background image

ROZDZIAŁ 7

   JAKĄŚ GODZINĘ PÓŹNIEJ, WARGI MIRY wciąż piekły i mrowiły po  niczym 

niesprowokowanym pocałunku. Krew wrzała jej w żyłach z powodu gniewu i czegoś 

równie gorącego, do czego nie chciała się przyznać. Próbowała  zetrzeć z warg 

uporczywe wspomnienie dotyku jego ust, kiedy Kellan wiózł ją na południe od 

Bostonu, przez miasteczko New Bedford, kierując się w stronę w płaskiego, 

ciemnego cypla, który trzema stronami wcinał się w Atlantyk.

  - Znam to miejsce - szepnęła, kiedy Jeep toczył się po popękanym, zaniedbanym 

asfalcie.

   Droga prowadziła do bramy, do czegoś, co kiedyś było parkiem, przed Pierwszym 

Świtem i wojnach, jakie po nim nastąpiły. Dużo wcześniej, podczas innej wojny, ta 

zarośnięta rozległa przestrzeń i przysadzisty wydłużony budynek o półkolistym 

sklepieniu stojący w na jej dalekim krańcu, służyły jako ludzki obiekt militarny. 

Mira spojrzała na odrapaną i upstrzoną znakami po kulach tablicę, która niegdyś 

witała  zwiedzających to historyczne miejsce zwane Fortem Taber. Teraz to miejsce 

było nieprzebytym gąszczem chwastów i jeżyn. Widoczna przed nimi, groźna 

betonowa bryła bunkra była niemal zasłonięta ciemnymi liśćmi i splątanym dzikim 

winem.

   Kellan podjechał do budynku i okrążył go gasząc reflektory, kiedy zbliżyli się do 

ziejącej czernią paszczy wejścia prowadzącego do twierdzy. Wtoczył się w ciemność. 

W głębi zapaliły się słabe światła, oświetlając to, co wydawało się być wnętrzem 

starej, nieczynnej zbrojowni. Przed nimi ukazała się czarna furgonetka, której użyto 

background image

do uprowadzenia jej i Jeremego Ackmeyera.

   - Niezbyt wiele pojazdów parkuje w tym garażu - zauważyła Mira, kierując 

sardoniczne spojrzenie w stronę Kellana.

  - Nie mamy tak zasobnych kieszeni jak Zakon.

   Zatrzymał Jeepa obok furgonetki i zaciągnął ręczny hamulec. - Musieliśmy ciężko 

pracować i ciułać na to, co mamy... chociaż rezultaty mogą wydawać ci się mizerne. 

Powiedział to nie z oskarżeniem lub skargą, stwierdził jedynie fakt.  Ale w jego 

głosie dało się usłyszeć nikłą nutę upokorzenia, i zastanowiło ją, czy został w jakiś 

sposób wprawiony w zakłopotanie, skoro poczuł się zmuszony, by usprawiedliwiać 

to, w jaki sposób żyli on i jego grupa.

   Kellan wysunął się z pojazdu i obszedł go, żeby nakazać jej, by zrobiła to samo. 

Nie mając innego wyboru, Mira podążyła za nim w mrok tego miejsca.

   - Może łatwiej byłoby ci znaleźć sponsorów, gdybyś parał się szlachetniejszą 

profesją.

   - Myślisz, że nie znaleźlibyśmy ludzi skłonnych nas finansować, gdybyśmy tego 

chcieli? - zapytał z szyderstwem w głosie, gwałtownie odwracając się w jej stronę. 

- Nie odpowiadamy przed nikim. Widzimy rzeczy, które nie powinny się dziać i 

powstrzymujemy je. Nie tańczymy do niczyjej muzyki i nie musimy się martwić, że 

nastąpimy na palce jakimś politykom. Czego nie można już powiedzieć nawet o 

Zakonie.

   - Poczucie misji? - odgryzła się Mira. - Zakon nie zajmuje się uprowadzaniem 

cywilów, ani zakłócaniem dyplomatycznych zgromadzeń. Nie sabotuje rozmów 

pokojowych, ani nie mianuje siebie sędzią i ławą przysięgłych świata, kiedy mu to 

odpowiada.

background image

   - Może powinien - oczy Kellana zapłonęły żarem oburzenia w mdłym świetle 

bunkra.- Robimy, co trzeba, ponieważ to musi zostać zrobione.

   Ruszył przed siebie w kierunku szerokiego tunelu, oddalając się od zaparkowanych 

pojazdów. - Co za wiara we własną prawość i nieomylność - zawołała za nim.

    -  Mam nadzieję, że jesteś gotowy umrzeć za swoje przekonania.

   Odwrócił się i ruszył z powrotem w jej stronę, twarz miał mroczną, zamyśloną, 

chociaż jego tęczówki płonęły teraz bursztynowym blaskiem. - Taaa, sądzę, że 

mógłbym umrzeć za to w co wierzę. Tylko mi nie mów, że ty też nie byłabyś gotowa 

tego zrobić.

   Stała tam, niezdolna sprzeczać się z nim. Zbyt dobrze ją znał, by dać wiarę 

jakimkolwiek zaprzeczeniom, jakie  usiłowałaby mu rzucać. Nawet nie dał jej ku 

temu okazji. Jego palce zacisnęły wokół jej nadgarstka i pociągnął ją za sobą, przez 

mroczny tunel i w górę łagodnej pochyłości, do kolejnego bunkra. Rozpoznała go, 

pełnił w bazie rebeliantów rolę kwater mieszkalnych.

   Załoga Kellana znajdowała się w skąpo umeblowanym, ogromnym, głównym 

pokoju tego budynku. Candice czyściła broń razem z mężczyzną zwanym Vince i 

tym drugim, na którego wołano Chaz. Doktorek siedział przy zardzewiałym 

metalowym stole, jedząc z cynowej menażki coś, co wyglądało na stare zapasy z 

wojskowych przydziałów. Obok niego, okrakiem na odwróconym krześle siedział 

niebieskowłosy podrzutek z mnóstwem kolczyków w uszach i na twarzy. Palce 

dziewczyny śmigały nad tabletem, nie odrywając się od niego nawet wtedy, gdy 

razem z resztą rebeliantów odwróciła głowę, by wpatrywać się w Kellana i jego, co 

oczywiste niespodziewaną towarzyszkę.

   Candice pierwsza odzyskała zdolność mówienia.- Hmmm... wszystko w porządku, 

background image

szefie?

   Szorstko skinął jej głową, jego ręka wciąż mocno zaciskała się na nadgarstku Miry.

   - Trochę zmieniłem plany. Doszedłem do wniosku, że niczego nie zyskamy w tym 

momencie uwalniając jednego z naszych jeńców. Więc postanowiłem, że ona zostaje.

   Vince zmarszczył brwi. - Myślisz, że to rozsądne, biorąc pod uwagę kim ona jest i 

całą resztę? Przetrzymywanie jednego z ich wojowników, może uczynić z nas cel dla 

Zakonu.

   Odpowiedź Kellana była szybka i pozbawiona wahania.- Już jesteśmy ich celem. 

Gdy tylko dotrą do nich wieści... co jest kwestią niedługiego czasu, najwyżej 

godziny... staniemy się wrogami Lucana Thorne i jego wojowników.

   Vince zamyślił się przeczesując grubymi palcami swoje skudlone blond włosy. Po 

czym kiwnął głową, jakby nagle coś pojął i nieprzyjazny uśmiech wykrzywił kącik 

jego ust.- Innymi słowy, myślisz, że potrzebujemy czegoś, czym moglibyśmy 

wywierać nacisk na Zakon. Jakiegoś rodzaju karty przetargowej, jeśli coś pójdzie nie 

tak z Ackmeyerem?

   Kellan warknął, przyszpilając swojego człowieka śmiertelnym, oślepiającym 

blaskiem swoich tęczówek. - Ta kobieta... wojowniczka - powiedział, przemawiając 

zarówno do Vince'a, jak i reszty - …jest moja i tylko ja będę się nią zajmował. Ona 

pozostaje pod moją opieką i wszyscy inni mają się trzymać od niej z daleka. Czy to 

jasne?

   Odpowiedział mu skwapliwy pomruk zgody, ale Kellan już wychodził razem z 

Mirą na korytarz. Poprowadził ją z dala od swojej bandy buntowników, w kierunku 

własnej kwatery.  Mira nie musiała pytać, czy skromna izba należała do Kellana; 

wszędzie dokoła mogła wyczuć jego zapach, mroczne, pikantne ciepło, które już 

background image

dawno temu odcisnęło swoje piętno na wszystkich jej zmysłach.

   

   Zamknął za nimi drzwi i wreszcie uwolnił jej nadgarstek. - Jeśli będziesz ze mną 

współpracować, Miro, to może uznam, że krępowanie cię nie jest niezbędne.

- Jestem wzruszona twoją troską - powiedziała, patrząc na niego spode łba, jak ściąga 

koc z pojedynczego łóżka i rzuca go na podłogę.

   - Jednak, jeśli będziesz próbowała ucieczki - ciągnął dalej, nie gubiąc wątku. - 

Albo jeśli w jakikolwiek sposób spróbujesz kolidować z celami moich misji, 

umieszczę cię w celi do czasu, aż będzie po wszystkim.

   Przyglądała mu się, gdy wypowiadał te oschłe słowa, obserwując jego 

automatyczne ruchy i sposób, w jaki omijał ją wzrokiem, jego oczy nigdy nie 

spoczęły na niej dłużej niż na ulotną chwilę. Nienawidził bycia częścią tej sytuacji, 

być może tak samo jak ona. Ale tylko on miał dość władzy, żeby to zakończyć.

   - Jeszcze nie jest za późno, żeby się zatrzymać, Kellan. To oczywiste, że twoi 

przyjaciele są ekstremalnie spięci z powodu przestępstwa, jakie popełnili, 

wystraszeni tym, co Zakon może z nimi zrobić. Oni powinni się bać. Oskarżenie o 

zdradę jest bardzo ciężkim przestępstwem, pociąga za sobą ryzyko kary śmierci. 

Musisz zdawać sobie z tego sprawę.

   Kellan nie odpowiedział, ale zauważyła, jak ścięgno zadrgało nerwowo na jego 

zaciśniętej szczęce.

   - Możesz przekazać Ackmeyera pod moją opiekę, zanim sprawy zajdą zbyt daleko - 

westchnęła głęboko, wciąż próbując dociec, jak to było możliwe, że stała przed 

Kellanem Archerem, błagając go, by jako przywódca buntowników zmienił swoją 

decyzję, zanim doprowadzi go ona do kolejnej śmierci. - Uwolnij Jeremy’ego 

background image

Ackmeyera i mnie dzisiejszej nocy, Kellan. Powiem Lucanowi i Radzie, że miałeś 

wyrzuty sumienia. Że ty i twoi zwolennicy traktowaliście nas dobrze.

 

   Rzucił jej krzywe spojrzenie, jedna ciemna brew wygięła się w ponurym 

rozbawieniu. - Z mojego punktu widzenia nie byłyby to zbyt obiecujące pertraktacje.

    Mira powoli pokręciła głową. Poczuła w piersi ostry ból na myśl o 

konsekwencjach, jakie musiałby ponieść Kellan, ale to co uczynił... nawet do tej 

pory... nie mogło zostać wybaczone bez pewnego rodzaju zadośćuczynienia. - Lucan 

będzie sprawiedliwy, wiesz o tym. Tak sprawiedliwy jak tylko on potrafi być.

   Kellan chrząknął. - A jeśli Ackmeyer powinien umrzeć?

   Przeszyło ją ostrze paniki.- Powiedziałeś, że go nie zabijesz. Nie mógłbyś...

   - Jeśli zgodzi się na moje warunki - przypomniał jej Kellan. - Jeśli jednak tego nie 

zrobi...

   Gardło Miry zacisnęło się, kiedy usłyszała wyrachowanie w tonie jego głosu. - Jeśli 

nie dostaniesz od niego tego, czego chcesz,  nie będziesz mieć żadnych skrupułów w 

związku z zamordowaniem go z zimną krwią.

   Kellan skinął głową. - Aby oszczędzić tysiące, może miliony innych żyć? Pod 

sztandarami wojny zabijałem z błahszych powodów.  Tak samo jak ty.

   Ale teraz nie trwa wojna, jeszcze nie. - Mira gwałtownie podeszła do niego, prawie 

nie mogąc się powstrzymać, by nie uderzyć pięścią w jego szeroką pierś. Oparła się 

pragnieniu, żeby go uderzyć choćby dlatego, że wiedziała, iż dotykanie go... nawet w 

gniewie... skusiłoby ją tylko w kierunku czegoś więcej.  Czegoś, na co nie mogła 

sobie  pozwolić, nie teraz. Może już nigdy. -  To nie musi być wojna, Kellan. Nie, 

background image

jeśli to zatrzymasz, dokładnie tu i teraz. Jeszcze nie jest za póź...

   Przekleństwo, które wywarczał gwałtownie przerwało jej w pół słowa. - Jest za 

późno. Było za późno już miesiące temu, kiedy to wszystko się zaczęło. Zaklął 

ponownie, tym razem ordynarniej i szybkim krokiem podszedł do kufra znajdującego 

się w nogach łóżka. Kucnął, zerwał dłonią blokadę zamka i szeroko otworzył 

pokrywę.- Będziesz potrzebowała ubrań na zmianę. - Rzucił w nią złożonym T-

shirtem, a następnie parą znoszonych spodni od dresu. - Jeśli potrzebujesz czegoś 

jeszcze, czego nie mam, Candice zdobędzie to dla ciebie.

   - Kiedy to się zaczęło? - zapytała Mira, powoli podchodząc do niego. - Co się 

wydarzyło?

   Wstał, stojąc teraz bezpośrednio przed nią. - Jak dużo wiesz o Jeremym 

Ackmeyerze?

   Mira potrząsnęła głową. -  Poza podstawowymi informacjami pochodzącymi z jego 

CV? Niewiele. - Podała skróconą listę jego naukowych osiągnięć i wyróżnień, które 

zdołała sobie przypomnieć. Kellan nie wzdrygnął się ani nie zareagował, pozornie nie 

słysząc niczego, co by go zaskoczyło. - I oczywiście doskonale zdajesz sobie sprawę, 

że został wyznaczony, by otrzymać dużą nagrodę pieniężną od Reginalda Crowe'a na 

gali Szczytu, która ma się odbyć za kilka dni.

   Obserwowała jego brak reakcji i nagle coś sobie uświadomiła.- Tu nie chodzi o 

różnicę politycznych przekonań, ani o zakłócenie obrad Pokojowego Szczytu, mam 

rację? Powiedziałeś, że Ackmeyer ma coś, czego chcesz...

   Kellan wytrzymał jej badawcze spojrzenie, jego oczy już nie lśniły jaskrawo 

bursztynową  furią, uspokoiły się i wystygły do koloru orzecha, która to barwa 

zawsze wydawała się poruszać coś w głębi jej duszy.

background image

   - Trzy miesiące temu w Nowym Jorku, mężczyzna z Mrocznej Przystani został 

zastrzelony na ulicy przez ludzkich zbirów. Niewinnego cywila Rasy, zgładzono 

niespodziewanie i bez najmniejszego powodu, zrobili to ludzie poruszający się 

rządowym pojazdem.

   Mira zamyśliła się sceptycznie marszcząc brwi. - Nie odnotowano żadnego takiego 

zabójstwa, przynajmniej nie ostatnio. To trafiłoby na pierwsze strony gazet. Cholera, 

trąbiono by o tym we wszystkich mediach.

   - Niestety nie było ciała, ani żadnych świadków - odpowiedział Kellan. - 

Przynajmniej oni tak myśleli.

   - Co masz na myśli?

   - To wszystko widziała pewna kobieta. Obserwowała to zabójstwo ze swojego 

mieszkania, którego okno wychodziło na ulicę - wyraz twarzy Kellana był ponury.

 - Miro, nie było żadnego ciała, ponieważ na miejscu zmieniło się w popiół. Kule 

tych ludzkich szumowin, którzy go zastrzelili wyprodukowano ze stężonej plazmy 

promieni UV 

(wiem, że to fizycznie niemożliwe, ale to pomysł autorki ;)

. Te pociski 

spreparowano wyłącznie w celu błyskawicznego eliminowania wampirów.

   Mira przez chwilę rozważała tą rewelację, po czym wybuchnęła pełnym 

niedowierzania śmiechem.- Daj spokój, Kellan. Mogłeś wymyślić coś lepszego. 

Rządowi zabójcy używający kul wypełnionych ciekłym światłem UV?  Tego rodzaju 

technologia jest czystą fikcją. Po prostu nie istnieje.

   - Czyżby?

- Definitywnie - upierała się. - Po pierwsze byłoby to katastrofalne naruszenie zakazu 

background image

produkcji broni. To nigdy nie zdobyłoby aprobaty Światowej Rady Narodów. A po 

drugie, Zakon jest osobiście zainteresowany, żeby taka technologia nie mogła istnieć. 

Zniszczyliby ją, zanim pozwolili powstać czemuś tak potencjalnie śmiercionośnemu, 

jak kule UV.

   Kellan wzruszył ramionami, nieprzekonany.- A jednak to rzeczywiście się 

wydarzyło.

  - Więc mi to udowodnij.

   Nic nie powiedział, jedynie sięgnął do kieszeni ciemnych dżinsów i wyłuskał z niej 

łuskę po kuli.- Kobieta wydobyła to z popiołów zabitego wampira. Był jej 

kochankiem. Powiedziała, że nie miał jakichkolwiek wrogów, gdy ci ludzie dopadli 

go tuż przed świtem, właśnie pieszo wracał do domu. Zaczepili go, zaczęli 

prowokować obrzucając rasistowskimi obelgami po czym zastrzelili, potraktowali go 

jak psa. A nawet gorzej.

   Mira przełknęła, ponieważ gniew ścisnął jej gardło, kiedy patrzyła na 

nieoznakowaną, zużytą łuskę i wyobrażała sobie przerażenie kobiety, która kochała 

zastrzelonego cywila i to, co musiała ona czuć, widząc, jak mordują go na jej oczach.

   - Ona nie wiedziała komu może zaufać i dokąd pójść - powiedział Kellan. - Więc 

przyszła do nas.

   - Kim ona jest?

   - Widziałaś ją kilka minut temu... to Nina. Jest przyjaciółką  Candice, teraz należy 

do mojego oddziału.

   Mira potrząsnęła głową, próbując ogarnąć wszystko to, co usłyszała.- Czy 

background image

próbujesz mi powiedzieć, że Jeremy Ackmeyer jest w jakiś sposób za to 

odpowiedzialny?

   Kellan wziął łuskę po kuli z jej dłoni  i wsunął z powrotem to do kieszeni.- To jest 

jego technologia. Sporo nam to zajęło, ale w końcu połączyliśmy ten wynalazek z 

Ackmeyerem.  Planowaliśmy przeprowadzić nalot na jego laboratorium, jednak to 

miejsce jest twierdzą... zabezpieczoną dużo dokładniej niż jego dom.  Ale udało nam 

się dostać cynk, że Ackmeyer ma zamiar się ruszyć i będzie czekał na eskortę, która 

ma mu zapewnić bezpieczeństwo podczas podróży.

   - To byłam ja - powiedziała Mira, czując tak jak pionek na szachownicy.

   - Musieliśmy działać bardzo szybko  wyjaśnił Kellan.- Nie miałem pojęcia, że 

Ackmeyer oczekiwał na kogoś z Zakonu. To był dzień, a z lekka licząc około 99% 

wojowników specjalizuje się raczej w nocnych patrolach...

  - Kto sprzedał ci te informacje?

   Kellan wpatrywał się w nią. - Mamy swoje źródła w mieście.

   - Kogut - zgadła, po czym parsknęła pozbawionym radości śmiechem, gdy temu nie 

zaprzeczył.

   - Facet jest śmieciem - przyznał Kellan. - Ale czasami się przydaje.

   - A czy uświadomił cię, że był powodem przydzielenia mi misji eskortowania 

Ackmeyera? - zacisnęła usta i niewyraźnie potrząsnęła głową. - To była kara, jaką 

nałożył na mnie Lucan za nadzianie tego małego, czerwonowłosego bękarta na ostrza 

moich sztyletów w podziemiach La Notte nieopodal klatki do walk. Powinnam była 

celować w jego serce.

background image

  Kellan uniósł brew. - Ty naprawdę go nienawidzisz.

   - Nienawidzę wszystkich buntowników - odpowiedziała ostro. - Nienawidzę ich za 

to, co mi odebrali.

   Kellan spotkał i przytrzymał jej pełne furii spojrzenie. Gdy w końcu przemówił, 

jego głos był trzeźwy, wypełniony żalem, ale nie przepraszający. - A teraz zaliczasz 

do nich również i mnie.

   - Nigdy nie chciałam żebyśmy zostali wrogami, Kellanie. To był twój wybór, nie 

mój i tylko ty możesz zmienić ten fakt - patrzyła na niego, oczekując, że zapewni ją, 

iż to była tylko straszna pomyłka, którą będzie starał się naprawić. Że wciąż ją kocha 

i razem znajdą jakieś wyjście z tej pułapki, która otacza ich śmiertelnie ostrymi 

zębiskami.

   Ale nie powiedział żadnej z tych rzeczy.

   - Proszę, żebyś pamiętała, co ci mówiłem o próbach ucieczki albo zakłócaniu mojej 

misji. Nie chcę, żeby to okazało się dla ciebie trudniejsze, niż jest obecnie, Mira.

    Była przygotowana na nutę żalu w jego głosie, zamiast tego skupiła się na fakcie, 

że nic, co powiedziała nie przekonało go do zmiany zdania. Był dla niej stracony, 

teraz nawet bardziej niż osiem lat temu.

   - Oszczędź mi swojej litości, Bowman. Nie potrzebuję jej. Nie potrzebuję od ciebie 

już niczego.

   Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, po czym oddał jej sprawiedliwość niejasnym 

skinieniem głowy i zostawił samą w jego kwaterze, podczas gdy sam wyszedł na 

background image

zewnątrz i zwołał swój oddział buntowników na spotkanie w celu omówienia 

następnych posunięć.

   BYŁO JUŻ SPORO PO PÓŁNOCY I nikt nie dostał żadnej wiadomości od Miry. 

Nathan otrzymał tylko kilka słów z D.C. gdzie Lucan wkurzał się z powodu jej 

zaniedbania, co do raportów z powierzonego jej zadania. Gdy jednak Nathan 

usłyszał, że przez cały dzień nie dała znaku życia, zmroziło go podejrzenie, że coś 

było szalenie nie w porządku. Właśnie z tego powodu tej samej nocy zebrał swój 

oddział i ruszył do wsi w Zachodnim Massachusetts, gdzie mieszkał Jeremy 

Ackmeyer.

   To co znaleźli w domu naukowca-samotnika był całym pakietem złych wieści i 

kłopotów.

   Rozświetlony księżycową poświatą trawnik był poznaczony głębokimi bliznami po 

śladach opon i szkłem z roztrzaskanych reflektorów. Spalona guma pozostawiła na 

wybrukowanym podjeździe smugi czerni. Pół tuzina łusek zaścielało ziemię i Nathan 

mógł się tylko domyślać, że pochodziły one ze służbowej dziewiątki, w którą 

wyposażył Mirę Zakon.

   Żadngo śladu po niej i jej samochodzie.

   Żadnego śladu po Jeremym Ackmeyerze.

   Wewnątrz domu nie ma większych zniszczeń, ale zauważyliśmy ślady walki - 

powiedział Eliasz, przeciągając samogłoski. W ciemnościach jego twarz była 

poważna, kiedy on i Jax okrążyli front domu i podeszli do Nathana stojącego w 

pobliżu otwartego wjazdu do garażu. - Kimkolwiek byli ci faceci wiedzieli dokładnie 

po co tu przyszli, a po wykonaniu zadania nie marnując czasu opuścili to piekło.

background image

    A teraz mają też Mirę - głos Nathana nie zdradzał furii, która w nim kipiała na 

myśl o tym, że ktoś z Zakonu dostał się w łapy wroga. A fakt, że to była Mira, 

kobieta tak mu bliska jak członek rodziny, sprawił, że krew zagotowała mu się w 

żyłach.

   - Hej, Kapitanie - zawołał do niego Rafe z tej strony trawnika, gdzie wydawała się 

mieć miejsce najbardziej zażarta potyczka. - Będzie lepiej, jeśli na to spojrzysz.

   Nathan podszedł, jego nozdrza wypełniły się smrodem spalonego plastiku, paliwa i 

smaru. Ciepłe nocne powietrze przyniosło też inną woń... słabą i zanikającą, słodką o 

zapachu lilii. Woń krwi Miry.

   Niewielkie kropelki plamiły trawę i przeoraną kołami ziemię. Nathan przykucnął 

na zniszczonym trawniku i przeciągnął palcami po zaschniętej krwi wojowniczki i 

Dawczyni Życia u swoich stóp. Mira była ranna, ale założyłby się z wszystkimi, że 

nie poddała się bez walki.

   - Ona musiała upuścić to podczas potyczki - powiedział Rafe, wyciągając w stronę 

Nathana, smukły metalowy przedmiot.

   Nie musiał patrzeć, by wiedzieć co to było.

   Jeden z pieczołowicie hołubionych sztyletów Miry.

   Nathan wziął ręcznie wykonaną broń z ręki Rafe'a. Czubkami palców wyczuł 

zgrubienia na rzeźbionej rękojeści. Obrócił ją w dłoni, odczytując słowa, które 

misternie zdobiły obie strony ręcznie wykutego ostrza: Wiara. Odwaga.

   Wiedział, że Mirze nie brakuje tego drugiego. Co do pierwszego, na pewno nie 

byłby sprawiedliwym sędzią. Nathan bazował na logice i sile, zdolnościach, które 

background image

opanował jako dziecko, podczas lat tresury w szeregach szaleńca i zabójcy. Wiara 

była dla niego równie ulotna, jak czary. W jego postrzeganiu świata, po prostu nie 

istniała.

 

Ale znał nadzieję. A przez jego chłodną logikę, przebijała się teraz lodowata furia. 

Czuł, jak się w nim buduje, kiedy wsuwał za swój pas ukochany sztylet Miry.

 

   Żyła, był tego pewny, wiedziałby, gdyby było inaczej. Walczyła z łajdakami, którzy 

ją dzisiaj zabrali... kimkolwiek byli, jakiekolwiek były ich powody... jej odwaga 

utrzyma ją przy życiu wystarczająco długo, by Zakon zdołał ją odnaleźć?

   A kiedy to się stanie, Nathan dopilnuje, by ten kto ją zabrał bardzo cierpiał. Zanim 

sprawi, że zapłaci za ten dzień swoim nędznym życiem.

PRZEKŁAD - 

wykidajlo

KOREKTA - 

VIOLA