Osho Równowaga ciała i umysłu


Książka ta jest wyborem fragmentów różnych tekstów Osho.



Przypomnij sobie język, którym porozumiesz się z umysłem

i ciałem. Terapia medytacyjna Osho

Wstęp



Ciało jest widzialną częścią twojej duszy, a dusza jest nie­widzialną częścią twojego ciała. Ciało i dusza są nierozdzielne, przenikają się nawzajem, są częściami jednej całości. Spróbuj zaakceptować swoje ciało, pokochaj swoje ciało, sza­nuj je i bądź mu wdzięcznym...

Ciało jest najbardziej skomplikowanym mechanizmem, jaki istnieje -jest po prostu cudem. I szczęśliwi ci, co potrafią to do­strzec. Zacznij zachwycać się swoim ciałem. Ono jest ci najbliż­sze. To dzięki niemu możesz mieć tak bliski kontakt z naturą i Bogiem. Twoje ciało ma w sobie wodę wszystkich oceanów, two­je ciało ma w sobie ogień wszystkich gwiazd i słońc, ma w sobie powietrze, a zrodzone jest z ziemi. Twoje ciało zawiera w sobie wszystko, co istnieje. Jaka zmiana! Jaka metamorfoza! Spójrz na ziemię, a zaraz potem na swoje ciało. Jaka zmiana, a przecież ni­gdy wcześniej cię to nie zachwyciło. Proch stał się boski - czy mo­że istnieć głębsza tajemnica? Na jakie wspanialsze cuda czekasz? Przecież cuda dzieją się codziennie na twoich oczach. Z błota wy­łania się lotos, a z prochu powstaje twoje piękne ciało.

Świat potrzebuje nowej wiedzy, dzięki której nauczylibyśmy się wsłuchiwać w ciszę swego serca - mówiąc inaczej - poddawać się medytacji. Potrzebna jest wiedza, która pomogłaby nam lepiej poczuć swe własne ciało. Jeśli nie jesteś w stanie współ-odczuwać swojego ciała, nie będziesz umiał współczuć nikomu innemu. Jest ono żywym organizmem, który nigdy cię nie skrzywdził. Służy ci od chwili poczęcia i będzie z tobą aż do śmierci. Uczyni wszystko, co mu każesz, nawet rzeczy niemoż­liwe, i zawsze będzie ci posłuszne.

To niewyobrażalne - stworzyć mechanizm, który jest tak po­słuszny i tak mądry. Jeśli poznasz wszystkie funkcje swojego cia­ła, będziesz zadziwiony. Nigdy nie myślałeś o tym, co dokonu­je się w twoim organizmie. To wszystko graniczy z cudem, jest takie tajemnicze... Ale nigdy nie zwracałeś na to uwagi. Nie znasz swojego ciała, a uważasz, że możesz kochać innych ludzi? Nie możesz, oni też przecież mają postać cielesną.

Ciało jest najwspanialszą tajemnicą całego istnienia. Tajem­nica ta pragnie być przez ciebie uszanowana, pragnie budzić two­je życzliwe zainteresowanie.

Niestety, religie zawsze obracały się przeciwko ciału. Z tego wy­nika, że jeśli nauczysz się mądrości ciała i poznasz jego tajemni­ce, nie będziesz potrzebował postępować według wskazówek księ­dza. Odnajdziesz w samym sobie największą tajemnicę, która otworzy drzwi do sanktuarium twojej świadomości.

A gdy już zrozumiesz swoją własną świadomość, swoje włas­ne Istnienie, nie będzie Boga ponad tobą. Tylko taki człowiek może w pełni respektować innych ludzi, wszystkie inne żywe stworzenia, bo wie, że mają one także swoją tajemnicę - odmien­ny sposób wyrażania się, różnice, które czynią życie bogatszym. A gdy człowiek obudzi w sobie świadomość, odnajdzie klucz do Najwyższego.

Nauka, która nie uczy cię, jak kochać swoje ciało, jak szano­wać swoje ciało, jak poznać jego tajemnice, nie będzie w stanie nauczyć cię także tego, jak dotrzeć do swojej świadomości. Cia­ło jest jak próg, jak drzwi wejściowe. Każda nauka, która milczy na temat ciała i świadomości, jest nie tylko absolutnie niekom­pletna, lecz nawet szkodliwa, bo stanie się w końcu powodem de­strukcji. Jedynie dzięki rozwinięciu świadomości możesz ochro­nić się przed destrukcją. A taka świadomość da ci ogromną potrzebę czynienia świata wspanialszym.

Człowiek potrzebuje lepszego, zdrowszego ciała, potrzebuje istnieć w sposób bardziej czujny i świadomy, potrzebuje także wszelkich wygód i luksusu, których Istnienie może dostarczyć.

A Istnienie może dać ci raj na ziemi, lecz ty ciągle chcesz go opóźnić - tak by nastąpił po śmierci.

W Sri Lance umierał pewien znany mistyk. Był szanowany przez tysiące ludzi toteż zgromadził się wokół niego tłum. Otwo­rzył jeszcze raz oczy, by zaczerpnąć kilka ostatnich oddechów na tej ziemi i odejść na zawsze. Wszyscy byli ciekawi, jakie bę­dą jego ostatnie słowa. A stary mistyk powiedział:

- Nauczałem was przez całe swoje życie o bezgranicznym szczęściu, ekstazie, medytacji. Teraz odchodzę na drugi brzeg. Nie będziecie mieli do mnie dostępu. Słuchaliście mnie, ale ni­gdy nie postępowaliście według moich słów. Zawsze odkłada­liście to na później. Nie ma sensu dłużej odkładać. Ja odcho­dzę. Czy ktoś z was idzie ze mną?

Zapadła głęboka cisza. Ludzie spoglądali na siebie nawzajem, myśląc: „Może ten człowiek? Był przecież uczniem przez ponad czterdzieści lat... Może on jest gotów?" Ale on także patrzył na pozostałych - i nikt nie wstawał, aby towarzyszyć mistrzowi. W końcu sali ktoś podniósł rękę. Mistyk pomyślał: „Chociaż je­den, który ma dość odwagi". Ale człowiek ten powiedział:

- Chciałem wyjaśnić, że nie wstałem, by podążać za tobą, lecz jedynie podniosłem rękę. Przypomnij mi, jak dojść na drugi brzeg, bo dzisiaj nie jestem jeszcze gotowy. Wielu spraw nie zakończy­łem: mam w domu gościa, mój młodszy syn się żeni. Nie mogę więc dzisiaj odejść z tobą. Mówisz, że nie można powrócić z dru­giego brzegu, ale za jakiś czas, pewnego dnia, przyjdę się z tobą spotkać. Toteż, mimo iż wyjaśniałeś to nam przez całe swoje ży­cie, przypomnij raz jeszcze - jak przechodzi się na drugi brzeg? Niestety, nie mogę iść z tobą teraz. Po prostu chcę sobie przypom­nieć, bo gdy nadejdzie ten właściwy dzień...

Ale właściwy dzień nie nadchodzi nigdy. Nie jest to jedynie hi­storia tego biedaka. To historia milionów ludzi, prawie wszy­stkich. Wszyscy czekają na właściwy moment, właściwy układ gwiazd... Zapytują astrologów, wróżą z dłoni, chcą wiedzieć, co zdarzy się jutro. A jutro nie istnieje. Jest po prostu niemądrą stra­tegią unikania. To, co się zdarza, zawsze zdarza się dzisiaj.

Właściwe nauczanie pokaże ludziom, że trzeba żyć teraz, tutaj, swój raj tworzyć na Ziemi. Nie czekać na śmierć i nie być nędzarzem, aż do dnia kiedy śmierć ulży twej nędzy. Niech śmierć napotka cię tańczącego, radosnego i kochającego.

Może zabrzmi to dla ciebie dziwnie, że człowiek może przeżyć swoje życie tak, jakby był w raju, a śmierć nie jest w stanie mu nic z tego odebrać. Moim zadaniem jest nauczyć cię, że tu właśnie jest raj, nie ma go nigdzie indziej i nie potrzeba żadnych specjalnych przygotowań, aby poczuć się szczęśliwym. Aby móc kochać, nie trzeba sobie narzucać żadnej dyscypliny; po prostu potrzebna jest odrobina uwagi, odrobina czujności, odrobina zrozumie­nia. A jeśli proces nauczania nie daje ci tej odrobiny zrozumie­nia, to do czego jest ci takie nauczanie potrzebne?



1. Inteligencja ciała

Zachodnie nauki medyczne rozpatrują człowieka jako jednostkę - oddzielnie od natury. To jeden z największych błędów, jakie popełniono. Człowiek jest częścią natury, a proces jego uzdra­wiania to powrót do trwania w zgodzie z naturą. Zachodnia me­dycyna traktuje człowieka jak maszynę; wszędzie, gdzie mecha­nik może pomóc - pomaga. Ale człowiek nie jest maszyną, jest naturalną całością i potrzebuje nie tylko naprawy tej części, któ­ra jest chora. Ta chora cząstka jest jedynie wskazówką, że za­grożony jest cały organizm. Chora część zaczyna dawać ozna­ki bólu, bo jest najsłabsza. Leczysz ją, udaje się... Ale choroba pojawia się w innym miejscu. Zapobiegłeś temu, by dany pro­blem był sygnalizowany przez chorą część twego ciała, wzmoc­niłeś ją. Ale nie rozumiesz, że człowiek jest całością: albo jest zdrowy albo chory. Nie ma stanu pośredniego pomiędzy tymi dwoma. Powinien więc być traktowany jak spójny organizm.



Najważniejsze jest to, by zrozumieć, że ciało jest zawsze gotowe cię wysłuchać - ale ty nigdy z nim nie rozmawia­łeś, nigdy nie próbowałeś nawiązać kontaktu. Jesteś w nim, uży­wasz go, ale nigdy mu nie podziękowałeś. A ono służy ci tak in­teligentnie, jak tylko potrafi.

Natura wie, że jest mądrzejsza od ciebie, bo najważniejsze procesy życiowe zostały powierzone nie tobie, ale ciału. Na przykład oddychanie albo bicie serca, albo krążenie krwi, albo trawienie pokarmu nie zostały powierzone tobie, bo gdyby tak było, już dawno narobiłbyś sobie kłopotów

Gdyby dano ci kontrolę nad oddychaniem, już dawno byś nie żył, bo w każdej chwili mógłbyś się zapomnieć. Walcząc z kimś, mógłbyś zapomnieć o oddychaniu. W czasie snu mógłbyś zapom­nieć o skurczach serca. Jakże byłbyś w stanie o tym pamiętać? A czy masz pojęcie, jak ciężką pracę wykonuje twój system tra­wienny? Ty po prostu przełykasz różne pokarmy i myślisz, że sta­nowi to źródło przyjemności, ale samo przełykanie nie wydaje się niczym niezwykłym.

W czasie II wojny światowej zdarzyło się, że kula przeszyła gardło pewnemu mężczyźnie. Uratowano mu życie, ale nie mógł już normalnie jeść i pić. Przewód pokarmowy musiał zostać za­mknięty. Jedzenie wprowadzał do organizmu poprzez małą rur­kę, umieszczoną z boku brzucha. Musiał wprowadzać pokarm bezpośrednio do tej rurki i bardzo go to denerwowało. Do sza­łu doprowadzało go np. jedzenie lodów.

To jest do d...! W ogóle nie czuję smaku! - mówił.

Jeden z lekarzy poradził mu:

Rób tak: najpierw posmakuj, a potem wrzuć do rurki.

I przez 40 lat człowiek ten tak właśnie postępował. Najpierw wkładał jedzenie do ust, by nacieszyć się smakiem, a później wrzucał je do rurki. Także w twoim ciele jest głęboko ukryta ta­ka rurka. U tego biedaka była po prostu na wierzchu... Może nawet lepiej, bo można ją było czyścić...

Cały układ trawienny dokonuje cudów. Naukowcy mówią, że gdybyśmy mieli odtworzyć wszystko to, co robi nasz niepozor­ny system trawienny, każdy człowiek potrzebowałby wielkiej fabryki, aby zamieniać pożywienie w krew, sortować pierwiastki, wysyłać je w odpowiednie miejsca. Określonych pierwiastków potrzeba w mózgu, muszą więc być tam zaraz dostarczone z krwią. Inne są potrzebne w innym miejscu, np. w oku. Jeszcze inne są potrzebne w jeszcze innym miejscu - w uchu, w kościach, w skórze. Ciało radzi sobie świetnie przez siedemdzie­siąt, osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt lat - a ty nie widzisz, jak jest mądre!



Mądrość ciała

Słyszałeś o alchemikach, którzy próbowali zamienić zwykły me­tal w złoto? Twoje ciało robi coś jeszcze bardziej niezwykłego: zamienia wszystkie śmiecie, które do niego wrzucasz, w krew, w kości. I nie tylko w krew i w kości, ale z tego „byle czego" po­wstaje również twój mózg. Lody i coca-cola zamieniane są w mózg, który może wykreować drugiego Rutherforda, Ein­steina, Buddę, Zaratustrę, Lao-cy. Dostrzeż ten cud!

Mózg, taka mała rzecz zamknięta w twojej czaszce... Jeden mózg, mogący zawierać biblioteki świata! Jego pojemność jest prawie nieskończona. Najwspanialszy system pamięci. Gdybyś chciał zbudować komputer o takiej pojemności, potrzebowałbyś kilometrów powierzchni, aby go pomieścić. A on jest zamknię­ty w twojej małej czaszce. Wiemy przecież, że mimo rozwoju na­uki, nadal nikt nie potrafi zamieniać lodów w krew. Próbowali, ale nie mają zielonego pojęcia, od czego zacząć. Jak zamienić lody w krew? A tym bardziej jak tworzyć mózg z lodów? Być mo­że nigdy się to nie uda. A nawet jeśli się uda, to z pomocą istnie­jącego mózgu; znów będzie to cud naszego mózgu.

Rozmowa z ciałem

Kiedy już zaczniesz komunikować się ze swoim ciałem, wszystko stanie się bardzo proste. Do niczego go nie zmuszaj. Przekonuj. Nie wolno walczyć z własnym ciałem. Jest to okropne, brutal­ne, agresywne i każdy taki konflikt powoduje coraz większe napięcie. Nie potrzebny ci jest żaden taki konflikt - niech zasadą będzie odczuwanie przyjemności. A ponieważ ciało jest pięknym prezentem od Boga - walka przeciw niemu jest zaprzeczeniem boskości. Jest ono sanktuarium, w którym mieszkamy, świąty­nią. Żyjemy w nim i musimy o nie zadbać. To nasz obowiązek.

A więc przez siedem dni... (na początku wyda ci się to absur­dalne, bo nikt cię nie uczy! rozmawiać z własnym ciałem)... i zda­rzą się cuda. One już zdarzają się, każdego dnia, bez twojej wie­dzy. Kiedy mówię do ciebie, moja dłoń wspiera mnie gestem. Mówię do ciebie, mój umysł pragnie coś ci zakomunikować. Mo­je ciało podąża za nim. Jest podporządkowane umysłowi.

Kiedy chcesz unieść rękę, nie musisz uczynić nic ponadto, że ją unosisz. Wystarczy, że pomyślisz o podniesieniu ręki, i ciało posłusznie to wykonuje. Przecież to cud. Biolodzy czy fizjolo­dzy jeszcze nadal nie potrafią wyjaśnić, jak się to dzieje, bo chęć jest jedynie chęcią - chciałbyś podnieść rękę - ale to tylko myśl. W jaki sposób myśl ta jest w mgnieniu oka, w ułamku sekundy, bez jakiegokolwiek opóźnienia przetwarzana w konkretną wia­domość dla twojej ręki?

Kiedy mówię do ciebie, moja ręka równocześnie współpra­cuje ze mną. To tak, jakby ciało funkcjonowało równolegle do umysłu. Jest niezwykle czułe. Każdy powinien dowiedzieć się, jak z nim rozmawiać, a wtedy wiele rzeczy okaże się możliwych do zrobienia.

Wysłuchaj ciała

Bądź posłuszny swojemu ciału. Nigdy, w żaden sposób nie pró­buj go zdominować. Ciało jest twoim fundamentem. Kiedy za­czniesz je rozumieć, 99 procent twoich niedomagań po prostu zniknie. Ale ty nie słuchasz.

Ciało mówi: „Stop! Nie jedz!". Ale ty nada] jesz, bo słuchasz umysłu, który mówi ci: „To takie pyszne, takie smaczne. Jeszcze odrobinę". Nie zwracasz uwagi na ciało, które już zaczyna od­czuwać mdłości, na żołądek, który mówi: „Stop. Więcej nie mogę. Jestem przeciążony". mówi: „Patrz, jakie to pyszne... jeszcze kawałeczek". I słuchasz umysłu.

Kiedy pytanie dotyczy spraw ciała, słuchaj ciała. Kiedy dotyczy myślenia, planowania, idei marzeń, logiki, powodów, słuchaj umysłu. Kiedy zaś pytanie dotyczy całości siebie, słuchaj swego serca.

Tymczasem gdybyś posłuchał ciała, 99 procent proble­mów zniknęłoby, a ten pozostały 1 procent to byłyby jakieś nie­przewidziane zdarzenia, nie rzeczywiste schorzenia.

Ale od samego dzieciństwa jesteśmy oddzielani od swojego cia­ła, odbiera nam się możliwość kontaktu z nim. Dziecko płacze z głodu, a matka patrzy na zegarek, bo doktor powiedział, że moż­na podawać dziecku mleko, co trzy godziny. Nie patrzy na dziec­ko, choć właśnie dziecko jest najlepszym zegarkiem. Patrzy na swój zegarek i przestrzega tego, co mówi doktor. A dziecko płacze, jest głodne i chce jeść właśnie teraz. Jeśli nie dostanie jedzenia, jego porozumienie z ciałem zostanie zakłócone. Zamiast jedzenia do­staje smoczek. Zostaje oszukane. Matka podaje mu coś sztuczne­go, plastikowego i próbuje zakłócić, zniszczyć wrażliwość dziecka na potrzeby własnego ciała. Mądrość ciała nie ma możliwości przemówić swoim głosem; wkracza umysł. Dziecko jest uspoko­jone za pomocą smoczka, zasypia. Ale teraz zegarek pokazuje, że minęły trzy godziny i trzeba dać dziecku mleko. Dziecko mocno śpi, jego ciało śpi, lecz matka je budzi, bo doktor powiedział, że ma dostać mleko... Znów rozbija się naturalny rytm.

Powoli całe życie staje się jednym wielkim bałaganem. Przy­chodzi moment, kiedy człowiek traci możliwość porozumiewa­nia się ze swoim ciałem. Już nie wie, czy ciało chce jeść, czy nie. Już nie wie, czy ciało pragnie miłości, czy nie. Wszystko jest manipulowane przez czynniki z zewnątrz. Bierze w ręce „Playboya" i ma uczucie, że się kocha. To tak głupie, narzucone przez umysł. Taka miłość nie może być wspaniała. Będzie jak kichnięcie, jak ulżenie sobie. Zresztą to wcale nie jest miłość. Jak miłość mog­łaby przydarzyć się poprzez umysł? Umysł nic nie wie o kocha­niu się, oprócz tego, że to obowiązek.

Masz żonę, masz męża, musisz, więc uprawiać miłość. To sta­je się obowiązkiem. Rutynowo, pobożnie, każdej nocy upra­wiasz miłość. Nie ma w tym spontaniczności. Zaczynasz się mar­twić, bo to cię nie zaspokaja. A więc rozglądasz się za inną kobietą. Zaczynasz myśleć logicznie: „Może ta kobieta nie jest dla mnie właściwa? Nie jest pokrewną mi duszą? Może nie jest stworzona dla mnie? A w każdym razie ja nie jestem stworzo­ny dla niej, bo ona mnie nie podnieca". Tymczasem proble­mem nie jest ani kobieta, ani mężczyzna. To ty nie czujesz się dobrze w swoim ciele, a ona nie czuje się dobrze w swoim. Gdy­byście czuli się dobrze, nie przechodziłoby wam koło nosa to wspaniałe odczucie, którym jest orgazm. Gdyby ludzie byli w zgodzie ze swoim ciałem, mogliby odczuwać boskie muśnię­cia przez swoje doświadczenia orgazmu.

Słuchaj swojego ciała. Rób to, co ono zaleca. Umysł jest głu­pi, ciało jest mądre. A jeśli zagłębisz się w swoje ciało, w tych głę­biach odnajdziesz swoją duszę. Dusza skrywa się w głębi ciała.

Ciało jest cudem

Jest niezwykle piękne, niezwykle złożone. Nie istnieje nic bar­dziej skomplikowanego, bardziej delikatnego. Nic o tym nie wiesz. Oglądasz je w lustrze. Nigdy nie patrzyłeś na nie od środ­ka, bo zauważyłbyś, że jest ono jak wszechświat. Właśnie o tym mówili mistycy: ciało jest miniaturą wszechświata, jeśli umiesz ujrzeć je od środka, jest ogromne, miliony, miliony komórek, a każda żyje swoim życiem, każda funkcjonuje w tak mądry spo­sób, że to wydaje się niezwykłe, niewiarygodne. Zjesz coś, a cia­ło przekształca to w krew, kości, szpik. Zjesz coś, a ciało prze­kształca to w świadomość, myśl. Cud zdarza, się w każdej chwili. A każda komórka funkcjonuje tak systematycznie, w sposób tak uporządkowany, z taką wewnętrzną dyscypliną, że wydaje się to niemożliwe. Miliony komórek! Siedemdziesiąt milionów komó­rek w twoim ciele jest jak siedemdziesiąt milionów dusz. Każda komórka ma własną duszę. A wszystkie funkcjonują w ogrom­nej zgodzie ze sobą, we wspólnym rytmie i harmonii. Z tych sa­mych komórek powstają twoje oczy, z tych samych komórek po­wstaje twoja skóra i z tych samych komórek powstaje twoja wątroba, i twoje serce, i twój szpik kostny, i twój umysł, i twój mózg. Te same komórki specjalizują się, potem działają w róż­nych miejscach, ale są tymi samymi komórkami. Przemieszcza­ją się, pracują delikatnie i cichutko.

Zainteresuj się tym, wejdź głęboko w tę tajemnicę, bo to są ko­rzenie. Ciało jest twoją ziemią, jesteś w nim zakorzeniony. Świa­domość jest drzewem twojego ciała. Myśli są jak owoce. Medyta­cja jest jak kwiaty. Ale zakorzeniony jesteś w swoim ciele, ono wspiera ciebie i wszystko, co robisz. Kochasz, ciało cię wspiera. Nie­nawidzisz, ciało cię wspiera. Chcesz kogoś zabić, ciało cię wspie­ra. Chcesz kogoś obronić, ciało cię wspiera. We współczuciu, w mi­łości, w gniewie, w nienawiści - zawsze ciało cię wspiera. Jesteś w nim zakorzeniony, ono cię odżywia. Kiedy zaczniesz rozumieć, kim jesteś, ciało także cię wesprze.

Jest twoim przyjacielem, nie przeciwnikiem. Słuchaj jego języ­ka, odczytaj jego znaczenie i krok po kroku zagłębiając się w księ­gę swojego ciała, przewracaj kartki, a poznasz całą tajemnicę ży­cia. W twoim ciele zawiera się ona w formie skondensowanej. Jeśli powiększyć ją milion razy, okaże się, że jest światem, który cię ota­cza; ale w formie zmniejszonej jest obecna tu, w twoim ciele.

Ciało zna wszystkie tajemnice

Ciało zna wszystkie tajemnice, wszystkie tajemnice świata; jest miniaturą wszechświata.

Jedyna różnica między ciałem a wszechświatem leży w roz­miarach. Tak jak pojedynczy atom zawiera w sobie tajemnice ma­terii, ciało zawiera tajemnice wszechświata. Nie musisz się nigdzie wybierać w poszukiwaniu tajemnic. Zajrzyj w głąb siebie.

Trzeba troszczyć się o swoje ciało. Nie wolno występować przeciwko niemu, przeklinać go. Jeśli je przeklniesz, to jedno­cześnie przeklinasz Boga, bo On mieszka w głębokich zakamar­kach twojego ciała. Bóg wybrał dom twojego ciała, aby w nim za­mieszkać. Szanuj swoje ciało, kochaj swoje ciało, troszcz się o swoje ciało.

Tak zwane religie stworzyły przepaść pomiędzy człowiekiem i je­go ciałem. To prawda, że nie jesteś ciałem. Ale to nie znaczy, że masz przeciwko niemu występować; ciało jest przyjacielem. Mo­że cię zabrać do piekła, może cię zabrać do nieba. Jest jedynie środ­kiem transportu. Jest neutralne: pójdzie, dokądkolwiek sobie te­go życzysz, jest zawsze gotowe. Jest mechanizmem pięknym, uporządkowanym, o niezwykłej złożoności. Im bardziej poznajesz ciało, tym większy odczuwasz respekt. A cóż dopiero mówić o ca­łym wszechświecie? Przecież już w tym maleńkim ciele dokonuje się tyle cudów. Dlatego nazywam ciało świątynią boskości.

Kiedy twoje podejście do ciała zmieni się, będzie ci łatwiej je zrozumieć, bo ciało samo ci na to pozwoli. Zaprosi cię do wnik­nięcia do środka siebie, zacznie odkrywać swoje sekrety. To właś­nie w taki sposób poznano sekrety jogi. To właśnie w taki sposób poznano sekrety tao. Joga nie powstała dzięki robieniu sek­cji zwłok. Nowoczesna medycyna opiera się na badaniach zwłok i ich krojeniu. To jest zasadniczy błąd. Nie pozwoliło to nigdy po­znać żywego ciała. Dokonywanie sekcji zwłok i wypływająca z te­go wiedza to jedno, a wiedza o żywym ciele to coś całkiem inne­go. Nowoczesne nauki nie są w stanie dowiedzieć się niczego o życiu ciała, bo uznają, że jedyny sposób, aby czegoś się dowie­dzieć, to je pokroić. Ale gdy się je pokroi, nie jest już to samo. Rozumieć kwiat na łodyżce, na drzewie - to jedno, a ściąć go, podzielić na kawałki - to coś zupełnie innego. Zupełnie inne zja­wisko. Jego cechy są odmienne.

Albert Einstein ma cechy, których jego ciało nie ma po śmier­ci, bo nie może mieć. Umiera poeta -jego ciało jest tutaj, lecz gdzie jest jego poezja? Umiera geniusz - oto jego ciało, lecz gdzie jego mądrość? Ciało mędrca i idioty jest takie samo. Po śmierci nie można wywnioskować z sekcji zwłok, czy należało do mędrca, czy też do idioty, czy należało do mistyka, czy do ko­goś, kto nigdy w życiu nie poznał żadnej tajemnicy. Będzie to niemożliwe, gdyż patrzysz jedynie na ściany domu, ale jego mie­szkańca już tam nie ma. Oglądasz klatkę, ale ptak uleciał. A og­lądanie klatki to nie to samo, co oglądanie ptaka. Ale nie za­pomnijmy, że ciało zawiera w sobie boskość.

Prawdziwa droga to wniknięcie w samego siebie i patrzenie stamtąd na swoje ciało, z głębi swojego jestestwa. To daje ogrom­ną radość... po prostu poczuć, jak funkcjonuje, jak pulsuje - ten największy cud naszego świata.

Połączenie między ciałem i umysłem

Większość problemów ma podłoże psychosomatyczne, gdyż cia­ło i umysł nie są oddzielone. Umysł jest wewnętrzną częścią ciała, a ciało jest zewnętrzną częścią umysłu.

Zdrowie to dobre samopoczucie; twoje całe ciało funkcjonuje wtedy na najwyższych obrotach bez żadnych zakłóceń, odczuwasz dobre samopoczucie, jedność z wszystkim, co istnieje.

Wszystko, więc może rozpocząć się w ciele i przejść do umysłu lub odwrotnie - za­cząć się w umyśle i przejść do ciała. Nie ma podziału, odizolo­wanych przegródek.

Większość problemów ma dwie strony: można się do nich za­bierać przez umysł lub przez ciało. I do tej pory taka była prak­tyka: pewni ludzie wierzą, że problemy powstają w ciele - to fizjolodzy, uczniowie Pawiowa, behawioryści... Oni leczą ciało i oczywiście w połowie przypad­ków odnoszą sukces. I mają nadzieję, że wraz z rozwojem nau­ki ta proporcja ulegnie zmianie. Ale to się nie stanie. Nigdy nie osiągną więcej niż te 50 proc, bo to nie ma nic wspólnego z roz­wojem nauki.

Jest druga grupa, która wierzy, że wszystkie problemy rozwią­zuje się przez umysł - co jest dokładnie tak samo błędnym myś­leniem jak poprzednie. Członkowie Christian Science*, hipno­tyzerzy i mesmeryści, psychoterapeuci - wszyscy oni myślą, że problemy powstają w umyśle... Oni także odnoszą sukces w 50 proc. przypadków i także myślą, że wcześniej lub później ta pro­porcja zmieni się i będą odnosić coraz większe sukcesy. To non­sens. Nie osiągną więcej niż 50 proc. To jest górna granica.

Osobiście uważam, że każdy problem musi być rozpatrywa­ny z obu stron jednocześnie, musi być zaatakowany przez oby­dwa wejścia. Atak należy podejmować równocześnie na dwóch frontach. Wtedy człowiek może być wyleczony w 100 procen­tach. Zawsze, gdy nauka osiąga pełen sukces, okazuje się, że podjęła działania z obu stron. Pierwsze jest ciało, gdyż jest ono bramą dla umysłu, jego przedsionkiem. A ponieważ ciało jest widzialne - łatwiej nim zarządzać. Ciało musi być uwolnione od wszystkich nagromadzonych struktur, lecz równolegle twój umysł powinien zostać tak zainspirowany, by zaczął poruszać się w górę, odrzucając wszystkie ciężary, które go przytrzymywały.

Umysł i ciało nie są dwiema odrębnymi całościami

Zawsze o tym pamiętaj. Nie mów „proces fizjologiczny" i „pro­ces mentalny". To nie są dwa procesy, ale dwie części jednej ca­łości. Cokolwiek robisz, ma fizjologiczny wpływ na twój umysł. Cokolwiek robisz, ma psychiczny wpływ na twoje ciało. Nie ma tu podziałów, jest całość.

Można powiedzieć, że ciało to stan stały energii, a umysł jest stanem ciekłym tej samej energii. Tej samej energii! Jakąkolwiek czynność fizjologiczną wykonujesz, nie myśl, że to po prostu fiz­jologia. Jeśli pijesz alkohol, co dzieje się z twoim umysłem? Al­kohol jest przyjmowany przez twoje ciało, nie przez umysł, ale co w takim razie zachodzi w umyśle? Jeśli zażyjesz LSD, przyj­mie je twoje ciało, nie umysł, ale co zachodzi w twoim umyśle?

Albo jeśli zaczniesz pościć - post dotyczy twojego ciała, ale co się dzieje z umysłem? Albo od drugiej strony: jeśli masz ma­rzenie erotyczne - co dzieje się z twoim ciałem? Wpływ na cia­ło jest natychmiastowy. W twoim umyśle pojawia się myśl o obiekcie seksualnym, a ciało zaczyna się przygotowywać.

W pierwszej połowie XX wieku powstała teoria Williama Ja-mesa, uznana za absurdalną, ale jest na swój sposób słuszna. Teo­rię tę zaprezentował James wraz z innym naukowcem o nazwis­ku Lange i dlatego nazwano ją teorią Jamesa-Langego. Mówimy zwykle, że kiedy boimy się, to zaczynamy robić uniki i uciekamy, albo kiedy ogarnia nas złość, to oczy nam czernieją i zaczynamy bić wroga. Ale James i Lange przedstawili coś zupełnie odwrot­nego. Twierdzili, że ponieważ zaczynasz uciekać, to właśnie z te­go powodu czujesz strach, a ponieważ oczy robią się czerwone i rzu­camy się na przeciwnika - to właśnie wyzwala w nas poczucie złości. Czyli zupełnie na odwrót, niż nam się wydawało. A jeśli tak nie jest, mówili, to pokaż nam choć jeden przypadek, gdy osoba złości się, ale jej oczy nie są zaczerwienione, ciało nie jest zmie­nione. Nie pozwól reagować swojemu ciału i wtedy spróbuj się ze­złościć - zrozumiesz, że nie możesz.W Japonii uczy się dzieci bardzo prostego sposobu kontro­lowania złości. Mówią: kiedykolwiek czujesz złość, nic z nią nie rób, po prostu zacznij głęboko oddychać. Spróbuj, a nie bę­dziesz w stanie się zdenerwować. Dlaczego? Dlaczego nie mo­żesz się zdenerwować, jeśli bierzesz głębokie oddechy? To po prostu staje się niemożliwe. Są dwa powody.Po pierwsze, zaczynasz oddychać głęboko, a złość potrzebu­je innego rytmu oddechu. Bez tego rytmu złość jest niemożli­wa. Aby zaistniała, potrzebny jest określony rytm oddechu lub oddech chaotyczny. Kiedy bierzesz głębokie oddechy, uniemoż­liwiasz wybuch złości. Jeśli świadomie oddychasz głęboko, złość nie może się objawić. Wymaga ona od ciebie innego sposobu oddychania; nie musisz nic robić, złość sama zmieni rytm od­dechu. Ale jeśli będziesz celowo oddychać głęboko, nie bę­dziesz w stanie się zezłościć.

Drugi powód: przemieszcza się twój umysł. Kiedy czujesz się zdenerwowany i zaczynasz głęboko oddychać, twój umysł odwra­ca się od złości do oddychania. Ciało nie jest w stanie złości, a umysł przeniósł swoją koncentrację na coś innego. Oto dla­czego Japończycy najlepiej na świecie panują nad sobą. To po prostu trening od najmłodszych lat.

Takie podejście trudno jest znaleźć gdzie indziej, ale w Ja­ponii spotyka się je nawet w obecnych czasach. Spotyka się je co prawda coraz rzadziej, bo nawet Japonia staje się coraz mniej „japońska", nasiąka ideami Zachodu, tradycyjne metody i spo­soby zanikają. Ale tak było i ciągle jeszcze się zdarza.

Jeden z moich przyjaciół był w Kioto i napisał do mnie list, w którym pisze: „Widziałem dziś tak niezwykle piękne zdarze­nie, że chcę ci je opisać. A kiedy wrócę, będę próbował zrozu­mieć, jak było możliwe. Pewien człowiek został potrącony przez samochód. Przewrócił się, wstał, podziękował kierowcy i od­szedł. Podziękował kierowcy!"

W Japonii to nie jest trudne. Zapewne wziął kilka głębokich oddechów - i stało się to możliwe. Zmienia się twoje podejście i jesteś w stanie podziękować komuś, kto nieomal cię zabił al­bo może nawet próbował cię zabić.

Procesy fizjologiczne i psychiczne nie są dwiema odrębnymi sprawami, ale jedną i tą samą. Możesz zacząć z dowolnej stro­ny, aby dotrzeć i zmienić tę drugą.

Holistyczne podejście do człowieka

W lepszym świecie każdy człowiek, który zajmuje się leczeniem ciała, będzie medytował. Kiedy ciało cierpi, to na pewno coś się za tym kryje, bo wszystko jest ze sobą splecione. Nikt więc nie powinien być leczony jedynie przez wpływ na ciało, trzeba za­jąć się całością. Ale by móc zajrzeć do „całości" pacjenta, mu­sisz najpierw umieć zajrzeć do własnej.

Każdy lekarz powinien uprawiać medytację; inaczej nie bę­dzie prawdziwym lekarzem. Może mieć stopnie naukowe, mo­że mieć prawo wykonywania zawodu, ale dla mnie będzie szar­latanem, bo nie zna całości człowieka, więc leczy symptomy.

W kogoś wstępują pewne objawy - migrena lub ból głowy -które można usunąć, ale lekarz nie zagląda głębiej, aby dowie­dzieć się, dlaczego ta osoba w ogóle ma migrenę. Może ma zbyt wiele problemów, zamartwia się, ma depresję. Może skurczyła się w sobie tak mocno, że to aż boli. Może za dużo myśli i nie pozwala swojemu umysłowi na odpoczynek. Doktor leczy więc symptomy, nakazuje im zniknąć za pomocą trucizn i medykamen­tów. Ale ból pojawia się w innym miejscu, bo jego źródło nie zo­stało nawet dotknięte.

Powinno się leczyć osobę, a nie symptomy. Osoba to integral­na całość. Czasem zdarza się, że choroba objawia się w stopie, ale jej przyczyna znajduje się w głowie. Bo człowiek jest całością... absolutnie połączoną. I nie tylko poszczególne części ciała są po­łączone, ale samo ciało połączone jest z umysłem, a dalej umysł i ciało -psyche i soma - połączone są z transcendentalną duszą.

2. Zdemaskuj złe nawyki

Jedyny obowiązek, jaki masz - to być szczęśliwym. Uczyń z tego swoją religię. Jeśli nie czujesz się szczęśliwy, to co­kolwiek robisz, coś jest źle i konieczne są zmiany. Niech de­cyduje poczucie bycia szczęśliwym.

Jestem hedonistą. Poczucie szczęścia jest jedynym kryte­rium, według którego człowiek może oceniać.

Zwróć uwagę na to, co czujesz, kiedy coś robisz: jeśli cię to uspokaja, stajesz się odprężony, czujesz się wypoczęty-jest to słuszne. To jest kryterium, ale właściwe tylko tobie. Co jest do­bre dla ciebie, nie musi być dobre dla innych, pamiętaj o tym. Co tobie przychodzi z łatwością, może być trudne dla kogoś in­nego, a zupełnie coś innego będzie dla niego łatwe. Nie ma więc jakiejś uniwersalnej prawdy na ten temat. Każdy musi sam so­bie to wypracować.

Co jest łatwe dla ciebie?

Dlaczego wybierasz bycie nieszczęśliwym

To jeden z najbardziej skomplikowanych problemów człowie­ka. Musi być rozpatrzony z wielką troską, nie jest przecież teoretyczny - dotyczy ciebie. Każdy z nas zwykle wybiera to, co złe, smutne, powodujące depresję, nędzne. Muszą być tego jakieś poważne przyczyny - i rzeczywiście są.

Sprawa pierwsza: zasadniczą rolę odgrywa tu sposób wycho­wania. Jeśli jesteś nieszczęśliwy, coś na tym zyskujesz, zawsze coś zyskujesz. Jeśli jesteś szczęśliwy, zawsze tracisz. Od same­go początku spostrzegawcze dziecko zaczyna zauważać różni­cę. Kiedy jest nieszczęśliwe, każdy je pociesza, zyskuje więc współczucie. Każdy usiłuje być kochającym, zyskuje więc miłość. Jeszcze więcej: kiedy jest nieszczęśliwe, każdy poświęca mu swoją uwagę, zyskuje więc uwagę. Uwaga innych działa jak po­żywka dla ego, stymuluje jak alkohol, daje energię, poczucie by­cia kimś ważnym. Stąd ta ogromna potrzeba, pragnienie, aby ściągać na siebie uwagę. Wszyscy na ciebie patrzą - stajesz się ważny. Nikt na ciebie nie patrzy - czujesz jakby cię nie było, jak­byś nie istniał. Ludzie, którzy na ciebie patrzą, którzy o ciebie dbają, dają ci energię.

Ego żyje w kontaktach z ludźmi. Im większą uwagę skupiają na tobie inni, tym większe staje się twoje ego. Jeśli nikt nie pa­trzy - ego znika. Jeśli wszyscy zupełnie o tobie zapomną, jak bę­dzie funkcjonować twoje ego? Jak będziesz odczuwał, że w ogó­le istniejesz? Dlatego w ludziach tkwi potrzeba przynależności do stowarzyszeń, związków, klubów. Na całym świecie istnieją klu­by - Rotary, Lions, Loża Masońska - miliony klubów i stowarzy­szeń. Związki te istnieją po to jedynie, by przyciągnąć uwagę do ludzi, którzy nie są w stanie zdobyć jej w inny sposób.

Od najmłodszych lat dziecko uczy się następujących sposo­bów: wyglądaj na nieszczęśliwego, a zdobędziesz współczucie i uwagę innych, wyglądaj na chorego, a wywołasz zainteresowa­nie sobą. Chore dziecko staje się dyktatorem, cała rodzina mu­si mu ustępować, natychmiast wykonuje jego zachcianki. Kiedy jest szczęśliwe, nikt go nie słucha. Kiedy jest zdrowe, nikt nie dba o nie. Nikt nie zwraca uwagi, jeśli jest doskonałe. Od samego po­czątku zaczynamy wybierać gorszą, smutną, pesymistyczną, ciem­niejszą stronę życia. To jedna sprawa.

Druga sprawa, która się z tym wiąże, jest następująca: zawsze gdy jesteś szczęśliwy, zawsze gdy jesteś pełen radości, kiedy czu­jesz błogosławieństwo i entuzjazm, wszyscy ci zazdroszczą. Za­zdrość oznacza, że każdy jest ci przeciwny, nikt nie jest przyjaz­ny; w takich chwilach wszyscy są twoimi wrogami. Nauczyłeś się więc ukrywać swój entuzjazm, który przysparza ci wrogów, nie okazywać swojego szczęścia, nie śmiać się. Popatrz, jak ludzie się śmieją. Robią to w sposób wyrachowany. To nie serdeczny śmiech, biorący się z głębi ich jestestwa. Najpierw patrzą na cie­bie, oceniają... a potem zaczynają się śmiać. I śmieją się tylko do pewnego stopnia, do takiego, jaki jesteś w stanie tolerować, który cię nie urazi, do takiego, abyś im nie zazdrościł.

Nawet nasze uśmiechy są polityczne. Śmiech zaniknął, po­czucie błogostanu stało się absolutnie nieznane, entuzjazm jest prawie niemożliwy, bo niedozwolony. Gdy jesteś nieszczęśliwy, nikt nie pomyśli, że zwariowałeś, ale jeśli jesteś pełen entuzjaz­mu i tańczysz, każdy tak pomyśli.

Odrzuca się taniec, nie akceptuje się śpiewu. Człowiek jest przepełniony szczęściem, a my myślimy, że coś jest z nim nie tak.

Co za społeczeństwo! Jeśli ktoś jest przygnębiony, to wszystko w porządku - pasuje, bo całe społeczeństwo jest mniej lub więcej przygnębione. „Jest więc naszym członkiem. Przynależy do nas." Jeśli ktoś jest pełen entuzjazmu, myślimy, że popadł w szaleństwo, zwariował. „Nie przynależy do nas" i czujemy zazdrość.

A z powodu tej zazdrości potępiamy go. Z powodu zazdro­ści będziemy próbować przywrócić go do stanu poprzedniego, czyli takiego, który, naszym zdaniem, jest normalny. Psychoanalitycy, psychiatrzy pomogą przywrócić tego człowieka do stanu normalnego... przygnębienia.

Społeczeństwo nie może sobie pozwolić na entuzjazm. En­tuzjazm ma moc rewolucyjną. Powtarzam: entuzjazm ma moc re­wolucyjną. Jeśli ludzie będą pełni entuzjazmu, całe społeczeń­stwo będzie musiało się zmienić, bo przecież obecnie jego podstawą jest stan przygnębienia.

Jeśli ludzie są bezgranicznie szczęśliwi, nie można ich popro­wadzić na wojnę do Wietnamu, do Egiptu czy do Izraela. Nie. Ktoś bezgranicznie szczęśliwy roześmieje się i powie: „To nonsens!"

Ludzie szczęśliwi nie poddają się obsesji pieniądza. Nie zmar­nują całego swojego życia po to tylko, by gromadzić pieniądze. Dla nich będzie to przejaw szaleństwa, że człowiek niszczy swo­je życie, zamieniając je na martwy pieniądz, umiera, by groma­dzić pieniądze. A pieniądze pozostaną, kiedy jego już tu nie bę­dzie. To absolutne szaleństwo. Ale nie dostrzeżesz go, dopóki nie osiągniesz poczucia entuzjazmu.

Jeśli ludzie będą pełni entuzjazmu, wtedy cały porządek, na którym opiera się nasze społeczeństwo, będzie musiał się zmie­nić. To społeczeństwo opiera się na poczuciu nieszczęścia. Jest ono dla społeczeństwa najlepszą inwestycją. Toteż od samego początku tak wychowujemy swoje dzieci, by wybierały bycie nie­szczęśliwymi i dlatego zawsze to robią.

Co rano każdy z nas ma wybór. Wybierasz zawsze bycie nie­szczęśnikiem, bo to rodzaj inwestycji. Wybierasz zawsze bycie nieszczęśnikiem, bo tak się przyzwyczaiłeś, takie masz wzorce, zawsze tak robiłeś. Umiesz to robić dobrze, stało się to jak wy­deptana ścieżka. W chwili wyboru twój umysł natychmiast skła­nia się w tę stronę.

Przygnębienie zdaje się być jakby „z górki", entuzjazm zaś „pod górkę". Entuzjazm wydaje się bardzo trudny do osiągnięcia, choć to nie jest prawda. W rzeczywistości jest całkowicie od­wrotnie: entuzjazm jest „z górki", a nieszczęście „pod górkę". Bycie przygnębionym jest stanem trudnym do osiągnięcia, ale udaje ci się tego dokonać, mimo że wydaje się niemożliwe, bo przecież jest zupełnie sprzeczne z naturą. Nikt nie chce czuć się źle, a każdy CZUJE SIĘ źle.

Społeczeństwo odwaliło wielki kawał roboty. Edukacja, kul­tura, instytucje kulturalne, rodzice, nauczyciele wykonali ol­brzymią pracę. Zamienili entuzjastycznych twórców w nieszczęś­liwe twory. Każde dziecko rodzi się szczęśliwe. Każde dziecko rodzi się boskie. A każdy człowiek umiera szalony.

To jest twoje zadanie: znów stać się dzieckiem, odzyskać dzieciństwo. Jeśli będziemy umieli znów poczuć się jak dzieci, cała nędza zniknie. Nie twierdzę, że dzieci nie mają swoich nie­szczęśliwych chwil. Mają. Ale nie żyją w stanie przygnębienia. Spróbuj to zrozumieć.

Dziecko może stać się smutne, może być nieszczęśliwe, na­wet bardzo nieszczęśliwe - w jakimś momencie. Ale jest tak przepełnione tym nieszczęściem, jest tak zespolone z tym nie­szczęściem, że nie można go oddzielić. Dziecko nie istnieje w takiej chwili oddzielnie od swojego nieszczęścia. I wcale te­go nie potrzebuje. Dziecko JEST nieszczęściem - tak mocno się w nie angażuje. A kiedy stajesz się jednością ze swoim nieszczę­ściem, przestaje ono być odczuwane jak nieszczęście. Jeśli sta­jecie się tym samym, już ten fakt zawiera w sobie pewien rodzaj piękna. Popatrz na dziecko (mam na myśli nie zepsute dziec­ko). Kiedy się zezłości, cała jego energia staje się złością; nie ma w nim czego innego. Zmieniło się i stało się złością. Nie „jest rozzłoszczone" - ale „stało się złością". I dostrzeż to piękno, roz­kwit złości. Dziecko nigdy nie wygląda brzydko, nawet w złości wygląda pięknie. Wygląda jakby poważniej, jest bardziej pobudzone, bardziej żywotne - jak wulkan gotowy wybuchnąć. Ta­kie małe dziecko, a tak ogromna energia, drobinka z całym wszechświatem gotowym do eksplozji.

A gdy złość ustąpi, dziecko staje się ciche. Gdy złość ustąpi, dziecko będzie nastawione pokojowo. Gdy złość ustąpi, dziec­ko będzie zrelaksowane. Możemy myśleć, że to okropne prze­żywać taką złość, ale dziecko nie czuje się okropnie - było to dla niego nawet dość przyjemne.

Jeśli potrafisz utożsamiać się z tym, co cię spotyka, będziesz czuł się szczęśliwy. Jeśli separujesz się od wszystkiego, nic nie przyniesie ci szczęścia, będziesz czuł się nędznie.

To jest właśnie klucz. Wyizolowanie własnego ego to główna przyczyna popadania w nieszczęście. Spróbuj stać się jedno­ścią, unosić się wraz z tym, co przynosi życie, tkwić w tym tak intensywnie, tak zupełnie, jakby cię nie było, jakbyś się zagubił, a wtedy wszystko stanie się błogosławieństwem.

Masz wybór, ale nawet nie zdawałeś sobie sprawy z tego, że go masz. Tak często wybierałeś niewłaściwie, że stało się to śle­pym nawykiem; po prostu robiłeś to automatycznie.

Stań się bardziej uważny. Za każdym razem gdy wybierasz coś, co powoduje u ciebie przygnębienie, pamiętaj: to jest twój wybór. Już samo to pomoże - świadomość, że to jest twój wy­bór i jesteś za niego odpowiedzialny, sam robisz to sobie, to two­je dzieło. Natychmiast poczujesz różnicę. Zmienią się właściwo­ści twojego umysłu. Będzie ci łatwiej przesunąć się w kierunku szczęścia. A kiedy już zdasz sobie sprawę z tego, że to twój wy­bór, cała rzecz zamieni się w rodzaj gry. Jeśli chcesz czuć się źle - proszę bardzo, ale pamiętaj, że to na własne życzenie, i nie narzekaj. Nikt oprócz ciebie nie jest za to odpowiedzialny. To twój dramat. Jeśli go lubisz, jeśli odpowiada ci ten stan przygnę­bienia, jeśli chcesz spędzić swoje życie w poczuciu bycia nieszczęśliwym, to twój wybór, twoja gra. Ty ją rozgrywasz. Graj, jak umiesz najlepiej!

Lecz wtedy nie chodź i nie dopytuj innych ludzi, dlaczego czu­jesz się tak podle. To absurd. Nie chodź i nie zwracaj głowy mi­strzom i guru, pytając, jak być szczęśliwym. Tak zwani guru istnieją, bo jesteś głupcem. Robisz sobie krzywdę, a potem py­tasz, jak się jej pozbyć. Ale nadal będziesz ją robił, jeśli nie za­czniesz zwracać uwagi na to, jak postępujesz.

Od tej właśnie chwili spróbuj być pełen szczęścia i błogości.

Dwa sposoby na życie

Są dwa sposoby na to, jak żyć, jak istnieć, jak poznawać: jeden pełen wysiłku, woli, ego, a drugi bez wysiłku, bez walki - przez zgodę na ten świat.

Wszystkie religie świata uczą cię sposobu pierwszego: wal­czyć - walczyć z naturą, walczyć ze światem, walczyć z własnym ciałem, walczyć z własnym umysłem. Tylko w taki sposób mo­żesz osiągnąć prawdę, boskość, wieczność. Jednak jest wystar­czająco dużo dowodów na to, że pragnienie siły, ta ścieżka ego, te walki i wojny poniosły porażkę. Przez miliony lat zaledwie gar­stce ludzi udało się doświadczyć boskości życia, tak małej gar­stce, że są oni jedynie wyjątkiem, potwierdzającym regułę.

Uczę cię drugiej drogi: nie idź przeciwko prądowi życia, lecz podążaj z nim. Nie jest on twoim wrogiem. Gdy człowiek próbuje iść w górę rzeki, walcząc z nurtem, bardzo szybko się męczy i nie może dotrzeć donikąd. Rzeka jest ogromna, a ty jesteś drobinką. W tym ogromie istnienia jesteś mniejszy od ato­mu. Jak mógłbyś podjąć walkę przeciwko całości? Już sam po­mysł trąci brakiem inteligencji. Jesteś przez tę całość stworzo­ny - jakże mogłaby być twoim wrogiem? Natura jest twoją matką, nie może być przeciwko tobie. Twoje ciało jest podsta­wą twojego życia, nie mogłoby być ci przeciwne. Służy ci, po­mimo że ciągle z nim walczysz. Służy ci na jawie i we śnie. Kto za ciebie oddycha? Ty śpisz głęboko i chrapiesz. Ciało ma swo­ją własną mądrość. Kontynuuje oddychanie, serce kontynuuje bicie, ciało funkcjonuje bez twojego nadzoru. Prawdę mówiąc, funkcjonuje lepiej wtedy, gdy jesteś nieobecny. Twoja obecność zawsze powoduje zakłócenia, bo twój umysł pozostaje pod wpływem osób, które nauczyły cię zwracać się przeciwko swe­mu ciału.

Uczę cię przyjaźni z wszystkim, co istnieje. Nie chcę, byś wy­rzekł się świata, bo przecież jest nasz. Nic, co istnieje, nie jest ci wrogie. Jedynym, czego powinieneś się nauczyć, jest sztuka ży­cia, pełnia radości zamiast wyrzekania się. To tylko kwestia opa­nowania tej sztuki, byś umiał zamieniać truciznę w nektar.

Na wielu lekach jest napisane, że są trujące, lecz w rękach znawcy trucizna staje się lekarstwem. Nie zabije cię, ratuje ci życie.

Jeśli odkryjesz, że gdzieś w twoim ciele, natura, świat jest przeciwko tobie, pamiętaj jedną rzecz: to na pewno twoja igno­rancja, to na pewno złe podejście. Jest tak, bo nie znasz sztuki życia. Nie zdajesz sobie sprawy, że Istnienie nie może być ci prze­ciwne. Z niego się zrodziłeś, w nim żyjesz, ono dało ci wszystko, a ty nawet nie odczuwasz wdzięczności. Wręcz przeciwnie, wszy­stkie religie uczą cię, byś to potępiał.

Każda religia, która naucza cię, byś potępiał życie, jest tru­jąca. Obraca się przeciwko życiu i stoi w służbie śmierci; nie słu­ży tobie, nie służy Istnieniu.

Ale dlaczego taki problem w ogóle się pojawił? Wszystkie re­ligie obracają się przeciwko naturze. Dlatego stworzyły rozumo­wanie, że jeśli nie jesteś przeciwko światu doczesnemu, nigdy nie osiągniesz innego, lepszego świata. Dlatego także stworzy­ły podział na ten świat i tamten świat. Z jakiego powodu?

Jeśli życie na tym świecie nie ma być odrzucone, lecz prze­żywane całą pełnią, nie jest ci potrzebny kapłan. Jeśli życie na tym świecie ma być walką, być pełne wyrzeczeń, musisz zwal­czać swoje naturalne instynkty. Wtedy oczywiście będziesz czuł się źle. Pozostając w sprzeczności z naturą, nigdy nie będziesz zdrowy, nie będziesz pełnią siebie. Zawsze będziesz podzielo­ny, będziesz się czuł jak schizofrenik. I wtedy oczywiście będziesz potrzebował kogoś, kto cię prowadzi, kto ci pomoże - będziesz potrzebował duchownego.

Gdy czujesz się winny, idziesz do kościoła, do meczetu, do synagogi i prosisz księdza, pastora, rabina, aby ci pomógł, bo w ciemnościach, które cię ogarniają, potrzebujesz, by ktoś cię chronił, pomógł, zapalił światełko. Jesteś tak zdesperowany, że nawet nie zastanawiasz się, czy kapłan rzeczywiście wie więcej niż ty, czy też jest tylko najemnym pracownikiem.

Twój problem polega zwykle na tym, że nie możesz zajrzeć w głąb siebie i zorientować się, o co chodzi. Czy jesteś w rozpaczy, w cierpieniu, pełen obaw, pełen udręki, czy może tracisz coś w ży­ciu, czy jesteś niezadowolony, czy nie widzisz nigdzie żadnej war­tości i po prostu skłaniasz się coraz bardziej w kierunku śmierci?

Ciemność robi się coraz ciemniejsza, każdego dnia śmierć podchodzi coraz bliżej - czy to odpowiednia pora na rozstrzy­ganie problemów teologicznych? To jest pora na zmianę. I nie masz zbyt wiele czasu.

Metody, opierające się na walce, których nauczają religie, nie wiodą donikąd. Po prostu psują radość twojego życia. Zatruwa­ją wszystko, czym mógłbyś się cieszyć w tym życiu. Stworzyły smutną ludzkość. Ja chcę ludzkości, którą przepełniałaby mi­łość, pieśń i taniec.

Toteż chcę podkreślić, że stosuję drugą metodę: nie walcz z biegiem rzeki, nie idź pod prąd - to byłoby głupie. Nie mo­żesz walczyć, prawa natury są zbyt wszechogarniające, zbyt moc­ne. Najlepiej zaobserwuj martwe ciało. Umarli umieją kilka rzeczy, których nie umieli za życia.

Żywi, którzy nie umieją pływać, toną. To bardzo dziwne. Bo po śmierci znów są na powierzchni wody. Kiedy żyli, poszli na dno, po śmierci znów są na powierzchni. Zapewne człowiek umarły wie coś, czego nie wie żywy. Co się stało? Dlaczego rze­ka czy ocean inaczej obchodzi się z umarłym? - Bo on pozwa­la na wszystko. Nawet nie usiłuje pływać. Nie robi nic.

Najlepszy pływak po prostu unosi się na wodzie, przesuwa się jak martwe ciało z nurtem, którędykolwiek bowiem płynie rzeka - zawsze dopłynie do morza. Każda rzeka prowadzi do morza, więc nie musisz się zastanawiać, czy jesteś w świętej rzece. Święta czy nie - każda wcześniej czy później dopływa do morza. Unoś się więc wraz z nią. I to właśnie nazywam zaufaniem - zaufaniem Istnieniu, które, dokądkolwiek wiedzie, doprowadzi cię do właściwej ścieżki, do właściwego celu. Nie jest twoim wrogiem. Uwierz naturze, że dokądkolwiek cię prowadzi, tam jest twoje miejsce.

Jeśli cała ludzkość nauczyłaby się raczej odprężać niż wal­czyć, odpuszczać raczej niż dokonywać mozolnych wysiłków, nastąpiłyby ogromne jakościowe zmiany w świadomości. Zre­laksowani ludzie, poruszający się powoli wraz z biegiem rzeki, nie mający swych własnych celów, nie mający ego...

Kiedy unosisz się w takim spokoju, nie możesz mieć ego. Ego potrzebuje wysiłku - musisz coś robić. Ego jest aktywne, a uno­sząc się, stajesz się nieaktywny. Będziesz zaskoczony, jak dzię­ki brakowi aktywności, twoje lęki i nieszczęścia zaczynają od­chodzić, a ty stajesz się zadowolony z wszystkiego, co przynosi ci Istnienie.

Pewien mistyk sufijski wybrał się w podróż... I co wieczór skła­dał podziękowanie Istnieniu:

- Tak wiele ci zawdzięczam i nie odpłaciłem ci za to, i nigdy nie będę w stanie ci odpłacić.

Jego uczniowie byli trochę zgorszeni, bo czasami życie da­wało im w kość. Mistrz - jako mistyk sufijski - był traktowany jak odszczepieniec. A tym razem już od trzech dni nie dostali niczego do jedzenia, gdyż każda wioska, którą mijali, odmawia­ła pomocy, nie byli bowiem ortodoksalnymi muzułmanami. Lu­dzie odmawiali im schronienia na noc, więc spali na pustyni. Byli głodni, spragnieni. I to już przez trzy doby. W czasie wieczor­nych modłów mistyk znów przemówił do Istnienia:

- Tak wiele ci zawdzięczam. Tyle dla nas czynisz, a my nie mo­żemy ci odpłacić.

Jeden z uczniów rzekł:

- To już przesada. Po tych trzech dniach - cóż takiego Istnie­nie dla nas zrobiło? Za co mu dziękujesz?

Stary człowiek zaśmiał się i odpowiedział:

- Ty ciągle nie rozumiesz, co Istnienie dla nas zrobiło. Te trzy dni były dla mnie bardzo ważne. Byłem głodny, spragniony, nie mieliśmy schronienia, byliśmy odrzuceni, przeklęci, rzucano w nas kamieniami, a ja zauważyłem w głębi siebie, że nie wzbu­dziło to we mnie złości. Dziękuję Istnieniu. Ten podarek jest bez­cenny. Nigdy nie będę umiał się za niego odwdzięczyć. Trzy dni głodu, pragnienia, braku snu, ludzie rzucający w nas kamienia­mi... a mimo to nie odczułem do nich wrogości, złości, niena­wiści, żadnego rozczarowania czy porażki. To musi być jego mi­łosierdzie, to Istnienie mnie wspiera. Te trzy dni odkryły przede mną wiele spraw, których nigdy bym nie poznał, gdybym dostał jedzenie, gdybyśmy byli przyjmowani, udzielono by nam dachu nad głową, nie rzucano by w nas kamieniami. A ty mnie pytasz, za co dziękuję Istnieniu? Będę mu dziękować nawet, gdy będę umierał, bo i w takiej chwili odkryje ono przede mną nowe ta­jemnice, tak jak odsłania je teraz, kiedy żyję, bo śmierć nie jest końcem, ale kulminacją życia. Naucz się płynąć z prądem, a nie będziesz czuł się zraniony ani winny. Nie walcz przeciwko swojemu ciału, naturze ani cze­mukolwiek innemu, abyś był pogodny, czuł się wszędzie jak w domu, był spokojny i opanowany.

Pozwoli ci to stać się uważniejszym, bardziej otwartym, bar­dziej świadomym, doprowadzi cię do oceanu najwyższego prze­budzenia - wyzwolenia.

Ciało jest twoim przyjacielem

Wszystkie religie uczą, jak zwalczać naturę. Co jest naturalne, jest przeklęte. Religie mówią, że musisz nauczyć się robić rze­czy nienaturalne; tylko wtedy wyrwiesz się z więzów biologii, fiz­jologii, psychologii - zburzysz ściany, które cię więżą. Jeśli zaś będziesz postępować zgodnie ze swoim ciałem, umysłem, ser­cem - nigdy nie wyjdziesz poza samego siebie. W tym właśnie miejscu nie zgadzam się z żadną z religii. One zasiały w tobie trujące ziarno, tak byś żył w swoim ciele, ale go nie kochał.

Ciało służy ci przez siedemdziesiąt, osiemdziesiąt, dziewięć­dziesiąt lat i nie ma innego mechanizmu, wymyślonego przez na­ukowców, który mógłby mu dorównać. Jego złożoność, cuda jakie dla ciebie czyni... bez jakiejkolwiek wdzięczności z twojej strony. Traktujesz swoje ciało jak wroga, a ono jest przyjacielem.

Troszczy się o ciebie w każdy możliwy sposób w ciągu dnia i kiedy śpisz. Nawet kiedy śpisz, kontynuuje swoją troskę! Pod­czas snu, kiedy pająk idzie po twojej nodze, zostaje przez nią zrzucony bez budzenia cię. Noga ma swój maleńki mózg. Toteż nie ma potrzeby używać centralnego systemu - mózgu - bo ta­kie rzeczy noga może wykonać sama. Komar chce cię ukąsić -twoja ręka go odgania lub zabija bez budzenia cię. Nawet kie­dy śpisz twoje ciało ciągle cię chroni i robi rzeczy, których nie musiałoby. Ręka nie powinna mieć mózgu, ale ma przecież coś, co można nazwać maleńkim mózgiem. Być może każda komór­ka ma w sobie maleńki mózg? Może istnieją miliony komórek w twoim ciele, miliony maleńkich mózgów, które są w ciągłej gotowości, ciągle się o ciebie troszczą. Zjadasz różne pokarmy, nie martwiąc się, co dzieje się dalej, po tym jak je połkniesz. Nie pytasz ciała, czyjego mechanizm, jego chemia będzie w stanie strawić to, co jesz. Twoja wewnętrzna chemia pracuje przez pra­wie całe stulecie. Ma automatyczny system wymiany zużytych części. Eliminuje je, tworząc nowe; a ty nie masz tam nic do ro­boty, to dzieje się bez twojego udziału. Ciało ma swoją własną mądrość.

Wszystkie religie mówią ci: „Musisz walczyć, musisz iść pod prąd. Nie słuchaj swojego ciała. Czegokolwiek ono pragnie - rób odwrotnie". Dżainizm (Religia indyjska, szerzona w VI w. p.n.e. przez Vardhamana Mahavira. Obecnie liczy około półtora miliona wyznawców (przyp. tłum.) mówi: ciało jest głodne i niech będzie głodne. Zagłódź je, ono potrzebuje takiej kuracji. Służy ci do­browolnie, bez żadnego wynagrodzenia, a dżainizm mówi: sprze­ciwiaj mu się, kiedy ciało chce spać - staraj się nie zasnąć.

To na pewno daje wielką moc twojemu ego. Kiedy ciało chce jeść, ty mówisz: nie. „Nie" ma w sobie wielką moc. Jesteś pa­nem. Sprowadzasz ciało do roli niewolnika, nawet jeszcze go­rzej - każesz mu być cicho. „Cokolwiek zdecyduję, tak będzie, ty się nie wtrącaj".

Nie walcz ze swoim ciałem. To nie twój wróg, lecz przyjaciel. Jest prezentem dla ciebie od natury. Jest częścią natury. Jest powiązane z przyrodą na wszystkie możliwe sposoby.

Jesteś połą­czony nie tylko z oddechem. Jesteś połączony z promieniami słońca, jesteś połączony z zapachem kwiatów i ze światłem księ­życa. Jesteś złączony przez wszystko, nie jesteś samotną wyspą. Porzuć tę myśl. Jesteś częścią całego kontynentu, a mimo to zachowałeś swą indywidualność. Oto co nazywam cudem.

Jesteś nieodłączną częścią Istnienia, a posiadasz swą włas­ną osobowość. Istnienie dokonało cudu, czegoś, co wydaje się niemożliwe. Dlatego będąc w harmonii ze swoim ciałem, będziesz w zgo­dzie z naturą, z Istnieniem. Zamiast iść pod prąd, podążaj z prą­dem. Odpuść. Pozwól zdarzyć się życiu. Nie zmuszaj się do ni­czego w imię jakiejś dobrej sprawy. Nie zakłócaj swojej równowagi w imię jakiejś świętej księgi, jakiejś świętej idei.

Nie ma ważniejszej rzeczy niż być w zgodzie, w harmonii z ca­łością. Respektuj życie, szanuj życie. Nie ma niczego świętsze-go nad życie, niczego bardziej boskiego niż życie. A życie skła­da się z maleńkich spraw. Ci religijni mądrale mówią: „Dokonuj rzeczy wielkich!" A życie składa się przecież z drobiazgów. Ale ich strategia jest jasna. Mówią ci: „Dokonuj rzeczy wielkich, cze­goś wspaniałego, czegoś, za co twoje imię będzie zapamiętane. Zrób coś wielkiego!" I oczywiście to przemawia do ego. Ego jest jakby agentem kapłanów. Wszystkie kościoły, synagogi, świątynie mają swoje­go agenta, którym jest ego. Nie używają innych agentów, bo nie ma innych agentów. Jest tylko jeden - twoje ego i „dokonaj cze­goś wielkiego".

Chcę ci wyjaśnić, że nie ma takich wielkich, wspaniałych rze­czy. Życie składa się ze spraw drobnych. Jeśli zainteresujesz się tak zwanymi wielkimi sprawami - przegapisz życie. Ono skła­da się przecież z picia herbaty, rozmowy z przyjacielem, wyjścia na poranny spacer bez jakiegoś konkretnego celu, po prostu aby pospacerować, bez celu, tak, byś w każdej chwili mógł zawró­cić. Życie to przygotowanie czegoś do jedzenia dla ukochanej osoby, ugotowanie czegoś dla siebie, bo kochasz także siebie, pranie swoich ubrań, mycie podłogi, podlewanie ogrodu... Te małe sprawy, te maleńkie rzeczy... Pozdrowienie nieznajome­go przechodnia, który nie będzie ci do niczego przydatny, bo nie będzie twoim partnerem, klientem.

Człowiek, który przywita się z obcym, może także witać się z kwiatem, z drzewem, może zagwizdać piosenkę dla ptaka. Ptaki śpiewają ci każdego dnia - i nigdy nie przyszło ci do gło­wy, że mógłbyś to odwzajemnić. Małe sprawy, maleńkie rzeczy...

Szanuj swoje życie. Z tego szacunku zrodzi się respekt dla życia innych.

Duch słowa „powinienem"

Kształtowanie nas przez rodzinę, społeczeństwo, szkołę, uniwer­sytet - tworzy w nas napięcie. A podstawą tego napięcia jest stwierdzenie, że nie robisz tego, co powinieneś.

Przewija się ono przez całe twoje życie, podąża za tobą jak koszmar, ściga cię. Nigdy nie da ci spokoju, nie pozwoli ci się odprężyć. Jeśli się zrelaksujesz, powie ci: „Co ty wyprawiasz? Nie wolno ci się odprężać; powinieneś działać". Kiedy działasz, powie ci: „Co robisz? Musisz trochę odpocząć, bo inaczej zwa­riujesz. Już jesteś na krawędzi".

Jeśli robisz coś dobrego, powie: „Jesteś głupi. Czynienie do­bra nie popłaca, ludzie będą cię oszukiwać". Jeśli robisz coś złe­go, powie: „Co ty robisz? To prosta droga do piekła. Będziesz musiał to odpokutować". Nigdy nie zostawi cię w spokoju. Co­kolwiek uczynisz, będziesz zawsze zdany na potępienie.

Ten głos potępienia został w tobie zasiany. To największa pla­ga, jaka spotkała ludzkość. I dopóki się go nie pozbędziemy, nie będziemy mogli stać się w pełni ludzcy, pełni radości, nie będzie­my mogli uczestnic2yć w świętowaniu, jakim jest Istnienie. Tylko ty sam możesz się pozbyć tego poczucia powinności. A nie jest ono wyłącznie twoim problemem, ale także problemem prawie każ­dej ludzkiej istoty. W jakimkolwiek kraju się urodziłeś, do jakiej­kolwiek religii czy ideologii przynależysz, nie ma znaczenia - ka­tolicyzm, komunizm, hinduizm, islam, dżainizm, buddyzm -podstawa jest ta sama: stworzenie w tobie podziału, tak aby jed­na część ciebie zawsze potępiała drugą. Jeśli słuchasz pierwszej -druga zawsze cię potępia. Przez to jesteś stale w stanie wewnętrzne­go konfliktu, wojny domowej.

Ta wojna musi zostać zażegnana, bo jeśli nie - przegapisz ca­łe piękno, błogosławieństwo życia. Nie będziesz w stanie śmiać się z głębi serca, naprawdę kochać, w pełni się zaangażować. A tylko poczucie pełni pozwala rozkwitać wraz z wiosną, tak że twoje życie nabiera kolorów, pełne jest muzyki i poezji.

To tylko pełnia w tobie umożliwia nagłe odczucie obecności Boga wszędzie dokoła. Jak na ironię ten wewnętrzny podział zo­stał stworzony przez tych, których nazywasz świętymi, kapłana­mi, Kościołami. Mówiąc uczciwie, wszelcy kapłani są najwięk­szymi wrogami Boga na Ziemi.

Powinniśmy uwolnić się od tych kapłanów, bo ich nauki są źródłem patologii. Oni nas krępują, oni wywołują epidemię neurozy. A neuroza stała się tak wszechobecna, że myślimy, iż tak ma być. Myślimy, że takie jest życie i że polega ono na cier­pieniu, długim, rozciągniętym w czasie cierpieniu, bolesnej, za­mierającej egzystencji.

Jeśli popatrzymy na tak zwane nasze życie - tak właśnie ono wygląda, bo nie ma w nim ani jednego kwiatu, ani jednej pieśni w głębi serca, ani jednego promienia boskiej przyjem­ności.

I wcale nie jest dziwne, że inteligentni ludzie na całym świe­cie pytają, jaki jest sens życia. Po co mamy je kontynuować? Dla­czego jesteśmy tak tchórzliwi, że ciągle jeszcze żyjemy? Czemu nie zdobędziemy się na odwagę, aby zakończyć ten nonsens? Dlaczego nie możemy z sobą skończyć?

Nigdy przedtem na świecie nie było tylu ludzi przekonanych, że życie jest całkowicie pozbawione znaczenia. Dlaczego dzie­je się tak w naszych czasach? To nie ma żadnego związku z „na­szymi czasami". Przez całe wieki, przez co najmniej pięć tysię­cy lat, kapłani wyrządzali te szkody. Obecnie osiągnęło to swoisty rekord. I nie my tego dokonaliśmy. Jesteśmy tu ofiarami. Ofia­rami historii. Jeśli ludzie odzyskają choć trochę świadomości, to pierwszą rzeczą, jaką zrobią, będzie spalenie wszystkich ksiąg historii. Zapomnij o przeszłości, była koszmarna. Zacznij od po­czątku, od A, B, C, tak jakby znów narodził się Adam. Zacznij tak, jak byśmy byli w rajskim ogrodzie, niewinni, nieskażeni.

Pewien człowiek poszukiwał dla siebie kościoła, do którego chciałby wstąpić. W końcu znalazł pewien maleńki kościółek, w którym wierni modlili się razem z duchownym. Mówili: „Nie zrobiliśmy rzeczy, które powinniśmy byli zrobić, a zrobiliśmy to, czego nikt nam nie nakazał robić". Człowiek ten osunął się na ławkę, westchnął z ulgą i powiedział do siebie: „Chwała Bogu, w końcu odnalazłem swoich".

Rób wszystko w zgodzie ze swoją naturą, postępuj zgodnie z wrodzonymi ci pragnieniami. Nie posługuj się receptami, słu­chaj swego serca; oto jedyna recepta, którą należy stosować. Tak, słuchaj uważnie, świadomie, a nigdy się nie pomylisz. Słucha­nie swego serca nie stanie się źródłem podziałów. Słuchając własnego serca, powoli zaczniesz zbliżać się we właściwym kie­runku, nie myśląc o tym, co dobre, a co złe.

Cała bowiem sztuka życia dla nowych pokoleń zawiera się w tajemnicy świadomego, uważnego słuchania własnego serca, postępowania według tych wskazówek i podążania w tę stronę, w którą cię kieruje. Tak, czasem doprowadzi cię do nieszczęścia - ale pamiętaj, że tylko dzięki nieszczęściom możesz stać się doj­rzały. Czasami sprowadzi cię na manowce - ale takie błędy są częścią dorastania. Wiele razy upadniesz. Ale podnieś się zno­wu, bo tylko tak zdobywasz siłę - przez swe upadki i wzloty. W ta­ki sposób stajesz się całością.

Nie wprowadzaj żadnych zasad pochodzących z zewnątrz. Żadne narzucone prawo nie może być słuszne, bo zostało wy­myślone po to, by tobą rządzić. Tak, zdarzali się w przeszłości oświeceni ludzie - Budda, Jezus, Kriszna, Mahomet. Ale oni nie narzucili światu zasad postępowania. Dali jedynie swoją miłość. Jednak wcześniej czy później wyznawcy sprzymierzają się i za­czynają tworzyć zasady postępowania. Kiedy zabraknie Mistrza, kiedy światło zgaśnie, a oni pozostają w ciemności, zaczynają po omacku szukać jakichś zasad. Bo nie ma już światła, które umoż­liwiało im widzenie, teraz więc będą uzależnieni od zasad.

Jezus postępował tak, jak podszeptywało mu serce, a to, co robią chrześcijanie, nie jest zgodne z szeptem ich serc. Oni są naśladowcami, a przez to obrażają swoje człowieczeństwo i swo­jego Boga.

Nie naśladuj, bądź prawdziwym sobą. Nie stawaj się czyjąś kopią. Niestety, to, co widzimy dokoła na całym świecie, to ko­pie, kopie i jeszcze raz kopie.

Kiedy jesteś sobą, życie wydaje się tańcem - a przecież po to żyjesz, by być sobą. Ponieważ zaś nie ma dwóch takich samych ludzi - moja droga życiowa nigdy nie stanie się twoją.

Zachwyć się duchem, wsłuchaj w ciszę swego Mistrza, ucz się jego wdzięku. Pij z jego istoty, jak tylko możesz najwięcej, ale nie naśladuj go. Chłonąc jego ducha, pijąc jego miłość, dosta­jąc jego współczucie, będziesz umiał wsłuchać się w szept swo­jego serca. I to jest szept. Serce przemawia cichym, spokojnym głosem, nie krzyczy.

Zapomnij o tym, co ci powiedziano: „To jest dobre, a to jest złe". Życie nie jest tak sztywne. Co jest dobre dziś, może stać się złe jutro. Co złe w tej chwili, może stać się dobre w następ­nej. Życia nie można zaszufladkować, poprzyklejać naklejek: „dobre", „złe". To nie sklep z odczynnikami chemicznymi, gdzie każda butelka ma swoją etykietkę i wiesz, co w niej jest. Życie jest tajemnicą; jeśli w pewnej chwili coś pasuje, to znaczy, że jest dobre. W następnej chwili jednak tyle wody upłynęło w rzece Ganges, że to coś już nie pasuje, a więc jest złe.

Jaka jest moja definicja tego, co właściwe? To, co znajduje się w harmonii z naturą, jest dobre, a to, co w dysharmonii, jest złe. Musisz być uważny, bo to się zmienia i winno być rozpatry­wane na nowo. Nie ma uniwersalnych odpowiedzi na pytanie o dobro i zło.

Życie płynie tak szybko! Jest dynamiczne, nie statyczne. Nie jest stawem, ale Gangesem, ciągle płynie. Nie jest takie samo w dwóch różnych chwilach. Toteż coś, co jest dobre teraz, mo­że być złe później.

Co więc robić? Jedyne rozwiązanie to wyjaśnić to ludziom, aby mogli sami decydować, jak zareagują na kolejne zmiany w ich życiu.

Oto pewna stara przypowieść zen:

Były dwie konkurujące ze sobą świątynie. Obaj Mistrzowie - tak się do nich zwracano, choć nie zasługiwali na ten tytuł, to­też nazwijmy ich kapłanami - byli swoimi zagorzałymi przeciwnikami i nie pozwalali nawet, by ich uczniowie patrzyli w kie­runku tej drugiej świątyni.

Każdy z kapłanów miał chłopca na posługi, do podawania mu rzeczy, załatwiania sprawunków. Kapłan z pierwszej świą­tyni nakazał swojemu służącemu: „Nigdy nie rozmawiaj z tym drugim. Ci ludzie są niebezpieczni".

Ale -jak to chłopcy - kiedy pewnego dnia spotkali się na dro­dze, chłopiec z pierwszej świątyni zapytał: „Dokąd idziesz?" Drugi odrzekł: „Gdzie mnie wiatry skierują". Wspaniała odpo­wiedź. Prawdziwe tao.

Jednak pierwszy chłopiec poczuł się zawstydzony, urażony i nie mógł znaleźć odpowiedzi. Odszedł sfrustrowany, zły, w po­czuciu winy, myśląc sobie: „Mój Mistrz zabronił mi rozmawiać z tymi ludźmi. Oni są niebezpieczni. Jak mógł udzielić mi takiej odpowiedzi? Upokorzył mnie".

Poszedł do swojego kapłana i opowiedział, co się zdarzyło. Do­dał na koniec: „Jest mi przykro, że z nim rozmawiałem. Miałeś rację. Ci ludzie są dziwni. Cóż to za odpowiedź! ? Ja zadaję zwyk­łe pytanie: «Dokąd idziesz?», a wiem, że idzie na targ tak jak ja, a on odpowiada «Dokąd mnie wiatry skierują»".

Kapłan powiedział: „Ostrzegałem cię, ale nie posłuchałeś. A teraz słuchaj -jutro znów zatrzymasz się w tym miejscu, a gdy on nadejdzie, zapytasz: «Dokąd idziesz?». On odpowie: «Dokąd mnie wiatry skierują», a ty wtedy okaż się lepszym filozo­fem i powiedz: «A co gdybyś nie miał nóg? Bo dusza jest bez­cielesna i wiatry nie mogą jej nigdzie ponieść!»"

Doskonale poinstruowany chłopak przez całą noc powta­rzał te zdania. Wczesnym rankiem znów udał się na miejsce. Dokładnie o tej samej porze nadszedł drugi chłopiec. Ten pierwszy, uszczęśliwiony, że teraz będzie mógł wykazać się znajomością filozofii, zapytał: „Dokąd idziesz?" i czekał na odpowiedź. A odpowiedź brzmiała tak: „Idę przynieść trochę warzyw z targu".

I jak teraz skorzystać z filozofii, której się wyuczył?

Takie jest życie. Nie możesz się na nie przygotować. Takie jest jego piękno, na tym polega jego wspaniałość, że zawsze zasta­je cię nieprzygotowanego, że zawsze jest niespodzianką. Jeśli masz oczy, to zauważysz, że każda chwila jest zaskoczeniem i gotowe odpowiedzi nie mają żadnego zastosowania.

Ja po prostu ukazuję ci zasadę nierozerwalnie połączoną z życiem. Bądź posłuszny swojemu jestestwu, świeć swym włas­nym światłem i niech to światło oświetla twoją drogę, a takie problemy nigdy się nie pojawią. To, co robisz, jest tym, co na­leżało zrobić, a to, czego nie robisz - widać nie musiało być zrobione.

Jedyny sposób, aby być w kontakcie z życiem, aby nie pozo­stawać w tyle, to mieć czyste serce, serce bez winy. Zapomnij wszystko, co mówiono o robieniu i nie robieniu - nikt nie może za ciebie decydować. Unikaj tych uzurpatorów, którzy decydu­ją za ciebie, ty przejmij ster. Musisz decydować. A kiedy decy­dujesz - odradza się twoja dusza. Gdy inni decydują, twoja du­sza pozostaje tępa i uśpiona. Kiedy zaczynasz podejmować swoje własne decyzje, pojawia się ostrość widzenia. Decydować znaczy podejmować ryzyko. Być może robisz coś źle - kto wie? Na tym polega ryzyko. Kto wie, co się stanie? Oto ryzyko: ża­dnej gwarancji.

U starych - jest gwarancja. Miliony i miliony ludzi postępo­wały tak samo, jakże więc mogliby się mylić? Oto gwarancja. Jeśli tak wielu ludzi mówi, że coś jest prawidłowe, to zapewne musi być prawidłowe. Podejmij całe potrzebne ryzyko, aby być indy­widualistą i akceptować wyzwania, tak by mogły wyostrzać two­je spojrzenie, by dawały ci błyskotliwość i inteligencję.

Prawda nie opiera się na wierze, ale na wyższej inteligencji. Pozwala wytrysnąć ukrytym w tobie źródłom, jest doświadcze­niem oświecenia twojej świadomości. Ale by to mogło nastąpić, musisz znaleźć miejsce w samym sobie. A właściwe miejsce to akceptowanie siebie takim, jakim jesteś. Niczemu nie zaprze­czaj, nie daj się podzielić, nie miej poczucia winy.

Wyrwij się z nieszczęścia

To nie powinno być trudne - przerwać cierpienie, poczucie bra­ku nadziei. To nie powinno być trudne, bo przecież nie chcesz czuć się źle. Chyba więc kryje się za tym coś bardziej skompli­kowanego. Ta komplikacja polega na tym, że od najwcześniej­szego dzieciństwa nie wolno ci było okazywać radości, czuć się szczęśliwym. Kazano ci być poważnym, a powaga łączy się ze smutkiem. Musiałeś robić to, czego nie chciałeś robić. Byłeś bez­radny, słaby, zależny od ludzi; musiałeś robić, co ci kazali. Ro­biłeś to niechętnie, kiepsko, będąc temu przeciwnym. Byłeś zmuszony robić tyle rzeczy wbrew sobie, że stopniowo jedno sta­ło się jasne: wszystko, co jest ci przeciwne, jest słuszne, a to, co nie jest ci przeciwne, jest błędne. I powoli całe to wychowanie napełniło cię smutkiem, zakłóciło twój stan naturalny.

Stanem naturalnym jest radość, tak samo jak stanem natu­ralnym jest zdrowie. Kiedy jesteś zdrowy, nie idziesz do dokto­ra, aby pytać: Dlaczego jestem zdrowy? Nie ma potrzeby zada­wać pytań dotyczących zdrowia. Ale kiedy jesteś chory, pytasz natychmiast: Dlaczego jestem chory? Co powoduje moje złe sa­mopoczucie?

To całkowicie słuszne, by pytać, dlaczego jest ci źle. Ale ni­kogo nie pytaj, dlaczego czujesz się wspaniale. Zostałeś wycho­wany w chorym społeczeństwie, w którym poczucie szczęścia bez powodu poczytywane jest za szaleństwo. Jeśli uśmiechasz się bez powodu, ludzie pomyślą, że brak ci piątej klepki - bo inaczej z czego byś się tak cieszył? A jeśli odpowiesz: „Nie wiem, po pro­stu czuję się szczęśliwy", twoja odpowiedź upewni ich tylko, że coś jest z tobą nie tak.

Jeśli jednak czujesz się kiepsko, nikt nie będzie się dziwił. Ta­kie samopoczucie uznawane jest za normę; każdy tak się czu­je. Nie jest to niczym niezwykłym. Nie robisz nic dziwnego.

Podświadomie umacnia się w tobie przekonanie, że nieszczę­ście jest stanem naturalnym, a szczęście - nienaturalnym. Po­czucie szczęścia musi mieć powody. Poczucie nieszczęścia ich nie potrzebuje. To przekonanie powoli wsiąka w ciebie coraz głę­biej - do krwiobiegu, do kości, do samego szpiku - chociaż jest czymś, co obraca się przeciwko tobie. Zostałeś zmuszony do swoistej schizofrenii; zostało ci narzucone coś, co jest przeciw­ko twojej naturze. Zostałeś oderwany od samego siebie, by stać się czymś, czym nie jesteś.

To właśnie jest przyczyna nieszczęść ludzkości: każdy jest tam, gdzie być nie powinien. A ponieważ nie jest tam, gdzie powi­nien być - gdzie został stworzony, by być - czuje się źle. Tkwisz w stanie odchodzenia od samego siebie, brniesz coraz dalej i dalej, tak że już zapomniałeś drogę powrotną do domu. Więc gdziekolwiek jesteś, myślisz, że to twoje miejsce - smutek stał się twoim domem, ból stał się naturą. Cierpienie zostało zaak­ceptowane, tak jakby było czymś zdrowym, nie chorobą.

A gdy ktoś mówi: „Porzuć to nędzne życie, odrzuć cierpie­nie, które niepotrzebnie dźwigasz ze sobą" - pojawia się pro­blem podstawowy: To jest przecież wszystko, co posiadam! Jeśli to odrzucę, nie zostanie mi nic, stracę swoją osobowość. Teraz przynajmniej jestem kimś, chociaż nieszczęśliwym, chociaż smut­nym, chociaż cierpiącym. Jeśli to odrzucę, pojawi się pytanie, jaka jest moja osobowość, kim właściwie jestem. Nie pamiętam drogi do domu, a odebrano mi hipokryzję, zastępcze mieszka­nie stworzone dla mnie przez społeczeństwo.

Nikt nie chce stać goły na środku ulicy. Lepiej być nieszczęś­liwym - przynajmniej masz coś na sobie, choć jest to nieszczę­ście... Ale to nie szkodzi, wszyscy inni też są ubrani w takie sa­me szaty. Dla tych, którzy mogą sobie na nie pozwolić, ich nieszczęścia są drogocenne. Ci, których na to nie stać, są pod­wójnie nieszczęśliwi - muszą żyć w pełnej biedzie i nędzy, nie ma czym się chwalić.

Są więc bogaci nieszczęśnicy i biedni nieszczęśnicy. Ci bie­dni starają się za wszelką cenę osiągnąć status bogatych nie­szczęśników. Występują tylko takie dwa typy.

Trzeci typ został całkowicie zapomniany. Jest nim twoja rze­czywistość, która nie ma w sobie nic nieszczęśliwego. Wrodzo­na natura człowieka jest radosna.

Radość nie jest czymś, co należałoby zdobywać. Już w tobie jest; urodziłeś się z nią. Nie zatraciliśmy jej, jedynie oddaliliś­my się i odwróciliśmy się tyłem do siebie samych.

Jest tu, za twoimi plecami; mały obrót i jaka rewolucyjna zmiana!

Ale są fałszywe religie, które mówią ci, że jesteś nieszczęśli­wy, bo w poprzednim życiu wyrządziłeś zło. To wszystko non­sens. Dlaczego Istnienie czekałoby przez jedno życie, aby cię ukarać? Wydaje się to niepotrzebne. W naturze rzeczy dzieją się natychmiast. Wkładasz rękę do ognia, a dopiero w następ­nym życiu ulegniesz poparzeniu? Dziwne! Oparzysz się przecież natychmiast. Przyczyna i rezultat są połączone, nie mogą być roz­dzielone.

Lecz te fałszywe religie nie ustają w pocieszaniu: Nie przej­muj się. Rób więcej dobrych uczynków i módl się częściej. Chodź do świątyni lub do kościoła, a w następnym życiu nie będziesz nieszczęśliwy. Nic natychmiast, gotówką; wszystko później -w następnym życiu. I nikt z następnego życia nie pojawia się, aby powiedzieć: Ci ludzie mówią absolutne kłamstwa.

Religia powinna być jak gotówka, nawet nie jak czek, ale właśnie gotówka.

Rozliczne religie mają różne strategie, ale powód ten sam. Chrześcijanie, żydzi, muzułmanie, religie zrodzone w Indiach mówią: cierpisz, bo Adam i Ewa zgrzeszyli. Pierwsza para, tysiące lat temu... i nie był to jakiś wyjątkowo wielki grzech - popełniasz go codziennie. Po prostu zjedli jabłko, mimo że Bóg im tego zabronił. Oczywiście problem nie leży w jedze­niu jabłek, ale w nieposłuszeństwie. Tysiące lat temu ktoś nie posłuchał Boga, został ukarany przez wyrzucenie z Edenu, z boskiego raju. A dlaczego my cierpimy? Bo oni byli naszy­mi praprzodkami.

W rzeczywistości jest całkowicie inaczej. To nie jest kwestia czynienia zła, lecz raczej faktu, że zostałeś wygnany z samego siebie, ze swojego stanu naturalnej radości. Bo żadna religia nie chce, byś zbyt łatwo dochodził do stanu szczęścia. Cóż bowiem stałoby się z wyznawcami? Co pozostałoby z tych wszystkich świetnych praktyk, metod ascezy?

Jeśli odrzucenie poczucia nieszczęścia byłoby tak łatwe, jak ja mówię, wtedy wszystkie fałszywe religie straciłyby swój biz­nes. To sprawa ich biznesu. Poczucie szczęścia musi być tak trudne do osiągnięcia - wręcz niemożliwe - że ludzie mogą mieć na to nadzieję jedynie w jakimś przyszłym życiu, po dłu­giej, uciążliwej podróży.

Ale ja ci mówię z własnego doświadczenia: osiągnąłem to z ogromną łatwością. Dla mnie to także nie jest pierwsze ży­cie i zapewne popełniłem więcej „złych uczynków" niż ty - bo

ja nie myślę, że to było coś złego. Docenianie piękna, doce­nianie smaku, docenianie wszystkiego, co czyni życie lepszym i bardziej kochanym - to, moim zdaniem, nie są złe rzeczy.

Chciałbym, abyś i ty stał się wrażliwy, miał większe poczucie estetyki dla tych spraw. One uczynią cię bardziej ludzkim, obda­rzą cię większą delikatnością, nauczą większej wdzięczności za to, że istniejesz.

Dla mnie nie są to rozważania teoretyczne. Po prostu zaak­ceptowałem nicość jako drzwi. Nazywam to medytacją, a jest ona przecież niczym innym, jak jednym z imion nicości. Kiedy taka nicość nadejdzie, stajesz nagle twarzą w twarz z samym sobą, a cały bagaż smutku znika. Pierwsze, co powinieneś zrobić, to po prostu wyśmiać samego siebie, to, jakim byłeś idiotą. Tego smutku nigdy nie było - to ty z jednej strony go tworzyłeś, a z drugiej usiłowałeś niszczyć; i oczywiście byłeś podzielony na dwie części jak schizofrenik.

To jest bardzo łatwe i proste. Najłatwiejszą rzeczą w życiu jest być sobą. To nie wymaga wysiłku; już nim jesteś. Tylko przypomnij sobie... wyrzuć wszystkie głupoty, którymi karmiło cię społeczeństwo. Jest to tak łatwe jak dla węża wysunięcie się ze swojej starej skóry i nie oglądanie się już w tył. Bo to jest po prostu stara skóra.

Jeśli to pojąłeś, może zdarzyć ci się nawet w tej właśnie chwili.

Bo już od tej chwili zrozumiesz, że smutek, nieszczęście nie istnieją.

Milczysz, stojąc w drzwiach nicości; jeden krok do przodu i odnajdziesz największy skarb, który czekał na ciebie przez ty­siące poprzednich wcieleń.

Uświadom sobie swoje szczęście

Zwykle umysł z łatwością sygnalizuje ci ból, ale nie stan zado­wolenia. Kiedy boli cię głowa - wiesz o tym dobrze. Ale kiedy nie boli - nie myślisz o tym, że masz dobre samopoczucie. Kie­dy boli cię jakaś część ciała - masz świadomość tego bólu. Ale kiedy jesteś całkowicie zdrowy - nie masz świadomości pełni zdrowia.

To jest podstawowa przyczyna tego, że czujemy się smutni: nasza świadomość nastawiona jest na ból. Liczymy ciernie, nie zwracamy uwagi na kwiaty. I jakoś tak jest, że wybieramy cier­nie, a lekceważymy kwiaty. Poranienie i ciągły ból nas nie dzi­wią; tak musi być.

Dzieje się tak z bardzo konkretnego, biologicznego powo­du: natura wysyła sygnał bólu, abyś mógł mu zaradzić. To wro­dzony mechanizm. Gdyby nie on, twoja ręka mogłaby się palić, a ty niczego byś nie zauważył. Bez niego byłoby nam trudno za­chować życie. Natura uczyniła ból zjawiskiem podstawowym i nieuniknionym: musisz mieć świadomość swojego bólu. Ale z drugiej strony natura nie ma wbudowanego mechanizmu in­formowania cię o przyjemnościach, radości, błogości. Tego trze­ba się tego nauczyć, pracować nad tym. To jest sztuka.

Od tej chwili zacznij zwracać uwagę na te sprawy. Jeśli na przykład twoje ciało pozostaje w doskonałym zdrowiu - usiądź w ciszy, uświadom to sobie. Zjadłeś dobry posiłek i ciało jest usa­tysfakcjonowane, zadowolone? - Uświadom to sobie.

Kiedy jesteś głodny, natura sama ci to uzmysławia, ale nie ma ona systemu uświadamiania ci faktu, że jesteś zadowolony; to trzeba w sobie wytworzyć. Natura tego nie potrzebuje, bo je­dynym jej zadaniem jest zapewnić ci przetrwanie; wszystko ponadto jest luksusem. Radość jest luksusem, najwspanialszym luk­susem.

Zaobserwowałem, dlaczego ludzie są tacy smutni -w rzeczy­wistości nie są tak smutni, jak to okazują. Mają chwile wielkiej radości, ale one mijają wcale przez nich nie uświadomione. Je­dynym, co pamiętają, są ból i rany. Ich umysły są pełne koszma­rów. Nie znaczy to, że nie mają wspaniałych snów i poetyckich wizji - także je mają, ale nikt ich nie zauważa.

W ciągu dwudziestu czterech godzin zdarzają się tysiące rzeczy, za które winieneś wdzięczność Bogu, ale ich nie zau­ważasz. Od tego właśnie należy zacząć. Będziesz zdumiony, jak szczęście coraz bardziej rozrasta się każdego dnia, a ból i smu­tek proporcjonalnie się zmniejszają. I nadchodzi moment, gdy życie staje się jak święto. Ból pojawia się rzadko, a i wtedy jest po prostu częścią tej zabawy. Nie przeszkadza, nie zakłóca ni­czego. Jest akceptowany.

Jeśli akceptujesz poczucie sytości, które pojawia się po po­siłku, wiesz także, że będziesz miał poczucie lekkiego bólu, kie­dy jesteś głodny... i to dobrze. Kiedy dobrze wyspałeś się w no­cy i rano jesteś świeży, rześki i wypoczęty, naturalne jest, że pewnej nocy nie będziesz mógł zasnąć i trudno będzie to znieść, ale to właśnie jest częścią gry.

Z mojego doświadczenia wynika, że życie składa się w dzie­więćdziesięciu dziewięciu procentach z poczucia szczęścia i w jednym procencie z bólu. Ale życie innych ludzi składa się w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach z bólu, a w jednym procencie z poczucia szczęścia; wszystko jest na odwrót.

Stań się coraz bardziej świadomy przyjemności, radości, spraw pozytywnych, kwiatów i tego, że nawet czarne chmury mają bia­łe obrzeża.

3. Podstawy dobrego samopoczucia

Słuchaj ciała. Ciało nie jest twoim wrogiem, postępuj zgodnie z tym, co ci mówi, bo dysponuje ono swoją własną mądro­ścią. Nie zakłócaj jej, nie sięgaj po rozum. Nie uczę cię ścis­łych zasad, po prostu daję ci zmysł czujności. Słuchaj swoje­go ciała.

Ciało jest twoim przyjacielem; nie jest twoim wrogiem. Słu­chaj jego języka, odszyfruj ten język i krok po kroku - otwórz księgę swojego ciała i czytaj kartka po kartce, a poznasz ca­łą tajemnicę życia. W formie skondensowanej tajemnica ta zawiera się w twoim ciele. Powiększona milion razy jest ca­łym wszechświatem. Ale zmniejszona do małej skali jest właś­nie tutaj, w twoim ciele.

Nawiąż kontakt ze swoim ciałem

Nie masz kontaktu z wieloma aspektami swego ciała, po prostu je nosisz. Kontakt oznacza wielką wrażliwość. Za­pewne nawet nie czujesz swojego ciała. Jedynie kiedy jesteś cho­ry, czujesz, że je masz. Boh cię głowa - czujesz głowę; bez bólu głowy, nie ma kontaktu z głową. Boh noga, zaczynasz czuć, że masz nogę. Zaczynasz odczuwać tylko wtedy, gdy coś jest nie tak.

Kiedy wszystko jest w porządku, nie czujesz swojego cia­ła, a przecież w tym właśnie czasie - kiedy wszystko jest w porządku - taki kontakt może być nawiązany. Gdy coś szwan­kuje, nawiązujesz kontakt z chorobą, z tym, co ci dolega, bo nie masz wtedy dobrego samopoczucia. Przez cały czas masz głowę, ale kontakt z nią nawiązujesz dopiero, gdy zaczyna bo­leć. Jest to więc kontakt z bólem głowy, a nie z głową. Kon­takt z głową jest możliwy tylko wtedy, gdy nie ma bólu, a gło­wa wypełniona jest dobrym samopoczuciem. Ale tę zdolność prawie zatraciliśmy. Nie mamy żadnej łączności, kiedy wszy­stko jest w porządku. Kontakt jest nawiązywany jedynie w sta­nie zagrożenia. Ból głowy - potrzebna jest naprawa, potrzeb­ne jest lekarstwo, coś trzeba zrobić, nawiązujesz więc kontakt i coś robisz.

Spróbuj nawiązać kontakt wtedy, gdy wszystko jest w porząd­ku. Po prostu połóż się na trawie, zamknij oczy i odczuj dozna­nia, które pojawiają się w środku, roztętnione poczucie zado­wolenia. Połóż się na wodzie. Dotyka ona twojego ciała i każda komórka jest chłodzona. Poczuj, jak ten chłód przenika komór­kę za komórką, wchodzi coraz głębiej w twoje ciało. Ciało jest fenomenalne, jest jednym z cudów natury.

Usiądź w słońcu. Pozwól, by jego promienie przenikały cia­ło. Czuj, jak ciepło przenika do twego wnętrza, jak wchodzi co­raz głębiej, jak dotyka twoich komórek i dociera aż do szpiku kości. A słońce jest życiem, źródłem wszystkiego. Poczuj więc, z zamkniętymi oczami, to wszystko, co się dzieje. Pozostań czuj­ny, obserwuj i ciesz się. Krok po kroku uświadomisz sobie de­likatną harmonię, piękną muzykę, która stale rozbrzmiewa we­wnątrz ciebie. Wtedy nawiążesz kontakt z ciałem. Jeśli tego nie potrafisz, nosisz jedynie martwe ciało.

To jest tak: osoba, która kocha swój samochód, ma inny kon­takt i odczucia związane z tym samochodem, niż osoba, która nie kocha swego auta. Ten, komu samochód jest obojętny, jeździ nim i traktuje go jak urządzenie, ale osoba, która kocha swój samochód, natychmiast zauważa najmniejsze zmiany w jego na­stroju, najsubtelniejszą zmianę dźwięku silnika. Coś się zmie­nia w samochodzie, a ta osoba natychmiast to zauważa. Nikt in­ny tego nie słyszy; pasażerowie siedzą i niczego nie słyszą. Wystarczy mała zmiana w terkocie silnika, byle kliknięcie, coś nowego i osoba, która kocha swój samochód, zaraz to zauwa­ża. Ma z nim dobry kontakt. Nie tylko kieruje samochodem. On jest nie tylko mechanicznym urządzeniem. Kierowca wniknął w samochód i pozwolił też, aby samochód wniknął w niego.

Ze swojego ciała możesz korzystać jak z mechanizmu i wte­dy nie będziesz na nie wrażliwym. Ciało nieustannie śle ci in­formacje, których ty nie słyszysz, bo nie masz żadnego kon­taktu...

W ubiegłych dekadach przeprowadzono w Rosji pewne inte­resujące badania i naukowcy dokonali odkrycia, że zawsze za­nim zaczynamy chorować, już sześć miesięcy wcześniej ciało wysyła systematyczne sygnały. Sześć miesięcy to długi czas. Za­chorujesz w 1975 roku, a ciało już od połowy 1974 roku usiłuje cię ostrzec. Ale ty nie słyszysz, nie rozumiesz, nie wiesz. Dopie­ro kiedy choroba cię zaatakuje, dociera to do ciebie. A może i wtedy nie dociera - dopiero twój lekarz uświadamia ci, jak po­ważny problem masz ze zdrowiem.

Jeden z naukowców, który przeprowadzał te badania, przez wiele lat kręcił filmy i robił zdjęcia, które pozwalały wykrywać choroby, zanim się objawią. Mówi on, że choroba może zostać zażegnana, a pacjent nigdy nawet nie będzie wiedział, czy wy­stąpiłaby czy nie. Jeśli w przyszłym roku ma zaatakować cię rak, może on być wyleczony właśnie teraz. Jeszcze nie ma ża­dnych objawów fizycznych, ale w elektryczności twojego ciała wiele się zmienia - nie w samym ciele, ale właśnie w jego elektryczności, w bioenergii, wiele się zmienia. Najpierw następują zmiany w bioenergii, a później występują objawy fizyczne. Jeśli mogłyby być wyleczone na poziomie bioenergetycznym, nigdy nie przeszłyby do fizycznej sfery ciała.

Dzięki tym badaniom, w przyszłym stuleciu [tzn. w XXI wie­ku - przyp. tłum.] nikt nie będzie musiał chorować, nie będzie po­trzeby korzystania ze szpitali. Zanim jeszcze choroba objawi się w ciele, może już być leczona, ale musi być wykryta za pomocą specjalnego urządzenia. Sam nie możesz jej wykryć, chociaż jesteś tu, żyjesz w rym ciele. Ale nie masz z nim, niestety, kontaktu.

Być może słyszałeś, że hinduscy sannjasini, rishi, mnisi zen, buddyjscy bhikkhu przepowiadają swoją śmierć, zanim ona nadej­dzie. I może zadziwi cię fakt, że taka deklaracja następuje na sześć miesięcy wcześniej - nigdy więcej niż sześć miesięcy wcześniej. Wielu świętych przepowiedziało, że umrą, właśnie sześć miesięcy przed swoją śmiercią. To nie jest przypadek; tych sześć miesięcy ma znaczenie. Zanim ciało umrze, zaczyna zamierać w nim bioener­gia, a osoba, która pozostaje w kontakcie ze swoją bioenergią, wie, że zaczyna się ona kurczyć. Życie oznacza rozprzestrzenianie się, śmierć oznacza kurczenie. Taki człowiek czuje, że jego energia ży­ciowa kurczy się, obwieszcza więc, że za sześć miesięcy umrze. Mnisi zen znani są z tego, że wybierają sobie nawet pozycję i spo­sób, w jaki umrą - bo dokładnie wiedzą, kiedy to nastąpi.

Zdarzyło się, że pewien mnich zen był umierający, poprosił więc swych uczniów:

- Poradźcie mi, jak mam umrzeć; w jakiej pozycji. Człowiek ten był ekscentrykiem, lekko stukniętym, starym, ale bardzo pięknym szaleńcem. Jego uczniowie zaczęli się śmiać; myśleli, że żartuje, bo robił to bardzo często. Jeden z nich od­rzekł więc:

- A co, gdybyś umarł stojąc w kącie świątyni?

Mnich odpowiedział:

- Słyszałem historię o tym, że kiedyś jakiś mnich zmarł już w kącie świątyni. Nie będę się powtarzał. Zaproponuj coś uni­kalnego.

- Umrzyj więc spacerując po ogrodzie - zaproponował ktoś inny. Mnich odrzekł:

- Słyszałem, że ktoś w Chinach zmarł, spacerując. Ktoś jeszcze inny zaproponował:

- Przyjmij pozycję shirshasana, czyli stań na głowie, i umrzyj. Nikt jeszcze nie umarł, stojąc na głowie, to bardzo trudne umrzeć, stojąc na głowie. Nawet zaśnięcie w takiej pozycji jest niemożliwe, a śmierć jest wielkim snem. Jak umrzeć w pozycji, w której nawet zwykły sen jest niemożliwy?

Ale mnich zaakceptował ten pomysł. Ucieszył się. Wszyscy myśleli, że po prostu żartuje, a on naprawdę stanął na głowie. Przestraszyli się: Co on wyprawia? I co teraz? Przecież zostało mu już jedynie parę chwil życia. To byłoby dziwaczne - umarły stojący na głowie. W przerażeniu ktoś zasugerował:

- Jego siostra jest mniszką w pobliskim klasztorze. Niech ktoś idzie i ściągnie ją tutaj. Jest jego starszą siostrą, więc zapewne sobie z nim poradzi. Zna go bardzo dobrze.

Siostra przyszła i rzekła podobno:

- Ikkyu (tak mnich miał na imię), nie wygłupiaj się! To nie jest sposób, w jaki się umiera.

Ikkyu zaśmiał się, stanął na nogi i zapytał:

- Dobrze, a jaki jest prawidłowy sposób? Siostra odpowiedziała:

- Usiądź w lotosie, w pozycji Buddy, i wtedy umrzyj. Tamta po­zycja nie była dobra. Przynajmniej teraz nie rób z siebie głupca.

Podobno mnich przyjął pozycję Buddy i zmarł, a siostra wy­szła. Jaki piękny człowiek! Ale skąd wiedział, że umiera? Tak dokładnie, że nawet przybierał pozycje! To właśnie bioenergia zaczynała zanikać i on to czuł. Takie wyczucie następuje tylko przez głęboki kontakt; nie jedynie powierzchowny kontakt z cia­łem, ale łączność z jego korzeniami.

Zacznij od tego, by stawać się coraz wrażliwszym na swoje ciało. Słuchaj go, mówi ci dużo, ale jesteś tak zasłuchany w to, co masz w głowie, że nie jego słuchasz. Ilekroć wystąpi konflikt między umysłem i ciałem, prawie zawsze to właśnie twoje cia­ło ma rację, nie umysł, bo ono jest naturalne, a umysł jest uwa­runkowany społecznie; ciało należy do niezgłębionej natury, umysł do społeczeństwa - twego konkretnego społeczeństwa, twego wieku, twoich czasów. Ciało jest głęboko zakorzenione w Istnieniu, umysł ślizga się jedynie po powierzchni. Ale ty za­wsze słuchasz umysłu, nigdy ciała. I z powodu tego długotrwa­łego nawyku zatraciłeś z nim kontakt.

Masz serce, jest ono w tobie zakorzenione. Ale nie masz kontaktu. Zacznij od nawiązania kontaktu z ciałem. Szybko się zorientujesz, że całe ciało wiruje wokół środka serca, tak jak Układ Słoneczny wokół Słońca. Hindusi nazwali serce „Słoń­cem ciała". Całe ciało jest Układem Słonecznym i porusza się wokół serca. Zaczynasz życie wraz z pierwszym uderzeniem ser­ca, umrzesz, kiedy przestanie bić. Serce jest słonecznym cen­trum twojego ciała. Uświadom to sobie. A możesz to zrobić stopniowo, wtedy gdy już zdobędziesz świadomość całego swo­jego ciała.

Nie okłamuj sam siebie

Pamiętaj, abyś nie okłamywał siebie. Jak? Zapamiętaj trzy rzeczy. Po pierwsze, nigdy nie słuchaj nikogo, kto mówi ci, jaki masz być. Zawsze słuchaj swojego wewnętrznego głosu, aby wiedzieć, kim chciałbyś być. Inaczej zmarnujesz swoje życie.

Jest tysiąc jeden pokus dookoła ciebie, bo wielu handlarzy za­chwala swój towar. Ten świat to supermarket i każdy jest zain­teresowany tym, żeby ci coś sprzedać; każdy jest handlarzem. Jeśli posłuchasz zbyt wielu z nich - oszalejesz. Nikogo nie słu­chaj, po prostu zamknij oczy i słuchaj wewnętrznego głosu. To jest właśnie podstawa medytacji: słuchać wewnętrznego głosu. To po pierwsze.

Po drugie - a drugie staje się możliwe dopiero, gdy masz już za sobą pierwsze - nigdy nie noś maski. Jeśli jesteś zły - bądź zły. To ryzykowne, ale nie uśmiechaj się, bo to będzie niepraw­dziwe. Nauczono cię, że nawet kiedy jesteś zły, masz się uśmie­chać, więc twój uśmiech staje się fałszywy jak maska... po pro­stu wykrzywienie ust, nic więcej. Serce pełne złości, trucizny, a usta się uśmiechają - stajesz się pełny fałszu.

A potem dzieje się jeszcze i to: kiedy chcesz się śmiać, nie potrafisz. Cały twój mechanizm jest wywrócony do góry noga­mi, bo kiedy chciałeś być zły - nie byłeś; kiedy byłeś pełen nie­nawiści - nie okazałeś tego. Teraz chciałbyś kochać, ale nagle odkrywasz, że mechanizm nie działa. Teraz chciałbyś się uśmie­chnąć, a robisz to z przymusem. Twoje serce wypełnia radość i chcesz się śmiać w głos, ale nie możesz się roześmiać, coś ścis­ka cię w sercu, coś dławi cię w gardle. Uśmiech się nie pojawia, a jeśli nawet się pojawi, to jest blady, jakby martwy. Nie daje ci szczęścia. Nie wzbiera w tobie, nie promieniuje.

Kiedy jesteś zły - bądź zły. Nie ma powodu, żebyś nie był. Kie­dy chcesz się śmiać, śmiej się. Nie ma powodu, byś się nie śmiał. Stopniowo okaże się, że cały twój system zaczyna funkcjonować.

A kiedy dobrze funkcjonuje, naprawdę, wydaje z siebie ci­chy „szmer" -jak samochód, w którym wszystko sprawnie działa. Kierowca, który kocha swój samochód, wie, że teraz wszy­stko jest w porządku, stanowi organiczną jedność - mechanizm funkcjonuje dobrze. Zobaczysz: kiedy organizm człowieka fun­kcjonuje prawidłowo, można słyszeć dokoła niego jakby delikat­ny „szmer". Idzie, ale każdy krok ma w sobie coś z tańca. Mó­wi, ale jego słowa niosą w sobie delikatną poezję. Patrzy na ciebie i patrzy naprawdę; nie jest letni, jest naprawdę gorący. Kiedy cię dotyka, dotyka naprawdę; możesz czuć, jak jego ener­gia wnika w ciebie, prąd życia przenosi się... bo jego mechanizm dobrze funkcjonuje.

Nie nakładaj masek; one powodują nieprawidłowe funkcjo­nowanie twojego mechanizmu, tworzą blokady. W twoim ciele jest wiele blokad. U człowieka maskującego złość, blokuje się szczęka. Cała złość wchodzi tam i pozostaje. Jego dłonie stają się brzydkie; nie poruszają się z wdziękiem tancerza, ponieważ złość wchodzi w palce - i je blokuje. Pamiętaj: złość ma dwa źródła, z których można ją wyrzucać. Jedno to zęby, drugie to palce. Wszystkie zwierzęta, kiedy są złe, gryzą zębami lub dra­pią pazurami. Z tych dwóch punktów wydobywa się złość.

Mam także podejrzenie, że kiedy ludzie kumulują w sobie zbyt wiele złości, zaczynają mieć problemy z zębami. Zęby psują się, gdyż jest w nich zbyt wiele energii, która nie może znaleźć uj­ścia. Każdy, kto dusi w sobie złość, więcej je, bo jego zęby po­trzebują coś gryźć. Ludzie w złości więcej palą. Ludzie w złości więcej mówią, stają się obsesyjnymi gadułami, bo szczęki potrze­bują się poruszać, aby zrzucić choć trochę tego napięcia.

Dłonie złych ludzi mają zgrubiałe stawy, są brzydkie. Gdy­by ta energia znalazła ujście, mogłyby stać się pięknymi dłoń­mi. Jeśli cokolwiek w sobie dusisz, jakaś część ciała jest odpo­wiedzialna za te emocje. Jeśli nie chcesz płakać, twoje oczy tracą blask, bo łzy są potrzebne; są zjawiskiem towarzyszącym życiu. Jeśli co jakiś czas łkasz i krzyczysz, wchodzisz w to - sta­jesz się tym zjawiskiem - łzy zaczynają spływać ci z oczu, oczy stają się czyste, są odświeżone, młode i delikatne. To dlatego kobiety mają piękniejsze oczy - ciągle jeszcze płaczą. Mężczyź­ni zatracili piękno oczu, gdyż wydaje im się, że nie wypada pła­kać. Jeśli mały chłopiec płacze - każdy, nawet rodzice, będą się naśmiewać: „Co ty robisz? Jesteś mięczakiem?" Jakiż to nonsens, przecież Bóg dał mężczyznom i kobietom takie sa­me gruczoły łzowe. Gdyby mężczyzna nie powinien płakać -nie miałby tych gruczołów. Proste wnioskowanie. Dlaczego takie same gruczoły łzowe istnieją u mężczyzn i u kobiet? Oczy potrzebują łkania i szlochania i wspaniale jeżeli możesz to ro­bić z głębi swego serca.

Pamiętaj: jeśli nie umiesz serdecznie płakać, nie umiesz tak­że śmiać się, bo to dwa przeciwne bieguny. Ludzie umiejący się śmiać, umieją także płakać. Ludzie, którzy nie umieją płakać, nie umieją się śmiać.

Może zaobserwowałeś to kiedyś u dzieci: kiedy śmieją się długo i głośno - naturalnie przechodzą w płacz - bo obie te czynności są połączone. Słyszałem matki, mówiące: „Nie śmiej się tak mocno, bo zaczniesz płakać". Prawda, bo zjawisko jest to samo - po prostu ta sama energia przemieszcza się na przeciw­ną stronę.

Toteż po drugie: nie nakładaj masek. Bądź sobą za wszelką cenę. Po trzecie zaś, aby zachować swoją autentyczność, zawsze żyj w teraźniejszości - każde zakłamanie nadchodzi z przeszło­ści albo z przyszłości. To, co przeszło - minęło, nie przejmuj się tym. I nie dźwigaj tego jak piętno; inaczej nigdy ci to nie pozwoli być prawdziwym w teraźniejszości. A co jeszcze nie nadeszło -nie zdarzyło się, nie przejmuj się niepotrzebnie przyszłością; ina­czej wejdzie ona do twojej teraźniejszości i ją zniszczy. Bądź prawdziwy w teraźniejszości, a wtedy będziesz autentyczny. Być tu i teraz znaczy być autentycznym.

Poddaj się życiu, cokolwiek przynosi

Oczywiście społeczeństwo przygotowuje cię do bycia aktywnym, ambitnym, sprytnym, wydajnym. Nie przygotowuje cię do relak­sowania się, nicnierobienia i odpoczynku. Potępia wszelkie prze­jawy wypoczywania jako lenistwo. Potępia ludzi, którzy nie są szalenie aktywni - bo całe społeczeństwo jest szalenie aktywne, próbując do czegoś dojść. Nikt nie wie dokładnie do czego, ale każdy popędza: Szybciej, szybciej!

Słyszałem o pewnym małżeństwie, mknącym w aucie z ogromną prędkością. Żona powtarzała mężowi: „Popatrz na mapę". A mąż odpowiadał: „Cicho bądź. Zamknij się! Ja tu je­stem kierowcą. Nie ma znaczenia, dokąd jedziemy, ważna jest prędkość. Prędkość się liczy."

Nikt nie wie, dokąd zdąża i dlaczego.

Jest pewna znana anegdota... George Bernard Shaw jechał pociągiem z Londynu do jakiegoś miasta i nadszedł konduktor. Pisarz nie mógł znaleźć biletu w żadnej kieszeni ani w torbie, otworzył nawet walizkę. Kontroler w końcu powiedział:

- Znam pana. Pan nazywa się George Bernard Shaw. Jest pan znany na całym świecie. Bilet na pewno gdzieś tu jest, po prostu zapomniał pan, gdzie go włożył. Niech pan się nie mar­twi. Zostawmy to.

George Bernard Shaw odpowiedział:

- Pan nie rozumie. Nie szukam biletu po to, żeby go panu pokazać. Ja muszę sprawdzić, dokąd jadę. Jeżeli ten głupi bilet przepadnie, ja też przepadłem. Myślał pan, że szukam biletu dla pana? Może pan mi powie, dokąd jadę.

Konduktor na to:

- O, tego już za wiele. Chciałem panu pomóc. Niech się pan nie denerwuje. Może przypomni się panu później, kiedy doje­dzie pan do właściwej stacji. Jakże ja mógłbym panu powiedzieć, dokąd pan jedzie?

Każdy jest w takiej samej sytuacji. I dobrze, że wokół nie ma kontrolerów naszych duchowych biletów, którzy sprawdzaliby, dokąd zmierzasz. Gdyby tak było, takie pytanie by cię zamuro­wało. Oczywiście przez całe życie dokądś biegniesz -nie ma wąt­pliwości. Przez całe swoje życie dokądś zmierzasz. Ale, nieste­ty, nie masz pojęcia dokąd.

Jedno jest pewne, dojdziesz do grobu. Ale to nie jest ten cel, do którego zmierzasz. To jedyne miejsce, do którego nikt nie chce dotrzeć, choć jest przecież nieuniknione. To jest końcowa stacja wszystkich pociągów. Jeśli nie masz biletu -zaczekaj do stacji koń­cowej. Powiedzą ci: „Wysiadaj. Ten pociąg już dalej nie jedzie".

Całe społeczeństwo jest nastawione na pracę. To społeczeń­stwo pracoholików. Nie chce, byś nauczył się relaksować, a więc od wczesnego dzieciństwa wkłada ci do głowy, że jest to złe.

Nie mówię, żebyś relaksował się przez cały dzień. Wykonuj swoją pracę, ale znajdź też czas dla samego siebie, a to można zrobić tylko odpoczywając. I zaskoczy cię fakt, że jeśli będziesz w stanie wypocząć godzinę, dwie godziny na dobę, uda ci się du­żo głębiej wniknąć w samego siebie.

To zmieni twoje zachowanie - staniesz się spokojniejszy, cichszy. To zmieni jakość twojej pracy - przejawi się w niej więcej talentu i wdzięku. Będziesz popełniał mniej błędów, bo staniesz się bardziej skoncentrowany, będziesz stanowił całość. Relaksacja to niesłychana siła. To nie jest lenistwo. Człowiek leniwy wygląda na pozór spokoj­nie, ale w jego głowie myśli krążą z zawrotną szybkością. Człowiek zre­laksowany to: odprężone ciało, odprężony umysł, odprężone serce.

Po prostu relaks we wszystkich trzech płaszczyznach - cia­ło, umysł, serce. Przez dwie godziny taki człowiek jest jakby nie­obecny. Przez te dwie godziny odradza się jego ciało, odradza się jego serce, odradza się jego inteligencja i wszystko to widać potem w efektach jego pracy.

Nie będzie ofiarą ani nie będzie się szamotał jak oszalały w tę i z powrotem. Po prostu bezpośrednio dojdzie do punktu, do któ­rego chce dojść. I będzie robił rzeczy, które są potrzebne; nie bę­dzie zawracał sobie głowy drobiazgami. Będzie mówił te rzeczy, które należy powiedzieć. Jego słowa staną się jak telegram; je­go ruchy będą pełne wdzięku; jego życie stanie się poezją.

Na te wspaniałe wyżyny może wynieść cię rozluźnienie, re­laksacja; jest bowiem łatwą techniką. Nie ma w niej nic nadzwy­czajnego. Przez kilka dni będzie być może wydawać ci się trud­na, ze względu na stare nawyki. Przełamanie starych nawyków zajmie kilka dni. Coraz głębsza i głębsza relaksacja staje się me­dytacją. Medytacja to rodzaj najgłębszego stanu rozluźnienia.

Zaakceptuj mądrość ciała

Ciało ma wielką mądrość - pogódź się z nią. Pozwól mu podą­żać za jego własną mądrością. Kiedy masz chwilę czasu - po pro­stu odpręż się. Nie kontroluj oddechu, nie przeszkadzaj. Przy­zwyczajenie do ingerowania wrosło w ciebie tak bardzo, że nie możesz bez niego nawet oddychać. Jeśli zwrócisz uwagę na od­dech, to natychmiast zauważysz, że zaczynasz weń ingerować: zaczynasz brać głębokie wdechy albo pogłębiasz wydech. Nie ma potrzeby się wtrącać. Pozwól oddechowi być taki, jaki jest - cia­ło wie dokładnie, czego potrzebuje. Jeśli potrzebuje więcej tle­nu, będzie oddychać głębiej, jeśli potrzebuje mniej tlenu, będzie oddychać płycej.

Po prostu zostaw to ciału! Przestań ingerować. Jeśli gdzie­kolwiek poczujesz napięcie, zacznij powoli rozluźniać to miej­sce. Relaksuj się wtedy, kiedy siedzisz, odpoczywasz, a później - kiedy coś robisz (zamiatasz podłogę albo pracujesz w kuchni czy w biurze). Utrzymuj ten stan jak najdłużej. Działanie nie mu­si być przeszkodą w tym, byś poczuł się odprężony. I tu właśnie leży piękno, ogromne piękno tego, co robisz. Twoja praca bę­dzie miała posmak medytacji.

Tymczasem ludzie za wszelką cenę dokonują niepotrzeb­nych wysiłków. Niekiedy ten ich wysiłek stanowi barierę, staje się problemem, który sami tworzą.

W czasie burzy śnieżnej powstało wielkie zamieszanie w cen­trum miasta. Mufla Nasredin próbował pomóc pewnej tęgiej ko­biecie wcisnąć się do wozu. Po wielu próbach popychania, wcis­kania i kilku upadkach na lód powiedział jej wreszcie, że nie jest w stanie pomóc jej wsiąść. Kobieta krzyknęła: „Wsiąść? Ja pró­buję się stąd wydostać!"

Tylko popatrz... Są rzeczy, które stracisz, jeśli próbujesz je przeforsować. Nigdy nie popędzaj rzeki, ale także nie idź pod prąd. Rzeka płynie do morza na swój własny sposób - po pro­stu się przyłącz, stań się częścią tej podróży. To doprowadzi cię do spełnienia.

Relaksując się, posiądziesz wiedzę; nie relaksując się, nigdy jej nie zdobędziesz. Relaksacja staje się drzwiami do najwyższej wiedzy - oświecenia.

Symfonia radości

W rzeczywistości radość oznacza tylko tyle, że twoje ciało po­zostaje w symfonii, nic ponadto. Oznacza, że twoje ciało trwa w rytmie muzyki, nic ponadto. Radość nie jest tym samym co przyjemność. Przyjemność czerpie się z czegoś innego. Radość to po prostu bycie sobą - żywym, tryskającym energią, pełnym wigoru. Poczucie subtelnej muzyki otaczającej i wypełniającej twoje ciało, symfonia - oto radość. Możesz być pełen radości, kiedy twoje ciało płynie, kiedy jest jak nurt rzeki.

Najważniejsze jest to, by zawrzeć pokój z własnym ciałem i nigdy go nie naruszać. Kiedy już masz traktat pokojowy z ciałem, stanie się ono bardzo ci przyjazne. Dbasz o ciało, ciało zadba o ciebie-stanie się to źródłem wspaniałych wartości, stanie się sercem świątyni

Zdrowy organizm jest zawsze zdolny osiągać szczyty orgaz­mu. Jest pełen ekstazy. Ma poczucie pełni. Kiedy zdrowy czło­wiek się śmieje, śmieje się razem z całym swoim ciałem. To nie tylko usta, to nie tylko twarz – śmieje się od stóp do głów, całym sobą. Delikatne fale śmiechu przepływają przez niego całego. Cała jego bioenergia faluje tym śmiechem.

Jest jak w tańcu. Kiedy zdrowy człowiek jest smutny, to napraw­dę jest smutny, całkowicie. Kiedy zdrowy człowiek jest zły, jest naprawdę zły, całkowicie. Kiedy uprawia miłość, jest miłością, niczym więcej. Kiedy uprawia miłość, robi to naprawdę. W rze­czywistości mówienie, że „uprawia miłość", nie jest właściwe. To uproszczenie, wyrażenie wulgarne samo w sobie, bo miłość nie może być „uprawiana". On nie uprawia miłości, on jest miłością. Nie jest niczym innym jak tylko energią miłości. Tak właśnie czuje i to właśnie robi. Kiedy spaceruje, jest po prostu spaceru­jącą energią. Nie ma tam osoby. Kiedy kopie dół, jest po prostu kopaniem.

Zdrowy człowiek nie jest jednostką statyczną; jest proce­sem, dynamicznym procesem. Można też powiedzieć, że zdro­wy człowiek nie jest rzeczownikiem, lecz czasownikiem... Nie jest rzeką, lecz nurtem. Bezustannie płynie we wszystkich kierun­kach, wylewa się. A każde społeczeństwo, które tego zabrania, tworzy patologię. Każdy człowiek, który jest w jakikolwiek sposób krępowany, popada w patologię, wypacza się. Funkcjonuje jedynie jego część, nie całość.

Wiele kobiet nie wie, co to jest orgazm. Wielu mężczyzn nie wie, co oznacza całkowity orgazm. Większość osiąga jedynie or­gazm lokalny, genitalny, ograniczony jedynie do genitaliów. Po prostu malutka fala w genitaliach - i koniec. Nie jest to jak stan, w którym ciało dostaje się w wir i ginie w otchłani, na kil­ka chwil zatrzymuje się czas i nie pracuje umysł, przez kilka chwil nie wiesz, kim jesteś. To właśnie byłby całkowity orgazm.

Człowiek jest chory i cierpi na wiele patologii, bo jest powy­krzywiany w różny sposób przez społeczeństwo. Nie wolno ci ko­chać całkowicie, nie wolno ci się złościć; nie wolno ci być sobą. Nakładają na ciebie tysiące ograniczeń.

Jeśli naprawdę chcesz być zdrowy, musisz się uniezależnić. Mu­sisz odrzucić wszystko, co narzucają ci inni ludzie i społeczeństwo. Społeczeństwo jest jak mafia, ale tylko takie mamy, nie możemy więc nic na to poradzić. Każdy z nas musi odnaleźć swoją włas­ną drogę wyjścia z tej patologicznej grupy i najlepszą drogę ku temu, aby stać się entuzjastycznym we wszystkim, co robi.

Jeśli idziesz popływać, to pływaj, ale pływaj tak całkowicie, aż sam staniesz się pływaniem, czasownikiem. Niech rzeczownik zniknie. Kiedy biegasz, biegaj naprawdę, stań się biegiem, nie biegaczem. Na olimpiadach masz biegaczy, rozmaite ego ry­wali... Ambicje. Jeśli umiesz biegać bez świadomości bycia bie­gaczem, takie bieganie staje się zen; staje się medytacją. Tańcz, ale nie stawaj się tancerzem, bo tancerz zaczyna kontrolować i przez to rozbija całość. Po prostu tańcz i pozwól, by taniec za­prowadził cię, dokądkolwiek tylko chce.

Akceptuj życie, zaufaj życiu, a krok po kroku życie zniszczy wszystkie twoje zahamowania i przez wszystkie te obszary, któ­re były zablokowane, znów zacznie przepływać energia.

Toteż cokolwiek robisz, rób to, mając na uwadze, że musisz stać się bardziej elastyczny. Jeśli trzymasz czyjąś rękę, trzymaj ją naprawdę. Przecież i tak ją trzymasz, po co więc marnować tę chwilę? Trzymaj ją naprawdę! Niech to nie będą dwie nieży­we dłonie zaczepione jedna o drugą, a każda zastanawia się, kie­dy ta druga rozluźni wreszcie uścisk. Kiedy mówisz, mów z pasją, jeśli nie znudzisz innych siebie. Życie powinno być pasją, wibrującą pasją, pulsującą pasją, ogromną energią. Nic, co robisz nie powinno być bezmyślne; jeśli tak jest, nie rób tego. Nie ma obowiązku, byś cokolwiek robił, ale jeśli jest coś, co naprawdę chcesz zrobić, zrób to.

Wczuj się w rytm. Jeśli wchodzisz w harmonię z Istnieniem, to jesteś na właściwej ścieżce. Jeśli zaczynasz czuć dysharmonię, napięcie, jeśli pojawią się dyskomfort, drżenie, zaczynasz tracić kierunek i pojawia się przekonanie, że jesteś przypadkowy, że nic nie ma sensu - jest to właśnie wskazówka, że wypadłeś z rytmu istnienia

Stopniowo wszystkie zahamowania znikną i odzyskasz swo­je życie. Odzyskasz swoje ciało, odzyskasz swój umysł. Społe­czeństwo wykrzywiło ciało, umysł - wszystko. Narzuciło ci pe­wne wybory. Pozostawiło bardzo wąskie szczeliny, przez które wolno ci patrzeć. Zabroniono ci widzieć całość.

Śmiej się i bądź pełnią siebie

Poczucie humoru połączy rozdzielone części twojej osoby. Poczu­cie humoru sklei fragmenty ciebie w jedną całość. Przecież chy­ba już to wiesz? Kiedy śmiejesz się serdecznie, nagle wszystkie fragmenty znikają i stajesz się jednym. Kiedy się śmiejesz, twoja dusza i twoje ciało to jedno - śmieją się razem. Kiedy myślisz, two­je ciało i dusza są rozdzielone. Kiedy płaczesz, twoje ciało i du­sza są jednym, są zharmonizowane. Zawsze pamiętaj: wszystkie te rzeczy są dobre, bo dobre jest to, co czyni cię jednością. Śmiech, płacz, taniec, śpiew - wszystko to sprawia, że jesteś jedną cało­ścią, w której funkcjonujesz w pełnej harmonii, bez podziałów. Myślenie odbywa się w głowie, a ciało w tym czasie może robić tysiące rzeczy; możesz jeść, a umysł nie przerywa swojego proce­su myślenia. To jest podział. Idziesz drogą: ciało spaceruje, a ty myślisz. Nie myślisz o drodze, nie myślisz o drzewach, które cię otaczają, nie myślisz o słońcu, nie myślisz o ludziach, których mi­jasz, rozmyślasz o innych sprawach, innych światach.

Roześmiej się serdecznie, nie jednym z tych sztucznych śmie­chów, które są jedynie grymasem ust, lecz szczerze, z głębi sie­bie, a nagle poczujesz, że twoja dusza i ciało działają wspólnie. To nie tylko ciało, to coś głębiej w twoim wnętrzu. To powstaje w samym centrum twojego ja i wypływa na zewnątrz. Cały je­steś śmiechem.

W pewnym kurorcie w Nowej Anglii mieszkał tak brzydki człowiek, że był przedmiotem nieustannych dowcipów, wymyślanych przez mie­szkańców. Pewien chirurg plastyczny który pojechał tam na urlop, tak przejął się jego brzydotą, że zaproponował, iż bezpłatnie zmieni mu twarz. Powiedział: „Dokonam operacji która uczyni cię najprzystoj­niejszym mężczyzną w Nowej Anglii".

Tuż przed samą operacją chirurg zapytał: „Czy chcesz, żebym cał­kowicie zmienił twoją twarz?" A ów mężczyzna odpowiedział: „Nie, nie aż tak. Chcę, żeby znajomi wiedzieli, że ten przystojniak to ja".

Tak właśnie funkcjonuje ego. Chcesz, aby koledzy wiedzieli, kim jest ten przystojniak. Chcesz, żeby koledzy wiedzieli, kto jest tym cichym, tym nieśmiałym, tym, który zawsze stoi w cieniu. Nawet jeśli twoje pragnienie jest tak skromne, oznacza, że two­je ego żyje i ma się świetnie. Nic nie uległo zmianie. A tylko cał­kowita zmiana jest zmianą.

Hajmi Goldberg straci! mnóstwo pieniędzy na giełdzie i jest w stanie załamania. Idzie z wizytą do lekarza i mówi:

- Panie doktorze, strasznie trzęsą mi się ręce. Doktor pyta:

- Czy pan dużo pije? Hajmi odpowiada:

- Nie mogę pić, bo wszystko rozlewam.

- Rozumiem - odpowiada doktor i zaczyna szczegółowe badanie. Kiedy skończył, pyta:

- Czy odczuwa pan mrowienie w ramionach? Ból w kolanach? Nagłe zawroty głowy?

- Tak - odpowiada Hajmi - właśnie tak się czuję.

- To zabawne - mówi doktor - bo ja też. Ciekawe, co to znaczy? Następnie przegląda przez kilkanaście minut notatki i pyta:

- Czy miał pan takie objawy już wcześniej?

- Tak - odpowiada Hajmi.

Doktor wzywając następnego pacjenta, mówi:

- W takim razie to proste. To nawrót pana poprzedniej choroby.

**************************

Fred wrócił od lekarza i wygląda okropnie. Opowiada żonie Becky, że dowiedział się, iż umrze jeszcze tej nocy. Żona obejmuje go i za­czynają płakać. Następnie proponuje, żeby poszli do łóżka kochać się po raz ostatni. Kochali się, dopóki Becky nie zasnęła, ale Fred boi się zasnąć, bo jest to jego ostatnia noc na tym świecie. Leży więc w ciem­ności, podczas gdy Becky chrapie. Fred szepcze żonie do ucha:

- Becky, proszę cię, zróbmy to jeszcze raz.

Ale Becky śpi nadal. Fred patrzy na zegarek, pochyla się nad żoną i potrząsa ją mocno.

- Becky, proszę, zrób to dla mnie jeszcze jeden raz. Becky otwiera oczy i mówi:

- Fred, jak możesz być takim egoistą? Ty masz już to wszystko z głowy, a ja muszę rano wstać.

Wszyscy starzy ludzie na całym świecie to robią - wypróbowują cierpliwość swoich krewnych.

Hajmi Goldberg był bardzo zmartwiony; jego żona zaniemogła, więc wezwał lekarza. Po zbadaniu jej lekarz powiedział do Hajmiego:

- Obawiam się, że mam dla pana złe wiadomości. Pana żonie zo­stało już tylko kilka godzin życia. Mam nadzieję, że rozumie pan, iż nic więcej nie można zrobić. Ale niech pan nie dopuszcza do siebie cier­pienia.

- Nie ma sprawy, panie doktorze - odpowiada Hajmi. - Cierpia­łem przez czterdzieści lat, to wytrzymam jeszcze tych parę godzin.

Pamiętaj definicję zdrowia: kiedy zupełnie nie czujesz swojego ciała, jest ono w pełnym zdrowiu. Czujesz swoją głowę dopiero wtedy, gdy zaczyna boleć. Nie masz bólu głowy, to jakbyś nie miał głowy -jest ona tak lekka, jakby nic nie ważyła. Masz nogi dopie­ro wtedy, kiedy cię bolą. Kiedy cię nie bolą - nie czujesz, że je masz. Kiedy ciało jest zdrowe... cóż, zgodnie z moją definicją zdrowia -to tak jakbyś nie miał ciała, bo czy masz je, czy też nie, nie stano­wi to dla ciebie różnicy.

I taka sama jest prawda o zdrowym umyśle. Jedynie chory umysł daje o sobie znać. Kiedy jest zdrowy, spokojny, nie od­czuwasz jego istnienia. Kiedy zarówno twoje ciało, jak i umysł zachowują spokój, dużo łatwiej, radośniej, będzie ci odczuwać swoją duszę. Wcale nie ma potrzeby zachowywać się przy tym poważnie.

Hajmi Goldberg poszedł do swojego lekarza, poczuł się bowiem wy­czerpany ciągłą troską o swoje pieniądze.

- Zrelaksuj się - poradził doktor. - Niecałe dwa tygodnie temu był u mnie pacjent załamany tym, że nie mógł zapłacić rachunków swojemu krawcowi. Poradziłem mu, żeby po prostu nie płacił, i od ra­zu poczuł się lepiej.

- Wiem - odrzekł Goldberg. - To ja jestem jego krawcem.

Oczywiście, zdarzają się różne sytuacje... Ale jeśli będziesz choć trochę uważniejszy, będziesz umiał śmiać się nawet w sytuacji Hajmiego. Wszędzie dokoła jest wiele takich sytuacji. Życie jest ich pełne.

Do autobusu wsiadł mężczyzna z gromadką dzieci. Starsza pani za­pytała, czy wszystkie są jego.

- Oczywiście - odburknął. - Jestem sprzedawcą prezerwatyw, a te wszystkie dzieci otrzymałem w ramach reklamacji.

Rozejrzyj się. Wszędzie dokoła coś się dzieje. Naucz się, jak moż­na się tym cieszyć.

Joe został ugryziony przez psa. Rana nie chciała się zagoić, toteż umó­wił się z doktorem. Ten kazał mu przynieść ze sobą psa. Zgodnie z po­dejrzeniami - pies miał wściekliznę.

- Obawiam się, że jest już za późno na ratunek - brzmiała diagnoza. Joe usiadł przy biurku doktora i zaczął coś szybko pisać.

- Może nie będzie aż tak źle. Nie musi Pan natychmiast spisywać swojego testamentu - pocieszał doktor.

-To nie jest mój testament. Robię listę ludzi, których mam zamiar ugryźć.

Jeśli nic nie można poradzić na moją wściekliznę, to czemu mam nie wykorzystać tej okazji? Tej wspaniałej okazji...

Ciesz się życiem, śmiej się z tych wszystkich absurdów, któ­re cię otaczają. Śmiej się przez całą drogę do boskiej świątyni. Dochodzą tam ci, którzy śmiali się bez ograniczeń. Ci poważni wciąż się błąkają ze swymi kamiennymi twarzami.

Będący na stażu młody doktor Dagburt, odbywa wizyty domowe u chorych z doświadczonym internistą, doktorem Bonesem.

- Ja postawię diagnozy w pierwszych dwóch przypadkach. Obser­wuj uważnie, bo następnie ty spróbujesz - mówi Bones.

W pierwszym domu zmartwiony mąż mówi:

- Moja żona ma straszne skurcze żołądka.

Doktor Bones bada pacjentkę, a następnie klęka, zagląda pod łóż­ko i mówi:

- Musi pani przestać objadać się tymi wszystkimi cukierkami i czekoladkami, a poczuje się pani lepiej.

Dagburt zagląda pod łóżko i widzi na podłodze mnóstwo opako­wań po słodyczach.

Następna wizyta odbywa się w domu zrozpaczonej Becky Gold-berg.

- Coś się stało z Hajmim, doktorze. Wczoraj przez cały dzień był jakiś roztargniony, dzisiaj ciągle się przewraca. Kiedy położyłam go do łóżka - stracił przytomność.

Badając Hajmiego, doktor zagląda pod łóżko i mówi do niego:

- To bardzo proste. Za dużo pijesz.

Młody doktor Dagburt także zagląda pod łóżko i widzi siedem pu­stych butelek po dżinie.

W czasie trzeciej wizyty nadeszła pora na postawienie diagnozy przez doktora Dagburta. Czekają długo po naciśnięciu dzwonka, ale w końcu otwiera młoda kobieta z mocno zarumienionymi poli­czkami.

- Pani mąż zamówił wizytę dla pani. Powiedział, że od samego ra­na zachowuje się pani bardzo dziwnie - mówi Dagburt.

Idą na górę, kobieta kładzie się do łóżka. Darbert bada ją, a na­stępnie zagląda pod łóżko.

- No, dobrze, mówi. Przepisuję pani dietę beznabiałową, a wszy­stko wróci do normy.

Kiedy wyszli, Bones bardzo zdziwoiny pyta:

- Jak doszedłeś do tej diagnozy?

- Cóż - mówi Dagburt - poszedłem za twoim przykładem i zaj­rzałem pod łóżko. Znalazłem tam mleczarza.

**************************

Slobovia i Kowalski spotykają się w środku nocy w barze Pope & Har-lot na kilka piwek. Kowalski pyta:

- Czy twoja żona dobrze gotuje?

- Przychodzę do domu dziś wieczorem - odpowiada Slobovia -a moja żona krzyczy i płacze, bo pies zjadł pieróg, który dla mnie zro­biła. Mówię jej: „Nie rycz. Kupię ci nowego psa".

**************************

- Panie Klopman. Mimo że jest pan naprawdę ciężko chory, to myślę, że uda mi się pana z tego wyciągnąć - mówi doktor Bones. Klopman płacze:

- Doktorze, jeśli naprawdę wyzdrowieję, to przekażę pięć tysięcy dolarów na pana nowy szpital.

Kilka miesięcy później Bones spotyka Klopmana na ulicy i pyta o samopoczucie.

- Nigdy nie czułem się lepiej - odpowiada Klopman.

- Chciałem z panem porozmawiać o obiecanych pieniądzach na nowy szpital - mówi Bones.

-Nie rozumiem, panie doktorze.

- No cóż, obiecał pan, że jeśli pan wyzdrowieje, to przekaże pan pięć tysięcy dolarów na nowy szpital - mówi Bones.

- Ja tak powiedziałem? - dziwi się Klopman. - To tylko dowodzi, jak bardzo byłem chory!

Ruta, żona Mosze Finkelsztajna, narzeka na kiepskie poczynania męża w łóżku, Mosze idzie więc do lekarza. Doktor Bones przepisu­je nowe, cudowne pigułki, które na pewno poskutkują.

Po miesiącu Mosze wraca do doktora i mówi:

- Te pigułki są świetne. Uprawiam miłość co noc, po kilka razy.

- Wspaniale. Teraz pana żona jest chyba w końcu zadowolona? -pyta doktor.

Mosze odpowiada:

- No cóż, nie wiem. Jeszcze nie dotarłem do domu.

**************************

Słoneczny, poniedziałkowy poranek w centrum Santa Banana w Ka­lifornii. Doktor Decapitate szykuje się do przyjęcia swojego pierwsze- go pacjenta. Jeszcze raz spogląda na swój nowoczesny, świetnie wypo­sażony, skomputeryzowany, połyskujący chromem gabinet, naciska guzik i wpuszcza pacjenta, pana Porky Poke'a.

- Doktorku! - krzyczy Porky. Jego głowa jest cała w bandażach.

-Ach! Zapewne jakiś problem z głową -woła Decapitate.

- Niesamowite! Jak pan to odgadł?

- No cóż! Trzydzieści lat praktyki w tym zawodzie.

I doktor zaczyna naciskać jakieś przełączniki, jakieś klawisze w komputerze. Po chwili mówi:

- Nie ma wątpliwości. To ostry przypadek migreny.

-To zdumiewające! Mam ją przez całe życie. Czy może mnie pan wyleczyć?

- Dobrze - mówi doktor patrząc w komputer. - Zabrzmi to drasty­cznie, ale by pomóc panu, będę musiał usunąć pańskie lewe jądro.

- O rany! Lewe jajo! - rozpacza Porky. - No dobrze. Zrobię wszy­stko, aby pozbyć się tego bólu.

Po tygodniu, kaczym chodem Porky Poke opuszcza prywatną kli­nikę. Nie ma lewego jądra, ale czuje się jak odrodzony.

- Już po migrenie!—krzyczy, próbując tańczyć z radości.

Aby to uczcić, idzie od razu do sklepu krawieckiego Mosze Finkelsztajna. Chce sprawić sobie całą nową garderobę. Mosze patrzy na niego i mówi:

- Marynarka rozmiar czterdzieści dwa.

- Tak! Ale skąd pan wie? - pyta Porky.

- Cóż. Trzydzieści lat praktyki w tym zawodzie. Rozmiar pana spo­dni to trzydzieści sześć, długość nogawki siedemdziesiąt osiem centy­metrów.

- Zdumiewające! -woła Porky. - Ma pan świętą rację!

- Oczywiście, że mam rację. Robię to całe życie. Pana buty mają rozmiar dziewięć i pół - kontynuuje Mosze.

-Niesamowite. Dokładnie tak jest!

- A pana bielizna jest w rozmiarze cztery - dodaje Finkelsztajn.

- O, nie. Tu się pan myli. Mam rozmiar trzeci.

- Nie, nie. Na pewno czwarty - upiera się sprzedawca.

- Nie. Całe moje życie nosiłem i noszę rozmiar trzy - mówi Porky.

- Dobrze. Niech pan sobie nosi ten rozmiar trzeci, ale będzie pan miat od tego okropną migrenę.

4. Pokonaj dolegliwości

* Sugestie i wskazówki zawarte w tym rozdziale pochodzą z osobistych spotkań Osho z różnymi ludźmi. Mimo że wskazówki te były udzielane konkretnym osobom, zawiera­ją się w nich także ogólne porady, które mogą być zastosowane w rozwiązywaniu powsze­chnie spotykanych dolegliwości organicznych i psychicznych. W żadnym jednak wypad­ku sugestie te nie powinny zastępować konsultacji i leczenia, udzielanych przez profesjonalnych lekarzy.

Jeżeli nie traktujesz swego ciała zgodnie z naturą, pojawia się choroba. Jest ona twoim sprzymierzeńcem. Wytyka ci:

Zmień postępowanie! Robisz coś niezgodnego z naturą". Jeśli nie jesz przez trzy czy cztery dni, czujesz się osłabiony, głodny, smutny. Twoje ciało potrzebuje energii, więc mówi: „Zjedz coś!"

Zawsze pamiętaj: energia jest neutralna, toteż jakość two­jego istnienia zależy od ciebie. Możesz być szczęśliwy, możesz być nieszczęśliwy - jak sobie życzysz. Nikt inny za to nie od­powiada.

Kiedy jesteś głodny - jedz. Kiedy jesteś spragniony - pij. Kiedy chcesz spać - śpij. Nie zmieniaj natury. Przez jakiś czas możesz to robić bezkarnie. Jeśli chcesz pościć, możesz to robić przez kilka dni, ale będziesz stawać się coraz słabszy i z każdym dniem będziesz odczuwać coraz większe przygnębienie. Jeśli nie chcesz oddychać, możesz wstrzymać oddech na kilkadziesiąt sekund - oto ile swobody masz w tym zakresie. Niewiele, bo za­raz poczujesz, że się dusisz, że umrzesz, jeśli nie zaczniesz pra­widłowo oddychać.

Poczucie nieszczęścia istnieje po to, by ci wskazać, że gdzieś zbłądziłeś, że zgubiłeś drogę. A wtedy natychmiast zawracaj! Jeśli posłuchasz ciała - posłuchasz natury, swojej wewnętrznej istoty. Będziesz czuł się coraz bardziej szczęśliwy. Bądź dobrym słuchaczem natury.

1. Napięcie w brzuchu

Pytanie: Często czuję jakbym miał kamień w brzuchu. Jak mogę się rozluźnić?

Ta dolegliwość dotyka większość ludzi. Jest przyczyną wielu chorób - fizycznych, umysłowych i obu rodzajów naraz -bo brzuch jest ośrodkiem, w którym spotyka się twoja psychika i fizjolo­gia; spotykają się w okolicy pępka. Jest to punkt scalający. Kiedy więc mięśnie wokół pępka twardnieją jak skała, dokonuje się w tobie podział. Twoje ciało i umysł oddzielają się od sie­bie, stają się jakby dwiema oddzielnymi rzeczami, bez żadne­go pomostu.

Czasami robisz coś, czego chce tylko twój umysł, choć ciało jest do tego nieprzygotowane. Na przykład jesz - ciało nie jest głodne, ale możesz jeść, bo umysł delektuje się smakiem. Nie będzie wiedział, jak czuje się ciało, bo czucie zostaje odcięte; nie ma pomostu. Czasem zdarza się, że jesteś tak zajęty grą w karty albo oglądaniem filmu, że ciało jest głodne, ale ty tego

nie wiesz. Wtedy funkcjonujesz jak dwie linie równoległe, ża­dnego punktu stycznego. Oto sedno schizofrenii. I zawsze to­warzyszy jej ten sam symptom: kamień w brzuchu. Znaleźć kogoś, kto nie jest, choć w pewnym stopniu, schizofrenikiem, to rzadkość.

Po pierwsze, należy robić głębokie wydechy. Kiedy wykonu­jesz taki głęboki wydech, w naturalny sposób musisz wciągnąć brzuch. Następnie rozluźnij się i pozwól powietrzu wpływać do środka. Jeśli wykonałeś głęboki wydech, powietrze będzie wciąg­nięte z wielką siłą. Będzie jak uderzanie młotkiem - rozbije ska­mieniałą strukturę w okolicy brzucha... To po pierwsze.

Po drugie, każdego ranka po wypróżnieniu, kiedy żołądek jest pusty, weź suchy ręcznik i masuj brzuch. Zacznij ruchem koli­stym od prawej strony. Kilka minut masażu. To też pomoże ci się odprężyć.

A po trzecie, kiedy tylko możesz, przebiegnij się, uprawiaj jogging. Stosuj te trzy sposoby i w ciągu miesiąca kamień znik­nie.

2. Poczucie izolacji od własnego ciała

Pytanie: Zupełnie nie czuję swojego ciała. Jak nawiązać z nim kontakt?

Pierwszą podstawową sprawą jest powrót do swojego ciała. Jeśli nie mamy kontaktu ze swym ciałem, nie mamy także kontaktu z ziemią. Nie mamy żadnych korzeni, a nie będąc zakorzeniony w swoim ciele, człowiek absolutnie nic nie może zrobić! Dopie­ro kiedy się zakorzenisz, wszystko inne staje się możliwe.

Takie problemy jak zazdrość, chęć posiadania, zachłanność są właśnie wynikiem braku zakorzenienia. Ponieważ nie masz ko­rzeni, ciągle się boisz. Strach ten powoduje w tobie chęć posia­dania. Z jego powodu nie możesz nikomu zaufać, toteż pojawia się zazdrość. Więcej: nie możesz zaufać samemu sobie – oto prawdziwy problem - bo jak zaufać, jeśli żadne korzenie nie łą­czą cię z ziemią? Prawda przychodzi dopiero wtedy, kiedy zapu­ścisz korzenie głęboko w ziemię. Cokolwiek się wydarzy, wiesz, że wstaniesz i będziesz umiał się z tym zmierzyć. Nie przywie­rasz na siłę do innych; stajesz się samowystarczalny.

Dlatego podstawową sprawą jest to, byś zaczął coraz moc­niej zakorzeniać się w swoim ciele. Zwracaj na nie uwagę, ciesz się jego aktywnością, biegaj o poranku, ciesząc się ciałem, i czuj przepływającą energię. Idziesz popływać - ciesz się ciałem i rze­ką, i dotykiem wody. Biegaj, tańcz i podskakuj w słońcu, pozwól, aby ciało znów promieniowało radością.

To musi być zrobione najpierw... wraz z tak dużą ilością głę­bokich oddechów jak tylko możliwe. Gdy już dostaniesz się do swojego ciała, gdy znów odżyjesz wraz z nim, dziewięć proble­mów z dziesięciu zniknie samo.

Jeden z trików społeczeństwa polega właśnie na tym, żeby oddzielić ludzi od siebie samych. Odcięło więc twój kontakt z twoim ciałem, tak że czujesz się jak jakiś upiór w puszce. Je­steś w ciele, ale przecież tak naprawdę to w nim nie jesteś - po prostu błąkasz się. Bierzesz przyjaciela za rękę, ale nie masz ża­dnych odczuć, żadnej poezji, żadnej radości. To jakby dwie dło­nie manekinów. Jesz, ale tak właściwie napychasz się; straciłeś smak. Patrzysz, ale nie widzisz prawdziwego natężenia barw ży­cia; kolory są przytłumione, szarawe, zakurzone. Słuchasz mu­zyki, ale właściwie słyszysz tylko kolejne dźwięki; muzykę prze­gapiasz.

Spróbuj przez kilka miesięcy zachwycać się wszystkim, co ma związek z ciałem: bieganiem, uprawianiem joggingu, zabawą, skakaniem, tańcem, śpiewem, krzyczeniem w górach. Przywróć sobie dzieciństwo! Poczujesz się jak nowonarodzony. Poznasz, co czuje gąsiennica, kiedy stanie się motylem.

3. Bóle ramion i karku

Pytanie: Jestem biznesmenem i podczas pracy odczuwam sil­ny ból w ramionach. Lekarze mówią, że to bóle psychosoma­tyczne i przepisują mi środki przeciwbólowe.

Myślę, że jest kilka sposobów, które mogą fu pomóc. Jeden z nich to rolfing lub głęboki masaż, inny to akupunktura. Przej­dzie - nie ma powodu się martwić.

Pewien kanadyjski psychoanalityk dr. Hans Selye przez ca­łe swoje życie pracował nad zagadnieniem stresu i doszedł do paru bardzo głębokich konkluzji. Po pierwsze, stres nie zawsze jest zły, a poza tym można we wspaniały sposób go spożytko­wać. Nie musi być zjawiskiem negatywnym. To wtedy, kiedy myślimy, że taki jest, stwarzamy sobie problemy. Stres jako ta­ki może być wykorzystany jako punkt wyjścia, może stać się si­łą tworzenia. Ale mówi się nam od lat, że stres jest zły. Kiedy jesteś w stresie, zaczynasz się bać, a twój strach powiększa stres; sytuacja staje się nie do rozwiązania.

Na przykład zdarza się jakaś stresowa sytuacja w pracy. W chwili kiedy zaczynasz odczuwać napięcie, zaczynasz się oba­wiać, że tak nie powinno być. Myślisz, że powinieneś się rozluź­nić, ale nie jesteś w stanie. Na dodatek podejmowanie nieuda­nych prób powiększa jeszcze twój stres. Jesteś pod wpływem stresu, próbujesz go bezskutecznie zlikwidować, czyli po prostu komplikujesz problem jeszcze bardziej.

Spróbuj używać stresu, jakby był energią twórczą. Zacznij od zaakceptowania go. Nie ma potrzeby z nim walczyć, bo jest czymś dobrym. Mówi ci jedynie: „W pracy coś jest nie tak, coś źle poszło. Być może stracisz na rym..." albo coś w tym rodza­ju. Stres jest po prostu wskazówką, że ciało przygotowuje się, aby zaradzić problemowi. Ty zaś próbujesz się relaksować albo bierzesz środki przeciwbólowe czy pigułki na uspokojenie i po­stępujesz wbrew ciału. Ono przygotowuje się do działania w ja­kiejś konkretnej sprawie, chce sprostać pewnemu wyzwaniu. Przyjmij to wyzwanie.

Nie ma potrzeby się zamartwiać, nawet jeśli czasem nie będziesz mógł w nocy zasnąć. Przejdź przez to, skorzystaj z energii, jaką to wyzwala: przejdź się w górę i w dół po scho­dach, przebiegnij się, idź na długi spacer, zaplanuj, co chcesz zrobić. Zamiast próbować zasnąć za wszelką cenę, wykorzystaj tę sytuację w sposób twórczy. Twoje ciało po prostu jest goto­we do walki z problemem; to nie pora na relaks. Zrelaksujesz się później.

Jeżeli przeżyłeś swój stres w całej pełni, to stan odprężenia przyjdzie automatycznie; można dojść jedynie do pewnego pun­ktu, potem ciało samo odpuszcza. Jeśli chcesz się relaksować w połowie drogi, stwarzasz problem; ciało nie chce tego zrobić. To tak jak biegacz na olimpiadzie, który przygotował się do bie­gu i czeka jedynie na gwizdek, sygnał by wystartować, popędzić jak wiatr. Jest pełen napięcia. To nie jest chwila na odprężenie. Jeśli wziąłby pigułkę na uspokojenie, byłby zupełnie nieprzydat­ny w wyścigu. Albo jeśli usiłowałby się relaksować w takiej chwili i próbował medytacji transcendentalnej - straciłby wszystko. Aby wygrać, musi wykorzystać to napięcie; ono w nim narasta, gro­madzi energię. Biegacz napełnia się siłami witalnymi, możli­wościami. Teraz musi jedynie przytrzymać ten stres i użyć go jak energii, jak paliwa.

Selye nazwał ten rodzaj stresu „eustresem" (od euforii). Jest to stres pozytywny. Po zakończeniu biegu biegacz głęboko za­śnie; problem został rozwiązany, już go nie ma, toteż stres zni­ka sam z siebie.

Spróbuj tak postąpić. W sytuacji stresowej nie tchórz, nie daj się nią przestraszyć. Wejdź w nią i użyj stresu, aby ją zwalczyć. Człowiek dysponuje ogromną energią i im lepiej umie ją wyko­rzystać, tym więcej mu ona daje. Rolfing (masaż) na pewno ci pomoże. Ale nie w osiągnięciu stanu odprężenia, tylko w popra­wieniu muskulatury. Da ci więcej sił witalnych.

Kiedy znajdziesz się w takiej sytuacji, nie unikaj walki, zrób wszystko, co jest w twojej mocy, by wejść w to całkowicie. Zgódź się, zaakceptuj to. To jest dobre, przygotowuje cię do pokona­nia problemu. A kiedy on już minie, będziesz zdziwiony: odczu­jesz ogromny spokój, jakiego sam nie mógłbyś sobie stworzyć. Może przez dwa, trzy dni nie będziesz mógł spać, a potem prze­śpisz czterdzieści osiem godzin, ale to jest w porządku!

Wyznajemy wiele błędnych poglądów. Jeden z nich jest taki, że każdy człowiek musi spać osiem godzin na dobę. To przecież zależy od sytuacji. Są chwile, kiedy sen jest niepożądany - twój dom się pali, a tobie chce się spać! To przecież niemożliwe i po­winno być niemożliwe, bo kto zająłby się gaszeniem pożaru? A kiedy pali się dom, wszystko inne staje się nieważne. Nagle two­je ciało jest gotowe do walki z ogniem. Nie będziesz senny. Ale kiedy ogień zostaje ugaszony i wszystko się uspokaja, możesz za­snąć na długo i to będzie zdrowe.

Nie wszyscy potrzebują tyle samo snu. Niektórym wystarczą trzy godziny, dwie godziny, cztery godziny, pięć godzin, sześć, osiem, dziesięć, dwanaście. Ludzie się różnią. Nie ma jednej nor­my. Także w odniesieniu do stresu ludzie się różnią.

Można wyróżnić dwa typy ludzi. Jeden typ można określić jako konie wyścigowe, drugi -jako żółwie. Jeśli koń wyścigowy nie będzie mógł pędzić, załatwiać spraw szybko, pojawi się u nie­go stres; musi poruszać się swoim tempem. Dlatego jeśli jesteś koniem wyścigowym - zapomnij o relaksacji i podobnych sprawach; to nie dla ciebie. One są dla żółwi. Bądź po prostu ko­niem wyścigowym. Taka jest twoja natura. Nie myśl o tym, co sprawia przyjemność żółwiom; to nie dla ciebie. Ty masz swoje przyjemności. Gdyby żółw starał się być koniem wyścigowym -doświadczy takich samych trudności!

Możesz zejść ze sceny. To bardzo łatwe. Wystarczy, że umysł nakaże ci: „Skończ z tym". Ale nie będziesz czuł się dobrze. Za­cznie narastać w tobie coraz więcej stresu, bo twoja energia nie znajdzie ujścia.

Zaakceptuj więc swoją naturę. Jesteś wojownikiem, żołnie­rzem; taki masz być, z tego bierze się twoje zadowolenie. Nie ma potrzeby się obawiać; wejdź w to całym sercem, rywalizuj, rób wszystko, co tylko chcesz. Nie obawiaj się konsekwencji, za­akceptuj stres. Kiedy go zaakceptujesz, przestanie ci przeszka­dzać. A nawet więcej, będziesz bardzo zadowolony, bo zaczniesz go używać; jest przecież rodzajem energii.

Jeśli jesteś koniem wyścigowym, nie słuchaj tych, którzy su­gerują ci relaks; to nie dla ciebie. Twój odpoczynek pojawi się dopiero wtedy, kiedy zasłużysz na niego ciężką pracą. Każdy po­winien rozumieć do jakiego typu należy. Kiedy to stanie się jas­ne, bez problemu można zacząć podążać jasno wytyczoną dro­gą. Stres stanie się sposobem na życie.

4. Choroby związane ze stresem

Pytanie: Często choruję i sądzę, że ma to związek ze zmusza­niem się do zbyt wielu rzeczy, po czym nie czuję się już połą­czony z samym sobą i ciało zaczyna chorować.

Każdy powinien rozumieć, jak funkcjonuje jego ciało. Jeśli usi­łujesz robić więcej, niż ciało może zaakceptować, to wcześniej czy później rozchorujesz się.

Działanie wbrew ciału ma swoje granice, nie można go kon­tynuować w nieskończoność. Być może pracujesz zbyt ciężko. Nie musi to wcale oznaczać, że dla innych też byłaby to ciężka praca, ale przecież nie w tym rzecz. To twoje ciało nie może znieść tak dużo, musi odpocząć. A rezultat będzie taki sam: za­miast pracować dwa, trzy tygodnie, a potem odpoczywać dwa, trzy tygodnie, pracuj sześć tygodni, ale zredukuj dzienny limit pracy o połowę... Prosta arytmetyka.

A jak niebezpieczne jest twoje postępowanie! Może zni­szczyć wiele delikatnych systemów w twoim ciele! Będąc wciąż przepracowanym, a potem wyczerpanym i przygnębionym, le­żysz w łóżku i czujesz się okropnie. Zredukuj prędkość, poru­szaj się wolniej i rób to w sposób pełniejszy. Na przykład prze­stań chodzić w taki sposób, w jaki robisz to teraz. Spaceruj powoli, oddychaj powoli, mów powoli. Jedz powoli; jeśli zwyk­le posiłek zabiera ci dwadzieścia minut, niech teraz trwa czter­dzieści. Poświęć więcej czasu na kąpiel. Jeśli zwykle jest to dzie­sięć minut, przedłuż ją do dwudziestu. W rezultacie twoja praca zostanie zredukowana o połowę.

Ale nie chodzi jedynie o twoje zajęcia zawodowe. Chodzi o zmianę we wszystkim, co robisz w ciągu doby, o redukcję szyb­kości do minimum, o połowę. To musi być zmiana całego spo­sobu i stylu życia. Mów powoli... Nawet czytaj powoli, bo umysł dąży do robienia wszystkiego w tym samym trybie. Osoba, któ­ra ma za dużo pracy, będzie szybko czytać, szybko mówić, szyb­ko jeść; to obsesja. Cokolwiek robi, będzie robić szybko, nawet jeśli nie ma takiej potrzeby. Nawet jeśli wyjdzie na poranny spacer, będzie iść szybko. Nie zmierza donikąd... To po prostu spacer, nie ma znaczenia, czy przejdzie dwie czy trzy mile. Ale człowiek opętany szybkim tempem życia zawsze się spieszy. To po prostu jego automatyczny mechanizm, automatyczne odruchowe zachowanie. Staje się ono jakby wbudowane. Więc przy­stań. Już od dzisiaj zredukuj wszystko o połowę. Wstawaj po­woli, chodź powoli. To poprawi także twoją uwagę, bo kiedy ro­bisz pewne rzeczy powoli - na przykład bardzo wolno poruszasz ręką - poświęcasz temu swoją uwagę. Jeśli robisz coś szybko -robisz to mechanicznie.

Jeżeli chcesz zwolnić, musisz to zrobić świadomie; nie ma innego sposobu. Problem nie leży w zewnętrznych możliwo­ściach. Każdy z nas ma swoje własne tempo i zgodnie z nim powinien się poruszać. Jest ono dla ciebie naturalne i nie ma nic wspólnego z tym, czy jesteś w stanie zrobić to, czego się od ciebie wymaga. We właściwym ci tempie możesz wykonać wy­starczająco dużo pracy, a myślę, że będziesz mógł wykonać je­szcze więcej. Kiedy wejdziesz w swój właściwy rytm, będziesz w stanie dokonać o wiele więcej. To nie będzie trudne, będzie przebiegać dużo łagodniej i będziesz w stanie zdziałać dużo więcej.

Istnieją powolni pracownicy, ale ich powolność ma swoje zalety. Prawdę mówiąc, zalety te są bardzo cenne. Szybki pra­cownik może być dobry pod względem ilości wykonanej pra­cy. Może wykonać więcej, ale nigdy nie będzie dobry w zakre­sie jakości. Kto pracuje wolniej, może wykonać pracę wyższej jakości. Cała jego energia wchodzi w wymiar jakości. Nie bę­dą to duże ilości, ale ilość nie jest tu tak ważna. Jeśli możesz zrobić kilka rzeczy, ale naprawdę pięknych, bliskich doskona­łości, będziesz miał poczucie szczęścia i spełnienia. Nie ma po­trzeby robić wielu rzeczy. Jeżeli wykonasz jedną jedyną, któ­ra całkowicie cię zadowoli, twoje życie nabierze pełni. Możesz robić tysiące rzeczy, ale jeżeli żadna nie daje ci poczucia speł­nienia i wszystko przyprawia cię o mdłości i choroby -jaki to ma sens?

Należy zrozumieć kilka podstawowych spraw. Nie ma ta­kiego pojęcia jak „natura ludzka". Jest tyle natur, ilu istnie­je ludzi, nie stanowi to więc żadnego kryterium. Jeden jest sprinterem, inny powolnym spacerowiczem. Są tak różni, że nie można ich porównywać, obaj są całkowicie unikalni i nie­powtarzalni. Toteż nie martw się tym. Wszystko przez to, że porównujesz. Widzisz, że ktoś robi tak wiele i wcale nie śpi, a ty coś zrobisz i zaraz musisz się położyć. Czujesz się źle z te­go powodu i myślisz, że twój a wydajność nie jest tak duża, jak powinna.

Ale kim on jest i jak masz zamiar porównywać się do niego? Ty jesteś tobą, on jest nim. Jeśli zmusisz go do powolnej pracy, być może on zacznie chorować. To mogłoby być przeciw jego na­turze. To, co ty robisz, jest wbrew twojej naturze. Pozostań po prostu w zgodzie ze swoją naturą.

Zawsze wsłuchuj się w swoje ciało. Ono szepcze, nigdy nie krzyczy, bo tego nie umie. Przekazuje wiadomości szeptem. Jeśli jesteś uważny, to je zrozumiesz. Mądrość ciała jest dużo głębsza niż mądrość umysłu. Umysł nie ma tej dojrzałości. Cia­ło funkcjonowało bez niego przez całe tysiąclecia. Umysł pocho­dzi z ostatniej dostawy. Jeszcze wiele nie rozumie. Wszystkie sprawy najważniejsze ciało trzyma nadal pod swoją kontrolą. Je­dynie rzeczy bezwartościowe zostały przekazane umysłowi. Jed­ną z nich jest myślenie - spekulacje o filozofii i Bogu, piekle, po­lityce. Podstawowe najważniejsze funkcje - oddychanie, trawienie, krążenie krwi - są nadzorowane przez ciało, jedynie sprawy dodatkowe oddano umysłowi.

Słuchaj więc ciała i nigdy nie porównuj. Nigdy przedtem nie istniał człowiek taki jak ty i nie pojawi się taki w przyszłości. Je­steś absolutnie unikalny. Nie możesz porównać swoich notatek z innymi i nie możesz udawać kogoś innego.

5. Odczuwanie ciała od wewnątrz

Pytanie: Mam bardzo racjonalne podejście do życia, ale ostatnio w moim umyśle i ciele zachodzi wiele zmian. Zaczą­łem odczuwać siebie bardziej od wewnątrz, ale boję się te­raz, że niebawem wrócę do starych nawyków i znowu mój umysł przejmie kontrolę. Jak sprawić, by umysł bardziej re­spektował ciało?

Gdy w umyśle następuje prawdziwa zmiana, ciało odczuwa to na­tychmiast. Jeśli jest to prawdziwa zmiana, zawsze odczujesz, że coś w głębi twojego ciała także ulega zmianie. Ilekroć zaś zmia­na dokona się w ciele, nie ma potrzeby obawiać się, że umysł zno­wu tobą zawładnie; to nie będzie takie proste. Jeśli zmiany na­stąpią jedynie w głowie i nie dotrą w głąb ciała, wtedy umysł bardzo łatwo może je anulować, bo pozostają one jedynie na po­wierzchni. Twoje ciało jest tam, gdzie znajdują się twoje korze­nie, w miejscu twojego zamocowania w ziemi. Umysł jest jak ga­łęzie na tle nieba - piękne z wyglądu, ale całkowicie zależne od korzeni, które tkwią głęboko w ciemnościach ziemi. Nie uja­wniają się, nie wystawiają na pokaz. Jeśli przechadzasz się po oko­licy, dostrzeżesz gałęzie i kwiaty, ale nigdy korzeni.

Jeśli więc zmiany dokonują się jedynie w gałęziach i nie do­chodzą do korzeni, wtedy nie będą trwały długo. Ale jeśli zmia­na dosięgnie korzeni, będzie trwać i niełatwo będzie ją odwró­cić. Nie martw się więc. Poświęcaj coraz więcej uwagi i uczucia zjawisku, które zachodzi w ciele.

Czujesz wnętrze swojego ciała - to cudownie. Są miliony lu­dzi, większość, która nie ma żadnego wyczucia ciała. Zupełnie zapomnieli, że tkwią w ciele. Są jak duchy.

Odkryć swoje własne korzenie w ciele to prawdziwe wyzwa­nie, bo ludzkość została zupełnie odcięta od korzeni. Ciało było przez tysiąclecia spychane na margines. Umysł wyobraził sobie, że jest panem, a ciało niczym innym jak tylko sługą... a nawet czymś godnym potępienia, czymś, co kojarzy się z grzechem.

Każdy czuje się zawstydzony posiadaniem ciała. Ludzie wsty­dzą się nagości, bo kiedy jesteś goły, prezentujesz się bardziej ja­ko ciało niż umysł. Ubranie daje poczucie, że ciała nie ma -je­dynie twarz, głowa, oczy. A tam ulokowany jest właśnie cały mechanizm umysłu. Toteż kiedy ludzie są nadzy, nagle odczu­wają, że mają ciała - i to nie sprawia im przyjemności.

Pozostań wewnątrz swojego ciała, bo taka jest rzeczywistość. Próbuj odczuwać coraz więcej... Pozwól ciału na tyle wrażliwo­ści, ile jest mu potrzebne. Odtwórz je, odzyskaj i pozwól mu na więcej zmian, tak byś poczuł jego istnienie. Na przykład czasa­mi zamknij oczy, połóż się na ziemi... Poczuj ziemię swoim cia­łem. Nie myśl o tym, poczuj to.

Idź nad rzekę, połóż się w wodzie, na piasku. Po prostu leż w słońcu. Czuj jak najwięcej... Bądź wrażliwy. Kiedy jesz chleb, najpierw poczuj go w dłoniach, przyłóż do policzka, aby po­czuć... Powąchaj. Najpierw zapoznaj z nim swoje ciało. A potem spróbuj go... Zamknij oczy i poczuj smak. Nie spiesz się, nie napychaj się. Delektuj się nim, dobrze pogryź - ten chleb stanie się twoim ciałem. Nie przegap tej okazji. Powtarzam: ten chleb sta­nie się twoim ciałem. Przyjmij go, powitaj go, a twoje ciało sta­nie się czymś zupełnie innym w ciągu kilku miesięcy.

Jeśli jesz, myśląc o jedzeniu z tym odmiennym podejściem, jeśli pijesz wodę z innym niż poprzednio nastawieniem i pamię­tasz, by być coraz czulszym, wrażliwszym, wkrótce zauważysz, że twoje ciało było w wielu miejscach obumarłe. Wrócisz do życia, tak jakbyś był uśpionym lwem, który rozbudza się, prostuje ła­py, przeciąga się. Doznasz takich samych odczuć - budzącego się życia. To jest niemal jak zmartwychwstanie.

6. Bezsenność

Pytanie: Mam kłopoty ze snem i budzę się zawsze między trze­cią i czwartą nad ranem.

Budzisz się zawsze między trzecią a czwartą? Zacznij więc o tej porze medytować. Zawsze bądź otwarty na pozytywne możliwo­ści. Korzystaj z wszystkiego. Jeśli nie możesz zasnąć, to nie ma potrzeby, żebyś się zmuszał do spania, a zresztą nie można się do tego zmusić. Sen jest jedną z tych energii, na które nie ma­my wpływu. Jeśli się je wymusza, zaczynają szkodzić. Jeśli pró­bujesz zrobić coś, aby łatwiej zasnąć, już sam fakt, że coś robisz, stanowi przeszkodę. Sen jest przeciwieństwem działania, jest sta­nem braku aktywności. Jeśli więc podejmujesz jakiś wysiłek -na przykład liczysz barany albo powtarzasz jakąś mantrę, albo kręcisz się we wszystkie strony, albo przywołujesz Boga i zaczy­nasz się modlić - wszystko to rozbudza cię jeszcze bardziej. To nie pomaga, choć ludzie nie przestają tego robić.

Moje podejście jest całkowicie inne. Po pierwsze, jeśli nie mo­żesz spać, oznacza to, że twoje ciało jest doskonale wypoczęte, a ludzie mają różne...

- Ale czuję się wyczerpany...

To twój umysł; to nie ma nic wspólnego z ciałem. To nie brak snu, lecz sama świadomość, że nie śpisz dobrze, czyni cię zmę­czonym. Mechanizm ciała, organizm, ma swoją własną mądrość. Na przykład jesz... Ciało mówi: „Już dość", ale ty mówisz: „Je­stem chudy jak patyk, muszę więcej jeść". To błąd, sam wpędzasz się w kłopoty. Możesz jeść, wmusisz w siebie troszkę więcej, mo­żesz się napchać, ale organizm nie jest na to gotowy i odrzuci ten pokarm.

Bywa, że nie masz zupełnie apetytu, ale umysł podpowiada ci, że jeśli nie będziesz jadł, to osłabniesz. Nikt nie może osłabnąć w je­den dzień. Jeśli ciało nie ma ochoty na jedzenie, lepiej go nie zmu­szać; ono wie najlepiej. Ma tę instynktowną wiedzę, że przyjmowa­nie pożywienia w danym momencie może być szkodliwe. Może zachodzi jakiś proces w jelitach i organizm chce się wyczyścić, zanim przyjmie nowy pokarm? Może przedostała się jakaś truciz­na? Zjadłeś poprzednio tak dużo, że ciało nie zdołało się jeszcze z rym uporać. Nie jest gotowe na podjęcie nowej pracy, bo zakłó­ci to mechanizm; nie da sobie z tym rady. Toteż ciało mówi: „Stop z jedzeniem" - brak apetytu. Ten brak apetytu jest wypowiedzią ciała, znakiem dla ciebie. Ciało nie przemawia słowami. Nie mo­że powiedzieć: „Stop!" Ale brak apetytu to znak, symbol, który po­syła. Ciało mówi: „Nie jedz", ale ty masz swój rozum, wiesz, że na­leży jeść co najmniej dwa lub trzy razy dziennie, więc napychasz się, a ponieważ nie masz apetytu, próbujesz stworzyć go sobie sztu­cznie. Dodasz więcej przypraw lub pójdziesz do ulubionej knajpki. To takie głupie - starać się oszukiwać własne ciało!

To samo dotyczy snu. Jeśli zasnąłeś, a o trzeciej czy czwartej nad ranem budzisz się, oznacza to po prostu, że ciało już wypo­częło. Sen ciała jest zakończony, ale twój umysł stwarza proble­my. Wykorzystaj tę godzinę. Leż w ciszy, wsłuchaj się w nią! Za­miast denerwować się, że masz przerwany sen, przeznacz ten czas na medytację. Nie musisz wcale wstawać: leż w łóżku, wy­poczywaj, ale także słuchaj... dźwięków nocy, ciszy nocy. Coś się dzieje i słyszysz to, nie ma ludzi, wszyscy śpią. To wspaniałe! Je­steś sam - zupełnie jakbyś był w górach - w ciemności, otoczo­ny jej kojącym wpływem. Zachwyć się tym, odpręż siew tym sta­nie zachwytu. Rozumiesz, o co chodzi?

W przeciwnym razie znów poczujesz się okropnie - bo po raz kolejny masz przerwany sen, a rano będziesz zmęczony i zmartwiony, pojawi się napięcie, ból, niepokój. To wszystko znów nie pozwoli ci spać.

Spójrz na to od pozytywnej strony, wykorzystaj ten czas. Spró­buj zestroić się z nocą, z jej odgłosami i poczuj zadowolenie. Noc jest wyjątkowo piękna. A później nawet nie zauważysz, kiedy znów zaśniesz... Ale to zdarzy się „przy okazji" i tylko tak nale­ży to traktować. Kiedy zasłuchasz się w odgłosy nocy, powoli znów osuniesz się w sen - nie z powodu jakiegoś nakazu, nie dla­tego, że tak chcesz. Nie musisz medytować, aby znów zasnąć. Nie ma żadnego „aby", nie ma „dlatego". Po prostu zachęcam cię, byś to polubił! A odkryjesz nagle, że sen nadchodzi. Ale czy na­dejdzie, czy nie - to nie jest aż tak ważne. Jeśli tak - to dobrze, jeśli nie - to drugie dobrze. Rób to przez trzy tygodnie, a całe zmęczenie pryśnie. Jest ono sprawą umysłu. Od samego rana po­zostajesz w przeświadczeniu, że jesteś zmęczony. Oczywiście więc będziesz czuł coraz większe zmęczenie. Będziesz bał się wszystkiego, wszelkiego zaangażowania. Już jesteś zmęczony, jeśli więc zaczniesz coś robić, zmęczysz się jeszcze bardziej. Bu­dujesz wokół siebie neurozę.

Wszyscy mamy odmienne potrzeby snu i jedzenia. Jeden śpi przez osiem godzin, inny może potrzebować dziesięć, jeszcze in­ny jedynie sześć, ktoś inny zaledwie cztery, a zdarza się, że nie­którzy ludzie potrzebują tylko trzy lub dwie godziny snu...

Mój ojciec nie mógł spać już od trzeciej nad ranem. A kładł się spać około jedenastej, miał więc trzy, maksimum cztery godziny snu. Moja matka zawsze się tym martwiła, aleja nauczyłem ojca medytować. Siedział więc tak od trzeciej i to stało się dla niego bra­mą do boskości. Przez całe lata siedział od trzeciej do siódmej... stając się prawie posągiem; zapominał o cielesnym istnieniu.

Było to najcenniejszym doświadczeniem jego życia; żaden sen by mu tego nie dał. O trzeciej czuł się już wypoczęty; oto jak działał jego mechanizm, jego ciało. Początkowo próbował ponownie zasnąć. Ale to było straszne, bo sen nie nadchodził, a on, próbu­jąc zasnąć, stawał się coraz bardziej zmęczony. Nad ranem był ogromnie sfrustrowany. Każdej nocy trzy lub cztery godziny wal­ki o to, by zasnąć, a sen nie nadchodzi; jak tu się nie frustrować? Ale od kiedy nauczyłem go medytacji, cala frustracja zniknęła, a godziny te zmieniły się w najcenniejsze chwile jego życia. Zaczął ich oczekiwać - myślał o nich przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, bo dawały mu największy spokój. Dobrzeje wykorzystywał.

7. Napięcie i odprężenie

Pytanie: Odczuwam wielkie napięcie i stres. Jak mogę się od­prężyć?

Zacznij od swego najbliższego otoczenia - w nim istniejemy, a możemy zacząć tylko od miejsca, w którym istniejemy. Zre­laksuj całe otoczenie swojej jaźni: odpręż ciało, wycisz zacho­wanie, spowolnij wszystko, co robisz. Chodź w sposób zrelak­sowany, jedz w sposób zrelaksowany, mów i słuchaj w sposób zrelaksowany. Zwolnij każdy proces. Nie śpiesz się, nie poga­niaj. Poruszaj się tak, jakbyś miał do dyspozycji całą wieczność - bo, prawdę mówiąc, masz ją. Jesteśmy tu obecni od samego początku i będziemy aż do samego końca, jeśli oczywiście przy­jąć, że początek i koniec istnieją. Bo właściwie nie istnieją. Za­wsze tu byliśmy i zawsze będziemy. Zmienia się forma, ale nie substancja; zmieniają się stroje, ale nie dusza.

Napięcie oznacza pośpiech, lęk, wątpliwość. Oznacza ciągły wy­siłek, aby się obronić, być bezpiecznym, mieć pewność. Napięcie wymusza przygotowanie się dzisiaj na nadejście jutra albo następ­nego życia, ponieważ bojąc się jutra nigdy nie zmierzysz się z rzeczywistością. Napięcie oznacza przeszłość, której nie przeżyłeś, ale jedynie jakoś tam spędziłeś; otacza cię, wisi, jest jak kac.

Zapamiętaj jedną z podstawowych zasad życia: każde doświadczenie, które zlekceważyłeś będzie wisieć nad tobą, będzie nalegać: „Dokończ mnie! Przeżyj mnie! Spełnij mnie!" To jest cecha przypisana wszystkiemu, czego doświadczasz - chce być dokończone, spełnione. Kiedy się spełni -wyparuje; niedokoń­czone - nalega, torturuje cię, prześladuje, przyciąga twoją uwa­gę. Mówi: „Co masz zamiar ze mną zrobić? Nie dokończyłeś mnie. Spełnij mnie!"

Cała twoja przeszłość wisi dookoła ciebie - bo niczego nie przeżyłeś naprawdę, wszystko jakoś wymijałeś, angażowałeś się tylko częściowo, tylko troszeczkę, na chłodno. Żadnej pełni za­angażowania, żadnej pasji. Poruszałeś się jak lunatyk we śnie. Toteż przeszłość wisi nad twoją głową, a przyszłość napawa cię lękiem. A jedyne co jest realne - twoja teraźniejszość - tkwi wciś­nięta pomiędzy przeszłość i przyszłość.

Relaks zacznij od najbliższego ci otoczenia. Pierwszy krok to rozluźnienie ciała. Pamiętaj, aby tak często jak to tylko możli­we zwracać uwagę, czy gdzieś w nim - w karku, w głowie, w no­gach - nie tworzy się napięcie. Świadomie rozluźnij je. Zwróć się bezpośrednio do spiętej części ciała i przekonaj ją, powiedz czule: „Odpręż się".

Zdziwisz się, że jeśli poprosisz o to którąkolwiek część swe­go ciała, ona cię posłucha, zrobi to, o co prosisz - to przecież twoje ciało! Zamknij oczy i wniknij do jego wnętrza, przecho­dząc od stóp do głowy w poszukiwaniu napięcia. Porozmawiaj z tą częścią ciała jak z przyjacielem; niech to będzie dialog po­między tobą i twoim ciałem. Poproś, by się zrelaksowało, po­wiedz mu: „Nie ma się czego obawiać. Nie bój się. Zatroszczę się o wszystko - ty się odpręż".

Z czasem nabierzesz wprawy, a ciało stanie się wypoczęte. Wtedy zrób kolejny krok, nieco bardziej w głąb. Poproś, aby tak­że umysł się zrelaksował. Jeśli ciało słucha, umysł także posłu­cha, ale nie możesz zaczynać od niego - musisz zaczynać od po­czątku, nie można zaczynać od środka. Wiele osób zaczyna od umysłu i niczego nie osiąga; a to dlatego, że zaczynają w złym miejscu. Wszystko ma swoją kolejność.

Jeśli będziesz umiał rozładować napięcie w ciele, wtedy tak­że będziesz umiał pomóc umysłowi łatwo się relaksować. Umysł jest tworem bardziej skomplikowanym. Kiedy będziesz miał pe­wność, że ciało słucha tego, o co prosisz, zdobędziesz także wię­cej pewności siebie. Teraz nawet umysł powinien cię słuchać. Za­bierze to więcej czasu, ale jest możliwe.

Kiedy umysł będzie odprężony, zacznij relaksować swoje serce, świat uczuć, emocji -jeszcze bardziej skomplikowany, je­szcze bardziej subtelny. Ale teraz będziesz mógł poruszać się z zaufaniem, z pełnią zaufania do samego siebie. Będziesz już wiedział, że to możliwe. Jeśli udało się w przypadku ciała i umys­łu, uda się także z sercem. I dopiero wtedy, gdy przejdziesz te trzy kroki, możesz postawić czwarty. Teraz możesz się zwrócić do samego rdzenia swojej istoty, który przekracza twoje ciało, umysł czy serce, jest samym środkiem twojej egzystencji. I w tym miejscu także będziesz umiał się wyciszyć.

Taki relaks przynosi ze sobą największą z możliwych rado­ści, rodzaj ekstazy, akceptacji. Będziesz pełen błogości i rado­ści. Twoje życie nabierze cech tańca. Wszystko wokół, z wyjąt­kiem ludzi, porusza się tanecznym krokiem. Wszystko wokół porusza się powolnym ruchem; jest to oczywiście ruch, ale jak spokojny... Drzewa rosną, ptaki szczebioczą, rzeki płyną, gwiaz­dy migoczą - wszystko odbywa się tak spokojnie. Żadnego po­śpiechu, poganiania, żadnych trosk, żadnego marnotrawstwa. Jedynym wyjątkiem jest człowiek. Stał się on ofiarą własnego umysłu. Może wznieść się ponad bogów i upaść poniżej zwie­rząt. Szerokie spektrum. Od najniższego do najwyższego; czło­wiek jest jak drabina.

Zacznij od ciała i zagłębiaj się powoli coraz dalej. Nie zaczy­naj kolejnego etapu, dopóki nie zakończyłeś poprzedniego. Jeśli czujesz napięcie w ciele, nie przechodź do umysłu. Czekaj. Pra­cuj z ciałem. Nawet małe rzeczy będą ci bardzo pomocne.

Chodzisz w pewien charakterystyczny sposób; stało się to na­wykiem, czymś automatycznym. Teraz spróbuj chodzić bardzo wolno. Budda zwykł mawiać do swoich uczniów: „Stąpaj bardzo powoli i każdy krok rób w pełnej świadomości". Jeśli chcesz stąpać w pełni świadomie, musisz iść powoli. Gdy biegniesz, śpieszysz się, zapominasz o pamiętaniu. Toteż Budda chodził bardzo powoli.

Spróbuj iść bardzo wolno, a będziesz zaskoczony - w twoim ciele pojawi się nowy rodzaj uwagi. Jedz powoli, a będziesz za­skoczony - znajdziesz w tym wspaniały relaks. Wszystko rób po­woli - po to by zmienić stare wzorce, by pozbyć się starych nawyków.

Najpierw musisz poczuć, że ciało jest całkowicie odprężone, jak małe dziecko, a potem dopiero zabieraj się za umysł. Podejdź naukowo: najpierw to, co najprostsze, później bardziej złożo­ne, a na końcu - najbardziej złożone. Dopiero wtedy będziesz umiał się relaksować w samym rdzeniu swojej istoty. Relaksacja jest jednym z najbardziej złożonych zjawisk. Jest

bogata, wielowymiarowa. Jej składnikami są odpuszczenie, za-ufanie, poddanie, miłość, akceptacja, podążanie z nurtem, związek z całym bytem, pozbycie się ego, ekstaza. To wszystko jest jej częścią i to wszystko jest twoim udziałem, kiedy nauczysz się sposobów relaksacji.

Wasze tak zwane religie dostarczyły wam wielkich napięć, bo stworzyły w was poczucie winy. Usiłuję pomóc wam pozbyć się poczucia winy i wszystkich lęków. Chciałbym wam powiedzieć, że nie ma ani piekła, ani nieba. Więc nie bójcie się piekła i nie odczuwajcie wdzięczności za niebo. Wszystkim, co istnieje, jest ta chwila. Można ją zamienić w piekło albo w niebo; to jest moż­liwe. Ale piekło i niebo nie istnieją „gdzieś tam". Piekło jest wte­dy, gdy cały jesteś spięty, a niebo, gdy jesteś spokojny. Raj to całkowita relaksacja.

8. Negatywne odczucia wobec ciała

Pytanie: Nie lubię siebie, a zwłaszcza swojego ciała

Jeśli masz jakieś konkretne wyobrażenia odnośnie wyglądu cia­ła, będziesz się zadręczać. Ciało jest takie, jakie powinno być. Jeśli masz jakieś inne wyobrażenia - pozbądź się ich, bo nie prze­staniesz się zadręczać.

Oto ciało, jakie masz, ciało, jakie zostało ci podarowane. Ko­rzystaj z niego... i bądź zadowolony. A gdy zaczniesz je kochać, poczujesz, że się zmienia, bo kto kocha swoje ciało, ten o nie dba, a troska ta ma ogromne znaczenie. Ze względu na nią nie zapychasz się nadmiarem jedzenia, ale też nie głodzisz się. Słu­chasz, jakie potrzeby ma twoje ciało, słuchasz jego wskazówek - czego pragnie i w którym momencie. Kiedy dbasz, kiedy ko­chasz, stajesz się dostrojony do ciała, a ono automatycznie za­czyna być w porządku. Jeśli nie lubisz swojego ciała, powodu­jesz konflikt, ponieważ stopniowo coraz bardziej obojętniejesz na ciało. Kto dba o swojego wroga? Nie będziesz go oglądał, bę­dziesz go unikał. Przestaniesz słuchać jego wskazówek, a two­ja niechęć będzie narastać.

Ty sam stwarzasz cały ten problem. Ciało nie wymyśla pro­blemów; stwarza je umysł. Jest to więc wymyślone przez umysł. Żadne zwierzę nie cierpi z powodu wyglądu swojego ciała, ża­dne zwierzę... nawet hipopotam! Żadne nie cierpi - są absolut­nie zadowolone, bo nie mają umysłów, które wytwarzałyby ta­kie problemy; w innym przypadku hipopotam myślałby: „Dlaczego ja tak koszmarnie wyglądam?"

Po prostu odrzuć wyobrażenia! Kochaj swoje ciało -to two­je ciało, to prezent od Boga. Masz się nim cieszyć i o nie dbać. A kiedy dbasz, to gimnastykujesz się, jesz, śpisz. Troszczysz się o wszystko, bo to przecież twój instrument, tak jak samochód, który myjesz, w którym zwracasz uwagę na każdy szmer, aby wie­dzieć, czy nie dzieje się coś złego. Dbasz o każde zadrapanie na karoserii. Zadbaj też o swoje ciało, a ono stanie się dla ciebie doskonale piękne - bo takie jest! Jest cudownym mechanizmem, tak skomplikowanym, pracującym tak wydajnie, że działa przez siedemdziesiąt lat bez zarzutu. Śpisz czy czuwasz, wiesz o tym czy nie wiesz, ono funkcjonuje i to tak cichutko! Nawet jeśli nie dbasz o nie i tak działa, obsługuje cię. Każdy powinien być wdzięczny swemu ciału.

Zmień po prostu swoje nastawienie, a zobaczysz, że w cią­gu sześciu miesięcy twoje ciało zmieni kształt. To jak wtedy, gdy ktoś zakocha się w kobiecie - można to zauważyć - ona natychmiast pięknieje. Być może nie dbała zanadto o swoje ciało, ale gdy zakochał się w niej mężczyzna, natychmiast za­czyna o nie dbać. Godzinami wystaje przed lustrem... bo ktoś ją kocha! Tak samo będzie, jeśli pokochasz swoje ciało - nie­bawem ujrzysz, że zaczyna się zmieniać. Jest kochane, zadba­ne, potrzebne. Jest tak delikatne, a ludzie tak okropnie się z nim obchodzą. Zmień swoje podejście, a sam się przeko­nasz!

9. Piękno i brzydota

Pytanie: Ciągle mam wrażenie, że jestem okropnie brzydka. Wydaję się sugerować moim przyjaciołom i każdemu kogo spotkam, że patrzeć na mnie to żadna frajda.

Umysł stwarza niepotrzebne problemy. Ale oto właśnie cała jego rola - stwarzać bezpodstawne problemy. Najpierw je wymyślą łapie cię na nie, a potem ty próbujesz je rozwiązywać. Nie próbuj. Po pro­stu dostrzeż ich bezpodstawność. Musisz jedynie dostrzec, że to wszystko zupełnie nie ma znaczenia. Jeśli będziesz usiłowała coś ro­bić, to znaczy, że zaakceptowałaś problem. Raczej dostrzeż fakt, że problem nie ma żadnego znaczenia. Każda twarz jest piękna. Każ­da twarz jest piękna w inny sposób. Każda jest inną twarzą i jest uni­kalna. Prawdę mówiąc, nie ma porównania i nie ma żadnej możliwo­ści, aby porównywać. Jeśli akceptujesz, staniesz się piękna. Piękno przychodzi wraz z akceptacją. Jeśli sama siebie nie lubisz i odrzu­casz, staniesz się rzeczywiście ułomna, brzydka. To błędne koło.

Najpierw odrzucasz, nie akceptujesz - a wtedy czujesz się brzydka. Inni także zaczynają odczuwać tę brzydotę, a ty myś­lisz: „Właśnie, więc to prawda. Moje podejrzenia były słuszne". Jeszcze bardziej odrzucasz siebie. Oto jak umysł sam siebie na­pędza. I wszystkie te proroctwa skazane są na spełnienie, jeśli przegapisz punkt wyjścia. A jest nim fakt, że TY to TY.

Nie ma kryterium piękności. Przez ponad pięć tysięcy lat fi­lozofowie próbowali ją zdefiniować. Ale im się nie udało, bo nie ma jednego kryterium. Jakaś osoba może być piękna dla kogoś, a dla kogoś innego - nie. Nawet najpiękniejsza kobieta może ko­muś wydać się okropna. Jest to absolutnie osobisty wybór.

Nie ma więc stałego kryterium... bo kryteria zmieniają się jak moda. Na przykład w Indiach kobieta o dużych piersiach i pośladkach jest uważana za atrakcyjną. Na Zachodzie po­śladki prawie zanikają, a piersi stają się coraz mniejsze. Powsta­je jakaś inna koncepcja piękna. A jaka by ta koncepcja nie by­ła - ciało się podporządkowuje. To właśnie należy zrozumieć. Kiedy w kraju panuje moda na duże piersi, kobiety mają duże piersi.

Zwykło się uważać, że powieści, poezja, cała literatura od­zwierciedlają społeczeństwo. Ale to działa także w odwrotnym kierunku. Powieści, poezja, literatura także kreują społeczeń­stwo. Kiedy jakaś idea przeniknie do umysłów ludzi, zaczyna żyć.

Nie ma kryterium oceny, kto jest piękny, a kto nie jest. To osobisty gust, a właściwie - kaprys. Ale jeśli zaczynasz od tego, że nie akceptujesz siebie - stwarzasz sytuację, w której nikt cię nie zaakceptuje. Bo jeśli sama siebie nie akceptujesz, uniemoż­liwiasz innym akceptację ciebie.

Wywołasz wszelkie możliwe zakłócenia, problemy dla in­nych, bo musieliby postępować wbrew twoim własnym przeko­naniom. Jeśli ktoś cię pokocha, zniszczysz tę miłość, bo bę­dziesz mówić: „Jak można zakochać się w takiej wiedźmie?" Albo będziesz uważała, że ten mężczyzna ma wypaczone poję­cie piękna. Jeśli nie kochasz siebie, nikt cię nie pokocha. Toteż każdy musi zacząć od tego, żeby pokochać samego siebie. Je­zus mówi: „Kochaj Boga. Kochaj bliźniego jak siebie samego". To podstawowa sprawa. Możesz kochać bliźniego, a nawet sa­mego Boga, dopiero wtedy, kiedy pokochasz siebie. Podstawo­we przykazanie brzmi: Kochaj samego siebie.

Jeśli kochasz siebie i czujesz się dobrze sama ze sobą, wte­dy przyciągasz do siebie wielu ludzi. Kobieta, która kocha sie­bie, musi przecież być piękna, toteż jest piękna. Stwarza pięk­no swojej miłości do siebie. Staje się pełna wdzięku, osobistego uroku.

10. Prawdziwe i nieprawdziwe piękno

Pytanie: Co to jest piękno?

Jedynym pięknem, które istnieje, jest piękno wewnętrzne. Wszy­stko pozostałe, wszystkie inne piękna są nietrwałe jak skóra. Można się oszukiwać przez pewien czas, ale wcześniej czy póź­niej zewnętrzne piękno znika i pozostaje tylko brzydota, bo nie rozwinąłeś w sobie prawdziwego piękna.

Piękno prawdziwe nie ma nic wspólnego z twarzą, ale ze światłem, które wydobywa się z wewnątrz. Nie ma nic wspólne­go z kształtem oczu, ale ze światłem, które w nich błyszczy. Nie ma nic wspólnego z ciałem, lecz z wewnętrzną obecnością, któ­ra pulsuje poprzez ciało. Prawdziwe piękno powstaje w środku, w samym centrum twojej istoty i rozprzestrzenia się na zewnątrz. Fałszywe piękno pozostaje jedynie na powierzchni, nie jest w to­bie zakorzenione, nie ma solidnej podstawy.

Pamiętaj: trzeba poszukiwać i wybierać prawdziwe piękno. Ono jest wieczne, pozostaje - raz odnalezione, pozostaje w to­bie na zawsze. To chwilowe jest po prostu stratą czasu, jest ro­dzajem snu. Można pozostawać przez jakiś czas w stanie snu, ale gdy się obudzisz, dostrzeżesz, jak było to głupie.

11. Starzenie się

Pytanie: Pomocy! Starzeję się!

Pozytywne odczuwanie własnego ciała jest wielką pomocą w ży­ciu. Daje ci więcej zdrowia, poczucie pełni. Wielu ludzi zapom­niało o swym ciele; stali się go nieświadomi i myślą, że ciało nale­ży ukrywać pod ubraniami, że jest brudne, obsceniczne i trzeba je zawsze zakrywać, aby nikt tego nie zobaczył. Pogląd absurdalny, neurotyczny.

Ciało jest piękne. Młode czy stare - to nie ma znaczenia. Oczywiście młode ma inny urok niż stare. Młode ciało ma w so­bie więcej witalności. Stare jest mądrzejsze. Każdy wiek ma swoje piękno; nie ma potrzeby porównywania. A, szczególnie na Zachodzie, ciało staje się z wiekiem coraz bardziej przera­żające, bo życie pojmują tam jako synonim młodości, co jest bzdurą. Wschód jest pod tym względem dużo lepszy. Życie jest tam postrzegane jako synonim starości, bo stary człowiek prze­żył więcej, doświadczył więcej, kochał więcej, doznał więcej wzlotów i upadków. Stary człowiek przeżył młodość. Młodość musi więc jeszcze przeżyć starość. Postarzałe ciało niesie ze so­bą po prostu wszystkie doświadczenia, blizny, rany, dostojeństwo które przyszło w procesie dojrzewania. A kiedy zaczniesz lubić swoje ciało, pokochasz je niezależnie od etapu, na jakim się obecnie znajduje, wtedy nagle poczujesz, że znów jest piękne oraz że daje ci to poczucie wewnętrznej ulgi.

12. Oziębłość

Pytanie: Mam problem natury seksualnej (...) Chyba jest coś ze mną źle. Tylko udaję, że miło jest mi kochać z mężczyzną.

Kiedyś trzeba wyjść ponad seks, ale ta droga „ponad" prowa­dzi „przez" seks i jeśli nigdy jej nie przejdziesz, będzie ci nie­zwykle trudno wznieść się ponad niego. Ludzie, którym seks nie sprawia przyjemności, być może nauczyli się pewnej postawy, zostali uwarunkowani.

Jakoś tak się dzieje, że na całym świecie ludzkość jest wpro­wadzana w błąd przez pojedynczych ludzi, a największym nadużyciem jest twierdzenie, że należy mieć poczucie winy z powo­du odczuwania szczęścia. Tak, jakby twoje szczęście było czymś złym. Kiedy czujesz się źle, to wszystko w porządku, ale gdy je­steś zachwycona, coś jest nie tak. Toteż szczęście zostało zgnie­cione i zaszczute - ale jeśli nie rozkwitniesz w poczuciu szczę­ścia, przegapisz wszystkie możliwości, jakie daje życie.

Życie trwa właśnie po to, aby nauczyć cię być absolutnie szczęśliwą, abyś mogła rozkwitnąć. I właśnie seks daje ci najlep­szą okazję do tego rozkwitu. Jest najbardziej naturalnym spo­sobem, by zacząć odczuwać samadhi, głęboką medytację, błogo­sławieństwo. Są też inne sposoby, ale nie są one tak naturalne. Seks jest najbardziej naturalnym sposobem - biologicznie wbu­dowanym. Jest darem od Boga, po to aby każdy człowiek - re­ligijny czy nie, hinduista, muzułmanin, ateista, komunista, kim­kolwiek się czuje - mógł uwierzyć w Boga. Jednocześnie seks w sposób naturalny daje poczucie, że istnieje coś „ponad" -po­nad ciało, ponad umysł.

Toteż z punktu widzenia kobiety należałoby zapamiętać i spróbować następujących trzech rzeczy. Po pierwsze, kiedy się kochasz, bądź aktywna. Kiedy jesteś bierna, wtedy właśnie zdarzają się takie problemy. Ale kiedy będziesz aktywna, łatwiej będzie ci je ominąć. Powiedz swojemu chłopakowi, żeby grał ro­lę kobiety, a ty przejmiesz rolę mężczyzny. Niech to będzie za­bawa. Pozwól mu być bardziej biernym, a ty przejmij inicjaty­wę. Gdy ktoś przejmuje inicjatywę, uaktywnia się, wkłada więcej energii, trudniej mu zatrzymać się w połowie. Kiedy jesteś bier­na, możesz w każdej chwili się wyłączyć, bo i tak prawie nie ucze­stniczysz w tym, co się dzieje. Jesteś jak widz. Stań się bardziej aktywna. Jest to rozwiązanie przejściowe. Kiedy już doświad­czysz, czym jest orgazm, nie będzie takiej potrzeby - znów bę­dziesz mogła grać rolę kobiety. To chwilowe. Toteż wytłumacz swojemu chłopakowi, że przez jakiś czas on musi by kobietą, a ty musisz być mężczyzną, być bardziej aktywna.

Po drugie, zanim zaczniecie się kochać, zatańczcie razem -dziko, śpiewając przy tym głośno, wyginając się w rytm muzy­ki. Wypełnijcie pokój zapachem. Niech to będzie bogaty rytuał... nieomal religijny. Ludzie nie dochodzą do stanu miłosnego upojenia krok po kroku. Dwoje ludzi siedzi obok siebie i na­gle zaczynają się kochać. To są gwałtowne przypływy - zbyt na­głe jak dla kobiety, choć nie nazbyt nagłe dla mężczyzny, bo dys­ponuje on innym rodzajem energii, a jego seksualność jest bardziej ograniczona do konkretnego miejsca w ciele. Seksual­ność kobiety jest całkowita; jest w nią włączone całe jej ciało. Toteż jeżeli nie ma gry wstępnej, kobieta nigdy nie wejdzie głę­boko w ten stan.

Tańcz więc, śpiewaj, niech obudzi się twoja energia, a potem bądź partnerem aktywnym. I nie ograniczaj się. Nie działaj zgo­dnie z jakimś planem - bądź szalona. Jeśli chcesz krzyczeć, ko­chając się, nie przejmuj się. Jeśli chcesz śpiewać, nie przejmuj się. Jeśli chcesz wydawać jakieś dziwne dźwięki, rób to - stanie się to jakby twoją mantrą.

I po trzecie, codziennie od rana do wieczora musisz nauczyć się zauważać, że twoja radość jest obecna w wielu różnych rze­czach. Kiedy jesz, jedz z radością, bo wszystkie sprawy są ze so­bą powiązane. Kiedy tańczysz, niech będzie w tym radość. Me­dytujesz - bądź radosna. Mówisz do kogoś - bądź łagodna, promienna, zachwycająca. Idziesz drogą - bądź przepełniona szczęściem. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, ile nam umyka. Nawet zwykłe przejście się drogą może sprawić wielką radość. Kto wie, może już nie będzie następnego dnia? Albo jutro mo­że nie będziesz już mogła spacerować tą drogą? Może jutro nie będzie cię i nie poczujesz już tego słonecznego ciepła na twarzy? Wiatr jutro będzie, ale ciebie może już zabraknąć. Kto wie cokolwiek o dniu jutrzejszym? Dziś może być dzień ostatni. Ciesz się każdą chwilą, jakby miała być ostatnia. Zagarnij wszy­stko, co ci daje, wyciśnij ją do ostatniej kropli, nic nie zostawiaj. Tak żyje się intensywnie i namiętnie. A seks jest po prostu jed­nym z skutków twojego nastawienia do życia, dlatego nie mo­żesz zmienić tylko seksu. Wszystkie sprawy są ze sobą powiąza­ne, musisz więc zmienić wszystko.

Jedz radośnie! Nie traktuj posiłku tak, jakby był konieczny, bo musisz nakarmić swoje ciało - ciesz się nim! Jest jak sakra­ment. Chodź radośnie - to dar od Boga, za który należy być wdzięcznym. Mówiąc do kogoś, mów promiennie.

Od tej chwili zacznij więc odnajdywać przyjemności w rze­czach, które pozornie nie mają zbyt wiele wspólnego z seksem. Efekt będzie taki, że jeśli one będą dla ciebie przyjemne, seks stanie się także przyjemny. Jeśli nie cieszą cię inne sprawy, nie będzie cieszył cię seks.

To właśnie wynika z moich obserwacji. Podejście do seksu bardzo wiele mówi, odkrywa prawdę o całej reszcie twojego ży­cia. Inne sprawy także nie będą sprawiać ci przyjemności, a jeśli, to tylko do pewnego momentu. Człowiek, którego przeraża szczęście, radość, boi się także wielu innych spraw. Toteż docho­dzi do pewnego momentu i zatrzymuje się.

Zastosuj się do powyższych trzech punktów, a za trzy tygo­dnie daj mi znać. Trzy tygodnie szalonego życia. Zapomnij o ludzkości - bądź zwierzęca, prawdziwie zwierzęca, a później z łatwością znów zrobię z ciebie człowieka. Aby poczuć, że jest się zwierzęciem, trzeba naprawdę głęboko wniknąć w siebie.

Jeżeli nie czujesz w sobie zwierzęcia, nie poczujesz także prawdziwie ludzkiej istoty. A jeśli nie jesteś prawdziwie ludzką istotą, nie będziesz w stanie odczuć swojej boskości. Wszystko ma swoje miejsce w hierarchii: zwierzęcość jest fundamentem świątyni, człowieczeństwo to jej ściany, a boskość to dach. Dach nie może istnieć bez fundamentów. Można mieć dach, ale jeśli nie ma ścian, jakże mówić o świątyni? Człowiek jest jak trzykondygnacyjny budynek: pierwsza kondygnacja to zwierzęcość, dru­ga - człowieczeństwo, trzecia -boskość. Zacznij więc od pozio­mu pierwszego, od samego początku -połóż kamień węgielny.

13. Impotencja

Pytanie: Za każdym razem gdy kocham się z kobietą, poja­wia się u mnie dziwny lęk przed impotencją.

Zachodnie podejście polega na tym, by załatwiać sprawy, robić coś! Ale jest kilka rzeczy, których nie można tak po prostu za­łatwić. Wtedy Zachód się wścieka! Na przykład sen i seks. Oto rzeczy, których nie możesz po prostu zrobić, toteż ludzie Zacho­du bardzo cierpią z powodu zaburzeń snu, braku snu, a także z powodu spraw seksu. Każdy martwi się, czy aby doświadcza tego w sposób prawidłowy. Orgazm jest nieosiągalny albo jest zaledwie odczuwany w jednym miejscu, albo jest za słaby, albo jest jedynie częściowy. Sen także nie jest dobry. Za dużo się śni. Bywa często, że ktoś się obudzi w nocy i musi czekać całymi go­dzinami, aby sen znów nadszedł. Ludzie próbują wielu sposo­bów, aby przywrócić sen: tabletek uspokajających, różnych sztu­czek, mantr lub medytacji transcendentalnej. Podobnie martwią się o seks. A to zamartwianie się oraz wysiłki stanowią problem sam w sobie.

Seks nam się zdarza; to nie jest coś, co musisz robić. Toteż powinieneś nauczyć się wschodniego rozumienia seksu, podej­ścia tantrycznego. Podejście tantryczne polega na tym, że kochasz swojego partnera. Nie musisz niczego planować, układać w głowie scenariuszy. Nie musisz robić niczego szczególnego: bądź kochający i dostępny. Bawcie się swoją energią. A kiedy zaczynacie się kochać, nie ma potrzeby starać się osiągnąć jak najwięcej. Bowiem wtedy będziesz udawał, tak zresztą jak i ta druga osoba. Ona będzie udawać wspaniałą kochankę, a ty wspaniałego kochanka... i oboje będziecie niezaspokojeni! Nie ma potrzeby niczego udawać.

To jest jak modlitwa bez słów. Kochać się - to jak medyto­wać. Jest to coś świętego, najświętszego ze świętych. Toteż gdy kochasz kobietę, bądź bardzo powolny... rozsmakuj się, uchwyć każdy zapach. Bardzo powoli: nie ma pośpiechu, nie ma potrze­by się śpieszyć; czasu jest pod dostatkiem.

I kiedy kochasz, zapomnij o orgazmie. Raczej czuj, że przy kobiecie następuje całkowite odprężenie, że rozluźniacie się w sobie nawzajem. Zachodni umysł nieprzerwanie myśli o or­gazmie: czy nadchodzi, jak uczynić go szybkim i wspaniałym, i te­mu podobne. Takie myślenie nie pozwala przepływać energii cia­ła. Nie pozwala na to, by ciało odnalazło najlepszy dla siebie sposób; umysł wciąż się wtrąca...

Odpręż się przy drugiej osobie. Jeśli nic się nie zdarzy, znaczy, że nie ma potrzeby, aby się zdarzyło. Jeśli nic się nie zdarzy, jest to właśnie to, co miało się zdarzyć... i także jest to piękne! Orgazm nie jest czymś, co musi się pojawiać co­dziennie. Seks powinien być po prostu przebywaniem razem, stapianiem się ze sobą. Wtedy można kochać się przez pół go­dziny, godzinę, po prostu nawzajem się odprężając. Tak osią­ga się stan całkowitego odrzucenia umysłu, bo nie jest on po­trzebny. Miłość to jedyne zjawisko, do którego nie jest potrzebny umysł. Tu właśnie Zachód robi błąd: używa umys­łu nawet w tym przypadku!

Rozluźnijcie się więc przy sobie i zapomnijcie o umyśle. Na­pawajcie się pełnią obecności drugiej osoby, waszym spotkaniem i zatraćcie się w tym. Niech to niczemu nie służy, bo nie ma ni­czemu służyć. Jednego dnia odczujecie spokojną satysfakcję; nie będzie fajerwerków. Jedynie pełna relaksacja, która daje mak­simum odczuć, bo ma przecież swoją własną głębię. Innego dnia ciało osiągnie pełnię orgazmu, ale także i to przyjdzie sa­mo z siebie; ty po prostu tam będziesz.

Czasem będzie to spokojna przyjemność, czasem pełnia or­gazmu... to pewien rytm. Nie możesz osiągać pełni codziennie. Jeśli tak by było, twoja pełnia stałaby się niewielka. Musisz do­chodzić do swoich pełni przez takie dni, kiedy odczuwasz jedy­nie satysfakcję. Pół na pół. Czasem będzie to spokojna satysfak­cja. Zagubisz się w jej ciemności, ukojeniu i ciszy. I tak właśnie zapracujesz na odczucie pełni. Któregoś dnia energie są goto­we i to właśnie one podążają ku osiągnięciu pełni. To nie tyje tam zabierasz. Jakże byłbyś w stanie to zrobić? Kimże jesteś, aby umieć to zrobić? W stanie spokojnej satysfakcji gromadzi się energia; z niej właśnie rodzi się pełnia odczuwania. Wtedy na­stępuje wspaniały orgazm; cała twoja istota przesycona jest po­czuciem przyjemności.

W stanie odczuwania pełni będzie ci towarzyszyć przyjem­ność, w stanie odczuwania satysfakcji - spokój. Oba te odczu­cia są piękne. W końcu spokój jest bardziej potrzebny niż przy­jemność, gdyż przyjemność jest chwilowa: nie możesz stać na szczycie dłużej niż przez chwilę. Szczyt oznacza, że jest to coś bardzo małego; jak wierzchołek piramidy. Nie możesz pozostać na nim zbyt długo, jedynie przez chwilę. Ale możesz długo trwać w stanie spokojnego zadowolenia. Obie sytuacje coś dają; obie­ma można się cieszyć. Obie mają duże znaczenie i pomagają ci się rozwijać.

Tantra głosi, że odczuwanie spokojnej przyjemności jest do­skonalsze niż szczytowanie. Pełen orgazm jest niedojrzały, spo­kojna przyjemność zawiera w sobie wielką dojrzałość. Szczyt or­gazmu to podekscytowanie: jest gorączkowy, pełen pasji. Zachwyca, lecz ten zachwyt jest męczący. Spokojna przyjemność nie zachwyca, ale ma w sobie ciszę, dzięki czemu jest cenniej­sza, wywiera większy wpływ. Pozostanie w tobie przez cały dzień. Jeśli już raz tam byłeś, będzie ci towarzyszyć. Pełnia ulegnie za­pomnieniu, będziesz wyczerpany, zaśniesz. Spokojna przyjem­ność będzie trwać. Przez wiele dni będziesz odczuwać jej efek­ty. Poczujesz się zrelaksowany, scalony w jedność.

Oba odczucia są dobre, ale nie można ich na życzenie wy­wołać. Można im tylko ulec. Toteż miłość jest takim rodzajem relaksacji, w którym należy zgodzić się na wszystko.

14. Poczucie odrzucenia

Pytanie: Czasami chcę się schować pod ziemię, zwłaszcza kie­dy mam menstruację.

Energia to fale. Czasami są przypływem, czasami odpływem. Kiedy trwa przypływ, bardzo łatwo jest nam pozostawać w związ­kach, być otwartym, kochać, brać, dawać, ale kiedy następuje odpływ, wtedy energia maleje, a komunikowanie się z innymi staje się coraz trudniejsze, prawie niemożliwe. Oba stany przy­chodzą i odchodzą - oba są częścią życia. Nie ma w tym nicze­go złego, są naturalne - pamiętaj więc, żeby je akceptować. Kiedy odczuwasz odpływ, nie usiłuj się komunikować, nie otwie­raj się na siłę, bo takie otwarcie nie będzie otwarciem. Nastał czas nasienia. Możesz się teraz zamknąć i pozostać w sobie. Sko­rzystaj z tego czasu, aby głęboko pomedytować. Jest on doskonały dla medytacji. Kiedy zaś masz przypływ, a energia płynie i narasta, wtedy jest czas na miłość. Wtedy wchodź w związki, bądź otwarta, dziel się z innymi. To czas zbiorów, ale nie może trwać przez cały rok. Mówi się, że nawet anioły w niebie nie śpie­waj ą przez cały czas, na okrągło.

Kiedy więc czujesz w sobie pieśń, śpiewaj. A kiedy czujesz, że wszystko się zamyka, pomóż, aby się zamknęło. To właśnie znaczy być naturalnym. Bycie naturalnym nie oznacza, że za­wsze trzeba być otwartym - nie jesteś sklepem całodobowym. Są chwile, kiedy trzeba się zamknąć, bo jeśli nie, to wszystko stanie się nudne, monotonne, męczące. Nie ma potrzeby ciąg­le się uśmiechać. Robią to tylko politycy, najwięksi głupcy na świecie.

Są takie dni, kiedy łzy przynoszą ulgę, powinny przynieść ul­gę. Są dni kiedy czujesz się smutna. Smutek jest piękny, toteż kiedy czujesz się smutna, bądź smutna. Kiedy czujesz się szczęś­liwa, bądź szczęśliwa. Być prawdziwym sobą oznacza niesprzeciwianie się temu, co się dzieje. Wejdź w to... zaufaj. Nocą płat­ki lotosu są stulone, rankiem znów się otwierają - ale to jest właśnie naturalny proces.

W naszych czasach - szczególnie w pokoleniu młodych - wi­dzimy nowe zjawisko: trzeba być zawsze otwartym, trzeba być zawsze kochającym. To jakiś nowy rodzaj tortury, nowy rodzaj nacisku, nowa moda w dziedzinie przemocy. Nie ma takiej po­trzeby.

Prawdziwy człowiek to ten, który trwa bez względu na oko­liczności; możesz mu ufać. Kiedy jest smutny, możesz mu wie­rzyć, że naprawdę odczuwa smutek; jest prawdziwym człowiekiem. Kiedy się zamyka, możesz mu wierzyć. Chce pozostać wewnątrz siebie - to jak stan medytacji. Nie chce wychodzić na zewnątrz, jest w głębokiej introspekcji. Dobrze! Kiedy się śmieje i rozmawia, znaczy to, że chce być w kontakcie, wyjść na ze­wnątrz siebie i dzielić się. Możesz na nim polegać.

Nie próbuj więc wymuszać na sobie niczego, co wymyśli twój umysł. Miej swoje zdanie, a umysł ma za nim podążać, służyć mu. Tylko że umysł zawsze usiłuje stać się panem. Nie myśl, że na obecnym etapie coś jest nie tak jak powinno. Po prostu przejdź przez ten okres, a stopniowo będziesz mogła zauważyć, że to powtarza się co miesiąc. Przez kilka dni bę­dziesz bardzo otwarta - przez kilka będziesz zamknięta. U kobiet jest to bardziej widoczne niż u mężczyzn. Okresowość jest charakterystyczna dla kobiet ze względu na ich cykl miesiączkowania, ich chemię; chemia ciała zmienia się regu­larnie - dwadzieścia osiem dni i znów następuje menstruacja - tak funkcjonuje wewnętrzny zegar.

Prawdę mówiąc, podobnie dzieje się też z mężczyznami, ale u nich ma to mniejsze natężenie, jest mniej widoczne. Ostatnio pewni naukowcy odkryli, że mężczyźni mają także swój cykl miesięczny, choć nie jest on widoczny, bo nie to­warzyszy mu krwawienie. Mężczyzna doświadcza takiego sta­nu podobnie jak kobieta, która przez cztery dni w miesiącu przechodzi okres obniżonej energii. Nie jest to stan fizyczny, tak widoczny; jest bardziej psychiczny, bardziej wewnętrzny.

Jeśli obserwujesz swoje stany, będziesz mogła je przewi­dzieć... Zacznij notować w kalendarzu. Wydaje mi się, że two­je nastroje zmieniają się zgodnie z fazami Księżyca, toteż obser­wuj i zauważ związek między nimi. Prowadź notatki przez miesiąc, dwa, a potem będziesz mogła łatwo je przewidzieć. I dzięki temu możesz sobie łatwiej coś zaplanować.

Kiedy chcesz się spotykać z przyjaciółmi, nie rób tego, gdy jesteś w stanie zamknięcia. Spotykaj się, gdy jesteś otwarta. Nie ma w tym nic złego - to naturalny proces.

15. Hipochondria

Pytanie: Ciągle martwię się o swoje ciało, że się rozchoruję. Możesz mi coś doradzić?

Jeśli za dużo myślisz o ciele, zaczyna ono chorować, a kiedy za­cznie chorować, to naturalnie myślisz o nim jeszcze więcej. To się staje błędnym kołem.

Nawet jeśli zdrowy człowiek, całkowicie zdrowy, zacznie myśleć o swoim żołądku: jak on sobie poradzi z trawieniem te­go czy tamtego i co dalej się stanie - w ciągu dwudziestu czte­rech godzin jego żołądek będzie podrażniony. A gdy to się sta­nie, będzie myślał jeszcze intensywniej. Właściwie nic złego nie działo się z ciałem. To jedynie jakaś myśl, która się zagnieź­dziła w głowie. Medycyna nie może pomóc, bo nie leczy myśli. Możesz więc chodzić od doktora do doktora, ale żaden ci nie pomoże. A nawet może zaszkodzić, bo ich lekarstwa mają przecież działanie, tyle że nie uleczą twoich myśli. Ta choro­ba nie istnieje. To tylko pomysł w twojej głowie. Toteż ich le­karstwa będą miały działania niepożądane (wszystkie one są przecież truciznami).

Im bardziej zawodni okazują się lekarze, tym bardziej jesteś zaniepokojony swoim ciałem. Wtedy pojawia się świadomość ciała. Człowiek staje się coraz bardziej wyczulony na ten temat. Wystarczy mała zmiana, byle problem, jakiś drobiazg i wpada w panikę. Panika zaś powoduje, że ciało zaczyna reagować co­raz mocniej.

Najważniejsze, moim zdaniem, jest porzucić tę myśl. Zacząć żyć. Zdarzyło się kiedyś...

Doktor powiedział pewnemu człowiekowi, że zostało mu tylko sześć miesięcy życia. Mężczyzna ten cierpiał na najróżniejsze choroby przez ostatnich dwadzieścia lat. Wszystko, co tylko może przytrafić się człowiekowi, zdarzało się jemu. Był nie­zwykle bogaty, a jego lekarz miał już dosyć jego hipochondrii. Z powodu czystego znudzenia pacjentem powiedział więc:

- Już długo nie pożyjesz, zapomnij więc o wszystkich doleg­liwościach. Za sześć miesięcy umrzesz. To pewne. Nikt cię nie może uratować. Jeśli chcesz sobie pożyć, zrób to przez tych sześć miesięcy.

Skoro mam żyć jeszcze tylko sześć miesięcy, to jaki jest sens zawracać sobie głowę dolegliwościami ciała?" - pomyślał męż­czyzna. I po raz pierwszy w życiu przesunął swoją uwagę na coś innego. Zamówił najlepsze ubrania, kupił najlepsze samocho­dy i zaplanował podróż dookoła świata. Zwiedził każde miej­sce, które zawsze chciał zobaczyć, ale nie mógł z powodu cho­rowitego ciała. Podróżował dookoła świata, jadł wszystko to, na co miał ochotę, kochał się z kobietami, kupował wszystko, co mu się podobało... żył pełnią! Zbliżała się śmierć, nie było więc potrzeby oszczędzać. Gdy wrócił po sześciu miesiącach, czuł się zdrowiej, niż kiedykolwiek wcześniej. Przeżył jeszcze trzydzie­ści lat, a problem hipochondrii nigdy już się nie pojawił.

Musisz odrzucić te przekonania. Dobra byłaby tu naturopa­tia, bo tak naprawdę nie jest ona jedną z „-patii", jest po pro­stu wypoczynkiem. Ale nie popadnij w chwilową modę, bo to właśnie byłoby chore. Naturopatia sama w sobie jest sposobem na wypoczynek dla ciała, stwarzaniem ciału sytuacji, które przy­bliżają je do stanu naturalnego. To jak dostrajanie się do natu­ry instynktownej; nie ma to nic wspólnego z medycyną. Należy strzec się tylko, by naturopatia nie stała się chwilową modą. Wte­dy staje się groźniejsza niż choroba. Tak się czasem zdarza... Na­turopatia pomaga wielu ludziom, ale bywa tak, że człowiek, któremu pomogła, staje się na nią chory. Staje się ona jego sposobem na życie. Człowiek ciągłe myśli, co jeść, a czego nie jeść, dokąd iść, a dokąd nie iść, o ekologii i tych wszystkich sprawach. Wtedy życie znów staje się trudne. Nie powinieneś oddychać, bo powietrze jest zanieczyszczone. Nie powinieneś jeść w hote­lu, bo dania nie są przygotowywane w sposób naturalny. Nie mo­żesz jeść tego czy tamtego, bo wolno ci jeść tylko żywność na­turalną. Nie powinieneś mieszkać w mieście. A potem każda kolejna sprawa się komplikuje.

Pamiętaj, naturopatia to po prostu dobry wypoczynek. Co ja­kiś czas bez szczególnego powodu każdy człowiek powinien iść do kliniki naturopatycznej i wypocząć przez dwa, trzy tygodnie, miesiąc, dwa miesiące - tak długo, jak może sobie pozwolić, i bez konkretnej przyczyny. Cieszyć się naturą, naturalnym jedze­niem, kąpielami, sauną, masażami. Bez konkretnej przyczyny, po prostu dla przyjemności, dla czystej przyjemności, która z te­go wynika. Przestań myśleć, że jesteś chory. Myśl o królu, któ­ry mieszka w tobie; ciało jest jego pałacem.

16. Pobudzanie zmysłów

Pytanie: W moją pracę zaangażowany jest głównie intelekt, a większość czasu spędzam przy komputerze. Często czuję się jakbym był z drewna.

Wejdź głębiej w swoje ciało. Ożyw swoje zmysły. Patrz z czuło­ścią, smakuj z czułością, dotykaj z czułością, wąchaj z czułością. Każ swoim zmysłom pracować coraz więcej. Doświadczysz na­gle tego, że energia, która była skierowana zanadto do głowy, zaczyna płynąć po całym ciele. Głowa ma skłonności dyktator­skie. Jak monopolista zagarnia do siebie energię, skąd tylko mo­że. Zabija zmysły. Głowa pobiera około osiemdziesiąt procent energii, tak że jedynie dwadzieścia pozostaje na resztę ciała.

Oczywiście ciało cierpi, a wraz z nim także ty, ponieważ możesz być szczęśliwy jedynie, gdy funkcjonujesz jako całość, organiczna jednostka; kiedy każda część twojego ciała i jaźni otrzymuje swoją porcję energii, nie więcej, nie mniej. Wtedy funkcjonu­jesz w rytmie. Masz w sobie równowagę.

Równowaga, szczęście, zdrowie - to części składowe jedne­go zjawiska, spójnej całości. Doświadczasz go, kiedy jesteś szczęśliwy, zdrowy, w harmonii.

Głowa wprowadza zamieszanie. Ludzie zatracili wiele zdol­ności. Nie czują zapachów. Stracili zdolność wyczuwania zapa­chów. Stracili zdolność smakowania. Słyszą tylko niektóre dźwięki. Stracili ucho. Ludzie nie wiedzą, co naprawdę znaczy dotyk. Ich skóra stała się martwa. Zatraciła miękkość i wrażli­wość. Głowa rządzi wszystkim jak Adolf Hitler, lekceważąc re­sztę ciała. Rozrasta się coraz większa i większa. Człowiek prze­radza się w swoją własną karykaturę - wielka głowa i zwisające małe kończyny.

Przywróć siłę odczuwania swoim zmysłom. Wszystko, co ro­bisz, rób dłońmi: dotykaj ziemi, drzew, kamieni, ciała, ludzi. Rób wszystko to, co nie wymaga myślenia, wysiłku intelektual­nego. I niech ci to sprawia radość. Wtedy twoja głowa stopnio­wo stanie się coraz bardziej odciążona. To dla niej dobrze, bo kiedy jest przeciążona, myśli, ale nie potrafi niczego wymyślić. Jakże umysł pełen problemów mógłby myśleć? Do myślenia po­trzebna jest jasność umysłu. Nie może on być spięty, jeśli ma dobrze myśleć. Zakrawa to na paradoks, ale żeby myśleć, po­trzebujesz pustego umysłu. Wtedy możesz myśleć z łatwością, natychmiast, intensywnie. Postaw sobie jakikolwiek problem, a twój pusty umysł zacznie go rozwiązywać. Masz przecież tak­że intuicję. Dzięki temu osiągniesz po prostu wnikliwe zrozu­mienie całej sprawy.

Kiedy umysł jest przeciążony myślami, wówczas myślisz du­żo, ale bezcelowo. Nie daje to żadnych rezultatów; nic nie ma w głowie. Kręcisz się w kółko; robisz wiele hałasu, ale rezultat jest żaden.

Nie robisz więc głowie „na złość", kiedy rozdzielasz energię na wszystkie zmysły. To raczej dla jej dobra, bo gdy zapewnisz jej równowagę, będzie lepiej funkcjonować. W przeciwnym przypadku zapycha się. Panuje w niej tak wielki ruch... prawie jak w godzinach szczytu; przez całą dobę ruch jak w godzinach szczytu.

Ciało jest piękne. Wszystko, co ma związek z ciałem, jest piękne.

17. Wrażliwość

Pytanie: Co to jest wrażliwość?

Wrażliwość oznacza, że jesteś otwarty, że masz otwarte drzwi, że jesteś gotowy pulsować wraz z życiem. Kiedy zaczyna śpiewać ptak, człowiek wrażliwy natychmiast odczuwa ten śpiew w głębi swojego jestestwa. Osoba niewrażliwa nie słyszy tego wcale albo odbiera jak hałas. Nie przenika on do jej serca. Ku­kułka zaczyna kukać, a wrażliwy człowiek odczuwa jakby to ku­kanie dochodziło nie z zagajnika, ale z głębi jego własnej du­szy. Staje się jego własnym wołaniem, tęsknotą za doskonałością, tęsknotą za wszystkim rym, co kocha. W takiej chwili obserwator i obserwowany przedmiot to jedno. Widząc piękny kwiat w rozkwicie, człowiek wrażliwy kwitnie wraz z nim, staje się tym kwiatem.

Osoba wrażliwa jest płynna, faluje. Coś się zdarzy, a ona się z tym utożsamia. Widząc wschód słońca, sama staje się wschodem słońca. Patrząc w noc, ciemną noc, piękną, milczącą ciem­ność, sama staje się ciemnością. O świcie staje się światłem.

Jest wszystkim tym, czym jest życie. Smakuje życie w każdym drobiazgu, we wszystkim, co nadchodzi. Staje się więc bogata prawdziwym bogactwem. Słuchając muzyki, jest muzyką, słucha­jąc szumu wody, staje się szumem. A kiedy wiatr hula w bam­busowym zagajniku i łamią się bambusy... ona znajduje się tuż, tuż. Jest w samym środku tych zdarzeń, jest bambusem.

Mistrz zen rzekł do swojego ucznia, który chciał namalować bambus: „Najpierw idź i stań się bambusem". Był to utalento­wany malarz, zdał wszystkie egzaminy z wyróżnieniem. Jego imię już zaczynało być sławne. A Mistrz powiedział: „Idź do la­su, żyj pośród bambusów przez kilka lat, stań się jednym z nich. A kiedy to nastąpi, wróć i maluj; nie wcześniej. Jakże mógłbyś namalować bambus, jeśli nie wiesz nic o jego uczuciach? Mo­żesz namalować bambus z zewnątrz, ale to będzie po prostu fo­tografia".

Taka jest właśnie różnica między fotografią a malarstwem. Fotografia nigdy nie będzie jak namalowany obraz. Nieważne, jak poprawnie, artystycznie wykonana, pozostanie jedynie od­biciem zewnętrznego wyglądu bambusa. Żaden aparat fotogra­ficzny nie ma wglądu w duszę.

Kiedy wymyślono fotografię, wśród malarzy zaczął narastać lęk, że zapewne malarstwo straci swoją atrakcyjność i dotychcza­sową pozycję; fotografia przecież będzie się udoskonalać z każ­dym dniem i wkrótce spełni wszystkie wymagania. Lęk ten był całkowicie bezpodstawny. Więcej: choć po wynalezieniu apara­tu fotograficznego nastąpił rozwój fotografii, jednak równocześ­nie malarstwo zyskało nowy wymiar, nowe wizje, nowe postrze­ganie. Malarstwo stało się bogatsze; musiało się takie stać. Zanim wynaleziono aparat fotograficzny, malarz pełnił jego rolę.

Mistrz powiedział: „Idź do lasu". Uczeń poszedł i został tam przez trzy lata wśród bambusów, bez względu na pogodę. Bo kie­dy pada deszcz, bambus przejawia pewien rodzaj radości, kie­dy wieje wiatr, bambus ma inny nastrój, a w dzień słoneczny, oczywiście, wszystko znów się zmienia. Kiedy zaś do bambuso­wego zagajnika przylatuje kukułka i zaczyna kukać, bambusy na­wiązują z nią cichy kontakt. Uczeń miał tam przebywać przez trzy lata. I stało się. Pewnego dnia, siedząc pośród bambusów, zapomniał, kim jest. Wiatr zaczął wiać, a on zaczął się kołysać jak bambus. Zdał sobie sprawę, że już od pewnego czasu nie jest człowiekiem. Wniknął w duszę bambusa i od tego dnia mógł już je malować.

Takie namalowane bambusy mają zupełnie inne cechy. Nie uchwyci ich żadna fotografia. Fotografie są piękne, ale martwe. Ten obraz jest żywy, bo przedstawia dusze bambusów wraz z wszystkimi nastrojami, w całym ich bogactwie, we wszystkich porach roku. Jest tam smutek i radość, i śmierć, i ekstaza. Jest tam zawarte wszystko, co bambus wie; całe jego życie.

Być wrażliwym znaczy być otwartym na tajemnice życia. Stań się bardziej wrażliwy i przestań potępiać siebie. Niech twoje cia­ło otworzy się jak drzwi.

18. Za dużo jedzenia, za mało seksu

Pytanie: Od czasu kiedy rozstałam się z partnerem, za dużo jem i tyję. Jak odzyskać równowagę i mniej jeść?

Zawsze gdy energia seksualna przepływa nieprawidłowo, za­czyna ona koncentrować się na jedzeniu. Jedzenie i seks to dwa przeciwstawne bieguny; nawzajem się równoważą. Jeśli masz za dużo seksu, twój apetyt na jedzenie znacznie się zmniejszy. Jeśli pozbawisz się seksu, twoje zainteresowanie jedzeniem zmieni się w obsesję. Nie pomoże ci nic, co ma bez­pośredni związek z jedzeniem, a jeśli będziesz próbować, wpędzisz się w kłopoty. Przez parę dni możesz się powstrzy­mywać od jedzenia, ale problem znów się pojawi i to ze zdwo­joną siłą. Będziesz musiała popracować ze swoją energią sek­sualną.

Najwcześniejsze doświadczenia dziecka, związane z jedze­niem i z miłością, są mocno ze sobą powiązane. Z matczynej piersi dostaje ono zarówno jedzenie, jak i miłość. Kiedy od­czuwa miłość, nie przejmuje się pokarmem; matka musi go nakłaniać do jedzenia. Jeśli nie dostaje wystarczająco dużo miłości, nie chce odkleić się od piersi, bowiem boi się przyszłości. Musi najeść się tak dużo, jak tylko możliwe, bo nie wiadomo, kiedy matka znów będzie przy nim.

Fizyczne piękno czy brzydota nie są zbyt ważne. Naprawdę się liczy wnętrze. Mogę cię nauczyć, jak stać się wewnętrznie pięknym, czyli naprawdę pięknym. Jeśli już taki się staniesz, twój wygląd zewnętrzny nie będzie miał wielkiego znaczenia. Twoje oczy będą błyszczały radością, twoja twarz będzie przepełniona światłem. Twój wygląd fizyczny nie będzie ważny, bo będzie z ciebie promieniować wdzięk i piękno.

Jeśli dziecko otrzymuje wystarczająco dużo miłości, ma po­czucie pewności siebie, nie obawia się niczego. Zawsze gdy po­trzebuje, matka jest i będzie dla niego; może ufać jej miłości. Ale jeśli matka nie kocha, wtedy dziecko nie ma zaufania; wte­dy musi ssać tak dużo, jak tylko może zmieścić. Przejada się.

Kiedy więc dziecko nie dostaje miłości, zaczyna się intere­sować jedzeniem. Jeśli zaś ma miłości pod dostatkiem, jedze­nie go nie interesuje, a raczej interesuje w sposób naturalny -o tyle, o ile jest potrzebne ciału.

Jeśli blokujesz swoją energię miłości, zamieni się ona w za­interesowanie jedzeniem. Jeśli chcesz to zmienić, musisz zwró­cić większą uwagę na miłość, stać się bardziej kochająca. Zacznij od tego, że pokochasz swoje ciało, że będziesz się nim cieszyć. To wspaniałe zjawisko, to podarek. Tańcz, śpiewaj, czuj i doty­kaj swoje ciało.

Jeśli nie kochasz swojego ciała, nikomu innemu także nie pozwolisz go pokochać. Ktoś, kto będzie próbował, wyda ci się śmieszny, głupi. Jeśli ty nie kochasz swojego ciała, co on w nim może widzieć? ly nie widzisz nic specjalnego! Dopóki nie dostrzeżesz piękna swojego ciała, nie zaakceptujesz tak­że tego, że ktoś cię kocha. Wyda ci się, że pewnie jest głupi i tyle.

Podejdź do swojego ciała z miłością. A jeśli nadarzy się okazja przytulić kogoś, potrzymać za rękę, kochać, nie zmar­nuj jej. Sama się zdziwisz, jak przesunięcie się w kierunku mi­łości zmniejszy twoje zainteresowanie jedzeniem. Być zako­chanym to wspaniałe uczucie; zapychać się jedzeniem to coś okropnego. Nie chcę przez to powiedzieć, że jedzenie nie jest wspaniałe, ale jest ono wspaniałe tylko wtedy, gdy jemy ilo­ści, które możemy przyswoić. Kiedy jesz za dużo, staje się to okropne.

A oto jedna ze wspaniałych cech miłości: nigdy nie jest jej za dużo. Nikt nie może kochać aż do ekstremum; nie ma bo­wiem ekstremum. Kiedy jesz, wpychasz rzeczy w siebie; kiedy kochasz, dzielisz się, dajesz. Odczuwasz ulgę. A im więcej da­jesz, tym więcej miłosnej energii przepływa. Stajesz się jak rze­ka, już nie jesteś stojącą wodą w stawie.

A teraz to właśnie zrobiłaś: zmieniłaś swoją energię w nie­ruchomy staw.

Wyrwij się z tego! Bez żadnego powodu przegapiasz to całe piękno, które miłość i tylko miłość może przynieść, a w zamian męczysz się z problemem nadmiaru jedzenia.

19. Odtruwanie ciała przez post

Pytanie: Czy uważasz, że głodówka jest dobrą metodą na od­truwanie ciała? Ostatnio przeszłam na dietę wegetariańską.

Zawsze kiedy podejmujesz post, ograniczasz pracę swojego cia­ło związaną z trawieniem. W tym czasie może się ono zająć wy­rzucaniem martwych komórek, toksyn. Tak samo jak pewnego dnia, w sobotę lub w niedzielę, kiedy masz wolne, zostajesz w do­mu i przez cały dzień sprzątasz. Przez tydzień byłaś tak zajęta in­nymi sprawami, że nie miałaś na to ani chwili. Kiedy ciało nie ma nic do trawienia, bo nic nie jesz, zabiera się za sprzątanie. Proces zaczyna się samoczynnie, a ciało pozbywa się wszystkie­go, co mu niepotrzebne, co stanowi jedynie obciążenie. Post jest metodą oczyszczenia. Co jakiś czas jest wspaniały: nic nie robić, nie jeść, odpoczywać, przyjmować tak dużo płynów jak to moż­liwe, zrelaksować się - a ciało się oczyści.

Czasem, gdy uważasz, że potrzebujesz pościć dłużej, też mo­żesz to zrobić - ale miej na uwadze głęboką troskę o ciało. Jeśli odczujesz jakiś negatywny skutek, przerwij głodówkę. Kiedy post pomaga ciału, odczuwasz przypływ energii, zwiększoną żywot­ność, stan odmłodzenia, witalności. takie powinno być kryterium: kiedy poczujesz, że stajesz się słabsza, kiedy stajesz się lekko roz­dygotana, musisz zrozumieć, że ten etap nie jest już oczyszcza­niem. Zaczęła się destrukcja. Powstrzymaj ją.

Każdy powinien rozumieć zasady postu, a nawet więcej -powinno się pościć pod opieką kogoś, kto pości już od da­wna i dobrze zna zasady, wszystkie symptomy. Taki ktoś wie, co się dzieje, gdy głodówka staje się wyniszczająca, i jak do tego nie dopuścić. Po odbyciu prawdziwej, odtruwającej gło­dówki poczujesz się jak nowa, młodsza, czyściejsza, lżejsza, szczęśliwsza, a ciało będzie lepiej funkcjonować, bo pozbyło się obciążenia.

Post potrzebny jest tylko w przypadku nieprawidłowego odży­wiania. Gdybyśmy odżywiali się prawidłowo, nie byłoby takiej po­trzeby. Niestety, wszyscy to robimy: odżywiamy się źle. Człowiek zagubił swoją ścieżkę. Żadne ze zwierząt nie odżywia się tak, jak człowiek; one wybierają jedynie kilka pokarmów. Jeśli wprowa­dzisz bizona do ogrodu i zostawisz tam, będzie on jadł tylko pe­wne konkretne trawy. Nie zacznie jeść wszystkiego naraz -jest pod tym względem wybredny. Ma wyczucie tego, co może jeść, a cze­go nie. Człowiek pod tym względem jest całkowicie zagubiony, nie ma takiego wyczucia. Je wszystko naraz. Właściwie trudno było­by znaleźć coś, co nie stanowi pożywienia dla ludzi w tej, czy in­nej części świata. Gdzieś je się mrówki. Gdzie indziej węże. Jeszcze gdzie indziej - psy. Człowiek zjada wszystko. Oszalał. Nie wie, co jest zgodne z jego ciałem, a co nie. Jest całkowicie zagubiony. Zgodnie ze swą naturą człowiek powinien być wegetarianinem, gdyż jego ciało jest przystosowane do żywności wegetariań­skiej. Nawet naukowcy potwierdzają fakt, że struktura ludzkie­go organizmu na to wskazuje. Pochodzimy od małpy. Małpy są wegetarianami. Całkowitymi wegetarianami. Jeśli Darwin ma rację, człowiek powinien być wegetarianinem. Są sposoby oceny, czy dany gatunek zwierząt jest roślino- czy mięsożerny: zależy to od długości jelit. Zwierzęta mięsożerne mają krótkie je­lita. Tygrysy, lwy mają krótkie jelita, gdyż mięso jest pokarmem już strawionym. Nie potrzebne są długie jelita. Trawienie zostało dokonane przez zwierzę. Kiedy jemy mięso zwierzęce, jest ono już częściowo przetrawione - nie wymaga długich jelit. A czło­wiek ma jedne z najdłuższych jelit, co oznacza, że jest wegeta­rianinem. Charakterystyczny dla niego jest długi proces trawie­nia i duża ilość ekskrementów, które ma wydalić.

Jeśli człowiek mimo to nie jest wegetarianinem i spożywa jed­nak mięso, powoduje zakłócenia w funkcjonowaniu swojego ciała. Wielu wschodnich mędrców - Budda, Mahavira - pod­kreślali ten fakt. Nie chodzi o to, że nie należy stosować prze­mocy - to jest sprawa wtórna. Rzecz w tym, że jeśli chcesz wejść w głęboką medytację, twoje ciało musi być lekkie, naturalne, unoszące się płynnie. Twoje ciało musi zostać odciążone. Tym­czasem ciało mięsożercy jest ciężkie.

Zaobserwuj, co się dzieje, gdy zabijasz zwierzę. Oczywiście, nikt nie chce być zabity. Życie chce trwać, zwierzę nie ginie ocho­czo. Jeśli ktoś chciałby cię zabić - nie poddałbyś się temu z ocho­tą. Jeśli lew rzuci się na ciebie, co będzie się działo w twoim umyśle? A kiedy ty zabijasz lwa? Strach, śmierć, ból, przeraże­nie, wściekłość, przemoc, rozpacz - zwierzę doznaje wszystkich tych odczuć. W całym jego ciele rozprzestrzenia się przemoc, ból, agonia. Całe jego ciało wydziela toksyny, trucizny. Wszystkie gruczoły wydzielają truciznę, bo zwierzę umiera wbrew swojej woli. Jesz mięso, które zawiera te wszystkie trucizny. Cała ener­gia jest zatruta, a toksyny te przyjmuje twoje ciało.

Mięso, które jesz, stanowiło część ciała zwierzęcia, pełniło w nim określone funkcje. W zwierzęciu funkcjonował także pe­wien określony poziom świadomości. Twój poziom znajduje się wyżej i kiedy jesz mięso, twoje ciało schodzi na niższy poziom, poziom zwierzęcia. Tak tworzy się rozbieżność pomiędzy two­ją świadomością a twoim ciałem, co powoduje narastanie na­pięcia i rozdrażnienia.

Powinniśmy jeść to, co jest dla nas naturalne: owoce, orze­chy, warzywa. Tyle, ile tylko chcemy. Rzecz w tym, że właśnie tych pokarmów nie jesteśmy w stanie zjadać więcej niż organizm potrzebuje. Naturalne pożywienie dostarcza uczucia sytości, ponieważ w pełni zaspokaja potrzeby ciała, daje poczucie nasycenia. Nigdy nie dają tego uczucia pokarmy nienaturalne. Kiedy zajadasz się lodami, nie uzyskujesz poczucia sytości. Na­wet gorzej: wciąż masz ochotę na więcej lodów. To nie jest po­żywienie. Twój umysł jest oszukiwany. Nie jesz po to, aby zaspo­koić potrzeby ciała, lecz by delektować się smakiem. Język staje się decydentem.

Nie powinniśmy mu na to pozwalać, bo nie wie on nic o żo­łądku, nie wie nic o potrzebach ciała. Język ma pewną konkretną pracę do wykonania - oceniać smak pożywienia. Powinniśmy pozwalać mu oceniać, czy jedzenie będzie smaczne, czy też nie. Niech pełni właściwą mu funkcję - strażnika - ale nie de­cydenta, bo inaczej wszystko się pomiesza.

20. Pościć i ucztować

Jeżeli masz czasem odczucie, że pragnienie postu przychodzi w sposób naturalny, nie jako narzucona zasada, nie jako filozofia, którą należy stosować, nie poprzez narzuconą sobie dyscyp­linę, ale jako twoja wewnętrzna potrzeba - jest to dobry znak. Pamiętaj także o tym, że dzięki twój emu postowi, będziesz mógł za jakiś czas znów pozwolić sobie na ucztowanie. Post jest jedy­nie sposobem, a nie celem samym w sobie, i można go stosować stosunkowo rzadko. Zresztą, jeśli masz pełną świadomość tego, co wkładasz do ust, i jeśli to ci smakuje nigdy nie zjesz tego nazbyt dużo.

Nie chcę kłaść nacisku na stosowanie jakichś diet, ale na zwracanie uwagi -jedz dobrze i czerp z tego jak największą ra­dość. Pamiętaj, że jeśli nie smakuje ci to, co jesz, będziesz mu­siał zjeść więcej, aby to sobie zrekompensować. Jeżeli jedzenie ci smakuje, zjesz mniej, bo nie będziesz musiał niczego nadra­biać. Jedząc powoli, smakując każdy kęs, dokładnie przeżuwając, jesteś tym całkowicie pochłonięty. Jedzenie powinno stać się formą medytacji.

Nie jestem przeciwny smakowi, ponieważ nie jestem przeciw­ny zmysłom. Odczuwanie wszystkimi zmysłami oznacza bycie in­teligentnym, oznacza życie pełnią. Tak zwane religie usiłowały nas znieczulić, otępić. One są przeciwko odczuwaniu smaku, wo­lałyby, aby język stracił zdolność smakowania. Tak właśnie się dzieje, kiedy jesteśmy chorzy - w gorączce język traci zdolność od­czuwania smaku. Kiedy jesteśmy zdrowi, język jest wrażliwy, pe­łen życia, pulsuje energią. Nie jestem przeciwny odczuwania sma­ku, jestem „za". Jedz dobrze i smacznie. To boskie odczucie.

W taki sam sposób patrz na piękno - ciesz się nim; w taki sam sposób słuchaj muzyki - niech dostarcza ci radości; w taki sam sposób dotykaj kamieni, liści, ludzi - czując ich ciepło, ich strukturę, i zachwycaj się. Korzystaj w pełni ze wszystkich swoich zmysłów, a będziesz żył pełnią, twoje życie będzie jak płomień; nie będzie przytępione, lecz rozpalone energią i witalnością. Nie trzymam z tymi, którzy uczą cię, jak zabijać zmysły; oni są prze­ciwni ciału.

Pamiętaj, że ciało jest twoją świątynią, jest boskim darem. Jest tak piękne i delikatne, i wspaniałe, że zabijanie go byłoby ak­tem niewdzięczności Bogu. To właśnie Bóg obdarzył nas sma­kiem, sami sobie go nie stworzyliśmy. Bóg dał nam oczy i stwo­rzył nasz świat bajeczne kolorowym. Niechaj trwa wspaniała harmonia między okiem i kolorami, harmonia między wszy­stkim, co zostało stworzone. Nie niszcz tego.

Słuchaj ciała. Nie jest twoim wrogiem. Rób to, o co cię pro­si, bo ma ono swoją mądrość. Nie zakłócaj jego pracy, nie mędr­kuj. Właśnie z tego powodu nie proponuję nikomu żadnych diet, a tylko traktowanie ciała z uwagą. Jedz w pełni świadomie, jakbyś medytował, a nigdy nie zjesz za dużo ani za mało. Oba przypadki są ekstremalne i szkodliwe. Natura dąży do równo­wagi, do osiągnięcia pełnej harmonii, znajdowania się w samym środku. Wszelkie stany ekstremalne są typowe dla neurotyków.

W związku zjedzeniem mamy dwie grupy neurotyków. Pier­wsza z nich to tacy, którzy mają skłonność do obżerania się. Nie zwracają uwagi na wołanie ciała: „Stop! Nie jedz już więcej!" Jedzą nadal. To właśnie neurotycy. Druga grupa to ci, którzy się głodzą. Ciało domaga się jedzenia, krzyczy: „Czuję straszny głód!", a oni poszczą. Obie grupy to neurotycy, przypadki pa­tologiczne, które wymagają terapii, niekiedy leczenia szpitalne­go. Zdrowa osoba zawsze zachowuje umiar. Nie popada w skraj­ności, gdyż to powoduje napięcia i lęki. Kiedy zjesz za dużo i ciało jest przeciążone albo kiedy zjesz za mało i odczuwasz głód - pojawia się niepokój. Zdrowy człowiek dzięki własnemu wy­czuciu wie, kiedy przestać. Tego nie uczą w żadnej szkole.

Gdybym powiedział ci, ile masz jeść, mogłoby to okazać się niebezpieczne, ponieważ byłoby uśrednione. Jedni są chudzi, in­ni grubi. Jeśli, zgodnie z ogólnymi wskazówkami, dostaną trzy chapali(Przaśny chlebek hinduski w kształcie placka (pizyp. tłum.) to niektórzy przejedzą się, a dla innych będzie to pra­wie tyle co nic. Nie podaję sztywnych zasad, chciałbym obudzić waszą świadomość. Zwracaj uwagę na swoje ciało, jest ono wy­jątkowe, unikalne. Każdy ma inny rodzaj energii, inne zainte­resowania. Jeden jest profesorem na uniwersytecie, jego ciało nie spala dużo energii. Nie potrzebuje on dużo jedzenia, ale mu­si jeść inne pokarmy niż pracownik fizyczny. Jakiś ogólny spo­sób żywienia dla wszystkich przyniósłby więcej szkody niż po­żytku. Nie ma takiej uniwersalnej zasady.

George Bernard Shaw powiedział, że jest tylko jedna uniwer­salna zasada: nie ma uniwersalnych zasad. Pamiętaj o tym - nie ma i nie może ich być, bo każdy z nas jest unikalny i nie stosują się do niego recepty innych.

Próbuję więc obudzić twoje wyczucie. Nie podaję praw, sposobów; proponuję, byś rozwijał w sobie wrażliwość. Dzisiaj możesz potrzebować więcej jedzenia niż wczoraj i nie jest to tylko kwestia różnic między tobą a innymi ludźmi. Każdy dzień różni się przecież od innego dnia. Być może przez cały dzień wy­poczywałeś i nie potrzebujesz dużo zjeść. A może pracowałeś cięż­ko w ogrodzie i musisz zjeść więcej niż zazwyczaj? Zachowaj uwa­gę i słuchaj, co mówi twoje ciało. Żyj zgodnie z jego wskazówkami.

Ciało nie usiłuje niczego ci narzucać, ale także nie jest twoim niewolnikiem. Traktuj je jak przyjaciela - tak, zaprzyjaźnij się z nim. Ten, kto się obżera, i ten, kto narzuca sobie jakieś diety, mają jeden wspólny problem: obaj są głusi na sygnały ciała.

Potępianie kogoś za to, że je to, co mu smakuje, nie ma sen­su. Jeśli język nie odczuwa przyjemności smakowania - to po co w ogóle jeść? Jeśli patrzenie na piękne rzeczy byłoby grze­chem dla oczu, to po co w ogóle patrzeć? Jeśli słuchanie mia­łoby być grzechem dla uszu, to dlaczego mielibyśmy słyszeć? Nie zostałyby nam żadne doznania - nic tylko palnąć sobie w łeb! We wszystko, co robisz, zaangażowane są twoje zmysły. Dzięki nim możesz czuć się połączony z życiem. Kiedy jesz coś z ape­tytem, Bóg w tobie czuje się zadowolony, a Bóg ukryty w tym, co jesz, ma poczucie, że go szanujesz.

Ale każdy znany ci mahatma (w sanskrycie mahatman oznacza „wielkoduszny", „mądry"; przydomek Gandhiego, duchowego przywódcy hinduskiego ruchu wolnościowego (przyp. tłum.), każdy tak zwany guru uczył, jak macie sami siebie torturować. W imię religii nauczał maso­chizmu: „Umartwiaj się. Im bardziej będziesz się umartwiać, rym więcej łask zdobędziesz u Boga. Cierpienie uszlachetnia. Jeśli jesteś szczęśliwy, to popełniasz grzech. Szczęście jest grzechem, nieszczęście - cnotą". Oto cała ich logika.

Nie widzę w tym żadnego sensu. Jest to absurd, czysta głu­pota. Bóg jest szczęśliwy, jeśli więc chcesz się do niego zbliżyć, powinieneś przestroić się na bycie szczęśliwym, tak jak On. To jest właśnie sedno mojego nauczania: bądź szczęśliwy, tak jak Bóg, bo kiedy czujesz szczęście, dotrzymujesz kroku Bogu; kie­dy jesteś nieszczęśliwy, zostajesz w tyle. Niezadowoleni nie mo­gą być ludźmi religijnymi.

Na pytanie, co jest grzechem, jest tylko jedna odpowiedź: popełniasz grzech wtedy, gdy się umartwiasz. Odczuwając peł­nię szczęścia, stajemy się świętymi. Niech twoja religia naucza, jak śpiewać i tańczyć, i czerpać radość z życia. Niech będzie religią pozytywną, mówiącą „tak" szczęściu, radości, poczuciu błogosławieństwa. Odrzuć te odwieczne bzdury - one wykrzy­wiły całe poprzednie pokolenia, sprawiły, że ludzie czuli się brzydcy, niezadowoleni, nędzni. Tamta filozofia jest wyznawa­na przez jednostki patologiczne, tych którzy chcą torturować samych siebie; daje im ona usprawiedliwienie. Umartwianie samego siebie czy też torturowanie innych jest tak samo cho­re. Ktoś, kto ma osobowość jak Adolf Hitler, torturuje innych; ktoś inny jest jak Mahatma Gandhi i torturuje samego siebie. Obaj jadą na tym samym wózku, chociaż odwróceni do siebie plecami. Adolf Hitler czerpie radość z torturowania innych, Mahatma Gandhi z torturowania siebie - ale w obu przypad­kach mamy do czynienia z przemocą. Obaj czerpią zadowole­nie z torturowania. Darzymy szacunkiem osoby, które się umartwiają, ale czy to nie dlatego, że nie rozumiemy, co na­prawdę się za tym kryje? Adolf Hitler jest potępiony przez ca­ły świat, ale Mahatma Gandhi jest uwielbiany przez cały świat. A ja nie mogę przestać się dziwić: jak to możliwe? Przecież oba przypadki są podobne. Gandhi mówi: „Nie jedz niczego, co ci smakuje. Delektowanie się smakiem nie jest dozwolone. Jedzenie ma być obowiązkiem, a nie przyjemnością. Jesz tylko po to, aby przeżyć". Przyjemność jedzenia jest odrzucona, sprowadzona do roli obowiązku. „Nie jedz dla przyjemności." W taki sposób jedzą zwierzęta - właśnie po to jedynie, aby przetrwać. Chyba nie widzieliście nigdy, żeby zwierzę delek­towało się jedzeniem? Nie urządzają też sobie przyjęć, zabaw, nie tańczą i nie śpiewają. Jedynie człowiek potrafi świętować, ucztować.

W innych sprawach Gandhi wypowiada się podobnie: „Upra­wiajcie miłość jedynie w celu poczęcia dziecka. Niech miłość peł­ni jedynie funkcję prokreacji. Jedz, aby przetrwać, kochaj się aby przedłużyć gatunek ludzki. Nie traktuj miłości jako przyjemno­ści". Tak przecież robią zwierzęta. Czy widzieliście psa w trak­cie zapładniania suczki? Widzieliście, jak bardzo się męczy? Jest to dla niego czysty obowiązek. Zmusza go do tego biologi­czna potrzeba. A kiedy skończy - natychmiast odchodzi i zapo­mina. Skończone, praca wykonana! Jedynie człowiek traktuje akt miłosny jako coś radosnego. Stawia to nas ponad zwierzę­tami - kochamy się, aby czerpać z tego przyjemność, bo inspi­ruje to nas do pisania wierszy, zachwycania się muzyką, odczu­wania piękna.

To właśnie dlatego uważam, że pigułka antykoncepcyjna stała się jednym z najbardziej rewolucyjnych wynalazków -zmieniła podejście do spraw miłości. Dzięki pigułce można ko­chać się po prostu dla przyjemności. Nie dlatego, że zmusza nas do tego potrzeba biologiczna i nie tylko wtedy, kiedy chcemy spłodzić potomstwo. Miłość i seks są obecnie roz­dzielone. Pigułka spowodowała rewolucję: seks to seks, a mi­łość to miłość. Seks to biologia; miłość to muzyka dwóch do­tykających się ciał, pochłoniętych sobą, zatraconych w sobie nawzajem, wchodzących w całkowicie nowy wymiar harmonii, rytmu... przeżywających orgazm. Żadnych obaw, że zajdzie się w ciążę, ruchów czysto biologicznych, nic w tym rodzaju. Akt połączenia ciał stał się piękny sam w sobie, nie musi być po­żyteczny, nie musi czemuś służyć. To podstawowa różnica. Praca musi być środkiem prowadzącym do jakiegoś celu. Za­bawa jest jednocześnie i celem, i sposobem osiągnięcia tego celu.

Jedz ze smakiem -jesteś człowiekiem, istotą wyższą. Kochaj się, bo sprawia ci to radość - jesteś istotą wyższą. Słuchaj dla samej przyjemności słuchania, a uwolnisz się od ograniczających cię instynktów. Nie jestem przeciwnikiem szczęścia; jestem je­go zwolennikiem, hedonistą i mam wrażenie, że wszyscy wiel­cy, uduchowieni ludzie na całym świecie byli i są hedonistami. Jeśli nie byli, to znaczy, że ich duchowość była udawana - a oni sami to po prostu psychopaci. Szczęście jest podstawowym ce­lem, źródłem, sednem wszystkiego. Na miliony różnych sposo­bów Bóg doszukuje się szczęścia w tobie. Pokaż, jak dużo jest go w tobie, i pozwól na jeszcze więcej. Wtedy staniesz się reli­gijny, a świątynie zamienią się w miejsca, gdzie się świętuje, ko­ścioły przestaną być smutne i ponure, zimne jak grobowce. Bę­dzie w nich śmiech, będą pieśni i tańce, i radość.

Wszystko, co czyni nas szczęśliwymi, jest dobrem, a to, co czy­ni nas smutnymi, jest grzechem. Esencja religii zawiera się w od­czuwaniu radości. Oto właściwe kryterium.

Nie przedstawiam żadnych sztywnych zasad, bo wiem, jak działa umysł człowieka. Kiedy dostanie wskazówki, co robić, wprowadza je w życie, zapominając o świadomości. Toteż ża­dnych sztywnych zasad - stosując się do nich, nie będziesz się rozwijać.

Posłuchajcie kilku anegdot:

Benny wraca do domu i zastaje w kuchni mnóstwo potłuczonych naczyń.

- Co się stało? -pyta żonę.

- Chyba coś jest źle napisane w tej książce kucharskiej - wyjaśnia żona. - Mówią, że do odmierzania składników najlepiej używać stare­go kubka bez ucha, ale zanim udało mi się utrącić ucho jakiegoś kub­ka, potłukłam jedenaście.

Jeżeli książka kucharska tak mówi - trzeba wykonać. Ludzki umysł jest głupi - pamiętajcie. Jeśli podać mu zasady, będzie się ich trzymał.

Mafiosi mieli przyjść na spotkanie do szefa. A co szef powiedział, by­ło święte. Zadzwonił dzwonek, służący podszedł do drzwi, uchylił je i rozpoznawszy gościa, wpuścił go do środka.

- Zostaw parasol przy drzwiach - poinstruował.

- Ale ja nie mam parasola - odparł gość.

- To wracaj po niego do domu. Szef powiedział, że każdy musi zosta­wić parasol przy drzwiach. Jeśli nie, to mam nie wpuszczać.

Mus to mus.

Po desperackim pościgu policjanci już mieli schwytać złodziei, którzy obrabowali bank, gdy nagle kierowca samochodu policyjnego skręcił do najbliższej stacji benzynowej i zadzwonił do swojego szefa.

- Złapaliście ich? - zapytał szef.

- Mieli farta - odpowiedział policjant. - Już prawie ich dopad­liśmy, ale nagle zauważyłem, że przejechałem kolejne dziesięć ty­sięcy kilometrów, więc musiałem podjechać do stacji, żeby zmienić olej.

Co robić? Olej musi być wymieniany co dziesięć tysięcy kilome­trów, a właśnie tyle przejechał. Najpierw trzeba zmienić olej.

Nigdy nie udzielam konkretnych rad, bo wiem, jak głupi po­trafi być umysł. Chcę żebyś poczuł, jaki kierunek jest dla ciebie właściwy. Bądź uważny i żyj świadomie.

Mike powiedział do Pata, że jedzie czuwać przy zwłokach swojego kolegi. Pat zaproponował, że go podwiezie. Po drodze wpadli na kie­liszeczek, potem drugi... nieźle się upili. W rezultacie Mikę zapom­niał adres.

- Gdzie znajduje się dom twojego kolegi? -zapyta! Pat.

- To na pewno ta ulica, ale nie pamiętam numeru - powiedział Mikę.

Chodzili tak przez kilka minut. Wreszcie Mikę wskazał dom, któ­ry chyba był tym właściwym. Weszli do środka, ale w korytarzu było całkiem ciemno. Otworzyli drzwi do salonu, w którym także było ciemno. Jedynie na fortepianie stało kilka zapalonych świec. Pode­szli do niego, uklękli i zaczęli się modlić. Pat w końcu uniósł głowę i mówi:

- Mikę, nie wiedziałem, że twój kolega miał takie wspaniałe zęby.

Tak właśnie rozumuje człowiek. Ja chcę jedynie zachęcić cię, byś porzucił smak bycia świadomym. To zmieni całe twoje życie. Nie chodzi o to, żeby coś ci narzucać, ale o to, by rozświetlić cię od środka.

5. Lecznicza moc medytacji

Słowa „medytacja" i „medycyna" posiadają ten sam rdzeń. Medycyna uzdrawia ciało, medytacja - duszę. Obie dyspo­nują siłą uzdrawiania.

Medytacja leczy, pozwala ci poczuć się całością. Jeśli pozo­stajesz w zgodzie z samym sobą, jest tak, jakbyś osiągał stan świę­tości. Nie jest on związany z wyznawaniem jakiejkolwiek reli­gii, z przynależnością do jakiegoś kościoła. Znaczy to po prostu, że wewnątrz siebie odczuwasz pełnię i harmonię; niczego nie brakuje. Jesteś tym, czym Istnienie pragnie, żebyś był - spełnie­niem swoich możliwości.

Techniki aktywnej medytacji Osho*

* Aby przeczytać więcej na ten temat zob. także Osho, Medytacja. Pierwsza i ostat­nia wolność. Praktyczny przewodnik, Rebis, Poznań 2003.

Pytanie: Proponowana przez ciebie aktywna medytacja po­woduje na początku napięcie w mięśniach i ból w całym cie­le. Jak tego uniknąć?

Po prostu kontynuuj! Ból minie - z oczywistych powodów. Po pier­wsze, jest on spowodowany intensywnym ruchem fizycznym i ciało musi mieć trochę czasu, aby do niego przywyknąć. Przez trzy, cztery dni będziesz się czuł obolały i będzie ci trudno podjąć dal­sze ćwiczenia. Jednak po czterech dniach te symptomy przemi­ną i będziesz czuł się lepiej niż kiedykolwiek.

Zasadniczy powód leży jednak w czymś innym, znacznie głębiej. Nowoczesna psychologia zaczyna powoli odkrywać to zjawisko. Twoje ciało nie jest po prostu ciałem fizycznym. Wnika w nie -w twoje mięśnie, w całą strukturę ciała -wiele różnych czynników osłabiających. Kiedy powstrzymujesz gniew, wytwarza się w tobie trucizna, która rozchodzi się do mięśni, do krwi. Cokolwiek prag­niesz w sobie stłumić, rzutuje na twoją psychikę i na ciało, bo prze­cież nie są one od siebie odizolowane. Nie jesteś osobno: ciałem i umysłem. Jesteś ciało-umysłem, bytem psychosomatycznym. Co­kolwiek dzieje się w ciele, dochodzi także do umysłu i na odwrót, bo ciało i umysł są dwiema połówkami tego samego.

Jeżeli na przykład zdenerwujesz się, co wtedy dzieje się w twoim ciele? Otóż za każdym razem do krwi wyzwalają się tok­syny. Bez nich nie byłbyś w stanie rozzłościć się dostatecznie mocno. Masz w organizmie gruczoły, które uwalniają pewne substancje chemiczne. To już nie filozofia, to czysta nauka -twoja krew ulega zatruciu.

Właśnie dlatego, gdy czujesz wściekłość, możesz zrobić coś, czego w stanie normalnym nie zrobisz. Możesz przesunąć lub podnieść ogromny głaz, a potem dziwisz się, bo kiedy jesteś w normalnym stanie, ten głaz ani drgnie, choćbyś z całej siły pró­bował go ruszyć. Ale to dlatego, że do krwi dostały się określo­ne substancje, twój organizm znajdował się w stanie podwyższo­nej gotowości, zgromadził całą swoją energię, przewidując, że może być potrzebna.

Kiedy zwierzę jest rozdrażnione, widać to od razu. Nie kieruje się żadną moralnością, wyuczonymi zasadami. Kiedy jest złe, odreagowuje swą złość. Twoja złość jest podobna do tej, którą odczu­wa zwierzę. Ale żyjesz w społeczeństwie, stosujesz się do zasad etykiety, etyki i wielu innych. Musisz zwalczyć swoją złość. Musisz pokazać, że wcale nie jesteś zdenerwowany, i uśmiechać się tym sztucznym uśmiechem. Nakładasz więc ten uśmiech na twarz, ha­mujesz w sobie złość. A co dzieje się z ciałem? Było gotowe walczyć lub uciekać; uciekać przed zagrożeniem albo je pokonać. Chciało coś zrobić - złość jest po prostu stanem gotowości do działania. Ciało zamierzało odreagować poczucie złości, wykazać agresję.

Gdybyś mógł zachować się agresywnie, brutalnie, energia zo­stałaby rozładowana. Nie możesz jednak tego zrobić, więc tłu­misz to w sobie. Co wtedy dzieje się w mięśniach, które były go­towe do walki? Stają się jakby sparaliżowane. Energia rozpiera je od środka, aby mogły efektywnie walczyć, a ty je hamujesz, aby nie ujawnić agresji. Konflikt murowany! Totalne zamiesza­nie w mięśniach, we krwi, we wszystkich tkankach. One wyra­żają gotowość, ty je powstrzymujesz, spinasz je. W ten sposób ciało staje się obolałe.

Takie samo zjawisko zachodzi w przypadku każdej emocji -codziennie, przez całe lata. Twoje ciało staje się ruiną, nerwy funkcjonują coraz gorzej, nie ma w nich życia, nie przepływa energia. Organizm staje się martwy, zatruty, wszystko się poplą­tało. Nic nie jest już zgodne z naturą.

Popatrz na dowolne zwierzę i dostrzeż, ile wdzięku ma jego ciało. A co się stało z ciałem człowieka? Czemu porusza się cięż­ko, bez gracji? Czemu zwierzę ma wdzięk, a człowiek nie? Co się stało? - Sam to zniszczyłeś. Zatraciłeś naturalną spontani­czność. Każda część ciała jest przepełniona toksynami, w każ­dym mięśniu siedzą stłumione złość, seksualność, żal - dosło­wnie każde negatywne uczucie - zazdrość, nienawiść. Twoje ciało jest naprawdę chore. Kiedy zaczynasz medytację aktywną, wszystkie te trucizny są eli­minowane. Ponieważ ciało było nimi usztywnione, trzeba przejść przez etap rozpuszczenia ich, poprawić wewnętrzne przepływy. Jest to duiy wysiłek. Przez czterdzieści lat prowadzisz nieodpowiedni tryb żyda i nagle decydujesz się na medytację, więc ciało przeżywa wstrząs. Czujesz ból dosłownie wszędzie. Ale to dobry znak i musisz go za­akceptować. Pozwól, żeby ciało znów tętniło, przywróć mu jego wdzięk i wrażliwość. Poczujesz, jak się ożywia. Zanim to jednak na­stąpi, trzeba przejść przez ból ożywiania spiętych części ciała.

Psychologowie twierdzą, że otoczyliśmy swoje ciało zbroją i to ona stanowi problem. Co zrobiłbyś, gdybyś mógł wyładować swo­ją złość? Zacisnąłbyś zęby i pięści, byłbyś gotowy użyć ich do wal­ki, do zniszczenia czegoś. Jeśli tego nie robisz, twoje palce stają się brzydkie i sztywne, tracisz swobodę poruszania nimi, pozosta­ją w nich toksyny. Kiedy podajesz komuś dłoń, to jakbyś poda­wał kawałek drewna - nie ma w niej życia.

Możesz to sam sprawdzić - dotknij dłoni małego dziecka, a poczujesz różnicę. Kiedy dziecko chce ci podać rączkę (bo cza­sem nie chce - i to też jest w porządku; wycofuje się, nie poda ci „drewnianej ręki", tylko woli się z tobą nie witać), to jakby roz­pływa się ona w twojej dłoni. Jest ciepła, tętni życiem, jakby ca­łe dziecko nagłe znalazło się w tym jednym miejscu, wyrażając do­tknięciem całą miłość, którą ma dla ciebie.

Po kilku latach to samo dziecko będzie umiało już podawać „drewnianą dłoń" w każdej sytuacji. Już nie będzie umiało prze­kazać ci za pomocą dotyku tego, co do ciebie czuje. Jest to spowo­dowane zablokowaniem złości.

Tak, zanim twoje dłonie powrócą do życia i będą mogły wyra­zić miłość, czułość, będą musiały przejść przez ból agonii i głębo­kie odczucie złości. Jeśli nie usuniesz zablokowanej w nich złości, nie przedostanie się przez nią miłość. Całe ciało jest zablokowane, nie tylko dłonie. Możesz kogoś obejmować, przytulać do piersi, ale nie będzie to miało nic wspólnego z czułością serca. Trzeba odróżnić te dwie sprawy. Przytulenie kogoś do piersi jest faktem fizycznym. Jeśli twoje ser­ce jest opancerzone, jeśli blokujesz swoje uczucia, osoba ta po­zostanie ci obca jak zwykle. Żadnego wrażenia. Ale gdy nie ma pancerza i umiesz przytulić kogoś, dając mu poczucie bliskości, wtedy wasze serca będą przenikać się nawzajem; takie spotka­nie będzie jak komunia.

Ciało musi wyrzucić wiele toksyn. Jesteś zatruty i odtrucie będzie kosztować dużo bólu i wysiłku. Tworzę teraz chaos. Ta medytacja ma za zadanie poprzewracać wszystko do góry no­gami, tak aby można było dokonywać zmian na nowe. Musisz zniszczyć swoje obecne struktury siebie, aby urodzić się na no­wo. Za daleko zabrnąłeś w swoich błędach. Trzeba to wszystko wyeliminować i dopiero wtedy będzie można stworzyć coś no­wego. To boli, jednak naprawdę warto.

Kontynuuj więc medytację i pozwól ciału czuć ten ból. Niech nie stawia oporu, niech przejdzie przez proces tej agonii prze­szłości. Poradzi sobie, jeśli naprawdę jesteś gotowy pozbyć się swojej kapsuły, swojego wiezienia, jeśli chcesz znów czuć, że ży­jesz i masz zwinne ciało. Przecież nawet zwierzęta poruszają się piękniej niż ty. Ale kiedy zlikwidujesz wszystkie blokady, przy­pomnisz sobie, co to naprawdę znaczy „mieć ciało".

Na marginesie: właśnie dlatego, że ciało nie jest warte po­kazywania, stworzyliśmy całą tę obsesję na temat ubierania się. Kiedy stoisz nagi, widzisz, ile zła wyrządziłeś swojemu ciału. Ub­ranie pomaga ci to ukryć. Choroba ta pogłębia się coraz bar­dziej -jeśli masz zesztywniałe ciało, usiłujesz je ukryć, a ukry­wając, powodujesz, że staje się ono coraz bardziej nieczułe. Ubranie usypia twoją czujność.

Przez cale wieki ubierania się straciliśmy kontakt ze swoimi cia­łami. Gdyby odciąć ci głowę i kazać rozpoznać własne ciało, za­pewne nie byłbyś w stanie tego zrobić. Nie jesteś z nim zaprzyjaź­niony, nie odczuwasz troski o nie, po prostu funkcjonujesz w nim, nie przejmując się niczym.

Wielokrotnie krzywdzimy swoje ciało. Ta chaotyczna medyta­cja ma za zadanie ożywić je. Złamiecie wiele blokad. Wiele nawy­ków zostanie odrzuconych. Odzyskacie płynność w obrębie każ­dego swojego systemu. Bądźcie zadowoleni, że pojawia się ból. Jest on zjawiskiem pozytywnym. Przejdziecie przez ten etap, tylko nie zatrzymujcie się. Nie ma potrzeby roztrząsać tej sytuacji. Konty­nuujcie medytację - tysiące ludzi przeszło przez ten początkowy, kilkudniowy ból. A kiedy już przejdzie, zaczniecie odczuwać, jak radość delikatnie otula wasze ciało.

Nie czujecie tego teraz, bo nadal jeszcze towarzyszy wam ból. Nawet jeśli nie daje wam się jakoś szczególnie we znaki, to jed­nak jest obecny. Być może nie zauważacie go nawet - był przecież z wami od zawsze. Przestajemy zwracać uwagę na to, co mamy na co dzień. Medytacja pozwoli wam odzyskać świadomość, ale umysł będzie podszeptywał: „Nie rób tego, twoje ciało czuje ból". Nie zwracajcie na to uwagi. Róbcie swoje.

Po pewnym czasie ból odejdzie, a kiedy to nastąpi, ciało zosta­nie odblokowane, odtrute i otoczone jakby mgiełką zadowolenia. Cokolwiek będziecie robić - a nawet jeśli niczego nie będziecie robić - ta subtelna wibracja radości pozostanie. Jest ona po pro­stu symptomem harmonii w ciele, muzycznego rytmu, który w nim rozbrzmiewa.

Poczucie zadowolenia nie jest jednoznaczne z przyjemnością; oznacza po prostu, że jesteście w pełni swoich sił witalnych, żyjecie pełnią życia, że wokół was pulsuje delikatna muzyka, ciało jest płyn­ne jak nurt rzeki. Przyjemności musicie czerpać z innych źródeł.

Stan rozluźnienia

Życie w stanie pełnego luzu było zawsze wyklinane przez two­je pracoholiczne społeczeństwo i traktowane jak lenistwo. Po­czucie rozluźnienia oznacza jednak, że masz do wszystkiego zdrowe podejście. Nie gonisz jak wściekły za pieniędzmi, nie przepracowujesz się, a jedynie zaspokajasz swoje potrzeby ma­terialne. Praca jest właśnie po to. Są jednak także potrzeby du­chowe. Te zaspokajasz, jeśli umiesz „odpuścić". Niestety więk­sza część ludzkości całkowicie bojkotuje jakikolwiek rozwój duchowy.

Stan rozluźnienia to wspaniałe odczucie samej egzystencji, „nicnierobienia", siedzenia w ciszy; przecież trawa i tak rośnie sama z siebie. Ciesz się, że słyszysz ptaki, że drzewa są zielone, że wszystko ma wiele wymiarów i feerię barw. Poczucie, że ży­jesz nie wymaga od ciebie żadnego wysiłku; odwrotnie - musisz zaprzestać wysiłków. Pozostań w stanie braku jakiegokolwiek zajęcia, bez napięć, bez trosk.

Takie wyciszenie pozwoli ci zestroić się z muzyką dokoła sie­bie. Nagle dotrze do ciebie, jak cudowne są wschody słońca. Mi­liony ludzi nie zwracają uwagi na piękno wschodów i zachodów słońca. Nie mogą sobie na to pozwolić. Są zajęci ciągłą pracą i wytwarzaniem; nie dla siebie, lecz dla sprytnie narzuconych cu­dzych interesów, dla tych, którzy mają władzę, którzy umieją ma­nipulować jednostkami ludzkimi.

Oczywiście, w swoim własnym interesie przekonują wszy­stkich, że praca jest czymś wspaniałym. A większość ludzi wie­rzy w to tak mocno, że nie jest już nawet w stanie się zrelakso­wać. Nawet w dni wolne od pracy chcieliby coś robić. Nie umieją usiąść na brzegu morza i rozkoszować się świeżym powietrzem, przesyconym jodem. Z braku lepszych zajęć są w stanie rozło­żyć na części lodówkę, chociaż działała bez zarzutu, albo roze­brać zegar pradziadka, który chodził od stuleci. Chcą coś po­prawić, polepszyć. Muszą coś robić, dokądś pójść, coś zorganizować. Nie usiedzą spokojnie w milczeniu - oto cały problem.

W święta ludzie wyjeżdżają do kurortów, na plaże. Nie po to jednak, by się zrelaksować - nie będzie na to czasu ze wzglę­du na tłok panujący tam w tym okresie. A święta to najlepsze dni na pozostanie w domu, bo całe miasto wyjeżdża nad morze. Zderzak przy zderzaku, jadą wszyscy... a kiedy dojadą, jest tam tak ciasno, że trudno znaleźć miejsce na plaży. Widziałem to na zdjęciach. Nawet morze śmieje się z ich głupoty. Poleżą tak sobie chwilkę i zaraz muszą kupić lody i coca-colę. Włączają przenośny telewizor albo radio tranzystorowe, tak żeby wszyscy na plaży mogli słyszeć. Wreszcie czas mija, paku­ją się i biorą udział w powolnym maratonie do domu.

W dni świąteczne zdarza się najwięcej wypadków; więcej lu­dzi zabitych, więcej rozbitych aut. To dziwne. Przez pięć dni w ty­godniu wszyscy marzą o weekendzie, mają plany, nadzieje. A przez te dwa wolne od pracy dni - nie mogą się doczekać, kie­dy znów otworzą się ich biura, fabryki.

Ludzie zostali zmuszeni do tego, by zapomnieć, na czym po­lega relaks. Każde dziecko rodzi się z tą zdolnością, nie musisz uczyć go jak odpoczywać. Po prostu patrz: jest ono w stanie cał­kowitego rozluźnienia, jest wypoczęte. Ale oczywiście nie mo­żesz mu na ten stan zadowolenia pozwolić - zaraz zaczniesz je cywilizować.

Dziecko rodzi się prymitywne, nieucywilizowane. Rodzice, nauczyciele i wszyscy inni otaczający je dorośli dokładają wszel­kich starań, aby je przystosować do społeczeństwa. Nieważne, że społeczeństwo jest chore. A byłoby lepiej nie wciskać dzieci w sztywne ramy społeczne, nie narzucać cywilizacji na siłę.

Ponieważ rodzice mają jak najlepsze intencje, nie zostawią dziecka w spokoju. Wpajają mu zasady pracy, produktywności, konkurencyjności. Tłumaczą mu, że jeśli nie jest jednym z naj­lepszych, to sprawia im zawód. Każdy więc chce być najlepszy.

Jak się rozluźnić? Jak można sobie odpuścić?

Słyszałem piękną historyjkę, która rozgrywa się w czasach, kiedy w Indiach kładziono pierwsze tory kolejowe. Brytyjski in­żynier, który nadzorował prace, nie mógł się nadziwić, że pewien młody wieśniak przychodził codziennie, kładł się w cieniu drze­wa i przyglądał, jak robotnicy pracują, a inżynierowie pokazują im, co i jak robić. Przynosił kanapki, po południu ucinał sobie drzemkę. Inżynier nie wyteymał w końcu i zagadnął wieśniaka:

- Dlaczego sam nie zaczniesz pracować? Przychodzisz tu codziennie i marnujesz czas na gapienie się.

Wieśniak zapytał:

- Ale po co miałbym pracować?

- Po to, żeby zarobić pieniądze! - odparł inżynier.

- A co miałbym zrobić z tymi pieniędzmi?

- Nie wiesz, głupcze, co można zrobić z pieniędzmi? Jeżeli masz pieniądze, możesz wypoczywać i cieszyć się!

- Ależ ja właśnie to robię - odpowiedział wieśniak. - Po co mam sobie utrudniać życie: ciężko pracować, zarabiać pienią­dze, a potem cieszyć się i wypoczywać? Moja droga jest prostsza.

Dzieci przychodzą na świat z wrodzoną, instynktowną umie­jętnością odpoczywania. Dlatego są piękne, są swobodne. Czy kiedyś to zauważyliście? Wszystkie dzieci, bez wyjątku, są ży­wotne, piękne i pełne wdzięku. Ale dorosną; piękno i wdzięk znikną. Bardzo trudno jest znaleźć dorosłego, który miałby taką ży­wotność, wdzięk. Jeśli znasz kogoś o dziecięcej niewinności i niefrasobliwości - jest on mędrcem. Po wszystkich życiowych wzlotach i upadkach zdecydował na podstawie swojego do­świadczenia (a właściwie decyzja zrodziła się sama), że zanim przyjdzie pora umierać, chce być taki, jak był w dzieciństwie.

Uczę was, jak się rozluźnić, bo jest to jedyny stan, który uczy­ni z was mędrców. Nie pomoże wam w tym kościół, teologia, re­ligia - one nie uczą, jak się odprężyć. One usilnie namawiają do pracy, mówią, że dodaje wam ona godności. Używają pięknych słówek, aby was zniewolić, wykorzystać. Są w zmowie z innymi pasożytami, żyjącymi dzięki społeczeństwu.

Nie jestem przeciwnikiem pracy. Ma ona do spełnienia swo­ją pożyteczną rolę. Ale nie może zastąpić twojego życia! Jest oczy­wiste, że potrzebujesz pożywienia, ubrania, schronienia. Pracuj, aby to mieć, ale nie daj się uzależnić. Po zakończeniu pracy po­winien nastąpić czas wypoczynku. Nie musisz zdobywać wiedzy na ten temat, jest to sztuka, którą posiadałeś już w dzieciństwie. Umiesz to robić, masz to nadal w sobie, uśpione.

Wszystkie istniejące metody medytacji zmierzają właśnie do tego jednego punktu: obudź się, przypomnij sobie sztukę odpo­czywania. Już ją w sobie masz, ciągle jeszcze wiesz, jak to robić, chociaż społeczeństwo usiłuje to z ciebie wyprzeć.

Zapamiętaj proste zasady: zaczynaj od ciała. Leżąc na łóż­ku - a nie jest to niczym niezwykłym, robisz to codziennie - za­nim zaczniesz zasypiać, obserwuj z zamkniętymi oczami ener­gię w swoich stopach. Powoli przesuwaj uwagę. Czy napotykasz jakieś napięcie? W łydkach? W udach? W brzuchu? Czy odczu­wasz jakiś stres? Jeśli tak, rozluźnij to miejsce. Niech twoja uwaga pozostanie skupiona na tym punkcie, dopóki nie odczu­jesz poprawy. Teraz kolej na ręce - są ściśle powiązane z umysłem. Jeśli prawa ręka jest spięta, lewa półkula także. I na od­wrót - jeśli lewa ręka jest spięta, znaczy to, że to samo dzieje się z prawą półkulą mózgu. Sprawdź więc dokładnie ręce; są one jakby gałęziami umysłu. Na końcu skieruj uwagę na umysł. Je­żeli całe ciało poddało się stanowi rozluźnienia, twój umysł jest już w dziewięćdziesięciu procentach także rozluźniony. Obser­wuj tych pozostałych dziesięć procent... Po prostu patrz, a dzię­ki temu chmury się rozejdą.

Jest to kwestia wprawy. Osiągniesz ją po kilku dniach. I po­wróci twoje poczucie dziecięcej swobody, stan rozluźnienia. Wi­działeś nieraz, jak dziecko się przewraca, ale nie robi sobie krzywdy, nie łamie kości. Spróbuj sam - kiedy dziecko się prze­wróci, zrób to samo.

Pewien psychoanalityk przeprowadził eksperyment. Dał ogło­szenie do gazety: „Zapłacę dużo pieniędzy komuś, kto przyj­dzie do mnie do domu i przez cały dzień będzie naśladował to, co robi moje dziecko. Cokolwiek ono zrobi, zrobić musi także ta osoba".

Pojawił się młody zapaśnik i powiedział, że chce spróbować. Już w połowie dnia prawie nie mógł się ruszać, miał dwa zła­mania. A dziecko było zachwycone i podekscytowane. Bo kie­dy ono podskakiwało - on także; kiedy wdrapało się na drzewo - zapaśnik wdrapał się za nim; kiedy zeskoczyło - on także mu­siał skoczyć. I tak przez kilka godzin. Dziecko zapomniało o je­dzeniu, o całym świecie. Miało świetną zabawę z tego, że zapaś­nik ledwo za nim nadąża.

Wczesnym popołudniem zapaśnik po prostu zrezygnował. Powiedział psychoanalitykowi: „Nie chcę żadnych pieniędzy. To dziecko wykończyłoby mnie, gdybym został do wieczora. I tak muszę się natychmiast udać do szpitala. Dzieciak jest nie­bezpieczny. Skończ te eksperymenty".

Każdy dzieciak ma nieskończone pokłady energii, a co cie­kawe - nie męczy się. Nie ma w nim napięć. Widziałeś śpiące dziecko? Czy patrzyłeś, jak ssie swój kciuk, jak bardzo to lubi, jak dobrze mu się śpi i śni? Jego ciało jest w stanie wspaniałe­go rozluźnienia.

Wszyscy słyszeliśmy o tym, że pijacy na całym świecie, mimo że się przewracają, nie doznają żadnych większych obrażeń cia­ła. Każdego ranka znajduje się ich gdzieś na ulicach i odwozi do domów. Dlaczego pijacy nie łamią sobie nóg czy rąk? Bo nie wiedzą, że się przewracają, a w związku z tym nie napinają mięś­ni. To właśnie wewnętrzne spięcia są powodem większości zła­mań. Upadając miękko - nic sobie nie złamiesz. Dzieci tak ro­bią, pijacy tak robią. Czemu ty tak nie robisz? Jak to się stało, że zapomniałeś?

Zacznij więc od rozluźnienia się w łóżku, przed zaśnięciem. Rób to co wieczór, tak żebyś nabrał wprawy. Kiedy zrozumiesz, na czym to polega - a musisz to zrobić sam, bo nikt nie jest w sta­nie cię tego nauczyć - wtedy nawet w ciągu dnia, kiedy tylko ze­chcesz, będziesz umiał się rozluźnić. Jednym z najpiękniejszych doświadczeń w życiu jest uzyskanie wprawy we wchodzeniu w stan odpoczynku. To jakby początek wspaniałej podróży du­chowej, bo w takim stanie nie jesteś już po prostu ciałem.

Czy zwróciłeś uwagę na to, że czujesz swoje ciało tylko wte­dy, kiedy coś cię boli, kiedy jesteś spięty? Czy masz świadomość posiadania głowy, kiedy cię ona nie boli? Kiedy twoje ciało jest całkowicie zrelaksowane, nie czujesz, że je posiadasz. W tym za­pomnieniu pojawia się możliwość odkrycia tego, co także istnie­je w tobie: twojej istoty duchowej.

W stanie rozluźnienia czujesz, że nie jesteś ciałem, ale czymś wiecznym, nieśmiertelnym. Żadna religia świata nie jest ci po­trzebna, bo masz świadomość, że jesteś osobą religijną. Być religijnym nie oznacza wierzyć w konkretnego Boga, w papieża, w jakąś ideologię. Religia to poznanie tego, co jest wieczne w tobie, co stanowi sedno twojego istnienia: twoją własną boskość, piękno, wdzięk, chwałę. Sztuka relaksacji oznacza do­świadczanie spraw niemierzalnych, niematerialnych: swojej prawdziwej istoty.

Zdarzają się chwile, kiedy bezwiednie wchodzisz w stan roz­luźnienia. Serdeczny śmiech, taki do rozpuku, nie ten nakaza­ny przez umysł, ma działanie odprężające. Dlatego jest on uzna­wany za jedno z najlepszych lekarstw na odzyskanie dobrego samopoczucia. Jednak taki śmiech należy do rzadkości - został uznany za niewłaściwy przez tych, którzy są także przeciwnika­mi stanu odprężenia. Ludzkość została zamieniona w śmiertel­nie poważny szpital psychiatryczny.

Przypomnij sobie, jak chichoczą dzieciaki. Całe ciało jest za­angażowane w ten śmiech. A ty? Śmiejesz się tylko głową, praw­da? Jest to kolejna czynność intelektualna.

Uważam, że serdeczny śmiech jest lepszy niż modlitwa, po­nieważ przynosi odprężenie. Modląc się, stajesz się spięty. Śmie­jąc się, zapominasz nagle wszystkie nakazy, nauki, sprawy po­ważne. Przez krótką chwilę jesteś ponad to. Kiedy znów będziesz się śmiał - zwróć na to uwagę. Pomyśl, w jakich jeszcze sytua­cjach ci się to zdarza. Jesteś odprężony po akcie miłosnym... cho­ciaż to także jest wbrew zasadom narzucanym nam przez rzą­dzących tym światem. Facet przewraca się na drugi bok i udaje, że śpi, a tak naprawdę walczy z poczuciem winy za popełniony grzech. Kobieta płacze, bo znów została wykorzystana. Na do­datek ma rację - przecież nie czuje żadnej przyjemności, żadnej satysfakcji. Nie wie, co to orgazm. Pięćdziesiąt lat temu na ca­łym świecie trudno było doszukać się jakiejkolwiek kobiety, która przeżywałaby orgazm. Czy można wyobrazić sobie ohydniejszy spisek przeciwko lu­dzkości ? Mężczyzna chce zakończyć jak najszybciej. Siedzi w nim Biblia albo Koran, albo Bhagawadgita i potępia jego uczynek. Jest więc przekonany, że robi coś złego. Chce uporać się z tym jak najszybciej. Ale i tak po zakończeniu czuje się winny. Jakże mógłby się odprężyć? A zanim kobieta zacznie cokolwiek odczuwać - jest już po wszystkim.

W kościołach, w świątyniach w większości spotkasz kobiety, stare kobiety. Kiedy kapłan mówi o grzechu, one doskonale zdają sobie z tego sprawę. To był grzech, bo nie odczuwały żadnej przyjemności, były wykorzystane jak przedmiot. Jeżeli jednak pozbyłyby się poczucia winy, wszystkich zahamowań, doznałyby w akcie miłosnym prawdziwego odprężenia. Przyjrzyj się swojemu życiu i spróbuj znaleźć więcej momentów, w których stan rozluźnienia przychodzi naturalnie. Jeżeli je­steś dobrym pływakiem, kiedy znajdujesz się w wodzie, spróbuj po prostu unosić się swobodnie, bez żadnych ruchów. Poczujesz uległość wobec nurtu rzecznego, stawanie się częścią rzeki.

Staraj się odnaleźć stan rozluźnienia na wiele różnych spo­sobów, a wkrótce odkryjesz jego tajemnice. Będzie to jedno z najważniejszych osiągnięć - uwolni cię od pracoholizmu.

Nie oznacza to wcale, że staniesz się leniwy. Wręcz odwrotnie - im bardziej jesteś odprężony, tym więcej masz w sobie siły, napływa do ciebie więcej energii. Twoja praca zacznie mieć znamiona twórczości, a nie wytwórczości. Wszystko będziesz robił pełnią siebie, z miłością. I będziesz miał do tego ogromną energię.

Stan rozluźnienia nie wpływa negatywnie na twoją pracę. Po­woduje jedynie to, że wykonujesz ją z sercem i wyobraźnią. A teraz kilka dowcipów, aby wywołać u ciebie śmiech. Pozwoli on zredukować napięcie w twojej twarzy, w brzuchu, w ca­łym ciele, tak byś mógł poczuć w sobie zupełnie odmienny rodzaj energii. (Jeśli się nie śmiejesz, być może należysz do gro­na tych ludzi, którzy odczuwają stały ucisk w okolicy brzucha, jakby mieli tam kamienie.)

Joe, przyjaciel Paddy, zapisał się na wieczorowe kursy dokształcające dla dorosłych. Po jakimś czasie zapytał Paddy:

- Kim jest Ronald Reagan?

- Nie wiem - odpowiedział Paddy.

- To prezydent Stanów Zjednoczonych, ty głupku. A może wiesz chociaż, kto to jest Margaret Thatcher?

- Nie wiem - odpowiedział Paddy.

- Jest premierem Wielkiej Brytanii. Widzisz! Tobie też przydałby się taki kurs.

- Tak? No to ja mam pytanie do ciebie, Joe. Czy wiesz kto to jest MickO'Sullivan?

-No, nie wiem...

- Cóż - odparł Paddy - to jest ten facet, który pieprzy się z twoją żoną, gdy ty jesteś na kursie.

********************

Jezus z Mojżeszem wybrali się w niedzielne popołudnie pograć w gol­fa. Mojżesz rozpoczął grę i z łatwością ulokował piłkę w alei. Jezus przygotował się do uderzenia i - posłał piłkę w wysoką trawę.

- O, święty Mojżeszu.' - woła Jezus.

Mojżesz, jako dobry kolega, zaproponował, że umieszczą jego pił­kę w alei bez żadnych punktów karnych. Ale Jezus odmówił. Mojżesz próbował go przekonać:

- Nie wygłupiaj się. Nie wydobędziesz piłki z takiej trawy.

- Jeśli Arnold Palmer to zrobił, ja też mogę - odpowiedział Jezus, zamachnął się i wybił piłkę z trawy prosto do stawu.

Mojżesz wykonał swoje kolejne uderzenie i jego piłka wpadła na pole golfowe. Wrócił więc obserwować, co teraz zrobi Jezus. Ten pod­winął swoje dżinsy i zamierza wejść do wody.

- Jezusie, przestań! Nie wydostaniesz tej piłki żadnym cudem! -woła Mojżesz.

- Jeśli Arnold Palmer to zrobił, to ja też mogę - odpowiada Jezus wchodząc do wody.

Ogrodnik, który przygląda! się tej scenie, pyta Mojżesza:

- Co ten facet sobie wyobraża, że jest Jezusem Chrystusem?

- Niestety - odpowiada Mojżesz - on myśli, że jest Arnoldem Pal-merem!

Medytacja codzienna

Kiedy masz tylko chwileczkę czasu, likwiduj napięcie w ukła­dzie oddechowym. Tylko tyle - nie ma potrzeby odprężać ca­łego ciała. W pociągu, w samolocie, w samochodzie... nikt się nawet nie zorientuje, że to robisz. Po prostu rozluźnij system oddechowy. Niech funkcjonuje w sposób naturalny. Zamknij oczy i skieruj uwagę na oddech - jak wciągasz powietrze, jak je wydychasz.

Nie usiłuj się na tym koncentrować, bo stworzysz sytuację, w której wszystko ci będzie przeszkadzać: hałas silnika, osoba siedząca obok. Medytacja nie polega na koncentracji. To po pro­stu świadomość. Odprężasz się, obserwujesz oddech. Nic wię­cej. Jeżeli samochód warczy - to świetnie, godzisz się na to. Tkwisz w korku - dobrze, to też część naszego życia. Pasażer obok ciebie chrapie - niech sobie chrapie. Niczego nie odrzu­casz. Nie usiłujesz zawężać swojej świadomości.

Koncentrując się na czymś, zawężasz świadomość, a wszystko to, na czym się w danej chwili nie skupiasz, staje się przeszko­dą. Usiłujesz to zwalczyć, by nie stracić kontaktu z tym, co jest przedmiotem twojej uwagi. Coś zakłóci ten stan, a ty zaraz za­czynasz się denerwować. I myślisz o miejscu odosobnienia, ucie­czce w Himalaje. Marzysz o Indiach i o pokoiku, w którym móg­łbyś siedzieć w niezmąconej niczym ciszy.

Tyle że w życiu nie o to chodzi. Nie o izolację. Oczywiście da­je ona pewne pozytywne rezultaty - wyciszenie, uspokojenie -ale są one chwilowe. Po powrocie z takich miejsc znów zagubisz, zatracisz poczucie spokoju. Ilekroć nie będziesz przebywał w sprzyjających warunkach, nie będziesz umiał odnaleźć w so­bie tej ciszy.

Medytacja, która wymaga spełnienia jakichś specjalnych wa­runków, przygotowań, nie jest medytacją - nie mógłbyś jej osiąg­nąć w chwili umierania. Śmierć byłaby przeszkodą. Nie umiałbyś zmierzyć się z nią w sposób medytacyjny, toteż zatraciłbyś swoje poczucie spokoju. Umarłbyś spięty, przerażony, cierpiący- a co za tym idzie - w takim też stanie musiałbyś się odrodzić.

Niech śmierć stanowi dla ciebie kryterium: wszystko to, co możesz wykonać na łożu śmierci, jest rzeczywiste, można to ro­bić zawsze i wszędzie, bez żadnych dodatkowych wymagań. Je­żeli warunki ci sprzyjają - to dobrze, ciesz się. Jeżeli nie sprzy­jają - nie ma problemu! Możesz medytować nawet na targowisku. Jedynym, co musisz zapamiętać, jest to, że nie należy wtedy kon­trolować sytuacji, bo kontrola to czynność umysłu. Medytacja ni­gdy nie podda się twojej kontroli. Umysł nie potrafi medytować. Jest to coś wykraczającego po­nad umysł lub pozostającego w tyle za nim, ale nigdy we współ­działaniu z nim. Jeżeli pozostajesz w stanie kontroli i obserwa­cji, nie jest to medytacja, tylko koncentracja - napięcie umysłu. Można wtedy wykorzystać najlepsze jego cechy. Koncentrują się naukowcy, żołnierze, myśliwi, wynalazcy, matematycy itd. Pra­cują umysłem.

Możesz wybrać dowolną porę dnia lub nocy. Nie musi być to zawsze ta sama godzina. Wykorzystaj czas, który akurat jest wolny: dziesięć minut w czasie kąpieli - usiądź pod prysznicem i medytuj. Rano, po południu, cztery lub pięć razy dziennie rób sobie krótkie przerwy, choćby pięciominutowe, i medytuj. Prze­konasz się, że będzie to dla ciebie jakby zastrzyk sił witalnych. Nie ma potrzeby medytować przez całą dobę. Wystarczy fi­liżanka medytacji, nie trzeba wypić całej rzeki. Mała filiżanka. I niech to będzie łatwe i lekkie. Niech będzie proste, aby mog­ło stać się jak najbardziej naturalne. Nie zmuszaj się do tego i nie planuj. Medytuj, kiedy masz wolną chwilę. Nie rób z tego no­wej rutyny. Każda czynność rutynowa jest udziałem umysłu. Mówiąc otwarcie: prawdziwi ludzie nie mają nawyków, nie po­padają w rutynę.

Odprężenie i spokój

Aby osiągnąć stan rozluźnienia, trzeba przyjąć wygodną po­zycję. Zrób to. Jakąkolwiek pozycję chcesz przyjąć na krześle -przyjmij. Zamknij oczy i odpręż się od stóp do głów. Znajdź miej­sca, w których ciągle czujesz napięcie. Jeśli jest to kolano - roz­luźnij je. Dotknij go i powiedz: „Proszę cię, odpręż się". Po ty­godniu będziesz umiał komunikować się ze swoim ciałem. A kiedy to nastąpi, wszystko inne stanie się łatwe.

Ciała nie można do niczego zmuszać; próbuj je przekonać. Nie zwalczaj własnego ciała - to okropne, agresywne, brutalne, a każdy taki konflikt zwiększa napięcie. Nie prowokuj konflik­tów; niechaj złotą zasadą będzie wygoda. Ciało jest pięknym po­darunkiem od Boga - obrażasz Go, krzywdząc swoje ciało. Jest ono jak świątynia, w której mieszkamy. A przecież każdy dba o swoje mieszkanie.

Toteż przez siedem kolejnych dni... - może to wyda się na początku nieco absurdalne, bo nikt nas wcześniej nie uczył roz­mawiać ze swoim ciałem - zaczniesz dostrzegać te wszystkie cu­da, które stają się codziennie. Teraz ich nie widzisz. Kiedy mówię do ciebie, moja ręka wspiera mnie gestem, mój umysł prag­nie ci coś przekazać, a moje ciało pomaga mu w tym jak najwier­niejszy przyjaciel.

Kiedy chcesz unieść dłoń - po prostu ją unosisz. Już sama decyzja, że chcesz to zrobić, powoduje posłuszne podniesienie dłoni. Niczego szczególnego nie musisz robić. To przecież cu­downe. Jak decyzja umysłu zamienia się w konkretną czynność, w jaki sposób wiadomość została przekazana twojej dłoni? A na dodatek w ułamku sekundy!

Kiedy rozmawiam z wami, jednocześnie współpracują ze mną moje dłonie, bez najmniejszego opóźnienia. Ciało działa równocześnie z umysłem. Jest bardzo wrażliwe - powinniśmy nauczyć się z nim rozmawiać, a większość problemów rozwią­że się sama.

Podstawowa sprawa - usiądź wygodnie. Możesz przyciemnić lub zgasić światło, jeśli jest zbyt jasne. Powiedz wszystkim, że przez dwadzieścia minut mają ci nie przeszkadzać: żadnych py­tań, żadnych telefonów... jakby ich nie było. Zamknij drzwi, po­czuj się wygodnie. Jeśli masz ciasne ubranie - zmień je, aby nic cię nie uciskało. Siedząc, staraj się dotrzeć do każdego punktu napięcia w swoim ciele. Zapewne takich miejsc będzie sporo. Trzeba je rozluźnić, bo jeśli ciało nie będzie odprężone, nie uda nam się dotrzeć do umysłu. Ciało stwarza możliwość odpoczyn­ku dla umysłu.

Dotknij z miłością i troską każdego miejsca, w którym wy­stępuje napięcie. Ciało służy ci najlepiej jak tylko może. Jest podarunkiem, który otrzymałeś za darmo, i może dlatego nie doceniasz, jak bardzo jest on wyrafinowany. Nauka nie ma zie­lonego pojęcia, jak stworzyć coś tak wspaniałego jak ciało. Ale kto o tym pamięta? Nie kochamy ciała, a wręcz odwrotnie -wściekamy się na nie z różnych powodów.

Tak zwani święci wmówili ludziom wiele głupot: że ciało jest wrogiem, że jest powodem degradacji człowieka, że ściąga cię do piekła, że jest grzeszne, że całe jest grzechem. Jeżeli chcesz popełnić grzech - to prawda - ciało ci w rym pomaga. Ale to ty jesteś odpowiedzialny, nie ono. Jeśli zechcesz medytować, cia­ło wesprze cię także. Staczasz się - ciało stacza się wraz z tobą; wznosisz się - ciało wspina się wraz z tobą. Ciało nie jest wino­wajcą. Całą odpowiedzialność ponosi twoja własna świadomość. Jednak zawsze usiłujemy znaleźć jakiegoś kozła ofiarnego, a ten jest najlepszy: możesz go oskarżać o wszystko, a on milczy, nie potrafi się obronić, nie odpowie, że się mylisz. Cokolwiek po­wiesz, ciało nie sprzeciwi się temu.

Sprawdź więc każde miejsce swojego ciała, daj mu odczuć swoją troskę i czułość. Zajmie ci to około pięciu minut, a potem zaczniesz odczuwać miękkość, rozluźnienie, senność. Wtedy skie­ruj świadomość na oddech. Niech będzie spokojny, lekki.

Ciało jest najbardziej zewnętrzną częścią każdego z nas, świadomość- najbardziej wewnętrzną. Oddech jest pomostem między nimi. Kiedy przestajemy oddychać-umieramy; most jest zerwany i ciało nie może już służyć ci za dom, za schronienie.

Kiedy ciało będzie odprężone, zamknij oczy i obserwuj swój oddech. Niech się uspokoi. Powiedz mu: „Proszę, bądź lekki, na­turalny". Przekonasz się, że jak za naciśnięciem guzika, oddech się zmieni. Zwykle jest nieregularny, całymi godzinami pozosta­je w napięciu, a my zapomnieliśmy, jak go rozluźniać. Poproś więc swój oddech dwu-, trzykrotnie, aby się uspokoił, a później po pro­stu się wycisz.

6. Drzwi do świadomości

Miliony ludzi żyją, jakby byli wpatrzeni w lustro. Wydaje im się, że tym, co w nim widzą, jest ich twarz. Myślą, że to ich imię, ich tożsamość, poza którą nie ma już niczego więcej.

Będziesz musiał wejść nieco głębiej. Będziesz musiał zamknąć oczy. Będziesz musiał spojrzeć do wewnątrz. Będziesz musiał na­uczyć się milczeć. Jeśli nie osiągniesz absolutnej ciszy wewnątrz siebie, nigdy nie dowiesz się, kim jesteś. Ja ci nie powiem, bo te­go nie da się powiedzieć. Każdy musi sam to odnaleźć. Jedno jest pewne - istniejesz. Prawdziwym wyzwaniem jest sięgnąć do naj­głębszego rdzenia, aby odnaleźć siebie. I tego uczę od lat. To, co nazywam medytacją, nie jest niczym innym jak mechanizmem, który pomoże ci odnaleźć siebie.

Nie pytaj mnie. Nie pytaj nikogo. Odpowiedź nosisz w sobie i musisz udać się w głąb siebie, żeby ją odnaleźć. Jest tak blis­ko - obrót o sto osiemdziesiąt stopni i staniesz z nią twarzą w twarz. Zaskoczy cię to, że nie jesteś swoim imieniem, nie je­steś swoją twarzą, swoim ciałem, nie jesteś nawet swoim umys­łem. Jesteś częścią całej egzystencji, jej piękna, majestatu, bło­gości, nieogarnionej ekstazy. Poznanie samego siebie oznacza osiągnięcie pełni świadomości.

Środek i obwód

Ciało samo w sobie jest niczym. To, co nadaje mu blask, znaj­duje się poza nim. Wspaniałość ciała nie wynika z samego cia­ła - ono jest gospodarzem, wspaniałość ta jest zaś zasługą go­ścia. Jeśli zapominasz o gościu, dzieje się tak z powodu twojej słabości. Jeśli pamiętasz - czuła troska o ciało będzie elemen­tem twojej religijności.

Amerykański zachwyt ciałem jest pozbawiony rzeczywiste­go znaczenia. Ludzie chcą się zdrowo odżywiać, chodzą na rolfing, masaże, próbują na tysiąc sposobów odnaleźć sens w ży­ciu. Lecz spójrz w ich oczy -jak straszna pustka! Od razu widać, że im się nie udało. Nie ma w nich aromatu, kwiat się nie roz­winął. Ich wnętrza przypominają pustynię. Są zagubieni, nie wiedzą, co ze sobą robić. Dużo robią dla swojego ciała, ale nic im nie pomaga.

Słyszałem taki dowcip:

Ronsfield wszedł do domu z szerokim uśmiechem na twarzy.

- Nie uwierzysz na jaką wyprzedaż trafiłem - powiedział do żony.

- Kupiłem cztery poliestrowe, wzmacniane stalą, radialne, cięż­kie opony!

- Zwariowałeś?- odpowiedziała pani Rosenfield. - Po co kupiłeś opony? Nawet nie masz samochodu.

- To co? - odpowiedział Rosenfield - Ty kupujesz sobie biustono­sze, prawda?"

Jeśli jesteś pusty od środka, usiłujesz zgromadzić jak najwięcej akcesoriów wokół siebie. Może to zwieść innych, ale ciebie nie wypełni. Choć czasem może zwieść i ciebie, ponieważ nawet własne kłamstwo, powtarzane wiele razy, zaczyna wyglądać jak prawda. Jednak nie czujesz się spełniony, zadowolony. Amerykanie starają się cieszyć życiem, ale wygląda na to, że wcale im się nie udaje. Pamiętaj: jeśli będziesz podejmował wysiłki, aby się cieszyć, nic ci z tego nie wyjdzie. Kiedy będziesz próbował osiągnąć szczęście, przegapisz je. Wysiłek przy osiąganiu szczę­ścia to absurd, ponieważ szczęście tu jest. Nie możesz go osiąg­nąć. Nic nie rób, po prostu zgódź się na nie. Ono jest we wszy­stkim, co cię otacza - wewnątrz, na zewnątrz, tylko szczęście. Nic poza nim nie jest prawdziwe. Obserwuj, patrz głęboko w głąb świata, drzew, ptaków, rzek, w głąb gwiazd, Księżyca i Słońca, w głąb ludzi, zwierząt -patrz głęboko: egzystencja skła­da się z radości, szczęścia. Z błogości. Niczego nie trzeba robić. Podejmowanie wysiłku stałoby się przeszkodą. Zrelaksuj się, a poczujesz, jak szczęście cię wypełni; rozluźnij się, a pojawi się w tobie; odpręż się, a otoczy cię ze wszystkich stron.

Amerykanie są spięci. Napięcie wzrasta, gdy za czymś gonisz. Odprężenie pojawia się, gdy się na coś godzisz. Amerykanie go­nią, ścigają, próbują wydobyć coś z życia, próbują je wyciskać. Nic z tego nie wynika, ponieważ to nie jest dobra droga. Nie możesz wycisnąć życia; musisz się mu poddać. Życia się nie podbija. Mu­sisz być na tyle odważny, żeby dać mu się pokonać. Tutaj przegra­na jest zwycięstwem, a wysiłek, aby wygrać za wszelką cenę, bę­dzie niczym innym, jak twoją ostateczną, całkowitą porażką.

Nie możesz podporządkować sobie życia, ponieważ część nie może ogarnąć całości. To tak, jakby mała kropelka wody pró­bowała zdobyć ocean. Owszem, kropelka może wpaść do ocea­nu i stać się jego częścią, ale nie może go pokonać. Właściwie to wpadnięcie do oceanu, stopienie się z oceanem jest drogą do zwycięstwa.

Amerykanin próbuje odnaleźć szczęście, stąd jego nadmier­na, wręcz obsesyjna troska o ciało. Przekroczyła granice troski, stała się obsesją: człowiek wtedy nieustannie myśli o ciele, robi to i tamto, wszystko, co mu tylko wpadnie do głowy. Wkłada wiele wysiłku, aby znaleźć kontakt ze szczęściem poprzez cia­ło. To jest niemożliwe.

A zresztą - umysł Amerykanina jest nastawiony na rywaliza­cję. Niekoniecznie naprawdę kochasz swoje ciało; być może tyl­ko rywalizujesz z innymi. Ponieważ inni coś robią, ty też musisz to robić. Umysł Amerykanina jest najpłytszym i najbardziej am­bitnym umysłem, jaki kiedykolwiek istniał na świecie. I jest to naj­bardziej rozpowszechniony rodzaj umysłu w obecnym świecie. Właśnie dlatego biznesmen stał się w Ameryce synonimem wszy­stkiego, co najlepsze i najważniejsze. Wszystko inne stało się tłem. Biznesmen, człowiek kontrolujący pieniądze, jest najwyż­szym wzorcem. W Indiach za taki wzorzec byli uważani bramini - poszukiwacze Boga. W Europie stanowiła go arystokracja - do­brze wychowana, wyedukowana, akuratna, zestrojona z subtel­nymi niuansami życia: muzyką, sztuką, poezją, rzeźbą, architek­turą, tańcem klasycznym, językami, greką i łaciną. Najbardziej cenionym wzorcem była w Europie arystokracja, która przez wie­ki nasiąkała szacunkiem dla wyższych wartości w życiu. W Rosji Sowieckiej narzuconym i propagowanym wzorcem był posłuszny, zapracowany, uciskany proletariusz. W Ameryce najbardziej sza­nowani są biznesmeni, ci którzy kontrolują pieniądze.

Pieniądze to dziedzina najszerzej pozwalająca na konkuren­cję. Nie musisz być kulturalny, wymaga się jedynie pieniędzy. Nie musisz znać się na muzyce, na poezji. Nie musisz niczego wie­dzieć o literaturze starożytnej, historii, religii, filozofii. Jeżeli masz pokaźną sumkę w banku, to jesteś kimś ważnym. Właśnie dlatego mówię, że jest to najpłytszy umysł, jaki kiedykolwiek istniał. I ten umysł zmienił wszystko w handel, w ciągłą rywali­zację. Nawet jeśli nabywasz Van Gogha lub Picassa, nie robisz tego dla Picassa. Kupujesz, ponieważ twoi sąsiedzi też kupili. Mają obraz Picassa u siebie w salonie, więc jakże ciebie miałoby na podobny nie stać? Musisz go mieć. Możesz nic o nim nie wie­dzieć - nawet, w jaką stronę go powiesić, gdzie góra, gdzie dół; a u Picassa czasem trudno się zorientować, czy obraz wisi popra­wnie, czy też do góry nogami.

Możesz nie wiedzieć, czy jest to oryginalny Picasso, czy nie. Możesz wcale na niego nie patrzeć, ale ponieważ inni go mają i o nim mówią, ty również musisz pokazać swoją klasę. Po pro­stu pokazujesz swoje pieniądze. Wszystko, co jest drogie, jest waż­ne; cokolwiek jest drogie, uznawane jest za ważne. Pieniądze i są­siedzi stanowią jedyne kryteria przy podejmowaniu decyzji. Ważne jest, jakie mają samochody, domy, obrazy, gadżety. Lu­dzie mają w łazienkach sauny niekoniecznie dlatego, że kocha­ją swoje ciało, lecz dlatego, że trzeba „to" mieć - wszyscy „to" mają. Jeśli nie masz, wyglądasz na biedaka. Jeśli wszyscy mają domy na wzgórzach, ty również musisz taki mieć. Możesz nie wie­dzieć, jak docenić ten krajobraz, możesz się tam po prostu nu­dzić. Albo możesz zabierać ze sobą radio i telewizor i słuchać tych samych audycji, których słuchałeś w domu, oglądać te same pro­gramy, które oglądałeś w domu. Co za różnica, czy siedzisz w gó­rach, czy we własnym pokoju? Ale inni to mają. Garaż na czte­ry samochody jest konieczny; inni takie mają. Możesz wcale nie potrzebować czterech samochodów.

Słyszałem taki dowcip:

Stary Lukę i jego żona byli znani z tego, że są najbardziej uszczypli­wą parą na całej ulicy. Lukę zmarł, a kilka miesięcy później i jego żo­na znalazła się na łożu śmierci. Zawołała sąsiadkę i powiedziała sła­bym głosem:

-Ruthie, pochowaj mnie w mojej czarnej, jedwabnej sukni, ale za­nim to zrobisz, odetnij plecy i zrób z nich nową sukienkę. To dobry materiał, nie chcę go zmarnować.

- Nie mogę tego zrobić - odpowiedziała Ruthie. - Kiedy ty i Lukę podejdziecie do zfotych schodów, co powiedzą anioły, jeśli twoja su­kienka nie będzie mieć pleców?

- Nie będą patrzeć na mnie - odpowiedziała. - Luke'a pochowa­łam bez spodni."

Interesujemy się zawsze tym, co mają inni: Lukę będzie bez spo­dni, więc wszyscy będą patrzeć na niego. Amerykanie zawsze podglądają to, co robią inni.

Obserwowałeś kiedyś dziecko, które biega, krzyczy, tańczy bez powodu - chociaż niczego nie ma? Jeśli je spytasz, dlacze­go tak się cieszy, nie będzie w stanie ci odpowiedzieć. Pomyśli, że jesteś wariatem. Czy potrzebny jest powód, aby być szczęśli­wym? Będzie zszokowane, że w ogóle o to pytasz. Wzruszy ra­mionami i dalej będzie śpiewać i tańczyć.

Dziecko nie posiada niczego. Nie jest jeszcze premierem, nie jest prezydentem Stanów Zjednoczonych, nie jest Rockefellerem. Niczego nie posiada - może z wyjątkiem kilku muszelek i kamyków zebranych na plaży, to wszystko.

Życie Amerykanina kończy się wraz z nadejściem śmierci. Gdy umiera ciało, umiera Amerykanin. Stąd ogromny strach przed śmiercią. Ze względu na ten strach Amerykanin stara się przedłu­żyć swoje życie, czasem do absurdalnego wieku. Jest wielu Ame­rykanów, którzy wegetują w szpitalach i instytutach psychiatry­cznych. Nie żyją - minęło już dużo czasu, odkąd umarli. lekarze, lekarstwa, nowoczesna aparatura - to wszystko zarządza ich cia­łami. W jakiś sposób nadal funkcjonują. Strach przed śmiercią jest tak olbrzymi: gdy raz odejdziesz, odejdziesz na zawsze, nic nie prze­trwa. Amerykanie wierzą w ciało i nic poza rym. Jeśli tak myślisz, będziesz bardzo nieszczęśliwy. Po pierwsze, zawsze będziesz bał się śmierci, a ten, kto boi się umrzeć, boi się również żyć. Życie i śmierć są tak powiązane, że jeśli boisz się umrzeć, zaczniesz również bać się żyć. To życie przynosi śmierć, więc jeśli boisz się śmier­ci, jak możesz naprawdę pokochać życie? Strach zawsze będzie obecny. To życie przynosi śmierć; nie możesz żyć całkowicie. Jeśli śmierć jest końcem dla wszystkiego, jeśli tak uważasz, to twoje ży­cie upłynie na pośpiechu i pogoni. Ponieważ zbliża się śmierć, nie możesz pozwolić sobie na cierpliwość. Stąd amerykańska mania szybkości: wszystko musi być zrobione szybko, ponieważ zbliża się śmierć, więc zrób jak najwięcej rzeczy, zanim umrzesz. Postaraj się wypchać siebie jak największą liczbą doświadczeń, zanim umrzesz, ponieważ gdy będziesz martwy, będziesz martwy.

To stwarza poczucie bezsensowności i udrękę, lęk. Jeśli nic nie uratuje ciała, cokolwiek robisz, jest płytkie, nie daje satys­fakcji. Jeśli śmierć jest końcem i nic nie przetrwa, to i życie nie może mieć żadnego znaczenia. Jest „opowieścią idioty, pełną wrzasku i złości, bez najmniejszego znaczenia".

Człowiek świadomy wie, że znajduje się w ciele, ale ciałem nie jest. Kocha swoje ciało; ono jest jego miejscem zamieszka­nia, jego domem. Nie postępuje wbrew ciału, bo głupotą jest działać na szkodę własnego domu, ale nie jest materialistą. Jest ziemski, ale nie jest materialistą. Jest realistą, ale nie ma­terialistą. Wie, że kiedy umierasz, to tak naprawdę nic nie umiera. Śmierć nadchodzi, ale życie toczy się dalej. Przypom­niał mi się dowcip:

Kończył się pogrzeb i Desmond, grabarz, zauważył stojącego koło siebie staruszka.

- Jest pan krewnym? - spytał Desmond.

- lak - odpowiedział staruszek. -Ile ma pan lat?

- Dziewięćdziesiąt cztery.

- Hm - odpowiedział Desmond. - To nie opłaca się już panu wra­cać do domu.”

Oto sedno cielesnego podejścia do życia: jeśli masz dziewięćdzie­siąt cztery lata, koniec! Nie opłaca się wracać do domu; lepiej umrzeć od razu. Jaki sens ma powrót? I tak zaraz będziesz mu­siał się tu zjawić. Nie opłaca się... Ale jeśli śmierć jest jedyną rze­czywistością, to, co za różnica, czy masz dziewięćdziesiąt cztery, czy dwadzieścia cztery lata? Parę lat w tę lub w tę stronę. Mło­dy czuje się stary, a dziecko czuje się martwe. Kiedy raz zdecy­dujesz, że obecne ciało jest jedynym życiem, wówczas jaki jest cel wszystkiego? Po co się męczyć?

Camus napisał, że jedynym metafizycznym problemem dla człowieka jest samobójstwo. Zgadzam się z nim. Jeśli ciało sta­nowi jedyną rzeczywistość i nie ma nic poza nim, wtedy staje się ono najważniejszym tematem do rozważania, do rozmyślań. Czemu nie popełnić samobójstwa? Po co czekać do wieku dzie­więćdziesięciu czterech lat? Po co cierpieć po drodze? Jeśli każ­dy umrze, czemu nie umrzeć dziś? Po co wstawać jutro rano? To bezcelowe.

Więc z jednej strony Amerykanin jest w ciągłym biegu z miejsca na miejsce w celu gromadzenia doświadczeń, tak aby nic go nie ominęło. Podróżuje po całym świecie, z miasta do miasta, z państwa do państwa, z hotelu do hotelu. Ciągle zmienia guru, kościoły, ciągle poszukuje, ponieważ zbliża się śmierć. Z jednej strony nieustanna, szaleńcza pogoń, z dru­giej zaś głębokie przekonanie, że wszystko jest bezcelowe -ponieważ wszystko zakończy się wraz ze śmiercią. Więc czy prowadziłeś bogate, czy ubogie życie, czy byłeś inteligentny, czy nie, czy byłeś wspaniałym, czy kiepskim kochankiem, ja­kie to ma znaczenie?

Na końcu nadchodzi śmierć i sprawia, że wszyscy stają się ró­wni: ludzie światli i nierozsądni, mędrcy i grzesznicy, ludzie oświeceni i głupcy, wszyscy trafiają do ziemi i znikają. Jaki to wszystko ma cel? Bycie Buddą, Jezusem czy Judaszem -jaką robi różnicę? Jezus umarł na krzyżu, Judasz popełnił samobój­stwo następnego dnia - obaj zniknęli w ziemi.

Z drugiej strony pojawia się strach, że mógłbyś przegapić coś, co osiągną inni, a zaraz potem - przekonanie, że nawet jeśli to osiągniesz, to i tak niczego nie zyskasz. Nawet jeśli do­jedziesz, dojedziesz donikąd, bo nadejdzie śmierć i wszystko zniszczy.

Człowiek świadomy żyje w ciele, kocha swoje ciało, czci je, ale sam nie jest ciałem. Wie, że ma w sobie coś, co przetrwa każ­dą śmierć. Wie, że ma w sobie coś, co jest wieczne, i czas nie może tego zniszczyć. Doszedł do tego przez medytację, miłość, modlitwę. Odczuwa to wewnątrz siebie. Nie boi się. Nie boi się śmierci, ponieważ wie, czym jest życie. Nie goni za szczęściem, ponieważ wie, że Bóg zsyła mu miliony okazji; on musi tylko nie przeszkadzać.

Czy nie widzisz, że drzewa są przytwierdzone do podłoża? Nie mogą donikąd pójść, a mimo to są szczęśliwe. Nie mogą go­nić za szczęściem, nie mogą wyruszyć na poszukiwanie szczęścia. Są przytwierdzone do ziemi, nie mogą się ruszyć, ale czy nie wi­dzisz szczęścia? Czy nie widzisz ich radości, gdy pada deszcz, ich ogromnego zadowolenia, gdy wieje wiatr? Czy nie czujesz, jak tańczą? Są przytwierdzone, nigdzie nie chodzą, lecz życie przy­chodzi do nich. Wszystko przychodzi - ty tylko stwarzasz możliwość; wszystko przychodzi samo - ty dopuszczasz to do siebie albo nie. Życie jest gotowe przydarzać się ci. Ale tworzysz tyle barier... Największą z nich jest pogoń. Ponieważ gonisz i biegasz, kiedy życie puka do twoich drzwi, nigdy cię nie zastaje. Zawsze jesteś gdzieś indziej. Ścigasz życie, ono goni za tobą i nigdy się nie spotykacie. Bądź... po prostu bądź, czekaj i zachowaj cier­pliwość.

Harmonia ciała, umysłu i duszy

Twoje ciało jest energią, twój umysł jest energią, twoja dusza jest energią. Wiec jaka jest między nimi różnica? Różnią się tylko rytmem, długością fal-to wszystko. Ciało jest namacalne, ener­gia przepływa w nim w sposób widoczny.

Umysł jest bardziej subtelny, ale nie nazbyt, ponieważ mo­żesz zamknąć oczy i zobaczyć poruszające się myśli; można je zobaczyć. Nie są tak widoczne jak twoje ciało; twoje ciało jest widzialne dla wszystkich, widzialne publicznie. Twoje myśli są widzialne prywatnie. Nikt poza tobą ich nie widzi; tylko ty albo ludzie, którzy mocno pracowali nad umiejętnością postrzega­nia myśli. Ale przyjmijmy, że nie są widzialne dla innych. Trze­cią, ostateczną warstwą wewnątrz ciebie, jest świadomość. Na­wet ty jej nie widzisz. Nie może być sprowadzona do poziomu przedmiotu, pozostaje podmiotem.

Jeśli te trzy energie funkcjonują harmonijnie, jesteś zdrowy i scalony. Jeśli te energie nie współgrają ze sobą, jesteś chory, nie stanowisz całości. A pozostawania w pełnej harmonii to by­cie świętym.

Usiłuję pomóc ci osiągnąć stan, w którym twoje ciało, twój umysł i twoja świadomość będą mogły tańczyć w jednym rytmie, razem, w głębokiej harmonii; nie w konflikcie, lecz we współ­pracy.

Świadomość jest energią, najczystszą energią; umysł nie jest tak czysty, a ciało jeszcze mniej. Ciało jest zbyt zmieszane, a umysł również nie jest całkowicie czysty.

Świadomość jest całkowitą, najczystszą energią. Ale poznać świadomość w tej formie możesz tylko wtedy, gdy stworzysz z tych trzech elementów kosmos, a nie chaos. Ludzie żyją w chaosie: ich ciało przekazuje jakieś sygnały, a ich umysł całkowicie je ignoruje. Przez wieki nauczano, że nie jesteś ciałem, przez wie­ki mówiono ci, że ciało jest twoim wrogiem, że musisz z nim wal­czyć, że musisz je zniszczyć, bo ciało to grzech.

Te idee, mimo że są niedorzeczne i głupie, szkodliwe i tru­jące, wpajano tak długo, że stały się częścią twojego umysłu społecznego. Tkwią w nim przez cały czas i nie doświadczasz cia­ła w rytmicznym tańcu ze sobą.

Stąd mój nacisk na taniec i muzykę, ponieważ jedynie w tań­cu poczujesz, że twoje ciało, twój umysł i ty funkcjonujecie ra­zem. Gdy wszystkie te elementy działają wspólnie, odczuwasz nieskończoną radość, ogromne bogactwo.

Świadomość jest najwyższą formą energii. A gdy wszystkie te trzy energie współgrają ze sobą, pojawia się czwarta. Jest ona obecna tylko wtedy, gdy tamte trzy funkcjonują razem. Jest ona organiczną jednością, powstałą z połączenia trzech ele­mentów.

Na Wschodzie nazywamy tę czwartą energię po prostu „czwar­tą" - turiya. Nie nadaliśmy jej żadnej nazwy. Trzy energie, wcho­dzące w jej skład, mają nazwy, czwarta pozostaje bezimienna. Znać czwartą to znać Boga. Kiedy stanowisz organiczną, najwyż­szą jedność - pojawia się Bóg. Gdy jesteś chaosem, pełnym sprze­czności - nigdy nie zaznasz obecności Boga. Jeżeli jesteś jak po­dzielony dom, występujesz przeciw sobie, wtedy nie ma Boga. Gdy jesteś szczęśliwy sam ze sobą, szczęśliwy takim, jakim jesteś, wów­czas odczuwasz błogość, jesteś wdzięczny, a wszystkie twoje ener­gie tańczą razem. Gdy jesteś orkiestrą wszystkich swoich energii, wiesz na pewno, że Bóg jest z tobą. Poczucie całkowitej jedności jest jak obecność Boga. Bóg nie przebywa „gdzieś tam". Bóg to trzy energie połączone w taką jedność, że zjawia się czwarta. A czwarta jest czymś więcej niż sumą tych trzech.

Jeśli dokonasz analizy obrazu, otrzymasz w rezultacie płótno i farbę, ale obraz nie jest po prostu sumą płótna i farb; jest czymś więcej. To „coś więcej" jest przekazane za pomocą wizerunku, ko­loru, płótna, artysty. To „coś więcej" nazywamy pięknem. Jeśli roz­łożysz na czynniki pierwsze kwiat róży, odkryjesz wszystkie che­mikalia i związki, z których się składa, ale piękno zniknie. Nie było ono jedynie sumą cząsteczek, było czymś więcej.

Całość to coś więcej niż suma części; wyraża się przez czę­ści, ale jest czymś więcej. Zrozumieć, że jest czymś więcej, to zro­zumieć Boga. Bóg jest tym „czymś więcej", tym plusem. Nie jest to stwierdzenie teologiczne, nie może ono być rozstrzygane w drodze logicznej argumentacji. Piękno musisz czuć, muzykę musisz czuć, taniec musisz czuć. Zdecydowanie musisz je poczuć w swoim ciele, umyśle i duszy. Musisz nauczyć się grać na tych trzech energiach tak, by stały się orkiestrą. Wtedy jest Bóg - nie żebyś Go widział, nie ma co oglądać; to On jest ostatecznym obserwatorem, jest obserwacją. Naucz się stapiać swoje ciało, umysł, duszę w jedność. Odnajdź sposoby na funkcjonowanie w pełnej harmonii. Zdarza się, że biegacze... Nie myślisz zapewne o bieganiu jako o jednym ze sposobów medytacji, ale czasami biegacze jej doznają. Bywają zaskoczeni, ponieważ nie oczekiwali tego: kto by pomyślał, że biegacz doświadczy Boga? Jednak tak się dzieje. Obecnie bieganie staje się jedną z nowych technik medytacji. Więc to może się wydarzyć w trakcie biegu. Może doznałeś tego, jeśli kiedyś byłeś biegaczem, jeśli czerpałeś radość z biegania wcześnie rano, gdy powietrze jest świeże, świat budzi się ze snu... Jeśli biegłeś, twoje ciało funkcjonowało cudownie, a świeże powietrze, nowy świat ponownie rodził się z ciemności nocy, wszystko dookoła śpiewało, czułeś pełnię życia... Moment ten nadchodzi, gdy biegacz znika, a zostaje jedynie bieg. Ciało, umysł i dusza zaczynają pracować razem; nagle uwolniony zostaje wewnę­trzny orgazm. Biegający czasem przez przypadek doświadczają „czwartej", turiya, mimo iż tłumaczą sobie, że jest to po prostu reakcja na bieg. Będą uważali, że ta chwila tak im się podobała ze wzglę­du na bieg; że był to piękny dzień, ciało tryskało zdrowiem, świat wydał się wspaniały i mieli doskonały nastrój. Nie zauwa­żą prawdziwej przyczyny. Jeśli zaś zauważą, to, zgodnie z moi­mi obserwacjami, biegacze są w stanie doświadczyć medytacji dużo łatwiej niż ktokolwiek inny. Jogging może być doskonałą pomocą, pływanie może być doskonałą pomocą. Wszystko to musi być przemienione w medytację.

Porzuć stare poglądy na temat medytacji. Nie wierz, że tyl­ko siedzenie pod drzewem w pozycji jogina jest medytacją. To tylko jedna z dróg. Może odpowiadać paru osobom, ale nie bę­dzie dobra dla wszystkich. Dla małego dziecka nie byłaby to me­dytacja, tylko tortura. Dla młodej osoby, która jest żywa, wib­rująca, taka metoda byłaby jak hamulec, nie jak medytacja. Może dla starego człowieka, który już wiele przeżył, którego si­ły słabną... może byłaby to medytacja właśnie dla niego.

Ludzie się różnią, jest wiele typów ludzi. Dla kogoś, kto ma niski poziom energii, siedzenie pod drzewem w pozycji jo­gina może być najlepszą medytacją, ponieważ w pozycji tej zu­żywa się mało energii. Gdy kręgosłup jest wyprostowany i tworzy kąt dziewięćdziesięciu stopni z ziemią, ciało zużywa najmniejszą możliwą ilość energii. Jeśli pochylasz się w bok lub do przodu, wtedy twoje ciało zaczyna użytkować więcej energii, ponieważ grawitacja ściąga cię w dół, a ty musisz utrzymać się tak, by się nie przewrócić. Jest to wydatek ener­getyczny. Wyprostowany kręgosłup wymaga najmniejszego zużycia energii.

Siedzenie z rękoma złączonymi na kolanach jest również bardzo przydatne dla ludzi z niskim poziomem energii, ponie­waż gdy dłonie stykają się, elektryczność twojego ciała zaczyna cyrkulować. Nie wydostaje się poza twoje ciało; zostaje w we­wnętrznym obiegu, energia porusza się w tobie.

Pamiętaj, że energia jest zawsze uwalniana z ciała poprzez pal­ce, a nigdy nie uwalnia się z zaokrąglonych partii ciała. Na przy­kład twoja głowa nie może uwolnić energii, zamykają. Energia ucieka przez palce dłoni, palce stóp oraz dłonie. W pewnej po­zycji jogi łączysz ze sobą stopy. Energia uwalnia się przez jedną z nich, a przez drugą wraca z powrotem do ciała; jedna dłoń uwalnia energię, a wraca ona do ciała poprzez drugą. Zbierasz swoją własną energię, stajesz się wewnętrznym obwodem energetycznym. Daje to odpoczynek, jest bardzo relaksujące. Pozycje jogi są najbardziej relaksującymi z możliwych pozycji. Są bardziej relaksujące niż sen, ponieważ kiedy śpisz, całe twoje ciało jest „ciągnięte" przez siłę grawitacji. Będąc w pozycji poziomej re­laksujesz się z zupełnie innego powodu - sprowadza cię to do prehistorycznych czasów, kiedy człowiek był zwierzęciem, miał postawę horyzontalną. To relaksuje, ponieważ jest regresywne; pomaga ci ponownie stać się zwierzęciem.

Dlatego w pozycji leżącej nie możesz jasno myśleć, myśle­nie staje się utrudnione. Spróbuj. Z łatwością możesz marzyć, ale nie myśleć. Aby myśleć, musisz siedzieć. Im bardziej wy­prostowany siedzisz, tym lepszą masz możliwość myślenia. Myślenie jest relatywnie późnym nabytkiem. Pojawiło się ono gdy człowiek stanął w pozycji prostopadłej do ziemi. Kiedy człowiek poruszał się w poziomie, miewał marzenia, ale nie myślał. Więc kiedy się kładziesz, zaczynasz marzyć, myślenie znika. Jest to rodzaj relaksacji, ponieważ myślenie zamiera; wy­cofujesz się.

Pozycje jogi są dobre dla tych, którzy mają niski poziom ener­gii, dla osób chorych, starszych, dla tych, którzy przeżyli życie i zbliżają się ku śmierci.

Tysiące mnichów buddyjskich zmarło w pozycji lotosu, ponie­waż jest ona najlepszą pozycją na przyjęcie śmierci - zachowu­jesz czujność, a twoje energie zanikają, będzie ich coraz mniej i mniej ż każdą chwilą. Wreszcie nadchodzi śmierć. W pozycji lo­tosu możesz do samego końca zachować czujność. A czujność w chwili śmierci jest jednym ze wspanialszych doświadczeń, ro­dzajem najwyższego orgazmu.

Jeśli jesteś rozbudzony w trakcie umierania, będziesz rodził się w zupełnie inny sposób: narodzisz się także rozbudzony. Ten, kto umiera czujnie, czujny się rodzi. Ten, kto umiera w nie­świadomości, rodzi się nieświadomy. Ten, kto umiera świado­mie, może wybrać dla siebie odpowiednie łono; ma wybór, za­służył na niego. Umierający nieświadomie nie ma prawa wybierać łona; łono jest mu przypisane przypadkowo, nieświa­domie.

Człowiek, który umiera całkowicie świadomy, pojawi się na tym świecie jeszcze tylko raz, ponieważ nie będzie potrzeby, że­by tu powracał. Zostaje mu już tylko odrobina pracy do zrobie­nia i wykona tę pracę w następnym życiu. Temu, kto umiera ze świadomością, pozostaje tylko jedna sprawa: nie miał czasu przemienić swojej świadomości we współodczucie. Uczyni to w następnym życiu, gdyż jeśli tego nie zrobi, coś pozostanie niedopełnione, niedoskonałe.

Zatem medytacją może być bieganie, a także taniec, pływa­nie; wszystko może nią być. Oto moja definicja medytacji: kie­dy twoje ciało, umysł i dusza funkcjonują w jednym rytmie, jest to medytacja, ponieważ to sprowadza czwarty element. I jeśli jesteś świadomy, że czynisz to jako medytację - nie występ na olimpiadzie, lecz właśnie medytację - staje się ona ogromnie piękna...

Podstawowy warunek jest taki, by każda forma medytacji, ja­ka by nie była, powodowała wspólne, harmonijne funkcjonowa­nie ciała, umysłu i świadomości. Wtedy niespodziewanie pewne­go dnia nadchodzi „czwarta": obserwacja. Jeśli chcesz, nazwij to Bogiem, nirwaną lub tao, lub jakkolwiek sobie życzysz.

Nie jesteś ciałem

Jeśli ktoś utożsamia się z ciałem, żyje w wiecznym pośpiechu. Stąd bierze się zachodni pośpiech, stąd zachodnia obsesja zwięk­szania tempa. Generalnie wynika to z identyfikowania się z cia­łem. Życie szybko płynie, wymyka się z rąk. Zrób coś i zrób to natychmiast, śpiesz się, inaczej coś przegapisz. Znajdź lepsze i szybsze sposoby zrobienia tego czegoś. Prędkość stała się manią. Jak dostać się do jakiegoś miejsca w jak najszybszym tempie? - takie jest pytanie. Fakt, że trzeba się tam dostać, nie budzi wątpliwości. Dlaczego tak bardzo chcesz tam być, jest nieważne; liczy się tylko to, że powinieneś dostać się tam szybko. A kiedy wreszcie tam dotrzesz, zaczynasz myśleć o kolejnym miejscu, w którym chcesz być.

Ciało to jedynie przedsionek, a nie najskrytsza komnata. Lecz wielu ludzi żyje po prostu w tym przedsionku i wydaje im się, że jest to życie; nigdy nie wchodzą do domu swojej osoby.

Umysł ciągle pozostaje w stanie rozgorączkowania. Dzieje się tak głównie dlatego, że identyfikujemy się z tym, co zewnętrzne. A ciało umrze, toteż śmierć ściga nas bezustannie. Na Zachodzie śmierć ciągle jest tematem tabu. Złamano jedno tabu - związane z seksem - ale drugie, głębsze niż to pierwsze, nadal istnieje. Potrze­ba kolejnego Freuda, aby je złamać. Ludzie nie rozmawiają o śmierci albo czynią to, uciekając się do eufemizmów. Mówią, że zmarły „odszedł do lepszego świata", „do nieba", na „wieczny odpoczy­nek". Ale jeśli człowiek żył tylko ciałem, to nie poszedł donikąd. Umarł, po prostu umarł; proch obrócił się w proch. Ten, kto prze­szedł do innego ciała, nigdy nie był w poprzednim ciele, ponieważ ni­gdy nie stał się go świadomy; nie zwrócił na nie swojej uwagi.

Inną drogą jest zdanie sobie sprawy ze swojej wewnętrznej świadomości. Ciało jest ciężkie, wyraźne, widoczne, dotykalne, materialne. Świadomość nie jest widzialna. Trzeba jej szukać, trzeba głęboko kopać. Wymaga wysiłku, wymaga ciągłego za­angażowania w odkrywanie własnej istoty. Jest podróżą, ale gdy raz poczujesz się świadomie, zaczniesz żyć w zupełnie innym świecie. Wtedy nie ma powodu do pośpiechu, gdyż świadomość jest wieczna. Nie ma też zmartwień, ponieważ nie zna ona cho­rób, śmierci, porażki.

Wtedy nie ma potrzeby szukać innych rzeczy. Ciału stale czegoś brakuje, więc stwarza nowe potrzeby; ciało jest żebra­kiem. Ale świadomość to cesarz -jest w posiadaniu całego świa­ta, jest władcą.

Kiedy dotrzesz do sedna swojej wewnętrznej istoty, poczu­jesz się odprężony. Życie nie będzie już ciągłym pragnieniem czegoś, lecz świętowaniem. Wtedy wszystko jest ci dane: gwiaz­dy, księżyc, słońce, góry, rzeki, ludzie - wszystko jest w twych rękach. Ty musisz jedynie zacząć tym żyć.

To musi stać się twoją wielką wyprawą. Na tym polega życie: na wyprawieniu się w głąb świadomości. Ona tam jest, ale ukry­ta jak skarb. I, oczywiście, kiedy posiadasz skarb, chowasz go głę­boko, aby nikt nie był w stanie ci go ukraść. Bóg ukrył świado­mość w samym rdzeniu twojego istnienia.

Pozwól życiu stać się podróżą w głąb siebie. Używaj ciała, ko­chaj je -jest pięknym mechanizmem, cennym podarkiem, jego tajemnice są wspaniałe - ale nie utożsamiaj się z nim. Ciało jest jak samolot, ty jesteś pilotem. Samolot jest pożyteczny i pięk­ny, ale nie jest tym samym co pilot. To dwa odrębne, zupełnie inne zjawiska. Pilot kieruje samolotem. Korzystaj z ciała jak z po­jazdu, lecz pozwól sterować nim świadomości.

Cel czy świętowanie

Relaksacja jest stanem, w którym twoja energia nie przemieszcza się donikąd, ani do przyszłości ani do przeszłości; po prostu jest z tobą. Jesteś otulony, ukryty w zacisznym cieple swojej ener­gii. Ten moment jest wszystkim. Inne nie istnieją. Czas zatrzy­muje się. Oto relaksacja. Jeśli masz poczucie czasu, nie odprę­żysz się. Zwyczajnie zegar musi stanąć, czas - przestać istnieć.

Człowiek mieszka w ciele, ale nie jest ciałem. Ciało jest piękne, musi być ko­chane i szanowane, ale nie możesz za­pomnieć, że nie jesteś nim, tylko je po prostu zamieszkujesz.

Ten moment jest wszystkim. O nic więcej nie pytasz, po prostu cieszysz się nim. Możesz cieszyć się ze zwy­czajnych rzeczy, ponieważ są pięk­ne. Właściwie nic nie jest zwyczaj­ne - jeśli istnieje Bóg, to wszystko jest niezwykłe. Drobiazgi... spacerowanie po trawniku, z którego nie wyparowały jeszcze kropelki rosy, i poczucie bycia tam - miękki dotyk trawy, chłód rosy, poranny wiatr, wschodzące słońce... Czego więcej potrze­bujesz, aby być szczęśliwym? Cóż więcej można mieć, aby być szczęśliwym? Po prostu leżeć nocą w chłodnej pościeli na łóż­ku, czuć tkaninę, czuć, jak kołdra ogrzewa się coraz bardziej, a ty jesteś otoczony ciemnością, ciszą nocy... Z zamkniętymi ocza­mi czujesz pełnię siebie. Czego więcej potrzebujesz? To i tak na­zbyt wiele. Pojawia się głęboka wdzięczność - oto relaksacja.

Relaksacja oznacza., że ten bieżący moment jest czymś więcej, niż pragniesz, czymś więcej, niż można by wymagać. O nic nie prosisz, masz wszystko, czego chcesz... Wtedy energia pozostaje w bez­ruchu. Staje się jak spokojne jezioro. Rozpływasz się we własnej energii. Ten moment to relaksacja. Taki stan rozluźnienia nie do­tyczy ciała czy umysłu; dotyczy całości. Dlatego buddyści mówią: „Wyzbądź się pragnień". Wiedzą, że dopóki istnieją pragnienia, nie możesz się zrelaksować. Powtarzają: „Pochowaj to, co martwe". Jeśli zbyt mocno przejmujesz się przeszłością, nie będziesz umiał się zrelaksować. Mówią: „Ciesz się tą konkretną chwilą".

Jezus mówił: „Spójrzcie na lilie. Nie pracują ani nie przędą. Powiadam zaś wam: nawet Salomon w całej swej chwale nie był tak przyodziany, jak jedna z nich". O co mu chodzi? On mówi po prostu: Zrelaksuj się! Nie musisz harować - właściwie to wszystko jest ci dane. Jezus mówił: Jeśli On dba o ptaki, zwie­rzynę, dzikie zwierzęta, drzewa i rośliny, dlaczego ty się mar­twisz? Czemu nie miałby zadbać o ciebie?

To jest relaksacja. Dlaczego tak bardzo przejmujesz się przy­szłością? Pomyśl o liliach, obserwuj je, stań się jak one - i od­pręż się. Relaksacja nie polega na przyjęciu określonej pozycji ciała; to całkowita przemiana twojej energii.

Energia może mieć dwa wymiary. Jeden jest ukierunkowa­ny, zmierza dokądś, dąży do czegoś; niestety, ale nie pomoże ci osiągnąć właściwego celu. Ten wymiar twojej energii, aktywno­ści jest skoncentrowany na zadaniu. Wtedy wszystko staje się środkiem do realizacji tego zadania. Musi się to stać; zrelaksu­jesz się, dopiero kiedy to osiągniesz. Ale dla tego typu energii stan: „zadanie wykonane" nigdy nie następuje, ponieważ zmie­nia on każdą chwilę w środek osiągnięcia czegoś w przyszłości. Cel zawsze pozostaje na horyzoncie. Ciągle biegniesz, a dystans się nie zmniejsza.

Jednak istnieje też jest inny wymiar energii: zachwyt bez szczególnego powodu. Cel przeto osiągnięty teraz; jest tu, a nie gdzieś indziej. Właściwie to ty jesteś celem. Zresztą nie ma in­nego spełnienia niż spełnienie w tym momencie - spójrz na li­lie. Gdy ty jesteś celem, gdy cel nie leży gdzieś w przyszłości, gdy nie ma o co walczyć, możesz po prostu celebrować to, co już osiągnąłeś, co już tu jest. To jest relaksacja, nie energia ukierun­kowana.

Moim zdaniem, istnieją dwa typy ludzi: jedni, nastawieni na realizację celów, i drudzy, nastawieni na świętowanie. Ci pier­wsi są jak szaleńcy; biegają to tu, to tam, sami podkręcają się w swoim szaleństwie. I szaleństwo to nabiera rozpędu - wnika w nich coraz głębiej, a oni czują się całkowicie zagubieni.

Drugi typ człowieka nie dąży do celu, nie jest poszukiwaczem, po prostu cieszy się tym, co ma. Tego chcę cię nauczyć: bądź czło­wiekiem zachwyconym, smakuj życie! Kwiaty rozkwitły, ptaki śpiewają, słońce jest na niebie - możesz świętować! Oddychasz, żyjesz, masz świadomość - celebruj to! Wtedy nagle się zrelak­sujesz, zniknie napięcie, przepadnie udręka. Cała energia udrę­ki stanie się zachwytem; twoje serce zacznie bić z ogromną wdzięcznością - oto modlitwa. Na tym polega modlitwa: ser­ce bijące z ogromną wdzięcznością.

Nie musisz niczego robić. Po prostu zrozum ruch energii, swobodny przepływ energii. Płynie, lecz bez celu, dla czystej przyjemności. Nie podąża do jakiegoś określonego punktu, po­rusza się z powodu przepełnienia siłą.

Dziecko tańczy, skacze i biega w kółko. Spytaj je: „Dokąd idziesz?" Ono nie idzie donikąd -wydasz mu się śmieszny. Dzie­ci zawsze myślą, że dorośli są niemądrzy. Cóż za nonsensowne pytanie: „Dokąd idziesz?" Czy istnieje potrzeba, żeby iść dokądś? Dziecko nie będzie umiało odpowiedzieć na twoje pytanie, bo wyda mu się ono nieistotne. Po prostu wzruszy ramionami. Od­powie: „Nigdzie". Umysł nastawiony na cel spyta: „Po co więc tak biegniesz?" Dla nas bowiem czynność jest istotna tylko wte­dy, jeśli do czegoś prowadzi.

Powiadam ci, nie masz dokąd iść - wszystko jest tutaj. Cala pełnia istnienia skupia się na tym momencie, kumuluje się na tej właśnie chwili. Dziecko zwyczajnie cieszy się z energii. Ma jej tak dużo! Biega nie dlatego, że chce dokądś dotrzeć, ale dla­tego, że musi się wybiegać.

Nie szukaj powodów, aby coś zrobić, po prostu daj upust swo­jej energii. Dziel się z innymi, ale nie handluj, nie rób intere­sów. Rozdawaj, bo posiadasz. Nie odbieraj tego, co raz dałeś, ponieważ pogrążysz się w cierpieniu. Wszyscy handlarze idą do piekła. Jeśli chcesz odnaleźć najlepszych reprezentantów han­dlowych i sprzedawców, idź do piekła, tam ich znajdziesz.

Niebo nie jest dla handlarzy. Niebo jest dla tych, którzy umieją delektować się życiem. Czego więc trzeba się uczyć? Umiejętności rozluźniania się. Istnienia świadomie tu i teraz. Bycia aktywnym, ale nie wiecznie zajętym. Stawania się coraz bardziej wyciszonym, pustym, pasywnym. Bycia obserwatorem - obojętnym, nie wymagającym niczego, niczego nie oczekują­cym. Umiejętności czucia się szczęśliwym z samym sobą. Otwar­cia się na wszystkie przyjemności życia.

Pamiętaj o głównym lokatorze

Ciało jest świątynią; jest w stosunku do ciebie gospodarzem, ale ty nie jesteś jego częścią. Ciało jest podarunkiem, który dosta­łeś od Ziemi; ty pochodzisz jednak z Nieba. Jak w każdej ucie­leśnionej istocie, spotykają się w tobie Niebo i Ziemia; to jak­by miłosny romans Ziemi i Nieba.

W chwili gdy umierasz, nic nie umiera; tylko innym, tym z zewnątrz wydaje się, że jest na odwrót. Ciało wraca do ziemi, aby odpocząć, a dusza wraca do nieba, aby odpocząć. Dojdzie jeszcze do wielu spotkań; ta historia będzie kontynuowana na miliony sposobów, nigdy się nie kończy.

Lecz człowiek niekiedy za bardzo utożsamia się ze swoim obecnym ciałem; to bardzo źle. Jeśli ktoś zaczyna myśleć: „ja to ciało", wtedy życie staje się bardzo ciężkie. Nawet najmniej­sze sprawy przeszkadzają, najmniejszy ból jest wielkim pro­blemem: drobne skaleczenie i człowiek czuje się niespokojny, zdezorientowany.

Potrzebny jest pewien dystans między tobą i ciałem. Dystans ten tworzy się dzięki świadomości, że nie jesteś ciałem, nie mo­żesz nim być. Jesteś świadomy ciała, więc ono jest przedmio­tem twojej świadomości, a cokolwiek jest przedmiotem twojej świadomości, nie może być samą świadomością. Świadomość obserwuje, doświadcza. To, co jest doświadczane, jest od niej oddzielne.

Kiedy wiedza ta pogłębia się w tobie, smutki zaczynają zni­kać, wyparowywać. Wtedy ból i przyjemność upodobniają się do siebie, sukces i porażka odczuwane są tak samo, życie i śmierć przestają się od siebie różnić. Nie ma konieczności dokonywa­nia wyboru, żyje się w spokojnym poczuciu braku wyboru. W ta­kim stanie czujesz, jak blisko przy tobie znajduje się Bóg. Tego poszukiwały wszystkie religie; tego spokoju wynikającego z bra­ku wyboru. W Indiach nazywamy to samadhi, w Japonii mówią na to satori, chrześcijańscy mistycy nazywają to ekstazą.

Znaczenie słowa „ekstaza" jest bardzo ważne. Rdzenie te­go słowa znaczą „stać poza czymś". Stanie poza swoim własnym ciałem, świadomość oddzielności - oto znaczenie ekstazy. W chwili gdy ona się pojawia, ty stajesz się znowu częścią utra­conego raju.

7. Przypomnij sobie język,którym porozumiesz się z umysłem i ciałem.

Terapia medytacyjna Osho

Ludzie powinni nauczyć się jak zaprzyjaźnić się z własnym ciałem.

Dzięki tej medytacji kierowanej przejdziemy przez proces przypominania sobie języka, który przez większość ludzi został dawno zapomniany. Jest to język, w którym porozumiesz się ze swoim ciałem.

Komunikowanie się z ciałem, rozmowa z nim, słuchanie te­go, o czym chce ci powiedzieć, było bardzo popularną prakty­ką w starożytnym Tybecie. Współczesne nauki medyczne zale­dwie zaczynają rozumieć to, co mędrcy i mistycy wiedzieli od zawsze: ciało i umysł nie są oddzielnymi bytami. Są one ze so­bą połączone i od siebie zależne. Umysł może wpływać na stan ciała, tak samo jak ciało może wpływać na umysł.

Osho stworzył wiele technik medytacyjnych dla współczes­nych ludzi. Poniższa medytacja kierowana, pozwalająca rozma­wiać z ciałem i umysłem, została opracowana według jego wska­zówek. Czytaliśmy wcześnie jego słowa:

Ciała nie można do niczego zmuszać; próbuj je prze­konać. Nie zwalczaj własnego ciała - to okropne, agre­sywne, brutalne, a każdy taki konflikt zwiększa napię­cie. Nie prowokuj konfliktów; niechaj złotą zasadą będzie wygoda. Ciało jest pięknym podarunkiem od Boga - obrażasz Go, krzywdząc swoje ciało. Jest ono jak świątynia, w której mieszkamy. A przecież każdy dba o swoje mieszkanie.

Toteż przez siedem kolejnych dni... - może to wyda się na początku nieco absurdalne, bo nikt nas wcześ­niej nie uczył rozmawiać ze swoim ciałem - zaczniesz dostrzegać te wszystkie cuda, które stają się codziennie. Teraz ich nie widzisz. Kiedy mówię do ciebie, moja rę­ka wspiera mnie gestem, mój umysł pragnie ci coś prze­kazać, a moje ciało pomaga mu w tym jak najwierniej­szy przyjaciel

Kiedy chcesz unieść dłoń -po prostu ją unosisz. Już sama decyzja, że chcesz to zrobić, powoduje posłuszne podniesienie dłoni. Niczego szczególnego nie musisz robić. To przecież cudowne. Jak decyzja umysłu zamie­nia się w konkretną czynność. W jaki sposób wiadomość została przekazana twojej dłoni? A na dodatek w ułam­ku sekundy!

Kiedy rozmawiam z wami, jednocześnie współpra­cują ze mną moje dłonie, bez najmniejszego opóźnie­nia. Ciało działa równocześnie z umysłem. Jest bardzo wrażliwe -powinniśmy nauczyć się z nim rozmawiać, a większość problemów rozwiąże się sama.

Jak korzystać z dołączonej płyty

Medytacja ta pomoże ci polubić samego siebie, twoje ciało, twój umysł. Uświadomisz sobie, w jaki sposób twój umysł, odczucia, przemyślenia uzewnętrzniają się przez twoje ciało. Ból, choro­by, uzależnienia (takie jak obżarstwo, alkoholizm, nadużywanie cukru) mogą być uleczone. Spróbujemy to zrobić. Proces medytacji daje szansę twojej uzdrawiającej energii na pełną mobili­zację, a tobie na osiągnięcie stanu głębokiego odprężenia.

Medytacja składa się z trzech części:

1. Będziesz zwracał się do konkretnych części swojego ciała oraz do ciała jako całości. Dobrze jest mówić na głos, gdyż pomoże to utrzymać ci przez cały czas uwagę i świadomość.

2. Będziesz przekazywał do swojej podświadomości informacje o problemach, których przysparza ci ciało, takich jak choro­ba, nadwaga, ból albo po prostu niedostatek sił witalnych. W stanie głębokiego odprężenia, dotrzesz do tej części swej podświadomości, która jest odpowiedzialna za stan twojego ciała. Okażesz jej swój szacunek i serdeczność. Jeśli problemem jest dla ciebie na przykład nadwaga, znaczy to, że odpo­wiedzialna za niego część twojej nieświadomości - twój opie­kun, twój wierny sługa - usiłuje ci coś zasygnalizować, ochronić cię przed czymś. W głębokim transie twój opiekun może użyć innych sposobów, by spełnić swą pozytywną misję, pozwala­jąc ciału na powrót do naturalnego stanu i zdrowia.

3. Pozostaniesz w uzdrawiającym transie, który pogłębi zrozu­mienie, że twoje ciało, umysł i dusza stanowią jedność.

Zanim jednak zaczniesz stosować tę technikę, zapamiętaj kil­ka ważnych uwag:

1. Jest bardzo istotne, byś rozumiał, że ból lub inne powracają­ce symptomy, które powodują u ciebie zły stan fizyczny, mo­gą wskazywać na istnienie poważnych chorób. Toteż prezen­towana technika może być stosowana pod warunkiem konsultacji z lekarzem.

2. Osho mówi, że technika przemawiania do ciała i umysłu ma zastosowanie tylko wtedy, gdy ciało ma fizyczne możliwości wykonania tego, o co prosisz. Jeżeli będziesz chciał, by do­konało rzeczy niemożliwych, zerwiesz nić zaufania i niczego nie osiągniesz. Jeśli nie masz oczu - tłumaczy -jak mógłbyś wymagać od ciała, by znów zaczęło widzieć? Natomiast po­wszechnie występujące dolegliwości, takie jak migreny, bóle w obrębie jakichś części ciała i inne problemy, z którymi cia­ło może sobie poradzić samo, są za pomocą tej techniki szyb­ko uleczalne.

3. Nie zwracaj się bezpośrednio do choroby czy dolegliwości. To nie są części twojego organizmu. Są czymś zewnętrznym, czymś wrogim. Musisz skierować się do mózgu/ciała, nie zaś do tego, co powoduje chorobę. A kiedy się tego pozbędziesz - podziękuj mózgowi i ciału za to, że ci pomogły. W zasadzie przebiega to tak: ty mówisz do swojego mózgu, a mózg, w nie­znanym ci języku, przekazuje twoje słowa ciału. Wiemy, że ramię uniesie się, kiedy mu nakażemy, choć nie wiemy, jak wygląda faktyczna instrukcja przekazywana z mózgu do ra­mienia. Osho mówi: „Oto prawdziwa trójca - dusza, umysł i ciało. Dusza nie może wpływać na nic bezpośrednio; to ona prosi ból, aby ustąpił. Mózg kontaktuje się bezpośrednio z ciałem".

Osho dawał medytującym pod jego kierunkiem osobom nastę­puje wskazówki, które mogą być pomocne również dla ciebie:

Odchudzanie. „Najpierw powiedz mózgowi, że wiadomość jest przeznaczona dla twojego ciała i prosisz ojej przekazanie. Na­stępnie poproś o zrzucenie na przykład 5 funtów czy 5 kilogramów wagi, gdyż wtedy będziesz czuć się doskonale i za­chowasz dobrą przemianę materii. Nie wspominaj o jedzeniu. Tylko tyle, że potrzebujesz zrzucić 5 kilogramów. Poproś też ciało, aby po osiągnięciu tego zatrzymało się na tym pozio­mie - nie chudło bardziej, ale też nie przybierało na wadze".

Migrena. „Rozmawiaj z ciałem na dwa sposoby. Najpierw po­proś całe ciało o pomoc w pozbyciu się bólu. Wytłumacz, że zakłóca on stan naturalny, że nie ma powodu go utrzymywać. Następnie zwróć się do mózgu, tłumacząc własnymi słowa­mi, że go kochasz, że ból nie jest jego częścią i pora się go po­zbyć. A kiedy ból przejdzie, poproś mózg, aby już więcej go nie wpuszczał".

Przygotuj się do medytacji

Najgłębszą nauką, wypływającą z tej uzdrawiającej medytacji, jest to, jak stać się przyjacielem samego siebie.

Zanim rozpoczniesz medytację, zorganizuj sobie wszystko tak, aby przez godzinę nikt ci nie przeszkadzał. Dzięki temu do­skonale się odprężysz.

Przygotuj sobie koc, na wypadek gdyby podczas trwania se­sji zrobiło ci się chłodno.

Pomyśl przez kilka minut, jaką sprawą czy dolegliwością cie­lesną zajmiesz się dzisiaj. Przyjmij jak najwygodniejszą pozycję i włącz płytę. Nie musisz robić niczego więcej.



OSHO International Foundation o autorze



Nauki Osho nie poddają się kategoryzacji. Dotyczą wszy­stkich aspektów życia począwszy od indywidualnych po­szukiwań sensu ludzkiej egzystencji aż po najważniejsze wyda­rzenia społeczne i polityczne. Osho nie pisał książek. Jednak przez ponad 35 lat rozmawiał z ludźmi i wygłaszał wykłady na wielu międzynarodowych spotkaniach, pozostawiając po sobie tysiące godzin nagrań na kasetach audio i video. Książki są re­zultatem ich transkrypcji.

Osho został uznany przez londyński „Sunday Times" za jed­ną z 1000 osób, które wywarły największy wpływ na XX wiek. Amerykański pisarz Tom Robbins uznał go za „najbardziej nie­bezpiecznego człowieka od czasów Jezusa Chrystusa".

Za cel swej działalności Osho uznał stworzenie warunków dla narodzin nowego typu człowieka - „Buddy Zorby" - który łą­czyłby w sobie wyciszoną duchowość Gautamy Buddy z umie­jętnością korzystania ze wszelkich uciech życia na wzór Greka Zorby. Przez wszystkie jego prace przewija się wątek połącze­nia odwiecznej mądrości Wschodu z najwyższym potencjałem nauki i technologii stworzonym przez Zachód.

Osho znany jest także ze swego rewolucyjnego wkładu do wiedzy o wewnętrznej przemianie człowieka, przede wszystkim z podejścia do medytacji, które uwzględnia zwiększone tempo współczesnego życia. Jego „medytacje aktywne" pozwalają po­zbyć się zgromadzonego w ciele i umyśle stresu, dzięki czemu człowiek może łatwiej doświadczać stanu rozluźnienia i wolno­ści od myśli.

Dla czytelników dostępne są dwie jego prace autobiografi­czne: Autobiography ofa Spiritually Incorrect Mystic oraz Glip-ses ofa Golden Childhood.



Więcej informacji na stronach

www.osho.com



Jest to bogata witryna internetowa, opracowana w kilku wersjach językowych, pozwalająca m.in. na zwiedzanie on-line ośrodka Meditation Resort, a także zapoznanie się z kalendarzem kursów, ka­talogiem publikacji książkowych i audio, listą ośrodków informa­cyjnych Osho na świecie oraz urywkami wypowiedzi Osho.

Osho International, New York

e-mail: oshointernational@oshointernational.com

www.osho.com/oshointernational

Ośrodek medytacyjny OSHO

OSHO Meditation Resort jest znakomitym miejscem na waka­cje, podczas których ludzie mogą doświadczyć nowej drogi życia pełnego energii, odprężenia i zabawy. Położony w Punie, około 150 km na południowy wschód od Bombaju, ośrodek ofe­ruje różnorodne zajęcia dla tysięcy osób, które przybywają do nie­go z ponad stu krajów. Puna - pierwotnie letnia rezydencja ma­haradżów oraz brytyjskich kolonialistów w Indiach -jest dzisiaj prężnym nowoczesnym miastem, siedzibą szkół wyższych i zaa­wansowanego technologicznie przemysłu. Meditation Resort rozciąga się na 16 hektarach zadrzewionego podmiejskiego te­renu, zwanego Koregaon Park. Ośrodek oferuje pewną liczbę miejsc noclegowych we własnym Domu Gościnnym (Guesthou-se), a otaczające go hotele i kwatery prywatne zapewniają moż­liwość pobytu trwającego od kilku dni do wielu miesięcy.

Zajęcia prowadzone w ośrodku opierają się na wizji Osho no­wego typu człowieka, który jest zdolny zarówno do twórczego działania w codziennym życiu, jak i do relaksu w ciszy oraz me­dytacji. Większość zajęć odbywa się w nowoczesnych, klimaty­zowanych budynkach. Na zajęcia składają się rozmaite sesje in­dywidualne, kursy i warsztaty w zakresie tematycznym od sztuk kreatywnych po holistyczne leczenie, przemianę osobistą, wie­dzę ezoteryczną, zen w sporcie i odpoczynku, problemy inter­personalne czy przełomowe etapy życia u kobiet i mężczyzn. In­dywidualne sesje oraz warsztaty grupowe odbywają się przez cały rok równolegle z planowymi codziennymi medytacjami. Ka­wiarnie i restauracje zlokalizowane na otwartym powietrzu na terenie ośrodka serwują dania kuchni indyjskiej oraz wybór dań międzynarodowych, korzystając z organicznie hodowanych ja­rzyn we własnym gospodarstwie rolnym. Ośrodek korzysta ró­wnież z własnego źródła bezpiecznej, filtrowanej wody.

www.osho.com/resort

Odwaga



Przyszliście do mnie w po­szukiwaniu wiedzy; chcecie ustalić reguły, abyście mogli się ich trzymać. Ale ja nie podaję reguł. Powiem wię­cej: jeśli jakieś już macie -odbiorę je wam! Zniszczę waszą pewność, sprawię, że zaczniecie się wahać, że przestaniecie czuć się pewnie. To jest podstawowa zmiana, na rzecz, którą musi zrobić mistrz – zostawić was w całkowitej wolności. W całkowitej wolności, z otwartymi możliwościami, bez jakichkolwiek pewników

Życie jest niepewne- niepewność to jego natura. Człowiek inteligen­tny zawsze pozostaje niepewny. Właśnie ta gotowość pozostania nie­pewnym oznacza odwagę.

Nie możesz być szczery, jeśli nie jesteś odważny.

Nie możesz kochać, jeśli nie jesteś odważny.

Nie możesz ufać jeśli nie jesteś odważny.

Nie możesz wnikać w rzeczywistość, jeśli nie jesteś odważny.

Toteż odwaga jest na pierwszym miejscu ,a cała reszta przychodzi w ślad ;za nią.





Sprzedaż wysyłkowa tel. (0 42) 676 49 59 www.dobreksiazki.pl





- 46 -


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Osho Równowaga ciała i umysłu
Osho Równowaga ciała i umysłu
Osho Równowaga ciała i umysłu
Osho - Równowaga ciała i umysłu, ♥ 03. Metody samoleczenia i terapie alternatywne
Osho Rajneesh Równowaga Ciała I Umysłu
Osho Rajneesh Równowaga Ciała I Umysłu
Równowaga ciała i umysłu
równowaga ciała w warunkach statyki Obciązenia statyczne w wybranych strukturach tkankowych człowie
Uzaleznienie- zniewolenie ciała i umysłu, Pedagog, KONSPEKTY PEDAGOGA
Ćwiczenia na brzuch, ► Dla Ciała i Umysłu, Ćwiczenia
ZAGADNIENIA RÓWNOWAGI CIAŁA SZTYWNEGO
Osho Równowaga ciaea i umyseu
EGOIZM I EGOCENTRYZM WSPULUZALENIENIE TO CHOROBA DUSZY,CIALA I UMYSLU
Scenariusz imprezy ” WIOSENNA GIMNASTYKA CIAŁA I UMYSŁU”, wychowanie fizyczne, Edukazja zdrowotna
rozaniec oczyszczeniem duszy ciala i umyslu