background image

Lucy Maud Montgomery

Historynka

background image

Od redakcji

Czy pamiętacie “Anię z Zielonego Wzgórza”? Dzięki jej autorce, Lucy Maud Montgomery, 

możemy jeszcze raz przenieść się na starą farmę na Wyspie Księcia Edwarda. 

Możemy wraz z Edem, Feliksem, Danem, Felą, Celinką, Sarą, Piotrkiem i Historynką czekać 

w   napięciu   Dnia   Sądu   Ostatecznego,   wędrować   ze   ściśniętym   sercem   do   domku   czarownicy, 

asystować   przy  otwieraniu   tajemniczej   skrzynki  ze   ślubną  wyprawą   sprzed   wielu   lat.   A  przede 

wszystkim   możemy   przysłuchiwać   się   niezliczonym   opowieściom   Historynki,   dziewczynki   o 

niezwykłym uroku i zniewalającym talencie. 

background image

Rozdział I - Dom naszego ojca

- Ogromnie lubię wszelkie drogi, bo zawsze jestem ciekawa, co się znajduje u ich kresu. 

Tak kiedyś powiedziała Historynka. Opuszczając pewnego majowego ranka Toronto i udając 

się na Wyspę Księcia Edwarda, obydwaj z Feliksem nie mieliśmy pojęcia o Historynce, jak również 

nie znaliśmy tego jej przezwiska. Wiedzieliśmy tylko, że kuzynka Sara Stanley, której matka, a nasza 

ciotka Felicja, dawno już nie żyła - mieszkała stale na Wyspie u wuja Rogera i ciotki Oliwii King, na 

farmie w  Carlisle, sąsiadującej ze starym dworkiem Kingów. Wierzyliśmy, że ją poznamy, gdy 

przyjedziemy na miejsce, a z listów ciotki  Oliwii do ojca, domyślaliśmy się, że kuzynka Sara jest 

bardzo miłym stworzeniem. Na ogół niezbyt często myśleliśmy o niej. Interesowali nas bardziej Fela, 

Celinka i Dan, którzy mieszkali w samym dworku i mieli być naszymi stałymi towarzyszami podczas 

lata. 

Lecz wizja Historynki, choć nie znanej jeszcze, zamajaczyła nam tego ranka, gdy pociąg 

opuszczał dworzec w Toronto. Wyruszyliśmy przecież w dalszą drogę i chociaż wiedzieliśmy, co się 

znajduje u jej kresu, owiana była dla nas jakimś nimbem tajemniczości, nimbem nieznanego uroku, 

dającego temat do głębokich rozmyślań. 

Radowała nas sama myśl  ujrzenia rodzinnego domu ojca i  przebywania wśród tych kątów, 

wśród których ojciec przebywał za czasów chłopięctwa. Tak wiele opowiadał nam o tym wszystkim i 

tak często opisywał każdą scenę z oddzielna, że mimo woli zakorzenił w nas to głębokie uczucie dla 

rodzinnego domostwa, uczucie, które i w jego sercu  nie wygasło, pomimo tylu lat spędzonych na 

obczyźnie. Mieliśmy podświadome wrażenie, że właśnie ten dom jest naszym domem rodzicielskim, 

że jest naszą kolebką rodzinną, chociaż nigdy jej nie widzieliśmy. Oczekiwaliśmy niecierpliwie tego 

uroczystego dnia, kiedy ojciec zabierze nas “do domu”, do tego starego domu, otoczonego jodłami, 

do tego sławetnego  “sadu Kingów”, gdzie będziemy mogli biegać po alejce  “Wuja Stefana”, pić 

wodę z głębokiego źródełka, osłoniętego chińskim dachem, stać na  “kamiennym pulpicie”  i jeść 

jabłka z naszych “drzew urodzinowych”. 

Chwila ta nadeszła prędzej, niż przypuszczaliśmy, lecz ojciec nie mógł tam pojechać z nami. 

Firma jego tej wiosny wezwała go do Rio de Janeiro na stanowisko kierownika tamtejszej filii. Nie 

wolno   było  omijać  takiej   okazji,   bo   ojciec   nasz  był   człowiekiem   biednym,   a  nowe   stanowisko 

oznaczało   podwyżkę   pensji,   choć   jednocześnie   było   przyczyną   zlikwidowania   naszego 

dotychczasowego domu. Matka nasza umarła w owym czasie, kiedy jeszcze nie zdawaliśmy sobie z 

tego sprawy. Do Rio de Janeiro ojciec zabrać nas nie mógł. Po długich rozmyślaniach zadecydował 

posłać nas do wuja Aleca i ciotki Janet, do rodzinnego zaścianka, a gospodyni nasza, która również 

background image

pochodziła z Wyspy i zamierzała tam teraz wrócić, miała zaopiekować się nami podczas podróży. 

Obawiam się, że ta podróż była dla niej niezbyt przyjemna! Żyła w ustawicznym strachu, że któryś z 

nas zginie, wyrządzi sobie krzywdę albo wypadnie z pociągu i najprawdopodobniej odetchnęła z 

ulgą, gdy przybyliśmy wreszcie do Charlottetown i mogła nas oddać pod opiekę wuja. Na pożegnanie 

ostrzegła go jeszcze: 

- Ten gruby nie jest  najgorszy. Nie jest taki żwawy i nie znika ustawicznie z oczu, jak ten 

szczupły. Najbezpieczniej byłoby podróżować z nimi w ten sposób, żeby obydwóch uwiązać na 

sznurze, ale na sznurze możliwie krótkim. 

“Tym   grubym”  był   Feliks,   który   był   ogromnie   wrażliwy   na   punkcie   swojej   tuszy. 

Gimnastykował się całymi dniami, aby schudnąć, lecz rezultat był taki, że z każdym dniem stawał się 

coraz tęższy. Udawał, że nie dba o to, lecz w gruncie rzeczy martwił się tym ogromnie, zamęczając 

swoją   tuszą   biedną   panią   Mac   Laren.   Nie   lubił   jej   zresztą  bardzo   od   owego   dnia,   kiedy   mu 

powiedziała, że wkrótce będzie “szerszy niż dłuższy”. 

Byłem raczej zmartwiony, gdy się z nami żegnała w ostatniej chwili, życząc nam wszystkiego 

dobrego, jednak wkrótce zapomnieliśmy o niej zupełnie, gdy znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni, 

siedząc w bryczce po obydwu stronach wuja Aleca, którego pokochaliśmy od pierwszego wejrzenia. 

Był to mały człowieczek o drobnych  delikatnych rysach,  przystrzyżonej siwej brodzie i dużych, 

zmęczonych błękitnych oczach, przypominających nam oczy ojca. Wiedzieliśmy, że wuj Alec bardzo 

lubi dzieci i że z głęboką radością powitał “chłopców Alana”. Czuliśmy się z nim jak w domu i nie 

lękaliśmy się zadawać mu pytań na najrozmaitsze tematy, których nasuwało się z każdą chwilą coraz 

więcej. Zaprzyjaźniliśmy się z nim serdecznie podczas tej drogi na przestrzeni dwudziestu mil. 

Ku naszemu głębokiemu rozczarowaniu było już ciemno, gdy przybyliśmy do Carlisle - zbyt 

ciemno w każdym razie, aby cokolwiek widzieć dokładnie, gdy wjechaliśmy w zadrzewioną alejkę, 

prowadzącą do starego dworku Kingów. Za nami wisiał jasny księżyc ponad południowo-zachodnimi 

łąkami,  spowitymi w wiosenną ciszę, a dokoła nas panowały ciemności  wiosennej majowej nocy. 

Usiłowaliśmy rozgorączkowani przeniknąć te ciemności wzrokiem. 

- Tam jest ta duża wierzba, Ed - szepnął Feliks w podnieceniu, gdyśmy się kierowali ku 

bramie. 

Miał słuszność. Drzewo to zasadził dziadek King pewnego wieczoru, gdy wrócił do domu po 

całodziennej orce w polu, nad strumykiem. Urosło od tego czasu i przybrało mnóstwo gałęzi. Ojciec 

nasz, nasi wujowie i  ciotki bawili się w cieniu tej wierzby, a teraz była ona niezwykle potężna, 

posiadała gruby pień i mnóstwo grubych konarów, z których każdy już był samoistnym drzewem. 

- Jutro wdrapię się na nią - postanowiłem wesoło. 

Na prawo, nieco w głębi znaczyły się w ciemnościach inne drzewa, po których poznaliśmy od 

background image

razu, że to był sad. Po lewej stronie, wśród szumiących jodeł i sosen wznosił się stary tynkowany 

dom, z którego w tej chwili przez otwarte drzwi przedzierał się blask światła; ciotka Janet, potężna, 

zapobiegliwa, łagodna kobieta o rumianych policzkach wyszła właśnie na nasze spotkanie. 

Wkrótce znaleźliśmy się w kuchni przy kolacji, w tej kuchni o niskim zakopconym suficie, z 

którego zwieszały się szynki i połcie słoniny. Wszystko tu było właśnie takie, jak ojciec opowiadał. 

Doznaliśmy uczucia, że wracamy wreszcie do domu, po długich latach przebywania wśród obcych 

ludzi. 

Fela, Celinka i Dan siedzieli naprzeciw, patrząc na nas w tym mniemaniu, że jesteśmy zbyt 

zajęci jedzeniem, aby zwracać na nich uwagę. My ze swej strony,  spoglądaliśmy na nich również 

wtedy, gdy jedli i w rezultacie spojrzenia nasze co kilka chwil spotykały się, wywołując obustronne 

zażenowanie. 

Dan   był   najstarszy;   miał   lat   trzynaście,   tak   samo   jak   ja.   Był   szczupłym,   piegowatym 

chłopcem o zbyt długich, prostych, ciemnych włosach i o kształtym nosie Kingów. Poznaliśmy ten 

nos od razu. Wykrój ust miał już własny, nie przypominający niczym ust Kingów ani też Wardów. 

Nikt by w nich zresztą nie dostrzegł rodzinnego podobieństwa, bo były wyjątkowo brzydkie - duże, 

cienkie i zaciśnięte. Potrafiły się jednak uśmiechać przyjaźnie, toteż obydwaj z Feliksem doszliśmy 

do wniosku, że będziemy mogli szybko polubić Dana. 

Fela miała lat dwanaście. Otrzymała imię po ciotce Felicji, która była bliźniaczą siostrą wuja 

Feliksa. Ciotka Felicja i wuj Feliks, jak nam często opowiadał ojciec, umarli jednego dnia, oddaleni 

zresztą od siebie, lecz pochowani zostali tuż przy sobie na starym cmentarzu w Carlisle. 

Z  listów  ciotki  Oliwii  wiedzieliśmy,   że Fela  uważana  jest   za miejscową  piękność,   toteż 

ciekawi byliśmy ją zobaczyć. Pod tym względem przeszła stanowczo nasze najśmielsze oczekiwania. 

Była dość tęga i pulchna, o dużych szafirowych oczach, złotych lokach i różowej cerze, jednym 

słowem “kompleksja Kingów”. Kingowie znani byli ze swych kształtnych nosów i pięknej cery. Fela 

miała również wyjątkowo piękne ręce. Przy każdym ruchu dołeczki na dłoniach ukazywały się same i 

z przyjemnością myślało się o tym, jakie kształtne musiały być jej okrągłe łokcie. 

Poza   tym   była   wyjątkowo   pięknie   ubrana;   w   czerwonej  sukience   i   krochmalonym 

muślinowym fartuszku wyglądała uroczo, a z tego co bąknął Dan, zrozumieliśmy, że “wystroiła się” 

tak na uroczystość naszego przyjazdu. Uświadomiliśmy sobie jeszcze głębiej  powagę chwili,  bo 

dotychczas nigdy jeszcze żadna dziewczynka nie zadawała sobie trudu, by się dla nas stroić. 

Celinka,  która miała lat jedenaście, była również ładna, co rzucałoby się bardziej w  oczy, 

gdyby Feli przy niej nie  było. Po prostu Fela zaćmiewała swą urodą wszystkie inne dziewczęta. 

Celinka wyglądała  przy niej dziwnie blado i chudo,  miała delikatne drobne rysy, miękkie ciemne 

włosy o jedwabistym połysku i łagodne piwne oczy, w których od czasu do czasu odzwierciedlało się 

background image

zawstydzenie. Pamiętaliśmy, jak ciotka Oliwia pisała do ojca, że Celinka jest wykapaną Wardówną, 

gdyż tak samo jak Wardowie, nie posiada absolutnie zmysłu humoru. Nie wiedzieliśmy wprawdzie 

co   to   dokładnie   znaczy,   domyślaliśmy   się   jednak,   że   nie   mogło   to   być   w   żadnym  razie 

komplementem. 

Obydwaj byliśmy skłonni przypuszczać, że Celinkę polubimy więcej od Feli. Prawda, że Fela 

była wyjątkowo piękna, lecz kierowani niezawodną intuicją dziecięcą, orientowaliśmy się, że jest 

zbyt zarozumiała z przyczyny swojego czarującego wyglądu. Jednym słowem wiedzieliśmy, że Fela 

jest próżna. 

- Dziwne, że Historynka nie przyszła was zobaczyć - powiedział wuj Alec. - Nie mogła się 

już doczekać waszego przyjazdu. 

- Była trochę niezdrowa przez cały dzień - wyjaśniła Celinka - i ciotka Oliwia nie pozwoliła 

jej   wyjść   wieczorem.   Kazała   jej   wcześnie   położyć   się   do   łóżka.   Historynka   była   szalenie   tym 

zmartwiona. 

- Któż to jest Historynka? - zapytał Feliks. 

-   Ach,   Sara   -   Sara   Stanley.  Nazywamy   ją   Historynką,   bo   cudownie   potrafi   opowiadać 

rozmaite historie, a z drugiej znów strony ze względu na Sarę Ray, która mieszka u podnóża pagórka 

i przychodzi często bawić się z nami. Byłoby dziwnie niezręcznie mieć w jednym towarzystwie dwie 

dziewczynki, o jednakowym imieniu. Zresztą Sara Stanley nie lubi swego imienia i woli, gdy się ją 

nazywa Historynką. 

Dan, który przemówił  po raz pierwszy, wystąpił  z nieśmiałym wyjaśnieniem,  że Piotrek 

również miał zamiar przyjść, lecz musiał pójść do domu, aby zanieść trochę mąki swej matce. 

- Piotrek? - zdziwiłem się, bo nigdy nie słyszałem o żadnym Piotrku. 

- Jest to chłopiec do posług wuja Rogera - odparł wuj Alec. - Nazywa się Piotrek Craig i w 

rzeczywistości jest bardzo miłym chłopcem, ale jednocześnie dziwnie mu się nie powodzi. 

- Chce być narzeczonym Feli - wtrącił Dan przebiegle. 

- Nie gadaj głupstw, Dan - zgromiła go surowo ciotka Janet. 

Fela odrzuciła w tył swe złote loki i obdarzyła Dana wcale niesiostrzanym spojrzeniem. 

- Nie wyglądam na taką, która by miała za narzeczonego chłopca do posług - zauważyła. 

Dostrzegliśmy, że jej gniew był całkiem szczery, nie  udawany. Najwidoczniej Piotrek  nie 

należał do tych wielbicieli, z których Fela mogła być dumna. 

Byliśmy obydwaj bardzo głodni, a gdy zjedliśmy już wszystkiego do syta, uświadomiliśmy 

sobie, że jesteśmy również bardzo zmęczeni - zbyt zmęczeni nawet, aby zwiedzać teraz rodzinne 

domostwo, o czym tak marzyliśmy. 

Mieliśmy największą ochotę udać się na spoczynek. Zaprowadzono nas na górę do tego 

background image

właśnie pokoju, wychodzącego na wschód, który niegdyś zajmował ojciec. Dan miał dzielić z nami 

ten pokój, śpiąc we własnym łóżku, w przeciwległym kącie. Prześcieradła i poduszki pachniały 

lawendą, a przykryto nas jedną z kołder haftowanych jeszcze przez babcię King. Okno było otwarte i 

słyszeliśmy żaby rechocące w moczarach nad strumykiem. Oczywiście niejednokrotnie słyszeliśmy 

rechotanie żab w Ontario, lecz żaby z Wyspy Księcia  Edwarda rechotały bardziej melodyjnie i 

zawodząco.   Wszystko   to   posiadało  urok   starej   rodzinnej   tradycji   i   opowiadania,   których 

nasłuchaliśmy się tak wiele, owiewały swoistym urokiem to, co teraz nas otaczało. Był to dom 

Kingów - dom naszego ojca - nasz dom jednocześnie! Nigdy w żadnym domu nie mieszkaliśmy tak 

długo, aby zrodziło się w nas jakieś  tkliwsze dla niego uczucie, lecz tutaj, pod tym drewnianym 

dachem, zbudowanym przez pradziadka Kinga przed dziewięćdziesięciu laty, uczucie to wkradło się 

do naszych chłopięcych serc, jakbyśmy się zetknęli z czymś bardzo bliskim i najdroższym. 

- Pomyśl, to są te same żaby, których ojciec słuchał, gdy był małym chłopcem - szepnął 

Feliks. 

- Nie mogą być te same - zaprotestowałem z powątpiewaniem, nie mając pewności, czy żaby 

istotnie żyją tak długo. - Przecież już dwadzieścia lat minęło od chwili, kiedy ojciec stąd wyjechał. 

- Tak, ale to są potomkowie tamtych żab, których on wtedy słuchał - upierał się Feliks - i 

rechoczą w tych samych moczarach. Musi to być gdzieś bardzo blisko. 

Drzwi nasze były otwarte, a po przeciwnej stronie wąskiego korytarza dziewczęta szykowały 

się do spania i rozmawiały głośniej nawet, niż zdawały sobie z tego sprawę. 

- Jak ci się podobają chłopcy? - pytała Celinka. 

- Edgar jest przystojny, ale Feliks stanowczo za gruby - odpowiedziała Fela pośpiesznie. 

Feliks szarpnął kołdrą mimo woli i mruknął niechętnie. Zacząłem się przekonywać, że jednak 

polubię Felę, bo przecież to nie jej wina, że jest próżna. Jak może nie być próżna, gdy przejrzy się w 

lustrze? 

- A ja uważam, że obydwaj są bardzo mili i dosyć ładni - rzekła Celinka. 

- Kochane stworzenie! 

- Ciekawe, jak się Historynce spodobają - zastanawiała się Fela, jakby opinia Historynki była 

dla niej w tej chwili najważniejsza. 

Nie   wiadomo   dlaczego   i   my  doznaliśmy   takiego   uczucia.   Przeczuwaliśmy,   że   jeżeli 

Historynka nie będzie miała o nas pochlebnego zdania, to i tak nam nic nie pomoże. 

- Ciekawe, czy Historynka jest ładna - powiedział Feliks głośno. 

- Nie, ładna nie jest - odparł  nieoczekiwanie Dan z przeciwnej strony pokoju. - Ale wyda 

wam  się ładna, gdy zacznie z wami mówić. Wszyscy mają takie wrażenie. Dopiero, jak się z nią 

rozstaniecie, zorientujecie się, że wcale nie jest ładna. 

background image

Drzwi pokoju dziewczynek  zamknęły się z trzaskiem. W całym domu zapanowała głęboka 

cisza. Wkroczyliśmy do krainy snu, przejęci ciekawością, czy Historynka nas polubi. 

background image

Rozdział II - Królowa serc

Zbudziłem się zaraz po wschodzie słońca. Blade majowe promienie przedzierały się przez 

jodły, a lekki wiaterek poruszał wierzchołkami drzew. 

- Feliks, zbudź się - szepnąłem, potrząsając nim. 

- Co się stało? - mruknął niewyraźnie. 

- Już rano. Wstańmy i wyjdźmy na dwór. Nie mogę już doczekać się tej chwili, kiedy zobaczę 

te wszystkie miejsca, o których nam ojciec opowiadał. 

Wyskoczyliśmy z łóżka i ubraliśmy się, nie budząc Dana, który spał jeszcze z otwartymi 

ustami i z kołdrą zwieszoną na podłogę. Z trudem udało mi się powstrzymać Feliksa od zamiaru 

przekonania   się,   jak   by   Dan  zareagował,   gdyby   mu   się   włożyło   coś   do   otwartych   ust. 

Wytłumaczyłem mu wreszcie, że takie doświadczenie zbudziłoby prawdopodobnie Dana i chciałby 

nam koniecznie towarzyszyć, a przecież  będzie o wiele  przyjemniej,  gdy po raz pierwszy sami 

wyjdziemy z domu. 

Wszędzie panowała cisza, gdy ostrożnie schodziliśmy po schodach. Z kuchni dobiegał nas 

jakiś szelest, najprawdopodobniej wuj Alec rozpalał ogień; jednakże w pozostałej części domu dzień 

się jeszcze nie rozpoczął. 

Przystanęliśmy  na  chwilę  na hallu,  aby spojrzeć  na  wielki  zegar  “dziadka”.  Nie chodził 

wprawdzie, lecz dla nas był to  stary znajomy, z trzema  złoconymi kulami na samym szczycie, z 

małym cyfrerblatem i wskazówką pokazującą zmiany księżyca oraz z maleńkim zagłębieniem w 

drewnianych  drzwiczkach, które zrobił ojciec, gdy był jeszcze chłopcem i nie mógł już wymyślić 

żadnej innej psoty. 

Otworzyliśmy frontowe drzwi i wymknęliśmy się na dwór z niezwykłym wzruszeniem w 

sercach. Powiał ku nam lekki wietrzyk z południa, cienie jodeł były długie i równo  zarysowane; 

pogodne niebo wczesnego ranka roztaczało się nad nami błękitne i bezchmurne. Bardziej na zachód, 

poniżej   polnego   strumyka,   ciągnęła   się   długa   dolina,   a   nad   nią   pagórki,   porośnięte   sosnami, 

przetykanymi gdzieniegdzie bezlistnymi jeszcze bukami i klonami. 

Za domem była kępka jodeł, mroczny cienisty zakątek, w którym hulał wiatr i gdzie zawsze 

pachniało żywicą. Nieco dalej ciągnął się gęsty zagajnik wysmukłych srebrnych brzóz i szemrzących 

topoli, a poniżej nieco znajdował się dom wuja Rogera. 

Na prawo od nas, otoczony  również jodłami, znajdował się sławetny sad Kingów, którego 

historię   znaliśmy   od   najwcześniejszego   dzieciństwa.   Wszystko   wiedzieliśmy   o   tym   sadzie   z 

opowiadań ojca i w wyobraźni niejednokrotnie biegaliśmy po nim. 

background image

Prawie sześćdziesiąt lat temu sad ten został założony, gdy dziadek King wprowadził po raz 

pierwszy do domu swoją młodą żonę. Przed ślubem dziadek ogrodził parkanem potężny południowy 

kawał pola, wystawionego na działanie promieni słonecznych. Było to najpiękniejsze, najbardziej 

urodzajne pole w całym gospodarstwie i sąsiedzi mówili młodemu Abrahamowi Kingowi, że zbierać 

będzie piękny plon pszenicy z tego kawałka. Abraham King, będący człowiekiem małomównym, 

uśmiechał się tylko i milczał; lecz w wyobraźni widział już wizję przyszłych lat i to pole nie zasiane 

jednak zbożem; widział na nim szerokie aleje drzew obsypanych owocem i zapatrzone w te drzewa 

rozradowane oczy dzieci i wnuków, które jeszcze na świat nie przyszły. 

Tę wizję należało urzeczywistnić, ale dziadek King nigdy się nie śpieszył. Nie zasadził drzew 

od razu, pragnął bowiem, aby rosły wraz z życiem i z historią, aby miały coś wspólnego z każdą 

chwilą dobrą i radosną, jaka nawiedzi jego dom. Toteż owego ranka, kiedy wprowadził do domu 

swoją młodą żonę, wyszli obydwoje na południowe pole i zasadzili pierwsze dwa ślubne drzewa. 

Drzew tych już teraz nie było, lecz istniały jeszcze wówczas, gdy ojciec nasz był małym chłopcem i 

co roku pokrywały się kwieciem tak delikatnym, jak delikatna była twarzyczka Elżbiety King, gdy 

spacerowała po tym starym południowym polu w zaraniu swego szczęścia i miłości. 

Gdy Abrahamowi i Elżbiecie urodził się syn, na pamiątkę tę  zasadzono nowe drzewo w 

sadzie.  Mieli potem aż czternaścioro dzieci, a każde dziecko miało  swoje “drzewko urodzinowe”. 

Każdą uroczystość rodzinną  obchodzono w ten sam sposób i  każdy miły gość, który spędził choć 

jedną noc pod dachem Kingów, musiał koniecznie zasadzić drzewko w sadzie. Jednym słowem, 

każde owocowe drzewko było pięknym zielonym pomnikiem jakiejś radości lub szczęścia minionych 

lat.   Każdy   wnuk   miał   swe   drzewko   również  zasadzone   przez   dziadka,   gdy  tylko   nadchodziła 

wiadomość o jego narodzinach, lecz nie były to wyłącznie drzewa jabłoni - były tam również śliwy, 

wiśnie  i  grusze.   Wszystkie   te  drzewa  nosiły  imiona  osób,  dla   których  albo   przez   które  zostały 

zasadzone. Obydwaj z Feliksem  wiedzieliśmy doskonale o  “gruszy ciotki Felicji”, o “wiśni ciotki 

Julii”, o “jabłoni wuja Aleca” i o “śliwie wielebnego Mr. Scotta”. Wiedzieliśmy o nich od urodzenia i 

wśród tych drzew po prostu byliśmy wychowywani. 

A teraz przyszliśmy do tego sadu, był on przed nami; należało tylko otworzyć maleńką białą 

furtkę w parkanie i już znaleźlibyśmy się w tym wspaniałym jego królestwie. Lecz zanim doszliśmy 

do furtki, spojrzeliśmy na lewo, w stronę wygracowanej jodłowej alejki, która prowadziła do domu 

wuja Rogera. Na samym końcu alejki ujrzeliśmy dziewczynkę, trzymającą w objęciach szarego kota. 

Podniosła rękę i swobodnie skinęła na nas; zapominając zupełnie o sadzie, ruszyliśmy posłuszni jej 

wołaniu. Wiedzieliśmy przecież, że musiała to być Historynka, a w tym swobodnym i pełnym gracji 

jej skinieniu było tyle uroku, że nie mogliśmy mu się oprzeć. 

Spojrzeliśmy na nią z takim zainteresowaniem, podchodząc bliżej, że zapomnieliśmy nawet o 

background image

zawstydzeniu. Nie,  nie była ładna. Była dość wysoka na swoje czternaście lat, smukła i prosta. 

Dokoła   podłużnej,   jasnej   twarzy   -   zbyt   podłużnej   nawet   i   zbyt   jasnej   -   piętrzyła   się   czupryna 

ciemnych   wijących   się   włosów,   związanych   nad   uszami   czerwoną   wstążką.   Jej   duże,   ładnie 

wykrojone usta były czerwone jak mak, a błyszczące, sarnie oczy posiadały kształt migdałów. Nie 

uważaliśmy jej jednak za ładną. 

I wówczas właśnie przemówiła.

- Dzień dobry - rzekła. 

Nigdy   nie   słyszeliśmy   takiego   głosu.   Nigdy,   w   całym   swoim   życiu   takiego   głosu   nie 

słyszałem.   Trudno   mi   go   nawet   określić.   Mógłbym   powiedzieć,   że   był   czysty,   że   był   słodki, 

mógłbym powiedzieć, że dźwięczał  jak daleki dzwonek, bo wszystko  to byłoby prawdą, lecz nie 

dawałoby jeszcze tego istotnego pojęcia o głosie, jaki posiadała Historynka. 

Jeżeli głosy ludzkie mają barwy, to jej głos miał barwy tęczy. Nadawał on wypowiadanym 

słowom tchnienie życia. Wszystko, co mówiła, żyło, oddychało i radowało się. Obydwaj z Feliksem 

byliśmy zbyt młodzi, aby zrozumieć, czy umieć zanalizować wrażenie, jakie odnieśliśmy, lecz przy 

powitaniu z Historynką uświadomiliśmy sobie nagle, że dzień był naprawdę  “dobry”  - wyjątkowo 

piękny i dobry dzień - najlepszy, jaki istniał kiedykolwiek na świecie. 

- Wy jesteście Feliks i Edgar - ciągnęła dlaej, potrząsając naszymi dłońmi z miną serdecznego 

kolegi. Powitanie to było takie inne od zażenowanego powitania Feli i Celinki. Od tej chwili byliśmy 

już z sobą tak zaprzyjaźnieni, jakbyśmy się znali od stu lat. 

- Bardzo się cieszę, że was widzę. Taka byłam zmartwiona, że nie mogłam przyjść wczoraj 

wieczorem. Specjalnie wstałam wcześnie dziś rano, bo przeczuwałam, że i wy wcześnie wstaniecie i 

że zechcecie się zobaczyć ze mną. Myślałam, że czekacie, abym wam coś opowiedziała, a ja umiem o 

wiele lepiej opowiadać niż Fela i Celinka. Czy uważacie, że Fela jest bardzo ładna? 

- Jest najpiękniejszą dziewczynką, jaką kiedykolwiek widziałem - zawołałem z entuzjazmem, 

pamiętając o tym, że Fela nazwała mnie “przystojnym”. 

- Wszyscy chłopcy tak twierdzą - rzekła Historynka, jak mi się zdawało, niezbyt z tego 

zadowolona. - I ja tak zresztą uważam. Ponadto Fela jest doskonałą kucharką, chociaż ma dopiero 

dwanaście lat. Ja nie umiem gotować. Próbowałam się nauczyć, ale jakoś mi dziwnie  nie idzie. 

Ciotka Oliwia powiada, że nie mam wrodzonych zdolności na kucharkę, a ja bym tak chciała piec 

smaczne ciastka i pasztety, jak Fela piec potrafi. Ale poza tym Fela jest głupia. Nie mówię tego w 

złej wierze! Jest tak naprawdę i wy sami wkrótce się o tym przekonacie. Ogromnie lubię Felę, ale 

uważam, że jest głupia. Celinka jest o wiele mądrzejsza od niej. Celinka jest bardzo dobra, tak samo 

jak wuj Alec, a ciotka Janet jest ładna. 

- A jaka jest ciotka Oliwia? - zapytał Feliks. 

background image

- Ciotka Oliwia jet bardzo ładna. Wygląda jak bratek - aksamitny, purpurowy i złocisty. 

Obydwaj   z   Feliksem  usiłowaliśmy   wyobrazić   sobie   tę   aksamitną,   purpurową   i   złocistą 

kobietę-bratek, o której mówiła Historynka. 

-   Ale   czy   jest   miła?   -   zapytałem.   Było   to   przecież   najgłówniejsze   pytanie   wszystkich 

dorosłych, a dorośli mieli na nas potężny wpływ. 

- Jest bardzo miła, ale wiecie, że ma już dwadzieścia dziewięć lat. To przecież podeszły wiek, 

nieprawdaż? Ja osobiście nie mam z nią żadnych kłopotów. Ciotka Janet powiada, że nie miałbym 

mnie kto wychować, gdyby nie ciotka Oliwia, a ona sama twierdzi, że dzieci powinno się puszczać 

“samopas”, bo i tak wszystko im jest przeznaczone jeszcze przed urodzeniem. Niezbyt dokładnie to 

rozumiem, a wy? 

Nie, myśmy także nie rozumieli, lecz przyjemnie było, gdy dorośli wypowiadali takie zdania, 

które ciężko było zrozumieć. 

- A jaki jest wuj Roger? - brzmiało nasze następne pytanie. 

- Ja osobiście bardzo lubię wuja Rogera - szepnęła Historynka w zamyśleniu. - Jest wysoki i 

strasznie wesoły, ale zanadto dokucza ludziom. Zadajesz mu jakieś poważne pytanie, a otrzymujesz 

zawsze  komiczną odpowiedź. Wuj Roger prawie nigdy nie wymyśla ani nie jest zagniewany, a to 

przecież także coś znaczy. Jest zresztą starym kawalerem. 

- Czy nigdy nie zamierza się ożenić? - zapytał Feliks. 

- Tego nie wiem. Ciotka Oliwia  bardzo by tego pragnęła, bo już ma dosyć prowadzenia 

gospodarstwa i marzy o tym, aby  pojechać do ciotki Julii do Kalifornii. Powiada jednak, że wuj 

Roger nigdy się nie ożeni, bo szuka ideału, a gdy już taką idealną kobietę znajdzie, na pewno ona go 

nie będzie chciała. 

W   tym   czasie   usiedliśmy   na   sękatym   pniu   jodły,   a   wielki   szary   kot   ocierał   się   o   nas, 

zawierając   z   nami   przyjaźń.   Było   to   wspaniałe   zwierzę   o   srebrzystoszarej   sierści,  poplamionej 

ciemniejszymi  pręgami. Szare koty przeważnie mają szare albo białe nogi, ten jednak miał czarne 

łapy i czarny nos. Łapy te nadawały mu wyraz niepowszedniej dystynkcji i odróżniały go od innych 

kotów   spacerujących   po   wsi.   Był   to   najwidoczniej   kot,   mający   o  samym   sobie   nadzwyczajne 

mniemanie, toteż w pierwszej chwili spoglądał na nas nieufnie. 

- Ale to nie jest Topsy,  prawda? - zapytałem. Od razu zorientowałem się, że pytanie było 

głupie. Topsy, kot, o którym opowiadał nam ojciec, cieszył się tu niezwykłą popularnością przed 

trzydziestu laty, ale przecież tak długo żyć nie mógł. 

- Nie, ale to jest pra-pra-pra-pra-prawnuk Topsy'ego - rzekła Historynka z dziwną żałością. - 

Na imię mu Paddy i jest moją własnością. Mamy również podwórzowe koty, lecz Paddy z tamtymi 

się nie zadaje. Ja osobiście bardzo lubię koty, bo są takie gładkie, jedwabiste i dumne. Poza tym tak 

background image

mało im do szczęścia potrzeba. Ach, jestem ogromnie zadowolona, żeście do nas przyjechali. Nic się 

tu   nigdy   nie   dzieje   z   wyjątkiem   takich   właśnie   dni,   więc   na   pewno   spędzimy   czas   doskonale. 

Brakowało nam tu dotychczas chłopców, bo był tylko Dan i Piotrek na cztery dziewczynki. 

- Cztery dziewczynki? Ach, tak, jest jeszcze Sara Ray. Fela wspominała coś o niej. A jakaż 

ona jest? Gdzie mieszka? 

- Tam, u podnóża pagórka. Nie możecie widzieć jej domu, bo jodły są tam bardzo gęste. Sara 

jest bardzo miłą dziewczynką. Ma dopiero lat jedenaście, a jej matka jest strasznie surowa. Nigdy nie 

pozwala Sarze czytać książek. Wyborażacie sobie? Nic dziwnego, że Sara zawsze pragnie robić takie 

rzeczy, których jej matka nie pochwala i dzięki temu jest bardzo nieszczęśliwa. Wuj Roger powiada, 

że matka, która na nic nie pozwala swemu dziecku, sama sobie sprowadza zmartwienia i wcale się 

nie dziwi, że Sara jest blada, chuda i nerwowa. Ale mówiąc między nami, jestem pewna, że główną 

przyczyną   tego   jest   też,   że   matka   daje   Sarze   za   mało   jedzenia.   Nie   dlatego,   żeby   była   skąpa, 

rozumiecie - ale uważa, że dla dzieci niezdrowo, gdy za dużo jedzą i że dzięki temu rozwija się w 

nich łakomstwo. Czyż to nie szczęście, że my nie urodziliśmy się w takiej rodzinie? 

- Największe szczęście, że wszyscy urodziliśmy się w jednej rodzinie - zauważył Feliks. 

- Prawda? Często o tym myślałam. Często myślałam również o tym, jakby to było strasznie, 

gdyby dziadek King nie ożenił się z babcią. Wątpię, czy któreś z nas byłoby na świecie, a gdybyśmy 

nawet byli, każde mieszkałoby gdzie indziej i na pewno byłoby strasznie nieprzyjemnie. Ile razy 

myślę o tym, odczuwam wdzięczność dla dziadka i babci King za to, że się pobrali wówczas, choć 

było na świecie tyle innych panien i tylu kawalerów. 

Obydwaj   z   Feliksem  zadrżeliśmy.   Odczuliśmy   nagle,   że   uniknęliśmy   strasznego 

niebezpieczeństwa - niebezpieczeństwa urodzenia się w jakiejś innej rodzinie. Historynkę skłoniło to 

do wytłumaczenia nam, jakby to strasznie było, gdybyśmy żyli na świecie jeszcze przed istnieniem 

naszych rodziców. 

- A kto tam mieszka? - zapytałem, wskazując dom po przeciwnej stronie pola. 

- Ach, ten dom należy do Niezgrabiasza. Nazywa się właściwie Jasper Dale, ale wszyscy 

nazywają   go  Niezgrabiaszem.   Podobno   pisze  poezje.   Swój   dom   nazwał   Złotym  Kamieniem, 

prawdopodobnie  dlatego, że czytał poezje  Longfellowa. W towarzystwie nigdy nie bywa, bo jest 

strasznie niezgrabny. Dziewczęta śmieją się z niego, a on tego ogromnie nie lubi. Znam o nim pewną 

historię, którą wam kiedyś opowiem. 

- A kto mieszka w tamtym drugim domu? - zapytał Feliks, spoglądając na przeciwną stronę 

doliny, gdzie widać było między drzewami pochyły szary dach. 

- Stara Peg Bowen. Strasznie jest dziwna. Mieszka tam zimą z całym mnóstwem zwierząt, a 

latem chodzi po okolicy i żebrze.  Powiadają, że jest niespełna rozumu. Straszy się nią nas dzieci, 

background image

mówiąc, że zabierze nas Peg Bowen, jak nie będziemy grzeczne. Ja już teraz nie boję się jej tak, jak 

kiedyś, ale przypuszczam, że nie byłoby mi bardzo miło, gdyby mnie z sobą zabrała. Sara Ray lęka 

się jej ogromnie. Piotrek Craig powiada, że Peg Bowen jest czarownicą i twierdzi, że to jej robota, 

gdy się masło nie udaje. Ale ja tam w to nie wierzę. W dzisiejszych czasach tak rzadko widuje się 

czarownice. Może nawet czarownice istnieją gdzieś na świecie, ale w każdym razie nie tutaj, na 

Wyspie Księcia Edwarda. Musiały tu być przed  wielu, wielu laty. Znam nawet  kilka opowieści o 

czarownicach, które wam któregoś dnia opowiem. Zobaczycie, że wam krew zakrzepnie w żyłach! 

Nie mieliśmy co do tego żadnych wątpliwości. Jeżeli ktokolwiek potrafił opowiedzieć coś w 

ten sposób, żeby krew w żyłach stygła, to na pewno tylko Historynka, posiadająca tak piękny, pełen 

uroku głos. Ale dokoła nas był pogodny majowy poranek i nasza młoda krew krążyła w żyłach 

całkiem   normalnie.   Zauważyliśmy   nieśmiało,   że   spacer   po   sadzie   będzie   w   tej   chwili   o   wiele 

przyjemniejszy. 

- Doskonale. Na ten temat także znam dużo opowieści - rzekła Historynka, gdyśmy uszli już 

kilka kroków, poprzedzani przez Paddy'ego, wymachującego długim ogonem. - Cieszycie się, że 

teraz jest wiosna? Najpiękniejsza nawet zima sprawia, że z jeszcze większą radością witamy wiosnę. 

Klamka przy furtce zazgrzytała pod ciężarem dłoni Historynki i po chwili znaleźliśmy się w 

sadzie Kingów. 

background image

Rozdział III - Legendy starego sadu

Poza   parkanem   trawa   zaczynała   się   dopiero   zielenić,   lecz   tutaj   pod   osłoną   gałęzi   jodeł 

tworzyła już piękny aksamitny kobierzec. Pąki na drzewach były dość duże, wyłaniając się powoli z 

szarawych łupinek, a fiołki znaczyły się jaskrawą plamą u podnóża “Kamiennego pulpitu”. 

- Wszystko jest takie, jak ojciec opowiadał - zauważył Feliks z radosnym westchnieniem. - 

Tam jest nawet źródełko, osłonięte chińskim dachem. 

Pośpieszyliśmy w tę stronę, depcząc świeże listki mięty, które już powschodziły. Źródło było 

głębokie,   otoczone   ścianką  z   nieociosanych   kamieni.  Dziwaczny   daszek   w   kształcie  pagody, 

zbudowany przez wuja Stefana po jego powrocie z Chin, obrośnięty był bezlistnym jeszcze winem. 

- Ślicznie jest, jak liście wina zwisają na dół, niby długie festony - odezwała się Historynka. - 

Ptaki wiją w tych liściach gniazda. Każdego lata  przylatuje tu kilka dzikich  kanarków, a między 

kamieniami wyrasta świeży mech. Woda jest tu doskonała. Wuj Edward w którymś ze swych kazań 

mówił o źródełku betlejemskim, z którego żołnierze Dawida czerpali wodę, i zaznaczył, że tamto 

źródełko zupełnie było podobne do tego w naszym sadzie; opowiadał przy tym, jakl będąc w obcych 

krajach,   tęsknił   strasznie   za   przezroczystą   wodą   z   naszego   źródełka.   Widzicie   więc,   że   nasze 

źródełko posiada już nawet pewną sławę. 

- I widzę kubek taki sam, jak tamten, którego używano za czasów ojca - zawołał Feliks, 

wskazując  staroświecki   kubek   z  niebieskiej  porcelany,   stojący  na  małej   półeczce   wyciosanej   w 

kamieniu. 

-   To   jest   przecież   ten   sam   kubek   -   odparła   Historynka   z   zapałem.   -   Czyż   to   nie   jest 

nadzwyczajne? Kubek ten był tutaj przed czterdziestu laty, setki ludzi z niego piło i dotychczas się 

nie potłukł. Ciotka Julia upuściła go raz do źródełka, ale go wyłowiono i wcale się nie uszkodził z 

wyjątkiem   tej   maleńkiej   skazki   na   brzegu.   Mam   wrażenie,   że   posiada   on   pewien   związek   ze 

szczęściem rodziny Kingów, tak samo jak szczęście Edenhallów w poezji Longfellowa. Jest to ostatni 

kubek z wyprawnego serwisu babci King. A jej najelpszy serwis przetrwał jeszcze do dzisiaj, ma go u 

siebie ciotka Oliwia. Musicie  poprosić, żeby go wam kiedyś pokazała. Śliczny jest, z czerwonymi 

jagodami dookoła i z śmiesznym malutkim dzbanuszkiem do śmietanki. Ciotka Oliwia używa go 

tylko podczas jakichś specjalnych rodzinnych uroczystości. 

Napiliśmy się wody błękitnym kubkiem i ruszyliśmy na  poszukiwanie naszych “drzewek 

urodzinowych”. Ku wielkiemu rozczarowaniu skonstatowaliśmy, że były zupełnie duże i rozrośnięte. 

Byliśmy pewni, że zastaniemy je bardziej pasujące do nas wzrostem i skromnym wyglądem. 

- Twoje jabłka są wyśmienite - zwróciła się do mnie Historynka - ale jabłka Feliksa nadają się 

background image

tylko do placków. Tamte dwa wielkie drzewa w głębi zwane są drzewami bliźniaczymi. Są to drzewa 

mojej matki i wuja Feliksa. Jabłka z nich są tak słodkie, że nikt ich nie może jeść, oprócz nas dzieci i 

francuskich najemników. A tamto wysokie, smukłe drzewo z gałęziami rosnącymi w górę podobno 

zasiało się tu samo i nikt nie może jeść jabłek z niego, bo są strasznie kwaśne i gorzkie. Nawet 

prosięta tych jabłek jeść nie chcą. Ciotka Janet chciała je raz wziąć do placka, bo żal jej było, że się 

tyle owoców marnuje. Ale więcej już tego nie zrobi. Powiada, że lepiej, żeby się jabłka marnowały, 

niż   mają   się   marnować   jabłka   i   cukier.   Przeważnie  ciotka   Janet   oddaje   te   jabłka  najemnikom 

francuskim, ale oni ich nawet nie zabierają do domu. 

Słowa Historynki w przezroczystym porannym powietrzu płynęły jak perły i brylanty. Nawet 

jej przyimki i spójniki posiadały swoisty urok, a we wszystkim, o czym wspominała, była magiczna 

siła   komizmu.   Placki   jabłeczne,   kwaśne   owoce   i   prosięta,  wszystko   to   razem   dziwnie  tchnęło 

romantyzmem. 

- Strasznie lubię słuchać, jak mówisz - rzekł Feliks swym ponurym, bezdźwięcznym głosem. 

- Wszyscy lubią - odparła Historynka chłodno. - Cieszę się, że wam się podoba mój sposób 

opowiadania, ale chciałabym, abyście i mnie polubili tak samo, jak lubicie Felę i Celinkę. Nie, nawet 

więcej. Pragnęłam tego niegdyś, ale teraz już mi to przeszło. Kiedyś w  Niedzielnej Szkole,  kiedy 

ksiądz miał kazanie dla naszej klasy, zrozumiałam, że takie pragnienie jest samolubne, jednak mimo 

wszystko chciałabym żebyście mnie lubili. 

- Ja tam ogromnie cię lubię - powiedział Feliks z przejęciem. Musiał sobie przypomnieć, że 

Fela nazwała go grubym. 

W tej chwili zbliżyła się do nas Celinka. Okazało się, że dzisiaj przypadł dzień, kiedy Fela 

pomagała przy śniadaniu i właśnie dlatego nie mogła przyjść tu do nas. Wszyscy skierowaliśmy się 

do Alei Wuja Stefana. 

Aleję tę tworzyły dwa rzędy drzew jabłoni, biegnące w stronę zachodniej części sadu. Wuj 

Stefan był pierwszym synem Abrahama i Elżbiety Kingów. Nie przyniósł z sobą na świat tego 

przywiązania do lasów i pól, jakie posiadał dziadek. Babcia King była Wardówną i wuj  Stefan 

odziedziczył po niej owe niezaspokojone pragnienie morskich podróży. Musiał pojechać na morze, 

mimo błagań i łez zrozpaczonej matki i właśnie wrócił z takiej morskiej podróży, aby jedną aleję w 

sadzie wysadzić drzewami, które przywiózł z obcych krajów. 

Potem odjechał znowu i o okręcie, którym odpłynął, nikt już więcej nie słyszał. Pierwsze siwe 

włosy  ukazały  się  na  głowie   babci  podczas   tych  długich   miesięcy   oczekiwania.   Później  po  raz 

pierwszy rodzinny sad usłyszał płacz kobiecy, płacz płynący prosto z matczynego serca. 

- Gdy kwiaty opadną, przyjemnie jest tu spacerować - opowiadała nam Historynka. - Tak, jak 

we śnie o zaczarowanej krainie spaceruje się po królewskim pałacu. Jabłka są wyśmienite, a zimą jest 

background image

tu wymarzone miejsce na ślizgawkę. 

Z   Alei   zboczyliśmy   do  “Kamiennego   Pulpitu”  -   potężnego   szarego   kolosa,   wysokości 

przeciętnego wzrostu człowieka, który się znajdował w południowej części sadu. Był równy i gładki 

na froncie, lecz opadał w kształcie naturalnych stopni od tyłu, a w samym środku miał obszerny 

występ, na którym z łatwością można było stanąć. Odgrywał on ważną rolę w  zabawach naszych 

wujów i ciotek,  wyobrażając warowny zamek, indiańską zasadzkę, tron, katedrę, to znów estradę 

koncertową, wszystko zależnie od okoliczności. Wuj Edward w ósmym roku życia wygłosił swoje 

pierwsze kazanie na tym starym kolosie, a ciotka Julia, której głos zachwycał teraz tysiące słuchaczy, 

śpiewała na tym wzniesieniu najwcześniejsze swoje piosenki. 

Historynka wdrapała się  na  występ, usiadła na krawędzi i spojrzała na nas. Pad przysiadł 

skromnie u stóp kolosa i począł troskliwie myć pyszczek przednimi czarnymi łapami. 

- A teraz opowiedz nam historię o tym sadzie - zaproponowałem. 

- Istnieją aż dwie jednakowo ważne historie - oznajmiła Historynka. - Opowieść o Poecie, 

Który Został Pocałowany, i opowieść o Rodzinnym Duchu. Którą z nich mam wam opowiedzieć? 

- Obydwie - rozsądził kwestię Feliks - ale najpierw opowiedz o duchu. 

- Sama nie wiem - Historynka  spojrzała na nas z powątpiewaniem. - Właściwie tę historię 

powinno się opowiadać o zmierzchu, przy zapadających  cieniach wieczoru. Wówczas ze  strachu 

dusze by wam z ciał wyskoczyły. 

Przyszło nam na myśl, że o wiele będzie przyjemniej, jak dusze z ciał nie “powyskakują” i 

jednogłośnie wypowiedzieliśmy się za historią o Rodzinnym Duchu. 

- Historie o duchach są o wiele przyjemniejsze za dnia - oświadczył Feliks. 

Historynka   rozpoczęła   opowiadanie,   my   zaś   słuchaliśmy   chciwie.   Celinka,   która   już 

uprzednio słyszała  historię  kilka  razy,  teraz była równie rozgorączkowana jak  my. Wyznała  mi 

potem, że wszystko jedno, ile razy Historynka coś opowiada, bo za każdym razem opowiadanie jej 

jest nowe i tak zajmuje, jakby się je słyszało po raz pierwszy w życiu. 

- Dawno, dawno temu - zaczęła Historynka głosem przytłumionym nieco - nawet przedtem 

jeszcze,  nim się dziadek King urodził, żyła tutaj i mieszkała u  rodziców dziadka jego kuzynka - 

sierota. Nazywała się Emilia King, była bardzo drobna i  niezwykle urocza. Miała łagodne  piwne 

oczy, na nikogo nie  potrafiła patrzeć bez  zawstydzenia - jak nasza Celinka  - i długie, jedwabiste 

ciemne loki - jak moje. Poza tym miała na policzku od urodzenia czerwony znak, który wyglądał jak 

mały motylek. 

Oczywiście, wówczas nie było  tu jeszcze sadu, tylko pole, ale  na polu tym rosło mnóstwo 

białych brzóz, właśnie tu, gdzie rośnie teraz i rozrasta się drzewo wuja Aleca. Emilia lubiła siadać na 

mchu pod brzozami i czytać albo szyć. Miała ukochanego. Nazywał się Michał Ward i był piękny jak 

background image

królewicz. Kochała go całym sercem, a on darzył ją takim samym uczuciem, lecz nigdy z sobą o tym 

nie mówili. Zazwyczaj spotykali się pod brzozami i  rozmawiali o wszystkim innym,  tylko nie o 

miłości. Pewnego dnia Michał Ward powiedział Emilii, że przyjdzie następnego dnia, aby jej zadać 

bardzo ważne pytanie i pragnie zastać ją pod brzozami, gdy się tu zjawi. Emilia przyrzekła spotkać 

się z  nim na umówionym miejscu. Jestem  pewna, że nie spała zupełnie tej nocy, wciąż o tym 

rozmyślając,   zaciekawiona,   jakie   to   ważne   pytanie   miał   jej   zadać,   chociaż   w   gruncie   rzeczy 

wiedziała, o co mu chodzi. Ja zresztą także bym się domyślała! Więc następnego dnia ubrała się w 

najpiękniejszą   suknię   z   bladoniebieskiego   muślinu,   przyczesała   jedwabiste   loki   i   wyszła 

uśmiechnięta, kierując się w stronę brzóz. A wtedy, gdy tam czekała i rozmyślała o najmilszych 

rzeczach, przybiegł do niej chłopiec sąsiada, który nie wiedział nic o jej miłości i zawiadomił ją, że 

Michał Ward zabił się własną dubeltówką przez nieostrożność. Emilia przyłożyła dłonie do serca - o 

tak - i upadła bez życia na miękki mech. A gdy wróciła do przytomności, nie płakała wcale i nie 

rozpaczała, lecz była już zupełnie odmieniona. Nigdy, już nigdy nie była taka, jak przedtem, nigdy 

nie uśmiechała się, choć codziennie wkładała bladoniebieską muślinową suknię i godzinami całymi 

czekała wśród kępy brzóz. Z każdym dniem stawała się bledsza i bledsza, a czerwony motylek na 

policzku stawał się coraz czerwieńszy, aż wreszcie wyglądał jak plama krwi na przezroczystej bieli 

policzka. Gdy nadeszła zima, Emilia umarła, lecz następnej wiosny - Historynka zniżyła głos do 

szeptu, który był jednak równie wyraźny i przejmujący do głębi - ludzie zaczęli mówić, że widują 

Emilię od czasu do czasu, oczekującą wśród białych brzóz. Nikt nie wiedział, kto pierwszy rozniósł 

tę pogłoskę, lecz w każdym razie widziało ją kilka osób. Dziadek też ją widział, gdy był jeszcze 

małym chłopcem, a poza tym widziała ją raz jeden moja mama. 

- A ty ją kiedyś widziałaś? - zapytał Feliks sceptycznie. 

- Nie, ale zobaczę ją na pewno, jak uwierzę w to, że się zjawia - wyznała szczerze Historynka. 

- Ja bym tam nie chciała jej zobaczyć. Bałabym się - wyszeptała Celinka z drżeniem. 

- Właściwie nie ma się czego bać - zapewniła ją Historynka. - Przecież to nie jest żaden obcy 

duch. To nasz duch rodzinny, więc nam żadnej krzywdy nie wyrządzi. 

My tacy pewni tego nie byliśmy. Duchy są istotami wszelkich możliwości, choćby to były 

nasze duchy rodzinne. Dla nas opowiadanie Historynki stało się teraz jeszcze bardziej rzeczywiste. 

Byliśmy zadowoleni, że nie słuchaliśmy go wieczorem. Czyż możliwy byłby powrót do domu przez 

ciemności, przez zagradzające gałęzie drzew w starym sadzie? I teraz każde z nas lękało się obejrzeć, 

bo   a   nuż   dostrzeże   pod   drzewem   wuja   Aleca,   kuzynkę   Emilię   w   bladobłękitnej   sukni!   Lecz 

ujrzeliśmy tylko Felę, biegnącą  przez zielony trawnik, ze  złocistymi lokami rozsypującymi się na 

ramiona. 

-   Fela   jest   zmartwiona,   że   mogła   czegoś   nie   dosłyszeć   -   zauważyła   Historynka   głosem 

background image

spokojnym,   lecz   ubawionym.   -  Śniadanie   już   gotowe,   Felu?   Czy   też   będę   miała   jeszcze   czas 

opowiedzieć chłopcom historię o Poecie, Który Został Pocałowany? 

- Śniadanie gotowe, ale mamy dość czasu, dopóki ojciec nie wróci od chorej krowy - odparła 

Fela. 

Obydwaj   z   Feliksem   nie  mogliśmy   oderwać   od   niej   oczu.   Z  rumianymi   policzkami,   z 

błyszczącymi od nadmiernego pośpiechu oczami, twarzyczka jej wyglądała jak rozkwitająca róża. 

Ale gdy Historynka zaczęła mówić, zapomnieliśmy o patrzeniu na Felę. 

-   Mniej   więcej   w   dziesięć   lat   po   ślubie   dziadka   i   babci   Kingów   przyjechał   do   nich   w 

odwiedziny pewien młodzieniec. Był on dalekim krewnym babci i jednocześnie był poetą. Zdobywał 

wówczas sławę, bo musicie wiedzieć, że później był bardzo sławny. Poszedł do sadu pisać poezje i 

zasnął z głową opartą na ławce, która stała pod drzewem dziadka. Wówczas cioteczna babka Edyta 

przyszła   również   do   sadu.   Oczywiście   wtedy   nie   była   jeszcze   cioteczną   babką.   Miała   dopiero 

osiemnaście lat, czerwone usta, czarne włosy i takie same czarne oczy.  Mówiono ogólnie, że była 

bardzo nieszczęśliwa. Przez dłuższy czas nie było jej w domu, a tego dnia właśnie przyjechała i nie 

wiedziała nic o obecności Poety. Lecz, gdy go ujrzała śpiącego w sadzie, myślała, że to jest kuzyn, 

którego spodziewano się ze Szkocji. Podeszła ostrożnie na palcach - o tak - pochyliła się - o tak - i 

pocałowała go w policzek. Wówczas Poeta otworzył duże niebieskie oczy i spojrzał w twarz Edyty. 

Zapłoniła się jak róża, bo zrozumiała, że uczyniła rzecz straszną. Przecież to nie był jej kuzyn ze 

Szkocji! Pisał jej wszakże, że miał oczy tak  samo czarne jak ona! Edyta uciekła i schowała się, a 

później czuła się jeszcze gorzej, gdy się dowiedziała, że ów młodzian jest sławnym poetą. On jednak 

na jej cześć napisał jeden ze swych najpiękniejszych wierszy i przysłał go Edycie, później zaś wiersz 

ten był wydrukowany w jednej z jego książek. 

Widzieliśmy dokładnie wszystko - śpiącego Poetę - zawstydzoną, zarumienioną dziewczynę - 

pocałunek z jej ust spłynął leciutko jak płatek róży na jego ogorzały od słońca policzek. 

- Powinni się byli pobrać - zauważył Feliks. 

- Tak, w książce na pewno by tak było, ale widzisz, to nie jest książka, tylko życie - odparła 

Historynka. - Czasami gramy nawet tę powieść. Najbardziej lubię, jak Piotrek jest Poetą. Ale nie 

lubię, jak Dan jest Poetą, bo jest strasznie piegowaty i jak zamyka oczy, to je zupełnie zaciska. Ale 

Piotrek jest Poetą tylko wtedy, gdy Fela zgodzi się grać Edytę, a Dan znowu przeciwnie. 

- A jaki jest ten Piotrek? - zapytałem. 

- Piotrek jest nadzwyczajny. Matka jego mieszka na drodze do Markdale i zarabia praniem. 

Ojciec Piotrka uciekł i zostawił ich, gdy Piotrek miał dopiero trzy lata. Nigdy więcej nie wrócił i 

nawet nie wiedzą, czy umarł, czy jeszcze żyje. Powiedzcie,  czy to ładnie tak traktować własną 

rodzinę? Jak Piotrek miał sześć lat, to już pracował na swoje utrzymanie. Wuj Roger posyła go do 

background image

szkoły i latem płaci mu pensję. Wszyscy ogromnie lubimy Piotrka, z wyjątkiem Feli. 

- Ja także lubię Piotrka - wtrąciła nieoczekiwanie Fela - ale mama sama powiada, że wy z 

niego   Bóg   wie   co   robicie.   Jest  przecież   tylko   chłopcem   do   posług,   nie   ma   wychowania   ani 

wykształcenia. Ja bym go tam nie traktowała jak równego sobie. 

Uśmiech zamajaczył na twarzy Historynki, jak cień, który pada na dojrzałą pszenicę pod 

wpływem wiatru. 

- Piotrek jest prawdziwym gentlemanem i jest o wiele  bardziej interesujący niż ty, gdybyś 

była nawet najlepiej wychowana i kształciła się przez sto lat - rzekła. 

- On przecież ledwo umie pisać - zaprotestowała Fela. 

- Wilhelm Zwycięzca w ogóle pisać nie umiał - zgniotła ją  argumentem nie do odparcia 

Historynka. 

- Nigdy nie chodzi do kościoła i nigdy nie mówi pacierza - broniła się nie pokonana jeszcze, 

Fela. 

- To nieprawda - zawołał Piotrek we własnej osobie, przełażąc przez otwór w parkanie. - 

Czasami nawet mówię pacierz. 

Piotrek był smukłym chłopcem o roześmianych czarnych oczach i czarnych kędzierzawych 

włosach. Chociaż była tak wczesna wiosna, chodził już boso. Całe jego ubranie składało się ze 

spłowiałej starej koszuli i zniszczonej pary bawełnianych spodenek. Nosił jednak to wszystko na 

sobie z taką gracją, że wydawał się lepiej ubrany, niż był w istocie. 

- Nie modlisz się zbyt często - upierała się Fela. 

- I tak mnie Bóg wysłucha, chociaż mu nie dokuczam codziennie - uśmiechał się Piotrek. 

Była to  prawdziwa  herezja  dla Feli,  lecz  Historynka patrzyła na chłopca  z pobłażliwym 

uśmiechem. 

- W każdym razie do kościoła nigdy nie chodzisz - zarzucała mu dalej Fela, nie dając się tak 

łatwo zbić z tropu. 

- Bo nie będę chodził do kościoła, dopóki nie zdecyduję się, czy mam zostać metodystą, czy 

prezbiterianinem. Ciotka  Janet była metodystką, matka moja niczym nie jest, a ja chcę być czymś 

koniecznie. Lepiej być metodystą, prezbiterianinem, czy kimkolwiek, niż być niczym. Jak zdecyduję 

się, kim mam być, będę tak samo jak wy chodził do kościoła. 

- Żeby być kimś, trzeba się do tego urodzić - bąknęła Fela pogardliwie. 

- A ja myślę, że lepiej mieć własną religię, niż wierzyć w to, w co inni ludzie wierzą - odciął 

się Piotrek. 

- Przestańcie się kłócić - wtrąciła się do rozmowy Celinka.  - Felu, daj spokój Piotrkowi! 

Piotrek, to jest Edgar King, a to jest Feliks. Musimy zaprzyjaźnić się z nimi, aby przyjemnie razem 

background image

spędzić lato. Pomyśl tylko, jakie zabawy możemy urządzać! Ale jak ty się będziesz wiecznie kłócił, 

to nam wszystko zepsujesz. Co dzisiaj robisz? 

- Mam zabronować pole pod lasem i skopać klomby waszej ciotki Oliwii. 

- Obydwie z ciotką Oliwią posiałyśmy wczoraj groszek pachnący - pochwaliła się Historynka 

- ja na własnym klombie. Nie będę w tym roku przekopywać ziemi, żeby się przekonać, jak prędko 

wzejdzie. Podobno dla groszku przekopywanie jest niezdrowe. Uzbroję się w cierpliwość, choćby nie 

wiem jak długo to trwało. 

- Ja dzisiaj chcę pomóc mamie w sadzeniu jarzyn w ogrodzie - rzekła Fela. 

- Strasznie nie lubię sadzić jarzyn - oświadczyła Historynka. - Lubię je za to jeść, jak jestem 

głodna. Wówczas mogę nawet wyjść do ogrodu i przyglądać się grządkom, na których rośnie cebula i 

buraki. Lubię za to podlewać kwiaty. Myślę nawet, że byłabym o wiele lepsza dla ludzi, gdybym 

spędzała całe życie w ogrodzie. 

- Adam i Ewa stale mieszkali w ogrodzie - podsunęła argument Fela - a wcale nie byli tacy 

dobrzy. 

- Ale na pewno byliby gorsi, gdyby w ogrodzie nie mieszkali - uśmiechnęła się Historynka. 

Wybieraliśmy się teraz na śniadanie. Piotrek i Historynka wydostali się z sadu przez otwór w 

parkanie, zabierając z sobą Paddy'ego, my zaś poszliśmy szeroką aleją w stronę domu. 

- Jak wam się podoba Historynka? - zapytała Fela. 

- Jest nadzwyczajna! - zawołał Feliks z entuzjazmem. - Jeszcze nigdy w życiu nie słyszałem, 

żeby ktoś potrafił tak pięknie opowiadać.

- Ale nie umie gotować - zawołała Fela - i pięknością także nie grzeszy. Wyobraźcie sobie, że 

pragnie zostać artystką, jak dorośnie. Czy to nie okropne? 

Nie orientowaliśmy się, w czym tkwiła ta okropność!

- Ach, bo artyści są przeważnie bardzo niedobrymi ludźmi - tłumaczyła nam wielce zgorszona 

Fela. - Na pewno i Historynka wkrótce taka będzie. Ojciec ją do tego namawia, bo wiecie przecież, 

że także jest artystą. 

Najwidoczniej Fela uważała, że artyści i artystki całego świata są członkami jednego i tego 

samego związku “niedobrych ludzi”. 

- Ciotka Oliwia powiada, że Historynka jest czarująca - odezwała się Celinka. 

Bardzo odpowiedni przymiotnik! Obydwaj z Feliksem przyznaliśmy słuszność ciotce Oliwii. 

Tak, Historynka była czarująca i to było ostatnie słowo, jakie można było wypowiedzieć na ten 

temat. 

Dan zjawił się dopiero wówczas, gdy siedzieliśmy już przy śniadaniu, a ciotka Janet tak go 

zaczęła łajać, że doszliśmy do wniosku, iż na przyszłość lepiej będzie unikać jej złego humoru. W 

background image

każdym razie lato zapowiadało się dla nas jak najlepiej. Mieliśmy Felę, na którą mogliśmy patrzeć - 

Historynkę, opowiadającą nam  rozmaite cudowne historie -  Celinkę, która się nami zachwycała - 

Dana i Piotrka jako towarzyszy zabaw - czegóż więcej można żądać od życia? 

background image

Rozdział IV - Ślubny Welon Dumnej Królewny

Po dwutygodniowym pobycie w Carlisle, byliśmy już jak u siebie w domu, a największy urok 

dla   nas   miała  panująca   tu  swoboda.   Z  Piotrkiem,   Danem,  Felą,   Celinką,   Historynką  i   z   bladą, 

szarooką małą Sarą Ray byliśmy już serdecznie zaprzyjaźnieni. Oczywiście chodziliśmy do szkoły, a 

poza tym wykonywaliśmy w gospodarstwie pewne czynności,  które nam powierzono i za które 

byliśmy odpowiedzialni. Mimo to mieliśmy mnóstwo wolnego czasu do zabawy. Nawet Piotrek miał 

dużo czasu, gdy skończyły się siewy i sadzenie jarzyn. 

Wszyscy   zgadzaliśmy   się   z   sobą,   chociaż   istniały   między   nami   pewne   drobne   różnice 

poglądów. Również z dorosłymi naszego małego światka żyliśmy w jak najlepszej harmonii. 

Lubiliśmy   ciotkę   Oliwię,   bo   była   ładna,   wesoła   i   dobra,   a   szczególnie   dlatego,   że 

pozostawiała   dzieciom   najzupełniejszą   swobodę.   Jeżeli   tylko   każde   z   nas   myło   się   codziennie, 

unikało sprzeczek i nie posługiwało się łobuzerskim językiem, ciotka Oliwia była z nas zupełnie 

zadowolona.   Ciotka   Janet   przeciwnie,   wygłaszała   nam   całe   mnóstwo   pouczających   kazań   i   tak 

ustawicznie tłumaczyła nam, co należy robić, a czego robić nie należy, że wszystko mieszało nam się 

w głowach i nic z tego wszystkiego nie rozumieliśmy. 

Wuj Roger, jak nas Historynka poinformowała, był wesoły i najchętniej każdemu dokuczał. 

Lubiliśmy go, lecz doznawaliśmy nieprzyjemnego uczucia, że jego uwagi posiadały zawsze jakąś 

myśl   uboczną.   Czasami   nawet   zdawało   nam   się,   że   wuj   Roger   wyśmiewa   się   z   nas,   na   czym 

najbardziej cierpiała nasza duma dziecięca. 

Najgorętszym uczuciem darzyliśmy wuja Aleca. Wyczuwaliśmy podświadomie, że mamy w 

nim najserdeczniejszego  przyjaciela bez względu na to, czy jakąś czynność spełniliśmy, czy też 

któreś   z   nas   uchyliło   się   od   wykonania   powierzonej   mu   pracy.   W   słowach,   które   wuj   Alec 

wypowiadał, nigdy nie kryło się nic “ubocznego”. 

Życie społeczne młodzieży w Carlisle koncentrowało się głównie w szkole codziennej i w 

Szkole Niedzielnej. Szczególne zainteresowanie budziła w nas Szkoła Niedzielna, bo mieliśmy tam 

wyjątkowo   miłego   nauczyciela,   którego   lekcje   były   tak   ciekawe,   że   przestaliśmy   uważać   jak 

dotychczas zajęcia w Szkole Niedzielnej za nieprzyjemny obowiązek. Przeciwnie, wyczekiwaliśmy z 

niecierpliwością niedzieli i wszystko, co nam zadawał nauczyciel, staraliśmy się odbrabiać najpóźniej 

w poniedziałki albo wtorki. Przyznaję nawet ze wstydem, że reszta dni w tygodniu dłużyła nam się 

niewymownie. 

Nauczyciel nasz głęboko interesował się posłannictwem bożym, co naprowadziło Historynkę 

na myśl  zorganizowania misjonarskiej  pracy wśród naszego szczupłego  grona. Przede wszystkim 

background image

postanowiła nakłonić Piotrka, aby zaczął chodzić do kościoła. 

Fela nie pochwalała tego zamiaru i na ten temat wypowiedziała się całkiem szczerze. 

- Przecież on nie wie nawet, jak się należy zachować, bo nigdy w życiu nie był w kościele - 

ostrzegała Historynkę. - Gotów jeszcze popełnić jakieś głupstwo  i narobicie wstydu, a ty będziesz 

żałowała tej chwili, kiedy go do tego zaczęłaś namawiać. Nie mam najmniejszej ochoty zasiąść w 

jednej ławce z chłopcem do posług. 

Ale Historynka, nie zważając na to wszystko, usiłowała przełamać upór Piotrka. Nie była to 

rzecz taka łatwa! Piotrek nie dawał się do tego nakłonić, zresztą tłumacząc się, że nie postanowił 

jeszcze, czy ma zostać prezbiterianinem, czy metodystą. 

-   Wszystko   jedno,   kim  zostaniesz   -   perswadowała   mu  Historynka.   -   Prezbiterianin   i 

metodysta po śmierci razem idą do nieba. 

- Ale jeden musi być lepszy od drugiego, bo inaczej nie istniałaby ta różnica - argumentował 

Piotrek. - Ja bym chciał znaleźć sposób najłatwiejszy. Bardzo bym pragnął zostać metodystą, bo moja 

ciotka Janet też była metodystką. 

- A teraz już nie jest? - zapytała Fela impertynencko. 

-   Właściwie   dokładnie   nie   wiem,   bo   umarła   -   odparł   Piotrek   niechętnie.   -   Czyż   ludzie 

pozostają tym samym po śmierci? 

-   Nie,   oczywiście,   że   nie.   Po   śmierci   stają   się   aniołami.   Nie   są   metodystami   ani 

prezbiterianami, tylko po prostu aniołami, ale tylko wtedy, gdy idą do nieba. 

- A przypuszczasz, że jest jeszcze jakieś inne miejsce? 

Lecz  w tej chwili  teologiczna  wiedza Feli  osiągnęła już kres. Odwróciła się plecami do 

Piotrka i odeszła z pogardliwą miną. 

Historynka wciąż jeszcze nie dawała za wygraną. 

- Mamy takiego miłego księdza, Piotrku. Wygląda zupełnie jak święty Jan na obrazku, który 

mi ojciec przysłał, tylko jest starszy i ma siwe włosy. Jestem pewna, że go bardzo polubisz. Jeżeli 

nawet   postanowisz   zostać   metodystą,   to   możesz   i   tak   chodzić   do   kościoła   prezbiteriańskiego. 

Najbliższy kościół metodystów znajduje się o sześć mil stąd, w Markdale, więc tak często byś tam 

chodzić nie mógł. Chodź tymczasem do kościoła prezbiteriańskiego, dopóki nie dorośniesz i nie 

będziesz miał własnego konia pod wierzch. 

- Ale ja się boję, że kościół prezbiteriański tak mi się spodoba, że potem nie będę miał już 

ochoty zmieniać - tłumaczył się Piotrek. 

Jednym słowem Historynka miała twardy orzech do zgryzienia, postanowiła jednak wytrwać i 

pewnego dnia przybiegła do nas z wiadomością, że Piotrek wreszcie się zgodził. 

- Jutro ma iść z nami do kościoła - oświadczyła z triumfem. 

background image

Znajdowaliśmy się na pastwisku wuja Rogera, siedząc na dużych kamieniach w pobliżu kępy 

białych brzóz. Za nami ciągnął się stary poszarzały parkan, za którym rosły gęsto fiołki i brodawniki. 

Nieco  niżej   znajdowała  się   dolina   Carlisle   z  maleńkimi   domkami,   wyłaniającymi   się   z  gęstych 

owocowych sadów i obszernych połaci  żyznych pól.  Górna krawędź doliny tonęła w  delikatnej 

wiosennej mgle. Lekki wietrzyk wiał od strony pola, przynosząc z sobą balsamiczną woń łąkowych 

kwiatów. 

Jedliśmy małe ciasteczka z marmoladą,  które upiekła dla nas  Fela.  Ciasteczka  Feli  były 

zawsze wyśmienite! Patrzyłem na nią i zastanawiałem się, dlaczego nie wszystkim wystarczało, że 

była ładna i umiała piec takie smaczne ciasteczka. Żeby jeszcze była bardziej interesująca! Fela nie 

miała tego uroku, który wiał z każdego ruchu Historynki, nie potrafiła tak dźwięcznie mówić i 

przesyłać tak obiecujących spojrzeń. Ach, nie każdy może posiadać wszystkie zalety! Ale znów 

Historynka nie miała takich rozkosznych dołeczków na buzi. 

Wszyscy   zachwycaliśmy   się   ciastkami,   z   wyjątkiem   Sary   Ray.   Jadła   je   wprawdzie,   ale 

zdawała sobie sprawę, że jeść ich nie powinna. Matka jej nie lubiła, gdy Sara cokolwiek jadła między 

śniadaniem i obiadem, tym bardziej  ciasteczka z marmoladą. Pewnego razu, gdy Sara tonęła w 

głębokiiej zadumie, zapytałem ją, o czym tak myśli? 

- Myślę o tym, czy istnieje na świecie coś, czego by mi mama nie broniła - odpowiedziała z 

westchnieniem. 

Wszyscy   byliśmy   ogromnie   zadowoleni,   że   Piotrek   zdecydował   się   pójść   do   kościoła, 

zadowolenia tego nie  podzielała jedynie Fela. Zalała nas całym potokiem ponurych sprzeciwów i 

ostrzeżeń. 

- Bardzo ci się dziwię, Felicjo King - zgromiła ją surowo Celinka. - Powinnaś się cieszyć, że 

biedny chłopak pragnie wreszcie wstąpić na “uczciwą” drogę. 

- Ale on ma taką wielką łatę na swoich najlepszych spodniach - zainteresowała się Fela. 

- Lepsza łata niż dziura - rzekła Historynka, sięgając po następne ciasteczko. - Pan Bóg nie 

zwraca uwagi na łaty. 

- Nie, ale ludzie zwracają uwagę - odcięła się Fela, utwierdzona w mniemaniu, że opinia ludzi 

jest najważniejsza. - Wątpię również, czy Piotrek ma jakieś porządne pończochy. Jak się będziesz 

czuła, gdy przyjdzie do kościoła i skóra mu będzie prześwitywać przez dziury? 

- Wcale się tego nie obawiam - zapewniła ją Historynka z niezachwianym spokojem. - Piotrek 

sam musi dbać o siebie. 

- Miejmy nadzieję, że na tę uroczystość choć raz umyje sobie uszy - dorzuciła złośliwie Fela. 

- A jak się dzisiaj czuje Pat? - zapytała Celinka, usiłując za wszelką cenę zmienić temat 

rozmowy. 

background image

-   Troszeczkę   lepiej.   Już   nawet   chodzi   po   kuchni   -   odparła   Historynka   z   uśmiechem.   - 

Znalazłam dzisiaj w stodole mysz. Miałam w ręku laskę i jakoś udało mi się mysz zabić. Potem 

zaniosłam   ją   Paddy'emu.   Czy   uwierzycie?   Nawet   spojrzeć   na   nią   nie   chciał!   Taka   jestem 

zmartwiona! Wuj Roger powiada, że trzeba mu koniecznie dać jakieś lekarstwo. Ale jak mu je dać, to 

też jest pytanie. Wsypałam trochę proszku do mleka i usiłowałam wlać mu to mleko do gardła, 

podczas gdy Piotrek z całych sił go trzymał. Spójrzcie, jak mnie podrapał! Mleko oczywiście rozlało 

się na wszystkie strony, lecz uparciuch nie połknął ani kropli. 

- Straszne byłoby, gdyby... gdyby coś się stało Patowi - szepnęła Celinka. 

- Głupstwo, mielibyśmy wesoły pogrzeb - zawołał Dan. 

Spojrzeliśmy na niego z takim zgorszeniem, że natychmiast pośpieszył się usprawiedliwić. 

- Mnie by także było bardzo przykro, gdyby Pat umarł, ale gdyby się tak stać musiało, 

wyprawilibyśmy mu piękny pogrzeb. Przecież Paddy jest jakby członkiem naszej rodziny. 

Historynka zjadła już ciasteczka i wyciągnęła się na trawie, założywszy ręce pod głowę, 

zapatrzona w niebo. Była z gołą głową, jak zwykle, a jej czerwona wstążka powiewała purpurą na 

wietrze. Położyła tuż przy sobie świeżo zerwane brodawniki, które do koła jej loków tworzyły jakby 

utkaną ze złotych gwiazdeczek koronę. 

- Spójrzcie na tę podłużną ciemną chmurkę - rzekła. - Co wam ona przypomina, dziewczynki? 

- Welon ślubny - zawołała Celinka. 

- Właśnie Ślubny Welon Dumnej Królewny. Znam o tym piękną opowieść. Wyczytałam ją z 

książki. Pewnego razu - oczy Historynki stały się rozmarzone, a słowa poczęły padać w przestrzeń, 

jak strząsane przez wiatr płatki róży - była sobie królewna, którą uważano za najpiękniejszą królewnę 

na  świecie   i   królowie   z   wszystkich   krajów   przybywali,   prosząc   ją,   aby   została   ich   żoną.   Lecz 

królewna była równie dumna, jak piękna. Ze wszystkich swych wielbicieli wyśmiewała się, nie 

przyjmując propozycji żadnego. A gdy wreszcie ojciec zaczął przynaglać królewnę, aby któregoś z 

wielbicieli wybrała na męża, rozgniewała się wielce - o tak. 

Historynka zerwała się na  równe nogi i nagle na naszych  oczach przeistoczyła się w ową 

królewnę z bajki... 

Rozgniewała się wielce i rzekła: 

- Nie wyjdę za nikogo za mąż, dopóki nie zjawi się taki król, który będzie mógł pokonać 

wszystkich królów. Wówczas zostanę żoną króla świata i nie będzie już większej ode mnie królowej. 

Tak   więc   wszyscy   królowie   udali   się   na   wojnę,   aby   udowodnić   królewnie,   że   potrafią 

zwyciężać swych przeciwników i przelewano na wojnie krew ludzką, a na świecie panowała coraz 

większa nędza. Lecz dumna królewna śmiała się i śpiewała i wraz ze swymi służebnicami tkała 

piękny biały welon, który zamierzała włożyć na głowę, gdy wróci do niej król wszystkich królów. 

background image

Welon ten był wyjątkowo piękny, lecz służebnice szeptały, że wybraniec serca królewny umrzeć 

musi i że każdy ścieg na welonie oznaczać będzie łzę kobiet, które utraciły kogoś na wojnie. 

I tak się działo, że kiedy już któryś król był pewien, że zwyciężył wszystkich innych królów, 

zjawiał się jakiś przeciwnik i jego właśnie zwyciężał. Trwało to długie lata, aż wreszcie ludzie 

poczęli szeptać, że królewna nigdy męża nie zdobędzie. Duma królewny była jednak tak wielka, że 

nie przerażało jej czekanie, nie przerażała nawet nienawiść poddanych, którzy już dosyć mieli wojny. 

Aż wreszcie pewnego dnia zagrał ktoś na rogu u bramy pałacowej i na białym koniu wjechał na 

dziedziniec wysoki  rycerz zakuty w zbroję, z opuszczoną na twarz przyłbicą. Gdy oświadczył, że 

przybył, aby zaślubić królewnę, wszyscy się śmiać zaczęli, bo nie miał przecież na sobie bogatych 

szat i nie miał na głowie złotej korony. 

- Ale ja jestem król, który zwyciężył wszystkich królów - rzekł rycerz. 

- Musisz mi to udowodnić, zanim cię poślubię - odparła dumna królewna. Zadrżała jednak i 

zbladła, bo w głosie rycerza było coś takiego, co ją śmiertelnie przeraziło. A gdy rycerz roześmiał się, 

śmiech jego był jeszcze bardziej okropny. 

- Mogę ci to z łatwością udowodnić, piękna królewno - rzekł rycerz - musisz jednak pojechać 

ze mną do mego królestwa na próbę. Weź ze mną ślub, a potem ciebie, twego ojca i twój dwór 

zabiorę do mego królestwa. Jeżeli nie będziesz ze mnie zadowolona, oddasz mi pierścionek i wrócisz 

do domu tak samo wolna, jak byłaś dotychczas. 

Było to dziwne żądanie i wszyscy przyjaciele błagali królewnę, aby rycerzowi odmówiła. 

Lecz dumna królewna tak bardzo pragnęła stać się królową całego świata, że przystała na propozycję 

rycerza. Służebnice ubrały ją i przypięły jej do włosów welon, który przez  tyle lat był przez nie 

tkany. Potem odbył się ślub, lecz pan młody ani na chwilę nie uniósł przyłbicy i nikt z obecnych jego 

twarzy nie widział. Dumna królewna stała się jeszcze bardziej dumna niż dotychczas, lecz twarz jej 

była taka biała, jak welon ślubny, przypięty do włosów. Nikt nie weselił się na ślubie, nikt nie 

żartował, wszyscy tylko spoglądali z żałością na królewnę i z nieufnością na zakutego w zbroję 

rycerza. 

Po   weselu   pan   młody   usadowił   swą   żonę   na   siodle   przed   sobą,   zaś   ojciec   królewny   i 

dworzanie dosiedli koni i ruszyli w drogę za młodą parą. Jechali i jechali, a niebo stawało się coraz 

chmurniejsze, wiatr dął coraz mocniej i cienie nocy powoli zapadały. O zmroku wreszcie dotarli do 

ciemnej doliny, w której dostrzegli pomniki i mogiły. 

- Dlaczego mnie tutaj przywiozłeś? - zawołała gniewnie dumna królewna. 

- To jest moje królestwo - odparł rycerz. - Są to mogiły królów, których pokonałem. Spójrz na 

mnie, piękna królewno. Ja jestem Śmierć! 

Uniósł   przyłbicę   i   wszyscy  ujrzeli   wreszcie   jego   twarz.  Dumna   królewna   zadrżała   z 

background image

przerażenia. 

- Chodź w moje objęcia, żono - zawołał rycerz. - Zdobyłem cię przecież. Jestem królem, 

który pokonał wszystkich królów! 

Przytulił ją do swej kościstej piersi i skierował konia w stronę mogił. Ulewny deszcz spadł na 

dolinę, a królewna i rycerz zniknęli z oczu króla i dworzan. Wielce zasmuceni wracali dworzanie z 

królem do domu i nigdy już, żadna ludzka istota nie widziała więcej  dumnej królewny. Lecz, gdy 

takie podłużne białe obłoczki płyną po niebie, wieśniacy w kraju, w którym żyła królewna, mówią: 

“Patrzcie, to jest Ślubny Welon Dumnej Królewny”. 

Magiczny   czar   bajki   owładnął   nami   na   dłuższą   chwilę,   choć   Historynka   już   umilkła. 

Przebywaliśmy wraz z nią w królestwie śmierci i doznawaliśmy uczucia tego samego przerażenia, 

jakie zakradło się do serca biednej królewny. Dan pierwszy przerwał uroczyste milczenie. 

- Widzisz, Felu, że duma nikomu nie popłaca - zawołał, trącając siostrę w bok. - Lepiej, żebyś 

mniej zwracała uwagę na łaty na spodniach Piotrka. 

background image

Rozdział V - Piotrek idzie do kościoła

Nazajutrz po  południu  nie było Szkoły  Niedzielnej,  bo kierownik i  nauczyciele  pragnęli 

asystować  przy   Komunii   w   Markdale.   Nabożeństwo   w   Carlisle   odbywało   się   wieczorem,   a   o 

zachodzie słońca czekaliśmy przed domem wuja Aleca na Piotrka i Historynkę. 

Nikt z dorosłych nie szedł do kościoła. Ciotka Oliwia miała migrenę i wuj Roger został z nią 

w domu, a ciotka Janet i wuj Alec poszli do kościoła w Markdale i jeszcze stamtąd nie wrócili. 

Fela   i   Celinka   miały   na   sobie  nowe   letnie   sukienki,   które  włożyły   po   raz   pierwszy   i 

pokazywały  je wszystkim  z wielką  dumą.  Rumiana twarzyczka  Feli   była  jeszcze  piękniejsza  w 

obramowaniu dużego słomkowego kapelusza, opasanego girlandką z niezapominajek. Celinka przez 

całą noc męczyła  włosy  ciasno zakręconymi papilotami  i teraz  poskręcane  loki sterczały jej  na 

głowie, co nie pasowało zupełnie do delikatnych rysów jej twarzyczki. Zawsze biedaczka narzekała, 

że natura nie obdarowała jej takimi włosami, jakie miały Fela i Historynka. Próbowała chociaż na 

niedzielę zakręcić loki i teraz ze swej fryzury była zupełnie zadowolona. Żadną miarą nie dawała się 

przekonać, że gładkie codzienne uczesanie pasowało o wiele lepiej do jej szczupłej twarzyczki. 

Wreszcie   zjawili   się   Piotrek   z   Historynką   i   wszyscy  odetchnęliśmy   z   ulgą   na   widok 

przyzwoitego wyglądu Piotrka, pomimo dużej łaty na spodniach. Twarz miał rumianą, kędzierzawe 

włosy gładko przyczesane i krawat zawiązany nienagannie, tylko nogi przedstawiały obraz bardziej 

niepokojący. Na pierwszy rzut oka wyglądały całkiem przyzwoicie, lecz po bliższym obejrzeniu 

sprawiały horrendalne wrażenie. 

- Co się dzieje z twoimi pończochami, Piotrek? - zapytał Dan, wybuchając śmiechem. 

- Ach, nie miałem ani jednej pary całych pończoch - odparł Piotrek swobodnie - bo mama w 

tym tygodniu nie miała czasu ich pocerować. Dlatego włożyłem dwie pary. Dziury wypadają nie w 

tym samym miejscu, więc trudno je dostrzec. 

- A masz centa na tacę? - indagowała go Fela. 

- Mam tylko amerykańskiego centa. Sądzę, że też będzie dobry, prawda? 

Fela z wyższością potrząsnęła głową. 

-   Ach   nie,   skądże!   Można   by   go   wcisnąć   ukradkiem   jakiemuś  sklepikarzowi   albo 

przekupniowi za jajka, ale nie można takich rzeczy robić w kościele. 

-   Wobec   tego   nic   nie   dam   na  tacę   -   postanowił   Piotrek   -   bo  drugiego   centa   nie   mam. 

Zarabiam tylko pięćdziesiąt centów tygodniowo i wszystko wczoraj oddałem matce. 

Ale Piotrek musiał mieć centa. Fela nawet chętnie by mu go dała, bo na ogół nie była skąpa i 

wolała już to, niżby miał iść do kościoła z gołymi rękami. Jednakże Dan ją wyprzedził i pożyczył 

background image

Piotrkowi centa pod warunkiem, że mu go Piotrek zwróci w przyszłym tygodniu. 

W tej samej lchwili przeszedł koło nas wuj Roger i wskazując Piotrka, z uśmiechem zapytał: 

- “Więc Saul jest także między  prorokami?”  Któż cię nawrócił,  Piotrku, skoro wszystkie 

perswazje Oliwii na nic się nie zdały? Widzę, że się sprawdza stare przysłowie, że “piękność potrafi 

uwiązać nas na włosku”. 

Wuj   Roger   spojrzał   znacząco   na   Felę.   Nie   rozumieliśmy   tego   przysłowia,   lecz 

zorientowaliśmy się, że wuj Roger przypuszcza, iż Piotrek idzie do kościoła tylko ze względu na 

Felę. Fela dumnie odrzuciła w tył głowę. 

- To nie moja wina, że on idzie do kościoła - obruszyła się niechętnie. - To robota Historynki. 

Wuj Roger usiadł na schodkach i wybuchnął głośnym śmiechem,  którego tak wszyscy nie 

lubiliśmy. Potrząsnął swą potężną jasną czupryną, przymknął oczy i wymamrotał: 

-   Nie   jej   wina!   Ach,   Felu,  Felu,   wpędzisz   do   grobu   swego   starego   wuja,   jak   się   nie 

ustatkujesz. 

Fela obrażona ruszyła naprzód, a my poszliśmy za nią zabierając z sobą po drodze Sarę Ray. 

Kościół   w   Carlisle   był   bardzo   staroświecki,   z   kwadratową   oplecioną   bluszczem   wieżą. 

Ocieniony   był   wysokimi   wiązami   i   otaczał   go   ze   wszystkich   stron   cmentarz,   którego   mogiły 

znajdowały się tuż pod oknami kościoła. Chodziliśmy zazwyczaj boczną ścieżką przez cmentarz, 

obok tego miejsca, gdzie cztery  pokolenia naszej rodziny spały w  odosobnieniu zieleni, w cieniu 

buków i wiązów. 

Była tam mogiła pradziadka Kinga i pomnik z surowego islandzkiego piaskowca, tak porosły 

bluszczem, że z trudem nawet odczytywaliśmy napis, streszczający w kilku słowach całą historię 

jego życia i kończący się oryginalnym ośmiowierszem, skomponowanym przez wdowę. Wątpię, czy 

prababka King miała zdolności poetyckie. Gdy Feliks  odczytał ten wiersz w pierwszą niedzielę 

naszego pobytu w Carlisle,  zauważył powątpiewająco, że wyglądało to jak poezja, ale brzmiało 

całkiem inaczej. 

Spała tu również snem wiecznym  Emilia,  której duch rzekomo  błądził  po sadzie.  Tylko 

Edyty,  która w tak dziwny sposób  pocałowała poetę, na cmentarzu nie było. Umarła w dalekim 

obcym kraju i fale morskie szemrały nad jej mogiłą. 

Białe   marmurowe   płyty   ozdobione   płaczącymi   wierzbami   oznaczały   miejsce,   gdzie 

pochowani zostali dziadek i babcia King, a niewielka bryła czerwonego szkockiego granitu wznosiła 

się między grobami  ciotki Felicji i wuja Feliksa.  Historynka pochyliła się, aby położyć bukiecik 

fiołków na mogile matki, po czym przeczytała głośno napis na kamieniu: 

- “Kochali się za życia, więc i po śmierci nie będą rozłączeni”. 

W   głosie   jej   było   tyle   patosu,   że   wszyscy   odczuliśmy   głębokie  wzruszenie.   W   oczach 

background image

dziewczynek  ukazały   się   łzy,   a   my,   chłopcy,   doznaliśmy   też   dziwnego   wrażenia,   lękając   się 

wzajemnie na siebie spojrzeć. Któż mógłby sobie życzyć piękniejszego napisu na nagrobku, niż ten, 

który przystrajał mogiły naszej ciotki i wuja? Gdy słuchałem, jak Historynka ten napis odczytywała, 

w głębi duszy postanowiłem tak postępować w życiu, aby po śmierci zasłużyć na podobny nagrobek. 

- Chciałbym i ja mieć rodzinny grób na cmentarzu - szepnął w zamyśleniu Piotrek. - Niestety, 

nie może być o tym mowy. Craigowie zazwyczaj bywają tam chowani, gdzie umierają. 

- A ja bym chciał być tu pochowany - westchnął Feliks - ale żeby to nie nastąpiło jeszcze zbyt 

prędko - dorzucił przyciszonym głosem, gdyśmy się kierowali w stronę kościoła. 

Kościół wewnątrz był równie staroświecki, jak na zewnątrz. Stało w nim kilkanaście prostych 

ławek z drzewa bukszpanowego, kazalnica była w kształcie butelki do wina i opadała stromo ku 

nawie kilku wąskimi  stopniami. Ławka wuja Aleca znajdowała się w głębi głównej nawy, tuż w 

pobliżu kazalnicy. 

Pojawienie   się   Piotrka   nie   wzbudziło   ogólnego  zainteresowania,   na   jakie  byliśmy 

przygotowani. Nikt właściwie zdawał się go nie dostrzegać. Światła nie były jeszcze zapalone i cały 

kościół   tonął   w   przyjemnym   półmroku.   Na   dworze   niebo   było   purpurowe,   złociste   i   srebrno-

zielonawe, z delikatnymi pasami różowych obłoczków, przepływających nad wierzchołkami wiązów. 

- Czyż nie jest tu codownie i uroczyście? - wyszeptał z nabożeństwem Piotrek. - Nie miałem 

pojęcia, że w kościele jest tak przyjemnie. 

Fela skrzywiła się niechętnie, a Historynka trąciła go nogą, aby przypomnieć, że w kościele 

nie wolno rozmawiać. Piotrek wyprostował się i siedział już nieruchomo przez cały czas trwania 

nabożeństwa. Nikt chyba nie potrafiłby się lepiej zachować. Ale, gdy nabożeństwo się skończyło i 

gdy rozpoczęto zbiórkę, Piotrek uczynił coś takiego, na co nikt z nas nie był przygotowany. 

Elder Frewen, wysoki blady jegomość, o długich bokobrodach piaskowego koloru, ukazał się 

u wejścia do naszej ławki, trzymając w ręku tacę. Znaliśmy wszyscy Eldera Frewena i lubiliśmy go 

bardzo.   Był   on   kuzynem   ciotki   Janet   i   dość   często   ją   odwiedzał.   W   dzień   powszedni   bywał 

zazwyczaj wesoły i beztroski, lecz w niedzielę miał minę wyjątkowo uroczystą, co nas przeważnie 

ogromnie  bawiło.   Najwidoczniej   ubawiło   to   również   Piotrka,   bo   rzucił   swego   centa   na   tacę   i 

wybuchnął nagle głośnym śmiechem!

Wszyscy obecni spojrzeli na naszą ławkę. Jeszcze do dzisiaj dziwię się, że Fela nie umarła z 

wielkiego   zgorszenia.  Historynka   pobladła,   a   Celinka   poczerwieniała.   Co   do   biednego, 

nieszczęśliwego Piotrka, to trudno opisać wyraz zawstydzenia, jaki się odmalował na jego twarzy. 

Przez cały czas pobytu w kościele ani na chwilę nie podniósł już głowy, a później przez nawę i 

cmentarz szedł za nami jak zbity pies. Żadne z nas nie powiedziało ani słowa, dopóki nie dotarliśmy 

do drogi, znaczącej się bielą w srebrzystej poświacie księżyca. Wówczas Fela przerwała martwą 

background image

ciszę, zwracając się z wymówką do Historynki: 

- A mówiłam ci! 

Historynka nie odpowiedziała. Piotrek teraz przysunął się do niej. 

- Strasznie mi przykro -  wyszeptał ze skruchą. - Wierz mi, że nie chciałem się roześmiać. 

Śmiech wziął się nie wiadomo skąd, zanim zdążyłem się opanować. Było to tak...

- Bądź łaskaw nie mówić do mnie - zawołała Historynka chłodno, usiłując zapanować nad 

gniewem. - Bądź sobie metodystą, mahometaninem, czym ci się podoba! Mnie tam wszystko jedno! 

Upokorzyłeś mnie! 

Odeszła z Sarą Ray, a Piotrek wrócił do nas z przerażoną miną. 

- Co ja jej takiego zrobiłem? - zapytał szeptem. - Co znaczy to słowo, które mi powiedziała? 

- Ach, mniejsza o to - rzekłem gniewnie, bo czułem, że Piotrek nas skompromitował. - 

Wściekła jest i nic dziwnego. Dlaczego zachowałeś się tak głupio, Piotrku? 

- Ależ ja nie chciałem. Przedtem dwa razy śmiać mi się zachciało, a jednak uspokoiłem się. 

Przypomniałem sobie opowiadanie Historynki i na śmiech mi się zebrało, więc nie powinna się na 

mnie gniewać. Niech nie opowiada takich historii o ludziach, jeżeli nie chce żebym się śmiał na ich 

widok.   Gdy   spojrzałem   na   Samuela   Warda,   przypomniało   mi   się,   jak   zasnął   pewnego   razu   na 

przyjęciu, jak się potem obudził i zaczął się modlić, aby Bóg czuwał nad nim, żeby już więcej przy 

ludziach nie zasypiał. Przypomniałem sobie Historynkę,  jak  nam to opowiadała i strasznie mi się 

zachciało śmiać. A potem spojrzałem na kazalnicę i przyszło mi na myśl  inne jej opowiadanie, o 

starym szkockim księdzu, który był tak gruby, że nie mógł się przecisnąć wąskimi drzwiczkami, więc 

szepnął do drugiego księdza, ale tak, żeby wszyscy słyszeli:  “Te drzwi kazalnicy są  zrobione dla 

duchów” - i znowu śmiać mi się zachciało. A potem przyszedł pan Frewen i przypomniałem sobie 

historię o jego bokobrodach; jak to, kiedy jego pierwsza żona umarła, począł się starać o względy 

Celii Ward, a Celia oświadczyła, że go nie zaślubi, dopóki nie  zgoli bokobrodów. On jednak nie 

zgolił z prostego uporu. Aż pewnego razu pochylił się nad ogniem i z jednej strony opalił sobie cały 

zarost, więc wszyscy byli pewni, że z drugiej strony również się ogoli. On jednak dalej był uparty i 

chodził z jednym bokobrodem, dopóki mu ten drugi nie odrósł. Celia wreszcie skapitulowała i została 

jego żoną, bo doszła do wniosku, że jego uporu niczym przełamać nie zdoła. Właśnie przypomniałem 

sobie tę historię i przyszło mi na myśl, jak by to wyglądało, gdyby pan Frewen stanął teraz przed 

nami z jednym bokobrodem. Nie zdołałem się opanować i wybuchnąłem głośnym śmiechem. 

I   my   teraz   wybuchnęliśmy   śmiechem   wśród   drogi,   ku  wielkiemu   zgorszeniu   pani 

Abrahamowej Ward, która przejeżdżała obok nas i która nazajutrz przyszła do ciotki Janet, skarżąc 

się,   że  “zachowywaliśmy   się  skandalicznie”   po   drodze   z  kościoła   do   domu.   Byliśmy   wielce 

zawstydzeni, bo istotnie w niedzielę po nabożeństwie powinno się wracać do domu w skupieniu, ale 

background image

jak powiada Piotrek, “śmiech wziął się nie wiadomo skąd”. 

Nawet Fela się śmiała. Okazało się, że nie była wcale tak bardzo zagniewana na Piotrka, jak 

przypuszczaliśmy. Szła nawet przy nim i pozwoliła mu nieść swoją Biblię, rozmawiali przy tym z 

sobą bardzo poufale. Może przebaczyła mu łatwiej dlatego, że sprawdziły się jej przepowiednie i że 

odniosła zdecydowany triumf nad Historynką! 

- Mam zamiar stale chodzić do kościoła - powiedział jej Piotrek. - Bardzo mi się tam podoba. 

Nabożeństwa  są  o  wiele  ciekawsze,   niż  przypuszczałem  i   ogromnie   lubię   śpiewy.   Będę   musiał 

wreszcie zdecydować się, czy zostać prezbiterianinem, czy też metodystą. Myślę, że będzie najlepiej, 

jak zapytam o to księdza. 

- Ach, nie, tego nie rób - zawołała Fela z przerażeniem. - Księża nie lubią, jak się ich nudzi 

takimi pytaniami. 

- Dlaczego nie? Przecież są od tego księżmi, żeby wskazywali ludziom najbliższą drogę do 

nieba! 

- Tylko dorośli mogą ich pytać o takie rzeczy, ale małym chłopcom to stanowczo nie wypada, 

szczególnie chłopcom do posług. 

- Nie rozumiem dlaczego? Zresztą przypuszczam, że i tak byłby z tego niewielki pożytek, bo 

to jest przecież ksiądz prezbiteriański i na pewno kazałby mi zostać prezbiterianinem, a znów ksiądz 

metodysta namawiałby mnie, abym przystąpił do metodystów.  Powiedz, Felusiu, jaka jest  różnica 

między nimi? 

- Ja... ja sama nie wiem - odparła Fela zażenowana. - Sądzę, że dzieci nie mogą rozumieć 

takich spraw.  Przypuszczam, że musi być duża różnica, oczywiście, ale nie mam pojęcia jaka. W 

każdym razie ja jestem prezbiterianką i ogromnie się z tego cieszę. 

Szliśmy przez pewien czas w milczeniu, każde zajęte swoimi myślami. Nagle padło całkiem 

nieoczekiwane pytanie ze strony Piotrka. 

- A jak Pan Bóg wygląda? - zapytał. 

Okazało się, że nikt z nas nie miał pojęcia. 

- Historynka na pewno będzie wiedziała - odezwała się Celinka. 

- Ale i ja bym chciał wiedzieć - westchnął Piotrek ze smutkiem. - Chciałbym kiedyś zobaczyć 

wizerunek Pana Boga. Wówczas na pewno byłby dla mnie bardziej rzeczywisty. 

- Sama jestem ciekawa jak On wygląda - wyznała nam szczerze Fela. Zdawać się mogło, że 

nawet Fela po raz pierwszy w życiu zaczęła poważniej myśleć. 

- Widziałem wizeruneki Pana Jezusa - szepnął Feliks w zamyśleniu. - Wygląda zupełnie jak 

człowiek, tylko ma twarz piękniejszą i taką dobrą. Teraz dopiero przyszło mi na myśl, że nigdy nie 

widziałem wizerunku Pana Boga. 

background image

- No, jeżeli w Toronto nie ma Jego obrazu, to tutaj na pewno nie będzie - doszedł do wniosku 

Piotrek wielce rozczarowany. -  Wizerunek diabła  to raz  widziałem - dodał po chwili. - Był taki 

obrazek w książce, którą miała ciotka Jane. Dostała ją jako nagrodę w szkole. O, moja ciotka Jane 

była bardzo mądra! 

- Ale ta książka nie musiała być wcale mądra, jeżeli w niej był taki obrazek - mruknęła Fela. 

- Właśnie, że książka była bardzo dobra. Moja ciotka Jane nie trzymałaby w domu głupiej 

książki - oburzył się Piotrek. 

Nie chciał już dalej dyskutować na ten temat ku  naszemu wielkiemu rozczarowaniu.  Bo 

przecież   my   nie   widzieliśmy  nigdy   takiego   obrazka   i  opowiadaniem   Piotrka   byliśmy  nawet 

zaciekawieni.

- Poprosimy Piotrka, żeby to dokładnie opowiedział, jak będzie w lepszym humorze - szepnął 

mi na ucho Feliks. 

Sara Ray pożegnała się z nami przy swoim domu, a ja pobiegłem za Historynką i razem już 

wdrapywaliśmy  się   na  pagórek.   Odzyskała  humor  zupełnie,   lecz   ani  słowem  nie  wspominała  o 

Piotrku. Gdyśmy dotarli  do naszej ścieżki i mijaliśmy wierzbę dziadka Kinga, powiała ku nam 

upojna woń od strony owocowego sadu. Widzieliśmy dokładnie długi szereg drzew bielejących w 

poświacie księżyca. Wydało nam się, że ten właśnie sad jest zupełnie inny od tych wszystkich sadów, 

jakie znaliśmy. Byliśmy zbyt młodzi, aby głębiej analizować doznawane wrażenie. W późniejszych 

latach zrozumieliśmy, że ten  specyficzny urok naszego sadu  pochodził stąd, że kwitły w nim nie 

tylko jabłonie, lecz także miłość, wiara, radość, szczęście i smutek tych wszystkich, którzy ten sad 

założyli i później spacerowali po nim. 

- Sad wydaje się całkiem inny przy świetle księżyca - szepnęła Historynka w rozmarzeniu. - 

Jest tak samo kochany, ale inny. Gdy byłam jeszcze bardzo mała, wierzyłam, że rusałki urządzają w 

nim tańce podczas księżycowych nocy. Chciałabym i teraz w to wierzyć, ale jakoś nie mogę. 

- Dlaczego? 

- Ach, bo tak trudno uwierzyć w to, o czym się wie, że nie jest prawdą. Przecież to wuj 

Edward   powiedział   kiedyś,   że   rusałki   nie   istnieją.   Miałam  wtedy   siedem   lat.   Wuj   Edward  jest 

księdzem, więc na pewno mówił prawdę. Miał słuszność, że mi o tym powiedział, nie winię go o to, 

ale od tego czasu byłam już trochę inna w stosunku do wuja Edwarda. 

Ach, czy zawsze “stajemy się inni” wobec ludzi, którzy niszczą nasze iluzje? Czyż będę mógł 

kiedykolwiek   wybaczyć   owemu  brutalowi,   który   mi   pierwszy  powiedział,   że   św.   Mikołaj   nie 

istnieje?   Był   to   chłopiec  starszy   ode   mnie   o   trzy   lata   i   najprawdopodobniej   jest   teraz 

najpożyteczniejszym i najbardziej szanowanym członkiem społeczeństwa, dla mnie jednak na zawsze 

zostanie brutalem! 

background image

Przed domem wuja Aleca  poczekaliśmy na resztę towarzystwa. Piotrek czuł się dalej jakoś 

nieswojo, lecz gniew Historynki zupełnie już przygasł. 

- Piotrek, zaczekaj na mnie - zawołała. 

Zbliżyła się i wyciągnęła doń rękę. 

- Przebaczam ci - rzekła łaskawie. 

Obydwaj   z   Feliksem   doszliśmy   do   wniosku,   że   warto   byłoby   ją   obrazić,   aby   później 

przebaczyła  w   ten   sposób,   tym   swoim  dźwięcznym,   melodyjnym   głosem.   Piotrek   gorączkowo 

chwycił ją za rękę. 

- Coś ci powiem, Historynko. Strasznie żałuję, że śmiałem się w kościele, ale możesz być 

spokojna, bo to się więcej nigdy nie powtórzy. Będę chodził do kościoła i do Szkoły Niedzielnej 

regularnie   i   co   wieczór   będę   odmawiał   pacierz.   Pragnę   być  taki,   jak  wy   wszyscy.  Jeszcze  coś 

chciałem ci powiedzieć! Przypomniałem sobie, w jaki sposób ciotka Jane dawała lekarstwo swemu 

kotu. Trzeba zmieszać proszek z posiekaną słoniną i obłożyć kotu łapy i grzbiet. Wówczas zacznie 

się lizać, bo przecież nie znosi wilgotnej sierści. Jeżeli Paddy do jutra nie będzie czuł się lepiej, to 

możemy spróbować. 

Oddalili się ramię przy ramieniu alejką wysadzaną jodłami, którą srebrzyły teraz promienie 

księżyca. Cisza panowała wśród pól i łąk i taka sama cisza wstąpiła w nasze dziecięce serca. 

background image

Rozdział VI - Tajemnica Złotego Kamienia

Asystowaliśmy   wszyscy   przy   okładaniu   Paddy'ego   słoniną,   lecz   główną   kapłanką   tej 

ceremonii była Historynka. Później zabrano mu wszystkie kołderki i poduszki i umieszczono w 

maleńkiej sionce, aby mógł dokładnie wylizać swe  futerko. Zabieg ten  powtarzaliśmy codziennie 

przez tydzień i Pat zupełnie wrócił do zdrowia i humoru, my zaś poczęliśmy interesować się nową 

kwestią - zbieraniem funduszu na szkolną bibliotekę. 

Nauczyciel nasz doszedł do wniosku, że powinniśmy mieć własną bibliotekę i zaproponował, 

aby wszyscy uczniowie w miarę możności zebrali pewną sumę pieniędzy podczas czerwca. Mieliśmy 

te pieniądze zarobić jakąkolwiek uczciwą pracą lub też zebrać je wśród grona naszych znajomych. 

Rezultatem tego była straszna rywalizacja,  bo każdy chciał  zebrać jak największą  sumę. 

Rywalizacjua ta przybrała największe rozmiary w naszym szczupłym gronie rodzinnym. 

Już wszyscy krewni dali nam drobne kwoty, resztę zaś należało zdobyć w jakiś inny sposób. 

Piotrek od samego początku był ogromnie zmarwiony, gdyż nie miał rodziny ani przyjaciół, którzy 

by mu mogli w zdobyciu pewnej sumy dopomóc. 

- Gdyby ciotka Jane żyła, na pewno by mi coś dała - tłumaczył. - Gdyby ojciec od nas nie 

uciekł, też bym od niego coś dostał. W każdym razie zrobię, co będzie w mojej mocy. Wasza ciotka 

Oliwia powiada, że mógłbym zająć się zbieraniem jajek i za każdy tuzin dostanę jedno jajko, które 

będę mógł sprzedać. 

Fela zawarła jakąś potajemną umowę ze swą matką, a Historynka i Celinka miały zarabiać po 

dziesięć   centów   tygodniowo   za   zmywanie   naczyń   po   obiedzie.   Feliks   i   Dan   przyjęli   na   siebie 

obowiązek wyrywania chwastów z ogrodu, ja zaś złowiłem kilka pstrągów w rzece przepływającej 

przez dolinę i sprzedałem je po cencie za sztukę. 

Sara Ray była z nas wszystkich najbardziej nieszczęśliwa. W żaden sposób nie mogła zdobyć 

pieniędzy. Oprócz matki nie miała żadnych krewnych w Carlisle, a matka nie pochwalała projektu 

założenia biblioteki szkolnej i nie chciała dać Sarze ani centa, przy czym zabraniała jej w jakikolwiek 

sposób pieniądze zarabiać. Dla Sary było to wszystko szalenie upokarzające. Czuła się intruzem w 

naszym pracowitym gronie, w którym każdy codziennie obliczał zebraną sumę i cieszył się, gdy choć 

odrobinę wzrosła. 

- Muszę modlić się do Boga, żeby mi zesłał pieniądze - oświadczyła wreszcie zrozpaczona. 

- Wątpię, czy to się przyda na coś - zaśmiał się Dan. - Bóg zsyła ludziom wiele rzeczy, ale 

nigdy nie zsyła pieniędzy, bo ludzie sami je powinni zarabiać. 

- A ja nie mogę - zaswołała Sara z namiętnym zuchwalstwem. - Myślę, że Pan Bóg powinien 

background image

to jednak wziąć pod uwagę. 

- Nie martw się, kochanie - wtrąciła Celinka, która zawsze wszystkich uspokajała. - Jeżeli 

nawet nie będziesz mogła zebrać pieniędzy, to każdy wie przecież, że to nie twoja wina. 

- Ale zawsze się będę czuła nieswojo, ile razy wypożyczę książkę z biblioteki - żaliła się Sara. 

Dan, dziewczynki i ja siedzieliśmy w rowie, pod parkanem ogrodu ciotki Oliwii, przyglądając 

się, jak Feliks piele klomby. Feliks pracował pilnie, chociaż bardzo nie lubił pielenia. “Grubi chłopcy 

nigdy tego nie lubią” - oświadczyła Fela. Feliks udał, że tego nie słyszy, ja jednak wiedziałem, że 

dosłyszał, bo  nagle  mu  uszy poczerwieniały. Co  do Feli,  to  zazwyczaj  czyniła takie  uwagi  nie 

dlatego, żeby chciała być złośliwa, ale nie miała pojęcia, że Feliks nie lubił, gdy go się nazywało 

grubym. 

- Zawsze strasznie żałuję tych biednych chwastów - szepnęła w  rozmarzeniu Historynka. - 

Przykro im musi być, że się je ustawicznie wyrywa. 

- To nie powinny wyrastać na nie swoim miejscu - rzekła Fela obojętnie. 

- Ale jak chwasty pójdą do nieba, to na pewno staną się kwiatami - ciągnęła dalej szeptem 

Historynka. 

- Ty myślisz zawsze o dziwnych rzeczach - obruszyła się Fela. 

-   Pewien  bogaty   pan   w  Toronto  miał   kwiatowy  zegar   w   swym  ogrodzie   -  wtrąciłem.   - 

Wyglądał zupełnie jak prawdziwy zegar, a godziny też oznaczone były  kwiatami i w ten sposób 

zawsze się wiedziało, która godzina. 

- Ach, żebyśmy mieli taki zegar! - westchnęła Celinka. 

-   Jaki   byłby   z   niego   pożytek?   -   zapytała   Historynka   nieco  pogardliwie.   -   Nikomu   nie 

potrzebna jest godzina w ogrodzie. 

Nagle przypomniałem sobie, że nadeszła już pora przyjęcia  nowej dawki czarodziejskiego 

lekarstwa. Kupiłem je przed trzema dniami w szkole od Billa Robinsona, który zapewniał mnie, że 

bardzo szybko będę rósł, zażywając to lekarstwo. 

Zaczynałem już w duchu martwić się, bo jakoś do tej pory wcale nie urosłem. Słyszałem, jak 

ciotka Janet mówiła, że będę taki sam mały, jak wuj Alec. Kochałem bardzo wuja Aleca, lecz 

pragnąłem być wyższy od niego, toteż gdy Bill wyznał mi pod uroczystą przysięgą zachowania 

tajemnicy, że ma  “takie czarodziejskie ziarno”, pod  wpływem którego chłopcy rosną i chętnie mi 

sprzeda pudełko tego ziarna za dziesięć centów, z radością przyjąłem propozycję. Bill był najwyższy 

ze wszystkich chłlpców w Carlisle i zapewniał mnie, że urósł tak dzięki owemu lekarstwu. 

- Byłem jeszcze mniejszy od ciebie, nim zacząłem to zażywać - mówił - a teraz spójrz na 

mnie! Dostałem to ziarno od Peg Bowen; wiesz, że to jest czarownica! Nie poszedłbym znowu do 

niej po nowy zapas czarodziejskiego ziarna. Musisz wiedzieć, że to było zadanie nielada. Mam już 

background image

tego niewiele, ale przypuszczam, że wystarczy, żebyś osiągnął taki wzrost, jak mój. Musisz połykać 

szczyptę ziarna co trzy godziny i nie wolno ci nikomu wspominać o tym, bo gdybyś komukolwiek 

powiedział, ziarno straciłoby moc. Nikomu bym tego nie odsprzedał, ale ty jesteś wyjątkiem. 

Byłem wdzięczny Billowi i przykro mi było, że go kiedyś nie lubiłem. Nie wiadomo dlaczego 

nikt w szkole nie lubił Billa Robinsona, ja jednak postanowiłem starać się na przyszłość go polubić. 

Zapłaciłem mu z radością dziesięć centów i zabrałem czarodziejskie ziarno, przyjmując je codziennie 

według polecenia, dzięki czemu musiałem ustawicznie biegać do hallu, żeby spojrzeć na zegar, czy 

aby nie minęła oznaczona pora. Pod względem swojego wzrostu nie dostrzegałem jeszcze żadnej 

różnicy, pocieszałem się jednak, że brałem to lekarstwo dopiero od trzech dni. 

Pewnego dnia Historynka wpadła na nowy pomysł. 

- Chodźmy do Niezgrabiasza i do pana Campbella, aby nam dali coś na fundusz biblioteczny 

- zaproponowała. - Jestem pewna, że nikt tam jeszcze u nich nie był, bo nie mają w Carlisle żadnych 

krewnych. Chodźmy wszyscy i jeżeli dostaniemy coś, podzielimy tę sumę między sobą. 

Propozycja   była   niezbyt   zachęcająca,   bo   zarówno   pana  Campbella,   jak   i   Niezgrabiasza 

uważano za dziwaków, a ponadto  pan Campbell podobno specjalnie  nie lubił dzieci. Lecz jeżeli 

Historynka szła z nami, poszlibyśmy za nią nawet na koniec świata. Następnego dnia, w swobotę 

wyruszyliśmy w drogę zaraz po południu. 

Wybraliśmy najkrótszą ścieżkę do Złotego Kamienia, poprzez zielone pokryte rosą pola, na 

przełaj   przez   łąki,   których   nie   złociły   już   promienie   słoneczne.   Z   początku   nastrój   nie   był 

nadzwczajny.   Fela   była   nie   w   humorze,   bo   chciała   włożyć   nową   sukienkę,   a   ciotka   Janet 

zadecydowała,   że   mundurek   szkolny   jest   zupełnie   wystarczający   na  “dreptanie   po   piachu”.   Na 

dodatek Historynka  zjawiła się w swojej najnowszej  sukni i kapeluszu, który jej  ojciec przysłał z 

Paryża.   Sukienka   była   z   miękkiego  czerwonego   jedwabiu,   a   kapelusz  opasywał   wianuszek 

płomiennych maków. Ani Fela, ani Celinka nie mogłyby włożyć takiego kapelusza, ale Historynce 

było   w   nim   wyjątkowo   do   twarzy.   Wyglądała   jak   uosobienie   energiii,   radości   i   uśmiechu,   bo 

czerwony kolor uwydatniał jeszcze bardziej jej specyficzną urodę, nadając twarzy koloryt zdrowia, a 

cerze jedwabistą świeżość. 

- Nie przypuszczałam, że włożysz najnowszą sukienkę, idąc na zwykłą żebraninę - mruknęła 

złośliwie Fela. 

- Ciotka Oliwia powiada, że gdy się idzie z ważnym interesem do mężczyzny, powinno się 

wyglądać jak najlepiej - tłumaczyła się Historynka, strzepując delikatnie dłońmi gęsto namarszczoną 

spódniczkę. 

- Psuje cię ta ciotka Oliwia - skonstatowała Fela. 

- Mylisz się, Felicjo King! Ciotka Oliwia jest kochana. Codziennie wieczorem całuje mnie na 

background image

dobranoc, czego twoja matka nigdy nie robi. 

- Moja mama nie szafuje tak pocałunkami - odcięła się Fela - ale za to codziennie do obiadu 

daje nam po kawałku doskonałego placka. 

- Nie myśl, że mi ciotka Oliwia nie daje! 

- Tak, ale jakie są te kawałki! Ciotka Oliwia poza tym daje ci tylko zbierane mleko, a nasza 

mama daje nam zawsze śmietankę. 

-   Zbierane   mleko   ciotki   Oliwii  jest   o   wiele   lepsze   niż   wasza   śmietanka   -   zawołała   z 

oburzeniem Historynka. 

- Ach, dziewczynki, nie  kłóćcie się - wtrąciła Celinka, występująca zawsze w roli anioła 

pokoju. - Taką piękną mamy pogodę i tak pięknie możemy  spędzić czas, jeżeli nie będziecie się 

kłócić. 

- My się wcale nie kłócimy - zaprotestowała Fela. - Ja przecież także lubię ciotkę Oliwię, ale 

nasza mama nie jest wcale gorsza od niej i to wszystko!

- Naturalnie, że nie jest gorsza. Ciotka Janet jest nawet bardzo dobra - przyznała Historynka. 

Uśmiechnęły się przyjaźnie. W gruncie rzeczy Fela z Historynką lubiły się bardzo i tylko od 

czasu do czasu wynikały między nimi jakieś drobne sprzeczki. 

- Mówiłaś kiedyś, że znasz ciekawą historię o Niezgrabiaszu - odezwał się Feliks. - Mogłabyś 

ją nam teraz opowiedzieć. 

- Bardzo chętnie - zgodziła się Historynka. - Jedno jest tylko nieprzyjemne, że nie znam 

końca tej historii, ale opowiem wam chociaż tyle, ile sama wiem. Nazwałam tę historię Tajemnicą 

Złotego Kamienia. 

- Bardzo wątpię, czy ta historia jest prawdziwa - rzekła Fela. - Przecież wszyscy wiecie, że 

pani Griggs jest osobą wielce romantyczną. Nasza mama powiada, że zawsze coś potrafi wymyślić. 

- Tak, ale nie chce mi się wierzyć, aby i tę historię wymyśliła, więc sądzę raczej, że mówi 

prawdę - odparła z powagą Historynka. - Jeśli chcecie, chętnie ją wam opowiem, chłopcy. Wiecie o 

tym, że Niezgrabiasz mieszka zupełnie sam od czasu, gdy mu matka umarła dziesięć lat temu. Abel 

Griggs służy u niego za parobka i obydwoje z żoną mieszkają w maleńkim domku przy samym końcu 

alejki, biegnącej od domu Niezgrabiasza. Pani Griggs piecze dla Niezgrabiasza chleb i od czasu do 

czasu sprząta mu mieszkanie, chwali się zresztą, że utrzymuje je w wyjątkowym porządku, lecz do 

zeszłej  jesieni do jednego pokoju nigdy  nie wchodziła. Pokój ten, od  strony zachodniej, z oknem 

wychodzącym na ogród, był stale zamknięty na klucz. Pewnego dnia zeszłej jesieni Niezgrabiasz 

wyjechał do Summerside, a pani Griggs sprzątała właśnie kuchnię. Potem przeszła się po całym 

domu   i   mimo   woli   nacisnęła   klamkę  u  drzwi   prowadzących   do  tego   pokoju  wychodzącego   na 

zachód. Musicie wiedzieć, że pani Griggs jest ogromnie ciekawa. Wuj Roger powiada, że wszystkie 

background image

kobiety posiadają pewną dozę ciekawości, ale pani Griggs ma jej stanowczo więcej. Przypuszczała, 

że drzwi zastanie zamknięte, jak zwykle, a okazało się, że nie były zamknięte. Otworzyła je więc i 

weszła. Jak przypuszczacie, co tam zobaczyła? 

- Prawdopodobnie była to komnata Sinobrodego - domyślił się nieśmiało Feliks. 

- Ach, nie, skądże! Nic takiego nie mogłoby istnieć na Wyspie Księcia Edwarda. Ale gdyby 

nawet   na  wszystkich  ścianach   ujrzała  kobiety  wiszące   za  włosy,  na  pewno  nie  byłaby  bardziej 

zdziwiona.   Pokój   ten   za  życia   matki   Niezgrabiasza   stał   przeważnie   pustkami,   teraz   jednak   był 

elegancko   umeblowany,   chociaż   pani   Griggs   twierdzi,   że   nie   ma   pojęcia,   kiedy   tu   te   meble 

wniesiono.   Powiada,   że  jeszcze   nigdy   na   wsi   nie  widziała   tak   pięknie   umeblowanego   pokoju. 

Sprawiał wrażenie sypialni i saloniku jednocześnie. Na podłodze leżał puszysty dywan, wyglądający 

jak   miękki   zielony   aksamit.   U   okien   zwisały   cudowne   jedwabne   zasłony,   a   wszystkie   ściany 

obwieszone były pięknymi obrazami. Stało w pokoju małe białe łóżeczko, toaletka, biblioteczka 

napełniona   książkami,   stoliczek   do   robót   i  fotel   na   biegunach.   Nad  biblioteczką   wisiał   portret 

kobiety. Pani Griggs podejrzewa, że to była kolorowa fotografia, ale prawdopodobnie zupełnie się na 

tym   nie   zna.   W  każdym   razie   był   to   portret   bardzo   ładnej  dziewczyny.   Najbardziej   jednak  ze 

wszystkiego   zdziwiła   panią   Griggs   suknia   kobieca,   wisząca   na   krześle   przy   stole.   Pani   Griggs 

przysięga, że to nie była  suknia nieboszczki matki Jaspera Dale, bo stara pani Dale  uważałaby za 

grzech taką suknię. Była to suknia z  bladoniebieskiego jedwabiu.  Oprócz sukni na podłodze stała 

para niebieskich jedwabnych pantofelków na wysokich obcasach, a na wszystkich oprawach książek 

napisane było imię “Alicja”. Okazuje się, że Jasper Dale nie ma żadnej krewnej o takim imieniu i nikt 

nigdy nie słyszał, aby Niezgrabiasz miał ukochaną. Czyż to nie jest cudowna historia? 

-   W   każdym   razie   bardzo   tajemnicza   -   skinął   głową  Feliks.   -   Ciekawe   tylko,   czy  jest 

prawdziwa i co się za tym wszystkim kryje? 

- Właśnie mam zamiar to wykryć - oświadczyła z powagą Historynka. - Pragnę zaznajomić 

się z Niezgrabiaszem, bo później już mi łatwo będzie się dowiedzieć, kim jest ta Alicja. 

-   Nie   wyobrażam   sobie,   jak   będziesz   mogła   zawrzeć   z   nim   znajomość   -   zawołała 

niedowierzająco Fela. - Przecież on nigdzie nie bywa, tylko w kościele. Przeważnie siedzi w domu i 

czyta książki, jak nie ma nic innego do roboty. Mama powiada, że z niego prawdziwy pustelnik. 

- Jakoś to się zrobi - uśmiechnęła się tajemniczo Historynka, a my co do tego nie mieliśmy 

już żadnych wątpliwości. - Muszę tylko zaczekać aż będę trochę starsza, bo Niezgrabiasz nie zdradzi 

tajemnicy małej dziewczynce. Ale nie wolno mi znów czekać zbyt długo, bo podobno dorosłych 

dziewcząt nie lubi, gdyż zawsze ma wrażenie, że się z niego wyśmiewają. Ja tam mam przeczucie, że 

go   nawet   zdołam   polubić.   Ma   całkiem   miłą   twarz,   chociaż   jest   taki   niezgrabny.   Wygląda   jak 

człowiek, o którym można bez końca opowiadać anegdoty. 

background image

- I sprawia wrażenie takiego, który się przewraca przez własne nogi - zachichotała Fela. - 

Przyjrzyjcie   mu  się   dokładnie!  Wuj   Roger  powiada,   że  Niezgrabiasz   jest   długi,   chudy,   wąski   i 

skurczony. 

- Wuj Roger wszystko widzi w  czarnych kolorach - zawołała  Historynka. - Wuj Edward 

twierdzi,   że   Jasper   Dale   jest   bardzo   mądrym   człowiekiem   i   szkoda,   że   nie   mógł   skończyć 

uniwersytetu. Wiecie o tym, że był dwa lata na uniwersytecie? Później ojciec mu umarł, więc musiał 

być w domu z matką, która wiecznie chorowała. Ja go  nazywam bohaterem. Nie wiem, czy  to 

prawda, ale krążą pogłoski, że pisze poezje. Pani Griggs  mi nawet o tym mówiła. Powiada, że 

widziała, jak pisał wiersze w brązowym zeszycie. Nie mogła podejść bliżej, aby przeczytać, ale jest 

pewna, że to były poezje. 

- Bardzo możliwe. Jeżeli ta niebieska jedwabna suknia jest prawdą, to już gotowa jestem we 

wszystko uwierzyć - rzekła Fela. 

Zbliżałyśmy się teraz do Złotego Kamienia. Dom mieszkalny był duży, zbudowany z szarego 

piaskowca, obrośnięty dzikim  winem i krzewami pnących róż.  Trzy kwadratowe okna na drugim 

piętrze   zdawały   się   witać   nas   przyjaźnie,   wyłaniając   się   spośród   gęstych   liści   dzikiego  wina   - 

przynajmniej takie wrażenie odniosła Historynka, której zawsze przyznawaliśmy słuszność. 

Nie weszliśmy jednak do wnętrza domu, bo Niezgrabiasza spotkaliśmy na podwórzu i dał 

nam natychmiast niewielką sumę  na bibliotekę. Jakoś dzisiaj wyjątkowo nie był zawstydzony ani 

niezgrabny, ale przecież my byliśmy tylko dziećmi, on zaś miał zawsze więcej odwagi, gdy się 

znajdował na “własnych śmieciach”. 

Był wysokim, smukłym mężczyzną, nie wyglądającym zupełnie na czterdzieści lat, o gładkim 

wysokim czole i przenikliwych, dużych ciemnych oczach. W ciemnej czuprynie nie było ani jednego 

siwego włosa. Miał duże ręce, duże nogi i chodził zawsze trochę rozleniwionym krokiem. Lękam się, 

że patrzyliśmy na niego dziwnie podejrzliwie, gdy Historynka z nim rozmawiała. Ale, czyż nie był 

znanym w  okolicy Niezgrabiaszem, którego  uważano za pustelnika i który w zamkniętym pokoju 

przechowywał niebieską jedwabną suknię i po kryjomu pisał poezje? Nikt inny nie byłby lepszy na 

naszym miejscu. 

Wychodząc z ogrodu Niezgrabiasza, przez cały czas mówiliśmy o nim i wszyscy doszliśmy 

do wniosku, że jest bardzo miły, chociaż mówił z nami niewiele i na twarzy jego odmalowało się 

zadowolenie, gdy się nas wreszcie pozbył. 

- Dał nam pieniądze jak gentleman - rzekła Historynka. - Jestem pewna, że tego datku nie 

żałuje. Teraz idziemy do pana Campbella. Przecież na jego cześć włożyłam tę czerwoną jedwabną 

sukienkę. Wątpię, czy Niezgrabiasz zwrócił na nią uwagę, ale pan Campbell na pewno ją dostrzeże. 

background image

Rozdział VII - Jak Basia Sherman zdobyła męża

Zasadniczo nie podzielaliśmy entuzjazmu Historynki, jeżeli chodziło o odwiedziny u pana 

Campbella. Każde z nas w duchu lękało się tej wizyty. Jeżeli, jak powiedziałem, pan Campbell nie 

lubił dzieci, to kto wie, jakie nas tam czeka przyjęcie? 

Pan Campbell był bogatym samotnym farmerem, traktującym życie lekkomyślnie. Zwiedził 

Nowy Jork, Boston, Toronto i Montreal i był nawet podobno na wybrzeżu Pacyfiku. Dlatego też w 

Carlisle uważany był za człowieka, który najwięcej w życiu podróżował, ponadto mówiono o nim, że 

jest  “oczytany” i inteligentny.  Jednakże wiadomo było również, że pan Campbell nie zawsze miał 

dobry humor. Jeżeli kogoś lubił, nie było takiej rzeczy, której by dla tego kogoś nie uczynił, jeżeli 

jednak nie czuł do kogoś zbytniej sympatii - potrafił być  bardzo nieprzyjemny. Jednym  słowem, 

zdawało nam się, że pan Campbell usposobieniem swym przypomina ową sławną małą dziewczynkę 

z wijącym się loczkiem nad czołem. “Jak jest dobry, to jest bardzo, bardzo dobry, ale jak jest zły, to 

wtedy jest okropny”. Co będzie, jeżeli właśnie dziś ma ten swój okropny dzień? 

- Przecież nam nic złego zrobić nie może - tłumaczyła Historynka. - Może być najwyżej 

nieprzyjemny, ale to nas nie powinno obchodzić. 

- Przykre słowa nie łamią nikomu kości - zauważył Feliks filozoficznie. 

- Ale łamią ludzkie uczucia. Ja się strasznie boję pana Campbella - wyszeptała Celinka z 

drżeniem. 

- Może zaniechamy tego i wrócimy do domu? - zaproponował Dan. 

- Możesz wrócić, jak ci się podoba - odparła z przekąsem Historynka - ale ja pójdę do pana 

Campbella, bo jestem pewna, że okaże się całkiem miły. Ale jeżeli pójdę sama, to pieniądze, które od 

niego dostanę, zatrzymam dla siebie, pamiętajcie. 

To nam wystarczyło. Nie mogliśmy przecież pozwolić, aby Historynka zebrała największą 

sumę na fundusz biblioteki szkolnej. 

Gospodyni pana Campbella wprowadziła nas do salonu i wyszła. W pewnej chwili ujrzeliśmy 

samego pana Campbella stojącego w progu i patrzącego  na nas ze zdziwieniem.  Odetchnęliśmy 

wszyscy  z  ulgą.  Odnieśliśmy   wrażenie,   że  dzisiaj   właśnie   był   w całkiem   niezłym  humorze,   bo 

wyraźny uśmieszek majaczył na jego ogolonej twarzy. Pan Campbell był wysokim mężczyzną, o 

dużej głowie i gęstych czarnych, przyprószonych siwizną włosach. Miał duże czarne oczy, okolone 

siateczką zmarszczek i cienkie zaciśnięte usta. Przyszło nam na myśl, że  jest przystojny jak na 

takiego starszego jegomościa. 

Spojrzenie jego błądziło po naszych twarzach obojętnie, dopóki nie spoczęło na twarzyczce 

background image

Historynki, siedzącej wygodnie w fotelu. Jaśniejszy ognik zaiskrzył się w czarnych  oczach pana 

Campbella. 

- Czy to delegacja z Niedzielnej Szkoły? - zapytał ironicznie. 

- Nie. Przyszliśmy do pana z prośbą - odparła Historynka. 

Magnetyczny urok jej głosu oczarował zarówno nas, jak i pana Campbella. Wszedł do salonu, 

usiadł, włożył ręce w kieszonki kamizelki i uśmiechnął się. 

- Cóż to takiego? - zapytał. 

-  Zbieramy  fundusz  na naszą   szkolną  bibliotekę   i  przyszliśmy   tu  prosić  pana  o  datek - 

odezwała się znowu Historynka. 

- A dlaczego ja mam coś dać na szkolną bibliotekę? - indagował pan Campbell. 

Tym pytaniem wprowadził nas w kłopot. Dlaczego on, istotnie?  Ale Historynka ani przez 

chwilę nie była zażenowana. Pochyliwszy się naprzód z jasnym uśmiechem, odparła kokieteryjnie: 

- Dlatego, że dama pana prosi. 

Pan Campbell wzruszył ramionami. 

- Bardzo wyraźny powód - przyznał. - Ale wiesz chyba o tym, moja młoda damo, że jestem 

starym   skąpcem   i   kutwą.   Nie   lubię   się   rozstawać   z   moimi   pieniędzmi   nawet   dla   tak   ważnego 

powodu. Nie rozstaję się z nimi nigdy, chyba, że w zamian coś otrzymuję. Powiedzcie mi, co bym od 

was mógł otrzymać, gdybym dał pewną sumę na waszą bibliotekę? Chyba nic ! Ale przedstawię wam 

pewną   propozycję.   Od   syna   mojej   gospodyni   słyszałem,   że   ty  “młoda   damo”  umiesz   pięknie 

opowiadać  bajki.  Opowiedz  mi więc  jakąś  bajkę,  a  ja ci  po  prostu  za to opowiadanie  zapłacę. 

Zastanów się i opowiedz mi coś ładnego. 

W tonie jego brzmiała wyraźna ironia, która jednak nie zbiła z tropu Historynki. Zerwała się 

na równe nogi i dostrzegliśmy, że w całym jej wyglądzie zaszła nieoczekiwana zmiana. Ciemne jej 

oczy pałały, a czerwone rumieńce ukazały się na policzkach. 

- Opowiem panu historię o  panach Sherman i o tym, jak  Basia Sherman zdobyła męża - 

zawołała. 

Otworzyliśmy usta ze zdziwienia. Czyż ta Historynka oszalała? A może zapomniała o tym, że 

Basia była prababką pana Campbella i że jej sposób zdobycia męża był sławny w całej okolicy. 

Lecz pan Campbell uśmiechnął się znowu. 

- Doskonały wybór - pochwalił. - Jeżeli zdołasz mnie ubawić tą historią, to istotnie będziesz 

nadzwyczajna. Opowiadanie to słyszałem tyle razy, że umiem je na pamięć, jak abecadło. 

- Pewnego zimowego dnia przed dziewięćdziesięciu laty - zaczęła Historynka bez dalszych 

wstępów   -   Donald   Fraser   siedział  przy   oknie   w   swoim   nowym   domu,  grając   na   skrzypcach   i 

spoglądając na zamarzniętą pobliską zatokę. Na dworze było strasznie zimno i burza śnieżna stawała 

background image

się coraz okropniejsza.  Pomimo zamieci,  Donald zamierzał wieczorem udać się na przeciwległy 

brzeg  zatoki,   aby odwiedzić   Nacię  Sherman. Myślał  wciąż   o  niej,  grając   na  skrzypcach  “Annę 

Laurę”, bo Nacia była o wiele piękniejsza od kobiety, o której była mowa w pieśni. “Jej twarz jest 

najpiękniejsza z tych wszystkich, na których kiedykolwiek spoczął promień słońca” nucił Donald i 

zresztą myślał tak samo! Nie wiedział dlaczego Nacia nie dba o niego. Miał rywali, lecz wiedział, że 

jeżeli Nacia nie zostanie jego żoną, nikt inny na pewno nią nie będzie. Tak więc siedział  tego 

popołudnia i marzył o niej, wygrywając piękne stare pieśni na swych zawodzących skrzypcach. 

W pewnej chwili sanie  podjechały pod dom Donalda Frasera i do mieszkania wszedł Ned 

Campbell. Donald nie był z tej wizyty bardzo zadowolony, gdyż orientował się, dokąd gość jechał. 

Ned   Campbell,   który   był   Szkotem   i   mieszkał   daleko   w   Berwick,   zalecał   się   również   do  Naci 

Sherman, a co gorsza, ojciec Naci lubił go bardzo, gdyż był bogatszy od Donalda Frasera. Donald 

jednak nie zdradził mu swych myśli - Szkoci nigdy tego nie robią - i usiłował wykazać zadowolenie, 

witając Neda bardzo serdecznie. 

Ned usiadł przy kominku,  zupełnie z siebie zadowolony. Z Berwick do brzegu zatoki było 

dziesięć mil drogi, więc przyjemnie było odpocząć kilka godzin w ciepłym mieszkaniu przyjaciela. 

Po   chwili   Donald  przyniósł   whisky.   Przed   dziewięćdziesięciu   laty   zawsze   gości   w   ten   sposób 

częstowano, tylko kobiety mogły podawać gościom herbatę, ale mężczyźnie to już zupełnie nie 

wypadało. 

- Musi ci być zimno - rzekł Donald jeszcze bardziej przyjaznym głosem. - Usiądź przy ogniu, 

stary, i napij się trochę tego rozgrzewającego trunku. Strasznie jest dzisiaj zimno. A teraz opowiedz 

mi, co słychać w Berwick. Czy Mc. Lean pogodziła się już ze swym mężem? Czy to prawda, że Sam 

Mc. Quarie zamierza się ożenić z Kasią Ferguson? Ależ to będzie cudowna para! Samowi widocznie 

podobają się rudowłose. 

Ned przywiózł ze sobą mnóstwo nowinek i im więcej pił whisky, tym obszerniej o wszystkim 

opowiadał. Nie zauważył, że Donald nie pił wcale. Mówił i mówił, aż wkrótce zaczął opowiadać 

takie rzeczy, których by nigdy nie opowiadał na trzeźwo. Wreszcie wyznał Donaldowi, że udaje się 

na przeciwległą stronę zatoki, aby oświadczyć się Naci Sherman. Jak dziewczyna jego oświadczyny 

przyjmie, to całą okolicę gotów jest zaprosić na wesele. 

Donald był szalenie przygnębiony! Było to więcej, niż oczekiwał. Ned wprawdzie od dawna 

zalecał się do Naci, lecz Donald nie przypuszczał, że właśnie teraz zamierza się jej oświadczyć. 

W pierwszej chwili nie  wiedział, co ma robić. W głębi serca czuł, że Nacia go lubi. Była 

bardzo wstydliwa i skromna, lecz wiadomo przecież każdemu mężczyźnie, kiedy dziewczyna żywi 

dlań jakieś głębsze uczucie. Donald jednak wiedział, że jeżeli Ned oświadczy się pierwszy, na pewno 

zostanie  przyjęty. Ned był bogaty, a rodzina Shermanów była biedna i stary Edgar Sherman miał 

background image

najwięcej do powiedzenia w tej sprawie. Jeżeli powie Naci, że powinna wyjść za Neda Campbella, 

dziewczyna go usłucha. Stary Edgar Sherman należał do tych  ludzi, którym wszyscy winni byli 

posłuszeństwo. Ale, jeżeli Nacia uprzednio przyjmie czyjeś oświadczyny, to nawet ojciec nie będzie 

mógł jej nakłonić, aby złamała dane słowo. 

Czyż Donald nie znajdował się w przykrej sytuacji? Ale był przecież  Szkotem, a Szkot 

zawsze potrafi dać sobie radę. Nagle złośliwe iskierki zabłysły w jego oczach, bo przypomniał sobie, 

że w miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone. Więc począł jeszcze serdeczniej i natrętniej 

namawiać Neda: 

- Napij się jeszcze, stary.  Będzie ci cieplej na mrozie i  wiatr ci krzywdy nie zrobi. Nalej 

jeszcze kieliszek. Whisky każdemu idzie na zdrowie. 

Nedowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wychylił kieliszek znowu i zapytał obojętnie: 

- Czy i ty tam się dzisiaj wybierasz? 

Doland potrząsnął głową. 

- Myślałem o tym - rzekł - ale zamieć jest taka straszna, że o pójściu piechotą nie ma mowy, a 

sanie oddałem do naprawy do kowala. Najlepiej w taką pogodę siedzieć przy kominku, Campbell, 

zresztą to zależy od gustu. 

Ned   pomyślał   o   swym  odmiennym  “guście”,   a   Donald   siedział   przy   stole   z   pochmurną 

twarzą, lecz śmiejącymi się oczyma i zachęcał wciąż do picia. Wreszcie głowa opadła Nedowi na 

piersi i zasnął. Wówczas Donald wstał, włożył futro i czapkę i skierował się ku drzwiom. 

- Śpij słodko i spokojnie, stary - rzekł śmiejąc się - a jak się obudzisz, to się już ze sobą 

porachujemy. 

Odwiązał konia Neda, wskoczył do sań i strzelił z bata. 

- No, stara szkapo, ruszaj prędko - zawołał. - Wszystko teraz zależy od twojego pośpiechu. 

Jeżeli Campbell za wcześnie się obudzi, cały plan mi się nie uda. Wio, stara szkapo! 

Klacz Neda biegła jak jeleń po lodzie, a Donald zastanawiał się nad tym, co ma powiedzieć 

Naci i czy mu ona na oświadczyny odpowie “nie”?

-  Wtedy  dopiero  mnie  Ned  wyśmieje.  Mam nadzieję,  że  śpi  teraz  smacznie.  A  wkrótce 

przyjdzie znowu śnieżyca. Chyba nie zachoruje, jak się na mnie rozgniewa. Po przebudzeniu będzie 

w takim cudownym humorze, że nawet nie pomyśli o niebezpieczeństwie. No, stara szkapo, już 

jesteśmy na miejscu! A teraz, Donaldzie Fraser, weź się w kupę i postępuj, jak mężczyzna. Nie 

przejmuj   się   tym,   jeżeli   dziewczyna   spojrzy   na   ciebie   nawet   niechętnie,   bo   przecież   ma 

najpiękniejsze błękitne oczy na świecie. 

Lecz mimo tych zuchwałych słów, serce Donalda biło mocniej, gdy wjeżdżał na podwórze 

Shermanów. Nacia doiła krowę w drzwiach obory, przerwała jednak pracę, dostrzegłszy Donalda. 

background image

Ach, jakaż ona była piękna! Włosy miała jak złote pasma jedwabiu, a oczy jej były tak błękitne, jak 

woda   w   zatoce,   gdy   słońce   wyłoni   się   spoza   chmury.   Donald   był  bardziej   zmieszany,   niż 

kiedykolwiek, ale wiedział, że musi dotrzeć do celu. Przecież już może więcej nie zobaczyć samej 

Naci, gdy Ned się o nią oświadczy. Ujął ją za rękę i wybąkał: 

- Naciu, dziewczyno, kocham cię. Zdziwisz się pewno, że ci mówię o tym tak nagle, ale tę 

całą historię wytłumaczę ci później. Wiem, że nie jestem wart ciebie, lecz jeżeli prawdziwa miłość 

podnosi wartość człowieka, to i moją wartość na pewno podniosła. Chcesz zostać moją żoną, Naciu? 

Nacia nie powiedziała, że chce, tylko spojrzała tak na Donalda, że chwycił ją w objęcia na 

śniegu i pocałował. 

Nazajutrz rano burza ucichła. Donald wiedział, że Ned już trafił na ślad. Nie chciał, aby 

kłótnia odbyła się w domu Shermanów, więc postanowił odjechać przed przybyciem Campbella. 

Namówił Nacię, aby odwiedziła wraz z nim jakichś przyjaciół. Gdy podjechał saniami Neda pod 

dom, dostrzegł czarny punkt w oddali na zatoce i zaśmiał się. 

W pół godziny potem Ned Campbell wpadł do kuchni Shermanów strasznie wściekły! W 

kuchni była tylko Basia Sherman i dziwne, że się go wcale nie przelękła. Zresztą Basia nie bała się 

nikogo. Była przystojna, miała włosy brązowe  jak październikowe orzechy,  czarne oczy i rumiane 

policzki. Ponadto od dawna już była zakochana w Nedzie Campbellu. 

- Dzień dobry, panie Campbell - zawołała odrzucając w tył głowę. - Strasznie wcześnie pan 

przyjechał. 

-   Gdzie   jest   Donald   Fraser?   -  zapytał   Ned,   wymachując   zaciśniętymi   pięściami.   -   Jego 

przecież szukam i muszę go znaleźć. Gdzie on jest, Basiu Sherman? 

- Donald Fraser jest już bardzo daleko - zaśmiała się ironicznie Basia. - Przyjechał tu wczoraj 

o zachodzie słońca i oświadczył się Naci na podwórzu. Gdyby mnie się ktoś oświadczył u  drzwi 

obory, na pewno  potrafiłabym mu na to odpowiedzieć. Ale Nacia jest inna, przyjęła go i potem 

siedzieli długo w nocy, a nad ranem Nacia obudziła mnie, aby mi opowiedzieć w sekrecie całą 

historię. Opowiedziała mi również, jak pewien młodzieniec uraczył whisky swego przyjaciela, chcąc, 

aby   tamten   zasnął.   Gdy   już   przyjaciel   był   zupełnie   pijany,   młodzieniec   ów   pojechał   do   jego 

dziewczyny, oświadczył się jej i został przyjęty. Słyszał pan kiedyś taką historię, panie Campbell? 

- O tak - odparł niechętnie Ned. - Cała okolica śmiać się ze mnie będzie, gdy Donald Fraser 

rozgłosi tę historię. Ale, jak go spotkam, na pewno łotr śmiać się przestanie. O, wówczas ja będę miał 

ciekawą historię do opowiadania! 

- Pozostawmy go lepiej w  spokoju - zawołała Basia. - Cóż poradzić na to, że dziewczyna 

wolała   jasne   włosy   i   szare   oczy   od   pięknej   czarnej   czupryny   i   błękitnych   oczu   przystojnego 

młodzieńca! Pan się nie nadaje  na rywala, Nedzie Campbell.  Gdybym była na pańskim miejscu, 

background image

pokazałabym Donaldowi Fraserowi, że i ja potrafię zdobyć dziewczynę i to jeszcze prędzej od niego! 

Istnieje mnóstwo  dziewcząt, które by chętnie odpowiedziały  “tak”  na pańskie oświadczyny. Tutaj 

przed panem stoi taka jedna! Dlaczego nie miałby się pan ze mną ożenić, Nedzie Campbell? Ludzie 

powiadają, że jestem równie ładna jak Nacia, a potrafię  pana  kochać jeszcze bardziej, niż  Nacia 

kocha swego Donalda! 

I co wówczas zrobił Campbell? Postąpił tak, jak powinien był postąpić. Wziął sobie do serca 

słowa   Basi   i   wkrótce   odbyło   się   podwójne   wesele.   Pogłoski   krążą,   że   Ned   i   Basia   byli 

najszczęśliwszym małżeństwem na świecie, szczęśliwszym nawet, niż Donald i Nacia. I wszystko 

było jak najlepiej, bo się dobrze skończyło! 

Historynka dygnęła, aż jedwabną sukienką zamiotła podłogę. Potem usadowiła się znowu na 

fotelu i spojrzała na pana Campbella z triumfem. 

Historię tę znaliśmy już od dawna. Pisano nawet o niej w dziennikach w Charlottetown, my 

zaś czytaliśmy ją w jakiejś książce ciotki Oliwii, z której Historynka również się o niej dowiedziała. 

Słuchaliśmy jednak oczarowani. W miarę opowiadania notowałem sobie każde jej słowo w pamięci, 

lecz   nigdy   nie   potrafiłbym   opowiedzieć   tak  obrazowo   tej   historii,   jak   to  uczyniła   Historynka. 

Wszyscy bohaterowie nagle ożyli. Donald, Ned, Nacia i Basia znajdowali się teraz z nami w pokoju. 

Widziałem   dokładnie   ich   twarze,   słyszałem   ich   głosy,   zagniewane,   czy   łagodne,   ironiczne,   czy 

wesołe, mówiące rozmaitymi akcentami. Uświadamiałem sobie, całą kokieterię, uczucie, zuchwałość 

i miękkość w przemowie Basi Sherman, do tego stopnia, że zapomniałem zupełnie o obecności pana 

Campbella. 

Pan   Campbell   w   milczeniu   wyjął   sakiewkę,   dobył   z   niej   złożony   banknot   i   podał   go 

Historynce. 

- Masz tutaj pięć dolarów - bo opowiadanie twoje więcej było warte. Jesteś nadzwyczajna! 

Przyjdzie dzień, kiedy cały świat zda sobie z tego sprawę. Słuchałem już wielu opowiadań w życiu, 

lecz nigdy jeszcze nie byłem tak zachwycony, jak teraz, słuchając tej starej historii, którą znam od 

kolebki. Czy zechcesz spełnić jeszcze jedną prośbę? 

- Naturalnie - zawołała uradowana Historynka. 

- Wyrecytuj mi całą tabliczkę mnożenia - zażądał Campbell. 

Spojrzeliśmy nań ze zdziwieniem. Nic dziwnego, że wszyscy uważali pana Campbella za 

dziwaka.   Co   mu   zależało   na  wyrecytowaniu   tabliczki  mnożenia?   Nawet   Historynka   była   tym 

zaskoczona,   zaczęła   jednak   z   powagą   od  “dwa   razy   dwa”,   aż  doszła   do  “dwadzieścia   razy 

dwadzieścia”. Recytowała z prostotą, lecz głos jej brzmiał coraz inaczej, a twarzyczka wyrażała coraz 

większe zmęczenie. Nigdy byśmy nie przypuszczali, że w tabliczce mnożenia może być tyle poezji. 

Gdy skonstatowała fakt, że “trzy razy trzy” jest dziewięć, otworzyliśmy usta, a gdy doszła do “pięć 

background image

razy sześć”, łzy nam nabiegły do oczu. “Osiem razy siedem” wydało nam się tragedią, o jakiej po raz 

pierwszy  słyszeliśmy,   a  “dwanaście   razy   dwanaście”  zabrzmiało   jak   fanfara   obwieszczająca 

zwycięstwo. 

Pan Campbell skinął z zadowoleniem głową. 

- Wiedziałem, że to potrafisz - rzekł. - Kiedyś znalazłem w książce takie zdanie:  “Jej głos 

czynił   nawet   z   tabliczki   mnożenia   poezję!”  Pomyślałem   o  tym,   gdy   usłyszałem  twój   głos.   Nie 

wierzyłem w to dotychczas, lecz teraz wierzę. 

Po chwili pożegnał się z nami. 

- Widzicie - triumfowała Historynka, gdyśmy wracali do domu - że nigdy nie należy bać się 

ludzi. 

- Ale nie każdy może być Historynką - uśmiechnęła się Celinka. 

Tego wieczoru usłyszeliśmy, jak Fela mówiła do Celinki w przyległym pokoju: 

- Pan Campbell na żadną z nas nie zwrócił uwagi, tylko na Historynkę. Ale gdybym włożyła 

moją nową sukienkę, na pewno by i na mnie inaczej patrzył. 

- Sądzisz, że mogłabyś postąpić tak, jak Basia Sherman? - zapytała Celinka obojętnie. 

- Nie, ale Historynka na pewno potrafiłaby tego dokazać - odparła Fela z zazdrością. 

background image

Rozdział VIII - Tragedia dzieciństwa

W   czerwcu   Historynka   pojechała   do   Charlottetown   na   tydzień   w  odwiedziny   do   ciotki 

Ludwiki.  Życie bez niej wydało nam się  bezbarwne i nawet Fela  przyznawała, że było dziwnie 

smutno. Lecz w trzy dni po jej wyjeździe Feliks w powrotnej drodze ze szkoły powiedział nam coś 

takiego, dzięki czemu wszystko się nagle zmieniło. 

-   Wyobraźcie   sobie   -   rzekł  uroczystym,   wielce   podnieconym  głosem   -   Jerzyk   Cowan 

powiedział  mi na pauzie,  że widział  wizerunek Pana  Boga.  Ma go  podobno w domu,  w starej 

czerwono oprawionej “Historii świata” i często mu się przygląda. 

I pomyśleć tylko, że Jerzyk Cowan mógł oglądać taki obrazek codziennie! Byliśmy pod tak 

głębokim wrażeniem, że Feliks się nawet przeraził. 

- A powiedział, jak ten obrazek wygląda? - zapytał Piotrek. 

- Nie, tylko mówił, że to był wizerunek Pana Boga, spacerującego po Raju. 

- Ach - wyszeptała Fela - wszyscy rozmawialiśmy w tej  chwili szeptem, po prostu z tej 

przyczyny, że zdaniem naszym  Imienia Boskiego nie wolno było wypowiadać głośno. - Ach, czy 

Jerzyk Cowan nie przyniesie przypadkiem tego obrazka do szkoły, żebyśmy go mogli zobaczyć? 

- Prosiłem go o to zaraz - odparł Feliks. - Powiedział, że może przyniesie, ale nie mógł 

przyrzec, bo musi przecież zapytać matkę, czy mu pozwoli zabrać książkę do szkoły. Jeżeli pozwoli, 

to Jerzyk jutro ją przyniesie. 

- Ach, jak ja bym chciała ten obrazek zobaczć! - westchnęła Sara Ray. 

Przypuszczam,   że   wszyscy   podzielaliśmy   to   pragnienie.   Następnego   dnia   poszliśmy   do 

szkoły dręczeni palącą ciekawością. Czekało nas rozczarowanie. Najwidoczniej Jerzyk Cowan przez 

noc się rozmyślił albo może po prostu nie uzyskał pozwolenia matki. W każdym razie oznajmił nam, 

że nie może przynieść do szkoły czerwono oprawionej książki, ale jeżeli chcemy kupić ten obrazek, 

to go z książki wyrwie i sprzeda nam za pięćdziesiąt centów. 

Omówiliśmy szczegółowo tę sprawę wieczorem na poważnym zebraniu w sadzie. Żadne z 

nas nie miało zbyt wiele pieniędzy, bo wszystkie oszczędności oddaliśmy na fundusz biblioteki 

szkolnej, lecz zdaniem ogółu należało zdobyć ten obrazek bez względu na to, jak wielkich wymagał 

on poświęceń. Gdyby każde z nas mogło dać po siedem centów, uzbierałaby się z łatwością cała 

suma. Piotrek mógł dać tylko cztery centy, lecz Dan dał jedenaście, nie mrugnąwszy okiem. 

- Za każdy inny obrazek pięćdziesiąt centów byłoby za drogo, ale tu oczywiście jest całkiem 

coś innego - wytłumaczył nam Dan. 

- Poza tym na tym obrazku Pan Bóg spaceruje po Raju - dorzuciła Fela. 

background image

- Też pomysł sprzedawać wizerunek Pana Boga! - zgorszyła się Celinka. 

- Tylko Cowan może coś takiego zrobić - uśmiechnął się pobłażliwie Dan. 

-   Jak   go   kupimy,   schowamy   go  do   rodzinnej   Biblii   postanowiła  Fela.   -   To   jest   jedyne 

odpowiednie miejsce dla takiego świętego obrazka. 

- Ach, ciekawa jestem, jak on wygląda - westchnęła Celinka. 

Wszyscy byliśmy ciekawi. Nazajutrz w szkole zaakceptowaliśmy warunki Jerzyka Cowana, 

Jerzyk zaś obiecał przynieść nam obrazek do domu woja Aleca następnego popołudnia. 

W sobotę od rana byliśmy wszyscy strasznie podnieceni. Największe mieliśmy zmartwienie, 

że deszcz zaczął padać właśnie przed obiadem. 

- Co będzie, jeżeli z powodu deszczu Jerzyk nie przyjdzie? - zapytałem ze smutkiem. 

- Bądź spokojny - odparła Fela  stanowczo. - Jerzyk Cowan dla  pięćdziesięciu centów nie 

takie przeszkody pokona. 

Po obiedzie, nie  porozumiewając się z sobą, wszyscy umyliśmy twarze i przyczesaliśmy 

włosy. Dziewczęta ubrały się w odświętne sukienki, a my, chłopcy włożyliśmy czyste kołnierzyki. 

Byliśmy pod wrażeniem, że z odpowiednimi honorami należy powitać ów święty Obrazek. Fela i 

Dan zaczęli się nawet o coś sprzeczać, lecz umilkli natychmiast, gdy Celinka zawołała surowo: 

- Jak możecie kłócić się, gdy macie jeszcze dzisiaj zobaczyć wizerunek Pana Boga? 

Ze   względu   na  deszcz   nie   wyszliśmy   do  sadu,   gdzie   miała  być  załatwiona  transakcja   z 

Jerzykiem. Nie chcieliśmy załatwiać tej sprawy w obecności dorosłych, więc przenieśliśmy się do 

altany otoczonej wysokimi jodłami, z której widać było dokładnie gościniec i mogliśmy z łatwością 

kiwnąć   na   Jerzyka.   Sara   Ray   przyszła   do   nas   również,   bardzo   blada   i   zdenerwowana,   gdyż 

sprzeciwiła się woli matki i mimo deszczu wyszła z domu. 

- Boję się, że źle postąpiłam, nie usłuchawszy mamy - jęknęła z rozpaczą - ale w żaden 

sposób dłużej czekać nie mogłam. Pragnęłam zobaczyć obrazek wówczas, kiedy wy go zobaczycie. 

Czekaliśmy,   patrząc   wciąż   na   drogę.   Dolina   zasnuta   była   mgłą,   a   deszcz   spływał 

strumieniami z gałęzi jodeł. Lecz po pewnym czasie chmury się trochę przerzedziły i nieoczekiwanie 

wyjrzało słońce. Krople deszczu na jodłach lśniły jak brylanty. 

-   Nie   wierzę,   żeby   Jerzyk   przyszedł   -   szepnęła   nagle  Celinka.   -   Na   pewno   matka   nie 

pozwoliła mu sprzedać tego obrazka. 

- O, właśnie, że idzie! - zawołał Dan, kiwając w podnieceniu z altany. 

- Niesie ogromny koszyk - skonstatowała Fela. - Nie przypuszczacie chyba, żeby ten obrazek 

niósł w takim koszyku!

Okazało   się,   że   Jerzyk   przyniósł   obrazek   w   koszyku   i   po   chwili   już   wchodził   po 

trzeszczących schodkach do altany. Obrazek był zawinięty w papier i spoczywał na wędzonych 

background image

śledziach, którymi koszyk był napełniony. Zapłaciliśmy mu żądaną sumę, lecz nie odwinęliśmy 

obrazka, dopóki nie poszedł. 

- Celinko - szepnęła Fela uroczyście. - Ty jesteś najlepsza z nas, więc odwiń ten papier. 

- Ach, nie jestem wcale lepsza od was wszystkich - odparła Celinka - ale mogę odwinąć, jeśli 

chcecie. 

Drżącymi   palcami   Celinka   rozwinęła   papier.   Otoczyliśmy   ją   dokoła,   starając   się   nie 

oddychać. Wyjęła z papieru obrazek i podniosła go w górę. Spojrzeliśmy. 

Nagle Sara zaczęła płakać. 

- Ach, ach, ach! Więc Pan Bóg tak wygląda? - lamentowała. 

Feliks i ja milczeliśmy. Rozczarowanie i coś jeszcze gorszego mroziło nam słowa na ustach. 

Czyż Pan Bóg wygląda tak - jak ten ponury, zagniewany starzec z rozwianym włosem i potarganą 

brodą, którego Celinka nam pokazywała? 

- Najwidoczniej tak wygląda, skoro to jest Jego Wizerunek - oświadczył przygnębiony Dan. 

- Ależ On musi być strasznie zły - zawołał Piotrek z prostotą. 

- Ach, wolałabym nigdy, nigdy go nie widzieć - rozpłakała się Celinka. 

Wszyscy wolelibyśmy, ale teraz było już za późno. Ciekawość zawiodła nas zbyt daleko i 

spotkała nas zasłużona kara. 

- Od pierwszej chwili miałam przeczucie - szlochała Sara - że nie należy kupować - że nie 

należy patrzeć - na wizerunek Pana Boga. 

Stojąc tak  bezradnie,  usłyszeliśmy nagle  w  sadzie  przyśpieszone  kroki  i dźwięczny głos 

zawołał: 

- Gdzie jesteście, dzieci? 

Historynka wróciła! W każdej  innej chwili wybieglibyśmy  uradowani na jej spotkanie, ale 

teraz byliśmy zbyt przygnębieni i smutni, aby się ruszyć z miejsca. 

- Co się z wami dzieje? - indagowała Historynka, wbiegając do altany. - Czego Sara płacze? 

Co macie tutaj? 

- Wizerunek Pana Boga - odparła Celinka, szlochając - i - ach, taki jest okropny i brzydki! 

Spójrz! 

Historynka spojrzała. Ironiczny uśmiech pojawił się na jej twarzy. 

- Nie wierzycie chyba, że Pan Bóg tak wygląda - zawołała niecierpliwie, patrząc na nas 

roziskrzonymi oczami. - Nie  wygląda tak - nie może tak wyglądać! Jest dobry i piękny! Strasznie 

wam się dziwię. Przecież to jest po prostu wizerunek jakiegoś złego starca. 

Nadzieja wstąpiła w nasze serca, chociaż nie byliśmy jeszcze tak głąboko przekonani. 

- Nie mam pojęcia - odezwał się Dan z powątpiewaniem. - Pod obrazkiem jest wyraźny napis 

background image

“Pan Bóg w Rajskim Ogrodzie”. Widzisz, że tak jest wydrukowane! 

- Tak, ale widocznie człowiek, który to rysował, w ten sposób wyobrażał sobie Pana Boga - 

odparła Historynka spokojnie - a przecież o Panu Bogu nie wiedział więcej od was. Przecież go na 

pewno nigdy nie widział. 

- Dobrze ci mówić - podchwyciła Fela - ale ty przecież też nic o Nim nie wiesz. Chciałabym 

uwierzyć, że Pan Bóg tak nie wygląda, ale sama nie mam tej pewności. 

- Jeżeli mnie nie wierzysz, to chyba uwierzysz księdzu - oburzyła się Historynka. - Idź i 

zapytaj go. Jest właśnie teraz w domu. Przyjechał razem z nami powozikiem. 

W każdym innym wypadku nie ośmielilibyśmy się nudzić księdza takimi pytaniami, lecz 

sprawa była wyjątkowej wagi. Zaczęliśmy się zastanawiać, kto ma zapytać o to księdza i wybór nasz 

padł na Feliksa. 

- Zaczekajcie lepiej, aż ksiądz Marwood wyjdzie, to  zaczepicie go na drodze -  poradziła 

Historynka. - Tam w domu będziecie musieli pytać w obecności dorosłych. 

Feliks usłuchał rady. Ksiądz Marwood idący właśnie jodłową alejką, zatrzymany został przez 

tęgiego małego chłopca, o bladej twarzy i rezolutnych oczach. 

My   wszyscy   czekaliśmy   w   pewnym   oddaleniu,   lecz   odległość   była   tak   niewielka,   że 

rozmowę mogliśmy słyszeć dokładnie. 

- A, Feliks! Cóż słychać, mój chłopcze? - zapytał ksiądz Marwood dobrotliwie. 

- Proszę księdza, czy Pan Bóg naprawdę tak wygląda? - zapytał Feliks, pokazując księdzu 

obrazek. - Mamy nadzieję, że nie - ale chcielibyśmy wiedzieć na pewno i dlatego ośmieliłem się 

podejść do księdza. Proszę nam tę śmiałość wybaczyć. 

Ksiądz spojrzał na obrazek. Wyraz surowości zalśnił w jego łagodnych błękitnych oczach i 

zmarszczył brwi, o ile to w ogóle przy jego dobroci było możliwe. 

- Skąd to macie? - zapytał. 

“To”! Odetchnęliśmy z ulgą. 

- Kupiliśmy ten obrazek od Jerzyka Cowana. Znalazł go w  czerwono oprawionej “Historii 

świata”. Tutaj jest napisane, że to jest wizerunek Pana Boga - tłumaczył Feliks. 

-  Nic  podobnego!  -  zawołał   ksiądz   Marwood niechętnie.  -  To  nie  jest   wizerunek  Boga, 

Feliksie. Nikt z ludzi nie wie, jak Pan Bóg wygląda i nikt nie może wiedzieć. Nie wolno nam nawet 

domyślać się Jego wyglądu. Bądź pewny, Feliksie, że Pan Bóg jest piękny i dobry, piękniejszy i 

lepszy   nawet,   niż   Go   sobie   ludzie   wyobrażają.   Ty   w   takie  banialuki   nie   wierz,   mój  chłopcze. 

Najlepiej będzie, jak to świętokradztwo spalicie. 

Nie wiedzieliśmy, co znaczy “świętokradztwo”, lecz zorientowaliśmy się, że ksiądz Marwood 

orzekł, iż postać na  obrazku nie jest wizerunkiem  Pana Boga. Wystarczyło nam to w zupełności. 

background image

Czuliśmy się tak, jakby nam ciężki kamień spadł z serca. 

- Historynce nie wierzyłem, ale ksiądz na pewno wie najlepiej - zawołał uradowany Dan. 

- I straciliśmy na marne pięćdziesiąt centów - mruknęła ponuro Fela. 

Straciliśmy coś o wiele bardziej cennnego niż pięćdziesiąt centów, chociaż w owej chwili nie 

zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Zapewnienie księdza uwolniło nas wprawdzie od wiary, że Pan Bóg 

wygląda tak, jak na tym nieszczęsnym obrazku, którego już nigdy nie mieliśmy się pozbyć. Trudno, 

stało się! Od tego dnia każda myśl czy wspomnienie  o Bogu  pojawiały się jednocześnie w naszej 

pamięci z wizerunkiem srogiego, zagniewanego starca. To była właściwa cena, jaką zapłaciliśmy za 

naszą ciekawość, to było piętno, które wryło się głąboko w nasze serca i pozostało na zawsze, 

szczególnie w sercu Sary Ray, która od tej chwili była niepocieszona. 

- Ksiądz Marwood kazał mi to spalić - rzekł Feliks. 

- Tego nam czynić nie wolno - oburzyła się Celinka - bo chociaż to nie jest wizerunek Pana 

Boga, to w każdym razie pod obrazkiem wypisane jest Jego Imię. 

- Więc zakopmy go w ziemię - zaproponowała Historynka. 

Zakopaliśmy   obrazek   po   podwieczorku   do   głębokiego   dołu   wśród   kępy   jodeł.   Potem 

wyszliśmy do sadu. Tak przyjemnie było mieć znowu przy sobie Historynkę! Przystroiła włosy 

liliowymi dzwoneczkami i wyglądała jak uosobienie melodii, legendy i marzenia. 

- Piękna nazwa dla kwiatów “dzwonki”, nieprawdaż? - zapytała. - Mimo woli przypominają 

się dzwonki w katedrze. Chodźmy do alei Wuja Stefana i usiądźmy na gałęziach tego rozłożystego 

drzewa. Na trawie jest za mokro, a chcę wam opowiedzieć  pewną historię prawdziwą o jednej 

starszej   pani,   którą   poznałam   w   mieście   u   ciotki   Ludwiki.   Taka   miła  staruszka,   z   cudownymi 

srebrnymi włosami! 

Po deszczu powietrze przesiąknięte było balsamiczną wonią żywicy pomieszanej z aromatem 

mięty, która pachniała jeszcze mocniej na słońcu. 

Z gęstej trawy w alei Wuja Stefana wysuwały główki blade kwiatuszki, których nazwy nikt z 

nas dokładnie nie znał. Kwiatuszki te rosły tu już wówczas, gdy pradziadek King kupił tę połać pola. 

Nigdy   tych  kwiatuszków   nigdzie   indziej   nie  widziałem   i   nie   mogłem   ich   odnaleźć   w   żadnym 

ogrodniczym katalogu. Po długiej naradzie nazwaliśmy je “Białymi Damami”. Historynka wymyśliła 

tę nazwę, mówiąc, że kwiatki te wyglądają jak duszyczki dobrych kobiet, które wiele cierpiały i były 

za życia bardzo cierpliwe. Istotnie, kwiatki były  delikatne, o dziwnym subtelnym  zapachu, który 

roznosił się na najdalszą odległość, lecz znikał wówczas, gdy się pochylało nad kwiatkiem, aby go 

powąchać. Pachniały te kwiatki długo  jeszcze po zerwaniu i chociaż  niejednokrotnie przyjezdni 

zachwycali się nimi i zabierali z sobą ich nasionka, kwiatki te nigdy nie wschodziły na żadnym 

obcym gruncie. 

background image

- Historia moja będzie o pani Dunbar i o kapitanie statku “Fanny” - oznajmiła Historynka, 

sadowiąc się wygodnie na gałązkach i opierając swą ciemną główkę o pień drzewa. - Jest ona smutna, 

piękna i prawdziwa. Najbardziej lubię opowiadać historie, o których wiem, że nie są zmyślone. Pani 

Dunbar mieszka w mieście naprzeciw miotki Ludwiki i jest ogromnie miła. Gdy się patrzy na nią, 

nawet na myśl nie przychodzi, że przeżyła w swym życiu wielką tragedię, a jednak tak było. Historię 

tę   opowiedziała   mi   ciotka   Ludwika.   Działo   się   to   dawno,   bardzo  dawno   temu,   bo   wszystkie 

niezwykłe zdarzenia mogły się dziać tylko bardzo dawno. Było  to w roku... 49, kiedy ludzie  pod 

wpływem   owczego   pędu   wyjeżdżali   gromadnie   na   poszukiwanie   złota   do   Kalifornii.   Ogarnęła 

wszystkich gorączka, powiada ciotka Ludwika. Gorączka ta udzieliła się i tutaj, na Wyspie, gdzie 

wielu młodych ludzi postanowiło jechać do Kalifornii. 

Teraz do Kalifornii łatwo jest pojechać, ale wtedy było o wiele trudniej. Nie było kolei 

żelaznych, jak teraz i gdy się chciało jechać do Kalifornii, trzeba było płynąć przez całą drogę 

statkiem   dokoła   Przylądka   Horn.   Była   to   długa   i   niebezpieczna   podróż,   trwająca   często   sześć 

miesięcy. Gdy się już tam na miejsce przyjechało, można było przysłać wiadomość o sobie jedynie za 

pośrednictwem   tego   samego   statku,   toteż   często  dopiero   po   roku   dowiadywano  się  o   tych,   co 

wyjechali i wyobraźcie sobie, jak bardzo pozostała rodzina musiała się o swoich bliskich niepokoić! 

Lecz młodzi podróżnicy nie przejmowali się takimi rzeczami, przejęci pożądaniem zdobycia 

złota. Umówili się wszyscy razem i wynajęli statek “Fanny”, który ich miał zawieźć do Kalifornii. 

Kapitan statku “Fanny” jest właśnie bohaterem mojej opowieści. Nazywał się Alan Dunbar, 

był młody i przystojny. Wiecie o tym, że wszyscy bohaterowie są przystojni i młodzi, ale ciotka 

Ludwika   powiada,   że   Alan   Dunbar   był   naprawdę   przystojny.   Dunbar   kochał   się   szalenie   w 

Małgorzacie Grant. Małgorzata była piękna jak marzenie, miała łagodne błękitne oczy i chmurkę 

złocistych włosów nad czołem. Kochała tak samo Alana Dunbara, jak on ją kochał. Lecz rodzice jej 

nie   chcieli   się   zgodzić   na   to   małżeństwo   i   zabronili   Małgorzacie   widywać   się   i   rozmawiać   z 

ukochanym. Wprawdzie nie mieli do Alana nic jako do człowieka, lecz nie chcieli wydać córki za 

marynarza, który stale podróżuje po morzu. 

Toteż, gdy Alan Dunbar dowiedział się, że musi na  statku “Fanny”  płynąć do Kalifornii, 

zaczął okropnie rozpaczać. Czuł, że nie zdobędzie się na tyle siły, aby pojechać w tak daleką podróż i 

pozostawić na Wyspie Małgorzatę. A Małgorzata czuła, że bez ukochanego życie jej nie będzie miało 

żadnej wartości. Doskonale rozumiem to jej uczucie. 

- Skąd możesz rozumieć? - przerwał nagle Piotrek. - Nie jesteś jeszcze tak dorosła, abyś miała 

ukochanego, więc skąd możesz wiedzieć? 

Historynka spojrzała na Piotrka surowo. Nie lubiła, gdy jej przerywano opowiadanie. 

- Takich rzeczy się “nie wie” - odparła z godnością - takie rzeczy “się czuje”. 

background image

Piotrek zwyciężony, lecz niezupełnie przekonany, umilkł, a Historynka opowiadała dalej. 

- Wreszcie  Małgorzata uciekła z Alanem i  wzięli  ślub w Charlottetown. Alan  zamierzał 

zabrać żonę do Kalifornii, ale podróż ta tak męcząca dla każdego mężczyzny, była jeszcze bardziej 

uciążliwa dla kobiety, chociaż Małgorzata zdecydowałaby się na wszystko, byleby tylko Alan był 

zadowolony. Przeżyli zaledwie trzy dni prawdziwego szczęścia, bo po trzech dniach stała się rzecz 

straszna. Załoga i pasażerowie statku “Fanny” nie zgodzili się na to, aby kapitan Dunbar wziął na 

statek swoją młodą żonę. Oświadczyli mu, że Małgorzatę musi zostawić i wszelkie prośby na nic się 

nie zdały. Podobno Alan Dunbar stał na pokładzie “Fanny” i ze łzami płynącymi po twarzy błagał 

tych ludzi o litość, lecz nie wzruszyli się i Małgorzata musiała zostać. Ach, straszne to było rozstanie! 

Głos Historynki załamał się, a nam łzy napłynęły do oczu. W  zielonej alei Wuja Stefana 

płakaliśmy nad rozstaniem dwojga zakochanych, którzy żyli tyle lat przed nami. 

- Gdy Alan odjechał, rodzice przebaczyli Małgorzacie i zabrali ją z powrotem do siebie, gdzie 

rozpoczęło się jej  beznadziejne oczekiwanie. Ach,  okropnie jest czekać i czekać i nic nie robić 

więcej. Małgorzata czekała prawie rok. Jakiż ten rok musiał jej się zdawać długi! I wreszcie nadszedł 

list, lecz nie był to list od Alana. Alan nie żył. Umarł w Kalifornii i  tam go pochowano. Gdy 

Małgorzata myślała wciąż o nim, tęskniła za nim i modliła się o jego zdrowie, on leżał już samotnie 

w dalekiej zapomnianej mogile. 

Celinka zeskoczyła z gałęzi, wstrząsana głuchym szlochem. 

- Ach, daj spokój, nie mów już dalej - wyszeptała. - Ja tego dłużej nie zniosę. 

- Nie ma dalszego ciągu tej historii - rzekła Historynka. - To jest właśnie jej koniec i koniec 

wszystkiego, co posiadała na świecie Małgorzata. Po otrzymaniu wiadomości o mężu nie umarła, ale 

serce jej umarło. 

- Chciałbym schwytać w swoje ręce tych ludzi, którzy kapitanowi nie pozwolili zabrać żony - 

zawołał groźnie Piotrek. 

- Tak, to wszystko było strasznie smutne - wtrąciła Fela, ocierając chusteczką oczy. Ale 

przecież to było bardzo dawno temu, więc nie powinniśmy teraz płakać. Chodźmy lepiej coś zjeść. 

Przygotowałam wam na dzisiaj wspaniały tort z rabarbaru. 

Poszliśmy. Pomimo nowych rozczarowań i starych smutków mieliśmy wszyscy doskonały 

apetyt. Fela cudownie potrafiła robić torty z rabarbaru! 

background image

Rozdział IX - Czarodziejskie ziarno

Gdy nadeszła pora oddania  zebranych przez nas pieniędzy na  fundusz biblioteki szkolnej, 

okazało się, że Piotrek zebrał najwięcej, bo aż trzy dolary. Fela była druga z kolei, gdyż zebrała dwa i 

pół. Prawdopodobnie w tym roku kury znosiły wyjątkowo dużo jajek. 

- Gdybyś musiała płacić ojcu codziennie za ziarno, którym karmiłaś te kury, panno Felicjo, 

nie pozostałoby ci tak dużo pieniędzy - dokuczał siostrze Dan. 

- Mylisz się - odparła z godnością Fela. - Przekonaj się, ile jajek zniosły kury ciotki Oliwii, a 

przecież karmi je tylko tak, jak zwykle. 

- Mniejsza o to - wtrąciła się do rozmowy Celinka - dość, że zebraliśmy trochę pieniędzy i że 

możemy coś dać na bibliotekę. Gdybyś był na miejscu biednej Sary Ray, która nie mogła nic zebrać, 

czułbyś się o wiele gorzej. 

Lecz Sara Ray w ostatniej  chwili też zdobyła pieniądze. Przyszła do nas po podwieczorku 

promieniejąca radością. Gdy Sara Ray uśmiechała się - co na ogół zdarzało się bardzo rzadko - była 

prawie ładna ze swą bladą wynędzniałą twarzyczką. Ukazywały się wtedy dwa maleńkie dołeczki na 

jej policzkach, widać było jej równe białe zęby i oczy nabierały całkiem innego blasku. 

-  Ach,  spójrzcie!   -  zawołała.  -  Mam  tu trzy  dolary,   które  oddam na  fundusz  biblioteki. 

Otrzymałam dziś list od wuja Artura z Winnipeg, w którym mi przysłał trzy dolary. Pisze, że mogę 

zrobić z pieniędzmi, co mi się żywnie podoba, więc oczywiście postanowiłam oddać je na bibliotekę. 

Mama wprawdzie nie pochwala mego zamiaru, uważa nawet, że to jest lekkomyślność, ale zawsze 

stosuje się do życzeń wuja Artura. Tak długo modliłam się o trochę pieniędzy, aż Pan Bóg je zesłał. 

Widzicie, co znaczy żarliwa modlitwa! 

Lękam się, że my wszyscy nie bylibyśmy tak idealni, jak Sara, gdybyśmy się znaleźli w takiej 

sytuacji. Nasz fundusz  zebraliśmy o wiele łatwiej, gdyż zarobiliśmy go po prostu lekką pracą, a 

częściowo zdobyliśmy mniej przyjemnym sposobem “żebraniny”. Sarze pieniądze spadły jak z nieba 

i gotowa była uwierzyć w istnienie cudu. 

- Modliła się o te pieniądze - przypomniał nam Feliks, gdy Sara poszła już do domu. 

- Najłatwiejszy sposób zarabiania pieniędzy - mruknął Piotrek w zamyśleniu. - Gdybyśmy tak 

wszyscy nic nie robili,  tylko modlili się, to jak przypuszczasz, ile byśmy zebrali? Mnie się to nie 

wydaje takie przyjemne. 

- Ach, z Sarą jest całkiem coś innego - wtrącił Dan. - My możemy zarobić, a ona nie może. 

Rozumiecie? Ale chodźmy teraz do sadu. Historynka otrzymała dzisiaj list od swego ojca i chce go 

nam wszystkim przeczytać. 

background image

Wyszliśmy pośpiesznie. List od ojca Historynki był zawsze dla nas wydarzeniem, a słuchanie, 

gdy taki list czytała, było o wiele przyjemniejsze nawet, niż słuchanie jakiejś opowiadanej przez nią 

historii. 

Przed naszym przybyciem do Carlisle osoba wuja Beniamina Stanleya była dla nas mitem. 

Teraz dopiero stał się on dla nas istotą żyjącą. Jego listy do Historynki, obrazki i szkice,  które jej 

przysyłał, jej  wspomnienia o nim, wszystko to  sprawiało, że stawał się dla nas z każdym dniem 

bardziej realny. 

Odczuwaliśmy wówczas, choć nie rozumieliśmy tego przez dłuższy czas, że nasi dorośli 

krewni nie darzą zbytnią sympatią wuja Beniamina. Należał on do zupełnie innego świata, nigdy go 

bliżej nie znali i nigdy nie  rozumieli. Teraz dopiero  orientuję się, że wuj Beniamin ukochał życie 

cygańskie i był typowym włóczęgą. Gdyby był biedny, może stałby się kiedyś sławnym artystą, 

posiadał jednak niewielki własny majątek, który zaspokajał  wszystkie jego  potrzeby i dlatego też 

przez   całe   życie   pozostał   jedynie  dyletantem.   Od   czasu   do   czasu  malował   coś,   co   zazwyczaj 

świadczyło o jego wielkim talencie, przeważnie jednak wędrował po świecie, lekkomyślny i zawsze z 

siebie   zadowolony.  Wiedzieliśmy,   że   Historynka   jest  bardzo   podobna   do   niego   pod  względem 

zewnętrznego   wyglądu   i   temperamentu,   posiadała   jednak   więcej   wytrwałości   i   siły   woli,   które 

odziedziczyła   po   Kingach   i  Wardach.   Historynka   nigdy   w  życiu   nie   będzie   dyletantką   i   w 

jakimkolwiek kierunku pójdzie jej kariera, w pracę swą będzie wkładać całą duszę. 

Ale wuj Beniamin jedno tylko potrafił robić dobrze. Potrafił wyjątkowo pisać listy. Cóż to 

były za listy! Obydwaj z Feliksem wstydziliśmy się listów naszego ojca. Ojciec umiał pięknie mówić, 

jak twierdził Feliks, ale pisać absolutnie nie potrafił. Listy, które otrzymywaliśmy od niego od czasu 

jego przybycia do Rio de Janeiro, były niezwykle banalne, nakazujące nam, abyśmy byli grzeczni, 

nie sprawiali kłopotu ciotce Janet i ewentualnie donoszące o tym, że ojciec czuje się dobrze i że za 

nami   tęskni.   Byliśmy   zawsze   ogromnie   uradowani,   otrzymując   te   listy  od   ojca,   lecz   nigdy   nie 

odczytywaliśmy ich na głos wśród najściślejszego nawet grona zebranego w sadzie. 

Wuj Beniamin spędzał lato w Szwajcarii, a list, który nam Historynka przeczytała, siedząc 

wśród  “Białych Dam” w alei Wuja  Stefana, napawał nas urokiem  szczytów górskich, czarownym 

szmerem górskiego wiatru, zieloną barwą jezior i purpurą zachodzącego słońca. Wdrapywaliśmy się 

w wyobraźni na Mount Blanc, widzieliśmy Jungfrau, spowitą w porannne mgły i spacerowaliśmy 

wśród   ponurych   kolumn   więzienia   Bonnivard.   Na   zakończenie   Historynka   opowiedziała   nam   o 

Więźniu Chillonu słowami Byrona, lecz swoim własnym metalicznym, czarownym głosem. 

- Jakby to było przyjemnie pojechać do Europy! - westchnęła tęsknie Celinka. 

- A ja tam kiedyś pojadę - odparła Historynka ze swobodą. 

Spojrzeliśmy na nią z odrobiną zazdrości. Dla nas w owych czasach Europa była tak daleka i 

background image

niedostępna, jak co najmniej księżyc. Trudno nam po prostu było uwierzyć, że ktoś z naszego grona 

może tam kiedyś pojechać. Ale przecież nasza ciotka Julia tam pojechała, a wszakże urodziła się 

również w Carlisle na tej samej farmie. Możliwe więc było, że i Historynka trafi kiedyś do Europy. 

- I co tam będziesz robić? - zapytał zawsze praktyczny Piotrek. 

- Będę się uczyła opowiadać światu rozmaite ciekawe historie - odpowiedziała Historynka 

sennie. 

Był piękny złocisty wieczór. Sad i sąsiadujące z nim pola pełne były rubinowych blasków i 

aksamitnych cieni. Daleko na wschodzie, ponad domem Niezgrabiasza przemykał po niebie Ślubny 

Welon Dumnej Królewny, zaróżowiony teraz nieco, jakby splamiony krwią płynącą z jej serca. 

Siedzieliśmy w sadzie gawędząc, dopóki nad pagórkiem porosłym bukami nie zajaśniała pierwsza 

gwiazda. 

Wówczas   przypomniałem   sobie,   że   nie   wziąłem   o   oznaczonej   porze   zwykłej   dawki 

czarodziejskiego ziarna i pośpiesznie pobiegłem do domu, chociaż zaczynałem już tracić wiarę w to 

cudowne lekarstwo. Przecież przez ten długi czas nie urosłem ani o centymetr! 

Wyjąłem pudełko z ziarnem z kuferka w mrocznym pokoju i połknąłem odpowiednią dawkę. 

W tej chwili usłyszałem za sobą głos Dana: 

- Edgarze King, cóż ty takiego zażywasz? 

Schowałem pośpiesznie pudełko do kuferka i spojrzałem na Dana. 

- Nie twój interes - mruknąłem urażony. 

- Właśnie, że mój - Dan był zbyt poważny w tej chwili, abym mógł się na niego istotnie 

gniewać. - Słuchaj, Ed, czy to czarodziejskie ziarno? Czyś je dostał od Billa Robinsona? 

Spojrzeliśmy na siebie i nagłe podejrzenie odmalowało się w naszych oczach. 

- Cóż ty możesz wiedzieć o Billu i o jego czarodziejskim ziarnie? - zapytałem. 

- Właśnie, że wiem. Kupiłem od  niego takie same pudełko na...  na... ale ci nie powiem. 

Przysięgał, że nikomu by tego nie sprzedał. Czy i ty także od niego to kupiłeś? 

- Owszem, tak - odpowiedziałem z niechęcią, bo zorientowałem się, że owe czarodziejskie 

ziarno Billa było widocznie skutecznym lekarstwem na wszystkie dolegliwości. 

- A po co? Przecież ty masz usta zupełnie kształtne - przyjrzał mi się uważnie Dan. 

- Usta? Ależ to nie ma nic  wspólnego z ustami! Bill  powiedział, że to jest lekarstwo na 

wzrost. Powiem ci, że nie urosłem od tego czasu absolutnie! Nie wiem po co tobie było to ziarno! 

Uważam, że i tak jesteś dość wysoki. 

- Ja je kupiłem na zmienienie kształtu ust - wyznał Dan z pełnym zawstydzenia uśmiechem. - 

Tak się wszystkie dziewczęta ze mnie śmieją! Kasia Marr powiada,  że moje usta wyglądają jak 

dziura w pasztecie. Bill obiecywał, że na pewno kształt ich się poprawi. 

background image

Więc tak się sytuacja przedstawiała! Bill obydwu nas oszukał, ale okazało się, że nie tylko my 

byliśmy jego ofiarami.  Nie od razu wprawdzie wszystko się wykryło! Już lato prawie minęło, gdy 

dowiedzieliśmy się o  reszcie bezwstydnych transakcji Billa Robinsona. Otóż wszyscy uczniowie 

szkoły   w   Carlisle  kupili   od   Billa   czarodziejskie  ziarno   pod   uroczystą   przysięgą  zachowania 

tajemnicy. Feliks uwierzył święcie, że schudnie, Celinka, że włosy jej będą się same falowały, a Sara 

Ray - że przestanie się wreszcie bać czarownicy Peg Bowen. Dzięki temu cudownemu lekarstwu Fela 

miała się stać tak mądra, jak Historynka, a Historynka miała być tak dobrą kucharką, jak Fela. W 

jakim   celu   Piotrek   kupił   czarodziejskie   ziarno,   pozostało   to   dla   mnie   na   długi   czas   tajemnicą. 

Wreszcie - było to owej nocy, kiedy oczekiwaliśmy Sądu Ostatecznego - wyznał mi, że przyjmował 

to lekarstwo tylko dlatego, aby go Fela wreszcie polubiła. Jednym słowem, sprytny Bill wykorzystał 

naszą naiwność i słabość. 

Najbardziej upokorzeni byliśmy wówczas, gdyśmy skonstatowali, że czarodziejskie ziarno 

było po prostu zwykłym kminem, który rósł obficie na farmie wuja Billa Robinsona w Markdale. A 

zatem Peg Bowen nie miała z tym ziarnem absolutnie nic wspólnego! 

W ten sposób każde z nas padło ofiarą zwykłego oszustwa, lecz nie rozgłaszaliśmy zbytnio 

wiadomości   o   tym.   Nawet   samemu  Billowi   nikt   z   nas   nie   powiedział   ani   słowa   na  ten   temat. 

Doszliśmy do wniosku, że im mniej będziemy mówić, tym szybciej zabliźnią się nasze rany. Przed 

dorosłymi szczególnie postanowiliśmy zachować tajemnicę, bo najbardziej baliśmy się docinków 

wuja Rogera. 

- Nie trzeba było ufać Billowi Robinsonowi - oświadczyła pewnego wieczoru Fela, gdyśmy 

się   dowiedzieli,   o  wszystkich  sprytnych  sztuczkach   naszego  kolegi.   -  Zresztą,  czego  się   można 

spodziewać po takim prosięciu? 

Nie dziwiliśmy się zupełnie, gdy nam powiedziano, że Bill Robinson przyniósł największą 

sumę na bibliotekę szkolną. Celinka oświadczyła, że mu wcale tego nie zazdrości, ale lękam się, że w 

głębi duszy myślała inaczej. W każdym razie Bill Robinson nie miał zdaje się wyrzutów sumienia, bo 

codziennie przychodził do szkoły z wielce rozradowaną miną. 

background image

Rozdział X - Córka Ewy

- Wolę nie myśleć o tym, że będę kiedyś dorosła - szepnęła Historynka w zamyśleniu - bo 

wówczas nie będę mogła chodzić boso i nikt nie będzie widział, że mam ładne nogi. 

Siedziała w blasku czerwcowego słońca, na krawędzi otwartego okna na strychu, w obszernej 

stodole wuja Rogera. Jej bose nogi, wychylające się spod kretonowej sukienki, były istotnie ładne. 

Smukłe były i kształtne, pokryte skórą o jedwabistym połysku, posiadały wysokie podbicie i drobne 

palce zakończone różowymi paznokciami. 

Tego dnia zebraliśmy się wszyscy na strychu. Historynka opowiadała nam bajkę. 

“O dawnych nieszczęśliwych czasach, o dawnych bitwach krwawych”. 

Fela i Celinka przycupnęły w kąciku, a my, chłopcy rozciągnęliśmy się leniwie, pragnąc 

opalić się na słońcu. Tego ranka “zwieźliśmy” siano wujowi Rogerowi, mieliśmy więc prawo leżeć 

wygodnie na tym pachnącym miękkim posłaniu. Na ogół stodoła jest chyba  najmilszym miejscem 

odpoczynku, bo każdy najlżejszy szmer w jej wysokiej próżni tchnie jakąś dziwną tajemniczością. 

Jaskółki odlatują i przylatują do  swoich gniazd uwitych pod stropem, a  gdy promień słoneczny 

wedrze się  przez okno w górze, w powietrzu  unosi się jasny złocisty pyłek. Na zewnątrz stodoły 

wisiała obszerna połać pogodnego błękitnego nieba, po którym przemykały dziwaczne obłoczki i co 

chwilę zdawało się, że zawadzą o wierzchołek jakiejś jodły. 

Pat oczywiście też był z nami, mrucząc z zadowoleniem, a od czasu do czasu czając się na 

wyfruwające jaskółki. Kot na  sianie jest jakby dopasowany odwiecznym prawem do tego  właśnie 

miejsca. Nie zastanawialiśmy się nad tym głębiej, lecz wyczuwaliśmy podświadomie, że właśnie 

dopiero teraz Paddy znajdował  się w  odpowiednim dla siebie miejscu,  wyznaczonym mu przez 

Naturę. 

- Próżny jest człowiek, który mówi o własnych zaletach - zauważyła Fela. 

- Wcale nie jestem próżna - zaprotestowała Historynka z zupełną szczerością. - Nie uważam 

tego za próżność, jeżeli ktoś zdaje sobie sprawę, że ma coś ładnego. Byłby głupi, gdyby się w tym nie 

orientował. Próżny jest tylko taki człowiek, który posiada zbyt wiele zarozumiałości. Wiem, że nie 

jestem ładna, mam tylko ładne włosy, oczy i nogi. Uważam więc, że nie powinno się przykrywać 

tego, co jest istotnie ładne.  Jestem ogromnie zadowolona, gdy  nastaje ciepło i gdy mogę chodzić 

boso, ale jak dorosnę, będę musiała zawsze chodzić w pończochach i bucikach. 

- I dzisiaj musisz włożyć pończochy i buciki, jak  pójdziesz na pokaz latarni  magicznej - 

zawołała Fela złośliwie. 

- Nie wiem jeszcze. Właśnie zamierzałam pójść boso. 

background image

- Ach, tego nie zrobisz! Saro Stanley, chyba nie mówisz poważnie! - oburzyła się Fela, a w jej 

błękitnych oczach odmalowało się zgorszenie. 

Historynka jednym okiem mrugnęła na mnie i na Feliksa, lecz w drugiej połowie jej twarzy, 

zwróconej w stronę dziewcząt, nie drgnął ani jeden mięsień. Strasznie lubiła “gorszyć” oburzającą się 

stale Felę. 

- Właśnie, że pójdę, jeżeli tylko zdecyduję się na to. Bo dlaczego nie? Dlaczego nie miałabym 

pójść boso, jeżeli nogi mam czyste tak samo, jak i ręce i twarz? 

-   Ach   tego   nie   zrobisz!  Przecież   to   byłaby   kompromitacja!   -   gorszyła   się  dalej   Fela, 

kompletnie zrozpaczona. 

- A jak do szkoły chodzimy boso przez cały czerwiec - argumentowała złośliwa Historynka. - 

Co za różnica, czy się chodzi do szkoły boso w dzień, czy wieczorem? 

- Właśnie, że jest różnica. Nie potrafię ci teraz tego wytłumaczyć, ale każdy się orientuje, że 

różnica jest duża. Sama zdajesz sobie z tego dokładnie sprawę. Ach, proszę cię, nie rób tego, Saro! 

- Dobrze, nie zrobię, ale tylko ze względu na ciebie - odparła Historynka, która w gruncie 

rzeczy wolałaby przecież raczej umrzeć, niż pokazać się “publicznie” na bosaka. 

Wszyscy byliśmy podnieceni perspektywą ujrzenia magicznej latarni, którą jakiś przyjezdny 

profesor   miał   nam   zademonstrować  tego   wieczoru   w   szkole.   Nawet  Feliks   i   ja,   chociaż 

niejednokrotnie widzieliśmy takie pokazy, byliśmy bardzo  zaintrygowani, a reszta  towarzystwa po 

prostu   szalała   z   ciekawości.   Dotychczas   w   Carlisle   nigdy   czegoś   podobnego  nie   widziano. 

Wybieraliśmy się wszyscy, nie wyłączając Piotrka, który zresztą ostatnio wszędzie chodził z nami. 

Bywał co tydzień w kościele i w Szkole Niedzielnej, gdzie zachowywał się tak przyzwoicie, jakby się 

nagle wszystko w nim “odmieniło”. Była to oczywiście zasługa Historynki, bo zadała sobie dość 

dużo trudu, aby skierować Piotrka na  “uczciwą drogę”. Fela na ten temat  uspokoiła się również, 

chociaż owa fatalna łata na spodniach Piotrka była wciąż jeszcze jej solą w oku. Twierdziła, że nie 

może nawet swobodnie śpiewać w kościele, gdy Piotrek wstaje z ławki i wszyscy patrzą na tę jego 

łatę. Podobno pani Jamesowa Clark, której ławka znajdowała się tuż za naszą, nie spuszczała oczu z 

tej łaty, chyba, że się Feli to tylko zdawało. 

Ale pończochy Piotrka były teraz zawsze porządnie pocerowane. Ciotka Oliwia dbała już o 

to, od kiedy dowiedziała się, że Piotrek co niedzielę chodzi do kościoła. Podarowała mu również 

Biblię, z której był tak dumny, że nawet jej nigdy przez oszczędność nie otwierał. 

- Obłożę ją najlepiej w papier i schowam do kuferka - mówił. - Mam jeszcze starą Biblię po 

ciotce Jane, więc tamtą mogę używać. Przypuszczam, że jest taka sama, chociaż dawno już była 

wydrukowana. 

- O tak - zapewniła go Celinka. - Wszystkie Biblie są jednakowe. 

background image

- A ja myślałem, że wprowadzono do nich jakieś nowe rzeczy od tego czasu, kiedy ciotka 

Jane umarła - odetchnął z ulgą Piotrek. 

- Sara Ray biegnie tutaj do  nas strasznie zapłakana - oznajmił Dan, który wyglądał  przez 

okienko po przeciwnej stronie stodoły. 

- Sara Ray całe życie płacze - odezwała się niecierpliwie Celinka. - Co miesiąc wypłakuje z 

kwartę łez. Bywają takie chwile, kiedy nie można się wstrzymać od płaczu, ale ja wówczas kryję się 

przed ludźmi, a Sara najbardziej lubi płakać przy wszystkich. 

Zapłakana Sara weszła właśnie do stodoły i dowiedzieliśmy się, że powodem jej łez był 

przykry  fakt, że matka zabroniła jej pójść wieczorem na pokaz magicznej latarni. Odczuliśmy dla 

Sary szczerą sympatię. 

- A przecież wczoraj mówiła, że możesz pójść - odezwała się Historynka - więc dlaczego 

dzisiaj nagle zmieniła postanowienie? 

- Dlatego, że w Markdale panuje odra - szlochała Sara. - Mama powiada, że wszystkie dzieci 

w Markdale są chore, a przecież na pokaz do naszej szkoły przyjdzie stamtąd dużo ludzi, więc ja nie 

mogę tam iść. Jeszcze  nigdy w życiu nie widziałam magicznej latarni i w ogóle nigdy nic nie 

widziałam! 

-   Wątpię,   czy   w   szkole   grozi   niebezpieczeństwo  zarażenia   się   odrą  -  zauważyła  Fela.   - 

Jeżeliby takie niebezpieczeństwo groziło, to i nam by pójść nie pozwolono. 

- Strasznie bym chciała zachorować na odrę - jęczała Sara przejęta rozpaczą. - Może wówczas 

mama nie byłaby dla mnie tak surowa! 

- A może Celinka pójdzie do was i przekona twoją matkę - zaproponowała Historynka. - 

Może wówczas nie będzie ci już zabraniała. Przecież bardzo lubi Celinkę, bo mnie i Feli na pewno 

nie lubi, więc mogłybyśmy zepsuć tylko całą sprawę. 

- Mama pojechała z ojcem do miasta dziś po południu i wrócą dopiero jutro. W domu nie ma 

nikogo, oprócz mnie i Judy Pineau. 

- Wobec tego, dlaczego nie miałabyś pójść z nami? - zdziwiła się Historynka. - Twoja matka 

nie dowie się nawet o tym, jeżeli poprosisz Judy, żeby nic nie mówiła. 

- Ach, ale tak nie wolno - oburzyła się Fela. - Nie powinnaś namawiać Sary, aby okazywała 

nieposłuszeństwo matce. 

W tym wypadku Fela po raz pierwszy miała bezwzględną słuszność. Propozycja Historynki 

była stanowczo niewłaściwa i gdyby w owej chwili protest wyszedł ze strony Celinki, Historynka na 

pewno ustąpiłaby, nie namawiając Sary do pójścia. Lecz Fela była właśnie tą osobą, której wszelkie 

protesty rozdrażniały jeszcze bardziej Historynkę i nakłaniały ją do grzechu. 

Spojrzała   teraz   na  Felę   z   wyższością   i   poczęła   nadal   przekonywać   zapłakaną   Sarę.   My 

background image

wszyscy nie zabieraliśmy w tej sprawie głosu. Doszliśmy do wniosku, że Sara sama powinna się 

zdecydować. 

- Bardzo bym chciała tam z wami pójść - jęczała bezradnie - ale nie mogę nawet przyzwoicie 

się ubrać. Wszystkie moje sukienki wiszą w małym pokoiku, który mama zamknęła, lękając się, że 

ktoś z nas napocznie placek owocowy. Nie mam nic do włożenia, oprócz szkolnego mundurka. 

- Twój mundurek jest nowy i bardzo ładny - tłumaczyła jej Historynka - zresztą coś niecoś 

możemy ci pożyczyć. Mogę ci dać mój jedwabny kołnierzyk, który  bardzo przystroi mundurek, a 

Celinka pożyczy ci swój zeszłoroczny kapelusz. 

- Ale nie mam ani bucików, ani pończoch, bo także są zamknięte. 

- Buciki i pończochy ja ci chętnie pożyczę - odezwała się Fela, która prawdopodobnie doszła 

do wniosku, że Sara sama powinna odpowiadać za swoje grzechy. 

Sara ustąpiła. Gdy Historynka do czegoś nakłaniała, trudno się było oprzeć urokowi jej głosu. 

Gdyśmy tego wieczoru wychodzili do szkoły, Sara Ray szła z nami, ubrana w “pożyczone piórka”. 

- A jeżeli naprawdę zarazi się odrą? - szepnęła Fela na uboczu. 

- Wątpię, czy tam będzie ktoś z Markdale - odparła Historynka lekkomyślnie. - Przecież ten 

profesor  w przyszłym tygodniu  ma  właśnie zamiar   pojechać  do  Markdale,  więc   na pewno nikt 

stamtąd nie przyleci dzisiaj do naszej szkoły. 

Był   chłodny,   wilgotny   wieczór   i   kroczyliśmy   szerokim   gościńcem  w   jak   najlepszych 

humorach. Nad  doliną zarośniętą bukami i jodłami zawisła tarcza zachodzącego słońca, plamiąc 

wszystko swą czerwienią, a tuż pod nią wyłaniał się młodziutki księżyc. Powietrze było czyste, 

przesiąknięte wonią  świeżego  siana,  która  unosiła się  aż pod  niebo. Dzikie   różyczki  przetykały 

purpurą parkany wszystkich ogrodów, a obydwie strony gościńca złociły się od gęstych jaskrów. 

Szliśmy   wszyscy   ochoczo,   rozkoszując   się   spacerem   i   kierując   się   w   stronę   biało 

tynkowanego budynku szkolnego, patrzącego ku nam z doliny. Fela i Celinka nie potrafiłyby się teraz 

gniewać na nikogo, Historynka stąpała lekko, niby purpurowy płomień w swej szkarłatnej jedwabnej 

sukience. Jej drobne stopy tkwiły w brązowych, zapinanych na guziki paryskich bucikach, które były 

przedmiotem zazdrości wszystkich uczennic w Carlisle. 

Tylko Sara Ray nie była zadowolona. Miała twarzyczkę tak smutną, że Historynka traciła 

powoli cierpliwość, chociaż i ona sama nie była dzisiaj w najlepszym humorze. Może dręczyły ją 

wyrzuty sumienia, chociaż się do tego przed nikim absolutnie nie przyznawała. 

- Słuchaj, Saro - rzekła - zastosowałaś się do mojej rady, ale jeżeli idziesz już z nami, to miej 

trochę weselszą minę. Nie myśl o tym, że źle robisz. Nie należy martwić się, bo zepsujesz sobie całą 

przyjemność. Możesz żałować potem, ale teraz nie powinnaś zaprzątać sobie głowy takimi myślami. 

- Ja wcale nie żałuję - broniła się Sara. - Boję się tylko, że mama się o wszystkim dowie. 

background image

- Ach! - w głosie Historynki brzmiała wyraźna ironia. Dla wyrzutów sumienia miała zawsze 

zrozumienie i sympatię, lecz wszelka bojaźń była dla niej rzeczą zupełnie niepojętą. - Czy Judy 

Pineau przyrzekła ci, że o niczym nie powie? 

- Tak, ale może tam być ktoś, kto mnie zobaczy i poskarży się przed mamą. 

- Jeżeli tak bardzo się boisz, to lepiej nie chodź. Jeszcze teraz nie jest za późno, bo właśnie 

przechodzimy koło waszego domu - perswadowała Celinka. 

Ale Sara nie mogła się wyrzec tak wielkiej przyjemności. Szła  dalej, drobna i skurczona, 

dźwigając swój grzech na plecach, chociaż była grzesznicą zaledwie jedenastoletnią. 

Pokaz   latarni   magicznej   był   nadzwyczajny.   Przezrocza   udały   się   świetnie,   a   profesor 

wykładał bardzo dowcipnie. Powtarzaliśmy wszyscy jego słowa w powrotnej drodze do domu. Sara, 

która przez cały czas pokazu była ogromnie smutna, teraz rozweseliła się trochę, gdy było już po 

wszystkim. Historynka przeciwnie, była strasznie ponura. 

- Byli tam jednak ludzie z Markdale - wyznała mi w zaufaniu - byli nawet Williamsonowie, 

którzy mieszkają naprzeciw Cowanów, a tam wszyscy chorzy są na odrę. Żałuję, że namówiłam Sarę 

do pójścia, tylko nie mów nic o tym Feli. Gdyby chociaż Sara dobrze się czuła na pokazie, ale była 

ponura jak noc. Sam chyba widziałeś! Źle zrobiłam, że ją nakłoniłam do tego, ale teraz już nie ma na 

to rady. 

Noc była pachnąca i  tajemnicza. Lekki wietrzyk  wyśpiewywał jakieś  melodie w gęstych 

krzewach nad brzegiem strumienia. Niebo było granatowe i gwieździste, a Drogę Mleczną spowijały 

przezroczyste pasemka mgły. 

- W Drodze Mlecznej jest czterysta milionów gwiazd -  odezwał się Piotrek, który zawsze 

zadziwiał nas, wiedząc na ogół więcej, niż przystało chłopcu do posług. Posiadał wyjątkową pamięć i 

nigdy   nie   zapominał   tego,   co   usłyszał   albo   przeczytał.   Kilka   książek,   które   mu   pozostały   po 

nieboszczce ciotce Jane, zaopatrzyły jego umysł w tak rozmaite wiadomości, że czasami obydwaj z 

Feliksem dochodziliśmy do wniosku, że wiemy o wiele mniej od Piotrka. Fela była tak przejęta jego 

wiedzą  astronomiczną, że pozostawiła dziewczynki, z którymi  szła dotychczas  i zbliżyła się do 

Piotrka. W innym wypadku na pewno by tego nie uczyniła, bo Piotrek przecież był boso. Chłopcu do 

posług wypadało nawet na “publicznych zebraniach” występować bez trzewików i nie przynosiło mu 

to wcale wstydu, ale Fela nie pokazałaby się na gościńcu z bosym towarzyszem. Na szczęście teraz 

było zupełnie ciemno, więc i tak by nikt jego bosych nóg nie zauważył.

- Znam śliczną opowieść o Mlecznej Drodze - odezwała się Historynka z rozjaśnioną nagle 

twarzą. - Przeczytałam ją w książce ciotki Ludwiki i doskonale zapamiętałam. Pewnego razu było w 

niebie dwoje archaniołów, którzy się nazywali Zerah i Zulamith...

- Czyż aniołowie mają imiona tak samo jak ludzie? - zapytał Piotrek. 

background image

- Naturalnie, muszą mieć jakieś imiona, bo pomieszaliby się, gdyby imion nie mieli.

- To jak ja będę aniołem - jeżeli to kiedykolwiek nastąpi - będzie mi także na imię Piotr? 

- Nie. Wówczas będziesz miał jakieś nowe imię - wytłumaczyła Celinka łagodnie. - Tak 

przynajmniej jest napisane w Biblii. 

- Cudownie, strasznie się z tego cieszę! Imię Piotr nie byłoby odpowiednie dla anioła. A jaka 

jest różnica między aniołami i archaniołami? 

-   Archaniołami   zostają   aniołowie,   którzy   byli   już   bardzo   długo   aniołami,   dobrze   się 

sprawowali i byli sprawiedliwi - odparła Historynka, której odpowiedź ta w ostatniej chwili przyszła 

na myśl i pragnęła nią po prostu uspokoić Piotrka. 

- A jak długo trzeba być aniołem, żeby zostać archaniołem? - indagował dalej Piotrek. 

- Ach, nie mam pojęcia. Na  pewno kilka milionów lat, ale nawet i wówczas nie wszyscy 

aniołowie awansują. Pewna ich ilość musi zostać nadal aniołami. 

- Mnie by tam wystarczyło, gdybym była tylko zwykłym aniołem - wtrąciła skromnie Fela. 

- Słuchajcie, jeżeli zamierzacie przerywać i wygadywać brednie, to nigdy nie usłyszymy tej 

historii - oburzył się Feliks. - Przestańcie gadać i pozwólcie Historynce dojść do słowa. 

Umilkliśmy, a Historynka ciągnęła dalej: 

- Zerah i Zulamith kochali się bardzo, jak zwykli śmiertelnicy, a miłość taka jest zabroniona 

przez Wszechmocnego. Więc ponieważ Zerah i Zulamith przełamali prawo boskie, zostali wygnani z 

nieba na bezkresne przestrzenie wszechświata. Gdyby wygnano ich razem, nie byłoby to dla nich tak 

srogą karą, lecz Zerah wysłano na gwiazdę po jednej stronie wszechświata, a Zulamith kazano osiąść 

na gwieździe po przeciwnej stronie, zaś między nimi istniała  bezkresna dal, która ich  rozłączała. 

Połączyć ich mogła na tej odległości tylko miłość. Zulamith począł tak tęsknić za Zerah, że zaczął 

budować most świetlny ze swojej gwiazdy, a Zerah, nie wiedząc o tym, lecz tęskniąc również za 

ukochanym, zaczęła budować taki sam most świetlny ze swojej gwiazdy. Przez tysiące, tysiące lat 

obydwoje budowali ten most i wreszcie spotkali się i padli sobie w objęcia. Udręka ich i samotność 

zostały zapomniane, a most, który wybudowali, połączył obydwie ich gwiazdy wygnania. 

Gdy inni archaniołowie dowiedzieli się o tym, w  przestrachu i gniewie zjawili  się przed 

białym tronem Boga i zawołali: 

- “Spójrz, o Wszechmocny, co zrobili ci zbuntowani! Wybudowali most we wszechświecie i 

skończyła się ich rozłąka. Wyciągnij swoje potężne ramię i zniszcz ten most, w który włożyli tyle 

pracy”. 

Umilkli   i   w   całym   niebie   zaległa   cisza.   Z   ciszy   tej   wyłonił   się   w   pewnej   chwili   głos 

Wszechmocnego. 

- “Nie”  - powiedział  -  “tego,  co we wszechświecie zbudowała prawdziwa miłość, nawet 

background image

Wszechmocny nie ma prawa niszczyć. Most musi zostać na zawsze”. 

I dlatego - kończyła  Historynka z roziskrzonymi oczami utkwionymi w niebie - most ten 

pozostał do dzisiaj i nazywa się Mleczną Drogą. 

- Jaka cudowna historia - westchnęła Sara Ray, która pod urokiem tej opowieści zapomniała 

nawet o własnych zmartwieniach. 

Wszyscy powoli budziliśmy się do rzeczywistości, choć przed chwilą jeszcze znajdowaliśmy 

się wraz z archaniołami w niebie. Nie byliśmy jeszcze tak dorośli, aby pojąć dokładnie głębokie 

znaczenie   tej   legendy,   wyczuwaliśmy   jednak   jej   piękno   i   poddawaliśmy   się   jej   przemożnemu 

czarowi.   Już   teraz   dla   nas  wszystkich   Mleczna   Droga   nie  będzie,   jak   powiedział   Piotrek, 

zbiorowiskiem gwiazd, lecz jasnym świetlanym mostem, który zbudowała miłość wygnanych z nieba 

archaniołów. 

Odprowadziliśmy Sarę Ray do samych drzwi jej domu, bo bała się spotkania z czarownicą 

Peg Bowen. Później szedłem z Historynką boczną krętą ścieżką.  Piotrek  i  Fela szli  za nami,  a 

Celinka, Dan i Feliks kroczyli przed nami, trzymając się za ręce i śpiewając głośno. Celinka miała 

bardzo   dźwięczny   głosik,   którego   słuchałem   z   prawdziwą   przyjemnością.   W   pewnej   chwili 

Historynka westchnęła. 

- A co będzie, jak Sara naprawdę dostanie odry? - zapytała ze smutkiem. 

- Wszyscy muszą mieć odrę - uspokoiłem ją - a im wcześniej odrę się przechodzi, tym lepiej. 

background image

Rozdział XI - Historynka odbywa pokutę

W dziesięć dni potem ciotka Oliwia i wuj Roger pojechali do miasta i mieli tam pozostać do 

następnego dnia. Piotrek i Historynkia przenieśli się do wuja Aleca na czas ich nieobecności. 

O   zachodzie   słońca   siedzieliśmy   w   sadzie,   słuchając   opowieści   o   królu   Cophetua   i   o 

dziewczynce-żebraczce, nie było tylko z nami Piotrka, który wyrywał brukiew - i Feli, która poszła 

za jakimś interesem do pani Ray. 

Historynka przedstawiała tak cudownie dziewczynkę-żebraczkę, że nie dziwiliśmy się wcale, 

iż król się w niej zakochał. Już kiedyś czytałem tę opowieść i doszedłem do wniosku, że to była 

“bujda”.   Byłem   pewien,   że   żaden   król   nigdy   by   się   nie   ożenił   z   żebraczką,   skoro   miał   tyle 

księżniczek do wyboru. Teraz jednak zmieniłem nagle zdanie. 

Gdy Fela wróciła, z wyrazu jej twarzy domyśliliśmy się, że ma dla nas jakieś nowiny. Miała 

istotnie. 

-   Sara   jest   naprawdę   chora   -   oświadczyła   ze   smutkiem   i   jednocześnie   coś   dziwnie 

nieprzyjemnego zabrzmiało w jej głosie. - Strasznie ją boli gardło i ma gorączkę. Pani Ray powiada, 

że jeżeli do rana nie będzie jej lepiej, to bezwarunkowo wezwie doktora. Jest bardzo zaniepokojona, 

że Sara zaraziła się odrą. 

Ostatnie zdanie Fela skierowała w stronę Historynki, która nagle pobladła. 

-   Ach,   więc   przypuszczasz,   że   zaraziła   się   na   pokazie   magicznej   latarni?   -   zapytała 

przerażona. 

- Skąd można wiedzieć, gdzie się zaraziła? - zawołała Fela  wyniośle. - Nie widziałam jej 

naturalnie, bo pani Ray nie  pozwoliła mi wejść do niej, powiedziała tylko, że w rodzinie Rayów 

wszyscy przechodzą bardzo ciężko odrę i jeżeli nie umierają, to zostają głusi albo ślepi. Oczywiście - 

dorzuciła Fela, łagodniejąc nieco na widok zrozpaczonej twarzy Historynki - pani Ray zawsze widzi 

wszystko w czarnych kolorach i bardzo możliwe, że Sara wcale nie jest chora na odrę. 

Fela jednak dopięła celu, bo Historynka była niepocieszona. 

- Wszystko bym dała za to, żeby nie namawiać Sary do pójścia z nami - szepnęła. - To tylko 

moja wina, a kara całkiem niesprawiedliwie spadła na Sarę. Pójdę zaraz i wyznam całą prawdę pani 

Ray, ale może pogorszyłoby to jeszcze sytuację Sary. Na pewno dzisiaj przez całą noc nie zmrużę 

oka. 

Widocznie tak było, bo twarzyczkę miała strasznie bladą, gdy nazajutrz zeszła na śniadanie, 

ale od całej jej postaci wiało dziwnym uduchowieniem. 

- Zadałam sobie na cały dzień pokutę za to, że skłoniłam Sarę do nieposłuszeństwa matce - 

background image

oznajmiła nam z triumfem. 

- Pokutę? - wyszeptaliśmy ze zdziwieniem. 

-   Tak.   Odmówię   sobie  wszystkiego,   co   najbardziej  lubię   i   będę   robiła   tylko   to,   czego 

nienawidzę,   aby   samą   siebie   ukarać.   Postanowiłam   tak   wczoraj   wieczorem.   Może   Sara   jednak 

wyzdrowieje, jeżeli Pan Bóg zobaczy moją skruchę. 

- I tak już widzi bez dalszej pokuty - próbowała jej wyperswadować Celinka. 

- Tak, ale po takiej pokucie będę się sama lepiej czuła. 

-   Wątpię,   czy   prezbiterianie   kiedykolwiek   odbywają   jakąś   pokutę   -   wtrąciła   Fela   - 

przynajmniej ja nigdy o tym nie słyszałam. 

Wszyscy patrzyliśmy z szacunkiem na Historynkę. Przeczuwaliśmy, że pokuta jest będzie tak 

ścisła i skrupulatna, jak wszystko, co kiedykolwiek robiła. 

- Powinnaś sobie nasypać grochu do bucików - zaproponował Piotrek. 

- Masz rację! Wcale mi to na myśl nie przyszło. Zrobię to zaraz po śniadaniu. Przez cały 

dzień nic nie będę jadła, oprócz chleba i wody! 

To ostatnie postanowienie było już dla nas niezaprzeczonym bohaterstwem. Siedzieć i patrzeć 

na potrawy ciotki Janet i nic nie jeść, oprócz chleba i wody, to pokuta przekraczająca możliwości 

każdego człowieka. Byliśmy pewni, że żadne z nas nigdy by się na to nie zdobyło. Zdobyć się na to 

mogła   tylko   Historynka,   więc   podziwialiśmy  ją   i   żal   nam  jej   było  jednocześnie.   Dopiero   teraz 

przychodzi mi na myśl, że współczucie nasze było jej całkiem niepotrzebne i że nie zasługiwała 

nawet na nasz podziw. Pokuta ta była dla niej słodsza niż najsłodszy miód lipcowy. Grała przecież, 

wprawdzie zupełnie podświadomie swoją rolę i upajała się swoim artyzmem, co stanowiło dla niej 

rozkosz o wiele większą, niż wszystkie inne życiowe przyjemności. 

Oczywiście   ciotka   Janet   zauważyła   tę   abstynencję   Historynki   i   zapytała   ją,   czy  nie   jest 

przypadkiem chora. 

- Nie. Wyznaczyłam sobie tylko pokutę, ciociu Janet, za grzech, który popełniłam. Nie mogę 

powiedzieć, jaki to był grzech, bo z tego powodu miałaby przykrości inna osoba. Postanowiłam 

pokutować przez cały dzień. Ciocia się na mnie nie gniewa, prawda? 

Ciotka Janet była tego ranka w wyjątkowo dobrym humorze, więc roześmiała się tylko. 

- Bylebyś tylko zbyt daleko nie zaszła w tych nonsensach - ostrzegała pobłażliwie. 

-   Dziękuję   cioci.   A   czy   mogłabym   prosić   o   garstkę   suszonego   gruchu   po   śniadaniu? 

Chciałabym go nasypać do trzewików. 

- Suszonego grochu nie mam, zużyłam wczoraj cały do zupy. 

- Ach! - Historynka była bardzo rozczarowana. - To będę musiała się bez tego obyć, bo 

świeży groch nie jest przecież dość twardy. 

background image

- Ja ci  coś  poradzę - odezwał się Piotrek.  - Przyniosę ci trochę kamyków,  którymi  jest 

wysypana ścieżka w ogrodzie pana Kinga. Będą równie dobre i twarde jak groch. 

- Ani mi się waż! - zawołała ciotka Janet. - Sarze nie wolno pokutować w ten sposób. Podrze 

sobie pończochy i gotowa pokaleczyć nogi! 

- A co by ciocia powiedziała, gdybym przyniosła bat i biczowała się po nagich ramionach aż 

do krwi? - zapytała zasmucona Historynka. 

- Nic bym nie powiedziała - odparła ciotka Hanet. - Po prostu położyłabym cię na kolana i 

dała porządne baty, panno Saro. Wówczas dopiero miałabyś pokutę. 

Historynka poczerwieniała bardzo tym dotknięta. Usłyszeć taką uwagę, gdy się ma przeszło 

lat czternaście - i to w obecności chłopców! Istotnie, ciotka Janet potrafi czasem być okrutna! 

Były wakacje, więc nie mieliśmy zbyt wiele do roboty, toteż wkrótce wyszliśmy do sadu. 

Historynka jednak nie poszła z nami. Usadowiła się w najciemniejszym i najbardziej dusznym kącie 

kuchni, z kawałkiem jakiegoś starego wełnianego materiału na kolanach. 

- Nie mam zamiaru dzisiaj się bawić - rzekła - nawet historii żadnej nie opowiem. Ciotka 

Janet nie pozwoliła mi wsypać żwiru do bucików, lecz włożyłam sobie ostu za kołnierz i strasznie 

mnie  kłuje,   jak  się  tylko  trochę nachylę.  Mam zamiar   obrabiać   dziurki  w  tym kawałku  wełny. 

Strasznie nie lubię robić dziurek i właśnie dlatego będę je robiła przez cały dzień. 

- Ale cóż za pożytek obrabiać dziurki w kawałku starego gałgana? - zapytała Fela. 

-   Nie   ma   żadnego   pożytku.   Pokuta   właśnie   na   tym   polega,   żeby   się   człowiek   czuł   jak 

najgorzej. Mniejsza o to, co się robi, czy coś pożytecznego, czy nie, wystarczy żeby to coś było jak 

najbardziej nieprzyjemne. Ach, ciekawa jestem, jak się Sara dzisiaj czuje!

- Mama idzie do nich po  południu - rzekła Fela. - Powiedziała, żeby żadne z nas tam nie 

chodziło, dopóki się nie wyjaśni, czy to odra, czy tylko zwykłe przeziębienie. 

- Długo myślałam o wielkiej pokucie - zawołała Celinka gorączkowo. - Nie chodź z nami 

dzisiaj na misjonarskie zebranie. 

Historynka spojrzała na nią z żalem. 

- I ja o tym myślałam, ale w domu nie wytrzymam, Celinko. Tego już stanowczo byłoby za 

wiele. Muszę usłyszeć, co będzie opowiadał ten misjonarz. Podobno o mało go ludożercy nie zjedli. 

Pomyśl tylko, ile będę miała nowych historii do opowiadania, gdy go usłyszę! Muszę koniecznie iść, 

ale powiem ci, co zrobię. Pójdę w moim szkolnym mundurku, to będzie wystarczająca pokuta. Felu, 

jak będziesz nakrywała do stołu, połóż dla mnie ten złamany widelec, bo go strasznie nie lubię. Poza 

tym będę piła po pół szklanki mięty co dwie godziny. Okropny ma smak, lecz dobrze robi na żołądek, 

więc nawet ciotka Janet mi tego nie zabroni. 

Historynka przeprowadziła skrupulatnie do końca obmyślaną przez siebie pokutę. Przez cały 

background image

dzień   siedziała   w   kuchni,   obrabiając   dziurki,   przez   cały   dzień   jadła   tylko   chleb,   piła   wodę   i 

znienawidzoną przez siebie miętę. 

Fela tego dnia wykazała szczególną złośliwość. W tej  samej kuchni na oczach  Historynki 

zaczęła piec  paszteciki. Zapach pieczonych  pasztecików wzbudzał w każdym apetyt, a co dopiero 

mówić o Historynce, która szczególnie paszteciki lubiła. Fela zjadła dwa paszteciki w jej obecności, 

resztę zaś wyniosła dla nas do sadu. Historynka widziała przez okno, jak zajadaliśmy paszteciki, a 

potem raczyliśmy się wiśniami z drzewa wuja Edwarda. Nie zwracała jednak na to uwagi, pochylona 

ciągle nad obrabianiem dziurek. Nie przejrzała nawet najnowszego “Magazinu”, który Dan przyniósł 

z poczty, ani nie otworzyła listu otrzymanego od ojca. Pat zbliżył się do niej, lecz na próżno mruczał 

i łasił się, bo go nawet nie pogłaskała, pragnąc odmówić sobie i tej przyjemności. 

Ciotka Janet po południu nie mogła pójść do Rayów i dowiedzieć się o zdrowie Sary, gdyż 

całkiem nieoczekiwanie przyjechali na podwieczorek  państwo Millward z Markdale. Pan Millward 

był doktorem, a pani Millward nauczycielką. Ciotce Janet szczególnie zależało, żeby podwieczorek 

udał się jak najlepiej, toteż wysłała nas natychmiast na górę, abyśmy się umyli i przebrali przed 

herbatą.   Historynka   wymknęła   się   do   domu,   a   gdy   wróciła   otworzyliśmy   usta   ze   zdziwienia. 

Przyczesała sobie na gładko włosy i związała je na karku w dziwaczny węzeł, a poza tym miała na 

sobie starą kretonową sukienkę, z dziurami na łokciach, która była już zresztą dawno dla niej za 

krótka. 

- Saro Stanley, czyś ty oszalała? - zawołała Janet. - Dlaczego włożyłaś coś takiego? Czyż nie 

wiesz, że mamy gości na podwieczorku? 

- Wiem i dlatego tak się ubrałam, ciociu Janet. Pragnę umarwiać swoje ciało...

-   Ja   cię   dopiero  “umartwię”,  gdy   pokażę   cię   w   takiej   sukience   państwu   Millward!   Idź 

natychmiast do domu i ubierz się przyzwoicie, bo inaczej będziesz jadła podwieczorek w kuchni. 

Historynka wybrała tę ostatnią propozycję, była zresztą bardzo upokorzona. Jestem pewien, 

że osiągnęłaby kulminacyjny punkt swojej pokuty, gdyby mogła usiąść przy stole w jadalni w swojej 

podartej, wyrośniętej sukience, jeść chleb i pić wodę i mieć tę świadomość, że państwo Millward 

patrzą na nią krytycznym wzrokiem. 

Gdy tego wieczoru poszliśmy na zebranie misjonarskie,  Historynka miała na sobie  szkolny 

mundurek i stary zniszczony kapelusz, podczas gdy  Fela i Celinka wystąpiły w najpiękniejszych 

toaletach. Ponadto zawiązała   włosy  pogniecioną brązową wstążką,  w której  jej  było  wyjątkowo 

brzydko. 

Pierwszą osobą, jaką spotkaliśmy w przedsionku kościelnym, była pani Ray. Powiedziała 

nam zaraz na wstępie, że Sara jest po prostu tylko przeziębiona. 

Przybyły   na   zebranie   misjonarz   miał   siedmiu   prawdziwie   szczęśliwych   słuchaczy   wśród 

background image

swego audytorium. Wszyscy nie posiadali się z radości, że Sara nie jest chora na odrę, a Historynka 

po prostu promieniała szczęściem. 

- Widzisz teraz, że cała twoja pokuta była na nic - zauważyła Fela, gdyśmy wracali do domu, 

trzymając się dziś szczególnie razem, bo chodziły słuchy, że Peg Bowen grasuje po okolicy. 

- Ach, sama nie wiem. W każdym razie czuję się o wiele lepiej od chwili, kiedy się sama 

ukarałam.   Ale   za   to   jutro   powetuję   sobie   to   wszystko   -   postanowiła   energicznie   Historynka.   - 

Właściwie zacznę już dzisiaj wieczorem. Po powrocie do domu pobiegnę na górę i przeczytam list 

ojca przed spaniem. Czyż ten misjonarz nie był nadzwyczajny? Jego opowiadanie o ludożercach było 

po prostu niebywałe. Starałam się zapamiętać każde słowo, aby później móc opowiadać tę historię w 

taki sposób, jak on ją opowiedział. Misjonarze swoją drogą są bardzo szlachetni. 

- Chciałbym ogromnie zostać misjonarzem i mieć takie przygody - westchnął Feliks. 

- Wszystko byłoby pięknie, gdybyś był pewny, że cię ludożercy nie zjedzą - uśmiechnął się 

Dan. - Ale co byś zrobił, gdyby cię zjedli? 

- Nic by nie mogło powstrzymać ludożerców od zjedzenia Feliksa, gdyby go już schwytali - 

zachichotała Fela. - Przecież taki z niego tłuścioszek! 

Jestem pewien, że Feliks postanowił w tej chwili nie być już misjonarzem, mając przed sobą 

taką perspektywę. 

-   Od   dzisiaj   będę   dawała  po  dwa   centy   tygodniowo   więcej   na   misję,   niż   dotychczas   - 

postanowiła Celinka. 

Dwa   centy   tygodniowo   wobec   skromnych   zarobków   Celinki   za  zbieranie   jajek,   to   było 

stanowczo   z   jej   strony   wielkie  poświęcenie.   I   nam   się   jednak   jej   zapał   udzielił.   Wszyscy 

postanowiliśmy podnieść stałe tygodniowe datki chociażby o centa na osobę. Nawet Piotrek, który 

dotychczas nic na misję nie dawał, zdecydował się także przystąpić do tej akcji. 

- Ja nie jestem tak zachwycony misjonarzami, jak wy - oświadczył - ale może kiedyś będę się 

nimi tak samo zachwycał. Ciekawy jestem, na co zostaną użyte moje pieniądze, chociaż zbyt wiele 

nie mógłbym na misję dawać. Gdy człowiekowi ojciec uciekł i gdy ma matkę zarabiającą praniem, a 

sam dostaje zaledwie  pięćdziesiąt  centów tygodniowo, to nie może przeznaczać dużych sum na 

pogan. Zrobię w każdym razie, co tylko będzie w mojej mocy. Nieboszczka ciotka Jane zawsze 

opiekowała się misjonarzami. Czy wśród metodystów są także poganie? Przypuszczam, że chętnie 

dawałbym na nich, niż na pogan prezbiteriańskich. 

- Wszyscy poganie są jednakowi, a dopiero jak zostają nawróceni, stają się metodystami lub 

prezbiterianami - tłumaczyła Fela. - Przed nawróceniem wszyscy są tylko zwykłymi poganami. Ale 

jeżeli chcesz dawać pieniądze na misję metodystów, możesz je przekazywać księdzu w Markdale. 

Sądzę, że ksiądz tutejszy obejdzie się bez twoich pieniędzy, bo my już sami pamiętać będziemy o 

background image

naszych poganach. 

- Jak pięknie pachną kwiaty pani Sampson - zauważyła Celinka, gdyśmy przechodzili obok 

ogródka, z którego powiała ku nam istotnie upojna woń. - Już wszystkie róże u niej rozkwitły, a 

klombik zasiany Słodkim Williamem szczególnie jest piękny po zachodzie słońca. 

- Słodki William to straszna nazwa dla kwiatów - oburzyła się  Historynka. - William to 

przecież imię męskie, a mężczyźni nigdy nie bywają słodcy. To dobre dla kobiet. Ach, spójrzcie na 

księżyc, jak wygląda ku nam spoza jodeł! Chciałabym mieć sukienkę z promieni księżyca, zapinaną 

na guziki z gwiazd! 

- Wcale nie byłaby taka praktyczna - zaoponowała Fela - bo wszystko by się przez nią 

widziało. 

Uwaga ta zakończyła dyskusję na temat sukienki z księżycowych promieni. 

background image

Rozdział XII - Niebieska skrzynia Racheli Ward

-   Nie   ma  o  czym  mówić   -   rzekła   ciotka   Janet   poważnie,   a  gdy   ciotka   Janet   z   powagą 

twierdziła, że nie ma o czym mówić, znaczyło, że jeszcze nie wszystko jest stracone i że na pewno 

prośba zostanie wzięta pod uwagę. Jeśli natomiast istotnie “nie było o czym mówić”, ciotka Janet w 

takich razach śmiała się tylko i unikała wszelkiej dalszej dyskusji. 

Kwestią, na temat której “nie było o czym mówić” owego dnia sierpniowego, była propozycja 

wysunięta przez wuja Edwarda. Najmłodsza córka wuja Edwarda wychodziła za mąż i wuj przysłał 

list, prosząc wuja Aleca, ciotkę Janet i ciotkę Olwię, aby  przyjechali do Halifaxu na  uroczystość 

zaślubin i aby spędzili tam choć tydzień. 

Wuj Alec u ciotka Oliwia zdradzali wielką ochotę do tej podróży, lecz ciotka Janet zaraz na 

wstępie oświadczyła, że to niemożliwe. 

-   Jak   możemy   wyjechać   i   pozostawić   wszystko   na   opiece   dzieci?   -   oburzyła   się.   -   Po 

powrocie zastaniemy wszystkich chorych, a dom będzie spalony doszczętnie. 

- Możesz być spokojna pod tym względem - uśmiechnął się drwiąco wuj Roger. - Fela jest 

taką samą gospodynią, jak ty, a ja już się będę wszystkim opiekował i będę czuwał nad tym, aby dom 

nie spłonął. Od kilku lat obiecywaliście Edwardowi, że go odwiedzicie, a teraz wreszcie nadarzyła się 

okazja. Siano już zwiezione, a żniw jeszcze nie ma, więc Alec może śmiało wyjechać, tym bardziej, 

że przyda mu się taka rozrywka. Ostatnio jest bardzo mizerny. 

Mam wrażenie, że ten ostatni argument wuja Rogera najbardziej przekonał ciotkę Janet i w 

końcu zdecydowała się pojechać. Dom wuja Rogera został zamknięty, zaś on, Piotrek i Historynka 

przenieśli się na ten tydzień do nas. 

Byliśmy wszyscy uszczęśliwieni, a szczególnie uradowana była Fela, jakby się znalazła nagle 

w siódmym niebie. Pojęcie Feli o Raju łączyło się z samodzielnym prowadzeniem gospodarstwa, z 

dysponowaniem  śniadań, obiadów i kolacji, z  karmieniem drobiu, dojeniem krów i wyrywaniem 

jarzyn   z   ogrodu.  Oczywiście   my   wszyscy   mieliśmy   jej   pomagać,   lecz   Fela   była  “główną 

gospodynią”, wydającą rozkazy reszcie domowników. 

Historynka też była zadowolona. 

- Fela nauczy mnie gotować - wyznała mi radośnie, gdyśmy  spacerowali po sadzie. - Nie 

uważasz, że to cudowne? W ciągu tygodnia będę się mogła w każdym razie czegoś nauczyć, prawda? 

O wiele łatwiej nauczyć się, gdy dorosłych nie ma i gdy się nie śmieją, jak człowiek popełni jakąś 

omyłkę. 

Ciotki z wujem Alecem  wyjechały w poniedziałek rano.  Biedna ciotka Janet do ostatniej 

background image

chwili nie mogła się otrząsnąć z niepokoju i wygłosiła nam całe mnóstwo rad i ostrzeżeń, których po 

chwili nie pamiętaliśmy już zupełnie. Wuj Alec prosił nas tylko, abyśmy byli grzeczni i słuchali wuja 

Rogera, a ciotka Oliwia uśmiechała się do nas, mówiąc, że podziela naszą radość i ma nadzieję, że 

zachowywać się będziemy jak najlepiej. 

- Pamiętaj, żeby dzieci wcześnie chodziły spać - wołała  ciotka Janet do wuja Rogera, gdy 

bryczka wyjeżdżała już z bramy. - A gdyby się stało coś złego, natychmiast wyślij depeszę. 

Wreszcie wszyscy troje wyjechali, a my zostaliśmy na gospodarstwie. 

Wuj   Roger   z   Piotrkiem   poszli  do   roboty   w   pole,   Fela   zaś   natychmiast   zabrała   się   do 

przygotowania   obiadu,  zaprzęgając   nas   wszystkich   również   do   pracy.   Historynka   miała   obierać 

kartofle, Feliks i Dan łuskali groch, Celinka - rozpalała ogień, a ja - wziąłem się do obierania brukwi. 

Ślina nam nabiegła do ust, gdy Fela oznajmiła, że na deser zrobi nam pudding z powideł. 

Obrałem brukiew na kuchennym ganku, włożyłem ją do garnka i postawiłem na kuchni. 

Teraz byłem już wolny i mogłem swobodnie obserwować resztę towarzystwa przy pracy. W kuchni 

wrzało jak w ulu, bo wszyscy spełniali swe czynności ochoczo, będąc w jak najlepszych humorach. 

Historynka obierała  kartofle dziwnie wolno i niezgrabnie, bo nie była przyzwyczajona do pracy w 

gospodarstwie. Dan i Feliks  łuskali groch, męcząc jednocześnie Pata, któremu od  czasu do czasu 

przylepiali strączki to do uszu, to do ogona. Fela, zarumieniona i poważna, odmierzała uważnie mąkę 

i cukier. 

- A ja siedzę na prawdziwej tragedii - odezwała się nagle Historynka. 

Obydwaj z Feliksem spojrzeliśmy na nią zdziwieni. Nie rozumieliśmy dokładnie, co to była 

za  “tragedia”, lecz  nigdy nie posądzilibyśmy o to  starej niebieskiej drewnianej skrzyni, na której 

Historynka w danej chwili siedziała. 

Stara skrzynia stała w kącie między stołem i ścianą i ani ja, ani Feliks nie zwracaliśmy nigdy 

na nią specjalnej uwagi. Była duża i ciężka, a Fela zawsze sarkała na nią, ile razy zamiatała kuchnię. 

- Ta stara niebieska skrzynia kryje w sobie tragedię - wyjaśniła nam Historynka. - Znam tę 

tajemnicę dokładnie. 

- Cała wyprawa ślubna kuzynki Racheli Ward znajduje się w tej starej skrzyni - dorzuciła 

Fela. 

Któż to była kuzynka Rachela Ward? I dlaczego cała jej ślubna wyprawa zamknięta była w 

tej  starej niebieskiej skrzyni,  stojącej w kuchni wuja Aleca? Domagaliśmy się opowiedzenia tej 

historii i Historynka zaczęła ją nam opowiadać, nie przestając jednak obierać kartofli.  Wprawdzie 

kartofle bardzo na tym ucierpiały - Fela orzekła, że były wyjątkowo niestarannie obrane - ale za to 

opowieść wydała nam się nieprzeciętnie zajmująca. 

- Smutne to dzieje - mówiła Historynka - a było to wszystko przed pięćdziesięciu laty, gdy 

background image

jeszcze dziadek i babcia King byli zupełnie młodzi. Pewnej zimy przyjechała do nich kuzynka babci, 

Rachela Ward, na dłuższy pobyt. Pochodziła z Montrealu i była sierotą tak samo jak Rodzinny Duch. 

Nie wiem dokładnie, jak wyglądała, ale sądzę, że musiała być zupełnie ładną dziewczyną. 

- Mama powiada, że była strasznie sentymentalna i romantyczna - wtrąciła Fela. 

- Możliwe, w każdym razie podczas tej zimy poznała Willa Montague. Wszyscy mówią, że 

był bardzo przystojny...

- I straszny flirciarz - dorzuciła Fela. 

- Felusiu, bądź łaskawa nie przerywać, bo to psuje cały efekt. Jakbyś się czuła, gdybym ja na 

przykład chciała do puddingu dołożyć takich przypraw, które są zupełnie nieodpowiednie? Właśnie 

ja się tak samo czuję, jak mi ktoś przerywa. Otóż Will Montague zakochał się w Racheli Ward, a ona 

w nim i postanowiono, że się pobiorą na wiosnę. Biedna Rachela była tak strasznie szczęśliwa tej 

zimy! Całą wyprawę uszyła sobie własnoręcznie. Zresztą wówczas wszystkie dziewczęta szyły sobie 

wyprawy, bo nie znano jeszcze  zupełnie maszyn do szycia. Wreszcie w kwietniu nadszedł dzień 

ślubu   i   przyjechali   goście,   a   Rachela   w   swej   ślubnej   sukni   czekała   na   pana   młodego.  Ale...   - 

Historynka odłożyła nóż i kartofel, załamując swe wilgotne dłonie... - ale Montague wcale się nie 

zjawił! 

Doznaliśmy teraz takiego uczucia, jakbyśmy należeli do grona owych oczekujących gości. 

- Co mu się stało? Czy umarł? - zapytał Feliks. 

Historynka westchnęła, sięgając znowu po kartofel. 

- Wyobraźcie sobie, że nie, chociaż może właśnie tak byłoby najlepiej, bo zakończyłoby się 

wszystko przyzwoicie i romantycznie. Nie, stało się coś o wiele gorszego. Po prostu uciekł, bo miał 

straszne długi! Postąpił jak łotr, mówi zawsze ciotka Janet. Nawet słowa nie napisał do Racheli i 

nigdy już o nim więcej nie słyszała. 

- Świnia! - wybuchnął oburzony Feliks. 

- Oczywiście Rachela została ze złamanym sercem. Gdy dowiedziała się dokładnie o tym, co 

się   stało,   zebrała   swoją   wyprawę,   cały   swój   zapas  bielizny   i   niektóre   prezenty   otrzymane   od 

znajomych i to wszystko zapakowała do tej starej niebieskiej skrzyni. Potem wyjechała z powrotem 

do Montrealu i zabrała z sobą klucz. Więcej już nigdy nie wróciła na Wyspę - przypuszczam, że nie 

mogła wrócić, bo zaznała tu zbyt wiele przykrości. Dotychczas mieszka w Montrealu i nigdy za mąż 

nie wyszła. Jest już teraz starą kobietą, bo ma już prawie siedemdziesiąt pięć lat. A tej skrzyni od 

tego czasu nigdy nie otwierano. 

- Dziesięć lat temu mama pisała do kuzynki Racheli - odezwała się Celinka - prosząc ją, aby 

otworzyła skrzynię i przekonała się, czy nie ma tam moli. W skrzyni od tyłu jest taka duża dziura, że 

palec można wsadzić. Kuzynka Rachela odpisała, że pozwala mamie otworzyć skrzynię i że z tymi 

background image

rzeczami mama może zrobić, co jej się żywnie podoba. Zaznaczyła przy tym, że wolałaby sama nie 

dotykać tych rzeczy i pozostawić je tak, jak były dotychczas. Mama oświadczyła, że umywa od 

wszystkiego ręce i o mole nie będzie się więcej troszczyła, ale gdyby tak kuzynka Rachela musiała za 

każdym razem podczas szorowania podłogi odsunąć tę ciężką skrzynię, to na pewno by się wyleczyła 

ze swych sentymentalnych bredni. Ja jednak mam wrażenie - zakończyła Celinka - że czułabym się 

zupełnie tak samo, gdybym była na miejscu kuzynki Racheli. 

-   A   cóż   tam   jest   takiego,   na   co   kuzynka   Rachela   tak   się   boi   spojrzeć?   -   zapytałem   z 

ciekawością. 

- Mama przypuszcza, że pisząc tak, miała na myśli swoją ślubną suknię, a ojciec twierdzi, że 

tu idzie najprawdopodobniej o fotografię Willa Montague - odpowiedziała Fela. - Ojciec widział, jak 

tę fotografię  kładła  do skrzyni,  zresztą ojciec  orientuje  się dobrze, co w tej  skrzyni  leży.  Miał 

wówczas dziesięć lat, jak kuzynka Rachela stąd wyjechała. W tej skrzyni jest podobno muślinowa 

ślubna suknia, welon... i... i... - Fela opuściła wzrok ku ziemi i zarumieniła się nagle. 

-   Jest   tam   halka,   ręcznie   haftowana   od   dołu   do   samego   pasa   -   dopomogła   jej   chłodno 

Historynka.

-   I   porcelanowy   koszyczek   do  owoców,   z   jabłkiem   na   pałączku   -   ciągnęła   dalej   Fela, 

odetchnąwszy z ulgą - i serwis do herbaty i błękitny lichtarz. 

- Bardzo bym chciała obejrzeć te wszystkie rzeczy - westchnęła Historynka. 

- Ojciec powiada, że nigdy by nie otworzył tej skrzyni bez  pozwolenia kuzynki Racheli - 

oznajmiła Celinka. 

Obydwaj z Feliksem spojrzeliśmy z szacunkiem na skrzynię. Nabrała całkiem nowej wartości 

w naszych oczach i wydała nam się nagle czymś w rodzaju mogiły, w której zostało  pogrzebane 

uczucie minionych lat. 

- A co się stało z Willem Montague? - zapytałem. 

-   Nic!   -   odparła   Historynka   ze   złością.   -   Żył   dalej,   ciesząc   się   najelpszym   zdrowiem. 

Uregulował jakoś później swoje sprawy z wierzycielami i po kilku latach wrócił na Wyspę. Później 

ożenił się z ładną bogatą dziewczyną i był z nią podobno bardzo szczęśliwy. Czyście słyszeli kiedyś 

w życiu o takiej niesprawiedliwości? 

- Edgarze King! - zawołała nagle Fela, zaglądając do garnka - postawiłeś brukiew na ogniu, 

jakby to były zwykłe kartofle! 

- A niedobrze zrobiłem? - wyszeptałem, rumieniąc się ze wstydu. 

- Cudownie! - mruknęła szyderczo Fela, wyciągając z garnka brukiew i krojąc ją w drobne 

kosteczki wśród ogólnego śmiechu reszty towarzystwa. W tej chwili jednogłośnie zaopiniowano, że 

powiększyłem grono rodzinnylch “niezgrabiaszów”. 

background image

Wuj Roger wybuchnął głośnym śmiechem, gdy się o tym dowiedział, a później śmiał się 

jeszcze głośniej, gdy Piotrek opowiedział mu, jak Feliks chciał tego wieczoru wydoić krowę. Feliks 

dotychczas znany był z tego, że łakomie wypijał całe mleko ze skopka, lecz nigdy jeszcze nie 

próbował własnoręcznie “wydoić całej krowy”. Nic dziwnego, że i tym razem to mu się nie udało, bo 

krowa wierzgnęła, skopek się przewrócił i mleko wylało się co do kropli. 

- A co się robi, jak krowa nie chce spokojnie stać? - zapytał Feliks zagniewany. 

- Właśnie to jest rzecz najtrudniejsza - rzekł wuj Roger, kiwając ze smutkiem głową. 

Śmiech   wuja   Rogera   był   zawsze  dla   nas   wszystkich   ogromnie   nieprzyjemny,   lecz   jego 

smutek był stanowczo jeszcze straszniejszy. 

Tymczasem w spiżarni Historynka opasana fartuchem zgłębiała tajemnicę pieczenia chleba. 

Rozczyniła ciasto pod okiem Feli, a jutro rano miała je upiec. 

- Najpierw z samego rana musisz dokładnie wygnieść ciasto - uczyła ją Fela - i im wcześniej 

to zrobisz, tym lepiej, bo przecież w nocy jest teraz bardzo ciepło. 

Po tych wskazówkach Feli  położyliśmy się wszyscy do łóżek i zasnęliśmy tak spokojnie, 

jakby nie istniały na świecie żadne tragedie niebieskich drewnianych skrzyń, nie pokrajanej brukwi i 

wierzgającej krowy, która taką hańbą okryła imię naszego Feliksa. 

background image

Rozdział XIII - Stare przysłowie o nowym znaczeniu

Było już wpół do szóstej, gdyśmy nazajutrz rano wstali.  Na schodach spotkaliśmy Felę, 

zarumienioną od snu i głośno ziewającą. 

- Ach, mój Boże, strasznie zaspałam! Wuj Roger prosił, żeby mu dać śniadanie na szóstą, 

mam   jednak  nadzieję,   że   ogień   już  rozpalony,   bo  Historynka   bardzo  dawno  wstała.   Na   pewno 

wygniata jeszcze ciasto. Całą noc biedaczka spać nie mogła, zaniepokojona, czy jej się chleb uda. 

Ogień istotnie płonął wesoło, a rozradowana i triumfująca Historynka wyciągała właśnie z 

pieca bochenek chleba. 

- Spójrzcie - zawołała z dumą. - Bocheneczki jak cacuszka! Wstałam o trzeciej, a ponieważ 

już  było  widno,   wygniotłam  zaraz   ciasto  i  wsadziłam  je  do  pieca.   Dzięki   temu  już  teraz   mam 

wszystko gotowe. Ale bochenki jakoś nie są tak duże, jak zwykle - dorzuciła z powątpiewaniem. 

- Saro Stanley! - zawołała Fela, wpadając do kuchni. - Więc wsunęłaś chleb do pieca zaraz po 

wygnieceniu ciasta, nie pozwalając mu nawet wyrosnąć? 

Historynka nagle pobladła. 

- Tak - wyszeptała. - Ach, Felusiu, więc nie trzeba było tak robić? 

-   Zmarnowałaś   cały   chleb   -   oznajmiła   chłodno   Fela.   -   Teraz   jest   ciężki   jak   kamień. 

Oświadczam   ci,   Saro   Stanley,   że   byłoby   lepiej,   gdybyś   miała   trochę   więcej   rozumu,  zamiast 

zajmować się wiecznie opowiadaniem bzdurnych bajek! 

Gorzka istotnie była porażka biednej Historynki. 

- Tylko nie mów wujowi Rogerowi, moja droga - jęknęła zrozpaczona. 

- Ach, na pewno mu nie powiem  - obiecała łaskawie Fela.  - Całe szczęście,  że jeszcze 

wystarczy nam chleba na dzisiaj, bo ten trzeba bądzie dać kurom. Ale szkoda, że się zmarnowało tyle 

pięknej mąki! 

Historynka wraz ze mną i Feliksem wymknęła się do sadu,  podczas, gdy Piotrek i Dan 

rozpoczęli już pracę w stodole. 

- Widzę, że nic nie będzie z tej nauki gotowania - rzekła. 

- Nie martw się - uspokajałem ją. - Za to umiesz opowiadać najcudowniejsze historie. 

- Ale historiami nie nakarmię przecież głodnych - martwiła się Historynka. 

- Ludzie nie zawsze są głodni  - pocieszał ją Feliks. - Bywają takie chwile, kiedy głodu 

zupełnie nie odczuwają. 

- Nie bardzo mi się chce w to wierzyć - jęknęła Historynka, coraz więcej poirytowana. 

- Zresztą - dorzucił Feliks tonem człowieka, którego zasadą jest, że póki się żyje, należy mieć 

background image

nadzieję - możesz się jeszcze nauczyć gotować, jeżeli masz dobre chęci. 

- Ale ciotka Oliwia nie pozwoli mi psuć mąki. Miałam nadzieję, że nauczę się czegoś podczas 

tego tygodnia, Fela jednak jest tak zniechęcona, że już więcej nie pozwoli mi niczego dotknąć. 

- Mnie tam na tym nie zależy - oświadczył Feliks. - I tak cię lubię więcej od Feli, chociaż nie 

umiesz gotować. Przecież nie wszystkie kobiety koniecznie muszą umieć piec chleb, ale zrozum, że 

niewiele jest takich, które potrafią tak pięknie opowiadać, jak ty. 

- Lepiej jednak być osobą pożyteczną niż interesującą - westchnęła Historynka ze smutkiem. 

A przecież Fela, która była pożyteczna, w głębi duszy marzyła zawsze o tym, żeby stać się 

interesującą. Jakież dziwne są usposobienia i dążenia ludzkie! 

Po południu zjechali do nas niespodzianie goście. Najpierw zjawiła się  siostra ciotki Janet, 

pani   Patterson   z  szesnastoletnią   córką   i  dwuletnim   synkiem.   Za   nimi  nadjechał   lekki   powozik 

załadowany gośćmi z Markdale, a potem przybyła pani Elderowa Frewen ze swą siostrą z Vancouver 

i jej dwiema małymi córeczkami. 

- Jak już się chmurzy, to musi być ulewa - rzekł wuj Roger, wychodząc przed dom na 

spotkanie gości. Tylko Fela była w swoim żywiole. Przez całe popołudnie piekła i teraz spiżarnia 

zapełniona była po prostu sucharkami, torcikami, ciasteczkami i pasztetami, którymi pożywić by się 

mogli   nawet   wszyscy   mieszkańcy   Carlisle.   Celinka   nakryła   do   stołu,   a   Historynka   usługiwała 

gościom i zmywała potem talerze. Lecz główny zaszczyt spadł tego dnia na Felę, która zebrała tyle 

komplementów, że  starczyłoby ich chyba na cały tydzień. Siedziała na honorowym miejscu przy 

stole z taką gracją i godnością, jakby miała o wiele więcej, niż dwanaście lat i z wytrawnością 

doświadczonej gospodyni częstowała gości, podsuwając im co chwilę coś  innego. Zarumieniona z 

podniecenia, była dzisiaj tak wyjątkowo piękna, że nie miałem czasu jeść, patrząc wciąż na nią, 

przejęty zachwytem.

Historynka przeciwnie, znajdowała się na ostatnim planie. Była blada i przygaszona po nie 

przespanej nocy i wczesnym wstaniu. Nie zdradzała nawet ochoty opowiedzenia jakiejś bajki, zresztą 

nikt jej o to nie prosił i nikt nie zwracał na nią uwagi. Był to najwyraźniej uroczysty dzień Feli. 

Po   podwieczorku   pani   Frewen   z  siostrą   zapragnęły   odwiedzić   mogiłę   swego   ojca   na 

cmentarzu w Carlisle. Okazało się, że wszyscy chcieli tam pójść z nimi, ktoś jednak musiał zostać w 

domu z małym Jimmy Pattersonem, który zasnął na sofce w kuchni. Wreszcie Dan zdecydował się 

zaopiekować małym. Miał nową książkę Henry'ego, którą chciał skończyć i twierdził, że będzie miał 

z tego o wiele więcej przyjemności, niż z pójścia na cmentarz. 

- Przypuszczam, że wrócimy, zanim się Jimmy obudzi - powiedziała do Dana pani Patterson. 

- W każdym razie jest  zawsze bardzo grzeczny i na pewno po obudzeniu nie sprawi ci  zbytniego 

kłopotu. Pamiętaj jednak, żebyś go nie wypuszczał na dwór, bo od kilku dni jest mocno przeziębiony. 

background image

Wyszliśmy wszyscy, pozostawiając Dana siedzącego na progu i zatopionego w książce, a 

Jimmy'ego Pattersona chrapiącego  smacznie na sofce. Gdy  wróciliśmy - Feliks, dziewczynki i ja 

wyprzedziliśmy starszych - Dan siedział jeszcze na tym  samym miejscu zaczytany, lecz  małego 

Jimmy'ego na sofce nie było. 

- Dan, gdzie jest dziecko? - zawołała Fela. 

Dan obejrzał się. W jego oczach odzwierciedliło się zdziwienie i nigdy w życiu jeszcze nie 

widziałem tak głupiej miny, jak w owej chwili była mina Dana. 

- Boże święty, nie mam pojęcia - wyszeptał bezradnie. 

- Tak byłeś zaczytany w tej idiotycznej książce, że dziecko wyszło i Bóg wie, gdzie jest teraz 

- wołała Fela przerażona. 

- Ależ nie - bronił się Dan - Jimmy musi być w domu. Przecież siedziałem tutaj na progu od 

chwili, kiedy wyszliście i gdyby chciał wyjść, musiałby przeze mnie przeskoczyć. Musi być gdzieś w 

domu. 

- W kuchni go nie ma - jęczała zadyszana Fela, biegając jak oszalała po mieszkaniu - a nie 

mógł przejść do dalszych pokojów, bo drzwi od hallu zamknęłam na klucz i dziecko w żaden sposób 

nie mogło ich otworzyć. Wszystkie okna również są zamknięte. Mógł tylko wyjść drzwiami, Danie 

King, i ty jesteś za to odpowiedzialny! 

- Tymi drzwiami wyjść nie mógł - obstawał przy swoim Dan. - Mógłbym nawet przysiąc. 

- Więc gdzie jest, może mi powiesz? Tutaj go nie ma. Czyżby się rozpłynął w powietrzu? - 

oskarżała brata Fela. - Ach, chodźcie wszyscy i pomóżcie mi szukać. Nie stójcie jak  kamienie. 

Musimy go koniecznie znaleźć, zanim przyjdzie ciotka. Danie King, straszny z ciebie głupiec! 

Dan był zbytnio przerażony, aby zareagować w tej chwili na taki epitet. W każdym razie nie 

ulegało   wątpliwości,   że   Jimmy   z   domu   wyszedł.   Przeszukaliśmy   cały   dom   i   całe   podwórze, 

zaglądając do każdego schowka, dziecka jednak nigdzie nie było, po prostu zniknęło jak kamień 

rzucony w wodę. Pani Patterson wróciła, a Jimmy się jeszcze nie znalazł. Sytuacja stawała się 

naprawdę poważna. Przywołano z pola wuja Rogera i Piotrka, a pani Patterson dostała spazmów i 

leżała na kanapce w małym pokoiku, trzeźwiona rozmaitymi domowymi środkami. Wszyscy mieli 

wyraźną pretensję  do Dana.  Celinka pytała  go, jak się  będzie  czuł, jeżeli   Jimmy nigdy  się nie 

znajdzie, Historynka zaś opowiedziała mu przy okazji historyjkę o pewnym dziecku z Markdale, 

które wyszło tak samo z domu...

- I znaleziono je dopiero  następnej wiosny, lecz był to już tylko szkielet porosły trawą - 

dorzuciła szeptem. 

-   Dla   mnie   to   jest   zupełnie   niezrozumiałe   -   zastanawiał   się  wuj   Roger   po   godzinie 

bezowocnego szukania. - Mam nadzieję, że dziecko nie powędrowało na moczary. Niemożliwe, żeby 

background image

taki malec zaszedł aż tak daleko, ale na wszelki wypadek trzeba tam pójść i przekonać się. Felusiu, 

daj mi moje wysokie buty, które stoją pod sofką. 

Fela, blada i zapłakana, uklękła i poniosła brzeg kretonowej narzutki. I oto pod sofką, z głową 

opartą na butach wuja Rogera leżał Jimmy Patterson, najspokojniej chrapiąc! 

- Ależ to jest niebywałe! - zawołał z radością wuj Roger. 

- A mówiłem wam, że nie mógł wyjść drzwiami - triumfował Dan. 

Gdy ostatnia bryczka z gośćmi odjechała, Fela sprzątnęła ze stołu i wszyscy usiedliśmy na 

kuchennym   ganku,   zajadając   wiśnie   i   obrzucając   się  wzajemnie   pestkami.   Celinka  pierwsza 

przerwała panującą ciszę: 

- Co znaczy “jak się chmurzy, to już musi być ulewa”? 

- Ach, to znaczy, że jeżeli coś się stanie, to coś innego też stać się musi na pewno - odparła 

Historynka. - Zaraz ci to dokładniej wytłumaczę. Jest na przykład taka pani Murphy. Do czterdziestu 

lat życia nigdy nikt jej się nie oświadczał, a później w ciągu jednego tygodnia aż trzech mężczyzn 

przyszło z oświadczynami, ona jednak była tym tak przejęta, że wybrała najmniej odpowiedniego i 

do dzisiaj jest z nim bardzo nieszczęśliwa. Rozumiesz teraz, co to znaczy? 

-   Mam   wrażenie,   że   tak   -   odparła   Celinka   z   powątpiewaniem.   Po   kilku  godzinach 

usłyszeliśmy, jak dzieliła się tą wiadomością z Felą, krzątającą się po spiżarni. 

- “Gdy się chmurzy, to musi być ulewa” to znaczy, że na przykład przez dłuższy czas nikt nie 

chciał się z tobą ożenić, a potem nagle znalazło się kilku chętnych naraz. 

background image

Rozdział XIV - Zakazany owoc

Nazajutrz byliśmy wszyscy dziwnie kwaśni, z wyjątkiem wuja Rogera. Może nie przygasło w 

nas jeszcze zdenerwowanie wywołane zniknięciem Jimmy'ego Pattersona, sądzę jednak, że był  to 

raczej   rezultat   zbyt   sutej  kolacji,   jaką  zjedliśmy  poprzedniego   wieczoru.   Nawet  zdrowe  żołądki 

dziecięce nie zawsze potrafią strawić potężną porcję pieroga z mięsem, następnie porcję zimnej 

szynki i kawał owocowego placka przed  samym spaniem. Ciotka Janet  zapomniała ostrzec wuja 

Rogera, aby zwaracał baczniejszą uwagę na to, co jadamy na kolację, więc oczywiście jedliśmy 

przeważnie bez umiaru. 

Przez całą noc dręczyły nas przykre sny, a nazajutrz rano, już przy śniadaniu, uzewnętrzniły 

się nasze kwaśne humory. Fela i Dan rozpoczęli swe utarczki od samego rana i trwały one prawie 

przez cały dzień. Fela uważała, że ma prawo “rozkazywania” w zastępstwie nieobecnej matki, toteż 

rozkazywała dzisiaj nawet Historynce, nie szczędząc jednocześnie mnie i Feliksa. Dan szczególnie 

był tego dnia buntowniczo nastrojony. Miał już dość czasu, aby zaanalizować  wszystkie epitety, 

jakimi obdarzyła go Fela po tragicznym zniknięciu Jimmy'ego Pattersona i od chwili, kiedy rano oczy 

otworzył, umocnił się w postanowieniu, że za nic w świecie nie pozwoli, aby Fela nim “rządziła”. 

Pogoda również nie była przyjemna, a na domiar wszystkiego do późnego popołudnia padał 

deszcz. Historynka nie otrząsnęła się jeszcze z wczorajszej melancholii, unikała wszelkich rozmów z 

nami i nawet nie  zdradzała ochoty do opowiedzenia jakiejś historii. Siedziała na skrzyni Racheli 

Ward i jadła śniadanie z miną męczeńską. Po śniadaniu zmyła talerze i w milczeniu zabrała się do 

sprzątania naszych pokojów, potem zaś z książką pod jedną pachą i z Patem pod drugą, wyszła na 

balkon na piętrze i żadną miarą nie można jej było namówić na najkrótszy nawet spacer. Głaskała 

mruczącego   z   zadowoleniem   Paddy,   czytając   jednocześnie   książkę,   obojętna   na   wszelkie   nasze 

prośby i perswazje. 

Nawet   Celinka,   najłagodniejsza  i   najlepsza   z   nas   wszystkich,  była   dziwnie   osowiała, 

narzekając na ból głowy. Piotrek poszedł odwiedzić swoją matkę, a wuj Roger udał się do Markdale 

za interesem. Przyszła wprawdzie Sara Ray, lecz została tak niechętnie przywitana przez Felę, że 

natychmiast uciekła do domu, gorzko płacząc. Fela sama przy tym robiła tak dużo hałasu w kuchni, 

że nawet Celinka, leżąca na sofce, w pewnej chwili głośno zaprotestowała. Dan siedział na podłodze, 

strugając coś scyzorykiem, a minę miał tak wyzywającą, że Fela z każdą chwilą była nań bardziej 

oburzona. 

- Chciałbym, żeby już ciotka Janet i wuj Alec byli w domu - westchnął Feliks. - Przekonałem 

się, że to wcale nie jest takie zabawne, gdy dorośli wyjeżdżają. 

background image

-   A   ja   bym   chciał  najbardziej  wrócić   do   Toronto   -   dorzuciłem   ponuro.   Przyczyną   tego 

życzenia był najprawdopodobniej dręczący mnie od wczoraj pierog z mięsem. 

- Ja bym także chciała, żebyście tam wrócili - mruknęła Fela, rozpalając z wielkim szumem 

ogień. 

- Wszyscy, którzy są blisko ciebie, Felicjo King, dużo by dali za to, żeby mogli dokądkolwiek 

uciec - odezwał się Dan. 

- Nie do  ciebie mówiłam, Danie King - odcięła się Fela. -  “Mów  wtedy, gdy cię pytają, a 

zjawiaj się, gdy cię wołają”. 

- Ach, ach, ach - jęczała Celinka na sofce. - Tak bym chciała żeby deszcz przestał padać, tak 

bym chciała żeby mnie głowa przestała boleć, tak bym chciała żeby mama nie wyjeżdżała wcale i tak 

bym chciała, żeby Dan przestał się kłócić z Felą. 

- A ja bym chciał, żeby  dziewczęta były trochę mądrzejsze - mruknął Dan, co oczywiście 

rozpętało   kompletną   orgię   życzeń,   nie   posiadającą   już   żadnych   granic.   Dobra   wróżka   życzeń 

powinna była zjawić się w tej chwili w kuchni Kingów, ale tylko taka wróżka, która spełnia życzenia 

ludzkie natychmiast. 

Lecz nawet pierog z mięsem też kiedyś przestaje ludzi dręczyć, toteż, gdy przyszła pora 

podwieczorku atmosfera się nieco rozjaśniła. Deszcze przestał padać i przez okno wniknęły jasne 

promienie słońca, które poczęły tańczyć na połyskujących od czystości talerzach  ustawionych w 

kredensie,  rozperliły się mozaiką na podłodze i zajrzały nawet na stół, zastawiony smakowitymi 

potrawami.   Fela   włożyła   błękitną   muślinową   sukienkę,   w   której   wyglądała   tak   pięknie,   że 

natychmiast   nabrała   lepszego  humoru,   Celinkę   głowa   jakoś   też   mniej   bolała,   a   Historynka, 

pokrzepiona południową samotnością, zeszła na dół z uśmiechem na twarzy i figlarnymi ognikami w 

oczach. Tylko Dan nadal tonął w melancholii i nie uśmiechnął się nawet, gdy Historynka opowiadała 

nam   anegdotkę,   którą   sobie   przypomniała   na   widok   półmiska   śliwek,   pochodzących   z   drzewa 

wielebnego księdza Scotta. 

- Wielebny ksiądz Scott był właśnie tym księdzem, który twierdził, że drzwiczki kazalnicy 

zbudowane są dla duchów - zaczęła z uśmiechem. - Wuj Edward opowiadał o nim całe  mnóstwo 

rozmaitych historii.  Wielebny ksiądz Sxcott powołany został do Carlisle przez tutejszą parafię i 

pracował tu długo i sumiennie, bardzo lubiany przez wszystkich, choć był ogromnie ekscentryczny. 

- Co to znaczy? - zapytał nagle Piotrek. 

- Cicho! Mniej więcej to samo, co dziwny - szepnęła Celinka, trącając go w łokieć. - Zwykły 

człowiek może być dziwny, ale kiedy chodzi o księdza, to się mówi “ekscentryczny”. 

- Gdy już był bardzo stary - ciągnęła dalej Historynka - prezbiterianie doszli do wniosku, że 

powinien z probostwa ustąpić. Wprawdzie on sam tak nie myślał, lecz prezbiterianie zwyciężyli, bo 

background image

ich było więcej, a on był tylko jeden. Ustąpił więc i młody ksiądz przyjechał na jego miejsce. Ksiądz 

Scott   zamieszkał   w   mieście,   lecz   przyjeżdżał   do   Carlisle   bardzo   często   i   wszystkich   parafian 

odwiedzał regularnie tak samo jak wówczas, gdy był tutejszym proboszczem. Młody proboszcz był 

bardzo dobry i z zapałem spełniał swe obowiązki, bał się  jedynie spotkania ze starym  księdzem 

Scottem, bo mu mówiono, że stary proboszcz jest ogromnie zły, że go usunięto z probostwa i że na 

pewno zrobi mu szaloną awanturę, gdy go kiedykolwiek spotka. Pewnego dnia młody proboszcz 

odwiedził Crawfordów w Markdale, gdy nagle usłyszał w kuchni głos starego księdza Scotta. Pobladł 

śmiertelnie i zwrócił się z prośbą do pani Crawford, aby go gdzieś ukryła. Pani Crawford jednak nie 

mogła go wyprowadzić z pokoju, więc postanowiła schować go do alkowy. Młody ksiądz wsunął się 

do alkowy, a stary ksiądz Scott wszedł w tej samej chwili do pokoju. Przez chwilę rozmawiał bardzo 

grzecznie, potem zaczął się modlić wraz z domownikami. Za dawnych czasów, jak wam wiadomo 

modlono się o wiele dłużej, niż dzisiaj, a przy końcu modlitwy ksiądz Scott powiedział: “Ach, Boże, 

błogosław temu biednemu młodzieńcowi, schowanemu w alkowie. Natchmnij go odwagą, aby się nie 

lękał spojrzeć w twarz swego poprzednika. Daj mu tyle światła, aby mógł oświecić tonącą w smutku 

swą  parafię”.  Wyobraźcie   sobie,   jak  się  czuł   w  tej   chwili   młody  ksiądz   zamknięty  w alkowie! 

Wyszedł jednak zaraz po skończeniu modlitwy, chociaż był strasznie czerwony z zawstydzenia. A 

ksiądz Scott powitał go bardzo mile, uścisnął mu rękę i już ani razu o alkowie nie wspomniał. Od 

tego czasu zostali obaj najserdeczniejszymi przyjaciółmi. 

- A skąd stary ksiądz Scott wiedział, że młody proboszcz jest w alkowie? - zapytał Feliks. 

- Nikt nigdy tej tajemnicy nie zgłębił. Przypuszczano, że go widział przez okno, zanim wszedł 

do domu, a potem domyślił się, że musi być w alkowie, bo żadnych innych drzwi w pokoju nie było. 

-   Ksiądz   Scott   zasadził   tutaj   żółtą   śliwę   jeszcze   za   życia   dziadka   -   zauważyła   Celinka, 

sięgając po jedną ze śliwek - a gdy to już zrobił, wyznał, że dokonał prawdziwie chrześcijańskiego 

aktu. Ciekawa jestem, co miał wtedy na myśli? Nie widzę nic chrześcijańskiego w sadzeniu drzewa. 

- A ja widzę - zawołała Historynka. 

Następnie zebraliśmy się razem w sadzie po wieczornym udoju i zupełnie zapomnieliśmy o 

troskach całego dnia. Usiedliśmy wśród balsamicznej woni sosen, zajadając wczesne sierpniowe 

jabłka z takim apetytem, że Historynka orzekła, iż przypomniało jej się w tej chwili prosię pewnego 

Irlandczyka. 

Pewien Irlandczyk, który mieszkał w Markdale, miał małe prosię - zaczęła opowiadać - i dał 

mu raz pełne naczynie pomyj. Prosię zjadło całą porcję, a Irlandczyk potem wpakował je do  tego 

samego naczynia, lecz prosię wypełniło sobą tylko pół naczynia, chociaż zjadło całe naczynie pomyj. 

Powiedzcie, dlaczego tak było? 

Zadanie to było nader trudne do odgadnięcia. Omawialiśmy ten temat, spacerując po lesie, a 

background image

Dan i Piotrek omal się nie pokłócili o to, gdyż Dan twierdził, że to było niemożliwe, Piotrek zaś 

usiłował   mu   wytłumaczyć,   że   pomyje  “zgęsły”,   gdy   zostały   przez   prosię   zjedzone   i   dlatego 

zajmowały potem mniej miejsca. Podczas tej dyskusji wyszliśmy na zbocze pagórka, gdzie rosły 

krzaki “dzikich jagód”. 

Jak   się   nazywały   w   istocie   te  “dzikie   jagody”,   nikt   z   nas  dokładnie   nie   wiedział. 

Prawdopodobnie w ogóle nie  posiadały nazwy. Były małe, czerwone i błyszczące, o zwodniczym 

wyglądzie, a nam nie wolno było ich jeść, gdyż dorośli twierdzili, że są trujące. Dan chwycił jedną z 

opuszczonych gałązek i podniósł ją ku górze. 

-   Danie   King,   nie   waż   mi   się   jeść   tych   jagód   -   zawołała   Fela  swoim   najbardziej 

“rozkazującym” tonem. - To przecież trucizna. Rzuć to w tej chwili! 

Dan nie miał najmniejszego zamiaru jeść owych jagód, lecz na wyraźny rozkaz Feli zrodził 

się w nim bunt i wybuchnął gwałtownym płomieniem. Zaraz Feli pokaże, że nie będzie słuchał jej 

rozkazów! 

- Właśnie, że zjem, jak będę miał ochotę, Felicjo King! - zawołał z gniewem. - Ja tam nie 

wierzę, że te jagody są trujące. Zobacz! 

Zerwał pełną garść jagód, włożył je do ust i począł zawzięcie gryźć. 

- Smak mają cudowny - dorzucił, mlaszcząc z apetytem. 

Zjadł jeszcze dwie pełne garście, nie zważając na nasze przerażone protesty i błagania Feli. 

Byliśmy pewni, że padnie trupem na miejscu, lecz nic mu się jakoś w pierwszej chwili nie 

stało. Po upływie godziny doszliśmy nawet do wniosku, że jagody nie są jednak trujące i patrzyliśmy 

na Dana jak na bohatera, który dokonał tak śmiałego wyczynu. 

- Wiedziałem, że mi nic nie będzie - mówił Dan ze swobodą. - Fela zawsze z igły musi zrobić 

widły!

Jednakże, gdy zmierzch zapadł i wróciliśmy do domu, zauważyłem, że Dan był dziwnie blady 

i milczący. Położył się nawet na sofce w kuchni. 

- Źle się czujesz, Dan? - zapytałem z niepokojem. 

- Cicho bądź - wyszeptał. 

Byłem cicho. 

Fela i Celinka krzątały się w spiżarni, gdy nagle dobiegł nas głuchy jęk od strony sofki. 

-   Ach,   jestem   chory,   jestem  strasznie   chory   -   jęczał   Dan   i   opuściło   go   zupełnie 

dotychczasowe bohaterstwo. 

Wszyscy naraz straciliśmy głowy, z wyjątkiem Celinki, która jedyna zachowała przytomność 

umysłu. 

- Boli cię żołądek? - zapytała. 

background image

- Mam tutaj straszne bóle, ale nie wiem, czy w tym miejscu jest  żołądek - narzekał Dan, 

dotykając dłonią obolałego brzucha. 

- Idźcie po wuja Rogera - rozkazała Celinka, blada, lecz  spokojna. - Felu, nastaw imbryk 

wody. Dan, zaraz ci dam musztardy z gorącą wodą. 

Musztarda z gorącą wodą dała pożądany skutek, lecz nie sprawiło  to ulgi Danowi. Coraz 

głośniej stękał i jęczał. Wuj Roger, którego przywołaliśmy z pola, natychmiast poszedł po doktora, 

każąc jednocześnie Piotrkowi sprowadzić panią Ray. Piotrek pobiegł natychmiast, lecz po kilkunastu 

minutach wrócił tylko w towarzystwie Sary. Pani Ray i Judy Pineau w domu nie było. Sara mogłaby 

właściwie wcale nie przychodzić, bo i tak nie mieliśmy z niej wielkiego pożytku, przeciwnie - 

pogarszała tylko sytuację, snując się bez celu po kuchni, płacząc i pytając wciąż Dana, czy umiera. 

Jedyna   Celinka   panowała   nad   wszystkim.   Fela   nadrabiała   miną,   a   Historynka   usiłowała 

“podnieść  na duchu” Dana, lecz gdy bóle  stały się jeszcze silniejsze, tylko Celinka była owym 

aniołem opiekuńczym. Przede wszystkim kazała się Danowi położyć do łóżka i poczęła stosować 

rozmaite środki, które wyczytała w “Lekarzu domowym”; okładała mu przy tym brzuch kompresami 

tak gorącymi, że aż sobie poparzyła ręce. 

Nie   ulegało   wątpliwości,   że   Dan   cierpiał   okropnie.   Jęczał,   wił   się   w   bólach   i   ciągle 

przywoływał matkę. 

- Ach, jakież to straszne! - szeptała Fela, załamując ręce i spacerując po kuchni. - Dlaczego 

ten doktor nie przychodzi? A mówiłam Danowi, że jagody są trujące, mam jednak nadzieję, że chyba 

się po nich nie umiera. 

- Kuzyn tatusia czterdzieści lat temu umarł, jak się najadł jagód - szlochała w kąciku Sara 

Ray. 

- Milczałabyś lepiej! - mitygował ją Piotrek szeptem. - Powinnaś mieć trochę więcej rozumu 

w takich sytuacjach. Przecież dziewczęta będą jeszcze bardziej przerażone. 

- Ale kuzyn tatusia naprawdę umarł - upierała się Sara. 

- Ciotka Jane zawsze podczas takich boleści nacierała brzuch wódką - podsunął dziewczętom 

Piotrek. 

- Ale my wódki nie mamy - skrzywiła się niechętnie Fela. - Przecież to abstynencki dom. 

- Natarcie ciała wódką nikomu nie wyrządza krzywdy - bronił się Piotrek. - Wódka szkodzi 

tylko wówczas, gdy się ją pije. 

-   Ale   my   wódki   w   ogóle   nie  mamy   -   zawołała   Fela   jeszcze  bardziej   poirytowana.   - 

Przypuszczam, że wino z agrestu nie może w tym wypadku zastąpić wódki? 

Piotrek też tak przypuszczał. 

Dopiero koło dziesiątej Dan uspokoił się trochę, chociaż jeszcze od czasu do czasu bóle się 

background image

wzmagały.   Gdy   lekarz,   którego   wuj   Roger   nie   zastał   w   domu,   przyjechał   wreszcie   o   pół  do 

jedenastej, znalazł Dana bardzo osłabionego i bladego, lecz okazało się, że bóle zupełnie ustąpiły. 

Dr Grier pogładził Celinkę po głowie, nazywając ją dzielną dziewczynką, obejrzał uważnie 

kilka   nieszczęsnych   jagód,   które   były   powodem   całego   nieszczęścia,   wyraził   opinię,   że 

prawdopodobnie są trujące, zaaplikował Danowi jakieś proszki i poradził, aby w przyszłości nie 

łakomił się nigdy na zakazane owoce. 

Po jego wyjściu zjawiła się pani Ray, która z niepokojem szukała Sary, a dowiedziawszy się o 

wszystkim, postanowiła zostać na całą noc u Kingów. 

- Będę ogromnie wdzięczny, jak pani zostanie - rzekł wuj  Roger. - Jestem o Dana bardzo 

niespokojny.   Sam   namówiłem   Janet  i   Aleca,   aby   pojechali   do  Halifaxu   i   zobowiąłzałem   się 

opiekować dziećmi podczas ich  nieobecności, nie miałem jednak pojęcia, że coś takiego stać się 

może. Gdyby to wszystko miało się źle skończyć, nigdy bym sobie nie wybaczył, chociaż uważam, 

że   najlepszemu   nawet   opiekunowi   trudno   upilnować,   żeby   dzieci   czegoś   nie   zjadły.   A   teraz, 

dzieciaki,   marsz   spać!   Danowi   nie   grozi   już   żadne   niebezpieczeństwo,   więc   nie   jesteście   mu 

potrzebni. Zresztą i tak nic nikt nie poradził z wyjątkiem Celinki. Ona jedna chociaż miała głowę na 

karku. 

- Straszny to był dzień - szepnęła Fela w przygnębieniu, gdyśmy cichutko wchodzili po 

schodach. 

- Sami jesteśmy temu wszystkiemu winni - odparła z powagą Historynka. - Ale później 

będzie chociaż coś do opowiadania - dorzuciła. 

- Jestem strasznie zmęczona i ogromnie wdzięczna Bogu - westchnęła Celinka. 

Wszyscy podzielaliśmy uczucie Celinki. 

background image

Rozdział XV - Nieposłuszny brat

Rano Dan czuł się już całkiem dobrze, chociaż był bardzo blady i osłabiony. Chciał wstać z 

łóżka, lecz Celinka kategorycznie się sprzeciwiła. Na szczęście Fela nie zabrała na ten temat głosu, 

więc Dan posłusznie w łóżku pozostał. Celinka przyniosła mu na górę jedzenie i przeczytała nawet 

kilka ustępów z książki Henry'ego, aby się Danowi tylko nie nudziło. Historynka przyszła na górę, 

aby mu opowiedzieć  kilka ciekawych bajek, a Sara  Ray przyniosła trochę puddingu, który sama 

przyrządziła. Intencje Sary pod tym względem były najlepsze, pudding jednak Dan oddał Paddy'emu, 

który   ustawicznie   siedział   przy   łóżku,   pragnąc   rozerwać   Dana   pełnym  zadowolenia   kocim 

mruczeniem. 

- Czyż on nie jest sympatyczny? - cieszył się Dan. - Wie, że jestem chory i zachowuje się 

zupełnie jak człowiek. Nigdy dotychczas nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. 

Feliks, Piotrek i ja pomagaliśmy tego dnia wujowi Rogerowi przy jakiejś ciesielskiej robocie, 

Fela zaś wzięła się do sprzątania pokojów, co zawsze sprawiało jej niezwykłą przyjemność. Dopiero 

wieczorem byliśmy wszyscy wolni i zebraliśmy się na trawniku w  sadzie, w alei Wuja Stefana. 

Szczególnie w sierpniu sad był wyjątkowo piękny, przepojony wonią dojrzewających jabłek, bardziej 

cienisty   i   tchnący   dziwną   tajemniczością.   Poprzez   gałęzie   drzew   spoglądaliśmy   na   wierzchołki 

dalekich pagórków pokrytych zielenią i na pola ozłocone promieniami zachodzącego słońca. Liście 

szumiące nad naszymi głowami tworzyły jakby sklepienie i nie istniało chyba nic takiego na świecie, 

co   by   nas   mogło   wywabić   teraz   z   sadu,   co   by   nas   mogło   pokusić   do   przerwania   przyjemnej 

wieczornej   gawędy.   W   bajce,   którą   nam   opowiadała   Historynka   było   więcej   królewiczów,   niż 

porzeczek na krzewach i więcej królowych, niż, jaskrów na łące. Zastanawialiśmy się nad tym, jakby 

to było, gdyby któreś z nas zostało nagle królem. Piotrek oświadczył, że stanowisko króla nie jest 

zbytnio przyjemne, bo trzeba ciągle dźwigać koronę na głowie. 

- Ależ królowie korony nie noszą - oburzyła się Historynka. - Może kiedyś nosili, teraz 

jednak noszą najzwyklejsze kapelusze. Korony używane są tylko na specjalne uroczystości. Królowie 

wyglądają zupełnie tak samo jak zwykli ludzie, przynajmniej tak ich widziałam na fotografiach. 

- Ja także wątpię, czy przyjemnie być królem - odezwała się Celinka - ale jednak chciałabym 

zobaczyć jakąś królową. Właśnie na naszej Wyspie jest to niewygodne, że nigdy nie ma się okazji 

zobaczenia takich wysokich osobistości. 

- Książę Walii był raz w Charlottetown - powiedział Piotrek. - Ciotka Janet widziała go nawet 

z bliska. 

- Ale to było jeszcze przed  naszym urodzeniem, a po raz  drugi może się coś podobnego 

background image

zdarzyć po naszej śmierci - zawołała Celinka z niezwykłym u niej pesymizmem. 

- Mam wrażenie, że dawniej więcej było królów i królowych - rzekła Historynka - bo dzisiaj 

jest ich szalenie mało. W naszym kraju przynajmniej nie ma króla nawet na lekarstwo. Może zobaczę 

kiedyś jakiegoś króla, jak pojadę do Europy. 

Tak, Historynce na pewno przeznaczone było stanąć przed obliczem króla i może czekał ją 

nawet zaszczyt rozmawiania z monarchą. Nie wiedzieliśmy jednak o tym wówczas, siedząc w starym 

sadzie Kingów. Nie  wyobrażaliśmy sobie nawet, aby jej marzenia pod tym względem miały się 

kiedykolwiek spełnić. 

- A czy królowa może robić, co jej się podoba? - zapytała Sara Ray. 

- Teraz nie - odpowiedziała Historynka.

- To uważam, że wcale nie należy marzyć o tym, aby zostać kiedyś królową - oświadczyła 

Sara. 

- W obecnych czasach król także nie może robić, co mu się podoba - stwierdził Feliks. - Jeżeli 

nawet czasem wyłamie się spod prawa i uczyni coś takiego, co nie podoba się poddanym, posłowie 

parlamentu gotowi zaraz obrzucić go błotem. 

- Czyż  “obrzucić błotem” to  nie jest cudowne wyrażenie? - zawołała nagle Historynka. - 

Takie dosadne. Obrzucić błotem! 

Istotnie w ustach Historynki każde wyrażenie nabierało specjalnego uroku. Jestem pewien, że 

nawet król nie miałby nic przeciwko “obrzuceniu błotem”, gdyby znał osobiście Historynkę. 

- Wuj Roger powiada, że Marcinowa Forbes obrzucała swego męża błotem - wtrąciła Fela. - 

Podobno Marcin nie miał jeszcze ani chwili spokoju od czasu, gdy się z nią ożenił. 

- Dobrze mu tak - zawołała Celinka z okrucieństwem. 

Wszyscy spojrzeliśmy na nią. Powiedzenie to dziwnie zabrzmiało w ustach Celinki. 

-   Marcin   Forbes   -   wyjaśniła  nam   po   chwili   -   jest   bratem   tego   strasznego   człowieka   z 

Summerside, iktóry nazwał mnie “smarkatą”. Dwa lata temu przyjechał tutaj ze swoją żoną i ile razy 

zwrócił się do mnie, zawsze musiał powiedzieć “smarkata”. Wyobraźcie sobie! Nigdy w życiu tego 

mu nie zapomnę! 

- Postępujesz nie po chrześcijańsku - zgromiła ją surowo Fela. 

- Nie dbam o to. A ty byś wybaczyła Jamesowi Forbesowi, gdyby cię nazwał smarkatą? - 

oburzyła się Celinka. 

- Znam pewną anegdotkę o dziadku Marcina Forbesa - odezwała się Historynka. - Dawnymi 

czasy w kościele w Carlisle nie było chóru, tylko śpiewał zawsze sam organista. Wreszcie utworzono 

chór i w chórze tym Andrzej Mc$pherson śpiewał basem. Stary pan Forbes nie chodził do kościoła 

od   wielu   lat,   bo   chory   był   na   reumatyzm,  lecz   pierwszej   niedzieli,   kiedy  chór   miał   śpiewać, 

background image

postanowił   pójść   za   wszelką   cenę,   bo   pragnął   koniecznie   usłyszeć,   jak   się   śpiewa   basem.   Po 

nabożeństwie dziadek King zapytał go, jak mu się chór podoba. Pan Forbes powiedział, że “owszem 

bardzo”, ale co do basu Andrzeja, to orzekł, że “to nie był wcale bas, tylko jakieś mruczenie”. 

Byliśmy tak ubawieni tą anegdotą, że tarzaliśmy się po trawie z wielkiej wesołości. 

- Biedny Dan - pożałowała brata Celinka. - Musi biedaczysko, leżeć sam w pokoju i nie może 

śmiać się razem z nami. Właściwie brzydko z naszej strony, że bawimy się tak doskonale, wiedząc o 

tym, że Dan jest chory i leży w łóżku. 

- Gdyby nie jadł dzikich jagód, o co go prosiłam, na pewno nie byłby chory - rzekła Fela. - 

Zawsze trzeba cierpieć, gdy się postępuje niewłaściwie. Całe szczęście, że chociaż nie umarł! 

-   Przypomniałam   sobie   w   tej   chwili   inną   anegdotkę   o   starym   księdzu   Scotcie   -   rzekła 

Historynka. - Mówiłam wam już, że był ogromnie zły, gdy parafianie zdecydowali, że powinien 

ustąpić. Największą pretensję miał do dwóch księży,  którzy jego zdaniem, przyczynili  się do tego 

wszystkiego. Pewnego razu jakiś przyjaciel pragnął go uspokoić i rzekł: 

- Trudno, trzeba się pogodzić z wolą Boga. 

- Bóg z tym wszystkim nie ma nic wspólnego - zawołał stary ksiądz Scott. - “To robota tego 

podłego Mc$closkeya i diabła”. 

- Nie powinnaś wspominać o... o diable - zgorszyła się Fela. 

- Powtarzam tylko słowa księdza Scotta. 

- Ach, ksiądz może sobie o wszystkim mówić, ale to nie wypada małym dziewczynom. Jeżeli 

chcesz już koniecznie wspominać o... o... nim, możesz powiedzieć “zły duch”. Mama przynajmniej 

tak zawsze mówi. 

- Wszystko to jest robota tego podłego Mc$closkeya i złego ducha - powtórzyła Historynka w 

zamyśleniu, jakby chcąc wypróbować, czy określenie to odniesie taki sam efekt. - Nie, to nie jest to 

samo - zdecydowała. 

- Nie wiem, czy to jest taki grzech, gdy się wymienia... tego... tę osobę podczas opowiadania 

anegdoty  - wtrąciła  Celinka.  - Tylko   w potocznej   rozmowie  nie wolno  takich   rzeczy  robić,   bo 

wówczas to brzmi raczej jak przekleństwo. 

- Znam jeszcze inną anegdotę o księdzu Scotcie - rzekła Historynka. - Wkrótce po ślubie żona 

księdza Scotta pewnego ranka nie zdążyła się ubrać, aby pójść z księdzem do kościoła, on zaś chcąc 

jej dać nauczkę, pojechał sam do kościoła, pragnąc, aby przyszła tam piechotą. Do kościoła było dość 

daleko, bo aż dwie mile, a upał tego dnia był okropny. Jednakże pani Scottowa zjawiła się tam po 

godzinie, całkiem spokojna i nawet uśmiechnięta. Uważam, że każda żona powinna tak postępować, 

gdy ma męża takiego, jak stary ksiądz Scott. Ale po kilku tygodniach właśnie ksiądz pewnej niedzieli 

zaspał i w żaden sposób do kościoła nie mógł zdążyć! Pani Scottowa chcąc mu odpłacić pięknym za 

background image

nadobne, cichaczem wymknęła się z domu i do kościoła pojechała sama. Dnia tego był także straszny 

upał i ksiądz Scott przyszedł do kościoła piechotą, zmęczony i zdenerwowany. Wszedł na kazalnicę, 

pochylił się naprzód i spojrzał na żonę, siedzącą spokojnie w pierwszej ławce. 

- Bardzo mądrze zrobiłaś - zawołał na cały głos - ale żeby mi się to drugi raz nie powtórzyło! 

Wybuchnęliśmy   głośnym   śmiechem   i   nagle   ujrzeliśmy   w   alejce   Pata,   kroczącego 

majestatycznie z podwiniątym w górę ogonem. Tuż za nim szedł Dan zupełnie ubrany. 

- Więc jednak wstałeś? - zawołała z niepokojem Celinka. 

-   Owszem,   wstałem   -   odparł   obojętnie   Dan.   -   Okno   było   otwarte   i   nie   mogłem   dłużej 

wytrzymać, żeby słuchać, jak śmiejecie się tutaj beze mnie. Zresztą jestem już zupełnie zdrów i czuję 

się doskonale. 

-   Mam   nadzieję,   że   otrzymałeś   wystarczającą   nauczkę,   Danie   King   -   stwierdziła   Fela, 

przybierając jak zwykle swój protekcjonalny ton. - Tak prędko chyba o tym nie zapomnisz? Na drugi 

raz nie będziesz jadł dzikich jagód, jak ci się powie, żebyś tego nie robił. 

Dan nachylił się już, aby usiąść przy nas na trawie, lecz zamarł nagle w bezruchu, zmrożony 

słowami Feli. Wyprostował się i spojrzał z nienawiścią na siostrę. Potem zarumieniony z oburzenia, 

nie mówiąc ani słowa, odwrócił się i odszedł. 

- Gotów znowu jakieś głupstwo popełnić - zawołała Celinka. - Ach, Felu, dlalczego ty nigdy 

nie potrafisz się powstrzymać?

- Cóż ja mu takiego powiedziałam? - zdziwiła się Fela całkiem szczerze. 

- Najokropniej jest wówczas, gdy bracia i siostry ciągle się z sobą kłócą - westchnęła Celinka. 

- Cowanowie już nawet biją się z sobą, a ty i Dan też wkrótce zaczniecie. 

- Lepiej byś głupstw nie gadała! - zgromiła ją Fela. - Dan zrobił się taki wrażliwy, że w ogóle 

nie można z nim rozmawiać. Powinien przeprosić nas za to wszystko, co nam wczoraj narobił. Ale ty 

zawsze stajesz w jego obronie, Celinko. 

- Właśnie, że nie! 

- Właśnie, że tak! Nie masz do tego prawa, szczególnie teraz, kiedy mamy nie ma w domu. Ja 

tutaj zostałam na gospodarstwie. 

- Ale niewiele umiałaś zrobić wczoraj, jak Dan zachorował - uśmiechnął się Feliks złośliwie. 

Pamiętałem, że tego dnia przy podwieczorku Fela oświadczyła mu, że znowu utył, odpłacał się więc 

teraz pięknym za nadobne. - Wczoraj wolałaś, żeby cię Celinka zastępowała. 

- Czy ktoś cię pyta o to? - oburzyła się Fela. 

- Słuchajcie - wtrąciła się do sprzeczki Historynka - nie powinniśmy się ciągle kłócić, bo jutro 

i tak będziemy tego żałowali. Po co sobie psuć cały dzień? Niech wszyscy teraz zamilkną i niech 

policzą do stu, zanim zaczną znowu mówić. 

background image

Zamilkliśmy wszyscy i zaczęliśmy liczyć do stu. Gdy Celinka skończyła, wstała i udała się na 

poszukiwanie Dana, pragnąc ukoić jego zranione uczucia. Fela zawołała za nią, aby powiedziała 

Danowi, że specjalnie dla niego zostawiła trochę wczorajszych ciasteczek z marmoladą. Feliks wyjął 

z   kieszeni   piękne  rumiane  jabłko,   na  które  miał   ogromny  apetyt  i   podał   je  z   kurtuazją   Feli,   a 

Historynka zaczęła opowiadać bajkę o zaczarowanej księżniczce mieszkającej w pałacu nad morzem; 

lecz   niestety   nie  poznaliśmy   końca   tej   bajki,   bo   gdy   pierwsza   gwiazda   zajaśniała   na   niebie, 

ujrzeliśmy Celinkę biegnącą przez sad i załamującą w rozpaczy ręce. 

- Ach, chodźcie, chodźcie prędko - wołała zadyszana. - Dan znowu je dzikie jagody, żeby 

zrobić na złość Feli. Nie mogę mu w żaden sposób tego wyperswadować. Chodźcie, może wam to się 

uda! 

Zerwaliśmy się z ziemi i pobiegliśmy w stronę domu. Na podwórzu ujrzeliśmy Dana idącego 

od strony lasu i zajadającego nieszczęsne jagody z widocznym apetytem. 

- Danie King, czy masz zamiar popełnić samobójstwo? - zawołała Historynka. 

- Słuchaj, Dan - wtrąciłem - nie powinieneś tego robić. Przypomnij sobie, jaki byłeś chory 

wczoraj i ile narobiłeś kłopotu wszystkim! Proszę cię, nie jedz więcej tych jagód. 

- Dobrze - odparł z uśmiechem Dan - i tak już zjadłem dosyć. Mają zresztą smak wyśmienity. 

Przestałem już wierzyć, że to po tych jagodach zachorowałem. 

Teraz jednak, kiedy pierwszy gniew mu minął, na twarzy jego odmalowało się przerażenie. 

Feli nie było z nami. Zastaliśmy ją w kuchni, rozpalającą ogień. 

-   Ed,   nalej   wody   do   imbryka   i  postaw   na   ogniu   -   zwróciła   się  do   mnie   dziwnie 

zrezygnowanym  głosem.   -   Jeżeli   Dan   ma   po   raz   drugi   zachorować,   to   bądźmy   chociaż   na   to 

przygotowani. Chciałabym, żeby już mama wreszcie wróciła, mam nadzieję, że nigdy już więcej nie 

wyjedzie. Danie King, czekaj, będziesz miał dopiero lanie. 

- Gwiżdżę! Ja i tak nie będę chory - zawołał Dan. - A jeżeli masz zamiar opowiadać bajki, 

Felicjo King, to i ja też znajdę coś do opowiedzenia. Mama ci powiedziała, żebyś używała jak 

najmniej jajek podczas jej nieobecności, a ja widziałem, ile jajek zmarnowałaś! Liczyłem dokładnie. 

Zajmuj się lepiej swoimi sprawami, szanowna pani. 

- Ładnie mówisz do siostry wówczas, kiedy za godzinę możesz już nie żyć! - odcięła się Fela, 

a w oczach jej ukazały się łzy, częściowo z gniewu, częściowo z niepokoju o Dana. 

Lecz po godzinie Dan żył jeszcze i był całkiem zdrowy. Oświadczył nam, że pragnie położyć 

się  do łóżka.  Położył   się  i  zasnął  natychmiast   tak  spokojnie,  jakby  żadnej  trucizny  nie  miał  w 

żołądku, Fela jednak postanowiła mieć na wszelki wypadek gorącą wodę, dopóki niebezpieczeństwo 

zupełnie nie minie. Nikt z nas nie kładł się spać, aby dotrzymać Feli towarzystwa. Siedzieliśmy 

wszyscy w kuchni, gdy wój Roger wrócił do domu o jedenastej. 

background image

-  Co,  u licha,  robicie  o  tej  porze  w nocy? -  zawołał   gniewnie.   - Już  od  dwóch  godzin 

powinniście spać. I po co palicie ten ogień, kiedy na dworze taki upał? Czyście poszaleli? 

- To ze względu na Dana - wytłumaczyła nieśmiało Fela. - Znowu dzisiaj jadł te jagody, więc 

jesteśmy pewni, że się rozchoruje. Dotychczas jeszcze jest zdrowy i śpi spokojnie. 

- Czyż ten chłopak zwariował? - oburzył się wuj Roger. 

- To wszystko wina Feli - zawołała Celinka, która zawsze stawała po stronie Dana w każdej, 

choćby najgorszej sytuacji. - Powiedziała mu, że miał już dobrą nauczkę i że chyba nigdy nic takiego 

nie zrobi, czego mu ona zabrania. Dan rozgniewał się strasznie, poszedł i najadł się znowu dzikich 

jagód. 

- Felicjo King, jak nie  postarasz się zmienić swego postępowania, wyrośniesz na kobietę, 

która zmuszać będzie swego męża do pijaństwa - oświadczył wuj Roger ze smutkiem. 

- Skąd ja mogłam wiedzieć, że Dan popełni takie głupstwo? - jęczała Fela. 

- A teraz wszyscy do łóżek! Będę szczęśliwy, jak już wasi rodzice wrócą. Biada kawalerowi, 

który musi się opiekować cudzymi dziećmi! Już mnie nikt nigdy do tego nie namówi. Felu, czy jest 

coś w spiżarni do jedzenia? 

Ostatnie   zapytanie   dopełniło   jeszcze   czarę   goryczy.   Fela   zdołałaby   wszystko   wybaczyć 

wujowi Rogerowi, gdyby nie to  właśnie. Zapytanie wuja Rogera było po prostu niewybaczalne. 

Wyznała  mi  całkiem  szczerze,  gdy   szliśmy  na  górę,   że  po  prostu  nienawidzi   wuja  Rogera.   Jej 

czerwone usta drżały, a łzy zranionej dumy spływały po bladych policzkach. W słabym blasku 

świecy wyglądała wyjątkowo pięknie i uroczo. Otoczyłem ją ramieniem, pragnąc taką kuzynowską 

pieszczotą wyrazić całą swoją sympatię. 

- Nie zwracaj na niego uwagi, Felusiu - rzekłem. - On jest przecież tylko dorosły. 

background image

Rozdział XVI - Upiorny dzwon

Piątek   był   wyjątkowo  przyjemnym   dniem   w   starym   dworku   Kingów.   Wszyscy   byli   w 

doskonałych humorach. Historynka niestrudzenie opowiadała anegdotki i historie z dawnych czasów. 

Opowiedziała po kolei o wschodniej księżniczce osłoniętej jedwabnym welonem, o pannie młodej, 

która za przyszłym mężem pojechała jako paź na wojnę do Palestyny, o światowej damie, która 

straciła brylantowy naszyjnik, tańcząc z opryszkiem podczas księżycowej  nocy i o “dziewczynie 

Buskir”,  która przystała do Bractwa Trzeźwości  “tylko dlatego, że jej się nudziło”. A przy każdej 

opowieści Historynka była taka inna, żeśmy jej zupełnie poznać nie mogli. 

Celinka i Sara Ray znalazły jakiś stary wzorek “nowego” ściegu szydełkowego i pracowały 

zawzięcie,   szepcząc   sobie  nawzajem   “sekrety”.   Przypadkowo  usłyszałem   jeden   z   sekretów   i 

dowiedziałem się, że Sara Ray poświęciła jedno jabłko z  podwieczorku Johnny'emu Price'owi - “i 

wyobraź sobie, Celinko, było aż osiem ziarnek w tym jabłku, a wiesz, że osiem - oznacza wzajemną 

miłość”. Następnie Celinka przyznała się, że Willy Fraser napisał w swym zeszycie wierszyk, który 

brzmiał następująco: 

“Jeżeli kochasz mnie tak, jak ja ciebie kocham,

 to nic naszej miłości już nie rozłączy”.

- Ale pamiętaj, żebyś nikomu nawet słówkiem o tym nie pisnęła! 

Feliks również twierdził, że słyszał, jak Sara pytała Celinkę z zupełną powagą: 

- Celinko, ile trzeba mieć lat, żeby można mieć prawdziwego wielbiciela? 

Sara jednak później nie chciała się do tego przyznać, więc doszedłem do wniosku, że Feliks 

to wszystko po prostu wyssał z palca. 

Paddy “odznaczył się” dziś schwytaniem szczura i był z tego ogromnie dumny i uradowany, 

dopóki Sara Ray nie obraziła go,  nazywając  “kochanym, słodkim  kotem”. Zrobił wtedy gniewną 

minę   i   począł   nerwowo   ruszać   ogonem.   Nie   znosił,   gdy   go  nazywano   “słodkim   kotem”.   Miał 

przecież   wrodzony   zmysł   humoru,   czym   nie   wszystkie   koty   mogą   się   poszczycić.   Tylko   ja   i 

Historynka potrafiliśmy mu prawić komplementy i tylko od  nas te komplementy z  zadowoleniem 

przyjmował. Historynka na przykład chwytała go za uszy i mówiła: “Szare masz serduszko, Paddy i 

dobry z ciebie łajdak”, a Pat wtedy mruczał radośnie. Ja znów chwytałem go za skórę na grzbiecie, 

potrząsałem   nim   łagodnie   i   mówiłem:  “Pat,  zapomniałeś   już   o   tym   wszystkim,   o   czym   każdy 

porządny kot powinien pamiętać”. 

W   takich   razach   Paddy  przysiadał   na   ziemi   i   zaczynał   lizać   starannie   łapy.   Ale   żeby 

background image

przyzwoitego kota nazwać “słodkim”! Ach, Saro, Saro! 

Fela usiłowała uporać się - zresztą z pełnym powodzeniem - z nowym przepisem na ciasto, a 

nam  na samą myśl o tym cieście ślina nabiegała do ust. Oczywiście zużyła do tego ciasta takie 

mnóstwo jajek, że ciotka Janet nigdy jej tego nie przebaczyła, ale za to ciasto było cudowne i 

przemawiało nawet samym wyglądem  za usprawiedliwieniem Feli. Wuj Roger zjadł trzy potężne 

kawałki do podwieczorku i oświadczył Feli, że jest artystką. Biedny wuj Roger, myślał, że to będzie 

dla Feli komplement, ale Fela  przecież wiedziała, że wuj Beniamin był artystą i tak źle o nim 

mówiono, więc poczuła się nawet tym komplementem dotknięta. 

- Piotrek powiada, że za  laskiem klonowym jest strasznie  dużo malin - odezwał się przy 

herbacie Dan. - Może byśmy poszli po podwieczorku i narwali trochę? 

- Ja bym chętnie poszła - westchnęła Fela - ale wrócę do domu zmęczona, a trzeba będzie 

jeszcze wydoić krowy. Już wy, chłopcy, idźcie lepiej sami. 

-   Dzisiaj   wieczorem   obydwaj   z   Piotrkiem   wydoimy   krowy   -  odezwał   się   wuj   Roger.   - 

Możecie wszyscy pójść na maliny. Uważam, że jutro na przyjazd ciotki i wuja można byłoby zrobić 

placek z malinami do kolacji. 

Zaraz po podwieczorku  wybraliśmy  się wszyscy  uzbrojeni w dzbanki i kubeczki. Fela, jak 

zwykle praktyczna, wzięła ze sobą koszyczek ze świeżymi ciasteczkami. Mieliśmy pójść przez lasek 

klonowy przylegający do farmy wuja Rogera - cudowny to był spacer przez łąki pokryte zielenią, 

zarośnięte gdzieniegdzie krzaczkami i skąpane w słońcu. Malin istotnie było mnóstwo, toteż w ciągu 

krótkiego czasu napełniliśmy wszystkie przyniesione naczynia, po czym rozłożyliśmy się na skraju 

lasku pod młodym klonem, zajadając ciasteczka przyniesione przez Felę. Historynka opowiadała nam 

bajkę   o   płynącym   wartko   strumyku  w   górskiej   dolinie,   w   której  panowała   zaklęta   biała   dama, 

częstująca wszystkich przechodniów wodą ze złotego kubka. 

- I gdy się wypiło wodę z tego kubka - mówiła Historynka, a oczy jej lśniły jak szmaragdy - 

przestawało się widzieć cały świat i trzeba było wstąpić do krainy czarów i zamieszkać w niej razem 

z białą damą. Żaden z przybyszów nie chciał już więcej wracać na ziemię, bo z chwilą, gdy wypił 

wodę z zaczarowanego kubka, zapominał o dawnym życiu i przypominał sobie o nim tylko podczas 

jednego dnia w roku. 

- Chciałabym, żeby istniała naprawdę kraina czarów i żeby była taka droga, która do niej 

prowadzi - westchnęła Celinka. 

- Myślę, że kraina czarów musi istnieć, chociaż wuj Edward w to nie wierzy - szepnęła 

Historynka. - Myślę również, że jest taka droga, która do niej prowadzi i że trzeba ją tylko umieć 

odnaleźć. 

Tak, Historynka miała słuszność. Istnieje naprawdę Kraina Czarów, lecz tylko dzieci  mogą 

background image

znaleźć do niej drogę. Ale, gdy dzieci dorastają, zapominają zupełnie o tej drodze i nastaje taki dzień 

pełen goryczy, kiedy tej drogi absolutnie odnaleźć nie mogą. Wówczas dopiero uświadamiają sobie, 

co utraciły i to się staje właśnie tragedią ich życia. W tym dniu uświadomienia bramy raju zatrzaskują 

się za nimi i kończy się bezpowrotnie wiek złoty. Od tego dnia muszą już przebywać ustawicznie w 

atmosferze  codziennego szarego życia. Tylko niektórzy, ci co pozostają w głębi duszy dziećmi na 

zawsze, mogą jeszcze odnaleźć znowu tę czarowną zaginioną ścieżkę. Ci właśnie są błogosławieni 

między śmiertelnikami. Tylko oni, jedynie mogą nam dostarczać wiadomości z tej niezapomnianej 

krainy, do której wstąpiliśmy raz w życiu i z której na zawsze zostaliśmy wygnani. Takich ludzi świat 

nazywa   pieśniarzami,  poetami   i   artystami,   ale   w  istocie   są   oni   właśnie   tymi,  którzy   nigdy   nie 

zapomnieli drogi do Krainy Czarów. 

W pewnej chwili przeszedł obok nas Niezgrabiasz z dubeltówką przewieszoną przez ramię i z 

wielkim psem myśliwskim. Wcale nie wyglądał dzisiaj na tle tego klonowego lasku na człowieka, 

który przez wszystkich uważany był za niezgrabnego. Kroczył majestatycznie z podniesioną głową, 

jakby był panem i władcą tego wszystkiego, co go otaczało. 

Historynka przesłała mu w powietrzu całusa, a Niezgrabiasz uchylił kapelusza i złożył jej 

poważny, pełen gracji ukłon. 

- Nie pojmuję, dlaczego nazywają go niezgrabnym - rzekła Celinka, gdy już tak się oddalił, że 

nie mógł słyszeć jej słów. 

- Zrozumiałabyś, gdybyś go kiedykolwiek zobaczyła w towarzystwie albo na przyjęciu - 

rzekła Fela - jak usiłuje odstawić jakiś talerz i upuszcza go na ziemię, gdy tylko któraś kobieta na 

niego spojrzy. Podobno w takich chwilach jest człowiekiem godnym litości. 

- Na przyszłe lato muszę z nim zawrzeć bliższą znajomość -  postanowiła Historynka - bo 

gdybym czekała dłużej, mogłoby już być za późno. Ciotka Oliwia twierdzi, że tak szybko rosnę, że 

chyba na przyszłe lato będą już nosiła spódniczki i bluzki. Ale jak stanę się zupełnie dorosła, na 

pewno będzie się mnie wstydził i nie zdradzi mi nigdy tajemnicy Złotego Kamienia. 

- Więc sądzisz, że ci kiedyś wyjawi, kim jest Alicja? - zapytałem. 

- I tak już domyślam się, kim ona jest - rzekła tajemniczo Historynka, lecz nic więcej na ten 

temat powiedzieć nam nie chciała. 

Gdy wszystkie ciasteczka  zostały zjedzone, doszliśmy do wniosku, że najwyższy już czas 

wracać do domu, bo gdy zmierzch zapadnie, w klonowym lasku nie będzie zbytnio przyjemnie, tym 

bardziej, że chodziły słuchy, iż nad strumykiem coś straszy. Gdyśmy dotarli do starego sadu i weszli 

do niego przez otwór w parkanie, było już prawie zupełnie ciemno. Od strony zachodniej złociły się 

jeszcze łany kwitnących jaskrów,  rozgrzanych od promieni  zachodzącego słońca, a po  przeciwnej 

stronie   ogromna  wierzba   dziadka   Kinga   zdawała   się   wyciągać   ku   nam   ramiona   rozłożystych 

background image

konarów. Na wschodzie, tuż nad laskiem klonowym srebrzył się tajemniczo wschodzący księżyc, w 

sadzie jednak panował zupełny cień i od czasu do czasu dobiegały naszych uszu jakieś tajemnicze 

szmery. W głównej alejce spotkaliśmy Piotrka z pobladłą twarzą przerażonego wielce i zadyszanego. 

Oczy miał szeroko rozwarte i nieprzytomne. 

- Piotrek, co się stało? - zawołała z niepokojem Celinka. 

- Tam... coś... w domu dzwoni - wyszeptał Piotrek drżącym głosem. Nawet Historynka nie 

potrafiłaby wypowiedzieć tego bardziej wyraziście. Skupiliśmy się wszyscy razem. Uczułem dziwny 

dreszcz spływający mi po plecach, takiego wrażenia jeszcze dotychczas nigdy w życiu nie odznałem. 

Gdyby Piotrek nie był tak szczerze przelękniony, gotów byłbym go posądzić, że stroi sobie z nas 

żarty. Tak dobrze jednak nie potrafiłby udać lęku. 

- Głupstwa pleciesz! - odezwała się Fela dziwnie niepewnym tonem. - Przecież w domu nie 

ma   żadnego   dzwonka.   Musiało   ci   się   zdawać,   Piotrku.   A   może   wuj   Roger   chciał   sobie   z   nas 

zażartować? 

- Pan Roger poszedł do Markdale zaraz po udoju - odparł Piotrek. - Zamknął drzwi wejściowe 

i mnie klucz oddał. Jestem najpewniejszy, że w domu nie ma żywej duszy. Zaprowadziłem krowy na 

pastwisko  i wróciłem stamtąd przed piętnastu minutami. Usiadłem na chwilę na schodach i nagle 

usłyszałem, jak coś wewnątrz domu zadzwoniło osiem razy. Powiadam, byłem przerażony. Uciekłem 

zaraz do sadu i za nic na świecie nie zbliżę się do domu, dopóki pan Roger nie wróci. 

Żadne z nas też nie miało najmniejszej ochoty wejść do mieszkania. Byliśmy wszyscy tak 

samo teraz przerażeni, jak Piotrek. Staliśmy zbici w gromadkę, rozglądając się nieufnie dokoła. Ach, 

jaki straszny wydał się dzisiaj nasz stary sad! Jakie te cienie są okropne! Ze wszystkich stron słychać 

jakieś szmery! Ze wszystkich kątów coś jakby się ku nam skradało! Na nieszczęście nie można 

jednocześnie patrzeć wszędzie, a Bóg raczy wiedzieć co się w tej chwili dzieje za naszymi plecami! 

- W domu na pewno nikogo nie ma - odezwała się Fela. 

- Masz tutaj klucz - może pójdziesz się przekonać - zaproponował Piotrek. 

Fela na takie bohaterstwo nie zdobyłaby się w tej chwili. 

- Uważam, że raczej wy, chłopcy powinniście to zrobić - wyszeptała, uderzając w najczulszą 

naszą strunę. - Powinniście być odważniejsi od dziewcząt. 

- Ale nie jesteśmy - wyznał Feliks szczerze. - Nigdy nie boję się niczego rzeczywistego, ale 

dom, w którym straszy, to całkiem inna historia. 

- Dotychczas zawsze myślałam, że tylko w takim domu może straszyć, w którym kiedyś coś 

się stało - rzekła Celinka. - Sądziłam, że musiano w tym domu kogoś zabić, czy coś w tym rodzaju, 

ale   w   naszej   rodzinie  przecież   nic   takiego   nigdy   się   nie   działo.   Kingowie   zawsze   byli  bardzo 

porządnymi ludźmi. 

background image

- A może to duch Emilii King? - wyszeptał Feliks. 

- Duch Emilii King ukazuje się tylko w sadzie - odparła  Historynka. - Ach, ach, dzieci, 

widzicie tam coś pod drzewem wuja Aleca. 

Spojrzeliśmy   przerażeni   we  wskazanym   kierunku.   Istotnie   pod  drzewem   było   coś,   coś 

poruszającego się, jakby idącego w naszą stronę. 

- To tylko mój stary fartuch - rzekła Fela. - Powiesiłam go tam dzisiaj, gdy szukałam naszej 

białej kury. Ach, co teraz poczniemy? Wuj Roger gotów wrócić do domu za kilka godzin. Dziwnie 

jakoś nie wierzę, żeby tam w domu coś miało straszyć. 

- A może to tylko Peg Bowen? - podchwycił Dan. 

Nie powiem, żeby to przypuszczenie miało nas uspokoić. Sama myśl o Peg Bowen budziła w 

naszych duszach jeszcze większy leęk. 

Piotrek oburzył się, słysząc słowa Dana. 

- Przecież Peg Bowen nie było  w mieszkaniu, gdy pan Roger  zamykał drzwi, więc jakim 

cudem mogła się tam dostać później? - dowodził nam. - Nie, to nie może być Peg Bowen. Tam coś 

wyraźnie po mieszkaniu spaceruje. 

-  Znam  jedną  opowieść  o  duchu -  rzekła Historynka,  która  nawet  w  najtragiczniejszych 

chwilach  gotowa była coś opowiedzieć. - Jest to opowieść o duchu, mającym zamiast oczu tylko 

oczodoły... 

- Daj spokój - wybuchnęła  Celinka histerycznie. - Nie mów  więcej ani słowa! Ja tego nie 

zniosę! Daj spokój! 

Historynka zamilkła, ale zasadniczo powiedziała  nam już dosyć. Krew nam zakrzepła w 

żyłach, gdyśmy wyobrazili sobie ducha nie mającego oczu, tylko oczodoły. 

Chyba na całym świecie nie było w tej chwili bardziej przerażonych dzieci od nas, kiedy tak 

staliśmy w tę sierpniową księżycową noc w starym sadzie Kingów. 

Nagle   coś   zeskoczyło   z   gałęzi   wierzby   i   zalśniło   u   naszych   stóp.   Jednogłośny   krzyk 

przerażenia rozdarł ciszę. Na pewno rzucilibyśmy się teraz do ucieczki, gdyby było dokąd uciekać. 

Ale przecież dokoła nas  panowały ciemności i każde odczuwało paniczny strach, że kryje się coś 

tajemniczego w tych ciemnościach. Po chwili dopiero przekonaliśmy się ze wstydem, że z owej 

gałęzi zeskoczył po prostu Paddy. 

- Pat, Pat - zawołałem, podnosząc go z ziemi i doznając ulgi przy zetknięciu się z jego miękką 

jedwabistą sierścią. - Zostań z nami, stary przyjacielu. 

Ale Pat jakoś nie miał ochoty. Wydostał się z mego uścisku i w kilku bezszelestnych susach 

zniknął wśród wysokiej trawy sadu. W tej chwili nie był już naszym zadomowionym przyjacielem 

kotem. Był stworzeniem zupełnie obcym, dzikim zwierzęciem, szukającym wśród sadu własnych 

background image

kocich dróg. 

Nagle księżyc wyłonił się zza obłoku, lecz to jeszcze bardziej pogorszyło sytuację. Cienie 

drzew stały się wyrazistsze, poczęły poruszać się i tańczyć, gdy wiatr naginał we wszystkie strony 

gałęzie drzew. Stary dom ze swą straszną tajemnicą znaczył się bielą na tle czarnych pni jodeł. 

Byliśmy okropnie zmęczeni, lecz nie mogliśmy usiąść, bo trawa była wilgotna od rosy. 

- Rodzinny Duch ukazuje się tylko we dnie - wyszeptała w  pewnej chwili Historynka. - 

Podczas dnia nie bałabym się ducha, ale w nocy wydaje się on całkiem inny. 

- Duchy w ogóle nie istnieją - rzekłem z przekonaniem. Ach, jakże pragnąłem w tej chwili 

uwierzyć we własne słowa. 

- To powiedz mi, kto tam  dzwonił? - zawołał Piotrek. - Przecież sam dzwonek nie mógł 

dzwonić, szczególnie, że w ogóle w domu nie ma dzwonka. 

- Ach, chyba ten wuj Roger nigdy nie wróci! - jęknęła Fela. - Jestem pewna, że wyśmieje nas, 

ale lepiej już być wyśmianym, niż odczuwać tak okropny strach. 

Wuj Roger wrócił dopiero koło dziesiątej. Nigdy jeszcze nie powitaliśmy z taką radością 

odgłosu jego kroków w alejce. Pobiegliśmy do furtki sadu i puściliśmy się pędem przez podwórze 

właśnie w owej chwili,  kiedy wuj Roger zbliżał  się do drzwi wejściowych. Spojrzał na  nas ze 

zdziwieniem. 

- Znowu któreś z was najadło się dzikich jagód? - zapytał. 

- Ach, wuju, niech wuj tam nie chodzi - zawołała Fela z powagą. - Tam się coś strasznego 

dzieje - tam w mieszkaniu coś dzwoni. Piotrek słyszał wyraźnie. Nie wchodź tam, wuju! 

- Trzeba przecież najpierw zbadać przyczynę - odparł wuj Roger z chłodną rezygnacją. - Nie 

sądziłem, że takie z was głuptasy! Piotrek, gdzie jest klucz? Cóż to za bzdury opowiadasz dzieciom? 

- Słyszałem, jak coś dzwoniło - wyszeptał nieśmiało Piotrek. 

Wuj   Roger   otworzył   dzwi   wejściowe.   W   chwili,   gdy   to   uczynił,   usłyszeliśmy   dziesięć 

uderzeń dzwonu. 

- Właśnie to słyszałem - zawołał Piotrek. - Przecież wyraźnie coś dzwoni! 

Zamarliśmy w przerażeniu i odzyskaliśmy równowagę dopiero wówczas, gdy wuj Roger 

zaśmiał się głośno. 

- To przecież zegar dziadka Kinga tak bije - wyjaśnił nam  swobodnie. - Po podwieczorku 

przyszedł Sammy Prott, gdyście byli na malinach, więc prosiłem go, aby oczyścił ten stary zegar. 

Naprawił go i zegar zaczął chodzić. Właśnie to on napędził wam takiego strachu. 

Wuj Roger śmiał się jeszcze głośno, idąc do stodoły. 

- Wuj Roger może się śmiać - rzekła Celinka niechętnie - ale nam wcale nie było tak wesoło. 

Jeszcze teraz czuję zimny dreszcz na plecach. 

background image

- Nie byłoby zmartwienia, gdyby śmiał się z nas tylko przez dzisiejszy wieczór - zauważyła 

Fela z goryczą. - Ale zobaczycie, że będzie nam dokuczał przez cały rok i wszystkim opowie o tej 

naszej dzisiejszej przygodzie. 

- Nie możecie mieć o to do niego żalu - odezwała się Historynka. - Ja na jego miejscu też nie 

byłabym lepsza. Zresztą jeżeli żart jest dobry, to wszystko jedno, czy ja będę przyczyną tego żartu, 

czy też ktoś inny. Zawsze dobrze jest mieć o czym opowiadać. Najgorsze jest tylko to, gdy dorośli 

wyśmiewają się z dzieci. Ja tam nigdy nie będę tego robiła, jak dorosnę. Zawsze sobie przypomnę 

okres mojego dzieciństwa. 

- A właściwie to wszystko tylko wina Piotrka - rzekła Fela. - Przypuszczałam, że ma więcej 

rozumu i że nie zmyśli sobie takiej historii. 

- Jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby zegar bił w ten sposób - tłumaczył się Piotrek. - Zupełnie 

inaczej bije, niż wszystkie zegary. Zresztą drzwi były zamknięte więc ten dzwon wydawał się jeszcze 

okropniejszy. Dobrze wam teraz mówić, ale nie bylibyście lepsi na moim miejscu. 

- Ja bym się tam nie bała - zawołała Historynka. - Gdybym nawet usłyszała taki dzwon, 

otworzyłabym drzwi, żeby się przekonać, co tak dzwoni. Nie martw się teraz, Felusiu. 

- Jestem strasznie zmęczona - westchnęła Celinka. 

Byliśmy wszyscy “strasznie zmęczeni”, bo już przecież trzecią noc mieliśmy tak okropną i 

nerwy   odmawiały   nam   posłuszeństwa.   Upłynęło   jednak  kilka   godzin   od   czasu,   kiedy  jedliśmy 

ciasteczka,  toteż Fela doszła do wniosku, że każdemu z nas przyda się teraz talerzyk malin ze 

śmietaną. Przyjęliśmy z radością jej propozycję z wyjątkiem Celinki, która po prostu nic przełknąć 

nie mogła. 

-   Strasznie   się   cieszę,   że   ojciec   i   mama   już   jutro   wieczorem   wracają   -   oświadczyła.  - 

Stanowczo   zbyt   wielu   przygód  doświadczyliśmy   podczas   ich   nieobecności,   przynajmniej   ja   tak 

uważam. 

background image

Rozdział XVII - Próbujemy pudding

Nazajutrz   rano   Fela   miała  mnóstwo   roboty.   Przede   wszystkim  należało   doprowadzić 

mieszkanie do idealnego porządku, a poza tym trzeba było przygotować specjalną kolację, którą miał 

być uczczony powrót naszych ciotek i wuja. Fela w tę ostatnią czynność włożyła całą swoją duszę, a 

przyrządzenie śniadania i obiadu pozostawiła już Celince i Historynce. Umówiły się, że Historynka 

zrobi do obiadu pudding z owsianej mąki. 

Pomimo pamiętnego  niepowodzenia z chlebem,  Historynka nadal  pobierała u  Feli  lekcje 

gotowania i dokładała wszelkich starań, aby zasłużyć na pochwałę ze strony swej nauczycielki. Dziś 

jednak Fela nie miała czasu zwracać uwagi na to, co robi Historynka. 

- Sama musisz zająć się puddingiem - powiedziała. - Przepis jest taki prosty, że nie będziesz 

miała zbyt wiele kłopotu, a jeżeli czegoś nie zrozumiesz, możesz mnie się zapytać. Proszę cię jednak 

nie zanudzaj mnie zbytnio, jeśli będziesz mogła sama sobie dać radę. 

Historynka  nie zapytała  jej  absolutnie  o nic. Pudding został  przyprawiony  i upieczony i 

gdyśmy zasiedli do obiadu, Historynka z dumą oświadczyła nam, że zrobiła go zupełnie sama bez 

niczyjej pomocy. Była z tego puddingu wyjątkowo dumna, zresztą usprawiedliwiał to piękny jego 

wygląd.   Pokrajane  kawałki   były  apetyczne,   o  złotawym   odcieniu,   a  posypane  miałkim  cukrem, 

przedstawiały jeszcze apetyczniejszy widok. Jednakże ze smakiem było trochę gorzej, chociaż nawet 

wuj Roger  i Fela nie powiedzieli na ten  temat ani słowa, nie chcąc Historynce robić przykrości. 

Pudding był ciężki - zdecydowanie ciężki - niepodobny zupełnie do tych owsianych puddingów, jakie 

nam przyrządzała tak często ciotka Janet. Gdybyśmy go nie polali smacznym sosem, jestem pewien, 

że nikt by go nawet przełknąć nie mógł. Zjedliśmy go jednak wszyscy do ostatka, nie narzekając. Za 

to reszta obiadowych potraw smakowała nam wyjątkowo i wkrótce zapomnieliśmy o nieszczęsnym 

puddingu. 

- Żałuję, że nie pochodzę z bliźniąt, bo mógłbym na pewno zjeść podwójnie - rzekł Dan po 

skończonym obiedzie. 

- Myślisz, że bliźnięta są takie szczęśliwe? - zdziwił się Piotrek. - Przecież ludzie mający zeza 

też nie jedzą więcej, niż ci, którzy go nie mają, prawda? 

Nie mogliśmy jakoś doszukać się związku między tymi dwoma pytaniami Piotrka. 

- Co ma wspólnego człowiek zezujący z bliźniętami? - zapytał Dan. 

- Jak to, bliźniaki przecież zawsze zezują, nieprawda? - zdziwił się Piotrek. 

Byliśmy pewni, że żartuje i dopiero po chwili przekonaliśmy się, iż mówi całkiem poważnie. 

Wybuchnęliśmy tak serdecznym śmiechem, że aż Piotrek się oburzył. 

background image

- Mnie tam wszystko jedno - rzekł z ponurą miną - ale dam wam zaraz na to dowód. Tomek i 

Adaś Cowanowie z Markdale są przecież bliźniętami i obydwaj mają zeza, więc przypuszczam, że 

wszystkie bliźnięta muszą zezować. Nie jestem tak wykształcony, jak wy i nie wychowywałem się w 

Toronto. Gdybyście musieli tak jak ja od siedmiu lat pracować, na pewno umielibyście o wiele mniej 

ode mnie. 

- Nie martw się o to, Piotrku - uspokoiła go Celinka. - Ty i tak pod wielu względami wiesz 

więcej od nas wszystkich. 

Lecz   Piotrek był  niepocieszony  i żadną  miarą nie  mógł  odzyskać  dobrego  humoru. Być 

wyśmianym w obecności Feli - być wyśmianym przez samą Felę - to było coś takiego, z czym się w 

żaden sposób nie mógł pogodzić. Mógł pozwolić na to, żeby Celinka i Historynka śmiały się z niego, 

zniósłby nawet, żeby ci dwaj chłopcy z Toronto stroili sobie z niego żarty, lecz kiedy Fela się z niego 

śmiała, Piotrek był niepocieszony. 

Nie mając już w spiżarni więcej jajek ani masła, Fela musiała z konieczności zaprzestać 

dalszego pieczenia ciastek i postanowiła zająć  wolny czas wypchaniem dwóch nowych poduszek, 

które  wyhaftowała do swego pokoju. Słyszeliśmy, jak biegała po mieszkaniu, gdyśmy siedzieli na 

cienistym ganku, gdzie wuj Roger  uczył nas, jak się strzela z  wiatrówki czarnymi jagodami bzu. 

Nagle wyszła do nas Fela z zachmurzoną twarzą. 

- Celinko, czy nie wiesz, gdzie mama schowała trociny, które wysypała ze starej poduszeczki 

babci King, gdy je  przesiała, aby wybrać z nich igły? Miałam wrażenie, że te trociny są w małej 

skrzynce. 

- Tam były - odparła Celinka. 

- Ale tam ich nie ma. W skrzyneczce nie ma nawet śladu trocin. 

Na   twarzy   Historynki  odmalowało   się   coś   w   rodzaju  przestrachu   czy   zawstydzenia. 

Widocznie postanowiła się nie przyznawać. Jeżeli nie zdradzi tejemnicy zniknięcia trocin, to może na 

zawsze pozostanie ona tajemnicą. Chciała nie wspominać o tym ani słowem, jak mi później wyznała, 

gdyby nie straszny lęk, który zrodził się w jej duszy, że prawdopodobnie pudding z trocin nie jest 

zbytnio   zdrowy   -  szczególnie,   jeżeli   w   trocinach   były   igły.   Ten   strach   właśnie   zmusił   ją   do 

zdradzenia tajemnicy. 

- Ach, Felusiu - wyszeptała nieśmiałym głosem - myślałam, myślałam, że w tej skrzyneczce 

jest mąka owsiana i wsypałam ją do puddingu. 

Fela   i   Celinka   spojrzały   na   nią   z   przerażeniem.   My,   chłopcy   wybuchnęliśmy   głośnym 

śmiechem, lecz wkrótce zagłuszył nas śmiech wuja Rogera. Wuj Roger trzymał się za boki i kołysał 

we wszystkie strony na ławce. 

- Ach - ryczał po prostu - dziwiłem się, skąd po obiedzie dostałem takich boleści, ale teraz już 

background image

wiem.   Najwidoczniej   połknąłem   igłę,   a   może   nawet   kilka   igieł.   Już   teraz   wszystko   dokładnie 

rozumiem! 

Biedna Historynka śmiertelnie zbladła. 

- Ach, wuju, czy to byłoby możliwe? Przecież nie mógłbyś połknąć igły i nie czuć jej w 

ustach? Przecież musiałaby cię kłuć w język albo w podniebienie. 

- Ależ ja wcale nie gryzłem tego puddingu - śmiał się dalej wuj Roger. - Był za twardy, więc 

go łykałem kawałkami. 

Śmiał się dalej, trzymając wciąż za boki i kołysząc na  wszystkie strony. Po chwili  jednak 

odzyskał powagę. W każdym razie nie był takim dobrym aktorem, jak Historynka. Fela spojrzała nań 

z wyrzutem. 

- Wuju, przecież nie jesteś chory - rzekła po namyśle. - Po prostu tylko przed nami udajesz. 

- Felusiu, jeżeli umrę po  zjedzeniu trocinowego puddingu  nadziewanego igłami, będziesz 

miała przez całe życie wyrzuty sumienia, żeś zrobiła taką wymówkę biednemu staremu wujowi. 

Jeżeli nawet w trocinach igieł nie było, to i tak miały już z sześćdziesiąt  lat, więc były trochę 

nieświeże jak na mój żołądek, a poza tym musiały być niezbyt czyste. 

- Wiesz przecież, ile nieczystości zjadamy przez całe nasze życie - zachichotała Fela. 

- Ale nie wszystkie te nieczystości zjadamy od razu - odparł wuj Roger, śmiejąc się znowu. - 

Ach,   Saro   Stanley,  jakiż   ja   jestem   szczęśliwy,   że   ciotka   Oliwia   wraca   już   dzisiaj   wieczorem! 

Gdybyśmy jeszcze na jeden dzień zostali sami, na pewno byś mnie czymś otruła. Jestem pewien, że 

to wszystko robisz tylko dlatego, aby mieć temat do opowiadania swoich historii. 

Wuj Roger poszedł do stodoły, wciąż jeszcze trzymając się za boki. 

- Sądzisz, że on naprawdę jest chory? - zapytała Historynka z niepokojem. 

- Jestem pewna, że nic mu nie jest - odparła Fela. - Możesz się o to nie martwić. Nie wierzę, 

aby w trocinach były igły, bo mama przesiała je przecież bardzo starannie. 

Znam opowieść o pewnym człowieku, którego syn połknął mysz - rzekła Historynka, która 

nawet w najcięższych sytuacjach miała ochotę na opowiadanie anegdotek. - Pobiegł ten człowiek w 

nocy do doktora i po prostu wyciągnął go z łóżka. 

- “Ach, doktorze, mój syn połknął mysz” - zawołała. - “Co mam robić?” 

- “Każcie mu teraz połknąć kota” - zawołał doktor zatrzaskując ze złością drzwi. 

- Jeżeli istotnie  wuj Roger  połknął igłę, to myślę, że byłoby lepiej, gdyby połknął teraz 

poduszeczkę do igieł. 

Wybuchnęliśmy wszyscy głośnym śmiechem, tylko Fela była dalej pochmurna. 

- Ale przykro jest pomyśleć, że się zjadło pudding z trocin. Jakim cudem, u licha, mogłaś 

popełnić taką omyłkę? 

background image

- Trociny wyglądały zupełnie jak mąka owsiana - tłumaczyła się Historynka, czerwona z 

zawstydzenia. - Trudno, chciałam przecież jak najlepiej i myślałam, że kiedyś wreszcie nauczę się 

gotować. Jeżeli teraz któreś z was wspomni choć jednym słowem o tym trocinowym puddingu, to 

bądźcie pewni, że wam już nigdy nic za karę nie opowiem. 

Ta straszna pogróżka odniosła spodziewany efekt, bo żadne z nas nigdy więcej nie ośmieliło 

się powiedzieć  ani słowa na ten  temat. Historynka jednak nie  mogła do tego stopnia liczyć  na 

milczenie dorosłych, szczególnie na to, że wuj Roger będzie milczał. Istotnie wuj Roger zamęczał ją 

tym puddingiem aż do końca lata. Ani razu od tego dnia nie usiadł do śniadania, aby nie zapytać z 

powagą,   czy  przypadkiem   w   kartoflach   nie   ma  trocin.   Ile   razy   nachodziły   go   jakieś   bóle 

reumatyczne,   zawsze   twierdził,   że   to   igła   wędruje   mu   po   ciele,   a   ciotkę   Oliwię   ostrzegł,   aby 

wyrzuciła z domu wszystkie poduszeczki do igieł, twierdząc, że trociny nawet do puddingu nigdy się 

nie przydadzą. 

background image

Rozdział XVIII - Jak został odkryty pocałunek

Sierpniowy   wieczór,   chłodnawy,   złocisty,   wilgotny   nieco,   jest  najprzyjemniejszy   ze 

wszystkich   letnich   wieczorów.   O   zachodzie  słońca   Fela,   Celinka,   Sara   Ray,  Dan,   Feliks   i   ja 

siedzieliśmy w sadzie na chłodnym trawniku u podnóża Kamiennego Pulpitu. Nad głowami naszymi 

zawisło pogodne niebo upstrzone gdzieniegdzie delikatnymi różowymi obłoczkami. 

Wuj Roger poszedł na stację na spotkanie przybywających dzisiaj naszych podróżników, a w 

jadalni ogromny stół był już zastawiony rozmaitymi smakołykami, przygotowanymi przez Felę na 

dzisiejszą zuroczystą ucztę. 

- Mówiąc szczerze, ten tydzień był bardzo wesoły - zauważył Feliks - ale cieszę się ogromnie, 

że dorośli już dzisiaj wracają, szczególnie, że wraca wuj Alec. 

- Ciekawe, czy nam coś przywiozą - mruknął Dan. 

- Bardzo często myślę o tym weselu - szepnęła Fela, drażniąc Pata łodygą tymianku. 

 - Wy dziewczęta zawsze myślicie o weselach i o tym, żeby wyjść za mąż - oburzył się Dan. 

- Wcale nieprawda - zaprzeczyła Fela z godnością. - Ja nigdy za mąż nie wyjdę. Uważam, że 

zamążpójście jest straszne! 

- Ale prawdopodobnie sądzisz, że o wiele straszniej jest wówczas, jeżeli się za mąż nie 

wychodzi - dociął jej Dan. 

- To zależy, za kogo się za mąż wychodzi - wtrąciła Celinka łagodnie, widząc, że Fela 

przygotowana już jest na jakąś niegrzeczną odpowiedź. - Jeżelisię dostaje takiego męża, jak nasz 

ojciec, to wszystko jest w  porządku, ale przypuśćmy, że Bóg ci zesłał takiego męża, jak  Andrzej 

Ward? Andrzej Ward jest tak nieprzyjemny dla swojej żony, że codziennie mu powtarza, iż wolałaby 

go nigdy w życiu nie znać. 

- Może właśnie dlatego jest taki nieprzyjemny i zły - podchwycił Feliks. 

- A ja wam powiadam, że w tym nie zawsze jest wina mężczyzny - mruknął Dan ponuro. - 

Jak ja się ożenię, będę dla żony dobry, ale muszę stanowczo mieć pierwszy głos w domu. Każde 

moje słowo powinno być dla niej rozkazem. 

- Jeżeli  słowo twoje będzie  tak wielkie,   jak twoje  usta,  to  wcale  się  temu  nie dziwię   - 

przycięła mu Fela złośliwie. 

- Żal mi tego mężczyzny, który ciebie dostanie za żonę, Felicjo King - odparł Dan. 

- Tylko się nie kłóćcie - zwróciła się do nich błagalnie Celinka. 

- A kto się kłóci? - zdziwił się Dan. - Fela zawsze ma wrażenie, że może mi powiedzieć, co 

jej się żywnie podoba, więc muszę koniecznie pokazać jej, że tak nie jest. 

background image

Najprawdopodobniej, mimo wysiłków Celinki, rozpętałaby się między Danem i Felą zacięta 

kłótnia, gdyby nie przerwało jej ukazanie się Historynki, idącej wolno w naszą stronę aleją Wuja 

Stefana. 

-   Spójrzcie,   jak   Historynka  ślicznie   wygląda!   -   zawołała   Fela   -   a   przcież   jest   zaledwie 

przystojna!

Historynka była boso, zobnażonymi ramionami, bo podwinęła rękawy czerwonego mundurka 

powyżej łokci. Zamiast paska miała wianek z czerwonych róż, których mnóstwo kwitło  teraz w 

ogrodzie ciotki Oliwii;  na głowie miała z tych samych róż uplecioną czapeczkę i  ogromne dwa 

bukiety niosła w obydwu rękach. 

Przystanęła pod drzewem w złocistym blasku zachodzącego słońca i uśmiechnęła się do nas 

przyjaźnie. Całą jej postać spowijał ten swoisty czar, w którym jej było bardziej do twarzy, niż w 

najpiękniejszym stroju. Do końca życia  nie  zapomnieliśmy, jaki w owej chwili tworzyła cudowny 

obrazek,   a   w   późniejszych   latach,   gdy   na   ławie   szkolnej   czytaliśmy   poezje   Tennysona, 

uświadamialiśmy sobie dokładnie, jak musiała  wyglądać nimfa górska, spoglądająca spoza zieleni 

liści rosnącego na pagórku drzewa, które ozłacały promienie słoneczne. 

- Felusiu - zawołała Historynka z wyrzutem - coś takiego zrobiła Piotrkowi? Siedzi w altanie 

ponury jak  chmura gradowa, nie chce stamtąd wyjść i powiada, że to twoja wina. Musiałaś mu 

okropnie dokuczyć, zranić jego najskrytsze uczucia.

-   Nie   interesuję   się   jego   uczuciami   -   rzekła   Fela   z   wyrazem   gniewu   na   swej   pięknej 

twarzyczce - ale uszu mu porządnie natarłam. W każdym razie zrobiłam to ze wszystkich sił! 

- Ach, Felusiu! Ale za co? 

- Za to, że mnie chciał pocałować i to ci powinno wystarczyć! - zawołała Fela, rumieniąc się 

nagle. - Jeszcze tak nisko nie upadłam, żeby mnie całował chłopak do posług! Mam nadzieję, że już 

na drugi raz szanowny pan Piotrek na to sobie nie pozwoli! 

Historynka zbliżyła się do nas i usiadła na trawie. 

- Jeżeli tak - stwierdziła ze smutkiem - to miałaś rację, żeś go wytargała za uszy, ale nie 

dlatego, że jest chłopcem do posług, tylko dlatego, że żadnemu chłopcu nie powinnaś była na to 

pozwolić. Ale skoro mówimy o całowaniu, to przypomina się pewna opowieść, którą przeczytałam w 

książce ciotki Oliwii. Chcielibyśmy jej posłuchać? Nazywa się: “Jak pocałunek został odkryty”. 

- A czyż pocałunek nie był zawsze znany? - zdziwił się Dan. 

- Opowieść ta świadczy, że nie i że został odkryty całkiem przypadkowo. 

- Opowiedz nam tę historię - odezwał się Feliks - chociaż uważam pocałunek za coś strasznie 

głupiego i wcale mnie to nie interesuje, w jaki sposób został odkryty. 

Historynka rozłożyła róże na trawie i szczupłymi ramionami objęła kolana. Patrząc sennym 

background image

wzrokiem na pogodne niebo, jakby wpatrzona w owe dawne lata, kiedy się działa opowiadana przez 

nią historia, zaczęła mówić dźwięcznym, metalicznym głosem, który brzmiał jak plusk  srebrnych 

kropelek rosy, opadających na delikatne płatki rozwiniętego kwiatu. 

-   Działo   się   to   dawno,   bardzo   dawno   w   Grecji   -   gdzie   działo   się   tyle   pięknych 

niezapomnianych rzeczy. Przedtem nikt nigdy nie słyszał o pocałunku i odkryty on został po prostu w 

mgnieniu oka, a potem zdarzenie to ktoś zanotował i pamięć o nim przetrwała aż dotychczas. 

Był   sobie   w   Grecji   młody  pasterz   imieniem   Glaukon,  wyjątkowo   piękny   pasterz,   który 

mieszkał w maleńkiej wiosce zwanej Teby. Później wioska ta stała się wielkim sławnym miastem, 

lecz w owych czasach była tylko maleńką wioską, spokojną i jakby wymarłą. Była tak spokojna, że 

Glaukon  ogromnie  jej   nie  lubił.  Znudziła  mu się  rodzinna wioska  i  postanowił   opuścić  ją,  aby 

zobaczyć  coś   ciekawszego   na  szerokim  świecie.   Wziął   więc   z  domu  maleńkie   zawiniątko  i  kij 

pastuszy i wywędrował w świat, aż zaszedł wreszcie do Tesalii. Jest to kraj, w którym znajduje się 

góra bogów, jak wam wiadomo. Góra ta nazywa się Olimp, ale nie ma ona nic wspólnego z tą 

historią, bo to wszystko działo się na innej górze - na górze Palion.

Glaukon zgodził się na służbę do pewnego bogatego człowieka, który miał bardzo duże stado 

owiec. Codziennie Glaukon wyprowadzał owce na pastwisko na górę Palion i tam je pilnował, a nie 

mając właściwie nic do roboty, grywał całymi dniami na fujarce. Grał tak bardzo często i bardzo 

pięknie, siedząc pod drzewem, patrząc na błękitne fale morza i myśląc o Aglai. 

Aglaja   była   córką   gospodarza,   u   którego   służył   Glaukon.   Była   tak   piękna,   że   Glaukon 

zakochał się w niej od chwili, gdy po raz pierwszy na nią spojrzał. Od tego czasu, gdy nawet nie grał 

na fujarce, myślał ciągle o Aglai i marzył o tym, że kiedyś będzie miał własne stado owiec, będzie 

miał maleńką własną zagrodę w dolinie i tam będzie mieszkał razem z Aglają. 

Aglaja również zakochała się w Glaukonie i kochała go tak samo, jak on ją kochał, lecz przez 

dłuższy czas nie zdradzała przed nim tego uczucia. Glaukon nie wiedział o tym, że prawie codziennie 

wykradała się z domu w góry, kryła się za skałami w pobliżu miejsca, w którym pasły się owce i 

słuchała pięknych pieśni Glaukona, wygrywanych na fujarce. Piękne to były pieśni, bo przecież 

Glaukon zawsze wówczas myślał o Aglai, chociaż nie zdawał sobie sprawy, że była  przy nim tak 

blisko. 

Lecz po pewnym czasie Glaukon zorientował się, że Aglaja go kocha i od tego dnia wszystko 

było jak najlepiej. Przypuszczam, że w obecnych czasach taki bogaty człowiek, jak ojciec Aglai nie 

chciałby oddać swej córki za żonę  pasterzowi, tamta jednak  historia działa się w Wieku Złotym, 

kiedy to podobne różnice między ludźmi absolutnie nie istniały. 

Od   tego   dnia   codziennie   prawie  Aglaja   przychodziła   w   góry,   siadała   obok   Glaukona, 

przyglądała się stadu i słuchała pieśni wygrywanych na fujarce. Ale Glaukon teraz nie grywał już tak 

background image

często, bo zamiast grać, wolał gawędzić z Aglają. A wieczorami zbierali wszystkie owce i zaganiali 

je z powrotem do domu. 

Pewnego dnia Aglaja udała się w góry całkiem inną drogą i w pewnej chwili znalazła się nad 

brzegiem wąskiego strumyka. Dostrzegła, że coś dziwnego połyskuje ku niej spośród kamieni, więc 

pochyliła się i uniosła przecudowny błyszczący kamień, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie widziała. 

Kamień   ten   był   niewielki,   zaledwie   tak   duży,   jak   ziarno   grochu,   lecz  połyskiwał   na   słońcu 

wszystkimi kolorami tęczy. Aglaja była tak tym kamieniem zachwycona, że postanowiła go dać w 

upominku Glaukonowi. 

Lecz nagle usłyszała jakiś szmer za sobą i gdy się odwróciła, omal nie umarła ze strachu. 

Dostrzegła przed sobą wielkiego boga Pana, który wyglądał, jak kozioł i jak człowiek jednocześnie. 

Wiecie o tym, że nie wszyscy bogowie są piękni, ale piękni, czy nie piękni, wątpię, czy ktoś by chciał 

znaleźć się nagle tak oko w oko z jakimś bogiem. 

- Daj mi ten kamień - rzekł Pan, wyciągając rękę. 

Lecz Aglaja, chociaż była bardzo przerażona, za nic w świecie nie chciała mu oddać  tego 

kamienia. 

- Muszę go mieć dla Glaukona - wyjaśniła. 

- A ja go muszę mieć dla jednej z moich nimf - rzekł Pan. 

Przysunął się do Aglai, lecz Aglaja poczęła uciekać ile jej tylko sił starczyło w nogach. Jeżeli 

zdoła dobiec do Glaukona, on ją już na pewno obroni. Pan biegł za nią, stąpając ciężko, lecz już po 

chwili Aglaja była w ramionach Glaukona. 

Okropny widok Pana i jeszcze  okropniejszy hałas, jakiego narobił, tak przeraziły owce, że 

rozbiegły   się   we  wszystkie  strony.  Lecz   Glaukon   nie  był  absolutnie  przestraszony,   bo  Pan  jest 

przecież bogiem pasterzy, więc każdego dobrego pasterza, wypełniającego sumiennie swe obowiązki 

szczególnie lubił i każdym takim pasterzem specjalnie się opiekował. Gdyby Glaukon nie był dobrym 

pasterzem, kto wie, co by się stało z nim i z Aglają. Ale Glaukon był pasterzem sumiennym, toteż, 

gdy poprosił Pana, aby oddalił się i nie przerażał Aglai, Pan odszedł, mrucząc niechętnie, a pomruk 

jego   był   tak   groźny,   jak   najstraszniejsze   grzmoty   wśród   gór.   Odszedł   jednak,   a   to   była   rzecz 

najważniejsza. 

-   Co   ci   się   stało,   najdroższa,  jakie   masz   zmartwienie?   -  zapytał   Glaukon,   a   Aglaja 

opowiedziała mu całą swoją przygodę. 

- Ale gdzie jest ten piękny kamień? - zapytał znowu, gdy skończyła swe opowiadanie. - Czyś 

go zgubiła z przerażenia? 

- Nie, skądże! - Aglaja nie byłaby taka nieostrożna. Gdy zaczęła uciekać, wsunęła kamień do 

ust i jeszcze dotychczas tam  się znajdował, najzupełniej bezpieczny. Teraz wysunęła go między 

background image

wargi i zajaśniał znowu w blasku słonecznym. 

- Weź go - szepnęła do Glaukona. 

Jak go miał wziąć? Obydwie ręce Aglai trzymał mocno w swych rękach, a gdyby ją teraz 

puścił, na pewno upadłaby na ziemię, tak była słaba i drżąca, przejęta jeszcze panicznym lękiem. 

Nagle Glaukonowi przyszedł zbawienny pomysł do głowy. Wyjmie kamień z ust Aglai własnymi 

ustami. 

Pochylił się nad nią, dotknął ustami jej warg i nagle zapomniał zupełnie o pięknym kamieniu, 

tak samo, jak w tej chwili zapomniała o nim Aglaja. W ten sposób został odkryty pocałunek! 

- Cóż za idiotyczna opowieść! - zawołał Dan, oddychając głęboko, gdy ocknął się nagle i 

zorientował, że siedzieliśmy w rzeczywistości wszyscy w starym sadzie, na wyspie Księcia Edwarda, 

zamiast obserwować dwoje zakochanych z Tesalii w okresie Złotego Wieku. - Ani jedno słowo nie 

jest prawdziwe. 

- Oczywiście, wszyscy wiemy, że to nie jest prawda - przyznała Fela. 

- A ja nie jestem taka pewna - szepnęła Historynka w zamyśleniu. - Uważam, że istnieją dwa 

rodzaje prawdziwych rzeczy - rzeczy prawdziwe, które są i rzeczy prawdziwe, których nie ma, ale 

mogą być. 

- A według mnie istnieje tylko jeden rodzaj prawdziwych rzeczy - rzekła Fela. - W każdym 

razie ta historia na pewno nie jest prawdziwa. Przecież wiecie wszyscy, że nigdy nie było boga Pana. 

- Skąd możesz wiedzieć, co było w Złotym Wieku? - zapytała Historynka. 

Pytaniem tym Fela była ogromnie zaskoczona. 

- Ciekawa jestem, co się stało z pięknym kamieniem? - szepnęła Celinka. 

- Prawdopodobnie Aglaja połknęła go - odparł Feliks, zawsze praktyczny. 

- A czy Glaukon i Aglaja pobrali się później? - zapytała Sara Ray. 

- O tym opowieść milczy, urywa się właśnie w tym miejscu, w którym ją zakończyłam - 

odpowiedziała Historynka. - Ale jestem pewna, że się pobrali.  Teraz ja wam powiem, co o tym 

wszystkim sądzę. Nie przypuszczam, żeby Aglaja miała połknąć kamień, myślę raczej, że kamień 

wypadł jej z ust na ziemię, potem obydwoje z Glaukonem znaleźli go i okazało się, że kamień ten 

miał tak wielką wartość, że Glaukon mógł kupić wszystkie stada owiec i bydła, jakie były w dolinie, 

mógł kupić również maleńką zagrodę i zamieszkał w niej razem z Aglają. 

- Ale ty tylko tak przypuszczasz - zawołała Sara Ray - a ja bym chciała wiedzieć na pewno, 

co się stało. 

- Ach, mniejsza o to, co się stało - obruszył się niechętnie Dan. - Wówczas, gdy Historynka 

opowiadała, we wszystko święcie wierzyłem, ale teraz już absolutnie nie wierzę. Czy nie jest to 

przypadkiem turkot kół? 

background image

Był   to  istotnie  turkot   kół   i   po  chwili   ujrzeliśmy  na  drodze  dwie   nadjeżdżające   bryczki. 

Pobiegliśmy do domu na spotkanie  wuja Aleca, ciotki Janet i  ciotki Oliwii. Radość zapanowała 

nieopisana. Wszyscy jednocześnie mówili, wszyscy śmiali się jednocześnie i trwało to tak  długo, 

dopóki nie zasiedli do stołu. Ileż było śmiechu, ile zapytań i opowiadań, ile radości i zachwytu. A od 

czasu do czasu, gdy przy stole uciszało się nieco, słychać było głośne mruczenie Pata, który siedział 

za plecami Historynki na parapecie okiennym. 

- Strasznie się cieszę, że jesteśmy znowu w domu - mówiła ciotka Janet, spoglądając na nas z 

czułością. - Było nam tam wprawdzie bardzo dobrze i cała rodzina wuja Edwarda odnosiła się do nas 

wyjątkowo serdecznie. Ale wszędzie jest dobrze, a w  domu najlepiej. A jak tutaj  było? Jak się 

sprawowały dzieci, Rogerze? 

- Jak aniołki - odparł wuj Roger. - Jeszcze nigdy w życiu takie grzeczne nie były. 

I nadeszła chwila, kiedy każde z nas w duchu musiało przyznać, że lubimy jednak naprawdę 

wuja Rogera. 

 

background image

Rozdział XIX - Straszna przepowiednia

- Muszę dzisiaj zacząć obcinać krzewy bzu po południu - biadał Piotrek. - Nie wyobrażacie 

sobie, jaka to jest nudna robota. Pan Roger czeka, aż będzie chłodniej i dopiero wtedy przyśle mi do 

pomocy ludzi, a teraz muszę sam to robić. 

- To dlaczego mu nie powiesz, że ci samemu nudno? - zapytał Dan. 

- Nie moja rzecz zwracać mu uwagę - odparł Piotrek. - Jestem na służbie, więc muszę robić 

to, co mi każą, ale jednocześnie wolno mi mieć własne zdanie. Zapowiada się, że dzisiaj będziemy 

mieli jeszcze większy upał. 

Siedzieliśmy   wszyscy   w   sadzie,   z   wyjątkiem   Feliksa,   który   poszedł   na   pocztę.   Było 

sierpniowe sobotnie przedpołudnie. Celinka i Sara Ray, która cały dzień miała spędzić z nami, gdyż 

matka jej pojechała do miasta - gryzły zawzięcie łodyżki tymianku. Berta Lawrence z Charlottetown, 

która na czerwiec przyjechała w odwiedziny do Kasi Marr i pewnego dnia przyszła z nią do szkoły, 

zawsze zajadała się łodyżkami tymianku, twierdząc, że jest wyjątkowo smaczny. Zwyczaj ten od razu 

przyjął się wśród dziewcząt w całym Carlisle. Wszystkie uczennice doszły do wniosku, że zarówno 

tymianek, jak młode gałązki malin, chociaż twarde i nie posiadające żadnego smaku, są niezwykle 

zdrowe i wybielają zęby. Łodyżki tymianku stały się po prostu modne i dlatego jadły je wszystkie 

dziewczęta. 

Pat był z nami również, łasząc się do każdego, podając od czasu swoją potężną czarną łapę i 

ocierając   się   o   nasze   kolana.   Wszyscy   głaskaliśmy   go   pieszczotliwie   z   wyjątkiem   Feli,   która 

usiłowała nie zwracać nań uwagi, tylko z tego powodu, że był to przecież kot Historynki. 

Leżeliśmy rozciągnięci na trawie, bo po ukończonych zajęciach porannych mieliśmy cały 

wolny dzień przed sobą. Zasadniczo powinniśmy być zadowoleni i szczęśliwi, lecz jakoś humory 

tego dnia nam nie dopisywały. 

Historynka siedziała na liściach gęsto rosnącej mięty, plotąc wianek z żółciutkich jaskrów. 

Fela popijała wodę z niebieskiego kubka z miną najzupełniej obojętną. Każda z nich zdenerwowana 

była   obecnością   drugiej   i   każda   zachowaniem   swym   pragnęła   przekonać   nas   wszystkich,   że 

wzajemnie na siebie nie zwracają najmniejszej uwagi. Feli  nienadzwyczajnie się to udawało, za to 

Historynka grała swoją rolę lepiej. Gdyby nie to, że spoglądała od czasu do czasu ukradkiem na Felę, 

bylibyśmy najgłębiej o tym przeświadczeni. 

Ostatni tydzień nie był dla nas zbytnio przyjemny. Fela z Historynką nie rozmawiały z sobą i 

coś się popsuło w  “Państwie Duńskim”. Atmosfera jakiegoś przymusu przesycała wszystkie  nasze 

zabawy i rozmowy. 

background image

W   zeszły   poniedziałek   Fela   i  Historynka   posprzeczały   się   o   coś.   Co   było   zasadniczą 

przyczyną tej  sprzeczki,  nie umiem powiedzieć,  bo nigdy się tego dokładnie nie dowiedziałem. 

Pozostało  to   na  zawsze  “śmiertelną   tajemnicą”  między   obydwu   powaśnionymi   stronami.   Temat 

kłótni   musiał   być   jednak   bardzo   poważny,   bo   skutki   dla   nas   wszystkich   stały   się   ogromnie 

nieprzyjemne. Właśnie od owego poniedziałku obydwie nie rozmawiały ze sobą. 

Nie dlatego zresztą, że przez tak długi czas odczuwały do siebie wzajemną urazę. Przeciwnie, 

zasadniczy gniew już dawno minął, lecz należało zachować odpowiedni fason. Żadna nie chciała 

“przemówić pierwsza” i każda twierdziła, że pierwsza się nie odezwie, gdyby nawet miało to trwać 

do stu lat. Żadne argumenty, żadne perswazje nie odnosiły skutku, nawet łzy Celinki, która co noc z 

tego powodu płakała i podczas wieczornego pacierza zanosiła modły ku niebu, aby Fela i Historynka 

wreszcie się z sobą pogodziły. 

- Naprawdę nie wiem, dokąd się dostaniesz po śmierci, Felu - mówiła ze łazami - jeżeli za 

życia nie potrafisz wybaczać ludziom. 

- Ja już jej przebaczyłam - brzmiała odpowiedź Feli - ale za nic w świecie nie przemówię do 

niej pierwsza. 

- Bardzo niedobrze i bardzo niewłaściwie postępujesz - usiłowała dalej perswadować Celinka. 

- Przede wszystkim psujesz nam cały nastrój. 

- Czy dawniej też tak się z sobą kłóciły? - zapytłaem Celinkę, gdyśmy omawiali te sprawy 

poufnie w alejce Wuja Stefana. 

- Już bardzo dawno tego nie było - odparła. - Miały z sobą jakąś sprzeczkę zeszłego lata i dwa 

lata temu, ale to trwało zaledwie kilka dni. 

- I kto pierwszy przemówił? 

- Ach, oczywiście Historynka. Przejęła się czymś ogromnie i zaczęła mówić do Feli, zanim 

się zorientowała, a potem już wszystko było jak najlepiej. Boję się jednak, że tym razem tak nie 

będzie. Czyś zauważył, że Historynka obecnie stara się niczym nie przejmować? Dla mnie jest to 

stanowczo zły znak. 

- Musimy coś wymyślić, aby się jednak przejęła - rzekłem. 

- Już od kilku dni modlę  się  o to - wyszeptała Celinka,  a powieki jej zatrzepotały pod 

wpływem nabiegłych nagle łez. - Czy sądzisz, że to się zda na coś, Ed? 

-   Najprawdopodobniej   -  zapewniłem   ją.   -   Pamiętasz   Sarę   Ray   i   te   pieniądze?   Przecież 

pieniądze zdobyła tylko dzięki modlitwie. 

- Bardzo się cieszę, że tak myślisz - zawołała z radością. - Dan twierdzi, że mi ta modlitwa 

nic nie pomoże. Tłumaczy, że najlepiej nie prosić o nic Boga, to wtedy sam stara się pomóc ludziom, 

a gdy go się prosi, zazwyczaj nie chce się w ludzkie sprawy wtrącać. Dan zawsze mówi takie dziwne 

background image

rzeczy. Bardzo się boję, że jak dorośnie będzie taki sam, jak wuj Robert Ward, który nigdy nie chodzi 

do kościoła i powiada, że tylko połowa Biblii jest prawdziwa.

- A która połowa jest według niego prawdziwa? - zapytałem przejęty ciekawością. 

- Oczywiście ta przyjemniejsza. Wuj Robert twierdzi, że niebo istnieje, ale piekła na pewno 

nie ma. Nie chciałabym, żeby Dan wyrósł na takiego niedowiarka. Byłoby to okropnie przykre. A ty 

byłbyś zadowolony, gdyby wszyscy ludzie po śmierci stłoczyli się w niebie? 

- Przypuszczam, że nie - potrząsnąłem głową, bo w tej samej chwili pomyślałem o Billu 

Robinsonie. 

- Zupełnie słusznie, chociaż na ogół żal mi tych wszystkich biedaków, którzy idą do piekła - 

mówiła Celinka  w zamyśleniu. - Ale  mam wrażenie,  że w  niebie  również  nie czuliby  się  zbyt 

swobodnie. Andrzej Marr zeszłej jesieni powiedział okropną rzecz o piekle, gdyśmy obydwie z Felą 

były u Kasi i gdyśmy wszyscy piekli kartofle w popiele. Andrzej powiedział wtedy, że według niego 

w piekle musi być o wiele ciekawiej, niż w niebie, bo ogień to przecież strasznie przyjemna rzecz. 

Czyś słyszał kiedyś w życiu podobne brednie? 

- Mam wrażenie, że to zależy od tego, czy człowiek znajduje się wśród płomieni, czy też 

patrzy na nie z daleka - odparłem. 

- Ach, Andrzej nie to miał na myśli. Chciał nam po prostu zaimponować oryginalnością. 

Marrowie wszyscy są tacy. W każdym razie postanowiłam się nadal modlić, aby przytrafiło się coś 

takiego, czym by się Historynka bardzo przejęła. Nie będę się modlić o to, aby Fela przemówiła 

pierwsza, bo i tak jestem pewna, że nigdy się na to nie zdobędzie. 

- A nie sądzisz, że Pan Bóg może ją skłonić do tego? - zapytałem, gdyż doszedłem do 

wniosku, że dzieje się wielka niesprawiedliwość, iż Historynka zawsze ma pierwsza wyciągać rękę 

do zgody. Jeżeli już kiedyś uczyniła to, to teraz stanowczo powinna była przyjść kolej na Felę. 

-  Sądzę,  że  Pan  Bóg musiałby pokonać  w tym wypadku  wielkie  trudności   - szepnęła z 

westchnieniem Celinka, która prawdopodobnie znała lepiej Felę ode mnie. 

Piotrek, jak to było do przewidzenia, oczywiście stał po stronie Feli, twierdząc, że Historynka 

powinna   pierwsza  przemówić,   choćby   dlatego,   że  jest   najstarsza.   Przynajmniej  taką   metodą, 

tłumaczył nam, rządziła się zawsze nieboszczka ciotka Jane. 

Natomiast Sara Ray uważała, że pierwsza powinna przemówić Fela, biorąc chociażby to pod 

uwagę, że Historynka jest sierotą. 

Feliks usiłował łagodzić wszystkie spory i oczywiście miał z tego powodu całe mnóstwo 

przykrości, jak zresztą zwykle w takich razach bywa. Historynka oświadczyła mu z godnością, że jest 

zbyt młody, aby mógł to wszystko dokładnie zrozumieć, Fela zaś stwierdziła, że taki grubas powinien 

pilnować tylko własnych spraw. Po tym wszystkim Feliks doszedł do wniosku, że Fela zasłużyła na 

background image

to, aby Historynka nigdy więcej nie przemówiła do niej ani słowa. 

Dan nie miał cierpliwości do dziewcząt, szczególnie drażniło go postępowanie Feli. 

- Obydwie zasłużyły na porządne baty - skonstatował. 

Jeżeli tylko baty mogły naprawić sytuację, to nie zanosiło się na to, aby kiedykolwiek mogła 

ona ulec zmianie. Zarówno Fela, jak i Historynka wyrosły już z okresu “batów” i nikt z dorosłych nie 

wpadłby na pomysł, aby w ten sposób wynikły między nimi spór zażegnać. Dorośli wprawdzie 

dostrzegli chłód panujący między dziewczynkami, lecz patrzyli na to pobłażliwie nie wnikając zbyt 

głęboko i nie orientując się, jak wszyscy wzięliśmy sobie ten spór głęboko do serca i jak bardzo nad 

nim boleliśmy. 

Historynka skończyła wreszcie wianek i włożyła go na głowę. Jaskry muskały delikatnie jej 

wysokie białe czoło, spod którego lśniły roziskrzone ciemne oczy. Senny uśmieszek błąkał się na 

czerwonych jak maki usteczkach - uśmieszek  wymowny, którego znaczenie  wszyscy znaliśmy tak 

dobrze. 

- Znam opowieść o pewnym jegomościu, który zawsze miał własne zdanie...

Historynka umilkła, nie mówiąc nic więcej. Nigdy nie słyszeliśmy opowieści o człowieku, 

który zawsze miał własne zdanie. Na głównej alejce ujrzeliśmy biegnącego Feliksa, wymachującego 

zawzięcie trzymaną w ręku gazetą. Gdy taki grubas, jak Feliks biegnie, ile mu sił starczy w nogach i 

do tego w takie upalne sierpniowe popołudnie, to stanowczo musi mieć jakiś bardzo ważny powód - 

tak przynajmniej wywnioskowała Fela. 

- Najwidoczniej otrzymał jakieś przykre wiadomości na poczcie - zauważyła Sara Ray. 

- Ach, żeby się tylko ojcu nic złego nie stało - zawołałem, zrywając się niespokojnie z ziemi, 

bo nagle doznałem dziwnego uczucia, które niby zimne stalowe ostrze zanurzyło mi się w serce. 

-   Przecież   mógł   otrzymać   dobre   wiadomości   i   dlatego   tak   szybko  biegnie   -  zawołała 

Historynka, która nigdy nie wierzyła w to, że mogą nadejść złe wiadomości. 

- Nie biegłby tak szybko, gdyby miał dobre wiadomości - bąknął cynicznie Dan. 

Niepewność   nasza   nie   trwała   długo.   Furtka   sadu   otworzyła   się   z   trzaskiem   i   po   chwili 

podbiegł do nas Feliks. Jedno spojrzenie wystarczyło, aby się przekonać, że przynosił wieści niezbyt 

radosne. Biegł bardzo szybko i był ogromnie zadyszany, a twarz miał śmiertelnie bladą. Za nic na 

świecie   w   tej   chwili   nie   zapytałbym   go,   co   się   stało,   tak   bardzo   lękałem   się   jakiejś   przykrej 

odpowiedzi.   Uprzedziła  mnie   w   tym   wypadku   Fela,   która  całkiem   odważnie   i   z   wielkim 

zniecierpliwieniem podbiegła do drżącego zadyszanego Feliksa: 

- Feliksie King, co cię tak przeraziło? 

Feliks   pokazał   nam   gazetę.   Było  to   “Codzienne  Przedsięwzięcie”  wychodzące   w 

Charlottetown. 

background image

- Mam tutaj - wyszeptał. - Spójrzcie - przeczytajcie - ach, sądzicie - że to jest prawda? Koniec 

- świata - ma nastąpić jutro - o godzinie drugiej po południu! 

Trzask! Fela upuściła niebieski kubek, który przetrwał tyle lat, a teraz leżał u naszych stóp w 

maleńkich potłuczonych skorupkach. W każdym innym wypadku bylibyśmy ogromnie przejęci tą 

katastrofą,  w tej  chwili  jednak  nie  zwróciliśmy  na nią absolutnie uwagi.   Cóż znaczą  wszystkie 

porcelanowe kubki świata, skoro jutro i tak już żadne z nas nie będzie żyło? 

- Ach, Saro Stanley, czy ty w to wierzysz? - wyszeptała Fela, chwytając Historynkę za rękę. 

Modlitwy Celinki zostały wysłuchane. Nastąpiło przesilenie i Fela tak się tą wiadomością przejęła, że 

mimo woli przemówiła pierwsza. Lecz w tej chwili i ten fakt nie wywarł na nas zbytniego wrażenia. 

Historynka   chwyciła   gazetę   i   przeczytała   nam   głośno   krótkie  doniesienie,   którego 

wysłuchaliśmy   wśród   uroczystej  ciszy.   Pod   sensacyjnym  nagłówkiem  “Jutro   o   drugiej  świat 

przestanie   istnieć”  widniała   wzmianka,   że   przywódca  pewnej   sekty   religijnej   w   Stanach 

Zjednoczonych  przepowiedział, iż dwunastego sierpnia nastąpić ma Dzień Sądu Ostatecznego i że 

wszyscy  wyznawcy   sekty   powinni  być   przygotowani  na  tę  chwilę,   powinni  się   modlić,   pościć, 

powinni się przyoblec w białe szaty. 

Teraz śmiać mi się chce na samo wspomnienie, jaki przemożny strach owładnął nami owego 

słonecznego sierpniowego ranka przed wielu, wielu laty. Wówczas o śmiechu zupełnie zapomniałem. 

Byliśmy   przecież   tylko   dziećmi   i   uwierzyliśmy   w   to,   co   podawała   gazeta.   Jeżeli  “Codzienne 

Przedsięwzięcie”  twierdziło,   że   dwunasty   sierpnia,   będzie   dniem  Sądu   Ostatecznego,   to  jak  my 

mogliśmy w to wątpić? 

- Czy ty w to wierzysz, Saro Stanley? - indagowała nadal Fela. 

- Nie, nie, nie ma tu ani słowa prawdy - odparła z przeświadczeniem Historynka. 

Lecz   w  pewnej   chwili   głos   jej   dziwnie   zadrżał,   a  może   nam się   tylko   tak   zdawało.  W 

dziecięcych naszych umysłach zrodziło się podejrzenie, że Historynka chciała nas tylko uspokoić, 

lecz sama tak zresztą, jak i my wszyscy uwierzyła bezapelacyjnie w koniec świata. 

- To nie może być prawda - zawołała Sara Ray, szukając jak zwykle ukojenia we łzach. - 

Przecież wszystko dzisiaj wygląda tak samo jak wczoraj, a nie mogłoby tak wyglądać, gdyby jutro 

miał być Dzień Sądu Ostatecznego. 

- Przecież tak właśnie ten dzień miał nadejść - wtrąciłem rozżalony. - Przynajmniej tak 

zapowiadała go Biblia. Koniec świata miał się zakraść do nas jak złodziej wśród nocy. 

- Ale jeszcze coś innego jest w Biblii - podchwyciła gorączkowo Celinka. - Jest tam wyraźnie 

powiedziane, że nikt nie wie, kiedy Dzień Sądu Ostatecznego nastąpi, że nawet nie wiedzą o tym 

aniołowie   w   niebie   więc   jeżeli   aniołowie   nie   wiedzą,   to   skąd   może   wiedzieć  redaktor 

“Przedsięwzięcia”? 

background image

- Na pewno głupstwa plecie - mruknęła niechętnie Historynka. Wiedzieliśmy o tym, że wuj 

Roger jest liberałem, a wuj Alec - konserwatystą, dziewczynki zaś pod względem politycznych i 

religijnych poglądów ustosunkowywały się odpowiednio do atmosfery panującej w danym domu. - 

Ale powiem wam, że to nie redaktor tę wiadomość podał, tylko ktoś ze Stanów, kto jest podobno 

prorokiem. Jeżeli ten człowiek jest prorokiem, to prawdopodobnie wie o wszystkim. 

- Nawet w Biblii powiedziane jest, że prorocy wszystko wiedzą - odezwał się Dan. 

- Ja się tam zawsze będę trzymała Biblii - oświadczyła Celinka. - Nie wierzę w jutrzejszy 

koniec świata, ale jestem tym wszystkim ogromnie przerażona - dorzuciła z bojaźnią. 

Mniej więcej wszyscy zajmowali takie samo stanowisko. Tak, jak z upiornym dzwonem, nie 

wierzyliśmy, lecz jednak drżeliśmy, gdy nam o nim opowiedział Piotrek. 

-   A   chciałam   jeszcze   tak   dużo   zrobić   w   życiu   -   wyszeptała   Historynka,   obrywając   z 

rezygnacją jaskry ze swego wianka. Jednakże, jeżeli jutro ma być koniec świata, to na nic mi już 

czasu nie starczy. 

- To wszystko może być o wiele gorsze, niż śmierć - zauważył Feliks, usiłując za wszelką 

cenę wymyślić coś, co by mu sprawiło chwilową ulgę. 

-   Jestem   strasznie   zadowolony,  że   przez   całe   lato   chodziłem   do   kościoła   i   do   Szkoły 

Niedzielnej - wtrącił przyciszonym głosem Piotrek. - Szkoda, że do tej pory nie zdecydowałem się, 

kim mam zostać, prezbiterianinem, czy metodystą. Sądzicie, że teraz byłoby już za późno? 

- Ach, to nie sprawia żadnej różnicy - odparła Celinka z powagą. - Jeżeli... jeżeli tylko jesteś 

chrześcijaninem, Piotrku, to wszystko inne nie jest takie ważne. 

- Ale teraz i tak już jest za  późno - zawołał z żalem Piotrek. - Nie mogę przecież stać się 

chrześcijaninem w ciągu kilku godzin. Postanowiłem czekać, aż dorosnę, aby poznać różnicę między 

prezbiterianami i metodystami, ale niestety nie mam już teraz żadnych możliwości. Przypuszczam, że 

zostałbym prezbiterianinem, choćby ze względu, że wy wszyscy jesteście prezbiterianami. 

- Znam cudowną anegdotkę o Judy Pineau i o samym wyrazie “prezbiterianin” - odezwała się 

Historynka - ale jej wam teraz nie opowiem. Jeżeli jutro nie będzie końca świata, opowiem wam to w 

poniedziałek. 

- Gdybym wiedziała, że jutro ma być koniec świata, na pewno bym się z tobą w zeszły 

poniedziałek nie pokłóciła, Saro Stanley, i nie byłabym tak nieprzyjemna przez cały tydzień - jęknęła 

Fela, dręczona nieoczekiwanie wyrzutami sumienia. 

Ach, Felu! Wszyscy w głębi naszych dziecięcych duszyczek żałowaliśmy całego mnóstwa 

rzeczy, których na pewno nie popełnilibyśmy, “gdybyśmy wiedzieli”. Jakąż ciemną i bezkresną listę 

tworzyły te nasze drobne grzeszki, które teraz uświadamialiśmy sobie nagle w pamięci! Otworzyła 

się w  tej chwili przed nami wielka  Księga Sprawiedliwości i stanęliśmy nad krawędzią własnych 

background image

uświadomień,   jak   przed   obliczem   Najwyższego   Trybunału.   Myślałem   o   tych   wszystkich 

najdrobniejszych szczegółach, o  tych wszystkich znikomych  czynnach mego krótkiego życia -  o 

prowokowaniu Feliksa do płaczu, o drobnych psotach popełnianych co tydzień w Szkole Niedzielnej, 

o nic nie znaczących kłamstwach, których się dopuściłem, o tym wszystkim, co złego pomyślałem i 

uczyniłem. A jutro miał nastać ten wielki straszliwy dzień ostatecznych porachunków! Ach, gdybym 

przez te wszystkie lata inaczej postępował, gdybym był lepszy! 

- Ta kłótnia była tak samo moją winą, jak i twoją - skonstatowała Historynka, obejmując Felę 

ramieniem. - Teraz niestety nie można już tego odrobić, ale jeżeli jutro końca świata nie będzie, 

postaramy się już nigdy więcej w życiu nie kłócić. Strasznie bym chciała, żeby mój ojciec był tutaj. 

- Na pewno będzie - pocieszała ją Celinka. - Jeżeli nastanie koniec świata, to nie tylko 

zapanuje on na Wyspie Księcia Edwarda, ale również w całej Europie. 

- Najbardziej chciałbym wiedzieć, czy to wszystko, co piszą w tej gazecie, jest prawdą, czy 

też nie - westchnął Feliks z rozpaczą. - Mam wrażenie, że gdybym mógł dowiedzieć się o tym, 

czułbym się o wiele lepiej. 

Ale do kogo mieliśmy się zwrócić z zapytaniem? Wuja Aleca nie było i miał wrócić dopiero 

późnym wieczorem, a ciotka Janet i wuj Roger nie należeli do tych osób, do których mielibyśmy 

istotne zaufanie. Lękaliśmy się ogromnie końca świata, lecz bardziej byliśmy przerażeni, że dorośli 

nas wyśmieją. A gdyby tak zapytać ciotkę Oliwię? 

- Nie, ciotka Oliwia położyła się, bo ma straszną migrenę, więc absolutnie przeszkadzać jej 

nie można - oświadczyła stanowczo Historynka. - Kazała mi przygotować obiad, gdyż jeszcze od 

wczoraj pozostało sporo zimnego mięsa, więc trzeba tylko ugotować trochę kartofli i groszku i 

nakryć do stołu. Nie mam pojęcia, jak potrafi zebrać myśli, kiedy już jutro ma być koniec świata. 

Zresztą co za pożytek będziemy mieli, jak nawet zapytamy dorosłych? Przecież oni i tak na ten temat 

niewiele więcej wiedzą od nas. 

- Ale, jeżeli powiedzą nam, że w to nie wierzą, w każdym razie będziemy trochę spokojniejsi 

- zauważyła Celinka. 

-   Przypuszczam,   że   najwięcej   wiedziałby   o   tym   ksiądz,   tylko,   że   wyjechał   na   urlop   - 

westchnęła Fela. - Na wszelki wypadek zapytam mamę, co ona o tym myśli. 

Sięgnęła po  “Przedsięwzięcie”  i pobiegła do domu. Czekaliśmy  jej powrotu coraz bardziej 

zniecierpliwieni. 

- No i co powiedziała? - zapytała Celinka drżącym z podniecenia głosem.

- Powiedziała “Wynoś się i daj mi spokój. Nie mam czasu na twoje głupstwa” - odparła Fela 

zgorszonym tonem. - A ja na to, “Ależ, mateczko, w gazecie piszą, że jutro ma być koniec świata!” 

Wówczas mama zdenerwowała się jeszcze więcej i zawołała: “Będzie koniec waszych bzdur!” 

background image

- W każdym razie to też jest pewną ulgą - odezwał się Piotrek. - Gdyby pani King wierzyła w 

to, na pewno byłaby tą zapowiedzią więcej przejęta. 

- Ale przecież widzicie tę wiadomość wydrukowaną! - Przekonywał ponuro Dan. 

- Zapytajmy jeszcze wuja Rogera - zaproponował Feliks zupełnie bezradny. 

Na tę ewentualność nie byliśmy przygotowani, postanowiliśmy jednak i tego spróbować. Wuj 

Roger   był   na   podwórzu,   zajęty   zaprzęganiem   czarnej   klaczy   do  powozika.   Egzemplarz 

“Przedsięwzięcia”  sterczał mu z  kieszeni marynarki.  Skonstatowaliśmy na samym wstępie, że wuj 

Roger był dzisiaj wyjątkowo przygnębiony i zmieszany. Na twarzy jego nie było ani śladu zwykłego 

uśmiechu. 

- Ty go zapytaj - rzekła Fela, trącając Historynkę. 

- Wujku - odezwała się  Historynka, a w srebrzystym jej  głosiku zabrzmiała nuta błagalnej 

prośby i przestrachu. - “Przedsięwzięcie” podaje wiadomość, że jutro ma być koniec świata. Czy to 

prawda? Czy wujek w to wierzy? 

-   Obawiam   się,   że   tak   -   odparł  wuj   Roger   ponuro.   -   “Przedsięwzięcie”   zawsze   bardzo 

skrupulatnie podaje tylko prawdziwe wiadomości. 

- A mama w to nie wierzy - zdobyła się na odwagę Fela. 

Wuj Roger pokiwał głową. 

- Właśnie to jest najstraszniejsze - rzekł - że ludzie dopiero wówczas wierzą, gdy już jest za 

późno. Jadę  teraz do Markdale, aby pewnemu  jegomościowi oddać to, co mu  jestem winien, a po 

obiedzie  wybieram się do Summerside, żeby sobie kupić nowy garnitur. Ten stary jest już zbytnio 

zniszczony na taką uroczystość, jak Dzień Sądu Ostatecznego. 

Wuj Roger wskoczył do powoziku i odjechał, pozostawiając nas w  jeszcze okropniejszym 

nastroju. 

- Uważam, że to wam powinno wystarczyć - zauważył Piotrek przyciszonym głosem. 

- Czy powinniśmy się także na jutro przygotować? - zapytała Celinka. 

- Chciałabym mieć taką białą sukienkę, jak wy macie - szlochała Sara Ray. - Ale nie mam, a 

teraz już za późno, żeby sobie kupić. Ach, jaka szkoda, że dotychczas nigdy nie słuchałam mamy! Na 

pewno byłabym zawsze posłuszna, gdybym wiedziała, że koniec świata jest tak blisko. Jak wrócę do 

domu, zaraz mamie opowiem, że byłam wtedy na pokazie magicznej latarni. 

- Ja tam nie jestem taka pewna, że wuj Roger mówił poważnie - wtrąciła Historynka. - Nie 

miałam możności patrzeć mu prosto w oczy, bo wtedy dowiedziałabym się całej prawdy. Zawsze tak 

bywa, że gdy wuj Roger chce z kogoś zakpić, w oczach pojawiają mu się dziwne iskierki. Tego już w 

żaden sposób ukryć nie może. Jak myślicie, czy nie mógł z nas zażartować i dlatego postanowił 

przerazić nas jeszcze bardziej? Straszne jest, gdy nawet na dorosłych nie można polegać! 

background image

- Tylko na ojcu moglibyśmy polegać, gdyby był w domu - oświadczył stanowczo Dan. - 

Ojciec z pewnością powiedziałby nam całą prawdę. 

- Powiedziałby nam tylko to, co sam uważa za prawdę, Dan, ale i on na pewno niewiele wie 

na ten temat. Przecież nie jest tak wykształcony, jak redaktor “Przedsięwzięcia”. Nie, nie pozostaje 

nic innego, tylko czekać cierpliwie, a wtedy sami się przekonamy. 

- Chodźmy do domu i zobaczmy, co w Biblii jest na ten temat - zaproponowała Celinka. 

Wślizgnęliśmy się ostrożnie do mieszkania, aby nie przeszkadzać ciotce Oliwii, Celinka zaś 

wkrótce znalazła odpowiedni ustęp w Piśmie Świętym i przeczytała go głośno. Po wysłuchaniu tego 

ustępu odczuliśy wszyscy pewną ulgę. 

- No tak - odezwała się pierwsza Historynka - muszę teraz pójść i obrać kartofle. Przecież 

trzeba je ugotować, chociażby nawet jutro istotnie był koniec świata. Ja tam jednak w to wszystko nie 

wierzę. 

- A ja muszę zacząć obcinać krzaki bzów - postanowił Piotrek. - Nie wiem, jak się wziąć do 

tego, bo mi się nie chce samemu pójść w pole. Umrę tam chyba ze strachu. 

- Szkoda, że nie powiedziałeś wujowi Rogerowi, że jeżeli jutro ma być koniec świata, to i tak 

nie warto już bzów przycinać - wtrąciłem się do rozmowy. 

- Tak, a gdyby wuj Roger mimo wszystko kazał ci to robić, mielibyśmy chociaż dowód, że w 

tę całą wiadomość nie wierzy - podchwyciła Celinka. 

Pozostawiwszy   Historynkę   i  Piotrka   przy   obieraniu   kartofli,  wróciliśmy   do   domu,   gdzie 

ciotka Janet, znalazłszy już tylko skorupy po pamiątkowym niebieskim porcelanowym kubku, dała 

nieszczęsnej Feli porządną burę. Fela jednak zniosła to wszystko z nadzwyczajną cierpliwością - 

przeciwnie, sprawiło to jej nawet pewne zadowolenie. 

- Mama na pewno nie wierzy, że jutro ma być koniec świata, bo inaczej nie awanturowałaby 

się w ten sposób - szepnęła Fela do nas. Wszystkich nas uspokoiło to aż do obiadu, gdy przybiegli 

Historynka i Piotrek z wiadomością, że wuj Roger istotnie pojechał do Summerside. Wysłuchawszy 

tej wieści, znowu owładnięci zostaliśmy jeszcze okropniejszym lękiem. 

- Ale powiedział, żebym koniecznie przyciął krzewy bzu - zawołał Piotrek. - Najwidoczniej 

nie wierzy w ten jutrzejszy koniec świata, bo pozwoliłby mi chyba tego ostatniego popołudnia zostać 

w domu. Może ktoś z was pójdzie ze mną? Nie musicie nic robić, bylebyście tylko dotrzymywali mi 

towarzystwa. 

Zostało zadecydowane, że Dan i Feliks pójdą z Piotrkiem. Ja chciałem pójść również, lecz 

dziewczęta zaprotestowały. 

- Musisz zostać z nami - oświadczyła Fela. - Sama nie wiem, co mam robić tego popołudnia. 

Przyrzekłam Kasi Marr, że przyjdę do niej, ale jakoś nie mam ochoty. Nie chce mi się również robić 

background image

szydełkiem. Wyjęłam już robótkę z szuflady, ale zaraz sobie pomyślałam: “czyż to warto? Przecież 

jutro i tak wszystko w proch się rozpadnie”. 

Zostałem więc z dziewczętami i niezbyt przyjemnie spędziliśmy to popołudnie. Historynka 

ustawicznie powtarzała, że “w to wszystko nie wierzy”, ale gdyśmy ją prosili, aby nam opowiedziała 

jakąś historię, w żaden sposób zgodzić się nie chciała, tłumacząc się rozmaitymi powodami. Celinka 

do reszty  zatruła życie ciotce Janet, ustawicznie pytając:  “Mateczko,  czy w poniedziałek będzie 

pranie?” “Mateczko,  pójdziesz  we wtorek  wieczorem  na  nabożeństwo?” “Mateczko,  będziesz  w 

przyszłym tygodniu smażyła poziomki?” Stawała się coraz spokojniejsza, gdy ciotka Janet na każde 

zadane pytanie odpowiadała  “tak” albo “naturalnie”, jakby to wszystko przynajmniej dla niej nie 

ulegało najmniejszej wątpliwości. 

Sara Ray płakała tak długo, że aż zacząłem się dziwić skąd miała tak wielkie zapasy łez, 

sądzę jednak, że nie płakała z  powodu przerażenia, tylko z powodu braku białej sukienki. Przed 

wieczorem   Celinka   przyszła   na   dół,   niosąc   swój   piękny  porcelanowy   dzbanek   malowany   w 

niezapominajki, do którego codziennie wkładała szczoteczkę do zębów. 

- Saro, zamierzam ci ten dzbanek podarować - oznajmiła uroczyście. 

Okazało się, że Sara od dawna już marzyła o tym dzbanku, teraz więc przestała płakać i 

uśmiechnęła się nawet. 

- Ach, Celinko, strasznie ci  dziękuję! A czy jesteś pewna, że  nie odbierzesz mi go jutro w 

razie, gdyby nie było końca świata? 

- Nie, daję ci go na zawsze - odparła Celinka z miną osoby, dla której wszystkie porcelanowe 

dzbanki malowane w niezapominajki są niczym w porównaniu z katastrofą, na którą oczekiwał cały 

świat. 

- Czy masz również zamiar podarować komuś ten wazonik malowany w wiśnie? - zapytała 

Fela, usiłując zachować obojętny ton. 

Fela nigdy nie zachwycała się dzbankiem niezapominajkowym, ale za to ogromnie podobał 

jej się wazonik malowany w wiśnie, który Celinka dostała od ciotki Oliwii na gwiazdkę. 

- Nie, absolutnie nie mam zamiaru - odparła Celinka, zmieniając nagle ton. 

- Ach, dobrze, mnie tam na nim nie zależy - pośpieszyła zapewnić Fela. - Tylko pomyślałam 

sobie, że jeżeli jutro ma być ostatni dzień, to ten wazonik i tak ci będzie niepotrzebny. 

- Uważam, że tak samo będzie potrzebny mnie, jak i tobie - zawołała Celinka z oburzeniem. 

Poświęciła   swój   ulubiony  niezapominajkowy   dzbanuszek,  sądząc,   że   poświęceniem   tym 

przebłaga los, lecz na rozstanie się z wazonikiem malowanym w wiśnie już w żaden sposób zdobyć 

się nie mogła. Fela całkiem niepotrzebnie zwróciła się do niej z tą propozycją! 

Wraz   z   zapadającym   zmierzchem   humory   nasze  stawały  się   jeszcze   bardziej   ponure.   W 

background image

świetle jasnego dnia, w otoczeniu wszystkiego, co takie znajome, nietrudno było zdobyć się chociaż 

na odrobinę udanego  spokoju. Ale teraz, kiedy wszystko  otaczały ciemności, ogarniał nas coraz 

większy lęk, owładały nami coraz gorsze przeczucia. Gdyby znalazła się chociaż jedna starsza osoba, 

która   by   nam   wytłumaczyła,   że   nie   powinniśmy   się   lękać,   że   wiadomość   wydrukowana   w 

“Przesięwzięciu”  była tylko powtórzeniem proroctwa jakiegoś  fanatyka, na pewno uspokoilibyśmy 

się od razu. Ale niestety osoby takiej nie było. Wszyscy dorośli,  przeciwnie,  bawili się doskonale 

naszym kosztem, kpili sobie z naszego przestrachu. Właśnie w pewnej chwili usłyszeliśmy, jak ciotka 

Oliwia, którą głowa wreszcie przestała boleć, razem z ciotką Janet śmiały się głośno w  kuchni, 

prawdopodobnie  rozmawiając na nasz temat. Głośny śmiech ciotki Janet i  piskliwy chichot ciotki 

Oliwii rozbrzmiewały po całym domu. 

-   Dzisiaj   się   śmieją,  bo  kobiety   zawsze   były   niedowiarkami   -   zauważył   Dan   z   ponurą 

satysfakcją. 

Siedzieliśmy na kuchennym ganku, obserwując po raz ostatni tarczę słoneczną, kryjącą się za 

szczytami   odległych   pagórków.   Piotrek   był   z   nami   również.   Właściwie   powinien   był   dzisiaj 

odwiedzić swą matkę, lecz postanowił zostać z nami. 

- Jeżeli jutro ma być koniec świata, to zawsze wolę być przy was - oświadczył. 

Sara Ray także chciała zostać, nie mogła jednak, bo matka kazała jej wrócić do domu, nim się 

zrobi ciemno. 

- Nie martw się, Saro - uspokajała ją Celinka. - Przecież koniec świata ma być dopiero o 

drugiej po południu, więc zdążysz jeszcze do nas przyjść, zanim cokolwiek się stanie. 

- A może to była omyłka - szlochała Sara. - Może to ma być dzisiaj o drugiej w nocy, zamiast 

jutro? 

Możliwe,   istotnie.   Opanował   nas   nowy   lęk,   z   którego   dotychczas   nie   zdawaliśmy   sobie 

sprawy. 

- Jestem pewien, że dziś w nocy nawet oka nie zmrużę - powiedział Feliks. 

- Przecież w gazecie wyraźnie piszą, że to ma być jutro o drugiej po południu - wtrącił 

nieśmiało Dan. - Możesz się nie martwić, Saro. 

Sara pożegnała się z nami i poszła, wciąż płacząc. Mimo to jednak nie zapomniała zabrać z 

sobą   owego   dzbanka   malowanego   w   niezapominajki.   Tak   się   jakoś   dziwnie   złożyło,   że   po   jej 

odejściu odetchnęliśmy z ulgą.  Taka wiecznie płacząca towarzyszka nie sprawiała nam zbytniej 

przyjemnośLci. Celinka, Fela i Historynka nigdy przecież nie płakały. Widocznie były silniejsze i 

posiadały więcej  zdrowego rozsądku. Bez łez czekały na to, co się stać miało, patrząc odważnie 

niebezpieczeństwu w oczy. 

- Ciekawe, gdzie będziemy wszyscy jutro o tej porze - zauważył grobowym głosem Feliks, 

background image

gdyśmy siedzieli, zapatrzeni w zachód słońca. 

Dzisiejszy zachód był szczególnie dla nas ważny. Słońce skryło się za ciężkimi  chmurami, 

które od razu zapłonęły krwawą czerwienią. 

-   Mam   nadzieję,   że   będziemy  wszyscy   razem   tak   samo,   jak  dzisiaj   -   wtrąciła   łagodnie 

Celinka. - Zobaczycie, że jutro będzie jeszcze wszystko w najzupełniejszym porządku. 

- Postanawiam od samego rana czytać Biblię - oświadczył Piotrek. 

Gdy ciotka Oliwia wybierała się do domu, Historynka zwróciła się do niej z prośbą, aby 

pozwoliła jej zostać na noc z Felą i Celinką. Ciotka  Oliwia  chętnie na to przystała, żegnając nas 

wszystkich   przyjaznym   uśmiechem.   Wyglądała   dzisiaj   wyjątkowo   pięknie,   ze  swymi   szeroko 

otwartymi błękitnymi oczami i złocistymi włosami wijącymi się nad czołem. Kochaliśmy wszyscy 

ciotkę   Oliwię,   lecz   teraz,   pamiętając,   że   przed   chwilą   śmiała   się   razem   z   ciotką   Janet,   nie 

pożegnaliśmy się z nią tak czule, jak zazwyczaj. 

- Jakie te nasze dzieci dzisiaj kwaśne - skonstatowała ciotka Oliwia, idąc ogrodową ścieżką i 

unosząc suknię, aby się nie zamoczyła od wilgotnej trawy. 

Piotrek również postanowił zostć z nami na noc, nie troszcząc się o niczyje pozwolenie. 

Gdyśmy się kładli do łóżek, pogoda była wyjątkowo burzliwa i deszcz spływał po dachu, jak gdyby 

cały świat jednocześnie z Sarą Ray płakał, przeczuwając bliski koniec. Żadne z nas nie zapomniało 

dzisiaj   o   pacierzu.   Mieliśmy   ochotę   pozostawić   zapaloną   świecę,   lecz   ciotka   Janet   stanowczo 

zaprotestowała przeciw temu. Świeca została zgaszona i leżeliśmy wszyscy z otwartymi oczami, 

wsłuchani w deszcz spływający po rynnie i w odgłosy zawodzącego  wiatru, zmagającego  się z 

konarami najwyższych jodeł. 

background image

Rozdział XX - Katastrofalna niedziela

Ranek niedzielny był mglisty i szary. Deszcz przestał padać, lecz ciężkie ołowiane chmury 

zawisły   nad   światem,   który   zdawał   się   z   rezygnacją   czekać  na   ów   zapowiedziany   moment 

Ostatecznego Sądu. Wstaliśmy wyjątkowo wcześnie. Jak się okazało, nikt z nas tej nocy dobrze nie 

spał, a byli i tacy, którzy w ogóle ani na chwilę  oka nie zmrużyli. Do tych ostatnich  należała 

Historynka, toteż rano była bardzo blada i miała oczy głęboko podkrążone. Tylko Piotrek zasnął 

spokojnie zaraz po dwunastej. 

- Gdybyście tak wszyscy przez całe popołudnie przycinali  drzewka, to nawet strach przed 

końcem świata nie pozwoliłby wam nie spać w nocy - tłumaczył się. - Ale jak się dzisiaj rano 

obudziłem,   było   mi   jeszcze   gorzej.   Zapomniałem   na   chwilę   o  wszystkim,   a   potem   nagle 

przypomniałem sobie i bałem się jeszcze więcej, niż przedtem. 

Celinka była blada, lecz odważna. Po raz pierwszy od kilku lat nie zakręciła sobie papilotów 

w sobotę wieczorem. Włosy miała gładko uczesane, w czym jej zresztą było o wiele  bardziej do 

twarzy. 

- Jeżeli ma być koniec świata, to mi absolutnie nie zależy na lokach - rzekła przy śniadaniu. 

- Nareszcie doczekałam się tej chwili, że nie musiałam was budzić w niedzielę - ucieszyła się 

ciotka Janet, gdyśmy weszli do kuchni. 

Przy śniadaniu apetyt nam nie dopisywał. Jakże ci dorośli mogą jeść tak dużo? Po śniadaniu i 

po   odmówieniu   modlitwy   czekało   nas   długie   przedpołudnie,   które   trzeba   było   jakoś   przetrwać. 

Piotrek, pomny danego słowa, wyciągnął z kuferka Biblię i począł ją czytać od pierwszego 

Rozdziału. 

- Całej na pewno nie zdążę przeczytać - skonstatnował - ale przeczytam chociaż tyle, na ile 

mi czasu starczy. 

Tego dnia w Carlisle nie było kazania, a do Szkoły Niedzielnej  mieliśmy pójść dopiero 

wieczorem.   Celinka   wyciągnęła   z   szuflady   wynotowaną   lekcję   i   zaczęła   ją   pilnie   studiować. 

Dziwiliśmy się wszyscy, że była taka spokojna, gdyż żadne z nas w tej chwili nie mogłoby się na to 

zdobyć. 

- Jeżeli nie będzie końca świata, to dobrze, że się lekcji nauczę - rzekła, gdyśmy jej zwrócili 

na to uwagę - a jeżeli koniec świata będzie, to zawsze lepiej przedtem popracować. Powiem wam 

szczerze, że nigdy jeszcze w życiu nie uczyłam się niczego z taką trudnością. 

Upływające wolno godziny były  po prostu nie do zniesienia.  Snuliśmy się niespokojnie po 

mieszkaniu, spacerując tam i z powrotem, tylko Piotrek wciąż pilnie czytał Biblię. O jedenastej 

background image

skończył Pierwszą Księgę Mojżesza i rozpoczął drugą. 

- Nie wszystko z tego rozumiem  - przyznał się - ale czytam każde słowo bardzo uważnie. 

Historia o Józefie i jego bracie była tak ciekawa, że na chwilę zupełnie zapomniałem o końcu świata. 

W miarę upływania godzin Dan począł się coraz bardziej denerwować. 

- Jeżeli już ma być ten koniec świata - mruknął, gdyśmy szli na  obiad - to niech nastanie 

prędko, żeby się ten czas tak nie dłużył. 

- Ach, Dan! - zawołały jednogłośnie Fela i Celinka, obydwie wielce zgorszone. 

Tylko   Historynka   spojrzała   na   Dana   tak   przyjaźnie,   jakby   się   z   nim   zgadzała   pod   tym 

względem. 

Przy śniadaniu jedliśmy mało, ale podczas obiadu po prostu nikt już nic przełknąć nie mógł. 

Po   obiedzie   niebo   się   trochę   wypogodziło   i   spoza   chmur   wyjrzało   jasne   słońce.   Doszliśmy   do 

wniosku, że był to dobry znak. Fela oświadczyła, że gdyby miał być istotnie koniec świata, na pewno 

przez   cały   dzień   byłoby  pochmurno.   Na   wszelki   wypadek  wszyscy   ubraliśmy   się   starannie,   a 

dziewczynki włożyły nowe białe sukienki. 

Zjawiła się Sara Ray, wciąż zapłakana. Wzbudziła w nas jeszcze większy niepokój, mówiąc, 

że matka jej wierzy w wiadomość wydrukowaną w “Przedsięwzięciu” i jest pewna, że koniec świata 

nastąpi lada chwila. 

- Właśnie dlatego pozwoliła mi przyjść do was - szlochała Sara. - Gdyby nie wierzyła w 

koniec świata, na pewno by mi nie pozwoliła wyjść z domu. Ale ja bym umarła, gdybym tu do was 

nie przyszła. Mama nawet nie gniewała się na mnie, jak jej powiedziałam, że byłam na  pokazie 

magicznej latarni. Od razu się zorientowałam, że to zły znak. Nie mam wprawdzie białej sukienki, 

więc włożyłam biały fartuszek z falbankami. 

- Strasznie dziwna historia -  pokiwała głową Fela. - Do kościoła nigdy nie wkładasz tego 

fartuszka, a jak ma być koniec świata, to ci go matka pozwoliła włożyć. 

-   Widzisz,   nic  innego   białego   nie   miałam  -  tłumaczyła   się   Sara.   -   Przecież   to  wygląda 

zupełnie jak sukienka, tylko że nie ma rękawów. 

- Chodźmy do sadu i czekajmy - zaproponowała Historynka. - Teraz jest pierwsza, więc za 

godzinę przekonamy się już o wszystkim. Zostawimy drzwi do mieszkania otwarte, żeby słyszeć, jak 

zegar wybije drugą. 

Nie   mając   żadnego   ciekawego   zajęcia,   przenieśliśmy   się   do   sadu   i   przysiedliśmy   na 

najniższych gałęziach drzewa wuja Aleca, gdyż trawa po deszczu była jeszcze mokra. Dokoła nas 

było pięknie, spokojnie i zielono. Nad głowami mieliśmy wypogodzone błękitne niebo, po którym 

jeszcze od czasu do czasu przemykały drobne białe obłoczki. 

- A ja wam powiadam, że nie wierzę, żeby to miał być ostatni dzień - zawołał w pewnej 

background image

chwili Dan i zaczął nagle gwizdać, przejęty dziwną radością. 

- Mógłbyś w każdym razie nie gwizdać w niedzielę - zgromiła go surowo Fela. 

- Jeszcze teraz nie widzę żadnej różnicy między metodystami i prezbiterianami, chociaż już 

prawie skończyłem czytać Drugą Księgę Mojżesza - odezwał się nagle Piotrek. - Kiedy wreszcie 

dowiem się czegoś na ten temat? 

- W Biblii nie ma nic o metodystach i prezbiterianach - odpowiedziała Fela z przekąsem. 

Piotrek spojrzał na nią zdziwiony. 

- Jak to? - zapytał. - A gdzie się można o tym dowiedzieć? 

- I ja też często dziwiłam się, że o tym nie ma ani słowa w Biblii - wtrąciła Celinka. - 

Szczególnie, że wspomina się często o baptystach, a przynajmniej o jednym Baptyście. 

- W każdym razie - postanowił Piotrek - jeśli nawet końca świata nie będzie, to i tak będę co 

tydzień czytał Biblię, aż ją całą przeczytam. Nigdy dotychczas nie myślałem, że to taka ciekawa 

książka. 

- Aż dreszcz człowieka przejmuje, jak mówisz, że Biblia to “ciekawa książka” - zawołała Fela 

coraz bardziej oburzona. - Dlaczego nie mówisz o jakiejś innej zwykłej książce?

- Ależ ja nie chciałem powiedzieć nic złego - tłumaczył Piotrek przygnębiony. 

- Biblia to naprawdę interesująca książka - wtrąciła Historynka, stając w obronie Piotrka. - 

Jest w niej przecież całe mnóstwo nadzwyczajnych historii, tak, nadzwyczajnych, Felu. Jeżeli świat 

się jeszcze dzisiaj nie skończy, w przyszłą niedzielę opowiem wam historię o biblijnej Ruth. Daję 

wam już  dzisiaj przyrzeczenie.  Gdziekolwiek będziemy w przyszłą niedzielę, na pewno opowiem 

wam o Ruth. 

- Przecież nie będziesz mogła opowiadać historii w niebie - zauważyła nieśmiało Celinka. 

- Dlaczegóż by nie? - broniła się Historynka z błyskiem w oczach. - Oczywiście, że będę 

opowiadać. Będę tak długo opowiadała swoje historie, dopóki będę mogła mówić i dopóki będzie 

ktoś, kto by mnie chciał słuchać. 

Tak,   bez   wątpienia.   Ten  nieposkromiony   duch   talentu  Historynki   przepłynie  triumfalnie 

ponad wszelkimi katastrofami, ponad wszystkimi kataklizmami świata, rozsiewając wokół tę swoistą 

niewytłumaczoną   słodycz,   ten   swoisty   czar.   Nawet   błękitnookie   cherubiny,   nucące   nad   polami 

porośniętymi złotogłowiem, musiałyby ucichnąć na chwilę, aby posłuchać baśni znikającej ziemi, 

opowiadanej   srebrzystym   dźwięcznym   głosikiem.   Takie   myśli   przebiegały   przez   nasze   głowy, 

gdyśmy patrzyli na Historynkę i do dusz naszych wstępował spokój. Nawet koniec świata nie byłby 

tak przerażający, gdybyśmy później pozostali razem, gdyby się nic wśród nas nie zmieniło. 

- Już na pewno zbliża się druga - zauważyła Celinka - a  my tu tak spokojnie czekamy, 

jakbyśmy mieli jeszcze co najmniej godzinę czasu przed sobą. 

background image

Rozmowa przycichła. Rozglądaliśmy się dokoła w nerwowym oczekiwaniu. Chwile upływały 

wolno i każda najkrótsza nawet, wydawała się nam godziną. Czyż ta druga godzina nie nadejdzie? 

Byliśmy  coraz   bardziej   podnieceni,   nawet  Piotrek   przestał   czytać   Biblię.   Każdy   nieoczekiwany 

szmer, każdy szczegół widziany w oddali, wywierał na nas piorunujące wrażenie. Gdy chmurka 

przmknęła po niebie, zasłaniając słońce i chwilowy cień padł na stary sad Kingów, twarze nasze 

pobladły i poczęliśmy drżeć jak w febrze. Wóz przejeżdżający przez most skłonił Sarę Ray do 

przeraźliwego okrzyku. Zatrzaśnięcie drzwi w stodole wuja Rogera sprawiło, że nam kroplisty pot 

wystąpił na twarze. 

- Nie wierzę, żeby miał być koniec świata - rzekł Feliks - i nigdy w to nie wierzyłem, ale 

chciałbym, żeby już nareszcie wybiła druga. 

- Czy nie mogłabyś nam czegoś opowiedzieć, żeby ten czas się tak nie dłużył? - zwróciłem 

się do Historynki. 

Potrząsnęła głową. 

- Nie, to by się i tak na nic nie zdało. Ale jeżeli dziś nie będzie końca świata, to opowiem 

wam taką historię, że poumieracie chyba ze strachu. 

Nagle ujrzeliśmy Pata galopującego przez sad z polną myszką w pyszczku. Zatrzymał się 

przed   nami,   usiadł,   położył   myszkę   na   ziemi   i   począł   lizać   swe   przednie   łapki   z   wielkim 

zadowoleniem. Potem pochylił się i z apetytem zjadł myszkę. 

- Końca świata na pewno nie  będzie - zawołała Sara Ray, przestając nagle  płakać - bo 

przecież Paddy przed samym końcem świata nie jadłby myszy. 

- Jeżeli ten zegar nie wybije  wreszcie drugiej, to chyba  oszaleję - oświadczyła Celinka z 

zupełnie niezwykłą u niej stanowczością. 

- Czas zawsze się człowiekowi dłuży, jak się na coś czeka - skonstatowała Historynka. - Ale 

na pewno nie upłynęło jeszcze więcej, niż godzina. 

- A może zegar bił, tylko myśmy nie słyszeli - odezwał się Dan. - Niech lepiej ktoś pójdzie i 

zobaczy. 

- To ja pójdę - zaofiarowała się Celinka. - Mam nadzieję, że jeżeli nawet coś się stanie, zdążę 

jeszcze do was wrócić. 

Patrzyliśmy na jej białą sylwetkę znikającą za furtką, a później za wejściowymi drzwiami 

domu. Upłynęło kilka minut, a  może kilka lat, nie umielibyśmy dokładnie tego określić. Potem 

zobaczyliśmy Celinkę biegnącą pędem w naszą stronę. Lecz, gdy dopadła już do nas, tak strasznie 

drżała, że w pierwszej chwili ani słowa wymówić nie mogła. 

- Więc co? Już po drugiej? - zwróciła się do niej Historynka. 

- Już... już czwarta - wybąkała Celinka drżącymi wargami. - Stary zegar nie chodzi. Mama 

background image

wczoraj   zapomniała   go   nakręcić   i   dlatego   stanął.  Ale   na   zegarze   w   kuchni   jest  czwarta,   więc 

widocznie końca świata nie będzie. Podwieczorek stoi na stole i mama prosiła, żebyśmy przyszli. 

Odetchnęliśmy wszyscy z ulgą i spojrzeliśmy na siebie przyjaźnie, dopiero teraz orientując 

się, jak byliśmy bardzo przerażeni. Końca świata nie będzie! Przed nami był świat, przed nami było 

życie z całą swoją tajemniczością osłoniętą latami przyszłości. 

- Już nigdy nie uwierzę w to, o czym będą pisały gazety - zawołał Dan, nabierając od razu 

humoru. 

- A ja wam mówiłam, że więcej trzeba wierzyć Biblii, niż gazetom - triumfowała Celinka. 

Sara Ray, Piotrek i Historynka poszli do domu, my zaś zasiedliśmy do podwieczorku, mając 

zresztą  wilcze  apetyty.  Później  gdyśmy się  na  górze  ubierali,  aby  pójść  do Szkoły  Niedzielnej, 

humory nasze tak się poprawiły, że ciotka Janet aż dwa razy wychodziła do sieni, wołając surowo: 

“Dzieci, czyście zapomniały, że dzisiaj jest niedziela?” 

- Nie uważacie, jak cudownie jest, że będziemy jeszcze bardzo długo żyli na świecie? - 

zapytał nas Feliks, gdyśmy schodzili po zboczu pagórka. 

- Tak i na szczęście Fela i Historynka znowu ze sobą rozmawiają - radowała się Celinka. 

- I Fela pierwsza przemówiła - dorzuciłem. 

- Tak, ale tylko dzięki temu, że miał być koniec świata - westchnęła Celinka. - Żałuję teraz, że 

tak lekkomyślnie pozbyłam się mojego cudownego dzbanka z niezapominajkami. 

- A ja żałuję, że tak prędko zdecydowałem się zostać prezbiterianinem - mruknął Piotrek. 

- Jeszcze teraz nie jest za późno - uspokoił go Dan. - Możesz zmienić zdanie. 

- Nie, mój kochany - zawołał Piotrek z oburzeniem. - Nie należę do tych, którzy mówią coś 

tylko   dlatego,   że   się   boją,   a   cofają   się   wówczas,   gdy   strach   mija.   Powiedziałem,   że   będę 

prezbiterianinem i tak już zostanie. 

-   Wspominałaś,   że   znasz   jakąś   historię,   która   ma   coś   wspólnego   z   prezbiterianami   - 

zwróciłem się do Historynki. - Opowiedz nam ją teraz. 

- Ach, nie, to nie jest taka historia, którą można opowiadać w niedzielę - odparła. - Jutro rano 

chętnie ją wam opowiem. 

Historynka dotrzymała obietnicy, gdyśmy się nazajutrz rano zebrali wszyscy w sadzie. 

background image

Rozdział XXI - Marzymy o snach

Sierpień minął i nastały pierwsze dni września. Skończyły się żniwa i chociaż lato jeszcze 

trwało   w   całej   pełni,   wieczorem   już   odczuwało   się   chłodne  podmuchy   jesieni.   Astry   jeszcze 

gdzieniegdzie wychylały swe kolorowe, lecz jakby znużone główki, a nad pagórkami i dolinami 

wisiały  pasma błękitnoszarej   mgły,  jakby  Natura  składała  ostatnią  ofiarę  na  ołtarzu  lata.  Jabłka 

rumieniły   się   czerwienią  na  gałęziach   drzew,   świerszcze   zawodziły  dniem   i   nocą,   wiewiórki   w 

konarach jodeł dzieliły się z sobą tajemnicami poliszynela, słońce było dziwnie zgęszczone i żółte, 

jak roztopione złoto. Rozpoczęła się szkoła i wszyscy mali mieszkańcy okolicznych farm doznawali 

nowych wrażeń, a wieczorami po skończonych lekcjach obserwowali jesienne spadające gwiazdy. 

Trwaliśmy i my w tej spokojnej atmosferze zbliżającej się jesieni, dopóki nie owładnęła nami 

formalna orgia snów. 

- Chciałbym naprawdę wiedzieć,  co za nowe diabelskie sztuczki  wymyśliła znowu nasza 

dzieciarnia - rzekł pewnego wieczoru wuj Roger, przechodząc przez sad z dubeltówką na ramieniu i 

kierując się w stronę moczarów. 

Siedzieliśmy   całą   gromadką   dokoła   Kamiennego   Pulpitu,   zajęci  pilnym   zapisywaniem 

naszych   snów   w   zeszytach,   jedząc   przy   tym   śliwki   z   drzewa   wielebnego   księdza   Scotta,   które 

dojrzewały co roku dopiero w początkach września. Wielebny ksiądz Scott dawno już umarł, lecz 

śliwy te pozostawiły po nim wieczną pamięć, choć zapomniane już dawno zostały jego wszystkie 

ciekawe niegdyś kazania wygłoszone z ambony. 

- Ach - zawołała Fela ze zgorszeniem, gdy wuj Roger się oddalił - wuj Roger znowu zaklął. 

- Skądże znowu! - odparła pośpiesznie Historynka. -  “Diabelskie sztuczki” to  przecież nie 

przekleństwo. Oznacza to tylko wyczyny złego ducha. 

- Jednakże nie powiem, żeby to było ładne wyrażenie - oburzyła się Fela. 

- Ładne nie jest - przyznała Historynka z głębokim  westchnieniem. - Jest tylko  wyraziste, 

chociaż niezbyt ładne. Istnieje mnóstwo takich wyrażeń na świecie, którym należy przyznać, że są 

wyraziste, ale dzieci nie powinny ich używać. 

Historynka westchnęła znowu. Ogromnie lubiła wyraziste słowa i cieszyła się nimi tak samo, 

jak inne dziewczęta potrafiły cieszyć się świecidełkami. Dla Historynki dosadne wyrażenia były niby 

perły nanizane na czerwoną nitkę  fantazji. Gdy  spotkała się z jakimkolwiek tego rodzaju słowem, 

powtrzała je kilkakrotnie w samotności, ważyła je, analizowała, pieściła po prostu, nadając swemu 

głosowi coraz to nowe brzmienie i zachowując to słowo na zawsze w pamięci. 

- W każdym razie to wyrażenie nie jest zbytnio przyjemne - upierała się Fela. - Nie robimy 

background image

przecież żadnych dia... żadnych wyczynów złego ducha. Zapisywanie własnych snów nie jest żadną 

szatańską sztuczką. 

Właściwie Fela miała rację. Nawet najbardziej zacofani dorośli nie mogliby tego tak nazwać. 

Jeżeli zapisywanie snów z odpowiednim ubarwieniem nie wyrządzało nikomu krzywdy, to dlaczego 

miało być aż tak  potwornie nazwane? Pod tym  względem absolutnie nie zgadzałem się z wujem 

Rogerem. 

Robiliśmy to już od dwóch tygodni i przez cały ten czas żyliśmy tylko dlatego, aby mieć sny i 

aby   móc   je   później   zapisywać.   Historynka   poddała   nam   tę   myśl   pewnego   wieczoru  podczas 

straszliwej  ulewy,  gdyśmy zawzięcie żuli  gumę, nie mając nic lepszego do roboty. Gdy deszcz 

przestał padać, usiedliśmy na skraju lasku, na porosłych mchem kamieniach, mając obszerny widok 

na złocistą dolinę. Nie wolno nam było żuć gumy w szkole czy w domu, ale w lesie i na polu nikt 

nam przecież tego nie mógł zabronić. 

- Moja ciotka Jane zawsze mówiła, że nieładnie jest żuć gumę - przypomniał sobie Piotrek ze 

smutkiem. 

- Bardzo wątpię, czy twoja ciotka Jane tak dobrze znała się na towarzyskiej etykiecie - rzekła 

Fela,   pragnąc   pognębić   Piotrka   tym   wspaniałym   wyrazem   zaczerpniętym   z  “Przewodnika 

Rodzinnego”.   Lecz   Piotrka   tak  łatwo   nie   można   było   pokonać.   Posiadał   już   własne   poglądy   i 

operował własnymi wyrażeniami, których nie można byłoby znaleźć w żadnym słowniku. 

- Właśnie, że się znała - odciął się. - Moja ciotka Jane była prawdziwą damą, chociaż się 

nazywała tylko Craig.  Znała  się na wszelkich  towarzyskich przepisach  i  stosowała się do nich, 

choćby przebywała w nie wiem jakim towarzystwie. Była przy tym bardzo elegancka. Gdyby mój 

ojciec miał chociaż połowę  tego wychowania, co ona, na  pewno nie byłbym dzisiaj  chłopcem do 

posług. 

- A czy chociaż wiesz, gdzie twój ojciec jest teraz? - zapytał Dan. 

-   Nie   -   odparł   Piotrek   obojętnie.   -   Podobno   ostatnio   pracował   przy   wyrębie   lasów   nad 

Menem, ale to było trzy lata temu. Teraz już nic o nim nie wiemy, zresztą - dorzucił w zamyśleniu, 

wyjmując na chwilę gumę z ust, aby podkreślić mocniej swoje słowa - wcale mi na tym nie zależy. 

- Ach, Piotrku, nie wolno tak mówić - oburzyła się Celinka. - Przecież to jest twój rodzony 

ojciec! 

- Moja droga - Piotrek  spojrzał na nią z wyrzutem - gdyby twój rodzony ojciec uciekł od 

ciebie, jak byłaś małym dzieckiem i pozostawił cię z matką, która musi praniem zarabiać na życie, to 

na pewno też byś o niego nie dbała. 

- A może któregoś dnia twój  ojciec wróci do domu z wielkim  majątkiem - odezwała się 

Historynka. 

background image

-   Tak   samo   możliwe,   jak   gdyby   na   przykład   pewnego   dnia   prosięta   zaczęły   gwizdać   - 

odpowiedział Piotrek na uwagę Historynki. 

- Tam jedzie drogą pan Campbell - zawołał Dan. - To jest jego nowa klaczka. Nie uważacie, 

że wyjątkowo zgrabna? Skórę ma lśniącą jak jedwab. Pan Campbell nazywa ją Basią Sherman. 

- Nie uważam, żeby to było wyjątkowo piękne imię dla konia, tym bardziej, że tak się właśnie 

nazywała jego babka - zgorszyła się znowu Fela. 

- A może Basia Sherman uważałaby to za komplement - uśmiechnęła się Historynka. 

- Bardzo możliwe. Nie musiała być zbytnio urodziwa, skoro sama zaproponowała swemu 

mężowi, żeby się z nią ożenił - zadecydowała Fela. 

- Cóż w tym jest tak dziwnego? 

-   Boże   Święty,   przecież   to   było   okropne!   Czy   ty   byś   kiedykolwiek   zdobyła   się   na  coś 

takiego? 

- Sama nie wiem - odparła Historynka z roziskrzonymi oczami. - Gdyby mi bardzo na tym 

kimś zależało i gdyby on nie miał śmiałości zaproponować mi małżeństwa, może bym się i zdobyła. 

- Wolałabym raczej umrzeć starą panną - zawołała Fela. 

- Jak się jest taką piękną, jak ty, to trudno zostać starą panną - odezwał się Piotrek, który 

zawsze z zachwytem patrzył na Felę. 

Fela odgarnęła z czoła złote loki, usiłując nadać gniewny wyraz swojej twarzyczce, lecz tym 

razem dziwnie jakoś jej się to nie udawało. 

- Wiesz przecież, że kobiecie nie wypada oświadczać się mężczyźnie - wysunęła argument 

Celinka. 

-   Wątpię,   czy  “Przewodnik   Rodzinny”  też   tak   się   na   to   zapatruje   -   bąknęła   obojętnie 

Historynka z odrobiną złośliwości w głosie. Historynka nigdy nie odczuwała takiego  szacunku dla 

“Przewodnika Rodzinnego”, jak Fela i Celinka. Obydwie co tydzień po prostu pochłaniały “rubrykę 

towarzyską”  i  na  każde  żądanie  potrafiłyby  wyrecytować  dokładnie,   jakiego   rodzaju  rękawiczki 

powinno się nosić na weselu, co się powinno mówić, gdy się zawiera z kimś znajomość i jak się 

powinno wyglądać, gdy adorator składa pierwszą oficjalną wizytę. 

- Podobno pani Ryszardowa Cook także się oświadczyła swemu mężowi - wtrącił Dan. 

- Wuj Roger powiada, że właściwie nie oświadczyła mu się wyraźnie, tylko tak pokierowała 

sprawą, że gdy Ryszard się zorientował, był już z nią zaręczony - zaśmiała się Historynka. - Znam 

doskonałą opowieść o babce pani Ryszardowej Cook. Należała ona do tych kobiet, które przy każdej 

okazji wytykają innym: “A nie mówiłam”...

- Felu, to coś dla ciebie - mruknął złośliwie Dan. 

- Babka pani Ryszardowej Cook  była szalenie krnąbrna. Wkrótce po ślubie pokłóciła się z 

background image

mężem o jedną jabłoń, którą obydwoje zasadzili w sadzie. Tabliczka przywiązana do jabłoni gdzieś 

zginęła i mąż twierdził, że jabłonka ta jest z gatunku koszteli, żona zaś, że to była złota parmena. 

Kłócili się tak długo, że aż zbiegli się wszyscy sąsiedzi, wreszcie mąż tak się rozgniewał, że kazał 

żonie milczeć. W owym czasie nie było jeszcze “Przewodnika Rodzinnego”, toteż nie wiedzieli, że 

niegrzecznie jest powiedzieć własnej żonie, żeby milczała. Przypuszczam, że postanowiła nauczyć 

męża dobrych manier, bo zamilkła istotnie i przez pięć lat ani słowa nie przemówiła. Wreszcie po 

pięciu  latach  na  owej  nieszczęsnej  jabłonce ukazały  się pierwsze  jabłka i  były to  istotnie złote 

parmeny. Wtedy żona po raz pierwszy przemówiła. “A nie mówiłam ci!” zatriumfowała. 

- A potem już rozmawiała z nim całkiem normalnie? - zapytała Sara Ray. 

-   Oczywiście,   później   już   wszystko   między   nimi   było   jak   najlepiej   -   odpowiedziała 

Historynka niedbale. - Ale  dalsze dzieje nie mają nic wspólnego z tą opowieścią. Urywa się ona 

właśnie w tym miejscu, kiedy żona przemówiła. Dziwna z ciebie osoba, Saro Ray, że nigdy nie jesteś 

zadowolona z żadnej historii. 

- Bo zawsze chciałabym wiedzieć, co było potem - tłumaczyła się płaczliwym głosem Sara 

Ray. 

- Wuj Roger powiada, że nie chciałby mieć takiej żony, z którą nie mógłby się kłócić - 

zauważył Dan. - Powiada, że życie wówczas byłoby strasznie nudne. 

- Ciekawe, czy wuj Roger na zawsze już zostanie kawalerem - szepnęła Celinka. 

- Kiedy on i bez żony jest zupełnie szczęśliwy - wtrącił Piotrek. 

- Mama powiada, że będzie szczęśliwy, dopóki się nie postarzeje - rzekła Fela - ale przyjdzie 

na niego taki dzień, kiedy dojdzie do wniosku, że już jest za stary, żeby wziąć żonę i wtedy dopiero 

zacznie się naprawdę martwić. 

- A gdyby tak wasza ciotka  Oliwia wyszła za mąż, to kto by panu Rogerowi prowadził 

gospodarstwo? - zapytał Piotrek. 

- Ach, ciotka Oliwia nigdy za  mąż już nie wyjdzie - odparła Fela. - Przecież w styczniu 

skończy dwadzieścia dziewięć lat. 

- Tak, nie jest już taka młoda - przyznał Piotrek - ale może kiedyś jeszcze kogoś znaleźć, 

komu się spodoba i kto będzie chciał się z nią ożenić. 

- Strasznie byłoby przyjemnie mieć wesele w rodzinie, prawda? - zawołała Celinka. - Nigdy 

nie widziałam żadnego ślubu i bardzo chciałabym kiedyś zobaczyć.  Byłam już w swoim życiu na 

czterech pogrzebach, ale nigdy na żadnym ślubie. 

- A ja nigdy nawet nie byłam na pogrzebie - jęknęła z żalem Sara Ray. 

- Widzę tam znowu ślubny welon dumnej królewny - szepnęła Celinka, wskazując delikatny 

obłoczek na niebie. 

background image

- A spójrz na tę różową chmurkę, która płynie za nim - dorzuciła Fela. 

- Może właśnie ta różowa chmurka to czyjś sen, który w nocy spłynie z nieba na ziemię - 

rozmarzyła się Historynka. 

- Zeszłej nocy miałam straszny sen - zawołała Celinka, drżąc na samo wspomnienie. - Śniło 

mi się, że byłam na bezludnej  wyspie, na której były tylko tygrysy i jakieś dziwolągi o dwóch 

głowach. 

- Ach! - Historynka spojrzała na Celinkę z gorzkim wyrzutem. - Dlaczego nie potrafisz tego 

ładniej opowiedzieć? Gdybym ja miała taki sen, opowiedziałabym go w ten sposób, że każdy, kto by 

mnie słuchał, musiałby mieć wrażenie, że to jemu właśnie taki sen się przyśnił. 

- Ale ja nie jestem tobą - broniła się Celinka - i nie mam ochoty nikogo swoimi snami 

przerażać. Ten sen był naprawdę straszny, ale jednocześnie bardzo ciekawy. 

- Ja miewam często ciekawe sny - odezwł się Piotrek - ale nigdy ich długo nie pamiętam. 

- To dlaczego tych snów nie zapisujesz? - podchwyciła Historynka. - Ach... - zwróciła ku nam 

twarzyczkę rozjaśnioną jakimś nagłym natchnieniem. - Mam świetny pomysł. Niech każde z nas kupi 

sobie zeszyt i  zapisuje dokładnie wszystkie sny. Później przekonamy się, czyje są najciekawsze. 

Będziemy mogli nawet wówczas, gdy będziemy już starzy, czytać te sny i wspominać dawne lata. 

Nagle   wyobraziliśmy   sobie,   że   wszyscy   jesteśmy   starzy   i   siwi,   oczywiście   z   wyjątkiem 

Historynki. Jej jednej nie  mogliśmy sobie wyobrazić w podeszłym wieku. Zdawało nam się, że 

zawsze będzie miała te swoje ciemne poskręcane loki, że zawsze będzie miała ten swój srebrzysty 

głosik i te swoje oczy, które świeciły jak gwiazdy wiecznej młodości. 

background image

Rozdział XXII - Księga snów

Następnego dnia Historynka namówiła wuja Rogera, aby ją zabrał z sobą do Markdale, gdzie 

kupiła dla nas wszystkich zeszyty, w których mieliśmy zapisywać sny. Każdy zeszyt kosztował 

dziesięć centów, był dosyć gruby i oprawiony w zielony błyszczący papier. Leży przede mną teraz 

ten otwarty zeszyt, a jego pożółkłe kartki są niby wspomnienia dawnych dziecięcych snów, które 

roiłem po nocach przed wielu, wielu laty. 

Na okładce zeszytu widnieje przyklejona mała wizytówka, opatrzona napisem: “Księga Snów 

Edgara Kinga”. Celinka była jedyną wśród nas, która posiadała własne wizytówki, aby na wszelki 

wypadek gdy dorośnie, mogła stosować się do  towarzyskiej etykiety, jak  nakazywał  “Przewodnik 

Rodzinny”. Była tak przejęta nowym pomysłem zapisywania snów, że podarowała nam łaskawie po 

jednej wizytówce, abyśmy je mogli przykleić na okładki naszych zeszytów. 

Gdy odwracam kartki zeszytu i czytam naiwne zdania, rozpoczynające się od słów “Zeszłej 

nocy śniło mi się”,  cała przeszłość wyraziście staje mi przed oczami. Widzę stary sad  Kingów, 

owiany nimbem tajemniczości, spowity w złociste blaski słoneczne, ten sad, w którym siedzieliśmy 

owego wrześniowego wieczora i zapisywaliśmy sny, pochłonięci nimi do tego stopnia, że każde z nas 

na chwilę o bożym świecie zapominało. Piotrek, Dan, Feliks, Celinka, Fela, Sara Ray, Historynka - 

wszyscy oni znowu są przy mnie na zielonym kobiercu trawy, wszyscy siedzą wpatrzeni w otwarte 

zeszyty, trzymają ołówki i piszą, to znów chwilami spoglądają w przestrzeń, jakby szukając jakiegoś 

odpowiedniego wyrazu, który by dokładnie uwypuklił każdą ich myśl. Słyszę roześmiane głosy, 

widzę jasne oczy, patrzące z odwagą w życie.  W tym starym zabazgranym zeszycie jest kolekcja 

chłopięcych snów, ten stary zeszyt tchnie tajemniczym czarem dawnych, nigdy nie zapomnianych lat. 

Edgar   King   jest   znowu  chłopcem,   zapisującym   sny   w  starym   sadzie   Kingów,   po   którym  hula 

zawzięcie pierwszy jesienny wiatr. 

Naprzeciw siedzi Historynka ze swą rozwichrzoną czuprynką, z kształtnymi skrzyżowanymi 

nogami, z brwiami wzniesionymi w górę i z niesfornym loczkiem opadającym na czoło. 

Po   prawej   stronie   Celinka   -   ze   swymi   dobrodusznymi   piwnymi  oczkami,   z   małym 

słowniczkiem pod pachą, bo czasami śni się coś takiego, co trudno wyrazić słowami, a tym bardziej 

wówczas, gdy się ma dopiero lat jedenaście. Tuż przy niej siedzi Fela, piękna i świadoma swojej 

urody,   z   włosami   złocącymi   się   w   promieniach   słońca,   z   błękitnymi  oczami   i   z   policzkami 

rumianymi jak jabłuszka. 

Piotrek zajął miejsce u jej boku, leżąc na brzuchu w wysokiej trawie, jedną ręką  odgarnia 

niesforne kosmyki  włosów. Zeszyt położył przed sobą na kamieniu, bo tylko w tej pozycji potrafi 

background image

pisać, chociaż przyznaje, że nie jest ona zbyt wygodna. Piotrek potrafił zręczniej trzymać w ręku 

gracę,   niż   ołówek,   a   z   przenoszeniem   myśli   na   papier,   mimo   pomocy   Celinki,   też   było 

nienadzwyczajnie. Co do znaków przestankowych, to nigdy ich jakoś nie mógł opanować i żadnego 

przecinka   nie   potrafił   postawić   w   odpowiednim   miejscu.   Historynka   zazwyczaj   przeglądała 

zapisywane przez niego sny, zaopatrując je w przecinki, dwukropki i wykrzykniki. 

Feliks siedział po prawej stronie Historynki, gruby i zasapany, poważnie nastrojony nawet na 

temat własnych snów. Pisał z nogami podkurczonymi i co chwilę marszczył brwi, zamyślając się 

głęboko nad każdym zdaniem. 

Dan, tak samo jak Piotrek, pisał leżąc na brzuchu, odwrócony do nas plecami. Miał dziwny 

zwyczaj głośnego chrząkania, poruszania co kilka chwil całym ciałem i wierzgania nogami, gdy nie 

mógł skleić jakiegoś trudniejszego zdania. 

Sara Ray sadowiła się prawie  zawsze przy jego boku. O Sarze  na ogół trudno było coś 

powiedzieć,   z   wyjątkiem   tego,   że   wśród   nas   się   znajdowała.  Podobnie,   jak   Maud,   bohaterka 

poematów Tennysona, Sara nie zwracała na siebie niczyjej uwagi. 

Widzę teraz dokładnie, jak  siedzimy wszyscy pochyleni nad otwartymi zeszytami, jak wuj 

Roger przechodzi pobliską ścieżką i oskarża nas o wyczynianie dia... sztuczek złego ducha. 

Każde   z   nas   usiłowało   zebrać   kolekcję   najciekawszych   snów,   byliśmy   jednak   wszyscy 

ogromnie ambitni i honorowi, toteż wątpię, czy ktoś z gromadki zapisałby coś takiego, co mu się w 

istocie nie śniło. Byliśmy przygotowani na to, że Historynka pobije rekord, jeżeli chodzi o ciekawe 

sny, lecz zaraz na początku okazało się, że jej sny nie były wcale bardziej  sensacyjne od naszych. 

Najwidoczniej   w   krainie   snów  wyobraźnie   nasze   potrafiły   dorównać   jej   wyobraźni.   Natomiast 

Celinka wykazała  najbardziej   rozwinięty  talent,  jeżeli   chodziło o sny  wybitnie  dramatyczne. Ta 

spokojna i  skromna dziewczynka miewała sny wyjątkowo okropne. Co noc prawie śniła o jakichś 

bitwach,  morderstwach   lub   też   o   czyjejś   śmierci.   Dan   przeciwnie,   chociaż   był   w   życiu   z   nas 

wszystkich   najbardziej  wojowniczy,   miewał   sny   bardzo  spokojne,   naiwne   nawet   i   gdy  później 

odczytywał je ze swego zeszytu, był z nich ogromnie niezadowolony. 

Ale chociaż sny Historynki niczym się nie różniły od snów całej gromadki, potrafiła je jednak 

w całkiem innej formie przelewać na papier. Gdy któryś ze swych snów zdecydowała się nam 

opowiedzieć, odnosiliśmy tak silne wrażenie, jakbyśmy to sami we śnie przeżywali. 

W miarę zapisywania snów, doszedłem do wniosku, że ja, Edgar King, dzierżę pod tym 

względem   palmę   pierwszeństwa.   Umiałem   wyjątkowo   zręcznie   wyrazić   słowami   swoje   myśli   i 

doznawane uczucia. Historynka wprawdzie pod tym względem wysuwała się niejednokrotnie na plan 

pierwszy, odziedziczyła bowiem po swym ojcu zdolności do rysunków i zapisywane przez siebie sny 

częstokroć przystrajała własnymi ilustracjami. Posiadała  specjalny talent do rysowania upiorów i 

background image

teraz jeszcze dokładnie pamiętam narysowaną przez nią ohydną jaszczurkę, którą widziała we śnie, 

pełzającą po dachu naszego domu. Którejś nocy Historynka miała straszliwy sen - przynajmniej jej 

się takim wydawał i tak nam go opowiedziała - gdyż śniło jej się, że po największym naszym pokoju 

goniła   ją   stara   otomana   i   robiła   do   niej   nieprzyjemne   miny.   Taką   wykrzywiającą   się   otomanę 

narysowała na marginesie  swego zeszytu i rysunek ten do  tego stopnia przestraszył Sarę Ray, że 

wracając do domu, przez cały czas płakała i spała tej nocy z Judy Pineau, lękając się spojrzeć na 

jakikolwiek sprzęt. 

Sny Sary Ray nigdy nie odznaczały się niczym specjalnym. Przeważnie śniło jej się, że nie 

mogła spleść warkoczy albo nie mogła zasznurować trzewików, gdy szła do kościoła, nic więc 

dziwnego, że księga jej snów była wyjątkowo nudna i monotonna. Jedynym snem godnym uwagi był 

ten, kiedy Sarze Ray przyśniło się, że wzleciała w powietrze balonem i potem spadła na ziemię. 

- Miałam wrażenie, że spadnę na ziemię z okropnym hukiem - opowiadała, drżąc na całym 

ciele - tym czasem opadłam lekko jak piórko i w tej samej chwili obudziłam się. 

- Gdybyś się nie obudziła, na pewno byś umarła - wtrącił ponuro Piotrek. - Zawsze tak bywa, 

że gdy się człowiekowi śni, że skądś spada i nie budzi się, to taki upadek musi go zabić. Przeważnie 

to bywa właśnie przyczyną śmierci tych ludzi, którzy umierają we śnie. 

- A skąd ty możesz o tym wiedzieć? - zapytał Dan sceptycznie. - Przecież ci wszyscy, którzy 

umarli we śnie, nie zdążyli ci o tym opowiedzieć. 

- Ciotka Jane kiedyś mi mówiła - wytłumaczył Piotrek. 

- A wszystko co twoja ciotka Jane mówiła, dla ciebie jest święte - mruknęła niechętnie Fela. 

- Nie wiem, dlaczego musisz zawsze być nieprzyjemna, gdy tylko wspomnę o ciotce Jane - 

odezwał się Piotrek z wyrzutem. 

- Czyż powiedziałam coś nieprzyjemnego? - zdziwiła się Fela. - Przecież w ogóle nic nie 

powiedziałam. 

- W każdym razie to, co powiedziałaś, brzmiało bardzo nieprzyjemnie - oburzył się Piotrek, 

nie chcąc wywołać dalszej sprzeczki. 

- A jak wyglądała ta twoja ciotka Jane? - zapytała Celinka przyjaźnie. - Czy była ładna? 

- Nie - przyznał Piotrek, staczając z sobą wewnętrzną walkę - nie była ładna, ale wyglądała, 

jak ta pani na obrazku, który Historynce przysłał jej ojciec, ta pani z świecącą obręczę dokoła głowy i 

z dzieciątkiem na ręku. Ciotka Jane zawsze tak patrzyła na mnie, jak tamta pani na obrazku patrzy na 

dzieciątko. Mama nigdy tak na mnie nie patrzy. Biedna mama, jest zawsze zajęta praniem. Strasznie 

bym chciał, żeby mi się kiedyś przyśniła ciotka Jane, bo dotychczas jeszcze nigdy mi się nie śniła. 

- “Jak ci się śni nieboszczyk, dowiesz się czegoś o żywym” - zacytował Feliks poważnie. 

- Zeszłej nocy śniło mi się, że rzuciłem zapaloną zapałkę do beczki z prochem w szopie pana 

background image

Cooka w Markdale - opowiadał Piotrek. - Nastąpił straszny wybuch i siła tego wybuchu wyrzuciła 

mnie z szopy, ale obudziłem się, zanim miałem czas pomyśleć, czy żyję jeszcze, czy zostałem zabity. 

- Właśnie to jest najgorsze, że człowiek zawsze się budzi w takich chwilach, kiedy sen staje 

się najciekawszy - zauważyła Historynka z niezadowoleniem. 

- A mnie się zeszłej nocy śniło, że miałam naturalne loki - szepnęła ze smutkiem Celinka. - 

Taka byłam szczęśliwa! Strasznie było mi przykro, gdy się obudziłam i przekonałam się, że włosy 

mam nadal zupełnie proste. 

Feliks, ten trzeźwy i rozsądny chłopiec, śnił ustawicznie o tym, że fruwa w powietrzu. Jego 

obrazowe   opisy   powietrznych  lotów   ponad   wierzchołkami   drzew   rosnących   w  krainie   snów, 

przepełniały nas zawsze uczuciem zazdrości. Nikt nigdy nie mógł się poszczycić takimi snami, nawet 

Historynka,   którą   najłatwiej   o   tego   rodzaju   sny   można   było   posądzić.   Jednakże   Feliks   miał 

wyjątkowy talent, jeżeli chodziło i o sny i chociaż zeszyt jego cierpiał odrobinę w zakresie języka 

literackiego, lecz za to pod względem treści zawierał stanowczo najciekawsze sprawozdania. Może 

sny Celinki były bardziej dramatyczne, lecz za to w snach Feliksa było więcej zdrowego humoru. 

Sen, co do którego orzekliśmy, że zasługiwał na wyróżnienie, posiadał treść wyjątkowo frapującą. 

Otóż śniło się Feliksowi, że w sadzie naszym obozowa menażeria i że nosorożec gonił ciotkę Janet 

dokoła Kamiennego Pulpitu, lecz gdy już miał ją schwytać, zamienił się nagle w zwykłe prosię. 

Feliks zachorował w kilka dni potem, gdyśmy rozpoczęli prowadzenie naszych książek snów. 

Ciotka   Janet   postanowiła   leczyć   go   zaaplikowaniem   dawki   wątrobianych   pigułek,   które   jak   ją 

zapewniał   Elder   Frewen,   były  skuteczne   na   wszystkie  dolegliwości.   Lecz   Feliks   kategorycznie 

odmówił   przyjęcia   wątrobianych   pigułek.   Może   ewentualnie   pić   meksykańskie   ziółka,   lecz 

wątrobianych pigułek za skarby świata nie połknie, mimo boleści i mimo perswazji ciotki Janet. Nie 

mogłem zrozumieć tej niechęci, jaką darzył niewinne białe pigułki, które z taką łatwością można było 

połknąć, wytłumaczył nam to jednak któregoś dnia w sadzie, gdy wrócił już zupełnie do zdrowia i 

odzyskał dawny swój dobry humor. 

- Bałem się brać te pigłułki,  bo  miałem wrażenie, że po pigułkach takich nie będę miał 

żadnych snów - opowiadał. - Przypominasz sobie pannę Baxter w Toronto, Ed? Pamiętasz, jak 

opowiadała pani Mc. Laren, że przez dłuższy czas miewała straszne sny, aż pewnego wieczoru zażyła 

dwie pigułki wątrobiane i od tej chwili nigdy już sny ją nie nawiedzały. Wolałbym raczej umrzeć, niż 

narazić się na takie ryzyko - zakończył Feliks uroczyście. 

- A ja miałem cudowny sen zeszłej nocy - zawołał triumfalnie Dan. - Śniło mi się, że mnie 

goniła stara Peg Bowen. Biegłem dokoła jej domu, a ona wciąż mnie goniła, aż wreszcie schwytała 

mnie. Tak moi drodzy! Czułem jej kościstą rękę na swoim ramieniu. Krzyknąłem głośno i obudziłem 

się. 

background image

- Musiałeś krzyczeć jednak bardzo głośno - uśmiechnęła się Fela - bo krzyk twój słyszałyśmy 

w naszym pokoju. 

- Strasznie nie lubię, jak mi się śni, że mnie ktoś goni, bo wówczas nigdy nie mogę uciekać - 

odezwała się Sara Ray drżąc z przerażenia. - Stoję wtedy na miejscu, jak bym wrosła w ziemię, 

wiem, że mi grozi niebezpieczeństwo, a nie mogę się ruszyć. Jak się taką rzecz opisze, to wcale nie 

wygląda tak groźnie, ale najgorsze jest takie coś przeżywać. Mam nadzieję, że Peg Bowen nigdy mi 

się nie przyśni, bo chyba bym we śnie umarła ze strachu. 

-   Ciekawe,   co   by   Peg   Bowen  zrobiła   człowiekowi,   gdyby   go   naprawdę   schwytała   - 

zastanawiał się Dan. 

- Peg Bowen wcale nie  potrzebuje nikogo chwytać, żeby mu wyrządzić jakąś krzywdę - 

odparł wymijająco Piotrek. - Wystarczy żeby spojrzała na człowieka, a nie daj Boże, żeby ją ktoś 

miał obrazić. 

- Ja tam w to nie wierzę - zawołała Historynka wesoło. 

- Nie wierzysz? Zaraz ci dam dowód! Zeszłego lata przyszła do Lema Hilla do Markdale, a on 

zaraz na wstępie kazał jej się wynosić i zagroził, że ją poszczuje psami. Peg w milczeniu wyszła, lecz 

przechodząc  przez pastwisko zaczęła  coś  mruczeć  i wymachiwać rękami.  Wyobraźcie  sobie,   że 

nazajutrz   najpiękniejsza   krowa   zachorowała   Lemowi   i   oczywiście   zdechła.   I   jak   teraz   to 

wytłumaczycie? 

- Widocznie tak miało być - bąknęła Historynka, chociaż w tej chwili już nie tak pewna 

siebie. 

- Tak miało być! Ja bym tam jednak wolał, żeby Peg Bowen nie patrzyła takim wzrokiem na 

moje krowy - rzekł Piotrek. 

- Tak mówisz, jakbyś miał własne krowy! - zachichotała Fela. 

- Ale kiedyś będę je miał na pewno - wybuchnął Piotrek. - Przecież przez całe życie nie będę 

chłopcem do posług. Muszę mieć własne gospodarstwo, krowy i w ogóle wszystko. Zobaczysz, że 

będę jeszcze bogaty. 

- Śniło mi się zeszłej nocy, że otworzyliśmy niebieską skrzynię - odezwała się Historynka - i 

było tam mnóstwo  rzeczy - niebieski porcelanowy  świecznik - tylko we śnie był  miedziany - i 

koszyczek do  owoców z jabłkiem na pałączku, i ślubna suknia, i haftowana halka. Śmieliśmy się 

serdecznie i przymierzaliśmy te rzeczy, ogromnie ubawieni. A w pewnej chwili zjawiła się Rachela 

Ward i spojrzała na nas tak smutno i z takim wyrzutem, żeśmy się zawstydzili, a ja zaczęłam płakać i 

w tym płaczu obudziłam się. 

- A mnie się tej nocy śniło, że Feliks był chudy - zawołała ze śmiechem Piotrek. - Tak 

strasznie dziwnie wyglądał! Ubranie wisiało na nim, a on je ciągle podtrzymywał, żeby nie opadło. 

background image

Wszystkim sen ten wydał się wesoły, tylko nie Feliksowi. Właśnie z tego powodu przez dwa 

następne dni nie rozmawiał zupełnie z Piotrkiem. Fela również miała szalone zmartwienie z powodu 

swoich  snów. Pewnej nocy obudziła się w samym środku jakiegoś ciekawego snu, lecz po chwili 

zasnęła znowu i rano w żaden sposób nie mogła sobie snu przypomnieć. Postanowiła nigdy już 

więcej w ten sposób nie postępować i gdy innym razem obudziła się w nocy, śniąc właśnie o tym, że 

umarła i że ją do ziemi grzebano - wstała natychmiast, zapaliła świecę i zapisała od razu ten sen w 

swoim zeszycie. Ale, gdy gasiła świecę, była tak senna, że wypaliła sobie dziurę w nowej  nocnej 

koszuli, haftowanej  kolorowym jedwabiem. Dziura była  ogromna i gdy ciotka Janet to  zobaczyła, 

strasznie   zbeształa   Felę.   Jeszcze   w   życiu   Fela   nie   miała   takiej   awantury,   zniosła   ją   jednak   z 

filozoficznym spokojem. Przyzwyczajona była do awantur matki, więc nigdy nie przejmowała się 

tym zbytnio. 

- Ale w każdym razie uratowałam ten sen - chwaliła się później przed nami. 

Istotnie, to miało największe znaczenie. Dorośli zazwyczaj lubili bagatelizować te rzeczy, 

które dla nas były najważniejsze. Materiał na nową koszulę można było kupić w każdym sklepie, ale, 

gdy sen uciekł, to na żadnym jarmarku Fela by go nie dostała. 

background image

Rozdział XXIII - Snom trzeba pomagać

Pewnego wieczoru, gdyśmy wychodzili do sadu z naszymi księgami snów, Piotrek odciągnął 

mnie i Dana na stronę, zaznaczając, że pragnie się poradzić.  Zaszyliśmy się w kępę jodeł, aby 

dziewczęta nas dostrzec nie mogły i tam dopiero Piotrek zwierzył się nam ze swych powątpiewań. 

-   Śniło   mi   się   tej   nocy,   że   byłem   w   kościele   -   opowiadał.   -   Kościół   był   pełny,   więc 

przeszedłem przez nawę do waszej  ławki i usiadłem, ale tak się czułem niepewnie, jak prosię na 

lodzie. Wtedy dopiero zauważyłem, że nie mam na sobie absolutnie ubrania, ale powiadam wam, ani 

kawałka szmatki. Więc rozumiecie - Piotrek zniżył głos - teraz zastanawiam się, czy taki sen można 

opowiedzieć dziewczynkom? 

Oświadczyłem, że to jest raczej ryzykowne, natomiast Dan stwierdził, że nie widzi powodu, 

dla którego należałoby ten sen zataić. On osobiście opowiedziałby ten sen tak samo swobodnie, jak 

opowiada  wszystkie   inne   sny,   gdyż   nie   uważa,   żeby   w   tym   śnie   właśnie   było   coś   specjalnie 

nieprzyzwoitego. 

-   Tak,   ale   to   są   wasze   krewne   -   tłumaczył   Piotrek   -   a   ze   mną   nie   łączy   ich   żadne 

pokrewieństwo   i   to   właśnie   czyni   pewną   różnicę.   Zresztą   one   wszystkie   są   takie   damy,   więc 

wolałbym   nie   ryzykować.   Jestem   pewien,   że   ciotka   Jane   nie   pozwoliłaby   mi   takiego   snu 

dziewczynkom opowiedzieć. Nie chciałbym Fel... żadnej z nich urazić. 

I   Piotrek   nigdy  tego   snu  nie  opowiedział,   ani   też   nie  zanotował   go   w  swoim   zeszycie. 

Natomiast pod datą piętnastego września napisał następujące dwa zdania: 

“Tej nocy miałem sen. Ponieważ ten sen nie był przyzwoity, więc go nie zapisuję”. 

Dziewczynki widziały tę wzmiankę, lecz wiedzione intuicją, nie usiłowały nawet zgłębić tej 

tajemnicy.   Słusznie   Piotrek   powiedział,   że   nasze  dziewczynki   to   “damy”   w   najlepszym   i 

najprawdziwszym  znaczeniu tego słowa. Były wprawdzie wesołe i swawolne, gotowe do każdej 

psoty,   posiadające   wszystkie   wady   i   zalety   swego   wieku,   lecz   żadna   niedelikatna   myśl,   żadne 

wulgarne słowo nie mogło być wypowiedziane w ich obecności. Gdyby któryś z chłopców pozwolił 

sobie na coś podobnego, blada twarz Celinki spłonęłaby rumieńcem zawstydzenia, złociste loki Feli 

zostałyby odrzucone w tył z godnością, a wspaniałe oczy Historynki zapałałyby takim gniewem, że 

na pewno wytworzyłaby się sytuacja bardzo nieprrzyjemna. 

Dan któregoś dnia głośno zaklął. Wuj Alec zbił go za to - zresztą po raz pierwszy w życiu w 

ten sposób ukarał któreś ze swoich dzieci. A wszystko to stało się tylko dlatego, że Celinka przez całą 

noc płakała, że Dan pójdzie do piekła. Następnego dnia Dan przyrzekł Celince, że nigdy już kląć nie 

będzie i oczywiście dotrzymał słowa. 

background image

Całkiem nieoczekiwanie dla nas  wszystkich Historynka i Piotrek  zaczęli się wysuwać na 

pierwszy plan pod względem swych  niesamowitych snów. Sny ich  nagle stały się tak okropne, 

przerażające i obrazowe, że trudno nam było uwierzyć, że nie są zmyślone. Lecz Historynka była 

osobą honorową, a Piotrek od najwcześniejszych lat kroczył zawsze prawą drogą, którą mu wskazała 

nieboszczka ciotka Jane. Toteż, gdy obydwoje zapewnili nas uroczyście, że ich sny są prawdziwe, 

byliśmy już najzupełniej o tym przekonani. Jednocześnie w duszach naszych zrodziło się pewne 

podejrzenie.  Piotrek i Historynka kryli przed  nami jakąś tajemnicę, która istniała już od dwóch 

tygodni. Od Historynki w żaden sposób nie można się było niczego dowiedzieć. Potrafiła zachować 

sekret, a od dwóch tygodni szczególnie była dziwnie przygaszona i milcząca, więc nie chcieliśmy jej 

dręczyć pytaniami. Podobno źle się czuła, jak ciotka Oliwia powiedziała ciotce Janet. 

- Nie mam pojęcia, co się stało temu dziecku - zwierzała się wielce zaniepokojona. - Zupełnie 

jest inna od dwóch tygodni. Ciągle ją boli głowa, nie ma apetytu i straciła zupełnie rumieńce. Jeżeli 

do jutra nie będzie się czuła lepiej, muszę koniecznie wezwać doktora. 

- Przede wszystkim niech wypije pełną szklankę dobrze naparzonych meksykańskich ziółek - 

poradziła ciotka Janet. - Ja zawsze na wszelkie niestrawności daję dzieciom meksykańskie ziółka. 

Meksykańskie ziółka zostały zaaplikowane, lecz nie poprawiło to stanu zdrowia Historynki, 

która   była   wciąż   przygaszona   i  mizerna,   lecz   za   to   coraz   ciekawsze  sny   zapisywała   w   swoim 

zeszycie. 

-   Jeżeli   wkrótce   nie   dowiemy   się,   co   jest   przyczyną   tych  cudownych   snów   Piotrka   i 

Historynki, będziemy musieli przestać zapisywać sny w naszych zeszytach - oświadczył pewnego 

dnia zniechęcony Feliks. 

Ale w końcu tajemnica została zgłębiona. Fela wydobyła ją od  Piotrka w bardzo dziwny 

sposób. Najpierw zagroziła mu, że więcej z nim mówić nie będzie, jeżeli jej tego sekretu nie zdradzi, 

a  potem przyrzekła, że jeśli jej powie całą prawdę, pozwoli mu zawsze wracać z sobą ze Szkoły 

Niedzielnej   i   nieść   nawet   teczkę   z   książkami.   Piotrek   nie   wytrzymał   tego   podwójnego   ataku. 

Skapitulował i wyznał jej wszystko. 

Przypuszczałem, że Historynka będzie za to oburzona na Piotrka, myliłem się jednak, bo 

przyjęła tę wiadomość całkiem chłodno. 

- Wiedziałam, że Fela z Piotrkiem sobie poradzi - rzekła. - I tak szczęśliwie się złożyło, że 

przez taki długi czas potrafiła tajemnicę zachować! 

Jak się okazało, Piotrek i Historynka mieli każdej nocy takie dziwne sny, tylko dzięki temu, 

że przed samym spaniem starali się jeść jak najwięcej. Oczywiście ciotka Oliwia nic o tym nie 

wiedziała,  pozwalając im  tylko na zjedzenie normalnej  kolacji  i to o dość wczesnej porze. Ale 

Historynka przez cały dzień po kryjomu wykradała rozmaite rzeczy ze spiżarni, zanosząc połowę do 

background image

pokoju   Piotrka,   drugą   zaś   połowę   do  swego   pokoju.   Rezultatem   tych  nocnych   uczt   były   owe 

wspaniałe sny, które nas doprowadzały do rozpaczy. 

-   Wczoraj   wieczorem   zjadłam   porządny   kawał   pieroga   z   mięsem   -   opowiadała   nam 

Historynka - dwa kiszone ogórki i dwa kawałki  tortu agrestowego. Przypuszczam  jednak, że było 

tego trochę za dużo, bo dostałam strasznych boleści i wcale spać nie mogłam. Powinnam była zjeść 

tylko ten pieróg z mięsem, a ogórki i tort zostawić na dzisiaj. Piotrek właśnie tak zrobił i miał 

cudowny sen, że Peg Bowen schwytała go i żywcem wrzuciła do gotującej wody. Obudził się jednak 

zaraz, zanim się jeszcze zdążył poparzyć. Tak, panno Felicjo, jesteś bardzo dowcipna, ale ciekawa 

jestem,  jak będziesz  wyglądała,  wracając  ze Szkoły  Niedzielnej  z  chłopcem,  który ma  połatane 

spodnie? 

- O to się już nie martw - zawołała Fela z triumfem. - Właśnie krawiec szyje Piotrkowi nowy 

garnitur i ma być gotowy na sobotę. Już dawno o tym wiedziałam, i dlatego mu przyrzekłam. 

Dowiedziawszy się wreszcie, jak wywoływać ciekawe sny, postanowiliśmy wszyscy pójść za 

przykładem Piotrka i Historynki. 

- Ja i tak nigdy ciekawych snów nie będę miała - żaliła się przed nami Sara Ray - bo mama 

nigdy nie pozwoli na to, abym coś jadła przed spaniem. 

- A podczas dnia nie mogłabyś sobie czegoś schować? - zapytała Fela. 

- Nie. - Sara potrząsnęła ze smutkiem głową. - Mama zawsze zamyka spiżarnię, bo nie chce, 

żeby Judy Pineau częstowała dobrymi rzeczami przyjaciółki. 

Przez   tydzień   jedliśmy   wyjątkowo   obfite   kolacje   i   sny   mieliśmy   cudowne,   dorównujące 

nawet   snom   Piotrka   i   Historynki.  Podczas   dnia   czuliśmy   się  nienadzwyczajnie   i   nawet 

niejednokrotnie   pod   wpływem   zdenerwowania   kłóciliśmy   się   z  Historynką,   co   dotychczas   nie 

zdarzało   się   nigdy.   Tylko   Piotrek   cieszył   się   doskonałym   zdrowiem   i   nie   tracił   formy.   Miał 

widocznie żołądek wyjątkowo zdrowy, więc nic mu nigdy nie mogło zaszkodzić. 

Pewnego dnia Celinka wyniosła ze spiżarni duży kiszony ogórek, proponując, byśmy się nim 

podzielili. Dorosłych nie było w domu tego wieczoru, gdyż wybrali się na odczyt do Markdale, 

mogliśmy  więc   jeść   całkiem   swobodnie,   chociaż   była  już   dość  późna   pora.   Pamiętam,   że   tego 

wieczoru zjadłem porządny kawał tłustej wieprzowiny, a zakończyłem ucztę potężną porcją zimnego 

puddingu ze ślliwek. 

- Byłem pewien, że nie lubisz ogórków, Celinko - zauważył Dan. 

- Bo naprawdę nie lubię - skrzywiła się Celinka - ale Piotrek powiada, że ogórki są najlepsze 

na sny. Właśnie zjadł duży ogórek, tego wieczoru, kiedy przyśnili mu się ludożercy. Ja bym nawet 

zjadła trzy ogórki, gdybym mogła mieć po nich taki sen. 

Celinka   skończyła   swój   ogórek   i   zdążyła   jeszcze   wypić   szklankę   zimnego   mleka,   gdy 

background image

usłyszeliśmy  turkot bryczki wuja Aleca,  przejeżdżającej właśnie przez  pobliski most. Fela szybko 

uprzątnęła wieprzowinę i pudding, a gdy ciotka Janet weszła do mieszkania, wszyscy leżeliśmy już w 

łóżkach.  Wkrótce  w całym domu było  ciemno i  cicho.  Zapadałem  już  w pierwszą  niespokojną 

drzemkę, gdy usłyszałem jakieś szmery w pokoju dziwcząt po przeciwnej stronie korytarza. 

Potem drzwi się otworzyły, a ponieważ u nas również drzwi były otwarte, ujrzałem białą 

postać Feli, zbiegającą szybko po schodach do sypialni ciotki Janet. Z pokoju dziewcząt tymczasem 

dochodziły głośne jęki. 

-   Celinka   zachorowała   -   zawołał   Dan,   wyskakując   z   łóżka.  -   Widocznie   ten   ogórek   jej 

zaszkodził. 

Po kilku minutach cały dom był na nogach. Celinka była chora, bardzo chora, nie ulegało to 

najmniejszej wątpliwości. Zachorowała nawet poważniej, niż Dan wówczas, gdy się najadł dzikich 

jagód. Wuj Alec, mimo  zmęczenia po całym dniu pracy, pojechał natychmiast po doktora. Ciotka 

Janet i Fela stosowały najrozmaitsze domowe środki, lecz nie odnosiło to żadnego rezultatu. Fela 

powiedziała ciotce Janet o ogórku, lecz ciotka Janet nie sądziła, aby sam ogórek mógł do tego stopnia 

zaszkodzić Celince. 

- Ogórki są wprawdzie ciężko strawne, ale jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby ktoś po ogórku 

aż tak się rozchorował - mówiła zaniepokojona ciotka Janet. - Kto mógł dać dziecku ogórek przed 

spaniem? Przecież Celinka nigdy ogórków nie lubiła. 

- To ten obrzydliwy Piotrek - szlochała żałośnie Fela. - Powiedział jej, że po ogórku będzie 

miała wyjątkowo ciekawe sny. 

- A cóż jej zależało na takich snach? - indagowała ciotka Janet ze zdziwieniem. 

- Ach, chodziło o to, mateczko, aby miała potem coś ciekawego do zapisania w zeszycie. Od 

pewnego   czasu  wszyscy   prowadzimy   nasze   księgi   snów   i   każde   z   nas   chce   mieć   te  sny   jak 

najbardziej ciekawe. Jedliśmy dużo rozmaitych rzeczy przed samym spaniem, aby potem coś nam się 

przyśniło. Robiliśmy tak wszyscy - ale jeżeli Celinka - ach, ja sobie tego nigdy nie wybaczę - Fela 

szlochała, dręczona wyrzutami sumienia. 

- Ciekawa jestem, co teraz  nowego wymyślicie - szepnęła ciotka Janet bezradnie, przejęta 

głęboką rozpaczą. 

Gdy nadszedł doktor, Celinka jeszcze ciągle nie czuła się lepiej. Podobnie, jak ciotka Janet, 

lekarz oświadczył, że po  samych ogórkach Celinka nie  mogła się tak poważnie rozchorować, lecz 

gdy dowiedział się, że po ogórku wypiła szklankę zimnego mleka, pokiwał tylko ze smutkiem głową. 

- Przecież mleko i ogórek to kompletna trucizna - zawołał. - Nic dziwnego, że dziecko 

zachorowało. Proszę się jednak uspokoić - dodał, widząc dokoła przerażone twarze. - Proszę się nie 

lękać. To nie jest jeszcze śmiertelne, jak powiada stara pani Fraser. Na pewno mała będzie żyć, tylko 

background image

przez parę dni nie będzie mogła przyjść do siebie. 

Było tak istotnie, a nas  wszystkich dręczyły coraz większe wyrzuty sumienia. Ciotka Janet 

wykryła całą naszą tajemnicę i sprawa zapisywania snów ujrzała światło dzienne  podczas narady 

rodzinnej. Nie wiem, co nas bardziej dotknęło - czy awantura, jaką nam zrobiła ciotka Janet, czy też 

kpinki innych dorosłych osób, a szczególnie wuja Rogera. Piotrek dostał specjalną “naganę”, którą 

uważał za wielką niesprawiedliwość. 

- Przecież ja nie kazałem Celince pić mleka, a sam ogórek na pewno by jej nie zaszkodził - 

tłumaczył się przed nami. Już tego dnia Celince wolno było wyjść z domu, więc Piotrek, spokojny o 

jej zdrowie ośmielił  się rozwodzić na ten temat. - Zresztą i tak mnie długo męczyła, abym jej 

powiedział,   jak   to   robię,   że   mam   takie  ciekawe   sny.   Powiedziałem   jej,   bo   dłużej   nie   mogłem 

utrzymać sekretu, a teraz pani King tylko do mnie ma o to pretensję. 

- Ciotka Janet powiedziała, że przed spaniem nie da nam teraz nic do jedzenia z wyjątkiem 

kawałka chleba i szklanki mleka - dorzucił Feliks ze smutkiem. 

- Gdyby mogli, chętnie by tak zrobili, żebyśmy w ogóle nie mieli żadnych snów - wtrąciła 

Historynka gniewnie. 

-  Na  szczęście,   w  żaden   sposób  nie  mogą  temu zapobiec,  że   rośniemy  -  odezwał   się   z 

przekąsem Dan. 

- O to mleko i chleb nie powinniście się martwić - uspokoiła nas Fela. - Mama zawsze coś 

postanawia i kieruje się tym przez tydzień, później jednak  zapomina o postanowieniu i wszystko 

wraca do normy. Jestem  pewna, że i tym razem tak będzie. Oczywiście zbyt wiele nie będziemy 

mogli jeść na kolację i sny nasze nie będą już tak ciekawe, jak dotychczas. 

- Usiądźmy sobie na Kamiennym  Pulpicie, to opowiem wam bardzo  interesującą historię - 

zaproponowała Historynka. 

Poszliśmy,   usiłując   zapomnieć  o   tym   ostatnim   wielkim   naszym  zmartwieniu.   Wkrótce 

śmieliśmy się już wesoło, nie pamiętając o troskach i o okrucieństwie niesprawiedliwych dorosłych. 

Śmiech nasz rozbrzmiewał w sadzie i na podwórzu, unosił się aż ponad wierzchołki wysokich jodeł i 

opadał perlistą kaskadą ku dołowi. 

A   w  pewnej   chwili   również  śmiech   dorosłych   połączył   się   z   naszym  śmiechem.   Ciotka 

Oliwia, wuj Roger, ciotka Janet i wuj Alec, przechodząc przez sad, przyłączyli się do naszego grona, 

co zresztą często robili, po skończeniu całodziennych zajęć, pragnąc na chwilę odetchnąć świeżym 

powietrzem. W  takich momentach najbardziej  lubiliśmy dorosłych, bo doznawaliśmy wrażenia, że 

stają się oni znowu dziećmi. Wuj Roger i wuj Alec tażali się po trawie, jak mali chłopcy, ciotka 

Oliwia,   przypominająca   jeszcze   bardziej   swym   wyglądem   rozkwitły   bratek,  w   swej   sukni   z 

jasnoczerwonego batystu, z żółtą aksamitką dokoła szyi, otaczała ramieniem Celinkę i uśmiechała się 

background image

radośnie do nas wszystkich. Łagodna twarz ciotki Janet zatraciła w tej chwili  codzienny wyraz 

surowości. 

Historynka była w swoim żywiole tego wieczora. Nigdy jeszcze opowieści jej nie skrzyły się 

takim dowcipem i wyczuciem humoru. 

- Saro Stanley - rzekła ciotka Oliwia, grożąc jej żartobliwie palcem - jeżeli nie będziesz 

uważała na siebie, możesz kiedyś w życiu stać się sławną. 

- Te zabawne opowieści są cudowne - zawołał wuj Roger - ale wolałbym jeszcze coś bardziej 

wyrazistego. Opowiedz nam, Saro o Kobiecie-Żmii, o której opowiadałaś mi zeszłego lata. 

Historynka zaczęła opowiadać gładko, lecz zanim doszła do połowy opowiadania, doznałem 

dziwnego   uczucia,   że   coś   dziwnego   pełza   mi   po   ciele.   Po  raz   pierwszy   od   czasu,   jak  znałem 

Historynkę,   miałem   ochotę   odsunąć   się   od   niej.   Spojrzawszy  po   twarzach   zebranych, 

wywnioskowałem, że wszyscy doznali tego samego uczucia. Celinka zasłoniła oczy dłońmi, Piotrek 

patrzył   na   Historynkę   przerażonym   wzrokiem,   ciotka   Oliwia   była   blada   i   drżąca,   a  wszyscy 

pozostawali pod tym  dziwnym urokiem przerażającej opowieści, nie mogąc się w żaden sposób 

otrząsnąć z okropnego wrażenia. 

To nie była przecież nasza  Historynka, ta osoba, która tam  siedziała, przemawiając do nas 

dziwnie syczącym, nieprzyjemnym głosem. Stała się nagle w naszych oczach inną istotą, jakby 

przeobrażoną, istotą jadowitą, złą, wzbudzającą w nas wszystkich wstręt. Wolałbym raczej umrzeć, 

niż dotknąć tej chudej opalonej dłoni, którą w moją stronę wyciągała. Błysk jej zwężonych oczu był 

zimny i bezlitosny, jak błysk oczu jadowitej żmii. Odczułem lęk, patrząc na to obce stworzenie, 

którym się nagle stała nasza kochana Historynka. 

Gdy skończyła opowieść, zaległa krótka cisza, po czym ciotka Janet głosem surowym, lecz z 

westchnieniem ulgi, powiedziała: 

- Małe dziewczynki nie powinny opowiadać takich strasznych historii. 

Najprawdopodobniej ta uwaga  ciotki Janet sprawiła, że  dotychczasowy czar nagle  prysnął. 

Dorośli wybuchnęli śmiechem, może trochę  nieszczerym, a Historynka - znowu ta nasza kochana 

Historynka, już nie Kobieta-Żmija - zaczęła się tłumaczyć: 

- Przecież wuj Roger kazał mi to opowiedzieć. Sama nie lubię podobnych historii. Czuję, że 

w takich chwilach zmieniam się zupełnie. Czy wiecie, moi państwo, że przez cały ten czas miałam 

wrażenie, że sama jestem żmiją? 

- I wyglądałaś jak żmija - uśmiechnął się wuj Roger. - Jak ty, u licha, to robisz? 

- Nie umiem wytłumaczyć, jak to robię - odparła Historynka w zamyśleniu. - To się samo 

jakoś robi. 

Żaden geniusz nie potrafiłby wytłumaczyć, dlaczego jest geniuszem. Gdyby umiał wyjaśnić 

background image

tę zagadkę, na pewno geniuszem by nie był, a przecież Historynka posiadała wielki talent, więc pod 

pewnym względem była także geniuszem. 

Gdyśmy wyszli z sadu, szedłem tuż za wujem Rogerem i ciotką Oliwią. 

- Wiesz, Roger, że to jest po prostu niezwykłe u  czternastoletniej dziewczynki -  mówiła 

ciotka Oliwia, tonąc w głębokiej zadumie. - Co czeka to dziecko w przyszłości? 

- Sława - odparł wuj Roger. - Oczywiście, jeżeli jej się warunki ułożą, a sądzę, że ojciec już 

się o to postara. Przynajmniej mam taką nadzieję.  Ja i ty, Oliwio, nigdy nie  mieliśmy warunków, 

cieszmy się więc, że Sarze szczęście bardziej będzie sprzyjało. 

Uwaga ta była dla mnie zupełnie niepojęta i samo sedno rzeczy zrozumiałem dopiero po 

wielu, wielu latach. Wuj Roger i ciotka Oliwia w dawnej swej  młodości mieli pewne marzenia i 

ambicje, lecz warunki ich życia tak się złożyły, że marzeń swoich nigdy nie mogli zrealizować. 

- Zobaczysz, Oliwio - ciągnął dalej wuj Roger - że przyjdzie taki dzień, kiedy siostrzenica 

nasza będzie sławną artystką. Jeżeli czternastoletnia dziewczynka potrafi stworzyć taką atmosferę, że 

dwaj dorośli mężczyźni i dwie dorosłe kobiety na kilka minut mogą zapomnieć o bożym świecie, to 

wyobraź sobie, co potrafi, jak będzie miała lat trzydzieści? Hej, ty - zawołał wuj Roger, dostrzegłszy 

mnie w tej chwili - marsz do domu i do łóżka. A pamiętaj, żebyś nie jadł ogórków i nie pił mleka 

przed spaniem. 

background image

Rozdział XXIV - Pat uroczony

Tonęliśmy wszyscy w głębokiej rozpaczy - przynajmniej nasza “dzieciarnia”, zresztą również 

dorośli przyjmowali pewien udział w naszym zmartwieniu. Pat, nasz ukochany, niezastąpiony Paddy, 

był znowu chory i to chory poważnie. 

W piątek zaczął grymasić i nawet nie chciał pić mleka. Nazajutrz rano wyciągnął się przed 

drzwiami wuja Rogera, położył łeb na przednich czarnych łapach i nie zwracał na nikogo uwagi. Na 

próżno głaskaliśmy go i pieścili. Tylko, gdy Historynka zbliżyła się doń, miauknął żałośnie, jakby 

skarżąc się, że nie może mu w niczym pomóc. Usłyszawszy to miauczenie, Celinka, Fela i Sara Ray 

wybuchnęły płaczem,   a my,  chłopcy poczuliśmy się   też  jakoś   niewyraźnie.  Po  kilku  godzinach 

znalazłem Piotrka siedzącego w kuchni ciotki Oliwii z dziwnie czerwonymi oczami. Nie zapierał się, 

gdy  mu  wytknąłem, że płacze, lecz w żaden sposób nie chciał się przyznać, że płacze z powodu 

choroby Pata. 

- Więc dlaczego płaczesz? - zapytałem. 

- Dlatego - dlatego, że moja ciotka Jane umarła - wybąkał zażenowany Piotrek. 

- Przecież twoja ciotka Jane umarła dwa lata temu - uśmiechnąłem się ironicznie. 

- A czyż to nie wystarczający powód do płaczu? - bąknął Piotrek. - Już dwa lata kołaczę się 

bez niej po świecie, a dwa lata to zawsze więcej, niż kilka dni. 

- Jestem pewien, że płaczesz tylko dlatego, że Pat jest chory - oznajmiłem stanowczo. 

- Też bym miał czego płakać! - oburzył się Piotrek, po czym odwrócił się do mnie plecami i 

odszedł, głośno gwiżdżąc. 

Zastosowaliśmy   oczywiście   znowu   słoninę   pomieszaną   z  proszkiem   i   miksturą   tą 

wysmarowaliśmy łapy i boki Patowi. Ale ku naszej rozpaczy Pat nie chciał się nawet polizać. 

- Mówię wam, że jest poważnie chory - zauważył Piotrek ponuro. - Jeżeli kot nie dba o swój 

zewnętrzny wygląd, to najlepszy dowód, że mu śmierć zagląda w oczy. 

- Żebyśmy chociaż wiedzieli, co mu jest, moglibyśmy może na to jakoś poradzić - jęczała 

Historynka, głaszcząc swego ulubieńca po grzbiecie. 

- Ja bym wam powiedział, co mu jest, ale na pewno będziecie się śmiać ze mnie - mruknął 

Piotrek. 

Spojrzeliśmy nań z zaciekawieniem. 

- Piotrze Craig, co masz na myśli? - zapytała Fela. 

- Właśnie to, co powiedziałem. 

-   Więc   jeżeli   wiesz,   co   jest   Patowi,   musisz   nam   powiedzieć   -   rozkazała   Historynka, 

background image

podnosząc się z ziemi. Wypowiedziała ten  rozkaz spokojnie i Piotrek  usłuchał. Przypuszczam, że 

usłuchałby nawet wówczas, gdyby tym swoim melodyjnym głosikiem kazała mu rzucić się w głębiny 

morza. Zresztą ja sam nie byłbym pod tym względem lepszy od Piotrka. 

-   Pata   uroczono   i   to   jest  właśnie   ta   choroba   -   oświadczył  Piotrek,   pewny   siebie,   lecz 

jednocześnie nieco zawstydzony. 

- Uroczono? Głupstwa pleciesz!

- Wiedziałem, że tak mi odpowiecie - wyszeptał Piotrek. 

Historynka spojrzała na niego, później na nas, po czym przeniosła wzrok na biednego Pata. 

- Jak go mógł ktoś uroczyć? - zapytała nielogicznie - i kto mógł to zrobić? 

- Nie wiem, jak go można było uroczyć - odparł Piotrek - bo  nigdy na nikogo uroku nie 

rzucałem, ale jestem pewien, że uroczyła go Peg Bowen. 

- Brednie! - powtórzyła znowu Historynka. 

- Niech i tak będzie - zrezygnował Piotrek. - Możecie mi nie wierzyć, jeżeli tak wam się 

podoba. 

- Jeżeli Peg Bowen może rzucać urok - chociaż ja w to nie wierzę - to dlaczego miałaby 

właśnie rzucić urok na Pata? - dziwiła się Historynka. - Przecież zarówno tutaj, jak i u wuja Aleca 

wszyscy są zawsze dla niej bardzo dobrzy. 

- Zaraz ci powiem dlaczego -  zmarszczył  brwi Piotrek. - W czwartek po południu, gdy 

byliście w szkole, Peg Bowen przyszła tutaj. Wasza ciotka Oliwia dała jej drugie śniadanie, zresztą 

bardzo dobre i obfite. Możecie nie wierzyć, że Peg Bowen jest czarownicą, ale dlaczego wszyscy u 

was są tacy uprzejmi, jak przychodzi i szczególnie dbają o to, aby jej niczym nie obrazić? 

- Ciotka Oliwia jest dobra dla wszystkich biednych, tak samo  zresztą, jak nasza mama - 

odparła Fela.  - Nikt  nie chce obrazić  Peg Bowen, bo podobno jest okropnie mściwa  i gdy raz 

obrażono ją w Markdale, podpaliła później stodołę temu gospodarzowi. Ale czarownicą na pewno nie 

jest, przecież to byłoby śmieszne! 

- Dobrze, posłuchajcie, co wam powiem. Gdy Peg Bowen wychodziła, Pat leżał rozciągnięty 

na schodach. Przechodząc, nadepnęła mu na ogon, a wiecie przecież, że Pat tego nie lubi. Zerwał się, 

biedaczysko,   i   udrapał   ją   w   nogę.   Powinniście   byli   widzieć,   jak   na   niego   spojrzała,   a   wtedy 

przekonalibyście się, że naprawdę jest czarownicą. Wyszła później do ogrodu, zaczęła coś mruczeć i 

wymachiwać rękami tak samo, jak to robiła wtedy, gdy uroczyła krowę Lema Hilla. Jestem pewien, 

że uroczyła Pata, bo zachorował zaraz nazajutrz rano. 

Patrzyliśmy na siebie w pełnym zakłopotania milczeniu. Byliśmy przecież tylko dziećmi i 

wierzyliśmy jeszcze, że na świecie istnieją czarownice. Peg Bowen była dla nas istotą niezbadaną. 

- Jeżeli tak jest - chociaż ja w to nie wierzę - to i tak nie możemy nic na to poradzić  - 

background image

wyszeptała bezradnie Historynka. - Biedny Pat musi umrzeć. 

Celinka znowu zaczęła płakać. 

- Zrobiłabym wszystko, żeby tylko Patowi życie uratować - szlochała. - Gotowa byłabym we 

wszystko uwierzyć. 

- Ale to nie ma na to żadnej rady - oburzyła się zniecierpliwona Fela. 

- Może byśmy poszli do Peg Bowen - zaproponowała z płaczem Celinka - i prosili ją, aby 

przebaczyła Patowi i zdjęła z niego urok. Na pewno to uczyni, jeżeli ją bardzo serdecznie poprosimy. 

W pierwszej chwili byliśmy przerażeni tą propozycją. Pójść do niej, odszukać ją w tym 

tajemniczym ustroniu, o którym się tyle strasznych rzeczy nasłuchało! I żeby właśnie taka propozycja 

wyszła od tej bojaźliwej i zawsze cichej Celinki! Ale tu chodziło przecież o życie Pata! 

- Czy to się zda na coś? - zapytała Historynka przyciszonym głosem. - Jeżeli już rzuciła urok 

na Pata, to na pewno  rozgniewa się jeszcze bardziej,  jak pójdziemy do niej i powiemy,  że jest 

czarownicą. Zresztą ja dalej nie wierzę, że ona to zrobiła. 

W głosie Historynki brzmiała jednak nuta dziwnej niepewności. 

- W każdym razie zaszkodzić to na pewno nie może - perswadowała Celinka. - Jeżeli Peg 

Bowen nie uroczyła Pata, to nie pogorszy mu się chyba, jak się nawet rozgniewa na nas. 

- Patowi może się nie pogorszy, ale może się pogorszyć tym, którzy pójdą do niej - odezwała 

się Fela. - Peg Bowen nie jest czarownicą, jest jednak bardzo złą kobietą i Bóg raczy wiedzieć, co z 

nami zrobi, jak nas już będzie miała u siebie. Ja osobiście bardzo się boję Peg Bowen i wcale się tego 

nie wstydzę. Prawdopodobnie pochodzi to z tych czasów, kiedy mama zawsze mi groziła: “Jak nie 

będziesz grzeczna, to cię zabierze z sobą Peg Bowen”. 

-  Gdybym  uwierzyła,  że  istotnie  ona  rzuciła  urok na Pata,   to  postarałabym się   ją  jakoś 

udobruchać - rzekła Historynka. - Również ogromnie się jej boję, ale spójrzcie na  tego biednego, 

kochanego Pata. 

Spojrzeliśmy na Pata, którego wzrok był dziwnie zamglony i nieprzytomny. Wyszedł właśnie 

wuj Roger i spojrzał nań również, a nam się wydało, że go w tej chwili żegnał tym spojrzeniem. 

- Obawiam się, że z Patem już koniec - rzekł. 

- Wujku - zwróciła się doń błagalnie Celinka. - Piotrek mówi, że Peg Bowen uroczyła Pata za 

to, że ją udrapał w nogę. Czy wujek sądzi, że to jest możliwe? 

- A Pat istotnie udrapał ją w nogę? - zapytał wuj Roger z przerażoną miną. - Boże drogi! 

Tajemnica została wyjaśniona. Biedny Pat! 

Wuj Roger pokiwał  głową, jakby rezygnując w tej chwili  z  wszelkich  dotychczasowych 

nadziei co do utrzymania Pata przy życiu. 

- Czy wujek naprawdę wierzy, że Peg Bowen jest czarownicą? - zapytała nieoczekiwanie 

background image

Historynka. 

- Czy wierzę, że Peg Bowen jest czarownicą? Moja droga Saro, co byś myślała o kobiecie, 

która w pewnej chwili, jeśli tylko chce, potrafi zamienić się nagle w czarnego kota? Czy taka kobieta 

jest czarownicą, czy nie jest? Sama się nad tym zastanów. 

- A czy Peg Bowen zamienia się w czarnego kota? - zapytał Feliks ze zdziwieniem. 

- Mam wrażenie, że to jest jedna z jej najłatwiejszych sztuczek - odparł wuj Roger. - Każdej 

czarownicy najłatwiej jest zamieniać się w jakieś zwierzę, jeśli tylko ma na to ochotę. Tak, Pata 

musiała uroczyć, nie ulega najmniejszej wątpliwości. 

- Po co dzieciom takie brednie opowiadasz? - zawołała ciotka Oliwia, przechodząc właśnie 

przez podwórze do studni. 

- Mam taką nieodpartą pokusę - odparł wuj Roger, podbiegając i odbierając jej wiaderko na 

wodę. 

- Widzicie, że i pan Roger wierzy w to, iż Peg Bowen jest czarownicą - zatriumfował nad 

nami Piotrek. 

- Ale ciotka Oliwia jest innego zdania - odparłem - i ja również. 

- Słuchajcie - zwróciła się do nas rezolutnie Historynka - ja też w to nie wierzę, ale może w 

tym istotnie coś jest, jak Piotrek twierdzi. Pozostaje teraz tylko pytanie, co mamy robić? 

- Powiem wam, co ja bym zrobił na waszym miejscu - rzekł Piotrek. - Zaniósłbym Peg jakiś 

prezent i prosiłbym ją, żeby uzdrowiła Pata. Wcale bym nie wspominał o tym, że sądzę, iż to ona go 

uroczyła. Nie byłaby wtedy obrażona i może zdjęłaby z niego ten urok. 

- Uważam, że lepiej będzie, jak wszyscy jej coś zaniesiemy - zaproponowała Fela. - Ja chętnie 

jej dam coś od siebie, ale kto zaniesie jej te prezenty? 

- Musimy pójść wszyscy razem - oświadczyła Historynka. 

- Ja nie pójdę! - zawołała z przerażeniem Sara Ray. - Za nic w świecie nie zbliżyłabym się do 

domu Peg Bowen, choćby nie wiem kto poszedł za mną. 

- Mam już gotowy plan - rzekła Historynka. - Niech każde z nas coś dla niej wybierze, jak 

słusznie powiada Fela, i napiszmy do niej list, taki  bardzo miły i grzeczny. Później, jeszcze dziś 

wieczorem pójdziemy tam do niej i jeżeli będzie przed domem, złożymy jej nasze dary wraz z listem 

i odejdziemy w milczeniu. 

- Jeżeli nas zechce puścić - wtrącił wymownie Dan. 

- A czy Peg potrafi przeczytać list? - zapytałem. 

-   O,   na   pewno.   Ciotka   Oliwia  mówi,   że   jest   nawet   bardzo   wykształcona.   Gdy   była 

dziewczynką chodziła do szkoły, tylko później coś jej się pomieszało na umyśle. Zresztą napiszemy 

ten list jak najprościej. 

background image

- A co będzie, jak jej nie zastaniemy? - niepokoiła się Fela. 

- Położymy wszystko na progu i pójdziemy sobie. 

- Peg może być teraz gdzieś bardzo daleko - westchnęła Celinka - i może wrócić dopiero 

wtedy, jak już Pat nie będzie żył. Ale trudno, nie ma innej rady. Co byśmy jej mogli dać w prezencie? 

- Pieniędzy nie możemy ofiarować - oświadczyła  Historynka. - Peg jest podobno  strasznie 

oburzona, jak jej ktoś daje pieniądze. Powiada, że nie jest żebraczką, ale wszystko inne na pewno 

chętnie   przyjmie.   Ja   mogłabym   jej   dać   sznurek  niebieskich   korali.   Podobno   Peg  bardzo   lubi 

błyskotki. 

- A ja jej zaniosę tę babkę, którą upiekłam dziś rano - postanowiła Fela. - Przypuszczam, że 

nieczęsto dostaje takie podarunki. 

-   Ja   nie   mam   nic,   oprócz   tej  obrączki   na   reumatyzm,   którą   dostałem   jako   nagrodę   za 

sprzedanie igieł zeszłej zimy - odezwał się Piotrek. - Dam jej tę obrączkę bardzo chętnie. Jeżeli nawet 

nie ma reumatyzmu, to może ją i tak nosić na palcu.  Obrączka wygląda, jakby była zrobiona z 

prawdziwego złota. 

- A ja jej zaniosę torebkę miętowych cukierków - stwierdził Feliks. 

- Ja jej mogę zanieść mały słoiczek konfitur wiśniowych, które właśnie usmażyłam - wtrąciła 

Celinka. 

- Za nic w świecie bym tam nie poszła - trzęsła się ze strachu Sara Ray - ale chciałabym coś 

zrobić   dla   Pata,   więc   poślę   jej   tę   serwetkę   haftowaną   w   jabłka,   którą   skończyłam   w   zeszłym 

tygodniu. 

Ja postanowiłem zanieść Peg kilka jabłek z mego urodzinowego drzewa, Dan zaś oświadczył, 

że zaniesie jej paczkę tytoniu. 

- Ale czy nie będzie tym dotknięta? - zawołał przerażony Feliks. 

- Bądź spokojny - uśmiechnął się Dan. - Peg żuje tytoń jak mężczyzna. Na pewno będzie z 

tytoniu więcej zadowolona, niż z twoich miętowych cukierków.  Pobiegnę zaraz do pani Kingson i 

kupię paczkę tytoniu. 

-   A   teraz   musimy   napisać   list   i   zebrać   wszystkie   prezenty,   zanim   się   zrobi   ciemno   - 

postanowiła Historynka. 

Przeszliśmy  do altany,  aby sporządzić  ów  ważny  dokument,  który  właściwie  Historynka 

podjęła się zredagować. 

- Jak mam zacząć? - zwróciła się do nas wielce zmieszana. - Przecież nie napiszę  “Droga 

Peg” ani “Droga Panno Bowen”, bo to będzie śmiesznie brzmiało. 

- Zresztą nikt z nas nie wie, czy Peg jest istotnie panną - dorzuciła Fela. - Gdy dorosła, 

wyjechała do Bostonu i ktoś mi mówił, że wyszła tam za mąż, a zwariowała dopiero wówczas, gdy 

background image

mąż ją porzucił. Jeżeli znów jest mężatką, to nie można zwracać się do niej “Panno Bowen”. 

- Więc jak mam ten list zatytułować? - zapytała Historynka z rozpaczą. 

I tym razem Piotrek wyratował nas z tej opresji praktyczną radą. 

- Zacznij po prostu “Szanowna Pani” - stwierdził. - Mama ma jeszcze do dzisiaj list, który 

kierowniczka szkoły napisała do ciotki Jane i ten list właśnie tak się zaczyna. 

- Szanowna Pani - pisała Historynka. - Zwracamy się do Pani z wielką prośbą i mamy 

nadzieję, że ją Pani łaskawie spełni. Nasz ulubiony kot, Paddy, jest bardzo chory i obawiamy się, że 

zdechnie. Czy nie mogłaby go Pani wyleczyć? Może by Pani jednak spróbowała?  Ogromnie go 

wszyscy lubimy, bo jest naprawdę niezwykle dobrym kotem i nie ma żadnych złych przyzwyczajeń. 

Oczywiście, jeżeli ktoś nadepnie mu na ogon, to wówczas musi podrapać, ale wszyscy przecież 

wiedzą, że kot nie lubi, żeby mu ogon przydeptywać. Właśnie to jest jedyną wadą naszego kota, bo 

poza tym posiada same zalety. Gdyby Pani zechciała wyleczyć naszego Paddy'ego, bylibyśmy Pani 

niezmiernie   wdzięczni.   Załączamy   skromne   upominki,   które   są   dowodem   naszej   wielkiej 

wdzięczności i poczytywać sobie będziemy za prawdziwy zaszczyt, jeżeli Pani raczy te upominki 

przyjąć. 

Tymczasem pozostajemy z głębokim poważaniem.

Sara Stanley...

- Powiem wam, że to ostatnie zdanie brzmi wyjątkowo pięknie - pochwalił z zachwytem 

Piotrek. 

- Przyznam się, że go sama nie wymyśliłam - odparła szczerze Historynka. - Czytałam gdzieś 

takie zdanie i zapamiętałam je. 

- Boję się, że jest trochę za  bardzo skomplikowane -  krytykowała Fela. - Peg Bowen  nie 

rozumie takich trudnych słów. 

Zdecydowaliśmy jednak pozostawić to zdanie i wszyscy podpisaliśmy list. 

-   Następnie   zebraliśmy   nasze  “upominki”  i   wyruszyliśmy   w  “niebezpieczną”  podróż   do 

chatki czarownicy. Oczywiście Sara Ray nie poszła z nami, lecz zaofiarowała się zostać na czas 

naszej   nieobecności   przy   Pacie.   Nie   uważaliśmy   za   stosowne   informować   dorosłych   o   naszym 

zamierzeniu i o jego  szczegółach. Dorośli mieli na  niektóre sprawy tak dziwne  poglądy, więc na 

pewno zabroniliby nam pójść do Peg Bowen i jeszcze wyśmieliby nas. 

Chałupka, w której mieszkała Peg Bowen, znajdowała się w odległości mili  od naszego 

domu, nawet jeżeli się szło najkrótszą drogą, przez moczary i zalesiony pagórek. Skierowaliśmy się 

na przełaj przez pola, a później małą kładką przerzuconą przez strumyk. Wszystko wokoło nas 

zdawało się ze znużeniem żegnać mijające lato. Gdyśmy dotarli do skraju gęstego lasu, odczuliśmy 

nagle   dziwny   lęk,   chociaż   żadne   z   nas   nie   chciało   się   do   tego   przyznać.   Szliśmy   skupieni   w 

background image

gromadkę, nie rozmawiając nawet. Gdy się człowiek zbliża do siedziby czarownicy i gdy jest pewien, 

że ją samą może ujrzeć za chwilę, lepiej, żeby wtedy jak najmniej mówił, bo i tak  jest wówczas 

bardzo podniecony.  Naturalnie Peg nie była przecież czarownicą, ale w takich razach ostrożność 

nigdy nie zawadzi. 

Wreszcie dotarliśmy do ścieżki, która biegła prosto do chałupki Peg Bowen. Twarze nasze 

były teraz śmiertelnie blade, a serca poczęły bić mocniej. Czerwone wrześniowe słońce wisiało nisko 

nad   wierzchołkami   jodeł  po  stronie  zachodu.   Nawet  ono  wyglądało   dzisiaj   całkiem  inaczej   niż 

zwykle. Wszystko zresztą dokoła wyglądało inaczej. W głębi duszy przejęty byłem pragnieniem, aby 

ta nasza ciężka misja skończyła się jak najprędzej. 

Raptowny   zakręt   ścieżki   doprowadził   nas   do   maleńkiej   polanki   i   chociaż   zupełnie   nie 

byliśmy przygotowani na to, oczom naszym niespodziewanie ukazała się maleńka chatka Peg Bowen. 

Mimo panicznego lęku spojrzałem na tę chatkę z ciekawością. Był to mały, pochylony domek, z 

obwisłym dachem, z którego wyłaniał się miejscami świeży zielony mech. Skonstatowaliśmy ze 

zdziwieniem, że na dole nie było wejścia do tego domku, jak bywa zazwyczaj w każdej najmniejszej 

nawet i najbiedniejszej chatce. Jedyne drzwi znajdowały się na wyższym piętrze i prowadziły do nich 

wąziutkie zbutwiałe schody. Chatka sprawiała wrażenie zupełnie opuszczonej, jakby żywej duszy w 

niej nie było, z wyjątkiem dużego czarnego kota, siedzącego na najwyższym schodku, pod samymi 

drzwiami. Przyszło mi na myśl, że to był właśnie zły znak. Przypomnieliśmy sobie wszyscy ponure 

słowa wuja Rogera. Czyżby to Peg była tym czarnym kotem? Brednie! Ale mimo wszystko ta czarna 

bestia   nie   sprawiała   wcale   wrażenia   prawdziwego   kota.   Zwierzę   było   wyjątkowo   duże   i   miało 

okrutne   zielone   oczy!   Stanowczo   w   całym   jego   zachowaniu   było   coś   dziwnie   tajemniczego   i 

przerażającego! 

Wstrzymując oddech i nie mówiąc ani słowa, Historynka złożyła upominki na najniższym 

schodku, a na samym wierzchu położyła nasz wspólny list. Jej opalone dłonie drżały, a twarz miała 

bladą jak papier. 

Nagle otworzyły się drzwi na górze i Peg Bowen stanęła na progu. Była to wysoka, chuda 

staruszka, w krótkiej podartej spódnicy, która sięgała jej zaledwie do kolan, w czerwonej wzorzystej 

bluzce   i   męskim   kapeluszu.   Nogi,   ramiona   i   szyję   miała   obnażone,   a   w   ustach   trzymała   starą 

połamaną fajkę. Ogorzała jej twarz pofałdowana była setkami zmarszczek, a  potargane kosmyki 

włosów opadały aż na ramiona. Była zagniewana i w jej błyszczących czarnych oczach nie było ani 

odrobiny przyjaznego błysku. 

Do   tej   pory   zachowywaliśmy   się   dzielnie   mimo   niepewności   i   przerażenia,   jakie   nas 

ogarniało, teraz jednak nerwy odmówiły nam posłuszeństwa i lęk w naszych duszach wzmógł się 

jeszcze bardziej. Piotrek wydał cichy mimowolny okrzyk, my zaś wszyscy zawróciliśmy śpiesznie i 

background image

przez maleńką polankę zaczęliśmy uciekać do lasu. Biegliśmy w szaleńczym pędzie, przeświadczeni 

o tym, że Peg Bowen nas goni. Straszna była ta świadomość, straszniejsza nawet  od wszystkich 

nocnych zjaw, o  których pisaliśmy w naszych księgach snów. Historynka biegła tuż przede mną i 

dzisiaj jeszcze doskonale pamiętam, jak z rozpaczą przeskakiwała przez leżące na drodze pnie, przez 

opadłe gałązki jodeł, ze swymi brunatnymi lokami, opadającymi na czerwoną sukienkę. Celinka tuż 

za mną, zadyszana z pośpiechu, od czasu do czasu szeptała tylko: “Ach, Ed, zaczekaj na mnie”, a 

potem: “Ach, Ed, prędko, prędko!”  Wiedzeni jakimś ślepym instynktem trzymaliśmy się wszyscy 

razem i biegliśmy tak gęsiego przez cichy zadumany las. Nagle znaleźliśmy się na polu, tuż nad 

strumykiem. Nad głowami naszymi wisiało pogodne niebo, zaróżowione od zachodzącego słońca, 

przed nami pasły się krowy i lekki wietrzyk nadchodzącej jesieni zdawał się słać ku nam ostatnie 

pożegnalne  pozdrowienie lata.  Przystanęliśmy, konstatując z radością, że jednakże Peg Bowen nas 

nie zatrzymała. 

- Ach, straszna to była przeprawa - wyszeptała Celinka z drżeniem. - Za nic w świecie po raz 

drugi nie poszłabym tam, nawet gdyby miało to uratować Pata. 

- I tak nagle wyrosła przed nami, jak spod ziemi - bąknął zawstydzony Piotrek. - Gdybym był 

na to przygotowany, na pewno nie ruszyłbym się z miejsca, ale, gdy wyjrzała ku nam przez szczelinę 

w drzwiach, o mało nie padłem trupem na miejscu. 

-   Nie   powinni   byliśmy   uciekać   -   szepnęła   ponuro   Fela.   -   Był   to   najlepszy   dowód,   że 

odczuwamy lęk przed nią, a to ją zawsze najbardziej złości. Teraz na pewno nic już dla Pata nie 

zrobi.

I tak nie wierzę, że mogła coś zrobić - oznajmiła Historynka. - Zachowaliśmy się jak stado 

spłoszonych gęsi.

Wszyscy z wyjątkiem Piotrka mieliśmy ochotę przyznać jej słuszność. Uświadomiliśmy sobie 

jeszcze głębiej swoją głupotę, gdyśmy znaleźli się w altanie i ujrzeliśmy Pata pod opieką  wiernej 

Sary Ray, jeszcze  bardziej przygnębionego i  przygaszonego. Historynka  postanowiła zabrać go do 

kuchni i siedzieć przy nim przez całą noc.

- Przecież nie może umierać w samotności - tłumaczyła, biorąc go na ręce. 

Nie przypuszczaliśmy, żeby ciotka Oliwia pozwoliła Historynce zostać na całą noc przy Pacie 

i zdziwiliśmy się  niezmiernie, gdy przeciw temu zamiarowi absolutnie nie  zaprotestowała. Ciotka 

Oliwia naprawdę była niezwykła! Chcieliśmy towarzyszyć Historynce, lecz ciotka Janet okazała się 

w tym wypadku mniej wyrozumiała od ciotki Oliwii. Kazała nam natychmiast pójść spać, twierdząc, 

że grzeszymy, zajmując się tak niestrudzenie chorym kotem. Pięć przygnębionych istot, przejętych 

do głębi stanem zdrowia ulubionego Pata, wstępowało tego wieczoru po trzeszczących  schodach 

domu wuja Aleca. 

background image

- Nie pozostało nam nic innego, tylko modlić się do Boga, aby Pat wyzdrowiał - rzekła 

Celinka. 

Ton,   jakim   to   wypowiedziała,   przyprawił   nas   o   drżenie,   lecz   jednocześnie   z   zazdrością 

spojrzeliśmy na Celinkę, że właśnie w tej ostatecznej chwili wpadła na tak cudowny pomysł. Tylko 

Fela musiała i pod tym względem wyrazić swe zgorszenie: 

- Nie wiem, czy nie zgrzeszymy, jeżeli będziemy się modlić o zdrowie kota. 

- Nie rozumiem, dlaczego miałoby to być grzechem - broniła się Celinka. - Przecież Pan Bóg 

tak samo stworzył Pata, jak nas, Felicjo King, chociaż może Patem tak czule się nie opiekuje. Jestem 

pewna, że prędzej Pan Bóg może nam w tym wypadku dopomóc niż Peg Bowen. W każdym razie 

codziennie będę się modliła za Pata i ty mi tego nie możesz zabronić. Oczywiście nie będę mieszała 

tej prośby z modlitwą o ważniejsze rzeczy, tylko przy samym końcu pacierza wspomnę coś o naszym 

biednym ulubieńcu.

Tego   wieczora   nie   tylko   prośba   Celinki   o   zdrowie   Pata   pomknęła  ku   niebu.   Wyraźnie 

słyszałem, jak Feliks, który zawsze mówił pacierz dość głośno - aby Pan Bóg mógł go lepiej usłyszeć 

- mruczał błagalnie po wymienieniu swych najważniejszych próśb,  które codziennie w pacierzu 

powtarzał: “Panie Boże, spraw, żeby Pat czuł się jutro lepiej”. 

Nawet   ja   sam   nie   wstydzę   się   teraz   przyznać,   że   owego   wieczoru,   klęknąwszy   do 

codziennego pacierza, myślałem o Pacie i modliłem się żarliwie o jego uzdrowienie. Potem usnąłem, 

przejęty nadzieją, że Ojciec Niebieski po spełnieniu naszych “najważniejszych próśb”, zwróci uwagę 

na prośbę ostatnią i przypomni sobie biednego Pata. 

Gdyśmy tylko wstali nazajutrz, pobiegliśmy natychmiast do wuja Rogera. Ale już w alejce 

spotkaliśmy Piotrka i Historynkę i na twarzach ich ujrzeliśmy radosne uśmiechy. 

- Patowi lepiej  - zawołała Historynka,  szczęśliwa  i triumfująca.  - Wczoraj  w nocy koło 

dwunastej zaczął już nawet lizać łapy. Potem umył się dokładnie i zasnął. Ja także położyłam się na 

sofce i zasnęłam, a gdy się obudziłam, Pat mył sobie pyszczek, po czym wypił cały spodek mleka. 

Ach, to jest niebywałe! 

- Więc widzisz teraz, że Peg Bowen zdjęła z niego urok? - zawołała Piotrek. 

- Mam wrażenie, że modlitwa Celinki więcej tu pomogła niż  czarodziejskie sztuczki Peg 

Bowen - odezwała się Fela. - Celinka modliła się wczoraj o zdrowie Pata i właśnie dlatego jest dzisiaj 

zdrowszy. 

- Możliwe, że i to pomogło - przyznał Piotrek - ale nie radziłbym Patowi nigdy już więcej 

drapać Peg Bowen w nogę.

- Chciałbym wiedzieć, co mu właściwie pomogło, czy modlitwa Celinki czy też Peg Bowen - 

wyszeptał Feliks w zamyśleniu.

background image

- Mam wrażenie, że ani jedno, ani drugie - oświadczył Dan. - Pat po prostu zachorował i 

wyzdrowiał bez niczyjej pomocy.

- A ja wierzę, że to sprawiła modlitwa - oświadczyła Celinka stanowczo. - Przecież o wiele 

przyjemniej uwierzyć, że Pan Bóg uratował Pata, niż że to zawdzięczamy Peg Bowen. 

- A ty nigdy nie chcesz  uwierzyć w to, co ci nie jest wygodne - zaoponował Piotrek. - 

Zrozum, przecież ja nie twierdzę, że Pan Bóg do tego ręki nie przyłożył, ale nikt nie przekona mnie, 

że ta cała choroba nie była robotą Peg Bowen.

Wiara i przesąd staczały w naszych duszach walkę i przez dłuższy czas zwycięstwa nie było 

po żadnej stronie. 

background image

Rozdział XXV - Kielich goryczy

Pewnego   ciepłego   niedzielnego   wieczora   podczas   pełni   księżyca   siedzieliśmy   wszyscy, 

dorośli i  dzieci - w sadzie, przy  Kamiennym Pulpicie, śpiewając stare religijne pieśni. Wszyscy 

śpiewaliśmy lepiej lub gorzej, oprócz biednej Sary Ray, która kiedyś rozpaczliwie mi wyznała, że nie 

ma pojęcia, jak to będzie, gdy pójdzie po śmierci do nieba, bo nie potrafi wyśpiewać ani jednej nuty. 

Cała ta scena staje mi teraz wyraźnie w pamięci - sklepienie pogodnego nieba nad drzewami 

rosnącymi za mieszkalnym domem, uginające się od owoców gałęzie drzew w sadzie i wyraźne 

kontury sosen, znaczące się na jasnym jeszcze od zachodzącego słońca niebie. Widzę dokładnie 

zmęczone  niebieskie  oczy wuja Aleca,  widzę łagodną twarz ciotki  Janet,  jasną brodę i rumiane 

policzki wuja Rogera i piękną delikatną twarzyczkę ciotki Oliwii. Dwa głosy brzmią mi jeszcze w 

uszach, głosy, które dźwięcznie wylatują ku niebiosom. Srebrzysty głosik Celinki i piękny czysty 

tenor wuja Aleca. “Jak jesteś Kingiem, to musisz śpiewać” krążyło w owych czasach przysłowie po 

całym   Carlisle.   Ciotka   Julia   pod   tym   względem   przewyższyła   całą   rodzinę   i   stała   się   sławną 

estradową śpiewaczką. Świat o innych Kingach niewiele wiedział. Śpiew ich rozbrzmiewał tylko w 

szczupłym gronie rodzinnym, umilał szare dni i łagodził troski i trudy codziennego życia. 

Tego wieczora, gdy już zmęczyliśmy się śpiewem, dorośli nasi zaczęli rozmawiać o dawnych 

czasach swej młodości. 

Temat ten najprzyjemniejszy  był zawsze dla nas, których wszyscy nazywali “dzieciarnią”. 

Słuchaliśmy   z   zainteresowaniem   opowiadań   o   naszych   wujach   i   ciotkach,   nie   mogąc   sobie 

wyobrazić,   że   i   oni   kiedyś   byli   dziećmi.   Obecnie   tacy   stateczni   i   rozsądni,   czyż   mogli   kiedyś 

odbywać ze sobą takie same, jak  my sprzeczki? Szczególnie tego  wieczora wuj Roger opowiadał 

mnóstwo rzeczy o wuju Edwardzie,  a między innymi opowiedział nam,  jak wuj Edward mając lat 

dziesięć,   wygłaszał   religijne  kazania   ze   szczytu   Kamiennego  Pulpitu,   dookoła   którego   teraz 

siedzieliśmy. 

-   Pamiętam   go,   jakby   to   było   dopiero   wczoraj   -   mówił   wuj  Roger   -   pochylonego   nad 

krawędzią z zarumienioną twarzą i oczami błyszczącymi podnieceniem, podnoszącego od czasu do 

czasu głos, jak prawdziwy ksiądz w kościele. Był tak zaaferowany swoim przemówieniem, że często 

ranił sobie ręce o ostry kant kamienia, a my patrzyliśmy na niego z podziwem. Lubiliśmy te  jego 

kazania, lecz nie lubiliśmy, jak się zaczynał modlić, bo wymieniał zawsze imiona nas wszystkich, a 

wówczas  przejmowało to nas dziwnym lękiem. Alec, czy pamiętasz, jak Julia się gniewała, gdy 

Edward pewnego dnia zaczął się modlić, aby Bóg powstrzymał ją od kariery artystki? 

- Oczywiście, że pamiętam - zaśmiał się wuj Alec. - Siedziała właśnie tutaj, gdzie teraz siedzi 

background image

Celinka i w pewnej chwili wstała i wybiegła z sadu, przy furtce jednak odwróciła się i zawołała ze 

złością: “Uważam, że lepiej będzie, jak się pomodlisz o to, żeby Bóg dał ci trochę więcej rozumu, 

Edwardzie King. Jeszcze nigdy w życiu nie słyszałam takich głupich modlitw, jak twoje”. Edward 

modlił się dalej, udając, że tych słów nie słyszy, lecz przy końcu modlitwy zawołał: “Boże, błagam 

Cię, abyś opiekował się nami, i abyś specjalnie opiekował się moją siostrą Julią, bo Twej opieki 

więcej od nas wszystkich potrzebuje. Amen”.

Wujowie nasi zachłystywali się od śmiechu, przywołując  najdawniejsze wspomnienia. My 

wszyscy śmieliśmy się również, szczególnie z jednej opowieści, w której wuj Edward pochylił się 

zbyt nisko nad “pulpitem”, stracił równowagę i w pewnym momencie spadł na trawę.

- Upadł na gęsto porosły oset - opowiadał z humorem wuj Roger - i oprócz tego uderzył się 

czołem o kamień. Postanowił jednak skończyć swoje kazanie i skończył je istotnie. Wdrapał się z 

powrotem na Kamienny Pulpit,  a chociaż łzy płynęły mu po policzkach,  mówił  dalej, cichutko 

szlochając i ocierając krew sączącą się z czoła. Dzielny był z niego chłopiec, nic dziwnego, że zrobił 

w życiu karierę. 

- A wszystkie jego kazania i modlitwy były właśnie na taki temat, jakiego Julia najbardziej 

nie   lubiła   -   dorzucił   wuj   Alec.   -   Wszyscy   już   jesteśmy   w   podeszłych   latach,   a   Edward   nawet 

posiwiał,   lecz   ile   razy   myślę   o   nim,   widzę   go   zawsze   jako   małego,   rumianego   chłopca, 

wygłaszającego do nas perory z Kamiennego Pulpitu. Wydaje mi się, że jeszcze teraz trwają te dawne 

czasy, kiedy byliśmy tu wszyscy razem, jak teraz nasza dzieciarnia, a przecież życie porozrzucało nas 

po świecie. Julia jest w Kalifornii, Edward w Halifaksie, Alan - w Południowej Ameryce, a Feliks, 

Fela i Stefan dawno już poszli do ziemi. 

Nastała chwila głuchej ciszy, po czym wuj Alec pełnym wzruszenia głosem zaintonował 

pierwszy ustęp z dziewięćdziesiątego Psalmu, ustęp, który tego wieczoru wydał nam się jeszcze 

piękniejszy niż zazwyczaj. W uroczystym skupieniu słuchaliśmy tych wspaniałych słów: 

“Panie! Tyś bywał ucieczką naszą od narodu do narodu. Pierwwej niźli góry stanęły i niźliś 

wykształtował ziemię i okręg świata, oto teraz od wieku aż na wieki Tyś jest Bogiem... Albowiem 

tysiąc lat przed oczyma Twemi są jako dzień wczorajszy, który przeminął, i jako straż nocna... Stąd 

wszelkie dni nasze nagle przemijają dla gniewu Twego; jako słowa niszczeją lata nasze. Dni wieku 

naszego jest lat siedemdziesiąt, a jeżeli kto dłuższy, lat osiemdziesiąt, a to, co najlepszego w nich, 

tylko kłopot i nędza, a gdy to pominie, tedy prędko odlatujemy... Nauczże nas obliczać dni naszych, 

abyśmy przywiedli serce do mądrości... Nasyćże nas z poranku miłosierdziem Twoim; tak, abyśmy 

wesoło śpiewać i radować się mogli po wszystkie dni nasze... Niech będzie przyjemność Pana, Boga 

naszego,   przy  nas,   a  sprawę   rąk  naszych   utwierdź   między  nami,   sprawę  rąk   naszych   utwierdź, 

Panie”! 

background image

Zmierzch zakradł się do sadu jak tajemnicza zaklęta istota. Widziało się ją - czuło - słyszało. 

Stąpała   cichutko   od   drzewa   do   drzewa,   podchodząc   coraz   bliżej.   Wreszcie   szare   jej   skrzydła 

rozpostarły się nad nami i ujrzeliśmy przez nie jasne gwiazdy jesiennej pogodnej nocy.

Dorośli wstali niechętnie i oddalili się, my zaś, dzieci,  pozostaliśmy jeszcze chwilę, aby 

omówić dokładniej szczegóły propozycji, którą nam wysunęła Historynka. Jednogłośnie orzekliśmy, 

że pomysł jest świetny i że jego zrealizowanie  wprowadzi pewne urozmaicenie do  naszego życia, 

podczas niezbyt już pogodnych dni jesiennych. 

Marzyliśmy o nowej zabawie, gdyż prowadzenie ksiąg snów znużyło już nas nieco. Nie 

zapisywaliśmy snów regularnie, zresztą nie były tak ciekawe, jak wówczas, gdy na noc zjadaliśmy po 

kilka ogórków. Tak więc propozycja Historynki natrafiła na wyjątkowo odpowiedni psychologiczny 

moment.

- Przyszedł mi na myśl doskonały plan - oświadczyła. - Wpadłam na ten pomysł w owej 

chwili, kiedy wujowie opowiadali o wuju Edwardzie. Najprzyjemniejsze jest to, że będziemy mogli 

zabawy te urządzać w niedziele, a wiecie przecież, że podczas świąt  zazwyczaj bywa najnudniej. 

Nareszcie wymyśliłam zabawę prawdziwie chrześcijańską, która nikogo na pewno nie zgorszy. 

-   Ale   to   nie   jest   chyba   religijna   gra   z   koszykiem   do  owoców?   -   zagadnęła   Celinka   z 

niepokojem. 

Pocieszaliśmy się nadzieją, że Historynce na pewno nie o tę grę chodziło, gdyż zabawa z 

koszykiem do owoców pozostawiła po sobie pamięć niezbyt przyjemną. Oto pewnego niedzielnego 

popołudnia,   gdy   czas   dłużył   się   nam   okropnie   i   nie   mieliśmy   nawet   nic   do   czytania,   Feliks 

zaproponował zabawę  “w koszyk do owoców”, tylko zamiast rozmaitych nazw  owoców mieliśmy 

posługiwać   się  biblijnymi   postaciami.   Feliks  wychodził   z   założenia,   że   dzięki   tym   biblijnym 

postaciom   będziemy  mogli  grę   tę   uprawiać   w   niedzielę.   Jednogłośnie   pzryklasnęliśmy   temu 

pomysłowi i przez długie godziny Łazarz, Marta, Mojżesz i Aron oraz inne znakomite osobistości z 

Pisma Świętego dotrzymywały nam towarzystwa w starym sadzie Kingów. Ponieważ Piotrek mógł 

się poszczycić biblijnym imieniem, nie chciał w żaden sposób obrać innego; nie zgodziliśmy się 

jednak na to, gdyż tym samym miałby  nad nami  pewną przewagę. Przecież o wiele łatwiej było 

zapamiętać własne imię, niż przyzwyczaić się do imienia całkiem nowego. Piotrek więc rad nierad 

musiał wybrać imię Nabuchodonozor, które dopiero po godzinie nauczył się dokładnie wymawiać. 

Niestety, wśród najbardziej ożywionej zabawy, przyszli do  sadu wuj Alec i ciotka Janet. 

Wolałem nie pamiętać o tym, co się później działo. Sytuacja nie była przyjemna, skoro Celinka na 

samo wspomnienie tego dnia zadała Historynce pełne niepokoju zapytanie. 

- Nie, to nie ma z tamtym nic wspólnego - odparła Historynka. - Plan mój jest całkiem inny. 

Otóż chciałabym, aby każdy z chłopców wygłosił kazanie, jak niegdyś robił to wuj Edward. Pierwszy 

background image

z was wygłosi to kazanie w przyszłą niedzielę, drugi - w następną i tak dalej, a ten, którego kazanie 

będzie najlepsze, otrzyma nagrodę. 

Dan bez chwili zastanowienia oświadczył, że wcale nie będzie próbował nauczyć się takiego 

kazania, lecz Piotrek, Feliks i ja doszliśmy do wniosku, że pomysł był całkiem dobry. W głębi duszy 

byłem przekonany, że moje kazanie będzie z wszystkich trzech najlepsze. 

- A kto da nam nagrodę? - zapytał Feliks. 

- Ja - odparła Historynka. - Jako nagrodę wyznaczam ten obrazek, który otrzymałam od ojca 

w zeszłym tygodniu. 

Ponieważ obrazek ów był wspaniałą reprodukcją jednego z malowideł Landseera, obydwaj z 

Feliksem byliśmy wielce  uradowani, tylko Piotrek  oznajmił, że wolałby raczej tę Madonnę, która 

przypominała mu tak bardzo ciotkę Janet. Historynka chętnie się na to zgodziła, obiecując Piotrkowi, 

że jeżeli jego kazanie będzie najlepsze, ofiaruje mu w nagrodę ową upragnioną Madonnę. 

- Ale kto będzie te rzeczy rozsądzał? - zapytałem i - i jaki rodzaj kazania będzie uważany za 

najlepszy? 

- Takie kazanie, które wywrze  największe wrażenie - odparła Historynka bez namysłu. - 

Oczywiście   my,   dziewczęta,   musimy   wydawać   o   tym   sąd,   bo   przecież   nikogo   innego   nie   ma. 

Zdecydujcie teraz, kto w przyszłą niedzielę wygłosi kazanie? 

Wszyscy postanowili,   że  ja  mam pójść na  pierwszy ogień,  toteż jeszcze  tej  samej   nocy 

leżałem kilka godzin z otwartymi oczami, obmyślając treść kazania na następną niedzielę. Na drugi 

dzień kupiłem dwa duże arkusze papieru i po podwieczorku udałem się do altany, zamknąłem drzwi 

na   klucz   i   zacząłem   moje   kazanie  pisać.   Okazało   się,   że   praca   ta   nie   jest   tak   łatwa,   jak 

przypuszczałem, postanowiłem jednak wytrwać i poświęcić na to dwa wieczory, aby tylko rezultat 

był jak najlepszy. Treścią mego kazania miała być misja jako najważniejsza dziedzina teologicznych 

doktryn i ewangelicznych rozumowań. Mając ciągle na względzie, że należy na słuchaczach wywrzeć 

jak najmocniejsze wrażenie, usiłowałem przedstawić wyrazisty obraz tragicznego położenia pogan, 

którzy w swej ciemnocie  biją pokłony drewnianym  ikamiennym bożkom. Następnie podkreślałem 

naszą odpowiedzialność względem nich i zamierzałem uroczystym i poważnym tonem zacytować 

ustęp   rozpoczynający   się   od   słów:  “Czyż   wolno   nam,   których   dusze   są   oświecone...”  Gdy 

skończyłem   całe   kazanie,   przeczytałem   je   dokładnie   i   napisałem   czerwonym   atramentem   w 

nawiasach słowo “uderzenie”, aby pamiętać, że w tym właśnie miejscu powinienem był grzmotnąć w 

kamienną kazalnicę. 

Jeszcze teraz mam przed sobą to kazanie, które leży obok mojej dawnej księgi snów, nie chcę 

go jednak powtarzać, lękając się, że znużę zbytnio moich czytelników. Nie jestem teraz z niego tak 

dumny, jak byłem niegdyś. Za owych dawnych lat mego dzieciństwa uważałem, że kazanie moje jest 

background image

prawdziwym arcydziełem. Byłem pewny, że Feliks pod tym względem nie tak łatwo mnie pokona, a 

co do  Piotrka, to w ogóle nie  traktowałem go jak rywala. Przecież nie do pomyślenia było, aby 

chłopiec  do posług,  z  takim mizernym wykształceniem,   będący zaledwie  kilka   razy w  życiu  w 

kościele, mógł napisać lepsze kazanie od mego, szczególnie, że miałem w rodzinie prawdziwego 

księdza. 

Z chwilą, gdy kazanie już było napisane, należało się go tylko nauczyć na pamięć i odbyć 

kilka   prób,   nie   zapominając   o   uderzeniach   pięścią   w   pulpit,   o   odpowiedniej   modulacji   głosu   i 

odpowiednich gestach. Wygłaszałem je kilka razy w zamkniętej altanie, mając za jedynego słuchacza 

Paddy'ego.   Paddy   zniósł   tę   próbę   wyjątkowo   cierpliwie.   Okazał   się   spokojnym   słuchaczem   z 

wyjątkiem chwil, kiedy miał wrażenie, że pod podłogą skrobie jakaś myszka. 

Następnej niedzieli rano, podczas kazania księdza Marwooda wśród zebranych w kościele 

było tylko trzech prawdziwych uważnych słuchaczy. Feliks, Piotrek i ja połykaliśmy niemal każde 

słowo księdza, pragnąc go później jak najzręczniej naśladować. 

Żaden ruch, żadne spojrzenie, żadna nuta głosu nie uszła naszej uwagi. Oczywiście samej 

treści nie  pamiętaliśmy zupełnie, gdyśmy wrócili do domu, lecz wiedzieliśmy za to dokładnie, jak 

należy odrzucać w tył głowę, jak pochylać się naprzód i obydwiema pięściami uderzać w pulpit gdy 

się pragnęło jakieś specjalne zdanie podkreślić. 

Po   południu   wymknęliśmy   się   do   sadu,   a   każde   z   nas   dźwigało  Biblię   lub   też   zwykły 

modlitewnik. Nie uważaliśmy za stosowne informować dorosłych o swoich zamierzeniach. Nigdy nie 

wiadomo, jak będą się  zapatrywali na tego rodzaju  sprawy. Może doszliby do wniosku, że nawet 

najbardziej   chrześcijańska   zabawa   przy   świętej   niedzieli   jest   niestosowna.   Jednym   słowem, 

woleliśmy nie dowiadywać się, co na ten temat myślą nasi wujowie i ciotki. 

Wstąpiłem   na  Kamienny  Pulpit,   trochę   podenerwowany,   słuchacze   zaś   moi   rozsiedli   się 

półkolem na trawie. Rozpoczęliśmy ceremonię uroczystymi śpiewami i odczytaniem ustępu z Biblii, 

postanowiliśmy bowiem nie modlić się, gdyż ani Feliks, ani Piotrek, ani ja nie mieliśmy najmniejszej 

ochoty odmawiania  modlitwy w obecności wszystkich. Zorganizowaliśmy jednak na poczekaniu 

zbiórkę. Przecież chodziło tu o misje. Dan krążył dookoła z talerzem - z owym malowanym talerzem 

Feli - mając taką samą uroczystą minę, jak Elder Frewen zbierający datki w kościele. Każde z nas 

położyło na talerzu centa. 

Dopiero potem rozpoczęło się moje kazanie. Wypadło zresztą okropnie. Zorientowałem się w 

tym dokładnie, zanim jeszcze dobrnąłem do połowy, chociaż wygłaszałem je doskonale i ani razu nie 

zapomniałem uderzyć pięścią w pulpit. Mimo to jednak słuchacze moi byli najwyraźniej znudzeni. 

Gdy zszedłem z kazalnicy po wypowiedzeniu ostatnich słów, wyczułem podświadomie, że kazanie 

się nie udało. Po prostu nie wywarło żadnego wrażenia! Teraz Feliks mógł być pewny, że w następną 

background image

niedzielę zdobędzie nagrodę. 

- Kazanie było całkiem dobre jak na pierwszy występ - oznajmiła łaskawie Historynka. - 

Brzmiało zupełnie jak prawdziwe kazanie, których tyle już w życiu słyszałam. 

Urok jej głosu dał mi na chwilę świadomość, że jednak tak źle się nie spisałem, lecz reszta 

dziewcząt, poczytując sobie za święty obowiązek wyrażenie mi również swojej pochwały, odarła 

mnie wkrótce z tej chwilowej iluzji. 

- Każde słowo było prawdziwe - rzekła Celinka głosem dziwnie niepewnym. 

-   Nieraz   już   myślałam   o   tym   -   szepnęła   Fela   w   zamyśleniu   -   że   powinniśmy   o   wiele 

troskliwiej opiekować się poganami. 

Sara Ray uwagą swą dopełniła moją czarę goryczy. 

- Kazanie było ładne i krótkie - oświadczyła. 

- Jak to moje kazanie wypadło? - zapytałem Dana tego samego wieczora. Ponieważ nie był 

ani sędzią, ani prelegentem, mogłem z nim zupełnie szczerze omawiać tę sprawę. 

- Było zbyt poważne, aby mogło kogoś zainteresować - wyznał mi bez namysłu. 

- A ja myślałem, że im będzie poważniejsze, tym lepiej - szepnąłem nieśmiało. 

- Takie kazanie nie może sprawić żadnego wrażenia - tłumaczył z powagą Dan. - Należało 

mówić o czymś oryginalnym. Podobno Piotrek przygotował coś bardzo oryginalnego. 

- Ach, Piotrek! - machnąłem obojętnie ręką. - Ja tam nie wierzę, żeby jego kazanie mogło być 

interesujące.

- Możliwe, że nie, ale na pewno wywrze duże wrażenie - przepowiadał Dan.

Dan nie był ani prorokiem, ani też synem proroka, lecz zawsze jakoś szczęśliwie, wszystko 

przewidywał.   Udało   mu   się   i   tym  razem,   bo   Piotrek   istotnie  wywarł   na   słuchaczach   głębokie 

wrażenie. 

background image

Rozdział XXVI  - Piotrek robi wrażenie

Następnej niedzieli przyszła kolej na Piotrka. Kazania swego nie napisał, gdyż jak twierdził, 

byłaby to zbyt ciężka robota. Nie obmyślił nawet dokładnie jego treści. 

- Kto  słyszał,  żeby  wygłaszać  kazanie bez uprzedniego  obmyślenia treści?  - oburzył  się 

Feliks. 

- Zamiast treści obmyśliłem tylko temat - odparł Piotrek  swobodnie. - Nie mam ochoty 

stosować się do tego, co napiszę. Kazanie moje będzie się składało z trzech rozdziałów, a twoje miało 

tylko jeden - dorzucił, zwracając się do mnie. 

- Wuj Alec powiada, że zdaniem wuja Edwarda dzielenie kazania na rozdziały wyszło już z 

mody - odparłem wyzywająco, a to tylko dlatego, że w duszy przyznawałem Piotrkowi rację. Gdyby 

kazanie moje miało kilka  rozdziałów, na pewno wywarłoby o wiele  większe wrażenie. Mówiąc 

prawdę, zupełnie o tym podziale zapomniałem. 

- Mniejsza o to, ja się tam do mody nie stosuję - oznajmił  Piotrek. - Ciotka Jane zawsze 

mówiła,   że   człowiek,   który   się  nie   liczy   z   rozdziałami,   nie   może   dokładnie   zrozumieć   tych 

wszystkich mądrości, które są w Biblii. 

- A o czym masz zamiar mówić w swoim kazaniu? - zapytał Feliks. 

- Dowiecie się w przyszłą niedzielę - odparł tajemniczo Piotrek. 

Następna niedziela wypadła już w październiku, lecz dzień był pogodny i ciepły, jak w 

czerwcu. W powietrzu unosiła się dziwna woń, która przypominała o tym wszystkim, co już minęło i 

napawała słodką nadzieją na przyszłość. Na gałęziach drzew ukazały się pierwsze nici babiego lata, a 

szczyty pagórków tonęły w blasku purpurowo-złocistym. 

Siedzieliśmy dokoła Kamiennego Pulpitu, czekając na Piotrka i Sarę Ray. Piotrek miał dzisiaj 

wolną niedzielę i poprzedniego wieczoru poszedł z wizytą do matki, zapewnił nas jednak, że wróci 

na umówioną porę, aby wygłosić kazanie. Istotnie przyszedł i z uroczystą miną wszedł na kamienną 

kazalnicę. Miał dzisiaj na sobie nowe ubranie i gdy patrzyłem na nie przyszło mi mimo woli na myśl, 

że pod tym względem ma już nade mną przewagę. Przecież ja zeszłej niedzieli byłem w  ubraniu 

codziennym, bo ciotka Janet zawsze po powrocie z kościoła kazała nam zdejmować odświętny strój. 

W głębi duszy zacząłem nawet żałować, że nie jestem tak jak Piotrek chłopcem do posług. 

Wyglądał  jak przystojny młody ksiądz,  w swej marynarskiej granatowej bluzie  z białym 

kołnierzem i zręcznie związanym krawatem. Czarne jego oczy błyszczały, a ciemne wijące się włosy 

były gładko przyczesane, lecz na samym czubku głowy tworzyły wyraźne pierścienie. 

Doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu dłużej czekać na Sarę Ray, która mogła wcale nie 

background image

przyjść, jeżeli dzisiaj jej matka była w złym humorze. Dlatego też Piotrek natychmiast rozpoczął 

ceremonię. 

Odczytał krótki ustęp z Biblii, zaintonował religijną pieśń, a wszystko to czynił tak uroczyśc 

ie, że nawet ksiądz Marwood nie spisałby się lepiej. 

Gdy   zamierzał   już   rozpocząć   swe   kazanie,   obojętnym   ruchem   wsunął   ręce   w   kieszenie, 

pochylił   się   nieco   naprzód   i   zaczął   mówić   głosem   całkiem  normalnym,   jakim   zwykle   z   nami 

rozmawiał. Na nieszczęście nie było stenografa, który mógłby zanotować to kazanie, lecz jeżeli 

trzeba, jeszcze teraz powtórzę je dokładnie, gdyby któryś z czytelników zażądał tego ode mnie. 

Kazanie to wryło mi się głęboko w pamięć. 

- Mili moi - rozpoczął Piotrek - chcę dzisiaj mówić o królestwie złego, czyli o piekle. 

Elektryzujący dreszcz przemknął po słuchaczach. Wszyscy natężyli uwagę. Piotrek w jednym 

zdaniu wypowiedział to wszystko, czego brakowało w moim kazaniu. Mówiąc szczerze, wywarł już 

na nas piorunujące wrażenie. 

- Kazanie moje podzielę na trzy rozdziały - ciągnął dalej. – Pierwszy rozdział będzie o tym, 

czego nie należy robić, jeżeli się człowiek nie chce dostać do królestwa złego ducha, drugi rozdział - 

jak wygląda to królestwo, (jeszcze potężniejsze wrażenie wśród audytorium) - i trzeci, jak uniknąć 

dostania się do piekła. 

Istnieje wiele rzeczy, których nie należy czynić i każdy powinien wiedzieć, jakie one są. Nie 

powinniście tracić czasu na dowiadywanie się o tych rzeczach. W pierwszym rzędzie nie powinniście 

zapominać o tym, co wam mówią dorośli, bo pragną oni zawsze waszego dobra. 

- Ale skąd możemy wiedzieć, co jest dobre, a co złe? - zapytał nagle Feliks, zapominając 

zupełnie o tym, że jest w danej chwili w kościele. 

- Ach, to jest całkiem łatwe - odparł Piotrek. - Każdy człowiek wyczuwa, kto mu dobrze 

życzy, a kto źle. Nie wolno wam kłamać, nie wolno zabijać, szczególnie musicie przestrzegać tego 

ostatniego   przykazania.   Grzech  kłamstwa   może   wam   być   jeszcze   odpuszczony,   jeżeli   do   tego 

kłamstwa   byliście   zmuszeni,   lecz  grzech   zabójstwa   nigdy   wam  odpuszczony   nie   będzie,   więc 

powinniście go za wszelką cenę unikać. Nie wolno wam również myśleć o samobójstwie, bo wobec 

takiego grzechu nigdy na  rozgrzeszenie nie zasłużycie. Nie wolno wam zapominać o  odmawianiu 

pacierza i musicie zawsze pamiętać o tym, aby się nie kłócić ze swoim rodzeństwem. 

W tym momencie Fela trąciła wymownie Dana, Dan zaś oburzył się natychmiast. 

- Bądź łaskaw poruszać inny temat, Piotrze Craig - zawołał. - Ja tego nie zniosę. Z siostrą 

moją nie kłócę się częściej, niż ona ze mną. Bądź łaskaw zostawić mnie w spokoju. 

- A któż tu o tobie myślał? - zdziwił się Piotrek. - Przecież imion nie wymieniałem. Ksiądz 

ma prawo mówić o wszystkim z kazalnicy, dopóki nie wymienia imion i nikt nie ma prawa mieć o to 

background image

do niego żalu. 

- Dobrze, ja ci jutro pokażę - mruknął Dan, milknąc nagle pod  wpływem pełnych wyrzutu 

spojrzeń dziewcząt. 

- Nie wolno wam urządzać żadnych gier w niedzielę - ciągnął dalej Piotrek - a szczególnie 

gier codziennych, nie wolno wam w kościele rozmawiać ani śmiać się - sam to raz uczyniłem, ale mi 

bardzo przykro - i nie wolno wam wspominać o Pacie - chciałem powiedzieć, o kocie rodzinnym w 

wieczornym, czy w rannym pacierzu. Nie wolno wam nikogo  wyzywać i nie wolno za niczyimi 

plecami robić min. 

- Amen - zawołał Feliks, który  ogromnie nad tym cierpiał, że Fela często robiła do niego 

nieprzyjemne miny. 

Piotrek umilkł i spojrzał na Feliksa z wysokości Kamiennego Pulpitu. 

- Nie masz prawa wypowiadać żadnych uwag w środku kazania - oświadczył. 

-   W   kościele   metodystów   w   Markdale   pozwalają   na   to   -   zaprotestował   Feliks,   nieco 

zmieszany. - Sam nawet słyszałem. 

- Wiem o tym. To jest sposób metodystów i dobry tylko dla  nich. Nie mam zamiaru nic 

mówić przeciwnko metodystom, bo moja ciotka Jane też była metodystką i ja przystąpiłbym do nich, 

gdybym się tak nie bał końca świata. Ale ty przecież nie jesteś metodystą. Jesteś prezbiterianinem, 

nieprawdaż? 

- Tak, naturalnie. Tak się już urodziłem. 

- Wobec tego powinieneś tylko to robić, co robią prezbiterianie. Żebym więcej nie słyszał 

twoich uwag, bo potrafię się z tobą rozprawić. 

- Ach, niech już nikt nie przerywa - prosiła Historynka. - To bardzo nieładnie. Jak można 

wygłosić dobre kazanie, jeżeli ciągle ktoś przeszkadza? Przecież Edgarowi nikt nie przerywał.

- Ale Edgar nikogo z nas nie obraził - mruknął Dan. 

- Nie wolno wam staczać bójek  - mówił dalej Piotrek tym samym  tonem - to znaczy, nie 

wolno wam bić się nawet dla zabawy ani też z powodu złego humoru. Nie wolno wam wypowiadać 

brzydkich słów ani też kląć. Nie powinniście upijać się, dopóki nie dorośniecie, a dziewczęta nie 

powinny się nigdy upijać. Jest  jeszcze mnóstwo innych rzeczy,  których nie powinniście robić, te 

jednak, które wymieniłem, są najważniejsze. Oczywiście nie twierdzę, że jeżeli je czynić będziecie - 

na pewno dostaniecie  się do piekła. Twierdzę tylko, że narazicie się na wielkie ryzyko. Diabeł 

obserwuje tych ludzi, którzy właśnie te rzeczy czynią i stale czuwa nad nimi, nie tracąc czasu dla 

tych, którzy tych rzeczy nie popełniają. Na tym kończy się rozdział pierwszy mojego kazania. 

W tym momencie przybiegła zadyszana Sara Ray. Piotrek spojrzał na nią z wyrzutem. 

- Nie słyszałaś całego pierwszego rozdziału, Saro - rzekł. - Bardzo nieładnie z twojej strony, 

background image

skoro chcesz należeć do grona sędziów. Sądzę, że powinienem ten rozdział jeszcze raz powtórzyć dla 

ciebie. 

-   Kiedyś   już   tak   było   naprawdę.   Znam   nawet   jedną   opowieść   na   ten   temat   -   wtrąciła 

Historynka. 

- Kto teraz przerywa? - mruknął niechętnie Dan.

-   Mniejsza   o   to,   opowiedz   nam  tę   historię   -  rzekł   sam   kaznodzieja,   pochylając   się   nad 

kazalnicą.

- Działo się to z księdzem Scottem - zaczęła Historynka. - Wygłaszał kazanie gdzieś w Nowej 

Szkocji i gdy już dotarł prawie do połowy - a wiecie, że w dawnych czasach kazania były bardzo 

długie   -  wszedł   do  kościoła  jakiś   jegomość.  Ksiądz   Scott  przerwał   na chwilę,   czekając,   aż  ów 

jegomość usiądzie, po czym rzekł:  “Drogi  przyjacielu, spóźniłeś się na nabożeństwo, mam jednak 

nadzieję, że postarasz się nie spóźnić do nieba. Parafianie mi wybaczą, jeżeli ze względu na naszego 

nowego przyjaciela, powtórzę początek mego kazania”. I ksiądz Scott zaczął wygłaszać kazanie od 

początku. Opowiadano później, że od tego dnia ów jegomość nigdy do kościoła się nie spóźniał.

- Dobrze mu to zrobiło - odezwał się Dan - ale inni parafianie na pewno gorzej się czuli. 

-  Uspokójcie  się  teraz,  żeby  Piotrek  mógł   dalej   wygłaszać   swoje  kazanie  -  zabrała głos 

Celinka. 

Piotrek   wzruszył   ramionami   i   obydwie   dłonie   złożył   na  krawędzi   pulpitu.   Ani   razu   nie 

uderzył pięścią w pulpit, lecz doszedłem do wniosku, że jego pochylanie się naprzód i patrzenie 

prosto w oczy każdemu słuchaczowi, sprawiało o wiele mocniejsze efekt. 

- Rozpocznę teraz drugi rozdział mego kazania, o tym, jak jest w królestwie złego ducha. 

Zaczął nam opisywać obrazowo piekło. Dowiedzieliśmy się później, że cały materiał zebrał z 

ilustrowanego przekładu Dantego, który jego ciotka Jane otrzymała jako szkolną nagrodę. W owym 

czasie jednak byliśmy pewni, że opierał się tylko na źródłach biblijnych. Bo Piotrek czytał Biblię 

systematycznie od dnia, który zawsze wspominaliśmy jako “Dzień Sądu Ostatecznego” i obecnie już 

ją prawie kończył. Żadne z nas nie mogło się poszczycić, że przeczytało całą Biblię, toteż byliśmy 

pewni, że Piotrek natrafił na takie ustępy, które nam zuupełnie nie były znane. Nic więc dziwnego, że 

każde wypowiedziane przez niego zdanie miało dla nas wagę szczególną i słuchaliśmy kazania w 

skupieniu.   Podawał   nam  te   wiadomości   własnymi   słowami   i   dlatego   przenikały   one   łatwiej   do 

naszych umysłów. 

Nagle Sara Ray zerwała się na równe nogi z głośnym krzykiem, który wkrótce przemienił się 

w spazmatyczny śmiech. Wszyscy, nie wyłączając kaznodziei, spojrzeliśmy na nią z przestrachem. 

Celinka i Fela zerwały się również i chwyciły ją za obie ręce, Sara Ray najwidoczniej dostała ataku 

histerii, jednakże nie znaliśmy wówczas tych rzeczy, więc byliśmy pewni, że po prostu zwariowała. 

background image

Krzyczała, płakała, śmiała się i rzucała na wszystkie strony. 

- Zwariowała biedaczka - wyszeptał Piotrek, schodząc z kazalnicy z śmiertelnie bladą twarzą. 

- Przeraziłeś ją tak okropnie swoim kazaniem - uczyniła mu wymówkę Fela. 

Obydwie   z   Celinką   ujęły   Sarę   pod   ramiona   i   niosąc   ją   prawie,   wyciągnęły   z   sadu   do 

mieszkania. Obrzuciliśmy się wzajemnie zalęknionymi spojrzeniami. 

- Wywarłeś nawet za wielkie wrażenie, Piotrku - powiedziała zmartwiona Historynka. 

- Nie powinna się była przerażać. Gdyby zaczekała do trzeciego rozdziału, dowiedziałaby się, 

jak łatwo jest uniknąć dostania się do piekła i jak mało trzeba trudu, żeby się dostać do nieba. Ale wy, 

dziewczęta, zawsze się musicie śpieszyć - mruknął Piotrek z goryczą. 

- Myślicie, że ją zabiorą do domu wariatów? - zapytał Dan nieśmiało. 

- Ach, idzie wasz ojciec - zawołał Feliks. 

Istotnie   wuj   Alec   kierował   się  do   sadu.   Nigdy   dotychczas   nie  widzieliśmy   wuja   Aleca 

zagniewanego, lecz nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że w danej chwili był po prostu wściekły. 

Niebieskie jego oczy niesamowicie błyszczały, gdy zwrócił się do nas: 

- Coście tu robili, że Sara Ray aż tak się przestraszyła? 

- My - my słuchaliśmy tylko kazania - odparła Historynka drżącym głosem. - Piotrek mówił o 

królestwie złego ducha i to tak przeraziło Sarę. To było wszystko, wujku. 

- Wszystko! Nie wiadomo, jak  to się skończy u tego nerwowego i delikatnego dziecka. 

Dostała spazmów i w żaden sposób nie można jej uspokoić. Jak możecie urządzać takie zabawy w 

niedzielę i stroić sobie żarty z rzeczy świętych? Nie, ani słowa - zawołał w stronę Historynki, która 

chciała coś powiedziećś - Ty i Piotrek pójdziecie natychmiast do domu. A jak drugi raz dowiem się, 

że urządzacie takie herezje w niedzielę, czy też któregoś innego dnia, sprawię wam takie lanie, że 

będziecie mieli nauczkę na całe życie. 

Historynka i Piotrek ze spuszczonymi głowami pomaszerowali do domu, a my poszliśmy za 

nimi. 

-   Zupełnie   nie   rozumiem   tych   dorosłych   -   mówił   z   rozpaczą  Feliks.   -   Jak   wuj   Edward 

wygłaszał kazania, to było  dobrze, a jak my to robimy, to  się nazywa, że  “stroimy żarty z rzeczy 

świętych”.   Sam   przecież   słyszałem,   jak   wuj   Alec   opowiadał,   że   kiedyś   jedno   kazanie   tak   go 

przestraszyło, że o mało nie umarł w kościele. Ksiądz mówił wówczas o końcu świata. Wuj Alec 

wspomina to często i raz nawet na własne uszy słyszałem, jak powiedział: “to było dopiero kazanie. 

Takich kazań w dzisiejszych czasach się nie słyszy”. Więc dlaczego kazanie Piotrka jest według 

dorosłych grzechem? 

- Nic dziwnego, że nie możemy zrozumieć dorosłych - odparła Historynka zagniewana - bo 

przecież sami nigdy dorosłymi nie byliśmy. Oni jednak byli dziećmi, więc nie pojmuję, dlaczego nas 

background image

zrozumieć nie mogą. Może istotnie nie powinniśmy urządzać takich zabaw w niedzielę, ale nie sądzę, 

żeby to właśnie miało aż tak rozgniewać wuja Aleca. Ach, mam jednak nadzieję, że biednej Sary nie 

zabiorą do domu wariatów! 

Biednej Sary istotnie nie zabrano. Uspokoiła się wreszcie i nazajutrz już była taka sama, jak 

zazwyczaj. Przeprosiła nawet Piotrka za to, że mu zepsuła tak ważną ceremonię. Piotrek rad nierad 

musiał jej przebaczyć, chociaż sądzę, że istotny żal zachował do niej na całe życie. Feliks również 

miał do Sary pretensję, bo nie mógł w następną niedzielę wygłosić zapowiedzianego kazania. 

- Wiem wprawdzie, że nie dostałbym nagrody, bo nie potrafiłbym wywrzeć takiego wrażenia, 

jak Piotrek - mówił rozczarowany - ale miałbym chociaż okazję pokazania wam, co potrafię. Zawsze 

tak bywa, gdy się ma do czynienia z mazgajami. Celinka była tak samo przerażona jak Sara Ray, ale 

miała dość rozumu, żeby tego nie okazać. 

- Sara jest bardziej nerwowa - tłumaczyła ją Historynka. - Ale nie mamy widocznie szczęścia 

do niczego, co ostatnio przychodzi nam na myśl. Dzisiaj rano wymyśliłam znów nową zabawę, boję 

się jednak mówić wam o niej, bo możemy mieć znowu taki sam nieprzyjemny koniec. 

- Ach, powiedz koniecznie, co to była za zabawa? - zawołaliśmy jednogłośnie. 

- Chciałam urządzić pewien konkurs, aby się przekonać, kto z nas będzie zwycięzcą. Konkurs 

polega na tym, żeby zjeść całe cierpkie jabłko i ani razu się nie skrzywić. 

Dan skrzywił się na samą myśl o tym. 

- Wątpię, czy ktoś z nas tego dokaże - rzekł. 

- Ty na pewno się na to nie zdobędziesz, jeżeli będziesz chciał gryźć jabłko takimi kawałami, 

żeby wypełnić całe usta - zachichotała Fela z okrucieństwem, lecz bez cienia prowokacji. 

- A może mi się właśnie uda - odciął się Dan z ironią. - Ty potrafisz zjeść wszystko i nie 

skrzywić się, ale tylko dlatego, żeby przypadkiem z takim skrzywieniem brzydko nie wyglądać. 

- Fela często się krzywi, jak chce do kogoś zrobić brzydką minę - mruknął Piotrek, który 

doświadczył tego na sobie przy śniadaniu i żywił do Feli głęboką urazę. 

- Sądzę, że cierpkie jabłka najlepiej zrobią Feliksowi - uśmiechnęła się Fela. - Podobno 

kwasy pomagają na schudnięcie. 

- Chodźmy wszyscy po jabłka - zawołała pośpiesznie Celinka, widząc, że Feliks, Fela i Dan 

mieli już ochotę pokłócić się na temat cierpkich jabłek. 

Pobiegliśmy do dzikiej jabłonki, z której każde z nas urwało po jednym jabłku. Zabawa 

polegała na tym, że każdy po kolei musiał ugryźć spory kawałek, przeżuć go w ustach i połknąć, nie 

skrzywiwszy się ani razu. Piotrek i tym razem wysunął się na pierwszy plan. On jeden przystosował 

się do konkursu, zajadając jabłko z takim apetytem, jakby było najsłodsze. Pozostali uczestnicy 

spisali się o wiele gorzej. Przy drugim jabłku było tak samo. Piotrek nie skrzywił się również, lecz 

background image

żadne z nas nie mogło dotrzymać mu placu. Podwyższyło to akcje Piotrka o pięćdziesiąt procent w 

opinii Feli. 

- Dzielny chłopiec z tego Piotrka - powiedziała do mnie. - Jaka szkoda, że jest chłopcem do 

posług! 

Ale chociaż nie wszyscy mogliśmy wysunąć się na pierwszy plan w konkursie, bawiliśmy się 

tymi   zawodami   doskonale.   Codziennie   wieczorem   sad  rozbrzmiewał   wesołymi   wybuchami 

dziecięcego śmiechu. 

- Dobrze tym dzieciom - mówił wuj Alec, przechodząc pewnego wieczoru przez podwórze. - 

Nawet najpoważniejsze zmartwienia nie mogą im zepsuć humorów. 

background image

Rozdział XXVII - Konkurs cierpkich jabłek

Nigdy nie mogłem pojąć, dlaczego  Feliks  tak głęboko wziął  sobie do serca powodzenie 

Piotrka w konkursie cierpkich  jabłek. Przecież na samym początku nie był tak bardzo przejęty tą 

ceremonią, zresztą fakt, że Piotrek mógł jeść cierpkie jabłka nie krzywiąc się, nie wzbudził zbytniej 

zazdrości w sercach reszty uczestników konkursu. Lecz dla Feliksa wszystko nagle stało się nudne, 

przestarzałe   i   nie   warte   zachodu,   dlatego   że   Piotrek   ciągle   jeszcze   w   swych   rękach   dzierżył 

mistrzostwo, jeżeli chodziło o cierpkie jabłka. Prześladowało to Feliksa podczas dnia i nie dawało mu 

spokoju  w   nocy.   Słyszałem   nawet,   jak  przez   sen  mówił  o   tym.  Dotychczas   nic  nie   mogło   mu 

dopomóc w schudnięciu, natomiast to właśnie zmartwienie bardzo się do tego przyczyniło. 

Co   do   mnie,   to   nie  przejmowałem   się   tym   zbytnio.   Pragnąłem   przecież   nade   wszystko 

odnieść zwycięstwo w wygłaszaniu kazań i przykro mi teraz było, gdy wspominałem moją porażkę. 

Ale   w   jedzeniu   cierpkich   jabłek   bez   skrzywienia   nie   miałem   ochoty   rywalizować   i   pod   tym 

względem nie zgadzałem się absolutnie z moim bratem. Jednakże gdy Feliks począł się modlić w tej 

intencji, uświadomiłem sobie, jak bardzo głęboko leży mu to na sercu i pocieszałem się nadzieją, że 

kiedyś jednak odniesie biedak zwycięstwo. 

Modlił się żarliwie, aby mógł jeść cierpkie jabłka bez skrzywienia i gdy tak modlił się trzy 

wieczory, następnego dnia zjadł już prawie całe jabłko, nie skrzywiwszy się ani razu, lecz przy 

ostatnim kęsie nie wytrzymał. Nie zniechęciło go to jednak wcale. 

- Jeszcze jedna czy dwie modlitwy, a na pewno będę mógł zjeść całe jabłko - pocieszał się. 

Nie urzeczywistnił jednak tego pragnienia. Mimo modłów i bohaterskich wysiłków zawsze 

ostatni kęs musiał go zawieźć. W  pewnych sytuacjach nawet praca i  wiara nie zawsze na coś się 

zdadzą. Przez dłuższy czas Feliks nie mógł tego zrozumieć, zgłębił dopiero tajemnicę, gdy pewnego 

dnia przyszła do niego Celinka i powiedziała, że Piotrek modli się przeciwko niemu. 

-   Codziennie   modli   się,   abyś   nigdy   nie   mógł   zjeść   kwaśnego   jabłka   bez   skrzywienia   - 

opowiadała. - Powiedział o tym Feli, a Fela mnie powtórzyła. Zresztą zaznaczyła, że od razu go o to 

podejrzewała.   Uważam,   że  straszna   jest   taka   modlitwa   i  powiedziałam   jej   to   całkiem   szczerze. 

Chciała wziąć ode mnie słowo, że ci tego nie powtórzę, ale ja jej słowa nie dałam, bo uważam, że 

powinieneś wiedzieć o wszystkim. 

Feliks był strasznie oburzony i przygnębiony jeszcze bardziej. 

- Nie rozumiem, dlaczego Pan Bóg nie miałby wysłuchać moich próśb, tylko prośby Piotrka - 

zawołał z goryczą. - Ja przecież przez całe życie chodzę do kościoła, a Piotrek zaczął chodzić dopiero 

tego lata. Bardzo byłoby to nieładnie ze strony Pana Boga. 

background image

- Ach, Feliksie, nie powinieneś tak mówić - zgorszyła się Celinka. - Wszystko, co Pan Bóg 

robi, jest ładne. Powiem ci, co ja w tym wszystkim podejrzewam. Piotrek modli się regularnie trzy 

razy dziennie - rano, w obiad i wieczorem - a często i podczas dnia, gdy przypomni sobie o tym, staje 

i modli się. Czyś słyszał kiedyś o czymś podobnym? 

- Już ja tak zrobię, że przestanie się modlić przeciwko mnie - zawołał rezolutnie Feliks. - 

Muszę z tym skończyć, zaraz do niego pójdę i powiem mu parę słów do słuchu. 

Istotnie pomaszerował natychmiast do domu wuja Rogera, a my wszyscy poszliśmy za nim, 

wyczuwając coś niedobrego w powietrzu. 

Zastaliśmy Piotrka łuskającego groch w altanie i gwiżdżącego wesoło, jakby sobie kpił ze 

wszystkich ludzi na całym świecie. 

- Słuchaj, Piotrek - odezwał się Feliks bez żadnych wstępów - słyszałem, że modlisz się 

ciągle o to, abym nie mógł jeść cierpkich jabłek. Powiedz mi...

- Ja tego nie robię! - oburzył się całkiem szczerze Piotrek. -  Ani razu w modlitwie nie 

wymieniłem twego imienia. Nigdy nie modliłem się o to, abyś nie mógł jeść cierpkich jabłek, modlę 

się tylko, abym w tym konkursie sam jeden był zwycięzcą. 

- To przecież na jedno wychodzi - zaperzył się Feliks. - Dość, że modliłeś się  przeciwko 

mnie, a ja na to nigdy nie pozwolę, Piotrze Craig. 

- Będę robił, jak mi się podoba - rozgniewał się Piotrek. - Mam takie same prawo modlić się, 

jak  i   ty,   Feliksie   King,  chociaż   ty   się   wychowywałeś   w   Toronto.   Prawdopodobnie   sądzisz,   że 

chłopiec do posług nie powinien modlić się o takie rzeczy, ale ja cię przekonam, że się mylisz. Będę 

się modlił, o co mi się żywnie podoba, a ty zabronić mi tego nie możesz. 

- Jak się będziesz modlił przeciwko mnie, to ja cię nauczę - pogroził mu Feliks. 

Dziewczynki otworzyły szeroko usta, tylko Dan i ja byliśmy uradowani, węsząc zbliżającą się 

bitwę. 

- Doskonale. Jestem gotowy w każdej chwili - zawołał Piotrek gniewnie. - Umiem tak samo 

bić się, jak modlić. 

- Ach, nie bijcie się - prosiła Celinka. - Przecież to będzie okropne! Może potraficie to 

załatwić w jakiś inny sposób. Odstąpmy wszyscy od konkursu w każdym razie. Przecież to właściwie 

nie jest wcale zabawne, a wówczas żaden z was nie będzie musiał modlić się o to. 

- Ja tam nie chcę od konkursu odstąpić - oświadczył Feliks - i nie odstąpię. 

- Ach, ale może w jakiś inny sposób to załatwicie, bez bitwy - perswadowała Celinka. 

- Ja przecież wcale nie chcę się bić - odparł Piotrek. - To tylko Feliks. Gdyby się nie wtrącał 

do moich modlitw, nie trzeba by się było bić,  ale z  chwilą, gdy to już zrobił, inaczej tej sprawy 

załatwić nie można. 

background image

- A jak biciem ją załatwicie? - zapytała Celinka. 

- Ten, który drugiego pobije, będzie mógł się dalej modlić - postanowił Piotrek. - Załatwione 

będzie całkiem sprawiedliwie. Jeżeli ja zostanę pobity, nie będę miał prawa modlić się już o nic. 

- Straszne jest, jeżeli trzeba się bić o coś tak religijnego, jak modlitwa - westchnęła biedna 

Celinka. 

- Dlaczego, przecież w dawnych czasach zawsze się bili o religię - zdziwił się Feliks. - Im 

więcej coś było religijnego, tym dłużej się o to bili. 

- Człowiek ma prawo modlić się o to, co mu się podoba - oświadczył Piotrek - a jeżeli ktoś 

mu chce tego zabronić, to niech się bije. Przynajmniej ja się tak na to zapatruję. 

- Co by powiedziała panna Marwood, gdyby wiedziała, że zamierzacie się bić? - zauważyła 

Fela. 

Panna Marwood była nauczycielką Feliksa w Szkole Niedzielnej i chłopiec ogromnie ją lubił. 

W tym wypadku jednak Feliks był nieugięty. 

Fela próbowała innego sposobu. 

- Na pewno i tak zostaniesz pobity, jak będziesz walczył z Piotrkiem - rzekła. - Jesteś przecież 

za gruby do walki. 

Po tych słowach żadna już siła na świecie nie mogłaby powstrzymać Feliksa od walki. Śmiało 

stawiłby czoło nawet całej armii wojowników. 

- To może będziecie lepiej ciągnąć losy? - zaproponowała z rozpaczą Celinka. 

- Ciągnienie losów jest o wiele bardziej okrutne niż walka - zauważył Dan. - To jest przecież 

rodzaj hazadru. 

- Co by twoja ciotka Jane powiedziała, gdyby żyła i dowiedziała się, że zamierzasz walczyć? 

- zwróciła się Celinka do Piotrka. 

- Bądź łaskawa nie mieszać w to mojej ciotki Jane - mruknął ponuro Piotrek. 

-   Mówiłeś,   że   chcesz   zostać   prezbiterianinem   -   klarowała  dalej   Celinka   -   a   dobry 

prezbiterianin nigdy się nie bije. 

- Co ty mówisz, istotnie! A ja  słyszałem, jak wasz wuj Roger opowiadał, że prezbiterianie 

byli najwaleczniejsi na świecie - a może najmniej waleczni, już dokładnie nie pamiętam, ale to mniej 

więcej ma to samo znaczenie. 

Celinka uchwyciła się jeszcze ostatniej deski ratunku. 

- Mam wrażenie, żeś twierdził w swym kazaniu, panie Piotrze, że ludzie nie powinni się bić. 

- Powiedziałem, że nie powinni się bić dla zabawy albo z powodu złego humoru - odparł 

Piotrek - ale tu jest całkiem inna historia. Ja przecież wiem dlaczego mam walczyć, tylko nie mogę 

tego określić słowami. 

background image

- Chcesz pewno walczyć o zasadę - podsunąłem mu. 

- O, właśnie - skinął głową Piotrek. - O zasadę każdy człowiek może walczyć. To jest tak, 

jakbym się modlił własnymi pięściami. 

- Ach, czy nie możesz czegoś zrobić, żeby im wyperswadować tę walkę, Saro? - prosiła 

Celinka, zwracając się do Historynki, która siedziała na wysokiej skrzyni, wymachując kształtnymi, 

obnażonymi nogami. 

- Najlepiej się nie wtrącać do spraw chłopców - odpowiedziała Historynka obojętnie. 

Może się myliłem, ale jakoś nie chciało mi się wierzyć, żeby Historynka pragnęła zapobiec tej 

walce. Byłem również bardzo daleki od mniemania, że Fela chciała Piotrka z Feliksem pogodzić. 

Zostało postanowione, że pojedynek odbędzie się w lasku sosnowym, za altaną wuja Rogera. 

Było to wymarzone puste miejsce, gdzie na pewno nikt z dorosłych nie mógł nam przeszkodzić. Do 

lasku tego udaliśmy się o zachodzie słońca. 

- Mam nadzieję, że Feliks zostanie zwycięzcą - rzekła do mnie Historynka - nie ze względu 

na honor rodziny, lecz dlatego że powinna być pomszczona ta niesprawiedliwa modlitwa Piotrka. Nie 

sądzisz? 

- Nie mam pojęcia - wyznałem z powątpiewaniem. - Feliks jest trochę za gruby. Na pewno 

zmęczy się bardzo szybko. Piotrek jest  zawsze spokojny i o rok starszy od Feliksa. Ale z drugiej 

znów  strony Feliks ma więcej praktyki, bo niejednokrotnie już walczył z chłopcami z Toronto, a 

jeżeli idzie o Piotrka, to będzie to jego pierwsza walka w życiu. 

- A ty kiedyś walczyłeś? - zapytała Historynka. 

- Raz jeden - odpowiedziałem krótko, lękając się następnego pytania, które jednak usłyszałem 

po chwili. 

- Kto zwyciężył? 

Bywają takie chwile, kiedy trudno jest powiedzieć prawdę, szczególnie młodej damie, dla 

której żywi się wiele  sentymentu.  Musiałem stoczyć zaciętą wewnętrzną walkę, z której mówiąc 

szczerze, nie wyszedłbym bez skazy na sumieniu, gdyby nie pewne postanowienie, jakie uczyniłem 

w dniu, poprzedzającym ów Dzień Sądu Ostatecznego. 

- Mój przeciwnik - odparłem z beznadziejną szczerością. 

- Tak - kiwnęła głową Historynka - mam wrażenie, że nie jest ważne, czy zostałeś pokonany, 

czy nie, skoro walczyłeś dobrze i prawidłowo. 

Spokój brzmiący w jej głosie dał mi świadomość, że mimo wszystko byłem tym bohaterem i 

wspomnienie owej pierwszej w życiu walki nagle przestało być dla mnie przykre. 

Gdyśmy przybyli na miejsce pojedynku, reszta towarzystwa już tam się znajdowała. Celinka 

była bardzo blada, a Feliks i Piotrek zdejmowali właśnie marynarki. Był cudowny złocisty zachód 

background image

słońca i wszystkie zakątki sosnowego lasu przepajał słoneczny blask. Chłodny jesienny wiatr szemrał 

wśród gałęzi i krwawoczerwonych liści klonów otaczających altanę. 

- Teraz - rzekł Dan - będę liczył, a gdy powiem trzy, rzucicie się na siebie i będziecie się tak 

długo zmagać, dopóki jeden z was nie będzie miał dosyć. Celinko, uspokój się! A zatem, raz, dwa, 

trzy! 

Piotrek i Feliks “rzucili się na siebie” z większym zapałem, niż nakazywała przyzwoitość. W 

rezultacie Piotrek dostał kuksańca, który później zamienił się w siniak, a Feliksowi zaczęła płynąć z 

nosa krew. Celinka wydała głośny okrzyk i wybiegła z lasku. Byliśmy pewni, że uciekła, nie mogąc 

znieść   widoku   krwi   i   nie   przejmowaliśmy   się   zbytnio   tym   jej  demonstracyjnym   zgorszeniem, 

podnieceni coraz bardziej niezwykłą sceną. 

Feliks i Piotrek rozłączyli się po pierwszym ataku i zmęczeni przechadzali się po lasku. Gdy 

już mieli rozpocząć atak drugi, spoza węgła altany wyszedł wuj Alec, a za nim ukazała się Celinka. 

Wuj Alec nie był zły. W oczach jego płonęły tajemnicze iskierki. Chwycił jednak walczących 

za kołnierze i natychmiast rozłączył. 

- Musicie przestać, chłopcy - zawołał. - Wiecie o tym, że nie pozwalam na żadne walki. 

- Ach, wuju, ale to było w ten sposób - zaczął gorączkowo Feliks... - Piotrek... 

- Nie, nie chcę nawet o tym słyszeć - przerwał mu wuj Alec.  - Nie jestem ciekawy, o co 

walczycie, lecz sprzeczkę swoją musicie załatwić w inny sposób. Bądź łaskaw o tym pamiętać, 

Feliksie. Piotrek, pan Roger cię szuka, żebyś mu umył bryczkę. Idź tam natychmiast. 

Piotrek oddalił się raczej niechętnie, Feliks zaś również niechętnie usiadł i począł opatrywać 

swój krwawiący nos. Do Celinki odwrócił się plecami. 

Celinka miała za swoje po odejściu wuja Aleca. Dan nazwał ją “skarżypytą” i tak długo jej 

dokuczał, że biedaczka się rozpłakała. 

- Nie mogłam stać i patrzeć, jak Feliks i Piotrek rozrywają się na strzępy - szlochała. - Byli 

przecież takimi przyjaciółmi, więc przykro jest patrzeć, jak się biją. 

-   Wuj   Roger   na   pewno   by   im  pozwolił   walczyć   do   końca   -   zauważyła   Historynka   z 

niezadowoleniem.   -   Wuj   Roger  bardzo   lubi,   jak   chłopcy   się   biją.   Powiada,   że   taka   walka   nie 

wyrządza nikomu krzywdy, a ten, który zgrzeszył, za grzech  swój musi odpokutować. Przecież 

Piotrek i Feliks po tej walce byliby znowu serdecznymi przyjaciółmi. Na pewno zaprzyjaźniliby się 

jeszcze bardziej, gdyby została załatwiona kwestia tej modlitwy. A teraz nic z tego nie będzie, chyba, 

że Fela wpłynie na Piotrka, żeby się nie modlił przeciwko Feliksowi. 

Po raz pierwszy w życiu Historynka była mniej taktowna, niż zwykle. A może powiedziała to 

z obmyślonym okrucieństwem? W każdym razie Felę dotknęło to, że miała na Piotrka większy 

wpływ od innych. 

background image

- Mnie tam nie obchodzą modlitwy chłopców do posług - burknęła impertynencko. 

- W ogóle nie powinni byli walczyć o jakieś modlitwy - odezwał się Dan, który doszedł do 

wniosku, że skoro walka i tak już minęła, wygodniej będzie, gdy zajmie stanowisko “uczuciowca”. - 

Głupi jest ten, kto się modli o jakiś konkurs cierpkich jabłek. 

- Ach, Dan, więc ty nie wierzysz, że modlitwą wiele można zrobić? - zapytała Celinka  z 

wyrzutem.

- Owszem, wierzę, że modlitwą można coś zrobić, ale nie w takim wypadku - odpowiedział z 

powagą Dan. - Nie chce mi się wierzyć, żeby Pan Bóg troszczył się o to, czy ktoś może zjeść cierpkie 

jabłko bezs skrzywienia, czy nie. 

- Nie wiem, czy słuszne jest rozmawiać tak z Panem Bogiem, jakby się go dobrze znało - 

wtrąciła Fela, która za wszelką cenę chciała dokuczyć Danowi.

- Pewnie, że to nie jest słuszne - odparła w zamyśleniu Celinka. - Możemy tylko modlić się o 

to, czego pragniemy, a Piotrek modlił się, aby on jeden był zwycięzcą w konkursie. Widocznie miał 

pod tym względem słuszność, chociaż nam się tak nie wydawało. Strasznie bym chciała to wszystko 

zrozumieć.

- Modlitwa Piotrka nie była słuszna, bo chciał postąpić samolubnie - rzekła Historynka. - 

Według mnie Feliks miał rację, gdyż modlitwą swą nikomu krzywdy nie wyrządzał. Szczególonie w 

modlitwach nie powinniśmy być samolubni. 

- Ach, teraz wreszcie zrozumiałam - ucieszyła się Celinka.

- Tak, ale - zawołał Dan z triumfem - jeżeli mamy wierzyć w to, że Pan Bóg wysłuchuje 

naszych modłów, to przecież modlitwa Piotrka została wysłuchana. Co mi teraz na to odpowiecie? 

- Ach! - Historynka potrząsnęła niecierpliwie głową. - Na nic się nie zda rozpatrywanie takich 

rzeczy. Im  głębiej je analizujemy, tym bardziej staje się to wszystko zawikłane. Dajmy już temu 

pokój,   a   ja   wam   lepiej   opowiem  historię.   Ciotka   Oliwia   otrzymała   dzisiaj   rano   list   od   swojej 

przyjaciółki   z   Nowej   Szkocji,   która   mieszka   w   mieście   Shubenacadie.   Gdy   powiedziałam,   że 

strasznie zabawnie to miasto się nazywa, ciotka Oliwia kazała mi zajrzeć do tej swojej wielkiej 

książki i właśnie w tej książce znalazłam pochodzenie  nazwy tego miasta. Czy  chcielibyście  tę 

historię usłyszeć? 

Oczywiście, że chcieliśmy. Usiedliśmy wszyscy na gałęziach sosen, a Feliks uporawszy się 

już wreszcie z krwią cieknącą z nosa, odwrócił się ku nam i też zaczął słuchać. Usiłował nie patrzeć 

na Celinkę, chociaż my wszyscy przebaczyliśmy jej już dawno. 

Historynka pochyliła ciemną główkę, opierając ją o pień drzewa i spojrzała w pogodne niebo, 

którego tylko  małe skrawki wyglądały ku nam spoza gęstych konarów. Miała na sobie, pamiętam, 

suknię ciemnoczerwoną, a na głowie wianek z drobnych białych kwiatuszków, które wyglądały jak 

background image

perły.   Policzki   jej   pałały   jeszcze   podnieceniem   pod   wpływem   zdarzeń   ostatniej   godziny   i   w 

przyćmionym   świetle   zapadającego   wieczoru   była   naprawdę   piękna   z   tym   swoim   dziwnym 

tajemniczym wdziękiem, z tym czarem, któremu każdy ulec musiał. 

- Wiele, wiele lat temu nad brzegiem rzeki w Nowej Szkocji żyło plemię indiańskie. Jeden z 

młodszych wojowników nazywał się Accadee; był najwyższy, najdzielniejszy i najprzystojniejszy w 

całym plemieniu... 

- Dlaczego bohaterowie wszystkich historii muszą być przystojni? - zapytał Dan. - Dlaczego 

nie ma opowieści o brzydkich ludziach? 

-   Bo   prawdopodobnie  brzydkim  ludziom   nigdy  nic   ciekawego   nie  zdarza   się  w   życiu   - 

odpowiedziała Fela. 

- A ja mam wrażenie, że brzydcy ludzie są równie interesujący jak ładni - odciął się Dan.

- Może są interesujący, ale w życiu - rzekła Celinka - jednakże w opowieściach najłatwiej z 

brzydkich   ludzi   zrobić   przystojnych.   Ja   osobiście   wolę,   jak   bohater   jest   ładny.   Lubię   też,   gdy 

bohaterka książki jest piękna jak marzenie. 

- Ładni ludzie są zawsze zarozumiali - odezwał się Feliks, którego długie milczenie zaczęło 

już męczyć. 

- Bohaterowie opowieści zawsze są ładni - rzekła Fela, patrząc na nas z wyższością. - Zawsze 

są wysocy i smukli. Czyż nie byłoby śmieszne, gdyby ktoś napisał opowieść o grubym  bohaterze 

albo o takim, który ma bardzo duże usta? 

- Jeśli idzie o mężczyznę, to wygląd jego nie jest taki ważny - wtrąciłem, czując, że Feliks i 

Dan za chwilę wybuchną. - Mężczyzna przede wszystkim powinien być szlachetny i spełniać dobre 

uczynki. To jest w istocie rzecz najważniejsza. 

- Czy ktoś z was chce usłyszeć dalszy ciąg tej historii? - zapytała Historynka ugrzecznionym 

tonem,   którym  chciała   nam   przypomnieć   o   dobrych   manierach.   Zaczęliśmy   ją   przepraszać   i 

przyrzekać, że na przyszłość się poprawimy, więc po chwili uśmiechnęła się pobłażliwie i zaczęła 

mówić dalej: 

-   Accadee   miał   właśnie   te  wszystkie   zalety,   o   których  wspomniałam   i   oprócz   tego   był 

najlepszym strzelcem w plemieniu. Żadna strzała przez niego wypuszczona, nigdy nie chybiła. Zabił 

już  w  swoim  życiu  wiele,   bardzo  wiele  śnieżnobiałych   łosiów   i  wszystkie   najpiękniejsze   skóry 

darował swojej ukochanej. Ukochanej tej na imię było Shuben, a piękna była jak księżyc wschodzący 

nad morzem i miła jak zmierzch podczas lata. Oczy miała czarne i błyszczące,  stopy lekkie jak 

wietrzyk, a głos jej szemrał jak strumyk leśny lub jak zefirek przelatujący w nocy nad pagórkami. 

Shuben i Accadee  kochali się bardzo i często  razem polowali, bo Shuben równie  dobrze władała 

łukiem i strzałami, jak ukochany jej Accadee. Kochali się od bardzo  dawna, kiedy jeszcze byli 

background image

dziećmi i kochać się mieli tak długo, jak daleko płynęła rzeka, nad którą mieszkali. 

Pewnego   dnia   o   zmierzchu,   gdy  Accadee   polował   w   lesie,   udało   mu   się   zastrzelić 

śnieżnobiałego łosia, zdjął więc z niego skórę i sam się nią owinął. Potem począł iść przez las przy 

świetle gwiazd i czuł się taki szczęśliwy i tak mu było wesoło na duszy, że zaczął podskakiwać, jak 

prawdziwy łoś podskakuje. Ujrzała go Shuben, która również tego dnia polowała i z daleka miała 

wrażenie, że to był prawdziwy łoś. Zaczaiła się w lesie tuż nad maleńką dolinką. W dolince, przed 

nią stał śnieżnobiały łoś. Napięła łuk, naciągnęła strzałę, wycelowała i strzała wyfrunęła w powietrze. 

W następnej chwili Accadee padł martwy na ziemię, bo strzała Shuben ugodziła go w samo serce. 

Historynka umilkła i nastała martwa cisza. W lasku sosnowym było już prawie ciemno. Jak 

przez mgłę widzieliśmy jej twarz i płonące oczy. Spoza altany wyglądał ku nam srebrzysty księżyc, a 

gwiazdy zdawały się do nas mrugać poprzez rozłożyste gałęzie drzew. Cały świat dokoła tonął w 

martwej ciszy październikowego wieczoru. Niebo nad nami było chłodne, jasne i tajemnicze. 

Ze   wszystkich   stron   skradały   się   cienie,   a   czarowna   bajka,   opowiedziana   głosem 

dźwięcznym, pełnym modulacji, przeistaczała  te cienie w ludzkie istoty, w  dzielnych indiańskich 

wojowników, w piękne dziewczyny o smagłych twarzach i płonących czarnych oczach. 

- I co Shuben zrobiła, gdy przekonała się, że zabiła Accadee? - zapytała Fela.

- Umarła przed nadejściem wiosny i obydwoje z ukochanym zostali pochowani obok siebie 

nad brzegiem rzeki, która odtąd nazywa się Shubenacadie - odpowiedziała Historynka.

Silny   wiatr   powiał   od   strony   altany   i   Celinka   zadrżała.  Usłyszeliśmy   głos   ciotki   Janet, 

wołający:  “Dzieci,   dzieci!”  Otrząsnąwszy   się   z   chwilowego   uroku,   porwaliśmy   się   z   ziemi   i 

pobiegliśmy w stronę domu.

- Chciałbym urodzić się Indianinem - westchnął Dan. - Cudowne musi to być życie, kiedy się 

nic nie robi, tylko poluje i walczy.

- Ale nie byłoby tak cudowne, gdyby cię Indianie schwytali i zabili na pieczeń - zaśmiała się 

Fela.

- Nie - odparł Dan gniewnie. - Na pewno nie dałbym się tak łatwo schwytać, szczególnie 

wówczas, gdybym sam był Indianinem.

- Czy nie jest zimno? - zagadnęła Celinka, przejęta nagłym dreszczem. - Wkrótce już będzie 

zima, a ja bym tak chciała, żeby zawsze było lato. Fela i Historynka bardzo lubią zimę, tylko ja jej 

nie lubię. Tak długo trzeba wtedy czekać do wiosny!

- Mniejsza o to, ale lato  mieliśmy cudowne - rzekłem, otaczając ją ramieniem, aby tym 

uściskiem ukoić jej dziecięcy smutek, który drżał w przyciszonym głosiku.

Istotnie, mieliśmy cudowne lato i wspomnienie o nim pozostanie w naszej pamięci na zawsze. 

“Nawet bogowie nie mogą odbierać swych darów”. Mogą nas obrabować z tego wszystkiego, co ma 

background image

nastąpić, mogą nasycić goryczą naszą teraźniejszość, lecz przeszłości naszej nie wolno im dotykać. 

Przeszłość ta ze wszystkim, co było piękne i wesołe, z całym swoim urokiem pozostanie na wieki 

naszą własnością.

Mimo to jednak odczuwaliśmy smutek na samą myśl o mijającym lecie. Markotni byliśmy, 

dopóki Fela nie zabrała nas do spiżarni i nie poczęstowała jabłkowym  plackiem, przystrojonym 

kremem. Wówczas rozjaśniły się nasze twarze i doszliśmy do wniosku, że świat jest jednak piękny, a 

życie warte jest zachodu.

background image

Rozdział XXVIII - Bajka o tęczowym moście

O ile sobie przypominam, Feliks nigdy nie odniósł zwycięstwa w konkursie cierpkich jabłek. 

Po pewnym czasie zaniechał zresztą wysiłków w tym kierunku, jak również przestał się modlić w tej 

intencji, twierdząc z goryczą, że modlitwy i tak na nic się nie zdadzą, gdy ktoś inny modli się o coś 

przeciwnego. Przez pewien czas obydwaj z Piotrkiem byli w niezbyt przyjaznych stosunkach. 

Reszta naszej gromadki za  bardzo była zmęczona wieczorami, aby móc zanosić ku niebu 

jakieś  specjalne modlitwy.  Niejednokrotnie nawet odczuwałem lęk, że nasze  “zwykłe” pacierze  są 

trochę   nieuporządkowane   lub   też,   że   wypowiadamy   je   w   zbytnim   pośpiechu.   Październik   był 

miesiącem szczególnie pracowitym na wszystkich okolicznych farmach. Trzeba było obrywać owoce 

i czynność tę przeważnie spełniały dzieci. Zabieraliśmy się do tej pracy codziennie, natychmiast po 

powrocie ze  szkoły. Była ona zresztą całkiem przyjemna i dawała nam wiele zadowolenia, lecz 

jednocześnie, wyczerpywała nas, a wieczorami odczuwaliśmy dotkliwy ból w ramionach i plecach. 

Po przespanej nocy jednak czuliśmy się znowu doskonale; po południu było zazwyczaj nieco gorzej, 

a wieczorami odczuwaliśmy szalone zmęczenie i rzadko kiedy w sadzie rozbrzmiewały nasze wesołe 

śmiechy.

Niektóre jabłka należało zrywać bardzo ostrożnie. Z innymi gatunkami nie trzeba było tak 

uważać, bo po prostu wchodziło się na drzewo i tak długo nim trzęsło, aż jabłka spadały, ku rozpaczy 

i przerażeniu dziewcząt.  Dni były pogodne,  lecz chłodnawe,  przesiąknięte podmuchem zimnych 

jesiennych wiatrów, przepojone upojną wonią usychającej powoli trawy. Kury i indyki snuły się po 

podwórzu, wydziobując coś z ziemi; Pat co pewien czas  zaczajał się na nie, zakopany w miękkie, 

opadłe   z   drzew   liście.   Świat   cały   tonął   w   różnorodności   barw,   odbijających   się   kontrastem   od 

pogodnego błękitu jesiennego nieba. Stara wierzba przy furtce tonęła w złocie pożółkłych liści, klony 

zaś, wyrosłe pośród kępy jodeł, pochylały ku ziemi krwawe gałęzie niczym purpurowe  sztandary. 

Historynka  przystrajała   włosy   girlandami   złocistych   jesiennych   liści.   Było   jej   w   tym   złocie 

wyjątkowo do twarzy. Ani Fela, ani Celinka nie mogłyby się nim przystroić, gdyż posiadały inny typ 

urody i ozdoby naturalne nie dodawały im  uroku. Lecz gdy Historynka na  ciemne włosy kładła 

girlandę z  purpurowo-złotych liści, zdawało się, jak twierdził Piotrek, że liście te płonęły na jej 

głowie, tworząc świetlaną aureolę. 

Jakież piękne historie opowiadała nam Historynka podczas owych jesiennych dni o ludziach i 

wydarzeniach  zamierzchłej przeszłości. Dzięki jej opowieściom widzieliśmy przejeżdżające przez 

aleję   Wuja   Stefana   wspaniałe   karoce   z  córkami   królewskimi,   przybranymi  w   aksamit   i   złoto, 

widzieliśmy stateczne damy w jedwabiach, spacerujące po naszym starym sadzie! 

background image

Gdy  koszyki   były  już   napełnione  owocami,   przenosiliśmy  je   do   altany  i   układaliśmy   w 

przygotowanych specjalnych skrzyniach lub rozkładaliśmy na podłodze, aby jeszcze lepiej dojrzały. 

Zjadało się zresztą mnóstwo jabłek, bo przecież to była jedyna zapłata za poniesione trudy. Mogliśmy 

zresztą całkiem samodzielnie rozporządzać owocami, szczególnie tymi, które pochodziły z naszych 

urodzinowych drzewek. Fela  sprzedała swoje jabłka  najemnikowi wuja Aleca i bardzo  źle na tym 

wyszła, bo otrzymała tylko połowę umówionej zapłaty.  Biedaczka,  na pewno jeszcze do  dzisiaj 

pamięta o tej nieudanej transakcji.

Celinka,   poczciwa   dusza,  większą   część   swych   jabłek   wysłała   do   szpitala   w   mieście, 

otrzymując w zamian wyrazy wdzięczności i wewnętrzne  zadowolenie, a takich rzeczy nie  można 

przecież kupić za żadne pieniądze. Reszta naszego grona przeważnie zjadła swoje jabłka lub też 

zaniosła je do szkoły, dzieląc się z biedniejszymi kolegami i koleżankami. 

Najbardziej   lubiliśmy   małe   podłużne   jabłuszka   z   drzewa   wuja   Stefana   oraz   jabłuszka 

wyjątkowo smaczne i żółciutkie, pochodzące  z drzewa ciotki Ludwiki.  Smakowały nam również 

duże słodkie jabłka, które podrzucaliśmy w powietrze i tak długo pozwalaliśmy im upadać na ziemię, 

dopóki się zupełnie nie poobijały. Wówczas wysysaliśmy z nich sok, który słodszy był od nektaru, 

jakim raczyli się bogowie na greckim Olimpie.

Często pracowaliśmy do chwili, kiedy chłodna tarcza słoneczna kryła się za wierzchołkami 

pagórków i wyglądał ku nam srebrzysty księżyc ze zdziwioną i uśmiechniętą miną. Jesienne gwiazdy 

zdawały się mrugać do nas i figlarnie przekomarzać. Piotrek i Historynka wszystko o tych gwiazdach 

wiedzieli i wiadomościami swymi przeważnie dzielili się z nami. Przypominam sobie, jak pewnego 

wieczoru  przed wschodem księżyca Piotrek stanął na Kamiennym Pulpicie i pokazując gwiazdy, 

uczył nas ich nazw, co do których nie zawsze się Historynka z nim zgadzała. Trumna Hioba i Korona 

Północna znajdowały się od nas na zachód, bardziej na południe mrugał ku nam Feniks. Konstelacja 

Pegaza znajdowała się nad naszymi głowami. Kasjopeja tronowała w stronie północno-wschodniej, a 

bardziej   jeszcze   na   północ   Wielka   Niedźwiedzica   obracała   się   ustawicznie   dookoła   Gwiazdy 

Polarnej. Tylko Celinka i Feliks widzieli dokładnie wszystkie gwiazdy podwójne w gwiazdozbiorze 

Wielkiej  Niedźwiedzicy   i   pokazywali   je  sobie   nawzajem.   Historynka  opowiadała   nam   baśnie   i 

legendy,  osnute   na   tle   tych   niezliczonych  zjawisk   niebieskich,   a   głos   jej   był   jeszcze   bardziej 

dźwięczny i metaliczny, gdy nam o tym mówiła. Gdy umilkła, “spadaliśmy” z powrotem na ziemię, 

przejęci uczuciem, że wróciliśmy z dalekiej, bardzo dalekiej wędrówki po wszechświecie, podczas 

której to wszystko znajome, co nas otaczało, stawało się zapomniane i obce.

Ów wieczór, kiedy Piotrek  pokazywał nam poszczególne gwiazdy, stojąc na Kamiennym 

Pulpicie, był ostatnim jego wieczorem wśród naszej gromadki. Następnego dnia zaczął narzekać na 

bóle głowy i gardła i wolał leżeć na sofce w kuchni ciotki Oliwii, niż wziąć się do jakiejkolwiek 

background image

roboty. Ponieważ Piotrek na ogół nie był leniwy, pozostawiono go w spokoju, a my tego dnia sami 

zrywaliśmy jabłka. Feliks całkiem niesprawiedliwie i z wyraźnym okrucieństwem oświadczył, że 

Piotrek na pewno tylko udaje.

- Leniwy jest i dlatego robić mu się nie chce - stwierdził.

- Dlaczego nie powiesz czegoś rozsądnego, jeżeli już koniecznie musisz mówić? - oburzyła 

się Fela. - Nie powinieneś nazywać Piotrka leniuchem, bo to tak samo do niego pasuje, jakbyś o mnie 

powiedział, że mam czarne włosy. Oczywiście Piotrek, będąc Craigiem, posiada dużo wad, ale  w 

gruncie rzeczy jest bardzo  porządnym chłopcem. Ojciec jego  jest leniwy, lecz matki o  lenistwo 

posądzić nie można, a Piotrek pracowitość odziedziczył po niej.

- Wuj Roger powiada, że ojciec Piotrka też właściwie nie był leniwy - wtrąciła Historynka. - 

Całe jego nieszczęście, że lubił zawsze robić coś innego, byleby nie pracować.

- Ciekawa jestem, czy on kiedyś wróci do rodziny - wyszeptała Celinka. - Pomyślcie tylko, 

jakby to było strasznie, gdyby nasz ojciec tak nas kiedyś opuścił! 

- Nasz ojciec jest Kingiem - zawołała Fela z dumą - a ojciec Piotrka nazywa się tylko Craig. 

Żaden członek naszej rodziny nie umiałby się w ten sposób zachować. 

- A powiadają przecież, że w każdej rodzinie od czasu do czasu znajdzie się jakaś parszywa 

owca - uśmiechnęła się Historynka.

- W naszej rodzinie parszywych owiec nie ma - zapewniła ją Celinka.

- Dlaczego potulne owce więcej jedzą od parszywych? - zapytał Feliks.

- Czy to jest zagadka? - pragnęła się dowiedzieć Celinka. - Jeżeli tak, to wcale nie będę się 

starała odgadywać. Jeszcze nigdy w życiu nie rozwiązałam żadnej zagadki.

- To wcale nie jest zagadka - odpowiedział Feliks. - Tak jest w rzeczywistości. Potulne owce 

jedzą więcej z zupełnie prostego powodu.

Przestaliśmy zrywać jabłka, usiedliśmy na trawie i wszyscy z wyjątkiem Dana, który rzadko 

kiedy   lubił   się   trudzić,   poczęliśmy   się   zastanawiać   nad  rozwiązaniem   trudnego   zagadnienia. 

Roztrząsaliśmy długo tę kwestię, lecz nie mogąc znaleźć odpowiedzi, postanowiliśmy skapitulować. 

- Więc jakaż jest przyczyna? - zapytała Fela.

- Po prostu taka, że potulnych owiec jest więcej, niż parszywych - odparł Feliks z uśmiechem.

 Nie pamiętam już, jak zareagowaliśmy na tę odpowiedź Feliksa.

Wieczór   powoli   zapadał,   więc   musieliśmy   przerwać   dalsze   zrywanie   jabłek.   Po   deszczu 

ukazała się na niebie wspaniała podwójna tęcza. Obserwowaliśmy ją z okna altany, a Historynka 

opowiedziała nam starą legendę, którą wyczytała również w nieocenionej książce ciotki Oliwii.

- Dawno, dawno temu, w okresie Złotego Wieku, gdy bogowie zwykli byli odwiedzać ziemię 

tak często,  że  nikogo  to  już  nie  dziwiło,   Odyn  wyruszył  na pielgrzymkę  po świecie.   Jak  wam 

background image

wiadomo, Odyn był wielkim bogiem krajów północnych i gdy znalazł się między ludźmi, pragnął ich 

nauczyć miłości, braterstwa i sztuki zręczności. Wielkie miasta powstawały tam, gdzie tylko stąpnął, 

a każdy kraj, przez który przechodził, stawał się krajem błogosławionym, dlatego że jeden z bogów 

zstąpił do zwykłych śmiertelnych ludzi. Lecz wielu mężczyzn i wiele kobiet oddawało Odynowi 

wszystko, co posiadali i  wszystkie swe ambicje, on zaś w zamian przyobiecywał im od siebie dar 

wiecznego żywota. Wszyscy ci ludzie byli dobrzy, szlachetni i pozbawieni egoizmu, lecz najlepszym 

i  najszlachetniejszym z nich był młodzieniec imieniem Ving. Nic dziwnego, że młodzieńca tego 

Odyn najbardziej polubił ze względu na jego urodę, siłę i dobroć. Ving zawsze kroczył przy boku 

Odyna i zawsze pierwszy blask uśmiechu Odyna zwracał się w jego stronę. Był wysoki i śmigły jak 

sosna, a jego długie włosy miały kolor dojrzałej na słońcu pszenicy. Błękitne jego oczy przypominały 

północne niebo w pogodną gwiaździstą noc.

W świcie Odyna była piękna dziewczyna imieniem Alin. Śliczna była i delikatna jak młoda 

brzoza na wiosnę, wyrosła wśród starych jodeł i sosen, toteż Ving pokochał ją całym sercem. Dusza 

jego   radowała   się   na   samą   myśl,   że   kiedyś   razem   z   piękną   Alin   napiją   się   wody   z   źródła 

nieśmiertelności, jak im to obiecał Odyn i że potem będą żyli w wiecznej młodości. 

Wreszcie dotarli do miejsca, gdzie tęcza dotyka ziemi, a tęcza w miejscu tym tworzyła wielki 

most, zbudowany z wzorzystych kolorów tak barwnych i tak cudownych, że nic się poza nimi nie 

widziało,   tylko   fontanna   życia   tryskała  deszczem   diamentowych   kropelek.  Ale   pod   Mostem 

Tęczowym   płynął   przerażający   strumień,   głęboki,   szeroki   i   wartki,   mający  kamieniste   dno   i 

niebezpieczne wiry. 

Przy moście stał strażnik, również bóg, ponury, groźny i zagniewany. Strażnikowi temu Odyn 

wydał rozkaz otworzenia bramy i przepuszczenia przez Tęczowy Most całej jego świty, aby wszyscy 

mogli się napić wody z fontanny życia. Strażnik na rozkaz Odyna bramę otworzył. 

- “Przejdźcie przez most i napijcie się wody z fontanny” -  rzekł. -  “Wszystkim, którzy tej 

wody spróbują, darowane będzie wieczne życie. Lecz tylko ten, który napije się wody pierwszy, 

będzie mógł iść dalej i na zawsze po prawej stronie Odyna”.

Cała świta w szalonym pośpiechu rzuciła się do bramy, bo każdy pragnął pierwszy napić się 

wody z fontanny i zdobyć najwyższy boski dar. Na samym ostatku szedł Ving. Pozostał nieco w tyle, 

gdyż pragnął wyjąć cierń z nogi żebraczemu dziecku, które spotkał po drodze i dlatego nie słyszał 

słów strażnika. Lecz  gdy rozradowany i promieniejący szczęściem  postawił nogę na Tęczowym 

Moście, ponury, zagniewany strażnik chwycił go za ramię i odciągnął z powrotem.

- “Vingu, silny, szlachetny i odważny” - rzekł - “Most Tęczowy nie jest dla ciebie”.

Zasępiła się twarz Vinga. Gorący bunt zrodził się w jego duszy i zadrżały mu pobladłe wargi.

-   “Dlaczego   zabraniasz   mi  przyjęcia   najwyższego   daru   nieśmiertelności?”  -   zapytał   w 

background image

podnieceniu.

Strażnik wskazał mu wartki strumień, przepływający pod mostem.

- “Droga tędy jest nie dla ciebie” - rzekł - “ale inna droga stoi przed tobą otworem. Przepłyń 

ten strumień. Na przeciwnym brzegu znajduje się fontanna życia”.

-   “Żartujesz   ze   mnie”   -  wyszeptał   przerażony   Ving.   -  “Żadna   istota   ludzka   nie   zdoła 

przeprawić się przez ten strumień. O, Panie” - zwrócił się błagalnie do Odyna - “dałeś mi obietnicę 

wiecznego   życia   tak   samo,   jak   innym.   Czyż   swego  przyrzeczenia   nie   dotrzymasz?  Powiedz 

strażnikowi, żeby mnie przepuścił. Twego rozkazu na pewno usłucha”.

Lecz   Odyn   stał   w   milczeniu,   z   twarzą   odwróconą   od   swego   ulubieńca  i   serce   Vinga 

przepełniło się niewysłowioną goryczą i rozpaczą.

- “Musisz wracać na ziemię, jeśli się boisz przepłynąć tędy” - oświadczył strażnik.

- “Nie” - odparł z przeświadczeniem Ving. - “Życie ziemskie bez Alin jest straszniejsze niż 

śmierć, która mnie czeka w tej ciemnej głębinie”.

I skoczył w spienione fale strumienia. Płynął z wysiłkiem, walcząc z coraz mocniejszym 

wirem. Fale zalewały mu twarz, wir wciągał go na dno, kamieniste koryto raniło  mu  ciało. Jakaś 

wyższa fala oślepiła go na chwilę, że zupełnie nic nie widział, a szum strumienia ogłuszał go, że nic 

słyszeć nie mógł. Lecz Ving nie zwracał uwagi na krwawiące rany i nie szczędził dalszych wysiłków, 

mając wciąż na myśli słodkie, kochające oczy Alin, których obraz dodawał mu siły. Długo, bardzo 

długo   płynął,   lecz   wreszcie   zdobył   to,   czego   pragnął   i   znalazł   się   na  przeciwległym   brzegu 

strumienia. Zadyszany, zmęczony, z poranionym ciałem, z krwią ociekającą z ran, wydostał się na 

brzeg, na którym ujrzał fontannę życia. Przeczołgał się do niej i chciwie począł pić czystą tryskającą 

z niej wodę. I nagle wszelki ból ustał, zmęczenie zniknęło i Ving podniósł się z ziemi, piękny jak bóg 

i nieśmiertelny. W tej samej chwili cała świta przedostała się przez Most Tęczowy i wszyscy w 

szalonym pośpiechu podbiegli do fontanny. Spóźnili się jednak. Ving ich wyprzedził, pokonawszy 

niebezpieczeństwo, jakie czyhało nań w ciemnym głębokim strumieniu.

Tęcza przybladła i zniknęła; zapadały coraz gęstsze ciemności październikowego wieczoru. 

- Ciekawe - szepnął Dan w zamyśleniu, gdyśmy kierowali się w stronę domu - co by było, 

gdyby ludzie żyli wiecznie na tym świecie.

- Przypuszczam, że po pewnym czasie bylibyśmy wszyscy zmęczeni - odparła Historynka. - 

Chociaż - dorzuciła po chwili - dużo musiałoby czasu upłynąć, zanim ja bym się życiem zmęczyła.

background image

Rozdział XXIX - Piotrek ma odrę

Wstaliśmy wcześnie nazajutrz rano, ubierając się przy zapalonej świecy. Lecz chociaż było 

tak wcześnie, zszedłszy na dół, zastaliśmy Historynkę, siedzącą na skrzyni Racheli Ward z miną 

niezwykle poważną. 

- Jak wam się podoba? - zawołała. - Piotrek ma odrę! Przez całą noc był strasznie chory i wuj 

Roger pojechał nawet po doktora. Nawet był nieprzytomny i nie poznawał nikogo. Oczywiście jest 

tak chory, że nie ma mowy o  przeniesieniu go do domu, tylko  matka przyszła do nas, aby go 

pielęgnować, a ja mam przez ten czas być u was.

Była to jednocześnie przykra i wesoła wiadomość. Przykro nam było słyszeć, że Piotrek ma 

odrę, lecz jednocześnie jasno zrobiło nam się na duszach, że Historynka ma przez cały czas mieszkać 

u nas. Dopiero nasłuchamy się ciekawych opowiadań!

- Przpuszczam, że wszyscy teraz zachorujemy na odrę - mruknęła Fela. - A październik to 

taki niebezpieczny miesiąc, jeżeli chodzi o wszelkie choroby!

- Sądzę, że jeżeli chodzi o odrę, to każdy miesiąc jest jednakowo niebezpieczny - odezwała 

się Celinka.

- Może nas jednak odra minie - weselej już zawołała Historynka. - Piotrek zaraził się odrą w 

Markdale, tak przynajmniej mówi jego matka.

- Ja osobiście nie mam ochoty  zarazić się od Piotrka - oświadczyła niechętnie Fela. - Też 

przyjemność zarazić się odrą od chłopca do posług!

- Ach, Felusiu -  zaprotestowała Celinka - teraz,  kiedy Piotrek jest chory,  mogłabyś go nie 

nazywać chłopcem do posług!

W ciągu następnych dwóch dni byliśmy bardzo zajęci - za bardzo nawet, aby móc słuchać 

opowiadanych przez Historynkę bajek. Tylko o zmierzchu zapuszczaliśmy się wraz z Historynką w 

dalekie  krainy fantazji,  dzieląc   się  radością  i  smutkiem  z  bohaterami  i  bohaterkami  ciekawych, 

pełnych czaru legend. Historynka ustawicznie wertowała kilka starych tomów z klasycznymi mitami 

i północnymi legendami, które znalazła na strychu, wśród gratów ciotki Oliwii. A dla nas bogowie i 

boginie, śmiejące się nimfy i szydzący satyrowie, zjawy i walkirie, elfy i krasnoludki oraz rusałki, 

stawały się rzeczywistymi istotami, zaludniającymi ogrody i lasy, pola i łąki, jakby okres Złotego 

Wieku znowu nagle powrócił na ziemię. 

Trzeciego dnia Historynka przyszła do nas z śmiertelnie bladą twarzą. Była na podwórzu u 

wuja Rogera i dowiedziała się  ostatnich nowin o chorym Piotrku. Dotychczas nowiny te  nie były 

zbytnio pocieszające, lecz tym razem wystarczyło spojrzeć na twarz Historynki, aby się przekonać, że 

background image

chory czuł się jeszcze gorzej.

- Piotrek jest bardzo, bardzo chory - mówiła znękana. - Musiał się gdzieś przeziębić i odra 

stała się niebezpieczna i... - Historynka załamała opalone dłonie - doktor boi się, że  Piotrek nie 

wyzdrowieje.

Otoczyliśmy ją kołem, przejęci do głębi, zalęknieni.

- Więc sądzisz - odezwał się Feliks, zdobywając się dopiero teraz na słowa - że Piotrek 

umrze?

Historynka skinęła bezradnie głową.

- Przynajmniej doktor tego się obawia.

Celinka   usiadła   na   przygotowanym   na   jabłka   koszyku   i   zaczęła   płakać,   Fela   ze   złością 

oświadczyła, że w przepowiednie doktora nie wierzy.

- Już dzisiaj nie będę mógł  zerwać ani jednego jabłka i wcale się o to nie będę starał - 

mruknął zmartwiony Dan.

Żadne z nas nie mogło nic robić. Poszliśmy do dorosłych i podzieliliśmy się z nimi naszym 

zmartwieniem, dorośli zaś z niezwykłym wyrozumieniem i przyjaźnią pocieszali nas, jak mogli. 

Potem   snuliśmy   się   wszyscy   po   domu,   przejęci   rozpaczą,   uspokajając   się  wzajemnie,   lecz   bez 

widocznego  skutku.   Unikaliśmy   sadu.   Niósł   on   zbyt   wiele   miłych   wspomnień,   które   nie 

harmonizowały jakoś z goryczą, która się wkradła do naszych serc. Postanowiliśmy się przenieść do 

jodłowego lasku, którego półmrok, łagodny cień i melancholijne zawodzenie wiatru dostosowywało 

się jakoś do naszych smutnych nastrojów. 

Nie mogliśmy w żaden sposób uwierzyć, że Piotrek ma umrzeć. Tylko starzy ludzie umierają. 

Umierają również dorośli, a czasami i jakieś obce dzieci. Lecz żeby Piotrek, jeden z naszej wesołej 

gromadki miał umrzeć, to było nie do pomyślenia. Możliwość tej katastrofy uderzała nas w twarz jak 

policzek. Siedzieliśmy na omszałych kamieniach pod cienistym sklepieniem gałęzi i oddawaliśmy się 

bezgranicznej rozpaczy. Płakali wszyscy, nawet Dan, oprócz jednej, jedynej Historynki.

- Nie rozumiem, jak możesz być taka nieczuła, Saro Stanley - wyrzucała jej Fela. - Przecież 

zawsze byłaś tak zaprzyjaźniona z Piotrkiem, a teraz nawet jednej łzy nie uronisz.

Patrzyłem w suche, szeroko rozwarte oczy Historynki i nagle przyszło mi na myśl, że jeszcze 

nigdy nie  widziałem,  jak płakała. Ilekroć  opowiadała  nam smutne historie  głosem  nabrzmiałym 

łzami, nigdy żadna z tych łez nie spłynęła po jej rumianym policzku.

-   Nie   umiem   płakać   -   odpowiedziała   niechętnie.   -   Chciałabym   umieć.   Mam   tutaj  takie 

straszne uczucie - wskazała ręką krtań - i gdybym mogła popłakać, na pewno czułabym się lepiej, ale 

nie mogę.

- Może jednak Piotrek wyzdrowieje - odezwał się Dan, połykając łzy. - Słyszałem już o wielu 

background image

ludziach, którzy wracali do zdrowia, chociaż doktor powiedział, że muszą umrzeć.

- Wiesz o tym, że dopóki jest życie, jest i nadzieja - zauważył Feliks. - Nie wolno nam 

przeskakiwać mostów, dopóki do nich nie dotrzemy.

- To są tylko przysłowia - szepnęła Historynka z goryczą. - A przysłowia są bardzo piękne, 

gdy nie ma się o co martwić, lecz gdy człowiek ma istotne  zmartwienie, przysłowia i tak mu nie 

pomogą.

- Ach, tak żałuję tego, co mówiłam Piotrkowi, że nie zna się na formach towarzyskich - 

jęczała z żalem Fela. - Gdyby teraz wyzdrowiał, nigdy mu już nic podobnego nie powiem, nawet o 

niczym takim nie pomyślę. Miły przecież z niego chłopiec, o wiele milszy od tych wszystkich, którzy 

nie są nawet chłopcami do posług.

- Zawsze był taki grzeczny, dobry i usłużny - westchnęła Celinka.

- Był prawdziwym gentlemanem - oświadczyła Historynka.

- Niewielu jest takich miłych i dobrych chłopców jak Piotrek - wyraził swą opinię Dan.

- I takich pracowitych - dorzucił Feliks.

- Wuj Roger powiada, że nigdy nie miał takiego chłopca jak Piotrek - odezwałem się.

- Za późno teraz mówić o nim dobrze - szepnęła Historynka.  -  Nigdy biedak nie będzie 

wiedział, żeśmy tak czule o nim myśleli. Teraz już za późno.

- Ale jak wyzdrowieje, to ja mu to wszystko powtórzę - oświadczyła rezolutnie Celinka.

- Żałuję teraz, że wytargałam  go za uszy wówczas, kiedy mnie  chciał pocałować - biadała 

dalej Fela, która teraz dopiero uświadomiła sobie te wszystkie przykrości, jakie sprawiła Piotrkowi. - 

Oczywiście nie mogłam pozwolić na to, żeby chłopiec do pos... żeby chłopiec mnie całował. Ale nie 

powinnam   się   była   aż   tak   na   niego   gniewać.   Powinnam   była   załatwić   tę   sprawę   łagodniej. 

Powiedziałam mu wtedy, że go nienawidzę. Skłamałam, ale on na pewno umrze z myślą o tym. Ach, 

mój Boże, dlaczego ludzie mówią takie rzeczy, a potem muszą żałować swoich słów.

- Sądzę, że Piotrek po śmierci pójdzie do nieba - szlochała Celinka. - Przecież przez całe lato 

sprawował się wyjątkowo dobrze, tylko najgorsze to, że nie należał do bractwa kościelnego. 

- Wiesz przecież, że jest prezbiterianinem - przypomniała jej Fela. Powiedziała to takim 

tonem,   jakby  była  pewna,   że  jeżeli   wszystko  inne  nie   udostępni  nieba  Piotrkowi,   to  na  pewno 

dostanie się tam, dzięki temu, że jest prezbiterianinem. - Żadne z nas nie należy do bractwa, ale 

oczywiście Piotrek nie może pójść po śmierci do piekła. To by było okropne! Co by tam z nim robili, 

skoro jest taki dobry, grzeczny i uczciwy?

- Ach, i ja się tego nie obawiam - westchnęła Celinka - martwi mnie tylko, że jeszcze w 

zeszłym roku nie chodził do kościoła ani do Szkoły Niedzielnej. 

- Widzisz,  ojciec jego uciekł, a matka była zbyt zajęta praniem, aby mogła go porządnie 

background image

wychować - argumentowała Fela. - Nie przypuszczasz, że Pan Bóg weźmie to wszystko pod uwagę?

- Oczywiście,  że Piotrek  pójdzie  do  nieba - oświadczyła Historynka. - Przecież  nie jest 

jeszcze dorosły, więc nigdzie indziej po śmierci pójść nie może. Dzieci zawsze idą do nieba, ale ja 

bym wolała, żeby w ogóle nie umierał. Wolałabym, żeby został z nami. Wiem, że niebo musi być 

cudowne, lecz jestem pewna, że Piotrek też wolałby tu zostać z nami. 

- Saro Stanley - oburzyła się na nią Fela - mogłabyś w tak uroczystej chwili nie mówić o 

takich rzeczach. Dziwna z ciebie dziewczyna!

- A wy nie wolelibyście tu zostać, zamiast pójść do nieba? - zapytała Historynka szczerze. - 

Czy ty byś nie wolała, Felicjo King? Powiedz prawdę, otwórz przed nami swe serce. 

Lecz Fela zamiast odpowiedzi wybuchnęła głośnym płaczem.

- Żebyśmy mogli chociaż coś uczynić, aby pomóc Piotrkowi! - zauważyłem bezradnie. - 

Straszne jest, gdy człowiek nic nie może zrobić. 

- Jedno tylko możemy dla niego zrobić - łagodnie odezwała się Celinka. - Możemy się modlić 

o to, aby wyzdrowiał.

- Tak, powinniśmy - przyznaliśmy jednogłośnie.

- Będę się modlił od dzisiaj - postanowił Feliks energicznie. 

- I musimy być teraz bardzo grzeczni i bardzo dobrzy - ostrzegła nas Celinka. - Na nic by się 

nie zdały nasze modły, gdybyśmy źle postępowali.

- Ależ to będzie całkiem łatwe - westchnęła Fela. - Nie mam najmniejszej ochoty gniewać się 

na nikogo. Jeżeli coś złego stanie się Piotrkowi, jestem pewna, że już nikomu w życiu nie dokuczę. 

Po prostu nie miałabym serca. 

Modliliśmy się żarliwie, prosząc Boga o zdrowie dla Piotrka. Nie czyniliśmy tego na samym 

końcu   pacierza,   jak   za   czasów   choroby   Paddy'ego,   lecz   prośby   nasze   umieściliśmy   na   samym 

początku   długiego   szeregu   rozmaitych   próśb.   Nawet  sceptycznie   usposobiony   Dan  modlił   się 

również, bo w takiej smutnej chwili zarówno dorośli, jak i dzieci świadomi są swej słabości i szukają 

pociechy u Wszechmogącego, gdyż On jeden tylko może im tę pociechę zesłać. 

Nazajutrz   Piotrkowi   nie   było  lepiej.   Ciotka   Oliwia  opowiadała,   że   matka   Piotrka   była 

zrozpaczona. Nie prosiliśmy już tego dnia, aby nas zwolniono od pracy. Przeciwnie, wzięliśmy się do 

roboty   z   jakimś   nieznanym   dotychczas   gorączkowym   zapałem.   Wówczas,   gdy   pracowaliśmy, 

mieliśmy mniej czasu na zmartwienia i ponure myśli. Zrywaliśmy jabłka i przenosiliśmy je po trochu 

do altany. W południe ciotka Janet przyniosła nam na drugie śniadanie ciasteczka z jabłkami, lecz nie 

mieliśmy na nie apetytu. Fela przypomniała nam ze łzami w oczach, że Piotrek najbardziej lubił 

jabłkowe ciasteczka.

Byliśmy niezwykle grzeczni i dobrzy! Byliśmy tak dobrzy, że chwilami nawet porównać nas 

background image

było można z aniołami! Nigdy w starym sadzie Kingów nie było chyba gromadki tak spokojnych, 

grzecznych   i   dobrych   dzieci.   Nawet   Fela   i   Dan   po   raz   pierwszy  w   życiu   potrafili   dotrwać   do 

wieczora, nie darząc się nawzajem żadnymi epitetami. Celinka wyznała mi, że już nigdy nie będzie w 

sobotę kręciła papilotów, bo doszła do wniosku, że to jest zbytnio  “pretensjonalnie”. Tak bardzo 

pragnęła wyrzec się czegoś, co lubiła najbardziej, a poza papilotami nic innego przypomnieć sobie 

jakoś nie mogła.

Po południu Judy Pineau przyniosła zroszony łzami list od Sary Ray. Sarze nie wolno było 

przychodzić do nas od czasu, gdy Piotrek zachorował na odrę. Była z tego powodu jeszcze bardziej 

nieszczęśliwa i cały ból swojej duszy wylewała na papier w codziennych listach do Celinki, które 

przyniosła usłużna i przywiązana Judy Pineau.

Celinka   nie   odpisywała   na   te   listy,   bo   pani   Ray   nie   chciała   żadnych   listów   od   nas 

przyjmować, lękając się przeniesienia zarazka. Celinka nawet obiecała święcie, że każdy list przed 

wysłaniem będzie dezynfekowała przez pięć minut nad ogniem, pani Ray jednak była nieugięta i 

Celinka musiała się zadowolić przesyłaniem ustnych wiadomości za pośrednictwem Judy Pineau.

“Moja jedyna najdroższa Celinko - pisała Sara. - Doszły mnie właśnie smutne wiadomości o 

biednym   kochanym   Piotrku   i   nie  potrafię   Ci   opisać   mojego   uczucia.   Przecież   to   jest   okropne! 

Płakałam całe południe! Chciałabym pofrunąć do Was, ale mama mi nie pozwala. Boi się, że zarażę 

się odrą, ale ja już bym wolała mieć odrę tysiąc razy, byleby móc zobaczyć się z Wami. Jednakże od 

pamiętnego Dnia Sądu Ostatecznego doszłam do wniosku, że muszę być bardziej posłuszna mamie i 

teraz do tego się stosuję. Jeżeli Piotrkowi coś się stanie i przedtem będziecie go mogli zobaczyć, 

ucałujcie go  ode mnie i powiedzcie, jak mi  jest przykro, lecz pocieszam się nadzieją, że wszyscy 

spotkamy się kiedyś na tamtym świecie. W szkole nic się specjalnie nie zmieniło. Pan coraz bardziej 

gniewa się na nas za błędy w pisowni. Wczoraj wieczorem Jaś Frewen poszedł do domu razem z 

Nelly Cowan, a przecież ona ma dopiero lat czternaście. Nie uważasz, że do takich rzeczy  jest 

stanowczo za młoda? Ty i ja nigdy tego nie zrobimy, dopóki  nie będziemy dorosłe, prawda?  Will 

Fraser podczas ostatnich dni jest bardzo osamotniony w szkole. Muszę już kończyć, bo mama mówi, 

że tracę zbyt wiele czasu na pisanie listów. Powiedz Judy wszystko, co masz mi do powiedzenia. 

Twoja przyjaciółka,

Sara Ray.

P.S. Mam jednak nadzieję, że Piotrek wyzdrowieje. Mama kupuje mi na zimę nową brązową 

sukienkę.

S. R.”

Gdy   nadszedł   wieczór,   udaliśmy   się   wszyscy   pod   rozdygotane   od   wiatru,   wzdychające 

wysokie sosny. Noc była piękna, jasna, pogodna, lecz chłodna. Ktoś na drodze galopował na koniu, 

background image

śpiewając wesoło jakąś piosenkę. Jakże mógł? Czuliśmy się dotknięci w swojej rozpaczy. Jeżeli 

Piotrek ma odejść, jeżeli ma się coś stać Piotrkowi, to  przecież dla nas na pewno wszelki śpiew, 

wszelka muzyka umilknie na zawsze. Jak ktoś na świecie może być szczęśliwy, skoro my tacy 

jesteśmy nieszczęśliwi?

Nagle   w   alejce   ukazała   się   ciotka   Oliwia.   Jej   jasne   włosy   nie   były   niczym   przykryte   i 

wyglądała   jeszcze   smuklej   i  majestatyczniej   w   swej   kolorowej   sukience.   Nawet   w   owej  chwili 

uświadomiliśmy sobie, że ciotka Oliwia jest ładna. Teraz, kiedy wspominam te dawne lata, uważam 

ją   także   za   niezwykle   piękną   kobietę,   a   wtedy   wyglądała   jeszcze   piękniej,   gdy   stanęła   na   tle 

rozłożystych gałęzi drzewa w bladym świetle  jesiennego zmierzchu i  uśmiechnęła się, patrząc na 

nasze twarze.

- Kochani, drodzy moi malcy, przynoszę wam radosną wiadomość - zawołała. - Właśnie był 

doktor i zastał Piotrka w o wiele lepszym stanie. Powiedział mi, że Piotrek na pewno wyzdrowieje.

Przez chwilę patrzyliśmy na nią w milczeniu. Gdyśmy usłyszeli kiedyś wiadomość o tym, że 

Paddy   wyzdrowiał,   nie   było   końca   okrzykom   i   hałasom,   teraz   jednak   siedzieliśmy   cicho. 

Znajdowaliśmy się już zbyt blisko mrocznej otchłani i chociaż wiadomość przyniesiona przez ciotkę 

Oliwię   powinna   nas   była   ucieszyć,   jeszcze   zbyt  głęboko   tonęliśmy   w   mrokach  smutku.   Nagle 

Historynka, która  wstała i pochyliła się nad obwisłą gałęzią sosny, zeskoczyła na ziemię dziwnie 

ociężale i wybuchnęła gwałtownym płaczem. Nigdy w życiu nie słyszałem, żeby ktoś płakał tak 

rzewnie i tak rozpaczliwie.  Słyszałem niejednokrotnie, jak dziewczęta płaczą. U Sary Ray było to 

rzeczą niemal codzienną, a nawet Fela i Celinka płakały dość często przy pierwszej lepszej okazji. 

Żadna jednak z tych dziewcząt  nie płakała tak,  jak Historynka. Doznałem w tej  chwili  takiego 

uczucia, jak wówczas, gdy po raz pierwszy widziałem płaczącego ojca.

- Uspokój się, Saro, uspokój - prosiłem łagodnie, gładząc ją po ramieniu.

- Dziwna z ciebie dziewczyna -  rzekła Fela, bardziej jednak pobłażliwie, niż  zazwyczaj. - 

Dotychczas   ani   razu   nie  zapłakałaś,   wiedząc   o   tym,   że   Piotrek   ma   umrzeć,   a   teraz,   kiedy   się 

dowiedziałaś, że wyzdrowieje, płaczesz, jakby cię największe nieszczęście spotkało.

- Saro, dziecinko, chodź ze mną - wyszeptała ciotka Oliwia, pochylając się nad płaczącą. 

Historynka wstała i odeszła, wsparta na ramieniu ciotki Oliwii. Płacz jej przycichł w oddali, a wraz z 

nim zniknęła nasza rozpacz i smutek, z których otrząsnąć nie mogliśmy się w ciągu ostatnich godzin. 

Teraz wróciły dawne dobre humory. 

- Ach, czyż się nie cieszycie, że Piotrek wyzdrowieje? - zawołał Dan, skacząc po ścieżce jak 

oszalały. 

- Jeszcze nigdy w życiu nie byłam z niczego tak zadowolona - oświadczyła Fela z bezwstydną 

szczerością. 

background image

- Nie  moglibyśmy posłać jeszcze  dzisiaj  tej  wiadomości  Sarze  Ray?  -  zapytała Celinka, 

zawsze dbała o wszystkich. - Przecież ona tak źle się czuje i biedaczka będzie płakała przez całą noc, 

jak nie otrzyma od nas wiadomości. 

-   Chodźmy   wszyscy   do   bramy   ogrodu   pani   Ray   i   wywołajmy   z   domu   Judy   Pineau   - 

zaproponował Feliks. 

Poszliśmy istotnie i udało nam się kogoś z domu wywołać. Przerażenie nasze nie miało 

jednak   granic,   gdy   w   bramie  zamiast   Judy   ukazała   się   sama   pani   Ray   i   zagniewanym   głosem 

zapytała, dlaczego tak krzyczymy. Gdy usłyszała jednak przyniesione przez nas wiadomości, raczyła 

nam powiedzieć, że jest bardzo zadowolona i obiecała, że powtórzy to wszystko Sarze, “która leży 

już   w   łóżku,   jak   zresztą   o   tej   porze   wszystkie  dzieci   w   jej   wieku”.   Ostatnie  zdanie   pani   Ray 

podkreśliła z całą surowością. 

Nasza gromadka nie miała zamiaru jeszcze tak prędko udawać się na spoczynek. Przeciwnie, 

po odmówieniu  dziękczynnej modlitwy, do której przyłączyli się również nasi dorośli, którzy pod 

tym względem mieli zupełnie inne poglądy, niż pani Ray, udaliśmy się do altany i zapaliliśmy wielką 

latarnię, którą Dan wyciął z dużej brukwi. Przy świetle tej latarni wybieraliśmy jabłka dojrzałe już do 

jedzenia.   Tworzyliśmy   niezwykle   zgraną   gromadkę,   siedząc   tak   w   kręgu   światła   naszej 

czarodziejskiej latarni. Zapomnieliśmy o troskach i zmartwieniach i życie ukazywało się nam w 

całkiem nowej krasie.

- Jutro z samego rana upiekę ciasto w nowej brytfance - obiecywała sobie Fela. - Czyż to nie 

jest śmieszne? Jeszcze wczoraj byłam zdolna tylko do modlitwy, a już dzisiaj mam ochotę kuchcić. 

- Nie możemy zapomnieć o tym, aby wieczorem podziękować Bogu za uzdrowienie Piotrka - 

przypomniała nam Celinka, gdyśmy wreszcie wrócili do domu.

- Czy przypuszczasz, że Piotrek i tak by nie wyzdrowiał? - zapytał Dan.

- Ach, Dan, dlaczego zadajesz takie pytania? - zawołała Celinka z przerażeniem.

- Tylko tak sobie - tłumaczył się Dan. - Tak jakoś przyszło mi to nagle do głowy. Ale 

oczywiście nie zapomnę podziękować Bogu, gdy będę mówił wieczorny pacierz. Podziękowanie 

nigdy nikomu nie zaszkodzi.

background image

Rozdział XXX - Wspólny list

Gdy tylko niebezpieczeństwo minęło, Piotrek coraz szybciej wracał do zdrowia, lecz okres 

rekonwalescencji ogromnie mu się dłużył. Pewnego dnia ciotka Oliwia zaproponowała nam, abyśmy 

napisali “wspólny list”, który  sprawi Piotrkowi na pewno wielką przyjemność. Pocieszaliśmy się 

nadzieją, że za dni kilka Piotrek będzie mógł podejść bodaj do okna i porozmawiać z nami na 

odległość. Propozycja ciotki Oliwii przypadła nam bardzo do gustu, a ponieważ była właśnie sobota i 

nie mieliśmy już więcej jabłek do zrywania, przenieśliśmy się do ogrodu, aby tam w zupełnej ciszy 

redagować nasze epistoły. Celinka uprzednio zawiadomiła o tym Sarę Ray, która również miała 

napisać   list   od   siebie.   Ponieważ   w   owym   czasie   lubiłem   kolekcjonować   wszystkie   dokumenty, 

mające jakikolwiek związek z naszym życiem w Carlisle, przepisałem również i te listy, uwieczniając 

je   na   ostatnich   stronicach   mojej  księgi   snów   i   dzięki   temu   mogę   je   teraz   podać   z   zupełną 

dokładnością,   choć   od   czasu   owego   minęło   wiele   lat.  Przypominam   sobie   jednak  dokładnie   to 

październikowe popołudnie spędzone w sadzie na wzgórzu, opadające z drzew liście i melancholijną 

pożółkłą trawę, która stanowiła jedyne tło ówczesnego krajobrazu.

List Celinki

“Drogi Piotrku. Jestem ogromnie zadowolona i wdzięczna Panu Bogu, że czujesz się lepiej. 

W zeszły czwartek byliśmy ogromnie niespokojni o Ciebie, a najbardziej z nas wszystkich niepokoiła 

się Fela. Modliliśmy się o Twoje zdrowie. Przypuszczam, że teraz cała nasza gromadka przestała się 

już modlić, lecz ja się modlę jeszcze co wieczór, gdyż się boję, że choroba może niespodzianie 

wrócić.   (Nie   wiem,  czy   piszę   prawidłowo.   Nie   mam   przy   sobie   słownika,   a   gdybym   kogoś   o 

pisownię zapytała, Fela na pewno śmiałaby się ze mnie, chociaż sama nie wszystkie wyrazy potrafi 

napisać prawidłowo). Zachowałam dla Ciebie kilka najpiękniejszych śliwek z drzewa wielebnego 

księdza Whalena. Schowałam je tak głęboko, że na pewno nikt  ich nie znajdzie. Jest ich  niestety 

tylko dwanaście, bo Dan zjadł resztę, ale jestem pewna, że Ci będą smakowały. Zerwaliśmy już 

wszystkie   jabłka   i   wszyscy   jesteśmy   teraz   gotowi   nabawić   się   odry,   jeżeli   jest   już   takie 

przeznaczenie, chociaż mam nadzieję, że tak źle nie będzie.  Jeżeli  nawet zachorujemy, to wolę 

zawsze zarazić się odrą od Ciebie, niż od kogoś innego, bo w każdym razie jesteś przecież naszym 

przyjacielem. Jeżeli zachoruję na odrę i jeżeli ta choroba źle się skończy, wazonik malowany w 

wiśnie zostanie dla Feli. Wolałabym wprawdzie oddać go Historynce, lecz Dan powiada, że powinien 

zostać w rodzinie, chociaż Fela nie zawsze jest dla nas miła. Nic więcej cennego nie posiadam, gdyż 

oddałam już Sarze niezapominajkowy dzbanek, ale jeżeli byś chciał dostać coś po mnie w spadku, to 

mnie o tym zawiadom, a wówczas wydam odpowiednie polecenia. Historynka ostatnio opowiedziała 

background image

nam kilka wspaniałych anegdotek. Chciałabym być taka mądra, jak ona. Wprawdzie mama powiada, 

że lepiej być dobrą, niż mądrą, ale ja nie bardzo w to wierzę. 

Mam   wrażenie,   że   to   są   mniej   więcej   wszystkie   nowiny   ode   mnie,   chciałam   Ci   tylko 

powiedzieć jeszcze, że bardzo często myślimy o Tobie, Piotrku. Gdy dowiedzieliśmy się, że jesteś 

chory, każde z nas powiedziało o Tobie coś dobrego, baliśmy się jednak, że to wszystko jest już 

trochę spóźnione, ale ja przyrzekłam, że powtórzę Ci dokładnie, co o Tobie mówiono, jak będziesz 

się czuł lepiej. O wiele łatwiej takie rzeczy pisać, niż powiedzieć komuś prosto w oczy. Doszliśmy do 

wniosku, że jesteś dobry, grzeczny, usłużny, pracowity i prawdziwy gentleman. 

Twoja oddana przyjaciółka

Celinka King

P.S. Jeżeli odpowiesz na mój  list, to nie wspominaj nic o śliwkach, bo nie chcę, żeby Dan 

wiedział, że je dla Ciebie schowałam.

C. K.”

List Feli

“Kochany   Piotrku.   Ciotka  Oliwia   prosiła,   abyśmy   napisali   wspólny   list,   który   Cię   ma 

podobno   rozweselić.   Wszyscy   ogromnie   się   cieszymy,   że   czujesz   się   lepiej.   Byliśmy  strasznie 

zmartwieni, dowiedziawszy się o tym, że masz umrzeć, ale na pewno teraz wyzdrowiejesz i wkrótce 

będziesz czuł się tak dobrze, że nawet wyjdziesz już z domu. Uważaj tylko, abyś się nie przeziębił. 

Zamierzam upiec dla Ciebie dużo dobrych rzeczy i przysłać Ci, jak tylko doktor powie, że możesz 

już jeść wszystko. Przyślę Ci również mój talerz malowany w róże, abyś miał na czym jeść to, co Ci 

upiekę. Zaznaczam jednak, że tego talerza nie dam Ci na zawsze, tylko pożyczę. Nikomu bym go nie 

pożyczyła, bo uważam ten talerz za swój największy skarb. Pamiętaj, żebyś go nie potłukł. Niech go 

myje zawsze ciotka Oliwia, a nie Twoja Matka. 

Mam nadzieję, że my już nie zarazimy się odrą. Człowiek musi strasznie wyglądać, jak ma 

takie czerwone plamy na twarzy. Jak dotychczas wszyscy czujemy się dobrze. Historynka jak zwykle 

opowiada nam dużo ciekawych rzeczy, Feliks ma wrażenie, że schudł, ale jest jeszcze grubszy niż 

dotychczas, zresztą nic dziwnego, skoro zjadł takie mnóstwo jabłek. Przestał już wreszcie próbować 

jeść cierpkie jabłka bez skrzywienia. Edgar od lipca urósł o pół cala i ogromnie się z tego cieszy. 

Powiedziałam mu raz, że na pewno rośnie dzięki temu, że połykał to czarodziejskie ziarno i strasznie 

się na mnie wtedy obraził. Nigdy nie obraża się na Historynkę, chociaż czasami jest dla niego bardzo 

nieprzyjemna. Dan nadal ustawicznie mi  dokucza, ale staram się wszystkie jego przycinki znosić 

cierpliwie. Celinka czuje się dobrze i postanowiła więcej nie kręcić włosów na papiloty. Uważam, że 

jest najlepsza z nas wszystkich, ale ja się bardzo cieszę, że mam naturalne loki, a Ty? 

Sary Ray nie widzieliśmy od czasu, jak zachorowałeś. Podobno ogromnie się nudzi, a Judy 

background image

opowiadała nam, że po całych dniach płacze, chociaż to właściwie nie jest nic nowego. Żal mi Sary 

ogromnie, cieszę się jednak, że jestem trochę inna od niej. Podobno Sara ma także do Ciebie napisać. 

Pokażesz   mi   potem   ten   list,   prawda?   Może   dobrze   by   było,   gdybyś   pił   codziennie   ziółka 

meksykańskie. Podobno oczyszczają doskonale krew. 

Mam dostać na zimę śliczną granatową sukienkę. Będzie na pewno ładniejsza niż brązowa 

sukienka Sary Ray, bo matka Sary nie ma przecież ani odrobiny gustu. Ojciec Historynki przysłał jej 

nową czerwoną  sukienkę i czerwoną aksamitną czapeczkę z Paryża. Historynka  tak lubi czerwony 

kolor! Ja  osobiście tego koloru nie znoszę, uważam, że jest ordynarny. Mama powiada, że i ja 

dostanę aksamitną czapeczkę. Celinka twierdzi, że aksamitnych czapek nie powinno się nosić, bo są 

za   drogie,   a   przecież   za   te   pieniądze   można   tylu   pogan   nawrócić.   Wpadła   na   ten   pomysł  po 

przeczytaniu  gazetki   w  Szkole  Niedzielnej,   ale   ja  się  z  tym  nie  liczę   i  marzę  o  tej  aksamitnej 

czapeczce.

Więcej już Piotrku, nie mam żadnych nowin, więc list swój kończę. 

Mając nadzieję, że wkrótce będziesz zupełnie zdrów, pozostaję

zawsze ta sama 

Felicja King

P.S. Historynka trąca mnie w ramię i powiada, że powinnam napisać “kochająca Cię”, ale ja 

wiem lepiej, bo przecież w “Przewodniku Rodzinnym” nieraz już pisali, jak należy kończyć, gdy się 

pisze do młodego człowieka, który jest tylko przyjacielem.

F. K.”

List Feliksa

“Drogi Piotrku. Bardzo się cieszę, że znowu czujesz się lepiej. Byliśmy ogromnie zmartwieni, 

gdy  nam powiedziano,  że umierasz,  ale  ja się  czułem jeszcze  gorzej,  niż wszyscy,  bo  przecież 

ostatnio przyjaźni między nami nie było i powiedziałem Ci dużo nieprzyjemnych rzeczy. Żałuję tego 

ogromnie i zaznaczam Ci, Piotrku, że możesz się teraz modlić, o co Ci się żywnie podoba, bo ja Ci w 

niczym nie będę przeszkadzał. Jestem bardzo zadowolony, że wuj Alec wtrącił się wtedy i przerwał 

naszą walkę. Gdybym Cię wówczas pokonał i gdybyś umarł na odrę, nie pocieszyłbym się chyba 

nigdy. 

Zerwaliśmy już wszystkie jabłka i nie mamy teraz nic więcej do roboty, ale chcielibyśmy 

żebyś był już z nami. Jestem teraz trochę szczuplejszy, niż byłem, widocznie robota przy zrywaniu 

jabłek dobrze mi zrobiła. Dziewczęta czują się dobrze. Fela, jak zwykle jest zarozumiała, ale piecze 

codziennie dużo dobrych rzeczy. Od czasu, jak przestaliśmy prowadzić nasze księgi snów, miałem 

kilka snów doskonałych. Zawsze tak się niezręcznie składa. Do szkoły nie pójdziemy, dopóki nie 

będzie   zupełnej   pewności,   że   nie   zaraziliśmy   się   odrą.   To   jest   mniej   więcej   wszystko,   co   Ci 

background image

pragnąłem napisać. Pamiętaj, że możesz się modlić o wszystko, czego tylko pragniesz.

Feliks King”

List Sary Ray

“Drogi Piotrku. Jeszcze nigdy dotychczas nie pisałam listu do chłopca, więc proszę Cię, 

wybacz, jeżeli będzie trochę błędów. Jestem taka szczęśliwa, że czujesz się lepiej. Byliśmy tacy 

przerażeni, że umrzesz! Całą noc z tego powodu płakałam! Ale teraz, kiedy już niebezpieczeństwo 

minęło, powiedz mi, jak się właściwie człowiek czuje, gdy umiera? Czy  to uczucie jest bardzo 

dziwne? Czy bardzo byłeś przerażony?

Mama nie pozwala mi pójść na Wzgórze i na pewno umarłabym gdyby nie poczciwa Judy 

Ponno.   (Francuskich   nazwisk   nie   umiem  prawidłowo   pisać).   Judy   jest   bardzo   usłużna   i   mam 

wrażenie, że ogromnie mnie lubi. W chwilach samotności czytam moją księgę snów i stare listy 

Celinki, które mi sprawiają wielką ulgę. Przeczytałam także jedną książkę z biblioteki szkolnej. Była 

nawet całkiem ładna, ale wolałabym, żeby w bibliotece było więcej miłosnych powieści, bo takie są 

zawsze bardzo ciekawe. 

Nauczyciel jednak nie pozwoliłby nam takich powieści czytać. 

Gdybyś umarł, Piotrku i gdyby Twój  ojciec o tym się dowiedział,  to musiałby się czuć 

okropnie! Mamy prześliczną pogodę i pięknie jest w ogrodach, jak liście opadają. Uważam jednak, że 

na świecie nie ma nic piękniejszego od Natury. 

Mam nadzieję, że całe niebezpieczeństwo odry wkrótce minie i że znowu będziemy się mogli 

wszyscy spotykać w domu państwa King. Tymczasem do widzenia. 

Twoja oddana przyjaciółka

Sara Ray.

P.S. Nie pokazuj Feli tego listu.

S. R.”

List Dana

b

“Poczciwy stary Piotrku. Ucieszyłem się, żeś oszukał doktora, bo nie sądziłem, że masz aż 

tyle sprytu. Powinieneś był słyszeć, jak dziewczyny płakały! 

Zepsułyby Ci tym płaczem cudowną jesień i słuchając ich rozmów, na pewno na nowo byś 

się rozchorował. Teraz na szczęście mówią ciągle o strojach na zimę. Historynka dostała jakieś łaszki 

z Paryża, a Fela jest okropnie zazdrosna, chociaż udaje, że nie, ja ją jednak znam lepiej. 

W czwartek była u dziewcząt  Kasia Marr. Przechodziła już odrę, więc się teraz nie boi 

zarazić. Ta dziewczyna to ciągle się śmieje. Ogromnie lubię śmiejące się dziewczęta, a Ty?

Mieliśmy wczoraj wizytę Peg Bowen. Powinieneś był widzieć, jak Historynka odpędzała jej z 

background image

drogi Pata, mimo że ustawicznie twierdzi, iż nie wierzy, że Peg Bowen go wtedy uroczyła. Peg nosi 

twoją reumatyczną obrączkę, i korale Historynki, a wyhaftowaną serwetkę Sary Ray przyszyła sobie 

do   sukni.   Chciała,   żeby   jej   dać   trochę  tytoniu   i   kilka   ogórków.   Mama  dała   jej   ogórki,   lecz 

powiedziała, że tytoniu nie mamy i Peg odeszła obrażona, ale mam nadzieję, że na nikogo uroku nie 

rzuci, chociażby ze względu na te ogórki. 

Właściwie nie umiem pisać listów, więc lepiej będzie, jak już skończę. Mam nadzieję, że 

wkrótce wyzdrowiejesz.

Dan.”

List Historynki

“Drogi Piotrku. Ach, jakże się cieszę, że wracasz nareszcie do zdrowia! Wszystkie tamte dni, 

podczas których chorowałeś, były najstraszniejszymi dniami w moim życiu. Wydawało mi się zbyt 

okropne, że możesz umrzeć, a potem, gdyśmy się dowiedzieli, że jest Ci już lepiej, zdawało mi się, że 

wiadomość ta jest zbyt piękna, aby mogła być prawdziwa. Ach, Piotrku, wracaj prędzej do zdrowia, 

bo moglibyśmy cudownie spędzać czas, a Ciebie bardzo nam brakuje. Namówiłam wuja Aleca, aby 

nie palił łodyg kartofli,  dopóki nie wyzdrowiejesz, bo  przypomniałam sobie, że ogromnnie lubisz 

patrzeć, jak się palą łodygi kartofli. Wuj Alec przychylił się do mojej prośby, chociaż ciotka Janet 

powiedziała,   że   już   najwyższy   czas,   aby   spalić  łodygi.   Wuj   Roger   spalił   swoje  łodygi   wczoraj 

wieczorem i było ogromnie przyjemnie. 

Pat czuje się doskonale. Od  tamtego czasu jeszcze ani razu  nie był chory. Chciałam Ci go 

przysłać do towarzystwa, ale ciotka Janet nie pozwoliła, mówiąc, że może nam przynieść odrę. Nie 

wiem, jakby to było możliwe, muszę jednak być posłuszna ciotce Janet, bo jest dla nas wszystkich 

bardzo dobra,  chociaż wiem, że mnie specjalnie nie lubi. Zawsze mówi, że jestem  nieodrodnym 

dzieckiem swego ojca. Wiem, że to nie jest specjalny komplement, bo ciotka Janet zawsze mówiąc 

to, strasznie dziwnie wygląda, ale ja się tym specjalnie nie przejmuję. W tym tygodniu otrzymałam 

od niego cudowny list i prześliczne obrazki. Maluje podobno teraz nowy obraz, dzięki któremu ma 

się stać sławny. Ciekawa jestem, co wtedy powie ciotka Janet. 

Wiesz,   Piotrku,   wczoraj   byłam   pewna,   że   widziałam   wreszcie   Rodzinnego   Ducha. 

Przełaziłam przez otwór w parkanie i ujrzałam coś niebieskiego pod drzewem wuja Aleca. Nie masz 

pojęcia, jak mi serce biło! Zdawało misię nawet, że mi włosy dęba stanęły, ale okazało się, że nie. 

Widziałam wyraźnie, że coś leży pod drzewem, później jednak przekonałam się, że spał tam jakiś 

gość,   który   przyjechał  do   ciotki   Janet.   Nie   wiem,   czy  byłam   z   tego   zadowolona,   czy   też 

rozczarowana.   Nie   przypuszczam,  żeby   było   przyjemnie   zobaczyć   ducha,   lecz   gdybym   go   już 

zobaczyła, uważano by mnie za bohaterkę!

Ach, Piotrku, ty jeszcze nic o tym nie wiesz! Zawarłam bliższą znajomość z Niezgrabiaszem. 

background image

Nigdy nie przypuszczałam, że to pójdzie tak łatwo. Wczoraj ciotce Oliwii potrzeba było trochę 

paproci, więc poszłam po paproć do lasku klonowego i usiadłam nad strumykiem. Gdy siedziałam 

tak, patrząc w wodę, zjawił się nagle Niezgrabiasz. Usiadł przy mnie i zaczęliśmy rozmawiać. Nigdy 

jeszcze w życiu nie miałam takiej niespodzianki. Prowadziliśmy bardzo ciekawą rozmowę, a ja mu 

opowiedziałam  dwie swoje najlepsze historie i  jeszcze kilka wesołych rzeczy. Ludzie mogą sobie 

mówić, co chcą, ale Niezgrabiasz nie był  absolutnie zawstydzony ani niezgrabny, a poza tym ma 

bardzo ładne oczy. Nie zdradził mi żadnej ze swoich tajemnic, lecz jestem pewna, że kiedyś wszystko 

mi opowie. Oczywiście ani słowem nie wspomniałam o pokoju Alicji, tylko zrobiłam pewną aluzję 

na temat brązowego notesu. Powiedziałam, że bardzo lubię poezje, i że chciałabym je pisać, a potem 

zapytałam: “Czy pan też czasami ma taką ochotę, panie Dale?” Odpowiedział, że tak, lecz mi już nic 

więcej nie mówił o brązowym notesie. Byłam pewna, że na ten temat nie będzie się specjalnie 

rozwodził. Powiem Ci, że nie lubię ludzi, którzy zaraz od pierwszej chwili opowiadają człowiekowi o 

wszystkim, jak to robi często Sara Ray. Gdy odchodził, powiedział do mnie: “Mam nadzieję, że będę 

miał przyjemność spotkać panią znowu”, i w stosunku do mnie był taki poważny i grzeczny, jakbym 

była dorosłą damą. Jestem pewna, że nigdy by tego nie powiedział, gdybym była naprawdę dorosła. 

Prosiłam go, aby nie przerażał się tym, że wkrótce będę nosiła długie sukienki, bo w głębi duszy 

zostanę tą samą osobą, jaką jestem teraz. 

Dzisiaj   opowiedziałam   dzieciom   piękną   nową   bajkę.   Siedzieliśmy   wszyscy   w   lasku 

jodłowym,   gdyż   lasek   jodłowy  jest  najodpowiedniejszym  miejscem  do  opowiadania   bajek.   Fela 

wprawdzie zauważyła, że jej jest wszystko jedno, gdzie słucha  bajek, ale ja na ten temat  jestem 

innego zdania. Szkoda, że Ciebie z nami nie było, ale jak wyzdrowiejesz, opowiem Ci tę bajkę po raz 

drugi. 

Ach, Piotrku, cienie to taka ładna rzecz. Sad w tej chwili jest pełen cieniów. Czasami są tak 

nieruchome, jakby nagle  usnęły, a potem znów zdają się śmiać wesoło i tańczyć. Za sadem na 

owsianym polu ustawicznie się z sobą gonią. Dziwne są te cienie. Cienie w sadzie są jakby bardziej 

oswojone. 

Wszystko dokoła zdaje się już zamierać z wyjątkiem jodeł i  chryzantem w ogrodzie ciotki 

Oliwii. Blask słoneczny jest taki gęsty, żółty i leniwy, a drozdy całymi dniami śpiewają. Prawie 

wszystkie inne ptaki już odfrunęły i prawie wszystkie liście opadły już z klonów. 

Żeby cię rozerwać, napiszę Ci tu krótką historyjkę, którą wczoraj nam opowiadał wuj Alec. 

Jest to historyjka o dziadku  Eldera Frewena, który chciał na  powrozie “przyprowadzić” do domu 

fortepian. Wszyscy się śmieli z wyjątkiem ciotki Janet. Przecież stary pan Frewen był również i jej 

dziadkiem i dlatego pewno śmiać się nie mogła. Razu pewnego, gdy stary pan Frewen był jeszcze 

osiemnastoletnim   młodzieńcem,   ojciec   jego   przyszedł   do   domu   i   powiedział:  “Stasiu,   kupiłem 

background image

fortepian na wyprzedaży u Szymona Warda. Musisz pójść jutro i zabrać go do domu”. Następnego 

dnia Staś wyruszył z domu konno, zabrawszy ze sobą powróz, na którym chciał  “przyprowadzić” 

fortepian do domu. Widocznie myślał, że fortepian to jakieś zwierzę. 

Potem  wuj   Roger  opowiedział  nam  o  starym  Marku  Wardzie,  który  po pijanemu  chciał 

wygłosić mowę podczas misji kościelnej. (Oczywiście nie w kościele się upił, tylko już tam przyszedł 

pijany). Mowa jego brzmiała mniej więcej w ten sposób: 

“Panowie i panie, nie potrafię wyrazić swoich myśli na tak ważny temat, jak misja. Jestem 

małym człowieczkiem, więc nie powininenm takich rzeczy krytykować”. 

Te wszystkie historie opowiem Ci dokładniej, jak się zobaczymy. Zawsze łatwiej mi jest coś 

opowiedzieć, niż napisać. 

Wiem, że Fela dziwi się, dlaczego piszę taki długi list, więc trzeba go będzie już skończyć. 

Jeżeli nawet Twoja Matka ten list czytać będzie, to na pewno niewiele z niego zrozumie, ale jestem 

pewna, że Twoja ciotka Jane zrozumiałaby wszystko. 

Teraz pozostaję 

kochająca Cię przyjaciółka

Sara Stanley”

Odpisu własnego listu nie przechowałem, toteż zapomniałem, co w nim było, z wyjątkiem 

pierwszego zdania, w którym wypowiedziałem Piotrkowi całą radość, że wraca do zdrowia. 

Uciechy Piotrka po otrzymaniu naszych listów po prostu nie można było opisać. Uparł się, że 

musi nam odpowiedzieć na nie i list jego troskliwie wydezynfekowany dotarł istotnie do naszych rąk. 

Napisała   go  ciotka   Oliwia  pod  dyktando  Piotrka,   toteż  nie  było   w  nim  ani  jednego   błędu   i   w 

prawidłowych   miejscach   były   kropki   i   przecinki.   Jednakże   charakterystyczne   wyrażenia   Piotrka 

traciły na wartości, gdyż ciotka Oliwia musiała je widocznie poprawiać. Dopiero, gdy nam ten list 

przeczytała Historynka w altanie przy świetle naszej “brukwiowej” latarni, doznaliśmy wrażenia, że 

to sam Piotrek stoi przed nami, tak cudownie potrafiła naśladować jego mimikę i głos. 

List Piotrka

“Kochani   moi,   a   specjalnie  Fela.   Strasznie   się   ucieszyłem,  otrzymawszy   Wasze   listy. 

Musieliście   się  bardzo martwić  moją  chorobą  i  dużo  jeszcze   czasu upłynie,  zanim się  zupełnie 

uspokoicie. Wszystkie Wasze listy były cudowne, ale najbardziej podobał mi się list Feli, a po nim 

list Historynki. Felusiu, strasznie miła jesteś, żeś mi przysłała tyle dobrych rzeczy do jedzenia i ten 

cudowny talerz malowany w róże. Będę się z nim obchodził jak najbardziej ostrożnie. Mam nadzieję, 

że nie dostaniesz odry, bo byłoby to okropne, szczególnie, gdybyś Ty zachorowała, chociaż na pewno 

wyglądałabyś pięknie nawet wówczas, gdybyś miała czerwone plamy na twarzy. Spróbuję wypić 

szklankę meksykańskich ziółek tylko dlatego, że Ty o to prosisz, ale matka moja powiada, że w te 

background image

ziółka nie wierzy i że tysiącznik jest o wiele zdrowszy od ziółek. Gdybym był na Twoim miejscu, na 

pewno bym przez całą zimę nosił aksamitną czapkę. Przecież poganie mieszkają i tak w ciepłych 

krajach, więc im czapki są absolutnie niepotrzebne. 

Bardzo się cieszę, że jeszcze ciągle modlisz się o moje zdrowie, Celinko, bo takiej chorobie 

jak odra nigdy wierzyć nie można. Jestem również zadowolony, żeś schowała dla mnie to, co wiesz. 

Nie sądzę, żeby Ci się miało stać coś złego, gdybyś nawet zachorowała na odrę. Ale jeżeli miałabyś 

naprawdę   umrzeć,   to   chciałbym   dostać   po   Tobie   tę   czerwoną   książkę,   żeby   mi   zawsze   Ciebie 

przypominała.   Czytałbym   tę   książkę   zawsze   w   niedzielę,   bo  jest   ciekawa   i   religijna,  zupełnie 

podobna do Biblii. Przed chorobą nie skończyłem jeszcze Biblii, lecz mama teraz czyta mi na głos 

ostatnie 

Rozdziały. Strasznie dużo ciekawego jest w tej książce. Nie wszystko dokładnie rozumiem, 

bo jestem przecież tylko chłopcem do posług, ale niektóre rzeczy są nawet całkiem łatwe. 

Jestem   ogromnie   zadowolony,   że  macie   o   mnie   takie   dobre   zdanie.  Nie   zasłużyłem 

dotychczas   na  tyle   dobroci,   ale   jak  wyzdrowieję,   postaram   się   zasłużyć.   Nie   umiem   Wam 

powiedzieć, jak się czuję, dowiadując się o tym, że jesteście dla mnie tacy dobrzy. Mam obrazek, 

który mi Historynka dała w nagrodę za wygłoszenie kazania i powiesiłem go na ścianie nad łóżkiem. 

Lubię na niego patrzeć, bo mi zawsze przypomina nieboszczkę ciotkę Jane. 

Feliksie, przestałem się już modlić o to, żebym był jedynym zwycięzcą w konkursie cierpkich 

jabłek i nigdy już o takie rzeczy modlić się nie będę. Była to naprawdę bardzo nieładna modlitwa, 

chociaż nie zdawałem sobie wtedy z tego sprawy, ale po odrze orientuję się doskonale. Na pewno 

ciotka Jane  nie byłaby z tej mojej modlitwy zadowolona. Teraz już tylko będę się modlił o takie 

rzeczy, których później nie trzeba się wstydzić. 

Saro Ray, nie mam pojęcia, jak się człowiek czuje, gdy umiera, bo dopóki nie wyzdrowiałem, 

nie zdawałem sobie sprawy, że mam umrzeć. Mama powiada, że jak tylko dostałem odry, zaraz 

byłem nieprzytomny. Może nieprzytomny byłem  jeszcze wtedy,  zanim odra przyszła.  Teraz  już 

jestem całkiem przytomny, Felusiu. Zrobię tak, jak prosisz w swoim dopisku, Saro, chociaż to dla 

mnie nie będzie takie łatwe. 

Bardzo się cieszę, że Peg Bowen Cię nie złapała, Dan. Może to właśnie ona rzuciła na mnie 

urok wtedy, gdyśmy u niej byli i dlatego na odrę zachorowałem. Cieszę się strasznie, że pan King 

będzie palił łodygi kartofli dopiero wtedy, jak ja wyzdrowieję i bardzo jestem wdzięczny Historynce, 

że go do tego namówiła. Jestem pewien, że Historynka prędzej, czy później dowie się wszystkiego o 

Alicji. Niektórych zdań w liście Historynki w żaden sposób nie mogłem odczytać, ale jak człowiek 

ma odrę, to strasznie głupieje i najciekawszych słów nawet odczytać nie może. W każdym razie list 

Historynki był cudowny i Wasze wszystkie listy też były piękne, a ja się ogromnie cieszę, że mam 

background image

tylu serdecznych przyjaciół, chociaż jestem tylko chłopcem do posług. Może nigdy bym się o tym nie 

dowiedział, gdybym nie zachorował na odrę, więc cieszę się, że zachorowałem i mam nadzieję, że 

wkrótce będę zdrowy. 

Wasz oddany sługa 

Piotr Craig”

background image

Rozdział XXXI -  Na krawędzi światła i mroku

Świętowaliśmy uroczyście ów listopadowy dzień, kiedy Piotrek mógł już wziąć udział w 

pikniku urządzonym w sadzie. Sara Ray też się jakoś do nas wymknęła, a radość jej, że jest znowu z 

nami, była chwilami aż śmieszna. Obydwie z Celinką trzymały się w objęciach i płakały, jakby 

rozłąka ich trwała co najmniej kilka lat. 

Mieliśmy cudowną pogodę, jakby specjalnie zamówioną na nasz piknik. W listopadzie było 

tak   ciepło,   jak   w   maju.   Powietrze   było   łagodne   i   spokojne,   tylko  pasemka   bladej,   prawie 

niewidocznej mgły wisiały nad doliną i nad ogołoconymi z liści drzewami, rosnącymi na pagórkach. 

Nagie pola tonęły w blasku słońca, a niebo było jasnobłękitne. Na jabłoniach zostały jeszcze liście, 

chociaż pożółkłe, a trawa uśmiechała się zielenią pomimo przymrozków,  jakie  nawiedzały nas już 

wieczorami. Wiatr ze słodyczą szemrał w gałęziach i przypominał nam upojne brzęczenie pszczół, 

uganiających się w maju nad rozkwitłym kwieciem jabłoni. 

- Zupełnie, jakby była wiosna, nieprawdaż? - szepnęła Fela. 

Historynka potrząsnęła przecząco głową. 

- Nie, niezupełnie. Wygląda,  jak wiosna, ale wiosny nie ma.  Wygląda tak, jakby wszystko 

odpoczywało, jakby powoli układało się do snu, a na wiosnę wszystko gotuje się do tego żeby rosnąć 

i kwitnąć. Czyż ty nie odczuwasz tej różnicy?

- Mam ciągle wrażenie, że to znów jest wiosna - upierała się Fela. 

W   miejscu   słonecznym,   u   podnóża   Kamiennego   Pulpitu,   my   chłopcy,   ustawiliśmy   stół. 

Ciotka   Janet   pozwoliła   nam   go   nakryć   starą   serwetą,   w   której  wszystkie   dziury   dziewczęta 

pozasłaniały pożółkłymi już liśćmi paproci. Mieliśmy kuchenne półmiski i stół wyglądał przyjemnie, 

przystrojony bukietem złotych liści klonu, które Celinka pięknie ułożyła w wazonie malowanym w 

wiśnie. Co do potraw, to mogłyby stanąć śmiało  na stole bógów na Olimpie. Fela  spędziła cały 

poprzedni dzień i całe następne przedpołudnie na przygotowywaniu pikniku. Najpiękniejszą ozdobą 

uczty był cudowny śliwkowy tort, przybrany białym kremem z wypisanymi na wierzchu słowami 

“Witamy Cię”.  Napis ten tworzyły czerwone landrynki. Tort stał na stole tuż przed Piotrkiem i 

prawie zupełnie go zasłaniał.

-   I   pomyśleć,   że   mieliście  przeze   mnie   tyle   zmartwienia!   -  mówił   Piotrek,   przesyłając 

wdzięczne i pełne zachwytu spojrzenie w stronę Feli. Wszystkie pochwały zbierała Fela, chociaż 

uczta ta była pomysłem Historynki, chociaż Historynka własnoręcznie przebierała rodzynki i ubijała 

jajka, gdy tymczasem Celinka  kilkakrotnie biegała do sklepiku pani Jameson, znajdującego się aż 

przy kościele, dokupując ciągle czerwonych landrynek na napis. Ale taki już jest niestety porządek 

background image

świata. 

- Powinniśmy odmówić modlitwę - rzekła Fela, gdyśmy zasiedli do uczty. - Czy ją któryś z 

chłopców odmówi? 

Spojrzała   na   mnie,   ja   jednak   zarumieniłem   się   aż   po   korzonki   włosów   i   w   milczeniu 

potrząsnąłem   przecząco   głową.   Nastała   bardzo   nieprzyjemna   cisza.   Zanosiło   się   już   na   to,   że 

weźmiemy się do jedzenia bez modlitwy, gdy nagle Feliks wstał, przymknął oczy, pochylił głowę i 

bez odrobiny zażenowania wypowiedział na pamięć modlitwę. Gdy skończył, wszyscy spojrzeliśmy 

na niego z głębokim szacunkiem.

- Gdzie się nauczyłeś tej modlitwy, Feliksie? - zapytałem. 

-   Przecież   to   ta   sama   modlitwa,   którą   wuj   Alec   odmawia   przed   każdym   jedzeniem   - 

odpowiedział Feliks.

Byliśmy wszyscy ogromnie zawstydzeni. Czyż to możliwe, że tak mało zwracaliśmy uwagi 

na modlitwę wuja Aleca, skoro nie poznaliśmy jej wypowiedzianej przez inną osobę?

- A teraz - zawołała Fela wesoło - bierzmy się do jedzenia. 

Istotnie uczta była nie lada. Nie jedliśmy dzisiaj obiadu, aby “zachować apetyt na później”, 

toteż wręcz rzuciliśmy się na smakołyki przyrządzone przez Felę. Paddy siedział na Kamiennym 

Pulpicie i patrzył na nas wielkimi zielonymi oczami, mając pewność, że i dla niego z naszej uczty coś 

niecoś zostanie. Rozmowa skrzyła się od dowcipu, a przynajmniej nam się tak zdawało, i co chwilę 

ktoś   inny   wybuchał   głośnym   wesołym   śmiechem.   Chyba   nigdy   dotąd  stary   sad   Kingów   nie 

rozbrzmiewał taką wesołością. 

Po uczcie zabawialiśmy się w gry aż do zmroku, później zaś z wujem Alecem poszliśmy na 

pole, gdzie spalone zostały łodygi kartofli na zakończenie tego cudownego, pamiętnego dnia.

Łodygi kartoflane leżały w stertach na polu i każdemu z nas wolno było podkładać pod nie 

ogień. Widok był cudowny! W ciągu kilku minut pole zajaśniało oślepiającym płomieniem, nad 

którym  unosił  się   ciemny  kłąb  dymu.   Biegaliśmy   od  sterty  do  sterty,   wydając   okrzyki   radości, 

trącając sterty długimi kijami i obserwując wesołe iskry, wytryskujące snopami ku niebu. Byliśmy 

uszczęśliwieni!

Gdy znużyła nas już ta zabawa, przeszliśmy na przeciwległą stronę pola i usiedliśmy w 

bruzdach zagonów, przylegających do jodłowego lasku, pełnego tajemniczych i upojnych szmerów. 

Nad nami zawisło pogodne niebo,  upstrzone srebrnymi gwiazdami, a  dokoła snuły się cienie nad 

łąkami i lasem, otulonym aksamitem nadchodzącej nocy.  W  dali, na wschodzie ukazał się jasny, 

jakby świeżo wymyty księżyc. Tuż przed nami na pogorzelisku po spalonych łodygach kartofli, nad 

którym jeszcze unosiły się smugi dymu, widzieliśmy gigantyczny cień postaci wuja Aleca, którego 

widok   mimo   woli   przypominał   nam  opowiadanie   Piotrka   o   królestwie  złego   ducha   i 

background image

najprawdopodobniej był przyczyną obecnego natchnienia Historynki.

- Znam opowieść - rzekła przyciszonym głosem - o człowieku, który widział diabła. Co ci się 

stało, Felusiu?

- Nie lubię, jak wspominasz to... to imię - bąknęła Fela. - Gdyby ktoś słyszał, jak mówisz o 

złym duchu, mógłby pomyśleć, że to jest jakaś przeciętna żyjąca istota.

- Mniejsza o to. Opowiedz nam tę historię - wtrąciłem, wielce zaciekawiony. 

- Chcę wam właśnie opowiedzieć o wuju pani Janowej Martin z Markdale - rzekła po chwili 

Historynka. - Opowieść tę któregoś wieczoru słyszałam od wuja Rogera. Wuj Roger nie wiedział, że 

siedziałam na kuchennym ganku za oknem, bo na pewno by tej historii wówczas nie opowiadał. Wuj 

pani Martinowej nazywał się Wincenty Cowan i umarł przed dwudziestu laty, lecz sześćdziesiąt lat 

temu był młodym, rozzuchwalonym i złym chłopcem. Robił wszystko złe, co tylko mógł wymyśleć, 

nigdy nie chodził do kościoła i wyśmiewał się z religii, a nawet z diabła. Po prostu nie wierzył w to, 

że w ogóle diabeł istnieje. Pewnej pogodnej letniej niedzieli matka poprosiła go, aby poszedł z nią do 

kościoła, lecz Wincenty na to się nie zgodził. Powiedział, że woli łowić ryby, a gdy w kościele 

odbywało się nabożeństwo, przeszedł właśnie przez cmentarz, z wędką na ramieniu, śpiewając jakąś 

nieprzyzwoitą piosenkę. W połowie drogi między kościołem i przystanią znajdował się gęsty jodłowy 

lasek, przez który biegła wąska ścieżka. Gdy Wincenty Cowan znalazł się na ścieżce, wyszło “coś” z 

lasku i poczęło stąpać przy jego boku.

Nigdy   w   życiu   nie   słyszałem   nic   bardziej   przejmującego,   niż   to   niewinne   słowo  “coś” 

wypowiedziane przez Historynkę. Uczułem zimną, zdrętwiałą dłoń Celinki zaciskającą się na mojej 

ręce.

- A co... co to było? - wyszeptał Feliks, zalękniony i zaciekawiony jednocześnie.

- To “coś”  było wysokie, czarne i włochate - mówiła Historynka z oczami błyszczącymi 

niesamowitym blaskiem - w pewnej chwili podniosło wielką owłosioną łapę, zakończoną pazurami i 

uderzyło nią Wincentego Cowana najpierw w jedno ramię, potem w drugie i rzekło: “Przyjemnego 

połowu  braciszku!”. Wincenty Cowan  przerażony wydał okrzyk i upadł twarzą na ziemię. Ludzie 

zebrani przed kościołem, usłyszawszy ten krzyk, pobiegli do lasku i ujrzeli tam Wincentego Cowana, 

leżącego nieruchomo na ścieżce. Podnieśli go i zabrali do domu, a gdy go rozebrali i kładli do łóżka, 

dostrzegli  na  każdym   ramieniu   wypalony  ślad   wielkiej   łapy.   Dużo  tygodni   minęło,   zanim  rany 

Wincentego Cowana zagoiły się, blizny jednak nigdy mu z ramion nie zniknęły. I od tego czasu aż do 

śmierci Wincenty Cowan nosił na ramionach wypalone piętno ręki diabła. 

Naprawdę   nie   wiem,   jakim   cudem   dostaliśmy   się   do   domu   i   w   jaki   sposób   zdołaliśmy 

otrząsnąć się z okropnego wrażenia. Byliśmy po  prostu skostniali ze strachu.  Jak będziemy mogli 

odwrócić się plecami do jodłowego lasku, z którego otchłani mogło się w każdej chwili ukazać to 

background image

“coś”?   Jak   przebrniemy   przez   ciemne,  bezkresne   pole,   dzielące   nas   od   domu,   w   którym 

mieszkaliśmy?

Na szczęście wuj Alec zbliżył się w tej chwili do nas, prosząc, abyśmy poszli z nim razem, 

gdyż  zgliszcza   po  łodygach   kartoflanych   już   zupełnie   wygasły.   Podnieśliśmy   się   z   bruzdy   i 

ruszyliśmy w drogę, trzymając się jak najbliżej wuja Aleca. 

- Ja tam w to wszystko nie wierzę - odezwał się Dan, usiłując mówić całkiem obojętnie. 

- Nie pojmuję, dlaczego masz nie wierzyć - odpowiedziała Celinka. - Przecież nie czytaliśmy 

o tym w żadnej książce, ani też nie działo się to aż tak bardzo dawno temu. Słyszałeś, że to było w 

Markdale, a ledwie przed tygodniem sama widziałam ten jodłowy lasek.

- Ach, przypuszczam, że Wincenty Cowan po prostu przestraszył się czegoś - tłumaczył Dan - 

lecz nigdy nie uwierzę, żeby miał widzieć diabła. 

- Stary pan Morrison z Niższego Markdale był jednym z tych ludzi, którzy Cowana rozbierali 

i jeszcze do dzisiaj pamięta znaki na jego ramionach - oznajmiła Historynka z triumfem. 

- A jak się Wincenty później zachowywał? - zapytałem.

- Zupełnie się zmienił - odparła uroczyście Historynka. - Nawet za bardzo się zmienił. Nigdy 

nie śmiał się więcej i nigdy nie był wesoły. Stał się bardzo religijnym człowiekiem, co zresztą wyszło 

mu na dobre, lecz jednocześnie był bardzo ponury i wszystko co przyjemne, uważał za grzech. Nie 

jadł nawet więcej, niż było mu to konieczne do życia. Wuj Roger powiada, że gdyby Wincenty był 

rzymskim katolikiem, stałby się na pewno mnichem, lecz ponieważ był prezbiterianinem, mógł się 

tylko dobrowolnie umartwiać.

- Tak, ale waszego wuja Rogera  nigdy diabeł nie poklepał po ramieniu i nie nazwał go 

“braciszkiem” - uśmiechnął się Piotrek. - Gdyby miał kiedy w życiu taką przygodę, na pewno nie 

byłby teraz taki wesoły.

-   Na  miłość  boską  -   zawołała  Fela,   zniecierpliwiona  do  ostateczności   -   moglibyście   już 

przestać mówić o... o takich rzeczach wśród nocy. Jestem tak przestraszona, że słysząc kroki ojca za 

nami, mam wrażenie, że to właśnie stąpa to  “coś”.  Pomyślcie tylko, to przecież idzie mój własny 

ojciec!

Historynka objęła ją ramieniem.

- Uspokój się - szepnęła pocieszająco. - Opowiem wam inną historię i tak piękną, że wkrótce 

wszyscy zapomnicie o diable. 

Opowiedziała nam jedną z najpiękniejszych bajek Andersena, a czar jej głosu wypłoszył do 

reszty dręczący nas lęk; teraz nawet obok ciemnej otchłani lasu przeszliśmy z zupełnym spokojem, 

zapominając   o  wszelkich   złych   duchach.   Tuż  przed   nami   z   pobliskiego   wzgórza  wyłaniało   się 

światełko z okna starej kuchni Kingów, witając nas i otwierając ku nam przyjaźnie ramiona. 

background image
background image

Rozdział XXXII - Otwieramy niebieską skrzynię

Listopad zbudził się ze swego snu o maju w niezwykle kapryśnym  humorze. Nazajutrz po 

pikniku zaczął padać zimny jesienny deszcz i gdyśmy wstali, świat cały tonął we łzach, zmagał się z 

wichrem i spoglądał z żalem na  zachmurzone niebo. Deszcz  spływał po dachu, jakby roniąc łzy 

dawno zapomnianych smutków, wierzba u bramy sadu szumiała rzewnie bezlistnymi gałęziami, a sad 

był dziwnie obcy i nieprzystępny, jakby odwracał się do nas plecami.

Był   piątek,   lecz   do   szkoły   mieliśmy   pójść   dopiero   w   poniedziałek,   więc   cały   dzień 

spędziliśmy w altanie, sortując jabłka i słuchając opowiadań Historynki. Wieczorem deszcz przestał 

padać, wiatr odwrócił  się w kierunku północnym, dmąc silnie, a zamglony żółty zachód  ponad 

ciemnymi szczytami pagórków obiecywał jaśniejsze i pogodniejsze jutro.

Fela,   Historynka   i   ja  poszliśmy   na  pocztę   po   listy,   idąc   błotnistą   drogą   i   obserwując   z 

zainteresowaniem opadające z drzew resztki pożółkłych liści, które wyczyniały w powietrzu jakiś 

niesamowity taniec. Wieczór był pełen tajemniczych szmerów, skrzypienia gałęzi sosen, gwizdu 

wiatru w wierzchołkach drzew, szamoczącego się wiru w obeschłych już pobliskich zagajnikach. 

Lecz  my nieśliśmy w sercach lato i blask słoneczny, a otaczająca nas szarość, która owładnęła 

światem, nie przeniknęła do głębi naszych dusz. 

Fela miała nową aksamitną czapkę i na szyi kokieteryjny biały futrzany kołnierzyk. Złociste 

loki otaczały jej piękną twarzyczkę, a wiatr zaróżowił jeszcze bardziej ogorzałe policzki. Po lewej 

stronie szła przy mnie Historynka w czerwonej czapeczce na kasztanowych włosach. Pamiętam, że 

kroczyłem z wyjątkową dumą, bo spotkaliśmy w drodze kilku chłopców z Carlisle i uświadomiłem 

sobie, że jestem wyjątkowym szczęśliwcem, mając po obydwu swych stronach istoty tak czarujące.

Z poczty odebraliśmy cieniutki list od ojca dla mnie i Feliksa, grubszy zagraniczny list dla 

Historynki,   adresowany  niewyraźnym   pismem   jej   ojca,   maleńki   liścik   dla   Celinki   od   jakiejś 

koleżanki szkolnej, z napisem “polecony” w rogu koperty i list dla ciotki Janet, wysłany z Montrealu.

- Nie mam pojęcia od kogo jest ten list - zastanawiała się Fela. - Nikt z Montrealu nigdy do 

mamy nie pisuje. List do Celinki jest na pewno od Emmy Frewen.  Zawsze wysyła listy polecone, 

chociażby były najmniej ważne.

Gdy   wróciliśmy   do   domu,   ciotka   Janet   otworzyła   i   przeczytała   ów  tajemniczy   list   z 

Montrealu, potem położyła go na stole i spojrzała na nas ze zdziwieniem.

- Wszystko spoczywa w ręku Boga! - wyszeptała. 

- Na miłość boską, co się stało? - zapytał zaniepokojony wuj Alec.

- List ten jest od żony Jamesa Warda z Montrealu - odparła ciotka Janet uroczyście. - Rachela 

background image

Ward umarła, a przed śmiercią prosiła żonę Jamesa, aby napisała do mnie i kazała mi otworzyć tę 

starą niebieską skrzynię.

- Hurra! - zawołał Dan.

- Danie King - zgromiła go surowo ciotka Janet. - Rachela Ward była twoją krewną i umarła. 

Dlaczego z taką radością przyjmujesz wiadomość o jej śmierci? 

- Przecież jej nigdy nie znałem - wymamrotał Dan z zawstydzeniem - a nie cieszę się teraz 

dlatego,   że   umarła.   Cieszę   się   tylko   z   tego,   że   nareszcie   tę   niebieską   skrzynię   będzie   można 

otworzyć.

-   Więc   biedna   Rachela   odeszła   -   westchnął   wuj   Alec.   -   Musiała   już   być   starą   kobietą, 

przypuszczam, że miała chyba z osiemdziesiąt pięć lat. Pamiętam ją jeszcze jako przystojną, młodą 

kwitnącą   dziewczynę.   Tak,   tak,   i   starą   skrzynię   wreszcie   otworzymy.   A   co   się   zrobi   z   jej 

zawartością?

- I na ten temat Rachela zostawiła instrukcje - odparła ciotka Janet, zaglądając po raz drugi do 

listu. - Ślubną suknię, welon i listy mamy spalić. Są tam podobno dwa dzbanki, które mamy odesłać 

żonie   Jamesa   Warda,   a   resztą   rzeczy   mamy   się   wszyscy   podzielić.   Każdy   z   członków   rodziny 

otrzyma coś na pamiątkę po nieboszczce Racheli.

-   Nie   można   byłoby   tej   skrzyni  jeszcze   dzisiaj   wieczorem  otworzyć?   -   zapytała   Fela 

gorączkowo.

- Oczywiście, że nie! - odparła ciotka Janet, składając troskliwie otrzymany list. - Skrzynia 

była zamknięta przez pięćdziesiąt lat, więc jeszcze przez jedną noc może tak pozostać. I tak byście 

całą noc nie spali, gdybyśmy ją teraz otworzyli.

- Jestem pewna, że i tak spać nie będą - zawołała Fela. - Ale jutro musisz ją z samego rana 

otworzyć, dobrze, mamo?

- Nie, na to się stanowczo nie zgadzam - odparła nieugięta ciotka Janet. - Najpierw muszę się 

uporać z całą robotą, zresztą Roger i Oliwia na pewno będą chcieli przy tym asystować. Otworzymy 

skrzynię jutro o dziesiątej przed południem.

- To jeszcze szesnaście godzin trzeba czekać - westchnęła Fela.

- Pobiegnę teraz zawiadomić o tym Historynkę - postanowiła Celinka. - Na pewno będzie 

szalenie uradowana!

Byliśmy wszyscy uradowani i podnieceni. Resztę wieczoru spędziliśmy na najrozmaitszych 

domysłach co do zawartości skrzyni, a Celince przyśniło się tej nocy, że mole pogryzły wszystko, co 

w tej skrzyni było.

Ranek zbudził się pogodny i jasny. W nocy spadł niewielki śnieg, okrywając całą ziemię 

delikatnym   welonem,   przysypał   iglaste   drzewa   i   zamarzniętą   już   powłokę   ziemi   w   sadzie.   Sad 

background image

zdawał się budzić do nowego czarownego życia. Lasek jodłowy za domem wyglądał jak zaklęty. Nie 

ma na świecie chyba nic piękniejszego, jak las iglasty przyprószony lekko świeżo spadłym śniegiem. 

Ponieważ słońce przez cały dzień kryło się za chmurami, biel śniegu absolutnie nie topniała. 

Historynka przybiegła wczesnym rankiem, a tuż za nią ukazała się Sara Ray, której Celinka 

też posłała wiadomość o otwarciu skrzyni. Fela z przyjścia Sary Ray nie była zbytnio zadowolona. 

- Przecież Sara Ray nie należy do naszej rodziny - czyniła wyrzuty Celince - więc nie ma 

prawa asystować przy otwieraniu skrzyni.

- Ale jest moją najserdeczniejszą przyjaciółką - odpowiedziała Celinka z godnością. - Zawsze 

ją do wszystkiego zapraszamy i na pewno czułaby się dotknięta, gdybyście takie zdarzenie zachowali 

przed nią w tajemnicy. Piotrek też nie należy do rodziny, a jednak ma tu przyjść na tę uroczystość, 

więc dlaczego Sara ci przeszkadza?

-   Piotrek   nie   należy   do   rodziny,   ale   kiedyś   może   będzie   należał,   prawda,   Felusiu?   - 

uśmiechnął się złośliwie Dan. 

- Jesteś kompletnie niemożliwy, Danie King - zawołała Fela z rumieńcem na twarzy. - Może 

byś wobec tego posłał po Kasię Marr, chociaż się tak zawsze wyśmiewa z twoich ogromnych i 

niekształtnych ust.

-   Chyba   ta   dziesiąta   nigdy   nie   nadejdzie   -   westchnęła   Historynka.   -   Już   cała   robota 

skończona, ciotka Oliwia i wuj Roger przyszli już tutaj, a skrzyni się jakoś nie otwiera. 

- Mama powiedziała, że o dziesiątej i na pewno się tego trzyma - wtrąciła gniewnie Fela. - 

Przecież teraz jest dopiero dziewiąta. 

- Posuńmy zegar o pół godziny - zaproponowała Historynka. - Tamten na dole w hallu i tak 

nie idzie, więc nikt nie zauważy różnicy.

Spojrzeliśmy na siebie z wahaniem.

- Ja się nie odważę - szepnęła Fela bojaźliwie. 

- Wobec tego ja go posunę - zaofiarowała się Historynka.

Gdy   dziesiąta   wybiła,   ciotka   Janet   weszła   do   kuchni,   rzucając   niewinną   uwagę,   że   od 

dziewiątej dziwnie szybko czas upłynął. Mieliśmy ogromnie niewyraźne miny, lecz dorośli nic jakoś 

nie podejrzewali. Wuj Alec przyniósł siekierę i rozrąbał wieko starej niebieskiej skrzyni podczas gdy 

reszta towarzystwa stała dookoła w milczeniu. 

Nastąpiło wypakowywanie. Była  to istotnie niezwykle ciekawa ceremonia. Ciotka Janet i 

ciotka  Oliwia wyjmowały wszystko po kolei i układały na kuchennym  stole. Nam, dzieciom nie 

wolno  było niczego dotykać, lecz na szczęście nie zabroniono nam patrzeć i głośno wypowiadać 

uwag.

- Tam są te czerwone wazony ze złotem, które babcia King jej podarowała - zauważyła Fela, 

background image

gdy ciotka Oliwia odwinęła z papieru dwa smukłe staroświeckie wazony malowane w złote liście. - 

Prawda, jakie ładne?

- A tu - zawołała Celinka z radością - tu jest ten  porcelanowy koszyczek do owoców,  z 

jabłkiem na pałączku. Czyż nie wygląda cudownie? Tyleśmy o nim myśleli. Mamo, pozwól mi go 

potrzymać chwilę. Będę bardzo ostrożna. 

- Teraz przyszła kolej na  porcelanowy serwis, który  dostała od dziadka Kinga - szeptała 

Historynka w zamyśleniu. - Ach, zrobiło mi się dziwnie smutno. Pomyśleć że później te swoje 

najpiękniejsze podarki musiała ukryć w starej niebieskiej skrzyni. 

Następnie ujrzeliśmy antyczny świecznik z błękitnej porcelany i dwa dzbanki, które miały 

być posłane żonie Jamesa Warda. 

- Są wyjątkowo prześliczne - zauważyła ciotka Janet z zazdrością. - Muszą mieć chyba ze sto 

lat.   Rachela   dostała   je   w  podarunku   od   ciotki   Sary   Ward,   a  sama   je   miała   najmniej   od   lat 

pięćdziesięciu. Uważam, że żonie Jamesa wystarczyłby taki jeden dzbanek. Ale oczywiście musimy 

zastosować się do woli Racheli. Patrzcie, tutaj jest chyba z tuzin małych cynowych brytfanek!

- Cynowe brytfanki nie są zbytnio romantyczne - zauważyła z niechęcią Historynka.

- Widzę, że was wszystkich najbardziej to interesuje, co się w brytfankach piecze - mruknęła 

niechętnie ciotka Janet. - O tych brytfankach bardzo dużo słyszałam. Podobno podarowała je Racheli 

stara służąca babki King. A teraz przystępujemy do bielizny. Był to upominek wuja Edwarda Warda. 

Jakże to wszystko pożółkło!

Nie ciekawiły nas zbytnio prześcieradła, obrusy i poszewki, które wyłaniały się co chwilę z 

przepastnej niebieskiej skrzyni, za to ciotka Oliwia była po prostu nimi pochłonięta. 

- Cóż za szycie! - zachwycała się. - Spójrz, Janet, tych ściegów trzeba byłoby szukać przez 

powiększające szkło. I te cudowne staromodne poszewki, naszywane guziczkami!

- A tu jest tuzin chusteczek -  zawołała ciotka Janet. - Spójrz  na te monogramy na rogach! 

Rachela nauczyła się haftu od jakiejś zakonnicy w Montrealu. Te ściegi wyglądają tak, jak wplecione 

w materiał.

- A tu są kołdry - pokazywała ciotka Oliwia. - Tak, jest błękitna i biała kołdra, którą babka 

Ward jej podarowała i kołdra różowa, którą ciotka Nacia sama dla niej zrobiła. Kolory ani trochę nie 

wyblakły. Ja bym chciała ten pled, Janet. 

Pod bielizną spoczywał strój  weselny Racheli Ward. Twarze naszych dziewcząt na widok 

tego stroju zapłonęły. Był tam cieniutki szal i szeroka szarfa z żółtego jedwabiu. Potem haftowana 

halka, która  kosztowała Felę tak dużo zdrowia i tuzim pięknych majtek uszytych z cieniutkiego 

muślinu, które były tak modne za czasów Racheli Ward. 

-   A   w   to   widocznie   owinęła   swoją   suknię   -   zawołała   ciotka   Oliwia,   podnosząc   zielone 

background image

jedwabne zawiniątko. - Jedwab rozpadł się już na kawałki, ale jaki cudowny ma kolor! Spójrz na tę 

spódnicę, Janet. Ile może mieć metrów obwodu?

-   Wtedy   modne   były   krynoliny   -   odpowiedziała   ciotka   Janet.   -   Ale   nie   widzę   tutaj   jej 

ślubnego czepka, chociaż słyszałam, że zapakowała go gdzie indziej.

- Ja też o tym słyszałam. Na pewno go tu nie ma. Mówiono mi, że biały ślubny wachlarz z 

piór kosztował wtedy moc pieniędzy. Tutaj masz czarny jedwabny płaszcz. Ciągle mi się zdaje, że 

grzebiąc wśród tych rzeczy, po prostu je profanujemy.

- Nie bądź dzieckiem, Oliwio. Przecież je kiedyś trzeba było wypakować. Ten ślubny strój 

trzeba   spalić,   dopóki   się   jeszcze   zupełnie   nie   rozleciał,   chociaż   kolorowa   suknia   jedwabna   jest 

jeszcze całkiem mocna. Można by ją było przerobić, a jestem pewna, że byłoby ci w niej wyjątkowo 

do twarzy, Oliwio. 

- Nie, dziękuję - wyszeptała ciotka Oliwia z drżeniem. - Czułabym się w niej jak duch. Może 

ty byś ją lepiej dla siebie przerobiła, Janet? 

- Owszem, chętnie przerobię, jeżeli ty jej nie weźmiesz. Nigdy nie byłam taka przesądna. 

Więc wypakowałyśmy już wszystko, z wyjątkiem tego pudełka. Przypuszczam, że w tym pudełku 

leży właśnie ślubna suknia.

- Ach - westchnęły dziewczęta, otaczając kołem ciotkę Oliwię, która wyjmowała właśnie 

pudełko i przerywała związujący je sznurek. W pudełku leżała suknia z miękkiego jedwabiu, który 

niegdyś był biały, lecz teraz zżółkł po tylu latach. Pod suknią spoczywał długi, biały welon nasycony 

zapachem jakichś staroświeckich perfum, które swą woń przechowały aż do dzisiaj. 

- Biedna Rachela Ward - szepnęła ze smutkiem ciotka Oliwia. - Tutaj jest jej jedwabna ślubna 

chusteczka. Sama ją wyhaftowała. A tu są listy, które do niej pisał Bill Montague. Tutaj wreszcie - 

dodała, otwierając aksamitny czerwony portfelik, obramowany srebrem - są ich fotografie - jej i jego. 

Spojrzeliśmy gorączkowo na zdjęcia umieszczone w staroświeckich ramkach. 

- Rachela Ward wcale nie była ładna! - zawołała Historynka z nagłym rozczarowaniem. 

Tak, należało przyznać, że Rachela Ward istotnie ładna nie była. Zdjęcie przedstwiało świeżą 

młodą   twarzyczkę   o   silnie  zaznaczonych,   nieregularnych  rysach,   o   dużych   czarnych   oczach   i 

czarnych włosach opadających po staroświecku na ramiona.

- Rachela nie była ładna - odezwał się wuj Alec - ale miała śliczne kolory i piękny uśmiech. 

Na tej fotografii jest wyjątkowo smutna.

- Poza tym musiała mieć piękną szyję i cudowny biust - stwierdziła ciotka Oliwia.

- Ale Bill Montague był naprawdę przystojny - wtrąciła Historynka.

- Przystojny cham - mruknął wuj Alec. - Nigdy go nie lubiłem. Miałem wówczas dopiero lat 

dziesięć, ale poznałem się na nim od razu. Rachela Ward była stanowczo dla niego za dobra.

background image

Bardzo chętnie zajrzelibyśmy również do listów, lecz ciotka  Oliwia absolutnie nam na to 

pozwolić nie chciała. Trzeba je spalić nie czytając, oświadczyła. Zabrała z sobą ślubną suknię, welon, 

fotografie   i  listy.   Pozostałe  rzeczy  zapakowano  z  powrotem  do  skrzyni  na  ewentualne  przyszłe 

rozdanie. Ciotka Janet każdemu z nas dała  po chusteczce do nosa,  Historynka dostała niebieski 

porcelanowy świecznik, a Fela i Celinka po jednym czerwonym wazonie malowanym w złote liście. 

Nawet Sara Ray otrzymała  podarunek w postaci porcelanowego talerza z wizerunkiem Mojżesza i 

Arona  składających  pokłon Faraonowi.  Mojżesz  był   w szkarłatnej   szacie,   Aron  zaś   w  błękitnej 

draperii.   Talerz   był   bajecznie  kolorowy,   obramowany   na   samym  brzegu   girlandką   z   zielonych 

listków.

- Nigdy na tym talerzu nie  będę jadła - postanowiła uroczyście Sara. - Umyję go, wytrę 

dokładnie i postawię na kominku w salonie. 

- Nie wiem, co za pożytek z talerza, który stoi jako ozdoba - mruknęła Fela. 

- Ale przyjemnie jest mieć na co patrzeć - odpowiedziała Sara, która wychodziła z założenia, 

że pokarm bardziej jest potrzebny dla duszy, niż dla ciała. 

- Ja tam do mego świecznika włożę świecę i będę go używała  codziennie przed spaniem - 

rzekła Historynka. - Ile razy będę zapalać świecę, zawsze mimo woli pomyślę o biednej Racheli 

Ward. Ale strasznie mi przykro, że ona nie była ładna. 

- A zatem - rzekła Fela, spoglądając na zegar - wszystko już minęło i było zresztą bardzo 

interesujące. Ale ten zegar należałoby teraz cofnąć, aby wreszcie zaczął chodzić prawidłowo. Nie 

mam ochoty o pół godziny wcześniej wieczorem kłaść się do łóżka. 

Gdy po południu ciotka Janet wyprawiała do miasta wuja Rogera i ciotkę Oliwię, zegar został 

cichaczem cofnięty. Historynka i Piotrek przyszli do nas na noc, a przed spaniem urządziliśmy sobie 

ucztę w kuchni, którą dorośli oddali nam do dyspozycji. 

- Przyjemnie było patrzeć, jak się wypakowuje tę starą skrzynię - zauważyła Historynka, 

wylizawszy dokładnie krem z głębokiego spodka. - Ale teraz, kiedy już jest po wszystkim, przykro 

mi jakoś, że się tę skrzynię otwierało. Zawartość jej przestała już być dla nas tajemnicą. Wszystko 

teraz o niej wiemy i nigdy więcej nie będziemy sobie wyobrażali tych cudownych rzeczy, które w 

niej były schowane.

- Lepiej jest wiedzieć, niż sobie wyobrażać - rzekła Fela. 

- Ach nie, wcale tak nie jest - pośpieszyła zaprzeczyć Historynka. - Jeżeli wiesz o czymś, to 

musi to być dla ciebie faktem, lecz jeżeli wyobrażasz sobie, zawsze wszystko widzisz w ładniejszych 

kolorach. 

-   Przypaliłaś   dzisiaj   trochę   ciasteczka   i   to   jest   właśnie  fakt,   którego   mogłaś   uniknąć   - 

uśmiechnęła się ironicznie Fela. - Czyż nie czułaś, że ciasto się pali?

background image

Gdy kładliśmy się spać, księżyc zaglądał  przez okno do naszego pokoju. Z mego łóżka 

widziałem dokładnie ciemne kontury jodeł znaczące się na srebrzystym nieboskłonie. Na dworze był 

mróz, wiatr przycichł i ziemia spoczywała w uśpieniu. 

Po przeciwnej stronie korytarza Historynka opowiadała Feli i Celince starą historię o Pięknej 

Helenie i zakochanym w niej Parysie. 

- Ale to jest okrutna historia - oświadczyła Fela, gdy Historynka umilkła. - Helena porzuciła 

męża i uciekła z innym mężczyzną?

- Było to istotnie okrucieństwem cztery tysiące lat temu - przyznała Historynka - ale w 

naszych czasach już się poglądy zmieniły. To jest jedynie dobre, co może trwać długo.

Lato   nasze   minęło,   a   było   piękne   i   niezapomniane.   Poznaliśmy   całą   słodycz   dziecięcej 

radości, poznaliśmy urok wczesnego świtu, piękno poświaty księżyca i głęboki spokój upalnych 

nocy. Pławiliśmy się w rozkoszy, jaką daje śpiew  ptaków czy plusk srebrzystych  kropel deszczu 

opadających na  pola i tajemniczy szept  rozedrganych na drzewach liści.  Zawarliśmy braterstwo z 

wiatrem i gwiazdami,  z książkami i baśniami, z wesoło płonącym  ogniem na kominku podczas 

chłodnej   jesieni.   Niepodzielnie   nasze   były   te   wszystkie   drobne,   kochane   czynności   codzienne, 

towarzyskie sprzeczki, wspólne myśli i niezapomniane przygody. Byliśmy bogatsi we wspomnienia 

owych niepowrotnych miesięcy, które już minęły - bogatsi nawet, niż zdawaliśmy  sobie z  tego 

sprawę. Przed nami teraz było marzenie o wiośnie. Zawsze jest przyjemnie śnić i marzyć o wiośnie, 

bo posiada się pewność, że przyjdzie ona kiedyś i ukaże się oczom naszym piękniejsza  jeszcze, 

bardziej majestatyczna i pełna uroku.