background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Wyspa Luzon, prowincja Cavite 
Lipiec, 1896 rok 

Maczeta minęła jego głowę dosłownie o milimetr. 

Sam Forester wszelako nie miał najmniejszego zamiaru pozbywać 
się swojej cennej głowy najemnika; potrzebował jej i to 
najchętniej w dalszym ciągu w jedności Z resztą ciała. Odwrócił 
się błyskawicznie i tuż obok ujrzał atakującego go żołnierza. 
Mężczyzna w wysoko uniesionym ręku dzierżył zakrzywione 
ostrze. Forester nie wahał się ani chwili - jednym potężnym 
ciosem pięści zwalił napastnika z nóg. Kiedy usłyszał dobrze 
znany trzask pękającej szczęki, potarł nieco obolałą rękę, spojrzał 
na leżącego i pomyślał: - Trochę tu sobie poleżysz, przyjacielu. 

Podniósł z ziemi nóż i już po chwili torował sobie drogę 
pośród gęstych bambusów. Tam, gdzie dżungla mu na to 
pozwalała, biegł co sił w nogach. Twarz orały mu wilgotne i ostre 
liście oleandrów. Pod stopami trzaskały odcinane gałęzie; o jego 
głowę i plecy ocierały się mokre, włochate liany. Unosił maczetę 

 zawzięcie ciął nisko zwisające, smagające go pnącza. Co 

gorsza, nieuslannie słyszał za sobą odgłosy pościgu-

Wpadl na polane; lu nic było pętającej jego kroki dżungli. 

Przyspieszył, usiłując zwiększyć dzielący go od prześladowców 

dystans. Petfził przed siebie, a w uszach pulsowała mu krew. 

Spojrzał w górę - wciąż było ciemno. Zielony baldachim potężnych 

figowców skutecznie powstrzymywał promienie popołudniowego 

słońca. Już z daleka dostrzegł zwartą ścianę zieleni - bezkresne 

morze liści palmowych i kolejny ciemny pas bambusowego lasu. 

Ponad wilgotną ziemią unosiła się zawiesista mgła. jakby tutaj 

właśnie otworzyła się otchłań piekła. W lepkim powietrzu rozcho

dził się słodki, mdławy zapach, który narastał wraz % gęstniejącą 

zielenią. Mężczyzna odgarniał na bok gałęzie i uparcie przedzierał 

się przez wyrastający jak spod ziemi gąszcz jaśminowych krzewów. 

Twarde, zdrewniałe pnącza łapały go niczym długie macki za ręce. 

chłostały twarz i szyję, obejmowały i próbowały przewrócić. Ale 

Sam nie mógł upaść, od tego zależało powodzenie jego ucieczki. 

Jedno potknięcie i złapią go. Partyzanci byli już blisko. Chociaż nic 

nie słyszał - łomot serca zagłuszał wszelkie inne odgłosy - instynk

townie wyczuwał ich obecność; jak nic deptali mu po piętach. 

Wiem tuż za plecami posłyszał bezładne okrzyki, ciężkie oddechy 
i przekleństwa. Dochodziły zewsząd, zrozumiał, że trzymali się go 
jak jego własny cień. W powietrzu słychać było świst maczet 

Strona 1

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- długich, śmiertelnie zagiętych stalowych ostrzy, którymi torowali 
sobie drogę pośród wysokich bambusów. Każde uderzenie metalu 
o pękające drzewo, każde ciecie świadczyło o zawziętości pościgu 
i sprawiało, iż po plecach uciekiniera przebiegały lodowate ciarki. 
Ociekał potem, zimne strużki spływały po jego ogorzałej, 
pokrytej trzydniowym zarostem twarzy, nie omijając kawałka 
czarnej skóry, którym od ośmiu lat zakrywał jeden oczodół. 
Krople potu mieszały się z gorącym, gęstym i parnym powietrzem, 
otaczającym tę rajską wyspę z piekła rodem. 

Wilgoć zamazywała mu wzrok i już sam nie wiedział, czy 
sprawiał to żar lejący się z nieba, czy też bijące na niego poty. 
Biegł nie oglądając się za siebie. Raptem potknął się. gdyż nic 

widział już nic poza ciemną, mokrą plamą. Przetarł zdrowe oko 
postrzępionym rękawem. Serce waliło mu w piersiach jak oszalałe. 
Wyznaczało rytm ucieczki. 

W powietrzu wyczuł nowy zapach - zapach ryzyka. 

Krew zaczęła szybciej krążyć w jego żyłach i zwiększyła 
tempo kroków. W spierzchniętych ustach wzbierał gorzki, metaliczny 
smak zagrożenia - tak realny i bliski jak nigdy dotąd, 
przypominający intensywnością doznań najbardziej dzikie pożądanie. 
Przyspieszony oddech palii w płucach niczym kwas i naglił: 
szybciej, szybciej, szybciej. Zmęczone mięśnie nóg z wolna 
odmawiały posłuszeństwa. Co chwila zapadał się w zdradzieckie 
błoto, co hamowało jego wysiłki. 

Jasna cholera! Brnął przed siebie z determinacją, aby nie 
pokonały go grząskie bagno i woda. Walczył zapamiętale, ciągnąc 
nogi, choć wydawało mu się, że ma buty z ołowiu. Bagno stawało 
się coraz głębsze. Zapadał się już po uda. Potwornie bolały go 
łydki i nie czuł już mięśni przedramion. Nie poddawał się jednak, 
szedł dalej, aż spostrzegł z ulgą, że bioto sięga mu już ledwie do 
kostek. A więc uwolnił się ze śmiertelnej pułapki, lecz nadal 
znajdował się przed ścigającymi go żołnierzami, teraz jednak 
znowu mógł nadrobić stracony dystans. 

Biegł, a oni go ścigali. To była gra. w której balansował na 
krawędzi życia i śmierci. Z im większym jednak zmaga! się 
ryzykiem, gdy stawiał na szali swoje życie, a porażka zdawała się 
nieunikniona, tym silniejszy odczuwał dreszcz emocji. 

Uśmiechnął się drwiąco, zuchwałe. 

Sam Forester znajdował się w swoim żywiole. 

Dzielnica Binondo, Manila, godz. 16:00 

Dom był okazały i sprawiał imponujące wrażenie. Całą 
posiadłość otaczał wysoki mur z białego piaskowca, odgradzający 
mieszkańców od wielonarodowego tłumu wyspiarzy. Mur zapewniał 
właścicielowi zarówno prywatność, jak i skuteczną ochronę. 

W dwóch miejscach, od frontu oraz na tyłach posiadłości 
ogrodzenie spinały kule, żelazne bramy, ozdobione misternym 
motywem winorośli. Identyczny motyw można było dostrzec na 
elewacji domu wokół wysokich okien, a także ponad drzwiami. 
Bramy i małe kraty w szczytowych oknach pomalowano błyszczącą, 
czarną farbą. Ani jedna plama wszechobecnej na wyspie 
rdzy nie szpeciła filipińskiej rezydencji ambasadora LaRue. Jego 
rodzina pochodziła z Belvedere w Południowej Karolinie, gdzie 

Strona 2

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

od lat władała Hickory House, zakładami przemysłowymi Calhouna 
oraz farmami w Becchtree. 

Za murami panował idealny spokój. Puste dziedzińce wyłożono 
jasnoezerwoną. importowaną terakotą, identyczne kolorem płytki 
pokrywały spadzisty dach domu. Najsłabszy nawet podmuch 
wiatru nie poruszał ciemnozielonych liści drzew mirtu otaczających 
dziedziniec niczym dumni wartownicy. Jedynie lśniące 
krople rosy spływały po grubych pnączach chińskiego kapryfolium, 
które zwieszało się z kutych balustrad balkonowych na 
drugim piętrze, tak jak glicynie w Południowej Karolinie. 

Po podwórzu rozchodził się słodki, intensywny zapach tropiku. 
Raptem błogą ciszę zakłócił głuchy stukot, dochodzący z otwartego 
narożnego okna na górze. Był cichy i odległy, jednak 
Z jakiegoś powodu brzmiał dziwnie niepokojąco. Osobliwe 
odgłosy ustały na moment, by po chwili znów się nasilić. 
Powtarzało się to jeszcze kilkakrotnie, aż nagle wszystko ucichło, 

Eulalia Grace LaRue siedziała na krześle i opierała brodę 

o zaciśniętą dłoń. Zmarszczyła brwi patrząc, jak ogromny stojący 
zegar powoli odmierza długie minuty. Dochodziła dopiero czwarta. 
Zmieniła rękę, zajęło jej to następne dwie sekundy. Westchnęła 
- owym delikatnym, wszystkoznaczącym południowym westchnieniem, 
wypracowanym do perfekcji przez lata pobytu 
w Konserwatorium Żeńskim madame Devereaux w Belvedere 
w Południowej Karolinie. To z kolei trwało jeszcze sekundę. 
Ponownie zerknęła na zegar - ostatnie trzy godziny dłużyły się 
jej niemiłosiernie, jakby spędziła tu co najmniej trzy lata. Ale 
zaraz upomniała się w duchu - to nic w porównaniu z czasem. 

który upłynął od chwili, w której ojciec opuścił Hickory House, 
rodzinną posiadłość rodu LaRue w Południowej Karolinie i objął 
stanowisko gubernatora gdzieś daleko w Europie. Od tamtej pory 
minęło dokładnie siedemnaście długich lat. 

Jej matka, córka Johna Calhouna, zmarła podczas porodu, 
gdy Eulalia miała dwa lata. Wkrótce potem ojciec wyjechał, 
zostawiając ją pod opieką pięciu starszych braci i kilkorga 
zaufanych służących. Wciąż pamięta, jak kilka dni później 
poprosiła najstarszego brata, Jeffreya, by wyjaśnił jej, gdzie 
znajduje się miejsce zwane Andorrą. Ten wziął ją wówczas 
za rękę i poprowadził w dół po czerwonawobrunatnych, mahoniowych 
schodach. Minęli potężne drzwi z ciemnego orzecha 
i weszli do pokoju, do którego Eulalii zwykle zakazywano 
wstępu. Była to zresztą jedna z wielu zabronionych rzeczy, 
nieosiągalnych dla niej tylko dlatego, że urodziła się dziewczynką. 
Jej pięcioletni wówczas umysł nazywał gabinet ojca 
„zakazanym", ale z biegiem lat przybyło tyle niedozwolonych 
spraw, iż zaprzestała nadawania im jakichś szczególnych nazw. 

Tamtego pamiętnego dnia, gdy brat po faz pierwszy otworzył 
przed nią drzwi gabinetu, stanęła niepewnie w progu i nerwowo 
skubała zawiązane we włosach niebieskie aksamitki. Jeffrey 
zapewnił ją, iż może tu wchodzić bez obaw, wszak pod warunkiem, 
aby zawsze był obecny przy tym jeden z braci. Ciągle 
pamięta uczucie strachu towarzyszące jej w chwili, gdy ostrożnie 
podążyła za nim do obszernego, wyłożonego ciemną boazerią 
wnętrza. 

W dawno nie wietrzonym pokoju panował ciepły zaduch, który 
sprawił, że ścisnęło ją w dołku. Wzięła kilka głębokich wdechów 
i rozejrzała się dokoła. Miała jednak niewiele czasu, by przyjrzeć 
się otoczeniu, Jeffrey bowiem poprowadził ją do wielkiego 
globusa stojącego obok biurka. Pokręcił kulą, przez co znowu 
zakręciło się jej w głowie, i zatrzymując go wskazał palcem 
mały, różowy punkt na mapie. Wyjaśnił, że właśnie tam mieszka 
teraz ich ojciec. 

Strona 3

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Pamięta, jak wpatrywała się w różową plamkę, która niepoko

jqco rosła jej w oczach. Spytała, czy ojcu się nic nie sianie 

i kiedy wróci do domu. Jeffrey spojrzał na nią pobłażliwie 

i stwierdził, ze taka Śliczna, niebieskooka panna, z buzią 

okoloną burzą jasnych loczków, które przywodziły na pamięć 

jej piękną mamę, zupełnie nie powinna się martwić o takie 

sprawy. W tym akurat momencie chwyciły ją torsje i zwymioto

wała na biurko. 

Jeffrey nigdy nie odpowiedział na jej pytanie. 
Przez kolejne lata konsekwentnie pomijano tę kwestię. Jednak 
gdy tylko przychodził list od ojca, Jeffrey za każdym razem 
prowadził ją do gabinetu (upewniwszy się zawczasu, że dziewczynka 
dobrze się czuje) i pokazywał jej kolejne kolorowe 
miejsca na globusie: Hiszpanię, Persję i Syjam, a ostatnio 
hiszpańską kolonię na Filipinach. Gdy skończyła piętnaście lat, 
przestała dopytywać się o termin powrotu ojca. lecz nigdy nie 
straciła nadziei, że kiedyś go zobaczy. 

Trzy miesiące temu jej gorące modlitwy zostały wysłuchane. 
Wtedy to do Hickory House dotarł następny list. Właśnie 
sprzeczała się z drugim bratem, Jedidiahem, czy wolno jej 
pojechać powozem na przyjęcie bez odwiecznego towarzystwa 
jednego z nich - prośba, rzecz jasna, nadaremna, ale warta 
zachodu, gdyż przynajmniej ożywiała popołudniową nudę - kiedy 
do salonu wpadł Jeffrey i zarządził naradę rodzinną. Jedidiah 
z miejsca łypnął na siostrę okiem pytając, co zmalowała tym 
razem. 

Urażona podejrzeniami, niemniej jednak ciekawa, co Jeffrey 
ma im do zakomunikowania, przywołała na pomoc cały chłodny 
wdzięk, wyuczony na lekcjach u madame Deveraux - uniosła 
wysoko głowę, ujęła lekko dwoma palcami spódnicę i minęła 
brata z dumną gracją. Przeszła zaledwie kilka kroków, gdy 
zmyliła krok połknąwszy się o dywan. Gorączkowo starała się 
utrzymać równowagę i w ostatniej chwili chwyciła za stojący 
w pobliżu mahoniowy stolik, Runęła wraz z nim, a na podłogę 
wysypały się importowane cygara braci i, jakby tego było mało. 
na dywan wylał się pięćdziesięcioletni francuski koniak. 

Na wspomnienie tego haniebnego zajścia Eulalia przygryzła 
paznokieć i zmarszczyła brwi. Całe trzy dni zajęło jej przekonywanie 
braci, szczególnie zaś Jeda, że powinna pojechać na 
Filipiny, na co usilnie nalegał w ostatnim liście ojciec. Ciągle 
pamięta radość, jaka ogarnęła ją w chwili, gdy Jeffrey przeczytał 
im te słowa. 

Wszyscy bracia jak jeden mąż wyrazili sprzeciw. Jeffrey owi 
Eulalia wydała się na tę eskapadę stanowczo za młoda, ale nic 
dziwnego - o piętnaście lat starszy zawsze lak myślał. Harlan 
z kolei uważał, iż jest nazbyt delikatna, toteż daleka podróż 
w pojedynkę może nadwerężyć jej wątłe siły. Dla Lelanda była 
zbył naiwna, Harrison zaś twierdził, że siostra jest jeszcze 
nieporadna i dziecinna. Ale Jeffrey czytał dalej i z wolna 

Strona 4

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

uspokajał ich obawy. Ojciec bowiem postarał się, by Eulalii 
towarzyszyła szacowna rodzina Philpottów, nawiasem mówiąc 
metodystów, którzy wyruszali nawracać filipińskich pogan na 
wyspie Mindanao. 

Eulalia nie ukrywała podniecenia. Jej radość opadła jednak, 
gdy odezwał się Jed. Chociaż ledwie osiem lat od niej starszy, 
zwykle przemawiał w imieniu wszystkich braci. Gdziekolwiek 
się siostra pojawi, mówił, zawsze musi wydarzyć się coś złego. 
Łatwo przewidzieć, że pięć par niebieskich męskich oczu 
skierowało się natychmiast w stronę pustego miejsca, gdzie 
jeszcze do niedawna znajdował się stolik z cygarami. Potem 
popatrzyli na Eulaulię, a ich srogi wzrok nie wróżył nic 
dobrego. 

Eulaulia uważała, że brat nigdy nic wybaczył jej incydentu 
z dawnych lat, kiedy to jako trzylatka wpadła do wyschniętej 
studni i tylko on był na tyle szczupły, by wybawić ją z tej 
przykrej opresji. Uważała za wielce krzywdzące i niesprawiedliwe 
winić ją za coś, co przytrafiło się jej w tak młodym wieku. 
Sprzeczali się jeszcze przez trzy dni, głównie Eulalia z Jedcm. 
Brat wysuwał całkiem bezsensowne argumenty, przyrównując jej 
wyjazd do otwarcia puszki Pandory. Nie wiadomo, na jakiej 
podstawie wyliczał przerażającą listę wypadków, które mogą się 

10 

11 

jej przydarzyć. Była dotknięta i oburzona - z jego słów 
wynikało, że przypominała coś. na kształt zarazy! Tłumaczyła, że 
to bzdura sadzić, iż przynosi pecha. Wszyscy wiedzieli, że nic 
takiego nie istnieje, a jednak patrzyli z uwagą na Jeda. gdy na 
poparcie swoich słów pokazywał liczne blizny. Tak więc aż do 
sobotniego poranka Eulalia pogrążyła się w rozpaczy. Wylała 
morze łez, a ostatniej nocy jej ciałem wstrząsał gwałtowny, 
żałosny szloch. 

Ale miłosierny Pan widać był po jej stronie, niedzielne 
bowiem kazanie niespodziewanie uwolniło zapuchnięią od 
płaczu dziewczynę z nadopiekuiiczych objęć brata. Pastor 
Tutwhyler wybrał właśnie ten poranek na refleksję o ludzkich 
przesądach. W kazaniu określił je mianem perfidnych żartów 
szatana, którym prawdziwy chrześcijanin nie powinien ulegać. 
W tej chwili Eulalia miała ochotę zerwać się z ławki rodziny 
LaRue i serdecznie ucałować duchownego. Po mszy usłyszała 
od pastorowej Tutwhyler, że wielebnego zainspirował nowo 
przybyły do miasteczka chiromanta % Nowego Orleanu. Jednak 
Eulalii zupełnie nie obchodziło, kto natchnął pastora; kazanie 

zdziałało cuda. 

Teraz, po upływie trzech miesięcy od tamtych zadziwiających 
wypadków, siedzi w sypialni domu ojca w Manili i, o ironio, 
czeka na niego tak samo. jak to zwykła robić przez wszystkie 
minione lata. Przybyła dzień wcześniej niż zaplanowano, a ojciec 
przebywał jeszcze na inspekcji w prowincji Quezon. Miał wrócić 
najprawdopodobniej w południe. 

Wtem ktoś zapukał do drzwi. Dziewczyna podniosła głowę 
i ujrzała Josefinę, gospodynię ojca, która weszła do pokoju 
z telegramem w ręku. 

- Przepraszam najmocniej, ale ojciec panienki zostanie jeszcze 
jakiś czas poza domem. 
Poczuła gwałtowny skurcz żołądka, a pokój wydał się jej 
nagle ciasny i bardzo duszny. Miała ochotę się rozpłakać, 
ale resztką sił powstrzymała łzy. Oparła się o fotel, ramiona 

Strona 5

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

opadły żałośnie, znacznie bardziej niż zezwalały na to surowe 

12 

nauki madame Devereaux. Wzięła głęboki oddech, spojrzała 
raz jeszcze na zegar i zajęła się tym, do czego była zmuszana 
przez lata - czekała. 

Dżungla znowu zgęstniała i maczeta nie nadążała z wyrąbywaniem 
przejścia. Splątane krzewy zagradzały drogę. Sum więc 
opadł w koiicu na ziemię i przedzierał się na klęczkach pod 
potężnymi paprociami, przeczołgując się ponad wystającymi 
korzeniami i mokrą ściółką. Tuż obok uciekały przestraszone 
jaszczurki, widział też kilka olbrzymich, przeszło czterocentymetrowej 
długości chrząszczy bambusowych, które wyłaziły 
leniwie spod grubego mchu przykrywającego podłoże. We włosy 
wplątały mu się drobne gałązki i mokre liście i wdzierały się za 
skórzaną klapkę na oku. sprawiając mu ból. Zatrzymał się. aby 
ją odpiąć i oczyścić. Ze złamanej gałęzi krzaka, zwanego 
irądowcem, wyciekał biały sok. W ostatniej chwili Sam uskoczył, 
unikając spadających kropli, które potrafiły wżerać się w ciało 
niczym kwas i w ciągu dwóch minut spalić skórę. 

Odetchnął głębiej i ruszy! dalej. Dżungla wydawała się 
olbrzymią, nieskończoną pułapką. Za plecami wciąż słyszał glosy 
torujących sobie drogę ludzi. Nie dotarli jeszcze do gęstwiny. 
Świadomość tego popchała Sama do przodu. Czołgał się po 
wilgotnym podłożu, krępowany przez poskręcaną roślinność. Pot 
nadal lał się z niego strumieniami, 

W pnączach nad jego głową poruszyła się znienacka czarna 
żmija, nazywana w okolicy wampirem. Jej jad był bardziej 
zabójczy niż pchnięcie sztyletem w serce. Sam skamieniał. Za 
plecami słyszał świst maczet i roztrzaskiwanych zawzięcie 
bambusów. Wstrzymując oddech spojrzał na szkliste, zielone 
oczy gada. Na szczęście żmija patrzyła w drugą stronę i powoli 
przesuwała się w bok, prześlizgując się po gałęziach sinusoidalnym 
ruchem z góry na dół. 

Umilkły odgłosy rąbania, podobnie jak zatrzymało się serce 
Sama. Pogoń właśnie dotarła do gęstwiny. Serce znowu zabiło. 

13 

tym razem głośno i niewiarygodnie szybko. Sam znalazł się 
w pułapce bez wyjścia, między jadowitą żmiją a ścigającymi go 
żołnierzami. 

Wąskie uliczki roiły się od ludzi różnych narodowości, 
przede wszystkim Hiszpanów, Chińczyków oraz wyspiarzy. Na 
tle lego hałaśliwego, różnobarwnego tłumu, który był czymś 
normalnym i powszednim na wyspie, widok małej, różowej 
parasolki z falbankami wydawał się absolutnie egzotyczny. Kręciła 
się ponad głowami ciemnoskórych przechodniów jak lśniący 
jedwabny spodek. W pewnej chwili zatrzymała swój taniec, 
niosąca ją bowiem panienka stanęła i przepuściła grzecznie 
rodzinę Filipińczyków — małżeństwo z dzieckiem. Kobieta 
pochyliła się i skarciła w lokalnym narzeczu córkę, chyba 
trzy nastoletnią dziewczynkę, która sekundę wcześniej głośno 
zachichotała, mówiąc coś do rodziców. Oni zaśmiali się, ujęli za 
ręce rozbawioną córeczkę i zniknęli w tłumie. 

Eulalia skryła twarz w cieniu wzbudzającej takie rozbawienie 
parasolki i szybko się odwróciła, /oładek podchodził jej do 
gardła. Źle się tu czuła - dokuczał jej upał, drażnił zgiełk ulic 
i dziesiątki rozgadanych, zajętych sobą obcych ludzi. Nic nie 
pomogły żarliwe modlitwy, ojciec nie przyjeżdżał i wciąż była 
smutna i straszliwie samotna. 

Strona 6

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Dotknęła nerwowo wysokiego koronkowego kołnierzyka, który 
teraz był jedynie wilgotnym strzępkiem materiału, zwisającym 
żałośnie nad ślubną kameą matki. Poprawiając go starała się 
wymazać z pamięci obraz mijanej przed chwilą rodziny, ich 
uśmiechniętych twarzy i pełnych miłości spojrzeń. Musnęła 
dłonią broszkę i bezwiednie przesunęła palcami po delikatnym 
wzorze. Próbowała się uśmiechnąć, lecz bez powodzenia; wyprostowała 
się tylko i energicznie odgarnęła do tyłu włosy. 
Popatrzyła w górę na słońce, jakby tam szukając pociechy 
i ukojenia, ale potrząsnęła głową - nic nie poradzi na to, że nie 
ma i nigdy nic miała kochających rodziców. Minęła dłuższa 

i'I 

chwila, zanim znowu przesunęła parasolkę nad głowę, aby 
uchronić się przed żarem tropikalnego słońca. 

Zamyślona, westchnęła lekko i skierowała się w stronę lntramuros, 
dawnych murów obronnych, wciąż odgradzających 
starą część Manili. Przeszła pod jednym z czterech kamiennych 
łuków i zagłębiła się w uliczkę biegnącą na północ do bazaru. 
Josefina powiedziała jej, że bazar Tondo jest kipiącym życiem 
miejscem, pełnym najrozmaitszych towarów, toteż wycieczka 
tam z pewnością skróci jej czas oczekiwania na ojca. Rankiem 
Bulalia była tak zdenerwowana i zniecierpliwiona, gdy chodziła 
po salonie i nie mogła oderwać wzroku od wskazówek zegara, że 
w końcu posłuchała rad gospodyni i wyszła z domu. 

Kręcąc parasolką weszła na namiastkę chodnika, a jej małe 
obcasy stukały głucho o kamienie niczym bambusowe marimby. 
Oczywiście dużo wolniej, Eulalia bowiem, jak przystało na 
młodą damę, starała się nie spieszyć. Nie na darmo madame 
Devereaux tyle lat wpajała dziewczętom zasady dystyngowanych 
ruchów. Miały wyobrażać sobie, że fałdy ich sukni płyną dostojnie 
i powoli, niczym żagle na wietrze, bądź też rytmicznie jak 
uderzająca o brzeg morska fala. A prawdziwa dama wyczuwa 
odpowiedni rytm tak łatwo i naturalnie jak oddycha. 

Francuskie pantofelki Eulalii - że nowe, z kwadratowymi 
czubkami, wykonane na zamówienie z czarnej gładkiej skórki, 
chrzęściły niemiłosiernie na kamienistej drodze. Jeszcze parę 
przecznic i je zrujnuje! Dowiedziała się, że w tych okolicach na 
wodę i błota, zalegające ulice przez dziewięć miesięcy w roku, 
rzuca się po prostu kamienie. 

Stanęła właśnie na jednym z tych większych i, co było do 
przewidzenia, poślizgnęła się i wpadła po kostki w mazisty 
szlam. Z obrzydzeniem wyciągnęła nogę z błota i pokuśtykała na 
drugą stronę uliczki do ceglanego domu, najbliższego w polu 
widzenia skrawka suchej ziemi. Tam złożyła parasolkę i oparła 
ją o rząd spiętrzonych jeden na drugim koszy, stojących wzdłuż 
ściany jak duże ołowiane żołnierzyki. Wyjęła batystową chusteczkę 
i zaczęła czyścić zabrudzony pantofel. Potem przyjrzała 

15 

się nie mniej ubłoconej chustce i, jako że nie była już nic warta, 
wyrzuciła ją do stojącej nieopodal spluwaczki. Zirytowana, 
odwróciła się, sięgnęła po parasolkę, po czym jednym zdecydowanym 
ruchem otworzyła ją i odeszła. Nawet nie zauważyła, że 
koszyki za nią zachwiały się i przewróciły jeden po drugim jak 
kostki domina. 

W dalszym ciągu podążała w kierunku przeciwnym niż 
położony w Bindono dom ojca. Po uliczkach poruszały się 
wypełnione towarami wózki i liczne tramwaje konne jedynej tu 

Strona 7

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

firmy przewozowej Compana dc Tranvjas, Jej emblematy 
widniały zresztą na bokach pojazdów. Wiele słyszała od 
Josefiny na icmal tramwajów i krytycznego do nich stosunku 
ojca. 

W owych czasach na Filipinach grasowała śmiertelna choroba 
zwierząt zwana surra, która bezlitośnie dziesiątkowała konie. 
Przedsiębiorstwa przewozowego zdawało się to nie obchodzić, 
gdyż eksploatowało do końca wychudzone szkapy, aż padały 
z wycieńczenia na ulicy. Sympatia dla zwierząt i gniew wobec 
polityki firmy sprawiły, iż ojciec w ogóle nie korzystał z lego 
środka lokomocji. 

Kiedy Eulalia skręciła za róg i minęła z bliska konny tramwaj, 
zrozumiała dlaczego ojciec tak postępował. Konic, tak naprawdę 
kucyki, niewiele większe od trzymiesięcznego cielaka, z największym 
trudem zmagały się z ciężarem zapełnionego ludźmi 
powozu. Nigdy nie widziała tak zabiedzonych zwierząt. 

Stanęła jak wryta i przez dłuższą chwilę nie mogła zrobić ani 
kroku. Usiłowała zrozumieć coś tak jej obcego i żałosnego. 
Konie w Hickory House i na farmie w Bcechtree stanowił)' 
najbardziej cenione skarby jej brata Harrisona, i tak też były 
traktowane. Można powiedzieć, że niemal należały do rodziny. 
Zwierzęta zaś, które ujrzała tutaj, przedstawiały sobą smętny 
widok - chude jak wynędzniałe gekony. ledwie się wlokły 
słaniając na cienkich nogach. Nic, ani palące słońce, ani tłumy 
na ulicach nie zmuszą jej do skorzystania z takiego środka 
transportu. 

16 

Jeszcze zanim ujrzała filipińskie tramwaje, postanowiła, 
że będzie chodzić pieszo, tak bowiem właśnie czynił jej 
ojciec i chciała mu tym zrobić przyjemność. Teraz patrząc 
na budzące litość konie zawstydziła się, że powodowały 
nią egoistyczne pobudki i że zupełnie zapomniała o zwierzętach. 

Jednakże wcześniej trudno byłoby jej zrozumieć coś, czego nie 
zobaczyła na własne oczy. A z pewnością nie widywała zwierząt 
chorych czy wynędzniałych, przynajmniej nie w Belvedere 
w Hickory House, na farmie w Beechtree czy w zakładach 
Calhoun Industries ani u żadnej z rodzin, z którymi się spotykali. 
Jeśli nawet podobne wypadki miały miejsce, w co zresztą 
wątpiła, bracia na pewno oszczędziliby jej takich widoków. 

Nie ulegało wątpliwości, iż chłopcy LaRue zawsze ją ochraniali. 
Była ich oczkiem w głowie - jako jedyna kobieta w starym 
i szanowanym rodzie, równie wiekowym, co hikorowe drzewa, 
rosnące szpalerem wzdłuż drogi dojazdowej do majątku. Matka 
Eulalii, z domu Calhoun. takie szczyciła się znamienitym 
pochodzeniem, a to bardzo liczyło się w Południowej Karolinie, 
gdzie rodzinne parantele decydują o społecznej akceptacji. 

Jej matka była prawdziwą damą, czczoną i ubóstwianą przez 
wszystkich mężczyzn w rodzinie. Umarła jednak za młodu, toteż 
Eulalia znała ją jedynie z obrazu wiszącego nad kominkiem oraz 
z relacji braci i osób, które widywały ją w przeszłości. Podobnie 
jak matkę, również Eulalię osłaniano przed wszystkim, co, 
zdaniem jej pięciu braci, uchodziło za niegodne jej bądź niebezpieczne. 
Poza szkołą madame Devereaux, do której dowożono ją 
rodzinnym powozem, kościołem oraz zupełnie okazjonalnymi 
spotkaniami towarzyskimi, wszędzie towarzyszyło jej przynajmniej 
dwóch braci. 

Nie miała więc okazji wychynąć poza granice swojego dobrze 
strzeżonego światka, w którym wszystko toczyło się gładko i bez 
problemów, a samo jej nazwisko w magiczny sposób otwierało 

Strona 8

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

podwoje domostw najznakomitszych rodzin w okolicy. Również 
i tam damy hołubiono i wynoszono na piedestał. 

17 

Opuścił ją tylko jeden człowiek i najbliższego otoczenia 
- ojciec, a lak się składało, że na jego miłości zależało jej 
najbardziej. Dlatego też znalazła się tutaj, zdenerwowana i niepewna 
przed ich pierwszym po siedemnastu latach spotkaniem. Jaka 
będzie jego reakcja, co poczuje i czy zaakceptuje dawno nie 
widzianą córkę? Eulalia nie mogła się już doczekać jego powrotu, 
wyobrażała sobie, że zjawi się wreszcie dziś wieczorem i nie 
rozczaruje się jej widokiem. Pragnęła, aby wszystko ułożyło się 
po jej myśli. 

Serce waliło mu w piersiach coraz głośniej, jego uderzenia 
huczały w głowie niczym strzały armatnie. Na szczęście żmija 
popełzła dalej i Sam ponowię wziął spokojny i głęboki oddech. 
Był znowu wolny, no, może nie całkiem. Musi się jeszcze 
przedrzeć do rzeki. Ruszył napr/ód. Czołgał się przez gąszcz, 
czujne jak pnącza zaczepiają o jego koszulę. Ziemię pokrywał 
gęsty dywan z liści; lecz po krótkiej chwili zarośla zaczęły się 
przerzedzać. Szedł nadal na czworakach, dopóki nie natrafił na 
mokrą i czarną jak bezgwiezdne niebo ziemię. 

Chwilę potem mógł znowu wyprostować się i pobiec dalej. 
Z pobliskiego ligowca zerwała się chmara przerażonych ptaków, 
gubiąc po drodze pióra. Inne, nieznane mu zwierzęta skrzeczał)' 
dokoła i również umykały w popłochu. 

Nagle otoczyło go morze kolorów - jaskrawa czerwień jaśminów, 
żółcień malw i fiolet storczyków, W powietrzu unosił się 
słodki zapach tropikalnych kwiatów i przenikał na wskroś jego 
nozdrza, spierzchnięte usta i gardło. Znalazł się w wielopiętrowej, 
kwiatowej dżungli, lecz nic zważył na jej piękno i przedzierał się 
dalej. 

Wtedy poczuł zapach wody i wilgoci, najpewniejszy znak, że 
zbliża się do rzeki. Powietrze wypełniła woń mulistego nabrzeża. 
Dochodzące go od czasu do czasu hiszpańskie i wypowiadane 
w lokalnym narzeczu słowa ścigających zagłuszył szum wartko 
płynącej rzeki. 

18 

Jeśli zdoła lam szybko dotrzeć, może uda mu się uciec. Rzeka 
Pasig prowadziła prosto do Tondo na obrzeżach Manili. Ruchliwe 
uliczki bazaru dawały mu realną szansę na wymknięcie się 
pogoni. Ścigali go partyzanci Aguinalda. Sam wiedział bowiem 

o pewnym cennym transporcie broni, a informacji tych potrzebowali 
w równym stopniu Hiszpanie, Aguinaldo, jak i Andres 
Bonifacio, dowódca Sama. Jeśli złapie go ktokolwiek poza 
Bonifaciem. jak amen w pacierzu będzie martwy. 
Eulalia przeszła za róg i niespodziewanie znalazła się na 
bazarze Tondo. Panowała tu gorączkowa krzątanina i hałas, od 
którego zaczęło się jej kręcić w głowic. Z drabiniastych, prymitywnych 
wozów zgromadzonych na rynku wylewała się masa 
kolorowych towarów, zewsząd słychać było okrzyki sprzedawców 
zachwalających swoje dobra. 

Oszołomiona egzotycznym widokiem, Kulałia przeciskała się 
między straganami i zmierzała jak zahipnotyzowana ku stoiskom 
z materiałami. Już z oddali dostrzegła błyszczące chińskie 
jedwabne mory. mechate, purpurowe, morskie i jaskrawożółte 
aksamity. Pozwijane w grubsze i cieńsze bele górowały ponad 
niskimi postaciami chińskich kramarzy. Ruszyła głębiej w sam 

Strona 9

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

środek tłumu, lecz wkrótce dojście do jedwabi zagrodził jej 
wózek wypełniony wełnianymi i jedwabnymi dywanami. Zatrzymała 
się i rozejrzała dokoła - na próżno. W zasięgu wzroku 
widziała tylko twarze tubylców i mnóstwo wielobarwnych koszy. 

Skręciła, chcąc znaleźć' inną drogę, kiedy coś przyciągnęło jej 
uwagę. Przystanęła i patrzyła zafascynowana. Filipinki nosiły 
towar stawiając sobie kosze na głowach. Chociaż nie byl to dla 
niej obcy widok - w rodzinnych stronach praczki tak samo nosiły 
bieliznę - tutejsze kosze były dwa razy większe, kobiety zaś 
filigranowe, toteż wszystko razem wyglądało zadziwiająco. 
W wysokich koszach znajdowały się złociste papaje, zielone 
i różowe owoce mango oraz zupełnie jej nieznane pomarańczowe 
melony. 

19 

Z prawej strony doszedł ją raptem intensywny zapach morza. 
Zaciekawiona, tani skierowała swe kroki. Wnet pożałowała 
pośpiechu, bowiem ujrzała stojące nieopodal wózki zapełnione 
śniętymi, cuchnącymi rybami. Handlarze co chwila polewali je 
wodą, aby jak najdłużej zachowały świeżość w popołudniowym 
upafe, ale, jak widać, nie na wiele się to zdało. Smród stawał się 
nie do wytrzymania, toteż Eulalia czym prędzej uciekła. Nie 
zniechęciło to jej do dalszej wędrówki; przemierzała bazar 
wszerz i wzdłuż, wciąż ciekawa nowych wrażeń i ludzi. 

Szalona, tętniąca życiem atmosfera targu z niezwykłą siłą 
przyciągała dziewczynę. Zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że 
jest tylko małą, złowioną przez los rybką, pływającą do tej pory 
w dobrze sobie znanym, spokojnym strumyku, który właśnie 
zamienił się w głęboką, rwącą rzekę, porywającą ją ku przepaści. 
Skąd mogła wiedzieć, że jej bezpieczne, ustabilizowane, samotne 
i dostatnie życie w to jedno popołudnie przemieni się w piekło? 

Sam jeszcze nie zginął, ale już teraz czuł się, jakby zstąpił do 
piekieł. Był potwornie zmęczony, ociekał potem, a płuca paliły 
go żywym ogniem. Nie przestawał biec, kiedy schylił się 
omijając gałęzie niskiego ligowca i przeskoczył nad jego 
poskręcanymi, wystającymi korzeniami. Gnał dalej bez tchu 
przed siebie. Bez wahania oddałby swój miesięczny zarobek 
najemnika za kojącą zbolały przełyk szklaneczkę whisky. 
Poprzysiągł sobie, że jeśli tylko ich zgubi, natychmiast kupi 
butelkę tego importowanego trunku. Już niemal czuł w ustach 
smak Old Crow Wliiskey i ta kusząca wizja popychała go 
naprzód. 

Maczetą torował sobie drogę wzdłuż biegu rzeki. Słyszał ich 
tuż za sobą, odrobili straty i niepokojąco zbliżali się do niego. 
Głosy ścigających stały się wyraźniejsze, rozróżniał poszczególne 
słowa rzucane po hiszpańsku i w narzeczu tagalog. Zaklął pod 
nosem, najwyraźniej nie był już taki młody i szybki jak dawniej. 
Kiedy jednak koło niego przeleciał duży ciężki nóż, zwany przez 

21 

tubylców bolo i wbił się w pień drzewa z ostrym, morderczym 
brzdękiem, Sam z miejsca poczuł, że ubywa mu dobrych parę lat. 

Dziesięć minut później dobiegał do przedmieść Manili, po 
upływie kolejnych pięciu minut mijał ludzi i zwierzęta w jakiejś 
małej, zatłoczonej uliczce. A jednak ci dranie wciąż deptali mu 
po piętach. Sam wbiegł na rynek i rozejrzał się. Usłyszał krzyki 

- to ścigający rozdzielili się na grupy i zamierzali odciąć mu 
drogę ucieczki. Podążył w stronę grupy handlarzy i zaczął się 

Strona 10

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

przeciskać miedzy straganami. Był wysoki, stanowczo zbyt wysoki 
w porównaniu z tutejszą ludnością, toteż żołnierze z łatwością go 
wypatrzyli. Pokazywali z daleka w jego kierunku i już po chwili 
.spieszyło ku niemu trzech drabów. Sam przeskoczył nad dyszlem 
najbliższego wozu i zrzucił na prześladowców zwinięte w rulony 
dywany. Dwaj z nich zniknęli przywaleni tą stertą, trzeci upadł, 
lecz już się podnosił. Sam odwrócił się, zdzielił go pięścią 
między oczy i pobiegł w najbardziej zatłoczoną stronę bazaru. 
Kiedy znalazł się w samym sercu targowiska, upadł, powoli 
wczołgał się pod stojący opodal wóz i stamtąd obserwował dalsze 
wydarzenia. Koło oczu mignęła mu para butów pokrytych czarnym 
błotem z dżungli, po chwili następna i jeszcze jedna. Gdy nabrał 
pewności, że ścigający przeszukali już cały rynek, postanowił 
ostrożnie wyjść z kryjówki i wmieszać się w tłum. Obrawszy 
taktykę, podpelzł do brzegu wozu i wyciągnął powoli prawą rękę. 

Nagle na jego dłori nadepnął mały damski bucik, a właściwie 
wbił mu się w ciało cienkim, ostrym obcasem. Sam resztką sił 
zdławił okrzyk bólu. drugą ręką chwycił stopę dziewczyny 

i wyswobodził obolałą dłoń. 
Odetchnął z ulgą, ona zaś krzyknęła z przerażenia. Natychmiast 
puścił jej kostkę i szybko skrył się z powrotem pod wozem. 
Przyjrzał się obolałej ręce i zaklął. Między kciukiem a palcem 
wskazującym miał głęboką, broczącą krwią ranę. 
Koło wozu pojawiły się kolejne buty, odciągając jego uwagę 
od szarpiącego bólu. Leżał bez ruchu. Minęły go i Sam ponownie 
wyczołgał się z tyłu wozu. Horyzont wydawał się czysty, wokół 
widział tylko postacie tubylców. 

$ 22 

Schylił głowę i przedzierał się powoli przez tłum, pochylając 
się mocniej, gdy widział w pobliżu żołnierzy. Szedł przed siebie 
i co chwila oglądał się w prawo, sprawdzając obszar od strony 
niewidzącego oka. Doszedł tak aż do sprzedawcy ryb. Odwrócił 
się ponownie i wtedy to zobaczył. 

Podłużny, sztyletowaty przedmiot ozdobiony jakimś różowym 
ornamentem zmierzał prosto w jego jedyne oko. Sam w ostatniej 
chwili uchylił głowę. Chryste! - pomyślał i instynktownie się 
wyprostował. Otarł pot z czoła. Omal nie stracił drugiego oka! 
Stał i wpatrywał się w różową parasolkę chwiejącą się nad 
głowami przechodniów. 

Wyprostował się - niewybaczalna pomyłka. 

Z tłumu wypadł żołnierz i rzucił się na niego z nożem bolo 
w ręku. Sam spojrzał w lewo i dostrzegając sprzedawcę z uniesionym 
wiadrem do polewania ryb, wyrwał mu je z ręki i cisnął 
w napastnika. Następnie puścił się biegiem przez rynek, przewracając 
po drodze dwa wózki dla spowolnienia pościgu. Pochyli! 
się znowu i zanurkował między zaaferowanych ostatnimi wypadkami 
ludzi. 

Eulalia mogła przysiąc, że ktoś chwycił ją za kostkę. Spojrzała 
uważnie w dół, ale nie mogła nie dostrzec, widok zasłoniły jej 
bowiem dziesiątki nóg, a przesuwający się tłum pociągnął ją za 
sobą. Jednego się dzisiaj nauczyła - słowo „tłum" może naprawdę 
oznaczać zupełnie coś innego niż sobie do tej pory wyobrażała. 
Nie była przyzwyczajona do takiej hordy. Jednak ta rozkrzyczana, 
niemiłosiernie tłocząca się ciżba nie tylko ją przerażała, ałe 
i wzbudzała dreszcz podniecenia. Rynek Tondo stał się dla niej 
nowym, fascynującym doświadczeniem, całkowicie odmiennym 
od spokojnego i strzeżonego życia w Belvedere. 

Działy się tu wprost niewyobrażalne rzeczy. Najpierw incydent 
z jej nogą, a potem, kiedy starała się uciec od smrodu ryb, 
zauważyła nagle to dziwne zamieszanie - wszyscy patrzyli na 

Strona 11

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

mokrego mężczyznę z kubłem na głowie. Podobnie jak poprzed

23 

nio, również i temu nie poświeciła zbyt wiele uwagi i ruszyła 

przed siebie omijając przewrócony wózek. 

Wreszcie ujrzała to. czego akurat szukała. Na stojącym przed 

nią wózku pyszniły się wielobarwne wachlarze o najrozmaitszych 

wzorach. Po jednej stronie piętrzyły się kosze, wiec dziewczyna 

obeszła je i zbliżyła się do rozłożonych towarów. 

Nie potrafiła się zdecydować, który z wachlarzy będzie najlepiej 
pasował na dzisiejszy wieczór. Spodobały się jej dwa - jeden 
wspaniały, z zielonego jedwabiu i z namalowanymi ptakami, 
drugi jasnobłękitny, pokryty delikatnym rysunkiem portu i statków. 
Wzięła oba do ręki. Wtedy sprzedawczyni, stara kobieta 

o błyszczących oczach i szerokim lepkim uśmiechu pokazała jej 
len idealny. 
Wachlarz był w odcieniu ciemnego fioletu z jasnym różowym 
wzorkiem, dokładnie w kolorze jej parasolki. Odłożyła na miejsce 
pozostałe i zamknęła parasolkę. Porównała kolory, pasowały 
idealnie. Dla uwolnienia rąk wbiła parasolkę w ziemię, ale że ta 
nie przestawała się chybotać podniosła ją do góry i mocniej 
chwyciwszy rączkę, ponowiła próbę... 

Trzask! Wbiła ją w kawałek miękkiej ziemi obok wózka. 

I stała się rzecz przedziwna. Mogłaby przysiąc, że usłyszała 
jęk i stłumione przekleństwa. Przesiała szukać pieniędzy w torebce 
i podniosła głowę. To nie mogła być sprzedawczyni, głos 
najwyraźniej należał do mężczyzny. Rozejrzała się wokół, lecz 
nie dostrzegła nikogo podejrzanego. 

Zrzuciła to w końcu na karb odgłosów ulicy i swojej wybujałej 
wyobraźni. Westchnęła, wyjęła kilka monet z portmonetki i wręczyła 
je kobiecie. Potem złapała parasolkę i z wachlarzem w ręku 
pospieszyła dalej. Chciała znaleźć jeszcze kilka drobiazgów, 
zanim nadejdzie pora powrotu do domu. 

Noga bolała straszliwie. Sam zerwa! z szyi mokrą chustkę 
i obwiązał nią zranioną łydkę. Do diabla, po prostu nie mógł 
uwierzyć, że ten przeklęły różowy parasol wbił się w jego nogę. 

24 

Przemykał właśnie od jednego wozu do drugiego, kiedy to się 
stało. Przedzierając się przez bazar, musiał widać zbytnio wysunąć 
nogę, następną bowiem rzeczą, jaką zapamiętał, był ostry, 
przeszywający ból w łydce. Ze wszystkich sił starał się nie 
krzyknąć. Wziął tylko głęboki oddech, a po paru sekundach 
wypuścił powietrze, cedząc przez zęby liczne znane mu przekleństwa, 
a nawet dołożył kilka nowych, które na poczekaniu przyszły 
mu do głowy. 

Zakończył opatrywanie obolałej kończyny. Miał nadzieję, że 
mocno zawiązana opaska wkrótce złagodzi ból. Odwrócił się 
i spojrzał w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą stał zamachowiec 
w spódnicy, ale dziewczyna zniknęła. To jest chyba jej szczęśliwy 
dzień, pomyślał z przekąsem. W każdym innym miejscu i czasie 
nie uszłoby jej to na sucho. Wprawdzie nigdy dotąd nie skrzywdził 
kobiety... jeszcze nie. 

Strona 12

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Z wysiłkiem podjął na nowo wędrówkę od wozu do wozu, 
zatrzymując się, gdy przechodzili żołnierze. Musiał przyznać, że 
to zdeterminowana banda. Aguinaldo naprawdę potrzebuje tej 
broni. 

Cztery metry przed sobę ujrzał wozy ustawione w kształcie 
litery T. Wsląpiła w niego nadzieja, sprzedawcy bowiem ustawiali 
je tak jedynie w narożnikach placu. Jeśli się nie myli, znajduje 
się teraz w pobliżu północno-wschodniego krańca rynku, tuż 
obok plątaniny uliczek, gdzie z łatwością zdoła się ukryć. Ludzie 
Aguinalda tam go nie znajdą, tego byl pewien. Jeśli tylko tam 
dotrze, będzie wolny. 

Przeczołgał się pod kolejny wóz. Noga w dalszym ciągu 
piekielnie bolała, wiec przystanął. Jeszcze trochę, pomyślał, 
jeszcze tylko odrobinę. Wziął głęboki oddech i znalazł się przy 
ostatnim wozie. Był już tak blisko celu. 

I wtedy ujrzał te diabelskie buty, zapinane wysoko damskie 
pantofle z miażdżącymi kości obcasami. Na domiar złego 
dostrzegł zwisającą wzdłuż falbianiastej spódnicy różową parasolkę 
ze sztyletowatym czubkiem. Mimo wszystko postanowił 
zignorować ten widok i już się odwrócił, by kontynuować 

25 

ucieczkę, gdy zdarzyło się coś nieprzewidzianego. Na ziemie, tuż 
obok jego głowy, upadł wachlarz. Spojrzał do góry i zobaczył 
utkwione w sobie, pełne przerażenia oczy młodej blondynki. 
Jedną ręką prawie dotykała wachlarza. 

- Och, mój Boże! - Twarz dziewczyny zniknęła z pola 
widzenia. 
Do diaska! Nastąpiła długa, denerwująca chwila ciszy. Sam 
czekał, aż rozlegnie się przeraźliwy wrzask dziewczyny, świadom, 
że będzie musiał się natychmiast salwować ucieczką. 
Ale krzyku nie było. 
Zwariowana dziewczyna ponownie się nachyliła, a jej jasne 
włosy niemal dotykały ziemi, gdy mu się przyglądała. Tym 
razem jednak trzymała parasolkę niczym miecz, celując ostrym 
Końcem w jego głowę. 

- Kim pan jest, jakimś piratem? - zapytała najbardziej 
niewyraźnym południowym akcentem, jaki kiedykolwiek słyszał. 
Przez nią może zginąć. Przybliżył się wolno w jej stronę. 

- Proszę mi odpowiedzieć, mój panie. Kim pan jest? - powtórzyła 
lekko zirytowana, akcentując każde słowo ruchem 
parasolki. 
Sam przyłożył palec do ust na znak. że powinna być cicho. 
Najwyraźniej zastanawiała się nad tym. bo nie zwróciła uwagi. 
że mężczyzna zmieni! położenie nóg i w każdej chwili był gotów 
do skoku. 

- Czy to pan złapał mnie za nogę? - Na jej twarzy pojawił się 
wyraz podejrzliwości, machała przed nim parasolką, jakby była 
gotowa odpowiednio go potraktować, choć Sam był pewien, że 
nie zdobyłaby się na to. 
- No więc, czy to pan? 
To przepełniło czarę. Sięgnął po parasolkę, wyrwał ją, uklęknął. 
Drugą ręką chwycił dziewczynę w pasie i pociągnął w dół pod 
wóz. Teraz zaczęła krzyczeć. Musiał ją uciszyć. Wczołgał się 
głębiej pod wóz przygważdżając jej wijące się ciało swoim. 
Skrzywił się - wydzierała mu się prosto w twarz, co nie było ani 
wygodne, ani bezpieczne. Puścił więc czym prędzej parasolkę 

Strona 13

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

i mocno położył dłoń na jej ustach. Dziewczyna szukała po 
omacku swej różowej broni, lecz Sam pierwszy chwycił parasolkę 
i przyłożył jej do gardła. 

- Zamknij się! - wycedził przez zęby. 
Tak też zrobiła. Jej oczy stały się wielkie jak srebrne pesety, 
prawie wypełniając drobną poczerwieniałą z gniewu twarz. 
Zerknął do góry. gdyż w tym samym momencie wóz minęły dwie 
pary męskich butów. Zesztywniał w napięciu i instynktownie 
przycisnął dziewczynę mocniej do ziemi. Jej noga otarła się 
O jego zranioną łydkę i twarz mężczyzny wykrzywił grymas bólu. 
Leżała bez ruchu, cicha jak morze po sztormie, lecz nagle oczy 
jej utkwiły w jakimś punkcie na ziemi koło wozu. 

Podążył za jej wzrokiem w miejsce, gdzie pojawiło się dwóch 
żołnierzy. Mężczyźni rozmawiali półgłosem, a on pilnie nasłuchiwał 
w nadziei, że zdradzą swoje plany. Dziewczyna zaczęła 
coś mamrotać, lecz Sam tylko mocniej zakrył jej usta. 

- Ani słowa, bo cię zabiję - zagroził morderczym szeptem. 
Wzrok dziewczyny ponownie skierował się na ziemię. Wtedy 
i on to dostrzegł. Jej wachlarz leżał tuż obok żołnierskiego buta; 
jeśli mężczyzna schyli się po niego, na pewno zobaczy ich pod 
wozem. 

Sam czekał w napięciu na rozwój wypadków i od czasu do 
czasu zerkał na dziewczynę. Wpatrywała się w przepaskę na jego 
oku. Zachciało mu się śmiać. Jeśli o to chodzi, kobiety różnie 
reagowały na ten mały kawałek czarnej skóry, niektóre z obrzydzeniem, 
inne zaś z ciekawością. Blondynka właśnie tak na niego 
patrzyła; była zaciekawiona, a zarazem przestraszona, ł bardzo 
dobrze. Jeśli się go boi. to niewątpliwie zamknie buzię, a to było 
w tej chwili najważniejsze. 

Żołnierze wciąż rozmawiali, a on słuchał. Wiedzieli, że się 
gdzieś tutaj ukrywa, planowali więc rozdzielić się na grupy 
i przeczesać cały rynek. Zamierzali przeszukać każdy wóz. nawet 
pod spodem. Musi się stad wynosić i to jak najprędzej. Obejrzał 
się na sznur wozów, a potem spojrzał przed siebie. Wozów już 
tam nic było, tylko otwarta przestrzeń wypełniona ludźmi. Na 

26 

27 

końcu, na lewo, stal potężny, murowany kościół, z prawej zaś 

sirony znajdował sic rzi)d ceglanych magazynów, Miedzy nimi 

rozciąga! się labirynt uliczek - jego cel. 

Wziął głęboki oddech i wyciągną! maczetę, trzymając ją tuż przy 
twarzy dziewczyny. Wstrzymała oddech - wyczuł jej przerażenie. 

- Ani jednego słowa, bo zrobię z tego użytek. Jasne? 
Dziewczyna pokiwała głową, jej oczy znów rozszerzyły się ze 
strachu. 
Odłoży! parasolkę i zastąpił ja nożem szepcząc: 

- Cofnę teraz rękę. Jeśli piśniesz choć słówko, poderżnę ci 
gardło. 
Oderwał dłoń od jej ust i jednocześnie przystawił do szyi 
chłodne ostrze maczety. Nawet nie pisnęła. Stłumił uśmiech 
triumfu i nadał groźnie się w nią wpatrywał. Parasolkę wsadził 
sobie za pasek. Na wszelki wypadek, gdyż jak na jeden dzień 
miał już wystarczająco dużo przeżyć za sprawą tego diabelskiego 
przyrządu. Nie chciał ryzykować, że dziewczyna ponownie go 

Strona 14

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

użyje do obrony. Lewą nogę wsunął między wielkie kosze, 
stojące z tyłu za wozem. Udało mu się przesunąć jeden i zrobić 
no tyle duży otwór, aby móc się przczeri przecisnąć. 

- A teraz bardzo powoli wstaniemy i przeczółgamy się przez 
tę dziurę, zrozumiałaś? 
Dziewczyna spojrzała na przerwę i podniosła na niego przerażone 
oczy. Z trudem przełknęła Ślinę i lekko pokiwała głową. 
Ostrożnie zwolnił żelazny uścisk, nadal jednak trzyma! kolana 
po obu stronach jej ud na wypadek, gdyby zechciała czmychnąć 
na drugą stronę. 

- Odwróć się. 
Ramiona dziewczyny aż podskoczyły na dźwięk jego słów. 

- Odwróć się! - ponowił rozkaz. Przycisną! jej do szyi nóż 
i cofnął go nieco, aby mogła zobaczyć, że ma na ten manewr 
wystarczająco dużo miejsca. 
Przekręciła się na brzuch. 
Trzymając maczetę przy jej karku Sam ukucnął. Zraniona 
łydka pulsowała ze zmęczenia. 

28 

- Uklęknij. 
Dziewczyna nie poruszyła się. 
- Powiedziałem.,, na... kolana... Teraz! 
- Nóż... - szepnęła, wskazując na powód, dla którego się nie 
rusza. 
Zgrabnym ruchem włożył ramię pod jej piersi i przyciągnął 
mocno do siebie, zmieniając jednocześnie położenie noża, który 
znowu tkwi! przy gardle dziewczyny. Przylegała do niego ca!ym 
ciałem - głowę opierała mu o ramiona, jej plecy dotykały żeber 
mężczyzny, a pośladki jego krocza. 

Trzymał ją tak dłuższą chwilę. Czuł zapach gardenii, piżma 
i kobiecego strachu. Jego oddech stał się szybki i płytki. Popatrzy! 
na nią. Była blada, zbyt przerażona, aby się czerwienić. Nic 
cofnęła oczu pod jego spojrzeniem, wpatrywała się w milczeniu. 
Wtedy zwrócił uwagę na jej oczy, przejrzyście niebieskie i czyste 
jak górski lód. Jej oddech, równie płytki, z trudem dobywał się 
z pełnych, spierzchniętych teraz ust. Powiódł wzrokiem po jej 
małym podbródku, białej szyi i nabrzmiałych z wysiłku żyłach. 
Widział, jak krew pulsuje w nich szybkim tęlneni. Jego własny 
puls też przyspieszył, a serce waliło mu w piersiach tak samo 
mocno jak w dżungli. 

W pobliżu zadudniły kolejne żołnierskie buty. Sam skiną! 
głową w kierunku dziury. 

- Ruszaj się. 
Wyjrzał przez szparę między koszami. Nie przestawał obejmować 
jej jedną ręką, w drugiej zaś trzymał groźnie nóż. Przez 
moment oślepiły go promienie słońca. Przyciągnął ją do siebie, 
upewniając się, że mu nie ucieknie. Opar! się plecami o wielki 
kosz i czekał, aż oko przyzwyczai się do słonecznego blasku. 
Gdy mógł już rozróżnić wszyskie szczegóły otoczenia, rozejrzał 
się i podjął decyzję. 

- Teraz! - krzyknął i podrywając dziewczynę do góry. pobieg! 
schylony w stronę uliczki. 
Nagle poczuł, jakby ciągnął za sobą worek kartofli. 

- Biegnij! - rozkazał dziewczynie ze wściekłością. Niestety, 
29 

nadaremnie. Patrzył osłupiały, jak wbija obcasy w ziemię i staje 

Strona 15

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

W miejscu kręcąc głową. W jej oczach ujrzał graniczące z histerią 
przerażenie. Sam widywał już takie spojrzenia na twarzach 
umierających ludzi. 

Ciągnął ją jeszcze parę metrów, zanim nie szarpnęła jego 
ramieniem, aż zatrzymali się jak wryci. 

Musiał cofnąć nóż, aby nie przeciąć jej gardła. W tej sumej 
chwili pojawili się żołnierze i z dwóch stron rzucili się na niego, 
Z lewa j od tyłu. Sam walczył jak opętany, bił pięściami, kopał 
i uderzał głową. 

Jeden z żołnierzy ścisnął go rarnicniem za szyję, zaciskając 
krtań. Sam sięgnął do góry i chwycił mężczyznę oburącz za 
włosy. Na szczęście ten nie miał hełmu, więc Sam pochylił głowę 
i z całej siły odrzucił ją do tyłu, uderzając przeciwnika w czoło. 
Błyskawicznie leż odwrócił się do niego z pięściami gotowymi 
do ataku. Żołnierz zataczał się jeszcze zamroczony, kiedy Sam 
uderzył go tak silnym prawym sierpowym, że nie powstydziłby 
się go sam mistrz boksu, John L. Sullivan. 

Wtedy natarł na niego drugi żołnierz. Sam uderzył go pięścią 
w podstawę szyi i mężczyzna osunął się obok swego towarzysza. 
Sam wytarł krew z rozciętej wargi i rozejrzał się po placu. 
W jego stronę biegło następnych pięciu napastników. Ominęli 
dziewczynę, która wyglądała, jakby miała za chwilę zwymiotować. 

Do diabła z nią. pomyślał i rzucił się do ucieczki. Zbliżał się 
do krańca tynku rozpychając się bez pardonu przez tłum, dopóki 
nie dobiegł do pierwszej z uliczek. Dach budynku rzucał na nią 
potężny cień. Sam skręcił za róg domu i odetchnął z ulgą. 
wiedząc, że w końcu jest bezpieczny. 

1 wtedy dobieg! go przeraźliwy krzyk. Chyba cały świat 
usłyszał wrzask tej kobiety. 

Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, żeby uciekał, gdzie pieprz 
rośnie, i to jak najszybciej. Zatrzymało go jednak sumienie. Noga 
pulsowała, podobnie jak ręka; ból powinien go ostrzec, Ale 
myślał tylko o jednym. 

Dziewczyna była w opałach. 

30. 
Znowu rozległ się jej krzyk. Wydawał się wystarczająco 
głośny, aby skruszyć mury i rozbić szyby w oknach. Skrzywił się; 
nie może jej tam zostawić. Dziewczyna jest mu potrzebna jak 
wrzód na tyłku, ale widziano ją z nim i może mieć przez to 
poważne kłopoty. 

Cofnął się do wylotu uliczki i wyjrzał z cienia. Drobną postać 
trzymało dwóch żołnierzy, podczas gdy trzeci przystawił nóż 
bolo do piersi dziewczyny. Jej poszarzała Iwarz była pozbawiona 
jakiegokolwiek wyrazu. Tak. niewątpliwie znalazła sie w tarapatach, 
a chociaż on sam podobnie jej groził, to nigdy nie użyłby 
wobec niej noża. 

Ci mężczyźni nie mieli żadnych skrupułów. 

Dziewczyna miała ochotę zwymiotować. 
Nie starczyło jej jednak na to czasu. W jednej chwili stała 
z nożem przystawionym do piersi pośród ordynarnych, wrzeszczących 
żołnierzy, a już w następnej potężna ręka chwyciła ją 
w pasie i uniosła z ziemi. Instynktownie chciała się wyswobodzić, 
ale pogromca trzymał ją przy sobie w mocnym, żelaznym 
uścisku. Znała już tę rękę. To wrócił szalony, jednooki człowiek 
z maczetą. 

Strona 16

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Żołądek podszedł jej do gardła, kiedy zaczął nią wywijać. 
Obrócił się na jednej nodze, uniósł drugą, gotów do błyskawicznego 
uderzenia któregoś z tych przerażających mężczyzn. Chwytała 
oddech otwartymi ustami. Wokół niej rozlegały się straszliwe 
odgłosy walki -jęki, rzężenie i twarde uderzenia pięści. Szczęściem 
dla siebie nie widziała szczegółów, niczego poza zamazanym 
obrazem upadających na ziemię postaci. 

Przez moment mężczyzna zatrzymał się na tyle, że zdołała 
ujrzeć wykrzywioną twarz powalonego żołnierza. Zaczęła krzy

32 

czeć, ale ponownie się obrócił i kopnął kolejną ofiarę. Ponieważ 
nie wypuszczał jej z rąk, wirowała szybko i bezładnie wraz 
z każdym jego ruchem. Włosy rozsypały się do tyłu, a odrzucany 
wielką siłą odśrodkową żołądek zamienił się w ciężką, kamienną 
kulę. Krzyk uwiązł jej w gardle i nawet nic była w stanic 
zaprotestować, gdy jej spódnica wydęła się jak balon i całemu 

światu ukazały się nieskromnie koronkowe majteczki. 

Jej nogi zwisały bezwładnie niczym szyjki kurcząt. Resztką 
godności zdołała przynajmniej je zacisnąć. Szukając równowagi 
chwyciła mężczyznę za udo. I odkryła coś. Przedtem myliła się, 

udo było twarde niczym pień drzewa. 

Znowu zrobili dziki obrót, a mężczyzna ścisnął ją przy tym 
jeszcze mocniej, wyduszając zjej płuc resztki powietrza. Poczuła 
siłny zawrót głowy, obraz przed oczami ponownie się zamazał, 

gała kilka razy i potrząsnęła głową, aby oprzytomnieć. 
Do diabła, nie ruszaj się! 
iewczyna wiła się z bólu i za wszelką cenę usiłowała się 

obodzić, w jej pierś bowiem wbiła się twarda, żelazna 
ojeść maczety. 

- Powiedziałem, żebyś była spokojna! Trzymam cię! - Mężczyzna 
wymierzył celnego kopniaka żołnierzowi i nagle w przerażającym 
tempie zaczęła się do niej przybliżać ziemia. Zakryła 
ręką usta. Teraz albo umrze, albo zwymiotuje. 
O dziwo, nie wydarzyło się jednak nic takiego. 
Tymczasem olbrzym puścił się pędem przed siebie, ciągle 

trzymając ją mocno w pasie. Obijała się o jego twarde biodro, 
a klatka piersiowa bolała od każdego jego kroku. To oczywiście 
nie miało żadnego znaczenia, ponieważ, jak powiedział ten 
szaleniec. trzymają. Już wcześniej, gdy byli pod wozem, zdążyła 
się mu przyjrzeć i mogła spokojnie założyć, że to bezwzględny, 

wielokrotny morderca. 
Pomyśl, popatrz na niego, powtarzała w duchu, przypominając 
sobie przeczytaną kiedyś książkę. Dzielna bohaterka spojrzała 

oprawcy prosto w oczy i ten nie był już w stanie jej zabić. Jedno 
pojrzenie uratowało kobiecie życie. Teraz Eulalia spróbowałaby 

33 

wszystkiego. Wierciła się, starając zajrzeć mu W oczy. Dostrzegła 

w końcu czarna opaskę ze skóry i ciemnobrązowe, podeszłe 

krwią oko. Ani na chwilę nic zwolnił kroku. 

Strona 17

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Zamknęła oczy, za nic nie chciała być jego następną ofiara. 

Na tę myśl przebiegły jej ciarki po plecach. Czuła, że za chwilę 

zacznie krzyczeć. Tak robiła, kiedy była naprawdę przestraszona 

i traciła kontrolę nad lym, co się dzieje. Ze wszystkich sił 

wrzeszczała, gdy wpadła do studni, i tylko dzięki temu przeżyła. Nie 

próbowała krzyczeć przedtem w obecności mężczyzny, bo przystawił 

jej nóż do gardła i lękała się o swe życie. Nie było to łatwe, lecz sama 

myśl o tym, iż przeraźliwy wrzask stanie się ostatnim dźwiękiem 

wydanym przez nią na tym świecie, sprawił, że była cicho, 

Nadrobiła to teraz z nawiązka, krzycząc w niebogłosy. 

Mężczyzna zaklął głośno i oparł ją sobie wyżej na biodrze, po 

czym spoconą ręką przysłonił jej usta. Ani na chwilę nie przesta) biec. 

Dziewczyna zaś ciągle krzyczała w nadziei, że ktoś usłyszy jej 

wołanie o pomoc. Jednak nawet dla jej uszu stłumione dźwięki 

brzmiały słabo i niewyraźnie. Minęli kilka ciemnych przecznic 

i w końcu zatrzymali się. 

- Wygląda na to, że jest tu już bezpiecznie - poinformował ją. 
Nawet nie wydawał się zbytnio zmęczony. - Musisz się nauczyć, 
kiedy należy być cicho. Przecież mogli nas dopaść podążając za 
twoim głosem. - Postawił ją na ziemi z gracją robotnika 
wbijającego katar. Nogi się pod nią ugięły i uniosła dłoń, aby 
osłonić oczy przed ostrym słońcem. Teraz już nie byłaby w stanie 
wydać z siebie żadnego dźwięku, nazbyl kręciło się jej w głowie. 
- Siostrzyczko, tylko mi tutaj nie mdlej. Wystarczająco się już 
ciebie nanosiłem i zaczyna mnie boleć ręka. - Z takim szorstkim 
komentarzem chwycił ją za kark i zbliżył jej głowę do kolan. 
Mocno zasznurowany gorset omal nic przeciął jej na pól. 
- Oddychaj! - nakazał przytrzymując głowę. 
Gorset Ściskał ją jak imadło i dziewczyna walczyła otwartymi 
ustami choć o odrobinę powietrza. 

- Dobrze, widzę, że potrafisz słuchać poleceń - odparł 
puszczając jej głowę. 
Najwolniej, jak na prawdziwą damę przystało, wyprostowała 
się i spojrzała na swego prześladowcę. Był tak wysoki, że 
musiała zadrzeć głowę do góry, aby na niego popatrzeć. Miał 
długie, sięgające ramion gęsie włosy. Były one tak samo czarne, 
jak skórzana opaska na oku. Pomimo licznych zadrapań i siniaków 
miał diabelsko przystojną twarz o ostrych rysach, która pilnie 

potrzebowała ogolenia. 
Z rozpiętego kołnierzyka brudnej i podartej koszuli koloru 
khaki wychylała się muskularna, opalona szyja. Koszula była 

tak mokra, że całkiem oblepiała masywne ciało, które przypominało 
jej widzianego na jakimś plakacie atletę, Rozmiar 
ramion tego Herkulesa i szerokość jego klatki piersiowej po 
prostu przytłaczały. W koszuli brakowało kilku guzików i widać 
było gładkie, twarde niczym stal mięśnie. Z szerokiego skórzanego 
pasa zwieszały się trzy potężnych rozmiarów pętle, 
a w nich rozmaite, groźnie wyglądające noże. łącznie z lym, 
który przykładał jej wcześniej do gardła. Wzdrygnęła się, gdy 

Strona 18

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

przesunęła wzrokiem po najdłuższym ostrzu. Trochę niżej 
ujrzała zawiązaną na łydce wyblakłą żółtą chustkę, pociemniałą 
od krwi. 

- Inspekcja skończona? - zapytał głosem, od którego poczuła 
mrowienie w kręgosłupie. Mówił po amerykańsku, był najpospolitszym 
Jankesem. 
- Słucham? - spojrzała w górę. 
Miał na ustach wstrętny uśmiech, pełen typowej jankeskiej 
arogancji. 
- Nieważne. Uciekajmy stąd, nim znowu wpadną na nasz irop. 
- Chwycił jej rękę i szarpiąc ruszył ciemnym zaułkiem. 
Starała się wyswobodzić, ale mężczyzna nie zwalnia! uścisku. 
Był nieporównanie silniejszy, toteż nie miała wyboru - szła za 
im krok w krok. Lecz nie zamierzała milczeć. 

- Dlaczego pan to robi? - zawołała za jego plecami. 
- Ponieważ tamci mężczyźni by cię skrzywdzili. - Pociągnął 
za sobą i skręcił, klucząc uliczkami. 
- To pan groził, że podetnie mi gardło - przypomniała. 
34 

35 

- Zgoda, ale chciałem tylko ratować swoją skórę. 
Zanim zdołała odpowiedzieć, prowadził ja, w dół brukowaną 
uliczką i dziewczyna skupiła się na utrzymaniu równowagi. 

- Proszę, niech się pan zatrzyma! 
- A co teraz? - Odwrócił się powoli i z widoczną irytacją. 
Wzruszył ramionami. Miał jeszcze czelność okazywać jej zniecierpliwienie! 
- Jeśli nie zamierza mnie pan zabić, lo po co w ogóle mnie 
pan porywał? 
- Porywać cię? - skrzywił się kpiąco. - Ależ ja cię nie 
porywam, tylko ratuję twoją śliczną główkę! 
A więc nie chce jej zabić ani porwać. Odetchnęła z ulgą. Wtem 
uświadomiła sobie znaczenie jego słów. 

- Ocalić mnie? Niby od czego? 
- Tamci żołnierze posłużyliby się tobą. żeby dotrzeć do mnie. 
- Ale ja pana nawet nie znam. 
- Zgadza się, lecz oni o tym nie wiedzą i nie uwierzyliby ci 
na słowo. Podejrzewaliby, że kłamiesz i najpierw długo i okrutnie 
by cię o mnie wypytywali. Potem znudziłaby się im taka zabawa, 
a wtedy koniec... bez najmniejszych skrupułów pozbyliby się 
ciebie. - Wziął ją za rękę i ruszył dalej. - Chodźmy już. 
- Dokąd? 
- Z powrotem do miasta. Odstawię cię do hotelu, a tym 
samym się od ciebie uwolnię. 
Zesztywniała na tak grubiańskie słowa. Zaparła się obcasami 
w ziemię i usiłowała stawić opór. ale ciągnął ją jeszcze przynajmniej 
dwa metry, zanim się w końcu zatrzymali. Zebrała się na 
odwagę i rzuciła w jego stronę: 

- Ale ja nie mieszkam w hotelu. 
- A gdzie? - zapytał powoli, jakby rozmawiał z cudzoziemcem. 
Przedtem jednak wymamrotał pod nosem jakieś okropne przekleństwo. 
- W dzielnicy Binondo. 
- Dobrze, to w przeciwnym kierunku - pokiwał głową. Wziął, 
chyba dla uspokojenia, głęboki oddech. 
36 

Zgodziła się z nim, ale nie patrzył na nią, ponieważ zdawał się 
liczyć coś w pamięci. Jej brat, Jed. robił w chwilach zdenerwowania 
to samo, tyle że brat jest gentlemanem z Południa. 

Zwariowany Jankes chwycił ją za rękę i znowu ruszył. Biegł 
tak szybko, że prawic ciągnął ją po coraz bardziej wyboistej 

Strona 19

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

ścieżce. 

- Czy może pan zwolnić? - Mężczyzna nie zwracał na nią 
uwagi-- Mój but! - krzyknęła, gdy obcas trzewika dostał się 
między kamienic i pękł z trzaskiem. 
Porywacz szedł jeszcze parę metrów i na szczęście dla niej 
zatrzymał się i odwrócił. Skakała na jednej nodze starając się 
naprawić szkodę. Bez rezultatu. 

- Obcas mi odpadł. 
Patrzył na nią przez chwilę. 
- Zostałaś rozbrojona? 
Zmarszczyła brwi. Cóż za dziwny komentarz... ale w końcu 
ogólnie wiadomo, iż Jankesi nic myślą jak normalni ludzie. 
Próbowała mu wytłumaczyć. 

- Proszę pana, pan chyba nie rozumie... 
W tej samej chwili na nowo podniósł ją z ziemi. 
- Niech mnie pan postawi! 
Nie zwracał już na nią uwagi i podążył na południe. 
- Proszę mnie posłuchać! 
- Nie sądzę, aby taka młoda panna miała cokolwiek mądrego 
do powiedzenia. 
Gotowała się ze złości, ale pamiętała, że dama nigdy nie 
okazuje emocji, a w szczególności gniewu; to wielce niestosowne. 
Zrobiła więc to, czego ją uczono - nie odzywała się do 
niego. 

Po pięciu minutach uświadomiła sobie, że o to mu właśnie 
chodzi i postanowiła przestać zachowywać się jak wytworna 
dama. Już ona mu powie, co o nim myśli. 

- Przez pana zniszczyłam sobie but - poskarżyła się przerywając 
milczenie. 
Mężczyzna nadal ją ignorował. 

37 

- Zgubiłam też nowy wachlarz! 
Odpowiedzią nadal była cisza. Prześladowca skręcił za to za 
róg lak gwałtownie, że zakręciło jej się w głowie. Po chwili 
spróbowała znowu. 

- Moja godność została zdeptana - zarzuciła mu z gorycza. 
Dobrze pamięta swoją wystawioną na publiczny widok bieliznę. 
- Świetnie, w takim razie to ci już zupełnie nie zaszkodzi 
- przerzucił ją sobie przez ramię i przytrzymał za uda. Dziewczyna 
wrzasnęła żałośnie. Z każdym krokiem jego ramie wbijało się 
w jej gorset, który z kolei bezlitośnie ściskał jej żebra. To 
powstrzymywało ją od bardziej radykalnych protestów. Z bezsilną 
złością patrzyła na jego plecy i już prawie dała za wygraną, gdy 
przyszło jej jeszcze coś do głowy. 
- Zgubiłam parasolkę! - krzyknęła ostatkiem tchu. 
Mężczyzna ani na chwilę nie zwolnił tempa. Szedł dalej 
uliczką mrucząc pod nosem pozbawione sensu zdanie. W jej 
uszach zabrzmiało to mniej więcej jak: „A więc istnieje jeszcze 
Bóg na tym świecie". 

Eulalia miała dwadzieścia siedem zadrapań i siniaków. Policzyła 
je wszystkie skrupulatnie podczas kąpieli. Na rękach 
odcisnęły się palce obcego, a po tym. jak ciągnął ją po całej 
Manili niczym worek kartofli, nic czuła nadgarstków i ramion. 
Zanurzyła się w ciepłej, mydlanej wodzie z nadzieją, że przyniesie 

jej to ulgę. Zamiast tego odezwał się ból w żebrach. Na momenl 

o nich zapomniała, chociaż wcześniej była pewna, że każdy 
fiszbin ugniatającego niemiłosiernie gorsetu zostawił na jej 

Strona 20

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

żebrach trwały ślad. 
Mimo wszystko kąpiel, zgodnie z przewidywaniami Josefiny, 
pomogła jej się odprężyć i dodała sił. Rulaha nie mogła jednak 
zapomnieć przerażenia na twarzy gospodyni, gdy olbrzymi Jankes 
przyniósł ją do domu przerzuconą przez plecy. Niczym mityczny 
byk miną! kutą bramę, przebiegł przez podwórze, a potem 
podążył w górę, po schodach - stąd zresztą wzięło się parę 

38 

CUKIERECZEK 

następnych siniaków. Tam, zamiast zapukać, jak czyni większość 
cywilizowanych ludzi, kopa! w potężne drzwi dopóty, dopóki mu 
nie otworzono. 

- Jesteś w domu, cała i zdrowa - oznajmił z zadowoleniem 
i dał jej klapsa w pupę, po czym postawi] przed osłupiałą 
Josefiną. - No i mam kłopot z głowy - dodał grubiańsko, po 
czym odwrócił się na pięcie i, nim Eulalia zdążyła zareagować, 
zniknął. 
Drobna gospodyni wyjaśniła z ubolewaniem, że od kiedy 
Hiszpanie znieśli restrykcje handlowe, coraz więcej takich typów 
kręci się po wyspie. Stwierdziła, że nie powinna była puszczać 
jej samej na miasto. Przypominało to do złudzenia zachowanie 
braci. Teraz Josefma na pewno nie odstąpi jej ani na krok. 
Wyszła z blaszanej wanny, wylarła się i założyła strojną, 
różową suknię. Rozpuściła włosy na plecach, by wyschły i zaczęła 

je szczotkować. Josefma przyniosła jej plasterki mango, pieczywo 
i ser jako przekąskę przed kolacją. Z głównym posiłkiem 
postanowiono poczekać do przyjazdu jej ojca. 

Wzięła jedzenie i z tacą, na kolanach usiadła na wysokim 
krześle z trzciny. Uderzyła ją panująca wokół cisza. Nie słyszała 
nawet odgłosów ulicy, jako że dom znajdował się na tyłach 
posiadłości. Wzrastało jej zdenerwowanie. W rodzinnym domu. 
przy pięciu braciach i tłumach gości, zawsze było gwarno 
wesoło. Hickory House z pewnością nie należał do miejsc 
spokojnych. Zaczęła stukać nogą w podłogę, żeby przerwać 

robową ciszę. 
Odkroiła kawałek mango i nadziawszy na widelce, włożyła go 
ostrożnie do ust. Niespiesznie żuła delikatne włókna, przełknęła 

je, po czym rozejrzała się po pustym pokoju. 
Podczas kolacji zazwyczaj prowadziła uprzejmą rozmowę 
którymś z braci. Był to wypróbowany, kobiecy sposób, żeby 

zająć czas między kolejnymi kęsami i nie przejadać się. Ale tutaj 
nie miała z kim porozmawiać. Wzięła kolejny kawałek, z wolna 
pogryzła i przełknęła. Od dawna nie miała nic w ustach i ta 
drobina jedzenia uderzyła w jej ściśnięty ze zdenerwowanie 

39 

żołądek niczym kula armatnia. Skrzywiła się, odstawiła lace 

i zaczęła chodzie' po pokoju zastanawiając sic, jaki właściwie jest 

ojciec. 

Znudzona ruszyła w końcu na dół do jego gabinetu. Zatrzymała 

się przed drzwiami. Była trochę stremowana, a jednocześnie 

czuła lekki dreszczyk emocji. Wzięła głęboki oddech, weszła do 

Strona 21

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Oparła się o nie, ciągle 

trzymając za klamkę, i rozejrzała dokoła. Z początku nic nic 

widziała, bo panowała lu niemal całkowita ciemność". Jedynym 

źródłem światła były słoneczne promienie, sączące się przez 

zamknięte żaluzje. Gdy jej oczy przyzwyczaiły się do półmroku, 

podeszła do okien i rozsunęła okiennice. Pokój zalało światło. 

Hulalia odwróciła się z nadzieją, że dowie się czegoś o ojcu. 

Lecz gabinet nie różnił się wcale od tego w Hickory House. 
Dwie ściany zajmowały rzeźbione regały z książkami, na środku 
stało potężne biurko z wysokimi krzesłami obitymi krwistoczerwoną 
skórą, a na podłodze rozpościerał się wielki, wytarty 
dywan. Na każdym kroku napotykała atrybuty męskiej obecności, 
począwszy od dużej, obitej mosiądzem skrzyni na broń, aż po 
ciężki zapach dymu tytoniowego. Nic szczególnego, co mówiłoby: 
.Jestem twoim ojcem". Nic, co mogłoby jej pomóc. W rzeczywistości, 
rozglądając się teraz po pokoju, poczuła, jak podniecenie 
z ostatnich tygodni zaczyna blednąc i upodabniać się do rozmazanych 
kolorów na dywanie. 

Oparła się o róg biurka i spojrzała na głobus. Ileż to razy 
wypatrywała kolejnych miejsc na świecie, kiedy ojciec obejmował 
nowe stanowiska! Kiedy podrosła, zaczęła wyszukiwać w encyklopedii 
Colliera szczegółowych opisów tych krajów i starała się 
wyobrazić sobie ojca w kolorowym, egzotycznym otoczeniu. 
Lecz wyobrażenie o nim nie było barwne, przypominało raczej 
narysowany sepią obraz podobny do zdjęcia, które stało na 
stoliku przy jej łóżku. Nic dziwnego, od ich ostatniego spotkania 
minęło siedemnaście lat, które zatarły większość wspomnień. 

Gdy leżała samotnie w swoim pokoju, często rozmyślała, jak 
wyglądałoby jej życie, gdyby ojciec ich nie opuścił i nie umarła 

matka. Niewątpliwie byłoby inaczej, nie wiedziała tylko, czy jej 
marzenia nie sa głęboką tęsknotą za czymś, czego nigdy nie 
miała, czy też w'ynikają ze znużenia dotychczasowym życiem. 

Bracia oczywiście kochali ją na swój sposób i dbali o nią, jak 

mogli najlepiej. Traktowali tylko swoje obowiązki nazbyt poważnie. 

przez co czasami czuła się skrępowana i przytłoczona ich opieką. 
Jeszcze jako dziecko śniła o delikatnych dłoniach matki i jej kojącym 
głosie. Wyobrażała ją sobie pachnącą gardeniami i przytulającą ją 
serdecznie do piersi, aby przepędzić precz troski dzieciństwa. 

Wyrosła na wrażliwą, zagubioną nieco młodą pannę, pozbawioną 
pewności siebie. Wciąż marzyła o matce, jej mądrości 
i doświadczeniu. Ona wiedziałaby doskonale, co czuje, gdy 
bracia ją strofowali i prawili morały. Nie rozumieli, jak przykro 
jest wysłuchiwać wciąż tych samych wymówek - że jest za 
młoda, zbyt naiwna czy chorowita. Chciała wówczas mieć przy 
sobie kogoś, kio ukoiłby jej ból albo przynajmniej ją zrozumiał. 

Ostatnio, jako młoda kobieta, szczególnie potrzebowała matczynej 
troski i opieki, i po stokroć żałowała, iż nic ma nikogo kto ujął 
by się za nią przed braćmi. Brakowało bliskiej osoby, która 
opowiedziałaby jej o miłości, mężczyznach i o małżeństwie, komu 
mogłaby się zwierzyć ze swoich najskrytszych marzeń i rozterek. 
Jednak takiego kogoś nie było i im bardziej starała się radzić sobie 
sama, tym większe czuła obawy przed naprawdę samodzielnym 
życiem. Kiedy tak jak dzisiaj zostawała sama, działy się dziwne 

Strona 22

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

rzeczy. 

Miała zamiar tylko wyjść i kupić wachlarz. Zamiast tego 
wróciła do domu bez wachlarza, zgubiła parasolkę, złamała 
obcas, nie wspominając już faktu, że o mało jej nie porwano i nie 
poderżnięto gardła. Dlaczego? Co jest w niej takiego, że przyciąga 
tyle nieszczęść? 

Jak zwykle zastanawiała się, czy byłaby inna, gdyby miała 

prawdziwych rodziców, a przynajmniej jedno z nich. Nic nie 
poradzi na to, że jej matka nie żyje, starała się jedynie wiernie ją 
naśladować i zachowywać się jak dama. Ale i to jej nie wychodziło. 
Lecz ojciec nie umarł. Wybrał po prostu życie z dala od 

40 41 

BeWedere i choć Eulalia nie iracifa nadziei, że tęsknota ściągnie 
go wreszcie do domu, ojciec nigdy nie wrócił. Regularnie 
pisywał do niej i braci z odległych miejsc, ale to nie to samo. 
Ojciec przez długie lata towarzyszył braciom, gdy dorastali, lecz 
dla niej już go zabrakło. Całe życie zastanawiała się, dlaczego. 

Rozejrzała się po gabinecie ojca, ale i tu nie znalazła odpowiedzi 
na dręczące pytania. Zasunęła okiennice i podeszła do 
drzwi. Odwróciła się i po raz ostatni spojrzała na pokój. Ramiona 
miała zgarbione, a na twarzy malował się wyraz bezradności 
i smutku. Wyszła z gabinetu, czując się jeszcze bardziej samotna 
i słaba niż dotychczas. 

Ojciec wraca do domu! Ta od dawna oczekiwana wiadomość 
nadeszła dwie godziny wcześniej. Eulalia przemierzała czerwoną, 
drewnianą podłogę swojego pokoju już chyba po raz setny. 
Zatrzymała się wygładzając niewidoczną fałdkę na sukni, chociaż 
Josefina niemało się natrudziła, aby wyprasować wszystkie 
zmarszczki. Jej suknia miała intensywnie różowy kolor, dokładnie 
taki sam jak strój matki na olbrzymim portrecie. Wisiał on 
w rodzinnym domu na honorowym miejscu, czyli nad kominkiem 
w salonie. 

Eulalia dokładnie przyjrzała się sukni na obrazie; znała na 
pamięć każde jej załamanie, każdą falbanę czy fragment pięknej, 
zagranicznej koronki. Kazała najlepszej krawcowej z Charleston 
wykonać dokładną kopię tej sukni, a teraz spędziła ponad godzinę 
próbując uczesać się tak jak matka. W uszach miała maleńkie 
perły. Założyła też francuskie pantofelki w stylu Ludwika XV na 
niewielkim obcasie; gdy sunęła po pokoju, ukazywały się 
przyczepione do nich drobne, róźowo-biale kokardki z koralików. 

Uniosła brzegi sukni i przyjrzała się trzewikom. Poruszyła 
palcami nóg i patrzyła, jak kokardki błyszczą się w świetle 
zapalonej lampy. Koraliki mrugały do niej jak małe gwiazdy. 

Wtem na podwórzu rozległ się głośny stukot. Opuściła suknię 
i rzuciła się w stronę okna. Niewiele jednak mogła zobaczyć 

42 

przez wąskie szpary żaluzji. Próbowała otworzyć okiennice, ale 
się zacięły. Widziała jedynie część podwórza, a i to niewyraźnie 
z powdu panującj na dworze ciemności. 

Serce waliło jej jak oszalałe. Podbiegła do dużego lustra 
wiszącego nad skrzynią z bielizną i patrzyła na swoje odbicie 
szukając najmniejszej skazy. Musi wyglądać idealnie, niezwykle 
ważne jest pierwsze wrażenie. 

Coś jej nie pasowało. Zmarszczyła brwi zastanawiając się, o co 

Strona 23

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

chodzi. Kamea, zapomniała o kamei matki. Z dołu znowu 
dobiegły ją głosy przybyłych. Otworzyła pudełko z biżuterią 
poszukała broszki. Wyciągnęła z niej niebieską aksamitkę 
i zastąpila perłową. Potem przyłożyła klejnot do szyi i oceniła 

swój wygląd. Tak, teraz wszystko było na miejscu. Pochyliła 
lekko głowę, aby zawiązać wstążkę, i jeszcze raz spojrzała 
w lustro. 

Z lewej strony za jej ramieniem pojawiła się ogorzała twarz 
żołnierza. Otworzyła usta chcąc krzyknąć, lecz mężczyzna 
przyłożył jej do skroni chłodną lufę pistoletu. 

Wtedy Eulalia LaRue z Belvedere, jedna z sukcesorek Hickory 
House, zakładów Calhoun i farmy w Beechtree. zrobiła jedyną 
rzecz, która w tej sytuacji przystawała prawdziwej damie - zem

Ko/padające się drzwi chaty otworzyły się z hukiem i do 
środka wpadty ostre promienie porannego słońca. Oślepiły na 
chwilę więźnia, który siedział skulony w rogu izby. Weszli ludzie 
Aguinalda trzymając na ramionach grubą, bambusową tyczkę. 
Zwisał z niej zawinięty w płótno, niezwykle ruchliwy kształt, 
który wierzgał na wszystkie strony i wydawał z siebie odgłosy 
podobne do kwilenia wiezionej na targ świni. 

Mężczyźni z głuchym trzaskiem rzucili ładunek na ziemię, 
wyciągnęli tyczkę i pośpiesznie opuścili trzcinową chatę, ryglując 
za sobą drzwi. Tajemniczy pakunek długo się nie ruszał, jakby 
upadek pozbawił go wszystkich sił. Jednak cokolwiek tam było. 
szybko doszło do siebie i zaczęło od nowa rozdawać ciosy na 
prawo i lewo - szybciej niż niejeden uliczny rozbójnik. Wreszcie 
płótno rozwinęło się i na środku pomieszczenia rozkwitł w całej 
okazałości różowy kwiat Południa. 

Sam jęknął, nie wierzył własnym oczom. To przecież nie miało 
najmniejszego sensu. 

44 

Pokręcił głową i spojrzał na swoje dłonie, skrępowane razem 
jak do pacierza. Ale żadna modlitwa tu nie pomoże, los mu nie 
sprzyja. Ona jest tutaj i najwyraźniej pozostanie na dłużej. 
Ciągnie się za nim jak przysłowiowa czarna chmura. Jego uwagę 
przyciągnęło dziwne mamrotanie dziewczyny. Wyglądała zupełnie 
absurdalnie - mrucząca pod nosem sterta różowego materiału 
i koronek, starająca się usadowić w możliwie wygodnej pozycji. 
Sam wziął dla uspokojenia głęboki oddech; krańcowa irytacja 
walczyła w nim ze zniechęceniem. Bóg posiada doprawdy 
niezwykłe poczucie humoru, tylko dlaczego on właśnie siał się 
głównym celem Jego żartów? 

Przyglądał się, jak dziewczyna manewruje na podłodze, 
nie przestając przekręcać się i pomagać sobie kolanami, lokami 
i głową, aż wreszcie udało się jej usiąść. Zadanie 
nie należało do łatwych i to nie tylko ze względu na skrę

powane kończyny. Sprawę utrudniały kilometry koronek i nie

zliczone ilości falban i halek, szeleszczących głośniej niż 

deby na wietrze. Nieszczęsna istota zdawała się być w szoku 
i nieprzerwanie mamrotała coś do siebie. Sam miał dziwne 
przeczucie, że właśnie cieszy się ostatnimi chwilami spokoju 
i ciszy. Nagle zarówno szelesty, jak i mamrotania ustały. 

Strona 24

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Kobieta oprzytomniała. 

— Och, mój Boże! 
Sam patrzył na jej zdumione oblicze i czekał licząc w duchu: 
raz... dwa... 

- Co tu się dzieje? 
Trzy sekundy. 
- Możemy to określić mianem rewolucji. - Oparł łokcie na 
zgiętych kolanach, spuszczając związane dłonie między nogi. Na 
jej twarzy pojawiały się kolejno: niepewność, zmieszanie, strach, 
a w końcu zwątpienie. Rozejrzała się po szałasie, jakby oczekując 
jeszcze innych więźniów. 

Co zamierzają z nami zrobić? - zapytała ledwie słyszalnym 
tern. 
ężczyzna wzruszył ramionami. Wolał nie mówić jej, że jeśli 
45 

dopisze im szczęście, lo pożyją prawdopodobnie aż do końca 
tygodnia. 

- Czego chcą ode mnie? 
- Oni cię ch-cą, bo myś-lą, że masz coś wspólnego ze mną. 
Pamiętasz wydarzenia na targowisku? 
Zacisnęła mocno usta. Nie podobało się jej, że przedrzeźnia jej 
południowy akcent. Nawet nie domyślała się, iż mężczyzna 
zachowa tę informację na później, aby ją dalej dręczyć. Skuliła 
nogi po jednej stronic ciała starając się wyglądać możliwie 
przyzwoicie. Polem popatrzyła mu prosto w oczy i zapylała 
słodkim głosem: 

- A niby dlaczego mieliby odnieść wrażenie, że możemy mieć 
ze sobą coś wspólnego? 
Wbił w nią wzrok, na poły rozbawiony, na poły zdumiony jej 
tupetem. A to mała snobka, powinien był zostawić ją na rynku! 
Dalej się w nią wpatrywał z groźnym błyskiem w oku. Wolał, 
żeby się znowu bała albo chociaż zastanowiła nad własnymi 
słowami. Ale dziewczyna jak gdyby nigdy nic czekała na 
odpowiedź- z niewinnym wyrazem twarzy. 

- Myślę, że nie wiedzą, iż nic jesteś w moim łypie - odparł 
w końcu kwaśnym tonem. Pokręcił głową i zaśmiał się w duchu. 
- Chyba lo ja powinnam lak stwierdzić. - Miała minę, jakby 
zaraz chciała zatopić w nim swoje pazurki. 
Sam oparł się w kącie chaty i obserwował ją przez chwilę. Cóż 
za wyrazista twarzyczka; z łatwością mógł z niej wyczytać 
wszystkie myśli. 

Aha, lampka się zapaliła, doszło wreszcie do niej pełne 
znaczenie jego słów. Zreflektowała się szybko i patrząc mu 
ponownie w oczy powiedziała: 

- Miał pan na myśli, że nie jest pan w moim typie? 
Gdy nie odpowiedział, ciągnęła więc z godnością: 
- Pochodzę z Południowej Karoliny. Wywodzę się z rodziny 
LaRue, tych z Belvedere, chyba pan słyszał - Hickory House, 
zakłady przemysłowe Calhouna, bo musi pan wiedzieć, że moja 
matka była z domu Calhoun, no i farmy w Beechtree. 
Przemawiała swym charakterystycznym akcentem, wyliczając 
z pełnym dumy namaszczeniem rodzinne paraniele. W swoim 

trzydziestoletnim już życiu spotkał wystarczająco dużo takich 

dzierlatek. Te żałosne blękitnokrwiste dziewice nie miały za 

grosz oleju w pięknych główkach i nie potrafiły wybiegać 

Strona 25

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

myślami dalej niż do najbliższego przyjęcia. 

Chryste, ależ ona potrafi gadać! Cofnęła się już do czasów 

wojny secesyjnej, kiedy jakiś praprzodek ze strony jej ojca 

podpisał Deklarację Niepodległości. 

Do diabła, on nawet nie zna nazwiska swego ojca. Wielokrotnie 
pytał matkę, skąd pochodzi. Pamięta, jak pewnego wieczora jego 
wuj i ojczym, obaj zdrowo podpici, stwierdzili, że linia, z której 
Sam pochodzi, jest niewyobrażalnie długa. Nie bardzo wiedział. 

o czym mówią, ale po kilku latach wuj wyjaśnił mu dokładnie, 
co miał wówczas na myśli. 
Tak to już było; wychowując się w slumsach Chicago nie 

można zachować długo dziecięcej niewinności. Obskurne miejsce, 
w którym mieszkali, znajdowało się niedaleko rzeźni. Żyli 
w ciasnym pokoju na piątym piętrze w rozpadającym się, 

zaszczurzonym budynku z cegły. Schody trzeszczały tam jak 

potępione i brakowało polowy poręczy. Niektórzy z lokatorów, 

pewna pijaczka i kilkoro dzieci, zabili się wypadając przez dziurę 

w balustradzie na ostatnim piętrze. Do dzisiaj pamięta mrożący 

krew w żyłach wrzask, który kończył się głuchym uderzeniem 

i martwą ciszą. 

Okna w mieszkaniu były porozbijane i wypaczone, tak że do 

środka przedostawały się lałem cuchnące wyziewy z pobliskiej 

fabryki cukierków, zimą zaś przenikliwe mrozy. Kiedy skończył 

siedem lat, udało mu się zdobyć pracę w fabryce przy ładowaniu 

węgla do pieca. Pracował nocami po dwanaście godzin w piekiel

nym żarze, tak że od tamtej pory już nigdy nie było mu zimno, 

Z uzyskanych w ten sposób pieniędzy mógł kupować chleb 

i mleko dla siebie i dwóch przyrodnich sióstr. 

Sam nie mógł się poszczycić imponującym pochodzeniem, za 
to jak nikt inny znał się na sztuce przetrwania. Umiał zdobyć 

46 47 

wszystko, czego potrzebował do życia, i dzięki latom spędzonym 
na ulicy potrafił pokonać najbardziej przebiegle i tęgie 
głowy. 

A od dziesięciu lat znajduje chętnych na swoje usługi, za które 
płacą mu, i to całkiem nieźle. Można powiedzieć, że nie ma 
problemów z zarabianiem na życie. Na Filipinach przebywał już 
od pięciu miesięcy. Wynajął go Bonifacio, żeby nauczył jego 
ludzi walki partyzanckiej i posługiwania się karabinami Hotchkissa. 
Co ważniejsze, miał też zapoznać ich z obsługą osławionych 
strzelb, które lada dzień powinny nadejść z zapasów wojskowych. 

Strona 26

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Zerknął na współwięźniarkę. Dziewczyna była w swoim 
żywiole i paplała jak w transie, tym razem o matce. Żałował, że 
nie ma przy sobie którejś ze swoich strzelb, gdyż chętnie zrobiłby 
z niej użytek. 

Wreszcie spojrzała na niego. Nastąpiła chwila cudownej błogiej 
ciszy, jednak, jak się okazało, bardzo krótka. 

- Zgodzi się pan ze mną, nieprawdaż? - spytała nawiązując 
do swojej ostatniej błahej opowieści. 
Oparł się o trzcinową ścianę, która zatrzeszczała pod jego 
ciężarem. Zanim odpowiedział, zaczekał, aż dziewczyna ochłonie 
i skupi na nim całą uwagę. 

- Kiedy mieszkałaś na farmie, lo czy jeździłaś jednym z tych 
lśniących czarnych powozów z mosiężnymi okuciami, zaprzężonym 
w konie, których rodowody nie były gorsze od twojego? 
Przyłapał ją. nic mogła zaprzeczyć i na jej słodkim obliczu 
pojawiło się zmieszanie. Skinęła potakująco głową. 

- Tak przypuszczałem. - Zamilkł na moment. - Kiedy my 
byliśmy dzieciakami, bawiliśmy się w pewną interesującą grę. 
- Napotkał jej szeroko otwarte oczy. - Domyślasz się może, na 
czym polegała? 
Pokręciła głową. 

- Wygrywał len. kto wcelował w taki właśnie powóz największym 
kamieniem. 
Pobladła. 

- A chcesz wiedzieć, jakie przewidziano nagrody? 
48 

Wyraźnie zszokowana, znów pokręciła jasną głową. 
. - Jeśli zwycięzca był młody, powiedzmy, miał pięć lat, 
dostawał najlepsze miejsce przy obrabianiu kieszeni. Pamiętam 
ciemną uliczkę tuż obok Sześćdziesiątej Czwartej Alei, wspaniałe 
miejsce nawet na ograbienie gliniarza. Jeśli miał z osiem lat, 
wtedy jako pierwszy mógł gwizdnąć chleb z wozu piekarni 
Grissmana. podczas gdy inni odciągali starego od drzwiczek 
ciskając śmieci i różne inne świństwa. Starsze dzieciaki... cóż, 
niewiele pozostawało starszych „dzieci". Na ulicy Quincy szybko 
się dorasta, jeśli się chce przetrwać. 

Dziewczyna zastygła w bezruchu. Słuchała w osłupieniu, jakby 
życie przez niego opisywane nigdy nie dotarło do jej małego, 
zamkniętego światka. A więc znalazł w końcu coś, co ją uciszyło. 
Zamknął więc oko i udawał, że śpi. Szelest sukni spowodował, 
że lekko uchylił powiekę. Wciąż wpatrywała się w niego, na jej 
twarzy malowały się gwałtowne emocje. Odwrócił wzrok, toteż 
nic dostrzegł wyrazu współczucia, który przemknął przez twarz 
d/iewczyny. 

Utkwił spojrzenie w skrępowanych rękach i całą siłą woli 
powstrzymał się od pokręcenia ze wstrętem głową. Była gorsza 
od większości ludzi, dla niej zwyczajny realny świat po prostu 
nie istniał. Ta blada karnacja, otwarte usta i pełne odrazy oczy 
mówiły wszystko. Jej spojrzenie utwierdzało go w tym, co 
zawsze podejrzewał. Ci ludzie z powozów nigdy nawet nie 
zadali sobie trudu by popatrzeć z bliska na slumsy. W ich 
doskonale poukładanym światku nie było miejsca dla biednych 
i chorych, nie dopuszczali do żadnej skazy na tym brylancie. 
Jeśli uznali, że otaczający świat nie jest dla nich wystarczająco 
dobry, odgradzali się wysokim, niedostępnym murem. I nigdy 
nie pozwolą, aby ten mur runął. Pospólstwo może zaledwie 
wkradać się do środka. 

Dziewczyna w dalszym ciągu milczała, wreszcie zaczęła się 
bawić jakimś Świecidełkiem przy bucie. 

Strona 27

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Och, jaka słodka cisza. Uśmiechnął się w duchu z zadowoleniem 
i patrzył, jak dziewczyna stara się ocenić swoje żałosne 

49 

położenie. Jej zamyślony wzrok powędrował na stare, przegniłe 
mały na podłodze. Z obrzydzeniem pokręciła nosem. Polem 
spojrzała w przceiwległy narożnik, gdzie stało zardzewiałe, 
pamiętające lepsze czasy wiadro z równie siarą chochlą. Sam pił 
wodę z tego wiadra, wątpił jednak, aby i ona się na to zdobyła. 
Zapewne odstraszy ją już sama barwa cieczy. Zastanawiał się, 
ile czasu potrzebuje len różowy kwiatek z Południa, aby 
zwiędnąć. 

Dziewczyna spojrzała tymczasem na spiczasty sufit szałasu, 
gdzie stykały się bambusowe tyczki, podpierające dach z wyschniętej 
trawy i trzciny. To by! raj dla wielkich, tropikalnych 
żuków. Wątpi! jednak, aby wiedziała o ich istnieniu. 

Potem popatrzyła z przerażeniem na zamknięte drzwi. Skuliła 
ramiona w geście ostatecznej rezygnacji i westchnęła rozgłośnie. 
Tylko głuchy albo umarlak mógłby jej nie usłyszeć. Ów brak 
subtelności tak kontrastował z tym, co mówiła o sobie, że wydał 
się mu absurdalnie śmieszny. Do tego stopnia, że miał poważne 
kłopoty, by nie parsknąć śmiechem. 

Odwrócił głowę, świadom, iż jego twarz zdradza rozbawienie. 
Dziwne, gdyż zawsze chlubił się umiejętnością maskowania 
myśli i emocji. Rzadko zdarzało się coś, co mogło odsłonić jego 
prawdziwe oblicze. W swoim zawodzie nic mógł sobie na to 
pozwolić. 

Dziewczyna zaczęła obgryzać paznokcie, a jej uwagę nadal 
przykuwały drzwi. Może coś do niej dochodzi, może nawet ma 
na tyle oleju w głowie, aby zrozumieć powagę sytuacji. Jednak 
doświadczenie podpowiadało mu coś innego. Kobiety nie posiadają 
za grosz zdrowego rozsądku, zwłaszcza ie rozpieszczone, 
wystrojone na różowo paniusie, które raczyły zejść ze swego 
piedestału i samą swoją obecnością czynią spustoszenie w prawdziwym 
życiu - twardym życiu, w którym żył i walczył, w życiu, 
które tak wyostrzyło jego zmysły, by zdołał przetrwać. 

Nie, pomyślał kręcąc głową, ona nie ma pojęcia o takim 
świecie. Ona przybyła z jakiejś odległej planety, gdzie liczą się 
tylko przodkowie i więzy krwi. Dla niego krew jest równie 

50 

ważna, ale ta przelana, ciągnąca się za nim smugą dłuższą niż 

bezcenny rodowód dziewczyny. 

Wiedział też, że droga, na którą wstąpił, nie skończy się ani 
dzisiaj, ani jutro. Zasnął ze świadomością, że jego ciało domaga 
się odpoczynku, aby móc później obserwować i czekać, czas 

bowiem był najważniejszy, jeśli nadal chciał myśleć o ucieczce. 

Mężczyzna zasnął już jakiś czas temu, a Eulalii zabrakło 

paaznokci do obgryzania. Madame Devereaux rzuciłaby na nią 

okiem i zaraz kazała posmarować czubki palców sokiem z ostrej 

papryki. Już niemal poczuła w ustach piekącą gorycz. Wzdrygnęła 
się i rozejrzała po pomieszczeniu. Wilgotna, twarda podłoga 
cuchnęła pleśnią, było duszno i naprawdę się bała. 

Strona 28

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Po raz trzeci w ciągu tych wlokących się minut zaryzykowała 
spojrzenie na śpiącego Jankesa. Wydał się jej przerażając 

nieruchomy, niemal martwy. Nigdy nic widziała, aby ktoś spał 
tak cicho. Wszyscy jej bracia chrapali niemiłosiernie, wydając 
odgłosy przypominające letnie burze pełne grzmotów i błyskawic. 
Najgłośniejszy sen miał Jeffrey. najstarszy. Kiedy skończyła pięć 

lat, musiała zmienić sypialnię, gdyż śpiąc tuż nad jego pokojem 
nie mogła uwolnić się od nocnych koszmarów, a jej rozpaczliwe 
krzyki budziły całe hrabstwo. 

Skoro jej bracia chrapali, założyła, że i pozostali mężczyźni 
tak robią. W końcu to gorące i aroganckie powietrze z ich 
wielkich płuc musiało się jakoś wydostawać. Po krótkim i dość 
burzliwym spotkaniu z Jankesem była pewna, że jego chrapanie 
jest w sianie powalić dach kamienicy. Spojrzała do góry, dłuższą 

chwilę wpatrywała się w powałę. Mogłaby przysiąc, że coś się 

poruszyło w gęsiej trawie. Zmrużyła oczy, lecz gdy niczego nie 

dostrzegła, pomyślała sobie, że to wiatr larga zeschłą Irzciną. 

Wróciła wzrokiem do współtowarzysza niewoli - nadal trwał 
w martwym bezruchu. Jego spokój przerażał. Nie słyszała nawet, 
by oddychał, i nie widziała, by poruszała się jego klatka piersiowa. 
Śpiąc nie zmienił pozycji ciała. Siedział w rogu izby, oparty 

51 

o ścianę, z podkurczonymi nogami i rękami złożonymi na 
kolanach. Związane dłonie zwisały bezwładnie między nogami. 
co jeszcze bardziej przypominało jej nieboszczyka. Najdziwniejszą 
jednak rzeczą była przepełniająca chatę atmosfera napięcia. 
Odnosiła wrażenie, że nawet podczas snu jego mięśnie pozostawały 
napięte jak u osaczonego kuguara, gotującego się do 
skoku. Ten człowiek spał przygotowany na wszystko, nic go nie 
mogło zaskoczyć. Zastanawiała się, czy nauczył się tego w dzieciństwie. 
Straszny obraz dzieciństwa, jaki przed nią odmalował, wciąż 
chodził jej po głowie. Niełatwo było to sobie wyobrazić, a co 
dopiero przeżyć. Spojrzała na niego, nadal spał. Nic potrafiła 
pojąć, jak można kraść, by przeżyć i, zamiast na zabawie, 
spędzać czas plądrując ludziom kieszenie i uciekając przed 
policją. 

Pokój dziecinny w Hickory House zajmował pół piętra. 
Znajdowały się tam między innymi: ręcznie malowany koń na 
biegunach, francuskie i niemieckie lalki i kolorowe bąki wielkości 
piłek. Na pomalowanych pólkach stały setki ołowianych żołnierzyków 
jej braci, a także książki i układanki. W jednym kącie 
piętrzyła się sterta drewnianych klocków, wielka puszka z bierkami 
i drogocenna torba pełna szklanych kulek, której bracia nie 
pozwalali jej dotykać. Pamięta, że jako dziecko nudziły ją te 
zabawki i narzekała, że nie ma tam nic ciekawego. 

Ten człowiek zaś bawił się jako dziecko odłamkami cegieł. 
Patrzyła na przecinającą jego twarz skórzaną opaskę i zastanawiała 
się, czy przypadkiem nie stracił oka w trakcie jednej z takich 
zabaw. Nagle poczuła chęć oddania wszystkich swoich zabawek 
dzieciom z biednych dzielnic Chicago. 

Za ścianą chaty rozległy się czyjeś kroki. Chwilę później 
zwolniono rygiel i otworzyły się drzwi. Izbę zalało jasne światło 
słońca. Zmrużyła oczy i zerknęła na Jankesa. Ani drgnął, ale już 
nie spał, szeroko otworzył oko i czujnie rozglądał się dokoła. 

- No, no, co my tu mamy? 

Strona 29

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Obejrzała się nerwowo. W drzwiach pojawił się mężczyzna, 
52 

ale ponieważ stał pod słońce, nie rozróżniała jego rysów. Był 
krępy i niezbyt wysoki, jednak górował nad dwoma stojącymi 
przy drzwiach żołnierzami. Obaj mieli długie, ostre noże, zupełnie 
jak ten, który Jankes przykładał jej do gardła. 
Mężczyzna bardzo powoli wszedł do chaty. Zorientowała się. 
że jest dowódcą. Z bliska wyglądał o wiele groźniej. Miał ciemną 
skórę. gładkie, kruczoczarne włosy i równie ciemne oczy, którymi 

świdrował ją na wylot. Pod jego przenikliwym wzrokiem skuliła 
się, dostała gęsiej skórki, lecz nie odrywała od niego oczu. Strach 
powodował, że patrzyła na jego szeroką twarz, dziobate policzki, 

wydatny nos, szorstką czarną brodę i czarne wąsy. Mężczyzna 
niespodziewanie wyszczerzył nierówne zęby w uśmiechu zbyt 
przymilnym, żeby był naprawdę przyjazny. Przypomniało jej to 
okropne psy Jedidaha. tak samo szczerzące na nią wielkie kły. 
Poczuła się, jakby znowu miała siedem lal, a te bestie zapędziły 
ją aż na czubek potężnego dębu. Jeśli się nie myliła, ten zbój 

trzymał ją w garści i doskonale o tym wiedział. Dawał jej lo do 
zrozumienia każdym gestem i spojrzeniem: w końcu jest tu 
dowódcą, drugim po Bogu. 

Mężczyzna, nie odrywając od niej wzroku, podszedł tak blisko, 
że musiała zadzierać głowę, aby nadal patrzeć mu w oczy. 
Wreszcie pierwszy opuścił wzrok i z ohydnym uśmiechem na 
szerokich ustach taksował jej ciało. Wgapiał się w nią zupełnie 
tak jak jej brat, Harrison, kiedy przyglądał się dorodnemu koniowi. 
Była przerażona i zdawała sobie sprawę, iż zdradzają ją 
dygoczące jak w febrze dłonie. Mężczyzna zakończył inspekcję. 
dłuższą chwilę wpatrując się znacząco w jej ręce. Eulalia na próżno 

starała się z całej siły powstrzymać ich drżenie. Mężczyzna nagle 
wyciągnął ramię, a wtedy podszedł stojący przy drzwiach żołnierz 
podał mu długi noż, po czym wrócił na poprzednie miejsce. 
W jej twarz znów wpiły się czarne oczy. Poczuła na swojej 
szyi ostry i zimny koniec noża. 

- Gdzie broń? - Uśmiech nie schodził z jego twarzy. 
- Luna, zostaw ją w spokoju! - Były to pierwsze słowa, jakie 
wypowiedział Jankes. W dodatku zabrzmiały jak rozkaz wydany 
53 

Lunie, człowiekowi, który trzymał nóż przy jej gardle. Dziewczyna 
milczała, czekała tylko w napięciu. 


Pięknie, amigo, bardzo pięknie. - Mężczyzna przyłożył 
stalowe ostrze do jej ust. - Wielka szkoda. 
Eulalia starała się powstrzymać drżenie. 
Mężczyzna przesunął ostrzem noża po jej szyi i sukience 

i nagle, błyskawicznie przeciął koronki przy dekolcie. Dziewczyna 
krzyknęła, trochę ze strachu, trochę zaś zdumiona barbarzyństwem 
tego człowieka. Co on zrobił z jej najlepszą suknią! 

-Amigo, otrzymałem rozkazy. Aguinaldo żąda tej broni za 
wszelką cenę, nawet taką. - Wycelował nożem w jej serce 
i popatrywał na związanego w kącie Jankesa. Ten nie wyglądał 
na rwącego się do walki, żadne emocje nie wyzierały z jego 
kamiennej twarzy. Siedział oparty o ścianę z obojętną miną. 
jakby nóż w ręku tego szaleńca nic mógł wyrządzić dziewczynie 
najmniejszej krzywdy. A może uznał, że lak czy inaczej jesl 
przeznaczona na stracenie. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, 
kto tu jesl naprawdę obłąkany. 

Strona 30

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Cóż, jeśli Jankes nie ma zamiaru jej ratować, zrobi to sama. 

- Nie wiem nic o żadnej broni i nie znam tego człowieka. 
Nazywam się LaRue, pochodzę z Belvedere w Południowej 
Karolinie i jestem obywatelką Stanów Zjednoczonych. 
- LaRue... jak ambasador LaRue? - W głosie Luny słychać 
było zaskoczenie i coś w rodzaju namysłu. 
- Pan zna mojego ojca? - spytała. Poczuła ulgę, że dzięki 
wpływom ojca będzie uralowana. 
Jankes zaklął tak szpetnie, że Eulalii zaparło dech w piersiach. 

- Córka ambasadora LaRue. - Luna cofnął nóż i odwróciwszy 
głowę do Jankesa zaczął się głośno śmiać. - Nie wiedziałeś 
o tym, prawda? 
W chacie zapadła cisza. Eulalia nic widziała w tym nic 
śmiesznego, ale przecież najważniejsze, że ten straszny człowiek 
zna jej ojca i dzięki temu wkrótce opuści to miejsce. 

- Proszę wybaczyć mi, senorita LaRue - odezwał się Luna. 
Odłoży! nóż i ukłonił się wytwornie. 
54 

A więc to wszystko jest wielką pomyłką. Eulalia odetchnęła 
z zadowoleniem i ulgą. 
Ale w chwilę potem Jankes ponownie zaklął. 


Koniec z nożami. - Luna nadal się uśmiechał i oddał broń 
żołnierzowi. - A teraz proszę o wybaczenie. Mam do załatwienia... 
muszę wysłać kilka wiadomości. - Odwrócił się i skierował do 
wyjścia. Na progu odwrócił się do Jankesa, popatrzył na niego 
z triumfem i znowu się zaśmiał, po czym wyszedł zatrzaskując 
za sobą drzwi. Długo jeszcze słyszeli jego śmiech. 

Dziewczyna wpatrywała się w zamknięte drzwi, modląc się 
w duchu, żeby ojciec był w domu, kiedy nadejdzie wiadomość 
od Luny. 

Zaapomniał rozwiązać mi ręce - odezwała się panna LaRue, 
córka jednego z najbardziej wpływowych Amerykanów na wyspie, 
a jednocześnie doskonałą przynęta dla junty Aguinalda. 


Pułkownik Luna nic zwykł o czymkolwiek zapominać1 
- wyjaśnił spokojnie Sam. Wiedział, że człowiek ten ma opinię 
tolumfackiego Aguinalda, wykonującego w jego imieniu całą 
brudną robole związaną z tłumieniem lokalnych powstań i likwidowaniem 
buntowników. Dowódca Sama, Andrćs Bonifacio. 
był właśnie jednym z przywódców rebeliantów. 
- Oczywiście, że zapomniał. - Posłała mu pogardliwe spojrzenie, 
mające oznaczać, iż to on jest tym, który się myli. 

Dlaczego jesteś tego taka pewna? 
- Pułkownik zna mojego ojca, więc z pewnością zawiadomi 
go, gdzie jestem. Mówił przecież, że ma do wysłania kilka 
wiadomości. 

To nic ulega wątpliwości, z pewnością go powiadomi. 

A więc miałam rację, okaże się, że to wszystko jakaś 
56 

pomyłka. - Dziewczyna popatrzyła na niego z wyższością. 
Następnie spojrzała ze smutkiem na swoje skrępowane ręce 
i starając się je wyswobodzić dodała; - Sam pan słyszał jego śmiech. 

Strona 31

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Śmiał się, bo dałaś mu dokładnie to, czego potrzebował. 
- Och? A co to ma niby znaczyć? - Szarpnęła związanymi 
dłońmi. 

Właśnie zostałaś zakładniczką. 
- Ja, zakładniczką?! To kompletna bzdura - starała się 
nonszalancko machnąć ręką, lecz więzy nie pozwoliły jej na to. 
Spojrzała na nie z nieukrywaną irytacją. 
Sam wzruszył ramionami i przyglądał się, jak dziewczyna 
próbuje wstać. Suknia zaszeleściła głośno, gdy oparła się dłońmi 

o podłogę. Potem przesunęła nogi do pozycji klęczącej i wypięła 
w górę zgrabny, cały w różowych koronkach tyłeczek. Udało się 
jej wyprostować i tylko raz się lekko zachwiała, kiedy stopą 
przydeptała dół sukni. 
To było doprawdy niezłe widowisko. 


Nareszcie - mruknęła pod nosem i podreptała do drzwi 
kołysząc się na niskich obcasach eleganckich pantofelków. Uniosła 
ręce i głośno zastukała. Drzwi otworzyły się po chwili i w progu 
stanął jeden ze strażników. W ręku trzymał nóż bolo skierowany 
prosto w piersi dziewczyny. Popatrzyła na ostrze ze zdziwieniem 
i rzekła - Och, dobrze. - Uniosła dłonie. - Proszę, czy może mi 
pan to przeciąć? Pułkownik Luna zapewne zapomniał, zanim... 

Drzwi zatrzasnęły się z hukiem tuż przed jej twarzą. Osłupiała 
ze zdumienia. 


Co za bezczelność - wymamrotała. 
Sam pokręcił głową i zaśmiał się. Dziewczyna pozieleniała na 
twarzy. 

- Pan wybaczy, ale nie wydaje mi się to ani odrobinę śmieszne! 
Patrzyła na niego z furią. Podniosła ręce i zaczęła ponownie 
walić 
w drzwi. Trwało to co najmniej minutę. Tym razem 
pojawiło się dwóch strażników z wyciągniętymi nożami. 


To, co pan zrobił, było bardzo niegrzeczne. Proszę natychmiast 
przeciąć mi więzy, słyszycie? - Wyciągnęła dłonie przed siebie. 
57 

Jeden z żołnierzy powiedział coś do drugiego, następnie obaj 

obrócili się do niej i uśmiechnęli. 

Sam jęknął. Żołnierze przypominali koty z Cheshire, które 

zapędzały mysz w pułapkę. 

- Odwróć się - rozkazał pierwszy i schwycił ją za ramiona. 
Eulalia uniosła brodę do góry i posłała Samowi uśmiech 
zadowolenia. 

Ten po prostu obserwował, co będzie dalej. 

Wyciągnęła ręce i z promiennym uśmiechem zwróciła się do 

żołnierza, trzymającego nóż. - Proszę. 
Mężczyzna uniósł nóż do góry i powoli go opuścił, kładąc 
ostrze na skrępowanych nadgarstkach. Trzymał go tak może 
z minutę, niczym kat mający właśnie pozbawić swą ofiarę 
głowy. 
Sam liczył w myślach: raz... dwa... trzy... 

Strona 32

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- O mój Boże! 
Cztery sekundy, pomyślał. Dziewczyna myśli coraz wolniej. 
Zaraz jednak zmienił zdanie, Eulalia bowiem cofnęła ręce prędzej 
niż on potrafiłby opróżnić czyjąś kieszeń. Hmm. nic sądził, że 
może poruszać się aż tak szybko. 
Żołnierze zanosili się od śmiechu, pokazując ją palcami, 
sadystycznie bawiąc się jej kosztem. 
Zielona. Zrobiła się lak zielona, że przy niej nawet dżungla 
zdawała się blednąc. 

- Widział pan? - Zwróciła ku niemu przerażoną twarz. 
- Chcieli mi obciąć ręce! - Popatrzyła na żołnierzy, którzy wyszli 
już na zewnątrz. - Nie uważam, aby to było śmieszne. Chcę się 
zobaczyć z puł... 
Mężczyźni ponownie zatrzasnęli drzwi, ale ich śmiech wciąż 
przenika! do środka chaty. 

- Wciąż uważasz, że to mały komitet powitalny, panno 
Laaa-Ruuu? 
Wyraz twarzy dziewczyny był tak samo naiwny jak jej słowa: 

- Przecież i pan słyszał słowa pułkownika, że mnie nie 
skrzywdzi. 
58 

- Tylko głupiec by w to uwierzył. 
- Wcześniej pan również zapewniał mnie o tym samym 
odparła po chwili milczenia. 

Zgadza się. ale różnica polega na tym, że ja mówiłem 
poważnie. 
- Nie mogę pojąć jednego, dlaczego miałabym uwierzyć panu, 
a nie pułkownikowi - uniosła lekko podbródek. 
- Ponieważ ja mówię prawdę. 
- A skąd mam to wiedzieć? 
- Nie musisz. 
- Tego właśnie chcę dowieść, panie... Jak się pan nazywa? 
- Sam Forester. 
- Panie Forester - przerwała na chwilę wpatrując się w niego, 
jakby przed chwilą urosły mu rogi. - Czy panu wiadomo o jakiejś 
broni? 

- Nic... - parsknął, udając zszokowanego. - Ja? 
- Nie musi pan być niegrzeczny - odparła, usiłując skrzyżować 
ręce, lecz to jej nic wychodziło. 
- A niby dlaczego znaleźliśmy się w tym bagnie? 
- Nie mam pojęcia, to ja pana pytam! 
- W takim razie nie bądź laka ciekawska, moja panno. 
Niewiedza może ocalić twoją słodką, niewinną główkę. 
- Właśnie tego chcieli dowiedzieć się ode mnie żołnierze na 
rynku. - Dziewczyna zmarszczyła brwi. - Pytali mnie o broń 
- spojrzała na niego. - O strzelby Forestera, prawda? 
Raz... dwa... 
- Oni myślą, że coś mi na ten temat wiadomo! 
- Pięć sekund, czy te cuda nigdy się nie skończą? 
- Nie musi się pan silić na dowcip. 
- Cóż, jedno z nas musi mówić coś mądrego. 
- Pan, panie Forester, nie ma za grosz dobrego wychowania, 
uważam, że jest pan prostakiem! - Powiedziawszy to zaczęła 
ponownie walić do drzwi i żądać spotkania z pułkownikiem Luną 
"tu i teraz!" 
Piętnaście minut później sytuacja nie zmieniła się ani na jotę. 

59 

Dziewczyna nadal bębniła w drzwi. Nieustający łomot odbijał się 

Strona 33

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

zwielokrotnionym echem w jego głowie. Miał ochotę przyłożyć 
jej tak, by wreszcie ucichła. 

Jedynym pocieszeniem był fakt, że głos jego towarzyszki 
stawał się coraz bardziej ochrypły. Potarł nos i przymknął oczy 
w nadziei, ze jej dłonie są tak samo obolałe jak jego uszy. 

Eulalia nigdy nie przypuszczała, że ręce mogą aż tak strasznie 
boleć. Nic pojmowała również, dlaczego ci podli strażnicy ją 
ignorują. Słyszała za drzwiami ich śmiech i podniesione głosy. Dla 
nich to, co zrobili, było śmieszne, a jeszcze nikł nic potraktował jej 
w ten sposób, przynajmniej do chwili, gdy poznała Jankesa. Wzrok 
jej powędrował w róg chaty. Mężczyzna od dłuższego czasu nic 
odzywał się, lekceważył ją tak samo jak żołnierze. Widział jej 
wysiłki, by się stąd wydostać, lecz zachowywał się, jakby jej tu 
w ogóle nie było. Chciałaby tego z całego serca, lecz. niestety, 
wciąż znajdowała się w lej brudnej chacie. Zdążyła znienawidzić 
to miejsce. Westchnęła i zrezygnowała z dalszych prób nakłaniania 
strażników, by sprowadzili pułkownika. Usiadła pośrodku szałasu 
i wpatrywała się w trzcinowe ściany. Słyszała... właściwie niczego 
nie słyszała, wokół bowiem zalegała niczym nic zmącona cisza, 

Wzięła głęboki oddech i przerwała zatrważające milczenie. 

- A więc ma pan na imię Sam? 
Skinął nieznacznie głową i oparł się wygodniej o ścianę. 

Czy to zdrobnienie od Samuela? 
- Tak. - Mężczyzna przeszywał ją przekrwionym, piwnym 
okiem. 
- Rozumiem - kiwnęła głową i gorączkowo szukała w myślach 
tematu do dalszej rozmowy. - Pochodzi pan z Północy, z Chicago, 
zgadza się? 
Wydał cichy, niewiele znaczący pomruk. Wygląda na to, że 
sama musi podtrzymywać lę wątłą konwersację. 

- Już ci mówiłem, skąd pochodzę. - Wymamrotał jeszcze coś 
w rodzaju: „ze sto razy". 
60 

Dziewczyna nie zwróciła na to uwagi i ciągnęła niewzruszenie: 

- Moje pełne nazwisko brzmi Eulalia Grace LaRue. Babica ze 
strony ojca też nazywała się Eulalia, tak samo jak jej babka 
i prapraciotka z francuskiej gałęzi rodziny. Zgodnie z tradycją, 
wszystkie nosiły imię Eulalia. Grace zaś to pomysł mamy. Tak 
przynajmniej twierdzi mój brat, Jeffrey. Powiedział mi kiedyś: 
"Eulalia jest starym imieniem rodowym, ale Grace... cóż, uwielbiała 
je twoja malka. Dlatego nazwała cię Eulalia Grace". 
Dziewczyna zatrzymała się dla nabrania tchu. Miała nadzieję, 
że jej towarzysz śledził ten wywód. - Tak więc nazywam się 
Eulalia Grace. 

Mężczyzna miał nieobecny wyraz twarzy, zaś jego oko jakby 
sie zaszkliło. Eulalia złożyła to na karb półmroku w chacie. 


Wydaje mi się - snuła dalej ten wątek - że w okolicznościacb, 
w jakich się znaleźliśmy, oraz wobec faklu, 
iż spotykamy się już po raz drugi, możemy mówić sobie 
po imieniu. 

Mężczyzna nadal milczał, podniósł jedynie stojący obok 
blaszany kubek i zajrzał do środka. 


A więc będę zwracać się do pana Samuel, a pan... 
- Nie! 
Jego okrzyk przestraszył ją. 

Strona 34

background image

Barnett Jill - Cukiereczek


Nikt nic zwraca się do mnie Samuel - wycedził przez 
zaciśnięte zęby. 
- Dobrze, będę mówić Sam, a pan może mnie nazywać 
zdrobniale, lak jak moja rodzina i przyjaciele. 
Podniósł kubek do ust i napił się. 


Mówią do mnie Lollie, czyli Cukiereczek - powiedziała 
z uśmiechem. 
Mężczyzna plunął przed siebie przynajmniej na dwa metry, 
następnie zachłysnął się i zaczął kaszleć. Dziewczyna zaczęła 
pełznąć do niego, by poklepać go po plecach, lecz udało mu się 

już złapać oddech. Popatrzył na nią dziwnym wzrokiem. 

- Nazywasz się Lollie LaRue? - zapytał. Z widocznym trudem 
tłumił drwiący uśmieszek. 
61 

Poiaknęła, krzywiąc się na jego ton. 

- Nie sądzę, żebym kiedykolwiek miał okazję oglądać twój 
występ, 
- Słucham? - Nie bardzo rozumiała, o co mu chodzi, ale coś 
w jego głosie podpowiadało jej, że ten człowiek stroi sobie z niej 
żarty. 
Mężczyzna ryknął w końcu śmiechem i wydawał się śmiać bez 
końca. Nie było to zbyt przyjemne, nie świadczyło też dobrze 

o jego wychowaniu. Dziewczyna z całą pewnością nie dostrzegała 
nic dziwnego w swoim imieniu. To dobre, stare imię rodem 
z Francji, często spotykane na Południu. W domu zawsze 
zwracano się do niej I-olłie, wszyscy o tym wiedzieli. A już na 
pewno żaden południowiec nie wyśmiałby jej z tego powodu. To 
niegrzeczne i okrutne żartować sobie z czegoś, czego nic można 
zmienić. 
Ale ten podły człowiek nie dbał o to. Co więcej, mówił jeszcze 

o czymś, co wydało mu się naprawdę zabawne, mianowicie 
o kupowaniu na targu wachlarza do występu. Wciąż go nie 
rozumiała. lecz zabolało ją, że lak otwarcie się z niej naśmiewa. 
Rozzłoszczona odwróciła się plecami. Nic mogła już na niego 
patrzeć, a poza tym nie chciała, żeby odkrył jak głęboko uraził 
jej dumę. 
w chacie zapanowała martwa cisza, która doprowadzała 
ją do szaleństwa. Nic podobało się jej to milczenie, bo 
tylko wzmagało jej strach. Zerknęła na skulonego w kącie 
Jankesa, znowu spał. Nie zamienili ze sobą ani słowa od 
chwili, gdy odwróciła się od niego. Jedyne, co słyszała, 
to dochodzące z zewnątrz rzadkie okrzyki żołnierzy. W środku 
było cicho jak makiem zasiał i to jeszcze pogarszało całą 
sytuację. 

Tak chciała z kimś porozmawiać. Czas dłużył się jej niemiłosiernie 
i ze zdenerwowania zaczęła nucić pod nosem melodyjkę 
"Dixie", podświadomie pragnąc zagłuszyć ciszę. Kończyła właśnie 

62 

pierwszą zwrotkę, gdy usłyszała głębokie, wypełnione bólem 

westchnicnie. Dochodziło z kąta, w którym siedział Sam. 
Przestała nucić i spojrzała na niego. Po raz pierwszy zastanowiła 
się czy przypadkiem nie jest ranny. A może to tylko zły sen? 

Strona 35

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Przez jakiś czas obserwowała go w milczeniu. Poruszył nieznacze 
ramionami i jeszcze raz westchnął, jakby 10 przynosiło mu 
ulgę w cierpieniu. Nie dostrzegła żadnych ran poza brunatntym, 

zakrwawionym miejscem na owiązanej chusiką łydce. Może rana 
jest poważniejsza niż się wydaje. 
Ale przecież bez problemu doniósł ją do domu. Nawet nie 

zwolnił tempa ani nic utykał; nic sprawiał wrażenia człowieka. 
któremu coś dolega. Może dokuczało mu coś innego, na przykład 
ból głowy. Sama miewała migreny w pełni lata, szczególnie 
podczas gorących i parnych dni. Wtedy zawsze pomagała jej 

drzemka, postanowiła więc zostawić mężczyznę w spokoju, żeby 

się wyspał. To wielkie poświęcenie, bo w jej głowie huczało od 
pytań. Poza tym. wciąż marzyła o rozmowie i nie dawało jej to 
spokoju. 
Cicha mruczanka uspokoi ją. a nic powinna zakłócić jego 

snu. Może wybrać kołysankę? Niespiesznie zanuciła swoją 
ulubioną i nie zdawała sobie sprawy, że zaczęła śpiewać pełnym 
głosem: 

Cicho, moja mała, nie mów już nic, 
Tatuś ci kupi małego ptaszka, 
A jeśli on ci nie zaśpiewa 
Tatuś ci kupi pierścionek. 

. jeśli ten pierścionek nie... 

-Uczyń mi przysługę, udawaj, że zamieniłaś się w tego 
ptaszka i zamknij się. - Spoglądało na nią wściekłe, przekrwione 
- Chciałam ci tylko pomóc. 
- Niby w czym? Może myślisz, że ściany się rozpadną od tego 
ochrypłego skrzeczenia? 
63 

- Ja wcale nie skrzeczę! - zaperzyła się Eulalia i odetchnęła 
głęboko. - Musi pan wiedzieć, że śpiewałam kontraltem w chórze 
u madame Devereaux. - Chciała się bronić, a nie przechwalać, 
spojrzała więc z zakłopotaniem na kolana i wygładziła fałdy 
sukni. Dodała po chwili: - W opinii nauczyciela muzyki mam 
głos czysty i dźwięczny. 
- Oczywiście, lak czysty jak wrzask konającego kota - zarechotał. 
- Najwidoczniej nie zna się pan na śpiewie. - Starała się 
spojrzeć na niego z góry, lecz nic potrafiła unieść głowy 
dostatecznie wysoko. Mężczyzna celowo zachowywał się niegrzecznie 
i nawet okropne warunki, w jakich wyrastał, nie 
usprawiedliwiały tak karygodnej postawy. Najwyraźniej lubił 
ranić ludzi, stąd też uczucie litości, które zaczęła do niego żywić, 
szybko zniknęło. 
- Znam się na nożach, pociskach, torturach i bólu, a wiedz, że 
twój głos, panienko Laaa-Ruuu. zadaje prawdziwe cierpienie 
moim uszom. 
- Tym gorzej dla pana. bo zamierzam nucić, ilekroć przyjdzie 
mi na to ochota. A to specjalnie dla pańskich uszu. - Zaczęła 
głośno śpiewać kolejną piosenkę. 
Mężczyzna wsiał i ruszył w jej stronę, jakby chciał ją udusić. 
Eulalia pomyślała, czy dla własnego dobra nie powinna przestać, 
lecz dalsze rozważania przerwał jej trzask zamka, odgłos otwieranych 
drzwi. 

Do środka weszli żołnierze. Mieli zmarszczone brwi. 

Dziewczyna umilkła. Zauważyła, że ich twarze nieco złagodniały, 

Strona 36

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

chociaż nadal ostrza noży kierowali w stronę więźniów. Za 
nimi wszedł inny mężczyzna, niosący dwie drewniane miski 
z gorącym ryżem. W powietrzu unosił się zapach aromatycznego 
sosu. Zaburczało jej w brzuchu. Od wczorajszego popołudnia nie 
miała nic w uslach, a wtedy, przed kąpielą, zjadła tylko bułkę 
i kawałek mango. 

Właściwie to nigdy nie myślała o jedzeniu. To przyzwyczajenie 
stanowiło jedną z kardynalnych zasad wpajanych dziewczętom 

przez madame Devereaux. Nie należy pozwolić, aby rządził nimi 
głód. Nigdy. Już jako młoda dziewczyna nauczyła się, że kobieta 
jada niewiele, lekko i delikatnie, a nigdy, przenigdy nie powinna 

okazywać, że jest głodna. Ale od czasu do czasu, bardzo rzadko, 

żołądek dawał o sobie znać, burcząc, jak gdyby radośnie witał 

nadejście posiłku. Przycisnęła rękę do brzucha, jakby to mogło 

uciszyć nieprzyjemne bulgotanie. 

Niski człowieczek podał jej miskę. Cokolwiek lo było, pach

niało wyśmienicie i Eulalia wpalrując się w parujące naczynie 

poczuła napływającą do ust ślinę. Brunatny ryż polano klarownym 
sosem z kawałkami mięsa. Chociaż całość wyglądała nieco 
kleiście, zapach był kuszący. 

Strażnik podszedł do kąta, w którym siedział oparty o ścianę 
Sam i podał mu drugą miskę. Dziewczyna rozejrzała się, czekając 
aż go obsłuży i poda mu sztućce. 

Sam nie czekał. Osłupiała patrzyła, jak pochłania jedzenie 
nabierając ryż palcami. Ze zdziwienia aż otworzyła usta. 


Chwileczkę, proszę zaczekać! - krzyknęła uświadomiwszy 
sobie, że ich kelner odchodzi. 
Chwyciła za drzwi, przez co omal nic wysypała ryżu. Człowiek 
odwrócił się w jej stronę. 

- Proszę o sztućce - powiedziała z uprzejmym uśmiechem, 
Sam zakrzlusił się i zaczął kaszleć, jakby miał za chwilę 
umrzeć. Jednak dziewczyny nie spotkało to szczęście. Jankes 
miał odrażające maniery, więc nie zaskoczyło jej, że się zakrzlusił. 

Zapewne przez wpychanie zbyt dużej ilości jedzenia do usi, 
zanim jeszcze połknął poprzedni kęs. Używał palców jak łopaty. 
co było obrzydliwe. 

Niski człowiek wciąż stał, patrząc na nią pusiym wzrokiem. 

- Sztućce - powtórzyła głośniej w nadziei, że ją zrozumie. 
Mężczyzna wzruszył ramionami. 
Sam znowu zakaszlał. 
- Widelec, nóż... ach, nie spodziewam się, żeby pan to miał. 
Dostanę przynajmniej łyżkę? Proszę - powiedziała jeszcze głośniej 
i na migi pokazała jedzenie łyżką. Z narożnika Jankesa dochodziły 

64 
65 

dziwne odgłosy, lecz dziewczyna nie zważała na nie i kontynuowała 
wyjaśnianie. Mały człowiek zmarszczył brwi wciąż 

Strona 37

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

nie pojmując, w czym rzecz. 

Eulalia udała, że wkłada widelec do miski i wykonała przesadne 
mchy podobne do krojenia nożem. 
Mężczyzna przyglądał się jej uważnie, po czym na jego uslach 
pojawił się uśmiech zrozumienia. 

-Cuchillos! - pokazał udając że je. 
- Tak! Chciałam dosiad ku-czi-hous ~ powtórzyła nieporadnie 
z uśmiechem. 
Mężczyzna pokiwał głową i wyszedł, zamykając za sobą 
drzwi. Z rogu Jankesa dobiegały podejrzane odgłosy, podobne do 
odchrząkiwania. 

- Czy wszystko w porządku? - spytała patrząc w jego stronę. 
Twarz miał lekko czerwoną, a w jego oku lśniła łza. Powinien 
bardziej uważać*, dobre maniery mogą uratować go przed zadławieniem 
się na śmierć. Jej zdaniem potrzebował krótkiej lekcji 
savoir-vivrc'u. 

- Panie Forestcr... Sam. Tam, skąd pochodzę, uważa się za 
niegrzeczne, kiedy ktoś zaczyna jeść pierwszy, zanim pozostali. 
a szczególnie damy, nie są gotowi. 
- Czyżby? - spyta! i włożył do ust kolejną porcję ryżu. 
Przeżuł jedzenie z beznamiętną miną, połknął i odezwał się 
znowu: - Tam. skąd ja pochodzę, je się wszystko, co się ma pod 
ręką, i to jak najszybciej. W przeciwnym wypadku zrobi to za 
ciebie ktoś inny. 
Te słowa natychmiast przywiodły jej przed oczy przeszłość 
mężczyzny - biedę i głód. Nie myślał chyba, że ukradnie mu 
jedzenie. Zanim zdążyła zasugerować, iż z jej strony nie ma się 
czego obawiać, otworzyły się drzwi i wrócił niski mężczyzna 
z łyżeczką w ręku. 

- Bardzo panu dziękuję. - Przyjęła łyżeczkę z uśmiechem. 
Zaczekała, aż strażnik wyjdzie, i zaczęła posiłek. Z narożnika 
dochodziły odgłosy szybkiego, łapczywego jedzenia. Z takimi 
manierami Jankes opuściłby u madame Devereaux co najmniej ze 
66 

trzy posiłki; szybko nauczyłby się, co to jest wstrzemięźliwość. 
Włożyła łyżeczkę do miski, ale przed oczami na nowo stanął jej 

obraz dzieci bawiących się kawałkami cegieł zamiast klocków, 
tych wygłodzonych małych istot, które musiały kraść chleb. 
Sam poznał już, co to wstrzemięźliwość. Zastanawiała się, co 

czuje naprawdę głodny człowiek. Głodny z braku jedzenia, a nic 

dlatego, że akurat nie wypada jeść. Nagle przypomniała sobie 
ogromne ilości pożywienia, które zmarnowała przez te lata. 
i ogarnęło ją poczucie winy. Zerknęła na niego. Mężczyzna jadł, 

jakby to był ostatni posiłek w jego życiu. 
Odstawiła miskę i dźwignęła się z trudem. Starając się nie 

stracić równowagi schyliła się i podniosła ją. Potem ostrożnie, 
żeby nie rozsypać ryżu, wyprostowała się. Balansując z miską 
w związanych dłoniach przeszła przez chatę i zatrzymała się tuż 

przed Samem. 
Jankes podniósł głowę i spojrzał na nią podejrzliwie. 
Wyciągnęła miskę w jego stronę. Mężczyzna popatrzył na 

naczynie, ale się nie ruszył. 

- Proszę, możesz zjeść i moje - zaproponowała z uśmiechem. 
Przez ułamek sekundy na jego twarzy pojawiło się coś 
w rodzaju zakłopotania, ale szybko ustąpiło pełnemu nienawiści, 

Strona 38

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

piorunującemu spojrzeniu. 
Cofnęła się o krok. 

- Zatrzymaj dla siebie to cholerne jedzenie i źle pojętą litość, 
panno LaRue! Nie chcę ani jednego, ani drugiego. - Wyglądał. 
jaky miał ochotę ją uderzyć. 
Z obawy, że może to uczynić, Eulalia wycofała się na swoje 
miejsce przy drzwiach. Uraziła ją jego gwałtowna reakcja, 

Przecież to nic złego, zwykła uprzejmość, pomyślała. Usiadła 
i wpatrywała się w miskę z ryżem. Nie rozumiała jego gniewu. 
W jej rodzinnych stronach prezenty przyjmuje się łaskawie 
i z wdzięcznością. Oczy ją paliły, przełykała ślinę, usiłując 

zdławić poczucie urażonej dumy, które zacisnęło jej gardło. 
Niepewnie nabrała łyżeczką ryż i ostrożnie podniosła ją do ust. 
Odłożyła ją z powrotem do miski, usiłując poznać smak potrawy. 

67 

Niestety, nie mogła nic wyczuć. Rozczarowana, już bez apetytu, 
spojrzała na dziwne jedzenie. Mężczyzna tego nie chciał, teraz 
i ona sama też. Rozejrzała się po prymitywnej szopie, omiatając 
wzrokiem zardzewiałe wiadro z wodą i zielone, zapleśniałe 
ściany z trzciny. Nie napotkała nic znajomego. 

Nie było tu niczego, co by poznawała, niczego bliskiego, 
niczego, na czym mogłaby się oprzeć, i to ją śmiertelnie 
przestraszyło. Całą duszą pragnęła wrócić do domu, do Belvedere 
i do swoich nadopiekuńczych braci. W tej chwili oddałaby 
wszystko za ich opiekę i silne ramiona, na których mogłaby się 
wesprzeć. 

Okup? O, mój Boże! 

Dwie sekundy... całkiem nieźle. Sam obserwował, jak osłupiała 

Lollie wlepiała wzrok w pułkownika. Nie była w stanie wykrztusić 
nic więcej, gdy usłyszała, że od ojca zażądano dwadzieścia 
tysięcy dolarów - równowartość strzelb Aguinalda. 

- Zaczęły się już negocjacje. Wymiana ma nastąpić za kilka 
dni, jeśli twój ojciec będzie z nami współpracował. - Luna 
przeszedł koło niej, a w powietrzu zawisła niewypowiedziana 
groźba. 

Tym razem Sam nie musiał liczyć upływających sekund. 
Z wyrazu jej twarzy domyślił się, że doskonale zdaje sobie 
sprawę ze swojego położenia. W jej błękitnych oczach błysnęło 
zwątpienie, potem udręka, a w końcu absolutna rozpacz. Zrobiło 
mu się żal dziewczyny, tym bardziej że dla odmiany tym razem 

milczała. 
Wkrótce jednak pożałował swojego współczucia, 
Dziewczyna spojrzała na niego, następnie przeniosła wzrok na 

69 

Lunę i wydala z siebie najbardziej potwomy wrzask, jaki 
kiedykolwiek słyszał. Miał wrażenie, że przeraźliwy, histeryczny 
krzyk jest wystarczająco donośny, by zburzyć ściany chaty. 
Dziewczyna krzyczała bez końca. 

Opanowany do tej pory pułkownik Luna otworzył ze zdumienia 
usta. Obaj strażnicy z grymasem bólu na twarzy zasłonili uszy. 

Strona 39

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Luna zaczął z wolna szukać czegoś po kieszeniach. 

Samowi od tego hałasu dzwoniło w uszach, a dłonie same 
zaciskały się w pięści. Już od dawna nie miał takiej ochoty 
zadusić kogoś własnymi rękami. Jej nieprzerwany krzyk sprawił, 
że ciarki przechodziły mu po plecach. Bezwiednie naprężył 
wszystkie mięśnie. Spojrzał na dziewczynę; miała purpurową 
z wysiłku twarz, sine, zaciśnięte pięści, a głos... Boże, jej wrzask 
odbijający się od ścian maleńkiego pomieszczenia można było 
porównać do wycia tysiąca wściekłych wilków na dnie Wielkiego 
Kanionu. Na jego głowę i ramiona posypała się sucha trawa. 
Obok spadły dwa karaluchy, a ze ścian jak strugi deszczu 
uciekały gekony. 

Za chwilę Lollie LaRue rozniesie całą chatę. 

Luna wcisnął jej knebel w usta. Sam rozluźnił natychmiast 
mięśnie karku i ramion i wziął głęboki, pełen ulgi oddech. 
Jednak, o zgrozo, dziewczyna wypluła knebel i zaczęła od nowa. 

- Gdzie knebel? - Luna wraz ze strażnikami przeszukiwał 
klepisko. 
Eulalia usiadła na nim. Sam spostrzegł, jak włożyła knebel pod 
spódnicę, a to oznaczało, że dziewczyna świetnie wie. co robi. 
Chryste, ależ ona potrafi wrzeszczeć! Aż świdrowało go w zębach. 
Gdyby nie cierpiał Luny tak bardzo, sam podszedłby do dziewczyny 
i osobiście wepchnąłby ten przeklęły knebel w jej usta. 
Niejedne już przeszedł tortury, a Lollie w skali od jednego do 
dziesięciu zasłużyła na osiem -jeden to smaganie biczem, a przy 
dziesięciu traci się oko. 

Luna zrezygnował z poszukiwań i zbliżał się do niej ze 
złowrogą miną. Sam instynktownie napiął mięśnie, wiedział, co 
szykuje. Dziewczyna nadal miała czerwoną twarz i zaciśnięte 

70 

oczy, tylko natężenie krzyku spadło przynajmniej o oktawę. 
Pułkownik stanął przy niej, a jego gniewna twarz nie wróżyła 
niczego dobrego. Uśmiechnął się okrutnie i podniósł wysoko pięść. 

- Jeśli uszkodzisz towar, nie otrzymasz zapłaty - odezwał 
się Sam. Mówił to znudzonym, wypranym z emocji głosem. 
Pułkownik za wszelką cenę chciał ją uciszyć, Jankes wyczytał 
to z jego oczu. 
Teraz jednak znieruchomiał i przez dobrą chwilę walczył 
z chęcią zadania dziewczynie ciosu. Wreszcie opuścił zaciśniętą 
pięść. 

- Zostawcie ją! - krzyknął do strażników. Odwrócił się na 
pięcie i wyszedł; za nim niczym cienie podążyli żołnierze. Drzwi 
zatrzasnęły się z hukiem. 
- Możesz już przestać się wydzierać, poszli sobie. 
Krzyk urwał się i Eulalia otworzyła wilgotne od łez, błękitne 
oczy. 

- Brawo, to było dosyć skuteczne - pogratulował jej. - Często 
tak postępujesz? 
Patrzyła na niego nieobecnym wzrokiem i potrząsnęła głową, 
powoli dochodząc do siebie. 

- Tylko gdy tracę zmysły - odparła w końcu zachrypniętym 
głosem. 
- Aż tak często? 
- Samuelu, wiesz... 
- Sam! Nikt nie nazywa mnie Samuelem - przerwał ostro. 
- Dobrze. A wiec. Sam, myślę, że to ty jesteś za wszystko 
odpowiedzialny - szepnęła żałośnie. 
- Pewnie masz rację, ale zrzucanie winy na mnie i tak nie 

Strona 40

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

poprawi naszej sytuacji. 
- Ojciec zapłaci okup, zobaczysz, że lo zrobi. On mnie uratuje 
- zapewniła zbyt pospiesznie. Wprawdzie głos miała stanowczy, 
lecz z jej błękitnych oczu wyzierały zwątpienie i rozpacz. 
Jeśli kiedykolwiek w życiu spotkał kobietę potrzebującą 
ocalenia, to właśnie miał ją przed sobą. 

- Ani przez chwilę w to nie wątpiłem - powiedział. Dziew71 

czyna popatrzyła na niego. Starał się odgadnąć, co kryje się za 
tym spojrzeniem. Wydawała się przygnębiona, jakby straciła coś 
niezwykle cennego. Uciekła przed jego badawczym wzrokiem 
i zaczęła ponowię bawić się błyskotką przy bucie. 

Jak to jest? Jej czyny całkowicie przeczyły jej słowom. Była taka 
słaba i niepewna siebie, a zachowywała się, jakby zjadła wszystkie 
rozumy. Zastanawiał się, kogo ta biedna mała chciała oszukać: jego 
czy samą siebie. Nic chciał jednak nic mówić, a tylko ją ostrzec. 

- Nic próbuj więcej żadnych sztuczek. Luna drugi raz ci nie 
przepuści, nic będzie miał obiekcji, żeby odesłać cię martwą do 
domu. Musisz też wiedzieć, że zrobi tak na pewno, jeśli nie 
zapłacą okupu. 
Twarz dziewczyny zrobiła się bledsza od zamarzniętego jeziora 
Michigan. 

Łatwiej było jej współczuć, gdy nie wrzeszczała. Nic potrzebuje 
tu nowego ataku histerii, pomyślał więc, że lepiej będzie, gdy 
skłamie. Przynajmniej zyskają na czasie, a im więcej go mają. 
lym większa jest szansa na ucieczkę, 

- Słuchaj, jestem pewien, że twój ojciec zbierze pieniądze 
i najdalej za parę dni będziesz w domu. Potem wrócisz bezpiecznie 
do Belleview... 
- Belvcderc - poprawiła go machinalnie, wciąż bawiąc się 
klamerką buta. 
- W porządku, Belvedere. Pojedziesz na farmę w Peachlree... 
- Beechtree - znów mu pr/erwata. Westchnęła i podrapała 
palcem po lekko zadartym nosie. 
- Obojętne, jak się zwie. Będziesz znowu w swym Hick House. 
- Hickory House - oświadczyła głośno i popatrzyła na niego 
zniecierpliwiona. 
- Hick czy Hickory, jaka to różnica? Oba są na Południu. Poza 
tym najważniejsze, że wrócisz do domu, prawda? - Co za 
paranoja. Po co się w ogóle tak stara? Kogo obchodzą jej domy, 
zwłaszcza że prędzej mu kaktus wyrośnie na dłoni, nim dziewczyna 
którykolwiek z nich zobaczy. 
Eulalia wierciła się dobrą minutę, zanim udało się jej wydostać 

72 

knebel. Popatrzyła na gałgan, uniosła głowę i rozejrzała się po 
pomieszczeniu. Polem podczołgała się do wiadra z wodą. 

Aha, kwiatek jest spragniony. Może zatem zachowała jeszcze 
ne ludzkie odruchy. Z kąta wybiegła mała jaszczurka 
wspięła się po jego nodze. Sam strzepnął ją z irytacją - co za 

dokuczliwe stworzenia! Jego uwagę przyciągnęły odgłosy plusnia. 
potoczył więc wzrokiem w tamtą stronę. 
Dziewczyna myła się ich wodą do picia. 

- Co ty, do diabła, wyczyniasz? - krzyknął. Zerwał się na 
równe nogi i jak mógł najprędzej pokuśtykał do niej. 
Eulalia umoczyła szmatkę w wiadrze, wyżęła ją zgrabnym 
ruchem i starannie wytarła nią twarz i szyję. 
Stał nad dziewczyną, a jego oczy miotały błyskawice. Nie 

Strona 41

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

wierzył, iż można być aż tak głupim. 
Dziewczyna przetarła wilgotną szmatką oczy. potem je otworzyła. 
Mruczała przy tym jak kot. 

- Myję się - poinformowała go z niewinną minką. Zachowywała 
się tak, jakby marnowanie wody do picia było 
najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem. Pochyliła głowę, pozwalając 
włosom opaść swobodnie na twarz, i przemyła kark. 
- Poczułam się już trochę nieświeżo - wyjaśniła zza kurtyny 
losów. 
Mężczyzna wyrwał gałgan z jej rąk. 

- Czemu to zrobiłeś? - zapytała podrywając głowę. 
- Ponieważ, cukierkowa panno LaRue, kąpiesz się w naszej 
jedynej wodzie - odparł z błyskiem w oczach. 
- Z pewnością nie - zmarszczyła brwi patrząc na kubeł. 
Jankes zaklął soczyście. 
Eulalia nachyliła się nad wiadrem i przepuściła wodę przez 
palce. Spojrzała na niego z niedowierzaniem na twarzy. 

- Ależ la woda jest... brunatna. 
- Brunatna czy nie, tylko to pozostaje do picia. 
Dziewczyna wzdrygnęła się. Wyraz jej twarzy mówił jasno, że 
prędzej umrze, niż wypije coś takiego. 
Powracając do swojego kąta Sam usłyszał, jak Eulalia dobija 

73 

się do drzwi. Strażnicy nie otwierali, więc próbowała stukać 
głośniej. 


Hej tam, słyszycie? Potrzebujemy wody! 
Żadnej reakcji. Spojrzała na Jankesa, a polem na wiadro. 
Westchnęła głęboko, a jej ramiona opadły w geście ostatecznego 
zwątpienia. Stała tak przez dłuższą chwilę, po czym powoli wróciła 
na swoje miejsce. Usiadła ze spuszczoną głową, cicha nagle 
i pokorna. Bawiła się nerwowo szmatą składając ją na różne 
sposoby i tylko raz po raz głośno wzdychała. Jakie to do niej 
niepodobne! Sam poważnie się zaniepokoił. Dziewczynie nie wolno 
się teraz załamać - to ostatnia rzecz, na którą mogą sobie pozwolić. 

- Hej lam, panno LaRue! 
Dziewczyna drgnęła lekko. 
Zaśpiewasz mi kołysankę? Lepiej mi się śpi przy wrzasku 
walczących kotów. 
W jej oczach błysnęła wściekłość. Dobrze, pomyślał, zachowała 
więc jeszcze chęć do walki. Jego zdanie o pannie poprawiło się 
odrobinę, co jednak niewiele znaczyło, i tak bowiem było 
wyjątkowo niskie. 

- Nie zaśpiewałabym nawet na twoim pogrzebie. - Dziewczyna 
uniosła wysoko głowę i wyprostowała się niczym pruski żołnierz. 
Z największym trudem zdołał stłumić śmiech. Jedno trzeba jej 
przyznać - nie można się przy niej nudzić. Jej obecność 
zapewniała bezustanne atrakcje, cokolwiek to miało oznaczać. 
Przypominało mu to wymachiwanie przed kotem kawałkiem 
sznurka - podobnie mógł się bawić z Eulalią i to utrzymywało 
jego umysł w pełnej gotowości. 

Dziewczyna nadal piorunowała go wzrokiem. Ze wszystkich 
sił starała się okazać chłodną pogardę i sprowokować go do 
jakiejkolwiek reakcji. Na próżno. Sam wzruszył ramionami i udał. 
że go to nic nie obchodzi. Koncentrował się na wyławianiu 
dobiegających z zewnątrz odgłosów, czynił to zresztą od chwili 
znalezienia się w chacie. Wysoko w rogu izby znajdowało się 
małe okienko. Dzięki niemu orientował się, co się dzieje w obozie 

Strona 42

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- kiedy zmieniają się strażnicy, ilu mniej więcej jest ludzi i kiedy 
74 


przejeżdżają wozy. Z kąta padania światła i jego natężenia, a także 
zapachów gotowanego jedzenia bezbłędnie odgadywał pory dnia. 
Opierał się o ścianę, przymykał swoje jedyne oko i starał się 
naszkicować w myślach obraz obozu. Był to jedyny sposób na 
wybranie najlepszej pory ucieczki. 

O Boże! Zdejmij to ze mnie, szybko! - wrzasnęła Eulalia, 
Miotała się na wszysdtie strony, rzucając głową niczym spieniony 
koń. 
Czuła, jak wielki żuk chodzi jej po włosach. 


Do diabła, nie ruszaj się! - Sam nachylił się nad nią 
i przyciągnął głowę dziewczyny do swoich piersi. 

Aj! Złap go, błagam! - Przycisnęła nos do szorstkiej koszuli 
Sama, która przypominała twardą, wypaloną skorupę, a on 
zanurzył palce w jej włosach. Nie okazał delikatności; pociągnął 
mocno, sprawiając jej ból. W oczach Eulalii pojawiły się łzy. 

- Och! - wciągnęła powietrze w nagłej panice. 
Sam wyczuł pod palcami przesuwającego się robaka. Zaklął 
kilkakrotnie i wreszcie wyszarpnął żuka wraz z garścią włosów. 


Ojej! - Przycisnęła dłonie do obolałej głowy. 
- Zamknij się, już go wyjąłem. - Z obrzydzeniem w głosie 
cisnął na ziemię zaplątanego we włosy robaka. Chrząszcz spad! 
z głośnym stukiem. 
Dziewczyna siedziała skulona, a od czasu do czasu jej ciałem 
wstrząsaly dreszcze. Dalej miała wrażenia, że coś po niej chodzi. 

- Noe powinien byl porozgniatać te paskudztwa. 
- Są nieszkodliwe - powiedział mężczyzna. Siedział w kucki 
i przyglądał się jej pobłażliwie. 
- Mało mnie to obchodzi, nienawidzę wszelkiego rodzaju 
|robactwa. Jeszcze bardziej od żuków nienawidzę pająków. 
Jankes nie spuszczał z niej wzroku, a jego twarz rozjaśnił 
dziwny uśmiech, który ani trochę nie dodał jej otuchy. 

- Pająki też są tutaj? - Rozglądała się po chacie, jakby 
oczekiwała nagłej inwazji tych stworzeń. Oczami wyobraźni 
75 

widziała wokół siebie tysiące najrozmaitszych paskudztw. Serce 
skoczyło jej do gardła. 

- Jeśli są, to wkrótce się o tym przekonamy. Jestem pewien, 
że słyszały cię wszystkie pająki świata, nawet te z Belleview. 
- Z Belvedcre - poprawiła. 
- Zgadza się - odparł rozbawionym głosem, - Belvedere. 
niezdobyty bastion klanu LaRue. Tam nie ma robactwa? Och. 
zapomniałem, nie podpowiadaj mi - podniósł wysoko ręce. 
- Robakom zabroniono wstępu, bo nie podpisały Deklaracji 
Niepodległości. 
- To niegodziwe, nic wspominając już, że grubiafiskie. Chciałam... 
Ich sprzeczkę przerwał szczek otwieranego zamka. Odwrócili 
się w stron? drzwi. Przez okamgnienie oślepił ich blask lampy 
naftowej. Na progu chaty stanął pułkownik. Jeden ze strażników 
trzymał lampę i drzwi, w rękach dwóch kolejnych ujrzeli 
wycelowane w nich noż i karabin. 

Lollie zerknęła na Sama. Nie spuszczał wzroku z karabinu. 

Strona 43

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Jej uwagę przyciągnął fałszywy uśmiech Luny. Oczami błądził 
po jej sylwetce. 
Dziewczyna wstrzymała oddech. 

- Zgodzili się wypłacić nam okup. Wymiana nastąpi za dwa 
dni, popłyniemy łodzią do zatoki Colorido. 
Eulalię aż zatkało z wrażenia. Luna powiedział, że popłyną 
łodzią. Na tę myśl przewróciły się w niej wnętrzności. Przypomniała 
sobie podróż na Filipiny, kiedy to większość czasu 
spędziła skulona w koi albo na podłodze w ubikacji. Nigdy 
w życiu nie czuła się taka chora. Oprócz stewarda, przynoszącego 
codziennie świeża wodę, ręczniki i pomarańcze, jedyną osobą, 
którą Eulalia widywała podczas rejsu, była Mamie Philpott, 
metodystka. Siała przed toaletą i śpiewała religijne pieśni. 
Najgorsze wspomnienia łączyły się z „Wieczną kołysanką", którą 
intonowała zawsze wtedy, gdy fale najbardziej huśtały statkiem. 

Mimo wszystko gotowa była raz jeszcze przecierpieć chorobę 
morską, aby tylko wydostać się z stąd i wreszcie spotkać się 
z ojcem. A więc jednak ją uratuje! Uradowana, podniosła głowę. Po 

76 

twarzy pułkownika znowu błąkał się ten sam podejrzany uśmiech, 
Eulalia natychmiast spoważniała. Zbliżył się, nic spuszczając z niej 

wzroku. Wyczuła narastające napięcie Sama. Luna staną! przed nią 
i wyciągnął rękę. Przesunął palcami po jej policzku i podbródku, 
a potem uniósł jej głowę. Chciała zamknąć oczy. lecz zmusiła się, by 
tego nic robić. Ściany chaty niemal pękały od narastających emocji. 

- Szkoda - rzucił Luna i oderwał od niej oczy. Obrócił się na 
pięcie i spojrzał na Sama, który nagle był równie ospały jak stary 
pies myśliwski. - Może chcesz przejść na drugą stronę, amigo? 
I Aguinaldo, i ten twój Bonifacio pragną tego samego, niepodległości. 
Sam uśmiechnął się do pułkownika. Dziewczyna instynktownie 
wyczuła ukryte niebezpieczeństwo; był to uśmiech drapieżny 

i śmiertelnie groźny. 

- Luna, ja nie kwestionuję celów walki Aguinalda czy Boni-
facia, dla mnie nic ma (o żadnego znaczenia. - Słowa Jankesa 
zawisły w powietrzu. 

- Słuszny wybór - odparł Luna. Wyraz jego twarzy nieco 
złagodniał i w jednej chwili znikło gdzieś napięcie, jakim było 
naładowane powietrze. - Jesteś taki sam jak ja... 

- Myślę, że to wybór wątpliwy - poprawił go Sam. Przypominał 
pająka trzymającego muchę w sieci. - Nie podważam 
dążeń Aguinalda. Dla mnie niezrozumiałe jest co innego: dlaczego 
wybrał sobie takich a nie innych współtowarzyszy. 
Twarz pułkownika zrobiła się purpurowa, a jego oczy zwęziły 
się do małych szparek. 

- Zabierzcie go! - rozkazał i wyszedł. 
- Nie! - wrzasnęła Lollie chwytając jednego z żołnierzy za 
rękaw. Została brutalnie odtrącona i upadła na podłogę. Związane 
nogi utrudniały jej zachowanie równowagi. Jednak wstała z trudem 
i krzyknęła błagalnym tonem: - Proszę, on jest obywatelem 
amerykańskim! 

Strażnicy całkowicie ją zignorowali i wyprowadzili Jankesa, 
Zanim zamknęli drzwi, Eulalii udało się jeszcze dostrzec twarz 
Sama- była zupełnie bez wyrazu. 

Sam stał pośrodku chaty z wzrokiem utkwionym w przeciwległej 

Strona 44

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

ścianie. Ostatkiem woli, mimo obolałych pleców, udało mu 
się zachować wyprostowaną sylwetkę. Nie oddychał, skoncentrował 
się jedynie na rozmazanym obrazie ściany i czekał, aż 
żołnierze zamkną drzwi. Trwało to całą wieczność. 

- Co oni ci zrobili? - dobiegł go głos dziewczyny. 
Nie odpowiedział. Czuł, że jeśli spróbuje otworzyć usta, 
wydobędzie się z nich jedynie jęk bólu, którego tak bardzo starał 
się uniknąć. 

Drzwi zatrzaśnięto i zrobiło się ciemno; Sam mógł wreszcie 
opaść bez czucia na podłogę. 

Leżał jak martwy twarzą do ziemi. Żebra paliły go od zadanych 
kopniaków, a lewa noga całkiem zdrętwiała z bólu po tym, jak 
wymierzane ciosy, nie trafiwszy w żebra, spadały na kończyny. 
Ręce i palce miał tak nabrzmiałe od tortur, że sznur krępujący 
nadgarstki sprawiał wrażenie zaciskającego je imadła. 

Nie mógł się poruszyć nawet o centymetr. W dodatku czul się 

78 

badzo zmęczony, jednak walczył z ogarniającą go sennością. 
Musi mieć pewność, że nadal potrafi w pełni kontrolować swoje 
ciało. Było to ćwiczenie woli, którego za żadne skarby nic wolno 
mu zaniedbać. Zbyt wiele razy w przeszłości od tego zależało 

jego życie. 

Z lewej strony dobiegł go szelest zmierzającej ku niemu 
dziewczyny. Stała nad nim długą chwilę, po czym nieśmiało 
dotknęła jego przedramienia. Przekręcił lekko głowę i syknął 

z bólu. 

Chciał otworzyć oko, ale zrezygnował - wymagało to zbyt 
wiele energii. Po godzinach tortur i bicia stracił siły. Najważniejsze, 
że Luna nadal niczego nic wie. Sam nie zdradził prawdziwego 

żródła zakupu broni. Podał zmyślone nazwisko dostawcy, bo 
wiedziai, że sprawdzenie lego zajmie żołnierzom conajmnicj trzy 
dni. Do tego czasu Sam zamierzał znaleźć się daleko sląd. 

Oczywiście pod warunkiem, że będzie w stanie się jeszcze 
poruszać. 
Chryste, ależ go boli szczęka... jakby przetrwał dziesięć rund 

z "Bostońskim Chłopcem". 
Po kilku długich jak wieczność sekundach dziewczyna odgarnęła 
mu włosy z twarzy, nieopatrznie dotykając przy tym szczęki. 

- Słodki Jezu! - jęknął głucho. Wilgotną szmatką przetarła 
jego pokiereszowane wargi. 

Mój ty biedaku. 
Zabrzmiało 
to, jakby płakała. Jeszcze tylko tego potrzeba 
rozhisteryzowanej Lollie LaRue. 


Mówiłem ci już wcześniej, nic potrzebuję twojej litości, 
zatrzmaj ją dla siebie - wykrztusił przełknąwszy ślinę i oblizując 
wargi. Był to potworny wysiłek. 
Dziewczyna szybko nabrała w płuca powietrza i jak oparzona 
cofnęła ręce. Czekał, aż powróci na swoje miejsce i zajmie się 
'sobą. Nie słyszał jednak, aby się poruszyła. Wymamrotała coś 
pod nosem, lecz nie potrafił zrozumieć jej słów. Po chwili znowu 

Strona 45

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

poczuł delikatny i kojący dotyk wilgotnej szmatki, którą, nie 
bacząc na jego protest, wycierała mu twarz. 

79 

Byi bardzo zmęczony i obolały, przestał wiec zmagać się 
z sennością - nęcącą wizją zapomnienia o bólu. Szmatka 
przesunęła się właśnie po ranie na czole i twarz Sama wykrzywiła 
się w grymasie cierpienia. Wtedy, jak przez mgłę, doszły do 
niego słowa dziewczyny. Mężczyzna chciał się uśmiechnąć, ale 
nie był w stanie. Ogarniała go coraz większa senność, mimo to 
nie przestawał się dziwić temu, co powiedziała. Nie były to słowa 
smutku, strachu czy żalu, były to słowa walki. Mała słodka dama, 
Lollie LaRue, nazywała go „cholernym Jankesem". 

Przestaniesz wreszcie mamrotać? 

Lolłie spojrzała na Sama; jego napuchnięta twarz była jedną 

wielką raną. Uśmiechnęła się promiennie i zaczęła znowu nucić 

,.Dixie". 

Mężczyzna wziął głęboki oddech i natychmiast się skrzywił. 
Melodia urwała się. Cierpiał strasznie i wyglądał opłakanie, ale 
dziewczyna nie zamierzała być na tyle niemądra, aby zrobić dla 
niego cokolwiek, kiedy nic spał. Za nic też nie chciała dać po 
sobie znać, że mu współczuje. Bez pardonu odrzuciłby jej pomoc. 
tak jak uczynił to wczoraj w nocy. Miała na tyle oleju w głowie, 
by nie pozwolić, aby ten zmasakrowany człowiek wykrwawił się 
na śmierć. Eulalia była bowiem dobrą chrześcijanką. 

Jankes przespał całą noc pośrodku chaty, nawet nie drgnął. 
Lękała się nawet, czy nie umarł. Bardzo, bardzo długo obserwowała, 
czy jeszcze oddycha. Z kawałka halki zrobiła coś na 
kształt poduszki, którą starała się podsunąć mu pod głowę. Wtedy 
mężczyzna ocknął się na moment i znienacka wyrzucił przed 
siebie ręce. Silny cios o milimetry minął jej głowę. Potem 
trzymała się już od niego z daleka. 

O świcie Sam przeczołgał się do swojego kąta. Dziewczyna 
obserwowała jego wysiłek i już chciała mu pomóc, kiedy skrzywił 
się na widok halki i rzucił kąśliwą uwagę, że to nie miejsce na 
działalność charytatywną. Poradził, by nie schodziła z piedestału, 
na który wyniosło ją społeczeństwo, i dała mu święty spokój. 

80 

Posłał jej przy tym spojrzenie tak jadowite, że nie miała odwagi 
go więcej dotykać. Gdy znalazł się w swoim kącie, ucichł. 

Przez ten czas Eulalia omal nie postradała zmysłów. Z sufitu 
spadł kolejny chrząszcz, potwór o długości prawie sześciu 
centymetrów. Wylądował wprawdzie z dala od niej, ale nie 

poprawiło lo jej samopoczucia. Bezskutecznie starała się wmówić 

sobie, że to nic takiego. Nie miała tu nikogo, kto mógłby jej 
wysłuchać i ją pocieszyć, toteż rozmawiała sama ze sobą. Do 
czasu, aż Sam warknął na nią, aby „zajęła się czym innym" 

i zamilkła. 
Dziewczyna spojrzała na niego uważnie. Siniaki na twarzy 
mężczyzny prawie dorównywały czernią opasce na oku, jednak 

w odróżnieniu od niej wpadały na obrzeżach w malowniczy 
fiolet. Dolna warga straszyła opuchlizną. Podobne rany zauważyła 
na jego policzkach i czole. 

Strona 46

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Nigdy dotąd nie widziała pobitego mężczyzny i niewątpliwie 
spokojnie mogłaby spędzić resztę życia bez takich widoków. 
Była to sprawka pułkownika Luny i to ją przerażało. Chciała jak 
najdalej uciec od tego szaleńca, ale musiała przeżyć jeszcze jeden 

dzień w więzieniu. 
Sam zaklął głośno i siarczyście. 
Przywołała na pomoc całą swoją dumę, aby nie spytać, 

dlaczego. 

Sam z trudem zmienił pozycję ciała i usiłował Ściągnąć but. 
Ręce ześliznęły się i ponownie zaklął. Odwróciła się, ale zaraz 
poczuła na plecach jego palący wzrok. Spojrzeli na siebie, on 
jakby oceniał jej możliwości. 

- Potrzebuję pomocy. 
Była to ostatnia rzecz, jakiej się spodziewała usłyszeć. Niebywałe 
- Sam Forester prosi ją o pomoc! 
Z niedowierzaniem podsunęła się do niego i czekała na dalsze 
instrukcje. 
Mężczyzna gestem wskazał lewy but. Po raz pierwszy mogła 
się przyjrzeć z bliska jego rękom. Spuchnięte palce i dłonie były 
sine. Ale dopiero widok paznokci do głębi nią wstrząsnął. 

81 

Wyglądały lak, jakby ktoś miażdży! je, dopóki nie zaczęły 
krwawić. 

Przeszły ją ciarki na wspomnienie bólu, który przeżyła jako 
dziesięcioletnia dziewczynka, kiedy jej palce dostały się między 
drzwi. Wciąż czuła szarpiące pulsowanie, jakby zdarzyło się to 
wczoraj. Paznokcie stały się wtedy fioletowe, ale nie były aż 
tak zmasakrowane jak Sama. Ogarnęło ją przygnębienie. Poczuła 
ściskanie w gardle i zwalczyła chęć płaczu. Zrozumiała 
teraz, dlaczego zachowywał się w stosunku do niej tak nienawistnie. 

To była duma. Sama wystarczająco mocno sponiewierano 
i widać nie potrzebował dalszych zranień, z jej strony dia odmiany. 

- Ściągnij ten but - powiedział i wyprostował nogi. Uniósł je 
nad ziemią, żeby mogła lepiej chwycić obcas lewego buta. 
Okazało się to trudniejsze niż przypuszczała. Skrępowane ręce 
nie ułatwiały sprawy, toteż zarówno cholewa, jak i obcas 
bezustannie wyślizgiwały się jej z dłoni. 

- O, Boże! 
Zignorowała jego pogardliwe westchnienie i szarpnęła ponownie 
za obcas. Przeszkadzała jej w tym gruba lina zaciągnięta 
wokół nogi. But ani drgnął, obojętne, jak mocno ciągnęła. 

- Wygląda na to. że potrzeba cudu, żebyś go zdjęła 
- skrzywił się. 
- Dlatego wrzeszczysz? Modlisz się o pomoc? 
- Niekoniecznie. Aj, delikatniej! Nic możesz choć raz się na 
coś przydać? 
- Jesteś niesprawiedliwy. Przecież umiem zdejmować buty, 
tylko że teraz... 
- Widzę, odwalasz kawał naprawdę dobrej roboty. 
Miała dość jego sarkazmu i arogancji. Postanowiła udowodnić, 
że potrafi poradzić sobie z czymś lak banalnym, jak zdjęcie buta. 
toteż złapała obcas, objęła go rękoma i z całej siły przycisnęła do 
piersi. Pochyliła się nieco, spojrzała na niego ze złością, po czym 
wzięła głęboki oddech i szarpnęła się do tyłu. 

Strona 47

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Noga wyskoczyła z obuwia jak korek z butelki. Dziewczyna 

82 

upadła plecami na podłogę, a impet uderzenia był tak wielki, że 
zobaczyła gwiazdy. 
Sam zaśmiał się, choć bardziej przypominało to zduszony jęk. 
Starała się usiąść i posłała mu groźne spojrzenie. Jankes 
zaśmiał się jeszcze głośniej, jednocześnie krzywiąc się z bólu. 

Gdyby nie przedstawiał sobą aż tak smętnego widoku, rzuciłaby 
w niego zdjętym butem. Zamiast tego uniosła dumnie głowę 
i próbowała go zignorować. 

- Włóż teraz rękę do środka, koło szwu powinnaś znaleźć 
niewielką wypukłość. 
Wepchnęła obie ręce do ciepłego jeszcze buta i natrafiła na 
zgrubienie. Spojrzała na Sama ze zdziwieniem i powoli wyciągnęła 
niewielki, lecz groźnie wyglądający sztylet. 

- Przetnij sznur - powiedział, wyciągając ręce przed siebie. 
- Te cholerne pętle zupełnie tamują przepływ krwi. 
Ostrożnie nacięła jeden z węzłów i poluzowała go na tyle, aby 
mógł wyciągnąć dłonie. Mężczyzna oparł się o róg chaty i długo 
je rozcierał, Zdezorientowana tym wszystkim dziewczyna przyglądała 
się sztyletowi, a potem z pytaniem w oczach spojrzała na 
Sama. Ruszał bezgłośnie ustami, jakby coś liczył. 

- Chcesz mi powiedzieć, że przez cały czas miałeś ten nóż 
przy sobie? 
- Zdumiewające, tylko cztery sekundy - mruknął i wyjął 
ostrze z jej rąk. Jego uścisk zelżał i nóż upadł na podłogę. - Do 
diabła! 
Jeszcze w to nic wierzyła. Przez tyle dni czołgali się po tej 
prymilywnej, niegodnej psa budzie, a byli w stanic w każdej 
chwili się uwolnić. 

- Dlaczego tak późno? Przecież mogliśmy uciec z pomocą 
tego noża. 
- Nie byłem gotów - odparł i posłał jej impertynenckie 
spojrzenie. - My? 
- Oczywiście, że tak. Oswobodziłbyś nas, a potem użył 
sztyletu przeciwko strażnikom. 
- Tego maleństwa na stu żołnierzy? Wątpliwa sprawa. - Popa83 

trzył na nią dłuższą chwilę i dodał; - No. no... Swoją drogą 
krwiożercza z ciebie dama. 

- Nie miałam na myśli zabijania ich. właściwie... 
-A o czym myślałaś? - Kpiący uśmiech na jego uslach 
pokazywał wyraźnie, że wiedział, co miała na myśli. 
- Cóż... - zawahała się. Po zastanowieniu rzuciła: - Od kiedy 
lo masz pan lak delikatne sumienie, panie Forester? Poza tym 
użyłeś noża wobec mnie. pamiętasz? 
- Hm, trzy sekundy. Jak mogłem o tobie zapomnieć? Z tego 
właśnie powodu znaleźliśmy się w tym bagnie. 
- Chyba nie mnie obwiniasz? Mnie? - Z oburzeniem uderzyła się 
w piersi. Jak śmiał sądzić, iż to jej wina? Jedyne, oco mogła mieć do 
siebie pretensje, to lekkomyślny pomysł, aby samotnic wyruszyć na 
bazar. Poza tym, dlaczego liczy bez przerwy czas. a właściwie 
sekundy? Popatrzyła na jego poobijaną twarz i skomentowała; - Tc 
ciężkie przejścia musiały do reszty pozbawić cię zdrowego rozsądku. 
- Dziwne, ale lo samo pomyślałem o lobie - odparł z bezczelną 
miną. 
Znowu się z niej naśmiewa, a ona znowu nie rozumie, 
dlaczego. Gotowała się ze złości. Podniosła się i chciała wrócić 

Strona 48

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

na swoje miejsce. 

- Zaczekaj! 
Odwróciła głowę i utkwiła w nim wzrok z niemym pytaniem: 
„No i co teraz?" 

- Nie mam wystarczająco dużo siły, aby przeciąć sznur przy 
nogach. Musisz to zrobić. 
W pierwszym odruchu chciała mu odmówić, ale widok zmaltretowanej 
twarzy i spuchniętych rąk powstrzymały ją od małostkowej 
złośliwości. Przywołała w pamięci obraz pobitego Jankesa 
stojącego dumnie na środku chaty i czekającego, aż wyjdą 
strażnicy, i chwyciła za nóż. 

Trzymając rękojeść w obu dłoniach starała się przeciąć linę, która 
kilka razy owinięto wokół jego kostek. Sznur był bardzo gruby 
i pełen węzłów, nawet bez buta mocno zadzierzgnięty na nodze 
mężczyzny. 

84 

- Co się lak guzdrzesz? Przetnij wreszcie te cholerne supły. 
- Patrzył, jak dziewczyna stara się ruszyć poskręcaną linę. 
- Jest taka gruba i iwarda - poskarżyła się i ponowiła próby, 
Stwierdziła, że wybrała zdecydowanie zły kąt nacinania, więc 
zmieniła pozycję i włożyła w pracę więcej siły. Zacisnęła zęby, 
zamknęła oczy i cięła naprawdę szybko. W końcu pchnęła nożem 
po raz ostatni. 

Sznur pękł i ostrze wbiło się w miękkie ciało. 

Mężczyzna szarpnął nogą i kolejny raz zaklął szpetnie. 

Eulalia otworzyła oczy. Opuchniętą dłoń trzymał ponad kostką. 

a przez palce sączyła się krew. 

-O mój Boże! - uklękła przy nim. - Tak mi przykro, 
przepraszam! - Uniosła brzeg sukni i starała się przyłożyć do rany. 
- Odejdź... stąd - wycedził przez zaciśnięte zęby. 
- Proszę! - błagała. Czuła się podle. To wypadek, ale faktem 
było, 
iż rozcięła mu nogę, a przecież i bez tego był ranny. 
Poczuła w oczach łzy upokorzenia, Zdławiła je i wyszeptała; 

- Tak mi przykro. 
Odgłos zbliżających się kroków zupełnie ją sparaliżował. 
Gapiła się na drzwi czekając, aż się oiworzą, a Sam zostanie 
przyłapany z rozwiązanymi rękoma i nogami. 

- Wsuń mi te sznury z powrotem na ręce, szybko! - szepnął. 
Odwróciła się widząc, że mężczyzna zdążył już nałożyć but 
i obwiązać sobie nogi. 

- Pospiesz się, do cholery! 
Ze zdenerwowania jej palce poruszały się wyjątkowo niezgrabnie. 

- Dalej, Cukiereczku, nakładaj te więzy - wyciągnął do 
niej ręce. 
- Gotowe. Tylko się nie ruszaj! - Westchnęła z przejęciem, 
gdy udało się jej w końcu założyć mu na przeguby luźne kawałki 
sznura. 
Tymczasem drzwi się otworzyły i dziewczyna spojrzała w tę 
stronę. Zbyt szybko. Oślepiona słońcem przez chwilę nic nie 
widziała. 

85 

Strona 49

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Mały człowiek wszedł do środka niosąc dwie miski ryżu 
i wiadro świeżej wody. Odetchnęła z ulgą. Mężczyzna postawił 
kubeł w najbliższym rogu i podał jej miskę. Uśmiechnął się, 
wręczając łyżeczkę. Dziewczyna chciała odwzajemnić uśmiech, 
lecz Sam dżgnął ją w plecy końcem buta. 

Odwróciła się marszcząc brwi. Jej gniewny wzrok napotkał 
oko współwięźnia, który usiłował jej coś pokazać. Idąc w dół za 
jego spojrzeniem ujrzała, że więzy wokół nadgarstków zupełnie 
mu się rozluźniły. 

Niski człowiek przeszedł bokiem chcąc podać miskę Samowi 
i Eulalia wciągnęła powietrze. Jeśli Jankes podniesie ręce, sznur 
spadnie na podłogę. 

- Ja to wezmę. - Stanęła przed Samem i wyciągnęła rękę po 
drugą miskę. Mężczyzna zawahał się, wtedy dziewczyna posłała 
mu szeroki uśmiech. 
Strażnik zamrugał oczami, potrząsną! głową i powoli podał jej 
miskę. 

Lollie wzięła ją i wstrzymała oddech, dopóki mężczyzna nie 
minął drzwi. Dopiero kiedy zamknął je za sobą i zaryglował, 
głęboko odetchnęła. Odwróciła się i uśmiechnęła z dumą. 
Poradziła sobie, a w dodatku zrobiła coś pożytecznego! Stwierdziła 
w myślach, iż tym uczynkiem wyrównała rachunki z Jankesem, 
w szczególności wynagrodziła mu zadaną nożem ranę. 

Nadal się uśmiechała, gdy wyciągała przed siebie miskę. 

Z głuchym plaśnięciem w naczyniu wylądował wielki, 
czarny żuk. 

Dziewczyna dziko wrzasnęła, odrzuciła miskę daleko od siebie, 
a związanymi rękoma zasłoniła oczy. Polem zaniosła się histerycznym 
płaczem. 

Mniej więcej po minucie spojrzała na Sama. 

Jego widok sprawił, że twarz dziewczyny wykrzywił grymas 
lęku. Odsunęła się nieco, decydując, iż dla własnego bezpieczeństwa 
musi zachować pewną odległość. 

Mężczyzna siedział z miską na głowie, która w absurdalny 
sposób przypominała piuskę papieską. Wypływały spod niej 

86 

kawalki ryżu z sosem, które powoli zsuwały się mu po twarzy 
i kapały z zaciśniętej szczęki. Jedynym odgłosem w chacie był 
dźwięk ryżowych drobin, lądujących na jego piersi i skrzyżowa

nych rękach. 

Miał kompletnie zbaraniałą minę. Jego szyja stała się pur

purowa, zupełnie jak u jej brata, Jeda. w chwilach największego 

zdenerwowania. Była przekonana, że gdyby rtie ryż oblepiający 

twarz, z nozdrzy buchnąłby mu ognisty dym niczym u bajkowego 

smoka. 

Otworzyła usta i chciała coś powiedzieć na swoje usprawie

Strona 50

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

dliwienie, cokolwiek. 

— Ani... jednego... słowa - wycedził Sam wycierając ryż z oka. 
Najwyraźniej wiele go kosztowało to niezwykłe opanowanie, 
Przyszło jej na myśl, że marzy o krwawej zemście. 

Zacisnęła usta i ostrożnie się odsunęła. 

Nagle przeleciał między nimi czarny robak. Pziewczyna pisnęła 
z przerażenia, zacisnęła dłonie i zamknęła oczy. Wzięła głęboki 
wdech i powoli je otworzyła. 
Sam z chrzęstem zgniatał żuka końcem buła. Lollie obser

wowała go z obrzydzeniem na twarzy, gdy z morderczym 

błyskiem w oku miażdżył robaka o wiele mocniej i dłużej niż 

trzeba. Z wyrazu jego twarzy wywnioskowała, że to ona powinna 

teraz znajdować się na miejscu owada. 

Przezorność nakazała jej zwiększyć dzielący ich dystans, lecz 
jak miała to zrobić ze związanymi rękoma i nogami? Skrzywiła 
się i rzuciła wzrokiem na sztylet leżący u jego stóp. 

— Czy mógłbyś... - zaczęła po dłuższej przerwie. 
- Nie! - ryknął. 
Dziewczyna aż podskoczyła. 
Patrzył na nią spode Iba, a napięte mięśnie karku i ramion 
oznajmiały, że z powrotem zamienił się w gotowego do skoku 
drapieżnika. 

Eulalia zwalczyła w sobie chęć podniesienia rąk, aby chronić 
się przed zdradzieckim ciosem. W błyskawicznym tempie przeczołgała 
się przez chatę i usiadła w jej najciemniejszym i najdal

87 

szym kącie. Czuła się jak Ewa po zjedzeniu jabłka, kiedy 
uświadomiła sobie wszystkie groźne skutki swojego grzechu. 

Chociaż incydent z ryżem był tylko wypadkiem, podobnie 
zresztą jak nieszczęśliwy cios sztyletem, chciała Sama przeprosić. 
Nie przypuszczała jednak, aby w tej chwili mógł zdobyć się na 
wielkoduszność, postanowiła więc siedzieć cicho. Zaiste, to 
olbrzymi wysiłek z jej strony, ponieważ bardziej niż kiedykolwiek 
pragnęła rozmowy i przebaczenia. 

Żegnaj, Cukiereczku. 

Wymiana była już postanowiona. Sam patrzył, jak strażnik 
przecina sznur krępujący jej nogi. Dziewczyna na moment 
zerknęła na niego i Sam zauważył, że jej niebieskie oczy 
przepełnia strach. 

- Do widzenia, panic Forester - szepnęła ze spuszczonym 
wzrokiem. 
Nie odzywali się do siebie przez cały dzień. Od czasu, 
gdy rzuciła mu na głowę miskę z ryżem, każde z nich 
pozostało w swoim kącie. Zniknął jej cały irytujący snobizm, 
zastąpiony łagodną rezygnacją. Wolałby już, żeby okazywała 
mu gniew czy śpiewała swoje kocie kołysanki. Ciężko przyznać, 
ale jej milczenie wydało mu się raptem czymś zgoła nienaturalnym. 
Znowu na nią popatrzył. Ogarnęło go dziwne 

Strona 51

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

poczucie winy, coś, co odczuł po raz ostatni, gdy zrozumiał 
okrutny żart wuja. 

Wymiana miała się odbyć jeszcze tego dnia, toteż mógł 
pozwolić sobie na odrobinę współczucia. Pomyślał, że w końcu 
pozbędzie się tej piekielnie kłopotliwej dziewczyny, sam zaś 
zniknie na długo przed powrotem Luny. Tak się musi siać. 
bowiem drugą możliwością była tylko śmierć z rąk pułkownika. 

Eulalia z godnością stała naprzeciw niego, jednak jej żałosna 
mina świadczyła o wielkim przygnębieniu. Sam się zdumiał, jak 
mocno go lo dotknęło. 

- Jutro już będziesz w Manili - pocieszył ją. 
88 

Dziewczyna posłała mu słaby uśmiech, a jednocześnie zaszkliły 
się jej oczy. 

- Wracaj do domu, do Belleview. 
- Belvedere - pociągnęła nosem. 
- Dobrze, Belvedere - uśmiechnął się szeroko pomimo obolałej 
szczęki i rozciętej wargi. 
Popatrzyła na niego przepraszająco, jakby szukając przebaczenia. 

- Zapomnij o tym. Cukiereczku. To był wypadek. - Szybko 
skinął głową, posyłając jej w ten sposób nieme pozdrowienie. 
Zanim dziewczynę wyprowadzono, jej twarz rozjaśnił promienny 
uśmiech. 
Sam długo patrzył na zamknięte drzwi i wsłuchiwał się w kroki 
odchodzących strażników. Po kilku minutach spojrzał do góry 
i z wielu charakterystycznych oznak wywnioskował, że dochodzi 

południe. Zaraz też dobiegły go odgłosy zmieniającej się warty; 
sygnał. na który czekał. Przygotowania do wyjazdu spowodują, że 
w obozie zapanuje zamieszanie. Miał około dziesięciu minut. 
Potem Luna z eskortą wyruszą w podróż i strażnicy będą go 
pilnować jeszcze dokładniej, nie chcąc narazić się na gniew 
dowódcy. W razie ucieczki więźnia poleciałyby głowy. Ale to już 

nie jego zmartwienie, on musi uciekać. Zrzucił więzy i wyciągnął 
z buta nóż. W rogu chaty znajdował się mały otwór w kształcie 
litery U. wystarczająco duży, aby się przez niego prześlizgnąć. 

Powoli rozchylił trzciny i wystawił głowę na zewnątrz. 

W polu widzenia znajdowało się jeszcze pięć chat, co oznaczało, 
że widać z nich cały tył jego więzienia. To był problem 
i nieoczekiwana przeszkoda w ucieczce. Alę zarazem stanowiło 

to dodatkowe wyzwanie. Jak zwykle w takich razach poczuł 
gwałtowny przypływ energii; poobijane ciało już tak nie bolało 
i mógł swobodnie poruszać palcami. Potrzebował tego. 

Obszar na tyłach chaty wydawał się pusty. Nic zważając na 
posiniaczone żebra i poobcierane ręce Sam przeczołgał się przez 
dziurę. Przykucnięty, szybko zamaskował otwór resztkami trawy 
tak że stał się całkiem niewidoczny. Potem szybko skradał się 

wzdłuż ściany i zatrzymał dopiero na rogu. 

89 

Ujrzał stojącego przy drzwiach strażnika, który czujnie rozgląda 
się na wszystkie strony. Niedobrze, będzie nie lada klopoi 
z ominięciem go, szczególnie że żołnierz wygląda na gorliwego. 

Strona 52

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Po prawej stronie Jankesa rozpościerał się rozległy plac, a za nim 
kolejna chata, Dochodził z niej śmiech i zapachy jedzenia, co 
wskazywałoby na to, że trafił na stołówkę. Cholera, najruchliwsze 
miejsce obozu. Powrócił szybko do drugiego narożnika chaty. 
Tutaj przynajmniej horyzont by I czysty, nic dostrzegł ani jednego 
człowieka Luny. Skręci! i zaczął ostrożnie przesuwać się wzdłuż 
ściany. Na południc od niego, w odległości około siedemdziesięciu 
metrów, znajdował się gęsty zagajnik figowców, oddzielony od 
obozu dwoma rzędami poskręcanego drutu kolczastego. Nagle 
/. tylu chaty rozległ się odgłos kroków. 

Sam puści! się pędem naprzód, przeskoczy! przez jedne druty, 
potem przez następne. Z impetem uderzył stopami w grząskie 
podłoże, przez co dały o sobie znad poranione żebra. Na chwilę 
straci! oddech. Gdy tylko poczuł chłodny cień lasu, opadł na 
ziemię i chwytając łapczywie powietrze przetoczy! się między 
figowcami w wilgotną, wysoką na metr trawę. Przycupną! tam 
bez ruchu niczym skała, chociaż żebra paliły go jak diabli, 
a płuca łapały oddech krótkimi, płytkimi skurczami. Stara! się za 
wszelką cenę zachowywać cicho. 

Patrol zatrzymał się nic dalej niż piętnaście metrów od niego. 
Przywarł twarzą do ziemi i do jego nozdrzy doszedł cuchnący 
odór. wydobywający się z, mokrej gleby. Czeka!, aż żołnierze 
pójdą dalej. Później powoli podniósł się na kolana i tak skulony, 
przemknął w stronę graniczącej z obozem rzeki. Czas nieubłagalnie 
uciekał. Zegar w jego głowie odmierzał minuty; juz wkrótce 
odkryją, że go nie ma. 

Dopadł wreszcie brzegu rzeki, a tam ześlizgnął się na brzuchu 
do wody, pokrytej gęstą warstwą zielonych liści lotosu. Poruszał 
się wzdłuż mangrowców porastających brzegi, z trudem przeciskając 
się pod grubymi gałęziami, które co chwila zagradzały mu 
drogę. W powietrzu słychać było miarowy klekot pompy parowej. 

Zatrzymał się wpół kroku. Gdzieś niedaleko stąd znajdowała 

90 

się łódź. Koryto rzeki zwężało się tu i lekko zakręcało, prze

rzedziły się też mangrowce; najwyraźniej ktoś oczyści! tę część 

brzegu. Sam przeskoczył wiec w stronę gęstych bambusów 

wodnych, stanowiących całkiem niezłą kryjówkę. Znad wody 

wystawała mu jedynie głowa, a i tak zasłonięta gęstymi trzcinami. 

W tym miejscu rzeka rozlewała się szeroko, tworząc na 

jednym brzegu coś w rodzaju zatoczki. Znajdował się tam długi. 

szary, dość zniszczony barak, stojący na bambusowej przystani, 

zzicleniałcj od niezliczonych warstw rzecznego mułu. Zacumo

wano do niej wyblakły, zielono-biały kuter. Wszędzie kręcili się 

ubrani w polowe stroje żołnierze. Niektórzy z nich stali na straży, 

inni zaś przygotowywali łódź do wypłynięcia. W wilgotne 

powietrze uchodziły z komina kłęby pary, zaś sapanie parowego 

silnika zagłuszało, ku ubolewaniu Sama, wszelkie rozmowy. 

Strona 53

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Kuter załadowano mieszaniną rozsypujących się drewnianych 
skrzyń i szarych, pordzewiałych beczek. W latach swojej świetności 
były one czarne, teraz pokrywała je wszechobecna czerwona 
. rdza tropików. Pośrodku tego wraka pracował równie zdezelowany 
silnik. Obok kotła znajdowała się sterówka, przykryta gęstymi 

palmowymi liśćmi. 

Na dziobie zgromadziła się grupka żołnierzy. Przepychali się 

nawzajem i wymachiwali rękami jak ptaki tłoczące się do 

rozsypanych okruchów chleba. Gdy się rozstąpili. Sam ujrzał 

pośrodku pułkownika Lunę stojącego nad swoim cennym różo

wym ładunkiem. Dziewczyna siedziała na wąskiej ławce koło 

wyciągarki do cumowania. Z jej rozpaczliwych ruchów i niecier

pliwego postukiwania Luny nożem o cholewkę buta Sam wy

wnioskował, że odbywa się tam jakaś żywa dyskusja. Wiele by 

dał, żeby dowiedzieć się, o co chodzi. 

Popatrzył ponad barakiem w stronę dużej, otwartej przestrzeni. 

Tam, na wysokiej skarpie, kolejnych pięciu żołnierzy obserwowało 

rzekę. To było świetne miejsce; mogli kontrolować stamtąd całą 

zatokę, zapewniając Lunie i kutrowi bezpieczeństwo. Niestety, 

jednocześnie odcinali Samowi szansę na przeprawienie się w dół 

rzeki. 

91 

Wzmożony ruch na nabrzeżu sygnalizował, że kuter już 
niebawem odpływa. Silnik syczał i parskał, a mężczyźni na 
przystani nachylali się nad pachołkami i odwiązywali ostatnie 
liny cumownicze przytrzymujące łódź. Musi szybko myśleć 
i działać. 

Nie miał już czasu na znalezienie pnia czy kawałka drewna, 
który pomógłby mu się schować przed uzbrojonym patrolem. 
Kuter wycofywał się powoli, nabierając pary w kolie. Sam 
odetchnął kilka razy z rzędu, długo i wolno, aby wypełnić płuca 
tlenem. Nie zważał przy tym na ból szarpiący ód nowa jego 
poranione żebra. Wziął ostatni wdech i zanurkował głęboko. Miał 
nadzieję, ze zdąży dopłynąć do kutra, zanim ten zmieni kierunek 
i bacznie dryfować w dół rzeki. 

Płynął szybko, z całej siły rozgarniając wodę rytmicznymi 
ruchami rąk i nóg. Był wdzięczny swojemu anonimowemu 
ojcu, iż obdarzył go potężną posturą i silnymi mięśniami. 
W tej chwili potrzebował tego jak nigdy przedtem. Płuca 
paliły go od wstrzymywania oddechu, lecz nie zwalniał. Kierował 
się hałasem i drganiami wody wywołanymi przez silnik. Znajdował 
sic coraz bliżej celu. aż poczuł wirujące wokół niego 
spienione fale. 

Klekotanie silnika urwało się gwałtownie, potem rozległ się 

Strona 54

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

zgrzyt metalu i silnik ucichł. Nastąpiła martwa cisza, Płuca 
domagały się już powietrza i nieznośnie bolały go żebra. Jednak 
nie przestawał kopać wody odrętwiałymi nogami i ciągnąć 
najpierw jednej, a potem drugiej ręki. Z największym wysiłkiem 
posuwał się naprzód, mimo krępującego ruchy i ciążącego mu 
coraz bardziej ubrania. Robił to z determinacją wyuczoną przez 
lata w slumsach Chicago. 

Dawaj,.. Dalej, płyń, ty obolały sukinsynu, nie zatrzymuj się! 

Niecałe trzy metry obok niego rozległ się stukot. Woda 
Zagotowała się i z głośnym chrzęstem metalu ruszył ponownie 
silnik kutra. 

Sam wynurzył się w ostatniej chwili, aby zdążyć pochwycić 
zaczep do holowania, znajdujący się obok steru po tej stronic 

92 

burty, dobry metr od śruby statku. Teraz trzymał się kurczowo 
uchwytu i walcząc ze spienioną wodą, podążył wraz z łodzią 
w dół rzeki. 

Wolałaby umrzeć, jednak przewiesiła tylko głowę przez 
prawą burtę i zwymiotowała. Gdzieś z lewej strony dobiegły ją 
ciskane po hiszpańsku przekleństwa pułkownika. Wpatrywała się 
w mętną wodę i koncentrowała na oddychaniu, chcąc w ten 
sposób uspokoić rozszalały żołądek. Po chwili uzmysłowiła 

sobie. że przekleństwa brzmią tak samo w każdym języku; 
zdradza je obrzydliwy ton, jakim są wypowiadane. 
Przedtem usiłowała wytłumaczyć mężczyźnie, że nie znosi 

dobrze podróży łodzią, ale on jej nie wierzył. Dziewczyna 
zwymiotowała ponownie. Założę się, że tym razem mi uwierzy, 
pomyślała, lecz było to marne pocieszenie. A może Luna ma 

jeszcze resztki ludzkich uczuć, w końcu przeciął jej więzy, aby 
mogła się trzymać poręczy, gdy wychylała się za burtę. Kuter 
płynął dalej, chybocząc się lekko z burty na burtę, z jednej strony 

na drugą... 

W głowie się jej kręciło, przez ciało przebiegały dreszcze. 
a żoładek podskakiwał przy najlżejszym kołysaniu. Wyprostowała 
się wreszcie i przyłożyła rękę do wilgotnego czoła. Żołnierze 

patrzyli na nią ze zdziwieniem. 

- Czy mogę dostać jakąś mokrą szmatkę? - Oparła się 
o poręcz. Trzęsła się cała jak galareta. 
Pułkownik nakazał jednemu z żołnierzy czegoś poszukać, 
następnie demonstracyjnie odwrócił się do niej plecami. Eulalia 
wytarła łzy, które spływały po rozpalonych policzkach. Kiedy 
wymiotowała. zawsze leciały jej Izy. Łódź ruszyła szybciej 
trafiając na sprzyjający prąd i dziewczynę owiało rześkie powiel-
trze. Niewiele jej to pomogło, toteż wychyliła się znowu przez 
burtę i czekała na kolejny atak choroby. 
Po pewnym czasie opanowała słabość żołądka. Poczuła na 
sobie czyjeś spojrzenie. Odwróciła się powoli i otworzyła oczy. 

93 

To żołnierz z mokrym kawałkiem materiału. Położyła go sobie 
na czole i oparła się o twardą ławkę. Jęczała jak potępiona wraz 
z każdym poruszeniem się kutra. Łódź kołysała się z burty na 
burtę, a dziewczyna zawodziła i przewracała kompres na czole. 
Nie potrafiła powstrzymać się od jęków, poza lym czuła się nieco 

Strona 55

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

lepiej, mogąc choć w ten sposób sobie ulżyć. 

Każda sekunda spędzona na wodzie wydawała się jej godziną, 
każda minuta dniem. Żołądek znowu podszedł do gardła, więc 
stanęła z głową wystawioną przez burtę. Wisiała jakiś czas w lej 
pozycji, ściskając szmatę niczym mszał i modląc się w myślach, 
aby dopłynęli do zatoki, i to jak najszybciej. 

Sam trzymał się uchwytu przy burcie kutra i przebierał 
nogami w spienionej wodzie. Zmierzali prosto do zatoki Colorido, 
gdzie miała się odbyć wymiana. Gdy znajdą się blisko celu, puści 
kuter i popłynie do brzegu. Stamtąd będzie musiał przedzierać się 
około czterech dni przez dżunglę, żeby dotrzeć do obozu 
Bonifacia. Przejażdżka łodzią zaoszczędzi mu dwa dni drogi. 
Miał dużo szczęścia, że udało mu się popłynąć wraz z łodzią 
w dół rzeki. 

Od czasu do czasu dochodziły go poprzez hałas silnika strzępy 
rozmów żołnierzy, którzy chodzili po pokładzie, gdzieś wysoko 
ponad nim. Czuł się lu bezpieczny, z piersią ponad lustrem wody, 
ukryty przed oczami wartowników dzięki szerokiemu kadłubowi 
kutra. Silnik miarowo klekotał, Sam zaś leżał w wodzie i pozwalał, 
aby obmywała jego obolałe mięśnie. 

Nagle rozległ się suchy trzask, a polem coś zagwizdało. 
Jankes skulił się instynktownie. Jedyną rzeczą, jaką znał 
równie dobrze jak własne imię, to odgłos strzału. 
Odwrócił głowę w stronę północnego brzegu. Ostrzeliwała ich 
stamtąd grupka hiszpańskich żołnierzy; to była zasadzka. 

Sam trzymał się ciągle zaczepu holowniczego, lecz zaczął się 
rozglądać za bardziej bezpiecznym schronieniem. Robiło się 
gorąco. Żołnierze z kutra odpowiedzieli ogniem, ale wielu z nich 

94 

spadało jak kaczki z pokładu do wody. Tuż obok Sama wleciały 
do rzeki cztery metalowe beczki. 

Puścił się łodzi i używając jednej z beczek jako tarczy 
skierował się powoli w stronę brzegu. Po kilku minutach dotarł 
szczęśliwie do trzcin. Tam udało mu się wyczołgać na suchy ląd 
i ukryć w kępie krzaków. 

Kuter płynął dalej. Wtem długa seria dosięgnęła silnika. 
Zabrzmiało to lak, jakby ktoś ćwiczył strzały do puszek. Silnik 
zaczął się dławić, aż w końcu zamiłkł na dobre. Na pokładzie 
znajdowało się jeszcze sześciu żołnierzy z Luną na czele, którzy 
cały czas ostrzeliwali hiszpańskich napastników. Sam obserwował 

ich przez chwilę i nagle dostrzegł różową kulę poruszającą się 
pośród rozbitych skrzynek. Zaklął głośno. Dziewczyna najpierw 
przebiegła na lewo. a kiedy pocisk trafił w skrzynkę obok, rzuciła 
się w najdalszy zakątek statku. Miotała się w tę i z powrotem jak 
oszalała. 

Lollie LaRue wyraźnie prosi się o kulkę. 

Sam z politowaniem pokręcił mokrą głową. Byłaby bezpiecz

niejsza, gdyby siedziała tylko w jednym miejscu. Hiszpanie nie 

będą jej trzymać, gdy odkryją, że jest więźniem Luny. Ostatnio 

bardzo uważają na stosunki ze Stanami Zjednoczonymi. Nie 

potrzebują żadnych kłopotów na szczeblu dyplomatycznym. 

Strona 56

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Sytuacja między obu krajami i tak jest bliska eksplozji. 

Jeżeli jednak Amerykanka zostanie złapana z nim, również 

Amerykaninem, a do tego najemnikiem, to już zupełnie inna 

historia. Hiszpanie przeczesywali dżunglę wyłapując wszystkich 

najemników i partyzantów i doskonale znali reputację Sama. 

Wiedzieli leż wszystko o człowieku, który go wynajął. 

Powietrze przeszył donośny krzyk. Sam doskonale znał ten 

hałas i natychmiast odwrócił się w stronę, skąd dobiegał. Ta 

różowa idiotka właśnie wskoczyła do wody i starała się chwycić 

jednej z beczek. Niestety, minęła ją o wyciągnięcie ręki. 

Sam jęknął. 

Eulalia tonęła - szła na dno jak ołów. 

Bez chwili namysłu wśliznął się ponownie do rzeki. Zanurkował 

95 

i z determinacją szukał jej w mętnej, mulistej wodzie. Płynął 
blisko dna, aby uniknąć padających strzałów. Hiszpańscy żołnierze 
zobaczyli dziewczynę, a raczej usłyszeli, kiedy rzuciła się w toń 
z krzykiem. Pewnie sam król hiszpański ją usłyszał. 

I właśnie ta niewyparzona buzia ją uratowała. 

Z prawej strony doszło go dziwne bulgotanie. Obrócił się 
i zobaczył ją. Miała przerażone, szeroko otwarte oczy i usta 
i wrzeszczała. Chwycił ją za włosy i pociągnął na powierzchnię, 
prosto w kierunku płynącej beczki. Nie wiedział dotąd, że można 
krzyczeć pod wodą. Wynurzyli się i dziewczyna krztusząc się, 
wciągała powietrze. Próbował zakryć jej usta, aby ją nieco 
uciszyć. Wreszcie Eulalia złapała oddech i odwróciła się do 
niego. Zawiesiła mu ręce wokół szyi i trzymała kurczowo. 


Dziękuję, dziękuję - mamrotała między kaszlnięciami. 
Dotarli do brzegu. Sam wyszedł pierwszy, następnie wyciągnął 
dziewczynę i przeczołgał się z nią do zarośli. Wciąż mamrotała 
coś i jęczała, zbyt głośno. 


Zamknij się, bo powystrzelają nas jak kaczki! 
Dziewczyna zamilkła, ale za późno. Nad jego głową przeleciała 
ze świstem kula z mauzera, z głuchym plaśnięciem trafiając 
w pobliskie drzewo. Dziewczyna otworzyła szeroko oczy i usta. 

Sam znal ten wyraz, twarzy na pamięć, więc rzucił się w jej 
stronę. Kolejne kule przeleciały nad nimi. 
Eulalia, rzecz jasna, zaczęła wrzeszczeć. 

Eulalia nie mogła wydać z siebie najmniejszego dźwięku 

- miała knebel w ustach. Próbowała dać mu znak w inny sposób. 
lecz zdała sobie sprawę, że mężczyzna dalej ją ignoruje. Ściskał 
tylko mocniej jej rękę i jeszcze szybciej ciągnął przez dżunglę. 
Obejrzała się za siebie, lecz nikogo nie dostrzegła. Z pewnością 

Strona 57

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

znajdowali się już w bezpiecznym miejscu, chociaż jeszcze nie 
tak dawno sytuacja wydawała się krytyczna. 
Tuż po tym, jak krzyknęła ze strachu, słysząc przelatujące nad 

nimi pociski, spośród drzew wybiegł prosto na nich hiszpański 
żołnierz. Kierował się na Jankesa. Dziewczynę ogarnęło przera

żenie i nie ociągając się przykucnęła w krzakach. Jakże nienawidziła 
strzelb! 
Jednak Sam ich uratował. Jednym ciosem powalił Hiszpana 

zaciągnął go w zarośla. Zabrał mu karabin, pistolet, nóż, plecak 

i manierkę, po czym 
chwycił Lollie za rękę, odciągnął kilka 
metrów dalej i zmusił kolanem do położenia się na ziemi. Przez 
moment zadawala sobie pytanie, czy uratował ją tylko po to, aby 

97 

ją icraz zabić, lecz lo by nic miało najmniejszego sensu. Następną 
rzeczą, jaką zrobił, lo zakneblował jej usla kawałkem mokrej halki. 

Cały czas starała się pozbyć knebla, ale okazał się zbyt mocno 
zawiązany; niemożliwością było rozsupłać mokry materiał. Poza 
tym miała wolną tylko jedną rękę. drugą bowiem wciąż trzyma! 
Jankes w stalowym uścisku. 

Przeprowadził ją przez zagajnik pełen twardych i ostrych 
bambusów, ani na chwilę nie puszczając jej dłoni. Wiedziała, że 
gdyby próbowała się zatrzymać, tak jak uczyniła lo wcześniej, 
tarmosiłby ją jeszcze brutalniej. Z szybkością zająca zmienił 
kierunek i skręcił ostro w lewo. Kilka minut później pociągnął ją 
kamienistą dróżką w górę, na ukrytą wśród skał półkę. Tam 
położył ją twarzą do ziemi i przytrzymał tak za pomocą ręki 
i kolana. Kark bolał ją i palił od wysiłku. 

- Jeden dźwięk, najmniejsze piśniecie, a będziemy martwi 
- szepnął jej do ucha. 
Na te słowa odeszła jej wszelka chęć do rozmowy. Leżeli tak 
przycupnięci do ziemi, a Eulalia czuła na plecach przyspieszony 
oddech mężczyzny i uderzenia jego serca. Wydawały się tak silne 
i głośne, że postanowiła szybko zmówić cichy pacierz, aby 
Hiszpanie go nic usłyszeli. 

.Serce dziewczyny biło równie szybko. Palił ją oddech Jankesa, 
gorętszy i bardziej wilgotny niż otaczające ich powietrze. Doznała 
dziwnych dreszczy. To ciekawe, przecież znajdują się w tropikach, 
a tu nie dostaje się z zimna gęsiej skórki. Dziewczyna zadrżała, 
mężczyzna zaś przestał oddychać. Czuła na sobie jego przenikliwy 
wzrok, chociaż sama wpatrywała się w leżący przed nią brązowy 
kamień. Żar jego spojrzenia odpędził dreszcze. Potrząsnęła głową, 
jej towarzysz westchną! i w jednej chwili opuściło ich to dziwne 
napięcie; oboje zaczęli znowu normalnie oddychać, jak czynią to 
ludzie znajdujący się o krok od śmierci. 

Przykra woń potu pokrywającego ich długo nie myte ciała 
mieszała się ze stęchlizną rzecznej wody, parującej z ubrań. 
Jednak wszystko przyćmiewał zapach dżungli - intensywny, 
zabarwiony aromatem wilgotnej ziemi, egzotycznych kwiatów 

98 

i wszechobecnej zieleni. Tu w sercu tropikalnych ostępów, 
nawet mchy i korzenie roślin roztaczały tę osobliwą woń. Dziwne, 
ale pachniało wokół czystością. 

Strona 58

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Uwagę Eulalii przyciągnął zbliżający się hałas. Wstrzymała 
oddech - to był dźwięk noży tnących bambusowy las. Zesztywniała 
ze strachu. Nieopodal rozległ się szelest liści i chrzęst odgarnianych 
krzaków. Sam jeszcze bardziej przylgnął do skały. Usłyszeli 
chlupotanie błota. Żołnierze podeszli tak blisko, że słychać było ich 
szepty. Dziewczyna wystraszyła się na dobre. Hiszpanie stali tuż 
pod nimi i mogłaby przysiąc, że celowali w jej stronę z karabinów. 

Płuca rozpaczliwie domagały się powietrza i tylko najwyższym 

wysiłkiem woli udało się jej powstrzymać narastającą panikę. 
Raptem ktoś krzyknął. 
Lollie zacisnęła oczy, walcząc z chęcią wrzasku, i czekała na 

niechybny strzał. 
Wokół zapanowała pełna napięcia, groźna cisza. 
Oboje z Samem zamarli w bezruchu. 
Gdzieś wysoko w koronach drzew powietrze przeszył krzyk 

ptaka. Powróciły odgłosy kroków, prowadzonych szeptem rozmów, 
szelest liści i trzask łamanych gałęzi - nieomylne znaki 
oddalania się prześladowców. 

Dziewczyna odetchnęła z ułgą i pozwoliła głowie opaść 
bezwładnie na splecione ramiona. Leżeli tak diuźszą chwilę, 
nieruchomi, jeszcze niepewni swojego bezpieczeństwa. Nasłuchiwali 
w absolutnej ciszy, czy Hiszpanów rzeczywiście już nie ma. 

Jednak Eulalia z każdą mijającą sekundą odrywała się od myśli 

o tamtych. Coraz bardziej uświadamiała sobie bliskość Jankesa, 
. przygniatający ciężar jego ciała i napięte, twarde mięśnie, którymi 
przytrzymywał ją na skale. Ich ciała ściśle przylegały do siebie, 
a mokry materiał ubrań nie stanowił żadnej osłony. Ciała obojga 
były wilgotne od potu i rozgrzane niczym kamienie w łaźni 
parowej. Przełknęła ślinę chcąc odwrócić głowę. Nie rozumiała 
tej nieodpartej potrzeby, co więcej, ledwie ją kontrolowała. 
Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu chciała koniecznie zobaczyć 
jego twarz, spojrzeć mu prosto w oczy. 

99 

Wtem ciężar ustąpił i Sam ukląkł obok niej. Obrócił ją do 
siebie, delikatnie objął za ramiona i podciągnął dziewczynę na 
kolana. Pragnienie Eulalii się spełniło, spolkały się ich spojrzenia. 
Było to przedziwne uczucie, jeszcze przed minutą bowiem 
właśnie o tym marzyła. Nie widziała go dokładnie, rysy mężczyzny 
rozmazywały się coraz bardziej. Spuściła głowę zdając sobie 
sprawę, że z jej oczu płyną łzy. Wiedziała, że to reakcja na 
przeżyte właśnie chwile grozy i strachu. Ale serce trzepotało 
w jej piersiach również z innego powodu, z obawy przed tym, co 
przyciągało ją do tego człowieka. 

jankes dotknął ręką jej głowy, przesunął opuszkami palców po 
mokrych włosach i twarzy, rozpalając na nowo każdy skrawek 
ciała. Czekała w napięciu, trzęsąc się w środku od emocji, 
których nigdy dotąd nie zaznała. Jego palce zatrzymały się na 
węźle knebla; rozwiązał go i materiał opadł niespostrzeżenie na 
jej kolana. 

Niespodziewanie ostro zapiekły ją otarte kąciki ust. Wzięła 
głęboki wdech i zamknęła oczy czekając, aż ból minie. Otworzyła 
je wreszcie, gdy poczuła kojący chłód na wargach. 

_ Przytrzymaj trochę, to pomaga - Jankes zmoczył materiał 
świeżą wodą z manierki i podał jej ten naprędce zrobiony kompres. 
Dziewczyna wpatrywała się w niego, starając się zrozumieć 
własne uczucia. Po chwili jednak dała za wygraną. 

Strona 59

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Chodźmy już - rzekł spoglądając w górę. Przyczepił manierkę 
do paska i poprawił karabin na ramieniu. 
Z tymi słowy mężczyzna zeskoczył ze skalnej półki i wyciągnął 
do niej ręce. Patrzyła na mokrą szmatkę w dłoni i zastanawiała 
się, co ma Z nią zrobić. 

_ Chodź, idziemy! 

Usiadła na występie skalnym i ledwie zdążyła się przygotować. 
kiedy potężnymi dłońmi chwycił ją w talii i zdjął z półki. Oparła 
się rękami na jego ramionach nawet nie zauważając, że ciągle 
trzyma knebel w zaciśniętej pięści. Mężczyzna postawił ją na 
ziemi, tym razem delikatnie, i spojrzał na materiał. Ten diabeł się 
uśmiechał! 

100 

Doskonale wiedziała, o czym myśli. Jego zdaniem tak radykalne 
zamknięcie jej ust było świetnym żartem. Miała ochotę rzucić 
w niego kneblem, lecz powstrzymała tę pokusę. Schowa tę szmatkę 
głęboko, aby nie wpadła mu w ręce, gdyby zechciał jej ponownie 
użyć. Nie da mu tej satysfakcji, już nigdy więcej nie pozwoli sobie 
zasłonić ust. Nic będzie krzyczała, przynajmniej się postara. 

- Pójdziemy na zachód - poinformował ją tymczasem mężczyzna 
i poprawił na ramionach plecak. 
Dziewczyna ruszyła przed siebie, ale zatrzymało ją przekleństwo 
Jankesa. 

- Powiedziałem na zachód! - Chwycił ją za rękę i szarpnął 
w drugą stronę. 
Eulalia popatrzyła do góry, ale przez gęstwinę nigdzie nie 
mogła dostrzec słońca, 

- Tam jest zachód - protestowała. 
- Południe. 
- Wydawało mi się, że zachód. 
- Tyle mam z tego. gdy proszę cię, abyś trochę pomyślała 
- mruknął pod nosem. 
- Posłuchaj no, mój panie! - Dziewczyna zatrzymała się 
i oparła ręce na biodrach. - Kazałeś mi iść na zachód. Poszłam 
więc w kierunku, który wydał mi się zachodem. Jeśli masz z tym 
jakiś problem, to następnym razem pokaż mi palcem. 
Wzrok mężczyzny spoczął na jej prawej dłoni; nadal ściskała 
w niej kawałek halki. Eulalia szybkim ruchem włożyła mokry 
materiał za dekolt, a kiedy spojrzenie Sama powędrowało ku jej 
piersiom, skrzyżowała przed sobą ręce i śmiało patrzyła mu 
w oczy. Sam w końcu wzruszył ramionami i z obojętną miną 
przeszedł koło niej. Przez chwilę zastanawiała się, czy iść w jego 
ślady. Rozejrzała się po gęstej, ciemnej dżungli. Gdzieś w górze 
rozległ się suchy trzask; Eulalia zadarła głowę i ujrzała z przerażeniem 
czerwono-czarnego węża sunącego do niej po gałęzi. 

Czym prędzej popędziła za Samem, na każdym kroku oglądając 
się za siebie. Po jakimś czasie dogoniła go i uspokojona, szła za 
nim w odległości kilku metrów. 

101 

- Idź przodem - rzucił jej przez ramię. Odciągnął gruby konar 
dając znak, aby przeszła przed niego. Gdy to zrobiła, mężczyzna 
puścił gałąź, która z impetem uderzyła ją w pupę. 
Dziewczyna stanęła jak wryta i z twarzą wykrzywioną złością 
patrzyła, jak znowu ją mija. Tupnęła nogą i podążyła jego 
śladem, od czasu do czasu połykając się o wystające korzenie. 
W odróżnieniu od niej Jankes poruszał się szybko i zgrabnie 
z jakąś kocią zwinnością, przez co nieustannie zwiększał dzielący 

Strona 60

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

ich dystans. Nagle wydało się jej, że usłyszała coś podejrzanego. 

- Sam! - Podbiegła do niego. - Sam! 
- Co znowu? - Zatrzymał się nie ukrywając irytacji. 
- Słyszałeś to? 
- Niby co? 
- To grzechotanie. 
- Jasne, myślałem, że to twoja głowa. - Odwrócił się na pięcie 
i poszedł dalej. 
Powtórnie usłyszała hałas i spojrzała do góry. Tuż nad nią 
siedziała olbrzymia żaba z j as kra woc zerwo ną głową. Zanim 
dziewczyna zdążyła zareagować, żaba nadęła policzki, zagrzechotała 
i pofrunęła na sąsiednie drzewo. Latająca żaba? Czym 
prędzej pospieszyła za Samem. 

W końcu, po wielu minutach ciszy, odważyła się zapytać: 

- Dokąd idziemy? - W tym momencie potknęła się, chwyciła 
wystającą gałąź i ledwie uratowała się przed upadkiem. 
- Z powrotem do rzeki. 
- Po co? - Otrząsnęła z palców lepkie liście. 
- Bo jestem skończonym idiotą. - Tak właśnie wydały się 
brzmieć jego słowa pośród odgłosów ciecia gęstych zarośli. 
- Chyba nie dosłyszałam, co powiedziałeś - wyrzuciła z siebie. 
Dogoniła go, lecz ten nadludzki wysiłek sprawił, że nie mogła 
złapać tchu. W desperacji chwyciła go za pasek; tylko w ten 
sposób zdoła dotrzymać mu kroku. 
- Dokąd idziemy? - powtórzyła. 
Mężczyzna zatrzymał się, a ona z rozmachem wpadła na niego. 
Skrzywił się i zmierzył ją swym kpiącym, diabelskim wzrokiem. 

102 

- Chcę cię wreszcie oddać tatusiowi. 
- Aha. - Twarz jej pojaśniała, a w oczach pojawiła się nadzieja. 
- I uwolnić się od kłopotu. - Odwrócił się i kontynuował swą 
wędrówkę. 
Schyl się i bądź cicho. - Sam bezszelestnie torował drogę 
przez gęste krzaki. Przystanął jednak i pokręcił głową z niedowierzaniem. 
Eulalia szła za nim łamiąc z trzaskiem gałęzie 
i obrywając liście. Robiła więcej hałasu niż stado dzików! Nie 
rozumiał, jak można zachowywać się tak głośno, szczególnie że 
dla odmiany miała teraz zamkniętą buzię. 

Podskakiwała schylona, starając się nałożyć na nogę swój 
idiotyczny but, który minutę wcześniej ugrzązł w błocie. Gdy jej 
się to w końcu udało, wyciągnęła przed siebie ręce i machała 
nimi, jakby płynęła pod prąd wartkiej rzeki. 

Suknią zaczepiła o gałąź i zaczęła mamrotać coś pod nosem. 
Sam skrzyżował ręce na piersiach i zrezygnowany oparł się 

o pień drzewa. Eulalia odwróciła się i przez chwilę wywijała na 
wszystkie strony suknią, aż zatrząsł się cały krzak. Chwyciła za 
jej brzegi i pociągnęła. W powietrzu rozległ się odgłos rozdzieranego 
materiału, a zaraz potem dziewczyna przewróciła się 
i wpadła w krzaki. Sam czekał na jej wrzask albo przynajmniej 
jakiś slaby okrzyk, lecz. o dziwo, nie pisnęła ani słowem. 
Mężczyzna ujrzał za to ze zdumieniem, że marszczy brwi 

i porusza bezgłośnie ustami rozmawiając sama ze sobą. 
Z kołyszącą się na wszystkie strony sukienką Eulalia schyliła 
się i starała w ten sposób pokonać gęstwinę. Tym razem zaplątały 
się jej włosy. Z wyrzutem w oczach popatrzyła na gałęzie, 
złapała je ręką i przekręcając z całej siły oberwała z krzaka. 
Zwisały teraz żałośnie z jej potarganych włosów jak połamane 
rogi jelenia. 

Strona 61

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Udało się jej przebrnąć tylko kilka metrów. Potem kolcami 
gałęzi zadrapała sobie rękę. Wciągnęła powietrze sycząc niczym 
gaszone wodą ognisko. Sam miał już dość tego widowiska. 

103 

Oderwał się od drzewa, zbliżył do dziewczyny i jednym ruchem 
wyciągnął ją z krzaków. 

Postawił Eulalię na ziemię i popatrzył na nią. Zastanawiał się, 
co by powiedziała, gdyby mogła się icraz zobaczyć. Miała wciąż 
mokre, poplątane włosy z wystającymi z różnych stron kawałkami 
gałęzi. Brudne smugi na policzkach przypominały rytualne rysunki 
indiańskich wojowników, zaś wystający z dekoltu strzęp mokrej 
halki zwisał jak zerwana biała flaga, ostateczny symbol kapitulacji. 
Na bladej skórze dłoni i przedramion pojawiły się drobne 
zadrapania - istne rysy na perłach, a różowa suknia wieczorowa 
sprawiała wrażenie, jakby przeleżała przynajmniej dwa lata na 
dnie wózka jakiegoś włóczęgi. 

Lollie LaRue znajdowała się w opłakanym stanie. 

Stanowiła również zagrożenie ich bezpieczeństwa; przez jej 
nierozważne zachowanie oboje mogą zginąć. Jednak nie potrafił 
jej tak po prostu zostawić w środku dżungli i skazać na pewną 
śmierć. Z drugiej strony należy jak najszybciej dostać się do 
rzeki, a miał przeczucie, sądząc po dotychczasowych przeżyciach, 
że zabranie jej ze sobą znacznie zwiększa ryzyko schwytania. Nie 
mogli sobie na to pozwolić. Nie trzeba być geniuszem, aby 
odgadnąć, że już sam widok ich razem będzie dla Hiszpanów 
wystarczającym dowodem winy. Nie dadzą jej żadnej okazji do 
wytłumaczenia się. Zostałaby osądzona i skazana tylko dlatego, 
że z nim jest. Eulalia i tak mu nic uwierzy, więc musi ciągnąć ją 
ze sobą. Nagle wpadł mu do głowy świetny pomysł. 

- Myślisz, że będziesz mogła coś dla mnie zrobić? - zapytał. 
Oczy dziewczyny rozjaśniły się i pokiwała skwapliwie głową. 
Prawie było mu jej żal... prawie. 

- W porządku - powiedział i nachylił się nad nią, jakby 
powierzał jej tajemnicę wagi państwowej. - Chcę, abyś została 
tutaj, a ja pójdę sprawdzić rzekę. 
- Czy nie byłoby lepiej, gdybym poszła z tobą? - spytała 
niespokojnie. Rozejrzała się po gęstej, ciemnej dżungli z niepewną 
miną. 
- Nie - odparł Sam. Skrył uśmiech na twarzy i udawał 
104 

śmiertelnie poważnego. - Właśnie chodzi o to, żebyś tu pozostała. 
Potrzebuję cię do ochrony tyłów, a to niezmiernie ważne zadanie. 

Eulalia powoli pokiwała głową, ciągle wpatrując się w okoliczne 
gąszcza. Wiedział z doświadczenia, że będzie tu dla niej 
najbezpieczniej. On przez ten czas sprawdzi, czy przy brzegu 
znajduje się jeszcze kuter i czy nic kręcą się przy nim żołnierze. 

- Nie powinnam mieć karabinu lub choćby noża? 
Nie, jeśli mam cało przeżyć dzisiejszy dzień, pomyślał. 
- Strzelałaś kiedykolwiek z broni? 
- Raz - przytaknęła. Z tonu jej głosu dowiedział się reszty. 
- Aż tak kiepsko? 
- Strzeliłam przez okno w gabinecie Jelfreya. 
- Aha, najstarszego brata. Tego, który opowiedział ci historię 
twojego imienia. 
- Zapamiętałeś? - Twarz dziewczyny pokraśniala z zadowolenia. 
Jak mogłem nie zapamiętać, skoro trajkotałaś o tym przez bite 
dziesięć minut? Nie powiedział tego głośno, tylko skinął głową. 

Strona 62

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Ale nie było go tam wtedy. - Jej uśmiech znikł. 
- Szczęściem dla niego. 
- Był jednak Jedidiah - przyznała ze skruchą. 
Miała tak poważny wyraz twarzy, że Sam nie potrafił się 
opanować i uśmiechnął się. Poczuł dziwną sympatię dla jej brata. 

- Niestety, kula odbiła się rykoszetem i poleciała w stronę 
lampy naftowej na biurku, gdzie Jcd akurat pracował. 
Sam czekał na dalszy ciąg historii. 

- Założono mu dziesięć szwów i zjawił się dopiero po kolacji 
- skończyła patrząc na niego, 
- Zatrzymam karabin, nie będzie ci potrzebny - stwierdził 
stanowczo Sam. Odwrócił się i zaczął iść w kierunku rzeki. Musi 
stąd odejść, zanim dziewczyna zacznie się zastanawiać. 
- Jak długo cię nie będzie? 
Zatrzymał się i spojrzał ną nią przez ramię. Wydawała się 
wystraszona; siedziała obejmując się za kolana i wpatrywała się 
w niego wielkimi oczami. Starała się uśmiechnąć, ale nie bardzo 
jej to wyszło, więc spuściła głowę. 

105 

- Zaraz wrócę. 
Kiwnęła głową i zatopiła wzrok w gęstą dżunglę, jakby ta 
miała ja, za chwilę pochłonąć. Uderzył go sposób, w jaki 
próbowała ukryć strach. Westchnęła zrezygnowana, bez żadnych 
dyskusji, łez, krzyków czy błagania - niemal widział tlącą się 
w jej duszy maleńką iskierkę odwagi. Przez krótki moment omal 
się nie zlitował i pozwolił iść ze sobą, w końcu jednak zwyciężył 
zdrowy rozsądek. Tułaj jest bezpieczniejsza. 

- Zapamiętaj jedno, choćby nie wiem co, nie możesz opuścić 
tego miejsca. Nie wolno ci odejść na krok, zbyt łatwo jest się zgubić. 
- Ale jak mam osłaniać tyły. skoro nic dałeś mi żadnej broni? 
- dobiegł jej głos, gdy oddalił się już o dobre pięć metrów. 
Cały czas liczył. Potrzebowała dziesięciu sekund, aby zdać 
sobie z tego sprawę; na szczęście znajdował się już w bezpiecznej 
odległości. Skierował kroki w stronę rzeki. Był niemal pewien, 
że jeśli ktoś tam pozostał, to jedynie dla pilnowania łodzi. Bez 
wątpienia rebelianci woleli rozproszyć się po dżungli i atakować 
wrogów z ukrycia; zostając na łódce. Luna i jego ludzie 
stanowiliby zbyt otwarty i łatwy cel. Z pierwszej potyczki 
Hiszpanie najprawdopodobniej wyszli zwycięsko. Sam szacował. 
że szło za nimi co najmniej ośmiu żołnierzy. Zapewne szukają 
ich teraz gdzieś w głębi dżungli. 

Wreszcie dotarł do rzeki. Ostrożnie skradał się w przybrzeżnych 
zaroślach uważając na to, aby cały czas trzymać się w ukryciu. 
Wytężył wszystkie zmysły, kiedy rozglądał się dokoła w poszukiwaniu 
zasadzki. Na przeciwległym brzegu ujrzał kuter 
przycumowany do drzewa. Łowił wzrokiem strażnika, lecz na 
próżno. To się zupełnie nie trzymało kupy. 

Nabierając podejrzeń przeczekał jakiś czas i wypatrywał 
jakichkolwiek oznak ruchu w krzakach. 

Pozostawianie łodzi bez opieki nie miało sensu. Zarówno 
Hiszpanom, jak i buntownikom przydałby się taki kuter. Wreszcie 
przykrył liśćmi karabin, wypełzł z ukrycia i cicho wszedł do 
wody. Nabrał powietrza w płuca, zanurkował i podpłynął do 
burty statku. Potem ostrożnie wynurzył głowę i zajrzał na pokład. 

106 

Nie było nikogo. 

Strona 63

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Nie wierzył, że ma aż tyłe szczęścia. Nic pilnowany kuter był 
darem niebios. Mógłby wsadzić tu Cukiereczka i odpłynąć. 
Jeszcze przed zmrokiem znaleźliby się w punkcie wymiany 
w zatoce Cołorido. Musi jednak najpierw sprawdzić łódź. Ciągle 
pilnując się popłynął z wolna na brzeg. 

Jeśli Lollie nauczyła się czegoś w ostatnim czasie, to tego, że 
dżungla nigdy nie milknie i nie przestaje być drapieżna. Ptaki 
skrzeczały w oddali głosami przypominającym ludzki krzyk. 
Wilgotne, parne powietrze tworzyło gęsią mgłę, która oblepiała 
liście i gałęzie i skraplając się, nieprzerwanie kapała na ciemną, 
mokrą ziemię. 

Na sam dół docierało niewiele światła i z tego powodu 
wszystko przesiąknięte było zgnilizną, Eulalia spojrzała na wąską 
wstęgę nieba, widoczną ponad czubkami drzew - tak wysokich, 
że wyglądały jak sięgające chmur ciemne wieże. Poczuła się 
mała i osaczona, jakby dżungla mogła ją zaraz zniszczyć 
i wchłonąć niczym pojedynczą kroplę rosy. 

Nagle przez gęstwinę przebił się promień słońca i oświetlił jej 
rękę. Odczuła to jak błogosławieństwo. Przesunęła się tak, aby 
słońce ogarnęło ją całą; ta słaba nitka światła w ciemnej dżungli 
niespodziewanie dodała jej otuchy. Lecz nie trwało to długo, dały 
bowiem znać o sobie głośne i dokuczliwe insekty. Widziała je 
wszędzie, na ziemi i pniach drzew. Gnieździły się i biegały 
przyprawiając ją o dreszcze jasnoczerwone, zielone i żółte 
stworzenia, w niczym nie podobne do małych brązowych chrząszczy, 
gąsienic i świerszczy z jej stron. Obserwowała jaskrawozieloną 
muszkę z nogami wielkimi jak u konika polnego i czerwoną 
główką; muszka skakała z liścia na liść. Lollie poczuła się 
straszliwie samotna, z dała od wszystkiego, co zna i kocha. 

Zaczęły się jej trząść ręce. Przełknęła ślinę i gorączkowo 
szukała czegoś, co dodałoby jej sił i pomogło wytrwać. Miała 
chęć dać upust swemu przerażeniu i krzyczeć głośno, aż do 

107 

ochrypnięcia. Nie zrobiła tego jednak, pomna niedawnych opla 

kanych skutków takiego postępowania - nie chciała znowu zostać 

zakneblowana. Po części miała również zamiar udowodnić 

Samowi Foresterowi. jak też sobie samej, że nie jest byle 

tchórzem. 

Gdzieś z tylu trzasnęła gałązka. Dziewczyna zamarła, wstrzy

mała oddech i nasłuchiwała. 

Poczuła dziwny, obcy zapach. Rozległ się kolejny szelest... 
jeszcze błiżej. Zapach stał się silniejszy, dobiegł ją odór ludzkiego 
potu. Zamknęła oczy. Ponownie ktoś zrobi! krok w jej stronę. 
Otworzyła gwałtownie oczy i ścisnęła ręką kawałek wilgotnej 
ziemi; przez palce sączyła się woda. Wzięła płytki, powolny 
oddech. 

Kątem oka dostrzegła jakiś cień. W ułamku sekundy zacisnęła 
się wokół jej szyi cienka, szorstka linka, która zaczęła ją dławić. 
Eulalia odrzuciła ziemię, chwyciła za sznurek i próbowała 
odciągnąć go od gardła. 

Wtedy coś ze świstem przeleciało koto jej głowy. Rozległo się 
głuche trzaśniecie i lina natychmiast opadła. U jej stóp leżał 

Strona 64

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

martwy hiszpański żołnierz z nożem w piersiach. Powietrze 
przeciął histeryczny krzyk przerażenia, jej krzyk. 

Sam wynurzył się z zarośli i stanął przed nią; jego twarz 
przypominała okrutną maskę. Podszedł do żołnierza i butem 
przekręcił go na plecy. Wyciągnął nóż. 

- O, Boże... — Lollie zakryła twarz. 
- Wstawaj, wynosimy się stąd. -Chwycił ją za rękę i postawił 
na nogi. Następnie schował ostrze z powrotem do pochwy. 
Dziewczyna nie odważyła się obejrzeć za siebie, wzięła tylko 
trzy głębokie wdechy dla uspokojenia bijącego jak oszalałe serca. 
Potem popatrzyła na Jankesa. Miał kamienną, nieprzeniknioną 
twarz i mocno zaciśnięte usta, które cienką kreską przecinały 

jego śniade oblicze. Obrzucił ją chłodnym wzrokiem, a potem 
zerknął na zabitego żołnierza z mrożącym krew w żyłach wyrazem 
bezgranicznej wściekłości. Sam Forestcr nie potrzebował pary 
oczu, spojrzenie jednego było wystarczająco zabójcze. 

108 

Wydawało się jej, że idą już całą wieczność, przynajmniej tak 
mówiły jej obolałe nogi. Sam był nadal zamknięty w sobie 
i skupiony, jednak od dwudziestu minut nic wydawał jej już 
rozkazów. Przeklął jedynie, gdy potknęła się i upadła. 

- No, chodź dalej - chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. 
- Śledzą nas? 
- Nic wygląda na to. 
- Ale mężczyzna, którego zabiłeś... 
- Mógł nas śledzić, ale równic dobrze mógł zostać, aby 
pilnować łodzi przed atakiem rebeliantów. Nie żyje i to już nie 
ma najmniejszego znaczenia. 
Z jego tonu wyczuła, że temat został definitywnie zamknięty. 
Przeszli jeszcze kilkaset metrów i znaleźli się nad rzeką. Kuicr 
przycumowano na drugim brzegu, więc Lolłic zatrzymała się 

dając, że przepłyną teraz w jego stronę. 
Myliła się. Sam skierował się w dół rzeki. 

- Dokąd idziemy? Łódka jest po tamtej stronie. 
- I tak nie możemy jej użyć - odparł nie zwalniając tempa. 
- Silnik jest podziurawiony ołowiem, więc i kuter stał się 
bezużytecżny. Rozumiesz? Całkiem martwy. Jeśli się nie pospieszysz, 
czeka cię ten sam los. 


Och, to nawet i dobrze. - Uśmiechnęła się na myśl, że nie 
będzie musiała podróżować wodą. 
- Zdaję sobie sprawę, że ty i ja nie postrzegamy rzeczy w tym 
samym logicznym świetle. Nic mogę jednak pojąć, dlaczego nie 
martwi cię wizja rychłej śmierci.— Przystanął na moment i czekał 
na jej odpowiedź z grymasem twarzy. 

- Ach. nie to miałam na myśli - zaśmiała się dziewczyna. 
- Cieszę się z powodu łodzi. 
Przyglądał się jej przez chwilę, następnie potarł podbródek 
i w zamyśleniu pokiwał głową, jakby doskonale ją rozumiał. 
Wszystkie jego ruchy były przesadne. 

- Rzeczywiście, to całkiem logiczne. Cieszysz się. że zamiast 
dwugodzinnej podróży statkiem do zatoki, będziesz musiała 
przedzierać się wiele kilometrów przez dżunglę i błoto. 

109 

Strona 65

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Dotknął ją pełen pogardy wyraz jego wzroku. Ten człowiek 
traktuje ją, jakby była niespełna rozumu. Wobec tego postanowiła 
obejść temat choroby morskiej. 

_ Nie lubię statków. 

_ W takim razie, panno Laaa-Ruuu, mam nadzieje, że na 
równi z prowadzeniem rozmów uwielbiasz długie spacery - odparł. 
- Odległość stąd do zatoki to pół dnia marszu dla obeznanego 
z dżungla, żołnierza. 

Zinierzył ja. przeciągłym, taksującym spojrzeniem, które zaczynało 
się na jej głowie, a kończyło na palcach u stóp. Westchnął 
ciężko z dezaprobatą i już wiedziała, że test nie wypadł pomyślnie. 
Nic dziwnego; w jego głosie zawsze wyczuwała brak szacunku 
i to naprawdę bolało. 

Nic nie mogła poradzić na to, że urodziła się w rodzinie 
uprzywilejowanej, a on w biednej. Nie wydawało się sprawiedliwe, 
żeby gardzi! nią za coś, na co absolutnie nie miała wpływu. To 
tak samo krzywdzące, jak nienawidzić ludzi za kształt ich nosa 
albo z powodu koloru oczu. 

Za każdym razem, gdy starała się być miła. na przykład 
odstępuje mu swoje jedzenie czy starając się. mu opatrzyć rany. 
odrzucał opryskliwie jej dobre chęci. Zupełnie nie wiedziała, jak 
ma reagować na taką podłość. Było jej tak przykro, że chciała 
w takich momentach skryć się w ciemnym kącie i więcej się do 
niego nie odzywać. 

Nie rozumiała ani tego mężczyzny, ani jego zwariowanego, 
groźnego świata. Bała się go tym bardziej, że była tu sama, bez 
krzepiącej obecności braci. W tej chwili z radością zobaczyłaby 
nawet ponurą twarz Jeda, bo chociaż traktował ją surowo, 
wiedziała że naprawdę się o nią troszczy. 

Teraz miała tylko Sama. a dla Sama Forestera była nikim. On 
nie rozumiał, że dziewczyna nie potrafi radzić sobie w dżungli. 
Wszystko jest tu takie obce. Ogromnie potrzebowała mieć przy 
sobie cokolwiek normalnego i znajomego. Musi pogodzić się 
Z faktem, że jedyną rzeczą w miarę znajomą jest Sam. Podobnie 
jak jej bracia, jest mężczyzną i Amerykaninem. 

110 

- Ruszaj! — Dźgną! ją karabinem. - Jeśli chcesz jeszcze 
zobaczyć swojego tatusia. 
Bardzo źle wychowanym Amerykaninem, dokończyła w myślach. 
Urażona jego zachowaniem, wykrzesała z siebie resztki 
dumy Południowca, uniosła z godnością głowę i ruszyła przez 
gąszcz chwiejnym krokiem, co chwila zapadając się w grząskim 
błocie. Przeszła tak może ze dwa metry, po czym wpadła 
w mokre, ostro pachnące krzewy. Udało się jej utrzymać na 
nogach i wycofać na tyle, żeby mógł ją stamtąd wydostać. 

Ale on tego nie zrobił. Król slumsów z Chicago przeszedł koło 
niej z obojętną miną... Cholerny, arogancki Jankes. 

Sam położył kawałek wołowiny na wyciągniętą dłoń dziewczyny. 
Spojrzała z odraza na pomarszczone, brązowe mięso jakby to 
byl karaluch. Mężczyzna umiejętnie odrywał zębami mięsne 
włókna przekręcając głowę na boki. Suszone mięso z zasady nie jesl 
miękkie, ale teraz miał do czynienia z najtwardszym i najbardziej 
słonym kawałkiem, jaki kiedykolwiek trzymał w ustach. Eulalia 
patrzyła, jak Jankes przeżuwa swoją porcję, 9 na jej twarzy 
malowały się kolejno niedowierzanie, zaskoczenie i ciekawość. 

- Suszona wołowina - objaśnił oddzielając następny kawałek. 

Strona 66

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Dziewczyna zerknęła jeszcze raz na swoją porcję, po czym 
uniosła ją powoli do ust. Chwyciła zębami i otworzyła szeroko 
oczy. Jankes jadł i spokojnie się jej przyglądał. Eulalia poruszała 
szczękami próbując oderwać kawałek - była to technika dobrze mu 
znana i bardzo mało skuteczna. Ugryzła mocno, lecz bez efektu. 
Sam skrył uśmiech za kolejnym kęsem. Dziewczyna ciągnęła raz 
po raz, całą uwagę skupiła na próbie rozdzielenia mięsa. 

Boże. patrzeć na nią to dopiero zabawa! Z determinacją 

112 

uniosła kolana i zaparła się obcasami w miękką ziemię szukając 
lepszego punktu podparcia. Mały kwiatuszek Południa, który tak 
słodko prosił o sztućce, siedział teraz oparty o szorstki pień 
palmy, brudny, z włosami w nieładzie i starał się pogryźć 
kawałek żylastego mięsa. Co za ironia losu! 

Sam parsknął śmiechem i chociaż próbował to zamaskować 
nagłym atakiem kaszlu, musiała go usłyszeć, ponieważ spojrzała 
nań ostro z rumieńcem na twarzy. 

Uśmiechnął się. Eulalia uniosła wysoko podbródek i obróciła 
się bokiem, usiłując zasłonić mu widok. Ponownie natarła zębami 
na jedzenie; wyraz jej twarzy przypominał zdesperowanego 
mula. Chwyciła mięso oburącz, a jednocześnie ciągnęła całym 
ciałem w przeciwnym kierunku. 

Zadziałało. Ręce uderzyły o kolana, w skrzywionych zaś 
ustach został spory pasek wołowiny. Sam czekał, aż zacznie żuć. 
Zrobiła to z takim entuzjazmem, jakby jadła własną podeszwę. 
Jej szczęki i mięśnie całej buzi naprężyły się- Otworzyła szeroko 
oczy i wydęła usta starając się pogryźć twarde jak skóra mięso. 

Jeszcze bardziej komiczna niż gorączkowe ruchy szczeki była 
jej przerażona mina. Zamrugała kilka razy, z jej oczu trysnęły 
łzy, a usta ostatkiem tchu łykały powietrze. 

- Sól jest dobra dla organizmu - wyjaśnił odgryzając kolejny 
kawałek i wymachując nim w powietrzu dla podkreślenia swych 
słów. - Zapobiega odwodnieniu organizmu w tym upale. 
- Dhooostane tlooche woody? - spytała z pełną buzią. 
Sam starał się nie wybuchnąć śmiechem. 
- Co takiego? Nie słyszę, co mówisz, - Doskonale ją zrozumiał, 
ale nie mógł przepuścić takiej okazji. 
Dziewczyna ze zmieszaniem poprawiła mięso w buzi i wykrztusiła: 

- Woody, ploszę! 
Mężczyzna odczekał chwilę z udanym zamyśleniem. 
- Woody, woody! - Wskazała na manierkę przypiętą do 
jego pasa. 
- Aha... chcesz wody! - Strzelił palcami. 
113 

Pokiwała szybko głową. 

Wsiał, odczepił manierkę i podał ją dziewczynie. 

Eulalia chwyciła ją szybciej niż kieszonkowiec z Quincy 
Street. Pokręciła zakrętką, ałe nie potrafiła jej zdjąć. 
Spojrzała na stojącego nad nią Jankesa; twarz miała bladą 
i zdesperowaną. 

- Zeemij, plosze... szyypkoo! 
Postanowił już jej dłużej nie dręczyć. Wyraz jej twarzy 
poruszył odrobinę ludzkich uczuć, drzemiących w nim gdzieś 
głęboko. Wziął naczynie z jej rąk i zdjął nakrętkę. 

Strona 67

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Hulalia najwyraźniej zapomniała o dobrych manierach. Chwyciła 
manierkę i wypiła z trudem kilka łyków. Potem żula przez 
chwilę, odetchnęła głęboko i przełknęła. Po wielkości kęsa 
domyślił się, że mięso wpadło do jej żołądka jak kawał ołowiu. 

Eulalia westchnęła i ponownie popiła. 

- Kończ już. Cukiereczku, musimy iść dalej. - Sam spojrzał na 
niebo zastanawiając się, tle czasu pozostało do zmierzchu. Z całą 
pewnością niezbyt wiele. Pomylił się co do długości ich marszu. 
Przecenił możliwości dziewczyny; w najśmielszych oczekiwaniach 
nic przypuszczał, że może poruszać się aż lak wolno. 
- Już się najadłam, dziękuję - podała mu resztkę mięsa 
i manierkę. 
Sam schował prowiant do plecaka, przyczepił naczynie do 
paska i odwrócił się do niej chcąc podlić rękę. Dziewczyna 
siedziała tylem do niego i dłubała paznokciem w zębach. 

- Ruszamy! 
Podskoczyła w miejscu, wyprężyła się niczym tyczka, a jej 
ręka opadła błyskawicznie na kolana. Spłonęła rumieńcem, a jej 
pełne winy spojrzenie mówiło, że właśnie przyłapano ją na 
robieniu czegoś nadzwyczaj niestosownego. 

- Jeśli o mnie chodzi, to nie przeszkadza mi dłubanie w zębach 
- powiedział pomagając jej wstać. 
- Nie dłubałam w zębach! - Strzepnęła suknię kilkoma 
nerwowymi ruchami ręki. 
- Oczywiście. 
114 

| - Potrzebuję szczoteczki do zębów - stwierdziła, jakby ten 
przedmiot mógł załatwić jej wszystkie problemy. 
Chwycił ją za rękę i ruszył przez gąszcz jeszcze szybciej niż 
poprzednio. 

- Zatrzymamy się przy najbliższym sklepie i kupimy ci jedną 
razem ze srebrnym kompletem do herbaty i kilkoma wymyślnymi 
filiżankami. 
Wymamrotała pod nosem, że nie może się już doczekać 
dotarcia do zatoki i rozstania z nim. 

- Podzielam to życzenie - rzucił jej przez ramię i popędził 
dalej przez dżunglę. 
- Nie możesz zwolnić? - krzyknęła potykając się. 
- Nie - odburknął i szarpnął ją przez kępę niskich palm. 
Mruknęła coś o nieznośnych Jankesach, którzy nie zachowują 
się jak dżentelmeni. 
Mężczyzna puścił zbyt szybko jedną z odgarnianych gałęzi. Ta 
odskoczyła z trzaskiem i uderzyła ją prosto w twarz. Dziewczyna 
krzyknęła z oburzeniem, ale Jankes to zignorował i nie przerwał 
biegu. 

Słońce wisiało nad wodą niczym rozżarzona, różowa kula. 
Zachód nad Pacyfikiem jak zawsze mienił się wszystkimi kolorami 
leczy: złolopomarańczowe blaski przechodziły w palący róż, 
a chłodna, lawendowa poświata zamieniała się w ciemną purpurę, 
która gasła powoli w czerni nieba. Wokół perłowych wód zatoki 
rozpościerały się białe, piaszczyste plaże i zielona dżungla, 
a w oddali wznosiła się poszarpana barykada gór, która dopełniała 
całości obrazu. 

Lollie oparła się o picu drzewa i dyszała starając się złapać 
oddech. Kątem oka obserwowała Sama chodzącego po plaży. Płuca 
paliły ją od biegu, a gardło drapało, jakby skrzyło się w nim 
zachodzące słońce. Po twarzy spływał jej pot, potwornie bolały ją 
mięśnie nóg, a na dodatek cale ciało swędziało od ukąszeń komarów. 
Najdotkliwiej ucierpiały stopy, poranione i pełne bąbli. 

Strona 68

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

115 

- Widzisz gdzieś łódkę? - Usiadła i drapała się po rękach 
połamanymi paznokciami. 
- Nie ma jej lulaj - odparł. Chodził ciągle wzdłuż plaży, 
zatrzyma! się tylko raz, aby ze złością kopnąć nogą W piasek. 
- Jesteś pewien? 
- A może ty ją dostrzegłaś? - wrzasnął i gwałtownie podszedł 
do dziewczyny. Nachylił się nad nią i pokazywał ręką na zatokę, 
z twarzą zaledwie o kilka centymetrów od jej głowy. 
- Pomyślałam sobie, że może jej po prostu nie widzę - wymamrotała 
z nikłą nadzieją w głosie. Wpatrywała się przy tym 
w piasek, bojąc się spojrzeć mu w oczy. 
- Nie widzisz jej, panno Laaa-Ruuu, bo jej tu nie ma. 
Spóźniliśmy się. - Wściekły i zawiedziony, wydeptywał pięciometrowy 
kawałek plaży. Wciąż mówił do siebie na głos, zastanawiając 
się, co ma z nią teraz począć. Z jego gniewnego tonu 
i nabrzmiałej, purpurowej szyi, której kolor nie miał nic wspólnego 
z pięknem zachodzącego słońca, mogła wyczuć, że nie powinna 
się w ogóle odzywać. Wiedziała, że nic spodoba mu się pytanie, 
które cisnęło się jej na usta. Chciała wiedzieć, dokąd teraz pójdą, 
ale dla własnego dobra zrezygnowała. To nic jest odpowiednia 
chwila. Wobec tego zajęła się liczeniem ukąszeń na ręce. 
Przeklinał i mamrotał coś o celu i kaczkach: stwierdził nawet, 
że mogą się nawzajem powystrzelać, bo w ich sytuacji to już jest 
wszystko jedno. Doszła właśnie do dwudziestego ukąszenia, 
kiedy mężczyzna przystanął nagłe, odwrócił się w miejscu i zdjął 
karabin z ramienia. 

Podniósł go i skierował w jej stronę. Wstrzymała oddech. 
Chce ją zastrzelić! Odciągnął spust z przeraźliwym, złowrogim 
zgrzytem. 

Eulalia zamknęła oczy. Wyprostowała się i napięła wszystkie 
mięśnie. Zmówiła szybko ostatnią modlitwę o wieczne odpuszczenie 
grzechów i starała się nie krzyczeć. 

Dobiegł ją chrzęst zwalnianego spustu; czekała na kulę. 
Nic nie poczułam. O Boże. pewnie już nie żyję! 
Znowu usłyszała ten sam odgłos. Oparła się o drzewo, lecz 

116 

CUKIERECZEK 

nadal nic się nie działo. Otworzyła jedno oko spodziewając się 

widoku świętego Piotra stojącego u wrót niebios. 

Zobaczyła jedynie szerokie plecy Jankesa. Stał zwrócony 
twarzą do zatoki z karabinem wymierzonym do góry. Wystrzelił 
po raz trzeci i długo wodził wzrokiem po horyzoncie. Dziewczyna 
głęboko odetchnęła. 
. - Do diabła! - Uderzył kolbą karabinu w piasek i odwrócił się 
do niej. - Spóźniliśmy się. Tyle cholernej bieganiny i musieliśmy 
ich przegapić! 

Lollie spojrzała na wodę, na pustą zatokę i wreszcie z przeraźliwą 
jasnością dotarła do niej prawda. Ojciec na nią nie zaczekał! 
Nie znaczy dla niego wystarczająco dużo, nigdy nie znaczyła. 
A może - sama myśl o tym sprawiła tak wielki ból, że poczuła 
stę chora - ojciec się tu wcale nie zjawił. 

Serce z rozpaczy podeszło jej do gardła. Została sama, gorzej. 
Została sam na sani z tym strasznym Jankesem. 

Strona 69

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

W jednej chwili oczy zaszły jej łzami. Z głębi piersi wyrwał 
się szloch i dziewczyna osunęła się z pnia drzewa na chłodny 
piasek. Płakała niepohamowanie i choć gdzieś z oddali dochodziły 
ją przekleństwa mężczyzny, nie potrafiła się powstrzymać. 

Czuła się samotna, oddalona tysiące kilometrów od braci, 
którzy pewnie nawet nie wiedzą, co się z nią dzieje. W dodatku 
jej ojca to wcale nie obeszło. Nagle potwierdziły się jej najgorsze 
obawy, których aż do tej pory nie przyjmowała do wiadomości. 

Ojciec jej nie odwiedzał, bo nigdy nic zależało mu na córce. 

Płakała rozpaczając, dlaczego nie urodziła się chłopcem. Wówczas 

ojciec zjawiłby się w domu, a ona nic musiałaby tu w ogóle 

Przyjeżdżać. Nie zostałaby uwięziona na tej okropnej wyspie 

z człowiekiem, dla którego, podobnie jak dla ojca. okazała się 

ciężarem. Nic potrafiła znieść dłużej tej potwornej myśli. 

Przestań. Loltie, uspokój się! - Sam podszedł do niej i przyglądał 
się. jak zanosi się od płaczu. Nie chciał jej uderzyć, choć 
bardzo się o to prosiła. 

117 

Podniósł ją i potrząsnął za ramiona. Dziewczyna wierzgała, 
krzyczała wniebogłosy i starała się oswobodzić z jego uścisku, 
mógł więc zrobić tylko jedno - wrzucił ją do wody. 

Rozległ się donośny plusk i wrzask panny, ale on już na to 
nic zważał. Powrócił na plażę, gdzie usiadł i spokojnie czeka!, 
aż dziewczyna wyjdzie z wody - mokra, ale spokojna. Nic 
takiego się nie siato. Spojrzał w jej stronę i zdumiał się jej 
zachowaniem. Eulalia na zmianę kaszlała, krztusiła się i wypluwała 
wodę. Machała przy tym jak oszalała rękoma i zanim 
zorientował się, w czym rzecz, poszła na dno jak kotwica 
statku. 

Chryste! Sam skoczył na równe nogi i pobiegł w miejsce, 
gdzie dziewczyna skryła się pod wodą. Morze sięgało mu ledwie 
do ramion, ale ona nie była aż tak wysoka. Sięgnął ręką w dól 
i wyciągnął ją na powierzchnię, po czym zarzucił ją sobie na 
plecy. Wrócił zaraz na brzeg i ułożył półprzytomną na ciepłym 
jeszcze piasku. Tam długo masował jej plecy i wyciskał resztki 
wody z płuc. Kaszlała, pluła wodą i wydawała z siebie wszystkie 
możliwe dźwięki. Kompletnie wyczerpana, zaczęła wreszcie 
w miarę normalnie oddychać. 

Sam patrzył na leżącą dziewczynę i zastanawiał się, czy ta 
istota nie jest przypadkiem karą za wszystkie grzechy, których 
dopuścił się w swoim ciężkim życiu. Jeśli tak, lo wymierzona 
kara była, w jego mniemaniu, niewspółmiernie wysoka w stosunku 
do którejkolwiek z popełnionych zbrodni. 

Eulalia przekręciła się na plecy i zajęczała. Zasłoniła ręką oczy 
i leżała głośno pochlipując. Wreszcie odezwała się głosem słabym 
i ledwie słyszalnym: 

- Jeśli zamierzasz mnie zabić, zrób to teraz. 
Co za melodramat! Potrząsnął głową z obrzydzeniem. 
- Wstawaj! Nikt nie zamierza cię zabijać, prędzej to ja przez 
ciebie zginę, jeśli będziesz tak dalej postępować. 
Uniosła lekko rękę i popatrzyła na niego czerwonymi, zapuchniętymi 
oczami. 

Strona 70

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Przed chwilą próbowałeś mnie utopić. 
- Wątpię, abyś utopiła się w wodzie nie głębszej niż dwa 
metry. - Mężczyzna podniósł karabin i go przeładował. 
- Nie umiem pływać! 
- Co chcesz przez to powiedzieć? Wszyscy to potrafią! 
- Upuścił naboje w piasek i rzucił jej piorunujące spojrzenie. 
- Może wszyscy mężczyźni lub ludzie z twojego otoczenia, 
ale nie ja - stwierdziła gniewnie i usiadła, jakby oskarżenie 
jankesa dodało jej sił. - W stronach, z których pochodzę, 
kobiety nie pływają. Nigdy się tego nie nauczyłam, gdyż 
zdaniem moich braci nie jest to zajęcie ani bezpieczne, ani 
godne prawdziwej damy. 
- Nie sądziłem, że ta beznadziejna sytuacja może się jeszcze 
pogorszyć - mruknął pod nosem i schylił się. aby pozbierać 
rozsypane naboje. - Myliłem się. 
- Próbowałeś mnie jednak utopić! - W oskarżycielskim tonie 
jej głosu wyraźnie usłyszał nutki desperacji, nie zauważył tego 
wcześniej. Udało się jej ponownie odwrócić do niego plecami. 
Objęła się za kolana i wpatrywała w ciemną zatokę. 
- Gdybym chciał cię utopić, nie miałbym z tym najmniejszego 
problemu, ł jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie pod nosem „cholernym 
Jankesem", przysięgam, że to na pewno uczynię. - Założył 
plecak i zbierał się do drogi, jednak Eulalia siedziała bez ruchu. 
- Wstawaj, musimy się stąd wynosić. 
- Dlaczego? 
- Z powodu strzałów, jakie oddałem. Nie usłyszeli ich na 
statku twojego ojca, ale to nie znaczy, że nie zaniepokoiły kogoś 
innego w okolicy. Ja, w każdym razie, nie zamierzam tego 
sprawdzać. - Wyciągnął do niej rękę. 
Dziewczyna zignorowała pomocną dłoń; uniosła wysoko brodę 
i dalej wpatrywała się w wodę. 

- Chcesz sobie znowu popływać? 
Odwróciła się gwałtownie i ich wzrok się spotkał. Oczy miała 
wypełnione przerażeniem. Po długiej chwili popatrzyła na jego 
wciąż wyciągniętą rękę. 

- Nie prowokuj mnie - ostrzegł. 
118 119 

Chwyciła jego dłoń i wsiała. Z ociąganiem otrzepywała mokrą 
suknię z piasku. 
Już drugi raz lego dnia była mokra od stóp do głów. Przypomniało 
ło mu coś... 

- Wyjaśnij rai, panienko LaRue, dlaczego, u diabła, skoro nie 
umiesz pływać, wyskoczyłaś z kutra? 
- Chciałam chwycić się tamtej beczki. - Podciągnęła tył 
sukni, żeby pozbyć się resztek piasku. 
- Nie o to pytałem. Dlaczego w ogóle wyskoczyłaś z łodzi? 
- Bo było mi niedobrze - wymamrotała. 
Mężczyzna rozmyślał chwilę nad jej odpowiedzią szukając 
w tym jakiegoś sensu, nadaremnie. 

- Więc wolałaś utonąć. - Logiczne tłumaczenie. 
- Mówiłam, że chciałam złapać płynącą beczkę! 
- Zobaczmy, czy mam rację. - Oparł się o karabin. - Od 
pływania robi ci się niedobrze. 
Przytaknęła głową i spuściła wzrok. 

- I zamiast zostać na kutrze z lekkim rozstrojem żołądka, 
postanawiasz skoczyć pośród przelatujących pocisków w sam 
środek rzeki, mimo iż nie umiesz pływać i masz marne szanse na 
to, że chwycisz się beczki. 
- To nie był lekki rozstrój żołądka i wówczas wydało mi się 
to sensowne. 
Sam parsknął. 

Strona 71

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Mówię szczerze, tak było! - Spojrzała na niego. 
- Może jesteś szczera, ale strasznie głupia. 
- Więc czemu nie zostawisz mnie tutaj? - Odwróciła się 
i szeroko rozpostarła ręce. 
- Potrzebujesz krzyża i gwoździ? 
- Nienawidzę cię! 
- W porządku. Skieruj teraz trochę energii w swe rozpieszczone 
stopy i rusz tyłek. - Mężczyzna przerzucił karabin przez ramię, 
odwrócił się i zaczął iść w stronę dżungli w kierunku północno-
wschodnim. 
Minęła chwila, zanim zdał sobie sprawę, że dziewczyna nie 

120 

podąża jego śladem. Było nazbyt cicho, nic słyszał żadnego 
mamrotania pod nosem, nucenia czy zawodzenia, nie dochodziły 
go też odgłosy jej potknięć ani upadków. Zatrzymał się i policzył 
do dziesięciu, a potem jeszcze do dwudziestu. Gdy doszedł do stu 
pięćdziesięciu, stwierdził, iż jest na tyle spokojny, że może wrócić. 

Miejsce, w którym ją zostawił, okazało się puste; nie widział 
nic poza małym wgłębieniem na piasku. Zapadł już zmrok, lylko 
księżyc oświecał plażę delikatnym blaskiem. Spojrzał w stronę, 
gdzie piasek stykał się z dżunglą, i tam ją dostrzegł. Siedziała 
oparta o palmę kokosową z podkurczonymi nogami i głową na 
kolanach. Małym palcem dłubała sobie w zębach. 

Pokiwał głową na tak żałosny widok i zastanawiał się, co, 
u łicha, ma z nią począć. 
Musiała wyczuć jego obecność, spojrzała bowiem w tę stronę. 
Mężczyzna zrobił kilka kroków i w milczeniu stanął nad nią. 

- Chcę wrócić do domu - zakwiliła. 
Sam nie zareagował. 
- Mam ochotę położyć się do normalnego łóżka, jeść prawdziwe 
jedzenie i wykąpać się. A przede wszystkim, muszę wyszorować 
zęby z lego paskudnego mięsa! 
- Skończyłaś już? 
- Nie wiem. 
Mężczyzna czekał. 
- Czy jest jakaś szansa, że powrócą? - Wyprostowała się ze 
wzrokiem utkwionym w zatokę. 
- Nie. 
- Co zamierzasz ze mną zrobić? 
- Sam chciałbym to wiedzieć. - Zaśmiał się ponuro. 
- Nie możesz zabrać mnie do domu? 
- Zapomnij o tym. 
- Proszę. 
- Kim myślisz, że jestem, bohaterem jakiegoś taniego romansu? 
Powiedziałem już, zapomnij o lym. To zbył niebezpieczne, poza 
tym nie mam czasu na głupstwa. Muszę wrócić do mojego obozu, 
mam do wykonania ważne zadanie. A teraz wstawaj. 
121 

- Chcę do domu. 
- Powtarzam... 
- Chcę się wykąpać"! 
- Slań... 
- Chcę umyć zęby. 
- I lo już! 
Wyprężyła się, odwróciła głowę od niego i zaparła się obcasami 
w piasek. 

- Powiedziałem, natychmiast! 
- Nic. 
Sam odłożył karabin i zdjął plecak. Chwycił ją za ramiona, 
podniósł ją i niezbyt delikatnie oparł o pień palmy. 

Strona 72

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Posłuchaj mnie. ty rozpuszczony bachor/e - wycedził przez 
zaciśnięte zęby. Twarz miał zaledwie o milimetry od jej oczu. 
- Jeszcze raz zaskomlesz o zębach, a obiecuję ci, że nie będziesz 
tam miała nic do czyszczenia. A teraz wstaniesz, zaczniesz iść 
i będziesz cicho! 
- Nie zrobię nic, dopóki nie powiesz mi. dokąd mnie zabierasz! 
- Uniosła podbródek wysoko w górę. 
- Do obozu Boni facia! - wrzasnął jej w ucho. 
- Czy to nie jeden z przywódców buntu? 
- Zgadza się. 
- Chcesz mnie im sprzedać, a oni będą mnie trzymać dla 
okupu? 
Sam raził ją wzrokiem i wymachiwał pięścią przed jej 
załzawioną i wojowniczą twarzą. Znieruchomiał, gdy dotarły do 
niego jej słowa. I on nazwał ją głupią! To z niego tępy, 
ograniczony idiota. 

Dziewczyna podała mu właśnie najlepsze z możliwych rozwiązanie 
problemu. Genialnie proste! I tak nie ma innego wyboru, 
jak tylko ciągnąć ją ze sobą. Poza tym Bonifacio z chęcią 
zatrzyma ją jako zakładniczkę. Andres potrzebuje pieniędzy 
równie pilnie jak Aguinaldo. W obozie Andrćsa nie ma pułkownika 
Luny, za to Sam i Jim Cassidy służą jako oficerowie i nie 
pozwolą, aby dziewczynie coś się stało - doskonałe rozwiązanie. 

122 

Nie wiedział, czemu nie pomyślał o tym wcześniej. To pewnie 
zasługa upału albo tej szalonej kobiety, ponieważ w innym 
wypadku drzemiący w nim instynkt wychowanka slumsów 
Chicago nie pozwoliłby mu przegapić takiej okazji. Wiek daje się 
we znaki każdemu; może robi się już za stary na swoją profesję. 

Zastanowi się nad tym po skończeniu roboty. Do tego czasu 
ma inny plan - musi dopilnować, żeby Lollie była bezpieczna. 
Jest w końcu istotą nieprawdopodobnie bezbronną, a do tego 
Amerykanką, on zaś może przy okazji zarobić trochę grosza. 
Bonifacio da mu premię, spory udział w okupie. Przyszłość 
zaczynała rysować się w coraz jaśniejszych barwach. 

- Na co się tak gapisz? - spytała zmęczonym głosem. 
- Na nic, miła panienko - uśmiechnął się i puścił jej ramię. 
- Dopilnujemy z Bonifaciem, abyś cała i zdrowa trafiła do 
tatusia. A teraz ruszajmy. Dam ci dobrą radę, im prędzej 
zaczniesz iść, tym szybciej znajdziesz się w domu. - Pogwizdując 
pod nosem pomyślał, że wówczas i on otrzyma swoją nagrodę. 

Lepiej to zjedz. 

Lollie popatrzyła na ohydny kawałek suszonego mięsa. Było lo 
wszystko, co Sam dał jej do zjedzenia w ciągu ostatnich dwóch dni. 
Wciąż tkwiły jej między zębami kawałki solonej i twardej jak 
kamień wołowiny. Była głodna, lecz spoglądając na pomarszczony, 
brązowy ochłap nabierała pewności, że nic na świecie nie 
skłoni jej do tego, aby skosztowała choć odrobinę tego paskudztwa. 

Oparła się o gładką, chłodną skałę i przyglądała Samowi. 
Mężczyzna żuł swoją porcję, nagle zerknął na nią i uśmiechnął 
się złośliwie. Wygląda na lo, że rozkoszuje się jej złym losem. 
Ale po zastanowieniu odrzuciła tę myśl; nikt przecież nie może 
być aż lak podły. 

Jankes popił jedzenie wodą i podał jej manierkę. Spoglądał na 
nią, jakby czekał, aż palnie jakieś głupstwo. Z całego serca 
chciała go zignorować, ale nie była taka głupia, o nie. Wiedziała, 
że jej organizm potrzebuje wody, szczególnie w sytuacji, kiedy 
nie zamierzała więcej jeść. 

Strona 73

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

124 

Bez wahania chwyciła naczynie, wytarła halką jego brzeg 
i wzięła mały łyk. Zanim połknęła, popłukała płynem podniebienie. 

- Powiedziałem, jedz. 
- Nie. 
- Zamierzasz zagłodzić się na śmierć? - Wstał i zabrał 
menażkę, po czym założył plecak i przerzucił swój drogocenny 
karabin przez ramię. 
- To świństwo powłaziło mi w zęby. - Upuściła mięso na 
liana, aby się ponownie podrapać po rękach. 
- Podaj mi je. - Wyciągnął rękę po wołowinę. 
Dziewczyna rzuciła mu swój kawałek. Kiedy patrzyła, jak stoi 
wyprostowany i w pełnym rynsztunku, domyśliła się. iż mężczyzna 
jest znowu gotów do marszu. Ma mięśnie ze stali, nigdy nie 
odpoczywa i niewiele śpi - jak w ogóle normalny człowiek, a do 
tego kobieta, może się z nim równać? Przezwała go w myślach 
Niezmordowanym Samem. 

- Jestem zmęczona. 
Odburkną! coś niezrozumiale. 
- Naprawdę się zmęczyłam - powtórzyła z westchnieniem, 
skierowała wzrok na bezkresne gęstwiny i poczuła, że jeśli będzie 
musiała zrobić jeszcze choć pół kroku, to chyba umrze. - Chcę się 
wykąpać i położyć do łóżka, zwykłego łóżka z prawdziwą pościelą 
jęczała głośno. - Chcę jeść po ludzku i nosić czyste ubrania. 

- Przebiegła językiem po zębach i dodała: - A poza tym, chcę.,. 
Urwała wpół słowa. 
Sam spiorunował ją wzrokiem, mimo to czekał, aż skończy, 
Przestraszona dziewczyna w milczeniu patrzyła na niego. Wreszcie 
stracił cierpliwość. 

- A ja chcę, żebyś przestała skomleć. Wątpię jednak, abym się 
tego doczekał, podobnie jak ty nie zobaczysz prędko swojej 
Szczoteczki do zębów. A teraz ruszamy. - Czekając na nią dodał 
miękko; - Gdy dotrzemy do obozu, będziesz się mogła wykąpać. 

- Zmęczyło mnie już to chodzenie. - Opadła na ziemię 
podniosła omdlałą dłoń do skroni; pewnie za chwilę chwyci ją 
tak migreny. - Nie możemy tu sobie trochę posiedzieć? 
125 


Nie. wstań. - Mężczyzna wyciągną! rękę. 
Loliic westchnęła dwa razy, skorzystała z jego pomocy, po 
czym strzepnęła liście z sukni. Swędziało ją całe ciało, lecz 
zanim zdążyła się podrapać, Sam pognał w zarośla. Westchnęła 
raz jeszcze dla nabrania sił i ruszyła za nim. 

Ostatnie dwa dni wydały się jej wyjątkowo żałosne i przygnębiające; 
całymi dniami wlokła się ostatkiem sil za towarzyszem, 
który prawie jej nie zauważał. Niezmordowany Sam parł 
wciąż naprzód, a gdy próbowała śpiewać, groził, że ją ponownie 
zaknebluje. Starała się z nim rozmawiać, a wtedy czasem 
w odpowiedzi coś burknął, zwykle jednak ją ignorował. Eulalii 
nie pozostało nic innego, jak tylko użalać się nad sobą, co 
zważywszy na okoliczności, nie było zbyt trudne. Twarz 
dziewczyny posępniała z godziny na godzinę, kiedy Sam 
zmuszał ją do przedzierania się przez błota i gęstą dżunglę, gdzie 
bezlitośnie kąsały insekty, a kolczaste gałęzie kłuły obnażoną 
skórę. 

Najgorsze jednak okazały się noce. Pierwszą spędzili oddaleni 
od siebie zaledwie o metr, na brudnej, obrośniętej mchem półce 
skalnej. Sam położył się od brzegu, a jej kazał wcisnąć się bliżej 

Strona 74

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

ściany, gdzie była zmuszona wdychać stęchły zapach mchów 
i wsłuchiwać się w przeróżne dziwne, obce odgłosy. Niewidzialne 
stworzenia wokół nich szurały, bzyczały, cykały i wydawały 
tysiące innych przerażających dźwięków. 

Jankes zabrał plecak, który z powodzeniem posłużył mu 
za poduszkę, jej pozostała więc jedynie pogryziona przez komary 
ręka. Próbowała z nim porozmawiać, ale kategorycznie kazał 
się jej zamknąć i spać. Nie odezwał się aż do rana, kiedy 
obudził ją kopniakiem, no, powiedzmy lekkim szturchnięciem 
nogi. 

Następnej nocy nie znaleźli już skalnego występu, toteż spali 
oparci o pień drzewa. Przynajmniej Sam usnął, bo ona prawie do 
świtu nie mogła zmrużyć oka. Dzisiejszy dzień nie zapowiadał 
się więc pomyślnie, była zła i potwornie zmęczona. Nawet 
komary o tym wiedzą, pomyślała z rozdrażnieniem, odganiając 

126 

krążące wokół wyjątkowo liczne chmary owadów. Potykała się 

o długi na kilometr czarny pas poszarpanej, kamienistej, zastygłej 
ławy, która dostawała się w buty. a podczas upadków i potknięć 
boleśnie raniła ręce. Za te wszystkie nieszczęścia i swoje opłakane 
położenie obarczała winą Jankesa. 
Nie będzie już dłużej milczeć; zamierzała powiedzieć mu, jak 
fatalnie się czuje i że to on jest sprawcą jej niedoli. Kroczyła 
zdecydowanie ze wzrokiem utkwionym w jego plecach zamiast 
w drodze przed sobą. W pewnej chwili uderzyła nogą o śliską 
[skałę i upadla. Podniosła się na obolałe kolana i spojrzała do 
góry. oczekując jego pomocnej dłoni. Wydawało się. że mężczyzna 
nawet lego nie zauważył. Patrzyła na jego oddalające się 
szerokie barki i muskularne nogi. przemierzające dżunglę z taką 
łatwością, jakby był na niedzielnej przechadzce. Wstała i ze 
złością powlokła się za nim; to wszystko jego wina. 

Czuła się strasznie, posiniaczona i krańcowo wyczerpana. 
Musi wyładować na kimś swoje żale. musi w końcu komuś o tym 
powiedzieć. Nie ma nic gorszego, jak kiepskie samopoczucie 
i brak możliwości, by się komuś poskarżyć. Nie jest taka silna 
jak Joanna d'Arc czy Spartakus. 

Jeśli Lollie LaRue ma odgrywać rolę męczennicy, dowie się 

o tym cały świat. 
Brnęła przez gęste bajoro i starała się dogonić Jankesa, aby 
wygarnąć mu, co myśli. 1 chociaż jakaś mała, racjonalna cząstka 
jej umysłu wiedziała, że nic jest to rozumowanie sprawiedliwe. 
to zagłuszyło ją własne poczucie krzywdy. Był na nią tak samo 
skazany, jak ona na niego, ale sprawiedliwość nie wydawała się 
jej teraz najważniejsza. Lollie marzyła, aby się znaleźć w domu. 

czysta 
i pachnąca, gdzie co najwyżej podróżowałaby wygodnym 
powozem pośród rozłożystych dębów, zamiast przemierzać wilgotną 
dżunglę niczym wół roboczy. 
'W miarę jak Eulalia zbliżała się do krańca bajora, stawało się 
ono coraz szersze i niepokojąco głębokie. Zrozumiała, że nie 
wydostanie się stąd o własnych siłach. Sam znajdował się już 
kilka metrów przed nią i właśnie wychodził na suchy grunt. 

127 

Dziewczyna stanęła pośrodku biota i zmuszona okolicznościami, 
wyczekująco patrzyła na Jankesa. 

Strona 75

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Nie była to najwygodniejsza pozycja do prowadzenia dyskusji. 
Zdecydowała poczekać z tym, aż pomoże jej wyjść. Sam obejrzał 
sie i widząc jej kłopoty, westchnął. 

- Podaj mi ręce i wbij się nogami o boki kałuży. Potrzebuje 
jakiegoś punktu oparcia, aby cię stąd wyciągnąć - powiedział. 
Eulalia odgarnęła z twarzy brudne włosy i podała mu dłonie. 
Kałuża, dobre sobie! 

- Wyczuwasz małe występy skalne po bokach? 
Dziewczyna dopóty poruszała prawą stopą, dopóki nie natrafiła 
na litą skałę. Pokiwała głową. 

- W porządku. Teraz powiedz mi, kiedy postawisz tam nogę. 
Ja będę cię wyciągał, ty zaś się w tym czasie odpychaj. Zrozumiałaś? 
- Aha. - Postawiła but w szczelinie skały. - Dobrze, zaczynaj. 
Sam pociągnął ją, ona popchnęła. Naraz bul ześlizgnął się jej 
ze skały i dziewczyna wpadła w panikę czując, że traci 
równowagę. Puściła rękę Sama i chwyciła się roślin na brzegu 
bajora. 

Owionął ją pęd powietrza, wywołany przelatującym jak błyskawica 
ciałem. Usłyszała olbrzymi plusk i skrzywiła się. Odwróciła 
się bardzo powoli. 

Z gęstej brei wyłonił się najpierw czubek jego głowy, 
a po chwili zastraszająca bryła ramion. Stanął przed nią 
niczym potężny, wściekły potwór z błotem ściekającym z twarzy, 
włosów i skórzanej opaski. Wzdrygnęła się widząc morderczy 
wyraz jego oblicza i pożałowała, że błoto nie zakryło i zdrowego 
oka. 

Gdyby wzrok mógł zabijać, już dawno padłaby trupem, 
obrócona w popiół nienawistnym żarem jego spojrzenia. 

- Obsunął mi się but - tłumaczyła. Czuła jednak, iż Jankes nie 
potrzebuje tłumaczeń, on łaknął krwi. 
Wyciągnął ramiona. 
Dziewczyna przymknęła oczy, zagryzła wargi i czekała. 

128 

Dłonie mężczyzny zacisnęły się na jej talii. Uniósł ją i niezbyt 
delikatnie postawił na brzegu. Gdy tylko ją puścił, zaczęła się 
czym prędzej wycofywać. 

Sam wyszedł z bagna, zanim zdołała zamrugać powiekami, 
i stanął pr/ed nią jak wielka błotnista wieża. Schylił się i jednym 
ruchem ściągną! jej buty. Jeden włożył sobie pod pachę, drugi zaś 
chwycił za obcas i mocno szarpnął ręką. Loilie usłyszała pękającą 
skórę. 

- Co ty wyprawiasz z moimi pantoflami? - Rzuciła się w jego 
stronę i starała się mu je odebrać. 
- Wyobrażam sobie, że to twój kark. - Urwał obcas i odrzucił 
go daleko za siebie, to samo zrobił z drugim. Potem podał jej 
uszkodzone buty. 
Dziewczyna spojrzała na nie. z przygnębieniem pociągając 
nosem. Już od dawna nie miały kokardek - zgubiła je wcześniej, 
a teraz ten barbarzyńca poobrywał obcasy. Nieważne, że zostały 
zniszczone wcześniej; teraz jota w jotę przypominały wyglądem 
rozpaczliwy stan jej duszy. 

- Jeśli znowu zaczniesz się mazać, przysięgam, że zostawię 
cię tutaj. - Sam wyglądał, jakby miał za chwilę ziać piekielnym 
ogniem, 
- Jestem głodna, chcę do domu i muszę się wykąpać - chlipnęła. 
- A ja potrzebuję kagańca - mruknął. 
- Pewnie, że lego byś chciał - spojrzała na niego ocierając łzy. 

Strona 76

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Uciszyć mnie jak jakiegoś kundla. - Popatrzyła na swoje ubranie. 
Nie było już ani różowe, ani białe. Zabłocona suknia przybrała 
ciemnobrązowy kolor, a halka pozieleniała od soków roślin. 
Dotknęła potarganych włosów. - Pewnie też wyglądam jak kundel. 
- Zgadza się, a może nawet i gorzej. - Przewrócił okiem, 
jakby to był dobry kawał, i dotknął kolbą butów. - A teraz. 
Burek, zakładaj buty, idziemy na spacer. 
Eulalia nawet nie pomyślała. Gdy nazwał ją Burkiem, utraciła 
zdolność logicznego rozumowania i rzuciła butami prosto w jego 
uśmiechniętą, bezczelną twarz. 

129 

CUKIERECZEK 

Mężczyzna złapał na piersi jeden bul, drugi przeleciał nad jego 
prawym ramieniem. 
Dziewczyna spojrzała na Sama i uzmysłowiła sobie, że posunęła 
się za daleko. 
Sam upuścił karabin, zdjął plecak i wolno zbliżał się do niej. 

- Spróbuj mnie tylko dotknąć! - Zrobiła krok do tyłu. 
wyciągając przed siebie ręce. 
Mężczyzna sięgnął po wielki, ostry nóż, maczetę i wciąż szedł 
w jej stronę. 
Wpadła w panikę. Krzyknęła i odwróciła się gotowa do 
ucieczki. Jednak Sam udaremnił ten zamiar; chwycił koniec 
jej sukni, pociągnął i przyparł Lollie do drzewa. Jego zacięta, 
zagniewana twarz znalazła się o milimetry od jej oczu. Zadrżała, 
napotykając pełen urazy i wściekłości wzrok mężczyzny. 

Zacisnęła mocno oczy i podniosła ręce w geście poddania. 

- Proszę bardzo, zabij mnie! Chcę umrzeć! 
Nic się nie stało. Sam nawet się nie poruszył. Nagle poczuła 
przy szyi dotknięcie ostrza maczety. 

- Panno Laaa-Ruuu, jesteś wrzodem na moim tyłku. Użeram 
się z tobą i tak długo ciągnę ze sobą do obozu, bo nie mam 
innego wyjścia. Ale uważaj, nie przeciągaj struny. Jeśli myślisz, 
że jesteś przygnębiona, to zrób jeszcze coś, a wtedy będziesz 
miała powody do prawdziwego zmartwienia. 
Dziewczyna otworzyła szerzej oczy. 
Jednym, błyskawicznym ruchem noża obciął jej kawał halki. 
Eulalia krzyknęła z osłupienia. 

- Może chciałabyś iść nago przez dżunglę? 
Przełknęła ślinę. 
Sam chwycił za przód jej sukni i odkroił go, zupełnie jak 
kucharz tnący marchewkę na zupę. Puścił suknię, która opadła 
w strzępach i ledwo zakryła kolana Eulalii. 

Otaksował ją chłodnym wzrokiem z góry na dół, podniósł 
pociętą przez insekty rękę dziewczyny i odezwał się głosem 
niskim, spokojnym i pewnym siebie: 

130 

- Komary będą miały niezłą ucztę, cóż za wspaniała, aryslokratyczna 
skóra! 
Nie odważy się pociąć całego jej ubrania, upewniała się 
w myślach. 

Jednak wyraz jego twarzy mówił co innego. 

Ponownie uniósł nóż i dotknął czubkiem szwu między jej 

Strona 77

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

piersiami. 

- Ostre liście palmowe potrafią ciąć jeszcze szybciej niż 
maczeta. 
Przycisnął ostrze mocno do piersi i dziewczyna poczuła 
pękający materiał. 

- Chcesz mnie wypróbować? - wycedził. 
Przestraszona na dobre, pokręciła giową. 
- W takim razie wkładaj buty. zacznij maszerować i przestań 
skomleć. - Puścił ją. cofnął się o krok i wrzasnął; - Już! 
Nigdy w życiu nie ruszała się tak szybko. Chwyciła jeden but, 
podbiegła do drugiego, leżącego koło kępy oleandrów, i włożyła 
na zabłoconą stopę. To była zła noga. Ściągnęła pantofel i zerknęła 
na niego. 

- Masz dziesięć sekund. Raz.., - Nadal trzymał maczetę 
w ręku. Zrobił w jej stronę krok, przypominając skradającego 
się kota. 
Chwyciła się gałęzi oleandra i czym prędzej nałożyła jeden but. 

- Cztery... 
Gorączkowo starała się włożyć stopę w drugi trzewik. Tak 
bardzo się spieszyła, że but wyślizgnął się jej z ręki. W panice 
schyliła się, ani na moment nie zdejmując oczu z mężczyzny. 

- Sześć... 
Wcisnęła pantofel tak mocno, że poczuła ból w palcach. 
- Osiem... 
Pięta nie chciała wejść, użyła więc palca w charakterze łyżki 
do butów. Stopa weszła w momencie, gdy kierował nóż w jej 
stronę. 

- Dziesięć. Ruszaj! 
Eulalia uczyniła, co kazał, i to bardzo szybko. 
131 

Loliie usiadła na kamieniu i wtuliła głowę w dłonie. Jasne 
włosy, teraz bardziej przypominające brudne kudły, opadły jej na 
twarz. 

Śmierdziała, wszystko ją bolało i była głodna. Jakaś malutka 
iskierka w jej sercu tliła się nadzieją, iż zaraz się obudzi 
i odkryje, że to tylko zły sen. Rozejrzała się dokoła i smętnie 
zwiesiła głowę; lo nie koszmar nocny, to jawa. 

Przyłożyła dłonie do pulsujących, piekących oczu. Jedno 
przynajmniej było dobre: niezmordowany Sam pozwolił jej 
w końcu odpocząć. Nakazał się nie ruszać, on zaś miał rozejrzeć 
się nie wiedzieć za czym. 

To śmieszne... Polecił jej zostać, tak jakby mogła pognać przez 
tą dziką, pierwotną, straszliwą, zapomnianą prze/. Boga gęstwinę 
równie łatwo, jak gdyby codziennie przemieniała wodę w wino. 
Właściwie chciałaby to potrafić, z jaką rozkoszą poczułaby smak 
czegoś innego poza wodą. Oblizała wargi. 

Po raz setny zaczęła marzyć o tym, żeby być mężczyzną. Taki 
wiedziałby, co robić. Za młodu uczyłaby się sztuki przetrwania 
zamiast głupich zasad etykiety - na przykład czegoś takiego, jak 
rozpalanie mokrego drewna. Chłopcy wychowywani są w poczuciu 
wolności, jakiej dziewczęta nigdy nie zaznają. Nikogo nie 
dziwi, że jeżdżą konno, strzelają i chodzą w pojedynkę w różne 
miejsca. Potrafią też pływać. Dziewczęta zaś muszą robić tylko 
to, co przystoi w towarzystwie. 

Kiedy dorastają, ich życie może się jedynie zmienić na gorsze. 

Strona 78

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Na każdym kroku kierują nimi konwenanse. Mężczyźni, na 
przykład, mogą jeść do woli, ale kobietom to już nie uchodzi; muszą 
dziobać jak ptaszki i zostawiać większość na talerzu. Zastanawiała 
się, kto to wymyślił, zapewne jakiś głodny mężczyzna. 

Wiele razy przyglądała się, jak bracia pochłaniają na jeden 
posiłek ogromne ilości szynki, podczas gdy ona zadowalała się 
grzecznie dwoma lub trzema kęsami. W rzeczywistości często 
pragnęła zjeść dwa razy więcej niż oni, teraz, przyciśnięta 
głodem, potrafiłaby tego dokonać. 

Potarła palcem nasadę nosa. 

132 

Usłyszała za plecami przedzierającego się przez gęstwinę Sama. 
Wiedziała, że to on, wyczuła jego zapach. Nie zadała sobie nawet 
trudu, aby się obejrzeć; kosztowałoby to zbyt wiele energii. 

-I znowu nos na kwintę? - spytał. - O co teraz chodzi? 
- Usiadł naprzeciwko. 
- Tylko rozmyślam. 
- Oczywiście, najtrudniejszy jest ten pierwszy raz. 
Zignorowała zaczepkę, była"nazbyt zmęczona, słaba i głodna, 
aby wdawać się w jakiekolwiek dyskusje, 

— Podaj mi rękę. 
Nadal nie podnosiła wzroku, lecz wyciągnęła dłoń, spodziewa-
jąc się chropowatego dotyku kawałka suszonego mięsa. Czuła się 
teraz wystarczająco głodna, aby go zjeść albo przynajmiej 
spróbować. 

Niczym perły z pękniętego naszyjnika posypały się na jej 
wilgotną dłoń małe, okrągłe jagody. Spojrzała na nie ze zdumieniem 
i zachwytem, gdyż w jej oczach wydały się cenniejsze od 
drogocennych klejnotów. Dla wygłodniałego żołądka były jeszcze 
cenniejsze. 

- O, słodkie nieba! Jedzenie... prawdziwe jedzenie! Dziękuję, 
och, bardzo dziękuję. - Włożyła do ust pięć jagód, zanim 
przypomniała sobie wykłady madame Devereaux na temat manier, 
Mimo to nie przestawała żuć owoców, znudziła się jej już rola 
damy. Przyszło jej też do głowy, że czcigodna przełożona nigdy 
nie znalazła się w tropikalnej dżungli sam na sam z jednookim 
olbrzymem. 
- Uważaj, te jagody są zdradliwe, nie należy jeść naraz 
większych ilości. Pamiętaj, ostrzegałem cię - odezwał się 
tymczasem Jankes. 
Taaaaak, ogromnie jej smakowały, były wprost boskie. Włożyła 
do ust kolejne owoce i niewiele brakowało, a z jej oczu 
popłynęłyby łzy szczęścia. Poturlała resztę jagód na dłoni. Różniły 
się od tych, które dotychczas widziała. Miały napiętą, brunatną 
skórkę niczym borówki, jednak w środku były soczyste i słodkie 
jak wiosenne czarne jagody w domu. 

133 

Przełknęła je powoli, rozkoszując się cudownym smakiem, po 
czym otworzyła oczy i napotkała baczne spojrzenie Sama. 

- Juz lepiej? - zapytał. Wzrok Jankesa oderwał się od jej oczu 
i powędrował wzdłuż całego ciała. 
Poczuła, ze pąsowieje ze wstydu na myśl, jak musi wyglądać, 
jedząc lak łapczywie, więc odwróciła głowę. 

- Czas ruszać. Cukiereczku. - Mężczyzna wstał, a po chwili 
dobiegł ją odgłos odkręcanej manierki. - Chcesz wody? 
- Nie, dziękuję. Wystarczyły mi owoce. - Szła w jego stronę 

Strona 79

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

i oblizywała usta. Czuła jeszcze cudowny jagodowy aromat, tylko 
głupiec chciałby go zabić popijając wodą. Miała zamiar jak 
najdłużej rozkoszować się tym smakiem. 
Mężczyzna stał w miejscu i wciąż czuła na sobie jego 
wzrok. Resztki dumy nie pozwoliły jej spojrzeć mu w oczy, 
pragnąć więc odwrócić czymś jego uwagę, zaczęła otrzepywać 
liście i wygładzać załamania na ubłoconej, podobnej do łachmana 
sukni. 

Niemal poczuła na sobie jego uśmiech, kiedy wreszcie ją 
minął, kierując się w stronę dżunglii. Też coś! Mogłoby się 
wydawać, że jesl dla Sama Forestera nieustającym źródłem 
rozrywki. Jeszcze kilka minut wcześniej podobne stwierdzenie 
wywołałoby jej oburzenie, teraz jednak, kiedy czuła w ustach 
i żołądku takie orzeźwiające bogactwo smaków, nie przeszkadzało 
jej to zbytnio. Proszę bardzo, niech się śmieje. Panna LaRuc 
z Bclvcderc, Hickory House, zakładów Calhoun i farm Beechtree 
nie pozwoli sobie dopiec, szczególnie że nie jesl już głodna. 

Szła za nim dzielnie, a po kilku minutach, znudzona monotonią 
marszu, spróbowała nawiązać rozmowę. 

- Skąd wziąłeś te jagody? 
- Rosną w wysokiej dżungli, a w takiej właśnie się znajdujemy. 
- Zatrzymał się i poczekał, aż dziewczyna dojdzie do niego. 
- Widzisz te purpurowe storczyki? 
Podążyła wzrokiem za jego palcem i ujrzała zbite kępy 
kwiatów. Rosły wzdłuż wąskiej ścieżki gęściej niż azalie przy 
Hickory House na Wielkanoc. 

134 

- Pnącza z jagodami oplatają łodygi tych roślin. Jeśli się 
dobrze przyjrzysz, zobaczysz małe owoce ukryte pod kwiatami. 
Zaciekawiona, zbliżyła się do jednej z roślin. Uniosła gałązkę 
i spostrzegła jagody rosnące w drobnych kiściach. Cudowny 
widok! Zerwała garść i włożyła sobie do ust, po czym uśmiechnęła 
się odwracając do Sama. 

- Nic jedz ich zbyt wiele - ostrzegł ponownie. 
Pokiwała głową, bardziej zajęta rozkoszowaniem się ich 
słodyczą. Były takie dobre! 
Mężczyzna pokręcił głową i ruszył dalej. Pobiegła jego śladem, 
ale przedtem schyliła się jeszcze po kolejną garść owoców 

- wspaniały prowiant na drogę. Gdy tylko nie patrzył, ukradkiem 
zjadła jagody. 
Owoce ożywiły ją, teraz podążała za Samem niemal z entuzjazmem. 
Obserwowała, jak wycina drogę w gąszczu bambusów. 
Zadecydowane ruchy maczetą sprawiały, iż bambusowe tyczki 
sypały się na ziemię niczym wykałaczki. 

Eulalia tak naprawdę nie patrzyła na maczetę, przyglądała się 
potężnym mięśniom mężczyzny. 

Muskularne ramię cięło powietrze z szybkością gilotyny. 
a ostrze noża niszczyło wszystko, co znalazło się w jego zasięgu. 
Gdy Sam podnosił wysoko maczetę, zafascynowana obserwowała, 
jak napinają się jego mięśnie od łokcia aż po nadgarstek, 
a nabrzmiałe z wysiłku żyły odznaczają się wyraźnie nawet przez 
gęsty zarost na opalonych rękach. 

Zjadła kolejne jagody - małe dranie, nie można się od nich 
oderwać. Przebiegła wzrokiem po górnej części ramienia mężczyzny, 
luź poniżej podwiniętego rękawa koszuli. Ręka Sama 
przypominała grubością jej udo. ale w przeć i wie listwie do jej 
ciała była opalona, twarda i masywna. Dotknęła swojej bladej 
i wiotkiej skóry, palec z łatwością zagłębił się w miękkim ciele. 
Ramiona mężczyzny były zupełnie inne. 

Strona 80

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Dziwne, ale nigdy nie zauważyła mięśni u swoich braci. 
Zastanawiała się nad tym jedząc kolejną garść owoców. Jeffrey 
prawie dorównywał Samowi wzrostem, jednak nawet po części 

135 

nie byl lak jak on muskularny, Hartan i Harrison to wysocy 
chudzielcy, jedynie Leland i Jedidiah, choć niżsi od Sama, 
odznaczali się podobnie potężną posturą. Mimo wszystko nic 
przypominała sobie, aby kiedykolwiek zainteresowały ją ich 
plecy czy ramiona. 

A było co podziwiać, gdy Sam ruszał do akcji. Mięśnie 
grały mu pod gładką skórą, naprężały się i falowały, przypominając 
twarde jak skała, olbrzymie węzły. Ogarnęła ją 
nagła chęć wyciągnięcia ręki i dotknięcia muskularnego torsu 
mężczyzny. 

Włożyła rękę w głęboką kieszeń sukienki w poszukiwaniu 
jagód. Niestety, zjadła już wszystkie. Oceniła dzielącą ją od 
Sama odległość. Nie odszedł jeszcze zbyt daleko, więc Kulaiia 
podbiegła do najbliższego krzaka storczyków, zerwała pospiesznie 
kilka ciemnych kiści i pospieszyła śladem Jankesa. 

Po dziesięciu minutach mężczyzna zatrzymał się i zaproponował 
jej wodę. Tym razem wypiła ochoczo i oddała mu manierkę. 
Popatrzył na nią z dziwnym wyrazem twarzy. 

- Jadłaś jeszcze jagody, prawda? 
Lollie posługiwała się filozofią, którą wyćwiczyła w rozmowach 
z braćmi. Według niej, gdy mężczyzna pyta: „Czy zrobiłaś to, 
czy owo?", w rzeczywistości ma na myśli: „Nie mogłaś być taka 
głupia, aby zrobić coś takiego". Wykoncypowała stąd, że jeśli 
w swojej arogancji zadaje jej tak sformułowane, pełne wyższości 
pytanie, to nie zasługuje na szczerość. Zatem i tym razem dała 
wymijającą odpowiedź. 

- Nie sądzisz chyba, abym mogła cię nie posłuchać! - Podniosła 
rękę do szyi podkreślając swoje zdumienie, iż przyszło 
mu do głowy podobne podejrzenie. Ta technika z powodzeniem 
zdawała egzamin w stosunku do wszystkich, z wyjątkiem Jeda. 
On jeden nigdy nie zadawał jej pytań, od razu zaczynał krzyczeć. 
Tymczasem Sam jeszcze chwilę studiował jej twarz, jakby 
starał się dociec prawdy. Potem pokręcił niedowierzająco głową, 
przypiął manierkę do paska i nakazał jej iść tuż za sobą. 

Uczyniła, jak rozkazał, przebierając szybko nogami i wpatrując 

136 

się uważnie w jego plecy. Cały czas palcami dotykała znajdujących 
się w kieszeni jagód. Poczucie winy powstrzymywało ją 
od jedzenia owoców, przynajmniej przez następne pół godziny. 

Jesteś pewna, że nie jadłaś więcej tamtych jagód? 

- Dlaczego pytasz? - Lollie szybko przełknęła trzy aromatyczne 
kulki, które właśnie trzymała w ustach. 
- A tak, bez specjalnego powodu. - Przyglądał się jej obojętnym, 
zmęczonym wzrokiem, po czym kaszlnął kilka razy i odwrócił 
się plecami. Naturalnie nie przeszkadzało jej to, wręcz 
przeciwnie, wolała nic tłumaczyć się, a za to spokojnie studiować 
każdy mięsień fascynujących pleców Sama. Mężczyzna dokończy! 
akurat napełnianie manierki świeżą wodą z małego strumyczka, 
który płynął ze skały. 
— Daleko jeszcze do obozu? 

Strona 81

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Dzień marszu. Widzisz tamtą małą górę? 
Pokiwała głową, chociaż w jej pojęciu określenie „mała" 
stanowczo odbiegało od jego miar wielkości. 

- Gdy tam dojdziemy, znajdziemy się już niedaleko celu. 
Gotowa? 
Uśmiechnęła się nie otwierając buzi, nie chciała bowiem 
zdradzić, że przed chwilą znowu zjadła dwie jagody. 
Popatrzył na nią podejrzliwie. Dziewczyna zawahała się przez 
moment, ale przywołała się do porządku, gdy przypomniała 
sobie, iż w żaden sposób nie mógł zobaczyć owoców, które 
szczęśliwie powędrowały już przecież do żołądka. 

Ponownie się uśmiechnęła, Sam odpowiedział jej tym samym. 
Przeszedł koło niej i uprzejmie odgarnął przed nią kilka gałęzi. 

Przedzierali się przez dżunglę kilka następnych godzin, po 
drodze minęli dwa płytkie strumyki - żaden nie sięgał jej powyżej 
pasa. Sam torował przejście poprzez tak gęste chaszcze, że 
przebycie trzydziestu metrów zajęło im przeszło pół godziny. Lollie 
nie narzekała, ponieważ w czasie, gdy Sam wycinał drogę maczetą, 
schylała się i zrywała ukradkiem kiście jagód. 

137 

Weszli w kolejną gęstwinę palm i bambusów. Dziewczyna, 
wzmocniona soczystym posiłkiem zapytała go, czy pozwoli jej 
spróbować swych sil w pracy maczetą. 

Sam odwróci! się i postał jej spojrzenie mówiące jasno: 
„Chyba oszalałaś!" 

- Nie. 
- Dlaczego? Nie widzę powodu - obruszyła się. Zatrzymał sic 
tak gwałtownie, że nosem prawic zaryła w jego tors. - Przecież 
nie mam nic innego do roboty poza... wąchaniem nas. - Zmarsz' 
czyła nos i popatrzyła na niego. 
- Sama leż nic pachniesz jak pączek róży. 
- Powiedziałam „nas". - Oparła ręce na biodrach i skarciła go 
wzrokiem. - Niczego nie pozwalasz, mi robić. Nie mogę rozmawiać, 
śpiewać ani nawet nucić sobie pod nosem. Jestem 
znudzona i brudna, więc jeśli nie chcesz, żebym zwariowała, daj 
mi coś dla zajęcia myśli. 
Sam pacnąl dłonią w komara siedzącego mu na karku. 
Następnie wyciągnął rękę z maczetą w jej kierunku. 

- To zajęłoby cię na dobre - rzekł kpiąco. 
Dziewczyna złączyła brwi w jedną linię, przybierając najbardziej 
srogą minę madame Dcvereaux. Mężczyzna wciąż wyglądał 
na zadowolonego z siebie. 

- Sądzisz, że nie dałabym sobie rady? 
W odpowiedzi tylko skrzyżował ręce na piersi. 
- Dla twojej wiadomości, już od kilku dni przyglądam się, 
jak radzisz sobie z tym nożem. Ciach i trzask, ciach i trzask. 
Każdy by potrafił, nawet ja. - Czekała, czy zareaguje na tę 
zaczepkę. 
Podał jej maczetę, wzrok miał pełny lekceważącej pobłażliwości. 
Podszedł do najbliższego drzewa i oparł się w sposób, który 
sugerował, iż ma przed sobą długie czekanie. 

Już ona mu pokaże. Zamachnęła się i uderzyła w gruby pień 
palmy. Nóż nawet go nie naciął. Ze zdziwieniem przyjrzała się 
ostrzu i starała się zrozumieć, gdzie popełniła błąd. Wzięła 
kolejny zamach, tym razem na cieńsze gałęzie. Ku jej zdumieniu 

ugięły się, ale się nie złamały, nic pękły z trzaskiem i nic opadły 
na ziemię jak po cięciach Sama. 

Strona 82

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Każdy to potrafi, prawda? 
Zesztywniała słysząc zaczepkę, lecz nie zrezygnowała, nie dała 
mu tej satysfakcji. Zamiast tego jedną ręką chwyciła część palmy, 
drugą mocno chwyciła maczetę i rąbała nią tak długo, aż w końcu 
udało się jej odciąć konar od pnia. 

Zajęło jej to. pięć minut. 

- Niezła robota, Cukiereczku. W takim tempie do obozu 
dotrzemy... niech pomyślę... gdzieś pod koniec sierpnia. 
Spiorunowala go wzrokiem i zdmuchnęła z oczu kosmyk 
mokrych włosów. Tym razem przebrał miarkę! Odwróciła się 
w stronę palmy i naśladując go, ujęła mocno maczetę. Uniosła 
jak najwyżej ramię, wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy 
i opuściła ostrze podpatrzonym u Sama, półkolistym ruchem. 
Tyle że zamachnęła się całym ciałem. 

Wykonała błyskawiczny półobrót i stało się coś nieprzewidzianego 
- maczeta wyślizgnęła jej się z rąk. 
Dziewczyna otworzyła szeroko oczy. 

- O cholera! - ryknął. 
Zdezorientowana, zerknęła na Sama, potem idąc za jego 
wzrokiem, spojrzała w' górę, coraz wyżej i wyżej... 
Nóż wzbijał się w powietrze niczym szybujący orzeł, potem ze 
świstem zaczął opadać. Sam rzucił się w krzaki i pobiegł co sił 
w nogach w kierunku znikającej w oddali ich jedynej maczety. 
Lollie rzuciła się za nim. 

Gdy dotarła do niewielkiej polanki, ujrzała Sama. Stal bez 
ruchu jak hikora w letni dzień. Jego kark przybrał kolor ciemnej 
czerwieni, a zaciśnięte w pięści dłonie zwisały bezwładnie wzdłuż 

| ciała. Patrzył do góry, Eulalia również podniosła głowę. 

Maczeta zaklinowała się na szczycie palmy w zielonej kępie 
orzechów kokosowych. Drzewo miało co najmniej dziesięć 
metrów wysokości. 

Sam odwrócił się powoli. 

- Każdy to potrafi -- przedrzeźniał ją ze złośliwym uśmiechem. 
138 139 

Wyglądał, jakby miał zamiar połamać okoliczne drzewa gołymi 
rękami, gałąź po gałęzi. Zrobił krok w jej stronę. 

- Tak łatwo to wyglądało - szepnęła i cofnęła się również 
o krok. - Naprawdę tak było. 
- Zdajesz sobie sprawę, że to nasza jedyna maczeta? - Znowu 
się zbliżył. 
Kiwnęła głową. Nie mogła się zdecydować, czy nie powinna 
przypadkiem odwrócić się i uciec gdzie pieprz rośnie. Wybrała 
drogę pojednania. 

- Przepraszam. 
Bez echa. 
- Nie możesz użyć któregoś z tych? - Wskazała na wiszące 
mu u pasa pozostałe dwa noże. Nie były duże. niewiele większe 
od kuchennego. 
- Nie przetną nawet jednego bambusa - westchnął ciężko 
i zrobił znaczącą przerwę. - Chociaż, poczekaj, można nimi 
pokroić ubranie, a ten - ręką dotknął mniejszego noża - z łatwością 
poderżnie białe gardziołko kogoś z Południa. 
- To nie tylko moja wina. Pamiętasz, sam mi pozwoliłeś! 
- Teraz dopiero sobie pozwolę - odparł robiąc dwa kolejne 

Strona 83

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

kroki w jej stronę. 
Za późno zdała sobie sprawę, że próba zrzucenia winy na 
niego nie jest najszczęśliwszym pomysłem, szczególnie jeśli 
sprawa dotyczy sfrustrowanego mężczyzny z dwoma nożami 
u boku. 

- Teraz powinienem cię zmusić, abyś weszła po ten nóż na 
palmę. 
Lollie spojrzała do góry, gdzie wysoko nad nimi tkwiła 
zaklinowana maczeta. Żołądek podchodził jej do gardła i zaczęło 
się jej kręcić w głowie. 

- Nie czuję się zbył dobrze - podniosła rękę do czoła. 
Znowu zaczął odliczać, potem mruknął coś pod nosem o nieroztropnym 
„pożeraniu jagód". 
Niech to diabli! On wiedział. A przecież była taka pewna, że 
udało się jej zjeść je niepostrzeżenie, kiedy szedł przed nią zajęty 

140 

wyrąbywaniem ścieżki pośród dżungli. Dwa razy spojrzał na nią 
gdy jeszcze miała owoce w ustach, ale przecież szybko je połknęła. 

Cóż. została przyłapana, nie musi więc już dłużej ukrywać 
zapasów. Sięgnęła ręką do kieszeni i wyciągnęła garść jagód. 

- Skoro mnie przejrzałeś, proszę, poczęstuj się. 
- Nie jestem na tyle głupi - odparł. Wyswobodził ramiona 
z plecaka i oparł karabin o pień sąsiedniego drzewa. - Siedź 
tutaj i nie ruszaj się! - Po tej komendzie podszedł do palmy 
i ściągnął buty. 
- Naprawdę chcesz się lam wdrapać? 
- Masz lepszy pomysł na odzyskanie maczety? - Wyciągnął 
mniejszy z noży. 
— Może spadłaby, .gdybyś czymś w nią rzucił. 
- Jesteś trochę za ciężka. 
Z przyjemnością cisnęłaby w niego czymś ciężkim, ale spojrzawszy 
na nóż stwierdziła, iż jak na jeden dzieli wystarczająco 
się już narzucała. 

Sam wsadził w zęby stalowe ostrze i okrakiem usiadł na pniu 
palmy. Potem zaczął podciągać się do góry jak drwal wspinający 
się po sośnie ze stanu Karolina. 

Obserwowała Jankesa z zapartym tchem. W miarę, jak zbliżał 
się do wierzchołka, coraz wolniej oddychała. Zwalisty gruby pień 
niebezpiecznie zwężał się u góry i Sam musiał zwolnić tempo 
wspinaczki. Z każdym ruchem mężczyzny palma kołysała się 
coraz bardziej, wyginając się w końcu niczym tęcza na niebie. 
W ciągu kilku minut Sam dotarł do kokosów. Jedną ręką objął 
pień, drugą starał się chwycić zaklinowany nóż. Jego ręce 
okazały się jednak za krótkie. Spojrzał w dół i Lollie prawie 
dostrzegła jego wykrzywione, miotające stek przekleństw usta. 

Wyglądało na to, że ostatnimi czasy Jankes stanowczo nadużywa 
przekleństw. Chociaż, jeśli się nad tym zastanowić, to 
w chwilach zdenerwowania i jej wyrwało się parę wyzwisk, 
Z których najczęstszym było „cholerny Jankes". To bardzo 
łagodne słowa w porównaniu z określeniami używanymi przez 
braci, kiedy myśleli, że nie ma jej w pobliżu. Nauczyła się od 

141 

nich kilku prawdziwych przekleństw, ale nigdy by ich nie 

powtórzyła. Damy nie klną, brzmiała jedna z żelaznych zasad 

Strona 84

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

i choć nie przepadała za większością z tych głupich reguł, 

konsekwentnie ich przestrzegała. Teraz również starała się trzymać 

konwenansów, choć tylko Bóg wie. z jakim przychodziło jej to 

trudem. 

Na ziemię niczym kamień spadł orzech kokosowy, przywracając 

ją do rzeczywistości. Zobaczyła Sama, który wyjął nóż spomięd/y 

zębów, i trzymając się jedną ręką paimy wychylił się i obcinał 

następny orzech. Zrzucił go na ziemie. 

Przez chmury przebiło się słońce i przeniknęło korony drzew. 

Dziewczyna przesłoniła oczy. Sam jeszcze nie dotarł do maczety. 

- Lollie. słyszysz mnie? 
- Tak! 
- Odsuń się, teraz odetnę całą gałąź. Maczeta spadnie 
razem z nią! 
- Dobrze! - krzyknęła i odskoczyła pod figowiec. Przystanęła 
na chwilę, bo usłyszała, że Sam mówi coś jeszcze. Powiedział, 
że cholera go weźmie, jeśli straci swoje pieniądze w chwili, gdy 
tak ciężko sobie zasłużył na każdy grosz. Nie miało to dla niej 
najmniejszego sensu, sądziła raczej, iż maczeta ma coś wspólnego 
z jego misją w obozie. Wzruszyła ramionami i skryła się za 
pniem drzewa. 
W powietrzu zaległa cisza, a potem wielkie zielone orzechy 
spadły i uderzyły o ziemię z odgłosem podobnym do tętentu 
końskich kopyt. Maczeta upadła tuż obok. 

Lollie uznała, że jest już bezpieczna. Nie spuszczając Sama 
z oka podeszła do noża. Ten zresztą po chwili zjechał w dół palmy. 

- Udało ci się! - uśmiechnęła się. 
Posłał jej typowo męskie spojrzenie, które mówiło: „Oczywiście, 
że mi się udało". Minął ją. podniósł maczetę i przyjrzał się 
jej uważnie. 

- Czy jest w porządku? 
- Tak, na szczęście nic jej się nie stało - mruknął po 
sprawdzeniu ostrza. 
142 

Dziewczyna cichutko westchnęła z ulgą. 
Sam odwrócił się, trącił butem jeden z orzechów i ukucnął. 
Potem uniósł maczetę i silnym cięciem przepołowił kokos. Podał 

Lollie jedną cześć. 

- To mleczko kokosowe, napij się, nie należy marnować 
takiego skarbu. 
Lollie wzięła zieloną, podobną do miski skorupę i zajrzała do 
śródka. Zewnętrzna warstwa kokosa była jasnozielona, a wewnątrz 
znajdowaia się dniga skorupa, nieco twardsza, brązowa i pokryta 

włoskami. Wypełniał ją biały miąższ oraz mtecznobiały. słodko 
paachnący płyn. Zobaczyła, że Sam podnosi orzech do ust i wypija 
jego zawartość; po namyśle uczyniła to samo. 

Przytępione kubki smakowe Eulalii omal eksplodowały. Płyn 
był nasycony niezwykle intensywnym aromatem kokosowym, 
smakołykiem, który dodawano w małych ilościach do deserów na 

Strona 85

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

specjalne okazje Czy do świątecznych ciasteczek. Eulalia długo 
rozkoszowała się cudownym smakiem napoju, nie ustępującym 
niedawno zjedzonym jagodom, upiła jeszcze trochę mleczka 
i spojrzała na mężczyznę. Gdy napotkała jego potępiający wzrok, 

odsunęła orzech i oblizała usta. 
Poczuła się nieswojo. A więc jeszcze jej nie wybaczył. Sam 
tymczasem skończył pić i wbił mały nóż w kokosowy miąższ. 
Jak gdyby ściągnięty jej wzrokiem podniósł głowę. Przyglądał 
się jej długą chwilę, potem spojrzał na orzech i wbił nóż 

w skorupę. 
Eulalia skrzywiła się. 
Wyciągnął ostrze, na którego końcu znajdował się niewielki 

'trójkąt miąższu i podał go dziewczynie. 

- Spróbuj. 
Zdjęła miąższ z noża i ostrożnie nadgryzła jego brzeg. Kokos 
był nieco twardszy od jabłka, ale nieporównanie bardziej miękki 
niż suszone mięso, a w smaku chrupiący i ogromnie egzotyczny. 
Uśmiechnęła się do Sama i zatopiła zęby w białym przysmaku. 
Forester patrzył na nią zagadkowo przez długą chwilę, a powietrze 
stawało się bardziej duszne i gęste. Potem cisnął łupiny 

143 

w krzaki, wyprostował się i podszedł do miejsca, gdzie leżały 
plecak i broń. Wciąż był wobec niej sztywny. 

- Przykro mi z powodu maczety - rzekła dziewczyna. 
- Zapomnij o tym - mruknął i zarzucił plecak wraz z karabinem 
na ramię. 
Dziewczyna skończyła jeść i posłała resztkom skorupy tęskne 
spojrzenie. 

- Może zabierzemy ze sobą pozostałe orzechy? Smakują 
wyśmienicie. - Popatrzyła na niego z nadzieją. 
- Nie mam zamiaru ciągnąć ich przez dżunglę razem z plecakiem, 
karabinem i tobą na dokładkę. 
- Nie proszę cię o to. sama bym je niosła. 
Parsknął śmiechem, co odebrała jak policzek. Jeszcze bardziej 
zapragnęła udowodnić mu, że potrafi zrobić coś pożytecznego. 

- Poniosę je... może nie wszystkie, ale ta mała,wiązka 
z pewnością nie okaże się dla mnie zbyt ciężka. Przewieszę ją 
sobie przez plecy tak, jak ty mocujesz plecak. Będziemy mogli 
jeść je po drodze! 
Posłał jej długie, pełne zadumy spojrzenie i bez słowa podszedł 
do sterty orzechów. Podniósł je, ważąc chwilę w ręku. Polem 
odciął maczetą dwa dorodne owoce, a lesztę położył na ziemi. 
Zdjął plecak, ukląkł i wyjął z niego kawałek sznura. Po kilku 
minutach pracy kokosy zostały owiązane. Sam wyprostował się 
trzymając swoje dzieło w ręku. 

- Proszę, są twoje - wyciągnął je do Eulalii. 
Dziewczyna podeszła do niego z radosnym uśmiechem. 
- Odwróć się. 
Jankes przełożył dwie pętle sznura przez jej ramiona. 

- Teraz cofnij ręce. aby łokcie dotykały orzechów. W len 
sposób się nie zsuną. 
Eulalia zrobiła jak kazał. Plecy miała wyprostowane, ramiona 
naprężone, a piersi wystawały do przodu. Czekała na kolejne 
polecenie. 

Jednak nic się takiego nie stało. 
Spojrzała zdziwiona na Sama. Siał bez ruchu z oczyma 

Strona 86

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

144 

utkwionymi w jej piersiach. Powoli przesunął wzrokiem do góry, 
ż napolkał jej oczy. 

- Czy nie jest ci za ciężko? - zapylał po minucie i uśmiechnął 
się. 
- Nie. - Poruszyła ramionami, a on sprawdził sznur. Było jej 
lekko na duszy i prawic nie czuła ciężaru, a nawet gdyby później 
miała mieć z tym problemy, lo trudno, nie dba o to, czuła jeszcze 
bowiem w ustach smak cudownego płynu i za nic w świecie by 
się go nic wyrzekła. 
- Jesteś pewna? Im dłużej potrwa nasza wędrówka, tym 
cięższy wyda ci się twój ładunek. 
- Wiem, w porządku - zapewniła. - Dam ci znać. jeśli będzie 
to dla mnie zbył męczące. 
- Pamiętaj tylko, że nie zamierzam nieść lego za ciebie. 
- Dobrze - westchnęła. 
- Chciałbym wyjaśnićtlę sprawę od razu, żeby nie było 
żadnych wątpliwości. 
- W porządku. - Patrzyła, jak Sam założył plecak, przewiesił 
przez ramię karabin i ruszyli. Lollie czuła się z siebie bardzo 
dumna. 
Kieszenie miała wypełnione jagodami, a na plecach niosła 
sześć wspaniałych kokosów. Podróż nie wydawała się już laka 
straszna. 

W sprytny sposób zapewniła sobie Świeże, smakowite pożywienie, 
a poza tym znalazła w końcu jakieś zajęcie, dzięki 
któremu nic jest tak beznadziejnie zależna od mężczyzny. 
Z podniesioną wysoko głową maszerowała dziarsko za Jankesem. 
Miała pełen żołądek, orzechy podskakiwały wesoło na jej plecach 
i szła z oczami wlepionymi w Sama, w jego potężne, intrygujące 
mięśnie. 

Sam nie wierzył własnym oczom. Lollie bez słowa skargi 
niosła swój ciężar. Nic jęczała, nie nuciła kocich kołysanek i, co 
najbardziej zaskakujące, nie połykała się. Zwolnił nieco tempo 
zdając sobie sprawę, że do obozu mają nie więcej niż dzień 
marszu. Stwierdził z ulgą, iż nigdzie w okolicy nie widać 
Hiszpanów. 

Zerknął za siebie, dziewczyna szła luż za nim. Zauważył 
z zadowoleniem, że zaczęła zwracać uwagę, gdzie stawia nogi 
i z lego właśnie powodu nie przewraca się już co parę kroków 
niczym powalone drzewo. Zamiast, jak do tej por)1, rozglądać się 
na wszystkie strony, wpatrywała się pilnie w ziemię, przechodziła 
uważnie ponad wystającymi korzeniami i omijała gęste krzewy. 
Krótszą już suknię chwyciła w jedną rękę i przyciągnęła do 
siebie, aby nie zaczepiała o krzaki. 

Sam obserwował drogę. Przez ostatnie minuty szli lekkim 
wzniesieniem, które kilkaset metrów dalej zamieniało się w poszarpane, 
skaliste zbocze. Ścieżka prowadziła stromo w górę. 

146 

a tam wijąc się dochodziła do bujnych pnączy, zawieszonych nad 
urwiskiem. Z prawej strony spływał po skale mały wodospad, 
jeden z wielu ukrytych w granitowych płaskowyżach wysokiej 
dżungli. Skała mieniła się purpurą i szarością, przez co pieniąca 
się woda wydawała się jeszcze bielsza, a soczysta zieleń dokoła 
żywsza i pulsująca. 

Widział, jak obciążona orzechami dziewczyna z wysiłkiem 

Strona 87

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

podchodzi pod górę. Jeśli zrobią sobie tutaj postój, odpoczną 
i zjedzą kokosy, to uwolni ją od dodatkowego ciężaru. Jednak, 
pomimo że już wcześniej pragnął jej ulżyć, coś w jej zachowaniu 
aż do tej pory go powstrzymywało. Eulalia wydawała się być 
zadowolona z otrzymanego zajęcia, czegoś, co mogła kontrolować 
i za co czuła się odpowiedzialna. Nie chciał jej tego odbierać. 
Z jednej strony ujęło go, że potraktowała to tak poważnie, 
a z drugiej, bo zachowywała się teraz całkiem znośnie i - jest 
jednak Bóg na tym świecie - cicho. 

- Odpoczniemy tutaj. - Oparł karabin o drzewo, odpiął noż 
i przykucnął w oczekiwaniu, aż dziewczyna upuści orzechy na 
ziemię. Zrobiła tak i przysiadła pod drzewem trzymając kolana 
przy piersiach. Sam odciął jeden kokos i przerąbał go na pół. 
Wypili orzeźwiające mleczko, a potem mężczyzna wydłubał 
spory kawał miąższu. 
- Musimy przedostać się przez to wzniesienie - powiedział 
Sam przełykając kokosa. - Czeka nas cholernie trudna wspinaczka, 
myślę więc, że lepiej będzie, jeśli pozbędziesz się swego ładunku. 
- Chcesz, abym zostawiła tu orzechy? - spojrzała na niego, 
jakby zaproponował jej odcięcie rąk. 
- Zdaje mi się, że ostatnio nie dźwigałaś niczego innego. 
- Jego sarkazm był odruchowy, na szczęście jednak powstrzymał 
się i nie dokończył myśli. Miał na końcu języka, iż mógłby 
jeszcze obciąć jej głowę, ale że jest pusta, nie przydałoby się to 
na nic. Jakoś nie uważał teraz za konieczne aż tak jej dokuczać. 
Ostatnie godziny upłynęły im w miarę spokojnie, co więcej, 
nadrobili nawet trochę czasu, chociaż mniej, niż gdyby szedł sam. 
- Fakt, że trochę mi już ciążyły - odparła i przyjrzała się 
147 

z tkliwością pięciu pozostałym orzechom, jakby były jej najdroższymi 
zwierzątkami. - Zjedliśmy jeden, co znaczy, że mój bagaż 
stał się znacznie lżejszy. - Uśmiechnęła się i Sam poznał po 
minie, że w jej głowie powoli zazębiają się niewidzialne tryby. 

- A może mógłbyś... 
- Nie - rzucił i wstał, gotów do wymarszu. 
- Tak też myślałam - westchnęła głośno, ale podniosła się 
i zarzuciła sobie orzechy na plecy. 
- Znajdujemy się już niedaleko obozu. Nic potrzebujesz ich. 
Jeśli są dla ciebie za ciężkie, zostaw je tutaj. 
- Nie o lo chodzi. - Miała poważny, zdeterminowany wyraz 
twarzy. - To moje zadanie i zamierzam je wykonać. 
- Rób, jak uważasz - uciął dyskusję i ruszył naprzód. Dziewczyna 
pospieszyła w ślad za nim. 
Przez następną godzinę wspinali się coraz wyżej i wyżej. .Szli 
wąską ścieżką i co chwila wdrapywali się na potężne głazy 
zagradzające przejście. 

W pewnym momencie Eulalia została w tyle i Sam odwracając 
się ujrzał, jak dziewczyna przegarnia ręką włosy z tyłu głowy. 
Obejrzała potem dłoń ze zdziwieniem, potrząsnęła głową i czekała. 
Najwyraźniej nic się nie wydarzyło, wzruszyła bowiem ramionami. 
Raptem napotkała jego spojrzenie. 

- Wydało mi się, że coś poczułam. - Odwróciła się plecami; 
- Widzisz coś? 
- Niczego tu nic ma - odparł obejrzawszy jej plecy. - Nawet 
komara. - Wspiął się na wysoką skalną półkę, biegnącą wzdłuż 
ostrego zbocza. Tworzyła pomost do kolejnej ścieżki, która 
zaczynała się dwieście metrów dalej. 
- Chodź, pomogę ci. - Sam zdjął plecak i podał rękę 
dziewczynie. Podciągnął ją do góry i dziewczyna stanęła obok 
niego na wąskiej platformie. Mężczyzna pochylił się i wyciągnął 
z plecaka linę, której jeden koniec zawiązał sobie wokół pasa. 
Odwrócił się do Lollie. 
- Lepiej będzie, jeśli oplotę cię drugim końcem, ta przepaść 

Strona 88

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

ma ze sto metrów - wskazał głową w dół i zamocował jej ciasno 
148 

linę. Dziewczyna spojrzała przez rami. Nagłe zbladła i zrobiło się 
jej słabo. Nic zauważył, że Sam powiedział: - Teraz jest dobrze. 
Nic odrywała wzroku od skały. 

- Nie patrz na dół. 
Blada jak ściana, poprawiła pakunek na plecach i spojrzała na 
niego wyczekująco. 
; - Zostaw te orzechy, Cukiereczku. 

Pokręciła głową, ale nie przestawała gapić się w przepaść. 

- Jeśli będziesz tam patrzeć, zakręci ci się w głowie i oboje 
znajdziemy się w nielichych opałach. Rozumiesz? 
- Tak. - Podniosła wzrok i mocno chwyciła go za rękę. 
Pięć długich minut zajęło im przejście trzech czwartych drogi. 
Przez cały czas Sam przemawiał do niej, jakby uspokajał 
wystraszoną klacz; głos miał stanowczy, cichy i spokojny. 

- Idź powoli i trzymaj się jak najbliżej ściany - powiedział 
w pewnym momencie i wysunął się przed nią, gdy mijali 
najwęższy odcinek półki. - Uważaj, lulaj jest trochę niebezpiecznie... 
Dziewczyna wstrzymała oddech. 
Miał ochotę palnąć się w czoło za to ostatnie zdanie, pewnie 
przestraszył ją na dobre. 

- Już dobrze. - Odwrócił się ostrożnie, aby ułatwić jej drogę 
... zamarł. 
- Nie ruszaj się! - rozkazał w nadziei, że go posłucha. 
Spośród orzechów na jej plecach wyszła wiełka. czarna tarantula 
i przebierając włochatymi nogami zmierzała w stronę jej lewego 
ramienia. 

- Na litość boską, nie ruszaj się! 
Dziewczyna otworzyła buzię, by o coś spytać, i wtedy zobaczyła 
pająka. 
Oczy jej rozszerzyły się z przerażenia. 

- Nie... - Wiedział, że Eulalia zaraz zacznie wrzeszczeć. 
- Aaaaaa! 
Ruszył w jej stronę. 
Zaczęła podskakiwać, jakby biegła w miejscu, machała gwał149 

townic rękami i darła się wniebogłosy. Dobry Boże, ale się 
wydzierała. 
Pająk przeleciał w powietrzu niczym czarna, włochata kula, 
podobnie zresztą jak wszystkie orzechy. 
Mężczyzna wyciągnął dłoń, aby złapać ją za ręce, lecz nie 
zdążył. 

W tym samym momencie pękła skalna półka i Eulalia poleciała 
w dół, wywijając kończynami szybciej niż wiatrak podczas 
huraganu. 

Sam zawczasu naprężył mięśnie ramion i ugiął kolana 
w oczekiwaniu na szarpnięcie, które miało nastąpić za ułamek 
sekundy. 

Lina szarpnęła mocno, wrzynając mu się w pas, i poczuł 
zwielokrotniony upadkiem ciężar jej ciała, które zawisło poniżej 
występu. Mężczyzna jednak wytrzymał. W chwilę później łina 
zaczęła ślizgać mu się w dłoniach i ranić dotkliwie skórę. Ścisnął 
ją mocniej, nie zważając na palący ból, i trzymał, dopóki się 
w końcu nic zatrzymała. 

Strona 89

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Dziewczyna cały czas krzyczała. 

Sam wziął głęboki oddech i spróbował owinąć linę wokół pięści. 

Sznur nagle wyśliznął mu się w paru krótkich, ostrych 
szarpnięciach. 

- Do jasnej cholery, przestań się wreszcie wydzierać i choć 
przez chwilę staraj się nie poruszać! - zawołał, po czym doda! 
pod nosem: - Ty idiotko. 
Powoli zwijał linę poranionymi dłońmi. Słyszał w dole zawodzenie 
dziewczyny i w końcu udało mu się wciągnąć ją na występ. 

- O Boże, o Boże - jęczała i chwytała go za ręce. - Za-za-bierz 
mni-ie s-stą-stąd! 
Oparł ją plecami o skalną ścianę. 

- Cz-czy wi-wi-widzia-!cś tego ok-okrop-nego po-pot-wora? 
- Ledwo mogła mówić, słowa wydobywały się z jej ust jak 
czkawka. 
Sam ukucnął, lecz ciągle trzymał linę w dłoniach. Nie wiedział, 
czy ma uderzyć Lolłie, czy też przygarnąć do siebie i pocieszyć. 

150 

Zrobiła to za niego: przeczołgala się w jego stronę i objęła go 
w rozpaczliwym uścisku. Czuł, jak cała dygocze. Ich serca biły 
gwałtownym rytmem, jego z wysiłku, jej zaś ze strachu i histerycznego 
płaczu. 

- By! okropny, czarny i włochaty - szeptała trzymając twarz 
przy jego piersi. Miała gorący oddech i nadal mocno go ściskała. 
Ciągle drżała. Powoli i delikatnie położył dłoń na jej drobnym 
ramieniu. Przytulała się do niego, starając się znaleźć ukojenie. 
Mężczyzna pragnął pogłaskać ją |>o głowie, lecz powstrzymał 
się. Nie powinien jej dotykać, nic chciał tego robić. W żaden 
sposób jej nie dotknie. Zacisnął dłonie, potem je otworzył 
i zaczął je coraz ciaśniej zamykać wokój jej szyi... 

Dziewczyna odsunęła się, wytarła oczy i przełknęła ślinę. 
Sam też miał sucho w ustach. Popatrzył na nią i potrząsnął 
głową, jakby chciał w ten sposób wlać w nią choć trochę rozumu. 
Odezwał się pierwszy: 

- Czujesz się lepiej? 
Eulalia pociągnęła nosem i kiwnęła głową. 
- Dobrze, teraz więc mogę ci już skręcić ten głupi kark. 
Patrzyła na niego smutno przez długą, przykrą chwilę, po czym 
na nowo wybuchnęła płaczem, robiąc oczywiście masę hałasu. 
Sam skrzywi! się, już absolutnie przekonany, że jeśli umrze 
i pójdzie do piekła, zastanie lam pełno krzyczących, płaczących 
i jęczących kobiet. 

- Zgubiłam kokosy! - zawodziła. 
Żałosny szloch dziewczyny sprawił, że nie miał serca już jej 
dłużej dokuczać. W jej głosie słychać było wstyd i poczucie 
porażki, jakby to ona dźwigała całą winę Pandory, rozsiewając 
świecie zarazę i epidemie, a nic tylko upuszczając w przepaść 
kilka orzechów z pająkami. 
Sam przypomniał sobie sposób, w jaki spadała ze skały, 

i stwierdził w duchu, że dziewczyna istotnie sieje spustoszenie, 
a jej krzyk, co już dawno odkrył, może z powodzeniem konkurować 
z morowym powietrzem. Miał ochotę roześmiać się na 
głos wobec tych myśli, ale popatrzył tylko na nią w milczeniu, 

151 

Strona 90

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

pozwalając się jej do woli wypłakać. Uznał, że w tej sytuacji to 
najlepsza kuracja, chociaż cierpiały na tym jego uszy. 

Dziewczyna okazała się wyjątkowo dotkliwym wrzodem na 
tyłku. Z początku odniósł wrażenie, że jest tylko małą, bogatą, 
rozpieszczoną snobką. Teraz jednak, po zastanowieniu, zmieni) 
nieco zdanie. Poza bezradnością i kłopotami, z których składała 
się Lollie LaRue - polrząsnął głową, nadal nie mógł się 
przyzwyczaić do jej imienia - odkrył w niej coś jeszcze. Widział 
jej wielkie poczucie osamotnienia i niepewności, a przecież 
zawsze wydawało mu się, że to cechy biedaków i można je 
nadrobić pieniędzmi i prestiżem. 

Samotność nigdy nie była mu obca, tyle że teraz lubi! 
być sam. Kontrolował swoje życie i to mu się podobało. 
Starannie dobierał przyjaciół i mógł na nich liczyć. Zaufanie 
było czymś, co cenił sobie najbardziej, a jednocześnie rzadko 
okazywał je innym. Ludzie musieli sobie nań zasłużyć, a Sam 
był przy tym tak surowy, że większość kandydatów z reguły 
odpadała. 

Na Quincy Street przyjaciółmi byli ci. którzy czuli przed nim 
respekt. W przeciwnym razie prędzej czy później wbiliby mu nóż 
w plecy. A Sam przyrzekł sobie, że przetrwa. Nieraz słyszał, iż 
w dżungli tylko nieliczni potrafią przeżyć. Dla niego jednak było 
to niczym w porównaniu z walkami, jakie stoczył, aby dotrwać 
do dorosłości. 

Rzeczywiście, jak nikt znał się na sztuce przetrwania. Pamięta 
pogardę w oczach ludzi, z którymi miał do czynienia w dzieciństwie. 
Poniżali go i spoglądali na niego lak, jakby miał na czole 
wyryty napis: „Biedny biały bękart, żałosny śmieć". Wiele lat nie 
potrafił pozbyć się tego uczucia. Teraz, patrząc na dziewczynę, 
zastanawiał się, czy naprawdę uporał się z tym kompleksem. 

- Skończyłaś? - zapylał, gdy ustało wreszcie jej pochlipywanie. 
Przez minutę dziewczyna patrzyła na niego z wyrzutem 
w oczach. Nawet on nie był w stanie się z niej śmiać, kiedy 
wyglądała, jakby nie miała na świecie ani jednej bratniej duszy. 
Sam nie rozumiał jej. Nie myślała logicznie. W istocie jej umysł 

152 

pracował zawile i zupełnie nieracjonalnie - z czymś takim nie 

spotkał się w całym swoim życiu. 
Cóż, cokolwiek w niej siedziało, nie ma teraz czasu na 
analizowanie tego. Musi pozbyć się jej raz na zawsze, a potem 
wszystko wróci do normy. 

- Niepotrzebne nam już te kokosy - zapewnił ją. Wciąż miał 
nadzieję, że skończy swoje przedstawienie. 
— Dla mnie były ważne, czułam się za nie odpowiedzialna. 
Kręcąc z obrzydzeniem głową wstał, chwycił ją za ramiona 
i podniósł z ziemi. Potem odszedł parę kroków. Dziewczyna 
-pociągnęła jeszcze nosem, rozejrzała się dokoła i spojrzała na 
niego. 

- Nienawidzę pająków. 
- Podejdź no tutaj. Cukiereczku. 
Zbliżyła się. a Sam przekręcił ją tak, aby mogła spojrzeć na 
drugi koniec występu. Palcem wskazał na dół. 

- Popatrz. 
Przetarła oczy i wyciągnęła szyję spoglądając w tę stronę, lecz 
zniechęcona, wzruszyła ramionami. 

Strona 91

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Też coś, jeszcze jedna rzeka - odparła. 
- Nie, to zbiornik ze świeżą wodą. Widzisz te małe wodospady? 
- Pokiwała głową. Chryste, ta kobieta nic nie rozumie. 
- Chcesz się wykąpać? 
- Kąpiel? - Odwróciła się i chwyciła jego brudną koszulę 
niczym bezwstydny żebrak. Mówiła głosem tak słabym, jakby 
miała za chwilę zemdleć. 
Uśmiechnął się i oderwał od siebie jej dłonie. Potem podniósł 
plecak i karabin. 

- Chodź. - Chwycił jej rękę i pociągnął w dół kamienistą 
ścieżką prowadzącą do wody. - Urządzimy ci tę kąpiel. 
Lollie stała pod kaskadą spadającej wody i nacierała brudne 
ciało tłustymi liśćmi, które według Sama i powodzeniem zastępowały 
mydło. Szczególnie długo szorowała lewe ramię. 

153 

zmywając z siebie obrzydliwe uczucie pozostawione przez 
włochatego pająka. Za każdym dotknięciem liścia odchodziło 
coraz więcej biota i brudu. Czuta się jak w raju. 

Zerknęła na szarą, lupkowatą ścianę skalną, obok której się 
znajdowała. Wyglądała solidnie i niemal całkowicie ją osłaniała 
przed wzrokiem Jankesa, no, może poza otwartym fragmentem 
tam, gdzie spadała woda. Z początku obawiała się. że będzie 
mógł ją podglądać. Zapytała go nawet, w jaki sposób może być 
pewna swojej prywatności. Sam odparł z irytacją, że to go nie 
interesuje i ma lepsze rzeczy do roboty. Gdy się ociągała, pokazał 

jej podobną niszę, w której sam miał zamiar się wykąpać. Obie 

zostały wyrzeźbione przez naturę w skale po przeciwległych 

stronach tafli wody. 

Rozdzielała je jak parawan gruba ściana, toteż gdyby Sam 
chciał ją podejrzeć, musiałby najpierw wspiąć się na skałę, gdzie 
byłby widoczny jak na dłoni. Powinna więc czuć się bezpieczna, 
z dala od wścibskich, męskich oczu. Tak bardzo chciała się 
umyć, że gotowa była mu zaufać. Pewnie zresztą zaufałaby 
samemu diabłu, aby tylko być znowu czysta. 

Rozkoszowała się cudownie orzeźwiającym dotykiem wody. 
Pozwoliła, aby spływała jej po włosach i delikatnie masowała 
skórę głowy. Potem zwinęła liście w dłoni i nacierała nimi włosy, 
aż pokryły się pianą, która pachniała jak kosztowne, egzotyczne 
perfumy. Odchyliła się do tyłu i kołysząc głową na boki, 
wypłukała włosy. 

Wśród szumu spadającej wody dobiegi ją jakiś hałas. Błyskawicznie 
odwróciła się i zasłoniła rękoma intymne części ciała. 
Potem wyjrzała zza skalnego parawanu, spodziewając się ujrzeć 
Sama Forestera obserwującego ją ze skaty. 

Nikogo tam nie było. 

Dziwne, pomyślała. Hałas przypominał głośny jęk mężczyzny. 
Lekko przestraszona podniosła bieliznę, którą wcześniej uprała 
i położyła ją na malej półce obok wodospadu. Przyjrzała się 
gorsetowi. Po namyśle uznała tę część garderoby za zbędna 
i zdecydowała, że może ją tu zostawić. Nałożyła koronkowe 

154 

pantalony i ścisnęła się tasiemką w pasie. Były mokre i przylegały 
do jej ciała niczym druga skóra. Narzuciła krótki staniczek 
i zaczęła zapinać małe, perłowe guziczki, co chwila wychylając 

Strona 92

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

się zza ścianki. 

Nadal nikogo nie dostrzegła. Wciągnęła jeszcze na siebie 
poszarpaną, obciętą u dołu halkę. Spojrzała po sobie, w miarę 
zadowolona ze swego wyglądu. Przynajmniej ma teraz zakrytą 
większą część ciała, a przy okazji pozbyła się niewygodnej 
uprzęży, jaką niewątpliwie stanowił gorset. Bez niego czuła się 
dziwnie lekko; z pewnością nie będzie jej go brakowało. Miło 
jest zdobyć choć odrobinę wolności, a jeszcze przyjemniej czuć 
się czystą i pachnącą. Z małym wyjątkiem, ciągle bowiem tkwiły 
jej między zębami kawałki suszonego mięsa. 

Może pożyczy od Sama najmniejszy nóż i z jego pomocą 
wydłubie sobie z zębów to paskudztwo. Przeszła przez płytką 
w tym miejscu wodę. Sam specjalnie zostawił ją właśnie tutaj, 
gdyż stwierdził, źe gdzie indziej mogłaby się utopić. Oczywiście 
znowu z niej kpił, jako że nie omieszkał też wspomnieć, iż 
głębokość jeziorka nie przekracza dwóch metrów. Lollie doszła 
do skalnej ściany i zauważyła, że zapomniała butów. Spróbowała 
ocenić stopień trudności przejścia przez wodę. Nie przeoczyła 
przy tym skałek, których może użyć jako schodków. Kamienic 
były tu gładkie, wyszlifowane przez płynącą od wieków wodę, 
toteż nie powinna się poranić. 

Przyjrzała się swoim stopom, dostrzegając szkody wyrządzone 
precz cztery dni marszu. Wątpiła, aby ucierpiały bardziej przez 
krótką wspinaczkę po skalach, ruszyła więc żwawo pod górę. 
W parę chwil dotarła na wierzch przegrody. Podciągnęła się 
nieco do góry, aby zajrzeć na drugą stronę. 

Zaparło jej dech w piersiach. 

- O Boże! - szepnęła. 
Sam stał przy północnym brzegu jeziorka, zaledwie dwa metry 
od niej. Woda sięgała mu po pas. Odwrócony do niej ramieniem, 
golił się... maczetą. Właśnie uniósł brodę i przesunął ostrzem po 
pokrytym zarostem policzku. Dziewczyna śledziła wzrokiem 

155 

każdy ruch maczety. Na skalnej półce stal obtłuczony kawałek 
lusterka; Sam wyciągnął rękę i poprawi! go nieznacznie, po czym 
znowu przejechał ostrzem po ciemnej brodzie

Cofnęła się, ale tak, aby itadai go widzieć. Mężczyzna obrócił 

się lekko i mogła teraz podziwiać część jego potężnego torsu 

oraz profil twarzy. Długie, kruczoczarne włosy odgarnął do tyłu, 

a woda ściekała mu po plecach małymi, cienkimi strumyczkami. 

Przekręcił głowę i uniósł rękę napinając skórę na policzku, co 

niewątpliwie ułatwiało pracę noża. Kiedy tak stał półnagi, ujrzała 

pod solidną warstwą mięśni twardy zarys żołądka i każdego 

żebra. 

Sam Forestcr w niczym nie przypominał jej braci. 

Poczuła nagłą suchość w gardle, przełknęła więc ślinę 

i nieomal się zakrztusila. Szybko schyliła głowę, aby nie zdradzie 

swojej obecności. Nic mogąc się dłużej powstrzymać, wyjrzała 

Strona 93

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

powoli zza skały. Jankes poprawił przez ten czas lusterko, a jego 

plecy zalśniły od słońca, odbitego w pozostałych na skórze 

kroplach wody. Niespodziewanie dla samej siebie zapragnęła 

dotknąć lego gładkiego, muskularnego ciała. Było to przedziwne 

uczucie, owa nagła chęć, aby poczuć pod palcami czyjąś skórę. 

Zmarszczyła brwi i popatrzyła na swoją dłoń, jakby należała do 

kogoś obcego. 

Sam skończył golenie, dziewczyna jednak nie przestawała go 
podglądać. Wziął do ręki dwa liście - takimi samymi myła się 
przed chwilą - i powoli nacierał nimi klatkę piersiową. Żałowała, 
że nie odwrócił się bardziej, aby mogła lepiej przyjrzeć się jego 
torsowi. Raptem stanął do niej przodem. Dziewczyna z wrażenia 
otworzyła usta i pochyliła się, na tyle jednak, aby dalej go 
obserwować- Od pasa w górę albo też od mostka w dół ciało 
mężczyzny porastały gęsie, kręcone włosy. Patrzyła zafascynowana 
i nie mogła się zdecydować co do kierunku, w którym 
rosły. Ostatecznie doszła do wniosku, że to i tak nieistotne. To 
lam było i za każdym pociągnięciem ręki z liśćmi odskakiwało 
sprężyście i opadało z powrotem. 

Złączył ręce nad głową i przeciągnął się. Ruch ten uwypuklił 

każdy mięsień, każde żebro i zagłębienie na ciele lak doskonałym, 
że zabrakło jej tchu w piersiach. Ponownie pokazał jej plecy; 
spadająca woda delikatnie obmywała go na wysokości pasa. 
Przyjrzał się odbiciu w lustrze, pogładził policzki i podbródek, 
a potem z lekkim wzruszeniem ramion, oznaczającym „może 

być", odwrócił się i zanurkował. 

Lollie szybko podczołgała się do skraju skały i wyciągnęła 

szyję ponad kamieniami, chcąc lepiej zobaczyć podwodnego 

pływaka. Leżała na brzuchu, z biodrami zaklinowanymi między 

skatami, aż dostrzegła opalony korpus pod lustrem wody. Męź

czyzna wynurzył się i znowu zanurkował. Pływał niczym pstrąg 

w rzece Congaree, tyle że tamtejsze pstrągi nie mają jędrnych, 

białych pośladków wystających z wody, 

Przygryzła dolną wargę i szybko zakryła oczy ręką. Słyszała, 

jak pluska się w wodzie, potem nastąpiła cisza. Eulalia czekała, 

chcąc popatrzeć, ale trochę się bała. Jednak ciekawość zwyciężyła 

nad strachem i powoli rozsunęła palce. 

Sam ponownie ustawił się tyłem do niej w miejscu, gdzie woda 

sięgała mu pasa i wpatrywał w wyszczerbione lusterko. Pochylił 

się i przesunął opalonym palcem po zębach. Przypomniało jej to 

powód, dla którego weszła na skałę, zamierzała przecież poprosić 

Strona 94

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

go o nóż. Sam trzymał teraz lusterko w dłoni, widocznie starał 

się poprawić kąt widzenia. Podniósł je do góry i nagle znierucho

miał. Coś się stało, ale zanim Eulalia zdążyła się nad tym 

zastanowić, dobiegł ją głos mężczyzny: 

- Hej. Lollie, możesz przesunąć się trochę w prawo? 
Cala zesztywniała, a wszystkie myśli o rozmowie wyleciały jej 

natychmiast z głowy. Oderwała oczy od jego pleców i powęd

rowała wzrokiem do gór)'. W lusterku ujrzała czarną, skórzaną 

przepaskę i, o zgroz.0, obserwujące ją brązowe, rozbawione oko. 

Nie patrzył na jej twarz. Poszła za jego spojrzeniem - gapił się 

niżej, tam gdzie rozpięty staniczek rozchylał się na tyle, że 

ukazywał niemal wszystko aż do pasa. 

Wciągnęła gwałtownie powietrze i zakryła rękoma piersi. 
Niestety, był to wielki błąd... 

156 

157 

Jedyne, co dotychczas chroniło ją przed upadkiem, to właśnie 
ręce. Poleciała głową w dół, ponad krawędzią przegrody 
prosto do jeziorka i wylądowała z pluskiem luz koło Sama. 

Tam obróciła się starając się podeprzeć rękami i wstać. Woda 
dostała się jej do nosa, a mężczyzna widząc to, objął ją ręką 
w pasie i podniósł do góry. Pierwsze, co usłyszała, to jego głośny 
śmiech. 

Krztusiła się i kaszlała opierając ręce na jego kiatce piersiowej 
i czując pod palcami skórę- której parę minut wcześniej lak 
bardzo chciała dotknąć 

- Podobało ci się? - Mężczyzna drwił sobie z niej w żywe 
oczy. 
- Postaw mnie - burknęła i poczuła, jak gorący rumieniec 
zalewa jej policzki. 
- Nie lutaj! - krzyknęła, w okamgnieniu odczytując z jego 
twarzy nikczemne zamiary. Wyczuła, że ma szczerą ochotę 
rzucić ją na głęboką wodę. 
Uśmiechnął się tylko i podszedł kilka kroków w stronę jej 
niszy, po czym postawił ją na skalnej ścianie. 

Zawstydzona, zaczęła wyżymać wodę z włosów. To nie mogło 
jednak trwać wiecznie. Nie wiedziała, jak ma dłużej przeciągać 
milczenie, więc desperacko spojrzała na niego zastanawiając się, 
co powiedzieć. Jej zachowanie było niewybaczalne. Nie istniała 
żadna rozsądna wymówka dla zatuszowania tego, co się zdarzyło; 
podglądała go i to po tym. jak narobiła takiego rabanu na temat 
własnej prywatności. Była to jedna z tych rzadkich chwil, kiedy 
z całego serca pragnęła zapaść się pod ziemię. 

Sam przeszedł na drugi koniec jeziorka, w miejsce, gdzie stało 
lusterko. Skrzyżował potężne ramiona i z bezczelnym uśmieszkiem 
na ustach przeniósł wzrok na jej piersi. 

Strona 95

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Ładne, bardzo ładne. 
Boże. chyba wolałaby umrzeć! W zamian za to spuściła głowę 
i objęła się rękoma. 

- Czy mogę uczynić dla ciebie coś konkretnego, panno 
Laaa-Ruuu? Może... - przybrał powoli wystudiowaną pozę. 
158 

a potem odwrócił się jak model pod okiem rzeźbiarza. - Może 
Wolisz oglądać mnie z tej strony? 

- Przyszłam tylko po nóż - stwierdziła, nie mogąc spojrzeć 
mu w oczy. 
- Przyszłaś wziąć nóż? - powtórzy. 
- Tak. 
- Wiesz, jakoś nie widzę w tym sensu. - Rozejrzał się po 
wysokich skaiach otaczających jeziorko. - Dziwne, ale nic widzę 
tu żadnych wysokich palm kokosowych. W które miejsce zamierzałaś 
go rzucić tym razem? 
- W twoje zgniłe serce, ale wątpię, aby nawet najtwardsze 
ostrze zdołało je przebić - odparła. Wiedziała, że nie powinna go 
podglądać. lecz w tej sytuacji byłoby głupotą przyznać się do 
tego. - Poza tym nie chodzi mi o maczetę, chciałam pożyczyć 
ten najmniejszy. - Wskazała palcem na noże, które leżały wraz 
z paskiem na półce. Wiedząc już, że Sam ma też lusterko, dodała: 
- Chciałam również pożyczyć lusterko. 
- Nic chciałabyś. - Podszedł do pasa z nożami. 
- A cóż to ma znaczyć? Chyba wiem, czego mi potrzeba. 
- Nie potrzebujesz lusterka - rzekł kategorycznie, prawie tak, 
jak Mojżesz przemawiający do ludu nad Morzem Czerwonym. 
Zdenerwowała ją jego butna pewność siebie i w jednej chwili 
poczuła się jak w domu, gdzie pięciu braci wiecznie mówiło jej, 
co ma robić i o czym myśleć. 
- Jestem już znudzona mężczyznami, którzy bez przerwy mi 
rozkazują. 
Sam chwycił najmniejszy nóż i posłał jej długie, rozbawione 
spojrzenie. Z głupim uśmiechem na ustach, na widok którego 
powinien zadzwonić w jej głowie ostrzegawczy dzwoneczek. 
zdjął lusterko z półki skalnej i zbliżył się do niej. 

- Proszę bardzo, panno Laaa-Ruuu. Twoje życzenie jest dla 
mnie rozkazem. - Podał jej kawałek lustra oraz nóż, po czym 
złożył przesadny, szyderczy ukłon. 
Patrzyła urażona na czubek jego głowy, przycisnęła otrzymane 
przedmioty mocno do piersi i z dumnie uniesioną głową prze159 

rzuciła nogi na druga, stronę kamiennej przegrody. Zeszła na dół, 
wciąż słysząc za sobą jego śmiech. To spowodowało, że poruszała 
się jeszcze prędzej. Uważając, żeby nie poślizgnąć się na gładkich 
kamieniach, uciekła na piaszczysty skraj swojej niszy. Tutaj, pod 
osłoną spadającej wody, będzie mogła w spokoju wydłubać 
z zębów wszystkie paskudztwa. 

Nadal ją obserwował, czuła to. Gdy doszła do skalnej półki, 
odwróciła się. Sam wyglądał znad przegrody, oparty łokciami 

o jej krawędź. Uśmiechnął się z zadowoleniem, zasalutował 
i zaczął to swoje cholerne odliczanie - raz, dwa, trzy, które 
jeszcze bardziej ją rozzłościło. 
Postanowiła go zignorować. Trzymając wciąż pod pachą 
lusterko i nóż z ulgą zniknęła za wodną kurtyną. 

- Siedem! - krzyknął na glos, jakby chciał mieć pewność, że 
go usłyszy pośród szumu wody. 
Usiadła i ustawiła lusterko. 

Strona 96

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Dwanaście! 
Popatrzyła w nie i... 
- Czternaście! 
Krzyknęła z przerażenia ile sił w płucach. 
- Odkryłaś już swoje krosty? Piętnaście sekund, nieźle! - Głos 
Jankesa odbijał się od ścian jaskini. 
Sam obserwował i czekał... 

- O mój Boże! - Głowa Eulalii wychyliła się zza wodospadu. 
Dłonie miała przyciśnięte do policzków, klóre od kilku już dni 
pokrywały jasnoczerwone plamy. - Jak długo je mam? 
- Jakiś czas - uśmiechnął się. - Jesteś pewna, że nie jadłaś 
więcej tamtych jagód? 
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? 
- Zrobiłem to. 
- Nie, nie zrobiłeś! 
- Mówiłem, abyś nie jadła ich zbył dużo. 
- Ale nie powiedziałeś mi o plamach. 
160 

- Ostrzegałem cię. 
- Lecz nie o plamach! 
- Ostrzeżenie to ostrzeżenie. - Wzruszył ramionami. - Nie 
uważałem za konieczne, by wnikać w szczegóły. 
Dziewczyna podniosła lusterko do twarzy i skrzywiła się, 
dotykając palcem kilku krost. 

- Czy one kiedyś zejdą? 
- Mnie o to nie pytaj. Nie znałem dotąd osoby, która by je 
miała. 
- Ale znikną, prawda? 
- Być może. 
- Co to znaczy „być może"? Nie wiesz tego? 
Sam ponownie wzruszy! ramionami. 
- Wiedziałeś wystarczająco dużo, kiedy mnie ostrzegałeś 
rzed nimi. 
- Uprzedzano mnie. lecz nie byłem tak naiwny, aby to 
sprawdzać na własnej skórze. 
Cofnęła głowę za wodospad. Mimo że jej nie słyszał, był 
pewien, iż został znowu nazwany „cholernym Jankesem". 

- Pospiesz się, Cukiereczku. Skończ swoje sprawy i ubierz się. 
Musimy ruszać w drogę. 
Dziewczyna nie odpowiedziała. 

- Słyszałaś, co powiedziałem? - krzyknął. 
- Tak, słyszałam! - odpowiedziała równie głośno. 
Zaśmiał się do siebie i poszedł po swoje rzeczy. Cały incydent 
setnie go ubawił. W świetnym humorze wyszedł z wody i założył 
koszulę i spodnie. Nigdy nie spotkał kogoś takiego jak Lollie 
LaRue. Rozum jak u wróbelka, niewinna jak dziecko i tak samo 
łatwowierna, a przy tym bardziej uparta od stada starych osłów. 
Kto by pomyślał, że będzie tak zawzięcie przedzierać się przez 
dżunglę, z dala od domu. bezlitośnie wyrwana ze swojego świata. 
Sam przyznał w duchu, że nie mógłby jej teraz opuścić, zresztą 

tego nie chciał. Potrzebuje nagrody, a ona nadal jest jego 
zakładnikiem, chociaż jeszcze o tym nie wic. Pewnie pozna 
Prawdę dopiero wtedy, gdy odbierze ją jej bogaty ojciec. 

161 

Jeszcze wczoraj powiedziałby, że przeżycia oslainich dni nie 
są warte żadnych pieniędzy. Nikt przy zdrowych zmysłach nie 
potrzebuje wszak jęczącej, upartej kobiety, kiedy ma do przejścia 
kilometry dżungli, pełnej czyhających z każdego kąta hiszpańskich 
żołnierzy, jadowitych węży i buntowników. Ale on jest przecież 

Strona 97

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

najemnikiem i za odpowiednią cenę potrafi zrobić wszystko, 
czego się od niego wymaga. Tak jest i w tym przypadku, w grę 
bowiem wchodzą pieniądze i to niemałe. A on potrzebuje jakiejś 
wymiernej rekompensaty za te kilka dni mordęgi. 

Dzisiejszy dzień zmienił jego poglądy, dziewczyna zaintrygowała 
go. Ujrzał w niej coś innego i choć z początku zaszufladkował 
ją jako bogatą snobkę, to teraz wiedział, że się pomylił. 
Najpierw długo błagała go o coś do roboty, a później dźwigała te 
głupie orzechy z takim namaszczeniem, jakby był)' drogocennym 
skarbem. Kierowała się dziwnym poczuciem dumy i emocjami, 
których nie potrafił do końca rozszyfrować. To, co z początku 
wydało mu się arogancją i rozdmuchanym poczuciem własnej 
wartości, okazało się maską, pod którą kryły się kompleksy, lęk 
i zagubienie. 

Zapiął pasek i zdał sobie sprawę, iż poczuł nagłą chęć 
analizowania jej uczuć. Ale nie chciał tego, gdyż dziewczyna 
równała się kłopotom. nielichym kłopotom. 

Założył plecak, chwycił karabin i podszedł do jej jaskini. 

- Jesteś już gotowa? 
Eulalia stanęła na skalnej półce, buty, lusterko i nóż wepchnęła 
do kieszeni i wskoczyła do płytkiej wody. Końce mokrej sukienki 
trzymała w rękach. 

Sam zdusił uśmiech i pokręcił głową czekając, aż do niego 
dołączy. Nałożyła buty i wyprostowała się, a potem oddała mu 
pożyczone przedmioty. Mężczyzna wsunął lusterko do plecaka, 
nóż zaś do pochwy przy pasku. 

Jej suknia, choć podarta, odzyskała dawną barwę. Dziewczyna 
oderwała kolejny kawałek halki i użyła go do przewiązania 
włosów, które zdążyły już przeschnąć i przybrały znowu jasny 
kolor. Opadały gęstą falą na pełne różowych plamek plecy. To 

162 

nie do wiary, ale twarz, szyję i ramiona Eulalii pokrywały tysiące 
takich plamek. 

- Kolor sukni jak ulał pasuje ci do tych krost - wypowiedział 
na głos swoje myśli. 
Dziewczyna zesztywniała jak jednodniowy nieboszczyk, po 
czym zamachnęła się ręką, zupełnie jak wtedy, gdy rzuciła jego 
maczetę w niebiosa. 

Sam pochwycił lecącą w jego stronę pięść i przyciągnął Lolłie 
'do siebie nie pozwalając, aby uderzyła go drugą ręką. 

- Przestań! 
Jej wzrok zionął nienawiścią, usta miała mocno ściśnięte, 
a policzki oblane rumieńcem. Poczuł nagłą chęć zmazania gniewu 
z jej twarzy. Pochylił głowę. Ich usia dzieliły zaledwie milimetry, 
tak że wyczuwał zapach jej oddechu. 

Raptem, tuż koło nich. ze świstem przeleciała kula. 

Sam upadł na ziemię pociągając za sobą Lollie. Leźeli chwile 
na boku. a ich serca biły szybko w zgodnym ryimie. Z przygotowanym 
karabinem czekał na kolejny wystrzał. Nic się nie działo. 
Instynkt żołnierza podpowiadał mu, że lepiej dla nich, kiedy 
tamci strzelają. Cisza oznaczała bowiem, iż snajper prawdopodobnie 
lokuje .się na lepszej pozycji. 

Mężczyzna rozejrzał się dokoła modląc się, aby strzelec okazał 

Strona 98

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

się Hiszpanem. Mauzery. których używają hiszpańskie wojska, 
bywają najczęściej niecelne i Sam w tym widział jedyną szansę. 

Skalna ściana znajdowała się pięć metrów od nich, ale dzieliła 
ich otwarta przestrzeń. Półka z wodospadem była niewiele dalej. 
Sam nie chciał jednak dać się zaskoczyć w małej jaskini. Są tam. 
co prawda, ochraniające z trzech stron skały oraz jedna droga 
wejścia, która, co istotniejsze, stanowiła też jedyną drogę ucieczki. 
Na taki błąd taktyczny, popełniany przez wielu niedoświadczonych 
i w większości już martwych ludzi, nie mógł sobie pozwolić. 

Kula przeleciała pod kątem W dół, oznaczało to, że snajper 

164 

znajduje się znacznie wyżej. Przebiegł wzrokiem po widocznym 
Stąd gąszczu dżungli. Muszą znaleźć jakąś kryjówkę, i to szybko. 
Zerknął na Lollic Na jej zmęczonej, pocętkowanej na różowo 
twarzy malowało się przerażenie. 

- Posłuchaj mnie uważnie. Musimy przebiec do dżungli 
za nami. 
Dziewczyna zaczęła podnosić głowę, usiłując obejrzeć wska|
zane miejsce, 

- Nie patrz tam! - szepnął stanowczo. - Zdradzisz nasze 
zamiary. 
Głowa Eulalii zamarła w bezruchu. 

- Przekręcę się teraz w górę. - Wyjął ostrożnie karabin 
i położył go za nią. - Muszę być gotowy do strzału, więc chwyć 
mnie za szyję, gdy będę się odwracał. Jak tylko się podniosę, 
puść mnie i biegnij prosto w tamte bambusy. Zrozumiałaś? 
- Trzymać się, puścić, biec - powtarzała cicho i kiwnęła głową. 
- W porządku. Ruszamy na trzy. Raz... 
Objęła go za szyję. 
- Dwa... 
Przytrzymał karabin za jej plecami, pałce miał na spuście. 
- Trzy! 
Przekręcił się wraz z nią, cały czas trzymając karabin w górze. 

W chwilę potem zerwali się na nogi. Dziewczyna puściła Sama 

i pobiegła co tchu przed siebie. Wokół nich kilka pocisków wbiło 

się w piasek. 

Sam odpowiedział ogniem i pospieszył w ślad za Lollic. 

Padające wokół kule z mauzeni przypominały burzą gradową. Po 

kolejnym strzale snajpera Sam znowu wystrzelił, mierząc tym 

razem w górę półki skalnej. Ujrzał spadającego Hiszpana, którego 

natychmiast zastąpił kolejny strzelec. 

Celował jeszcze trzy razy, aż znalazł się wśród bambusów. 

Przed nim mignęła różowa sukienka Eulalii, Sam zrobił pięć 

kroków i dogonił dziewczynę. Chwycił ją za rękę i pociągnął za 

sobą, biegnąc najszybciej, jak potrafił. 

Przeskoczył kilka krzaków. Dziewczyna upadła, ale poderwał 

165 

Strona 99

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

ją na nogi nie zwalniając przy tym lempa. Skierował się na 
północ i biegł pod górę dla zgubienia napastników. 

Powietrze stawało się coraz cięższe. Dotrzemy tędy do rzeki, 
pomyślał. Ciągnął dziewczynę przez gęstwinę niskich palm i choć 
ostre liście smagały ich ciała, Loliie nawet nie pisnęła. Od czasu 
do czasu sykała tylko z bólu 

Dotarli do zwartej ściany bambusów. Mężczyzna zaklął. Świst 
maczety przyciągnie Hiszpanów jak muchy do krowiego łajna. 
Zatrzymał się i złapał Loliie, która z impetem odbiła się od jego 
piersi. 

- Cicho! - Przytrzymał ją za ramiona, aby złapała równowagę. 
- Przejdziemy przez ten gąszcz wolno i po cichu. Mli użyje 
noża, usłyszą nas. 
Eulalia na znak zrozumienia pokiwała głową. Wziął ją za rękę 
i zaczęli kluczyć między rosnącymi wokół bambusami. Przechodzili 
ponad kępami wysokiej trawy, która niczym wiosenne 
siano obsypywała bambusowe tyczki. Przez zielony gąszcz nie 
przenikał ani jeden promień' słońca. Była to wędrówka niezwykle 
ślamazarna, ale cicha. Szli, wydawałoby się, przez nieskończone 
pole zieleni i czuli się jak w więzieniu. Oboje zdawali sobie 
sprawę, że to nic w porównaniu z groźbą, iż to miejsce może 
Z łatwością stać się ich grobem. 

Dżungla przed nimi zaczęła się w końcu przerzedzać i po 
kilku metrach bambusowy las się skończył. Sam wstrzymał 
oddech, nie wiedział bowiem, co ani kto może tu na nich 
czekać. Wypatrywał usilnie drogi, ale przypominało to patrzenie 
przez więzienne kraty - nie miał pełnego obrazu 
okolicy. 

Zatrzymał się. Przed nimi rozciągała się polana pełna storczyków 
i osłonięta winoroślami, które zwisając z potężnych 
figowców tworzyły coś w rodzaju tunelu. Rozejrzał się na boki. 

- Biegniemy! - Pociągnął dziewczynę za sobą. 
Z wierzchołków drzew wzbiły się chmary ptaków wzniecając 
większy hałas niż salwy armatnie. Ich skrzek, równie donośny jak 
strzały z karabinu, co chwila przeszywał powietrze, zaś łopotanie 

166 

skrzydeł brzmiało głośniej od tysiąca flag powiewających na 
wietrze. Niebo pociemniało od dziesiątków przestraszonych dzikich 
gołębi. Wtedy za plecami uciekinierów rozległy się hiszpańskie 
okrzyki. 

- Sukinsyny! - zaklął Sam. 
- O mój Boże! -jęknęła Lołlic. 
Biegli dalej i po dwóch minutach dotarli do rzeki. Rozlana 
szeroko wstęga wody wydawała się tak głęboka, że dziewczyna 
nie miała szans, by ją pokonać. 

Sam odwrócił się, przewiesił karabin przez jej ramię i przykucnął 
nadstawiając plecy. 

- Wskakuj. Złap mnie rękoma za szyję, a nogami trzymaj się 
sa i pod żadnym pozorem nie puszczaj, nawet pod wodą! 
- Ale ja... 
- Zrób to! 
Gdy tylko poczuł jej objęcia, wskoczył do wody i skierował się 
na środek rzeki. Tutaj pozwolił, aby nurt poniósł ich w dół. 
Zerknął za siebie i upewnił się, że dziewczyna nadal ma karabin 
przewieszony przez ramię. 

Strona 100

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Jesteś cała? 
- Tak. - Przywarła do niego mocniej. 
- W takim razie przestań mnie dusić - stęknął i odetchnął 
ulgą, gdy Eulalia zwolniła nieco uścisk wokół jego krtani, 
- Przepraszam - szepnęła. 
W ciszy poruszali się z prądem rzeki. Sam siara! się utrzymywać 
na środku nurtu i rozglądał się bacznie po brzegach. Rzeka wiła 
Się przez dżunglę zwężając się w pewnym miejscu do około 
ośmiu metrów. Sam ocenił odległość i zastanawia! się. czy nie 
lepiej byłoby iść piechotą. 

Nie miał jednak okazji podjąć takiej decyzji. 
Wypłynęli zza zakrętu prosto w krzyżowy ogień Hiszpanów. 
W wodę zaczęły uderzać pociski. 

- Weź głęboki wdech! - krzyknął i czując, że Loliie nabiera 
powietrza, zanurkował na samo dno - jedyne miejsce bezpieczne 
od kuł prześladowców. 
167 

Płynął wzdłuż dna i skręcił na wschód, gdzie, jak pamiętał, 
brzeg rzeki był wysoki i najbardziej stromy. Miał nadzieję, źe lak 
jest. nie potrafił bowiem tego definitywnie stwierdzić z powodu 
silnego zamulenia. Płuca paliły go od wstrzymywania oddechu, 
czul. źe dłonie dziewczyny zaciskają się w pięści. 

Sam wiedział, że zdoła wytrzymać jeszcze z minutę, ale 
ona nie da rady. Muszą wypłynąć na powierzchnię. Skierował 
się do góry, licząc na dobry los. jak czynił to juź setki 
razy. Jeśli szczęście mu nadal sprzyja, znajdą się na tyle 
blisko brzegu, aby skryć się przed wzrokiem Hiszpanów. 
Gdy wypływali, popatrzył do góry. za jego plecami kilka 
pocisków przeszyło wodę. 

I wtedy ujrzał na powierzchni cieri małej łódki. Zbliżył się do 
burty, a potem, ciągle płynąc pod wodą, rozluźnił uścisk dziewczyny 
i odwrócił się do niej twarzą. Chwycił ją za podbródek, 
a kiedy Lołlie otworzyła oczy, uniósł do góry jej brodę i oboje 
powoli wynurzyli się zaledwie o centymetry od łodzi. Eulalia 
odetchnęła głęboko. 

- Cicho - szepnął przykładając jej palec do ust. Prawą ręką 
ciągle trzymał ją za kark. 
Kiwnął głową w stronę łódki. 
Z tyłu dobiegał odgłos strzelaniny, Sam ostrożnie cofnął się 
i zajrzał do środka. Łódź była pusta. Kołysała się w gęstych, 
splątanych wodorostach, przywiązana liną do brzegu. Zerknął na 
Lollie, która już spokojnie oddychała i ciągle trzymała się jego 
ramion. Kazał jej ponownie chwycić go za szyję. 

- Musimy się przeprawić przez wodorosty na brzeg. Trzymaj 
Się. 

Bezgłośnie przytaknęła. 

Sam poruszał się najciszej jak potrafił; z wody wystawały im 
tylko głowy. Płynął wzdłuż liny w miejsce, gdzie gęste mangrowce 
schodziły do wody zapewniając im ochronę. 

Wkrótce dotarli do brzegu i Sam ujrzał skałę, do której 
przywiązano linę. Rozejrzał się, lecz nikogo nie dostrzegł. Wtedy 
zbliżył się do zwisających gałęzi. Zdjął z siebie ręce dziewczyny, 

168 

ale nadal trzymał ją w talii, przebierając jednocześnie nogami, 

Strona 101

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

aby utrzymać się w miejscu. 

- Chwyć się tej gałęzi. - Wskazał na gruby konar. 
Dziewczyna przytrzymała się go oburącz. 
- Dobrze. Potrafisz się tu jakiś czas utrzymać? 
Przytaknęła, lecz na jej twarzy pojawił się niepokój. 
- Co chcesz zrobić? 
- Wracam do łódki. Trzeba ją przyholować, gdyż dzięki niej 
będziemy mogli płynąć w dół rzeki. Zostań tu i błagam, nie 
ruszaj się. W ogóle nie rób niczego, tylko pozostali w ukryciu 
i trzymaj się gałęzi. Zrozumiałaś? 
- Tak - szepnęła i przyjrzała się otaczającym zaroślom. 
Sam podążył do miejsca, gdzie lina znikała w mętnej wodzie. 
Wyciągnął mały nóż, przeciął ją i trzymając w ręku jej koniec 
popłynął w stronę łódki. 

Strzelanina nic ustawała, chociaż straciła nieco na sile. Mężczyzna 
zanurkował i wynurzył się dopiero po drugiej stronie 
łódki. Widział błyski wystrzałów i poznał, źe na drugim brzegu 
ukrywa się co najmniej pięciu żołnierzy. Słyszał ich krzyki, 
adal ostrzeliwali na oślep wodę w nadziei, że kogoś trafią. Po 
chwili jeden z Hiszpanów wydał rozkaz wymarszu w dół rzeki. 

Jankes nic mógł dłużej czekać. 

Powoli popchnął łódkę w stronę brzegu. Ufał, iż jej ruch 

pozostanie niezauważony. Długie minuty zajęło mu skierowanie 

jej przez wodorosty ku kępie mangrowców na brzegu. Zdawał 

sobie sprawę, że zostało im tylko kilka sekund, zanim ktoś 

zauważy brak łódki. 

Dotarł do zarośli i przycumował łódź obok Eulalii. 

- Szybko, właź do środka! - Podniósł ją i wrzucił na dno jak 
mokry worek. Potem pospieszy! w jej ślady, a gdy znalazł się już 
wewnątrz drewnianej skorupy, zdjął karabin z ramienia dziewczyny 
i wytrząsnął wodę z łuty. - W porządku? 

- Aha. Leżała skulona w kłębek obok wioseł, które pływały 
na dnie w kilku centymetrach błotnistej wody. Ręką odganiała od 
twarzy chmarę komarów. 
169 

Sam odwrócił się, uklękną! na dziobie i pod osłoną gałęzi 
ciągnął łódkę z prądem rzeki. Drzewa rosły tu lak gęsio, iż 
wydawało się, że jesi środek nocy, a nie południe. Im bardziej 
zagłębiali się w zarośla, tym więcej pojawiało się komarów, które 
unosiły się wokół nich niczym płatki śniegu. 

Usłyszał mamrotanie dziewczyny. Odwrócił głowę i ujrzał ją, 
jak siedzi w kącie łodzi i z udręką na pocętkowanej twarzy 
drapie się po ramionach. Robiła to tak intensywnie, że musiała 
zdrapać już kilka warstw naskórka. Powrócił do kierowania 
łodzią, wdzięczny losowi, że Lollie zajęła się komarami. 

Od strony brzegu dobiegł ich odgłos dudniących butów. Sam 
znieruchomiał. Żolnier/e byli blisko, zbyt blisko. Odwrócił się. 
chcąc ostrzec Eulalię, lecz nie zdążył. Dziewczyna w tym samym 
momencie zabiła komara tak głośno, że zapewne usłyszano ją 
w samej Manili. 

Jeden z żołnierzy krzyknął i natychmiast w ich stronę posypał 
się grad kul. 

Strona 102

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Mężczyzna z całej siły chwycił gałęzie, odepchnął się i łódka 
jak z procy wyskoczyła na środek rzeki. Karabinowa palba nie 
ustawała. 

- Wiosłuj! - krzyknął strzelając do Hiszpanów. 
- Ałe jak? - zapytała głośno. 
- Włóż wiosła do wody i ciągnij, do cholery! - Schylił się, 
złapał wiosła i rzucił jej do rąk. 
Już na obu brzegach pojawili się żołnierze, krzyczeli i strzelali. 
Łódka dryfowała powoli z prądem w dół rzeki. 
Woda rozpryskiwała się, a wokół nich świstały kule. Jedna 
z nich drasnęła mu ramię. Sam skrzywił się, ale nie przestawał 
strzelać. Łódka przechyliła się na bok i usłyszał, jak Lollie 
szamoce się z tyłu z wiosłami. Żołnierze zaczęli przez wodę 
brnąć w ich kierunku. 

- Wiosłuj! Wiosłuj! - wrzeszczał Jankes i celnymi strzałami 
powalił dwóch kolejnych Hiszpanów, 
Lollie wiosłowała - jednym wiosłem, a do tego w kółko. 

- Cholera! - Sam odłożył broń, zrobił unik przed następną 
kulą i dopadł dziewczyny; usiadł na niej okrakiem, przyciskając 
nogami wyrywające się z uścisku ciało. Następnie złapał za 
wiosła, pochylił się i z determinacją zaczął nimi uderzać 

o wodę. 
Łódka błyskawicznie wpadła w wartki nurt rzeki. Zza pleców 

dobiegały ich jeszcze krzyki Hiszpanów i odgłosy wystrzałów, 

ale oni nabrali już prędkości i płynąc z prądem znaleźli się poza 

rażącym zasięgiem broni. 

Po jakimś czasie Sam przestał wiosłować, niosła ich teraz 

rwąca woda. Dysząc ciężko, oparł obolałe ręce na wiosłach, 

[zamknął oko 
i pochylił głowę. Czekał, aż odzyska siły. jego 
mięśnie trochę odpoczną, a serce przestanie bić w oszalałym 
tempie. Nagle kobiecy kształt pod nim poruszył się, mamrocząc 
coś pod nosem. Z wielką chęcią udusiłby Lollie własnymi rękami 
i napawał każdą chwilą jej męki. 

- Puść mnie! 
Sam zaczął najpierw liczyć w myślach, polem modlić się, ale 
nic nie poskutkowało. Nadal miał niezmierną ochotę chwycić ją 
za gardło. Przecież nawet skończony idiota potrafiłby wiosłować 
tą cholerną łódką. 

W tej samej chwili poczuł na łydce dotyk jej pośladków. 
Spojrzał w dół ze wściekłością i zebrał całą siłę woli. aby 
się powstrzymać przed wbiciem obcasa w len różowy, wiercący 
się tyłeczek. Zwolnił jednak uścisk nóg i między nimi, 
niczym płowa łasica, pojawiła się potargana głowa Lollie. 
Jej plamistą twarz wykrzywiało oburzenie, co dodatkowo 
potęgowało złość Sama. 

- Nie miałam już czym oddychać! - odezwała się oskarżycielsko 
i odgarnęła z twarzy mokre włosy. 
- Chwytaj za wiosła. 
- Po co? - Rozejrzała się wokół, patrząc na szeroki odcinek 
płynącej tu leniwie rzeki. - Czyż nie jesteśmy już bezpieczni? 
- Ty nie jesteś. - Posłał jej morderczy uśmiech, który nie miał 
nic wspólnego z poczuciem humoru. - A teraz wiosłuj. 
- Czemu mam to robić? Ty jesteś mężczyzną, to twoje zadanie. 
170 
171 

Strona 103

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Jankes uniósł karabin i skierował lufę w jej piersi. 
Z wrażenia otworzyła buzię. 

- Masz się natychmiast nauczyć wiosłować albo cię zastrzelę. 
Wybór należy do ciebie. 
- Chciałam... 
- Powiedziałem, wiosłuj! - Bardzo wolno nachylił sie ku niej, 
upewniając, że usłyszała dźwięk odciąganego zamka. 
Spojrzała niedowierzająco na wiosła, następnie na niego, na 
broń i w końcu ponownie na Sama. Wyraz jego twarzy musiał ja 
przekonać, jak bliski jest utraty panowania nad sobą, chwyciła 
bowiem wiosło i zaczęła nim szybko poruszać. Podobnie jak 
przedtem, łódka zakręciła się dokoła własnej osi. 

- Chwyć oba wiosła - wycedził przez zaciśnięte zęby. 
Dziewczyna położyła na nich dłonie. 
- A teraz pociągnij oba mocno do siebie. 
Lewe wiosło przecięło wodę, prawe zaś poleciało po powierzchni, 
obryzgując Sama fontanną wody. 
Siedział i liczył w myślach. Doszedł do trzydziestu, wytarł 
sprawne oko i spojrzał na Lollie, a z nosa kapały mu jeszcze 
kropłe wody. 

- Wyśliznęło mi się. - Eulalia wzruszyła ramionami. 
- Nic ma takich pieniędzy w świecie... - zamruczał pod nosem. 
- Jakich pieniędzy? 
- Nieważne. 
- Popatrz! Łódka sama płynie. - Uśmiechnęła się widząc, że 
trafili na silniejszy prąd i nabrali prędkości. - Nie muszę już 
wiosłować - zwróciła się do niego z niewinną minką. - Doprawdy, 
musi nade mną czuwać dobry anioł stróż! 
Pewnie, a ja mam u szyi przywiązany kamień, zwany Lollie 
LaRue. 

Obserwował brzeg, potem sprawdził położenie słońca i widocznych 
w oddali górskich grzbietów, chcąc ustalić ich położenie. 
Postanowił, że popłyną jeszcze kilka kilometrów, po czym wyjdą 
na brzeg. Powinni wtedy znaleźć się o parę godzin marszu od 
obozu Bonifacia. 

172 

Myśli jego przerwał dziwny jęk. Odwrócił głowę, żeby spraw

dzić co się stało. Dziewczyna była blada, wyglądała na chorą 
i wyczerpaną. Kiedy łódka zakołysała się napotkawszy poprzeczne 
zawirowanie, Eulalia oparła się o burtę, a z jej ust wydobyło się 
westchnienie ogromnego cierpienia. Podniosła rękę do pocętkowanego 
czoła, klóre nagle pokryło się kroplami potu. 

- Nic czuję się zbyt dobrze - jęknęła słabo. 
O zmierzchu dotarli do podnóża gór. Lollie przystanęła, 
ciężko dysząc, starała się złapać oddech. Od chwili, w której 
zachorowała na łódce, czuła się fatalnie. Jej samopoczucia 
nic poprawiało zachowanie Sama. Wprawdzie nie wspomniał 
już o wiosłowaniu, lecz w ogóle mówił niewiele, a tych 
parę słów. które udało się jej usłyszeć, nie nadawałoby się 
do powtórzenia. 

- Tu się zatrzymamy - zakomunikował krótko i położy! 
karabin na kamienistej górskiej ścieżce. Zajął się czymś przy 
plecaku, spojrzała więc w dolinę leżącą pod nimi. Okoliczne 
zbocza pokrywały piętrzące się warstwami ciemnozielone spłachetki 
ziemi, które z daleka przypominały wielkie, płaskie schody. 
Poletka pokrywała gęsta sieć rowów melioracyjnych, zalewających 

Strona 104

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

je mętną, brunatną wodą, z której wystawały kępy soczystej 
zieleni. 
- Co to takiego? - spytała. 
- Terasy ryżowe - odparł i podał jej manierkę. 
W domu też mieli pola ryżowe, lecz tamte nie znajdowały 
się na zboczach i nie odznaczały tak soczystymi kolorami. 
Przeniosła wzrok z najbliższego poletka i rozejrzała się po 
okolicy. Roztaczająca się wokół panorama zapierała dech 
w piersiach - rozległa dolina, otoczona jasnozielonymi wzgórzami, 
a w tle wyrastające w oddali potężne, granitowe góry, 
których szczyty sięgały różowych po brzegach, ciemnych 
chmur zmierzchu. 

Uwagę Lollie przyciągnął nagły szelest, dochodzący z wysokich 

173 

drzew za ich plecami. Z początku niczego nie dostrzegła, lec/ 
gdy wytężyła wzrok, zobaczyła dużego ptaka, który przeskakiwał 
właśnie z gałęzi na gałąź. Aż jej zaparło dech, posiada) najbardziej 
niezwykłe upierzenie, jakie kiedykolwiek widziała. Jaskrawoczerwona 
głowa wyrastała z ciemnoturkusowego tułowia, a pióra 
mieniły się w różowym blasku zachodzącego słońca. 

- Sam - szepnęła. 
Mężczyzna ze zniecierpliwieniem podniósł głowę. 
- Co to jest? - zapylała wskazując palcem w kierunku lasu. 
- Drzewo - odparł i wrócił do zbierania suchych liści i gałązek. 
- Nic, mam na myśli to. co siedzi na tamtej gałę/j. - Spojrzała 
na czubek jego głowy. 
- Ptak - rzucił. 
- Przecież widzę, że to ptak, ale jak się nazywa? 
- Skąd, u diabła, mam to wiedzieć? - Nie raczył nawet 
popatrzeć na nią. 
Dziewczyna dała wreszcie za wygraną i zajęła się podziwianiem 
skrzydlatego mieszkańca dżungli. Po chwili napiła się wody 
z manierki i poszła oddać ją Samowi. Starała się przy tym usilnie 
nic zdzielić go naczyniem w głowę, nie do końca pewna 
ewentualnych konsekwencji takiej akcji. 

Mężczyzna w tym czasie przykucnął i uderzał miarowo 
kamieniem o nóż. 
Lollie doszła w końcu do wniosku, że nie jest aż tak odważna, 
stanęła więc za nim i zajrzała mu przez plecy. 

- Co robisz? 
Nie odpowiedział, pochylił tylko bardziej głowę i dmuchał na 
ziemię. Nagle pojawił się dym i gdy Sam się wyprostował, 
ujrzała niewielkie płomienie, tlące się koło noża. Zdumiona, 
zastanawiała się, jak tego dokonał. 

Sam wstał i schował nóż do pochwy. 
Ognisko rozpaliło się na dobre, a wtedy mężczyzna przyłożył 
do niego gałąź figowca, zamieniając ją w jasną pochodnię. 

- Co zrobiłeś, wyrzekłeś zaklęcie i pojawił się ogień? - spytała 
wyrażając głośno swoje myśli. 
- Do diabła, panno „wrzód na tyłku" Laaa-Ruuu, być może 
tak właśnie uczyniłem. 
Dziewczyna zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Ten 
człowiek nawet nie potrafi się kulturalnie odezwać! Otworzyła 
oczy i obrzuciła go wyniosłym, obrażonym spojrzeniem. W środku 
cala aż się gotowała ze złości i już otworzyła usta chcąc dać mu 
ostrą reprymendę. 

Pech chciał, że w tym samym momencie tupnęła mocno nogą. 
Ziemia się pod nią zapadła i dziewczyna poleciała na łeb na szyję 
w dół stoku. Woda i błoto chlapały na jej w twarz, a klujące źdźbła 

Strona 105

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

ryżu wbijały się w ramiona i plecy, gdy turlała się niczym kula 
|w sam środek bagnistego pola. Zatrzymała się na jednym z kamieni. 

Oszołomiona, siedziała jeszcze przez chwilę i odgarniała z oczu 
i twarzy resztki błota. Oczywiście usłyszała dochodzący z góry 
śmiech Jankesa. Rechotał jak osioł. 

- Hej tam. Cukiereczku, znowu pośliznęłaś się w swoim 
pantofelku? - Nie przestawał się śmiać, najwyraźniej pewny, iż 
jest obdarzony wybitnym poczuciem humoru. 
Patrzyła na niego ze skwaszoną miną. Ustał wiatr, więc włosy 

opadały mu teraz swobodnie na ramiona. Siał z dłońmi zaciś

niętymi w pięści, opierał je na skórzanym pasku. Górował na 

wysokiej skarpie jak król. który spogląda z wyższością na swych 

poddanych. Ostatnie promienie słońca przebiły się przez chmury 

i oświetliły jego długie, muskularne nogi, te same, które wcześniej 

przyciskały ją niczym twarda skała do dna łódki. Coś w jego 

postawie i wyzywającym wyrazie twarzy przypomniało jej... 

sprzedajnego pirata. 

Skąd przyszła jej laka myśl do głowy? 

Cóż, pomyślała, skądkolwiek pochodziła, nie spodobała się jej, 

ale 
jeszcze bardziej bulwersowało ją skandaliczne zachowanie 
Jankesa. Położyła rękę na bryle mokrej ziemi, powoli wyjęła ją 
z wody i przez dłuższą chwilę obracała w dłoniach. Kolejne 
parskniecie śmiechem stało się kroplą, która przepełniła czarę. 
Dziewczyna odchyliła się do tyłu i z całej siły cisnęła w Sama 
błotem. Niestety, chybiła prawie o metr. 

175 

174 

- Trochę bardziej w lewo - zaśmiał sic głośniej. 
Była na niego tak wściekła, że cisnęła następną grudki). 
Zdenerwowanie sprawiło, iż znowu nie traliła. 

- Może spróbujesz z otwartymi oczami! - krzyknął, przykładając 
ręce do ust. 
Zacisnęła mocno pieści. Miała ochotę obrzucić go błotem 
zebranym z całego pola, ale w razie pudla nie chciała stać się na 
nowo obiektem jego niewybrednych żartów. Nie rzucała z otwartymi 
oczami, bo od tego kręciło jej się w głowie. Po namyśle 
wyprostowała się więc i uznała, że słowa mogą bardziej ranić od 
kul z błota. 

- Gdyby syn Abrahama przypominał ciebie, Samie Forester. 
nie byłaby to żadna ofiara! 
- A gdyby Chrystus miał ciebie przy sobie, nie potrzebowałby 
krzyża, by zostać męczennikiem. 
- Naprawdę myślę, że jesteś człowiekiem podłym. 
- Wiesz, że w polach ryżowych gnieździ się mnóstwo pijawek,.. 
- Skrzyżował ręce na piersi. 
Podniosła się i próbowała wdrapać się na skałę - włochatą 
skałę, która niespodziewanie się poruszyła. 

Strona 106

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Och, mój Boże! 
Z wody wynurzyła się wielka, kosmata głowa bawołu z długimi 
zakrzywionymi rogami. Dziewczyna nie wiedziała czy ma uciekać, 
czy krzyczeć. 

Wrzasnęła. 

Zwierzę zamrugało brązowymi oczami, uniosło wysoko głowę 
i ryknęło tak głośno, że nawet Lollie się zamknęła. Nagle 
wyłoniły się z błota jeszcze trzy „skały" i zaczęły się do niej 
zbliżać. Potrzebowała tylko trzech sekund, aby dotrzeć do skraju 
poletka i wspinać się pó mokrym zboczu. Ku swojej rozpaczy po 
chwili ześliznęła się z jękiem w dół. 

Wtem poczuła, jak silna ręka chwyta ją wokół pasa i wciąga 
w górę, stawiając bezpiecznie na ścieżce. Dziewczyna dygotała 
jeszcze jakiś czas, próbując złapać oddech. 

- Co to za zwierzęta? 
176 

- Carabao. 
Eulalia zmarszczyła brwi. 

- Bawoły wodne - wyjaśnił. Wytarł o spodnie zabłocone 
dłonie i popatrzy! na nią z politowaniem. - Nie zrobiłyby ci 
żadnej krzywdy - dodał i podniósł karabin. - Chyba, żeby się 
tarzały w błocie. 
Patrzyła na te ogromne bestie i przypomniała sobie, że Harrison 
hoduje byki, z których niektóre ważą ponad czterysta kilogramów. 
Te bawoły były prawic dwukrotnie większe od byków Harrisona, 
Skrzywiła się na tę myśl. 

- Widziałaś jakieś pijawki? - spytał Sam. 
Dziewczyna zamarła i czym prędzej uniosła do góry spódnicę. 
Oglądała uważnie nogi, ale poza odrobiną błota niczego nie 
dostrzegła. 

Sam zagwizdał. 

Podniosła wzrok i zauważyła, że mężczyzna bezczelnie gapi 
się na jej nogi. Natychmiast opuściła spódnicę i spojrzała na 
niego z błyskiem oburzenia w oczach. 

Z jego uśmiechu wywnioskowała, że nie ma tu żadnych 

pijawek. 

O naiwności! Potrząsnęła głową, rozgoryczona z powodu 
własnej łatwowierności i zła na Sama, że przez niego czuje się 
tak głupio. Nieustannie tak z nią postępuje. 

- Chodźmy już. Cukiereczku. Wynośmy się stąd! 
Oderwała wzrok od bawołów i zauważyła, że mężczyzna 
znajduje się już spory kawałek przed nią. Czym prędzej pobiegła 
za nim. Robi się ciemno i wkrótce jedynym źródłem światła 
będzie sporządzona przez niego pochodnia. 

Znowu poczuła głód. Zatrzymała się i przyłożyła rękę do twarzy, 
aby sprawdzić, czy pokrywają ją jeszcze te okropne krosty i plamy. 
Skóra wydała się jej gładka, mimo to nie odważyła się zjeść 
następnej porcji jagód, bez względu na to, jak bardzo jej smakowały. 
Rozejrzała się wokoło i uśmiechnęła się. Banany będą w sam raz. 

177 

Popatrzyła w kierunku Sama i uspokoiła się, widząc nadal 
światło jego pochodni. Potrzebuje minuty, aby go dogonić. 

Strona 107

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Podbiegła do bananowca i złapała za liście, usiłując dosięgnąć 
owoców. Podskakiwała i uderzała w nie, aż w końcu jedna kiść 
spadła na ziemię. Oderwała kilka bananów i włożyła je do 
kieszeni. Polem wyprostowała się i nieoczekiwanie ujrzała przed 
sobą pomalowaną na czarno twarz o wielkich, zielonych oczach 
i uśmiechu jeszcze bardziej morderczym od uśmiechu Sama. 

Gdy Sam usłyszał jej przeraźliwy krzyk, stanął w miejscu. 
I co teraz? 

Dziewczyna znowu wrzasnęła i, choć wydawało się to niewiarygodne, 
tym razem jeszcze głośniej. 

Mężczyzna pokręcił głową. Zapewne obudziła już umarłych. 

Zawrócił i czym prędzej pobiegł w dół przez dżunglę. Zwolnił, 
gdy doszły go stłumione jęki Lollie i odgłos staczanej przez nią 
walki. Zdjął karabin z ramienia i poprzez zasłonę z wysokich 
oleandrów spojrzał na polankę. Stało tam pięciu ubranych na 
czarno mężczyzn, z umalowanymi, ciemnymi twarzami. Najwyższy 
z nich zasłaniał jej dłonią usta i z mizernym skutkiem 
usiłował przytrzymać ją w jednym miejscu. Pozostali, najwyraźniej 
ogłuszeni jej wrzaskiem, stali nieruchomo i ze zdumieniem 
patrzyli na dziewczynę. Z pewnością dzwoniło im jeszcze 
w uszach. Sam coś o tym wiedział. 

Wysoki mężczyzna nagłe zaklął i oderwał rękę od jej twarzy. 
Jak można się było domyślić, ugryzła go. 

179 

Miała dobrze znany Samowi zacięty i przerażony wyraz twarzy 
i już po chwili jej upiorny wrzask wzniósł się w powietrze i odbił 
od wierzchołków drzew. 

Dwóch innych mężczyzn pomagało ja. uciszać*, gdyż Cukiereczek 
nauczył się wałczyć*. 

Jankes oparł się o pień palmy kokosowej, skrzyżował ręce na 
piersiach i patrzył, jak dziewczyna najpierw kopie jednego 
w piszczel, a potem siara się ugryźć drugiego. Trzeba przyznać, 
dobrze się broni. Obserwował tę scenę jeszcze l minutę, po czym 
odezwał się: 

- Cassidy, zapomniałeś, jak postępuje się z damami? 
Wysoki mężczyzna oderwał zdrową rękę od ucha i spojrzał 
zaskoczony na Sama. 

- Chryste, chyba ogłuchłem -jęknął. Potrząsnął głową i przyjrzał 
się swojej dłoni. - To żadna dama. - Zamilkł na chwilę, 
obrzucił ją wzrokiem i dodał: - Zauważyłem tylko niewyparzoną 
gębę, zęby jak u rekina i mnóstwo krost. 
Dziewczyna łypnęła okiem na Sama. następnie na jego przyjaciela, 
Jima Cassidy'ego, a w końcu kopiąc nogami zaczęła 
wyrywać się dwóm mężczyznom, którzy ją nadal trzymali. 

- W zasadzie niezłe nogi - skwitował Jim zmagania LollieSłysząc 
to Eulalia przestała się szamotać i oblała się krwistym 
rumieńcem. 

- Myślisz, że to koniec jej zalet? Nie byłbym tego taki pewien 
- Sam zatrzymai wzrok na jej piersiach. - Swojego czasu 
pokazywała mi inne części ciała. 
Żachnęła się tak gwałtownie, że usłyszeli ją, mimo że miała 
przesłonięte usta. 
Sam stłumił uśmiech. Bez wyrzutów sumienia przygląda! się. 
jak się wije ze wstydu, po czym dodał: 

Strona 108

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Tak naprawdę nazywa się Eulalia Grace LaRue, ale pozwoliła 
mi mówić do siebie zdrobniale Lollie lub jeśli wolisz. 
Cukiereczek. 
Jim parsknął śmiechem, właśnie takiej reakcji Sam się spodziewał. 

- Zgadza się, to Lollie LaRue. ta LaRue z Bclleview. 
Dziewczyna ponownie coś zamamrotała. Sam przypuszczał, że 
jak zwykle go poprawia. 
j Jeszcze bardziej rozbawiony, dolewał oliwy do ognia: 

- Tych LaRue z Południowej Karoliny. Są właścicielami 
posiadłości Hick, zakładów Cowhand i farm w Peachtree. 
- Słysząc stłumioną obrazę w jej głosie uśmiechnął się szeroko. 
Jim popatrzył na niego niepewnie. 
- Córka ambasadora LaRue - dokończył Sam. Zobaczył, jak 
na pomalowanej na czarno twarzy przyjaciela pojawia się błysk 
zrozumienia. 
Skąd ją, u diabła, wytrzasnąłeś? - Jim oparł się o karabin 
i przyglądał uważnie i z pewnym respektem Lollie. 

- Pozdrowienia od pułkownika Luny. 
Jim zesztywnia! i wodził wzrokiem od Sama do dziewczyny. 
- I co zamierzasz z nią począć? 
Sam podniósł lewą rękę i potarł kciukiem o pozostałe palce 
w jednoznacznym geście oznaczającym pienądze. 
Oczy przyjaciela zabłysły tym samym złodziejskim blaskiem, 
który złączył ich od pierwszego spotkania. Uśmiechnął się. 

- Ile? 
- Prawdopodobnie zbyt mało, aby zrekompensować mój 
wysiłek i przeżycia ostatnich dni. - Sam zerkną! na Lollie. która 
się nagle uspokoiła. Wzbudziło to jego podejrzenia, a gdy 
przyjrzał się jej uważniej, zobaczył, że z twarzy dziewczyny 
zniknął strach i pojawił się wyraz niedowierzania, bólu i poczucia 
zdrady. Zdumiewające. Był przecież golów założyć się o swoje 
całoroczne dochody, że Lollie nie pojmie, w czym rzecz. Pomylił 
się jednak srodze i teraz unikał jej zranionych, niebieskich oczu, 
z których wyzierała zdradzona niewinność. Owładnęło nim coś, 
czego od lat nie doznawał - gorzkie poczucie winy. 
- Muszę porozmawiać z Andresem - rzekł po chwili. 
Jim pokiwał ze zrozumieniem głową, nie odrywając wzroku od 
Lollie. Popatrzył na nią z nowym zainteresowaniem, i to nie tylko 
z punktu widzenia złodziejaszka. Jego spojrzenie było lubieżne. 

180 

181 

- Co robisz lak daleko od obozu? - Sam slaral się odciągnąć 
jego uwagę od dziewczyny. 
- Hiszpanie posuwają się coraz bardziej w głąb lądu. W zeszłym 
tygodniu rozmieścili swoje oddziały w Sanla Chrisłina. 
Ta wiadomość zmartwiła Jankesa. Sanla Christina lo średniej 
wielkości prowincjonalne miasteczko, leżące niespełna dwadzieścia 
pięć kilometrów od obozu. Wielu ludzi Bonifacia stamtąd 
pochodziło. Jeśli Hiszpanie je zajęli, oznacza to, że przeniknęli 
na terytorium buntowników i nie minie wiele czasu, a zaczną 
z nimi otwarcie walczyć. Hiszpanie zresztą zwykle działali w ten 
sposób. Okrążali miasto, spędzali jego mieszkańców i torturowali 
wystarczająco dużo niewinnych ludzi, aby wieści rozniosły się 
daleko. Był to najpewniejszy sposób na wyłapanie co bardziej 
porywczych rebeliantów, a w dalszej perspektywie zdławienie 
w okolicy ruchu oporu. 

- Czy broń już do was dotarła? - spytał Jankes. 
Jim pokręcił przecząco głową i poprawił na ramieniu łuk 

Strona 109

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

i kołczan ze strzałami, z którymi się uigdy nie rozstawał. Sam 
wiedział, że przyjaciel używa karabinu ze względu na jego 
szybkość, lecz o wiele bardziej woli cichą precyzję łuku. 

- Czyżbyś poszukiwał jakiejś padliny? - wskazał na czarny 
strój Cassidy'ego, jego włosy przygładzone oliwą i posmarowaną 
popiołem twarz. 
Jim uśmiechnął się, białe zęby kontrastowały z ciemnym 
kamuflażem. 

- Chodzą słuchy, że Hiszpanie otrzymali świeżą dostawę 
dynamitu. - Skinął głową w stronę pozostałych ludzi. - Pomyśleliśmy 
sobie, że ulżymy im nieco i uwolnimy od tego ciężaru. 
Sam roześmiał się. Jego przyjaciel zyskał sławę jako obozowa 
hiena, zdolna wykraść dosłownie wszysdco z samego serca 
nieprzyjacielskiego obozu. W listopadzie, na przykład, kiedy 
przybyli do obozu na wyspie, Jim uznał, że obfitość słodkich 
kartofli to powód do zwędzenia miejscowemu notariuszowi 
indyków, aby ludzie Andresa mogli czcić Święto Dziękczynienia 
w tradycyjnym, amerykańskim stylu. 

182 

- Myślę, źc powinienem jak najszybciej wrócić do obozu 
i pozbyć się tego kłopotliwego bagażu. - Spojrzał na Lollie, która 
mroziła go wzrokiem. Nie zwracał na nią uwagi i. kiwnąwszy 
głową na dwóch przytrzymujących ją Filipińczyków, rzucił: 
- Mogę zabrać ze sobą Garcię i Monteza? 
- Proszę bardzo. Po dzwonieniu W uszach i znakach zębów na 
dłoni sądzę, że są ci bardziej niż mnie potrzebni. - Jim 
wyszczerzył zęby. - W miasteczku jest tylko dwustu Hiszpanów. 
Wydają mi się mniejszym złem. 
Lollie próbowała kopnąć jednego z rozbawionych żołnierzy, 

ale nie trafiła. Upadłaby, gdyby nie trzymali jej w żelaznym 

. uścisku. 

Jim przyłożył palce do ust i zagwizdał. Gałęzie drzew za-
i szeleściły, opadło kilka liści. 7 drzewa sfrunął czarny szpak 
. azjatycki z czerwonym łebkiem. Zawisł chwilę nad nimi, po 

czym usiadł mężczyźnie na ramieniu. Ten wyjął coś z kieszeni 
koszuli i dał ptakowi. 

- Czarny gołąb z piekła rodem - jęknął Sam. 
Ptak zaskrzeczał, pokiwał kilka razy dziobem, zatrzepotał 
skrzydłami i wrzasnął: 

- Gwaaaałcąąą! Ha-ha-ha! 
Dziewczynie oczy omal nie wyskoczyły z orbit. 
- Spokojnie, Medusa. - Jim głaskaniem uciszył szpaka. 
- Drażnij ją. Sam, a wydziobic ci jedyne sprawne oko. 
- Ten ptak świetnie wie, że upiekę go na rożnie, jeśli zbliży 
się do mnie choćby na metr. Może zrobimy z niego ucztę na 
tegoroczne Święto Dziękczynienia? - zaśmiał się Sam. 
- Sam to śmierdzące gówno! - zawołała Medusa, akcentując 
każde słowo kiwnięciem łebka. 
Jankes naprawdę nienawidził tego ptaka. 

- Lepiej nic groź. że ją upieczesz. Staje się wtedy rozdrażniona. 
Pamiętaj o tym. - Jim uśmiechnął się i podał ptakowi kolejny 
Smakołyk. Pogłaskał go. a ptak zagruchał i przekrzywił główkę. 
- Płeć żeńska woli pieszczoty i komplementy - stwierdził 
z rozbawieniem. 
183 

Strona 110

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Jim, mój bohater - zaskrzeczała Medusa i potarła dziobem 
o ucho swego pana. Wyprostowała się i rozpościerając jedno 
czarne skrzydło dodała: - A Sam nie. 
- Cóż, z tymi słowami zmykamy. - Jim kpiąco zasalutował 
Samowi, zerknął na Lollie i zniknął w krzakach razem z resztą 
ludzi i nieznośnym ptakiem. 
Jankes popatrzył na dziewczynę. Ani prze/- chwilę nie spuszczała 
z niego oczu, chociaż trzymało ją dwóch żołnierzy. 
Wyrywała się i starała się coś powiedzieć, mimo że jeden z nich 
przez cały czas zasłaniał jej usta dłonią- Sam próbował zignorował! 
i dziewczynę, i rwetes, jaki czyniła. 

Nie zdało się to na nic. Czuł jej oskarżyć ielskic spojrzenie i nie 
podobało mu się to. Co gorsza, sam również się sobie nic podobał. 

- Zakneblujcie ją! - rozkazał tonem tak ostrym, źe mógłby 
ciąć lód. Odwrócił się i podniósł karabin. - Tayo na! Ruszamy! 
- krzyknął przez ramię. 
Nic obejrzał się już za siebie. 
Zanim żołnierz zamknął za Lollie masywne drzwi chaty, 
zdołała go jeszcze ugryźć i dwa razy kopnąć. Teraz waliła w te 
drzwi ze wszystkich sił, ale nawet nie drgnęły. 

Cholerny Jankes. Żałowała, że to nie jego kopnęła w kostkę 
i ugryzła, a uczyniłaby to o wicie mocniej. A więc ten podły 
człowiek przez cały czas trzymał ją dla okupu. Kiedy kilkakrotnie 
wyratował ją z opresji, zaczęła nawet myśleć, że może nie jest 
taki zły. Jakże się myliła! Robił to wszystko w nadziei otrzymania 
sowitej nagrody. 

On nie jest zły... On jest okropny! 
Naiwnie łudziła się, że z dobroci serca pragnie odesłać ją do 
ojca, a ten łajdak chciał tylko pieniędzy. Zamierza ją sprzedać. 
Jest warta tyle, ile za nią zapłacą, ponieważ jest córką ambasadora 
LaRue. Dla ludzi pokroju pułkownika Luny i Sama Forestera 
jedyną wymierną wartością jest jej nazwisko. Zastanawiała się, 

184 

jaką wartość przedstawia dla swojego ojca, i modliła się w duchu, 
aby w swoim sercu cenił ją nieco wyżej. Zresztą trudno jej było 
wyobrazić sobie miłość rodzica, którego nie widziała przez 
większość swojego życia. 

Jako młoda, rozmarzona dziewczyna wyobrażała sobie ojca 
niby dzielnego, kierującego się ideałami człowieka, który poświęcił 
życie rodzinne służbie ojczyzny. Widziała w snach ich 
spotkanie po latach, kiedy powie jej, jak bardzo ją chciał 
wychowywać, być obecny przy jej dorastaniu i w najważniejszych 
momentach jej życia, ale, niestety, było to niemożliwe. Wypełniał 
swój obowiązek służąc wielu ludziom, a nie tylko jednej małej 
dziewczynce. Dla dobra sprawy nie mógł być takim egoistą. 

Teraz siedziała samotnie w ciemnej szopie i zastanawiała się, 
czy jej marzenia kiedykolwiek się ziszczą. Gdy oczy przyzwyczaiły 
się wreszcie do panującego półmroku, rozejrzała się po 
wilgotnym pomieszczeniu. Dokoła piętrzyły się poustawiane 
prawie po sufit skrzynki i beczki. Podeszła w ich stronę i o coś 
się potknęła. Spojrzała w dół i zobaczyła jakiś długi, metalowy 
przedmiot. Nie odgadła jego przeznaczenia, więc tylko odepchnęła 
go nogą, potem przysunęła się do pierwszej z brzegu beczki, 
zdmuchnęła z wierzchu kurz i usiadła. 

Było tak bardzo cicho, a ona w tym ciemnym pomieszczeniu 
czuła się przeraźliwie samotna i przestraszona. Rozważała, jak 
długo jeszcze zamierzają ją tu trzymać i wtedy przeszła jej przez 
głowę okropna myśl - być może przyjdzie jej spędzić nawet kilka 

Strona 111

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

dni w tej ciemnej norze. Przesiąknięte wilgocią powietrze śmierdziało 
stęchlizną. Jedyne źródło światła stanowiła szpara między 
drzwiami a futryną. Dostrzegała przez nią tylko słaby zarys kłódki. 

Miała ochotę krzyczeć tak głośno, aż zawali się dach, lecz 
tylko wzięła głęboki oddech. 

W rogu, tuż za skrzynką, coś się poruszyło. Siedząc na beczce 
podciągnęła nogi do góry, ścisnęła je mocno rękoma i popatrzyła 
na podłogę. Przebiegły ją ciarki na samą myśl, co za paskudztwa 
mogą tu razem z nią... przebywać... przez te wszystkie dni 
i noce... gdy znowu będzie czekała. 

185 

Sam z niedowierzaniem patrzył na dowódcę partyzantów, nie 
przyjmował jeszcze i nie mógł przyjąć do wiadomości jego słów. 

- Co, u diabla, ma znaczyć, że jej nie chcesz? Andres, ona jest 
warta cholerną fortunę! 
- Nie obchodzi mnie, ile srebrnych peset można dostać za jej 
głowę. Jednego nie jest warta: kłopotów, jakie żądanie okupu 
może przysporzyć naszemu ruchowi. - Andres Bonifacio, przywódca 
powstańczych rebeliantów, przestał krążyć nerwowo po 
pokoju, stanął za biurkiem i wymownie spojrzał na Sama. 
- Popełniłeś błąd, przyjacielu. Twój rząd zażąda mojej głowy, 
jeśli zatrzymamy ją tu dla okupu. Jej ojciec już tego dopilnuje. 
Mam wystarczająco dużo kłopotów z depczącymi mi po pietach 
Hiszpanami. W tej chwili potrzebuję wsparcia ze strony USA. To 
jest o wiele więcej warte od kwoty, jaką moglibyśmy za nią 
dostać. Ambasador LaRue ma ogromne wpływy, a ja nie mogę 
ryzykować utraty poparcia Amerykanów. Zbyt wielu Filipińczyków 
ciężko walczyło w naszej sprawie, aby zaprzepaścić to 
dla kilku marnych tysięcy. 
Jankes w osłupieniu przysłuchiwał się dowódcy. Wszelkie 
nadzieje na nagrodę zgasły szybciej niż zdmuchnięta świeca. 
Poczuł nagłą chęć wyładowania na czymś swej złości, ale tylko 
z całej siły wbił ręce w kieszenie spodni. 

- I co mamy teraz z nią zrobić? 
- Nie my, ale ty! - Bonifacio spojrzał mu prosto w oczy. - Ty! 
Sam stanął jak wryty, po czym zaczął wycofywać się unosząc 
ręce w obronnym geście. 

- Och, nie, tylko nie ja. Wystarczająco się z nią naużerałem 
przez kilka koszmarnych dni. Niech odprowadzi ją ktoś inny, nie 
chcę się do tego mieszać. 
- Ty ją lu przyprowadziłeś i ty jej się pozbędziesz. 
- A jeśli odmówię? - Sam niespodziewanie poczuł się jak 
w pułapce pod ostrzałem ognia artyleryjskiego. 
- Wówczas nie dostaniesz żadnej zapłaty - stwierdził kategorycznie 
Bonifacio. Wyraz jego twarzy się zmienił, dowódca był 
wyraźnie zły. Uderzył pięścią w stół. -Madre Dios, Sam! 
186 

A czego się spodziewałaś? Potrzebuję poparcia Amerykanów. 
Jeśli odprowadzi ją mój człowiek, będzie wyglądało na to, że to 
ja ją porwałem, nie Aguinaldo. - Zaczął od nowa chodzić po 
pokoju. - Może tego nie chcesz, ale zrozum, nie ma innego 
wyjścia. Musisz ją odstawić. Jesteś Amerykaninem i tylko ty 
zdołasz ich przekonać, że nie miałem z tym nic wspólnego. 

- Niech Cassidy to zrobi, leż jest Amerykaninem . 
- Nie. - Dowódca podniósł rękę i popatrzył na Jankesa, jakby 
ten stracił rozum. - Dziewczyna nie dotarłaby na miejsce... 
nietknięta. Wiesz o tym doskonale. Postaw przed nim jakąkolwiek 
kobietę, a w dziesięć minut zaciągnie ją do łóżka. Nie, to ty ją 

Strona 112

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

odprowadzisz. - Zawahał się przez chwilę i spytał: - Ale czy 
rzeczywiście została nietknięta? 
- Tak, nie jestem aż taki głupi. - Zacisnął pięści w kieszeniach 
i spoglądał przez okno, przypominając sobie widok pary niebieskich, 
oskarżających oczu. 
Nic podobało mu się ani to, ani też sam pomysł ponownej 
wędrówki w towarzystwie dziewczyny. Przeliczył się i była to 
gorzka pigułka do przełknięcia. Andres ma rację, ale przyznanie 
tego nie czyniło jego zadania łatwiejszym, nie osłabła też jego 
wściekłość. 

A więc nie może liczyć na nagrodę. Fakt, że przez tyle czasu 
zajmował się nią za darmo, ranił jego dumę najemnika. Zagrożona 
też została jego reputacja jako żołnierza, nadszarpnęła ją fatalna 
ocena sytuacji. Nigdy dotąd mu się to nie zdarzyło. 

Sęk w tym, że dostał rozkaz odstawienia Lollie LaRue 
z powrotem do tatusia. Zadanie wydawało się o tyle trudne, że 
nieopatrznie wyjawił jej swoje plany odnośnie okupu. Sam 
nawarzył sobie tego piwa i, jak widać, musi go teraz wypić. 

- Jest mały problem - powiedział i oparł się niedbale o ścianę. 
- Jaki? 
- Ona wie o wszystkim. 
- To znaczy o czym? 
- Ze planowałem otrzymać za nią nagrodę. 
-Estupido! - rzucił Bonifacio i zaklął siarczyście. 
187 

- Masz rację, to było głupie z mojej strony, a!e powiem ci, że 
ta kobieta zamieniłaby Machiavellego w kretyna. 
W izbie zaległa cisza. Sam pocierał w zamyśleniu czoło. Musi 
znaleźć jakiś sposób, aby odkręcić całą sprawę. Wrócił myślami 
do pamiętnej rozmowy z Jimem. Dziewczyna wiedziała, że 
będzie ją trzymać dla okupu. 

Nie, poprawił się w myślach. Wiedziała jedynie, że Sam 
Forester otrzyma zapłatę. Podszedł do biurka dowódcy i, opierając 
się oburącz o blat, postanowił przekonać go do swego pomysłu. 

- Dziewczyna jest świadoma tego. że miałem otrzymać zapłatę 
za dostarczenie jej do obozu. Może uda nam się ją przekonać, że 
źle zrozumiała moje słowa. 
- Nam? 
- Potrzebuję twojej pomocy, Andres. Ona musi uwierzyć, że 
planowaliśmy tylko odstawić ją całą i zdrową do ojca. Będziesz 
mi jednak niezbędny. Jeszcze nie wiem jak, ale należy ją 
przekonać, iż jedyne pieniądze, o jakich mówiłem, to nagroda za 
jej uratowanie. - Sam przerwał, bo właśnie sobie coś przypomniał. 
- A propos, myślisz, że została już wyznaczona nagroda za jej 
odnalezienie? A może mógłbyś przekonać ambasadora LaRue do 
zapłacenia znaleźnego? 
Jeden rzut oka na twarz dowódcy powiedział mu, iż nie 
otrzyma złamanego centa. Westchnął. Wszak musiał spróbować, 
nakazywała mu to jego dusza rodem ze slumsów Chicago. 

- Zapomnijmy o tym - wzruszył ramionami. 
- Wieczny najemnik, ej, przyjacielu! - Bonifacio zaśmiał się 
zza biurka. - W takim razie postaraj się ją przekonać. Ja zaś 
prześlę ojcu dziewczyny wiadomość, że odnalazłem jego córkę 
i że przywiezie mu ją zaufany Amerykanin. Nie będę ustalał 
z nim nic konkretnego, ambasador prawdopodobnie zechce 
umówić się z tobą. Ale jedno jesl pewne: ani on. ani ktokolwiek 
inny nie ma prawa poznać miejsca naszego pobytu. Broń powinna 
przybyć lada dzień i nie możemy przegapić tej dostawy. - Spojrzał 
na Jankesa. - Zgoda, powiem dziewczynie, że zależy nam na jej 
bezpieczeństwie i pomogę ci ją przekonać co do tej historii 
188 

Strona 113

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

z nagrodą. Jednak, aż do czasu otrzymania wiadomości od jej ojca, 
dziewczyna pozostanie na twojej głowie. Będziesz za nią osobiście 
odpowiedzialny. Mam wystarczająco dużo kłopotów z Hiszpanami. 

Do diabła, otrzymał rozkaz. Jest uziemiony na amen. 

- A gdzie ona się w ogóle podziewa? - zapytał Bonifacio. 
- Kazałem ją zamknąć w szopie koło magazynu - odparł Sam. 
Nagle ktoś głośno zastukał do drzwi i do środka wszedł 
adiutant Bonifacia. Stanął na baczność, zasalutował dowódcy, 
potem Samowi, a w końcu oznajmił: 

- Kobieta uciekła. 
Potrzebowali zaledwie dziesięciu minut, aby ją odnaleźć. 

Potem pięciu ludzi przez pół godziny próbowało wyciągnąć ją 
w całości ze zwojów drutu kolczastego. Mieli tylko jedną 
pochodnię, co jeszcze bardziej utrudniało pracę. Sam zamknął 
wieczko od zegarka i wsadził go do kieszeni koszuli. Pochylił się, 
chwycił ze zniecierpliwieniem wbitą w ziemię pochodnię i uniósł 

ją wyżej, aby poprawić widoczność. Oparł się jedną nogą o worki 

Z piaskiem, ustawione w stertach po pięć na obrzeżach obozu, 

i zrezygnowany przyglądał się całej operacji. 

Prawdopodobnie Lollie próbowała przeczolgać się przez zwoje 
drutu, ustawione jako zapora przeciw napastnikom. Gdy ją 
odnaleźli, wyglądała jak różowa larwa owinięta kolczastym 
kokonem. Wydawało się, że kolce zaczepiły się we wszystkich 
możliwych miejscach o jej suknię i włosy, a reszta drutu wiła się 
poskręcana wokół nóg i rąk. W prawej dłoni trzymała żelazny łom. 

Jeden rzut oka na dziewczynę upewnił go w przekonaniu, że 
za żadne skarby świata nie pójdzie z nią znowu przez dżunglę. 
Jeśli już ma ją odtransportować, zrobi to normalną górską drogą, 
gdzie wsadzi ją do wozu ciągniętego przez bawoły i pojedzie do 
Manili albo w inne miejsce według uznania jej szanownego 
tatusia, Nie martwiło go nawet, że prawdopodobnie będą musieli 
przebrać się za wieśniaków, tubylców czy Hiszpanów. Na pewno 
jednak nie wejdzie z nią ponownie do dżungli, co to, to nie! 

189 

Żołnierze skończyli przecinać resztki drutu, a jeden z nich 
wyjął lom z ręki dziewczyny. Sam był mu za to wdzięczny. Miał 
dziwne przeczucie, że przy pierwszej okazji Lollie użyłaby go 
przeciwko niemu. 

Mężczyźni postawili ją wreszcie na nogi. Uśmiechali się przy 
tym. rozmawiając między sobą w narzeczu tagalog. Dziewczyna 
pokręciła głową i chwiejąc się nieco, przyglądała się im przez 
chwilę. Najwyraźniej nie doszła jeszcze do siebie i wyglądała na 
lekko przestraszoną. Żołnierze nadal uśmiechali się przyjaźnie 
i Sam ujrzał, że dziewczyna powoli się odpręża. Naturalnie nie 
miała najmniejszego pojęcia, skąd brał się ich dobry humor. 
Nazywali ją lasing paru-paro, czyli pijany motyl. 

Nie ulegało wątpliwości, że to określenie pasuje do niej jak 
ulał. Z potarganych jasnych włosów wystawały podobne do 
czułków owada kawałki drutu. Cala suknia była zaplątana 
w dłuższe, wychodzące na wszystkie strony odcinki, co sprawiało, 
że materiał zwisał na niej smętnie niczym różowe, połamane 
skrzydła. W pierwszym odruchu chciał jej powiedzieć, jak żałośnie 
wygląda, ale zaraz wyobraził sobie jej reakcję. Cokolwiek by jej 

Strona 114

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

teraz mówił, wyda się jej przesiąknięte sarkazmem i złośliwością. 
Od razu się wścieknie. Wtedy na pewno ani jemu. ani dowódcy 
nic uda się przekonać dziewczyny, że nie żądają za nią okupu, 
a tylko pragną odstawić cało do ojca. 

Lollie tymczasem próbowała zrobić krok do przodu i ponownie 
się zachwiała. Sam ruszył w jej stronę i wyciągnął rękę, aby ją 
podtrzymać, lecz dziewczyna odskoczyła jak oparzona i smagnęła 
go wzrokiem. 

- Nie dotykaj mnie! 
Jankes i Andres wymienili porozumiewawcze spojrzenia. 
Andres potajemnie wskazał palcem na siebie, dając do zrozumienia, 
że może to on powinien spróbować. Sam czekał i obserwował. 

Dowódca wystąpił krok naprzód i skłonił się przed Eulalią, 
prawic zamiatając kapeluszem ziemię. 

- Panno LaRue, nazywam się Andres Bonifacio - uśmiechnął 
się i wyprostował. - Tak mi przykro, że została pani... że nasze 
190 

prymitywne warunki sprawiły pani tyle niedogodności. - Pokazał 
ręką na drewniane zapory, okopy, worki z piaskiem i zwoje drutu 
kolczastego, ledwo widoczne przy palącej się pochodni. 

Eulalia potrząsnęła suknią i wypadło z niej kiłka kawałków 
drutu. Odbiły się o ziemię i rozwinęły jak struny od gitary. 

- Ja myślę. Spodziewam się, że potrzebujecie tych wszystkich... 
zapór dla zatrzymania swoich zakładników. - Machnęła ręką 
i niebacznie zahaczyła o kolejny kawałek drutu, który zaplątał się 
jej we włosy. Pociągnęła go t z grymasem na twarzy przyjrzała 
się wyrwanym kosmykom, tkwiącym w metalowych kolcach. 
- Zakładników? - Andres zesztywniał. - Nic rozumiem. 
- Spojrzał na Lollie z przerażeniem na twarzy. 
Dobra robota, Bonifacio. Jak na mój gust. lekko przesadzone, 
ale mimo to nieźle. Sam uśmiechnął się. 

- Tylko dlatego, że jestem kobietą, nie musicie traktować mnie, 
jakbym była skończoną idiotką. Dobrze słyszałam, co zamierza ten 
łajdak - odparła i rzuciła drut za siebie. Spojrzała z pogardą na 
Sama, podniosła oskarżycielsko palec i pomachała mu przed nosem. 
- Nie rozumiem, o co chodzi. - Sam uśmiechał się przepraszjąco, 
Ani przez chwilę nie odrywał od niej wzroku. 
Wysunęła podbródek zupełnie jak osioł na sekundę przed 
kopnięciem. 

- Powiedziałeś swojemu przyjacielowi, że zamierzasz dostać 
za mnie zapłatę. Gdy spytał, ile, odparłeś, że zależy to od niego 
- z tymi słowy skierowała palec w stronę Bonifacia. 
Andrćs zaśmiał się i pokiwał głową, jakby cała sprawa była 
kiepskim żartem. Sam dołączył do niego. Wyprostowała ramiona 
i uniosła z oburzeniem głowę. Miała ochotę ich uderzyć. Jankes 
wyczytał to z jej lodowatych oczach. 

- Nastąpiła wielka pomyłka, panno LaRue. Sam miał na myśli 
nagrodę za dostarczenie pani całej i zdrowej do obozu - uśmiechnął 
się Andres. 
Przyjrzała się obu mężczyznom z tą samą ostrożnością w oczach, 
jaką Czerwony Kapturek musiał patrzeć na wilka, leżącego 

w łóżku babci. Sam i Andrćs znowu wymienili chytre spojrzenia. 

191 

Strona 115

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Jesteśmy w bliskich stosunkach z rządem USA - tłumaczył 
jej Andrćs. - Posłałem już pani ojcu wiadomość", że dzięki 
Samowi przybyła pani bez szwanku na miejsce i że przywieziemy 
panią do Manili, gdy tylko będziemy w stanie zapewnić jej 
bezpieczny powrót. 
Dziewczyna zamilkła, następnie przesunęła wzrok z twarzy 
dowódcy na Sama. 
Mężczyzna uśmiechnął się lak niewinnie, jak tylko potrafi 
jednooki najemnik. 

- A jaką mogę mieć pewność? - Skrzyżowała na piersiach 
podrapane ręce. 
Szybko się uczy. Niezłe, pomyślał, i spojrzał na nią z odrobina, 
szacunku. 

- Nie mogę udowodnić, że wysłałem wiadomość - odparł 
Andrćs i uniósł ręce w bezradnym geście. 
-A może pan wykazać jakiekolwiek powiązania z moim 
rządem? - uniosła brodę nieco wyżej. 
Dwa celne pytania, pomyślał Sam. To zdumiewające. 

- To akurat jestem w stanie udowodnić - odrzekł dowódca 
i przystawił światło do worka z piaskiem. - Co pani na to'.' 
- wskazał na widniejące tam napisy. 
Lollie podeszła i przyjrzała się uważnie. Sam doskonale 
wiedział, jaki jest napis na worku: „Kwatermistrzostwo armii 
USA, własność rządu USA". Worki kupił kiedyś okazyjnie 
u oficera zaopatrzeniowego w San Francisco, człowieka, który za 
odpowiednią cenę był gotów dostarczyć każdą rzecz z wojskowych 
magazynów. Ona jednak nie musi o tym wiedzieć. 

Dziewczyna przeczytała napis i wyprostowała się, nadal 
mierząc ich wzrokiem, jakby mogła w ten sposób dociec 
prawdy. 

Andres zdjął kamizelkę, wywrócił ją na lewą stronę i przybliżył 
do światła. 

- Proszę popatrzeć na to. 
- Własność Armii Sianów Zjednoczonych Ameryki Północnej 
- Eulalia przeczytała na głos. 
192 

Położył obok nóż z futerałem i wskazał palcem na stempel na 
skórzanym pasku. 

- Własność armii amerykańskiej - powtórzyła głośno. 
- Gomez. chodź tutaj! - zawołał do jednego z żołnierzy. 
- Pokaż pani nożyce do drutu. 
. - Własność armii USA - odczytała nachyliwszy się nad 
narzędziem. 
- Czy nadal wątpi pani w poparcie rządu amerykańskiego? 
- zapytał Bonifacio. 
Posłała mu szeroki uśmiech i odetchnęła z ulgą, po czym 
uderzyła się dłonią w piersi. 

- Nie ma pan pojęcia, jak mi ulżyło. To wszystko było dla 
ie strasznym przeżyciem - westchnęła i posłała Samowi 
wymowne spojrzenie. 

- Sam jest trochę... ostry, panno LaRue - powiedział i rzucił 
mu ostrzegawcze spojrzenie. - Jest jednak dobrym żołnierzem, 
człowiekiem, któremu można powierzyć życie. Czuję się spokojny 
mając go przy sobie. Jestem też pewien, ze robił tylko to, co 
niezbędne, aby utrzymać was przy życiu. 
Dziewczyna wydala z siebie zduszony okrzyk niedowierzania, 
który ogromnie zirytował Jankesa. Aż zaswędziały go dłonie. 

- Panno LaRue, Sam dostał rozkaz towarzyszenia pani w drodze 

Strona 116

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

powrotnej do rodziny, gdy tylko poczynimy odpowiednie 
przygotowania. 

- Wolałabym kogoś innego - odparła, jakby zamawiała obiad 
w restauracji. 
- Niestety, to niemożliwe. Sam jest najlepiej wyszkolony do 
takich zadań. Jest też, tak jak pani, Amerykaninem. Obawiam się, że 
będziecie musieli przebywać ze sobą jeszcze przez jakiś czas. Mam 
wielu dobrych ludzi, lecz nikomu nie zaufałbym tak bardzo jak jemu. 
Sam posłał jej szeroki uśmiech. 

- Poza tym, zgłosił się na ochotnika. 
Uśmiech z jego twarzy błyskawicznie zniknął. Zgłosiłem się 
na ochotnika, akurat! Obrzucił dowódcę dobitnym spojrzeniem 
otrzymując w zamian kolejne ciche ostrzeżenie. 

193 

- Widzę, że nie mam wyboru - westchnęła Lollie i wyskubała 
kolejny kawałek drutu z sukienki. - Mógłbyś mnie przeprosić. 
Nie byłeś dla mnie zbyt miły, wiesz o tym. 
- Ratowałem twoja rozpieszczoną, południową główkę. - Nie 
miał zamiaru jej przepraszać. 
- To właśnie miałam na myśli! - Uniosła wysoko podbródek 
i zwróciła się do dowódcy pokazując Samowi plecy. - Nazwał 
mnie również wrzodem na... pan wie, o co chodzi. 
- Tyłku. Byłaś wrzodem na moim tyłku - powtórzył Jankes 
ignorując dowódcę. - I nadal jesteś. 
- Cisza! Zamknijcie się oboje! - krzyknął Bonifacio. 
- Ale... - Lollie i Sam zaczęli równocześnie. 
- Ani słowa więcej. - Dowódca uniósł ręce i pokręcił głową. 
- Wydaje mi się, że przeżyliście zbył wiele w ciągu tych kilku 
dni. Zmieniłem zdanie. - Popatrzył na Jankesa. - Może lepsza 
będzie chwila rozłąki. 
- Bogu niech będą dzięki - mruknął Sam pod nosem, na tyle 
głośno, aby usłyszała go pozostała dwójka. 
Eulalia wciągnęła gwałtownie powietrze i zwróciła się do 
niego z miną jak rozwścieczony buldog. 
Spojrzenie dowódcy mówiło wyraźnie, że posunął się za 
daleko. Po długiej ciszy Bonifacio odezwał się ponownie: 

- Po namyśle wydaje mi się, że powinniście wyjaśnić to między 
sobą. - Wzrokiem wzywał Sama do wyrażenia skruchy i przeprosin. 
Jankes nie zrobił tego. W myślach przeklinał swój cięty język; 
przez tę kobietę wyprawia najgłupsze rzeczy pod słońcem. 

- Muszę już wracać, - Bonifacio ukłonił się lekko przed 
dziewczyną. - Zagrożona jest nasza sprawa i będę teraz bard/o 
zajęty. Zostawiam panią pod troskliwym okiem Sama. Proszę 
pamiętać, że dotarła tu pani bez szwanku. Jestem pewien, że 
w najbliższym czasie uda się wam znaleźć wspólny język. 
- Spojrzał na nią. - W tej sytuacji to dla pani najlepsze. 
Porozmawiamy, jak tylko otrzymam wiadomość od pani ojca. 
- Skinął głową, odwrócił się i znikną! w ciemnościach. 
Lollie naprężyła nitkę, przegryzła ją zębami i odłożyła wraz 
z igłą na stolik obok łóżka. Uniosła czame spodnie, w pasie były 
już o wiele węższe. Wstała i naciągnęła je na nową bieliznę, jaką 
jej podarowano - męskie slipy w najmniejszym dostępnym rozmiarze. 

Zarówno majtki, jak i podkoszulek bez rękawów były bawełniane- 
nowe i pochodziły z przydziału rządu amerykańskiego. 
Mimo małego rozmiaru i tak wydawały się na nią o wiele za 
duże. Pod pachami straszyły wielkie dziury, a majtki nie spadały 
tylko dzięki temu, że zawiązała je sznurkiem. Kiedy włożyła ręce 
w rękawy sztywnej, płóciennej koszuli, miała wrażenie, 
że zamocowano na nich jakieś ciężary. Podwinięcie jednego 
rękawa nie należało do łatwych zajęć, przeszkadzał jej bowiem 

Strona 117

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

nieustannie mankiet drugiego. 

W końcu udało się jej podwinąć oba aż do łokci. Zrolowała je tak 
ciasno, że wpijały się w skórę, ale przynajmniej już nie przeszkadzały. 
Wsunęła poły koszuli w spodnie i zapięła ostatnie guziki. 

Spodnie zrobiły się trochę przyciasne, ale i lak były o niebo 
lepsze niż na początku. Obejrzała się za siebie, chcąc zobaczyć, 
jak leża. z tyłu. Przesunęła palcami wzdłuż bocznych szwów. 
Stały się teraz grubsze, założyła je bowiem i zaszyła używając 
ściegu krzyżykowego, jedynego wyuczonego w szkole. Miała 
nadzieję, że nie popękają. 

Czuła się dziwnie, mając na sobie spodnie zamiast ciężkich 

halek i spódnic, jakie zawsze nosiła. Różniło się to nawet od 

skąpej i podartej sukienki, którą miała na sobie idąc przez 

dżunglę. Spojrzała na zarys nóg widoczny przez nogawki. Materiał 

szczególnie mocno uwypuklał jej biodra i pośladki, może zbytnio 

dopasowała spodnie. Pomyślała, że ostatecznie mogłaby rozerwać" 

je na szwach i zszyć raz jeszcze, ale nic miała na to najmniejszej 

ochoty, jako że szycie nigdy nie należało do jej ulubionych zajęć. 

Opanowała jedynie haftowanie - inicjały, kwiatki i temu podobne. 

Zastanawiała się, czemu pewne czynności przypisywano tylko 

kobietom, a zwłaszcza damom. Madame Dcvereaux precyzowała 

wyraźnie, co damie wypada, a co nie. Poza tym niewiele 

z dozwolonych zajęć sprawiało Eulalii prawdziwą przyjemność. 

Libiła tańczyć, ale denerwowało ją, że dama musi czekać, aż raczy 

ją zaprosić mężczyzna. To kolejna idiotyczna zasada, niechybnie 

wymyślona w przeszłości przez władczych samców. Konkurowała 

na liście nonsensów wraz z minimalną ilością jedzenia, jaka 

przystoi damie. To jakaś piramidalna bzdura, pomyślała. 

Kolejna z milszych rozrywek to jazda konna, ale Harrison 
odmówił jej dosiadania co bardziej porywczych koni uważając. 
że Lollie nie da sobie rady. A przecież on też wyglądałby 
nieporadnie, gdyby musiał siedzieć bokiem na śliskim siodle dla 
amazonek, z jedną nogą zaczepioną o głupią gałkę. Nie wyobrażała 
sobie, jak można oczekiwać, żeby kobieta utrzymała się 
długo w takiej pozycji. Jej to się nie udało ani razu. 

Dręczył ją egoizm mężczyzn i ich poczucie nieomylności. Byli 
przekonani, iż przyszli na świat tylko po to. aby dyktować 
kobietom, co mają robić, a następnie ratować je w opałach. 
Wydawało się to daremnym trudem. 

196 

Niestety, tak wyglądał świat w męskim wydaniu, rządzony 
i prowadzony wyłącznie przez nich. Przynajmniej taki był jej 
świat. Na co dzień składał się z pięciu braci, którzy rozkoszowali 
się wydawaniem rozkazów, a sami robili potem, co im się żywnie 

Strona 118

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

podobało. To w jej świecie ojciec nigdy nie zajmował się córką, 
nawet teraz się o nią nie martwił. Utknęła w obozie pełnym 
mężczyzn pod wątpliwą opieką zgryźliwego Jankesa, który cieszył 
się lu dobrą opinią, a odznaczał ogładą towarzyską muła i subtelnością 
wybuchu armatniego. 

Sam to dziwny człowiek, uparty i wyjątkowo twardogłowy. 
Przypomniała sobie jego odmowę przeprosin; cały czas zresztą 
zachowywał sie w stosunku do niej bezczelnie i niegrzecznie. 
Żartował sobie z niej i przezywał paskudnie, a jednak czuła, że 
jest w nim coś intrygującego. Może zaimponował jej styl życia 
mężczyzny, jakże różny od tego, który sama prowadziła, a może 
pociągał ją. bo nigdy jeszcze nie poznała kogoś takiego. 

Poza braćmi ci nieliczni panowie, w towarzystwie których się 
obracała, byli dżentelmenami z Południa. Prezentowali sobą 
czystą doskonałość, poczynając od wypielęgnowanych fryzur aż 
po lśniące buty. Posiadali wykwintne maniery, staranne W7kształcenie, 
byli uprzejmi i przystojni. Sam leż na swój surowy sposób 
był przystojny. Ujrzała w myślach jego twarz, kiedy po raz 
pierwszy przyjrzała się mu na bazarowej uliczce. Usłyszała 
wtedy w głowie ostrzegawczy dzwoneczek. Wówczas przestraszyła 
się, teraz jednak patrzyła na to inaczej, żaden bowiem 
z tamtych dobrze ułożonych i przystojnych kawalerów, dosłownie 
ani jeden, nie zawrócił jej w głowie. 

Samowi się to udało. 

Posiadał pewną rzadką, acz sprawiającą czasami wiele kłopotu 
cechę - był człowiekiem niezmiernie dumnym. Przypomniał się 
jej incydent, kiedy próbowała oddać mu swoją porcję jedzenia, 
albo gdy nie pozwolił się upokorzyć ludziom Luny. 

Wypowiadał się gburowato. może czynił to celowo, i przeklinał 
tak soczyście, że mógłby z powodzeniem stanąć twarzą w twarz 
z samym diabłem. Był tajemniczy i bardzo niebezpieczny. 

Zastanawiała się, czy sprawiło to wychowanie wśród slumsów, 
czy też coś zupełnie innego. Sam Forester nie był dżentelmenem, 
a jednak... Tyle krzyczał, że jest dla niego takim ciężarem, lecz 
nie opuścił jej w potrzebie ani razu. Westchnęła głośno, ciekawa, 
co to może oznaczać. Cały czas powtarzała sobie, że nie powinna 
oczekiwać zbyt wiele. 

Oparła brodę na dłoniach i po raz setny rozejrzała się po 
pokoju. Był pusty. Podłogę zrobiono z surowych, nic heblowanych 
desek. Ściany pomalowano na bliżej nieokreślony, szarawy kolor. 
W pokoju stały dwa drewniane krzesła, jedno dębowe z kulawa 
nogą, drugie zaś pomalowane na ciemnozielone Pomyślała, że to 
przesada ozdabiać coś na lej wyspie zielona, barwą. 

Kolor był zresztą znośny, ale dziury w plecionym siedzeniu już 
nie. Popełniła błąd i usiadła na nim, kiedy Sam przyprowadził ją 
do tego pokoju. Obserwowała, jak rzucił na łóżko pościel razem 
z czystym ubraniem i stąpał po izbie niczym rozwścieczony 
bawół wodny. Usiadła więc na najbliższym krześle, aby poczekać, 
aż ochłonie trochę z gniewu. Wpadła pupą tak głęboko, że jej 
kolana znalazły się na wysokości brody. Nie ruszyłaby się nawet 
wtedy, gdyby ktoś rozpalił pod nią ognisko. Przeklinając niebiosa 
Sam wyciągnął ją z krzesła. 

Zawstydziła się na wspomnienie tego wydarzenia i przysiadła 
na twardej leżance. Patrzyła na grube czerwone skarpety, leżące 
koło skórzanych butów o skomplikowanym wzorze sznurówek. 
Brązowa skóra nie miała żadnej skazy i była twarda jak kamień, 
podejrzewała więc, że są nowe. To z pewnością męskie buty, ale 
z wyglądu wydawały się pasować na jej stopę. Eulalia zastanowiła 
się, skąd w tej dziczy wziął się tak mały numer. 

Strona 119

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Wzruszyła ramionami i założyła skarpety, po czym nasunęła 
buty, zawiązała sznurówki i wstała. Zrobiła na próbę kilka kroków, 
hałasując jak koń kopytami po drewnianej podłodze. 

Przez następne minuty dreptała w kotko po małym pokoiku 
i starała się przyzwyczaić do chodzenia w ciężkich, żołnierskich 
butach. Zadowolona, że potrafi wreszcie poruszać się bez upadku, 
postanowiła wybrać się na mary spacer i zwiedzić obóz. Nie 

mogła już dłużej znieść tej niewoli. Szybko podeszła do drzwi, 

otworzyła je na oścież i opuściła izbę. W tym samym momencie 

zza rogu, niecałe dwa metry od niej, wyłonił się Jim Cassidy. 

Zakładała przynajmniej, że to on, miał bowiem na ramieniu 

wielkiego, czarnego ptaka. 

Mężczyzna był bardzo wysoki, choć nie tak muskularny jak 

Sam. Nie przy lizy wał już swoich ciemnoblond włosów jak 

przedtem, a u góry i przy skroniach Lollie dostrzegła bielsze 

pasemka. Ciemne brwi tylko potęgowały wrażenie, że jego włosy 

są o wiele jaśniejsze niż w rzeczywistości. Opalona twarz 

mężczyzny nie nosiła też śladów popiołu. To najprzystojniejszy 

mężczyzna. jakiego kiedykolwiek widziała. Eulalia stała i gapiła 

się na niego bez słowa. 

- Słój, Jim! Kura przed nami! - Ptak zatrzepotał skrzydłami 
i spojrzał na nią ciekawskimi, żółtymi oczkami. 
- No, no, nasz ludożerca. - Jim zatrzymał się w miejscu. 
Lollie poczuła, jak się rumieni. 
- Ugryzłaś kogoś ostatnio, a może tylko uszkodziłaś czyjeś 
bębenki? - Uśmiechnął się. 
Dziewczyna puściła jego słowa mimo uszu, gdyż coś innego 
-przykuło 
jej uwagę - przenikliwy wzrok mężczyzny. Miała 
absurdalne uczucie, że jego zielone oczy widzą ją całą przez 
ubranie. Zaczął się skradać w jej stronę, ona zaś cofała 
się dopóty, dopóki nie oparła się plecami o drzwi swojego 
domku. 

- Zabłądziłaś? Wyglądasz na zagubioną - powiedział i podszedł 
bliżej. Oparł się jedną ręką o framugę i pochylił głowę 
zatrzymując się kilka centymetrów od jej twarzy. Nie mrugnął 
ani razu, jego oczy nawet nie drgnęły i wydawały się przeszywać 
ją na wylot. Zauważyła, że ma długie, ciemne rzęsy, a oczy 
wypełnia tajemna wiedza, której lękała się poznać. Ten człowiek 
to żywy ogień. 
Po kilku sekundach, które wydały się jej godzinami, mężczyzna 
szepnął: 

- Może pomogę ci odnaleźć siebie. Pozwolę ci nawet... się 
198 
199 

ugryźć. - Dotknął jej podbródka i wolno pogłaskał go 
kciukiem. 

Strona 120

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- O, mój Boże! - Schyliła się pod jego ręką i rozejrzała 
rozpaczliwie wokoło, a następnie wrzasnęła, ile miała sił w płucach: 
- Saaaam! 
Ptak pofrunął pod sklepienie dachu i zaskrzeczał: 

- Gwaaaałcą! Ha-ha-ha! 
- Cholerna kobieta! - syknął Jim i wyprostował się. - Gdzie 
nauczyłaś się tak wrzeszczeć? - Potrząsnął głową, pragnąc 
złagodzić dzwonienie w uszach. 
W tej samej chwili Sam wypadł zza rogu. 
Lollie skoczyła ku niemu i oplotła go ciasno rękami, zupełnie 
jak glicynia kraty w oknach. 

- Co, u diabła, się tutaj dzieje? 
- O co ci chodzi? - Jim nadal potrząsał głową. 
- Sam jesl tutaj! Śmierdzące gówno! Dajcie łopatę! - skrzeczał 
ptak siedzący na belce ponad nimi. 
Zza budynku wyskoczyło jeszcze trzech żołnierzy. Dwóch 
z nich trzymało maczety, a trzeci potężną strzelbę z szeroką lufą. 
Lollie wzięła głęboki wdech i spojrzała na nich. Ten z karabinem 
skierował lufę w jej stronę. Westchnęła przerażona i wtuliła się 
w Sama jeszcze mocniej. Patrzyła na niego z zadartą głową 
i starała się coś powiedzieć: 

- Ja... on... my... - Wybuchnęla w końcu płaczem. 
- Cholera, Cassidy, ty durniu! 
- Co powiedziałeś? - Jim skrzywił się. 
- Sam dureń! Sam dureń! 
- Zabiję kiedyś tego ptaka - mruknął Jankes. - Lollie, przestań 
zawodzić. On cię nie skrzywdzi. 
Dziewczyna szlochała ze zdwojoną siłą. Nie potrafiła się 
uspokoić i w końcu Sam objął ją rękami. Gdy poczuła ciepło jego 
ramion i dłoń delikatnie masującą jej kark, spazmy urwały się 
i z wolna przeszły w ciche pochlipywanie. 

- Ona nie jest dla ciebie. 
- Nie słyszę. Co powiedziałeś? - Jim zamrugał powiekami. 
200 

- Trzymaj się od niej z daleka! - krzyknął Jankes tak głośno, 
że Lollie aż podskoczyła. Odwróciła się, pozostając nadal 
w objęciach Sama, i spojrzała na Cassidy'ego. 
, Mężczyzna przesuwał wzrok z dziewczyny na twarz przyjaciela. 
- Aha, rozumiem, - Obrzucił Eulalię uważnym spojrzeniem 
i dodał: - Nie słyszę, ale widzę. A więc wszystko jasne. 
- A co niby, do diaska, widzisz? - ryknął Sam nad jej głową. 
- W porządku, Sammy, stary przyjacielu. Nic będę wkraczał 
na twój teren - odparł Jim z uśmiechem. 
- Sam kupił farmę! - krzyczał ptak, a Jim zanosił się od 
śmiechu. 
Eulalia i Sam popatrzyli na siebie. Na obliczu Jankesa malowało 
się przerażenie. Opuścił ręce tak szybko, jakby jej skóra nagle 
zaczęła go palić. Jednocześnie cofną! się o dwa kroki zostawiając 
między nimi wystarczająco dużo wolnego miejsca. Dziewczynie 
natychmiast zrobiło się zimno. 

- Nie chcę jej, Cassidy. Jestem uwiązany rozkazem, dopóki 
nic odstawię jej całej i zdrowej do tatusia. - Gapił się na nią, 
jakby była zdradzieckim polem ruchomych piasków, po czym 
zwrócił gniewny wzrok na przyjaciela. 
Poczuła, jak jej serce przestaje bić. Co za afront. Czuła się 
bardzo upokorzona, że Jankes tak otwarcie nią wzgardził i okazał 
zupełny brak szacunku. Raz jeszcze pokazał, iż mu na niej wcale 
nie zależy. Przełknęła ślinę starając się powstrzymać piekące łzy. 

- A więc ręce precz od niej, to rozkaz. - Sam wskazał głową 
na trzymany przez żołnierza karabin. - A teraz zajmijmy się 
Czymś poważnym. Broń już nadeszła i potrzebuję twojej pomocy. 
Nikt już na nią nie patrzył, toteż Lollie wytarła rękawem oczy, 

Strona 121

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

wzięła głęboki oddech i podniosła głowę. Jeden z żołnierzy, zdaje 
się o imieniu Gomez, uśmiechnął się do niej pocieszająco. 
Poczuła się lepiej. Może Sam jej nie lubi, ale jego żołnierze 
owszem. 

Jim oderwał się od drewnianej ściany chaty i zagwizdał. Ptak 
skrzecząc chodził po belce, ale nie opuścił swojego miejsca. 

- Chodź, Medusa - zawołał i wyciągnął rękę. 
201 

Szpak zatrzepotał skrzydłami i dalej chodził w tę i z powrotem. 

- Co się z tobą dzieje? - zdziwił się Jim i wyciągnął z kieszeni 
orzeszka. 
Medusa zignorowała smakołyk, zaskrzeczała, potem zagwizdała 
i sfrunęła z belki prosto na głowę Eulalii. 

- Czy ona gryzie? - szepnęła dziewczyna z szeroko otwartymi 
oczami. Stała nieruchomo niczym stuletnie drzewo hikory- 
Tylko mnie - odparł Sam kierując wzrok na głowę dziewczyny. 
- Może ktoś ją zdejmie - powiedziała cicho czując, jak ptak 
przeslępuje z nogi na nogę. 
- No. chodź już mała, pomożemy Samowi - odezwał się Jim 
i podszedł do ptaka. 
- Kra! Pomóż Samowi! Śmierdzące gówno! Dajcie łopatę! 
- Medusa zeszła z jej głowy i dziewczyna odetchnęła z ulgą. 
Potem jednak ptak skoczył prosto z ręki Jima na jej ramię. 
W jednej chwili zamarła i kątem oka starała się zobaczyć, co się 
dzieje. Szpak nieco przesunął się, następnie zamruczał cicho 
i wyciągnął szyję, aby się jej przypatrzeć. - Kto to? 
Eulalia zerknęła na Sama. potem na Jima i w końcu z powrotem 
na ptaka. 

- Jestem Eulalia Grace LaRue. 
- Ahhhh. Śliczna Eulalia Grace LaRue. - Szpak pochylił 
głowę i potarł dziobem o brodę dziewczyny. 
- A ty jak się nazywasz? - zaskoczona spytała z uśmiechem. 
- Jestem Medusa. jestem szpakiem, a Sam jest osłem. 
Lollie zachichotała i popatrzyła na Jankesa. Nie wyglądał na 
szczęśliwego. Zaśmiała się głośniej, bo nie widziała jeszcze, aby 
dorosły mężczyzna tak irytował się z powodu ptaka. 

- Zostaw go tutaj - powiedział niecierpliwie do Jima. - Żadne 
z nich nie wie, kiedy się zamknąć. Chodźmy już. - Zaczął się 
oddalać. 
Jim wzruszył ramionami i pospieszył za Jankesem. Po paru 
krokach odwrócił głowę w stronę Eulalii. 

- Później - rzucił zbyt głośno, aby nic zostać usłyszanym. 
202 

- Jak jasna cholera - krzyknął Sam przez ramię. Jim zmarszczył 
brwi, uderzył się kilka razy W ucho i poszedł w ślady 
przyjaciela wybuchając śmiechem. 
Lollie patrzyła na oddalających się mężczyzn, po czym rzekła 
do ptaka: 

- Widzę, że trafił mi się kompan. 
- Kompania stać! - krzyknęła Medusa niskim głosem. 
- Wydaje mi się, że należy popracować nad twoim słownictwem, 
- Zawróciła w stronę chaty. - A teraz, Medusa, powiedz: 
"Jankes..." 

Ostrzc noża ze świstem przeszyło powietrze. Sam odskoczył, 
zręcznie uchylając się przed stalową krawędzią, Ponownie przykucnął 
trzymając własny nóż w pogotowiu. Rozejrzał się wokoło. 

Strona 122

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Pozostali żołnierze również toczyli walkę. Słyszał głuche uderzenia 
ciał o ziemię, okrzyki zwycięzców i westchnienia leżących. 
Nie zwracał uwagi na hałasy i wziął głęboki oddech, wypuszczając 
powietrze powoli, kontrolowanie. On i jego przeciwnik zataczali 
kręgi, dwie niezmordowane maszyny do walki o wyostrzonym 
instynkcie i zabójczej precyzji, wpatrzeni w siebie i gotowi do 
skoku przy najmniejszym błędzie przeciwnika. 

Sam przewidział nadchodzący ruch, to zawsze pojawiało się 
w oczach. Mężczyzna skoczył do przodu trzymając przed sobą 
nóż jak bagnet. Jankes chwycił go za nadgarstek i podbił ramię 
napastnika, następnie ścisnął gardło w śmiertelnym chwycie. 

Zaledwie cztery metry od nich wyjrzała z krzaków jasna 
głowa. Po dobrej chwili schowała się, a krzak zatrząsł się tak 
głośno, że słychać" go było ponad odgłosami walki. 

204 

Sam puścił napastnika. 

- Możesz odpocząć. Aha, Gomez... 
Żołnierz schylił się po nóż i schował go do pokrowca. 
- ...następnym razem nie mrugaj. 
Mężczyzna pokiwał głową i opuścił mała, arenę, na której 

trenowali walkę wręcz. Sam popatrzył na zarośla. Nie musiał 

długo czekać. 

Najbliższy krzak poruszył się, trzasnęła gałąź i potężne 

westchnienie rozdarło powietrze. Kręcąc głową podszedł na skraj 

placu i oparł się o pień znajdującej się w przytulnym cieniu 

sosny. Lollie skradała się za ścianą gęstych krzewów rycynowca, 

a właściwie człapała na palcach w tych swoich twardych 
żołnierskich butach, wyczyn doprawdy godny podziwu. Skoro 
jednak idzie na palcach, widać stara się zachować możliwie jak 

najciszej. Wypuścił powietrze z wielkim niesmakiem. Swoją 
drogą, ciekawe, o co jej chodzi. Dziewczyna nieustannie mamrotała 
coś pod nosem. 

Ruszyła w jego kierunku zatrzymując się co chwila, aby 

wyjrzeć zza krzaków. Znieruchomiała ponownie dwa metry od 

niego. Wypinając do góry pupę schyliła się i popatrzyła przez 

gałęzie. Włosy związane kawałkiem jutowego sznurka' opadały 

jej na plecy. Były gęste i lekko kręcone, a ich kolor nieodmiennie 

kojarzył mu się z barwą whiskey Old Crow, jego ulubionej. 

W ciemnym mundurze polowym, który Jim wytrzasnął dla niej 
nic wiedzieć skąd, wyglądała inaczej, skromniej. Przestępowała 
z nogi na nogę, co przyciągnęło uwagę Sama ku jej krągłym 
kształtom, uwypuklonym ciasnymi spodniami. Ponętny widok 
nasunął mu refleksję, że wynalazca spódnicy powinien zostać 
rozstrzelany. 

- Gdzie on jest? - mruknęła, przerywając jego rozmyślania. 
Sam z trudem oderwał wzrok od kuszących partii ciała dziewczyny 
i zrobił krok do przodu. 
- Szukasz mnie? - odezwał się z lekkim uśmiechem na ustach. 

Strona 123

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Eulalia westchnęła przestraszona i wyprężyła się jak na 
ibaczność. Potem z wolna odwróciła głowę i spojrzała na niego. 

205 

Jej szeroko otwarte oczy zaczęły strzelać w prawo i w lewo 

- znak, że szuka w myślach odpowiednich stów. Sam po chwili 
zrezygnował z czekania, aż Lollie się odezwie, doszedł bowiem 
do wniosku, że do tego czasu stanie się już dziadkiem. Zapylał 
ją pierwszy: 
- Czego chcesz? 
Dziewczyna wyprostowała ramiona i uniosła wysoko podbródek. 
Boże, co znowu wymyśliła? 

- Chciałabym dostać coś do roboty. 
- Słuchaj, już ci wcześniej mówiłem, że to obóz wojskowy. 
Szkolimy tu żołnierzy do walki o wolność i życie. To nie żaden 
cholerny klub golfowy. 
- Gdzie jest pan Bonifacio? On tu dowodzi i myślę, że 
znajdzie mi jakieś zajęcie. 
- Andres pojechał do Quezonu na spotkanie z Aguinaldem. 
Nie będzie go jakiś czas. - Złożył ręce na piersiach i dodał: 
- Jesteś więc zdana tylko na mnie. 
Westchnęła znowu niczym huragan i rozejrzała się rozpaczliwie. 
Widział, że stara się myśleć intensywnie i lada chwila spodziewał 
się ujrzeć wielki obłok dymu. 

- Przecież proszę tylko o jakieś zajęcie - popatrzyła mu prosto 
w oczy. - Mogę w czymś pomóc, w czymkolwiek. Sam, proszę. 
- Gdzie się podziało to cholerne ptaszysko? Słyszałem, że 
zajmowałaś się nim. 
- Medusa? Jim zabrał ją ze sobą. 
- To musiało być interesujące. Jim narzekał, że już jej prawie 
nie widuje. Rozumiem, iż szpak bardzo cię polubił. - Taki sam 
piasi móżdżek. 
- Medusa nie chciała z nim iść, ale w końcu udało mi się ją 
przekonać. 
- Jestem pewien, że to podziałało cudownie na ego Jima. 
- Zadziwiające, ta kobieta potrafiła omotać nawet nieznośne 
ptaszysko Cassidy'ego. Samowi to zresztą nie przeszkadzało ani 
trochę. Mógł żyć bez jego ciągłego skrzeczenia. Jeśli Lollie czuje 
206 

się dzięki temu potrzebna, jemu to leż odpowiada. Ale teraz 
znowu narzeka na nudę. Może należałoby jednak znaleźć jej 
jakieś zajęcie, aby choć na jakiś czas mieć ją z głowy. - Co 
potrafisz robić? - spytał krótko. 

- A co byś chciał? - Nie umiała tego sprecyzować, ale była 
bardzo chętna. 
Pragnąłbym, abyś zniknęła z mego życia, pomyślał. Otrzepał 
spodnie z kurzu, szukając jakiegoś pomysłu. Później popatrzył na 
zabrudzone nogawki i znalazł doskonale rozwiązanie. 

- Pralnia. 
- Pralnia? - Zapał malujący się na jej twarzy nagle ostygł. 
- Chodź za mną. - Ruszył żwawo w stronę obozu, słysząc za 
plecami tupot jej butów. Przeszli na północną stronę, gdzie siało 
w rzędzie dziesięć długich drewnianych chat, służących za 
baraki. Minęli róg jednej z nich, potem stertę beczek, a następnie 
przeszli koło małej areny używanej przez żołnierzy w rzadkich 
chwilach rozrywek. Poczuł nagle, że Lollie ciągnie go za rękaw. 
- Sam? 
- Co? - zatrzymał się. 
- Co to jest? - Wskazała palcem na kawałek placu otoczonego 
Workami z piaskiem. 

Strona 124

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Arena do walki - odparł i chciał ruszyć dalej, ale dziewczyna 
nie puszczała jego rękawa. 
- Do jakiej walki? 
- Żołnierze urządzają tu w wolnym czasie walki kogutów. 
- Walki kogutów? 
- Właśnie, wrzucają do środka dwa ptaki i pozwalają, aby 
stoczyły ze sobą walkę. Stawiają na nie duże pieniądze. 
- Och, mój Boże... 
- Ten rodzaj hazardu jest na wyspie bardzo popularny, to 
powszechny sposób spędzania czasu. 
- A co z ptakami? - Zbladła, jakby przed chwilą spotkała 
samego diabła. 
- Traktuje się je tutaj jak najcenniejsze zwierzęta. Sprzedawcy 
wyceniają je głównie na podstawie ilości wygranych. Większość 
207 

z kogutów wiedzie żywot lepszy niż dzieci w slumsach, Filipińczycy 
podchodził bowiem bardzo poważnie do tego sportu. 

- Czy ptaki w czasie walk nie ranią się nawzajem? 
- W tym sporcie mogą przetrwać tylko najsilniejsze. Pozostałe... 
- Sam wzruszył ramionami. 
- Sportem jest jeździectwo, wyścigi konne, tenis ziemny 
i krokiet. Nawet ulubiona rozrywka Jankesów, baseball, jest 
sportem. Ale wpychanie dwóch bezbronnych zwierząt na ring nie 
jest sportem! 
- Powiedz to tym ludziom, a teraz chodźmy, musze zaraz 
wracać. - Minął puste skrzynki i zniknął za rogiem. Dobiegł go 
jednak jej zdumiony okrzyk, zatrzymał się więc i odwrócił. 
Eulalia siała wpatrzona w jakiś punkt za skrzynkami- Poszedł za 
jej wzrokiem w stronę zagrody dla kogutów, gdzie stało w rzędzie 
osiem drewnianych klatek, a w każdej znajdował się kogut. 

- Och, biedne ptaki, jak mi was żal! -jej głos się załamał. 
W duchu żałował, że wybrał właśnie tę drogę. Chwycił ją za 
łokieć. 

- Chcesz coś robić, czy nie? 
Dziewczyna pokiwała głową, lecz nie spuszczała wzroku 
z klatek, jakby znajdowały się w nich chore dzieci. 

- No, chodź już. - Pociągnął ją z determinacją, miał zamiar 
jak najszybciej ją czymś zająć, aby znalazła się wreszcie z dala 
od niego. 
Biedne, skazane na śmierć ptaki. Lollie westchnęła i zamieszała 
kijem w wielkim czarnym kotle z gotującą się bielizną. Co chwila 
zerkała z stronę baraków nic mogąc wymazać z pamięci strasznego 
widoku. W ciągu ostatnich dni wyjątkowo polubiła ptaki. Od 
momentu, kiedy Medusa po raz pierwszy usiadła jej na ramieniu, 
stała się prawie jej nieodłącznym towarzyszem. W nocy szpak 
spał na żerdzi zrobionej przez Gomeza. Eulalia wiele razy 
przychodziła do baraku kuchennego z Medusą na głowie. Żołnierzom 
najwyraźniej się to podobało; byli dla niej mili, uśmie

208 

chali się i przynosili różne drobiazgi - orzeszki dla ptaka, świeżą 
wodę i dojrzałe papaje lub mango. Życie w obozie wydawało się 
bardzo przyjemne do momentu, w którym ujrzała nieszczęsne 
koguty. Wtedy zdała sobie sprawę, skąd pochodziły okrzyki, 
jakie słyszała poprzedniej nocy. 

Otarła ręką spocone czoło, dłonie osłabły jej od ciągłego 
mieszania bielizny. Popatrzyła na pozostałe pięć gotujących 
się kotłów. Chcąc zapomnieć o ptakach, próbowała się skoncentrować 

Strona 125

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

na wykonywanej pracy. Mieszała zawzięcie w kipiących 
saganach jak czarownica warząca magiczne mikstury. 
Zmieniła drąg do mieszania na przyrząd przypominający stołek, 
a nazywany przez Sama laleczką. Z miejsca, gdzie powinno 
być siedzisko, wystawał długi kij. jednak inny niż w szczotce. 
Na jego końcu znajdowały się dwie drewniane rączki, które 
należało chwycić i przekręcać. Wówczas drewniane nogi mieszały 
bieliznę i wypłukiwały z niej brud. 

Chwyciła za laleczkę. Co za idiotyczna nazwa. Laleczka to 
coś, co służy do zabawy, co ubiera się w ładne stroje i kładzie na 
łóżku. Podeszła do kolejnego naczynia i zamieszała. To bynajmniej 
nie jest zabawa, to ciężka, wyczerpująca praca. Zmęczona, 
odetchnęła głęboko i zerknęła w stronę baraków, po raz setny 
mając przed oczami obraz biednych kogutów. Ich też używano 
do zabawy, okrutnej i krwawej. 

Rozgniewało ją. że można robić coś tak potwornego i w dodatku 
nazywać to sportem. Na samą myśl o tym przebiegły ją ciarki. 
Naturalnie jest to męski sport, a mężczyźni dyktują światu, co 
jest, a co nie jest do przyjęcia. Zdaniem Eulalii cywilizowany 
człowiek nie może jednak zaakceptować walk kogutów. To 
wszystko nie wydawało się w porządku i coś z tym należało 
zrobić. 

Zagryzła wargę w zamyśleniu. Czy odważy się? Wystarczyło 
jej wyobrazić sobie, jak może wyglądać taka walka, i podjęła 
decyzję. Tak, odważy się. oczywiście. Teren koło baraku wydawał 
się opustoszały, żołnierze odeszli, zajęci czym innym. 

Sam nie wspomniał, jak długo gotuje się bieliznę. Rzeczy były 

209 

nieżle zabrudzone, toteż dłuższe gotowanie powinno usunąć 
wszystkie plamy. To miało sens. 

Odwiesiła mieszadło i laleczkę na swoje miejsce. Ponownie 
sprawdziła, czy nikogo nie ma w pobliżu. Nie dostrzegła żywej 
duszy. Musi nad nią czuwać Opatrzność, zdecydowała. 

Mając Pana po swojej stronie podeszła do rogu i wyjrzała 
na szeroki plac pośrodku obozu. Kręciło się tam kilku żołnierzy 
i przekładało jakieś skrzynki, zapewne z bronią i zapasami. 
Poczekała, aż odwrócą się do niej tyłem, i pobiegła opłotkami, 
starając się zachowywać bardzo cicho. Gdyby Sam ją ujrzał, 
poznałby od razu. dokąd zmierza. Ten człowiek ma niesamowity 
instynkt i zjawia się zwykle tam, gdzie się go najmniej spodziewają. 

Wkrótce dotarła do pierwszych baraków i dysząc ciężko, 
oparła się plecami o drewnianą ścianę. Była teraz dobrze 
schowana. Wyjrzała zza rogu. ale na szczęście nikt nic szedł w jej 
stronę. Żołnierze, ciągle zajęci, rozmawiali ze sobą i śmiali się. 
W duchu podziękowała za to Bogu. 

W kilka sekund znalazła się przed klatkami. Podeszła do 
najbliższej. Karminowy kogut trzepotał skrzydłami i gulgotał 
potrząsając czerwonym grzebieniem. Kołysał się i przestępował 
z nogi na nogę zupełnie jak Medusa. Lollie już się zdecydowała. 
Zbliżyła się i sięgnęła do drewnianego zamknięcia. 

- Aj! - Szybko cofnęła rękę. Niespodziewanie kogut ją 
dziobnął. Przyłożyła palec do bolącego miejsca i spojrzała 
gniewnie na zwierzę. - Ty niewdzięczna istoto! 
Ptak przypatrywał się jej z ciekawością. 

- Jedyna rzecz, którą potrafisz, to wałka. 

Strona 126

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Kogut przekrzywił łeb. 
- Rozumiem - odparła i rozejrzała się za czymś wystarczająco 
długim, aby odemknąć klatkę, a jednocześnie uniknąć pokaleczenia 
przez ostry dziób. 
Dostrzegła grubą gałąź i już po chwili podeszła do klatek 
i zaczęła je po kolei otwierać. 
Jednej rzeczy nie wzięła pod uwagę. Były to zwierzęta szkolone 

210 

do walki, zatem i teraz zachowywały się zgodnie z tresurą. 
Zaczęły skakać na siebie, dziobać i wyrywać sobie nawzajem 
pióra. Podniósł się okropny rwetes, a powietrze wokół zrobiło się 
szare od kurzu. To było okropne! 

Zwierzęta skrzeczały, a Lollie wpadła w panikę. Wymachując 
trzymanym w ręku kijem, podbiegła do ptaków. 

-A sio! Wszystkie sio stąd! - Podskakiwała w miejscu 
i kręciła kijem starając się wygonić zwierzęta na wolność, do 
dżungli. Wreszcie cześć z nich pobiegła, a niektóre pofrunęły 
w stronę krzaków. 
Zadziałało! 

- Co za sukinsyn... 
Oho! Dziewczyna zamarła. To był głos Sama, wszędzie 
poznałaby jego przekleństwa. 

Przecież ci ludzie cię zabija! A jeśli oni tego nie zrobią, to 
moźc, do diabla, ja to uczynię! - Sam podszedł do niej z twarzą 
wykrzywioną wściekłością. Był zdecydowany zabrać ją stąd. 
zanim wybuchną zamieszki. 

Dziewczyna stała nieruchomo, a zaskoczenie na jej obliczu 
zamieniło się w poczucie winy. Ręce opadły, zaś diugi kij 
uderzył o ziemię. Po zdradzieckich ptakach zostały jedynie pióra 
i opadający kurz, rozpierzchły się po całej dżungli niczym 
wycofujące się pokonane wojska. 

Z szybkością atakującej żmii Sam chwycił ją w pasie 
i podniósł; jak na jeden dzień miał już wystarczająco dużo 
kłopotów. Nie zwalniając uścisku odwrócił się i udał w stronę 
chaty. 

Zaczęła protestować, ale tylko ścisnął ją mocniej i wycedził: 

- Zamknij się! 
Szybko przeszedł przez obóz, wbiegł po schodkach, potem 
otworzył z impetem drzwi i rzucił ją na łóżko jak worek 

212 

z piaskiem. Dziewczyna pisnęła, odgarnęła włosy z twarzy 
z lękiem popatrzyła na niego. 

Kiedy pochylił się nad nią, ujrzał w jej oczach strach i udrękę, 
ale zaraz spuściła wzrok i cofnęła się na łóżku tak szybko, że 
derzyła plecami o ścianę. Strzelała oczami to w lewo, to 

w prawo, szukając gorączkowo drogi ucieczki. 

Jednak mężczyzna był szybszy. Zablokował ją ręką, zanim 
zdążyła się ruszyć. Potem znów popchnął na poduszkę, oparł ręce 
po obu stronach jej głowy i nie pozwolił, aby podniosła się więcej 
niż o kilka centymetrów. 

- Ty mała, głupia idiotko. Nawet nic masz pojęcia, co zrobiłaś! 
Eulalia . trudem przełknęła ślinę i zaprzeczyła. Jankes pochylił 

Strona 127

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

się jeszcze bardziej, tak że poczuł na twarzy jej oddech. 
Wpatrywała się w niego i powoli pokiwała głową. 

- Uratowałam te ptaki - szepnęła i dodała % nutką triumfu: 
- Są teraz wolne. 
- Wspaniale, po prostu wspaniale... Te cholerne ptaki są 
wolne. Jesteś z siebie dumna? 
Miała niepewne spojrzenie, ale po chwili lekko skinęła. 

- pewnie czujesz się, jakbyś zrobiła coś szlachetnego? Nie 
znasz całej prawdy, moja droga. Ptaki są wolne, ale ci ludzie nie. 
Domyślasz się chociaż, po co zebrali się tutaj'/ 
- Aby walczyć - odparła z pewnością osoby, która doskonale 
wie. o czym mówi. 
- Tak, oni walczą, aie nie dla rozrywki i nie, jak myślisz, 
z powodu chęci zabijania. To nie zabawa. Oni walczą o wolność, 
kładą na szalę swoje zdrowie i życie, aby otrzymać coś, co dla 
nas jest oczywiste. To nie Belvedere w Południowej Karolinie. 
To Filipiny, kolonia hiszpańska. Tubylcy nie znają wolności, nie 
mają nic do powiedzenia w rządzie, nie mają ziemi, praw, 
niczego. Filipińskich kapłanów wiesza się na rynku i dla przykładu 
pozoslawia tak długo, aż ich ciała sczernieją. Hiszpańscy księża, 
dominikanie, kradną im wszystko w imię Boga i kościoła. 
Z kobiet i dzieci czyni się niewolników na plantacjach tytoniu 
i kakao. 

Wargi Eulalii zaczęły drżeć, lecz to go nie powstrzymało, by 

zbyt wściekły. 

- Ci ludzie uczą się walczyć, aby uratować siebie i swój kraj. 
Wielu z nich już nigdy nie zobaczy bliskich. Zginą, bo mają 
nadzieję na odzyskanie wolności, którą ty uważasz za coś 
normalnego i która pozwala ci żyć w luksusie z dala od okropności 
tego świata. 
Jedyną ich rozrywką, naprawdę jedyną, są walki kogutów. Nie 
musisz podzielać ich zamiłowań, ten sport jest może brutalny 
i okrutiiy w oczach wypieszczonych Amerykanów, ale powtarzam, 
to nie Stany Zjednoczone. Nie możesz tu wtargnąć i kazać 
wszystkim innym myśleć po twojemu, szczególnie że nic nie 
wiesz o tych ludziach. 

Niektóre z ptaków są warte więcej niż trzymiesięczne zarobki 
tych ludzi. Jeśli żołnierze wygrywają pieniądze, starają się je 
przemycać rodzinom, których nie widzieli od ponad roku. A ty je 
wypuściłaś, ich jedyną rozrywkę, jedyny sposób na zapomnienie, 
że jutro mogą zginąć i że już nigdy nie ujrzą zon, matek i dzieci. 

Nic mają tu niczego innego. Rodziny ani tatusia. Żyją tu 
w ukryciu, w ciągłym zagrożeniu, że odkryją ich Hiszpanie albo 
inni, wrodzy im żołnierze. Wiesz, co Hiszpanie robią ze schwytanymi 
partyzantami? 

Dziewczyna pokręciła głową. 

- Czasem opiekają ich nad ogniskiem. Wtedy słychać ich 
przeraźliwe krzyki i czuć swąd palonego ciała. Znasz zapach 
pieczonego ludzkiego mięsa? - Chwycił ją za ramiona i potrząsnął. 
- Znasz? 
- Nie - szepnęła ze łzami w oczach. 
Nie obchodził go jej płacz, mogła wypłakać całe morze łez. 
Musiał uświadomić jej głupotę ostatniego wybryku. 

- Jeśli choć raz to poczułaś, już nigdy nie zapomnisz. Hiszpanit' 
stosują też inne metody tortur, na przykład przekłuwają stopy 
więźniów długimi, metalowymi igłami. Potrafią odrąbać rękę. 
nogę, nos albo odciąć ucho, a czasami wszystko naraz. Bywa, że 
obcinają inne części ciała, zdarza się również wydłubywanie oczu. 

Strona 128

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Puścił ją. Dziewczyna opadła bez sił na posłanie, głośno 
szlochając. Nie wzruszało go to. Przygwoździł ją spojrzeniem 
pełnym pogardy, zmęczony i znudzony jej głupimi błędami. 

- Leż sobie tutaj, panno Laaa-Ruuu i dalej współczuj biednym 
ptakom. Ja muszę myśleć o ludziach. Będę ich uczył 
walczyć, aby mogli kiedyś cieszyć się wolnością. A wieczorem. 
gdy są zmęczeni, samotni i spięci bardziej niż spust karabinu, 
po/wolę im na każdą rozrywkę, która złagodzi ich ból i tęsknotę. 
Widzisz, ja w tym piekielnym miejscu staram się dbać o ludzi, 
martwię się o nich bardziej niż o samego siebie czy jakieś 
cholerne kurczaki. 
Podszedł do drzwi, otworzył je i zatrzymał się na progu, aby 
na nią spojrzeć. 

- Nie mam najmniejszego pojęcia, gdzie jest twój ojciec, 
i nic obchodzi mnie nawet, kim on jest. Pragnę jedynie, abyś 
zniknęła na dobre z moich oczu - rzekł i opuścił chatę 
trzaskając drzwiami tak głośno, że zatrzęsły się drewniane 
ściany. 
Minął już cały dzień od chwili, gdy Jankes zostawił ją samą. 
Poza Gomezem, który przynosił posiłki i świeżą wodę, podając 
wszystko bez słowa, cienia uśmiechu, nawet na nią nie patrząc, 

Eulalia nie widziała nikogo. 

Od czasu do czasu wyglądała tylko przez małe okienko, ale 
bala się wyjść na dwór. Oprócz strachu powstrzymywał ją 
ogromny wstyd, wywołany niedawną przemową Sama. Głośny 

odgłos butów przed chatą zapędził ją ponownie na łóżko. 
Otworzyły się drzwi i Jankes wszedł do środka. Trzymał 
w ręku małe pudełko i nie wyglądał na szczęśliwego. Za nim 
wkroczyło do izby trzech żołnierzy obładowanych bielizną. 

- Połóżcie to tutaj. - Wskazał ręką na podłogę. Upuścili 
rzeczy i na środku pokoju utworzyła się spora sterta ubrań. 
Eulalia zupełnie zapomniała o praniu. Teraz ze strachem 
obserwowała, jak je przed nią kładą. Zastanawiała się, co czują, 

215 

skoro wypuściła ich koguty, ale nie wspomnieli o tym, żaden 
z nich nawet na nią nie spojrzał. Zrobili, co im kazano, i bez 
słowa opuścili chatę. 

Gdy drzwi zamknęły się za ostatnim. Sam zbliżył się do niej, 
pochylił nad ubraniami i podniósł pierwszą koszulę z brzegu. Bez 
słowa chwycił ją za rękawy i pociągnął mocno. Guziki poleciały 
w powietrze i odbiły się o podłogę jak koraliki z rozerwanego 
naszyjnika. 

Eulalia skrzywiła się. Mężczyzna wziął jeszcze spodnie i potrząsnął 
nimi, tutaj również guziki odskoczyły na podłogę. 

- Z każdą koszulą i każdą parą spodni, przynajmniej tymi. 
które nie przywarły do dna kotłów, jest ten sam problem. 
- Upuścił ubranie na ziemię. - Zapomniałaś o nich! 
Kiedy to mówił, przestawał panowai5 nad głosem. Przestraszyło 
to dziewczynę. Pokiwała głową. 

- Ale przecież zaciągnąłeś mnie tutaj i ja... 
- Dziwi mnie, że nie poczułaś, jak się przypalają - przerwał 
jej z furią. - Zauważyła to cała reszta obozu. Do diabła, 
pewnie nawet Hiszpanie wywąchali ten swąd! - krzyknął i zbliżył 
się do niej. 
Starała się powstrzymać drżenie. Znowu miał czerwony kark, 
nieomylny znak, że wszystko, czego się tknęła, obracało się 

Strona 129

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

w perzynę. 

- Przyszyjesz wszystkie guziki. - Rzucił jej pudełko na łóżko. 
- Szukałaś zajęcia, więc proszę bardzo. Roboty starczy ci do 
wieczora. - Odwrócił się na pięcie, przeszedł szybko przez pokój 
i zniknął za drzwiami. 
Lollie patrzyła za nim jeszcze przez chwilę, potem rzuciła 
okiem na stertę bielizny i otworzyła pudełko. Znajdowała się 
w nim szpulka czarnych nici i duża puszka z igłami i szpilkami. 
Wzięła koszyk i schyliła się, aby pozbierać porozrzucane guziki. 

Godzinę później koszyk był wypełniony mieszaniną guzików, 
a odzież czekała w osobnej stercie. Zmarszczyła brwi patrząc na 
pranie, po czym westchnęła z rezygnacją. W jednym Sam się nie 
myli, ma teraz sporo roboty. 

216 

Po pięciu godzinach odgryzła nitkę przy ostatnim guziku 

dwudziestej siódmej koszuli i podniosła ją przyglądając się 

swojej pracy. Tylko trzy na osiem guzików było odpowiedniej 

wielkości. Nic na lo nie poradzi. Wcześniej przeszukała cały 

koszyk, ale nie udało się jej znaleźć kompletów mniejszych 

guzików do spodni, a większych do koszul; wszystkie były różne 

i zupełnie pomieszane. Teraz próbowała przecisnąć duży guzik 

przez małą dziurkę, lecz nie pasował. W tym przypadku mogła 

zrobić jedno: ponacinała końce dziurek. To rozwiązało problem, 

przynajmniej z dużymi guzikami. Te zbyt małe muszą pozostać. 

Ktoś zapukał i zanim zdążyła wstać, drzwi się otworzyły i do 

Środka wszedł Jim Cassidy. W ręku trzymał posiłek dla niej, a na 

ramieniu miał Medusę. 

Ptak zagwizdał, zatrzepotał dwukrotnie skrzydłami i usiadł jej 

na głowie, swoim ulubionym, jak się zdaje, miejscu. Kiedy 

pochylił się i starał spojrzeć na nią z łebkiem opuszczonym 

w dół, Eulalia po raz pierwszy od długiego czasu parsknęła 

śmiechem. Potem ptak zaczął śpiewać piosenkę: „Och, och, tam 

na Południu, w krainie bawełny..." 

- Medusa, brakowało mi ciebie - szepnęła i wyciągnęła dłoń. 
Ciągle śpiewając, i to z południowym akcentem, szpak wskoczył 
na jej rękę. Dziewczyna trzymała go przed oczyma. 
- Szkoda, że nic nauczyłaś jej czegoś innego. Słucham tej 
piosenki już od dwóch dni, a w przerwach uczę się zasad dobrego 
zachowania madame Devereuax. - Jim przeszedł przez pokój 
z tacą w ręku. - Czy wy, kobiety, naprawdę wierzycie w te 
wszystkie bzdury, na przykład, że nic należy mówić o muzyce, 
gdy temperatura przekracza trzydzieści stopni? 
- Medusa, jesteś zbyt gadatliwa - mruknęła i pogłaskała 
j ptaka. Spojrzała na tacę, pozwoliła szpakowi wskoczyć na żerdź 
i odwróciła się, aby odebrać jedzenie. 

Strona 130

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Szczególnie spodobało mi się: „Nie zawieraj znajomości 
z osobami, których możesz się wstydzić". Sam miał rację, gdy 
mówił, że jesteś snobką, dobrze wyglądającą, lecz mimo to snobką. 
217 

Wzięła od niego tacę ignorując fakt, iż cały czas pożera ją 
wzrokiem. 

- Jakieś tarapaty? - wskazał głową na stertę prania. 
- Ta uwaga była doprawdy niesmaczna. - Odłożyła gwałtownie 
tace i posłała mu lodowate spojrzenie. 
- Może i brak mi smaku, ale nie miałbym nic przeciwko lemu, 
aby spróbować ciebie - rzekł i zaczął przysuwać się do niej. 
Dziewczyna stopniowo cofała się,aż kolanami dotknęła krawędzi 
łóżka. - Lubię snobki - dodał z naciskiem. 
- Saaaaam! - krzyknęła najgłośniej, jak tylko mogła. 
- Nie ma go tu - mruknął mężczyzna i pokręcił głową. 
- A gdzie jest? - Nie podobało jej się spojrzenie Jima. 
- Pojechał do San Fernando, mimo to'jestem pewien, że dg 
usłyszał. - Pogładził ją po policzku. 
- Przesłań! 
- Nie zdołam, poza tym myślę, że i ty tego chcesz. 
- Zostaw mnie! - Odtrąciła jego rękę. 
Kątem oka dostrzegła błysk czegoś czarnego w otwartym 
oknie. Wystraszyli Medusę, co rozgniewało ją jeszcze bardziej. 
Chciała go odepchnąć, lecz mężczyzna objął ją i zaczął całować. 
Kopnęła go z całej siły. 

- Cholera! - Skulił się, ale zaraz wyprostował i nagle przesta! 
być delikatny. Wykręcił ręce LoIJic i zamknął dziewczynę w żelaznym 
uścisku. Wierciła się i próbowała go kopać, lecz przytrzymał 
ją nogami tak mocno, że poczuła wbijającą się w plecy ramę łóżka. 
Chciała krzyknąć, ale mężczyzna zamknął pocałunkiem je} 
otwarte usta. Eulalia starała się wyswobodzić, jednak trzymał ją. 
i nie pozwalał na jakikolwiek ruch. Poczuła, że usiłuje włożyć jej 
język w usta. 

Sekundę potem była wolna. Stało się to tak błyskawicznie, że 
upadła piecami na łóżko i jedynie kątem oka zarejestrowała 
długie włosy Sama- Poderwała się słysząc ciosy pięści i jęki bólu. 
Sam i Jim kotłowali się po podłodze w zażartej walce - właściwie 
to Sam wałczył, bo tyłko on zadawał ciosy. 

- Mówiłem ci, byś zostawił dziewczynę w spokoju! - Chwycił 
Jima za kołnierz i uderzył tak mocno, że najemnik wyleciał przez 

otwarte drzwi na zewnątrz. Sam skoczył za nim. Przerażona 

Lollie też podbiegła do wyjścia. 

Obaj mężczyźni krzyczeli i kotłowali się w kurzu. Wkrótce 

zebrał się. tłum gapiów i otoczył ich ciasnym kręgiem. Sam 

odchylił się, chcąc przyłożyć przyjacielowi pięścią, lecz ten 

podniósł po raz pierwszy rękę i zablokował jego cios. Potem 

kopnął Sama w pierś i odrzucił go do tyłu. 

- Zwariowałeś? Nigdy nie biliśmy się przez kobietę. A poza 
tym, co, u licha, tu robisz? 
- Cholernie się cieszę, że wróciłem - warknął Sam i rzucił się 
na niego. 
Jim przekręcił się na bok i podniósł z ziemi. 

- Przestań, stary, nie zmuszaj mnie, żebym ci oddal. 

Strona 131

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Uderz mnie, uderz! Spróbuj tylko. - Sam stał z wykrzywioną 
-twarzą i z ogniem w oczach. - No, dalej. Cassidy, uderz mnie! 
- Uniósł brodę i pokazał na nią palcem prowokując Jima do zadania 
ciosu. - Pokaż, co potrafisz - syczał dysząc i chodząc wokół niego 
jak wściekły pies. - Uderz i daj mi powód, żebym mógł cię zabić! 
- Ciągle powtarzasz, że jej nie chcesz, ty puslogłowy durniu! 
- Cassidy zrobił unik przed lewą pięścią Sama, prawa jednak 
sięgnęła celu i powaliła go na ziemię. Wstał i chwiejąc się na 
nogach udaremnił następny cios przyjaciela, po czym trafi! go 
prawym sierpowym. Nie powstrzymało to Jankesa, który siedział 
teraz na nim i okładał pięściami, raz po razie, jak człowiek 
opętany żądzą zniszczenia. Wyglądało to strasznie. 

- Przestańcie, błagam! - krzyczała Lollie zbiegając po schodkach. 
Żaden z nich nie zwracał na nią uwagi. Słyszała tępy chrzęst 
morderczego uderzenia, kiedy Jim trafił Sama w Szczękę. 
Dziewczyna spojrzała na żołnierzy. 

- Zróbcie coś! Proszę! Rozdzielcie ich! - Ale oni nie reagowali, 
tylko paru odwróciło się i popatrzyło na nią wrogo. Reszta nawet 
nie oderwała wzroku od bijących .się na śmierć i życie amerykańskich 
dowódców. 
218 219 

Eulalia pobiegła co tchu do chaty i chwyciła kubeł z woda, do 
mycia. Pociągnęła go oburącz po schodkach, w kierunku tarmoszących 
się, zakrwawionych mężczyzn. Sam musiał ją zobaczyć, 
przerwał bowiem na moment walkę i trzymając pięści 
w górze, odwrócił głowę. 

Dziewczyna zamachnęła się wiadrem. Jim w tej samej chwili 
trafił prawym sierpowym w szczękę przeciwnika. Lollie usłyszała 
jeszcze trzask jego pięści. Sum nieprzytomny upadł na ziemię. 
Zamknęła oczy i chlusnęła wodą. Wiadro powędrowało za ciosem 
i z głośnym brzdękiem uderzyło w głowę Jima. Po chwili i on 
leżał bez czucia. 

- Och, mój Boże. - Przerażona Eulalia oderwała dłonie od 
twarzy. Żołnierze patrzyli na nią nienawistnie, jakby była Judaszem 
ściskającym w garści srebrniki. Niektórzy mamrotali jakieś 
przekleństwa i dziewczyna cieszyła się, że nie rozumie ich języka. 
Zresztą, nie musiała. Było jasne, że obwiniają ją o walkę Sama 
z Jimem. Ich oskarżycieIskic spojrzenia mówiły same za siebie. 
Wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę Sama. Żołnierze 
jednak odcięli jej drogę. Otoczyli ciasno obu mężczyzn i utworzyli 
między nimi a dziewczyną żywą ścianę. Została sama jak 
wygnaniec. Było to najbardziej stresujące uczucie, jakiego 
kiedykolwiek doznała. Bezradna, patrzyła, jak żołnierze odnoszą 
swoich dowódców. Stała tak na środku placu, aż ich sylwetki 
zamazały się w oddali. 

Po podłodze potoczyła się pusta szpulka po niciach. Lollie 

podniosła wzrok i ujrzała rozdokazywaną Medusę. Ptak z opusz

czonym łebkiem i rozpostartymi skrzydłami popychał szpulkę po 

pokoju i śpiewał nowo wyuczoną piosenkę. 

Dziewczyna podeszła do wyjścia, lawirując między licznymi, 

podobnymi szpulkami, porozrzucanymi na podłodze. 

- Kurczę! Walczyć o taką cholerę! - Medusa posłała szpulkę 
pod stół, 

Strona 132

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Eulalia otworzyła ostrożnie drzwi i wyjrzała na zewnątrz. 

220 

W pobliżu nie było nikogo, dostrzegła jednak grupkę żołnierzy 

pośrodku placu między stołówką a jej chatą; inni stali nieco dalej. 

Serce Lollie zaczęło szybciej bić. 

Długo rozmyślała O ostatnich niefortunnych wydarzeniach 

i w jej umyśle powoli rodził się plan. Właściwie nie wyobrażała 

już sobie innego sposobu na naprawienie swego błędu. Sięgnęła 

ręką do kieszeni spodni. Zostało jej tylko kilka orzeszków dla 

Medusy, a będzie ich potrzebować znacznie więcej. Dla po

krzepienia wzięła głęboki oddech i skierowała się w stronę 

kuchni. Rytmicznemu stukowi butów towarzyszyły szybkie 

uderzenia jej serca. 

Już z daleka dobiegły ją odgłosy rozmów i salwy śmiechu 

stojących w pobliżu żołnierzy. Kiłku z nich odwróciło się do niej. 

Inni nadal żartowali i rozmawiali, ale nic miało to już znaczenia, 

w tej właśnie chwili bowiem zauważyła ich ubrania. Koszule, 

mimo że pozapinane, wyglądały niechlujnie. Kołnierzyk najbliż

szego mężczyzny sterczał z jednej strony o dobre trzy centymetry 

wyżej niż z drugiej. Skrzywiła się i wtedy ujrzała rzecz najgorszą. 
Wszyscy mieli za krótkie rękawy, a ze spodni nad pasem 
wyzierały nierówne poły koszul. Spodnie były jeszcze gorsze; ich 
karykaturalnie krótkie nogawki nie sięgały nawet cholewek butów 
. i pokazywały dobre kilka centymetrów gołych łydek - widok 

zaiste wyjątkowo żałosny. 

Tak długo gotowała te ubrania, że musiały się pokurczyć. 

Eulalia zatrzymała się i ponad minutę zbierała się na odwagę, aby 

przejść koło nich. Wreszcie ruszyła, starając się nie okazywać, 

jak bardzo jest zdenerwowana. Zbliżyła się i śmiech mężczyzn 

ucichł. Rozmowy się urwały i w końcu jedynym dźwiękiem był 

stukot jej butów o ziemię i oszalałe bicie serca. 

W ich spojrzeniach czuła pogardę. Przełknęła ślinę, lecz nie 

przystawała, szła z podniesioną głową i ze wzrokiem utkwionym 

daleko przed siebie. Nie mogła na nich patrzeć, wolała przybrać 

pozę dumnej obojętności, co nie przeszkadzało jej powtarzać 

w kółko w myślach: „Boże, dodaj mi sił". 

Strona 133

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Tylko czysta determinacja i duma mieszkanki Południa uchro

221 

niły ją przed kompletnym załamaniem się na środku obozu. Im 
bliżej kuchni, tym więcej pojawiało się ludzi, a wszyscy wyglądali 
w zdeformowanych mundurach jak armia nieudaczników. Na 
schodkach kantyny stał Gomez. Kiedy Eulalia mijała go. nie 
uśmiechnął się ani odezwał, usunął się tylko z przejścia. Nim 
zniknęła za drzwiami, poczuła na sobie jego pełen wyrzutu wzrok. 

W środku oparła się ciężko o drzwi i odetchnęła głęboko. Gdy 
nieco doszła do siebie, rozejrzała się dokoła. Jak zwykle pracowało 
tu dwóch kucharzy. Pierwszy stał przy kuchni i mieszał w kotle, 
drugi czerpał mąkę z jednej z ustawionych pod ścianą beczek. 
Obaj podnieśli głowy. 

- Potrzebuję orzeszków. Dla Medusy - wyjaśniła. Bliżej 
stojący mężczyzna wskazał oczami pomieszczenie na tyłach 
kuchni, po czym wrócił do wyrabiania ciasta na chleb. Eulalia 
weszła do magazynku i po chwili poszukiwań znalazła w kącie 
worek z orzeszkami. Brała je całymi garściami i już wkrótce 
zapełniła kieszenie spodni i koszuli, a cześć wsypała sobie za 
koszulę. Później podeszła do drzwi i upewniła się, czy kucharze 
są wystarczająco pochłonięci pracą, aby nie zauważyć, ile lego 
wynosi. Nie miało to zresztą większego znaczenia, gdyż nigdy 
nie odmawiano jej pożywienia. Wolała jednak nie tłumaczyć się. 
do czego jej potrzeba lak dużo orzeszków. 
Trzymając ręce przy piersiach opuściła szybkim krokiem 
kuchnię, ponownie przeszła obok żołnierzy i skierowała się 
w stronę chaty. Ale gdy tylko znalazła się za rogiem, skręciła 
w kierunku żołnierskich baraków. Aby dotrzeć do końca obozu 
i skraju dżungli, musiała minąć jeszcze cztery. W ostatnim 
mieszkali Sam i Jim. Tu zatrzymała się. 

Wcześniej próbowała skłonić kogoś, aby zaprowadził ją do 
Sama, żołnierze jednak tylko patrzyli na nią nieufnie, jakby miała 
zamiar wyrządzić mu krzywdę. Pod wpływem ich spojrzeń 
znowu poczuła się winna, chociaż starała się przekonać samą 
siebie, że wszystko lo nie jest jej winą. Jednakże coś w jej duszy 
szeptało, że gdyby tu się nie zjawiła, nic takiego by się nie 
zdarzyło i właśnie to mają jej za złe żołnierze. 

222 

Przywołała w pamięci obraz Sama, jak stał pobity przez Lunę 
w chacie nieprzyjacielskiego obozu. Tym razem Jankes sprowokował 
bijatykę z rozpustnym przyjacielem, a co ważniejsze, 
zrobił to, by ją chronić. Już chociażby z lego powodu musi 
sprawdzić, jak Jankes się czuje. 

Szła na palcach i ocierając się o drewnianą ścianę chaty 
podkradła się do najbliższego okienka. Znajdowało się zbyt 
wysoko, aby mogła zajrzeć do środka, chwyciła się więc parapetu 
i próbowała na nim podciągnąć. Niestety, nie miała tyle siły, 
toteż usunęła się na ziemię. 

Wzięła głęboki oddech, zacisnęła pięści, ugięła kolana i podskoczyła 
jeszcze raz do góry. Przez okamgnienie dostrzegła 
leżącego na łóżku mężczyznę. Tym razem gruchnęła z głuchym 
łoskotem, a zza koszuli wysypały się orzeszki. 

Popatrzyła na nie ze złością - na śmierć zapomniała, że 
schowała je za pazuchę. Żałośnie spojrzała na okno, nie potrafiła 
rozpoznać, kto leży w łóżku. Równie dobrze mógł to być Sam, 
jak i Jim. Podskoczyła znowu, lym razem trzymając w garści 

Strona 134

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

koszulę, potem jeszcze kilka razy, aż rozgniotła na miazgę 
rozsypane orzeszki. Mimo to jej wysiłki spełzły na niczym 

- wiedziała tyle samo, co przedtem. 
Dotknęła wypchanych kieszeni i powiodła wzrokiem po zaśmieconej 
orzeszkami ziemi. Może powinna najpierw zrealizować 
swój plan, a dopiero potem sprawdzić, co z Samem. Z mniejszym 
obciążeniem będzie jej łatwiej. Tak właśnie zrobi, przyjdzie tutaj 
później. Sam powiniem się już wtedy obudzić, a jej może uda się 
sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. 

Odwróciła się i energicznym krokiem przeszła koło worków 
z piaskiem, a później przemknęła się przez dziurę w drucie 
kolczastym. Wzdrygnęła się na związane z tym miejscem bolesne 
i upokarzające wspomnienia. Dotarła wreszcie na skraj dżungli. 
Gęste zarośla sprawiły, że mimo stosunkowo wczesnej pory 
wydawało się lu być ciemno i ponuro. Zbliżyła się do krzaków 
i potrząsnęła nimi w poszukiwaniu kogutów. Gdy nic to nie dało. 
zagłębiła się w dżunglę i rozgarniała po kolei oleandry, kępy 

223 

małych palm i pozostałe krzewy. Kiedy wyszła na małą polankę, 
spojrzała do góry na olbrzymie drzewo. Zastanawiała się przez 
momenl, czy przypadkiem nie przycupnęły na którejś z gałęzi, 
chociaż wiedziała, iż kurczaki nie łatają wyżej niż dachy domów. 

Raptem w krzakach za nią coś zaszeleściło. Odwróciła się 
powoh i ujrzała, jak spod gęstego krzewu hibiskusa spogląda na 
nią para maleńkich, żółtych oczu. Kogul również ją obserwował 
i potrząsał czerwonym grzebieniem. Rzuciła w pobliże kilka 
orzeszków. Minął już ponad dzień od chwili, w której wypuściła 
ptaki, muszą więc być głodne. Rzuciła jeszcze kilka, ale bez 
rezultatu, kogut tylko przyglądał się to jej, to orzeszkom, widać 
bardzo przestraszony. 

- Słyszałam, że kury są niezbyt mądre - mruknęła pod nosem 
i cofnęła się, aż doszła do drzewa. Rzuciła garść orzeszków 
i usiadła na ziemi. Potrzebuje jednego ptaka, tylko jednego. 
Wymyśliła sobie, że użyje go do zlokalizowania pozostałych. 
W końcu są trenowane do walk, wiec wykorzysta to, aby je 
złapać. Obmyśliła dobry plan, który pozwoli naprawić wyrządzone 
zło. Obserwowała ptaka, a on patrzył na nią. 
Zerknęła na bezchmurne niebo. Jest dopiero wczesne popołudnie 
i do zmierzchu ma wiele godzin. Uśmiechnęła się na myśl, 
że kury, na szczęście, nie mają o tym pojęcia. Z uporem 
i determinacją siedziała cierpliwie poświęcając się czemuś, co 
robiła całe życic i w czym czuła się naprawdę dobra. Czekała. 

Ju ż prawic zmierzchało, kiedy Sam ponad stołem popatrzył 
na przyjaciela. Jim miał zapuchnięlą twarz, pokancerowane wargi, 
a lewe oko przybrało czarnoniebieski odcień. 

- Szczęka boli cię tak bardzo jak mnie? 
- Nie, za to oka nie śmiałbym dotknąć. Musi być równie 
czarne jak twoja przepaska - skrzywił się Jim- 
Bo jest - stwierdził Sam obejrzawszy dokładnie przyjaciela. 
Jim mruknął coś niezrozumiale i włożył palec w usta. 
- Ząb mi się rusza. Chryste, ty masz cios! 
Sam nic nie odpowiedział, wpatrywał się tylko w stojącą 
między nimi ciemną butelkę whiskey. 
Po dłuższym milczeniu Jim nalał do szklaneczek dwie 
porcje i odstawił butelkę z głośnym stuknięciem. Sam podniósł 
głowę. 

- Przysięgam, od dzisiaj będę się pilnował i więcej się do niej 
nie zbliżę. 

Strona 135

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Sam pokiwał głową na zgodę, po czym uniósł szklaneczkę 

225 

i jednym tchem wypił trunek. Alkohol wypełnił mu żołądek 
niczym rozżarzona kula armatnia. 

Niewiarygodne, że tak łatwo stracił nad sobą kontrolę. On, 
Sam Forester, który zawsze szczycił się zdrowym rozsądkiem 
i opanowaniem, nawet nie pomyślał. Gdy wrócił do obozu po 
zrobieniu zapasów w San Fernando, dokąd udał się w pojedynkę, 
gdyż miał ochotę choć na trochę oderwać się od Lollie, nie 
przypuszczał, co zastanie po powrocie. 

Ledwie zdążył położyć się na łóżku, przyleciał ten cholerny 
ptak. Omal wydziobał mu z głowy wszystkie włosy, skrzecząc 
coś o ratowaniu Eulalii. Następne wydarzenia pamięta jak przez 
mgłę i musi przyznać, że zupełnie mu się to nie podobało. 

Znali się z Jimem od lat, ratowali się z niejednej opresji. 
Jednak walcząc razem przez taki szmat czasu ani razu nic stanęli 
naprzeciw siebie. A teraz, gdy to się w końcu stało, pobili się 

o kobietę! Kto by pomyślał... 
Raptem Sam usłyszał dochodzący z zewnątrz chrzęst. Zerknął 
na otwarte okno, gdzie mignęła jasnowłosa głowa. Najpierw 
pomyślał, iż to przewidzenie, że jeszcze nie doszedł do siebie po 
bójce. 

Jednak kiedy na ułamek sekundy głowa ponownie pojawiła się 
w oknie, wiedział, że się nie myli - ona tam jest. Ponownie 
rozległ się głośny chrzęst. U diabła, co też wyprawia ta niesamowita 
dziewczyna? 

Kopnął przyjaciela pod stołem i oczami wskazał okno. Jim 
odwrócił się akurat w chwili, gdy jasne włosy jeszcze raz 
pokazały się na tle dżungli. Rozległ się nagły chrzęst, a przez 
okno doleciał niewyraźny odgłos mamrotania Eulalii. Jim jęknął 
pod nosem. Sam zaś nerwowo potarł bolące czoło. Od pamiętnego 
dnia na rynku w Tondo jego życie wypadło z normalnych 
trybów. 

Ku ich zdziwieniu palce dziewczyny na gzymsie okna znów 
pojawiły się i zaraz potem usłyszeli głuche uderzenie ciała 

o ścianę. Gdyby życie Sama miało zależeć od ciszy, już teraz 
mógłby spokojnie szykować nagrobek. 
226 

Czyżby Eulalia usiłowała zajrzeć do środka? Utwierdził się 
w tym słysząc, jak szuka podparcia dla butów. Doszedł do 
wniosku, że w tej sytuacji może postąpić na dwa sposoby: albo 
wyjść na zewnątrz, przestraszyć ją i zaciągnąć z powrotem do 
chaty, albo... trochę się rozerwać. W zamyśleniu pogłaskał 
podbródek i uśmiechnął się przewrotnie. 

Napotkał pytający wzrok Jima. Wtedy dotknął ucha i ostrzegł 
go palcem, że dziewczyna może ich podsłuchiwać. Spuchnięte 
wargi przyjaciela również rozciągnęły się w uśmiechu. 

Z powrotem rozległ się miarowy chrzęst, Eulalia chyba 
odchodziła. 
Sam podniósł talię kart i zaczął ją tasować. 

- Słuchaj, Cassidy - zaczął na tyle głośno, aby mieć pewność, 
ze zostanie usłyszany na zewnątrz. - Musimy ustalić, który z nas 
bez niepotrzebnej walki dostanie tę kobietę. 

Strona 136

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Dobiegł ich powolny, ostrożny chrzęst, potem nastąpiła cisza. 
Jim uśmiechnął się i odchrząknął: 

- Twierdziłeś, że jej nie chcesz. Nadal uważam, iż to mnie 
powinna przypaść. 
- Racja, nie chcę jej. - Sam postarał się, by w jego głosie 
zabrzmiała pogarda. - Ta dziewczyna to same kłopoty. Pamiętasz 
pranie? I obaj dobrze wiemy, że nie jest najcenniejszą zdobyczą. 
- Tak, prawda - Jim pokiwał głową. - Ale też rzadko zdarza 
się. aby rozum szedł w parze z urodą. 
- Uważasz Lollie LaRue za ładną? - Sam udał ogromne 
zdziwienie. 
- Nogi ma całkiem, całkiem. 
- Tak sądzisz? A ja myślę, że ma zbyt duże stopy. Kiedy 
szliśmy tutaj, nieustannie się o nie potykała. 
- A wiesz, skoro już o tym mowa, są też chyba odrobinę koślawe. 
- Tak - potwierdzi! Sam wpatrując się w okno. - Poza tym 
Lollie jest nieco płaska. Lubię więcej... obfitości w kobietach. 
- Święta prawda, też widzę w tej materii wiele usterek. 
- Właśnie... - Sam policzył do pięciu, po czym zapytał: 
- A co z jej nosem? 
227 

- W porządku, jeśli lubisz buldogi. 
Z zewnątrz dobiegło ich stłumione westchnienie. Sara parsknął 
śmiechem, zasłaniając twarz rękami- Nie mógł się opanować 
i potrzebował prawie minuty, by się uspokoić. 

- Zawsze wolałem ciemnowłose dziewczęta. 
- Rzeczywiście, Sam, nigdy nie widziałem, abyś uganiał się 
za blondynką. Dlaczego? 
- Uważam, że blondynki są... tępe. 
- A wiesz, ja je lubię - zauważył Jim. 
- Ty nie wybierasz. 
- Nieprawda. Jeśli zaś chodzi o niebieskie oczy, nic dla mnie 
nie znaczą, wydają się nazbyt chłodne i puste. 
- Puste, jakby nie kryły nic ciekawego - zaśmiał się Sam. 
- Ale w jej przypadku lak nie jest. 
- Skoro już sobie wszystko wyjaśniliśmy, ja również jej nic 
chcę, możesz ją sobie zatrzymać - stwierdził Jim. 
- Ja też nie. W takim razie musimy ciągnąć karty. Tylko one 
rozstrzygną, komu Lollie przypadnie w udziale. - Sam potasował 
karty i położył je w jednej kupce na stole. - Zaczynaj. 
Jim wyciągnął kartę i pokazał ją Samowi. Miał króla. 

- Och, nie, tylko trójka. Widzę, że utknąłem tu z nią na dobre. 
- Zła karta, Cassidy, każdy może ją pobić. - Sam wyciągnął asa 
pik i pokazał przyjacielowi. Ten zasalutował. Szkoda, że nie ma 
tyle szczęścia, gdy grają naprawdę. - Mój pechowy dzień. Dwójka 
kier. Do licha, wygrałeś, a ja muszę się martwić dziewczyną. Nalej 
mi jeszcze, podwójnego. - Sam podniósł szklankę i z hukiem 
postawił ją na stole, po czym głośno odsunął krzesło, jakby zbierał 
się do wyjścia. - Muszę zobaczyć, co u niej słychać. 
Pod oknem rozległ się tupot - dziewczyna najwyraźniej 
salwowała się ucieczką. 
Sam już dawno się tak dobrze nie bawił. 

- Miałeś rację, hałasuje bardziej niż nacierający płulon - Jim 
kręcił głową ze śmiechu. 
- Tak, to pewnie przez te wielkie stopy - dodał Sam i wyszedł 
z chaty. 
228 

Drzwi do chaty dziewczyny były zamknięte. 

- Lollie, wpuść mnie! 
- Idź precz! 
- Otwórz te cholerne drzwi! - krzyknął hałasując klamką. 

Strona 137

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Nie mogę. Mam za duże stopy, mogę się więc przewrócić 
i rozbić pustą głowę! 
Sani zaklął, cofnął się i biorąc zamach kopnął w drzwi tuż nad 
klamką. Otworzyły się z hukiem. Eulalia zadrżała, lecz nic 
Spojrzała na niego. Leżała na łóżku z głową ukrytą w dłoniach. 

Mężczyzna przeszedł przez izbę, a stuk jego butów był jedynym 
dźwiękiem pośród panującej ciszy. Zatrzyma! się tuż nad nią. 

- Lollie, spójrz na mnie. 
- Nie. 
- Powiedziałem, popatrz na mnie! - Zirytowany, nie odrywał 
wzroku od czubka jasnej głowy. 
- Nie mogę, z takim małym rozumem... 
- Bzdury - mruknął. Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, 
po czym usiadł na skraju łóżka. 
- Uważaj na moje krzywe nogi - - odezwała się głosem 
stłumionym przez poduszkę. 
- Lollie, Lollie, Lollie - powtarzał bezradnie i kręcił głową. 
Dziewczyna nie ruszała się, więc Sam w końcu chwycił ją za 
ramiona i pociągnął do góry, aby usiadła. Patrzyła żałośnie na jego 
podbródek zamiast, jak zwykle, zmierzyć się z jego wzrokiem. 
- Ty płaczesz! - Nie mógł uwierzyć w jej łzy. 
Przetarła oczy dłonią i pociągnęła nosem. 
- Czemu, u diabła, płaczesz? - krzyknął i puścił ją, jakby 
miała za chwilę eksplodować. 
- Mężczyźni mnie nie cieeerpią! - zanosiła się płaczem. 
Opadła ciężko na łóżko i szlochała bez przerwy. - Żołnierze 
nienawidzą mnie, bo wypuściłam ich koguty i stałam się przyczyną 
waszej bójki. Żaden z was mnie nie chce, w ogóle nikt mnie nie 
potrzebuje. Co złego jest we mnie? Nie rozumiem. - To płakała, 
to łamiącym się głosem przemawiała w poduszkę: - Nie jestem 
taka zła. naprawdę, bardzo się staram, lecz nikt tego nie widzi. 
229 

Pairzył na jej cierpienie i poczuł się okropnie. Czasami potrafił 

być osłem. Wyciągnął w końcu rękę i ostrożnie dotknął jej 

ramienia. 

- Nie płacz. 
Nie przestała. 
- Hej, Cukiereczku! - Pchnął ją lekko palcem. - Proszę cię. 
przestań. 
Płakała, jakby nic miała na tym świecie ani jednej bratniej duszy. 

- Nie jesteś taka najgorsza. - Dotknął jej ponownie i pogłaskał 
po policzku. 
- Naprawdę? - Pociągnęła nosem i spojrzała na niego załzawionymi 
oczyma. 
- Tak. - Dziewczyna zagryzła wargę w zadumie. W tej chwili 
nie wyglądała zbyt pociągająco, a mimo to w jakiś sposób go 
wzruszała. Włosy miała związane ciasno z tyłu głowy, przez co 
jej zaczerwienione oczy wydawały się jeszcze większe. Całkiem 
wypełniały małą twarz, która od płaczu pokryła się czerwonymi 
plamami, jakby znowu najadła się trujących jagód. Rozsądek 
i doświadczenie powstrzymały jednak Sama od komentarza, 
rozejrzał się tylko po pokoju. 
- Co masz na myśli mówiąc: „nie najgorsza"? - spytała 
szeptem. 
- Po prostu jesteś inna, a my tutaj nie jesteśmy przyzwyczajeni 
do takich dziewcząt. To obóz wojenny, a nie jakaś szkoła dla 
bogatych panienek - odwrócił się do niej plecami. 
- Staram się nie złościć ludzi, ale nic zawsze mi się to udaje 
-patrzyła na niego najbardziej smutnym wzrokiem, jaki kiedykolwiek 
widział. Wzruszenie ścisnęło mu gardło, a było to coś, 
czego już dawno nic odczuwał. 

Strona 138

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Nie wiedziałam, że jestem taka brzydka. Nikt mi tego nigdy 
nie mówił-- Jej głos załamał się i ponownie zaniosła się 
płaczem, a jej szloch wypełniony był urazą, bólem i, co go 
najbardziej dotknęło, wstydem. Nigdy by nie sądził, że to możliwe. 
Lollie LaRue, którą sklasyfikował zrazu jako bezmyślną snobkę, 
wstydziła się. że nie jest dla innych wystarczająco dobra. 
230 

Prawdziwy dureń z niego. 

- Cholera - mruknął, bez zastanowienia przyciągnął ją do 
piersi i przytulił pozwalając, aby się wypłakała. - Wcale nie 
jesteś brzydka - pogłaskał ją po głowie. Czuł wstręt do siebie, że 
tak okrutnie się z nią obszedł. 
- Słyszałam, jak rozmawialiście na mój temat - żaliła się 
wciśnięta w jego ramię. Objęła go mocno, jakby potrzebowała 
silnego oparcia. 
Sam spojrzał na czubek jej głowy i uniósł lekko podbródek 
dziewczyny, aby mógł zajrzeć jej w oczy. 

- Wiedzieliśmy, że tam jesteś. Celowo mówiliśmy różne 
głupie rzeczy. 
- Dlaczego? - Zdezorientowana, patrzyła z niedowierzaniem 
na jego twarz, szukając wyjaśnienia w oczach mężczyzny. 
- Celowo? Specjalnie chcieliście mi sprawić przykrość? 
- Ależ nie! - Poczuł się, jakby przed chwilą kopnął szczeniaka. 
- Po prostu droczyliśmy się z tobą. Nie powinno cię tam w ogóle 
być, więc pomyśleliśmy sobie, że nie może nas minąć taka 
zabawa. Teraz wiem. że to okrutne z naszej strony. 
- Znalazłam się tam, bo chciałam sprawdzić, jak się czujesz... 
po bijatyce i tym wszystkim. Nie wierzyłam, że pozwolą mi cię 
zobaczyć. Żołnierze obarczają mnie winą za tę bójkę. 
To go uderzyło - tej dziewczynie zależy na nim! Do diabła, 
nikogo poza Jimem nigdy nie obchodziło, co się z nim dzieje. 
Ogarnęło go palące poczucie winy, jakby Eulalia właśnie uderzyła 
go z całej siły swoją małą pięścią w brzuch. Nie było to 
przyjemne uczucie. 

- Cały jesteś poobijany. - Dotknęła siniaków na jego szczęce. 
Obserwował jej oczy. te niewinne jasnoniebieskie oczy, które 
jeszcze przed kilkoma minutami chowały w sobie tyle urazy. 
Teraz nie spuszczała z niego wzroku. W głowie Sama rozdzwoniły 
się ostrzegawcze dzwoneczki, ale nie dbał o to. 

Nagle zdał sobie sprawę z delikatnego dotyku jej piersi, czuł 
leż jej małą dłoń opartą o swoje plecy. Każdy oddech dziewczyny 
był jak tykanie zegara, odmierzającego sekundy do nie kon

231 

trałowanego wybuchu. Jego zmysły krzyczały z pragnienia, 

pałały żądzą oznaczającą wielkie kłopoty. 

Chwycił jej nadgarstek i odciągnął rękę. Jedyne, co słyszał 
w pokoju, to odgłos ich przyspieszonych oddechów. Lollic nie 
spuszczała wzroku z jego twarzy, aż nagle wzdrygnęła się 
i spojrzała na swoją rękę. Sam powędrował za jej wzrokiem. Tak 
mocno trzymał ją za nadgarstek, że miała w tym miejscu 
czerwoną skórę, w odróżnieniu od zbielałych kostek zaciśniętych 
w pięści dłoni. Nawet nie zdawał sobie sprawy, co robi. Czym 
prędzej ją puścił, wstał szybko i chciał się oddalić. Odwrócił się 
na pięcie i zaczął zmierzać do wyjścia. 

- Sam. - Dziewczyna wstała i położyła dłoń na jego ramieniu, 
które zesztywniało pod tym dotykiem. 
- Co? 

Strona 139

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Miałeś przed chwilą zamiar mnie pocałować? - Dziewczęca 
dłoń parzyła go niczym rozżarzone żelazo. 
Wynoś się stąd, przyjacielu, i to jak najszybciej. 

- Chciałeś? 
- Nie - odparł napinając mięśnie. 
- Tak sobie tylko pomyślałam. 
Wyobraził sobie ten widok - ich złączone usta, pierś przy jej piersi 
i biodra ocierające się o jej miękkie ciało. Przestał myśleć, chwycił ją 
za ramiona i przyciągnął mocno do siebie. W tym samym momencie 
przywarł ustami do jej warg, jedną ręką dotknął karku dziewczyny 
i przytrzymał jej głowę w namiętnym pocałunku. Rozkoszował się 
jej smakiem i pragnął chłonąć go w nieskończoność. 

Z jej ust wydobyło się ciche westchnienie i na ten dźwięk 
poczuł ogień w podbrzuszu. Przycisnął ją do siebie jeszcze 
bardziej, pchany zmysłową potrzebą bliskości. 

Chwycił ją za pośladki i uniósł do góry. Potem zrobił krok ku 
ścianie i delikatnie przycisnął do niej dziewczynę siłą swoich 
bioder. Ledwie powstrzymał głośny jęk, kiedy twarde mięśnie 
wbijały się w jej miękkie ciało. Miał teraz wolne ręce i z lubością 
zanurzył pałce w gęstych, jasnych włosach dziewczyny. Rozwiązał 
je, przez co opadły swobodnie na ramiona. Trzymając jej głowę 

232 

w dłoniach pocałował ją w równie zachłanny sposób, w jaki 
chciał zawładnąć resztą jej ciała. 

Musnął kciukami skórę policzków. Wydawała się nieskończenie 

miękka - najdelikatniejsza rzecz, jakiej kiedykolwiek dotykał 
w swym twardym życiu. Oderwał usta i popatrzył w jej oszoło

mione, niebieskie oczy, na rozpaloną skórę i wilgotne, rozchylone 
wargi. 

- O Boże, te usta... 
Sam nie mógł się powstrzymać i znowu natarł na nie gwałtownie, 
już bez poprzedniej łagodności. Smakowała jak whiskey. 
dobra, wiekowa whiskey - była słodkawa i szybko przyprawiała 

o zawrót głowy. 
Pocierał biodrami o jej biodra, zataczając zmysłowe kręgi 
i przyciskając ją coraz bardziej, zgodnie z odwiecznym rytmem 
spragnionych siebie ciał. Ręce dziewczyny przesuwały się po 
torsie mężczyzny wolno, kolistym ruchem, jakby chciały zapamiętać 
na zawsze jego kształty. Zatrzymała się na moment, po 
czym powiodła swoją małą dłonią w stronę opalonej szyi, 
Wychylającej się z rozpiętej koszuli. Przesunęła palcami niżej 
i chwilę bawiła się ciemnym zarostem na piersi. 

Sam zdjął ręce z jej głowy, sięgnął za koszulę i jednym ruchem 

ściągnął ją z ramion dziewczyny. Oderwał wargi od jej wilgotnych, 

nabrzmiałych ust i przesunął językiem w dół po jej szyi. Eulalia 

cicho wyjęczala jego imię. W odpowiedzi Sam delikatnie chwycił 

zębami jej kark, aż poczuła przebiegające dreszcze. Oboje ogarnął 

'przypływ energii, owej dzikiej i nieposkromionej mocy, która 

Instynktownie pchała ich ku sobie. 

Sam ściągnął jej koszulę jeszcze niżej, prawie do pasa, przez 

Strona 140

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

co na chwilę unieruchomił jej ręce. Potem uniósł dziewczynę do 

góry i oparł plecami o ścianę, aż jej piersi znalazły się na 

poziomie jego ust. Końcem języka musnął jeden sutek. 

Lollie westchnęła głośno i starała się odciągnąć jego głowę. 

- Nie... -jęknęła. 
Sam spoglądał więc nieruchomo na różowy czubek, nie dotykał 
go ustami i czekał. 

233 

Oddech Lollie przyspieszył znacznie, dziewczyna przymknęła 
oczy i zanurzyła palce w jego włosach. Sam nadal tkwił 
w bezruchu. 

Przyciągnęła w końcu w geście poddania jego głowę do piersi 
i zamruczała z rozkoszy. Uśmiechnął się, zanim wziął w usta 
koniuszek piersi, ssąc go lekko i wodząc po nim językiem. 
Jednocześnie objął drugą pierś. Gdy oderwał usta, Eulalia 
krzyknęła i chwyciła oburącz jego głowę. Wtedy mężczyzna pchnął 
ją mocno do tyłu i przygwoździł zupełnie do ściany. Zarzucił sobie 
jej nogi wokół bioder, a polem przycisnął doń twardy, gorący 
i pulsujący kawałek ciała i pocierał nim rytmicznie w górę i w dół. 
powoli i podniecająco. Ręce dziewczyny opadły niżej. Zacisnęła 
dłonie na ramionach Sama i wydyszała jednym tchem: 

- Och, mój Boże! 
Uśmiechnął się i potarł ustami oraz pokrytą zarostem brodą jej 
delikatne, miękkie sutki. Nieprzerwanie zataczał biodrami koliste 
ruchy jak w zmysłowym i gorącym akcie miłości, który trwa 
godzinami i pozwala mężczyźnie wniknąć głęboko do wnętrza 
kobiety i zatracić się w rozkoszy, poza którą już nic nic istnieje. 

Chciał tego doświadczyć, tu i teraz... 

Świadomość tego jak błyskawica przeszyła umysł Sama i powstrzymała 
go skuteczniej aniżeli kubeł lodowatej wody. Zamarł 
w jednej chwili, tylko serce biło mu w piersiach jak szalone i czul 
w ustach gorzką suchość. Pochylił głowę, oparł się rękami 

o ścianę i Uczył w myślach. Raz.,, dwa... 
- Sam? - szepnęła dziewczyna. 
Cztery... pięć... 
- Sam? 
Wziął głęboki oddech i cofnął się pozwalając Eulalii opaść na 
podłogę. Stał nadal nieruchomo z rękami wbitymi w ścianę 
i patrzył na nią. Miała zdziwiony, nieco nieprzytomny wyraz 
twarzy; idąc za jego wzrokiem spojrzała na swoje nagie piersi 
i szybko naciągnęła koszulę. Spłonęła rumieńcem, a Sam odwrócił 
się od niej czując, że inaczej zrobi zaraz coś głupiego, na 
przykład zacznie walić pięścią w ścianę. 

234 

Przesunął nerwowo palcami po włosach i gorączkowo zastanawiał 
się, co powiedzieć. Kiedy nic sensownego nie przyszło 
mu do głowy, rzucił jedynie: 

- Lepiej już sobie pójdę. 
Najszybciej jak tylko mógł, dopadł drzwi, ale zatrzymał go 
rozbity zamek. Odwrócił się i zmusił się, żeby znowu na nią 
spojrzeć. Stała w tym samym miejscu i ściskała kurczowo 
koszulę na piersi. Wydawało się, że z jej twarzy odpłynęła cała 
krew, oczy zaś miała szeroko otwarte, pełne urazy i żalu. 

Strona 141

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Po moim wyjściu podstaw pod drzwi tamto krzesło. 
- Ale... 
- Dla własnego dobra. Zamknij się i zrób to! - Choć zatrzasnął 
za sobą drzwi wystarczająco mocno, aby zakołysała się futryna, 
nie zatarło to wcale okropności czynu, którego omal się dopuścił. 
Najgorsza była świadomość, że lego chciał, pragnął jak diabli. 
On, Sam Forester. bękart, któremu udało się uciec ze slumsów 
Chicago i przeżyć wojny szalejące na czterech kontynentach, 

a nawet utratę oka, został powalony na kolana przez małą 

jasnowłosą kobietkę z Południowej Karoliny. 
Musi się napić czegoś mocnego. 
Pospieszył wielkimi krokami do swojej chaty, wpadł jak burza 

do środka i kopnięciem zamknął drzwi. Potem sięgnął po stojącą 
stole butelkę. Wyciągnął korek, rzucił go za siebie i pociągnął 

kilka razy prosto z butelki. Otarł usta trzęsącą się dłonią i podszedł 
do łóżka. Zmniejszył jeszcze po drodze płomień lampy naftowej 
i usiadł ciężko, wpatrując się przed siebie w ciemny pokój. 

Wziął kolejny łyk alkoholu i rozważał w myślach, czy twarde 
żołnierskie życie mogło aż tak nadwerężyć jego umysł, żeby 
spodobała mu się blond idiotka o żałosnym imieniu tancerki 

z „Club Paris". 
Co się. u diabła, z nim dzieje? Przez jego życie przewinęło się 
przecież wiele kobiet. Nic można wszak dotrwać do trzydziestu 

trzech lat nie mając do czynienia z kobietami. Może nie miał ich 
tak dużo jak Cassidy, wątpił zresztą, aby wielu mężczyzn mogło 
się z nim w tej dziedzinie zrównać. Mimo wszystko poznał 

235 

wystarczająco dużo pięknych i doświadczonych kobiet, które 

nigdy nie żądaty więcej niż on sam od nich oczekiwał, to znaczy 

dającego satysfakcje, ostrego i wyczerpującego seksu. 

Jezu Chryste! Gdy w głowie zaświtała mu ta okropna myśl. 

spojrzał nieruchomo i z otwartymi ustami na przeciwległą ścianę. 

Lollie jest pewnie nietkniętą, cholerną dziewicą. Wziął jeszcze 

łyk whisky, kaszlnął i rzucił się z jękiem na łóżko. Wpadł 

w głębokie gówno. Tamto przeklęte ptaszysko ma rację, potrzebuje 

łopaty, aby się z niego wygrzebać. Jednak dzisiejszej nocy 

spróbuje pocieszyć" się butelką. Utopi zmartwienie w whisky. 

a może wtedy zniknie obraz wpatrujących się w niego poprzez 

ciemności wielkich, niebieskich oczu. 

Lollie leżała w swoim łóżku i błądziła wzrokiem po suficie 
i ścianach pokoju. Co jakiś czas z melancholią spoglądała 
w stronę drzwi, zatarasowanych teraz zielonym krzesłem. Jakaś 
cząstka jej duszy pragnęła, aby Sam powrócił, inna zaś tęskniła 
za znajomym widokiem Hickory House. 

To. co dzisiaj zaszło, było niezwykłym i poruszającym przeżyciem; 

Strona 142

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

nigdy doląd czegoś takiego nie zaznała. Leżała w łóżku 
i wpatrywała się w sufit przypominając sobie dotyk jego usl i ich 
dziki, ekscytujący smak. Aby uwierzyć, że to nie przywidzenie, 
przebiegła lekko palcem po wargach. Czuła, że są lekko nabrzmiałe. 
Oblizała je i trochę ją zapiekły. Podobnie jak moja 
duma, pomyślała chmurnie Lollie, Ona również ucierpiała w momencie, 
gdy ją tak pospiesznie zostawił. Nakazał jej zabezpieczyć 
drzwi krzesłem i spojrzał na nia ze złością i niejasną pretensją 

- zupełnie, jakby się na nią gniewał. 
Westchnęła i przypomniała sobie, iż jedynie spytała go 
czy chciał ją pocałować. Jęknęła i zakryła oczy ręką. Mógł 
ją opacznie zrozumieć i poczuć się urażony. Znowu zrobiła 
coś nie tak. 

Przyznaje, że powiedziała to w nadziei, iż go sprowokuje. Jakiś 
chochlik na dnie duszy chciał sprawdzić różnicę między niewin

236 

nym całusem, jaki otrzymała kiedyś mając czternaście lat, zalotami 
Jima Cassidy'ego, a pocałunkiem Jankesa. 

Sam bezsprzecznie wygrał. 

Nigdy jeszcze w swym krótkim życiu nie targały nią tak silne 
emocje, a sprawcą wszystkiego okazał się być ten człowiek. 
Przypomniało się jej stare porzekadło o zakochanej kobiecie, dla 
której wybranek rozpalił do białości niebo i ziemię. Dopiero teraz 
to zrozumiała. 

Zamknęła oczy i przywołała na myśl dotyk Sama, gwałtowne 
pocałunki, napierający na nią ciężar jego ciała i mocne ręce 
chwytające ją w pasie. Nadal to czuje, a jeśli weźmie głęboki 
oddech, poczuje również jego zapach. 

Nie miała pojęcia, że między kobietą i mężczyzną mogą się 
dziać takie rzeczy. Słyszała wstydliwe rozmowy na ten temat 
w szkole i wiedziała, że małżonkowie robią to i owo w noc 
poślubną. Opowieści te brzmiały jednak dość enigmatycznie, 
a jedyne, co zrozumiała, to to, że grzechem jest ulegać mężczyźnie 
przed ślubem. 

Otuliła się szczelnie kocem i rozmyślała intensywnie. Nagle 
przyszło jej do głowy, że to. co robili z Samem, jest być może 
takim właśnie grzechem, ową szczególną łaską, którą kobieta 
obdarza oblubieńca w dniu, kiedy staje się jej mężem. Rozważała 
to w swym sercu długo i wnikliwie. Przekręciła się w końcu na 
bok i ostatecznie doszła do wniosku, że coś, co niesie ze sobą tak 
cudowne i niezapomniane chwile, z pewnością nie może być 
grzechem. 

Lollie zamknęła bramę i podeszła do pustych klatek. Policzyła 
szybko, lak jak myślała, było ich osiem. Było też osiem ptaków, 
a ona znalazła jedynie pięć. Musi wpaść na lepszy sposób, żeby 
je wyłapać, ponieważ okazały się wyjątkowo ostrożne i płochliwe, 
nawet kiedy próbowała je karmić. Tak czy inaczej odnajdzie 
pozostałe koguty. 

Stłumiła ziewnięcie i wpatrywała się w opustoszałe klatki. 
Jeszcze nie dzisiaj, pomyślała. I tak spędziła już wiele godzin na 
żmudnych poszukiwaniach ptaków w głębi dżungli, oganiając się 
od komarów i wszelkiej maści robactwa. Ciągnęły do niej jak 
pszczoły do miodu, prawdopodobnie z powodu większej niż 
zwykle wilgotności powietrza. Było gorąco, mokro i lepko, a ona 
na dodatek czuła się zmęczona i wszystko ją swędziało. 

Strona 143

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Ostatniej nocy do późna przewracała się na prymitywnym 
łóżku z boku na bok i nic mogła zasnąć, przez co czuła się teraz 
naprawdę fatalnie. Poruszyła ramionami, żeby rozruszać zbolałe 
kości. Był to również rezultat długotrwałego schylania się i niezłi

238 

czonych prób, aby wywabić dzikie ptaki spod krzaków. Podwinęła 
rękawy aż za łokcie i przez całą drogę drapała pogryzione 

miejsca. 

Zanim dotarła na miejsce, szyję i przedramiona pokrywała już 
masa czerwonych, palących krost, które, miała nadzieję, złagodzi 
mokry kompres. Szturchnęła nogą drzwi, weszła do środka 
i zamknęła je na nowy zamek, naprawiony niedawno przez 
Gomeza. Niestety, zacinał się. lecz mężczyzna nie raczy! nawet 
zapytać, czy działa. W obawie, że napotka znowu na okropny 
mur milczenia, wolała na razie się nie skarżyć. Kiedy już naprawi 
swoje błędy, może wówczas powie mu o zamku, a do tego czasu 
zachowa całą sprawę dla siebie. 

Z wielkim wysiłkiem, przy użyciu obu rąk udało się jej 
w końcu zatrzasnąć zasuwę, po czym masując obolałe palce 
podeszła do kubła z wodą do mycia. Na ścianie, na kawałku 
zagiętego drutu wisiało poczerniałe ze starości lustro bez ramki. 
Poniżej stała rozpadająca się komoda z trzema popsutymi 
szufladami. Lakier dawno stracił swój blask i popękał przybierając 
z wiekiem kolor brudnej pomarańczy. Nogi były wzięte z zupełnie 
innego mebla, a całość chyboiała się. gdy próbowała na niej 
cokolwiek postawić. 

Lollie przyciągnęła kubeł i ustawiła na komodzie, która przez 
chwilę przypominała kołyszącą się pijaną kaczkę. Włożyła mały 
ręcznik do wody, wyżęła go zgrabnym ruchem i przyłożyła 
mokry materiał do pulsującego karku. 

Poczuła się jak w raju, ulga była prawie natychmiastowa. 
Przymknęła oczy i zanurzyła w wiadrze oba przedramiona. 
Chłodna woda złagodziła swędzenie. Po dłuższej chwili wyjęła 
ręce. zdjęła ręcznik i powiesiła go na wiadrze, po czym zaczęła 
walczyć z metalowymi guzikami przy koszuli. Były za duże 
i potrzebowała kilku minut, aby je wszystkie rozpiąć. Wysunęła 
ręce z rękawów i koszula opadła na dół. przytrzymywana w talii 
tylko zaciśniętym paskiem spodni. 

Odchyliła podkoszulek i dokładnie wytarła się wyżętym z wody 

ręcznikiem. Przesuwała nim po ramionach, szyi i piersiach, 

239 

pozwalając, aby kojący chłód dotarł do wszystkich zakamarków 
ciała. To było cudowne uczucie. Później nucąc pod nosem 
chwyciła kawałek żółtawego mydła i potarła nim mokry materiał. 
Nagłe mydło wyśliznęło się jej z dłoni, upadło na podłogę 
i potoczyło pod komodę. 

A niech (o! Rzuciła ręcznik obok wiadra i schyliła się nisko, 
robiąc przedtem krok do tyłu, aby się lepiej rozejrzeć. Patrzyła 
z głową odwróconą do góry nogami i dotykając włosami podłogi, 
gdy wyciągała rękę i szukała zguby. Na próżno, pod palcami 
wyczuła jedynie twarde i zakurzone deski. Zmrużyła oczy, 
cofnęła się jeszcze krok i wsunęła rękę głębiej pod mebel. 

Kątem oka dostrzegła raptem. jak obok przemyka coś czarnego. 
Ręka jej zastygła w bezruchu. Wstrzymała oddech i nic poruszając 

Strona 144

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

głową spojrzała w lewo, potem w prawo i jeszcze ra/ w lewo, 
jednak nic się nie działo. Zerknęła na żerdź Medusy sądząc przez 
chwilę, że to szpak przyfrunął do pokoju, lecz siedzisko było puste. 

- Medusa. - Wyprostowała się i rozejrzała po pokoju. Nigdzie 
nie dostrzegła szpaka. Zmarszczyła brwi, wzruszyła ramionami 
i zbliżyła się do toaletki. 
Na ziemi znowu mignęło coś czarnego. 
Zamarła z przerażenia. Cokolwiek to było. jest większe od jej 
dłoni, tego rozmiaru co... 

- O mój Boże! Tarantula! - Rzuciła się w stronę łóżka ledwie 
dotykając ziemi ciężkimi butami. Wskoczyła na górę czując 
gwałtowne bicie serca i ciarki przebiegające po plecach. Szamotała 
się chwilę z rękawami od koszuli, po czym objęła się ciasno 
rękami i przeczesywała wzrokiem każdy centymetr podłogi 
w poszukiwaniu potwora. 
Wypatrywała go w denerwującym przeświadczeniu, że ogromny 
pająk za moment wskoczy za nią na łóżko. Z wrażenia uderzyła 
pupą o ścianę. Czarny zabójca zapewne wspina się właśnie po 
nodze łóżka i przechodzi w stronę posłania. 

Podstępnie zapędził ją w ślepy róg! Pisnęła i starała się cofnąć 
jeszcze bardziej akurat w chwili, gdy pająk pojawił się na 
pościeli. 

240 

Dziewczyna wrzasnęła i zeskoczyła z łóżka w stronę wyjścia. 
Za wszelką cenę musi dobiec do drzwi, musi tam dotrzeć! 

Ręką natrafiła na chłodny metal klamki, lecz choć kręciła nią 
z całej siły, zamek się zaciął. Szamotała się z nim świadoma, że 
lada moment potwór ją zaatakuje. Wiedziała to, niemal czuła go 
już na sobie. 

- O. mój Boże! 
Na szczęście zamek otworzył się, więc szarpnęła drzwi, 
wyskoczyła na dwór jak z procy i zatrzasnęła je za sobą 
z hukiem. Potem oparła się o szorstkie deski i dyszała ciężko, 

z walącym jak młot sercem i łzami spływającymi po policzkach. 

Próbowała się opanować, schyliła głowę i wytarła oczy dłońmi. 
Okazało się, że to jeszcze nie koniec udręki -jej uwagę przykuła 
szpara między podłogą a drzwiami. Pojawiło się w niej coś 
czarnego i Eulalię na nowo ogarnęła zgroza. 

O, Chryste! To chce przedostać się pod drzwiami! Odskoczyła 
i włochata postać wysunęła się w ślad za nią ze szpary. Serce 
podcszło jej do gardła. Wrzasnęła, ile sił w płucach, i puściła się 
pędem przed siebie. 

Z impetem zatrzymała się na piersi Sama. 

- Do diabła, co się tu dzieje? - Siła zderzenia odepchnęła go 
krok do tyłu. 
Nie przestała przebierać nogami, przez co omal nie wspięła się 
niego. Objęła go mocno rękami. 

- Jeszcze jedna tarantula! O Boże, złap ją. proszę, złap ją! 
- Wtuliła twarz w jego szyję i ścisnęła go jeszcze mocniej. 
-Gdzie ją widziałaś? - mruknął. Dostrzegła, że mężczyzna 
spogląda jej przez ramię, 
- Tuż za mną. Właśnie wychodzi spod drzwi - szepnęła. Nie 
miała odwagi odwrócić głowy. Dygotała nadal ze strachu, lecz 
panika powoli ustępowała, gdy poczuła bezpieczne schronienie 
w jego objęciach. 
Nagle ramiona mężczyzny i jego klatka piersiowa zaczęły się 

Strona 145

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

trząść, z początku powoli, potem coraz bardziej. Jeśli Sam nie 
potrafi się opanować, pająk musi być naprawdę olbrzymi, 

241 

pomyślała i starała się nie zważać na przebiegające przez nią 
ciarki. 

- Widzisz go? - wyjąkała. 
-Tak. 
- Jest okropny, nieprawdaż? 
- O tak, największy, jakiego kiedykolwiek widziałem, 
- Błagam, pozbądź" się go. 
- Nie jestem pewien, czy zabiję go... sam. 
- Ooooch -jęknęła przerażona i czekała. Gdy mężczyzna nic 
poruszył się, nawet nie odezwał, spytała szeptem: - Nie możesz 
go zastrzel id? 
- Wątpię, aby to coś dało. 
- Postaraj się, proszę. Już dłużej tego nic zniosę. 
- Nie zdołam go zabić pistoletem. 
- Brak ci naprawdę dużych nabój*')w? 
- Jego nic powstrzymają kule - odparł i znowu się zatrząsł. 
Wyobraziła sobie ten widok: pancerna, owłosiona skóra pokrywająca 
tłuste, olbrzymie cielsko. To wystarczyło, aby oblała 
się zimnym potem. 

- Czy jest naprawdę tak wielki? 
- Nie, podobnie jak i twój rozum. 
Zdezorientowana, podniosła twarz i ujrzała pogardliwą minę 
mężczyzny. Zerknęła w dół przez ramię. Na drewnianej podłodze 
ganku leżał gruby, czarny kłębek poplątanej nitki. Zawstydzonym 
wzrokiem przebiegła po nitce aż do podeszwy swojego buta, bo 
tam właśnie nitka się przy kleiła. 

To Medusa musiała się dobrać do pełnej szpulki. Lollie puściła 
szyję Sama i zsunęła się na ziemię. Nie wiedziała, czy ma teraz 
uciec do środka, zatrzasnąć drzwi i wybuchnąć płaczem, czy też 
paść tu przed nim na ziemię i umrzeć. 

Co gorsze, Jim Cassidy wraz z grupką żołnierzy stał nie opodal 
i najwyraźniej doskonale bawił się jej głupotą. 

- Masz rację, jest płaska jak deska do prasowania - stwierdził 
Jim i wokoło rozległ się męski śmiech. 
Spojrzała po sobie, przypominając sobie o rozpiętej koszuli. 

242 

Była nadal rozchylona i ukazywała całemu światu przylegający 
ściśle do piersi mokry podkoszulek, który nie ukrywał zgoła 
niczego przed wścibskimi oczami zebranych mężczyzn. Natychmiast 
ściągnęła ręką poły koszuli, z najwyższym trudem powstrzymując 
się od płaczu. Przywołała na pomoc pozostałe 
resztki godności, uniosła nieco głowę i odwróciła się na pięcie, 
aby schować w zaciszu chaty swoje brzydkie płaskie ciało. 
Dotarła jedynie do drzwi, bo zamek znów się zaciął. 

Stała z koszulą w garści i starała się przekręcić klamkę, ale 
drzwi ani drgnęły. To była ostatnia kropla, która przepełniła czarę 
goryczy; Lollie nie wytrzymała i łzy same popłynęły po jej twarzy 
- ostateczne upokorzenie. Nawet nie umie wykonać efektownego 
wyjścia! Oparła głowę o futrynę i szlochała cicho i z rozpaczą. 

- Jim, zabierz stąd ludzi i zajmij ich czymś - dobiegi ją niski 
glos Sama. 
Na te słowa zaczęła płakać jeszcze bardziej. Wyczuła, że 

Strona 146

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

stanął tuż za nią. Położył swoją potężną rękę na jej dłoni 
i przekręcił gałkę. Paskudny zamek otworzył się z. łatwością, 
jakby zawsze działał bez zarzutu. Wzięła głęboki oddech i chciała 
cofnąć rękę, ale powstrzymywała ją dłoń Sama. Nie miała ochoty 
z nim rozmawiać ani nawel na niego patrzeć. Nie jest tak silna, 
aby znieść jego rozbawione spojrzenie. Bolało ja, że stała się 
przedmiotem niewybrednych kpin, że ją wyśmiewano i nigdy nie 
brano poważnie. 
Z jakiegoś dziwnego powodu ten człowiek potrafi przejrzeć ją 
na wylot, a czuła się zbyt urażona, aby pozwolić mu oglądać 
rozterki swojej pognębionej duszy. To nazbyt osobiste, aby 
wyjawić komukolwiek, szczególnie mężczyźnie. Żaden z braci 
jej nie rozumiał, a przecież ją kochali, tym bardziej więc wątpiła, 

aby udało się to komuś pokroju Sama. 
A jednak jakaś część Eulalii pragnęła, aby Sam traktował ją 
serio, a może nawet ją polubił. Potrzebowała jego szacunku, choć 
nie bardzo wiedziała, dlaczego. Może dlatego, że Jankes nieczęsto 
obdarzał nim innych. Nie ulegało wątpliwości, jeśli Sam Forester 
kogoś szanuje, jest to osoba rzeczywiście godna podziwu. 

243 

Dziewczyna weszła do chaty, a on podążył za nią. Zaczerpnęła 
głęboko powietrza, co w połączeniu z nie cichnącym wciąż 
płaczem wydało się głośniejsze od krzyku. Sam przyciągnął ją do 
siebie. Gdy tylko dotknęła jego piersi, ponownie się rozpłakała. 

- Niełatwo jest na tym świecie, nieprawdaż, Cukiereczku? 
- Przesunął ręką po jej plecach. 
- Zgadza się - szepnęła. 
Przez jakiś czas stali w milczeniu i jedynym odgłosem było 
ciche pochlipywanie dziewczyny. 

- Tak mi wstyd. 
- Wiem o tym. 
- To naprawdę przypominało pająka - przekonywała Lollie. 
- Tak - zakrztusił się lekko, po czym wziął głęboki oddech. 
- Nie chciałem się z ciebie śmiać, ale uwierz mi, to było śmieszne. 
Pomyślała, jak komicznie musiała wyglądać, gdy tak wrzeszczała 
wniebogłosy i uciekała przed kłębkiem splątanych nici. To 
rzeczywiście było głupie i teraz, w jego ramionach, nie wydawało 
się już takie zawstydzające. Uśmiechnęła się nawet lekko, gdy 
wyobraziła sobie swoje pełne przerażenia oczy i żabie skokł po 
całym pokoju. 

- Chyba istotnie wyglądałam idiotycznie. - Z jej ust wydobył 
się cichy chichot. 
- To prawda. 
- Mógłbyś udać dżentelmena i zaprzeczyć - strofowała go 
spoglądając mu w twarz. - Wiesz, z uwagi na moją wrażliwość. 
Twarz Sama zrobiła się poważna i przesunął wzrok ku jej 
ustom. 

- Lollie, zapamiętaj sobie, nigdy nie byłem i nie będę 
dżentelmenem. A gdybym dbał o twoją wrażliwość, nie 
robiłbym tego. 
Tak błyskawicznie przyłożył usta do jej warg, że nie zdążyła 
złapać oddechu, ale nie obchodziło jej to. Błądził językiem po jej 
ustach, drażnił je dotykiem i cofał się. aby z powrotem zanurzyć 
się jeszcze głębiej, jakby nie potrafił się powstrzymać. I znów 
poczuła się tak cudownie jak nigdy przedtem, miała wrażenie, iż 

mogłaby umrzeć ze szczęścia. Dzięki Bogu, Samie Forester, że 
nie jesteś dżentelmenem. 

Stała na palcach i obejmowała go mocno. Mężczyzna przesunął 
lewą rękę na jej talię, przytrzymał i podniósł ją z ziemi kierując 

Strona 147

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

się w stronę łóżka. Tam usiadł i posadził ją sobie na kolanie, nie 
przestając jej całować. 

Raz po raz nacierał ustami, jego ręka zaś wsunęła się pod 
rozpiętą koszulę i przez mokry materiał podkoszulka dotykała 
sterczących ostro czubków. Dziewczyna jęknęła, a Sam uniósł 

podkoszulek i odsłoni! dziewczęce piersi. Oderwał się od jej ust 
i przywarł twarzą do białej, delikatnej skóry. Objął różowy sutek 
wargami i ssał go, aż prawie połowa piersi znalazła się w jego 
otwartych, ciepłych ustach. 

Potem wyciągnął koszulę z jej spodni i głaskał delikatnie po 
szyi. piersiach, wokół pępka. Eulalia westchnęła głęboko i Sam 
ponownie pocałował ją w usta. Napierał językiem i wycofywał 
się, raz po raz. Wsunął ciepłą dłoń za pasek i powoli rozpinał 
kolejne guziki spodni. Rozchylił je i przesunął rękę jeszcze niżej. 

Eulalia odczuwała palące pragnienie między nogami, czekała 

na jego dotknięcie, jakąś pieszczotę, cokolwiek, co zgasi rozpalony 

tam ogień. Przez sekundę przemknęła jej przez głowę myśl. że 

źle czyni, lecz gdy tylko przebiegł dłonią po owłosionym wzgórku 

i dotknął najbardziej wrażliwego miejsca między udami, zapom

niała o całym świecie. Zaczęła jęczeć pod dotykiem napierających 

palców. 

Rozchyliła uda i mężczyzna zareagował na to niewypowiedzia

ne żądanie pieszcząc ją i przyciskając dłonią, aż zaczęła płakać 

innym niż zwykle rodzajem lez, z uniesienia i rozkoszy. Usia 

Sama całowały mocno i namiętnie, jego język poruszał się w tym 

samym gorącym rytmie co ręce. Opuszkiem palca zataczał kręgi 

wokół małego, czułego punktu między nogami, raz po raz, coraz 

wolniej. 

Zatrzymał się. Dziewczyna wydała słaby okrzyk. Mężczyzna 

drażnił się z nią, iedwo ją dotykając, i znowu przestał. Eulalia 

krzyknęła, a wtedy zaczął od nowa. jeszcze wolniej, aż naprężyła 

244 245 

się cała, rozchyliła nogi i krzyknęła głośno. Sam znów znieruchomiał, 
ona zaś chwyciła jego ramiona najmocniej jak tylko mogła. 

- Proszę, nie przestawaj! 
Wtedy wsunął w nią palec, pozostawiając go bez ruchu, 
podczas gdy wciąż pieścił ją kciukiem. 

- Jesteś tam taka gorąca, taka gorąca - mruknął i przesunął 
ustami do jej ucha. Cały czas nie przestawał poruszać kciukiem. 
Włożył kolejny palec. 
Uniosła uda, jakby starała się wyjść mu na spotkanie. Czuła, 

Strona 148

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

ze gdyby uniosła się odrobinę wyżej... 

Przestał ruszać kciukiem i zanim zdążyła zaprotestować wsunął 
następny palec i już trzy otwierały jej wejście. Opuściła biodra 
i oddychała głośno i głęboko. Sam ponownie obrócił kciuk, 
zataczał nim kółka, bawił się, to muskając ledwie jej ciało, to 
naciskając powoli, by zaraz przyspieszyć. 

- Proszę, och. Sam, błagam... 
- Nic spiesz się, moja słodka, zwolnij trochę - powiedział 
czule, położył ją na łóżku i zaczął ściągać z niej spodnie. 
- Gwaaaałcąąą! Ha-ha-ha! - Medusa wleciała przez okno 
i usiadła na drążku obok łóżka. 
Oboje zamarli na długą chwilę. 

- Sukinsyn! - zaklął Sam pod nosem i opuścił głowę na jej 
piersi. - Usmażę tego cholernego ptaka! 
Lollie leżała w bezruchu, oddychając ciężko jak i on. Zawstydziła 
się nagle, wstała i naciągała pospiesznie spodnie, 
szamocząc się z guzikami. 

- Kra! Usmażyć sukinsyna! 
- Już nie żyjesz! - Sam posła! w stronę ptaka mordercze 
spojrzenie i wyciągnął rękę. 
- Nie rób tego! - Lollie puściła spodnie i chwyciła go za 
nadgarstek. 
- Sam już nie żyje! Przynieście łopatę! - Medusa podskakiwała 
na żerdzi. Zniżyła nagle głos i dodała; - Jesteś taka gorąca 
w środku. 
Eulalia ze zdziwienia otworzyła buzię, a jej twarz powoli 

246 

pokryła się rumieńcem. Spojrzała na Jankesa spodziewając się 

gniewu i wściekłości w jego oczach. Ale ujrzała coś zupełnie 

innego. Sam uciekał spojrzeniem w bok i tylko jego kark zrobił 

się purpurowy - całkiem nie tego oczekiwała, szczególnie po tym 

groźnym mężczyźnie z czarną, skórzaną przepaską na oku. 

Zachichotała, nie mogła się powstrzymać. Sam Forester był 

zakłopotany! 

Mężczyzna przestał się gapić na ptaka i popatrzył na Lollie, 

która przygryzała wargę usiłując nic wybuchnąć znowu śmiechem. 

- A co w tym takiego zabawnego? - rzucił, wstał z łóżka 
i posłał jej jedno ze swoich marsowych spojrzeń. Tym razem nic 
zadziałało, na jego twarzy bowiem wciąż było widać konsternację. 
. - Rumienisz się - zauważyła walcząc z zapięciem guzików. 
- Jak cholera! 
- Naprawdę tak jest. 
- Kra! Sam się rumieni. - Medusa zniżyła głos. - Taka gorąca 
w środku. 
- Nie rób jej krzywdy! - krzyknęła Lollie i rzuciła się między 
mężczyznę a ptaka widząc jego zagniewane spojrzenie. 
- Odsuń się! - Sam zrohił krok do przodu. 
Dziewczyna cofnęła się. 
Szpak zatrzepotał skrzydłami, zaskrzeczał i zaśpiewał: 
- Zbaw taką kanalię jak jaaaaaaa! - Nie czekał dłużej i wyfrunął 
przez okno. 
Sam nie przestawał piorunować Lollie wzrokiem, po czym 

odwrócił się na pięcie i opuścił pokój, zanim miała okazję 

Strona 149

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

cokolwiek powiedzieć. Stała i długo wpatrywała się w zamknięte 

drzwi. Wyszedł. Jeszcze przed chwilą byli sobie tak bliscy, a nie 

minęło parę minut i już go nie było. Tak jakby nigdy jej nie dotknął 

ani nie pocałował, jakby to wszystko tylko się jej przyśniło. 

Ale to nie był sen. Przypominało jej o tym lekkie mrowienie 

j w miejscach, gdzie ją dotykał, niewyjaśniona tęsknota i drżenie 
ciała. Pozostał w jej myślach jeszcze długo, ożywiając samotne 
godziny upalnej, tropikalnej nocy. 

Taś-taś-taś! Chodź tu, koguciku. Cip-cip-cip! - Lotlie sypała 
na ziemię orzeszki w nadziei, źe ostatni ptak się jeszcze pojawi. 
Odszukała je wszystkie poza jednym i dzisiaj wybrała się na skraj 
dżungli, w okolice północnego brzegu obozu, aby go odnaleźć. 

Drzewa tutaj wydawały się wyższe i grubsze niż w otoczeniu 
jej chaty, odznaczały się też głębszym odcieniem zieleni. W oddali 
potężne szare skały wyrastały ku niebu. Słońce dopiero co 
wzeszło, ale było już dostatecznie gorąco, by wyparowała poranna 
rosa. Z dnia na dzień robiło się coraz ciepłej i znad wierzchołków 
skał wyglądały kłębiaste chmury, szare i ciężkie od nadmiaru 
zgromadzonej pary wodnej. 

Poruszała się wąską ścieżką, wciąż rozsypywała orzeszki 
i wołała na ptaka. Zanim się spostrzegła, roślinność przerzedziła 
się, a teren stał się bardziej wyboisty. Potknęła się, wyprostowała 
i rozejrzała ze zdziwieniem dokoła. 

Znajdowała się na wielkiej polanie, a wokół siebie ujrzała 
potężne wyrwy w ziemi o średnicy około trzech metrów, poza 

248 

tym wyraźnie brakowało tu drzew. Plac wyglądał, jakby został 
przez kogoś celowo oczyszczony. Eulalia spojrzała w kierunku 
dżungli, rozciągającej się za polaną. 

Może kogut tam właśnie się ukrył, pomyślała. Włożyła ręce do 
kieszeni, wyjęła garść orzeszków i ruszyła przez otwartą przestrzeń. 

Z prawej strony rozległ się raptem donośny huk. Zatrzymała się, 
bowiem z potężnego okopu na przeciwległym skraju pola wydobył 
się obłok dymu. Powiodła wzrokiem za smugą dymu i wysoko na 
niebie ujrzała lecący łukiem ciemny, kanciasty kształt. Stała 
i wpatrywała się weń zaciekawiona, gdy w pewnej chwili usłyszała 
zbliżające się szybko kroki. Odwróciła się w momencie, gdy Sam 
skoczył na nią, powalił na ziemię i trzymając mocno za ramiona 
przeturlał wraz z nią na koniec placu. Zatrzymali się dopiero 
w pobliskich krzakach. Lollie miała twarz wtuloną w jego piersi 
i oddychała ciężko, całkowicie przykryta jego ciałem. Starała się 
go zepchnąć, ale przygniótł ją jeszcze bardziej. 

Nie zdążyła zaprotestować, kiedy powietrze wokół nich zadrżało 
od licznych eksplozji i do góry poszybowały kawałki ziemi 
i kamienie. Opadały potem wzbijając chmury pyłu. Oboje 
z Samem krztusili się i kaszleli, aż wreszcie kurz osiadł na ziemi. 

- Jesteś cała? - zapytał Jankes i wypuścił ją w końcu 
z żelaznych objęć. 
- Chyba tak - odparła niepewnie i otrzepała brud z twarzy. 
- Dobrze. Teraz mogę cię własnoręcznie udusić. - Poderwał 

Strona 150

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

ją na równe nogi. - Ty idiotko! Co ty sobie myślisz chodząc tak 
niefrasobliwie po strzelnicy? 
Dziewczyna odwróciła głowę w kierunku polany. 

- Chcesz powiedzieć, że to właśnie to miejsce? 
Sam zaklął, chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę obozowiska. 
- Mam zamiar zamknąć cię w pokoju na cztery spusty aż do 
czasu otrzymania odpowiedzi od twego ojca. Przez ciebie mam 
same kłopoty, stanowczo zbyt wiele. 1 niech mnie cholera, jeśli 
pozwolę, abyś się dała zabić po tym całym piekle, jakie z tobą 
przeszedłem! 
249 

- Sam! - Szarpnęła ręką, ale tylko mocniej ją ścisnął i rzucił: 
- Zamknij się. 
- Błagam, nie zamykaj mnie, proszę. Umrę, gdy zostawisz 
mnie samą w tym pokoju. - Rozpłakała się. 
- Nic zaczynaj znowu. - Odwrócił się twarzą do niej i smagał 
potępiającym wzrokiem. 
- Jeśli mnie zamkniesz, nie będę mogła naprawić krzywdy 
wyrządzonej żołnierzom. Proszę cię. Sam, weszłam na to pole 
zupełnie nieświadomie. 
Mężczyzna puści) jej rękę i przeczesał palcami włosy. 

- Posłuchaj, Lollie, nie mogę w tym samym czasie zajmować 
się pracą i pilnować ciebie. Muszę szkolić tych ludzi, a ty 
zejdziesz nam z drogi. Nie ma innego wyjścia. 
- Nic możesz dać mi jakiegoś zajęcia? 
- Nie, nie mam czasu ani ochoty bawić się w niańkę. - Chwycił 
ją za nadgarstek i pociągnął w stronę chaty. 
Gdy mijali barak kuchenny, na schodach pojawił się żołnierz. 

- Panie dowódco! 
- Co jest? - warknął Sam i zatrzymał się w miejscu szarpiąc 
rękę dziewczyny. 
- Cartillo jest ranny i nie może ugotować obiadu. 
- Co się znów stało? - mężczyzna zaklął pod nosem. 
- Zranił się nożem. Vcrdugo właśnie go zszywa. 
- Przyślę kogoś za chwilę. - Jankes odwrócił się i chciał iść 
dalej w kierunku chaty Eulalii. Dziewczyna jednak zaparła się 
i za nic nie pozwalała się ruszyć z miejsca. 
- Ja to zrobię. 
- Co zrobisz? 
- Będę gotowała. 
- O nie, nie ma mowy. 
- Proszę cię, Sam. Pozwól mi to zrobić. Potrzebuję jakiegoś 
zajęcia i będę miała okazję uczynić coś naprawdę pożytecznego. 
Choć trochę odkupię tym swoje grzechy, proszę. 
- Nie. 
- Dlaczego? 
250 

- Pamiętasz pranie? 
- To zwykła pomyłka. Zapomniałam o nim, a po części to 
była też twoja wina. 
- Moja wina?!! 
- Tak. Tak się wściekłeś, że zaciągnąłeś mnie wtedy prosto do 
pokoju. Nie miałam nawet okazji wrócić do pralni. 
- Nie zgadzam się. 
- Ale... 
- Nie. - Pociągnął ją mocniej i zaczął zmierzać w kierunku 
chaty. 
Błagała go całą drogę. W końcu spróbowała po raz ostatni. 

- Boisz się pozwolić mi gotować. 
- Pewnie - odparł drwiąco. 
- Jasne, że się boisz. 
- Wyjaśnij mi, proszę, jak doszłaś do lak genialnego wniosku? 

Strona 151

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Obawiasz się, że jeśli twoi ludzie przesianą się gniewać na 
mnie. to mnie polubią... 
- Wspaniała logika - wtrącił. - Jeśli przestaną się na ciebie 
wściekać, to zaczną cię lubić. Doprawdy, przenikliwa, wyjątkowo 
bystra dedukcja. 
- Nie musisz być tak nieprzyjemny. Nie skończyłam jeszcze. 
- Proszę, kontynuuj - machnął ręką w powietrzu. - Wprost nic 
mogę doczekać się reszty - mruknął pod nosem. 
- Jeśli oni mnie polubią to będziesz musiał przyznać, że i ty 
mnie lubisz, a tego, widać, nie możesz znieść. 
Wpatrywał się w nią w milczeniu. 

- Nie chcesz się przyznać, że mnie lubisz. 
Cisza. 
- Pocałowałeś mnie i... hmm... to wszystko. 
Wyglądał na bardzo zakłopotanego. 
- Tak było. 
Mężczyzna przymknął oko, zrobił głęboki wdech i obrócił się 
na pięcie, kierując w stronę kuchni. Kilka minut później Lollie 
wpatrywała się w kurczaka, którego Sam wsadził jej do ręki. 
Zmarszczyła brwi. Zwierzę było martwe i nie miało głowy. 

251 

Dalszych dziewiętnaście sztuk leżało na dużym siole. Podniosła 
nieżywego piaka i trzymając go z dala od siebie popatrzyła na 
niego. Choćby chciała, nie mogła teraz wyjawić Samowi, że 
w całym swoim życiu nie przygotowała jeszcze żadnego posiłku. 

Tak naprawdę od czasu, kiedy postanowiła podgrzać sobie 
wodę na herbatę i wznieciła mały pożar, kucharz w Hickory 
House zabronił jej wstępu do kuchni. W zasadzie nie uraziło jej 
to zbytnio, bo okropnie się wtedy przestraszyła, widząc, jak 
z kuchenki buchają płomienie i ogarniają błyskawicznie całą 
ścianę. Wszystko stało się tak szybko i z tak wielkim hukiem, iż 
przypominało raczej wybuch wulkanu, A przecież rzuciła jedynie 
zapałkę na ruszt i odeszła po herbatę... Niezmiernie zaskoczyło 
ją wielkie BUUUM, a jeszcze bardziej ściana w ogniu. 

Spojrzała na kurczaka z szyją zwisającą pod obrzydliwym 
kątem. Potrafi to zrobić, jest o tym święcie przekonana. Rzuciła 
ptaka na stertę martwych kurczaków i obeszła pomieszczenie, 
przyglądając się uważnie wszystkim, jakże obcym jej przedmiotom. 

W jednym rogu pokoju, tuż obok rzędu worków i beczek stała 
piramida wielkich, czarnych garnków. Jak zauważyła, beczki 
opatrzono napisami, ale, niestety, nie po angielsku. Przypuszczała, 
że w workach znajdują się różne półprodukty, takie jak mąka 
i cukier. Nad nimi na półce stał rząd nic oznakowanych puszek. 
Podeszła i zaczęła je otwierać w poszukiwaniu czegoś znajomego. 
Zdjęła wieko z ostatniej puszki i zajrzała do środka. 

W środku znajdowała się substancja przypominająca smalec. 
Włożyła palec i nabrała nań odrobinę tłustej mazi; tak, to musi 
być smalec. Wzięła puszkę pod ramię i zbliżyła się do ogromnych, 
osmalonych kuchenek. Stało ich cztery pod ścianą i wyglądały 
jak potężne wulkany gotowe do wybuchu. 

Postanowiła, że skoro już otrzymała tę szansę, wykorzysta ją 
jak najlepiej. Gotowanie jest doskonałą okazją, by przyrządzić 
żołnierzom coś dobrego. Mężczyźni lubią, gdy kobieta gotuje, to 
znana prawda. Szkoda tylko, że jest to jedno z tych zajęć, 

o którym nie miała zielonego pojęcia. 
252 

Jednak z drugiej strony jest teraz znacznie starsza i mądrzejsza 

Strona 152

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

niż w czasach pamiętnego pożaru w Hickory House; z pewnością 
da sobie radę. Przyjrzała się wielkim palnikom. Przez minione 
lata nauczyła się jednej rzeczy - rozważnie poprosi kogoś 

o podpalenie pod kuchnią. 
Wyszła na zewnątrz i rozejrzała się po obozie. Sam rozmawiał 
właśnie koło baraków z jednym z żołnierzy, tym samym, który 
zawiadomił go o niedyspozycji kucharza. Zeszła z ganku i podeszła 
do mężczyzn. Głos Jankesa ucichł, odwrócił się w jej stronę 
i obrzucił rozdrażnionym spojrzeniem. 

- Co teraz? - warknął. 
- Czy mógłbyś rozpalić ogień? 
Wzrokiem podążył za jej palcem, wziął głęboki oddech 
i zwrócił się do żołnierza: 

- Idź do reszty, ja za chwilę do was dołączę. - Przeszedł koło 
niej, niecierpliwym ruchem otworzył drzwi kuchni i zniknął 
w środku, zanim Lollie zdążyła zrobić dwa kroki. 
- Przekręcam na dół, by gotować na górze, do góry, kiedy 
chcę piec w piekarniku - powtórzyła za nim dumnie. 
- Zgadza się. 
- Widzisz tę kratkę? - Sam ukucnął obok kuchenki. 
Dziewczyna pochyliła się nad jego ramieniem i pokiwała głową. 
- To jest ruszt. Zapewne z jego powodu wybuchł pożar 
w Hick House. 
- Hickory House. 
- Dobrze, Hickory House. Teraz uważaj. 
- Uważam. Gdybyś ty uważał, nie nazywałbyś mojego domu 
Hick House. 
- Chcesz się nauczyć czy nie? 
- Tak, ale to niesprawiedliwe. Jeśli ja mam wszystko zapamiętać, 
również i ty powinieneś był słuchać, gdy mówiłam ci, gdzie 
mieszkam. 
- Nie chcę sprawiedliwości, potrzebuję ciszy - wstał z gniewem. 
- Tak sobie tylko myślałam, przecież powinieneś pamiętać, 
gdy... 
253 

- Zrób mi tę przysługę i nie myśl więcej, tylko słuchaj. 
Dziewczyna westchnęła, policzyła w myślach do pięciu 
i dodała: 

- W porządku, już słucham. 
- Jak już wspominałem, lo jest ruszt. Przekręcasz go i od 
słaniasz te otwory. Im więcej ich odsłonisz, tym mocniejsza 
będzie ogień. Teraz koiej na rączkę tu na górze - palcem wskazał 
uchwyt na rurze. - To szyber ciągu. Wprowadza do paleniska 
chłodne powietrze, aby kuchnia nie wybuchła. Jest niezwykle 
ważne, aby pozostawał zawsze otwarty. Rozumiesz? 
- Otwarły ciąg. 
- Otwarty szyber ciągu. 
- Szyber ciągu - powtórzyła. 
Przyglądał się jej niezdecydowanie. 
- Sam, proszę, chcę to zrobić. Wiem, że potrafię, naprawdę. 
Daj mi tylko szansę - powtarzała. 
- Dam ci wszystko, żebyś tylko trzymała się z dala od linii 
ognia - mruknął pod nosem i podpalił pod następną kuchenką. 
- Co to jest? 
- Zasuwa - odparła z dumą. 
- Zgadza się. - Wyglądał na zaskoczonego. Wskazał palcem 
rączkę na rurze i posłał jej chytre spojrzenie. - A lo co? 
- Szyber ciągu - uśmiechnęła się. - Myślałeś, że mnie zmylisz 
odwracając kolejność? 
- Upewniałem się tylko, czy zrozumiałaś. - Pochylił się nad 
rusztem i otworzył usta, jakby zastanawiał się, co powiedzieć. 
- Sprawdzasz mnie, nieprawdaż? 
Mężczyzna wziął głęboki oddech. 

Strona 153

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- To jest zasuwa - powiedziała. Była zdecydowana udowodnić 
mu, że sobie poradzi. - Popycham ją w dół, aby gotować na 
górze. Zamykam do góry i mogę używać piekarnika. Widzisz. 
pilnie uważałam. - Uśmiechnęła się, bo poczuła, że wreszcie 
dopięła swego. 
Sam wzruszył ramionami i podpalił pod ostatnią kuchenką. 

- Są twoje. - Chciał już wyjść, ale przypomniawszy coś sobie, 
254 

odwrócił się do dziewczyny. - Nie przychodź po mnie więcej. 
Uderz kilka razy w patelnię, gdy obiad będzie gotowy, a my się 
zjawimy. 

Pokiwała głową na zgodę i czekała, aż zaniknie za sobą drzwi. 
Rozejrzała się niepewnie po kuchni, już bez poprzedniego 
animuszu. Została sama. 

Cóż, pomyślała, nie marnujmy czasu. Wzięła do ręki kurczaka 
i trzymając go za łapy przyglądała mu się ze wszystkich stron. 
Powiedział, żeby usunąć pióra, więc może by je poobcinać? 
Zbliżyła ptaka do oczu i powtarzała w myślach instrukcje 
Jankesa: usunąć pióra i pokroić. W porządku, powiedział „usunąć". 

Ale jak się usuwa pióra? Rozejrzała się po kuchni w poszukiwaniu 
czegoś odpowiedniego i wzrok jej spoczął na wiszących 
na ścianie nożycach. Zdjęła je z gwoździa i wróciła do siołu. 
Trzeba uciąć pióra. Uniosła skrzydło i wzięła się do roboty. 

Po godzinie, nucąc pod nosem „Dixic", odcięła ostatnią kępę 
piór z dwudziestego kurczaka, po czym położyła go obok 
pozostałych. W końcu zadowolona z siebie strzepnęła piórko 
z nosa. Ptaki przypominały jej małe jeżozwierze. Przypuszczała. 
że te maleńkie wypustki na skórze zmieniają się w czasie 
pieczenia w smaczną, chrupką skórkę. 

Co Sam powiedział? 

- Aha, racja - powiedziała głośno. - Te przeznaczone do 
pieczenia należy włożyć do piekarnika w brytfankach. - Brytfanki... 
hmm. Spojrzała na ścianę, gdzie wisiały naczynia kuchenne. 
Niektóre z nich miały kwadratowy kształt i wyglądały na 
wystarczająco duże, by pomieścić kilka kurczaków. To muszą 
być owe brytfanki. stwierdziła, podeszła do ściany i zdjęła dwa 
naczynia. 
Postawiła je na stole i wzięła kilka kurczaków. Ależ są kłujące 

z pewnością będą dobre i chrupiące. Ułożyła ciasno po pięć 
kurczaków w każdym naczyniu. Potem otworzyła piekarnik 
kuchenki, włożyła do środka brytfankę i zamknęła drzwiczki. 
Podobnie postąpiła z drugim naczyniem. 

No! - pomyślała i potarła z zadowoleniem dłonie. Zrobione! 

255 

Odwróciła się do reszty drobiu, który należało pociąć i przygotować 
do smażenia. Chwyciła nóż leżący na pobliskiej beczce 
i zaczęła nim piłować, siarając się przeciąć ptaka na pół, jednak 
narzędzie okazało się zbył tępe. W oko wpadi jej prostokątny 
topór z grubym ostrzem i dużą rączką. Zdecydowała, że tego 
właśnie potrzebuje. Zdjęła go z beczki i rozłożyła kurczaka 
płasko na stole. Następnie uniosła topór wysoko w powietrze 
i z całej siły uderzyła w ptaka. Rozległ się chrzęst i głośne 
plaśnięcie. 

Rąbała w ten sposób raz za razem i wkrótce kura zamieniła się 
w bezładną masę, z której można było rozpoznać jedynie łapy 

Strona 154

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

i szyję. Wzruszyła ramionami. I tak nic, co jadła, nie przypominało 
żywego oryginału, tłumaczyła sobie, kontynuując masakrę. Gdy 
skończyła, połowa ptaków została zamieniona w oslrc, kościste 
kawałki. 

Lołlie podeszła z wigorem do beczki z mąką, nabrała jej 
do miski i zaniosła na stół. Później, tak jak Sam jej przykazał, 
obtoczyła w mące pierwszy kawałek mięsa. Powtarzała tę 
czynność z każdym następnym kawałkiem, wpadając przy 
tym w dziwny trans. Nuciła wesoło pod nosem i wzbijała 
wokoło kłęby mąki. Gdy kładła na stole ostatni kawałek 
mięsa, doszła do wniosku, że gotowanie jest świetnym rodzajem 
rozrywki. Na koniec kichnęła potężnie, przez co posłała w powietrze 
mnóstwo mąki i kurzych piór. 

Powinna była pozbyć się piór zaraz po ich obcięciu. Teraz 
machnęła jedynie ręką i spojrzała z niechęcią na swoje ubranie. 
Było całe białe. Próbowała je oczyścić, lecz z mizernym skutkiem 

- udało się jej tylko wetrzeć mąkę jeszcze głębiej w ubranie 
i wzbić w powietrze kolejne obłoki puchu. Krążyły teraz wokół 
niej niczym mniszek lekarski na wiosnę, lotcż dała za wygraną 
i postanowiła kontynuować pracę. Podeszła do kuchenek. 
Zdjęła ze ściany sześć czarnych, żeliwnych patelni i ustawiła 
je na palnikach. Na każdej kuchence mieściły się tylko dwie. 
toteż skorzysta z irzech spośród czterech kuchenek. Zdjęła 
pojemnik ze smalcem, nabrała sporą łyżkę i starała się umieścić 

256 

go na patelni. Tłuszcz jednak przylepił się do łyżki. Potrząsnęła 

nią i smalec skwiercząc opadł wreszcie na powierzchnię naczynia. 

Nabrała pewności siebie i powtórzyła to samo z kolejnymi 
patelniami. Patrzyła z zadowoleniem, jak zbite kawałki smalcu 
zamieniają się w płynny tłuszcz. To wspaniała zabawa i nie taka 
trudna, jak mogłoby się wydawać. Zgarnęła ze stołu parę obtoczonych 
w mące, kłujących części kurczaka i wrzuciła je 
na patelnię. Po kilku minutach już całe mięso skwierczało na ogniu. 

Co by tu podać razem z drobiem? Przejrzała jeszcze raz 
zawartość worków i beczek i znalazła w końcu ryż. Doskonale. 
Zerknęła na smażące się kurczaki i zmęczona, otarła pot z czoła. 
Gotowanie nie było jednak takie łatwe, a do tego w chacie robiło 
się coraz goręcej. 

Lollie napełniła miskę ryżem i podeszła do kuchenki. Zdała 
sobie sprawę, że ryż należy ugotować. Ściągnęła kilka dużych 
garnków z półki na ścianie i ustawiła je na czwartej kuchni. 
'Następnie podeszła do beczki z wodą, zaczerpnęła pełną miskę 
i przelała wodę do garnka. 

Powtórzyła tę czynność wiele razy. Pot lał się jej z czoła, lecz 
w końcu wszystkie garnki zostały napełnione. Potem wsypała 
ryż, po kilka dużych misek do każdego naczynia. Kiedy skończyła, 
ryż wypełniał garnki prawic po brzegi. Przykryła je pokrywkami 
i poslanowiła sprawdzić, co z kurczakami w piekarniku. 

Z łyżką w ręku podeszła do pierwszej brytfanki chcąc przcjwrócić 
kurczaka. Ptak ani drgnął. Tłuszcz rozpryskiwał się na 
boki i Eulalia robiąc uniki starała się włożyć łyżkę na dno 
brytfanki. W powietrzu zaczął się unosić gęsty dym i izbę 
wypełnił charakterystyczny zapach spalenizny. 

Rzut oka na pozostałe kuchenki powiedział jej, że ogień jest 
zbyt duży. Uwijała się jak w ukropie próbując poruszyć piekący 
się drób. Gorący tłuszcz parzył jej ręce i opryskiwał koszulę. 

Strona 155

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Nagle ze strony ostatniej kuchenki doszedł ją odgłos kipiącej 
Wody. Lollie odwróciła głowę w chwili, gdy ryż zaczął przelewać 
się z garnka jak ciastowala lawina. Pokrywka upadła na podłogę 
razem z porcją bulgoczącego i wodnistego ryżu. Część z sykiem 

257 

wykipiała na płytę kuchenki i wzbiła w górę białą chmurę pary 
oraz zapach przypalonego kurczaka. 

Eulalia wpadła w panikę, biegała w tę i z powroiem i patrzyła 
z rosnącym przerażeniem, jak po drzwiczkach piekarników 
spływają i zapiekają się strugi ryżu. Ogień był po prostu zbyt silny. 
Musi przekręcić zasuwę, aby zmniejszyć wydzielające się ciepło. 

A może należy zamknąć szyber? 

Do licha! Zapomniała, co należy przymknąć. Uspokój się, 
powtarzała sobie w myślach starając się zignorować odgłosy 
buchającego ryżu. Odgarniała dłonią dym i próbowała się skupić. 

Zasuwa coś zamyka, a ciąg to powietrze. Dym stawał się coraz 
bardziej gęsty i duszący. Ryż kipiał, bulgotał i pluskał. Sytuacja 
wymagała natychmiastowej reakcji. Chwyciła obie rączki, po 
jednej w każdą dłoń i zamknęła. 

Donośny wybuch wstrząsnął powietrzem i przyciągnął uwagę 
wszystkich żołnierzy na strzelnicy z Samem na czele. Jego 
pierwszą myślą było przypuszczenie, że znaleźli się pod ostrzałem. 
Trwało to ułamek sekundy, dopóki na wpół upieczony, kłujący 
kurczak nie wylądował obok niego na trawie. 

- O, cholera! - Jankes upuścił pojemnik z pociskami i rzucił 
się w kierunku kuchni. 
Z miejsca, gdzie powinien się znajdować trzcinowy dach. 
wydobywały się kłęby czarnego dymu, a z nieba niczym płatki 
śniegu leciały kurze pióra. Drzwi wejściowe wisiały na jednym 
zawiasie, Sam wpadł do środka, lecz potknął się o szczątki 
wyłamanych tylnych drzwi. Wnętrze zamieniło się w istne 
pobojowisko. Beczki popękały, puszki przewalały się po podłodze, 
a większą część pomieszczenia pokrywał biały pył, prawdopodobnie 
mąka. 

- Lollie! - zawołał i przeskoczył nad jakimś zniszczonym 
sprzętem. Po drodze wdepnął jeszcze w coś lepkiego i białego. 
- Lollie! - Rozglądał się za nią po całej chacie, lecz znalazł 
jedynie dwumetrową dziurę w ścianie prowadzącej do spiżarki. 
253 

Przeszedł przez nią i ujrzał dziewczynę leżącą na podłodze. 
Podbiegł i ukląkł obok niej. Była nieprzytomna, ale na szczęście 
oddychała, 

- Lollie, odezwij się. No, ocknij się. 
Dziewczyna jednak się nie poruszała. Szukając poważniejszych 
zranień przesunął po nicj rękoma. Uważał przy tym na pozycję, 
w jakiej leżała. Bardzo ostrożnie włożył pod nią ręce, podniósł 

powoli i wyszedł na zewnątrz, po czym skierował się w stronę jej 

chaty. Nie spuszczał wzroku z bladej, prawic przezroczystej 

twarzy. Zniknęły kolory, powieki były zamknięte i sine, zaś 
umazane sadzą policzki pełne skaleczeń. 7. pękniętej wargi 
spływała cienka strużka krwi, a jasne włosy były teraz osmalone 
na czarno i co najmniej o pięć centymetrów krótsze. 

Strona 156

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Jak się czuje? - Jim podbiegł do Sama, a w Ślad za nim 
Gomez i inni żołnierze. 
- Nie wiem, jest nieprzytomna. - Sam wszedł po schodkach 
na ganek. Jim otworzył mu drzwi i Sam wniósł Lollie do środka 
i położył ją na łóżku. - Przynieś mi ręcznik i wodę. - Obscrwował 
miarowe ruchy jej klatki piersiowej, aż. upewnił się, że 
dziewczyna ma prawidłowy oddech. Gdy ponownie spojrzał na 
jej twarz i osmalone włosy, miał ochotę się kopnąć. Powinien 
był posłuchać swojego instynktu i od razu zamknąć ją w chacie. 
Trzymałby ją tam do momentu przekazania ojcu i tym samym 
uniknąłby wszystkich kłopotów. W życiu nie spotkał jeszcze 
osoby, która wyrządziłaby tyle spustoszenia, co ta irytująca, 
mała kobietka. 

Jim postawił koło łóżka wiadro z wodą i odciągnął na moment 
uwagę Sama od jej osoby. 

- Dziękuję - rzekł Jankes. Zmoczył ręcznik i zajął się 
Zmywaniem z niej sadzy i zakrzepłej krwi. 
- Czy mogę coś jeszcze zrobić? - zapylał Jim. 
- Nie, zajmij się tylko ludźmi. 
- W porządku. 
Sam skończył obmywać jej twarz, ramiona i szyję, po czym 
Wyżął ręcznik, złożył go na pół i umieścił na jej czole. Miał czas. 

259 

cafe mnóstwo czasu, aby siedzieć tu. wpatrywać się w dziewczynę 
i karcić, ile wlezie, samego siebie. 

Namówiła go do czegoś, z czym sobie absolutnie nie poradziła. 
Naturalnie mało jest na tym świecie rzeczy, którym potrafiłaby 
sprostać... Po chwili poprawił się. Udało się jej przecież przejść 
cało przez dżunglę, chwilami nawet dotrzymywała mu kroku. Nic 
histeryzowała, oprócz momentu, gdy zdała sobie sprawę, że 
przegapili wymianę. 

Jest w niej coś. co ją pcha do przodu, jakaś wewnętrzna silą. 
nieustannie przeciwstawiająca się tentu, kim powinna być; zepsuta. 
rozpieszczoną i bogatą dziewczyną, dbającą jedynie o siebie. Tak 

ją ocenił na początku i pomylił się. Nie jest ani snobka, ani 
zepsutym bachorem. Jest wrażliwą osobą, potrzebującą wsparcia. 
zrozumienia i zachęty. Naprawdę pragnie być lubianą, a mimo to 
sprawiała wrażenie, że tego wcale nie oczekuje. 

Dlaczego? Czemu dziewczyna posiadająca wszystko - urodę, 
pieniądze, kochającą rodzinę i bogate życie towarzyskie ma tak 
mało wiary w siebie? Przyznawał uczciwie, iż sam niewiele 
zrobił, aby jej pomóc, ale równocześnie zdawał sobie sprawę, że 
to nie przez niego Lollie cierpi. Chociaż za jego sprawą została 
ranna. leżała bez ruchu i sprawiała, że zapomniał o partyzantce, 
broni i żądzy pieniędzy. 

W tej chwili odczuwał bezsilność i ogromny żal, że nic poirali 
jej pomóc. Jak to możliwe, aby wywoływała w nim tak głębokie 
poczucie winy. kiedy nikt inny tego nie dokonał? Zależy mu na 
niej i to również mu się nie podobało. W jego mniemaniu emocje 
zacierają czyjś osąd, a do tej pory Sam szczycił się zdolnością 
podejmowania obiektywnych decyzji. 

Kiedy tak siedział i patrzył na nią, ogarnęła go potrzeba 
otoczenia Lollie troskliwą opieką. Nie pamięta, żeby kiedykolwiek 
odczuwał coś takiego. Co więcej, poczuł to już w momencie, 
kiedy po raz pierwszy pojawiła się w jego życiu. 

Dotychczas pędził nędzne życie najemnika i nic starał się 

Strona 157

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

chronić czegokolwiek poza własnym tyłkiem. Wszystko było 
dla niego jedynie ekscytującą grą. Lubił, gdy przechodził go 

260 

dreszczyk emocji, kiedy zaglądał śmierci prosto w oczy, pluł 

na nią i mimo wszystko wychodził z opresji zwycięsko. Jednak 

to bledło i stawało się czymś nieistotnym, gdy w pobliżu 
znajdowała się Lollie. Jedyne, czego wtedy doznawał, to uczucie 
intensywnego strachu. O nią. 

Zdał sobie z tego sprawę i odetchnął głęboko. Potem przeniósł 
wzrok z Eulalii na okno i patrząc w dal. na niebo różowe od 
zachodzącego słońca i mieniące się łą samą barwą, co jej 
szykowna sukienka i mordercza parasolka, zastanowił się, czy 
przypadkiem on sam nie potrzebuje ochrony. 

Otworzyły się drzwi chaty. 

Lollie wypuściła z rąk lusterko i podniosła wzrok; naprzeciwko 

stał Sam i trzymał w ryku pary drugich kijów bambusowych. 

- To dla ciebie - powiedział, podszedł do łóżka i spojrzał na nią. 
Widząc jego olbrzymią postać poczuła się jak mrówka, toteż 
starała siy usiąść, aby wydać się nieco wyższą i zmniejszyć 
dzielący ich dystans. 

- Co z Iwoją kostką? - odezwał się mężczyzna. 
- Nadal boli, gdy przenoszę na nią ciężar ciała. 
- Właśnie dlatego ci to przyniosłem. - Uniósł w góry oba kije. 
- Gomez zrobił je dla ciebie, lo są kule. 
- Naprawdę Gomez je wykonał? 
Sam pokiwał głową. 
- Dla mnie? 
- Tak, dla ciebie. 
- Och - wykrztusiła, zdumiona, że któryś z żołnierzy okazał 
jej tyłe troski. 
262 

Mężczyzna pochylił siy i podniósł lusterko, po czym przyglądał 
się jej przez chwilę. Myślała, że zobaczy na jego twarzy litość, 
niechęć lub coś podobnego, lecz oblicze Sama nic zdradzało 

żadnych emocji. 
Podniosła rękę. aby odgarnąć z policzka kosmyk włosów, lecz 
palce jej znieruchomiały, gdy dotknęły postrzępionych i popalo

nych końców. Zmieszana, zerknęła na Jankesa spodziewając się 
ujrzeć cyniczny uśmieszek, ale nic takiego nie zobaczyła, 
Schowała szybko końce włosów za uszy. 

Sam postawił lusterko na stoliku tuż obok pustego drążka 
Medusy i wyprostował siy. 

- Zamierzasz siedzieć tak cały dzień, czy też zechcesz to 
wypróbować? - wskazał na kule. 
Dziewczyna przyjrzała siy im przez moment. 
Z grymasu na twej twarzy wnioskuję, że nigdy nie używałaś 
czegoś takiego. 
Eulalia pokiwała głową. 

Strona 158

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Wstań. - Mężczyzna odłożył kije na łóżko i wyciągnął 
do niej rykę. 
Chwyciła ją i wstała. Uważała przy tym, aby postawić ciężar 
ciała na zdrową nogę. 
Objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Dziewczyna natychmiast 
poczuła ciepło jego ciała. Przy trzy mała go w pasie prawą ręką, 

a drugą dla utrzymania równowagi oparła o jego piersi. 
W ciszy pokoju rozległo siy męskie westchnienie. Sam położył 
ciepłą dłoń na jej ręce i przesunął ją niżej, na żebra, po czym 
shylił się i podniósł kule. 

- Trzymaj. - Podał jej jedną. - Włóż ten koniec pod pachy. 
Zrobiła, jak kazał. 
Potem chwyci! jedną ręką jej przedramię i wsunął kulę pod 
drugą pachę. 

- Trzymaj się tych małych rączek. - Położył jej dłoń na 
mniejszym kawałku bambusa, który wystawał mniej więcej 
w połowie grubej tyczki. 

- Teraz podnieś kule i przesuń je do przodu. - Twarz Sama 
263 

znajdowała się tak blisko jej ucha, że zadrżała na dźwięk jego 
słów. Aby uniknąć niepokojącego uczucia bliskości, szybko 
posiawiła kule dobre pół metra przed sobą. 

- Dobrze... Teraz przenieś ciężar ciała na te rączki i odepchnij 
się do przodu. 
Posłuchała. 

- Udało się! - uśmiechnęła się i odwróciła z dumą głowę. 
- Popatrz. - Ponownie zrobiła krok. - To łatwe, prawda? 
- Skierowała się w jego stronę robiąc duży wykrok, zbyt duży. 
Lewa kula pośliznęła się na gładkim drewnie i Lollie straciła 
równowagę. Bambus upad! na podłogę, lecz Samowi udało się 
wcześniej chwycić dziewczynę. 

- Dziękuję - powiedziała patrząc mu w oczy. 
Mężczyzna przyglądał się jej długo i niespokojnie. Nie uśmiechał 
się, lecz w jego wzroku nic zauważyła leź zwykłej twardości 
czy wszechobecnego cynizmu, jak w sytuacjach, kiedy zrobiła 
coś głupiego. 

Nie miała wszak pewności, czy łagodość jego spojrzenia 
powinna ją cieszyć czy martwić. Sam podniósł dłoń i dotknął 
poszarpanych końców jej spalonych włosów. 

- Muszę strasznie wyglądać - rzuciła unikając jego wzroku. 
Mężczyzna położył palec na jej podbródku i lak przekręcił jej 
głowę, że musiała na niego spojrzeć. Długo przyglądał się jej twarzy. 
Pewnie ogląda moje rany, pomyślała. Wcześniej widziała w lusterku 
swoje czarnosinc policzki, podrapaną twarz i spuchniętą wargę. 

- Zgadza się. - Dolknął lekko jej policzka i kciukiem 
pogłaskał usta. 
Poczciwy, szczery Sam. Powinna poczuć się urażona, ale tak 
nie jest. Zbyt zafascynował ją dotyk jego palca. Powoli pochylił 
głowę i nie przestawał na nią patrzeć. Zaraz mnie pocałuje, 
pomyślała z nagłą radością. Jej powieki zrobiły się tak ciężkie. 
że z trudem powstrzymała się przed ich zamknięciem. Obserwowała 
go i czekała na spotkanie ich ust i powiewu oddechu 
mężczyzny na swojej twarzy. 

Ledwie milimetry dzieliły ich od pocałunku, gdy Sam się 

opanował. Stało się to tak błyskawicznie, że zamrugała powiekami. 

Strona 159

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Jankes cofnął twarz, westchnął i schylił się, aby podnieść 
przewróconą kulę. Włożył ją dziewczynie pod ramię i odszedł 
parę kroków, zostawiając Lollie z poczuciem pustki i chłodu 
w sercu. Wzięła głęboki oddech i nie patrząc na niego zastanawiała 
się. czemu się wycofał. W oko wpadło jej lusterko i przypomniała 
sobie swój fatalny wygląd; to jasne, nie powinna go wcale 
obwiniać. Wygląda gorzej niż Jim i Sam po stoczonej walce. 

- Przepraszam za kuchnię - bąknęła w stronę pleców mężczyzny. 
- I tak potrzebowała nowego dachu - odparł i wepchnął ręce 
w kieszenie spodni. 
Nie pozostało już nic więcej do powied/.icnia i w pokoju 
zaległa ciężka, niezręczna cisza. Sam obrócił się, jakby miał coś 
ważnego do powiedzenia, lecz w tym samym momencie drzwi 
otworzyły się z hukiem i wszedł Jim z Medusą na ramieniu. 

- Gwaaaałcąąą! Ha-ha-ha! 
Spojrzenie Lollie i Sama spotkały się i dziewczynie stanęła 
przed oczami chwila, kiedy Medusa ostatni raz wypowiedziała te 
głupie słowa. Poczuła rumieniec na policzkach i dostrzegła 
w jego wzroku podobne wspomnienie. 

- Żałuję, że ją tego nauczyłem - odezwał się Jim. 
- Ja również, - Sam nie spuszczał wzroku /. oczu Eulalii. 
Poczuła, jak temperatura w pokoju gwałtownie wzrasta. Zdawała 
sobie sprawę, że powinna spojrzeć gdzie indziej, ale nie chciała tego. 

- Jest już wiadomość. 
- Jaka wiadomość? - zapytał bez namysłu Sam. Nadal pożerał 
ją wzrokiem, a wyraz jego oczu sprawił, że marzyła, aby Jim już 
poszedł i zostawił ich samych. 

- Nadszedł list od jej ojca. Spotka się z tobą za cztery dni 
w Santa Cruz. 
Patrzyła na Jima i w końcu dotarły do niej jego słowa. A więc 
wyjeżdża 
stąd, wraca do rodziny. I oto stała się rzecz przedziwna 
i wcześniej niewyobrażalna. Wiadomość ta wcale jej nie ucieszyła, 
ba, jej żołądek zareagował w ten sam sposób, jakby płynęła 
łódką. Zerknęła na Sama - ujrzała zaciętą, kamienną twarz. 

264 
265 

Zniknęło gdzieś tęskne spojrzenie i tylko na ustach błąkał mu się 
znienawidzony przez nią cyniczny uśmieszek. 

- No, no, widzę, że panna Laaa-Ruuu wraca wreszcie do tatusia. 
- Nawet na nią nie spojrzał, gdy obrócił się na pięcie i wyszedł. 
Wiesz co, whiskey jeszcze nigdy nikomu nie pomogła. 

- A co to. do licha, ma znaczyć? - Sam skrzywił się z irytacją. 
- To znaczy, że znam ciebie. Masz kłopoty. 
Jankes podniósł do ust butelkę i pociągnął spory łyk. 
- Do jakich jeszcze rewelacji doszedłeś? 
- To kłopoty z kobietą. 
- W istocie, zalazla mi za skórę. Ale już za cztery dni zostanie 
odstawiona do tatuśka i zniknie z mojego życia. 
- I właśnie dlatego płuczesz żołądek lym świństwem? 
- Świętuję. 
- A ja jestem Archanioł Gabriel - mruknął Jim. 
- Od kiedy to zostałeś moim aniołem stróżem? 
- Od czasu, gdy zacząłeś się zachowywać, jakbyś potrzebował 
opieki. 

Sam oparł nogę na krześle i wpatrywał się w otwartą szyjkę 

Strona 160

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

butelki. 

- Nie ma tu lepszego miejsca na zabawę? 
- Nie, chyba że zakradnę się do pokoju Lollie i sprawię jej 
radość, zanim stąd wyjedzie. 
Sam uderzył obcasem o podłogę i ryknął: 

- Tknij ją, a przysięgam, że... - zatrzymał się wpół słowa 
zdając sobie sprawę, źe się zdradził. 
- Co? - Jim posłał mu znaczące spojrzenie. 
- Nic takiego, po prostu trzymaj się od niej z daleka. 
Jim zagwizdał pod nosem melodię do złudzenia przypominającą 
marsz weselny. 

- Zamknij się. 
Przyjaciel zamilkł, ale uśmiech nie schodził mu z ust, kiedy 
nalewał sobie whisky. Potem oparł się na krześle i w ciszy 

266 

obserwował Sama znad swojej szklanki. Ten zaś ujrzał w zielonych 
oczach Cassidy'ego odległy błysk, podobny do tego, jaki 
miała żmija wampirowa, gdy osaczyła Sama w dżungli. 

Nie spodobało się to Jankesowi, pociągnął więc ponownie 
z butelki, dzięki czemu nic musiał przez chwilę patrzeć Jimowi 
w oczy. 

- Czy ona rzeczywiście jest w środku taka gorąca? 
Sam parsknął whisky na dobry metr, zakrztusił się i przygwożdził 
Jima wściekłym wzrokiem, który innych powaliłby na kolana. 

- Zaduszę to ptaszysko - wycedził przez zęby. 
- Och, Sam, siary druhu, gdzie się podziało twoje poczucie 
humoru? - Jim zaśmiał się, wyciągnął rękę i poklepał przyjaciela 
po plecach. 
- Straciłem je, gdy pojawił się u ciebie ten gadatliwy potwór, 
- Akurat. Zniknęło, kiedy cię dopadła pewna mała blondynka 
z głosem jak melasa. 
Sam mruknął pod nosem. Po kilku minutach odezwał się: 

- Nawet jeśli lo, co mówisz, byłoby prawdą... - Sam podniósł 
dłoń, gdy Jim przewrócił oczami. - Oczywiście tak nie jest, ale 
to i tak nie ma już żadnego znaczenia. Jutro zabieram tę pannę 
do jej kochającego, szacownego tatusia. 
- Wiesz, nie znałem cię jeszcze od tej strony. - Jim sięgnął po 
butelkę i ponownie nalał sobie whisky. 
- O co ci chodzi? - warknął Sam. 
- O zazdrość. 
- Ja, zazdrosny? Cholera... 
- Właśnie zazdrość zabrzmiała w twoim głosie. O jej ojca, 
- Co za bzdury! Nigdy w życiu nie byłem o nikogo zazdrosny. 
Nie znam takiego uczucia, 
- Zaprzeczaj, ile wlezie, ale ja wiem jedno. Na dowód lego 
mam do tej pory podbite oko. 
- Zazdrość jest dobra dla głupców i marzycieli. - Sam 
pociągnął kolejnego łyka. - Tylko tacy są na tyle naiwni, aby 
pożądać czegoś, co nieosiągalne. Ja nie jestem ani głupcem, ani 
marzycielem,nauczyłem się tej lekcji w dzieciństwie. 

267 

- Myślę, iż w głębi duszy chcesz lej kobiety, lecz nie wiedzieć 
czemu, pragnienie (o wydaje ci się niemożliwe do spełnienia. 
- Możesz sobie myśleć, co chcesz, nic znaczy to jednak, ze 
masz racje- - Sam znowu podniósł butelkę do ust. Musi uczciwie 
przyznać, że Lollie pociąga go fizycznie, ale przecież od 

Strona 161

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

pamiętnych wydarzeń na rynku przez dłuższy czas byli zdam 
wyłącznie na swoje towarzystwo. Nic powinna więc dziwić jego 
reakcja na kobiece wdzięki. Traktował to jako słabostkę charakteru, 
podobnie zresztą jak i impuls, aby ją ochraniać. Musi coś 
zrobić, aby to przezwyciężyć łub zmienić obiekt uczuć. Eulalia 
jest zapewne jedną z tych niebezpiecznych kobiet, które wzbudzają 
w mężczyznach zupełnie niepożądane pragnienia. Słyszał, że 
niektóre kobiety to potrafią, chociaż do tej pory nie spotkał 
jeszcze takiej. Chyba się starzeję, pomyślał. 1 z pewnością nic 

jestem o nią zazdrosny. 

Najlepszym wyjściem z lej kłopotliwej sytuacji będzie odstawienie 
jej tam. gdzie jej miejsce. Tym samym skończą się jego 
problemy i przesianie się już martwić o Lollie LaRue. Im prędzej 
wyruszą, tym szybciej o niej zapomni i, co najważniejsze, zajmie 
się wreszcie swoją pracą. 

Właściwie powinien zawiesić tutejsze sprawy i na jakiś czas 
powrócić do Stanów. Tam zaszyje się w jakimś cichym miejscu, 
gdzie jego umysł i ciało powrócą do normy. Może uda się do San 
Francisco albo na północny zachód. Tak. Scattle będzie odpowiednim 
miastem, wystarczająco oddalonym od Południowej 
Karoliny. 

Lollie zbudził odgłos grzmotów - az usiadła na łóżku 
przestraszona. To albo burza, albo potężny słoń. pomyślała. 
Jednak cokolwiek to było, od hałasu zatrzęsły się drewniane 
ścianki chaty. Z impetem nacierającego huraganu i prawie z taką 
silą otworzyły się drzwi i do środka wpadła ciemna posiać. 

Lollie krzyknęła z przerażenia. 

- Cicho! 
268 

- Sam?- Wciągnęła w płuca powietrze. 
Mężczyzna usiadł i, choć nie widziała jego twarzy, wiedziała, 
że na nią patrzy. 

- Boże, przestań tak wrzeszczeć. Cukiereczku. - Mężczyzna 
potrząsnął głową. - Moje uszy tego nie zniosą, 
- Co ty wyprawiasz? 
- Już wstaję. - Podźwignął się najpierw na kolana, potem 
wiejąc się powstał. 
- Miałam na myśli co innego. Co ty tutaj robisz, jest już 
bardzo późno. 
- Przyszedłem powiedzieć ci, że wyruszamy jutro z samego 
rana. 
- Tak szybko? 
Sam zamknął drzwi i szurając nogami podszedł do niej. 
- Co się stało, panno Laaa-Ruuu? Nie chcesz zobaczyć swojego 
staruszka? 
- Naturalnie, że chcę. Pomyślałam sobie tylko, że dobrze 
tyłoby mieć więcej czasu na przygotowania. 
- Musimy wyruszyć drogą przez góry, a niedługo zacznie się 
pora deszczowa. 
- Nie pojmuję, co wspólnego ma górska droga z deszczami? 
- Powodzie. 
- Aha, rozumiem. - Przynajmniej tak się jej wydawało. 
Mężczyzna niezbyt jasno to wytłumaczył. - Czy (o wszystko? 
- Tak - odparł i beknął. 
- Czy ty przypadkiem nie piłeś? 
- Ja? Piłem? A czemu miałbym to robić? - Pochylił się nad nią 
wystarczająco blisko, aby opary alkoholu wypełniły łzami jej oczy. 
- Jesteś pijany! 
- Hurra! - Zaczął bić brawo. - Dajcie tej kobiecie dyplom 
uniwersytecki! Ma oszałamiający umysł! - Pomachał ręką ku 

Strona 162

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

niewidzialnej widowni w ciemnościach. 
- Myślę, że powinieneś wyjść. 
- Aha, wyczułem dym. 
- Co proszę? 
269 

- Myślisz tak intensywnie. - Upadł na łóżko, tuż obok niej 
- To ciężka praca, nieprawdaż? 
- Sam, wynoś się siad! 
- Przesłań myśleć i zdaj się na uczucia, 10 o wiele łatwiejsze. 
- Zbliżył ku niej usta. lec/. Eulalia zrobiła unik i Sam uderzył 
twarzą, w posianie. 
Starała się mu wyślizgnąć z drugiej strony, ale objął ją mocno 
ramieniem. 

- No-no-no! - westchnął jej do ucha. - Myślałaś, że uciekniesz 
ode mnie? - Przełożył nogę przez jej ciało. 
- Sam, przestań! - Ponownie uchyliła się przed jego twarzą, 
ale już w następnej chwili, zanim zdążyła odgadnąć jego zamiar, 
męźc/.yzna położył ręce na jej piersiach. 
- LoIIie, wcale nie jesteś płaska. 
- Nie! - starała się odsunąć jego ręce. 
- Nie podziękujesz mi? Właśnie powiedziałem ci komplement. 
Wystarczy całus. - Przyłożył usta do jej warg. 
Odwróciła gwałtownie głowę przerywając ten pocałunek. 

- Sam, proszę, nie rób tego. - Głos Lollie załamał się, bo 
zachowanie mężczyzny przestraszyło ją na dobre. 
Zatrzymał się, spojrzał na nią i potrząsnął głową, jakby chciał 
oprzytomnieć. Potem ponownie na nią popatrzył i tym razern 
chyba rzeczywiście ją zobaczył. Podniósł się z łóżka i stał tak, 
nieruchomy, jakiś czas. Przez chwilę myślała, że ją przeprosi, ale 
nic z tego. Potarł tylko ręką czoło, odwrócił się i zataczając się 
lekko, otworzył drzwi. 

- Ruszamy wczesnym rankiem, bądź gotowa. 
Eulalia milczała. 
- Słyszałaś, co powiedziałem? - warknął stojąc do niej tyłen. 
- Tak - szepnęła. 
- To dobrze. -Zatrzymał się w drzwiach. -Jeszcze jedna rzecz. 
- Słucham. 
- Nie jestem zazdrosny. Nigdy nie byłem zazdrosny i nigdy 
nie będę - powiedział i zatrzasnął za sobą drzwi. 
Z nastaniem świtu pojawiły się ciemne deszczowe chmury, 
o których wspominał Sam. Od chwili, gdy zapukał do jej 
drzwi, nieustannie krzyczał, wydawał jej rozkazy i wciąż narzekał, 
że nie mają całego dnia na przygotowania. Wspomniał 
też raz jeszcze o drodze przez góry, co mogło oznaczać, 
iż nie pamięta wydarzeń poprzedniej nocy. Dziś rano mówił 

zresztą bardziej sensownie, gdy wyjaśniał jej, że nie spotyka 
się na takiej drodze patroli hiszpańskich, i że jest ona dłuższa, 
ale za to bezpieczniejsza. 

Powinna z radosnym niepokojem oczekiwać spotkania z ojcem, 
ale tyle się wydarzyło od dnia, gdy nerwowo przechadzała się po 
swoim pokoju w rezydencji ojca w Manili... Nie miała już swojej 
różowej sukni, którą z takim trudem odtworzyła z portretu matki. 
Zniknęły misternie zakręcone włosy i zniszczone zostały piękne 
buty z kokardkami. Nie było już leż dziewczęcia, które spotkanie 
z ojcem traktowało jako najważniejsze wydarzenie swego życia. 
Spojrzała na swoje ubranie - czarna, płócienna koszula, takie 

271 

Strona 163

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

same spodnie i ciężkie, żołnierskie buły. Rzeczywiście, w niczym 
już nie przypomina lamtej dziewczyny. Zerknęła w lustro: nadal 
ma jasne włosy, chociaż może nieco krótsze, ledwie sięgające 
ramion. Twarz poraniona podczas wybuchu nie jest już laka 
straszna, zeszła jej również opuchlizna z ust, jednak na posiniaczonych 
policzkach ciągle widać kilka zadrapań. Poza tym utyka 
i musi podpierać się bambusowymi kulami. 

Tak wygląda panna Eulalia Grace LaRuc. Jej bracia umarliby 

Z wrażenia! 

A ojciec, co on pomyśli? 

Tak naprawdę już jej to nic obchodzi. Ma dosyć starań, aby 
zadowolić człowieka, którego nawet nie zna. Zmęczyły ją również 
bezskuteczne próby pozyskania choćby cienia szacunku ze strony 
otaczających ją mężczyzn. Bracia ją ochraniali i otaczali szczególną 
opieką nic tylko dlatego, że była jedyną kobietą w rodzinie. 
Ich zdaniem Eulalia po prostu nie potrafiła dać sobie sama rady. 
Nie respektowali jak należy ani jej uczuć, ani potrzeb. Ciekawe. 
czy mężczyźni potrafią sobie w ogóle wyobrazić, że któraś 
z kobiet mogłaby im dorównać. Nie bardzo w to wierzyła. Sam 
był najlepszym przykładem rażącego braku szacunku; na Boga. 
lak upaść po pijanemu obok niej na łóżko! 

Po tym. jak wyszedł od niej w nocy trzaskając drzwiami. 
powzięła decyzję, iż zaprzestanie starań, by przypodobać się 
mężczyznom. Do tej pory nie wychodziło jej to na dobre. 
I chociaż tak bardzo pragnęła zyskać ich akceptację, nigdy jej się 
to nie udało. Wydawało się nawet, że im bardziej się stara, w tym 
większe wpada kłopoty. 

Ciężko walczyła o zrozumienie u braci, którzy od czasu do 
czasu łaskawie głaskali ją za to po głowie. Chciała tego samego 
od ojca, lecz jego nigdy nie było w domu. Spędzała więc czas na 
jałowym oczekiwaniu po to tylko, aby doświadczać kolejnych 
rozczarowań. Starała się także zdobyć akceptację Sama, ale 
wszystko, co od niego otrzymała, to bolesna pogarda. 

Ale już niedługo to się skończy. Zdecydowała o tym właśnie 
zeszłej nocy leżąc po ciemku w pokoju. Zacznie kontrolować 

272 

niektóre sprawy w swoim życiu, bo jest już znudzona i zmęczona 
słuchaniem męskich rozkazów. Spodziewała się w związku z tym 
ostrej krytyki ze strony otoczenia, najważniejsze wydało się jej 
jednak poczucie, że panuje nad swoim życiem. Zdanie ludzi 
przestało ją już tak bardzo obchodzić. 

Teraz dla odmiany niech inni na nią poczekają, a pierwszym, 
którego lo spotka, będzie Sam. 

Gomez przychodził już po nią dwa razy - twierdził, że Sam 
chce ją widzieć natychmiast. Nie posłuchała, usiadła za to na 
łóżku z kulami na kolanach i zaczęła liczyć po cichu do tysiąca. 
Gdy skończyła, poczuła się tak dobrze, że zrobiła to jeszcze raz. 

Dziewięćset dziewięćdziesiąt osiem... Uśmiechnęła się figlarnie 
wyobrażając sobie minę Jankesa i jego szybkie kroki, gdy chodzi 
nerwowo w tą i z powrotem. Dziewięćset dziewięćdziesiąt 
dziewięć... Pośliniła palec i uroczyście zakreśliła linię w powietrzu. 
Jeszcze jeden tysiąc dla mnie! 

Wstała, wzięła do ręki mały woreczek z orzeszkami i przywiązała 
go sobie do paska spodni. Następnie sięgnęła po kule, wyszła 
na zewnątrz i skierowała się ku kwaterom żołnierzy. Minęła ich 

Strona 164

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

baraki, przeszła przez furtkę i zniknęła w gęstej dżungli. Przed 
wyjazdem miała bowiem do załatwienia jeszcze jedną sprawę. 

Sam odwrócił się plecami do Jima i żołnierzy pracujących 
przy zakładaniu nowego dachu kuchni. Czuł się fatalnie. Za 
każdym uderzeniem młotka w gwóżdż lub drewniany kołek, co 
miało miejsce średnio co dwie sekundy, dzwoniło mu w uszach. 
Przeszedł ze sto metrów w stronę wozu, którym wkrótce mieli 
wyruszyć. Minął zapasowego bawołu, przywiązanego z tyłu 
pojazdu, i chyba po raz setny sprawdził koła. Zatrzymał się przy 
tylniej osi i zgiął się, aby na nią popatrzeć. Popełnił jednak wielki 
błąd, bo w tym samym momencie jego głowę ścisnął polworny 
ból, tak jakby w żyłach pulsowała mu zamiast krwi czysta whisky. 

Skrzywił się i bardzo powoli wyprostował. Nagle ujrzał przed 
sobą kobietę odpowiedzialną za jego cierpienia. Lollie LaRue 

273 

kuśtykała o kulach i uśmiechała się dumniej niż generał Grani po 
zwycięskiej bitwie. A jakże, miała też swoje wojsko, osiem 
spasionych i walecznych kogutów. Przynajmniej były takimi 
kiedyś, bo teraz szły za nią gęsiego jak kurczaki za kwoką. 

Stukanie miotów ustało i w obozie zaległa całkowita cisza. 
Sam zmrużył oczy przed promieniami porannego słońca i odwrócił 
się w stronę żołnierzy. Powoli, jeden po drugim schodzili z dachu 
w ślad za Jimem, który już stal obok Sama. Każdy z nich miał 
na twarzy wyraz oszołomienia i bezgranicznego zdumienia, jakby 
przed chwilą oberwali po głowie czymś ciężkim. 

Dziewczyna zatrzymała się parę metrów przed Jankesem, uniosła 
głowę i patrząc nań dumnym, niemal triumfalnym wzrokiem rzekła; 

- Przyprowadziłam twoim ludziom ich koguty. Widzisz? 
- Skinęła ręka w kierunku ptaków, które niczym dobrze wyszkolona 
armia stały za nia karnie w szeregu. 
Sam usłyszał, jak Jim parsku śmiechem. Zmarszczył brwi. 
spojrzał w dół na czubki swoich butów i potarł pulsujące z bólu 
czoło. Liczył w myślach, a kiedy skończył i uniósł wzrok, ujrzał. 
że cały obóz zebrał się już w pobliżu. Wszyscy mieli te same 
osłupiałe miny. 

- A więc? - odezwała się z nutką niecierpliwości w głosie. 
- Który do kogo należy? 
Miał właśnie zamiar powiedzieć jej z drwiną, że ona sama 
należy do Belleview, gdy Gomez wyszedł na przód i wskazał 
palcem na biało-czarnego koguta stojącego pośrodku szeregu. 

- Ten jest mój. 
- Claudetta? - Dziewczyna odwróciła się do ptaka. 
Sam jęknął, ona nadała imiona tym zwierzakom, 
- Jest bardzo słodka. Wiesz, z początku była trochę niesforna. 
Dziobnęła mnie w rękę ze cztery razy, ale już tego nie robi. 
- Podeszła do Gomeza. wyjęła z woreczka wiszącego u jej pasa 
coś wyglądającego jak orzeszek, oparła się na jednej kuli 
i nachyliła do ptaka. - Masz. Claudetta... 
Ten zatrzepotał skrzydłami, podszedł do wyciągniętej dłoni, 
wziął w dziób smakołyk i ochoczo połknął. 

274 

- Weź je. ona po prostu uwielbia orzeszki. - Nasypała pełną 
garść na dłoń Gomeza. 
Żołnierz przykucnął. 

- Teraz wyciągnij rękę. 
Mężczyzna uczynił jak kazała i ptak wskoczył tam, a potem po 

Strona 165

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

ręku wszedł mu aż na ramię, gdzie usiadł zupełnie jak Medusa. 
Lollie uniosła podbródek i uśmiechnęła się promiennie. Blask 
jej uśmiechu zaraz przesłoni słońce, pomyślał ze złością Sam. 

-A teraz, do kogo należy Reba? - dziewczyna wskazała 
karłowatego ptaka na końcu szeregu. 
Jim podszedł do Sama i szepnął mu do ucha: 

- Nadała wszystkim kogutom żeńskie imiona. 
- Zauważyłem. - Sam obserwował w milczeniu, jak Lollie 
rozmawia po kolei z każdym bez wyjątku właścicielem ptaków. 
Tłumaczyła, w jaki sposób udało się jej wywabić koguty 
z kryjówek. Wiedziała, iż ptaki dobrowolnie nie pójdą do klatek. 
wiec nauczyła je iść za rozrzucanymi orzeszkami. 
Za każdym razem, gdy Eulalia coś powiedziała, Jim robił 
złośliwe uwagi. Sam miał już dość tego przedstawienia, odwrócił 
się więc i zajął sprawdzaniem zapasów na wozie. 

Kiedy spisał wszystko, dziewczyna również skończyła, pożegnała 
się z żołnierzami i pokuśtykała w stronę Jima. Podeszła do 
niego i podziękowała mu wylewnie. Bóg jeden wie. za co. 

- Załatwiłam wszystko z twoimi ludźmi - uśmiechnęła się 
do Sama. 
Pewnie, że wszystko. Udało się jej oswoić najbardziej zawzięte 
koguty hodowane do walk. Mógł się założyć, że gdyby umiały 
mówić, krzyczałyby co chwila „proszę" i „dziękuję". Nigdy 
jeszcze nie spotkał kogoś takiego jak Lollie LaRue i jeśli 
szczęście mu dopisze, nie zobaczy nikogo takiego do końca 
życia. Nie może być dwóch takich osóbek na świecie, inaczej 

ludzkość nie przetrwałaby długo. 

Popatrzył na nią; ubrana w żołnierskie rzeczy, bez kawałeczka 
różowych szmatek, z wypaloną połową włosów i skórą w siniakach, 
uśmiechała sic szeroko. Aż trudno uwierzyć, że to ta sama 

275 

delikatna panna. Która jęcząc przedzierała się przez dżunglę. Dwa 
tygodnie temu powiedziałby jej bez ogródek, co sądzi o jej 
wyglądzie i tej całej komedii z ptakami, iecz teraz, gdy jej 
poraniona twarz jaśniała uśmiechem, a w glosie słychać było 
radość, już nie potrafił tego uczynić. 

I to mu sie bardzo nie podobało, 

- Zbieraj się, nie mam zamiaru tracić całego dnia na głupstwa! 
- Podszedł do zaprzęgniętego bawołu i z niecierpliwością czekał 
na nią. 
Eulalia pokuśtykała w stronę wozu, a on przypomniał sobie 
0 jej zwichniętej kostce Wziął ją na ręce i wsadził do środka, 
po czym wrzucił jeszcze kule. Nie oglądając się odszedł do 
bawołu. 

- Wracam za tydzień" - rzucił na odchodnym Jimowi i chciał 
ruszyć, 
- Poczekaj! - krzyknęła Lollie. 
Sam westchnął zastanawiając się, czego teraz zapomniała. 
Przecież skończyła właśnie dziesięciomi nutowe pożegnanie /każdym 
żołnierzem w obozie. 

Jim uśmiechnął się i zagwizdał. Z pobliskiego drzewa sfrunął 
szpak i usiadł Lollie na głowie. 

- Kra! Sam tu jest! Przynieście łopatę! 
- W porządku, teraz jestem gotowa - zakomunikowała i sięgnęła 
do kieszeni po smakołyk. 

Strona 166

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Sam stał przez chwilę jak zamurowany. 

- Na co czekasz? -Zapylała i dała szpakowi kolejny orzeszek. 
Ptak połknął go w okamgnieniu i posłał Samowi spojrzenie, które 
przypominało chytry uśmiech. 
- Ten ptak nic jedzie i nami - oznajmił Sam przez zaciśnięte 
zęby. Ból rozsadzał mu głowę. 
- Oczywiście, że jedzie. Jim mi go podarował. 
Z pięściami gotowymi do wałki Jankes odwrócił głowę. Zabije 
Jima, zaciśnie palce wokół jego gardła i zadusi zdrajcę, który był 
kiedyś jego najlepszym przyjacielem. 

Żołnierze kręcili się w pobliżu kogutów i zaśmiewali ze 

sztuczek, których nauczyła je Eulalia. Sam szukał w tłumie jasnej 
czupryny przyjaciela, ale Jim już zniknął. 

- Myślałam, że się spieszysz - zauważyła Lollie. 
Sam spojrzał na nią, czerwony od tłumionego gniewu. Eulalia 
wierciła się na zgromadzonych zapasach, szukając najwygodniejszej 
pozycji niczym mityczna królowa Saba. 

- Jedno słowo wypowiedziane przez tego potwora z piekła 
rodem i nie ręczę za siebie... - zagroził Sam przyglądając się 
szpakowi. 
- Dupkek! Ha-ha-ha! -krzyknęła Medusa i zeskoczyła Lollie 
na ramię. 
-Cicho, Medusa! Sam przechodzi dzisiaj trudne chwile 

- dziewczyna zwróciła się do ptaka i przyłożyła palec do ust. 
- On chyba jest nieszczęśliwy. 
Sam chwycił kij i szturchnął nim bawołu. Wóz szarpnął do 
przodu skrzypiąc i trzęsąc się na ręcznie wykonanych kołach. 

- Kra! Ratujcie nieszczęśnika! 
Sam wolno odwrócił głowę. 
- Cicho! - powtórzyła Lollie do Medusy, spojrzała na Sama 
i wzruszyła ramionami. 
Mężczyzna wrócił do powożenia. Wiedział, że zachowuje się 
wyjątkowo opryskliwie, ale się tym nie przejmował. Głowa go 
bolała, skulił więc tylko ramiona i prowadził dalej bawołu 
kamienistą drogą. Cztery dni, pomyślał, jeszcze lylko cztery dni 
i będzie po wszystkim. Pomęczy się jeszcze cztery dni z Lollie 
LaRue i tym cholernym ptakiem, a potem życie wróci do normy. 
Znikną leż jego kłopoty. 

Późnym popołudniem, kiedy idący z tyłu bawół po raz szósty 
zwalił swe potężne eiełsko na ziemię, Sam zaczął powątpiewać, 
czy cokolwiek podczas tej drogi potoczy się zgodnie z planem. 
Opuszczali obóz pośród piekielnego wrzasku tego przeklętego 
ptaka i niewybrednych wyzwisk miotanych pod jego adresem. Po 
dwóch godzinach podróży górską, kamienistą ścieżką bawół 

276 

277 

ciągnący wóz widać zdecydował, że jesi zmęczony i runął na 
ziemię niczym manwy słoń. 

Choć Sam ciągnął go za uprząż, zwierzę ani drgnęło. Poszedł 
wiec po zapasowego bawołu i odwiązał go ryzykując wcześniejszą 
zmianę. Gdy nowy bawół zasiał już zaprzężony, szturchnął go 
kijem i zawiedziony obserwował, jak zwierzę poczuwszy ciężar 
natychmiast kładzie się na ziemi. 

Po dziesięciu mi nulach przeklinania, ciągnięcia za uprząż 

Strona 167

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

i poklepywania kijem udało się im ponownie ruszyć*. Sam trzymał 

powróz i nie zważając na łomotanie w głowie szedł obok 

zwierzęcia. Lollie siedziała na wozie i podśpiewywała sobie 

wesoło wraz ze szpakiem. Droga robiła się coraz bardziej kręta, 

pod kołami zgrzytały kamienic, a do tego zerwał się nagle wiatr. 

Mężczyzna spojrzał na zachód, gdzie nad horyzontem zaczęły się 

gromadzie ciemne chmury. Tylko deszcz był im potrzebny do 

szczęścia... 

Chmury napływały powoli, choć nie lak wolno, jak ruszał się 
ich flegmatyczny bawół. Nawet muły były mniej uparte od tych 
potworów. Po kilku zakrętach droga się nieco wyrównała. Po 
prawej stronic pojawił się wysoki las. a po lewej poletko ryżowe. 
Bawół ciągnący wóz spojrzał tylko na mętną wodę zalegającą 
poletko, ryknął przeraźliwie, aż zadrżała ziemia, po czym skręcił 
ostro w lewo i wyszarpnął powróz z rąk Sama. Kiedy poczuł się 
wolny, pobiegł truchtem razem z wozem na kąpiel błotną. 

- Sam- Sam! Co on robi? - krzyczała Lollie klęcząc na wozie. 
Mężczyzna dotarł na skraj poletka w chwili, gdy koła wozu 
zniknęły w gęstym błocie. 
- Do diabła z tym! - Wszedł za pojazdem w błotnistą maź. 
- Sam,.. 
- Czego? 
- Wóz tonie. 
- Chyba widzę! - Podszedł do zwierząt, żeby je odczepić. 
zanim zdecydują się tarzać w trzęsawisku. Gdy już odwiązał oba. 
oparł się o wóz i westchnął z ulgą. 
Pojazd zapadł się jeszcze trochę, a Sam ukucnął w wodzie 

278 

niemal po ramiona i starał się zbadać, jak głęboko zaryły się koła. 
Wóz nagle poruszył się i nad mężczyzną pojawiła się jasna głowa. 

- Co robisz? 
- Babki z błota - skrzywił się z irytacją. - A myślisz, że co. 
do diabła? 
- Nie wiem, gdybym wiedziała, nie pytałabym. 
- Kra! Sam tu jest Przynieście łopatę! 
- Nie możesz zaniknąć mu dzioba? 
- Cicho, Medusa. Sam jest wściekły. 
- Wściekły Sam! Wściekły Sam! 
Mężczyzna uderzył pięścią o wodę wyobrażając sobie, że to 
głowa Medusy, i dalej szukał ręką obręczy koła. Tkwiła pod 
wodą w trzydziesiocentymetrowej warstwie błola. klóre na 
szczęście było w tym miejscu dość miękkie i rzadkie. Istniała 
więc szansa, że sam zdoła wyciągnąć pojazd. 

- Wejdź mi na plecy, to cię zaniosę na brzeg. 
- Medusa, bądź cicho - Lollie ostrzegła ptaka i przeszła na 
skraj wozu. Oplotła go nogami w pasie i oparła na jego plecach. 
Przy okazji kompletnie zakryła mu dłonią oko. 
- Nic nie widzę - odezwa! się Jankes przez zaciśnięte zęby. 
-Przepraszam. - Eulalia przesunęła ręce niżej i ścisnęła za 
szyję. 
Sam wyczuł dziób ptaka tuż koło swego ucha. W chwilę potem 
coś pociągnęło go za włosy. 


Medusa, przestań! Natychmiast puść jego włosy, to niegrzeczne. 
- Później ze skruchą zwróciła się do mężczyzny: 

Strona 168

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Wybacz, proszę. 
- Kra! Sam niegrzeczny! - wrzasnął ptak Samowi prosto 
w ucho. 
Jankes z trudem brnął przez pole ryżowe, po jakimś czasie 
wyszedł na wąski brzeg i dotarł do drogi. 

- Zejdź ze mnie - burknął. 
Zsunęła się z jego barków i gwałtownie wciągnęła powietrze, 
gdy stąpnęła na ziemię zwichniętą nogą. 

- Nic ci nie jest? - chwyci! ją za rękę. 
279 

Dziewczyna pokręciła głową. 

- Poczekaj lulaj, to może Irochę potrwać - oświadczył i pomógł 
jej usiąść. Ptak cały czas siedział jej na rameniu. Zanim Sam 
zdążył dojść do poletka. Eulalia karmiła już Medusę orzeszkami. 
Sam miał szczerą nadzieję, że ptak się udławi albo przynajmniej 
zamilknie na dłuższy czas. 
Podszedł do wozu, wyjął dyszel z wody i założył na ramiona 
uprząż. Następnie wziął trzy głębokie oddechy i zaparł się ze 
wszystkich sił - wóz ledwie się poruszył. 

W tym momencie jednemu z bawołów zachciało się przekręcie1 
w wodzie na grzbiet, i to w jego stronę. Mężczyzna ledwie 
uskoczył na bok. Zwierzę ryknęło, zanurzyło głowę i uniosło ją 
gwałtownie oblewając Sama błotnistą wodą. 

- Cholerny, nieznośny potwór - mruknął i wytarł mokrą 
twarz. Chociaż starał się pociągnąć wóz, ten ani drgnął. 
Godzinę później wyładował przeszło połowę zapasów i ustawił 
je na skraju pola przy drodze. Dzięki temu wóz zrobił się na tyle 
lekki, że mógł go wreszcie wyciągnąć. Gdy odkładał dyszel na 
ziemię, czuł pieczenie w płucach, ból w plecach i dotkliwe 
skurcze mięśni. Usiadł ciężko, oparł się o wóz i napił się wody 
z manierki, 

Lollie leżała na stercie kocy. Wyglądało na to, że jest jej 
w miarę wygodnie. Podniosła głowę i łakomym wzrokiem 
spojrzała na pojemnik z wodą. 

- Spragniona? 
- Aha. 
- Czemu nie powiedziałaś tego wcześniej? - podał dziewczynie 
manierkę. 
- Byłeś zajęty. 
- Może też jesteś głodna? 
Dziewczyna kiwnęła głową. 
- Właściwie możemy zatrzymać się tu na nocleg. Rozpalę 
ognisko. - Sam zebrał trochę drewna i wyjął z kieszeni pudełko 
zapałek. Naturalnie zamokły. Zaklął pod nosem i podszedł do 
bagaży, aby poszukać suchych. Zajęło mu to dobre pięć minut 
280 

z powodu porozrzucanych po całej plandece łupinek od orzechów. 

- Do diabła, skąd się tu wziął ten śmietnik? 
- Medusa była głodna. 
Sam rzucił garść łupin na drewno i zapalił zapałkę. Parę minut 
później ognisko już płonęło i Jankes wyjął z wozu garnek i dwie 
puszki z fasolą. Wyciągnął nóż i błyskawicznie otworzył puszki, 
a potem odwrócił się, aby postawić garnek na ogniu. Nieoczekiwanie 
wpadł na bawołu. Zwierzę wyszło właśnie z błotnistego 
pola i stanęło tuż za nim, a teraz zaczęło ostrząsać się jak mokry 
pies, robiąc przy tym Samowi prysznic wodny. 

Sam zaklął szpetnie pod nosem. 

Strona 169

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Drugi bawół także wynurzył się z wody; wyglądało na to, że 
był znowu gotowy do drogi. 

- Za jakie grzechy mnie to spotyka? - mężczyzna skierował 
wzrok ku niebiosom. 
W tym momencie niebo przecięły błyskawice i rozległy się 
grzmoty. 
Wielkimi strugami lunął deszcz. 

Sam? 

- O co znowu chodzi? 
- Nie mogę oddychać. 
- To ciekawe. 
- Mówię poważnie. 
- Co, u licha, robisz? 
- Unoszę tę ciężką plandekę, przez którą się duszę. 
- Do cholery! Opuść ją, wpuszczasz tu wodę! 
- Potrzebuję powietrza! 
- A ja snu. 
- Chnr! Chrr-rrr-rrr. 
- Nie wiedziałem, że ptaki chrapią - jęknął mężczyzna. 
Lollie pociągnęła nosem. 
- Płaczesz? 
- Tak. - Znowu chłipnęła. 
281 

- Dlaczego? 
- Bo nie mogę oddychać. 
Sam zaklął cicho. 
Znowu pociągnęła nosem i poczuła, jak Sam szpera pod 
plandeką. 
Coś nagle głośno uderzyło w bok wozu. - Jasny gwint! 

- Co się siało? 
- Nic - warknął na nią raz jeszcze. 
- Potrafisz być opryskliwy. 
- Chrrr! Chn-rrr-rrr. 
- Czy to ptaszysko przynajmniej w nocy nie potrafi się 
zamknąć? 
- Cicho, ona śpi. Nie obudź jej. 
- A niby dlaczego? Nie myślałem, że to w ogóle możliwe, ale 
jest mniej dokuczliwa, gdy nie śpi. 
- Ona wie, że jej nie lubisz - odparła Lollie i w tej samej 
chwili ciężka plandeka się uniosła. - Och, jest icraz dużo lepiej. 
Co takiego zrobiłeś? 
- Użyłem twoich kuli jako masztów. - Położył się ponownie. 
- Czy w takim razie możesz łaskawie pójść spać? 
- Dobrze - szepnęła. Leżała w milczeniu i wsłuchiwała się 
w głośne uderzenia kropli deszczu o płótno. Pada już od wielu 
godzin. Na początku deszcz lał jak z cebra. Ognisko natychmiast 
zgasło, a Sam wsadził Lollie do wozu i zaczął pospiesznie 
wrzucać do niego zapasy. Musiała uważać na wpadające puszki 
i co cięższe pakunki. Potem wskoczył do środka i przykrył ich 
plandeką. Siedzieli tak pod ciężką i zatęchłą płachtą chroniącą 
ich przed deszczem i jedli zimną fasolę prosto z puszek. 
Teraz oddech Jankesa stał się cichy i wyrównany. 
Dziewczyna wahała się przez minutę, po czym odezwała się: 

- Sam? 
- Co! 
- Ja... hmm... ja... 
- Czy możesz wreszcie wykrztusić, o co ci chodzi? 
- Potrzebuje czegoś. 
282 

- Czego? 
- Odrobiny prywatności. 

Strona 170

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Cóż, ja również. Ale jesteś tu uwiązana wraz z ptakiem i ze 
mną, będziesz więc to musiała jakoś przeżyć. 
- Nie to miałam na myśli. 
Nastąpiła chwila ciszy. 
- Potrzebuję... no wiesz. Matka natura wzywa. 
- Mówiłem, abyś nie piła tyle wody - mruknął Sam po 
dłuższej przerwie. 
- Chciało mi się pić. Ta fasola była strasznie słona. 
- Więc nic krępuj się. Jeśli wzywa cię malka natura, to złóż 
jej wizytę, tylko nie odchodź zbył daleko. - Odwrócił się do niej 
plecami, jakby miał zamiar ponownie zasnąć. 
- Sam? 
- Boże, chyba zwariuję. 
- Potrzebny mi papier. 
Mężczyzna mamrotał coś pod nosem, ale usłyszała, jak szpera 
w zapasach. Zaraz leż doszedł ją szelest papieru. 

- Och, dobrze, znalazłeś kawałek! 
- Nie, nie znalazłem. 
- Ależ tak, słyszałam. 
- To była moja mapa. 
- Cóż, może... 
- Nie! 
- Tak sobie tylko pomyślałam... 
- Wiem, co ci chodzi po głowie, powiedziałem n-i-e, NIE! 
- Możesz się pospieszyć, proszę! 
- Przepraszam panią, panno Laaa-Ruuu, ale na Filipinach nie 
ma katalogów domów wysyłkowych. - Poszukał jeszcze chwilę 
i usłyszała odgłos oddzieranego papieru. 
- Masz. - Włożył jej do ręki cienki kawałek. 
Dziewczyna potarła go między palcami i rzekła niepewnie: 
- To za mato. 
Eulalia mogłaby przysiąc, że słyszała zgrzytanie zębami. Sam 
po chwili dal jej jeszcze kawałek. 

283 

- Dziękuję. - Podczołgała się do brzegu wozu. po czym coś 
jej sie przypomniało. - Sam? 
- Tak. 
- A jeśli kostka nie wytrzyma? 
Sam usiadł bez słowa. Odsunął płachtę gwałtownym mchem, 
zeskoczył na błotnistą ziemię i wyciągnął do niej ręce. Eulalia 
podczołgala się do niego i mężczyzna zdjął ją z wozu. 

- Możesz, stad? 
- Trochę - odparła stawiając lekko stopę. 
- Co to ma znaczyć? Tak albo nie. 
- Niezupełnie. Widzisz, mogę się nu niej lekko oprzeć... 
- Lollie! - krzyknął tak głośno, ze ją wystraszył. 
-Co? 
- Czy możesz stanąć na tyle pewnie, żebyś mogła zrobić, co 
masz do zrobiena? 
- Przypuszczam, że tak. 
- No to nisz się! 
- Papier zaczyna przemakać - zauważyła i oddaliła się powoli. 
- Więc lepiej się pospiesz. 
Odeszła niedaleko, w pobliskie krzaki. Odwróciła się w stronę 
wozu starając się dostrzec Sama przez strugi deszczu. 

- Sam? 
- Co? 
- Widzisz mnie? 
- Raz! Dwa! 
Pospieszyła się i gdy skończyła, pokuśtykała do niego z powrotem. 
Odwrócił się. podniósł plandekę i niezbyt delikatnie 
wsadził ją do wozu. Następnie sam wskoczył do środka i zasłonił 
wejście. 

Strona 171

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Potrzebujesz jeszcze czegoś? - spytał z grymasem na twarzy. 
- Nie. 
- W porządku, w takim razie dobranoc! - Położył się plecami 
do niej. 
Po kilku minutach rozległ się hałas: Trzask! Chrup, chrup, 
chrup! 

284 

- Co to jest, u licha? - odwrócił się powoli do dziewczyny. 
- Medusa się obudziła i zaczęła jeść. 
- Co, nas?, wóz? 
- Tylko swoje orzeszki. 
Sam zaklął. 
Trzask! Chrup, chrup, chrup! 
- Wydaje mi się, że nawet jej piekielne chrapanie było bardziej 
ciche - mruknął. - Niech się schowa przy tym ogień artyleryjski. 
Po kilku minutach Medusa uspokoiła się i na nowo zaczęła 
chrapać. tym razem o ton ciszej. O plandekę równo bębnił 
deszcz. a Sam leżał zaledwie pół metra od Eulalii, przez co 
słyszała jego miarowy i cichy oddech. Żałowała, że nic może 
tego powiedzieć o sobie, ale nic dziwnego. Była cała mokra po 
wyprawie na zewnątrz, a teraz na dodatek zrobiło się jej zimno. 
Zwinęła się w kłębek, aby poczuć się cieplej; gdzieś wśród 
zapasów znajdowały się koce, ale była nazbyt zziębnięta, żeby 
usiąść i ich poszukać. Zaczęła szczękać zębami. 

- Co się dzieje? - burknął nagle Sam, aż podskoczyła. 
- To tylko moje zęby, jestem mokra i zimno mi. 
- Weź sobie koc, po to chyba lu są - rzucił ze złością i łypnął 
na nią jednym okiem. 
- Nic wiem, gdzie leżą. 
Mężczyzna podniósł się i przeszukał bagaże. Po chwili obok 
jej głowy przeleciały dwa koce. Owinęła się szczelnie w jeden, 
drugi zaś narzuciła na wierzch. Spojrzała w stronę Sama. ale 
jedyne, co widziała, to jego szerokie plecy. 

- Dziękuję. 
Mężczyzna bąknął coś pod nosem. 
Eulalia leżała cicho, wpatrywała się w ciemną plandekę 
i wsłuchiwała w odgłosy padającego deszczu. Zamknęła oczy chcąc 
zasnąć, lec? nadal było jej bardzo zimno; jej ciałem co chwila 
wstrząsały dreszcze. Odwróciła się do Samą i chwilę przyglądała 
jego szerokim ramionom, opadającym i wznoszącym się w równym 
rytmie. Wyjęła rękę spod kocą i ostrożnie zbliżyła do niego 

- poczuła przyjemne ciepło promieniujące z pleców mężczyzny. 
285 

Niezmiernie wolno przysunęła się do niego mając nadzieje 
uszczknąć choć trochę z tego ciepła. Im była bliżej, tym bardziej 
się rozgrzewała. Udało się jej w końcu zbliżyć na tyle, że niemal 
dotykała go całym ciałem. Wstrzymała oddech spodziewając się, 
że mężczyzna odwróci się nagle i wrzaśnie na nią, on jednak się 
nie ruszał. Eulalia uśmiechnęła się, owinęła ciaśniej kocem, 
zamknęła oczy i wreszcie usnęła. 

Coś drapało Sama po nosie. Pokręci! głową i zamierzał spać: 
dalej, lecz raptem poczuł przytulony do siebie miękki i ciepły 
kształt - wyraźny dotyk kobiecych pośladków. Natychmiast 
oprzytomniał. Otworzy! oko i ujrzał przed sobą czubek jasnej 
głowy. Zdmuchnął włosy z nosa, dziewczyna zaś poruszyła się 
i jeszcze bardziej przycisnęła do niego. Po chwili pokręciła pupą 
i zamruczała: "jak ciepło". 

Sam usiadł i potarł dłonią podbródek. Obserwował Lollie, 
która westchnęła i podciągnęła koc pod brodę. 

Strona 172

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Dzień dobry - powiedział. Zastanawiał się, jak dziewczyna 
zareaguje, gdy uświadomi sobie, że leżą przyciśnięci do siebie 
jak ryby w puszce. 
- Dzień dobry - szepnęła. Oczy ciągle miała zamknięte, jakby 
jeszcze spała. Wkrótce jednak błogi spokój jej twarzy zmącił 
lekki grymas i zmarszczenie brwi, Poruszyła się znowu i starała 
znaleźć wygodniejszą pozycję. 
- Masz okropnie kościste kolano - narzekała kręcąc pupą, ale 
ani na moment nie otwierała oczu. 
- To nie jest kolano. 
Błyskawicznie spojrzała na niego, zamarła i odsunęła się tak 
szybko, że prawie zakręciło mu się w głowie. Przycupnęła 
w najdalszym rogu wozu, gdzie wyglądała jak mysz zapędzona 
w kąt przez kota. 
Mężczyzna posłał jej wyjątkowo szeroki uśmiech. 
Eulalia odwróciła głowę i popatrzyła na plandekę. 

- Ciągle pada. 
286 

- Tak - odparł, 
- Co robimy? 
Trzask! Chrup, chrup, chrup! 
Sam jęknął, ten potwór już nie śpi. 
- Kra! Hej, tam na Południu, w krainie bawełny... 
- Mam zamiar wstać i własnoręcznie zadusić tego ptaka. 
Sam odsunął przykrycie i wyjrzał na zewnątrz. Mina mu 
zrzedła, bo ulewny deszcz ograniczał widoczność do niespełna 
dwóch metrów. Pozwolił, aby plandeka opadła na miejsce i wrócił 
do dziewczyny. 

Trzask! Chrup, chrup, chrup! 

Mężczyzna przybrał zbolały wyraz twarzy; nie mógł już tego 
znieść i nie wiedział, jak długo będzie w stanic przysłuchiwać się 
odgłosom jedzenia. 

W ciągu następnej godziny zjedli śniadanie złożone z chleba 
i brzoskwiń z puszki, Lollie udała się na stronę, a Sam poszedł 
odwiązać bawoły przymocowane na noc do kamienia. Zastał 
zwierzała na swoich miejscach, wypoczęte i gotowe do drogi. 
Również Medusa jeszcze żyła i miała się dobrze, co świadczyło 

t o jego iście anielskiej cierpliwości. Ale przede wszystkim przestało 
padać. 

- Jesteś gotowa? - zapytał brodząc w trzydziestocentymetrowym 
błocie. 
- Pewnie, że tak. - Lollie usadowiła się na bagażach z ptakiem 
na ramieniu. Przynajmniej raz Medusa siedziała cicho, chociaż 
wpatrywała się w niego wzrokiem, który nie bardzo mu się 
podobał. 
Przez chmury nieśmiało prześwitywało słońce, ale po jakimś 
czasie rozpogodziło się zupełnie i widać już było tylko czyste 
niebo. Jankes szedł z przodu i poszturchiwał bawołu. Posuwali 
się powoli z powodu zalegającego wokół błota. Droga prowadziła 

teraz przez wysoki las. gdzie gęste korony drzew przesłaniały 
światło promieni słonecznych. 
Na ziemi zewsząd płynęła błotnista woda, niosąc ze sobą 
kawałki mchu i gałęzi. Było tu dziwnie cicho, żadnego wiatru. 

287 

odgłosów ptaków, a nawet insektów. Sporadycznie rozlega) się 
jedynie plusk wody, ryknięcie bawołu, chlupot kół i śpiewy 

Strona 173

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Lollie i szpaka. 

Dotarli na skraj lasu i droga stała się bardziej stroma i kręta, 

a okolica górzysta- Na horyzoncie piętrzyły się grafitowe góry, 

z których największa, aktywny wulkan o nazwie Mayon, wyrastała 

po wschodniej stronie niczym pierś diablicy. U jej podnóża 

znajdowało się głębokie jeziorko o niebieskim odcieniu, przypo

minające wyglądem lagunę. Otaczające drogę góry były przykryte 

ciemnymi, deszczowymi chmurami. 

A więc należy przygotować się na deszcz, pomyślał Sam. 

Minęli zakręt i znaleźli się w głębokim jarze, biegnącym między 

dwiema górami. Utworzona w tym miejscu wąska dolina będzie 

dobrym miejscem do odpoczynku i okazja, dla Lollie, aby sobie 

trochę pospacerowała. Zatrzymał zwierzę, które od czasu in

cydentu nii polu ryżowym zachowywało się zupełnie znośnie 


padało na ziemię tylko dwa razy. 
Mężczyzna podszedł do wozu i wyciągnął ręce do dziewczyny. 

Zatrzymamy się tutaj - oznajmił i poszukał wzrokiem ptaka. 

A gdzie twój diabelski czarny nietoperz? 

Co? 

Szpak. 

Jest tutaj. - Eulalia wskazała na tył wozu. Medusa siedziała 
na lewym rogu bawołu. - Wydaje się jej, że to nowe siedzisko. 
Sam popatrzy! z pogardą na głupiego ptaka. 


Dlaczego nie nazywasz jej po imieniu? - zapytała Lollie. 
- Medusa? - mężczyzna wzruszył ramionami. - Nic wiem. 
A chyba powinienem, bo gdy tylko otwiera dziób, mam wrażenie, 
że wylatują z niego węże. 

Jak możesz być taki podły! 

Nie cierpię ptaków. 

To widać. 
- Jak z kostką? - Postawił Lollie na ziemi, ale nadal przytrzymywał 
ręką. 

Już lepiej. - Dziewczyna przesunęła ciężar ciała na zwich288 

niętą nogę. - Czuję się prawie normalnie. - Przeciągnęła się 
i podniosła do góry ręce. - Myślisz, że mogłabym jutro iść z tobą? 

- Po co? - Spojrzał na nią sceptycznie. Jeszcze tego mu 
trzeba, Lollie LaRue kuśtykająca w ślad za wozem! Będzie 
pewne wolniejsza od bawołów. 

Strona 174

background image

Barnett Jill - Cukiereczek


Znudziła mi się jazda na wozie - westchnęła ciężko. 
- Zobaczymy. - Sam odwrócił się, aby sprawdzić, co z drugim 
zwierzęciem 

Och, dobrze! 
- Powiedziałem „zobaczymy", a to nic znaczy, że się zgadzam. 

Wiem o tym. 
- Chcę tylko, abyś mnie dobrze zrozumiała. Nie powiedziałem 
"zgoda". 
- Powiedziałeś „zobaczymy" - odparła, odwróciła się i poszła 
kierunku krzaków mrucząc pod nosem: - „My" znaczy ja i ty. 
a „zobaczę"... 
Sam patrzył, jak dziewczyna znika w zaroślach. Znowu z wizytą 
u matki natury, już chyba po raz dziesiąty, pomyślał. Ach, te 

kobiety! Pokręcił z dezaprobatą głową i odwrócił się. 

Było cicho, zbyt cicho. Mężczyzna zatrzymał się i rozejrzał 

dokoła. Bawół na przedzie przestąpił niespokojnie z nogi na 

nogę, i ryknął, przerywając ciszę. Drugie zwierzę, również 

podenerwowane, stanęło bokiem do wozu. Sam zmarszczył brwi, 

a oba bawoły znieruchomiały strzygąc gwałtownie uszami. Jankes 

odwrócił się z dziwnym przeczuciem bliskiego nieszczęścia. 

- Kraaaaa! - wrzasnęła Medusa i wzbiła się wysoko ponad 
krzewy, krążąc w kółko i skrzecząc. 
Wokół nich narastał przerażający dźwięk podobny do grzmotu. 
Ziemia zatrzęsła się w posadach. 
Sam spojrzał do góry. 
W jego stronę zbliżała się z szybkością błyskawicy olbrzymia 

ściana wody. 

Lollie, Lollie! - wołał Sam i biegi co tchu w stronę zarośli. 
Słyszał za sobą ogłuszający ryk napierającej wody. Wskoczył 
w krzaki, chwycił dziewczynę i stoczył się wraz z nią w dół 
wąwozu. Turlali się po wystających skałach, lecz Sam przyciskał 
ją mocno do siebie. Grzmot nawałnicy narastał. Zatrzymali się na 
grubym pniu drzewa i mężczyzna objął go z całej siły ramieniem. 

Powódź uderzyła w nich z siłą stu armat. Sam poczuł wodę 
wdzierającą się mu do nosa i w gardło. Przytrzymał szamoczącą 
się Eulalię. 

Drzewo po chwili zgięło się i pękło, wyrwane razem z korzeniami, 
a oni ruszyli z prądem, trzymając się wirującego pnia 
i kręcąc się w koło, dopóki nie przykryła ich wodna kipiel. 
Pędziłi to nad, to pod powierzchnią wraz z tonami wody. 
ogłuszeni piekielnym łoskotem. Znosiło ich w dół, aż drzewo 
wystrzeliło nagle w górę. Przebili się jak rakieta przez spieniona 
wodę i nieoczekiwanie poszybowali w powietrze. 

- Oddychaj, oddychaj! - wrzeszczał jej w ucho. 
290 

Dziewczyna posłusznie robiła głębokie wdechy. 

Pień spadł w dół i uderzył o wodę z taką mocą, że Sam omal 
nie wypuścił go z uścisku. Drzewo zaczęło kręcić się w kółko 
z zawrotną szybkością, po czym z impetem zderzyło się z wystającą 
skałą. Tym razem siła uderzenia odrzuciła mężczyznę 

Strona 175

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

daleko w bok. Stracili pień. Sam zdążył jeszcze chwycić Lollie 

i oboje zoslali wessani w wodny wir, przewracając się niczym 
rzucone do gry kości. Po chwili prąd wypluł ich ponownie na 
powierzchnię. 
Sam płynął na plecach i podciągnął dziewczynę na siebie, aby 
mogła trzymać głowę ponad lustrem wody. Na szczęście znaleźli 
się poza zasięgiem najbardziej wartkiego nurtu i już wkrótce 
wpłynęli do malej zatoczki. Sam używając jednej ręki skierował 
się do brzegu i ostatkiem sił wyciągnął oboje na stały ląd. 

Krztusił się jeszcze resztkami wody, gdy odwracał dziewczynę na 
plecy. 
Lollie nie ruszała się. 

- Oddychaj, do diabła, oddychaj! - krzyknął i naciskał jej 
żołądek. 
Żadnej reakcji. 
Przekręcił bezwładne ciało na brzuch, usiadł okrakiem na jej 

biodrach i zaczął masować plecy. 

- Oddychaj! 
Nadal nic. 
- Oddychaj, ty mała, głupia dziwko! - wrzasnął i uklęknął jej 
na plecach. 
Z ust Lollie chlusnęła woda i dziewczyna zaniosła się kaszlem. 
Ten odgłos był dla niego jak spełnienie modlitwy. Opadł na 

ziemię dysząc ciężko i przesłonił oczy rękoma. Uniósł kolana 

i odpoczywał w bezruchu, nie wierząc jeszcze, że im się udało. 

Tak, przeżyli, i Sam trząsł się cały, lecz nie z powodu 
zwykłego w takich okolicznościach dreszczyku z pokonania 
śmierci, ale ze strachu, pospolitego i najbardziej prymitywnego 
strachu, którego nic doświadczał przez lata. 

Sam Forester raz jeszcze pokonał zły los, ale się bał, i to 

291 

cholernie, ponieważ Lollie tylko o mały włos uniknęła śmierci. 
Silą woli powstrzymał się od wzięcia jej w ramiona. Niełatwo też 
mu było przyznać się do takiego uczucia. 

Usłyszał sapanie dziewczyny i zorientował się, że powoli 
dochodzi do siebie. Odetchnął z ulgą, również stopniowo uspokajało 
się bicie jego serca. Po kilku minutach dziewczyna znowu 
się poruszyła i stanęła nad nim zasłaniając ciałem słonce. Nastąpiła 
długa chwila ciszy. Czekał na jej reakcję, jakieś słowa podziękowania 
za uraiowanie jej życia. 

Nieoczekiwanie Lollie kopnęła go w piszczel. 

- Psiakrew! - Podniósł się iak gwałtownie, że pociemniało mu 
w oczach, - Czemu lo zrobiłaś? 
- Nazwałeś mnie głupią dziwką.' 
- Oddychasz dzięki mnie, io mało? - stwierdził masując 
obolałe miejsce. - Cholera... Przez dziesięć długich jak wieczność 
minut trzymałem cię w ramionach, prawie poodpadały mi ręce. 
Ratowałem twój tyłek, a ty teraz kopiesz mnie z powodu jakiegoś 
idiotycznego słowa. 
Lollie siała jakiś czas w milczeniu, po czym usiadła koło niego. 

- Dziękuję, ale nigdy więcej nic waż się nazywać mnie głupią. 
- W porządku. Gdy następnym razem porwie nas fala powodziowa, 
nazwę cię tępą dziwką - odparł nie odrywając od niej wzroku. 

Strona 176

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Spojrzała na niego, jakby chciała upewnić się, że się z nią 
droczy. Wyraz jej twarzy mówił, że zdała sobie sprawę, iż się 
z niej tylko naśmiewa. Uśmiechnęła się lak promiennie, że Sam 
musiał odwrócić głowę. Nie chciał, aby len uśmiech zapadł mu 
w serce, nie miał zamiaru się tym przejmować. Lecz to, czego 

chciał, a co naprawdę odczuwał. Io dwie zupełnie różne sprawy. 

- Sam? - zapytała po kilku minutach. 
Mężczyzna znowu popatrzył w jej stronę. 
- Wiesz, twoje oko nie wygląda lak strasznie jak myślałam 
- lekko przekrzywiła głowę. 
Podniósł rękę, aby dotknąć skórzanej opaski, ale nie wyczuł jej 
pod palcami. Naturalnie, że jej nie ma. Przeszedłeś przecież nic 
lada wodne piekło, przyjacielu. 

292 

- Czemu ją w ogóle nosisz? - zapytała. 
Jankes wzruszył ramionami i odwrócił głowę. 
- Głównie z powodu innych ludzi. Po tym. co mnie spotkało, 
reagowali... powiedzmy, w odmienny sposób od ciebie. 
- Mnie to nie przeszkadza - odparła szczerze, słychać było 
nawet pewne rozbawienie w jej słowach. - Prawdę mówiąc, 
wyglądasz, jakbyś mrugał okiem. 
Nawet on musiał uśmiechnąć się na taki opis. Rozpiął kieszeń 
w koszuli i wyjął małą sakiewkę. Przyglądał się jej przez chwilę, 
po czym rozwiązał rzemyki i otworzył. Obrócił ją do góry dnem. 
wysypał zawartość na dłoń. a następnie pochylił głowę i założył 
nową przepaskę. 

Dziewczyna dotknęła jego ręki i Sam podniósł wzrok. 

- Dla mnie nie musisz tego robić. 
- W porządku - odparł i jednym ruchem ściągnął przepaskę. 
- Ależ ty masz oko! - westchnęła zaskoczona. 
- Teraz mam parę oczu, w tym jedno szklane - rzekł 
z uśmiechem. Zdumienie dziewczyny nie miało granic. Sam 
cieszył się jak dziecko, była bowiem to jedna z jego ulubionych 
sztuczek, którą stosował z powodzeniem już wiele razy. 
- Daj mi popatrzeć - prosiła Lollie i klęcząc zbliżyła się do 
mężczyzny. Zatrzymała się dopiero w momencie, gdy znalazła 
się między jego uniesionymi kolanami. Oparła ręce o jego klatkę 
piersiową, aby się lepiej przyjrzeć, i patrzyła na oko z nosem 
oddalonym o milimetry od jego twarzy. - A niech mnie gęś 
kopnie! - wybuchnęła śmiechem. 
Wtedy i on się zaśmiał. 

- Czemu go nie nosisz, jest doskonałe. - Usiadła nie odrywając 
od niego wzroku. 
- Ponieważ trzymam je na specjalne okazje - różne bale, 
herbatki i spotkania, takie, jak urządzacie w Belleview. 
- W Belvedere, mówiłam, żebyś się nie naśmiewał. Powiedz 
mi prawdę, dlaczego? 
- Lubię moją przepaskę - wzruszył ramionami. 
- Jeśli nie używasz tego oka. czemu je w ogóle nosisz? 
293 

- Bo dostałem je za darmo. 
- Za darmo? - powtórzyła Eulalia. - Nic z tego nie rozumiem. 
- Tak, z pozdrowieniami od rządu Stanów Zjednoczonych. 
Patrzyła na niego dłuższą chwilę, a potem zapytała badawczym 
tonem: 

- Jak straciłeś oko? 
Mężczyzna ponownie założył opaskę i pochylił głowę. Kiedy 
się wyprostował, opaska była na swoim miejscu, zaś na wyciągniętej 

Strona 177

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

dłoni leżało szklane oko. 

- W taki właśnie sposób. - Następnie podrzucił je lekko do 
góry, włożył do woreczka i schował do kieszeni. 
Loliie wyglądała dokładnie tak, jak się tego spodziewał 

- niewyraźnie. Celowo nie odpowiedział na zadane pytanie, nic 
miał najmniejszego zamiaru lego uczynić. Ciężko mu było o tym 
rozmawiać, czuł się wtedy bezbronny i wystawiony na ludzkie 
współczucie, a nie chciał odkrywać się z tej strony przed 
jakąkolwiek kobietą, a już szczególnie przed Loliie. Wstał 
i rozejrzał się dokoła. 
- Lepiej wejdźmy wyżej i poszukajmy czegoś do jedzenia. 
- Spoglądał z niepokojem na czarne chmury, które zbierały się 
ponownie nad horyzontem. - Tc chmury nie wróżą niczego 
dobrego, mogą rozpętać kolejną powódź, a tu jest za nisko, 
abyśmy mogli czuć się bezpiecznie. 
- Sam? 
- Słucham? - odwrócił się w jej stronę. 
- Co się stało z wozem i zwierzętami? - Miała przestraszoną 
minę. 
Ujrzał prawdziwe zmartwienie w jej oczach. 

- Medusa odleciała, Loliie. Jestem pewien, że nic jej się 
nie stało. A co do wozu i bawołów? - wzruszył ramionami. 
- Nie wiem. 
- Słyszałam, jak skrzeknęła, i pofrunęła do góry, nim mnie 
uderzyłeś. 
- Medusa wzbiła się ponad okoliczne drzewa, prawdopodobnie 
więc wróciła już dawno do obozu. To był jej dom od wielu 
294 

miesięcy - dodał. Ruszył w górę stromego, porośniętego drzewami 
stoku. Słyszał, że dziewczyna podąża za nim. 

- Sam? - Chwyciła go za rękę. 
-Tak? 
- Nie musisz dla mnie zakładać opaski. 
- Wiem, nie robię tego dla ciebie - stwierdził i nie ociągając 
się podążał dalej. 
- Och. - Loliie nie ukrywała rozczarowania. Szła krok w krok 
za Jankesem i po kilku minutach milczenia zagadnęła: - Wiesz co? 
- No? 
- Moim zdaniem, nosisz ją. bo wyglądasz przez to bardziej 
złowieszczo i wzbudzasz w ludziach respekt, a nawet strach. 
Lubisz to, prawda? 
Sam ani na chwilę nie zwolnił marszu, rzucił jedynie przez 
ramię: 

- Widzę, że mimo wszystko nie jesteś tępą dziwką. - Pognał 
przed siebie jeszcze szybciej, aby uchronić piszczele przed 
kolejnym bolesnym kopniakiem. 
Lollie siedziała w jaskini i obserwowała, jak płomienie ogniska 
malują na ścianach wielkie ruchome obrazy. Sam wybrał tę 
jaskinię na postój najwyraźniej w trosce o nią, żeby znalazła się 
w suchym miejscu, zanim znowu zacznie padać. Wcześniej 
wyszli z wąwozu i idąc porośniętym drzewami zboczem, trafili 
na wyrzeźbione przez naturę skalne schronienie. Przy użyciu 
kamienia, noża i suchych gałązek Sam rozpalił małe ognisko. 
a potem zostawił ją samą i udał się na poszukiwanie drewna 
i czegoś do zjedzenia. 

Eulalia obrała i zjadła banana, już trzeciego od czasu wyjścia 
Jankesa. Zgodnie z prognozami mężczyzny przed kilkoma minutami 
znowu się rozpadało. Loliie, już lekko znudzona, zastanawiała 
się, gdzie się podziewa jej towarzysz. Wyjrzała na zewnątrz, lecz 
jedyne, co mogła dostrzec, to szara kurtyna deszczu. 

Wróciła do ogniska i z łękiem popatrzyła w ciemne zakamarki 

Strona 178

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

295 

jaskini. Nie uśmiechało się jej być tu samą, przytłaczała ją 
atmosfcra tego miejsca, wilgoć i zalegające ciemności. Na dodatek 

grzmoty odbijały się od ścian jaskini niczym dudnienie bębnów, 
wywołując „a jej plecach dreszcze grozy. Kłęby białej pary 
unosiły się nad bulgoczącym źródełkiem, które rozlwało się 
szeroko na tyłach groty. 

Sam powiedział, że mają szczęście. Jaskinia znajdowała się 
wysoko w zboczu wielkiej góry, która, jak jej wyjaśnił, była 
właściwie dawno wygasłym wulkanem. Na tę wiadomość żołądek 
dziewczyny podskoczył do góry. Gdy usłyszała przerażające 
słowo „wulkan", natychmiast wyobraziła sobie piekło, buchające 
na nich krwistymi płomieniami. Jeszcze raz ze strachem obejrzała 
się na bulgoczącą wodę, jakby w każdej chwili sam diabeł mógł 
^\wynurzyć się z kłębów pary. 

Za plecami Lollie rozległ się nagłe trzask pękającej gałęzi. 
Owróciła się szybko w stronę wejścia do jaskini i zobaczyła 
olbrzymią postać mężczyzny z rogami na głowic. 

Dziewczyna wrzasnęła przerażona. 

- Do diabła, Lollie, to tylko ja. Sam! - Odetchnęła z ulgą, gdy 
-poznała znajomą twarz w świetle ogniska. 

Kraaa! Cholerny Jankes. Sam jest w piekle! Dajcie łopatę! 
- Medusa! - Dziewczyna zerwała się na równe nogi widząc 
ptaka, który siedział z rozpostartymi skrzydłami na głowie Sama. 
- Zdejmij ze mnie to cholerstwo - powiedział mężczyzna 
i rzuciła na ziemię pękaty worek. 
Lollie nadstawiła rękę i Medusa posłusznie wskoczyła na nią, 
a potem przeszła na ramię dziewczyny i potarła głową o jej ucho. 
Lollie pogłaskała ptaka ze szczerą radością. 


Tak się cieszę, że ją odnalazłeś. 
-- Wcale jej nie szukałem, to ona mnie znalazła. Spadła na 
mnie jak nietoperz i wyrwała mi przy okazji połowę włosów 

- mruknął rozcierając czubek głowy. - Powinienem przewidzieć, 
że powrót do obozu jest dla niej rozwiązaniem nazbyt logicznym. 
W końcu to też kobieta. - Popatrzył na obie istoty i dodał: - Nie 
mam pojęcia, jak ona nas znalazła. 
296 

- Kraaa! Zgubiłam się, ale się znalazłam! Byłam ślepa, jak 
Sam, a teraz widzę... Kraaa! 
— Jeszcze chwila i będziemy jeść na kolację pieczonego ptaka 

skrzywił się Sam. Ukucnąl przy tajemniczym worku. 
Lollie zdała sobie sprawę, że jest to w rzeczywistości kawałek 
plandeki z ich wozu. Mężczyzna rozwiązał pakunek i na ziemię 
wysypały się niektóre z zapasów, jakie mieli poprzednio ze sobą. 

- Woda wyrzuciła kilka rzeczy na końcu doliny. Mamy parę 
puszek z brzoskwiniami, jedną puszkę fasolki, garnek, koc oraz 
coś, z czego się z pewnością ucieszysz, twój woreczek. 
Podniósł do góry małe szmaciane zawiniątko, w którym Eulalia 
trzymała swoje rzeczy osobiste - mydło, szczotkę do włosów 
i tym podobne drobiazgi. Sam rzucił jej to na kolana. 

- Natknąłem się też na tę wodoszczelną torbę - powiedział 
z triumfem i podniósł do światła niebieski woreczek. - Nie mam 
pojęcia, co jest w środku, nie przypominam sobie, żebym to pakował. 

Strona 179

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Pewnie należy do kogoś innego. - Zaczął rozwiązywać sznurek. 

Może dopisze nam szczęście i znajdziemy coś przydauicgo. 
- Sam... - Lollie natychmiast rozpoznała pakunek, jeszcze 
zanim Sam go otworzył i wysypał zawartość na dłoń. 

Orzeszki? - jęknął rozczarowany, 
- Jim dał mi je dla Medusy. 
Ptak jakby tylko na to czekał - zeskoczył i dziobnął orzeszka, 
następnie podszedł do worka. Trzask! Chrup, chrup, chrup! 
Sam zacisnął zęby i potrząsnął głową, jakby otrzymał właśnie 
potężny cios między oczy. Potem machnął ręką i wyłożył na 
ziemię pozostałe rzeczy. 

- Po drugiej stronie wąwozu rosną melony i owoce mango, 
jest tam cała plantacja, pełno bananów i twoich ulubionych jagód. 
i Wyjął garść czerwonych kulek i uśmiechnął się szeroko. 
Dziewczyna skrzyżowała ręce na piersiach i posłała mu 
spojrzenie mówiące, iż nie uważa tego za dobry żart. 

- Są też i moje ulubione - pokazał na długie warzywa 
obleczone brązową skórką. 

Co to takiego? - zmarszczyła brwi. 
297 

- Bataty, czyli słodkie kartofle. 
Trzask! Chrup, chrup, chrup! 
- Wspaniale smakują z pieczonym ptactwem - obrzucił 
Meduse piorunującym wzrokiem. Przez moment ważył kartofel 
w ręku, jakby miał zamiar nim rzucić. Ptak zignorował go jednak 
i ze stoickim spokojem rozłupał kolejnego orzecha. 
- A co jest w tych butelkach? - Lołlie nachyliła się. aby im 
się lepiej przyjrzeć, 
- Nic ważnego - odparł i przykrył je płótnem. 
- Czy to nie są przypadkiem butelki z whiskey? - spytała 
podejrzliwie. - Miałeś whiskey na wozie? 
- Tylko dla celów leczniczych oraz dla rozgrzania nas w razie 
potrzeby. 
- Sądziłam, że człowiek rozgrzewa się kocem. 
- Ale nie takim. - Jankes uniósł przemoczony koc i zaczął 
wyciskać z niego wodę. Rozłożył go w pobliżu ogniska, po czym 
odwrócił w jej stronę. - Jesteś głodna? 
- Jadłam już banany, ale ty, proszę, nie krępuj się. - Lollic 
obserwowała padający na zewnątrz deszcz. Nadal lało jak z cebra. 
Przypomniała sobie siłę, z jaką uderzyła w nich fala powodziowa, 
i spytała: - Na pewno będziemy tu bezpieczni? 
- Tak, tu jest wystarczająco wysoko. - Powrócił do rozpakowywania 
przyniesionych rzeczy. - Kartofle ugotują się 
dopiero za jakiś czas, może jednak zechcesz coś zjeść? - Zaczął 
zbierać kamienie i ustawiać je koło ogniska. 
- Co robisz? - Dziewczyna nachyliła się i zerknęła mu przez 
ramię. 
- Podgrzewam kamienie do gotowania batatów. 
- Aha, - Wyprostowała się i patrzyła z ciekawością, jak Sam 
układa jeden na drugim płaskie kamienie. Pochyliła się, aby lepiej 
widzieć. Sam zaś nagle przerwał i obrócił głowę w jej stronę. 
Eulalia znajdowała się tak blisko, że prawie zetknęli się nosami. 
- Cześć - uśmiechnęła się wesoło. 
Jankes zmieszał się i powoli potarł zmarszczone czoło, jakby 
zastanawiał się. co powiedzieć. 

298 

- Zapomniałeś, jak to się robi? - zapytała. Nie rozumiała, 
czemu nagle przestał układać kamienie. 
- Nie. - Zamarł na chwilę. Eulalia mogłaby przysiąc, że 
słyszy ciche liczenie, ale zanim zdążyła się odezwać, mężczyzna 

Strona 180

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

wziął nóż zza pasa i wręczył jej ze słowami: - Zrobisz 
coś dla mnie? 
- Naturalnie - uśmiechnęła się zadowolona, że może mu 
pomóc. 

- Weź nóż i zajmij się... tym. - Wskazał na gałęzie, które 
wczesniej zebrał. 
Dziewczyna skierowała nań pytający wzrok. 

- Poucinaj najmniejsze gałązki z liśćmi - wyjaśnił. - Drzewo 
nie będzie się wtedy tak bardzo dymiło na ognisku. 
- Dobrze. - Lollic podeszła do drzewa. Podniosła sporą gałąź 
zaczęła po kolei obcinać gałązki. Po chwili piętrzyła się przed 
nią liściasta sterta, z drugiej zaś strony leżały gotowe do użycia 
polana. Jedynie kilka grubszych konarów pozostało do obróbki. 
Lollie słyszała odgłos ustawianych kamieni - to Sam kontynuował 
swoje zajęcie. 
Spojrzała na ręce, były brudne i oblepione sokiem z gałęzi 

i żywicą. Próbowała wytrzeć je o spodnie, ale tylko rozmazała 
wszystko na dłoniach, przez co stały się jeszcze bardziej lepkie, 
Gęsta maż. przeszła nawet na rękojeść noża. Zerknęła w stronę 
Jankesa wzrokiem pełnym winy, ostatecznie to jego nóż. Robi 

jednak co do niej należy, więc odrobina soku chyba nikomu nie 

zaszkodzi. Przypuszczała, że istnieje jakiś sposób na zmycie tego 
świńsiwa, ale stwierdziła, iż pomyśli o tym później. Pogwizdując 
pod nosem „Dixie", wzięła do ręki kolejny, trochę ciężkawy 

kawał drzewa i starała się poodcinać gałązki z liśćmi. Bez 
powodzenia. 

Od ciepła i wilgotnych rąk lepiący sok coraz bardziej skleja) 
jej palce. Wytarła dłoń o spodnie i spróbowała raz jeszcze, ale 
nie bardzo jej to wychodziło. Po zastanowieniu wzięła wreszcie 
drzewo między kolana i trzymając nóż oburącz uderzyła 
z całej siły. 

299 

Udało się. Zadowolona, obróciła konar i zawzięcie powtarzała 
ciecia, aż odrąbała największą liściastą gałąź, która z szumem 
opadła na ziemię. Potem wzięła ostatni już kawał drzewa 
i ponownie włożyła go między nogi. Może nic był to zbyi 
elegancki sposób pracy, ale z pewnością najbardziej skuteczny. 

Podniosła wysoko nóż. wycelowała i uderzyła. Niestety, nie 
trafiła celu. nóż zostawił tylko sporą wyrwę u nasady gałęzi. Jeśli 
nie uda ci się za pierwszym razem... Zamachnęła się. lecz widać 
zbyt szybko i stalowe ostrze wyleciało jej z rąk. 

A niech to! W panice rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu 
zguby. 

ł wtedy zobaczyła - trzonek tkwił w prawym ramieniu Sama. 

Przerażona, gapiła się w milczeniu na mężczyznę, który siał 
niecałe trzy metry od niej i nie odrywał zdumionych oczu ot! 
ostrza, wystającego z zakrwawionego ramienia. 

- Każdy sukinsyn, który jest na tyle głupi, aby powierzyć nóż 
rękom Lollie LaRue. zasługuje na taki los - wymamrotał pod 
nosem i padł jak martwy na ziemię. 
- Sam! - Eulalia odsunęła się i podbiegła do niego. - Tak mi 
przykro! Przepraszam! - Uklękła przy nim i klepała go po 
policzku. - Sam, proszę cię. ocknij się! 

Strona 181

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Przysunęła się bliżej, uniosła mu głowę i położyła sobie 
kolanach. 

- Sam? Sam? - Spojrzała błagalnie na jego blade, spierzchnięte 
wargi, potem na nóż tkwiący w jego ciele niczym niemy wyrzut 
sumienia, i zaczęła płakać. Musi coś zrobić. Zaczęła od nowa 
klepać go po twarzy, tym razem mocniej i myślała gorączkowo. 
jak on zachowałby się w takiej sytuacji. Pogłaskała go delikatnie 
po policzku. - Sam, oprzytomnij! 
Nic się nie działo. 

- Sam? Sam! - znowu uderzyła go w twarz. - Obudź się. 
cholerny Jankesie! 
Mężczyzna spojrzał na nią z wysiłkiem. 

- Sam! Tak mi przykro i tak bardzo się cieszę, że wróciłeś do 
przytomności. Co mogę dla ciebie zrobić? 
300 

- Wyciągnij. - Głos Sama wydawał się bardziej ochrypły niż 
zwykłe. 
- Nóż? - szepnęła przerażona. 
- Skądże, moje zęby. - Wziął płytki oddech i zamknął oko. 
- Naturalnie, że nóż. 
- Teraz? 
- Dobrze by było, gdybyś uwinęła się z tym jeszcze przed 
końcem roku. 
-W porządku, już wyciągam. - Chwyciła rękojeść. - Jak 
mam to zrobić? 
- Za pomocą rąk. 
- Nie, miałam na myśli co innego, czy powinnam to robić 
w jakiś szczególny sposób? 
- Cokolwiek uczynisz, błagam o jedno, nic myśl. Wątpię, 
abym mógł to przeżyć. 
Eulalia chwyciła nóż. zacisnęła oczy i wyciągnęła ostrze. 

- Możesz już otworzyć oczy - dobiegł ją drwiący głos Jankesa. 
Posłuchała go i ujrzała jasną krew sączącą się przez dziurę 
w koszuli. Wyglądało to paskudnie. Żołądek natychmiast podskoczył 
jej do gardła i poczuła nagłą ciężkość powiek. 

- Do diabła, tylko mi tu nie mdlej! 
- Nie będę. - Otworzyła oczy na ostry dźwięk jego głosu. 
- Przynieś whiskey. 
- Sam, myślę, że nie powinieneś pić w takim stanic. 
- Podaj mi tę cholerną butelkę, ale już! 
' - Dobrze- dobrze. - Ostrożnie położyła jego głowę na ziemi, 
podbiegła do miejsca, gdzie leżały zapasy, chwyciła butelkę 
i czym prędzej wróciła z nią do Sama. 
- Daj mi się napić. 
Dziewczyna wyciągnęła korek z butelki i przyłożyła ją do ust 
Jankesa. Mężczyzna pociągnął kilka łyków. 

- Teraz polej trochę na ranę. 
Lollie zmarszczyła brwi. 
- Zrób to. 
Uczyniła, jak kazał. Całą siłą woli starała się nie upuścić 
301 

butelki, kiedy Sam wciągnął z bólu powietrze. Siedziała bezradnie 
i patrzyła, jak oddycha wolno i głęboko. 

- Unieś mnie trochę - odezwał się po chwili. 
Dziewczyna wzięła go pod pachy i podniosła go nieco. 
- Wyżej - charkotał. - Chcę zobaczyć tę ranę. 
Przesunęła się lak, aby podepr/cć go całym ciałem. 
- Odsłoń koszulę. 
Eulalia rozchyliła poły ubrania. 

Strona 182

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Wystarczy - powiedział, gdy się już przyjrzał dokładnie 
zranieniu. - Możesz mnie położyć. I daj mi jeszcze whisky. 
Lollie podniosła butelkę i Sam przełkną! łapczywie kilka łyków. 

- Już lepiej. Znajdź jeszcze jakiś materiał, należałoby zatamować 
krew. 
Eulalia ponownie zostawiła Sama na ziemi, pobiegła po koc. 
chwyciła go i wróciła na miejsce. Potem uklękła przy mężczyźnie 
i przytknęła suchy róg filcu do rany. Znowu zaczęła płakać. 

- Przestaniesz użalać się nade mną? Przez te łzy jestem już 
cały mokry. - Otworzył sennie oko, przyglądał się jej długo 
i uważnie, po czym niespodziewanie się uśmiechnął. - Nie martw 
się, Cukiereczku, bywało gorzej. 
- Naprawdę nie chciałam tego zrobić - wyszeptała. 
- Wiem o tym. Teraz się prześpię. Przyciskaj mi ten koc do 
rany, to wkrótce przestanie krwawić. Przydałoby się kilka szwów, 
ale... - mężczyzna raptem urwał wpół zdania. 
Wstrzymała oddech i przyglądała się mu przez kilka minut. Na 
szczęście oddychał spokojnie i równo. Westchnęła z ulgą i mocno 
przytrzymała koc przy ramieniu mężczyzny, w myślach zaś 
powtarzała jego słowa. Szwy... szwy... 

Rzeczywiście powinna to zrobić? Uniosła nieco koc i spojrzała 
na ranę. Krwawienie zmniejszyło się znacznie, w przeciwieństwie 
do ogarniających ją wyrzutów sumienia. Pokiwała głową, wsiała 
i podeszła do swojego woreczka. Wyjęła stamtąd szczotkę i mydło, 
a po minucie poszukiwań wyciągnęła również małą puszkę, którą 
dostała od Sama po tej okropnej historii z praniem. 

W środku znajdowało się pełno igieł i szpulka czarnych nici. 

302 

Zamknęła pudełko, odłożyła woreczek i powróciła do leżącego. 
Wzięła głęboki oddech i jeszcze raz zerknęła na ranę. Nawlokła 
igłę i spoglądając to na niego, to na igłę, starała się zebrać na 

dwagę i zacząć operację. 

Po pięciu minutach niezdecydowania lekko dotknęła twarzy 

Jankesa. 

- Sam? 
Z ust mężczyzny wydobyło się ciche westchnienie. 
- Sam? Mam przy sobie igłę z nitką. Jeśli chcesz, mogę 
zeszyć ci tę ranę. - Poklepała go znowu po policzku. - Słyszysz 
mnie? Mogę cię zszyć. 

- Jasne - mruknął, nawet nie otwierając oka. 
Cóż, to chyba oznacza zgodę, wykoncypowała. 
Wytarta kocem krew, wzięła głęboki oddech i zbliżyła igłę do 
ramienia. Polem chwyciła w palce brzegi rany. Sam ani drgnął. 
Bardzo ostrożnie przewlekła igłę przez skórę, krzywiąc się 
i wzdrygając za każdym pociągnięciem nici. Mężczyzna jęknął, 

a ona poczuła w tej samej chwili przewracające się w środku 

wnętrzności. Westchnęła głęboko i starała się sobie wyobrazić, iż 

jest właśnie na jednej z lekcji haftu u madame Devereaux. 
Podziałało. Doszła wreszcie do końca rany i zawiązała nitkę na 
supełek, lak samo jak zwykła lo czynić w szkole. 

Spojrzała z zadowoleniem na swoje dzieło. Krwawienie zupełnie 
ustało, a haft krzyżykowy doskonale trzymał brzegi rany. Kto 
by pomyślał, udało jej się, naprawdę to zrobiła! 

Strona 183

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Otarla rękawem spocone czoło, pochyliła się nad Samem 
i uformowała mu z koca poduszkę. Później schowała puszkę 
z nićmi do woreczka i położyła się tuż obok. Długo przyglądała 
JSię śpiącej postaci. Musiała przyznać, że Sam to przystojny 
mężczyzna. Miał poważną twarz o szłachelnych. choć surowych 
rysach, groźną nawet podczas snu. Jego nos był dość długi 
i męski w wyrazie, a policzki i podbródek pokrywał lekki zarost. 
Wyglądał, jakby ktoś posypał go węglowym pyłem. Mocny kark 
był wspaniale wpasowany w potężne, szerokie ramiona, które 
tyle razy ratowały ją z opresji. Pamiętała, z jaką siłą przyciskały 

303 

ją do pnia wirującego w rwącej wodzie, albo gdy trzymały ją przy 

ścianie podczas ich pierwszego pocałunku. 

I rzecz najdziwniejsza, wydało się jej, ze Sam dopiero co 

oderwał wargi od jej ust i znowu poczuła na nich słodki smak 

pocałunku. Przymknęła oczy i starała się pozbyć tych myśli, ale 

bez skutku. 

Nie przestawała obserwować bacznie Jankesa. Gdy po jakimś 

czasie zorientowała się, że wszystko w porządku, zmęczona, 

oparła głowę o ramię. Wsłuchiwała się w dochodzące zewsząd 

odgłosy - padających kropli deszczu, trzasku palącego się ogniska 

i chrapania Medusy, śpiącej nieopodal na stercie gałęzi. Wkrótce 

sama zamknęła oczy i zapadła w zasłużoną drzemkę. 

Sam popatrzył na ramię, lecz nie mógł uwierzyć własnym 
oczom. Policzył powoli do dziesięciu i ponownie tam zerknął. 
Następnie spojrzał na Lollie siedzącą naprzeciwko z nieodłącznym 
ptakiem na ramieniu, który- dla odmiany, tym razem milczał. 
Znowu wbił wzrok w ranę i stwierdził to. co było oczywiste: 

- Zaszyłaś mnie. 
- Naturalnie - odparła, po czym spytała: - Nic pamiętasz. 
pytałam przecież, czy mogę zaszyć ranę? 
- Nie. 
- Miałam w woreczku igłę z nitką. Całe szczęście, że zostały 
wyrzucone przez powódź, prawda? - Uśmiechnęła się z dumą. 
- Nie jestem tego taki pewien. 
- Dlaczego? 
- Ponieważ, gdybyś nie znalazła lej nitki i igły, nie miałbym 
na ciele wzoru... w kształcie litery L. 
- Acb, o to chodzi. - Dziewczyna machnęła niedbale ręką. 
- To nic takiego. Wyobraziłam sobie, że jestem na zajęciach 
haftu, a ponieważ nauczyłam się tylko wyszywać literki E, G i L. 
stwierdziłam, iż litera L pasuje tu najbardziej. 
- Jasne - pokiwał głową wpatrując się z dziwną miną w swoje 
nowe piętno. Mógł w tej chwili zareagować w dwojaki sposób: 
304 

wrzasnąć albo zignorować całą sprawę. Znalazł jednak trzecie 
rozwiązanie - roześmiał się głośno. 
Lollie popatrzyła na niego z dziwnym wyrazem twarzy 
i uśmiechnęła się. 

Strona 184

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

-Cieszę się, że ci się podoba. 
- Lollie. Lollie, Lollie - kiwał głową Sam. - Naprawdę 
jesteś kimś! 
- Co masz na myśli? 
- Nic szczególnego. Cieszę się jednak, że nie miałaś pod ręką 
guzików - zaśmiał się ponownie. 
- Wiesz, nie pomyślałam o tym... - odparła zamyślona. 
Śmiech mężczyzny ucichł i Sam spojrzał wnikliwie na jej 
przejętą twarz, wielkie, niebieskie oczy i jasne włosy. Było w niej 
coś, co nieodmiennie potrafiło go wzruszyć. Od pamiętnego 
spotkania na largu Tondo nic było dnia, żeby się przy niej nudził, 

a to nie zdarzyło mu się jeszcze w kontaktach z jakąkolwiek inną 
kobietą. 

Tak naprawdę nie mógł sobie przypomnieć żadnej z nich. 
może dlatego, że spotykał się z nimi najwyżej przez parę dni. 
Jednego był pewien: kiedy rozstanie się z Lollie i wróci do 
swoich zwykłych zajęć, nigdy nie zapomni minionych tygodni. 

Spojrzał na ranę w kształcie litery L; ta blizna już do końca 
życia będzie mu o tym przypominać. 

Przez ostatnie dwa dni tęgo padało, lecz Lollie czuła się 
świetnie. Minęło już pięć dni od wypadku z nożem, a rana Sama 
goiła się znakomicie. Gdyby nic te opady, wyruszyliby wcześniej. 
Mężczyzna jednak nie chciał opuszczać jaskini, zanim niebo nie 
zacznie się przejaśniać. Ramię ciągle go bolało, ale nie obwiniał 
jej ani jej nawet nie dokuczał. Prawdę mówiąc zawarli pakt 

przyjaźni. 

W czasie długich godzin oczekiwania na poprawę pogody 
Eulalia opowiadała mu o swoich braciach, on zaś wspominał 
fascynujące przygody z Jimem. Jako nierozłączni przyjaciele 

305 

zwiedzili razem wiele miejsc - Europę, Afrykę i Chiny. Pewnej 
nocy Lollie otworzyła przed nim swą duszę i opowiedziała o ojcu. 

- Ciężka sprawa - skomentował lakonicznie Sam. 
Eulalia spytała z kolei o jego rodziców. Sam nie znał ojca, zaś 
jego matka i przybrane siostry umarły już wiele lat temu. Tylko 
tyle udało się jej dowiedzieć o przeszłości Jankesa. Nie odważyła 
się ponownie wypytywać go o okoliczności utraty oka, chociaż 
bardzo ja to ciekawiło. 
Zaiste, to było piękne zawieszenie broni. Sam ograniczył 
nawet ilość pogróżek kierowanych pod adresem Medusy... Nie 
złościł się na nią częściej niż trzy razy dzienni* i to jedynie 
wtedy, gdy ptak go przezywał albo jadł za głośno. 
Tego ranka wyszli wspólnie w dżunglę, aby zebrać więcej 
pożywienia. Sam uczył ją, jak zbierać bataty, i obiecał pokazać, 
w jaki sposób się je przyrządza. 
Było już późne popołudnie i Lollie bawiła sie z Medusą. Dała 
jej właśnie pustą szpulkę do zabawy, gdy Sam wręczył jej 
ziemniaki i rzekł: 

- Umyj je w źródełku. 
- Dobrze. - Nie miała przekonania do tego miejsca. Podziemne 
jezioro wciąż przypominało jej złowrogą rzekę Styks. 
- Pospiesz się, palenisko jest już prawie gotowe - powiedział 
układając kamienie wokół ognia. 
Lollie wzięła głęboki oddech i podeszła do źródełka. Tam 
przykucnęła i ostrożnie umoczyła kartofla w wodzie, która 
okazała się przyjemnie ciepła, cieplejsza nawet od wody na 
kąpiel. Myła po kolei poszczególne warzywa, odkładała je na bok 
i sięgała po następne. Nuciła sobie przy tym dziecinni! wyliczankę. 

Strona 185

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Powtarzała tę piosenkę w kółko, a gdy skończyła, miała przed 
sobą zgrabną piramidkę wyszorowanych batatów. Wstała i poruszając 
się w rytm piosenki zatańczyła kilka drobnych kroczków. 
W pewnej chwili nieopatrznie trąciła warzywa noga i wszystkie 
rozsypały się po ziemi. 

Do licha! Pogoniła za nimi, lecz dwa bataty potoczyły się 
w stronę źródełka i z pluskiem wpadły do wody. Tuż za nimi 

306 

podążał kolejny i Eulalia wyciągnęła po niego rękę. Warzywo 
zakołysało się na krawędzi skały. 

Eulalia również.zachybotała się, lecz w ostatnim momencie 
chwyciła batata. Udało się, kartofel nic wpadł do wody! 

Niestety, ona sama straciła równowagę. 

Gorąca woda wypełniła jej usta i nos. Kopała nogami i wiła 

się na wszystkie strony, wreszcie uderzyła stopami o dno. 
Poczuła pluśnięcie nad głową, nagłe zawirowanie wody i obejmujące 
ją mocno ramię. 

To Sam ciągnął ją na powierzchnię i już po chwili wynurzyła 
głowę nad taflą. Chwyciła się jego szyi i kaszlała bez końca. 
Mężczyzna nie wypuszczał jej z objęć. 

- Wszystko w porządku? 
- Twoje ramię... - zaczęła, lecz umilkła, dławiąc się resztkami 
wody. 
- Nic mi nie będzie. - Postawił ją na skale, potem sam 
wciągnął się na brzeg i odsunął dziewczynę od krawędzi. Eulalia 
wiedziała, że się jej przygląda, czuła to, lecz nic miała odwagi 
podnieść głowy. Bała się, że ujrzy w jego oczach potępienie 
i pogardę. Nie zniosłaby tego. Zdawała sobie sprawę, iż kolejny 
raz zachowała się lekkomyślnie - nie uważała i znowu znalazła 
się w tarapatach. 
Czuła się mała i śmieszna, było jej tak bardzo głupio... Tego 
już za wiele. Wybuchnęła głośnym płaczem. Sam przygarnął 
dziewczynę do siebie i pozwolił jej wypłakać się na swoim 
ramieniu. 

- Nie umiem nawet umyć kartofli! - zawodziła jak bawół 
wodny. - Ugodziłam cię nożem, niczego nie potrafię dobrze 
zrobić. Przynoszę pecha, tak jak mówił Jedidiah, jestem jak zły 
szeląg. 
- Lollie... 
- Co? - pociągnęła nosem. 
- Nie istnieje coś takiego jak pechowiec. Ty zwyczajnie nic 
masz pewności siebie, a jeśli chcesz odnieść sukces w jakiejś 
dziedzinie, musisz się skoncentrować. 
307 

Dziewczyna zwolniła uścisk z jego szyi i spojrzała na niego ze 
zdziwieniem. 

- Wyjaśnij mi jedną rzecz. O czym myślałaś idąc umyć bataty? 
Dziewczyna zastanowiła się chwilę. Niechętnie ruszyła w slronę 
wody, bardzo się jej obawiała. 

- Pomyślałam o żródełku, że mi się nie podoba. 
- Więc bałaś się. 
Tak naprawdę, w ogóle wtedy nie myślała. 
- A dlaczego się tak wierciłaś? 
Lollie jęknęła pod nosem. Widział, jak tańczyła w rytm lej 
głupiej piosenki. 

Strona 186

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Śpiewałam sobie - szepnęła. Wyobraziła sobie, jak musiała 
wtedy wyglądać, i spuściła ze wstydu głowę. 
- Nuciłam - powtórzyła. 
Poczuła, jak zatrzęsło się ramię Sama. 
- Następnym razem zapomnij o śpiewaniu i skup się pa 
wykonywanej czynności. 
- Dobrze - powiedziała cicho. 
- Wiesz co? 
- Tak? 
- Koncentracja jest ważna, ale jeszcze ważniejsza jest wiara 
w siebie. Zaufaj mi, wiem coś o tym. Musisz walczyć, aby 
przetrwać na tym padole. Cukiereczku, Nie doświadczyłaś tego 
nigdy w swoim bogatym, hermetycznym światku, ale zapamiętaj 
sobie, nic jesteś teraz w domu w Bellon... 
- Belvedere. 
- Zgoda, Belvedere. Musisz stawić czoło światu, napluć mu 
w oczy i powiedzieć: „Uda mi się". Do tej pory nie chciałaś w to 
uwierzyć i to było jedynym powodem twoich niepowodzeń. 
Masz, łyknij sobie. - Pochylił się do tyłu. chwycił stojącą lani 
jedną z butelek i zębami wyciągnął korek. 
- Whiskey? - Lollie skrzywiła się. 
- Kiepska pewność siebie. Chociaż spróbuj.' 
Dziewczyna podniosła butelkę, umoczyła usta i chciała ją 
odstawić. 

308 

- Więcej. - Sam uniósł butelkę wyżej, aż poczuła palenie 
w gardle. Przełknęła i złapała gwałtownie powietrze. Jej usta, 
przełyk i żołądek ogarnął ogień. 
Mężczyzna przyjrzał się jej i ponownie włożył butelkę w jej 
dłonie. 

- Jeszcze raz. 
Dziewczyna pociągnęła kolejny łyk, a Sam podał jej korek, po 
czym przesunął się ku jej nogom i zaczął rozsznurowywać buty. 

- Co robisz? - spytała. 
- Rozwiązuję ci buły. 
- Poco? 
- Żebyś mogła je zdjąć. 
- Ale dlaczego? 
- Ponieważ, Cukiereczku, nadeszła pora na twoją pierwszą 
lekcję wiary w siebie. 
- Co chcesz, abym zrobiła, mam się przejść po rozżarzonych 
węglach? - Wiedziała, że musi chodzić mu o coś innego, ale jakiś 
chochlik kazał jej pleść, co tylko ślina na język przyniesie. 
Spróbowała jeszcze trochę whisky. Płyn nie był taki zły. Kiedy 
przyzwyczaiła się do pieczenia w przełyku, zdała sobie sprawę, 
że sprawia jej przyjemność cierpko-słodki smak whiskey i sposób, 
w jaki rozgrzewa ją w środku. 
- Nie. Nauczysz się pływać. 

Sam czekał na nią w wodzie. 

- Wchodzisz, czy masz zamiar tak stać całą noc? 
- Możliwe, ze mam na myśli stanie. Rozmyśliłam się. - Lollie 
przestępowała na brzegu z nogi na nogę, odziana jedynie 
w bawełnianą podkoszulkę i pantalony i wpatrywała się z przerażeniem 
w wodę. Miała wrażenie, że zostanie zaraz pochłonięta 
przez groźny żywioł. Zresztą już raz się jej to dzisiaj przytrafiło. 
To czysty idiotyzm z własnej nieprzymuszonej woli wchodzić do 
tego ukropu i ponownie się narażać. - Lepiej zobaczę, co 
z Medusą. - Odwróciła się i podeszła do prowizorycznej żerdzi 
dla ptaka. 
- Chrrr! Chr-nT-rrr... 
Co za ironia losu - ptak spal. 

Strona 187

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Nic wygląda na to, aby cię teraz potrzebowała - zauważył 
Sam cierpkim tonem. 
Lollie zabrakło wymówek. 

- Wiesz, jak nauczyłem się pływać? - Sam kilkoma ruchami 
310 

nóg i jednej ręki skierował się na środek zbiornika, tam zatrzymał 
się , o dziwo, udało mu się jakoś utrzymać na powierzchni. 

- Jak? 
- Wuj wrzucił mnie do wody z przystani nad jeziorem 
|Michigan, po czym spokojnie się odwrócił i poszedł do domu. 
Miałem do wyboru: albo nauczyć się pływać, albo utonąć. 
- Twój rodzony wuj? 
- Tak. I pamiętaj, ty i ja nie jesteśmy spokrewnieni. - Lollie 
wyczula groźbę w jego głosie. Wrócił do brzegu i stanął na dnie. 
Dziewczynie nie spodobał się wyraz jego twarzy, więc nieco 
się cofnęła. 

- Chodź, Cukiereczku, albo zabawię się w swojego wujka. 
- Boję się. 
- W porządku, bój się. Trochę strachu dobrze ci zrobi, nie 
można tylko być niepewnym. Wyobraź sobie, ile ludzi na świecie 
uczy się codziennie pływać. Jeśli ktoś inny to potrafi, możesz i ty. 
Mam rację? 
- Chyba tak. 
- Zgadza się? - niemal krzyknął, 
- Tak! 
- To rozumiem. Teraz powiedz mi jedno. 
- Co takiego? - spytała. 
- W jaki sposób ludzie pływają? 
- To głupie pytanie. Nie wiem, jak. Gdybym znała odpowiedź, 
nie bałabym się. 
- Zapylam inaczej. - Oparł się łokciami o krawędź skały 
i patrzył w jej oczy. - Kiedy przyglądasz się pływającym 
ludziom, co widzisz? 
- Że pływają. 
- Lollie. opisz mi to. 
- Po prostu pływają. - Nie wiedziała, o co mu chodzi, i nie 
rozumiała zaniepokojonego wyrazu jego twarzy. Wyglądał, jakby 
znowu coś liczył w myślach. 
- Patrz na mnie. - Wypłynął na środek jeziorka i wrócił. - Co 
takiego robiłem? Nie mów tylko, że płynąłem. 
311 

Eulalia pomyślała chwile i rzekła: 

- Kopałeś nogami i ruszałeś w wodzie ręką. 
- Oho, dzwoneczek wreszcie zadzwonił - mruknął pod nosem. 
- Co chcesz przez lo powiedzieć? 
- Nieważne. A więc użyłem nóg i rąk? - mówił powoli 
i cierpliwie. 

- Właśnie. 
- Ty też masz ręce i nogi, prawda? - Posłał jej niewyraźny 
uśmiech, 

- Tak. - Patrzyła na niego starając .się zrozumieć", do czego 
zmierza. 

- Więc i ly potrafisz pływać, zgadza się? 
- Nic. 
- Dlaczego, do diabła? - wrzasnął. 
- Ponieważ nie wiem, jak.' - krzyknęła mu w twarz. 
- A ja cię nigdy nie nauczę, jeśli nie wejdziesz do lej 
cholernej wody! Dalej.' 

Strona 188

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Boję się. 
Sam długo milc/ał, następnie wzruszył ramionami, jakby go lo 
wcale nie obchodziło i dodał: 

- Chyba jednak jesteś nieudacznikiem. 
Dziewczyna zacisnęła zęby, jej duma nie potrafiła tego 
przełknąć. Nie brzmiało to tak ile, kiedy płakała i użalała się 
sama nad sobą, ale co innego, słyszeć to z jego ust... Wydało się 
jej to nie do zniesienia, wszak nie chce, aby Sam lak o niej 
myślał. Westchnęła głęboko kilka razy. 
Mężczyzna mruczał coś pod nosem i zaczął wychodzić z wody. 

- Zaczekaj, już idę. - Podeszła do brzegu zbiornika i spojrzała 
na ciemną, parującą wodę. 
- Usiądź na skraju skały i pozwól, aby nogi zwisały ci 
swobodnie w wodzie. Musisz się z nią oswoić. - Zbliżył się do 
niej i przytrzymał jej rękę, gdy siadała. 
Bardzo wolno wsunęła stopy do wody. 

- Jeszcze trochę... 
Opuściła nogi i zanurzyła je po łydki. 
312 

- Dobrze, a teraz obejmę cię w pasie, abyś mogła wśliznąć się 
do wody. Obiecuję, że cię nie puszczę. 
| Położył dłonie na jej biodrach, Lollie zaś zaniknęła mocno 
oczy i natychmiast chwyciła go kurczowo za ramię. 
- Aj! -jęknął. 
- Dotknęłam twojej rany? 
- Nie, wszystko w porządku. Czy mogłabyś tylko poluznić 
nieco uścisk? Teraz lepiej... Lollie? 
- Słucham? 
- Otwórz oczy. 
- Po co? 
- Abyś mogła mnie widzieć. 
- W jakim celu? 
- Żeby nauczyć się pływać - wycedził przez zaciśnięte zęby. 
Dziewczyna spojrzała na niego, ale znowu wbiła mu palce 
w skórę, nogami zaś niczym żelaznym imadłem objęła go wokół 
pasa. 

- Coś mi podpowiada, że nie czujesz się zbył pewnie. 
- Skąd wiesz? 
- Bo tamujesz mi przepływ krwi. 
- Och. - Polużniła ręce i zwolniła nieco uścisk nóg, nadal 
jednak wykręcała do tyłu głowę i w panice oglądała się za siebie. 
- Spróbujmy czegoś innego - zaproponował. - Chwyć mnie 
za szyję, a ja przytrzymam ci rękami biodra i zanurzymy się 
razem aż po szyję. Pozwól, aby twoje ciało zawisło w wodzie, 
spróbuj przyzwyczaić się do lego uczucia, dobrze? 
Eulalia pokiwała głową. 

- Lollie, puść moje nogi. 
- Och. - Spojrzała w dół. Czuła się lepiej, kiedy mogła się go 
trzymać. - Muszę to zrobić? 
- Tak. 
Powoli zwolniła uścisk. 
Przez jakiś czas Sam chodził tak wzdłuż brzegu z Lollie wiszącą 
mu u szyi. Jej ciało wirowało z każdym jego ruchem i już wkrótce 
dziewczyna przestała być taka spięta. Wydawało się jej to zabawne. 

313 

CUKIERECZEK 

- Nie jest tak żle - zaśmiała się lekko. 
- Uważam, że jesteś już gotowa do nauki unoszenia się na 
powierzchni wody. Chwycę cię teraz od spodu, jakbym chciał cię 

Strona 189

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

podnieść, zgoda? 
- Dobrze. 
Wsunął jej jedną rękę pod plecy, a drugą złapał pod kolana. 
W tym momencie nieoczekiwanie pojawił się problem. Gdy tylko 
poczuła dotyk męskiego ramienia na gołej skórze, cała zesztywniała. 

- Nie upuszczę cię - tłumaczył cierpliwie, źle rozumiejąc jej 
zachowanie. 
Lollie próbowała tak przesunąć nogi, aby trzymał ją przez 
materiał pantalonów. 

- Przestali się tak kręcić, bo możesz mi się wyślizgnąć. 
-Poprawił nieco ułożenie rąk i zanurzył jej ciało w wodzie. - Nie 
puszczę cię, więc wyprostuj nogi i pozwól, aby ręce zwisały 
równo wzdłuż ciała... Dobrze, a teraz odchyl głowę do tyłu 
i rozluźnij mięśnie karku, są za bardzo napięte. Wyobraź sobie. 
że leżysz na miękkim łóżku, niech woda cię lekko kołysze Nie 
obawiaj się, będę trzymał ręce pod tobą. żebyś nie zatonęła. 
Odpręż się i leź. 
Dziewczyna zamknęła oczy i pozwoliła, aby woda ją delikatnie 
obmywała. Poczuła się jak w raju. 

Sam jęknął pod nosem i Eulalia otworzyła oczy. Mężczyzna 
nie patrzył na jej twarz, wzrok miał utkwiony nieco niżej, gdzieś 
na jej ciele. Pewnie obserwuje, czy nie tonę, pomyślała i zamknęła 
ponownie oczy. 

- Jakie to miłe uczucie - stwierdziła leniwie. 
- Aha. 
- Tu jest tak ciepło i wygodnie. 
Sam znowu jęknął. 
- Dobrze się czujesz? - zapytała zerkając na niego. 
Wziął długi, głęboki oddech i oderwał wzrok od jej ciała. Nie 
odpowiedział, obserwował tylko jej twarz. Potem odezwał się 
stłumionym głosem: 

314 

- Cofnę teraz ręce. Najważniejsze, to nie usztywniaj ciała 
-ostrzegł ją i mruknął pod nosem, że sam jest już wystarczająco 
sztywny. 

- Co? 
- Nic takiego, odpręż się. - Pochylił się do przodu, tak że miał 
twarz na poziomie jej brzucha. Ostrożnie cofnął ręce. 
Eulalia utrzymała się na powierzchni. 

- Udało się! Sam. popatrz, pływam! 
- Tak. chyba dasz sobie radę - zamknął oko i znów głęboko 
odetchnął. 
- Pozwól mi samej spróbować. 
- Proszę bardzo, ale to nic takie proste. 
- Czy coś się stało? 
- Tak. ale to w żaden sposób nie dotyczy ciebie. Nie martw 
się. Spróbuj popływać, a ja sobie tutaj postoję i... popatrzę. 
- Oparł się łokciami o brzeg źródełka i obserwował ją. Dziewczyna 
czuła na sobie jego gorące spojrzenie za każdym razem, 
gdy przepływała koło niego. Opanowała ruchy nogami, potrafiła 
więc przepłynąć na plecach cały zbiornik. Wróciła w końcu do 
niego, chwyciła się brzegu i uśmiechnęła. 
- W porządku, jestem gotowa. 
Mężczyzna nic nie odpowiedział, patrzył tylko na nią z zaciśniętymi 
zębami, jakby z czymś walczył. Policzek zaczął mu 
drgać nerwowo. 

- Nic pouczysz mnie jeszcze? 
- Tak, Cukiereczku, zdaje się. że cię nauczę niejednego. 
- Dobrze, więc zaczynajmy. 

Strona 190

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Stał w miejscu dłuższą, chwilę, po czym podszedł do niej, 
podniósł do góry i trzymał wysoko. 

- Co robisz? - spytała. 
Sam przesunął rozpalony wzrok z jej twarzy na piersi. Eulalia 
spojrzała w dół i zapragnęła natychmiast umrzeć. Przez bieliznę 
widać było wszystko - czubki wystających piersi, pępek i ciemny 
zarys włosów między nogami. 

- Och, mój Boże! - westchnęła przerażona. 
315 

Sam przybliżył twarz i pocałował ja. lak mocno, jakby chęć 
powstrzymania tego była ponad jego siły. Potężną dłonią przytrzymywał 
jej głowc. językiem zaś musnął jej usta. Dziewczyna 
marzyła, aby zrobić to samo. Gdy ich języki spotkał)' się 
w namiętnym pocałunku, mężczyzna zamruczał z zadowolenia. 

- Smakujesz jak whisky, wspaniała, wiekowa whisky - szepnął 
jej w ucho. 

- Och... Sam, 
Ich usta ponownie się zetknęły i Jankes, przymknąwszy oczy, 
upajał się jej smakiem. Opuścił ją powoli, centymetr po centymetrze, 
aż Eulalia zawisła mu na szyi. Cudownie jest dotykać 
jego ciała, pomyślała. Czuła w środku coś dziwnego i miała 
ochotę nigdy nie wypuszczać go z objęć. 

Sam nadał trzymał jedną ręką jej głowę, druga przesunął 
niżej na talię i pośladki dziewczyny. Przycisnął ją do siebie 
i poruszył powoli biodrami. Lollie złapała rytm i odpowiedziała 
podobnym mchem. Ręka mężczyzny powędrowała znowu do 
góry - chwycił z jednej strony jej podkoszulek i zsunął go 
szybkim ruchem aż do pasa. Oderwał się od jej ust i spojrzał 
w dół. Eulalia poszła za jego wzrokiem i ujrzała swą obnażoną 

pierś przylegającą do gęstych, kręconych włosów na torsie 
mężczyzny. Sam jęknął cicho i odgłos ten poruszył nią nie 
mniej niż drażniąca ręka. 

Uniósł ją nieco, tak aby mieć pierś dziewczyny na wysokości 
swoich ust. Loilie odchyliła głowę i rozkoszowała się niezwykłym 
uczuciem, wywołanym dotykiem języka ojej twardniejący sulek. 
Kiedy myślała już, że zacznie krzyczeć, marząc niejasno o czymś 
więcej, poczuła, że mężczyzna otwiera szeroko usta, wciąga jej 

pierś i kąsa ją lekko zębami. Eulalia westchnęła głośno i Sani 
ponownie pocałował ją w usta. 

Delikatnie pieścił pierś dziewczyny, lo chwytając ją kciukiem 
i palcem wskazującym, to obejmując całą dłonią. Potem zsunął 
Lollie podkoszulek z drugiego ramienia, obiema rękami ujął jej 
pośladki i mocno przycisnął do swojej twardej męskości, odcinającej 
się wyraźnie na tle mokrej bielizny. Zbliżył się do niej. 

316 

o tego samego czułego miejsca, którym się kiedyś zachwycał 
wkładając weń palce mówił, że jest tak wilgotne i gorące. Teraz 
również takie było, ogarnięte nieznośnym, gwałtownym żarem, 
objęła go nogami, bynajmniej nie z obawy przed wpadnięciem 
do wody, ale po to. aby ich ruchy stopiły się w jedno. Podświadomie 
czuła bowiem, iż to pomoże choć na chwilę ugasić 
ogień trawiący jej wnętrze. 

Sam położył ją na brzegu jeziorka i zaczął zdejmować z niej 

Strona 191

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

ubranie. Dziewczyna znieruchomiała i złapała go niepewnie za 

nadgarstki. Nie odrywając od niej wzroku puścił ubranie i palcami 
głaskał tylko miękkie uda. przykryte nadal bielizną. Dotykał 
i gładził, nie próbując nawet zbliżyć się do jej rozpalonego łona. 
Masował zmysłowo wnętrza ud. idąc powoli w górę. począwszy 
od kolan. Przebiegał palcami po mokrym materiale i ani na 
chwilę nie przestawał patrzeć jej w oczy. Miała uczucie, że 
obserwuje najmniejsze drgnienie jej ciała, każde westchnienie 
wymykające się ż jej zaschniętych warg i każdy grymas twarzy. 
Sam śledził ją i coraz hardziej zwalniał ruchy rąk. 

Wreszcie przesunął prawą dłoń ku jej lalii, dotknął przytrzymujących 
bieliznę tasiemek i ostrożnie rozwiązał. Potem 
ściągnął jej koszulę i majtki i odrzucił daleko za siebie. Musnął 
ją delikatnie jednym palcem i dziewczyna krzyknęła z rozkoszy. 

Sam przycisnął do jej łona rozpaloną dłoń i wsunął w nią 
palec. W oczach Eulalii pojawiły się łzy. Kciukiem raz po raz 
dotykał najczulszego punktu, a kolejnym palcem otwierał jej 
wejście. Poruszał rytmicznie całą dłonią, wdzierając się do 
środka i wycofując, a dziewczyna wyszła mu na spotkanie, 
unosząc wyżej biodra. Pochylił się nad nią i zatrzymał twarz 

o milimetry od jej oczu. Ruszał palcami coraz szybciej, ustami 
zaś muskał jej wargi i łapał jej przyspieszony oddech. 
- Chodź, moja słodka, chodź' - szeptał jej do ucha zagłębiając 
w niej palce i naciskając mocniej kciukiem. 
Loilie krzyknęła głośno i wyprężyła się cała. 
Drżała w jego ramionach i upajała się rozkoszną bliskością ich 

ciał - pragnęła, aby to trwało wiecznie. Sam tymczasem wyszedł 
317 

z wody. zsunął spodenki i położył się na niej podpierając rękoma 
dla złagodzenia swojego ciężaru. Wargami lekko łaskotał jej usta. 

- Chce więcej - szepnął. Pocałował ją długo i namiętnie. Ręka 
objął jej pierś, potem nieskończenie powoli przesunął dłonią 
w dół, najpierw po żebrach, potem na brzuch, aż dotarł do 
pokrytego włosami wzgórka. Przerwał na moment, chwycił jej 
dłoń i położył sobie na piersi, a jego sutek stał się tak samo 
twardy jak u dziewczyny. Puścił ja i powrócił do głaskania jej 
piersi, Eulalia zaś wędrowała dłonią coraz dalej, zafascynowana 
odkrywaniem męskiego ciała. 
Kiedy Sam przesunął rękę na jej rozpalone łono. dłoń dziewczyny 
również opadła i natknęła się na sztywny, gorący kształt. 
Lollie momentalnie się cofnęła. lecz Sam pochwycił jej dłoń 
i przycisnął mocno do swojego członka. 

-: Zrób to - szepnął. Trzymał jej rękę, aż oplotła go palcami, 
a wtedy jęknął z wyraźna ulga. - Och. tak. Obejmij mnie, jeszcze... 
Opuściła drugą rękę i chwyciła go oburącz. Mężczyzna poruszył 
biodrami i jej dłonie zaczęły ślizgać się w górę i w dół. 

Sam sięgną! ręką między jej nogi. znowu wsunął w nią palce, 
zagłębiając się i wychodząc w równym, drażniącym rytmie. Tym 
razem jego ruchy były szybsze, bardziej zdecydowane, niemal 
natarczywe. 

Raptem westchnął i przytrzymał jej ręce, a potem uklęknął 
i pociągnął ją na siebie. Oparł się na piętach, przytulił dziewczynę 
i namiętnie pocałował. 

- Chcę cię poczuć w środku. - Uniósł ją tak, aby nogami 
objęła go w pasie i swym gorącym wnętrzem dotykała jego 

Strona 192

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

nabrzmiałej męskości. 
Teraz zrozumiała, lecz nic chciała zastanawiać się i myśleć, 
w tej chwili liczyły się tylko uczucia- Jej ciało było tak napięte, 
że nawet najlżejsze muśnięcie wywoływało w niej gorące 
dreszcze. W odpowiedzi dotknęła ustami jego warg; 

- Chodź do mnie - szepnęła, zanim zamknął jej usta pocałun 
kiem. Chwycił ja za biodra i przesunął w górę i w dół, wzdłuż 
naprężonego członka. 
318 

Potem podniósł ją lekko, zagłębiając się w niej samym 
czubkiem, podobnie jak wcześniej czyniły to jego palce. Jednocześnie 
dotknął kciukiem i pieścił ów wrażliwy punkt między 
nogami, pocierał go i zataczał palcem małe kółka. Dziewczyna 
jęknęła i przylgnęła do niego całym ciałem, pragnąc wszystkimi 
zmysłami sycić się smakiem miłości. 

Sam natychmiast odgadł jej gotowość i w lej samej chwili 
pchnął mocno w górę. Poczuła ostre szarpnięcie i piekący ból, 
jednak cudowne wrażenie pełności kazało jej o tym zapomnieć. 
Ogarnęło ją uniesienie i chciała już tylko zatracić się w rozkoszy. 

Mężczyzna z wolna poruszał się w niej w górę i w dół i Eulalia 
otworzyła oczy, żeby na niego popatrzeć. Spoglądał na nią z laką 
tkliwością i uczuciem, że łzy same popłynęły jej z oczu. Sam 
pochylił głowę i zachłannie przywarł ustami do jej piersi, wciąż 
głodny jej ciała, ciągle nienasycony. Jego ruchy - rytmiczne, 

zmlysłowe pchnięcia sprawiły, że znowu narastało w niej napięcie. 

Dziewczyna uniosła biodra i splecionymi nogami starała się go 

przyciągnąć. 

- Nie ruszaj się - szepnął przerywając niespodziewanie. 
Eulalia zastygła w objęciach mężczyzny. Czuła bicie jego 
serca i ciepło ciała, które rozgrzewało ją znaczie bardziej niż 
płomienie palącego się z tyłu ogniska. 

Sam nadal ją wypełniał, nieruchomy i twardy jak skala. 

Ognisko za ich plecami powoli wygasało. 

Wyczerpana, leżała oparła o jego piersi; jedyne, co ja podtrzymywało, 
to ręka Sama. Mężczyzna wsunął dłoń pod jej lewe 
kolano i uniósł je. 

- Jeszcze. - Znowu się poruszył i zaczął wykonywać twarde 
i szybkie pchnięcia, które doprowadzały ją do szaleństwa. Trwało 
to długie minuty. Nie mogła uwierzyć, że to się znowu dzieje, że 
mężczyzna wbija się w jej ciało coraz mocniej i szybciej, aż 
porywa ją obezwładniająca ekstaza. Całe jej wnętrze pulsowało 
z taką siłą, że zaczęło się jej kręcić w głowie. Mężczyzna jęknął 
głucho i zanim całkiem straciła świadomość, poczuła, że i nim 
wstrząsają dreszcze. 
319 

Sam spojrzał na Lollie śpiącą słodko w jego ramionach. I ta 
dziewczyna uważa się za życiowego nieudacznika! Zaśmiał się, 
widząc oczywistą ironię tego stwierdzenia. Odkrył w niej coś, 
w czym bezsprzecznie nad nim górowała. Mała dziewica z Południa, 
której zdarza się mówić dłużej niź myśleć, zabrała mu 
właśnie cząstkę duszy. 

Oparł się na łokciu i patrzył, jak śpi. Nie rozumiał samego 

siebie. W tej dziewczynie nie ma przecież niczego nadzwyczaj

Strona 193

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

nego- Miał już w życiu piękniejsze kobiety, a niektóre z nich 

posiadły wszystkie arkana sztuki miłosnej i potrafiły sprawić mu 

największą przyjemność. Jednak z niewyjaśnionych bliżej powo

dów gorące uczucia gasły szybciej niż płomienie ogniska. 

Z nią było inaczej. Przy Eulalii nie miał ochoty szukać nowych 

wrażeń, coś go przy niej trzymało i wiedział, że mógłby zostać 

z nią aż do śmierci. Nawet nie potrzebowałby wtedy nieba. 

Ta jedna myśl wystarczała, aby powalić na kolana olbrzyma. 

Przeraził się powtórnie, nic jest wszak olbrzymem. Jest tylko 

wychowankiem slumsów, zawodowym żołnierzem i człowiekiem, 

który robił w życiu wiele nic zawsze najpiękniejszych rzeczy. 

O większości z nich nawet nie mógłby jej opowiedzieć, nie 

potrafiłaby tego zrozumieć. Jej świat zbyt różni się od jego. 

Są lak bardzo odmienni, że, będąc razem, musieliby się 
zniszczyć - jedno zostałoby wchłonięte przez drugie, jak woda 
i sól, jak drzewo i ogień. Miał przeczucie, że lo z niego nic by 
nie zostało. 

Dziewczyna wciąż spała głęboko. Sam patrzył na nią i coś 
w jego duszy mówiło, iż la gra jest warta każdego ryzyka. Jednak 
jego rozum, jego logiczny umysł podpowiadał, że to nieprawda. 
Lollie LaRue i Sam Forester nie mają przed sobą wspólnej 
przyszłości i tylko od niego zależy, czy oboje będą o tym 
pamiętać. 

Lollie obudziła się, wciąż czując na wargach smak Sama. 
Westchnęła. Zamierzała otworzyć oczy, aby go zobaczyć, lecz 
równocześnie nie chciała, żeby sen się skończył. A był to sen 
cudowny. Śniła o mężu, który szeptał jej czule: "JESZCZE", 

o domu pełnym śmiejących się dzieci, mających ciemne włosy 
Sama oraz niebieskie oczy rodziny Calhounów. 
Przeciągnęła się pod kocem. Ciało bolało ją w miejscach, 
z których istnienia nawet nie zdawała sobie sprawy. Byt to jednak 
zupełnie inny, nowy rodzaj bólu, coś wspaniałego, co namacalnie 
dowodziło, iż zeszła noc nie była tylko snem. Wspólnie z Samem 
przeżyli wczoraj prawdziwie magiczne chwile. Po raz pierwszy 
zaznała wzruszeń, o których nie miała dotąd pojęcia. Co więcej, 
chciała ich doświadczać przez resztę życia... 

Zaiste, to zadziwiające, jak bardzo można się zmienić w ciągu 
kilku tygodni. Nie sądziła również, że tak prędko zmieni zdanie 
na temat Sama. Jego szorstkość, arogancja i drzemiące w nim 
skłonności do ryzyka to cechy, z którymi nie potrafiła się na 

321 

początku pogodzić, a teraz nic dość, że ją intrygowały, to nawei 
pociągały. Odkryła przyczyny jego oschłości. To, CO Z początku 
wydało się jej irytującym brakiem wychowania, okazało sie 
w istocie poczuciem dumy i otwartością charakteru. Niebezpieczna 

Strona 194

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

z pozoru strona Sama Forestera nie była czymś, czego się 
należało obawiać. 

Gdzieś po drodze, nie wiedzieć, kiedy i w jaki sposób, zakochała 
się w nim bez pamięci. Teraz marzyła o tym, aby wziął 
ją w ramiona i mocno całował, tak jak poprzedniej nocy. Jego 
pocałunki sprawiały bowiem, że w jej duszy wschodziło słońce. 

Westchnęła i otworzyła oczy. Nie było go w pobliżu. Przekręciła 
się leniwie i ujrzała Sama przy wejściu do jaskini. 
Siedział w tej samej pozycji, co kiedyś w więzieniu u pułkownika 
Luny - oparty o ścianę, z podkurczonymi kolanami i bezładnie 
zwisającymi rękoma. Wpatrywał się w bezruchu w padający 
deszcz i nagle odwrócił głowę w jej stronę, jakby wyczuwając 
spojrzenie dziewczyny. 

- Dzień dobry - Eulalia uśmiechnęła się promiennie, owinęła 
kocem i wstała. Boso podeszła do niego i stanęła w oczekiwaniu, 
że coś powie. 
Mężczyzna jednak nie odzywał się. 

Dziewczyna poczuła się nieswojo. Zbliżyła się nieco i usiadła 
wtulając się w koc. Sam ciągłe nic nie mówił, położyła więc dłoń 
na jego ręce i powoli przesuwała po niej palcami. 

Jankes patrzył na nie przez dłuższą chwile. Przykrył w końcu 
jej dłoń swoją i Eułalia poczuła się lepiej - na dwie sekundy. 
Zdała sobie bowiem sprawę, że nie położył dłoni, aby odwzajemnić 
uczucie, tak jak to czynił po wielckroć ostatniej nocy. Zrobił 
tak, żeby zatrzymać jej palce. 

- Przestań - powiedział szorstko. Właściwie był to rozkaz 
wydany chłodnym, bezosobowym głosem. 
- Sam, myślałam, że my... 
Przygniótł ją jednookim spojrzeniem. 
- Miałam na myśli ciebie i mnie... Dlaczego się tak zachowujesz? 
322 

-Jak? 

- Tak, jakby nie było wczorajszej nocy. 
- A niby co takiego się wydarzyło? 
Eulalia patrzyła na niego w milczeniu, oszołomiona i niezdolna 
do logicznego myślenia. 

- Spodziewałaś się róż i bicia w dzwony? Przykro mi. 
Cukiereczku, to nie ze mną. 
Jego słowa wreszcie dotarły do niej. Nagłe poczuła ból 
w piersiach, jakby coś w niej pękło. 

- Nazwijmy rzeczy po imieniu. To tylko udany seks, zapewne 
zresztą sprowokowany okolicznościami, od dłuższego czasu 
jesteśmy blisko ze sobą. 
W tym momencie słońce zgasło na jej jasnym niebie. Starała 
się normalnie oddychać, ale przygniatał ją ogromny ciężar. 
Rozpacz ścisnęła jej gardło i zapiekły ją oczy. Była bezsilna 
wobec ogromu nieszczęścia, jakie na nią spadło, i narastającego 
poczucia krzywdy. Kocha go, ale on nie odwzajemnia tego 
uczucia. 

- Och... - szepnęła i odsunęła się parę kroków w głąb jaskini. 
Nie potrafiła już dłużej przebywać w pobliżu mężczyzny, który 
ją tak upokorzył. Wzbierał w niej wstyd, toteż odwróciła się do 
niego plecami. Była tak zdruzgotana, że łzy same płynęły jej po 
twarzy. Jeszcze nigdy nie płakała w milczeniu, ale też nigdy 
przedtem nie straciła dla kogoś serca. W dodatku zakochała się 
w mężczyźnie, którego zupełnie nie obchodzi. Jak mógł jej to 
zrobić? Sam Forester nie ma serca. 
Zanim pojedyncze promienie słońca przebiły się przez chmury, 

Strona 195

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Lollie podjęła decyzję. Przestało padać już kilka godzin wcześniej, 
a teraz, gdy zaczęło świecić słońce, nie miała zamiaru dłużej niż 
konieczne znosić jego humorów. Spędzili w jaskini długie, 
ciężkie od milczenia godziny, w czasie których jedynymi odgłosami 
były dość rzadkie okrzyki Medusy i trzask rozłupywanych 
przez nią orzeszków. 

323 

Minęło trochę czasu i jej uraza przekształciła Sie w gniew. 
Teraz była naprawdę wściekła, nic dlatego, że Sam jej nie kocha 

- choć to nadał bolało, ale że potraktował ją tak przedmiotowo, 
nic zważając na uczucia, zupełnie jak jej bracia i ojciec. Miała 
ochotę odpłacie mu pięknym za nadobne, nie potrafiła już 
powstrzymać wzburzenia, musi walczyć o swoje. 
I zacznie to robić od zaraz. 

Doskonale wiedziała, jak działa na niego Medusa, więc 
odśpiewała wraz z nią pełen repertuar piosenek. Za każdym 
razem, gdy Szpak skończył zwrotkę. Lollie nagradzała go orzeszkiem 
i z wielka przyjemnością przyglądała się. jak Sam wzdryga 
się na charakterystyczny odgłos chrupania. Trzask! Chrup, chrup, 
chrup! Wreszcie mężczyzna wstał, skrzywił się i napomknąwszy 

coś o potrzebie przyniesienia drzewa, wyszedł. 

Lollie zamierzała zrobić dokładnie to samo. tyle że już nic 
wróci. Jankes radził jej napluć całemu światu w oczy. Cóż, teraz 
właśnie tak uczyni. Skoro Sam jej nie chce. w porządku. Po tym. 

jak ją skrzywdził i wykorzystał, nie zasługuje nawet na splunięcie. 
Podniosła leżący koło niej woreczek i podeszła do Medusy. 

- Chodź, wskakuj mi na ramię, idziemy na mały spacer. 
Ptak sfrunął na nią i zaczął gwizdać „Dixie". Lollie zbliżyła 
się do wejścia do jaskini, lam zatrzymała się i spojrzała w dół. 
Już kiedy znaleźli to miejsce, podejście zboczem wydało jej się 
dość ostre. leraz jednak, po długotrwałych opadach i wymyciu 
części ziemi góra wyglądała bardzo stromo. 

- Pluń na ten Świat, LolJie - powiedziała głośno dziewczyna. 
Wyprostowała ramiona, dała szpakowi orzeszka i ruszyła dziarsko 
w stronę rosnącego po prawej stronic drzewa. 
Sam wspinał się pod górę z naręczem drew na ognisko. 
Powziął ostatecznie decyzję, co było o tyle łatwe, że nie 
towarzyszył mu już skrzek tego nieznośnego ptaka. Porozmawia 
z Lollie i spokojnie jej wyjaśni, że dla nich dwojga nie ma 
przyszłości. Doszedł do wniosku, ż.e to uczciwe postawienie 

324 

sprawy i dziewczynie łatwiej się będzie pogodzić z zaistniałą 
sytuacją. Nie potrafił zapomnieć nieszczęśliwego wyrazu jej 
twarzy, pełnej wstydu i upokorzenia, które starała się przed nim 
z taką dumą ukryć. Lollie LaRue udało się trafić do jego serca 

- opętała go ta maia kobieta z Południa, chociaż nigdy by nie 
przypuszczał, że coś takiego jest w ogóle możliwe. 
Oboje tak bardzo różnili się od siebie! Ona miała cieszącą się 
poważaniem rodzinę, pozycję i bogactwo. W najśmielszych 
snach nie mógłby się z nią równać, chociaż on także uzbierał 
sobie nielichy majątek. Dzięki zarobkom z ostatnich dziesięciu 
lat był w stanie w każdej chwili spokojnie porzucić dotychczasowe 
zajęcie, ale, prawdę powiedziawszy, nigdy o tym poważnie nie 
myślał. Każdy inny sposób życia wydawał mu się zbyt nudny. 
Naturalnie nie umie robić niczego innego. Odkąd pamięta, jego 

Strona 196

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

żywiołem była walka - z początku w obronie życia i swej pozycji 
w slumsach, a potem dla pieniędzy i przygody. 
W przeciwieństwie do tego życie Eulalii toczyło się gładko 
i nad wyraz spokojnie. Nie musiała o nic walczyć, wszystko 
podawano jej na tacy tylko dlatego, że urodziła się w majętnej 
i powszechnie szanowanej rodzinie. Takiego rodzaju względów 
Sam nie potrafił zrozumieć ani szanować. Tak naprawdę jeszcze 
nie wiedział, co go w niej pociąga. Jednak cokolwiek to było, 
.zaważyło na jego losach na dobre. 
Jeśli chodzi o Eulalię, wierzył, iż czas zagoi jej rany i dziewczyna 
wybije go sobie z głowy, jeszcze zanim dotrze do domu. Wątpił 
jednak, czy sam będzie mógł kiedyś zapomnieć jej twarz i sposób, 
w jaki zniknęła z niej radość, starta za jego sprawą przez zmieszanie 
i poczucie krzywdy. Dobrze wiedział, że im prędzej położy temu 
kres, tym lepiej. To jednak nie czyniło jego zadania lżejszym. 
Miał ochotę zapomnieć o wszystkim i powtórzyć szaleństwa 
zeszłej nocy - całować do utraty tchu i połączyć w jedno ich 
ciała, aby już nic nie było ważne. Jednakże rozum przestrzegał, 
że nawet same myśli o tym grożą mu niebezpieczeństwem, tak 
jakby świadomie wybrał drogę zguby. Jednego był pewien, jakaś 
jego część zbłądziła. 

325 

Doprawdy, życie potrafi płatać ludziom figle... Kto by pomyślał? 
Lollie LaRue i on. Sam Forester - nie do wiary! Jezu 
Chryste, ale wpadł. 

Potrząsnął głową godząc się na to, co nieuniknione. Wspiął 
się ku wejściu do jaskini i rzucił na progu przyniesione drewno. 
Wyprostował sie i rozejrzał dokoia. To dziwne, lecz nie widział 
nigdzie Lollie. Wszedł głębiej i rozglądał po ciemnych zakamarkach. 

Pusto, 

Jego serce ścisnęła trwoga. Podbiegł do jeziorka - znowu nic. 
Wtedy zdał sobie sprawę, że zniknął również i ptak. Ta głupia 
kobieta wyszła stąd, i to sama. 

- Cholera - mruknął pod nosem, podbiegł do wyjścia i spojrzał 
po zadrzewionym terenie. Wprawne oko mężczyzny przeczesało 
każdy skrawek widoczny z jaskini. Nigdzie jednak nie dostrzegł 
jakichkolwiek oznak jej obecności. Przykucnął, szukając na 
miękkiej ziemi śladów dziewczyny. Odciski jej butów prowadziły 
wschodnią stroną zbocza i Sam, podążając ich śladem, dotarł do 
pierwszego drzewa. 
Tam znalazł po chwili dwie łupinki po orzeszkach i uśmiechnął 
się z ulgą. To nie będzie trudne zadanie. Dziewczyna i ptak 
zostawiali ślady, po których dotarłby nawet ślepy, a nie tylko 
jednooki żołnierz. 

Cicho! - Lollie szepnęła do Medusy i wsłuchiwała się 
z niepokojem w odgłosy dżungli. Mogłaby przysiąc, że coś 
słyszała. Wyjrzała zza grubego pnia porośniętego bluszczem 
akurat w momencie, gdy przebiegło koło niej zwierzę podobne 
do kreta. Miało małe, wyłupiaste oczy, które przywiodły jej na 
pamięć szpetne oblicze pułkownika Luny. 

Rozejrzała się po gęstym lesie i poczuła się nieswojo. Jeszce 
chwilę słuchała dobiegających ją pomrukiwań, gwizdów i skrzeków. 
Niektóre ptaki siedzące wysoko wśród konarów drzew 
wydawały okrzyki do złudzenia przypominające odgłosy konają

cych ludzi. Im głębiej zapuszczała się w las, tym bardziej 
przerażające stawały się hałasy, robiło się też coraz ciemniej. 
Zerknęła w górę. chmury zupełnie wchłonęły resztki błękitnego 

Strona 197

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

nieba, a w dodatku wydało się jej, że usłyszała w oddali 

grzmienie burzy. 

- Kra! Chciałabym być w Dixie, hura, hura. hura! 
- Ja również, Medusa. - Lollie rozejrzała się po gęstym, 
wysokim lesie. Liany zwisały wokół niej jak węże i przerażały ją 
ile okropne hałasy. 
- Wiesz co? To było giupie wyruszać tak 
daleko samemu. 

- Kra! Głupia dziwka! - Medusa zniżyła głos udając mamrotanie 
Sama. 
- Czy Sam znowu mnie tak nazwał? 
- Kra! Cholerny Jankes! 
Dziewczyna uśmiechnęła się. Ostatecznie ptak ma do tego 
prawo. 

- Dostałby niezłą nauczkę, gdybym teraz wróciła i zaczęła mu 
dokuczać i sprawiać kłopoty. Nie zapomniałby tego, co mi zrobił. 
Prawdę mówiąc... - Zwróciła głowę do Medusy. - Wiesz co? Nie 
powinnyśmy były odchodzić. To on zachował się jak... no cóż, 
jak Sam. Prawda. Medusa? 
- Kra! Jestem Medusa. Jestem szpakiem, a Sam to osioł! 
- Nie mam zamiaru sprzeczać się na ten temat - rzekła Lollie. 
Po głowie chodził jej nowy pomysł, o wiele lepszy i bardziej 
bezpieczniejszy od bezładnej ucieczki w dżunglę. - Skoro 
problemem jest Sam, czemu w ogóle opuszczałyśmy jaskinię? To 
głupi pomysł. - Zamilkła i pomachała ostrzegawczo palcem. 
- Ale nie zdradź mu, że tak powiedziałam. Wolałabym raczej 
umrzeć, niż przyznać, że miał rację. Wracamy - zdecydowała 
Eulalia podając szpakowi kolejny smakołyk. - Może i mnie nie 
kocha, ale leż długo nie zapomni, już ja się o to postaram. 
- Odwróciła się i pomaszerowała drogą, którą przyszła. 
Po dziesięciu minutach, gdy dotarła na skraj lasu. zaczęło 
znowu padać. Spojrzała w górę w stronę ciemnego wejścia do 
jaskini. Jeśli skieruje się w prawo, dotrze do groty bez konieczno

326 

327 

ści wspinania się po siromym zboczu. Z dołu zauważyła, że druga 
strona jest mniej zdradliwa. 

- Chodź, Medusa. wrócimy szybszą drogą. - Zeszła ze ścieżki 
w momencie, gdy na dno wąwozu zaczęły spadać pierwsze 
krople deszczu. 
Lało jak z cebra, zmywając wszelkie ślady. Sam długo krążył 
wokół drzewa, przy którym znalazł odciski butów Eulalii i starał 
się ustalić kierunek, w którym poszła. Podejrzewał, że podążyła 
na południowy wschód, pospieszył więc dalej w tę stronę, 
kierując się bardziej wyczuciem niż racjonalnymi przesłankami. 

Przyłożył ręce do ust i krzyknął: 
-Lollie! Lollie! - Nasłuchiwał uważnie, ale jedyną odpowiedzią 
było bębnienie deszczu i daleki odgłos grzmotów. 
Zagwizdał, jak czynił to Jim, chcąc przywołać Medusę. lecz bez 
skutku. 
To jego wina. Potraktował ją bezdusznie i szorstko, choć 
właściwie tego nie chciał. Nie miał jednak pojęcia, że dziewczyna 
tak ostro zareaguje. Chociaż po zastanowieniu stwierdził, iż 
powinien był to przewidzieć. To właśnie jedna z tych idiotycznych 
rzeczy, o jakie mógłby ją posądzić, szczególnie w takiej sytuacji. 
Nie wybaczy sobie, jeśli coś jej się stanie. Oparł się o pień 
drzewa, aby schronić się przed ulewą. Ponownie przyłożył ręce 
do ust i krzyknął jej imię. 

Strona 198

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Bez echa. 
Brodził w błocie sięgającym mu prawic do kolan. Korzenie 
drzew obmywała woda. niosąca ze sobą liany, części roślin 
i rozmaite rzeczy zmiecione po drodze wartkim prądem. Na 
domiar złego mignęła mu przed oczami walcząca z nurtem żmija 
wampirowa. Taki potok mógł znieść to lub inne jadowite 
stworzenie wprost na Eulalię, a ona się nawet nie spostrzeże, co 
ją ukąsiło. 

- Lollie! Lollie! - zdzierał sobie gardło potykając się w błotnistej 
mazi. 
328 

Prawie czarne już niebo przeszyła błyskawica, a deszcz zacinał 
tak ostro, że ledwie widział. Nadepnął butem na śliski kawał 
ziemi i zaczął się staczać w dół, niesiony potokiem błota i wody. 
Chwycił wystającą gałąź i podciągnął się do góry, skąd mógł 
obserwować przepływający strumień. 

Wzbierało w nim niewyobrażalne uczucie rozpaczy; musi ją 
odnaleźć! 

Po godzinie wciągnął się na kolejny pień. Dno doliny zdążyło 
się zamienić przez ten czas w jezioro. Najgorsze, że zapadły już 
ciemności. Spojrzał za siebie. Wiedział, że nie zdoła jej zobaczyć 
i odnaleźć w tym deszczu. Wspiął się po zboczu w stronę jaskini. 
Może uda mu się rozpalić ognisko i choć w ten sposób dać 

o sobie znać. Jeśli dziewczyna ujrzy płomień, może wróci. 
Ogarnął go gniew. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się taki 
bezradny, zdany wyłącznie na łaskę losu. Teraz mógł tylko 
czekać. Z tej bezsilności miał ochotę w coś uderzyć, ale to nie 
zdałoby się na nic, stracił wszelką kontrolę nad sytuacją. 

Zbliżył się do drzew rosnących wzdłuż groty. Ziemia znowu 
się osunęła i Sam poturlal się w dół zbocza. Leżał w błotnistej 
wodzie i patrzył w górę. Droga do jaskini wydawała się bardziej 
stroma niż przedtem, biegła prawie pionowo w górę. Poza tym 
padało tak obficie, że sięgał wzrokiem jedynie do połowy zbocza. 
Odgarnął z czoła mokre kosmyki i złapał wymytą przez wodę 
plątaninę długich korzeni. Powoli się po nich podciągnął, nie 
zważając na to, że co jakiś czas zsuwa się w dół, gdy pękał jeden 
z mniejszych. Jakimś cudem udało mu się wspiąć do podstawy 
drzewa. Nie było tu lak ślisko i Sam znalazł solidniejsze oparcie 
dla nóg. Objął rękami gruby pień i podciągnął się do góry. Potem 
zatrzymał się, aby złapać oddech, a po chwili skierował ku 
kolejnemu drzewu i w ten sposób powoli przedzierał się w górę 
zbocza. 

Zupełnie wyczerpany dotarł wreszcie w pobliże jaskini. Deszcz 
nieco zelżał i Sam dostrzegł palący się w środku ogień. Nagle 
niebo przeszyła błyskawica, zagrzmiało i tuż nad Samem przeleciał 
potężny kawał odłupanej ziemi. Ledwie żywy, doczołgał się 

329 

w końcu do wejścia i leżał tam parę minut z głowa opartą na 
omdlałych rękach, dysząc z wysiłku po nadludzkich zmaganiach 
z błotnistym żywiołem. 

- Nie. nie. Posłuchajcie uważnie. To brzmi tak; „Popatrz, 
popatrz, popatrz, Dixieland'\ 

Sam poderwał głowę na dźwięk głosu Lołłie. Siedziała w suchym, 
ciepłym kręgu przed ogniskiem i uczyła grupę tubylców 
z plemienia Igorot słów tej cholernej piosenki. W dodatku coś 

Strona 199

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

jadła. Wytarł błoto z twarzy i pociągnął nosem, gdy doszedł go 
smakowity zapach pieczonego mięsa. Nie jadł takich specjałów 
od kiedy opuścili obóz. 

Dziewczyna rzuciła za siebie obgryzioną kość i wyciągnęła 
rękę. Jeden ze zgromadzonych posłał jej pełen czci uśmiech, po 
czym odciął plaster mięsa z zawieszonego nad ogniskiem udźca. 
Siedziała niczym królowa pośród poddanych, jadła mięso i wygłaszała 
mowy, z których tubylcy nie rozumieli ani słowa. 

Sam, idąc tu, miał przed oczami przerażające obrazy nieszczęść, 
jakie mogły ją spotkać Bał się, że jest ranna albo i jeszcze gorzej. 
Tymczasem Lollie przez cały czas siedziała sobie tutaj. Bezpiecznie 
przeczekała burzę w ciepłym i suchym miejscu, bawiąc 
się świetnie przy jedzeniu i śpiewie. 

Ukląkł. Błoto spływało mu z twarzy i odrywało przyklejone do 
policzków liście. Nie potrafił wykrztusić ni słowa. Dłonie aż go 
świerzbiły, aby chwycić coś i Ścisnąć - najchętniej jej małe. białe 

gardło. 

Eulalia musiała wyczuć jego obecność, odwróciła bowiem 
głowę i przelotnie spojrzała na niego. 

- Och, witaj, Sam, - Podała szpakowi kawałek banana i ponownie 
poświęciła całą uwagę tubylcom. 
Oczy Sama gwałtownie przesłoniła czerwona mgła. Jego okrzyk 
wściekłości odbijał się głośnym echem od ścian jaskini. Mężczyzna 
też go słyszał, jakby wydobywał się z obcego gardła. 
Skoczył w jej stronę z wyciągniętymi rękoma. 

W lej samej chwili został powalony na ziemię i tubylcy 
obsiedli go niczym muchy padlinę. 

- Puśćcie mnie! Niech ja ją tylko dopadnę! - Był rozwścieczony 
i starał się zrzucić z siebie przygniatający ciężar 
ludzkich ciał. - Ty głupia suko! Szukając ciebie przeszedłem 
wzdłuż i wszerz całą dolinę! Łaziłem po błocie dwie godziny, 
dwie długie, pieprzone godziny! - Znów próbował się wyrwać 
z objęć tubylców. 
Twarz Eulalii wydała mu się z początku zaskoczona, potem 
lekko przestraszona, a teraz dla odmiany wyzierała z niej złość. 
Ta cholerna kobieta była wściekła! 

- Mówiłam, abyś mnie tak nie nazywał! - łypnęła na niego 
spod oka. 
- Będę cię nazywał, jak tylko zechcę, szczególnie jeśli to do 
ciebie pasuje! - posłał jej mrożące krew w żyłach spojrzenie. 
- Kolejny raz starał się oswobodzić, a gdy to nie poskutkowało, 
krzyknął do tubylców; - Puśćcie mnie, do jasnej cholery! 
Mężczyźni popatrzyli na dziewczynę, wyraźnie oczekując na 
jej decyzję. Sam nie mógł uwierzyć własnym oczom. 

- Puśćcie mnie! - wycedził w narzeczu lagalog. 
Nic nic wskórał. Mężczyźni dalej go ignorowali i zwracali się 
do Eulalii, nazywając ją złotą księżniczką. 
Wbił w nią wzrok, który powinien spalić resztki jej jasnych 
włosów. 

- Powiedz im, żeby mnie puścili. 
Dziewczyna przyjrzała się uważnie swoim paznokciom. Nie 
zwiodło go jej zachowanie. 

- Lollie - wycedził przez zaciśnięte zęby. 
- Wyjaśnij mi, czemu właściwie miałabym to uczynić? - zapylała 
z niewinną minką. 
- Bo jeśli tego nie zrobisz, to gdy się uwolnię, a przyrzekam, 

Strona 200

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

że to się stanie niebawem, będziesz gorzko żałować swojej 
lekkomyślności. 
- Nic sądzę. 
- Każ im, i to już! 
- Nie - pokręciła głową. 
Tubylcy spoglądali to na nią, to na Sama. Z furią śledził ich 
330 

331 

ruchy, oni zaś mamrotali coś miedzy sobą. Potrafił wyłowić 
jedynie słowo ..szalony". A więc w tym tkwił problem, widać 
było jego gniew. Nie ma innej rady, musi jej to wytłumaczyć. 
Lepszym określeniem byłoby tutaj „przekonać", gdyż o ile znał 
Lollie, tłumaczenie da ten sam elekt, co pójście na wojnę 
z dziecinnym pistoletem na wodę. 

- Powiedz im, żeby mnie puścili, a nic ci nie zrobię. 
- Uważam, że nadal jesteś wściekły. 
- W porządku, masz rację. Jestem jeszcze zły. 
- W takim razie puszczenie cię wolno nie byłoby mądrym 
posunięciem, nieprawdaż? 
Mężczyzna zamilkł. 

- Jeśli pozwolisz, powiem ci, co o tym myślę. Gdy czyjeś 
poczynania są niedorzeczne, niektórzy nazywają takiego osobnika 
głupcem, czyż nic? 
- Do diabla, Lollie! 
- Jeśli zaś każę. żeby cię puścili, wtedy i moje zachowanie 
będzie głupie, prawda? 
- Ostrzegam cię, tak czy inaczej się oswobodzę. 
- W porządku - odezwała się Eulalia i machnęła niedbale ręką. 
- Jestem skłonna podjąć to ryzyko, bo nie chciałabym zrobić 
niczego głupiego. - Uśmiechnęła się i zatrzepotała powiekami. 
Sam wolał milczeć. W tej sytuacji nic poza sprawieniem jej 
porządnego lania nie załatwiłoby sprawy. Gdy tubylcy krępowali 
mu ręce i nogi, Jankes wyobraża! sobie tortury, jakim podda 
dziewczynę, gdy się już uwolni. Mężczyźni przenieśli go w ciemny 
kąt jaskini, gdzie czterech z nich stanęło na straży oddzielając 
go od Lollie. 

Ta tymczasem podniosła coś z ogniska i ruszyła w jego stronę. 
Jeden z tubylców dotknaj jej ręki i pokazał na Sama. kręcąc 
głową, jakby ostrzegał ją, żeby tam nie szła. 

- Nic mi nie będzie - powiedziała i zbliżyła się do Jankesa. 
Mężczyzna aż zgrzytnął zębami, gdy ujrzał zadowolenie malujące 
się na jej twarzy, ona po prostu napawa się jego żałosnym 
widokiem. - Jesteś głodny? - zapytała z głupim uśmiechem. 
332 

Gdy zbył ją milczeniem, usiadła tuż obok i podniosła rękę, 
w której trzymała kawałek mięsa. 

- To jakiś pieczony ptak, chyba indyk. Jeden z tubylców 
naśladował jego gulgotanie, kiedy mi podawał mięso. Chcesz 
trochę? 
- Rozwiąż mnie. 
- Uważam, że ciągle jesteś zły. 
- Czuję się teraz bardziej głodny niż wściekły. Zwolnij mi 
tylko ręce. nic nie zrobię - skłamał Sam. 
- To nie jest konieczne - stwierdziła podpierając podbródek 
dłonią i patrząc na niego w zamyśleniu. - Nakarmię cię. 
- Uśmiechnęła się i zbliżyła mięso do jego ust. 
A więc to wojna. Ani przez chwilę nie spuszczał z niej wzroku. 
Odgryzł kawałek i żul powoli. Rozegra tę bitwę na swój sposób. 
Odgryzł, kolejny kęs. 

Strona 201

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Dobre, nie sądzisz? 
Sam przełknął porcję. 
Dziewczyna uśmiechnęła się nie mając pojęcia, co się święci. 
Zaraz zetrze ten uśmieszek z jej zadowolonej, południowej twarzy. 

- Jeszcze - szepnął, otworzył usta i czekał. 
Oczy Eulalłii rozszerzyły się ze zdumienia, a jej policzki 
pokrył nagły rumieniec. Spojrzała na niego niespokojnie. Zapamiętała. 
Znowu podała mu mięso i Sam ugryzł następny kawałek, 
nie odrywając od niej oczu. Żul najwolniej jak tylko mógł. po 
czym spuścił wzrok na jej piersi. 

- Jeszcze. 
Dziewczyna przytrzymała jedzenie przy jego ustach i Jankes 
z przyjemnością zatopił zęby w pieczonym indyku. Namiętnym 
wzrokiem pieścił jej piersi. Eulalia poruszyła się nerwowo. 

- Jeszcze. - Sam zdławił uśmiech. 
Lollie powoli, niemal wbrew sobie, karmiła go, a on spoglądał 
na jej zaczerwienioną, zmieszaną twarz. Usta dziewczyny rozchyliły 
się. jakby chciały powiedzieć, że dopiął swego. Sam oparł 
głowę o skałę i przebiegł pożądliwym spojrzeniem po jej ciele, 
centymetr po centymetrze. 

333 

- Tak, to było dobre. Najlepsze, co miałem w ustach od 
wczorajszej nocy. 
Eulalia gwałtownie wciągnęła powietrze i cofnęła się jak 
oparzona. Przez chwilę pomyślał, że zechce zdzielić go indyczym 
udkiem. 

Jeden zero dla ciebie. Sam, stary kumplu. Upajał się w duchu 
swoim sukcesem. 
Wtedy dziewczyna zbliżyła się i wyciągnęła do niego rękę 
z mięsem. Nachyliła się bardziej niż poprzednio, a rozchylone 
poły jej koszuli odsłoniły przed Samem kuszący widok. Automatycznie 
otworzył usta i skupił wzrok na dekolcie dziewczyny. 

- Sam... -jej głos był delikatny, ale właściwie jej nie siucbal. 
Otworzył usta, aby ugryźć mięso. - A zjedz to sobie sam! 
- Loflie wsadziła mu nogę indyka między zęby, wstała i nie 
oglądając się na niego, odeszła na środek jaskini. 
Jankes dławił się sterczącym mu z ust mięsem i bezskutecznie 
próbował je wypluć. Przeklinał przy tym bez przerwy, krzywił 
twarz i manewrował językiem. W końcu popatrzył na nią ze 
złością. Eulalia miała wysoko uniesioną głowę, wyprostowane 
ramiona i szła niczym generał po zwycięskiej bitwie. Mimo 
wszystko Lollie LaRue potrall walczyć, pomyślał. 

Grymas na twarzy Sama zamienił się w pełen podziwu uśmiech. 
Tym razem punkt dla ciebie, Lollie. 

Grupka ludzi torowała sobie drogę przez pasmo zastygłej 
lawy, otoczonej pierścieniem niebieskawych skał. Lollie siedziała 
wygodnie w bambusowej lektyce, zrobionej specjalnie dla niej 
przez tubylców. Niosło ją czterech krzepkich mężczyzn. 

- Możecie mu zdjąć knebel - powiedziała w pewnej chwili do 
jednego z wojowników. Jednocześnie wskazała na Sama i przycisnęła 
palcem swoje usta. Tubylec zatrzymał Jankesa przystawiając 
mu włócznię do twarzy i rozwiązał szmatę. 
- Sam? 
Mężczyzna splunął kilka razy i wykrzywił twarz. 
- Jak myślisz, dokąd idziemy? 
- Skąd. u diabła, mam wiedzieć? Nie jestem żadnym cholernym 

Strona 202

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

jasnowidzem - odburknął i potknął się na ostrych skałach. 
Dziewczyna widziała, że nie jest mu łatwo. Miał ciągle związane 
z tyłu ręce, co utrudniało mu chodzenie po urwistym zboczu. 
Z jakiegoś dziwnego powodu Eulalia uśmiechnęła się na ten widok. 
- Myślisz, że potykasz się, bo masz za duże stopy? - Posłała 
335 

mu niewinne spojrzenie i dodała: - Uważaj tylko, gdzie stąpasz, 
możesz sobie zrobić krzywdę. 

- Nie potrafię w tym samym czasie patrzeć pod nogi i odpowiadać 
na głupie pytania. - Mężczyzna przechodził po potężnych 
głazach i śliskich od deszczu kamykach i Eulalia spostrzegła, 
że ma trudności z utrzymaniem równowagi. Naturalnie nic 
pomagały mu także dwie włócznie groźnie przystawione do 
pleców. Jednak postanowiła nie poddawać się współczuciu. Jankes 
zasłużył sobie na to swoim aroganckim zachowaniem, już choćby 
nazwaniem jej pytań głupimi. 

- Sam, co ci się stało? Masz zły dzień? Czy twoja strzelba... 
- podniosła palec do usi w udanym skupieniu. - Aha, pamiętam 
to powiedzenie. Nie jesteś chyba najcelniejszą strzelbą na tej 
strzelnicy. 
Jankes wymamrotał, że on już jej pokaże, jaki jest dokładny. 

- Co takiego? Chyba cię dobrze nie usłyszałam. 
Sam skrzywił się i omal nie upadł. 
- Zdaje się, że masz jakieś kłopoty. Boli cię głowa? Myślisz. 
że jest pusta i nic kryje na dnie nic ciekawego? - zapytała słodko 
starając się nie roześmiać. To dopiero zabawa! 
- No, mów dalej, widzę, że sprawia ci to przyjemność. 
- Bynajmniej. Medusa. chodź tu. Masz orzeszka. 
Trzask! Chrup, chrup, chrup! 
Z uśmiechem na twarzy, niczym kot, który właśnie zjadł 
kanarka, rozsiadła się wygodnie w swojej lektyce i patrzyła, jak 
Sam wzdryga się za każdym głośnym chrupnięciem. 

Przemierzali górskie trakty, niektóre tak strome, że Lollie 
wstrzymywała oddech spoglądając w dół. Po południu dotarli 
wreszcie do wioski tubylców. Samowi nie przeszkadzała wysokość, 
znacznie bardziej irytowało go karmienie Medusy i przeraźliwe 
odgłosy, jakie przy tym wydawała. Miał wrażenie, że pękają 
od nich wierzchołki gór. 

Zatrzymali się na skraju głębokiego wąwozu. Mężczyźni 
postawili lektykę i pomogli Eulalii wysiąść. Medusa wrzasnęła 
i pofrunęła w górę, w stronę drzew na przeciwległym zboczu. 

336 

Znajdowało się tam skupisko bambusowych chat, zbudowanych na 
wystających dwa metry ponad ziemią bambusowych palach. Chaty 
różnej wielkości wydawały się być ustawione w bezładzie. 
Zabudowania różniły się wiekiem; od pokrytych jasnozielonymi 
świeżymi matami palmowymi, aż po szare zniszczone dachy, 
nadgryzione już zębem czasu. 

W środku wioski bawiła się grupka dzieci, kobiety zaś były 
zajęte rozmaitymi pracami domowymi - prały, wieszały bieliznę 
na szerokich gałęziach akacji, gotowały strawę i wyplatały 
koszyki. Tu i ówdzie unosił się dym z ognisk, a w ogrodzonej 
bambusowymi tyczkami błotnistej zagrodzie tarzały się bawoły 
wodne. 

Przewodnik Eulalii rozmawiał z przywódcą wioski, lak przynajmniej 
przypuszczała, wydawał bowiem najwięcej poleceń- Z gestów 

Strona 203

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

i padających słów zgadła, że człowiek ten nazywa się 
Mojala. To on gulgotał i drapał nogą w ziemię jak indyk, kiedy 
zmarszczyła brwi na mięso, które jej ofiarował. Nawiasem 
mówiąc, potrafiła się z nim całkiem dobrze porozumieć. 

Sam próbował ułagodzić krewkich tubylców, ale bez skutku, 
ku wielkiemu zresztą zadowoleniu Eulalii. Rzucił tylko kilka 
soczystych i barwnych epitetów na temat nieuchronnej zemsty. 
Jednak po chwili zapadł w pełną zadumy ciszę. 

Lollie starała się nie delektować zbytnio tak łatwo osiągniętym 
zwycięstwem, a wymagało to zaiste dużo silnej woli. Jej uwagę 
przyciągnął wąski most bambusowy przerzucony przez wąwóz, 
który otaczał wioskę. Przypominało to fosę wokół zamku i, jak 
się zdaje, dawało podobną ochronę. 

- Laaluu. 
Dziewczyna odwróciła głowę na głos Mojali. Wódz wskazał 
palcem na most i pokiwał głową. Najwyraźniej chciał, aby po 
nim przeszła. Most był czymś w rodzaju wąskiej, kiwającej się 
na wszystkie strony kładki, zrobionej z powiązanych ze sobą 
bambusowych tyczek. Całość kołysała się na wietrze, który ze 
świstem przelatywał przez dziurawą konstrukcję. 

- Przejść przez to? - zasępiła się pokazując na kładkę. 
337 

Mojala pokiwał z entuzjazmem głową. 

Mostek wyglądał jak... wyzwanie losu. 

- Co się siało, Cukiereczku, boisz się trzydziestometrowej... 
- Sam celowo zawiesił głos - ...pionowej przepaści? 
Eulalia spojrzała w dół na kamieniste koryto rzeki. Nie miała 
najmniejszej ochoty tędy przechodzić. 
Jankes zaśmiał się, zagwizdał naśladując odgłos spadania 
i skończył głośnym okrzykiem: „Plusk!" 
Lollie zmierzyła go gniewnym wzrokiem, zupełnie nie doce

niając dowcipu. Mężczyzna uśmiechnął się i dał jej wyraźnie do 

zrozumienia, iż cieszy go jej reakcja. 

Jeszcze tydzień temu nie przeszłaby po kładce. Usiadłaby na 

ziemi i stanowczo odmówiła. Ale teraz nie było już LolIie LaRue, 

która bała się wszystkiego. Nowa Lollie nie zamierzała powtarzć 

starych błędów, w grę wchodziła jej duma. 

Kierowana bardziej determinacją niż odwagą, ruszyła w stronę 

mostku. Nagle Mojala chwycił ją za łokieć i zatrzymał wpół 

kroku. Pokręcił głową i podniósł palec. Chyba chce aby po

czekała. Wódz pokazał na jej buty. Dziewczyna spojrzała w dół, 

a potem na niego. Wskazywał na swoje bose nogi - dziewczyna 

powinna wziąć z niego przykład i zdjąć buły. 

Sam parsknął śmiechem, ale zignorowała go i usiadła, aby 
rozsupłać sznurowadła. Uniosła wzrok w momencie, gdy dwóch 
tubylców skończyło rozwiązywać Jankesowi ręce. Jednocześnie 

Strona 204

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

wskazali na jego buty, aby również je zdjął. Wtedy przypomniała 
sobie wydarzenia w obozie pułkownika Luny. 

- Zaczekajcie! - Wystrzeliła do góry szybciej niż sprężyna 
z łóżka i dopadła Jankesa, gdy zaczynał już ściągać obuwie. 
Chwyciła jego prawy but i pociągnęła z całej siły. 
- Po diabła, Lollie, puść mnie! - Sam starał się wyswobodzić 
nogę i odtrącić dziewczynę, ale Eulalia trzymała go mocno. 
Siłowali się tak przez chwilę, aż tubylcy przyszli jej z pomocą 
i wycelowali w Sama włócznie. 
Eulalia zerwała mu z nogi but, sięgnęła do środka i wyjęła 
schowane ostrze, po czym uniosła je z triumfem między palcami. 

338 

- Myślałeś, że o tym zapomniałam? 
Sam, gdyby tylko mógł, zionąłby na nią ogniem. 
- To był jedyny sposób naszej ucieczki, ty głupia... 
- Nie mów tego - ostrzegła go i skierowała nóż w jego stronę. 
Słyszała, jak mężczyzna zgrzyta ze wściekłości zębami. 
- A po co mielibyśmy uciekać? Sam powiedziałeś, że traktują 
lu mnie jak księżniczkę. Jeśli zechcemy odejść, rozkażę im, żeby 
nas puścili. - Dziewczyna usiadła i zdjęła drugi but, a następnie 
skarpetkę. 
- Niektóre z północnych plemion kolekcjonują ludzkie głowy. 
Eulalia zamarła, a potem gwałtownie odwróciła się do niego 
i spojrzała mu w oczy, czy przypadkiem się znowu nie wygłupia. 
Jankes nie żartował, co więcej, miał grobowy wyraz twarzy. 
Lollie przeniosła spojrzenie na Mojalę, jednak na niewiele 

się to zdało, nie bardzo bowiem wiedziała, jak wygląda prawdziwy 
łowca głów. Tubylcy, do tej pory tacy dla niej uprzejmi, 
z uśmiechem pokazywali na kładkę. Dziewczyna zwróciła się 
ponownie do Sama. 

- Nic wierzę w ani jedno twoje słowo. 
- I tak jest już na to za późno - wzruszył ramionami. 
Eulalia wstała i ignorując go otrzepała kurz ze spodni. Jeden 
z tubylców wziął jej buty i ruszył po mostku. Konstrukcja 
zakołysala się pod ciężarem mężczyzny, ale nie zrobiło to na nim 
żadnego wrażenia. Związał jej buty sznurowadłami i przerzucił je 
sobie przez wytatuowane ramię. Później chwycił się bambusowych 
tyczek służących za poręcze, które ku przerażeniu Lollie chwiały 
się jeszcze bardziej niż sama kładka. Mężczyzna szedł jak 
kaczka, stawiał stopy na zewnątrz i palcami nóg zaczepiał się 

o bambusowe drzewce. Przemierzał mostek z taką pewnością, 
jakby ten się w ogóle nic poruszał. 
Nadeszła jej kolej, Eulalia wzięła głęboki oddech i wkroczyła 
ostrożnie na pomost, który chybotał się lekko, ale poza tym nie 
sprawiał jej większych trudności. Naśladując poprzednika dotarła 
kaczym krokiem do połowy, kiedy nagły podmuch wiatru uderzył 
w-dolinę i silnie zakołysał całą konstrukcją. 

339 

Lollie zrobiła to, co umiała najlepiej - zaczęła krzyczeć. 
Ogłuszający wrzask rozchodził się echem po ścianach doliny 
i leciał prosto w niebo. Oszołomieni tubylcy odskoczyli do tyłu. 
Mamrotali między sobą. pokazywali na nią palcami j kręcili ze 
zdumienia głowami. Z wioski wybiegli mieszkańcy, aby zobaczyć, 
za co niebiosa karzą ich takim hałasem. Co niektórzy wołali 
nawet, że bogowie muszą być bardzo zagniewani. 

Mostek kołysał się i trząsł, a Hulalia nie śmiała się poruszyć. 
Stała w miejscu i tylko jej krzyk odbijał się od dna wąwozu, 
jakby mówił: „Spójrz na mnie, tam, w dole". Wiedziała jednak, 

Strona 205

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

ze jeśli to zrobi, spadnie w przepaść. 

Kiedy przerażenie zaczęło brać górę i była już przekonana, że 
jej koniec jest przesądzony, poczuła u swego boku Sama. 

- Nie patrz w dół. Oprzyj się o mnie i odetchnij głęboko, nie 
pozwolę ci spaść. 
Dotknęła głową jego piersi i natychmiast ogarnij! ją spokój. 
Zjawił się Sam, jej bohater, aby ją znowu ocalić, mimo że lak go 
gnębiła. 

- Cofnij powoli stopę, abyś mogła ja unieść i umieścić na 
mojej. Rozumiesz, co mówię? 
- Tak - odpowiedziała cicho. Zrobiła to bez trudu z lewą nogą. 
Wiatr ponownie zakołysał mostkiem i trochę więcej czasu zajęło 
jej powtórzenie manewru z nogą prawą, Najważniejsze jednak, że 
się już nie bała. Kiedy tylko zaczęli się chybotać. Sam szepnął jej 
do ucha, że wszystko jest w porządku, a ona mu wierzyła. 
- Teraz wyciągnij ręce i, jeśli ma ci to pomóc, chwyć mnie za 
nadgarstki. Razem przejdziemy resztę drogi, dobrze? 
Dziewczyna przytaknęła głową. 
Sam poruszał się tak płynnie, że ledwie czuła kołysanie-' 

mostku. Zanim zdążyła wypuścić powietrze z pluć, znaleźli się 
na twardym gruncie już po drugiej stronie wąwozu. 

- Och, Sam, dziękuję. - Objęła go mocno za szyję i puściła 
dopiero wtedy, gdy przestała dygotać. Gładził ją delikatnie po 
plecach i pozwolił, aby doszła do siebie w bezpiecznym schronieniu 
jego ramion. Słyszała niecierpliwe pomruki zgromadzonych 
340 

wokół nich tubylców, ale nie dbała o to. W tej chwili pragnęła 

jednego - pozostać jak najdłużej w objęciach tego mężczyzny. 

Wyzwoliła się w końcu z jego uścisku i spojrzała mu w oczy. 
On również się jej przyglądał, jakby chciał sprawdzić, czy nic się 
jej nie stało. Odczuła nieprzepartą chęć pocałowania go, a gdy 
zbliżyła usta do twarzy mężczyzny, ujrzała podobne pragnienie 
w jego wzroku. Sam pochylił głowę. 

Jak spod ziemi wyrosła między nimi zakończona metalem 
włócznia. Mojala ze zmarszczonym czołem patrzył na Sama 
i wydawał mu głośne, pełne gniewu rozkazy. Przypuszczalnie 
polecił Jankesowi ją puścić. Machał mu włócznią przed nosem, 
toteż Sam klnąc siarczyście zwolni! Lollie z objęć. 

Gdy tylko się rozdzielili, chmara egzotycznie wyglądających 
dziewcząt obstąpiła Sama. Rozległy się ich zachwycone okrzyki 
i piski; jedna przez drugą chwytały go za ręce i dotykały twarzy, 
jakby chcąc sprawdzić, czy jest prawdziwy. 

Lollie nie zwracała uwagi na mężczyzn, którzy z kolei brali 
w palce jej jasne włosy i gładzili po rękach. Z coraz większą 
złością patrzyła, jak dziewczęta chichoczą przytulając się do 
Jankesa. Miała ochotę chwycić i powyrywać im z głów te długie 
do pasa, kruczoczarne włosy. Odepchnęła wyjątkowo natrętnego 
tubylca, który próbował ucałować jej stopy i ruszyła w stronę 
Sama, aby wyratować go z objęć bezwstydnie. Powstrzymał ją 
nieoczekiwany wybuch śmiechu i rozradowana twarz mężczyzny. 

Jeden rzut oka powiedział jej, że to raczej jego powinna 
oskalpować. Skwapliwie obejmował dwie dziewczyny, oczywiście 
te najpiękniejsze, i uśmiechał się do nich szeroko, one zaś 
uszczęśliwione, opierały mu głowy na ramionach. Najwyraźniej 
podobała mu się ta sielanka - rozpływające się nad nim kobiety, 
pełne podziwu spojrzenia i czułe słówka zachwytu. Ten osioł czul 
się jak w raju! 

Strona 206

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Sam musiał wyczuć jej zdenerwowanie. Podniósł wzrok, lecz 
widząc skrzywioną buzię Lollie, wzruszył kpiąco ramionami 
i przybrał minę chodzącej niewinności. Potrzebowała całej siły 
woli, aby pozostać na miejscu, miast zacząć przedzierać się na 

341 

oślep przez tłum- Poza tym nie była pewna, kogo by rozniosła na 

strzępy, bezczelne dziewczyny czy Sama. 

Poczuła raptem, że ktoś dotyka jej ramienia. Założywszy, że to 

kolejny adorator, Lollie postanowiła odpłacić się Jankesowi 

pięknym za nadobne i już odwracała się z miłym uśmiechem na 

ustach. Jednak koło niej stała stara kobieta o włosach bielszych 

od pączków bawełny i pooranej zmarszczkami twarzy. Tylko 

dziecięcy błysk w czarnych oczach zdawał się mówić: .Jeszcze 

nie umarłam". Była niska i krępa, z obwisłymi do pasa piersiami 

i karykaturalnie krótkimi nogami. Sięgała Lołlie ledwie do 

ramion. 

- Choć tu, kaczuszko. - Mówiła najdziwniejszą odmianą 
angielskiego, jaką dziewczyna kiedykolwiek słyszała. 
- Mówisz po angielsku! - Lollie omal nie rzuciła się kobiecie 
w ramiona. 
- Niezupełnie. Są tacy, którzy spieraliby się, czy moja mowa 
to rzeczywiście angielski, kaczuszko. A teraz chodź, nie mamy 
przed sobą całego dnia. - Kobieta odwróciła się i ruszyła ścieżką 
w stronę wioski. 
- Czy jesteście łowcami głów? - zapytała Eulalia śpiesząc za 
kobietą. 
- Broń Boże! - rzuciła stara przez zgarbione ramię. 
- Ale pochodzisz stąd - stwierdziła dziewczyna dostrzegając 
u niej wszystkie atrybuty tubylców, łącznie z trzema tatuażami 
na ramionach i szyi. 
- Mój maż, Harry, pochodził z Londynu. Był z niego kawał 
porządnego chłopa. Żeglował po całym świecie na „Victoria 
Crown", najwspanialszym statku pływającym po morzach. Mieszkałam 
tam z nim przez pięć lat, tak było. Polem wróciliśmy na 
wyspę i w roku dziewięćdziesiątym zabrała go gorączka. 
- Przykro mi. 
Kobieta zatrzymała się jak rozkręcony bąk, z rękoma opartymi 
na mocnych biodrach. 

- A czemuż to? Nie znałaś człowieka. Z tego powodu nie 
powinno być ci przykro. 
342 

Lollie stanęła jak wryta i starała się wyjaśnić swoje słowa: 

- Miałam na myśli, że szkoda, iż go nie poznałam... to znaczy, 
fprzykro mi, że jesteś teraz sama. Rozumiesz, że go już nie ma... 
- Nie jestem samotna, jeśli o to chodzi. Mam piętnaścioro 
J dzieci, a do tego trzydzieścioro ośmioro wnucząt woła do mnie 
„babciu". Na pewno nie umrę sama, potykam się o krewnych na 
każdym kroku. Do diabła, za każdym razem, gdy się odwracam, 
jedno z nich ciągnie mnie, jakbym była cholernym dzwonkiem 

Strona 207

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

na służbę. 

Dziewczyna zaśmiała się, po czym zdała sobie sprawę, że 
kobieta nie zna jej imienia. 

- Jestem Eulalia Grace LaRue. możesz nazywać mnie Lollie. 
A ty jak masz na imię? 
- Mówią na ciebie Lollie LaRue? - Kobiela ponownie stanęła 
i odwróciła się powoli w jej stronę. 
Dziewczyna pokiwała głową. 
Stara zmierzyła ją od stóp do głów czarnymi oczami. 

- Powinnaś była zastrzelić tego dupka, który dał ci imię 
tancerki kabaretowej. - Pokręciła głową z niedowierzaniem 
i dodała: - Ja się nazywam Oktu'bre, ale mów do mnie Oku. 
- Oku. dokąd idziemy? 
- Spotkać się z królem. 
- Och, z królem. - Lollie zatrzymała się w miejscu. 
- Jasne, że z królem. A jak myślisz, kto rządzi tą przeklętą 
wioską, bawół wodny? Nie martw się. jest takim samym mężczyzną 
jak inni, pierdzi i beka. gdy go boli brzuch, a wierz mi, 
słychać go wtedy w całej wsi. 
Gdy rozmowa zeszła na temat mężczyzn. Eulalii przypomniał się 
Sam. Obejrzała się - szedł za nimi w otoczeniu grupki roześmianych 
kobiet. Natychmiast spojrzała w drugą stronę, aby przypadkiem nie 
zauważył, że się nim interesuje. Nie chciała mu dać tej satysfakcji. 

Oku zaprowadziła ją do stojących w półkolu zabudowali po 
lewej stronie wioski. Czekali już tam na nich tubylcy, zgromadzeni 
w wielkim kręgu; dzieci przyglądały się im z przejęciem, a kobiety 
z ożywieniem szeptały między sobą. Na uderzenie gongu wieś

niacy rozstąpili się i oczom przybyłych ukazał się widok malej 
chały o trzech ścianach z kamienną ławą pośrodku. Na honorowym 
miejscu siedział mężczyzna, tutejszy kroi, jak się domyśliła Lollie. 

W czerwonawych zębach trzymał fajkę, z której wydobywała 
się smuga dymu. Długi, czarny warkocz zwisał mu z ramienia, 
na piersi zaś widniały niezliczone tatuaże. Uwagę zwracały 
również zawieszone na szyi króla cztery naszyjniki z orzechów 
palmy betclowej, kryształów i lapis lazuli oraz wplecione 
między warkocz czerwone kogucie pióra. U boku władcy mały 
chłopiec wachlował go miarowo liśćmi palmowymi. Po drugiej 
stronic stało dwóch wojowników uzbrojonych we włócznie 
i długie noże bolo. 

Gdy dziewczyna zbliżyła się, król wstał i słońce odbiło się 
w kawałku metalu przytwierdzonym do jego uda. To najbardziej 
ostry i najgrożniej wyglądający nóż, jaki kiedykolwiek widziała. 
W ręku króla ujrzała mały, czerwony, drewniany krążek. Mężczyzna 
uniósł gwałtownie rękę, aż Lollie podskoczyła: okazało 
się, że rzucił krążkiem. 

Drewniany przedmiot kręcąc się ruszył po sznurku przywiązanym 
do jego palca i gdy dotarł na sam dół, zaczął z powrotem 
wspinać się do góry. To zadziwiające, krążek, jak za sprawą 
czarów przemieszczał się to w górę, to w dół. Mężczyzna 
w pewnej chwili szarpnął ostro sznurkiem i przedmiot znowu 
znalazł się w jego dłoni. Eulalia przeniosła wzrok wyżej. Król 
wpatrując się w nią wyjął fajkę z zębów i wsadził koniec cybucha 
w ciemne nacięcie w policzku. 

Lollie gapiła się na niego z otwartymi szeroko ustami. Czuła się 
usprawiedliwiona - widok człowieka palącego fajkę przez dziurę 
w policzku był doprawdy niespotykany. Fajka zresztą nie zgasła 
i cienka smużka białego dymu unosiła się koło ucha mężczyzny. 

Strona 208

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Oku trąciła dziewczynę łokciem dając do zrozumienia, aby 
podeszła bliżej. Eulalia wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę 
króla. Tuż obok podążał Sam, więc Lollie przyspieszyła kroku. 
Machała łokciami, bo nie chciała, aby Jankes dotarł na miejsce 
pierwszy. 

344 

Po drodze potknęła się o kamień i nie zważając na śmiech 
Sama, ostatnie metry przeszła kuśtykając. Stanęła przed królem 
bosa, odziana w męskie ubranie, z postrzępionymi włosami, ale 
triumfująca -jej duma pozostała nietknięta. 

- Miło mi pana poznać* - rzekła i wyciągnęła uprzejmie rękę. 
Król popatrzył na jej dłoń, po czym wyciągnął rękę z drewnianym 
krążkiem. 

- Jo-jo - powiedział. 
- Jo-jo - powtórzyła Lollie i zmarszczyła brwi. 
- Jo-jo. - Król pokiwał głową i uśmiechnął się pokazując 
czerwone zęby. Dokładnie przyjrzał się jej twarzy i powoli 
obszedł ją wokoło. Zatrzymał się, aby dotknąć jej włosów, 
poklepać po ramieniu, a nawet po pośladku, na co omal nic 
pisnęła z wrażenia. 
- Może to nie łowcy głów tylko... ludożercy - Szepnął Sam 
kątem ust. 
W tym momencie przyleciała Medusa i usiadła Lollie na 
głowie. Po chwili zeskoczyła jej na ramię. 

- Jestem Medusa. Jestem szpakiem. Sam to głupek. 
Tubylcy zaczęli jeden przez drugiego mówić do siebie i wskazywali 
z przerażeniem na ptaka. Mojala tłumaczył coś królowi, 
Sam zaś w tym czasie pochylił się w stronę dziewczyny. 

- Może wrzucą tego ptaka do kotła jako smak na zupę, jest 
wystarczająco pikantny. 
- Sam, oni nie są kanibalami, zapewniła mnie o tym Oku. 
Wiem, że starasz się mnie tylko nastraszyć. 
- Czy ta kobieta jest jedną z nich? 
Lollie przytaknęła głową i podała Medusie orzeszka. 
-I ty jej uwierzyłaś? - Jankes miał nadzwyczaj sceptyczny 
wyraz twarzy. 
Eulalia obrzuciła go gniewnym wzrokiem. Król przeszedł 
tymczasem na środek placu, stanął przed nimi i przemówił 
do mieszkańców wioski. Nie rozumiała z tego ani słowa, 
doszły ją za to okropne przekleństwa mamrotane przez Sama 
pod nosem. Wciągnęła głośno powietrze i spojrzała na Jankesa 

345 

chcąc go skarcić, ale oto król porwał ją w ramiona i uniósł 
W potężnym uścisku wysoko do góry. Przeniósł ją kawałek 
i postawił na ziemi. W okamgnieniu u jej boku znalazła się Oku. 

- Co się dzieje? - spytała kobietę przekrzykując okrzyki tłumu. 
- Król właśnie cię adoptował. Zostałaś jego córką, a nasz 
władca nazywa cię złotą księżniczką. 
- Mnie? - Eulalia pokazała na siebie palcem. Kiedy dostrzegła 
zaskoczone spojrzenie Sama. uśmiechnęła się. - Jestem księżniczką 
- powiedziała i zadarła z dumą podbródek. - Arystokracja, 
a nie kolacja. 
- Zapewne urządzą sobie z nas królewską ucztę - wycedził 
kącikiem ust. Nieopatrznie pochyli! się nazbyt blisko w jej stronę. 
- Psiakrew! - Gwałtownie cofnął głowę. - Ten przeklęty ptak 
mnie dziobnął! 
- Masz, Medusa, już lepiej jedz orzeszka niż Sama. - Dziewczyna 
zignorowała Jankesa i podała szpakowi smakołyk. 

Strona 209

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Trzask! Chrup, chrup, chrup! 
Sam ostentacyjnie odwrócił się do niej plecami i tylko wzdrygał 

raz po raz na odgłosy wydawane przez ptaka. Eulalia przeniosła 
wzrok na króla, swojego nowego ojca. Mężczyzna wyciągnął 
fajkę z policzka i palił ją znowu między zębami. Jednocześnie 
słuchał zgromadzonych wokół kobiet. Lollie pochyliła się i starała 
zgadnąć, o czym mogą rozmawiać. 

- Chodź tu, kaczuszko. - Oku szarpnęła ją mocno za rękę. 
niemal wyrywając ją ze stawu, i odciągnęła dziewczynę na bok. 
- Co będzie z Samem? 
Stara zatrzymała się i spojrzała na Jankesa, obie na niego 
patrzyły. Mężczyznę ponownie obstąpiły dziewczęta dotykając 
go i głaszcząc pośród głośnych chichotów. Jedna z nich, czarnowłosa 
piękność wyższa od pozostałych, włożyła mu na głowę 
wianek z kwiatów. Sam tylko się głupio uśmiechał. 

Lollie nagle zapragnęła podejść do niego i wyrwać go z pieszczotliwych 
dziewczęcych objęć. Opamiętała się jednak i dała 
temu spokój. To, co robi Jankes, nie powinno ją nic obchodzić. 
Uniosła wysoko g!owę i odwróciła się na pięcie. Oku przyglądała 

się jej bacznie i dziewczyna poczuła się nieswojo. Miała dziwne 
wrażenie, że stara kobieta potrafi odczytać każdą myśl w jej 
głowie i sercu. 

Sam widział, jak Lollie odchodzi ze staruszką. Złota księżniczka. 
Teraz dopiero znaleźli się w tarapatach! Chociaż był już 
pewien, że ludzie z tego plemienia nie są łowcami głów. to nie 
wydawali się też zbytnio przyjaźni, szczególnie wobec obcokrajowców. 
Na razie traktowali łaskawie przynajmniej Lollie. 
jeśli zaś chodzi o niego, sprawy nie wyglądały tak różowo. 
Człowiek zwany Mojala długo rozmawiał z królem. Mimo że 
Sam nie słyszał dokładnie, o czym, ze sposobu, w jaki mężczyzna 
przemawiał i jego gniewnych spojrzeń wywnioskował, iż coś się 
święci, i to prawdopodobnie nic dobrego. 

Jeszcze raz rzucił okiem w kierunku Lollic. Zostali rozdzieleni, 
co mogło być przeszkodą, gdy nadejdzie czas ucieczki. Złota 
księżniczka, powtarzał w myślach i gładził się po zarośniętych 
policzkach. Plemię jest zabobonne i to może okazać się dla nich 
korzystne. Przesunął dłonią po kieszeni koszuli i wyczuł zgrubienie 
w miejscu sakiewki. Nadal tam była i miał nadzieję, że 
pomoże mu wybrnąć z tej sytuacji. Poklepał delikatnie kieszeń 

- swoją gwarancję wolności. Obmyśli! już plan. 
Eulalia podążyła w ślad za kobietą. Po bambusowej drabinie 

weszły na ganek, który otaczał małą chatkę. Z niskiego sufitu 

zwisały kosze wypełnione owocami mango i chlebowca, kiściami 

bananów, papai i wielu innych, których nazw Lollie nawet nie 

znała. W głębi tarasu dostrzegła kosze służące kurom za gniazda. 

Kobieta otworzyła wyplecione z bambusa i trzciny drzwi 

i dziewczyna weszła za nią do środka ani się spodziewając, co 

zobaczy. Wnętrze ciemnej chaty oświetlała lampa wykonana 

z dużej, owalnej muszli. Oku zapaliła jeszcze pięć podobnych 

i w pomieszczeniu zrobiło się tak jasno jak na zewnątrz. Lollie 

347 

Strona 210

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

346 

obracała się powoli i patrzyła z niedowierzaniem na przedmioty, 
których nigdy nie spodziewałaby się ujrzeć w tej prymitywnej 
chacie pośród dżungli na końcu świata. 

Bibeloty z czasów wiktoriańskich zajmowały każdy skrawek 
izby. Wielkie mosiężne dzbany, prawie lak duże jak sama Oku 
i pełne pawich piór stały na straży przy wejściu. Całą lewą ścianę 
zajmował potężny angielski bufet Z drzewa orzechowego z trzema 
frezowanymi lustrami. Na jego wypolerowanym blacie błyszczał 
srebrny komplet do herbaty. 

Po drugiej stronie pokoju stały kanapa i krzesło, obite ciemnordżowym 
materiałem, a na stoliku do szycia z pięknym marmurowym 
blatem pyszniła się ozdobna lampa w kształcie delfina. 
Z jej czerwonego klosza zwisały różnokolorowe kawałki szkła. 
Na innym stoliku, przykrytym szkarłatnym obrusem z dziesięciocentymetrowy 
mi złotymi frędzlami, stała kolekcja około dwudziestu 
zegarów. 

Lolłie podeszła bliżej. Wśród zgromadzonych okazów uwagę 
zwracała wielka mosiężna wieża oraz francuski zegar w kształcie 
powozu z namalowanymi po bokach podobiznami Napoleona. 
Inny, stojący obok, przypominał armatę, gdzie tarcza ze 
wskazówkami służyła za koło do lawety. Stało tu również wiele 
niemieckich zegarów z porcelany. Dziewczyna zauważyła, że 
każdy z nich ustawiono na inną godzinę. Nagle jeden zaczął 
wygrywać melodyjkę. Zrobiono go na kształt czarnego, emaliowanego 
cylindra z bogatymi inkrustacjami ze złotych liści 
i masy perłowej. Górę zegara wykonano z brązu, pośrodku zaś 
znajdowało się złote słońce, wokół którego obracała się powoli 

mała ziemia, a dokoła niej krążył z kolei maleńki księżyc. Była 
to najbardziej zachwycająca rzecz, jaką widziała w swoim 
życiu. 

- Są doprawdy wspaniałe - szepnęła oczarowana. 
Oku uśmiechnęła się i podeszła do dziewczyny. Kiedy jeden 
z czasomierzy kończył grać, inny wznawiał swoją melodię. 
Kobiety stały i słuchały w milczeniu, aż ostatni zegar wybił 
godzinę. Wtedy Oku wzięła Lollie za rękę, minęła ogromne 

348 

drapowane łóżko i podeszła do malowanego ręcznie parawanu, 

ednym ruchem złożyła go i Eulalia zobaczyła coś, o czym 

larzyła od wielu tygodni. 

- Wanna! - odwróciła się do staruszki z błaganiem w oczach. 
Była gotowa na wszystko, byle tylko móc się wykąpać. 
- Chcesz się gapić jak cielę na malowane wrota, czy też masz 
zamiar zdjąć z siebie te cholerne łachy? 
Rozebrała się w dwadzieścia sekund, a przez następne dwie 
godziny delektowała się wspaniałą, odświeżającą kąpielą. Pół 
godziny zajęło jej założenie tutejszego stroju, który dostała od 
Oku. zaś w ciągu kolejnych pięciu sekund dowiedziała się, że 
Sam nieodwołalnie ma zginąć. 

Doskonary plan Sama, niestety, zawiódł. Starał się tera/ 
uwolnić nadgarstki z grubych sznurów, ale bez powodzenia. 
Naprężył także nogi, próbując poluźnić więzy, ale przywiązano 
je do bambusowego pala równie ciasno jak ręce. 

Zerknął w prawo, na grupkę pilnujących go mężczyzn. Mojala 

Strona 211

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

stał pośrodku i chwalił się przed zebranymi trzymanym w górze 
szklanym okiem. Sztuczka Sama zadziałała w przeszłości, kiedy 
przebywał w Afryce. Udało mu się wiedy przekonać wojowników 
z plemienia Matabele, że jest bogiem, wyjmując oko i podrzucając 
je w górę niczym piłkę. Tym razem to się nie udało. 

Ten cholerny człowiek, zwany Mojała, domyślił się wszystkiego 
i zaczął wrzeszczeć. To na jego polecenie wyciągnięto Sama 
z chaty króla i przywiązano do bambusowego pala, a chwilę 
potem w złodziejskiej dłoni Mojali pojawiło się szklane oko. 

- Sam! Och, Sam! - Lollie z lamentem w głosie wpadła na 
niego, wyciskając resztki tchu z jego piersi. Objęła go mocno za 
szyję. - Oni chcą cię zabić! - wykrztusiła. 
350 

- Tego to i ja się domyśliłem na widok konstrukcji, którą tam 
budują. 
Eulalia wyjrzała zza jego pleców na grupkę mężczyzn, wznoszących 
nieopodal coś w rodzaju katapulty. 

- Wygląda na to, że chcą mnie wystrzelić w przepaść; czeka 
mnie długa droga w dół wąwozu. - Komentarzem do tych słów 
był cichy gwizd, podobny do tego, którym parę godzin wcześniej 
próbował rozzłościć ją przy mostku. I kto by pomyślał, że to 
właśnie jemu przyjdzie zrobić „plusk"! 
- Jak możesz sobie żartować w takiej chwili, to wcale nie jest 
zabawne! - powiedziała dziewczyna i wzburzona, cofnęła się 
o krok. 
- Być może, ale za to zginę z uśmiechem. - Sam starał się 
nadrabiać miną, ale nie był pewien, czy mu się to udało, kiedy 
ujrzał wyraz jej twarzy. Wyglądała, jakby się miała za chwilę 
rozpłakać. Spuściła głowę i oddychała szybko i nierówno. 
Niewątpliwie przeżywała ciężkie chwile. 
- Tak sobie myślałam... 
Rzeczywiście, to dła niej niełatwe. 
- Znalazłeś się tutaj z mojej winy - stwierdziła z żalem. 
- Wiem, że przez ostatnie dwa tygodnie sprawiłam ci wiele 
kłopotów. 
- Fakt, nie nudziłem się. - Mężczyzna uśmiechnął się, patrząc 
na jej spuszczoną jasną głowę. 
- Chciałabym... - Podniosła wzrok i przegrana w jej oczach 
zmieniła się w coś bardziej... inspirującego. 
Sam niemalże wyczuwał dym, bijący z jej czoła. 

- Gdzie jest król? - rozejrzała się po wiosce i zmarszczyła 
brwi na widok pustego tronu. 
- Twój nowy tatuś? 
- Poważnie, Sam, gdzie on jest? 
- W tamtej dużej chacie. - Sam wskazał głową. 
- Zaraz wracam - rzuciła tylko i pobiegła w tamtą stronę. 
Zatrzymała się nagle wpół kroku i wróciła do niego. Położyła mu 
rękę na piersiach i spojrzała na niego uroczyście, z determinacją 
351 

w oczach. - Nie umrzesz! - Odwróciła się, uniosła wysoko głowę 
i pomaszerowała do chały króla krokiem generała-zdobywcy. 

Sam pairzył za nią z mieszanymi uczuciami. Jeśli zamierza go 
ocalić mówiąc królowi to, co ma na myśli, bez wątpienia będzie 
lo krótka rozmowa. Szarpnął więzami, na nowo próbując się 
wyswobodzić, ale nie puściły. Gdy spojrzał na katapultę, nasunął 
mu się jeden oczywisty wniosek: jego śmierć jest przesądzona. 

Lollie wzięła głęboki oddech i weszła do chaty króla. Obszerna, 
długa izba była wypełniona ludźmi. Władca siedział na olbrzymim 
plecionym krześle, udekorowanym czerwonymi piórami i muszelkami. 
Gdy zebrani uświadomili sobie, ze się zjawiła, ucichł 

Strona 212

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

wszelki hałas, a osoby stojące wokół króla rozstąpiły się. 

Starała się zachowywać, jakby w ogóle nic była speszona, 
i zbliżała się z uśmiechem w stronę monarchy. Mężczyzna 
obserwował uważnie każdy jej krok i czekał, aż do niego 
podejdzie. 

- Jo-jo - odezwała się dochodząc do wniosku, że powinna 
przynajmniej przywitać się z nim jak poprzednio. 
Mężczyzna spojrzał na nią zdziwiony, sięgnął do stojącego 
opodal stołu i chwycił za drewniany krążek. 

- Jo-jo - odpowiedział i kiwnął głową. Cały czas trzymał 
przedmiot w otwartej dtoni. 
Usłyszała za sobą nagłe poruszenie i wyczula czyjąś obecność. 
Obok niej stanęła Oku. 

- Co ty, u licha, wyprawiasz? 
- Ratuję Sama - szepnęła Lol lie. 
-Jak? 
- Nic jestem pewna, ałe proszę, powiedz królowi, że Sam nie 
jest uosobieniem zła. 
Oku zaczęła mówić, ale zanim skończyła, do władcy podszedł 
Mojala i coś mu powiedział. Potem wyciągnął dłoń i pokazał 
królowi jakiś przedmiot. 

- Oko Sama! - Lollie zwróciła się do Oku. - On ma oko Sama. 
352 

Kobieta spojrzała się na nią, jakby Lollie postradała zmysły. 

- Jego szklane oko, odbierz je - wyjaśniła dziewczyna. 
Oku coś mówiła, a Mojala sprzeczał się z nią. Król tylko 
przysłuchiwał się obojgu. 

- Zapomnij o oku - Lollie trąciła kobietę w bok. - Powiedz 
im, że nie mogą skrzywdzić Sama. bo jest moim przyjacielem. 
Kobieta dość długo tłumaczyła i wokół rozległy się okrzyki 
niedowierzania. W końcu wszyscy ludzie zaczęli szeptać. Mojala 
wyglądał na tak rozwścieczonego, że mógłby sięgnąć po dzidę. 
Król uniósł rękę i gwar ucichł. 

- Czy oni zawsze są tacy podekscytowani? - spytała Eulalia 
niepewnie. 
- Chcesz go ocalić? 
Dziewczyna skwapliwie pokiwała głową. 
- Powiedziałam im, że on jest... hm... trochę więcej niż twoim 
przyjacielem. 
Dobrze, cokolwiek, byle tylko ocalić mu życie. 

- Cokolwiek? 
Eulalia znowu przytaknęła. 
- Powiedziałam im, że chcesz się z nim dzielić kocem. 
-W porządku. Podzieliłabym się z nim nie tylko kocem, 
przecież zawdzięczam mu życie. 
- Boże, co za głupia kaczuszka! Powiedziałam im, że to twój 
wybranek, no wiesz, że niby chcesz go na cholernego męża. 
- Och. mój Boże!... - Lollie pomyślała o tym przez chwilę, po 
czym na jej ustach wykwitł iście diabelski uśmieszek. - W porządku, 
Oku. Zrobiłaś, co do ciebie należało. - Starała się nie 
wyglądać na zbyt zadowoloną. 
Stara wzruszyła ramionami, lecz zanim Lollie mogła się 
odezwać, córki króla uklękły u stóp ojca i zaczęły mówić jedna 
przez drugą. 

- Co się dzieje? - zapytała Lollie szeptem. 
- One też go chcą. 
Król wstał i w sali ponownie zapadła cisza. Wygłosił jakieś 

Strona 213

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

oświadczenie i dotknął głowy każdej z córek. Na końcu podszedł 

353 

do Eulalii i równic/, dotknął jej głowy. Ludzie wznosili radosne 
okrzyki i wielu z nich wybiegło z chały. 

- Oku, co się dzieje? Czy Sam należy już do mnie? 
- Niezupełnie. 
- Co znaczy niezupełnie? 
- Musisz go wygrać. 
- Wygrać go? W jaki sposób? 
- W zawodach. 
- Zawodach? 
- Teraz idż i podziękuj mu. - Oku kiwnęła nieznacznie 
w stronę króla, który patrzył na Lollic z wyczekiwaniem. 
- Jak się mówi „dziękuję"? 
-Salamat. 
Dziewczyna podeszła do króla i skłoniła się głęboko. 
- Salamat - rzekła, uniosła głowę i została obdarzona czerwonozębnym 
uśmiechem. Chcąc bardziej podkreślić swoją wdzięczność 
szepnęła jeszcze: - Jo-jo. - Potem wycofała się parę 
kroków. 
Król zmarszczył brwi, podniósł drewniany krążek i puścił go 
ponownie po sznurku. 

- Jo-jo - odparł kiwając głową. 
Oku chwyciła Lollie za łokieć i wyprowadziła ją z chaty. 
Oświadczyła, że zawody rozpoczną się w południe, czyli już za 
niecałą godzinę. 

Całą minioną godzinę Sam pocierał krępujące go sznury 

o wystający kawałek tyczki bambusowej. Potrzebował zaledwie 
kilku minut, aby stwierdzić, że pozostawienie swojego losu 
w rękach Lollic LaRue jest równoznaczne z popełnieniem 
samobójstwa. Zdał sobie sprawę, iż jedynym sposobem na 
uwolnienie się, lo zacząć działać samemu. Wledy właśnie odkrył 
zgrubienie na bambusie, do którego był przywiązany. Do granic 
możliwości naciągnął sznur i powoli, z całej siły nim pocierał. 
Więzy zaczęły stopniowo puszczać. 
354 

Poczuł, jak przecierają się kolejne włókna, i uśmiechnął się 
triumfalnie. Już niedługo. 

Pojawili się mieszkańcy wioski i zaczęli się z wolna ustawiać 
w rzędach, zostawiając przed nim szeroką ścieżkę. Niektórzy 
z wojowników Mojali znaczyli przy użyciu bambusowych kijów 
tajemnicze pola na ziemi. Sam zaprzestał pocierania, dopóki nie 
upewnił się, że jego działanie pozostaje niezauważone. Obserwował 
mężczyzn i starał się dociec, czemu mają służyć nakreślone 
koła i linie. 

Na skraj wyznaczonego pola, które okazało się być areną, 
wprowadzono pięć bawołów. Król wraz ze swą świtą przeszedł 
przez tłum przy ogłuszającym akompaniamencie gongu. W grupie 
osób towarzyszących władcy znajdowało się jego pięć córek 
oraz szósta, złota księżniczka, czyli Lollic LaRue we własnej 
osobie. 

Była ciągle ubrana w tutejszy barwny strój w paski i idąc 
rozmawiała z kobietą zwaną Oku. Chyba poczuła na sobie jego 
spojrzenie, bo odwróciła głowę i popatrzyła na Sama z troską na 
twarzy, Oderwała się od pozostałych i podeszła do niego. 

- Mam tylko chwilkę - szepnęła. - Nic martw się jednak. 
Sam, ja cię uratuję. 

Strona 214

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Co się tu dzieje? - wskazał głową na arenę. 
- To zawody. Jeśli wygram wszystkie konkurencje, będziesz 
wolny, czy coś w tym rodzaju. 
- Jak to. coś w tym rodzaju? 
- Muszę już iść. Oku mnie woła. - Dziewczyna odeszła 
w pośpiechu, ale zatrzymała się jeszcze na moment i rzuciła: 
- Nie obawiaj się, wiem, że potrafię to zrobić. Nie zawiodę cię. 
- Uniosła podbródek i oddaliła się z tak poważną, pełną 
determinacji miną, że Sam omal nie wybuchnął śmiechem. Ale 
część jego duszy, ta beznadziejnie naiwna, uwierzyła jej. Wzruszył 
ramionami. To już nie miało teraz żadnego znaczenia udało mu 
się bowiem właśnie przerwać sznury. Potrzebował tylko jakiegoś 
zamieszania, aby pochwycić Lollie i uciec. 
Sam czekał na odpowiedni moment. 

355 

Dziesięć minut później Lollie galopowała na twardym grzbiecie 
olbrzymiego bawołu. Kurczowo trzymała się liny przywiązanej 
do rogów zwierzęcia, zaciskała nogi wokół jego szyi i wszystkimi 
sposobami próbowała zachować równowagę. Nie miała odwagi 
spojrzeć w kierunku Sama ani Oku, klóra na początku wyścigu 
dała zwierzęciu klapsa. 

Bawole kopyta dudniły o ziemię, a drobne ciało dziewczyny 
podskakiwało jak w konwulsjach w górę i w dół. Mimo to trzymała 
się liny tak zaciekle, te nic oderwano by jej nawet za pomocą łomu. 
W oddali słyszała gromkie wiwaty mieszkańców wioski, lecz minęła 
ich zbyt szybko, by dostrzec coś więcej niż zamazaną kolorową 
plamę. Boże, ależ te bestie potrafią biec, jeśli tylko mają na to ochotę! 

Raptem rozległ się przeraźliwy ryk i zwierzę zatrzymało się 
tak gwałtownie, że Lollie o mały włos przeleciałaby nad jego 
rogami. Potrząsnęła głową dla rozjaśnienia myśli, a gdy widziała 
już dostatecznie wyraźnie, dostrzegła biegnących ku niej dwóch 
tubylców. W okamgnieniu zdjęli ją z bawołu i dziewczyna 
znalazła się na starym gruncie, zanim pozostałe zwierzęta dobiegły 
do mety. Jako ostatnia przybyła młoda dziewczyna wyglądająca 
na piętnaście lal i to ona odpadła z zawodów. Jak wyjaśniła Oku, 
kolejne konkurencje będą oceniane w podobny sposób, za każdym 
razem odpada ostatni zawodnik. 

- Nie jest tak źle, utrzymałaś się w grze! - krzyknęła Oku. 
podbiegła do Eulalii i uścisnęła chwiejącą się jeszcze ze zmęczenia 
dziewczynę. 
- Nie miałam pojęcia, że bawoły potrafią pędzić tak wielkimi 
susami - stwierdziła Eulalia i odgarnęła włosy z twarzy, 
Oku mruknęła coś pod nosem. 

- Słucham?-spytała Lollie. 
- Nic takiego. - Kobieta wepchnęła ręce w kieszenie spodni 
i odwróciła wzrok. 
- Ale wygrałam, nieprawdaż? - Dziewczyna raz jeszcze 
przytuliła się do Oku. 
- Jasne, dałaś im prawdziwego łupnia - uśmiechnęła się 
staruszka i poklepała dziewczynę po ramieniu. 
356 

- Aj! - Lollie aż podskoczyła. Chwyciła kobietę za rękę, 
otworzyła jej dłoń i ujrzała długą, ostrą igłę. przywiązaną nitką 
do palca. Dziewczyna zmarszczyła brwi. 
- Trzeba było zmusić to cholerne zwierzę do biegu, no nie? 
- Oku zacisnęła dłoń i schowała ją za plecami. 
- Czy ty przypadkiem nie oszukiwałaś? 
- Nie, po prostu zrobiłam, co trzeba. - Miała nieustępliwy 
wyraz twarzy. 
Lollie zerknęła na Sama - wyglądał na zaskoczonego. Dziewczyna 
uśmiechnęła się, uniosła wyżej głowę i pomachała mu, 

Strona 215

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

pokazując radość ze zwycięstwa. Przecież nie musi wiedzieć 

o igle, tym bardziej że to dla niego sprawa życia i śmierci. 
Zostały do rozegrania jeszcze cztery konkurencje. W pierwszej, 
zwanej pineluian, czyli ściskanie rąk, Lollie zajęła drugie miejsce, 
ale udało się jej utrzymać w stawce. Najstarsza z królewskich 
córek, Mari, ściskała Eulalię lak mocno, że omal nie zmiażdżyła 
jej palców. Mari była bezsprzecznie najpiękniejszą z córek króla 
i naprawdę miała ochotę na Sama. Ta świadomość pozwoliła 
Lollie przetrwać. 

Dzięki temu wygrała też kolejną konkurencję pod dźwięczną 
nazwą san Juan - zawody w rzucaniu błotem. Tak bardzo 
chciała trafić swoją rywalkę. Stosując się więc do wskazówek 
Sama celowała metr w lewo, przez co trafiała za każdym 
razem. 

Po krótkiej przerwie na umycie się - Oku zjawiła się z wodą, 
ręcznikiem i słowami otuchy - zawodniczki zasiadły do buwal 
pare, przedostatniej konkurencji. Martwiła się, że nawet nie wie, 
na czym ma ona polegać, podczas gdy pozostałe dwie córki znają 
ją zapewne na pamięć. Siedziała i przypominała sobie, ile razy 
Sam wybawił ją z kłopotów. Pod wpływem tych myśli narastało 
w niej przekonanie, że i ona to potrafi, nieważne, jak trudne 
mogło by się to okazać. 

Król podszedł do nich i rozrzucił na stole garść patyczków. 
Dziewczyna uśmiechnęła się, jej szanse na zwycięstwo zwiększyły 
się właśnie dziesięciokrotnie. Konkurencja była miejscową wersją 

357 

bierek, grą, która umilała jej życie podczas niezliczonych samotnych 
godzin w pokoju w Hickory House. Wszak to jedna 
z niewielu rozrywek dostępnych dla pozostawionego samemu 
sobie dziecka. 

Tę konkurencję także wygrała. 

Cztery ma już za sobą, pozostała jeszcze jedna. 

Mari i Lollie stały w oczekiwaniu. Nadeszła ostatnia walka. 
Oku przysunęła się, aby wyjaśnić dziewczynie, co ma robić. 
Staruszka trzymała w ręku małe pudełko. Gdy Lollie zajrzała do 
Środka, ledwie powstrzymała się, żeby go nie upuścić i nie 
wrzasnąć na cały głos. Szybko zamknęła pudełko i siedzącego 
w nim wielkiego karalucha. Jak się dowiedziała, miał się ścigać 
zachęcany jej okrzykami i łaskotaniem. 

- Oku, nie zrobię tego - szepnęła Eulalia. 
- W takim razie Sam dostanie się Mari - stwierdziła kobieta. 
Lollie poszła za wzrokiem staruszki i spojrzała w miejsce, 
gdzie stała najstarsza córka króla. Dziewczyna była piękna. Miała 
długie, proste, czarne włosy, które lśniąc opadały na jej ramiona. 
Lollie dotknęła swoich postrzępionych kosmyków i westchnęła 
ciężko. Mari była również wyższa od niej i szczuplejsza, miała 
też większy biust. Kiedy jednak przez myśl przemknęła jej 
pamiętna rozmowa Jima z Samem, przestała się przejmować 
i odważnie ruszyła na linię startu. 

Obie zawodniczki uklękły na swoich pozycjach trzymając 
w pogotowiu pudelka z karaluchami. Eulalia zerknęła na Sama. 
Rozmawiał właśnie z Oku i kręcił z powątpiewaniem głową. 
Ciekawe, o czym tak rozprawiają. 

Sam pewnie nie wierzy, że się jej powiedzie. Przed oczami 
Lollie stanął jak żywy obraz miski z ryżem, tkwiącej niczym 
piuska papieska na głowie rozwścieczonego mężczyzny. Z drugiej 

Strona 216

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

strony to zamierzchła przeszłość, wierzyła, ze nie ma już tamtej 
Lollie LaRue, a przynajmniej miała taką nadzieję. 

Dziewczyna zdjęła pokrywkę z pudełka i skrzywiła się na 
widok insekta. Karaluch był brazowoczarny i potwornie brzydki. 
Koło nich staną! wojownik, który miał opuścić włócznię na znak 

358 

rozpoczęcia wyścigu. Lollie zerknęła na Mari, która swojego 
karalucha głaskała czule jak najukochańsze zwierzę. 
Poczuła ściskanie w dołku i przebiegły ją ciarki po plecach. 
Karaluchy są po prostu obrzydliwe! 

Włócznia opadła na ziemię. Mari łaskotała i zachęcała do 
biegu swojego owada. Lollie wzięła głęboki oddech, zamknęła 
oczy i dotknęła karalucha, który niespodzianie wspiął się na jej 
palec. 

Dziewczyna wrzasnęła tak głośno, że wydawało się, iż zaraz 
runą niebiosa. Przerażony karaluch prześcignął insekta Mari. 

Krzyk Eulalii z wolna ucichł i przeszedł w zduszony jęk. 
W końcu przestała dygotać, otworzyła oczy i ujrzała swojego 
zawodnika o dobry metr za linią końcową. Znowu wygrała, a co 
najważniejsze, uratowała Sama! 

Wokół niej zgromadził się podekscytowany tłum. Wśród 
nie kończących się wiwatów i krzyków tubylcy szli prowadząc 
dziewczynę. Lollie uśmiechała się, wprost promieniała z radości. 
Była taka podniecona. Udało się jej, naprawdę się jej udało! 
Przedzierała się przez tłum w stronę Jankesa wykrzykując 
jego imię: 

- Sam! Sam! 
Z uśmiechem dumy na twarzy dotarła na miejsce, gdzie go 
więziono. 
Jednak Sam zniknął. 

Oku ciągnęła Lollie w dół dolinki po prymitywnych schodach 
wyciosanych w skalnym zboczu. 

- Dokąd mnie prowadzisz? 
- Kra! Cicho! Ty cholerna kaczuszko! - Medusa wydzierała 
się siedząc na głowie Oku. 
- Cicho, Medusa. - Lollie spojrzała na staruszkę. - Słyszę, że 
naśladuje nowy głos. 
- Ucisz tego wściekłego gołębia. Już prawic jesteśmy na 
miejscu. - Kobieta jeszcze mocniej pociągnęła ją za rękę 
pokonując co najmniej tysięczny stopień. - Mojala podburza ich 
tam na górze, w tej sytuacji ucieczka stąd jest wam diablo 
potrzebna. 
Lollie podążała za Oku po urwisku i patrzyła na skraj doliny. 
Dostrzegła rzekę, która w miarę jak schodziły, stawała się coraz 
większa, a także małą przystań i łódkę. 

Sam przechadzał się nerwowo po kamiennym występie. Zerknął 
w górę i ujrzawszy je, zatrzymał się gwałtownie. 

360 

- Ruszamy stąd! 
- Kra! Sam tu jest! Dajcie łopatę dla cholernej kaczuszki! 
- Nieznośne ptaszysko - mruknął mężczyzna. 
Eulalia chciała zaprotestować, lecz Oku pociągnęła ją w stronę 
łódki i zanim dziewczyna zdążyła mrugnąć okiem, Sam podniósł 
ją i wsadził do środka. 

Strona 217

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Zajęło to wam trochę czasu. Nie mogłaś zostawić gdzieś 
tego przeklętego ptaka? - Jankes skrzywił się z dezaprobatą, po 
czym zaczął od wiązywać cumę. 
- Masz i pilnuj lepiej swoich skarbów. Nic lekceważ lego, 
czego nie chcesz stracić, rozumiesz? - odezwała się Oku i podała 
Samowi jego szklane oko. Mężczyzna schował je zaraz do 
sakiewki i mruknął: 
- Dziękuję. - Po chwili dodał: - Rozumiem, Oku. - Potem 
obrzucił Eulalię dziwnie długim spojrzeniem i chwycił za wiosło. 
- Czy wreszcie usiądziesz, bo chciałbym wyruszyć? - rzucił 
ze złością w stronę Lollie i odwrócił się do niej plecami. 
Zaskoczona dziewczyna stanęła jak wryta, a w jej duszy 
narastały gniew i uraza. Zastanawiała się, jakim prawem tak się 
na nią wydziera. To ona powinna być wściekła! Przebrnęła przez 
te okropne zawody, aby ratować mu skórę, podczas gdy on przez 
cały czas planował ucieczkę. Podły zdrajca widział nawet, że 
wygrywa ostatnią konkurencję z karaluchami. Aż zadrżała na 
wspomnienie tych ohydztw. Potem pomyślała o zagniewanym, 
aroganckim wyrazie jego twarzy - znów starał się ją upokorzyć! 

Sam odwrócił się. 
W tej samej chwili Lollie zamachnęła się i z całej siły uderzyła 
go w szczękę. 

- Do siu tysięcy diabłów! 
Łódka zakołysala się, przechyliła i oboje wpadli z pluskiem 
do wody. Eulalia zaczęła poruszać rękoma, lak jak ją uczył 
Sam, ale mężczyzna złapał ją za ubranie i wyciągnął na brzeg. 
Bez cienia delikatności postawił ją na przystani i przyciągnął 
łódkę. 

- Wchodź... ale już! - syknął rozjuszony. 
361 

Cóż, ona również nie ma. powodów do zadowolenia. Uniosła 
podbródek i wielce obrażona weszła do łódki. 

- Siadaj! - Otrząsnął wodę z włosów i zeskoczył za Lollie na 
pokład. Spiorunował ją wzrokiem, lecz dziewczyna nie pozostała 
mu dłużna, 
- Motecie się pobić później, ale teraz już płyńcie! - krzyknęła 
Oku i pokazała ręką na grupę tubylców, którzy z pochodniami 
w dłoniach pędzili ku nim po schodach. 
Lollie wzięła od staruszki Medusę i usiadła na dnie łódki. Nie 
zważała na Samu. który obrzucił ją jeszcze jednym zjadliwym 
spojrzeniem. 

Łódź odbiła od przystani. 
Lollie ze smutkiem popatrzyła na kobietę. Pragnęła jej podziękować, 
coś powiedzieć, byle nie banalne „żegnaj". 

- Nic ci się nie stanie? - spytała w końcu i pokazała na 
nadbiegających tubylców. 
- Mnie nie skrzywdzą - uśmiechnęła się staruszka i machnęła 
ręką, żeby już płynęli. - Jestem przecież matką króla! - zaśmiała 
się, posiała Lollie całusa i pomachała im na pożegnanie, kiedy 
łódka wpadła w nurt rzeki i zaczęła nabierać szybkości. 
Pół godziny później Medusa usiadła na burcie i zaczęła śpiewać 
piosenkę „Brytania króluje na morzach"'. Sam i Eulalia siedzieli po 
przeciwnych stronach łódki i łypali na siebie złowrogo. Każde 
Z nich starało się posłać drugiemu najbardziej mrożące spojrzenie 
i Lollie miała wrażenie, że zdobywa w tym lekką przewagę. 

Sam oparł głowę o dziób łódki i zaplótł ręce na karku. Wyciągnął 
przed siebie nogi i oparł buty na ławeczce pośrodku łajby. Potem 
potarł dłonią nie ogolony policzek i popatrzył na dziewczynę. 

Strona 218

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Mam nadzieję, że boli - rzuciła Eulalia, uniosła wysoko 
brodę i odwróciła wzrok. 
- Czemu jesteś taka wściekła? 
- Bo ratowałam twoją skórę! 
- I co z tego? 
- Jak to co? - Spojrzała na niego z furią. - Ciebie nie boli 
tyłek od ujeżdżania tej... krowy. Nie miażdżyła ci dłoni jakaś 
zakochana wieśniaczka, nie obrzucano cię biotem i nie wrzeszczeli 
na ciebie tubylcy. Ty cholerny Jankesie! Ty... Nawet nic musiałeś 
łaskotać obrzydliwego karalucha! - Na le słowa aż się wzdrygnęła. 

- Skończyłaś? - Mężczyzna nie poruszył się, siedział dalej 
z uśmiechem na ustach. 
- Nie! Nienawidzę cię. Samie Forester. naprawdę. 
- W takim razie, dlaczego mnie ratowałaś? - Miał minę, jakby 
się dobrze bawił, czym dopiekł jej do żywego. 
- Ponieważ myślałam, że dła odmiany to ty potrzebujesz 
pomocy! 
- Załóżmy nawet, że tak było. 
- Nie potrzebowałeś jej, zdrajco. Walczyłam o ciebie na 
próżno, bo zdążyłeś się przez ten czas uwolnić. 
- Kra! Cholerny Jankes! 
- Cicho. Medusa! - Lollie zmarszczyła brwi. - A właściwie 
jak się oswobodziłeś? 
- Tak długo pocierałem sznurem o bambusową tyczkę, aż się 
przetarł. 
- Nie wierzyłeś, że zwyciężę, prawda? Tak bardzo się starałam, 
koncentrowałam się i walczyłam tak, jak mi mówiłeś, a ly cały 
czas myślałeś, że mi się nie uda. 
- Ależ, Lollie... 
- Żadne „Ależ Lollie", ty... ty... - Dziewczyna urwała, jej 
uwagę bowiem przyciągnął odległy odgłos. Spojrzała ponad jego 
ramieniem. - Sam? 
- Tak? 
- Czy my przypiekiem nie płyniemy prosto na wodospad? 
- O, cholera! - Sam wyprostował się i odwrócił głowę. Chwycił 
wiosło i uderza nim o wodę, próbując wydostać łódkę z rwącego 
nurtu. - Złap za drugie i pomóż mi wyhamować tę łajbę! 
Eulalia wsadziła wiosło do wody. Musiała użyć wszystkich sił, 
aby pokonać prąd rzeki i utrzymać kij w pionowej pozycji. Woda 
wciąż napierała i łódka to zwalniała, to znowu wyrywała do 
przodu, a wtedy Sam za każdym razem głośno przeklinał. 

Nurt rzeki stawał się coraz szybszy, głośniejszy był też ryk 

362 363 

spadającej wody. Potężny wodospad, szeroki jak wioska, już 
jaśniał w oddali. Szarpana prądem łódka kołysała się, ale Eulalia 
była zbyi przestraszona, aby na to zważać. 

Nagle wiosło Sama pękło z donośnym trzaskiem. Mężczyzna 
zaklął, wrzucił jego resztki do wody i sięgną! po drugie. Po kilku 
sekundach rozsypało się i to. Jankes siał nieruchomo i wpatrywał 
się w zbliżający się próg wodny. 

- Sam? 
- Co? 
- Zginiemy? 
Mężczyzna odwrócił się do niej. usiadł naprzeciwko i spojrzał 
jej prosto w oczy. Łódka wciąż nabierała szybkości. 

- Cukiereczku, nic potrafię nas uratować. 
Dziewczyna skierowała wzrok na Medusę i wyciągnęła rękę. 
a szpak na nią wskoczył. 

- Mój słodki ptaszku... 

Strona 219

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Sam parsknął tylko. 
Eulalia zignorowała go i uniosła wysoko dłoń z Medusą. 
- Leć! Wracaj do Jima! - Podrzuciła ptaka, który wzbił się 
w powietrze, coraz wyżej i wyżej. Zatoczył nad nimi koło 
i poleciał nad wierzchołkami drzew. 
Lollie długo patrzyła na Sama. Zaraz zginą, a on lak siedzi 
obok niej z kamienną twarzą, bez śladu emocji. Zastanawiała się, 

o czym myśli. 
- Sam? 
- Słucham? 
- Kocham cię. 
Mężczyzna zaniknął oko i spuścił głowę. 
- Przepraszam, że cię uderzyłam. 
- Lollie... ja... 
Prąd stał się lak silny, że zaczęło rzucać łódką. 
- Co ty? - zapytała trzymając się kurczowo za obie burty. 
- Myliłem się - westchnął głęboko. - To, co się stało między 
nami, było czymś więcej jak tylko wspaniałym seksem. Powiedziałem 
tak, aby położyć temu kres, zanim zabrniemy za daleko. 
364 

Za bardzo się oboje różnimy, ty i ja. Ja jestem mieszańcem, 
podłym kundlem ze slumsów, ty zaś pełnej krwi championem. 

- Nic dbam o to. Sam, kocham cię. 
Łódka zaczęła się obracać i przechylać niebezpiecznie z boku 
na bok. Zaciśnięte na burtach palce Sama zrobiły się białe 
z wysiłku. Ani przez chwilę nie przestał na nią patrzeć. 

- Ja również. 
- Mówisz poważnie? - chciała się upewnić. 
Łódka ponownie zakręciła się wokół własnej osi i tym razem 
Eulalia przytrzymała się kurczowo. 

- Tak. 
- Och, Sam. potrzebowałam cię. 
- Pewnie, że potrzebowałaś - zaśmiał się ze zwykłą kpiną 
w głosie. - Nigdy jeszcze nie spotkałem osoby, którą trzeba by 
tyle razy ratować. - Zawahał się i przez chwilę spoglądał na 
wodę. - Byłem o ciebie zazdrosny - przyznał w końcu. 
- To dobrze - uśmiechnęła się Eulalia. Jej twarz stała się 
znowu poważna, gdy przypomniała sobie o czymś, czego tak 
bardzo pragnęła, - Marzyłam, aby mieć z tobą dziecko. 
- Cholera, Lollie! Mówiłem ci już, że nie jestem bohaterem 
z jakiegoś romansu. Nie potrafię tak rozmawiać. 
- To nic Sam, kocham cię! - Dziewczyna musiała przekrzykiwać 
potworny huk spadającej wody. 
Mężczyzna siedział w milczeniu. 

- Proszę, powiedz coś! Zaraz, zginiemy! - wołała rozpaczliwie. 
- Straciłem oko, gdy byłem więźniem podczas przewrotu 
w Angoli - krzyknął wziąwszy głęboki oddech. - Miałem wtedy 
dwadzieścia pięć lat i pojechałem tam jako żołnierz, aby walczyć. 
Jednak złapano mnie i torturowano, aby wydobyć ode mnie 
miejsce pobytu przywódcy rebeliantów, których wspomagał 
amerykański rząd. Nie powiedziałem, więc wydłubali mi oko. 
zanim ktokolwiek zdołał mnie uratować. Nikt nie wiedział, że są 
w to zamieszani Amerykanie. Dopiero Jim wydostał mnie stamtąd, 
zresztą wbrew oficjalnym rozkazom. - Mężczyzna siedział 
zgarbiony ze wzrokiem utkwionym w dno łódki. 
365 

- Sam, nadal cię kochani! 
- Do diabła... - W jego glosie słychać było złość. Spojrzał na 
nią z rezygnacją. - Dałbym ci te dzieci. 
- Co takiego? 
- Mówię, że mogliśmy mieć dziecko! - Przysunął się bliżej 

Strona 220

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

i dotkną! jej policzka. 
- Chciałam, abyś się ze mną znowu kochał - wyznała. - Jak 
tamtej nocy w jaskini. 
- Ja chciałem... dużo więcej. - Posłał jej leniwy uśmiech. 
- Och, Sam. - Położyła rękę na jego dłoni. - Marzyłam, aby 
patrzeć w twoją twarz przed zaśnięciem i codziennie rano budzić 
się w twoich ramionach. 
- Chodź do mnie - wyciągnął do niej ręce. 
- Jesteś moim bohaterem! - dziewczyna rzuciła mu się 
w objęcia. 
- A ty jesteś,., cholera - mruknął Jankes. 
- Co? 
- Omal nie powiedziałem, że jesteś moim sercem - odparł 
zmieszany. 
- Naprawdę tak myślisz? 
- A jakże! 
Dziewczyna odwróciła wzrok i spojrzała na próg wodospadu 
oddalonego od nich zaledwie o kilkanaście metrów. 

- Chodź tu bliżej, Cukiereczku. - Położył dłoń na jej karku 
i przyciągnął czule tak, że dzielił ich jedynie pocałunek. - Jeśli 
mamy zginąć, zrobię to przynajmniej po swojemu. 
Całował ją namiętnie, gdy przekraczali próg huczącego wodospadu. 

Było jej zimno, przeraźliwie zimno. Już jej nie obejmowały 
bezpieczne ramiona, została sama. Poczuła teraz gorąco, coś 
paliło jej plecy i ramiona. Poza tym jakiś ciężar raz po raz 
przygniatał jej piersi. Może to śmierć? 

- Oddychaj, do diabła, oddychaj! 
366 

Jak przez mgłę dobiegał głos Sama. 

- Wałcz! Psiakrew, biłaś się już o mnie wcześniej. Walcz dla 
mnie i teraz! Oddychaj! 
Oddychać. Musi zacząć oddychać... 
Odwrócono ją na plecy. Uczucie gorąca przeniosło się na 
przód. Coś przygniotło mocno jej brzuch. Potem Sam znalazł się 
przy niej. 

- Oddychaj, ty głupia dziwko, oddychaj! - Poczuła jego 
oddech na swoich ustach. Czuła jego smak. Sam... jej Sam. 
Zaczęła kaszleć i krztusić się. a z ust wypływała jej woda. 
Ponownie przewrócono ją na brzuch. Wciąż kaszlała, a do 
mokrej twarzy przylepiały się drobiny piasku. Odwróciła na bok 
głowę. 

- A jednak Bóg istnieje - usłyszała głos Sama. 
Dziewczyna łapała powietrze długimi, wolnymi haustami. 
Zupełnie wyczerpana, nie czuła rąk ani nóg. Choć miała 
zamknięte oczy, ciemność zniknęła. Przez powieki przebijało 
jasne słońce - to ono wcześniej paliło ją gorącem, a teraz 
ogrzewało przyjemnym ciepłem. Wyczuwała dotyk mokrego 
ubrania, piasku pod sobą, a najbardziej obecność Sama, klęczącego 
tuż przy niej. 

- Mówiłam, żebyś mnie tak więcej nie nazywał, ty cholerny 
Jankesie - odezwała się ochrypłym szeptem. 
- Ważne, że zadziałało - odparł Sam; z jego głosu przebijała 
radość. 
Zebrała wszystkie siły, aby usiąść. Natychmiast oślepiło ją 
słońce. Dziewczyna jęknęła i zakryła oczy ręką, nie zważając na 
to, że jest oblepiona piaskiem. Ostre ziarenka wbijały się teraz 
w zamknięte powieki. 

- Żyjemy? - zapytała szczęśliwa, że jest w stanie cokolwiek 
odczuwać. 

Strona 221

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Kiedy ostatnio sprawdzałem, chyba lak. 
- Hm. - Wzięła kilka głębokich wdechów i spróbowała usiąść. 
Okropnie kręciło się jej w głowie. Dotknęła dłonią lewej skroni 
i zajęczała z bólu. 
367 

- Spokojnie, trzymam cię. - Ręce Sama nie pozwalały jej 
upaść. 
Powoli otworzyła oczy. Pierwszą rzeczą, jaką ujrzała, była 
twarz jednookiego mężczyzny. 

Przez ułamek sekundy widziała przejęły wyraz jego twarzy 
i prawdziwą troskę w oczach. Potem jednak wróciło twarde, 
cyniczne spojrzenie. Puścił ją i rozglądał się po piaszczystym 
brzegu. 

Wszystko stało się tak szybko, że nie była pewna, czy się jej 
nie przywidziało. Przypomniała sobie ich ostatnią rozmowę 
i spojrzała na Sama. Choć siedział odwrócony do niej plecami, 
dostrzegła jego poczerwieniałą szyję. Taką samą miał wtedy 
w chacie, gdy Medusa powtórzyła jego miłosne zaklęcia. A więc 
Sam jest znowu zakłopotany! 

Ogarnęła ją radość i uśmiechnęła się powstrzymując się od 
zanucenia pod nosem zwycięskiego hymnu. Może powinna dać 
mu spokój, ale przed oczami stanął jej wyścig karaluchów. 
Policzyła w myślach do tysiąca i odezwała się: 

- Sam, kocham cię. 
Cisza. 
- Ty cholerny Jankesie! 
- Ja również - odparł odwracając się powoli i patrząc jej 
w oczy. 
- Powiedz to. 
- Właśnie to zrobiłem. 
- Nie, powiedziałeś tylko: ,ja również". 
- Na jedno wychodzi. 
- To nie to samo. Powiedz całym zdaniem albo... 
- Bo co? Znowu zdzielisz mnie w szczękę? 
- To mi o czymś przypomniało... - Zamachnęła się i z całej 
siły uderzyła go pięścią w brzuch. 
- Jasna... cholera! - Mężczyzna skrzywił się rozcierając bolące 
miejsce. - Zlituj się, za co znowu? 
- Nigdy więcej nic nazywaj mnie głupią dziwką. - Otrzepała 
rękę z piasku i obejrzała ją ze wszystkich stron. 
368 

- W porządku, obiecuję. Nigdy cię tak nie nazwę. - Chwycił 
ją w ramiona. - A teraz już się zamknij! - I pocałował ją 
z uczuciem. 
Eulalia obejmowała go mocno jedną ręką, a drugą wodziła po 
jego plecach. 

- Lollie, słodki Jezu. - Zaczął szarpać jej ubranie. 
Dziewczyna nieustannie muskała palcami jego skórę. Mężczyzna 
ujął jej twarz w swoje ręce, a potem pchnął ją na piasek 
i przywarł do niej całym ciałem. Językiem błądził po jej ustach. 

- Kochaj się ze mną. Sam, teraz. Proszę. - Eulalia zatopiła 
palce w jego mokrych włosach i odciągnęła do tyłu głowę. 
Jankes ściągnął jej bluzkę, zanim zdążyła choćby dotknąć jego 
koszuli. Pieścił ją przy tym bez przerwy i Eulalia zaczęła wić się 
z pożądania. 

- Błagam... 
Mężczyzna uklęknął, rozpiął spodnie, aż opadły do kolan 
i w jednej chwili znalazł się między rozchylonymi nogami 
dziewczyny. Wszedł w nią powoli. 

Strona 222

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Gorący... rozkoszny raj - jęknął. 
Chwycił za dziewczęce uda i podciągnął do siebie. Potem 
wsunął jej rękę pod plecy i poruszał się w niej długimi, kolistymi 
pchnięciami. 

- Chodź, moja słodka. - Przytrzymywał jej głowę, aby nie 
przerwać pocałunku. Biodra mężczyzny ani razu nie zgubiły 
rytmu, nie zwalniając na moment, nawet gdy szczytowała po raz 
trzeci. Nagle zaczął poruszać się coraz szybciej i głębiej, objął ją 
i chwycił za pośladki. 
- Słodki Jezu! - Pchnął mocno po raz ostatni, po czym opadł 
bez sił na piasek pociągając ją za sobą. 
Dziewczyna nie miała pojęcia, jak długo tak leżeli, czekając, 
aż ich oddechy uspokoją się. 

- Sam, kocham cię - westchnęła i przytuliła się do jego piersi. 
Po kilku długich jak wieczność chwilach Sam uniósł głowę 
i spojrzał na nią przeciągle. 
Eulalia uśmiechnęła się. 

369 

- Dobrze, już dobrze. - Opuścił głowę na piasek i krzykną) na 
głos: - Kocham cię, do diabla! - Sięgnął ręką i przyciągnął ją do 
siebie; miał ochotę od nowa obsypać ją pocałunkami. 
- Ale dlaczego? - Dziewczyna położyła mu rękę na piersiach 
nie pozwalając, aby się zbliżył. 
- Co, u diaska, ma znaczyć „dlaczego?". 
- Czemu mnie kochasz? 
- Bo Bóg ma doprawdy osobliwe poczucie humoru - odparł 
i zamknął jej usla pocałunkiem. 
Bylii spóźnieni przeszło dwa tygodnie, gdy wjeżdżali do 
Santa Cruz na wozie pełnym kurczaków. W dwa dni po cudownym 
ocaleniu z odmętów wodospadu udało się im dotrzeć do lokalnej 
drogi, gdzie niespodziewanie natknęli się na podążającego wraz 
z żołnierzami Jima Cassidy'ego. Ku swej wielkiej radości Lollie 
odzyskała Medusę. Sam, rzecz jasna, nic podzielał jej zachwytu. 

Jim opowiedział im, co wydarzyło się w czasie ich nieobecności, 
a było tego doprawdy niemało. Aguinaldo i Bonifacio doszli 
do porozumienia i połączyli wyzwoleńcze siły. Hiszpanie zmietli 
z powierzchni ziemi dwie kolejne wioski i zdołali jeszcze 
bardziej niż dotychczas nadwerężyć stosunki z rządem USA. 
Dwa dni po opuszczeniu przez Sama i Lollie obozu w kraju 
wybuchła rewolucja. Walki rozpoczęły się najpierw w małych 
miasteczkach i błyskawicznie rozprzestrzeniały się w kierunku 
Cavite i Manili. Bazą rebeliantów stało się Santa Cruz, największe 
miasto na północy. Ojciec Eulalii prawdopodobnie jeszcze lam 
przebywa, prowadząc rozmowy z przywódcami powstania. 

371 

Koła wozu dudniły po brukowanej drodze na przedmieściach 
miasteczka. Kury gdakały, a Medusa z zapałem im wtórowała 

- już od czterech dni naśladowała odgłosy wiezionego drobiu. 
Lollie wyjęła z włosów Sama kurze pióro i uśmiechnęła 
się. Przypominał Indianina, któremu wystają zza opaski orle 
pióra. 
- Jeśli kiedykolwiek jeszcze ujrzę ptaka... budź jedno pióro... 
czy usłyszę gdakanie... - mruczał-Jankes pod nosem obserwując 
popisy Medusy. 
- Posłuchaj, Sam, gdyby nie ten wóz, nadal maszerowalibyśmy 
w tym upale na piechotę. 
Mężczyzna zademonstrował jedną ze swych niezadowolonych 

Strona 223

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

min i rozpędził ręką unoszący się w powietrzu ptasi puch. Im 
bliżej miasteczka, tym bardziej stawał się gderliwy, a przez 
ostatnią godzinę nie robił nic innego, jak tylko krzywił się na 
wszystko. 

Eulalia zastanawiała się, czy Sam przypadkiem nie tęskni 
skrycie za powrotem do obozu rebeliantów, aby wraz z innymi 
wziąć bezpośredni udział w walkach. To przecież jego żywioł. 
Myślała chwilę, poczym doszła do wniosku, że jednak nic. Nic 
palił się za wyruszeniem w ślad za Jimem, 

Strzepała z siebie pióra i spojrzała na swoje ubranie. Ciekawe, 
co pomyślałby jej ojciec gdyby ją teraz zobaczył. Jakże 
się oddaliła od wizerunku grzecznej dziewczynki, spowitej 
w różowe wstążki i koronki, z kameą na szyi, która chodziła 
niecierpliwie po pokoju w oczekiwaniu na przyjazd ojca. 
Dziś miała włosy postrzępione i w nieładzie, pomimo wpięcia 
grzebieni od kobiety z wioski, tej samej, od której dostała 
też ubranie. Spod białej, bawełnianej bluzki, za dużej przynajmniej 
o dwa numery, widać było męski podkoszulek. Zamaszysta 
spódnica z bawełny w zielone i czerwone paski 
sięgała do ziemi. Na nogach miała płaskie, haftowane klapki, 
lecz z postrzępionych w czasie drogi czubów wystawały jej 
palce. 

Wiecznie świecące słońce opaliło Lollie skórę, a Sam powte

372 

dział na dodatek, że ma na twarzy piegi. Była tym przerażona, bo 
od razu stanął jej przed oczyma obraz łaciatych psów Harrisona, 
które miały obsypane plamami nosy, łby i grzbiety. Sam ze 
śmiechem uspokoił ją, że piegi widać tylko z bardzo bliska, gdy 
ich twarze dzieli jedynie pocałunek. 

Wóz zatrzymał się przed wysokim, murowanym budynkiem. 
Jankes wyskoczył i pomógł Lollie zsiąść. Przytrzymał ją w ramionach 
trochę dłużej niż to było konieczne i z pewnym żalem 
opuścił na ziemię. Dziewczyna potknęła się, bo; od długiego 
siedzenia w jednej pozycji straciła czucie w nogach. 

- W porządku? - spytał, nic spuszczając z niej wzroku. 
Eulalia uśmiechnęła się i pokiwała głową, po czym odwróciła 
się w stronę wozu. 

- Medusa! 
Sam mruknął coś pod nosenv 
Szpak zeskoczył z klatki z kurczakami i usiadł jej na ramieniu. 
Lollie zbliżyła doń twarz. 

- Bądź" teraz cicho i zachowuj się przyzwoicie. Idziemy na 
spotkanie z moim tatusiem— tłumaczyła, 
- Kra! Cisza! Cholerny kaczor! - Głos ptaka przybrał silnie 
południowy akcent. - Cholerny Jankes! Kra! Jestem Medusa! 
Jestem szpakiem! Sam jest osłem! 
- Nie uważasz, że powinniśmy zostawić gdzieś tego ptaka? 
Na przykład u najbliższego rzeźnika? - zapytał Sam. 
Lollie zignorowała ich oboje i spojrzała na okazały budynek. 
Prowadziło do niego pięć par masywnych drzwi. 

- Którędy wchodzimy? 
- To twój ojciec, zatem ty decyduj. - Sam skrzyżował ręce na 
piersiach i spojrzał na nią chłodno. 
- Dobrze wiem, dlaczego się tak zachowujesz. 
- To znaczy jak? 
- Jakbyś chciał wyzwać cały świat na pojedynek. 
Sam znowu mruknął coś pod nosem. 
- Jesteś zdenerwowany, 

Strona 224

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

- Nigdy w swoim plugawym życiu nie byłem zdenerwowany. 
373 

- Oczywiście, nigdy też nie byłeś zazdrosny. - Chwyciła go 
za rękę i pociągnęła w stronę najbliższych drzwi. Wkrótce cała 
trójka zniknęła w środku. 
To nie może być moja córka! - wykrzyknął władczym łonem 
wysoki, siwy mężczyzna do Filipińczyka trzymającego Mcdusę 
i wbił w niego wzrok, który ugotowałby jajko. Biedny człowiek 
stanął w miejscu jak wryty. 

- Mój Boże! - ciągnął jej ojciec. - Ubrana jak brudna 
wieśniaczka, jej włosy przypominają raczej gniazdo szczura, 
a skóra jest prawie... brązowa. 
Filipińczyk posłał Lollie spojrzenie pełne współczucia, po 
czym wyszedł z Medusą z pokoju i zamknął drzwi. 

- Całe szczęście, że twoja matka nie żyje i nie może cię teraz 
zobaczyć - rzucił mężczyzna ze złością, a z jego oczu biła 
pogarda. 
Lollie zamknęła oczy, aby powstrzymać wzbierające łzy. Były 
to łzy wstydu, upokorzenia i bólu. Tak chciała mieć ojca i matkę, 
którzy by ją kochali i byliby z niej dumni. Wzięła głęboki oddech 
i popatrzyła na człowieka, który nazywał siebie jej ojcem, 
szanowanego patriarchy rodziny LaRue. Za nim stali w szeregu 
jej bracia, którzy na wiadomość o porwaniu natychmiast przybyli 
na Filipiny. Znajdowali się tu wraz z nią wszyscy mężczyźni 
z rodu LaRue. Ona zaś stała pod pręgierzem ich oskarżających 
spojrzeń niczym małe, niegrzeczne dziecko. 

Ale teraz miała przy sobie Sama i jego obecność podtrzymywała 
ją na duchu. Przyszedł tutaj dla niej. Sam Forestcr 

- zawsze mogła na niego liczyć i za to kochała go jeszcze 
bardziej. Ojciec zaczął chodzić nerwowo po pokoju i Lollie 
mocniej ścisnęła dłoń Sama. 
Zatrzymał się przed córką i spojrzał jej w oczy. 

- Sprawiłaś już wystarczająco dużo kłopotów. Zresztą byłaś 
w tym dobra od małego, jeśli wierzyć listom twoich braci. Przez 
ostatnie tygodnie nic, tylko czekam na ciebie; najpierw wiele 
374 

godzin w jakiejś odległej zatoce pośród dżungli, a teraz tutaj, od 
ponad dwóch tygodni. No więc, niewdzięczna dziewczyno, co 
masz na swoje usprawiedliwienie? 

Czy dobrze słyszy? To ona kazała mu czekać? Przemyślała to 
raz jeszcze. Dobry Boże, przez siedemnaście lat oczekiwała od 
tego człowieka najmniejszego znaku pamięci i akceptacji. Nie 
zdawała sobie sprawy, że nieświadomie ściska z całej siły rękę 
Sama. dopóki nie odwzajemnił jej uścisku dla dodania otuchy. 

Odetchnęła głęboko i spojrzała na ojca. 

- Ja kazałam ci czekać? - odezwała się, po czym powtarzała 
swoje słowa coraz głośniej, aż w końcu zaczęła krzyczeć. - Ty 
przeze mnie czekałeś! Ty nadęty starcze bez serca! - Znowu 
poczuła napływające łzy i tym razem nie powstrzymywała płaczu, 
bo nic na to nie mogła poradzić. 
Zbliżyła się do człowieka, który ją stworzył, lecz nie poświęcił 
jej odrobiny swojego czasu. 

- Coś ci powiem na temat czekania, kochany ojcze. Czekanie 
to nie kilka godzin czy nawet kilka tygodni, to siedemnaście 
długich jak wieczność lat. Tyle właśnie czekałam na twój powrót 
do domu, na jakiś znak miłości od ciebie, rodzonego ojca. Nigdy 
się nie zjawiłeś, nie miałeś tyle czasu, a może nie dbałeś o to, co 

Strona 225

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

może odczuwać małe dziecko? 
- Posłuchaj, młoda damo... 
- Nie, to ty mnie posłuchaj - dźgnęła go palcem w piersi. 
- Jestem twoją córką, nazywam się Eulalia Grace LaRue, jestem 
tą są dziewczynką, która dla ciebie starała się być tym, kim 
chciałeś - damą. Cóż, nie jestem damą. Posiadam uczucia, rozum 
i serce. Jestem dobrym człowiekiem, pragnęłam ofiarować ci 
moją miłość, mnóstwo miłości. Szkoda, że cię przy tym nie było. 
prawda? 
- Lollie... damy nie... - ostrzegł ją Jeffrey. 
- Czego damy nie robią? - Odwróciła się do najstarszego 
z braci. - Nie klną? Nie kłócą się, nie jedzą, nie myślą? Kto 
stworzył te głupie zasady, Jeffrey? Czy damom nie wolno być 
człowiekiem? Jeśli tak, to cieszę się, że nią nie jestem! 
375 

Pośród śmiertelnej ciszy rozległ się odgłos czyjegoś klaskania 
i wypełnił cały pokój. To był Sam. Lollie odwróciła się i uśmiechnęła 
do niego. 

- Dziękuje. 
- Ona ma rację - Sani popairzył na mężczyzn z jej rodziny. 
- Ona nic jest damą, jest kobietą. 
- A to kio? - zapylał Jedidiah. 
- Sam Forester - odparła dziewczyna i zwróciła się znowu 
w stronę ojca. - Gdyby nic on, nic byłoby mnie lulaj. Prawdziwy 
ojciec dziękowałby Bogu. że żyję. Zrcszią, co z ciebie za rodzic? 
Jaki mężczyzna porzuca swoje dziecko? 
- O nie. nie opuściłem cię - szydził mężczyzna. - Miałaś 
braci i służbę, tylko że najwyraźniej nie nauczono cię szacunku. 
- Na szacunek należy sobie zasłużyć. 
- A jak ly zdobywasz szacunek? Biegając po wyspie w podartych 
łachmanach? - Mężczyzna zwrócił się do jej braci. - Spójrzcie, 
coście najlepszego stworzyli. Mój Boże... 
- Chyba masz na myśli „dzięki Bogu". Przynajmniej wiem, że 
moi bracia się starali. Na tyle przejęli się moim losem, że się tu 
w ogóle zjawili. - Dziewczyna pokazała na nich ręką. - Wiem 
też, że kochają mnie na swój sposób, lecz ty, ty nic nie wiesz 
o miłości. Nic rozumiem cię. Żyjesz według zasad, które sam 
ustanowiłeś. Nie jeździsz tramwajami w Manili z powodu złego 
traktowania zwierząt. A co z iwoją rodzoną córką, klórej nawet 
nie pokazałeś figi? Bardziej obchodzą cię chore konie niż 
najbliżsi, ludzie z twojej krwi i kości. Jakie lo smutne... - Lollie 
cofnęła się i oparła o Sama. 
- Zawsze uważałem konie za bardziej cenne od kobiet. - Ojciec 
posłał jej lodowate spojrzenie, bardziej mrożące od jej wzroku. 
Dziewczyna zaczerpnęła powietrza i starała się opanować urazę. 

- Kim pan właściwie jest? - Ambasador LaRue skierował 
pogardliwe spojrzenie na Sama. 
- Nazywam się Forester i pochodzę z najbiedniejszych dzielnic 
Chicago - odparł Jankes przyjmując nonszalancką postawę, taką 
samą jak podczas pamiętnej rozmowy z pułkownikiem Luną. 
376 

-A wiec jest pan nędznym amerykańskim najemnikiem, 
człowiekiem zabijającym dla pieniędzy. - Mężczyzna spojrzał na 
Sama tak, jakby przebywanie z nim w jednym pokoju oznaczało 
zniewagę. 
- Nawet w połowie mu nie dorównujesz! - Lollie zatrzęsła się 
z gniewu. 
Sam objął ją ramieniem. 

- Ty dziwko. - Ojciec spojrzał z wściekłością na rękę Jankesa, 
a potem na dziewczynę. 
- Jeszcze jedna taka uwaga i bez względu na wszystko po 
prostu wyrwę ci gardło - powiedział Sam naprężając mięśnie. 
Ambasador odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. Bracia 

Strona 226

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

rozstąpili się. aby go przepuścić. Chwycił za klamkę, otworzył 
drzwi i obrócił się na progu. 

- Nie jesteś warta mojego zachodu, nie zastałem tu nic, czego 
bym oczekiwał. To wy ją wychowaliście na taką... Zatem wy to 
załatwcie. Ja już nie mam córki. - Opuścił pokój i zamknął za 
sobą drzwi. 
- Co za sukinsyn - mruknął Sam pod nosem. Zacisnął dłonie 
tak mocno, że Lollie aż się wzdrygnęła. - Przepraszam. - Wyprostował 
palce i masował delikatnie jej ramię. 
Wówczas Eulalia rozpłakała się, a Sam przytulił ją do siebie. 
Płakała rzewnymi łzami, nie z bólu ani z żalu za utralą ojca, ale 
z powodu zmarnowanych marzeń i czasu, który straciła bezpowrotnie 
dla tego bezdusznego, zimnego człowieka. Opłakiwała 
rodziców, których tak naprawdę nigdy nie miała, i swoje nieszczęśliwe 
dzieciństwo. Zegnała małą Eulalię LaRue, której nigdy nic 
odpowiedziano na jej pytania i która nie zaznała rodzicielskiej 
miłości. 

Oderwała się od Sama. Bracia milczeli i patrzyli na nią 
z zakłopotaniem, jak zwykle, kiedy płakała - najwyraźniej 
czuli się nieswojo. Lecz kochali ją ogromnie i ona o tym 
wiedziała. 

- Lollie, przez te wszystkie lata staraliśmy się cię chronić. To 
naprawdę twardy człowiek - mówił Jeffrey pocierając czoło. 
377 

Robił lak najczęściej, gdy miał jej do powiedzenia coś nieprzyjemnego. 

- Jest z kamienia, lo żałosny materiał na człowieka - odezwała 
się. - Teraz rozumiem, dlaczego byliście tacy opiekuńczy. Myślę. 
że próbowaliście ochraniać mnie przed nim. Szczególnie ty, Jed. 
- Dziewczyna zwróciła się do Jedidiiiha, osoby tak bardzo 
przypominającej jej Sama. - Aż do dzisiaj nic potrafiłam pojąć, 
dlaczego nie chciałeś, abym pojechała na Filipiny. Nie myślisz 
chyba poważnie, że przynoszę pecha? 
Jej bral wyglądał na zmieszanego. Wydawał się mieć na ten 
lemat podobne zdanie do tego. jakie wyrobił sobie Sam. 

- Nic, nie przynosisz pecha - zaprzeczył słabo. - Tylko życie 
Z lobą jest nieco kłopotliwe, mam parę blizn na dowód moich 
słów - uśmiechnął się. 
- Założę się o miesięczne pobory, że nie ma na ramieniu 
blizny w kształcie litery „L" - wymamrotał pod nosem Jankes. 
Eulalia uściskała po kolei każdego z braci. Gdy doszła do 
Jeffreya, powiedział jej: 


Chodź", siostrzyczko, zabierzemy cię teraz do domu. 
- Nie! Sam... - odwróciła się i pobiegła do Jankesa akural 
w chwili, gdy filipiński służący otworzył drzwi. Do pokoju 
wleciała Medusa i jak zwykle usiadła jej na głowie. 
Bracia stali w osłupieniu i patrzyli na plaka. 


To jest Medusa - uśmiechnęła się. 
- Kral Jestem Medusa! Jestem szpakiem! Sam jest osłem! 
Bracia Lollie wy buchnęli śmiechem. 
Jedynie Sam pozostał poważny. 
- Kra! - Szpak zniżył głos naśladując Sama. - Smakujesz 
jak dobra, wiekowa whisky. - Medusa udała głos kobiecy: 

Och... Sam. 
Śmiech zamarł na ustach braci, 

Kra! Chodź do mnie, słodka! Teraz, chcę być w lobie. 

Strona 227

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Nastąpiła chwila ciężkiej ciszy i pięć par błękitnych oczu 
Calhounów przeniosło się z Medusy na Sama, potem na Loilie. 
a w końcu ponownie na Sama. 

378 

- Myślałem, że Medusa śpi - mruknął Sam i dziewczyna 
poczuła, jak napinają się jego mięśnie. 
- Jed, posłuchaj,.. - Lollie spojrzała na braci. 
Jedidiah pierwszy zadał Samowi cios. 
Eulalia uderzyła druga. 
Następnego ranka w kościele Błogosławionej Dziewicy 
rozdzwoniły się weselne dzwony. Zebrani obrzucali ciekawskimi 
spojrzeniami ślubny orszak i czekali w ciemnych, mahoniowych 
ławkach na rozpoczęcie ceremonii. Ksiądz odziany w złolo-biały 
ornat pobłogosławił związek. Starał się nie zwracać uwagi 
na skrzeczącego, czarnego szpaka z niewyparzonym dziobem, 
ani na poturbowane i posiniaczone twarze braci panny młodej, 
którzy otaczali nowożeńców zwartym murem. Zignorował 
porozcinane wargi, podbite oczy i rozlegające się co jakiś 
czas jęki bólu. Odwrócił też dyskretnie wzrok, kiedy złota 
obrączka nie chciała wejść na opuchnięte i poobijane pałce 
panny młodej. 

Mistrz ceremonii spełnił swój obowiązek w obliczu Boga 
i pobłogosławi! związek. Gdy tylko skończył, pan młody, którym 
był wysoki, czarnowłosy diabeł ze złowieszczą opaską na jednym 
oku i wielkim siniakiem pod drugim, chwycił pannę młodą 
w objęcia i zaczął całować. Był to doprawdy niezwykły pocałunek, 
bo wydawało się, że nigdy się nie skończy. Trwał przez cały czas 
liturgii, składu apostolskiego i eucharystii razem wziętych. Kiedy 
pan młody skończył, w kościele nic było ani jednej duszy, która 
wątpiłaby w jego szczerą chęć poślubienia wybranki. 

Wkrótce wzdłuż nawy ruszyła ta dziwna, pstra grupa. Wzruszone 
twarze państwa młodych jaśniały radością i szczęściem. 
Ksiądz popatrzył na odchodzących i pokiwał głową - niezwykłe 
rzeczy dzieją się na tym świecie! Potem odwrócił się do ołtarza 
i zastygł w osłupieniu. 

Ze sklepień dachu rozległ się głęboki, donośny śmiech. To sam 
Pan Bóg śmiał się z wysokości. 

379 

I Bóg nie przestawał się śmiać, przez następnych dziesieó lat 
obdarzył bowiem Sama i Lollie Foresterów sześcioma dziewczynkami. 
Wszystkie miały czarne włosy i niebieskie oczy, każda 
wypowiedziała swoje pierwsze słowo w wieku dziesięciu miesięcy 
i od tego czasu nawet na chwilę nic milkła. 

Najstarsza z nich, Samantha, odziedziczyła po ojcu twarde rysy 
szczęki i podbródka, zdeterminowaną naturę i życiową zawziętość. 
Potrafiła prześcignąć i, ku cichej dumie ojca, pobić każdego 
chłopaka w okolicy. Anna była lak samo powolna jak jej 
południowy akcent, marzyła o zostaniu wielką aktorką i zawsze 
ubierała się na różowo. Priscilla uwielbiała zwierzęta i trzymała 
w domu całą menażerię, przez co panowała tu nieustanna wrzawa. 
Jej kolekcja obejmowała dwa psy, kota, papużkę, cztery chomiki, 
trzy złote rybki, szesnaście gupików, dwa żółwie, trzy żaby oraz 
ulubieńca - dwunastoletniego, szpaka o imieniu Medusa, chrupiącego 
orzeszki, chrapiącego i plotkującego bez przerwy na jej 
siostry. 

Abigail słynęła ze swojego łagodnego usposobienia. Potrzebowała 
tego, nie było bowiem tygodnia, aby się o coś nie potknęła, 
przewróciła czy czegoś nie popsuła. Ostatni jej wyczyn to 
utknięcie między piętrami w małej gospodarczej windzie, w której 

Strona 228

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

przysyłano jedzenie z kuchni do jadalni. Sam potrzebował 
godziny, aby ją wydostać. Jessamine z kolei to istna gaduła. 
Wypluwała z siebie pytania z szybkością karabinu, a na Boże 
Narodzenie nauczyła się liczyć, mimo że skończyła zaledwie 
cztery latka. Sam liczy! z nią przypalone ciastka mamy. 

Ostatnią z córek, co nie znaczy, że najgorszą czy też najbardziej 
cichą, była maleńka Lily, jeszcze niemowlę. Ta znowu okazała 
się krzykaczem. Wszyscy w McLean w Wirginii wiedzieli, kiedy 
Lillian Grace Forester nie śpi. Jej ojciec przysięgał, że słyszy ją 
ze swojego biura, gdzie pracował jako doradca wojskowy rządu. 

Ale w noc Bożego Narodzenia roku pańskiego 1904 było 
całkiem cicho. 
Sam podniósł gazetę leżącą koło jego ulubionego skórzanego 
fotela, usiadł i położył ją na stoliku obok. Oparł się wygodnie. 

380 

założył ręce za głowę i wpatrywał się w świeczki migające na 
olbrzymiej choince - po trzydzieści na każdy metr drzewka. 
Zastanawiał się, czemu wszystkie kobiety bez względu na wiek 
pragną mieć jak największą choinkę. Najbardziej cichym momentem 
w zeszłym tygodniu była chwila, gdy zaproponował przywiezienie 
mniejszego drzewka i postawienie go na stole. Sześć par 
błękitnych oczu z przerażeniem zwróciło się na niego, jakby 
powiedział właśnie jakieś ciężkie bluźnierstwo. 

Ogromna choinka miała cztery metry wysokości i stała w ciężkim 
kamiennym wazonie wypełnionym piaskiem i wodą. Przez 
piętnaście minut Lollie kłóciła się z nim, czy drzewo stoi prosto. 
Przyjrzał się choince, nadal pochylała się za bardzo na lewo. 

Udekorowali ją błyszczącymi, rozkładanymi zwierzątkami 
z papieru i scenkami przywiezionymi z Niemiec, które jego żona 
nazywała drezdenkami. Wisiały tam również laski z cukierków , 
w paski, przywiązane do gałązek różowymi wstążeczkami, 
koronkowe wachlarzyki i mieniące się kolorami szklane sopelki. 
W wiszących pozłacanych klatkach znajdowały się ptaki, które 
śpiewały, gdy je ktoś nakręcił. Były to dość dokuczliwe stworki. 

Sam poklepał się po kieszeni - klucz do mechanizmu znajdował 
się u niego. 

Szklane figurki aniołów wyglądały zza srebrnych i złotych 
łańcuchów i rożków ze świecącego papieru. Te ostatnie zostały 
wcześniej napełnione przez Lollie cukierkami, ale teraz już 
wisiały puste. Na samym wierzchołku choinki siedział wielki, 
porcelanowy anioł, zaś tu i ówdzie pośród ozdobionych gałęzi 
wychylały się przypalone postacie z ciasta imbirowego. 

Późno w nocy, już po rozłożeniu prezentów, napełnieniu 
skarpet łakociami i zapaleniu świeczek, kochali się z Lollie 
namiętnie za zamkniętymi suwanymi drzwiami salonu. Przez te 
wszystkie lata dzieciak z Quincy slreet nauczył się cieszyć 
świętami Bożego Narodzenia. 

Sam spojrzał na Lollie, która siedziała teraz na podłodze i grała 
z córkami w karty. Niewiele się zmieniła. Liczne porody sprawiły 
jedynie, że zaokrągliła się nieco i powiększyły się jej piersi, co 

381 

mu akurai odpowiadało. Jasne włosy dość niedbale upięła na 
głowie, lak jakby całość miała się za chwilę rozsypać. Przypomniało 
mu to sypialnię, pogniecioną pościel, rozrzucone na 
poduszce włosy, miękka kobiecą skórę i południowy akcent... 

Strona 229

background image

Barnett Jill - Cukiereczek

Przerzucił wzrok na bezpieczniejszy grunl - na Matyldę, ich 
gosposię. Miała pięćdziesiąt lat, była kanciasta jak autobus 
i prowadziła im gospodarstwo iście żelazną ręką. Właśnie grała 
na pianinie kolędy, a Medusa fałszując śpiewała „Cichą noc". 
Dziewczynki skończyły niebawem grę w karty i dołączyły do 
Matyldy, Lollie zaś wstała i usiadła na oparciu jego fotela. Sam 
objął ją ręką. 

Po kilku minutach spokojnego, ciepłego szczęścia zerknął na 
stolik obok fotela w poszukiwaniu swojej fajki, mając szczerą 
nadzieję, że Jessie znowu nie napchała do niej mydła. Podniósł 
gazetę i coś przyciągnęło jego uwagę. Było to ostatnie wydanie 
„Magazynu'dla kobiet" z okładką pełną kwiatów, wstążek i innych 
damskich drobiazgów, a tytuł artykułu brzmiał: „Prawdziwy duch 
świąt Bożego Narodzenia". Sam zaczął czytać: 

Dzieci są aniołami Boga, zesłanymi przez niego dla uczynienia 
świata lepszym i jaśniejszym. To, co zrobimy dla tych wysłańców 
niebios, szczególnie o tej właśnie, przeznaczonej dla nich porze 
roku, zostanie nam oddane po trzykroć, jak chleb rzucony na 
wodę... 

Popatrzył na swoją rodzinę - jego chleb rzucony na wodę. 
Córki ubrane w białe bawełniane i koronkowe ubranka, przystrojone 
czerwonymi wstążkami, śpiewały słodko jak gromada 
aniołów. Samantha miała przypiętą broszkę, a Annie wielką 
różową kokardę we włosach, mimo że gryzła się z czerwienią 
świątecznych ozdób. Prissy trzymała w ręku wszechobecnego 
kota, w kieszeni chomika, a na głowie papużkę. Abby włożyła 
w świecznik palec, ale zdążyła go wyjąć, zanim ojciec podniósł 
się z miejsca. Jessie cały czas śpiewała głośniej od Medusy. poza 
chwilami, gdy pytała się Matyldy, kto wynalazł kolędy. Lily 

382 

spała smacznie na górze. Skończyła właśnie dziesięć miesięcy 
i wypowiedziała dzisiaj swoje pierwsze słowo. Sam uśmiechnął 
się, bo słowem tym było „tatuś". 

Przeniósł wzrok na swoją prześliczną żonę, ubraną dziś 
odświętnie w aksamit i koronki, z jasnymi włosami spiętymi 
w niedbały kok. który sprawiał wrażenie, że rozsypie się lada 
chwila. Ich gorąca miłość dała mu tyle dzieci, sama zaś Lollie na 
zawsze zawładnęła jego sercem. Ich dzieci były aniołami, a ona 
jego niebem. 

Na twarzy mężczyzny pojawił się leniwy uśmiech zadowolenia. 

Sam Forester miał po co żyć. 

Strona 230