Sześciolatki w szkole - o co tu naprawdę chodzi [LIST]
Beata 04.03.2013
Jeśli za kilka miesięcy będę zmuszona zadecydować, w tej arcyważnej dla mnie i mojego dziecka sprawie, interes miasta, gminy i państwa będę brała pod uwagę w takim samym stopniu jak miasto, gmina i państwo mój. Czyli, jak łatwo się domyślić, będzie on na szarym końcu listy - Czytelniczka komentuje kampanię dotyczącą sześciolatków.
Jestem mamą tegorocznej sześciolatki. Lektura tekstu Szkoła czy przedszkole? Ostatnie kuszenie sześciolatków uświadomiła mi, że niestety spóźniłam się z apelem do władz ministerialnych i samorządowych, by w trosce o podatników zaoszczędzili pieniądze przeznaczone na kolejną kampanię społeczną, mającą na celu przekonanie rodziców, by posyłali swoje sześcioletnie dzieci do szkoły.
Pieniądze przeznaczone na cele tej kampanii zostały (i pewnie jeszcze zostaną) najzwyczajniej w świecie wyrzucone w błoto, bo żaden zdrowy na umyśle rodzic, który troszczy się o swoje dziecko, nie podejmie decyzji o jego przyszłości, opierając się na tym, co usłyszy w mniej lub bardziej udanym spocie telewizyjnym, czy przeczyta w takim czy innym artykule.
Nie wiem, dlaczego naszym władzom się wydaje, że ktoś może uwierzyć, iż w tej reformie chodzi o zapewnienie dzieciom warunków lepszego (?) rozwoju intelektualnego w szkołach. Wszyscy doskonale wiemy, że tu chodzi tylko i wyłącznie o interes miasta, gminy i państwa, które najpierw zaoszczędzą na kosztach utrzymania sześciolatków w przedszkolach, a potem będą miały pracowników o rok dłużej na rynku pracy. Jeśli za kilka miesięcy będę zmuszona zadecydować, w tej arcyważnej dla mnie i mojego dziecka sprawie, interes miasta, gminy i państwa będę brała pod uwagę w takim samym stopniu jak miasto, gmina i państwo mój. Czyli, jak łatwo się domyślić, będzie on na szarym końcu listy.
Co poza straszeniem tłokiem?
Ale wracając do treści artykułu pani Szpunar i zawartej w nim informacji, że "Kraków chce, by rodzice wahający się, kiedy posłać dziecko do szkoły, mieli okazję poznać ich potencjalną wychowawczynię". Pomysł wprost fenomenalny! Mam tylko pytanie, czy będzie to szło razem z gwarancją pani wiceprezydent Okońskiej-Walkowicz, że ta wychowawczyni, którą moje dziecko polubi, a może nawet pokocha (tak, dzieci bywają bardzo emocjonalne, jeśli ktoś nie byłby w temacie), za rok nie stanie się kolejną ofiarą "racjonalizowania kosztów w oświacie" - tak, jak to miało u nas miejsce w tym roku z przedszkolną panią wychowawczynią?
Nie wiem, jakie będą inne genialne pomysły, ale czekam z niecierpliwością, bo magistraccy urzędnicy zaiste będą się musieli wykazać ogromną kreatywnością (może nawet ktoś zasłuży sobie na premię?), żeby przekonać nieprzekonanych, czyli jakieś 90 proc., czymś innym niż tylko straszeniem tłokiem w klasach za rok.
Dzieci nie są na to gotowe
Z tego, co mi wiadomo, zaledwie dwoje rodziców dzieci (w tym ja) z 25-osobowej grupy przedszkolnej mojej córki zastanawia się nad posłaniem dziecka wcześniej do szkoły. Znamy bowiem swoje dzieci i widzimy, że w znakomitej większości nie są jeszcze na to gotowe. Nie w sensie intelektualnym, ale ich emocjonalność, brak umiejętności dłuższego skupienia uwagi, przeważająca nad chęcią do nauki chęć do zabawy, zwyczajnie nie kwalifikują ich do szkoły. Nawet jeśli, jak twierdzą nauczyciele klas początkowych, pierwsza klasa jest obecnie bardzo łagodnym przejściem z przedszkola do szkoły.
Przez kilka miesięcy wiele jeszcze może się zmienić (od ministerialnych planów, po ministra, a i nawet sam rząd), więc decyzję na "tak" lub "nie" odkładam na później (bardzo później). Ale już teraz mogę z całą stanowczością stwierdzić, że jedyne, co mnie może do wcześniejszego szkolnego startu przekonać, to chęć i gotowość mojego dziecka do zamiany przedszkola na szkołę, poparta opinią jej pań wychowawczyń. Bo dla nich, tak jak i dla mnie, ona nie jest anonimowym statystycznym numerem, jednym z wielu tysięcy przyszłych podatników, i stąd wiem, że mając na względzie jej dobro, temu, co powiedzą, mogę zaufać.
Aleksandra Szyłło, PAP 12.03.2013
Dobrze jest już w wieku sześciu lat trenować umysł - wynika z badań Instytutu Badań Edukacyjnych. Ale inne badania tego samego instytutu mówią: Dzieci starsze i młodsze zebrane w jednej klasie mają nierówne szanse, to im szkodzi.
Prof. Roman Dolata i dr Artur Pokropek z podległego MEN Instytutu Badań Edukacyjnych sprawdzili, jak się ma data urodzenia do wyniku w szkole. Ich badania opisała wtorkowa "Rzeczpospolita".
Naukowcy porównali wyniki otrzymywane przez uczniów na sprawdzianie szóstoklasisty oraz egzaminie gimnazjalnym w zależności od miesiąca ich urodzenia. Wynik bije po oczach: uczniowie urodzeni w styczniu mieli lepsze wyniki niż ich koledzy urodzeni w późniejszych miesiącach. Na sprawdzianie szóstoklasisty różnica wynosi między 2,5 a 2,9 pkt proc.; na egzaminie gimnazjalnym nieco się już zmniejsza: od 1 do 1,5 pkt.
Wniosek badaczy: "Gdyby doszło do losowego mieszania się w klasie dzieci sześcio- i siedmioletnich, należałoby oczekiwać dwukrotnego wzrostu różnic między najstarszymi i najmłodszymi uczniami na sprawdzianie i egzaminie gimnazjalnym".
Badacze podkreślają, że im dzieci młodsze, tym różnica wieku ma większe znaczenie. 2014 r. to będzie pierwszy rok, kiedy rodzice sześciolatków nie będą mieli już wyboru i będą musieli posłać dzieci do szkoły (rocznik 2008).
Prof. Dolata i dr Pokropek zwracają uwagę, że wtedy potencjalnie może dojść do sytuacji, gdy różnica wieku między najstarszym i najmłodszym dzieckiem w tej samej pierwszej klasie będzie wynosiła aż 23 miesiące. To jest niemal jedna trzecia życia sześciolatka.
Minister: warto wykorzystać ciekawość sześciolatka
Co na to minister edukacji Krystyna Szumilas? W rozmowie z Dominiką Wielowieyską w Radiu TOK FM przekonywała, że wiek szkolny został obniżony po to, by "wykorzystać potencjał dzieci, dziecko w wieku sześciu lat jest gotowe do rozpoczęcie edukacji", że jest to "krok dla dobra dziecka".
- Nie ma jednoznacznych wyników, które wskazywałyby, że im młodsze dziecko, tym gorzej sobie radzi w szkole - oświadczyła. - Słuchajmy naukowców całościowo, nie wybiórczo. Nie da się na podstawie jednego wybiórczego badania mówić o całej populacji dzieci i tak poważnym problemie, jakim jest obniżenie wieku szkolnego - mówiła.
Dodała, że badania Instytutu Badań Edukacyjnych potwierdzają, że dzieci, które zaczynają edukację w wieku sześciu lat mają o wiele lepsze wyniki w matematyce, pisaniu i czytaniu niż ich koledzy, którzy pozostają w przedszkolu lub oddziale przedszkolnym. Przekonywała, że "świat idzie w kierunku obniżenia wieku szkolnego".
Minister Szumilas powoływała się na inne badania tego samego Instytutu Badań Edukacyjnych. Wynika z nich, że sześciolatek ma potencjał, który marnuje się, jeśli dziecko nie zacznie już np. bawić się matematyką. Przekonywała, że ćwiczenie umysłu sześciolatka procentuje na przyszłość.
- Tak, tylko że te badania - zauważyła prowadząca - przeprowadzone były na dzieciach, których rodzice już teraz, gdy mają wybór, postanowili posłać rok wcześniej do szkoły. Można więc się spodziewać, że to te dzieci, które wyprzedzają rówieśników.
Minister Szumilas, pytana, czy jest szansa, by przesunąć ostateczny termin obniżenia wieku szkolnego, zaprzeczyła. - Rok 2014 jest ostatecznym terminem obniżenia wieku szkolnego (...). Chodzi o to, by przerwać okres przejściowy i dać szansę młodszym dzieciom na lepszą edukację, szczególnie dzieciom z rodzin defaworyzowanych - powiedziała. Zaznaczyła, że dzieciom z takich trudniejszych rodzin trzeba jak najszybciej umożliwić edukację. - Trzeba dać szansę na to, by braki wnikające z niedoskonałości w rodzinie można było nadrobić w systemie edukacji - dodała.
Dla sześciolatków lepsze małe klasy
Cytowany przez "Rzeczpospolitą" dr Jerzy Lackowski, wieloletni kurator oświaty i były członek zespołu edukacyjnego rzecznika praw obywatelskich, ocenia że edukacja sześciolatków ma sens w kameralnych, 8-12-osobowych grupach (rzecz jasna dzieci zbliżonych wiekiem). A akurat w 2014 r. zapowiada się tłok w szkołach, skoro pójdą do pierwszych klas dwa roczniki.
Według obliczeń "Rz" 700 tys. zamiast 400 tys. dzieci w pierwszych klasach. Czy zatem samorządy poradzą sobie z przygotowaniem odpowiednich warunków sześciolatkom w czasach, gdy częstą praktyką jest działanie odwrotne - zwiększanie liczebności klas, by zaoszczędzić?
Wielu rodziców nie dowierza. Są tacy, którzy, bojąc się o swoje dzieci, zbierają podpisy pod obywatelskim wnioskiem o referendum w sprawie obniżenia wieku szkolnego ''Ratuj Maluchy i starsze dzieci też''. Przekonują, że minister za jakiś czas odejdzie, a za niedopracowaną reformę zapłaci dziecko.
Podzieleni rodzice sześciolatków.
Którzy są ambitni, a którzy leniwi?
Aleksandra Pezda 17.04.2013
Ambitny, gotowy do pracy z dzieckiem - to o rodzicu, który posłał sześciolatka do szkoły. Ten, który dziecko zostawił w przedszkolu, jest leniwy albo nadopiekuńczy. Tak mówią o sobie nawzajem rodzice - sprawdził Instytut Badań Edukacyjnych
Jeszcze tylko do 2014 r. rodzice mogą wybierać, czy posłać sześciolatka do szkoły, czy zatrzymać w zerówce. Większość wybiera zerówkę, w tym roku nawet nie co piąty sześciolatek uczy się w pierwszej klasie.
Dlaczego? Badacze z Instytutu Badań Edukacyjnych zapytali o to 200 rodziców z małych i dużych miast. Setka była tych, którzy posłali dziecko do pierwszej klasy, a setka tych, którzy zostawili je w zerówce. To jedyne w Polsce badanie motywacji rodziców sześcioletnich dzieci. IBE jest nadzorowane przez Ministerstwo Edukacji Narodowej.
- Za decyzją o zatrzymaniu sześciolatka w przedszkolu stoją najczęściej emocje, obawa o to, czy dziecko sobie poradzi - mówi dr Piotr Rycielski z IBE, psycholog, współautor badań.
Instytut Badań Edukacyjnych
Najczęściej używanym przez rodziców argument to ten o "zaoszczędzeniu dziecku stresu, niezabieraniu dzieciństwa".
Rodzice tłumaczyli badaczom: "Córka emocjonalnie nie nadąża, nie dałaby sobie rady" albo: "To nie jest wiek, w którym dziecko potrafi pogodzić się z porażką" czy: "Mój syn boi się dzieci".
Dopiero w drugiej kolejności wymieniali zarzut, że szkoły nie są dobrze przygotowane na przyjęcie maluchów. Okazuje się przy tym, że rodzice dokładnie sprawdzali konkretne placówki.
Czego w nich szukali? Najczęściej szafek na podręczniki. Ich brak bywał nawet przyczyną rezygnacji z posłania dziecka do szkoły. Na drugim miejscu rodzicom zależało na stołówce i na tym, by dziecko mogło zjeść w szkole obiad. Kolejnym punktem kontrolnym były świetlice - dla pracujących rodziców czynne zazwyczaj zbyt krótko. Co ciekawe, argument zbyt dużych klas czy grup łączonych dzieci sześcio- i siedmioletnich był rzadkością - twierdzą badacze z IBE.
- Rodzice pierwszaków widzą sprawę inaczej: też się obawiają nadmiaru obowiązków i dyscypliny, ale uważają, że to dobra droga ku dorosłości i samodzielności dziecka - mówi dr Rycielski.
Instytut Badań Edukacyjnych
Badacze zapytali też rodziców o to, co im się kojarzy z przedszkolem, a co ze szkołą. Przedszkole dla rodziców to: zabawa, zapewnienie bezpieczeństwa i brak obowiązków. A szkoła: zadania domowe, nauka, zagubienie i stres.
Najciekawsze w badaniu są jednak profile rodziców - badacze sporządzili je na podstawie rozmów z rodzicami i wzajemnych opinii jednych o drugich. Wyszło, że rodzice, którzy wybrali dla dzieci zerówkę, mogą być "nadopiekuńczy, leniwi, wygodni, boją się odpowiedzialności". A rodzice sześciolatków pierwszaków "ambitni, wierzą w możliwości swojego dziecka i są gotowi do pracy z nim".
Badania IBE mają charakter fokusowy, nie były przeprowadzone na reprezentatywnej grupie. Rodzice spotykali się z badaczami kilkakrotnie na grupowej dyskusji.
Artur Grabek 12-03-2013
Młodsze dzieci wypadają słabiej na egzaminach – wynika z badań instytucji podległej... MEN.
Taki wniosek płynie z analiz przeprowadzonych przez Instytut Badań Edukacyjnych, do których dotarła „Rz". Choć jest to instytucja podległa Ministerstwu Edukacji Narodowej, to resort nigdy nie przedstawił wyników tych badań, forsując obniżenie wieku szkolnego. Tymczasem minister edukacji Krystyna Szumilas niezmiennie powtarza, że im wcześniej dziecko rozpoczyna edukację szkolną, tym lepsze wyniki uzyskuje na późniejszych etapach nauczania. Nie do końca jest to prawda.
Jak to wygląda w praktyce, sprawdzili prof. Roman Dolata oraz dr Artur Pokropek z IBE. Porównali wyniki otrzymywane przez uczniów na sprawdzianie szóstoklasisty oraz egzaminie gimnazjalnym, w zależności od miesiąca ich urodzenia. Efekt ich pracy nie pozostawia złudzeń. Uczniowie urodzeni w styczniu otrzymywali lepsze wyniki niż ich młodsi koledzy z klasy urodzeni w kolejnych miesiącach. W przypadku sprawdzianu szóstoklasisty różnice te wynoszą od 2,5 do 2,9 punktu, a przy egzaminie gimnazjalnym od 1 do 1,5 punktu.
„Wyniki analizy potwierdzają istnienie zależności między wiekiem a osiągnięciami szkolnymi. (...) Gdyby doszło do losowego mieszania się w klasie dzieci sześcio- i siedmioletnich, należałoby oczekiwać dwukrotnego wzrostu różnic między najstarszymi a najmłodszymi uczniami na sprawdzianie i egzaminie gimnazjalnym" – piszą autorzy badań. Zwracają też uwagę, że im dzieci są młodsze, tym przepaść w ich osiągnięciach szkolnych rośnie.
Tymczasem we wrześniu 2014 r. do I klas zostaną obowiązkowo wysłane sześcio- i siedmiolatki. Wtedy w jednej klasie mogą się spotkać dzieci różniące się wiekiem nawet o 23 miesiące. Dla sześciolatka taka różnica to... jedna trzecia życia!
– Sposób, w jaki MEN przeprowadza reformę obniżenia wieku szkolnego, nie pozostawia wątpliwości, że dobro dzieci jest ostatnią rzeczą, jaką bierze się pod uwagę – mówi „Rz" dr Jerzy Lackowski, były kurator oświaty w Krakowie. Podkreśla, że wprowadzenie do tych samych klas sześcio- i siedmiolatków doprowadzi do segregacji, a wielu najsłabiej rozwiniętym dzieciom zrobi krzywdę.
MEN poinformowało wczoraj „Rz", że nie wyklucza zmian w formule sprawdzianu szóstoklasisty.
Dlaczego rząd tak forsuje reformę? Chodzi o pieniądze – szybsze wprowadzenie młodych ludzi na rynek pracy i ich podatki z tym związane.