Urwała w pół słowa obserwując przejeżdżający na metr przed nimi motocykl.
- Nawet przy moich zdolnościach ten chłopak jest dziwnie nieprzewidywalny. - powiedziała. Edward spojrzał na nią po czym oznajmił.
- To, że jest dziwny to wiem, ale czy nieprzewidywalny?
Alice skinęła głową.
- Ma mnóstwo pomysłów i wszystkie chce zrealizować w tym samym czasie.
- To akurat wiem...Momentami doprowadza mnie nawet do szału.
- Czemu?
- W stosunku do tej dziewczyny... Belli... - brunetka spojrzała na niego znacząco i wtrąciła.
- Jakoś tak dziwnie wypowiadasz jej imię. Możesz powtórzyć?
- Co?
- Już nic. Kończ.
- Jakbyś nie wiedziała, co chcę powiedzieć...
- Czasem lepiej wyrazić myśli na głos, nawet jeżeli druga osoba wie, co ma zamiar się oznajmić. -odparła szybko.
- No... W stosunku do niej zachowuje się dziwnie. Traktuje ją jak ostatnią rzecz, jaka mu została. Myśli zawsze o kilku rzeczach na raz. Ma ochotę poruszyć jeden temat, ale nigdy go przy niej nie porusza...
- Jaki temat? - spytała zaciekawiona.
- Jakiś dzieciaków... Ich byłych przyjaciół.
- Joy i Kai'a?
- Tak mi się wydaje.
- Ciekawe czemu byłych...- zastanowiła się Alice. - Chyba później wyciągnę to z Belli.
- Tak ogólnie kiedy ona wróci? Co będą robić?
- A co cię to interesuje?
- Nie wiem. - wzruszył ramionami.
- Pojadą na plaże. A później... Nie wiem.
- Nie wiesz?
- To, co zrobią później i kiedy wrócą jest jedną białą plamą. - odparła cicho wyglądając jakby się nad czymś zamyśliła.
Biała plama. Pustka. Innego określenia na to znaleźć nie mógł.
*
Było już zimno. Słońce zachodziło wcześnie, wydawało się jej przez sekundę, jakby tylko dla tego momentu, tego zmierzchu, świeciło cały dzień. On chwycił ją za rękę i spoglądał, ni to zadumany, ni ożywiony na zabarwione na czerwone niebo. Już na pierwszy rzut oka było widać, że na tą jedną jedyną chwilę znalazł się myślami gdzieś daleko. Zdarzało mu się w sumie to bardzo rzadko. Ona z kolei, z jego kurtką narzuconą na ramiona, tak jak z reguły z łatwością odpływała, teraz przyglądała się swojemu przyjacielowi ze smutnym uśmiechem na twarzy.
Opanowało ją jakieś dziwne uczucie. Melancholia. Przedsmak tęsknoty, jaką miała czuć, kiedy już odjedzie. Żal, że zostawi ją samą.
Przez kilka sekund zastanawiała się, kiedy stała się masochistką. Jakoś nie przychodził jej do głowy inny moment, jak przeprowadzka do Cullenów...
- Chyba powinnam już wracać. - westchnęła. - W końcu jutro idę do szkoły.
Chris spojrzał na nią jak na idiotkę.
- Na przyszłość pamiętaj, że jak przyjeżdżam masz zostawić tą odpowiedzialną Bellę w domu. - oznajmił w końcu. - Nigdzie nie jedziesz.
- Wiesz, że mieszkam z Cullenami. Nie chcę sprawiać kłopotów...
- Jakoś nie widziałem, żebyś sama się tam pchała. To nie ty podjęłaś decyzję. Wiesz, od czasu do czasu przydałoby się, żebyś pograła nieposłuszną i zwariowaną nastolatkę. A ja ci to ułatwiam.
- Trzeba było od raz umówić, że masz zamiar zamarznąć dzisiejszej nocy na plaży. Ubrałabym się cieplej. - mruknęła ironicznie.
- Nie przesadzaj. Przy ognisku nie będzie aż tak źle...
- Przy ognisku?
- Może i nie zrobiłem żadnych postępów w śledztwie, ale jakieś znajomości nawiązałem. Spójrz tam. - wskazał na dym unoszący się nad oddalonym o jakieś osiemset metrów klifem. - Tam idziemy. - pociągnął ją za rękę w stronę motocyklu.
- A mogę się dowiedzieć, w co za niezwykłe towarzystwo wpadłeś? - zapytała podejrzliwie.
- Nie sądzę, żebyś znała kogokolwiek.
- A może jednak?
- Dzieciaki z rezerwatu. Quileci. - powiedział w końcu, po czym posadził ją na maszynie, by samemu usiąść za plecami dziewczyny.
- Co ty wyprawiasz?
- Wymyślam kolejne urozmaicenie. Ty prowadzisz. - uśmiechnął się i nie czekając na jakąkolwiek reakcję dziewczyny odpalił i pozostawił kierownicę w jej rękach.
- Ciebie chyba naprawdę pogięło...
- Tylko nie wylądujmy na najbliższym drzewie. - dodał niby od niechcenia przyciskając gaz.
To chyba musiał być cud, że udało jej się dojechać na miejsce. A może to po prostu były to co chwila ją korygujące dłonie Chrisa i jego śmiech, ilekroć zaskoczona przez gałęzie przejeżdżające po jej twarzy puszczała natychmiast kierownicę.
*
Trzech młodych Indian stało skrytych pomiędzy drzewami.
- Gdzie Jake, Quil i Embry? - zapytał najstarszy z nich.
- Na ognisku. Wydaje się, że nawet nieźle się bawią. - odpowiedział drugi.
- Mieli przyjść. Musimy ustalić jak ostrzec tamtą dziewczynę.
- Swoją drogą co ona z nimi robi? Cuchnie od niej na kilometr. - westchnął inny.
- Z tego co mówił tamten chłopak, to ona z nimi mieszka.
- Nie ma za grosz instynktu samozachowawczego. Ja bym nie wytrzymał z nimi pod jednym dachem nawet sekundy.
- Nawet gdybyś był niczego nieświadomym człowiekiem?
Zawahał się przez chwilę.
- No to bym pewnie wytrzymał... Dopóki nic bym nie zaczął podejrzewać...
- Dlatego musimy w niej zasiać ziarno zwątpienia...
- Też ci się na przenośnie zebrało. Nie możemy jej powiedzieć tego wprost?
- Pomijając już pakt... Uwierzyłbyś?
Tamten zawahał się przez chwilę.
- Nie. - odpowiedział w końcu.
- No to jak to zrobimy?
Trzeci z chłopaków nie uczestniczył w rozmowie tylko patrzył gdzieś w bok.
- Wygląda na to, że Jake ma już jakiś pomysł. - oznajmił w końcu.
*
Chris już od dobrych dziesięciu minut rozmawiał z jakimiś chłopakami z rezerwatu na nieśmiertelny dla siebie temat: motocykl. Przestała się temu przysłuchiwać po niecałych pięciu minutach.
Sądziła, że jest już bardzo późno i że kiedy wróci wszyscy będą już spali. Nie, żeby teraz paliła się do powrotu...
Aktualnie wpatrywała się jak zaczarowana w błękitny płomień liżący drewno. Niebo było zachmurzone, ale o dziwo nie padało, za to wydawało się, że temperatura nie może przekraczać pięciu stopni. Choć w sumie mógłby być nawet mróz... Dla osoby, która wychowywała się w słonecznym Phoenix tak czy tak było stanowczo za zimno.
Spojrzała na przyjaciela. Ten to chociaż miał jakąś tam bluzę, bo w końcu kurtki pozbył się na jej rzecz, ale ci, z którymi rozmawiał... Jak można siedzieć przy takiej pogodzie w samych podkoszulkach i nie mieć nawet gęsiej skórki? Ona pomimo swetra i dwóch kurtek trzęsła się z zimna.
Trzech kurtek. Poczuła jak ciepły materiał ląduje na jej głowie.
- Ubierz, bo wyglądasz jakbyś miała zamiar zaraz nam tu zamarznąć. - usłyszała głos jakiegoś chłopaka. Ściągnęła fragment garderoby z głowy i spojrzała na nieznajomego.
Kolejny z rezerwatu. Miał równie ciemną skórę, równie ciemne włosy i też wyglądał jakby brał jakieś sterydy. Za to, w przeciwieństwie do kolegów, jego włosy sięgały ramion, a na jego twarzy gościł przyjazny uśmiech.
- Dziękuję... - powiedziała opatulając się kolejną kurtką. Normalnie by pewnie odmówiła, ale ta była tak ciepła, jakby kilka godzin leżała na grzejniku... Aż żal byłoby ją oddawać. - A tobie nie będzie zimno? - spytała patrząc na to, że został w samym krótkim rękawku.
Tamten ze śmiechem pokręcił głową, po czym wyciągnął przed siebie rękę.
- Jacob Black, ale mów mi Jake.
- Isabella Swan, ale mów mi Bella. - odpowiedziała z uśmiechem. Jakoś miała wrażenie, że przy nim trudno jest się nie uśmiechać.
Usiadł obok niej, tak blisko, że stykali się ramionami. Nawet przez taką warstwę ubrań, czuła jak gorącą miał skórę.
- To ty jesteś tą przyjaciółką Chrisa? - zapytał.
- Gdziekolwiek nie pojadę, tylko przez to jestem znana. Tak, to ja.
- To może powiesz mi, gdzie się znajduje takie ładne i miłe przyjaciółki? - spytał żartobliwie.
- No cóż... Słyszałam kiedyś, że jestem unikatem... - westchnęła. Kiedyś podobno nie była...
- No i co ja biedny mam zrobić? - oboje wybuchnęli śmiechem.
Chris spojrzał na nią na moment, żeby mrugnąć do dziewczyny i powrócić do rozmowy.
- Jesteś tu nowa, nie? - spytał Jake po chwili.
Skinęła głową.
- Mieszkam tutaj od dziesięciu dni. Ale nie martw się, zbyt szybko się pewnie nie wyniosę... -dodała od razu.
- Tak? A gdzie mieszkasz?
- Z Cullenami. -odpowiedziała niemal natychmiast. - Doktor Cullen był chyba jakimś przyjacielem taty, czy coś...
Jacob wydawał się zamyślić. Od momentu, w którym wymieniła nazwisko Cullenów stał się jakiś dziwnie poważny... Odezwał się dopiero po chwili patrząc Belli prosto w oczy.
- Bądź ostrożna. Oni są niebezpieczni i sadzę, że nie wiesz o nich wszystkiego.
- Niebezpieczni? Chyba masz jakieś... - urwała. Wspomnienie podsłuchanej rozmowy, pierwszego spotkania z całą rodziną Cullenów wdarła się do jej głowy.
- Już mam dość tego twojego całego współczucia, Carlisle! Nie masz wobec nich żadnego zobowiązania. Dlaczego ty to znowu robisz?
- Rose, nie zapominaj, że to współczucie ocaliło ci życie. - warknął Jasper.
- A jak się domyśli to co? Znowu się przeprowadzimy? A może pozbędziemy się po prostu kłopotu raz na zawsze?
- Rose...
- Tym razem się z nią zgadzam. Nie chcę mieć na sumieniu kolejnej dziewczyny. - odezwał się Edward.
- Nie domyśli się, będziemy ostrożniejsi. - powiedziała cicho Esme.
- No to bądźcie ostrożniejsi. Beze mnie. - oznajmiła Rosalie.
Drzwi się otworzyły. Oszałamiająco piękna blondynka minęła ją bez słowa rzucając jej tylko wściekłe spojrzenie.
Nieśmiało weszła do środka, a sześć par oczu zwróciło się w jej kierunku.
Carlisle i Esme siedzieli przy stole stojącym na środku pomieszczenia. Emmet, przez chwilę się zawahał stojąc w pobliżu drzwi, po czym opadł na jedno z krzeseł. Alice machała nogami w powietrzu. Jasper krył się w cieniu, opierał o ścianę. Ostatni chłopak trzymał rękę na klamce drzwi znajdujących się dokładnie naprzeciwko Belli. Ich spojrzenia się spotkały. Jego oczy wyrażały wtedy tak wiele...
Ciekawość. Współczucie. Obrzydzenie. Nienawiść. Walka z samym sobą.
- Przepraszam, ale na mnie też nie możecie liczyć. - Powiedział spokojnie Edward, po czym wyszedł z pokoju szybkim krokiem.*
- Uprzedzenia? - dokończył za nią Jake. - Wybacz, chciałbym.
- Chyba wiem o co ci chodzi... - powiedziała powoli Bella.
Spojrzał na nią zdziwiony.
- Wiesz?
- Oni naprawdę mają jakąś tajemnice, której nie powinnam poznać. I chyba naprawdę są niebezpieczni... -dodała cicho, niemal do siebie.
- Jakbyś się bała przyjedź. Ochronimy cię. - oznajmił po chwili, po czym powaga natychmiast zniknęła z jego twarzy. - Nie masz mi za złe tego co powiedziałem?
Dziewczyna znowu się uśmiechnęła.
- Nie no, co ty.
- Czyli nie masz nic przeciwko, że jak Chris wyjedzie to ja będę cię porywał? Wiesz, prosił nas o to. Boi się, że staniesz się zbyt poważna i zbyt odpowiedzialna. I że zanudzisz się na śmierć...
- Skoro prosił, to nie mam nic przeciwko. - odparła z miną męczennicy. - Ale pod warunkiem, że będziecie mnie zabierać tylko w weekendy. Czekaj, czekaj... Chris wyjeżdża?
- Po południu.
- Chris! - pociągnęła chłopaka za rękaw.
- Co?
- Nic nie mówiłeś, że jutro wracasz do Phoenix!
- Chyba dzisiaj, Bells... Północ już daleko za nami...
Trzech siedzących obok Quiletów parsknęło śmiechem. Dochodziły do niej rozmowy prowadzone przez coraz mniejszą grupę nastolatków zgromadzonych przy ognisku. Jakaś trójka wyszła z lasu, jeden z nich natychmiast objął oszpeconą przez blizny dziewczynę. On i Jacob wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Spojrzenia dzielonej tajemnicy...
*
Wracając z nocnego dyżuru Carlisle jechał wolno. Niektóre rzeczy wolał uporządkować w głowie przed powrotem do domu...
Jakieś pięćset metrów od domu wyczuł znajomy, ludzki zapach, po chwili dostrzegł również skryty w cieniu motocykl i dwie osoby pogrążone w rozmowie. Zatrzymał się i zanim wysiadł z samochodu spojrzał jeszcze na zegarek.
Szósta nad ranem.
Bella siedziała na pojeździe, obok, przytrzymując kierownicę, stał ciemnowłosy chłopak. Poczuł uderzający, okropny dla niego zapach dobiegający od tamtej dwójki...
- Bello, co ty tutaj robisz? - spytał w pierwszej chwili krzywiąc się lekko, ale zaraz przybierając spokojny wyraz twarzy.
- Carlisle? Przepraszam. Po prostu trochę się zasiedzieliśmy i poprosiłam Chrisa, żeby zatrzymał się tutaj. Nie chcę wszystkich pobudzić. Właśnie się żegnamy. - oznajmiła.
- Trochę dużo się zasiedzieliście... - Tego, że nie chciała nikogo obudzić nie skomentował. Skąd ona mogła wiedzieć, że tak naprawdę nikt nie spał i to nigdy? - Wsiadaj. - wskazał auto. - Jedziemy do domu.
Ona skinęła głową.
- Pa Chris. - powiedziała jeszcze do bruneta całując go w policzek. - Jedź nieostrożnie i nie chodź do szkoły. Masz nie zdać do następnej klasy.
Tamten tylko się uśmiechnął.
- Obiecuję ty moja Gwiazdko.
Oddała mu jeszcze skórzaną kurtkę i podbiegła do samochodu potykając się po drodze i opierając na karoserii.
Motocyklista zasalutował i odjechał.
- Gdzie byłaś? Zapomniałaś, że jutro masz szkołę? - zapytał doktor Cullen kiedy tylko zajęła miejsce na tylnym siedzeniu.
- Przepraszam. Byłam na plaży, w La Push. To się już nie powtórzy...
Carlisle odpalił silnik. Nie miał zamiaru jej tego wyrzucać, już domyślał się że zrobią to za niego inne osoby...