za jej spojrzeniem.

– Oczy – wyjaśniła Allie. – Ma je po ojcu.

Kelner powrócił z tacą napojów. Jo przyglądała mu się, uprzejmie czekając, aż znajdzie się poza zasięgiem ich głosu, a

potem

zastukała

niecierpliwie

czubkiem

pomalowanego

paznokcia

o blat stołu.

– Dobra, Allie, mów: co się dzieje między tobą a Sylvainem? Widziałam, jak na niego patrzysz. I jak on patrzy na ciebie. Nawet ślepy by zauważył, że coś się święci.

Czując rumieniec na policzkach, Allie odwróciła wzrok od rodziny Sylvaina.

– Nic. To znaczy… co?

– Daj spokój. – Jo nie spuszczała z niej uważnego spojrzenia niebieskich oczu. – Rozmawiasz ze mną. Potrafię to wyczytać z twojej twarzy. Lecisz na niego.

Narastająca panika utrudniała jej znalezienie

właściwej

odpowiedzi.

Przecież tak bardzo się starała, żeby nie lubić Sylvai​na. I tak bardzo zawiodła.

– Nie mogę na niego lecieć, Jo – odpowiedziała ze smutkiem.

– Czemu? – Przyjaciółka wydawała się zaskoczona. – Przecież to modelowe ciacho. I na pewno nie będzie miał nic przeciwko.

– Ale Carter… – Wciąż nie potrafiła znaleźć

wyjaśnienia,

które

nie

brzmiałoby

absurdalnie.

Carter

nienawidzi Sylvaina, a my… Nie chcę, żeby poczuł się skrzywdzony.

Oparłszy jedną dłoń na ramieniu Allie, Jo wskazała coś po drugiej stronie sali; jej diamentowa bransoletka rozbłysła milionem odbitych ogników.

Allie podążyła wzrokiem wzdłuż jej szczupłego ramienia… i zobaczyła Cartera w towarzystwie Jules. Miał na sobie

smoking,

a

ona

idealnie

dopasowaną, czarną sukienkę. Całowali się.

– Co!? – Allie z trudem zmusiła się do

zamknięcia

rozdziawionej

ze

zdziwienia buzi.

– Właśnie o to chodzi. – Jo

pochyliła się do przodu, żeby spojrzeć jej prosto w oczy. – Nigdy nie pozwalaj na to, by twoi byli faceci mieli wpływ na to, z kim się umawiasz, rozumiesz?

– Ale jak długo oni…

– To nie ma znaczenia.

Allie nie potrafiła uwierzyć, że tak długo martwiła się o to, że może skrzywdzić Cartera, podczas gdy on…

Zapomniał wspomnieć o tym, że już się pozbierał? Pozwalał jej pogrążać się w poczuciu winy, umawiając się jednocześnie z Jules?

Spojrzała raz jeszcze na parkiet, czując narastającą wściekłość. Orkiestra zakończyła właśnie jakiś romantyczny kawałek i zagrała wesołą wschodnią melodię,

zapamiętaną

przez

Allie

z letniego balu. Carter okręcił Jules wokół jej własnej osi i oboje zanieśli się śmiechem.

Podczas gdy Allie wciąż nie

odrywała od nich wzroku, do Jo podszedł jakiś chłopak i zgiął się w głębokim ukłonie.

– Czy zaszczyci mnie pani tym tańcem, panno Arringford? – zapytał

dwornie

z

wyraźnym

hiszpańskim

akcentem. Allie zastanawiała się, czemu nigdy wcześniej go nie zauważyła.

– Witaj, Guillermo. – Jo zatrzepotała rzęsami. – Wydaje mi się, że tak, ale muszę spytać mojej dziewczyny. – Odwróciła się do Allie. – Nie masz nic przeciwko, prawda kochanie?

Guillermo był wysoki i szczupły, a z burzą kręconych ciemnych włosów na głowie kojarzył się z hiszpańskim księciem. Jo wpatrywała się w niego z wyraźnym zachwytem. Allie nie miała serca, żeby ją powstrzymywać.

– Bawcie się, dzieciaki.

Oboje ruszyli na parkiet. Guillermo był tak wysoki, że musiał pochylać się nad dziewczyną, jeśli chciał usłyszeć, co do niego mówiła. Uroczo razem wyglądali,

a

Jo

miała

policzki

zaróżowione ze szczęścia.

Obserwując roześmiane, roztańczone pary,

Allie

poczuła

narastające

przygnębienie i samotność. Najchętniej nie ruszałaby się od stołu i zalała łzami, ale wiedziała, że nie może sobie na to pozwolić. Zamiast tego postanowiła odnaleźć Lucindę.

Zaczęła lawirować wśród gości, a fragmenty nudnych i tajemniczych rozmów dorosłych otoczyły ją niczym szum morskiego przyboju.

Oczywiście

teraz

pracuję

w funduszu powierniczym…

– Pięć uderzeń poniżej średniej. I to na polu St. Andrews!

– Mówiłam jej, że ta sukienka jest skandaliczna, ale mnie nie słuchała.

Nigdy nie słucha…

– Tak właściwie to zastanawialiśmy się nad sprzedażą domu w Saint-Tropez…

Allie wzdrygnęła się, gdy ktoś dotknął jej ramienia, ale spojrzawszy w górę, zobaczyła uśmiechniętego Sylvaina.

Moi

rodzice

chcieliby

cię

poznać

oznajmił,

patrząc

ze zdziwieniem na jej czerwone włosy.

Wzruszyła przepraszająco ramionami i pozwoliła mu się zaprowadzić do rodziców, którzy przyglądali się jej z ciekawością. – Państwo Cassel, pozwólcie, że wam przedstawię pannę Allie Sheridan.

– Hm… Dzień dobry… … albo

bonsoir? – Allie jeszcze nigdy nie czuła się tak mało obyta. Wymieniła z nimi kilka powitalnych uprzejmości swoim szkolnym francuskim.

– Jak to jest – zapytał nagle ojciec Sylvaina po angielsku – mieć taką babcię jak Lucinda Meldrum?

– Ależ, papo, co to za osobiste pytania? – obruszył się ​Sylvain.

Allie zdążyła się już jednak z tym oswoić,

więc

odpowiedziała

bez

wahania.

– Dość dziwnie. – Nachyliła się do pana Cassela, który wydawał się mocno zaintrygowany. – Ale nie jesteśmy zbyt blisko. Jak pan wie, ona jest bardzo zajęta i ciągle podróżuje.

Sylvain wbił wzrok w podłogę, próbując ukryć uśmiech. Jego rodzice wyglądali na zafascynowanych.

– Oczywiście – zgodził się pan Cassel. – Jestem to w stanie zrozumieć.

Sami zbyt rzadko widujemy syna z powodu nadmiaru pracy.

Matka objęła chłopaka z wyraźną czułością.

– Próbujemy go namawiać, żeby częściej nas odwiedzał – powiedziała lekko ochrypłym głosem z delikatnym akcentem. – Ale ciągle słyszę tylko, że ma mnóstwo roboty i nie może. – Na jej twarzy

pojawił

się

zrezygnowany

uśmiech. – Wdał się w ojca.

Zapach jej eleganckich perfum był

tak silny, że Allie poczuła się odrobinę oszołomiona.

– Faktycznie musimy tu ciężko pracować – przyznała, spoglądając na Sylvaina, który wpatrywał się w nią z ogromną czułością. W jej brzuchu znowu zatrzepotały motylki, a na ustach pojawił

się

uśmiech.

Kompletnie

zapomniała, co chciała powiedzieć.

– Musisz nas kiedyś koniecznie odwiedzić

zaproponowała

pani

Cassel, przerywając chwilę ciszy. – Z miłą chęcią cię ugościmy. – Odwróciła się do Sylvaina. – Zaprośmy ją latem do Antibes, kochanie. Henri i Hélène oszaleją na jej punkcie, jest taka urocza.

Allie

rzuciła

Sylvainowi

rozpaczliwe spojrzenie. Urocza?

– To wujek i ciotka – wyjaśnił

przepraszająco.

I

możesz

to

potraktować jako oficjalne zaproszenie.

– Dziękuję bardzo – odpowiedziała jak najuprzejmiej. – To niezwykle miłe z państwa strony, bardzo chętnie skorzystam z zaproszenia.

– Czas już chyba, żeby Allie

dołączyła do swoich przyjaciół – stwierdził

ku

jej

wielkiej

uldze

Sylvain. – Nie możemy jej tu trzymać przez cały wieczór.

– Kiedy ona jest taka czarująca – zaprotestowali chórem jego rodzice, ale pozwolili jej się pożegnać. Allie uśmiechała się tak szeroko, że aż rozbolały ją policzki.

Przyjęcie zdążyło się już częściowo przenieść do jadalni, którą udekorowano podobnie jak wielki hol za pomocą świec i obrusów. Tutaj również nie było ani śladu Lucindy, ale uwagę Allie przyciągnęła fantastyczna woń jedzenia, więc ruszyła za swoim nosem i chwilę później znalazła bufet, z którego uwolniła

ciasteczko,

nadziewane

mięsem krabów.

Odwróciła się, wpychając je sobie do ust, i omal nie wpadła na Cartera.

– Przepra… – przerwał i popatrzył

na nią z zaskoczeniem. – Allie.

Czekała w napięciu, aż znów

wybuchnie gniewem, tak jak podczas ich ostatnich spotkań, zamiast tego jednak nie odrywał od niej oczu, taksując uważnie fryzurę, sukienkę i pożyczone od Jo buty na wysokich obcasach.

Allie wciąż próbowała przeżuć ciastko, ale kompletnie zaschło jej w ustach. Odwróciła się, porwała szklankę z wodą z najbliższego stolika i szybko wzięła solidny łyk, obawiając się, że jeśli tego nie zrobi, opluje ciastkiem cały przód swojej sukienki.

Kiedy ponownie się odwróciła, Cartera już nie było.

Nic z tego nie rozumiała. Patrzyła na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał. Gdyby tylko wiedziała, co powinna odczuwać.

Wysyłane

przez

niego

sygnały były tak sprzeczne, że nie potrafiła ich odczytać. Zrywam z tobą.

Nie zrywam z tobą. Pragnę cię.

Nienawidzę. Może Jo faktycznie miała rację i naprawdę powinna się przestać przejmować tym, co myśli Carter.

Odstawiła

szklankę

na

stolik

i ponownie zaczęła przedzierać się przez tłum. Musiały się tu zgromadzić setki ludzi – goście wypełniali główny hol i schody, gromadzili się nawet w przedsionku szkoły. Ich rozmowy i śmiechy odbijały się głośnym echem od wysokiego sklepienia i wibrowały pod czaszką Allie. Pomimo chłodu nocy wnętrze wydawało się strasznie duszne, jakby goście zużyli cały tlen.

Allie zauważyła, że stoi przed frontowymi drzwiami, więc zrobiła to, co wydawało jej się w tej sytuacji najbardziej naturalne – nacisnęła klamkę i wyszła na zewnątrz, znikając w mroku nocy.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

28

Chłodne

powietrze

momentalnie

wysuszyło pot na jej skórze. Trzęsąc się z zimna, pokręciła przez chwilę głową, by wiatr ochłodził jej szyję i osuszył

włosy na karku. Tuż przed sobą miała kręty podjazd, wypełniony rzędami zaparkowanych samochodów. Kierowcy zgromadzili

się

przy

zachodnim

skrzydle, paląc papierosy i czytając gazety. Nie zwracali na nią uwagi, więc skręciła za róg budynku, stawiając niepewne kroki w butach na wysokich obcasach. Korzystając z ciemności, ruszyła nieoświetloną ścieżką w stronę murów ogrodu. W powietrzu unosiła się delikatna woń dymu papierosowego, słyszała również stłumione śmiechy palaczy tłoczących się przy tylnym wyjściu ze szkoły, ale zbliżyła się już do altanki i zniknęła między drzewami.

Stanęła przed niewielką marmurową budowlą ze sklepieniem w kształcie kopuły. W środku ustawiono figurę roztańczonej

kobiety,

ubranej

w powłóczyste szaty. Usta posągu krzywiły się w uśmiechu wiecznego zadowolenia, a jedna stopa zawisła na wieki ponad zimną, kamienną podłogą.

Allie pogłaskała lodowaty, gładki kamień,

przypominając

sobie

ten

wieczór, gdy Sylvain uczył ją tutaj podstaw samoobrony.

Zdajesz

sobie

sprawę,

że

zapomniałaś założyć płaszcz?

Z jakiegoś powodu jego obecność nie była dla niej zaskoczeniem, choć nie słyszała żadnych kroków. Przez sekundę stała z zamkniętymi oczami, wciąż nie potrafiąc podjąć decyzji. Wreszcie się odwróciła.

Sylvain

zatrzymał

się

przy

schodkach prowadzących do podnóża statui. Spojrzał jej w oczy i ponownie poczuła dreszcze. Wskazała ręką na jego smoking.

– Ty również nie masz płaszcza – zauważyła niepewnie.

– No tak, ale mam przynajmniej marynarkę. – Zsunął ją z ramion i podał

dziewczynie. Jego nieskazitelnie biała koszula

zdawała

się

lśnić

w ciemnościach. – Włóż to na siebie, proszę.

– To wtedy ty zmarzniesz –

odpowiedziała, powstrzymując się od sięgnięcia po zaofiarowane ubranie.

– Jakoś przeżyję. – Uśmiechnął się do niej.

Wahała się jeszcze przez chwilę, ale w końcu narzuciła marynarkę na ramiona. Wciąż była ciepła od jego ciała i pachniała wodą kolońską, dokładnie tak, jak się tego spodziewała.

– Zmieniłaś fryzurę. – Przesunął

wzrokiem po jej krwistoczerwonych kosmykach. – Pasuje do ciebie.

– Dziękuję. – Odgarnęła włosy czubkami palców. – To nie do końca był

mój pomysł, ale Jo potrafi być taka…

przekonująca.

– Coś o tym słyszałem. A w ogóle to przepraszam

za

moich

rodziców.

Naprawdę chcieli cię poznać.

Wzruszyła ramionami, pokazując, że rozumie, na czym polegają rozmowy z rodzicami.

– Twoja mama jest olśniewająco piękna – zauważyła.

Przekażę

stwierdził

z przekąsem. – Uwielbia, kiedy ludzie zachwycają się jej urodą.

Wyglądało na to, że skończyły im się tematy do niezobowiązującej rozmowy, i

zapadła

krępująca

cisza. Allie

przestąpiła z nogi na nogę, wbijając czubek jednego delikatnego bucika w ziemię. Sylvain nie spuszczał z niej wzroku, opierając się o kamienną kolumnę.

– Co ty właściwie robisz tu na mrozie? – zapytał cicho, choć musiał

doskonale wiedzieć, co robiła, bo w innym wypadku by do niej nie dołączył.

– Nie wiem… Chyba musiałam

trochę odetchnąć. – Zmierzyła go wyzywającym spojrzeniem. – A ty?

Cała

jego

postawa

zdradzała

napięcie, a głos stał się jeszcze cichszy.

– Szedłem za tobą.

Poczuła, że nie może oddychać.

– Po co? – szepnęła.

– Le cœur a ses raisons que la raison ne connaît point – odpowiedział po francusku

tak

szybko,

że

tylko

potrząsnęła głową.

– Nic nie rozumiem – przyznała zaskoczona. – Co to znaczy?

Kiedy spojrzała w jego oczy,

zobaczyła w nich ogromną tęsknotę, będącą odpowiedzią na jej pytanie.

– To znaczy, że chcę z tobą być. Nie mogę przestać o tobie myśleć. – Walnął

niezbyt mocno pięścią o kamienną kolumnę.

Próbowałem

już

wszystkiego, ale nie potrafię o tobie zapomnieć.

Dwa wdechy. Jeden wydech.

– Ja… też o tobie dużo myślę – powiedziała tak cicho, że sama ledwie słyszała swoje słowa. – Ale…

Znów wróciła myślami do letniego balu, chociaż wcale tego nie chciała.

Błysk

jego

błękitnych

oczu

podpowiadał, że wiedział, co się działo w jej głowie.

– Wiem, że zrobiłem coś bardzo złego i głupiego. Ale ludzie się zmieniają, Allie. – W jego głosie pobrzmiewała cicha desperacja. – Uczą się. Jeśliby tego nie robili, to to miejsce – machnął ręką w stronę szkoły ukrytej za drzewami – nie miałoby żadnego sensu. Życie nie miałoby sensu.

Ty

się

przecież

zmieniłaś.

Obserwowałem cię od chwili przybycia i wiem, jak się zmieniłaś. Ja również.

I jest mi strasznie przykro z powodu tego, co się wtedy wydarzyło. Gdybym mógł to w jakikolwiek sposób cofnąć…

Nagle przestała się przejmować letnim balem i całą resztą. Zbyt wiele czasu straciła na zastanawianie się nad uczuciami Cartera, próbując zgadnąć, czego mógłby chcieć. Musiała wreszcie zrobić coś, czego sama pragnęła. Zresztą przypomniała sobie z goryczą, że Carter był teraz z Jules i już niczego od niej nie chciał. Dlaczego więc nie miałaby spróbować

z

Sylvainem?

Carter

przecież i tak był święcie przekonany, że tego właśnie pragnęła. Może w końcu powinna sama sprawdzić, czy taka właśnie

była

prawda.

Sylvain

przynajmniej jej pragnął i się o nią troszczył.

– Możesz to cofnąć – odezwała się nagle. Sylvain nie ukrywał zaskoczenia.

Podbiegła do niego, zanim zdążyła zmienić

zdanie,

zapominając

o marynarce, która zsunęła się z jej ramion na zamarzniętą ziemię. – Po prostu zapomnijmy o tym wszystkim.

W

jego

oczach

widać

było

zwątpienie, jakby nie potrafił uwierzyć, że to się działo naprawdę. Sięgnęła dłonią i czubkami palców dotknęła jego ust. Zamknął oczy, a potem objął ją za szyję i przyciągnął do siebie.

Z początku była zaskoczona tym, że całował zupełnie inaczej niż Carter.

Robił to pewniej, miał delikatniejsze wargi

i

czuła

się

dziwnie.

Niewłaściwie. Ale nie miała zamiaru tchórzyć. Zamiast się cofnąć, przysunęła się jeszcze bliżej i z pasją wpiła się w jego usta, żeby zrozumiał, jak poważnie to traktuje. Z wahaniem zsunął

dłonie wzdłuż jej boków i położył je na biodrach, a kiedy wyczuł, że nie ma zamiaru się opierać, złapał ją mocniej.

Pocałowała

go

jeszcze

żarliwiej,

a z jego gardła wydobył się cichy jęk.

Oparła się o niego całym ciężarem ciała, czując, jak zaciska wokół niej ramiona.

Jego serce waliło tak mocno, że wydawało jej się, jakby biło w jej piersi.

Utopiła w tym pocałunku całą

samotność ostatnich pięciu tygodni. Ból zerwania z Carterem. Ciężar obwiniania się

za

wszystko.

Długie

noce

wypełnione ciszą. Tęsknotę za tym, czego jej zabroniono.

Sylvain musiał to jakoś wyczuć, ponieważ

przytrzymał

jej

głowę

i pocałował jeszcze mocniej. Wciągając w płuca jego oddech, zanurzyła palce w miękkich splotach jego włosów. Był

rozgrzany, jak ktoś dręczony gorączką, a ona wreszcie nie czuła już zimna. Ani samotności.

Brakowało w tym logiki, nie było żadnego planu, ale zupełnie jej to nie obchodziło.

Jego usta przesunęły się po jej policzku i dotarły do szyi, a ona odchyliła głowę do tyłu, gwałtownie łapiąc powietrze. Poczuła na twarzy dziwne łaskotanie, jakby spadały na nią zamarznięte piórka. Otworzywszy oczy, zobaczyła wirujące w ciemności białe kryształki.

– Śnieg! – pisnęła z radością.

Wciąż

objęci

wpatrywali

się

w płatki spadające z ciemnego nieba.

Świat

wokół

nich

pogrążył

się

w absolutnym spokoju.

– To znak – stwierdził Sylvain.

Kilka płatków osiadło na jego długich rzęsach, a białe zęby błyszczały w uśmiechu.

Jaki

znak?

zapytała,

zastanawiając się, czy w jego oczach wygląda na równie szczęśliwą.

– Że to, co robimy, jest właściwe.

Kiedy ruszyli w stronę szkoły – Allie ostrożnie stawiała kolejne kroki ze względu na idiotyczne buty pożyczone od Jo – opowiedziała mu o swoim planie porozmawiania z Lucindą.

– I o co chcesz ją zapytać? – Objął

ją w talii, ogrzewając ciepłem własnego ciała.

– W tym problem – przyznała, gdy dotarli pod drzwi. – Nie mam pojęcia.

– To twoja babcia. Na pewno cię zrozumie.

Ciepło panujące w holu, przed którym tak chętnie uciekła, teraz okazało się prawdziwym zbawieniem. Przyjęcie rozkręciło się już na dobre, a wokół nich szumiał nieprzerwany gwar rozmów.

– Skoczę tylko na górę, żeby… – Wskazała na swoją buzię.

Otrząsając włosy ze śniegu, Sylvain uśmiechnął się do niej, a potem musnął

ustami jej policzek, przyprawiając ją o rozkoszne dreszcze.

– Znajdź mnie – poprosił.

– Gdzie?

– W holu. – Westchnął z udawaną żałością. – Będę z rodzicami.

Przepychając się przez tłum, Allie pognała w stronę schodów, mając nadzieję, że uda im się jeszcze spędzić jakąś chwilę na osobności, kiedy jego rodzice już pójdą. Może tym razem znajdą

sobie

jakieś

przytulniejsze

miejsce. I zaczną dokładnie tam, gdzie skończyli. Teraz musiała tylko poprawić makijaż i…

Nigdy nie dokończyła tej myśli.

Zobaczyła Isabelle rozmawiającą z kimś u szczytu schodów. Nawet z tego miejsca mogła usłyszeć, że dyrektorka jest zdenerwowana. Odpowiedział jej dziwnie znajomy, władczy głos. Allie spojrzała w górę i zapatrzyła się na stojącą obok Isabelle Lucindę.

Zakręciło jej się w głowie ze strachu i podniecenia tak mocno, że nie potrafiła zrobić

ani

kroku.

Nie

słyszała

większości słów, mogła się jednak domyślić, że obie kobiety były wściekłe.

Wciąż zastanawiała się, co powinna zrobić, kiedy usłyszała gwałtowny stukot obcasów odchodzącej Isabelle.

Nasłuchiwała

przez

chwilę,

wstrzymując oddech. Niczego więcej nie usłyszała. Czy to możliwe, że Lucinda została sama?

Zrobiła kilka niepewnych kroków, a potem błyskawicznie pobiegła po schodach. Kiedy dotarła na szeroki podest, ogarnął ją smutek. Nikogo tam nie było. Lucinda musiała odejść tak cicho, że Allie nawet tego nie zauważyła.

Załamana

odwróciła

się

z powrotem, gdy nagle usłyszała jakiś cichy

dźwięk.

Zobaczyła

Lucindę

stojącą w okiennej wnęce, częściowo zasłoniętą kotarą, wpatrującą się w coś na zewnątrz budynku.

Allie zamknęła oczy, by zebrać całą odwagę, jaka jej jeszcze pozostała, po czym postąpiła krok do przodu.

– Pada śnieg – powiedziała. Jej głos brzmiał jakoś dziwnie, więc cicho odkaszlnęła.

– To żadna niespodzianka. – Lucinda nie

odwróciła

się

do

niej.

Zapowiadano

go

w

dzisiejszej

prognozie.

– Bardzo mi zależało na tym… żeby się z tobą spotkać – wyznała, z trudem powstrzymując drżenie głosu.

– Ja również nie mogłam się tego doczekać. – Lucinda spojrzała jej prosto w oczy. – Allie Sheridan. Moja zaginiona wnuczka.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

29

– Podejdź – poleciła. – Niech no cię zobaczę.

Allie wahała się przez chwilę, ale w końcu zrobiła, o co ją proszono.

– Jesteś bardzo ładna, wiesz? – Spojrzenie szarych oczu, takich samych jak jej własne, omiotło ją od góry do dołu. – Tylko te włosy. Coś ty z nimi zrobiła?

– To tymczasowe – zaprotestowała słabym głosem. – Zmyje się po paru…

tygodniach.

– Dzięki Bogu. – Lucinda stanęła w królewskiej pozie, tak jakby jej głowę zdobiła korona. – Mam nadzieję, że nie masz żadnych tatuaży?

– Jeszcze nie – przyznała Allie z odrobiną rozczarowania.

– Jeszcze nie. – Lucinda zaśmiała się delikatnie. – Poważnie się zastanów, zanim podejmiesz decyzję. To, co wygląda dobrze na szesnastolatce, po pięćdziesiątce

sprawia

dość

niedorzeczne

wrażenie.

Ciągle

to

widuję. Masz dobre stopnie. Prawdziwa prymuska.

Jej zwyczaj szybkiego zmieniania tematu sprawiał, że Allie zaczęło się kręcić w głowie. Babcia z niezwykłą łatwością

zdominowała

rozmowę,

zbijając ją z tropu, za każdym razem gdy próbowała zadać jakieś pytanie. Zresztą i

tak

zbytnio

pochłonęło

obserwowanie Lucindy, aby skupiać się na tym, o co chciała zapytać. Szara sukienka sięgająca do szczupłych kostek była idealnie dopasowana do żakietu ze stojącym kołnierzykiem. Jeden z palców ozdabiał pierścień ze szmaragdem wielkości sporej monety. W uszach migotały dyskretne platynowe kolczyki z diamentami. Pomimo wieku wciąż mogła

szczycić

się

wysportowaną

sylwetką i młodą twarzą.

– Podoba mi się tutaj. – Allie spróbowała odzyskać kontrolę nad rozmową. – A jeśli gdzieś mi się podoba, jestem skłonna do ciężkiej pracy. – Przypomniała sobie nagle, że bez pomocy babki nigdy nie trafiłaby do tej szkoły. – Dziękuję… za to, że pomogłaś mi się tu dostać.

– To nie tylko ciężka praca. – Lucinda patrzyła na nią uważnie. – Jesteś bardzo inteligentna. Isabelle wspominała mi o tym i widzę, że miała rację.

Pochwała

wywołała

delikatny

rumieniec na policzkach Allie, ale dziewczyna wiedziała, że nie może sobie pozwolić na zapominanie o tym, po co tu przyszła. To mogła być jej jedyna szansa. Zrobiła krok w stronę Lucindy,

błagając

wzrokiem

o zrozumienie.

– Babciu… – Podobało jej się

brzmienie tego słowa. – Pomóż mi zrozumieć, co się tu dzieje. Nie mam pojęcia, co robić. Nathaniel dopadł

Christophera, a teraz poluje na mnie.

Możesz mnie chronić? Proszę…

Spojrzenie

Lucindy

odrobinę

złagodniało, ale jej słowa nie przynosiły zbyt wielkiej pociechy.

– Chronię cię, moja droga. Czy ty naprawdę nie masz pojęcia, co się dzieje? Isabelle ci nie mówiła?

Zakłopotana i sfrustrowana Allie wyciągnęła przed siebie otwarte dłonie.

– Isabelle twierdzi, że Nathaniel chce przejąć kontrolę nad organizacją i…

Lucinda przerwała jej spojrzeniem i nakazała gestem, żeby Allie podeszła bliżej okna. Po drugiej stronie szyby rozpętała się taka śnieżyca, że świat całkowicie zniknął za białą kotarą.

Sytuacja

stała

się

bardzo

niebezpieczna – poinformowała ją cicho. – Zwłaszcza tutaj. Nawet dziś są tu

ludzie

wspierający

Nathaniela.

Musisz bardzo uważać na słowa.

– Ale dlaczego? Z jakiego powodu go wspierają?

Lucinda oparła się o parapet, a wokół jej oczu pojawiły się zmarszczki, sygnalizujące zmęczenie.

– Przez całe życie nie ustawałam w wysiłkach, żeby zmienić ten kraj.

Ulepszyć.

Nastąpiła

jednak

jakaś

przemiana. Nie tylko tutaj, ale na całym świecie. Niektórzy ludzie stali się zbyt bogaci i wpływowi. Władza uderzyła im do głowy, zniknęły wszystkie granice, a w ich słowniku nie ma takiego pojęcia jak

„zbyt

wiele”.

To

bardzo

niebezpieczne.

Spojrzała

przez

ramię. – Nie mogę ci teraz tego wszystkiego wytłumaczyć, Allie, to nie jest dobry czas ani miejsce. Dam ci za to radę: nikomu nie ufaj. Aż do chwili odnalezienia szpiega Nathaniela nikt z nas nie jest bezpieczny.

Allie poczuła narastający chłód. Nie znała swojej babki, ale potrafiła rozpoznać strach czający się w jej spojrzeniu. Dokładnie to samo widziała w oczach swojej matki, kiedy po raz pierwszy zapytała ją o Lucindę.

– Żałuję, że nie mogłyśmy się spotkać wcześniej.

– Przykro mi, że tak się stało – odpowiedziała natychmiast Lucinda. – Ale taka była decyzja twojej matki, a ja nie chciałam nic na niej wymuszać.

Zawarłyśmy umowę.

– To musiało być dla ciebie bolesne, kiedy zerwała kontakty.

Lucinda zmierzyła ją wzrokiem.

– Życie to pasmo bólu i najlepiej by było, gdybyś się zaczęła do tego już przyzwyczajać, Allie. Ból nigdy nie znika. Gromadzi się. Jak śnieg. – Ponownie popatrzyła za okno. – Oswój się z tym jak najszybciej.

Na schodach rozległ się stukot czyichś kroków. Allie dopiero teraz zwróciła uwagę na panującą wokół

ciszę.

Lucinda wyprostowała się i wyszła z wnęki na spotkanie pięciu mężczyzn – najwyraźniej przydzielonych do jej ochrony – którzy dotarli do szczytu schodów.

– Baronowo – otoczyli ją ochronnym kordonem – musimy wyjść.

– Co się dzieje? – W głosie Lucindy tym razem nie słychać było ani cienia strachu.

Jeden z mężczyzn odwrócił głowę, mówiąc do mikrofonu przymocowanego na ramieniu.

– Protokół Orion dwa trzy siedem.

Czysto.

Biegnąc za nimi po schodach, Allie usłyszała,

jak

pierwszy

z

nich

powiedział, że doszło do przerwania systemu obrony.

Na dole panował chaos. Goście w futrach i diamentach wylewali się na zewnątrz,

otoczeni

przez

swoich

ochroniarzy i kierowców, i brnęli przez dziesięciocentymetrową warstwę śniegu w

kierunku

zaparkowanych

samochodów. Niektórzy z uczniów wyjeżdżali razem z rodzicami, podczas gdy pozostali przyglądali się temu w kompletnym oszołomieniu.

Czując nadciągający atak paniki, Allie

wzięła

głęboki

oddech

i powstrzymała się od krzyku. Dlaczego nikt jej nie posłuchał? Przecież mówiła, że tak będzie.

Isabelle i Zelaznego nigdzie nie było widać, znalazła za to Zoe, Jo i Rachel stojące w kącie i obserwujące ucieczkę gości. Usta Jo zacisnęły się w bladą, cienką linię.

– Co się dzieje? – Allie podeszła do nich.

– Najpierw ktoś odczytał ogłoszenie na temat śnieżycy, ale zaraz potem podał

jakiś kod i wszyscy pognali do drzwi – wyjaśniła Rachel.

– Gdzie byłaś? Czekałam na

ciebie. – Zoe aż się trzęsła ze zniecierpliwienia.

Musimy

się

natychmiast zwijać.

Allie nie pytała dokąd.

– Idziemy do… yyy… – Skinęła

w stronę drzwi, patrząc na Rachel i Jo.

– Uważajcie na siebie. – Rachel rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie.

Skacząc na jednej nodze, Allie pozbyła

się

butów

na

obcasie

i popędziła w ślad za Zoe. Kiedy biegły po schodach, suknie powiewały na nich jak żagle.

Czując

pod

bosymi

stopami

lodowatą,

betonową

podłogę

piwnicznego korytarza, Allie pognała do sali treningowej, w której roiło się od uczniów

Nocnej

Szkoły,

wciąż

ubranych w wieczorowe kreacje. Gdyby sytuacja nie była aż tak poważna, parsknęłaby śmiechem.

Jerry Cole i Zelazny stali na drugim końcu sali.

– … strażnicy odkryli próbę

przedarcia

się

przez

ogrodzenie

w pobliżu głównej bramy – wyjaśniał

Zelazny. – Sprawdzamy pozostały teren.

Wypatrujcie

uważnie

wszystkich

sygnałów:

odcisków

butów

nienależących do żadnego z was, uszkodzeń, oznak, że ktoś próbował

przedrzeć się górą. Wiecie, czego szukać. – Historyk zrobił krok do tyłu, ustępując miejsca Jerry’emu.

– Każde z was dostanie fragment terenu do sprawdzenia. Poruszacie się w

czteroosobowych

grupach.

Nie

rozdzielacie się. – Cole powiódł

wzrokiem dookoła, upewniając się, że go zrozumieli. – Jeśli znajdziecie jakieś ślady, dwójka wraca, żeby złożyć raport,

a

druga

para

kontynuuje

sprawdzanie.

Tutaj

macie

wasze

przydziały. – Przykleił do ściany listę drużyn.

Przygotujcie

się.

Jak

najszybciej.

Allie i Zoe zaczęły przeciskać się w stronę listy, by sprawdzić swoje drużyny, ale Jules zaoszczędziła im drogi.

– Jesteście z nami – powiedziała, wciąż ubrana w czarną sukienkę z rozcięciem do połowy uda, wskazując w stronę grupki uczniów, wśród których stał Carter, nadal w smokingu, choć zdążył już zdjąć muszkę. Chłopak popatrzył obojętnie na Allie i odgarnął

opadającą grzywkę.

Cudownie, pomyślała.

– Cudownie – ucieszyła się Zoe.

Z determinacją ruszyła w stronę drzwi niczym mały czołg. – Chodźmy się przebrać.

– Widzimy się za pięć minut,

Carter. – Jules ruszyła w ślady Zoe.

Allie wciąż milczała. Pobiegła za nimi, czując, że zaraz zwymiotuje.

Szatnia zamieniła się w piekło dziewczyn próbujących się wyplątać z aksamitów i jedwabi, by nałożyć ocieplane getry. Allie unikała patrzenia w stronę przebierającej się Jules, nie chciała się zastanawiać, czy Carter uznawał swoją aktualną dziewczynę za ładniejszą.

Nie miała przy sobie żadnej gumki do włosów, więc kiedy Zoe wyplątała ze swojej fryzury wstążeczki, porwała jedną z nich i spróbowała zawiązać koński ogon, ale nagle zdrętwiały jej palce i nie potrafiła sobie z tym poradzić. Nicole, stojąca obok niej w

czarnym,

jedwabnym

staniku

i majtkach z krótkimi nogawkami, podała jej elastyczną opaskę. Allie zaczynała się oswajać z myślą, że tej dziewczynie nic nie umyka.

– Może ci się przydać. – Francuzka mrugnęła do niej. Widząc, że Allie nie rusza się z miejsca i patrzy zaskoczonym wzrokiem, podeszła do niej i upięła jej włosy w koński ogon. – Nie denerwuj się, Allie. Wszystko będzie dobrze.

– Wiem – odszepnęła, choć wcale w to nie wierzyła.

Kiedy wyszły przed budynek, Carter już na nie czekał w czarnej kurtce i

ocieplanych

spodniach,

biegając

w miejscu na mrozie. Jako że to on i Jules mieli większe doświadczenie, Zoe i Allie pobiegły z tyłu, utrzymując równe tempo.

Śnieg padał tak mocno, że z trudem odnajdywali ścieżkę, wreszcie jednak udało im się dotrzeć do lasu, gdzie chroniły

ich

gałęzie.

Nabierając

prędkości, zaczęli przedzierać się przez zarośla w stronę strumienia za kaplicą, gdzie przed kilkoma tygodniami Allie rozmawiała z Christopherem. Poczuła nagłe ukłucie w piersi, gdy dotarło do niej, dokąd zmierzają.

Powtarzała sobie bez końca, że wszystko będzie w porządku. Gnając po zboczu w kierunku brzegu, rozglądała się wokół spanikowanym wzrokiem, przekonana, że w każdej chwili mogą się natknąć na Christophera lub Gabe’a.

Na śniegu nie było jednak żadnych śladów, co oznaczało, że nikt tędy nie przechodził od co najmniej godziny.

Utworzyli szereg i pobiegli w dół

strumienia, aż do kamieni służących za mostek, po których Allie chciałaby poskakać w jakiś letni, ciepły dzień.

Tej nocy jednak kamienie pokryte były śniegiem i lodem, a otaczająca je woda była czarna i przeraźliwie zimna.

Jules ruszyła jako pierwsza, skacząc z

olbrzymią

gracją,

dopóki

nie

pośliznęła się na piątym głazie. Udało jej się utrzymać równowagę, ale rzuciła im ostrzegawcze spojrzenie.

– Uważajcie tutaj! – zawołała, docierając na drugi brzeg. Zaraz po niej ruszyła Zoe, która pokonała przeszkodę bez żadnych problemów.

– Teraz ty. – Carter odwrócił się w stronę Allie. – Bądź ostrożna.

Patrzył jej w oczy o sekundę za długo. Podeszła do brzegu. Donośny szum wody pomógł jej się skupić, gdy stawiała kolejne kroki. Piąty kamień zachybotał się ostrzegawczo, ale była na to

przygotowana,

kiedy

jednak

pośliznęła się na szóstym, kompletnie straciła rytm i dała susa do przodu, skacząc rozpaczliwie na siódmy i ósmy głaz. Przed dotarciem do brzegu zupełnie straciła równowagę, a Jules pospieszyła z wyciągniętą ręką, żeby ją przytrzymać. Carter był jednak szybszy.

Musiał biec tuż za nią, a ona tego nawet nie zauważyła.

– Dzięki – wymamrotała, unikając patrzenia mu w oczy.

Jules ruszyła w stronę ogrodzenia, Zoe trzymała się blisko niej, a Allie i Carter zamykali stawkę. Śnieg na tym brzegu

wydawał

się

równie

nienaruszony jak na drugim, ziemię okrywała nieskazitelnie biała, puszysta kołderka.

– Nikogo tu nie było – szepnęła Allie do Cartera. – Przynajmniej nie dziś.

– Zgadzam się. – Spojrzał na nią. – Ale i tak powinniśmy sprawdzić resztę terenu.

– Wiesz może, od czego się to zaczęło?

Nad

ich

głowami

zatrzepotała

samotna sroka, osypując ich śniegiem z gałęzi.

„Jedna sroczka smutek wróży”, przypomniała sobie Allie i spojrzała z niepokojem na Zoe, na szczęście dziewczyna była zbyt daleko, żeby zauważyć ptaka.

– Ktoś musiał coś widzieć –

wyjaśnił

Carter.

Chyba

jeden

z ochroniarzy znalazł ślady butów. Tyle że dziś mogły należeć do każdego.

Wszyscy ostatnio mają jakąś paranoję.

Bieganie po lesie z Carterem

wywoływało w niej znajome uczucia, zmniejszając

ucisk

w

piersi.

Utrzymywali

równe

tempo,

pozostawiając

płytkie

ślady

w skrzypiącym śniegu.

Ślicznie

dziś

wyglądałaś. Chciałem ci to powiedzieć już na balu, ale… Nie dałem rady.

Wszystko się między nami ostatnio poplątało. Strasznie mi przykro z tego powodu.

Allie poczuła, jak jej żołądek skręca się w kulkę. Wściekał się na nią od tak dawna,

że

nie

wiedziała,

jak

zareagować na jego zachowanie.

– Wiem, że mieliśmy trudności – mówił

dalej,

zwalniając

kroku

i zwiększając dystans pomiędzy nimi a parą dziewczyn. – Ale strasznie mi brakuje naszych rozmów… Chciałem, żebyś o tym wiedziała.

W

jej

umyśle

pojawiło

się

wspomnienie pocałunku z Sylvainem i poczuła, że się rumieni. Musiała sobie znowu przypomnieć, że Carter nie jest już jej chłopakiem i może całować, kogo tylko chce. Nadal jednak wolała sobie nie wyobrażać jego reakcji, gdyby się o tym dowiedział.

– Widziałam cię z Jules –

powiedziała.

Wyglądaliście

na

szczęśliwych.

Potknął się, a zanim odzyskał

równowagę, zdołał też zapanować nad wyrazem twarzy. Ale ona zbyt dobrze go znała

i

dostrzegła

rumieńce

na

policzkach.

– No tak… – Westchnął.

– Nie wiedziałam, że jesteście razem. – Sama była zdziwiona spokojem w swoim głosie. Jakby w ogóle jej to nie obchodziło.

– Tak, to… świeża sprawa. –

Spojrzał na nią, przymrużając powieki.

– Cóż, to świetna dziewczyna i mam nadzieję,

że

będziecie

szczęśliwi.

Zasługujesz na to. – Niezależnie od bólu, jaki wywoływały w niej te słowa, wiedziała, że taka właśnie jest prawda.

Carter zasługiwał na szczęście.

– Dzięki – odburknął ponuro.

Milczeli przez długą chwilę.

– To było dziwne – stwierdził

wreszcie z nieśmiałym uśmiechem.

– Superdziwne – zgodziła się.

– Nic tu nie ma! – zawołała w ich stronę Jules. – Sprawdzamy jeszcze raz?

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

30

– Carter! – wrzasnęła ze wszystkich sił, ale śnieg zdawał się pochłaniać jej słowa. – Gdzie jesteś!?

Odpowiedziała jej cisza. Allie brnęła przez zaspy sięgające do kolan i rozglądała się rozpaczliwie, próbując przebić wzrokiem ciemności. Każdy kolejny

krok

wymagał

ogromnego

wysiłku, ale musiała go odnaleźć. Był tu gdzieś, całkiem sam na mrozie.

Nad jej głową zatrzepotała samotna sroka, przelatując tak blisko, że mogła dostrzec lśnienie jej czarno-białych piór.

– Carter! – zawołała ponownie.

Miała wrażenie, że tym razem usłyszała jakąś cichą odpowiedź, więc próbowała przyspieszyć kroku, ale nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Było tak ciemno, że nie widziała nawet czubka własnego nosa.

Gdzie się podział księżyc?

Nagle wiatr przyniósł z oddali echo jego słów.

– Bądź ostrożna, Allie. Tu nie jest bezpiecznie.

Z jakiegoś powodu poczuła się przerażona.

– Wcale nie – zaprotestowała, czując łzę spływającą po policzku. – Jest bezpiecznie.

– Bądź ostrożna – powtórzył. – I obudź się. Obudź.

Zerwała się z głośnym jękiem, zmuszając Rachel do odskoczenia na bok.

– Co…? – Zmrużyła oczy, porażona nagłą jasnością. W pokoju paliły się wszystkie światła. – Co się stało?

– Krzyczałaś przez sen – wyjaśniła Rachel. – Usłyszałam cię z mojego pokoju. – Usiadła na łóżku i zaczęła rozcierać jej dłonie, próbując je rozgrzać. – Masz lodowate palce. To naprawdę był jakiś koszmar.

Ostatnie fragmenty snu zdążyły się już ulotnić z głowy Allie, a próby przypomnienia sobie, czego dotyczył, zakończyły się fiaskiem.

– Która godzina? – zapytała,

pochylając się w stronę budzika.

– Dochodzi południe, leniu.

– Wczoraj późno się położyłam. – Allie przeciągnęła się na łóżku.

Słyszałam,

że

niczego

nie

znaleźliście – stwierdziła z wahaniem Rachel.

Allie potrząsnęła głową.

Nic.

Najprawdopodobniej

fałszywy alarm. Ale doszli do tego dopiero o drugiej nad ranem. A teraz jestem tak głodna, że mogłabym zjeść to biurko.

– Może po prostu pójdziemy na obiad? – Rachel wstała i skierowała się w stronę wyjścia. – Spotkamy się na dole?

Allie wyskoczyła z łóżka, łapiąc swoje odbicie w lustrze.

– Niech to szlag. – Skrzywiła się. – Zapomniałam o tych włosach.

Ostatniej nocy starczyło jej sił tylko na to, żeby zrzucić z nóg buty i paść na łóżko. Teraz miała makijaż rozmazany po całej twarzy, a jej czerwone włosy sterczały na ​wszystkie strony.

Chwyciła ręcznik i pobiegła do łazienki. Korytarz był dziwnie cichy – część uczniów wyjechała poprzedniego wieczoru razem z rodzicami. Reszta wyruszy dzisiaj, a budynek ponownie zostanie prawie zupełnie pusty.

Gorący

prysznic

zdecydowanie

poprawił jej samopoczucie, a po powrocie do pokoju otwarła okiennice na całą szerokość. Do środka wlało się chłodne białe światło, jaśniejsze niż zwykle, i przed jej oczami pojawił się otulony śniegiem świat.

Allie włożyła mundurek i ciepłą bluzę, wysuszyła włosy i pociągnęła rzęsy mascarą. Nakładając szminkę, wciąż myślała o pocałunku z Sylvainem.

To był naprawdę zły pomysł. Miała nadzieję, że nikt się o tym nie dowie.

I marzyła, aby jak najszybciej to powtórzyć.

Gdy zeszła do jadalni, Zoe i Jo już siedziały przy stoliku w towarzystwie Lucasa i Rachel. Włosy Jo przypominały różową koronę na głowie księżniczki.

– Dajcie jeść – rzuciła Allie w ramach powitania.

– Serek – oznajmiła Zoe, kładąc przed nią kanapkę.

– Kocham cię – podziękowała Allie, zabierając się do je​dzenia.

– Szkoda, że nie wstałaś wcześniej.

Ominęła cię bitwa na śnieżki! – Dziewczynka z podniecenia zaczęła skakać na krześle. – Chyba udało mi się komuś zrobić krzywdę!

– Zasady, Zoe – uspokoiła ją

Rachel.

Pamiętaj

o

zasadach

normalnego ludzkiego zachowania.

– Przecież wszyscy przeżyli – wymamrotała

defensywnie

trzynastolatka.

– Tym razem – dodał Lucas.

Wciąż się śmiali, gdy Sylvain usiadł

na

pustym

krześle

obok

Allie.

Dziewczyna z trudem przełknęła ślinę.

Hej,

Sylvain,

jakieś

nowe

wiadomości? – Lucas spojrzał na niego, unosząc brwi.

– Nic. – Sylvain pokręcił głową. – Żadnych śladów.

– To dobrze. Nic znaczy dobrze. – Lucas nalał sobie zupy.

Sięgnąwszy po kanapkę, Sylvain zapytał o poranną bitwę na śnieżki, a Zoe momentalnie podjęła swoją opowieść. Słuchał jej tak, jakby to była najbardziej interesująca historia na świecie. Ani razu nie spojrzał przy tym na Allie, a jej żołądek znów zwinął się w kulkę.

Nie docierało do niej, że on również mógł uznać ich pocałunek za niezbyt dobry pomysł. Może też był tym wszystkim zakłopotany i chciał, żeby się nigdy nie wydarzyło? A co jeśli to był

tylko jakiś chory żart?

Dręczona paranoją i narastającym zakłopotaniem poczuła nagle, że Sylvain sięga pod stołem w jej stronę. Nie patrząc na nią, splótł pod obrusem swoje palce z jej palcami i trzymał tak, by pozostali niczego nie zauważyli.

Znowu poczuła trzepotanie motylich skrzydeł w brzuchu. To było takie niewłaściwe. Nie powinni tego robić i w końcu musiała mu o tym powiedzieć.

Przypomniała

sobie

jednak

ich

pocałunek i to, że po raz pierwszy od wieków nie czuła się samotna.

Ścisnęła jego dłoń pod stołem.

Pozostali opowiadali właśnie, co jeszcze straciła tego dnia – lepienie śnieżnego pirata, z obowiązkowym trójkątnym kapeluszem i prawdziwym mieczem w dłoni, masowy wyjazd pozostałych uczniów – ona jednak skupiała się bardziej na rzucaniu ukradkowych

spojrzeń

w

stronę

Sylvaina. Kiedy zauważył jej wzrok, delikatny uśmiech na jego twarzy podpowiadał, że myślą o tym samym.

Posiłek prawie już dobiegł końca, kiedy Allie nagle sobie o czymś przypomniała. Zwróciła się do Rachel.

– Twój tata już wrócił z Londynu? – Szczyt G8 dobiegł końca i Patel miał

być już z powrotem w szkole, ale Rachel tylko potrząsnęła głową.

– Śnieżyca zablokowała drogi i miał

problemy z wydostaniem się z Londynu.

Powinien dotrzeć dziś wieczorem.

Zaawansowani uczniowie Nocnej Szkoły cały dzień odbywali jakieś spotkania, więc Allie nie miała okazji do rozmowy z Sylvainem. Zamiast tego przez

większość

czasu

drzemała

i czytała, a Rachel i Jo dotrzymywały jej towarzystwa.

Do dziewiątej wieczorem zdążyła wszystko odespać, a emocje gnębiące ją przez

ostatnie

dwadzieścia

cztery

godziny sprawiły, że w żyłach płynęła jej teraz czysta adrenalina. Stojąc w szatni, nie potrafiła się już doczekać wyjścia na patrol. Wszystkich uczniów Nocnej Szkoły, którzy nie wyjechali, rozdzielono na zmiany, ona i Zoe patrolowały teren jako pierwsze.

Jako że noc była jeszcze zimniejsza niż

poprzednia,

przydzielono

im

wysokie śniegowce, sięgające aż do kolan, grubsze getry, puchowe kurtki i ocieplane rękawice.

Zoe zdążyła się już ubrać i stała w rogu szatni w narciarskiej kominiarce, boksując powietrze.

– Jestem arktycznym ninja! –

oznajmiła.

– Oczywiście. – Allie podniosła się z ławki. – Kurde, jestem tak tym wszystkim poowijana, że ledwie się ruszam. Żaden ze mnie ninja, prędzej Kubuś Puchatek.

– No tak, trzeba się trochę poruszać, żeby ubranie się jakoś ułożyło. – Zoe próbowała wyciągnąć nogę ponad głowę, ale jej się nie udało. – To nie będzie proste. Mam nadzieję, że nikt się dziś nie będzie próbował tu dostać.

Musiałybyśmy go stratować i przygnieść naszym cię​żarem.

– W taką pogodę – stwierdziła Allie, wychodząc na korytarz – nikomu się nie uda nawet dojechać w pobliże szkoły, co dopiero wedrzeć do środka.

Kiedy dotarły na górę, zastały Sylvaina czekającego przy drzwiach.

Udawał

obojętność,

lecz

Allie

wiedziała, że przyszedł specjalnie dla niej. Patrząc mu w oczy, poczuła, że znów robi jej się ciepło na sercu.

– Dogonię cię, Zoe – rzuciła, nie odrywając

od

niego

spojrzenia.

Dziewczynka

wciąż

próbowała

poprawić

ubranie

i

niczego

nie

zauważyła.

– W porzo – odpowiedziała

i wypadła na zewnątrz, próbując kopać różne niewidzialne rzeczy.

Sylvain z wyraźnym rozbawieniem przyglądał się umundurowaniu Allie.

– Cóż, przynajmniej mogę założyć, że nie zamarzniesz.

– Nie nabijaj się. Sam będziesz biegał w takich ciuchach. – Uśmiechnęła się w odpowiedzi. – I właściwie dopóki nie trzeba się ruszać, to nie mam do nich żadnych zastrzeżeń.

Przyciągnął ją do siebie tak, że zetknęli się czołami. Jego ciepły oddech musnął jej twarz. Czuła bijący od niego zapach kawy i drewna sandałowego.

– Uważaj na siebie, dobrze? – szepnął.

– Tak – odszepnęła, drżąc lekko.

Wciąż powtarzała sobie, że to, co robią, jest niewłaściwe, i że nie powinna tego pragnąć. Stanęła na palcach i wycisnęła na jego ustach namiętny pocałunek.

Kiedy się odsunęła, Sylvain ciężko dyszał,

a

jego

oczy

wyraźnie

pociemniały. – Widzimy się za trzy godziny – rzuciła na pożegnanie.

– Popatrz tylko. – Zoe przedzierała się przez sięgający jej do kolan śnieg. – Jak tu pięknie.

Biała kołderka okrywała wszystkie drzewa, pokrywała każdy centymetr ziemi i zmiękczała kontury krajobrazu.

Na bezchmurnym niebie wisiał księżyc, nadając całemu światu niebieskawy odcień.

Śnieg poskrzypywał pod ich butami, a para oddechów unosiła się ku niebu.

Ze względu na kilka warstw ubrań postawienie każdego kroku wymagało sporego wysiłku. Allie ociekała potem, a twarz pod narciarską kominiarką swędziała ją tak bardzo, że w końcu musiała zdjąć czapkę. Niosła ją teraz w ręce.

Zoe wciąż chodziła w kominiarce, ale podwinęła ją na czoło, co sprawiało, że wyglądała jak włamywacz po robocie.

– Jeszcze nigdy nie słyszałam takiej ciszy – przyznała Allie.

– Żadnych ptaków – zauważyła jej partnerka. – Ani lisów. Albo po prostu nie potrafimy ich usłyszeć, bo śnieg tłumi wszystkie dźwięki.

Dochodziła jedenasta wieczorem.

Skończyły już pierwszą turę patrolu i rozpoczęły drugą, biegnąc po własnych śladach wzdłuż ogrodzenia. Zoe oswoiła się już z wielowarstwowym ubiorem i wysunęła naprzód, biegnąc ze swoją zwyczajną zwinnością i tempem.

– Już kończymy – rzuciła. – Myślę, że

zasłużyłam

na

kubek

gorącej

czekolady po powrocie.

Allie nie słuchała jej zbyt uważnie, wciąż rozmyślając o Sylvainie. Jego zmiana

rozpoczynała

się

dopiero

o trzeciej nad ranem. Biorąc pod uwagę, że szkoła była praktycznie całkowicie opuszczona, istniała szansa, że uda im się znaleźć jakąś chwilę dla siebie, nim Sylvain pójdzie na patrol. Czuła, jak jej serce przyspiesza na myśl o kolejnych pocałunkach.

– Czekolada to dobry pomysł – zgodziła się odruchowo.

– Coś jest nie tak.

Słowa Zoe wydawały się tak

wyrwane z kontekstu, że Allie przez chwilę nie wiedziała, o co jej chodzi, a jej myśli nadal krążyły wokół

czekolady. Dopiero później spojrzała w

kierunku

wskazanym

przez

dziewczynkę. Przed nimi rozciągał się szkolny podjazd, sięgający aż do wielkiej, żelaznej bramy. Coś się jednak nie zgadzało. Allie zmrużyła oczy, przyglądając się szczegółom.

– Nie wiem, o co chodzi –

przyznała. – Ale faktycznie coś mi tu nie pasuje.

– Brama – wyjaśniła Zoe, patrząc na nią przestraszonym wzrokiem. – Ktoś otworzył ją na oścież.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

31

– Ale jak ktoś mógł ją otworzyć? – Allie wpatrywała się w bramę, jakby mogła zamknąć ją wzrokiem. – Nie rozumiem tego.

Mówiły szeptem, kucając pomiędzy drzewami. Obie z powrotem naciągnęły kominiarki.

– Nie powinna być otwarta –

upierała się Zoe. – To jakaś pomyłka.

– A może to Raj? – przypomniała sobie Allie. – Wrócił do szkoły i zapomniał zamknąć.

Nawet kominiarka nie była w stanie ukryć sceptycznej miny Zoe.

– Raj? Serio, Allie?

Nie.

Masz

rację.

Szybciej

wybudowałby nową bramę gołymi rękami, niż zapomniał o zamknięciu tej. – Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić. – Dobra, musimy się temu przyjrzeć. W końcu do tego nas szkolono. Idź od tej strony. – Wskazała na budynek szkoły. – Sprawdź podjazd i pobocze, a ja sprawdzę z tej strony.

Krzycz, jeśli coś znajdziesz. Gdybym nie odpowiadała, biegnij po pomoc.

Zoe

popędziła

we

wskazanym

kierunku, a Allie z walącym ze strachu sercem przyglądała się, jak dziewczynka znika w ciemnościach.

Wydawała się taka malutka.

Ruszyła w swoją stronę, kryjąc się pomiędzy

drzewami

i

wypatrując

najmniejszych nawet śladów. Wciąż myślała o swoim nocnym spotkaniu z Christopherem i o tym, jak Gabe wyskoczył na nią znienacka z krzaków.

Niczego wtedy nie usłyszała.

Poruszała się tak cicho, jak było to tylko możliwe z sercem walącym w

rytmie

karabinu

maszynowego,

pozostawiając za sobą wyraźny ślad na śniegu. Biała pustka rozciągająca się przed nią nie miała jednak żadnych odcisków, śnieg był nienaruszony.

Wciąż dręczył ją strach i nie wiedziała, co tu właściwie robi. To jakieś szaleństwo. Przecież byli tylko dziećmi.

Po sprawdzeniu podjazdu odwróciła się do bramy i spojrzała w mrok rozciągający

się

za

szkolnym

ogrodzeniem. Tam również nikogo nie było.

Miała właśnie wrócić do Zoe, gdy nagle zauważyła coś na drodze, tuż za ogrodzeniem. Zmrużyła oczy, próbując się lepiej przyjrzeć, ale odległość okazała się zbyt duża.

Z gałęzi nad jej głową spadł śnieg, obsypując Allie srebrzystymi płatkami.

Otrzepywała go właśnie z ramion, gdy zza

chmur

wyłonił

się

księżyc.

Wykorzystując tę odrobinę światła, spojrzała raz jeszcze na drogę, ale nadal nie potrafiła określić, co widzi. Bez wątpienia było to coś różowego i przypominało lalkę…

Świat wokół niej nagle zamarł.

Otwarła usta, próbując zawołać Zoe, ale tak bardzo zaschło jej w gardle, że nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku.

Zerwała się do biegu, minęła bramę i wypadła na drogę, a biegnąc, zdołała wreszcie uwolnić głos, który uwiązł jej w gardle, i wrzasnęła ze wszystkich sił, by przywołać partnerkę. Poruszanie się w tych warunkach było koszmarem, przypominało

brodzenie

w

gęstej

melasie.

Jej

stopy

odmawiały

posłuszeństwa, a żebra zdawały się miażdżyć płuca, walczące o każdy oddech.

Leżąca na środku drogi Jo miała dziwacznie podkulone nogi. Jej błękitne oczy wpatrywały się niewidzącym spojrzeniem w nocne niebo, a skóra była równie biała jak śnieg.

– Jo!? – Allie błyskawicznie zdarła rękawicę, pomagając sobie zębami, i

sięgnęła

do

szyi

przyjaciółki,

sprawdzając tętno. Miała tak zdrętwiałe palce, że nie poczuła niczego poza zimnem bijącym od Jo.

– Co się dzieje, Allie? – Zoe zatrzymała się tuż za bramą, patrząc na nią z niepokojem. W jej głosie słychać było przerażenie.

– To Jo! – wrzasnęła Allie. – Biegnij do szkoły tak szybko, jak możesz. Powiedz im, że Nathaniel jest gdzieś w pobliżu. Sprowadź pomoc, Zoe!

– Czy ona żyje?

– Biegnij, Zoe! – zawołała głośno, czując narastające przerażenie i gniew.

Zoe też musiała to wyczuć, ponieważ ruszyła,

nim

Allie

zdążyła

wypowiedzieć jej imię, i nie słyszała, gdy krzyk zamienił się w gwałtowny szloch. – Jo! Słyszysz mnie!? – Allie klęczała obok przyjaciółki, szukając jakichś widocznych ran lub okaleczeń.

Z początku niczego nie dostrzegła, dopiero światło księżyca oświetliło ciemną plamę, rozlewającą się na śniegu. – Ratunku!

Przez sekundę zupełnie się pogubiła i by powstrzymać rozpacz i smutek, które przejmowały nad nią kontrolę, musiała sobie przypomnieć, jak się oddycha.

– Nie wiem, co robić, Jo! – Jej głos brzmiał dziwnie, cicho i dziecinnie.

Czując łzy zamarzające na policzkach, zamknęła na chwilę oczy i próbowała się skupić na tym, co powinna zrobić.

Musi jakoś zatamować to krwawienie.

– Allie… – Jo włożyła mnóstwo wysiłku w to, by przemówić. Allie momentalnie otwarła oczy.

– Jo! Co się stało? Co oni ci zrobili?

– Allie… – powtórzyła Jo tak cicho, że dziewczyna musiała się nad nią pochylić, aby cokolwiek zrozumieć. – To

Gabe.

Powoli

oblizała

spierzchnięte usta. – Dałam się…

wrobić.

Jej słowa stały się niesłyszalne, a skóra jeszcze bledsza.

– Posłuchaj. – Allie z trudem zachowywała spokój w głosie, wiedząc, że panika w niczym im nie pomoże. – Wszystko będzie dobrze. Posłałam po pomoc. Tylko się trzymaj, Jo.

I

wtedy

cały

świat

ogarnęła

ciemność.

Allie

poczuła,

jak

jej

stopy

odrywają się od ziemi. Nie mog​ła ruszyć ani rękami, ani nogami i niczego nie widziała. Ktoś ją niósł.

Wrzeszcząc

ze

wszystkich

sił

wewnątrz tego czegoś, co zakrywało jej głowę,

wierzgała

dziko

nogami

w ciężkich śniegowcach. W pewnej chwili udało jej się w coś trafić i poczuła dziką satysfakcję, słysząc cichy jęk. Ktokolwiek ją niósł, musiał

poluzować chwyt, bo znów miała grunt pod stopami. Zaparła się o ziemię i prawie udało jej się uwolnić, gdy coś ją walnęło i upadła na śnieg. Przez chwilę nie mogła się ruszyć, czując ból we wszystkich żebrach.

Znów ją podniesiono, a wokół jej szyi zacisnęło się czyjeś ramię.

– Wierzgaj dalej, a też zginiesz. – Usłyszała aż nazbyt znajomy głos Gabe’a. Towarzyszył mu metaliczny trzask.

Nagle

znalazła

się

w samochodzie. Zawadziła ramieniem o drzwi i uderzyła o coś głową.

– Ostrożnie. – Odezwał się jakiś inny głos. – Mówił, że mamy na nią uważać. Sam słyszałeś.

– Nic jej nie będzie. – Gabe zajął

miejsce obok Allie. – Jedź.

Samochód ruszył, a dziewczyna próbowała zapanować nad swoim roztrzęsionym ciałem. Z początku jechali powoli, pojazd jednak szybko nabrał

prędkości, gnając po drodze, której nie mogła zobaczyć. Asfalt pod kołami musiał być jednak oblodzony, auto bowiem co chwilę wpadało w poślizg.

– Uważaj! – wrzasnął Gabe tak blisko jej ucha, że aż podskoczyła.

Kierowca zwolnił.

Nie wiedząc, czy Zoe uda się zdążyć na czas, Allie wciąż zastanawiała się, jak uciec i pomóc Jo.

– Wcale nie musisz tego robić, wiesz? – Wysiliła się na spokojny ton głosu,

powstrzymując

zęby

przed

szczękaniem.

Gabe zaśmiał się paskudnie.

– Mógłbyś mnie po prostu puścić.

Sam pewnie nie wiesz, czego Nathaniel ode mnie chce.

– Zamknij się! – ryknął tak

gwałtownie, że uderzyła głową o drzwi i zadzwoniło jej w uszach. Ruch pozwolił jej jednak uwolnić ręce tak, żeby nikt tego nie zauważył.

Przez dłuższą chwilę jechali po zaskakująco

prostej

drodze.

Allie

wstrzymała

oddech

i

zaczęła

nasłuchiwać. Gabe dyszał tuż obok niej, sam dźwięk wystarczył, by przyprawić ją o gęsią skórkę.

Nie wiedziała, jak daleko udało im się odjechać, kiedy nagle samochód stanowczo zbyt szybko wszedł w kolejny zakręt. Nawet z zawiązanymi oczami potrafiła wyczuć, że kierowca próbuje odzyskać panowanie nad pojazdem.

Błyskawicznie rzuciła się do przodu, sięgając na ślepo w jego stronę. Poczuła pod palcami włosy i twarde kości czaszki.

Postąpiła tak, jak ją nauczono.

Wepchnęła mu palce w oczy.

Ktoś

wrzasnął,

a

samochód

gwałtownie skręcił. Gabe złapał jej rękę i przeklinając na głos, próbował ją odciągnąć, ona jednak nie poluzowała uchwytu, wciąż wbijając paznokcie w oczy kierowcy. Kiedy samochód zaczął wirować, Gabe przeczołgał się ponad siedzeniami, próbując złapać za kierownicę, było już jednak za późno.

Pojazd uderzył w coś z ogłuszającym hukiem, a świat odwrócił się do góry nogami.

Zastanawiała się, czy wciąż jeszcze żyje.

Niczego nie widziała i wszystko ją bolało. Nie potrafiła ruszyć lewą ręką, a w jej plecy wbijało się coś twardego.

Najgorsze były jednak mokre i zimne krople, kapiące na jej twarz.

Uniosła prawą rękę, by dotknąć głowy. Wyczuła pod palcami warstwę materiału i szarpnęła ją do góry.

Uwolniwszy się z worka, poczuła, jak jej ramię płonie żywym ogniem.

Wreszcie mogła się rozejrzeć, choć to, co widziała, nie miało żadnego sensu. W ciemnościach miała wrażenie, że kierownica znajduje się gdzieś nad jej głową. Patrząc na wiszące do góry nogami

kluczyki,

wciąż

tkwiące

w

stacyjce,

dopiero

po

chwili

uświadomiła sobie, że leży na dachu przewróconego samochodu.

Ignorując ból, odwróciła głowę na lewo i zobaczyła zakrwawioną twarz, wpatrującą się w nią niewidzącymi, błękitnymi oczami, tak niepokojąco podobnymi do oczu Jo. To ciężar Gabe’a nie pozwalał jej uwolnić lewego ramienia. Wydawało jej się, że chłopak nie żyje, ale nie była pewna.

Spróbowała go przesunąć, jęcząc z przerażenia, ale ciało okazało się strasznie ciężkie, a każdy, najmniejszy nawet ruch, wywoływał kolejną falę bólu w ramieniu. Zaparłszy się nogami i zdrową ręką, uwalniała się centymetr po

centymetrze,

wkładając

w

to

wszystkie siły. Po wszystkim ponownie opadła na plecy i leżała, ciężko dysząc.

Z wysiłku pociemniało jej w oczach i bała się, że za chwilę zemdleje. W jej głowie ciągle wrzeszczał piskliwy głos, każący jej jak najszybciej wydostać się na zewnątrz.

Przesunęła się mozolnie ku drzwiom i zauważyła, że lewą rękę ma zupełnie bezwładną. Po prostu wisiała.

Sięgnęła prawą dłonią do klamki.

Z początku nic się nie stało. Szarpnęła mocniej i usłyszała trzask odskakującej zapadki. Westchnęła z ulgą i pchnęła drzwi do przodu. Uchyliły się na jakieś ćwierć metra i utknęły w śniegu i gałęziach.

Allie, jęcząc z bólu, zmieniła pozycję i zaparła się plecami o ciało Gabe’a. Położyła stopy na drzwiach i kopnęła w okno.

I jeszcze raz.

Każdy kopniak przynosił kolejną falę bólu, drzwi na szczęście poddały się po trzecim, otwierając na tyle, że mogła wydostać się na zewnątrz. Wypełzła nogami naprzód i przewróciła się na kolana z agonalnym jękiem. Przez chwilę

tylko

klęczała,

próbując

powstrzymać płacz.

Przez gałęzie drzew przebijało się delikatne światło księżyca. Wymacała prawą ręką gruby konar i używając go jako laski, wstała powoli na równe nogi.

Zacisnęła zęby z bólu. Kompletnie zdezorientowana obróciła się wokół

własnej osi – nie mogła dostrzec nigdzie drogi.

Samochód rozbił się w lesie.

Nie mając pojęcia, gdzie się

znalazła,

i

z

trudem

zachowując

przytomność,

pokuśtykała

na

tył

samochodu,

gdzie

musiała

chwilę

odpocząć. Ruszyła stamtąd po śladach pozostawionych

przez

opony,

przedzierała się przez krzaki w stronę pobocza wąskiej, wiejskiej drogi.

Jej lewe ramię wciąż wisiało

bezwładnie, więc kulejąc na pustej drodze, podtrzymywała je prawą ręką, w obawie, że doznała jakichś trwałych uszkodzeń. Szła tak prędko, jak tylko potrafiła,

coś

jej

bowiem

podpowiadało,

że

powinna

jak

najszybciej oddalić się od porzuconego samochodu.

Zobaczyła

ślady

gwałtownego

hamowania w miejscu, w którym kierowca stracił kontrolę nad pojazdem, zanim rozbili się w lesie. Nie potrafiła jednak dojrzeć reszty drogi, obraz przed oczami dziwnie się rozmazywał. Kiedy sięgnęła ręką, żeby przetrzeć oczy, zobaczyła krew na swoich palcach.

Patrzyła na nią, niezdolna do żadnych emocji czy zaskoczenia.

Gdzieś w oddali słychać było jazgot samochodowego silnika, nie potrafiła jednak określić kierunku, z którego dochodził.

Próbowała

przyspieszyć

kroku, ale wciąż ją rzucało z boku na bok, a śnieg zaczęły znaczyć szkarłatne krople jej krwi.

Kiedy Allie zobaczyła nadjeżdżające z przeciwka auto, była już zbyt wyczerpana, żeby usunąć się z drogi.

Zgarbiła ramiona z bólu, uniosła prawą dłoń, jakby wierzyła, że w ten sposób go zatrzyma,

i

popatrzyła

prosto

w zbliżające się reflektory.

Pojazd zahamował. Słyszała trzask otwieranych drzwi, ale wciąż oślepiały ją

światła.

Chwila

zdawała

się

przeciągać w nieskończoność.

– Kto to? – próbowała zapytać przez zaciśnięte zęby, ale nie wiedziała, czy wydobyła z siebie choć słowo.

– Allie? To ty? – Odezwał się nagle męski głos. Jego właściciel zrobił krok w jej stronę i wreszcie mogła dostrzec jego przerażoną twarz.

Raj Patel.

Upadła w jego wyciągnięte ramiona.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh

32

Złociste

światło.

Miękki

koc.

Ciepło. Ból.

Słyszała otaczające ją głosy, ale wciąż nie potrafiła się obudzić.

– Co z nią?

– Nadal nieprzytomna.

– W jakim jest stanie?

– Raczej nie najlepszym. Sam

zresztą na nią popatrz, na Boga.

Ktoś przytrzymał ją za rękę, szepcąc coś do ucha.

Delikatne ukłucie.

Cisza.

Allie otworzyła oczy z ciężkim westchnieniem. Miała wrażenie, że ktoś skleił jej powieki. Powoli pokój zaczynał odzyskiwać kontury. Otaczała ją biel. Białe łóżko. Białe światło prześwitujące zza białej zasłony. Białe ściany.

Bolała ją absolutnie każda część ciała. Kiedy oblizała usta, wydały jej się opuchnięte i poranione. Próbowała coś powiedzieć, ale miała zbyt sucho w gardle.

Strasznie chciało jej się pić.

Z trudem odwróciła głowę w prawą stronę. Każdy ruch sprawiał dodatkowy ból. Sylvain spał na krześle przy jej łóżku, z ramionami skrzyżowanymi na piersi.

Sprawiał

wrażenie

bardzo

młodego i bezbronnego.

Jęknęła

z

bólu,

próbując

go

dosięgnąć ręką. Momentalnie otworzył

oczy, które w świetle lamp jarzyły się niczym klejnoty.

– Allie? – Pochylił się, biorąc ją za rękę. – Już dobrze. Jesteś bezpieczna.

Czuła się dziwnie, jakby otaczał ją jakiś kokon, sprawiający, że wszystkie dźwięki zdawały się przytłumione.

– Miałaś wypadek – powiedział

Sylvain.

– Wiem – szepnęła, a jej słowa również wydawały się dziwnie ciche. – Byłam przy tym.

Na jego twarzy powoli zakwitł

uśmiech pełen ulgi. Ucałował ją delikatnie w palce.

– Pani doktor! – zawołał, oglądając się przez ramię. Sekundę później stanęła obok niego ubrana na biało kobieta.

– Witaj, Allie. – Zmierzyła ją zmartwionym spojrzeniem. – Nie ruszaj się.

Złapała

za

nadgarstek

i sprawdziła jej tętno, patrząc na zegarek. Później rzuciła okiem na aparaturę stojącą przy łóżku i zapisała coś na kartce.

– Jak się czujesz? – zapytała.

– Boli. Pić.

– Zaraz przyniosę ci jakieś środki przeciwbólowe. – Podała Sylvainowi kubek ze słomką. – Małe łyki. Nie pozwól jej wypić za dużo. Zaraz wracam.

Przytrzymał kubek przy jej ustach.

Chłodna woda była tak dobra, że najchętniej wypiłaby wszystko, ale odsunął słomkę od jej warg. Nie protestowała. Picie również sprawiało jej ból.

Poszukała wzrokiem jego oczu.

– Jo?

Jego twarz skamieniała.

– Nic nie mów, Allie. Lekarka mówiła, że masz się nie ruszać. Wkrótce porozmawiamy.

Ogarnęła ją panika. Stojący obok łóżka

pulsometr

zapiszczał

ostrzegawczo.

– Jo!?

– Pani doktor! – Sylvain podniósł

się częściowo z krzesła, patrząc przez ramię.

– Już jestem. – Stanęła obok niego ze strzykawką w ręku. – Nie ruszaj się, proszę. – Spojrzała na Allie. – Musisz leżeć nieruchomo.

Dziewczyna

przyglądała

się

bezsilnie, jak zawartość strzykawki trafia do kroplówki. Coś się nie zgadzało, ale nie wiedziała, co to mogło być.

A

potem

przestało

to

interesować.

Zapadła ciemność.

Kolejny raz obudziła się wieczorem.

Jej łóżko oświetlał złocisty blask nocnej lampki. Tym razem na krześle siedziała Isabelle, pogrążona w lekturze jakichś dokumentów. Jej okulary zjechały na czubek nosa.

Allie próbowała zawołać ją po imieniu, ale ponownie miała zbyt wysuszone gardło. Dyrektorka musiała jednak wyczuć jej ruch, ponieważ pochyliła się w jej stronę, odkładając na bok papiery.

– Allie, proszę. – Przytrzymała przy jej ustach szklankę z wodą.

Dziewczyna wciąż czuła, że ma opuchniętą twarz, ale ból nieco zelżał, więc odwróciła głowę, rozglądając się po pustym pokoju.

– Sylvain?

Dyrektorka pochyliła się ku Allie, mierząc

dziewczynę

posępnym

spojrzeniem.

– Odesłałam go do pokoju, żeby się trochę wyspał. Siedział tutaj całymi dniami. Jest wyczerpany.

– Całymi dniami? Jak długo…

– Byłaś nieprzytomna od trzech dni.

Masz bardzo poważne obrażenia głowy.

I złamaną lewą rękę.

Allie

skinęła

powoli

głową,

pokazując, że nie była zaskoczona tymi informacjami,

a

potem

ponownie

popatrzyła prosto w oczy Isabelle.

– Jo?

Odpowiedź nastąpiła po długiej chwili milczenia. Dyrektorka mówiła spokojnym,

cichym

głosem,

jakby

przećwiczyła już wcześniej te słowa.

– Jo nie dała rady, Allie.

Ktoś jęknął. To mogła być ona.

Isabelle mocno ścisnęła jej dłoń.

– Zoe biegła tak szybko, jak mogła, błyskawicznie dotarliśmy na miejsce, ale Jo straciła zbyt wiele krwi. – Kolejna długa chwila ciszy. – Była już martwa, kiedy ją znaleźliśmy.

– Jak? – Allie poczuła łzę

spływającą po policzku.

– Znaleźliśmy różne rzeczy w jej pokoju. – Isabelle z trudem opanowała drżenie dolnej wargi.

– Co? – Allie właściwie nie musiała pytać, domyślała się, jaka będzie odpowiedź.

– Listy i notatki – potwierdziła jej domysły dyrektorka. – Od Gabe’a.

Serce Allie ponownie wezbrało nienawiścią.

– Komunikowali się ze sobą już od jakiegoś czasu. Pisał, że chce z nią porozmawiać, że za nią tęskni i pragnie ją przeprosić. Ciągle grał na jej uczuciach, wiedząc, że ona nie potrafi o nim zapomnieć. Musieli się umówić na spotkanie tej nocy. Kiedy się tam pojawiła, brama była otwarta. Kłócili się. Miał ze sobą nóż…

– Och, Jo… – Allie zaniosła się szlochem i puściła rękę Isabelle. Zakryła dłonią twarz. Czy to ona ponosiła za to winę? Przecież na swój sposób Jo dawała

jej

sygnały

ostrzegawcze,

skarżąc się, że nigdy nie miała szansy zapytać Gabe’a, dlaczego to zrobił.

Allie mogła się domyślić, że będzie chciała się tego dowiedzieć i umówi się z nim na spotkanie.

– Zrobiłaś wszystko, co możliwe. – Isabelle

również

przestała

powstrzymywać się od płaczu. – Nikt jej nie mógł uratować.

Allie wciąż w to nie wierzyła.

Następnego

ranka

w

drzwiach

stanęła Rachel, niosąc kubek z parującą kawą

i

miskę

owsianki.

Miała

zaczerwienione i podpuchnięte oczy, ale starała się trzymać fason.

– Nie wiedziałam, czy cię tu

w ogóle karmią – stwierdziła ze smutnym uśmiechem. Usiadła na krześle i zamieszała owsiankę. – Taka jak lubisz,

z

brązowym

cukrem

i cyna​monem.

Poraniona

szczęka

i

gardło

sprawiały, że przełykanie było bolesne, ale ku swojemu zaskoczeniu Allie odkryła, że była głodna. Rachel karmiła ją

niewielką

łyżeczką,

czekając

cierpliwie,

połknie

poprzednią

porcję. Kiedy Allie się najadła, przyjaciółka zamknęła drzwi, przesunęła stolik i usiadła obok niej na łóżku, uważając, by nie urazić jej złamanej lewej ręki. Dopiero wtedy opowiedziała o wszystkim, trzymając ją za zdrową dłoń.

Listy

Gabe’a

trafiały

do

Jo

najprawdopodobniej za pośrednictwem szpiega Nathaniela. Ostatni musiał

dotrzeć

w

czasie

balu

i

to

prawdopodobnie ów szpieg był źródłem paniki, jaka wtedy wybuchła. Dzięki temu kurier mógł się pod osłoną nocy przedostać do pokoju Jo i zostawić liścik. Nie wiedziano, czy Jo znała tożsamość szpiega ani czy odpisywała na te wiadomości.

– To ta osoba musiała wczoraj otworzyć bramę – wyjaśniła Rachel.

Serce Allie waliło tak głośno, że aż dudniło jej w uszach. – Bramę otwiera się za pomocą pilota przechowywanego w gabinecie Isabelle. Nie ma innej metody. Ktokolwiek to zrobił, musiał

być

pewien,

że

jego

obecność

w gabinecie pozostanie niezauważona.

Najprawdopodobniej jest to jeden z nauczycieli lub starszych uczniów Nocnej Szkoły.

Allie znów musiała walczyć o każdy oddech.

Isabelle i Raj przypuszczali, że kierowca zatrzymał auto w lesie, jakieś trzydzieści metrów od bramy. Z tego miejsca Gabe poszedł pieszo na spotkanie z Jo.

– Nie wiemy, dlaczego ją zabił.

Może zagroziła, że opowie o tym mojemu tacie albo Isabelle. – Dłoń Rachel była przyjemnie ciepła. – A może chciał ją tylko zranić, ale posunął się za daleko. Tak czy siak, tata twierdzi, że Gabe musiał znać rozkład patroli i wiedział, że będziesz tam z Zoe. Miał również świadomość, że jedynym, co może wyciągnąć cię za bramę, jest pomoc komuś, kogo kochasz.

Po policzkach Allie potoczyły się łzy, które wsiąknęły w poduszkę.

Zamknęła oczy, chcąc, żeby ta historia się już skończyła.

– Po tym, co zrobił, zaczaił się w pobliżu i czekał, aż przyjdziesz jej z pomocą. – Ramiona Allie wciąż trzęsły się od szlochu. Rachel również płakała, gładząc ją po włosach. – Nie przewidział jednak tego, że potrafisz się tak dzielnie bronić.

Jo została pochowana w wigilię Bożego Narodzenia na londyńskim cmentarzu

Highgate.

Z

braku

ciekawszych wiadomości w okresie świątecznym sprawą zainteresowały się wszystkie czołowe gazety, donosząc na pierwszych stronach o tragicznej śmierci pięknej, bogatej nastolatki, która zginęła w wypadku samochodowym.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh Epilog

Dziesięć

kroków.

Jedenaście.

Dwanaście…

Allie

szła

powoli

korytarzem,

próbując nie zwracać uwagi na ból. Od gabinetu lekarskiego do okna na końcu dzieliło

siedemnaście

kroków,

trwających całą wieczność. Tyle samo do schodów. Szurając kapciami niczym zombie, czuła, jak trzęsą jej się nogi.

– Wciąż ćwiczysz? – Pielęgniarka zmierzyła ją łagodnym spojrzeniem. – Coraz lepiej ci idzie.

Allie zrobiła ostatni krok, zaciskając zęby z wysiłku, i zatrzymała się, aby odetchnąć.

– Dziękuję. – Spróbowała się

uśmiechnąć, ale obawiała się, że nic z tego nie wyszło. Uśmiechanie się w ostatnich czasach przychodziło jej z ogromnym trudem.

– Tylko nie przeszarżuj – ostrzegła pielęgniarka, kierując się ku schodom. – Ćwicz powoli.

Spod lewego oka Allie zniknęły już bandaże i prawie odzyskała w nim wzrok, choć wciąż było opuchnięte. Na czole, tuż pod linią włosów, miała długi szew w miejscu, gdzie o coś potężnie uderzyła. Jej lewa ręka i ramię wciąż odstawały

pod

dziwnym

kątem,

opakowane w gips.

– Dobra. – Westchnęła, dodając sobie animuszu i rozpoczynając mozolną wędrówkę w drugą stronę.

… pięć kroków, sześć, siedem…

– Jesteś pewna, że powinnaś to robić sama?

Spojrzała w górę i zobaczyła

Cartera, który przyglądał się jej ze szczytu schodów.

– Dopóki się nie przetrenuję, to tak.

– A przetrenowałaś się? – W jego oczach krył się smutek.

– Chyba tak.

– Tak mi się właśnie wydawało.

– A co u ciebie… – Popatrzyła na niego z troską. – Wiesz… po tym wszystkim.

Od śmierci Jo widziała go tylko raz, był wtedy blady i sprawiał wrażenie zagubionego, ale ona potrafiła się skupić wyłącznie na swoim żalu oraz braku środków

przeciwbólowych

i

nie

powiedziała niczego sensownego.

– Nie wierzę, że na serio mnie o to zapytałaś – stwierdził. – Nie mają tutaj luster?

– Nie. Lekarze nie odbijają się w lustrach i doprowadza ich to do szaleństwa.

– Wydawało mi się, że to wampiry tak miały.

– Kto to odróżni. – Wzruszyła ramionami i momentalnie skrzywiła się z bólu. Nie powinna nimi ruszać.

– Cóż, nie jestem jakoś szczególnie zajęty, więc pozwolisz, że potowarzyszę ci przez chwilę w tej pasjonującej wycieczce.

Uwielbiam

tutejsze

krajobrazy: łazienka, łóżko, schody, ściana…

Próbował

rozweselić,

jak

wszyscy, sam był jednak tak smutny, że nie przynosiło to żadnego efektu.

– Poznałem twoich rodziców –

poinformował, trzymając ją za zdrową rękę. – Wydawali się całkiem mili.

– Jesteś pewien, że to byli oni? – Allie zacisnęła zęby i zrobiła kolejny krok. – Bo wydaje mi się, że mogłeś ich z kimś pomylić.

Mówili

o

sobie

państwo

Sheridan. – Prawie się uśmiechnął. – Więc tak, jestem tego pewien.

– Nie ufaj ich słowom. – Allie ciężko dyszała z wysiłku. – W każdym razie, skoro już się lepiej czuję, mogliby już pojechać do domu.

– Myślę, że to dobrze, że do ciebie przyjechali.

Nie odpowiedziała.

– Mogę cię o coś zapytać? –

odezwał się ponownie, gdy dwukrotnie przemierzyli korytarz. – Po co ty to właściwie robisz?

– Powiedzieli, że puszczą mnie na dół dopiero wtedy, kiedy przejdę ten korytarz dziesięć razy z rzędu bez omdleń i upadków – wyjaśniła. – A naprawdę bardzo chcę zejść na dół.

– Ile już dzisiaj przeszłaś? – zapytał, gdy dotarli do okna.

– Osiem. – Musiała z wyczerpania oprzeć się o ścianę. Carter przyglądał

jej się z wyraźnym niepokojem.

Może

powinnaś

na

tym

poprzestać?

Wzruszyła ramionami i znów się skrzywiła.

– Ależ skąd. Ja się tym rozkoszuję. – Odgarnęła spoconą grzywkę z czoła. – Jeśli się zmęczyłeś, to oczywiście możesz odpocząć.

Niespodziewanie pochylił się w jej stronę i przycisnął usta do jej czoła.

– Strasznie mi przykro, Allie – szepnął.

Odwróciła wzrok i zamrugała,

powstrzymując łzy, które mogłyby płynąć bez końca.

– Mnie również. Nie potrafię się z tym pogodzić ani w to uwierzyć.

Strasznie za nią tęsknię.

Spróbowała zrobić następny krok i straciła równowagę. Carter był jednak na to przygotowany, złapał ją bowiem natychmiast i zaczął prowadzić w stronę pokoju.

– W porządku, panienko Sheridan – oznajmił. – Myślę, że wystarczy ci już tych ćwiczeń.

Bez żadnych protestów dała się zaprowadzić do łóżka. Okrył jej nogi kołdrą i przesunął stolik na miejsce.

Kiedy wszystko było gotowe, ruszył do drzwi. Przez minutę myślała, że wyjdzie bez pożegnania, ale odwrócił się i raz jeszcze na nią spojrzał.

– Oddychaj, Allie – powiedział.

Skinęła głową, próbując się nie rozpłakać. Leżąc w ciszy, liczyła jego kroki, oddalające się w korytarzu. Kiedy umilkły, wyszeptała odpowiedź: – Zawsze.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh Podziękowania Gdyby nie długie spacery z moim mężem

Jackiem

Jewersem,

nie

napisałabym żadnej ze swoich książek.

To on wysłuchuje moich spanikowanych tyrad i pomaga mi znaleźć rozwiązania, najczęściej na chwilę przed tym, nim nasz pies wskoczy do strumienia, ochlapując nas wodą. Dziękuję Ci, Ukochany,

za

Twoją

cierpliwość,

czułość i geniusz.

Chciałabym

również

uściskać

wszystkich pracowników wydawnictwa Atom, a zwłaszcza moją błyskotliwą redaktorkę

Samanthę

Smith,

która

czytając

moje

pierwsze

szkice,

przechylała

na

bok

głowę

i pytała: „A może…?”, dzięki czemu książka stała się o wiele lepsza.

Dziękuję również Katherine Agar za to, że pozwalała mi być ze wszystkim na bieżąco i podsyłała paczki wypełnione książkami. Wielkie dzięki należą się również Sandrze Ferguson, która wie doskonale, że nie umiem napisać bez błędu

nawet

najprostszego

słowa

i potrafi to wszystko naprawić.

Nie

przeczytalibyście

niniejszej

opowieści, gdyby nie moja agentka Madeleine Milburn, walcząca o moje sprawy niczym tygrysica. Dziękuję za to, że

jesteś

moją

przyjaciółką

i obrończynią. Razem jesteśmy w stanie podbić świat!

Dziękuję także moim muzom – Kate Bell, Hélène Rudyk i Laurze Barbey, które

poznały

książkę

przed

wszystkimi

innymi.

Doceniam,

że

znalazłyście dla mnie czas, kocham Was za uczciwość i mądre rady. To dzięki Wam mój tekst stał się lepszy.

Moim

dobrym

przyjaciołom

Markowi

Laceyowi

i

Paulowi

„Harry’emu” Harrisonowi – dziękuję natomiast za użyczenie swoich nazwisk.

To doskonałe nazwiska.

Ostatnie podziękowania należą się zaś

„Blacks”

przy

Dean

Street

w Londynie – za to, że jest prawdziwym schronieniem dla pisarzy, i za to, że pozwoliliście mi na złamanie Zasad i korzystanie z laptopa po osiemnastej.

Rozdział dwunasty jest CAŁY WASZ.

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh C.J. Daugherty to była dziennikarka śledcza,

zajmująca

się

tematyką

polityczną i kryminalną, jest również autorką kilku książek podróżniczych opisujących Irlandię i Francję. Chociaż już lata temu zrezygnowała z opisywania spraw kryminalnych, nigdy nie przestała ją fascynować natura przestępców i ludzi, którzy próbują ich powstrzymać.

Cykl Wybrani to owoc tej długotrwałej fascynacji.

C.J. mieszka na południu Anglii wraz z mężem i menażerią domowych pupili.

Więcej

informacji o ​autorce na www.​cj​dau​gherty.com .

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh Tytuł oryginału: Night School. Legacy Copyright © 2013 by Christi Daugherty Copyright © for the translation by Martyna Bielik

Projekt okładki: Małgorzata Podkowa-Domańska Fotografie na okładce: postaci na froncie i grzbiecie – Bartłomiej Podkowa, las – © andreiuc88 /

Fotolia.com, mężczyzna – ©

Nordreisender / Fotolia.com, pies – ©

hemlep / Fotolia.com

Opieka redakcyjna: Eliza Kasprzak-Kozikowska, Anna Małocha Opracowanie typograficzne książki: Daniel Malak

Korekta: Magdalena Kędzierska-Zaporowska / d2d.pl, Anna Woś /

d2d.pl

ISBN 978-83-751-5856-4

www.otwarte.eu

Zamówienia: Dział Handlowy, ul.

Kościuszki 37, 30-105 Kraków, tel. (12)

61 99 569

Zapraszamy do księgarni internetowej Wydawnictwa Znak, w której można kupić książki Wydawnictwa Otwartego: www.znak.com.pl

Plik opracowany na podstawie

Dziedzictwo, wydanie I, Kraków 2013

Plik opracował i przygotował Woblink woblink.com

===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh


Document Outline



Table of Contents

Karta tytułowa

Motto

Dedykacja

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

32

Epilog

Podziękowania

O autorce

Karta redakcyjna



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Daugherty C J Dziedzictwo
Rodowody, dziedziczenie, imprinting
dziedziczenie chorob jednogenowych
dziedziny wychowania(1)
Kolonialne dziedzictwo
ćw 3 Genetyka medlowska Dziedziczenie grup krwi CM UMK
16 Dziedziczenie przeciwtestamentowe i obliczanie zachowkuid 16754 ppt
078c rozp zm rozp min gosp w spr szkolenia w dziedzinie bhp
Decyzja Rady 90 424 EWG z dnia 26 czerwca 1990 r w sprawie wydatków w dziedzinie weterynarii
kinezjo 2, Materiały naukowe z różnych dziedzin, Kinezyterapia
Zarządzanie strategiczne - test, ŚCIĄGI Z RÓŻNYCH DZIEDZIN, zarzadzanie
CWICZENIA PORZADKOWE[1], Materiały naukowe z różnych dziedzin, Kinezyterapia
Dziedzictwo Marcina Lutra, MARKETING INTERNETOWY
Dziedziny wychowania, opracowane tematy na teoretyczne podstawy wychowania
kodeks postepowania w dziedzinie reklamy, Reklama,Marketing itp, Etyka reklamy
Miejsce metodologii ma granice dziedzin pedagogicznych, metody badań pedagogicznych
04 DZIEDZICZENIE TESTAMENTOWE

więcej podobnych podstron