background image

KASEY MICHAELS

FLIRT Z PANNĄ MŁODĄ

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Wygrałam, wygrałam, wygrałam!

Amanda Elisabeth Tremaine chwyciła ręce przyjaciółki i poderwała zdziwioną kobietę 

na nogi. Pociągnęła ją, tańcząc szaleńczo po pokoju, śmiała się i krzyczała na przemian.

-   Mandy!   Opamiętaj   się   -   błagała   Jeanne   Tisdale,   starając   się   desperacko   złapać 

oddech. Równocześnie poprawiała kok, który omal nie rozsypał się podczas pląsów młodszej 

kobiety. - Co takiego wygrałaś? Główną nagrodę w totka? Skaczesz tu w kółko jak obłąkana. 

Poczekaj.   Pozwól   mi   usiąść.   Mam   już   dość   tych   szaleńczych   pląsów.   Twoje   wariactwo 

potrzebne mi jak dziura w moście.

Po chwili roześmiana Mandy trochę się uspokoiła.

-   Przepraszam,   Jeanne   -   wysapała   z   rozbrajającą   szczerością   -   chyba   mnie   przed 

chwilą   trochę   poniosło.   Po   czym   natychmiast   zniszczyła   ledwie   co   podjętą   próbę 

usprawiedliwienia się. - Ale naprawdę wygrałam! - krzyknęła, gestykulując szaleńczo.

Jeanne Tisdale była dyrektorką przedszkola dłużej, niż chciała pamiętać. Przywykła 

już do impulsywności swojej młodej asystentki, teraz więc usiadła spokojnie za biurkiem 

czekając, aż energia trąby powietrznej, którą była w tej chwili wypełniona Mandy, zwyczajnie 

się wyładuje.

Jeanne   nie   wiedziała,   co   spowodowało   tak   gwałtowną   reakcję   młodej   rudowłosej 

dziewczyny.   Domyślała   się   tylko,   że   ma   to   jakiś   związek   z   telefonem,   który   właśnie 

wyciągnął   Mandy   z   zajęć   z   przedszkolakami.   Włożyła   okulary,   udając   zainteresowanie 

leżącym   przed   nią   sprawozdaniem   finansowym.   Ignorując   zupełnie   jej   wybuch,   Jeanne 

potraktowała swą koleżankę zgodnie ze sprawdzonymi regułami dziecięcej psychologii.

To podziałało. Po chwili Mandy stała przed nią, trzymając dłonie spokojnie oparte na 

biurku.

- No więc? Nie jesteś szczęśliwa? Po prostu dziko, oszałamiająco szczęśliwa? Mówię, 

że wygrałam, mając szansę jedną na milion, no, może jedną na kilka tysięcy, a ty nie tańczysz 

radośnie?

-   Amando,   dziecko   drogie   -   powiedziała   Jeanne   łagodnie,   patrząc   na   szeroko 

uśmiechniętą twarz młodszej kobiety. - Ja mam czterdzieści trzy lata. Spędziłam właśnie trzy 

godziny   z   Justinem   Brosiousem,   Toddem   Terrence'em   Tilsonem,   Seanem   Szalonym 

O'Connorem i tuzinem innych małych diabłów. Nie tańczyłabym radośnie, nawet gdyby sam 

Robert Redford padł właśnie do mych stóp. Może byś wreszcie powiedziała, co tak naprawdę 

mamy świętować?

background image

- Bardzo przepraszam - stwierdziła pokornie Mandy, przyczesując ręką swe krótkie, 

błyszczące loki. - Chyba rzeczywiście mnie trochę poniosło.

- To prawda - Jeanne nie mogła opanować uśmiechu widząc, jak Amanda próbuje 

przybrać stropioną minę.

W końcu, z głębokim, teatralnym westchnieniem, Mandy siadła na krześle naprzeciw 

biurka.

- Myślę, że chcesz, bym zaczęła od początku?

- To tak samo dobre miejsce, jak każde inne.

Mandy zwęziła swe szmaragdowozielone oczy, próbując nadać sobie groźny wygląd.

- Dziwaczeje pani na stare lata,  panno Tisdale, wie pani o tym?  - Potrząsnęła  ze 

smutkiem głową, choć nie udało jej się ukryć uśmiechu, który wykwitł na jej policzkach. - A 

może powinnaś dodać trochę kiełków do swojej diety?

- A może powinnam zadbać o stałe, dodatkowe zajęcie dla pewnej panny Amandy 

Tremaine - zasugerowała Jeanne. Odchyliła się i spojrzała uważnie na młodą nauczycielkę 

przez swoje rogowe okulary.

Amanda podniosła ręce w geście poddania i zrezygnowała z dalszej walki.

- Pamiętasz, jak w zeszłym miesiącu zepsuło się nasze stereo i nie mogłyśmy sobie 

pozwolić na nowe - wtrąciła szybko, zanim Jeanne mogłaby pomyśleć o jakiejś poważniejszej 

karze.

Jeanne skinęła głową i skrzywiła się. Permanentny brak funduszy w przedszkolu był 

jej odwieczną bolączką.

- No więc, dokładnie dzień później, kiedy nasze stereo padło na dobre, usłyszałam o 

takim tam konkursie w WFML, wiesz, w tej nadającej głównie hard - rocka radiostacji, której 

ciągle słuchają w kawiarni naprzeciwko. No i zgadnij, no proszę, zgadnij, jakie były nagrody? 

- Na chwilę zawiesiła głos. - Płyty, koszulki i cała masa innych, a pierwszą nagrodą była 

oczywiście wspaniała wieża stereofoniczna. Jak widzisz, było to przeznaczenie.

Mandy   zaczęła   wiercić   się   niecierpliwie   na   krześle   i   wyglądało   na   to,   że   znów 

wybuchnie.

- I ja wygrałam pierwszą nagrodę!

Jeanne zatkało. Było to jak spełnienie modlitwy. Wiedziała, że na wymianę stereo 

musiałaby czekać miesiącami.

-   Ależ,   Mandy,   kochanie   -   zapytała,   zebrawszy   po   chwili   myśli   -   nie   chcesz   tej 

nagrody dla siebie? No wiesz, to wspaniale, że chcesz zrobić tak hojny dar dla przedszkola, 

ale nawet się nad tym nie zastanowiłaś.

background image

-   Wieża   jest   bardzo   duża   -   wtrąciła   Mandy,   oddalając   ręką   sprzeciw   -   i   tak   nie 

miałabym jej gdzie postawić. Poza tym, gdybym tylko nastawiła ją nieco głośniej od szeptu, 

pani Thorton wyrzuciłaby mnie natychmiast z domu. Po prostu rezerwuję sobie prawo do 

słuchania własnych płyt po godzinach.

Jeanne obserwowała uważnie szczerą twarz Amandy i zorientowała się, że dziewczyna 

mówi serio. Po tym jak zdecydowała się wziąć udział w konkursie z myślą o przedszkolu, 

teraz, gdy wygrała pierwszą nagrodę, za nic nie zmieniłaby swoich planów.

- Co musiałaś zrobić, żeby wygrać? - zapytała w końcu. - Mam nadzieję, że nie było to 

nic   głupiego.   Wiem   coś   na   temat   tych   radiowych   konkursów.   Pamiętasz   tę   aferę   z   listą 

przebojów   sprzed   kilku   lat?   Jeśli   masz   zamiar   wystąpić   jako   dziewczyna   tygodnia   w 

magazynie „People”, to nie wiem, czy wzbudzisz tym entuzjazm u naszych przełożonych.

Mandy   zachichotała.   Wyobraziła   sobie   natychmiast   ich   zgorszenie,   gdyby   wzięła 

udział w jednym z tych konkursów, których uczestnicy, by wygrać nowy samochód, jeżdżą 

przez trzy dni na koniu na biegunach lub nurkują w basenie wypełnionym galaretką.

-   Och   nie   -   upewniła   ją   szybko   -   nie   musiałam   robić   nic   szczególnego   poza 

dokończeniem zdania. Wiesz, jedna z tych zabaw na dwadzieścia pięć czy ileś tam słów.

Jeanne zauważyła, że Mandy opuściła swe ciemne rzęsy, jakby chciała zasłonić oczy, 

w których nie potrafiła ukryć kłamstwa. Poczuła dziwne, nerwowe mrowienie w żołądku.

- Co to było za zdanie, Amando? - naciskała ją delikatnie, podświadomie czując, że 

wcale nie chce usłyszeć odpowiedzi.

- No więc - Mandy zaczęła tak cicho, że Jeanne musiała dobrze nastawić ucha, by ją 

zrozumieć - było to jedno z tych głupawych pytań. No wiesz, na przykład... no... na przykład: 

jem właśnie te płatki,  ponieważ..., albo:  najbardziej  lubię  ten samochód  bo..., najchętniej 

kochamy się przy muzyce, bo... No wiesz, takie sprawy. W końcu, jakie to ma znaczenie, o 

czym to zdanie było - przyśpieszyła nagle, tak, że zdawało się, iż połamie język - to było 

tylko takie głupie...

- Co?! - starsza kobieta nie mogła powstrzymać się od krzyku.

Wyprostowała   się   gwałtownie   na   krześle,   narażając   swoje   okulary   na   poważne 

niebezpieczeństwo zsunięcia się z końca nosa.

- To był konkurs dla nowożeńców - Mandy pośpieszyła z wyjaśnieniami. - Po prostu 

zwykły głupi kawał. Napisałam różne bzdury i wysłałam. Naprawdę nie spodziewałam się, że 

wygram. - Przechyliła lekko głowę i uśmiechnęła się na samo wspomnienie. - Choć z drugiej 

strony nie było to wcale takie złe. Wiesz, wszystkie te bzdury o księżycu i niedźwiedzich 

skórach.

background image

- Wielkie nieba, ona jest jeszcze z tego dumna. Przecież ty nawet nie jesteś mężatką, 

Mandy.  - Jeanne potrząsnęła z niedowierzaniem głową. - Mam nadzieję, że przynajmniej 

użyłaś zmyślonego nazwiska?

- Jeanne - tym  razem niewinne, zielone oczy patrzyły  wprost na swoją szefową i 

przyjaciółkę  - przecież  to by było  oszustwo. - Mandy przybrała  teraz  ton,  jakim  zwykle 

upominała nieznośne dzieci złapane na jakimś wykroczeniu. - Oczywiście, że nie użyłam 

fikcyjnego nazwiska. Jakże bym mogła coś takiego zrobić? Poza tym w takim wypadku nie 

mogliby mnie odnaleźć, gdybym wygrała - podkreśliła rezolutnie. - Ja tylko po prostu nieco 

zniekształciłam słowo panna, tak że wyglądało jak pani.

- Ach tak, taka niewinna nieuczciwość - stwierdziła głucho Jeanne, przyciskając palce 

do skroni, które nagle zaczęły pulsować. Mandy była wspaniałym, radosnym człowiekiem, 

dobrą   nauczycielką   i   przyjemnie   było   mieć   ją   koło   siebie.   Miała   jednak   też   rzadką 

umiejętność widzenia najbardziej oburzających rzeczy w taki sposób, że wydawały się do 

przyjęcia.

- Och, nie zwalaj wszystkiego na mnie - poskarżyła się Mandy, nagle bardzo zajęta 

wygładzaniem fałdek na swojej drelichowej spódnicy. - Napisałam najlepiej, jak potrafiłam i 

kropka. Jutro odbiorę w radiu nagrodę i na tym koniec. Poza tym, czy nie masz już dosyć 

słuchania „Ring Around a Rosie”, która na naszym starym, zużytym gramofonie brzmi jak 

pieśń żałobna? - Na dowód tego Mandy uklękła na jedno kolano i zaczęła chrypieć straszliwie 

- R - i - n - g - g - g a - r - r - o - u - n - d... - dopóki Jeanne nie przerwała jej kolejnym  

argumentem.

Obie kobiety spierały się jeszcze przez chwilę. Jeanne starała się wskazać możliwe 

niebezpieczeństwa z tym związane, a Mandy była po prostu Mandy. W końcu wzruszająca 

interpretacja „Ring Around a Rosie” wygrała ten pojedynek. Stereo zostanie potraktowane 

jako dar od hojnego, anonimowego sponsora, a fakt, że nie będą musiały angażować żadnych 

własnych funduszy w nabycie nowego sprzętu na pewno zostanie przychylnie przyjęty przez 

zarząd.

- I tak mam jutro wolne - stwierdziła Mandy, kiedy wszystko zostało już ustalone. - 

Muszę tylko pójść tam, potwierdzić swą tożsamość jako pani Amanda Tremaine i odebrać 

nagrodę. Prawda, że proste?

Biura   WFML   -   zarówno   radia,   jak   i   telewizji   -   mieściły   się   w   jednym,   średniej 

wielkości budynku, położonym na niewielkim wzgórzu na przedmieściu Allentown. Był to 

nowoczesny budynek, zauważyła Mandy, parkując swój podstarzały samochód na parkingu 

background image

dla gości, ale nawet w połowie nie wyglądał tak wystrzałowo, jak zawsze sobie wyobrażała 

siedzibę mass mediów.

Szybko oceniła w lusterku wstecznym swój lekki makijaż, mając nadzieję, że wygląda 

wystarczająco niewinnie na to, żeby jej plan się powiódł. Po bezsennej nocy, spędzonej na 

ocenie swojej uczciwości, postanowiła teraz powiedzieć całą prawdę. Uznała, że nie ma w 

sobie wystarczającej tolerancji dla drobnych grzeszków, by mogła zaakceptować oszustwo na 

taką skalę.

Wyjaśni, dlaczego dopuściła się drobnego oszustwa przy wypełnianiu formularza, a 

potem zda się na łaskę disc jockeya. On na pewno wszystko zrozumie, a stereo i tak będzie 

dla niej. Przecież w końcu to właśnie jej historia była najlepsza.

Wysiadając z samochodu, jeszcze raz oceniła krytycznie swój „strój młodej mężatki”. 

Składała się na niego: poliestrowa bluzka Jeanne z kokardą w kolorze marynarskiego granatu, 

biała, poliestrowa, plisowana spódnica, białe pantofelki na niskich obcasach i biała torebka na 

ramię ze skaju. Tylko jej jasnorude włosy, nastroszone przez wiejący na wzgórzu wiatr, psuły 

wyraźnie   to   wrażenie   klinicznej   czystości.   Miała   nadzieję,   że   powstrzyma   ono   Vika 

Harrisona, disc jockeya, którego miała zaraz spotkać, od jakichkolwiek sprośnych komentarzy 

na temat jej opowieści.

Mandy zwilżyła wysuszone nagle wargi, wzięła głęboki oddech i weszła. Podwójne 

szklane drzwi wprowadziły ją do małego holu recepcyjnego. Pomieszczenie wykończone było 

mieszaniną szkła i chromu, stała tam kanapa ze skaju w kolorze burgunda, pusty stojak na 

parasole oraz imponująco wyglądające biurko z drzewa tekowego z równie imponującą osobą 

za nim, którą Mandy wzięła albo za recepcjonistkę, albo strażniczkę.

- Przyszłam... zobaczyć  się z panem Vikiem Harrisonem - zaczęła pośpiesznie, ze 

złością myśląc o drżeniu, które słyszała w swoim głosie. - To naprawdę głupio, że trzeba 

robić z tym takie zamieszanie. Mówię serio, przecież można było to równie dobrze wysłać 

pocztą, prawda? W końcu...

-   Pani   nazwisko   -   wtrąciła   bezceremonialnie   recepcjonistka,   a   jej   głęboki   baryton 

skutecznie przerwał paplanie Amandy.

- Ach tak - Mandy wydęła usta, przygotowując się do odparcia ataku. - Nazwisko? - 

zaśmiała   się   krótko,   jakby   było   w   tym   coś   zabawnego.   -   Słusznie.   Moje   nazwisko.   - 

Przechyliła się przez biurko, próbując zajrzeć do papierów, które recepcjonistka trzymała w 

ręku. - Wydaje mi się, że jestem tutaj na liście jako pani Tremaine. Sądziłam, że pan Harrison 

potraktuje to jako kawał, ale wygląda na to...

- Amanda Tremaine. Pani Amanda Tremaine - powstrzymała ją zimno recepcjonistka, 

background image

wskazując pomalowanym na czerwono paznokciem jedną linijkę na długiej liście nazwisk.

- W lewo, tym holem w dół, aż znajdzie pani windę towarową. Winda osobowa jest w 

konserwacji. Drugie piętro, trzy korytarze w prawo, trzecie wejście. Nie wchodzić, jeśli pali 

się czerwone światło.

- Tak, ale - Mandy próbowała protestować, ale recepcjonistka najwyraźniej przestała 

się już nią zajmować.

Podniosła słuchawkę telefonu i wykręciła numer wewnętrzny.

- Pani Tremaine jest w drodze - powiedziała bez wstępów.

Odkładając   słuchawkę   na   widełki,   spojrzała   sowim   wzrokiem   na   ociągającą   się 

Mandy, która natychmiast, stukając głośno obcasami, pośpieszyła w dół pochylonego lekko 

korytarza.

-   Co   za   opryskliwa   baba   -   mruczała   gniewnie   pod   nosem,   rozglądając   się   w 

poszukiwaniu windy towarowej. - Nie znoszę wind. Nigdy nie znosiłam wind. W końcu to 

tylko drugie piętro, mogłabym pójść piechotą. Ale ludzie dziś tacy już są. Leniwi. Powinnam 

wrócić do tej Żelaznej Damy i zażądać odpowiedzi na pytanie, gdzie są tu jakieś cholerne 

schody. A przede wszystkim powinnam przestać mówić do siebie głośno, zanim mnie ktoś 

stąd zabierze.

Musiała   chwilę  poczekać,   aż  duże  drzwi  windy otworzyły  się,  odsłaniając  drugie, 

podobne do wejścia do klatki, które trzeba było otworzyć ręcznie. Mamrocząc z wściekłości 

musiała użyć  całej siły,  by je odsunąć. Kiedy wreszcie się jej to udało, wśliznęła  się do 

wnętrza   wielkiej   windy   i   szybko   zasunęła   drzwi   za   sobą.   Nie   rozglądając   się   wcale, 

wyciągnęła rękę do guzika z narysowaną dwójką, wpatrując się jak zafascynowana w tablicę 

sterowniczą.

Winda   szarpnęła   i   rozpoczęła   mozolną   wspinaczkę   w   górę.   Mandy   patrzyła   jak 

zahipnotyzowana, kiedy światełko zgasło pod cyfrą jeden i wstrzymała oddech z nadzieją, że 

zaraz zapali się dwójka, a drzwi się otworzą. Światełko zapaliło się, jednak równie szybko 

zgasło. Winda szarpnęła ponownie, wydała z siebie głośny zgrzyt  i usadowiła się mocno 

między piętrami.

- O Boże - jęknęła Mandy całkiem głośno - karzesz mnie teraz za kłamstwo. - Po 

czym spojrzała w sufit, podniosła ręce i poskarżyła się: - Przecież już przyrzekłam, że się 

poprawię, nie zrozumiałeś mnie chyba?

Opierający się leniwie o tylną ścianę windy mężczyzna uniósł nieco brwi w cichej 

aprobacie   dla   stojących   przed   nim   kobiecych   kształtów.   Zbyt   zajęty   swymi   myślami, 

zwyczajnie zapomniał wysiąść na pierwszym piętrze, a teraz dźwig znowu był w ruchu.

background image

Zlustrował   kobietę   od   stóp   do   głów,   zatrzymał   się   na   chwilę   na   jej   kształtnych 

kostkach, po czym powędrował wzrokiem w górę do rozwichrzonych loków, które - był tego 

pewien - przyczyniły się w szkole do przezwiska Rudzielec.

Ale przecież nie była to jakaś szkolna miss, powiedział do siebie i cień uśmiechu 

pojawił się natychmiast na jego opalonej twarzy. Widać zadała sobie sporo trudu, by ukryć 

interesującą zawartość pod takim opakowaniem. Zastanawiał się leniwie, co jest powodem jej 

stroju. Może szuka pracy i ma nadzieję, że w ten sposób wyglądać będzie kompetentnie i 

profesjonalnie?

Rozważania te przerwane zostały gwałtownym szarpnięciem, po którym winda zaraz 

stanęła w bezruchu, a kobieta głośno krzyknęła.

- Nie ma się czym denerwować - rozpoczął pocieszającym tonem i natychmiast został 

zgaszony wściekłym sykiem Mandy.

- A pan skąd się wziął? - spytała, obracając się zdumiona, że w windzie jest jeszcze 

inny pasażer.

- Tak w ogóle? - uśmiechnął się krzywo, a w kącikach jego niebieskich oczu pojawiły 

się drobne fałdki. - Moi przodkowie pochodzą z Basking Ridge, małego miasteczka w New 

Jersey,   o   którym   pani   pewnie   nigdy   nie   słyszała,   ale   od   czasów   ukończenia   college'u 

mieszkałem zawsze w Nowym Jorku albo w Pensylwanii. A pani?

- Przecież wie pan, że nie o to pytam! - wypaliła Mandy, patrząc w twarz stojącego 

przed   nią   mężczyzny.   Pomimo   że   sama   miała   dobrze   ponad   pięć   stóp   wzrostu,   musiała 

jeszcze spoglądać do góry. - Nie pytałam o pana pochodzenie, tylko o to, skąd pan się wziął?

Mężczyzna uniósł brwi i wzruszył ramionami.

- Ach, jeszcze wcześniej? No więc na początku, przynajmniej tak słyszałem, nie byłem 

niczym więcej, tylko błyskiem w oczach mojego ojca. Potem...

- Niech pan przestanie! - Dlaczego zawsze muszę trafiać na takie dziwne sytuacje jak 

ta,   zadawała   sobie   pytanie   Mandy.   Nerwowo   przyczesała   ręką   włosy,   rujnując   resztki 

starannie ułożonej wcześniej fryzury. - Chodzi mi tylko o to, że nie zauważyłam pana, kiedy 

wsiadłam. Czy utknęliśmy tu na długo? Nie cierpię wind.

Boże,  ta   to  ma   wygląd.  Mężczyzna  po  raz   pierwszy  mógł   wyraźnie  przyjrzeć   się 

małej, interesującej twarzy Mandy, a to, co zobaczył, sprawiło mu przyjemność. Najbardziej 

podoba mi się jej zadarty nosek, pomyślał. No i piegi, tak, piegi świetnie tu pasują. Na pewno 

byłaby w pierwszej piątce z dziesięciu kobiet, z którymi najbardziej chciałbym zablokować 

się w windzie. Może nawet w trójce.

background image

Ruszył od ściany do tablicy kontrolnej, umieszczonej z przodu windy.

- Przepraszam, ale chcę zobaczyć, czy uda mi się kogoś tu sprowadzić.

Otworzył drzwi szafeczki i wyciągnął stamtąd słuchawkę telefonu awaryjnego. Mandy 

zrobiła do jego pleców minę. Drobnomieszczański, zadowolony z siebie męski szowinista, 

oskarżyła go w myślach.

Po kilku bezowocnych „halo” odłożył słuchawkę na widełki, odwrócił się do niej i 

oświadczył radośnie:

- Nie ma nikogo w domu. Mam nadzieję, że jadła już pani lunch?

- To wszystko za karę - zdecydowała Mandy, rozglądając się rozpaczliwie naokoło.

Nie   zobaczyła   zbyt   wiele   poza   czterema   ścianami,   pomalowanymi   obłażąca   farbą 

koloru groszku, i współwięźniem - pierwszej klasy gogusiem. Zamknęła oczy i westchnęła w 

poczuciu bezsilności.

- Powinnam przewidzieć, że tak się właśnie stanie - jęknęła, oddając się po raz kolejny 

swojej największej słabości, to jest głośnemu myśleniu. - Teraz winda się zaraz urwie, ja 

zginę, a szef firmy pogrzebowej pomyśli, że uwielbiam ciuchy, które mam na sobie. Boże, nie 

pozwól, żebym była pochowana w poliestrach.

-  Wpadła   pani   w   histerię   czy   też   ten   wybuch   ma   być   dowodem   czegoś   znacznie 

głębszego? - Jej towarzysz niedoli zadał to pytanie, opierając ponownie swe szerokie ramiona 

o   ściany   windy.   Zupełnie   przestał   myśleć   o   połączonym   z   lunchem   spotkaniu,   na   które 

właśnie się wybierał, a jego dobry humor rósł w miarę, jak obserwował błazeństwa Amandy.

Mandy zignorowała zupełnie jego dokuczliwy sarkazm.

- Pracuje pan tutaj? - spytała, rejestrując jego celowo rozbielane dżinsy i podkoszulkę. 

Ciasne, seksowne dżinsy i dopasowana do ciała podkoszulka, przyznała w myślach, wbrew 

sobie rumieniąc się trochę.

- Kto, ja? - odpowiedział pytaniem, równocześnie wskazując na siebie palcem.

- Nie - eksplodowała Mandy, czując, że jest więcej niż lekko zdenerwowana. - Miałam 

na myśli tego różowego hipopotama w rogu. Oczywiście, że pan!

Mężczyzna sięgnął ręką do szyi i poprawił nie istniejący krawat.

- Tak, jestem tu w zarządzie.

- Wspaniale! Nareszcie coś do siebie pasuje! - Mandy z oburzeniem machnęła ręką.

Czuł, że ogień płonie pod łaszkami tej harcerki. Widok podnoszącej się i opadającej 

gwałtownie   piersi,   w   miarę   przyspieszonego   irytacją   oddechu,   sprawiał   mu   wyraźną 

przyjemność.

- Nie spodziewała się chyba pani, że wyjdę stąd przez dach windy i dokonam jakichś 

background image

bohaterskich czynów? Jak pani wie, łatwo się przy tym skaleczyć.

- Dlaczego nie mógł pan być tu woźnym? - zapytała, świdrując go wzrokiem.

- Prawdę mówiąc  - odpowiedział  jej przekornie - to chciałem  być  kowbojem,  ale 

mama uparła się na college...

Odwróciła się szybko, żeby nie widzieć jego uśmiechniętej szelmowsko twarzy. Nie 

mogła nic zrobić, żeby nie słyszeć jego głosu, ale mogła przynajmniej na niego nie patrzeć. 

Wzdychając głęboko, fatalistycznie mruknęła pod nosem:

- Jaka to w końcu różnica. Tak czy owak zostanę ukarana. A przecież miał to być 

tylko  niewinny żart, niewarty,  na Boga, zatrzymania  całej  windy.  Jeanne miała  rację, oj, 

miała. Czy kiedykolwiek nauczę się najpierw myśleć, a potem robić?

Mężczyzna,   który   najwyraźniej   wcale   nie   zwrócił   uwagi   na   jej   aluzję,   podszedł   i 

zatrzymał się tuż przed nią.

- Teraz już nie ma pani wyboru: albo ozięble pocałuję panią, albo chlusnę pani w 

twarz zimną wodą. Co pani wybiera?

- Cooo?

- Ma pani atak histerii, madame - powiedział spokojnie. - Nie była pani nigdy w kinie? 

Przecież to hollywoodzki standard. Do pani należy wybór kuracji. Albo niech pani przestanie 

mówić   o   tym,   że   Bóg   panią   pokarał   i   powie,   o   co   naprawdę   chodzi.   Nie   ma   się   czego 

wstydzić,   a   prędzej   upłynie   nam   czas,   zanim   przyjdą   mechanicy   i   naprawią   to   całe 

urządzenie.

A właściwie dlaczego nie? - zadecydowała Mandy. Lepiej zrzucić z siebie ten ciężar, 

zanim lina, na której wiszą, urwie się i oboje twardo wylądują w piwnicy. W końcu on nie był 

częścią roli i znalazł się tu tylko przez przypadek. A skoro mają spadać razem, to dobrze, 

żeby przynajmniej wiedział, za co.

Mandy   spojrzała   znów   na   wysokiego,   ciemnowłosego   i   szalenie   przystojnego 

mężczyznę, który właśnie się do niej uśmiechał. Próbowała sobie wyobrazić, że stoi przed nią 

ojciec Mulligan, ksiądz z parafii w jej rodzinnym mieście. Bezskutecznie. On nadal wyglądał 

bardziej   na   muskularnego   Kevina   Costnera   -   a   która   kobieta   przy   zdrowych   zmysłach 

mogłaby wziąć go za księdza?

W końcu na bezrybiu i rak ryba, trzeba więc umieć się dostosować do okoliczności. 

Amanda   podała   mu   rękę   i   pozwoliła   pomóc   sobie   w   zajęciu   miejsca   na   podłodze,   nie 

zważając wcale na ryzyko, na jakie narażała białą spódnicę Jeanne. Odczekała, aż on również 

usiadł i przedstawiła skróconą wersję swego upadku.

- To wszystko? - spytał z niedowierzaniem, kiedy skończyła. - Wielkie nieba, jeśli za 

background image

to miałaby pani wylądować w piekle, to gdzie pani zdaniem powinien trafić Al Capone?

- Niech pan nie próbuje mnie pocieszać - stwierdziła Amanda, wywołując u swego 

sąsiada gwałtowny atak śmiechu. Potrząsnęła z dezaprobatą głową. - Poza tym nie wiem, czy 

zdaje pan sobie z tego sprawę, że jak winda się urwie, to pan również w niej będzie.

- Winda wjedzie na drugie piętro - zapewnił ją ponownie, czując, że w głębi serca już 

mu   uwierzyła.   -   Ponadto   -   chciał   dodać   jej   otuchy   -   w   pani   przypadku   byłyby   pewne 

okoliczności łagodzące.

- Na przykład jakie? - spytała Mandy, z nadzieją rozgrzeszenia.

- Na przykład takie, że nie robiła pani tego wszystkiego dla siebie, tylko dla biednych, 

upośledzonych muzycznie dzieciaków w żłobku dziennym.

- W przedszkolu  - poprawiła  Mandy - w przedszkolu  prowadzonym  przez  siostry 

zakonne.

- Obojętnie gdzie - zgodził się. Puścił palce Mandy i splótł ręce na swoich kolanach. - 

Po prostu niech pani idzie do tego Harrisona i załatwi sprawę. Jaka to w końcu różnica, czy 

nagięła pani trochę do siebie zasady konkursu, czy nie. Przecież to nie jego stereo. I niech 

pani pomruga trochę swoimi wspaniałymi rzęsami. Na pewno dorzuci wtedy jeszcze parę płyt 

gratis.

Mandy zaczęła się rozluźniać.

- Naprawdę pan tak myśli? - spytała, chwytając go pod wpływem nagłego impulsu za 

atletyczne ramię.

Mężczyzna popatrzał najpierw na jej rękę na swoim ramieniu, a potem na nią.

- O tak - westchnął łagodnie - naprawdę tak myślę.

Nie mogła nic na to poradzić. Jej policzki spłonęły i z trudem oderwała wzrok od 

fascynujących ją niebieskich oczu.

- Pewnie uważa mnie pan za idiotkę pierwszej klasy - paplała nerwowo. - Wie pan, tak 

naprawdę to wcale nie myślałam, że ta winda spadnie. Naprawdę nie. Ja po prostu mam taką 

dziwaczną   wyobraźnię.   Dzieciaki   to   uwielbiają.   Mówią,   że   opowiadam   im   fantastyczne 

historie.

I   założyłbym   się   o   rancho,   że   wszyscy   są   potem   bardzo   szczęśliwi,   pomyślał, 

uśmiechając się nieznacznie.

Spojrzała na niego i skonstatowała, iż nadal się na nią gapi w ten sam, zbijający ją z 

tropu, sposób.

- W końcu - musiała znowu odwrócić oczy i zajęła się zaraz paskiem torebki - nie była 

to próba zrabowania skarbów czy coś w tym rodzaju. Albo chęć wyłudzenia czegoś dla siebie. 

background image

Przecież to wszystko dla dzie...

Mocna ręka ujęła ją za podbródek i odwróciła w jego stronę, ich spojrzenia spotkały 

się, nie mogąc oderwać się od siebie.

- Panienko, czy ktoś kiedyś powiedział ci, że mówisz za dużo? - szepnął zduszonym 

głosem. Potem pochylił się nieco, a ich usta lekko się spotkały.

Był to tylko najdelikatniejszy cień pocałunku. Wyraźnie domagał się czegoś więcej 

niż lekkiego dotknięcia ust, na które mu pozwoliła. Mandy jednak poczuła, że ziemia zaczyna 

wirować pod jej nogami.

Dopiero kiedy rozbawiony męski głos wdarł się w jej roztargnione myśli, zdała sobie 

sprawę, iż winda zakończyła wreszcie swą podróż na drugie piętro.

-   Hej   tam,   witajcie   -   zawołał   ktoś   figlarnie.   -   Zastanawiałem   się   już,   gdzie   się 

podzialiście. Helen nic nie mówiła, że prowadzi pani ze sobą szczęśliwego mężusia, pani 

Tremaine. Nic dziwnego, że uśmiecha się w ten sposób, to dopiero był list!

- Słu...słucham? - zająknęła się Mandy, widząc, jak mężczyzna, który mógł być tylko 

Vikiem Harrisonem, otwiera wewnętrzne drzwi windy. - To nie jest tak, jak pan... to znaczy 

ten mężczyzna nie jest... pan myślał, że to? Och nie, widzi pan...

-   Lepiej,   żeby   on   był   panem   Tremaine,   proszę   pani.   -   Disc   jockey   przerwał   jej 

bezskuteczne próby wymyślenia jakiejś stosownej historii. - Jeśli nie jest, to z pewnością do 

pani należy rekord oszukiwania w najkrótszym czasie po zawiązaniu węzła małżeńskiego.

Siedzący   obok   niej   na   podłodze   windy   mężczyzna,   opierając   niedbale   ręce   na 

podkurczonych kolanach, ten sam, który niedawno słyszał jej wyznanie, a jeszcze później 

skorzystał z jej poruszenia i pocałował ją, teraz wstał i wyciągnął rękę do patrzącego chytrze 

Harrisona.

- Pan Harrison? - powiedział kordialnie swym głębokim, mocnym głosem - Nazywam 

się Tremaine. Proszę wybaczyć mojej żonie, ale jesteśmy małżeństwem dopiero od niedawna, 

a ona zawsze trochę traci głowę, kiedy ją całuję. Wie pan, jak to jest - zakończył, mrugając 

porozumiewawczo do Harrisona w taki sposób, że Mandy miała ochotę udusić ich obu.

Disc   jockey   spoglądał   przez   chwilę   to   na   zarumienioną   Mandy,   to   na   jej 

zadowolonego męża, w końcu zdecydował, że trzeba podać im rękę i nadać sprawie dalszy 

bieg. Za piętnaście minut miał znowu wejście na antenę.

- Państwo Tremaine, pozwólcie, proszę, za mną - powiedział i ruszył w dół korytarza. 

- Próbowałem się rano z panią skontaktować, żeby powiadomić o zmianie naszych planów, 

ale potem zdecydowałem zrobić to osobiście. Wygląda na to, że mamy dla was obojga małą 

niespodziankę!

background image

Mandy   rzuciła   swemu   pseudomężowi   pytające   spojrzenie,   ale   on   tylko   wzruszył 

ramionami i wziął ją za rękę.

- Tylko trzymaj  język za zębami i uśmiechaj się, pani Tremaine. Od tej chwili ja 

prowadzę całą sprawę. A tak przy okazji - szepnął, pochylając się tak blisko, że poczuła w 

uchu ciepło jego oddechu - to jak ci w ogóle na imię?

- Mandy - syknęła, czując, jak pułapka ruchomych piasków wciągają bezpowrotnie. - 

Amanda Elisabeth Tremaine.

-  Bardzo  pięknie,  Amando   Elisabeth.  -  Ścisnął   porozumiewawczo  jej   rozdygotaną 

dłoń. - A tak dla porządku, jak ja mam na imię?

Mandy zamarła. Jak on mógł mieć na imię? Ani razu nie używała przecież męskiego 

imienia w swoim opowiadaniu.

- Nie wiem - wyszeptała bezradnie i wyglądała, jakby miała zaraz wszystko zepsuć 

gwałtownym wybuchem płaczu.

- Nie ma żadnego problemu, Amando Elisabeth - odpowiedział uprzejmie, co wcale 

nie złagodziło jej drżenia ani o włos. - Mów mi po prostu Joe i wszystko będzie w porządku. 

Zaufaj mi.

Mandy jęknęła i pozwoliła prowadzić się dalej korytarzem na spotkanie swego losu.

- Gdzie się wybierasz?

Mandy pchnęła delikatnie Jeanne z powrotem na krzesło, prosząc, by nie zapominała o 

tym, że jest już starszą kobietą w wieku czterdziestu trzech lat.

- Już ci mówiłam, że jadę na miesiąc miodowy.

-   Wiem,   że   tak   powiedziałaś,   Amando   -   wypaliła   Jeanne   -   chciałam   się   tylko 

dowiedzieć,  dlaczego tak powiedziałaś. Przecież nie możesz  jechać na miodowy miesiąc, 

dziecinko. Nie jesteś nawet mężatką!

- No jasne. I chcesz, żebym teraz to powiedziała Vikowi Harrisonowi i wszystkim 

innym w WFML? - spytała sarkastycznie Mandy. - Kiedy tam poszłam, byłam zdecydowana 

wyznać panu Harrisonowi całą prawdę, mając nadzieję, że i tak dostanę to stereo. A wtedy, no 

wiesz, pojawił się Joe i sprawy zaraz wymknęły mi się spod kontroli.

- Kto to jest Joe? - spytała Jeanne słabo.

- Joe uważa, że mogłabym zostać oskarżona o oszustwo, nawet gdybym nie przyjęła 

nagrody. Niezgodne z prawem przyjęcie towaru przed zaistnieniem upoważniających do tego 

okoliczności lub coś w tym rodzaju, a w ogóle to nie chcę pamiętać, o co jeszcze mogłabym 

zostać oskarżona. Joe mówi...

background image

- Kto to jest Joe? - wrzasnęła Jeanne, czując się, jakby weszła do kina pod sam koniec 

projekcji.

-   Joe   Tremaine   -   wyjaśniła   Mandy,   zdając   sobie   sprawę,   jak   zabawnie   musi   to 

zabrzmieć.

Jeanne potrząsnęła głową, jakby chciała wszystko wyjaśnić.

- Zaraz, zaraz, przecież ty nie znasz żadnego Joe'ego Tremaine'a. Mandy, to wszystko 

nie trzyma się kupy.

Mandy   podeszła   do   wspaniałego   stereo,   które   stało   na   honorowym   miejscu   w 

największej sali w przedszkolu, i strzepnęła nie istniejącą drobinkę kurzu. Wzięła głęboki 

wdech i odwróciła się do zdezorientowanej pracodawczyni.

- Ugrzęzłam w radiu, w windzie - powiedziała pośpiesznie. - Jak wiesz, nie znoszę 

wind. A w tej samej windzie był właśnie ten mężczyzna, spytał mnie dlaczego nie chcę być 

pochowana w poliestrach, powiedziałam mu o stereo, a on mnie pocałował. A wtedy zobaczył 

to   pan   Harrison   i   pomyślał,   że   on   jest   moim   mężem.   A   on   nie   robi   nic   innego,   tylko 

przedstawia   się   jako   Joe   Tremaine.   Jak   jakiś   rycerz   w   błyszczącej   zbroi,   galopujący   na 

ratunek.

- Wygląda na to, że zaraz mi głowa pęknie - wtrąciła Jeanne.

-   Ale   wtedy   -   kontynuowała   Amanda   tak,   jakby   chciała   mieć   te   wyjaśnienia   jak 

najszybciej za sobą - zjawia się pan Harrison i mówi nam o tym miodowym miesiącu: że 

radio funduje nam pięć dni w Atlantic City, że sfilmuje to telewizja i że zostanie to pokazane 

w ich nocnym magazynie. Widzisz, nieco wcześniej odebraliśmy już stereo i było za późno, 

żeby się wycofać.  Należało  tylko  uśmiechnąć  się i stwierdzić:  „To fenomenalnie,  bardzo 

dziękujemy”. Teraz Joe mówi, że jeśli się kiedykolwiek przyznamy do kłamstwa, to wezmą 

mnie do aresztu, a jego pewnie też, więc muszę przez to przejść. Jestem pewna, że wszystko 

zrozumiesz i dlatego jadę na miodowy miesiąc.

Wzięła kolejny głęboki oddech, rozłożyła bezradnie ręce i dodała:

- Widzisz Jeanne, tak jak ci wcześniej powiedziałam, to takie proste.

Jeanne Tisdale nie rzekła nawet słowa. Nie patrząc ani w lewo, ani w prawo wstała i 

poszła do swej klasy pełnej okropnych dzieci. Z dwojga złego wolała już zająć się nimi.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Pokerowe zagranie  przed Jeanne, która dała się przekonać, że nic specjalnego nie 

może   się   wydarzyć   w   Atlantic   City   -   w   dodatku   pod   opieką   kamerzysty,   technika   i 

reżyserującej całość kobiety - nie było specjalnie trudne. Czym innym jednak pozostawało 

przekonanie samej siebie, że pięć dni spędzonych  z facetem takim jak Joe można będzie 

uznać za niewinną i nieszkodliwą rozrywkę.

Mandy i tak miała jechać na wakacje, dlatego fakt, że oderwie się od przedszkola nie 

martwił   jej   wcale.   Nie   przejmowała   się   też   nadmiernie   reakcją   przełożonych.   Tak   jak 

wcześniej powiedziała Jeanne, lokalna stacja telewizyjna stanowiła tylko jeden z trzydziestu 

trzech kanałów, które można było w okolicy oglądać we własnej telewizji kablowej. Nie było 

też tajemnicą, że mało kto oglądał Kanał 76, z wyjątkiem powtórek ulubionego programu 

„Leave it to Beaver”.

Szanse   na   to,   że   któryś   z   przełożonych   w   ogóle   zobaczy   Mandy   w   telewizji,   a 

dodatkowo skojarzy ją z przedszkolem, były bliskie zeru. Ponadto Vic Harrison uprzedził ją, 

że jej opowieść będzie tylko jedną z dwóch przedstawionych w półgodzinnym programie. 

Odliczając   czas   na  reklamy,   Mandy  wyliczyła   sobie   z   dokładnością   do   kilku   sekund,   że 

będzie to około dziesięć minut czasu antenowego. Jeśli założy okulary, a włosy, kiedy się 

tylko da, ukrywać będzie pod chustką lub kapeluszem, to w takim czasie nie poznałaby jej 

nawet własna rodzina.

W tym sęk - Mandy przede wszystkim nie chciała być rozpoznana. Gdyby był choćby 

cień szansy, że program zostanie wyemitowany poza Allentown, przyznałaby się od razu do 

fałszerstwa, nie zważając  na konsekwencje. Pracowała nad swoją pozycją  od trzech  lat i 

nawet  wspaniałe   stereo  nie  wystarczało,  żeby z  własnej   woli  miała   zniszczyć  tak   trudno 

wypracowaną wolność.

W końcu pomyślała o Joe'em Tremaine'ie. Kiedy disc jockey zaskoczył  ich swoją 

„niespodzianką”,   Mandy   była   pewna,   że   Joe   przerwie   grę.   W   końcu,   nawet   gdyby   był 

ostatnim   samarytaninem   po   tej   stronie   Missisipi,   są   jakieś   granice   dobrosąsiedzkich 

uprzejmości. Czym innym było przecież wybawienie Mandy z opresji, w jakiej znalazła się 

wtedy w telewizji, a czym innym będzie poświęcenie pięciu dni swojego życia po to, by 

utrzymać jej sekret w tajemnicy.

Czy on nie miał swojej pracy, do której musiał chodzić? Z całą pewnością nie był 

ubrany jak ktoś, kto może sobie pozwolić, by wziąć wolne, kiedy tylko  wyda  mu się to 

potrzebne.

background image

Mimo wszystko Mandy nie mogła uwierzyć, że Joe Tremaine był człowiekiem, który 

potrafiłby potraktować wyjazd do Atlantic City jako kupon na darmowy posiłek. W jego 

wyglądzie kryło się zbyt wiele sprzeczności. Jego włosy były świetnie ostrzyżone. Mógłby 

nosić zwykłe tenisówki, ale to, co miał na nogach, to były najlepsze, markowe buty sportowe. 

No i ten jego zegarek - płaski i złoty, w którym  Mandy rozpoznała tę samą szwajcarską 

markę,   którą   najbardziej   lubił   jej   bajecznie   bogaty   dziadek.   Nie,   pieniądze   nic   tu   nie 

wyjaśniają.

Więc co go naprawdę interesuje?

Wychodząc z wielkiej, starodawnej wanny z nóżkami w kształcie pazurów - nawiasem 

mówiąc   stanowiącej   jeden   z   ważniejszych   powodów,   dla   których   zdecydowała   się   na 

mieszkanie na trzecim piętrze bez windy - Mandy rzuciła okiem na swe odbicie w dużym, 

wiszącym na drzwiach łazienki lustrze. Przez chwilę zastanawiała się nad tym, co zobaczyła.

- Nieważne, o co mu chodzi, ale aż tak spłukany chyba nie jest - stwierdziła w końcu, 

przypominając sobie, jak przystojny jest Joe... Tremaine.

Mężczyzna,  którego Mandy znała jako Joe'ego Tremaine'a, przeszedł rześko przez 

wyłożony kafelkami korytarz i właśnie minął drzwi prowadzące do biur zarządu WFML. 

Było   to   po   normalnych   godzinach   urzędowania,   a   sekretarka,   która   zwykle   strzegła   zza 

dużego biurka prywatności właściciela, poszła już do domu.

Nie troszcząc się o to, by zapukać w podwójne drewniane drzwi, wszedł do siedziby 

zarządu. Skierował się prosto do połączonej z biurem łazienki, pozostawiając po drodze w 

nieładzie adidasy, dżinsy i podkoszulkę.

Zwykle nie był takim bałaganiarzem, ale dzisiaj się bardzo spieszył. W końcu miał 

randkę z własną żoną.

Kiedy w niecały kwadrans później znalazł się ponownie w biurze, ubrany był już w 

białe, marynarskie spodnie i zielonkawą bluzę bez kołnierzyka, harmonizującą dobrze z jego 

opalenizną. Wsunął bose stopy w mokasyny, które znalazł pod biurkiem, i właśnie wkładał 

portfel do kieszeni, kiedy otworzyły się drzwi od sekretariatu.

- Wychodzisz do miasta, Josh? - spytał starszy mężczyzna, sadowiąc się z rozmachem 

na krześle. - Powinienem był  przewidzieć, że nie zajmie ci więcej jak jeden dzień, żeby 

zaprzyjaźnić się z którąś z miejscowych piękności. Kim ona jest? Boże, ale dzisiaj miałem 

dzień.   Jestem   wykończony.   Pomyślałem,   że   wpadnę   na   chwilę,   by   na   gorąco   wysłuchać 

twojej opinii, zanim wrócę do hotelu. No więc? Myślisz, że zrobiliśmy dobry interes? Zawsze 

chciałem mieć własną stację telewizyjną. Radio było tylko dodatkiem.

background image

Przez cały czas, kiedy starszy mężczyzna mówił, młodszy, zwany Joshem, był bardzo 

zajęty. Uczesał włosy przed lustrem, które wisiało nad kredensem w dalszej części gabinetu, 

wsunął koszulę w spodnie i zapiął pasek na swoich wąskich biodrach. Na koniec przepisał z 

leżącego na biurku notesu adres na małą karteczkę, którą wyrwał z biurowego kalendarza.

- Bardzo mi się podoba ta stacja telewizyjna, tato - stwierdził. Obszedł biurko i usiadł 

na krześle naprzeciw ojca. - Ale tak naprawdę, to najbardziej się cieszę z twojego „dodatku”.

- Tylko nie mów mi proszę, Josh, iż zawsze w skrytości marzyłeś, żeby zostać disc 

jockeyem. Już dość, że twoja biedna matka i ja musieliśmy przez wiele lat znosić rozlegający 

się z twojego pokoju hałas tych „Skipping Rocks” i innych.

- „Skipping Rocks”? - Josh spojrzał zdumiony na ojca, po czym roześmiał się. - To 

„Rolling Stones”, tato. Nadal zresztą kupuję ich płyty. Ale nie, nie chcę wcale zostać disc 

jockeyem. Prawdę mówiąc, wygląda na to, że będę musiał wyjechać na parę dni z miasta. Czy 

dasz sobie sam radę z wszystkimi papierami związanymi z tym projektem?

Starszy   mężczyzna,   który   wyglądał   niemal   dokładnie   tak   samo   jak   jego   syn,   z 

wyjątkiem   przyprószonych   siwizną   skroni   i   nieznacznego   brzuszka,   wstał   teraz   szybko, 

poruszony ostatnimi słowami Josha.

- Prowadziłem wszystkie sprawy sam grubo wcześniej, zanim pojawiły się u ciebie 

mleczne zęby, ty impertynencki szczeniaku. Wziąłem cię tu tylko dlatego, że odwiedziny w 

stacji radiowo - telewizyjnej wyglądały interesująco. Ta cała inwestycja to dla mnie drobiazg, 

jak wiesz. Wydawało mi się po prostu, że potrzebuję nowego hobby, to wszystko.

Josh rozejrzał się po urządzonym kosztownie biurze.

- Hobby. Dobrze, że nie wymyśliłeś inwestowania w kolej. Z tego tutaj nawet koncern 

Philipsa nie wyciągnąłby zysków. A tak poważnie, to myślę, że przy odrobinie starania to 

miejsce   będzie   zarabiało   na   siebie   za   parę   lat.   Mógłbyś   zacząć   od   tej   dziewczyny   z 

wiadomości o szóstej wieczorem, przekazującej prognozę pogody.

- No, teraz widzę, że zeszło na twoje hobby, Joshua. Kobiety. Ale nie odpowiedziałeś 

mi na pytanie, kto jest szczęśliwą wybranką na dziś wieczór?

Joshua Philips wstał z krzesła i ruszył w kierunku drzwi. Po drodze zarzucił na ramię 

swą jedwabną sportową kurtkę. Spojrzał na ojca z ukosa z krzywym uśmiechem i odrzekł:

- Naprawdę nie odpowiedziałem?  Zapal lepiej  w  oknie świeczkę,  bo mogę  późno 

wrócić.

Mandy ustawiała właśnie wentylator w ten sposób, aby dmuchał dokładnie na nią 

podczas oglądania telewizyjnych wieczornych wiadomości. Nagle usłyszała głośne pukanie 

background image

do drzwi. W pierwszej chwili pomyślała, że to ktoś do naprawy klimatyzacji i krzyknęła:

- No nareszcie, już myślałam, że ugotuję się tu żywcem.

Josh Philips opierał się o framugę drzwi, z kurtką przewieszoną przez ramię, lekko 

zdyszany   po  wspinaczce   na  trzecie   piętro.  W   jego  niebieskich   oczach   pojawił   się  wyraz 

uznania, kiedy zobaczył Mandy otwierającą mu drzwi, ubraną w drelichowe szorty, bluzkę 

bez rękawów zawiązaną na brzuchu i niewiele więcej.

- Też zawsze chciałem być strażakiem - powiedział, odrywając się od framugi. Schylił 

głowę i wszedł pod ramieniem Mandy do mieszkania. - Została mi jeszcze tylko zabawa w 

doktora i wszystkie moje marzenia zostaną spełnione.

Mandy zatrzasnęła  drzwi i odwróciła się do swego gościa, który zatrzymał  się na 

środku pokoju, uśmiechając się szeroko.

- Czy jesteś ze swej natury pozbawiony ogłady, czy też nad tym specjalnie pracujesz? 

- zapytała, wziąwszy się pod boki. - Myślałam, że jesteś z ekipy remontowej. Akurat nawaliła 

mi klimatyzacja.

- Nie wiem, kto miał ci to naprawić, ale myślę, że może mówić o szczęściu, iż jeszcze 

żyje. Wiesz, gdyby wzrok mógł zabijać, to już bym nie żył, pomimo że tylko zapukałem do 

twoich drzwi. - Nie czekając na zaproszenie, przeszedł przez pokój do zepsutego urządzenia. - 

Co się konkretnie zepsuło?

Mandy opuściła z rezygnacją ręce. Najwyraźniej nie było szans na pozbycie się tego 

człowieka.

- Nie da się na tym dalej robić dobrych grzanek - stwierdziła, siadając z rozmachem na 

kanapę.

Bardzo się starała zachować pozory, że nawet w takim upale da się żyć. Na najwyższej 

kondygnacji trzypiętrowego budynku nie było żadnego miejsca, gdzie można by się schronić 

przed falą gorąca. Zimna kąpiel, którą wzięła zaraz po przyjściu do domu, dawno już straciła 

swój zbawienny efekt.

-   Jesteśmy   dziś   w   odrobinę   wrednym   nastroju,   co?   -   spytał   Josh,   patrząc   na 

naburmuszoną twarz Mandy. - Bądź grzeczna i daj mi śrubokręt, dobrze?

- Śrubokręt? - powtórzyła zniecierpliwiona. - A po co?

Josh posłał jej spojrzenie, które nie wróżyło niczego dobrego, gdyby odmówiła.

- Śrubokręt Philipsa - wyjaśnił, uśmiechając się dziwnie.

- Chyba trochę grasz do jednej bramki. Poza tym - dodała, spełniając niechętnie jego 

żądanie - mówiłeś, zdaje się, że jesteś w zarządzie. Jedyny śrubokręt, którego będziesz umiał 

używać, składa się prawdopodobnie z wódki i soku pomarańczowego.

background image

- A teraz ubierz się, bo wychodzimy - powiedział, kiedy podała mu do ręki śrubokręt 

w taki sposób, jakby był chirurgiem i właśnie poprosił o skalpel. - Nie, żebyś nie wyglądała 

ponętnie   w   takim   stroju,   żono,   ale   nie   mam   ochoty   odganiać   pałką   od   ciebie   każdego 

spotkanego   mężczyzny.   Mężatki   nie   powinny   ubierać   się   w   taki   wyzywający   sposób.   - 

Odwrócił głowę i skupił się na odkręcaniu płyty czołowej z urządzenia klimatyzacyjnego.

Mandy otworzyła i zamknęła usta kilka razy, zanim zdała sobie sprawę, że zachowuje 

się jak ryba chwytająca powietrze, po czym spojrzała na swoją bluzkę i szorty. Nie ubrała się 

wyzywająco, po prostu chciała być na luzie. W końcu była przecież we własnym domu! Za 

kogo on się do Ucha uważa?

Otworzyła ponownie usta, żeby mu powiedzieć, gdzie może sobie schować te swoje 

komentarze, a śrubokręt pewnie też, kiedy niski szum klimatyzacji przykuł jej uwagę.

- No i proszę - odezwał się Josh, zacierając z satysfakcją ręce. - Po prostu luźny kabel. 

Poza tym powinnaś co jakiś czas przeczyścić filtr. To urządzenie jest paskudne.

Mandy   zacisnęła   z   wściekłością   pięści.   Już   mu   miała   podziękować   za   naprawę 

klimatyzacji, a ten pozwala sobie na komentarze na temat jej gospodarstwa.

- Jeszcze tu jesteś? - spytał, gdy płyta czołowa klimatyzatora była już na miejscu. - 

Dalej, raz, raz. Mam rezerwację na siódmą w Hiltonie.

- Nie obchodzi mnie,  czy masz  rezerwację na dziewiątą  czy na północ!  - Mandy 

odzyskała wreszcie głos. - Ja nigdzie z tobą nie idę.

Josh potrząsnął głową z uśmiechem politowania.

- Owszem idziesz, żono. A może zapomniałaś, że wyjeżdżamy na miodowy miesiąc w 

najbliższą sobotę? Powinniśmy się trochę naradzić, by nasze opowiadania nie różniły się 

zbytnio w przyszłym tygodniu.

- Och, to - powiedziała tym razem całkiem cicho.

- Tak, to. Z równym skutkiem możemy zresztą zostać tutaj i zadzwonić po pizzę - 

zaproponował,   celowo   taksując   ją   wzrokiem   i   podkręcając   nie   istniejącego   wąsa.   -   Nie 

upieram się.

Mandy nie zwlekała już ani chwili dłużej.

- Nie mieszkasz tu, prawda? - spytała Mandy, widząc jak Josh przegląda składaną 

mapę, którą wziął z przedniego siedzenia swojego samochodu, zanim ruszyli Piątą Ulicą w 

kierunku Hamilton Mail. Rozejrzała się po wnętrzu samochodu, po czym dodała szybko: - To 

wynajęty samochód, prawda? Mógłbyś być przecież wielokrotnym mordercą, czyż nie? Co ja 

do Ucha robię, wsiadając z tobą do samochodu? Zatrzymaj się tu na rogu, chcę natychmiast 

background image

wysiąść.

Josh posłał jej szybkie spojrzenie, włączając się płynnie do ruchu.

- Wielokrotnym mordercą? Czy ja wyglądam jak wielokrotny morderca?

Mandy obejrzała go sobie dokładnie spod przymkniętych powiek. Wyglądał jak facet 

z reklamy drogich gatunków szkockiej whisky. Wyglądał kosztownie. Wyglądał pociągająco. 

Wyglądał...

- Skąd u diabła mam wiedzieć, jak wyglądają notoryczni mordercy - zaprotestowała, 

rumieniąc   się   nieznacznie,   kiedy   zdała   sobie   sprawę   ze   swoich   myśli.   -   Gdyby   ludzie 

wiedzieli, jak oni wyglądają, to nie wsiadaliby z nimi do samochodów, po to, by skończyć 

martwi gdzieś na bezdrożach. Nie słyszałeś, co mówię, wypuść mnie tutaj!

Aby zademonstrować, że mówi poważnie, zaczęła się szarpać z rączką drzwi. Ale 

samochód   był   jednym   z   tych   modeli   posiadających   zabezpieczenia   od   wewnątrz   przed 

przypadkowym otwarciem przez dzieci i próby te zakończyły się fiaskiem. Poddając się, z 

bezsilną wściekłością uderzyła w drzwi i mruknęła:

- Tak, dbają w Detroit o bezpieczeństwo. I co ja mam teraz zrobić?

Josh   obserwował   ją,   jak   walczyła   z   drzwiami   z   miną   dziecka,   któremu   odebrano 

ciasteczko i potrząsnął głową.

- Przestaniesz w końcu, Amando Elisabeth?  Nie jestem żadnym  mordercą. Usiądź 

teraz jak grzeczna dziewczynka i powiedz mi, gdzie mam skręcić.

Mandy   trzymała   dalej   spuszczoną   głowę,   spojrzała   jednak   przez   szybę,   by 

zorientować się, gdzie są.

-   Na   skrzyżowaniu   w   lewo   -   powiedziała   niechętnie.   -   I   nie   nazywaj   mnie 

dziewczynką. To poniżające.

Josh   wjechał   na   parking   i   zatrzymał   się   w   miejscu   wskazanym   przez   obsługę. 

Wyłączając silnik odblokował drzwi i oświadczył:

- Proszę, kobieto. Jesteś już wolna i możesz robić z tym, co chcesz. Ale błagam, nie 

oczekuj ode mnie, że kiedyś potrzymam ci drzwi. Nie chcę, żebyś pomyślała, iż nie wierzę w 

równouprawnienie.

- To nie równouprawnienie, tylko zwykła kurtuazja - podkreśliła Mandy i rozsiadła się 

wygodnie,  ze skrzyżowanymi  demonstracyjnie  rękoma.  - Równe prawa nie oznaczają, że 

mężczyźni muszą się cofnąć w rozwoju do poziomu jaskiniowców.

Udając rozczarowanie, Josh stwierdził:

- Szkoda, bo właśnie miałem nadzieję, że wciągnę cię za włosy do swojego legowiska. 

Oznacza to, iż będę musiał wrócić do koncepcji obiadu, o ile oczywiście zdecydowałaś, że nie 

background image

jestem jakimś obłąkanym mordercą, który proponuje najpierw obiad, a potem zabójstwo.

Mandy wstrzymała się z odpowiedzią, aż Josh obszedł samochód dookoła i pomógł jej 

wysiąść.

- Przepraszam, chyba naoglądałam się za dużo filmów. Ale wiesz przecież, że mam 

rację. Naprawdę nic o tobie nie wiem.

Josh objął ją w talii i podprowadził do chodnika.

- Więc w takiej sytuacji nie pozostaje ci nic innego, jak tylko zawierzyć własnemu 

sądowi, tak? Chyba mogłem się postarać o jakieś zaświadczenie od mamy, tylko kto by za nią 

gwarantował?

- Przecież powiedziałam, że mi przykro - zjeżyła się Mandy. - Nie musisz się nade 

mną znęcać. Chodźmy już, bo jestem głodna.

Nie czekając na jego zgodę, Mandy popchnęła drzwi i weszła do środka. Josh zwlekał 

jeszcze przez chwilę, podziwiając, jak prosta żółta sukienka podkreślała jej kształtne nogi i 

szczupłe kostki, po czym mruknął do siebie:

- No, Joshu Philipsie, właśnie przekraczasz Rubikon. Nie denerwuj się i pozwól się 

ponieść jego falom.

W   ciągu   paru   minut   siedzieli   w   przytulnym   zakątku,   oddzielonym   draperiami   od 

reszty sali, przeglądając rozłożone przed nimi karty dań.

- Płacimy naturalnie każdy za siebie - oznajmiła Mandy, spoglądając na ceny.

- Dlaczego naturalnie? Ja ciebie zaprosiłem.

- Bo jest to spotkanie w interesach - powiedziała Mandy rozsądnie, nastawiając się 

psychicznie na pieczonego kurczaka, choć miałaby ochotę na soczysty stek. - Masz rację, 

musimy przedyskutować tę głupią aferę, w którą nas wpakowałeś.

- Ja nas wpakowałem, JA NAS WPAKOWAŁEM! No, no, podoba mi się to! - Josh 

podniósł głos tak, że kilka głów zwróciło się w ich stronę. - Pani, jesteś genialna.

- Ciii... nie róbmy sceny - ostrzegła szeptem. Popatrzyła na niego oskarżycielsko. - To 

była również i twoja wina. Przyszłam do telewizji tylko po to, żeby wszystko wyjaśnić. Nigdy 

nie zamierzałam nikogo oszukać ani wyłudzić czegoś, czy jak ty to tam nazywasz. To ty 

wyskoczyłeś z tym swoim okropnym uśmiechem i słowami: „Cześć, nazywam się Tremaine”, 

a   potem   mrugałeś   obleśnie,   porozumiewawczo,   jakbyś   miał   z   Vikiem   Harrisonem   jakieś 

brudne tajemnice.

- Jest  jeszcze  jedna  rzecz  -  Josh  przerwał  szybko.  -  Co takiego   napisałaś  w  tych 

dwudziestu pięciu, czy ilu tam, słowach prozy, że Harrison spoglądał na ciebie jak na łakomy 

kąsek po długiej diecie warzywnej. Znam cię ledwie od kilku godzin, a już twoja wyobraźnia 

background image

przeraża mnie śmiertelnie.

- Nie zmieniaj tematu. - Mandy zgrzytnęła zębami.

Brwi Josha uniosły się odrobinę.

- Dobre, co?  Przypomnij  mi,  żebym  zapytał  o to reżysera,  kiedy spotkamy się w 

sobotę rano.

Mandy przymknęła oczy i starała się skoncentrować na wspomnieniu rozradowanych 

dzieci, które tańczyły i śpiewały,  kiedy uruchomiła nowe stereo. Dla nich warto było się 

poświęcić, powtarzała sobie wielokrotnie w duszy.

- Nie warto było się poświęcać - stwierdziła głośno, a w jej oczach odbijał się strach.

- Och, daj spokój - zapewnił przekonany, że mówi o tym, co napisała na konkurs - na 

pewno nie było to takie złe. Nie zaniżaj swojej wartości, Mandy, w końcu przecież to ty 

wygrałaś.

Potrząsnęła głową z niechęcią.

- Przestań przez chwilę być monotematyczny i posłuchaj mnie. Nie miałam na myśli 

tego, co wysłałam. Chodziło mi o to, że ta cała sprawa nie warta była poświęcenia. - Odłożyła 

kartę na stół, podejmując jednocześnie decyzję. - Odpadam z tej całej gry. Przepraszam.

Josh  spojrzał  szybko  na  Mandy,   w  której  oczach   błysnęły  łzy,   i  gestem  odprawił 

kelnera,   chcącego   właśnie   przyjąć   zamówienie.   To,   co   zaczęło   się   wczoraj   od   głupiego 

psikusa, przerodziło się teraz u niego w śmiertelnie poważne przedsięwzięcie. Nie, na pewno 

nie pozwoli Amandzie teraz, ot, tak sobie, się wykręcić.

Odkładając menu na stół, ujął ją delikatnie za rękę.

- Amando, pomóż mi, proszę - zaczął miękko. - Spójrz na mnie, Amando. Zdałem 

sobie sprawę, że będę musiał się z tobą czymś podzielić.

Przechyliła lekko głowę, spoglądając na niego, zdziwiona nagłą powagą w jego głosie.

- Potrzebujesz mojej pomocy? Jak? Dlaczego? O czym ty w ogóle mówisz?

Josh pocierał przez chwilę czoło, potem rozejrzał się wkoło, upewniając się, że nikt 

ich nie usłyszy.

- Są pewne sprawy, niezbyt chlubne, które zdarzają się w radiu i telewizji. Sprawy 

badane później przez takie grupy jak FCC.

Mandy przygryzła  wargę i rozejrzała  się szybko.  Nie bardzo wiedziała,  czego ma 

właściwie szukać, wiedziała tylko, że musi być ostrożna.

-   Jesteś   agentem   rządowym?   -   spytała   szeptem,   czując,   jak   ogarniają   dreszczyk 

emocji. - Coś jest nie tak w WF... to znaczy, wiesz gdzie?

- Posłuchaj, Amando - ostrzegł ją z namaszczeniem. - Nie daj się wywieść w pole. 

background image

Nigdy nie mówiłem, że jestem rządowym agentem, dobrze?

Odchyliła się w krześle, posyłając mu pełen wyższości uśmiech.

- Nie dam się zbyć tak łatwo, panie Joe Tremaine. Nie urodziłam się wczoraj. Od razu 

zauważyłam, że ten Vic Harrison miał coś dziwnego w oczach. O co chodzi: łapówki, lewe 

pieniądze, podatki?

Mój Boże, ta to ma wyobraźnię, pomyślał Josh, zachowując jednak kamienną twarz. 

Nie powiedział jej przecież, że jest agentem, stwierdził tylko, iż są pewne delikatne sprawy w 

rozgłośniach   radiowych   i  telewizyjnych.  Musiał  jednak przyznać,   że  balansuje na  bardzo 

cienkiej linie pomiędzy subtelną prawdą a jawnym łgarstwem. Gdyby nie fakt, że miał bardzo 

poważny powód do takiego zagrania, uznałby to za zwykłe łajdactwo.

Ściszył głos do gardłowego szeptu i nachylił się do niej konfidencjonalnie.

- Wszystko razem, Mandy, wszystko razem.

Nie zważając na poważne argumenty,  a były one wszelakiej maści, jakimi Mandy 

starała się skłonić go do mówienia, Josh nie dał z siebie wycisnąć nic więcej. Przypomniał jej 

tylko, że tajni agenci rządowi działają zawsze w oparciu o zasadę „wiedz tylko to, co musisz”. 

Prawdę mówiąc, odmówił nawet zdawkowych komentarzy na temat FCC.

Ale Mandy potrafiła się z tym pogodzić. Dużo trudniej było jej przejść do porządku 

dziennego   nad   tym,   że   nie   zna   jego   prawdziwego   nazwiska.   Był   dla   niej   tylko   Joe'em 

Tremaine'em i Joe'em Tremaine'em miał pozostać.

- Będzie dużo mniejsza szansa na to, że wpadniesz, jeśli dalej będziesz o mnie myślała 

jako o Joe'em - powiedział jej przy deserze.

Posiłek był wspaniały, podawany w przerwach pomiędzy potyczkami na każdy temat, 

poczynając   od   jego   prawdziwego   imienia,   a   kończąc   na   roli,   jaką   ma   odegrać   podczas 

fałszywego miesiąca miodowego.

Na koniec Josh pozwolił sobie na stwierdzenie, że zwykle w takich małych stacjach 

telewizyjnych   kamerzyści   wyjeżdżający   z   ekipą   wymagają   specjalnej   obserwacji.   To 

natychmiast  natchnęło  Mandy kolejnym  pomysłem,  a Josh w  duchu współczuł  biednemu 

kamerzyście, który na pewno będzie stropiony czujną opieką Mandy.

- Ledwo znalazłam miejsce na to ciasto - oznajmiła Mandy, siadając wygodniej w 

fotelu. - Stek był tak fenomenalny, iż zjadłam do ostatniego kawałka. Cieszę się, że mnie na 

niego namówiłeś.

-   Mamy   specjalny   fundusz   reprezentacyjny   -   podkreślił   ponownie   Josh.   - 

Skorzystajmy z niego. Chociaż, szczerze mówiąc, nie mogłem patrzeć, jak jadłaś to mięso. Za 

background image

każdym razem, kiedy podnosiłaś widelec, myślałem, że wyda głośne „muuu”.

- Nazywa się to specjał pittsburski - poinformowała go Mandy, zlizując resztkę bitej 

śmietany z widelca. - Spieczony z wierzchu i prawie surowy w środku. Tutejszy szef kuchni 

przyrządził go perfekcyjnie. Mój dziadek zawsze mówił, że jestem kanibalem, ale tylko takie 

steki lubię.

- Dziadek? - powtórzył Josh machinalnie. - Czy on mieszka w tym mieście?

Mandy natychmiast przybrała pozycje obronne.

- Dlaczego o to pytasz? Przecież prowadzisz śledztwo w sprawie WFML, a nie w 

mojej.

Spokojnie, Philips, spokojnie. Nie denerwuj się.

- Chciałem tylko wiedzieć, czy nie znajdę się przypadkiem na muszce pistoletu, zanim 

skończy się nasz miodowy miesiąc. W końcu, niektórzy dziadkowie dbają bardzo o swoje 

niezamężne wnuczki.

Widać było, jak z ulgą rozluźniła ramiona.

- Masz rację, chyba trochę przesadzam - Mandy uśmiechnęła się z przymusem. - Nie, 

dziadek nie mieszka tutaj. A gdyby mieszkał, to nie tylko ty byłbyś w niezłych tarapatach. 

Nie dlatego, żeby się denerwował z powodu stereo przyjętego nie całkiem uczciwie. O nie, 

dokładnie odwrotnie. Krew zawrzałaby w nim na wieść, że pomagam w wykryciu czegoś 

nielegalnego w rozgłośni.

- Bałby się, że ktoś może cię skrzywdzić? - Josh zapłacił już rachunek i pomógł jej 

wyjść zza stolika. - Rozumiem to, ale przyrzekam ci, że będziesz bezpieczna.

Mandy zaśmiała się krótko, kręcąc przecząco głową.

- Zacząłeś od złej strony Joe. Powiedzmy, że w biznesie mój dziadek hołduje zasadzie 

„w miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone”.

- Twardy facet, co? - Wyszli już z restauracji i skierowali się w kierunku samochodu.

- Wygląda na to, że będzie padać - skomentowała Mandy ciemniejące wyraźnie niebo. 

- Może się przynajmniej trochę ochłodzi.

  Już   się  ochłodziło,  pomyślał  Josh,  pomagając  Mandy zająć   miejsce  na  przednim 

siedzeniu samochodu. Najwyraźniej temat dziadka jest już zakończony. Twój wysiłek tego 

popołudnia najwyraźniej się opłacił, pogratulował sobie w myślach. Dwa plus dwa nadal jest 

cztery.   Mandy   musi   być   zaginioną   wnuczką   Alexandra   Tremaine'a.   Zemsta   nie   jest 

najładniejszym słowem, a wykorzystanie do niej tak niewinnej dziewczyny, jak Mandy, nie 

jest może zbyt szlachetne, ale stary Tremaine zasłużył sobie na to, za wszystko co zrobił 

Dave'owi. Rysy Josha natychmiast stwardniały, kiedy przypomniał sobie swego przyjaciela i 

background image

w jak bezlitosny sposób Alexander Tremaine zniszczył najpierw jego interes, a potem jego 

samego.

Josh nie przerywał ciszy, która zapadła w samochodzie, gdy wyjechał z parkingu i 

skierował się na zachód. Włączył radio i nastawił je na nie absorbującą uwagi stację. Nie 

chciał zmącić sobie nastroju, kiedy wyjechali z centrum i skierowali się w stronę przedmieść.

- Gdzie jedziemy?  - spytała w końcu Mandy. - Myślałam, że odwieziesz mnie do 

domu.

Mandy ledwo widziała profil Josha w słabym świetle wczesnego wieczoru.

-   Chyba   nie   chcesz   jeszcze   wracać   do   swojego   gorącego   mieszkania.   Pozwól 

klimatyzacji, żeby mogła wychłodzić trochę pomieszczenia. Poza tym chciałbym zobaczyć 

trochę miasta, kiedy już tu jestem. Na przykład, co jest tam?

- To Królestwo Dzikiej Wody, tereny do wszelkich zabaw z wodą. Różne zjeżdżalnie, 

a nawet basen z prawdziwymi falami. Przyprowadziłam tam kiedyś dzieciaki z przedszkola, 

ale myślę, iż ja miałam z tego więcej frajdy niż one. Spiekłam się tak, że bolało mnie przez 

tydzień - dodała.

Josh odwrócił głowę, by na nią spojrzeć.

- Delikatna skórka, co, Rudzielcu?

- Nie nazywaj  mnie w ten sposób - ostrzegła, chwytając go za ramię. - To grozi 

śmiercią lub kalectwem.

Josh podjechał na parking i wyłączył zapłon.

- I gorący charakterek też - wiedział, że igra z ogniem, ale wciągało go to strasznie. - 

Nigdy cię nie martwiło, że mogą cię uznać za stereotyp?

-   A   ciebie   nie   martwiło   nigdy,   że   możesz   ugryźć   swoją   ładną   buzią   więcej,   niż 

będziesz   mógł   zjeść?   -   odcięła   się   natychmiast,   zastanawiając   się,   jak   mogła   sądzić,   że 

wytrzyma w towarzystwie tego człowieka prawie przez tydzień, niezależnie, jak szlachetne 

byłyby intencje.

Opierając się o drzwi samochodu, Josh gwizdnął cicho.

- Wielkie nieba, widzę, że dotknąłem czułej struny. Przecież wcale nie chciałem cię 

urazić.

- Nie, wcale nie - zgodziła  się gorąco. - U ciebie  to przychodzi w taki naturalny 

sposób, prawda?

- Spokojnie, ja po prostu lubię rude włosy. Lubię też piegi. - Przysunął się w jej stronę 

i objął ją ramieniem.  - Nawet mógłbym  polubić zielone  oczy,  gdybym  miał  choćby cień 

szansy.

background image

Mandy nie przestawała wyglądać przez okno. Nie chciała odwrócić głowy, pomimo że 

siedział tak blisko niej, iż czuła ciepło jego ciała.

-   Każdy  lubi   zielone   oczy   -   powiedziała,   przymykając   swoje   tak,   by  nie   musiała 

spoglądać   w   jego   błękitne.   -   I   nie   jestem   stereotypowa.   Jestem   sobą.   To   ty   jesteś 

stereotypowy.

Josh odsunął się trochę, po to tylko, by przejechać delikatnie palcem po białej szyi 

Mandy.

- Ja? Stereotypowy? Dlaczego tak uważasz?

Przesunęła się na siedzeniu, by go lepiej widzieć, i wyjaśniła:

- Spójrz na siebie. Koszula bez kołnierzyka, białe spodnie, sandały na bosych stopach. 

Nie   widziałam   ciebie   przypadkiem   w   ostatnim   wydaniu   telewizyjnego   pokazu   mody?   - 

Widziała, jak się lekko skrzywił i wiedziała, że zaliczyła dla siebie parę punktów. To małe 

zwycięstwo dodało jej odwagi i postanowiła pójść na całość. W końcu, biorąc pod uwagę 

wszystkie okoliczności, miała bardzo męczący dzień, a raczej kilka ostatnich dni. - No i te 

twoje włosy - zakończyła bezlitośnie.

- Co z moimi włosami? - spytał Josh oschle, czując nagle, że palce przeszkadzają mu 

w sandałach.

-   Nic,   są   doskonałe.   Twoje   zęby   są   doskonałe.   Twoja   opalenizna   jest   doskonała. 

Twoje   wszystko   jest   doskonałe.   -   Podniosła   ręce,   jakby   nadmiar   jego   doskonałości   był 

zupełnie nie do zniesienia. - Jesteś cholernie zbyt doskonały, żeby być prawdziwy. To jest 

właśnie   to.   Gdybyś   nie   był   takim   skończonym   gogusiem,   to   prawdopodobnie   jeździłbyś 

volvo. - Mandy wyraźnie się rozkręcała. - I jeszcze jedno...

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

- Do diabła! Gdzie się nauczyłaś takich paskudnych sztuczek? Od jednego ze swoich 

bachorów? - Josh usiadł głębiej, rozmasowując delikatnie szyję w miejscu, gdzie kończyły się 

włosy. - To boli.

-   Miało   boleć   -   poinformowała   go   Mandy,   poprawiając   delikatnie   spódnicę   na 

kolanach. - Radzę ci teraz uruchomić samochód i zawieźć mnie z powrotem do miasta, zanim 

rozeźlę się na dobre.

Nie próbowała nawet ukryć uśmiechu zadowolenia. W duchu dziękowała telewizji za 

wspaniałe programy edukacyjne w zakresie samoobrony, starając się sobie przypomnieć, z 

którego nauczyła się tego konkretnego chwytu.

- Wiesz, Joe, myślę, że już najwyższy czas, żeby omówić niektóre szczegóły naszego 

miodowego miesiąca.

Josh wyjechał już na autostradę, nadal mrucząc wściekle pod nosem.

- Ciekaw jestem, ile mi wyrwałaś włosów. Czuję się tak, jakby miało mi to zaraz 

zacząć krwawić.

Mandy wyciągnęła  w jego kierunku prawą rękę, przyglądając się z uwagą swoim 

palcom.

- Czy to nie zabawne, że takie delikatne kobiece ręce mogą zrobić takie spustoszenie 

tylko dlatego, że trochę pociągnęły za włosy z tyłu głowy. O wszystkim decyduje nadgarstek 

- dodała. A po chwili, z nagłym współczuciem, spytała: - Naprawdę jeszcze cię boli? Nigdy 

tego wcześniej nie próbowałam, nie wiedziałam więc, jak mocno ciągnąć.

- Przyjmijmy lepiej, że te twoje delikatne, kobiece dłonie są śmiercionośną bronią, jak 

ręce karateki. - Przestał w końcu masować szyję, która rzeczywiście bardzo go bolała. - A co 

do zasad między nami, to sam czuję, że musimy je ustalić. W przeciwnym razie będę musiał 

wziąć ze sobą rewolwer.

- Och nie, nie rób tego. Miałbyś wtedy takie nieładne wybrzuszenie pod swoją śliczną 

kurtką - zażartowała.

- Czy zasady te będą obejmować również ochronę osobistą? Jeśli nie, to chciałbym 

mieć coś do powiedzenia na temat twojej garderoby.

- Na przykład co? - wyrzucił z siebie sarkastycznie. - Co moje stroje mają z tym 

wspólnego? Nie są wystarczająco szykowne dla ciebie? A może wolałbyś coś krótkiego i 

przetykanego złotem?

Josh posłał jej długie spojrzenie, jakby się zastanawiał nad jej propozycją.

background image

- A jak krótkiego?

- Nieważne. Powiedz lepiej, co ci się nie podoba w moich ciuchach?

- Ubierasz się jak nastolatka, jeżeli to, co masz na sobie, jest reprezentatywne dla 

zawartości twojej szafy - powiedział bez ogródek. - I tak dobrze, że nie nosisz podkolanówek.

Mandy obejrzała swoją sukienkę tak, jakby widziała ją po raz pierwszy. Miała już 

ponad trzy lata i została jej jeszcze z czasów studenckich, jak zresztą większość ubrań. Nie 

kupowała sobie zbyt dużo od tamtej pory, z wyjątkiem najpotrzebniejszych rzeczy. Nie było 

ani szczególnego powodu, ani przede wszystkim pieniędzy na wymianę garderoby.  Może 

rzeczywiście stroje te nie przystawały już do jej dwudziestu czterech lat.

-   No   i   co?   Żadnej   szermierki   słownej?   Żadnego   kontrataku,   że   wyglądam   jak 

powtórka ze starego magazynu mody? No, dalej Mandy, wylej na mnie swą złość. Czekam na 

to.

Spuściła cicho głowę.

-   Och,   zamknij   się,   dobrze?   Powiedziałeś   swoje   i   kropka.   Przepraszam,   że   cię 

zaatakowałam. Ogłośmy zawieszenie broni. - W żaden sposób nie mogła przyznać się przed 

nim do mankamentów swojej garderoby.

- Przykro mi, ale nie mogę na to przystać. Masz wyglądać jak szczęśliwa młoda żona. 

Jeśli reszta twoich ciuchów wygląda tak dziewczęco, jak ta sukienka, to natychmiast ktoś 

zwęszy tu jakiś smród. Założę się nawet, że śpisz w jakiejś długiej koszulce z wydrukowanym 

misiem Yogi. Myślę, że musimy się wybrać na zakupy, zanim pojedziemy do Atlantic City.

Mandy zaczęła wiercić się niespokojnie, nienawidząc go za to, że miał rację.

- Ziggy - mruknęła po chwili milczenia.

- Co takiego?

-   Na   mojej   koszuli   nocnej   jest   Ziggy,   no   wiesz,   ten   mały,   tłusty,   łysy   facet   z 

komiksów. Ma wielki nochal i na głowie szlafmycę - dodała dla porządku. Mając za sobą to 

wyznanie, czuła, że wraca jej odwaga. - Ale jeśli myślisz, że będziesz miał coś wspólnego z 

wybieraniem moich szlafroków, to jesteś w grubym błędzie. Równie chętnie poszłabym po 

zakupy z markizem de Sade.

Josh zgodził się na to małe zwycięstwo.

- W porządku, Mandy, pod warunkiem, iż będziesz pamiętać, że moim ulubionym 

kolorem jest czarny, choć może niezbyt pasuje na miodowy miesiąc.

- Nie interesuje mnie to. I tak nie będziesz oglądać moich nocnych koszul. Skręć tu w 

lewo.

Wykonując   jej   polecenie,   Josh   uświadomił   sobie,   że   niechcący   otworzył   puszkę 

background image

Pandory, którą trudno już teraz będzie zamknąć. Najwyraźniej Mandy nie wzięła pod uwagę 

w swoim scenariuszu wspólnych  nocy.  Patrząc w jej szeroko otwarte oczy zrozumiał,  że 

rozważa to teraz.

- A co do reguł między nami...

- Tak, żono? - spytał z uśmiechem.

Jej oczy zwęziły się, kiedy wpatrzyła się w niego w ciemnościach samochodu.

- Podoba ci się to, co? Najpierw pakujesz mnie w cały ten bałagan, a potem, kiedy 

chcę się z tego wycofać, opowiadasz mi bajki o tym, jak to potrzebujesz mojej pomocy do 

zbadania jakiś ciemnych interesów w telewizji...

- Nie mówiłem nigdy, że prowadzę śledztwo - przerwał jej, włączając kierunkowskaz 

przed zakrętem.

Popatrzyła na niego przez chwilę, zanim podjęła swoją kwestię.

- Wiem, że jestem zbyt łatwowierna, Jeanne powtarzała mi to wielokrotnie, ale teraz 

czuję,   iż   zaczyna   padać   śnieg,   a   koło   mnie   siedzi   bałwan.   I   nawet   nie   chcesz   mi   się 

przedstawić. - Wyprostowała się zdecydowanym ruchem. - Żądam okazania jakiegoś dowodu 

tożsamości. I zatrzymaj się. Jesteśmy w domu.

Podczas wspinaczki na trzecie piętro Josh Philips szukał w myślach pretekstu, by nie 

pokazać   jej   prawa   jazdy,   dowodu   tożsamości,   jakiego   się   domagała.   Nie   wiedział,   czy 

przypadkiem nie skojarzy jego nazwiska, chociaż sprawa przejęcia WFML przez jego firmę 

nie dostała się jeszcze do gazet. Był jednak pewien, że adres uruchomi w jej głowie kilka 

dzwonków alarmowych.

Odczekał   spokojnie,   aż   otworzyła   drzwi   i   weszła   do   środka   zapalając   po   drodze 

światła.   Chłodne   powietrze   w   mieszkaniu   było   przyjemną   niespodzianką   po   długiej 

wspinaczce w dusznej klatce schodowej. Zostawiła go zresztą od razu samego. Podeszła do 

klimatyzacji i zaczęła chłodzić sobie włosy w strumieniu zimnego powietrza, mrużąc przy 

tym zabawnie oczy. Spokojnie wykorzystał ten moment, by wyciągnąć z portfela prawo jazdy 

i przełożyć je do tylnej kieszeni.

- Czy karta kredytowa nie wystarczyłaby, inspektorze? - zapytał rozsądnie, podając jej 

cały plik kart, wyciągniętych właśnie z portfela. - Musiałem zostawić prawo jazdy w innych 

spodniach.

- Philips, Inc. - przeczytała, marszcząc nos, kiedy przejrzała wszystkie karty po kolei. - 

Z tego nic nie wynika. Wszystkie są kartami firmy. Nawiasem mówiąc, co to za firma? Taka 

sama nie istniejąca korporacja, jakiej używają agenci CIA? Nie masz nic, gdzie byłoby twoje 

background image

nazwisko, grupa krwi itp.? Zgodziłabym się nawet na twoją kartę biblioteczną. A co by było, 

gdybyś miał wypadek? Nikt nie mógłby cię zidentyfikować.

- Wiem o tym - odpowiedział, siadając wygodnie na sofie. - Myślę, że intuicyjnie 

unikam teraz noszenia zbyt wielu dokumentów identyfikacyjnych, po tym jak na wszelkiego 

rodzaju obozach zawsze miałem przyszyte nazwisko nawet do kąpielówek. Poza tym nadal 

uważam, że to niezły pomysł, żebyś mówiła do mnie Joe. I tak mam dosyć problemów na 

głowie i nie chcę się jeszcze dodatkowo martwić, czy się przypadkiem głupio nie sypniesz i 

wszystko się wyda.

- Dzięki za zaufanie. I tak jestem zdziwiona, że w ogóle uwzględniłeś mnie w swoich 

planach. - Kręcąc z dezaprobatą głową, Mandy zniknęła w małej kuchni, skąd wynurzyła się 

za chwilę, trzymając w rękach dwie wysokie szklanki mrożonej herbaty. - Uważaj - ostrzegła 

go, podając mu jedną z nich - może być zatruta.

Josh napił się, odstawił szklankę i trzymając ręce za głową, rozsiadł się wygodnie.

-   To   jest   życie.   Obiad   w   mieście,   potem   miła   przejażdżka   samochodem,   a   teraz 

przytulny wieczór ze swoją kobietą. Czy brzmi to wystarczająco dobrze w ustach młodego 

małżonka, by przekonać ekipę telewizyjną?

Mandy spojrzała tęsknie na kanapę, jedyny wygodny mebel w całym mieszkaniu, nie 

licząc   łóżka,   które   z   oczywistych   względów   nie   wchodziło   w   grę.   W   końcu   usiadła   na 

wyściełanym krześle, które kupiła kiedyś w komisie meblowym.

Patrząc na Josha, który tymczasem wertował magazyn  telewizyjny,  mrucząc coś o 

jakimś wielkim meczu, czuła, jak rośnie w niej złość.

Jak  do   tego   doszło,   że   znalazła   się   w   tak   trudnej   sytuacji?   W   jednej   chwili   była 

królową całego świata, wygrywając wspaniałe stereo, by zaraz potem ściągnąć na siebie całą 

masę problemów i niedomówień. Jak mogła się zgodzić na ten wyjazd na miodowy miesiąc? 

Czy naprawdę postradała zmysły?

Sama popatrz na niego, jak się rozgościł w twoim pokoju. Jeśli jeszcze powie, że 

zawsze marzył o cieple domowego ogniska, to chyba nie wytrzymam.

-   Dobrze,   Joe,   zabawa   skończona   -   powiedziała   głośno.   -   Stereo   jest   już   w 

przedszkolu, a ja zdecydowałam się zakończyć tę grę. Choć może lepiej przedstawić to tak: 

stereo jest w przedszkolu, a ja powinnam zakończyć grę.

Josh podniósł na nią oczy znad programu.

- Naprawdę myślałem, że ci pomagam. Wiesz przecież o tym, prawda, Mandy?

Wyglądał tak przekonująco, patrząc jej z niezmąconym spokojem w oczy, że Mandy z 

ociąganiem dała się udobruchać.

background image

- Myślę, że serce miałeś na miejscu. - Uśmiechnął się i zrobił wyraźny ruch w jej 

stronę. Natychmiast powstrzymała go stanowczym gestem. - Szkoda tylko, że musiałeś tak 

paskudnie skończyć.

Jego uśmiech zbladł trochę, ale potem znów się ożywił.

-   Niespecjalnie,   Mandy.   Mój   pierwotny   plan,   by   przekonywać   ludzi,   że   jestem   z 

zarządu, nie jest nawet w połowie tak dobry, jak ten z miodowym miesiącem.

To   niesamowite,   pomyślał   spuszczając   oczy,   jak   można   prawdę   dopasowywać   do 

sytuacji, jeżeli się tylko chce nad tym popracować.

- Z zarządu? - prychnęła Mandy. - Nie, żebym chciała ci robić przykrość, Joe, ale 

mniej   wyglądasz   na   zapracowanego   biznesmena   niż   kaczor   Donald.   Poza   tym   masz 

poważniejszy problem. Co się stanie, jeśli pojedzie z nami jakiś inny kamerzysta?

- Powiedziałem ci już, że to będzie ten właściwy - zapewnił ją, myśląc gorączkowo, 

jak by tu zmienić niepostrzeżenie temat. Fakt, że Mandy nie była na tyle głupia, by wpadać w 

zastawiane  na nią pułapki bez cienia  wątpliwości, tylko uatrakcyjniał całą zabawę. - Nie 

wyobrażam sobie lepszego miejsca jak Atlantic City, żeby go choć trochę poznać, przyjrzeć 

się jego zwyczajom. On i tak wpadnie prędzej czy później, biorąc pod uwagę informacje, 

które już mam o nim.

- Uprawia hazard? - Mandy czuła, że wypowiada oczywisty wniosek.

Josh potrząsnął przecząco głową.

- Pije jak smok - zmyślił na poczekaniu. Nie chciał, by Mandy łaziła w kasynie za 

rzekomo  podejrzanym   kamerzystą,   licząc   wszystkie   żetony,   które  wyda.  -  Poza  tym   lubi 

kobiety, musisz więc uważać, by nie poświęcać mu zbyt dużo uwagi. W końcu nie mogę być 

z tobą przez cały czas.

Stwierdzenie  to natychmiast  przywołało  wcześniejsze obawy Mandy,  spychając  na 

plan dalszy kamerzystę i własne plany kariery detektywa.

- No i przede wszystkim trzeba ustalić nasze zasady - zaczęła, ryzykując szukanie 

papieru i długopisu, żeby zrobić listę. - Pozycja numer jeden: ustalenia w sprawie spania.

Josh usiadł wygodnie z rękoma skrzyżowanymi na piersiach.

- Zanim posuniesz się dalej, panno Tremaine - przerwał jej sztywno - przyjmij do 

wiadomości, że ja nie jestem z tych facetów. Mam zamiar spać na kozetce, nie rozwijaj więc 

tego tematu.

Mandy posłała mu długie, trzeźwe spojrzenie, potem pochyliła się i zaczęła pisać.

- Dobrze. Pozycja numer jeden: Joe śpi na kozetce. Pozycja numer dwa: publiczne 

okazywanie emocji. - Popatrzyła na niego, a jej twarz przybrała wyraz powagi. - Nie martwię 

background image

się o publiczne obejmowanie. Telewizja chce zrobić film o parze przeżywającej miodowy 

miesiąc, wnioskuję więc, że zależy im na trzymaniu się za ręce i robieniu do siebie maślanych 

oczu, ale na tym  koniec. Pamiętaj, iż mam opanowane również inne chwyty,  a nie tylko 

ciągnięcie za włosy.

Josh odruchowo dotknął obolałego miejsca i skinął głową.

- Punkt numer trzy: zdrobnienia - powiedział, wskazując na jej rękę i wyrażając w ten 

sposób wolę przelania swych myśli na papier. - Zgadzam się na „kochanie”, „najdroższy”, no, 

w ostateczności „mój miły”. Nie zgadzam się na żadne „słoneczko”, „słodziutki”, czy coś w 

tym rodzaju.

Mandy   zapisała   skrupulatnie   każde   słowo,   po   czym   zdecydowanym   ruchem 

podkreśliła to ołówkiem.

- W porządku. Żadnych denerwujących zdrobnień. Wiadomość przyjęta i zrozumiana, 

Laleczko.

- To świetnie, Rudzielcu - odparował Josh bez zmrużenia oka. - Widzisz, wiedziałem, 

że potrafimy wypracować jakąś metodę ku obustronnemu zadowoleniu. - Powiedział to z tym 

swoim krzywym uśmieszkiem, do którego Mandy zaczynała się powoli przyzwyczajać.

- Naprawdę? - spytała, podchodząc do drzwi wejściowych. Otworzyła je zaraz, dając 

tym samym niezbyt może grzeczny, ale wyraźny znak, że uważa rozmowę za zakończoną. - 

W takim razie powiedz mi, dlaczego czuję się, jakbym wylądowała z trzaskiem w samym 

środku starego filmu z Doris Day? - dodała, kiedy przechodził obok niej.

Zanim mogła zaprotestować, pochylił się szybko nad nią i dał jej całusa w sam czubek 

noska.

- Bo ona też miała piegi - przypomniał jej. - Jednak Doris była blondynką. A twoje 

rude włosy podobają mi się bardziej. Do zobaczenia jutro wieczorem, Amando Elisabeth.

Chciała chwycić go za ramię, by go zatrzymać, ale nie zdążyła. Był już prawie na 

półpiętrze, kiedy krzyknęła za nim:

- Przecież do Atlantic City wyjeżdżamy w sobotę. A jutro jest dopiero piątek.

Zatrzymał się na schodach, by się do niej uśmiechnąć, ale tym razem zdecydowała, że 

ten uśmiech wcale się jej nie podoba.

- Tak, wiem o tym. Wstąpiłem dzisiaj do telewizji i Vic Harrison dał mi szczegółowy 

plan wyjazdu. Ich ekipa odbierze nas tutaj w sobotę o siódmej trzydzieści, więc najlepiej 

będzie, jak wprowadzę się tu w piątek wieczorem. Nie chcemy chyba zepsuć wszystkiego, 

zanim jeszcze się coś zaczęło, prawda?

-   Zapomnij   o   tym   -   krzyknęła   Mandy,   po   czym   natychmiast   ściszyła   głos, 

background image

przypominając sobie o swej wścibskiej gospodyni. - Nie możesz tu zostać na noc - wyszeptała 

- pani Thorton by się chyba okociła!

- W takim razie dostanie się do księgi rekordów Guinessa. - To musiało wystarczyć 

Mandy za cały komentarz.

Posłał jej całusa, odwrócił się na pięcie i zniknął, zostawiając osłupiałą dziewczynę 

samą na schodach.

- No i mamy pięknie zawiązaną sieć intrygi - stwierdziła Jeanne Tisdale następnego 

dnia rano, obserwując Mandy chodzącą nerwowo tam i z powrotem po małym gabinecie w 

przedszkolu. - Mówiłam ci przecież, żebyś na samym początku powiedziała całą prawdę. Co 

dalej, Amando? Czy naprawdę sądzisz, że ten osobnik, Joe, jest agentem rządowym, czy jak 

go tam przedstawiłaś?

Mandy zaprzestała swej wędrówki i opadła ciężko na krzesło.

- Wiem,   że  brzmi  to  idiotycznie,   jak  wszystko   inne,  co  się  ostatnio   zdarzyło,   ale 

wyglądało na to, że mówił szczerze. Joe musiał wiedzieć, że ten kamerzysta, którego śledzi, 

jedzie   z   nami,   wiedział   również   tyle   innych   rzeczy.   Z   całą   pewnością   bardzo   się   w   to 

zaangażował, wrócił przecież do telewizji pogadać z Vikiem Harrisonem i tak dalej. Ach, 

zresztą sama nie wiem już, co o tym wszystkim myśleć.

- To pozwól mi w takim razie na małą wskazówkę. Myślę, że powinnaś pójść po 

zakupy - podpowiedziała spokojnie Jeanne.

- I ty, Brutusie, przeciwko mnie?

- Jeśli oznacza to, że twój pseudomąż zgadza się ze mną, to popieram jego dobry 

smak. Wygląda na to, że twoja koncepcja ubierania się sprowadza się tylko do zakładania na 

siebie dżinsów. Czy kiedykolwiek miałaś suknię koktajlową?

Mandy   miała   i   to   bardzo   wiele.   Zostawiła   je   wszystkie,   zanim   przeniosła   się   do 

Allentown,   bo   nie   chciała   zabierać   ze   sobą   zbyt   wielu   wspomnień.   Ale   to   teraz   i   tak 

nieważne.

- Joe bardziej interesował się moimi szlafrokami.

Jeanne zastanowiła się przez chwilę.

- To racja, myślę, że będziesz potrzebowała zestawu skromnych, białych peniuarów. 

Wiesz, śniadania nowożeńców, itp.

- Joe woli czarne.

- To wspaniale.

- Też  tak myślę.  Kupię  sobie jakiś peniuar,  aby mieć  w czym  występować  przed 

background image

kamerami,  ale na pewno nie taki, żeby coś przez niego przeświecało.  Przez  resztę czasu 

będzie musiał polubić moją koszulkę z Ziggym i mój stary płaszcz kąpielowy. W końcu nie 

jadę tam przecież po to, by na nim robić wrażenie.

- W jakim hotelu się zatrzymacie? - spytała Jeanne, czując, że już najwyższy czas, by 

zmienić temat. Amanda była już pełnoletnia i miała swoje własne życie.

- W Hotelu Tropicana. Leży tuż przy promenadzie. Słyszałaś o nim?

Jeanne zastanowiła się przez chwilę, starając się sobie przypomnieć ten hotel z jedynej 

autobusowej wycieczki do Atlantic City, którą odbyła razem z kościelnym zespołem matki.

- O tak, pamiętam go. Chyba wygrałam tam wtedy dwadzieścia dolarów. Oczywiście 

później przegrałam je gdzie indziej.

- Nie, hazard mnie nie bierze. - Mandy wyglądała na przestraszoną. - Uważam, że to 

głupie.   Czy   myślisz,   że   ktokolwiek   pozwoliłby   sobie   na   zbudowanie   tylu   kasyn,   gdyby 

hazardziści wygrywali więcej, niż przegrywają? Poza tym stanie w ciemnym, zadymionym 

pomieszczeniu, wrzucanie żetonów i oglądanie wirujących owoców jest śmiertelnie nudne.

-   Święte   słowa   -   zażartowała   Jeanne   i   sięgnęła   po   książkę   telefoniczną,   szukając 

numeru do swojego ulubionego sklepu. - Zadzwonię do Marion i powiem, że jesteś w drodze. 

I nie przejmuj się, w jej sklepie są nie tylko poliestry. Wybierz sobie przynajmniej dwie 

suknie wieczorowe i kilka prostych sukienek na dzień. Kup to na mój rachunek, a później 

oddasz mi w ratach. O.K.?

- Tak, matko - zgodziła się Mandy uroczyście. Wiedziała, że w takich przypadkach 

lepiej nie dyskutować z przyjaciółką. Obeszła biurko, przytuliła Jeanne, po czym zabrała jej 

portmonetkę i podskoczyła do drzwi. - Wyślę ci kartkę, Jeanne. I założę się, że będzie to 

jedyna kartka z podróży poślubnej panny młodej ze słowami: „chciałabym, żebyś tu ze mną 

była”!

Josh sam wybrał się po małe zakupy tego popołudnia. Kupił dwie pary kąpielówek, 

trochę przyborów toaletowych i coś, czego nigdy wcześniej nie nosił: piżamę. Bawił się przez 

chwilę  pomysłem  kupienia  jedwabnej  z   sercami   przebitymi  strzałą   Kupidyna,   ale   bał  się 

trochę o reakcję Mandy. Skończyło się więc na dwóch jedwabnych wprawdzie, ale za to 

prostych piżamach koloru ciemnoczerwonego i pasującym do nich płaszczu kąpielowym.

Potem wrócił do WFML na kolejne spotkanie z ojcem, który miał do niego tym razem 

już kilka konkretnych pytań.

- Rozmawiałem z mamą, która mówiła, że nic nie słyszała o twoich planach wyjazdu 

do domu - rozpoczął Philips senior. - Twoja sekretarka też o niczym nie wie. Więc gdzie się 

background image

w końcu wybierasz, synu? Na jakieś zwariowane żagle na Karaibach?

- Tato, mam trzydzieści dwa lata - powiedział Josh, potrząsając ze smutkiem głową. - 

Mam nadzieję, że zawsze byłem dobrym synem, lojalnym, pilnym i pracowitym. Dlaczego 

więc wciąż robisz ze mnie Don Juana?

Matt Philips przysiadł na rogu biurka i uśmiechnął się.

-   Ponieważ   sam   wtedy   czuję   się   młodszy.   Poza   tym   razem   z   matką   musieliśmy 

odpierać   ataki   różnych   młodych   panienek,   które   miały   ochotę   na   twoje   ciało,   od   kiedy 

skończyłeś drugą klasę.

- Cóż mogę  na to poradzić,  skoro przejąłem w tym  względzie  legendę po swoim 

sławnym ojcu? - Josh z przyjemnością obserwował jego zakłopotanie. - Ale tym razem nie 

trafiłeś. To tylko czysty biznes.

- Popraw mnie, jeśli się mylę, ale wydaje mi się, iż robimy interesy razem. Jak to wiec 

możliwe, że ja o niczym nie wiem? - Matt chciał, by zabrzmiało to beztrosko, ale czuł, że coś 

wisi w powietrzu i wiedział, że to mu się nie podoba. - Nie zasłużyłem na twoje zaufanie?

Josh, krzywiąc się nieznacznie, zaczął rozcierać sobie bolącą szyję.

- Przykro mi, tato, ale to nie jest mój sekret i nie mogę go ujawnić. Chciałbym jednak 

poprosić cię o dwie przysługi, O.K.?

- Słucham, ale nic nie obiecuję, dopóki nie będę wiedział, o co chodzi.

Josh napisał nazwisko i adres na kawałku papieru i podał go ojcu.

- Pierwsza, to mały,  techniczny drobiazg, który odkryłem poprzedniego dnia. Sam 

bym   to   załatwił,   ale   nie   mam   już   czasu.   Po   prostu   powiedz   Vikowi   Harrisonowi,   disc 

jockeyowi z popołudniowej zmiany,  aby przygotował duplikat wieży stereo i wyjazdu na 

miesiąc miodowy, jako nagrody dla zwycięzcy konkursu z ubiegłego tygodnia. Niech powie 

na antenie, że to z uwagi na remis czy coś takiego.

- To wygląda dość prosto. A druga przysługa?

Josh ponownie coś napisał i wręczył ojcu.

-  Tu  jest   numer  telefonu,  pod  którym  będzie  mnie  można   znaleźć.   To  hotel.   Ale 

proszę, tato, skorzystaj z niego tylko w naprawdę awaryjnej sytuacji. Jak będziesz dzwonić, 

pytaj o Joe'ego Tremaine'a, i na Boga, nie podawaj swojego nazwiska, jeżeli telefon odbierze 

kobieta.

-   Źle   to   zaplanowałeś,   synu.   Oznacza   to   bowiem,   że   jeżeli   odbierze   mężczyzna, 

powinienem odłożyć słuchawkę. - Matt popatrzył najpierw na numer telefonu, a potem na 

siedzącego z niewinną miną syna. - Kto to, do licha, jest Joe Tremaine?

- To ja, tato, przynajmniej przez najbliższe pięć dni.

background image

Oczy starszego mężczyzny zwęziły się, a próba zrozumienia całej sytuacji zakończyła 

się fiaskiem.

- Jesteś w jakichś tarapatach, synu?

Josh skończył rozcierać szyję.

- Można by tak powiedzieć, tato. Pamiętasz faceta o nazwisku Alexander Tremaine?

- Alexander Tremaine, Alexander Tremaine - powtórzył w zamyśleniu Matt, po czym 

ponownie   spojrzał   na   trzymaną   w   ręku   kartkę.   -   Joe   Tremaine.   No   jasne!   Teraz   wiem, 

dlaczego to nazwisko zabrzmiało mi znajomo. Przecież to już było tak dawno, trzy lub cztery 

lata temu. Paskudny interes. - Poczuł dziwne ssanie w żołądku, gdy przypomniał sobie, jak 

Josh wtedy zareagował. - Josh, co u licha się dzieje?

- Tylko drobny rewanż, tato. Długo czekałem na to, by zobaczyć Alexa Tremaine'a na 

kolanach. A teraz myślę, że znalazłem sposób.

- Dave Benjamin był  twoim dobrym  przyjacielem i wiem, jak ciebie to załamało. 

Rozumiem, jak się czujesz, ale czy naprawdę myślisz, że nawet Dave by pochwalił to, co 

planujesz?

Twarz Josha spoważniała.

- Chcę to zrobić dla Dave'a. Nie, żebym specjalnie szukał, jakby się tu odgryźć, ale 

okazja sama wpadła mi w ręce. Dostanę go, tato, wiem o tym.

- Zgodnie z prawem?

- Zgodnie z prawem, tato, naprawdę.

- Moralnie?

Josh odwrócił oczy od nieustępliwego spojrzenia ojca.

- Nic nie jest do końca czarne lub białe, wiesz o tym. - Josh...

- Rety, która godzina! - Josh złapał za kurtkę, tym razem była to sportowa bluza z 

białego jedwabiu, i popędził w stronę drzwi. - Muszę pędzić. Ucałuj ode mnie mamę. Będę w 

kontakcie.

- Joshua!

Wzdychając ciężko, Josh zawrócił i stanął ponownie przed ojcem. Matt spoglądał na 

niego przez chwilę, próbując wyczytać coś z jego oczu. W końcu machnął ręką.

- Dobrze, idź, jeśli uważasz, że musisz. Ale pamiętaj o jednym, synu. Zemsta bardzo 

często jest bronią obosieczną. Uważaj, żebyś nie skończył wśród pokonanych.

Nagle, bez ostrzeżenia, stanęła mu przed oczami niewinna twarz Mandy.

- Tak, tato. Powoli zaczynam zdawać sobie sam z tego sprawę. Ale z powodów, które 

nie mają absolutnie nic wspólnego z Alexandrem Tremaine'em jest już za późno na zmianę 

background image

planów.

Była już prawie dziesiąta wieczorem, a Joe jeszcze się nie pojawił. Mandy zaciągnęła 

zasłony, wyglądając przez okno chyba z dziesiąty raz w ciągu ostatnich kilku minut, i bardzo 

starała się nie denerwować. Omiatając ponownie spojrzeniem pokój, poukładała raz jeszcze w 

myślach pościel i poduszkę, skrzętnie złożone w jednym rogu krótkiej kanapy.

Może   powinnam   rozłożyć   i   pościelić   kanapę,   zanim   tu   przyjdzie,   pomyślała, 

przygryzając wargę. Nie, bo wtedy by wyglądało, że czekałam na niego. Zebrała z kanapy 

pościel   i   odniosła   ponownie   do   sypialni,   by   sprawić   wrażenie,   że   w   ogóle   się   go   nie 

spodziewa.

-   I   w   ten   sposób   narażę   się   na   złośliwe   komentarze   o   tym,   gdzie   zaplanowałam 

spędzenie   przez   niego   nocy   -   powiedziała   do   siebie   głośno.   -   Nie   ma   mowy.   -   Pościel 

ponownie wylądowała na kanapie.

Opuszczając swój posterunek obserwacyjny w pokoju, udała się do sypialni i po raz 

ostatni   poddała   inspekcji   zawartość   swojej   walizki.   Czarna   sukienka,   którą   sugerowała 

Jeanne, leżała na samym wierzchu, staranie zawinięta w delikatny papier.

- Podstawowa, niezastąpiona czarna suknia - podsumowała Marion, kiedy Mandy aż 

zaniemówiła na jej widok. Była bardzo seksowna, z jedwabistego, lejącego się materiału, na 

cienkich ramiączkach.

Wiedziała od razu, że na jej widok Joe zwariuje. Na myśl o tym uśmiechnęła się i pod 

wpływem nagłego impulsu stwierdziła krótko:

- Biorę to!

Teraz jednak, gdy stała sama w sypialni i czekała na rzekomego męża, który miał 

spędzić noc na kanapie w sąsiednim pokoju, wcześniejsza odwaga opuściła ją całkiem.

- Musiałam zupełnie postradać zmysły. - Wyciągnęła rękę po sukienkę z zamiarem 

powieszenia jej w szafie, by potem oddać do sklepu. Ledwo jednak dotknęła opakowania, 

usłyszała głośne pukanie do drzwi wejściowych i cofnęła rękę jak oparzona.

- O Boże, zaczyna  się - wyszeptała,  chwytając  się za nagle rozdygotany żołądek. 

Spojrzenie w lustro zajęło jej tylko ułamek sekundy. Zdążyła  jednak zauważyć,  że zjadła 

prawie całą szminkę i sięgnęła natychmiast po pomadkę, by to naprawić.

- Juuuhuuu, Mandy! Twój chłopak wrócił do domu!

Otwarta szminka wypadła jej z ręki, łamiąc się na pół, kiedy wylądowała na toaletce.

-  Zabiję  go.  -  Zawrzało  w  niej   i  popędziła,   by  otworzyć  mu   drzwi,   zanim   zdąży 

powiedzieć coś jeszcze. Zrobiła to akurat w chwili, kiedy miał już zapukać ponownie, tym 

background image

razem pewnie byłaby to improwizacja solo na perkusji. - Mógłbyś zachowywać się trochę 

ciszej - zasyczała ze złością. - Jeżeli obudzisz panią Thor...

-  Panno   Tremaine!   -   wyraźnie   wrogi   głos   dobiegł   ich   z   dołu   klatki   schodowej.  - 

Myślałam, że rozumie pani reguły tego domu. Nie ma żadnych wizyt  panów po godzinie 

jedenastej wieczorem.

- On nie zostaje u mnie, pani Thorton - zawołała Mandy słabym głosem, nadeptując 

mocno na palec Josha, który już otwierał usta, by temu zaprzeczyć. - I przepraszam za hałas. 

Naprawdę. Mój kuzyn Harry zawsze lubił robić takie kawały.

- Pani kuzyn? - Pani Thorton bardzo chciała zobaczyć z dołu, co się tam na górze 

dzieje.

-   Tak,   kuzyn   Harry   -   powtórzyła   Mandy,   na   próżno   próbując   wciągnąć   Josha   do 

środka. - Harry, hmm, Higgenbottom.

- Higgenbottom? - zdumiał się Josh. - Ty to masz wyobraźnię, Mandy. Każdy inny 

powiedziałby Jones.

- Nie wiedziałam,  że ma pani jakichś krewnych  - zauważyła  gospodyni, stawiając 

stopę na pierwszy stopień.

-   Czy   ona   myślała,   że   wyklułaś   się   z   jajka?   -   spytał   scenicznym   szeptem   Josh, 

narażając się na niechybną śmierć, gdyby Mandy potrafiła zabijać wzrokiem.

- Panno Tremaine, jest prawie wpół do jedenastej - oznajmiła pani Thorton. - Proszę 

powiedzieć panu Higgenbottomowi, że musi nas wkrótce opuścić. - Usłyszeli, jak jej pantofle 

szurają   cicho   po   schodach,   gdy  gospodyni   wchodziła   na   drugie   piętro,   chcąc   koniecznie 

spojrzeć na kuzyna Mandy.

Josh pomógł jej w tym, wychylając się przez barierkę.

-   Witam,   pani   Thorton.   Ooo,   jaki   ładny   szlafroczek.   Gospodyni   bąknęła   coś 

niezrozumiale i przyciskając do siebie różową podomkę z włóczki, popędziła w dół schodów. 

Mandy musiała mocno zagryźć usta, by nie wybuchnąć głośnym śmiechem, kiedy usłyszała 

trzaśniecie drzwi na dole.

- Jedenasta wieczorem? - Josh powtórzył raz jeszcze, kiedy już weszli do mieszkania. - 

Ale surowe życie towarzyskie musi pani prowadzić, panno Tremaine.

- Jakoś sobie radzę - powiedziała z ulgą, ale zaraz jej oczy ponownie rozszerzyły się 

ze strachu, gdy zobaczyła w jego ręce walizkę. - Musiałeś to ze sobą przynieść? A co będzie, 

jeśli widziała to pani Thorton?

- To jeden z powodów, dla których nie przyjechałem tu wcześniej - wyjaśnił, stawiając 

walizkę pod ścianą. - Mogłem tak zrobić albo próbować przekonywać ją, że włóczę się po 

background image

nocach jako komiwojażer szczotek. No więc, żonko - powiedział, rozglądając się po pokoju - 

gotowa do łóżka?

Mandy cofnęła się o dwa kroki i spojrzała na niego szyderczo.

- No dalej, żartuj sobie ze mnie. Powoli zaczynam się do tego przyzwyczajać.

- Co ja takiego powiedziałem? - spytał Josh obojętnie. - Jestem niewinny, przysięgam.

- O, tak. Wszyscy mówią tak samo - strzeliła Mandy, robiąc zwrot na pięcie.

- Co ci wszyscy mówią? No i jacy wszyscy? Dokąd się teraz wybierasz? - Stała już 

teraz w sypialni z ręką na klamce. - Mandy, znowu robisz to samo - podkreślił, potrząsając 

głową. - Powiedz, czy często odgrywasz sceny balkonowe?

To powstrzymało ją na chwilę.

- O co ci chodzi? Czy insynuujesz, iż pozuję na uwodzicielkę? A może spodziewasz 

się, że mam tu stale  jakichś mężczyzn,  co?  Może trzech  z nich właśnie schowało się w 

klozecie, nie pomyślałeś o tym? Wiesz co, powiem ci coś, Joe Tremaine'ie, czy jak ciebie tam 

zwą...

Josh podszedł do niej szybko i złapał ją ręką za podbródek, unosząc jej głowę tak, że 

musiała na niego spojrzeć.

- No, no, Doris, kochanie, nie musisz wcale robić tak dalej. Przyrzekam,  że będę 

grzeczny.   Naprawdę   nie   daj   się   ponosić   swej   fantastycznej   wyobraźni,   po   to,   by   mnie 

przekonać, że jesteś tylko niewinną ofiarą intrygi, w dodatku uknutej przez kogoś innego.

Mandy zlustrowała go od stóp do głów, po czym odsunęła się od niego.

- To możesz jednym uchem wpuszczać, a drugim wypuszczać, kowboju - warknęła. 

Zrobiła dwa kroki do tyłu i zatrzasnęła drzwi tak, że musiał uskoczyć, żeby nie dostać nimi w 

nos.

- Wnoszę z tego, że śpię na kanapie, prawda? - zawołał przez grube, ciężkie drzwi.

Później,   z   uśmiechem   zadowolenia,   wszedł   do   kuchni,   by   wziąć   sobie   szklankę 

mrożonej herbaty.

Z sypialni, stojąc z metr od drzwi, Mandy zawołała miękko:

- Kanapa rozkłada się w łóżko, Joe. Nie chciałabym, żebyś spał na nie rozłożonej, bo 

rano mógłbyś obudzić się z bolącymi plecami, biedaku. - Teraz, kiedy jej samopoczucie na 

temat całego przedsięwzięcia zdecydowanie się poprawiło, sięgnęła po swoją koszulkę nocną 

z Ziggym.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Mandy   budziła   się   wolno   i   wbrew   własnej   woli.   Jej   ręka   zaczęła   po   omacku 

poszukiwać guzika, którym miała nadzieję wyłączyć budzik, tymczasem głowa była nadal 

szczelnie przykryta  poduszką. W końcu niechętnie podniosła jeden jej róg i mrużąc oczy 

starała się skoncentrować na podświetlonej tarczy.

- Szósta - jęknęła, opuszczając poduszkę na miejsce.

Miała nadzieję, że pośpi jeszcze ze trzy godziny, zanim będzie musiała stawić czoło 

rzeczywistości.   W  końcu  to  sobota,   dzień  wolny w  przedszkolu.   Nie  było  więc   żadnego 

powodu, by zrywać się o tej barbarzyńskiej godzinie.

W pokoju zaległa cisza, nie dłużej jednak niż na dziesięć sekund. Po chwili poduszka 

poleciała w powietrze, a Mandy siadła z przerażeniem na łóżku. Wielkie nieba, już szósta. 

Mam więc zaledwie, próbowała zmusić mózg do wykonania prostych obliczeń, nieco ponad 

godzinę, by się całkiem przyszykować!

Gdybym jeszcze nie spędziła paru bezsennych godzin ostatniego wieczoru, pomyślała 

ze złością. Przypomniała sobie, jak jej satysfakcja, kiedy zatrzasnęła Joshowi drzwi przed 

nosem, szybko zniknęła. Odcięła się w ten sposób również od klimatyzacji, która szumiała 

sobie spokojnie w sąsiednim pokoju. Było już dobrze po północy, kiedy wiaterek wiejący 

przez otwarte okno sypialni wychłodził w końcu pomieszczenie do tego stopnia, że mogła 

zasnąć.

Wzięła do ręki szlafrok i przez małą szparkę w drzwiach wyjrzała do sąsiedniego 

pokoju. Josh spał jeszcze. Odpowiadało jej to, bo chciała najpierw wykąpać się i ubrać, zanim 

będzie zmuszona się z nim spotkać. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, kiedy zobaczyła, że 

kanapa została nie rozłożona, a Josh, nadal w tym samym stroju co wczoraj, leży rozwalony 

w połowie na podłodze.

- Ciiicho, dziecinko - szepnęła, uśmiechając się szerzej.

Po raz pierwszy od trzech lat, jak tu mieszkała, zamknęła na klucz drzwi od łazienki i 

po dziesięciu minutach leżenia w swej ulubionej kąpieli z bąbelkami czuła się znakomicie 

odświeżona. Potem umyła włosy i wysuszyła je suszarką. Następnie wzięła się za makijaż. 

Gdy skończyła, założyła szlafrok, pozbierała do plastikowej torby przybory toaletowe, które 

chciała z sobą zabrać, i podeszła do drzwi łazienki.

Przekręciła gałkę w jedną, potem w drugą stronę.

- Zacięły się - powiedziała do siebie i nacisnęła mocniej. - Nadal są zablokowane - 

stwierdziła,   tym   razem   odrobinę   głośniej.   Musiała   się   ubrać   i   dokończyć   pakowanie, 

background image

najchętniej zanim jej nieproszony gość się obudzi.

Poczuła   mdłości,   kiedy   wyobraziła   sobie   ekipę   telewizyjną,   czekającą   na   nią 

zablokowaną w łazience, w dodatku w starym szlafroku.

- Joe powie im wtedy jeszcze raz, że jestem nieco nerwową panną młodą i znowu 

zaczną się kpiny na mój temat - zwróciła się do drzwi, które nadal były tak samo zamknięte, 

jak przedtem. - No pewnie, wy też jesteście po jego stronie, co? - Czując, że znów stała się 

ofiarą przypadku, Mandy z wściekłością je kopnęła.

- Ałłła! - wrzasnęła i zaczęła dziko skakać na jednej nodze. Dopiero po chwili usiadła i 

zaczęła rozmasowywać bolący palec. - Zapomniałam, że jestem bez butów.

-   Masz   zamiar   siedzieć   tam   przez   cały   dzień?   -   dobiegł   do   niej   głęboki   głos.   - 

Pozbierałem   już   prześcieradła   i   schowałem   pościel   do   szafki.   Teraz   chcę   wziąć   szybki 

prysznic i się ogolić. Dalej

7

Mandy, pospiesz się.

- Typowy facet - powiedziała Mandy do umywalki, kiedy w końcu udało się jej wstać. 

- Absolutnie błyskotliwy od rana. Dziwię się, że nie zażądał jeszcze kawy.

- A gdzie jest kawa? - zabrzmiała skarga Josha jak na zawołanie. - Nic nie mogę 

znaleźć w tej twojej kuchni. Mandy? Jesteś tam? - Przycisnął ucho do drzwi i usłyszał tylko 

niezrozumiałe mruczenie. - Amando Elisabeth! No dalej, wychodź, gdziekolwiek jesteś.

- Zablokowałam drzwi - krzyknęła Mandy głośno, zwijając ręce w trąbkę, żeby mógł 

ją usłyszeć przez grube drewno. Odczekała chwilkę i zapukała mocno pięścią w drzwi. - 

Słyszysz mnie?

Josh odskoczył, chwytając się za ucho.

- Słychać cię aż w Filadelfii, kobieto - odkrzyknął. - Otwórz!

- Już ci mówiłam, że je zablokowałam - powtórzyła Mandy cierpliwie.

Mężczyźni są naprawdę tępi, pomyślała.

Josh miał fatalną noc. Rano obudził się, czując się jak precelek. Poza tym nie wypił 

jeszcze kawy. Jego matka powiedziałaby Mandy, że Josh zanim nie wypije kawy, nie stanowi 

zbyt pięknego widoku. Niestety Mandy nie znała matki Josha.

- Brawo Mandy, że zamknęłaś drzwi. To teraz je otwórz, do licha.

- Kiedy nie mogę - poskarżyła się, a w jej głosie pojawiło się lekkie zdenerwowanie. - 

Ten durny zamek się zaciął.

Upłynęła   prawie   minuta,   podczas   której   Mandy   słyszała   męski   głos,   mruczący 

przeróżne przekleństwa.

- Dlaczego więc zamykałaś się w środku, Amando Elisabeth, skoro wiedziałaś, że 

background image

zamek się zacina? - W brzmieniu głosu Josha natychmiast rozpoznała ten sam ton, którego 

używała, kiedy starała się dowiedzieć od trzylatka, dlaczego wrzucił kanapkę z kiełbasą do 

akwarium.

Jej nastrój natychmiast stał się bardziej wojowniczy.

- Bo brałam kąpiel, kiedy, być może, jakiś maniak seksualny spał w sąsiednim pokoju. 

Dlatego! - odszczeknęła gniewnie.

- Zmień to na potencjalnego mordercę, idio... - Impulsywna tyrada Josha została nagle 

przerwana, kiedy uświadomił sobie istotę sytuacji, w której się znaleźli. Jeśli nie uda mu się 

otworzyć szybko tych drzwi, ekipa telewizyjna przyjedzie, by ich odebrać i zobaczy pannę 

młodą zamkniętą w łazience. - Gdzie masz skrzynkę z narzędziami? - starał się nadać swemu 

głosowi spokojny i pocieszający ton.

-   Nie   mam   skrzynki   z   narzędziami.   Mam   tylko   śrubokręt,   którego   poprzednio 

używałeś,   i   inne   drobiazgi   w   szufladzie   koło   zlewu.   Co   chcesz   zrobić?   -   Usłyszała,   jak 

odchodzi. - Joe? - Przyłożyła głowę do drzwi, ale nic nie usłyszała. - Joe! - zawołała jeszcze 

raz, czując się nagle opuszczona.

Głośny huk dochodzący od kuchni i wściekły okrzyk, który nastąpił zaraz po tym, 

przerwały te dywagacje. Mandy przyłożyła szybko rękę do ust. Zapomniała mu powiedzieć, 

że szuflada w kuchni jest złamana i spada zawsze, kiedy się ją zbyt mocno wyciągnie.

- Joe? Co się stało? - spytała nerwowo, słysząc odgłosy dochodzące z pokoju.

-   Ta   cholerna   szuflada   spadła   mi   na   nogę,   tak   jakbyś   o   tym   nie   wiedziała.   To 

mieszkanie jest pełne wszelkich pułapek - odkrzyknął ze złością, oglądając podrapaną kostkę.

- Jesteś  pomylony,  Joe Tremaine'ie, czy jak cię tam zwą - zawyła  w odpowiedzi, 

dotknięta do żywego.

Wstał i podszedł do drzwi łazienki,  utykając  lekko, z przygotowanym  młotkiem  i 

śrubokrętem.

- Jak tylko zdejmę te nieszczęsne drzwi z zawiasów, zamorduję cię, Amando Elisabeth 

Tremaine - warknął. - Chcę, żebyś o tym wiedziała.

Mandy   usłyszała   skrzypienie.   Musiała   zatkać   usta   ręcznikiem,   by   nie   wybuchnąć 

śmiechem, kiedy zdała sobie sprawę, w jak absurdalnej sytuacji się znalazła.

- Wygląda na to, że jesteś nieco zdenerwowany. Czy to oznacza koniec miodowego 

miesiąca,   Serduszko?   -   zapytała,   zanim   usiadła   na   brzegu   wanny,   opanowana 

niekontrolowanym chichotem.

Josh siedział niedbale, wbity w tylny, pluszowy fotel niebieskiej limuzyny, lecząc w 

background image

ciszy rany tego poranka. Tak jak się rozpoczęło, tak trwało już pechowo dalej. Kiedy w końcu 

udało mu się usunąć drzwi od łazienki, Mandy powitała go obrażonym spojrzeniem i poleciła 

natychmiast założyć je z powrotem, strasząc przy tym panią Thorton. Po czym poszła boso do 

sypialni, by się ubrać, zostawiając go z drzwiami w rękach.

Zanim sam wziął kąpiel, nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz kąpał się w 

wannie, chyba w dzieciństwie, z gumowymi kaczkami.

- Kto do diabła słyszał, żeby pod koniec XX wieku mieć łazienkę bez prysznica? - 

spytał   z   pretensją   w   głosie,   kiedy   w   końcu   wyszedł   z   łazienki,   z   papierem   toaletowym 

poprzyklejanym w miejscach, gdzie się pozacinał. - A twoje lustro jest nie do wytrzymania. 

Nie widać w nim nic.

Przypomniał sobie teraz, że Mandy nic na to nie odpowiedziała, uśmiechnęła się tylko 

i zaprosiła na kawę do kuchni. Kawa była już zresztą zimna.

Potem pojawiła się ekipa filmowa, dziesięć minut wcześniej niż planowano, radosna 

jak skowronki. Miał ochotę powoli udusić całą trójkę lub czwórkę, jeśli dodać Mandy.

Natychmiast zapanował nieopisany chaos. Technik zaczął narzekać na brak gniazdek 

elektrycznych   dla   swojego   wspaniałego   sprzętu,   a   reżyser,   smutna   blondynka,   która 

przedstawiła  się jako Lois  Lamour,  rozsiewając zapach tandetnych  perfum,  powtarzała  w 

kółko, jak fascynujące będzie filmowanie w Atlantic City.

- Zrób mi kawę - powiedział Josh, kiedy w końcu udało mu się na chwilę przykuć 

uwagę Mandy.

- Przecież już dostałeś kawę, kochanie - powiedziała słodko, jak na żonę przystało.

Uśmiechała   się   przy   tym   do   kamerzysty,   który   oglądał   ją   przez   złożone   dłonie, 

udające w ten sposób obiektyw.

- Ale jest zimna, aniołku - odparował Josh przez zaciśnięte zęby, uśmiechając się przy 

tym do kamerzysty.

Tej kawy w końcu nie dostałem, przypomniał sobie teraz, kiedy patrzył na Mandy po 

drugiej stronie szerokiego siedzenia. Rozmawiała właśnie z reżyserem.

Rozmyślając, przypomniał sobie stwierdzenie Mandy, iż Bóg karze ją za to, że chciała 

zrobić coś złego. Czy to możliwe, żeby on również miał być ukarany za to, co zaplanował? 

Będzie to musiał jeszcze przemyśleć.

- Od dawna jesteś reżyserem, Lois? - spytała Mandy. - To chyba wspaniałe zajęcie.

Lois, która wyglądała na trzydzieści pięć lat, choć starała się wyglądać na dwanaście, 

wypięła z dumą płaską pierś.

- Jestem w WMFL już od trzech lat. Oglądałaś może „Z kuzynką Sussie”?

background image

-   To   taki   program   z   zabawnie   ubraną   kobietą?   -   spytała   Mandy,   udając 

zainteresowanie. - Wokół niej siedzą dzieciaki i słuchają ciekawych opowieści, a kuzynka 

Sussie śpiewa piosenki, które sama napisała, akompaniując sobie na akordeonie? - Niech 

mnie diabli, pomyślała Mandy, najgorszy show w całej telewizji. Posłała Lois promienny 

uśmiech. - Uwielbiam ten program. Chcesz powiedzieć, że reżyserujesz go w całości?

Lois promieniała, zadowolona, że jej talent został rozpoznany.

- Jestem również jego producentem. O tak, to moje dziecko od początku do końca - 

przyznała   skromnie   i   lekki   rumieniec   zaczerwienił   jej   ziemistą   cerę.   -   Reżyseruję   też 

prognozę pogody w wieczornych wiadomościach. Mam nadzieję, że mój zastępca poradzi 

sobie z tym podczas mojej nieobecności.

A więc to Lois Lamour odpowiadała za pogodę, pomyślał Josh ze złością. Pochylił się 

trochę do przodu, by zwrócić na siebie jej uwagę.

-   To   bardzo   dobry   program,   Lois.   -   Zarobił   tym   samym   na   promienny   uśmiech. 

Uśmiech ten zbladł jednak zaraz, kiedy dodał:

- Szkoda tylko, że prezenterka jest beznadziejna. Zawsze robi koło siebie tyle szumu.

- To moja siostra, Lena - odparła Lois, a jej dolna warga zaczęła drżeć niebezpiecznie. 

- Sama ją wybrałam. Nazwisko Lena Lamour oznacza w Allentown pogodę.

Mandy natychmiast pospieszyła jej z pomocą. Położyła rękę na dłoni Josha, wbijając 

mu boleśnie paznokcie w skórę.

- Mój Joe już taki jest, że czasami lubi komuś dokuczyć. Teraz tylko tak głupio palnął. 

- Spojrzała na Josha, którego oczy były szeroko otwarte i niewinne, jak u chłopców z chóru 

kościelnego. - Tak ci się tylko wyrwało, prawda, Joe, kochanie?

- Wyrwało mi się? - spytał, mrugając ze zdziwienia. - O tak, rzeczywiście, wyrwało mi 

się. Oderwał oczy od Mandy, która sztyletowała go wzrokiem, i przeniósł swe spojrzenie 

cherubinka na Lois. - Tylko żartowałem, Lois - powiedział z obowiązku. - Tak naprawdę to 

lubię tę dziewczynę od pogody. - Widząc, że reżyser nie bardzo się udobruchała, brnął dalej: - 

Ba, ja ją wręcz kocham. Zawsze miałem słabość do wielkich bioder. Powiedziałbym nawet...

- Joe jest trochę skrępowany tym miodowym miesiącem, Lois - przerwała mu Mandy, 

zanim zdążył dodać coś więcej. - Wiesz, jacy są mężczyźni, zawsze nerwowi, kiedy coś tylko 

trąci romantyzmem. To ich onieśmiela, czują od razu, że ich wizerunek jest zagrożony, czy 

coś w tym stylu. Będziesz musiała mu wybaczyć - zakończyła, naciskając mocniej na rękę, aż 

w końcu zareagował.

-  Tak,   Lois.   Chyba   jestem   trochę   zdenerwowany   całą   tą   telewizją.   Mandy  wzięła 

udział w konkursie nie uzgadniając tego ze mną i naprawdę nie wiem, czy mi się to spodoba. 

background image

No wiesz, filmowanie miesiąca miodowego. Wszystko robi się takie publiczne.

- Ale uwielbiamy nasze stereo, prawda, najdroższy? - wtrąciła szybko Mandy, widząc, 

że Lois krzywi się jeszcze bardziej.

- A właśnie, gdzie stało to stereo? - spytała, a jej nastrój zmienił się momentalnie. - 

Powinniśmy   je   sfilmować.   Będziemy   musieli   zrobić   to   po   powrocie.   Chyba   jednak   nie 

pamiętam, żebym widziała je w pokoju.

- Nie, naprawdę nie widziałaś? - Josh odezwał się natychmiast, kiedy tylko zobaczył u 

Mandy  pierwsze   objawy  paniki.   Miał   teraz   okazję,   by  odpłacić   jej   za   zimną   kawę   i   nie 

zamierzał wcale z tego zrezygnować. - To dlatego, że jest w naszej sypialni. Tuż koło skóry 

białego niedźwiedzia. - Odwrócił się do Mandy, ciesząc się, że drży ze zdenerwowania. - 

Czytałaś chyba to, co napisała na konkurs? Chyba nie muszę mówić nic więcej.

Chuck, technik, który narzekał na niewłaściwe przyłącza elektryczne, nastawił uszu na 

przednim siedzeniu.

- Tak, słyszałem o tym od Vika. Mówił, że to prawdziwa bomba. Powiedział nawet, że 

mógłby list w całości odczytać na antenie.

- Wcale tak nie było - zaprotestowała Mandy, spoglądając to na Chucka, to na męża. 

Mężczyźni   tymczasem   wymienili   uśmiechy,   jeden   ze   zrozumieniem,   drugi   z   wyraźną 

satysfakcją. Josh stwierdził w końcu, że będzie się musiał postarać o kopię tego listu.

- Tak, to był wspaniały, romantyczny list.

Kamerzysta,   o   imieniu   Herb,   podniósł   wzrok   znad   światłomierza,   który   właśnie 

sprawdzał i spytał:

- O czym był ten list, Chuck? Uciekł mi jakoś.

Josh   spojrzał   na   Mandy,   która   gapiła   się   na   niego   w   bezsilnym   zawstydzeniu,   i 

podniósł brwi.

-   Chyba   mam   jakąś   kopię   w   płaszczu,   Herb   -   powiedział   usłużnie.   -   Chciałbyś 

zobaczyć?

- Będę zawsze zamawiać wielki dzbanek gorącej kawy, ledwo tylko otworzysz oczy - 

Mandy przyrzekła pośpiesznie półgłosem. - I nigdy więcej nie zamknę się już w łazience.

Josh spojrzał na nią, rozważając, czy zadowala go to drobne zwycięstwo.

- Dobra, może ubijemy interes - powiedział cicho, sięgając po płaszcz.

-   Załatwione   -   Mandy   nie   traciła   czasu.   Kiedy   Josh   bezskutecznie   przeszukiwał 

kieszenie, nie mogła powstrzymać westchnienia ulgi.

- Wygląda na to, że nie mogę znaleźć. Przykro mi. - Usiadł wygodniej w fotelu i objął 

Mandy.  - Ale wierz mi na słowo, że list był  wspaniały.  Zaraz, zaraz - dodał, zmieniając 

background image

celowo temat - jesteśmy na miejscu. Lois, mówiłaś  zdaje się, że Tropicana  jest tuż przy 

promenadzie?

Kiedy reżyser zaczęła czytać małą broszurę o hotelu, Mandy przysunęła się do Josha i 

wyszeptała mu prosto do ucha.

- Rozejm?

Josh spojrzał na nią. Dostrzegł coś na kształt zrozumienia w jej niewinnych, zielonych 

oczach.   Zrozumienia   i   czegoś   więcej.   Jeśli   nie   myliły   go   przeczucia,   Amanda   Elisabeth 

Tremaine lubiła go wbrew sobie samej. Po raz pierwszy poczuł wyrzuty sumienia.

To, co zaczęło się od żartu, szalonego figla, urosło szybko do szansy zemsty za stare 

rany. I kiedy z jednej strony był przekonany, że ma pełne prawo zrobić to, co zamierza, z 

drugiej czuł, że równocześnie skrzywdzi tę niewinną dziewczynę.

Musiał za wszelką cenę zadbać, by nie połączyło ich coś głębszego. Lepiej więc, by 

Mandy walczyła z nim, niż miałaby wziąć go za jakiegoś porządnego faceta.

- Rozejm? - powtórzył jej cicho do ucha. - Na to nie ma szans.

Widząc, jak posmutniały jej zielone oczy, Josh nie 

potrafił jej wyjaśnić, że sam poczuł się 

tym lekko 

dotknięty.

Apartament w Tropicanie miał wszystko, czego Mandy oczekiwała, a nawet więcej. 

Był dwupoziomowy, część dzienna połączona była z sypialnią krętymi schodami. Na dole 

stała wielka kanapa, a na górze królewskich rozmiarów łóżko, Mandy nie spodziewała się 

więc żadnych problemów, jeśli tylko Josh będzie chciał dotrzymać warunków umowy.

Jak dotychczas nie było z tym większych problemów. Mandy rozważała to, co się 

stało, oglądając równocześnie apartament. Bardzo się jej podobały dywany w roślinne wzory i 

obrazy w salonie. Rozpakowała się już, zanim Joe w ogóle zdążył wejść na górę i obejrzeć 

sypialnię.

Kiedy jednak w końcu to zrobił, pokój nagle strasznie zmalał i Mandy zbiegła na 

dolny poziom, mamrocząc coś, że chce przejrzeć kartę hotelową.

Poczekaj, aż zobaczy łazienkę, powiedziała sobie w duchu, stojąc przed ogromnym 

oknem z widokiem na promenadę. W wannie można by się bawić okrętem wojennym. Bała 

się,   żeby   nie   zrobił   jakiejś   idiotycznej   aluzji   na   temat   wspólnej   kąpieli   pod   pretekstem 

oszczędności wody, czy czegoś takiego.

- Nie szukaj problemów,  Mandy - powiedziała  głośno do siebie. - Z tego, że nie 

zgodził   się   na   zawieszenie   broni,   wcale   nie   wynika,   iż   czekał   tylko   na   wyjście   ekipy 

telewizyjnej, by się na ciebie rzucić. A zresztą prawie przez cały czas zachowuje się tak, 

jakby cię nawet nie lubił, więc nie ma o czym mówić.

background image

Podeszła do kredensu, by obejrzeć tacę z owocami i powitalną butelkę wina, przysłane 

przez kierownictwo hotelu.

- Chyba  zjem jabłko - powiedziała  po zbadaniu  imponującej  piramidy owoców. - 

Może jedno jabłko dziennie zrobi ze mnie gwiazdę.

- O tak, Amando Elisabeth,  a może  jedno jabłko dziennie  zrobi damę ze mnie?  - 

Rozbawiony głos dobiegł ją od strony schodów właśnie w chwili, gdy dotknęła ręką dużego, 

czerwonego jabłka. Odwróciła się gwałtownie na dźwięk tego głosu. Trzymany w ręku owoc 

zahaczył jednak o tacę i misternie ułożona piramida rozsypała się gwałtownie.

- Popatrz, co przez ciebie zrobiłam! - Jedna z pomarańczy zatrzymała się dopiero pod 

nogami Josha. - Musisz się w ten sposób skradać?

- Wcale się nie skradam, tylko wchodzę normalnie do pokoju. To nie moja wina, że 

byłaś tak zajęta rozmową z sobą, że mnie nie raczyłaś usłyszeć.

- Przyznajesz więc, że podsłuchiwałeś? - Zdecydowała, że w kontaktach z Joshem 

najlepszą   obroną   jest   atak.   -   Głupie   pytanie.   Oczywiście,   że   podsłuchiwałeś.   Z   jakiego 

powodu byś się do mnie podkradał, gdybyś nie był jednym z tych dziwaków ekscytujących 

się podsłuchiwaniem cudzych rozmów?

Josh nie mógł opanować uśmiechu, słysząc jej ostatnie słowa.

- Po prostu Mandy miała małą pogawędkę z Mandy, co? Czy zastanawiałaś się kiedyś 

nad leczeniem? Mówienie do siebie pachnie paranoją. - Potrząsnął głową w zadumie. - Nie 

wiem, Amando Elisabeth, po prostu nie wiem.

- Ale przynajmniej  nie jestem Don Juanem i Jamesem Bondem w jednej osobie - 

ucięła Mandy. - Zresztą mniejsza o to. Następnym razem chrząknij, albo inaczej daj mi znać, 

kiedy będziesz podchodzić od tyłu.

- A może przydałyby się fanfary i trąbki? - zasugerował. Podniósł pomarańczę i stanął 

przed Mandy. - To chyba twoje?

Mandy wzięła pomarańczę i z impetem cisnęła na tacę. Pech chciał jednak, że trafiła 

akurat  na krawędź i duża srebrna taca fiknęła  efektownego kozła. Zanim wylądowała  na 

podłodze, uderzyła w obolałą kostkę Josha.

- Co robisz, do diabła - zaklął, przewracając się na podłogę tuż u jej stóp. - Chcesz 

mnie zabić, czy co?

Mandy zaczęła zbierać porozrzucane owoce.

- No? Chcesz czy nie? - powtórzył Josh. Spojrzała na niego, mrugając w zmieszaniu 

swymi zielonymi, szeroko otwartymi oczami.

- Och, czekasz na odpowiedź? Przepraszam, ale myślałam, że to pytanie retoryczne.

background image

Josh   zmrużył   oczy,   a   na   jego   twarzy   odmalował   się   wyraz   szacunku.   Zdał   sobie 

sprawę, że chyba był dla niej zbyt szorstki przez cały dzień.

- Spokojnie, Amando. Chyba za dużo od ciebie wymagam, co? Ale przecież wiesz, że 

robię to tylko dla twojego dobra.

Przysiadła na piętach, patrząc na niego rozbawiona.

-   Oczywiście,   że   tak   -   powiedziała   drwiąco.   -   Dla   zasady   wprawiana   jestem   w 

zakłopotanie,   obrażana   i   wykpiwana,   to   bardzo   dobrze   robi   na   charakter.   Dziękuję,   Joe, 

bardzo dziękuję. - Podniosła z podłogi ostatnie owoce i postawiła tacę na stole.

Josh z trudem wstał na nogi, zanim Mandy udało się dojść do schodów.

- Hej, poczekaj. Nie rozumiesz wcale, o co mi chodzi. Nie chciałem o tym mówić, ale 

muszę, żeby nie wyjść na jakiegoś zarozumiałego bałwana. Przecież wszystko zaczęło się od 

głupiego kawału, prawda? Niewinnego podania się za kogoś innego, by pomóc przedszkolu...

- Nieprawda - przerwała mu, wchodząc na schody. - Zaczęło się od tego, że szłam do 

Vika   Harrisona,   by   mu   powiedzieć   całą   prawdę.   Potem   zostałam   zepchnięta   do   roli 

drugoplanowej, to jest od czasu, jak weszłam do tej cholernej windy towarowej. I jeszcze 

jedno.

Josh podniósł do góry obie ręce, prosząc o ciszę.

-   Dobrze,   już   dobrze.   To   wszystko   moja   wina.   Wykorzystałem   twój   dylemat   do 

swojego śledztwa w WMFL, tak? Oszczędź mi proszę wyliczania listy moich grzeszków, 

O.K.? I wróć tutaj, bo nie znoszę robić ze swojej szyi żurawia, żeby z tobą porozmawiać.

- Dlaczego nie? Ja to zawsze robię, kiedy z tobą rozmawiam. Zmiana ról jest chyba 

fair. - Mandy powiedziała to z wyraźną wrogością, zawróciła jednak i stanęła przed nim. - 

Dobrze, Joe - zakomenderowała, jak generał do podwładnego. - Mów do mnie.

Popatrzył prosto w te zielone, cholernie niewinne oczy. Jak mógł jej powiedzieć, że 

zaplanował być dla niej niemiły w każdy możliwy sposób, by ich losy nie związały się ze 

sobą? Jak mógł powiedzieć, że jej oczy, ogniste włosy i wspaniałe piegi mają na niego taki 

wpływ, że nie ręczy za siebie, jeżeli zostaną sami na noc, a raczej na następne cztery noce.

- No? Czekam nadal. Mów, wyrocznio.

Josh na chwilę przymknął oczy, przygotowując się na to, co musiało być powiedziane.

- Nie chcę, żebyś mnie polubiła - powiedział wreszcie, kiedy Mandy wzdychając z 

rozczarowaniem właśnie się od niego odwracała.

Dwie rzeczy udało mu się osiągnąć z całą pewnością. Po pierwsze, Mandy zamarła na 

moment,   po   drugie   zaś,   zwrócił   na   siebie   niepodzielnie   jej   całą   uwagę.   Bardzo   powoli 

odwróciła się na pięcie, by na niego spojrzeć. Wkrótce na jej twarzy pojawił się nieśmiały 

background image

uśmiech.

- Przeceniasz się, Joe - powiedziała w końcu, zastanawiając się, czy roześmiać mu się 

w twarz, czy raczej go spoliczkować. - Może rzeczywiście ubieram się jak nastolatka, jak to 

trafnie zauważyłeś, ale histeryczne zachowania tego wieku mam już dawno za sobą. Możesz 

mieć bardzo dobre mniemanie na swój temat, że zostawiasz za sobą złamane serca. Twoje ego 

rzeczywiście do tego pasuje, nie wspominając o garderobie. Jednak jeśli idzie o mnie, to 

możesz spać spokojnie. Takie numery, to nie ze mną, kowboju.

Z tymi słowami Mandy podeszła niespiesznie do schodów i weszła na górę. Po chwili 

Josh usłyszał, jak zamykają się cicho drzwi od łazienki. Dopiero wtedy odetchnął.

- Nieźle to rozegrała - powiedział do obrazu na ścianie. - Wielkie nieba! - wykrzyknął 

po chwili, kiedy zdał sobie sprawę, że tym razem on zaczął mówić do siebie głośno. - Teraz 

złapała mnie na tym samym. Unikając karcących go oczu, które - tak mu się przynajmniej 

wydawało - spoglądały na niego z obrazu, Josh opuścił po cichu apartament w poszukiwaniu 

jakiegoś miejsca, gdzie mógłby zebrać myśli. Niedługo mieli wszak udać się znów z ekipą 

telewizyjną na spóźniony nieco lunch.

Na górze Mandy stała w progu łazienki, kiedy usłyszała  głośne trzaśniecie  drzwi. 

Podeszła   do   lustra   i   zaczęła   analizować   swoje   odbicie,   zastanawiając   się,   co   w   niej   jest 

takiego, co sprawiło, że Josh pozwolił sobie na takie właśnie stwierdzenie.

Może   ma   zbyt   rozmarzone   oczy?   A   może   to   jakieś   nienaturalne   rumieńce   na 

policzkach? Po dokładnym badaniu odrzuciła obie hipotezy.

-   A   może   wyglądam   na   zdesperowaną?   -   zasugerowała   głośno.   -   Stara   panna, 

wychowawczyni   z   przedszkola,   uwiedziona   przez   prowadzącego   śledztwo   playboya, 

ośmiesza się, ofiarowując mu swe spragnione miłości ciało. Nie - zdecydowała. - Taki tytuł 

jest za długi, nawet jak na prasę brukową, żeby mógł na kimś zrobić wrażenie. Poza tym, czy 

wydaje   mu   się,   iż   jest   jakimś   pogańskim   bożkiem   miłości,   któremu   nie   oprze   się   żadna 

kobieta? Zresztą powinna mu powiedzieć, że to w końcu on pocałował ją wtedy w windzie, a 

nie odwrotnie.

Im dłużej Mandy mówiła do siebie, tym bardziej była wściekła. Na Josha, za jego 

nieprawdopodobną arogancję, i na siebie, że była na tyle głupia, by lubić go bardziej niż 

powinna. A przecież mógłby być taki miły. Zastanowiła się jednak zaraz, czy to przypadkiem, 

aby nie jego arogancja pociągała ją najbardziej?

Nawet   ich   poprzednie   utarczki   sprawiały   jej   w   końcu   przyjemność,   uznała, 

napuszczając wodę do wanny.

Kiedy właśnie badała palcami temperaturę wody, uderzyła ją dziwna myśl.

background image

- Jeżeli nie chce, bym się zaangażowała w jakieś uczucie, to powinien raczej starać się 

o mnie, a nie ze mną walczyć. Całą tę sprawę rozgrywa z gruntu źle!

Woda   była   dokładnie   w   sam   raz   i   Mandy   zanurzyła   się   w   niej   po   szyję,   wielce 

zadowolona, bo zdała sobie sprawę, że wie coś, czego Josh nawet nie podejrzewa.

- A ja mu tego na pewno nie powiem - rzekła uradowana. - Nie powiem ani jednego 

słóweczka, które mogłoby temu skunksowi pomóc!

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Nie będziemy was już potrzebować przez resztę dnia - powiedziała Lois do Mandy i 

Josha,   kiedy   kelner   wręczał   wszystkim   menu   w   hotelowej   restauracji.   -   Chuck   i   Herb 

sprawdzą nagłośnienie i światło, a ja wybiorę się na poszukiwanie odpowiednich miejsc.

- Widziałem tę górę sprzętu, Chuck - zwrócił się Josh do technika, który przecierał 

właśnie okulary, żeby przyjrzeć się lepiej karcie dań. - Nie wierzyłem własnym oczom, że to 

zmieściło się w bagażniku naszej limuzyny.  Co to była za aparatura, którą pomagałem ci 

wyciągnąć?   Niektóre   ze   wskaźników   przypominały   mi   bardzo   mój   domowy   odtwarzacz 

wideo.

- To przenośne urządzenie do playbacku. - Chuck udzielił tej odpowiedzi, szczęśliwy 

jak zawsze, gdy mógł podzielić się swą fachową wiedzą z zainteresowanym  amatorem.  - 

Możemy obejrzeć to, co nagraliśmy.

- A później wysyłacie materiał do rozgłośni, gotowy do emisji? To takie proste! - Josh 

nie   mógł   uwierzyć   własnym   uszom,   tym   bardziej,   że   dostęp   do   gotowych   taśm   bardzo 

pasował do jego planów. - To wspaniale.

- No, nie  do końca  - poprawiła  go Lois,  zadowolona, że  może  się popisać  przed 

człowiekiem, który obraził jej ukochaną siostrę, Lenę. - W ciągu najbliższych dni będziemy 

robić wywiady z każdym z was, byśmy mogli potem podłożyć wasz głos pod zmontowany 

materiał. Ja oczywiście poprowadzę narrację, ale w niektórych miejscach widz będzie miał 

wrażenie, że to ty lub Mandy komentujecie daną scenę.

-   Wywiady   z   nami?   -   Mandy   zrozumiała   przynajmniej   część   tych   wyjaśnień.   - 

Oddzielnie? - Zwróciła 

się przestraszona w stronę Josha. - Zgadzamy się na coś takiego?

Najwyraźniej Mandy była zmartwiona, że jak zostaną rozdzieleni, to nie uda im się 

utrzymać   jednej   wersji   wydarzeń.   Josh   zastanawiał   się   przez   chwilę,   czy   jest   to   kolejny 

dogodny moment, by ustawić Mandy w pionie, ale widząc błagalny wyraz jej oczu, porzucił 

ten zamiar.

- Sam nie wiem, Lois - powiedział z rozwagą. - W końcu to przecież nasza podróż 

poślubna   i   może   byłoby   lepiej,   gdybyśmy   występowali   razem.   Moglibyśmy   się   wtedy 

wzajemnie uzupełniać.

Ku zdziwieniu wszystkich okazało się, że to kamerzysta Herb podjął decyzję.

-   Mnie   to   się   podoba   -   stwierdził,   nie   odrywając   oczu   od   menu.   -   A   poza   tym 

zaoszczędzi nam też masę czasu.

-   Masz   jeszcze   jakieś   inne   plany,   Herb?   -   wtrąciła   Mandy,   zanim   Lois   mogłaby 

background image

zaprotestować. - Może chcesz się poopalać? Bo ja tak. Chyba jestem strasznie blada jak na 

połowę sierpnia.

Josh skrzywił się wyraźnie. Och, nie, Mandy już bawi się w detektywa, choć są w 

Atlantic City dopiero niepełne trzy godziny. A w dodatku patrzyła na niego wzrokiem, który 

zdawał się mówić: „No, nie zadasz sam paru pytań, skoro już przetarłam ci drogę?”

Może   i   lepiej   byłoby   z   tego   skorzystać,   pomyślał,   zastanawiając   się,   jakie   zadać 

pytanie.

- Czy będziecie mieli tu trochę wolnego czasu? - Pytanie to skierował do Lois, która 

najwyraźniej nie mogła się doczekać na swoją kolej.

- Niestety, wątpię w to - stwierdziła, zarabiając natychmiast na pogardliwe prychnięcie 

Chucka, który najwyraźniej uważał inaczej. - Pięć dni to niby dużo dla ciebie, Joe, ale dziś 

pół dnia już minęło, a ostatni poświęcony będzie na przygotowania do powrotu do Allentown. 

Zostają nam więc tylko trzy dni i cztery noce na filmowanie.

- To zależy od reżysera - mruknął Chuck na boku do Josha.

- Wyobrażam sobie, iż kamerzysta jest tu piekielnie ważny - naciskała Mandy, kopiąc 

Josha porozumiewawczo  pod stołem.  - To znaczy,  że wszystko  by wzięło  w łeb, jeśliby 

kamerzysta nie umiał ująć dokładnie tego, co wskaże reżyser.

Herb spojrzał na Mandy, a jego twarz pozbawiona była zupełnie wyrazu.

- Taak - powiedział krótko i rozejrzał się za kelnerem.  - Hej, jak się tu zamawia 

drinka?

Niech   cię   Bóg   błogosławi,   pomyślał   Josh,   słysząc   kamerzystę.   Cała   zabawa 

skończyłaby się szybciej, niż się rozpoczęła, gdyby Herb był abstynentem.

- Nie powinnaś dręczyć  pytaniami spragnionego, nie dając mu szans na zwilżenie 

gardła,   kochanie   -   zwrócił   się   do   Mandy,   która   najwyraźniej   zlekceważyła   poprzednie 

ostrzeżenie.

- A na razie  będziemy  jeść, pić i bawić się - wtrąciła  Lois  radośnie, kiedy sama 

zdecydowała się już na stek. - Mamy przed sobą pięć wspaniałych dni na cudzy rachunek, 

więc powinniśmy z tego skorzystać.

Ojciec byłby purpurowy z wściekłości, gdyby wiedział, jak jego lojalni pracownicy 

traktują firmowe pieniądze. Zamówienia całej trójki były więcej niż nieskromne.

- A ty co weźmiesz, Mandy - spytał, widząc, jak się zmarszczyła, kiedy spojrzała na 

ceny. - Trzeba skorzystać z okazji, jak mówi Lois. Wybierzesz sama, czy ja mam dla ciebie 

coś zamówić?

Nie mając szczególnej ochoty na gulasz wołowy, który był najtańszą pozycją, jaka 

background image

znajdowała się w karcie, zgodziła się na ten drugi wariant, mając nadzieję, że Josh wybierze 

coś pysznego.

- Jak mogłeś mi to zrobić!

Ledwo drzwi zamknęły się za ekipą telewizyjną, Mandy przystąpiła do szturmu.

-   Co   znowu   zrobić?   -   spytał   Josh   niewinnie,   podchodząc   do   stojącego   w   rogu 

telewizora.

- Co zrobić? Jeszcze się pytasz? - Była wyraźnie wściekła. - Zamówić dla mnie dobrze 

wypieczony stek. Był jak podeszwa z buta.

- Wcale  taki  nie był  - zaprzeczył,  zmieniając  programy w poszukiwaniu  sportu. - 

Jadłem to samo co ty i wiem, że było wyśmienite. Po prostu nie jesteś przyzwyczajona do 

cywilizowanego jedzenia, to wszystko.

- A ja musiałam to wszystko zjeść, prawda? Albo Lois i reszta dowiedziałaby się od 

razu, że mój kochany mąż nie ma pojęcia, jakie steki lubię. - Mandy zrobiła dwa kroki do 

przodu i rzuciła się na kanapę. - Ale już wiem, o co ci chodziło!

Josh spojrzał na nią pytająco.

- No, o co? Naprawdę wiesz?

- No jasne, cwaniaczku, wiem.

Mandy   w   swojej   wściekłości   była   wspaniała.   Jej   oczy   zdawały   się   miotać 

szmaragdowe błyski, a piegowata twarz była pełna wyrazu.

- W porządku. Wal więc ze swoją teorią, żeby mi wykazać, jaka jesteś sprytna.

- Nie! - Miała ochotę podąsać się trochę, podenerwować go. Ale kiedy się uśmiechnął, 

coś w niej w środku pękło. - Dobrze, powiem ci. Chciałeś mnie ukarać za to, że starałam się 

wyciągnąć  coś z Herba. To przecież  o nim miałeś  się tu czegoś  dowiedzieć.  O co więc 

chodzi? Nie przypuszczałeś, że potrafię go podpytać, nie zdradzając się niczym przy okazji?

- Czujesz się trochę obrażona, co, Amando Elisabeth? - podsumował Josh. - Biedne 

dziecko. Jak mogę ci to wynagrodzić? - Potarł czoło, jakby głęboko się zamyślił. - Już wiem! 

- oświadczył radośnie. - Zejdę na dół do sklepów hotelowych i kupię ci trencz. Podoba ci się 

taki pomysł? - Przez chwilę zastanawiał się nad tym. - Nie - stwierdził w końcu, widząc, jak 

Mandy zabija go wzrokiem. - Nie wyglądałabyś  dobrze z tymi  wypchanymi  ramionami i 

pagonami. Miałabyś wtedy wybrzuszenia zupełnie nie tam, gdzie trzeba. A mnie się podobają 

twoje wypukłości tam, gdzie są.

Mandy   zerwała   się   na   równe   nogi   i   zaczęła   gwałtowną   wędrówkę   po   pokoju, 

wymachując przy tym dziko rękoma.

background image

- No dalej, żartuj sobie ze mnie. Cha, cha, bardzo śmieszne. Powinieneś występować 

w kabarecie, Joe, czy jak ci tam na imię, wiesz o tym?

Josh   podszedł   do   niej   i   chwycił   ją   mocno   za   ręce,   przerywając   w   ten   sposób 

gwałtownie jej tyradę.

-   Znowu   popadasz   w   histerię,   tak   jak   wtedy   w   windzie   -   powiedział   jej,   kiedy 

próbowała się wyswobodzić.

- No to co? Co zamierzasz z tym zrobić, wielki człowieku? Nie masz pod ręką nic 

nowego do zaproponowania.

Czuł, że ruch jej ciała obraca wniwecz wszystkie jego dobre intencje.

- Ach tak? Naprawdę tak myślisz? - burknął i nie dał jej czasu na odpowiedź. Schylił 

się, objął ją i bez żadnego wysiłku podniósł do góry. Trzy szybkie kroki w kierunku kanapy i 

po chwili oboje wylądowali na jej miękkich poduszkach. Kiedy się przewracali, Mandy objęła 

go kurczowo rękami za szyję. - Może to posłuży za nowatorskie myślenie? - zapytał, zanim 

przykrył jej usta własnymi.

Wszystkie   jego   wcześniejsze   postanowienia,   wszystkie   plany   legły   natychmiast   w 

gruzach, kiedy tylko poczuł po raz pierwszy prawdziwy smak jej warg. Mandy była jedną 

wielką słodyczą i jednym wielkim ogniem zarazem, była jak mocny drink, odurzająca, nie 

pozwalająca   się   od   siebie   oderwać.   W   miarę   jak   jej   ciało   wiło   się   pod   nim,   najpierw 

protestując, potem w szaleńczej pasji, poczuł, że jego skóra, pomimo ubrania, jest rozpalona 

jak węgiel. Chciał więcej, jeszcze więcej. Chciał wszystko, wszystko co chciała mu dać.

Ona zaś dawała, dawała i brała w zapamiętaniu, na jakie pozwalały jej rude włosy i 

ognista natura.  Robiła to bez opamiętania.  Kiedy poczuła jego ciasno przylegające  ciało, 

straciła  poczucie rzeczywistości. Jej plany i postanowienia,  wszystko to prysło jak bańka 

mydlana, gdy tylko znalazła się w jego objęciach.

- Wyprowadzasz mnie z równowagi, panienko - przyznał Josh, kiedy w końcu się 

opamiętali.

Mandy spojrzała mu w oczy. Były tak blisko, że wyraźnie widziała swe odbicie. Co 

się właściwie stało? Czy ta wyglądająca na zdeprawowaną dama to naprawdę ona? Nie, to 

chyba niemożliwe. Musi szybko znów odzyskać kontrolę nad całą sytuacją.

- Ja wyprowadzam cię z równowagi? - zażartowała, odwracając głowę. - Pochlebiało 

by mi to, gdybym nie wiedziała, że to tylko taka krótka przygoda.

Irytujący uśmieszek powoli pojawił się na twarzy Josha, kiedy w końcu oderwał się od 

Mandy i usiadł na drugim końcu kwiecistego dywanu.

- Szybko się opanowujesz, kochanie - powiedział z podziwem. Nie sposób było nie 

background image

zauważyć drżenia rąk, kiedy przygładzał swe ciemne włosy. - Niestety, nie mogę tego samego 

powiedzieć o sobie. Mam nadzieję, że wybaczysz mi, jeśli zostawię cię na chwilę samą.

- Dokąd się wybierasz? - spytała Mandy z niecierpliwością, widząc, jak Josh zbiera się 

do wyjścia. Spłonęła rumieńcem wstydu, dostrzegając, że dziwnym trafem koszula wysunęła 

mu się ze spodni, a nie mogła się oprzeć wrażeniu, iż sama miała z tym coś wspólnego.

- Muszę wziąć prysznic. Zimny prysznic.

Patrzyła, aż jego nogi zniknęły na szczycie schodów, potem usiadła i z poczuciem 

winy zaczęła wygładzać bluzkę i spódnicę.

- Dobra lekcja - mruknęła głośno. Jej wzrok zatrzymał się na butelce powitalnego 

wina, które nadal chłodziło się w wiaderku z lodem. Nie piła często, ale zdecydowała, że teraz 

jest taki sam dobry czas jak każdy inny na leczniczą dawkę alkoholu.

Mandy stała cicho przed wielkim oknem, oczarowana widokiem słońca wschodzącego 

nad Atlantykiem.  Chciała być  teraz na zewnątrz, na piaszczystej  plaży,  a może nawet na 

koniu galopującym po wybrzeżu. To już było tak dawno.

Przymknęła   oczy   i   wyobraziła   sobie   zapach   piasku   i   morza,   poczuła   nawet   na 

policzkach wiatr, baraszkujący w jej włosach. Minęło przecież już dobrze ponad trzy lata od 

czasu,   kiedy   galopowała   po   plaży   na   swojej   klaczy   o   imieniu   Emma.   Wierzyła   wtedy 

niezachwianie, że ma szczęście żyć w najlepszym z możliwych światów.

Pojedyncza   łza   wypłynęła   spod   jej   ciemnych   rzęs   i   powoli   zaczęła   spływać   po 

policzku. Wzdrygnęła się, kiedy poczuła, że męska ręka wytarła ją delikatnie.

- Melancholia o wschodzie słońca? - Josh zadał to pytanie szeptem, który wywołał 

przyjemny dreszczyk na jej plecach.

Mandy   cofnęła   się   gwałtownie,   przestraszona,   że   jeśli   nie   zapanuje   nad   swym 

nastrojem, to zaraz rzuci mu się w ramiona, szlochając jak dziecko.

- Raczej wschód słońca w oczach - poprawiła, pociągając delikatnie nosem, zanim 

opuściła draperie i pokój pogrążył się ponownie w półmroku.

-   Zgodnie   z   umową   zamówiłam   już   u   obsługi   hotelowej   kawę,   mój   panie.   Pełny 

dzbanek. Zaraz tu będzie, może więc teraz weźmiesz szybki prysznic.

Josh   czuł,   że   Mandy   chce   się   go   pozbyć,   ale   zdecydował   się   nie   naciskać, 

przynajmniej nie w tej chwili.

- To wspaniale, żono. Wiesz, chyba bym się szybko przyzwyczaił do takiej obsługi. - 

Dał jej krótki,  mężowski  pocałunek w policzek  i skierował się w stronę schodów. - Ale 

kanapę trzeba będzie stąd zabrać.

background image

- Pod warunkiem, że razem z tobą. - Mandy spojrzała teraz na Josha po raz pierwszy i 

zauważyła, że jeszcze jest w piżamie i płaszczu kąpielowym. - Wyglądasz w tym jak facet z 

reklamy w magazynie „Life”.

- Widzę, że sporo wiesz, ty moje uosobienie niewinności - odparł, unosząc odrobinę 

brwi. - Myślałem, iż bardziej nadaję się do reklamy w „Playboyu”.

Mandy udała, że się przez chwilę nad tym zastanawia i potrząsnęła głową.

- O nie, w „Playboyu” musiałbyś występować w towarzystwie dwóch skąpo odzianych 

blondynek.

- Bardzo bym chciał wiedzieć, skąd ty to wiesz?

Udając lekko obrażoną, Mandy odpowiedziała stanowczo:

- Nie spędzam całego czasu na czytaniu o królewnie Śnieżce w przedszkolu. Wiem co 

nieco również o prawdziwym świecie.

Josh spojrzał najpierw na jej pozbawioną makijażu twarz, potem białą bawełnianą 

bluzkę, drelichową spódnicę i płaskie sandały.

- O tak, jasne, że wiesz. Ale tylko trochę. I wiesz co? To mi się właśnie w tobie 

najbardziej podoba.

Mandy odwróciła się z powrotem do okna. Przymknęła oczy, udając, że rozkoszuje się 

wschodem słońca, ale tak naprawdę to zabolały ją bardzo ostatnie słowa Josha. Gdyby tylko 

wiedział   to   wszystko   co   ona,   pomyślała   fatalistycznie,   to   uciekłby   od   niej   natychmiast. 

Podobnie jak ona uciekała bez opamiętania przez ostatnie trzy lata.

Spojrzała dokoła nie widzącym wzrokiem, celowo koncentrując się na wydarzeniach 

ostatniego wieczora, by zatrzymać bieg poprzednich myśli. Po wspólnym, późnym obiedzie z 

ekipą telewizyjną w restauracji „Regent Court” Mandy wykręciła się bólem głowy i mogli 

razem z Joshem odrzucić propozycję Lois, by odwiedzić jeden z miejscowych kabaretów.

Nawet   teraz,   w   świetle   dnia,   Mandy   wzdrygnęła   się   na   wspomnienie 

porozumiewawczych   spojrzeń   wymienianych   pomiędzy   Lois   a   Chuckiem,   kiedy   Josh 

odprowadzał ją do windy.

Trudno by im było uwierzyć w to, że dziesięć minut później Mandy leżała już w łóżku 

zupełnie sama, a Josh, popijając piwo, oglądał, jak Lakersi z Los Angeles starli na proch 

chicagowskie Byki.

Mandy była trochę zaskoczona. Zaskoczona i, chcąc być ze sobą szczera, odrobinkę 

rozczarowana. Po szalonych chwilach na kanapie czekała na wieczór z mieszaniną niepokoju 

i nadziei.

Jednak Josh miał  rację, starając się nie angażować. Kiedy podróż poślubna i jego 

background image

dochodzenie się skończą, będzie mógł odejść z czystym sercem i bez wyrzutów sumienia.

W końcu jednak powiedział jej przecież, że jest nią zafascynowany, nawet gdyby to 

miała być tylko fizyczna fascynacja. Zresztą cóż by to mogło być innego, myślała smutno, 

biorąc  pod uwagę fakt, że nie ukrywał  swojej opinii  o niej. Ludzie  nie zakochują się w 

melodramatycznych histeryczkach, czy jak ją tam jeszcze określał.

Wyraźne pukanie do drzwi przerwało ciąg myśli Mandy. Niechętnie poszła otworzyć.

-   Dzień   dobry!   -   zawołał   radośnie   kelner,   wnosząc   ciężką   srebrną   tacę,   którą   z 

teatralnym gestem ustawił na stoliku. - Piękny dzień dziś mamy, prawda?

Mandy spojrzała na niskiego kelnera, który był niemal w jej wieku. Uśmiechał się 

szeroko, miał śnieżnobiałe zęby i wyglądało na to, że nie ma żadnych zmartwień. Poczuła, iż 

to trochę nie fair, skoro ona była w tak opłakanej sytuacji.

Uśmiech kelnera zbladł, ale tylko na chwilę.

-   To   wy   jesteście   tymi   nowożeńcami,   co   wygrali   konkurs?   -   Strzelił   palcami, 

przypominając sobie ten fakt. - Widziałem wczoraj z wami ekipę telewizyjną. Ale fart. Ja też 

jestem aktorem, mimo że chodzę teraz w takim uniformie. Sam zrobiłbym coś głupiego z 

Sylwią, moją dziewczyną, gdybym wiedział, że tak łatwo dostanę się do telewizji. A tak przy 

okazji, mam na imię Rollie. Rollie Estrada. Nazwisko zresztą będę musiał zmienić, bo jest 

zbyt trudne dla mas.

Jego entuzjazm okazał się zaraźliwy i Mandy stwierdziła ze zdumieniem, że też się 

uśmiecha.

- To jest to - ciągnął Rollie. - To może być przełom w twoim życiu, jeśli to dobrze 

rozegrasz. Z tą czerwoną czupryną  i takimi nogami na pewno będziesz gwiazdą. Umiesz 

zrobić padaczkę?

- Padaczkę? - Mandy była wyraźnie stropiona. - Nie jestem pewna. A co to takiego?

Rollie   podniósł   palec,   jakby   chciał   powiedzieć:   „Jedną   sekundkę,   zaraz   wracam”. 

Przeszedł szybko przez pokój i wbiegł kilka stopni na górę. Poprawił marynarkę, a jego twarz 

przybrała wyraz wielkiej powagi. Zaczął wolno schodzić z podniesioną głową, dopiero na 

trzecim   stopniu   wyraźnie   się   potknął,   fiknął   niebezpiecznego   kozła   i   wylądował   u   stóp 

Mandy.

- Nic ci się nie stało, Rollie? - Mandy była wyraźnie przestraszona, ale zanim zdołała 

mu pomóc się pozbierać, ten stał już przy niej.

- Oczywiście, że nie. To właśnie padaczka. - Rollie promieniał. - Dobre, co? Powinnaś 

zobaczyć, jak to robię, kiedy jestem rozgrzany.

Nagle Mandy usłyszała odgłos zbiegających po schodach stóp, a po chwili pojawił się 

background image

Josh,   owinięty   tylko   ręcznikiem   kąpielowym,   z   twarzą   całą   wysmarowaną   kremem   do 

golenia.

- Mandy! - krzyczał z daleka. - Słyszałem, że upadłaś. Nic ci się nie stało?

Mandy otworzyła już usta, by mu odpowiedzieć, gdy nagle Josh na ostatnich stopniach 

też stracił równowagę i powtórzył nieświadomie to samo, co przed chwilą zrobił Rollie. Krem 

do golenia miał już teraz rozmazany po całej twarzy i na ramionach, a na całym ciele widać 

było jeszcze błyszczące kropelki wody po nie dokończonym prysznicu.

- Och, Joe! - Mandy uklękła przy nim, kładąc ręce na jego nagim torsie. Modliła się, 

żeby tylko sobie nic nie złamał. - Na pewno nic ci się nie stało?

- Mniejsza o mnie, do Ucha. Miałem mokre nogi i poślizgnąłem się. - Ujął jej rękę i 

zaczął się jej przyglądać. - Ważne tylko, czy tobie się nic nie stało?

Był przy tym tak poważny i tak zatroskany, że Mandy poczuła delikatne ukłucie w 

sercu.   Pech   jednak   prześladował   ją   od   rana:   z   rozmazanym   wszędzie   kremem,   niezbyt 

starannie   założonym   ręcznikiem  i  przerażeniem   w  oczach  Josh stanowił  najśmieszniejszy 

widok, jaki zdarzyło się jej oglądać od lat.

Nie mogła na to nic poradzić. Choć wiedziała, że ściąga w ten sposób na siebie burzę, 

przysiadła   na   piętach   i   zaczęła   się   śmiać.   Gorzej,   dotknęła   ręką   twarzy,   robiąc   sobie 

nieświadomie białe placki z kremu do golenia, a drugą ręką chciała mu pokazać bez słów, co 

w tym było takiego zabawnego.

Josh zmarszczył brwi, starając się zrozumieć, o co jej chodzi.

-   Co   w   tym   takiego   zabawnego?   -   spytał,   co   tylko   wywołało   u   Mandy   nowy, 

niepohamowany atak śmiechu. - Do licha, Mandy, z czego się właściwie śmiejesz?

- Myślałeś, że to... a potem sam... - Mandy bezskutecznie starała się coś powiedzieć. - 

To nie ja... to on. - Wybąkała wreszcie w przerwach pomiędzy kolejnymi spazmami śmiechu.

- Co za on? Kto taki? - Josh rozejrzał się i nagle zdał sobie sprawę, że nie są w pokoju 

sami. Rollie, który bezskutecznie starał się wtopić w podłogę, przywitał się teraz i uśmiechnął 

szeroko. - Kim jesteś, u diabła? - wybuchnął Josh.

Mandy czuła, że musi interweniować, zanim Josh urwie biednemu Rollie'emu głowę. 

Wzięła więc swego domniemanego męża pod ramię:

- To Rollie Estrada, chociaż ma zamiar zmienić swoje nazwisko, żeby go nie mylili z 

kim innym. Musisz przyznać, że jego białe zęby mogą wprawić ludzi w zakłopotanie.

Josh   zamknął   oczy   i   policzył   do   dziesięciu.   Chyba   miał   rację:   Bóg   naprawdę 

postanowił go ukarać.

- Poza tym Rollie chce zostać aktorem. - Mandy wytarła ręką twarz z kremu. - I 

background image

powiedział mi, że mogę zostać gwiazdą, wiesz, dzięki włosom i nogom, a potem pokazał mi 

padaczkę.   Ten   hałas,   który   słyszałeś,   to   właśnie   była   padaczka   Rollie'ego.   -   Na   chwilę 

przestała mówić, by spojrzeć na Josha. - Zrobiłeś to dokładnie tak, jak on. A może powinieneś 

też wybrać karierę filmową? - spytała ze śmiechem, świadoma, że porusza się po bardzo 

cienkim lodzie.

Josh   zaczął   obiema   rękami   wycierać   krem.   Odwrócił   się   do   niej   na   moment, 

rozważając, czy nie rozsmarować jej tego wszystkiego na twarzy.

- Mandy, myślę, że jednak skończę się teraz golić, jeśli nie masz nic przeciwko temu. - 

Zwrócił się do kelnera i wyciągnął w jego kierunku lepką od kremu rękę. - Rollie, miło było 

cię poznać. Życzę powodzenia w karierze.

Rollie spojrzał na wyciągniętą rękę i wiedział, że przyjdzie teraz za wszystko zapłacić. 

Przez niego mogę przecież wylecieć z pracy, pomyślał. Jeśli teraz chce załatwić całą sprawę, 

to trzeba z tego szybko skorzystać.

Rollie ujął mocno dłoń Josha w swoją, czując, jak zimny krem przecieka mu między 

palcami.

- Cała przyjemność po mojej stronie - powiedział.

Josh popatrzył na Rollie'ego, teraz też już upapranego kremem.

- No, może niecała, Rollie - powiedział, czując, że poprawia mu się nastrój. - Oj, 

niecała. Wpadnij później, przedstawię cię reżyserowi, może znajdzie dla ciebie jakieś zajęcie 

w filmie, O.K.?

Rollie otworzył usta ze zdumienia.

- Pan chyba żartuje. - Nie mógł uwierzyć swojemu szczęściu. - Nie, nie żartuje pan. 

Na pewno nic się panu nie stało? - W pokłonach podszedł do drzwi, odmawiając napiwku, 

który   przygotowała   mu   w   międzyczasie   Mandy.   -   Przyjdę   później.   I   naprawdę   bardzo 

dziękuję.

Kiedy   tylko   drzwi   zamknęły   się   za   kelnerem,   Mandy   spojrzała   na   Josha,   który 

tymczasem zaczął już wchodzić po schodach.

- Hej, mężu - zawołała za nim.

Spojrzał na nią, zastanawiając się, czy będzie się starała zarobić jeszcze parę punktów 

dla siebie na jego opłakanym wyglądzie.

- Tak? - Chciał już mieć to wszystko za sobą.

Mandy przechyliła lekko głowę, a jej szmaragdowe oczy łagodnie błyszczały, kiedy na 

niego spojrzała.

-   Wiesz,   że   jesteś   w   porządku?   Pod   twymi   szykownymi   ubrankami   bije   serce   ze 

background image

szczerego złota.

Josh odetchnął z ulgą. Słowa Mandy sprawiły, iż spojrzał inaczej na cały incydent. 

Może warto było się poświęcić, by zasłużyć na jej pochwałę.

- Też jesteś O.K., Amando Elisabeth - powiedział miękko. Jednak kiedy zobaczył, że 

jej oczy robią się trochę mgliste, dodał zaraz: - Ale lepiej nie bierz zbyt serio pomysłów 

Rollie'ego. I postaraj się, by kawa nie wystygła, dobrze? Zejdę za chwilę na dół.

Mandy owinęła dzbanek z kawą w białą, lnianą ściereczkę i przemierzyła pokój, by 

ponownie wyjrzeć przez okno. Tym razem zobaczyła oczami wyobraźni dwa konie i dwóch 

jeźdźców, galopujących obok siebie po plaży. Wizja ta sprawiła, że zaraz poczuła się lepiej.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Późnym popołudniem Mandy nie miała już żadnych złudzeń co do cudowności świata 

filmu i to nie tylko dlatego, że nigdy nie pragnęła zostać aktorką, od czasów kiedy wystąpiła 

w roli kapusty w szkolnym przedstawieniu.

Filmowanie, co odkryła z pewnym rozczarowaniem, składało się głównie z czekania i 

przyglądania   się,   a   nie   występowania   przed   kamerą.   Z   jednego   powodu:   Herb   i   Chuck 

spędzili prawie dwie godziny na zakrywaniu ich wielkiego okna arkuszami białego papieru.

Wyjaśnili, że chociaż chcieli mieć zasłony rozsunięte do zdjęć, to światło słoneczne i 

sztuczne   mają   dwa   różne   cienie,   jedno   zielony,   drugie   niebieski.   Dlatego   trzeba   było 

przesłonić światło zewnętrzne.

Kiedy już problem światła został ku zadowoleniu Chucka rozwiązany, Lois wpadła na 

pomysł,  by przesunąć kanapę pod okno. Obawiała się, że obecność obrazów na ścianach 

sprawi,   iż   scena   będzie   przeładowana.   To   spowodowało,   że   trzeba   było   znów   zmienić 

oświetlenie, co zajęło kolejną godzinę. Mandy zdecydowała się więc, dla zabicia czasu, wziąć 

kąpiel.

Miała   wielką   ochotę   wybrać   się   na   spacer   promenadą.   Chciała   pójść   na   plażę   i 

obserwować, jak małe dzieci bawią się w piasku. Miała też ochotę pobawić się z nimi, czuć 

chłód piasku pod stopami, zbudować zamek, a potem patrzeć, jak rozmywa go fala.

Najbardziej zaś pragnęła, żeby Josh zobaczył ją w jej nowym, jednoczęściowym stroju 

kąpielowym w kolorze szmaragdowozielonym.  Marion mówiła, że wygląda w tym,  jakby 

miała   nogi   pod   samą   szyję.   Marzyła,   aby   klęknąć   nad   nim,   kiedy   by   leżał   na   kocu   na 

rozgrzanej słońcem plaży, i wcierać powoli olejek do opalania w jego muskularne ramiona. 

Bardzo tego pragnęła, naprawdę bardzo, każdą najmniejszą komórką swego ciała.

To   z   całą   pewnością   dużo   lepsze   niż   spędzanie   czasu   w   wannie,   pomyślała, 

obserwując   Josha   zatopionego   w   rozmowie   z   Herbem.   Może   nawet   lepsze   niż   zimny 

prysznic.

- Idę na chwilę na górę - poinformowała Lois, która właśnie rozmyślała nad kolejnym 

przeniesieniem kanapy w róg pokoju, tak by zmieściła się jeszcze lampa i stolik. Uważała, że 

w ten sposób będzie mniej scenicznie, a bardziej po domowemu.

- Dobry pomysł, Mandy - zgodziła się Lois, nie odwracając nawet głowy. - I tak 

będziesz musiała zrobić sobie mocniejszy makijaż. Cieszę się, że sama to zauważyłaś.

-   Masz   na   myśli   więcej   szminki?   -   spytała,   pamiętając,   że   z   uwagi   na   dzisiejsze 

filmowanie nałożyła na siebie więcej makijażu niż kiedykolwiek.

background image

Lois zaśmiała się.

- Więcej wszystkiego, kochanie, chyba że chcesz wyglądać później jak duch. I zrób 

coś ze swoimi włosami, bo takie jak teraz wyjdą na zdjęciu zbyt płasko. A może byśmy je 

podtapirowali, co o tym myślisz, Joe?

Josh uznał, że skromny wygląd jest raczej zaletą Mandy. Ponadto nie służyło to wcale 

jego planom, aby Lois zmieniła ją do tego stopnia, że nie poznałby jej nawet własny dziadek.

- Myślę, że moja żona i tak wygląda wspaniale, Lois - powiedział powoli.

- Chcesz powiedzieć, że tak jak ty, najdroższy, kiedy dzisiaj rano spadłeś ze schodów. 

Aha, Lois, czy mówiłam ci już, jaką Joe zrobił rano padaczkę? Cały był w kremie do golenia 

i...

- Dobrze, już dobrze, poddaję się - przerwał Josh pospiesznie, starając się uniknąć 

triumfalnego wzroku Mandy. - Jak sądzisz, Herb, czy moja żona potrzebuje więcej makijażu? 

- Uznał teraz, że spytanie kamerzysty o zdanie będzie najbezpieczniejszym wyjściem z tej 

sytuacji.

Jeśli szło o niego samego, to Mandy wyglądała apetycznie jak zwykle. Nigdy nie lubił 

specjalnie wymalowanych kobiet. A szczególnie zbyt perfekcyjnie, bo bał się, że im zepsuje 

makijaż w jakiejś intymnej sytuacji.

- Herb! - zawołał, widząc, że ten ignoruje go zupełnie i majstruje coś przy kamerze.

Herb w końcu niechętnie wstał, podniósł do oczu kamerę, mierząc z niej do Mandy jak 

myśliwy do nie spodziewającej się niczego ofiary.

- Wygląda jak flądra wyrzucona na piasek - powiedział bez ogródek. Wyłączył kamerę 

i schował ją z powrotem do walizeczki, zanim usiadł obok Josha.

-   Dzięki,   Herb   -   mruknął   Josh.   -   Bardzo   nam   pomogłeś.   Przypomnij   mi,   żebym 

poprosił cię o opinię, jak ja będę w podobnym kłopocie.

- Nakładaj makijaż tak długo, aż będzie ci się wydawało, że wyglądasz jak dziwka. - 

Chuck najwyraźniej chciał dodać jej otuchy, kiedy zauważył, iż młoda dziewczyna jest bliska 

płaczu. - Kiedy dojdziesz do wniosku, że wyglądasz, jakbyś miała się udać pod latarnię, to 

będzie akurat tyle, ile trzeba, by występować przed kamerą.

- A co z nim? - Mandy zaprotestowała, słysząc jak Josh zaśmiał się cicho. - Mężczyźni 

nie muszą robić makijażu? Dlaczego wszyscy uwzięli się na mnie?

Lois spojrzała taksująco na Josha i potrząsnęła głową.

- On ma taką urodę, że jedyne, co trzeba będzie zrobić, to przypudrować trochę twarz, 

ręce i szyję. Przykro mi Mandy, ale blada cera, jak twoja, wymaga najwięcej starania.

Widząc triumfalny uśmiech Josha, Mandy zaprzestała dalszej walki i poszła wziąć 

background image

kąpiel. Ostatecznie dokończenie makijażu i tak wzięła na siebie Lois, ponieważ uważała, że 

jej   policzki   nie   są   wystarczająco   różowe.   Samo   filmowanie   było   już   bajecznie   proste. 

Składały się na to głównie różne ujęcia pokoju, Josh i Mandy siedzieli przy tym na kanapie, 

trzymali się za ręce i uśmiechali jak wiejskie przygłupy.

- To wszystko? - syknęła Mandy z niedowierzaniem, kiedy rozgrzane światła zostały 

w końcu wyłączone. - Tyle przygotowań dla marnych pięciu minut filmu? Dochodzi szósta 

wieczorem, prawie czas na obiad, a to jest wszystko, co zrobiliśmy przez cały dzień? Nie do 

wiary.

- Spokojnie, kochanie, nie denerwuj się - uspokajał ją Josh, równie wściekły jak ona, 

że stracili na próżno tyle czasu. Wiedział jednak, iż tego nie uniknie i lepiej dla wszystkich 

będzie   załagodzić   całą   sprawę.   -   Idź   na   górę,   jak   przystało   na   pannę   młodą,   i   zmyj   to 

świństwo z twarzy, żebym mógł cię zaraz wziąć na obiad. Zamówiłem dla nas miejsca w „II 

Verdi”, tu w hotelu, bo wiem, jak uwielbiasz włoskie jedzenie.

- A ja anulowałam tę rezerwację - wtrąciła stanowczo Lois. - Będziemy was filmować, 

jak jecie hot - dogi na promenadzie. Mandy, nie zmywaj więc makijażu, tylko weź zamiast 

tego ze sobą jakiś sweter. Filmowanie potrwa do pozna, więc może być zimno.

-   Joe!   -   zawołała   Mandy   błagalnie,   patrząc   na   niego   z   wyraźną   nadzieją.   Jeśli 

ustawienie wszystkiego na zewnątrz zajmie tyle samo czasu co w pokoju, to nie mają szans, 

by coś zjeść przed północą. Poza tym  trudno było  znaleźć większego miłośnika włoskiej 

kuchni niż ona. - Naprawdę musimy?

W tym momencie zadzwonił telefon. Lois uważała, że to na pewno do niej w jakiejś 

ważnej sprawie z telewizji.

-   Zostawiłam   ten   numer   w   recepcji   -   wyjaśniła   z   dozą   samouwielbienia,   która 

zaczynała   działać   Mandy   coraz   bardziej   na   nerwy.   Zanim   podniosła   słuchawkę,   zdążyła 

jeszcze wyciągnąć z ucha wielki, różowy kolczyk.

Telefon był jednak do Joe'ego Tremaine'a.

- Pędź na górę, kochanie, i zabierz sweter - powiedział w drodze do telefonu. - Coś i 

tak   musimy   zjeść,   więc   lepiej   wykonujmy   rozkazy.   Może   Lois   da   nam   jutro   wolne 

przedpołudnie, jeżeli dziś będziemy posłuszni. Prawda, Lois? - W głosie jego zabrzmiał teraz 

nie znoszący sprzeciwu ton, aż poruszony tym  Chuck oderwał na chwilę oczy od swego 

sprzętu, by spojrzeć na pana młodego.

Lois,   nawet   gdyby   zauważyła   tę   zmianę   tonu,   musiałaby   jeszcze   wykazać   się 

wystarczającą inteligencją, by ją odpowiednio zinterpretować. Zamiast tego zaczęła rozważać 

coś zupełnie innego. Mając nadzieję, że właściwie odczytała sygnały, które Chuck dawał jej 

background image

dziś przez cały dzień, szybko zgodziła się na kompromis. Kto wie, co noc przyniesie, jeśli 

dobrze rozegra swoją partię. Może późniejsze rozpoczęcie jutrzejszych zajęć okaże się bardzo 

dogodne dla wszystkich.

- No dobrze - zgodziła się Mandy niechętnie. - Postaram się załatwić to szybko. - 

Pokonała już ponad połowę schodów, kiedy usłyszała, jak jej mąż mówi do słuchawki:

- Tu Joe Tremaine. - Poczuła nagle przemożną chęć, by dowiedzieć się, kto dzwoni. 

Przebiegła błyskawicznie ostatnie schody, jednym susem znalazła się na łóżku, wzięła głęboki 

oddech i powolutku podniosła słuchawkę drugiego telefonu.

- No więc, Joe, jak ci tam leci? - Pytanie to zostało zadane głębokim, sceptycznym 

głosem. Ze sposobu artykulacji „Joe” zorientowała się natychmiast, że nie jest to prawdziwe 

imię.   Poczuła   przypływ   satysfakcji,   że   nie   zawiodły   ją   przeczucia.   Zauważyła   zresztą 

wcześniej, że nigdy nie reaguje natychmiast, kiedy się go zawoła po imieniu. To na pewno 

telefonuje   jakiś   jego   przełożony,   żeby   wysłuchać   świeżego   sprawozdania   na   temat 

kamerzysty Herba.

- Pogoda jest piękna, tato, ale myślę, że dopiero potem będzie gorąco.

Mandy prychnęła zdegustowana. Tato! Też coś. Mógł przecież wymyślić coś bardziej 

oryginalnego.

- Jak długo jeszcze chcesz tam urzędować? - spytał mężczyzna zwany tatą. - Jeden z 

pracowników,   nazwiskiem   Vic   Harrison,   zadaje   tu   w   studiu   bardzo   dociekliwe   pytania. 

Prawdę powiedziawszy, to sam bym dorzucił do tego parę własnych, panie Tremaine.

- Daj mi jeszcze parę dni, tato, a będę miał wszystko, czego potrzebuję, żeby załatwić 

pewną   sprawę,   o   której   mówiliśmy   ostatnio   w   biurze.   Jeżeli   nie   zdarzyło   się   nic 

nadzwyczajnego, miałeś nie dzwonić. - Głos Josha był niewiele głośniejszy od szeptu, tak 

jakby się starał, żeby nikt w pokoju nie usłyszał, o czym rozmawiają. - Pozdrów mamę. - A 

potem, już dużo głośniej, dodał na zakończenie: - Dziękuję za telefon, no to do widzenia.

- Nie waż się odkładać słuchawki, łajdaku! - Krzyk z drugiej strony sprawił, że Mandy 

musiała odsunąć się od aparatu. Usłyszała stuknięcie odkładanej na dole słuchawki. - A to co 

znowu?   Jesteś   tam   jeszcze?   -   grzmiał   podenerwowany   głos,   ponieważ   jak   długo   Mandy 

słuchała, połączenie nie było przerwane. - Josh? Odpowiedz do licha! Josh!

Mandy odłożyła   po cichu   słuchawkę  i powtórzyła   w  myślach  imię,  które  właśnie 

usłyszała. Josh. Joshua? Uśmiechnęła się nieśmiało, gdy zdała sobie sprawę, że odniosła swój 

pierwszy sukces jako wywiadowca, nawet jeśli nie dotyczyło to sprawy Herba.

- Josh - wymruczała cichutko. - Podoba mi się.

background image

Opustoszała   plaża   rozciągała   się   pod   nimi,   kiedy   spoglądali   w   stronę   okrytego 

mrokiem   morza.   Filmowanie   zostało   zakończone   jakieś   dwie   godziny   temu,   po   tym   jak 

Mandy  oświadczyła,   że   nie   przełknie   już   ani   kawałka   hot   -   doga,   nawet   gdyby   jej   ktoś 

przystawił pistolet do skroni.

Lois powtarzała scenę przy budce z hot - dogami dwanaście razy, domagając się za 

każdym razem świeżych kiełbasek dla obojga. Jeśli nawet nie zatrzymał się przy nich żaden 

przechodzień, wymachując coś do kamery, to sprzedawca, po sekretnych pouczeniach Josha, 

zawsze musiał coś zepsuć.

Natychmiast kiedy żadne z tych zdarzeń nie miało miejsca, to albo hot - dog Mandy 

był za gorący i tak sparzył ją w usta, że musiała natychmiast wszystko wypluć, albo Josh 

upaskudził sobie koszulę musztardą, albo działo się jeszcze coś innego, co zmuszało Lois 

ponownie do krzyku: „Stop!”. Kiedy w końcu wszystko się udało tak, jak zaplanowano, Herb 

przypomniał sobie, że zapomniał wymienić taśmę w kamerze. Tak czy owak, nie były to zbyt 

udane dwie godziny dla żadnego z nich, z wyjątkiem może sprzedawcy hot - dogów, któremu 

całe filmowanie bardzo się podobało.

Nawet   spacer   dwojga   nowożeńców,   patrzących   sobie   czule   w   oczy   i   mijających 

nielicznych o tej porze przechodniów, wymagał godziny przygotowań i siedmiu powtórzeń.

W   końcu   jednak   wszystko   była   skończone,   a   ekipa   wróciła   do   Tropicany.   Lois 

pomogła   Chuckowi   z   jego   sprzętem,   a   Herb,   jak   zawsze   małomówny,   mruknął   coś,   że 

najpierw zajrzy do kasyna, zanim pójdzie spać.

Josh pomachał im na pożegnanie, po czym wziął Mandy pod rękę i skierował się w 

przeciwną stronę.

- Myślałem, że już nigdy sobie nie pójdą - powiedział z uśmiechem, przyciągając ją 

nieco do siebie.

-   Amen   -   skwitowała   Mandy   z   westchnieniem   ulgi,   przytulając   policzek   do   jego 

ramienia. Czuła się z nim w tej chwili bezpieczniej i pewniej niż kiedykolwiek wcześniej. - 

Dokąd   idziemy?   -   spytała,   spoglądając   na   mijanych   ludzi,   którzy   gdzieś   się   bezustannie 

spieszyli.

- To  przecież  całkiem  naturalne,  żono.  Nie  powinnaś  się  martwić,   gdzie  idziemy, 

dopóki idziemy razem.

Mandy podniosła głowę.

- Podaruj sobie te teatralne gesty. Kamera jest już wyłączona, panie Tremaine. Możesz 

skończyć z udawaniem.

Był tak blisko, że czuła jego oddech na policzku.

background image

- Chcesz już wracać do hotelu? Tylko potem mi nie mów, że nie mam zgodnego 

charakteru.

Mandy przymknęła na chwilę oczy, rozkoszując się jego bliskością.

- Nie - odpowiedziała,  podejmując  decyzję,  że będzie musiała  trochę ustąpić,  bez 

względu   na   konsekwencje.   -   Mam   ochotę   na   spacer   promenadą   z   tobą,   mój   mężu.   - 

Powiedziała to z nadzieją, że nie odsunie się od niej.

Spacerowali więc, podziwiając rozświetlone kasyna i robiąc złośliwe komentarze na 

temat   co   ciekawszych   spotykanych   ludzi.   Kilka   razy   zatrzymywali   się   przy   wystawach, 

wybierając zabawne prezenty dla wszystkich znajomych. Przy jednym ze straganów, który 

właśnie zamykano na noc, Mandy urządziła istny cyrk, zmuszając Josha, by kupił dla niej 

karmelki, a dla siebie orzeszki.

W końcu, dobrze po północy,  stanęli  na chwilę przy balustradzie  nad opustoszałą 

plażą, rozkoszując się chwilą ciszy nad oceanem. Przez chwilę nie mówili nic, była to jakby 

ich wspólna, uspokajająca cisza.

- O czym  myślisz?  - spytał  w końcu półgłosem Josh, zastanawiając się, dlaczego 

przerywa taki nastrój.

Mandy rozważała właśnie, czy powiedzieć mu, że odkryła jego prawdziwe imię, a 

przynajmniej jego część. Chciała jednak upewnić się najpierw, jaka będzie jego reakcja na to, 

czego się dowiedziała, zaczęła więc z innej strony.

-   Dowiedziałeś   się   czegoś   ciekawego   na   temat   Herba?   Widziałam,   że   dziś   rano 

spędziliście razem dużo czasu. Wygląda na to, że nie jest zbyt rozmowny. A w dodatku nawet 

na mnie nie spojrzał, pewnie nie interesują go mężatki.

Więc jednak wróciliśmy do tego, pomyślał Josh z niechęcią. Pretekst śledzenia Herba 

zaczynał   mu   już   trochę   doskwierać.   Gdyby   jeszcze   facet   okazał   się   choć   odrobinę 

interesujący.   Jednak   kamerzysta   Herb  był   najbardziej   nudnym   człowiekiem,   jakiego   Josh 

kiedykolwiek spotkał.

- Myślę, że wpadłem na coś - skłamał gładko. - Ale Herb jest tylko płotką. Będę 

musiał wrócić do Allentown, zanim dowiem się czegoś więcej.

Tak, pomyślał, to powinno położyć kres tej idiotycznej historii z Herbem. Stawianie 

przez   niego   tego   cholernego   filmowania   na   pierwszym   miejscu   zaczynało   mu   już 

przeszkadzać. Dlaczego myślę o tym akurat teraz, zadawał sobie pytanie, kiedy uświadomił 

sobie, że przypomnienie o własnych planach związanych z filmem sprawia, iż czuł się jak 

ścierka do podłogi.

- Czy znaczy to, że musisz jutro wyjechać? - Wyczuł przestrach w jej głosie, co, ku 

background image

własnemu zaskoczeniu, sprawiło mu przyjemność.

- O, nie. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo, żono. Nie miałem żadnych wakacji już 

od bardzo dawna, Mandy - zapewnił ją. - Nie widzę powodu, dla którego nie miałbym zostać 

tu   i   przyjrzeć   się   dokładnie   całej   sprawie.   W   końcu   stereo   dla   twoich   dzieciaków   jest 

bezpieczne.

Stereo! Mandy aż zamrugała z wrażenia. Wielkie nieba, jak mogła o tym zapomnieć.

- Jeżeli ślad Herba nie prowadzi donikąd, to kim się teraz zajmiesz? - Spytała szybko, 

by pokryć zmieszanie. - To znaczy, że grube ryby muszą być w Allentown, prawda? - Teraz 

zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu. - Czy po rozmowach z kamerzystą myślisz, iż Vic 

Harrison jest w to też zamieszany? Wiem, że wcześniej temu zaprzeczyłeś, ale teraz...

Znowu ponosi ją niepohamowana  wyobraźnia,  pomyślał  Josh, ukrywając uśmiech. 

Nagle zdał sobie sprawę, że Mandy przestała mówić i to w połowie zdania.

-   Mandy?   -   Zobaczył   jej   kurczowo   zaciśnięte   usta   i   w   jednej   chwili   zrozumiał 

wszystko.   -   A   więc   to   tak?   Podsłuchiwałaś   moją   rozmowę   z   aparatu   w   sypialni,   kiedy 

rozmawiałem z...

- Ojcem? - zadrwiła. - Mówiąc szczerze, to mogliście wymyślić  lepszą ksywę dla 

niego. Ta jest beznadziejna.

Josh uniósł brwi, nie mogąc uwierzyć własnemu szczęściu. Niech ją Bóg błogosławi 

za   jej   pokrętną   logikę,   dzięki   której   widziała   wszystko,   poza   rzeczami   najbardziej 

oczywistymi.

- Wiesz, że nie wszyscy możemy być agentami. Ale nie zmieniaj tematu. Dlaczego tak 

cię zainteresowała moja rozmowa telefoniczna? Nieładnie grasz, moja panno.

Mandy powstrzymała  się od riposty,  którą miała na końcu języka. Czuła się i tak 

winna, że poznała jego prawdziwe imię, nawet jeśli on o tym nic nie wiedział.

-   Jak   myślisz,   Joe,   co   Lois   przygotowała   dla   nas   na   jutro?   -   Mandy   mówiąc   to 

odwróciła   się,   dając   w   ten   sposób   do   zrozumienia,   że   nie   usłyszy   od   niej   żadnego 

usprawiedliwienia. - Powiedziała coś, że chciałaby nakręcić sekwencję tańca i to w naszym 

pokoju dziennym, bo tam będzie najłatwiej zrobić właściwe oświetlenie, ale nie wyobrażam 

sobie, w jaki sposób będziemy tańczyć na dywanach, przecież...

Jej szybki potok słów został nagle przerwany śmiechem Josha.

- Boże, jak ja uwielbiam te twoje zmiany tematów, kiedy mówisz około sześciuset 

słów na minutę. Czy nie boisz się, że w tym tempie możesz złamać język?

Zamykając nagle usta, Mandy wykonała gwałtowny zwrot do tyłu, w nadziei, że uda 

się jej pójść, gdzie oczy poniosą, ale Josh był szybszy.

background image

- Chwileczkę, żono, dokąd to się wybieramy?

- Na policję, gdzieżby indziej - mruknęła przez zaciśnięte zęby. - Może uda mi się ich 

namówić,   by   cię   aresztowali   za   to,   że   jesteś   społecznie   nie   przystosowany.   -   Spojrzała 

najpierw na przytrzymującą ją rękę, potem na niego. - Puść, kowboju, zanim będę musiała ci 

pokazać drugą lekcję z kursu samoobrony. Możesz mi wierzyć, że nie jest to przyjemne.

- Nie wierzę, że mogłabyś kogokolwiek celowo skrzywdzić. - Josh powiedział to z 

nagłą powagą w głosie. - Nie ma w tobie za grosz zła. Założę się, że nie potrafisz zabić nawet 

robaka.

- Pająka - szepnęła, urzeczona ciepłem zawartym w jego słowach.

-   Czego?   -   zapytał   automatycznie,   zastanawiając   się,   jak   ktoś   może   mieć   tak 

błyszczące, zielone oczy. Nawet w panującym półmroku można było bez trudu rozpoznać ich 

kolor.

- Mówiłam o pająkach. One są najgorsze z tymi paskudnymi, owłosionymi nogami. 

Nie potrafię zabić pająka, ale nie dlatego, że mi go szkoda, tylko dlatego, że się go boję. 

Wołam zawsze w takich razach panią Thorton, ale ta tak się do tego przykłada, że najbardziej 

bym chciała, żeby znalazł sobie jakąś szparkę i sobie poszedł.

- Ostrzegałem cię, żebyś nie zaczęła mnie zbytnio lubić - powiedział Josh i wziął ją w 

ramiona. - A teraz myślę, że zaczynam się w tobie kochać, Amando Elisabeth Tremaine. Co o 

tym sądzisz?

- Ja, ja nie wiem, co o tym myśleć - stwierdziła Mandy uczciwie. - Przecież ty nic o 

mnie nie wiesz, no a ja wiem jeszcze mniej o tobie. - Czuła, jak dobrze mieć jego mocne 

ramiona dokoła siebie. - Może to tylko nasza bliskość sprawia, że wydaje nam się, iż coś do 

siebie czujemy, a potem wszystko pryśnie. Tak się przecież zdarza.

- Naprawdę tak myślisz?

- Naprawdę - brnęła dalej. Przymknęła oczy wzdychając. - O tak, bardzo ciebie lubię. 

Ale nie wiem, ani gdzie mieszkasz, ani co robisz. Ty zresztą też niewiele o mnie wiesz. 

Przecież nie urodziłam się jako wychowawczyni w przedszkolu. Żyję już przez prawie ćwierć 

wieku.

- Jak tak mówisz, to wydaje mi się, że jesteś starsza ode mnie, a ja mam trzydzieści 

dwa lata. - Dotknął delikatnie ustami jej szyi, co sprawiło, że natychmiast zapragnął jej ust. 

Wszystkie plany zemsty na dziadku odrzucił od siebie natychmiast. Bez żalu. - Wiesz, że nie 

jestem notorycznym mordercą, a ja wiem, że jesteś wspaniałą, niewinną dziewczyną, która 

lubi kąpiel w wannie i słodycze. Czy musimy wiedzieć coś więcej?

Poczuł,   jak   sztywnieje   nagle   w   jego   ramionach,   zanim   lekko,   ale   zdecydowanie 

background image

odsunęła się od niego, oplatając w obronnym geście ręce dookoła siebie.

- Co się stało? - spytał ze ściśniętym gardłem, kładąc jej rękę na ramieniu. - Czuję się, 

jakbym niechcący nacisnął niewłaściwy guzik.

Kiedy odwróciła się ponownie do niego, w kącikach jej oczu błyszczały łzy.

- Bardzo jestem poruszona wyznaniem, że zaczynasz mnie kochać. Bądźmy jednak 

całkowicie szczerzy, Joe. Myślę, że lepiej, by zostało między nami tak, jak było. - Głos drżał 

jej trochę, ale twarz miała pełną determinacji.

Josh poczuł bolesne ukłucie w sercu. Jednak Mandy miała rację. Wszystko odbywało 

się zbyt szybko. To tylko nastrój chwili, noc i księżyc, próbował siebie okłamać. Wiedział 

jednak, że nie jest ze sobą szczery, tak jak nie był od początku, kiedy pod wpływem nagłego 

impulsu stanął po stronie Mandy, pierwszego dnia w WMFL.

Dlaczego akurat ona musiała się okazać Mandy Tremaine? Dlaczego on musiał być 

tak cholernie sprytny i powiązać ją z Alexandrem Tremaine'em? Dlaczego zdecydował się na 

ten idiotyczny plan zemsty? No i najważniejsze, co Mandy ukrywa? Nie tylko jego przeszłość 

była   tym,   co   ją   trapiło,   tego   był   zupełnie   pewien.   Może   popadła   w   podobny   konflikt   z 

własnym dziadkiem jak on? W końcu uciekła z domu ponad trzy lata temu, nie zostawiając po 

sobie żadnego śladu. Mówiło się o tym w mieście przez jakiś czas. O tym oraz o przypadku 

Dave'a Benjamina, który zdarzył się w tym samym tygodniu.

Dlaczego on nic nie mówi? Mandy czuła, że zaraz zacznie krzyczeć, jeśli nie powie 

lub nie zrobi czegoś. Josh jednak tylko  gapił się na ocean,  zatopiony głęboko w swoich 

myślach.

- Joe? - Nie usłyszał jej nawet i musiała powtórzyć jeszcze raz. - Joe? Chyba się na 

mnie nie gniewasz, co? Proszę, nie gniewaj się...

Było coś takiego w jej tonie, co natychmiast utkwiło w nim głęboko, tak że oderwał 

wzrok od ciemnego oceanu i spojrzał jej w oczy.

- Twardy z ciebie orzech do zgryzienia, Amando Elisabeth - wyznał łagodnie. - Ale 

masz rację. Myślę, że czas spać. To co, rozejm? - zaproponował, tak jak ona dzień wcześniej 

w limuzynie.

Tym razem Mandy uśmiechnęła się przewrotnie.

- Rozejm? Och nie, bez szans!

Mandy leżała pośrodku ogromnego łóżka, patrząc, jak światło księżyca układa się w 

przedziwne wzory na pościeli. Minęła prawie godzina, a ona wcale nie była bliżej snu, o 

którym tak marzyła, niż w momencie, kiedy położyła głowę na poduszce.

background image

„Myślę, że zaczynam się w tobie kochać”, powiedział Josh. Nadal słyszała jego głos 

powtarzający wielokrotnym echem te same słowa. Zamknęła ciasno, aż do bólu, powieki.

A gdyby on wiedział wszystko o mnie i o moim dziadku? Odważyła się zadać sobie to 

pytanie  tylko  dlatego,  że  leżak  samotnie  w  ciemnościach.  A co  z Dave'em?  Co by Josh 

powiedział, gdyby usłyszał, jak bardzo byłam zaangażowana w związek z nim? Czy nadal by 

uważał, że mnie kocha? Łza spłynęła powoli po jej policzku i wsiąkła w poduszkę. Czy Josh 

nadal by mnie kochał tak, jak ja go kocham? Ponieważ wiem, że go kocham i to bardzo. 

Cieszyłby się z mojej miłości, czy raczej uciekł, gdzie pieprz rośnie? Dlaczego wszystko musi 

być tak skomplikowane?

W czasie gdy Mandy staczała na górze walkę z sobą, Josh, leżąc na rozłożonej kanapie 

w pokoju dziennym, starał się zdecydować, co powinien teraz zrobić.

- Może jasne wyznanie wszystkiego nie byłoby wcale takie złe, Philips - powiedział 

do siebie półgłosem, zdając sobie sprawę, że przejął od Mandy ten zwyczaj.

Wzdrygnął   się   na   myśl,   iż   mówienie   do   siebie   było   najmniej   ważnym   z   jego 

problemów. Doszedł do kolejnego wniosku, że z równym skutkiem mógłby oddać sprawy 

własnemu biegowi i zobaczyć, co z tego wszystkiego wyniknie.

- Dobrze, Philips, zacznij mówić. Zobaczymy, co z tego będzie. Powiedz najpierw: 

„Mandy,  muszę ci coś zakomunikować.  Nie nazywam  się Joe. Jestem Josh, a dokładniej 

Joshua Philips”.

Powoli potrząsnął głową. To nie byłaby dla niej żadna nowina. Wyczuła już pismo 

nosem   po   telefonie.   A   może   powinienem   jej   powiedzieć,   że   tak   jak   ona,   jestem   z 

Southampton, choć to z pewnością by ją zirytowało. Przecież mieszkamy tam dopiero od 

pięciu lat, a ona w tym czasie albo była w college'u w Szwajcarii, albo zwyczajnie zaginęła.

- Więc co dalej, Philips? Nawet jeśli ona ani nie zasłabnie z wrażenia, ani nie ucieknie, 

to z pewnością zorientuje się, że wiedziałeś o wszystkim już od dawna i będziesz musiał jej 

też opowiedzieć o swoich planach zemsty na starym Tremaine'ie za Dave'a Benjamina. Jak w 

takim razie wyślesz mu kasetę video pokazującą ciebie i jego zaginioną wnuczkę, tarzających 

się w grzechu w Atlantic City,  żeby pękł z wściekłości w swoim pałacu z widokiem na 

morze? Jak można planować zrzucenie tej bomby i równocześnie przekonać Mandy o swojej 

miłości?

Josh przewrócił się wściekle na drugi bok.

- Mandy może i jest idealistycznym, naiwnym aniołkiem, Philips, ale jeśli sądzisz, że 

nie wyładuje się na tobie po tym, jak to wszystko usłyszy, to nie znasz swojego rudzielca 

nawet w połowie tak dobrze, jak ci się zdaje.

background image

Z takimi słowami Josh wstał, by zapalić światło i włączyć telewizor w nadziei, że 

będzie jeszcze jakiś spóźniony film, na tyle zły i nudny, by ukarać go za wszystkie grzechy.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Nie, nie i jeszcze raz nie! Mandy, dalej robisz wszystko źle. Jesteś zbyt spięta. - Lois 

Lamour machała z wściekłością rękoma, pokazując Herbowi, by wyłączył kamerę. Przysiadła 

teraz w rogu wielkiego łóżka i powiedziała twardo: - Mandy, masz się cieszyć z tego, że jesz 

śniadanie ze swoim przystojnym, dopiero co poślubionym mężem. Przecież nie jesz... - Nagle 

Lois zabrakło stosownego określenia.

- Nie jesz swojego ostatniego posiłku, składającego się z czerstwego chleba i wody z 

kałuży, stojąc przed plutonem egzekucyjnym. - Chuck ujął to może nawet zbyt obrazowo, 

ratując Lois z opresji.

- Dzięki, Chuck - skwitowała chłodno Lois, posyłając technikowi znaczące spojrzenie, 

zanim skupiła swoją uwagę ponownie na Mandy.  - No, uwaga, powtarzamy ujęcie. Tym 

razem, Mandy, rozluźnij się. Pamiętaj, że mamy jeszcze w planie zdjęcia w kasynie.

Mandy zamknęła oczy i policzyła do dziesięciu. Wiedziała, że musi się uspokoić, by 

nie chlusnąć stojącym przed nią sokiem grejpfrutowym w twarz zadowolonej z siebie Lois 

Lamour.

-   Bardzo   mi   przykro,   Lois   -   powiedziała   zamiast   tego,   z   trudem   opanowując 

wściekłość. - Tylko że to wszystko jest takie strasznie sztuczne. To znaczy nie wiem, jak 

młoda para może cieszyć się sobą przy śniadaniu w łóżku z kelnerem stojącym im nad głową.

-   Zaraz,   zaraz,   ja   gram   swoją   rolę   zgodnie   z   planem!   -   Rollie   zaprotestował, 

poprawiając muszkę. W ręku trzymał w pogotowiu dzbanek z kawą. - Zresztą to pan 

Tremaine 

przyrzekł mi tę rolę. Proszę jej powiedzieć, panie Tremaine. To moja wielka szansa.

- To prawda, kochanie - stwierdził Josh. Siedząc wyprostowany na środku wielkiego 

łóżka, tuż obok usztywnionej Mandy, położył jej delikatnie rękę na plecach. - To naprawdę 

życiowa szansa dla Rollie'go. Uśmiechnij się więc do niego, jak będzie ci nalewał kolejną 

filiżankę kawy, a nie zachowuj się, jakby podawał ci truciznę.

Mandy   rzuciła   towarzyszącemu   jej   w   łóżku   mężczyźnie   jadowite   spojrzenie,   po 

którym powinien spalić się ze wstydu. Zapewniła też Rollie'go, że przy następnym ujęciu 

wszystko pójdzie dużo lepiej.

- Nadal jednak nie rozumiem, dlaczego nie możemy zjeść śniadania przy stole, na tle 

tego wspaniałego okna. Wiem naturalnie, że miss Ameryki fotografowana jest każdego roku 

przy śniadaniu w łóżku, ale to zupełnie inna sprawa. Ona ma koronę i wspaniały bukiet róż 

koło siebie, a nie ubranego w jedwabną piżamę mężczyznę, który w dodatku uśmiecha się 

szeroko, zadowolony z siebie. Poza tym pokazywanie nowożeńców jedzących śniadanie w 

background image

łóżku jest takie banalne, nie sądzisz, Lois?

Lois   oczywiście   nie   podzielała   tego   poglądu,   pomimo   że   Mandy   starała   się   ją 

przekonać wszelkimi możliwymi sposobami od blisko godziny. Intymny poranek w łóżku, w 

piżamach, po wspaniałym śniadaniu, to było właśnie to.

- Trzeba będzie poprawić światło do tej sceny - wtrącił Herb, spoglądając ponownie na 

Mandy przez obiektyw.

- Dziękuję bardzo za tę fascynującą informację, Herb - odgryzła się Mandy. - To 

będziesz musiał wyciąć!

Josh wyciągnął spod kołdry rękę, którą właśnie dał jej sójkę w bok.

-   Niby   co   wyciąć?   -   spytał   z   miną   niewiniątka.   Czuł   łaskotanie   w   palcach   po 

dotknięciu   delikatnej,   aksamitnej   skóry   Mandy.   Nawiasem   mówiąc,   jego   zdaniem   był   to 

najlepszy pomysł, na jaki jak na razie wpadła Lois i bawił się świetnie przez cały ranek. - 

Lois? Gdybyśmy zostali na chwilę z Mandy sami, to myślę, że znalazłbym sposób, by ją 

przekonać.

Chuck wstał pierwszy, wyłączył kamerę i skierował się w stronę schodów do pokoju.

- Chodź, Lois - zawołał przez ramię. - Zostawmy ich na parę minut samych. Herb, 

Rollie!

Rollie ruszył za nim. Również Herb przypomniał sobie, że w pokoju na dole zostały 

jeszcze różne smakołyki. Lois, nie mając wyboru, poszła w ich ślady.

- Tylko nie zepsuj jej makijażu - Mandy powtórzyła bezmyślnie jej ostatnie słowa. - 

Zaczynam nie znosić tego całego towarzystwa - dodała, kiedy ekipa już zniknęła.

- No, nareszcie sami. - Josh odsunął w nogi tacę ze śniadaniem. - Powiedz mi teraz, 

żono, o co chodzi?

Mandy   spojrzała   na   niego.   Wyglądał   na   bardziej   przystojnego,   niż   powinien   był 

wyglądać   w   swojej   jedwabnej   piżamie.   Nie   mogła   opanować   wybuchu,   pomimo   że 

ograniczyła się do ognistego szeptu:

- Siedzę w łóżku, ubrana w szlafrok, obok faceta w piżamie, który nie jest moim 

mężem, Rollie Estrada skacze wkoło łóżka, cała reszta wydaje mi przeróżne dyrektywy, a ty 

mnie   pytasz,   o   co   chodzi?   Dziwię   się   tobie,   Joe.   Ty   nie   wiesz,   dlaczego   jestem 

zdenerwowana? Poza tym złamałam paznokieć i każdy głupi by to zauważył.

- Myślałem, że jesteś rannym ptaszkiem - odparł bez związku Josh, starając się ukryć 

rozbawienie. - Może gdybyś wypiła jeszcze filiżankę kawy...

- Jak wypiję jeszcze jedną kawę, to zacznę wrzeszczeć - odpaliła Mandy twardo. - A ty 

jesteś najgorszy z nich wszystkich z tą swoją usłużnością. Oczywiście, Lois, to fenomenalny 

background image

pomysł,   Lois,  masz  świętą   rację,  Lois...  Musisz  zgadzać  się  ze   wszystkim,  co  ta  idiotka 

wymyśli? Pocałunki przy kawie! Myślałam, że pęknę z wściekłości.

-   Przecież   to   część   układu,   Mandy   -   przypomniał   jej.   -   Nie   zapominaj   o   swoich 

dzieciakach i o tym, że od ciebie zależy, czy zatrzymają swoje stereo. Zrób to dla nich.

Mandy rozważała to przez chwilę, po czym odwróciła się w jego stronę.

- Dobrze, ale pod warunkiem, że przestaniesz robić te rzeczy pod kołdrą.

- Te rzeczy? - Josh udawał przestraszonego. - Co masz na myśli?

-   Omal   nie   udławiłam   się   jajecznicą,   kiedy   zacząłeś   mi   jeździć   stopą   po   nodze. 

Myślałam, że Lois dostanie spazmów.

- Przesadzasz, Mandy. Lois niczego nie zauważyła. Poza tym podobało mi się to.

Usta Mandy wydęły się drwiąco.

- To co, przyrzekasz, czy nie? - W głębi duszy Mandy była wdzięczna Joshowi za to, 

że pozwolił im gładko wejść w swoje, uzgodnione wcześniej, role i nie traktować tego zbyt 

serio.

Josh   przyglądał   się   grze   uczuć   na   pełnej   wyrazu   twarzy   Mandy.   Musiał   się 

powstrzymać całą siłą woli, by nie wejść do niej na górę poprzedniego wieczora i nie wziąć 

tego, co ona chciałaby mu dać. O tym, że chciałaby, był dziwnie przekonany. Jednak logika, 

wsparta   trzema   beznadziejnymi   filmami,   w   końcu   wygrała.   Postanowił   wytrzymać, 

wytrzymać do czasu, gdy będzie gotowa przyjąć całą prawdę i mimo to nadal go kochać.

- No więc? Umowa stoi? Czy może zdałeś sobie sprawę, że mam rację i zejdziesz 

teraz   na   dół   powiedzieć   Lois,   iż   może   się   wypchać   razem   ze   swoimi   fantastycznymi 

pomysłami?

Josh spojrzał na zarumienione policzki Mandy i pałające zielone oczy.

-  A   Rollie?   Nie   możemy   pogrzebać   jego  szans   na   nagrodę   Akademii   Filmowej   - 

stwierdził,   uśmiechając   się   nieznacznie.   -   Bylibyśmy   bez   serca,   rozczarowując   go   teraz. 

Dobrze,   przyrzekam,   będę   się   porządnie   zachowywać,   pod   warunkiem,   że   ty   mi   też   coś 

przyrzekniesz. Zagrasz to tak, żebyśmy mogli już z tym skończyć i ubrać się wreszcie. Nie 

podoba mi się sposób, w jaki Lois na mnie patrzy. Chuck powiedział mi, że nie mógł się jej 

pozbyć ostatniego wieczora. Denerwuje mnie paradowanie w piżamie przed spragnionymi 

miłości kobietami.

-   Jesteś   dopiero   co   po   ślubie,   Joe,   dlatego   jesteś   bezpieczny   -   przypomniała   mu 

Mandy, pomagając umieścić tacę z powrotem na kolanach. - Zauważyłam jednak, że ona 

patrzy na Rollie'ego. Jak myślisz, czy nasz kelner bardzo chce się dostać do telewizji?

- Na pewno nie aż tak bardzo. No, może byśmy już zakończyli ten show. Daj mi buzi, 

background image

na szczęście.

Mandy odsunęła się odrobinę, nareszcie czując się wystarczająco zrelaksowana, by 

trochę pożartować.

- Pod warunkiem, że przyrzekniesz nie zniszczyć mi makijażu.

-   Mamy   tu   tysiąc   czterysta   siedemdziesiąt   dwa   automaty   do   gry.   Nazywa   się   to 

Miastem Automatów i wybraliśmy nawet swego burmistrza, choć jest to funkcja wyłącznie 

honorowa. To ten pan w smokingu i kapeluszu. - Młoda, atrakcyjna kobieta oprowadzała 

właśnie nowożeńców i towarzyszącą im ekipę telewizyjną po siedzibie hazardu.

- Spójrz, Joe - zauważyła Mandy, czytając ulotkę, którą wzięła w drodze do kasyna - 

Miasto Automatów jest tak duże, że trzeba je było podzielić na ulice. To niewiarygodne.

Josh   spojrzał   na   rozradowaną   Mandy,   czując   się   w   części   odpowiedzialny   za   jej 

rozpromienioną   twarz.   Na   pewno   przyczynił   się   do   tego   delikatny,   ale   bardzo   czuły 

pocałunek, tuż przed tym, jak wezwali ponownie Lois, by dokończyła zdjęcia. On pierwszy, 

choć nie bez wysiłku, oderwał się od niej, zostawiając Mandy z przymkniętymi powiekami i 

rozmarzonym uśmiechem.

Samo   filmowanie   poszło   już   potem   jak   z   płatka.   Odrzucili   zgodnie   zaproszenie 

Chucka na wspólny lunch, a zamiast tego wybrali się z Rollie'm na hamburgery do hotelowej 

restauracji. Czas upłynął im szybko przy bezmyślnej paplaninie kelnera i Josh stwierdził ze 

zdumieniem, że czeka już na kręcenie scen w kasynie.

Wziął od niej broszurę i niespiesznie ją kartkował, podziwiając wielopoziomowe ulice 

w Mieście Automatów.

- Piszą tu, że gdzieś w pobliżu Alei Wygranych jest Owocowy Rynek z żyrandolami w 

kształcie śliwek, wiśni, mandarynek i...

- Arbuzów! - wykrzyknęła, wybuchając śmiechem Mandy,  która czytała mu przez 

ramię.   -   To   muszę   zobaczyć.   Nie   ma   nic   lepszego   na   świecie   niż   nasze   amerykańskie 

tendencje do przesady. Świeczniki w kształcie arbuzów i automaty do gry, co za kombinacja.

Lois  zgodziła  się, że Owocowy Rynek  wygląda  na idealne miejsce do nakręcenia 

zaplanowanej   przez   nią   sceny   i   wkrótce   oboje   stali   przed   dwoma   automatami   do   gry, 

zaopatrzeni w pokaźny stosik żetonów.

-   Uważaj,   żebyś   nie   nabawiła   się   tenisowego   łokcia   od   ciągnięcia   za   tę   rączkę   - 

szepnął Josh w momencie, kiedy Chuck starał się powstrzymać jakiegoś przechodnia, by nie 

wchodził Herbowi w kadr.

- To idiotyczne - poskarżyła się Mandy, wrzucając żetony jeden po drugim. - Najpierw 

background image

pozbywasz się pieniędzy, a potem obserwujesz, jak wirujące obrazki mieszają się w sałatkę 

owocową. Nie rozumiem, jak ludzie mogą uczciwie twierdzić, że sprawia im to przyjemność.

- Jak wspomniała wcześniej nasza urocza przewodniczka, jeden facet wygrał tu ponad 

dwa   miliony   dolarów.   Zapewniam   cię,   że   byłabyś   też   zadowolona,   a   mnie   na   pewno 

sprawiłoby to przyjemność.

Mandy obróciła się rozbawiona do Josha.

- Dwa miliony dolarów? - spytała, z trudem łapiąc oddech. - Grając w taki sposób? To 

ohydne.

- O tak - zgodził się Josh, wkładając pięć żetonów naraz. - Ten krzyk, błysk świateł i 

wycie   syren,   burmistrz   w  swym   błyszczącym   smokingu   składający  gratulacje,  uściski  od 

zupełnie obcych ludzi i zdjęcia do gazet. To rzeczywiście paskudne.

Mandy odpłaciła mu stosowną miną i odparła ironicznie:

- Nie mówię przecież, że zrezygnowałabym z dwóch milionów dolarów. Nie jestem 

idiotką. Ale mało kto wygrywa tyle pieniędzy. A to co takiego?

Uwagę jej zwrócił dzwonek i żółte światło w automacie, informujące o wygranej. 

Potem dał się słyszeć brzęk spadających monet, a tacka na dole zaczęła się powoli napełniać.

- Wielkie nieba! - wykrzyknęła ogarnięta nagłym podnieceniem. - Wygrałam, sam 

zobacz, że wygrałam. Czy to nie cudowne?

Mówiąc to, zaczęła zbierać monety trzęsącymi się z emocji palcami.

- Rety, nawet ich nie policzyłam. Ciekawe, ile wygrałam.

- Nie tyle, ile byś mogła, gdybyś  nie wrzucała za każdym razem tylko po jednym 

żetonie. Popatrz na mnie. - Mandy jednak nie słyszała wcale, co do niej mówił, wrzucając 

kolejne żetony do automatu.

- Czekaj, nie teraz. Czuję, że jestem na fali. - Pochylała  się do przodu, by lepiej 

widzieć wirujące owoce. - No dalej, arbuzy, ustawcie się jak należy. Mandy musi sobie kupić 

nowe buty.

- O nowych butach mówi się przy grze w kości - poprawił ją Josh, widząc, że Mandy 

zaczyna ponosić.

- Obojętnie, co by to było. Widzę, że zazdrość cię zżera - odparła z ironią w głosie. - 

Mówisz   tak,   bo   sam   jeszcze   nie   wygrałeś.   Jeśli   myślisz,   że   podzielę   się   z   tobą   moimi 

żetonami, to jesteś w błędzie. Lepiej więc sam zacznij grać, może dopisze ci szczęście. - 

Uśmiechnęła się do niego radośnie i wrzuciła kolejne żetony do automatu.

- Wydawało mi się, że mówiłaś, jaki to hazard jest nudny, że tylko głupcy tracą tak 

czas, a ty sama byś nigdy nie zagrała. - Josh wyraźnie drażnił się z nią. - Ale to tylko taki 

background image

głupi żart.

- Cha, cha, ale śmieszne. A ty będziesz chodził i powtarzał: „A nie mówiłem?” To 

tylko dowód na to, jak bardzo można się pomylić w ocenie innych. Hej! Popatrz, znowu 

wygrałam! Czy myślisz, że zmieści mi się wszystko do jednego pojemnika?

Mandy i Josh grali w automaty na Owocowym Rynku, dopóki Lois nie zadecydowała, 

że ma już dosyć dobrych ujęć i przerwała filmowanie.

- Mandy - ponaglał Josh, widząc, że ta najwyraźniej nie zauważyła przerwania zdjęć. - 

Możesz już przestać udawać zainteresowanie, kamera jest wyłączona. Mandy. Mandy?

Ale Mandy albo wcale nie słuchała, albo nie okazywała tego po sobie. Cała była 

skupiona na wrzucaniu żetonów w nadziei wielkiej wygranej. Wygrała znów, potem przegrała 

wszystko i teraz była gdzieś na zero. Spodziewała się, że jeszcze tylko chwilka i trzy melony 

ustawią się obok siebie, spełniając jej marzenia.

-   Połknęła   bakcyl   -   stwierdził   Chuck,   wyłączając   dodatkowe   oświetlenie.   -   Pod 

każdym pozorem trzymaj ją z dala od tego miejsca, bo wsiąknie tu na dobre.

Pomachał technikowi na pożegnanie, po czym wziął delikatnie Mandy pod rękę.

- Mamy jeszcze trochę czasu na parę gemów w tenisa - zasugerował delikatnie. Tenis 

bowiem był jednym z tuzina innych rzeczy, które Mandy podsuwała wcześniej Lois, byle 

unikać filmowania młodej pary podczas gry w kasynie.

- Tenis? - Mandy zmarszczyła z niesmakiem nos. - Jak wpadłeś na tak idiotyczny 

pomysł? Kto by chciał uganiać się w taki upał za jakąś głupią piłką? Nie, chcę zostać w 

kasynie. W końcu nie widzieliśmy nawet połowy.

- Sugerujesz więc, żebyśmy przeszli się po kasynie? - spytał sceptycznie. - Ale zdajesz 

sobie sprawę, że będziesz musiała przeciąć więzy łączące cię z tym automatem?

Mandy spojrzała na niego z irytacją.

-  Przecież   jest   tu   tysiąc   innych   maszyn.   Spróbuję  tylko   niektórych,   jak  będziemy 

przechodzić. Poza tym ta przestała mnie chyba lubić.

Josh pozbierał żetony i ruszyli. Przeszli chyba wszystkie alejki w kasynie, oznaczone 

dla orientacji określoną kombinacją świateł. Spacerując grali równocześnie w grę, polegającą 

na   dobieraniu   najbardziej   niezwykłych   profesji   do   spotykanych   i   niczego   nie 

podejrzewających przechodniów.

Mandy   grała   od   czasu   do   czasu   na   różnych   maszynach,   śmiejąc   się   z   niektórych 

rysunków zabawnie przedstawiających owoce lub żartując z „maszyn dla leniwych”, które 

pozbawione były rączek do pociągania.

background image

- Tak łatwo traci się tu pieniądze - zdecydowała w końcu, kiedy przegrała kolejne parę 

dolarów w elektronicznego pokera. - Chyba zaczynam tęsknić za swoimi arbuzami.

- Zamówię ich całą ciężarówkę na twoje urodziny. - Josh wziął ją delikatnie pod rękę i 

poprowadził   szybko   do   Dzielnicy   Teatralnej,   gdzie   kolorowe   neony   i   lustra   zostały   tak 

skonstruowane, by stworzyć nastrój i atmosferę Broadwayu.

W końcu, gdy Josh zaczął się już obawiać, czy nie zgubią się na dobre w Mieście 

Automatów, trafili na tak zwany Górny Pokład. Pełno było tam wszelkiego rodzaju balonów, 

malowanych tęczy i chmur, no i oczywiście wszechobecnych automatów do gry.

- Masz dosyć, moja hazardzistko, czy chcesz jeszcze spróbować swego szczęścia w 

black jacka przy stoliku w głównej części kasyna? - Proponując to, Josh mocno zaciskał 

kciuki, by pomysł ten nie został przyjęty. Jedno, na co miał ochotę, to wycofać się w zaciszne 

miejsce i usiąść razem przy drinku z lodem.

Mandy po cichu kończyła opowieść o swoich sukcesach.

- Zaczęłam  na Owocowym  Rynku  z dziesięcioma  dolarami,  a skończyłam  teraz  z 

trzynastoma. Grałam całe popołudnie i wygrałam trzy dolary. Nigdy bym nie przypuszczała, 

ze hazard tak wciąga. - Mandy rozejrzała się wokół. - Popatrz, Joe, to wygląda na prawdziwy 

balon na gorące powietrze. Ale sprytne. Ciekawa jestem, jak oni go tu wprowadzili.

-   Wcale   go   nie   wprowadzali   -   wycedził   wolno,   obejmując   ją.   -   Kasyno   zostało 

zbudowane dokoła niego.

Mandy dopiero teraz spojrzała z uwagą na Josha.

- Masz już dosyć, co? Dlaczego nie powiedziałeś nic wcześniej?

-   Ponieważ   sprawiało   mi   wielką   przyjemność   patrzenie,   jak   się   świetnie   bawisz, 

kochanie. Nie zrezygnowałbym z tego za skarby świata. Zadowolona?

-  Nawet   bardzo  -  odparła.  -  Uczciwie  mówiąc,  to  od  dawna   nie  bawiłam  się   tak 

dobrze. Ostatnio chyba w zeszłym roku, na targach w Allentown. Wygrałam wtedy na jednym 

ze stoisk wypchanego jednorożca.

- Mówiłaś, zdaje się, że nie uprawiasz hazardu - wytknął jej Josh, zsypując wszystkie 

monety razem.

- Miałam na myśli, że nie dla pieniędzy. W końcu przecież nie można do hazardu 

zaliczyć gry o jednorożca.

Josh potrząsnął tylko głową, całkiem pokonany specyficzną logiką Mandy.

- Nie mogę  uwierzyć,  że nigdy nie wybrałaś  się do Atlantic  City,  mieszkając  tak 

blisko. Przespacerować się promenadą lub popływać. Słyszałem reklamy o tym, że autobusy z 

Allentown do kasyna jeżdżą codziennie.

background image

- Wiesz, byłam bardzo zajęta przez ostatnie lata - mruknęła pod nosem, bardziej do 

siebie   niż   do   niego.   Widząc   jednak   pytający   wzrok   Josha,   dodała   szybko.   -   To   znaczy, 

chciałam powiedzieć, że miałam bardzo dużo zajęć w przedszkolu, rozumiesz...

- Tak bardzo, że nawet rzekomy miesiąc miodowy w towarzystwie męża na słowo 

honoru,   zaprawiony   sekretnym   śledztwem   i   wszechobecną   ekipą   telewizyjną,   może   być 

traktowany jako wypoczynek. - Uśmiech Josha gdzieś zamarł.

Na pewno nie był jeszcze przygotowany, by usłyszeć, dlaczego zdecydowała się na 

życie w tak prymitywnych warunkach w Allentown, kiedy mogła żyć, jak pączek w maśle, z 

Alexandrem   Tremaine'em   w   Southampton.   Lepiej,   żeby   wiedział   o   Mandy   Tremaine 

mieszkającej na trzecim piętrze w domu czynszowym, która pracuje jako wychowawczyni w 

przedszkolu.

- No i te ostatnie dni też nie zrelaksowały cię zbytnio. Niestety ja też nie jestem bez 

winy i często wtykałem ci szpilki...

- I mówiłeś mi, że czujesz, jak budzi się w tobie miłość - dodała Mandy ze ściśniętym 

gardłem. Położyła mu delikatnie palce na ustach, kładąc kres dalszej przemowie. Stali na 

środku jednego z przejść, tak że inni gracze i personel kasyna musieli ich omijać. Zapatrzeni 

w siebie nawet tego nie zauważyli. - Nie chciałabym być teraz w żadnym innym miejscu na 

ziemi ani też mieć u boku innego mężczyzny.

Josh uśmiechnął się słabo.

- Słowo honoru?

- Słowo honoru, Josh. - Jej szmaragdowe oczy były szeroko otwarte, gdyż zżerała ją 

ciekawość, jaka będzie jego reakcja.

Pochylił głowę nad nią tak blisko, że mógłby z łatwością policzyć wszystkie piegi na 

jej kształtnym nosku.

- Więc wiesz już, kim jestem? - Wyczuła dziwne napięcie jego ramion.

- Wiem zaledwie połowę tego, kim jesteś - poprawiła go, przekrzywiając kokieteryjnie 

głowę.   -   Po   tym,   jak   odłożyłeś   słuchawkę   wczoraj   po   południu,   mężczyzna,   do   którego 

zwracałeś się per tato, powiedział twoje imię, a mówiąc ściślej, wykrzyczał je do słuchawki. 

Myślę zresztą, że teraz nie jest on tobą nadmiernie zachwycony - zakończyła, obejmując go 

rękoma za szyję.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś?

- A dlaczego miałabym ci powiedzieć? Ty też taktownie nie pytałeś o moje sprawy. 

Ale chciałabym mówić do ciebie Josh, oczywiście tylko wtedy, gdy nie będzie z nami naszej 

kochanej ekipy.

background image

- Oczywiście - zgodził się chętnie, oddychając z ulgą. Wygląda na to, że nie będzie go 

naciskać, by powiedział jej wszystko to, czego jej powiedzieć nie chciał. - Jesteś fenomenalną 

dziewczyną, Amando Elisabeth Tremaine - wyszeptał niemal z uwielbieniem.

Mandy   zacisnęła   powieki,   powstrzymując   łkanie.   Wcale   taka   nie   jestem,   chciała 

wykrzyczeć z siebie. Robiła tak dlatego, że w przeciwnym wypadku ona sama w rewanżu 

musiałaby mu opowiedzieć o sobie. O swojej przeszłości, o tym, co dziadek zrobił Dave'owi 

Benjaminowi lub o tym, jaką ona odegrała rolę w tych wszystkich wydarzeniach. Och, Josh, 

dlaczego nie możemy zatrzymać czasu i zostać na zawsze w Atlantic City.

- Ty też nie jesteś najgorszy, koleś - wymruczała wsparta o jego ramię, wstrzymując 

cisnące się do oczu łzy.

Pocałowali się mocno, zapominając natychmiast o Górnym Pokładzie, mijających ich 

ludziach i błyskających  światłami automatach. Stali później chwilę cicho, rozkoszując się 

atmosferą tego miejsca, zarezerwowanego zwykle dla zakochanych w sobie nowożeńców, za 

jakich cały świat ich uważał.

Spędzili całe popołudnie spacerując ręka w rękę po olbrzymim  kasynie Tropicana. 

Odwiedzili przelotnie kilka hotelowych sklepów, chłonęli przy zimnych drinkach atmosferę 

Ogrodów Tarasowych, na koniec wyszli na chwilę na promenadę, wystawiając twarze do 

gorącego sierpniowego słońca.

Mieli  jeszcze   czas   na  odwiedzenie  „II Verdi”  ze  wspaniałym   włoskim  jedzeniem, 

które oboje bardzo lubili. Wreszcie gotowi byli stawić czoło ekipie telewizyjnej, by odegrać 

sekwencję tańca, zaplanowaną w ich własnym pokoju hotelowym.

Po   przybyciu   Lois   i   jej   towarzyszy   Josh   stanął   w   kącie   pokoju,   by   nikomu   nie 

przeszkadzać i stamtąd obserwował całą krzątaninę. Od czasu do czasu spoglądał w stronę 

schodów. Wyglądało  na  to, że Mandy potrzebuje  całej  wieczności  aby się  ubrać. Po raz 

kolejny spojrzał z niepokojem na swój płaski, złoty zegarek.

Wprawdzie mówiła, iż chciałaby zostać w wannie na zawsze, ale teraz to już chyba 

przesadza. I właśnie wtedy, gdy zdecydował się, że pójdzie po nią, zobaczył na najwyższym 

stopniu nogę w czarnych szpilkach.

Mandy schodziła powoli i ostrożnie, ciemne  pończochy podkreślały szczupłość jej 

kształtnych łydek. Zniknęła na moment na zakręcie schodów, po czym pojawiła się tuż przed 

nim. Nabrał gwałtownie powietrza w płuca, jakby w obawie przed prawdziwym, fizycznym 

bólem.

Prosta czarna sukienka, którą miała na sobie, więcej zakrywała niż odsłaniała, dawała 

jednak wyraźne wskazówki, jakie bogactwo kryje się pod nią. Josh poczuł, jak tężeją mu 

background image

mięśnie w podświadomej reakcji. Nie powiem już nigdy, że ubiera się jak nastolatka!

Uwagę jego przykuła jednak najpierw jej rozpromieniona twarz, otoczona łagodnie 

opadającymi,   miedzianoczerwonymi   lokami.   Oczy   błyszczały   spod   długich   rzęs   jak   dwa 

wielkie szmaragdowe klejnoty, a pomalowane czerwoną szminką usta nęciły swą wilgocią. 

Nawet jej piegi, których nie sposób było przykryć żadną ilością makijażu, wyglądały bardzo 

pociągająco.

Kość   słoniowa,   to   określenie   najbardziej   pasowało   do   jej   cery.   Spojrzenie   Josha 

omiotło jej kształtny podbródek, wysmukłą szyję, zatrzymało się na chwilę na jej odkrytych 

ramionach, po czym wróciło do poważnej, niemal zalęknionej twarzy.

- Chciałbym cię ugryźć w szyję - mruknął do siebie. Nie potrafił ukryć przed sobą 

zdziwienia, jakie szaleńcze uczucia budzi w nim ta drobna i delikatna kobieta.

Nie mogę powiedzieć, że zaczynam się w niej podkochiwać, poprawił siebie w duchu. 

Ja już ją kocham. Ja, Joshua Mark Philips, jestem do szaleństwa, beznadziejnie zakochany w 

Amandzie Elisabeth Tremaine.

No więc dobrze, zgodził się ze sobą po chwili. Zakochałeś się. I co masz zamiar z tym 

zrobić, kowboju?

Powiem jej prosto z mostu, kim jestem, doszedł nagle do przekonania. Powiem też, 

jak wymyśliłem na poczekaniu głupawą historię z Herbem, by być bliżej niej. Zupełnie jak w 

filmach z Doris Day, z których sobie żartowaliśmy.

A co dalej? Potem wezmę ją na ręce i zaniosę do najbliższego urzędu stanu cywilnego. 

Tak właśnie zrobię, zadecydował.

Co   wobec   tego   zrobisz   ze   swoimi   planami   w   sprawie   kasety   wideo,   sumienie 

najwyraźniej nie dawało mu spokoju. Powiesz jej teraz, że planowałeś wysłać ją do Alexandra 

Tremaine'a, aby widział, jak jeden z przyjaciół Dave'a urzęduje w łóżku z jego wnuczką?

O nie, zmienił szybko zdanie, kiedy poszedł szybko przez pokój i wyciągnął rękę do 

Mandy, aby pomóc jej zejść z ostatniego stopnia schodów. A potem będę kłamał jak diabli i 

trzymał kciuki, by się o tych planach nie dowiedziała.

To   znaczy,   że   nigdy   jej   nie   powiesz   i   wszystko   chcesz   zbudować   na   kłamstwie? 

Lepsza połowa jego sumienia ani myślała się poddać tak Łatwo.

Może jak już będę starym i zgrzybiałym dziadkiem, Josh wyraźnie grał na zwłokę, to 

coś   tam   bąknę   o   tym,   trzymając   rudowłose   prawnuki   na   kolanach,   ale   na   pewno   nie 

wcześniej. Ale teraz daj mi już spokój, bo moja żona czeka, bym z nią zatańczył.

-   No,   warto   było   trochę   poczekać,   madame.   Kochanie,   wyglądasz   jak   świeża, 

apetyczna bułeczka - rzekł tak, by usłyszała tylko Mandy. - A co byś powiedziała, jakbym 

background image

teraz rozgonił to całe towarzystwo, tak byśmy zostali tylko ty i ja?

- Joe, ciszej trochę, na Boga - wyszeptała Mandy zaaferowana, rozglądając się, czy nie 

słyszał tego ktoś z ekipy telewizyjnej. Stanęła teraz na palcach jednej nogi i mruknęła mu 

konspiracyjnie do ucha: - Ale możemy to zorganizować, tylko trochę później.

Josh włożył  ręce głęboko w kieszenie i z uśmiechem Kuby Rozpruwacza podążył 

zaraz   za   Mandy.   Po   drodze   pogwizdywał   radośnie   jedną   z   najbardziej   romantycznych 

piosenek z filmu „West Side Story”.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Pokój   tonął   w   półmroku,   choć   jego   oświetlenie   zostało   dobrane   z   najwyższą 

starannością. Cztery czarne skrzynki rozmieszczono w strategicznych miejscach, tak by ich 

błyskające w takt muzyki światła tworzyły w pełni romantyczny nastrój.

Josh i Mandy stali tuż obok siebie, pośrodku tego, co zdaniem Lois miało służyć za 

parkiet do tańca. Mandy zdjęła już swoje pantofle na wysokich obcasach, żeby mogła się 

łatwiej poruszać po pokrytej dywanami podłodze. Oparła wygodnie głowę na piersi Josha. 

Czuła mocny zapach jego wody po goleniu, a nawet, przez śnieżnobiałą koszulę, słyszała 

wyraźnie bicie jego serca.

Josh   obejmował   ją   bardzo   delikatnie.   Lekkie   łaskotanie   jej   włosów   sprawiało   mu 

wyraźną przyjemność, gdy opuszczał głowę w ich aksamitne ciepło. Niespiesznie wyplótł z 

uścisku lewą rękę i odszukał nią zaraz dłoń Mandy. Z nabożeństwem podniósł ją do ust, 

akurat w momencie, gdy Chuck dał znak Lois, że znalazł piosenkę, o którą jej chodziło.

- Doskonale, absolutnie rewelacyjnie - Lois dziwnie wylewnie zwróciła się do Herba, 

który burknął tylko coś w odpowiedzi, nie chcąc odrywać swej uwagi od kamery. - Myślę, że 

załatwimy to w jednym ujęciu.

„Z tobą, tylko z tobą, na zawsze”, słowa romantycznej piosenki, którą Lois wybrała 

jako   podkład   do   tej   sceny,   zaczęły   powoli   wypełniać   pomieszczenie.   Josh   bez   problemu 

dostosował krok do rytmu melodii, prowadząc Mandy w wolnym, zmysłowym tańcu. Oboje 

skupili się na tym małym kawałku podłogi, który był teraz dla nich ich własnym, prywatnym 

kawałkiem nieba, przytulnym kokonem, wypełnionym ciepłem wzajemnej miłości.

Reszta pokoju właściwie przestała istnieć. Był tylko taniec i prowokująca muzyka. 

„Oddaj mi skarb, jakim jesteś”, domagały się słowa piosenki, unosząc wirującą parę coraz 

dalej i dalej.

„Siła   i   cudowne   piękno   miłości!”.   Ta   piosenka   jest   napisana   właśnie   dla   nich, 

pomyślała w rozmarzeniu Mandy, dla tańczącej w uniesieniu pary kochanków, w maleńkim 

kręgu wyznaczonym przez pulsujące światła. Spleceni w ciasnym uścisku przeżywali piękno 

wspólnego ruchu, pełnego zespolenia w takt rytmu muzyki.

Josh podniósł rękę Mandy tak, by objęła go za szyję, sam zaś otoczył ramionami jej 

biodra. Mandy uniosła nieco i przechyliła głowę w jego objęciach, spoglądając mu głęboko w 

niebieskie oczy. Poczuła rosnące w niej dzikie podniecenie, które w niezrozumiały dla niej 

sposób zakłócało płynność jej oddechu.

Melodia   narastała,   coraz   bardziej   zbliżając   się   do   finałowej   kulminacji,   światła 

background image

rozcinały ciemność różnokolorowymi błyskami, oni zaś, zapatrzeni w siebie, tańczyli, wirując 

powoli w swojej cząstce wszechświata.

Mandy czuła, że jej głowa zrobiła się ciężka, jak kwiat na delikatnej łodyżce, kołysany 

podmuchami   łagodnego,   letniego   wiatru.   Czuła   dotyk   ciała   Josha   i   instynktownie   sama 

przytulała się mocniej. Szukała jego ciepła, podobnie jak pączki kwiatów otwierające się pod 

wpływem letniego słońca.

Była   odurzona,   wiedziała   jednak,   że   nie   ma   to   nic   wspólnego   z   tańcem.   O   nie, 

odurzenie to związane było najwyraźniej z jej sercem, które trzymało ją w swej żelaznej 

niewoli. Nie potrafiła i nie chciała z tym  dłużej walczyć,  bez względu na konsekwencje. 

Mandy  zakochała   się,  miłość   ta  wyglądała   bezwstydnie   z  każdego  spojrzenia  jej  oczu,  z 

każdego uśmiechu jej wilgotnych, karminowych ust.

Josh też wiedział, że przepadł bezpowrotnie. Jego cały świat składał się z pięknej 

kobiety, którą tak czule trzymał w ramionach: zielonookiej Mandy, o ufnym i niewinnym 

sercu.   Mogliby   być   zupełnie   sami   w   centrum   zatłoczonego   Times   Square,   w   centrum 

wszechświata. Otoczenie nie miało dla nich znaczenia, dalej byliby tylko we dwoje, chronieni 

tarczą ich gorącej miłości.

Chciał, żeby muzyka zakończyła się tak, by mógł przycisnąć ją mocno do siebie i 

całować bez opamiętania. Równocześnie pragnął, aby muzyka ta nie skończyła się nigdy, aby 

uczucia, które go wypełniały, trwały wiecznie.

- Piosenka się skończyła - stwierdził Herb prozaicznie, opuszczając kamerę. - Czy tę 

też chcesz filmować? - spytał, kiedy następna melodia popłynęła z włączonego magnetofonu.

Chuck potrząsnął głową zdegustowany. Wyłączył już cały swój sprzęt z wyjątkiem 

magnetofonu i zsynchronizowanego z nim systemu świateł.

- Nie czujesz, że jesteśmy tu zbędni, idioto? - wyszeptał, biorąc Lois pod ramię i 

popychając ją w stronę drzwi. - No dalej, przecież to ich miesiąc miodowy, zostawmy więc 

ich samych.

- Ale... - Lois próbowała protestować, zahipnotyzowana jeszcze widokiem wirującej 

wolno pary, zakochanej w sobie bez pamięci.

-   Nie   ma   żadnego   ale   -   syknął   Chuck,   wskazując   Herbowi,   by   się   ruszył.   -   My 

jesteśmy już historią. A teraz jazda stąd.

Drzwi zamknęły się za nimi cicho, a Mandy i Josh zostali sami. Sami z muzyką, 

błyskającymi światłami i miłością.

Josh kątem oka zauważył wychodzącą ekipę telewizyjną i lekkim skinieniem głowy 

background image

odpowiedział na wyciągniętą w jego kierunku rękę Chucka, z palcami rozsuniętymi na znak 

zwycięstwa.

Sięgnął za siebie po rękę Mandy, ścisnął mocno i przytulił ją jeszcze bardziej.

-  Nareszcie   sami   -  wyszeptał   jej   do  ucha.   Ich   ekstatyczny   taniec   powoli   ustawał. 

Zatrzymał ją w końcu w bezruchu, w pełni ufną w siłę jego ramienia.

Jej usta, lekko rozchylone z emocji, wyszeptały w końcu:

- Czy zamierzasz w tej sytuacji przeprowadzić swój niegodziwy plan, mój książę?

Dobrze  znany uśmiech,  który nauczyła  się już kochać,  powoli  wykwitł  na twarzy 

Josha. Puścił już jej rękę i chwytając łagodnie pod kolanami podniósł w górę.

- Zamilknij kobieto i kieruj mnie w stronę schodów - odpowiedział, wtulając się w jej 

szyję.

Policzki Mandy płonęły.

- Kocham cię, Josh, czy jak ci tam w końcu na imię.

Josh zatrzymał się na najniższym stopniu spiralnych schodów, prowadzących na górę 

do sypialni.

- Jestem Josh Philips, panno Amando Elisabeth Tremaine, a wkrótce również Philips. 

Kocham cię bardziej, niż myślałem, że można kogoś pokochać.

-   Jeśli   to   propozycja,   panie   Philips,   to   przyjmuję   ją   -   stwierdziła   cicho   Mandy. 

Pochyliła   się   nieco   i   pocałowała   go   delikatnie   i   uwodzicielsko,   uśmiechając   się   z 

zadowoleniem.

Josh   stał   tak   jeszcze   przez   chwilę,   dając   Mandy   ostatnią   szansę   na   zmianę   swej 

decyzji. W końcu pokonany pragnieniem, by znaleźć się koło niej, wziąć wszystko, co będzie 

mu chciała dać i ofiarować to, co chciał jej od dawna podarować, zaczął powoli wchodzić po 

schodach.

- Co tu się do Ucha dzieje? Joshua! Niech cię piekło pochłonie, Josh, gdzie jesteś?

Josh zamarł nagle w bezruchu, z nogą uniesioną nad kolejnym stopniem. Tato! Jego 

mózg nie przyjmował tego do wiadomości, kiedy podświadomie potrząsał przecząco głową. 

To nie może być jego ojciec, po prostu nie może. Nie w tej chwili, na Boga, to niemożliwe.

- Josh? - Mandy odchyliła nieco głowę, by spojrzeć w oczy, które tak kochała. - Josh, 

puść mnie. To boli.

Dopiero   po   chwili   Josh   zdał   sobie   sprawę,   że   instynktownie   przycisnął   Mandy 

mocniej do siebie, jakby w ten sposób mógł zapobiec temu, co miało zaraz nastąpić. Zrobił 

krok do tyłu, aż stanął znowu na dywanie.

background image

- Przepraszam za wszystko  - wyszeptał.  Opuścił ją delikatnie  na dywan,  tuż koło 

siebie. Mandy zaś poczuła przedziwną pustkę niespełnienia.

W końcu Matthew Philips znalazł wyłącznik i pokój został zalany jasnym światłem. 

Rozejrzał się dokoła. Najpierw zwrócił uwagę na mrugające, kolorowe światła i romantyczną 

muzykę,   na   koniec   zatrzymał   wzrok   na   wyraźnie   zaniepokojonej,   młodej,   rudowłosej 

dziewczynie, przytulonej bojaźliwie do jego syna.

- Wygląda na to, że w czymś przeszkodziłem, prawda, synu? - powiedział ze złością. 

Przeszedł   szybko   przez   pokój   i   wyłączył   magnetofon,   likwidując   resztki   romantycznego 

nastroju, który Lois z takim trudem stworzyła. - Mam tylko nadzieję, że przyjechałem na 

czas.

Mandy potrząsnęła głową, czując dziwnie niepokojące mrowienie na plecach.

- Na czas? Kim jest ten człowiek, Josh? Dlaczego zwraca się do ciebie per synu? Josh, 

powiedz wreszcie, o co tu chodzi!

- Nazywam się Matthew Philips, panno Tremaine - przedstawił się, podchodząc do 

nich   z   wyciągniętą   ręką.   Mandy,   z   uprzejmości,   wyciągnęła   automatycznie   swoją.   -   Z 

przykrością  muszę   powiedzieć,   że  jestem   ojcem   Josha.  Może  usiądziemy   na  kanapie,  bo 

wygląda na to, że nie unikniemy małej pogawędki.

Mandy spojrzała pytająco na swego partnera.

- Josh? - Obejmująca ją ręka zesztywniała wyraźnie, a oczy zamknęły się z rezygnacją.

-   Zróbmy   lepiej   tak,   jak   mówi,   Mandy.   Nie   tylko   ty   masz   tendencje   do 

dramatyzowania. Wygląda na to, że ojciec zdecydował się zagrać tu główną rolę. Prawda, 

tato? - Posłał ojcu złe spojrzenie.

-   Zamknij   się,   Josh   -   odciął   się   ojciec.   -   Panno   Tremaine...   Mandy?   -   zachęcił, 

wskazując ręką kanapę.

Mandy   pierwsza   podeszła   do   kanapy,   omijając   po   drodze   dyskotekowy   sprzęt   i 

plątaninę kabli. Przysiadła nerwowo w samym rogu.

- Josh? - W jej oczach malowała się prośba, by usiadł koło niej i pocieszył ją, że 

wszystko   będzie   w   porządku.   On   jednak,   z   rękoma   wciśniętymi   mocno   w   kieszenie, 

wpatrywał się tylko nie widzącym wzrokiem w szczelnie zasłonięte okno.

Matt także nie usiadł, spacerował tam i z powrotem, z lekko przechyloną głową, jakby 

studiował roślinne motywy na dywanie.

Podobieństwo między nimi jest uderzające, pomyślała Mandy w odrętwieniu. Więc 

tak będzie wyglądał Josh za trzydzieści lat? Ta myśl zrodziła od razu następną: czy ja będę go 

jeszcze za trzydzieści lat oglądać?

background image

- No dalej, tato, załatwiaj całą sprawę, oboje na ciebie czekamy.  - Usłyszała głos 

Josha, dziwnie obcy i napięty.

-   Daruj   sobie   impertynencje,   Joshua!   -   ojciec   uciął   krótko,   nie   przerywając   swej 

wędrówki po dywanie.

- Panie Philips - wtrąciła nerwowo. - Wygląda na to, że jest pan bardzo zdenerwowany 

na syna. Czy ma to coś wspólnego z prowadzonym przez niego śledztwem?

- Ze śledztwem? - Matt zamarł nagle, wpatrując się w zgarbione plecy syna.

-   No,   tak   -   pospieszyła   z   pomocą   Mandy.   -   Wiem,   że   sprawy   nie   posunęły   się 

nadmiernie tu, w Atlantic City, ale Josh naprawdę się bardzo starał.

- Tego jestem zupełnie pewien - wtrącił Matt nieprzyjemnie.

Mandy, nie zrażona tym wcale, mówiła dalej: - Josh uważa, że Herb jest tylko płotką 

w całej  aferze  i zaraz jak tylko  wróci do Allentown, to namierzy również  i grube ryby. 

Prawda, Josh? - Odwróciła się do niego w nadziei, że coś powie, cokolwiek, co sprawi, że 

wreszcie jego ojciec wszystko zrozumie. W końcu przecież prowadzili śledztwo.

- Śledztwo, co, Josh? - Ojciec w końcu opadł na krzesło. - Widzę, że rzeczywiście 

byłeś bardzo zajęty, co, synu?

Mandy reagowała może zbyt wolno na obecność starszego mężczyzny, ale na pewno 

nie była kompletną idiotką. Poczuła, jak serce ucieka jej w pięty.

- Nie było żadnego śledztwa, prawda, Josh? - spytała złamanym głosem. - Herb jest 

tylko zwyczajnym kamerzystą, tak?

- Kto to jest Herb? - wtrącił Matt, ale zaraz machnął ręką. - Mniejsza o to. Chyba 

nawet nie chcę tego wiedzieć.

Josh odszedł wreszcie od zasłoniętego okna, usiadł koło Mandy i wziął jej zimne ręce 

w swoje.

- Ja to wszystko wymyśliłem, kochanie. Bałem się, że nie pojedziesz na ten miesiąc 

miodowy   i   musiałem   zrobić   coś,   żeby   cię   przekonać.   -   Uścisnął   szybko   jej   ręce.   -   Czy 

przebaczysz mi to, Amando Elisabeth. Naprawdę byłem zdesperowany.

Mandy spojrzała tęsknie w oczy Josha, ciesząc się w duchu, że skłonny był zrobić 

cokolwiek,   nawet   wymyślić   tę   głupią   historię   z   Herbem,   byle   tylko   powstrzymać   ją   od 

wycofania   się   ze   wspólnego   wyjazdu.   Przebaczyć   mu?   Jak   mogłaby   mu   nie   przebaczyć, 

biorąc pod uwagę fakt, że zrobił to po to tylko, by być blisko niej.

-   Jesteś   idiotą,   Joshua,   wiesz   o   tym?   -   powiedziała,   uśmiechając   się   pobłażliwie. 

Oparła głowę na jego ramieniu. - Oczywiście, że ci przebaczam.

- Mandy! - Josh pochylił się nad nią, w nadziei że uda mu się pocałować roześmiane 

background image

usta.

- Chyba już czas przerwać tę rozkoszną scenę - odezwał się Matt, ponownie wstając. - 

Wiem,   że   to   wszystko   cudowne,   ale   nie   przyjechałem   tu   przecież   w   sprawie 

wyimaginowanego śledztwa. Josh? Nie uważasz, że już najwyższy czas, żebyś poinformował 

o wszystkim to biedne dziecko?

- Nie teraz, tato. - Głos Josha był jak zgrzyt piasku po szkle. - Nie widzisz, że chcemy 

być sami? Na wyjaśnienia przyjdzie czas później.

- Wyjaśnienia na jaki temat? - Mandy zadała to pytanie, zdając sobie sprawę, iż musi 

to   być   jakaś   bardzo   ważna   informacja,   skoro   sprawiła,   że   ojciec   Josha   przejechał   tyle 

kilometrów do Atlantic City, by z nim pomówić. - No więc? O czym jeszcze nie wiem?

- Może zabrałbyś stąd swoje godne politowania, kłamliwe ciało i pozwolił mi przejść?

Josh zrobił krok do tyłu, przepuszczając Mandy na schody prowadzące do sypialni.

-   Na   Boga,   Mandy,   przestań   się   tak   zachowywać!   -   Obszedł   łóżko   i   z   impetem 

zatrzasnął otwarte wieko walizki. - Czy nie zdajesz sobie sprawy, że w ten sposób niczego nie 

rozwiążemy?

Mandy wynurzyła  się właśnie z łazienki,  z rękoma  pełnymi  kosmetyków.  Rzuciła 

wszystko niedbale na łóżko, otworzyła ponownie walizkę i wrzuciła w nieładzie rzeczy do 

środka. - Nie musimy wcale niczego rozwiązywać i kropka - odpowiedziała zimno, wracając 

do łazienki.

Kiedy   tylko   wyszła,   Josh   odwrócił   walizkę   dnem   do   góry,   rozsypując   buteleczki 

szamponu, szminki i inne drobiazgi po całym łóżku.

- Przecież chciałem ci o wszystkim powiedzieć, kochanie, przysięgam.

Mandy wysunęła na chwilę głowę z łazienki.

- Naprawdę? A niby kiedy? Przed wzięciem mnie do łóżka czy po?

Josh skrzywił się, bo strzał był bardzo celny.

Wróciwszy ponownie do pokoju, Mandy spokojnie podniosła walizkę z podłogi i od 

nowa zaczęła wrzucać do niej swoje rzeczy.

-   Powiedz   mi,   panie   Philips   z   Southampton,   Allentown   i   wszystkich   miejsc   na 

wschód, czy przekonałeś Herba, by zainstalował gdzieś tu ukrytą kamerę, tak żeby nie uronić 

ani kawałka akcji? - Rozejrzała się dokoła, jakby spodziewała się zobaczyć kamerę zwisającą 

z sufitu.

- Wiesz dobrze, że nigdy bym tego nie zrobił!

- Skąd mam to wiedzieć? Możesz przecież mieć tendencje do ekshibicjonizmu. W 

background image

końcu i tak prawie nic nie wiem o tobie, prawda, Josh? - Otworzyła szafę i wyciągnęła z 

górnej szuflady swoją bieliznę.

- To nieprawda. I nie udawaj, że nie zdajesz sobie z tego sprawy - zaprotestował, 

czując, że traci grunt pod nogami.

- Pozwól  mi   w  takim  razie  na  ostatnią   uwagę  - odcięła   się,  wrzucając  rzeczy  do 

walizki. - Jednak trochę o tobie wiem, może nawet aż za dużo. Jesteś podłym, paskudnym, 

kłamliwym...

Josh chwycił w obie ręce jej bieliznę i z całej siły rzucił nią przez pokój, tak że jedna z 

jedwabnych   halek   w   kolorze   kości   słoniowej   zawisła   na   kinkiecie   i   wyglądało   to,  jakby 

wisiała w powietrzu.

Mandy wyprostowała się i spojrzała zimno na Josha. Podeszła do ściany, by zdjąć 

halkę. Zagrodził jej drogę.

- Albo w jedną, albo w drugą stronę, kowboju - syknęła wściekle, a jej oczy rzucały 

szmaragdowe ognie.

Josh ustąpił, wiedząc, że Mandy i tak nie ma szans na zapełnienie walizki nawet przez 

całą noc, ponieważ postanowił opróżniać jej zawartość szybciej, niż ona będzie ją pakować.

- Mandy, kochanie, posłuchaj proszę moich argumentów. Miałem swoje powody, by 

tak postąpić - błagał, gdy tymczasem ona zajęta była zbieraniem z podłogi swojej garderoby.

-   Nie   interesują   mnie   twoje   powody.   „Powody   to   tylko   to,   co   ktoś   chce   komuś 

powiedzieć”, Oskar Wilde. Jak wiesz, odebrałam staranne wykształcenie w Szwajcarii, dzięki 

pieniądzom mojego dziadka.

- Szkoda, że cię nie znałem, gdy mieszkałaś w Southampton - stwierdził w zadumie 

Josh, zastanawiając się nad ujawnionym właśnie kolejnym obliczem Mandy. - Moglibyśmy 

się wtedy spotkać jak dwoje normalnych ludzi i uniknąć tego całego cyrku. - Wskazał ręką 

rozbebeszony pokój, myśląc również o wszystkim innym, co się wydarzyło od czasu, gdy się 

poznali.

Mandy zamknęła powieki aż do bólu.

- Nie - odparła, odwracając się tyłem. - Wcale byś tego nie chciał, Josh, wierz mi na 

słowo. A ja wolałabym, żebyśmy się nigdy nie spotkali.

- Widzę, że dalej mi nie wierzysz, prawda? - Zrobił dwa impulsywne kroki w jej 

stronę,   zanim   zdrowy   rozsądek   nie   podpowiedział   mu,   iż   lepiej   jej   teraz   nie   dotykać. 

Odwrócił się i uderzył wściekle pięścią w ścianę. - Miałem ochotę zabić ojca za sposób, w 

jaki ci to powiedział, że nie wspomnę już o tym, jak wtargnął tutaj niczym Don Kichot, kiedy 

tylko wydawało mu się, iż poskładał puzzle w jedną całość. Gdyby tylko do mnie zadzwonił i 

background image

skonfrontował ze mną swoje przemyślenia, to powiedziałbym mu od razu, że nigdy bym nie 

wykorzystał tej taśmy. Przede wszystkim był to idiotyczny pomysł, ale widać zabrakło mi 

wtedy rozumu. Nigdy bym cię przecież świadomie nie skrzywdził, uwierz wreszcie w to, 

Mandy, proszę.

Wyciągnęła   z   szafki   drugą   szufladę,   wrzucając   jej   zawartość   do   walizki.   Pusta 

szuflada omal nie spadła mu na nogę.

- Uwierzyć w to? - potrząsnęła głową z dezaprobatą. - Właściwie to dlaczego nie? Jest 

przecież naiwna, ufna Mandy. Po prostują poproś, ona uwierzy we wszystko. - Odwróciła się 

szybko, wychodząc do garderoby.

Josh wyciągnął  teraz  z walizki  kilka par szortów i strojów  kąpielowych  i jednym 

ruchem schował je pod poduszkę.

-   Przynajmniej   powiedz,   dokąd   się   wybierasz   -   poprosił,   uskakując   z   drogi,   gdy 

drelichowa spódnica przypięta jeszcze do wieszaka przeleciała tuż obok, lądując pewnie w 

walizce.

- Najdalej od ciebie, jak tylko się da! - dobiegło zza drzwi.

Po chwili wleciały do pokoju dwie bluzki, po nich para białych  spodni i błękitna 

kamizelka.

- Na pewno nie pojedziesz w takim stroju! - Josh zaatakował z impetem, zdając sobie 

sprawę, że nie może jej puścić samej w tej oszałamiającej, czarnej kreacji.

Mandy wypadła z garderoby, rozglądając się pospiesznie po pokoju, aż znalazła to, 

czego szukała. Chwytając w locie białe spodnie i sweter w morskim kolorze, który wzięła na 

wypadek, gdyby było zimno podczas nocnych spacerów po promenadzie, zniknęła ponownie 

w garderobie, zamykając za sobą drzwi. Po chwili otworzyła je znowu.

- Zostań tu, gdzie jesteś. Nie waż się nawet oddychać. - Ostatnim słowom towarzyszył 

trzask zamykanych znowu drzwi.

Kiedy   Mandy   się   przebierała,   Josh   ponownie   wypróżnił   walizkę,   chowając   jej 

zawartość   pod  łóżkiem.  Na  koniec  wsunął  tam  również   samą  walizkę.  Nie  pójdzie   teraz 

nigdzie, zanim się z nią nie rozmówi. Przekonają, że ich miłość jest dużo ważniejsza niż 

powzięty pod wpływem nagłego impulsu plan rewanżu.

Musi go wysłuchać. Od chwili, kiedy ojciec opowiedział, jak połączył ze sobą jego 

wyjazd i podwójną pierwszą nagrodę w konkursie, Mandy przestała zupełnie myśleć. Zamiast 

tego zaczęła działać. Nie potrafił jej potępić, nie mógł tego zrobić, jeżeli chciał być ze sobą 

szczery.

Prawie siłą wypchnął ojca z pokoju i popędził, skacząc po dwa stopnie, na górę za 

background image

Mandy, która znalazła się tam zaraz, jak tylko pełny sens słów Matta dotarł do niej z całą siłą. 

Zanim zdążył złapać oddech na szczycie schodów, ona już się zaczęła pakować.

Drzwi garderoby otworzyły się teraz z impetem, uderzając mocno o ścianę sypialni. 

Mandy wypadła ubrana już w spodnie i sweter. Jej rude włosy opadały na wszystkie strony w 

plątaninie loków, kiedy rozpoczęła poszukiwanie sandałów. Przyjrzała mu się przez dłuższą 

chwilę, po czym dała nura pod łóżko, skąd, po wyrzuceniu wszystkich poupychanych tam 

rzeczy, wynurzyła się z parą sandałów w ręce.

Usiadła na łóżku tylko na ułamek sekundy, by nałożyć buty i ponownie zniknęła w 

garderobie, skąd wyfrunęła zaraz czarna sukienka, lądując prosto na twarzy Josha. Jeszcze 

jedno   krótkie   spojrzenie   i   z   torebką   w   ręce   zbiegła   jak   burza   po   schodach   do   pokoju, 

zostawiając na górze osłupiałego Josha.

-   Halo,   obsługa   hotelu?   Tu   mówi   Tremaine.   Prosiłabym,   żeby   pani   przysłała 

natychmiast do mojego pokoju Rollie'go Estradę. - Mandy zdążyła to już powiedzieć, zanim 

Josh znalazł się w zasięgu jej głosu.

Upłynęła chwila ciszy, po czym odezwała się ponownie.

- Dobrze więc, rozumiem.  W takim razie  proszę o przysłanie  butelki,  nie, dwóch 

butelek najlepszego szampana, dobrze schłodzonego, i odpowiedniej ilości importowanego 

kawioru na party dla... - zastanawiała się przez moment nad tym, ile Josh powinien zapłacić - 

na party dla sześciu osób - dokończyła po chwili. W czym problem, pomyślała. Josh będzie 

mógł   zaprosić   całą   ekipę   telewizyjną   i   zrobią   sobie   bal.   -   Proszę   tylko   dopilnować,   by 

przyniósł to Rollie Estrada, dobrze?

- Mandy - rozpoczął Josh, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. - Cholera jasna! - Nie 

mógł powstrzymać się od przekleństwa. - Żaden serwis nie może być tak szybki!

- Otwieraj drzwi, Joshua! - dobiegł ich stłumiony krzyk z korytarza.

Josh uniósł powoli ręce do góry i otworzył szeroko drzwi.

- Nie wiem, jak to się stało, że zostawiłem was dwoje samych. - Matt Philips wpadł do 

pokoju, lekko rozwichrzony. - Joshua, mam nadzieję, iż nie skrzywdziłeś tego dziecka?

- Nie, tato. Związałem ją tylko i drażniłem bambusem pod paznokciami. To w końcu 

nic strasznego. - Josh przeczesał nerwowo włosy i opadł ciężko na krzesło. - A swoją drogą, 

to co ciebie ponownie do nas sprowadza? Nie uważasz, że zrobiłeś już dzisiaj dosyć? A może 

wpadłeś tylko, żeby obejrzeć skutki?

- Przestań się nad sobą rozczulać - zakomenderował Matt. Jeden rzut oka na Mandy 

upewnił   go,   że   młoda   dziewczyna   z   trudem   panuje   nad   swoimi   emocjami.   -   Mandy   - 

powiedział miękko, kierując się w jej stronę - czy mógłbym coś dla ciebie zrobić? Może mam 

background image

cię gdzieś odwieźć?

Mandy spojrzała po kolei na obu Philipsów. Zwężone wściekłością szmaragdowe oczy 

były lodowate.

- Nie chciałabym nawet przejść przez ulicę z żadnym z was - wybuchnęła.

Tymczasem rozległo się pukanie do drzwi i Mandy pospieszyła otworzyć Rollie'emu, 

który   wtoczył   przed   sobą   wózek   z   dwoma   wiaderkami   z   szampanem   i   tacą   pełną 

smakołyków.

- Dobry wieczór, Mandy i Joe - zaczął kelner jowialnie, kłaniając się również trzeciej 

osobie w pokoju. - Proszę, oto sześć szklaneczek do szampana. Wygląda na to, iż będzie małe 

party, co? Tylko nie mówcie ml, że już skończyliście z filmowaniem. Hej, a gdzie ta wasza 

blondyna? Jak jej na imię? Lena? Lori? Chciałem z nią pomówić.

Matt spojrzał na Josha, nie wierząc własnym uszom, że jego syn może być po imieniu 

z kelnerem z Tropicany.

- Kto to jest Lena? - syknął wściekle.

- Nieważne, tato - powiedział Josh wstając. Chwycił rękę Mandy, która założyła przed 

chwilą torebkę na ramię, zbierając się najwyraźniej do wyjścia. - Mandy, nie możesz mnie 

zostawić w taki sposób - powiedział, starając się nie podnosić głosu.

- To się okaże, kowboju - odcięła się, strząsając z siebie jego rękę. - Uczta zamówiona 

przez waszą ofiarę. Bawcie się dobrze.

Obejmując jej sztywne, opierające się ciało, Josh mówił nie zważając na nic:

- Zrezygnowałem z pomysłu zemsty zaraz po tym, jak na niego wpadłem, Mandy, 

przyrzekam.   Wcale   nie   chciałem   ciebie   skrzywdzić.   Kocham   cię.   W   głębi   duszy,   mimo 

upokorzenia, którego doznałaś, wiesz przecież, że cię kocham. Proszę, Mandy, nie odchodź, 

błagam.

Stała cichutko w jego objęciach z zamkniętymi oczami i lekko przygryzioną wargą, 

żeby nie wybuchnąć płaczem. Chciała z nim zostać, chciała, żeby trzymał ją w objęciach i 

przekonał o tym, że jednak ją kocha. Chciała tego z całego serca.

- Wiedziałem od początku, że to wariactwo. - Josh mówił gorączkowo, czując, z jakim 

oporem ustępuje w niej napięcie. - Musiałem na chwilę postradać rozum. To tylko dlatego, że 

twój dziadek stał się dla mnie wiecznym wyrzutem od czasu, gdy dowiedziałem się, iż on był 

powodem tego, co stało się Dave'owi Benjaminowi. Potem spotkałem ciebie i myślałem...

Z przeraźliwym szlochem Mandy wyrwała się z objęć Josha i popędziła do drzwi.

- Rollie! - wrzasnęła do kelnera, który właśnie otwierał pierwszą butelkę szampana. - 

Zaprowadź mnie na najbliższy przystanek autobusowy. Proszę!

background image

Kelner spojrzał najpierw na starszego pana, który wyglądał całkiem podobnie jak Joe 

Tremaine, a potem na męża Mandy.

- Co się dzieje? - zapytał zmieszany. - Kłótnia kochanków, czy co?

Drzwi holu zamknęły się już za Mandy i Josh wiedział, że ona nie wróci, nawet gdyby 

miała szukać przystanku bez pomocy Rollie'ego. Sięgnął do kieszeni i wręczył  kelnerowi 

garść banknotów.

- Zostań z nią aż do odjazdu autobusu, a potem wróć do mnie powiedzieć, dokąd 

pojechała. Możesz to dla mnie zrobić, przyjacielu?

Rollie otworzył już usta, żeby powiedzieć jakiś kawał o nowożeńcach, kiedy jednak 

zobaczył ból malujący się w oczach Josha, rozważnie nie powiedział nic.

- Nie ma sprawy - zapewnił solennie. - Nie spuszczę z niej oka nawet na minutę, 

przyrzekam.

Josh stał, wpatrując się w drzwi, po czym wolno skierował się w stronę schodów.

- Widzę, że naprawdę jesteś tym załamany, co, synu? - spytał ojciec, nalewając sobie 

szampana.   -   Rozważałem   to,   kiedy   wcześniej   wyrzuciłeś   mnie   z   pokoju.   Telefonowałem 

nawet do mamy do Southampton. Jej zdaniem wygląda na to, że rzeczywiście kochasz tę 

dziewczynę. Miała mama rację, Josh? Kochasz Mandy Tremaine?

Josh odwrócił się wolno do ojca. Jego oczy błyszczały podejrzanie.

- A jak ci się wydaje, tato? - powiedział miękko. - Jak ci się wydaje?

Matt podszedł do syna i położył mu rękę na ramieniu.

- Wydaje mi się, że mamy przed sobą długą noc. Proszę, Mandy chyba zamówiła to 

dla ciebie - powiedział, podając mu szklaneczkę szampana. - I jeszcze jedno. Przepraszam za 

to, co się stało.

Josh spojrzał w sufit, a kiedy się odezwał, chciał, żeby jego głos zabrzmiał stanowczo.

-   Tak,   tato   -   wyszeptał   przez   ściśnięte   gardło,   przypominając   sobie,   jak   jeszcze 

godzinę temu, przy przyćmionych światłach, tulił do siebie Mandy. - Kocham ją.

Z tyłu autobusu było ciemno. Tak ciemno, że tylko kilku pasażerów zauważyło młodą 

kobietę, wciśniętą z podkurczonymi  nogami w fotel przy oknie, która od czasu do czasu 

wycierała nos chusteczką.

Autobus pełen był gości kasyn, którzy teraz, w miarę jak posuwali się wzdłuż Atlantic 

City Expressway, dzielili się ze sobą wrażeniami o sukcesach i porażkach.

- Hej, panienko - odwrócił się jeden z zadowolonych  z siebie graczy,  starając się 

zwrócić uwagę Mandy. - Nie ma się w końcu czym martwić. Przecież wystarczyło ci na 

background image

autobus powrotny do domu. A zresztą, ile może taka dziewczyna stracić podczas jednego 

tylko wyjazdu?

- Niezbyt wiele - wyszeptała Mandy, zbyt cicho, by ktoś mógł ją usłyszeć. - Tylko 

serce.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- A to łajdak! - Jeanne Tisdale nie mogła się powstrzymać i pluszowa zabawka, którą 

akurat trzymała  w ręku, poleciała  z rozmachem  na najbliższą ścianę. - Boże, chciałabym 

dostać tego drania w swoje ręce.

Mandy   skończyła   właśnie   opowiadać   swojej   przyjaciółce   o   zakończonym 

przedwcześnie miodowym miesiącu w Atlantic City i planach Josha Philipsa związanych z 

nagraniem z wyjazdu kaset video. Jeanne zareagowała, jak przystało na dobrą przyjaciółkę, z 

pełnym   oburzeniem   i   wściekłością.   Mandy,   siedząc   na   jednym   z   wielkich   stołów   w   sali 

zabaw, czuła teraz, że powinna jakoś obronić Josha przed jej gwałtowną reakcją.

- On powiedział, że tak naprawdę to wcale nie miał zamiaru tego zrobić, Jeanne - 

wyjaśniła,  machając  nerwowo nogami,  jak dziecko  złapane  przez nauczycielkę  na jakimś 

wykroczeniu. - Przyznał, iż to był idiotyczny pomysł i że wiedział o tym od samego początku.

- No tak, teraz nastąpi apoteoza Joshuy Philipsa. - Jeanne podniosła z podłogi zabawkę 

i oczyściła z kurzu, zanim odstawiła ją z powrotem na półkę.

- Uważał, że ma bardzo ważny powód, żeby to zrobić, czy przynajmniej próbować 

zrobić. - Mandy zeskoczyła ze stołu i podeszła do dużej, zielonej tablicy. Zaczęła ścierać 

gryzmoły, namazane przez któreś z dzieci podczas porannych zajęć. - Uważam, iż nie można 

go aż tak winić.

Jeanne odwróciła się gwałtownie, wyciągając rękę w geście protestu.

- O nie, co to, to nie, Mandy Tremaine. - Jeanne wiedziała, co teraz nastąpi. - Na to się 

zwyczajnie   nie   zgadzam.   Najpierw   przychodzisz   do   mnie   z   płaczem   i   opowiadasz,   jakie 

paskudne sztuczki ten facet na ciebie szykował, a kiedy już płonę świętym oburzeniem, ty 

zmieniasz front i zaczynasz go bronić.

- Ale...

- Nie ma żadnego ale! - Jeanne nie dała sobie tak łatwo przerwać. - Jak cię znam, to 

zaraz powiesz, że w końcu to twoja wina, a tego nie chcę usłyszeć. Rozumiemy się? Jesteś 

słodką i kochaną dziewczyną, Mandy, ale czasem stajesz się tak cholernie fajna, że aż mnie to 

przeraża.

- Nie, Jeanne - Mandy potrząsnęła przecząco głową. - Wcale taka nie jestem. Tak się 

tylko tobie wydaje. Pamiętaj, że pozory mylą. Szczerze mówiąc, to ty przecież prawie nic o 

mnie nie wiesz.

Jeanne usztywniła się, wyraźnie obrażona.

-   Przyszłaś   do   mnie   trzy   lata   temu,   ze   znakomitymi   referencjami   z   tej   szkoły   w 

background image

Szwajcarii. Nikt nie może udawać kogoś innego przez całe trzy lata. Jesteś dobra i nikt mnie 

nie przekona, że jest inaczej. Świetnie zajmujesz się dziećmi, jesteś obiektywna, nikogo nie 

faworyzujesz.   Nie   narzekasz   nigdy   na   niskie   wynagrodzenie   i   zawsze   jesteś   gotowa   do 

pomocy. Co jeszcze powinnam wiedzieć?

- Mogło cię zainteresować, skąd pochodzę, co robiłam, zanim przeprowadziłam się do 

Allentown, kim są moi rodzice - zasugerowała Mandy, rysując na tablicy figurkę z kresek.

Jeanne zmarszczyła brwi w skupieniu, obserwując narysowaną przez Mandy postać, 

która zdawała się być obciążona niewidzialnym ciężarem.

- Facet rzeczywiście chciał ci zrobić świństwo. Ale mówiłaś, zdaje się, że chodziło mu 

o twojego dziadka, a taśma miała być użyta  jako forma zemsty na nim za coś, co miało 

miejsce parę lat  wcześniej. Ty sama  nie brałaś  w tym  bezpośrednio  udziału.  Nie próbuj, 

proszę, teraz przenieść winy swojego dziadka na siebie. To tylko jego problem, jego i tego 

Philipsa.

Mandy spojrzała na swoje palce, jakby zastanawiała się, skąd wzięła się na nich kreda, 

a po chwili zaczęła wycierać je drugą ręką.

- Precz z tego przeklętego miejsca - mruknęła, czując, jak łzy cisną się jej do oczu. To 

zabawne, bo już myślała, że wszystkie łzy dawno wypłakała.

Jeanne stanęła blisko przyjaciółki z sercem przepełnionym współczuciem.

- Mandy? Czy jest coś, co ukrywasz przede mną? Dalej, kochanie, zrzuć z siebie ten 

ciężar, nie ma nic tak złego, czego nie dałoby się naprawić.

Trzymając   dłoń   przy   ustach,   Mandy   daremnie   starała   się   powstrzymać   szloch. 

Odwróciła się teraz do przyjaciółki, która otoczyła ją matczynym uściskiem.

- No, już dobrze - pocieszała ją, kołysząc tak, jak rozżalone dziecko. - Najlepiej się 

teraz wypłacz. Na rozmowy będziemy miały jeszcze mnóstwo czasu później, dobrze?

Mandy siedziała w kącie małego placu zabaw, obserwując radosną zabawę trzylatków. 

Minęły już dwa dni od jej powrotu do przedszkola i pięć dni od czasu szaleńczej ucieczki z 

Atlantic City, a ona dalej czekała.

Czekała na każdy telefon, który zadzwonił w biurze, z nadzieją, że będzie skierowany 

do niej.

Czekała każdego dnia, kiedy drobiazgowo sprawdzała pocztę, zastanawiając się, czy 

nie mógłby napisać usprawiedliwiającego listu.

Czekała   na   znajomy   dźwięk   jego   kroków   na   schodach,   wierząc   wbrew   sobie,   że 

przyjdzie,   choćby  tylko   po  to,  by poprosić  ją  o  przebaczenie.  Nie  interesował  ją  zresztą 

background image

powód, ważne, żeby przyszedł.

Ale jedyny telefon, do jakiego została wezwana, był od Lois, która powiedziała jej, że 

na prośbę Josha zapakowała jej rzeczy i teraz wysyła jej walizkę przez umyślnego posłańca.

Jedyna poczta, jaka przyszła, to zabawna kartka od Rollie'ego z podziękowaniami za 

to, że został włączony do filmu. Wyrażał w niej też nadzieję, iż udało się jakoś wyjaśnić 

konflikt z mężem.

Jedynym zaś dźwiękiem, który mącił samotność jej nocy, było własne chlipanie, kiedy 

zdała sobie sprawę z tego, że Josh nie przyjedzie już nigdy.

Próbowała zapełnić nieliczne godziny wieczorne, przeglądając gazety, których zebrał 

się   cały   stos   podczas   jej   nieobecności.   Dzięki   temu   na   stronach   poświęconych   finansom 

znalazła   zdjęcie   patrzącego   na   nią   z   pełnym   zadowolenia   uśmiechem   Matthew   Philipsa. 

„Philips Inc. inwestuje w media”, głosił tytuł, a artykuł poniżej opisywał transakcję kupna 

WMFL. Zarówno Matt, jak i Josh przedstawieni byli jako główni akcjonariusze nowej firmy.

Jak wynikało z dat, publikacja ta musiała się ukazać już podczas ich pobytu w Atlantic 

City.   Zrozumiała   teraz,   dlaczego   Josh   Philips   nie   chciał   podać   jej   swego   prawdziwego 

nazwiska.   Na   pewno   obawiał   się,   że   informacja   o   transakcji   może   ukazać   się   przed   ich 

wyjazdem, a nie chciał, żeby skojarzyła te fakty.

Wycięła artykuł i przeczytała go bardzo dokładnie. Dowiedziała się między innymi, że 

firma „Philips Inc.” jest właścicielem spółek holdingowych w Basking Ridge, Southampton, 

Long Island i w wielu innych miastach na terenie stanów Nowy Jork, Pensylwania i New 

Jersey. WMFL jest jednym z wielu posiadanych przedsiębiorstw, a Josh pracuje z ojcem od 

czasów, kiedy uzyskał absolutorium w Yale.

Dave   Benjamin   również   uczęszczał   do   Yale,   ale   wykruszył   się   stamtąd   już   po 

pierwszych   dwóch   latach   studiów.   Może   to   właśnie   wtedy  spotkali   się   z   Joshem   po   raz 

pierwszy.  Nie było  w tym  nic dziwnego, że Dave nigdy nie  wspomniał,  iż jeden z jego 

kolegów z uczelni przeniósł się do Southampton w czasie jej pobytu w Szwajcarii.

Do późna w nocy Mandy analizowała różne możliwe scenariusze spotkania Josha. 

Odbywało   się   to   zwykle   na   plaży,   niedaleko   posiadłości   dziadka.   Spotykali   się,   miłość 

ogarniała ich ze szczętem i żyli długo i szczęśliwie. W ten sposób trzy ostatnie koszmarne lata 

były zamieniane w piękny czas spędzony jako mąż i żona. No, a czasem, dla pełnej radości, 

dodawała również dziecko.

Wszystkie te marzenia znikały jednak w świetle dnia, obnażając tylko gorzką prawdę, 

że Josh miał już dosyć czasu, by się z nią skontaktować. Gdyby tylko chciał, mógł zapukać do 

jej drzwi, udowadniając tym samym, że nie kłamał, gdy wyznawał jej miłość.

background image

Nie wiadomo jednak, czy miłość ta byłaby tak wielka, żeby przetrwać wyznanie, które 

ona   musiałaby   w   rewanżu   uczynić.   Powinna   bowiem   przyznać,   że   jego   przyjaciel,   dla 

poniszczenia  którego wymyślił  przecież  cały plan zemsty,  omal  nie umarł  z jej  powodu. 

Mandy zamyśliła się głęboko.

-   Kolejny   problem   naszej   planety   został   rozwiązany?   -   Jeanne   zaskoczyła   ją 

najwyraźniej.   Przez   chwilę   razem   obserwowały   bawiące   się   na   huśtawkach   dzieci,   które 

próbowały je rozbujać najbardziej, jak się tylko dało. - Czujesz się już teraz lepiej? Od razu to 

po tobie widać.

- Jakoś to przeżyję. A tak przy okazji, to przepraszam za moje wczorajsze paplanie. 

Myślałam, że najgorsze mam już za sobą, inaczej nie wróciłabym jeszcze do pracy.

- Miałaś pełne prawo do tego, żeby paplać, jak ty to nazywasz. - Jeanne pocieszyła ją, 

poklepując po ramieniu dla dodania otuchy. - Ale i tak myślę, iż umiałabym cię przekonać, że 

patrzysz na całą sprawę niewłaściwie. Gdybyście tylko mieli szansę spotkać się z Joshem i 

omówić całą sprawę, to na pewno potrafilibyście ten problem rozwiązać.

Mandy spojrzała z uśmiechem na przyjaciółkę.

- Wydawało mi się, że wczoraj miałaś ochotę wysmarować Joshuę Philipsa smołą i 

pierzem i wysłać go na targ na pośmiewisko. Skąd taka zmiana nastrojów?

Jeanne klasnęła w dłonie kilka razy, dając dzieciom znak, że zabawa skończona i czas 

na obiad.

- Ponieważ wydaje mi się, że ten facet naprawdę cię kocha. Dzwonił już dwa razy w 

tym tygodniu, dopytując się, czy już wróciłaś do pracy. Kiedy dzisiaj zadzwonił po raz trzeci, 

powiedziałam mu, że tak.

- Dzwonił do ciebie? Dlaczego mi nie powiedziałaś? - Mandy rozejrzała się po placu 

zabaw, jakby spodziewała się, że Josh stoi gdzieś za ogrodzeniem i obserwuje ją. - Myślałam, 

że teraz to już na pewno wrócił do Southampton z ojcem.

Jeanne pokiwała głową.

- Obaj są tutaj i, jak mi się zdaje, pracują w telewizji. Josh najpierw tylko pytał, czy 

jesteś. Nie wiedziałam wcale, że to on. Myślałam, iż nadal jesteś w Atlantic City. Ale kiedy 

zadzwonił dzisiaj, poprosiłam, by się przedstawił i rozpoznałam głos.

Od razu chciałam mu wygarnąć, co o nim myślę, ale powiedział mi, że chciał ci dać 

trochę czasu na przemyślenie wszystkiego, zanim się znowu z tobą skontaktuje. Doszedł do 

wniosku, iż nie wrócisz wcześniej do pracy, nim się nie uspokoisz. Uznał, że wtedy będzie 

większa   szansa,   iż   nie   zrzucisz   go   ze   schodów.   Mężczyźni   uważają   widać,   że   masz 

background image

temperament, kochanie. Ciekawe, jak wpadli na taki pomysł? - Jeanne zakończyła swą długą 

przemowę.

- I tak bym go nigdy nie zrzuciła ze schodów - mruknęła Mandy.

Uświadomiła sobie jednak, że pewnie nie przyjęłaby go też z otwartymi ramionami, 

gdyby pojawił się u niej w ciągu pierwszych dwóch dni po powrocie.

Obie panie zajęte były teraz ustawianiem dzieci i wprowadzaniem ich do przedszkola, 

jednak Jeanne znalazła sposobność, by szepnąć Mandy do ucha:

- On ciebie naprawdę kocha, Mandy. Kiedy przyjdzie, to pogadaj z nim szczerze. Na 

pewno zrozumie.

Mandy spojrzała na przyjaciółkę i oczy jej posmutniały, gdyż wiedziała, że tamta nie 

zna całej prawdy o jej ucieczce z Southampton. Tej prawdy zresztą nikt nie znał, prócz niej 

samej i dziadka.

- Dzięki, Jeanne, będę o tym pamiętać, gdyby się pojawił - przyrzekła. - On jednak nic 

nie zrozumie - mruknęła pod nosem, kiedy Jeanne nie mogła jej już słyszeć. - A już na pewno 

nie potrafi przebaczyć.

Mandy   siedziała   spięta   w   kącie   kanapy,   bębniąc   nerwowo   palcami   o   oparcie. 

Popędziła z przedszkola do domu, by wziąć kąpiel i umyć głowę. Na obiad zjadła tylko płatki, 

bo była zbyt zdenerwowana, by pomyśleć o czymś poważniejszym.

Przebierała się trzy razy. W końcu zdecydowała, że ubierze się tak, jak zwykle, w 

podkoszulkę i drelichową spódnicę, żeby Josh przypadkiem nie pomyślał, iż na niego czekała. 

Poza tym wcale na niego nie czekała - modliła się, żeby przyszedł.

Zaczęła   oglądać   telewizję   i   ze   zdumieniem   stwierdziła,   że   wieczorne   wiadomości 

zakończyły   się   kilka   godzin   wcześniej   niż   zwykle.   Bezskutecznie   próbowała   oglądać 

powtórkę jakiejś komedii, a kiedy w studiu telewizyjnym zadzwonił telefon, podskoczyła na 

równe nogi w przekonaniu, że to u niej w domu.

Zgasiła   w   końcu   telewizor   i   pobiegła   do   radia,   nastawiając   je   dosyć   głośno,   aby 

wypełnić czymś ciszę, która zapadła w mieszkaniu.

Nie mogła opanować gonitwy myśli. Zobaczyła, że w walizce są jeszcze słodycze, 

które kupowała z Joshem, i sceny w Mieście Automatów stanęły przed nią jak żywe. Kręciła 

się po mieszkaniu bez wyraźnego celu. W kuchni pozbierała papierki od cukierków i wrzuciła 

je do kosza.

Opadające na miejsce wieczko kosza wydało jakiś głuchy odgłos. Dziwne. Zawsze 

zdawało jej się, że brzmi to inaczej, bardziej metalicznie. Nacisnęła kontrolnie pedał kilka 

background image

razy i znowu wszystko brzmiało tak, jak dawniej. Chyba z nerwów ma już halucynacje.

Zrobiła  kilka kroków w stronę pokoju i ten sam głuchy odgłos powtórzył  się. W 

nagłym olśnieniu palnęła się ręką w czoło. Przecież to pukanie do drzwi. A on na pewno już 

sobie poszedł, myśląc, że nie ma jej w domu.

- Moment! Już otwieram! - krzyknęła, potykając się w pośpiechu o różne przedmioty.

Otworzyła szeroko drzwi i zaraz oparła się o nie dysząc ciężko, jakby przed chwilą 

podjęła próbę bicia rekordu świata w biegu na jedną milę.

- Josh - wysapała, zamykając oczy z mieszaniną obaw i ulgi. - Przepraszam, że tak 

długo nie otwierałam, ale usłyszałam dopiero twoje drugie pukanie.

Wygląda tak, że mógłbym ją zaraz zjeść. Josh musiał skupić całą siłę woli, żeby nie 

wziąć jej od razu w ramiona. Dla niepoznaki rozpoczął od zaczepki:

-   Skąd   wiedziałaś,   że   moje   drugie   pukanie   nie   było   pierwszym   pukaniem,   skoro 

wcześniej nic nie słyszałaś?

Mandy zamrugała szybko powiekami i potrząsnęła głową.

- Widzę, że nauczyłeś się czegoś ode mnie. - Zaprosiła go gestem, by wszedł i usiadł 

na   kanapie.   -   A   odpowiadając   na   pytanie,   słyszałam   twoje   pierwsze   pukanie,   tylko   nie 

wiedziałam, że to jest pukanie. Wzięłam cię za klapę kosza na śmieci.

Rozsiadając się wygodnie na kanapie, Josh spojrzał na nią smutno.

-   Wydaje   mi   się,   że   Zygmunt   Freud   straciłby   cały   dzień   na   wyjaśnianiu   tego 

porównania.

Mandy wbiła oczy w podłogę, kopiąc nerwowo bosą stopą brzeg dywanu.

- Cieszę  się, że cię  znowu widzę, Josh - powiedziała  miękko.  - Lois  odesłała  mi 

walizkę.

- Próbowałem ją sam zapakować, ale nie mogłem sobie poradzić z tymi jedwabnymi 

ciuchami - powiedział, jakby to miało wszystko wyjaśnić. - Zresztą oni wszyscy polubili cię 

tam bardzo, a Rollie o mało mi głowy nie urwał za to, iż przeze mnie uciekłaś. Herb prosił, 

żeby ci przekazać, że wyglądasz świetnie na taśmie.

Wspominanie   o   filmie   to   było   rzeczywiście   genialne   posunięcie,   panie   Philips, 

powiedział do siebie Josh z wściekłością, widząc, jak gwałtowny rumieniec oblewa twarz i 

szyję  Mandy.   Dlaczego  jeszcze   nie  powiesz  jej, jak ojciec  stwierdził,   że  „ta  dziewczyna 

opanuje twoje wyskoki, synu” i dasz się stąd wyrzucić na zbity pysk, zanim będziesz miał 

szanse, żeby ją przeprosić za wszystkie kłamstwa?

- Czy powiedziałeś Herbowi, że wykorzystałeś go do nieświadomego odgrywania roli 

jakiegoś przestępcy? - spytała, siadając w końcu.

background image

- Tato zatroszczył się o wyjaśnienia - powiedział, obracając się nieznacznie, tak by 

widzieć ją w całości, kiedy już usiadła na krześle koło kanapy. - Nie wiem dokładnie, co 

powiedział, ale cała trójka wie, że ich dalsza praca zależy od tego, czy potrafią się wykazać 

odpowiednią dozą amnezji na temat całej eskapady. - Wziął głęboki oddech, zanim przeszedł 

do sedna sprawy. - Posłuchaj, Mandy. Nie przyjechałem tu wcale po to, żeby rozmawiać z 

tobą o ekipie filmowej. Przyjechałem, żeby cię za wszystko przepro...

- Tak, przeprosić, wiem o tym - wtrąciła Mandy pospiesznie. - Ale wcale nie musisz 

mnie   przepraszać,   Josh.   Rozumiem,   dlaczego   zrobiłeś   to,   co   zrobiłeś.   Szkoda   tylko,   że 

wszystko na próżno. Dziadkowi jest dokładnie obojętne zarówno co robię, jak i z kim to 

robię. Widzisz, on mnie wydziedziczył ponad trzy lata temu.

Josh zamarł w zdumieniu.

- Wydziedziczył  cię? O czym ty, u licha, mówisz, Mandy?  Nie mógł cię przecież 

wydziedziczyć. Zniknęłaś bez śladu, a Tremaine robił wielki raban, mówił nawet, że rozesłał 

za tobą prywatnych detektywów.

Mandy głośno się roześmiała.

- On świetnie wiedział, gdzie ja jestem, Josh. Dlatego nie zatroszczyłam się nawet o 

zmianę nazwiska. Ponadto mój dyplom i listy rekomendacyjne są też na moje prawdziwe 

nazwisko.   Jedyni   ludzie,   z   którymi   unikałam   kontaktu,   to   dziennikarze   i   to   też   tylko   na 

początku. Od dzieciństwa byłam uczona, jak unikać rozgłosu, a teraz już nikomu nie zależy 

na Amandzie Elisabeth z rodu Tremaine w Southampton. Nawet tobie, Josh. Zainteresowałeś 

się mną, bo myślałeś, że pomogę ci odegrać się na dziadku.

Josh przygładził ręką włosy, próbując usilnie zrozumieć, o co chodzi.

-   Nie   łapię   tego.   Alexander   Tremaine   wydziedziczył   swoją   jedyną   wnuczkę? 

Dlaczego? Przecież to nie ma sensu.

Mandy wiedziała, że będzie musiała mu powiedzieć całą prawdę.

- Dziadek wydziedziczył  mnie,  bo oskarżyłam  go o to, że próbował zabić Dave'a 

Benjamina, choć wiedziałam, iż to nie do końca jest prawdą. - Wzięła teraz głęboki oddech i 

wyrzuciła z siebie resztę słów: - Widzisz, Josh, to ja zniszczyłam Dave'a, to tak, jakbym ja 

zniszczyła jego firmę.

Mandy wstała gwałtownie i podeszła do okna. Nie mogła teraz spojrzeć na Josha, 

teraz, kiedy zostało powiedziane wszystko, co musiało być powiedziane. Przez kilka minut w 

pokoju zalegała cisza. Później, kiedy pomyślała, że nie potrafi dłużej powstrzymać się od łez, 

poczuła delikatne dotknięcie na ramieniu.

-   Mandy...   kochanie   -   zaczął   z   wahaniem.   -   Dave   Benjamin   próbował   popełnić 

background image

samobójstwo, kiedy okazało się, że interesy idą fatalnie. Twój dziadek wykupił wszystkie 

jego długi i właśnie miał przejąć przedsiębiorstwo, więc wybrał rozwiązanie, które wydawało 

mu się najłatwiejsze. Bardzo lubiłem Dave'a, ale nie uważam tego, co zrobił, za przejaw silnej 

osobowości. Nie miałaś nic wspólnego z jego decyzją, by targnąć się na własne życie, nie 

mogłaś mieć, sama chyba teraz to widzisz.

Odwróciła   się  gwałtownie,   by spojrzeć   mu  prosto  w  twarz,  zostawiając  jego rękę 

zawieszoną w powietrzu.

-   Nie   mogłam?   A   jak   myślisz,   dlaczego   dziadek   zrobił   wszystko,   żeby   zniszczyć 

Dave'a? Mój dziadek nie jest może najsympatyczniejszą osobą na świecie, ale na pewno nie 

zajmuje się niszczeniem ludzi na chybił trafił jako jakieś wyrafinowane hobby. Celowo skupił 

się na tym, jak zniszczyć Dave'a, bo uważał, że nie jest on wystarczająco dobrą partią dla jego 

cennej wnuczki. Dave powiedział mi o tym wszystkim. - Zaśmiała się histerycznie, zanim 

dokończyła: - Niestety, to wszystko było na próżno. Nigdy nie kochałam Dave'a i nigdy nie 

chciałam wyjść za niego za mąż.

Potrząsnęła głową i zamknęła  oczy,  żeby nie widzieć potępienia  na twarzy Josha, 

które spodziewała się tam ujrzeć.

-  Nie   mogłam   temu   sprostać,   dlatego   wzięłam   ogon   pod  siebie   i   uciekłam,   gdzie 

pieprz rośnie. Dziadek w ostatnich słowach ostrzegł mnie, żebym  nie ważyła  się wracać, 

zanim nie dorosnę. O, Boże!

Nie opierała się wcale, kiedy Josh przytulił do siebie jej wstrząsane szlochem ciało. 

Nie zdawał sobie z tego sprawy, nie mógł uwierzyć własnym uszom. Dave nic nigdy nie 

mówił o Mandy, kiedy spotykali się czasami na lunchu. Jedyne, o czym rozmawiali, to było 

to, jak do szaleństwa żądny władzy Alexander Tremaine doprowadza jego przedsiębiorstwo 

do bankructwa.

Z całą pewnością Mandy obwiniała się za coś, do czego nie przyłożyła nawet ręki. W 

dodatku   żyje   z   takim   przekonaniem   już   od   ponad   trzech   lat.   Teraz,   kiedy   się   już   jakoś 

pozbierała,   ja  wchodzę   na  arenę   i  wciągam  ją  we  wszystko  ponownie,   i  to  w  najgorszy 

możliwy sposób. Nie ma się co dziwić, iż ode mnie uciekła, i tak się dziwię, że nie dostałem 

w nos.

Obejmując ją mocno, podprowadził ją do kanapy i ostrożnie posadził.

-   Mandy   -   bezskutecznie   próbował   podnieść   jej   głowę.   -   Nie   zrobiłaś   krzywdy 

Dave'owi. Nie zrobiłaś krzywdy nikomu. Czy to nie ty mówiłaś mi, że nie możesz nawet 

nadepnąć   pająka?   To   był   tylko   zbieg   okoliczności,   iż   spotkałaś   się   z   Dave'em   akurat   w 

tamtym czasie. Dave próbował wtedy każdej szansy, jak tonący, który chwyta się brzytwy. 

background image

Dlatego tak tobie powiedział. A co na to twój dziadek, kiedy go o to spytałaś?

Mandy siedziała chwilę pociągając nosem i szukając w kieszeniach chusteczki.

- Nie pytałam go o to nigdy - wybąkała, wydmuchując nos. - Spotkałam go tylko raz 

po   tym,   co   zrobił   Dave'owi   i   powiedziałam,   że   wiem,   do   czego   doprowadził.   A   on   nie 

zaprzeczył, Josh - wyjaśniła, patrząc na niego przez łzy.

- Dlatego też uciekłaś - dokończył za nią Josh, wycierając jej oczy swoją chusteczką. - 

A stary Alex pewnie teraz czeka na ciebie, żeby wyrównać rachunki, kiedy do niego wrócisz. 

- Rozejrzał się po czystym, choć niezbyt kosztownie urządzonym pokoju. - Założę się, iż 

skręca go ze złości, że urządziłaś się sama, bez jego pomocy.

- Nie jestem tak całkiem bezradna. - Mandy czuła, jak wraca jej zwykły wigor, kiedy 

okazało się, że Josh nie uciekł jeszcze od niej po tym, jak mu wszystko powiedziała. - Od 

dziadka  uciekłam  trzy lata  temu,  a od ciebie  pięć  dni  temu.  Przynajmniej  w  tym  jestem 

konsekwentna. Prawda?

Zobaczyła, jak powoli pojawia się ten jego charakterystyczny uśmieszek, co sprawiło, 

że jej serce zaczęło żywiej bić.

-   A   ja   właśnie   zastanawiałem   się,   jakby   tu   wrócić   do   tematu   bez   konieczności 

oddawania własnej głowy pod topór. Czy wiesz, Amando Elisabeth, że najwyższy czas, by 

przestać uciekać?

- To znaczy? - zapytała, znając już odpowiedź.

-  To   znaczy   najdroższa,   że   jutro  jedziemy   do  Southampton   do  starego   Alexandra 

Tremaine'a. Czas odpędzić stare strachy i rozpocząć życie od nowa. Razem. Zgoda?

Wracać do Southampton? Była to ostatnia rzecz, na jaką Mandy miała ochotę. Josh nie 

zgadzał się wprawdzie z jej teorią na temat śmierci Dave'a, ale co będzie, jak się okaże, że nie 

ma racji? Co będzie, jak dziadek zgodzi się z nią? Wiedziała, że nie zniesie potępiającego 

wzroku Josha.

- Mandy, przestań dramatyzować, dobrze - ostrzegł ją, przyciągając do siebie. - Już 

sobie wyobrażam  ten turkot  w twojej główce. Kocham cię i nic nie może  tego zmienić. 

Zrozumiano?

Mandy skinęła wolno głową, po raz kolejny bliska płaczu.

- Też cię kocham, Josh. A co będzie, jak się okaże, że to ja mam rację, a dziadek 

potraktuje ciebie tak, jak Dave'a. Nie zniosłabym tego.

Ujął ją delikatnie za podbródek, unosząc go tak, że musiała mu spojrzeć prosto w 

oczy.

- Ja też jestem mocny i poradzę sobie z dziadkiem. A teraz chodź do mnie. Zdaje się, 

background image

że   mamy   coś   do   załatwienia.   Robiliśmy   chyba   niezmiernie   poważne   rzeczy,   kiedy   mój 

kochany ojciec przerwał nam ostatnio...

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Naprawdę chcesz tam jechać? A co będzie, jeśli stary Tremaine nie przyjmie tego do 

wiadomości? Z tego co o nim słyszałem, nie zdziwiłbym się wcale, gdyby cię poszczuł psem.

- Dzięki za okazane zaufanie i dobre rady, tato - odparł sucho Josh, pakując jakieś 

papiery do skórzanej teczki. - Ale o jedno cię proszę. Jak przyjedzie tu Mandy, to zachowaj 

swoje komentarze dla siebie. Na przekonanie jej, że powinna się tu zjawić, straciłem prawie 

całą ostatnią noc.

-   A   co   z   resztą   nocy?   -   Starszy   mężczyzna   obrócił   się   na   krześle   z   uśmiechem 

zrozumienia na twarzy. - Nic nie mówiłeś, co robiliście ostatnio. Może dla zabicia czasu 

przerabialiście ponownie jakieś lekcje z miesiąca miodowego?

Josh posłał ojcu wymowne spojrzenie.

- Mama musiała mieć z tobą sporo roboty, by utrzymać cię w ryzach. Rozmawialiśmy, 

tato. O jej i mojej młodości. - Podszedł do szafy i wziął stamtąd jakieś papiery. - Wiesz, że jej 

rodzice zginęli w wypadku, kiedy miała zaledwie trzy lata?

- Więc wychowywał ją dziadek? Musiała mieć czarujące dzieciństwo.

Josh zamyślił się.

- Wiesz, co mówią eksperci o zapominaniu nieprzyjemnych rzeczy? Mandy przysięga, 

że nie pamięta nic z wieku poniżej dwunastu lat, za wyjątkiem paru oderwanych zdarzeń.

- Jakich nieprzyjemnych rzeczy? - ponaglił Matt.

Nie znał Mandy Tremaine prawie wcale, ale zrobiła na nim bardzo dobre wrażenie. 

Nie chciał myśleć, że miała nieszczęśliwe dzieciństwo.

- Od czasu pogrzebu rodziców było tego bardzo dużo.

Matt zamyślił się, jego wargi zacisnęły się w cienką linię.

- Może  ja bym  pojechał  z  wami,  synu  - stwierdził  w  końcu. - Chętnie  bym  sam 

dowiedział się czegoś więcej o dziadku.

- Mandy może się na to nie zgodzić. Ona go kocha - odparł Josh w zamyśleniu. - 

Nadal   też   bardzo   się   Uczy   z   jego   opinią.   Myślę,   że   całe   życie   spędziła   na   próbach 

zaspakajania jego oczekiwań. Ekskluzywne szkoły w Szwajcarii i tak dalej.

- A potem wraca do domu i natychmiast wiąże się z Davem Benjaminem, który nie 

podoba się dziadkowi?

Josh zdjął płaszcz z wieszaka.

- Niezupełnie. Najpierw sam do niej zachęcał Dave'a, ale bezskutecznie. Mandy lubiła 

go, ale wiedziała, że związek ten do niczego nie prowadzi.

background image

-   Ale   jednak   wini   siebie   za   to,   co   się   stało.   Dlaczego?   Pokłócili   się,   czy   co?   - 

zastanawiał się Matt.

Josh potrząsnął głową.

- Nie, nie pokłócili się. To ona pokłóciła się z dziadkiem. Stary jej powiedział, że 

Dave nie ma charakteru i że nie chce, by się spotykali. Dave jednak dzwonił do niej często, 

błagając o spotkanie. Wtedy właśnie powiedział jej, iż dziadek chce go zrujnować z uwagi na 

jego uczucie do niej. Od tej chwili wszystko się strasznie skomplikowało.

Matt skinął głową, przewidując już resztę opowieści.

- Mandy poszła z tym do dziadka i doszło do pierwszej prawdziwej kłótni, tak? To 

musiało wywrzeć na niej trwałe piętno. A potem Dave próbował popełnić samobójstwo i 

wszystko wzięło w łeb. Dobrze mówię?

- Trzeba przyznać, że Dave załatwił to w bardzo spektakularny sposób, robiąc to na 

frontowych schodach ich domu. Mandy usłyszała strzał i pierwsza znalazła go leżącego w 

kałuży krwi. Potem  nastąpiła  tylko  gwałtowna scena  z dziadkiem  i pospieszny wyjazd  z 

Southampton. Jej samochód zepsuł się pięć mil stąd, dlatego uznała to za omen i została w 

Allentown. Nie ruszała się stąd nigdzie.

-   Dopóki   nie   wzięła   udziału   w   konkursie   radiowym,   który   zakończył   się   lewym 

miesiącem miodowym ze starym kumplem Dave'a z uczelni. - Dokończył spokojnie Matt. - 

Biedna dziewczyna. Dzwoniłem już do mamy i uprzedziłem, żeby spodziewała się dziś ciebie 

razem  z  gościem.   Myślę,  że  mama  otoczy ją troskliwą   opieką,  dokładnie   taką,  jakiej   jej 

potrzeba.

- Mama na pewno ją pokocha, ty zresztą też. Tamtej nocy nie poznałeś jej z najlepszej 

strony, co zresztą było moją winą.

- To ostatnie, to prawda, synu - powiedział Matt, uśmiechając się na to wspomnienie. - 

Ale i tak nie mogę powiedzieć, żeby Mandy nie zrobiła na mnie wrażenia. Przypominała mi 

twoją matkę z tych czasów, kiedy... zresztą, mniejsza o to.

Josh przechylił głowę, nasłuchując, co dzieje się za drzwiami.

- Jest  już Mandy,  rozmawia  właśnie  z sekretarką.  Tylko  proszę,  nie daj  po sobie 

poznać, że ci cokolwiek powiedziałem, O.K.?

- Na  to  się nie  zgadzam  -  zaprotestował   Matt.   - Byłem   z wami  w   Atlantic   City, 

pamiętasz? Ona wie, że ja wiem, ty wiesz, że ja wiem, jak więc mogę udawać, że nic nie 

wiem, nie wychodząc przy tym na głupka? O Boże, Josh, wygląda na to, że miłość padła ci na 

mózg. Ja...

- Mandy! Chodź, kochanie, zobacz, kto ze mną jest. - Josh szybko przeszedł pokój, by 

background image

ją   gorąco   przywitać.   -   Tato?   Pamiętasz   chyba   Mandy,   prawda?   -   Spojrzał   przy   tym 

ostrzegawczo na ojca.

- Oczywiście, że pamiętam Mandy - stwierdził Matt jowialnie, wstając zza swojego 

biurka   z   wyciągniętą   ręką.   -   Szampan   i   kawior   były   wyśmienite,   dziękuję   bardzo,   ale 

największą radość sprawiło mi oglądanie miny Josha, kiedy płacił za to rachunek. - Uścisnął 

mocno jej rękę. - Siadaj z nami na chwilę. Josh mówił mi właśnie...

Josh odchrząknął głośno, zarabiając na drwiący uśmieszek ojca.

- Josh mówił mi właśnie - podjął nie zbity z tropu Matt - że jedziecie dzisiaj do 

Southampton, a ja zaproponowałem, żebyście zostali na noc u nas w domu. Moja żona nie 

może się wręcz doczekać, by ciebie poznać. - Po czym, zwracając się do syna, zakończył: - 

No i jak? Mój nauczyciel zadowolony, czy dostanę po łapach?

Mandy spoglądała przez chwilę to na jednego, to na drugiego i uśmiechnęła się ze 

zrozumieniem.

- Musi pan wybaczyć Joshowi, panie Philips. On uważa, że jestem bardziej delikatna, 

niż jestem naprawdę. Spodziewam się, iż wszystko panu opowiedział?

Matt podprowadzi Mandy do krzesła.

- Szczerze mówiąc, wydusiłem to z niego. - Zdecydował się chronić syna na wypadek, 

gdyby Mandy się zdenerwowała, jakkolwiek nic na to nie wskazywało. - W jednym zgadzam 

się z nim zupełnie. Musisz pojechać i załatwić całą sprawę z dziadkiem. Tylko w ten sposób 

możesz mieć to raz na zawsze z głowy.

- Widzę,  że nie tylko  podobnie wyglądacie,  ale również podobnie myślicie.  Mam 

nadzieję, iż się nie mylicie - przyznała szczerze Mandy. - Nie mam też nic przeciwko temu, że 

Josh   opowiedział,   dlaczego   zniknęłam   ze   sceny,   w   tym   samym   czasie,   kiedy   Dave'owi 

zdarzyło się to nieszczęście. Potem dzwoniłam raz do dziadka z Allentown, ale on chyba nie 

uznał za stosowne mówić komukolwiek, gdzie jestem. Pewnie myślał, że wrócę do niego w 

ciągu miesiąca.

- Sądzę, że twoje zniknięcie wywołałoby większe poruszenie, gdyby nie nastąpiło tuż 

po próbie samobójstwa Dave'a - podsunął Matt w zamyśleniu.

- To prawda. Dodatkowo zaważyło na tym,  że właściwie nie miałam przyjaciół w 

Southampton. - Mandy spojrzała na trzymaną na kolanach torebkę. Zdała sobie sprawę, że od 

dobrej chwili machinalnie otwierała ją i zamykała. - Przepraszam - powiedziała, kładąc ręce 

na oparciu krzesła. - Takie głupie przyzwyczajenie.

Josh odezwał się pierwszy, żeby przerwać krępującą ciszę, która zapadła po ostatnich 

słowach Mandy.

background image

- Hej, spójrzcie na zegarek. Mandy, jeśli nie chcemy utknąć w korku w godzinach 

szczytu, to lepiej zbierajmy się. Odwrócił się do ojca, mrugając porozumiewawczo. - Mam 

nadzieję, tato, że poradzisz sobie ze wszystkim, jak nas nie będzie?

-   Myślisz,   że   jesteś   taki   spryciarz,   co?   -   odciął   się   Matt,   udając   złość.   -   Mandy, 

będziesz musiała coś zrobić z tym jego kompleksem wyższości. Bóg mi świadkiem, że razem 

z jego matką też próbowaliśmy, ale...

Mandy wstała i podeszła do starszego mężczyzny. Stając na palcach, pocałowała go 

lekko w policzek.

- Niech się pan nie martwi, panie Philips - wyznała miękko. - Mam przeczucie, że 

wyrośnie na takiego samego dżentelmena, jak pan. Nie chciałabym zmieniać go ani na jotę.

Josh stał w szeroko otwartych drzwiach.

- Tylko nie podrywaj mojej dziewczyny, dobrze, tato? Nie zapominaj, że masz już 

swoją - mruknął radośnie.

- To tylko dla sportu. - Matt pochylił się i szepnął Mandy prosto do ucha: - I mów mi 

Matt, proszę.

Kiedy drzwi zamknęły się za nimi, Matt podszedł do telefonu, aby zadzwonić do żony. 

Chciał jej powiedzieć, że Josh nareszcie znalazł dla siebie odpowiednią kobietę.

Mandy drzemała słodko na siedzeniu dla pasażera, podpierając ręką głowę. Wyglądała 

jak mała dziewczynka z pasem przepiętym przez prostą, żółtą sukienkę. Ale Mandy nie była 

już dzieckiem, pomyślał z ulgą Josh. Spojrzał na nią czule i wzrok jego zatrzymał się na 

chwilę na łagodnych krągłościach unoszących się rytmicznie piersi.

Jak ona sobie poradzi, jeśli Alexander Tremaine nie będzie chciał jej widzieć albo, 

jeszcze gorzej, jeśli potwierdzi jej przypuszczenia, że była powodem tego, co się stało. Mandy 

znajdzie się wtedy w równie tragicznej sytuacji, jak trzy lata temu.

Tym   razem   jednak   nie   może   się   to   powtórzyć.   Obojętnie,   jaki   będzie   rezultat 

spotkania  z dziadkiem.  Nie pozwoli, by Mandy wyjechała  gdziekolwiek.  I na pewno nie 

zostaniesz sama, przyrzekł jej w myślach.

Jechał niemal automatycznie od pewnego czasu, aż zauważył, że prawie dojeżdżają do 

Southampton. W powietrzu czuć już było zapach morza.

Lepiej, żeby Mandy miała trochę czasu na zebranie myśli, zadecydował, dotykając ją 

delikatnie.

- Mandy, kochanie, czas już wstawać. - Oderwał na chwilę wzrok od drogi i zobaczył, 

że wygląda zdumiona przez okno, nie wierząc własnym oczom, iż tak długo spała.

background image

- Przepraszam, ale nie zdawałam sobie sprawy, że jestem tak zmęczona. - Starała się 

nadać jakiś porządek rozwichrzonym lokom. - Widzę, że jesteśmy już prawie na miejscu.

Alexander Tremaine  zbudował swoją posiadłość na przedmieściach  Southampton i 

Josh skręcił wkrótce na szosę, która miała ich doprowadzić do prywatnej drogi Tremaine'a.

- Nadal jednak uważam, że powinniśmy najpierw zadzwonić - powiedział, spoglądając 

na zegarek, który pokazywał godzinę czwartą po południu. - Może przecież go nie być w 

domu.

Mandy zachichotała nerwowo.

- Nie martw się - powiedziała z nagłą powagą w głosie. - Dziadek będzie w domu. Ma 

swoje przyzwyczajenia. Od śmierci moich rodziców nie był nigdy w pracy dłużej niż do wpół 

do trzeciej. Teraz musisz skręcić w prawo, Josh.

Chociaż   miała   wszelkie   powody   do   zdenerwowania,   Mandy   wcale   tego   nie 

okazywała. Przeciwnie, w miarę jak się zbliżali do miejsca przeznaczenia, siedziała coraz 

pewniej, a jej twarz miała wyraz determinacji.

Alexander   Tremaine   ścigał   kiedyś   przestraszoną   i   speszoną   dziewczynę.   Teraz 

wracała do niego dojrzała kobieta, gotowa w każdej chwili odpłacić pięknym za nadobne. 

Poczucie dumy ogarnęło Josha, bo czuł, że przyłożył do tego swoją rękę.

- Jest! - Mandy nie mogła opanować westchnienia. - Zapomniałam już, że jest taki 

wielki.

Aleksander Tremaine rzeczywiście zbudował sobie pałac, pomyślał z podziwem Josh, 

parkując samochód przed wielkimi dębowymi drzwiami. Wyciągnął już kluczyki ze stacyjki, 

kiedy zauważył,   że  Mandy nie  odpięła  jeszcze   nawet  pasa bezpieczeństwa.   Siedziała   jak 

skamieniała, wpatrując się w betonowe stopnie przed domem.

- To tu znalazłam Dave'a - stwierdziła cicho. - Rana była powierzchowna, ale było tak 

dużo krwi. Przez moment wyobrażałam sobie, że on jeszcze tu leży. Głupie, co?

Josh wysiadł z samochodu i otworzył Mandy drzwiczki z drugiej strony.

- Panna Amanda... - Mężczyzna w średnim wieku, którego Josh wziął za lokaja, nie 

okazał wcale zdziwienia na jej widok po tak długiej nieobecności. - Pan Tremaine jest w 

swoim gabinecie.

- Dziękuję, Fransworth - odpowiedziała, biorąc Josha za rękę. Ruszyli przez wielkie, 

trzypiętrowe foyer w kierunku zaplecza domu.

- Trochę jak cielęta prowadzone na rzeź, co? - szepnął jej do ucha, kiedy szli za 

lokajem, który wysforował się naprzód. Rozglądając się po ścianach, na których wisiały stare 

płótna   olejne,   dodał:   -   Nie   mogę   się   oprzeć   wrażeniu,   że   zaraz   pojawią   się   kapłani,   by 

background image

przeprowadzić całą ceremonię.

Żarty   te   osiągnęły   spodziewany   efekt.   Mandy   ścisnęła   mocniej   jego   rękę   i 

uśmiechnęła się.

- Zamknij oczy i wyobraź sobie, co się stało, kiedy pewnego dnia chciałam zostawić 

skateboard w tym foyer. Fransworth nigdy mi tego nie wybaczył.

W końcu doszli do końca holu i przez otwarte dla nich drzwi weszli do pracowni. 

Mandy zrobiła tylko kilka kroków, a Josh zatrzymał się tuż za nią. Widząc, że lokaj ociąga się 

z wyjściem, odwrócił się do niego i rzekł surowo:

- To wszystko, Fransworthy. Możesz odejść.

- Fransworth, proszę pana - poprawił go lodowato.

Josh zmierzył go wzrokiem, dając mu do zrozumienia, że celowo przekręcił jego imię.

- Obojętnie jak - odparł niedbale.

Widząc złość za twarzy lokaja, poczuł mściwą satysfakcję, że choć trochę odpłacił za 

krzywdy Mandy.  Teraz  Josh przyjrzał  się przez  chwilę  wnętrzu  pokoju. Obejrzał  szybko 

pełne książek ściany, skórzaną kanapę i dopasowane do niej krzesła, w końcu wzrok jego 

zatrzymał się na wielkim, mahoniowym biurku, ustawionym naprzeciwko jednego z okien.

Mężczyzna, który siedział za tym biurkiem, nie wyglądał imponująco. Był po prostu 

stary,   pomarszczony   i   zmęczony.   Nie   podniósł   głowy,   kiedy   weszli,   najwyraźniej 

zainteresowany   papierami,   leżącymi   przed   nim   na   biurku.   Wygląda   groźnie   jak   basset, 

zdecydował Josh.

- Mówiłem już, że nie chcę tego diabelskiego lekarstwa, Fransworth. - Stary człowiek 

nadal   nie   podnosił   głowy.   -   Zabierz   więc   je   z   powrotem,   skądkolwiek   je   wziąłeś. 

Zrozumiano?

- To nie Fransworth, dziadku - wyjaśniła Mandy, robiąc nieśmiało jeszcze krok. - To 

ja, Mandy. Przyjechałam z tobą porozmawiać, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

Alexander   Tremaine   spojrzał   znad   okularów   w   kierunku,   skąd   dobiegł   go   głos 

wnuczki, świdrując wzrokiem panujący w pokoju półmrok.

- Kto tam jest z tobą? - spytał zimno. - O co chodzi, dziecko, bałaś się, że urwę ci 

głowę, gdybyś przyszła sama?

- Nazywam się Joshua Philips, proszę pana - wyjaśnił spokojnie Josh.

Podszedł energicznie do biurka i wyciągnął rękę. Trzymał ją przez chwilę, po czym 

spokojnie opuścił.

- Wiem, kim jesteś, Philips, i co robiliście z moją wnuczką. - Tremaine poinformował 

ich o tym, odchylając się do tyłu w swym wielkim, skórzanym fotelu. Jego głośne skrzypienie 

background image

przy każdym ruchu sprawiało mu wyraźną satysfakcję. - Amanda Elisabeth nigdy nie była 

poza moją kontrolą, obojętnie, co by o tym sama sądziła. Z raportu, który mam przed sobą, 

wynika, że nadal jest tak samo naiwna i głupia jak w dniu, kiedy stąd wyjechała. - Zmierzył 

taksującym spojrzeniem Josha. - Ty miałbyś prowadzić śledztwo? Śmiechu warte. Zabawiałeś 

się z moją wnuczką, co? Ciekawe, ile tym razem będzie mnie to kosztować?

Zapominając o strachu, Mandy pospieszyła Joshowi z pomocą. Bała się, żeby on sam 

nie powiedział czegoś, czego by potem żałował.

- Josh i ja chcemy się pobrać, dziadku - powiedziała stanowczo. - I nie pozwalam ci 

się tak do niego zwracać, słyszysz?

- Ty mi nie pozwalasz, panienko? - Tremaine nie wytrzymał i zerwał się na nogi. - 

Czy zdajesz sobie sprawę, ile mnie to kosztowało ostatnim razem? Dokładnie pół miliona 

dolarów,   a   potem,   jakby   tego   było   mało,   ten   tchórzliwy   głupiec   udaje   samobójstwo   na 

schodach   mojego   domu.   Ja   płacę   od   trzech   lat   rachunki   za   jego   leczenie   w   jednej   z 

prywatnych klinik, a on ugania się za pielęgniarkami. Trzeba przyznać, że. wyciągnął ze mnie 

trochę pieniędzy.

Mandy stała z szeroko otwartymi  oczami,  kręcąc z niedowierzaniem głową, kiedy 

dotarła do niej w pełni treść tego, co przed chwilą usłyszała.

- Płaciłeś Dave'owi Benjaminowi, żeby trzymał się ode mnie z daleka? A ja myślałam, 

że ty doprowadziłeś go do bankructwa. Nic z tego nie rozumiem, dziadku.

Josh stał cicho tuż obok Mandy, głęboko zamyślony.

- Dave okłamywał wszystkich, prawda, panie Tremaine? Pana okłamywał, mówiąc, 

jak bardzo kocha pańską wnuczkę, a Mandy okłamywał, zrzucając na pana powód swoich 

finansowych kłopotów. A kiedy okazało się, że pieniądze, które pan mu dał, również były 

niewystarczające, udał publiczne samobójstwo. W ten sposób mógł znaleźć się w miejscu, w 

którym odizolował się od roszczeń wierzycieli. Co to było, hazard?

Alexander Tremaine spojrzał na Josha z rosnącym respektem.

-   Dokładnie   tak.   Bardzo   to   dobrze   ująłeś,   Philips.   Może   nie   jesteś   taki   głupi,   na 

jakiego wyglądasz, kochasiu. Chociaż tylko kobieta mogła uwierzyć, że ktoś strzela sobie 

prosto w łeb, a kończy się to tylko na powierzchownej ranie, na którą nawet nie trzeba było 

zakładać szwów! Dave Benjamin jest sprytny jak lis.

- Mimo to płaci pan nadal za jego leczenie w klinice - zauważył Josh. - Zdaje mi się, 

że nie jest pan wcale taki zły, jak przedstawia pana prasa.

- Moje źródła  mówią,  że  stanowisz połowę „Philips  Inc.”  - powiedział  Tremaine, 

zmieniając   temat.   -   Przyznaj   się,   czy   masz   tam   coś   do   powiedzenia,   czy   jesteś   tylko 

background image

zausznikiem tatusia?

Josh uśmiechnął się szeroko, przyciągając do siebie Mandy.

- Mogę się z panem zmierzyć każdego dnia, jeżeli tylko mnie pan sprowokuje. Czy to 

jest odpowiedź na pana pytanie?

Starszy człowiek odchylił do tyłu głowę i zaczął się śmiać. Śmiech był trochę oschły i 

sztywny, jakby nie było już nic takiego w życiu, co mogłoby go naprawdę rozbawić.

- Myślę, że możesz go sobie zatrzymać, Mandy - powiedział z aprobatą.

Tymczasem Mandy gorączkowo starała się zrozumieć, co dokładnie się stało trzy lata 

temu. Zorientowała się równie szybko jak Josh, że Dave nabrał ich wszystkich. Nie mogła 

jednak zrozumieć, dlaczego dziadek zgodził się na jej wyjazd w przekonaniu, że miała coś 

wspólnego z tą próbą samobójstwa.

- Dlaczego pozwoliłeś mi wyjechać? - spytała w końcu, werbalizując swe myśli. - 

Wiedziałam, że nie przepadałeś za mną nigdy, ale nie wiedziałam, że mnie nienawidziłeś. To 

było dla mnie bolesne, dziadku. Bardzo bolesne.

- Dąsałaś się wtedy, dziecko, jak zwykle zresztą, zmieniając to co się stało w tani 

melodramat.   -   Zwrócił   się   dobrodusznie   do   Josha.   -   Zawsze   była   marzycielką,   pełną 

wszelkich fantazji. Ja byłem uosobieniem czarnego charakteru. Ale ma dobrze poukładane w 

głowie. Wiedziałem, że do mnie wróci, jak tylko dorośnie.

Mandy obeszła biurko i stanęła oko w oko z dziadkiem.

- Powiedz mi - spytała cicho - czy kiedykolwiek kochałeś mnie choć trochę?

Josh   pomyślał,   że   Alexander   Tremaine   wygląda   teraz   jak   basset   bardziej   niż 

kiedykolwiek wcześniej. Pogłaskał Mandy po policzku.

- Kocham cię tak, że chcę być obdarzony gromadką rudowłosych prawnuków, jeśli cię 

to zadowala, Amando Elisabeth. Hej, daj spokój - zaprotestował radośnie. - Jestem już za 

stary na takie traktowanie, złamiesz mnie zaraz, słyszysz, co do ciebie mówię?

- Pana lekarstwo, proszę. - Głos Franswortha dobiegł ich gdzieś zza pleców Josha.

Josh spojrzał na wyprężonego lokaja z lekarstwami na małej srebrnej tacy, potem na 

Mandy   i   dziadka,   nadal   czule   przytulonych   do   siebie.   Odwrócił   się   do   Franswortha   ze 

smutnym uśmiechem.

-   Pan   Tremaine   dostał   swoje   lekarstwo   przed   chwilą.   Nie   sądzę,   by   cię   teraz 

potrzebował.

Rollie   Estrada   zamknął   za   sobą   cicho   drzwi   apartamentu   w   hotelu   Tropicana. 

Uśmiechnął się szeroko, wciskając do kieszeni słony napiwek, który dostał przed chwilą od 

background image

Josha.

- Lubię, jak coś się kończy happy endem. - Pogwizdując radośnie, zawiesił na klamce 

tabliczkę z napisem: „Nie przeszkadzać”.