background image

ROZDZIAŁ 9

   MIRA OBUDZIŁA SIĘ z wyczerpującego snu, otaczał ją ciepły, korzenny 

zapach Kellana. Na początku myślała, że to tylko jej sny... mroczne, 

uwodzicielskie sny, w których nie był jej wrogiem, lecz kochankiem. Chciała 

znowu go dotknąć, był jedynym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek pragnęła.

   Ale to, co teraz wypełniło jej zmysły nie było snem. To była rzeczywistość. 

Zimne i puste łóżko Kellana, ona sama i uwięziona na jego rozkaz, w jego 

kwaterze, bazie rebeliantów. Mira usiadła i odgarnęła potargane włosy. Pokój 

był cichy. Nie wrócił odkąd opuścił ją poprzedniej nocy. Koc, który położył dla 

siebie na podłodze był dokładnie tam, gdzie go rzucił, prowizoryczne posłanie 

było nienaruszone.

  Gdzie był odkąd wyszedł ze swojej kwatery, gdzie zdecydował się spędzić 

noc?

   Może z jedną ze ślicznych ludzkich kobiet znajdujących się pod jego 

rozkazami. Candice, z jej przyjaznym uśmiechem i opiekuńczymi, 

kompetentnymi rękoma. Lub niebiesko-włosym chochlikiem, Niną, z jej 

smutnymi oczami i uroczą buzią elfa. Mirę przeszyło podejrzenie i ukłucie 

zazdrości, nieproszone i gorzkie jak ugryzienie.  

 

  Ostatnie, czego potrzebowała to ciekawość, z kim Kellan chciał spędzić noc. 

Nie był jej partnerem, żeby musiała się o niego martwić. I nigdy już nie będzie.

background image

Może nigdy tak naprawdę nie należał, jeśli zostawienie jej przyszło mu tak 

łatwo.

   Serce chciało temu zaprzeczyć, ale głowa nadal zmagała się ze zrozumieniem 

faktu, że Kellan przez cały ten czas był żywy... i przebywał niedaleko Bostonu, 

w tym nowym, bezbarwnym, stworzonym dla siebie życiu, jako ktoś zupełnie 

inny. Nigdy nie próbował się z nią skontaktować. Nigdy nie zadbał o to, aby 

zakończyć jej smutek i powiedzieć, że jest bezpieczny... nawet jeśli ten gest 

miałby go wiele kosztować. Po prostu odszedł bez jednego spojrzenia za siebie. 

Ból w klatce piersiowej rozlał się szerzej, ale nie pozwoliła, żeby ją złamał. Nie 

powinno jej obchodzić, kogo Kellan... czy raczej Bowman... zdecydował się 

wziąć do łóżka, o ile to nie będzie ona.

  

   Mira zwiesiła bose nogi ze skraju łóżka i nalała sobie wody do szklanki, którą 

Candice zostawiła na stoliku obok. Jej soczewki kontaktowe znajdowały się w 

małym naczyniu z roztworem soli, również dzięki uprzejmości tej pięknej 

kobiety o kruczoczarnych włosach. Mira założyła je, a potem chwyciła 

szklankę, wdzięczna za życzliwość towarzyszki Kellana, która przyniosła 

obydwie te rzeczy.  

   Mira starła wilgoć z ramion, kiedy jej stopy dotknęły zimnej podłogi. Miała na 

sobie jedynie majtki i super wielki T-shirt Kellana, który dał jej ze skrzyni 

stojącej u stóp łóżka. Jej biustonosz i pożyczone spodnie leżały złożone na 

drewnianym krześle noszącym ślady zużycia. Prawie już wstała, żeby je 

chwycić, kiedy kliknęła zapadka i otworzyły się drzwi.

   Kellan wszedł do środka, bez żadnego ostrzeżenia czy usprawiedliwienia.  

Natychmiast odnalazł ją wzrokiem, siedzącą na jego łóżku. Przez moment nie 

mogła powiedzieć, czy w jego orzechowych oczach znalazła zaskoczenie, czy 

background image

smutek. Ale było w nich też coś mrocznego, coś ponurego i groźnego. Wszedł 

do pokoju i zamknął za sobą drzwi. Kiedy przemówił, głos miał szorstki jak 

żwir.

   - Wyglądasz na wypoczętą

   Mira wygramoliła się z łóżka, zbyt świadoma faktu, że jest rozebrana, i tego, 

że Kellan również to dostrzegł.

   - Za to ty fatalnie – odpowiedziała, utrzymując sarkazm w głosie, kiedy 

odsunęła się od krawędzi sfatygowanego materaca. - Nienawidzę myśli, że 

musiałeś znaleźć inne łóżko do spania, z powodu zamiany swojej kwatery w 

moje prywatne więzienie.

  

   Chrząknął, skradając się w głąb pokoju. - Kto powiedział, że spałem?

   Mira obserwowała go marząc, żeby wyobrażenie go sobie w łóżku innej 

kobiety nie było takie łatwe. Dla swojego spokoju psychicznego nie powinna 

interesować się tym, co robił... czy z kim. Obserwacja jego napięcia i 

wzburzenia wywołała ukłucie gniewu w jej żyłach.

   - Gdzie byłeś, Kellan?

   - Załatwiałem interesy rebeliantów - warknął, uśmiechając się krzywo się. 

Przyszpilił ją mrocznym spojrzeniem, ukazując lśniące czubki kłów. - Tym 

właśnie się zajmuję, pamiętasz?

background image

   Mira zagapiła się na niego, zaskoczona ledwo powściąganym gniewem w jego 

głosie. Twarz miał napiętą, wyrażała agresję, a szczupłe krzywizny policzków i 

szczęka pokryta kozią bródką teraz się wyostrzyły. Kellan był wściekły.

   Potwornie wściekły.

   Obserwowała jak podchodzi do stojącej na podłodze skrzyni z ubraniami, 

jakby maszerował na wojnę. Zdjął zmięty, czarny T-shirt i z ogromną siłą, 

odrzucił pokrywę skrzyni. Jego dermaglify mieniły się wściekłymi kolorami. 

Wirujące łuki i zawijasy będące oznaką przynależności do Rasy, które 

pokrywały jego klatkę piersiową i bicepsy kłębiły się i pulsowały gwałtownie 

głęboką czerwienią, czernią oraz granatem. Mira przełknęła.

   - Coś się stało, prawda? Coś złego.

    Gwałtownie zaczerpnął oddech. - Można tak powiedzieć.

   Spojrzał na nią, jego tęczówki płonęły od bursztynowych iskier, przyszpilił ją 

tam, gdzie stała. Mira mogła poczuć jak przetacza się przez niego furia, 

dostrzegła to w gorącym spojrzeniu, jakby dzisiaj nie mógł znieść jej widoku.

   - Nie zamierzasz mi powiedzieć, co? – zapytała, nie dając się zastraszyć. - 

Możesz ze mną porozmawiać, Kellan...

   - Rozmawiać, z tobą? - zapytał opryskliwie. - Nie chcę rozmawiać. Muszę 

pomyśleć. To jest mój problem. Nie jesteś tego częścią.

   - Jestem tego częścią, czy to ci się podoba, czy nie - przypomniała mu.

   - Wciągnąłeś mnie w to, niezależnie od tego, czy to się podoba 

któremukolwiek  z nas.  

background image

   Tak mocno zatrzasnął wieko skrzyni, że odgłos rozszedł się echem, jak 

wystrzał armatni. Podszedł, unosząc się znad kufra w oka mgnieniu...albo i 

szybciej... i stanął dokładnie naprzeciw niej, zanim zdążyła wziąć kolejny 

oddech. Dzielił ich dystans mniejszy niż dłoń, była wystarczająco blisko, żeby 

czuć ciepło bijące ze wszystkich jego porów. Glify, które kilka minut temu 

pulsowały wściekłymi kolorami gniewu i frustracji, teraz stały się jeszcze 

intensywniejsze. Nadal była w nich wściekłość, ale Mira zaobserwowała zmianę 

kolorów w kierunku pożądania i czegoś mroczniejszego, kiedy Kellan naparł na 

nią swoim potężnym ciałem. Jego kły wydawały się ogromne, ostre jak sztylety 

wystawały zza groźnie wygiętej górnej wargi.

   - Chcesz, żebym ci powiedział jak bardzo spieprzyłem sprawę, przychodząc 

po Jeremy’ego Ackmeyera? - Kiedy to mówił, oczy Kellna rozżarzyły się jak 

węgle, a źrenice zwęziły się do cienkich pasków czerni, wokół których płonął 

bursztynowy ogień. Kontynuował, a jego słowa były pełne wściekłości i 

niekontrolowanej furii. - Chcesz usłyszeć jak porwałem niewinnego, 

przyzwoitego człowieka... faceta, który nie skrzywdziłby nawet muchy, a tym 

bardziej innej osoby?

   Mira próbowała zrozumieć, co chce jej powiedzieć, ale słysząc jego udrękę 

ledwie mogła oddychać.  Mroczne emocje igrały na jego twarzy, zamieniając 

przystojne rysy w ostre i surowe. Niskie warknięcie opuściło jego gardło.

  -  Chcesz, żebym wyjaśnił, jak moje rozkazy wpłyną na pewną śmierć Candice 

i Doca, oraz reszty mojej załogi, jeśli nie znajdę sposobu, żeby wyprostować tą 

gównianą sytuację?

  

background image

   Serce Miry tłukło się tak gwałtownie, że słyszała je w uszach. Chciała go 

dotknąć, w jakiś sposób pocieszyć, ale trzymała się w ryzach skupiając na 

wadze tego, co właśnie powiedział.

   - Jeremy Ackmeyer jest niewinny? - przyjrzała się jego twarzy, stawiając czoła 

wściekłemu żarowi jego gniewnego spojrzenia. - Myślałam, że ślady technologii 

UV prowadzą do jego laboratorium.

   Kellan odpowiedział z warknięciem. - Technologia należy do niego. Ale 

Ackmeyer nie udostępnił jej nikomu, nie dla pieniędzy, czy innych korzyści. 

Ktoś wykradł tę technologię.

   - Tak ci powiedział?

   Kellan przytaknął. - Dowiedziałem się o tym, kiedy go dotknąłem. On jest 

niewinny, Mira.

   - Musisz pozwolić mu odejść - wyszeptała Mira. Dotknęła go, zwracając jego 

twarz w swoją stronę, kiedy próbował uniknąć jej wzroku. Trzymała dłonią 

sztywną szczękę, ścięgna napięły się mocno pod jej palcami. - Musisz go 

uwolnić. Zabierz go prosto do Zakonu i powiedz Lucanowi, co odkryłeś na 

temat promieni UV i morderstwa kochanka Niny.

   Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, a potem przeklął potrząsając głową.

   - Możemy to zrobić razem, Kellan - Mira wpatrywała się w jego płonące oczy, 

zdesperowana, żeby go przekonać. - Pojedziemy tam dzisiaj, zaraz po zachodzie 

słońca. Naprawimy to, Kellan.

background image

   Jego odpowiedź była oschła i pełna sarkazmu. Wzdrygnął się czując jej dotyk.

  - Nie mogę tego zrobić, tym bardziej teraz, kiedy zdałem sobie sprawę, że 

Ackmeyer jest niewinny.

 

   - Możesz. To wszystko zmienia...

  Oczy Kellana zapłonęły jeszcze jaśniej. - To niczego nie zmienia. Nadal jestem 

winny porwania i konspiracji. ŚRN nie będzie obchodziło, jakie motywy mną 

kierowały, kiedy wziąłem ludzkiego cywila na zakładnika. Naprawdę myślisz, 

ze Zakon to zrozumie, zwłaszcza, kiedy dowiedzą się gdzie byłem przez te 

wszystkie lata i co robię?

   - Przekonamy ich - powiedziała Mira, niepewna jak mogliby to osiągnąć, ale 

do cholery, zdecydowana spróbować. Potrzebowała jedynie jego zgody.

   - Pójdziemy do Lucana razem i wszystko mu wytłumaczymy. Musi być jakieś 

wyjście. Kiedy zobaczą, że Jeremy Ackmeyer jest wolny, zdrów i cały, będą 

bardziej chętni, żeby nas wysłuchać, Kellan.

   Patrzył na nią dłuższą chwilę, rozważając to, co powiedziała. Przynajmniej 

taką miała nadzieję. Ale wyraz jego twarzy był twardy, nieustępliwy.

   - Masz rację, co do jednego, Mira. Muszę go uwolnić. Muszę uwolnić was 

oboje. Ale nie zrobię tego dopóki moja załoga nie będzie miała okazji do 

zwinięcia bazy i znalezienia schronienia gdzie indziej. Muszę mieć pewność, że 

będą bezpieczni, kiedy to wszystko się skończy.

 

   Odsunął się od niej, żeby odwrócić się i wyjść. Mira chwyciła go za ramię.

   - A co z tobą? Dokąd to wszystko zaprowadzi ciebie?

background image

   Nie spodobał się jej zimny błysk w jego jarzących się oczach.

   - O mnie się nie martw. Tym razem zrobię to, czego poprzednio nie mogłem.

   - Co masz na myśli?

   Dotknął jej twarzy tak delikatnie, że tym gestem ponownie, prawie złamał jej 

serce.

   - Zwiększę dystans między nami tak bardzo jak to tylko będzie możliwe. Tym 

razem, obiecuję, upewnię się, że nasze ścieżki nigdy się nie skrzyżują.

 

   To przyrzeczenie uderzyło ją jak fizyczny cios. - Ty samolubny sukinsynie! 

Nie waż się udawać, że robisz to dla mnie.

   - Ale to prawda - powiedział stanowczo. - Nie chcę cię skrzywdzić, Myszko. 

Nigdy nie chciałem.

   Nie mogąc powstrzymać żalu i złości, który w niej szalał, Mira uderzyła go 

prosto w twarz. - Ale ja teraz nie pragnę niczego bardziej niż cię zranić - wrzała. 

Wbiła swoje pięści w jego silny, nagi tors, marząc o tym, żeby mieć ostrze w 

zasięgu ręki. -  Chcę, żebyś też cierpiał, niech cię cholera. Jeśli zechcę będziesz 

krwawić!

   Kellan spokojnie chwycił jej karzące ręce i trzymając czule umieścił je 

pomiędzy swoimi. Gdyby chwycił ją mocno mogłaby odgrodzić się od niego 

używając całej swojej siły. Pragnęła tej wymówki. Chciała przekląć i uderzyć 

go, nienawidzić za ten moment i wszystkie inne, które spowodowały tyle 

cierpienia z jego powodu. Ale dotyk Kellana był delikatny. Twarz miał spokojną, 

oczy były pełne ciepła i smutku, kiedy pochylił głowę i ucałował zbielałe kostki 

jej obydwu zaciśniętych pięści. Ciało Miry zafalowało z bezsilnej wściekłości. 

background image

Chciała na niego wrzeszczeć, ale wszystko, co wyślizgnęło się z jej ust to 

zdławiony, cichy jęk. Nie mogła się ruszyć, ledwo wciągnęła powietrze do płuc, 

kiedy spoczął na niej wzrok Kellana. Rozluźnił uchwyt i sięgnął palcami do jej 

twarzy, aby prześledzić maleńką łezkę wiszącą nad półksiężycem, znamię 

znajdujące się na jej lewej skroni.

 

   Westchnął, szepcząc przekleństwo, kiedy przycisnął do niej usta. Przycięta 

bródka delikatnie skrobała jej czoło. Kolejny pocałunek dotknął znaku 

Dawczyni Życia… potem jeszcze jeden, tym razem delikatnie i słodko 

wylądował na rozchylonych ustach.

   Chciała powiedzieć NIE, ale kobieta w niej odpowiedziała na jego pocałunek, 

rozpływając się i niezaprzeczalnie witając go z ochotą. Muskał wargami skórę 

nad jej ustami, ciepłymi i wilgotnymi wargami wywołując pragnienie czegoś 

więcej. Wysunęła swój język na spotkanie i poczuła, jak napina się przyciśnięte 

do niej silne ciało. Przerwał na moment, tylko po to, żeby na nią spojrzeć, 

gorący oddech musnął jej policzek, kiedy warknął przekleństwo.  

Wielkie dłonie drżały, gdy unosił je do góry, żeby ująć w nie jej twarz. Tak 

delikatnie. Tak boleśnie pełnym czci gestem. Pogładził kciukiem linię jej 

szczęki, potem podążył w dół, wzdłuż szyi, zatrzymując się nad pulsem, który 

uderzał jak werbel w odpowiedzi na tą delikatną pieszczotę. Bez słowa pochylił 

się i pocałował ją jeszcze raz.

   Nie mogła powstrzymać go przed zawłaszczeniem jej ust, ani dzikiego 

wstrząsu przyjemności, który przeszedł przez nią jak płynny ogień. Kellan 

wydawał się równie poruszony, równie bezsilny wobec przymusu dotykania jej. 

Dermaglify pulsowały w reakcji na potrzeby jego ciała. Podniecenie było 

natychmiastowe i oczywiste, twardy jak granit grzbiet jego żądzy naciskał na jej 

brzuch. Rozkoszowała się tym, jaki był twardy, spragniony i jakże pełen życia.

background image

Bez względu na to, co powiedział, pragnął jej. Nie było co do tego wątpliwości. 

Nawet okoliczności, które trzymały ich z dala od siebie... ta niemożliwa do 

przyjęcia sytuacja, która ustawiła ich po przeciwnych stronach prawa... nie 

mogła pozbawić ich raz posmakowanego pragnienia. Pragnienia, które nieważne 

jak bardzo obydwoje tego chcieli, nie było podsycane przez wszystkie te lata, 

kiedy Kellan odszedł.

 

   Był głodny również na inny sposób.

   Poczuła ten narastający głód, kiedy jego usta opuściły jej i z warknięciem 

przesunęły się  wzdłuż szczęki do wrażliwej kolumny szyi. Kły musnęły skórę, 

ostre i śmiercionośne. Pragnęła, żeby ją ugryzł bardziej niż kolejnego oddechu. 

Za każdym kolejnym drażniącym otarciem kłów o jej gardło, dreszcz 

przechodził po jej żyle tuż poniżej płatka ucha.

   Zalało ją pragnienie, przechyliła głowę na bok, kiedy jego żarłoczny 

pocałunek powędrował wzdłuż całej długości szyi. To było tak nierozważne jak 

samo życzenie sobie tego. Chciała poczuć to wspaniałe, długo wyczekiwane 

draśnięcie na szyi. Chciała poczuć jak wrażliwa skóra poddaje się... temu, czego 

pragnęła tak długo jak tylko pamięta... właśnie od niego.

  

   Temu, przed czym opierał się z żelazną siłą woli, temu, co nawet teraz 

wydawało się nierealne.

   - Nie - warknął brutalnie, surowym głosem. Jego oczy płonęły, źrenice były 

wąskie i nieziemskie. Drżał, a jego piękną pierś i ramiona pokrywały kolory 

głodu i pożądania. Nadal jej dotykał, silne palce drżały, kiedy ją pieścił. - Jezu 

Chryste, Mira…

background image

   Wiedziała, że poczuł to samo potężne przyciąganie, co ona. Wiedziała, że jej 

pragnie, pożąda jej ciała i krwi. Wiedziała, że chciał zatopić w niej kły, z taką 

samą gorącą potrzebą, jaką będąc Dawczynią Życia poczuła ona sama.  

   Boże dopomóż jej, da mu to teraz, tutaj i do cholery z tym wszystkim. Kellan 

znowu będzie jej, tym razem na zawsze. Jakoś poradzą sobie z całą resztą, 

razem, związani krwią.

   - Proszę - wyszeptała, nie dbając o to jak słabo i bezbronnie zabrzmiała. 

Wszystko, co miało znaczenie to, to że ręce Kellana znajdowały się na niej, 

jego ciepły i wilgotny oddech owiewał jej szyję, a kły cudownie naciskały na 

jej chętne ciało.

   - Nie - warknął, tym razem bardziej zdecydowanie. Wbijając palce w jej 

ramiona, odsunął ją od siebie, szorstko potrząsając głową. - Nie zrobię tego, 

Mira. Nie mogę. Nie pozwól mi pogorszyć tej i tak już beznadziejnej sytuacji.

   Nie zaczekał na jej odpowiedź. Nie, nawet nie dał jej na to szansy. Opuścił 

ręce i cofnął się. Potem, przeklinając, obrócił się i wyszedł z pokoju.

   CO ON, DO CHOLERY SOBIE MYŚLAŁ?

   Kellan wyszedł ze swojej kwatery, każde zakończenie nerwowe płonęło i 

nakłaniało go do powrotu i ugryzienia, posmakowania Miry. Puls uderzał 

szybko, odbijając się w uszach i skroniach, pulsując w klatce piersiowej i 

kroczu. Wszystko, co w nim męskie było pobudzone z pożądania. Wszystko 

nadnaturalne, nieziemskie i dzikie, ryczało z pragnienia, by wziąć to, czego tak 

bardzo chciał.

   Miry.

background image

   W jego łóżku, pod nim, nagiej i rozpalonej. Chciał poczuć jej gorące ciepło 

przyjmujące go w całości.

   Pragnął dawać jej rozkosz, dopóki nie wykrzyczałaby jego imienia, nie ze 

złości czy cierpienia, ale nagłej, desperackiej ulgi. I tak, chciał przebić jej żyłę i 

wessać jej słodko-liliową krew do swojego ciała, aż wszystko inne przestałoby 

mieć znaczenie. Dopóki nie byłaby z nim związana, jako jego małżonka na 

wieczność, bez żadnych nakazów, kłamstw, żadnego zasługującego na 

potępienie losu trzymającego ich z dala od siebie.

   Jasna cholera.

   Pragnął, żeby to stało się rzeczywistością... tu i teraz... jego stopy prawie 

obrały kurs powrotny, do swojej kwatery. Użył całej samokontroli, jaką miał, 

aby zmusić je do podążania drogą, którą miał przed sobą. Kroki gwałtownie 

odbijały się echem na glinianej podłodze korytarza. Zmienione oczy rzucały 

jasne bursztynowe światło na obskurne betonowe ściany. W głowie dźwięczało 

od gorących uderzeń pulsu, każde z nich przypominało o wstrząsającym nim 

pragnieniu.

  

   Wiedział, że to pragnienie może tak naprawdę zaspokoić tylko jedna kobieta.

Niestety należał do Rasy, bez względu na to co... lub kogo... pragnęło jego serce, 

jego ciało miało potrzeby, których nie można było zignorować. Nie mógł 

przypomnieć sobie dokładnie, kiedy ostatni raz się karmił. Zdecydowanie zbyt 

dawno temu, sądząc po dzikim stanie, w jakim obecnie się znajdował.  

Kellan przekradł się ciemnym korytarzem starego fortu, warcząc i kipiąc 

agresją. Gdyby na zewnątrz było po zmroku, wyrwałby się do miasta i biegł 

dopóki wyczerpanie nie usunęłoby gorszej z jego dwu gorączek. Polowanie na 

krew Żywiciela było łatwe w gęsto zasiedlonej okolicy Bostonu i okolicznych 

background image

gminach. Nie trzeba było używać żadnych sztuczek, żeby znaleźć chętną i 

odpowiednią ludzką żyłę, nawet mimo surowego prawa pożywiania się i 

godziny policyjnej nałożonej po Pierwszym Świcie.   

   Ale teraz był poranek za grubymi, betonowymi ścianami jego rebelianckiej 

kryjówki. I dobrze wiedział, że czekanie do zachodu słońca będzie prawdziwą 

męką, której nie wytrzyma. Nie, dopóki Mira przebywała z nim pod tym samym 

dachem. Nie wtedy, gdy wszystko co w nim dzikie i nieludzkie domagało się 

odszukania jej znowu. Żeby ją wziąć. Zatrzymać jako swoją, niezależnie od tego 

do czego na koniec obydwoje będą zmuszeni, żeby za to zapłacić.  

   Pozwolił warknięciu przetoczyć się przez zęby i kły, kiedy udał się do głównej 

części bunkra. Przed sobą usłyszał ciche kapanie wody w łazience, szuranie 

bosych stóp na mokrej, betonowej posadzce.

   Kellan zajrzał do środka, kiedy dotarł do otwartych drzwi. Candice siedziała w 

przebieralni na betonowej ławce, czesząc mokre, czarne włosy. Jej skóra była 

wilgotna, a przez cienką tkaninę białego T-shirtu z dekoltem w serek, 

prześwitywał tusz jej wielu tatuaży. Spojrzała na niego przez ramię, kiedy 

zatrzymał się w drzwiach. Orzechowo-zielone oczy spotkały się z jego 

bursztynowym wzrokiem i rozszerzyły na sekundę. Dostrzegła jego głód. 

Zrozumiała. Zawsze rozumiała. Z delikatnym skinieniem odłożyła grzebień i 

zrobiła mu miejsce na ławce obok siebie.

   Kellan zawahał się, wiedział, że to nie jest to, czego pragnie, nie naprawdę.

Candice też to wiedziała. Zobaczył zrozumienie w jej miękkim wzroku, kiedy 

obserwowała jego wahanie na progu przy wejściu do pomieszczenia. Wiedziała, 

czego chciał i od kogo, mimo to wciąż oferowała mu pełen współczucia 

uśmiech. Wyciągnęła do niego dłoń, tak jak to czyniła wiele razy wcześniej.

background image

   Kellan wypuścił rwący się oddech.

    Potem wszedł do środka.

PRZEKŁAD - 

burzyk771

KOREKTA - 

wykidajlo 

i

 

VIOLA