Sze Ťciolatek w przedszkolu

Sześciolatek w przedszkolu? To pomyłka, niczego już się tam nie nauczy

Marzena Żuchowicz

22.05.2013 ,

Magdalena Dobrzańska-Frasyniuk (Fot. Maciej Świerczyński / Agencja Gazeta)

Obecna władza ma schizofrenię jeśli chodzi o edukację. Uleganie szantażowi rodziców sześciolatków jest tego najlepszym przykładem. Przedszkole dzieciom na tym etapie rozwoju niczego już nie oferuje - uważa Magdalena Dobrzańska-Frasyniuk, właścicielka niepublicznego międzynarodowego przedszkola we Wrocławiu.

Marzena Żuchowicz: Stowarzyszenie przedszkoli niepublicznych protestuje pod hasłem: "Nie" dla sześciolatków w szkołach, "tak" dla dwulatków w przedszkolach? Podpisałaby się pani pod taką petycją?
Magdalena Dobrzańska-Frasyniuk*: Nie, nigdy bym się pod tym nie podpisała. Sygnatariuszom zależy na tym, żeby w przedszkolach zostało jak najwięcej dzieci. Trochę ich rozumiem - pootwierali przedszkola, a teraz się boją, że ich nie wypełnią. Jednak wykorzystywanie przy tym emocji rodziców, którzy boją się posyłania do szkół sześciolatków, jest nieetyczne. Zresztą pod tym protestem nie podpisałabym się także z innego względu - uważam. że dwulatki owszem mogą już chodzić do przedszkoli. Ale sześciolatki powinny pójść do szkół.
Ale rozumie też pani rodziców, którzy się tego obawiają?
- Być może pamiętają własne koszmary z dzieciństwa. Ale ostatnio szkoły bardzo się zmieniły.

Trudno w to uwierzyć - wiele z nich nawet wygląda tak, jakby czas stanął tam w miejscu.
- Wiem, byłam wczoraj w jednej z wrocławskich podstawówek. Sala gimnastyczna była przygnębiająca: wytarty parkiet, drewniane drabinki i odrapane ściany. Rzeczywiście przypomniały mi się czasy, kiedy sama chodziłam do szkoły. Tylko że ja nie wspominam szkoły aż tak źle. Nawet lekcji na drugą zmianę. Kiedyś też w wielu szkołach lekcje odbywały się na dwie zmiany i nie było takiej tragedii.
Dziś rodzice są bardziej świadomi i mają większe wymagania. Zwłaszcza kiedy chodzi o sześciolatki.
- Ochrona dzieci jest naturalnym instynktem. Ale odnoszę wrażenie, że zbytnio skupiliśmy się na idei bezstresowego wychowania. Za bardzo martwimy się, żeby dziecko nie przeżywało stresu. A stres jest elementem życia i dziecko musi się nauczyć z nim sobie radzić. Nie nauczy się, jeśli nie będzie miało w życiu żadnych wyzwań. Rodzice muszą pamiętać, że z ich malutkich dzieci kiedyś wyrosną dorośli ludzie, którzy będą musieli sprostać wyzwaniom dnia codziennego. Mały Jaś będzie kiedyś dorosłym Janem. Mężem, ojcem, pracownikiem lub pracodawcą, obywatelem. I musimy go do tego przygotowywać od małego.
Zgadzam się, ale to psychologia. Są jeszcze na przykład względy zdrowotne: w szkole dziecko siedzi cały dzień w jednej sali, na drewnianym krzesełku. Brakuje placów zabaw, brakuje sal gimnastycznych.
- W samym siedzeniu w ławce nie ma nic złego, pod warunkiem że od czasu do czasu robi się dzieciom przerwy. Nauczyciele doskonale o tym wiedzą: ci, którzy uczą w klasach I-III, skończyli na studiach tę samą specjalność co nauczyciele przedszkolni - wychowanie przedszkolne i wczesnoszkolne to dzisiaj jedna specjalizacja. Pod względem przygotowania do pracy z dziećmi ci nauczyciele niczym się więc nie różnią.
A w szkolnych salach dla najmłodszych dzieci też są dywany, na których dzieci mogą sobie usiąść, kiedy się zmęczą. Są także zabawki. U mnie w przedszkolu starsze dzieci też siedzą w ławce, bo dzięki temu lepiej się skupiają, uczą systematyczności, solidności.
To są jedne z ważniejszych umiejętności, które możemy u dzieci wykształcić. Owszem, zdarzają się pojedyncze dzieci, które mają z tym kłopot. Ale tu olbrzymia rola nauczyciela i rodzica, aby z takim uczniem pracował. Bo jeśli dziecko w wieku sześciu lat ma problem ze skupieniem uwagi, to prawdopodobnie w wieku siedmiu lat też go będzie miało.
Dlatego uważam, że dyskusja na temat tego, czy sześciolatki są gotowe, żeby pójść do szkoły, jest skierowana na złe tory. Dobrze, że uaktywniła się energia rodziców. Ale ich działania powinny skupić się na tym, co jeszcze można zmienić w szkołach, żeby dzieciom było w nich lepiej. Tymczasem ta dyskusja sprowadza się już prawie wyłącznie do tego, czy sześciolatki są gotowe do szkoły. Nawet jeśli te szkoły są jeszcze dalekie od ideału, zatrzymywanie sześciolatków w przedszkolach jest błędem. Przedszkole dzieciom na tym etapie rozwoju właściwie niczego już nie oferuje.
A co daje szkoła? Zdaniem niektórych fachowców system ciągle jest ten sam: opresyjny i przestarzały. Niektórzy specjaliści w dziedzinie pedagogiki uważają, że to wciąż XIX-wieczny moloch, który w teraz w dodatku trenuje uczniów już tylko w wypełnianiu kolejnych arkuszy testów. To dlatego rodzice nie ufają tej instytucji i nie chcą powierzać jej swoich dzieci. Choć z drugiej strony są świadomi, że dziecko musi się rozwijać, chcą je edukować - przedszkole wydaje im się po prostu lepszym miejscem.

- A polskie przedszkola jakie są? Przepełnione, rygor koszarowy. Poza tym w przedszkolach tylko jedna piąta czasu ma być przeznaczona na naukę, więc dziecko właściwie nic nie musi, niewiele się uczy. Oczywiście w tym najmłodszym wieku nauka odbywa się głównie poprzez zabawę, bardzo ważna jest socjalizacja i rozwijanie pewnych umiejętności. Ale na przykład w Wielkiej Brytanii dzieci w wieku sześciu lat mają już do domu zadawane lektury do przeczytania. A u nas wtedy dopiero zaczyna się je przygotowywać do nauki czytania. To jest straszne zapóźnienie, które musimy nadrobić.
Ma pani w przedszkolu w jednej grupie 4-, 5- i 6-latki - jest jakaś różnica między nimi?
- To przedszkole anglojęzyczne, międzynarodowe, więc mam w jednej grupie pięciolatki z zagranicy, które już w tym roku pójdą do szkoły anglojęzycznej oraz polskie sześciolatki i siedmiolatki. Realizujemy z nimi ten sam program, bo jak już wspomniałam - szkoły międzynarodowe wymagają tych samych umiejętności wcześniej.
Na pierwszy rzut oka wielkiej różnicy nie widać - dzieci na zajęciach radzą sobie podobnie, wspólnie się bawią. Ale te tegoroczne siedmiolatki to już są naprawdę duże dzieci. Rodzice zostawiają je u mnie w przedszkolu w zerówce, gdyż świetna znajomość języka angielskiego w tym wieku jest olbrzymią wartością dodaną. Ale czego mogą nauczyć się w normalnych przedszkolach?
A jest jakaś różnica między rodzicami polskimi i zagranicznymi?
- To zabawne, ale dostrzegam ją czasem podczas pierwszych spotkań z rodzicami. Rodzice obcokrajowców głównie pytają o program, o to, z czego dzieci będą się uczyły, czy będą elementy matematyki itp. A polscy rodzice dość często jako pierwsze zadają pytania o kwestie pielęgnacyjno-opiekuńcze. Choć do mnie do przedszkola przychodzą i tak rodzice, którzy są świadomi wartości edukacji.
A dokładnie, o co pytają?
- Co dzieci będą jadły, czy ktoś będzie je dokarmiał łyżeczką, a także czy będzie im ktoś pomagał przy podcieraniu. W ogóle wydaje się, że w Polsce, w porównaniu z innymi krajami, mamy jakąś obsesję na punkcie jedzenia i karmienia dzieci. Przecież jeszcze żadne dziecko samo siebie nie zagłodziło. W Szwajcarii jest teraz taka kampania, żeby pięciolatki same chodziły do szkoły. Żeby ich nie odprowadzać.
Pani by puściła synka samego do przedszkola?
- To akurat przyszłoby mi z trudem. Ale ja widzę w nim człowieka, który teraz ma pięć lat, ale potem będzie miał 25 lat i 55 lat. Codziennie wstaje ze mną o szóstej rano, je śniadanie i szoruje do przedszkola. Niektórzy mi mówią: żal tak zrywać dzieciaka z łóżka. Ale ja mu pokazuję, że tak wygląda życie, że to jest naturalne. Sama staram się przy tym nie narzekać. Może dzięki temu w przyszłości nie będzie się zakrywał kołdrą do dziewiątej, kiedy będzie musiał wstać do pracy.

Właśnie - do pracy. Przeciwników posyłania sześciolatków do szkół oburza też to, że w obniżeniu wieku szkolnego chodzi tylko i wyłącznie o to, by jak szybciej wypchnąć dzieci na rynek pracy.
- Ależ dokładnie o to chodzi. Nie rozumiem, dlaczego to ludzi tak oburza. Polska nie jest bogatym krajem i nie stać nas na to, żeby utrzymywać dzieci do 23 roku życia - tak jak to wygląda obecnie. Konkurencyjność polega na tym, że rynek pracy szybciej wyłapuje tych najzdolniejszych.
W Wielkiej Brytanii do pracy mogą już iść 16-latki. A u nas 16-latki dopiero kończą gimnazjum . To są zaległości z komuny, które musimy nadrabiać szybciej, niż do tej pory robi to rząd. Tymczasem rząd Tuska coś próbuje w tym względzie robić, ale niekonsekwentnie.
Obecna władza ma schizofrenię, jeśli chodzi o edukację. Uleganie szantażowi rodziców sześciolatków jest tego najlepszym przykładem. Są takie obszary które reguluje państwo, w tym właśnie edukację. Przecież istnieje coś, co się nazywa obowiązkiem szkolnym. A tu nagle rząd dał wolną rękę w kwestii posyłania dzieci do szkoły. To dosyć niebezpieczne.
Rozumiem, że rząd wprowadzając obniżenie wieku szkolnego najpierw to przeanalizował, skonsultował ze specjalistami, zderzył z doświadczeniem innych krajów. A potem oddał pałeczkę w ręce laików, bo nimi są działacze akcji "Ratuj maluchy". Ale przy wprowadzaniu reformy obniżającej wiek szkolny już na początku popełniono błąd: należało od razu podzielić rocznik na pół i do szkoły wysłać najpierw sześciolatki z pierwszego półrocza. Wtedy uniknęlibyśmy tłoku, którego najbardziej obawiali się rodzice. Rząd za późno się zorientował. Ale to nie jeden z przykładów braku konsekwencji i długofalowego myślenia.
A inny przykład?
- Kilka lata temu Ministerstwo Edukacji uznało, że skoro brakuje przedszkoli publicznych, to postawimy na niepubliczną edukację przedszkolną - ruszyła kampania którą nazywam "załóż sobie przedszkole". Namawiano osoby siedzące w domu, matki wychowujące dzieci i bezrobotnych, żeby za 12 tys. zł dofinansowania z urzędu pracy zakładać prywatne przedszkola. Ludzie pobrali kredyty. A teraz nagle ten sam rząd uznał, że jednak nie będzie budował "drugiej nogi" w postaci niepublicznych przedszkoli.
Zaproponował ustawę, która nakazuje, żeby pierwsze pięć godzin było bezpłatne, a powyżej pięciu godzin rodzice mają płacić tylko złotówkę.
- W teorii założenie jest słuszne: chodzi o to, żeby rodzice płacili jak najmniej, a w rezultacie żeby ci biedniejsi mieli taki sam dostęp do przedszkoli. Ale czy nie lepiej byłoby, aby dzieci najbiedniejsze rodziny otrzymywały dofinansowanie do kolejnych godzin spędzonych w przedszkolu oraz do zajęć dodatkowych, na przykład języka angielskiego? Tak, żeby realnie równać szanse, ale też podwyższać poziom edukacji. Tak to się dzieje na przykład w Wielkiej Brytanii. A tak polityka "godzina za złotówkę" doprowadzi do absolutnego przeładowania grup, bo to jedyna szansa, aby utrzymać przedszkola. I dotyczy to zarówno przedszkoli publicznych, jak i niepublicznych.

To co pani zrobi?
- Myślę sobie tak: mogę zrezygnować z dotacji i wtedy wszystkie opłaty będą szły z kieszeni rodziców. To przedszkole dwujęzyczne, mamy wysoki poziom, więc rodzice zapłacą. Ale właściwie dlaczego mieliby za wszystko sami płacić? Skoro edukacja w założeniu jest bezpłatna, a rodzic nie wykorzystuje swojego miejsca w przedszkolu publicznym, to może jednak część jego podatków powinna podążać za nim? W tym przypadku dyskusja znów schodzi na niewłaściwe tory. Za bardzo skupiamy się na dostępności, a za mało na jakości kształcenia.
Tymczasem jakość edukacji jest w Polsce znacznie poważniejszym problemem niż dostępność. Począwszy od przedszkola, a na uczelniach skończywszy. Które miejsce na świecie zajmuje nasz słynny Uniwersytet Jagielloński? Jest chyba w czwartej setce. To jest poważny problem.
Ja nie chcę, żeby w moim przedszkolu były 25-osobowe grupy, bo wtedy nauczyciel ma już tylko jedno zadanie: uważać, żeby dzieci się nie "pozabijały". To samo jest w szkołach, nie ma co liczyć na indywidualne podejście. Do tego potrzebne są duże pieniądze.
To w pewnym sensie zamknięte koło: musimy się bogacić jako społeczeństwo, bo wtedy bogaci się nasze państwo. Zamożne państwo stać na dobrą jakościowo edukację. Ale nie będziemy bogatym krajem, jeśli nadal będziemy pozwalać sobie na to, by nasze dzieci do 23. roku życia były na utrzymaniu rodziców.
Pani syn ma pięć lat, za rok wyśle pani go do szkoły?
Oczywiście, wierzę w niego i dobrze mu życzę.
*Magdalena Dobrzańska-Frasyniuk, absolwentka stosunków międzynarodowych i dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim, założycielka anglojęzycznego niepublicznego przedszkola i punktu przedszkolnego International Playschool przy ul. Sudeckiej we Wrocławiu. Mama pięcioletniego Antka


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sze Ťciolatki w szkole 13
przedsiębiorczość
Scenariusz zajęć dydaktyczno wychowawczych w przedszkolu
STRATEGIE Przedsiębiorstwa
Zarz[1] finan przeds 11 analiza wskaz
ocena ryzyka przy kredytowaniu przedsiębiorstw
7 Instytucjonalne teorie przedsiebiorstwa
Zarządzanie finansami przedsiębiorstw
Edukacja przedszkolna we Francji
E Tezy pedagogiki Marii Montessori Ped przedszk wykład IV
Analiza rentowności klientów przedsiębiorstwa Kospan

więcej podobnych podstron