background image

 

KASEY MICHAELS  

 

 

FLIRT Z PANNĄ MŁODĄ 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

- Wygrałam, wygrałam, wygrałam! 

Amanda  Elisabeth  Tremaine  chwyciła  ręce  przyjaciółki  i 

poderwała  zdziwioną  kobietę  na  nogi.  Pociągnęła  ją,  tańcząc 

szaleńczo po pokoju, śmiała się i krzyczała na przemian. 

-  Mandy!  Opamiętaj  się  -  błagała  Jeanne  Tisdale,  starając  się 

desperacko złapać oddech. Równocześnie poprawiała kok, który omal 

nie  rozsypał  się  podczas  pląsów  młodszej  kobiety.  -  Co  takiego 

wygrałaś?  Główną  nagrodę  w  totka?  Skaczesz  tu  w  kółko  jak 

obłąkana.  Poczekaj.  Pozwól  mi  usiąść.  Mam  już  dość  tych 

szaleńczych  pląsów.  Twoje  wariactwo  potrzebne  mi  jak  dziura  w 

moście. 

Po chwili roześmiana Mandy trochę się uspokoiła. 

-  Przepraszam,  Jeanne  -  wysapała  z  rozbrajającą  szczerością  - 

chyba  mnie  przed  chwilą  trochę  poniosło.  Po  czym  natychmiast 

zniszczyła  ledwie  co  podjętą  próbę  usprawiedliwienia  się.  -  Ale 

naprawdę wygrałam! - krzyknęła, gestykulując szaleńczo. 

Jeanne  Tisdale  była  dyrektorką  przedszkola  dłużej,  niż  chciała 

pamiętać. Przywykła już do impulsywności swojej młodej asystentki, 

teraz  więc  usiadła  spokojnie  za  biurkiem  czekając,  aż  energia  trąby 

powietrznej,  którą  była  w  tej  chwili  wypełniona  Mandy,  zwyczajnie 

się wyładuje. 

Jeanne  nie  wiedziała,  co  spowodowało  tak  gwałtowną  reakcję 

młodej  rudowłosej  dziewczyny.  Domyślała  się  tylko,  że  ma  to  jakiś 

background image

związek  z  telefonem,  który  właśnie  wyciągnął  Mandy  z  zajęć  z 

przedszkolakami.  Włożyła  okulary,  udając  zainteresowanie  leżącym 

przed nią sprawozdaniem finansowym. Ignorując zupełnie jej wybuch, 

Jeanne  potraktowała  swą  koleżankę  zgodnie  ze  sprawdzonymi 

regułami dziecięcej psychologii. 

To podziałało. Po chwili Mandy stała przed nią, trzymając dłonie 

spokojnie oparte na biurku. 

- No więc? Nie jesteś szczęśliwa? Po prostu dziko, oszałamiająco 

szczęśliwa?  Mówię,  że  wygrałam,  mając  szansę  jedną  na  milion,  no, 

może jedną na kilka tysięcy, a ty nie tańczysz radośnie? 

- Amando, dziecko drogie - powiedziała Jeanne łagodnie, patrząc 

na  szeroko  uśmiechniętą  twarz  młodszej  kobiety.  -  Ja  mam 

czterdzieści  trzy  lata.  Spędziłam  właśnie  trzy  godziny  z  Justinem 

Brosiousem,  Toddem  Terrence'em  Tilsonem,  Seanem  Szalonym 

O'Connorem  i  tuzinem  innych  małych  diabłów.  Nie  tańczyłabym 

radośnie,  nawet  gdyby  sam  Robert  Redford  padł  właśnie  do  mych 

stóp.  Może  byś  wreszcie  powiedziała,  co  tak  naprawdę  mamy 

świętować? 

- Bardzo przepraszam - stwierdziła pokornie Mandy, przyczesując 

ręką  swe  krótkie,  błyszczące  loki.  -  Chyba  rzeczywiście  mnie  trochę 

poniosło. 

- To prawda - Jeanne nie mogła opanować uśmiechu widząc, jak 

Amanda próbuje przybrać stropioną minę. 

W  końcu,  z  głębokim,  teatralnym  westchnieniem,  Mandy  siadła 

na krześle naprzeciw biurka. 

background image

- Myślę, że chcesz, bym zaczęła od początku? 

- To tak samo dobre miejsce, jak każde inne. 

Mandy  zwęziła  swe  szmaragdowozielone  oczy,  próbując  nadać 

sobie groźny wygląd. 

- Dziwaczeje pani na stare lata, panno Tisdale, wie pani o tym? - 

Potrząsnęła  ze  smutkiem  głową,  choć  nie  udało  jej  się  ukryć 

uśmiechu, który wykwitł na jej policzkach. - A może powinnaś dodać 

trochę kiełków do swojej diety? 

- A może powinnam zadbać o stałe, dodatkowe zajęcie dla pewnej 

panny Amandy Tremaine - zasugerowała Jeanne.  

Odchyliła  się  i  spojrzała  uważnie  na  młodą  nauczycielkę  przez 

swoje  rogowe  okulary.  Amanda  podniosła  ręce  w  geście  poddania  i 

zrezygnowała z dalszej walki. 

- Pamiętasz, jak w zeszłym miesiącu zepsuło się nasze stereo i nie 

mogłyśmy  sobie  pozwolić  na  nowe  -  wtrąciła  szybko,  zanim  Jeanne 

mogłaby pomyśleć o jakiejś poważniejszej karze. 

Jeanne skinęła głową i skrzywiła się. Permanentny brak funduszy 

w przedszkolu był jej odwieczną bolączką. 

-  No  więc,  dokładnie  dzień  później,  kiedy  nasze  stereo  padło  na 

dobre,  usłyszałam  o  takim  tam  konkursie  w  WFML,  wiesz,  w  tej 

nadającej  głównie  hard  -  rocka  radiostacji,  której  ciągle  słuchają  w 

kawiarni  naprzeciwko.  No  i  zgadnij,  no  proszę,  zgadnij,  jakie  były 

nagrody?  -  Na  chwilę  zawiesiła  głos.  -  Płyty,  koszulki  i  cała  masa 

innych,  a  pierwszą  nagrodą  była  oczywiście  wspaniała  wieża 

stereofoniczna. Jak widzisz, było to przeznaczenie. 

background image

Mandy zaczęła wiercić się niecierpliwie na krześle i wyglądało na 

to, że znów wybuchnie. 

- I ja wygrałam pierwszą nagrodę! 

Jeanne zatkało. Było to jak spełnienie modlitwy. Wiedziała, że na 

wymianę stereo musiałaby czekać miesiącami. 

- Ależ, Mandy, kochanie - zapytała, zebrawszy po chwili myśli - 

nie  chcesz  tej  nagrody  dla  siebie?  No  wiesz,  to  wspaniale,  że  chcesz 

zrobić  tak  hojny  dar  dla  przedszkola,  ale  nawet  się  nad  tym  nie 

zastanowiłaś. 

-  Wieża  jest  bardzo  duża  -  wtrąciła  Mandy,  oddalając  ręką 

sprzeciw  -  i  tak nie  miałabym  jej  gdzie  postawić.  Poza tym,  gdybym 

tylko nastawiła ją nieco głośniej od szeptu, pani Thorton wyrzuciłaby 

mnie  natychmiast  z  domu.  Po  prostu  rezerwuję  sobie  prawo  do 

słuchania własnych płyt po godzinach. 

Jeanne  obserwowała  uważnie  szczerą  twarz  Amandy  i 

zorientowała się, że dziewczyna mówi serio. Po tym jak zdecydowała 

się  wziąć  udział  w  konkursie  z  myślą  o  przedszkolu,  teraz,  gdy 

wygrała pierwszą nagrodę, za nic nie zmieniłaby swoich planów. 

-  Co  musiałaś  zrobić,  żeby  wygrać?  -  zapytała  w  końcu.  -  Mam 

nadzieję,  że  nie  było  to  nic  głupiego.  Wiem  coś  na  temat  tych 

radiowych  konkursów.  Pamiętasz  tę  aferę  z  listą  przebojów  sprzed 

kilku  lat?  Jeśli  masz  zamiar  wystąpić  jako  dziewczyna  tygodnia  w 

magazynie  „People”,  to  nie  wiem,  czy  wzbudzisz  tym  entuzjazm  u 

naszych przełożonych. 

Mandy  zachichotała.  Wyobraziła  sobie  natychmiast  ich 

background image

zgorszenie, gdyby wzięła udział w jednym z tych konkursów, których 

uczestnicy, by wygrać nowy samochód, jeżdżą przez trzy dni na koniu 

na biegunach lub nurkują w basenie wypełnionym galaretką. 

-  Och  nie  -  upewniła  ją  szybko  -  nie  musiałam  robić  nic 

szczególnego  poza  dokończeniem  zdania.  Wiesz,  jedna  z  tych  zabaw 

na dwadzieścia pięć czy ileś tam słów. 

Jeanne  zauważyła,  że  Mandy  opuściła  swe  ciemne  rzęsy,  jakby 

chciała  zasłonić  oczy,  w  których  nie  potrafiła  ukryć  kłamstwa. 

Poczuła dziwne, nerwowe mrowienie w żołądku. 

-  Co  to  było  za  zdanie,  Amando?  -  naciskała  ją  delikatnie, 

podświadomie czując, że wcale nie chce usłyszeć odpowiedzi. 

-  No  więc  -  Mandy  zaczęła  tak  cicho,  że  Jeanne  musiała  dobrze 

nastawić  ucha,  by  ją  zrozumieć  -  było  to  jedno  z  tych  głupawych 

pytań.  No  wiesz,  na  przykład...  no...  na  przykład:  jem  właśnie  te 

płatki,  ponieważ...,  albo:  najbardziej  lubię  ten  samochód  bo..., 

najchętniej kochamy się przy muzyce, bo... No wiesz, takie sprawy. W 

końcu,  jakie  to  ma  znaczenie,  o  czym  to  zdanie  było  -  przyśpieszyła 

nagle,  tak,  że  zdawało  się,  iż  połamie  język  -  to  było  tylko  takie 

głupie... 

- Co?! - starsza kobieta nie mogła powstrzymać się od krzyku. 

Wyprostowała się gwałtownie na krześle, narażając swoje okulary 

na poważne niebezpieczeństwo zsunięcia się z końca nosa. 

-  To  był  konkurs  dla  nowożeńców  -  Mandy  pośpieszyła  z 

wyjaśnieniami.  -  Po  prostu  zwykły  głupi  kawał.  Napisałam  różne 

bzdury  i  wysłałam.  Naprawdę  nie  spodziewałam  się,  że  wygram.  - 

background image

Przechyliła  lekko  głowę  i  uśmiechnęła  się  na  samo  wspomnienie.  - 

Choć z drugiej strony nie było to wcale takie złe. Wiesz, wszystkie te 

bzdury o księżycu i niedźwiedzich skórach. 

- Wielkie nieba, ona jest jeszcze z tego dumna. Przecież ty nawet 

nie  jesteś  mężatką,  Mandy.  -  Jeanne  potrząsnęła  z  niedowierzaniem 

głową.  -  Mam  nadzieję,  że  przynajmniej  użyłaś  zmyślonego 

nazwiska? 

-  Jeanne  -  tym  razem  niewinne,  zielone  oczy  patrzyły  wprost  na 

swoją szefową i przyjaciółkę - przecież to by było oszustwo. - Mandy 

przybrała teraz ton, jakim zwykle upominała nieznośne dzieci złapane 

na  jakimś  wykroczeniu.  -  Oczywiście,  że  nie  użyłam  fikcyjnego 

nazwiska.  Jakże  bym  mogła  coś  takiego  zrobić?  Poza  tym  w  takim 

wypadku  nie  mogliby  mnie  odnaleźć,  gdybym  wygrała  -  podkreśliła 

rezolutnie. - Ja tylko po prostu nieco zniekształciłam słowo panna, tak 

że wyglądało jak pani. 

-  Ach  tak,  taka  niewinna  nieuczciwość  -  stwierdziła  głucho 

Jeanne,  przyciskając  palce  do  skroni,  które  nagle  zaczęły  pulsować. 

Mandy była wspaniałym, radosnym człowiekiem, dobrą nauczycielką 

i  przyjemnie  było  mieć  ją  koło  siebie.  Miała  jednak  też  rzadką 

umiejętność widzenia najbardziej oburzających rzeczy  w taki sposób, 

że wydawały się do przyjęcia. 

-  Och,  nie  zwalaj  wszystkiego  na  mnie  -  poskarżyła  się  Mandy, 

nagle  bardzo  zajęta  wygładzaniem  fałdek  na  swojej  drelichowej 

spódnicy. - Napisałam najlepiej, jak potrafiłam i kropka. Jutro odbiorę 

w  radiu  nagrodę  i  na  tym  koniec.  Poza  tym,  czy  nie  masz  już  dosyć 

background image

słuchania  „Ring  Around  a  Rosie”,  która  na  naszym  starym,  zużytym 

gramofonie brzmi jak pieśń żałobna? - Na dowód tego Mandy uklękła 

na jedno kolano i zaczęła chrypieć straszliwie - R - i - n - g - g - g a - r 

-  r  -  o  -  u  -  n  -  d...  -  dopóki  Jeanne  nie  przerwała  jej  kolejnym 

argumentem. 

Obie kobiety spierały się jeszcze przez chwilę. Jeanne starała się 

wskazać  możliwe  niebezpieczeństwa  z  tym  związane,  a  Mandy  była 

po prostu Mandy. W końcu wzruszająca interpretacja „Ring Around a 

Rosie” wygrała ten pojedynek. Stereo zostanie potraktowane jako dar 

od  hojnego,  anonimowego  sponsora,  a  fakt,  że  nie  będą  musiały 

angażować żadnych własnych funduszy w nabycie nowego sprzętu na 

pewno zostanie przychylnie przyjęty przez zarząd. 

-  I  tak  mam  jutro  wolne  -  stwierdziła  Mandy,  kiedy  wszystko 

zostało  już  ustalone.  -  Muszę  tylko  pójść  tam,  potwierdzić  swą 

tożsamość jako pani Amanda Tremaine i odebrać nagrodę. Prawda, że 

proste? 

 

Biura  WFML  -  zarówno  radia,  jak  i  telewizji  -  mieściły  się  w 

jednym,  średniej  wielkości  budynku,  położonym  na  niewielkim 

wzgórzu  na  przedmieściu  Allentown.  Był  to  nowoczesny  budynek, 

zauważyła  Mandy,  parkując  swój  podstarzały  samochód  na  parkingu 

dla  gości,  ale  nawet  w  połowie  nie  wyglądał  tak  wystrzałowo,  jak 

zawsze sobie wyobrażała siedzibę mass mediów. 

Szybko oceniła w lusterku wstecznym swój lekki makijaż, mając 

nadzieję, że wygląda wystarczająco niewinnie na to, żeby jej plan się 

background image

powiódł.  Po  bezsennej  nocy,  spędzonej  na  ocenie  swojej  uczciwości, 

postanowiła teraz powiedzieć całą prawdę. Uznała, że nie ma w sobie 

wystarczającej  tolerancji  dla  drobnych  grzeszków,  by  mogła 

zaakceptować oszustwo na taką skalę. 

Wyjaśni,  dlaczego  dopuściła  się  drobnego  oszustwa  przy 

wypełnianiu formularza, a potem zda się na łaskę disc jockeya. On na 

pewno  wszystko  zrozumie,  a  stereo  i  tak  będzie  dla  niej.  Przecież  w 

końcu to właśnie jej historia była najlepsza. 

Wysiadając  z  samochodu,  jeszcze  raz  oceniła  krytycznie  swój 

„strój  młodej  mężatki”.  Składała  się  na  niego:  poliestrowa  bluzka 

Jeanne  z  kokardą  w  kolorze  marynarskiego  granatu,  biała, 

poliestrowa, plisowana spódnica, białe pantofelki na niskich obcasach 

i biała torebka na ramię ze skaju.  

Tylko jej jasnorude włosy, nastroszone przez wiejący na wzgórzu 

wiatr, psuły wyraźnie to wrażenie klinicznej czystości. Miała nadzieję, 

że powstrzyma ono Vika Harrisona, disc jockeya, którego miała zaraz 

spotkać,  od  jakichkolwiek  sprośnych  komentarzy  na  temat  jej 

opowieści. 

Mandy zwilżyła wysuszone nagle  wargi, wzięła głęboki oddech i 

weszła.  Podwójne  szklane  drzwi  wprowadziły  ją  do  małego  holu 

recepcyjnego.  Pomieszczenie  wykończone  było  mieszaniną  szkła  i 

chromu,  stała  tam  kanapa  ze  skaju  w  kolorze  burgunda,  pusty  stojak 

na parasole oraz imponująco wyglądające biurko z drzewa tekowego z 

równie  imponującą  osobą  za  nim,  którą  Mandy  wzięła  albo  za 

recepcjonistkę, albo strażniczkę. 

background image

- Przyszłam... zobaczyć się z panem Vikiem Harrisonem - zaczęła 

pośpiesznie,  ze  złością  myśląc  o  drżeniu,  które  słyszała  w  swoim 

głosie. - To naprawdę głupio, że trzeba robić z tym takie zamieszanie. 

Mówię  serio,  przecież  można  było  to  równie  dobrze  wysłać  pocztą, 

prawda? W końcu... 

-  Pani nazwisko  -  wtrąciła bezceremonialnie  recepcjonistka,  a  jej 

głęboki baryton skutecznie przerwał paplanie Amandy. 

-  Ach  tak  -  Mandy  wydęła  usta,  przygotowując  się  do  odparcia 

ataku.  -  Nazwisko?  -  zaśmiała  się  krótko,  jakby  było  w  tym  coś 

zabawnego. - Słusznie. Moje nazwisko. - Przechyliła się przez biurko, 

próbując zajrzeć do papierów, które recepcjonistka trzymała w ręku. - 

Wydaje mi się, że jestem tutaj na liście jako pani Tremaine. Sądziłam, 

że pan Harrison potraktuje to jako kawał, ale wygląda na to... 

-  Amanda  Tremaine.  Pani  Amanda  Tremaine  -  powstrzymała  ją 

zimno  recepcjonistka,  wskazując  pomalowanym  na  czerwono 

paznokciem jedną linijkę na długiej liście nazwisk. 

-  W  lewo,  tym  holem  w  dół,  aż  znajdzie  pani  windę  towarową. 

Winda  osobowa  jest  w  konserwacji.  Drugie  piętro,  trzy  korytarze  w 

prawo, trzecie wejście. Nie wchodzić, jeśli pali się czerwone światło. 

-  Tak,  ale  -  Mandy  próbowała  protestować,  ale  recepcjonistka 

najwyraźniej przestała się już nią zajmować. 

Podniosła słuchawkę telefonu i wykręciła numer wewnętrzny. 

- Pani Tremaine jest w drodze - powiedziała bez wstępów. 

Odkładając  słuchawkę  na  widełki,  spojrzała  sowim  wzrokiem  na 

ociągającą  się  Mandy,  która  natychmiast,  stukając  głośno  obcasami, 

background image

pośpieszyła w dół pochylonego lekko korytarza. 

-  Co  za  opryskliwa  baba  -  mruczała  gniewnie  pod  nosem, 

rozglądając się w poszukiwaniu windy towarowej. - Nie znoszę wind. 

Nigdy nie znosiłam wind. W końcu to tylko drugie piętro, mogłabym 

pójść piechotą. Ale ludzie dziś tacy już są. Leniwi. Powinnam wrócić 

do  tej  Żelaznej  Damy  i  zażądać  odpowiedzi  na  pytanie,  gdzie  są  tu 

jakieś  cholerne  schody.  A  przede  wszystkim  powinnam  przestać 

mówić do siebie głośno, zanim mnie ktoś stąd zabierze. 

Musiała  chwilę  poczekać,  aż  duże  drzwi  windy  otworzyły  się, 

odsłaniając  drugie,  podobne  do  wejścia  do  klatki,  które  trzeba  było 

otworzyć  ręcznie.  Mamrocząc  z  wściekłości  musiała  użyć  całej  siły, 

by  je  odsunąć.  Kiedy  wreszcie  się  jej  to  udało,  wśliznęła  się  do 

wnętrza  wielkiej  windy  i  szybko  zasunęła  drzwi  za  sobą.  Nie 

rozglądając  się  wcale,  wyciągnęła  rękę  do  guzika  z  narysowaną 

dwójką, wpatrując się jak zafascynowana w tablicę sterowniczą. 

Winda  szarpnęła  i  rozpoczęła  mozolną  wspinaczkę  w  górę. 

Mandy  patrzyła  jak  zahipnotyzowana,  kiedy  światełko  zgasło  pod 

cyfrą  jeden  i  wstrzymała  oddech  z  nadzieją,  że  zaraz  zapali  się 

dwójka,  a  drzwi  się  otworzą.  Światełko  zapaliło  się,  jednak  równie 

szybko  zgasło.  Winda  szarpnęła  ponownie,  wydała  z  siebie  głośny 

zgrzyt i usadowiła się mocno między piętrami. 

- O Boże - jęknęła Mandy całkiem głośno - karzesz mnie teraz za 

kłamstwo.  -  Po  czym  spojrzała  w  sufit,  podniosła  ręce  i  poskarżyła 

się: - Przecież już przyrzekłam, że się poprawię, nie zrozumiałeś mnie 

chyba? 

background image

Opierający  się  leniwie  o  tylną  ścianę  windy  mężczyzna  uniósł 

nieco  brwi  w  cichej  aprobacie  dla  stojących  przed  nim  kobiecych 

kształtów. Zbyt zajęty swymi myślami, zwyczajnie zapomniał wysiąść 

na pierwszym piętrze, a teraz dźwig znowu był w ruchu. 

Zlustrował kobietę od stóp do głów, zatrzymał się na chwilę na jej 

kształtnych  kostkach,  po  czym  powędrował  wzrokiem  w  górę  do 

rozwichrzonych  loków,  które  -  był  tego  pewien  -  przyczyniły  się  w 

szkole do przezwiska Rudzielec. 

Ale przecież nie była to jakaś szkolna miss, powiedział do siebie i 

cień  uśmiechu  pojawił  się  natychmiast  na  jego  opalonej  twarzy. 

Widać zadała sobie sporo trudu, by ukryć interesującą zawartość pod 

takim  opakowaniem.  Zastanawiał  się  leniwie,  co  jest  powodem  jej 

stroju.  Może  szuka  pracy  i  ma  nadzieję,  że  w  ten  sposób  wyglądać 

będzie kompetentnie i profesjonalnie? 

Rozważania  te  przerwane  zostały  gwałtownym  szarpnięciem,  po 

którym winda zaraz stanęła w bezruchu, a kobieta głośno krzyknęła. 

- Nie ma się czym denerwować - rozpoczął pocieszającym tonem 

i natychmiast został zgaszony wściekłym sykiem Mandy. 

-  A  pan  skąd  się  wziął?  -  spytała,  obracając  się  zdumiona,  że  w 

windzie jest jeszcze inny pasażer. 

-  Tak  w  ogóle?  -  uśmiechnął  się  krzywo,  a  w  kącikach  jego 

niebieskich  oczu  pojawiły  się  drobne  fałdki.  -  Moi  przodkowie 

pochodzą  z  Basking  Ridge,  małego  miasteczka  w  New  Jersey,  o 

którym  pani  pewnie  nigdy  nie  słyszała,  ale  od  czasów  ukończenia 

college'u mieszkałem zawsze w Nowym Jorku albo w Pensylwanii. A 

background image

pani? 

- Przecież wie pan, że nie o to pytam! - wypaliła Mandy, patrząc 

w  twarz  stojącego  przed  nią  mężczyzny.  Pomimo  że  sama  miała 

dobrze ponad pięć stóp wzrostu, musiała jeszcze spoglądać do góry. - 

Nie pytałam o pana pochodzenie, tylko o to, skąd pan się wziął? 

Mężczyzna uniósł brwi i wzruszył ramionami. 

- Ach, jeszcze wcześniej? No więc na początku, przynajmniej tak 

słyszałem, nie byłem niczym więcej, tylko błyskiem w oczach mojego 

ojca. Potem... 

- Niech pan przestanie! - Dlaczego zawsze muszę trafiać na takie 

dziwne  sytuacje  jak  ta,  zadawała  sobie  pytanie  Mandy.  Nerwowo 

przyczesała  ręką  włosy,  rujnując  resztki  starannie  ułożonej  wcześniej 

fryzury.  -  Chodzi  mi  tylko  o  to,  że  nie  zauważyłam  pana,  kiedy 

wsiadłam. Czy utknęliśmy tu na długo? Nie cierpię wind. 

Boże,  ta  to  ma  wygląd.  Mężczyzna  po  raz  pierwszy  mógł 

wyraźnie  przyjrzeć  się  małej,  interesującej  twarzy  Mandy,  a  to,  co 

zobaczył,  sprawiło  mu  przyjemność.  Najbardziej  podoba  mi  się  jej 

zadarty nosek, pomyślał. No i piegi, tak, piegi świetnie tu pasują. Na 

pewno  byłaby  w  pierwszej  piątce  z  dziesięciu  kobiet,  z  którymi 

najbardziej  chciałbym  zablokować  się  w  windzie.  Może  nawet  w 

trójce. 

Ruszył  od  ściany  do  tablicy  kontrolnej,  umieszczonej  z  przodu 

windy. 

-  Przepraszam,  ale  chcę  zobaczyć,  czy  uda  mi  się  kogoś  tu 

sprowadzić. 

background image

Otworzył drzwi szafeczki i wyciągnął stamtąd słuchawkę telefonu 

awaryjnego. 

Mandy 

zrobiła 

do 

jego 

pleców 

minę. 

Drobnomieszczański,  zadowolony  z  siebie  męski  szowinista, 

oskarżyła go w myślach. 

Po  kilku  bezowocnych  „halo”  odłożył  słuchawkę  na  widełki, 

odwrócił się do niej i oświadczył radośnie: 

- Nie ma nikogo w domu. Mam nadzieję, że jadła już pani lunch? 

-  To  wszystko  za  karę  -  zdecydowała  Mandy,  rozglądając  się 

rozpaczliwie naokoło. 

Nie zobaczyła zbyt wiele poza czterema ścianami, pomalowanymi 

obłażąca  farbą  koloru  groszku,  i  współwięźniem  -  pierwszej  klasy 

gogusiem. Zamknęła oczy i westchnęła w poczuciu bezsilności. 

-  Powinnam  przewidzieć,  że  tak  się  właśnie  stanie  -  jęknęła, 

oddając  się  po  raz  kolejny  swojej  największej  słabości,  to  jest 

głośnemu  myśleniu.  -  Teraz  winda  się  zaraz  urwie,  ja  zginę,  a  szef 

firmy  pogrzebowej  pomyśli,  że  uwielbiam  ciuchy,  które  mam  na 

sobie. Boże, nie pozwól, żebym była pochowana w poliestrach. 

-  Wpadła  pani  w  histerię  czy  też  ten  wybuch  ma  być  dowodem 

czegoś  znacznie  głębszego?  -  Jej  towarzysz  niedoli  zadał  to  pytanie, 

opierając  ponownie  swe  szerokie  ramiona  o  ściany  windy.  Zupełnie 

przestał myśleć o połączonym z lunchem spotkaniu, na które właśnie 

się  wybierał,  a  jego  dobry  humor  rósł  w  miarę,  jak  obserwował 

błazeństwa Amandy. 

Mandy zignorowała zupełnie jego dokuczliwy sarkazm. 

-  Pracuje  pan  tutaj?  -  spytała,  rejestrując  jego  celowo  rozbielane 

background image

dżinsy i podkoszulkę. Ciasne, seksowne dżinsy i dopasowana do ciała 

podkoszulka, przyznała w myślach, wbrew sobie rumieniąc się trochę. 

-  Kto,  ja?  -  odpowiedział  pytaniem,  równocześnie  wskazując  na 

siebie palcem. 

-  Nie  -  eksplodowała  Mandy,  czując,  że  jest  więcej  niż  lekko 

zdenerwowana. - Miałam na myśli tego różowego hipopotama w rogu. 

Oczywiście, że pan! 

Mężczyzna sięgnął ręką do szyi i poprawił nie istniejący krawat. 

- Tak, jestem tu w zarządzie. 

-  Wspaniale!  Nareszcie  coś  do  siebie  pasuje!  -  Mandy  z 

oburzeniem machnęła ręką. 

Czuł,  że  ogień  płonie  pod  łaszkami  tej  harcerki.  Widok 

podnoszącej  się  i  opadającej  gwałtownie  piersi,  w  miarę 

przyspieszonego irytacją oddechu, sprawiał mu wyraźną przyjemność. 

- Nie spodziewała się chyba pani, że wyjdę stąd przez dach windy 

i dokonam jakichś bohaterskich czynów? Jak pani wie, łatwo się przy 

tym skaleczyć. 

- Dlaczego nie mógł pan być tu woźnym? - zapytała, świdrując go 

wzrokiem. 

- Prawdę mówiąc - odpowiedział jej przekornie - to chciałem być 

kowbojem, ale mama uparła się na college... 

Odwróciła  się  szybko,  żeby  nie  widzieć  jego  uśmiechniętej 

szelmowsko  twarzy.  Nie  mogła  nic  zrobić,  żeby  nie  słyszeć  jego 

głosu,  ale  mogła  przynajmniej  na  niego  nie  patrzeć.  Wzdychając 

głęboko, fatalistycznie mruknęła pod nosem: 

background image

-  Jaka  to  w  końcu  różnica.  Tak  czy  owak  zostanę  ukarana.  A 

przecież  miał  to  być  tylko  niewinny  żart,  niewarty,  na  Boga, 

zatrzymania  całej  windy.  Jeanne  miała  rację,  oj,  miała.  Czy 

kiedykolwiek nauczę się najpierw myśleć, a potem robić? 

Mężczyzna,  który  najwyraźniej  wcale  nie  zwrócił  uwagi  na  jej 

aluzję, podszedł i zatrzymał się tuż przed nią. 

- Teraz już nie ma pani wyboru: albo ozięble pocałuję panią, albo 

chlusnę pani w twarz zimną wodą. Co pani wybiera? 

- Cooo? 

- Ma pani atak histerii, madame - powiedział spokojnie. - Nie była 

pani  nigdy  w  kinie?  Przecież  to  hollywoodzki  standard.  Do  pani 

należy  wybór  kuracji.  Albo  niech  pani  przestanie  mówić  o  tym,  że 

Bóg  panią pokarał  i  powie,  o  co  naprawdę  chodzi.  Nie  ma  się  czego 

wstydzić,  a  prędzej  upłynie  nam  czas,  zanim  przyjdą  mechanicy  i 

naprawią to całe urządzenie. 

A właściwie dlaczego nie? - zadecydowała Mandy. Lepiej zrzucić 

z  siebie  ten  ciężar,  zanim  lina,  na  której  wiszą,  urwie  się  i  oboje 

twardo wylądują w piwnicy. W końcu on nie był częścią roli i znalazł 

się  tu tylko  przez  przypadek.  A  skoro  mają  spadać  razem,  to dobrze, 

żeby przynajmniej wiedział, za co. 

Mandy  spojrzała  znów  na  wysokiego,  ciemnowłosego  i  szalenie 

przystojnego  mężczyznę,  który  właśnie  się  do  niej  uśmiechał. 

Próbowała sobie wyobrazić, że stoi przed nią ojciec Mulligan, ksiądz 

z parafii w jej rodzinnym mieście. Bezskutecznie. On nadal wyglądał 

bardziej  na  muskularnego  Kevina  Costnera  -  a  która  kobieta  przy 

background image

zdrowych zmysłach mogłaby wziąć go za księdza? 

W  końcu  na  bezrybiu  i  rak  ryba,  trzeba  więc  umieć  się 

dostosować  do  okoliczności.  Amanda  podała  mu  rękę  i  pozwoliła 

pomóc  sobie  w  zajęciu  miejsca  na  podłodze,  nie  zważając  wcale  na 

ryzyko,  na  jakie  narażała  białą  spódnicę  Jeanne.  Odczekała,  aż  on 

również usiadł i przedstawiła skróconą wersję swego upadku. 

-  To  wszystko?  -  spytał  z  niedowierzaniem,  kiedy  skończyła.  - 

Wielkie nieba, jeśli za to miałaby pani wylądować w piekle, to gdzie 

pani zdaniem powinien trafić Al Capone? 

-  Niech  pan  nie  próbuje  mnie  pocieszać  -  stwierdziła  Amanda, 

wywołując  u  swego  sąsiada  gwałtowny  atak  śmiechu.  Potrząsnęła  z 

dezaprobatą  głową.  -  Poza  tym  nie  wiem,  czy  zdaje  pan  sobie  z  tego 

sprawę, że jak winda się urwie, to pan również w niej będzie. 

- Winda wjedzie na drugie piętro - zapewnił ją ponownie, czując, 

że w głębi serca już mu uwierzyła. - Ponadto - chciał dodać jej otuchy 

- w pani przypadku byłyby pewne okoliczności łagodzące. 

- Na przykład jakie? - spytała Mandy, z nadzieją rozgrzeszenia. 

- Na przykład takie, że nie robiła pani tego wszystkiego dla siebie, 

tylko  dla  biednych,  upośledzonych  muzycznie  dzieciaków  w  żłobku 

dziennym. 

-  W  przedszkolu  -  poprawiła  Mandy  -  w  przedszkolu 

prowadzonym przez siostry zakonne. 

- Obojętnie gdzie - zgodził się. Puścił palce Mandy i splótł ręce na 

swoich  kolanach.  -  Po  prostu  niech  pani  idzie  do  tego  Harrisona  i 

załatwi  sprawę.  Jaka  to  w  końcu  różnica,  czy  nagięła  pani  trochę  do 

background image

siebie  zasady  konkursu,  czy  nie.  Przecież  to  nie  jego  stereo.  I  niech 

pani pomruga trochę swoimi wspaniałymi rzęsami. Na pewno dorzuci 

wtedy jeszcze parę płyt gratis. 

Mandy zaczęła się rozluźniać. 

- Naprawdę pan tak myśli? - spytała, chwytając go pod wpływem 

nagłego impulsu za atletyczne ramię. 

Mężczyzna  popatrzał  najpierw  na  jej  rękę  na  swoim  ramieniu,  a 

potem na nią. 

- O tak - westchnął łagodnie - naprawdę tak myślę. 

Nie  mogła  nic  na  to  poradzić.  Jej  policzki  spłonęły  i  z  trudem 

oderwała wzrok od fascynujących ją niebieskich oczu. 

-  Pewnie  uważa  mnie  pan  za  idiotkę  pierwszej  klasy  -  paplała 

nerwowo. - Wie pan, tak naprawdę to wcale nie myślałam, że ta winda 

spadnie. Naprawdę nie. Ja po prostu mam taką dziwaczną wyobraźnię. 

Dzieciaki  to  uwielbiają.  Mówią,  że  opowiadam  im  fantastyczne 

historie. 

I  założyłbym  się  o  rancho,  że  wszyscy  są  potem  bardzo 

szczęśliwi, pomyślał, uśmiechając się nieznacznie. 

Spojrzała na niego i skonstatowała, iż nadal się na nią gapi w ten 

sam, zbijający ją z tropu, sposób. 

-  W  końcu  -  musiała  znowu  odwrócić  oczy  i  zajęła  się  zaraz 

paskiem  torebki  -  nie  była  to  próba  zrabowania  skarbów  czy  coś  w 

tym  rodzaju.  Albo  chęć  wyłudzenia  czegoś  dla  siebie.  Przecież  to 

wszystko dla dzie... 

Mocna ręka ujęła ją za podbródek i odwróciła  w jego stronę, ich 

background image

spojrzenia spotkały się, nie mogąc oderwać się od siebie. 

-  Panienko,  czy  ktoś kiedyś  powiedział  ci,  że  mówisz  za  dużo?  - 

szepnął zduszonym głosem. Potem pochylił się nieco, a ich usta lekko 

się spotkały. 

Był to tylko najdelikatniejszy cień pocałunku. Wyraźnie domagał 

się czegoś więcej niż lekkiego dotknięcia ust, na które mu pozwoliła. 

Mandy jednak poczuła, że ziemia zaczyna wirować pod jej nogami. 

Dopiero  kiedy  rozbawiony  męski  głos  wdarł  się  w  jej 

roztargnione myśli, zdała sobie sprawę, iż winda zakończyła wreszcie 

swą podróż na drugie piętro. 

-  Hej  tam,  witajcie  -  zawołał  ktoś  figlarnie.  -  Zastanawiałem  się 

już, gdzie się podzialiście. Helen nic nie mówiła, że prowadzi pani ze 

sobą  szczęśliwego  mężusia,  pani  Tremaine.  Nic  dziwnego,  że 

uśmiecha się w ten sposób, to dopiero był list! 

-  Słu...słucham?  -  zająknęła  się  Mandy,  widząc,  jak  mężczyzna, 

który mógł być tylko Vikiem Harrisonem, otwiera wewnętrzne drzwi 

windy. - To nie jest tak, jak pan... to znaczy ten mężczyzna nie jest... 

pan myślał, że to? Och nie, widzi pan... 

- Lepiej, żeby on był panem Tremaine, proszę pani. - Disc jockey 

przerwał  jej  bezskuteczne  próby  wymyślenia  jakiejś  stosownej 

historii.  -  Jeśli  nie  jest,  to  z  pewnością  do  pani  należy  rekord 

oszukiwania 

najkrótszym 

czasie 

po 

zawiązaniu 

węzła 

małżeńskiego. 

Siedzący  obok  niej  na  podłodze  windy  mężczyzna,  opierając 

niedbale  ręce  na  podkurczonych  kolanach,  ten  sam,  który  niedawno 

background image

słyszał  jej  wyznanie,  a  jeszcze  później  skorzystał  z  jej  poruszenia  i 

pocałował  ją,  teraz  wstał  i  wyciągnął  rękę  do  patrzącego  chytrze 

Harrisona. 

- Pan Harrison? - powiedział kordialnie swym głębokim, mocnym 

głosem  -  Nazywam  się  Tremaine.  Proszę  wybaczyć  mojej  żonie,  ale 

jesteśmy  małżeństwem  dopiero  od  niedawna,  a  ona  zawsze  trochę 

traci głowę, kiedy ją całuję. Wie pan, jak to jest - zakończył, mrugając 

porozumiewawczo  do  Harrisona  w  taki  sposób,  że  Mandy  miała 

ochotę udusić ich obu. 

Disc jockey spoglądał przez chwilę to na zarumienioną Mandy, to 

na jej zadowolonego męża, w końcu zdecydował, że trzeba podać im 

rękę  i  nadać  sprawie  dalszy  bieg.  Za  piętnaście  minut  miał  znowu 

wejście na antenę. 

-  Państwo  Tremaine,  pozwólcie,  proszę,  za  mną  -  powiedział  i 

ruszył  w dół korytarza. - Próbowałem się rano z panią skontaktować, 

żeby  powiadomić  o  zmianie  naszych  planów,  ale  potem 

zdecydowałem  zrobić to osobiście. Wygląda na to, że mamy dla  was 

obojga małą niespodziankę! 

Mandy  rzuciła  swemu  pseudomężowi  pytające  spojrzenie,  ale  on 

tylko wzruszył ramionami i wziął ją za rękę. 

-  Tylko  trzymaj  język  za  zębami i  uśmiechaj  się,  pani  Tremaine. 

Od  tej  chwili  ja  prowadzę  całą  sprawę.  A  tak  przy  okazji  -  szepnął, 

pochylając się tak blisko, że poczuła w uchu ciepło jego oddechu - to 

jak ci w ogóle na imię? 

-  Mandy  -  syknęła,  czując,  jak  pułapka  ruchomych  piasków 

background image

wciągają bezpowrotnie. - Amanda Elisabeth Tremaine. 

- Bardzo pięknie, Amando Elisabeth. - Ścisnął porozumiewawczo 

jej rozdygotaną dłoń. - A tak dla porządku, jak ja mam na imię? 

Mandy zamarła. Jak on mógł mieć na imię? Ani razu nie używała 

przecież męskiego imienia w swoim opowiadaniu. 

- Nie wiem - wyszeptała bezradnie i wyglądała, jakby miała zaraz 

wszystko zepsuć gwałtownym wybuchem płaczu. 

-  Nie  ma  żadnego  problemu,  Amando  Elisabeth  -  odpowiedział 

uprzejmie,  co  wcale  nie  złagodziło  jej  drżenia  ani  o  włos.  -  Mów  mi 

po prostu Joe i wszystko będzie w porządku. Zaufaj mi. 

Mandy  jęknęła  i  pozwoliła  prowadzić  się  dalej  korytarzem  na 

spotkanie swego losu. 

 

- Gdzie się wybierasz? 

Mandy pchnęła delikatnie Jeanne z powrotem na krzesło, prosząc, 

by  nie  zapominała  o  tym,  że  jest  już  starszą  kobietą  w  wieku 

czterdziestu trzech lat. 

- Już ci mówiłam, że jadę na miesiąc miodowy. 

-  Wiem,  że  tak  powiedziałaś,  Amando  -  wypaliła  Jeanne  - 

chciałam  się  tylko  dowiedzieć,  dlaczego  tak  powiedziałaś.  Przecież 

nie  możesz  jechać  na  miodowy  miesiąc,  dziecinko.  Nie  jesteś  nawet 

mężatką! 

-  No  jasne.  I  chcesz,  żebym  teraz  to  powiedziała  Vikowi 

Harrisonowi  i  wszystkim  innym  w  WFML?  -  spytała  sarkastycznie 

Mandy.  -  Kiedy  tam  poszłam,  byłam  zdecydowana  wyznać  panu 

background image

Harrisonowi całą prawdę, mając nadzieję, że i tak dostanę to stereo. A 

wtedy, no wiesz, pojawił się Joe i sprawy zaraz wymknęły mi się spod 

kontroli. 

- Kto to jest Joe? - spytała Jeanne słabo. 

-  Joe  uważa,  że  mogłabym  zostać  oskarżona  o  oszustwo,  nawet 

gdybym nie przyjęła nagrody. Niezgodne z prawem przyjęcie towaru 

przed  zaistnieniem  upoważniających  do  tego  okoliczności  lub  coś  w 

tym rodzaju, a w ogóle to nie chcę pamiętać, o co jeszcze mogłabym 

zostać oskarżona. Joe mówi... 

- Kto to jest Joe? - wrzasnęła Jeanne, czując się, jakby weszła do 

kina pod sam koniec projekcji. 

-  Joe  Tremaine  -  wyjaśniła  Mandy,  zdając  sobie  sprawę,  jak 

zabawnie musi to zabrzmieć. 

Jeanne potrząsnęła głową, jakby chciała wszystko wyjaśnić. 

- Zaraz, zaraz, przecież ty nie znasz żadnego Joe'ego Tremaine'a. 

Mandy, to wszystko nie trzyma się kupy. 

Mandy  podeszła  do  wspaniałego  stereo,  które  stało  na 

honorowym  miejscu  w  największej  sali  w  przedszkolu,  i  strzepnęła 

nie  istniejącą  drobinkę  kurzu.  Wzięła  głęboki  wdech  i  odwróciła  się 

do zdezorientowanej pracodawczyni. 

- Ugrzęzłam w  radiu, w windzie - powiedziała pośpiesznie. - Jak 

wiesz,  nie  znoszę  wind.  A  w  tej  samej  windzie  był  właśnie  ten 

mężczyzna,  spytał  mnie  dlaczego  nie  chcę  być  pochowana  w 

poliestrach, powiedziałam mu o stereo, a on mnie pocałował. A wtedy 

zobaczył  to  pan  Harrison  i  pomyślał,  że  on  jest  moim  mężem.  A  on 

background image

nie robi nic innego, tylko przedstawia się jako Joe Tremaine. Jak jakiś 

rycerz w błyszczącej zbroi, galopujący na ratunek. 

- Wygląda na to, że zaraz mi głowa pęknie - wtrąciła Jeanne. 

-  Ale  wtedy  -  kontynuowała  Amanda  tak,  jakby  chciała  mieć  te 

wyjaśnienia jak najszybciej za sobą - zjawia się pan Harrison i mówi 

nam  o  tym  miodowym  miesiącu:  że  radio  funduje  nam  pięć  dni  w 

Atlantic City, że sfilmuje to telewizja i że zostanie to pokazane w ich 

nocnym magazynie. Widzisz, nieco wcześniej odebraliśmy już stereo i 

było  za  późno,  żeby  się  wycofać.  Należało  tylko  uśmiechnąć  się  i 

stwierdzić:  „To  fenomenalnie,  bardzo  dziękujemy”.  Teraz  Joe  mówi, 

że jeśli się kiedykolwiek przyznamy do kłamstwa, to wezmą mnie do 

aresztu, a jego pewnie też, więc muszę przez to przejść. Jestem pewna, 

że wszystko zrozumiesz i dlatego jadę na miodowy miesiąc. 

Wzięła kolejny głęboki oddech, rozłożyła bezradnie ręce i dodała: 

-  Widzisz  Jeanne,  tak  jak  ci  wcześniej  powiedziałam,  to  takie 

proste. 

Jeanne  Tisdale  nie  rzekła  nawet  słowa.  Nie  patrząc  ani  w  lewo, 

ani w prawo wstała i poszła do swej klasy pełnej okropnych dzieci. Z 

dwojga złego wolała już zająć się nimi. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

Pokerowe zagranie przed Jeanne, która dała się przekonać, że nic 

specjalnego  nie  może  się  wydarzyć  w  Atlantic City  -  w  dodatku pod 

opieką  kamerzysty,  technika  i  reżyserującej  całość kobiety  -  nie  było 

specjalnie  trudne.  Czym  innym  jednak  pozostawało  przekonanie 

samej  siebie,  że  pięć  dni  spędzonych  z  facetem  takim jak  Joe  można 

będzie uznać za niewinną i nieszkodliwą rozrywkę. 

Mandy i tak miała jechać na wakacje, dlatego fakt, że oderwie się 

od  przedszkola  nie  martwił  jej  wcale.  Nie  przejmowała  się  też 

nadmiernie  reakcją  przełożonych.  Tak  jak  wcześniej  powiedziała 

Jeanne, lokalna stacja telewizyjna stanowiła tylko jeden z trzydziestu 

trzech  kanałów,  które  można  było  w  okolicy  oglądać  we  własnej 

telewizji kablowej. Nie było też tajemnicą, że mało kto oglądał Kanał 

76, z wyjątkiem powtórek ulubionego programu „Leave it to Beaver”. 

Szanse na to, że któryś z przełożonych w ogóle zobaczy Mandy w 

telewizji, a dodatkowo skojarzy ją z  przedszkolem, były bliskie zeru. 

Ponadto Vic Harrison uprzedził ją, że jej opowieść będzie tylko jedną 

z  dwóch  przedstawionych  w  półgodzinnym  programie.  Odliczając 

czas  na  reklamy,  Mandy  wyliczyła  sobie  z  dokładnością  do  kilku 

sekund,  że  będzie  to  około  dziesięć  minut  czasu  antenowego.  Jeśli 

założy  okulary,  a  włosy,  kiedy  się  tylko  da,  ukrywać  będzie  pod 

chustką  lub  kapeluszem,  to  w  takim  czasie  nie  poznałaby  jej  nawet 

własna rodzina. 

W  tym  sęk  -  Mandy  przede  wszystkim  nie  chciała  być 

background image

rozpoznana.  Gdyby  był  choćby  cień  szansy,  że  program  zostanie 

wyemitowany  poza  Allentown,  przyznałaby  się  od  razu  do 

fałszerstwa,  nie  zważając  na  konsekwencje.  Pracowała  nad  swoją 

pozycją od trzech lat i nawet wspaniałe stereo nie wystarczało, żeby z 

własnej woli miała zniszczyć tak trudno wypracowaną wolność. 

W  końcu  pomyślała  o  Joe'em  Tremaine'ie.  Kiedy  disc  jockey 

zaskoczył  ich  swoją  „niespodzianką”,  Mandy  była  pewna,  że  Joe 

przerwie grę.  W końcu, nawet gdyby był ostatnim samarytaninem po 

tej  stronie  Missisipi,  są  jakieś  granice  dobrosąsiedzkich  uprzejmości. 

Czym  innym  było  przecież  wybawienie  Mandy  z  opresji,  w  jakiej 

znalazła  się  wtedy  w  telewizji,  a  czym  innym  będzie  poświęcenie 

pięciu dni swojego życia po to, by utrzymać jej sekret w tajemnicy. 

Czy  on  nie  miał  swojej  pracy,  do  której  musiał  chodzić?  Z  całą 

pewnością nie był ubrany jak ktoś, kto może sobie pozwolić, by wziąć 

wolne, kiedy tylko wyda mu się to potrzebne. 

Mimo wszystko Mandy nie mogła uwierzyć, że Joe Tremaine był 

człowiekiem,  który  potrafiłby  potraktować  wyjazd  do  Atlantic  City 

jako  kupon  na  darmowy  posiłek.  W  jego  wyglądzie  kryło  się  zbyt 

wiele  sprzeczności.  Jego  włosy  były  świetnie  ostrzyżone.  Mógłby 

nosić zwykłe tenisówki, ale to, co miał na nogach, to były najlepsze, 

markowe  buty  sportowe.  No  i  ten  jego  zegarek  -  płaski  i  złoty,  w 

którym  Mandy  rozpoznała  tę  samą  szwajcarską  markę,  którą 

najbardziej  lubił  jej  bajecznie  bogaty  dziadek.  Nie,  pieniądze  nic  tu 

nie wyjaśniają. 

Więc co go naprawdę interesuje? 

background image

Wychodząc z wielkiej, starodawnej wanny z nóżkami w kształcie 

pazurów  -  nawiasem  mówiąc  stanowiącej  jeden  z  ważniejszych 

powodów,  dla  których  zdecydowała  się  na  mieszkanie  na  trzecim 

piętrze  bez  windy  -  Mandy  rzuciła  okiem  na  swe  odbicie  w  dużym, 

wiszącym na drzwiach łazienki lustrze. Przez chwilę zastanawiała się 

nad tym, co zobaczyła. 

- Nieważne, o co mu chodzi, ale aż tak spłukany chyba nie jest  - 

stwierdziła  w  końcu,  przypominając  sobie,  jak  przystojny  jest  Joe... 

Tremaine. 

 

Mężczyzna,  którego  Mandy  znała  jako  Joe'ego  Tremaine'a, 

przeszedł  rześko  przez  wyłożony  kafelkami  korytarz  i  właśnie  minął 

drzwi  prowadzące  do  biur  zarządu  WFML.  Było  to  po  normalnych 

godzinach  urzędowania,  a  sekretarka,  która  zwykle  strzegła  zza 

dużego biurka prywatności właściciela, poszła już do domu. 

Nie troszcząc się o to, by zapukać w podwójne drewniane drzwi, 

wszedł  do  siedziby  zarządu.  Skierował  się  prosto  do  połączonej  z 

biurem łazienki, pozostawiając po drodze w nieładzie adidasy, dżinsy 

i podkoszulkę. 

Zwykle  nie  był  takim  bałaganiarzem,  ale  dzisiaj  się  bardzo 

spieszył. W końcu miał randkę z własną żoną. 

Kiedy w niecały kwadrans później znalazł się ponownie w biurze, 

ubrany  był  już  w  białe,  marynarskie  spodnie  i  zielonkawą  bluzę  bez 

kołnierzyka,  harmonizującą  dobrze  z  jego  opalenizną.  Wsunął  bose 

stopy  w  mokasyny,  które  znalazł  pod  biurkiem,  i  właśnie  wkładał 

background image

portfel do kieszeni, kiedy otworzyły się drzwi od sekretariatu. 

-  Wychodzisz  do  miasta,  Josh?  -  spytał  starszy  mężczyzna, 

sadowiąc się z rozmachem na krześle. - Powinienem był przewidzieć, 

że nie zajmie ci więcej jak jeden dzień, żeby zaprzyjaźnić się z którąś 

z  miejscowych  piękności.  Kim  ona  jest?  Boże,  ale  dzisiaj  miałem 

dzień. Jestem wykończony. Pomyślałem, że wpadnę na chwilę, by na 

gorąco  wysłuchać  twojej  opinii,  zanim  wrócę  do  hotelu.  No  więc? 

Myślisz,  że  zrobiliśmy  dobry  interes?  Zawsze  chciałem  mieć  własną 

stację telewizyjną. Radio było tylko dodatkiem. 

Przez cały czas, kiedy starszy mężczyzna mówił, młodszy, zwany 

Joshem, był bardzo zajęty. Uczesał włosy przed lustrem, które wisiało 

nad kredensem w dalszej części gabinetu, wsunął koszulę w spodnie i 

zapiął  pasek  na  swoich  wąskich  biodrach.  Na  koniec  przepisał  z 

leżącego  na  biurku  notesu  adres  na  małą  karteczkę,  którą  wyrwał  z 

biurowego kalendarza. 

-  Bardzo  mi  się  podoba  ta  stacja  telewizyjna,  tato  -  stwierdził. 

Obszedł biurko i usiadł na krześle naprzeciw ojca. - Ale tak naprawdę, 

to najbardziej się cieszę z twojego „dodatku”. 

- Tylko nie mów mi proszę, Josh, iż zawsze w skrytości marzyłeś, 

żeby  zostać  disc  jockeyem.  Już  dość,  że  twoja  biedna  matka  i  ja 

musieliśmy  przez  wiele  lat  znosić  rozlegający  się  z  twojego  pokoju 

hałas tych „Skipping Rocks” i innych. 

-  „Skipping  Rocks”?  -  Josh  spojrzał  zdumiony  na  ojca,  po  czym 

roześmiał  się.  -  To  „Rolling  Stones”,  tato.  Nadal  zresztą  kupuję  ich 

płyty. Ale nie, nie chcę wcale zostać disc jockeyem. Prawdę mówiąc, 

background image

wygląda  na  to,  że  będę  musiał  wyjechać  na  parę  dni  z  miasta.  Czy 

dasz  sobie  sam  radę  z  wszystkimi  papierami  związanymi  z  tym 

projektem? 

Starszy mężczyzna, który wyglądał niemal dokładnie tak samo jak 

jego syn, z  wyjątkiem przyprószonych siwizną skroni i nieznacznego 

brzuszka, wstał teraz szybko, poruszony ostatnimi słowami Josha. 

-  Prowadziłem  wszystkie  sprawy  sam  grubo  wcześniej,  zanim 

pojawiły  się  u  ciebie  mleczne  zęby,  ty  impertynencki  szczeniaku. 

Wziąłem  cię  tu  tylko  dlatego,  że  odwiedziny  w  stacji  radiowo  - 

telewizyjnej  wyglądały  interesująco.  Ta  cała  inwestycja  to  dla  mnie 

drobiazg,  jak  wiesz.  Wydawało  mi  się  po  prostu,  że  potrzebuję 

nowego hobby, to wszystko. 

Josh rozejrzał się po urządzonym kosztownie biurze. 

- Hobby. Dobrze, że nie wymyśliłeś inwestowania w kolej. Z tego 

tutaj  nawet  koncern  Philipsa  nie  wyciągnąłby  zysków.  A  tak 

poważnie,  to  myślę,  że  przy  odrobinie  starania  to  miejsce  będzie 

zarabiało  na  siebie  za  parę  lat.  Mógłbyś  zacząć  od  tej  dziewczyny  z 

wiadomości o szóstej wieczorem, przekazującej prognozę pogody. 

- No, teraz widzę, że zeszło na twoje hobby, Joshua. Kobiety. Ale 

nie  odpowiedziałeś  mi  na  pytanie,  kto  jest  szczęśliwą  wybranką  na 

dziś wieczór? 

Joshua  Philips  wstał  z  krzesła  i  ruszył  w  kierunku  drzwi.  Po 

drodze  zarzucił  na  ramię  swą  jedwabną  sportową  kurtkę.  Spojrzał  na 

ojca z ukosa z krzywym uśmiechem i odrzekł: 

- Naprawdę nie odpowiedziałem?  Zapal lepiej w oknie świeczkę, 

background image

bo mogę późno wrócić. 

 

Mandy  ustawiała  właśnie  wentylator  w  ten  sposób,  aby  dmuchał 

dokładnie  na  nią  podczas  oglądania  telewizyjnych  wieczornych 

wiadomości.  Nagle  usłyszała  głośne  pukanie  do  drzwi.  W  pierwszej 

chwili pomyślała, że to ktoś do naprawy klimatyzacji i krzyknęła: 

- No nareszcie, już myślałam, że ugotuję się tu żywcem. 

Josh  Philips  opierał  się  o  framugę  drzwi,  z  kurtką  przewieszoną 

przez ramię, lekko zdyszany po wspinaczce na trzecie piętro. W jego 

niebieskich oczach pojawił się wyraz uznania, kiedy zobaczył Mandy 

otwierającą  mu  drzwi,  ubraną  w  drelichowe  szorty,  bluzkę  bez 

rękawów zawiązaną na brzuchu i niewiele więcej. 

- Też zawsze chciałem być strażakiem - powiedział, odrywając się 

od  framugi.  Schylił  głowę  i  wszedł  pod  ramieniem  Mandy  do 

mieszkania. - Została mi jeszcze tylko zabawa  w doktora i wszystkie 

moje marzenia zostaną spełnione. 

Mandy  zatrzasnęła  drzwi  i  odwróciła  się  do  swego  gościa,  który 

zatrzymał się na środku pokoju, uśmiechając się szeroko. 

-  Czy  jesteś  ze  swej  natury  pozbawiony  ogłady,  czy  też  nad tym 

specjalnie pracujesz?  -  zapytała,  wziąwszy  się  pod  boki.  - Myślałam, 

że jesteś z ekipy remontowej. Akurat nawaliła mi klimatyzacja. 

- Nie wiem, kto miał ci to naprawić, ale myślę, że może mówić o 

szczęściu,  iż  jeszcze  żyje.  Wiesz,  gdyby  wzrok  mógł  zabijać,  to  już 

bym  nie  żył,  pomimo  że  tylko  zapukałem  do  twoich  drzwi.  -  Nie 

czekając  na  zaproszenie,  przeszedł  przez  pokój  do  zepsutego 

background image

urządzenia. - Co się konkretnie zepsuło? 

Mandy opuściła z rezygnacją ręce. Najwyraźniej nie było szans na 

pozbycie się tego człowieka. 

-  Nie  da  się  na  tym  dalej  robić  dobrych  grzanek  -  stwierdziła, 

siadając z rozmachem na kanapę. 

Bardzo  się  starała  zachować  pozory,  że  nawet  w  takim  upale  da 

się żyć. Na najwyższej kondygnacji trzypiętrowego budynku nie było 

żadnego  miejsca,  gdzie  można  by  się  schronić  przed  falą  gorąca. 

Zimna  kąpiel,  którą  wzięła  zaraz  po  przyjściu  do  domu,  dawno  już 

straciła swój zbawienny efekt. 

-  Jesteśmy  dziś  w  odrobinę  wrednym  nastroju,  co?  -  spytał  Josh, 

patrząc  na  naburmuszoną  twarz  Mandy.  -  Bądź  grzeczna  i  daj  mi 

śrubokręt, dobrze? 

- Śrubokręt? - powtórzyła zniecierpliwiona. - A po co? 

Josh  posłał  jej  spojrzenie,  które  nie  wróżyło  niczego  dobrego, 

gdyby odmówiła. 

- Śrubokręt Philipsa - wyjaśnił, uśmiechając się dziwnie. 

-  Chyba  trochę  grasz  do  jednej  bramki.  Poza  tym  -  dodała, 

spełniając  niechętnie  jego  żądanie  -  mówiłeś,  zdaje  się,  że  jesteś  w 

zarządzie.  Jedyny  śrubokręt,  którego  będziesz  umiał  używać,  składa 

się prawdopodobnie z wódki i soku pomarańczowego. 

-  A  teraz  ubierz  się,  bo  wychodzimy  -  powiedział,  kiedy  podała 

mu  do  ręki  śrubokręt  w  taki  sposób,  jakby  był  chirurgiem  i  właśnie 

poprosił o skalpel. - Nie, żebyś nie wyglądała ponętnie w takim stroju, 

żono,  ale  nie  mam  ochoty  odganiać  pałką  od  ciebie  każdego 

background image

spotkanego  mężczyzny.  Mężatki  nie  powinny  ubierać  się  w  taki 

wyzywający  sposób.  -  Odwrócił  głowę  i  skupił  się  na  odkręcaniu 

płyty czołowej z urządzenia klimatyzacyjnego. 

Mandy  otworzyła  i  zamknęła  usta  kilka  razy,  zanim  zdała  sobie 

sprawę,  że  zachowuje  się  jak  ryba  chwytająca  powietrze,  po  czym 

spojrzała  na  swoją  bluzkę  i  szorty.  Nie  ubrała  się  wyzywająco,  po 

prostu  chciała  być  na  luzie.  W  końcu  była  przecież  we  własnym 

domu! Za kogo on się do licha uważa? 

Otworzyła ponownie usta, żeby mu powiedzieć, gdzie może sobie 

schować  te  swoje  komentarze,  a  śrubokręt  pewnie  też,  kiedy  niski 

szum klimatyzacji przykuł jej uwagę. 

-  No  i  proszę  -  odezwał  się  Josh,  zacierając  z  satysfakcją  ręce.  - 

Po  prostu  luźny  kabel.  Poza  tym  powinnaś  co  jakiś  czas  przeczyścić 

filtr. To urządzenie jest paskudne. 

Mandy  zacisnęła  z  wściekłością  pięści.  Już  mu  miała 

podziękować  za  naprawę  klimatyzacji,  a  ten  pozwala  sobie  na 

komentarze na temat jej gospodarstwa. 

- Jeszcze tu jesteś? - spytał, gdy płyta czołowa klimatyzatora była 

już  na  miejscu.  -  Dalej,  raz,  raz.  Mam  rezerwację  na  siódmą  w 

Hiltonie. 

-  Nie  obchodzi  mnie,  czy  masz  rezerwację  na  dziewiątą  czy  na 

północ! - Mandy odzyskała wreszcie głos. - Ja nigdzie z tobą nie idę. 

Josh potrząsnął głową z uśmiechem politowania. 

- Owszem idziesz, żono. A może zapomniałaś, że wyjeżdżamy na 

miodowy  miesiąc  w  najbliższą  sobotę?  Powinniśmy  się  trochę 

background image

naradzić,  by  nasze  opowiadania  nie  różniły  się  zbytnio  w  przyszłym 

tygodniu. 

- Och, to - powiedziała tym razem całkiem cicho. 

-  Tak,  to.  Z  równym  skutkiem  możemy  zresztą  zostać  tutaj  i 

zadzwonić  po  pizzę  -  zaproponował,  celowo  taksując  ją  wzrokiem  i 

podkręcając nie istniejącego wąsa. - Nie upieram się. 

Mandy nie zwlekała już ani chwili dłużej. 

 

-  Nie  mieszkasz  tu,  prawda?  -  spytała  Mandy,  widząc  jak  Josh 

przegląda składaną mapę, którą wziął z przedniego siedzenia swojego 

samochodu,  zanim  ruszyli  Piątą  Ulicą  w  kierunku  Hamilton  Mail. 

Rozejrzała  się  po  wnętrzu  samochodu,  po  czym  dodała  szybko:  -  To 

wynajęty  samochód,  prawda?  Mógłbyś  być  przecież  wielokrotnym 

mordercą,  czyż  nie?  Co  ja  do  Ucha  robię,  wsiadając  z  tobą  do 

samochodu? Zatrzymaj się tu na rogu, chcę natychmiast wysiąść. 

Josh posłał jej szybkie spojrzenie, włączając się płynnie do ruchu. 

-  Wielokrotnym  mordercą?  Czy  ja  wyglądam  jak  wielokrotny 

morderca? 

Mandy obejrzała go sobie dokładnie spod przymkniętych powiek. 

Wyglądał  jak  facet  z  reklamy  drogich  gatunków  szkockiej  whisky. 

Wyglądał kosztownie. Wyglądał pociągająco. Wyglądał... 

-  Skąd  u  diabła  mam  wiedzieć,  jak  wyglądają  notoryczni 

mordercy  -  zaprotestowała,  rumieniąc  się  nieznacznie,  kiedy  zdała 

sobie  sprawę  ze  swoich  myśli.  -  Gdyby  ludzie  wiedzieli,  jak  oni 

wyglądają,  to  nie  wsiadaliby  z  nimi  do  samochodów,  po  to,  by 

background image

skończyć  martwi  gdzieś  na  bezdrożach.  Nie  słyszałeś,  co  mówię, 

wypuść mnie tutaj! 

Aby  zademonstrować,  że  mówi  poważnie,  zaczęła  się  szarpać  z 

rączką drzwi. Ale samochód był jednym z tych modeli posiadających 

zabezpieczenia  od  wewnątrz  przed  przypadkowym  otwarciem  przez 

dzieci  i  próby  te  zakończyły  się  fiaskiem.  Poddając  się,  z  bezsilną 

wściekłością uderzyła w drzwi i mruknęła: 

-  Tak,  dbają  w  Detroit  o  bezpieczeństwo.  I  co  ja  mam  teraz 

zrobić? 

Josh  obserwował  ją,  jak  walczyła  z  drzwiami  z  miną  dziecka, 

któremu odebrano ciasteczko i potrząsnął głową. 

-  Przestaniesz  w  końcu,  Amando  Elisabeth?  Nie  jestem  żadnym 

mordercą. Usiądź teraz jak grzeczna dziewczynka i powiedz mi, gdzie 

mam skręcić. 

Mandy  trzymała  dalej  spuszczoną  głowę,  spojrzała  jednak  przez 

szybę, by zorientować się, gdzie są. 

-  Na  skrzyżowaniu  w  lewo  -  powiedziała  niechętnie.  -  I  nie 

nazywaj mnie dziewczynką. To poniżające. 

Josh  wjechał  na  parking  i  zatrzymał  się  w  miejscu  wskazanym 

przez obsługę. Wyłączając silnik odblokował drzwi i oświadczył: 

-  Proszę,  kobieto.  Jesteś  już  wolna  i  możesz  robić  z  tym,  co 

chcesz.  Ale  błagam,  nie  oczekuj  ode  mnie,  że  kiedyś  potrzymam  ci 

drzwi. Nie chcę, żebyś pomyślała, iż nie wierzę w równouprawnienie. 

-  To  nie  równouprawnienie,  tylko  zwykła  kurtuazja  -  podkreśliła 

Mandy  i  rozsiadła  się  wygodnie,  ze  skrzyżowanymi  demonstracyjnie 

background image

rękoma. - Równe prawa nie oznaczają, że mężczyźni muszą się cofnąć 

w rozwoju do poziomu jaskiniowców. 

Udając rozczarowanie, Josh stwierdził: 

- Szkoda, bo właśnie miałem nadzieję, że wciągnę cię za włosy do 

swojego  legowiska.  Oznacza  to,  iż  będę  musiał  wrócić  do  koncepcji 

obiadu,  o  ile  oczywiście  zdecydowałaś,  że  nie  jestem  jakimś 

obłąkanym  mordercą,  który  proponuje  najpierw  obiad,  a  potem 

zabójstwo. 

Mandy wstrzymała się z odpowiedzią, aż Josh obszedł samochód 

dookoła i pomógł jej wysiąść. 

- Przepraszam, chyba naoglądałam się za dużo filmów. Ale wiesz 

przecież, że mam rację. Naprawdę nic o tobie nie wiem. 

Josh objął ją w talii i podprowadził do chodnika. 

-  Więc  w  takiej  sytuacji  nie  pozostaje  ci  nic  innego,  jak  tylko 

zawierzyć własnemu sądowi, tak? Chyba mogłem się postarać o jakieś 

zaświadczenie od mamy, tylko kto by za nią gwarantował? 

- Przecież powiedziałam, że mi przykro - zjeżyła się Mandy. - Nie 

musisz się nade mną znęcać. Chodźmy już, bo jestem głodna. 

Nie czekając na jego zgodę, Mandy popchnęła drzwi i weszła do 

środka.  Josh  zwlekał  jeszcze  przez  chwilę,  podziwiając,  jak  prosta 

żółta  sukienka  podkreślała  jej  kształtne  nogi  i  szczupłe  kostki,  po 

czym mruknął do siebie: 

-  No,  Joshu  Philipsie,  właśnie  przekraczasz  Rubikon.  Nie 

denerwuj się i pozwól się ponieść jego falom. 

W ciągu paru minut siedzieli w przytulnym zakątku, oddzielonym 

background image

draperiami  od  reszty  sali,  przeglądając  rozłożone  przed  nimi  karty 

dań. 

-  Płacimy  naturalnie  każdy  za  siebie  -  oznajmiła  Mandy, 

spoglądając na ceny. 

- Dlaczego naturalnie? Ja ciebie zaprosiłem. 

-  Bo  jest  to  spotkanie  w  interesach  -  powiedziała  Mandy 

rozsądnie,  nastawiając  się  psychicznie  na  pieczonego  kurczaka,  choć 

miałaby  ochotę  na  soczysty  stek.  -  Masz  rację,  musimy 

przedyskutować tę głupią aferę, w którą nas wpakowałeś. 

-  Ja  nas  wpakowałem,  JA  NAS  WPAKOWAŁEM!  No,  no, 

podoba mi się to! - Josh podniósł głos tak, że kilka głów zwróciło się 

w ich stronę. - Pani, jesteś genialna. 

- Ciii... nie róbmy sceny - ostrzegła szeptem. Popatrzyła na niego 

oskarżycielsko.  -  To  była  również  i  twoja  wina.  Przyszłam  do 

telewizji tylko po to, żeby wszystko wyjaśnić. Nigdy nie zamierzałam 

nikogo oszukać ani wyłudzić czegoś, czy jak ty to tam nazywasz. To 

ty  wyskoczyłeś  z  tym  swoim  okropnym  uśmiechem  i  słowami: 

„Cześć,  nazywam  się  Tremaine”,  a  potem  mrugałeś  obleśnie, 

porozumiewawczo,  jakbyś  miał  z  Vikiem  Harrisonem  jakieś  brudne 

tajemnice. 

-  Jest  jeszcze  jedna  rzecz  -  Josh  przerwał  szybko.  -  Co  takiego 

napisałaś  w  tych  dwudziestu  pięciu,  czy  ilu  tam,  słowach  prozy,  że 

Harrison  spoglądał  na  ciebie  jak  na  łakomy  kąsek  po  długiej  diecie 

warzywnej. Znam cię ledwie od kilku godzin, a już twoja wyobraźnia 

przeraża mnie śmiertelnie. 

background image

- Nie zmieniaj tematu. - Mandy zgrzytnęła zębami. 

Brwi Josha uniosły się odrobinę. 

-  Dobre,  co?  Przypomnij  mi,  żebym  zapytał  o  to  reżysera,  kiedy 

spotkamy się w sobotę rano. 

Mandy  przymknęła  oczy  i  starała  się  skoncentrować  na 

wspomnieniu  rozradowanych  dzieci, które  tańczyły  i  śpiewały,  kiedy 

uruchomiła  nowe  stereo.  Dla  nich  warto  było  się  poświęcić, 

powtarzała sobie wielokrotnie w duszy. 

-  Nie  warto  było  się  poświęcać  -  stwierdziła  głośno,  a  w  jej 

oczach odbijał się strach. 

-  Och,  daj  spokój  -  zapewnił  przekonany,  że  mówi  o  tym,  co 

napisała  na  konkurs  -  na  pewno  nie  było  to  takie  złe.  Nie  zaniżaj 

swojej wartości, Mandy, w końcu przecież to ty wygrałaś. 

Potrząsnęła głową z niechęcią. 

-  Przestań  przez  chwilę  być  monotematyczny  i  posłuchaj  mnie. 

Nie miałam na myśli tego, co wysłałam. Chodziło mi o to, że ta cała 

sprawa  nie  warta  była  poświęcenia.  -  Odłożyła  kartę  na  stół, 

podejmując  jednocześnie  decyzję.  -  Odpadam  z  tej  całej  gry. 

Przepraszam. 

Josh  spojrzał  szybko  na  Mandy,  w  której  oczach  błysnęły  łzy,  i 

gestem  odprawił  kelnera,  chcącego  właśnie  przyjąć  zamówienie.  To, 

co  zaczęło  się  wczoraj  od  głupiego  psikusa,  przerodziło  się  teraz  u 

niego  w  śmiertelnie  poważne  przedsięwzięcie.  Nie,  na  pewno  nie 

pozwoli Amandzie teraz, ot, tak sobie, się wykręcić. 

Odkładając menu na stół, ujął ją delikatnie za rękę. 

background image

-  Amando,  pomóż  mi, proszę  -  zaczął  miękko.  -  Spójrz  na  mnie, 

Amando.  Zdałem  sobie  sprawę,  że  będę  musiał  się  z  tobą  czymś 

podzielić. 

Przechyliła  lekko  głowę,  spoglądając  na  niego,  zdziwiona  nagłą 

powagą w jego głosie. 

- Potrzebujesz mojej pomocy? Jak? Dlaczego? O czym ty w ogóle 

mówisz? 

Josh  pocierał  przez  chwilę  czoło,  potem  rozejrzał  się  wkoło, 

upewniając się, że nikt ich nie usłyszy. 

- Są pewne sprawy, niezbyt chlubne, które zdarzają się w  radiu i 

telewizji. Sprawy badane później przez takie grupy jak FCC. 

Mandy  przygryzła  wargę  i  rozejrzała  się  szybko.  Nie  bardzo 

wiedziała,  czego  ma  właściwie  szukać,  wiedziała  tylko,  że  musi  być 

ostrożna. 

-  Jesteś  agentem  rządowym?  -  spytała  szeptem,  czując,  jak 

ogarniają  dreszczyk  emocji.  -  Coś  jest  nie  tak  w  WF...  to  znaczy, 

wiesz gdzie? 

- Posłuchaj, Amando - ostrzegł ją z namaszczeniem. - Nie daj się 

wywieść  w  pole.  Nigdy  nie  mówiłem,  że  jestem  rządowym  agentem, 

dobrze? 

Odchyliła się w krześle, posyłając mu pełen wyższości uśmiech. 

- Nie dam się zbyć tak łatwo, panie Joe Tremaine. Nie urodziłam 

się  wczoraj.  Od  razu  zauważyłam,  że  ten  Vic  Harrison  miał  coś 

dziwnego w oczach. O co chodzi: łapówki, lewe pieniądze, podatki? 

Mój  Boże,  ta  to  ma  wyobraźnię,  pomyślał  Josh,  zachowując 

background image

jednak kamienną twarz. Nie powiedział jej przecież, że jest agentem, 

stwierdził  tylko,  iż  są  pewne  delikatne  sprawy  w  rozgłośniach 

radiowych  i  telewizyjnych.  Musiał  jednak  przyznać,  że  balansuje  na 

bardzo cienkiej linie pomiędzy subtelną prawdą a jawnym łgarstwem. 

Gdyby nie fakt, że miał bardzo poważny powód do takiego zagrania, 

uznałby to za zwykłe łajdactwo. 

Ściszył  głos  do  gardłowego  szeptu  i  nachylił  się  do  niej 

konfidencjonalnie. 

- Wszystko razem, Mandy, wszystko razem. 

 

Nie  zważając  na  poważne  argumenty,  a  były  one  wszelakiej 

maści, jakimi Mandy starała się skłonić go do mówienia, Josh nie dał 

z  siebie  wycisnąć  nic  więcej.  Przypomniał  jej  tylko,  że  tajni  agenci 

rządowi  działają  zawsze  w  oparciu  o  zasadę  „wiedz  tylko  to,  co 

musisz”.  Prawdę  mówiąc,  odmówił  nawet  zdawkowych  komentarzy 

na temat FCC. 

Ale  Mandy  potrafiła  się  z  tym  pogodzić.  Dużo  trudniej  było  jej 

przejść do porządku dziennego nad tym, że nie zna jego prawdziwego 

nazwiska.  Był  dla  niej  tylko  Joe'em  Tremaine'em  i  Joe'em 

Tremaine'em miał pozostać. 

-  Będzie  dużo  mniejsza  szansa  na  to,  że  wpadniesz,  jeśli  dalej 

będziesz o mnie myślała jako o Joe'em - powiedział jej przy deserze. 

Posiłek  był  wspaniały,  podawany  w  przerwach  pomiędzy 

potyczkami na każdy temat, poczynając od jego prawdziwego imienia, 

a  kończąc  na  roli,  jaką  ma  odegrać  podczas  fałszywego  miesiąca 

background image

miodowego. 

Na  koniec  Josh  pozwolił  sobie  na  stwierdzenie,  że  zwykle  w 

takich  małych  stacjach  telewizyjnych  kamerzyści  wyjeżdżający  z 

ekipą  wymagają  specjalnej  obserwacji.  To  natychmiast  natchnęło 

Mandy  kolejnym  pomysłem,  a  Josh  w  duchu  współczuł  biednemu 

kamerzyście, który na pewno będzie stropiony czujną opieką Mandy. 

-  Ledwo  znalazłam  miejsce  na  to  ciasto  -  oznajmiła  Mandy, 

siadając  wygodniej  w  fotelu.  -  Stek  był  tak  fenomenalny,  iż  zjadłam 

do ostatniego kawałka. Cieszę się, że mnie na niego namówiłeś. 

- Mamy specjalny fundusz reprezentacyjny - podkreślił ponownie 

Josh. - Skorzystajmy z niego. Chociaż, szczerze mówiąc, nie mogłem 

patrzeć,  jak  jadłaś  to  mięso.  Za  każdym  razem,  kiedy  podnosiłaś 

widelec, myślałem, że wyda głośne „muuu”. 

-  Nazywa  się  to  specjał  pittsburski  -  poinformowała  go  Mandy, 

zlizując  resztkę  bitej  śmietany  z  widelca.  -  Spieczony  z  wierzchu  i 

prawie  surowy  w  środku.  Tutejszy  szef  kuchni  przyrządził  go 

perfekcyjnie.  Mój  dziadek  zawsze  mówił,  że  jestem  kanibalem,  ale 

tylko takie steki lubię. 

- Dziadek? - powtórzył Josh machinalnie. - Czy on mieszka w tym 

mieście? 

Mandy natychmiast przybrała pozycje obronne. 

- Dlaczego o to pytasz? Przecież prowadzisz śledztwo  w sprawie 

WFML, a nie w mojej. 

Spokojnie, Philips, spokojnie. Nie denerwuj się. 

-  Chciałem  tylko  wiedzieć,  czy  nie  znajdę  się  przypadkiem  na 

background image

muszce pistoletu, zanim skończy się nasz miodowy miesiąc. W końcu, 

niektórzy dziadkowie dbają bardzo o swoje niezamężne wnuczki. 

Widać było, jak z ulgą rozluźniła ramiona. 

- Masz rację, chyba trochę przesadzam - Mandy uśmiechnęła się z 

przymusem.  -  Nie,  dziadek  nie  mieszka  tutaj.  A  gdyby  mieszkał,  to 

nie  tylko  ty  byłbyś  w  niezłych  tarapatach.  Nie  dlatego,  żeby  się 

denerwował z powodu stereo przyjętego nie całkiem uczciwie. O nie, 

dokładnie odwrotnie. Krew zawrzałaby w nim na wieść, że pomagam 

w wykryciu czegoś nielegalnego w rozgłośni. 

-  Bałby  się,  że  ktoś  może  cię  skrzywdzić?  -  Josh  zapłacił  już 

rachunek  i  pomógł  jej  wyjść  zza  stolika.  -  Rozumiem  to,  ale 

przyrzekam ci, że będziesz bezpieczna. 

Mandy zaśmiała się krótko, kręcąc przecząco głową. 

-  Zacząłeś  od  złej  strony  Joe.  Powiedzmy,  że  w  biznesie  mój 

dziadek  hołduje  zasadzie  „w  miłości  i  na  wojnie  wszystkie  chwyty 

dozwolone”. 

-  Twardy  facet,  co?  -  Wyszli  już  z  restauracji  i  skierowali  się  w 

kierunku samochodu. 

-  Wygląda  na  to,  że  będzie  padać  -  skomentowała  Mandy 

ciemniejące wyraźnie niebo. - Może się przynajmniej trochę ochłodzi. 

 Już  się  ochłodziło,  pomyślał  Josh,  pomagając  Mandy  zająć 

miejsce  na  przednim  siedzeniu  samochodu.  Najwyraźniej  temat 

dziadka  jest  już  zakończony.  Twój  wysiłek  tego  popołudnia 

najwyraźniej  się  opłacił,  pogratulował  sobie  w  myślach.  Dwa  plus 

dwa nadal jest cztery. Mandy musi być zaginioną wnuczką Alexandra 

background image

Tremaine'a.  

Zemsta  nie  jest  najładniejszym  słowem,  a  wykorzystanie  do  niej 

tak niewinnej dziewczyny, jak Mandy, nie jest może zbyt szlachetne, 

ale  stary  Tremaine  zasłużył  sobie  na  to,  za  wszystko  co  zrobił 

Dave'owi.  Rysy  Josha  natychmiast  stwardniały,  kiedy  przypomniał 

sobie  swego  przyjaciela  i  w  jak  bezlitosny  sposób  Alexander 

Tremaine zniszczył najpierw jego interes, a potem jego samego. 

Josh  nie  przerywał  ciszy,  która  zapadła  w  samochodzie,  gdy 

wyjechał  z  parkingu  i  skierował  się  na  zachód.  Włączył  radio  i 

nastawił  je  na  nie  absorbującą  uwagi  stację.  Nie  chciał  zmącić  sobie 

nastroju,  kiedy  wyjechali  z  centrum  i  skierowali  się  w  stronę 

przedmieść. 

-  Gdzie  jedziemy?  -  spytała  w  końcu  Mandy.  -  Myślałam,  że 

odwieziesz mnie do domu. 

Mandy  ledwo  widziała  profil  Josha w  słabym  świetle  wczesnego 

wieczoru. 

-  Chyba  nie  chcesz  jeszcze  wracać  do  swojego  gorącego 

mieszkania.  Pozwól  klimatyzacji,  żeby  mogła  wychłodzić  trochę 

pomieszczenia. Poza tym chciałbym zobaczyć trochę miasta, kiedy już 

tu jestem. Na przykład, co jest tam? 

- To Królestwo Dzikiej Wody, tereny do wszelkich zabaw z wodą. 

Różne  zjeżdżalnie,  a  nawet  basen  z  prawdziwymi  falami. 

Przyprowadziłam tam kiedyś dzieciaki z przedszkola, ale myślę, iż ja 

miałam z tego więcej frajdy niż one. Spiekłam się tak, że bolało mnie 

przez tydzień - dodała. 

background image

Josh odwrócił głowę, by na nią spojrzeć. 

- Delikatna skórka, co, Rudzielcu? 

-  Nie  nazywaj  mnie  w  ten  sposób  -  ostrzegła,  chwytając  go  za 

ramię. - To grozi śmiercią lub kalectwem. 

Josh podjechał na parking i wyłączył zapłon. 

-  I  gorący  charakterek  też  -  wiedział,  że  igra  z  ogniem,  ale 

wciągało go to strasznie. - Nigdy cię nie martwiło, że mogą cię uznać 

za stereotyp? 

-  A  ciebie  nie  martwiło  nigdy,  że  możesz  ugryźć  swoją  ładną 

buzią  więcej,  niż  będziesz  mógł  zjeść?  -  odcięła  się  natychmiast, 

zastanawiając się, jak mogła sądzić, że wytrzyma w towarzystwie tego 

człowieka  prawie  przez  tydzień,  niezależnie,  jak  szlachetne  byłyby 

intencje. 

Opierając się o drzwi samochodu, Josh gwizdnął cicho. 

-  Wielkie  nieba,  widzę,  że  dotknąłem  czułej  struny.  Przecież 

wcale nie chciałem cię urazić. 

- Nie, wcale nie - zgodziła się gorąco. - U ciebie to przychodzi w 

taki naturalny sposób, prawda? 

-  Spokojnie,  ja  po  prostu  lubię  rude  włosy.  Lubię  też  piegi.  - 

Przysunął  się  w  jej  stronę  i  objął  ją  ramieniem.  -  Nawet  mógłbym 

polubić zielone oczy, gdybym miał choćby cień szansy. 

Mandy  nie  przestawała  wyglądać  przez  okno.  Nie  chciała 

odwrócić  głowy,  pomimo  że  siedział  tak  blisko  niej,  iż  czuła  ciepło 

jego ciała. 

-  Każdy lubi zielone  oczy  - powiedziała, przymykając swoje tak, 

background image

by nie musiała spoglądać w jego błękitne. - I nie jestem stereotypowa. 

Jestem sobą. To ty jesteś stereotypowy. 

Josh  odsunął  się  trochę,  po  to  tylko,  by  przejechać  delikatnie 

palcem po białej szyi Mandy. 

- Ja? Stereotypowy? Dlaczego tak uważasz? 

Przesunęła się na siedzeniu, by go lepiej widzieć, i wyjaśniła: 

-  Spójrz  na  siebie.  Koszula  bez  kołnierzyka,  białe  spodnie, 

sandały  na  bosych  stopach.  Nie  widziałam  ciebie  przypadkiem  w 

ostatnim  wydaniu  telewizyjnego  pokazu  mody?  -  Widziała,  jak  się 

lekko  skrzywił  i  wiedziała,  że  zaliczyła  dla  siebie  parę  punktów.  To 

małe zwycięstwo dodało jej odwagi i postanowiła pójść na całość. W 

końcu,  biorąc  pod  uwagę  wszystkie  okoliczności,  miała  bardzo 

męczący  dzień,  a  raczej  kilka  ostatnich  dni.  -  No  i  te  twoje  włosy  - 

zakończyła bezlitośnie. 

- Co z moimi włosami? - spytał Josh oschle, czując nagle, że palce 

przeszkadzają mu w sandałach. 

- Nic, są doskonałe. Twoje  zęby są doskonałe. Twoja opalenizna 

jest doskonała. Twoje wszystko jest doskonałe. - Podniosła ręce, jakby 

nadmiar  jego  doskonałości  był  zupełnie  nie  do  zniesienia.  -  Jesteś 

cholernie  zbyt  doskonały,  żeby  być  prawdziwy.  To  jest  właśnie  to. 

Gdybyś  nie  był  takim  skończonym  gogusiem,  to  prawdopodobnie 

jeździłbyś volvo. - Mandy wyraźnie się rozkręcała. - I jeszcze jedno... 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

- Do diabła! Gdzie się nauczyłaś takich paskudnych sztuczek? Od 

jednego  ze  swoich  bachorów?  -  Josh  usiadł  głębiej,  rozmasowując 

delikatnie szyję w miejscu, gdzie kończyły się włosy. - To boli. 

- Miało boleć - poinformowała go Mandy, poprawiając delikatnie 

spódnicę na kolanach. - Radzę ci teraz uruchomić samochód i zawieźć 

mnie z powrotem do miasta, zanim rozeźlę się na dobre. 

Nie  próbowała  nawet  ukryć  uśmiechu  zadowolenia.  W  duchu 

dziękowała  telewizji  za  wspaniałe  programy  edukacyjne  w  zakresie 

samoobrony,  starając  się  sobie  przypomnieć,  z  którego  nauczyła  się 

tego konkretnego chwytu. 

- Wiesz, Joe, myślę, że już najwyższy czas, żeby omówić niektóre 

szczegóły naszego miodowego miesiąca. 

Josh  wyjechał  już  na  autostradę,  nadal  mrucząc  wściekle  pod 

nosem. 

-  Ciekaw  jestem,  ile  mi  wyrwałaś  włosów.  Czuję  się  tak,  jakby 

miało mi to zaraz zacząć krwawić. 

Mandy wyciągnęła  w jego kierunku prawą rękę, przyglądając się 

z uwagą swoim palcom. 

- Czy to nie zabawne, że takie delikatne kobiece ręce mogą zrobić 

takie spustoszenie tylko dlatego, że trochę pociągnęły za włosy z tyłu 

głowy.  O  wszystkim  decyduje  nadgarstek  -  dodała.  A  po  chwili,  z 

nagłym  współczuciem,  spytała:  -  Naprawdę  jeszcze  cię  boli?  Nigdy 

tego  wcześniej  nie  próbowałam,  nie  wiedziałam  więc,  jak  mocno 

background image

ciągnąć. 

-  Przyjmijmy  lepiej,  że  te  twoje  delikatne,  kobiece  dłonie  są 

śmiercionośną bronią, jak ręce karateki. - Przestał  w końcu masować 

szyję,  która  rzeczywiście  bardzo  go  bolała.  -  A  co  do  zasad  między 

nami,  to  sam  czuję,  że  musimy  je  ustalić.  W  przeciwnym  razie  będę 

musiał wziąć ze sobą rewolwer. 

-  Och  nie,  nie  rób  tego.  Miałbyś  wtedy  takie  nieładne 

wybrzuszenie pod swoją śliczną kurtką - zażartowała. 

- Czy zasady te będą obejmować również ochronę osobistą? Jeśli 

nie, to chciałbym mieć coś do powiedzenia na temat twojej garderoby. 

-  Na  przykład  co?  -  wyrzucił  z  siebie  sarkastycznie.  -  Co  moje 

stroje  mają  z  tym  wspólnego?  Nie  są  wystarczająco  szykowne  dla 

ciebie? A może wolałbyś coś krótkiego i przetykanego złotem? 

Josh  posłał  jej  długie  spojrzenie,  jakby  się  zastanawiał  nad  jej 

propozycją. 

- A jak krótkiego? 

-  Nieważne.  Powiedz  lepiej,  co  ci  się  nie  podoba  w  moich 

ciuchach? 

-  Ubierasz  się  jak  nastolatka,  jeżeli  to,  co  masz  na  sobie,  jest 

reprezentatywne dla zawartości twojej szafy - powiedział bez ogródek. 

- I tak dobrze, że nie nosisz podkolanówek. 

Mandy  obejrzała  swoją  sukienkę  tak,  jakby  widziała  ją  po  raz 

pierwszy.  Miała  już  ponad  trzy  lata  i  została  jej  jeszcze  z  czasów 

studenckich,  jak  zresztą  większość  ubrań.  Nie  kupowała  sobie  zbyt 

dużo  od  tamtej  pory,  z  wyjątkiem  najpotrzebniejszych  rzeczy.  Nie 

background image

było  ani  szczególnego  powodu,  ani  przede  wszystkim  pieniędzy  na 

wymianę  garderoby.  Może  rzeczywiście  stroje  te nie przystawały  już 

do jej dwudziestu czterech lat. 

-  No  i  co?  Żadnej  szermierki  słownej?  Żadnego  kontrataku,  że 

wyglądam  jak  powtórka  ze  starego  magazynu  mody?  No,  dalej 

Mandy, wylej na mnie swą złość. Czekam na to. 

Spuściła cicho głowę. 

-  Och,  zamknij  się,  dobrze?  Powiedziałeś  swoje  i  kropka. 

Przepraszam,  że  cię  zaatakowałam.  Ogłośmy  zawieszenie  broni.  -  W 

żaden  sposób  nie  mogła  przyznać  się  przed  nim  do  mankamentów 

swojej garderoby. 

-  Przykro  mi,  ale  nie  mogę  na  to  przystać.  Masz  wyglądać  jak 

szczęśliwa  młoda  żona.  Jeśli  reszta  twoich  ciuchów  wygląda  tak 

dziewczęco,  jak  ta  sukienka,  to  natychmiast  ktoś  zwęszy  tu  jakiś 

smród.  Założę  się  nawet,  że  śpisz  w  jakiejś  długiej  koszulce  z 

wydrukowanym  misiem  Yogi.  Myślę,  że  musimy  się  wybrać  na 

zakupy, zanim pojedziemy do Atlantic City. 

Mandy zaczęła wiercić się niespokojnie, nienawidząc go za to, że 

miał rację. 

- Ziggy - mruknęła po chwili milczenia. 

- Co takiego? 

-  Na  mojej  koszuli  nocnej  jest  Ziggy,  no  wiesz,  ten  mały,  tłusty, 

łysy  facet  z  komiksów.  Ma  wielki  nochal  i  na  głowie  szlafmycę  - 

dodała dla porządku.  Mając  za  sobą to  wyznanie, czuła,  że  wraca  jej 

odwaga.  -  Ale  jeśli  myślisz,  że  będziesz  miał  coś  wspólnego  z 

background image

wybieraniem  moich  szlafroków,  to  jesteś  w  grubym  błędzie.  Równie 

chętnie poszłabym po zakupy z markizem de Sade. 

Josh zgodził się na to małe zwycięstwo. 

-  W  porządku,  Mandy,  pod  warunkiem,  iż  będziesz  pamiętać,  że 

moim  ulubionym  kolorem  jest  czarny,  choć  może  niezbyt  pasuje  na 

miodowy miesiąc. 

- Nie interesuje mnie to. I tak nie będziesz oglądać moich nocnych 

koszul. Skręć tu w lewo. 

Wykonując  jej  polecenie,  Josh  uświadomił  sobie,  że  niechcący 

otworzył  puszkę  Pandory,  którą  trudno  już  teraz  będzie  zamknąć. 

Najwyraźniej  Mandy  nie  wzięła  pod  uwagę  w  swoim  scenariuszu 

wspólnych  nocy.  Patrząc  w  jej  szeroko  otwarte  oczy  zrozumiał,  że 

rozważa to teraz. 

- A co do reguł między nami... 

- Tak, żono? - spytał z uśmiechem. 

Jej oczy zwęziły się, kiedy wpatrzyła się w niego w ciemnościach 

samochodu. 

-  Podoba  ci  się  to,  co?  Najpierw  pakujesz  mnie  w  cały  ten 

bałagan, a potem, kiedy chcę się z tego wycofać, opowiadasz mi bajki 

o tym, jak to potrzebujesz mojej pomocy do zbadania jakiś ciemnych 

interesów w telewizji... 

-  Nie  mówiłem  nigdy,  że  prowadzę  śledztwo  -  przerwał  jej, 

włączając kierunkowskaz przed zakrętem. 

Popatrzyła na niego przez chwilę, zanim podjęła swoją kwestię. 

-  Wiem,  że  jestem  zbyt  łatwowierna,  Jeanne  powtarzała  mi  to 

background image

wielokrotnie,  ale  teraz  czuję,  iż  zaczyna  padać  śnieg,  a  koło  mnie 

siedzi bałwan. I nawet nie chcesz mi się przedstawić. - Wyprostowała 

się  zdecydowanym  ruchem.  -  Żądam  okazania  jakiegoś  dowodu 

tożsamości. I zatrzymaj się. Jesteśmy w domu. 

 

Podczas  wspinaczki  na  trzecie  piętro  Josh  Philips  szukał  w 

myślach  pretekstu,  by  nie  pokazać  jej  prawa  jazdy,  dowodu 

tożsamości, jakiego się domagała. Nie wiedział, czy przypadkiem nie 

skojarzy  jego  nazwiska,  chociaż  sprawa  przejęcia  WFML  przez  jego 

firmę  nie  dostała  się  jeszcze  do  gazet.  Był  jednak  pewien,  że  adres 

uruchomi w jej głowie kilka dzwonków alarmowych. 

Odczekał  spokojnie,  aż  otworzyła  drzwi  i  weszła  do  środka 

zapalając  po  drodze  światła.  Chłodne  powietrze  w  mieszkaniu  było 

przyjemną  niespodzianką  po  długiej  wspinaczce  w  dusznej  klatce 

schodowej.  Zostawiła  go  zresztą  od  razu  samego.  Podeszła  do 

klimatyzacji  i  zaczęła  chłodzić  sobie  włosy  w  strumieniu  zimnego 

powietrza,  mrużąc  przy  tym  zabawnie  oczy.  Spokojnie  wykorzystał 

ten  moment,  by  wyciągnąć  z  portfela  prawo  jazdy  i  przełożyć  je  do 

tylnej kieszeni. 

-  Czy  karta  kredytowa  nie  wystarczyłaby,  inspektorze?  -  zapytał 

rozsądnie, podając jej cały plik kart, wyciągniętych właśnie z portfela. 

- Musiałem zostawić prawo jazdy w innych spodniach. 

-  Philips,  Inc.  -  przeczytała,  marszcząc  nos,  kiedy  przejrzała 

wszystkie  karty  po  kolei.  -  Z  tego  nic  nie  wynika.  Wszystkie  są 

kartami  firmy.  Nawiasem  mówiąc,  co  to  za  firma?  Taka  sama  nie 

background image

istniejąca korporacja, jakiej używają agenci CIA? Nie masz nic, gdzie 

byłoby  twoje  nazwisko,  grupa  krwi  itp.?  Zgodziłabym  się  nawet  na 

twoją  kartę  biblioteczną.  A  co  by  było,  gdybyś  miał  wypadek?  Nikt 

nie mógłby cię zidentyfikować. 

-  Wiem  o  tym  -  odpowiedział,  siadając  wygodnie  na  sofie.  - 

Myślę,  że  intuicyjnie  unikam  teraz  noszenia  zbyt  wielu  dokumentów 

identyfikacyjnych, po tym jak na wszelkiego rodzaju obozach zawsze 

miałem  przyszyte  nazwisko  nawet  do  kąpielówek.  Poza  tym  nadal 

uważam,  że  to  niezły  pomysł,  żebyś  mówiła  do  mnie  Joe.  I  tak  mam 

dosyć  problemów  na  głowie  i  nie  chcę  się  jeszcze  dodatkowo 

martwić,  czy  się  przypadkiem  głupio  nie  sypniesz  i  wszystko  się 

wyda. 

-  Dzięki  za  zaufanie.  I  tak  jestem  zdziwiona,  że  w  ogóle 

uwzględniłeś mnie  w swoich planach. -  Kręcąc z dezaprobatą głową, 

Mandy  zniknęła  w  małej  kuchni,  skąd  wynurzyła  się  za  chwilę, 

trzymając  w  rękach  dwie  wysokie  szklanki  mrożonej  herbaty.  - 

Uważaj - ostrzegła go, podając mu jedną z nich - może być zatruta. 

Josh  napił  się,  odstawił  szklankę  i  trzymając  ręce  za  głową, 

rozsiadł się wygodnie. 

-  To  jest  życie.  Obiad  w  mieście,  potem  miła  przejażdżka 

samochodem,  a teraz  przytulny  wieczór  ze  swoją  kobietą. Czy  brzmi 

to  wystarczająco  dobrze  w  ustach  młodego  małżonka,  by  przekonać 

ekipę telewizyjną? 

Mandy  spojrzała  tęsknie  na  kanapę,  jedyny  wygodny  mebel  w 

całym mieszkaniu, nie licząc łóżka, które z oczywistych względów nie 

background image

wchodziło  w  grę.  W  końcu  usiadła  na  wyściełanym  krześle,  które 

kupiła kiedyś w komisie meblowym. 

Patrząc  na  Josha,  który  tymczasem  wertował  magazyn 

telewizyjny, mrucząc coś o jakimś wielkim meczu, czuła, jak rośnie w 

niej złość. 

Jak  do  tego  doszło,  że  znalazła  się  w  tak  trudnej  sytuacji?  W 

jednej  chwili  była  królową  całego  świata,  wygrywając  wspaniałe 

stereo,  by  zaraz  potem  ściągnąć  na  siebie  całą  masę  problemów  i 

niedomówień.  Jak  mogła  się  zgodzić  na  ten  wyjazd  na  miodowy 

miesiąc? Czy naprawdę postradała zmysły? 

Sama  popatrz  na  niego,  jak  się  rozgościł  w  twoim  pokoju.  Jeśli 

jeszcze  powie,  że  zawsze  marzył  o  cieple  domowego  ogniska,  to 

chyba nie wytrzymam. 

-  Dobrze,  Joe,  zabawa  skończona  -  powiedziała  głośno.  -  Stereo 

jest już w przedszkolu, a ja zdecydowałam się zakończyć tę grę. Choć 

może  lepiej  przedstawić  to  tak:  stereo  jest  w  przedszkolu,  a  ja 

powinnam zakończyć grę. 

Josh podniósł na nią oczy znad programu. 

-  Naprawdę  myślałem,  że  ci  pomagam.  Wiesz  przecież  o  tym, 

prawda, Mandy? 

Wyglądał tak przekonująco, patrząc jej z niezmąconym spokojem 

w oczy, że Mandy z ociąganiem dała się udobruchać. 

-  Myślę,  że  serce  miałeś  na  miejscu.  -  Uśmiechnął  się  i  zrobił 

wyraźny ruch w jej stronę. Natychmiast powstrzymała go stanowczym 

gestem. - Szkoda tylko, że musiałeś tak paskudnie skończyć. 

background image

Jego uśmiech zbladł trochę, ale potem znów się ożywił. 

-  Niespecjalnie,  Mandy.  Mój  pierwotny  plan,  by  przekonywać 

ludzi, że jestem z zarządu, nie jest nawet w połowie tak dobry, jak ten 

z miodowym miesiącem. 

To  niesamowite,  pomyślał  spuszczając  oczy,  jak  można  prawdę 

dopasowywać do sytuacji, jeżeli się tylko chce nad tym popracować. 

-  Z  zarządu?  -  prychnęła  Mandy.  -  Nie,  żebym  chciała  ci  robić 

przykrość,  Joe,  ale  mniej  wyglądasz  na  zapracowanego  biznesmena 

niż  kaczor  Donald.  Poza  tym  masz  poważniejszy  problem.  Co  się 

stanie, jeśli pojedzie z nami jakiś inny kamerzysta? 

-  Powiedziałem  ci  już,  że  to  będzie  ten  właściwy  -  zapewnił  ją, 

myśląc gorączkowo, jak by tu zmienić niepostrzeżenie temat. Fakt, że 

Mandy nie była na tyle głupia, by wpadać w zastawiane na nią pułapki 

bez  cienia  wątpliwości,  tylko  uatrakcyjniał  całą  zabawę.  -  Nie 

wyobrażam  sobie  lepszego  miejsca  jak  Atlantic  City,  żeby  go  choć 

trochę  poznać,  przyjrzeć  się  jego  zwyczajom.  On  i  tak  wpadnie 

prędzej  czy  później,  biorąc  pod  uwagę  informacje,  które  już  mam  o 

nim. 

-  Uprawia  hazard?  -  Mandy  czuła,  że  wypowiada  oczywisty 

wniosek. 

Josh potrząsnął przecząco głową. 

-  Pije  jak  smok  -  zmyślił  na  poczekaniu.  Nie  chciał,  by  Mandy 

łaziła  w  kasynie  za  rzekomo  podejrzanym  kamerzystą,  licząc 

wszystkie  żetony,  które  wyda.  -  Poza  tym  lubi  kobiety,  musisz  więc 

uważać,  by  nie  poświęcać  mu  zbyt  dużo  uwagi.  W  końcu  nie  mogę 

background image

być z tobą przez cały czas. 

Stwierdzenie  to  natychmiast  przywołało  wcześniejsze  obawy 

Mandy,  spychając  na  plan  dalszy  kamerzystę  i  własne  plany  kariery 

detektywa. 

-  No  i  przede  wszystkim  trzeba  ustalić  nasze  zasady  -  zaczęła, 

ryzykując  szukanie  papieru  i  długopisu,  żeby  zrobić  listę.  -  Pozycja 

numer jeden: ustalenia w sprawie spania. 

Josh usiadł wygodnie z rękoma skrzyżowanymi na piersiach. 

-  Zanim  posuniesz  się  dalej,  panno  Tremaine  -  przerwał  jej 

sztywno  -  przyjmij  do  wiadomości,  że  ja  nie  jestem  z  tych  facetów. 

Mam zamiar spać na kozetce, nie rozwijaj więc tego tematu. 

Mandy posłała mu długie, trzeźwe spojrzenie, potem pochyliła się 

i zaczęła pisać. 

- Dobrze. Pozycja numer jeden: Joe śpi na kozetce. Pozycja numer 

dwa: publiczne okazywanie emocji. - Popatrzyła na niego, a jej twarz 

przybrała wyraz powagi. - Nie martwię się o publiczne obejmowanie. 

Telewizja  chce  zrobić  film  o  parze  przeżywającej  miodowy  miesiąc, 

wnioskuję  więc,  że  zależy  im  na  trzymaniu  się  za  ręce  i  robieniu  do 

siebie  maślanych  oczu,  ale  na  tym  koniec.  Pamiętaj,  iż  mam 

opanowane również inne chwyty, a nie tylko ciągnięcie za włosy. 

Josh odruchowo dotknął obolałego miejsca i skinął głową. 

-  Punkt  numer  trzy:  zdrobnienia  -  powiedział,  wskazując  na  jej 

rękę i wyrażając w ten sposób wolę przelania swych myśli na papier. - 

Zgadzam  się  na  „kochanie”,  „najdroższy”,  no,  w  ostateczności  „mój 

miły”. Nie zgadzam się na żadne „słoneczko”, „słodziutki”, czy coś w 

background image

tym rodzaju. 

Mandy 

zapisała 

skrupulatnie 

każde 

słowo, 

po 

czym 

zdecydowanym ruchem podkreśliła to ołówkiem. 

-  W  porządku.  Żadnych  denerwujących  zdrobnień.  Wiadomość 

przyjęta i zrozumiana, Laleczko. 

-  To  świetnie,  Rudzielcu  -  odparował  Josh  bez  zmrużenia  oka.  - 

Widzisz,  wiedziałem,  że  potrafimy  wypracować  jakąś  metodę  ku 

obustronnemu  zadowoleniu.  -  Powiedział  to  z  tym  swoim  krzywym 

uśmieszkiem, do którego Mandy zaczynała się powoli przyzwyczajać. 

-  Naprawdę?  -  spytała,  podchodząc  do  drzwi  wejściowych. 

Otworzyła  je  zaraz,  dając  tym  samym  niezbyt  może  grzeczny,  ale 

wyraźny  znak,  że  uważa  rozmowę  za  zakończoną.  -  W  takim  razie 

powiedz  mi,  dlaczego  czuję  się,  jakbym  wylądowała  z  trzaskiem  w 

samym środku starego filmu z Doris Day? - dodała, kiedy przechodził 

obok niej. 

Zanim mogła zaprotestować, pochylił się szybko nad nią i dał jej 

całusa w sam czubek noska. 

-  Bo  ona  też  miała  piegi  -  przypomniał  jej.  -  Jednak  Doris  była 

blondynką.  A  twoje  rude  włosy  podobają  mi  się  bardziej.  Do 

zobaczenia jutro wieczorem, Amando Elisabeth. 

Chciała  chwycić  go  za  ramię,  by  go  zatrzymać,  ale  nie  zdążyła. 

Był już prawie na półpiętrze, kiedy krzyknęła za nim: 

-  Przecież  do  Atlantic  City  wyjeżdżamy  w  sobotę.  A  jutro  jest 

dopiero piątek. 

Zatrzymał  się  na  schodach,  by  się  do  niej  uśmiechnąć,  ale  tym 

background image

razem zdecydowała, że ten uśmiech wcale się jej nie podoba. 

- Tak, wiem o tym. Wstąpiłem dzisiaj do telewizji i Vic Harrison 

dał  mi  szczegółowy  plan  wyjazdu.  Ich  ekipa  odbierze  nas  tutaj  w 

sobotę o siódmej trzydzieści, więc najlepiej będzie, jak wprowadzę się 

tu w piątek wieczorem. Nie chcemy chyba zepsuć wszystkiego, zanim 

jeszcze się coś zaczęło, prawda? 

-  Zapomnij  o  tym  -  krzyknęła  Mandy,  po  czym  natychmiast 

ściszyła głos, przypominając sobie o swej wścibskiej gospodyni. - Nie 

możesz  tu  zostać  na  noc  -  wyszeptała  -  pani  Thorton  by  się  chyba 

okociła! 

-  W  takim  razie  dostanie  się  do  księgi  rekordów  Guinessa.  -  To 

musiało wystarczyć Mandy za cały komentarz. 

Posłał  jej  całusa,  odwrócił  się  na  pięcie  i  zniknął,  zostawiając 

osłupiałą dziewczynę samą na schodach. 

 

-  No  i  mamy  pięknie  zawiązaną  sieć  intrygi  -  stwierdziła  Jeanne 

Tisdale następnego dnia rano, obserwując Mandy chodzącą nerwowo 

tam  i  z powrotem  po  małym  gabinecie  w  przedszkolu.  -  Mówiłam  ci 

przecież,  żebyś  na  samym  początku  powiedziała  całą  prawdę.  Co 

dalej,  Amando?  Czy  naprawdę  sądzisz,  że  ten  osobnik,  Joe,  jest 

agentem rządowym, czy jak go tam przedstawiłaś? 

Mandy zaprzestała swej wędrówki i opadła ciężko na krzesło. 

- Wiem, że brzmi to idiotycznie, jak wszystko inne, co się ostatnio 

zdarzyło,  ale  wyglądało  na  to,  że  mówił  szczerze.  Joe  musiał 

wiedzieć,  że  ten  kamerzysta,  którego  śledzi,  jedzie  z  nami,  wiedział 

background image

również  tyle  innych  rzeczy.  Z  całą  pewnością  bardzo  się  w  to 

zaangażował,  wrócił  przecież  do  telewizji  pogadać  z  Vikiem 

Harrisonem  i  tak  dalej.  Ach,  zresztą  sama  nie  wiem  już,  co  o  tym 

wszystkim myśleć. 

-  To  pozwól  mi  w  takim  razie  na  małą  wskazówkę.  Myślę,  że 

powinnaś pójść po zakupy - podpowiedziała spokojnie Jeanne. 

- I ty, Brutusie, przeciwko mnie? 

-  Jeśli  oznacza  to,  że  twój  pseudomąż  zgadza  się  ze  mną,  to 

popieram  jego  dobry  smak.  Wygląda  na  to,  że  twoja  koncepcja 

ubierania  się  sprowadza  się  tylko  do  zakładania  na  siebie  dżinsów. 

Czy kiedykolwiek miałaś suknię koktajlową? 

Mandy  miała  i  to  bardzo  wiele.  Zostawiła  je  wszystkie,  zanim 

przeniosła  się  do  Allentown,  bo  nie  chciała  zabierać  ze  sobą  zbyt 

wielu wspomnień. Ale to teraz i tak nieważne. 

- Joe bardziej interesował się moimi szlafrokami. 

Jeanne zastanowiła się przez chwilę. 

-  To  racja,  myślę,  że  będziesz  potrzebowała  zestawu  skromnych, 

białych peniuarów. Wiesz, śniadania nowożeńców, itp. 

- Joe woli czarne. 

- To wspaniale. 

-  Też  tak  myślę.  Kupię  sobie  jakiś  peniuar,  aby  mieć  w  czym 

występować  przed  kamerami,  ale  na  pewno  nie  taki,  żeby  coś  przez 

niego  przeświecało.  Przez  resztę  czasu  będzie  musiał  polubić  moją 

koszulkę  z  Ziggym  i  mój  stary  płaszcz  kąpielowy.  W  końcu nie  jadę 

tam przecież po to, by na nim robić wrażenie. 

background image

- W jakim hotelu się zatrzymacie? - spytała Jeanne, czując, że już 

najwyższy  czas,  by  zmienić  temat.  Amanda  była  już  pełnoletnia  i 

miała swoje własne życie. 

-  W  Hotelu  Tropicana.  Leży  tuż  przy  promenadzie.  Słyszałaś  o 

nim? 

Jeanne  zastanowiła  się  przez  chwilę,  starając  się  sobie 

przypomnieć  ten  hotel  z  jedynej  autobusowej  wycieczki  do  Atlantic 

City, którą odbyła razem z kościelnym zespołem matki. 

-  O  tak,  pamiętam  go.  Chyba  wygrałam  tam  wtedy  dwadzieścia 

dolarów. Oczywiście później przegrałam je gdzie indziej. 

-  Nie,  hazard  mnie  nie  bierze.  -  Mandy  wyglądała  na 

przestraszoną.  -  Uważam,  że  to  głupie.  Czy  myślisz,  że  ktokolwiek 

pozwoliłby  sobie  na  zbudowanie  tylu  kasyn,  gdyby  hazardziści 

wygrywali  więcej,  niż  przegrywają?  Poza  tym  stanie  w  ciemnym, 

zadymionym  pomieszczeniu,  wrzucanie  żetonów  i  oglądanie 

wirujących owoców jest śmiertelnie nudne. 

-  Święte  słowa  -  zażartowała  Jeanne  i  sięgnęła  po  książkę 

telefoniczną,  szukając  numeru  do  swojego  ulubionego  sklepu.  - 

Zadzwonię  do  Marion  i  powiem,  że  jesteś  w  drodze.  I  nie  przejmuj 

się,  w  jej  sklepie  są  nie  tylko  poliestry.  Wybierz  sobie  przynajmniej 

dwie suknie wieczorowe i kilka prostych sukienek na dzień. Kup to na 

mój rachunek, a później oddasz mi w ratach. O.K.? 

-  Tak,  matko  -  zgodziła  się  Mandy  uroczyście.  Wiedziała,  że  w 

takich  przypadkach  lepiej  nie  dyskutować  z  przyjaciółką.  Obeszła 

biurko,  przytuliła  Jeanne,  po  czym  zabrała  jej  portmonetkę  i 

background image

podskoczyła  do  drzwi.  -  Wyślę  ci  kartkę,  Jeanne.  I  założę  się,  że 

będzie  to  jedyna  kartka  z  podróży  poślubnej  panny  młodej  ze 

słowami: „chciałabym, żebyś tu ze mną była”! 

 

Josh sam wybrał się po małe zakupy tego popołudnia. Kupił dwie 

pary  kąpielówek,  trochę  przyborów  toaletowych  i  coś,  czego  nigdy 

wcześniej  nie  nosił:  piżamę.  Bawił  się  przez  chwilę  pomysłem 

kupienia jedwabnej z sercami przebitymi strzałą Kupidyna, ale bał się 

trochę  o  reakcję  Mandy.  Skończyło  się  więc  na  dwóch  jedwabnych 

wprawdzie,  ale  za  to  prostych  piżamach  koloru  ciemnoczerwonego  i 

pasującym do nich płaszczu kąpielowym. 

Potem wrócił do WFML na kolejne spotkanie z ojcem, który miał 

do niego tym razem już kilka konkretnych pytań. 

-  Rozmawiałem  z  mamą,  która  mówiła,  że  nic  nie  słyszała  o 

twoich planach wyjazdu do domu - rozpoczął Philips senior. - Twoja 

sekretarka  też  o  niczym  nie  wie.  Więc  gdzie  się  w  końcu  wybierasz, 

synu? Na jakieś zwariowane żagle na Karaibach? 

- Tato, mam trzydzieści dwa lata - powiedział Josh, potrząsając ze 

smutkiem  głową.  -  Mam  nadzieję,  że  zawsze  byłem  dobrym  synem, 

lojalnym,  pilnym  i  pracowitym.  Dlaczego  więc  wciąż  robisz  ze  mnie 

Don Juana? 

Matt Philips przysiadł na rogu biurka i uśmiechnął się. 

-  Ponieważ  sam  wtedy  czuję  się  młodszy.  Poza  tym  razem  z 

matką  musieliśmy  odpierać  ataki  różnych  młodych  panienek,  które 

miały ochotę na twoje ciało, od kiedy skończyłeś drugą klasę. 

background image

-  Cóż  mogę  na  to  poradzić,  skoro  przejąłem  w  tym  względzie 

legendę po swoim sławnym ojcu? - Josh z przyjemnością obserwował 

jego  zakłopotanie.  -  Ale  tym  razem  nie  trafiłeś.  To  tylko  czysty 

biznes. 

-  Popraw  mnie,  jeśli  się  mylę,  ale  wydaje  mi  się,  iż  robimy 

interesy razem. Jak to wiec możliwe, że ja o niczym nie wiem? - Matt 

chciał, by zabrzmiało to beztrosko, ale czuł, że coś wisi w powietrzu i 

wiedział,  że  to  mu  się  nie  podoba.  -  Nie  zasłużyłem  na  twoje 

zaufanie? 

Josh,  krzywiąc  się  nieznacznie,  zaczął  rozcierać  sobie  bolącą 

szyję. 

-  Przykro  mi,  tato,  ale  to  nie  jest  mój  sekret  i  nie  mogę  go 

ujawnić. Chciałbym jednak poprosić cię o dwie przysługi, O.K.? 

-  Słucham,  ale  nic  nie  obiecuję,  dopóki  nie  będę  wiedział,  o  co 

chodzi. 

Josh napisał nazwisko i adres na kawałku papieru i podał go ojcu. 

-  Pierwsza,  to  mały,  techniczny  drobiazg,  który  odkryłem 

poprzedniego  dnia.  Sam  bym  to  załatwił,  ale  nie  mam  już  czasu.  Po 

prostu powiedz Vikowi Harrisonowi, disc jockeyowi z popołudniowej 

zmiany, aby przygotował duplikat wieży stereo i  wyjazdu na miesiąc 

miodowy, jako nagrody dla zwycięzcy konkursu z ubiegłego tygodnia. 

Niech powie na antenie, że to z uwagi na remis czy coś takiego. 

- To wygląda dość prosto. A druga przysługa? 

Josh ponownie coś napisał i wręczył ojcu. 

- Tu jest numer telefonu, pod którym będzie mnie można znaleźć. 

background image

To  hotel.  Ale  proszę,  tato,  skorzystaj  z  niego  tylko  w  naprawdę 

awaryjnej sytuacji. Jak będziesz dzwonić, pytaj o Joe'ego Tremaine'a, 

i  na  Boga,  nie  podawaj  swojego  nazwiska,  jeżeli  telefon  odbierze 

kobieta. 

-  Źle  to  zaplanowałeś,  synu.  Oznacza  to  bowiem,  że  jeżeli 

odbierze  mężczyzna,  powinienem  odłożyć  słuchawkę.  -  Matt 

popatrzył  najpierw  na  numer  telefonu,  a  potem  na  siedzącego  z 

niewinną miną syna. - Kto to, do licha, jest Joe Tremaine? 

- To ja, tato, przynajmniej przez najbliższe pięć dni. 

Oczy starszego mężczyzny zwęziły się, a próba zrozumienia całej 

sytuacji zakończyła się fiaskiem. 

- Jesteś w jakichś tarapatach, synu? 

Josh skończył rozcierać szyję. 

-  Można  by  tak  powiedzieć,  tato.  Pamiętasz  faceta  o  nazwisku 

Alexander Tremaine? 

-  Alexander  Tremaine,  Alexander  Tremaine  -  powtórzył  w 

zamyśleniu  Matt,  po  czym  ponownie  spojrzał  na  trzymaną  w  ręku 

kartkę.  -  Joe  Tremaine.  No jasne!  Teraz  wiem,  dlaczego  to  nazwisko 

zabrzmiało  mi  znajomo.  Przecież  to  już  było  tak  dawno,  trzy  lub 

cztery lata temu. Paskudny interes. - Poczuł dziwne ssanie w żołądku, 

gdy przypomniał sobie, jak Josh wtedy zareagował. - Josh, co u licha 

się dzieje? 

- Tylko drobny rewanż, tato. Długo czekałem na to, by zobaczyć 

Alexa Tremaine'a na kolanach. A teraz myślę, że znalazłem sposób. 

-  Dave  Benjamin  był  twoim  dobrym  przyjacielem  i  wiem,  jak 

background image

ciebie  to  załamało.  Rozumiem,  jak  się  czujesz,  ale  czy  naprawdę 

myślisz, że nawet Dave by pochwalił to, co planujesz? 

Twarz Josha spoważniała. 

-  Chcę  to  zrobić  dla  Dave'a.  Nie,  żebym  specjalnie  szukał, jakby 

się  tu  odgryźć,  ale  okazja  sama  wpadła  mi  w  ręce.  Dostanę  go,  tato, 

wiem o tym. 

- Zgodnie z prawem? 

- Zgodnie z prawem, tato, naprawdę. 

- Moralnie? 

Josh odwrócił oczy od nieustępliwego spojrzenia ojca. 

- Nic nie jest do końca czarne lub białe, wiesz o tym. - Josh... 

- Rety, która godzina! - Josh złapał za kurtkę, tym razem była to 

sportowa bluza z białego jedwabiu, i popędził w stronę drzwi. - Muszę 

pędzić. Ucałuj ode mnie mamę. Będę w kontakcie. 

- Joshua! 

Wzdychając ciężko, Josh zawrócił i stanął ponownie przed ojcem. 

Matt  spoglądał  na  niego  przez  chwilę,  próbując  wyczytać  coś  z  jego 

oczu. W końcu machnął ręką. 

-  Dobrze,  idź,  jeśli  uważasz,  że  musisz.  Ale  pamiętaj  o  jednym, 

synu. Zemsta bardzo często jest bronią obosieczną. Uważaj, żebyś nie 

skończył wśród pokonanych. 

Nagle,  bez  ostrzeżenia,  stanęła  mu  przed  oczami  niewinna  twarz 

Mandy. 

-  Tak,  tato.  Powoli  zaczynam  zdawać  sobie  sam  z  tego  sprawę. 

Ale  z  powodów,  które  nie  mają  absolutnie  nic  wspólnego  z 

background image

Alexandrem Tremaine'em jest już za późno na zmianę planów. 

 

Była  już  prawie  dziesiąta  wieczorem,  a  Joe  jeszcze  się  nie 

pojawił.  Mandy  zaciągnęła  zasłony,  wyglądając  przez  okno  chyba  z 

dziesiąty  raz  w  ciągu  ostatnich  kilku  minut,  i  bardzo  starała  się  nie 

denerwować. Omiatając ponownie spojrzeniem pokój, poukładała raz 

jeszcze  w  myślach  pościel  i  poduszkę,  skrzętnie  złożone  w  jednym 

rogu krótkiej kanapy. 

Może powinnam rozłożyć i pościelić kanapę, zanim tu przyjdzie, 

pomyślała,  przygryzając  wargę.  Nie,  bo  wtedy  by  wyglądało,  że 

czekałam na niego. Zebrała z kanapy pościel i odniosła ponownie do 

sypialni, by sprawić wrażenie, że w ogóle się go nie spodziewa. 

-  I  w  ten  sposób  narażę  się  na  złośliwe  komentarze  o  tym,  gdzie 

zaplanowałam  spędzenie  przez  niego  nocy  -  powiedziała  do  siebie 

głośno. - Nie ma mowy. - Pościel ponownie wylądowała na kanapie. 

Opuszczając  swój  posterunek  obserwacyjny  w  pokoju,  udała  się 

do  sypialni  i  po  raz  ostatni  poddała  inspekcji  zawartość  swojej 

walizki.  Czarna  sukienka,  którą  sugerowała  Jeanne,  leżała  na  samym 

wierzchu, staranie zawinięta w delikatny papier. 

-  Podstawowa,  niezastąpiona  czarna  suknia  -  podsumowała 

Marion,  kiedy  Mandy  aż  zaniemówiła  na  jej  widok.  Była  bardzo 

seksowna,  z  jedwabistego,  lejącego  się  materiału,  na  cienkich 

ramiączkach. 

Wiedziała  od  razu,  że  na jej  widok Joe  zwariuje.  Na  myśl  o  tym 

uśmiechnęła się i pod wpływem nagłego impulsu stwierdziła krótko: 

background image

- Biorę to! 

Teraz  jednak,  gdy  stała  sama  w  sypialni  i  czekała  na  rzekomego 

męża,  który  miał  spędzić  noc  na  kanapie  w  sąsiednim  pokoju, 

wcześniejsza odwaga opuściła ją całkiem. 

-  Musiałam  zupełnie  postradać  zmysły.  -  Wyciągnęła  rękę  po 

sukienkę  z  zamiarem  powieszenia  jej  w  szafie,  by  potem  oddać  do 

sklepu. Ledwo jednak dotknęła opakowania, usłyszała głośne pukanie 

do drzwi wejściowych i cofnęła rękę jak oparzona. 

-  O  Boże,  zaczyna  się  -  wyszeptała,  chwytając  się  za  nagle 

rozdygotany  żołądek.  Spojrzenie  w  lustro  zajęło  jej  tylko  ułamek 

sekundy.  Zdążyła  jednak  zauważyć,  że  zjadła  prawie  całą  szminkę  i 

sięgnęła natychmiast po pomadkę, by to naprawić. 

- Juuuhuuu, Mandy! Twój chłopak wrócił do domu! 

Otwarta  szminka  wypadła  jej  z  ręki,  łamiąc  się  na  pół,  kiedy 

wylądowała na toaletce. 

- Zabiję go. - Zawrzało w niej i popędziła, by otworzyć mu drzwi, 

zanim zdąży powiedzieć coś jeszcze. Zrobiła to akurat w chwili, kiedy 

miał  już  zapukać  ponownie,  tym  razem  pewnie  byłaby  to 

improwizacja  solo  na  perkusji.  -  Mógłbyś  zachowywać  się  trochę 

ciszej - zasyczała ze złością. - Jeżeli obudzisz panią Thor... 

- Panno Tremaine! - wyraźnie wrogi głos dobiegł ich z dołu klatki 

schodowej.  -  Myślałam,  że  rozumie  pani  reguły  tego  domu.  Nie  ma 

żadnych wizyt panów po godzinie jedenastej wieczorem. 

-  On  nie  zostaje  u  mnie, pani  Thorton  -  zawołała  Mandy  słabym 

głosem, nadeptując mocno na palec Josha, który już otwierał usta, by 

background image

temu  zaprzeczyć.  -  I  przepraszam  za  hałas.  Naprawdę.  Mój  kuzyn 

Harry zawsze lubił robić takie kawały. 

- Pani kuzyn? - Pani Thorton bardzo chciała zobaczyć z dołu, co 

się tam na górze dzieje. 

-  Tak,  kuzyn  Harry  -  powtórzyła  Mandy,  na  próżno  próbując 

wciągnąć Josha do środka. - Harry, hmm, Higgenbottom. 

-  Higgenbottom?  -  zdumiał  się  Josh.  -  Ty  to  masz  wyobraźnię, 

Mandy. Każdy inny powiedziałby Jones. 

-  Nie  wiedziałam,  że  ma  pani  jakichś  krewnych  -  zauważyła 

gospodyni, stawiając stopę na pierwszy stopień. 

-  Czy  ona  myślała,  że  wyklułaś  się  z  jajka?  -  spytał  scenicznym 

szeptem  Josh,  narażając  się  na  niechybną  śmierć,  gdyby  Mandy 

potrafiła zabijać wzrokiem. 

- Panno Tremaine, jest prawie wpół do jedenastej - oznajmiła pani 

Thorton.  -  Proszę  powiedzieć  panu  Higgenbottomowi,  że  musi  nas 

wkrótce  opuścić.  -  Usłyszeli,  jak  jej  pantofle  szurają  cicho  po 

schodach,  gdy  gospodyni  wchodziła  na  drugie  piętro,  chcąc 

koniecznie spojrzeć na kuzyna Mandy. 

Josh pomógł jej w tym, wychylając się przez barierkę. 

-  Witam,  pani  Thorton.  Ooo,  jaki  ładny  szlafroczek.  Gospodyni 

bąknęła coś niezrozumiale i przyciskając do siebie różową podomkę z 

włóczki,  popędziła  w  dół  schodów.  Mandy  musiała  mocno  zagryźć 

usta,  by  nie  wybuchnąć  głośnym  śmiechem,  kiedy  usłyszała 

trzaśniecie drzwi na dole. 

-  Jedenasta  wieczorem?  -  Josh  powtórzył  raz  jeszcze,  kiedy  już 

background image

weszli  do  mieszkania.  -  Ale  surowe  życie  towarzyskie  musi  pani 

prowadzić, panno Tremaine. 

-  Jakoś  sobie  radzę  -  powiedziała  z  ulgą,  ale  zaraz  jej  oczy 

ponownie  rozszerzyły  się  ze  strachu,  gdy  zobaczyła  w  jego  ręce 

walizkę.  - Musiałeś to ze sobą przynieść?  A co będzie, jeśli  widziała 

to pani Thorton? 

- To jeden z powodów, dla których nie przyjechałem tu wcześniej 

-  wyjaśnił,  stawiając  walizkę  pod  ścianą.  -  Mogłem  tak  zrobić  albo 

próbować przekonywać ją, że włóczę się po nocach jako komiwojażer 

szczotek.  No  więc,  żonko  -  powiedział,  rozglądając  się  po  pokoju  - 

gotowa do łóżka? 

Mandy cofnęła się o dwa kroki i spojrzała na niego szyderczo. 

-  No  dalej,  żartuj  sobie  ze  mnie.  Powoli  zaczynam  się  do  tego 

przyzwyczajać. 

-  Co  ja  takiego  powiedziałem?  -  spytał  Josh  obojętnie.  -  Jestem 

niewinny, przysięgam. 

- O, tak. Wszyscy mówią tak samo - strzeliła Mandy, robiąc zwrot 

na pięcie. 

-  Co  ci  wszyscy  mówią?  No  i  jacy  wszyscy?  Dokąd  się  teraz 

wybierasz?  -  Stała  już  teraz  w  sypialni  z  ręką  na  klamce.  -  Mandy, 

znowu robisz to samo - podkreślił, potrząsając głową. - Powiedz, czy 

często odgrywasz sceny balkonowe? 

To powstrzymało ją na chwilę. 

- O co ci chodzi? Czy insynuujesz, iż pozuję na uwodzicielkę? A 

może  spodziewasz  się,  że  mam  tu  stale  jakichś  mężczyzn,  co?  Może 

background image

trzech z nich właśnie schowało się w klozecie, nie pomyślałeś o tym? 

Wiesz co, powiem ci coś, Joe Tremaine'ie, czy jak ciebie tam zwą... 

Josh  podszedł  do  niej  szybko  i  złapał  ją  ręką  za  podbródek, 

unosząc jej głowę tak, że musiała na niego spojrzeć. 

-  No,  no,  Doris,  kochanie,  nie  musisz  wcale  robić  tak  dalej. 

Przyrzekam,  że  będę  grzeczny.  Naprawdę  nie  daj  się  ponosić  swej 

fantastycznej  wyobraźni,  po  to,  by  mnie  przekonać,  że  jesteś  tylko 

niewinną ofiarą intrygi, w dodatku uknutej przez kogoś innego. 

Mandy zlustrowała go od stóp do głów, po czym odsunęła się od 

niego. 

-  To  możesz  jednym  uchem  wpuszczać,  a  drugim  wypuszczać, 

kowboju - warknęła. Zrobiła dwa kroki do tyłu i zatrzasnęła drzwi tak, 

że musiał uskoczyć, żeby nie dostać nimi w nos. 

-  Wnoszę  z  tego,  że  śpię  na  kanapie,  prawda?  -  zawołał  przez 

grube, ciężkie drzwi. 

Później,  z  uśmiechem  zadowolenia,  wszedł  do  kuchni,  by  wziąć 

sobie szklankę mrożonej herbaty. 

Z sypialni, stojąc z metr od drzwi, Mandy zawołała miękko: 

- Kanapa rozkłada się w łóżko, Joe. Nie chciałabym, żebyś spał na 

nie  rozłożonej,  bo  rano  mógłbyś  obudzić  się  z  bolącymi  plecami, 

biedaku.  -  Teraz,  kiedy  jej  samopoczucie  na  temat  całego 

przedsięwzięcia  zdecydowanie  się  poprawiło,  sięgnęła  po  swoją 

koszulkę nocną z Ziggym. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Mandy  budziła  się  wolno  i  wbrew  własnej  woli.  Jej  ręka  zaczęła 

po  omacku  poszukiwać  guzika,  którym  miała  nadzieję  wyłączyć 

budzik, tymczasem głowa była nadal szczelnie przykryta poduszką. W 

końcu  niechętnie  podniosła  jeden  jej  róg  i  mrużąc  oczy  starała  się 

skoncentrować na podświetlonej tarczy. 

- Szósta - jęknęła, opuszczając poduszkę na miejsce. 

Miała  nadzieję,  że  pośpi  jeszcze  ze  trzy  godziny,  zanim  będzie 

musiała stawić czoło rzeczywistości. W końcu to sobota, dzień wolny 

w  przedszkolu.  Nie  było  więc  żadnego  powodu,  by  zrywać  się  o  tej 

barbarzyńskiej godzinie. 

W pokoju zaległa cisza, nie dłużej jednak niż na dziesięć sekund. 

Po  chwili  poduszka  poleciała  w  powietrze,  a  Mandy  siadła  z 

przerażeniem na łóżku. Wielkie nieba, już szósta. Mam więc zaledwie, 

próbowała  zmusić  mózg  do  wykonania  prostych  obliczeń,  nieco 

ponad godzinę, by się całkiem przyszykować! 

Gdybym  jeszcze  nie  spędziła  paru  bezsennych  godzin  ostatniego 

wieczoru,  pomyślała  ze  złością.  Przypomniała  sobie,  jak  jej 

satysfakcja,  kiedy  zatrzasnęła  Joshowi  drzwi  przed  nosem,  szybko 

zniknęła.  Odcięła  się  w  ten  sposób  również  od  klimatyzacji,  która 

szumiała  sobie  spokojnie  w  sąsiednim  pokoju.  Było  już  dobrze  po 

północy,  kiedy  wiaterek  wiejący  przez  otwarte  okno  sypialni 

wychłodził w końcu pomieszczenie do tego stopnia, że mogła zasnąć. 

Wzięła do ręki szlafrok i przez małą szparkę w drzwiach wyjrzała 

background image

do  sąsiedniego  pokoju.  Josh  spał  jeszcze.  Odpowiadało  jej  to,  bo 

chciała  najpierw  wykąpać  się  i  ubrać,  zanim  będzie  zmuszona  się  z 

nim  spotkać.  Nie  mogła  powstrzymać  uśmiechu, kiedy  zobaczyła,  że 

kanapa  została  nie  rozłożona,  a  Josh,  nadal  w  tym  samym  stroju  co 

wczoraj, leży rozwalony w połowie na podłodze. 

- Ciiicho, dziecinko - szepnęła, uśmiechając się szerzej. 

Po raz pierwszy od trzech lat, jak tu mieszkała, zamknęła na klucz 

drzwi  od  łazienki  i  po  dziesięciu  minutach  leżenia  w  swej  ulubionej 

kąpieli  z  bąbelkami  czuła  się  znakomicie  odświeżona.  Potem  umyła 

włosy i  wysuszyła je suszarką. Następnie wzięła się za makijaż. Gdy 

skończyła, założyła szlafrok, pozbierała do plastikowej torby przybory 

toaletowe, które chciała z sobą zabrać, i podeszła do drzwi łazienki. 

Przekręciła gałkę w jedną, potem w drugą stronę. 

- Zacięły się - powiedziała do siebie i nacisnęła mocniej. - Nadal 

są  zablokowane  -  stwierdziła,  tym  razem  odrobinę  głośniej.  Musiała 

się  ubrać  i  dokończyć  pakowanie,  najchętniej  zanim  jej  nieproszony 

gość się obudzi. 

Poczuła  mdłości,  kiedy  wyobraziła  sobie  ekipę  telewizyjną, 

czekającą  na  nią  zablokowaną  w  łazience,  w  dodatku  w  starym 

szlafroku. 

- Joe powie im wtedy jeszcze raz, że jestem nieco nerwową panną 

młodą i znowu zaczną się kpiny na mój temat - zwróciła się do drzwi, 

które nadal były tak samo zamknięte, jak przedtem. - No pewnie, wy 

też  jesteście  po  jego  stronie,  co?  -  Czując,  że  znów  stała  się  ofiarą 

przypadku, Mandy z wściekłością je kopnęła. 

background image

-  Ałłła!  -  wrzasnęła  i  zaczęła  dziko  skakać  na  jednej  nodze. 

Dopiero  po  chwili  usiadła  i  zaczęła  rozmasowywać  bolący  palec.  - 

Zapomniałam, że jestem bez butów. 

-  Masz  zamiar  siedzieć  tam  przez  cały  dzień?  -  dobiegł  do  niej 

głęboki głos. - Pozbierałem już prześcieradła i schowałem pościel do 

szafki.  Teraz  chcę  wziąć  szybki  prysznic  i  się  ogolić.  Dalej

7

Mandy, 

pospiesz się. 

-  Typowy  facet  -  powiedziała  Mandy  do  umywalki,  kiedy  w 

końcu  udało  się  jej  wstać.  -  Absolutnie  błyskotliwy  od  rana.  Dziwię 

się, że nie zażądał jeszcze kawy. 

- A gdzie jest kawa? - zabrzmiała skarga Josha jak na zawołanie. - 

Nic  nie  mogę  znaleźć  w  tej  twojej  kuchni.  Mandy?  Jesteś  tam?  - 

Przycisnął ucho do drzwi i usłyszał tylko niezrozumiałe mruczenie. - 

Amando Elisabeth! No dalej, wychodź, gdziekolwiek jesteś. 

- Zablokowałam drzwi - krzyknęła Mandy głośno, zwijając ręce w 

trąbkę, żeby mógł ją usłyszeć przez grube drewno. Odczekała chwilkę 

i zapukała mocno pięścią w drzwi. - Słyszysz mnie? 

Josh odskoczył, chwytając się za ucho. 

- Słychać cię aż w Filadelfii, kobieto - odkrzyknął. - Otwórz! 

-  Już  ci  mówiłam,  że  je  zablokowałam  -  powtórzyła  Mandy 

cierpliwie. 

Mężczyźni są naprawdę tępi, pomyślała. 

Josh  miał  fatalną  noc.  Rano  obudził  się,  czując  się  jak  precelek. 

Poza tym nie wypił jeszcze kawy. Jego matka powiedziałaby Mandy, 

że  Josh  zanim  nie  wypije  kawy,  nie  stanowi  zbyt  pięknego  widoku. 

background image

Niestety Mandy nie znała matki Josha. 

- Brawo Mandy, że zamknęłaś drzwi. To teraz je otwórz, do licha. 

-  Kiedy  nie  mogę  -  poskarżyła  się,  a  w  jej  głosie  pojawiło  się 

lekkie zdenerwowanie. - Ten durny zamek się zaciął. 

Upłynęła  prawie  minuta,  podczas  której  Mandy  słyszała  męski 

głos, mruczący przeróżne przekleństwa. 

-  Dlaczego  więc  zamykałaś  się  w  środku,  Amando  Elisabeth, 

skoro  wiedziałaś,  że  zamek  się  zacina?  -  W  brzmieniu  głosu  Josha 

natychmiast  rozpoznała  ten  sam  ton,  którego  używała,  kiedy  starała 

się  dowiedzieć  od  trzylatka,  dlaczego  wrzucił  kanapkę  z  kiełbasą  do 

akwarium. 

Jej nastrój natychmiast stał się bardziej wojowniczy. 

- Bo brałam kąpiel, kiedy, być może, jakiś maniak seksualny spał 

w sąsiednim pokoju. Dlatego! - odszczeknęła gniewnie. 

- Zmień to na potencjalnego mordercę, idio... - Impulsywna tyrada 

Josha została nagle przerwana, kiedy uświadomił sobie istotę sytuacji, 

w której się znaleźli. Jeśli nie uda mu się otworzyć szybko tych drzwi, 

ekipa  telewizyjna  przyjedzie,  by  ich  odebrać  i  zobaczy  pannę  młodą 

zamkniętą w łazience. -  Gdzie masz  skrzynkę z narzędziami? - starał 

się nadać swemu głosowi spokojny i pocieszający ton. 

- Nie mam skrzynki z narzędziami. Mam tylko śrubokręt, którego 

poprzednio  używałeś,  i  inne  drobiazgi  w  szufladzie  koło  zlewu.  Co 

chcesz zrobić? - Usłyszała, jak odchodzi. - Joe? - Przyłożyła głowę do 

drzwi,  ale  nic  nie  usłyszała.  -  Joe!  -  zawołała  jeszcze  raz,  czując  się 

nagle opuszczona. 

background image

Głośny  huk  dochodzący  od  kuchni  i  wściekły  okrzyk,  który 

nastąpił  zaraz  po  tym,  przerwały  te  dywagacje.  Mandy  przyłożyła 

szybko rękę do ust. Zapomniała mu powiedzieć, że szuflada w kuchni 

jest złamana i spada zawsze, kiedy się ją zbyt mocno wyciągnie. 

-  Joe?  Co  się  stało?  -  spytała  nerwowo,  słysząc  odgłosy 

dochodzące z pokoju. 

-  Ta  cholerna  szuflada  spadła  mi  na  nogę,  tak  jakbyś  o  tym  nie 

wiedziała.  To  mieszkanie  jest  pełne  wszelkich  pułapek  -  odkrzyknął 

ze złością, oglądając podrapaną kostkę. 

- Jesteś pomylony, Joe Tremaine'ie, czy jak cię tam zwą - zawyła 

w odpowiedzi, dotknięta do żywego. 

Wstał  i  podszedł  do  drzwi  łazienki,  utykając  lekko,  z 

przygotowanym młotkiem i śrubokrętem. 

-  Jak  tylko  zdejmę  te  nieszczęsne  drzwi  z  zawiasów,  zamorduję 

cię,  Amando  Elisabeth  Tremaine  -  warknął.  -  Chcę,  żebyś  o  tym 

wiedziała. 

Mandy usłyszała skrzypienie. Musiała zatkać usta ręcznikiem, by 

nie  wybuchnąć  śmiechem,  kiedy  zdała  sobie  sprawę,  w  jak 

absurdalnej sytuacji się znalazła. 

-  Wygląda  na  to,  że  jesteś  nieco  zdenerwowany.  Czy  to  oznacza 

koniec miodowego miesiąca, Serduszko? - zapytała, zanim usiadła na 

brzegu wanny, opanowana niekontrolowanym chichotem. 

 

Josh  siedział  niedbale,  wbity  w  tylny,  pluszowy  fotel  niebieskiej 

limuzyny,  lecząc  w  ciszy  rany  tego  poranka.  Tak  jak  się  rozpoczęło, 

background image

tak  trwało  już  pechowo  dalej.  Kiedy  w  końcu  udało  mu  się  usunąć 

drzwi  od  łazienki,  Mandy  powitała  go  obrażonym  spojrzeniem  i 

poleciła  natychmiast  założyć  je  z  powrotem,  strasząc  przy  tym  panią 

Thorton.  Po  czym  poszła  boso  do  sypialni,  by  się  ubrać,  zostawiając 

go z drzwiami w rękach. 

Zanim  sam  wziął  kąpiel,  nie  mógł  sobie  przypomnieć,  kiedy 

ostatni  raz  kąpał  się  w  wannie,  chyba  w  dzieciństwie,  z  gumowymi 

kaczkami. 

- Kto do diabła słyszał, żeby pod koniec XX wieku mieć łazienkę 

bez prysznica? - spytał z pretensją w głosie, kiedy w końcu wyszedł z 

łazienki,  z  papierem  toaletowym  poprzyklejanym  w  miejscach,  gdzie 

się pozacinał. - A twoje lustro jest nie do wytrzymania. Nie widać w 

nim nic. 

Przypomniał  sobie  teraz,  że  Mandy  nic  na  to  nie  odpowiedziała, 

uśmiechnęła  się  tylko  i  zaprosiła  na  kawę  do  kuchni.  Kawa  była  już 

zresztą zimna. 

Potem  pojawiła  się  ekipa  filmowa,  dziesięć  minut  wcześniej  niż 

planowano,  radosna  jak  skowronki.  Miał  ochotę  powoli  udusić  całą 

trójkę lub czwórkę, jeśli dodać Mandy. 

Natychmiast  zapanował  nieopisany  chaos.  Technik  zaczął 

narzekać  na  brak  gniazdek  elektrycznych  dla  swojego  wspaniałego 

sprzętu, a reżyser, smutna blondynka, która przedstawiła się jako Lois 

Lamour, rozsiewając zapach tandetnych perfum, powtarzała w kółko, 

jak fascynujące będzie filmowanie w Atlantic City. 

- Zrób mi kawę - powiedział Josh, kiedy w końcu udało mu się na 

background image

chwilę przykuć uwagę Mandy. 

-  Przecież  już  dostałeś  kawę,  kochanie  -  powiedziała  słodko,  jak 

na żonę przystało. 

Uśmiechała  się  przy  tym  do  kamerzysty,  który  oglądał  ją  przez 

złożone dłonie, udające w ten sposób obiektyw. 

- Ale jest zimna, aniołku - odparował Josh przez zaciśnięte zęby, 

uśmiechając się przy tym do kamerzysty. 

Tej  kawy  w  końcu  nie  dostałem,  przypomniał  sobie  teraz,  kiedy 

patrzył  na  Mandy  po  drugiej  stronie  szerokiego  siedzenia. 

Rozmawiała właśnie z reżyserem. 

Rozmyślając,  przypomniał  sobie  stwierdzenie  Mandy,  iż  Bóg 

karze  ją  za  to,  że  chciała  zrobić  coś  złego.  Czy  to  możliwe,  żeby  on 

również  miał  być  ukarany  za  to,  co  zaplanował?  Będzie  to  musiał 

jeszcze przemyśleć. 

- Od dawna jesteś reżyserem,  Lois? - spytała Mandy. - To chyba 

wspaniałe zajęcie. 

Lois,  która  wyglądała  na  trzydzieści  pięć  lat,  choć  starała  się 

wyglądać na dwanaście, wypięła z dumą płaską pierś. 

- Jestem w WMFL już od trzech lat. Oglądałaś może „Z kuzynką 

Sussie”? 

-  To  taki  program  z  zabawnie  ubraną  kobietą?  -  spytała  Mandy, 

udając  zainteresowanie.  -  Wokół  niej  siedzą  dzieciaki  i  słuchają 

ciekawych  opowieści,  a  kuzynka  Sussie  śpiewa  piosenki,  które  sama 

napisała,  akompaniując  sobie  na  akordeonie?  -  Niech  mnie  diabli, 

pomyślała  Mandy,  najgorszy  show  w  całej  telewizji.  Posłała  Lois 

background image

promienny uśmiech. - Uwielbiam ten program. Chcesz powiedzieć, że 

reżyserujesz go w całości? 

Lois promieniała, zadowolona, że jej talent został rozpoznany. 

-  Jestem  również  jego  producentem.  O  tak,  to  moje  dziecko  od 

początku  do  końca  -  przyznała  skromnie  i  lekki  rumieniec 

zaczerwienił  jej  ziemistą  cerę.  -  Reżyseruję  też  prognozę  pogody  w 

wieczornych wiadomościach. Mam nadzieję, że mój zastępca poradzi 

sobie z tym podczas mojej nieobecności. 

A więc to Lois Lamour odpowiadała za pogodę, pomyślał Josh ze 

złością. Pochylił się trochę do przodu, by zwrócić na siebie jej uwagę. 

-  To  bardzo  dobry  program,  Lois.  -  Zarobił  tym  samym  na 

promienny uśmiech. Uśmiech ten zbladł jednak zaraz, kiedy dodał: 

-  Szkoda  tylko,  że  prezenterka  jest  beznadziejna.  Zawsze  robi 

koło siebie tyle szumu. 

- To moja siostra, Lena - odparła Lois, a jej dolna warga zaczęła 

drżeć  niebezpiecznie.  -  Sama  ją  wybrałam.  Nazwisko  Lena  Lamour 

oznacza w Allentown pogodę. 

Mandy  natychmiast  pospieszyła  jej  z  pomocą.  Położyła  rękę  na 

dłoni Josha, wbijając mu boleśnie paznokcie w skórę. 

-  Mój  Joe  już  taki  jest,  że  czasami  lubi  komuś  dokuczyć.  Teraz 

tylko  tak  głupio  palnął.  -  Spojrzała  na  Josha,  którego  oczy  były 

szeroko otwarte i niewinne, jak u chłopców z chóru kościelnego. - Tak 

ci się tylko wyrwało, prawda, Joe, kochanie? 

-  Wyrwało  mi  się?  -  spytał,  mrugając  ze  zdziwienia.  -  O  tak, 

rzeczywiście,  wyrwało  mi  się.  Oderwał  oczy  od  Mandy,  która 

background image

sztyletowała  go  wzrokiem,  i  przeniósł  swe  spojrzenie  cherubinka  na 

Lois.  -  Tylko  żartowałem,  Lois  -  powiedział  z  obowiązku.  -  Tak 

naprawdę to lubię tę dziewczynę od pogody. - Widząc, że reżyser nie 

bardzo się udobruchała, brnął dalej: - Ba, ja ją wręcz kocham. Zawsze 

miałem słabość do wielkich bioder. Powiedziałbym nawet... 

-  Joe  jest  trochę  skrępowany  tym  miodowym  miesiącem,  Lois  - 

przerwała mu Mandy, zanim zdążył dodać coś więcej. - Wiesz, jacy są 

mężczyźni, zawsze nerwowi, kiedy coś tylko trąci romantyzmem.  To 

ich  onieśmiela,  czują  od  razu,  że  ich  wizerunek  jest  zagrożony,  czy 

coś  w  tym  stylu.  Będziesz  musiała  mu  wybaczyć  -  zakończyła, 

naciskając mocniej na rękę, aż w końcu zareagował. 

- Tak, Lois. Chyba jestem trochę zdenerwowany całą tą telewizją. 

Mandy  wzięła  udział  w  konkursie  nie  uzgadniając  tego  ze  mną  i 

naprawdę  nie  wiem,  czy  mi  się  to  spodoba.  No  wiesz,  filmowanie 

miesiąca miodowego. Wszystko robi się takie publiczne. 

-  Ale  uwielbiamy  nasze  stereo,  prawda,  najdroższy?  -  wtrąciła 

szybko Mandy, widząc, że Lois krzywi się jeszcze bardziej. 

-  A  właśnie,  gdzie  stało  to  stereo?  -  spytała,  a  jej  nastrój  zmienił 

się  momentalnie.  -  Powinniśmy  je  sfilmować.  Będziemy  musieli 

zrobić to po powrocie. Chyba jednak nie pamiętam, żebym widziała je 

w pokoju. 

-  Nie,  naprawdę  nie  widziałaś?  -  Josh  odezwał  się  natychmiast, 

kiedy  tylko  zobaczył  u  Mandy  pierwsze  objawy  paniki.  Miał  teraz 

okazję,  by  odpłacić  jej  za  zimną  kawę  i  nie  zamierzał  wcale  z  tego 

zrezygnować.  -  To  dlatego,  że  jest  w  naszej  sypialni.  Tuż koło  skóry 

background image

białego niedźwiedzia. - Odwrócił się do Mandy, ciesząc się, że drży ze 

zdenerwowania.  -  Czytałaś  chyba  to,  co  napisała  na  konkurs?  Chyba 

nie muszę mówić nic więcej. 

Chuck,  technik,  który  narzekał  na  niewłaściwe  przyłącza 

elektryczne, nastawił uszu na przednim siedzeniu. 

- Tak, słyszałem o tym od Vika. Mówił, że to prawdziwa bomba. 

Powiedział nawet, że mógłby list w całości odczytać na antenie. 

-  Wcale  tak  nie  było  -  zaprotestowała  Mandy,  spoglądając  to  na 

Chucka,  to  na  męża.  Mężczyźni  tymczasem  wymienili  uśmiechy, 

jeden  ze  zrozumieniem,  drugi  z  wyraźną  satysfakcją.  Josh  stwierdził 

w końcu, że będzie się musiał postarać o kopię tego listu. 

- Tak, to był wspaniały, romantyczny list. 

Kamerzysta, o imieniu Herb, podniósł wzrok znad światłomierza, 

który właśnie sprawdzał i spytał: 

- O czym był ten list, Chuck? Uciekł mi jakoś. 

Josh  spojrzał  na  Mandy,  która  gapiła  się  na  niego  w  bezsilnym 

zawstydzeniu, i podniósł brwi. 

- Chyba mam jakąś kopię w płaszczu, Herb - powiedział usłużnie. 

- Chciałbyś zobaczyć? 

-  Będę  zawsze  zamawiać  wielki  dzbanek  gorącej  kawy,  ledwo 

tylko  otworzysz  oczy  -  Mandy  przyrzekła  pośpiesznie  półgłosem.  -  I 

nigdy więcej nie zamknę się już w łazience. 

Josh  spojrzał  na  nią,  rozważając,  czy  zadowala  go  to  drobne 

zwycięstwo. 

-  Dobra,  może  ubijemy  interes  -  powiedział  cicho,  sięgając  po 

background image

płaszcz. 

- Załatwione - Mandy nie traciła czasu. Kiedy Josh bezskutecznie 

przeszukiwał kieszenie, nie mogła powstrzymać westchnienia ulgi. 

-  Wygląda  na  to,  że  nie  mogę  znaleźć.  Przykro  mi.  -  Usiadł 

wygodniej w fotelu i objął Mandy. - Ale wierz mi na słowo, że list był 

wspaniały.  Zaraz,  zaraz  -  dodał,  zmieniając  celowo  temat  -  jesteśmy 

na  miejscu.  Lois,  mówiłaś  zdaje  się,  że  Tropicana  jest  tuż  przy 

promenadzie? 

Kiedy  reżyser  zaczęła  czytać  małą  broszurę  o  hotelu,  Mandy 

przysunęła się do Josha i wyszeptała mu prosto do ucha. 

- Rozejm? 

Josh  spojrzał  na  nią.  Dostrzegł  coś  na  kształt  zrozumienia  w  jej 

niewinnych, zielonych oczach. Zrozumienia i czegoś więcej. Jeśli nie 

myliły  go  przeczucia,  Amanda  Elisabeth  Tremaine  lubiła  go  wbrew 

sobie samej. Po raz pierwszy poczuł wyrzuty sumienia. 

To,  co  zaczęło  się  od  żartu,  szalonego  figla,  urosło  szybko  do 

szansy zemsty za stare rany. I kiedy z jednej strony był przekonany, że 

ma  pełne  prawo  zrobić  to,  co  zamierza,  z  drugiej  czuł,  że 

równocześnie skrzywdzi tę niewinną dziewczynę. 

Musiał  za  wszelką  cenę  zadbać,  by  nie  połączyło  ich  coś 

głębszego. Lepiej więc, by Mandy walczyła z nim, niż miałaby wziąć 

go za jakiegoś porządnego faceta. 

- Rozejm? - powtórzył jej cicho do ucha. - Na to nie ma szans. 

Widząc,  jak  posmutniały  jej  zielone  oczy,  Josh  nie  potrafił  jej 

wyjaśnić, że sam poczuł się tym lekko dotknięty. 

background image

Apartament  w  Tropicanie  miał  wszystko,  czego  Mandy 

oczekiwała,  a  nawet  więcej.  Był  dwupoziomowy,  część  dzienna 

połączona  była  z  sypialnią  krętymi  schodami.  Na  dole  stała  wielka 

kanapa,  a  na  górze  królewskich  rozmiarów  łóżko,  Mandy  nie 

spodziewała  się  więc  żadnych  problemów,  jeśli  tylko  Josh  będzie 

chciał dotrzymać warunków umowy. 

Jak  dotychczas  nie  było  z  tym  większych  problemów.  Mandy 

rozważała to, co się stało, oglądając równocześnie apartament. Bardzo 

się  jej  podobały  dywany  w  roślinne  wzory  i  obrazy  w  salonie. 

Rozpakowała  się  już,  zanim  Joe  w  ogóle  zdążył  wejść  na  górę  i 

obejrzeć sypialnię. 

Kiedy  jednak  w  końcu  to  zrobił,  pokój  nagle  strasznie  zmalał  i 

Mandy  zbiegła  na  dolny  poziom,  mamrocząc  coś,  że  chce  przejrzeć 

kartę hotelową. 

Poczekaj, aż zobaczy łazienkę, powiedziała sobie w duchu, stojąc 

przed ogromnym oknem z widokiem na promenadę. W wannie można 

by  się  bawić  okrętem  wojennym.  Bała  się,  żeby  nie  zrobił  jakiejś 

idiotycznej  aluzji  na  temat  wspólnej  kąpieli  pod  pretekstem 

oszczędności wody, czy czegoś takiego. 

- Nie szukaj problemów, Mandy - powiedziała głośno do siebie. - 

Z tego, że nie zgodził się na zawieszenie broni, wcale nie wynika, iż 

czekał tylko na wyjście ekipy telewizyjnej, by się na ciebie rzucić. A 

zresztą prawie przez cały czas zachowuje się tak, jakby cię nawet nie 

lubił, więc nie ma o czym mówić. 

Podeszła  do  kredensu,  by  obejrzeć  tacę  z  owocami  i  powitalną 

background image

butelkę wina, przysłane przez kierownictwo hotelu. 

-  Chyba  zjem  jabłko  -  powiedziała  po  zbadaniu  imponującej 

piramidy  owoców.  -  Może  jedno  jabłko  dziennie  zrobi  ze  mnie 

gwiazdę. 

-  O  tak,  Amando  Elisabeth,  a  może  jedno  jabłko  dziennie  zrobi 

damę  ze  mnie?  -  Rozbawiony  głos  dobiegł  ją  od  strony  schodów 

właśnie  w  chwili,  gdy  dotknęła  ręką  dużego,  czerwonego  jabłka. 

Odwróciła  się  gwałtownie  na  dźwięk  tego  głosu.  Trzymany  w  ręku 

owoc  zahaczył  jednak  o  tacę  i  misternie  ułożona  piramida  rozsypała 

się gwałtownie. 

-  Popatrz,  co  przez  ciebie  zrobiłam!  -  Jedna  z  pomarańczy 

zatrzymała  się  dopiero  pod  nogami  Josha.  - Musisz  się  w  ten  sposób 

skradać? 

- Wcale się nie skradam, tylko wchodzę normalnie do pokoju. To 

nie  moja  wina,  że  byłaś  tak  zajęta  rozmową  z  sobą,  że  mnie  nie 

raczyłaś usłyszeć. 

-  Przyznajesz  więc,  że  podsłuchiwałeś?  -  Zdecydowała,  że  w 

kontaktach  z  Joshem  najlepszą  obroną  jest  atak.  -  Głupie  pytanie. 

Oczywiście,  że  podsłuchiwałeś.  Z  jakiego  powodu  byś  się  do  mnie 

podkradał, gdybyś nie był jednym z tych dziwaków ekscytujących się 

podsłuchiwaniem cudzych rozmów? 

Josh nie mógł opanować uśmiechu, słysząc jej ostatnie słowa. 

-  Po  prostu  Mandy  miała  małą  pogawędkę  z  Mandy,  co?  Czy 

zastanawiałaś się kiedyś nad leczeniem? Mówienie do siebie pachnie 

paranoją.  -  Potrząsnął  głową  w  zadumie.  -  Nie  wiem,  Amando 

background image

Elisabeth, po prostu nie wiem. 

- Ale przynajmniej nie jestem Don Juanem i Jamesem Bondem w 

jednej  osobie  -  ucięła  Mandy.  -  Zresztą  mniejsza  o  to.  Następnym 

razem chrząknij, albo inaczej daj mi znać, kiedy będziesz podchodzić 

od tyłu. 

- A może przydałyby się fanfary i trąbki? - zasugerował. Podniósł 

pomarańczę i stanął przed Mandy. - To chyba twoje? 

Mandy  wzięła  pomarańczę  i  z  impetem  cisnęła  na  tacę.  Pech 

chciał jednak, że trafiła akurat na krawędź i duża srebrna taca fiknęła 

efektownego  kozła.  Zanim  wylądowała  na  podłodze,  uderzyła  w 

obolałą kostkę Josha. 

- Co robisz, do diabła - zaklął, przewracając się na podłogę tuż u 

jej stóp. - Chcesz mnie zabić, czy co? 

Mandy zaczęła zbierać porozrzucane owoce. 

-  No?  Chcesz  czy  nie?  -  powtórzył  Josh.  Spojrzała  na  niego, 

mrugając w zmieszaniu swymi zielonymi, szeroko otwartymi oczami. 

-  Och,  czekasz  na  odpowiedź?  Przepraszam,  ale  myślałam,  że  to 

pytanie retoryczne. 

Josh  zmrużył  oczy,  a  na  jego  twarzy  odmalował  się  wyraz 

szacunku. Zdał sobie sprawę, że chyba był dla niej zbyt szorstki przez 

cały dzień. 

-  Spokojnie,  Amando.  Chyba  za  dużo  od  ciebie  wymagam,  co? 

Ale przecież wiesz, że robię to tylko dla twojego dobra. 

Przysiadła na piętach, patrząc na niego rozbawiona. 

-  Oczywiście,  że  tak  -  powiedziała  drwiąco.  -  Dla  zasady 

background image

wprawiana  jestem  w  zakłopotanie,  obrażana  i  wykpiwana,  to  bardzo 

dobrze robi na charakter. Dziękuję, Joe, bardzo dziękuję. - Podniosła z 

podłogi ostatnie owoce i postawiła tacę na stole. 

Josh  z  trudem  wstał  na  nogi,  zanim  Mandy  udało  się  dojść  do 

schodów. 

-  Hej,  poczekaj.  Nie  rozumiesz  wcale,  o  co  mi  chodzi.  Nie 

chciałem  o  tym  mówić,  ale  muszę,  żeby  nie  wyjść  na  jakiegoś 

zarozumiałego  bałwana.  Przecież  wszystko  zaczęło  się  od  głupiego 

kawału, prawda? Niewinnego podania się za kogoś innego, by pomóc 

przedszkolu... 

-  Nieprawda  -  przerwała  mu,  wchodząc  na  schody.  -  Zaczęło  się 

od tego, że szłam do Vika Harrisona, by mu powiedzieć całą prawdę. 

Potem  zostałam  zepchnięta  do  roli  drugoplanowej,  to  jest  od  czasu, 

jak weszłam do tej cholernej windy towarowej. I jeszcze jedno. 

Josh podniósł do góry obie ręce, prosząc o ciszę. 

-  Dobrze,  już  dobrze.  To  wszystko  moja  wina.  Wykorzystałem 

twój  dylemat  do  swojego  śledztwa  w  WMFL,  tak?  Oszczędź  mi 

proszę  wyliczania  listy  moich  grzeszków,  O.K.?  I  wróć  tutaj,  bo  nie 

znoszę robić ze swojej szyi żurawia, żeby z tobą porozmawiać. 

-  Dlaczego  nie?  Ja  to  zawsze  robię,  kiedy  z  tobą  rozmawiam. 

Zmiana  ról  jest  chyba  fair.  -  Mandy  powiedziała  to  z  wyraźną 

wrogością,  zawróciła  jednak  i  stanęła  przed  nim.  -  Dobrze,  Joe  - 

zakomenderowała, jak generał do podwładnego. - Mów do mnie. 

Popatrzył prosto w te zielone, cholernie niewinne oczy. Jak mógł 

jej powiedzieć, że zaplanował być dla niej niemiły  w każdy możliwy 

background image

sposób, by ich losy nie związały się ze sobą? Jak mógł powiedzieć, że 

jej oczy, ogniste włosy i wspaniałe piegi mają na niego taki wpływ, że 

nie  ręczy  za  siebie,  jeżeli  zostaną  sami  na  noc,  a  raczej  na  następne 

cztery noce. 

- No? Czekam nadal. Mów, wyrocznio. 

Josh  na  chwilę  przymknął  oczy,  przygotowując  się  na  to,  co 

musiało być powiedziane. 

-  Nie  chcę,  żebyś  mnie  polubiła  -  powiedział  wreszcie,  kiedy 

Mandy wzdychając z rozczarowaniem właśnie się od niego odwracała. 

Dwie  rzeczy  udało  mu  się  osiągnąć  z  całą  pewnością.  Po 

pierwsze, Mandy zamarła na moment, po drugie zaś, zwrócił na siebie 

niepodzielnie  jej  całą  uwagę.  Bardzo  powoli  odwróciła  się  na  pięcie, 

by  na  niego  spojrzeć.  Wkrótce  na  jej  twarzy  pojawił  się  nieśmiały 

uśmiech. 

-  Przeceniasz  się,  Joe  -  powiedziała  w  końcu,  zastanawiając  się, 

czy  roześmiać  mu  się  w  twarz,  czy  raczej  go  spoliczkować.  -  Może 

rzeczywiście ubieram się jak nastolatka, jak to trafnie zauważyłeś, ale 

histeryczne zachowania tego wieku mam już dawno za sobą. Możesz 

mieć  bardzo  dobre  mniemanie  na  swój  temat,  że  zostawiasz  za  sobą 

złamane  serca.  Twoje  ego  rzeczywiście  do  tego  pasuje,  nie 

wspominając o garderobie. Jednak jeśli idzie o mnie, to możesz spać 

spokojnie. Takie numery, to nie ze mną, kowboju. 

Z  tymi  słowami  Mandy  podeszła  niespiesznie  do  schodów  i 

weszła na górę. Po chwili Josh usłyszał, jak zamykają się cicho drzwi 

od łazienki. Dopiero wtedy odetchnął. 

background image

- Nieźle to rozegrała - powiedział do obrazu na ścianie. - Wielkie 

nieba! - wykrzyknął po chwili, kiedy zdał sobie sprawę, że tym razem 

on  zaczął  mówić  do  siebie  głośno.  -  Teraz  złapała  mnie  na  tym 

samym. Unikając karcących go oczu, które - tak mu się przynajmniej 

wydawało  -  spoglądały  na  niego  z  obrazu,  Josh  opuścił  po  cichu 

apartament  w  poszukiwaniu  jakiegoś  miejsca,  gdzie  mógłby  zebrać 

myśli.  Niedługo  mieli  wszak  udać  się  znów  z  ekipą  telewizyjną  na 

spóźniony nieco lunch. 

Na  górze  Mandy  stała  w  progu  łazienki,  kiedy  usłyszała  głośne 

trzaśniecie  drzwi.  Podeszła  do  lustra  i  zaczęła  analizować  swoje 

odbicie, zastanawiając się, co w niej jest takiego, co sprawiło, że Josh 

pozwolił sobie na takie właśnie stwierdzenie. 

Może  ma  zbyt  rozmarzone  oczy?  A  może  to  jakieś  nienaturalne 

rumieńce  na  policzkach?  Po  dokładnym  badaniu  odrzuciła  obie 

hipotezy. 

-  A  może  wyglądam  na  zdesperowaną?  -  zasugerowała  głośno.  - 

Stara  panna,  wychowawczyni  z  przedszkola,  uwiedziona  przez 

prowadzącego  śledztwo  playboya,  ośmiesza  się,  ofiarowując  mu  swe 

spragnione miłości ciało. Nie - zdecydowała. - Taki tytuł jest za długi, 

nawet jak na prasę brukową, żeby mógł na kimś zrobić wrażenie. Poza 

tym,  czy  wydaje  mu  się,  iż  jest  jakimś  pogańskim  bożkiem  miłości, 

któremu nie oprze się żadna kobieta? Zresztą powinna mu powiedzieć, 

że to w końcu on pocałował ją wtedy w windzie, a nie odwrotnie. 

Im  dłużej  Mandy  mówiła  do  siebie,  tym  bardziej  była  wściekła. 

Na Josha, za jego nieprawdopodobną arogancję, i na siebie, że była na 

background image

tyle głupia, by lubić go bardziej niż powinna. A przecież mógłby być 

taki  miły.  Zastanowiła  się  jednak  zaraz,  czy  to  przypadkiem, aby  nie 

jego arogancja pociągała ją najbardziej? 

Nawet  ich  poprzednie  utarczki  sprawiały  jej  w  końcu 

przyjemność, uznała, napuszczając wodę do wanny. 

Kiedy  właśnie  badała  palcami  temperaturę  wody,  uderzyła  ją 

dziwna myśl. 

-  Jeżeli  nie  chce,  bym  się  zaangażowała  w  jakieś  uczucie,  to 

powinien  raczej  starać  się  o  mnie,  a  nie  ze  mną  walczyć.  Całą  tę 

sprawę rozgrywa z gruntu źle! 

Woda była dokładnie w sam raz i Mandy zanurzyła się w niej po 

szyję,  wielce  zadowolona,  bo  zdała  sobie  sprawę,  że  wie  coś,  czego 

Josh nawet nie podejrzewa. 

-  A  ja  mu  tego  na  pewno  nie  powiem  -  rzekła  uradowana.  -  Nie 

powiem  ani  jednego  słóweczka,  które  mogłoby  temu  skunksowi 

pomóc! 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

-  Nie  będziemy  was  już  potrzebować  przez  resztę  dnia  - 

powiedziała  Lois  do Mandy  i  Josha, kiedy  kelner  wręczał  wszystkim 

menu w hotelowej restauracji. - Chuck i Herb sprawdzą nagłośnienie i 

światło, a ja wybiorę się na poszukiwanie odpowiednich miejsc. 

- Widziałem tę górę sprzętu, Chuck - zwrócił się Josh do technika, 

który przecierał właśnie okulary, żeby przyjrzeć się lepiej karcie dań. - 

Nie  wierzyłem  własnym  oczom,  że  to  zmieściło  się  w  bagażniku 

naszej  limuzyny.  Co  to  była  za  aparatura,  którą  pomagałem  ci 

wyciągnąć?  Niektóre  ze  wskaźników  przypominały  mi  bardzo  mój 

domowy odtwarzacz wideo. 

-  To  przenośne  urządzenie  do  playbacku.  -  Chuck  udzielił  tej 

odpowiedzi,  szczęśliwy  jak  zawsze,  gdy  mógł  podzielić  się  swą 

fachową wiedzą z zainteresowanym amatorem. - Możemy obejrzeć to, 

co nagraliśmy. 

-  A  później  wysyłacie  materiał  do  rozgłośni,  gotowy  do  emisji? 

To  takie  proste!  -  Josh  nie  mógł  uwierzyć  własnym  uszom,  tym 

bardziej, że dostęp do gotowych taśm bardzo pasował do jego planów. 

- To wspaniale. 

- No, nie do końca - poprawiła go Lois, zadowolona, że może się 

popisać przed człowiekiem, który obraził jej ukochaną siostrę, Lenę. - 

W  ciągu  najbliższych  dni będziemy  robić  wywiady  z  każdym  z  was, 

byśmy mogli potem podłożyć wasz głos pod zmontowany materiał. Ja 

oczywiście  poprowadzę  narrację,  ale  w  niektórych  miejscach  widz 

background image

będzie miał wrażenie, że to ty lub Mandy komentujecie daną scenę. 

- Wywiady z nami? - Mandy zrozumiała przynajmniej część tych 

wyjaśnień. - Oddzielnie? - Zwróciła się przestraszona w stronę Josha. 

- Zgadzamy się na coś takiego? 

Najwyraźniej Mandy była zmartwiona, że jak zostaną rozdzieleni, 

to  nie  uda  im  się  utrzymać  jednej  wersji  wydarzeń.  Josh  zastanawiał 

się  przez  chwilę,  czy  jest  to  kolejny  dogodny  moment,  by  ustawić 

Mandy  w  pionie,  ale  widząc  błagalny  wyraz  jej  oczu,  porzucił  ten 

zamiar. 

-  Sam  nie  wiem,  Lois  -  powiedział  z  rozwagą.  -  W  końcu  to 

przecież  nasza  podróż  poślubna  i  może  byłoby  lepiej,  gdybyśmy 

występowali razem. Moglibyśmy się wtedy wzajemnie uzupełniać. 

Ku  zdziwieniu  wszystkich  okazało  się,  że  to  kamerzysta  Herb 

podjął decyzję. 

- Mnie to się podoba - stwierdził, nie odrywając oczu od menu. - 

A poza tym zaoszczędzi nam też masę czasu. 

- Masz jeszcze jakieś inne plany, Herb? - wtrąciła Mandy, zanim 

Lois mogłaby zaprotestować. - Może chcesz się poopalać? Bo ja tak. 

Chyba jestem strasznie blada jak na połowę sierpnia. 

Josh  skrzywił  się  wyraźnie.  Och,  nie,  Mandy  już  bawi  się  w 

detektywa,  choć  są  w  Atlantic City  dopiero  niepełne  trzy  godziny.  A 

w dodatku patrzyła na niego wzrokiem, który zdawał się mówić: „No, 

nie zadasz sam paru pytań, skoro już przetarłam ci drogę?” 

Może  i  lepiej  byłoby  z  tego  skorzystać,  pomyślał,  zastanawiając 

się, jakie zadać pytanie. 

background image

-  Czy  będziecie  mieli  tu  trochę  wolnego  czasu?  -  Pytanie  to 

skierował  do  Lois,  która  najwyraźniej  nie  mogła  się  doczekać  na 

swoją kolej. 

-  Niestety,  wątpię  w  to  -  stwierdziła,  zarabiając  natychmiast  na 

pogardliwe prychnięcie Chucka, który najwyraźniej uważał inaczej.  - 

Pięć  dni  to  niby  dużo  dla  ciebie,  Joe,  ale  dziś  pół  dnia  już  minęło,  a 

ostatni  poświęcony  będzie  na  przygotowania  do  powrotu  do 

Allentown.  Zostają  nam  więc  tylko  trzy  dni  i  cztery  noce  na 

filmowanie. 

- To zależy od reżysera - mruknął Chuck na boku do Josha. 

-  Wyobrażam  sobie,  iż  kamerzysta  jest  tu  piekielnie  ważny  - 

naciskała  Mandy,  kopiąc  Josha  porozumiewawczo  pod  stołem.  -  To 

znaczy,  że  wszystko  by  wzięło  w  łeb,  jeśliby  kamerzysta  nie  umiał 

ująć dokładnie tego, co wskaże reżyser. 

Herb  spojrzał  na  Mandy,  a  jego  twarz  pozbawiona  była  zupełnie 

wyrazu. 

- Taak - powiedział krótko i rozejrzał się  za kelnerem. - Hej, jak 

się tu zamawia drinka? 

Niech  cię  Bóg  błogosławi,  pomyślał  Josh,  słysząc  kamerzystę. 

Cała zabawa skończyłaby się szybciej, niż się rozpoczęła, gdyby Herb 

był abstynentem. 

-  Nie  powinnaś  dręczyć  pytaniami  spragnionego,  nie  dając  mu 

szans  na  zwilżenie  gardła,  kochanie  -  zwrócił  się  do  Mandy,  która 

najwyraźniej zlekceważyła poprzednie ostrzeżenie. 

-  A  na  razie  będziemy  jeść,  pić  i  bawić  się  -  wtrąciła  Lois 

background image

radośnie, kiedy sama zdecydowała się już na stek. - Mamy przed sobą 

pięć  wspaniałych  dni  na  cudzy  rachunek,  więc  powinniśmy  z  tego 

skorzystać. 

Ojciec  byłby  purpurowy  z  wściekłości,  gdyby  wiedział,  jak  jego 

lojalni  pracownicy  traktują  firmowe  pieniądze.  Zamówienia  całej 

trójki były więcej niż nieskromne. 

- A ty co weźmiesz, Mandy - spytał, widząc, jak się zmarszczyła, 

kiedy spojrzała na ceny. - Trzeba skorzystać z okazji, jak mówi Lois. 

Wybierzesz sama, czy ja mam dla ciebie coś zamówić? 

Nie  mając  szczególnej  ochoty  na  gulasz  wołowy,  który  był 

najtańszą  pozycją,  jaka  znajdowała  się  w  karcie,  zgodziła  się  na  ten 

drugi wariant, mając nadzieję, że Josh wybierze coś pysznego. 

 

- Jak mogłeś mi to zrobić! 

Ledwo  drzwi  zamknęły  się  za  ekipą  telewizyjną,  Mandy 

przystąpiła do szturmu. 

-  Co  znowu  zrobić?  -  spytał  Josh  niewinnie,  podchodząc  do 

stojącego w rogu telewizora. 

-  Co  zrobić?  Jeszcze  się  pytasz?  -  Była  wyraźnie  wściekła.  - 

Zamówić dla mnie dobrze wypieczony stek. Był jak podeszwa z buta. 

-  Wcale  taki  nie  był  -  zaprzeczył,  zmieniając  programy  w 

poszukiwaniu  sportu.  -  Jadłem  to  samo  co  ty  i  wiem,  że  było 

wyśmienite.  Po  prostu  nie  jesteś  przyzwyczajona do  cywilizowanego 

jedzenia, to wszystko. 

-  A  ja  musiałam  to  wszystko  zjeść,  prawda?  Albo  Lois  i  reszta 

background image

dowiedziałaby się od razu, że mój kochany mąż nie ma pojęcia, jakie 

steki  lubię.  -  Mandy  zrobiła  dwa  kroki  do  przodu  i  rzuciła  się  na 

kanapę. - Ale już wiem, o co ci chodziło! 

Josh spojrzał na nią pytająco. 

- No, o co? Naprawdę wiesz? 

- No jasne, cwaniaczku, wiem. 

Mandy w swojej wściekłości była wspaniała. Jej oczy zdawały się 

miotać szmaragdowe błyski, a piegowata twarz była pełna wyrazu. 

-  W  porządku.  Wal  więc  ze  swoją  teorią,  żeby  mi  wykazać,  jaka 

jesteś sprytna. 

-  Nie!  -  Miała  ochotę podąsać  się  trochę, podenerwować  go.  Ale 

kiedy się uśmiechnął, coś w niej w środku pękło. - Dobrze, powiem ci. 

Chciałeś mnie ukarać za to, że starałam się wyciągnąć coś z Herba. To 

przecież  o  nim  miałeś  się  tu  czegoś  dowiedzieć.  O  co  więc  chodzi? 

Nie  przypuszczałeś,  że  potrafię  go  podpytać,  nie  zdradzając  się 

niczym przy okazji? 

-  Czujesz  się  trochę  obrażona,  co,  Amando  Elisabeth?  - 

podsumował  Josh.  -  Biedne  dziecko.  Jak  mogę  ci  to  wynagrodzić?  - 

Potarł  czoło,  jakby  głęboko  się  zamyślił.  -  Już  wiem!  -  oświadczył 

radośnie.  -  Zejdę  na  dół  do  sklepów  hotelowych  i  kupię  ci  trencz. 

Podoba  ci  się taki pomysł?  -  Przez  chwilę  zastanawiał  się  nad  tym.  - 

Nie  -  stwierdził  w  końcu,  widząc,  jak  Mandy  zabija  go  wzrokiem.  - 

Nie wyglądałabyś dobrze z tymi wypchanymi ramionami i pagonami. 

Miałabyś wtedy wybrzuszenia zupełnie nie tam, gdzie trzeba. A mnie 

się podobają twoje wypukłości tam, gdzie są. 

background image

Mandy zerwała się na równe nogi i zaczęła gwałtowną wędrówkę 

po pokoju, wymachując przy tym dziko rękoma. 

-  No  dalej,  żartuj  sobie  ze  mnie.  Cha,  cha,  bardzo  śmieszne. 

Powinieneś  występować  w  kabarecie,  Joe,  czy  jak  ci  tam  na  imię, 

wiesz o tym? 

Josh podszedł do niej i chwycił ją mocno za ręce, przerywając w 

ten sposób gwałtownie jej tyradę. 

-  Znowu  popadasz  w  histerię,  tak  jak  wtedy  w  windzie  - 

powiedział jej, kiedy próbowała się wyswobodzić. 

-  No  to  co?  Co  zamierzasz  z  tym  zrobić,  wielki  człowieku?  Nie 

masz pod ręką nic nowego do zaproponowania. 

Czuł,  że  ruch  jej  ciała  obraca  wniwecz  wszystkie  jego  dobre 

intencje. 

- Ach tak? Naprawdę tak myślisz? - burknął i nie dał jej czasu na 

odpowiedź.  Schylił  się,  objął  ją  i  bez  żadnego  wysiłku  podniósł  do 

góry.  Trzy  szybkie  kroki  w  kierunku  kanapy  i  po  chwili  oboje 

wylądowali  na  jej  miękkich  poduszkach.  Kiedy  się  przewracali, 

Mandy  objęła  go  kurczowo  rękami  za  szyję.  -  Może  to  posłuży  za 

nowatorskie myślenie? - zapytał, zanim przykrył jej usta własnymi. 

Wszystkie  jego  wcześniejsze  postanowienia,  wszystkie  plany 

legły  natychmiast  w  gruzach,  kiedy  tylko  poczuł  po  raz  pierwszy 

prawdziwy  smak  jej  warg.  Mandy  była  jedną  wielką  słodyczą  i 

jednym  wielkim  ogniem  zarazem,  była  jak  mocny  drink,  odurzająca, 

nie pozwalająca się od siebie oderwać. W miarę jak jej ciało wiło się 

pod  nim,  najpierw  protestując,  potem  w  szaleńczej  pasji,  poczuł,  że 

background image

jego skóra, pomimo ubrania, jest rozpalona jak węgiel. Chciał więcej, 

jeszcze więcej. Chciał wszystko, wszystko co chciała mu dać. 

Ona  zaś  dawała,  dawała  i  brała  w  zapamiętaniu,  na  jakie 

pozwalały jej rude włosy i ognista natura. Robiła to bez opamiętania. 

Kiedy  poczuła  jego  ciasno  przylegające  ciało,  straciła  poczucie 

rzeczywistości.  Jej  plany  i  postanowienia,  wszystko  to  prysło  jak 

bańka mydlana, gdy tylko znalazła się w jego objęciach. 

-  Wyprowadzasz  mnie  z  równowagi,  panienko  -  przyznał  Josh, 

kiedy w końcu się opamiętali. 

Mandy  spojrzała  mu  w  oczy.  Były  tak  blisko,  że  wyraźnie 

widziała swe odbicie. Co się właściwie stało? Czy ta wyglądająca na 

zdeprawowaną  dama  to  naprawdę  ona?  Nie,  to  chyba  niemożliwe. 

Musi szybko znów odzyskać kontrolę nad całą sytuacją. 

-  Ja  wyprowadzam  cię  z  równowagi?  -  zażartowała,  odwracając 

głowę. - Pochlebiało by mi to, gdybym nie wiedziała, że to tylko taka 

krótka przygoda. 

Irytujący uśmieszek powoli pojawił się na twarzy Josha, kiedy w 

końcu  oderwał  się  od  Mandy  i  usiadł  na  drugim  końcu  kwiecistego 

dywanu. 

-  Szybko  się  opanowujesz,  kochanie  -  powiedział  z  podziwem. 

Nie  sposób  było  nie  zauważyć  drżenia  rąk,  kiedy  przygładzał  swe 

ciemne włosy. - Niestety, nie mogę tego samego powiedzieć o sobie. 

Mam nadzieję, że wybaczysz mi, jeśli zostawię cię na chwilę samą. 

-  Dokąd  się  wybierasz?  -  spytała  Mandy  z  niecierpliwością, 

widząc,  jak  Josh  zbiera  się  do  wyjścia.  Spłonęła  rumieńcem  wstydu, 

background image

dostrzegając, że dziwnym trafem koszula wysunęła mu się ze spodni, 

a nie mogła się oprzeć wrażeniu, iż sama miała z tym coś wspólnego. 

- Muszę wziąć prysznic. Zimny prysznic. 

Patrzyła,  aż  jego  nogi  zniknęły  na  szczycie  schodów,  potem 

usiadła i z poczuciem winy zaczęła wygładzać bluzkę i spódnicę. 

-  Dobra  lekcja  -  mruknęła  głośno.  Jej  wzrok  zatrzymał  się  na 

butelce  powitalnego  wina,  które  nadal  chłodziło  się  w  wiaderku  z 

lodem. Nie piła często, ale zdecydowała, że teraz jest taki sam dobry 

czas jak każdy inny na leczniczą dawkę alkoholu. 

 

Mandy  stała  cicho  przed  wielkim  oknem,  oczarowana  widokiem 

słońca wschodzącego nad Atlantykiem. Chciała być teraz na zewnątrz, 

na  piaszczystej  plaży,  a  może  nawet  na  koniu  galopującym  po 

wybrzeżu. To już było tak dawno. 

Przymknęła  oczy  i  wyobraziła  sobie  zapach  piasku  i  morza, 

poczuła  nawet  na  policzkach  wiatr,  baraszkujący  w  jej  włosach. 

Minęło  przecież  już  dobrze  ponad  trzy  lata  od  czasu,  kiedy 

galopowała  po  plaży  na  swojej  klaczy  o  imieniu  Emma.  Wierzyła 

wtedy niezachwianie, że ma szczęście żyć w najlepszym z możliwych 

światów. 

Pojedyncza łza wypłynęła spod jej ciemnych rzęs i powoli zaczęła 

spływać  po  policzku.  Wzdrygnęła  się,  kiedy  poczuła,  że  męska  ręka 

wytarła ją delikatnie. 

-  Melancholia  o  wschodzie  słońca?  -  Josh  zadał  to  pytanie 

szeptem, który wywołał przyjemny dreszczyk na jej plecach. 

background image

Mandy  cofnęła  się  gwałtownie,  przestraszona,  że  jeśli  nie 

zapanuje  nad  swym  nastrojem,  to  zaraz  rzuci  mu  się  w  ramiona, 

szlochając jak dziecko. 

-  Raczej  wschód  słońca  w  oczach  -  poprawiła,  pociągając 

delikatnie  nosem,  zanim  opuściła  draperie  i  pokój  pogrążył  się 

ponownie w półmroku. 

-  Zgodnie  z  umową  zamówiłam  już  u  obsługi  hotelowej  kawę, 

mój panie. Pełny dzbanek. Zaraz tu będzie, może więc teraz weźmiesz 

szybki prysznic. 

Josh  czuł,  że  Mandy  chce  się  go  pozbyć,  ale  zdecydował  się  nie 

naciskać, przynajmniej nie w tej chwili. 

- To wspaniale, żono. Wiesz, chyba bym się szybko przyzwyczaił 

do  takiej  obsługi.  -  Dał  jej  krótki,  mężowski  pocałunek  w  policzek  i 

skierował  się  w  stronę  schodów.  -  Ale  kanapę  trzeba  będzie  stąd 

zabrać. 

-  Pod  warunkiem,  że  razem  z  tobą.  -  Mandy  spojrzała  teraz  na 

Josha  po  raz  pierwszy  i  zauważyła,  że  jeszcze  jest  w  piżamie  i 

płaszczu  kąpielowym.  -  Wyglądasz  w  tym  jak  facet  z  reklamy  w 

magazynie „Life”. 

- Widzę, że sporo wiesz, ty moje uosobienie niewinności - odparł, 

unosząc odrobinę brwi. - Myślałem, iż bardziej nadaję się do reklamy 

w „Playboyu”. 

Mandy  udała,  że  się  przez  chwilę  nad  tym  zastanawia  i 

potrząsnęła głową. 

-  O  nie,  w  „Playboyu”  musiałbyś  występować  w  towarzystwie 

background image

dwóch skąpo odzianych blondynek. 

- Bardzo bym chciał wiedzieć, skąd ty to wiesz? 

Udając lekko obrażoną, Mandy odpowiedziała stanowczo: 

-  Nie  spędzam  całego  czasu  na  czytaniu  o  królewnie  Śnieżce  w 

przedszkolu. Wiem co nieco również o prawdziwym świecie. 

Josh  spojrzał  najpierw  na  jej  pozbawioną  makijażu  twarz,  potem 

białą bawełnianą bluzkę, drelichową spódnicę i płaskie sandały. 

-  O  tak,  jasne,  że  wiesz.  Ale  tylko  trochę.  I  wiesz  co?  To  mi  się 

właśnie w tobie najbardziej podoba. 

Mandy  odwróciła  się  z  powrotem  do  okna.  Przymknęła  oczy, 

udając,  że  rozkoszuje  się  wschodem  słońca,  ale  tak  naprawdę  to 

zabolały  ją  bardzo  ostatnie  słowa  Josha.  Gdyby  tylko  wiedział  to 

wszystko  co  ona,  pomyślała  fatalistycznie,  to  uciekłby  od  niej 

natychmiast.  Podobnie  jak  ona  uciekała  bez  opamiętania  przez 

ostatnie trzy lata. 

Spojrzała  dokoła  nie  widzącym  wzrokiem,  celowo  koncentrując 

się  na  wydarzeniach  ostatniego  wieczora,  by  zatrzymać  bieg 

poprzednich  myśli.  Po  wspólnym,  późnym  obiedzie  z  ekipą 

telewizyjną w restauracji „Regent Court” Mandy wykręciła się bólem 

głowy  i  mogli  razem  z  Joshem  odrzucić  propozycję  Lois,  by 

odwiedzić jeden z miejscowych kabaretów. 

Nawet  teraz,  w  świetle  dnia,  Mandy  wzdrygnęła  się  na 

wspomnienie porozumiewawczych spojrzeń wymienianych pomiędzy 

Lois a Chuckiem, kiedy Josh odprowadzał ją do windy. 

Trudno  by  im  było  uwierzyć  w  to,  że  dziesięć  minut  później 

background image

Mandy  leżała  już  w  łóżku  zupełnie  sama,  a  Josh,  popijając  piwo, 

oglądał, jak Lakersi z Los Angeles starli na proch chicagowskie Byki. 

Mandy była trochę  zaskoczona. Zaskoczona i, chcąc być ze sobą 

szczera,  odrobinkę  rozczarowana.  Po  szalonych  chwilach  na  kanapie 

czekała na wieczór z mieszaniną niepokoju i nadziei. 

Jednak Josh miał rację, starając się nie angażować. Kiedy podróż 

poślubna  i  jego  dochodzenie  się  skończą,  będzie  mógł  odejść  z 

czystym sercem i bez wyrzutów sumienia. 

W  końcu  jednak  powiedział  jej  przecież,  że  jest  nią 

zafascynowany, nawet gdyby to miała być tylko fizyczna fascynacja. 

Zresztą  cóż  by  to  mogło  być  innego,  myślała  smutno,  biorąc  pod 

uwagę fakt, że nie ukrywał swojej opinii o niej. Ludzie nie zakochują 

się  w  melodramatycznych  histeryczkach,  czy  jak  ją  tam  jeszcze 

określał. 

Wyraźne  pukanie  do  drzwi  przerwało  ciąg  myśli  Mandy. 

Niechętnie poszła otworzyć. 

- Dzień dobry! - zawołał radośnie kelner, wnosząc ciężką srebrną 

tacę, którą z teatralnym gestem ustawił na stoliku. - Piękny dzień dziś 

mamy, prawda? 

Mandy  spojrzała  na  niskiego  kelnera,  który  był  niemal  w  jej 

wieku. Uśmiechał się szeroko, miał śnieżnobiałe zęby i wyglądało na 

to, że nie ma żadnych zmartwień. Poczuła, iż to trochę nie fair, skoro 

ona była w tak opłakanej sytuacji. 

Uśmiech kelnera zbladł, ale tylko na chwilę. 

-  To  wy  jesteście  tymi  nowożeńcami,  co  wygrali  konkurs?  - 

background image

Strzelił palcami, przypominając sobie ten fakt. - Widziałem wczoraj z 

wami  ekipę  telewizyjną.  Ale  fart.  Ja  też  jestem  aktorem,  mimo  że 

chodzę  teraz  w  takim  uniformie.  Sam  zrobiłbym  coś  głupiego  z 

Sylwią, moją dziewczyną, gdybym  wiedział, że tak łatwo dostanę się 

do  telewizji.  A  tak  przy  okazji,  mam  na  imię  Rollie.  Rollie  Estrada. 

Nazwisko zresztą będę musiał zmienić, bo jest zbyt trudne dla mas. 

Jego  entuzjazm  okazał  się  zaraźliwy  i  Mandy  stwierdziła  ze 

zdumieniem, że też się uśmiecha. 

-  To  jest  to  -  ciągnął  Rollie.  -  To  może  być  przełom  w  twoim 

życiu,  jeśli  to  dobrze  rozegrasz.  Z  tą  czerwoną  czupryną  i  takimi 

nogami na pewno będziesz gwiazdą. Umiesz zrobić padaczkę? 

-  Padaczkę?  -  Mandy  była  wyraźnie  stropiona.  -  Nie  jestem 

pewna. A co to takiego? 

Rollie podniósł palec, jakby chciał powiedzieć: „Jedną sekundkę, 

zaraz wracam”. Przeszedł szybko przez pokój i wbiegł kilka stopni na 

górę.  Poprawił  marynarkę,  a  jego  twarz  przybrała  wyraz  wielkiej 

powagi.  Zaczął  wolno  schodzić  z  podniesioną  głową,  dopiero  na 

trzecim  stopniu  wyraźnie  się  potknął,  fiknął  niebezpiecznego  kozła  i 

wylądował u stóp Mandy. 

-  Nic  ci  się  nie  stało,  Rollie?  -  Mandy  była  wyraźnie 

przestraszona, ale zanim zdołała mu pomóc się pozbierać, ten stał już 

przy niej. 

- Oczywiście, że nie. To właśnie padaczka. - Rollie promieniał. - 

Dobre, co? Powinnaś zobaczyć, jak to robię, kiedy jestem rozgrzany. 

Nagle  Mandy  usłyszała  odgłos  zbiegających  po  schodach  stóp,  a 

background image

po  chwili  pojawił  się  Josh,  owinięty  tylko  ręcznikiem  kąpielowym,  z 

twarzą całą wysmarowaną kremem do golenia. 

- Mandy!  - krzyczał z daleka. - Słyszałem, że upadłaś. Nic ci się 

nie stało? 

Mandy  otworzyła  już  usta,  by  mu  odpowiedzieć,  gdy  nagle  Josh 

na  ostatnich  stopniach  też  stracił  równowagę  i  powtórzył 

nieświadomie to samo, co przed chwilą zrobił Rollie. Krem do golenia 

miał już teraz rozmazany po całej twarzy i na ramionach, a na całym 

ciele  widać  było  jeszcze  błyszczące  kropelki  wody  po  nie 

dokończonym prysznicu. 

- Och, Joe! - Mandy uklękła przy nim, kładąc ręce na jego nagim 

torsie. Modliła się, żeby tylko sobie nic nie złamał. - Na pewno nic ci 

się nie stało? 

-  Mniejsza  o  mnie, do  Ucha.  Miałem  mokre  nogi  i  poślizgnąłem 

się. - Ujął jej rękę i zaczął się jej przyglądać. - Ważne tylko, czy tobie 

się nic nie stało? 

Był  przy  tym  tak  poważny  i  tak  zatroskany,  że  Mandy  poczuła 

delikatne  ukłucie  w  sercu.  Pech  jednak  prześladował  ją  od  rana:  z 

rozmazanym  wszędzie  kremem,  niezbyt  starannie  założonym 

ręcznikiem  i  przerażeniem  w  oczach  Josh  stanowił  najśmieszniejszy 

widok, jaki zdarzyło się jej oglądać od lat. 

Nie  mogła  na  to  nic  poradzić.  Choć  wiedziała,  że  ściąga  w  ten 

sposób  na  siebie  burzę,  przysiadła  na  piętach  i  zaczęła  się  śmiać. 

Gorzej, dotknęła ręką twarzy, robiąc sobie nieświadomie białe placki z 

kremu  do  golenia,  a  drugą  ręką  chciała  mu  pokazać  bez  słów,  co  w 

background image

tym było takiego zabawnego. 

Josh zmarszczył brwi, starając się zrozumieć, o co jej chodzi. 

-  Co  w  tym  takiego  zabawnego?  -  spytał,  co  tylko  wywołało  u 

Mandy  nowy,  niepohamowany  atak  śmiechu.  -  Do  licha,  Mandy,  z 

czego się właściwie śmiejesz? 

- Myślałeś,  że to... a potem sam... - Mandy bezskutecznie starała 

się  coś  powiedzieć.  -  To  nie  ja...  to  on.  -  Wybąkała  wreszcie  w 

przerwach pomiędzy kolejnymi spazmami śmiechu. 

-  Co  za  on?  Kto  taki?  -  Josh  rozejrzał  się  i  nagle  zdał  sobie 

sprawę, że nie są w pokoju sami. Rollie, który bezskutecznie starał się 

wtopić  w  podłogę,  przywitał  się  teraz  i  uśmiechnął  szeroko.  -  Kim 

jesteś, u diabła? - wybuchnął Josh. 

Mandy czuła, że musi interweniować, zanim Josh urwie biednemu 

Rollie'emu  głowę.  Wzięła  więc  swego  domniemanego  męża  pod 

ramię: 

- To Rollie Estrada, chociaż ma zamiar zmienić swoje nazwisko, 

żeby go nie mylili z kim innym. Musisz przyznać, że jego białe zęby 

mogą wprawić ludzi w zakłopotanie. 

Josh zamknął oczy i policzył do dziesięciu. Chyba miał rację: Bóg 

naprawdę postanowił go ukarać. 

-  Poza  tym  Rollie  chce  zostać  aktorem.  -  Mandy  wytarła  ręką 

twarz  z  kremu.  -  I  powiedział  mi,  że  mogę  zostać  gwiazdą,  wiesz, 

dzięki  włosom  i  nogom,  a  potem  pokazał  mi  padaczkę.  Ten  hałas, 

który  słyszałeś,  to  właśnie  była  padaczka  Rollie'ego.  -  Na  chwilę 

przestała mówić, by spojrzeć na Josha. - Zrobiłeś to dokładnie tak, jak 

background image

on.  A  może  powinieneś  też  wybrać  karierę  filmową?  -  spytała  ze 

śmiechem, świadoma, że porusza się po bardzo cienkim lodzie. 

Josh  zaczął  obiema  rękami  wycierać  krem.  Odwrócił  się  do  niej 

na moment, rozważając, czy nie rozsmarować jej tego wszystkiego na 

twarzy. 

- Mandy, myślę, że jednak skończę się teraz golić, jeśli nie masz 

nic  przeciwko  temu.  -  Zwrócił  się  do  kelnera  i  wyciągnął  w  jego 

kierunku  lepką  od kremu  rękę.  -  Rollie,  miło  było  cię  poznać.  Życzę 

powodzenia w karierze. 

Rollie  spojrzał  na  wyciągniętą  rękę  i  wiedział,  że  przyjdzie  teraz 

za  wszystko  zapłacić.  Przez  niego  mogę  przecież  wylecieć  z  pracy, 

pomyślał.  Jeśli  teraz  chce  załatwić  całą  sprawę,  to  trzeba  z  tego 

szybko skorzystać. 

Rollie  ujął  mocno  dłoń  Josha  w  swoją,  czując,  jak  zimny  krem 

przecieka mu między palcami. 

- Cała przyjemność po mojej stronie - powiedział. 

Josh popatrzył na Rollie'ego, teraz też już upapranego kremem. 

-  No,  może  niecała,  Rollie  -  powiedział,  czując,  że  poprawia  mu 

się nastrój. - Oj, niecała. Wpadnij później, przedstawię cię reżyserowi, 

może znajdzie dla ciebie jakieś zajęcie w filmie, O.K.? 

Rollie otworzył usta ze zdumienia. 

-  Pan  chyba  żartuje.  -  Nie  mógł  uwierzyć  swojemu  szczęściu.  - 

Nie, nie żartuje pan. Na pewno nic się panu nie stało? - W pokłonach 

podszedł  do  drzwi,  odmawiając  napiwku,  który  przygotowała  mu  w 

międzyczasie Mandy. - Przyjdę później. I naprawdę bardzo dziękuję. 

background image

Kiedy tylko drzwi zamknęły się za kelnerem, Mandy spojrzała na 

Josha, który tymczasem zaczął już wchodzić po schodach. 

- Hej, mężu - zawołała za nim. 

Spojrzał  na  nią,  zastanawiając  się,  czy  będzie  się  starała  zarobić 

jeszcze parę punktów dla siebie na jego opłakanym wyglądzie. 

- Tak? - Chciał już mieć to wszystko za sobą. 

Mandy przechyliła lekko głowę, a jej szmaragdowe oczy łagodnie 

błyszczały, kiedy na niego spojrzała. 

-  Wiesz,  że  jesteś  w  porządku?  Pod  twymi  szykownymi 

ubrankami bije serce ze szczerego złota. 

Josh odetchnął z ulgą. Słowa Mandy sprawiły, iż spojrzał inaczej 

na  cały  incydent.  Może  warto  było  się  poświęcić,  by  zasłużyć  na  jej 

pochwałę. 

- Też jesteś O.K., Amando Elisabeth - powiedział miękko. Jednak 

kiedy zobaczył, że jej oczy robią się trochę mgliste, dodał zaraz: - Ale 

lepiej nie bierz zbyt serio pomysłów Rollie'ego. I postaraj się, by kawa 

nie wystygła, dobrze? Zejdę za chwilę na dół. 

Mandy  owinęła  dzbanek  z  kawą  w  białą,  lnianą  ściereczkę  i 

przemierzyła  pokój,  by  ponownie  wyjrzeć  przez  okno.  Tym  razem 

zobaczyła  oczami  wyobraźni  dwa  konie  i  dwóch  jeźdźców, 

galopujących  obok  siebie  po  plaży.  Wizja  ta  sprawiła,  że  zaraz 

poczuła się lepiej. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Późnym  popołudniem  Mandy  nie  miała  już  żadnych  złudzeń  co 

do  cudowności  świata  filmu  i  to  nie  tylko  dlatego,  że  nigdy  nie 

pragnęła zostać aktorką, od czasów kiedy wystąpiła w roli kapusty w 

szkolnym przedstawieniu. 

Filmowanie,  co  odkryła  z  pewnym  rozczarowaniem,  składało  się 

głównie  z  czekania  i  przyglądania  się,  a  nie  występowania  przed 

kamerą.  Z  jednego  powodu:  Herb  i  Chuck  spędzili  prawie  dwie 

godziny na zakrywaniu ich wielkiego okna arkuszami białego papieru. 

Wyjaśnili, że chociaż chcieli mieć zasłony rozsunięte do zdjęć, to 

światło  słoneczne  i  sztuczne  mają  dwa  różne  cienie,  jedno  zielony, 

drugie niebieski. Dlatego trzeba było przesłonić światło zewnętrzne. 

Kiedy  już  problem  światła  został  ku  zadowoleniu  Chucka 

rozwiązany,  Lois  wpadła na pomysł,  by  przesunąć  kanapę  pod  okno. 

Obawiała  się,  że  obecność  obrazów  na  ścianach  sprawi,  iż  scena 

będzie przeładowana. To spowodowało, że trzeba było znów  zmienić 

oświetlenie, co zajęło kolejną godzinę. Mandy zdecydowała się więc, 

dla zabicia czasu, wziąć kąpiel. 

Miała  wielką  ochotę  wybrać  się  na  spacer  promenadą.  Chciała 

pójść  na  plażę  i  obserwować,  jak  małe  dzieci  bawią  się  w  piasku. 

Miała też ochotę pobawić się z nimi, czuć chłód piasku pod stopami, 

zbudować zamek, a potem patrzeć, jak rozmywa go fala. 

Najbardziej  zaś  pragnęła,  żeby  Josh  zobaczył  ją  w  jej  nowym, 

jednoczęściowym 

stroju 

kąpielowym 

kolorze 

background image

szmaragdowozielonym.  Marion  mówiła,  że  wygląda  w  tym,  jakby 

miała  nogi  pod  samą  szyję.  Marzyła,  aby  klęknąć  nad  nim,  kiedy  by 

leżał na kocu na rozgrzanej słońcem plaży, i wcierać powoli olejek do 

opalania w jego muskularne ramiona. Bardzo tego pragnęła, naprawdę 

bardzo, każdą najmniejszą komórką swego ciała. 

To  z  całą  pewnością  dużo  lepsze  niż  spędzanie  czasu  w  wannie, 

pomyślała,  obserwując  Josha  zatopionego  w  rozmowie  z  Herbem. 

Może nawet lepsze niż zimny prysznic. 

-  Idę  na  chwilę  na  górę  -  poinformowała  Lois,  która  właśnie 

rozmyślała nad kolejnym przeniesieniem kanapy w róg pokoju, tak by 

zmieściła się jeszcze lampa i stolik. Uważała, że w ten sposób będzie 

mniej scenicznie, a bardziej po domowemu. 

- Dobry pomysł, Mandy - zgodziła się Lois, nie odwracając nawet 

głowy.  -  I  tak  będziesz  musiała  zrobić  sobie  mocniejszy  makijaż. 

Cieszę się, że sama to zauważyłaś. 

- Masz na myśli więcej szminki? - spytała, pamiętając, że z uwagi 

na  dzisiejsze  filmowanie  nałożyła  na  siebie  więcej  makijażu  niż 

kiedykolwiek. 

Lois zaśmiała się. 

-  Więcej  wszystkiego,  kochanie,  chyba  że  chcesz  wyglądać 

później  jak  duch.  I  zrób  coś  ze  swoimi  włosami,  bo  takie  jak  teraz 

wyjdą  na  zdjęciu  zbyt  płasko.  A  może  byśmy  je  podtapirowali,  co  o 

tym myślisz, Joe? 

Josh uznał, że skromny wygląd jest raczej zaletą Mandy. Ponadto 

nie  służyło  to  wcale  jego  planom,  aby  Lois  zmieniła  ją  do  tego 

background image

stopnia, że nie poznałby jej nawet własny dziadek. 

- Myślę, że moja żona i tak wygląda wspaniale, Lois - powiedział 

powoli. 

- Chcesz powiedzieć, że tak jak ty, najdroższy, kiedy dzisiaj rano 

spadłeś  ze  schodów.  Aha,  Lois,  czy  mówiłam  ci  już,  jaką  Joe  zrobił 

rano padaczkę? Cały był w kremie do golenia i... 

-  Dobrze,  już  dobrze,  poddaję  się  -  przerwał  Josh  pospiesznie, 

starając się uniknąć triumfalnego wzroku Mandy. - Jak sądzisz, Herb, 

czy moja żona potrzebuje więcej makijażu? - Uznał teraz, że spytanie 

kamerzysty  o  zdanie  będzie  najbezpieczniejszym  wyjściem  z  tej 

sytuacji. 

Jeśli  szło  o  niego  samego,  to  Mandy  wyglądała  apetycznie  jak 

zwykle.  Nigdy  nie  lubił  specjalnie  wymalowanych  kobiet.  A 

szczególnie  zbyt  perfekcyjnie,  bo  bał  się,  że  im  zepsuje  makijaż  w 

jakiejś intymnej sytuacji. 

- Herb! - zawołał, widząc, że ten ignoruje go zupełnie i majstruje 

coś przy kamerze. 

Herb w końcu niechętnie wstał, podniósł do oczu kamerę, mierząc 

z  niej  do  Mandy  jak  myśliwy  do  nie  spodziewającej  się  niczego 

ofiary. 

-  Wygląda  jak  flądra  wyrzucona  na  piasek  -  powiedział  bez 

ogródek.  Wyłączył  kamerę  i  schował  ją  z  powrotem  do  walizeczki, 

zanim usiadł obok Josha. 

-  Dzięki,  Herb  -  mruknął  Josh.  -  Bardzo  nam  pomogłeś. 

Przypomnij mi, żebym poprosił cię o opinię, jak ja będę w podobnym 

background image

kłopocie. 

-  Nakładaj  makijaż  tak  długo,  aż  będzie  ci  się  wydawało,  że 

wyglądasz jak dziwka. - Chuck najwyraźniej chciał dodać jej otuchy, 

kiedy  zauważył,  iż  młoda  dziewczyna  jest  bliska  płaczu.  -  Kiedy 

dojdziesz  do  wniosku,  że  wyglądasz,  jakbyś  miała  się  udać  pod 

latarnię,  to  będzie  akurat  tyle,  ile  trzeba,  by  występować  przed 

kamerą. 

-  A  co  z  nim?  -  Mandy  zaprotestowała,  słysząc  jak  Josh  zaśmiał 

się cicho. - Mężczyźni nie muszą robić makijażu? Dlaczego  wszyscy 

uwzięli się na mnie? 

Lois spojrzała taksująco na Josha i potrząsnęła głową. 

-  On  ma  taką  urodę,  że  jedyne,  co  trzeba  będzie  zrobić,  to 

przypudrować trochę twarz, ręce i szyję. Przykro mi Mandy, ale blada 

cera, jak twoja, wymaga najwięcej starania. 

Widząc  triumfalny  uśmiech  Josha,  Mandy  zaprzestała  dalszej 

walki  i  poszła  wziąć  kąpiel.  Ostatecznie  dokończenie  makijażu  i  tak 

wzięła  na  siebie  Lois,  ponieważ  uważała,  że  jej  policzki  nie  są 

wystarczająco  różowe.  Samo  filmowanie  było  już  bajecznie  proste. 

Składały się na to głównie różne ujęcia pokoju, Josh i Mandy siedzieli 

przy  tym  na  kanapie,  trzymali  się  za  ręce  i  uśmiechali  jak  wiejskie 

przygłupy. 

-  To  wszystko?  -  syknęła  Mandy  z  niedowierzaniem,  kiedy 

rozgrzane światła zostały w końcu wyłączone. - Tyle przygotowań dla 

marnych pięciu minut filmu? Dochodzi szósta wieczorem, prawie czas 

na  obiad,  a  to  jest  wszystko,  co  zrobiliśmy  przez  cały  dzień?  Nie  do 

background image

wiary. 

-  Spokojnie,  kochanie,  nie  denerwuj  się  -  uspokajał  ją  Josh, 

równie  wściekły  jak  ona,  że  stracili  na  próżno  tyle  czasu.  Wiedział 

jednak,  iż  tego  nie  uniknie  i  lepiej  dla  wszystkich  będzie  załagodzić 

całą  sprawę.  -  Idź  na  górę,  jak  przystało  na  pannę  młodą,  i  zmyj  to 

świństwo z twarzy, żebym mógł cię zaraz wziąć na obiad. Zamówiłem 

dla  nas  miejsca  w  „II  Verdi”,  tu  w  hotelu,  bo  wiem,  jak  uwielbiasz 

włoskie jedzenie. 

-  A  ja  anulowałam  tę  rezerwację  -  wtrąciła  stanowczo  Lois.  - 

Będziemy was filmować, jak jecie hot - dogi na promenadzie. Mandy, 

nie  zmywaj  więc  makijażu,  tylko  weź  zamiast  tego  ze  sobą  jakiś 

sweter. Filmowanie potrwa do pozna, więc może być zimno. 

-  Joe!  -  zawołała  Mandy  błagalnie,  patrząc  na  niego  z  wyraźną 

nadzieją.  Jeśli  ustawienie  wszystkiego  na  zewnątrz  zajmie  tyle  samo 

czasu  co  w  pokoju,  to  nie  mają  szans,  by  coś  zjeść  przed  północą. 

Poza  tym  trudno  było  znaleźć  większego  miłośnika  włoskiej  kuchni 

niż ona. - Naprawdę musimy? 

W  tym  momencie  zadzwonił  telefon.  Lois  uważała,  że  to  na 

pewno do niej w jakiejś ważnej sprawie z telewizji. 

-  Zostawiłam  ten  numer  w  recepcji  -  wyjaśniła  z  dozą 

samouwielbienia,  która  zaczynała  działać  Mandy  coraz  bardziej  na 

nerwy. Zanim podniosła słuchawkę, zdążyła jeszcze wyciągnąć z ucha 

wielki, różowy kolczyk. 

Telefon był jednak do Joe'ego Tremaine'a. 

- Pędź na górę, kochanie, i zabierz sweter - powiedział  w drodze 

background image

do  telefonu.  -  Coś  i  tak  musimy  zjeść,  więc  lepiej  wykonujmy 

rozkazy.  Może  Lois  da  nam  jutro  wolne  przedpołudnie,  jeżeli  dziś 

będziemy  posłuszni.  Prawda,  Lois?  -  W  głosie  jego  zabrzmiał  teraz 

nie  znoszący  sprzeciwu  ton,  aż  poruszony  tym  Chuck  oderwał  na 

chwilę oczy od swego sprzętu, by spojrzeć na pana młodego. 

Lois,  nawet  gdyby  zauważyła  tę  zmianę  tonu,  musiałaby  jeszcze 

wykazać  się  wystarczającą  inteligencją,  by  ją  odpowiednio 

zinterpretować.  Zamiast  tego  zaczęła  rozważać  coś  zupełnie  innego. 

Mając  nadzieję,  że  właściwie  odczytała  sygnały,  które  Chuck  dawał 

jej dziś przez cały dzień, szybko zgodziła się na kompromis. Kto wie, 

co noc przyniesie, jeśli dobrze rozegra swoją partię. Może późniejsze 

rozpoczęcie  jutrzejszych  zajęć  okaże  się  bardzo  dogodne  dla 

wszystkich. 

-  No  dobrze  -  zgodziła  się  Mandy  niechętnie.  -  Postaram  się 

załatwić  to  szybko.  -  Pokonała  już  ponad  połowę  schodów,  kiedy 

usłyszała, jak jej mąż mówi do słuchawki: 

-  Tu  Joe  Tremaine.  -  Poczuła  nagle  przemożną  chęć,  by 

dowiedzieć się, kto dzwoni. Przebiegła błyskawicznie ostatnie schody, 

jednym  susem  znalazła  się  na  łóżku,  wzięła  głęboki  oddech  i 

powolutku podniosła słuchawkę drugiego telefonu. 

-  No  więc,  Joe,  jak  ci  tam  leci?  -  Pytanie  to  zostało  zadane 

głębokim,  sceptycznym  głosem.  Ze  sposobu  artykulacji  „Joe” 

zorientowała  się  natychmiast,  że  nie  jest  to  prawdziwe  imię.  Poczuła 

przypływ  satysfakcji,  że  nie  zawiodły  ją  przeczucia.  Zauważyła 

zresztą  wcześniej,  że  nigdy  nie  reaguje  natychmiast,  kiedy  się  go 

background image

zawoła  po  imieniu.  To  na  pewno  telefonuje  jakiś  jego  przełożony, 

żeby wysłuchać świeżego sprawozdania na temat kamerzysty Herba. 

-  Pogoda  jest  piękna,  tato,  ale  myślę,  że  dopiero  potem  będzie 

gorąco. 

Mandy  prychnęła  zdegustowana.  Tato!  Też  coś.  Mógł  przecież 

wymyślić coś bardziej oryginalnego. 

-  Jak  długo  jeszcze  chcesz  tam  urzędować?  -  spytał  mężczyzna 

zwany tatą. - Jeden z pracowników, nazwiskiem Vic Harrison, zadaje 

tu w studiu bardzo dociekliwe pytania. Prawdę powiedziawszy, to sam 

bym dorzucił do tego parę własnych, panie Tremaine. 

-  Daj  mi  jeszcze  parę  dni,  tato,  a  będę  miał  wszystko,  czego 

potrzebuję, żeby załatwić pewną sprawę, o której mówiliśmy ostatnio 

w  biurze.  Jeżeli  nie  zdarzyło  się  nic  nadzwyczajnego,  miałeś  nie 

dzwonić.  -  Głos  Josha  był  niewiele  głośniejszy  od  szeptu,  tak  jakby 

się  starał,  żeby  nikt  w  pokoju  nie  usłyszał,  o  czym  rozmawiają.  - 

Pozdrów mamę. - A potem, już dużo głośniej, dodał na zakończenie: - 

Dziękuję za telefon, no to do widzenia. 

-  Nie  waż  się  odkładać  słuchawki,  łajdaku!  -  Krzyk  z  drugiej 

strony  sprawił,  że  Mandy  musiała  odsunąć  się  od  aparatu.  Usłyszała 

stuknięcie odkładanej na dole słuchawki. - A to co znowu? Jesteś tam 

jeszcze?  -  grzmiał  podenerwowany  głos,  ponieważ  jak  długo  Mandy 

słuchała, połączenie nie było przerwane. - Josh? Odpowiedz do licha! 

Josh! 

Mandy  odłożyła  po  cichu  słuchawkę  i  powtórzyła  w  myślach 

imię,  które  właśnie  usłyszała.  Josh.  Joshua?  Uśmiechnęła  się 

background image

nieśmiało, gdy zdała sobie sprawę, że odniosła swój pierwszy sukces 

jako wywiadowca, nawet jeśli nie dotyczyło to sprawy Herba. 

- Josh - wymruczała cichutko. - Podoba mi się. 

 

Opustoszała  plaża  rozciągała  się  pod  nimi,  kiedy  spoglądali  w 

stronę  okrytego  mrokiem  morza.  Filmowanie  zostało  zakończone 

jakieś  dwie  godziny  temu,  po  tym  jak  Mandy  oświadczyła,  że  nie 

przełknie już ani kawałka hot - doga, nawet gdyby jej ktoś przystawił 

pistolet do skroni. 

Lois powtarzała scenę przy budce z hot - dogami dwanaście razy, 

domagając się za każdym razem świeżych kiełbasek dla obojga. Jeśli 

nawet  nie  zatrzymał  się  przy  nich  żaden  przechodzień,  wymachując 

coś  do  kamery,  to  sprzedawca,  po  sekretnych  pouczeniach  Josha, 

zawsze musiał coś zepsuć. 

Natychmiast  kiedy  żadne  z  tych  zdarzeń  nie  miało  miejsca,  to 

albo hot - dog Mandy był za gorący i tak sparzył ją w usta, że musiała 

natychmiast  wszystko  wypluć,  albo  Josh  upaskudził  sobie  koszulę 

musztardą,  albo  działo  się  jeszcze  coś  innego,  co  zmuszało  Lois 

ponownie do krzyku: „Stop!”. Kiedy w końcu wszystko się udało tak, 

jak  zaplanowano,  Herb  przypomniał  sobie,  że  zapomniał  wymienić 

taśmę w kamerze. Tak czy owak, nie były to zbyt udane dwie godziny 

dla  żadnego  z  nich,  z  wyjątkiem  może  sprzedawcy  hot  -  dogów, 

któremu całe filmowanie bardzo się podobało. 

Nawet  spacer  dwojga  nowożeńców,  patrzących  sobie  czule  w 

oczy  i  mijających  nielicznych  o  tej  porze  przechodniów,  wymagał 

background image

godziny przygotowań i siedmiu powtórzeń. 

W  końcu  jednak  wszystko  była  skończone,  a  ekipa  wróciła  do 

Tropicany.  Lois  pomogła  Chuckowi  z  jego  sprzętem,  a  Herb,  jak 

zawsze  małomówny,  mruknął  coś,  że  najpierw  zajrzy  do  kasyna, 

zanim pójdzie spać. 

Josh pomachał im na pożegnanie, po czym wziął Mandy pod rękę 

i skierował się w przeciwną stronę. 

-  Myślałem,  że  już  nigdy  sobie  nie  pójdą  -  powiedział  z 

uśmiechem, przyciągając ją nieco do siebie. 

-  Amen  -  skwitowała  Mandy  z  westchnieniem  ulgi,  przytulając 

policzek do jego ramienia. Czuła się z nim w tej chwili bezpieczniej i 

pewniej  niż  kiedykolwiek  wcześniej.  -  Dokąd  idziemy?  -  spytała, 

spoglądając na mijanych ludzi, którzy gdzieś się bezustannie spieszyli. 

- To przecież całkiem naturalne, żono. Nie powinnaś się martwić, 

gdzie idziemy, dopóki idziemy razem. 

Mandy podniosła głowę. 

-  Podaruj  sobie  te  teatralne  gesty.  Kamera  jest  już  wyłączona, 

panie Tremaine. Możesz skończyć z udawaniem. 

Był tak blisko, że czuła jego oddech na policzku. 

- Chcesz już wracać do hotelu? Tylko potem mi nie mów, że nie 

mam zgodnego charakteru. 

Mandy  przymknęła  na  chwilę  oczy,  rozkoszując  się  jego 

bliskością. 

-  Nie  -  odpowiedziała,  podejmując  decyzję,  że  będzie  musiała 

trochę ustąpić, bez względu na konsekwencje. - Mam ochotę na spacer 

background image

promenadą  z  tobą,  mój  mężu.  -  Powiedziała  to  z  nadzieją,  że  nie 

odsunie się od niej. 

Spacerowali  więc,  podziwiając  rozświetlone  kasyna  i  robiąc 

złośliwe  komentarze  na  temat  co  ciekawszych  spotykanych  ludzi. 

Kilka  razy  zatrzymywali  się  przy  wystawach,  wybierając  zabawne 

prezenty dla wszystkich znajomych. Przy jednym ze straganów, który 

właśnie  zamykano  na  noc,  Mandy  urządziła  istny  cyrk,  zmuszając 

Josha, by kupił dla niej karmelki, a dla siebie orzeszki. 

W końcu, dobrze po północy, stanęli na chwilę przy balustradzie 

nad  opustoszałą  plażą,  rozkoszując  się  chwilą  ciszy  nad  oceanem. 

Przez chwilę nie mówili nic, była to jakby ich wspólna, uspokajająca 

cisza. 

-  O  czym  myślisz?  -  spytał  w  końcu  półgłosem  Josh, 

zastanawiając się, dlaczego przerywa taki nastrój. 

Mandy  rozważała  właśnie,  czy  powiedzieć  mu,  że  odkryła  jego 

prawdziwe  imię,  a  przynajmniej  jego  część.  Chciała  jednak  upewnić 

się  najpierw,  jaka  będzie  jego  reakcja  na  to,  czego  się  dowiedziała, 

zaczęła więc z innej strony. 

- Dowiedziałeś się czegoś ciekawego na temat Herba? Widziałam, 

że dziś rano spędziliście razem dużo czasu. Wygląda na to, że nie jest 

zbyt rozmowny. A w dodatku nawet na mnie nie spojrzał, pewnie nie 

interesują go mężatki. 

Więc  jednak  wróciliśmy  do  tego,  pomyślał  Josh  z  niechęcią. 

Pretekst  śledzenia  Herba  zaczynał  mu  już  trochę  doskwierać.  Gdyby 

jeszcze  facet  okazał  się  choć  odrobinę  interesujący.  Jednak 

background image

kamerzysta  Herb  był  najbardziej  nudnym  człowiekiem,  jakiego  Josh 

kiedykolwiek spotkał. 

-  Myślę,  że  wpadłem  na  coś  -  skłamał  gładko.  -  Ale  Herb  jest 

tylko  płotką.  Będę  musiał  wrócić  do  Allentown,  zanim  dowiem  się 

czegoś więcej. 

Tak,  pomyślał,  to  powinno  położyć  kres  tej  idiotycznej  historii  z 

Herbem.  Stawianie  przez  niego  tego  cholernego  filmowania  na 

pierwszym miejscu zaczynało mu już przeszkadzać. Dlaczego myślę o 

tym  akurat  teraz,  zadawał  sobie  pytanie,  kiedy  uświadomił  sobie,  że 

przypomnienie  o  własnych  planach  związanych  z  filmem  sprawia,  iż 

czuł się jak ścierka do podłogi. 

- Czy znaczy to, że musisz jutro wyjechać? - Wyczuł przestrach w 

jej głosie, co, ku własnemu zaskoczeniu, sprawiło mu przyjemność. 

-  O,  nie.  Nie  pozbędziesz  się  mnie  tak  łatwo,  żono.  Nie  miałem 

żadnych  wakacji  już  od  bardzo  dawna,  Mandy  -  zapewnił  ją.  -  Nie 

widzę  powodu,  dla  którego  nie  miałbym  zostać  tu  i  przyjrzeć  się 

dokładnie  całej  sprawie.  W  końcu  stereo  dla  twoich  dzieciaków  jest 

bezpieczne. 

Stereo! Mandy aż zamrugała z wrażenia. Wielkie nieba, jak mogła 

o tym zapomnieć. 

-  Jeżeli  ślad  Herba  nie  prowadzi  donikąd,  to  kim  się  teraz 

zajmiesz?  -  Spytała  szybko,  by  pokryć  zmieszanie.  -  To  znaczy,  że 

grube ryby muszą być w Allentown, prawda? - Teraz zniżyła głos do 

konspiracyjnego szeptu. - Czy po rozmowach z kamerzystą myślisz, iż 

Vic  Harrison  jest  w  to  też  zamieszany?  Wiem,  że  wcześniej  temu 

background image

zaprzeczyłeś, ale teraz... 

Znowu  ponosi  ją  niepohamowana  wyobraźnia,  pomyślał  Josh, 

ukrywając  uśmiech.  Nagle  zdał  sobie  sprawę,  że  Mandy  przestała 

mówić i to w połowie zdania. 

-  Mandy?  -  Zobaczył  jej  kurczowo  zaciśnięte  usta  i  w  jednej 

chwili  zrozumiał  wszystko.  -  A  więc  to  tak?  Podsłuchiwałaś  moją 

rozmowę z aparatu w sypialni, kiedy rozmawiałem z... 

-  Ojcem?  -  zadrwiła.  -  Mówiąc  szczerze,  to  mogliście  wymyślić 

lepszą ksywę dla niego. Ta jest beznadziejna. 

Josh uniósł brwi, nie mogąc uwierzyć własnemu szczęściu. Niech 

ją  Bóg  błogosławi  za  jej  pokrętną  logikę,  dzięki  której  widziała 

wszystko, poza rzeczami najbardziej oczywistymi. 

- Wiesz, że nie wszyscy możemy być agentami. Ale nie zmieniaj 

tematu. Dlaczego tak cię zainteresowała moja rozmowa telefoniczna? 

Nieładnie grasz, moja panno. 

Mandy powstrzymała się od riposty, którą miała na końcu języka. 

Czuła się i tak winna, że poznała jego prawdziwe imię, nawet jeśli on 

o tym nic nie wiedział. 

-  Jak  myślisz,  Joe,  co  Lois  przygotowała  dla  nas  na  jutro?  - 

Mandy mówiąc to odwróciła się, dając w ten sposób do zrozumienia, 

że nie usłyszy od niej żadnego usprawiedliwienia. - Powiedziała coś, 

że  chciałaby  nakręcić  sekwencję  tańca  i  to  w  naszym  pokoju 

dziennym,  bo  tam  będzie  najłatwiej  zrobić  właściwe  oświetlenie,  ale 

nie wyobrażam sobie, w jaki sposób będziemy tańczyć na dywanach, 

przecież... 

background image

Jej szybki potok słów został nagle przerwany śmiechem Josha. 

- Boże, jak ja uwielbiam te twoje zmiany tematów, kiedy mówisz 

około sześciuset słów na minutę. Czy nie boisz się, że  w tym tempie 

możesz złamać język? 

Zamykając  nagle  usta,  Mandy  wykonała  gwałtowny  zwrot  do 

tyłu, w nadziei, że uda się jej pójść, gdzie oczy poniosą, ale Josh był 

szybszy. 

- Chwileczkę, żono, dokąd to się wybieramy? 

- Na policję, gdzieżby indziej - mruknęła przez zaciśnięte zęby. - 

Może  uda  mi  się  ich  namówić,  by  cię  aresztowali  za  to,  że  jesteś 

społecznie nie przystosowany. - Spojrzała najpierw na przytrzymującą 

ją  rękę,  potem  na  niego.  -  Puść,  kowboju,  zanim  będę  musiała  ci 

pokazać drugą lekcję z kursu samoobrony. Możesz mi wierzyć, że nie 

jest to przyjemne. 

-  Nie  wierzę,  że  mogłabyś  kogokolwiek  celowo  skrzywdzić.  - 

Josh powiedział to z nagłą powagą w głosie. - Nie ma w tobie za grosz 

zła. Założę się, że nie potrafisz zabić nawet robaka. 

- Pająka - szepnęła, urzeczona ciepłem zawartym w jego słowach. 

-  Czego?  -  zapytał  automatycznie,  zastanawiając  się,  jak  ktoś 

może  mieć  tak  błyszczące,  zielone  oczy.  Nawet  w  panującym 

półmroku można było bez trudu rozpoznać ich kolor. 

-  Mówiłam  o  pająkach.  One  są  najgorsze  z  tymi  paskudnymi, 

owłosionymi nogami. Nie potrafię zabić pająka, ale nie dlatego, że mi 

go  szkoda,  tylko  dlatego,  że  się  go  boję.  Wołam  zawsze  w  takich 

razach panią Thorton, ale ta tak się do tego przykłada, że najbardziej 

background image

bym chciała, żeby znalazł sobie jakąś szparkę i sobie poszedł. 

-  Ostrzegałem  cię,  żebyś  nie  zaczęła  mnie  zbytnio  lubić  - 

powiedział  Josh  i  wziął  ją  w  ramiona.  -  A  teraz  myślę,  że  zaczynam 

się w tobie kochać, Amando Elisabeth Tremaine. Co o tym sądzisz? 

- Ja, ja nie wiem, co o tym myśleć - stwierdziła Mandy uczciwie. - 

Przecież ty nic o mnie nie wiesz, no a ja wiem jeszcze mniej o tobie. - 

Czuła, jak dobrze mieć jego mocne ramiona dokoła siebie. - Może to 

tylko  nasza  bliskość  sprawia,  że  wydaje  nam  się,  iż  coś  do  siebie 

czujemy, a potem wszystko pryśnie. Tak się przecież zdarza. 

- Naprawdę tak myślisz? 

- Naprawdę - brnęła dalej. Przymknęła oczy wzdychając. - O tak, 

bardzo ciebie lubię. Ale nie wiem, ani gdzie mieszkasz, ani co robisz. 

Ty zresztą też niewiele o mnie wiesz. Przecież nie urodziłam się jako 

wychowawczyni w przedszkolu. Żyję już przez prawie ćwierć wieku. 

- Jak tak mówisz, to wydaje mi się, że jesteś starsza ode mnie, a ja 

mam  trzydzieści  dwa  lata.  -  Dotknął  delikatnie  ustami  jej  szyi,  co 

sprawiło, że natychmiast zapragnął jej ust. Wszystkie plany zemsty na 

dziadku  odrzucił  od  siebie  natychmiast.  Bez  żalu.  -  Wiesz,  że  nie 

jestem  notorycznym  mordercą,  a  ja  wiem,  że  jesteś  wspaniałą, 

niewinną  dziewczyną,  która  lubi  kąpiel  w  wannie  i  słodycze.  Czy 

musimy wiedzieć coś więcej? 

Poczuł, jak sztywnieje nagle  w jego  ramionach, zanim lekko, ale 

zdecydowanie  odsunęła  się  od  niego,  oplatając  w  obronnym  geście 

ręce dookoła siebie. 

- Co się stało? - spytał  ze ściśniętym gardłem, kładąc jej rękę na 

background image

ramieniu. - Czuję się, jakbym niechcący nacisnął niewłaściwy guzik. 

Kiedy  odwróciła  się  ponownie  do  niego,  w  kącikach  jej  oczu 

błyszczały łzy. 

-  Bardzo  jestem  poruszona  wyznaniem,  że  zaczynasz  mnie 

kochać. Bądźmy jednak całkowicie szczerzy, Joe. Myślę, że lepiej, by 

zostało  między  nami  tak,  jak  było.  -  Głos  drżał  jej  trochę,  ale  twarz 

miała pełną determinacji. 

Josh  poczuł  bolesne  ukłucie  w  sercu.  Jednak  Mandy  miała  rację. 

Wszystko  odbywało  się  zbyt  szybko.  To  tylko  nastrój  chwili,  noc  i 

księżyc, próbował siebie okłamać. Wiedział jednak, że nie jest ze sobą 

szczery,  tak  jak  nie  był  od  początku,  kiedy  pod  wpływem  nagłego 

impulsu stanął po stronie Mandy, pierwszego dnia w WMFL. 

Dlaczego  akurat  ona  musiała  się  okazać  Mandy  Tremaine? 

Dlaczego  on  musiał  być  tak  cholernie  sprytny  i  powiązać  ją  z 

Alexandrem  Tremaine'em?  Dlaczego  zdecydował  się  na  ten 

idiotyczny  plan  zemsty?  No  i  najważniejsze,  co  Mandy  ukrywa?  Nie 

tylko jego przeszłość była tym, co ją trapiło, tego był zupełnie pewien. 

Może  popadła  w  podobny  konflikt  z  własnym  dziadkiem  jak  on?  W 

końcu uciekła z domu ponad trzy lata temu, nie zostawiając po sobie 

żadnego  śladu.  Mówiło  się  o  tym  w  mieście  przez  jakiś  czas.  O  tym 

oraz o przypadku Dave'a Benjamina, który zdarzył się  w tym samym 

tygodniu. 

Dlaczego  on  nic  nie  mówi?  Mandy  czuła,  że  zaraz  zacznie 

krzyczeć, jeśli nie powie lub nie zrobi czegoś. Josh jednak tylko gapił 

się na ocean, zatopiony głęboko w swoich myślach. 

background image

- Joe? - Nie usłyszał jej nawet i musiała powtórzyć jeszcze raz.  - 

Joe? Chyba się na mnie nie gniewasz, co? Proszę, nie gniewaj się... 

Było  coś  takiego  w  jej  tonie,  co  natychmiast  utkwiło  w  nim 

głęboko,  tak  że  oderwał  wzrok  od  ciemnego  oceanu  i  spojrzał  jej  w 

oczy. 

-  Twardy  z  ciebie  orzech  do  zgryzienia,  Amando  Elisabeth  - 

wyznał  łagodnie.  -  Ale  masz  rację.  Myślę,  że  czas  spać.  To  co, 

rozejm? - zaproponował, tak jak ona dzień wcześniej w limuzynie. 

Tym razem Mandy uśmiechnęła się przewrotnie. 

- Rozejm? Och nie, bez szans! 

 

Mandy  leżała  pośrodku  ogromnego  łóżka,  patrząc,  jak  światło 

księżyca  układa  się  w  przedziwne  wzory  na  pościeli.  Minęła  prawie 

godzina, a ona wcale nie była bliżej snu, o którym tak marzyła, niż w 

momencie, kiedy położyła głowę na poduszce. 

„Myślę, że zaczynam się w tobie kochać”, powiedział Josh. Nadal 

słyszała  jego  głos  powtarzający  wielokrotnym  echem  te  same  słowa. 

Zamknęła ciasno, aż do bólu, powieki. 

A  gdyby  on  wiedział  wszystko  o  mnie  i  o  moim  dziadku? 

Odważyła się zadać sobie to pytanie tylko dlatego, że leżak samotnie 

w  ciemnościach.  A  co  z  Dave'em?  Co  by  Josh  powiedział,  gdyby 

usłyszał,  jak  bardzo  byłam  zaangażowana  w  związek  z  nim?  Czy 

nadal by uważał, że mnie kocha? Łza spłynęła powoli po jej policzku i 

wsiąkła  w  poduszkę.  Czy  Josh  nadal  by  mnie  kochał  tak,  jak  ja  go 

kocham?  Ponieważ  wiem,  że  go  kocham  i to  bardzo. Cieszyłby  się  z 

background image

mojej  miłości,  czy  raczej  uciekł,  gdzie  pieprz  rośnie?  Dlaczego 

wszystko musi być tak skomplikowane? 

W czasie gdy Mandy staczała na górze  walkę  z sobą, Josh, leżąc 

na rozłożonej kanapie w pokoju dziennym, starał się zdecydować, co 

powinien teraz zrobić. 

-  Może  jasne  wyznanie  wszystkiego  nie  byłoby  wcale  takie  złe, 

Philips  -  powiedział  do  siebie  półgłosem,  zdając  sobie  sprawę,  że 

przejął od Mandy ten zwyczaj. 

Wzdrygnął  się  na  myśl,  iż  mówienie  do  siebie  było  najmniej 

ważnym  z  jego  problemów.  Doszedł  do  kolejnego  wniosku,  że  z 

równym  skutkiem  mógłby  oddać  sprawy  własnemu  biegowi  i 

zobaczyć, co z tego wszystkiego wyniknie. 

-  Dobrze,  Philips,  zacznij  mówić.  Zobaczymy,  co  z  tego  będzie. 

Powiedz  najpierw:  „Mandy,  muszę  ci  coś  zakomunikować.  Nie 

nazywam się Joe. Jestem Josh, a dokładniej Joshua Philips”. 

Powoli  potrząsnął  głową.  To  nie  byłaby  dla  niej  żadna  nowina. 

Wyczuła  już  pismo  nosem  po  telefonie.  A  może  powinienem  jej 

powiedzieć,  że  tak  jak  ona,  jestem  z  Southampton,  choć  to  z 

pewnością  by  ją  zirytowało.  Przecież  mieszkamy  tam  dopiero  od 

pięciu lat, a ona w tym czasie albo była w college'u w Szwajcarii, albo 

zwyczajnie zaginęła. 

-  Więc  co  dalej,  Philips?  Nawet  jeśli  ona  ani  nie  zasłabnie  z 

wrażenia, ani nie ucieknie, to z pewnością zorientuje się, że wiedziałeś 

o  wszystkim  już  od  dawna  i  będziesz  musiał  jej  też  opowiedzieć  o 

swoich  planach  zemsty  na  starym  Tremaine'ie  za  Dave'a  Benjamina. 

background image

Jak  w  takim  razie  wyślesz  mu  kasetę  video  pokazującą  ciebie  i  jego 

zaginioną  wnuczkę,  tarzających  się  w  grzechu  w  Atlantic  City,  żeby 

pękł z wściekłości w swoim pałacu z widokiem na morze? Jak można 

planować  zrzucenie  tej  bomby  i  równocześnie  przekonać  Mandy  o 

swojej miłości? 

Josh przewrócił się wściekle na drugi bok. 

- Mandy może i jest idealistycznym, naiwnym aniołkiem, Philips, 

ale jeśli sądzisz, że nie wyładuje się na tobie po tym, jak to wszystko 

usłyszy, to nie  znasz swojego rudzielca nawet  w połowie tak dobrze, 

jak ci się zdaje. 

Z  takimi  słowami  Josh  wstał,  by  zapalić  światło  i  włączyć 

telewizor w nadziei, że będzie jeszcze jakiś spóźniony film, na tyle zły 

i nudny, by ukarać go za wszystkie grzechy. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

-  Nie,  nie  i  jeszcze  raz  nie!  Mandy,  dalej  robisz  wszystko  źle. 

Jesteś  zbyt  spięta.  -  Lois  Lamour  machała  z  wściekłością  rękoma, 

pokazując  Herbowi,  by  wyłączył  kamerę.  Przysiadła  teraz  w  rogu 

wielkiego  łóżka  i  powiedziała  twardo:  -  Mandy,  masz  się  cieszyć  z 

tego,  że  jesz  śniadanie  ze  swoim  przystojnym,  dopiero  co 

poślubionym  mężem.  Przecież  nie  jesz...  -  Nagle  Lois  zabrakło 

stosownego określenia. 

-  Nie  jesz  swojego  ostatniego  posiłku,  składającego  się  z 

czerstwego  chleba  i  wody  z  kałuży,  stojąc  przed  plutonem 

egzekucyjnym.  -  Chuck  ujął  to  może  nawet  zbyt  obrazowo,  ratując 

Lois z opresji. 

- Dzięki, Chuck - skwitowała chłodno Lois, posyłając technikowi 

znaczące spojrzenie, zanim skupiła swoją uwagę ponownie na Mandy. 

-  No,  uwaga,  powtarzamy  ujęcie.  Tym  razem,  Mandy,  rozluźnij  się. 

Pamiętaj, że mamy jeszcze w planie zdjęcia w kasynie. 

Mandy  zamknęła  oczy  i  policzyła  do  dziesięciu.  Wiedziała,  że 

musi  się  uspokoić,  by  nie  chlusnąć  stojącym  przed  nią  sokiem 

grejpfrutowym w twarz zadowolonej z siebie Lois Lamour. 

-  Bardzo  mi  przykro,  Lois  -  powiedziała  zamiast  tego,  z  trudem 

opanowując  wściekłość.  -  Tylko  że  to  wszystko  jest  takie  strasznie 

sztuczne. To znaczy nie wiem, jak młoda para może cieszyć się sobą 

przy śniadaniu w łóżku z kelnerem stojącym im nad głową. 

-  Zaraz,  zaraz,  ja  gram  swoją  rolę  zgodnie  z  planem!  -  Rollie 

background image

zaprotestował,  poprawiając  muszkę.  W  ręku  trzymał  w  pogotowiu 

dzbanek  z  kawą.  -  Zresztą  to  pan  Tremaine  przyrzekł  mi  tę  rolę. 

Proszę jej powiedzieć, panie Tremaine. To moja wielka szansa. 

-  To  prawda,  kochanie  -  stwierdził  Josh.  Siedząc  wyprostowany 

na środku wielkiego łóżka, tuż obok usztywnionej Mandy, położył jej 

delikatnie  rękę  na  plecach.  -  To  naprawdę  życiowa  szansa  dla 

Rollie'go. Uśmiechnij się więc do niego, jak będzie ci nalewał kolejną 

filiżankę kawy, a nie zachowuj się, jakby podawał ci truciznę. 

Mandy rzuciła towarzyszącemu jej w łóżku mężczyźnie jadowite 

spojrzenie,  po  którym  powinien  spalić  się  ze  wstydu.  Zapewniła  też 

Rollie'go, że przy następnym ujęciu wszystko pójdzie dużo lepiej. 

-  Nadal  jednak  nie  rozumiem,  dlaczego  nie  możemy  zjeść 

śniadania przy  stole,  na  tle  tego  wspaniałego  okna.  Wiem  naturalnie, 

że  miss  Ameryki  fotografowana  jest  każdego  roku  przy  śniadaniu  w 

łóżku, ale to zupełnie inna sprawa. Ona ma koronę i wspaniały bukiet 

róż koło siebie, a nie ubranego w jedwabną piżamę mężczyznę, który 

w  dodatku  uśmiecha  się  szeroko,  zadowolony  z  siebie.  Poza  tym 

pokazywanie  nowożeńców  jedzących  śniadanie  w  łóżku  jest  takie 

banalne, nie sądzisz, Lois? 

Lois  oczywiście  nie  podzielała  tego  poglądu,  pomimo  że  Mandy 

starała  się  ją  przekonać  wszelkimi  możliwymi  sposobami  od  blisko 

godziny.  Intymny  poranek  w  łóżku,  w  piżamach,  po  wspaniałym 

śniadaniu, to było właśnie to. 

-  Trzeba  będzie  poprawić  światło  do  tej  sceny  -  wtrącił  Herb, 

spoglądając ponownie na Mandy przez obiektyw. 

background image

-  Dziękuję  bardzo  za  tę  fascynującą  informację,  Herb  -  odgryzła 

się Mandy. - To będziesz musiał wyciąć! 

Josh  wyciągnął  spod  kołdry  rękę,  którą  właśnie  dał  jej  sójkę  w 

bok. 

- Niby co wyciąć? - spytał z miną niewiniątka. Czuł łaskotanie w 

palcach po dotknięciu delikatnej, aksamitnej skóry Mandy. Nawiasem 

mówiąc,  jego  zdaniem  był  to  najlepszy  pomysł,  na  jaki  jak  na  razie 

wpadła Lois i bawił się świetnie przez cały ranek. - Lois? Gdybyśmy 

zostali na chwilę z Mandy sami, to myślę, że znalazłbym sposób, by ją 

przekonać. 

Chuck  wstał  pierwszy,  wyłączył  kamerę  i  skierował  się  w  stronę 

schodów do pokoju. 

-  Chodź,  Lois  -  zawołał  przez  ramię.  -  Zostawmy  ich  na  parę 

minut samych. Herb, Rollie! 

Rollie  ruszył  za  nim.  Również  Herb  przypomniał  sobie,  że  w 

pokoju  na  dole  zostały  jeszcze  różne  smakołyki.  Lois,  nie  mając 

wyboru, poszła w ich ślady. 

-  Tylko  nie  zepsuj  jej  makijażu  -  Mandy  powtórzyła  bezmyślnie 

jej  ostatnie  słowa.  -  Zaczynam  nie  znosić  tego  całego  towarzystwa  - 

dodała, kiedy ekipa już zniknęła. 

- No, nareszcie sami. - Josh odsunął w nogi tacę ze śniadaniem. - 

Powiedz mi teraz, żono, o co chodzi? 

Mandy spojrzała na niego. Wyglądał na bardziej przystojnego, niż 

powinien  był  wyglądać  w  swojej  jedwabnej  piżamie.  Nie  mogła 

opanować wybuchu, pomimo że ograniczyła się do ognistego szeptu: 

background image

- Siedzę w łóżku, ubrana w szlafrok, obok faceta w piżamie, który 

nie jest moim mężem, Rollie Estrada skacze  wkoło  łóżka, cała reszta 

wydaje  mi  przeróżne  dyrektywy,  a  ty  mnie  pytasz,  o  co  chodzi? 

Dziwię  się  tobie,  Joe.  Ty  nie  wiesz,  dlaczego  jestem  zdenerwowana? 

Poza tym złamałam paznokieć i każdy głupi by to zauważył. 

-  Myślałem,  że  jesteś  rannym  ptaszkiem  -  odparł  bez  związku 

Josh,  starając  się  ukryć  rozbawienie.  -  Może  gdybyś  wypiła  jeszcze 

filiżankę kawy... 

- Jak wypiję jeszcze jedną kawę, to zacznę wrzeszczeć  - odpaliła 

Mandy  twardo.  -  A  ty  jesteś  najgorszy  z  nich  wszystkich  z  tą  swoją 

usłużnością.  Oczywiście,  Lois,  to  fenomenalny  pomysł,  Lois,  masz 

świętą  rację,  Lois...  Musisz  zgadzać  się  ze  wszystkim,  co  ta  idiotka 

wymyśli? Pocałunki przy kawie! Myślałam, że pęknę z wściekłości. 

-  Przecież  to  część  układu,  Mandy  -  przypomniał  jej.  -  Nie 

zapominaj  o  swoich  dzieciakach  i  o  tym,  że  od  ciebie  zależy,  czy 

zatrzymają swoje stereo. Zrób to dla nich. 

Mandy rozważała to przez chwilę, po czym odwróciła się w jego 

stronę. 

- Dobrze, ale pod warunkiem, że przestaniesz robić te rzeczy pod 

kołdrą. 

- Te rzeczy? - Josh udawał przestraszonego. - Co masz na myśli? 

-  Omal  nie  udławiłam  się  jajecznicą,  kiedy  zacząłeś  mi  jeździć 

stopą po nodze. Myślałam, że Lois dostanie spazmów. 

-  Przesadzasz,  Mandy.  Lois  niczego  nie  zauważyła.  Poza  tym 

podobało mi się to. 

background image

Usta Mandy wydęły się drwiąco. 

-  To  co,  przyrzekasz,  czy  nie?  -  W  głębi  duszy  Mandy  była 

wdzięczna  Joshowi  za  to,  że  pozwolił  im  gładko  wejść  w  swoje, 

uzgodnione wcześniej, role i nie traktować tego zbyt serio. 

Josh  przyglądał  się  grze  uczuć  na  pełnej  wyrazu  twarzy  Mandy. 

Musiał  się  powstrzymać  całą  siłą  woli,  by  nie  wejść  do  niej  na  górę 

poprzedniego wieczora i nie wziąć tego, co ona chciałaby mu dać. O 

tym,  że  chciałaby,  był  dziwnie  przekonany.  Jednak  logika,  wsparta 

trzema  beznadziejnymi  filmami,  w  końcu  wygrała.  Postanowił 

wytrzymać,  wytrzymać  do  czasu,  gdy  będzie  gotowa  przyjąć  całą 

prawdę i mimo to nadal go kochać. 

- No więc? Umowa stoi? Czy może zdałeś sobie sprawę, że mam 

rację  i  zejdziesz  teraz  na  dół  powiedzieć  Lois,  iż  może  się  wypchać 

razem ze swoimi fantastycznymi pomysłami? 

Josh  spojrzał  na  zarumienione  policzki  Mandy  i  pałające  zielone 

oczy. 

-  A  Rollie?  Nie  możemy  pogrzebać  jego  szans  na  nagrodę 

Akademii  Filmowej  -  stwierdził,  uśmiechając  się  nieznacznie.  - 

Bylibyśmy  bez  serca,  rozczarowując  go  teraz.  Dobrze,  przyrzekam, 

będę  się  porządnie  zachowywać,  pod  warunkiem,  że  ty  mi  też  coś 

przyrzekniesz.  Zagrasz  to  tak,  żebyśmy  mogli  już  z  tym  skończyć  i 

ubrać  się  wreszcie.  Nie  podoba  mi  się  sposób,  w  jaki  Lois  na  mnie 

patrzy.  Chuck  powiedział  mi,  że  nie  mógł  się  jej  pozbyć  ostatniego 

wieczora.  Denerwuje  mnie  paradowanie  w  piżamie  przed 

spragnionymi miłości kobietami. 

background image

-  Jesteś  dopiero  co  po  ślubie,  Joe,  dlatego  jesteś  bezpieczny  - 

przypomniała  mu  Mandy,  pomagając  umieścić  tacę  z  powrotem  na 

kolanach.  -  Zauważyłam  jednak,  że  ona  patrzy  na  Rollie'ego.  Jak 

myślisz, czy nasz kelner bardzo chce się dostać do telewizji? 

- Na pewno nie aż tak bardzo. No, może byśmy już zakończyli ten 

show. Daj mi buzi, na szczęście. 

Mandy odsunęła się odrobinę, nareszcie czując się wystarczająco 

zrelaksowana, by trochę pożartować. 

- Pod warunkiem, że przyrzekniesz nie zniszczyć mi makijażu. 

 

-  Mamy  tu  tysiąc  czterysta  siedemdziesiąt  dwa  automaty  do  gry. 

Nazywa  się  to  Miastem  Automatów  i  wybraliśmy  nawet  swego 

burmistrza,  choć  jest  to  funkcja  wyłącznie  honorowa.  To  ten  pan  w 

smokingu  i  kapeluszu.  -  Młoda,  atrakcyjna  kobieta  oprowadzała 

właśnie  nowożeńców  i  towarzyszącą  im  ekipę  telewizyjną  po 

siedzibie hazardu. 

- Spójrz, Joe - zauważyła Mandy, czytając ulotkę, którą wzięła w 

drodze do kasyna - Miasto Automatów jest tak duże, że trzeba je było 

podzielić na ulice. To niewiarygodne. 

Josh  spojrzał  na  rozradowaną  Mandy,  czując  się  w  części 

odpowiedzialny za jej rozpromienioną twarz. Na pewno przyczynił się 

do  tego  delikatny,  ale  bardzo  czuły  pocałunek,  tuż  przed  tym,  jak 

wezwali  ponownie  Lois,  by  dokończyła  zdjęcia.  On  pierwszy,  choć 

nie  bez  wysiłku,  oderwał  się  od  niej,  zostawiając  Mandy  z 

przymkniętymi powiekami i rozmarzonym uśmiechem. 

background image

Samo  filmowanie  poszło  już  potem  jak  z  płatka.  Odrzucili 

zgodnie zaproszenie Chucka na wspólny lunch, a zamiast tego wybrali 

się  z  Rollie'm  na  hamburgery  do  hotelowej  restauracji.  Czas  upłynął 

im  szybko  przy  bezmyślnej  paplaninie  kelnera  i  Josh  stwierdził  ze 

zdumieniem, że czeka już na kręcenie scen w kasynie. 

Wziął  od  niej  broszurę  i  niespiesznie  ją  kartkował,  podziwiając 

wielopoziomowe ulice w Mieście Automatów. 

-  Piszą  tu,  że  gdzieś  w  pobliżu  Alei  Wygranych  jest  Owocowy 

Rynek z żyrandolami w kształcie śliwek, wiśni, mandarynek i... 

-  Arbuzów!  -  wykrzyknęła,  wybuchając  śmiechem  Mandy,  która 

czytała mu przez ramię. - To muszę zobaczyć. Nie ma nic lepszego na 

świecie niż nasze amerykańskie tendencje do przesady. Świeczniki w 

kształcie arbuzów i automaty do gry, co za kombinacja. 

Lois zgodziła się, że Owocowy Rynek wygląda na idealne miejsce 

do  nakręcenia  zaplanowanej  przez  nią  sceny  i  wkrótce  oboje  stali 

przed  dwoma  automatami  do  gry,  zaopatrzeni  w  pokaźny  stosik 

żetonów. 

- Uważaj, żebyś nie nabawiła się tenisowego łokcia od ciągnięcia 

za  tę  rączkę  -  szepnął  Josh  w  momencie,  kiedy  Chuck  starał  się 

powstrzymać jakiegoś przechodnia, by nie wchodził Herbowi w kadr. 

-  To  idiotyczne  -  poskarżyła  się  Mandy,  wrzucając  żetony  jeden 

po drugim. - Najpierw pozbywasz się pieniędzy, a potem obserwujesz, 

jak wirujące obrazki mieszają się w sałatkę owocową. Nie rozumiem, 

jak ludzie mogą uczciwie twierdzić, że sprawia im to przyjemność. 

-  Jak  wspomniała  wcześniej  nasza  urocza  przewodniczka,  jeden 

background image

facet  wygrał  tu  ponad  dwa  miliony  dolarów.  Zapewniam  cię,  że 

byłabyś też zadowolona, a mnie na pewno sprawiłoby to przyjemność. 

Mandy obróciła się rozbawiona do Josha. 

-  Dwa  miliony  dolarów?  -  spytała,  z  trudem  łapiąc  oddech.  - 

Grając w taki sposób? To ohydne. 

-  O  tak  -  zgodził  się  Josh,  wkładając  pięć  żetonów  naraz.  -  Ten 

krzyk,  błysk  świateł  i  wycie  syren,  burmistrz  w  swym  błyszczącym 

smokingu  składający  gratulacje,  uściski  od  zupełnie  obcych  ludzi  i 

zdjęcia do gazet. To rzeczywiście paskudne. 

Mandy odpłaciła mu stosowną miną i odparła ironicznie: 

-  Nie  mówię  przecież,  że  zrezygnowałabym  z  dwóch  milionów 

dolarów. Nie jestem idiotką. Ale mało kto wygrywa tyle pieniędzy. A 

to co takiego? 

Uwagę  jej  zwrócił  dzwonek  i  żółte  światło  w  automacie, 

informujące  o  wygranej.  Potem  dał  się  słyszeć  brzęk  spadających 

monet, a tacka na dole zaczęła się powoli napełniać. 

- Wielkie nieba! - wykrzyknęła ogarnięta nagłym podnieceniem. - 

Wygrałam, sam zobacz, że wygrałam. Czy to nie cudowne? 

Mówiąc  to,  zaczęła  zbierać  monety  trzęsącymi  się  z  emocji 

palcami. 

- Rety, nawet ich nie policzyłam. Ciekawe, ile wygrałam. 

-  Nie  tyle,  ile  byś  mogła,  gdybyś  nie  wrzucała  za  każdym  razem 

tylko  po  jednym  żetonie.  Popatrz  na  mnie.  -  Mandy  jednak  nie 

słyszała  wcale,  co  do  niej  mówił,  wrzucając  kolejne  żetony  do 

automatu. 

background image

-  Czekaj,  nie  teraz.  Czuję,  że  jestem  na  fali.  -  Pochylała  się  do 

przodu,  by  lepiej  widzieć  wirujące  owoce.  -  No  dalej,  arbuzy, 

ustawcie się jak należy. Mandy musi sobie kupić nowe buty. 

- O nowych butach mówi się przy grze w kości - poprawił ją Josh, 

widząc, że Mandy zaczyna ponosić. 

- Obojętnie, co by to było. Widzę, że zazdrość cię zżera - odparła 

z  ironią  w  głosie.  -  Mówisz  tak,  bo  sam  jeszcze  nie  wygrałeś.  Jeśli 

myślisz,  że  podzielę  się  z  tobą  moimi  żetonami,  to  jesteś  w  błędzie. 

Lepiej  więc  sam  zacznij  grać,  może  dopisze  ci  szczęście.  - 

Uśmiechnęła  się  do  niego  radośnie  i  wrzuciła  kolejne  żetony  do 

automatu. 

- Wydawało mi się, że mówiłaś, jaki to hazard jest nudny, że tylko 

głupcy tracą tak czas, a ty sama byś nigdy nie zagrała. - Josh wyraźnie 

drażnił się z nią. - Ale to tylko taki głupi żart. 

-  Cha,  cha,  ale  śmieszne.  A  ty  będziesz  chodził  i  powtarzał:  „A 

nie mówiłem?” To tylko dowód na to, jak bardzo można się pomylić 

w  ocenie  innych.  Hej!  Popatrz,  znowu  wygrałam!  Czy  myślisz,  że 

zmieści mi się wszystko do jednego pojemnika? 

 

Mandy  i  Josh  grali  w  automaty  na  Owocowym  Rynku,  dopóki 

Lois  nie  zadecydowała,  że  ma  już  dosyć  dobrych  ujęć  i  przerwała 

filmowanie. 

-  Mandy  -  ponaglał  Josh,  widząc,  że  ta  najwyraźniej  nie 

zauważyła  przerwania  zdjęć.  -  Możesz  już  przestać  udawać 

zainteresowanie, kamera jest wyłączona. Mandy. Mandy? 

background image

Ale  Mandy  albo  wcale  nie  słuchała,  albo  nie  okazywała  tego  po 

sobie.  Cała  była  skupiona  na  wrzucaniu  żetonów  w  nadziei  wielkiej 

wygranej.  Wygrała  znów,  potem  przegrała  wszystko  i  teraz  była 

gdzieś  na  zero.  Spodziewała  się,  że  jeszcze  tylko  chwilka  i  trzy 

melony ustawią się obok siebie, spełniając jej marzenia. 

-  Połknęła  bakcyl  -  stwierdził  Chuck,  wyłączając  dodatkowe 

oświetlenie. - Pod każdym pozorem trzymaj ją z dala od tego miejsca, 

bo wsiąknie tu na dobre. 

Pomachał  technikowi  na  pożegnanie,  po  czym  wziął  delikatnie 

Mandy pod rękę. 

-  Mamy  jeszcze  trochę  czasu  na  parę  gemów  w  tenisa  - 

zasugerował  delikatnie.  Tenis  bowiem  był  jednym  z  tuzina  innych 

rzeczy,  które  Mandy  podsuwała  wcześniej  Lois,  byle  unikać 

filmowania młodej pary podczas gry w kasynie. 

- Tenis? - Mandy zmarszczyła z niesmakiem nos. - Jak wpadłeś na 

tak idiotyczny pomysł? Kto by chciał uganiać się w taki upał za jakąś 

głupią  piłką?  Nie,  chcę  zostać  w  kasynie.  W  końcu  nie  widzieliśmy 

nawet połowy. 

-  Sugerujesz  więc,  żebyśmy  przeszli  się  po  kasynie?  -  spytał 

sceptycznie. - Ale zdajesz sobie sprawę, że będziesz musiała przeciąć 

więzy łączące cię z tym automatem? 

Mandy spojrzała na niego z irytacją. 

-  Przecież  jest  tu  tysiąc  innych  maszyn.  Spróbuję  tylko 

niektórych,  jak  będziemy  przechodzić.  Poza  tym  ta  przestała  mnie 

chyba lubić. 

background image

Josh pozbierał żetony i ruszyli. Przeszli chyba wszystkie alejki w 

kasynie,  oznaczone  dla  orientacji  określoną  kombinacją  świateł. 

Spacerując  grali  równocześnie  w  grę,  polegającą  na  dobieraniu 

najbardziej  niezwykłych  profesji  do  spotykanych  i  niczego  nie 

podejrzewających przechodniów. 

Mandy  grała  od  czasu  do  czasu  na  różnych  maszynach,  śmiejąc 

się  z  niektórych  rysunków  zabawnie  przedstawiających  owoce  lub 

żartując  z  „maszyn  dla  leniwych”,  które  pozbawione  były  rączek  do 

pociągania. 

-  Tak  łatwo  traci  się  tu  pieniądze  -  zdecydowała  w  końcu,  kiedy 

przegrała  kolejne  parę  dolarów  w  elektronicznego  pokera.  -  Chyba 

zaczynam tęsknić za swoimi arbuzami. 

- Zamówię ich całą ciężarówkę na twoje urodziny. - Josh wziął ją 

delikatnie  pod  rękę  i  poprowadził  szybko  do  Dzielnicy  Teatralnej, 

gdzie kolorowe neony i lustra zostały tak skonstruowane, by stworzyć 

nastrój i atmosferę Broadwayu. 

W końcu, gdy Josh zaczął się już obawiać, czy nie zgubią się na 

dobre  w  Mieście  Automatów,  trafili  na  tak  zwany  Górny  Pokład. 

Pełno  było  tam  wszelkiego  rodzaju  balonów,  malowanych  tęczy  i 

chmur, no i oczywiście wszechobecnych automatów do gry. 

-  Masz  dosyć,  moja  hazardzistko,  czy  chcesz  jeszcze  spróbować 

swego szczęścia w black jacka przy stoliku w głównej części kasyna? 

- Proponując to, Josh mocno zaciskał kciuki, by pomysł ten nie został 

przyjęty. Jedno, na co miał ochotę, to wycofać się w zaciszne miejsce 

i usiąść razem przy drinku z lodem. 

background image

Mandy po cichu kończyła opowieść o swoich sukcesach. 

-  Zaczęłam  na  Owocowym  Rynku  z  dziesięcioma  dolarami,  a 

skończyłam teraz  z trzynastoma. Grałam całe popołudnie i wygrałam 

trzy  dolary.  Nigdy  bym  nie  przypuszczała,  ze  hazard  tak  wciąga.  - 

Mandy rozejrzała się wokół. - Popatrz, Joe, to wygląda na prawdziwy 

balon na gorące powietrze. Ale sprytne. Ciekawa jestem, jak oni go tu 

wprowadzili. 

-  Wcale  go  nie  wprowadzali  -  wycedził  wolno,  obejmując  ją.  - 

Kasyno zostało zbudowane dokoła niego. 

Mandy dopiero teraz spojrzała z uwagą na Josha. 

- Masz już dosyć, co? Dlaczego nie powiedziałeś nic wcześniej? 

-  Ponieważ  sprawiało  mi  wielką  przyjemność  patrzenie,  jak  się 

świetnie  bawisz,  kochanie.  Nie  zrezygnowałbym  z  tego  za  skarby 

świata. Zadowolona? 

-  Nawet  bardzo  -  odparła.  -  Uczciwie  mówiąc,  to  od  dawna  nie 

bawiłam się tak dobrze. Ostatnio chyba w zeszłym roku, na targach w 

Allentown.  Wygrałam  wtedy  na  jednym  ze  stoisk  wypchanego 

jednorożca. 

- Mówiłaś, zdaje się, że nie uprawiasz hazardu - wytknął jej Josh, 

zsypując wszystkie monety razem. 

-  Miałam  na  myśli,  że  nie  dla  pieniędzy.  W  końcu  przecież  nie 

można do hazardu zaliczyć gry o jednorożca. 

Josh  potrząsnął  tylko  głową,  całkiem  pokonany  specyficzną 

logiką Mandy. 

- Nie mogę uwierzyć, że nigdy nie wybrałaś się do Atlantic City, 

background image

mieszkając  tak  blisko.  Przespacerować  się  promenadą  lub  popływać. 

Słyszałem reklamy o tym, że autobusy z Allentown do kasyna jeżdżą 

codziennie. 

-  Wiesz,  byłam  bardzo  zajęta  przez  ostatnie  lata  -  mruknęła  pod 

nosem, bardziej do siebie niż do niego. Widząc jednak pytający wzrok 

Josha,  dodała  szybko.  -  To  znaczy,  chciałam  powiedzieć,  że  miałam 

bardzo dużo zajęć w przedszkolu, rozumiesz... 

-  Tak  bardzo,  że  nawet  rzekomy  miesiąc  miodowy  w 

towarzystwie  męża  na  słowo  honoru,  zaprawiony  sekretnym 

śledztwem  i  wszechobecną  ekipą  telewizyjną,  może  być  traktowany 

jako wypoczynek. - Uśmiech Josha gdzieś zamarł. 

Na  pewno  nie  był  jeszcze  przygotowany,  by  usłyszeć,  dlaczego 

zdecydowała  się  na  życie  w  tak  prymitywnych  warunkach  w 

Allentown,  kiedy  mogła  żyć,  jak  pączek  w  maśle,  z  Alexandrem 

Tremaine'em  w  Southampton.  Lepiej,  żeby  wiedział  o  Mandy 

Tremaine mieszkającej na trzecim piętrze w domu czynszowym, która 

pracuje jako wychowawczyni w przedszkolu. 

- No i te ostatnie dni też nie zrelaksowały cię zbytnio. Niestety ja 

też nie jestem bez winy i często wtykałem ci szpilki... 

-  I mówiłeś mi, że czujesz, jak budzi się w tobie miłość - dodała 

Mandy  ze  ściśniętym  gardłem.  Położyła  mu  delikatnie  palce  na 

ustach,  kładąc  kres  dalszej  przemowie.  Stali  na  środku  jednego  z 

przejść,  tak  że  inni  gracze  i  personel  kasyna  musieli  ich  omijać. 

Zapatrzeni  w  siebie  nawet  tego  nie  zauważyli.  -  Nie  chciałabym  być 

teraz  w  żadnym  innym  miejscu  na  ziemi  ani  też  mieć  u boku  innego 

background image

mężczyzny. 

Josh uśmiechnął się słabo. 

- Słowo honoru? 

-  Słowo  honoru,  Josh.  -  Jej  szmaragdowe  oczy  były  szeroko 

otwarte, gdyż zżerała ją ciekawość, jaka będzie jego reakcja. 

Pochylił głowę nad nią tak blisko, że mógłby z łatwością policzyć 

wszystkie piegi na jej kształtnym nosku. 

-  Więc  wiesz  już,  kim  jestem?  -  Wyczuła  dziwne  napięcie  jego 

ramion. 

-  Wiem  zaledwie  połowę  tego,  kim  jesteś  -  poprawiła  go, 

przekrzywiając  kokieteryjnie  głowę.  -  Po  tym,  jak  odłożyłeś 

słuchawkę wczoraj po południu, mężczyzna, do którego zwracałeś się 

per  tato,  powiedział  twoje  imię,  a  mówiąc  ściślej,  wykrzyczał  je  do 

słuchawki.  Myślę  zresztą,  że  teraz  nie  jest  on  tobą  nadmiernie 

zachwycony - zakończyła, obejmując go rękoma za szyję. 

- Dlaczego mi nie powiedziałaś? 

-  A  dlaczego  miałabym  ci  powiedzieć?  Ty  też  taktownie  nie 

pytałeś  o  moje  sprawy.  Ale  chciałabym  mówić  do  ciebie  Josh, 

oczywiście tylko wtedy, gdy nie będzie z nami naszej kochanej ekipy. 

- Oczywiście - zgodził się chętnie, oddychając z ulgą. Wygląda na 

to, że nie będzie go naciskać, by powiedział jej wszystko to, czego jej 

powiedzieć  nie  chciał.  -  Jesteś  fenomenalną  dziewczyną,  Amando 

Elisabeth Tremaine - wyszeptał niemal z uwielbieniem. 

Mandy  zacisnęła  powieki,  powstrzymując  łkanie.  Wcale  taka nie 

jestem,  chciała  wykrzyczeć  z  siebie.  Robiła  tak  dlatego,  że  w 

background image

przeciwnym  wypadku  ona  sama  w  rewanżu  musiałaby  mu 

opowiedzieć  o  sobie.  O  swojej  przeszłości,  o  tym,  co  dziadek  zrobił 

Dave'owi  Benjaminowi  lub  o  tym,  jaką  ona  odegrała  rolę  w  tych 

wszystkich wydarzeniach. Och, Josh, dlaczego nie możemy zatrzymać 

czasu i zostać na zawsze w Atlantic City. 

-  Ty  też  nie  jesteś  najgorszy,  koleś  -  wymruczała  wsparta  o  jego 

ramię, wstrzymując cisnące się do oczu łzy. 

Pocałowali  się  mocno,  zapominając  natychmiast  o  Górnym 

Pokładzie,  mijających  ich  ludziach  i  błyskających  światłami 

automatach. Stali później chwilę cicho, rozkoszując się atmosferą tego 

miejsca,  zarezerwowanego  zwykle  dla  zakochanych  w  sobie 

nowożeńców, za jakich cały świat ich uważał. 

Spędzili  całe  popołudnie  spacerując  ręka  w  rękę  po  olbrzymim 

kasynie  Tropicana.  Odwiedzili  przelotnie  kilka  hotelowych  sklepów, 

chłonęli  przy  zimnych  drinkach  atmosferę  Ogrodów  Tarasowych,  na 

koniec  wyszli  na  chwilę  na  promenadę,  wystawiając  twarze  do 

gorącego sierpniowego słońca. 

Mieli  jeszcze  czas  na  odwiedzenie  „II  Verdi”  ze  wspaniałym 

włoskim  jedzeniem,  które  oboje  bardzo  lubili.  Wreszcie  gotowi  byli 

stawić  czoło  ekipie  telewizyjnej,  by  odegrać  sekwencję  tańca, 

zaplanowaną w ich własnym pokoju hotelowym. 

Po przybyciu Lois i jej towarzyszy Josh stanął w kącie pokoju, by 

nikomu  nie  przeszkadzać  i  stamtąd  obserwował  całą  krzątaninę.  Od 

czasu  do  czasu  spoglądał  w  stronę  schodów.  Wyglądało  na  to,  że 

Mandy  potrzebuje  całej  wieczności  aby  się  ubrać.  Po  raz  kolejny 

background image

spojrzał z niepokojem na swój płaski, złoty zegarek. 

Wprawdzie mówiła, iż chciałaby zostać w wannie na zawsze, ale 

teraz to już chyba przesadza. I właśnie wtedy, gdy zdecydował się, że 

pójdzie  po  nią,  zobaczył  na  najwyższym  stopniu  nogę  w  czarnych 

szpilkach. 

Mandy  schodziła  powoli  i  ostrożnie,  ciemne  pończochy 

podkreślały szczupłość jej kształtnych łydek. Zniknęła na moment na 

zakręcie  schodów,  po  czym  pojawiła  się  tuż  przed  nim.  Nabrał 

gwałtownie  powietrza  w  płuca,  jakby  w  obawie  przed  prawdziwym, 

fizycznym bólem. 

Prosta  czarna  sukienka,  którą  miała  na  sobie,  więcej  zakrywała 

niż  odsłaniała,  dawała  jednak  wyraźne  wskazówki,  jakie  bogactwo 

kryje się pod nią. Josh poczuł, jak tężeją mu mięśnie w podświadomej 

reakcji. Nie powiem już nigdy, że ubiera się jak nastolatka! 

Uwagę  jego  przykuła  jednak  najpierw  jej  rozpromieniona  twarz, 

otoczona  łagodnie  opadającymi,  miedzianoczerwonymi  lokami.  Oczy 

błyszczały spod długich rzęs jak dwa wielkie szmaragdowe klejnoty, a 

pomalowane  czerwoną  szminką  usta  nęciły  swą  wilgocią.  Nawet  jej 

piegi,  których  nie  sposób  było  przykryć  żadną  ilością  makijażu, 

wyglądały bardzo pociągająco. 

Kość  słoniowa,  to  określenie  najbardziej  pasowało  do  jej  cery. 

Spojrzenie  Josha  omiotło  jej  kształtny  podbródek,  wysmukłą  szyję, 

zatrzymało  się  na  chwilę  na  jej  odkrytych  ramionach,  po  czym 

wróciło do poważnej, niemal zalęknionej twarzy. 

- Chciałbym cię ugryźć  w szyję - mruknął do siebie. Nie potrafił 

background image

ukryć  przed  sobą  zdziwienia, jakie  szaleńcze  uczucia budzi  w  nim ta 

drobna i delikatna kobieta. 

Nie  mogę  powiedzieć,  że  zaczynam  się  w  niej  podkochiwać, 

poprawił  siebie  w  duchu.  Ja  już  ją  kocham.  Ja,  Joshua Mark  Philips, 

jestem do szaleństwa, beznadziejnie zakochany w Amandzie Elisabeth 

Tremaine. 

No  więc  dobrze,  zgodził  się  ze  sobą  po  chwili.  Zakochałeś  się.  I 

co masz zamiar z tym zrobić, kowboju? 

Powiem  jej  prosto  z  mostu,  kim  jestem,  doszedł  nagle  do 

przekonania.  Powiem  też,  jak  wymyśliłem  na  poczekaniu  głupawą 

historię z Herbem, by być bliżej niej. Zupełnie jak w filmach z Doris 

Day, z których sobie żartowaliśmy. 

A  co  dalej?  Potem  wezmę  ją  na  ręce  i  zaniosę  do  najbliższego 

urzędu stanu cywilnego. Tak właśnie zrobię, zadecydował. 

Co  wobec  tego  zrobisz  ze  swoimi  planami  w  sprawie  kasety 

wideo,  sumienie  najwyraźniej  nie  dawało  mu  spokoju.  Powiesz  jej 

teraz, że planowałeś wysłać ją do Alexandra Tremaine'a, aby widział, 

jak jeden z przyjaciół Dave'a urzęduje w łóżku z jego wnuczką? 

O nie, zmienił szybko zdanie, kiedy poszedł szybko przez pokój i 

wyciągnął  rękę  do  Mandy,  aby  pomóc  jej  zejść  z  ostatniego  stopnia 

schodów.  A  potem  będę  kłamał  jak  diabli  i  trzymał  kciuki,  by  się  o 

tych planach nie dowiedziała. 

To znaczy, że nigdy jej nie powiesz i wszystko chcesz zbudować 

na  kłamstwie?  Lepsza  połowa  jego  sumienia  ani  myślała  się  poddać 

tak Łatwo. 

background image

Może  jak  już  będę  starym  i  zgrzybiałym  dziadkiem,  Josh 

wyraźnie  grał  na  zwłokę,  to  coś  tam  bąknę  o  tym,  trzymając 

rudowłose  prawnuki  na  kolanach,  ale  na  pewno  nie  wcześniej.  Ale 

teraz daj mi już spokój, bo moja żona czeka, bym z nią zatańczył. 

- No, warto było trochę poczekać, madame. Kochanie, wyglądasz 

jak świeża, apetyczna bułeczka - rzekł tak, by usłyszała tylko Mandy. 

-  A  co  byś  powiedziała,  jakbym  teraz  rozgonił  to  całe  towarzystwo, 

tak byśmy zostali tylko ty i ja? 

-  Joe,  ciszej  trochę,  na  Boga  -  wyszeptała  Mandy  zaaferowana, 

rozglądając się, czy nie słyszał tego ktoś z ekipy telewizyjnej. Stanęła 

teraz na palcach jednej nogi i mruknęła mu konspiracyjnie do ucha: - 

Ale możemy to zorganizować, tylko trochę później. 

Josh  włożył  ręce  głęboko  w  kieszenie  i  z  uśmiechem  Kuby 

Rozpruwacza  podążył  zaraz  za  Mandy.  Po  drodze  pogwizdywał 

radośnie  jedną  z  najbardziej  romantycznych  piosenek  z  filmu  „West 

Side Story”. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Pokój tonął w półmroku, choć jego oświetlenie zostało dobrane z 

najwyższą  starannością.  Cztery  czarne  skrzynki  rozmieszczono  w 

strategicznych miejscach, tak by ich błyskające w takt muzyki światła 

tworzyły w pełni romantyczny nastrój. 

Josh  i  Mandy  stali  tuż  obok  siebie,  pośrodku  tego,  co  zdaniem 

Lois  miało  służyć  za  parkiet  do  tańca.  Mandy  zdjęła  już  swoje 

pantofle  na  wysokich  obcasach,  żeby  mogła  się  łatwiej  poruszać  po 

pokrytej dywanami podłodze. Oparła wygodnie głowę na piersi Josha. 

Czuła  mocny  zapach  jego  wody  po  goleniu,  a  nawet,  przez 

śnieżnobiałą koszulę, słyszała wyraźnie bicie jego serca. 

Josh  obejmował  ją  bardzo  delikatnie.  Lekkie  łaskotanie  jej 

włosów  sprawiało  mu  wyraźną  przyjemność,  gdy  opuszczał  głowę  w 

ich  aksamitne  ciepło.  Niespiesznie  wyplótł  z  uścisku  lewą  rękę  i 

odszukał  nią  zaraz  dłoń  Mandy.  Z  nabożeństwem  podniósł  ją do  ust, 

akurat w momencie, gdy Chuck dał znak Lois, że znalazł piosenkę, o 

którą jej chodziło. 

-  Doskonale,  absolutnie  rewelacyjnie  -  Lois  dziwnie  wylewnie 

zwróciła  się  do  Herba,  który  burknął  tylko  coś  w  odpowiedzi,  nie 

chcąc  odrywać  swej  uwagi  od  kamery.  -  Myślę,  że  załatwimy  to  w 

jednym ujęciu. 

„Z  tobą,  tylko  z  tobą,  na  zawsze”,  słowa  romantycznej  piosenki, 

którą  Lois  wybrała  jako  podkład  do  tej  sceny,  zaczęły  powoli 

wypełniać  pomieszczenie.  Josh  bez  problemu  dostosował  krok  do 

background image

rytmu  melodii,  prowadząc  Mandy  w  wolnym,  zmysłowym  tańcu. 

Oboje skupili się na tym małym kawałku podłogi, który był teraz dla 

nich  ich  własnym,  prywatnym  kawałkiem  nieba,  przytulnym 

kokonem, wypełnionym ciepłem wzajemnej miłości. 

Reszta  pokoju  właściwie  przestała  istnieć.  Był  tylko  taniec  i 

prowokująca  muzyka.  „Oddaj  mi  skarb,  jakim  jesteś”,  domagały  się 

słowa piosenki, unosząc wirującą parę coraz dalej i dalej. 

„Siła  i  cudowne  piękno  miłości!”.  Ta  piosenka  jest  napisana 

właśnie  dla  nich,  pomyślała  w  rozmarzeniu  Mandy,  dla  tańczącej  w 

uniesieniu  pary  kochanków,  w  maleńkim  kręgu  wyznaczonym  przez 

pulsujące  światła.  Spleceni  w  ciasnym  uścisku  przeżywali  piękno 

wspólnego ruchu, pełnego zespolenia w takt rytmu muzyki. 

Josh  podniósł  rękę  Mandy  tak,  by  objęła  go  za  szyję,  sam  zaś 

otoczył  ramionami  jej  biodra.  Mandy  uniosła  nieco  i  przechyliła 

głowę  w  jego  objęciach,  spoglądając  mu  głęboko  w  niebieskie  oczy. 

Poczuła rosnące w niej dzikie podniecenie, które w niezrozumiały dla 

niej sposób zakłócało płynność jej oddechu. 

Melodia  narastała,  coraz  bardziej  zbliżając  się  do  finałowej 

kulminacji,  światła  rozcinały  ciemność  różnokolorowymi  błyskami, 

oni zaś, zapatrzeni w siebie, tańczyli, wirując powoli w swojej cząstce 

wszechświata. 

Mandy  czuła,  że  jej  głowa  zrobiła  się  ciężka,  jak  kwiat  na 

delikatnej łodyżce, kołysany podmuchami łagodnego, letniego wiatru. 

Czuła dotyk  ciała  Josha i instynktownie  sama przytulała  się  mocniej. 

Szukała jego ciepła, podobnie jak pączki kwiatów otwierające się pod 

background image

wpływem letniego słońca. 

Była  odurzona,  wiedziała  jednak,  że  nie  ma  to  nic  wspólnego  z 

tańcem. O nie, odurzenie to związane było najwyraźniej z jej sercem, 

które trzymało ją w swej żelaznej niewoli. Nie potrafiła i nie chciała z 

tym dłużej walczyć, bez względu na konsekwencje. Mandy zakochała 

się, miłość ta wyglądała bezwstydnie z każdego spojrzenia jej oczu, z 

każdego uśmiechu jej wilgotnych, karminowych ust. 

Josh  też  wiedział,  że  przepadł  bezpowrotnie.  Jego  cały  świat 

składał  się  z  pięknej  kobiety,  którą  tak  czule  trzymał  w  ramionach: 

zielonookiej  Mandy,  o  ufnym  i  niewinnym  sercu.  Mogliby  być 

zupełnie  sami  w  centrum  zatłoczonego  Times  Square,  w  centrum 

wszechświata.  Otoczenie  nie  miało  dla  nich  znaczenia,  dalej  byliby 

tylko we dwoje, chronieni tarczą ich gorącej miłości. 

Chciał,  żeby  muzyka  zakończyła  się  tak,  by  mógł  przycisnąć  ją 

mocno  do  siebie  i  całować  bez  opamiętania.  Równocześnie  pragnął, 

aby  muzyka  ta  nie  skończyła  się  nigdy,  aby  uczucia,  które  go 

wypełniały, trwały wiecznie. 

-  Piosenka  się  skończyła  -  stwierdził  Herb  prozaicznie, 

opuszczając  kamerę.  -  Czy  tę  też  chcesz  filmować?  -  spytał,  kiedy 

następna melodia popłynęła z włączonego magnetofonu. 

Chuck  potrząsnął  głową  zdegustowany.  Wyłączył  już  cały  swój 

sprzęt z wyjątkiem magnetofonu i zsynchronizowanego z nim systemu 

świateł. 

-  Nie  czujesz,  że  jesteśmy  tu  zbędni,  idioto?  -  wyszeptał,  biorąc 

Lois pod ramię i popychając ją w stronę drzwi. - No dalej, przecież to 

background image

ich miesiąc miodowy, zostawmy więc ich samych. 

-  Ale...  -  Lois  próbowała  protestować,  zahipnotyzowana  jeszcze 

widokiem wirującej wolno pary, zakochanej w sobie bez pamięci. 

- Nie ma żadnego ale - syknął Chuck, wskazując Herbowi, by się 

ruszył. - My jesteśmy już historią. A teraz jazda stąd. 

Drzwi  zamknęły  się  za  nimi  cicho,  a  Mandy  i  Josh  zostali  sami. 

Sami z muzyką, błyskającymi światłami i miłością. 

 

Josh kątem oka zauważył wychodzącą ekipę telewizyjną i lekkim 

skinieniem głowy odpowiedział na wyciągniętą w jego kierunku rękę 

Chucka, z palcami rozsuniętymi na znak zwycięstwa. 

Sięgnął  za  siebie  po  rękę  Mandy,  ścisnął  mocno  i  przytulił  ją 

jeszcze bardziej. 

-  Nareszcie  sami  -  wyszeptał  jej  do  ucha.  Ich  ekstatyczny  taniec 

powoli ustawał. Zatrzymał ją w końcu w bezruchu, w pełni ufną w siłę 

jego ramienia. 

Jej usta, lekko rozchylone z emocji, wyszeptały w końcu: 

-  Czy  zamierzasz  w  tej  sytuacji  przeprowadzić  swój  niegodziwy 

plan, mój książę? 

Dobrze  znany  uśmiech,  który  nauczyła  się  już  kochać,  powoli 

wykwitł na twarzy Josha. Puścił już jej rękę i chwytając łagodnie pod 

kolanami podniósł w górę. 

-  Zamilknij  kobieto  i  kieruj  mnie  w  stronę  schodów  - 

odpowiedział, wtulając się w jej szyję. 

Policzki Mandy płonęły. 

background image

- Kocham cię, Josh, czy jak ci tam w końcu na imię. 

Josh  zatrzymał  się  na  najniższym  stopniu  spiralnych  schodów, 

prowadzących na górę do sypialni. 

-  Jestem  Josh  Philips,  panno  Amando  Elisabeth  Tremaine,  a 

wkrótce  również  Philips.  Kocham  cię  bardziej,  niż  myślałem,  że 

można kogoś pokochać. 

-  Jeśli  to  propozycja,  panie  Philips,  to  przyjmuję  ją  -  stwierdziła 

cicho  Mandy.  Pochyliła  się  nieco  i  pocałowała  go  delikatnie  i 

uwodzicielsko, uśmiechając się z zadowoleniem. 

Josh stał tak jeszcze przez chwilę, dając Mandy ostatnią szansę na 

zmianę swej decyzji. W końcu pokonany pragnieniem, by znaleźć się 

koło niej, wziąć wszystko, co będzie mu chciała dać i ofiarować to, co 

chciał jej od dawna podarować, zaczął powoli wchodzić po schodach. 

 

-  Co  tu  się  do  licha  dzieje?  Joshua!  Niech  cię  piekło  pochłonie, 

Josh, gdzie jesteś? 

Josh  zamarł  nagle  w  bezruchu,  z  nogą  uniesioną  nad  kolejnym 

stopniem.  Tato!  Jego  mózg  nie  przyjmował  tego  do  wiadomości, 

kiedy podświadomie potrząsał przecząco głową. To nie może być jego 

ojciec, po prostu nie może. Nie w tej chwili, na Boga, to niemożliwe. 

- Josh? - Mandy odchyliła nieco głowę, by spojrzeć w oczy, które 

tak kochała. - Josh, puść mnie. To boli. 

Dopiero  po  chwili  Josh  zdał  sobie  sprawę,  że  instynktownie 

przycisnął  Mandy  mocniej  do  siebie,  jakby  w  ten  sposób  mógł 

zapobiec temu, co miało zaraz nastąpić. Zrobił krok do tyłu, aż stanął 

background image

znowu na dywanie. 

-  Przepraszam  za  wszystko  -  wyszeptał.  Opuścił  ją  delikatnie  na 

dywan,  tuż  koło  siebie.  Mandy  zaś  poczuła  przedziwną  pustkę 

niespełnienia. 

W końcu Matthew Philips znalazł wyłącznik i pokój został zalany 

jasnym  światłem.  Rozejrzał  się  dokoła.  Najpierw  zwrócił  uwagę  na 

mrugające,  kolorowe  światła  i  romantyczną  muzykę,  na  koniec 

zatrzymał  wzrok  na  wyraźnie  zaniepokojonej,  młodej,  rudowłosej 

dziewczynie, przytulonej bojaźliwie do jego syna. 

-  Wygląda  na  to,  że  w  czymś  przeszkodziłem,  prawda,  synu?  - 

powiedział  ze  złością.  Przeszedł  szybko  przez  pokój  i  wyłączył 

magnetofon,  likwidując  resztki  romantycznego  nastroju,  który  Lois  z 

takim  trudem  stworzyła.  -  Mam  tylko  nadzieję,  że  przyjechałem  na 

czas. 

Mandy potrząsnęła głową, czując dziwnie niepokojące mrowienie 

na plecach. 

-  Na  czas?  Kim  jest  ten  człowiek,  Josh?  Dlaczego  zwraca  się  do 

ciebie per synu? Josh, powiedz wreszcie, o co tu chodzi! 

-  Nazywam  się  Matthew  Philips,  panno  Tremaine  -  przedstawił 

się,  podchodząc  do  nich  z  wyciągniętą  ręką.  Mandy,  z  uprzejmości, 

wyciągnęła  automatycznie  swoją.  -  Z  przykrością  muszę  powiedzieć, 

że  jestem  ojcem  Josha.  Może  usiądziemy  na  kanapie, bo  wygląda  na 

to, że nie unikniemy małej pogawędki. 

Mandy spojrzała pytająco na swego partnera. 

-  Josh?  -  Obejmująca  ją  ręka  zesztywniała  wyraźnie,  a  oczy 

background image

zamknęły się z rezygnacją. 

-  Zróbmy  lepiej  tak,  jak  mówi,  Mandy.  Nie  tylko  ty  masz 

tendencje  do  dramatyzowania.  Wygląda  na  to,  że  ojciec  zdecydował 

się zagrać tu główną rolę. Prawda, tato? - Posłał ojcu złe spojrzenie. 

-  Zamknij  się,  Josh  -  odciął  się  ojciec.  -  Panno  Tremaine... 

Mandy? - zachęcił, wskazując ręką kanapę. 

Mandy  pierwsza  podeszła  do  kanapy,  omijając  po  drodze 

dyskotekowy  sprzęt  i  plątaninę  kabli.  Przysiadła  nerwowo  w  samym 

rogu. 

- Josh? - W jej oczach malowała się prośba, by usiadł koło niej i 

pocieszył  ją,  że  wszystko  będzie  w  porządku.  On  jednak,  z  rękoma 

wciśniętymi  mocno  w  kieszenie,  wpatrywał  się  tylko  nie  widzącym 

wzrokiem w szczelnie zasłonięte okno. 

Matt  także  nie  usiadł,  spacerował  tam  i  z  powrotem,  z  lekko 

przechyloną głową, jakby studiował roślinne motywy na dywanie. 

Podobieństwo  między  nimi  jest  uderzające,  pomyślała  Mandy  w 

odrętwieniu.  Więc  tak  będzie  wyglądał  Josh  za  trzydzieści  lat?  Ta 

myśl zrodziła od razu następną: czy ja będę go jeszcze za trzydzieści 

lat oglądać? 

- No dalej, tato, załatwiaj całą sprawę, oboje na ciebie czekamy. - 

Usłyszała głos Josha, dziwnie obcy i napięty. 

-  Daruj  sobie  impertynencje,  Joshua!  -  ojciec  uciął  krótko,  nie 

przerywając swej wędrówki po dywanie. 

-  Panie  Philips  -  wtrąciła  nerwowo.  -  Wygląda  na  to,  że  jest  pan 

bardzo  zdenerwowany  na  syna.  Czy  ma  to  coś  wspólnego  z 

background image

prowadzonym przez niego śledztwem? 

-  Ze  śledztwem?  -  Matt  zamarł  nagle,  wpatrując  się  w  zgarbione 

plecy syna. 

- No, tak - pospieszyła z pomocą Mandy. - Wiem, że sprawy nie 

posunęły  się  nadmiernie  tu,  w  Atlantic  City,  ale  Josh  naprawdę  się 

bardzo starał. 

- Tego jestem zupełnie pewien - wtrącił Matt nieprzyjemnie. 

Mandy,  nie  zrażona  tym  wcale,  mówiła  dalej:  -  Josh  uważa,  że 

Herb  jest  tylko  płotką  w  całej  aferze  i  zaraz  jak  tylko  wróci  do 

Allentown,  to  namierzy  również  i  grube  ryby.  Prawda,  Josh?  - 

Odwróciła  się  do  niego  w  nadziei,  że  coś  powie,  cokolwiek,  co 

sprawi, że wreszcie jego ojciec wszystko zrozumie. W końcu przecież 

prowadzili śledztwo. 

- Śledztwo, co, Josh? - Ojciec w końcu opadł na krzesło. - Widzę, 

że rzeczywiście byłeś bardzo zajęty, co, synu? 

Mandy  reagowała  może  zbyt  wolno  na  obecność  starszego 

mężczyzny,  ale  na  pewno  nie  była  kompletną  idiotką.  Poczuła,  jak 

serce ucieka jej w pięty. 

-  Nie  było  żadnego  śledztwa,  prawda,  Josh?  -  spytała  złamanym 

głosem. - Herb jest tylko zwyczajnym kamerzystą, tak? 

-  Kto  to  jest  Herb?  -  wtrącił  Matt,  ale  zaraz  machnął  ręką.  - 

Mniejsza o to. Chyba nawet nie chcę tego wiedzieć. 

Josh odszedł wreszcie od zasłoniętego okna, usiadł koło Mandy i 

wziął jej zimne ręce w swoje. 

-  Ja  to  wszystko  wymyśliłem,  kochanie.  Bałem  się,  że  nie 

background image

pojedziesz  na  ten  miesiąc  miodowy  i  musiałem  zrobić  coś,  żeby  cię 

przekonać.  -  Uścisnął  szybko  jej  ręce.  -  Czy  przebaczysz  mi  to, 

Amando Elisabeth. Naprawdę byłem zdesperowany. 

Mandy  spojrzała  tęsknie  w  oczy  Josha,  ciesząc  się  w  duchu,  że 

skłonny  był  zrobić  cokolwiek,  nawet  wymyślić  tę  głupią  historię  z 

Herbem,  byle  tylko  powstrzymać  ją  od  wycofania  się  ze  wspólnego 

wyjazdu. Przebaczyć mu? Jak mogłaby mu nie przebaczyć, biorąc pod 

uwagę fakt, że zrobił to po to tylko, by być blisko niej. 

-  Jesteś  idiotą,  Joshua,  wiesz  o  tym?  -  powiedziała,  uśmiechając 

się  pobłażliwie.  Oparła  głowę  na  jego  ramieniu.  -  Oczywiście,  że  ci 

przebaczam. 

-  Mandy!  -  Josh  pochylił  się  nad  nią,  w  nadziei  że  uda  mu  się 

pocałować roześmiane usta. 

- Chyba już czas przerwać tę rozkoszną scenę - odezwał się Matt, 

ponownie  wstając.  -  Wiem,  że  to  wszystko  cudowne,  ale  nie 

przyjechałem  tu  przecież  w  sprawie  wyimaginowanego  śledztwa. 

Josh?  Nie  uważasz,  że  już  najwyższy  czas,  żebyś  poinformował  o 

wszystkim to biedne dziecko? 

- Nie teraz, tato. - Głos Josha był jak zgrzyt piasku po szkle. - Nie 

widzisz, że chcemy być sami? Na wyjaśnienia przyjdzie czas później. 

-  Wyjaśnienia  na  jaki  temat?  -  Mandy  zadała  to  pytanie,  zdając 

sobie  sprawę,  iż  musi  to  być  jakaś  bardzo  ważna  informacja,  skoro 

sprawiła, że ojciec Josha przejechał tyle kilometrów do Atlantic City, 

by z nim pomówić. - No więc? O czym jeszcze nie wiem? 

 

background image

- Może zabrałbyś stąd swoje godne politowania, kłamliwe ciało i 

pozwolił mi przejść? 

Josh  zrobił  krok  do  tyłu,  przepuszczając  Mandy  na  schody 

prowadzące do sypialni. 

- Na Boga, Mandy, przestań się tak zachowywać! - Obszedł łóżko 

i z impetem zatrzasnął otwarte wieko walizki. - Czy nie zdajesz sobie 

sprawy, że w ten sposób niczego nie rozwiążemy? 

Mandy  wynurzyła  się  właśnie  z  łazienki,  z  rękoma  pełnymi 

kosmetyków.  Rzuciła  wszystko  niedbale  na  łóżko,  otworzyła 

ponownie  walizkę  i  wrzuciła  w  nieładzie  rzeczy  do  środka.  -  Nie 

musimy wcale niczego rozwiązywać i kropka - odpowiedziała zimno, 

wracając do łazienki. 

Kiedy  tylko  wyszła,  Josh  odwrócił  walizkę  dnem  do  góry, 

rozsypując  buteleczki  szamponu,  szminki  i  inne  drobiazgi  po  całym 

łóżku. 

-  Przecież  chciałem  ci  o  wszystkim  powiedzieć,  kochanie, 

przysięgam. 

Mandy wysunęła na chwilę głowę z łazienki. 

-  Naprawdę?  A  niby  kiedy?  Przed  wzięciem  mnie  do  łóżka  czy 

po? 

Josh skrzywił się, bo strzał był bardzo celny. 

Wróciwszy  ponownie  do  pokoju,  Mandy  spokojnie  podniosła 

walizkę z podłogi i od nowa zaczęła wrzucać do niej swoje rzeczy. 

-  Powiedz  mi,  panie  Philips  z  Southampton,  Allentown  i 

wszystkich miejsc na wschód, czy przekonałeś Herba, by zainstalował 

background image

gdzieś  tu  ukrytą  kamerę,  tak  żeby  nie  uronić  ani  kawałka  akcji?  - 

Rozejrzała  się  dokoła,  jakby  spodziewała  się  zobaczyć  kamerę 

zwisającą z sufitu. 

- Wiesz dobrze, że nigdy bym tego nie zrobił! 

-  Skąd  mam  to  wiedzieć?  Możesz  przecież  mieć  tendencje  do 

ekshibicjonizmu. W końcu i tak prawie nic nie wiem o tobie, prawda, 

Josh? - Otworzyła szafę i wyciągnęła z górnej szuflady swoją bieliznę. 

- To nieprawda. I nie udawaj, że nie zdajesz sobie z tego sprawy - 

zaprotestował, czując, że traci grunt pod nogami. 

-  Pozwól  mi  w  takim  razie  na  ostatnią  uwagę  -  odcięła  się, 

wrzucając  rzeczy  do  walizki.  -  Jednak  trochę  o  tobie  wiem,  może 

nawet aż za dużo. Jesteś podłym, paskudnym, kłamliwym... 

Josh chwycił w obie ręce jej bieliznę i z całej siły rzucił nią przez 

pokój,  tak  że  jedna  z  jedwabnych  halek  w  kolorze  kości  słoniowej 

zawisła na kinkiecie i wyglądało to, jakby wisiała w powietrzu. 

Mandy wyprostowała się i spojrzała zimno na Josha. Podeszła do 

ściany, by zdjąć halkę. Zagrodził jej drogę. 

- Albo w jedną, albo w drugą stronę, kowboju - syknęła wściekle, 

a jej oczy rzucały szmaragdowe ognie. 

Josh ustąpił, wiedząc, że Mandy i tak nie ma szans na zapełnienie 

walizki  nawet  przez  całą  noc,  ponieważ  postanowił  opróżniać  jej 

zawartość szybciej, niż ona będzie ją pakować. 

- Mandy, kochanie, posłuchaj proszę moich argumentów. Miałem 

swoje  powody,  by  tak  postąpić  -  błagał,  gdy  tymczasem  ona  zajęta 

była zbieraniem z podłogi swojej garderoby. 

background image

- Nie interesują mnie twoje powody. „Powody to tylko to, co ktoś 

chce komuś powiedzieć”, Oskar Wilde. Jak wiesz, odebrałam staranne 

wykształcenie w Szwajcarii, dzięki pieniądzom mojego dziadka. 

-  Szkoda,  że  cię  nie  znałem,  gdy  mieszkałaś  w  Southampton  - 

stwierdził w zadumie Josh, zastanawiając się nad ujawnionym właśnie 

kolejnym  obliczem  Mandy.  -  Moglibyśmy  się  wtedy  spotkać  jak 

dwoje normalnych ludzi i uniknąć tego całego cyrku. - Wskazał ręką 

rozbebeszony  pokój,  myśląc  również  o  wszystkim  innym,  co  się 

wydarzyło od czasu, gdy się poznali. 

Mandy zamknęła powieki aż do bólu. 

- Nie - odparła, odwracając się tyłem. - Wcale byś tego nie chciał, 

Josh,  wierz  mi  na  słowo.  A  ja  wolałabym,  żebyśmy  się  nigdy  nie 

spotkali. 

-  Widzę,  że  dalej  mi  nie  wierzysz,  prawda?  -  Zrobił  dwa 

impulsywne  kroki  w  jej  stronę,  zanim  zdrowy  rozsądek  nie 

podpowiedział  mu,  iż  lepiej  jej  teraz  nie  dotykać.  Odwrócił  się  i 

uderzył  wściekle  pięścią  w  ścianę.  -  Miałem  ochotę  zabić  ojca  za 

sposób,  w  jaki  ci  to  powiedział,  że  nie  wspomnę  już  o  tym,  jak 

wtargnął  tutaj  niczym  Don  Kichot,  kiedy  tylko  wydawało  mu  się,  iż 

poskładał  puzzle  w  jedną  całość.  Gdyby  tylko  do  mnie  zadzwonił  i 

skonfrontował  ze  mną  swoje  przemyślenia,  to  powiedziałbym  mu  od 

razu,  że  nigdy  bym  nie  wykorzystał  tej  taśmy.  Przede  wszystkim  był 

to  idiotyczny  pomysł,  ale  widać  zabrakło  mi  wtedy  rozumu.  Nigdy 

bym  cię  przecież  świadomie  nie  skrzywdził,  uwierz  wreszcie  w  to, 

Mandy, proszę. 

background image

Wyciągnęła  z  szafki  drugą  szufladę,  wrzucając  jej  zawartość  do 

walizki. Pusta szuflada omal nie spadła mu na nogę. 

- Uwierzyć w to? - potrząsnęła głową z dezaprobatą. - Właściwie 

to  dlaczego  nie?  Jest  przecież  naiwna,  ufna  Mandy.  Po  prostują 

poproś, ona uwierzy we wszystko. - Odwróciła się szybko, wychodząc 

do garderoby. 

Josh  wyciągnął  teraz  z  walizki  kilka  par  szortów  i  strojów 

kąpielowych i jednym ruchem schował je pod poduszkę. 

-  Przynajmniej  powiedz,  dokąd  się  wybierasz  -  poprosił, 

uskakując  z  drogi,  gdy  drelichowa  spódnica  przypięta  jeszcze  do 

wieszaka przeleciała tuż obok, lądując pewnie w walizce. 

- Najdalej od ciebie, jak tylko się da! - dobiegło zza drzwi. 

Po  chwili  wleciały  do  pokoju  dwie  bluzki,  po  nich  para  białych 

spodni i błękitna kamizelka. 

-  Na  pewno  nie  pojedziesz  w  takim  stroju!  -  Josh  zaatakował  z 

impetem,  zdając  sobie  sprawę,  że  nie  może  jej  puścić  samej  w  tej 

oszałamiającej, czarnej kreacji. 

Mandy  wypadła  z  garderoby,  rozglądając  się  pospiesznie  po 

pokoju, aż znalazła to, czego szukała. Chwytając w locie białe spodnie 

i  sweter  w  morskim  kolorze,  który  wzięła  na  wypadek,  gdyby  było 

zimno  podczas  nocnych  spacerów  po  promenadzie,  zniknęła 

ponownie  w  garderobie,  zamykając  za  sobą  drzwi.  Po  chwili 

otworzyła je znowu. 

- Zostań tu, gdzie jesteś. Nie waż się nawet oddychać. - Ostatnim 

słowom towarzyszył trzask zamykanych znowu drzwi. 

background image

Kiedy  Mandy  się  przebierała,  Josh  ponownie  wypróżnił  walizkę, 

chowając  jej  zawartość  pod  łóżkiem.  Na  koniec  wsunął  tam  również 

samą walizkę. Nie pójdzie teraz nigdzie, zanim się z nią nie rozmówi. 

Przekonają,  że  ich  miłość  jest  dużo  ważniejsza  niż  powzięty  pod 

wpływem nagłego impulsu plan rewanżu. 

Musi  go  wysłuchać.  Od  chwili,  kiedy  ojciec  opowiedział,  jak 

połączył  ze  sobą  jego  wyjazd  i  podwójną  pierwszą  nagrodę  w 

konkursie,  Mandy  przestała  zupełnie  myśleć.  Zamiast  tego  zaczęła 

działać. Nie potrafił jej potępić, nie mógł tego zrobić, jeżeli chciał być 

ze sobą szczery. 

Prawie  siłą  wypchnął  ojca  z  pokoju  i  popędził,  skacząc  po  dwa 

stopnie,  na  górę  za  Mandy,  która  znalazła  się  tam  zaraz,  jak  tylko 

pełny sens słów Matta dotarł do niej z całą siłą. Zanim zdążył  złapać 

oddech na szczycie schodów, ona już się zaczęła pakować. 

Drzwi garderoby otworzyły się teraz z impetem, uderzając mocno 

o ścianę sypialni. Mandy  wypadła ubrana już w spodnie i sweter. Jej 

rude  włosy  opadały  na  wszystkie  strony  w  plątaninie  loków,  kiedy 

rozpoczęła  poszukiwanie  sandałów.  Przyjrzała  mu  się  przez  dłuższą 

chwilę, po czym dała nura pod łóżko, skąd, po wyrzuceniu wszystkich 

poupychanych tam rzeczy, wynurzyła się z parą sandałów w ręce. 

Usiadła  na  łóżku  tylko  na  ułamek  sekundy,  by  nałożyć  buty  i 

ponownie  zniknęła  w  garderobie,  skąd  wyfrunęła  zaraz  czarna 

sukienka,  lądując  prosto  na  twarzy  Josha.  Jeszcze  jedno  krótkie 

spojrzenie i z torebką w ręce zbiegła jak burza po schodach do pokoju, 

zostawiając na górze osłupiałego Josha. 

background image

-  Halo,  obsługa  hotelu?  Tu  mówi  Tremaine.  Prosiłabym,  żeby 

pani  przysłała  natychmiast  do  mojego  pokoju  Rollie'go  Estradę.  - 

Mandy zdążyła to już powiedzieć, zanim Josh znalazł się w zasięgu jej 

głosu. 

Upłynęła chwila ciszy, po czym odezwała się ponownie. 

-  Dobrze  więc,  rozumiem.  W  takim  razie  proszę  o  przysłanie 

butelki,  nie,  dwóch  butelek  najlepszego  szampana,  dobrze 

schłodzonego, i odpowiedniej ilości importowanego kawioru na party 

dla...  -  zastanawiała  się  przez  moment  nad  tym,  ile  Josh  powinien 

zapłacić - na party dla sześciu osób - dokończyła po chwili. W czym 

problem, pomyślała. Josh będzie mógł zaprosić całą ekipę telewizyjną 

i  zrobią  sobie  bal.  -  Proszę  tylko  dopilnować,  by  przyniósł  to  Rollie 

Estrada, dobrze? 

- Mandy - rozpoczął Josh, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. - 

Cholera jasna! - Nie mógł powstrzymać się od przekleństwa. - Żaden 

serwis nie może być tak szybki! 

-  Otwieraj  drzwi,  Joshua!  -  dobiegł  ich  stłumiony  krzyk  z 

korytarza. 

Josh uniósł powoli ręce do góry i otworzył szeroko drzwi. 

-  Nie  wiem,  jak  to  się  stało,  że  zostawiłem  was  dwoje  samych.  - 

Matt  Philips  wpadł  do  pokoju,  lekko  rozwichrzony.  -  Joshua,  mam 

nadzieję, iż nie skrzywdziłeś tego dziecka? 

-  Nie,  tato.  Związałem  ją  tylko  i  drażniłem  bambusem  pod 

paznokciami. To  w końcu nic strasznego.  - Josh przeczesał nerwowo 

włosy  i  opadł  ciężko  na  krzesło.  -  A  swoją  drogą,  to  co  ciebie 

background image

ponownie  do  nas  sprowadza?  Nie  uważasz,  że  zrobiłeś  już  dzisiaj 

dosyć? A może wpadłeś tylko, żeby obejrzeć skutki? 

-  Przestań  się  nad  sobą  rozczulać  -  zakomenderował  Matt.  Jeden 

rzut oka na Mandy upewnił go, że młoda dziewczyna z trudem panuje 

nad  swoimi  emocjami.  -  Mandy  -  powiedział  miękko,  kierując  się  w 

jej stronę - czy mógłbym coś dla ciebie zrobić? Może mam cię gdzieś 

odwieźć? 

Mandy  spojrzała  po  kolei  na  obu  Philipsów.  Zwężone 

wściekłością szmaragdowe oczy były lodowate. 

-  Nie  chciałabym  nawet  przejść  przez  ulicę  z  żadnym  z  was  - 

wybuchnęła. 

Tymczasem  rozległo  się  pukanie  do  drzwi  i  Mandy  pospieszyła 

otworzyć  Rollie'emu,  który  wtoczył  przed  sobą  wózek  z  dwoma 

wiaderkami z szampanem i tacą pełną smakołyków. 

- Dobry wieczór, Mandy i Joe - zaczął kelner jowialnie, kłaniając 

się również trzeciej osobie w pokoju. - Proszę, oto sześć szklaneczek 

do  szampana.  Wygląda  na  to,  iż  będzie  małe  party,  co?  Tylko  nie 

mówcie ml, że już skończyliście z filmowaniem. Hej, a gdzie ta wasza 

blondyna? Jak jej na imię? Lena? Lori? Chciałem z nią pomówić. 

Matt spojrzał na  Josha, nie  wierząc  własnym  uszom,  że  jego  syn 

może być po imieniu z kelnerem z Tropicany. 

- Kto to jest Lena? - syknął wściekle. 

- Nieważne, tato - powiedział Josh wstając. Chwycił rękę Mandy, 

która  założyła  przed  chwilą  torebkę  na  ramię,  zbierając  się 

najwyraźniej  do  wyjścia.  -  Mandy,  nie  możesz  mnie  zostawić  w  taki 

background image

sposób - powiedział, starając się nie podnosić głosu. 

- To się okaże, kowboju - odcięła się, strząsając z siebie jego rękę. 

- Uczta zamówiona przez waszą ofiarę. Bawcie się dobrze. 

Obejmując  jej  sztywne,  opierające  się  ciało,  Josh  mówił  nie 

zważając na nic: 

-  Zrezygnowałem  z  pomysłu  zemsty  zaraz  po  tym,  jak  na  niego 

wpadłem, Mandy, przyrzekam. Wcale nie chciałem ciebie skrzywdzić. 

Kocham  cię.  W  głębi  duszy,  mimo  upokorzenia,  którego  doznałaś, 

wiesz przecież, że cię kocham. Proszę, Mandy, nie odchodź, błagam. 

Stała  cichutko  w  jego  objęciach  z  zamkniętymi  oczami  i  lekko 

przygryzioną  wargą,  żeby  nie  wybuchnąć  płaczem.  Chciała  z  nim 

zostać,  chciała,  żeby  trzymał  ją  w  objęciach  i  przekonał  o  tym,  że 

jednak ją kocha. Chciała tego z całego serca. 

-  Wiedziałem  od  początku,  że  to  wariactwo.  -  Josh  mówił 

gorączkowo,  czując,  z  jakim  oporem  ustępuje  w  niej  napięcie.  - 

Musiałem  na  chwilę  postradać  rozum.  To  tylko  dlatego,  że  twój 

dziadek  stał  się  dla  mnie  wiecznym  wyrzutem  od  czasu,  gdy 

dowiedziałem  się,  iż  on  był  powodem  tego,  co  stało  się  Dave'owi 

Benjaminowi. Potem spotkałem ciebie i myślałem... 

Z  przeraźliwym  szlochem  Mandy  wyrwała  się  z  objęć  Josha  i 

popędziła do drzwi. 

- Rollie! -  wrzasnęła do kelnera, który  właśnie otwierał pierwszą 

butelkę  szampana.  -  Zaprowadź  mnie  na  najbliższy  przystanek 

autobusowy. Proszę! 

Kelner  spojrzał  najpierw  na  starszego  pana,  który  wyglądał 

background image

całkiem podobnie jak Joe Tremaine, a potem na męża Mandy. 

-  Co  się  dzieje?  -  zapytał  zmieszany.  -  Kłótnia  kochanków,  czy 

co? 

Drzwi holu zamknęły się już za Mandy i Josh wiedział, że ona nie 

wróci, nawet gdyby miała szukać przystanku bez pomocy Rollie'ego. 

Sięgnął do kieszeni i wręczył kelnerowi garść banknotów. 

-  Zostań  z  nią  aż  do  odjazdu  autobusu,  a  potem  wróć  do  mnie 

powiedzieć, dokąd pojechała. Możesz to dla mnie zrobić, przyjacielu? 

Rollie  otworzył  już  usta,  żeby  powiedzieć  jakiś  kawał  o 

nowożeńcach,  kiedy  jednak  zobaczył  ból  malujący  się  w  oczach 

Josha, rozważnie nie powiedział nic. 

-  Nie  ma  sprawy  -  zapewnił  solennie.  -  Nie  spuszczę  z  niej  oka 

nawet na minutę, przyrzekam. 

Josh stał, wpatrując się w drzwi, po czym  wolno skierował się  w 

stronę schodów. 

-  Widzę,  że  naprawdę  jesteś  tym  załamany,  co,  synu?  -  spytał 

ojciec,  nalewając  sobie  szampana.  - Rozważałem  to,  kiedy  wcześniej 

wyrzuciłeś  mnie  z  pokoju.  Telefonowałem  nawet  do  mamy  do 

Southampton. Jej zdaniem wygląda na to, że rzeczywiście kochasz tę 

dziewczynę. Miała mama rację, Josh? Kochasz Mandy Tremaine? 

Josh  odwrócił  się  wolno  do  ojca.  Jego  oczy  błyszczały 

podejrzanie. 

-  A  jak  ci  się  wydaje,  tato?  -  powiedział  miękko.  -  Jak  ci  się 

wydaje? 

Matt podszedł do syna i położył mu rękę na ramieniu. 

background image

-  Wydaje mi się, że mamy przed sobą długą noc. Proszę, Mandy 

chyba  zamówiła  to  dla  ciebie  -  powiedział,  podając  mu  szklaneczkę 

szampana. - I jeszcze jedno. Przepraszam za to, co się stało. 

Josh spojrzał w sufit, a kiedy się  odezwał, chciał, żeby jego  głos 

zabrzmiał stanowczo. 

-  Tak,  tato  -  wyszeptał  przez  ściśnięte  gardło,  przypominając 

sobie, jak jeszcze godzinę temu, przy przyćmionych światłach, tulił do 

siebie Mandy. - Kocham ją. 

 

Z  tyłu  autobusu  było  ciemno.  Tak  ciemno,  że  tylko  kilku 

pasażerów  zauważyło  młodą  kobietę,  wciśniętą  z  podkurczonymi 

nogami  w  fotel  przy  oknie,  która  od  czasu  do  czasu  wycierała  nos 

chusteczką. 

Autobus pełen był gości kasyn, którzy teraz, w miarę jak posuwali 

się wzdłuż Atlantic City Expressway, dzielili się ze sobą wrażeniami o 

sukcesach i porażkach. 

-  Hej,  panienko  -  odwrócił  się  jeden  z  zadowolonych  z  siebie 

graczy,  starając  się  zwrócić  uwagę  Mandy.  -  Nie  ma  się  w  końcu 

czym martwić. Przecież wystarczyło ci na autobus powrotny do domu. 

A  zresztą,  ile  może  taka  dziewczyna  stracić  podczas  jednego  tylko 

wyjazdu? 

- Niezbyt wiele - wyszeptała Mandy, zbyt cicho, by ktoś mógł ją 

usłyszeć. - Tylko serce. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

-  A  to  łajdak!  -  Jeanne  Tisdale  nie  mogła  się  powstrzymać  i 

pluszowa  zabawka,  którą  akurat  trzymała  w  ręku,  poleciała  z 

rozmachem  na  najbliższą  ścianę.  -  Boże,  chciałabym  dostać  tego 

drania w swoje ręce. 

Mandy  skończyła  właśnie  opowiadać  swojej  przyjaciółce  o 

zakończonym  przedwcześnie  miodowym  miesiącu  w  Atlantic  City  i 

planach  Josha  Philipsa  związanych  z  nagraniem  z  wyjazdu  kaset 

video.  Jeanne  zareagowała,  jak  przystało  na  dobrą  przyjaciółkę,  z 

pełnym  oburzeniem  i  wściekłością.  Mandy,  siedząc  na  jednym  z 

wielkich  stołów  w  sali  zabaw,  czuła  teraz,  że  powinna  jakoś  obronić 

Josha przed jej gwałtowną reakcją. 

- On powiedział, że tak naprawdę to wcale nie miał zamiaru tego 

zrobić,  Jeanne  -  wyjaśniła,  machając  nerwowo  nogami,  jak  dziecko 

złapane  przez  nauczycielkę  na  jakimś  wykroczeniu.  -  Przyznał,  iż  to 

był idiotyczny pomysł i że wiedział o tym od samego początku. 

-  No  tak,  teraz  nastąpi  apoteoza  Joshuy  Philipsa.  -  Jeanne 

podniosła z podłogi zabawkę i oczyściła z kurzu, zanim odstawiła ją z 

powrotem na półkę. 

-  Uważał,  że  ma  bardzo  ważny  powód,  żeby  to  zrobić,  czy 

przynajmniej  próbować  zrobić.  -  Mandy  zeskoczyła  ze  stołu  i 

podeszła  do  dużej,  zielonej  tablicy.  Zaczęła  ścierać  gryzmoły, 

namazane przez któreś  z dzieci podczas porannych zajęć.  - Uważam, 

iż nie można go aż tak winić. 

background image

Jeanne  odwróciła  się  gwałtownie,  wyciągając  rękę  w  geście 

protestu. 

-  O  nie,  co  to,  to  nie,  Mandy  Tremaine.  -  Jeanne  wiedziała,  co 

teraz  nastąpi.  -  Na  to  się  zwyczajnie  nie  zgadzam.  Najpierw 

przychodzisz  do  mnie  z  płaczem  i  opowiadasz,  jakie  paskudne 

sztuczki  ten  facet  na  ciebie  szykował,  a  kiedy  już  płonę  świętym 

oburzeniem, ty zmieniasz front i zaczynasz go bronić. 

- Ale... 

- Nie ma żadnego ale! - Jeanne nie dała sobie tak łatwo przerwać. 

- Jak cię znam, to zaraz powiesz, że w końcu to twoja wina, a tego nie 

chcę  usłyszeć.  Rozumiemy  się?  Jesteś  słodką  i  kochaną  dziewczyną, 

Mandy,  ale  czasem  stajesz  się  tak  cholernie  fajna,  że  aż  mnie  to 

przeraża. 

- Nie, Jeanne - Mandy potrząsnęła przecząco głową. - Wcale taka 

nie  jestem.  Tak  się  tylko  tobie  wydaje.  Pamiętaj,  że  pozory  mylą. 

Szczerze mówiąc, to ty przecież prawie nic o mnie nie wiesz. 

Jeanne usztywniła się, wyraźnie obrażona. 

- Przyszłaś do mnie trzy lata temu, ze znakomitymi referencjami z 

tej  szkoły  w  Szwajcarii.  Nikt  nie  może  udawać  kogoś  innego  przez 

całe  trzy  lata.  Jesteś  dobra  i  nikt  mnie  nie  przekona,  że  jest  inaczej. 

Świetnie  zajmujesz  się  dziećmi,  jesteś  obiektywna,  nikogo  nie 

faworyzujesz. Nie narzekasz nigdy na niskie wynagrodzenie i zawsze 

jesteś gotowa do pomocy. Co jeszcze powinnam wiedzieć? 

-  Mogło  cię  zainteresować,  skąd  pochodzę,  co  robiłam,  zanim 

przeprowadziłam  się  do  Allentown,  kim  są  moi  rodzice  - 

background image

zasugerowała Mandy, rysując na tablicy figurkę z kresek. 

Jeanne  zmarszczyła  brwi  w  skupieniu,  obserwując  narysowaną 

przez Mandy postać, która zdawała się być obciążona niewidzialnym 

ciężarem. 

-  Facet  rzeczywiście  chciał  ci  zrobić  świństwo.  Ale  mówiłaś, 

zdaje się, że chodziło mu o twojego dziadka, a taśma miała być użyta 

jako forma zemsty na nim za coś, co miało miejsce parę lat wcześniej. 

Ty  sama  nie  brałaś  w  tym  bezpośrednio  udziału.  Nie  próbuj,  proszę, 

teraz  przenieść  winy  swojego  dziadka  na  siebie.  To  tylko  jego 

problem, jego i tego Philipsa. 

Mandy  spojrzała  na  swoje  palce,  jakby  zastanawiała  się,  skąd 

wzięła się na nich kreda, a po chwili zaczęła wycierać je drugą ręką. 

-  Precz  z  tego  przeklętego  miejsca  -  mruknęła,  czując,  jak  łzy 

cisną  się  jej  do  oczu.  To  zabawne,  bo  już  myślała,  że  wszystkie  łzy 

dawno wypłakała. 

Jeanne  stanęła  blisko  przyjaciółki  z  sercem  przepełnionym 

współczuciem. 

- Mandy? Czy jest coś, co ukrywasz przede mną? Dalej, kochanie, 

zrzuć  z  siebie  ten  ciężar,  nie  ma  nic  tak  złego,  czego  nie  dałoby  się 

naprawić. 

Trzymając  dłoń  przy  ustach,  Mandy  daremnie  starała  się 

powstrzymać  szloch.  Odwróciła  się  teraz  do  przyjaciółki,  która 

otoczyła ją matczynym uściskiem. 

-  No,  już  dobrze  -  pocieszała  ją,  kołysząc  tak,  jak  rozżalone 

dziecko.  -  Najlepiej  się  teraz  wypłacz.  Na  rozmowy  będziemy  miały 

background image

jeszcze mnóstwo czasu później, dobrze? 

 

Mandy  siedziała  w  kącie  małego  placu  zabaw,  obserwując 

radosną  zabawę  trzylatków.  Minęły  już  dwa  dni  od  jej  powrotu  do 

przedszkola i pięć dni od czasu szaleńczej ucieczki z Atlantic City,  a 

ona dalej czekała. 

Czekała  na  każdy  telefon,  który  zadzwonił  w  biurze,  z  nadzieją, 

że będzie skierowany do niej. 

Czekała  każdego  dnia,  kiedy  drobiazgowo  sprawdzała  pocztę, 

zastanawiając się, czy nie mógłby napisać usprawiedliwiającego listu. 

Czekała  na  znajomy  dźwięk  jego  kroków  na  schodach,  wierząc 

wbrew  sobie,  że  przyjdzie,  choćby  tylko  po  to,  by  poprosić  ją  o 

przebaczenie.  Nie  interesował  ją  zresztą  powód,  ważne,  żeby 

przyszedł. 

Ale  jedyny  telefon,  do  jakiego  została  wezwana,  był  od  Lois, 

która powiedziała jej, że na prośbę Josha zapakowała jej rzeczy i teraz 

wysyła jej walizkę przez umyślnego posłańca. 

Jedyna  poczta,  jaka  przyszła,  to  zabawna  kartka  od  Rollie'ego  z 

podziękowaniami za to, że został włączony do filmu. Wyrażał w niej 

też nadzieję, iż udało się jakoś wyjaśnić konflikt z mężem. 

Jedynym  zaś  dźwiękiem,  który  mącił  samotność  jej  nocy,  było 

własne  chlipanie,  kiedy  zdała  sobie  sprawę  z  tego,  że  Josh  nie 

przyjedzie już nigdy. 

Próbowała  zapełnić  nieliczne  godziny  wieczorne,  przeglądając 

gazety,  których  zebrał  się  cały  stos  podczas  jej  nieobecności.  Dzięki 

background image

temu na stronach poświęconych finansom znalazła zdjęcie patrzącego 

na  nią  z  pełnym  zadowolenia  uśmiechem  Matthew  Philipsa.  „Philips 

Inc.  inwestuje  w  media”,  głosił  tytuł,  a  artykuł  poniżej  opisywał 

transakcję kupna WMFL. Zarówno Matt, jak i Josh przedstawieni byli 

jako główni akcjonariusze nowej firmy. 

Jak wynikało z dat, publikacja ta musiała się ukazać już podczas 

ich  pobytu  w  Atlantic  City.  Zrozumiała  teraz,  dlaczego  Josh  Philips 

nie chciał podać jej swego prawdziwego nazwiska. Na pewno obawiał 

się, że informacja o transakcji może ukazać się przed ich wyjazdem, a 

nie chciał, żeby skojarzyła te fakty. 

Wycięła  artykuł  i  przeczytała  go  bardzo  dokładnie.  Dowiedziała 

się  między  innymi,  że  firma  „Philips  Inc.”  jest  właścicielem  spółek 

holdingowych w Basking Ridge, Southampton, Long Island i w wielu 

innych  miastach  na  terenie  stanów  Nowy  Jork,  Pensylwania  i  New 

Jersey.  WMFL  jest  jednym  z  wielu  posiadanych  przedsiębiorstw,  a 

Josh pracuje z ojcem od czasów, kiedy uzyskał absolutorium w Yale. 

Dave  Benjamin  również  uczęszczał  do  Yale,  ale  wykruszył  się 

stamtąd  już  po  pierwszych  dwóch  latach  studiów.  Może  to  właśnie 

wtedy  spotkali  się  z  Joshem  po  raz  pierwszy.  Nie  było  w  tym  nic 

dziwnego,  że  Dave  nigdy  nie  wspomniał,  iż  jeden  z  jego  kolegów  z 

uczelni  przeniósł  się  do  Southampton  w  czasie  jej  pobytu  w 

Szwajcarii. 

Do późna w nocy Mandy analizowała różne możliwe scenariusze 

spotkania  Josha.  Odbywało  się  to  zwykle  na  plaży,  niedaleko 

posiadłości dziadka. Spotykali się, miłość ogarniała ich ze szczętem i 

background image

żyli  długo  i  szczęśliwie.  W  ten  sposób  trzy  ostatnie  koszmarne  lata 

były  zamieniane  w  piękny  czas  spędzony  jako  mąż  i  żona.  No,  a 

czasem, dla pełnej radości, dodawała również dziecko. 

Wszystkie  te  marzenia  znikały  jednak  w  świetle  dnia,  obnażając 

tylko  gorzką  prawdę,  że  Josh  miał  już  dosyć  czasu,  by  się  z  nią 

skontaktować.  Gdyby  tylko  chciał,  mógł  zapukać  do  jej  drzwi, 

udowadniając tym samym, że nie kłamał, gdy wyznawał jej miłość. 

Nie  wiadomo  jednak,  czy  miłość  ta  byłaby  tak  wielka,  żeby 

przetrwać  wyznanie,  które  ona  musiałaby  w  rewanżu  uczynić. 

Powinna  bowiem  przyznać,  że  jego  przyjaciel,  dla  poniszczenia 

którego  wymyślił  przecież  cały  plan  zemsty,  omal  nie  umarł  z  jej 

powodu. Mandy zamyśliła się głęboko. 

 

-  Kolejny  problem  naszej  planety  został  rozwiązany?  -  Jeanne 

zaskoczyła ją najwyraźniej. Przez chwilę razem obserwowały bawiące 

się na huśtawkach dzieci, które próbowały je rozbujać najbardziej, jak 

się  tylko  dało.  -  Czujesz  się  już  teraz  lepiej?  Od  razu  to  po  tobie 

widać. 

-  Jakoś  to  przeżyję.  A  tak  przy  okazji,  to  przepraszam  za  moje 

wczorajsze paplanie. Myślałam, że najgorsze mam już za sobą, inaczej 

nie wróciłabym jeszcze do pracy. 

- Miałaś pełne prawo do tego,  żeby  paplać, jak ty to nazywasz.  - 

Jeanne  pocieszyła  ją,  poklepując  po  ramieniu  dla  dodania  otuchy.  - 

Ale  i  tak  myślę,  iż  umiałabym  cię  przekonać,  że  patrzysz  na  całą 

sprawę  niewłaściwie.  Gdybyście  tylko  mieli  szansę  spotkać  się  z 

background image

Joshem  i  omówić  całą  sprawę,  to  na  pewno  potrafilibyście  ten 

problem rozwiązać. 

Mandy spojrzała z uśmiechem na przyjaciółkę. 

- Wydawało mi się, że wczoraj miałaś ochotę wysmarować Joshuę 

Philipsa  smołą  i  pierzem  i  wysłać  go  na  targ  na  pośmiewisko.  Skąd 

taka zmiana nastrojów? 

Jeanne  klasnęła  w  dłonie  kilka  razy,  dając  dzieciom  znak,  że 

zabawa skończona i czas na obiad. 

-  Ponieważ  wydaje  mi  się,  że  ten  facet  naprawdę  cię  kocha. 

Dzwonił już dwa razy w tym tygodniu, dopytując się, czy już wróciłaś 

do pracy. Kiedy dzisiaj zadzwonił po raz trzeci, powiedziałam mu, że 

tak. 

-  Dzwonił  do  ciebie?  Dlaczego  mi  nie  powiedziałaś?  -  Mandy 

rozejrzała  się  po  placu  zabaw,  jakby  spodziewała  się,  że  Josh  stoi 

gdzieś za ogrodzeniem i obserwuje ją. - Myślałam, że teraz to już na 

pewno wrócił do Southampton z ojcem. 

Jeanne pokiwała głową. 

-  Obaj  są  tutaj  i,  jak  mi  się  zdaje,  pracują  w  telewizji.  Josh 

najpierw  tylko  pytał,  czy  jesteś.  Nie  wiedziałam  wcale,  że  to  on. 

Myślałam,  iż  nadal  jesteś  w  Atlantic  City.  Ale  kiedy  zadzwonił 

dzisiaj, poprosiłam, by się przedstawił i rozpoznałam głos. 

Od  razu  chciałam  mu  wygarnąć,  co  o  nim  myślę,  ale  powiedział 

mi, że chciał ci dać trochę czasu na przemyślenie wszystkiego, zanim 

się  znowu  z  tobą  skontaktuje.  Doszedł  do  wniosku,  iż  nie  wrócisz 

wcześniej  do  pracy,  nim  się  nie  uspokoisz.  Uznał,  że  wtedy  będzie 

background image

większa  szansa,  iż  nie  zrzucisz  go  ze  schodów.  Mężczyźni  uważają 

widać,  że  masz  temperament,  kochanie.  Ciekawe,  jak  wpadli  na  taki 

pomysł? - Jeanne zakończyła swą długą przemowę. 

- I tak bym go nigdy nie zrzuciła ze schodów - mruknęła Mandy. 

Uświadomiła  sobie  jednak,  że  pewnie  nie  przyjęłaby  go  też  z 

otwartymi  ramionami,  gdyby  pojawił  się  u  niej  w  ciągu  pierwszych 

dwóch dni po powrocie. 

Obie panie zajęte były teraz ustawianiem dzieci i wprowadzaniem 

ich  do  przedszkola,  jednak  Jeanne  znalazła  sposobność,  by  szepnąć 

Mandy do ucha: 

- On ciebie naprawdę kocha, Mandy. Kiedy przyjdzie, to pogadaj 

z nim szczerze. Na pewno zrozumie. 

Mandy  spojrzała  na  przyjaciółkę  i  oczy  jej  posmutniały,  gdyż 

wiedziała,  że  tamta  nie  zna  całej  prawdy  o  jej  ucieczce  z 

Southampton.  Tej  prawdy  zresztą  nikt  nie  znał,  prócz  niej  samej  i 

dziadka. 

-  Dzięki,  Jeanne,  będę  o  tym  pamiętać,  gdyby  się  pojawił  - 

przyrzekła. - On jednak nic nie zrozumie - mruknęła pod nosem, kiedy 

Jeanne  nie  mogła  jej  już  słyszeć.  -  A  już  na  pewno  nie  potrafi 

przebaczyć. 

 

Mandy siedziała spięta w kącie kanapy, bębniąc nerwowo palcami 

o oparcie. Popędziła z przedszkola do domu, by  wziąć kąpiel i umyć 

głowę.  Na  obiad  zjadła  tylko  płatki,  bo  była  zbyt  zdenerwowana,  by 

pomyśleć o czymś poważniejszym. 

background image

Przebierała  się  trzy  razy.  W  końcu  zdecydowała,  że  ubierze  się 

tak,  jak  zwykle,  w  podkoszulkę  i  drelichową  spódnicę,  żeby  Josh 

przypadkiem  nie  pomyślał,  iż  na  niego  czekała.  Poza  tym  wcale  na 

niego nie czekała - modliła się, żeby przyszedł. 

Zaczęła  oglądać  telewizję  i  ze  zdumieniem  stwierdziła,  że 

wieczorne  wiadomości  zakończyły  się  kilka  godzin  wcześniej  niż 

zwykle.  Bezskutecznie  próbowała  oglądać  powtórkę  jakiejś  komedii, 

a  kiedy  w  studiu  telewizyjnym  zadzwonił  telefon,  podskoczyła  na 

równe nogi w przekonaniu, że to u niej w domu. 

Zgasiła  w  końcu  telewizor  i  pobiegła  do  radia,  nastawiając  je 

dosyć głośno, aby wypełnić czymś ciszę, która zapadła w mieszkaniu. 

Nie mogła opanować gonitwy myśli. Zobaczyła, że  w  walizce są 

jeszcze  słodycze,  które  kupowała  z  Joshem,  i  sceny  w  Mieście 

Automatów stanęły przed nią jak żywe. Kręciła się po mieszkaniu bez 

wyraźnego  celu.  W  kuchni  pozbierała  papierki  od  cukierków  i 

wrzuciła je do kosza. 

Opadające na miejsce wieczko kosza wydało jakiś głuchy odgłos. 

Dziwne.  Zawsze  zdawało  jej  się,  że  brzmi  to  inaczej,  bardziej 

metalicznie.  Nacisnęła  kontrolnie  pedał  kilka  razy  i  znowu  wszystko 

brzmiało tak, jak dawniej. Chyba z nerwów ma już halucynacje. 

Zrobiła  kilka  kroków  w  stronę  pokoju  i  ten  sam  głuchy  odgłos 

powtórzył się. W nagłym olśnieniu palnęła się ręką w czoło. Przecież 

to pukanie do drzwi. A on na pewno już sobie poszedł, myśląc, że nie 

ma jej w domu. 

- Moment! Już otwieram! - krzyknęła, potykając się w pośpiechu 

background image

o różne przedmioty. 

Otworzyła  szeroko  drzwi  i  zaraz  oparła  się  o  nie  dysząc  ciężko, 

jakby  przed  chwilą  podjęła  próbę  bicia  rekordu  świata  w  biegu  na 

jedną milę. 

-  Josh  -  wysapała,  zamykając  oczy  z  mieszaniną  obaw  i  ulgi.  - 

Przepraszam,  że  tak  długo  nie  otwierałam,  ale  usłyszałam  dopiero 

twoje drugie pukanie. 

Wygląda tak, że mógłbym ją zaraz zjeść. Josh musiał skupić całą 

siłę  woli,  żeby  nie  wziąć  jej  od  razu  w  ramiona.  Dla  niepoznaki 

rozpoczął od zaczepki: 

-  Skąd  wiedziałaś,  że  moje  drugie  pukanie  nie  było  pierwszym 

pukaniem, skoro wcześniej nic nie słyszałaś? 

Mandy zamrugała szybko powiekami i potrząsnęła głową. 

- Widzę, że nauczyłeś się czegoś ode mnie. - Zaprosiła go gestem, 

by wszedł i usiadł na kanapie. - A odpowiadając na pytanie, słyszałam 

twoje  pierwsze  pukanie,  tylko  nie  wiedziałam,  że  to  jest  pukanie. 

Wzięłam cię za klapę kosza na śmieci. 

Rozsiadając  się  wygodnie  na  kanapie,  Josh  spojrzał  na  nią 

smutno. 

-  Wydaje  mi  się,  że  Zygmunt  Freud  straciłby  cały  dzień  na 

wyjaśnianiu tego porównania. 

Mandy wbiła oczy  w podłogę, kopiąc nerwowo bosą stopą brzeg 

dywanu. 

-  Cieszę  się,  że  cię  znowu  widzę,  Josh  -  powiedziała  miękko.  - 

Lois odesłała mi walizkę. 

background image

- Próbowałem ją sam zapakować, ale nie mogłem sobie poradzić z 

tymi  jedwabnymi  ciuchami  -  powiedział,  jakby  to  miało  wszystko 

wyjaśnić.  -  Zresztą  oni  wszyscy  polubili  cię  tam  bardzo,  a  Rollie  o 

mało mi głowy nie urwał za to, iż przeze mnie uciekłaś. Herb prosił, 

żeby ci przekazać, że wyglądasz świetnie na taśmie. 

Wspominanie  o  filmie  to  było  rzeczywiście  genialne  posunięcie, 

panie  Philips,  powiedział  do  siebie  Josh  z  wściekłością,  widząc,  jak 

gwałtowny  rumieniec  oblewa  twarz  i  szyję  Mandy.  Dlaczego  jeszcze 

nie powiesz jej, jak ojciec stwierdził, że „ta dziewczyna opanuje twoje 

wyskoki, synu” i dasz się stąd wyrzucić na zbity pysk, zanim będziesz 

miał szanse, żeby ją przeprosić za wszystkie kłamstwa? 

-  Czy  powiedziałeś  Herbowi,  że  wykorzystałeś  go  do 

nieświadomego  odgrywania  roli  jakiegoś  przestępcy?  -  spytała, 

siadając w końcu. 

-  Tato  zatroszczył  się  o  wyjaśnienia  -  powiedział,  obracając  się 

nieznacznie, tak by widzieć ją w całości, kiedy już usiadła na krześle 

koło kanapy. - Nie wiem dokładnie, co powiedział, ale cała trójka wie, 

że  ich  dalsza  praca  zależy  od  tego,  czy  potrafią  się  wykazać 

odpowiednią  dozą  amnezji  na  temat  całej  eskapady.  -  Wziął  głęboki 

oddech,  zanim  przeszedł  do  sedna  sprawy.  -  Posłuchaj,  Mandy.  Nie 

przyjechałem  tu  wcale  po  to,  żeby  rozmawiać  z  tobą  o  ekipie 

filmowej. Przyjechałem, żeby cię za wszystko przepro... 

- Tak, przeprosić, wiem o tym - wtrąciła Mandy pospiesznie. - Ale 

wcale  nie  musisz  mnie  przepraszać,  Josh.  Rozumiem,  dlaczego 

zrobiłeś  to,  co  zrobiłeś.  Szkoda  tylko,  że  wszystko  na  próżno. 

background image

Dziadkowi  jest  dokładnie  obojętne  zarówno  co  robię,  jak  i  z  kim  to 

robię. Widzisz, on mnie wydziedziczył ponad trzy lata temu. 

Josh zamarł w zdumieniu. 

-  Wydziedziczył  cię?  O  czym  ty,  u  licha,  mówisz,  Mandy?  Nie 

mógł  cię  przecież  wydziedziczyć.  Zniknęłaś  bez  śladu,  a  Tremaine 

robił  wielki  raban,  mówił  nawet,  że  rozesłał  za  tobą  prywatnych 

detektywów. 

Mandy głośno się roześmiała. 

-  On  świetnie  wiedział,  gdzie  ja  jestem,  Josh.  Dlatego  nie 

zatroszczyłam  się  nawet  o  zmianę  nazwiska.  Ponadto  mój  dyplom  i 

listy  rekomendacyjne  są  też  na  moje  prawdziwe  nazwisko.  Jedyni 

ludzie, z którymi unikałam kontaktu, to dziennikarze i to też tylko na 

początku. Od dzieciństwa byłam uczona, jak unikać rozgłosu, a teraz 

już  nikomu  nie  zależy  na  Amandzie  Elisabeth  z  rodu  Tremaine  w 

Southampton.  Nawet  tobie,  Josh.  Zainteresowałeś  się  mną,  bo 

myślałeś, że pomogę ci odegrać się na dziadku. 

Josh  przygładził  ręką  włosy,  próbując  usilnie  zrozumieć,  o  co 

chodzi. 

- Nie łapię tego. Alexander Tremaine wydziedziczył swoją jedyną 

wnuczkę? Dlaczego? Przecież to nie ma sensu. 

Mandy wiedziała, że będzie musiała mu powiedzieć całą prawdę. 

-  Dziadek  wydziedziczył  mnie,  bo  oskarżyłam  go  o  to,  że 

próbował  zabić  Dave'a  Benjamina,  choć  wiedziałam,  iż  to  nie  do 

końca jest prawdą. - Wzięła teraz głęboki oddech i wyrzuciła z siebie 

resztę słów: - Widzisz, Josh, to ja zniszczyłam Dave'a, to tak, jakbym 

background image

ja zniszczyła jego firmę. 

Mandy  wstała  gwałtownie  i  podeszła  do  okna.  Nie  mogła  teraz 

spojrzeć  na  Josha,  teraz,  kiedy  zostało  powiedziane  wszystko,  co 

musiało być powiedziane. Przez kilka minut w pokoju zalegała cisza. 

Później,  kiedy  pomyślała,  że  nie  potrafi  dłużej  powstrzymać  się  od 

łez, poczuła delikatne dotknięcie na ramieniu. 

-  Mandy...  kochanie  -  zaczął  z  wahaniem.  -  Dave  Benjamin 

próbował  popełnić  samobójstwo,  kiedy  okazało  się,  że  interesy  idą 

fatalnie.  Twój  dziadek  wykupił  wszystkie  jego  długi  i  właśnie  miał 

przejąć  przedsiębiorstwo,  więc  wybrał  rozwiązanie,  które  wydawało 

mu się najłatwiejsze. Bardzo lubiłem Dave'a, ale nie uważam tego, co 

zrobił, za przejaw silnej osobowości. Nie miałaś nic wspólnego z jego 

decyzją, by targnąć się na własne życie, nie mogłaś mieć, sama chyba 

teraz to widzisz. 

Odwróciła  się  gwałtownie,  by  spojrzeć  mu  prosto  w  twarz, 

zostawiając jego rękę zawieszoną w powietrzu. 

- Nie mogłam?  A jak myślisz, dlaczego dziadek zrobił wszystko, 

żeby 

zniszczyć 

Dave'a? 

Mój 

dziadek 

nie 

jest 

może 

najsympatyczniejszą  osobą  na  świecie,  ale  na  pewno  nie  zajmuje  się 

niszczeniem  ludzi  na  chybił  trafił  jako  jakieś  wyrafinowane  hobby. 

Celowo skupił się na tym, jak zniszczyć Dave'a, bo uważał, że nie jest 

on  wystarczająco  dobrą  partią  dla  jego  cennej  wnuczki.  Dave 

powiedział  mi  o  tym  wszystkim.  -  Zaśmiała  się  histerycznie,  zanim 

dokończyła:  -  Niestety,  to  wszystko  było  na  próżno.  Nigdy  nie 

kochałam Dave'a i nigdy nie chciałam wyjść za niego za mąż. 

background image

Potrząsnęła  głową  i  zamknęła  oczy,  żeby  nie  widzieć  potępienia 

na twarzy Josha, które spodziewała się tam ujrzeć. 

-  Nie  mogłam  temu  sprostać,  dlatego  wzięłam  ogon  pod  siebie  i 

uciekłam,  gdzie  pieprz  rośnie.  Dziadek  w  ostatnich  słowach  ostrzegł 

mnie, żebym nie ważyła się wracać, zanim nie dorosnę. O, Boże! 

Nie  opierała  się  wcale,  kiedy  Josh  przytulił  do  siebie  jej 

wstrząsane szlochem ciało. Nie zdawał sobie z tego sprawy, nie mógł 

uwierzyć własnym uszom. Dave nic nigdy nie mówił o Mandy, kiedy 

spotykali  się  czasami na  lunchu.  Jedyne,  o  czym  rozmawiali,  to  było 

to, jak do szaleństwa żądny władzy  Alexander Tremaine doprowadza 

jego przedsiębiorstwo do bankructwa. 

Z  całą  pewnością  Mandy  obwiniała  się  za  coś,  do  czego  nie 

przyłożyła  nawet  ręki.  W  dodatku  żyje  z  takim  przekonaniem  już  od 

ponad trzech lat. Teraz, kiedy się już jakoś pozbierała, ja wchodzę na 

arenę i wciągam ją we wszystko ponownie, i to w najgorszy możliwy 

sposób. Nie ma się co dziwić, iż ode mnie uciekła, i tak się dziwię, że 

nie dostałem w nos. 

Obejmując  ją  mocno,  podprowadził  ją  do  kanapy  i  ostrożnie 

posadził. 

-  Mandy  -  bezskutecznie  próbował  podnieść  jej  głowę.  -  Nie 

zrobiłaś krzywdy Dave'owi. Nie zrobiłaś krzywdy nikomu. Czy to nie 

ty  mówiłaś  mi,  że  nie  możesz  nawet  nadepnąć  pająka?  To  był  tylko 

zbieg  okoliczności,  iż  spotkałaś  się  z  Dave'em  akurat  w  tamtym 

czasie. Dave próbował wtedy każdej szansy, jak tonący, który chwyta 

się  brzytwy.  Dlatego  tak  tobie  powiedział.  A  co  na  to  twój  dziadek, 

background image

kiedy go o to spytałaś? 

Mandy  siedziała  chwilę  pociągając  nosem  i  szukając  w 

kieszeniach chusteczki. 

-  Nie  pytałam  go  o  to  nigdy  -  wybąkała,  wydmuchując  nos.  - 

Spotkałam go tylko raz po tym, co zrobił Dave'owi i powiedziałam, że 

wiem,  do  czego  doprowadził.  A  on  nie  zaprzeczył,  Josh  -  wyjaśniła, 

patrząc na niego przez łzy. 

- Dlatego też uciekłaś - dokończył za nią Josh, wycierając jej oczy 

swoją  chusteczką.  -  A  stary  Alex  pewnie  teraz  czeka  na  ciebie,  żeby 

wyrównać  rachunki,  kiedy  do  niego  wrócisz.  -  Rozejrzał  się  po 

czystym, choć niezbyt kosztownie urządzonym pokoju. - Założę się, iż 

skręca go ze złości, że urządziłaś się sama, bez jego pomocy. 

-  Nie  jestem  tak  całkiem  bezradna.  -  Mandy  czuła,  jak  wraca  jej 

zwykły wigor, kiedy okazało się, że Josh nie uciekł jeszcze od niej po 

tym,  jak  mu  wszystko  powiedziała.  -  Od  dziadka  uciekłam  trzy  lata 

temu,  a  od  ciebie  pięć  dni  temu.  Przynajmniej  w  tym  jestem 

konsekwentna. Prawda? 

Zobaczyła,  jak  powoli  pojawia  się  ten  jego  charakterystyczny 

uśmieszek, co sprawiło, że jej serce zaczęło żywiej bić. 

-  A  ja  właśnie  zastanawiałem  się,  jakby  tu  wrócić do  tematu bez 

konieczności  oddawania  własnej  głowy  pod  topór.  Czy  wiesz, 

Amando Elisabeth, że najwyższy czas, by przestać uciekać? 

- To znaczy? - zapytała, znając już odpowiedź. 

-  To  znaczy  najdroższa,  że  jutro  jedziemy  do  Southampton  do 

starego  Alexandra  Tremaine'a.  Czas  odpędzić  stare  strachy  i 

background image

rozpocząć życie od nowa. Razem. Zgoda? 

Wracać  do  Southampton?  Była  to  ostatnia  rzecz,  na  jaką  Mandy 

miała  ochotę.  Josh  nie  zgadzał  się  wprawdzie  z  jej  teorią  na  temat 

śmierci  Dave'a,  ale  co  będzie,  jak  się  okaże,  że  nie  ma  racji?  Co 

będzie,  jak  dziadek  zgodzi  się  z  nią?  Wiedziała,  że  nie  zniesie 

potępiającego wzroku Josha. 

-  Mandy,  przestań  dramatyzować,  dobrze  -  ostrzegł  ją, 

przyciągając  do  siebie.  -  Już  sobie  wyobrażam  ten  turkot  w  twojej 

główce. Kocham cię i nic nie może tego zmienić. Zrozumiano? 

Mandy skinęła wolno głową, po raz kolejny bliska płaczu. 

- Też cię kocham, Josh. A co będzie, jak się okaże, że to ja mam 

rację,  a  dziadek  potraktuje  ciebie  tak,  jak  Dave'a.  Nie  zniosłabym 

tego. 

Ujął  ją  delikatnie  za  podbródek,  unosząc  go  tak,  że  musiała  mu 

spojrzeć prosto w oczy. 

- Ja też jestem mocny i poradzę sobie z dziadkiem. A teraz chodź 

do  mnie.  Zdaje  się,  że  mamy  coś  do  załatwienia.  Robiliśmy  chyba 

niezmiernie poważne rzeczy, kiedy mój kochany ojciec przerwał nam 

ostatnio... 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

- Naprawdę chcesz tam jechać? A co będzie, jeśli stary Tremaine 

nie  przyjmie  tego  do  wiadomości?  Z  tego  co  o  nim  słyszałem,  nie 

zdziwiłbym się wcale, gdyby cię poszczuł psem. 

-  Dzięki  za  okazane  zaufanie  i  dobre  rady,  tato  -  odparł  sucho 

Josh,  pakując  jakieś  papiery  do  skórzanej  teczki.  -  Ale  o  jedno  cię 

proszę.  Jak  przyjedzie  tu  Mandy,  to  zachowaj  swoje  komentarze  dla 

siebie. Na przekonanie jej, że powinna się tu zjawić, straciłem prawie 

całą ostatnią noc. 

- A co z resztą nocy? - Starszy mężczyzna obrócił się na krześle z 

uśmiechem  zrozumienia  na  twarzy.  -  Nic  nie  mówiłeś,  co  robiliście 

ostatnio.  Może  dla  zabicia  czasu  przerabialiście  ponownie  jakieś 

lekcje z miesiąca miodowego? 

Josh posłał ojcu wymowne spojrzenie. 

-  Mama  musiała  mieć  z  tobą  sporo  roboty,  by  utrzymać  cię  w 

ryzach.  Rozmawialiśmy,  tato.  O  jej  i  mojej  młodości.  -  Podszedł  do 

szafy i wziął stamtąd jakieś papiery. - Wiesz, że jej rodzice zginęli w 

wypadku, kiedy miała zaledwie trzy lata? 

-  Więc  wychowywał  ją  dziadek?  Musiała  mieć  czarujące 

dzieciństwo. 

Josh zamyślił się. 

-  Wiesz,  co  mówią  eksperci  o  zapominaniu  nieprzyjemnych 

rzeczy?  Mandy  przysięga,  że  nie  pamięta  nic  z  wieku  poniżej 

dwunastu lat, za wyjątkiem paru oderwanych zdarzeń. 

background image

- Jakich nieprzyjemnych rzeczy? - ponaglił Matt. 

Nie  znał  Mandy  Tremaine  prawie  wcale,  ale  zrobiła  na  nim 

bardzo  dobre  wrażenie.  Nie  chciał  myśleć,  że  miała  nieszczęśliwe 

dzieciństwo. 

- Od czasu pogrzebu rodziców było tego bardzo dużo. 

Matt zamyślił się, jego wargi zacisnęły się w cienką linię. 

-  Może  ja  bym  pojechał  z  wami,  synu  -  stwierdził  w  końcu.  - 

Chętnie bym sam dowiedział się czegoś więcej o dziadku. 

- Mandy może się na to nie zgodzić. Ona go kocha - odparł Josh 

w  zamyśleniu.  -  Nadal  też  bardzo  się  Uczy  z  jego  opinią.  Myślę,  że 

całe  życie  spędziła  na  próbach  zaspakajania  jego  oczekiwań. 

Ekskluzywne szkoły w Szwajcarii i tak dalej. 

-  A  potem  wraca  do  domu  i  natychmiast  wiąże  się  z  Davem 

Benjaminem, który nie podoba się dziadkowi? 

Josh zdjął płaszcz z wieszaka. 

-  Niezupełnie.  Najpierw  sam  do  niej  zachęcał  Dave'a,  ale 

bezskutecznie.  Mandy  lubiła  go,  ale  wiedziała,  że  związek  ten  do 

niczego nie prowadzi. 

-  Ale  jednak  wini  siebie  za  to,  co  się  stało.  Dlaczego?  Pokłócili 

się, czy co? - zastanawiał się Matt. 

Josh potrząsnął głową. 

- Nie, nie pokłócili się. To ona pokłóciła się z dziadkiem. Stary jej 

powiedział, że Dave nie ma charakteru i że nie chce, by się spotykali. 

Dave  jednak  dzwonił  do  niej  często,  błagając  o  spotkanie.  Wtedy 

właśnie powiedział jej, iż dziadek chce go zrujnować z uwagi na jego 

background image

uczucie do niej. Od tej chwili wszystko się strasznie skomplikowało. 

Matt skinął głową, przewidując już resztę opowieści. 

-  Mandy  poszła  z  tym  do  dziadka  i  doszło  do  pierwszej 

prawdziwej kłótni, tak? To musiało wywrzeć na niej trwałe piętno. A 

potem Dave próbował popełnić samobójstwo i wszystko wzięło w łeb. 

Dobrze mówię? 

-  Trzeba  przyznać,  że  Dave  załatwił  to  w  bardzo  spektakularny 

sposób, robiąc to na frontowych schodach ich domu. Mandy usłyszała 

strzał i pierwsza znalazła go leżącego w kałuży krwi. Potem nastąpiła 

tylko  gwałtowna  scena  z  dziadkiem  i  pospieszny  wyjazd  z 

Southampton. Jej samochód zepsuł się pięć mil stąd, dlatego uznała to 

za omen i została w Allentown. Nie ruszała się stąd nigdzie. 

-  Dopóki  nie  wzięła  udziału  w  konkursie  radiowym,  który 

zakończył  się  lewym  miesiącem  miodowym  ze  starym  kumplem 

Dave'a  z  uczelni.  -  Dokończył  spokojnie  Matt.  -  Biedna dziewczyna. 

Dzwoniłem  już  do  mamy  i  uprzedziłem,  żeby  spodziewała  się  dziś 

ciebie  razem  z  gościem.  Myślę,  że  mama  otoczy  ją  troskliwą  opieką, 

dokładnie taką, jakiej jej potrzeba. 

-  Mama  na  pewno  ją  pokocha,  ty  zresztą  też.  Tamtej  nocy  nie 

poznałeś jej z najlepszej strony, co zresztą było moją winą. 

- To ostatnie, to prawda, synu - powiedział Matt, uśmiechając się 

na to wspomnienie. - Ale i tak nie mogę powiedzieć, żeby Mandy nie 

zrobiła  na  mnie  wrażenia.  Przypominała  mi  twoją  matkę  z  tych 

czasów, kiedy... zresztą, mniejsza o to. 

Josh przechylił głowę, nasłuchując, co dzieje się za drzwiami. 

background image

-  Jest  już  Mandy,  rozmawia  właśnie  z  sekretarką.  Tylko  proszę, 

nie daj po sobie poznać, że ci cokolwiek powiedziałem, O.K.? 

- Na to się nie zgadzam - zaprotestował Matt. - Byłem z wami w 

Atlantic City, pamiętasz? Ona wie, że ja wiem, ty wiesz, że ja wiem, 

jak więc mogę udawać, że nic nie wiem, nie wychodząc przy tym na 

głupka? O Boże, Josh, wygląda na to, że miłość padła ci na mózg. Ja... 

- Mandy! Chodź, kochanie, zobacz, kto ze mną jest. - Josh szybko 

przeszedł  pokój,  by  ją  gorąco  przywitać.  -  Tato?  Pamiętasz  chyba 

Mandy, prawda? - Spojrzał przy tym ostrzegawczo na ojca. 

-  Oczywiście,  że  pamiętam  Mandy  -  stwierdził  Matt  jowialnie, 

wstając  zza  swojego  biurka  z  wyciągniętą  ręką.  -  Szampan  i  kawior 

były  wyśmienite, dziękuję bardzo, ale największą radość sprawiło mi 

oglądanie  miny  Josha,  kiedy  płacił  za  to  rachunek.  -  Uścisnął  mocno 

jej rękę. - Siadaj z nami na chwilę. Josh mówił mi właśnie... 

Josh odchrząknął głośno, zarabiając na drwiący uśmieszek ojca. 

-  Josh  mówił  mi  właśnie  -  podjął  nie  zbity  z  tropu  Matt  -  że 

jedziecie  dzisiaj  do  Southampton,  a  ja  zaproponowałem,  żebyście 

zostali na noc u nas w domu. Moja żona nie może się wręcz doczekać, 

by ciebie poznać. - Po czym, zwracając się do syna, zakończył: - No i 

jak? Mój nauczyciel zadowolony, czy dostanę po łapach? 

Mandy  spoglądała  przez  chwilę  to  na  jednego,  to  na  drugiego  i 

uśmiechnęła się ze zrozumieniem. 

- Musi pan wybaczyć Joshowi, panie Philips. On uważa, że jestem 

bardziej delikatna, niż jestem naprawdę. Spodziewam się, iż wszystko 

panu opowiedział? 

background image

Matt podprowadzi Mandy do krzesła. 

-  Szczerze  mówiąc,  wydusiłem  to  z  niego.  -  Zdecydował  się 

chronić  syna  na  wypadek,  gdyby  Mandy  się  zdenerwowała, 

jakkolwiek nic na to nie wskazywało. - W jednym zgadzam się z nim 

zupełnie. Musisz pojechać i załatwić całą sprawę  z dziadkiem. Tylko 

w ten sposób możesz mieć to raz na zawsze z głowy. 

- Widzę, że nie tylko podobnie wyglądacie, ale również podobnie 

myślicie.  Mam  nadzieję,  iż  się  nie  mylicie  -  przyznała  szczerze 

Mandy.  -  Nie  mam  też  nic  przeciwko  temu,  że  Josh  opowiedział, 

dlaczego  zniknęłam  ze  sceny,  w  tym  samym  czasie,  kiedy  Dave'owi 

zdarzyło  się  to  nieszczęście.  Potem  dzwoniłam  raz  do  dziadka  z 

Allentown, ale on chyba nie uznał za stosowne mówić komukolwiek, 

gdzie jestem. Pewnie myślał, że wrócę do niego w ciągu miesiąca. 

-  Sądzę,  że  twoje  zniknięcie  wywołałoby  większe  poruszenie, 

gdyby  nie  nastąpiło  tuż  po  próbie  samobójstwa  Dave'a  -  podsunął 

Matt w zamyśleniu. 

-  To  prawda.  Dodatkowo  zaważyło  na  tym,  że  właściwie  nie 

miałam przyjaciół w Southampton. - Mandy spojrzała na trzymaną na 

kolanach  torebkę.  Zdała  sobie  sprawę,  że  od  dobrej  chwili 

machinalnie  otwierała  ją  i  zamykała.  -  Przepraszam  -  powiedziała, 

kładąc ręce na oparciu krzesła. - Takie głupie przyzwyczajenie. 

Josh  odezwał  się  pierwszy,  żeby  przerwać  krępującą  ciszę,  która 

zapadła po ostatnich słowach Mandy. 

-  Hej,  spójrzcie  na  zegarek.  Mandy,  jeśli  nie  chcemy  utknąć  w 

korku  w  godzinach  szczytu,  to  lepiej  zbierajmy  się.  Odwrócił  się  do 

background image

ojca, mrugając porozumiewawczo. - Mam nadzieję, tato, że poradzisz 

sobie ze wszystkim, jak nas nie będzie? 

-  Myślisz,  że  jesteś  taki  spryciarz,  co?  -  odciął  się  Matt,  udając 

złość.  -  Mandy,  będziesz  musiała coś  zrobić  z  tym  jego  kompleksem 

wyższości.  Bóg  mi  świadkiem,  że  razem  z  jego  matką  też 

próbowaliśmy, ale... 

Mandy  wstała  i  podeszła  do  starszego  mężczyzny.  Stając  na 

palcach, pocałowała go lekko w policzek. 

-  Niech  się  pan  nie  martwi,  panie  Philips  -  wyznała  miękko.  - 

Mam  przeczucie,  że  wyrośnie  na  takiego  samego  dżentelmena,  jak 

pan. Nie chciałabym zmieniać go ani na jotę. 

Josh stał w szeroko otwartych drzwiach. 

-  Tylko  nie  podrywaj  mojej  dziewczyny,  dobrze,  tato?  Nie 

zapominaj, że masz już swoją - mruknął radośnie. 

- To tylko dla sportu. - Matt pochylił się i szepnął Mandy prosto 

do ucha: - I mów mi Matt, proszę. 

Kiedy drzwi zamknęły się za nimi, Matt podszedł do telefonu, aby 

zadzwonić  do  żony.  Chciał  jej  powiedzieć,  że  Josh  nareszcie  znalazł 

dla siebie odpowiednią kobietę. 

 

Mandy  drzemała  słodko  na  siedzeniu  dla  pasażera,  podpierając 

ręką  głowę.  Wyglądała  jak  mała  dziewczynka  z  pasem  przepiętym 

przez  prostą,  żółtą  sukienkę.  Ale  Mandy  nie  była  już  dzieckiem, 

pomyślał z ulgą Josh. Spojrzał na nią czule i wzrok jego zatrzymał się 

na chwilę na łagodnych krągłościach unoszących się rytmicznie piersi. 

background image

Jak ona sobie poradzi, jeśli Alexander Tremaine nie będzie chciał 

jej widzieć albo, jeszcze gorzej, jeśli potwierdzi jej przypuszczenia, że 

była powodem tego, co się stało. Mandy znajdzie się wtedy w równie 

tragicznej sytuacji, jak trzy lata temu. 

Tym  razem  jednak  nie  może  się  to  powtórzyć.  Obojętnie,  jaki 

będzie  rezultat  spotkania  z  dziadkiem.  Nie  pozwoli,  by  Mandy 

wyjechała gdziekolwiek. I na pewno nie zostaniesz sama, przyrzekł jej 

w myślach. 

Jechał  niemal  automatycznie  od  pewnego  czasu, aż  zauważył,  że 

prawie  dojeżdżają  do  Southampton.  W  powietrzu  czuć  już  było 

zapach morza. 

Lepiej,  żeby  Mandy  miała  trochę  czasu  na  zebranie  myśli, 

zadecydował, dotykając ją delikatnie. 

- Mandy, kochanie, czas już wstawać. - Oderwał na chwilę wzrok 

od  drogi  i  zobaczył,  że  wygląda  zdumiona  przez  okno,  nie  wierząc 

własnym oczom, iż tak długo spała. 

-  Przepraszam,  ale  nie  zdawałam  sobie  sprawy,  że  jestem  tak 

zmęczona. - Starała się nadać jakiś porządek rozwichrzonym lokom. - 

Widzę, że jesteśmy już prawie na miejscu. 

Alexander 

Tremaine 

zbudował 

swoją 

posiadłość 

na 

przedmieściach  Southampton  i  Josh  skręcił  wkrótce  na  szosę,  która 

miała ich doprowadzić do prywatnej drogi Tremaine'a. 

-  Nadal  jednak  uważam,  że  powinniśmy  najpierw  zadzwonić  - 

powiedział, spoglądając na zegarek, który pokazywał godzinę czwartą 

po południu. - Może przecież go nie być w domu. 

background image

Mandy zachichotała nerwowo. 

- Nie martw się - powiedziała z nagłą powagą w głosie. - Dziadek 

będzie  w  domu.  Ma  swoje  przyzwyczajenia.  Od  śmierci  moich 

rodziców nie był nigdy w pracy dłużej niż do wpół do trzeciej. Teraz 

musisz skręcić w prawo, Josh. 

Chociaż miała wszelkie powody do zdenerwowania, Mandy wcale 

tego  nie  okazywała.  Przeciwnie,  w  miarę  jak  się  zbliżali  do  miejsca 

przeznaczenia,  siedziała  coraz  pewniej,  a  jej  twarz  miała  wyraz 

determinacji. 

Alexander  Tremaine  ścigał  kiedyś  przestraszoną  i  speszoną 

dziewczynę.  Teraz  wracała  do  niego  dojrzała  kobieta,  gotowa  w 

każdej chwili odpłacić pięknym za nadobne. Poczucie dumy ogarnęło 

Josha, bo czuł, że przyłożył do tego swoją rękę. 

-  Jest!  -  Mandy  nie  mogła  opanować  westchnienia.  - 

Zapomniałam już, że jest taki wielki. 

Aleksander  Tremaine  rzeczywiście  zbudował  sobie  pałac, 

pomyślał  z  podziwem  Josh,  parkując  samochód  przed  wielkimi 

dębowymi  drzwiami.  Wyciągnął  już  kluczyki  ze  stacyjki,  kiedy 

zauważył,  że  Mandy  nie  odpięła  jeszcze  nawet  pasa  bezpieczeństwa. 

Siedziała  jak  skamieniała,  wpatrując  się  w  betonowe  stopnie  przed 

domem. 

-  To  tu  znalazłam  Dave'a  -  stwierdziła  cicho.  -  Rana  była 

powierzchowna, ale było tak dużo krwi. Przez moment wyobrażałam 

sobie, że on jeszcze tu leży. Głupie, co? 

Josh wysiadł z samochodu i otworzył Mandy drzwiczki z drugiej 

background image

strony. 

-  Panna  Amanda...  -  Mężczyzna  w  średnim  wieku,  którego  Josh 

wziął  za  lokaja,  nie  okazał  wcale  zdziwienia  na  jej  widok  po  tak 

długiej nieobecności. - Pan Tremaine jest w swoim gabinecie. 

-  Dziękuję,  Fransworth  -  odpowiedziała,  biorąc  Josha  za  rękę. 

Ruszyli przez wielkie, trzypiętrowe foyer w kierunku zaplecza domu. 

- Trochę jak cielęta prowadzone na rzeź, co? - szepnął jej do ucha, 

kiedy szli za lokajem, który  wysforował się naprzód. Rozglądając się 

po ścianach, na których wisiały stare płótna olejne, dodał: - Nie mogę 

się  oprzeć  wrażeniu,  że  zaraz  pojawią  się  kapłani,  by  przeprowadzić 

całą ceremonię. 

Żarty  te  osiągnęły  spodziewany  efekt.  Mandy  ścisnęła  mocniej 

jego rękę i uśmiechnęła się. 

- Zamknij oczy i wyobraź sobie, co się stało, kiedy pewnego dnia 

chciałam zostawić skateboard w tym foyer. Fransworth nigdy mi tego 

nie wybaczył. 

W  końcu  doszli  do  końca  holu  i  przez  otwarte  dla  nich  drzwi 

weszli  do  pracowni.  Mandy  zrobiła  tylko  kilka  kroków,  a  Josh 

zatrzymał  się  tuż  za  nią.  Widząc,  że  lokaj  ociąga  się  z  wyjściem, 

odwrócił się do niego i rzekł surowo: 

- To wszystko, Fransworthy. Możesz odejść. 

- Fransworth, proszę pana - poprawił go lodowato. 

Josh zmierzył go wzrokiem, dając mu do zrozumienia, że celowo 

przekręcił jego imię. 

- Obojętnie jak - odparł niedbale. 

background image

Widząc  złość  za  twarzy  lokaja,  poczuł  mściwą  satysfakcję,  że 

choć  trochę  odpłacił  za  krzywdy  Mandy.  Teraz  Josh  przyjrzał  się 

przez  chwilę  wnętrzu  pokoju.  Obejrzał  szybko  pełne  książek  ściany, 

skórzaną  kanapę  i  dopasowane  do  niej  krzesła,  w  końcu  wzrok  jego 

zatrzymał  się  na  wielkim,  mahoniowym  biurku,  ustawionym 

naprzeciwko jednego z okien. 

Mężczyzna,  który  siedział  za  tym  biurkiem,  nie  wyglądał 

imponująco.  Był  po  prostu  stary,  pomarszczony  i  zmęczony.  Nie 

podniósł  głowy,  kiedy  weszli,  najwyraźniej  zainteresowany 

papierami, leżącymi przed nim na biurku. Wygląda groźnie jak basset, 

zdecydował Josh. 

-  Mówiłem  już,  że  nie  chcę  tego  diabelskiego  lekarstwa, 

Fransworth. - Stary człowiek nadal nie podnosił głowy. - Zabierz więc 

je z powrotem, skądkolwiek je wziąłeś. Zrozumiano? 

- To nie Fransworth, dziadku - wyjaśniła Mandy, robiąc nieśmiało 

jeszcze krok. - To ja, Mandy. Przyjechałam z tobą porozmawiać, jeśli 

nie masz nic przeciwko temu. 

Alexander  Tremaine  spojrzał  znad  okularów  w  kierunku,  skąd 

dobiegł  go  głos  wnuczki,  świdrując  wzrokiem  panujący  w  pokoju 

półmrok. 

- Kto tam jest z tobą? - spytał zimno. - O co chodzi, dziecko, bałaś 

się, że urwę ci głowę, gdybyś przyszła sama? 

-  Nazywam  się  Joshua  Philips,  proszę  pana  -  wyjaśnił  spokojnie 

Josh. 

Podszedł energicznie do biurka i wyciągnął rękę. Trzymał ją przez 

background image

chwilę, po czym spokojnie opuścił. 

-  Wiem,  kim  jesteś,  Philips,  i  co  robiliście  z  moją  wnuczką.  - 

Tremaine  poinformował  ich  o  tym,  odchylając  się  do  tyłu  w  swym 

wielkim,  skórzanym  fotelu.  Jego  głośne  skrzypienie  przy  każdym 

ruchu  sprawiało  mu  wyraźną  satysfakcję.  -  Amanda  Elisabeth  nigdy 

nie  była  poza  moją  kontrolą,  obojętnie,  co  by  o  tym  sama  sądziła.  Z 

raportu, który mam przed sobą, wynika, że nadal jest tak samo naiwna 

i  głupia  jak  w  dniu,  kiedy  stąd  wyjechała.  -  Zmierzył  taksującym 

spojrzeniem Josha. - Ty miałbyś prowadzić śledztwo? Śmiechu warte. 

Zabawiałeś  się  z  moją  wnuczką,  co?  Ciekawe,  ile  tym  razem  będzie 

mnie to kosztować? 

Zapominając  o  strachu,  Mandy  pospieszyła  Joshowi  z  pomocą. 

Bała się, żeby on sam nie powiedział czegoś, czego by potem żałował. 

- Josh i ja chcemy się pobrać, dziadku - powiedziała stanowczo. - 

I nie pozwalam ci się tak do niego zwracać, słyszysz? 

-  Ty  mi  nie  pozwalasz,  panienko?  -  Tremaine  nie  wytrzymał  i 

zerwał się na nogi. - Czy zdajesz sobie sprawę, ile mnie to kosztowało 

ostatnim razem? Dokładnie pół miliona dolarów, a potem, jakby tego 

było  mało,  ten  tchórzliwy  głupiec  udaje  samobójstwo  na  schodach 

mojego  domu.  Ja  płacę  od  trzech  lat  rachunki  za  jego  leczenie  w 

jednej z prywatnych klinik, a on ugania się za pielęgniarkami. Trzeba 

przyznać, że. wyciągnął ze mnie trochę pieniędzy. 

Mandy 

stała 

szeroko 

otwartymi 

oczami, 

kręcąc 

niedowierzaniem  głową,  kiedy  dotarła  do  niej  w  pełni  treść  tego,  co 

przed chwilą usłyszała. 

background image

-  Płaciłeś  Dave'owi  Benjaminowi,  żeby  trzymał  się  ode  mnie  z 

daleka? A ja myślałam, że ty doprowadziłeś go do bankructwa. Nic z 

tego nie rozumiem, dziadku. 

Josh stał cicho tuż obok Mandy, głęboko zamyślony. 

-  Dave  okłamywał  wszystkich,  prawda,  panie  Tremaine?  Pana 

okłamywał,  mówiąc,  jak  bardzo  kocha  pańską  wnuczkę,  a  Mandy 

okłamywał,  zrzucając na pana powód swoich finansowych kłopotów. 

A  kiedy  okazało  się,  że  pieniądze,  które  pan  mu  dał,  również  były 

niewystarczające,  udał  publiczne  samobójstwo.  W  ten  sposób  mógł 

znaleźć  się  w  miejscu,  w  którym  odizolował  się  od  roszczeń 

wierzycieli. Co to było, hazard? 

Alexander Tremaine spojrzał na Josha z rosnącym respektem. 

- Dokładnie tak. Bardzo to dobrze ująłeś, Philips. Może nie jesteś 

taki  głupi,  na  jakiego  wyglądasz,  kochasiu.  Chociaż  tylko  kobieta 

mogła  uwierzyć,  że  ktoś  strzela  sobie  prosto  w  łeb,  a  kończy  się  to 

tylko  na  powierzchownej  ranie,  na  którą  nawet  nie  trzeba  było 

zakładać szwów! Dave Benjamin jest sprytny jak lis. 

-  Mimo to  płaci pan nadal  za  jego  leczenie  w  klinice  -  zauważył 

Josh.  -  Zdaje  mi  się,  że  nie  jest  pan  wcale  taki  zły,  jak  przedstawia 

pana prasa. 

-  Moje  źródła  mówią,  że  stanowisz  połowę  „Philips  Inc.”  - 

powiedział Tremaine, zmieniając temat. - Przyznaj się, czy masz tam 

coś do powiedzenia, czy jesteś tylko zausznikiem tatusia? 

Josh uśmiechnął się szeroko, przyciągając do siebie Mandy. 

- Mogę się z panem zmierzyć każdego dnia, jeżeli tylko mnie pan 

background image

sprowokuje. Czy to jest odpowiedź na pana pytanie? 

Starszy  człowiek  odchylił  do  tyłu  głowę  i  zaczął  się  śmiać. 

Śmiech był trochę oschły i sztywny, jakby nie było już nic takiego w 

życiu, co mogłoby go naprawdę rozbawić. 

-  Myślę,  że  możesz  go  sobie  zatrzymać,  Mandy  -  powiedział  z 

aprobatą. 

Tymczasem  Mandy  gorączkowo  starała  się  zrozumieć,  co 

dokładnie się stało trzy lata temu. Zorientowała się równie szybko jak 

Josh,  że  Dave  nabrał  ich  wszystkich.  Nie  mogła  jednak  zrozumieć, 

dlaczego  dziadek  zgodził  się  na  jej  wyjazd  w  przekonaniu,  że  miała 

coś wspólnego z tą próbą samobójstwa. 

-  Dlaczego  pozwoliłeś  mi  wyjechać?  -  spytała  w  końcu, 

werbalizując  swe  myśli.  -  Wiedziałam,  że  nie  przepadałeś  za  mną 

nigdy,  ale  nie  wiedziałam,  że  mnie  nienawidziłeś.  To  było  dla  mnie 

bolesne, dziadku. Bardzo bolesne. 

- Dąsałaś się wtedy, dziecko, jak zwykle zresztą, zmieniając to co 

się  stało  w  tani  melodramat.  -  Zwrócił  się  dobrodusznie  do  Josha.  - 

Zawsze  była  marzycielką,  pełną  wszelkich  fantazji.  Ja  byłem 

uosobieniem  czarnego  charakteru.  Ale  ma  dobrze  poukładane  w 

głowie. Wiedziałem, że do mnie wróci, jak tylko dorośnie. 

Mandy obeszła biurko i stanęła oko w oko z dziadkiem. 

-  Powiedz  mi  -  spytała  cicho  -  czy  kiedykolwiek  kochałeś  mnie 

choć trochę? 

Josh  pomyślał,  że  Alexander  Tremaine  wygląda  teraz  jak  basset 

bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Pogłaskał Mandy po policzku. 

background image

- Kocham cię tak, że chcę być obdarzony gromadką rudowłosych 

prawnuków, jeśli cię to zadowala, Amando Elisabeth. Hej, daj spokój 

-  zaprotestował  radośnie.  -  Jestem  już  za  stary  na  takie  traktowanie, 

złamiesz mnie zaraz, słyszysz, co do ciebie mówię? 

-  Pana  lekarstwo,  proszę.  -  Głos  Franswortha  dobiegł  ich  gdzieś 

zza pleców Josha. 

Josh  spojrzał  na  wyprężonego  lokaja  z  lekarstwami  na  małej 

srebrnej tacy, potem na Mandy i dziadka, nadal czule przytulonych do 

siebie. Odwrócił się do Franswortha ze smutnym uśmiechem. 

-  Pan  Tremaine  dostał  swoje  lekarstwo  przed  chwilą.  Nie  sądzę, 

by cię teraz potrzebował. 

 

Rollie Estrada zamknął za sobą cicho drzwi apartamentu w hotelu 

Tropicana.  Uśmiechnął  się  szeroko,  wciskając  do  kieszeni  słony 

napiwek, który dostał przed chwilą od Josha. 

- Lubię, jak coś się kończy happy endem. - Pogwizdując radośnie, 

zawiesił na klamce tabliczkę z napisem: „Nie przeszkadzać”.