background image

KASEY MICHAELS 

FLIRT Z PANNĄ MŁODĄ 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

- Wygrałam, wygrałam, wygrałam!

 

Amanda Elisabeth Tremaine chwyciła ręce przyjaciółki i poderwała zdziwioną kobietę 

na nogi. Pociągnęła ją, tańcząc szaleńczo po pokoju, śmiała się i krzyczała na przemian.

 

-  Mandy!  Opamiętaj  się  -  błagała  Jeanne  Tisdale,  starając  się  desperacko  złapać 

oddech. Równocześnie poprawiała kok, który omal nie rozsypał się podczas pląsów młodszej 

kobiety. - Co takiego wygrałaś? Główną nagrodę w totka? Skaczesz tu w kółko jak obłąkana. 

Poczekaj.  Pozwól  mi  usiąść.  Mam  juŜ  dość  tych  szaleńczych  pląsów.  Twoje  wariactwo 

potrzebne mi jak dziura w moście.

 

Po chwili roześmiana Mandy trochę się uspokoiła.

 

-  Przepraszam,  Jeanne  -  wysapała  z  rozbrajającą  szczerością  -  chyba  mnie  przed 

chwilą  trochę  poniosło.  Po  czym  natychmiast  zniszczyła  ledwie  co  podjętą  próbę 

usprawiedliwienia się. - Ale naprawdę wygrałam! - krzyknęła, gestykulując szaleńczo.

 

Jeanne  Tisdale  była  dyrektorką  przedszkola  dłuŜej,  niŜ  chciała  pamiętać.  Przywykła 

juŜ  do  impulsywności  swojej  młodej  asystentki,  teraz  więc  usiadła  spokojnie  za  biurkiem 

czekając, aŜ energia trąby powietrznej, którą była w tej chwili wypełniona Mandy, zwyczajnie 

się wyładuje.

 

Jeanne  nie  wiedziała,  co  spowodowało  tak  gwałtowną  reakcję  młodej  rudowłosej 

dziewczyny.  Domyślała  się  tylko,  Ŝe  ma  to  jakiś  związek  z  telefonem,  który  właśnie 

wyciągnął  Mandy  z  zajęć  z  przedszkolakami.  WłoŜyła  okulary,  udając  zainteresowanie 

leŜącym  przed  nią  sprawozdaniem  finansowym.  Ignorując  zupełnie  jej  wybuch,  Jeanne 

potraktowała swą koleŜankę zgodnie ze sprawdzonymi regułami dziecięcej psychologii.

 

To podziałało. Po chwili Mandy stała przed nią, trzymając dłonie spokojnie oparte na 

biurku.

 

- No więc? Nie jesteś szczęśliwa? Po prostu dziko, oszałamiająco szczęśliwa? Mówię, 

Ŝ

e wygrałam, mając szansę jedną na milion, no, moŜe jedną na kilka tysięcy, a ty nie tańczysz 

radośnie?

 

-  Amando,  dziecko  drogie  -  powiedziała  Jeanne  łagodnie,  patrząc  na  szeroko 

uśmiechniętą twarz młodszej kobiety. - Ja mam czterdzieści trzy lata. Spędziłam właśnie trzy 

godziny  z  Justinem  Brosiousem,  Toddem  Terrence'em  Tilsonem,  Seanem  Szalonym 

O'Connorem i tuzinem innych małych diabłów. Nie tańczyłabym radośnie, nawet gdyby sam 

Robert Redford padł właśnie do mych stóp. MoŜe byś wreszcie powiedziała, co tak naprawdę 

background image

mamy świętować?

 

-  Bardzo  przepraszam  -  stwierdziła  pokornie  Mandy,  przyczesując  ręką  swe  krótkie, 

błyszczące loki. - Chyba rzeczywiście mnie trochę poniosło.

 

-  To  prawda  -  Jeanne  nie  mogła  opanować  uśmiechu  widząc,  jak  Amanda  próbuje 

przybrać stropioną minę.

 

W końcu, z głębokim, teatralnym westchnieniem, Mandy siadła na krześle naprzeciw 

biurka.

 

- Myślę, Ŝe chcesz, bym zaczęła od początku?

 

- To tak samo dobre miejsce, jak kaŜde inne. 

Mandy zwęziła swe szmaragdowozielone oczy, próbując nadać sobie groźny wygląd.

 

-  Dziwaczeje  pani  na  stare  lata,  panno  Tisdale,  wie  pani  o  tym?  -  Potrząsnęła  ze 

smutkiem głową, choć nie udało jej się ukryć uśmiechu, który wykwitł na jej policzkach. - A 

moŜe powinnaś dodać trochę kiełków do swojej diety?

 

-  A  moŜe  powinnam  zadbać  o  stałe,  dodatkowe  zajęcie  dla  pewnej  panny  Amandy 

Tremaine  -  zasugerowała  Jeanne.  Odchyliła  się  i  spojrzała  uwaŜnie  na  młodą  nauczycielkę 

przez swoje rogowe okulary.

 

Amanda podniosła ręce w geście poddania i zrezygnowała z dalszej walki.

 

-  Pamiętasz,  jak  w  zeszłym  miesiącu  zepsuło  się  nasze  stereo  i  nie  mogłyśmy  sobie 

pozwolić na nowe - wtrąciła szybko, zanim Jeanne mogłaby pomyśleć o jakiejś powaŜniejszej 

karze.

 

Jeanne  skinęła  głową  i  skrzywiła  się.  Permanentny  brak  funduszy  w  przedszkolu  był 

jej odwieczną bolączką.

 

-  No  więc,  dokładnie  dzień  później,  kiedy  nasze  stereo  padło  na  dobre,  usłyszałam  o 

takim tam konkursie w WFML, wiesz, w tej nadającej głównie hard - rocka radiostacji, której 

ciągle słuchają w kawiarni naprzeciwko. No i zgadnij, no proszę, zgadnij, jakie były nagrody? 

-  Na  chwilę  zawiesiła  głos.  -  Płyty,  koszulki  i  cała  masa  innych,  a  pierwszą  nagrodą  była 

oczywiście wspaniała wieŜa stereofoniczna. Jak widzisz, było to przeznaczenie.

 

Mandy  zaczęła  wiercić  się  niecierpliwie  na  krześle  i  wyglądało  na  to,  Ŝe  znów 

wybuchnie.

 

- I ja wygrałam pierwszą nagrodę!

 

Jeanne  zatkało.  Było  to  jak  spełnienie  modlitwy.  Wiedziała,  Ŝe  na  wymianę  stereo 

musiałaby czekać miesiącami.

 

-  AleŜ,  Mandy,  kochanie  -  zapytała,  zebrawszy  po  chwili  myśli  -  nie  chcesz  tej 

nagrody dla siebie? No wiesz, to wspaniale, Ŝe chcesz zrobić tak hojny  dar dla przedszkola, 

background image

ale nawet się nad tym nie zastanowiłaś.

 

-  WieŜa  jest  bardzo  duŜa  -  wtrąciła  Mandy,  oddalając  ręką  sprzeciw  -  i  tak  nie 

miałabym jej gdzie postawić. Poza tym, gdybym tylko nastawiła ją nieco głośniej od szeptu, 

pani  Thorton  wyrzuciłaby  mnie  natychmiast  z  domu.  Po  prostu  rezerwuję  sobie  prawo  do 

słuchania własnych płyt po godzinach.

 

Jeanne obserwowała uwaŜnie szczerą twarz Amandy i zorientowała się, Ŝe dziewczyna 

mówi  serio.  Po  tym  jak  zdecydowała  się  wziąć  udział  w  konkursie  z  myślą  o  przedszkolu, 

teraz, gdy wygrała pierwszą nagrodę, za nic nie zmieniłaby swoich planów.

 

- Co musiałaś zrobić, Ŝeby wygrać? - zapytała w końcu. - Mam nadzieję, Ŝe nie było to 

nic  głupiego.  Wiem  coś  na  temat  tych  radiowych  konkursów.  Pamiętasz  tę  aferę  z  listą 

przebojów  sprzed  kilku  lat?  Jeśli  masz  zamiar  wystąpić  jako  dziewczyna  tygodnia  w 

magazynie „People”, to nie wiem, czy wzbudzisz tym entuzjazm u naszych przełoŜonych.

 

Mandy  zachichotała.  Wyobraziła  sobie  natychmiast  ich  zgorszenie,  gdyby  wzięła 

udział  w  jednym  z  tych  konkursów,  których  uczestnicy,  by  wygrać  nowy  samochód,  jeŜdŜą 

przez trzy dni na koniu na biegunach lub nurkują w basenie wypełnionym galaretką.

 

-  Och  nie  -  upewniła  ją  szybko  -  nie  musiałam  robić  nic  szczególnego  poza 

dokończeniem zdania. Wiesz, jedna z tych zabaw na dwadzieścia pięć czy ileś tam słów.

 

Jeanne zauwaŜyła, Ŝe Mandy opuściła swe ciemne rzęsy, jakby chciała zasłonić oczy, 

w których nie potrafiła ukryć kłamstwa. Poczuła dziwne, nerwowe mrowienie w Ŝołądku.

 

-  Co  to  było  za  zdanie,  Amando?  -  naciskała  ją  delikatnie,  podświadomie  czując,  Ŝe 

wcale nie chce usłyszeć odpowiedzi.

 

- No więc - Mandy zaczęła tak cicho, Ŝe Jeanne musiała dobrze nastawić ucha, by ją 

zrozumieć - było to jedno z tych głupawych pytań. No wiesz, na przykład... no... na przykład: 

jem  właśnie  te  płatki,  poniewaŜ...,  albo:  najbardziej  lubię  ten  samochód  bo...,  najchętniej 

kochamy  się  przy  muzyce,  bo...  No  wiesz, takie  sprawy.  W  końcu,  jakie  to  ma  znaczenie,  o 

czym  to  zdanie  było  -  przyśpieszyła  nagle,  tak,  Ŝe  zdawało  się,  iŜ  połamie  język  -  to  było 

tylko takie głupie...

 

- Co?! - starsza kobieta nie mogła powstrzymać się od krzyku.

 

Wyprostowała  się  gwałtownie  na  krześle,  naraŜając  swoje  okulary  na  powaŜne 

niebezpieczeństwo zsunięcia się z końca nosa.

 

- To był konkurs dla nowoŜeńców - Mandy pośpieszyła z wyjaśnieniami. - Po prostu 

zwykły głupi kawał. Napisałam róŜne bzdury i wysłałam. Naprawdę nie spodziewałam się, Ŝe 

wygram. - Przechyliła lekko głowę i uśmiechnęła się na samo wspomnienie. - Choć z drugiej 

strony  nie  było  to  wcale  takie  złe.  Wiesz,  wszystkie  te  bzdury  o  księŜycu  i  niedźwiedzich 

background image

skórach.

 

- Wielkie nieba, ona jest jeszcze z tego dumna. PrzecieŜ ty nawet nie jesteś męŜatką, 

Mandy.  -  Jeanne  potrząsnęła  z  niedowierzaniem  głową.  -  Mam  nadzieję,  Ŝe  przynajmniej 

uŜyłaś zmyślonego nazwiska?

 

-  Jeanne  -  tym  razem  niewinne,  zielone  oczy  patrzyły  wprost  na  swoją  szefową  i 

przyjaciółkę  -  przecieŜ  to  by  było  oszustwo.  -  Mandy  przybrała  teraz  ton,  jakim  zwykle 

upominała  nieznośne  dzieci  złapane  na  jakimś  wykroczeniu.  -  Oczywiście,  Ŝe  nie  uŜyłam 

fikcyjnego  nazwiska.  JakŜe  bym  mogła  coś  takiego  zrobić?  Poza  tym  w  takim  wypadku  nie 

mogliby mnie odnaleźć,  gdybym wygrała - podkreśliła rezolutnie. - Ja tylko po prostu nieco 

zniekształciłam słowo panna, tak Ŝe wyglądało jak pani.

 

- Ach tak, taka niewinna nieuczciwość - stwierdziła głucho Jeanne, przyciskając palce 

do  skroni,  które  nagle  zaczęły  pulsować.  Mandy  była  wspaniałym,  radosnym  człowiekiem, 

dobrą  nauczycielką  i  przyjemnie  było  mieć  ją  koło  siebie.  Miała  jednak  teŜ  rzadką 

umiejętność  widzenia  najbardziej  oburzających  rzeczy  w  taki  sposób,  Ŝe  wydawały  się  do 

przyjęcia.

 

-  Och,  nie  zwalaj  wszystkiego  na  mnie  -  poskarŜyła  się  Mandy,  nagle  bardzo  zajęta 

wygładzaniem fałdek na swojej drelichowej spódnicy. - Napisałam najlepiej, jak potrafiłam i 

kropka.  Jutro  odbiorę  w  radiu  nagrodę  i  na  tym  koniec.  Poza  tym,  czy  nie  masz  juŜ  dosyć 

słuchania  „Ring  Around  a  Rosie”,  która  na  naszym  starym,  zuŜytym  gramofonie  brzmi  jak 

pieśń Ŝałobna? - Na dowód tego Mandy uklękła na jedno kolano i zaczęła chrypieć straszliwie 

-  R  -  i  -  n  -  g  -  g  -  g  a  -  r  -  r  -  o  -  u  -  n  -  d...  -  dopóki  Jeanne  nie  przerwała  jej  kolejnym 

argumentem.

 

Obie  kobiety  spierały  się  jeszcze  przez  chwilę.  Jeanne  starała  się  wskazać  moŜliwe 

niebezpieczeństwa  z  tym  związane,  a  Mandy  była  po  prostu  Mandy.  W  końcu  wzruszająca 

interpretacja  „Ring  Around  a  Rosie”  wygrała  ten  pojedynek.  Stereo  zostanie  potraktowane 

jako dar od hojnego, anonimowego sponsora, a fakt, Ŝe nie będą musiały angaŜować Ŝadnych 

własnych funduszy w nabycie nowego sprzętu na pewno zostanie przychylnie przyjęty przez 

zarząd.

 

-  I  tak  mam  jutro  wolne  -  stwierdziła  Mandy,  kiedy  wszystko  zostało  juŜ  ustalone.  - 

Muszę  tylko  pójść  tam,  potwierdzić  swą  toŜsamość  jako  pani  Amanda  Tremaine  i  odebrać 

nagrodę. Prawda, Ŝe proste?

 

 

Biura  WFML  -  zarówno  radia,  jak  i  telewizji  -  mieściły  się  w  jednym,  średniej 

wielkości  budynku,  połoŜonym  na  niewielkim  wzgórzu  na  przedmieściu  Allentown.  Był  to 

background image

nowoczesny  budynek,  zauwaŜyła  Mandy,  parkując  swój  podstarzały  samochód  na  parkingu 

dla  gości,  ale  nawet  w  połowie  nie  wyglądał  tak  wystrzałowo,  jak  zawsze  sobie  wyobraŜała 

siedzibę mass mediów.

 

Szybko oceniła w lusterku wstecznym swój lekki makijaŜ, mając nadzieję, Ŝe wygląda 

wystarczająco  niewinnie  na  to,  Ŝeby  jej  plan  się  powiódł.  Po  bezsennej  nocy,  spędzonej  na 

ocenie  swojej  uczciwości,  postanowiła  teraz  powiedzieć  całą  prawdę.  Uznała,  Ŝe  nie  ma  w 

sobie wystarczającej tolerancji dla drobnych grzeszków, by mogła zaakceptować oszustwo na 

taką skalę.

 

Wyjaśni,  dlaczego  dopuściła  się  drobnego  oszustwa  przy  wypełnianiu  formularza,  a 

potem  zda  się  na  łaskę  disc  jockeya.  On  na  pewno  wszystko  zrozumie,  a stereo  i  tak  będzie 

dla niej. PrzecieŜ w końcu to właśnie jej historia była najlepsza.

 

Wysiadając z samochodu, jeszcze raz oceniła krytycznie swój „strój młodej męŜatki”. 

Składała się na niego: poliestrowa bluzka Jeanne z kokardą w kolorze marynarskiego granatu, 

biała, poliestrowa, plisowana spódnica, białe pantofelki na niskich obcasach i biała torebka na 

ramię ze skaju. Tylko jej jasnorude włosy, nastroszone przez wiejący na wzgórzu wiatr, psuły 

wyraźnie  to  wraŜenie  klinicznej  czystości.  Miała  nadzieję,  Ŝe  powstrzyma  ono  Vika 

Harrisona, disc jockeya, którego miała zaraz spotkać, od jakichkolwiek sprośnych komentarzy 

na temat jej opowieści.

 

Mandy  zwilŜyła  wysuszone  nagle  wargi,  wzięła  głęboki  oddech  i  weszła.  Podwójne 

szklane drzwi wprowadziły ją do małego holu recepcyjnego. Pomieszczenie wykończone było 

mieszaniną  szkła  i  chromu,  stała  tam  kanapa  ze  skaju  w  kolorze  burgunda,  pusty  stojak  na 

parasole oraz imponująco wyglądające biurko z drzewa tekowego z równie imponującą osobą 

za nim, którą Mandy wzięła albo za recepcjonistkę, albo straŜniczkę.

 

-  Przyszłam...  zobaczyć  się  z  panem  Vikiem  Harrisonem  -  zaczęła  pośpiesznie,  ze 

złością  myśląc  o  drŜeniu,  które  słyszała  w  swoim  głosie.  -  To  naprawdę  głupio,  Ŝe  trzeba 

robić  z  tym  takie  zamieszanie.  Mówię  serio,  przecieŜ  moŜna  było  to  równie  dobrze  wysłać 

pocztą, prawda? W końcu...

 

-  Pani  nazwisko  -  wtrąciła  bezceremonialnie  recepcjonistka,  a  jej  głęboki  baryton 

skutecznie przerwał paplanie Amandy.

 

-  Ach  tak  -  Mandy  wydęła  usta,  przygotowując  się  do  odparcia  ataku.  -  Nazwisko?  - 

zaśmiała  się  krótko,  jakby  było  w  tym  coś  zabawnego.  -  Słusznie.  Moje  nazwisko.  - 

Przechyliła  się  przez  biurko,  próbując  zajrzeć  do  papierów,  które  recepcjonistka  trzymała  w 

ręku. - Wydaje mi się, Ŝe jestem tutaj na liście jako pani Tremaine. Sądziłam, Ŝe pan Harrison 

potraktuje to jako kawał, ale wygląda na to...

 

background image

- Amanda Tremaine. Pani Amanda Tremaine - powstrzymała ją zimno recepcjonistka, 

wskazując pomalowanym na czerwono paznokciem jedną linijkę na długiej liście nazwisk.

 

- W lewo, tym holem w dół, aŜ znajdzie pani windę towarową. Winda osobowa jest w 

konserwacji. Drugie piętro, trzy korytarze w prawo, trzecie wejście.  Nie  wchodzić, jeśli pali 

się czerwone światło.

 

-  Tak,  ale  -  Mandy  próbowała  protestować,  ale  recepcjonistka  najwyraźniej  przestała 

się juŜ nią zajmować.

 

Podniosła słuchawkę telefonu i wykręciła numer wewnętrzny.

 

- Pani Tremaine jest w drodze - powiedziała bez wstępów.

 

Odkładając  słuchawkę  na  widełki,  spojrzała  sowim  wzrokiem  na  ociągającą  się 

Mandy,  która  natychmiast,  stukając  głośno  obcasami,  pośpieszyła  w  dół  pochylonego  lekko 

korytarza.

 

-  Co  za  opryskliwa  baba  -  mruczała  gniewnie  pod  nosem,  rozglądając  się  w 

poszukiwaniu  windy  towarowej.  -  Nie  znoszę  wind.  Nigdy  nie  znosiłam  wind.  W  końcu  to 

tylko drugie piętro, mogłabym pójść piechotą. Ale ludzie dziś tacy juŜ są. Leniwi. Powinnam 

wrócić  do  tej  śelaznej  Damy  i  zaŜądać  odpowiedzi  na  pytanie,  gdzie  są  tu  jakieś  cholerne 

schody.  A  przede  wszystkim  powinnam  przestać  mówić  do  siebie  głośno,  zanim  mnie  ktoś 

stąd zabierze.

 

Musiała  chwilę  poczekać,  aŜ  duŜe  drzwi  windy  otworzyły  się,  odsłaniając  drugie, 

podobne do wejścia do klatki, które trzeba było otworzyć ręcznie. Mamrocząc z wściekłości 

musiała  uŜyć  całej  siły,  by  je  odsunąć.  Kiedy  wreszcie  się  jej  to  udało,  wśliznęła  się  do 

wnętrza  wielkiej  windy  i  szybko  zasunęła  drzwi  za  sobą.  Nie  rozglądając  się  wcale, 

wyciągnęła rękę do guzika z narysowaną dwójką, wpatrując się jak zafascynowana w tablicę 

sterowniczą.

 

Winda  szarpnęła  i  rozpoczęła  mozolną  wspinaczkę  w  górę.  Mandy  patrzyła  jak 

zahipnotyzowana, kiedy światełko zgasło pod cyfrą jeden i wstrzymała oddech z nadzieją, Ŝe 

zaraz  zapali  się  dwójka,  a  drzwi  się  otworzą.  Światełko  zapaliło  się,  jednak  równie  szybko 

zgasło.  Winda  szarpnęła  ponownie,  wydała  z  siebie  głośny  zgrzyt  i  usadowiła  się  mocno 

między piętrami.

 

-  O  BoŜe  -  jęknęła  Mandy  całkiem  głośno  -  karzesz  mnie  teraz  za  kłamstwo.  -  Po 

czym  spojrzała  w  sufit,  podniosła  ręce  i  poskarŜyła  się:  -  PrzecieŜ  juŜ  przyrzekłam,  Ŝe  się 

poprawię, nie zrozumiałeś mnie chyba?

 

Opierający  się  leniwie  o  tylną  ścianę  windy  męŜczyzna  uniósł  nieco  brwi  w  cichej 

aprobacie  dla  stojących  przed  nim  kobiecych  kształtów.  Zbyt  zajęty  swymi  myślami, 

background image

zwyczajnie zapomniał wysiąść na pierwszym piętrze, a teraz dźwig znowu był w ruchu.

 

Zlustrował  kobietę  od  stóp  do  głów,  zatrzymał  się  na  chwilę  na  jej  kształtnych 

kostkach, po czym powędrował wzrokiem w górę do rozwichrzonych loków, które - był tego 

pewien - przyczyniły się w szkole do przezwiska Rudzielec.

 

Ale  przecieŜ  nie  była  to  jakaś  szkolna  miss,  powiedział  do  siebie  i  cień  uśmiechu 

pojawił  się  natychmiast  na  jego  opalonej  twarzy.  Widać  zadała  sobie  sporo  trudu,  by  ukryć 

interesującą zawartość pod takim opakowaniem. Zastanawiał się leniwie, co jest powodem jej 

stroju.  MoŜe  szuka  pracy  i  ma  nadzieję,  Ŝe  w  ten  sposób  wyglądać  będzie  kompetentnie  i 

profesjonalnie?

 

RozwaŜania  te  przerwane  zostały  gwałtownym  szarpnięciem,  po  którym  winda  zaraz 

stanęła w bezruchu, a kobieta głośno krzyknęła.

 

- Nie ma się czym denerwować - rozpoczął pocieszającym tonem i natychmiast został 

zgaszony wściekłym sykiem Mandy.

 

-  A  pan  skąd  się  wziął?  -  spytała,  obracając  się  zdumiona,  Ŝe  w  windzie  jest  jeszcze 

inny pasaŜer.

 

- Tak w ogóle? - uśmiechnął się krzywo, a w kącikach jego niebieskich oczu pojawiły 

się  drobne  fałdki.  -  Moi  przodkowie  pochodzą  z  Basking  Ridge,  małego  miasteczka  w  New 

Jersey,  o  którym  pani  pewnie  nigdy  nie  słyszała,  ale  od  czasów  ukończenia  college'u 

mieszkałem zawsze w Nowym Jorku albo w Pensylwanii. A pani?

 

-  PrzecieŜ  wie  pan,  Ŝe  nie  o  to  pytam!  -  wypaliła  Mandy,  patrząc  w  twarz  stojącego 

przed  nią  męŜczyzny.  Pomimo  Ŝe  sama  miała  dobrze  ponad  pięć  stóp  wzrostu,  musiała 

jeszcze spoglądać do góry. - Nie pytałam o pana pochodzenie, tylko o to, skąd pan się wziął?

 

MęŜczyzna uniósł brwi i wzruszył ramionami.

 

-  Ach,  jeszcze  wcześniej?  No  więc  na  początku,  przynajmniej  tak  słyszałem,  nie 

byłem niczym więcej, tylko błyskiem w oczach mojego ojca. Potem...

 

- Niech pan przestanie! - Dlaczego zawsze muszę trafiać na takie dziwne sytuacje jak 

ta,  zadawała  sobie  pytanie  Mandy.  Nerwowo  przyczesała  ręką  włosy,  rujnując  resztki 

starannie ułoŜonej wcześniej fryzury. - Chodzi mi tylko o to, Ŝe nie zauwaŜyłam pana, kiedy 

wsiadłam. Czy utknęliśmy tu na długo? Nie cierpię wind.

 

BoŜe,  ta  to  ma  wygląd.  MęŜczyzna  po  raz  pierwszy  mógł  wyraźnie  przyjrzeć  się 

małej, interesującej twarzy Mandy, a to, co zobaczył, sprawiło mu przyjemność. Najbardziej 

podoba mi się jej zadarty nosek, pomyślał. No i piegi, tak, piegi świetnie tu pasują. Na pewno 

byłaby  w  pierwszej  piątce  z  dziesięciu  kobiet,  z  którymi  najbardziej  chciałbym  zablokować 

się w windzie. MoŜe nawet w trójce.

 

background image

 

Ruszył od ściany do tablicy kontrolnej, umieszczonej z przodu windy.

 

- Przepraszam, ale chcę zobaczyć, czy uda mi się kogoś tu sprowadzić.

 

Otworzył drzwi szafeczki i wyciągnął stamtąd słuchawkę telefonu awaryjnego. Mandy 

zrobiła  do  jego  pleców  minę.  Drobnomieszczański,  zadowolony  z  siebie  męski  szowinista, 

oskarŜyła go w myślach.

 

Po  kilku  bezowocnych  „halo”  odłoŜył  słuchawkę  na  widełki,  odwrócił  się  do  niej  i 

oświadczył radośnie:

 

- Nie ma nikogo w domu. Mam nadzieję, Ŝe jadła juŜ pani lunch?

 

- To wszystko za karę - zdecydowała Mandy, rozglądając się rozpaczliwie naokoło.

 

Nie  zobaczyła  zbyt  wiele  poza  czterema  ścianami,  pomalowanymi  obłaŜąca  farbą 

koloru groszku, i współwięźniem - pierwszej klasy gogusiem. Zamknęła oczy i westchnęła w 

poczuciu bezsilności.

 

- Powinnam przewidzieć, Ŝe tak się właśnie stanie - jęknęła, oddając się po raz kolejny 

swojej  największej  słabości,  to  jest  głośnemu  myśleniu.  -  Teraz  winda  się  zaraz  urwie,  ja 

zginę, a szef firmy pogrzebowej pomyśli, Ŝe uwielbiam ciuchy, które mam na sobie. BoŜe, nie 

pozwól, Ŝebym była pochowana w poliestrach.

 

-  Wpadła  pani  w  histerię  czy  teŜ  ten  wybuch  ma  być  dowodem  czegoś  znacznie 

głębszego? - Jej towarzysz niedoli zadał to pytanie, opierając ponownie swe szerokie ramiona 

o  ściany  windy.  Zupełnie  przestał  myśleć  o  połączonym  z  lunchem  spotkaniu,  na  które 

właśnie się wybierał, a jego dobry humor rósł w miarę, jak obserwował błazeństwa Amandy.

 

Mandy zignorowała zupełnie jego dokuczliwy sarkazm.

 

- Pracuje pan tutaj? - spytała, rejestrując jego celowo rozbielane dŜinsy i podkoszulkę. 

Ciasne,  seksowne  dŜinsy  i  dopasowana  do  ciała  podkoszulka,  przyznała  w  myślach,  wbrew 

sobie rumieniąc się trochę.

 

- Kto, ja? - odpowiedział pytaniem, równocześnie wskazując na siebie palcem.

 

- Nie - eksplodowała Mandy, czując, Ŝe jest więcej niŜ lekko zdenerwowana. - Miałam 

na myśli tego róŜowego hipopotama w rogu. Oczywiście, Ŝe pan!

 

MęŜczyzna sięgnął ręką do szyi i poprawił nie istniejący krawat.

 

- Tak, jestem tu w zarządzie.

 

- Wspaniale! Nareszcie coś do siebie pasuje! - Mandy z oburzeniem machnęła ręką.

 

Czuł,  Ŝe  ogień  płonie  pod  łaszkami  tej  harcerki.  Widok  podnoszącej  się  i  opadającej 

gwałtownie  piersi,  w  miarę  przyspieszonego  irytacją  oddechu,  sprawiał  mu  wyraźną 

przyjemność.

 

background image

- Nie spodziewała się chyba pani, Ŝe wyjdę stąd przez dach windy i dokonam jakichś 

bohaterskich czynów? Jak pani wie, łatwo się przy tym skaleczyć.

 

- Dlaczego nie mógł pan być tu woźnym? - zapytała, świdrując go wzrokiem.

 

-  Prawdę  mówiąc  -  odpowiedział  jej  przekornie  -  to  chciałem  być  kowbojem,  ale 

mama uparła się na college...

 

Odwróciła  się  szybko,  Ŝeby  nie  widzieć  jego  uśmiechniętej  szelmowsko  twarzy.  Nie 

mogła  nic  zrobić,  Ŝeby  nie  słyszeć  jego  głosu,  ale  mogła  przynajmniej  na  niego  nie  patrzeć. 

Wzdychając głęboko, fatalistycznie mruknęła pod nosem:

 

-  Jaka  to  w  końcu  róŜnica.  Tak  czy  owak  zostanę  ukarana.  A  przecieŜ  miał  to  być 

tylko  niewinny  Ŝart,  niewarty,  na  Boga,  zatrzymania  całej  windy.  Jeanne  miała  rację,  oj, 

miała. Czy kiedykolwiek nauczę się najpierw myśleć, a potem robić?

 

MęŜczyzna,  który  najwyraźniej  wcale  nie  zwrócił  uwagi  na  jej  aluzję,  podszedł  i 

zatrzymał się tuŜ przed nią.

 

-  Teraz  juŜ  nie  ma  pani  wyboru:  albo  ozięble  pocałuję  panią,  albo  chlusnę  pani  w 

twarz zimną wodą. Co pani wybiera?

 

- Cooo?

 

- Ma pani atak histerii, madame - powiedział spokojnie. - Nie była pani nigdy w kinie? 

PrzecieŜ to hollywoodzki standard. Do pani naleŜy wybór kuracji. Albo niech pani przestanie 

mówić  o  tym,  Ŝe  Bóg  panią  pokarał  i  powie,  o  co  naprawdę  chodzi.  Nie  ma  się  czego 

wstydzić,  a  prędzej  upłynie  nam  czas,  zanim  przyjdą  mechanicy  i  naprawią  to  całe 

urządzenie.

 

A właściwie dlaczego nie? - zadecydowała Mandy. Lepiej zrzucić z siebie ten cięŜar, 

zanim lina, na której wiszą, urwie się i oboje twardo wylądują w piwnicy. W końcu on nie był 

częścią  roli  i  znalazł  się  tu  tylko  przez  przypadek.  A  skoro  mają  spadać  razem,  to  dobrze, 

Ŝ

eby przynajmniej wiedział, za co.

 

Mandy  spojrzała  znów  na  wysokiego,  ciemnowłosego  i  szalenie  przystojnego 

męŜczyznę, który właśnie się do niej uśmiechał. Próbowała sobie wyobrazić, Ŝe stoi przed nią 

ojciec Mulligan, ksiądz z parafii w jej rodzinnym mieście. Bezskutecznie. On nadal wyglądał 

bardziej  na  muskularnego  Kevina  Costnera  -  a  która  kobieta  przy  zdrowych  zmysłach 

mogłaby wziąć go za księdza?

 

W  końcu  na  bezrybiu  i  rak  ryba,  trzeba  więc  umieć  się  dostosować  do  okoliczności. 

Amanda  podała  mu  rękę  i  pozwoliła  pomóc  sobie  w  zajęciu  miejsca  na  podłodze,  nie 

zwaŜając wcale na ryzyko, na jakie naraŜała białą spódnicę Jeanne. Odczekała, aŜ on równieŜ 

usiadł i przedstawiła skróconą wersję swego upadku.

 

background image

- To wszystko? - spytał z niedowierzaniem, kiedy skończyła. - Wielkie nieba, jeśli za 

to miałaby pani wylądować w piekle, to gdzie pani zdaniem powinien trafić Al Capone?

 

-  Niech  pan  nie  próbuje  mnie  pocieszać  -  stwierdziła  Amanda,  wywołując  u  swego 

sąsiada gwałtowny atak śmiechu. Potrząsnęła z dezaprobatą głową. - Poza tym nie wiem, czy 

zdaje pan sobie z tego sprawę, Ŝe jak winda się urwie, to pan równieŜ w niej będzie.

 

- Winda wjedzie na drugie piętro - zapewnił ją ponownie, czując, Ŝe w głębi serca juŜ 

mu  uwierzyła.  -  Ponadto  -  chciał  dodać  jej  otuchy  -  w  pani  przypadku  byłyby  pewne 

okoliczności łagodzące.

 

- Na przykład jakie? - spytała Mandy, z nadzieją rozgrzeszenia.

 

- Na przykład takie, Ŝe nie robiła pani tego wszystkiego dla siebie, tylko dla biednych, 

upośledzonych muzycznie dzieciaków w Ŝłobku dziennym.

 

-  W  przedszkolu  -  poprawiła  Mandy  -  w  przedszkolu  prowadzonym  przez  siostry 

zakonne.

 

- Obojętnie gdzie - zgodził się. Puścił palce Mandy i splótł ręce na swoich kolanach. - 

Po prostu niech pani idzie do tego Harrisona i załatwi sprawę. Jaka to w końcu róŜnica, czy 

nagięła  pani  trochę  do  siebie  zasady  konkursu,  czy  nie.  PrzecieŜ  to  nie  jego  stereo.  I  niech 

pani pomruga trochę swoimi wspaniałymi rzęsami. Na pewno dorzuci wtedy jeszcze parę płyt 

gratis. 

Mandy zaczęła się rozluźniać.

 

- Naprawdę pan tak myśli? - spytała, chwytając go pod wpływem nagłego impulsu za 

atletyczne ramię.

 

MęŜczyzna popatrzał najpierw na jej rękę na swoim ramieniu, a potem na nią.

 

- O tak - westchnął łagodnie - naprawdę tak myślę. 

Nie  mogła  nic  na  to  poradzić.  Jej  policzki  spłonęły  i  z  trudem  oderwała  wzrok  od 

fascynujących ją niebieskich oczu.

 

- Pewnie uwaŜa mnie pan za idiotkę pierwszej klasy - paplała nerwowo. - Wie pan, tak 

naprawdę to wcale nie myślałam, Ŝe ta winda spadnie. Naprawdę nie. Ja po prostu mam taką 

dziwaczną  wyobraźnię.  Dzieciaki  to  uwielbiają.  Mówią,  Ŝe  opowiadam  im  fantastyczne 

historie.

 

I  załoŜyłbym  się  o  rancho,  Ŝe  wszyscy  są  potem  bardzo  szczęśliwi,  pomyślał, 

uśmiechając się nieznacznie.

 

Spojrzała na niego i skonstatowała, iŜ nadal się na nią gapi w ten sam, zbijający ją z 

tropu, sposób.

 

- W końcu - musiała znowu odwrócić oczy i zajęła się zaraz paskiem torebki - nie była 

background image

to próba zrabowania skarbów czy coś w tym rodzaju. Albo chęć wyłudzenia czegoś dla siebie. 

PrzecieŜ to wszystko dla dzie...

 

Mocna  ręka  ujęła  ją  za  podbródek  i  odwróciła  w  jego  stronę,  ich  spojrzenia  spotkały 

się, nie mogąc oderwać się od siebie.

 

-  Panienko,  czy  ktoś  kiedyś  powiedział  ci,  Ŝe mówisz za  duŜo?  -  szepnął  zduszonym 

głosem. Potem pochylił się nieco, a ich usta lekko się spotkały.

 

Był  to  tylko  najdelikatniejszy  cień  pocałunku.  Wyraźnie  domagał  się  czegoś  więcej 

niŜ lekkiego dotknięcia ust, na które mu pozwoliła. Mandy jednak poczuła, Ŝe ziemia zaczyna 

wirować pod jej nogami.

 

Dopiero kiedy rozbawiony męski głos wdarł się w jej roztargnione myśli, zdała sobie 

sprawę, iŜ winda zakończyła wreszcie swą podróŜ na drugie piętro.

 

-  Hej  tam,  witajcie  -  zawołał  ktoś  figlarnie.  -  Zastanawiałem  się  juŜ,  gdzie  się 

podzialiście.  Helen  nic  nie  mówiła,  Ŝe  prowadzi  pani  ze  sobą  szczęśliwego  męŜusia,  pani 

Tremaine. Nic dziwnego, Ŝe uśmiecha się w ten sposób, to dopiero był list!

 

- Słu...słucham? - zająknęła się Mandy, widząc, jak męŜczyzna, który mógł być tylko 

Vikiem Harrisonem, otwiera wewnętrzne drzwi windy. - To nie jest tak, jak pan... to znaczy 

ten męŜczyzna nie jest... pan myślał, Ŝe to? Och nie, widzi pan...

 

-  Lepiej,  Ŝeby  on  był  panem  Tremaine,  proszę  pani.  -  Disc  jockey  przerwał  jej 

bezskuteczne próby wymyślenia jakiejś stosownej historii. - Jeśli nie jest, to z pewnością do 

pani naleŜy rekord oszukiwania w najkrótszym czasie po zawiązaniu węzła małŜeńskiego.

 

Siedzący  obok  niej  na  podłodze  windy  męŜczyzna,  opierając  niedbale  ręce  na 

podkurczonych  kolanach,  ten  sam,  który  niedawno  słyszał  jej  wyznanie,  a  jeszcze  później 

skorzystał z jej poruszenia i pocałował ją, teraz wstał i wyciągnął rękę do patrzącego chytrze 

Harrisona.

 

- Pan Harrison? - powiedział kordialnie swym głębokim, mocnym głosem - Nazywam 

się Tremaine. Proszę wybaczyć mojej Ŝonie, ale jesteśmy małŜeństwem dopiero od niedawna, 

a  ona  zawsze  trochę  traci  głowę,  kiedy  ją  całuję.  Wie  pan,  jak  to  jest  - zakończył,  mrugając 

porozumiewawczo do Harrisona w taki sposób, Ŝe Mandy miała ochotę udusić ich obu.

 

Disc  jockey  spoglądał  przez  chwilę  to  na  zarumienioną  Mandy,  to  na  jej 

zadowolonego  męŜa,  w  końcu  zdecydował,  Ŝe  trzeba  podać  im  rękę  i  nadać  sprawie  dalszy 

bieg. Za piętnaście minut miał znowu wejście na antenę.

 

- Państwo Tremaine, pozwólcie, proszę, za mną - powiedział i ruszył w dół korytarza. 

-  Próbowałem  się  rano  z  panią  skontaktować,  Ŝeby  powiadomić  o  zmianie  naszych  planów, 

ale potem zdecydowałem zrobić to osobiście. Wygląda na to, Ŝe mamy dla was obojga małą 

background image

niespodziankę!

 

Mandy  rzuciła  swemu  pseudomęŜowi  pytające  spojrzenie,  ale  on  tylko  wzruszył 

ramionami i wziął ją za rękę.

 

-  Tylko  trzymaj  język  za  zębami  i  uśmiechaj  się,  pani  Tremaine.  Od  tej  chwili  ja 

prowadzę  całą  sprawę.  A  tak  przy  okazji  -  szepnął,  pochylając  się  tak  blisko,  Ŝe  poczuła  w 

uchu ciepło jego oddechu - to jak ci w ogóle na imię?

 

- Mandy - syknęła, czując, jak pułapka ruchomych piasków wciągają bezpowrotnie. - 

Amanda Elisabeth Tremaine.

 

-  Bardzo  pięknie,  Amando  Elisabeth.  -  Ścisnął  porozumiewawczo  jej  rozdygotaną 

dłoń. - A tak dla porządku, jak ja mam na imię?

 

Mandy zamarła. Jak on mógł mieć na imię? Ani razu nie uŜywała przecieŜ męskiego 

imienia w swoim opowiadaniu.

 

-  Nie  wiem  -  wyszeptała  bezradnie  i  wyglądała,  jakby  miała  zaraz  wszystko  zepsuć 

gwałtownym wybuchem płaczu.

 

-  Nie  ma  Ŝadnego  problemu,  Amando  Elisabeth  -  odpowiedział  uprzejmie,  co  wcale 

nie złagodziło jej drŜenia ani o włos. - Mów mi po prostu Joe i wszystko będzie w porządku. 

Zaufaj mi.

 

Mandy jęknęła i pozwoliła prowadzić się dalej korytarzem na spotkanie swego losu.

 

 

- Gdzie się wybierasz?

 

Mandy pchnęła delikatnie Jeanne z powrotem na krzesło, prosząc, by nie zapominała o 

tym, Ŝe jest juŜ starszą kobietą w wieku czterdziestu trzech lat.

 

- JuŜ ci mówiłam, Ŝe jadę na miesiąc miodowy.

 

-  Wiem,  Ŝe  tak  powiedziałaś,  Amando  -  wypaliła  Jeanne  -  chciałam  się  tylko 

dowiedzieć,  dlaczego  tak  powiedziałaś.  PrzecieŜ  nie  moŜesz  jechać  na  miodowy  miesiąc, 

dziecinko. Nie jesteś nawet męŜatką!

 

-  No  jasne.  I  chcesz,  Ŝebym  teraz  to  powiedziała  Vikowi  Harrisonowi  i  wszystkim 

innym w WFML? - spytała sarkastycznie Mandy. - Kiedy tam poszłam, byłam zdecydowana 

wyznać panu Harrisonowi całą prawdę, mając nadzieję, Ŝe i tak dostanę to stereo. A wtedy, no 

wiesz, pojawił się Joe i sprawy zaraz wymknęły mi się spod kontroli.

 

- Kto to jest Joe? - spytała Jeanne słabo.

 

-  Joe  uwaŜa,  Ŝe  mogłabym  zostać  oskarŜona  o  oszustwo,  nawet  gdybym  nie  przyjęła 

nagrody. Niezgodne z prawem przyjęcie towaru przed zaistnieniem upowaŜniających do tego 

okoliczności lub coś w tym rodzaju, a w ogóle to nie chcę pamiętać, o co jeszcze mogłabym 

background image

zostać oskarŜona. Joe mówi...

 

- Kto to jest Joe? - wrzasnęła Jeanne, czując się, jakby weszła do kina pod sam koniec 

projekcji.

 

-  Joe  Tremaine  -  wyjaśniła  Mandy,  zdając  sobie  sprawę,  jak  zabawnie  musi  to 

zabrzmieć.

 

Jeanne potrząsnęła głową, jakby chciała wszystko wyjaśnić.

 

- Zaraz, zaraz, przecieŜ ty nie znasz Ŝadnego Joe'ego Tremaine'a. Mandy, to wszystko 

nie trzyma się kupy.

 

Mandy  podeszła  do  wspaniałego  stereo,  które  stało  na  honorowym  miejscu  w 

największej  sali  w  przedszkolu,  i  strzepnęła  nie  istniejącą  drobinkę  kurzu.  Wzięła  głęboki 

wdech i odwróciła się do zdezorientowanej pracodawczyni.

 

-  Ugrzęzłam  w  radiu,  w  windzie  -  powiedziała  pośpiesznie.  -  Jak  wiesz,  nie  znoszę 

wind. A w tej samej windzie był właśnie ten męŜczyzna, spytał mnie dlaczego nie chcę być 

pochowana w poliestrach, powiedziałam mu o stereo, a on mnie pocałował. A wtedy zobaczył 

to  pan  Harrison  i  pomyślał,  Ŝe  on  jest  moim  męŜem.  A  on  nie  robi  nic  innego,  tylko 

przedstawia  się  jako  Joe  Tremaine.  Jak  jakiś  rycerz  w  błyszczącej  zbroi,  galopujący  na 

ratunek. 

- Wygląda na to, Ŝe zaraz mi głowa pęknie - wtrąciła Jeanne.

 

-  Ale  wtedy  -  kontynuowała  Amanda  tak,  jakby  chciała  mieć  te  wyjaśnienia  jak 

najszybciej  za  sobą  -  zjawia  się  pan  Harrison  i  mówi  nam  o  tym  miodowym  miesiącu:  Ŝe 

radio funduje nam pięć dni w Atlantic City, Ŝe sfilmuje to telewizja i Ŝe zostanie to pokazane 

w ich nocnym magazynie. Widzisz, nieco wcześniej odebraliśmy juŜ stereo i było za późno, 

Ŝ

eby  się  wycofać.  NaleŜało  tylko  uśmiechnąć  się  i  stwierdzić:  „To  fenomenalnie,  bardzo 

dziękujemy”.  Teraz  Joe mówi,  Ŝe  jeśli  się  kiedykolwiek  przyznamy  do  kłamstwa,  to  wezmą 

mnie do aresztu, a jego pewnie teŜ, więc muszę przez to przejść. Jestem pewna, Ŝe wszystko 

zrozumiesz i dlatego jadę na miodowy miesiąc.

 

Wzięła kolejny głęboki oddech, rozłoŜyła bezradnie ręce i dodała:

 

- Widzisz Jeanne, tak jak ci wcześniej powiedziałam, to takie proste.

 

Jeanne Tisdale nie rzekła nawet słowa. Nie patrząc ani w lewo, ani w prawo wstała i 

poszła do swej klasy pełnej okropnych dzieci. Z dwojga złego wolała juŜ zająć się nimi.

 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

 

Pokerowe  zagranie  przed  Jeanne,  która  dała  się  przekonać,  Ŝe  nic  specjalnego  nie 

moŜe  się  wydarzyć  w  Atlantic  City  -  w  dodatku  pod  opieką  kamerzysty,  technika  i 

reŜyserującej  całość  kobiety  -  nie  było  specjalnie  trudne.  Czym  innym  jednak  pozostawało 

przekonanie  samej  siebie,  Ŝe  pięć  dni  spędzonych  z  facetem  takim  jak  Joe  moŜna  będzie 

uznać za niewinną i nieszkodliwą rozrywkę.

 

Mandy i tak miała jechać na wakacje, dlatego fakt, Ŝe oderwie się od przedszkola nie 

martwił  jej  wcale.  Nie  przejmowała  się  teŜ  nadmiernie  reakcją  przełoŜonych.  Tak  jak 

wcześniej powiedziała Jeanne, lokalna stacja telewizyjna stanowiła tylko jeden z trzydziestu 

trzech kanałów, które moŜna było w okolicy oglądać we własnej telewizji kablowej. Nie było 

teŜ  tajemnicą,  Ŝe  mało  kto  oglądał  Kanał  76,  z  wyjątkiem  powtórek  ulubionego  programu 

„Leave it to Beaver”.

 

Szanse  na  to,  Ŝe  któryś  z  przełoŜonych  w  ogóle  zobaczy  Mandy  w  telewizji,  a 

dodatkowo skojarzy ją z przedszkolem, były bliskie zeru. Ponadto Vic Harrison uprzedził ją, 

Ŝ

e  jej  opowieść  będzie  tylko  jedną  z  dwóch  przedstawionych  w  półgodzinnym  programie. 

Odliczając  czas  na  reklamy,  Mandy  wyliczyła  sobie  z  dokładnością  do  kilku  sekund,  Ŝe 

będzie  to  około  dziesięć  minut  czasu  antenowego.  Jeśli  załoŜy  okulary,  a  włosy,  kiedy  się 

tylko  da,  ukrywać  będzie  pod  chustką  lub  kapeluszem,  to  w  takim  czasie  nie  poznałaby  jej 

nawet własna rodzina.

 

W tym sęk - Mandy przede wszystkim nie chciała być rozpoznana. Gdyby był choćby 

cień szansy, Ŝe program  zostanie wyemitowany poza Allentown, przyznałaby się od razu do 

fałszerstwa,  nie  zwaŜając  na  konsekwencje.  Pracowała  nad  swoją  pozycją  od  trzech  lat  i 

nawet  wspaniałe  stereo  nie  wystarczało,  Ŝeby  z  własnej  woli  miała  zniszczyć  tak  trudno 

wypracowaną wolność.

 

W  końcu  pomyślała  o  Joe'em  Tremaine'ie.  Kiedy  disc  jockey  zaskoczył  ich  swoją 

„niespodzianką”,  Mandy  była  pewna,  Ŝe  Joe  przerwie  grę.  W  końcu,  nawet  gdyby  był 

ostatnim  samarytaninem  po  tej  stronie  Missisipi,  są  jakieś  granice  dobrosąsiedzkich 

uprzejmości.  Czym  innym  było  przecieŜ  wybawienie  Mandy  z  opresji,  w  jakiej  znalazła  się 

wtedy  w  telewizji,  a  czym  innym  będzie  poświęcenie  pięciu  dni  swojego  Ŝycia  po  to,  by 

utrzymać jej sekret w tajemnicy.

 

Czy  on  nie  miał  swojej  pracy,  do  której  musiał  chodzić?  Z  całą  pewnością  nie  był 

ubrany  jak  ktoś,  kto  moŜe  sobie  pozwolić,  by  wziąć  wolne,  kiedy  tylko  wyda  mu  się  to 

background image

potrzebne.

 

Mimo wszystko Mandy nie mogła uwierzyć, Ŝe Joe Tremaine był człowiekiem, który 

potrafiłby  potraktować  wyjazd  do  Atlantic  City  jako  kupon  na  darmowy  posiłek.  W  jego 

wyglądzie  kryło  się  zbyt  wiele  sprzeczności.  Jego  włosy  były  świetnie  ostrzyŜone.  Mógłby 

nosić zwykłe tenisówki, ale to, co miał na nogach, to były najlepsze, markowe buty sportowe. 

No  i  ten  jego  zegarek  -  płaski  i  złoty,  w  którym  Mandy  rozpoznała  tę  samą  szwajcarską 

markę,  którą  najbardziej  lubił  jej  bajecznie  bogaty  dziadek.  Nie,  pieniądze  nic  tu  nie 

wyjaśniają.

 

Więc co go naprawdę interesuje?

 

Wychodząc z wielkiej, starodawnej wanny z nóŜkami w kształcie pazurów - nawiasem 

mówiąc  stanowiącej  jeden  z  waŜniejszych  powodów,  dla  których  zdecydowała  się  na 

mieszkanie  na  trzecim  piętrze  bez  windy  -  Mandy  rzuciła  okiem  na  swe  odbicie  w  duŜym, 

wiszącym na drzwiach łazienki lustrze. Przez chwilę zastanawiała się nad tym, co zobaczyła.

 

- NiewaŜne, o co mu chodzi, ale aŜ tak spłukany chyba nie jest - stwierdziła w końcu, 

przypominając sobie, jak przystojny jest Joe... Tremaine.

 

 

MęŜczyzna,  którego  Mandy  znała  jako  Joe'ego  Tremaine'a,  przeszedł  rześko  przez 

wyłoŜony  kafelkami  korytarz  i  właśnie  minął  drzwi  prowadzące  do  biur  zarządu  WFML. 

Było  to  po  normalnych  godzinach  urzędowania,  a  sekretarka,  która  zwykle  strzegła  zza 

duŜego biurka prywatności właściciela, poszła juŜ do domu.

 

Nie troszcząc się o to, by zapukać w podwójne  drewniane drzwi, wszedł do siedziby 

zarządu.  Skierował  się  prosto  do  połączonej  z  biurem  łazienki,  pozostawiając  po  drodze  w 

nieładzie adidasy, dŜinsy i podkoszulkę.

 

Zwykle  nie  był  takim  bałaganiarzem,  ale  dzisiaj  się  bardzo  spieszył.  W  końcu  miał 

randkę z własną Ŝoną.

 

Kiedy  w  niecały  kwadrans  później  znalazł  się  ponownie  w  biurze,  ubrany  był  juŜ  w 

białe, marynarskie spodnie i zielonkawą bluzę bez kołnierzyka, harmonizującą dobrze z jego 

opalenizną.  Wsunął  bose  stopy  w  mokasyny,  które  znalazł  pod  biurkiem,  i  właśnie  wkładał 

portfel do kieszeni, kiedy otworzyły się drzwi od sekretariatu.

 

- Wychodzisz do miasta, Josh? - spytał starszy męŜczyzna, sadowiąc się z rozmachem 

na  krześle.  -  Powinienem  był  przewidzieć,  Ŝe  nie  zajmie  ci  więcej  jak  jeden  dzień,  Ŝeby 

zaprzyjaźnić  się  z  którąś  z  miejscowych  piękności.  Kim  ona  jest?  BoŜe,  ale  dzisiaj  miałem 

dzień.  Jestem  wykończony.  Pomyślałem,  Ŝe  wpadnę  na  chwilę,  by  na  gorąco  wysłuchać 

twojej opinii, zanim wrócę do hotelu. No więc? Myślisz, Ŝe zrobiliśmy dobry interes? Zawsze 

background image

chciałem mieć własną stację telewizyjną. Radio było tylko dodatkiem.

 

Przez cały czas, kiedy starszy męŜczyzna mówił, młodszy, zwany Joshem, był bardzo 

zajęty. Uczesał włosy przed lustrem, które wisiało nad kredensem w dalszej części gabinetu, 

wsunął koszulę w spodnie i zapiął pasek na swoich wąskich biodrach. Na koniec przepisał z 

leŜącego na biurku notesu adres na małą karteczkę, którą wyrwał z biurowego kalendarza.

 

- Bardzo mi się podoba ta stacja telewizyjna, tato - stwierdził. Obszedł biurko i usiadł 

na krześle naprzeciw ojca. - Ale tak naprawdę, to najbardziej się cieszę z twojego „dodatku”.

 

-  Tylko  nie  mów  mi  proszę,  Josh,  iŜ  zawsze  w  skrytości  marzyłeś,  Ŝeby  zostać  disc 

jockeyem. JuŜ dość, Ŝe twoja biedna matka i ja musieliśmy przez wiele lat znosić rozlegający 

się z twojego pokoju hałas tych „Skipping Rocks” i innych.

 

-  „Skipping  Rocks”?  -  Josh  spojrzał  zdumiony  na  ojca,  po  czym  roześmiał  się.  -  To 

„Rolling  Stones”,  tato.  Nadal  zresztą  kupuję  ich  płyty.  Ale  nie,  nie  chcę  wcale  zostać  disc 

jockeyem. Prawdę mówiąc, wygląda na to, Ŝe będę musiał wyjechać na parę dni z miasta. Czy 

dasz sobie sam radę z wszystkimi papierami związanymi z tym projektem?

 

Starszy  męŜczyzna,  który  wyglądał  niemal  dokładnie  tak  samo  jak  jego  syn,  z 

wyjątkiem  przyprószonych  siwizną  skroni  i  nieznacznego  brzuszka,  wstał  teraz  szybko, 

poruszony ostatnimi słowami Josha.

 

-  Prowadziłem  wszystkie  sprawy  sam  grubo  wcześniej,  zanim  pojawiły  się  u  ciebie 

mleczne  zęby,  ty  impertynencki  szczeniaku.  Wziąłem  cię  tu  tylko  dlatego,  Ŝe  odwiedziny  w 

stacji radiowo - telewizyjnej wyglądały interesująco. Ta cała inwestycja to dla mnie drobiazg, 

jak wiesz. Wydawało mi się po prostu, Ŝe potrzebuję nowego hobby, to wszystko.

 

Josh rozejrzał się po urządzonym kosztownie biurze.

 

- Hobby. Dobrze, Ŝe nie wymyśliłeś inwestowania w kolej. Z tego tutaj nawet koncern 

Philipsa  nie  wyciągnąłby  zysków.  A  tak  powaŜnie,  to  myślę,  Ŝe  przy  odrobinie  starania  to 

miejsce  będzie  zarabiało  na  siebie  za  parę  lat.  Mógłbyś  zacząć  od  tej  dziewczyny  z 

wiadomości o szóstej wieczorem, przekazującej prognozę pogody.

 

- No, teraz widzę, Ŝe zeszło na twoje hobby, Joshua. Kobiety. Ale nie odpowiedziałeś 

mi na pytanie, kto jest szczęśliwą wybranką na dziś wieczór?

 

Joshua Philips wstał z krzesła i ruszył w kierunku drzwi. Po drodze zarzucił na ramię 

swą jedwabną sportową kurtkę. Spojrzał na ojca z ukosa z krzywym uśmiechem i odrzekł:

 

-  Naprawdę  nie  odpowiedziałem?  Zapal  lepiej  w  oknie  świeczkę,  bo  mogę  późno 

wrócić.

 

 

Mandy  ustawiała  właśnie  wentylator  w  ten  sposób,  aby  dmuchał  dokładnie  na  nią 

background image

podczas  oglądania  telewizyjnych  wieczornych  wiadomości.  Nagle  usłyszała  głośne  pukanie 

do drzwi. W pierwszej chwili pomyślała, Ŝe to ktoś do naprawy klimatyzacji i krzyknęła:

 

- No nareszcie, juŜ myślałam, Ŝe ugotuję się tu Ŝywcem.

 

Josh  Philips  opierał  się  o  framugę  drzwi,  z  kurtką  przewieszoną  przez  ramię,  lekko 

zdyszany  po  wspinaczce  na  trzecie  piętro.  W  jego  niebieskich  oczach  pojawił  się  wyraz 

uznania,  kiedy  zobaczył  Mandy  otwierającą  mu  drzwi,  ubraną  w  drelichowe  szorty,  bluzkę 

bez rękawów zawiązaną na brzuchu i niewiele więcej.

 

- TeŜ zawsze chciałem być straŜakiem - powiedział, odrywając się od framugi. Schylił 

głowę  i  wszedł  pod  ramieniem  Mandy  do  mieszkania.  -  Została  mi  jeszcze  tylko  zabawa  w 

doktora i wszystkie moje marzenia zostaną spełnione.

 

Mandy  zatrzasnęła  drzwi  i  odwróciła  się  do  swego  gościa,  który  zatrzymał  się  na 

ś

rodku pokoju, uśmiechając się szeroko.

 

- Czy jesteś ze swej natury pozbawiony ogłady, czy teŜ nad tym specjalnie pracujesz? 

- zapytała, wziąwszy się pod boki. - Myślałam, Ŝe jesteś z ekipy remontowej. Akurat nawaliła 

mi klimatyzacja. 

- Nie wiem, kto miał ci to naprawić, ale myślę, Ŝe moŜe mówić o szczęściu, iŜ jeszcze 

Ŝ

yje. Wiesz, gdyby wzrok mógł zabijać, to juŜ bym nie Ŝył, pomimo Ŝe tylko zapukałem do 

twoich drzwi. - Nie czekając na zaproszenie, przeszedł przez pokój do zepsutego urządzenia. - 

Co się konkretnie zepsuło?

 

Mandy  opuściła  z  rezygnacją  ręce.  Najwyraźniej  nie  było  szans  na  pozbycie  się  tego 

człowieka.

 

- Nie da się na tym dalej robić dobrych grzanek - stwierdziła, siadając z rozmachem na 

kanapę.

 

Bardzo się starała zachować pozory, Ŝe nawet w takim upale da się Ŝyć. Na najwyŜszej 

kondygnacji trzypiętrowego budynku nie było Ŝadnego miejsca, gdzie moŜna by się schronić 

przed falą gorąca. Zimna kąpiel, którą wzięła zaraz po przyjściu do domu, dawno juŜ straciła 

swój zbawienny efekt.

 

-  Jesteśmy  dziś  w  odrobinę  wrednym  nastroju,  co?  -  spytał  Josh,  patrząc  na 

naburmuszoną twarz Mandy. - Bądź grzeczna i daj mi śrubokręt, dobrze?

 

- Śrubokręt? - powtórzyła zniecierpliwiona. - A po co?

 

Josh posłał jej spojrzenie, które nie wróŜyło niczego dobrego, gdyby odmówiła.

 

- Śrubokręt Philipsa - wyjaśnił, uśmiechając się dziwnie.

 

- Chyba trochę grasz do jednej bramki. Poza tym - dodała, spełniając niechętnie jego 

Ŝą

danie - mówiłeś, zdaje się, Ŝe jesteś w zarządzie. Jedyny śrubokręt, którego będziesz umiał 

background image

uŜywać, składa się prawdopodobnie z wódki i soku pomarańczowego.

 

- A teraz ubierz się, bo wychodzimy - powiedział, kiedy podała mu do ręki śrubokręt 

w taki sposób, jakby był chirurgiem i właśnie poprosił o skalpel. - Nie, Ŝebyś nie wyglądała 

ponętnie  w  takim  stroju,  Ŝono,  ale  nie  mam  ochoty  odganiać  pałką  od  ciebie  kaŜdego 

spotkanego  męŜczyzny.  MęŜatki  nie  powinny  ubierać  się  w  taki  wyzywający  sposób.  - 

Odwrócił głowę i skupił się na odkręcaniu płyty czołowej z urządzenia klimatyzacyjnego.

 

Mandy otworzyła i zamknęła usta kilka razy, zanim zdała sobie sprawę, Ŝe zachowuje 

się jak ryba chwytająca powietrze, po czym spojrzała na swoją bluzkę i szorty. Nie ubrała się 

wyzywająco,  po  prostu  chciała  być  na  luzie.  W  końcu  była  przecieŜ  we  własnym  domu!  Za 

kogo on się do Ucha uwaŜa?

 

Otworzyła  ponownie  usta,  Ŝeby  mu  powiedzieć,  gdzie  moŜe  sobie  schować  te  swoje 

komentarze, a śrubokręt pewnie teŜ, kiedy niski szum klimatyzacji przykuł jej uwagę.

 

- No i proszę - odezwał się Josh, zacierając z satysfakcją ręce. - Po prostu luźny kabel. 

Poza tym powinnaś co jakiś czas przeczyścić filtr. To urządzenie jest paskudne.

 

Mandy  zacisnęła  z  wściekłością  pięści.  JuŜ  mu  miała  podziękować  za  naprawę 

klimatyzacji, a ten pozwala sobie na komentarze na temat jej gospodarstwa.

 

-  Jeszcze  tu  jesteś?  -  spytał,  gdy  płyta  czołowa  klimatyzatora  była  juŜ  na  miejscu.  - 

Dalej, raz, raz. Mam rezerwację na siódmą w Hiltonie.

 

-  Nie  obchodzi  mnie,  czy  masz  rezerwację  na  dziewiątą  czy  na  północ!  -  Mandy 

odzyskała wreszcie głos. - Ja nigdzie z tobą nie idę.

 

Josh potrząsnął głową z uśmiechem politowania.

 

- Owszem idziesz, Ŝono. A moŜe zapomniałaś, Ŝe wyjeŜdŜamy na miodowy miesiąc w 

najbliŜszą  sobotę?  Powinniśmy  się  trochę  naradzić,  by  nasze  opowiadania  nie  róŜniły  się 

zbytnio w przyszłym tygodniu.

 

- Och, to - powiedziała tym razem całkiem cicho. 

-  Tak,  to.  Z  równym  skutkiem  moŜemy  zresztą  zostać  tutaj  i  zadzwonić  po  pizzę  - 

zaproponował,  celowo  taksując  ją  wzrokiem  i  podkręcając  nie  istniejącego  wąsa.  -  Nie 

upieram się.

 

Mandy nie zwlekała juŜ ani chwili dłuŜej.

 

 

-  Nie  mieszkasz  tu,  prawda?  -  spytała  Mandy,  widząc  jak  Josh  przegląda  składaną 

mapę,  którą  wziął  z  przedniego  siedzenia  swojego  samochodu,  zanim  ruszyli  Piątą  Ulicą  w 

kierunku Hamilton Mail. Rozejrzała się po wnętrzu samochodu, po czym dodała szybko: - To 

wynajęty samochód, prawda? Mógłbyś być przecieŜ wielokrotnym mordercą, czyŜ nie? Co ja 

background image

do Ucha robię, wsiadając z tobą do samochodu? Zatrzymaj się tu na rogu, chcę natychmiast 

wysiąść.

 

Josh posłał jej szybkie spojrzenie, włączając się płynnie do ruchu.

 

- Wielokrotnym mordercą? Czy ja wyglądam jak wielokrotny morderca?

 

Mandy obejrzała go sobie dokładnie spod przymkniętych powiek. Wyglądał jak facet 

z reklamy drogich gatunków szkockiej whisky. Wyglądał kosztownie. Wyglądał pociągająco. 

Wyglądał...

 

-  Skąd  u  diabła  mam  wiedzieć,  jak  wyglądają  notoryczni  mordercy  -  zaprotestowała, 

rumieniąc  się  nieznacznie,  kiedy  zdała  sobie  sprawę  ze  swoich  myśli.  -  Gdyby  ludzie 

wiedzieli,  jak  oni  wyglądają,  to  nie  wsiadaliby  z  nimi  do  samochodów,  po  to,  by  skończyć 

martwi gdzieś na bezdroŜach. Nie słyszałeś, co mówię, wypuść mnie tutaj!

 

Aby  zademonstrować,  Ŝe  mówi  powaŜnie,  zaczęła  się  szarpać  z  rączką  drzwi.  Ale 

samochód  był  jednym  z  tych  modeli  posiadających  zabezpieczenia  od  wewnątrz  przed 

przypadkowym  otwarciem  przez  dzieci  i  próby  te  zakończyły  się  fiaskiem.  Poddając  się,  z 

bezsilną wściekłością uderzyła w drzwi i mruknęła:

 

- Tak, dbają w Detroit o bezpieczeństwo. I co ja mam teraz zrobić?

 

Josh  obserwował  ją,  jak  walczyła  z  drzwiami  z  miną  dziecka,  któremu  odebrano 

ciasteczko i potrząsnął głową.

 

-  Przestaniesz  w  końcu,  Amando  Elisabeth?  Nie  jestem  Ŝadnym  mordercą.  Usiądź 

teraz jak grzeczna dziewczynka i powiedz mi, gdzie mam skręcić.

 

Mandy  trzymała  dalej  spuszczoną  głowę,  spojrzała  jednak  przez  szybę,  by 

zorientować się, gdzie są.

 

-  Na  skrzyŜowaniu  w  lewo  -  powiedziała  niechętnie.  -  I  nie  nazywaj  mnie 

dziewczynką. To poniŜające.

 

Josh  wjechał  na  parking  i  zatrzymał  się  w  miejscu  wskazanym  przez  obsługę. 

Wyłączając silnik odblokował drzwi i oświadczył:

 

-  Proszę,  kobieto. Jesteś juŜ  wolna  i  moŜesz  robić  z  tym,  co  chcesz.  Ale  błagam,  nie 

oczekuj ode mnie, Ŝe kiedyś potrzymam ci drzwi. Nie chcę, Ŝebyś pomyślała, iŜ nie wierzę w 

równouprawnienie.

 

- To nie równouprawnienie, tylko zwykła kurtuazja - podkreśliła Mandy i rozsiadła się 

wygodnie,  ze  skrzyŜowanymi  demonstracyjnie  rękoma.  -  Równe  prawa  nie  oznaczają,  Ŝe 

męŜczyźni muszą się cofnąć w rozwoju do poziomu jaskiniowców.

 

Udając rozczarowanie, Josh stwierdził:

 

- Szkoda, bo właśnie miałem nadzieję, Ŝe wciągnę cię za włosy do swojego legowiska. 

background image

Oznacza to, iŜ będę musiał wrócić do koncepcji obiadu, o ile oczywiście zdecydowałaś, Ŝe nie 

jestem jakimś obłąkanym mordercą, który proponuje najpierw obiad, a potem zabójstwo.

 

Mandy wstrzymała się z odpowiedzią, aŜ Josh obszedł samochód dookoła i pomógł jej 

wysiąść.

 

-  Przepraszam,  chyba  naoglądałam  się  za  duŜo  filmów.  Ale  wiesz  przecieŜ,  Ŝe  mam 

rację. Naprawdę nic o tobie nie wiem.

 

Josh objął ją w talii i podprowadził do chodnika.

 

-  Więc  w  takiej  sytuacji  nie  pozostaje  ci  nic  innego,  jak  tylko  zawierzyć  własnemu 

sądowi, tak? Chyba mogłem się postarać o jakieś zaświadczenie od mamy, tylko kto by za nią 

gwarantował?

 

-  PrzecieŜ  powiedziałam,  Ŝe  mi  przykro  -  zjeŜyła  się  Mandy.  -  Nie  musisz  się  nade 

mną znęcać. Chodźmy juŜ, bo jestem głodna.

 

Nie czekając na jego zgodę, Mandy popchnęła drzwi i weszła do środka. Josh zwlekał 

jeszcze  przez  chwilę,  podziwiając,  jak  prosta  Ŝółta  sukienka  podkreślała  jej  kształtne  nogi  i 

szczupłe kostki, po czym mruknął do siebie: 

-  No,  Joshu  Philipsie,  właśnie  przekraczasz  Rubikon.  Nie  denerwuj  się  i  pozwól  się 

ponieść jego falom.

 

W  ciągu  paru  minut  siedzieli  w  przytulnym  zakątku,  oddzielonym  draperiami  od 

reszty sali, przeglądając rozłoŜone przed nimi karty dań.

 

- Płacimy naturalnie kaŜdy za siebie - oznajmiła Mandy, spoglądając na ceny.

 

- Dlaczego naturalnie? Ja ciebie zaprosiłem.

 

-  Bo  jest  to  spotkanie  w  interesach  -  powiedziała  Mandy  rozsądnie,  nastawiając  się 

psychicznie  na  pieczonego  kurczaka,  choć  miałaby  ochotę  na  soczysty  stek.  -  Masz  rację, 

musimy przedyskutować tę głupią aferę, w którą nas wpakowałeś.

 

-  Ja  nas  wpakowałem,  JA  NAS  WPAKOWAŁEM!  No,  no,  podoba  mi  się  to!  -  Josh 

podniósł głos tak, Ŝe kilka głów zwróciło się w ich stronę. - Pani, jesteś genialna.

 

- Ciii... nie róbmy sceny - ostrzegła szeptem. Popatrzyła na niego oskarŜycielsko. - To 

była równieŜ i twoja wina. Przyszłam do telewizji tylko po to, Ŝeby wszystko wyjaśnić. Nigdy 

nie  zamierzałam  nikogo  oszukać  ani  wyłudzić  czegoś,  czy  jak  ty  to  tam  nazywasz.  To  ty 

wyskoczyłeś z tym swoim okropnym uśmiechem i słowami: „Cześć, nazywam się Tremaine”, 

a  potem  mrugałeś  obleśnie,  porozumiewawczo,  jakbyś  miał  z  Vikiem  Harrisonem  jakieś 

brudne tajemnice.

 

-  Jest  jeszcze  jedna  rzecz  -  Josh  przerwał  szybko.  -  Co  takiego  napisałaś  w  tych 

dwudziestu pięciu, czy ilu tam, słowach prozy, Ŝe Harrison spoglądał na ciebie jak na łakomy 

background image

kąsek po długiej diecie warzywnej. Znam cię ledwie od kilku godzin, a juŜ twoja wyobraźnia 

przeraŜa mnie śmiertelnie.

 

- Nie zmieniaj tematu. - Mandy zgrzytnęła zębami. 

Brwi Josha uniosły się odrobinę.

 

-  Dobre,  co?  Przypomnij  mi,  Ŝebym  zapytał  o  to  reŜysera,  kiedy  spotkamy  się  w 

sobotę rano.

 

Mandy przymknęła oczy i starała się skoncentrować na wspomnieniu rozradowanych 

dzieci,  które  tańczyły  i  śpiewały,  kiedy  uruchomiła  nowe  stereo.  Dla  nich  warto  było  się 

poświęcić, powtarzała sobie wielokrotnie w duszy.

 

- Nie warto było się poświęcać - stwierdziła głośno, a w jej oczach odbijał się strach.

 

- Och, daj spokój - zapewnił przekonany, Ŝe mówi o tym, co napisała na konkurs - na 

pewno  nie  było  to  takie  złe.  Nie  zaniŜaj  swojej  wartości,  Mandy,  w  końcu  przecieŜ  to  ty 

wygrałaś.

 

Potrząsnęła głową z niechęcią.

 

- Przestań przez chwilę  być monotematyczny i posłuchaj mnie. Nie miałam na myśli 

tego, co wysłałam. Chodziło mi o to, Ŝe ta cała sprawa nie warta była poświęcenia. - OdłoŜyła 

kartę na stół, podejmując jednocześnie decyzję. - Odpadam z tej całej gry. Przepraszam.

 

Josh  spojrzał  szybko  na  Mandy,  w  której  oczach  błysnęły  łzy,  i  gestem  odprawił 

kelnera,  chcącego  właśnie  przyjąć  zamówienie.  To,  co  zaczęło  się  wczoraj  od  głupiego 

psikusa, przerodziło się teraz u niego w śmiertelnie powaŜne przedsięwzięcie. Nie, na pewno 

nie pozwoli Amandzie teraz, ot, tak sobie, się wykręcić.

 

Odkładając menu na stół, ujął ją delikatnie za rękę.

 

-  Amando,  pomóŜ  mi,  proszę  -  zaczął  miękko.  -  Spójrz  na  mnie,  Amando.  Zdałem 

sobie sprawę, Ŝe będę musiał się z tobą czymś podzielić.

 

Przechyliła lekko głowę, spoglądając na niego, zdziwiona nagłą powagą w jego głosie.

 

- Potrzebujesz mojej pomocy? Jak? Dlaczego? O czym ty w ogóle mówisz?

 

Josh  pocierał  przez  chwilę  czoło,  potem  rozejrzał  się  wkoło,  upewniając  się,  Ŝe  nikt 

ich nie usłyszy.

 

-  Są  pewne  sprawy,  niezbyt  chlubne,  które  zdarzają  się  w  radiu  i  telewizji.  Sprawy 

badane później przez takie grupy jak FCC.

 

Mandy  przygryzła  wargę  i  rozejrzała  się  szybko.  Nie  bardzo  wiedziała,  czego  ma 

właściwie szukać, wiedziała tylko, Ŝe musi być ostroŜna. 

-  Jesteś  agentem  rządowym?  -  spytała  szeptem,  czując,  jak  ogarniają  dreszczyk 

emocji. - Coś jest nie tak w WF... to znaczy, wiesz gdzie?

 

background image

-  Posłuchaj,  Amando  -  ostrzegł  ją  z  namaszczeniem.  -  Nie  daj  się  wywieść  w  pole. 

Nigdy nie mówiłem, Ŝe jestem rządowym agentem, dobrze?

 

Odchyliła się w krześle, posyłając mu pełen wyŜszości uśmiech.

 

- Nie dam się zbyć tak łatwo, panie Joe Tremaine. Nie urodziłam się wczoraj. Od razu 

zauwaŜyłam,  Ŝe  ten  Vic  Harrison  miał  coś  dziwnego  w  oczach.  O  co  chodzi:  łapówki,  lewe 

pieniądze, podatki?

 

Mój  BoŜe,  ta  to  ma  wyobraźnię,  pomyślał  Josh,  zachowując  jednak  kamienną  twarz. 

Nie powiedział jej przecieŜ, Ŝe jest agentem, stwierdził tylko, iŜ są pewne delikatne sprawy w 

rozgłośniach  radiowych  i  telewizyjnych.  Musiał  jednak  przyznać,  Ŝe  balansuje  na  bardzo 

cienkiej linie pomiędzy subtelną prawdą a jawnym łgarstwem. Gdyby nie fakt, Ŝe miał bardzo 

powaŜny powód do takiego zagrania, uznałby to za zwykłe łajdactwo.

 

Ś

ciszył głos do gardłowego szeptu i nachylił się do niej konfidencjonalnie.

 

- Wszystko razem, Mandy, wszystko razem.

 

 

Nie  zwaŜając  na  powaŜne  argumenty,  a  były  one  wszelakiej  maści,  jakimi  Mandy 

starała się skłonić go do mówienia, Josh nie dał z siebie wycisnąć nic więcej. Przypomniał jej 

tylko, Ŝe tajni agenci rządowi działają zawsze w oparciu o zasadę „wiedz tylko to, co musisz”. 

Prawdę mówiąc, odmówił nawet zdawkowych komentarzy na temat FCC.

 

Ale  Mandy  potrafiła  się  z  tym  pogodzić.  DuŜo  trudniej  było  jej  przejść  do  porządku 

dziennego  nad  tym,  Ŝe  nie  zna  jego  prawdziwego  nazwiska.  Był  dla  niej  tylko  Joe'em 

Tremaine'em i Joe'em Tremaine'em miał pozostać.

 

- Będzie duŜo mniejsza szansa na to, Ŝe wpadniesz, jeśli dalej będziesz o mnie myślała 

jako o Joe'em - powiedział jej przy deserze.

 

Posiłek był wspaniały, podawany w przerwach pomiędzy potyczkami na kaŜdy temat, 

poczynając  od  jego  prawdziwego  imienia,  a  kończąc  na  roli,  jaką  ma  odegrać  podczas 

fałszywego miesiąca miodowego.

 

Na  koniec  Josh  pozwolił  sobie  na  stwierdzenie,  Ŝe  zwykle  w  takich  małych  stacjach 

telewizyjnych  kamerzyści  wyjeŜdŜający  z  ekipą  wymagają  specjalnej  obserwacji.  To 

natychmiast  natchnęło  Mandy  kolejnym  pomysłem,  a  Josh  w  duchu  współczuł  biednemu 

kamerzyście, który na pewno będzie stropiony czujną opieką Mandy.

 

-  Ledwo  znalazłam  miejsce  na  to  ciasto  -  oznajmiła  Mandy,  siadając  wygodniej  w 

fotelu. - Stek był tak fenomenalny, iŜ zjadłam do ostatniego kawałka. Cieszę się, Ŝe mnie na 

niego namówiłeś.

 

-  Mamy  specjalny  fundusz  reprezentacyjny  -  podkreślił  ponownie  Josh.  - 

background image

Skorzystajmy z niego. ChociaŜ, szczerze mówiąc, nie mogłem patrzeć, jak jadłaś to mięso. Za 

kaŜdym razem, kiedy podnosiłaś widelec, myślałem, Ŝe wyda głośne „muuu”.

 

-  Nazywa  się  to  specjał  pittsburski  -  poinformowała  go  Mandy,  zlizując  resztkę  bitej 

ś

mietany z widelca. - Spieczony z wierzchu i prawie surowy w środku. Tutejszy szef kuchni 

przyrządził go perfekcyjnie. Mój dziadek zawsze mówił, Ŝe jestem kanibalem, ale tylko takie 

steki lubię.

 

- Dziadek? - powtórzył Josh machinalnie. - Czy on mieszka w tym mieście?

 

Mandy natychmiast przybrała pozycje obronne.

 

-  Dlaczego  o  to  pytasz?  PrzecieŜ  prowadzisz  śledztwo  w  sprawie  WFML,  a  nie  w 

mojej.

 

Spokojnie, Philips, spokojnie. Nie denerwuj się.

 

- Chciałem tylko wiedzieć, czy nie znajdę się przypadkiem na muszce pistoletu, zanim 

skończy  się  nasz  miodowy  miesiąc.  W  końcu,  niektórzy  dziadkowie  dbają  bardzo  o  swoje 

niezamęŜne wnuczki. 

Widać było, jak z ulgą rozluźniła ramiona.

 

- Masz rację, chyba trochę przesadzam - Mandy uśmiechnęła się z przymusem. - Nie, 

dziadek  nie  mieszka  tutaj.  A  gdyby  mieszkał,  to  nie  tylko  ty  byłbyś  w  niezłych  tarapatach. 

Nie  dlatego,  Ŝeby  się  denerwował  z  powodu  stereo  przyjętego  nie  całkiem  uczciwie.  O  nie, 

dokładnie  odwrotnie.  Krew  zawrzałaby  w  nim  na  wieść,  Ŝe  pomagam  w  wykryciu  czegoś 

nielegalnego w rozgłośni.

 

-  Bałby  się,  Ŝe  ktoś  moŜe  cię  skrzywdzić?  -  Josh  zapłacił  juŜ  rachunek  i  pomógł  jej 

wyjść zza stolika. - Rozumiem to, ale przyrzekam ci, Ŝe będziesz bezpieczna.

 

Mandy zaśmiała się krótko, kręcąc przecząco głową.

 

- Zacząłeś od złej strony Joe. Powiedzmy, Ŝe w biznesie mój dziadek hołduje zasadzie 

„w miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone”.

 

- Twardy facet, co? - Wyszli juŜ z restauracji i skierowali się w kierunku samochodu.

 

- Wygląda na to, Ŝe będzie padać - skomentowała Mandy ciemniejące wyraźnie niebo. 

- MoŜe się przynajmniej trochę ochłodzi.

 

 JuŜ  się  ochłodziło,  pomyślał  Josh,  pomagając  Mandy  zająć  miejsce  na  przednim 

siedzeniu  samochodu.  Najwyraźniej  temat  dziadka  jest  juŜ  zakończony.  Twój  wysiłek  tego 

popołudnia najwyraźniej się opłacił, pogratulował sobie w myślach. Dwa plus dwa nadal jest 

cztery.  Mandy  musi  być  zaginioną  wnuczką  Alexandra  Tremaine'a.  Zemsta  nie  jest 

najładniejszym  słowem,  a  wykorzystanie  do  niej  tak  niewinnej  dziewczyny,  jak  Mandy,  nie 

jest  moŜe  zbyt  szlachetne,  ale  stary  Tremaine  zasłuŜył  sobie  na  to,  za  wszystko  co  zrobił 

background image

Dave'owi. Rysy Josha natychmiast stwardniały, kiedy przypomniał sobie swego przyjaciela i 

w  jak  bezlitosny  sposób  Alexander  Tremaine  zniszczył  najpierw  jego  interes,  a  potem  jego 

samego.

 

Josh  nie  przerywał  ciszy,  która  zapadła  w  samochodzie,  gdy  wyjechał  z  parkingu  i 

skierował  się  na  zachód.  Włączył  radio  i  nastawił  je  na  nie  absorbującą  uwagi  stację.  Nie 

chciał zmącić sobie nastroju, kiedy wyjechali z centrum i skierowali się w stronę przedmieść.

 

-  Gdzie  jedziemy?  -  spytała  w  końcu  Mandy.  -  Myślałam,  Ŝe  odwieziesz  mnie  do 

domu.

 

Mandy ledwo widziała profil Josha w słabym świetle wczesnego wieczoru.

 

-  Chyba  nie  chcesz  jeszcze  wracać  do  swojego  gorącego  mieszkania.  Pozwól 

klimatyzacji,  Ŝeby  mogła  wychłodzić  trochę  pomieszczenia.  Poza  tym  chciałbym  zobaczyć 

trochę miasta, kiedy juŜ tu jestem. Na przykład, co jest tam?

 

- To Królestwo Dzikiej Wody, tereny do wszelkich zabaw z wodą. RóŜne zjeŜdŜalnie, 

a  nawet  basen  z  prawdziwymi  falami.  Przyprowadziłam  tam  kiedyś  dzieciaki  z  przedszkola, 

ale myślę, iŜ ja miałam z tego więcej frajdy niŜ one. Spiekłam się tak, Ŝe bolało mnie przez 

tydzień - dodała.

 

Josh odwrócił głowę, by na nią spojrzeć.

 

- Delikatna skórka, co, Rudzielcu?

 

-  Nie  nazywaj  mnie  w  ten  sposób  -  ostrzegła,  chwytając  go  za  ramię.  -  To  grozi 

ś

miercią lub kalectwem.

 

Josh podjechał na parking i wyłączył zapłon.

 

- I gorący charakterek teŜ - wiedział, Ŝe igra z ogniem, ale wciągało go to strasznie. - 

Nigdy cię nie martwiło, Ŝe mogą cię uznać za stereotyp?

 

-  A  ciebie  nie  martwiło  nigdy,  Ŝe  moŜesz  ugryźć  swoją  ładną  buzią  więcej,  niŜ 

będziesz  mógł  zjeść?  -  odcięła  się  natychmiast,  zastanawiając  się,  jak  mogła  sądzić,  Ŝe 

wytrzyma  w  towarzystwie  tego  człowieka  prawie  przez  tydzień,  niezaleŜnie,  jak  szlachetne 

byłyby intencje.

 

Opierając się o drzwi samochodu, Josh gwizdnął cicho. 

-  Wielkie  nieba,  widzę,  Ŝe  dotknąłem  czułej  struny.  PrzecieŜ  wcale  nie  chciałem  cię 

urazić.

 

-  Nie,  wcale  nie  -  zgodziła  się  gorąco.  -  U  ciebie  to  przychodzi  w  taki  naturalny 

sposób, prawda?

 

- Spokojnie, ja po prostu lubię rude włosy. Lubię teŜ piegi. - Przysunął się w jej stronę 

i  objął  ją  ramieniem.  -  Nawet  mógłbym  polubić  zielone  oczy,  gdybym  miał  choćby  cień 

background image

szansy.

 

Mandy nie przestawała wyglądać przez okno. Nie chciała odwrócić głowy, pomimo Ŝe 

siedział tak blisko niej, iŜ czuła ciepło jego ciała.

 

-  KaŜdy  lubi  zielone  oczy  -  powiedziała,  przymykając  swoje  tak,  by  nie  musiała 

spoglądać  w  jego  błękitne.  -  I  nie  jestem  stereotypowa.  Jestem  sobą.  To  ty  jesteś 

stereotypowy.

 

Josh  odsunął  się  trochę,  po  to  tylko,  by  przejechać  delikatnie  palcem  po  białej  szyi 

Mandy.

 

- Ja? Stereotypowy? Dlaczego tak uwaŜasz? 

Przesunęła się na siedzeniu, by go lepiej widzieć, i wyjaśniła:

 

- Spójrz na siebie. Koszula bez kołnierzyka, białe spodnie, sandały na bosych stopach. 

Nie  widziałam  ciebie  przypadkiem  w  ostatnim  wydaniu  telewizyjnego  pokazu  mody?  - 

Widziała,  jak  się  lekko  skrzywił  i  wiedziała,  Ŝe  zaliczyła  dla  siebie  parę  punktów.  To  małe 

zwycięstwo  dodało  jej  odwagi  i  postanowiła  pójść  na  całość.  W  końcu,  biorąc  pod  uwagę 

wszystkie  okoliczności,  miała  bardzo  męczący  dzień,  a  raczej  kilka  ostatnich  dni.  -  No  i  te 

twoje włosy - zakończyła bezlitośnie.

 

- Co z moimi włosami? - spytał Josh oschle, czując nagle, Ŝe palce przeszkadzają mu 

w sandałach.

 

-  Nic,  są  doskonałe.  Twoje  zęby  są  doskonałe.  Twoja  opalenizna  jest  doskonała. 

Twoje  wszystko  jest  doskonałe.  -  Podniosła  ręce,  jakby  nadmiar  jego  doskonałości  był 

zupełnie  nie  do  zniesienia.  -  Jesteś  cholernie  zbyt  doskonały,  Ŝeby  być  prawdziwy.  To  jest 

właśnie  to.  Gdybyś  nie  był  takim  skończonym  gogusiem,  to  prawdopodobnie  jeździłbyś 

volvo. - Mandy wyraźnie się rozkręcała. - I jeszcze jedno... 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

 

- Do diabła! Gdzie się nauczyłaś takich paskudnych sztuczek? Od jednego ze swoich 

bachorów? - Josh usiadł głębiej, rozmasowując delikatnie szyję w miejscu, gdzie kończyły się 

włosy. - To boli.

 

-  Miało  boleć  -  poinformowała  go  Mandy,  poprawiając  delikatnie  spódnicę  na 

kolanach. - Radzę ci teraz uruchomić samochód i zawieźć mnie z powrotem do miasta, zanim 

rozeźlę się na dobre.

 

Nie próbowała nawet ukryć uśmiechu zadowolenia. W duchu dziękowała telewizji za 

wspaniałe  programy  edukacyjne  w  zakresie  samoobrony,  starając  się  sobie  przypomnieć,  z 

którego nauczyła się tego konkretnego chwytu.

 

- Wiesz, Joe, myślę, Ŝe juŜ najwyŜszy czas, Ŝeby omówić niektóre szczegóły naszego 

miodowego miesiąca.

 

Josh wyjechał juŜ na autostradę, nadal mrucząc wściekle pod nosem.

 

-  Ciekaw  jestem,  ile  mi  wyrwałaś  włosów.  Czuję  się  tak,  jakby  miało  mi  to  zaraz 

zacząć krwawić.

 

Mandy  wyciągnęła  w  jego  kierunku  prawą  rękę,  przyglądając  się  z  uwagą  swoim 

palcom.

 

- Czy to nie zabawne, Ŝe takie delikatne kobiece ręce mogą zrobić takie spustoszenie 

tylko dlatego, Ŝe trochę pociągnęły za włosy z tyłu głowy. O wszystkim decyduje nadgarstek 

- dodała. A po chwili, z nagłym współczuciem, spytała: - Naprawdę jeszcze cię boli? Nigdy 

tego wcześniej nie próbowałam, nie wiedziałam więc, jak mocno ciągnąć.

 

- Przyjmijmy lepiej, Ŝe te twoje delikatne, kobiece dłonie są śmiercionośną bronią, jak 

ręce karateki. - Przestał w końcu masować szyję, która rzeczywiście bardzo go bolała. - A co 

do zasad między nami, to sam czuję, Ŝe musimy je ustalić. W przeciwnym razie będę musiał 

wziąć ze sobą rewolwer.

 

- Och nie, nie rób tego. Miałbyś wtedy takie nieładne wybrzuszenie pod swoją śliczną 

kurtką - zaŜartowała.

 

-  Czy  zasady  te  będą  obejmować  równieŜ  ochronę  osobistą?  Jeśli  nie,  to  chciałbym 

mieć coś do powiedzenia na temat twojej garderoby.

 

-  Na  przykład  co?  -  wyrzucił  z  siebie  sarkastycznie.  -  Co  moje  stroje  mają  z  tym 

wspólnego?  Nie  są  wystarczająco  szykowne  dla  ciebie?  A  moŜe  wolałbyś  coś  krótkiego  i 

przetykanego złotem?

 

background image

Josh posłał jej długie spojrzenie, jakby się zastanawiał nad jej propozycją.

 

- A jak krótkiego?

 

- NiewaŜne. Powiedz lepiej, co ci się nie podoba w moich ciuchach?

 

-  Ubierasz  się  jak  nastolatka,  jeŜeli  to,  co  masz  na  sobie,  jest  reprezentatywne  dla 

zawartości twojej szafy - powiedział bez ogródek. - I tak dobrze, Ŝe nie nosisz podkolanówek.

 

Mandy  obejrzała  swoją  sukienkę  tak,  jakby  widziała  ją  po  raz  pierwszy.  Miała  juŜ 

ponad  trzy  lata  i  została  jej  jeszcze  z  czasów  studenckich,  jak  zresztą  większość  ubrań.  Nie 

kupowała sobie zbyt duŜo od tamtej pory, z wyjątkiem najpotrzebniejszych rzeczy. Nie było 

ani  szczególnego  powodu,  ani  przede  wszystkim  pieniędzy  na  wymianę  garderoby.  MoŜe 

rzeczywiście stroje te nie przystawały juŜ do jej dwudziestu czterech lat.

 

-  No  i  co?  śadnej  szermierki  słownej?  śadnego  kontrataku,  Ŝe  wyglądam  jak 

powtórka ze starego magazynu mody? No, dalej Mandy, wylej na mnie swą złość. Czekam na 

to.

 

Spuściła cicho głowę.

 

-  Och,  zamknij  się,  dobrze?  Powiedziałeś  swoje  i  kropka.  Przepraszam,  Ŝe  cię 

zaatakowałam. Ogłośmy zawieszenie broni. - W Ŝaden sposób nie mogła przyznać się przed 

nim do mankamentów swojej garderoby.

 

- Przykro mi, ale nie mogę na to przystać. Masz wyglądać jak szczęśliwa młoda Ŝona. 

Jeśli  reszta  twoich  ciuchów  wygląda  tak  dziewczęco,  jak  ta  sukienka,  to  natychmiast  ktoś 

zwęszy tu jakiś smród. ZałoŜę się nawet, Ŝe śpisz w jakiejś długiej koszulce z wydrukowanym 

misiem Yogi. Myślę, Ŝe musimy się wybrać na zakupy, zanim pojedziemy do Atlantic City.

 

Mandy zaczęła wiercić się niespokojnie, nienawidząc go za to, Ŝe miał rację.

 

- Ziggy - mruknęła po chwili milczenia.

 

- Co takiego?

 

-  Na  mojej  koszuli  nocnej  jest  Ziggy,  no  wiesz,  ten  mały,  tłusty,  łysy  facet  z 

komiksów. Ma wielki nochal i na głowie szlafmycę - dodała dla porządku. Mając za sobą to 

wyznanie, czuła, Ŝe wraca jej odwaga. - Ale jeśli myślisz, Ŝe będziesz miał coś wspólnego z 

wybieraniem  moich  szlafroków,  to  jesteś  w  grubym  błędzie.  Równie  chętnie  poszłabym  po 

zakupy z markizem de Sade.

 

Josh zgodził się na to małe zwycięstwo.

 

-  W  porządku,  Mandy,  pod  warunkiem,  iŜ  będziesz  pamiętać,  Ŝe  moim  ulubionym 

kolorem jest czarny, choć moŜe niezbyt pasuje na miodowy miesiąc.

 

- Nie interesuje mnie to. I tak nie będziesz oglądać moich nocnych koszul. Skręć tu w 

lewo.

 

background image

Wykonując  jej  polecenie,  Josh  uświadomił  sobie,  Ŝe  niechcący  otworzył  puszkę 

Pandory, którą trudno juŜ teraz będzie zamknąć. Najwyraźniej Mandy nie wzięła pod uwagę 

w  swoim  scenariuszu  wspólnych  nocy.  Patrząc  w  jej  szeroko  otwarte  oczy  zrozumiał,  Ŝe 

rozwaŜa to teraz.

 

- A co do reguł między nami...

 

- Tak, Ŝono? - spytał z uśmiechem.

 

Jej oczy zwęziły się, kiedy wpatrzyła się w niego w ciemnościach samochodu.

 

-  Podoba  ci  się  to,  co?  Najpierw  pakujesz  mnie  w  cały  ten  bałagan,  a  potem,  kiedy 

chcę  się  z  tego  wycofać,  opowiadasz  mi  bajki  o  tym,  jak  to  potrzebujesz  mojej  pomocy  do 

zbadania jakiś ciemnych interesów w telewizji...

 

- Nie mówiłem nigdy, Ŝe prowadzę śledztwo - przerwał jej, włączając kierunkowskaz 

przed zakrętem.

 

Popatrzyła na niego przez chwilę, zanim podjęła swoją kwestię.

 

-  Wiem,  Ŝe  jestem zbyt  łatwowierna,  Jeanne  powtarzała  mi  to  wielokrotnie,  ale  teraz 

czuję,  iŜ  zaczyna  padać  śnieg,  a  koło  mnie  siedzi  bałwan.  I  nawet  nie  chcesz  mi  się 

przedstawić. - Wyprostowała się zdecydowanym ruchem. - śądam okazania jakiegoś dowodu 

toŜsamości. I zatrzymaj się. Jesteśmy w domu.

 

 

Podczas wspinaczki na trzecie piętro Josh Philips szukał w myślach pretekstu, by nie 

pokazać  jej  prawa  jazdy,  dowodu  toŜsamości,  jakiego  się  domagała.  Nie  wiedział,  czy 

przypadkiem  nie  skojarzy  jego  nazwiska,  chociaŜ  sprawa  przejęcia  WFML  przez  jego  firmę 

nie  dostała  się  jeszcze  do  gazet.  Był  jednak  pewien,  Ŝe  adres  uruchomi  w  jej  głowie  kilka 

dzwonków alarmowych.

 

Odczekał  spokojnie,  aŜ  otworzyła  drzwi  i  weszła  do  środka  zapalając  po  drodze 

ś

wiatła.  Chłodne  powietrze  w  mieszkaniu  było  przyjemną  niespodzianką  po  długiej 

wspinaczce  w  dusznej  klatce  schodowej.  Zostawiła  go  zresztą  od  razu  samego.  Podeszła  do 

klimatyzacji  i  zaczęła  chłodzić  sobie  włosy  w  strumieniu  zimnego  powietrza,  mruŜąc  przy 

tym zabawnie oczy. Spokojnie wykorzystał ten moment, by wyciągnąć z portfela prawo jazdy 

i przełoŜyć je do tylnej kieszeni.

 

- Czy karta kredytowa nie wystarczyłaby, inspektorze? - zapytał rozsądnie, podając jej 

cały plik kart, wyciągniętych właśnie z portfela. - Musiałem zostawić prawo jazdy w innych 

spodniach.

 

- Philips, Inc. - przeczytała, marszcząc nos, kiedy przejrzała wszystkie karty po kolei. - 

Z tego nic nie wynika. Wszystkie są kartami firmy. Nawiasem mówiąc, co to za firma? Taka 

background image

sama nie istniejąca korporacja, jakiej uŜywają agenci CIA? Nie masz nic, gdzie byłoby twoje 

nazwisko, grupa krwi itp.? Zgodziłabym się nawet na twoją kartę biblioteczną. A co by było, 

gdybyś miał wypadek? Nikt nie mógłby cię zidentyfikować.

 

-  Wiem  o  tym  -  odpowiedział,  siadając  wygodnie  na  sofie.  -  Myślę,  Ŝe  intuicyjnie 

unikam teraz noszenia zbyt wielu dokumentów identyfikacyjnych, po tym jak na wszelkiego 

rodzaju  obozach  zawsze  miałem  przyszyte  nazwisko  nawet  do  kąpielówek.  Poza  tym  nadal 

uwaŜam,  Ŝe  to  niezły  pomysł,  Ŝebyś  mówiła  do  mnie  Joe.  I  tak  mam  dosyć  problemów  na 

głowie i nie chcę się jeszcze dodatkowo martwić, czy się przypadkiem głupio nie sypniesz i 

wszystko się wyda.

 

- Dzięki za zaufanie. I tak jestem zdziwiona, Ŝe w ogóle uwzględniłeś mnie w swoich 

planach. - Kręcąc z dezaprobatą głową, Mandy zniknęła w małej kuchni, skąd wynurzyła się 

za chwilę, trzymając w rękach dwie wysokie szklanki mroŜonej herbaty. - UwaŜaj - ostrzegła 

go, podając mu jedną z nich - moŜe być zatruta.

 

Josh napił się, odstawił szklankę i trzymając ręce za głową, rozsiadł się wygodnie.

 

-  To  jest  Ŝycie.  Obiad  w  mieście,  potem  miła  przejaŜdŜka  samochodem,  a  teraz 

przytulny  wieczór  ze  swoją  kobietą.  Czy  brzmi  to  wystarczająco  dobrze  w  ustach  młodego 

małŜonka, by przekonać ekipę telewizyjną?

 

Mandy spojrzała tęsknie na kanapę, jedyny wygodny mebel w całym mieszkaniu, nie 

licząc  łóŜka,  które  z  oczywistych  względów  nie  wchodziło  w  grę.  W  końcu  usiadła  na 

wyściełanym krześle, które kupiła kiedyś w komisie meblowym.

 

Patrząc  na  Josha,  który  tymczasem  wertował  magazyn  telewizyjny,  mrucząc  coś  o 

jakimś wielkim meczu, czuła, jak rośnie w niej złość.

 

Jak  do  tego  doszło,  Ŝe  znalazła  się  w  tak  trudnej  sytuacji?  W  jednej  chwili  była 

królową całego świata, wygrywając wspaniałe stereo, by zaraz potem ściągnąć na siebie całą 

masę problemów i niedomówień. Jak mogła się zgodzić na ten wyjazd na miodowy miesiąc? 

Czy naprawdę postradała zmysły?

 

Sama  popatrz  na  niego,  jak  się  rozgościł  w  twoim  pokoju.  Jeśli  jeszcze  powie,  Ŝe 

zawsze marzył o cieple domowego ogniska, to chyba nie wytrzymam.

 

-  Dobrze,  Joe,  zabawa  skończona  -  powiedziała  głośno.  -  Stereo  jest  juŜ  w 

przedszkolu,  a  ja  zdecydowałam  się  zakończyć  tę  grę.  Choć  moŜe  lepiej  przedstawić  to  tak: 

stereo jest w przedszkolu, a ja powinnam zakończyć grę.

 

Josh podniósł na nią oczy znad programu.

 

- Naprawdę myślałem, Ŝe ci pomagam. Wiesz przecieŜ o tym, prawda, Mandy?

 

Wyglądał tak przekonująco, patrząc jej z niezmąconym spokojem w oczy, Ŝe Mandy z 

background image

ociąganiem dała się udobruchać.

 

-  Myślę,  Ŝe  serce  miałeś  na  miejscu.  -  Uśmiechnął  się  i  zrobił  wyraźny  ruch  w  jej 

stronę.  Natychmiast  powstrzymała  go  stanowczym  gestem.  -  Szkoda  tylko,  Ŝe  musiałeś  tak 

paskudnie skończyć.

 

Jego uśmiech zbladł trochę, ale potem znów się oŜywił.

 

-  Niespecjalnie,  Mandy.  Mój  pierwotny  plan,  by  przekonywać  ludzi,  Ŝe  jestem  z 

zarządu, nie jest nawet w połowie tak dobry, jak ten z miodowym miesiącem.

 

To  niesamowite,  pomyślał  spuszczając  oczy,  jak  moŜna  prawdę  dopasowywać  do 

sytuacji, jeŜeli się tylko chce nad tym popracować.

 

-  Z  zarządu?  -  prychnęła  Mandy.  -  Nie,  Ŝebym  chciała  ci  robić  przykrość,  Joe,  ale 

mniej  wyglądasz  na  zapracowanego  biznesmena  niŜ  kaczor  Donald.  Poza  tym  masz 

powaŜniejszy problem. Co się stanie, jeśli pojedzie z nami jakiś inny kamerzysta?

 

-  Powiedziałem  ci  juŜ,  Ŝe  to  będzie  ten  właściwy  -  zapewnił  ją,  myśląc  gorączkowo, 

jak by tu zmienić niepostrzeŜenie temat. Fakt, Ŝe Mandy nie była na tyle głupia, by wpadać w 

zastawiane  na  nią  pułapki  bez  cienia  wątpliwości,  tylko  uatrakcyjniał  całą  zabawę.  -  Nie 

wyobraŜam sobie lepszego miejsca jak Atlantic  City, Ŝeby  go choć trochę poznać, przyjrzeć 

się  jego  zwyczajom.  On  i  tak  wpadnie  prędzej  czy  później,  biorąc  pod  uwagę  informacje, 

które juŜ mam o nim.

 

- Uprawia hazard? - Mandy czuła, Ŝe wypowiada oczywisty wniosek.

 

Josh potrząsnął przecząco głową.

 

-  Pije  jak  smok  -  zmyślił  na  poczekaniu.  Nie  chciał,  by  Mandy  łaziła  w  kasynie  za 

rzekomo  podejrzanym  kamerzystą,  licząc  wszystkie  Ŝetony,  które  wyda.  -  Poza  tym  lubi 

kobiety, musisz więc uwaŜać, by nie poświęcać mu zbyt duŜo uwagi. W końcu nie mogę być 

z tobą przez cały czas.

 

Stwierdzenie  to  natychmiast  przywołało  wcześniejsze  obawy  Mandy,  spychając  na 

plan dalszy kamerzystę i własne plany kariery detektywa.

 

-  No  i  przede  wszystkim  trzeba  ustalić  nasze  zasady  -  zaczęła,  ryzykując  szukanie 

papieru i długopisu, Ŝeby zrobić listę. - Pozycja numer jeden: ustalenia w sprawie spania.

 

Josh usiadł wygodnie z rękoma skrzyŜowanymi na piersiach.

 

-  Zanim  posuniesz  się  dalej,  panno  Tremaine  -  przerwał  jej  sztywno  -  przyjmij  do 

wiadomości, Ŝe ja nie jestem z tych facetów. Mam zamiar spać na kozetce, nie rozwijaj więc 

tego tematu.

 

Mandy posłała mu długie, trzeźwe spojrzenie, potem pochyliła się i zaczęła pisać.

 

-  Dobrze.  Pozycja  numer  jeden:  Joe  śpi  na  kozetce.  Pozycja  numer  dwa:  publiczne 

background image

okazywanie emocji. - Popatrzyła na niego, a jej twarz przybrała wyraz powagi. - Nie martwię 

się  o  publiczne  obejmowanie.  Telewizja  chce  zrobić  film  o  parze  przeŜywającej  miodowy 

miesiąc, wnioskuję więc, Ŝe zaleŜy im na trzymaniu się za ręce i robieniu do siebie maślanych 

oczu,  ale  na  tym  koniec.  Pamiętaj,  iŜ  mam  opanowane  równieŜ  inne  chwyty,  a  nie  tylko 

ciągnięcie za włosy.

 

Josh odruchowo dotknął obolałego miejsca i skinął głową.

 

- Punkt numer trzy: zdrobnienia - powiedział, wskazując na jej rękę i wyraŜając w ten 

sposób wolę przelania swych myśli na papier. - Zgadzam się na „kochanie”, „najdroŜszy”, no, 

w ostateczności „mój miły”. Nie zgadzam się na Ŝadne „słoneczko”, „słodziutki”, czy coś w 

tym rodzaju.

 

Mandy  zapisała  skrupulatnie  kaŜde  słowo,  po  czym  zdecydowanym  ruchem 

podkreśliła to ołówkiem.

 

- W porządku. śadnych denerwujących zdrobnień. Wiadomość przyjęta i zrozumiana, 

Laleczko.

 

- To świetnie, Rudzielcu - odparował Josh bez zmruŜenia oka. - Widzisz, wiedziałem, 

Ŝ

e potrafimy wypracować jakąś metodę ku obustronnemu zadowoleniu. - Powiedział to z tym 

swoim krzywym uśmieszkiem, do którego Mandy zaczynała się powoli przyzwyczajać.

 

- Naprawdę? - spytała, podchodząc do drzwi wejściowych. Otworzyła je  zaraz, dając 

tym samym niezbyt moŜe grzeczny,  ale wyraźny  znak, Ŝe uwaŜa rozmowę za zakończoną. - 

W  takim  razie  powiedz  mi,  dlaczego  czuję  się,  jakbym  wylądowała  z  trzaskiem  w  samym 

ś

rodku starego filmu z Doris Day? - dodała, kiedy przechodził obok niej.

 

Zanim mogła zaprotestować, pochylił się szybko nad nią i dał jej całusa w sam czubek 

noska.

 

-  Bo  ona  teŜ  miała  piegi  -  przypomniał  jej.  -  Jednak  Doris  była  blondynką.  A  twoje 

rude włosy podobają mi się bardziej. Do zobaczenia jutro wieczorem, Amando Elisabeth.

 

Chciała  chwycić  go  za  ramię,  by  go  zatrzymać,  ale  nie  zdąŜyła.  Był  juŜ  prawie  na 

półpiętrze, kiedy krzyknęła za nim:

 

- PrzecieŜ do Atlantic City wyjeŜdŜamy w sobotę. A jutro jest dopiero piątek. 

Zatrzymał się na schodach, by się do niej uśmiechnąć, ale tym razem zdecydowała, Ŝe 

ten uśmiech wcale się jej nie podoba.

 

- Tak, wiem o tym. Wstąpiłem dzisiaj do telewizji i Vic Harrison dał mi szczegółowy 

plan  wyjazdu.  Ich  ekipa  odbierze  nas  tutaj  w  sobotę  o  siódmej  trzydzieści,  więc  najlepiej 

będzie,  jak  wprowadzę  się  tu  w  piątek  wieczorem.  Nie  chcemy  chyba  zepsuć  wszystkiego, 

zanim jeszcze się coś zaczęło, prawda?

 

background image

-  Zapomnij  o  tym  -  krzyknęła  Mandy,  po  czym  natychmiast  ściszyła  głos, 

przypominając sobie o swej wścibskiej gospodyni. - Nie moŜesz tu zostać na noc - wyszeptała 

- pani Thorton by się chyba okociła!

 

-  W  takim  razie  dostanie  się  do  księgi  rekordów  Guinessa.  -  To  musiało  wystarczyć 

Mandy za cały komentarz.

 

Posłał  jej  całusa,  odwrócił  się  na  pięcie  i  zniknął,  zostawiając  osłupiałą  dziewczynę 

samą na schodach.

 

 

-  No  i  mamy  pięknie  zawiązaną  sieć  intrygi  -  stwierdziła  Jeanne  Tisdale  następnego 

dnia  rano,  obserwując  Mandy  chodzącą  nerwowo  tam  i  z  powrotem  po  małym  gabinecie  w 

przedszkolu. - Mówiłam ci przecieŜ, Ŝebyś na samym początku powiedziała całą prawdę. Co 

dalej, Amando? Czy naprawdę sądzisz, Ŝe ten osobnik, Joe, jest agentem rządowym, czy jak 

go tam przedstawiłaś?

 

Mandy zaprzestała swej wędrówki i opadła cięŜko na krzesło.

 

-  Wiem,  Ŝe  brzmi  to  idiotycznie,  jak  wszystko  inne,  co  się  ostatnio  zdarzyło,  ale 

wyglądało na to, Ŝe mówił szczerze. Joe musiał wiedzieć, Ŝe ten kamerzysta, którego śledzi, 

jedzie  z  nami,  wiedział  równieŜ  tyle  innych  rzeczy.  Z  całą  pewnością  bardzo  się  w  to 

zaangaŜował,  wrócił  przecieŜ  do  telewizji  pogadać  z  Vikiem  Harrisonem  i  tak  dalej.  Ach, 

zresztą sama nie wiem juŜ, co o tym wszystkim myśleć.

 

-  To  pozwól  mi  w  takim  razie  na  małą  wskazówkę.  Myślę,  Ŝe  powinnaś  pójść  po 

zakupy - podpowiedziała spokojnie Jeanne.

 

- I ty, Brutusie, przeciwko mnie?

 

-  Jeśli  oznacza  to,  Ŝe  twój  pseudomąŜ  zgadza  się  ze  mną,  to  popieram  jego  dobry 

smak. Wygląda na to, Ŝe twoja koncepcja ubierania się sprowadza się tylko do zakładania na 

siebie dŜinsów. Czy kiedykolwiek miałaś suknię koktajlową?

 

Mandy  miała  i  to  bardzo  wiele.  Zostawiła  je  wszystkie,  zanim  przeniosła  się  do 

Allentown,  bo  nie  chciała  zabierać  ze  sobą  zbyt  wielu  wspomnień.  Ale  to  teraz  i  tak 

niewaŜne.

 

- Joe bardziej interesował się moimi szlafrokami. 

Jeanne zastanowiła się przez chwilę.

 

-  To  racja,  myślę,  Ŝe  będziesz  potrzebowała  zestawu  skromnych,  białych  peniuarów. 

Wiesz, śniadania nowoŜeńców, itp.

 

- Joe woli czarne.

 

- To wspaniale.

 

background image

-  TeŜ  tak  myślę.  Kupię  sobie  jakiś  peniuar,  aby  mieć  w  czym  występować  przed 

kamerami,  ale  na  pewno  nie  taki,  Ŝeby  coś  przez  niego  przeświecało.  Przez  resztę  czasu 

będzie musiał polubić moją koszulkę z Ziggym i mój stary płaszcz kąpielowy. W końcu nie 

jadę tam przecieŜ po to, by na nim robić wraŜenie.

 

- W jakim hotelu się zatrzymacie? - spytała Jeanne, czując, Ŝe juŜ najwyŜszy czas, by 

zmienić temat. Amanda była juŜ pełnoletnia i miała swoje własne Ŝycie.

 

- W Hotelu Tropicana. LeŜy tuŜ przy promenadzie. Słyszałaś o nim?

 

Jeanne zastanowiła się przez chwilę, starając się sobie przypomnieć ten hotel z jedynej 

autobusowej wycieczki do Atlantic City, którą odbyła razem z kościelnym zespołem matki.

 

- O tak, pamiętam go. Chyba wygrałam tam wtedy dwadzieścia dolarów. Oczywiście 

później przegrałam je gdzie indziej. 

- Nie, hazard mnie nie bierze. - Mandy wyglądała na przestraszoną. - UwaŜam, Ŝe to 

głupie.  Czy  myślisz,  Ŝe  ktokolwiek  pozwoliłby  sobie  na  zbudowanie  tylu  kasyn,  gdyby 

hazardziści  wygrywali  więcej,  niŜ  przegrywają?  Poza  tym  stanie  w  ciemnym,  zadymionym 

pomieszczeniu, wrzucanie Ŝetonów i oglądanie wirujących owoców jest śmiertelnie nudne.

 

-  Święte  słowa  -  zaŜartowała  Jeanne  i  sięgnęła  po  ksiąŜkę  telefoniczną,  szukając 

numeru do swojego ulubionego sklepu. - Zadzwonię do Marion i powiem, Ŝe jesteś w drodze. 

I  nie  przejmuj  się,  w  jej  sklepie  są  nie  tylko  poliestry.  Wybierz  sobie  przynajmniej  dwie 

suknie  wieczorowe  i  kilka  prostych  sukienek  na  dzień.  Kup  to  na  mój  rachunek,  a  później 

oddasz mi w ratach. O.K.?

 

-  Tak,  matko  -  zgodziła  się  Mandy  uroczyście.  Wiedziała,  Ŝe  w  takich  przypadkach 

lepiej nie dyskutować z  przyjaciółką. Obeszła biurko, przytuliła Jeanne,  po czym zabrała jej 

portmonetkę  i  podskoczyła  do  drzwi.  -  Wyślę  ci  kartkę,  Jeanne.  I  załoŜę  się,  Ŝe  będzie  to 

jedyna kartka z podróŜy  poślubnej panny młodej  ze słowami: „chciałabym, Ŝebyś tu ze mną 

była”!

 

 

Josh  sam  wybrał  się  po  małe  zakupy  tego  popołudnia.  Kupił  dwie  pary  kąpielówek, 

trochę przyborów toaletowych i coś, czego nigdy wcześniej nie nosił: piŜamę. Bawił się przez 

chwilę  pomysłem  kupienia  jedwabnej  z  sercami  przebitymi  strzałą  Kupidyna,  ale  bał  się 

trochę  o  reakcję  Mandy.  Skończyło  się  więc  na  dwóch  jedwabnych  wprawdzie,  ale  za  to 

prostych piŜamach koloru ciemnoczerwonego i pasującym do nich płaszczu kąpielowym.

 

Potem wrócił do WFML na kolejne spotkanie z ojcem, który miał do niego tym razem 

juŜ kilka konkretnych pytań.

 

- Rozmawiałem z mamą, która mówiła, Ŝe nic nie słyszała o twoich planach wyjazdu 

background image

do domu - rozpoczął Philips senior. - Twoja sekretarka teŜ o niczym nie wie. Więc gdzie się 

w końcu wybierasz, synu? Na jakieś zwariowane Ŝagle na Karaibach?

 

- Tato, mam trzydzieści dwa lata - powiedział Josh, potrząsając ze smutkiem głową. - 

Mam  nadzieję,  Ŝe  zawsze  byłem  dobrym  synem,  lojalnym,  pilnym  i  pracowitym.  Dlaczego 

więc wciąŜ robisz ze mnie Don Juana?

 

Matt Philips przysiadł na rogu biurka i uśmiechnął się.

 

-  PoniewaŜ  sam  wtedy  czuję  się  młodszy.  Poza  tym  razem  z  matką  musieliśmy 

odpierać  ataki  róŜnych  młodych  panienek,  które  miały  ochotę  na  twoje  ciało,  od  kiedy 

skończyłeś drugą klasę.

 

-  CóŜ  mogę  na  to  poradzić,  skoro  przejąłem  w  tym  względzie  legendę  po  swoim 

sławnym  ojcu?  -  Josh  z  przyjemnością  obserwował  jego  zakłopotanie.  -  Ale  tym  razem  nie 

trafiłeś. To tylko czysty biznes.

 

- Popraw mnie, jeśli się mylę, ale wydaje mi się, iŜ robimy interesy razem. Jak to wiec 

moŜliwe, Ŝe ja o niczym nie wiem? - Matt chciał, by zabrzmiało to beztrosko, ale czuł, Ŝe coś 

wisi w powietrzu i wiedział, Ŝe to mu się nie podoba. - Nie zasłuŜyłem na twoje zaufanie?

 

Josh, krzywiąc się nieznacznie, zaczął rozcierać sobie bolącą szyję.

 

- Przykro mi, tato, ale to nie jest mój sekret i nie mogę go ujawnić. Chciałbym jednak 

poprosić cię o dwie przysługi, O.K.?

 

- Słucham, ale nic nie obiecuję, dopóki nie będę wiedział, o co chodzi.

 

Josh napisał nazwisko i adres na kawałku papieru i podał go ojcu.

 

-  Pierwsza,  to  mały,  techniczny  drobiazg,  który  odkryłem  poprzedniego  dnia.  Sam 

bym  to  załatwił,  ale  nie  mam  juŜ  czasu.  Po  prostu  powiedz  Vikowi  Harrisonowi,  disc 

jockeyowi  z  popołudniowej  zmiany,  aby  przygotował  duplikat  wieŜy  stereo  i  wyjazdu  na 

miesiąc miodowy, jako nagrody dla zwycięzcy konkursu z ubiegłego tygodnia. Niech powie 

na antenie, Ŝe to z uwagi na remis czy coś takiego.

 

- To wygląda dość prosto. A druga przysługa? 

Josh ponownie coś napisał i wręczył ojcu.

 

-  Tu  jest  numer  telefonu,  pod  którym  będzie  mnie  moŜna  znaleźć.  To  hotel.  Ale 

proszę,  tato,  skorzystaj  z  niego  tylko  w  naprawdę  awaryjnej  sytuacji.  Jak  będziesz  dzwonić, 

pytaj o Joe'ego Tremaine'a, i na Boga, nie podawaj swojego nazwiska, jeŜeli telefon odbierze 

kobieta.

 

-  Źle  to  zaplanowałeś,  synu.  Oznacza  to  bowiem,  Ŝe  jeŜeli  odbierze  męŜczyzna, 

powinienem  odłoŜyć  słuchawkę.  -  Matt  popatrzył  najpierw  na  numer  telefonu,  a  potem  na 

siedzącego z niewinną miną syna. - Kto to, do licha, jest Joe Tremaine?

 

background image

- To ja, tato, przynajmniej przez najbliŜsze pięć dni. 

Oczy starszego męŜczyzny zwęziły się, a próba zrozumienia całej sytuacji zakończyła 

się fiaskiem.

 

- Jesteś w jakichś tarapatach, synu? 

Josh skończył rozcierać szyję.

 

- MoŜna by tak powiedzieć, tato. Pamiętasz faceta o nazwisku Alexander Tremaine?

 

- Alexander Tremaine, Alexander Tremaine - powtórzył w zamyśleniu Matt, po czym 

ponownie  spojrzał  na  trzymaną  w  ręku  kartkę.  -  Joe  Tremaine.  No  jasne!  Teraz  wiem, 

dlaczego to nazwisko zabrzmiało mi znajomo. PrzecieŜ to juŜ było tak dawno, trzy lub cztery 

lata  temu.  Paskudny  interes.  -  Poczuł  dziwne  ssanie  w  Ŝołądku,  gdy  przypomniał  sobie,  jak 

Josh wtedy zareagował. - Josh, co u licha się dzieje?

 

- Tylko drobny rewanŜ, tato. Długo czekałem na to, by zobaczyć Alexa Tremaine'a na 

kolanach. A teraz myślę, Ŝe znalazłem sposób.

 

-  Dave  Benjamin  był  twoim  dobrym  przyjacielem  i  wiem,  jak  ciebie  to  załamało. 

Rozumiem,  jak  się  czujesz,  ale  czy  naprawdę  myślisz,  Ŝe  nawet  Dave  by  pochwalił  to,  co 

planujesz?

 

Twarz Josha spowaŜniała.

 

-  Chcę  to  zrobić  dla  Dave'a.  Nie,  Ŝebym  specjalnie  szukał,  jakby  się  tu  odgryźć,  ale 

okazja sama wpadła mi w ręce. Dostanę go, tato, wiem o tym.

 

- Zgodnie z prawem?

 

- Zgodnie z prawem, tato, naprawdę.

 

- Moralnie?

 

Josh odwrócił oczy od nieustępliwego spojrzenia ojca.

 

- Nic nie jest do końca czarne lub białe, wiesz o tym. - Josh...

 

-  Rety,  która  godzina!  -  Josh  złapał  za  kurtkę,  tym  razem  była  to  sportowa  bluza  z 

białego jedwabiu, i popędził w stronę drzwi. - Muszę pędzić. Ucałuj ode mnie mamę. Będę w 

kontakcie.

 

- Joshua!

 

Wzdychając  cięŜko,  Josh  zawrócił  i  stanął  ponownie  przed  ojcem.  Matt spoglądał  na 

niego przez chwilę, próbując wyczytać coś z jego oczu. W końcu machnął ręką.

 

- Dobrze, idź, jeśli uwaŜasz, Ŝe musisz. Ale pamiętaj o jednym, synu. Zemsta bardzo 

często jest bronią obosieczną. UwaŜaj, Ŝebyś nie skończył wśród pokonanych.

 

Nagle, bez ostrzeŜenia, stanęła mu przed oczami niewinna twarz Mandy.

 

- Tak, tato. Powoli zaczynam zdawać sobie sam z tego sprawę. Ale z powodów, które 

background image

nie  mają  absolutnie  nic  wspólnego  z  Alexandrem  Tremaine'em  jest  juŜ  za  późno  na  zmianę 

planów.

 

 

Była juŜ prawie dziesiąta wieczorem, a Joe jeszcze się nie pojawił. Mandy zaciągnęła 

zasłony, wyglądając przez okno chyba z dziesiąty raz w ciągu ostatnich kilku minut, i bardzo 

starała się nie denerwować. Omiatając ponownie spojrzeniem pokój, poukładała raz jeszcze w 

myślach pościel i poduszkę, skrzętnie złoŜone w jednym rogu krótkiej kanapy. 

MoŜe  powinnam  rozłoŜyć  i  pościelić  kanapę,  zanim  tu  przyjdzie,  pomyślała, 

przygryzając  wargę.  Nie,  bo  wtedy  by  wyglądało,  Ŝe  czekałam  na  niego.  Zebrała  z  kanapy 

pościel  i  odniosła  ponownie  do  sypialni,  by  sprawić  wraŜenie,  Ŝe  w  ogóle  się  go  nie 

spodziewa.

 

-  I  w  ten  sposób  naraŜę  się  na  złośliwe  komentarze  o  tym,  gdzie  zaplanowałam 

spędzenie  przez  niego  nocy  -  powiedziała  do  siebie  głośno.  -  Nie  ma  mowy.  -  Pościel 

ponownie wylądowała na kanapie.

 

Opuszczając  swój  posterunek  obserwacyjny  w  pokoju,  udała  się  do  sypialni  i  po  raz 

ostatni  poddała  inspekcji  zawartość  swojej  walizki.  Czarna  sukienka,  którą  sugerowała 

Jeanne, leŜała na samym wierzchu, staranie zawinięta w delikatny papier.

 

-  Podstawowa,  niezastąpiona  czarna  suknia  -  podsumowała  Marion,  kiedy  Mandy  aŜ 

zaniemówiła na jej widok. Była bardzo seksowna, z jedwabistego, lejącego się materiału, na 

cienkich ramiączkach.

 

Wiedziała od razu, Ŝe na jej widok Joe zwariuje. Na myśl o tym uśmiechnęła się i pod 

wpływem nagłego impulsu stwierdziła krótko:

 

- Biorę to!

 

Teraz  jednak,  gdy  stała  sama  w  sypialni  i  czekała  na  rzekomego  męŜa,  który  miał 

spędzić noc na kanapie w sąsiednim pokoju, wcześniejsza odwaga opuściła ją całkiem.

 

-  Musiałam  zupełnie  postradać  zmysły.  -  Wyciągnęła  rękę  po  sukienkę  z  zamiarem 

powieszenia  jej  w  szafie,  by  potem  oddać  do  sklepu.  Ledwo  jednak  dotknęła  opakowania, 

usłyszała głośne pukanie do drzwi wejściowych i cofnęła rękę jak oparzona.

 

-  O  BoŜe,  zaczyna  się  -  wyszeptała,  chwytając  się  za  nagle  rozdygotany  Ŝołądek. 

Spojrzenie  w  lustro  zajęło  jej  tylko  ułamek  sekundy.  ZdąŜyła  jednak  zauwaŜyć,  Ŝe  zjadła 

prawie całą szminkę i sięgnęła natychmiast po pomadkę, by to naprawić.

 

- Juuuhuuu, Mandy! Twój chłopak wrócił do domu!

 

Otwarta szminka wypadła jej z ręki, łamiąc się na pół, kiedy wylądowała na toaletce.

 

-  Zabiję  go.  -  Zawrzało  w  niej  i  popędziła,  by  otworzyć  mu  drzwi,  zanim  zdąŜy 

background image

powiedzieć  coś  jeszcze.  Zrobiła  to  akurat  w  chwili,  kiedy  miał  juŜ  zapukać  ponownie,  tym 

razem  pewnie  byłaby  to  improwizacja  solo  na  perkusji.  -  Mógłbyś  zachowywać  się  trochę 

ciszej - zasyczała ze złością. - JeŜeli obudzisz panią Thor...

 

-  Panno  Tremaine!  -  wyraźnie  wrogi  głos  dobiegł  ich  z  dołu  klatki  schodowej.  - 

Myślałam,  Ŝe  rozumie  pani  reguły  tego  domu.  Nie  ma  Ŝadnych  wizyt  panów  po  godzinie 

jedenastej wieczorem.

 

-  On  nie  zostaje  u  mnie,  pani  Thorton  -  zawołała  Mandy  słabym  głosem,  nadeptując 

mocno na palec Josha, który juŜ otwierał usta, by temu zaprzeczyć. - I przepraszam za hałas. 

Naprawdę. Mój kuzyn Harry zawsze lubił robić takie kawały.

 

-  Pani  kuzyn?  -  Pani  Thorton  bardzo  chciała  zobaczyć  z  dołu,  co  się  tam  na  górze 

dzieje.

 

-  Tak,  kuzyn  Harry  -  powtórzyła  Mandy,  na  próŜno  próbując  wciągnąć  Josha  do 

ś

rodka. - Harry, hmm, Higgenbottom.

 

-  Higgenbottom?  -  zdumiał  się  Josh.  -  Ty  to  masz  wyobraźnię,  Mandy.  KaŜdy  inny 

powiedziałby Jones.

 

-  Nie  wiedziałam,  Ŝe  ma  pani  jakichś  krewnych  -  zauwaŜyła  gospodyni,  stawiając 

stopę na pierwszy stopień.

 

-  Czy  ona  myślała,  Ŝe  wyklułaś  się  z  jajka?  -  spytał  scenicznym  szeptem  Josh, 

naraŜając się na niechybną śmierć, gdyby Mandy potrafiła zabijać wzrokiem.

 

-  Panno  Tremaine,  jest  prawie  wpół  do  jedenastej  -  oznajmiła  pani  Thorton.  -  Proszę 

powiedzieć panu Higgenbottomowi, Ŝe musi nas wkrótce opuścić. - Usłyszeli, jak jej pantofle 

szurają  cicho  po  schodach,  gdy  gospodyni  wchodziła  na  drugie  piętro,  chcąc  koniecznie 

spojrzeć na kuzyna Mandy.

 

Josh pomógł jej w tym, wychylając się przez barierkę. 

-  Witam,  pani  Thorton.  Ooo,  jaki  ładny  szlafroczek.  Gospodyni  bąknęła  coś 

niezrozumiale i przyciskając do siebie róŜową podomkę z włóczki, popędziła w dół schodów. 

Mandy  musiała  mocno  zagryźć  usta,  by  nie  wybuchnąć  głośnym  śmiechem,  kiedy  usłyszała 

trzaśniecie drzwi na dole.

 

- Jedenasta wieczorem? - Josh powtórzył raz jeszcze, kiedy juŜ weszli do mieszkania. 

- Ale surowe Ŝycie towarzyskie musi pani prowadzić, panno Tremaine.

 

- Jakoś sobie radzę - powiedziała z ulgą, ale zaraz jej oczy ponownie rozszerzyły się 

ze strachu, gdy zobaczyła w jego ręce walizkę. - Musiałeś to ze sobą przynieść? A co będzie, 

jeśli widziała to pani Thorton?

 

- To jeden z powodów, dla których nie przyjechałem tu wcześniej - wyjaśnił, stawiając 

background image

walizkę  pod  ścianą.  -  Mogłem  tak  zrobić  albo  próbować  przekonywać  ją,  Ŝe  włóczę  się  po 

nocach jako komiwojaŜer szczotek. No więc, Ŝonko - powiedział, rozglądając się po pokoju - 

gotowa do łóŜka?

 

Mandy cofnęła się o dwa kroki i spojrzała na niego szyderczo.

 

- No dalej, Ŝartuj sobie ze mnie. Powoli zaczynam się do tego przyzwyczajać.

 

- Co ja takiego powiedziałem? - spytał Josh obojętnie. - Jestem niewinny, przysięgam.

 

- O, tak. Wszyscy mówią tak samo - strzeliła Mandy, robiąc zwrot na pięcie.

 

-  Co  ci  wszyscy  mówią?  No  i  jacy  wszyscy?  Dokąd  się  teraz  wybierasz?  -  Stała  juŜ 

teraz  w  sypialni  z  ręką  na  klamce.  -  Mandy,  znowu  robisz  to  samo  -  podkreślił,  potrząsając 

głową. - Powiedz, czy często odgrywasz sceny balkonowe?

 

To powstrzymało ją na chwilę.

 

-  O  co  ci  chodzi? Czy  insynuujesz,  iŜ  pozuję  na  uwodzicielkę?  A  moŜe spodziewasz 

się,  Ŝe  mam  tu  stale  jakichś  męŜczyzn,  co?  MoŜe  trzech  z  nich  właśnie  schowało  się  w 

klozecie, nie pomyślałeś o tym? Wiesz co, powiem ci coś, Joe Tremaine'ie, czy jak ciebie tam 

zwą...

 

Josh podszedł do niej szybko i złapał ją ręką za podbródek, unosząc jej głowę tak, Ŝe 

musiała na niego spojrzeć.

 

-  No,  no,  Doris,  kochanie,  nie  musisz  wcale  robić  tak  dalej.  Przyrzekam,  Ŝe  będę 

grzeczny.  Naprawdę  nie  daj  się  ponosić  swej  fantastycznej  wyobraźni,  po  to,  by  mnie 

przekonać, Ŝe jesteś tylko niewinną ofiarą intrygi, w dodatku uknutej przez kogoś innego.

 

Mandy zlustrowała go od stóp do głów, po czym odsunęła się od niego.

 

-  To  moŜesz  jednym  uchem  wpuszczać,  a  drugim  wypuszczać,  kowboju  -  warknęła. 

Zrobiła dwa kroki do tyłu i zatrzasnęła drzwi tak, Ŝe musiał uskoczyć, Ŝeby nie dostać nimi w 

nos.

 

- Wnoszę z tego, Ŝe śpię na kanapie, prawda? - zawołał przez grube, cięŜkie drzwi.

 

Później,  z  uśmiechem  zadowolenia,  wszedł  do  kuchni,  by  wziąć  sobie  szklankę 

mroŜonej herbaty. 

Z sypialni, stojąc z metr od drzwi, Mandy zawołała miękko: 

- Kanapa rozkłada się w łóŜko, Joe. Nie chciałabym, Ŝebyś spał na nie rozłoŜonej, bo 

rano  mógłbyś  obudzić  się  z  bolącymi  plecami,  biedaku.  -  Teraz,  kiedy  jej  samopoczucie  na 

temat całego przedsięwzięcia zdecydowanie się poprawiło, sięgnęła po swoją koszulkę nocną 

z Ziggym. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

 

Mandy  budziła  się  wolno  i  wbrew  własnej  woli.  Jej  ręka  zaczęła  po  omacku 

poszukiwać  guzika,  którym  miała  nadzieję  wyłączyć  budzik,  tymczasem  głowa  była  nadal 

szczelnie  przykryta  poduszką.  W  końcu  niechętnie  podniosła  jeden  jej  róg  i  mruŜąc  oczy 

starała się skoncentrować na podświetlonej tarczy.

 

- Szósta - jęknęła, opuszczając poduszkę na miejsce.

 

Miała  nadzieję,  Ŝe  pośpi  jeszcze  ze  trzy  godziny,  zanim  będzie  musiała  stawić  czoło 

rzeczywistości.  W  końcu  to  sobota,  dzień  wolny  w  przedszkolu.  Nie  było  więc  Ŝadnego 

powodu, by zrywać się o tej barbarzyńskiej godzinie.

 

W pokoju zaległa cisza, nie dłuŜej jednak niŜ na dziesięć sekund. Po chwili poduszka 

poleciała  w  powietrze,  a  Mandy  siadła  z  przeraŜeniem  na  łóŜku.  Wielkie  nieba,  juŜ  szósta. 

Mam więc zaledwie, próbowała zmusić mózg do wykonania prostych obliczeń, nieco ponad 

godzinę, by się całkiem przyszykować!

 

Gdybym jeszcze nie spędziła paru bezsennych godzin ostatniego wieczoru, pomyślała 

ze  złością.  Przypomniała  sobie,  jak  jej  satysfakcja,  kiedy  zatrzasnęła  Joshowi  drzwi  przed 

nosem,  szybko  zniknęła.  Odcięła  się  w  ten  sposób  równieŜ  od  klimatyzacji,  która  szumiała 

sobie  spokojnie  w  sąsiednim  pokoju.  Było  juŜ  dobrze  po  północy,  kiedy  wiaterek  wiejący 

przez  otwarte  okno  sypialni  wychłodził  w  końcu  pomieszczenie  do  tego  stopnia,  Ŝe  mogła 

zasnąć.

 

Wzięła  do  ręki  szlafrok  i  przez  małą  szparkę  w  drzwiach  wyjrzała  do  sąsiedniego 

pokoju. Josh spał jeszcze. Odpowiadało jej to, bo chciała najpierw wykąpać się i ubrać, zanim 

będzie  zmuszona  się  z  nim  spotkać.  Nie  mogła  powstrzymać  uśmiechu,  kiedy  zobaczyła,  Ŝe 

kanapa została nie rozłoŜona, a Josh, nadal w tym samym stroju co wczoraj, leŜy rozwalony 

w połowie na podłodze.

 

- Ciiicho, dziecinko - szepnęła, uśmiechając się szerzej.

 

Po raz pierwszy od trzech lat, jak tu mieszkała, zamknęła na klucz drzwi od łazienki i 

po  dziesięciu  minutach  leŜenia  w  swej  ulubionej  kąpieli  z  bąbelkami  czuła  się  znakomicie 

odświeŜona.  Potem  umyła  włosy  i  wysuszyła  je  suszarką.  Następnie  wzięła  się  za  makijaŜ. 

Gdy  skończyła, załoŜyła szlafrok, pozbierała do  plastikowej torby przybory  toaletowe, które 

chciała z sobą zabrać, i podeszła do drzwi łazienki.

 

Przekręciła gałkę w jedną, potem w drugą stronę.

 

-  Zacięły  się  -  powiedziała  do  siebie  i  nacisnęła  mocniej.  -  Nadal  są  zablokowane  - 

background image

stwierdziła,  tym  razem  odrobinę  głośniej.  Musiała  się  ubrać  i  dokończyć  pakowanie, 

najchętniej zanim jej nieproszony gość się obudzi.

 

Poczuła  mdłości,  kiedy  wyobraziła  sobie  ekipę  telewizyjną,  czekającą  na  nią 

zablokowaną w łazience, w dodatku w starym szlafroku.

 

-  Joe  powie  im  wtedy  jeszcze  raz,  Ŝe  jestem  nieco  nerwową  panną  młodą  i  znowu 

zaczną się kpiny na mój temat - zwróciła się do drzwi, które nadal były tak samo zamknięte, 

jak  przedtem.  -  No  pewnie,  wy  teŜ  jesteście  po  jego  stronie,  co?  -  Czując,  Ŝe  znów  stała  się 

ofiarą przypadku, Mandy z wściekłością je kopnęła.

 

- Ałłła! - wrzasnęła i zaczęła dziko skakać na jednej nodze. Dopiero po chwili usiadła i 

zaczęła rozmasowywać bolący palec. - Zapomniałam, Ŝe jestem bez butów.

 

-  Masz  zamiar  siedzieć  tam  przez  cały  dzień?  -  dobiegł  do  niej  głęboki  głos.  - 

Pozbierałem  juŜ  prześcieradła  i  schowałem  pościel  do  szafki.  Teraz  chcę  wziąć  szybki 

prysznic i się ogolić. Dalej

7

Mandy, pospiesz się. 

- Typowy facet - powiedziała Mandy do umywalki, kiedy w końcu udało się jej wstać. 

- Absolutnie błyskotliwy od rana. Dziwię się, Ŝe nie zaŜądał jeszcze kawy.

 

-  A  gdzie  jest  kawa?  -  zabrzmiała  skarga  Josha  jak  na  zawołanie.  -  Nic  nie  mogę 

znaleźć w tej twojej kuchni. Mandy? Jesteś tam? - Przycisnął ucho do drzwi i usłyszał tylko 

niezrozumiałe mruczenie. - Amando Elisabeth! No dalej, wychodź, gdziekolwiek jesteś.

 

- Zablokowałam drzwi - krzyknęła Mandy głośno, zwijając ręce w trąbkę, Ŝeby mógł 

ją  usłyszeć  przez  grube  drewno.  Odczekała  chwilkę  i  zapukała  mocno  pięścią  w  drzwi.  - 

Słyszysz mnie?

 

Josh odskoczył, chwytając się za ucho.

 

- Słychać cię aŜ w Filadelfii, kobieto - odkrzyknął. - Otwórz!

 

- JuŜ ci mówiłam, Ŝe je zablokowałam - powtórzyła Mandy cierpliwie.

 

MęŜczyźni są naprawdę tępi, pomyślała.

 

Josh  miał  fatalną  noc.  Rano  obudził  się,  czując  się  jak  precelek.  Poza  tym  nie  wypił 

jeszcze kawy. Jego matka powiedziałaby Mandy, Ŝe Josh zanim nie wypije kawy, nie stanowi 

zbyt pięknego widoku. Niestety Mandy nie znała matki Josha.

 

- Brawo Mandy, Ŝe zamknęłaś drzwi. To teraz je otwórz, do licha.

 

- Kiedy nie mogę - poskarŜyła się, a w jej głosie pojawiło się lekkie zdenerwowanie. - 

Ten durny zamek się zaciął.

 

Upłynęła  prawie  minuta,  podczas  której  Mandy  słyszała  męski  głos,  mruczący 

przeróŜne przekleństwa.

 

-  Dlaczego  więc  zamykałaś  się  w  środku,  Amando  Elisabeth,  skoro  wiedziałaś,  Ŝe 

background image

zamek  się  zacina?  -  W  brzmieniu  głosu  Josha  natychmiast  rozpoznała  ten  sam  ton,  którego 

uŜywała,  kiedy  starała  się  dowiedzieć  od  trzylatka,  dlaczego  wrzucił  kanapkę  z  kiełbasą  do 

akwarium.

 

Jej nastrój natychmiast stał się bardziej wojowniczy.

 

- Bo brałam kąpiel, kiedy, być moŜe, jakiś maniak seksualny spał w sąsiednim pokoju. 

Dlatego! - odszczeknęła gniewnie.

 

- Zmień to na potencjalnego mordercę, idio... - Impulsywna tyrada Josha została nagle 

przerwana, kiedy uświadomił sobie istotę sytuacji, w której się znaleźli. Jeśli nie uda mu się 

otworzyć  szybko  tych  drzwi,  ekipa  telewizyjna  przyjedzie,  by  ich  odebrać  i  zobaczy  pannę 

młodą zamkniętą w łazience. - Gdzie masz skrzynkę z narzędziami? - starał się nadać swemu 

głosowi spokojny i pocieszający ton.

 

-  Nie  mam  skrzynki  z  narzędziami.  Mam  tylko  śrubokręt,  którego  poprzednio 

uŜywałeś,  i  inne  drobiazgi  w  szufladzie  koło  zlewu.  Co  chcesz  zrobić?  -  Usłyszała,  jak 

odchodzi. - Joe? - PrzyłoŜyła głowę do drzwi, ale nic nie usłyszała. - Joe! - zawołała jeszcze 

raz, czując się nagle opuszczona.

 

Głośny  huk  dochodzący  od  kuchni  i  wściekły  okrzyk,  który  nastąpił  zaraz  po  tym, 

przerwały te dywagacje. Mandy przyłoŜyła szybko rękę do ust.  Zapomniała mu powiedzieć, 

Ŝ

e szuflada w kuchni jest złamana i spada zawsze, kiedy się ją zbyt mocno wyciągnie.

 

- Joe? Co się stało? - spytała nerwowo, słysząc odgłosy dochodzące z pokoju.

 

-  Ta  cholerna  szuflada  spadła  mi  na  nogę,  tak  jakbyś  o  tym  nie  wiedziała.  To 

mieszkanie jest pełne wszelkich pułapek - odkrzyknął ze złością, oglądając podrapaną kostkę.

 

-  Jesteś  pomylony,  Joe  Tremaine'ie,  czy  jak  cię  tam  zwą  -  zawyła  w  odpowiedzi, 

dotknięta do Ŝywego.

 

Wstał  i  podszedł  do  drzwi  łazienki,  utykając  lekko,  z  przygotowanym  młotkiem  i 

ś

rubokrętem.

 

- Jak tylko zdejmę te nieszczęsne drzwi z zawiasów, zamorduję cię, Amando Elisabeth 

Tremaine - warknął. - Chcę, Ŝebyś o tym wiedziała.

 

Mandy  usłyszała  skrzypienie.  Musiała  zatkać  usta  ręcznikiem,  by  nie  wybuchnąć 

ś

miechem, kiedy zdała sobie sprawę, w jak absurdalnej sytuacji się znalazła. 

-  Wygląda  na  to,  Ŝe  jesteś  nieco  zdenerwowany.  Czy  to  oznacza  koniec  miodowego 

miesiąca,  Serduszko?  -  zapytała,  zanim  usiadła  na  brzegu  wanny,  opanowana 

niekontrolowanym chichotem.

 

 

Josh  siedział  niedbale,  wbity  w  tylny,  pluszowy  fotel  niebieskiej  limuzyny,  lecząc  w 

background image

ciszy rany tego poranka. Tak jak się rozpoczęło, tak trwało juŜ pechowo dalej. Kiedy w końcu 

udało mu się usunąć drzwi od łazienki, Mandy powitała go obraŜonym spojrzeniem i poleciła 

natychmiast załoŜyć je z powrotem, strasząc przy tym panią Thorton. Po czym poszła boso do 

sypialni, by się ubrać, zostawiając go z drzwiami w rękach.

 

Zanim  sam  wziął  kąpiel,  nie  mógł  sobie  przypomnieć,  kiedy  ostatni  raz  kąpał  się  w 

wannie, chyba w dzieciństwie, z gumowymi kaczkami.

 

-  Kto  do  diabła  słyszał,  Ŝeby  pod  koniec  XX  wieku  mieć  łazienkę  bez  prysznica?  - 

spytał  z  pretensją  w  głosie,  kiedy  w  końcu  wyszedł  z  łazienki,  z  papierem  toaletowym 

poprzyklejanym w miejscach,  gdzie się pozacinał. - A twoje lustro jest nie do wytrzymania. 

Nie widać w nim nic.

 

Przypomniał sobie teraz, Ŝe Mandy nic na to nie odpowiedziała, uśmiechnęła się tylko 

i zaprosiła na kawę do kuchni. Kawa była juŜ zresztą zimna.

 

Potem  pojawiła  się  ekipa  filmowa,  dziesięć  minut  wcześniej  niŜ  planowano,  radosna 

jak skowronki. Miał ochotę powoli udusić całą trójkę lub czwórkę, jeśli dodać Mandy.

 

Natychmiast zapanował  nieopisany  chaos. Technik zaczął narzekać na brak  gniazdek 

elektrycznych  dla  swojego  wspaniałego  sprzętu,  a  reŜyser,  smutna  blondynka,  która 

przedstawiła  się  jako  Lois  Lamour,  rozsiewając  zapach  tandetnych  perfum,  powtarzała  w 

kółko, jak fascynujące będzie filmowanie w Atlantic City. 

-  Zrób  mi  kawę  -  powiedział  Josh,  kiedy  w  końcu  udało  mu  się  na  chwilę  przykuć 

uwagę Mandy.

 

- PrzecieŜ juŜ dostałeś kawę, kochanie - powiedziała słodko, jak na Ŝonę przystało.

 

Uśmiechała  się  przy  tym  do  kamerzysty,  który  oglądał  ją  przez  złoŜone  dłonie, 

udające w ten sposób obiektyw.

 

- Ale jest zimna, aniołku - odparował Josh przez zaciśnięte zęby, uśmiechając się przy 

tym do kamerzysty.

 

Tej kawy w końcu nie dostałem, przypomniał sobie teraz, kiedy patrzył na Mandy po 

drugiej stronie szerokiego siedzenia. Rozmawiała właśnie z reŜyserem.

 

Rozmyślając, przypomniał sobie stwierdzenie Mandy, iŜ Bóg karze ją za to, Ŝe chciała 

zrobić  coś  złego.  Czy  to  moŜliwe, Ŝeby  on  równieŜ  miał  być  ukarany  za  to,  co  zaplanował? 

Będzie to musiał jeszcze przemyśleć.

 

- Od dawna jesteś reŜyserem, Lois? - spytała Mandy. - To chyba wspaniałe zajęcie.

 

Lois, która wyglądała na trzydzieści pięć lat, choć starała się wyglądać na dwanaście, 

wypięła z dumą płaską pierś.

 

- Jestem w WMFL juŜ od trzech lat. Oglądałaś moŜe „Z kuzynką Sussie”?

 

background image

-  To  taki  program  z  zabawnie  ubraną  kobietą?  -  spytała  Mandy,  udając 

zainteresowanie.  -  Wokół  niej  siedzą  dzieciaki  i  słuchają  ciekawych  opowieści,  a  kuzynka 

Sussie  śpiewa  piosenki,  które  sama  napisała,  akompaniując  sobie  na  akordeonie?  -  Niech 

mnie  diabli,  pomyślała  Mandy,  najgorszy  show  w  całej  telewizji.  Posłała  Lois  promienny 

uśmiech. - Uwielbiam ten program. Chcesz powiedzieć, Ŝe reŜyserujesz go w całości?

 

Lois promieniała, zadowolona, Ŝe jej talent został rozpoznany.

 

-  Jestem  równieŜ  jego  producentem.  O  tak,  to  moje  dziecko  od  początku  do  końca  - 

przyznała  skromnie  i  lekki  rumieniec  zaczerwienił  jej  ziemistą  cerę.  -  ReŜyseruję  teŜ 

prognozę  pogody  w  wieczornych  wiadomościach.  Mam  nadzieję,  Ŝe  mój  zastępca  poradzi 

sobie z tym podczas mojej nieobecności. 

A więc to Lois Lamour odpowiadała za pogodę, pomyślał Josh ze złością. Pochylił się 

trochę do przodu, by zwrócić na siebie jej uwagę.

 

-  To  bardzo  dobry  program,  Lois.  -  Zarobił  tym  samym  na  promienny  uśmiech. 

Uśmiech ten zbladł jednak zaraz, kiedy dodał:

 

- Szkoda tylko, Ŝe prezenterka jest beznadziejna. Zawsze robi koło siebie tyle szumu.

 

- To moja siostra, Lena - odparła Lois, a jej dolna warga zaczęła drŜeć niebezpiecznie. 

- Sama ją wybrałam. Nazwisko Lena Lamour oznacza w Allentown pogodę.

 

Mandy natychmiast pospieszyła jej z pomocą. PołoŜyła rękę na dłoni Josha, wbijając 

mu boleśnie paznokcie w skórę.

 

- Mój Joe juŜ taki jest, Ŝe czasami lubi komuś dokuczyć. Teraz tylko tak głupio palnął. 

- Spojrzała na Josha, którego oczy były szeroko  otwarte i niewinne, jak u chłopców z chóru 

kościelnego. - Tak ci się tylko wyrwało, prawda, Joe, kochanie?

 

- Wyrwało mi się? - spytał, mrugając ze zdziwienia. - O tak, rzeczywiście, wyrwało mi 

się.  Oderwał  oczy  od  Mandy,  która  sztyletowała  go  wzrokiem,  i  przeniósł  swe  spojrzenie 

cherubinka na  Lois. - Tylko Ŝartowałem,  Lois - powiedział z obowiązku. - Tak naprawdę to 

lubię tę dziewczynę od pogody. - Widząc, Ŝe reŜyser nie bardzo się udobruchała, brnął dalej: - 

Ba, ja ją wręcz kocham. Zawsze miałem słabość do wielkich bioder. Powiedziałbym nawet...

 

- Joe jest trochę skrępowany tym miodowym miesiącem, Lois - przerwała mu Mandy, 

zanim zdąŜył dodać coś więcej. - Wiesz, jacy są męŜczyźni, zawsze nerwowi, kiedy coś tylko 

trąci  romantyzmem.  To  ich  onieśmiela,  czują  od  razu,  Ŝe  ich  wizerunek  jest  zagroŜony,  czy 

coś w tym stylu. Będziesz musiała mu wybaczyć - zakończyła, naciskając mocniej na rękę, aŜ 

w końcu zareagował.

 

-  Tak,  Lois.  Chyba  jestem  trochę  zdenerwowany  całą  tą  telewizją.  Mandy  wzięła 

udział w konkursie nie uzgadniając tego ze mną i naprawdę nie wiem, czy mi się to spodoba. 

background image

No wiesz, filmowanie miesiąca miodowego. Wszystko robi się takie publiczne.

 

- Ale uwielbiamy nasze stereo, prawda, najdroŜszy? - wtrąciła szybko Mandy, widząc, 

Ŝ

e Lois krzywi się jeszcze bardziej.

 

-  A  właśnie,  gdzie  stało  to  stereo?  -  spytała,  a  jej  nastrój  zmienił  się  momentalnie.  - 

Powinniśmy  je  sfilmować.  Będziemy  musieli  zrobić  to  po  powrocie.  Chyba  jednak  nie 

pamiętam, Ŝebym widziała je w pokoju.

 

- Nie, naprawdę nie widziałaś? - Josh odezwał się natychmiast, kiedy tylko zobaczył u 

Mandy  pierwsze  objawy  paniki.  Miał  teraz  okazję,  by  odpłacić  jej  za  zimną  kawę  i  nie 

zamierzał wcale z tego zrezygnować. - To dlatego, Ŝe jest w naszej sypialni. TuŜ koło skóry 

białego  niedźwiedzia.  -  Odwrócił  się  do  Mandy,  ciesząc  się,  Ŝe  drŜy  ze  zdenerwowania.  - 

Czytałaś chyba to, co napisała na konkurs? Chyba nie muszę mówić nic więcej.

 

Chuck, technik, który narzekał na niewłaściwe przyłącza elektryczne, nastawił uszu na 

przednim siedzeniu.

 

- Tak, słyszałem o tym od Vika. Mówił, Ŝe to prawdziwa bomba. Powiedział nawet, Ŝe 

mógłby list w całości odczytać na antenie.

 

- Wcale tak nie było - zaprotestowała Mandy, spoglądając to na Chucka, to na męŜa. 

MęŜczyźni  tymczasem  wymienili  uśmiechy,  jeden  ze  zrozumieniem,  drugi  z  wyraźną 

satysfakcją. Josh stwierdził w końcu, Ŝe będzie się musiał postarać o kopię tego listu.

 

- Tak, to był wspaniały, romantyczny list. 

Kamerzysta,  o  imieniu  Herb,  podniósł  wzrok  znad  światłomierza,  który  właśnie 

sprawdzał i spytał:

 

- O czym był ten list, Chuck? Uciekł mi jakoś. 

Josh  spojrzał  na  Mandy,  która  gapiła  się  na  niego  w  bezsilnym  zawstydzeniu,  i 

podniósł brwi. 

-  Chyba  mam  jakąś  kopię  w  płaszczu,  Herb  -  powiedział  usłuŜnie.  -  Chciałbyś 

zobaczyć?

 

- Będę zawsze zamawiać wielki dzbanek gorącej kawy, ledwo tylko otworzysz oczy - 

Mandy przyrzekła pośpiesznie półgłosem. - I nigdy więcej nie zamknę się juŜ w łazience.

 

Josh spojrzał na nią, rozwaŜając, czy zadowala go to drobne zwycięstwo.

 

- Dobra, moŜe ubijemy interes - powiedział cicho, sięgając po płaszcz.

 

-  Załatwione  -  Mandy  nie  traciła  czasu.  Kiedy  Josh  bezskutecznie  przeszukiwał 

kieszenie, nie mogła powstrzymać westchnienia ulgi.

 

- Wygląda na to, Ŝe nie mogę znaleźć. Przykro mi. - Usiadł wygodniej w fotelu i objął 

Mandy.  -  Ale  wierz  mi  na  słowo,  Ŝe  list  był  wspaniały.  Zaraz,  zaraz  -  dodał,  zmieniając 

background image

celowo  temat  -  jesteśmy  na  miejscu.  Lois,  mówiłaś  zdaje  się,  Ŝe  Tropicana  jest  tuŜ  przy 

promenadzie?

 

Kiedy reŜyser zaczęła czytać małą broszurę o hotelu, Mandy przysunęła się do Josha i 

wyszeptała mu prosto do ucha.

 

- Rozejm?

 

Josh spojrzał na nią. Dostrzegł coś na kształt zrozumienia w jej niewinnych, zielonych 

oczach.  Zrozumienia  i  czegoś  więcej.  Jeśli  nie  myliły  go  przeczucia,  Amanda  Elisabeth 

Tremaine lubiła go wbrew sobie samej. Po raz pierwszy poczuł wyrzuty sumienia.

 

To, co zaczęło się od Ŝartu, szalonego figla, urosło szybko do szansy zemsty za stare 

rany.  I  kiedy  z  jednej  strony  był  przekonany,  Ŝe  ma  pełne  prawo  zrobić  to,  co  zamierza,  z 

drugiej czuł, Ŝe równocześnie skrzywdzi tę niewinną dziewczynę.

 

Musiał  za  wszelką  cenę  zadbać,  by  nie  połączyło  ich  coś  głębszego.  Lepiej  więc,  by 

Mandy walczyła z nim, niŜ miałaby wziąć go za jakiegoś porządnego faceta.

 

- Rozejm? - powtórzył jej cicho do ucha. - Na to nie ma szans.

 

Widząc,  jak  posmutniały  jej  zielone  oczy,  Josh  nie 

potrafił  jej  wyjaśnić,  Ŝe  sam  poczuł  się 

tym lekko 

dotknięty.

 

Apartament  w  Tropicanie  miał  wszystko,  czego  Mandy  oczekiwała,  a  nawet  więcej. 

Był  dwupoziomowy,  część  dzienna  połączona  była  z  sypialnią  krętymi  schodami.  Na  dole 

stała  wielka  kanapa,  a  na  górze  królewskich  rozmiarów  łóŜko,  Mandy  nie  spodziewała  się 

więc Ŝadnych problemów, jeśli tylko Josh będzie chciał dotrzymać warunków umowy.

 

Jak  dotychczas  nie  było  z  tym  większych  problemów.  Mandy  rozwaŜała  to,  co  się 

stało, oglądając równocześnie apartament. Bardzo się jej podobały dywany w roślinne wzory i 

obrazy  w  salonie.  Rozpakowała  się  juŜ,  zanim  Joe  w  ogóle  zdąŜył  wejść  na  górę  i  obejrzeć 

sypialnię.

 

Kiedy  jednak  w  końcu  to  zrobił,  pokój  nagle  strasznie  zmalał  i  Mandy  zbiegła  na 

dolny poziom, mamrocząc coś, Ŝe chce przejrzeć kartę hotelową.

 

Poczekaj,  aŜ  zobaczy  łazienkę,  powiedziała  sobie  w  duchu,  stojąc  przed  ogromnym 

oknem  z  widokiem  na  promenadę.  W  wannie  moŜna  by  się  bawić  okrętem  wojennym.  Bała 

się,  Ŝeby  nie  zrobił  jakiejś  idiotycznej  aluzji  na  temat  wspólnej  kąpieli  pod  pretekstem 

oszczędności wody, czy czegoś takiego.

 

-  Nie  szukaj  problemów,  Mandy  -  powiedziała  głośno  do  siebie.  -  Z  tego,  Ŝe  nie 

zgodził  się  na  zawieszenie  broni,  wcale  nie  wynika,  iŜ  czekał  tylko  na  wyjście  ekipy 

telewizyjnej,  by  się  na  ciebie  rzucić.  A  zresztą  prawie  przez  cały  czas  zachowuje  się  tak, 

jakby cię nawet nie lubił, więc nie ma o czym mówić.

 

background image

Podeszła do kredensu, by obejrzeć tacę z owocami i powitalną butelkę wina, przysłane 

przez kierownictwo hotelu.

 

-  Chyba  zjem  jabłko  -  powiedziała  po  zbadaniu  imponującej  piramidy  owoców.  - 

MoŜe jedno jabłko dziennie zrobi ze mnie gwiazdę.

 

-  O  tak,  Amando  Elisabeth,  a  moŜe  jedno  jabłko  dziennie  zrobi  damę  ze  mnie?  - 

Rozbawiony głos dobiegł ją od strony schodów właśnie w chwili, gdy dotknęła ręką duŜego, 

czerwonego jabłka. Odwróciła się gwałtownie na dźwięk tego głosu. Trzymany w ręku owoc 

zahaczył jednak o tacę i misternie ułoŜona piramida rozsypała się gwałtownie.

 

- Popatrz, co przez ciebie zrobiłam! - Jedna z pomarańczy zatrzymała się dopiero pod 

nogami Josha. - Musisz się w ten sposób skradać?

 

-  Wcale  się  nie  skradam,  tylko  wchodzę  normalnie  do  pokoju.  To  nie  moja  wina,  Ŝe 

byłaś tak zajęta rozmową z sobą, Ŝe mnie nie raczyłaś usłyszeć.

 

-  Przyznajesz  więc,  Ŝe  podsłuchiwałeś?  -  Zdecydowała,  Ŝe  w  kontaktach  z  Joshem 

najlepszą  obroną  jest  atak.  -  Głupie  pytanie.  Oczywiście,  Ŝe  podsłuchiwałeś.  Z  jakiego 

powodu  byś  się  do  mnie  podkradał,  gdybyś  nie  był  jednym  z  tych  dziwaków  ekscytujących 

się podsłuchiwaniem cudzych rozmów?

 

Josh nie mógł opanować uśmiechu, słysząc jej ostatnie słowa.

 

- Po prostu Mandy miała małą pogawędkę z Mandy, co? Czy zastanawiałaś się kiedyś 

nad  leczeniem?  Mówienie  do  siebie  pachnie  paranoją.  -  Potrząsnął  głową  w  zadumie.  -  Nie 

wiem, Amando Elisabeth, po prostu nie wiem.

 

-  Ale  przynajmniej  nie  jestem  Don  Juanem  i  Jamesem  Bondem  w  jednej  osobie  - 

ucięła Mandy. - Zresztą mniejsza o to. Następnym razem chrząknij, albo inaczej daj mi znać, 

kiedy będziesz podchodzić od tyłu.

 

- A moŜe przydałyby się fanfary i trąbki? - zasugerował. Podniósł pomarańczę i stanął 

przed Mandy. - To chyba twoje?

 

Mandy wzięła pomarańczę i z impetem cisnęła na tacę. Pech chciał jednak, Ŝe trafiła 

akurat  na  krawędź  i  duŜa  srebrna  taca  fiknęła  efektownego  kozła.  Zanim  wylądowała  na 

podłodze, uderzyła w obolałą kostkę Josha.

 

-  Co  robisz,  do  diabła  -  zaklął,  przewracając  się  na  podłogę  tuŜ  u  jej  stóp.  -  Chcesz 

mnie zabić, czy co?

 

Mandy zaczęła zbierać porozrzucane owoce.

 

-  No?  Chcesz  czy  nie?  -  powtórzył  Josh.  Spojrzała  na  niego,  mrugając  w  zmieszaniu 

swymi zielonymi, szeroko otwartymi oczami.

 

- Och, czekasz na odpowiedź? Przepraszam, ale myślałam, Ŝe to pytanie retoryczne.

 

background image

Josh  zmruŜył  oczy,  a  na  jego  twarzy  odmalował  się  wyraz  szacunku.  Zdał  sobie 

sprawę, Ŝe chyba był dla niej zbyt szorstki przez cały dzień.

 

- Spokojnie, Amando. Chyba za duŜo od ciebie wymagam, co? Ale przecieŜ wiesz, Ŝe 

robię to tylko dla twojego dobra.

 

Przysiadła na piętach, patrząc na niego rozbawiona.

 

-  Oczywiście,  Ŝe  tak  -  powiedziała  drwiąco.  -  Dla  zasady  wprawiana  jestem  w 

zakłopotanie,  obraŜana  i  wykpiwana,  to  bardzo  dobrze  robi  na  charakter.  Dziękuję,  Joe, 

bardzo dziękuję. - Podniosła z podłogi ostatnie owoce i postawiła tacę na stole.

 

Josh z trudem wstał na nogi, zanim Mandy udało się dojść do schodów.

 

- Hej, poczekaj. Nie rozumiesz wcale, o co mi chodzi. Nie chciałem o tym mówić, ale 

muszę, Ŝeby nie wyjść na jakiegoś zarozumiałego bałwana. PrzecieŜ wszystko zaczęło się od 

głupiego kawału, prawda? Niewinnego podania się za kogoś innego, by pomóc przedszkolu...

 

- Nieprawda - przerwała mu, wchodząc na schody. - Zaczęło się od tego, Ŝe szłam do 

Vika  Harrisona,  by  mu  powiedzieć  całą  prawdę.  Potem  zostałam  zepchnięta  do  roli 

drugoplanowej,  to  jest  od  czasu,  jak  weszłam  do  tej  cholernej  windy  towarowej.  I  jeszcze 

jedno.

 

Josh podniósł do góry obie ręce, prosząc o ciszę.

 

-  Dobrze,  juŜ  dobrze.  To  wszystko  moja  wina.  Wykorzystałem  twój  dylemat  do 

swojego  śledztwa  w  WMFL,  tak?  Oszczędź  mi  proszę  wyliczania  listy  moich  grzeszków, 

O.K.? I wróć tutaj, bo nie znoszę robić ze swojej szyi Ŝurawia, Ŝeby z tobą porozmawiać.

 

-  Dlaczego  nie?  Ja  to  zawsze  robię,  kiedy  z  tobą  rozmawiam.  Zmiana  ról  jest  chyba 

fair.  -  Mandy  powiedziała  to  z  wyraźną  wrogością,  zawróciła  jednak  i  stanęła  przed  nim.  - 

Dobrze, Joe - zakomenderowała, jak generał do podwładnego. - Mów do mnie.

 

Popatrzył  prosto  w  te  zielone,  cholernie  niewinne  oczy.  Jak  mógł  jej  powiedzieć,  Ŝe 

zaplanował  być  dla  niej  niemiły  w  kaŜdy  moŜliwy  sposób,  by  ich  losy  nie  związały  się  ze 

sobą? Jak  mógł  powiedzieć,  Ŝe  jej  oczy,  ogniste  włosy  i  wspaniałe  piegi  mają  na  niego  taki 

wpływ, Ŝe nie ręczy za siebie, jeŜeli zostaną sami na noc, a raczej na następne cztery noce.

 

- No? Czekam nadal. Mów, wyrocznio.

 

Josh na chwilę przymknął oczy, przygotowując się na to, co musiało być powiedziane.

 

-  Nie  chcę,  Ŝebyś  mnie  polubiła  -  powiedział  wreszcie,  kiedy  Mandy  wzdychając  z 

rozczarowaniem właśnie się od niego odwracała.

 

Dwie rzeczy udało mu się osiągnąć z całą pewnością. Po pierwsze, Mandy zamarła na 

moment,  po  drugie  zaś,  zwrócił  na  siebie  niepodzielnie  jej  całą  uwagę.  Bardzo  powoli 

odwróciła  się  na  pięcie,  by  na  niego  spojrzeć.  Wkrótce  na  jej  twarzy  pojawił  się  nieśmiały 

background image

uśmiech.

 

- Przeceniasz się, Joe - powiedziała w końcu, zastanawiając się, czy roześmiać mu się 

w twarz, czy raczej go spoliczkować. - MoŜe rzeczywiście ubieram się jak nastolatka, jak to 

trafnie zauwaŜyłeś, ale histeryczne zachowania tego wieku mam juŜ dawno za sobą. MoŜesz 

mieć bardzo dobre mniemanie na swój temat, Ŝe zostawiasz za sobą złamane serca. Twoje ego 

rzeczywiście  do  tego  pasuje,  nie  wspominając  o  garderobie.  Jednak  jeśli  idzie  o  mnie,  to 

moŜesz spać spokojnie. Takie numery, to nie ze mną, kowboju.

 

Z tymi słowami Mandy podeszła niespiesznie do schodów i weszła na górę. Po chwili 

Josh usłyszał, jak zamykają się cicho drzwi od łazienki. Dopiero wtedy odetchnął.

 

- Nieźle to rozegrała - powiedział do obrazu na ścianie. - Wielkie nieba! - wykrzyknął 

po chwili, kiedy zdał sobie sprawę, Ŝe tym razem on zaczął mówić do siebie głośno. - Teraz 

złapała  mnie  na  tym  samym.  Unikając  karcących  go  oczu,  które  -  tak  mu  się  przynajmniej 

wydawało - spoglądały na niego z obrazu, Josh opuścił po cichu apartament w poszukiwaniu 

jakiegoś  miejsca,  gdzie  mógłby  zebrać  myśli.  Niedługo  mieli  wszak  udać  się  znów  z  ekipą 

telewizyjną na spóźniony nieco lunch.

 

Na  górze  Mandy  stała  w  progu  łazienki,  kiedy  usłyszała  głośne  trzaśniecie  drzwi. 

Podeszła  do  lustra  i  zaczęła  analizować  swoje  odbicie,  zastanawiając  się,  co  w  niej  jest 

takiego, co sprawiło, Ŝe Josh pozwolił sobie na takie właśnie stwierdzenie.

 

MoŜe  ma  zbyt  rozmarzone  oczy?  A  moŜe  to  jakieś  nienaturalne  rumieńce  na 

policzkach? Po dokładnym badaniu odrzuciła obie hipotezy.

 

-  A  moŜe  wyglądam  na  zdesperowaną?  -  zasugerowała  głośno.  -  Stara  panna, 

wychowawczyni  z  przedszkola,  uwiedziona  przez  prowadzącego  śledztwo  playboya, 

ośmiesza  się,  ofiarowując  mu  swe  spragnione  miłości  ciało.  Nie  -  zdecydowała.  -  Taki  tytuł 

jest za długi, nawet jak na prasę brukową, Ŝeby mógł na kimś zrobić wraŜenie. Poza tym, czy 

wydaje  mu  się,  iŜ  jest  jakimś  pogańskim  boŜkiem  miłości,  któremu  nie  oprze  się  Ŝadna 

kobieta? Zresztą powinna mu powiedzieć, Ŝe to w końcu on pocałował ją wtedy w windzie, a 

nie odwrotnie.

 

Im  dłuŜej  Mandy  mówiła  do  siebie,  tym  bardziej  była  wściekła.  Na  Josha,  za  jego 

nieprawdopodobną  arogancję,  i  na  siebie,  Ŝe  była  na  tyle  głupia,  by  lubić  go  bardziej  niŜ 

powinna. A przecieŜ mógłby być taki miły. Zastanowiła się jednak zaraz, czy to przypadkiem, 

aby nie jego arogancja pociągała ją najbardziej?

 

Nawet  ich  poprzednie  utarczki  sprawiały  jej  w  końcu  przyjemność,  uznała, 

napuszczając wodę do wanny.

 

Kiedy właśnie badała palcami temperaturę wody, uderzyła ją dziwna myśl. 

background image

- JeŜeli nie chce, bym się zaangaŜowała w jakieś uczucie, to powinien raczej starać się 

o mnie, a nie ze mną walczyć. Całą tę sprawę rozgrywa z gruntu źle!

 

Woda  była  dokładnie  w  sam  raz  i  Mandy  zanurzyła  się  w  niej  po  szyję,  wielce 

zadowolona, bo zdała sobie sprawę, Ŝe wie coś, czego Josh nawet nie podejrzewa.

 

- A ja mu tego na pewno nie powiem - rzekła uradowana. - Nie powiem  ani jednego 

słóweczka, które mogłoby temu skunksowi pomóc!

 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

 

- Nie będziemy was juŜ potrzebować przez resztę dnia - powiedziała Lois do Mandy i 

Josha,  kiedy  kelner  wręczał  wszystkim  menu  w  hotelowej  restauracji.  -  Chuck  i  Herb 

sprawdzą nagłośnienie i światło, a ja wybiorę się na poszukiwanie odpowiednich miejsc.

 

-  Widziałem  tę  górę  sprzętu,  Chuck  -  zwrócił  się  Josh  do  technika,  który  przecierał 

właśnie okulary, Ŝeby przyjrzeć się lepiej karcie dań. - Nie wierzyłem własnym oczom, Ŝe to 

zmieściło  się  w  bagaŜniku  naszej  limuzyny.  Co  to  była  za  aparatura,  którą  pomagałem  ci 

wyciągnąć?  Niektóre  ze  wskaźników  przypominały  mi  bardzo  mój  domowy  odtwarzacz 

wideo.

 

- To przenośne urządzenie do playbacku. - Chuck udzielił tej odpowiedzi, szczęśliwy 

jak  zawsze,  gdy  mógł  podzielić  się  swą  fachową  wiedzą  z  zainteresowanym  amatorem.  - 

MoŜemy obejrzeć to, co nagraliśmy.

 

- A później wysyłacie materiał do rozgłośni, gotowy do emisji? To takie proste! - Josh 

nie  mógł  uwierzyć  własnym  uszom,  tym  bardziej,  Ŝe  dostęp  do  gotowych  taśm  bardzo 

pasował do jego planów. - To wspaniale.

 

-  No,  nie  do  końca  -  poprawiła  go  Lois,  zadowolona,  Ŝe  moŜe  się  popisać  przed 

człowiekiem, który  obraził jej ukochaną siostrę,  Lenę.  - W ciągu najbliŜszych dni będziemy 

robić  wywiady  z  kaŜdym  z  was,  byśmy  mogli  potem  podłoŜyć  wasz  głos  pod  zmontowany 

materiał.  Ja  oczywiście  poprowadzę  narrację,  ale  w  niektórych  miejscach  widz  będzie  miał 

wraŜenie, Ŝe to ty lub Mandy komentujecie daną scenę.

 

-  Wywiady  z  nami?  -  Mandy  zrozumiała  przynajmniej  część  tych  wyjaśnień.  - 

Oddzielnie? - Zwróciła 

się przestraszona w stronę Josha. - Zgadzamy się na coś takiego?

 

Najwyraźniej  Mandy  była  zmartwiona,  Ŝe  jak  zostaną  rozdzieleni,  to  nie  uda  im  się 

utrzymać  jednej  wersji  wydarzeń.  Josh  zastanawiał  się  przez  chwilę,  czy  jest  to  kolejny 

dogodny moment, by ustawić Mandy w pionie, ale widząc błagalny wyraz jej oczu, porzucił 

ten zamiar.

 

-  Sam  nie  wiem,  Lois  -  powiedział  z  rozwagą.  -  W  końcu  to  przecieŜ  nasza  podróŜ 

poślubna  i  moŜe  byłoby  lepiej,  gdybyśmy  występowali  razem.  Moglibyśmy  się  wtedy 

wzajemnie uzupełniać.

 

Ku zdziwieniu wszystkich okazało się, Ŝe to kamerzysta Herb podjął decyzję.

 

-  Mnie  to  się  podoba  -  stwierdził,  nie  odrywając  oczu  od  menu.  -  A  poza  tym 

zaoszczędzi nam teŜ masę czasu.

 

background image

-  Masz  jeszcze  jakieś  inne  plany,  Herb?  -  wtrąciła  Mandy,  zanim  Lois  mogłaby 

zaprotestować.  -  MoŜe  chcesz  się  poopalać?  Bo  ja  tak.  Chyba  jestem  strasznie  blada  jak  na 

połowę sierpnia.

 

Josh  skrzywił  się  wyraźnie.  Och,  nie,  Mandy  juŜ  bawi  się  w  detektywa,  choć  są  w 

Atlantic City dopiero niepełne trzy godziny. A w dodatku patrzyła na niego wzrokiem, który 

zdawał się mówić: „No, nie zadasz sam paru pytań, skoro juŜ przetarłam ci drogę?”

 

MoŜe  i  lepiej  byłoby  z  tego  skorzystać,  pomyślał,  zastanawiając  się,  jakie  zadać 

pytanie.

 

- Czy będziecie mieli tu trochę wolnego czasu? - Pytanie to skierował do  Lois, która 

najwyraźniej nie mogła się doczekać na swoją kolej.

 

- Niestety, wątpię w to - stwierdziła, zarabiając natychmiast na pogardliwe prychnięcie 

Chucka,  który  najwyraźniej  uwaŜał  inaczej.  -  Pięć  dni  to  niby  duŜo  dla  ciebie,  Joe,  ale  dziś 

pół dnia juŜ minęło, a ostatni poświęcony będzie na przygotowania do powrotu do Allentown. 

Zostają nam więc tylko trzy dni i cztery noce na filmowanie.

 

- To zaleŜy od reŜysera - mruknął Chuck na boku do Josha.

 

- WyobraŜam sobie, iŜ kamerzysta jest tu piekielnie waŜny - naciskała Mandy, kopiąc 

Josha  porozumiewawczo  pod  stołem.  -  To  znaczy,  Ŝe  wszystko  by  wzięło  w  łeb,  jeśliby 

kamerzysta nie umiał ująć dokładnie tego, co wskaŜe reŜyser.

 

Herb spojrzał na Mandy, a jego twarz pozbawiona była zupełnie wyrazu.

 

-  Taak  -  powiedział  krótko  i  rozejrzał  się  za  kelnerem.  -  Hej,  jak  się  tu  zamawia 

drinka?

 

Niech  cię  Bóg  błogosławi,  pomyślał  Josh,  słysząc  kamerzystę.  Cała  zabawa 

skończyłaby się szybciej, niŜ się rozpoczęła, gdyby Herb był abstynentem.

 

-  Nie  powinnaś  dręczyć  pytaniami  spragnionego,  nie  dając  mu  szans  na  zwilŜenie 

gardła,  kochanie  -  zwrócił  się  do  Mandy,  która  najwyraźniej  zlekcewaŜyła  poprzednie 

ostrzeŜenie.

 

-  A  na  razie  będziemy  jeść,  pić  i  bawić  się  -  wtrąciła  Lois  radośnie,  kiedy  sama 

zdecydowała  się  juŜ  na  stek.  -  Mamy  przed  sobą  pięć  wspaniałych  dni  na  cudzy  rachunek, 

więc powinniśmy z tego skorzystać.

 

Ojciec  byłby  purpurowy  z  wściekłości,  gdyby  wiedział,  jak  jego  lojalni  pracownicy 

traktują firmowe pieniądze. Zamówienia całej trójki były więcej niŜ nieskromne.

 

-  A  ty  co  weźmiesz,  Mandy  -  spytał,  widząc,  jak  się  zmarszczyła,  kiedy  spojrzała  na 

ceny. - Trzeba skorzystać z okazji, jak mówi Lois. Wybierzesz sama, czy ja mam dla ciebie 

coś zamówić?

 

background image

Nie  mając  szczególnej  ochoty  na  gulasz  wołowy,  który  był  najtańszą  pozycją,  jaka 

znajdowała się w karcie, zgodziła się na ten drugi wariant, mając nadzieję, Ŝe Josh wybierze 

coś pysznego.

 

 

- Jak mogłeś mi to zrobić!

 

Ledwo drzwi zamknęły się za ekipą telewizyjną, Mandy przystąpiła do szturmu. 

-  Co  znowu  zrobić?  -  spytał  Josh  niewinnie,  podchodząc  do  stojącego  w  rogu 

telewizora.

 

- Co zrobić? Jeszcze się pytasz? - Była wyraźnie wściekła. - Zamówić dla mnie dobrze 

wypieczony stek. Był jak podeszwa z buta.

 

-  Wcale  taki  nie  był  -  zaprzeczył,  zmieniając  programy  w  poszukiwaniu  sportu.  - 

Jadłem  to  samo  co  ty  i  wiem,  Ŝe  było  wyśmienite.  Po  prostu  nie  jesteś  przyzwyczajona  do 

cywilizowanego jedzenia, to wszystko.

 

-  A  ja  musiałam  to  wszystko  zjeść,  prawda?  Albo  Lois  i  reszta  dowiedziałaby  się  od 

razu,  Ŝe  mój  kochany  mąŜ  nie  ma  pojęcia,  jakie  steki  lubię.  -  Mandy  zrobiła  dwa  kroki  do 

przodu i rzuciła się na kanapę. - Ale juŜ wiem, o co ci chodziło!

 

Josh spojrzał na nią pytająco.

 

- No, o co? Naprawdę wiesz?

 

- No jasne, cwaniaczku, wiem.

 

Mandy  w  swojej  wściekłości  była  wspaniała.  Jej  oczy  zdawały  się  miotać 

szmaragdowe błyski, a piegowata twarz była pełna wyrazu.

 

- W porządku. Wal więc ze swoją teorią, Ŝeby mi wykazać, jaka jesteś sprytna.

 

- Nie! - Miała ochotę podąsać się trochę, podenerwować go. Ale kiedy się uśmiechnął, 

coś w niej w środku pękło. - Dobrze, powiem ci. Chciałeś mnie ukarać za to, Ŝe starałam się 

wyciągnąć  coś  z  Herba.  To  przecieŜ  o  nim  miałeś  się  tu  czegoś  dowiedzieć.  O  co  więc 

chodzi? Nie przypuszczałeś, Ŝe potrafię go podpytać, nie zdradzając się niczym przy okazji?

 

-  Czujesz  się  trochę  obraŜona,  co,  Amando  Elisabeth?  -  podsumował  Josh.  -  Biedne 

dziecko. Jak mogę ci to wynagrodzić? - Potarł czoło, jakby głęboko się zamyślił. - JuŜ wiem! 

- oświadczył radośnie. - Zejdę na dół do sklepów hotelowych i kupię ci trencz. Podoba ci się 

taki pomysł? - Przez chwilę zastanawiał się nad tym. - Nie - stwierdził w końcu, widząc, jak 

Mandy  zabija  go  wzrokiem.  -  Nie  wyglądałabyś  dobrze  z  tymi  wypchanymi  ramionami  i 

pagonami. Miałabyś wtedy wybrzuszenia zupełnie nie tam, gdzie trzeba. A mnie się podobają 

twoje wypukłości tam, gdzie są.

 

Mandy  zerwała  się  na  równe  nogi  i  zaczęła  gwałtowną  wędrówkę  po  pokoju, 

background image

wymachując przy tym dziko rękoma.

 

- No dalej, Ŝartuj sobie ze mnie. Cha, cha, bardzo śmieszne. Powinieneś występować 

w kabarecie, Joe, czy jak ci tam na imię, wiesz o tym?

 

Josh  podszedł  do  niej  i  chwycił  ją  mocno  za  ręce,  przerywając  w  ten  sposób 

gwałtownie jej tyradę.

 

-  Znowu  popadasz  w  histerię,  tak  jak  wtedy  w  windzie  -  powiedział  jej,  kiedy 

próbowała się wyswobodzić.

 

-  No  to  co?  Co  zamierzasz  z  tym  zrobić,  wielki  człowieku?  Nie  masz  pod  ręką  nic 

nowego do zaproponowania.

 

Czuł, Ŝe ruch jej ciała obraca wniwecz wszystkie jego dobre intencje.

 

- Ach tak? Naprawdę tak myślisz? - burknął i nie dał jej czasu na odpowiedź. Schylił 

się, objął ją i bez Ŝadnego wysiłku podniósł do góry. Trzy szybkie kroki w kierunku kanapy i 

po chwili oboje wylądowali na jej miękkich poduszkach. Kiedy się przewracali, Mandy objęła 

go kurczowo rękami za  szyję. - MoŜe to posłuŜy za nowatorskie myślenie? - zapytał, zanim 

przykrył jej usta własnymi.

 

Wszystkie  jego  wcześniejsze  postanowienia,  wszystkie  plany  legły  natychmiast  w 

gruzach,  kiedy  tylko  poczuł  po  raz  pierwszy  prawdziwy  smak  jej  warg.  Mandy  była  jedną 

wielką  słodyczą  i  jednym  wielkim  ogniem  zarazem,  była  jak  mocny  drink,  odurzająca,  nie 

pozwalająca  się  od  siebie  oderwać.  W  miarę  jak  jej  ciało  wiło  się  pod  nim,  najpierw 

protestując, potem w szaleńczej pasji, poczuł, Ŝe jego skóra, pomimo ubrania, jest rozpalona 

jak węgiel. Chciał więcej, jeszcze więcej. Chciał wszystko, wszystko co chciała mu dać.

 

Ona  zaś  dawała,  dawała  i  brała  w  zapamiętaniu,  na  jakie  pozwalały  jej  rude  włosy  i 

ognista  natura.  Robiła  to  bez  opamiętania.  Kiedy  poczuła  jego  ciasno  przylegające  ciało, 

straciła  poczucie  rzeczywistości.  Jej  plany  i  postanowienia,  wszystko  to  prysło  jak  bańka 

mydlana, gdy tylko znalazła się w jego objęciach.

 

-  Wyprowadzasz  mnie  z  równowagi,  panienko  -  przyznał  Josh,  kiedy  w  końcu  się 

opamiętali.

 

Mandy  spojrzała  mu  w  oczy.  Były  tak  blisko,  Ŝe  wyraźnie  widziała  swe  odbicie.  Co 

się  właściwie  stało?  Czy  ta  wyglądająca  na  zdeprawowaną  dama  to  naprawdę  ona?  Nie,  to 

chyba niemoŜliwe. Musi szybko znów odzyskać kontrolę nad całą sytuacją.

 

- Ja wyprowadzam cię z równowagi? - zaŜartowała, odwracając  głowę. - Pochlebiało 

by mi to, gdybym nie wiedziała, Ŝe to tylko taka krótka przygoda.

 

Irytujący uśmieszek powoli pojawił się na twarzy Josha, kiedy w końcu oderwał się od 

Mandy i usiadł na drugim końcu kwiecistego dywanu.

 

background image

-  Szybko  się  opanowujesz,  kochanie  -  powiedział  z  podziwem.  Nie  sposób  było  nie 

zauwaŜyć drŜenia rąk, kiedy przygładzał swe ciemne włosy. - Niestety, nie mogę tego samego 

powiedzieć o sobie. Mam nadzieję, Ŝe wybaczysz mi, jeśli zostawię cię na chwilę samą.

 

- Dokąd się wybierasz? - spytała Mandy z niecierpliwością, widząc, jak Josh zbiera się 

do wyjścia. Spłonęła rumieńcem wstydu, dostrzegając, Ŝe dziwnym trafem koszula wysunęła 

mu się ze spodni, a nie mogła się oprzeć wraŜeniu, iŜ sama miała z tym coś wspólnego.

 

- Muszę wziąć prysznic. Zimny prysznic. 

Patrzyła,  aŜ  jego  nogi  zniknęły  na  szczycie  schodów,  potem  usiadła  i  z  poczuciem 

winy zaczęła wygładzać bluzkę i spódnicę.

 

-  Dobra  lekcja  -  mruknęła  głośno.  Jej  wzrok  zatrzymał  się  na  butelce  powitalnego 

wina, które nadal chłodziło się w wiaderku z lodem. Nie piła często, ale zdecydowała, Ŝe teraz 

jest taki sam dobry czas jak kaŜdy inny na leczniczą dawkę alkoholu.

 

 

Mandy stała cicho przed wielkim oknem, oczarowana widokiem słońca wschodzącego 

nad  Atlantykiem.  Chciała  być  teraz  na  zewnątrz,  na  piaszczystej  plaŜy,  a  moŜe  nawet  na 

koniu galopującym po wybrzeŜu. To juŜ było tak dawno.

 

Przymknęła  oczy  i  wyobraziła  sobie  zapach  piasku  i  morza,  poczuła  nawet  na 

policzkach wiatr, baraszkujący w jej włosach. Minęło przecieŜ juŜ dobrze ponad trzy lata od 

czasu,  kiedy  galopowała  po  plaŜy  na  swojej  klaczy  o  imieniu  Emma.  Wierzyła  wtedy 

niezachwianie, Ŝe ma szczęście Ŝyć w najlepszym z moŜliwych światów.

 

Pojedyncza  łza  wypłynęła  spod  jej  ciemnych  rzęs  i  powoli  zaczęła  spływać  po 

policzku. Wzdrygnęła się, kiedy poczuła, Ŝe męska ręka wytarła ją delikatnie.

 

-  Melancholia  o  wschodzie  słońca?  -  Josh  zadał  to  pytanie  szeptem,  który  wywołał 

przyjemny dreszczyk na jej plecach.

 

Mandy  cofnęła  się  gwałtownie,  przestraszona,  Ŝe  jeśli  nie  zapanuje  nad  swym 

nastrojem, to zaraz rzuci mu się w ramiona, szlochając jak dziecko.

 

-  Raczej  wschód  słońca  w  oczach  -  poprawiła,  pociągając  delikatnie  nosem,  zanim 

opuściła draperie i pokój pogrąŜył się ponownie w półmroku.

 

-  Zgodnie  z  umową  zamówiłam  juŜ  u  obsługi  hotelowej  kawę,  mój  panie.  Pełny 

dzbanek. Zaraz tu będzie, moŜe więc teraz weźmiesz szybki prysznic.

 

Josh  czuł,  Ŝe  Mandy  chce  się  go  pozbyć,  ale  zdecydował  się  nie  naciskać, 

przynajmniej nie w tej chwili.

 

- To wspaniale, Ŝono. Wiesz, chyba bym się szybko przyzwyczaił do takiej obsługi. - 

Dał  jej  krótki,  męŜowski  pocałunek  w  policzek  i  skierował  się  w  stronę  schodów.  -  Ale 

background image

kanapę trzeba będzie stąd zabrać.

 

- Pod warunkiem, Ŝe razem z tobą. - Mandy spojrzała teraz na Josha po raz pierwszy i 

zauwaŜyła, Ŝe jeszcze jest w piŜamie i płaszczu kąpielowym. - Wyglądasz w tym jak facet z 

reklamy w magazynie „Life”.

 

-  Widzę,  Ŝe  sporo  wiesz,  ty  moje  uosobienie  niewinności  -  odparł,  unosząc  odrobinę 

brwi. - Myślałem, iŜ bardziej nadaję się do reklamy w „Playboyu”. 

Mandy udała, Ŝe się przez chwilę nad tym zastanawia i potrząsnęła głową.

 

- O nie, w „Playboyu” musiałbyś występować w towarzystwie dwóch skąpo odzianych 

blondynek.

 

- Bardzo bym chciał wiedzieć, skąd ty to wiesz? 

Udając lekko obraŜoną, Mandy odpowiedziała stanowczo:

 

- Nie spędzam całego czasu na czytaniu o królewnie ŚnieŜce w przedszkolu. Wiem co 

nieco równieŜ o prawdziwym świecie.

 

Josh  spojrzał  najpierw  na  jej  pozbawioną  makijaŜu  twarz,  potem  białą  bawełnianą 

bluzkę, drelichową spódnicę i płaskie sandały.

 

-  O  tak,  jasne,  Ŝe  wiesz.  Ale  tylko  trochę.  I  wiesz  co?  To  mi  się  właśnie  w  tobie 

najbardziej podoba.

 

Mandy odwróciła się z powrotem do okna. Przymknęła oczy, udając, Ŝe rozkoszuje się 

wschodem słońca, ale tak naprawdę to zabolały ją bardzo ostatnie słowa Josha. Gdyby tylko 

wiedział  to  wszystko  co  ona,  pomyślała  fatalistycznie,  to  uciekłby  od  niej  natychmiast. 

Podobnie jak ona uciekała bez opamiętania przez ostatnie trzy lata.

 

Spojrzała  dokoła  nie  widzącym  wzrokiem,  celowo  koncentrując  się  na  wydarzeniach 

ostatniego wieczora, by zatrzymać bieg poprzednich myśli. Po wspólnym, późnym obiedzie z 

ekipą  telewizyjną  w  restauracji  „Regent  Court”  Mandy  wykręciła  się  bólem  głowy  i  mogli 

razem z Joshem odrzucić propozycję Lois, by odwiedzić jeden z miejscowych kabaretów.

 

Nawet  teraz,  w  świetle  dnia,  Mandy  wzdrygnęła  się  na  wspomnienie 

porozumiewawczych  spojrzeń  wymienianych  pomiędzy  Lois  a  Chuckiem,  kiedy  Josh 

odprowadzał ją do windy.

 

Trudno by im było uwierzyć w to, Ŝe dziesięć minut później Mandy leŜała juŜ w łóŜku 

zupełnie  sama,  a  Josh,  popijając  piwo,  oglądał,  jak  Lakersi  z  Los  Angeles  starli  na  proch 

chicagowskie Byki.

 

Mandy  była  trochę  zaskoczona.  Zaskoczona  i,  chcąc  być  ze  sobą  szczera,  odrobinkę 

rozczarowana. Po szalonych chwilach na kanapie czekała na wieczór z mieszaniną niepokoju 

i nadziei.

 

background image

Jednak  Josh  miał  rację,  starając  się  nie  angaŜować.  Kiedy  podróŜ  poślubna  i  jego 

dochodzenie się skończą, będzie mógł odejść z czystym sercem i bez wyrzutów sumienia.

 

W  końcu  jednak  powiedział  jej  przecieŜ,  Ŝe  jest  nią  zafascynowany,  nawet  gdyby  to 

miała  być  tylko  fizyczna  fascynacja.  Zresztą  cóŜ  by  to  mogło  być  innego,  myślała  smutno, 

biorąc  pod  uwagę  fakt,  Ŝe  nie  ukrywał  swojej  opinii  o  niej.  Ludzie  nie  zakochują  się  w 

melodramatycznych histeryczkach, czy jak ją tam jeszcze określał.

 

Wyraźne pukanie do drzwi przerwało ciąg myśli Mandy. Niechętnie poszła otworzyć.

 

-  Dzień  dobry!  -  zawołał  radośnie  kelner,  wnosząc  cięŜką  srebrną  tacę,  którą  z 

teatralnym gestem ustawił na stoliku. - Piękny dzień dziś mamy, prawda?

 

Mandy  spojrzała  na  niskiego  kelnera,  który  był  niemal  w  jej  wieku.  Uśmiechał  się 

szeroko, miał śnieŜnobiałe zęby i wyglądało na to, Ŝe nie ma Ŝadnych zmartwień. Poczuła, iŜ 

to trochę nie fair, skoro ona była w tak opłakanej sytuacji.

 

Uśmiech kelnera zbladł, ale tylko na chwilę.

 

-  To  wy  jesteście  tymi  nowoŜeńcami,  co  wygrali  konkurs?  -  Strzelił  palcami, 

przypominając sobie ten fakt. - Widziałem wczoraj z wami ekipę telewizyjną. Ale fart. Ja teŜ 

jestem  aktorem,  mimo  Ŝe  chodzę  teraz  w  takim  uniformie.  Sam  zrobiłbym  coś  głupiego  z 

Sylwią, moją dziewczyną, gdybym wiedział, Ŝe tak łatwo dostanę się do telewizji. A tak przy 

okazji,  mam  na  imię  Rollie.  Rollie  Estrada.  Nazwisko  zresztą  będę  musiał  zmienić,  bo  jest 

zbyt trudne dla mas.

 

Jego  entuzjazm  okazał  się  zaraźliwy  i  Mandy  stwierdziła  ze  zdumieniem,  Ŝe  teŜ  się 

uśmiecha. 

-  To  jest  to  -  ciągnął  Rollie.  -  To  moŜe  być  przełom  w  twoim  Ŝyciu,  jeśli  to  dobrze 

rozegrasz.  Z  tą  czerwoną  czupryną  i  takimi  nogami  na  pewno  będziesz  gwiazdą.  Umiesz 

zrobić padaczkę?

 

- Padaczkę? - Mandy była wyraźnie stropiona. - Nie jestem pewna. A co to takiego?

 

Rollie  podniósł  palec,  jakby  chciał  powiedzieć:  „Jedną  sekundkę,  zaraz  wracam”. 

Przeszedł szybko przez pokój i wbiegł kilka stopni na górę. Poprawił marynarkę, a jego twarz 

przybrała  wyraz  wielkiej  powagi.  Zaczął  wolno  schodzić  z  podniesioną  głową,  dopiero  na 

trzecim  stopniu  wyraźnie  się  potknął,  fiknął  niebezpiecznego  kozła  i  wylądował  u  stóp 

Mandy.

 

- Nic ci się nie stało, Rollie? - Mandy była wyraźnie przestraszona, ale zanim zdołała 

mu pomóc się pozbierać, ten stał juŜ przy niej.

 

- Oczywiście, Ŝe nie. To właśnie padaczka. - Rollie promieniał. - Dobre, co? Powinnaś 

zobaczyć, jak to robię, kiedy jestem rozgrzany.

 

background image

Nagle Mandy usłyszała odgłos zbiegających po schodach stóp, a po chwili pojawił się 

Josh,  owinięty  tylko  ręcznikiem  kąpielowym,  z  twarzą  całą  wysmarowaną  kremem  do 

golenia.

 

- Mandy! - krzyczał z daleka. - Słyszałem, Ŝe upadłaś. Nic ci się nie stało?

 

Mandy otworzyła juŜ usta, by mu odpowiedzieć, gdy nagle Josh na ostatnich stopniach 

teŜ stracił równowagę i powtórzył nieświadomie to samo, co przed chwilą zrobił Rollie. Krem 

do golenia miał juŜ teraz rozmazany po całej twarzy i na ramionach, a na całym ciele widać 

było jeszcze błyszczące kropelki wody po nie dokończonym prysznicu.

 

- Och, Joe! - Mandy uklękła przy nim, kładąc ręce na jego nagim torsie. Modliła się, 

Ŝ

eby tylko sobie nic nie złamał. - Na pewno nic ci się nie stało?

 

- Mniejsza o mnie, do Ucha. Miałem mokre nogi i poślizgnąłem się. - Ujął jej rękę i 

zaczął się jej przyglądać. - WaŜne tylko, czy tobie się nic nie stało?

 

Był  przy  tym  tak  powaŜny  i  tak  zatroskany,  Ŝe  Mandy  poczuła  delikatne  ukłucie  w 

sercu.  Pech  jednak  prześladował  ją  od  rana:  z  rozmazanym  wszędzie  kremem,  niezbyt 

starannie  załoŜonym  ręcznikiem  i  przeraŜeniem  w  oczach  Josh  stanowił  najśmieszniejszy 

widok, jaki zdarzyło się jej oglądać od lat.

 

Nie mogła na to nic poradzić. Choć wiedziała, Ŝe ściąga w ten sposób na siebie burzę, 

przysiadła  na  piętach  i  zaczęła  się  śmiać.  Gorzej,  dotknęła  ręką  twarzy,  robiąc  sobie 

nieświadomie białe placki z kremu do golenia, a drugą ręką chciała mu pokazać bez słów, co 

w tym było takiego zabawnego.

 

Josh zmarszczył brwi, starając się zrozumieć, o co jej chodzi.

 

-  Co  w  tym  takiego  zabawnego?  -  spytał,  co  tylko  wywołało  u  Mandy  nowy, 

niepohamowany atak śmiechu. - Do licha, Mandy, z czego się właściwie śmiejesz?

 

- Myślałeś, Ŝe to... a potem sam... - Mandy bezskutecznie starała się coś powiedzieć. - 

To nie ja... to on. - Wybąkała wreszcie w przerwach pomiędzy kolejnymi spazmami śmiechu.

 

- Co za on? Kto taki? - Josh rozejrzał się i nagle zdał sobie sprawę, Ŝe nie są w pokoju 

sami. Rollie, który bezskutecznie starał się wtopić w podłogę, przywitał się teraz i uśmiechnął 

szeroko. - Kim jesteś, u diabła? - wybuchnął Josh.

 

Mandy czuła, Ŝe musi interweniować, zanim Josh urwie biednemu Rollie'emu głowę. 

Wzięła więc swego domniemanego męŜa pod ramię:

 

- To Rollie Estrada, chociaŜ ma zamiar zmienić swoje nazwisko, Ŝeby go nie mylili z 

kim innym. Musisz przyznać, Ŝe jego białe zęby mogą wprawić ludzi w zakłopotanie.

 

Josh  zamknął  oczy  i  policzył  do  dziesięciu.  Chyba  miał  rację:  Bóg  naprawdę 

postanowił go ukarać.

 

background image

-  Poza  tym  Rollie  chce  zostać  aktorem.  -  Mandy  wytarła  ręką  twarz  z  kremu.  -  I 

powiedział mi, Ŝe mogę zostać gwiazdą, wiesz, dzięki włosom i nogom, a potem pokazał mi 

padaczkę.  Ten  hałas,  który  słyszałeś,  to  właśnie  była  padaczka  Rollie'ego.  -  Na  chwilę 

przestała mówić, by spojrzeć na Josha. - Zrobiłeś to dokładnie tak, jak on. A moŜe powinieneś 

teŜ  wybrać  karierę  filmową?  -  spytała  ze  śmiechem,  świadoma,  Ŝe  porusza  się  po  bardzo 

cienkim lodzie.

 

Josh  zaczął  obiema  rękami  wycierać  krem.  Odwrócił  się  do  niej  na  moment, 

rozwaŜając, czy nie rozsmarować jej tego wszystkiego na twarzy.

 

- Mandy, myślę, Ŝe jednak skończę się teraz golić, jeśli nie masz nic przeciwko temu. - 

Zwrócił się do kelnera i wyciągnął w jego kierunku lepką od kremu rękę. - Rollie, miło było 

cię poznać. śyczę powodzenia w karierze.

 

Rollie spojrzał na wyciągniętą rękę i wiedział, Ŝe przyjdzie teraz za wszystko zapłacić. 

Przez niego mogę przecieŜ wylecieć z pracy, pomyślał. Jeśli teraz chce załatwić całą sprawę, 

to trzeba z tego szybko skorzystać.

 

Rollie ujął mocno dłoń Josha w swoją, czując, jak zimny krem przecieka  mu między 

palcami.

 

- Cała przyjemność po mojej stronie - powiedział. 

Josh popatrzył na Rollie'ego, teraz teŜ juŜ upapranego kremem.

 

-  No,  moŜe  niecała,  Rollie  -  powiedział,  czując,  Ŝe  poprawia  mu  się  nastrój.  -  Oj, 

niecała. Wpadnij później, przedstawię cię reŜyserowi, moŜe znajdzie dla ciebie jakieś zajęcie 

w filmie, O.K.?

 

Rollie otworzył usta ze zdumienia.

 

-  Pan  chyba  Ŝartuje.  -  Nie  mógł  uwierzyć  swojemu  szczęściu.  -  Nie,  nie  Ŝartuje  pan. 

Na  pewno  nic  się  panu  nie  stało?  -  W  pokłonach  podszedł  do  drzwi,  odmawiając  napiwku, 

który  przygotowała  mu  w  międzyczasie  Mandy.  -  Przyjdę  później.  I  naprawdę  bardzo 

dziękuję.

 

Kiedy  tylko  drzwi  zamknęły  się  za  kelnerem,  Mandy  spojrzała  na  Josha,  który 

tymczasem zaczął juŜ wchodzić po schodach.

 

- Hej, męŜu - zawołała za nim.

 

Spojrzał na nią, zastanawiając się, czy będzie się starała zarobić jeszcze parę punktów 

dla siebie na jego opłakanym wyglądzie.

 

- Tak? - Chciał juŜ mieć to wszystko za sobą. 

Mandy  przechyliła  lekko  głowę,  a  jej  szmaragdowe  oczy  łagodnie  błyszczały,  kiedy 

na niego spojrzała.

 

background image

-  Wiesz,  Ŝe  jesteś  w  porządku?  Pod  twymi  szykownymi  ubrankami  bije  serce  ze 

szczerego złota.

 

Josh  odetchnął  z  ulgą.  Słowa  Mandy  sprawiły,  iŜ  spojrzał  inaczej  na  cały  incydent. 

MoŜe warto było się poświęcić, by zasłuŜyć na jej pochwałę.

 

- TeŜ jesteś O.K., Amando Elisabeth - powiedział miękko. Jednak kiedy zobaczył, Ŝe 

jej  oczy  robią  się  trochę  mgliste,  dodał  zaraz:  -  Ale  lepiej  nie  bierz  zbyt  serio  pomysłów 

Rollie'ego. I postaraj się, by kawa nie wystygła, dobrze? Zejdę za chwilę na dół. 

Mandy  owinęła  dzbanek  z  kawą  w  białą,  lnianą  ściereczkę  i  przemierzyła  pokój,  by 

ponownie wyjrzeć przez okno. Tym razem zobaczyła oczami wyobraźni  dwa konie i dwóch 

jeźdźców, galopujących obok siebie po plaŜy. Wizja ta sprawiła, Ŝe zaraz poczuła się lepiej. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

 

Późnym popołudniem Mandy nie miała juŜ Ŝadnych złudzeń co do cudowności świata 

filmu i to nie tylko dlatego, Ŝe nigdy nie pragnęła zostać aktorką, od czasów kiedy wystąpiła 

w roli kapusty w szkolnym przedstawieniu.

 

Filmowanie, co odkryła z pewnym rozczarowaniem, składało się głównie z czekania i 

przyglądania  się,  a  nie  występowania  przed  kamerą.  Z  jednego  powodu:  Herb  i  Chuck 

spędzili prawie dwie godziny na zakrywaniu ich wielkiego okna arkuszami białego papieru.

 

Wyjaśnili, Ŝe chociaŜ chcieli mieć zasłony rozsunięte do zdjęć, to światło słoneczne i 

sztuczne  mają  dwa  róŜne  cienie,  jedno  zielony,  drugie  niebieski.  Dlatego  trzeba  było 

przesłonić światło zewnętrzne.

 

Kiedy juŜ problem światła został ku zadowoleniu Chucka rozwiązany, Lois wpadła na 

pomysł,  by  przesunąć  kanapę  pod  okno.  Obawiała  się,  Ŝe  obecność  obrazów  na  ścianach 

sprawi,  iŜ  scena  będzie  przeładowana.  To  spowodowało,  Ŝe  trzeba  było  znów  zmienić 

oświetlenie, co zajęło kolejną godzinę. Mandy zdecydowała się więc, dla zabicia czasu, wziąć 

kąpiel.

 

Miała  wielką  ochotę  wybrać  się  na  spacer  promenadą.  Chciała  pójść  na  plaŜę  i 

obserwować, jak małe dzieci bawią się w piasku. Miała teŜ ochotę pobawić się z nimi, czuć 

chłód piasku pod stopami, zbudować zamek, a potem patrzeć, jak rozmywa go fala.

 

Najbardziej zaś pragnęła, Ŝeby Josh zobaczył ją w jej nowym, jednoczęściowym stroju 

kąpielowym  w  kolorze  szmaragdowozielonym.  Marion  mówiła,  Ŝe  wygląda  w  tym,  jakby 

miała  nogi  pod  samą  szyję.  Marzyła,  aby  klęknąć  nad  nim,  kiedy  by  leŜał  na  kocu  na 

rozgrzanej  słońcem  plaŜy,  i  wcierać  powoli  olejek  do  opalania  w  jego  muskularne  ramiona. 

Bardzo tego pragnęła, naprawdę bardzo, kaŜdą najmniejszą komórką swego ciała.

 

To  z  całą  pewnością  duŜo  lepsze  niŜ  spędzanie  czasu  w  wannie,  pomyślała, 

obserwując  Josha  zatopionego  w  rozmowie  z  Herbem.  MoŜe  nawet  lepsze  niŜ  zimny 

prysznic.

 

- Idę na chwilę na górę - poinformowała Lois, która właśnie rozmyślała nad kolejnym 

przeniesieniem kanapy w róg pokoju, tak by zmieściła się jeszcze lampa i stolik. UwaŜała, Ŝe 

w ten sposób będzie mniej scenicznie, a bardziej po domowemu.

 

-  Dobry  pomysł,  Mandy  -  zgodziła  się  Lois,  nie  odwracając  nawet  głowy.  -  I  tak 

będziesz musiała zrobić sobie mocniejszy makijaŜ. Cieszę się, Ŝe sama to zauwaŜyłaś.

 

-  Masz  na  myśli  więcej  szminki?  -  spytała,  pamiętając,  Ŝe  z  uwagi  na  dzisiejsze 

background image

filmowanie nałoŜyła na siebie więcej makijaŜu niŜ kiedykolwiek.

 

Lois zaśmiała się.

 

-  Więcej  wszystkiego,  kochanie,  chyba  Ŝe  chcesz  wyglądać  później  jak  duch.  I  zrób 

coś  ze  swoimi  włosami,  bo  takie  jak  teraz  wyjdą  na  zdjęciu  zbyt  płasko.  A  moŜe  byśmy  je 

podtapirowali, co o tym myślisz, Joe?

 

Josh uznał, Ŝe skromny wygląd jest raczej zaletą Mandy. Ponadto nie słuŜyło to wcale 

jego planom, aby Lois zmieniła ją do tego stopnia, Ŝe nie poznałby jej nawet własny dziadek.

 

- Myślę, Ŝe moja Ŝona i tak wygląda wspaniale, Lois - powiedział powoli.

 

- Chcesz powiedzieć, Ŝe tak jak ty, najdroŜszy, kiedy dzisiaj rano spadłeś ze schodów. 

Aha, Lois, czy mówiłam ci juŜ, jaką Joe zrobił rano padaczkę? Cały był w kremie do golenia 

i...

 

-  Dobrze,  juŜ  dobrze,  poddaję  się  -  przerwał  Josh  pospiesznie,  starając  się  uniknąć 

triumfalnego wzroku Mandy. - Jak sądzisz, Herb, czy moja Ŝona potrzebuje więcej makijaŜu? 

-  Uznał  teraz,  Ŝe  spytanie  kamerzysty  o  zdanie  będzie  najbezpieczniejszym  wyjściem  z  tej 

sytuacji.

 

Jeśli szło o niego samego, to Mandy wyglądała apetycznie jak zwykle. Nigdy nie lubił 

specjalnie wymalowanych kobiet. A szczególnie zbyt perfekcyjnie, bo bał się, Ŝe im zepsuje 

makijaŜ w jakiejś intymnej sytuacji.

 

- Herb! - zawołał, widząc, Ŝe ten ignoruje go zupełnie i majstruje coś przy kamerze.

 

Herb w końcu niechętnie wstał, podniósł do oczu kamerę, mierząc z niej do Mandy jak 

myśliwy do nie spodziewającej się niczego ofiary.

 

- Wygląda jak flądra wyrzucona na piasek - powiedział bez ogródek. Wyłączył kamerę 

i schował ją z powrotem do walizeczki, zanim usiadł obok Josha.

 

-  Dzięki,  Herb  -  mruknął  Josh.  -  Bardzo  nam  pomogłeś.  Przypomnij  mi,  Ŝebym 

poprosił cię o opinię, jak ja będę w podobnym kłopocie.

 

- Nakładaj makijaŜ tak długo, aŜ będzie ci się wydawało, Ŝe wyglądasz jak dziwka. - 

Chuck najwyraźniej chciał dodać jej otuchy, kiedy zauwaŜył, iŜ młoda dziewczyna jest bliska 

płaczu.  -  Kiedy  dojdziesz  do  wniosku,  Ŝe  wyglądasz,  jakbyś  miała  się  udać  pod  latarnię,  to 

będzie akurat tyle, ile trzeba, by występować przed kamerą.

 

- A co z nim? - Mandy zaprotestowała, słysząc jak Josh zaśmiał się cicho. - MęŜczyźni 

nie muszą robić makijaŜu? Dlaczego wszyscy uwzięli się na mnie?

 

Lois spojrzała taksująco na Josha i potrząsnęła głową.

 

- On ma taką urodę, Ŝe jedyne, co trzeba będzie zrobić, to przypudrować trochę twarz, 

ręce i szyję. Przykro mi Mandy, ale blada cera, jak twoja, wymaga najwięcej starania.

 

background image

Widząc  triumfalny  uśmiech  Josha,  Mandy  zaprzestała  dalszej  walki  i  poszła  wziąć 

kąpiel.  Ostatecznie  dokończenie  makijaŜu  i  tak wzięła  na  siebie  Lois,  poniewaŜ  uwaŜała,  Ŝe 

jej  policzki  nie  są  wystarczająco  róŜowe.  Samo  filmowanie  było  juŜ  bajecznie  proste. 

Składały się na to głównie róŜne ujęcia pokoju, Josh i Mandy siedzieli przy tym na kanapie, 

trzymali się za ręce i uśmiechali jak wiejskie przygłupy.

 

- To wszystko? - syknęła Mandy z niedowierzaniem, kiedy rozgrzane światła zostały 

w  końcu  wyłączone.  -  Tyle  przygotowań  dla  marnych  pięciu  minut  filmu?  Dochodzi  szósta 

wieczorem, prawie czas na obiad, a to jest wszystko, co zrobiliśmy przez cały dzień? Nie do 

wiary.

 

- Spokojnie, kochanie, nie denerwuj się - uspokajał ją Josh, równie wściekły jak ona, 

Ŝ

e  stracili  na  próŜno  tyle  czasu.  Wiedział  jednak,  iŜ  tego  nie  uniknie  i  lepiej  dla  wszystkich 

będzie  załagodzić  całą  sprawę.  -  Idź  na  górę,  jak  przystało  na  pannę  młodą,  i  zmyj  to 

ś

wiństwo z twarzy, Ŝebym mógł cię zaraz wziąć na obiad. Zamówiłem dla nas miejsca w „II 

Verdi”, tu w hotelu, bo wiem, jak uwielbiasz włoskie jedzenie.

 

- A ja anulowałam tę rezerwację - wtrąciła stanowczo Lois. - Będziemy was filmować, 

jak  jecie  hot  -  dogi  na  promenadzie.  Mandy,  nie  zmywaj  więc  makijaŜu,  tylko  weź  zamiast 

tego ze sobą jakiś sweter. Filmowanie potrwa do pozna, więc moŜe być zimno.

 

-  Joe!  -  zawołała  Mandy  błagalnie,  patrząc  na  niego  z  wyraźną  nadzieją.  Jeśli 

ustawienie wszystkiego na zewnątrz zajmie tyle samo czasu co w pokoju, to nie mają szans, 

by  coś  zjeść  przed  północą.  Poza  tym  trudno  było  znaleźć  większego  miłośnika  włoskiej 

kuchni niŜ ona. - Naprawdę musimy?

 

W tym momencie zadzwonił telefon.  Lois uwaŜała, Ŝe to na pewno do niej w jakiejś 

waŜnej sprawie z telewizji.

 

-  Zostawiłam  ten  numer  w  recepcji  -  wyjaśniła  z  dozą  samouwielbienia,  która 

zaczynała  działać  Mandy  coraz  bardziej  na  nerwy.  Zanim  podniosła  słuchawkę,  zdąŜyła 

jeszcze wyciągnąć z ucha wielki, róŜowy kolczyk. 

Telefon był jednak do Joe'ego Tremaine'a.

 

- Pędź na górę, kochanie, i zabierz sweter - powiedział w drodze do telefonu. - Coś i 

tak  musimy  zjeść,  więc  lepiej  wykonujmy  rozkazy.  MoŜe  Lois  da  nam  jutro  wolne 

przedpołudnie, jeŜeli dziś będziemy posłuszni. Prawda, Lois? - W głosie jego zabrzmiał teraz 

nie  znoszący  sprzeciwu  ton,  aŜ  poruszony  tym  Chuck  oderwał  na  chwilę  oczy  od  swego 

sprzętu, by spojrzeć na pana młodego.

 

Lois,  nawet  gdyby  zauwaŜyła  tę  zmianę  tonu,  musiałaby  jeszcze  wykazać  się 

wystarczającą inteligencją, by ją odpowiednio zinterpretować. Zamiast tego zaczęła rozwaŜać 

background image

coś zupełnie innego. Mając nadzieję, Ŝe właściwie odczytała sygnały, które Chuck dawał jej 

dziś  przez  cały  dzień,  szybko  zgodziła  się  na  kompromis.  Kto  wie,  co  noc  przyniesie,  jeśli 

dobrze rozegra swoją partię. MoŜe późniejsze rozpoczęcie jutrzejszych zajęć okaŜe się bardzo 

dogodne dla wszystkich.

 

-  No  dobrze  -  zgodziła  się  Mandy  niechętnie.  -  Postaram  się  załatwić  to  szybko.  - 

Pokonała juŜ ponad połowę schodów, kiedy usłyszała, jak jej mąŜ mówi do słuchawki:

 

-  Tu  Joe  Tremaine.  -  Poczuła  nagle  przemoŜną  chęć,  by  dowiedzieć  się,  kto  dzwoni. 

Przebiegła błyskawicznie ostatnie schody, jednym susem znalazła się na łóŜku, wzięła głęboki 

oddech i powolutku podniosła słuchawkę drugiego telefonu.

 

-  No  więc,  Joe,  jak  ci  tam  leci?  -  Pytanie  to  zostało  zadane  głębokim,  sceptycznym 

głosem. Ze sposobu artykulacji „Joe” zorientowała się natychmiast, Ŝe nie jest to prawdziwe 

imię.  Poczuła  przypływ  satysfakcji,  Ŝe  nie  zawiodły  ją  przeczucia.  ZauwaŜyła  zresztą 

wcześniej,  Ŝe  nigdy  nie  reaguje  natychmiast,  kiedy  się  go  zawoła  po  imieniu.  To  na  pewno 

telefonuje  jakiś  jego  przełoŜony,  Ŝeby  wysłuchać  świeŜego  sprawozdania  na  temat 

kamerzysty Herba.

 

- Pogoda jest piękna, tato, ale myślę, Ŝe dopiero potem będzie gorąco.

 

Mandy prychnęła zdegustowana. Tato! TeŜ coś. Mógł przecieŜ wymyślić coś bardziej 

oryginalnego.

 

- Jak długo jeszcze chcesz tam urzędować? - spytał męŜczyzna zwany tatą. - Jeden z 

pracowników,  nazwiskiem  Vic  Harrison,  zadaje  tu  w  studiu  bardzo  dociekliwe  pytania. 

Prawdę powiedziawszy, to sam bym dorzucił do tego parę własnych, panie Tremaine.

 

- Daj mi jeszcze parę dni, tato, a będę miał wszystko, czego potrzebuję, Ŝeby załatwić 

pewną  sprawę,  o  której  mówiliśmy  ostatnio  w  biurze.  JeŜeli  nie  zdarzyło  się  nic 

nadzwyczajnego,  miałeś  nie  dzwonić.  -  Głos  Josha  był  niewiele  głośniejszy  od  szeptu,  tak 

jakby się starał, Ŝeby nikt w pokoju nie usłyszał, o czym rozmawiają. - Pozdrów mamę. - A 

potem, juŜ duŜo głośniej, dodał na zakończenie: - Dziękuję za telefon, no to do widzenia.

 

- Nie waŜ się odkładać słuchawki, łajdaku! - Krzyk z drugiej strony sprawił, Ŝe Mandy 

musiała odsunąć się od aparatu. Usłyszała stuknięcie odkładanej na dole słuchawki. - A to co 

znowu?  Jesteś  tam  jeszcze?  -  grzmiał  podenerwowany  głos,  poniewaŜ  jak  długo  Mandy 

słuchała, połączenie nie było przerwane. - Josh? Odpowiedz do licha! Josh!

 

Mandy  odłoŜyła  po  cichu  słuchawkę  i  powtórzyła  w  myślach  imię,  które  właśnie 

usłyszała. Josh. Joshua? Uśmiechnęła się nieśmiało, gdy zdała sobie sprawę, Ŝe odniosła swój 

pierwszy sukces jako wywiadowca, nawet jeśli nie dotyczyło to sprawy Herba.

 

- Josh - wymruczała cichutko. - Podoba mi się.

 

background image

 

Opustoszała  plaŜa  rozciągała  się  pod  nimi,  kiedy  spoglądali  w  stronę  okrytego 

mrokiem  morza.  Filmowanie  zostało  zakończone  jakieś  dwie  godziny  temu,  po  tym  jak 

Mandy  oświadczyła,  Ŝe  nie  przełknie  juŜ  ani  kawałka  hot  -  doga,  nawet  gdyby  jej  ktoś 

przystawił pistolet do skroni.

 

Lois  powtarzała  scenę  przy  budce  z  hot  -  dogami  dwanaście  razy,  domagając  się  za 

kaŜdym razem świeŜych kiełbasek dla obojga. Jeśli nawet nie zatrzymał się przy nich Ŝaden 

przechodzień, wymachując coś do kamery, to sprzedawca, po sekretnych pouczeniach Josha, 

zawsze musiał coś zepsuć.

 

Natychmiast  kiedy  Ŝadne  z  tych  zdarzeń  nie  miało  miejsca,  to  albo  hot  - dog  Mandy 

był  za  gorący  i  tak  sparzył  ją  w  usta,  Ŝe  musiała  natychmiast  wszystko  wypluć,  albo  Josh 

upaskudził  sobie  koszulę  musztardą,  albo  działo  się  jeszcze  coś  innego,  co  zmuszało  Lois 

ponownie do krzyku: „Stop!”. Kiedy w końcu wszystko się udało tak, jak zaplanowano, Herb 

przypomniał sobie, Ŝe zapomniał wymienić taśmę w kamerze. Tak czy owak, nie były to zbyt 

udane dwie godziny dla Ŝadnego z nich, z wyjątkiem moŜe sprzedawcy hot - dogów, któremu 

całe filmowanie bardzo się podobało.

 

Nawet  spacer  dwojga  nowoŜeńców,  patrzących  sobie  czule  w  oczy  i  mijających 

nielicznych o tej porze przechodniów, wymagał godziny przygotowań i siedmiu powtórzeń.

 

W  końcu  jednak  wszystko  była  skończone,  a  ekipa  wróciła  do  Tropicany.  Lois 

pomogła  Chuckowi  z  jego  sprzętem,  a  Herb,  jak  zawsze  małomówny,  mruknął  coś,  Ŝe 

najpierw zajrzy do kasyna, zanim pójdzie spać.

 

Josh  pomachał  im  na  poŜegnanie,  po  czym  wziął  Mandy  pod  rękę  i  skierował  się  w 

przeciwną stronę.

 

-  Myślałem,  Ŝe  juŜ  nigdy  sobie  nie  pójdą  -  powiedział  z  uśmiechem,  przyciągając  ją 

nieco do siebie.

 

-  Amen  -  skwitowała  Mandy  z  westchnieniem  ulgi,  przytulając  policzek  do  jego 

ramienia.  Czuła  się  z  nim  w  tej  chwili  bezpieczniej  i  pewniej  niŜ  kiedykolwiek  wcześniej.  - 

Dokąd  idziemy?  -  spytała,  spoglądając  na  mijanych  ludzi,  którzy  gdzieś  się  bezustannie 

spieszyli.

 

-  To  przecieŜ  całkiem  naturalne,  Ŝono.  Nie  powinnaś  się  martwić,  gdzie  idziemy, 

dopóki idziemy razem.

 

Mandy podniosła głowę.

 

- Podaruj sobie te teatralne gesty. Kamera jest juŜ wyłączona, panie Tremaine. MoŜesz 

skończyć z udawaniem.

 

background image

Był tak blisko, Ŝe czuła jego oddech na policzku.

 

-  Chcesz  juŜ  wracać  do  hotelu?  Tylko  potem  mi  nie  mów,  Ŝe  nie  mam  zgodnego 

charakteru.

 

Mandy przymknęła na chwilę oczy, rozkoszując się jego bliskością.

 

-  Nie  -  odpowiedziała,  podejmując  decyzję,  Ŝe  będzie  musiała  trochę  ustąpić,  bez 

względu  na  konsekwencje.  -  Mam  ochotę  na  spacer  promenadą  z  tobą,  mój  męŜu.  - 

Powiedziała to z nadzieją, Ŝe nie odsunie się od niej.

 

Spacerowali  więc,  podziwiając  rozświetlone  kasyna  i  robiąc  złośliwe  komentarze  na 

temat  co  ciekawszych  spotykanych  ludzi.  Kilka  razy  zatrzymywali  się  przy  wystawach, 

wybierając  zabawne  prezenty  dla  wszystkich  znajomych.  Przy  jednym  ze  straganów,  który 

właśnie  zamykano  na  noc,  Mandy  urządziła  istny  cyrk,  zmuszając  Josha,  by  kupił  dla  niej 

karmelki, a dla siebie orzeszki.

 

W  końcu,  dobrze  po  północy,  stanęli  na  chwilę  przy  balustradzie  nad  opustoszałą 

plaŜą, rozkoszując się chwilą ciszy nad oceanem. Przez chwilę nie mówili nic, była to jakby 

ich wspólna, uspokajająca cisza.

 

-  O  czym  myślisz?  -  spytał  w  końcu  półgłosem  Josh,  zastanawiając  się,  dlaczego 

przerywa taki nastrój.

 

Mandy  rozwaŜała  właśnie,  czy  powiedzieć  mu,  Ŝe  odkryła  jego  prawdziwe  imię,  a 

przynajmniej jego część. Chciała jednak upewnić się najpierw, jaka będzie jego reakcja na to, 

czego się dowiedziała, zaczęła więc z innej strony.

 

-  Dowiedziałeś  się  czegoś  ciekawego  na  temat  Herba?  Widziałam,  Ŝe  dziś  rano 

spędziliście razem duŜo czasu. Wygląda na to, Ŝe nie jest zbyt rozmowny. A w dodatku nawet 

na mnie nie spojrzał, pewnie nie interesują go męŜatki.

 

Więc jednak wróciliśmy do tego, pomyślał Josh z niechęcią. Pretekst śledzenia Herba 

zaczynał  mu  juŜ  trochę  doskwierać.  Gdyby  jeszcze  facet  okazał  się  choć  odrobinę 

interesujący.  Jednak  kamerzysta  Herb  był  najbardziej  nudnym  człowiekiem,  jakiego  Josh 

kiedykolwiek spotkał.

 

-  Myślę,  Ŝe  wpadłem  na  coś  -  skłamał  gładko.  -  Ale  Herb  jest  tylko  płotką.  Będę 

musiał wrócić do Allentown, zanim dowiem się czegoś więcej.

 

Tak,  pomyślał,  to  powinno  połoŜyć  kres  tej  idiotycznej  historii  z  Herbem.  Stawianie 

przez  niego  tego  cholernego  filmowania  na  pierwszym  miejscu  zaczynało  mu  juŜ 

przeszkadzać.  Dlaczego  myślę  o  tym  akurat  teraz,  zadawał  sobie  pytanie,  kiedy  uświadomił 

sobie,  Ŝe  przypomnienie  o  własnych  planach  związanych  z  filmem  sprawia,  iŜ  czuł  się  jak 

ś

cierka do podłogi.

 

background image

-  Czy  znaczy  to,  Ŝe  musisz  jutro  wyjechać?  -  Wyczuł  przestrach  w  jej  głosie,  co,  ku 

własnemu zaskoczeniu, sprawiło mu przyjemność.

 

- O, nie. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo, Ŝono. Nie miałem Ŝadnych wakacji juŜ 

od bardzo dawna, Mandy - zapewnił ją. - Nie widzę powodu, dla którego nie miałbym zostać 

tu  i  przyjrzeć  się  dokładnie  całej  sprawie.  W  końcu  stereo  dla  twoich  dzieciaków  jest 

bezpieczne.

 

Stereo! Mandy aŜ zamrugała z wraŜenia. Wielkie nieba, jak mogła o tym zapomnieć.

 

- JeŜeli ślad Herba nie prowadzi donikąd, to kim się teraz zajmiesz? - Spytała szybko, 

by pokryć zmieszanie. - To znaczy, Ŝe grube ryby muszą być w Allentown, prawda? - Teraz 

zniŜyła  głos  do  konspiracyjnego  szeptu.  -  Czy  po  rozmowach  z  kamerzystą  myślisz,  iŜ  Vic 

Harrison jest w to teŜ zamieszany? Wiem, Ŝe wcześniej temu zaprzeczyłeś, ale teraz...

 

Znowu  ponosi  ją  niepohamowana  wyobraźnia,  pomyślał  Josh,  ukrywając  uśmiech. 

Nagle zdał sobie sprawę, Ŝe Mandy przestała mówić i to w połowie zdania.

 

-  Mandy?  -  Zobaczył  jej  kurczowo  zaciśnięte  usta  i  w  jednej  chwili  zrozumiał 

wszystko.  -  A  więc  to  tak?  Podsłuchiwałaś  moją  rozmowę  z  aparatu  w  sypialni,  kiedy 

rozmawiałem z...

 

-  Ojcem?  -  zadrwiła.  -  Mówiąc  szczerze,  to  mogliście  wymyślić  lepszą  ksywę  dla 

niego. Ta jest beznadziejna.

 

Josh  uniósł  brwi,  nie  mogąc  uwierzyć  własnemu  szczęściu.  Niech  ją  Bóg  błogosławi 

za  jej  pokrętną  logikę,  dzięki  której  widziała  wszystko,  poza  rzeczami  najbardziej 

oczywistymi.

 

- Wiesz, Ŝe nie wszyscy moŜemy być agentami. Ale nie zmieniaj tematu. Dlaczego tak 

cię zainteresowała moja rozmowa telefoniczna? Nieładnie grasz, moja panno.

 

Mandy  powstrzymała  się  od  riposty,  którą  miała  na  końcu  języka.  Czuła  się  i  tak 

winna, Ŝe poznała jego prawdziwe imię, nawet jeśli on o tym nic nie wiedział.

 

-  Jak  myślisz,  Joe,  co  Lois  przygotowała  dla  nas  na  jutro?  -  Mandy  mówiąc  to 

odwróciła  się,  dając  w  ten  sposób  do  zrozumienia,  Ŝe  nie  usłyszy  od  niej  Ŝadnego 

usprawiedliwienia.  -  Powiedziała  coś,  Ŝe  chciałaby  nakręcić  sekwencję  tańca  i  to  w  naszym 

pokoju  dziennym,  bo  tam  będzie  najłatwiej zrobić  właściwe  oświetlenie,  ale  nie  wyobraŜam 

sobie, w jaki sposób będziemy tańczyć na dywanach, przecieŜ...

 

Jej szybki potok słów został nagle przerwany śmiechem Josha.

 

-  BoŜe,  jak  ja  uwielbiam  te  twoje  zmiany  tematów,  kiedy  mówisz  około  sześciuset 

słów na minutę. Czy nie boisz się, Ŝe w tym tempie moŜesz złamać język?

 

Zamykając nagle usta, Mandy wykonała  gwałtowny zwrot do tyłu, w nadziei, Ŝe uda 

background image

się jej pójść, gdzie oczy poniosą, ale Josh był szybszy.

 

- Chwileczkę, Ŝono, dokąd to się wybieramy?

 

- Na policję, gdzieŜby indziej - mruknęła przez zaciśnięte zęby. - MoŜe uda mi się ich 

namówić,  by  cię  aresztowali  za  to,  Ŝe  jesteś  społecznie  nie  przystosowany.  -  Spojrzała 

najpierw na przytrzymującą ją rękę, potem na niego. - Puść, kowboju, zanim będę musiała ci 

pokazać drugą lekcję z kursu samoobrony. MoŜesz mi wierzyć, Ŝe nie jest to przyjemne. 

-  Nie  wierzę,  Ŝe  mogłabyś  kogokolwiek  celowo  skrzywdzić.  -  Josh  powiedział  to  z 

nagłą powagą w głosie. - Nie ma w tobie za grosz zła. ZałoŜę się, Ŝe nie potrafisz zabić nawet 

robaka.

 

- Pająka - szepnęła, urzeczona ciepłem zawartym w jego słowach.

 

-  Czego?  -  zapytał  automatycznie,  zastanawiając  się,  jak  ktoś  moŜe  mieć  tak 

błyszczące, zielone oczy. Nawet w panującym półmroku moŜna było bez trudu rozpoznać ich 

kolor.

 

-  Mówiłam  o  pająkach.  One  są  najgorsze  z  tymi  paskudnymi,  owłosionymi  nogami. 

Nie  potrafię  zabić  pająka,  ale  nie  dlatego,  Ŝe  mi  go  szkoda,  tylko  dlatego,  Ŝe  się  go  boję. 

Wołam zawsze w takich razach panią Thorton, ale ta tak się do tego przykłada, Ŝe najbardziej 

bym chciała, Ŝeby znalazł sobie jakąś szparkę i sobie poszedł.

 

- Ostrzegałem cię, Ŝebyś nie zaczęła mnie zbytnio lubić - powiedział Josh i wziął ją w 

ramiona. - A teraz myślę, Ŝe zaczynam się w tobie kochać, Amando Elisabeth Tremaine. Co o 

tym sądzisz?

 

- Ja, ja nie wiem, co o tym myśleć - stwierdziła Mandy uczciwie. - PrzecieŜ ty nic o 

mnie  nie  wiesz,  no  a  ja  wiem  jeszcze  mniej  o  tobie.  -  Czuła,  jak  dobrze  mieć  jego  mocne 

ramiona dokoła siebie. - MoŜe to tylko nasza bliskość sprawia, Ŝe wydaje nam się, iŜ coś do 

siebie czujemy, a potem wszystko pryśnie. Tak się przecieŜ zdarza.

 

- Naprawdę tak myślisz?

 

- Naprawdę - brnęła dalej. Przymknęła oczy wzdychając. - O tak, bardzo ciebie lubię. 

Ale  nie  wiem,  ani  gdzie  mieszkasz,  ani  co  robisz.  Ty  zresztą  teŜ  niewiele  o  mnie  wiesz. 

PrzecieŜ nie urodziłam się jako wychowawczyni w przedszkolu. śyję juŜ przez prawie ćwierć 

wieku.

 

-  Jak  tak  mówisz,  to  wydaje  mi  się,  Ŝe  jesteś  starsza  ode  mnie,  a  ja  mam  trzydzieści 

dwa  lata.  -  Dotknął  delikatnie  ustami  jej  szyi,  co  sprawiło,  Ŝe  natychmiast  zapragnął  jej  ust. 

Wszystkie plany zemsty na dziadku odrzucił od siebie natychmiast. Bez Ŝalu. - Wiesz, Ŝe nie 

jestem  notorycznym  mordercą,  a  ja  wiem,  Ŝe  jesteś  wspaniałą,  niewinną  dziewczyną,  która 

lubi kąpiel w wannie i słodycze. Czy musimy wiedzieć coś więcej?

 

background image

Poczuł,  jak  sztywnieje  nagle  w  jego  ramionach,  zanim  lekko,  ale  zdecydowanie 

odsunęła się od niego, oplatając w obronnym geście ręce dookoła siebie.

 

- Co się stało? - spytał ze ściśniętym gardłem, kładąc jej rękę na ramieniu. - Czuję się, 

jakbym niechcący nacisnął niewłaściwy guzik.

 

Kiedy odwróciła się ponownie do niego, w kącikach jej oczu błyszczały łzy.

 

-  Bardzo  jestem  poruszona  wyznaniem,  Ŝe  zaczynasz  mnie  kochać.  Bądźmy  jednak 

całkowicie szczerzy, Joe. Myślę, Ŝe lepiej, by zostało między nami tak, jak było. - Głos drŜał 

jej trochę, ale twarz miała pełną determinacji.

 

Josh poczuł bolesne ukłucie w sercu. Jednak Mandy miała rację. Wszystko odbywało 

się  zbyt  szybko.  To  tylko  nastrój  chwili,  noc  i  księŜyc,  próbował  siebie  okłamać.  Wiedział 

jednak, Ŝe nie jest ze sobą szczery, tak jak nie był od początku, kiedy pod wpływem nagłego 

impulsu stanął po stronie Mandy, pierwszego dnia w WMFL.

 

Dlaczego  akurat  ona  musiała  się  okazać  Mandy  Tremaine?  Dlaczego  on  musiał  być 

tak cholernie sprytny i powiązać ją z Alexandrem Tremaine'em? Dlaczego zdecydował się na 

ten idiotyczny plan zemsty? No i najwaŜniejsze, co Mandy ukrywa? Nie tylko jego przeszłość 

była  tym,  co  ją  trapiło,  tego  był  zupełnie  pewien.  MoŜe  popadła  w  podobny  konflikt  z 

własnym dziadkiem jak on? W końcu uciekła z domu ponad trzy lata temu, nie zostawiając po 

sobie Ŝadnego śladu. Mówiło się o tym w mieście przez jakiś czas. O tym oraz o przypadku 

Dave'a Benjamina, który zdarzył się w tym samym tygodniu. 

Dlaczego  on  nic  nie  mówi?  Mandy  czuła,  Ŝe  zaraz  zacznie  krzyczeć,  jeśli  nie  powie 

lub  nie  zrobi  czegoś.  Josh  jednak  tylko  gapił  się  na  ocean,  zatopiony  głęboko  w  swoich 

myślach.

 

-  Joe?  -  Nie  usłyszał  jej  nawet  i  musiała  powtórzyć  jeszcze  raz.  -  Joe?  Chyba  się  na 

mnie nie gniewasz, co? Proszę, nie gniewaj się...

 

Było  coś  takiego  w  jej  tonie,  co  natychmiast  utkwiło  w  nim  głęboko,  tak  Ŝe  oderwał 

wzrok od ciemnego oceanu i spojrzał jej w oczy.

 

-  Twardy  z  ciebie  orzech  do  zgryzienia,  Amando  Elisabeth  -  wyznał  łagodnie.  -  Ale 

masz rację. Myślę, Ŝe czas spać. To co, rozejm? - zaproponował, tak jak ona dzień wcześniej 

w limuzynie.

 

Tym razem Mandy uśmiechnęła się przewrotnie.

 

- Rozejm? Och nie, bez szans!

 

 

Mandy  leŜała  pośrodku  ogromnego  łóŜka,  patrząc,  jak  światło  księŜyca  układa  się  w 

przedziwne  wzory  na  pościeli.  Minęła  prawie  godzina,  a  ona  wcale  nie  była  bliŜej  snu,  o 

background image

którym tak marzyła, niŜ w momencie, kiedy połoŜyła głowę na poduszce.

 

„Myślę,  Ŝe  zaczynam  się  w  tobie  kochać”,  powiedział Josh.  Nadal  słyszała  jego  głos 

powtarzający wielokrotnym echem te same słowa. Zamknęła ciasno, aŜ do bólu, powieki.

 

A gdyby on wiedział wszystko o mnie i o moim dziadku? OdwaŜyła się zadać sobie to 

pytanie  tylko  dlatego,  Ŝe  leŜak  samotnie  w  ciemnościach.  A  co  z  Dave'em?  Co  by  Josh 

powiedział, gdyby usłyszał, jak bardzo byłam zaangaŜowana w związek z nim? Czy nadal by 

uwaŜał, Ŝe mnie kocha? Łza spłynęła powoli po jej policzku i wsiąkła w poduszkę. Czy Josh 

nadal  by  mnie  kochał  tak,  jak  ja  go  kocham?  PoniewaŜ  wiem,  Ŝe  go  kocham  i  to  bardzo. 

Cieszyłby się z mojej miłości, czy raczej uciekł, gdzie pieprz rośnie? Dlaczego wszystko musi 

być tak skomplikowane?

 

W czasie gdy Mandy staczała na górze walkę z sobą, Josh, leŜąc na rozłoŜonej kanapie 

w pokoju dziennym, starał się zdecydować, co powinien teraz zrobić.

 

-  MoŜe  jasne  wyznanie  wszystkiego  nie  byłoby  wcale  takie  złe,  Philips  -  powiedział 

do siebie półgłosem, zdając sobie sprawę, Ŝe przejął od Mandy ten zwyczaj.

 

Wzdrygnął  się  na  myśl,  iŜ  mówienie  do  siebie  było  najmniej  waŜnym  z  jego 

problemów.  Doszedł  do  kolejnego  wniosku,  Ŝe  z  równym  skutkiem  mógłby  oddać  sprawy 

własnemu biegowi i zobaczyć, co z tego wszystkiego wyniknie.

 

-  Dobrze,  Philips,  zacznij  mówić.  Zobaczymy,  co  z  tego  będzie.  Powiedz  najpierw: 

„Mandy,  muszę  ci  coś  zakomunikować.  Nie  nazywam  się  Joe.  Jestem  Josh,  a  dokładniej 

Joshua Philips”.

 

Powoli  potrząsnął  głową.  To  nie  byłaby  dla  niej  Ŝadna  nowina.  Wyczuła  juŜ  pismo 

nosem  po  telefonie.  A  moŜe  powinienem  jej  powiedzieć,  Ŝe  tak  jak  ona,  jestem  z 

Southampton,  choć  to  z  pewnością  by  ją  zirytowało.  PrzecieŜ  mieszkamy  tam  dopiero  od 

pięciu lat, a ona w tym czasie albo była w college'u w Szwajcarii, albo zwyczajnie zaginęła.

 

- Więc co dalej, Philips? Nawet jeśli ona ani nie zasłabnie z wraŜenia, ani nie ucieknie, 

to z pewnością zorientuje się, Ŝe wiedziałeś o wszystkim juŜ od dawna i będziesz musiał jej 

teŜ opowiedzieć o swoich planach zemsty na starym Tremaine'ie za Dave'a Benjamina. Jak w 

takim razie wyślesz mu kasetę video pokazującą ciebie i jego zaginioną wnuczkę, tarzających 

się  w  grzechu  w  Atlantic  City,  Ŝeby  pękł  z  wściekłości  w  swoim  pałacu  z  widokiem  na 

morze? Jak moŜna planować zrzucenie tej bomby i równocześnie przekonać Mandy o swojej 

miłości?

 

Josh przewrócił się wściekle na drugi bok.

 

- Mandy moŜe i jest idealistycznym, naiwnym aniołkiem, Philips, ale jeśli sądzisz, Ŝe 

nie  wyładuje  się  na  tobie  po  tym,  jak  to  wszystko  usłyszy,  to  nie  znasz  swojego  rudzielca 

background image

nawet w połowie tak dobrze, jak ci się zdaje. 

Z  takimi  słowami  Josh  wstał,  by  zapalić  światło  i  włączyć  telewizor  w  nadziei,  Ŝe 

będzie jeszcze jakiś spóźniony film, na tyle zły i nudny, by ukarać go za wszystkie grzechy.

 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

 

- Nie, nie i jeszcze raz nie! Mandy, dalej robisz wszystko źle. Jesteś zbyt spięta. - Lois 

Lamour machała z wściekłością rękoma, pokazując Herbowi, by wyłączył kamerę. Przysiadła 

teraz w rogu wielkiego łóŜka i powiedziała twardo: - Mandy, masz się cieszyć z tego, Ŝe jesz 

ś

niadanie ze swoim przystojnym, dopiero co poślubionym męŜem. PrzecieŜ nie jesz... - Nagle 

Lois zabrakło stosownego określenia.

 

- Nie jesz swojego ostatniego posiłku, składającego się z czerstwego chleba i wody z 

kałuŜy,  stojąc  przed  plutonem  egzekucyjnym.  -  Chuck  ujął  to  moŜe  nawet  zbyt  obrazowo, 

ratując Lois z opresji.

 

- Dzięki, Chuck - skwitowała chłodno Lois, posyłając technikowi znaczące spojrzenie, 

zanim  skupiła  swoją  uwagę  ponownie  na  Mandy.  -  No,  uwaga,  powtarzamy  ujęcie.  Tym 

razem, Mandy, rozluźnij się. Pamiętaj, Ŝe mamy jeszcze w planie zdjęcia w kasynie.

 

Mandy zamknęła oczy i  policzyła do dziesięciu.  Wiedziała, Ŝe musi się uspokoić, by 

nie  chlusnąć  stojącym  przed  nią  sokiem  grejpfrutowym  w  twarz  zadowolonej  z  siebie  Lois 

Lamour.

 

-  Bardzo  mi  przykro,  Lois  -  powiedziała  zamiast  tego,  z  trudem  opanowując 

wściekłość.  -  Tylko  Ŝe  to  wszystko  jest  takie  strasznie  sztuczne.  To  znaczy  nie  wiem,  jak 

młoda para moŜe cieszyć się sobą przy śniadaniu w łóŜku z kelnerem stojącym im nad głową.

 

-  Zaraz,  zaraz,  ja  gram  swoją  rolę  zgodnie  z  planem!  -  Rollie  zaprotestował, 

poprawiając muszkę. W ręku trzymał w pogotowiu dzbanek z kawą. - Zresztą to pan 

Tremaine 

przyrzekł mi tę rolę. Proszę jej powiedzieć, panie Tremaine. To moja wielka szansa.

 

-  To  prawda,  kochanie  -  stwierdził Josh. Siedząc  wyprostowany  na  środku  wielkiego 

łóŜka,  tuŜ  obok  usztywnionej  Mandy,  połoŜył  jej  delikatnie  rękę  na  plecach.  -  To  naprawdę 

Ŝ

yciowa  szansa  dla  Rollie'go.  Uśmiechnij  się  więc  do  niego,  jak  będzie  ci  nalewał  kolejną 

filiŜankę kawy, a nie zachowuj się, jakby podawał ci truciznę.

 

Mandy  rzuciła  towarzyszącemu  jej  w  łóŜku  męŜczyźnie  jadowite  spojrzenie,  po 

którym  powinien  spalić  się  ze  wstydu.  Zapewniła  teŜ  Rollie'go,  Ŝe  przy  następnym  ujęciu 

wszystko pójdzie duŜo lepiej.

 

- Nadal jednak nie rozumiem, dlaczego nie moŜemy zjeść śniadania przy stole, na tle 

tego wspaniałego okna. Wiem naturalnie, Ŝe miss Ameryki fotografowana jest kaŜdego roku 

przy  śniadaniu  w  łóŜku,  ale  to  zupełnie  inna  sprawa.  Ona  ma  koronę  i  wspaniały  bukiet  róŜ 

koło  siebie,  a  nie  ubranego  w  jedwabną  piŜamę  męŜczyznę,  który  w  dodatku  uśmiecha  się 

background image

szeroko,  zadowolony  z  siebie.  Poza  tym  pokazywanie  nowoŜeńców  jedzących  śniadanie  w 

łóŜku jest takie banalne, nie sądzisz, Lois?

 

Lois  oczywiście  nie  podzielała  tego  poglądu,  pomimo  Ŝe  Mandy  starała  się  ją 

przekonać wszelkimi moŜliwymi sposobami od blisko godziny. Intymny poranek w łóŜku, w 

piŜamach, po wspaniałym śniadaniu, to było właśnie to.

 

- Trzeba będzie poprawić światło do tej sceny - wtrącił Herb, spoglądając ponownie na 

Mandy przez obiektyw.

 

-  Dziękuję  bardzo  za  tę  fascynującą  informację,  Herb  -  odgryzła  się  Mandy.  -  To 

będziesz musiał wyciąć!

 

Josh wyciągnął spod kołdry rękę, którą właśnie dał jej sójkę w bok.

 

-  Niby  co  wyciąć?  -  spytał  z  miną  niewiniątka.  Czuł  łaskotanie  w  palcach  po 

dotknięciu  delikatnej,  aksamitnej  skóry  Mandy.  Nawiasem  mówiąc,  jego  zdaniem  był  to 

najlepszy  pomysł,  na  jaki  jak  na  razie  wpadła  Lois  i  bawił  się  świetnie  przez  cały  ranek.  - 

Lois?  Gdybyśmy  zostali  na  chwilę  z  Mandy  sami,  to  myślę,  Ŝe  znalazłbym  sposób,  by  ją 

przekonać.

 

Chuck wstał pierwszy, wyłączył kamerę i skierował się w stronę schodów do pokoju.

 

-  Chodź,  Lois  -  zawołał  przez  ramię.  -  Zostawmy  ich  na  parę  minut  samych.  Herb, 

Rollie!

 

Rollie  ruszył  za  nim.  RównieŜ  Herb  przypomniał  sobie,  Ŝe  w  pokoju  na  dole  zostały 

jeszcze róŜne smakołyki. Lois, nie mając wyboru, poszła w ich ślady.

 

-  Tylko  nie  zepsuj  jej  makijaŜu  -  Mandy  powtórzyła  bezmyślnie  jej  ostatnie  słowa.  - 

Zaczynam nie znosić tego całego towarzystwa - dodała, kiedy ekipa juŜ zniknęła.

 

-  No,  nareszcie  sami.  -  Josh  odsunął  w  nogi  tacę  ze  śniadaniem.  -  Powiedz  mi  teraz, 

Ŝ

ono, o co chodzi?

 

Mandy  spojrzała  na  niego.  Wyglądał  na  bardziej  przystojnego,  niŜ  powinien  był 

wyglądać  w  swojej  jedwabnej  piŜamie.  Nie  mogła  opanować  wybuchu,  pomimo  Ŝe 

ograniczyła się do ognistego szeptu:

 

-  Siedzę  w  łóŜku,  ubrana  w  szlafrok,  obok  faceta  w  piŜamie,  który  nie  jest  moim 

męŜem, Rollie Estrada skacze wkoło łóŜka, cała reszta wydaje mi przeróŜne dyrektywy, a ty 

mnie  pytasz,  o  co  chodzi?  Dziwię  się  tobie,  Joe.  Ty  nie  wiesz,  dlaczego  jestem 

zdenerwowana? Poza tym złamałam paznokieć i kaŜdy głupi by to zauwaŜył.

 

- Myślałem, Ŝe jesteś rannym ptaszkiem - odparł bez związku Josh, starając się ukryć 

rozbawienie. - MoŜe gdybyś wypiła jeszcze filiŜankę kawy...

 

- Jak wypiję jeszcze jedną kawę, to zacznę wrzeszczeć - odpaliła Mandy twardo. - A ty 

background image

jesteś najgorszy z nich wszystkich z tą swoją usłuŜnością. Oczywiście, Lois, to fenomenalny 

pomysł,  Lois,  masz  świętą  rację,  Lois...  Musisz  zgadzać  się  ze  wszystkim,  co  ta  idiotka 

wymyśli? Pocałunki przy kawie! Myślałam, Ŝe pęknę z wściekłości. 

-  PrzecieŜ  to  część  układu,  Mandy  -  przypomniał  jej.  -  Nie  zapominaj  o  swoich 

dzieciakach i o tym, Ŝe od ciebie zaleŜy, czy zatrzymają swoje stereo. Zrób to dla nich.

 

Mandy rozwaŜała to przez chwilę, po czym odwróciła się w jego stronę.

 

- Dobrze, ale pod warunkiem, Ŝe przestaniesz robić te rzeczy pod kołdrą.

 

- Te rzeczy? - Josh udawał przestraszonego. - Co masz na myśli?

 

-  Omal  nie  udławiłam  się  jajecznicą,  kiedy  zacząłeś  mi  jeździć  stopą  po  nodze. 

Myślałam, Ŝe Lois dostanie spazmów.

 

- Przesadzasz, Mandy. Lois niczego nie zauwaŜyła. Poza tym podobało mi się to.

 

Usta Mandy wydęły się drwiąco.

 

- To co, przyrzekasz, czy nie? - W głębi duszy Mandy była wdzięczna Joshowi za to, 

Ŝ

e  pozwolił im  gładko  wejść  w  swoje,  uzgodnione  wcześniej,  role  i  nie  traktować  tego  zbyt 

serio.

 

Josh  przyglądał  się  grze  uczuć  na  pełnej  wyrazu  twarzy  Mandy.  Musiał  się 

powstrzymać całą siłą woli, by nie wejść do niej na górę poprzedniego wieczora i nie wziąć 

tego, co ona chciałaby mu dać. O tym, Ŝe chciałaby, był dziwnie przekonany. Jednak logika, 

wsparta  trzema  beznadziejnymi  filmami,  w  końcu  wygrała.  Postanowił  wytrzymać, 

wytrzymać do czasu, gdy będzie gotowa przyjąć całą prawdę i mimo to nadal go kochać.

 

-  No  więc?  Umowa  stoi?  Czy  moŜe  zdałeś  sobie  sprawę,  Ŝe  mam  rację  i  zejdziesz 

teraz  na  dół  powiedzieć  Lois,  iŜ  moŜe  się  wypchać  razem  ze  swoimi  fantastycznymi 

pomysłami?

 

Josh spojrzał na zarumienione policzki Mandy i pałające zielone oczy.

 

-  A  Rollie?  Nie  moŜemy  pogrzebać  jego  szans  na  nagrodę  Akademii  Filmowej  - 

stwierdził,  uśmiechając  się  nieznacznie.  -  Bylibyśmy  bez  serca,  rozczarowując  go  teraz. 

Dobrze,  przyrzekam,  będę  się  porządnie  zachowywać,  pod  warunkiem,  Ŝe  ty  mi  teŜ  coś 

przyrzekniesz.  Zagrasz  to  tak,  Ŝebyśmy  mogli  juŜ  z  tym  skończyć  i  ubrać  się  wreszcie.  Nie 

podoba mi się sposób, w jaki Lois na mnie patrzy. Chuck powiedział mi, Ŝe nie mógł się jej 

pozbyć  ostatniego  wieczora.  Denerwuje  mnie  paradowanie  w  piŜamie  przed  spragnionymi 

miłości kobietami.

 

-  Jesteś  dopiero  co  po  ślubie,  Joe,  dlatego  jesteś  bezpieczny  -  przypomniała  mu 

Mandy,  pomagając  umieścić  tacę  z  powrotem  na  kolanach.  -  ZauwaŜyłam  jednak,  Ŝe  ona 

patrzy na Rollie'ego. Jak myślisz, czy nasz kelner bardzo chce się dostać do telewizji?

 

background image

- Na pewno nie aŜ tak bardzo. No, moŜe byśmy juŜ zakończyli ten show. Daj mi buzi, 

na szczęście.

 

Mandy  odsunęła  się  odrobinę,  nareszcie  czując  się  wystarczająco  zrelaksowana,  by 

trochę poŜartować.

 

- Pod warunkiem, Ŝe przyrzekniesz nie zniszczyć mi makijaŜu.

 

 

-  Mamy  tu  tysiąc  czterysta  siedemdziesiąt  dwa  automaty  do  gry.  Nazywa  się  to 

Miastem  Automatów  i  wybraliśmy  nawet  swego  burmistrza,  choć  jest  to  funkcja  wyłącznie 

honorowa.  To  ten  pan  w  smokingu  i  kapeluszu.  -  Młoda,  atrakcyjna  kobieta  oprowadzała 

właśnie nowoŜeńców i towarzyszącą im ekipę telewizyjną po siedzibie hazardu.

 

- Spójrz, Joe - zauwaŜyła Mandy, czytając ulotkę, którą wzięła w drodze do kasyna - 

Miasto Automatów jest tak duŜe, Ŝe trzeba je było podzielić na ulice. To niewiarygodne.

 

Josh  spojrzał  na  rozradowaną  Mandy,  czując  się  w  części  odpowiedzialny  za  jej 

rozpromienioną  twarz.  Na  pewno  przyczynił  się  do  tego  delikatny,  ale  bardzo  czuły 

pocałunek, tuŜ przed tym, jak wezwali ponownie Lois, by dokończyła zdjęcia. On pierwszy, 

choć nie bez wysiłku, oderwał się od niej, zostawiając Mandy z przymkniętymi powiekami i 

rozmarzonym uśmiechem. 

Samo  filmowanie  poszło  juŜ  potem  jak  z  płatka.  Odrzucili  zgodnie  zaproszenie 

Chucka na wspólny lunch, a zamiast tego wybrali się z Rollie'm na hamburgery do hotelowej 

restauracji.  Czas  upłynął  im  szybko  przy  bezmyślnej  paplaninie  kelnera  i  Josh  stwierdził  ze 

zdumieniem, Ŝe czeka juŜ na kręcenie scen w kasynie.

 

Wziął od niej broszurę i niespiesznie ją kartkował, podziwiając wielopoziomowe ulice 

w Mieście Automatów.

 

- Piszą tu, Ŝe gdzieś w pobliŜu Alei Wygranych jest Owocowy Rynek z Ŝyrandolami w 

kształcie śliwek, wiśni, mandarynek i...

 

-  Arbuzów!  -  wykrzyknęła,  wybuchając  śmiechem  Mandy,  która  czytała  mu  przez 

ramię.  -  To  muszę  zobaczyć.  Nie  ma  nic  lepszego  na  świecie  niŜ  nasze  amerykańskie 

tendencje do przesady. Świeczniki w kształcie arbuzów i automaty do gry, co za kombinacja.

 

Lois  zgodziła  się,  Ŝe  Owocowy  Rynek  wygląda  na  idealne  miejsce  do  nakręcenia 

zaplanowanej  przez  nią  sceny  i  wkrótce  oboje  stali  przed  dwoma  automatami  do  gry, 

zaopatrzeni w pokaźny stosik Ŝetonów.

 

-  UwaŜaj,  Ŝebyś  nie  nabawiła  się  tenisowego  łokcia  od  ciągnięcia  za  tę  rączkę  - 

szepnął Josh w momencie, kiedy Chuck starał się powstrzymać jakiegoś przechodnia, by nie 

wchodził Herbowi w kadr.

 

background image

- To idiotyczne - poskarŜyła się Mandy, wrzucając Ŝetony jeden po drugim. - Najpierw 

pozbywasz  się  pieniędzy,  a  potem  obserwujesz,  jak  wirujące  obrazki  mieszają  się  w  sałatkę 

owocową. Nie rozumiem, jak ludzie mogą uczciwie twierdzić, Ŝe sprawia im to przyjemność.

 

- Jak wspomniała wcześniej nasza urocza przewodniczka, jeden facet wygrał tu ponad 

dwa  miliony  dolarów.  Zapewniam  cię,  Ŝe  byłabyś  teŜ  zadowolona,  a  mnie  na  pewno 

sprawiłoby to przyjemność.

 

Mandy obróciła się rozbawiona do Josha. 

- Dwa miliony dolarów? - spytała, z trudem łapiąc oddech. - Grając w taki sposób? To 

ohydne.

 

- O tak - zgodził się Josh, wkładając pięć Ŝetonów naraz. - Ten krzyk, błysk świateł i 

wycie  syren,  burmistrz  w  swym  błyszczącym  smokingu  składający  gratulacje,  uściski  od 

zupełnie obcych ludzi i zdjęcia do gazet. To rzeczywiście paskudne.

 

Mandy odpłaciła mu stosowną miną i odparła ironicznie:

 

-  Nie  mówię  przecieŜ,  Ŝe  zrezygnowałabym  z  dwóch  milionów  dolarów.  Nie  jestem 

idiotką. Ale mało kto wygrywa tyle pieniędzy. A to co takiego?

 

Uwagę  jej  zwrócił  dzwonek  i  Ŝółte  światło  w  automacie,  informujące  o  wygranej. 

Potem dał się słyszeć brzęk spadających monet, a tacka na dole zaczęła się powoli napełniać.

 

-  Wielkie  nieba!  -  wykrzyknęła  ogarnięta  nagłym  podnieceniem.  -  Wygrałam,  sam 

zobacz, Ŝe wygrałam. Czy to nie cudowne?

 

Mówiąc to, zaczęła zbierać monety trzęsącymi się z emocji palcami.

 

- Rety, nawet ich nie policzyłam. Ciekawe, ile wygrałam.

 

-  Nie  tyle,  ile  byś  mogła,  gdybyś  nie  wrzucała  za  kaŜdym  razem  tylko  po  jednym 

Ŝ

etonie.  Popatrz  na  mnie.  -  Mandy  jednak  nie  słyszała  wcale,  co  do  niej  mówił,  wrzucając 

kolejne Ŝetony do automatu.

 

-  Czekaj,  nie  teraz.  Czuję,  Ŝe  jestem  na  fali.  -  Pochylała  się  do  przodu,  by  lepiej 

widzieć wirujące owoce. - No dalej, arbuzy, ustawcie się jak naleŜy. Mandy musi sobie kupić 

nowe buty.

 

- O nowych butach mówi się przy grze w kości - poprawił ją Josh, widząc, Ŝe Mandy 

zaczyna ponosić.

 

- Obojętnie, co by to było. Widzę, Ŝe zazdrość cię zŜera - odparła z ironią w głosie. - 

Mówisz  tak,  bo  sam  jeszcze  nie  wygrałeś.  Jeśli  myślisz,  Ŝe  podzielę  się  z  tobą  moimi 

Ŝ

etonami,  to  jesteś  w  błędzie.  Lepiej  więc  sam  zacznij  grać,  moŜe  dopisze  ci  szczęście.  - 

Uśmiechnęła się do niego radośnie i wrzuciła kolejne Ŝetony do automatu.

 

-  Wydawało  mi  się,  Ŝe  mówiłaś,  jaki  to  hazard  jest  nudny,  Ŝe  tylko  głupcy  tracą  tak 

background image

czas,  a  ty  sama  byś  nigdy  nie  zagrała.  -  Josh  wyraźnie  draŜnił  się  z  nią.  -  Ale  to  tylko  taki 

głupi Ŝart.

 

-  Cha,  cha,  ale  śmieszne.  A  ty  będziesz  chodził  i  powtarzał:  „A  nie  mówiłem?”  To 

tylko  dowód  na  to,  jak  bardzo  moŜna  się  pomylić  w  ocenie  innych.  Hej!  Popatrz,  znowu 

wygrałam! Czy myślisz, Ŝe zmieści mi się wszystko do jednego pojemnika?

 

 

Mandy i Josh grali w automaty na Owocowym Rynku, dopóki Lois nie zadecydowała, 

Ŝ

e ma juŜ dosyć dobrych ujęć i przerwała filmowanie.

 

- Mandy - ponaglał Josh, widząc, Ŝe ta najwyraźniej nie zauwaŜyła przerwania zdjęć. - 

MoŜesz juŜ przestać udawać zainteresowanie, kamera jest wyłączona. Mandy. Mandy?

 

Ale  Mandy  albo  wcale  nie  słuchała,  albo  nie  okazywała  tego  po  sobie.  Cała  była 

skupiona na wrzucaniu Ŝetonów w nadziei wielkiej wygranej. Wygrała znów, potem przegrała 

wszystko i teraz była gdzieś na zero. Spodziewała się, Ŝe jeszcze tylko chwilka i trzy melony 

ustawią się obok siebie, spełniając jej marzenia.

 

-  Połknęła  bakcyl  -  stwierdził  Chuck,  wyłączając  dodatkowe  oświetlenie.  -  Pod 

kaŜdym pozorem trzymaj ją z dala od tego miejsca, bo wsiąknie tu na dobre.

 

Pomachał technikowi na poŜegnanie, po czym wziął delikatnie Mandy pod rękę.

 

- Mamy jeszcze trochę czasu na parę gemów w tenisa - zasugerował delikatnie. Tenis 

bowiem  był  jednym  z  tuzina  innych  rzeczy,  które  Mandy  podsuwała  wcześniej  Lois,  byle 

unikać filmowania młodej pary podczas gry w kasynie.

 

-  Tenis?  -  Mandy  zmarszczyła  z  niesmakiem  nos.  -  Jak  wpadłeś  na  tak  idiotyczny 

pomysł?  Kto  by  chciał  uganiać  się  w  taki  upał  za  jakąś  głupią  piłką?  Nie,  chcę  zostać  w 

kasynie. W końcu nie widzieliśmy nawet połowy.

 

- Sugerujesz więc, Ŝebyśmy przeszli się po kasynie? - spytał sceptycznie. - Ale zdajesz 

sobie sprawę, Ŝe będziesz musiała przeciąć więzy łączące cię z tym automatem?

 

Mandy spojrzała na niego z irytacją.

 

-  PrzecieŜ  jest  tu  tysiąc  innych  maszyn.  Spróbuję  tylko  niektórych,  jak  będziemy 

przechodzić. Poza tym ta przestała mnie chyba lubić.

 

Josh pozbierał Ŝetony i ruszyli. Przeszli chyba wszystkie alejki w kasynie, oznaczone 

dla orientacji określoną kombinacją świateł. Spacerując grali równocześnie w grę, polegającą 

na  dobieraniu  najbardziej  niezwykłych  profesji  do  spotykanych  i  niczego  nie 

podejrzewających przechodniów.

 

Mandy  grała  od  czasu  do  czasu  na  róŜnych  maszynach,  śmiejąc  się  z  niektórych 

rysunków  zabawnie  przedstawiających  owoce  lub  Ŝartując  z  „maszyn  dla  leniwych”,  które 

background image

pozbawione były rączek do pociągania.

 

- Tak łatwo traci się tu pieniądze - zdecydowała w końcu, kiedy przegrała kolejne parę 

dolarów w elektronicznego pokera. - Chyba zaczynam tęsknić za swoimi arbuzami.

 

- Zamówię ich całą cięŜarówkę na twoje urodziny. - Josh wziął ją delikatnie pod rękę i 

poprowadził  szybko  do  Dzielnicy  Teatralnej,  gdzie  kolorowe  neony  i  lustra  zostały  tak 

skonstruowane, by stworzyć nastrój i atmosferę Broadwayu.

 

W  końcu,  gdy  Josh  zaczął  się  juŜ  obawiać,  czy  nie  zgubią  się  na  dobre  w  Mieście 

Automatów, trafili na tak zwany Górny Pokład. Pełno było tam wszelkiego rodzaju balonów, 

malowanych tęczy i chmur, no i oczywiście wszechobecnych automatów do gry.

 

-  Masz  dosyć,  moja  hazardzistko,  czy  chcesz  jeszcze  spróbować  swego  szczęścia  w 

black  jacka  przy  stoliku  w  głównej  części  kasyna?  -  Proponując  to,  Josh  mocno  zaciskał 

kciuki, by pomysł ten nie został przyjęty. Jedno, na co miał ochotę, to wycofać się w zaciszne 

miejsce i usiąść razem przy drinku z lodem.

 

Mandy po cichu kończyła opowieść o swoich sukcesach.

 

-  Zaczęłam  na  Owocowym  Rynku  z  dziesięcioma  dolarami,  a  skończyłam  teraz  z 

trzynastoma. Grałam całe popołudnie i wygrałam trzy dolary. Nigdy bym nie przypuszczała, 

ze hazard tak wciąga. - Mandy rozejrzała się wokół. - Popatrz, Joe, to wygląda na prawdziwy 

balon na gorące powietrze. Ale sprytne. Ciekawa jestem, jak oni go tu wprowadzili.

 

-  Wcale  go  nie  wprowadzali  -  wycedził  wolno,  obejmując  ją.  -  Kasyno  zostało 

zbudowane dokoła niego.

 

Mandy dopiero teraz spojrzała z uwagą na Josha.

 

- Masz juŜ dosyć, co? Dlaczego nie powiedziałeś nic wcześniej?

 

-  PoniewaŜ  sprawiało  mi  wielką  przyjemność  patrzenie,  jak  się  świetnie  bawisz, 

kochanie. Nie zrezygnowałbym z tego za skarby świata. Zadowolona?

 

-  Nawet  bardzo  -  odparła.  -  Uczciwie  mówiąc,  to  od  dawna  nie  bawiłam  się  tak 

dobrze. Ostatnio chyba w zeszłym roku, na targach w Allentown. Wygrałam wtedy na jednym 

ze stoisk wypchanego jednoroŜca.

 

- Mówiłaś, zdaje się, Ŝe nie uprawiasz hazardu - wytknął jej Josh, zsypując wszystkie 

monety razem.

 

-  Miałam  na  myśli,  Ŝe  nie  dla  pieniędzy.  W  końcu  przecieŜ  nie  moŜna  do  hazardu 

zaliczyć gry o jednoroŜca.

 

Josh potrząsnął tylko głową, całkiem pokonany specyficzną logiką Mandy.

 

-  Nie  mogę  uwierzyć,  Ŝe  nigdy  nie  wybrałaś  się  do  Atlantic  City,  mieszkając  tak 

blisko. Przespacerować się promenadą lub popływać. Słyszałem reklamy o tym, Ŝe autobusy z 

background image

Allentown do kasyna jeŜdŜą codziennie.

 

-  Wiesz,  byłam  bardzo  zajęta  przez  ostatnie  lata  -  mruknęła  pod  nosem,  bardziej  do 

siebie  niŜ  do  niego.  Widząc  jednak  pytający  wzrok  Josha,  dodała  szybko.  -  To  znaczy, 

chciałam powiedzieć, Ŝe miałam bardzo duŜo zajęć w przedszkolu, rozumiesz...

 

-  Tak  bardzo,  Ŝe  nawet  rzekomy  miesiąc  miodowy  w  towarzystwie  męŜa  na  słowo 

honoru,  zaprawiony  sekretnym  śledztwem  i  wszechobecną  ekipą  telewizyjną,  moŜe  być 

traktowany jako wypoczynek. - Uśmiech Josha gdzieś zamarł.

 

Na  pewno  nie  był  jeszcze  przygotowany,  by  usłyszeć,  dlaczego  zdecydowała  się  na 

Ŝ

ycie w tak prymitywnych warunkach w Allentown, kiedy mogła Ŝyć, jak pączek w maśle, z 

Alexandrem  Tremaine'em  w  Southampton.  Lepiej,  Ŝeby  wiedział  o  Mandy  Tremaine 

mieszkającej na trzecim piętrze w domu czynszowym, która pracuje jako wychowawczyni w 

przedszkolu.

 

-  No  i  te  ostatnie  dni  teŜ  nie  zrelaksowały  cię  zbytnio.  Niestety  ja  teŜ  nie  jestem  bez 

winy i często wtykałem ci szpilki...

 

- I mówiłeś mi, Ŝe czujesz, jak budzi się w tobie miłość - dodała Mandy ze ściśniętym 

gardłem.  PołoŜyła  mu  delikatnie  palce  na  ustach,  kładąc  kres  dalszej  przemowie.  Stali  na 

ś

rodku jednego z przejść, tak Ŝe inni gracze i personel kasyna musieli ich omijać. Zapatrzeni 

w siebie nawet tego nie zauwaŜyli. - Nie chciałabym być teraz w Ŝadnym innym miejscu na 

ziemi ani teŜ mieć u boku innego męŜczyzny.

 

Josh uśmiechnął się słabo.

 

- Słowo honoru?

 

-  Słowo  honoru, Josh.  - Jej  szmaragdowe  oczy  były  szeroko  otwarte,  gdyŜ  zŜerała  ją 

ciekawość, jaka będzie jego reakcja.

 

Pochylił głowę nad nią tak blisko, Ŝe mógłby z łatwością policzyć wszystkie piegi na 

jej kształtnym nosku.

 

- Więc wiesz juŜ, kim jestem? - Wyczuła dziwne napięcie jego ramion.

 

- Wiem zaledwie połowę tego, kim jesteś - poprawiła go, przekrzywiając kokieteryjnie 

głowę.  -  Po  tym,  jak  odłoŜyłeś  słuchawkę  wczoraj  po  południu,  męŜczyzna,  do  którego 

zwracałeś się per tato, powiedział twoje imię, a mówiąc ściślej, wykrzyczał je do słuchawki. 

Myślę  zresztą,  Ŝe  teraz  nie  jest  on  tobą  nadmiernie  zachwycony  -  zakończyła,  obejmując  go 

rękoma za szyję.

 

- Dlaczego mi nie powiedziałaś?

 

-  A  dlaczego  miałabym  ci  powiedzieć?  Ty  teŜ  taktownie  nie  pytałeś  o  moje  sprawy. 

Ale chciałabym mówić do ciebie Josh, oczywiście tylko wtedy, gdy nie będzie z nami naszej 

background image

kochanej ekipy.

 

- Oczywiście - zgodził się chętnie, oddychając z ulgą. Wygląda na to, Ŝe nie będzie go 

naciskać, by powiedział jej wszystko to, czego jej powiedzieć nie chciał. - Jesteś fenomenalną 

dziewczyną, Amando Elisabeth Tremaine - wyszeptał niemal z uwielbieniem.

 

Mandy  zacisnęła  powieki,  powstrzymując  łkanie.  Wcale  taka  nie  jestem,  chciała 

wykrzyczeć  z  siebie.  Robiła  tak  dlatego,  Ŝe  w  przeciwnym  wypadku  ona  sama  w  rewanŜu 

musiałaby mu opowiedzieć o sobie. O swojej przeszłości, o tym, co dziadek zrobił Dave'owi 

Benjaminowi lub o tym, jaką ona odegrała rolę w tych wszystkich wydarzeniach. Och, Josh, 

dlaczego nie moŜemy zatrzymać czasu i zostać na zawsze w Atlantic City.

 

-  Ty  teŜ  nie  jesteś  najgorszy,  koleś  -  wymruczała  wsparta  o  jego  ramię,  wstrzymując 

cisnące się do oczu łzy.

 

Pocałowali się mocno, zapominając natychmiast o Górnym Pokładzie, mijających ich 

ludziach  i  błyskających  światłami  automatach.  Stali  później  chwilę  cicho,  rozkoszując  się 

atmosferą tego miejsca, zarezerwowanego zwykle dla zakochanych w sobie nowoŜeńców, za 

jakich cały świat ich uwaŜał.

 

Spędzili  całe  popołudnie  spacerując  ręka  w  rękę  po  olbrzymim  kasynie  Tropicana. 

Odwiedzili  przelotnie  kilka  hotelowych  sklepów,  chłonęli  przy  zimnych  drinkach  atmosferę 

Ogrodów  Tarasowych,  na  koniec  wyszli  na  chwilę  na  promenadę,  wystawiając  twarze  do 

gorącego sierpniowego słońca.

 

Mieli  jeszcze  czas  na  odwiedzenie  „II  Verdi”  ze  wspaniałym  włoskim  jedzeniem, 

które oboje bardzo lubili. Wreszcie gotowi byli stawić czoło ekipie telewizyjnej, by odegrać 

sekwencję tańca, zaplanowaną w ich własnym pokoju hotelowym.

 

Po  przybyciu  Lois  i  jej  towarzyszy  Josh  stanął  w  kącie  pokoju,  by  nikomu  nie 

przeszkadzać  i  stamtąd  obserwował  całą  krzątaninę.  Od  czasu  do  czasu  spoglądał  w  stronę 

schodów.  Wyglądało  na  to,  Ŝe  Mandy  potrzebuje  całej  wieczności  aby  się  ubrać.  Po  raz 

kolejny spojrzał z niepokojem na swój płaski, złoty zegarek.

 

Wprawdzie  mówiła,  iŜ  chciałaby  zostać  w  wannie  na  zawsze,  ale  teraz  to  juŜ  chyba 

przesadza. I właśnie wtedy, gdy zdecydował się, Ŝe pójdzie po nią, zobaczył na najwyŜszym 

stopniu nogę w czarnych szpilkach.

 

Mandy  schodziła  powoli  i  ostroŜnie,  ciemne  pończochy  podkreślały  szczupłość  jej 

kształtnych łydek. Zniknęła na moment na zakręcie schodów, po czym pojawiła się tuŜ przed 

nim.  Nabrał  gwałtownie  powietrza  w  płuca,  jakby  w  obawie  przed  prawdziwym,  fizycznym 

bólem.

 

Prosta czarna sukienka, którą miała na sobie, więcej zakrywała niŜ odsłaniała, dawała 

background image

jednak  wyraźne  wskazówki,  jakie  bogactwo  kryje  się  pod  nią.  Josh  poczuł,  jak  tęŜeją  mu 

mięśnie w podświadomej reakcji. Nie powiem juŜ nigdy, Ŝe ubiera się jak nastolatka!

 

Uwagę  jego  przykuła  jednak  najpierw  jej  rozpromieniona  twarz,  otoczona  łagodnie 

opadającymi,  miedzianoczerwonymi  lokami.  Oczy  błyszczały  spod  długich  rzęs  jak  dwa 

wielkie  szmaragdowe  klejnoty,  a  pomalowane  czerwoną  szminką  usta  nęciły  swą  wilgocią. 

Nawet jej piegi, których nie sposób było przykryć Ŝadną ilością makijaŜu, wyglądały bardzo 

pociągająco.

 

Kość  słoniowa,  to  określenie  najbardziej  pasowało  do  jej  cery.  Spojrzenie  Josha 

omiotło jej kształtny podbródek, wysmukłą szyję, zatrzymało się na  chwilę na jej odkrytych 

ramionach, po czym wróciło do powaŜnej, niemal zalęknionej twarzy.

 

-  Chciałbym  cię  ugryźć  w  szyję  -  mruknął  do  siebie.  Nie  potrafił  ukryć  przed  sobą 

zdziwienia, jakie szaleńcze uczucia budzi w nim ta drobna i delikatna kobieta.

 

Nie mogę powiedzieć, Ŝe zaczynam się w niej podkochiwać, poprawił siebie w duchu. 

Ja juŜ ją kocham. Ja, Joshua Mark Philips, jestem do szaleństwa, beznadziejnie zakochany w 

Amandzie Elisabeth Tremaine.

 

No więc dobrze, zgodził się ze sobą po chwili. Zakochałeś się. I co masz zamiar z tym 

zrobić, kowboju?

 

Powiem  jej  prosto  z  mostu,  kim  jestem,  doszedł  nagle  do  przekonania.  Powiem  teŜ, 

jak wymyśliłem na poczekaniu głupawą historię z Herbem, by być bliŜej niej. Zupełnie jak w 

filmach z Doris Day, z których sobie Ŝartowaliśmy.

 

A co dalej? Potem wezmę ją na ręce i zaniosę do najbliŜszego urzędu stanu cywilnego. 

Tak właśnie zrobię, zadecydował.

 

Co  wobec  tego  zrobisz  ze  swoimi  planami  w  sprawie  kasety  wideo,  sumienie 

najwyraźniej nie dawało mu spokoju. Powiesz jej teraz, Ŝe planowałeś wysłać ją do Alexandra 

Tremaine'a, aby widział, jak jeden z przyjaciół Dave'a urzęduje w łóŜku z jego wnuczką?

 

O nie, zmienił szybko zdanie, kiedy poszedł szybko przez pokój i wyciągnął  rękę do 

Mandy, aby pomóc jej zejść z ostatniego stopnia schodów. A potem będę kłamał jak diabli i 

trzymał kciuki, by się o tych planach nie dowiedziała.

 

To  znaczy,  Ŝe  nigdy  jej  nie  powiesz  i  wszystko  chcesz  zbudować  na  kłamstwie? 

Lepsza połowa jego sumienia ani myślała się poddać tak Łatwo.

 

MoŜe jak juŜ będę starym i zgrzybiałym dziadkiem, Josh wyraźnie grał na zwłokę, to 

coś  tam  bąknę  o  tym,  trzymając  rudowłose  prawnuki  na  kolanach,  ale  na  pewno  nie 

wcześniej. Ale teraz daj mi juŜ spokój, bo moja Ŝona czeka, bym z nią zatańczył.

 

-  No,  warto  było  trochę  poczekać,  madame.  Kochanie,  wyglądasz  jak  świeŜa, 

background image

apetyczna  bułeczka  -  rzekł  tak,  by  usłyszała  tylko  Mandy.  -  A  co  byś  powiedziała,  jakbym 

teraz rozgonił to całe towarzystwo, tak byśmy zostali tylko ty i ja?

 

- Joe, ciszej trochę, na Boga - wyszeptała Mandy zaaferowana, rozglądając się, czy nie 

słyszał  tego  ktoś  z  ekipy  telewizyjnej.  Stanęła  teraz  na  palcach  jednej  nogi  i  mruknęła  mu 

konspiracyjnie do ucha: - Ale moŜemy to zorganizować, tylko trochę później.

 

Josh  włoŜył  ręce  głęboko  w  kieszenie  i  z  uśmiechem  Kuby  Rozpruwacza  podąŜył 

zaraz  za  Mandy.  Po  drodze  pogwizdywał  radośnie  jedną  z  najbardziej  romantycznych 

piosenek z filmu „West Side Story”. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

 

Pokój  tonął  w  półmroku,  choć  jego  oświetlenie  zostało  dobrane  z  najwyŜszą 

starannością.  Cztery  czarne  skrzynki  rozmieszczono  w  strategicznych  miejscach,  tak  by  ich 

błyskające w takt muzyki światła tworzyły w pełni romantyczny nastrój.

 

Josh  i  Mandy  stali  tuŜ  obok  siebie,  pośrodku  tego,  co  zdaniem  Lois  miało  słuŜyć  za 

parkiet  do  tańca.  Mandy  zdjęła  juŜ  swoje  pantofle  na  wysokich  obcasach,  Ŝeby  mogła  się 

łatwiej  poruszać  po  pokrytej  dywanami  podłodze.  Oparła  wygodnie  głowę  na  piersi  Josha. 

Czuła  mocny  zapach  jego  wody  po  goleniu,  a  nawet,  przez  śnieŜnobiałą  koszulę,  słyszała 

wyraźnie bicie jego serca.

 

Josh  obejmował  ją  bardzo  delikatnie.  Lekkie  łaskotanie  jej  włosów  sprawiało  mu 

wyraźną  przyjemność,  gdy  opuszczał  głowę  w  ich  aksamitne  ciepło.  Niespiesznie  wyplótł  z 

uścisku  lewą  rękę  i  odszukał  nią  zaraz  dłoń  Mandy.  Z  naboŜeństwem  podniósł  ją  do  ust, 

akurat w momencie, gdy Chuck dał znak Lois, Ŝe znalazł piosenkę, o którą jej chodziło.

 

- Doskonale, absolutnie rewelacyjnie - Lois dziwnie wylewnie zwróciła się do Herba, 

który burknął tylko coś w odpowiedzi, nie chcąc odrywać swej uwagi od kamery. - Myślę, Ŝe 

załatwimy to w jednym ujęciu.

 

„Z  tobą,  tylko  z  tobą,  na  zawsze”,  słowa  romantycznej  piosenki,  którą  Lois  wybrała 

jako  podkład  do  tej  sceny,  zaczęły  powoli  wypełniać  pomieszczenie.  Josh  bez  problemu 

dostosował krok do rytmu melodii, prowadząc Mandy w  wolnym, zmysłowym tańcu. Oboje 

skupili się na tym małym kawałku podłogi, który był teraz dla nich ich własnym, prywatnym 

kawałkiem nieba, przytulnym kokonem, wypełnionym ciepłem wzajemnej miłości.

 

Reszta  pokoju  właściwie  przestała  istnieć.  Był  tylko  taniec  i  prowokująca  muzyka. 

„Oddaj  mi  skarb,  jakim  jesteś”,  domagały  się  słowa  piosenki,  unosząc  wirującą  parę  coraz 

dalej i dalej.

 

„Siła  i  cudowne  piękno  miłości!”.  Ta  piosenka  jest  napisana  właśnie  dla  nich, 

pomyślała  w  rozmarzeniu  Mandy,  dla  tańczącej  w  uniesieniu  pary  kochanków,  w  maleńkim 

kręgu wyznaczonym przez pulsujące światła. Spleceni w ciasnym uścisku przeŜywali piękno 

wspólnego ruchu, pełnego zespolenia w takt rytmu muzyki.

 

Josh  podniósł  rękę  Mandy  tak,  by  objęła  go  za  szyję,  sam  zaś  otoczył  ramionami  jej 

biodra. Mandy uniosła nieco i przechyliła głowę w jego objęciach, spoglądając mu głęboko w 

niebieskie  oczy.  Poczuła  rosnące  w  niej  dzikie  podniecenie,  które  w  niezrozumiały  dla  niej 

sposób zakłócało płynność jej oddechu.

 

background image

Melodia  narastała,  coraz  bardziej  zbliŜając  się  do  finałowej  kulminacji,  światła 

rozcinały ciemność róŜnokolorowymi błyskami, oni zaś, zapatrzeni w siebie, tańczyli, wirując 

powoli w swojej cząstce wszechświata.

 

Mandy czuła, Ŝe jej głowa zrobiła się cięŜka, jak kwiat na delikatnej łodyŜce, kołysany 

podmuchami  łagodnego,  letniego  wiatru.  Czuła  dotyk  ciała  Josha  i  instynktownie  sama 

przytulała się mocniej. Szukała jego ciepła, podobnie jak pączki kwiatów otwierające się pod 

wpływem letniego słońca.

 

Była  odurzona,  wiedziała  jednak,  Ŝe  nie  ma  to  nic  wspólnego  z  tańcem.  O  nie, 

odurzenie  to  związane  było  najwyraźniej  z  jej  sercem,  które  trzymało  ją  w  swej  Ŝelaznej 

niewoli.  Nie  potrafiła  i  nie  chciała  z  tym  dłuŜej  walczyć,  bez  względu  na  konsekwencje. 

Mandy  zakochała  się,  miłość  ta  wyglądała  bezwstydnie  z  kaŜdego  spojrzenia  jej  oczu,  z 

kaŜdego uśmiechu jej wilgotnych, karminowych ust. 

Josh  teŜ  wiedział,  Ŝe  przepadł  bezpowrotnie.  Jego  cały  świat  składał  się  z  pięknej 

kobiety,  którą  tak  czule  trzymał  w  ramionach:  zielonookiej  Mandy,  o  ufnym  i  niewinnym 

sercu.  Mogliby  być  zupełnie  sami  w  centrum  zatłoczonego  Times  Square,  w  centrum 

wszechświata. Otoczenie nie miało dla nich znaczenia, dalej byliby tylko we dwoje, chronieni 

tarczą ich gorącej miłości.

 

Chciał,  Ŝeby  muzyka  zakończyła  się  tak,  by  mógł  przycisnąć  ją  mocno  do  siebie  i 

całować bez opamiętania. Równocześnie pragnął, aby muzyka ta nie skończyła się nigdy, aby 

uczucia, które go wypełniały, trwały wiecznie.

 

- Piosenka się skończyła - stwierdził Herb prozaicznie, opuszczając kamerę. - Czy tę 

teŜ chcesz filmować? - spytał, kiedy następna melodia popłynęła z włączonego magnetofonu.

 

Chuck  potrząsnął  głową  zdegustowany.  Wyłączył  juŜ  cały  swój  sprzęt  z  wyjątkiem 

magnetofonu i zsynchronizowanego z nim systemu świateł.

 

-  Nie  czujesz,  Ŝe  jesteśmy  tu  zbędni,  idioto?  -  wyszeptał,  biorąc  Lois  pod  ramię  i 

popychając  ją  w  stronę  drzwi.  -  No  dalej,  przecieŜ  to  ich  miesiąc  miodowy,  zostawmy  więc 

ich samych.

 

-  Ale...  -  Lois  próbowała  protestować,  zahipnotyzowana  jeszcze  widokiem  wirującej 

wolno pary, zakochanej w sobie bez pamięci.

 

-  Nie  ma  Ŝadnego  ale  -  syknął  Chuck,  wskazując  Herbowi,  by  się  ruszył.  -  My 

jesteśmy juŜ historią. A teraz jazda stąd.

 

Drzwi  zamknęły  się  za  nimi  cicho,  a  Mandy  i  Josh  zostali  sami.  Sami  z  muzyką, 

błyskającymi światłami i miłością.

 

 

background image

Josh  kątem  oka  zauwaŜył  wychodzącą  ekipę  telewizyjną  i  lekkim  skinieniem  głowy 

odpowiedział na wyciągniętą w jego kierunku rękę Chucka, z palcami rozsuniętymi na znak 

zwycięstwa.

 

Sięgnął za siebie po rękę Mandy, ścisnął mocno i przytulił ją jeszcze bardziej.

 

-  Nareszcie  sami  -  wyszeptał  jej  do  ucha.  Ich  ekstatyczny  taniec  powoli  ustawał. 

Zatrzymał ją w końcu w bezruchu, w pełni ufną w siłę jego ramienia.

 

Jej usta, lekko rozchylone z emocji, wyszeptały w końcu:

 

- Czy zamierzasz w tej sytuacji przeprowadzić swój niegodziwy plan, mój ksiąŜę?

 

Dobrze  znany  uśmiech,  który  nauczyła  się  juŜ  kochać,  powoli  wykwitł  na  twarzy 

Josha. Puścił juŜ jej rękę i chwytając łagodnie pod kolanami podniósł w górę.

 

- Zamilknij kobieto i kieruj mnie w stronę schodów - odpowiedział, wtulając się w jej 

szyję.

 

Policzki Mandy płonęły.

 

- Kocham cię, Josh, czy jak ci tam w końcu na imię. 

Josh zatrzymał się na najniŜszym stopniu spiralnych schodów, prowadzących na górę 

do sypialni.

 

- Jestem Josh Philips, panno Amando Elisabeth Tremaine, a wkrótce równieŜ Philips. 

Kocham cię bardziej, niŜ myślałem, Ŝe moŜna kogoś pokochać.

 

-  Jeśli  to  propozycja,  panie  Philips,  to  przyjmuję  ją  -  stwierdziła  cicho  Mandy. 

Pochyliła  się  nieco  i  pocałowała  go  delikatnie  i  uwodzicielsko,  uśmiechając  się  z 

zadowoleniem.

 

Josh  stał  tak  jeszcze  przez  chwilę,  dając  Mandy  ostatnią  szansę  na  zmianę  swej 

decyzji. W końcu pokonany pragnieniem, by znaleźć się koło niej, wziąć wszystko, co będzie 

mu chciała dać i ofiarować to, co chciał jej od dawna podarować, zaczął powoli wchodzić po 

schodach.

 

 

- Co tu się do Ucha dzieje? Joshua! Niech cię piekło pochłonie, Josh, gdzie jesteś?

 

Josh  zamarł  nagle  w  bezruchu,  z  nogą  uniesioną  nad  kolejnym  stopniem.  Tato!  Jego 

mózg  nie  przyjmował  tego  do  wiadomości,  kiedy  podświadomie  potrząsał  przecząco  głową. 

To nie moŜe być jego ojciec, po prostu nie moŜe. Nie w tej chwili, na Boga, to niemoŜliwe.

 

- Josh? - Mandy odchyliła nieco głowę, by spojrzeć w oczy, które tak kochała. - Josh, 

puść mnie. To boli.

 

Dopiero  po  chwili  Josh  zdał  sobie  sprawę,  Ŝe  instynktownie  przycisnął  Mandy 

mocniej  do  siebie,  jakby  w  ten  sposób  mógł  zapobiec  temu,  co  miało  zaraz  nastąpić.  Zrobił 

background image

krok do tyłu, aŜ stanął znowu na dywanie.

 

-  Przepraszam  za  wszystko  -  wyszeptał.  Opuścił  ją  delikatnie  na  dywan,  tuŜ  koło 

siebie. Mandy zaś poczuła przedziwną pustkę niespełnienia.

 

W  końcu  Matthew  Philips  znalazł  wyłącznik  i  pokój  został  zalany  jasnym  światłem. 

Rozejrzał się dokoła. Najpierw zwrócił uwagę na mrugające, kolorowe światła i romantyczną 

muzykę,  na  koniec  zatrzymał  wzrok  na  wyraźnie  zaniepokojonej,  młodej,  rudowłosej 

dziewczynie, przytulonej bojaźliwie do jego syna.

 

- Wygląda na to, Ŝe w czymś przeszkodziłem, prawda, synu? - powiedział ze złością. 

Przeszedł  szybko  przez  pokój  i  wyłączył  magnetofon,  likwidując  resztki  romantycznego 

nastroju,  który  Lois  z  takim  trudem  stworzyła.  -  Mam  tylko  nadzieję,  Ŝe  przyjechałem  na 

czas.

 

Mandy potrząsnęła głową, czując dziwnie niepokojące mrowienie na plecach.

 

- Na czas? Kim jest ten człowiek, Josh? Dlaczego zwraca się do ciebie per synu? Josh, 

powiedz wreszcie, o co tu chodzi!

 

-  Nazywam  się  Matthew  Philips,  panno  Tremaine  -  przedstawił  się,  podchodząc  do 

nich  z  wyciągniętą  ręką.  Mandy,  z  uprzejmości,  wyciągnęła  automatycznie  swoją.  -  Z 

przykrością  muszę  powiedzieć,  Ŝe  jestem  ojcem  Josha.  MoŜe  usiądziemy  na  kanapie,  bo 

wygląda na to, Ŝe nie unikniemy małej pogawędki.

 

Mandy spojrzała pytająco na swego partnera.

 

- Josh? - Obejmująca ją ręka zesztywniała wyraźnie, a oczy zamknęły się z rezygnacją.

 

-  Zróbmy  lepiej  tak,  jak  mówi,  Mandy.  Nie  tylko  ty  masz  tendencje  do 

dramatyzowania.  Wygląda  na  to,  Ŝe  ojciec  zdecydował  się  zagrać  tu  główną  rolę.  Prawda, 

tato? - Posłał ojcu złe spojrzenie.

 

-  Zamknij  się,  Josh  -  odciął  się  ojciec.  -  Panno  Tremaine...  Mandy?  -  zachęcił, 

wskazując ręką kanapę.

 

Mandy  pierwsza  podeszła  do  kanapy,  omijając  po  drodze  dyskotekowy  sprzęt  i 

plątaninę kabli. Przysiadła nerwowo w samym rogu.

 

-  Josh?  -  W  jej  oczach  malowała  się  prośba,  by  usiadł  koło  niej  i  pocieszył  ją,  Ŝe 

wszystko  będzie  w  porządku.  On  jednak,  z  rękoma  wciśniętymi  mocno  w  kieszenie, 

wpatrywał się tylko nie widzącym wzrokiem w szczelnie zasłonięte okno.

 

Matt takŜe nie usiadł, spacerował tam i z powrotem, z lekko przechyloną głową, jakby 

studiował roślinne motywy na dywanie.

 

Podobieństwo  między  nimi  jest  uderzające,  pomyślała  Mandy  w  odrętwieniu.  Więc 

tak będzie wyglądał Josh za trzydzieści lat? Ta myśl zrodziła od razu następną: czy ja będę go 

background image

jeszcze za trzydzieści lat oglądać?

 

-  No  dalej,  tato,  załatwiaj  całą  sprawę,  oboje  na  ciebie  czekamy.  -  Usłyszała  głos 

Josha, dziwnie obcy i napięty.

 

-  Daruj  sobie  impertynencje,  Joshua!  -  ojciec  uciął  krótko,  nie  przerywając  swej 

wędrówki po dywanie.

 

- Panie Philips - wtrąciła nerwowo. - Wygląda na to, Ŝe jest pan bardzo zdenerwowany 

na syna. Czy ma to coś wspólnego z prowadzonym przez niego śledztwem?

 

- Ze śledztwem? - Matt zamarł nagle, wpatrując się w zgarbione plecy syna.

 

-  No,  tak  -  pospieszyła  z  pomocą  Mandy.  -  Wiem,  Ŝe  sprawy  nie  posunęły  się 

nadmiernie tu, w Atlantic City, ale Josh naprawdę się bardzo starał.

 

- Tego jestem zupełnie pewien - wtrącił Matt nieprzyjemnie. 

Mandy, nie zraŜona tym wcale, mówiła dalej: - Josh uwaŜa, Ŝe Herb jest tylko płotką 

w  całej  aferze  i  zaraz  jak  tylko  wróci  do  Allentown,  to  namierzy  równieŜ  i  grube  ryby. 

Prawda,  Josh?  -  Odwróciła  się  do  niego  w  nadziei,  Ŝe  coś  powie,  cokolwiek,  co  sprawi,  Ŝe 

wreszcie jego ojciec wszystko zrozumie. W końcu przecieŜ prowadzili śledztwo.

 

-  Śledztwo,  co,  Josh?  -  Ojciec  w  końcu  opadł  na  krzesło.  -  Widzę,  Ŝe  rzeczywiście 

byłeś bardzo zajęty, co, synu?

 

Mandy reagowała moŜe zbyt wolno na obecność  starszego męŜczyzny, ale na pewno 

nie była kompletną idiotką. Poczuła, jak serce ucieka jej w pięty.

 

-  Nie  było  Ŝadnego  śledztwa,  prawda,  Josh?  -  spytała  złamanym  głosem.  -  Herb  jest 

tylko zwyczajnym kamerzystą, tak?

 

-  Kto  to  jest  Herb?  -  wtrącił  Matt,  ale  zaraz  machnął  ręką.  -  Mniejsza  o  to.  Chyba 

nawet nie chcę tego wiedzieć.

 

Josh odszedł wreszcie od zasłoniętego okna, usiadł koło Mandy i wziął jej zimne ręce 

w swoje.

 

-  Ja  to  wszystko  wymyśliłem,  kochanie.  Bałem  się,  Ŝe  nie  pojedziesz  na  ten  miesiąc 

miodowy  i  musiałem  zrobić  coś,  Ŝeby  cię  przekonać.  -  Uścisnął  szybko  jej  ręce.  -  Czy 

przebaczysz mi to, Amando Elisabeth. Naprawdę byłem zdesperowany.

 

Mandy  spojrzała  tęsknie  w  oczy  Josha,  ciesząc  się  w  duchu,  Ŝe  skłonny  był  zrobić 

cokolwiek,  nawet  wymyślić  tę  głupią  historię  z  Herbem,  byle  tylko  powstrzymać  ją  od 

wycofania  się  ze  wspólnego  wyjazdu.  Przebaczyć  mu?  Jak  mogłaby  mu  nie  przebaczyć, 

biorąc pod uwagę fakt, Ŝe zrobił to po to tylko, by być blisko niej.

 

-  Jesteś  idiotą,  Joshua,  wiesz  o  tym?  -  powiedziała,  uśmiechając  się  pobłaŜliwie. 

Oparła głowę na jego ramieniu. - Oczywiście, Ŝe ci przebaczam.

 

background image

- Mandy! - Josh pochylił się nad nią, w nadziei Ŝe uda mu się pocałować roześmiane 

usta.

 

- Chyba juŜ czas przerwać tę rozkoszną scenę - odezwał się Matt, ponownie wstając. - 

Wiem,  Ŝe  to  wszystko  cudowne,  ale  nie  przyjechałem  tu  przecieŜ  w  sprawie 

wyimaginowanego śledztwa. Josh? Nie uwaŜasz, Ŝe juŜ najwyŜszy czas, Ŝebyś poinformował 

o wszystkim to biedne dziecko?

 

- Nie teraz, tato. - Głos Josha był jak zgrzyt piasku po szkle. - Nie widzisz, Ŝe chcemy 

być sami? Na wyjaśnienia przyjdzie czas później.

 

- Wyjaśnienia na jaki temat? - Mandy zadała to pytanie, zdając sobie sprawę, iŜ musi 

to  być  jakaś  bardzo  waŜna  informacja,  skoro  sprawiła,  Ŝe  ojciec  Josha  przejechał  tyle 

kilometrów do Atlantic City, by z nim pomówić. - No więc? O czym jeszcze nie wiem?

 

 

- MoŜe zabrałbyś stąd swoje godne politowania, kłamliwe ciało i pozwolił mi przejść?

 

Josh zrobił krok do tyłu, przepuszczając Mandy na schody prowadzące do sypialni.

 

-  Na  Boga,  Mandy,  przestań  się  tak  zachowywać!  -  Obszedł  łóŜko  i  z  impetem 

zatrzasnął otwarte wieko walizki. - Czy nie zdajesz sobie sprawy, Ŝe w ten sposób niczego nie 

rozwiąŜemy?

 

Mandy  wynurzyła  się  właśnie  z  łazienki,  z  rękoma  pełnymi  kosmetyków.  Rzuciła 

wszystko  niedbale  na  łóŜko,  otworzyła  ponownie  walizkę  i  wrzuciła  w  nieładzie  rzeczy  do 

ś

rodka. - Nie musimy wcale niczego rozwiązywać i kropka - odpowiedziała zimno, wracając 

do łazienki.

 

Kiedy  tylko  wyszła,  Josh  odwrócił  walizkę  dnem  do  góry,  rozsypując  buteleczki 

szamponu, szminki i inne drobiazgi po całym łóŜku.

 

- PrzecieŜ chciałem ci o wszystkim powiedzieć, kochanie, przysięgam.

 

Mandy wysunęła na chwilę głowę z łazienki.

 

- Naprawdę? A niby kiedy? Przed wzięciem mnie do łóŜka czy po?

 

Josh skrzywił się, bo strzał był bardzo celny. 

Wróciwszy  ponownie  do  pokoju,  Mandy  spokojnie  podniosła  walizkę  z  podłogi  i  od 

nowa zaczęła wrzucać do niej swoje rzeczy.

 

-  Powiedz  mi,  panie  Philips  z  Southampton,  Allentown  i  wszystkich  miejsc  na 

wschód, czy przekonałeś Herba, by zainstalował gdzieś tu ukrytą kamerę, tak Ŝeby nie uronić 

ani kawałka akcji? - Rozejrzała się dokoła, jakby spodziewała się zobaczyć kamerę zwisającą 

z sufitu.

 

- Wiesz dobrze, Ŝe nigdy bym tego nie zrobił!

 

background image

-  Skąd  mam  to  wiedzieć?  MoŜesz  przecieŜ  mieć  tendencje  do  ekshibicjonizmu.  W 

końcu  i  tak  prawie  nic  nie  wiem  o  tobie,  prawda,  Josh?  -  Otworzyła  szafę  i  wyciągnęła  z 

górnej szuflady swoją bieliznę.

 

-  To  nieprawda.  I  nie  udawaj,  Ŝe  nie  zdajesz  sobie  z  tego  sprawy  -  zaprotestował, 

czując, Ŝe traci grunt pod nogami.

 

-  Pozwól  mi  w  takim  razie  na  ostatnią  uwagę  -  odcięła  się,  wrzucając  rzeczy  do 

walizki.  -  Jednak  trochę  o  tobie  wiem,  moŜe  nawet  aŜ  za  duŜo.  Jesteś  podłym,  paskudnym, 

kłamliwym...

 

Josh chwycił w obie ręce jej bieliznę i z całej siły rzucił nią przez pokój, tak Ŝe jedna z 

jedwabnych  halek  w  kolorze  kości  słoniowej  zawisła  na  kinkiecie  i  wyglądało  to,  jakby 

wisiała w powietrzu.

 

Mandy  wyprostowała  się  i  spojrzała  zimno  na  Josha.  Podeszła  do  ściany,  by  zdjąć 

halkę. Zagrodził jej drogę.

 

-  Albo  w  jedną,  albo  w  drugą  stronę,  kowboju  -  syknęła  wściekle,  a  jej  oczy  rzucały 

szmaragdowe ognie.

 

Josh ustąpił, wiedząc, Ŝe Mandy i tak nie ma szans na zapełnienie walizki nawet przez 

całą noc, poniewaŜ postanowił opróŜniać jej zawartość szybciej, niŜ ona będzie ją pakować.

 

-  Mandy,  kochanie,  posłuchaj  proszę  moich  argumentów.  Miałem  swoje  powody,  by 

tak postąpić - błagał, gdy tymczasem ona zajęta była zbieraniem z podłogi swojej garderoby.

 

-  Nie  interesują  mnie  twoje  powody.  „Powody  to  tylko  to,  co  ktoś  chce  komuś 

powiedzieć”, Oskar Wilde. Jak wiesz, odebrałam staranne wykształcenie w Szwajcarii, dzięki 

pieniądzom mojego dziadka.

 

-  Szkoda,  Ŝe  cię  nie  znałem,  gdy  mieszkałaś  w  Southampton  -  stwierdził  w  zadumie 

Josh,  zastanawiając  się  nad  ujawnionym  właśnie  kolejnym  obliczem  Mandy.  -  Moglibyśmy 

się  wtedy  spotkać  jak  dwoje  normalnych  ludzi  i  uniknąć  tego  całego  cyrku.  -  Wskazał  ręką 

rozbebeszony pokój, myśląc równieŜ o wszystkim innym, co się wydarzyło od czasu, gdy się 

poznali.

 

Mandy zamknęła powieki aŜ do bólu.

 

- Nie - odparła, odwracając się tyłem. - Wcale byś tego nie chciał, Josh, wierz mi na 

słowo. A ja wolałabym, Ŝebyśmy się nigdy nie spotkali.

 

-  Widzę,  Ŝe  dalej  mi  nie  wierzysz,  prawda?  -  Zrobił  dwa  impulsywne  kroki  w  jej 

stronę,  zanim  zdrowy  rozsądek  nie  podpowiedział  mu,  iŜ  lepiej  jej  teraz  nie  dotykać. 

Odwrócił  się  i  uderzył  wściekle  pięścią  w  ścianę.  -  Miałem  ochotę  zabić  ojca  za  sposób,  w 

jaki ci to powiedział, Ŝe nie wspomnę juŜ o tym, jak wtargnął tutaj niczym Don Kichot, kiedy 

background image

tylko wydawało mu się, iŜ poskładał puzzle w jedną całość. Gdyby tylko do mnie zadzwonił i 

skonfrontował ze mną swoje przemyślenia, to powiedziałbym mu od razu, Ŝe nigdy bym nie 

wykorzystał  tej  taśmy.  Przede  wszystkim  był  to  idiotyczny  pomysł,  ale  widać  zabrakło  mi 

wtedy  rozumu.  Nigdy  bym  cię  przecieŜ  świadomie  nie  skrzywdził,  uwierz  wreszcie  w  to, 

Mandy, proszę.

 

Wyciągnęła  z  szafki  drugą  szufladę,  wrzucając  jej  zawartość  do  walizki.  Pusta 

szuflada omal nie spadła mu na nogę.

 

- Uwierzyć w to? - potrząsnęła głową z dezaprobatą. - Właściwie to dlaczego nie? Jest 

przecieŜ naiwna, ufna Mandy. Po prostują poproś, ona uwierzy we wszystko. - Odwróciła się 

szybko, wychodząc do garderoby. 

Josh  wyciągnął  teraz  z  walizki  kilka  par  szortów  i  strojów  kąpielowych  i  jednym 

ruchem schował je pod poduszkę.

 

-  Przynajmniej  powiedz,  dokąd  się  wybierasz  -  poprosił,  uskakując  z  drogi,  gdy 

drelichowa  spódnica  przypięta  jeszcze  do  wieszaka  przeleciała  tuŜ  obok,  lądując  pewnie  w 

walizce.

 

- Najdalej od ciebie, jak tylko się da! - dobiegło zza drzwi.

 

Po  chwili  wleciały  do  pokoju  dwie  bluzki,  po  nich  para  białych  spodni  i  błękitna 

kamizelka.

 

- Na pewno nie pojedziesz w takim stroju! - Josh zaatakował z impetem, zdając sobie 

sprawę, Ŝe nie moŜe jej puścić samej w tej oszałamiającej, czarnej kreacji.

 

Mandy  wypadła  z  garderoby,  rozglądając  się  pospiesznie  po  pokoju,  aŜ  znalazła  to, 

czego szukała. Chwytając w locie białe spodnie i sweter w morskim kolorze, który wzięła na 

wypadek, gdyby było zimno podczas nocnych spacerów po promenadzie, zniknęła ponownie 

w garderobie, zamykając za sobą drzwi. Po chwili otworzyła je znowu.

 

- Zostań tu, gdzie jesteś. Nie waŜ się nawet oddychać. - Ostatnim słowom towarzyszył 

trzask zamykanych znowu drzwi.

 

Kiedy  Mandy  się  przebierała,  Josh  ponownie  wypróŜnił  walizkę,  chowając  jej 

zawartość  pod  łóŜkiem.  Na  koniec  wsunął  tam  równieŜ  samą  walizkę.  Nie  pójdzie  teraz 

nigdzie,  zanim  się  z  nią  nie  rozmówi.  Przekonają,  Ŝe  ich  miłość  jest  duŜo  waŜniejsza  niŜ 

powzięty pod wpływem nagłego impulsu plan rewanŜu.

 

Musi  go  wysłuchać.  Od  chwili,  kiedy  ojciec  opowiedział,  jak  połączył  ze  sobą  jego 

wyjazd i podwójną pierwszą nagrodę w konkursie, Mandy przestała zupełnie myśleć. Zamiast 

tego zaczęła działać. Nie potrafił jej potępić, nie  mógł tego zrobić, jeŜeli  chciał być ze sobą 

szczery.

 

background image

Prawie  siłą  wypchnął  ojca  z  pokoju  i  popędził,  skacząc  po  dwa  stopnie,  na  górę  za 

Mandy, która znalazła się tam zaraz, jak tylko pełny sens słów Matta dotarł do niej z całą siłą. 

Zanim zdąŜył złapać oddech na szczycie schodów, ona juŜ się zaczęła pakować.

 

Drzwi  garderoby  otworzyły  się  teraz  z  impetem,  uderzając  mocno  o  ścianę  sypialni. 

Mandy wypadła ubrana juŜ w spodnie i sweter. Jej rude włosy opadały na wszystkie strony w 

plątaninie  loków,  kiedy  rozpoczęła  poszukiwanie  sandałów.  Przyjrzała  mu  się  przez  dłuŜszą 

chwilę,  po  czym  dała  nura  pod  łóŜko,  skąd,  po  wyrzuceniu  wszystkich  poupychanych  tam 

rzeczy, wynurzyła się z parą sandałów w ręce.

 

Usiadła  na  łóŜku  tylko  na  ułamek  sekundy,  by  nałoŜyć  buty  i  ponownie  zniknęła  w 

garderobie,  skąd  wyfrunęła  zaraz  czarna  sukienka,  lądując  prosto  na  twarzy  Josha.  Jeszcze 

jedno  krótkie  spojrzenie  i  z  torebką  w  ręce  zbiegła  jak  burza  po  schodach  do  pokoju, 

zostawiając na górze osłupiałego Josha.

 

-  Halo,  obsługa  hotelu?  Tu  mówi  Tremaine.  Prosiłabym,  Ŝeby  pani  przysłała 

natychmiast do mojego pokoju Rollie'go Estradę. - Mandy zdąŜyła to juŜ powiedzieć, zanim 

Josh znalazł się w zasięgu jej głosu.

 

Upłynęła chwila ciszy, po czym odezwała się ponownie.

 

-  Dobrze  więc,  rozumiem.  W  takim  razie  proszę  o  przysłanie  butelki,  nie,  dwóch 

butelek  najlepszego  szampana,  dobrze  schłodzonego,  i  odpowiedniej  ilości  importowanego 

kawioru na party dla... - zastanawiała się przez moment nad tym, ile Josh powinien zapłacić - 

na party  dla sześciu osób - dokończyła po chwili. W czym problem, pomyślała. Josh będzie 

mógł  zaprosić  całą  ekipę  telewizyjną  i  zrobią  sobie  bal.  -  Proszę  tylko  dopilnować,  by 

przyniósł to Rollie Estrada, dobrze?

 

- Mandy - rozpoczął Josh, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. - Cholera jasna! - Nie 

mógł powstrzymać się od przekleństwa. - śaden serwis nie moŜe być tak szybki!

 

- Otwieraj drzwi, Joshua! - dobiegł ich stłumiony krzyk z korytarza.

 

Josh uniósł powoli ręce do góry i otworzył szeroko drzwi. 

- Nie wiem, jak to się stało, Ŝe zostawiłem was dwoje samych. - Matt Philips wpadł do 

pokoju, lekko rozwichrzony. - Joshua, mam nadzieję, iŜ nie skrzywdziłeś tego dziecka?

 

- Nie, tato. Związałem ją tylko i draŜniłem bambusem pod paznokciami. To w końcu 

nic strasznego. - Josh przeczesał nerwowo włosy i opadł cięŜko na krzesło. - A swoją drogą, 

to co ciebie ponownie do nas sprowadza? Nie uwaŜasz, Ŝe zrobiłeś juŜ dzisiaj dosyć? A moŜe 

wpadłeś tylko, Ŝeby obejrzeć skutki?

 

-  Przestań  się  nad  sobą  rozczulać  -  zakomenderował  Matt.  Jeden  rzut  oka  na  Mandy 

upewnił  go,  Ŝe  młoda  dziewczyna  z  trudem  panuje  nad  swoimi  emocjami.  -  Mandy  - 

background image

powiedział miękko, kierując się w jej stronę - czy mógłbym coś dla ciebie zrobić? MoŜe mam 

cię gdzieś odwieźć?

 

Mandy spojrzała po kolei na obu Philipsów. ZwęŜone wściekłością szmaragdowe oczy 

były lodowate.

 

- Nie chciałabym nawet przejść przez ulicę z Ŝadnym z was - wybuchnęła.

 

Tymczasem rozległo się pukanie do drzwi i Mandy pospieszyła otworzyć Rollie'emu, 

który  wtoczył  przed  sobą  wózek  z  dwoma  wiaderkami  z  szampanem  i  tacą  pełną 

smakołyków.

 

- Dobry wieczór, Mandy i Joe - zaczął kelner jowialnie, kłaniając się równieŜ trzeciej 

osobie w pokoju. - Proszę, oto sześć szklaneczek do szampana. Wygląda na to, iŜ będzie małe 

party,  co?  Tylko  nie  mówcie  ml,  Ŝe  juŜ  skończyliście  z  filmowaniem.  Hej,  a  gdzie  ta  wasza 

blondyna? Jak jej na imię? Lena? Lori? Chciałem z nią pomówić.

 

Matt spojrzał na Josha, nie wierząc własnym uszom, Ŝe jego syn moŜe być po imieniu 

z kelnerem z Tropicany.

 

- Kto to jest Lena? - syknął wściekle.

 

- NiewaŜne, tato - powiedział Josh wstając. Chwycił rękę Mandy, która załoŜyła przed 

chwilą  torebkę  na  ramię,  zbierając  się  najwyraźniej  do  wyjścia.  -  Mandy,  nie  moŜesz  mnie 

zostawić w taki sposób - powiedział, starając się nie podnosić głosu.

 

- To się okaŜe, kowboju - odcięła się, strząsając z siebie jego rękę. - Uczta zamówiona 

przez waszą ofiarę. Bawcie się dobrze.

 

Obejmując jej sztywne, opierające się ciało, Josh mówił nie zwaŜając na nic:

 

-  Zrezygnowałem  z  pomysłu  zemsty  zaraz  po  tym,  jak  na  niego  wpadłem,  Mandy, 

przyrzekam.  Wcale  nie  chciałem  ciebie  skrzywdzić.  Kocham  cię.  W  głębi  duszy,  mimo 

upokorzenia, którego doznałaś, wiesz przecieŜ, Ŝe cię kocham. Proszę, Mandy, nie odchodź, 

błagam.

 

Stała  cichutko  w  jego  objęciach  z  zamkniętymi  oczami  i  lekko  przygryzioną  wargą, 

Ŝ

eby  nie  wybuchnąć  płaczem.  Chciała  z  nim  zostać,  chciała,  Ŝeby  trzymał  ją  w  objęciach  i 

przekonał o tym, Ŝe jednak ją kocha. Chciała tego z całego serca.

 

- Wiedziałem od początku, Ŝe to wariactwo. - Josh mówił gorączkowo, czując, z jakim 

oporem ustępuje w niej napięcie. - Musiałem na chwilę postradać rozum. To tylko dlatego, Ŝe 

twój dziadek stał się dla mnie wiecznym wyrzutem od czasu, gdy dowiedziałem się, iŜ on był 

powodem tego, co stało się Dave'owi Benjaminowi. Potem spotkałem ciebie i myślałem...

 

Z przeraźliwym szlochem Mandy wyrwała się z objęć Josha i popędziła do drzwi.

 

- Rollie! - wrzasnęła do kelnera, który właśnie otwierał pierwszą butelkę szampana. - 

background image

Zaprowadź mnie na najbliŜszy przystanek autobusowy. Proszę!

 

Kelner spojrzał najpierw na starszego pana, który wyglądał całkiem podobnie jak Joe 

Tremaine, a potem na męŜa Mandy.

 

- Co się dzieje? - zapytał zmieszany. - Kłótnia kochanków, czy co?

 

Drzwi holu zamknęły się juŜ za Mandy i Josh wiedział, Ŝe ona nie wróci, nawet gdyby 

miała  szukać  przystanku  bez  pomocy  Rollie'ego.  Sięgnął  do  kieszeni  i  wręczył  kelnerowi 

garść banknotów. 

-  Zostań  z  nią  aŜ  do  odjazdu  autobusu,  a  potem  wróć  do  mnie  powiedzieć,  dokąd 

pojechała. MoŜesz to dla mnie zrobić, przyjacielu?

 

Rollie  otworzył  juŜ  usta,  Ŝeby  powiedzieć  jakiś  kawał  o  nowoŜeńcach,  kiedy  jednak 

zobaczył ból malujący się w oczach Josha, rozwaŜnie nie powiedział nic.

 

-  Nie  ma  sprawy  -  zapewnił  solennie.  -  Nie  spuszczę  z  niej  oka  nawet  na  minutę, 

przyrzekam.

 

Josh stał, wpatrując się w drzwi, po czym wolno skierował się w stronę schodów.

 

- Widzę, Ŝe naprawdę jesteś tym załamany, co, synu? - spytał ojciec, nalewając sobie 

szampana.  -  RozwaŜałem  to,  kiedy  wcześniej  wyrzuciłeś  mnie  z  pokoju.  Telefonowałem 

nawet  do  mamy  do  Southampton.  Jej  zdaniem  wygląda  na  to,  Ŝe  rzeczywiście  kochasz  tę 

dziewczynę. Miała mama rację, Josh? Kochasz Mandy Tremaine?

 

Josh odwrócił się wolno do ojca. Jego oczy błyszczały podejrzanie.

 

- A jak ci się wydaje, tato? - powiedział miękko. - Jak ci się wydaje?

 

Matt podszedł do syna i połoŜył mu rękę na ramieniu.

 

-  Wydaje  mi  się,  Ŝe  mamy  przed  sobą  długą  noc.  Proszę,  Mandy  chyba  zamówiła  to 

dla ciebie - powiedział, podając mu szklaneczkę szampana. - I jeszcze jedno. Przepraszam za 

to, co się stało.

 

Josh spojrzał w sufit, a kiedy się odezwał, chciał, Ŝeby jego głos zabrzmiał stanowczo.

 

-  Tak,  tato  -  wyszeptał  przez  ściśnięte  gardło,  przypominając  sobie,  jak  jeszcze 

godzinę temu, przy przyćmionych światłach, tulił do siebie Mandy. - Kocham ją.

 

 

Z tyłu autobusu było ciemno. Tak ciemno, Ŝe tylko kilku pasaŜerów zauwaŜyło młodą 

kobietę,  wciśniętą  z  podkurczonymi  nogami  w  fotel  przy  oknie,  która  od  czasu  do  czasu 

wycierała nos chusteczką.

 

Autobus pełen był gości kasyn, którzy teraz, w miarę jak posuwali się wzdłuŜ Atlantic 

City Expressway, dzielili się ze sobą wraŜeniami o sukcesach i poraŜkach.

 

-  Hej,  panienko  -  odwrócił  się  jeden  z  zadowolonych  z  siebie  graczy,  starając  się 

background image

zwrócić  uwagę  Mandy.  -  Nie  ma  się  w  końcu  czym  martwić.  PrzecieŜ  wystarczyło  ci  na 

autobus  powrotny  do  domu.  A  zresztą,  ile  moŜe  taka  dziewczyna  stracić  podczas  jednego 

tylko wyjazdu?

 

-  Niezbyt  wiele  -  wyszeptała  Mandy,  zbyt  cicho,  by  ktoś  mógł  ją  usłyszeć.  -  Tylko 

serce. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

 

- A to łajdak! - Jeanne Tisdale nie mogła się powstrzymać i pluszowa zabawka, którą 

akurat  trzymała  w  ręku,  poleciała  z  rozmachem  na  najbliŜszą  ścianę.  -  BoŜe,  chciałabym 

dostać tego drania w swoje ręce.

 

Mandy  skończyła  właśnie  opowiadać  swojej  przyjaciółce  o  zakończonym 

przedwcześnie  miodowym  miesiącu  w  Atlantic  City  i  planach  Josha  Philipsa  związanych  z 

nagraniem z wyjazdu kaset video. Jeanne zareagowała, jak przystało na dobrą przyjaciółkę, z 

pełnym  oburzeniem  i  wściekłością.  Mandy,  siedząc  na  jednym  z  wielkich  stołów  w  sali 

zabaw, czuła teraz, Ŝe powinna jakoś obronić Josha przed jej gwałtowną reakcją.

 

-  On  powiedział,  Ŝe  tak  naprawdę  to  wcale  nie  miał  zamiaru  tego  zrobić,  Jeanne  - 

wyjaśniła,  machając  nerwowo  nogami,  jak  dziecko  złapane  przez  nauczycielkę  na  jakimś 

wykroczeniu. - Przyznał, iŜ to był idiotyczny pomysł i Ŝe wiedział o tym od samego początku.

 

- No tak, teraz nastąpi apoteoza Joshuy Philipsa. - Jeanne podniosła z podłogi zabawkę 

i oczyściła z kurzu, zanim odstawiła ją z powrotem na półkę.

 

-  UwaŜał,  Ŝe  ma  bardzo  waŜny  powód,  Ŝeby  to  zrobić,  czy  przynajmniej  próbować 

zrobić.  -  Mandy  zeskoczyła  ze  stołu  i  podeszła  do  duŜej,  zielonej  tablicy.  Zaczęła  ścierać 

gryzmoły, namazane przez któreś z dzieci podczas porannych zajęć. - UwaŜam, iŜ nie moŜna 

go aŜ tak winić.

 

Jeanne odwróciła się gwałtownie, wyciągając rękę w geście protestu.

 

- O nie, co to, to nie, Mandy Tremaine. - Jeanne wiedziała, co teraz nastąpi. - Na to się 

zwyczajnie  nie  zgadzam.  Najpierw  przychodzisz  do  mnie  z  płaczem  i  opowiadasz,  jakie 

paskudne  sztuczki  ten  facet  na  ciebie  szykował,  a  kiedy  juŜ  płonę  świętym  oburzeniem,  ty 

zmieniasz front i zaczynasz go bronić. 

- Ale...

 

- Nie ma Ŝadnego ale! -  Jeanne nie dała sobie tak łatwo przerwać. - Jak cię znam, to 

zaraz  powiesz,  Ŝe  w  końcu  to  twoja  wina,  a  tego  nie  chcę  usłyszeć.  Rozumiemy  się?  Jesteś 

słodką i kochaną dziewczyną, Mandy, ale czasem stajesz się tak cholernie fajna, Ŝe aŜ mnie to 

przeraŜa.

 

- Nie, Jeanne - Mandy potrząsnęła przecząco głową. - Wcale taka nie jestem. Tak się 

tylko tobie wydaje. Pamiętaj, Ŝe pozory mylą. Szczerze mówiąc, to ty przecieŜ prawie nic o 

mnie nie wiesz.

 

Jeanne usztywniła się, wyraźnie obraŜona.

 

background image

-  Przyszłaś  do  mnie  trzy  lata  temu,  ze  znakomitymi  referencjami  z  tej  szkoły  w 

Szwajcarii. Nikt nie moŜe udawać kogoś innego przez całe trzy lata. Jesteś dobra i nikt mnie 

nie  przekona,  Ŝe  jest  inaczej.  Świetnie  zajmujesz  się  dziećmi,  jesteś  obiektywna,  nikogo  nie 

faworyzujesz.  Nie  narzekasz  nigdy  na  niskie  wynagrodzenie  i  zawsze  jesteś  gotowa  do 

pomocy. Co jeszcze powinnam wiedzieć?

 

- Mogło cię zainteresować, skąd pochodzę, co robiłam, zanim przeprowadziłam się do 

Allentown, kim są moi rodzice - zasugerowała Mandy, rysując na tablicy figurkę z kresek.

 

Jeanne  zmarszczyła  brwi  w  skupieniu,  obserwując  narysowaną  przez  Mandy  postać, 

która zdawała się być obciąŜona niewidzialnym cięŜarem.

 

- Facet rzeczywiście chciał ci zrobić świństwo. Ale mówiłaś, zdaje się, Ŝe chodziło mu 

o  twojego  dziadka,  a  taśma  miała  być  uŜyta  jako  forma  zemsty  na  nim  za  coś,  co  miało 

miejsce  parę  lat  wcześniej.  Ty  sama  nie  brałaś  w  tym  bezpośrednio  udziału.  Nie  próbuj, 

proszę,  teraz  przenieść  winy  swojego  dziadka  na  siebie.  To  tylko  jego  problem,  jego  i  tego 

Philipsa.

 

Mandy spojrzała na swoje palce, jakby zastanawiała się, skąd wzięła się na nich kreda, 

a po chwili zaczęła wycierać je drugą ręką.

 

- Precz z tego przeklętego miejsca - mruknęła, czując, jak łzy cisną się jej do oczu. To 

zabawne, bo juŜ myślała, Ŝe wszystkie łzy dawno wypłakała.

 

Jeanne stanęła blisko przyjaciółki z sercem przepełnionym współczuciem.

 

- Mandy? Czy jest coś,  co ukrywasz przede mną? Dalej, kochanie, zrzuć z siebie ten 

cięŜar, nie ma nic tak złego, czego nie dałoby się naprawić.

 

Trzymając  dłoń  przy  ustach,  Mandy  daremnie  starała  się  powstrzymać  szloch. 

Odwróciła się teraz do przyjaciółki, która otoczyła ją matczynym uściskiem.

 

-  No,  juŜ  dobrze  -  pocieszała  ją,  kołysząc  tak,  jak  rozŜalone  dziecko.  -  Najlepiej  się 

teraz wypłacz. Na rozmowy będziemy miały jeszcze mnóstwo czasu później, dobrze?

 

 

Mandy siedziała w kącie małego placu zabaw, obserwując radosną zabawę trzylatków. 

Minęły juŜ dwa dni od jej powrotu do przedszkola i pięć dni od  czasu szaleńczej ucieczki z 

Atlantic City, a ona dalej czekała.

 

Czekała na kaŜdy telefon, który zadzwonił w biurze, z nadzieją, Ŝe będzie skierowany 

do niej.

 

Czekała  kaŜdego  dnia,  kiedy  drobiazgowo  sprawdzała  pocztę,  zastanawiając  się,  czy 

nie mógłby napisać usprawiedliwiającego listu.

 

Czekała  na  znajomy  dźwięk  jego  kroków  na  schodach,  wierząc  wbrew  sobie,  Ŝe 

background image

przyjdzie,  choćby  tylko  po  to,  by  poprosić  ją  o  przebaczenie.  Nie  interesował  ją  zresztą 

powód, waŜne, Ŝeby przyszedł.

 

Ale jedyny telefon, do jakiego została wezwana, był od Lois, która powiedziała jej, Ŝe 

na prośbę Josha zapakowała jej rzeczy i teraz wysyła jej walizkę przez umyślnego posłańca.

 

Jedyna poczta, jaka przyszła, to zabawna kartka  od Rollie'ego z podziękowaniami za 

to,  Ŝe  został  włączony  do  filmu.  WyraŜał  w  niej  teŜ  nadzieję,  iŜ  udało  się  jakoś  wyjaśnić 

konflikt z męŜem.

 

Jedynym zaś dźwiękiem, który mącił samotność jej nocy, było własne chlipanie, kiedy 

zdała sobie sprawę z tego, Ŝe Josh nie przyjedzie juŜ nigdy.

 

Próbowała zapełnić nieliczne godziny  wieczorne, przeglądając  gazety, których zebrał 

się  cały  stos  podczas  jej  nieobecności.  Dzięki  temu  na  stronach  poświęconych  finansom 

znalazła  zdjęcie  patrzącego  na  nią  z  pełnym  zadowolenia  uśmiechem  Matthew  Philipsa. 

„Philips  Inc.  inwestuje  w  media”,  głosił  tytuł,  a  artykuł  poniŜej  opisywał  transakcję  kupna 

WMFL. Zarówno Matt, jak i Josh przedstawieni byli jako główni akcjonariusze nowej firmy.

 

Jak wynikało z dat, publikacja ta musiała się ukazać juŜ podczas ich pobytu w Atlantic 

City.  Zrozumiała  teraz,  dlaczego  Josh  Philips  nie  chciał  podać  jej  swego  prawdziwego 

nazwiska.  Na  pewno  obawiał  się,  Ŝe  informacja  o  transakcji  moŜe  ukazać  się  przed  ich 

wyjazdem, a nie chciał, Ŝeby skojarzyła te fakty.

 

Wycięła artykuł i przeczytała go bardzo dokładnie. Dowiedziała się między innymi, Ŝe 

firma „Philips  Inc.” jest właścicielem spółek holdingowych w  Basking Ridge, Southampton, 

Long  Island  i  w  wielu  innych  miastach  na  terenie  stanów  Nowy  Jork,  Pensylwania  i  New 

Jersey.  WMFL  jest  jednym  z  wielu  posiadanych  przedsiębiorstw,  a Josh pracuje  z  ojcem  od 

czasów, kiedy uzyskał absolutorium w Yale.

 

Dave  Benjamin  równieŜ  uczęszczał  do  Yale,  ale  wykruszył  się  stamtąd  juŜ  po 

pierwszych  dwóch  latach  studiów.  MoŜe  to  właśnie  wtedy  spotkali  się  z  Joshem  po  raz 

pierwszy.  Nie  było  w  tym  nic  dziwnego,  Ŝe  Dave  nigdy  nie  wspomniał,  iŜ  jeden  z  jego 

kolegów z uczelni przeniósł się do Southampton w czasie jej pobytu w Szwajcarii. 

Do  późna  w  nocy  Mandy  analizowała  róŜne  moŜliwe  scenariusze  spotkania  Josha. 

Odbywało  się  to  zwykle  na  plaŜy,  niedaleko  posiadłości  dziadka.  Spotykali  się,  miłość 

ogarniała ich ze szczętem i Ŝyli długo i szczęśliwie. W ten sposób trzy ostatnie koszmarne lata 

były zamieniane w piękny czas spędzony jako mąŜ i Ŝona. No, a czasem, dla pełnej radości, 

dodawała równieŜ dziecko.

 

Wszystkie te marzenia znikały jednak w świetle dnia, obnaŜając tylko gorzką prawdę, 

Ŝ

e Josh miał juŜ dosyć czasu, by się z nią skontaktować. Gdyby tylko chciał, mógł zapukać do 

background image

jej drzwi, udowadniając tym samym, Ŝe nie kłamał, gdy wyznawał jej miłość.

 

Nie wiadomo jednak, czy miłość ta byłaby tak wielka, Ŝeby przetrwać wyznanie, które 

ona  musiałaby  w  rewanŜu  uczynić.  Powinna  bowiem  przyznać,  Ŝe  jego  przyjaciel,  dla 

poniszczenia  którego  wymyślił  przecieŜ  cały  plan  zemsty,  omal  nie  umarł  z  jej  powodu. 

Mandy zamyśliła się głęboko.

 

 

-  Kolejny  problem  naszej  planety  został  rozwiązany?  -  Jeanne  zaskoczyła  ją 

najwyraźniej.  Przez  chwilę  razem  obserwowały  bawiące  się  na  huśtawkach  dzieci,  które 

próbowały je rozbujać najbardziej, jak się tylko dało. - Czujesz się juŜ teraz lepiej? Od razu to 

po tobie widać.

 

-  Jakoś  to  przeŜyję.  A  tak  przy  okazji,  to  przepraszam  za  moje  wczorajsze  paplanie. 

Myślałam, Ŝe najgorsze mam juŜ za sobą, inaczej nie wróciłabym jeszcze do pracy.

 

- Miałaś pełne prawo do tego, Ŝeby paplać, jak ty to nazywasz. - Jeanne pocieszyła ją, 

poklepując po ramieniu dla dodania otuchy. - Ale i tak myślę, iŜ umiałabym cię przekonać, Ŝe 

patrzysz  na  całą  sprawę  niewłaściwie.  Gdybyście  tylko  mieli  szansę  spotkać  się  z  Joshem  i 

omówić całą sprawę, to na pewno potrafilibyście ten problem rozwiązać.

 

Mandy spojrzała z uśmiechem na przyjaciółkę.

 

-  Wydawało  mi  się,  Ŝe  wczoraj  miałaś  ochotę  wysmarować  Joshuę  Philipsa  smołą  i 

pierzem i wysłać go na targ na pośmiewisko. Skąd taka zmiana nastrojów?

 

Jeanne klasnęła w dłonie kilka razy, dając dzieciom znak, Ŝe zabawa skończona i czas 

na obiad.

 

- PoniewaŜ wydaje mi się, Ŝe ten facet naprawdę cię kocha. Dzwonił juŜ dwa razy w 

tym tygodniu, dopytując się, czy juŜ wróciłaś do pracy. Kiedy dzisiaj zadzwonił po raz trzeci, 

powiedziałam mu, Ŝe tak.

 

- Dzwonił do ciebie? Dlaczego mi nie powiedziałaś? - Mandy rozejrzała się po placu 

zabaw, jakby spodziewała się, Ŝe Josh stoi gdzieś za ogrodzeniem i obserwuje ją. - Myślałam, 

Ŝ

e teraz to juŜ na pewno wrócił do Southampton z ojcem.

 

Jeanne pokiwała głową.

 

- Obaj są tutaj i, jak mi  się zdaje, pracują w telewizji. Josh najpierw tylko pytał, czy 

jesteś. Nie wiedziałam wcale, Ŝe to on. Myślałam, iŜ nadal jesteś w Atlantic City. Ale kiedy 

zadzwonił dzisiaj, poprosiłam, by się przedstawił i rozpoznałam głos.

 

Od razu chciałam mu  wygarnąć, co o nim myślę, ale powiedział mi, Ŝe chciał ci dać 

trochę  czasu  na  przemyślenie  wszystkiego,  zanim  się  znowu  z  tobą  skontaktuje.  Doszedł  do 

wniosku,  iŜ  nie  wrócisz  wcześniej  do  pracy,  nim  się  nie  uspokoisz.  Uznał,  Ŝe  wtedy  będzie 

background image

większa  szansa,  iŜ  nie  zrzucisz  go  ze  schodów.  MęŜczyźni  uwaŜają  widać,  Ŝe  masz 

temperament, kochanie. Ciekawe, jak wpadli na taki pomysł? - Jeanne zakończyła swą długą 

przemowę.

 

- I tak bym go nigdy nie zrzuciła ze schodów - mruknęła Mandy.

 

Uświadomiła  sobie  jednak,  Ŝe  pewnie  nie  przyjęłaby  go  teŜ  z  otwartymi  ramionami, 

gdyby pojawił się u niej w ciągu pierwszych dwóch dni po powrocie.

 

Obie panie zajęte były teraz ustawianiem dzieci i wprowadzaniem ich do przedszkola, 

jednak Jeanne znalazła sposobność, by szepnąć Mandy do ucha: 

- On ciebie naprawdę kocha, Mandy. Kiedy przyjdzie, to pogadaj z nim szczerze. Na 

pewno zrozumie.

 

Mandy spojrzała na przyjaciółkę i oczy jej posmutniały, gdyŜ wiedziała, Ŝe tamta nie 

zna  całej  prawdy  o  jej  ucieczce  z  Southampton. Tej  prawdy  zresztą  nikt  nie  znał,  prócz  niej 

samej i dziadka.

 

- Dzięki, Jeanne, będę o tym pamiętać, gdyby się pojawił - przyrzekła. - On jednak nic 

nie zrozumie - mruknęła pod nosem, kiedy Jeanne nie mogła jej juŜ słyszeć. - A juŜ na pewno 

nie potrafi przebaczyć.

 

 

Mandy  siedziała  spięta  w  kącie  kanapy,  bębniąc  nerwowo  palcami  o  oparcie. 

Popędziła z przedszkola do domu, by wziąć kąpiel i umyć głowę. Na obiad zjadła tylko płatki, 

bo była zbyt zdenerwowana, by pomyśleć o czymś powaŜniejszym.

 

Przebierała  się  trzy  razy.  W  końcu  zdecydowała,  Ŝe  ubierze  się  tak,  jak  zwykle,  w 

podkoszulkę i drelichową spódnicę, Ŝeby Josh przypadkiem nie pomyślał, iŜ na niego czekała. 

Poza tym wcale na niego nie czekała - modliła się, Ŝeby przyszedł.

 

Zaczęła  oglądać  telewizję  i  ze  zdumieniem  stwierdziła,  Ŝe  wieczorne  wiadomości 

zakończyły  się  kilka  godzin  wcześniej  niŜ  zwykle.  Bezskutecznie  próbowała  oglądać 

powtórkę jakiejś komedii, a kiedy w studiu telewizyjnym zadzwonił telefon, podskoczyła na 

równe nogi w przekonaniu, Ŝe to u niej w domu.

 

Zgasiła  w  końcu  telewizor  i  pobiegła  do  radia,  nastawiając  je  dosyć  głośno,  aby 

wypełnić czymś ciszę, która zapadła w mieszkaniu.

 

Nie  mogła  opanować  gonitwy  myśli.  Zobaczyła,  Ŝe  w  walizce  są  jeszcze  słodycze, 

które kupowała z Joshem, i sceny w Mieście Automatów stanęły przed nią jak Ŝywe. Kręciła 

się po mieszkaniu bez wyraźnego celu. W kuchni pozbierała papierki od cukierków i wrzuciła 

je do kosza.

 

Opadające  na  miejsce  wieczko  kosza  wydało  jakiś  głuchy  odgłos.  Dziwne.  Zawsze 

background image

zdawało  jej  się,  Ŝe  brzmi  to  inaczej,  bardziej  metalicznie.  Nacisnęła  kontrolnie  pedał  kilka 

razy i znowu wszystko brzmiało tak, jak dawniej. Chyba z nerwów ma juŜ halucynacje.

 

Zrobiła  kilka  kroków  w  stronę  pokoju  i  ten  sam  głuchy  odgłos  powtórzył  się.  W 

nagłym olśnieniu palnęła się ręką w czoło. PrzecieŜ to pukanie do drzwi. A on na pewno juŜ 

sobie poszedł, myśląc, Ŝe nie ma jej w domu.

 

- Moment! JuŜ otwieram! - krzyknęła, potykając się w pośpiechu o róŜne przedmioty.

 

Otworzyła  szeroko  drzwi  i  zaraz  oparła  się  o  nie  dysząc  cięŜko,  jakby  przed  chwilą 

podjęła próbę bicia rekordu świata w biegu na jedną milę.

 

-  Josh  -  wysapała,  zamykając  oczy  z  mieszaniną  obaw  i  ulgi.  -  Przepraszam,  Ŝe  tak 

długo nie otwierałam, ale usłyszałam dopiero twoje drugie pukanie.

 

Wygląda  tak,  Ŝe  mógłbym  ją  zaraz  zjeść.  Josh  musiał  skupić  całą  siłę  woli,  Ŝeby  nie 

wziąć jej od razu w ramiona. Dla niepoznaki rozpoczął od zaczepki:

 

-  Skąd  wiedziałaś,  Ŝe  moje  drugie  pukanie  nie  było  pierwszym  pukaniem,  skoro 

wcześniej nic nie słyszałaś?

 

Mandy zamrugała szybko powiekami i potrząsnęła głową.

 

- Widzę, Ŝe nauczyłeś się czegoś ode mnie. - Zaprosiła go gestem, by wszedł i usiadł 

na  kanapie.  -  A  odpowiadając  na  pytanie,  słyszałam  twoje  pierwsze  pukanie,  tylko  nie 

wiedziałam, Ŝe to jest pukanie. Wzięłam cię za klapę kosza na śmieci.

 

Rozsiadając się wygodnie na kanapie, Josh spojrzał na nią smutno.

 

-  Wydaje  mi  się,  Ŝe  Zygmunt  Freud  straciłby  cały  dzień  na  wyjaśnianiu  tego 

porównania.

 

Mandy wbiła oczy w podłogę, kopiąc nerwowo bosą stopą brzeg dywanu.

 

-  Cieszę  się,  Ŝe  cię  znowu  widzę,  Josh  -  powiedziała  miękko.  -  Lois  odesłała  mi 

walizkę.

 

- Próbowałem ją sam zapakować, ale nie mogłem sobie poradzić z tymi jedwabnymi 

ciuchami - powiedział, jakby to miało wszystko wyjaśnić. - Zresztą oni wszyscy polubili cię 

tam bardzo, a Rollie o mało mi głowy nie urwał za to, iŜ przeze mnie uciekłaś. Herb prosił, 

Ŝ

eby ci przekazać, Ŝe wyglądasz świetnie na taśmie.

 

Wspominanie  o  filmie  to  było  rzeczywiście  genialne  posunięcie,  panie  Philips, 

powiedział  do  siebie  Josh  z  wściekłością,  widząc,  jak  gwałtowny  rumieniec  oblewa  twarz  i 

szyję  Mandy.  Dlaczego  jeszcze  nie  powiesz  jej,  jak  ojciec  stwierdził,  Ŝe  „ta  dziewczyna 

opanuje  twoje  wyskoki,  synu”  i  dasz  się  stąd  wyrzucić  na  zbity  pysk,  zanim  będziesz  miał 

szanse, Ŝeby ją przeprosić za wszystkie kłamstwa?

 

- Czy powiedziałeś Herbowi, Ŝe wykorzystałeś go do nieświadomego odgrywania roli 

background image

jakiegoś przestępcy? - spytała, siadając w końcu.

 

-  Tato  zatroszczył  się  o  wyjaśnienia  -  powiedział,  obracając  się  nieznacznie,  tak  by 

widzieć  ją  w  całości,  kiedy  juŜ  usiadła  na  krześle  koło  kanapy.  -  Nie  wiem  dokładnie,  co 

powiedział, ale cała trójka wie, Ŝe ich dalsza praca zaleŜy od tego, czy potrafią się wykazać 

odpowiednią dozą amnezji na temat całej eskapady. - Wziął głęboki oddech, zanim przeszedł 

do  sedna  sprawy.  -  Posłuchaj,  Mandy.  Nie  przyjechałem  tu  wcale  po  to,  Ŝeby  rozmawiać  z 

tobą o ekipie filmowej. Przyjechałem, Ŝeby cię za wszystko przepro...

 

- Tak, przeprosić, wiem  o tym  - wtrąciła Mandy  pospiesznie. - Ale wcale nie musisz 

mnie  przepraszać,  Josh.  Rozumiem,  dlaczego  zrobiłeś  to,  co  zrobiłeś.  Szkoda  tylko,  Ŝe 

wszystko  na  próŜno.  Dziadkowi  jest  dokładnie  obojętne  zarówno  co  robię,  jak  i  z  kim  to 

robię. Widzisz, on mnie wydziedziczył ponad trzy lata temu.

 

Josh zamarł w zdumieniu.

 

-  Wydziedziczył  cię?  O  czym  ty,  u  licha,  mówisz,  Mandy?  Nie  mógł  cię  przecieŜ 

wydziedziczyć. Zniknęłaś bez śladu, a Tremaine robił wielki raban, mówił nawet, Ŝe rozesłał 

za tobą prywatnych detektywów.

 

Mandy głośno się roześmiała.

 

-  On  świetnie  wiedział,  gdzie  ja  jestem,  Josh.  Dlatego  nie  zatroszczyłam  się  nawet  o 

zmianę  nazwiska.  Ponadto  mój  dyplom  i  listy  rekomendacyjne  są  teŜ  na  moje  prawdziwe 

nazwisko.  Jedyni  ludzie,  z  którymi  unikałam  kontaktu,  to  dziennikarze  i  to  teŜ  tylko  na 

początku.  Od  dzieciństwa  byłam  uczona,  jak  unikać  rozgłosu,  a  teraz  juŜ  nikomu  nie  zaleŜy 

na Amandzie Elisabeth z rodu Tremaine w Southampton. Nawet tobie, Josh. Zainteresowałeś 

się mną, bo myślałeś, Ŝe pomogę ci odegrać się na dziadku.

 

Josh przygładził ręką włosy, próbując usilnie zrozumieć, o co chodzi.

 

-  Nie  łapię  tego.  Alexander  Tremaine  wydziedziczył  swoją  jedyną  wnuczkę? 

Dlaczego? PrzecieŜ to nie ma sensu.

 

Mandy wiedziała, Ŝe będzie musiała mu powiedzieć całą prawdę.

 

-  Dziadek  wydziedziczył  mnie,  bo  oskarŜyłam  go  o  to,  Ŝe  próbował  zabić  Dave'a 

Benjamina, choć wiedziałam, iŜ to nie do końca jest prawdą. - Wzięła teraz głęboki oddech i 

wyrzuciła  z  siebie  resztę  słów:  -  Widzisz,  Josh,  to  ja  zniszczyłam  Dave'a,  to  tak,  jakbym  ja 

zniszczyła jego firmę.

 

Mandy  wstała  gwałtownie  i  podeszła  do  okna.  Nie  mogła  teraz  spojrzeć  na  Josha, 

teraz, kiedy zostało powiedziane wszystko, co musiało być powiedziane. Przez kilka minut w 

pokoju zalegała cisza. Później, kiedy pomyślała, Ŝe nie potrafi dłuŜej powstrzymać się od łez, 

poczuła delikatne dotknięcie na ramieniu.

 

background image

-  Mandy...  kochanie  -  zaczął  z  wahaniem.  -  Dave  Benjamin  próbował  popełnić 

samobójstwo,  kiedy  okazało  się,  Ŝe  interesy  idą  fatalnie.  Twój  dziadek  wykupił  wszystkie 

jego długi i właśnie miał przejąć przedsiębiorstwo, więc wybrał rozwiązanie, które wydawało 

mu się najłatwiejsze. Bardzo lubiłem Dave'a, ale nie uwaŜam tego, co zrobił, za przejaw silnej 

osobowości.  Nie  miałaś  nic  wspólnego  z  jego  decyzją,  by  targnąć  się  na  własne  Ŝycie,  nie 

mogłaś mieć, sama chyba teraz to widzisz.

 

Odwróciła  się  gwałtownie,  by  spojrzeć  mu  prosto  w  twarz,  zostawiając  jego  rękę 

zawieszoną w powietrzu.

 

-  Nie  mogłam?  A  jak  myślisz,  dlaczego  dziadek  zrobił  wszystko,  Ŝeby  zniszczyć 

Dave'a? Mój dziadek nie jest moŜe najsympatyczniejszą osobą na świecie, ale na pewno nie 

zajmuje się niszczeniem ludzi na chybił trafił jako jakieś wyrafinowane hobby. Celowo skupił 

się na tym, jak zniszczyć Dave'a, bo uwaŜał, Ŝe nie jest on wystarczająco dobrą partią dla jego 

cennej  wnuczki.  Dave  powiedział  mi  o  tym  wszystkim.  -  Zaśmiała  się  histerycznie,  zanim 

dokończyła: - Niestety, to wszystko było na próŜno. Nigdy nie kochałam  Dave'a i nigdy nie 

chciałam wyjść za niego za mąŜ.

 

Potrząsnęła  głową  i  zamknęła  oczy,  Ŝeby  nie  widzieć  potępienia  na  twarzy  Josha, 

które spodziewała się tam ujrzeć.

 

-  Nie  mogłam  temu  sprostać,  dlatego  wzięłam  ogon  pod  siebie  i  uciekłam,  gdzie 

pieprz  rośnie.  Dziadek  w  ostatnich  słowach  ostrzegł  mnie,  Ŝebym  nie  waŜyła  się  wracać, 

zanim nie dorosnę. O, BoŜe!

 

Nie  opierała  się  wcale,  kiedy  Josh  przytulił  do  siebie  jej  wstrząsane  szlochem  ciało. 

Nie  zdawał  sobie  z  tego  sprawy,  nie  mógł  uwierzyć  własnym  uszom.  Dave  nic  nigdy  nie 

mówił o Mandy, kiedy spotykali się czasami na lunchu. Jedyne, o czym rozmawiali, to było 

to,  jak  do  szaleństwa  Ŝądny  władzy  Alexander  Tremaine  doprowadza  jego  przedsiębiorstwo 

do bankructwa.

 

Z całą pewnością Mandy obwiniała się za coś, do czego nie przyłoŜyła nawet ręki. W 

dodatku  Ŝyje  z  takim  przekonaniem  juŜ  od  ponad  trzech  lat.  Teraz,  kiedy  się  juŜ  jakoś 

pozbierała,  ja  wchodzę  na  arenę  i  wciągam  ją  we  wszystko  ponownie,  i  to  w  najgorszy 

moŜliwy sposób. Nie ma się co dziwić, iŜ ode mnie uciekła, i tak się dziwię, Ŝe nie dostałem 

w nos.

 

Obejmując ją mocno, podprowadził ją do kanapy i ostroŜnie posadził.

 

-  Mandy  -  bezskutecznie  próbował  podnieść  jej  głowę.  -  Nie  zrobiłaś  krzywdy 

Dave'owi.  Nie  zrobiłaś  krzywdy  nikomu.  Czy  to  nie  ty  mówiłaś  mi,  Ŝe  nie  moŜesz  nawet 

nadepnąć  pająka?  To  był  tylko  zbieg  okoliczności,  iŜ  spotkałaś  się  z  Dave'em  akurat  w 

background image

tamtym  czasie.  Dave  próbował  wtedy  kaŜdej  szansy,  jak  tonący,  który  chwyta  się  brzytwy. 

Dlatego tak tobie powiedział. A co na to twój dziadek, kiedy go o to spytałaś?

 

Mandy siedziała chwilę pociągając nosem i szukając w kieszeniach chusteczki.

 

- Nie pytałam go o to nigdy - wybąkała, wydmuchując nos. - Spotkałam go tylko raz 

po  tym,  co  zrobił  Dave'owi  i  powiedziałam,  Ŝe  wiem,  do  czego  doprowadził.  A  on  nie 

zaprzeczył, Josh - wyjaśniła, patrząc na niego przez łzy.

 

- Dlatego teŜ uciekłaś - dokończył za nią Josh, wycierając jej oczy swoją chusteczką. - 

A stary Alex pewnie teraz czeka na ciebie, Ŝeby wyrównać rachunki, kiedy do niego wrócisz. 

-  Rozejrzał  się  po  czystym,  choć  niezbyt  kosztownie  urządzonym  pokoju.  -  ZałoŜę  się,  iŜ 

skręca go ze złości, Ŝe urządziłaś się sama, bez jego pomocy.

 

- Nie jestem tak całkiem bezradna. - Mandy czuła, jak wraca jej zwykły wigor, kiedy 

okazało  się,  Ŝe  Josh  nie  uciekł  jeszcze  od  niej  po  tym,  jak  mu  wszystko  powiedziała.  -  Od 

dziadka  uciekłam  trzy  lata  temu,  a  od  ciebie  pięć  dni  temu.  Przynajmniej  w  tym  jestem 

konsekwentna. Prawda?

 

Zobaczyła, jak powoli pojawia się ten jego charakterystyczny uśmieszek, co sprawiło, 

Ŝ

e jej serce zaczęło Ŝywiej bić.

 

-  A  ja  właśnie  zastanawiałem  się,  jakby  tu  wrócić  do  tematu  bez  konieczności 

oddawania  własnej  głowy  pod  topór.  Czy  wiesz,  Amando  Elisabeth,  Ŝe  najwyŜszy  czas,  by 

przestać uciekać?

 

- To znaczy? - zapytała, znając juŜ odpowiedź.

 

-  To  znaczy  najdroŜsza,  Ŝe  jutro  jedziemy  do  Southampton  do  starego  Alexandra 

Tremaine'a. Czas odpędzić stare strachy i rozpocząć Ŝycie od nowa. Razem. Zgoda?

 

Wracać do Southampton? Była to ostatnia rzecz, na jaką Mandy miała ochotę. Josh nie 

zgadzał się wprawdzie z jej teorią na temat śmierci Dave'a, ale co będzie, jak się okaŜe, Ŝe nie 

ma  racji?  Co  będzie,  jak  dziadek  zgodzi  się  z  nią?  Wiedziała,  Ŝe  nie  zniesie  potępiającego 

wzroku Josha.

 

-  Mandy,  przestań  dramatyzować,  dobrze  -  ostrzegł  ją,  przyciągając  do  siebie.  -  JuŜ 

sobie  wyobraŜam  ten  turkot  w  twojej  główce.  Kocham  cię  i  nic  nie  moŜe  tego  zmienić. 

Zrozumiano?

 

Mandy skinęła wolno głową, po raz kolejny bliska płaczu.

 

-  TeŜ  cię  kocham,  Josh.  A  co  będzie,  jak  się  okaŜe,  Ŝe  to  ja  mam  rację,  a  dziadek 

potraktuje ciebie tak, jak Dave'a. Nie zniosłabym tego.

 

Ujął  ją  delikatnie  za  podbródek,  unosząc  go  tak,  Ŝe  musiała  mu  spojrzeć  prosto  w 

oczy.

 

background image

- Ja teŜ jestem mocny i poradzę sobie z dziadkiem. A teraz chodź do mnie. Zdaje się, 

Ŝ

e  mamy  coś  do  załatwienia.  Robiliśmy  chyba  niezmiernie  powaŜne  rzeczy,  kiedy  mój 

kochany ojciec przerwał nam ostatnio... 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

 

- Naprawdę chcesz tam jechać? A co będzie, jeśli stary Tremaine nie przyjmie tego do 

wiadomości? Z tego co o nim słyszałem, nie zdziwiłbym się wcale, gdyby cię poszczuł psem.

 

-  Dzięki  za  okazane  zaufanie  i  dobre  rady,  tato  -  odparł  sucho  Josh,  pakując  jakieś 

papiery do skórzanej teczki. - Ale o jedno cię proszę. Jak przyjedzie tu Mandy, to zachowaj 

swoje komentarze dla siebie. Na przekonanie jej, Ŝe powinna się tu zjawić, straciłem prawie 

całą ostatnią noc.

 

-  A  co  z  resztą  nocy?  -  Starszy  męŜczyzna  obrócił  się  na  krześle  z  uśmiechem 

zrozumienia  na  twarzy.  -  Nic  nie  mówiłeś,  co  robiliście  ostatnio.  MoŜe  dla  zabicia  czasu 

przerabialiście ponownie jakieś lekcje z miesiąca miodowego?

 

Josh posłał ojcu wymowne spojrzenie.

 

- Mama musiała mieć z tobą sporo roboty, by utrzymać cię w ryzach. Rozmawialiśmy, 

tato. O jej i mojej młodości. - Podszedł do szafy i wziął stamtąd jakieś papiery. - Wiesz, Ŝe jej 

rodzice zginęli w wypadku, kiedy miała zaledwie trzy lata?

 

- Więc wychowywał ją dziadek? Musiała mieć czarujące dzieciństwo.

 

Josh zamyślił się.

 

- Wiesz, co mówią eksperci o zapominaniu nieprzyjemnych rzeczy? Mandy przysięga, 

Ŝ

e nie pamięta nic z wieku poniŜej dwunastu lat, za wyjątkiem paru oderwanych zdarzeń.

 

- Jakich nieprzyjemnych rzeczy? - ponaglił Matt. 

Nie  znał  Mandy  Tremaine  prawie  wcale,  ale  zrobiła  na  nim  bardzo  dobre  wraŜenie. 

Nie chciał myśleć, Ŝe miała nieszczęśliwe dzieciństwo.

 

- Od czasu pogrzebu rodziców było tego bardzo duŜo.

 

Matt zamyślił się, jego wargi zacisnęły się w cienką linię.

 

-  MoŜe  ja  bym  pojechał  z  wami,  synu  -  stwierdził  w  końcu.  -  Chętnie  bym  sam 

dowiedział się czegoś więcej o dziadku.

 

-  Mandy  moŜe  się  na  to  nie  zgodzić.  Ona  go  kocha  -  odparł  Josh  w  zamyśleniu.  - 

Nadal  teŜ  bardzo  się  Uczy  z  jego  opinią.  Myślę,  Ŝe  całe  Ŝycie  spędziła  na  próbach 

zaspakajania jego oczekiwań. Ekskluzywne szkoły w Szwajcarii i tak dalej.

 

-  A  potem  wraca  do  domu  i  natychmiast  wiąŜe  się  z  Davem  Benjaminem,  który  nie 

podoba się dziadkowi?

 

Josh zdjął płaszcz z wieszaka.

 

- Niezupełnie. Najpierw sam do niej zachęcał Dave'a, ale bezskutecznie. Mandy lubiła 

background image

go, ale wiedziała, Ŝe związek ten do niczego nie prowadzi.

 

-  Ale  jednak  wini  siebie  za  to,  co  się  stało.  Dlaczego?  Pokłócili  się,  czy  co?  - 

zastanawiał się Matt.

 

Josh potrząsnął głową.

 

-  Nie,  nie  pokłócili  się.  To  ona  pokłóciła  się  z  dziadkiem.  Stary  jej  powiedział,  Ŝe 

Dave nie ma  charakteru  i Ŝe nie chce, by się spotykali. Dave jednak dzwonił do niej często, 

błagając o spotkanie. Wtedy właśnie powiedział jej, iŜ dziadek chce go zrujnować z uwagi na 

jego uczucie do niej. Od tej chwili wszystko się strasznie skomplikowało.

 

Matt skinął głową, przewidując juŜ resztę opowieści.

 

-  Mandy  poszła  z  tym  do  dziadka  i  doszło  do  pierwszej  prawdziwej  kłótni,  tak?  To 

musiało  wywrzeć  na  niej  trwałe  piętno.  A  potem  Dave  próbował  popełnić  samobójstwo  i 

wszystko wzięło w łeb. Dobrze mówię?

 

-  Trzeba  przyznać,  Ŝe  Dave  załatwił  to  w  bardzo  spektakularny  sposób,  robiąc  to  na 

frontowych  schodach  ich  domu.  Mandy  usłyszała  strzał  i  pierwsza  znalazła  go  leŜącego  w 

kałuŜy  krwi.  Potem  nastąpiła  tylko  gwałtowna  scena  z  dziadkiem  i  pospieszny  wyjazd  z 

Southampton.  Jej  samochód  zepsuł  się  pięć  mil  stąd,  dlatego  uznała  to  za  omen  i  została  w 

Allentown. Nie ruszała się stąd nigdzie.

 

-  Dopóki  nie  wzięła  udziału  w  konkursie  radiowym,  który  zakończył  się  lewym 

miesiącem  miodowym  ze  starym  kumplem  Dave'a  z  uczelni.  -  Dokończył  spokojnie  Matt.  - 

Biedna dziewczyna. Dzwoniłem juŜ do mamy i uprzedziłem, Ŝeby spodziewała się dziś ciebie 

razem  z  gościem.  Myślę,  Ŝe  mama  otoczy  ją  troskliwą  opieką,  dokładnie  taką,  jakiej  jej 

potrzeba.

 

- Mama na pewno ją pokocha, ty zresztą teŜ. Tamtej nocy nie poznałeś jej z najlepszej 

strony, co zresztą było moją winą.

 

- To ostatnie, to prawda, synu - powiedział Matt, uśmiechając się na to wspomnienie. - 

Ale i tak nie mogę powiedzieć, Ŝeby Mandy nie zrobiła na mnie wraŜenia. Przypominała mi 

twoją matkę z tych czasów, kiedy... zresztą, mniejsza o to.

 

Josh przechylił głowę, nasłuchując, co dzieje się za drzwiami.

 

-  Jest  juŜ  Mandy,  rozmawia  właśnie  z  sekretarką.  Tylko  proszę,  nie  daj  po  sobie 

poznać, Ŝe ci cokolwiek powiedziałem, O.K.?

 

-  Na  to  się  nie  zgadzam  -  zaprotestował  Matt.  -  Byłem  z  wami  w  Atlantic  City, 

pamiętasz?  Ona  wie,  Ŝe  ja  wiem,  ty  wiesz,  Ŝe  ja  wiem,  jak  więc  mogę  udawać,  Ŝe  nic  nie 

wiem, nie wychodząc przy tym na głupka? O BoŜe, Josh, wygląda na to, Ŝe miłość padła ci na 

mózg. Ja...

 

background image

- Mandy! Chodź, kochanie, zobacz, kto ze mną jest. - Josh szybko przeszedł pokój, by 

ją  gorąco  przywitać.  -  Tato?  Pamiętasz  chyba  Mandy,  prawda?  -  Spojrzał  przy  tym 

ostrzegawczo na ojca.

 

-  Oczywiście,  Ŝe  pamiętam  Mandy  -  stwierdził  Matt  jowialnie,  wstając  zza  swojego 

biurka  z  wyciągniętą  ręką.  -  Szampan  i  kawior  były  wyśmienite,  dziękuję  bardzo,  ale 

największą radość sprawiło mi oglądanie miny Josha, kiedy płacił za to rachunek. - Uścisnął 

mocno jej rękę. - Siadaj z nami na chwilę. Josh mówił mi właśnie...

 

Josh odchrząknął głośno, zarabiając na drwiący uśmieszek ojca.

 

-  Josh  mówił  mi  właśnie  -  podjął  nie  zbity  z  tropu  Matt  -  Ŝe  jedziecie  dzisiaj  do 

Southampton,  a  ja  zaproponowałem,  Ŝebyście  zostali  na  noc  u  nas  w  domu.  Moja  Ŝona  nie 

moŜe  się  wręcz  doczekać,  by  ciebie  poznać.  -  Po  czym,  zwracając  się  do  syna,  zakończył:  - 

No i jak? Mój nauczyciel zadowolony, czy dostanę po łapach?

 

Mandy  spoglądała  przez  chwilę  to  na  jednego,  to  na  drugiego  i  uśmiechnęła  się  ze 

zrozumieniem.

 

- Musi pan wybaczyć Joshowi, panie Philips. On uwaŜa, Ŝe jestem bardziej delikatna, 

niŜ jestem naprawdę. Spodziewam się, iŜ wszystko panu opowiedział?

 

Matt podprowadzi Mandy do krzesła.

 

- Szczerze mówiąc, wydusiłem to z niego. - Zdecydował się chronić syna na wypadek, 

gdyby Mandy się zdenerwowała, jakkolwiek nic na to nie wskazywało. - W jednym zgadzam 

się z nim zupełnie. Musisz pojechać i załatwić całą sprawę z dziadkiem. Tylko w ten sposób 

moŜesz mieć to raz na zawsze z głowy.

 

-  Widzę,  Ŝe  nie  tylko  podobnie  wyglądacie,  ale  równieŜ  podobnie  myślicie.  Mam 

nadzieję, iŜ się nie mylicie - przyznała szczerze Mandy. - Nie mam teŜ nic przeciwko temu, Ŝe 

Josh  opowiedział,  dlaczego  zniknęłam  ze  sceny,  w  tym  samym  czasie,  kiedy  Dave'owi 

zdarzyło się to nieszczęście. Potem dzwoniłam raz do dziadka z Allentown, ale on chyba nie 

uznał  za  stosowne  mówić  komukolwiek,  gdzie  jestem.  Pewnie  myślał,  Ŝe  wrócę  do  niego  w 

ciągu miesiąca.

 

- Sądzę, Ŝe twoje zniknięcie wywołałoby większe poruszenie, gdyby nie nastąpiło tuŜ 

po próbie samobójstwa Dave'a - podsunął Matt w zamyśleniu.

 

-  To  prawda.  Dodatkowo  zawaŜyło  na  tym,  Ŝe  właściwie  nie  miałam  przyjaciół  w 

Southampton. - Mandy spojrzała na trzymaną na kolanach torebkę. Zdała sobie sprawę, Ŝe od 

dobrej chwili machinalnie otwierała ją i zamykała. - Przepraszam - powiedziała, kładąc ręce 

na oparciu krzesła. - Takie głupie przyzwyczajenie.

 

Josh odezwał się pierwszy, Ŝeby przerwać krępującą ciszę, która zapadła po ostatnich 

background image

słowach Mandy.

 

-  Hej,  spójrzcie  na  zegarek.  Mandy,  jeśli  nie  chcemy  utknąć  w  korku  w  godzinach 

szczytu,  to  lepiej  zbierajmy  się.  Odwrócił  się  do  ojca,  mrugając  porozumiewawczo.  -  Mam 

nadzieję, tato, Ŝe poradzisz sobie ze wszystkim, jak nas nie będzie?

 

-  Myślisz,  Ŝe  jesteś  taki  spryciarz,  co?  -  odciął  się  Matt,  udając  złość.  -  Mandy, 

będziesz musiała coś zrobić z tym jego kompleksem wyŜszości. Bóg mi świadkiem, Ŝe razem 

z jego matką teŜ próbowaliśmy, ale...

 

Mandy  wstała  i  podeszła  do  starszego  męŜczyzny.  Stając  na  palcach,  pocałowała  go 

lekko w policzek.

 

-  Niech  się  pan  nie  martwi,  panie  Philips  -  wyznała  miękko.  -  Mam  przeczucie,  Ŝe 

wyrośnie na takiego samego dŜentelmena, jak pan. Nie chciałabym zmieniać go ani na jotę.

 

Josh stał w szeroko otwartych drzwiach.

 

-  Tylko  nie  podrywaj  mojej  dziewczyny,  dobrze,  tato?  Nie  zapominaj,  Ŝe  masz  juŜ 

swoją - mruknął radośnie.

 

- To tylko dla sportu. - Matt pochylił się i szepnął Mandy prosto do ucha: - I mów mi 

Matt, proszę.

 

Kiedy drzwi zamknęły się za nimi, Matt podszedł do telefonu, aby zadzwonić do Ŝony. 

Chciał jej powiedzieć, Ŝe Josh nareszcie znalazł dla siebie odpowiednią kobietę.

 

 

Mandy drzemała słodko na siedzeniu dla pasaŜera, podpierając ręką głowę. Wyglądała 

jak mała dziewczynka z pasem przepiętym przez prostą, Ŝółtą sukienkę. Ale Mandy nie była 

juŜ  dzieckiem,  pomyślał  z  ulgą  Josh.  Spojrzał  na  nią  czule  i  wzrok  jego  zatrzymał  się  na 

chwilę na łagodnych krągłościach unoszących się rytmicznie piersi.

 

Jak  ona  sobie  poradzi,  jeśli  Alexander  Tremaine  nie  będzie  chciał  jej  widzieć  albo, 

jeszcze gorzej, jeśli potwierdzi jej przypuszczenia, Ŝe była powodem tego, co się stało. Mandy 

znajdzie się wtedy w równie tragicznej sytuacji, jak trzy lata temu.

 

Tym  razem  jednak  nie  moŜe  się  to  powtórzyć.  Obojętnie,  jaki  będzie  rezultat 

spotkania  z  dziadkiem.  Nie  pozwoli,  by  Mandy  wyjechała  gdziekolwiek.  I  na  pewno  nie 

zostaniesz sama, przyrzekł jej w myślach.

 

Jechał niemal automatycznie od pewnego czasu, aŜ zauwaŜył, Ŝe prawie dojeŜdŜają do 

Southampton. W powietrzu czuć juŜ było zapach morza.

 

Lepiej, Ŝeby Mandy miała trochę czasu na zebranie myśli, zadecydował, dotykając ją 

delikatnie.

 

- Mandy, kochanie, czas juŜ wstawać. - Oderwał na chwilę wzrok od drogi i zobaczył, 

background image

Ŝ

e wygląda zdumiona przez okno, nie wierząc własnym oczom, iŜ tak długo spała.

 

- Przepraszam, ale nie zdawałam sobie sprawy,  Ŝe jestem tak zmęczona. - Starała się 

nadać jakiś porządek rozwichrzonym lokom. - Widzę, Ŝe jesteśmy juŜ prawie na miejscu.

 

Alexander  Tremaine  zbudował  swoją  posiadłość  na  przedmieściach  Southampton  i 

Josh skręcił wkrótce na szosę, która miała ich doprowadzić do prywatnej drogi Tremaine'a.

 

- Nadal jednak uwaŜam, Ŝe powinniśmy najpierw zadzwonić - powiedział, spoglądając 

na  zegarek,  który  pokazywał  godzinę  czwartą  po  południu.  -  MoŜe  przecieŜ  go  nie  być  w 

domu.

 

Mandy zachichotała nerwowo.

 

- Nie martw się - powiedziała z nagłą powagą w głosie. - Dziadek będzie w domu. Ma 

swoje przyzwyczajenia. Od śmierci moich rodziców nie był nigdy w pracy dłuŜej niŜ do wpół 

do trzeciej. Teraz musisz skręcić w prawo, Josh.

 

ChociaŜ  miała  wszelkie  powody  do  zdenerwowania,  Mandy  wcale  tego  nie 

okazywała.  Przeciwnie,  w  miarę  jak  się  zbliŜali  do  miejsca  przeznaczenia,  siedziała  coraz 

pewniej, a jej twarz miała wyraz determinacji.

 

Alexander  Tremaine  ścigał  kiedyś  przestraszoną  i  speszoną  dziewczynę.  Teraz 

wracała  do  niego  dojrzała  kobieta,  gotowa  w  kaŜdej  chwili  odpłacić  pięknym  za  nadobne. 

Poczucie dumy ogarnęło Josha, bo czuł, Ŝe przyłoŜył do tego swoją rękę.

 

-  Jest!  -  Mandy  nie  mogła  opanować  westchnienia.  -  Zapomniałam  juŜ,  Ŝe  jest  taki 

wielki.

 

Aleksander Tremaine rzeczywiście zbudował sobie pałac, pomyślał z podziwem Josh, 

parkując samochód przed wielkimi dębowymi drzwiami. Wyciągnął juŜ kluczyki ze stacyjki, 

kiedy  zauwaŜył,  Ŝe  Mandy  nie  odpięła  jeszcze  nawet  pasa  bezpieczeństwa.  Siedziała  jak 

skamieniała, wpatrując się w betonowe stopnie przed domem.

 

- To tu znalazłam Dave'a - stwierdziła cicho. - Rana była powierzchowna, ale było tak 

duŜo krwi. Przez moment wyobraŜałam sobie, Ŝe on jeszcze tu leŜy. Głupie, co?

 

Josh wysiadł z samochodu i otworzył Mandy drzwiczki z drugiej strony.

 

-  Panna  Amanda...  -  MęŜczyzna  w  średnim  wieku,  którego  Josh  wziął  za  lokaja,  nie 

okazał  wcale  zdziwienia  na  jej  widok  po  tak  długiej  nieobecności.  -  Pan  Tremaine  jest  w 

swoim gabinecie.

 

-  Dziękuję,  Fransworth  -  odpowiedziała,  biorąc  Josha  za  rękę.  Ruszyli  przez  wielkie, 

trzypiętrowe foyer w kierunku zaplecza domu.

 

-  Trochę  jak  cielęta  prowadzone  na  rzeź,  co?  -  szepnął  jej  do  ucha,  kiedy  szli  za 

lokajem, który wysforował się naprzód. Rozglądając się po ścianach, na których wisiały stare 

background image

płótna  olejne,  dodał:  -  Nie  mogę  się  oprzeć  wraŜeniu,  Ŝe  zaraz  pojawią  się  kapłani,  by 

przeprowadzić całą ceremonię.

 

ś

arty  te  osiągnęły  spodziewany  efekt.  Mandy  ścisnęła  mocniej  jego  rękę  i 

uśmiechnęła się.

 

- Zamknij oczy i wyobraź sobie, co się stało, kiedy pewnego dnia  chciałam zostawić 

skateboard w tym foyer. Fransworth nigdy mi tego nie wybaczył.

 

W  końcu  doszli  do  końca  holu  i  przez  otwarte  dla  nich  drzwi  weszli  do  pracowni. 

Mandy zrobiła tylko kilka kroków, a Josh zatrzymał się tuŜ za nią. Widząc, Ŝe lokaj ociąga się 

z wyjściem, odwrócił się do niego i rzekł surowo:

 

- To wszystko, Fransworthy. MoŜesz odejść.

 

- Fransworth, proszę pana - poprawił go lodowato. 

Josh zmierzył go wzrokiem, dając mu do zrozumienia, Ŝe celowo przekręcił jego imię.

 

- Obojętnie jak - odparł niedbale.

 

Widząc złość za twarzy lokaja, poczuł mściwą satysfakcję, Ŝe choć trochę odpłacił za 

krzywdy  Mandy.  Teraz  Josh  przyjrzał  się  przez  chwilę  wnętrzu  pokoju.  Obejrzał  szybko 

pełne  ksiąŜek  ściany,  skórzaną  kanapę  i  dopasowane  do  niej  krzesła,  w  końcu  wzrok  jego 

zatrzymał się na wielkim, mahoniowym biurku, ustawionym naprzeciwko jednego z okien.

 

MęŜczyzna,  który  siedział  za  tym  biurkiem,  nie  wyglądał  imponująco.  Był  po  prostu 

stary,  pomarszczony  i  zmęczony.  Nie  podniósł  głowy,  kiedy  weszli,  najwyraźniej 

zainteresowany  papierami,  leŜącymi  przed  nim  na  biurku.  Wygląda  groźnie  jak  basset, 

zdecydował Josh.

 

- Mówiłem juŜ, Ŝe nie chcę tego diabelskiego lekarstwa, Fransworth. - Stary człowiek 

nadal  nie  podnosił  głowy.  -  Zabierz  więc  je  z  powrotem,  skądkolwiek  je  wziąłeś. 

Zrozumiano?

 

- To nie Fransworth, dziadku - wyjaśniła Mandy, robiąc nieśmiało jeszcze krok. - To 

ja, Mandy. Przyjechałam z tobą porozmawiać, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

 

Alexander  Tremaine  spojrzał  znad  okularów  w  kierunku,  skąd  dobiegł  go  głos 

wnuczki, świdrując wzrokiem panujący w pokoju półmrok.

 

-  Kto  tam  jest  z  tobą?  -  spytał  zimno.  -  O  co  chodzi,  dziecko,  bałaś  się,  Ŝe  urwę  ci 

głowę, gdybyś przyszła sama?

 

- Nazywam się Joshua Philips, proszę pana - wyjaśnił spokojnie Josh.

 

Podszedł  energicznie  do  biurka  i  wyciągnął  rękę.  Trzymał  ją  przez  chwilę,  po  czym 

spokojnie opuścił.

 

- Wiem, kim jesteś, Philips, i co robiliście z moją wnuczką. - Tremaine poinformował 

background image

ich o tym, odchylając się do tyłu w swym wielkim, skórzanym fotelu. Jego głośne skrzypienie 

przy  kaŜdym  ruchu  sprawiało  mu  wyraźną  satysfakcję.  -  Amanda  Elisabeth  nigdy  nie  była 

poza  moją  kontrolą,  obojętnie,  co  by  o  tym  sama  sądziła.  Z  raportu,  który  mam  przed  sobą, 

wynika, Ŝe nadal jest tak samo naiwna i głupia jak w dniu, kiedy stąd wyjechała. - Zmierzył 

taksującym spojrzeniem Josha. - Ty miałbyś prowadzić śledztwo? Śmiechu warte. Zabawiałeś 

się z moją wnuczką, co? Ciekawe, ile tym razem będzie mnie to kosztować?

 

Zapominając o strachu, Mandy pospieszyła Joshowi z pomocą. Bała się, Ŝeby on sam 

nie powiedział czegoś, czego by potem Ŝałował.

 

-  Josh  i  ja  chcemy  się  pobrać,  dziadku  -  powiedziała  stanowczo.  -  I  nie  pozwalam  ci 

się tak do niego zwracać, słyszysz?

 

-  Ty  mi  nie  pozwalasz,  panienko?  -  Tremaine  nie  wytrzymał  i  zerwał  się  na  nogi.  - 

Czy  zdajesz  sobie  sprawę,  ile  mnie  to  kosztowało  ostatnim  razem?  Dokładnie  pół  miliona 

dolarów,  a  potem,  jakby  tego  było  mało,  ten  tchórzliwy  głupiec  udaje  samobójstwo  na 

schodach  mojego  domu.  Ja  płacę  od  trzech  lat  rachunki  za  jego  leczenie  w  jednej  z 

prywatnych klinik, a on ugania się za pielęgniarkami. Trzeba przyznać, Ŝe. wyciągnął ze mnie 

trochę pieniędzy. 

Mandy  stała  z  szeroko  otwartymi  oczami,  kręcąc  z  niedowierzaniem  głową,  kiedy 

dotarła do niej w pełni treść tego, co przed chwilą usłyszała.

 

- Płaciłeś Dave'owi Benjaminowi, Ŝeby trzymał się ode mnie z daleka? A ja myślałam, 

Ŝ

e ty doprowadziłeś go do bankructwa. Nic z tego nie rozumiem, dziadku.

 

Josh stał cicho tuŜ obok Mandy, głęboko zamyślony.

 

-  Dave  okłamywał  wszystkich,  prawda,  panie  Tremaine?  Pana  okłamywał,  mówiąc, 

jak  bardzo  kocha  pańską  wnuczkę,  a  Mandy  okłamywał,  zrzucając  na  pana  powód  swoich 

finansowych  kłopotów.  A  kiedy  okazało  się,  Ŝe  pieniądze,  które  pan  mu  dał,  równieŜ  były 

niewystarczające, udał publiczne samobójstwo. W ten sposób mógł znaleźć się w miejscu, w 

którym odizolował się od roszczeń wierzycieli. Co to było, hazard?

 

Alexander Tremaine spojrzał na Josha z rosnącym respektem.

 

-  Dokładnie  tak.  Bardzo  to  dobrze  ująłeś,  Philips.  MoŜe  nie  jesteś  taki  głupi,  na 

jakiego  wyglądasz,  kochasiu.  ChociaŜ  tylko  kobieta  mogła  uwierzyć,  Ŝe  ktoś  strzela  sobie 

prosto w łeb, a kończy się to tylko na powierzchownej ranie, na którą nawet nie trzeba było 

zakładać szwów! Dave Benjamin jest sprytny jak lis.

 

- Mimo to płaci pan nadal za jego leczenie w klinice - zauwaŜył Josh. - Zdaje mi się, 

Ŝ

e nie jest pan wcale taki zły, jak przedstawia pana prasa.

 

-  Moje  źródła  mówią,  Ŝe  stanowisz  połowę  „Philips  Inc.”  -  powiedział  Tremaine, 

background image

zmieniając  temat.  -  Przyznaj  się,  czy  masz  tam  coś  do  powiedzenia,  czy  jesteś  tylko 

zausznikiem tatusia?

 

Josh uśmiechnął się szeroko, przyciągając do siebie Mandy.

 

- Mogę się z panem zmierzyć kaŜdego dnia, jeŜeli tylko mnie pan sprowokuje. Czy to 

jest odpowiedź na pana pytanie?

 

Starszy człowiek odchylił do tyłu głowę i zaczął się śmiać. Śmiech był trochę oschły i 

sztywny, jakby nie było juŜ nic takiego w Ŝyciu, co mogłoby go naprawdę rozbawić.

 

- Myślę, Ŝe moŜesz go sobie zatrzymać, Mandy - powiedział z aprobatą.

 

Tymczasem Mandy gorączkowo starała się zrozumieć, co dokładnie się stało trzy lata 

temu.  Zorientowała  się  równie  szybko  jak  Josh,  Ŝe  Dave  nabrał  ich  wszystkich.  Nie  mogła 

jednak  zrozumieć,  dlaczego  dziadek  zgodził  się  na  jej  wyjazd  w  przekonaniu,  Ŝe  miała  coś 

wspólnego z tą próbą samobójstwa.

 

-  Dlaczego  pozwoliłeś  mi  wyjechać?  -  spytała  w  końcu,  werbalizując  swe  myśli.  - 

Wiedziałam, Ŝe nie przepadałeś za mną nigdy, ale nie wiedziałam, Ŝe mnie nienawidziłeś. To 

było dla mnie bolesne, dziadku. Bardzo bolesne.

 

-  Dąsałaś  się  wtedy,  dziecko,  jak  zwykle  zresztą,  zmieniając  to  co  się  stało  w  tani 

melodramat.  -  Zwrócił  się  dobrodusznie  do  Josha.  -  Zawsze  była  marzycielką,  pełną 

wszelkich fantazji. Ja byłem uosobieniem czarnego charakteru. Ale ma dobrze poukładane w 

głowie. Wiedziałem, Ŝe do mnie wróci, jak tylko dorośnie.

 

Mandy obeszła biurko i stanęła oko w oko z dziadkiem.

 

- Powiedz mi - spytała cicho - czy kiedykolwiek kochałeś mnie choć trochę?

 

Josh  pomyślał,  Ŝe  Alexander  Tremaine  wygląda  teraz  jak  basset  bardziej  niŜ 

kiedykolwiek wcześniej. Pogłaskał Mandy po policzku.

 

- Kocham cię tak, Ŝe chcę być obdarzony gromadką rudowłosych prawnuków, jeśli cię 

to  zadowala,  Amando  Elisabeth.  Hej,  daj  spokój  -  zaprotestował  radośnie.  -  Jestem  juŜ  za 

stary na takie traktowanie, złamiesz mnie zaraz, słyszysz, co do ciebie mówię?

 

- Pana lekarstwo, proszę. - Głos Franswortha dobiegł ich gdzieś zza pleców Josha. 

Josh  spojrzał  na  wypręŜonego  lokaja  z  lekarstwami  na  małej  srebrnej  tacy,  potem  na 

Mandy  i  dziadka,  nadal  czule  przytulonych  do  siebie.  Odwrócił  się  do  Franswortha  ze 

smutnym uśmiechem.

 

-  Pan  Tremaine  dostał  swoje  lekarstwo  przed  chwilą.  Nie  sądzę,  by  cię  teraz 

potrzebował.

 

 

Rollie  Estrada  zamknął  za  sobą  cicho  drzwi  apartamentu  w  hotelu  Tropicana. 

background image

Uśmiechnął  się  szeroko,  wciskając  do  kieszeni  słony  napiwek,  który  dostał  przed  chwilą  od 

Josha.

 

- Lubię, jak coś się kończy happy endem. - Pogwizdując radośnie, zawiesił na klamce 

tabliczkę z napisem: „Nie przeszkadzać”.