background image

Jill  Barnett

  

WYSPA

 (Carried away)

 

Przełożyła Elżbieta Zawadowska-Kittel

s&c

s&c

EXLIBRIS

EXLIBRIS

 

– 1 –

background image

 

Kormoran trud sobie zadaje, 

w torbie z papieru składa jaja. 

Służyć to musi bez wątpienia 

ukryciu ich w pomroce cienia. 

Lecz nie przewidzi głupi ptak, 

że może też się zdarzyć tak, 
iż misie, co jedzą placuszki, 

ukradną torbę na okruszki.

 

utwór anonimowy

przekł. Jacek Kittel

 
W   ostatni   pogodny   dzień   sierpnia   siedem 

ogromnych czarnych kormoranów przysiadło na 
skałach   spokojnej   zatoczki   wżynającej   się   w 
wybrzeża wyspy Arrant. Właściwie nie byłoby w 
tym nic niezwykłego – wszak kormorany to ptaki 
morskie, więc jak wszystkie podobne im gatunki 
koczują   na   skałach   –   ale   te   postępowały   w 
identyczny sposób przez całe lato. Każdego ranka 
przylatywały w to samo miejsce i zastygały tam 

– 2 –

background image

nieruchomo   z   rozpostartymi   skrzydłami,   jakby 
chciały je wysuszyć. Nie zmieniały pozycji nawet 
wówczas, gdy mijała je smakowita ławica śledzi. 
Godzinami   wypatrywały   daleko   przed   siebie, 
jakby na coś czekały.

Tę błazenadę dałoby się łatwo wytłumaczyć w 

przypadku   wron.   Mieszkańcy   Nowej   Anglii 
potrafili   przepowiadać   przyszłość   z   liczby 
widzianych naraz ptaków:

 
Jedna to smutek, 
Dwie — zaręczyny, 
Trzy wrony – ślub, 
Cztery — narodziny
 
Ale to nie były wrony, tylko kormorany, zwane 

krukami   mórz.   Miejscowi   uważali   je   za 
największe   ptasie   szkodniki,   gdyż   niszczyły 
zarówno połowy rybaków, jak i drzewa na wyspie. 
Gdyby jakiś mieszkaniec stałego lądu zobaczył je 
na skałach, powiedziałby zapewne, że złe do złego 
ciągnie,   gdyż   Arrant   miała   równie   fatalną 
reputację, co te nieznośne ptaszyska.

W   pogodny   dzień,   gdy   zielononiebieskie 

morze było spokojne, wyspa Arrant przypominała 

– 3 –

background image

z   daleka   średniowieczny   zamek   wzniesiony   ma 
wysokiej skale. Jednakże wraz ze zmianą pogody 
przybierała   odmienne   kształty   i   wyglądała   jak 
tajemnicza   niebieska   chmura   majacząca   daleko 
na horyzoncie.

Czasem, przy południowym wietrze, ogromne 

fale   podmywały   skaliste   brzegi,   lecz   mimo   to 
wyspa   trwała   niepokornie   i   niezłomnie   wbrew 
morzu   oraz   gwałtownym   podmuchom,   jak 
kamienna maska skrywająca swoje tajemnice.

Od postrzępionej linii lądu dzieliło ją zaledwie 

siedem mil morskich i ta odległość nie stanowiła 
żadnego   problemu   dla   smukłych   szkunerów   z 
Bath   w   stanie   Maine.   W   pobliżu   wyspy   rybacy 
zastawiali   sieci   na   dorsze   i   srebrzyste   ławice 
śledzi, które sprawiały, że po wschodzie księżyca 
woda lśniła tak, jakby w jej czarną toń spadła z 
nieba cała Droga Mleczna.

Mimo iż  tak niedaleko  w ogromnych  letnich 

posiadłościach   i   ubogich   chatach   rybackich 
tętniło   życie,   ten   niewielki   obszar   wydawał   się 
całkowicie odizolowany od otoczenia. I nie działo 
się tak za sprawą otaczającego go morza. Wyspa 
Arrant   należała   do   innego   świata,   ukrytego   za 
mgłą. Tylko przy dobrej pogodzie widać było, że 

– 4 –

background image

istnieje naprawdę.

Stanowiła   zawsze   temat   pogawędek.   Dzieci 

rybaków   zbierały   się   przy   ogniskach,   plotąc   o 
zamieszkujących   wyspę   dzikich   Szkotach. 
Twierdziły   z   przekonaniem,   iż   są   to   duchy 
poległych   na   wrzosowisku   Culloden,   które 
przebyły   Atlantyk,   by   dotrzeć   na   ten   skalisty, 
zimny,  i   surowy  skrawek   ziemi   przypominający 
im ukochaną ojczyznę.

Inni   nazywali   „szalonymi   Szkotami” 

MacLachlanów   –   właścicieli   znikającej   wyspy. 
Toteż dzieci drżały na myśl o pełni księżyca, kiedy 
to jeden z nich mógł przybyć na białym koniu z 
rozwianą grzywą, by porwać je z ciepłych łóżek. I 
dlatego,   żeby   się   przed   tym   uchronić,   wkładały 
pod   poduszki   białe   piórka   wyrwane   z   kupra 
pisklęcia maskonura.

Gdy porywisty wiatr zrywał gonty z rybackich 

chatek, mawiano, że to MacLachlan wyjechał na 
konną przejażdżkę. W takie noce wierzby jęczały 
żałośnie  i  zdawać  by się  mogło,  że  ktoś płacze. 
Matki okrywały dzieci puchowymi pierzynkami i 
zapewniały je, że na zewnątrz nikogo nie ma i że 
to tylko wiatr buszuje wśród gałęzi.

Lecz   dziecięca   wyobraźnia   nie   dawała   się 

– 5 –

background image

uśpić. Maluchy przytulały się mocno do siebie i 
szeptały,   że   to   jednak   był   płacz   –   płacz   jakiejś 
zagubionej   duszy,   która   ujrzała   białego   konia 
miotającego się wściekle wśród gęstej mgły. Tak 
więc   owego   lata   nikt   nie   zauważył   dziwnego 
zachowania   kormoranów.   Opowieści   o   dzikich 
Szkotach   na   białych   koniach   wystarczyły 
całkowicie, by niejednemu spędzić sen z powiek.

– 6 –

background image

2

A może rycerz niespodzianie 

wypełnić zechce swe zadanie, 

jak opiewają w dawnej pieśni, 

smutek zamieni w ton radosny. 

A może zdarzy się to komu... 

Nigdy nic nie wiadomo.

A. A. Milne 

przekł. Jacek Kittel

 
Dla   Amelii   Emerson   był   to   jeden   z   tych 

pięknych dni, kiedy niebo wygląda jak niebieska 
gliniana   misa,   w   której   niedzielnego   poranka 
kucharka miesza ciasto na pączki. Nawet chmury 
pasowały do tego obrazu, gdyż rozciągały się na 
nieboskłonie  niczym strużki mąki na błękitnym 
naczyniu.

Amy   wysunęła   twarz   ku   gorącemu 

sierpniowemu   słońcu   i   przymknęła   powieki. 
Oczyma duszy widziała nad sobą pana Boga – w 
białym   fartuchu,   z   długimi   siwymi   włosami 

– 7 –

background image

upchniętymi   pod   czapką   kucharską   – 
przewracającego niebiosa do góry nogami po to 
tylko, by obdarować ludzi pięknym dniem.

W czerwcu, gdy William de Pysters zabrał ją 

na   przejażdżkę   łódką   po   rzece   Kennenbunk, 
niebo   było   równie   niebieskie.   Płynęli   cicho   po 
szklistej   wodzie   usianej   czerwonymi   kwiatami 
klonu,   które   słały   się   przed   nimi   jak   dywan 
rozpostarty przed królową. Nie pamiętała równie 
cudownego   dnia   kilka   uśmiechów,   chwila 
rozmowy, słodki pocałunek – i już wychodziła z 
łódki   wsparta   na   silnym   ramieniu   Williama,   z 
kwiatem   za   uchem   i   zaręczynowym 
pierścionkiem na palcu.

Aż   trudno   jej   było   uwierzyć,   że   w   życiu 

zachodzą   tak   gwałtowne   zmiany.   Przed   trzema 
laty straciła rodziców i dlatego spędzała wakacje 
w   Maine.   Jeden   z   wykonawców   testamentu 
uważał, że morskie powietrze dobrze jej zrobi, a 
inni natychmiast go poparli.

Koteria   zjeżdżająca   tu   na   lato   pochodziła   z 

różnych   stron   z   Bostonu,   Filadelfii   i   Nowego 
Jorku. Całe karawany bogaczy ciągnęły do Maine, 
gdzie   jagody   były   słodkie   i   dojrzałe,   a   morska 
bryza   uprzyjemniała   życie.   Mogli   tam 

– 8 –

background image

odpoczywać,   żeglować,   a   przede   wszystkim 
zawierać   nowe   znajomości   we   własnym   świecie 
błękitnokrwistych milionerów.

Amelia   Emerson   miała   pieniądze,   dużo 

pieniędzy.   Toteż   w   „Beach’s”   –   piśmie 
rejestrującym  wartość i  pochodzenie  jankeskich 
majątków   –   jej   nazwisko   widniało   na   jednej   z 
czołowych   pozycji.   Fortuna   otwierała   przed   nią 
drzwi,   za   którymi   skrywała   się   przed   światem 
elita   amerykańska.   Cabotowie,   Livingstonowie, 
Dearbornowie   i   Winthropowie   –   bogacze   z 
dziada   pradziada,   słali   jej   zaproszenia   na 
welinowym   papierze,   a   ona   je   przyjmowała. 
Chodziła na ich przyjęcia nawet wówczas, gdy już 
zrozumiała, że tak naprawdę nie jest tam wcale 
mile widzianym  gościem. Uchodziła przecież  za 
pariasa – jej rodzina miała czelność dorobić się 
majątku,   a   nie   odziedziczyć   go   po   wspaniałych 
przodkach, którzy przybyli do Ameryki całe wieki 
temu   i   zajadali   kukurydzę   ze   słoniną   w 
towarzystwie Indian.

Amelia   w   dalszym   ciągu   nie   rozumiała, 

dlaczego   fortuna   zdobyta   dzięki   pracy   i 
pomysłowości   jest   mniej   ceniona   niż   pieniądze 
od   lat   lokowane   w   bankach,   obligacjach   bądź 

– 9 –

background image

ziemi.   Różnica   pomiędzy   starymi   i   nowymi 
pieniędzmi wydawała się jej niepojęta.

Ale   Amy   w   ogóle   nie   znała   się   na   ludziach. 

Silna   więź   uczuciowa   łączyła   ją   jedynie   z 
rodzicami,   którzy   zamknęli   córkę   w   rodzinnej 
enklawie, gdzie zaznała wyłącznie miłości.

Wciąż stawał jej przed oczami obraz ojca. Tak 

wyraźnie   widziała,   jak   siedzi   z   zabawnie 
skrzyżowanymi   nogami   na   niziutkim   białym 
krześle   z   oparciem   malowanym   w   bratki.   Był 
bardzo   wysoki,   ale   zręczny   –   odgiąwszy   mały 
palec prawej dłoni zajadał kanapki  z ogórkiem, 
trzymając   jednocześnie   na   guzowatym   kolanie 
miniaturową filiżankę.

To   właśnie   dzięki   niemu   zaczęła   dostrzegać 

piękno w drzewach, kwiatach, śpiewie ptaków i 
bezchmurnym   letnim   niebie.   A   on   doskonale 
rozróżniał   dobro   od   zła   i   wiedział,   co   jest   dla 
niego najważniejsze w życiu.

Nie   mógł   zrozumieć,   jak   można   patrzeć   na 

kwitnące róże, liście klonu zmieniające barwy czy 
też   słuchać   śpiewu   szpaków   o   poranku,   a   przy 
tym   nie   wierzyć   w   Boga.   Z   takim   samym 
zdumieniem   patrzył   czasem   na   żonę   i   córkę, 
zupełnie jakby wątpił w ich istnienie.

– 10 –

background image

Dzięki   matce   Amy   zyskała   poczucie 

bezpieczeństwa.   Pani   Emerson   wiedziała 
doskonale, kiedy jej dziecko potrzebuje czułości, 
rady czy choćby uspokajającego dotknięcia ręki. 
Wystarczyło   jej   zaledwie   jedno   spojrzenie,   by 
wiedzieć, że Amy ma gorączkę. Nie musiała wcale 
przykładać dziewczynce dłoni do czoła.

Ilekroć Amy uświadamiała sobie nagle, że jest 

głodna,   w   drzwiach   jej   sypialni   –   zupełnie   jak 
spod ziemi – wyrastała matka z misą owoców lub 
talerzem ciasteczek. Pani Emerson pojawiała się 
również pod byle pretekstem, gdy tylko poczuła, 
że córka jest już bardzo zmęczona. W mgnieniu 
oka kładła małą do łóżka i mówiła jej dobranoc 
głosem tak spokojnym i kojącym, jakby dochodził 
wprost z nieba.

Kiedy   dziewczynka   skończyła   siedem   lat, 

zobaczyła   na   wystawie   lalkę   w   wyjątkowo 
pięknym stroju panny młodej. Aby się jej lepiej 
przyjrzeć, musiała stanąć na palcach i przycisnąć 
nos   do   szklą.   Matka,   z   rozbawionym   wyrazem 
twarzy, pochyliła się tylko i wycierała cierpliwie 
szybę   zaparowaną   oddechem   małej   kobietki. 
Stały   przed   wystawą   dobre   pół   godziny,   płatki 
śniegu padały im na mufki i kołnierze, ale pani 

– 11 –

background image

Emerson nie okazała zniecierpliwienia. Pozwoliła 
córce napatrzeć się do woli.

A   pod   choinką   czekało   na   dziewczynkę 

mnóstwo ubranek dla lalek – aksamitne suknie z 
brokatem,   maleńkie   czepeczki   z   piórami, 
wyszywane torebeczki – wierne kopie kreacji ze 
sklepu, uszyte własnoręcznie przez matkę.

Państwo   Emersonowie   mogli   sobie   pozwolić 

na   dokonanie   sprawunków   gwiazdkowych   w 
sklepie – już wówczas powodziło im się całkiem 
nieźle   –   ale   nie   uczynili   tego.   Matka   całymi 
godzinami szyła stroje dla lalki Amy i dzięki temu 
podarunek stał się dla dziewczynki cenniejszy niż 
cały   jej   majątek   ulokowany   w   bankach   na 
Manhattanie.   Wszystkie   perełki,   kokardki   i 
guziczki zostały naznaczone matczyną miłością.

I   choć   Amy   zachowała   z   dzieciństwa   tyle 

pięknych wspomnień, państwo Emersonowie nie 
ustrzegli   się   błędu:   pokazali   córce   jedynie   swój 
własny świat, w którym doświadczała wyłącznie 
rodzicielskiej   troski.   Uczyli   ją   dobra,   miłości   i 
czułości wartości nie mających nic wspólnego z 
pieniędzmi.

Całe   jej   życie   skupiało   się   wokół   rodziny,   w 

świecie, który w jednej tragicznej chwili przestał 

– 12 –

background image

istnieć – umarł wraz z ojcem i matką.

Amy   pozostało   jedynie   liczyć   na   wsparcie 

obcych   ludzi   wykonawców   testamentu   jej   ojca. 
Pan Emerson darzył ich zapewne zaufaniem, ale 
byli to tylko prawnicy, którzy nie rozumieli, jak 
może się czuć tak nagle osierocona dziewczyna. 
Dlatego  właśnie,   nie   mając   lepszych   pomysłów, 
na lato wysyłali ją do Maine.

A   ona   czuła   się   zawsze   bardzo   źle   w  dużym 

towarzystwie.   Szczególnie   zaś   onieśmielali   ją 
młodzi   ludzie   ze   Wschodu,   którzy   co   roku 
uciekali   z   dusznych   miast,   by   cieszyć   się 
wolnością   na   chłodnym   wybrzeżu   Maine. 
Wartość   mierzyli   jedynie   ceną   lub   stemplem 
probierczym.   Liczyły   się   dla   nich   również 
nazwiska   starych   rodów   lub   metki   z 
ekskluzywnych sklepów.

Wydawali   się   jej   doskonali.   Odnosiła 

wrażenie,   że   są   jak   piękne,   wspaniale 
dopasowane meble w salonie. A ona była plamą 
szokującej, wulgarnej czerwieni na tle subtelnego 
różu.

Jednak   pewnego   czerwcowego   dnia,   podczas 

przejażdżki   wśród  czerwonych   kwiatów,   zdarzył 
się cud. Amy powoli zaczęła odzyskiwać poczucie 

– 13 –

background image

pełni życia. Wierzyła, że od tej chwili wspierać ją 
będzie potężne nazwisko rodu de Pysters. Trwała 
w przekonaniu, iż dzięki Williamowi, potężnemu 
Williamowi,   nabierze   tego   samego   odcienia 
delikatnego różu, co reszta towarzystwa.

Ostatnia sobota sierpnia była tak piękna, jak 

ów pamiętny dzień. W takie właśnie dni spełniają 
się marzenia, a życie zyskuje nowy sens.

Dlatego niechętnie odwróciła twarz od słońca i 

popatrzyła   na   spokojne   zielonobłękitne   morze. 
Na tle lazurowego nieba majaczyła wysunięta na 
północ wyspa, która przez chwilę wyglądała jak 
bajkowy zamek – szary, niedostępny i ogromny. 
Dziewczyna   wyobraziła   sobie   przez   chwilę,   że 
rycerze   na   białych   komach   przemierzają   wyspę 
wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu potworów, które 
mogliby   zabić,   aby   zaskarbić   sobie   dozgonną 
miłość królewny.

Tymczasem

 

jedynymi

 

prawdziwymi 

potworami   zagrażającymi   Amy   były   latające 
wokół ważki z wyłupiastymi oczami, nadającymi 
im   groźny   wygląd.   Śmignęły   jej   przed   nosem   i 
poszybowały   w   stronę   krzaków   dzikich   jeżyn. 
Poszła   więc   za   nimi   drogą   wśród   pnących   róż, 
odganiając pszczoły wirujące jej nad głową.

– 14 –

background image

Nie   opodal   bluszcz   owijał   się   ciasno   wokół 

rachitycznego   pnia   wierzby   płaczącej,   a   szpak 
ukryty   wśród   jej   gałęzi   zaintonował   właśnie 
liryczną   piosenkę.   Kilka   błękitnych   trznadli 
wzbiło się wysoko, a ich modre piórka wtopiły się 
w lazurowe tło bezchmurnego nieba.

Nucąc   wesołą   melodyjkę,   Amy   przyklękła 

wśród   bujnych   krzaków   jeżyn,   których   owoce 
były   tak   dojrzałe,   że   wystarczyło   tknąć   je 
delikatnie   palcem,   by   spadły   prosto   do 
nadstawionej chciwie ręki jak perełki zerwane ze 
sznura.

Nie   leżały   jednak   długo   w   jej   dłoni,   gdyż 

dziewczyna   natychmiast   włożyła   sobie   do   ust 
pełną garść soczystych owoców i przeżuwała je z 
apetytem,   wydymając   śmiesznie   policzki   jak 
myszka   zajadająca   ukradkiem   świąteczny 
pudding.

Umierała   z   głodu,   gdyż   chcąc   wyprzedzić 

innych   amatorów   jeżyn,   nie   zdążyła   zjeść 
śniadania.

Klęcząc   na   miękkiej   ziemi,   zerwała   jeszcze 

trochę   owoców,   po   czym   wrzuciła   je   do 
wiklinowego   kosza   stojącego   obok   jej   butów   i 
pończoch.   Gdy  kosz  wypełnił  się   już   niemal  do 

– 15 –

background image

połowy, dziewczyna podczołgała się dalej, tak że z 
krzaków wystawały jedynie jej ubrudzone ziemią 
stopy.

Nagle   donośne   męskie   głosy   zagłuszyły 

piosenkę   szpaka   i   bzyczenie   pszczół.   Amy 
zamarła   w   swojej   kryjówce,   niepewna,   czy 
powinna   się   odezwać,   czy   też   raczej   siedzieć 
cicho.   Poprzez   soczystą   zieleń   liści   widziała 
jedynie kilka par nóg odzianych w spodnie.

– Chyba nie jest aż tak źle, Drew. Nawet ja nie 

byłbym skłonny do tego rodzaju poświęceń. 

Jonathan   Winthrop   miał   charakterystyczny 

piskliwy   głos,   więc   Amy   rozpoznała   go 
natychmiast.   Jego   rozmówcą   był   natomiast 
Andrew Bailey. Obaj należeli do grona przyjaciół 
Williama.   Amy   słuchała   w   milczeniu,   licząc 
skrupulatnie męskie nogi. Naliczyła sześć par.

–   Ale   forsa   się   przyda   –   powiedział   jeden   z 

mężczyzn, a reszta roześmiała się głośno. 

–   Wolałbym   się   zaszyć   na   Arrant   w 

towarzystwie   dzikich   Szkotów   niż   wiązać   sobie 
taki kamień u szyi. 

–   Fatalnie   byś   wyglądał   w   szkockiej 

spódniczce. – Znów rozległ się chóralny śmiech. 
– A twoja rodzina nie potrzebuje tych milionów. 

– 16 –

background image

–   Nawet   gdyby   groziło   im   bankructwo,   nie 

pozwoliłbym z siebie zrobić kozła ofiarnego. 

– Na miejscu Williama postąpiłbyś dokładnie 

tak samo.

Amy zrozumiała, że to o niej mowa, i zamarła. 

Zaczerpnąwszy powietrza, słuchała dalej.

–   Powiedz   lepiej,   kiedy   ten   kozioł,   a   raczej 

baran, idzie na rzeź. 

Znowu śmiech.
– Chyba w grudniu.
Amy   poczuła,   jak   przewracają   się   jej 

wnętrzności.   Ta   krótka   chwila   wystarczyła,   by 
poczuła   się   nagle   odarta   z   wszelkich   nadziei   i 
pusta   w  środku.   A  oni  znowu  kpili   i   żartowali. 
Dziewczyna zarumieniła się ze wstydu.

–   Mówią,   że   można   poślubić   kobietę   dla   jej 

powabów   albo   pieniędzy,   a   mimo   wszystko   nie 
zrezygnować   z   miłości.   Wydawaj   pieniądze, 
wykorzystuj   ciało   i   postaraj   się   pokochać   takie 
życie! 

Amy zapłakała cicho ze wstydu i upokorzenia, 

słuchając   jak   z   niej   drwią.   Ci   ludzie   nie 
zatrzymaliby   się   nigdy,   by   popatrzeć   na 
przelatującego ptaka lub zachodzące słońce, nie 
pochyliliby   się,   by   powąchać   różę.   Nie 

– 17 –

background image

podobałyby im się uszyte matczyną ręką ubrania 
dla lalek. Oni potrzebowali metki z horrendalną 
ceną   i   odpowiednim   nazwiskiem   właściciela 
sklepu.

Ona   nie   miała   nazwiska,   tylko   pieniądze,   za 

które   mogliby   kupić   najbardziej   ekskluzywny 
towar. Czuła się tak, jakby przestała istnieć jako 
osoba. Stała się tylko kontem bankowym.

Przymknęła   oczy   i   po   raz   tysiączny   w   ciągu 

ostatnich trzech lat zaczęła marzyć, że jej rodzice 
żyją.   Zapragnęła,   by   podeszła   do   niej   matka   i 
otarła   łzy,   których   bez   jej   pomocy   nie   mogła 
powstrzymać.

Gdyby  skryła się  w jej  objęciach,  choć na  tę 

jedną   krótką   chwilę,   znów   poczułaby   się   jak 
człowiek z krwi i kości. W oczach ojca natomiast 
odnalazłaby zapewnienie, że jest dla niego kimś 
wyjątkowym. Chciała znaleźć się gdzieś daleko od 
tego   okropnego   miejsca   i   wesprzeć   na   silnym 
ramieniu Williama.

Kiedy mężczyźni wreszcie przestali się śmiać, 

Amy otworzyła oczy i popatrzyła na otaczające ją 
krzaki. W tej samej chwili uświadomiła sobie, iż 
nie   chciałaby,   żeby   William   –   jedyny   ważny 
człowiek   w   jej   życiu   –   usłyszał   te   szyderstwa   i 

– 18 –

background image

drwiny.   Dobrze,  że  przynajmniej   on  nie   musiał 
się wstydzić. A dla niej nie było ratunku. Urodziła 
się z niewłaściwym nazwiskiem i dlatego spotkało 
ją tak straszne upokorzenie.

Mężczyźni   rzucili   jeszcze   kilka,   szyderczych 

uwag,   po   czym   ruszyli   w   stronę   posiadłości 
Cabotów, gdzie czekało ich przyjęcie w różanym 
ogrodzie, skąd wszyscy mieli się udać na coroczną 
galę   do   Bayardów   –   najważniejsze   wydarzenie 
każdego lata.

Amy   wyczołgała   się   z   zarośli   i   wyprostowała 

powoli   plecy,   nie   zwracając   uwagi   na 
rozgniecione   jeżyny   we   włosach,   wymiętą 
spódnicę i brud między palcami u nóg. Doszedł ją 
nagle   głęboki   głos   mężczyzny   wołającego,   że 
należy mu się medal za odwagę.

Odwróciła   się   szybko   i   ujrzała   szerokie   bary 

oraz ciemne, kręcone włosy Williama de Pysters. 
Jedynego   człowieka,   któremu   –   jak   sądziła   – 
naprawdę na niej zależało. 

Poczuła straszny ucisk w gardle. Z trudnością 

zaczerpnęła   powietrza,   by   nie   wybuchnąć 
łkaniem.   Patrząc   za   odchodzącymi,   przysłoniła 
sobie dłonią usta.

Miała wrażenie, że jej serce umarło. A świat, 

– 19 –

background image

ten świat pełen marzeń – przestał nagle istnieć.

Bo   to   William   de   Pysters   stwierdził,   że 

zasługuje   na   medal.   Szedł   w   grupie   swych 
okrutnych przyjaciół – wysoki i silny jak zawsze.

A ona myślała, że ten mężczyzna zabije dla niej 

smoka.   Gdy   jednak   uniosła   głowę   i   przełknęła 
ślinę, uświadomiła sobie całą prawdę: William de 
Pysters śmiał się najgłośniej ze wszystkich.

– 20 –

background image

3

 

Życie przypomina pudding: 

należy dodać do niego 

zarówno soli, jak i cukru, 

żeby był naprawdę smaczny.

stare przysłowie angielskie

 
Obicia   były   dziurawe.   Georgina   Bayard 

chwyciła   haftowaną  poduszkę,  należącą  niegdyś 
do   Marii   Antoniny,   i   cisnęła   ją   na   kanapę,   w 
nadziei że zasłoni przetarte miejsca.

W   tej   samej   chwili   w   przeciwległym   kącie 

pokoju zaczął bić stary stojący zegar. Dziewczyna 
odwróciła   się   na   pięcie   i   spojrzała   na   tarczę. 
Jeszcze dziewięć godzin. Wzięła ze stołu bułeczkę 
z   miodem   i   zaczęła   jeść,   kierując   się   w   stronę 
ogromnego francuskiego okna wychodzącego do 
ogrodu.

Przełknęła   ostatni   kęs   i   popatrzyła   na 

horyzont, gdzie niebo spotykało się ze spokojnym 
Atlantykiem. Georgina wiedziała jednak, że ocean 

– 21 –

background image

jest   równie   zmienny,   jak   los   jej   brata:   bywał 
nieruchomy i łagodny, jakby nie potrafił ryczeć, 
pluć   i   rozbijać   się   z   hukiem   o   skały   wybrzeża 
Maine, wydając przy tym takie odgłosy, że tutejsi 
rybacy nazywali go wyjcem.

Straszliwe sztormy następowały zwykle po tak 

cudownych dniach jak ten. Dniach wypełnionych 
lenistwem,

 

usypiających

 

czujność, 

uspokajających,   utwierdzających   ludzi   w 
złudnym   przekonaniu,   że   wszystko   jest   w 
porządku i nic już się nigdy nie zmieni na gorsze. 
Lecz ci, którzy znali wybrzeże i spędzili w Maine 
tyle lat co Georgina, wiedzieli, że koniec lata – 
podobnie jak inne pory roku – potrafi sprawiać 
niespodzianki.

Georgina   Bayard   zdążyła   się   już   nauczyć,   że 

życie   płata   nieoczekiwane   figle.   Tylko   głupcy 
wierzyli   w   przeznaczenie   i   szczęście.   A   jej   brat 
okazał się największym durniem – gonił za swymi 
marzeniami wyłącznie po to, by w końcu umrzeć 
bez grosza, zostawiając jej w spadku tylko fatalnie 
ulokowane   pieniądze,   firmę   pogrążoną   w 
długach,   posiadłość   w   Bostonie   oraz   ukochany 
letni   dom   obciążony   długiem   hipotecznym, 
którego nie mogła spłacić.

– 22 –

background image

Zjadła jeszcze trzy słodkie bułeczki. Gryzła je i 

przeżuwała nerwowo, nie próbując nawet wyczuć 
ich smaku. Z odrazą opadła na krzesło, po czym 
wyjrzała   przez   okno:   horyzont   przesłaniała 
brzydka   szara   bryła   wyspy,   nawiedzonej   ponoć 
przez   duchy   szalonych   Szkotów   wygnanych   z 
ojczyzny.

Szaleni Szkoci – no jasne! Zaśmiała się. Kto 

mógłby   uwierzyć   w   podobne   bzdury?   Nagle 
jednak   zdała   sobie   sprawę,   że   coś   ją   z   tymi 
Szkotami łączy. Jej również groziła utrata domu.

Wygięła   głowę   do   tyłu,   by   rozluźnić   napięte 

mięśnie   karku.   Jej   babka   stosowała   tę   samą 
metodę. Siadywała na tym krześle, z odchyloną 
do tyłu głową.

„To ty powinnaś była urodzić się chłopcem – 

mawiała staruszka. – Twój brat jest utracjuszem 
bez charakteru. Buja w obłokach i przychodzą mu 
do   głowy   coraz   bardziej   nierealne   pomysły.   Do 
niczego w życiu nie dojdzie, zobaczysz. To słaby 
człowiek,   ale   ty   jesteś   silna   –   uparta,   twarda   i 
zimna.   Taki   był   twój   dziadek   i   pradziadek   – 
prawdziwi   Bayardowie.   Oni   wiedzieli,   jak 
przetrwać”. 

Babka   niewątpliwie   miała   rację.   Brat 

– 23 –

background image

Georginy, Albert, nie zastanawiał się nigdy nad 
konsekwencjami swoich poczynań. Realizował po 
prostu   obrany   cel.   Mimo   iż   dzieliła   ich   mała 
różnica wieku zaledwie rok – rodzice traktowali 
go zupełnie inaczej niż Georginę. To on był ich 
ukochanym pierworodnym synem.

Miała   zaledwie   sześć   lat,   gdy   pewnego 

niedzielnego popołudnia Bayardowie wybrali się 
do parku w towarzystwie zaprzyjaźnionej rodziny 
z   sąsiedztwa.   Odbywał   się   tam   koncert, 
rozstawiono   kramiki   ze   słodyczami   i 
przygotowano   przedstawienie   kukiełkowe   dla 
dzieci. Albert wyciągnął ją jednak nad staw, gdzie 
gonili żaby, a potem poszli karmić gołębie, które 
– jak się zaklinał – jadały orzechy prosto z ręki. 
Nagle Georgina uświadomiła sobie, że zgubiła się 
w oszalałej  ciżbie  ludzi   spieszących  na  koncert. 
Nikt   nie   zwrócił   najmniejszej   uwagi   na 
przerażoną dziewczynkę.

W   końcu   rodzice  znaleźli   ich   na   ławce   obok 

stawu z kaczkami. Matka natychmiast podbiegła 
utulić   płaczącego   Alberta.   A   Georgina,   chcąc 
powstrzymać drżenie rak, zacisnęła je mocno na 
kolanach.   Była   tak   przerażona,   że   nawet   nie 
mogła płakać. Rodzice mylnie odczytali tę reakcję 

– 24 –

background image

i   uznali   jej   paraliżujący   strach   za   przejaw   siły. 
Wtedy   to   po   raz   pierwszy   wymówili   jej   imię   z 
aprobatą   i   dumą.   Stwierdzili,   że   ich   córka   jest 
prawdziwym, niezłomnym Bayardem.

Kilka lat później, w pewien gorący letni dzień, 

Albert   namówił   ją   na   kąpiel   w   zbyt   głębokiej 
zatoce. To ona musiała w końcu walczyć z silnym 
prądem i wyciągnąć ich oboje na brzeg. Później, 
kiedy jej braciszka owinięto w prześcieradło, jak 
również   napojono   gorącą   czekoladą,   Georgina 
otrzymała   pochwałę   za   zimną   krew,   po   czym 
została pozostawiona samej sobie.

Ilekroć   Albert   płakał   w   nocy,   gdyż   bał   się 

ciemności,   matka   biegła   do   sypialni,   by   go 
uspokoić.   Lecz   Georgina   –   ta   silna   latorośl 
Bayardów   –   nie   uroniła   nawet   jednej   łzy,   choć 
wydawało jej się, że w kącie pokoju czyhają na nią 
najstraszliwsze potwory.

Z czasem nauczyła się poskramiać wyobraźnię, 

marzenia,   nadzieje   i   inne   nierozsądne   uczucia. 
One właśnie były potworami z ciemnościami; nie 
istniały naprawdę.

W jej życiu nie liczyło się to, co się dzieje lub 

może   się   wydarzyć.   Pamiętała   jedynie,   że   musi 
udawać taką osobę, za jaką uważa ją otoczenie, 

– 25 –

background image

wskutek   czego   codziennie   wcielała   się   w   kogoś 
innego. A tak naprawdę strasznie się bała, że jej 
bliscy   odkryją   swoją   pomyłkę,   co   pociągnie   za 
sobą nieobliczalne konsekwencje.

Już   w   dzieciństwie   Georgina   zrozumiałą   że 

musi   sprostać   ich   oczekiwaniom.   Nauczyła   się 
kryć lęk za fasadą silnej woli. Przez wszystkie te 
lata,   kiedy   świat   walił   się   jej   na   głowę   –   jak 
wówczas   gdy   umierająca   matka   pożegnała   się 
tylko z Albertem, lub kiedy się okazało, że ojciec 
zapisał mu w testamencie cały majątek Georgina 
stawała się coraz silniejsza. Nauczyła się walczyć 
o   przetrwanie   tak   samo   dzielnie,   jak   w   ów 
pamiętny   letni   dzień,   kiedy   stawiła   czoło 
zdradzieckim prądom zatoki.

Teraz również, już od wielu miesięcy, toczyła 

zażartą   wojnę   z   losem.   A   wieczorem   miała   się 
dowiedzieć,   czy   wygrała   ostatnią   bitwę.   Wstała 
gwałtownie   z   krzesła,   jakby   siadając   na   nim 
uczyniła   coś   niewybaczalnego   i   chciała   to 
natychmiast   wymazać   z   pamięci.   Przez   okno 
widziała   piętnastoosobową   grupę   mężczyzn 
pracujących w ogrodzie: pielili chwasty, usuwali z 
kamiennych   ławek   połamane   gałęzie,   przycinali 
krzewy   oraz   żywopłoty,   nadając   im   idealnie 

– 26 –

background image

symetryczne   kształty,   oczyszczali   wybrukowane 
chodniki i marmurowe fontanny z opadłych liści. 
Z   balkonu   na   najwyższym   piętrze   zwisały 
lampiony,   rozmieszczone   przemyślnie   w   taki 
sposób,   by   oświetlały   ogród,   pozostawiając   w 
cieniu   obłażące   z   farby,   wypaczone   framugi 
okien.

Przez   ostatnie   dwa   dni   na   kamiennym 

podjeździe   turkotały   bezustannie   koła   wozów 
dostawczych   wypełnionych   skrzyniami,   w 
których   kryły   się   żywe   homary,   cieplarniane 
owoce, egzotyczne kwiaty, kawior z bieługi oraz 
najprzedniejszy   szampan.   Georgina   wydała   na 
doroczną galę resztki fortuny Bayardów.

Od dawien dawna gala u Bayardów stanowiła 

tradycyjne zakończenie sezonu letniego w Maine. 
Mężczyźni   smarowali   włosy   brylantyną   i 
ozdabiali   koszule   złotymi   spinkami.   Kobiety 
wkładały chińskie jedwabne pantofle do tańca i 
suknie od Wortha. A wszystko to, by uczcić ten 
jedyny wieczór w roku, gdy z ogrodowej fontanny 
tryskał   francuski   szampan,   do   owiniętych   w 
delikatne ciasto homarów serwowano banany w 
polewie orzechowej z miodem, a plastry młodych 
ziemniaków   ozdabiał   rosyjski   kawior.   W   taki 

– 27 –

background image

wieczór   ogrody   Bayardów   rozbrzmiewały 
muzyką,   a   oświetlającym   je   lampionom   nie 
udawało   się   przyćmić   blasku   sierpniowego 
księżyca.

Wśród   zaproszonych   gości   narastało 

niecierpliwe oczekiwanie, gdyż wszyscy wiedzieli, 
że właśnie podczas gali – częściej niż przy innych 
okazjach   –   przypieczętowywane   są   mariaże 
bogaczy.   Damy   marzyły   o   tym   jedynym 
powłóczystym   spojrzeniu,   długim   pocałunku, 
krótkim   pytaniu   i   platynowym   pierścionku   z 
czterokaratowym

 

diamentem.

 

Panowie 

wyznawali   im   miłość   na   klęczkach,   a   w 
spoconych   dłoniach   trzymali   celuloidowe 
pudełka   wyłożone   aksamitem   ochraniającym 
ukryte   w   środku   klejnoty.   Taki   wieczór   mógł 
zmienić życie co najmniej dziesięciu par.

A w ciągu następnych dwóch tygodni cała elita 

z   Maine   rozjeżdżała   się   do   Nowego   Jorku, 
Bostonu i Filadelfii, by pojawić się na wybrzeżu 
dopiero późną wiosną.

Ale   Georgina   nie   wracała   do   domu,   gdyż 

bostońską posiadłość zajął bank. Za trzy miesiące 
mogła również stracić dom w Maine. Jeśli John 
Cabot   nie   poprosi   jej   wieczorem   o   rękę,   cały 

– 28 –

background image

majątek przepadnie. Wszyscy się dowiedzą o nie 
spłaconej   hipotece,   bezwartościowych   akcjach   i 
klęsce   stoczni.   Prawda   o   lekkomyślnym   bracie 
wyjdzie   na   jaw.   Georgina   nie   zdoła   już   ukryć 
upadku Bayardów.

W   parę   minut   później   palisandrowy   zegar 

wybił   czwartą,   zaraz   po   nim   odezwał   się 
następny, aż w końcu rozśpiewały się wszystkie, 
podając   różne   godziny,   zupełnie   jakby 
naśladowały   chaos   panujący   w   życiu   Georginy. 
Dziewczyna   zerknęła   na   przeciwległą   ścianę, 
gdzie   wspaniale   wyeksponowano   kolekcję 
Bayardów.

Pierwszy znany Bayard, angielski zegarmistrz, 

przybył   do   Ameryki,   gdzie   zdobył   pieniądze   i 
sławę, które – jak na ironię oparły się upływowi 
czasu   skuteczniej   niż   jego   słynne   precyzyjne 
zegary,   znane   kiedyś   z   tego,   że   nawet   w   ciągu 
roku   nie   spóźniały   się   nawet   o   minutę. 
Eleganckie,   oryginalne,   a   nawet   tajemnicze 
stanowiły integralną część posiadłości Bayardów. 
Później Georgina otrzymała je w spadku. Teraz 
jednak,   gdy   jej   życie   rozpadało   się   na   kawałki, 
wszystkie zegary wskazywały inną godzinę. I choć 
ustawicznie   je   nakręcała   i   regulowała,   biły 

– 29 –

background image

nieodmiennie o różnych porach.

Ze   złością   szarpnęła   sznur   dzwonka. 

Zniszczony   jedwab   nie   wytrzymał,   rozległ   się 
głośny   trzask   i   drugi   koniec   sznura   spadł   na 
podłogę.   Leżał  teraz  postrzępiony  na   dywanie   i 
wyglądał jak psu z gardła wyciągnięty. Georgina 
zaczerpnęła głęboko powietrza.

–   Pani   Cartwright!   –   krzyknęła,   nie 

wypuszczając sznura z ręki.

Odpowiedziała jej cisza.
– Pani Cartwright!
Do pokoju weszła pospiesznie starsza kobieta, 

wycierając ręce w fartuch.

– Słucham, panienko.
–   Każ   naprawić   ten   dzwonek   i   sprawdzić 

wszystkie   pozostałe.   Dziś   wieczorem   nie   mogę 
sobie pozwolić na żadne niedociągnięcia. 

Staruszka   skinęła   głową   i   wzięła   zerwany 

sznur.

Georgina ruszyła właśnie w stronę drzwi, gdy 

zegar z tarczą z masy perłowej, przypominającą 
księżyc w pełni, zaczął  wybijać szóstą.  Która to 
godzina? – pomyślała dziewczyna i zerknęła na 
zegar.

– Jeszcze jedno. Proszą wyregulować zegary. 

– 30 –

background image

Źle chodzą.

– Przecież regulowaliśmy je rano. Nigdy o tym 

nie   zapominamy,   a   i   tak   każdy   wskazuje   inną 
godzinę.

– To są zegary Bayarda – one nigdy się nie 

psują. Wszyscy to wiedzą. Proszę je wyregulować, 
tak jak pani poleciłam.

Idąc   korytarzem,   wydawała   warkliwe 

polecenia pokojówkom, po czym przystanęła na 
chwilę,   by   poprawić   kompozycję   kwiatów 
stojących   na   francuskiej   konsoli   o   złoconych 
brzegach, zabrudzonej atramentowymi plamami 
autorstwa Ludwika XIV. Wyjęła z bukietu różę, 
następnie   lilię,   chryzantemę   oraz   dwa   liście 
paproci   i   umieściła   je   z   powrotem   w   wazonie, 
dokładnie tak samo jak przedtem.

–   O   wiele   lepiej   –   mruknęła,   patrząc 

krytycznie na swoje dzieło.

W   chwilę   później   dokonywała   już   inspekcji 

apartamentów   a   było   ich   w   sumie   dwadzieścia 
osiem.   Natychmiast   potem   pojawiły   się   w   nich 
pokojówki,  uzbrojone  w pierzaste  miotełki  oraz 
szmatki, i zaczęły się ciskać od ściany do ściany 
jak   przerażone   ptaki   uwięzione   w   klatce. 
Wypolerowały ciężki srebrny lichtarz, stanowiący 

– 31 –

background image

niegdyś   własność   cesarzy,   wyczyściły 
wyimaginowane   plamy   na   jednym   z   piętnastu 
kryształowych żyrandoli, wyskrobały zabrudzenia 
z francuskiego dywanu w palarni, a także po raz 
nie   wiedzieć   który   –   natarły   woskiem   oraz 
olejkiem   migdałowym   mahoniowe   słupki   w 
balustradzie, schody, a nawet drewniane gzymsy.

Wykrzyczawszy   ostatni   rozkaz,   Georgina 

stanęła   w   korytarzu   z   rękami   opartymi   na 
biodrach   i   popatrzyła   na   galerię   znajdującą   się 
trzy   kondygnacje   wyżej.   Jednego   była   pewna: 
musi uratować ten dom. W najcięższych chwilach 
–   po śmierci   Alberta,  gdy  odkryła,   że  wszystko 
przepadło, a ona została zupełnie sama, walcząc 
ze   zdradzieckim   prądem   –   pomysł   na 
rozwiązanie   problemów   spłynął   na   nią   jak 
objawienie, choć nie wierzyła w cuda.

Utożsamiała się ze swoim ukochanym domem 

i   wszystkim,   co   się   w   nim   znajdowało.   W   tym 
cemencie i drewnie pulsowały rytmy jej życia; tu 
mieszkały   pokolenia   Bayardów.   Dom 
przeznaczony   był   dla   tych,   którzy   przetrwali.   A 
Georgina   –   z   zimną   desperacją   –   zrobiła,   co 
mogła,   aby   go   uratować,   ponieważ   wraz   z   nim 
utraciłaby część siebie.

– 32 –

background image

Nikt jeszcze nie znał stanu jej finansów, a jeśli 

John Cabot poprosiłby ją o rękę, zdołałaby ukryć 
prawdę   przed   światem.   Jej   przyszłość,   dom   i 
nazwisko byłyby bezpieczne.

Po   raz   piąty   tego   ranka   ułożyła   kwiaty   w 

wazonie, a w głowie – jak bicie zegara – dzwoniły 
jej   tylko   dwa   słowa:   „Dziś   wieczorem,   dziś 
wieczorem,   dziś   wieczorem...”   Gala   musiała 
zostać   dopięta   na   ostatni   guzik,   a   to   głównie 
dlatego,   że   Georgina   toczyła   wyjątkowo   trudną 
walkę   z   nurtem   życia.   Mogła   więc   jedynie 
wypłynąć na powierzchnię lub... utonąć.

– 33 –

background image

4

 

Oto moi bracia z zatoki wzywają,

Oto wicher ich do brzegu pcha,

Oto słony odpływ do morza gna,

Dzikie rumaki wśród fal igrają 

Gryzą wędzidło i w pianie parskają

 

Matthew Arnold: 

The Forsaken Mermaid

przekł. Jacek Kittel

 
ARRANT ISLAND, MAINE
 
Jeździec   galopował   po   trawiastym   wzgórzu, 

jakby dosiadł Pegaza. W sierpniowym powietrzu 
–   jeszcze   niedawno   ciepłym   i   stojącym   – 
wibrował   teraz   tętent   kopyt   białego   ogiera. 
Pędzili błotnistą drogą, mijając skały, na których 
w   pogodne   dni   siadywały   czarne   kormorany   z 
rozłożonymi skrzydłami, a mewy pokrzykiwały na 
fale bijące o brzeg.

Eachann   MacLachlan   przeleciał   jak   ptak 

– 34 –

background image

skaliste   wzniesienie   i   ruszył   w   stronę   bujnie 
porośniętej zielenią doliny, gdzie rumak pokonał 
gładko rwący strumień, a potem kolejną wysoką 
przeszkodę.   Rozpędzeni   minęli   staw   z   dzikimi 
kaczkami  oraz   białymi   łabędziami   sunącymi   po 
szklistej   powierzchni,   zmierzając   w   stronę 
małego drewnianego mostu opasującego taflę jak 
tęcza.

Gdy tak mknęli – a kopyta końskie wydzierały 

darń   z   ziemi   wyglądali   jak   przedziwne,   silne, 
wspaniałe   zwierzę   pijące   do   upojenia   słone 
morskie powietrze. Na skraju gęstego sosnowo–
świerkowego   lasu   zmienili   nagle   kierunek   i 
popędzili   drogą   wśród   brzóz,   klonów   i   osik, 
których liście zaczęły już zmieniać kolor. A gdy 
opadały,   szlak   przybierał   czerwono-
pomarańczową barwę i wyglądał, jakby stanął w 
płomieniach.

Zwolnili tempo, gdyż droga zaczęła skręcać w 

dół,   do   morza,   gdzie   za   osłoną   skały   kryła   się 
niewielka zatoka. Kiedy jednak znaleźli się już na 
białym   piasku,   ruszyli   znów   z   kopyta, 
rozpryskując przybrzeżne fale i pozostawiając za 
sobą smugę drobniutkich kropelek, lśniących w 
słońcu jak robaczki świętojańskie.

– 35 –

background image

W   przeciwległym   końcu   Zatoki   Pipera 

cumował właśnie statek. Ale jeździec nie pojechał 
w   tamtym   kierunku.   Zawrócił   i   znów   ruszył 
kolistym   szlakiem,   mijając   wysoki   świerk 
wrośnięty   w   skałę,   zasłaniający   miejsce,   gdzie 
droga stawała się płaska i wiodła ku niezgrabnej 
kamiennej budowli.

Od strony zatoki wydawało się, że dom został 

wbudowany   bezpośrednio   w   zbocze   wzgórza. 
Wzdłuż   tylnego   wejścia   ciągnęły   się   granitowe 
łuki,   dzięki   którym   zarówno   drzwi,   jak   i   okna 
wyglądały,   jakby   zostały   wycięte   z   jednego 
ogromnego łososioworóżowego granitu.

Tam   właśnie   zakończył   przejażdżkę   Eachann 

MacLachlan.   Był   wysoki,   krzepki   i   barczysty 
niczym   niedźwiedź,   a  jego  jasne  włosy  lśniły   w 
słońcu jak złoto. Przełożył nogę przez siodło ze 
zdumiewającą łatwością i równie lekko zeskoczył 
na ziemię.

Ogier uniósł głowę i pogrzebał kopytami, jakby 

chciał   znów   wyruszyć   w   drogę.   Ledwo   jednak 
Eachann   mu   klasnął   dwa   razy   językiem,   a   już 
rumak   podrzucił   łeb   wyżej,   po   czym   zastygł   w 
bezruchu z niemym przyzwoleniem. Wokół nich 
nastała zupełna cisza. Jedynie z oddali dobiegał 

– 36 –

background image

cichy szum morza.

Przez   chwilę   krótką   jak   krzyk   mewy 

MacLachlan   stał   obok   swego   ogiera   niczym 
wmurowany, patrząc na zatokę i przycumowany 
na   mieliźnie   żaglowiec,   a   potem   zniknął   w 
głębokim cieniu kamiennego łuku.

– 37 –

background image

5

Biegnij za miłością, 

a z pewnością ci ucieknie; 

uciekaj przed miłością, 

a ona pobiegnie za tobą.

 

stare przysłowie szkockie

 
Calum   MacLachlan   nie   wszystko   by   uczynił, 

żeby   ocalić   ciągłość   swego   rodu.   Dlatego   też 
ukrywał się na północnym krańcu wyspy, w lesie 
nad   Zatoką   Pipera.   Rozłożyste,   potężne   drzewa 
dawały mu bezpieczne schronienie, umożliwiając 
jednocześnie obserwację nabrzeża.

Pięć kobiet wysiadło  z  łodzi i zatrzymało  się 

raptownie,   gdy   Fergus   MacLachlan   zawołał   na 
nie z pokładu.

Calum   nie   miał   żadnych   wątpliwości:   na 

wyspę   przypłynęła   kolejna   partia   narzeczonych. 
Ten   stary   uparty   osioł   chciał,   żeby   Calum 
wreszcie się ożenił.

A   on   nie   miał   najmniejszego   wpływu   na 

– 38 –

background image

Fergusa,   swego   dalekiego   kuzyna,   który   bardzo 
mocno dawał mu się we znaki. Fergus robił, co 
chciał, twierdząc, iż wiek, doświadczenie i bliskie 
pokrewieństwo   z   dziedzicem,   ojcem   Caluma, 
upoważniają go, by czynił wszystko, co uważa za 
najlepsze   dla   „latorośli   najlepszego   przyjaciela, 
pana   na   włościach,   MacLachlana   z   rodu 
MacLachlanów,   niech   Go   Pan   Bóg   błogosławi, 
choć   spłodził   takich   nicponiów”.   W   dodatku 
Fergus  był ojcem  chrzestnym  zarówno  Caluma, 
jak i Eachanna, co dodawało mu tylko zapału.

Już   od   kilku   lat   Fergus   nie   ustawał   w 

wysiłkach,   by   znaleźć   odpowiednią   żonę   dla 
Caluma – najstarszego z rodu MacLachlanów. Z 
początku   działał   wolno   i   spokojnie,   lecz   gdy 
Calum   zlekceważył   jego   starania,   Fergus   zaczął 
zwabiać   na   wyspę   młode   panny,   mamiąc   je 
obietnicą   zaślubin   z   bogatym   właścicielem 
ziemskim.

Dla Caluma jednakże małżeństwo równało się 

śmierci. Wiedział, że kiedyś będzie musiał się na 
to   zdecydować,   ale   absolutnie   mu   się   nie 
spieszyło.

Poprawiwszy   okulary,   wysunął   głowę   zza 

drzewa i przyjrzał się kobietom.

– 39 –

background image

Ogarnęła go gwałtowna chęć ucieczki.
Natychmiast   skrył   się   ponownie   za 

wybrzuszonym pniem, chuchnął na szkła i wytarł 
je   o   koszulę.   Spojrzawszy   na   nie   pod   słońce, 
wyczyścił   je   ponownie.   Gdy   wreszcie   włożył   z 
powrotem   okulary,   wychylił   się   ostrożnie   zza 
drzewa.

Pierwsza   kobieta   była   tak   stara,   że   już 

zaczynała   się   garbić.   Drugiej   nie   widział,   gdyż 
znikła   za   rudą   grzywą   trzeciej.   Ogniste   loki 
zasłaniały   właściwie   wszystko   w   promieniu 
metra.   Calum   zauważył,   że   czerwonowłosa   co 
chwila   potrząsa   głową.   Wyciągnął   szyję,   ale   w 
dalszym ciągu widział jedynie trzy z pięciu kobiet.

– Tam jest! – dobiegł go z tyłu głos czwartej.
– Ja. Das ist on – zaszwargotała piąta.
Calum   obejrzał   się   gwałtownie.   Tuż   za   nim 

stały   wśród   sosen,   stały   dwie   brakujące 
kandydatki na żonę, a na ich twarzach malował 
się głód.

–   Zaczekajcie!   –   krzyknęły   chórem   trzy 

pierwsze.

W chwilę później wszystkie puściły się biegiem 

w   jego   stronę,   wzbijając   wokół   siebie   tumany 
kurzu i sosnowych igieł, wśród których miotała 

– 40 –

background image

się grzywa rozwianych rudych włosów.

Calum   odwrócił   się   na   pięcie   i   jak   obłąkany 

pognał przed siebie.

– 41 –

background image

6

Gdy żółw wyłazi, kawka, zając, 

A panny letnie koszule krochmalą, 

Na każdym drzewie wtedy kukułka 

Kuka, żonatych przyjaciółka: Kuku...

 

William Szekspir

przekł. Jacek Kittel

 
Calum   zatrzasnął   za   sobą   drzwi   biblioteki   i 

oparł się o framugę, by złapać oddech. Sosnowe 
igły przylgnęły mu do wilgotnej od potu koszuli, a 
ze spodni i pasa zwisały kawałki kory, zielsko i 
liście.   Okulary   trzymały   się   tylko   na   jednym 
uchu. Kiedy tylko nasadził je porządnie na nos, 
szkła   zaparowały   natychmiast   pod   wpływem 
gorąca bijącego ze spoconej twarzy.

–   Zabiję   Fergusa   –   mruknął,   wycierając 

okulary i czyszcząc ubranie. – Uduszę... gołymi 
rękami...   Zacisnę   je   na   tym   grubym, 
pomarszczonym karku...

– Znowu przywiózł ci narzeczone?

– 42 –

background image

–  Aye  –   odparł   Calum,   odwracając   się   do 

brata. 

Eachann  rozwalił  się  na  skórzanym  fotelu  w 

pobliżu   okna;   ze   względu   na   wzrost   zawsze 
przybierał   taką   pozycję.   Nawet   Calum   –   mimo 
swych   stu   osiemdziesięciu   centymetrów   i 
barczystej   budowy   –   wyglądał   przy   nim   jak 
mikrus. Eachann przewyższał brata o głowę, miał 
jeszcze   szersze   bary,   a   ogromnymi   dłońmi 
objąłby z łatwością pień świerku. Rzucał młotem 
dalej niż Calum, a przy tym był tak zwinny, że z 
kijem hokejowym w ręku śmigał po lodzie szybko 
jak   wiatr.   No   i   konie...   Na   jednym   ze   swych 
cennych   białych   rumaków   prezentował   się 
naprawdę wspaniale. 

Calum nie potrafił tak umiejętnie postępować 

ze   zwierzętami.   Za   to   biegał   tak   szybko,   że   w 
wyścigach po plaży wygrywał zawsze z ogierami 
Eachanna. Już jako dziecko nie pozwolił się nigdy 
prześcignąć.   Zwinny   i   zwrotny,   nie   miał   sobie 
równych.

Eachann przechwalał się, że brat umie zrobić 

zwrot w ułamku sekundy. I rzeczywiście. Calum 
nie   omijał   przeszkód.   Wbiegał   do   lasu   w 
miejscach,   gdzie   pnie   brzóz   były   tak   grube,   że 

– 43 –

background image

każdy inny musiałby minąć je bokiem. A Calum 
poruszał się na własnych nogach z taką łatwością, 
z   jaką   Eachann   pomykał   na   koniu. 
Wykorzystywał   w   pełni   talent,   którym   łaskawy 
Pan Bóg zechciał go obdarzyć.

Niemniej   jednak   kandydatki   na   żonę 

sprowadzane   przez   Fergusa   zmuszały   go   do 
nazbyt intensywnego treningu.

– Ile przypłynęło tym razem?
– Pięć. – Calum zdjął ostatnią igłę z ubrania i 

wrzucił ją wraz z innymi do pustej popielnicy z 
brązu,   stojącej   obok   kominka.   Usłyszawszy 
prychnięcie, odwrócił głowę.

Brat   uśmiechał   się   do   niego   tak   jak   zawsze, 

gdy tylko Calum przystępował do sprzątania.

–   Lubię   porządek   –   powiedział   obronnym 

tonem,   podchodząc   do   biurka.   Nim   jednak 
usiadł, strzepnął z krzesła kilka nitek.

– Oczywiście... – zgodził się Eachann i z tym 

samym charakterystycznym uśmieszkiem zerknął 
na brata. – Może powinieneś wyjąć tę szyszkę z 
włosów,   bo   wyglądasz   jak   pies   z   oberwanym 
uchem.

Calum   poklepał   się   po   głowie,   strącając 

szyszkę na porządnie ułożone na biurku papiery. 

– 44 –

background image

Składał   je   ponownie,   gdy   z   holu   dobiegł   ich 
charakterystyczny odgłos kopyt.

Obaj   podnieśli   głowy.   Koń   Eachanna   wszedł 

spokojnie do biblioteki, zatrzymał się, spojrzał na 
swego właściciela i potrząsnął głową.

Calum z jękiem opadł na krzesło.
–   Nie   możesz   trzymać   tego   przeklętnika   na 

zewnątrz?

–   On   nikomu   nie   robi   krzywdy   –   odparł 

Eachann wzruszając ramionami.

Calum wpatrywał się jak zahipnotyzowany w 

ogiera, który właśnie o mało nie strącił ogonem 
krzyształowo-srebrnej karafki na whisky.

– Jeszcze nie – mruknął do siebie, zerkając na 

brata, który drapał swego ulubieńca po pysku.

–   Ten   potwór   myśli,   że   jest   pieskiem 

pokojowym!

Naraz, jednocześnie przy frontowym i tylnym 

wejściu, rozległ się hałas.

– Wpuść nas! – krzyknęły kobiety.
Bracia

 

wymienili

 

porozumiewawcze 

spojrzenie.

– Ja się nimi zajmę. – Eachann wstał z fotela. 

– I koniecznie przyprowadź tu Fergusa. 

– Aye. Sam na to wpadłem. 

– 45 –

background image

Gdy szedł do wyjścia, z butów do konnej jazdy 

posypały   się   zaschnięte   grady   błota   i   źdźbła 
trawy. Koń zarżał i potrachtał za nim.

Calum wyjął z dolnej szuflady biurka szczotkę 

oraz szufelkę, po czym natychmiast przyklęknął, 
by   posprzątać   z   dywanu   ślady   butów   i   kopyt. 
Opróżniwszy   śmietniczkę,   otrzepał   szczotkę,   a 
następnie   przyjrzał   się   krytycznie   dywanowi. 
Zadowolony,   odwrócił   się,   spoglądając   na 
wysokie dębowe półki, wbudowane w ściany na 
polecenie jego dziadka.

Oprawne   w   skórę   tomy   ustawiono   idealnie 

według   wielkości.   Ani   śladu   kurzu.   Żadnych 
paprochów.   Wszystkie   przedmioty   z   brązu   i 
kryształu   –   od   karafek   po   misy   na   orzechy   – 
lśniły czystością. Szyby były tak wypucowane, że 
o   ich   obecności   świadczyły   jedynie   framugi   i 
niewielkie nierówności szkła.

Calum   włożył   śmietniczkę   i   zmiotkę   z 

powrotem   do   szuflady,   po   czym   usiadł   przy 
biurku. Trzykrotnie zmieniał ułożenie papierów, 
a   gdy   stwierdził,   że   jest   idealne,   zaczerpnął 
wreszcie   głęboko   powietrza,   przybierając 
wygodniejszą pozycję. Wszystko leżało na swoim 
miejscu.

– 46 –

background image

W   parę   minut   później   drzwi   od   biblioteki 

otworzyły   się   na   oścież   i   zostały   zatrzaśnięte   z 
taką   siłą,   że   o   mało   nie   wyleciały   z   framugi. 
Papiery Caluma rozsypały się po biurku.

Eachann   wszedł   do   pokoju   swoim 

charakterystycznym niedbałym krokiem.

–   Sytuacja   opanowana   –   zakomunikował, 

jakby   postępowanie   z   kobietami   sprawiało   mu 
nie więcej trudności niż oddychanie.

Calum   rozpostarł   ramiona   jak   kormoran 

skrzydła,   zaciskając   dłonie   na   brzegu   biurka   i 
opierając   się   piersią   o   papiery.   Gdy   podniósł 
lekko głowę, okulary ześliznęły mu się na czubek 
nosa.   Jego   młodszy   brat   wyglądał   tak,   jakby 
dokonał czegoś równie łatwego, jak szalony galop 
przez pola i łąki.

Calum   wyprostował   się,   poprawił   okulary, 

przytulił   do   siebie   papiery,   a   następnie   znów 
zaczął   je   rozkładać   na   równiutkie   kupki,   gdy 
tymczasem   Eachann   rozsiadł   się   na   krześle   jak 
gdyby   nigdy   nic.   Najwidoczniej   rozmowa   z 
kandydatkami na bratową wcale nie sprawiła mu 
trudności.

Przerastałaby   natomiast   siły   Caluma,   który 

panicznie bał się kobiet. Bracia diametralnie się 

– 47 –

background image

od   siebie   różnili,   ale   Calum   wcale   się   tym   nie 
martwił. Po prostu czuł się w towarzystwie płci 
pięknej jak w innym świecie – świecie, którego 
nie rozumiał, całkowicie pozbawionym sensu.

Kobiety   były   dla   niego   stanowczo   zbyt 

skomplikowane.   Ich   słowa   nie   pokrywały   się   z 
czynami.   Calum   nie   miał   pojęcia,   co   jest 
ważniejsze: to, co mówią, czy to, co robią. Albo 
może jeszcze coś, czego wprawdzie  nie mówiły, 
lecz   uważały   za   oczywiste.   Zachowywały   się 
całkowicie   nielogicznie,   więc   ilekroć   były   w 
pobliżu, Calum denerwował się i zamykał w sobie 
jak żółw w skorupie. Tak samo zresztą reagował 
na   zabiegi   Fergusa,   który   się   uparł,   żeby   go 
wyswatać.

Skończywszy

 

sprzątanie,

 

zerknął 

oskarżycielsko na ubłocone buty brata,

– Przy drzwiach leżą wycieraczki.
– Wiem. Stale się o nie potykam. To diabelski 

wynalazek, jeśli chcesz poznać moje zdanie. 

Eachann wyjął orzech z misy, rozgniótł go w 

dłoni i zajęty wydłubywaniem miąższu pozwolił, 
by łupiny upadły na stół. W chwilę później biały 
ogier wkroczył dumnym krokiem do pokoju.

Calum poddał się. Poprawił okulary i tak długo 

– 48 –

background image

przesuwał   sterty   papierów   na   biurku,   aż 
rozmieścił je idealnie według wielkości i tematu.

–   Gdzie   są   te   kobiety?   –   spytał   patrząc   na 

Eachanna,   obsypanego   pokruszonymi   łupinami 
orzechów.

– W kuchni.
– W kuchni? Dlaczego?
–   Bo   tam   jest   ich   miejsce.   –   Eachann   z 

dziecinną łatwością rozgniótł kolejnego orzecha. 
–   Poza   tym   powiedziałem   im,   że   uwielbiasz 
pączki i placek jagodowy.

– Przecież to ty się nimi zajadasz.
– Masz rację – odparł z uśmiechem Eachann. 
– Kazałeś im piec ciasto, chociaż wiesz, że chcę 

je stąd przepędzić?

Eachann   wzruszył   ramionami,   podrzucił 

kawałek  orzecha i  złapał  go zręcznie  w otwarte 
usta.

– Byłem głodny. – Spojrzał na Caluma. – Nie 

martw się. Są zbyt zajęte pitraszeniem, żeby cię 
szukać. Chcą trafić do twego serca przez żołądek. 
Poza tym zamknąłem drzwi na klucz.

– A gdzie jest Fergus?
Eachann   wskazał   kawałkiem   skorupy   na 

otwarte drzwi.

– 49 –

background image

Calum zerknął w tamtym kierunku, ale nikogo 

nie   zobaczył.   Czekał   chwilę,   wsłuchując   się   w 
irytujący  odgłos gniecionych  orzechów  i skorup 
spadających na czysty dywan.

– Fergus! – zawołał w końcu.
Odpowiedziała mu cisza.
– Wejdź!
– Już idę, idę...  – Do pokoju  wszedł wysoki 

starzec z siwymi włosami sięgającymi ramion. – 
Myślicie,   że   was   nie   słyszę?   Ryczycie   jak   trąby 
jerychońskie. Żadnego  szacunku  dla starszych... 
–   Łypnął   na   ogiera   i   przeniósł   wzrok   na 
Eachanna,   który   wskazał   mu   dłonią   Caluma. 
Fergus   oparł   kościste   dłonie   na   biodrach, 
odwrócił   się   i   popatrzył   na   popiersie   Roberta 
Bruce’a   stojące   na   mahoniowym   stoliku 
niedaleko biurka. – Myślisz, że Fergus ogłuchł i 
oślepł?

– Stoję tutaj – odparł sucho Calum.
Fergus znów odwrócił głowę i zerknął na niego 

spod   oka.   Nie   odezwał   się,   ale   wysunął 
buńczucznie podbródek.

– Mówiłem ci, żebyś nie sprowadzał mi tutaj 

żadnych kobiet.

– Aye. No tak, mówiłeś, racja. Mówiłeś.

– 50 –

background image

– Zabierz je stąd.
Fergus   stał   przed   nim   nieruchomo,   jakby 

wrósł w ziemię.

–   Powtarzam   ci   zatem   raz   jeszcze:   nie 

sprowadzaj   tu   żadnych   kobiet.   Zresztą   nie 
będziesz miał okazji. Nie wypuszczę cię z wyspy.

–   To   po   co   wysyłałeś   go   na   ląd?   –   wtrącił 

Eachann.

–   Nigdzie   go   nie   wysyłałem.   Miał   jechać 

David. Myślisz, że nie wiem, co robię?

Eachann wzruszył ramionami, po czym rzucił 

koniowi kawałek orzecha.

– Jakbyś wiedział, to już dawno byś się ożenił. 

Nic   innego,   tylko   wziąłbyś   sobie   śliczną   żonkę, 
synku. Nic innego.

– Boże! – westchnął cicho Eachann. – Znowu 

zaczyna. – Usadowił się wygodniej na krześle, a 
koń   położył   mu   pysk   na   ramieniu,   łypiąc   na 
Fergusa spod przymrużonych powiek.

Calum   czekał   jedynie   w   milczeniu   na   dalszy 

ciąg przemowy.

–   Starzy   MacLachlanowie   ani   chybi 

przewracają   się   w   grobie.   Ani   chybi.   Smutne 
nastały   dla   nich   czasy.   –   Fergus   zaczerpnął 
powietrza i potrząsnął siwą głową. – Twoja babka 

– 51 –

background image

i wielki MacLachlan we własnej osobie przelewali 
krew za swój ród. A ty nie wziąłeś sobie kobiety, 
żeby spłodzić syna. Co za świat!

Calum patrzył na Eachanna, który bezgłośnie 

wtórował staremu.

–   Twój   zacny   pradziad   jeszcze   koszulę   w 

zębach   nosił,   jak   uciekł   do   Francji   i   żył   na 
wygnaniu.   Ale   czy   on   kiedy   pomyślał   o   sobie? 
Nigdy!   Latami   szukał   domu   dla   swego   ludu. 
Przepłynął morze, dotarł w te dzikie strony i nie 
spoczął,   póki   nie   znalazł   schronienia.   Właśnie 
tutaj, na naszej wyspie. – Fergus urwał na chwilę 
i rozłożył ramiona jak kaznodzieja przemawiający 
do  tłumu  grzeszników.   –  Rozejrzyj  się!  Czyż   te 
ziemie   nie   przypominają   naszej   ojczyzny?   A 
potem biedak pożeglował z powrotem do Szkocji i 
sprowadził   tu   swój   klan.   Ta   podróż   zabiła   mu 
żonę, twoją prababkę. Ty zaś w sto lat później nie 
chcesz  złożyć hołdu swym  przodkom i poślubić 
kobiety,   która   dałaby   ci   potomka   latorośl   rodu 
MacLachlanów.

Eachann   chrapał   cicho,   a   ogier   położył   mu 

pysk na głowie.

Calum oparł się o biurko i wychylił do przodu.
–   Zabierz   je   stąd   natychmiast   –   powiedział, 

– 52 –

background image

wymawiając wyraźnie każde słowo.

– Skoro sam nie wiesz, czego chcesz, pozwól, 

że   doradzą   ci   mądrzejsi   od   ciebie.   A   tobie 
potrzeba   żony   –   odparł   Fergus,   krzyżując 
ramiona na piersi.

– I mam sobie wybrać którąś z tych kobiet?! – 

zawołał   Calum   tak   głośno,   że   Eachann, 
nieoczekiwanie   wyrwany   ze   snu,   podskoczył 
nerwowo na fotelu.

– A czego im brakuje?
–   Fergus   nie   zna   się   na   kobietach,   bracie   – 

odezwał   się   Eachann.   –   Nie   rozumie,   o   co   ci 
chodzi.

– Widzę tyle samo co ty! – krzyknął Fergus, 

opierając się o popiersie Roberta Bruce’a.

– Fergusie...
– Aye. – Starzec odwrócił się w stronę, z której 

dochodził głos.

– Jedna z nich jest taka stara, że mogłaby być 

moją babką.

–  Aye.  Rzeczywiście.   Ząb   czasu   nikogo   nie 

oszczędza.

– Skoro już mowa o zębach – wtrącił Eachann 

ze śmiechem – to Sally nie ma ani jednego.

–   Potrzebna   ci   żona,   Calumie   MacLachlan. 

– 53 –

background image

Żona   i   dzieci.   Dzieci   starszego   MacLachlana. 
Dziedzica.   Twój   młodszy   brat   dochował   się 
potomstwa. Ma śliczne dzieci.

– Dwoje – dodał Eachann z uśmiechem, który 

zamarł mu na ustach, gdy Fergus mruknął coś na 
temat kolejnego listu i zaczął gmerać w kieszeni 
płaszcza.

– O... jest. – Podał mu elegancką kopertę.
Od   razu   rozpoznali   nadawcę.   Eachann 

otrzymywał co najmniej dziesięć takich pism w 
ciągu roku.

Fergus  włożył mu list do ręki  i spojrzał nań 

znacząco.

– Ty też nie masz żony – powiedział.
–   Ale   miałem   –   odparł   Eachann   wzruszając 

ramionami.

–   A   dzieci   powinny   chować   się   tutaj,   z 

MacLachlanami, a nie w jakiejś szkole, gdzie obcy 
zrobią z nich pogan. Powinny mieć matkę.

– Dlaczego? Ja przecież nie znałem swojej. – 

Eachann   rozgniótł   jeszcze   jednego   orzecha, 
wrzucił go sobie do ust, skrzywił się i splunął z 
niesmakiem.

Calum   potrząsnął   głową.   Bratu   rzeczywiście 

przydałaby się kobieta.

– 54 –

background image

–  Jak już  mówiłem – zaczął  znów  Eachann, 

patrząc im w oczy; nie znałem własnej matki, a 
wyszedłem na ludzi. Sami popatrzcie.

–   Właśnie   widzę,   synku,   właśnie   widzę   – 

westchnął Fergus.

Eachann powiedział coś do ogiera i pogłaskał 

go po pysku.

– Bardziej dbasz o te konie niż o własne dzieci. 
Eachann   zamarł   i   umilkł.   Buta   nagle   go 

opuściła.   Patrzył   tylko   na   zalepioną   kopertę 
dziwnym, przygasłym wzrokiem.

Tym   razem   Fergus   posunął   się   za   daleko   – 

pomyślał   Calum,   przenosząc   wzrok   z   upartego 
starca na równie krnąbrnego brata.

Fergus jednak uświadomił sobie najwyraźniej 

swój  błąd i  również  zamilkł.  W  pokoju zapadła 
niezręczna   cisza;   słychać   było   jedynie   łykanie 
stojącego   na   kominku   zegara   z   pracowni 
Bayarda.

W   końcu   Eachann   podniósł   głowę.   Miał 

zaciśnięte szczęki.

–   Sam   zadbam   o   swoje   dzieci   –   powiedział, 

patrząc na Fergusa spod przymrużonych powiek.

–   One   potrzebują   kobiecej   ręki   i   powinny 

mieszkać tutaj, z MacLachlanami. Miejsce dzieci 

– 55 –

background image

jest   przy   ojcu.   Przy   ojcu,   powiadam.   –   Fergus 
zawsze powtarzał te fragmenty swej wypowiedzi, 
które wydawały mu się najważniejsze.

Eachann zbył go milczeniem.
–   A   ty   –   Fergus   znów   przeniósł   wzrok   na 

Caluma   –   a   ty   jesteś   dziedzicem   rodu 
MacLachlanów,

 

ostatnim

 

Calumem 

MacLachlanem, i nie dochowałeś się potomstwa. 
Dzieci   Eachanna   nie   mają   kuzynów,   choć 
przydałaby im się rodzina. Jeśli ty nie zamierzasz 
temu zaradzić, ja sam o wszystko zadbam.

– Uważasz, że ta staruszka urodzi mi syna? 
– Ona pierwsza nawinęła mi się pod rękę. 
Calumowi odebrało mowę ze zdziwienia. 
Eachann jednak nie stracił głowy. 
–   Gdzie   ją   wynalazłeś?   Pod   kamieniem   w 

księżycową   noc?   –   Zerknął   na   brata.   –   Może 
natknął się na nią, polując na ropuchy? Albo na 
nietoperze?

– Mów sobie co chcesz, a ja i tak wiem swoje. 

Obaj musicie wziąć sobie żony. Musicie. 

– I chcesz, żeby matką następnego dziedzica 

została   jakaś   szwargocząca   Niemra?   –   spytał 
Eachann ze śmiechem. 

Fergus podrapał się podbródek.

– 56 –

background image

– Ona przyjechała tu za darmo. 
–   Za   darmo?   –   Calum   podniósł   raptownie 

głowę i spojrzał Fergusowi prosto w oczy. 

– Aye. 
Calum,  oniemiały  ze zdumienia,  przeliczał   w 

myślach   kobiety   sprowadzone   na   wyspę   przez 
Fergusa. Kobiety i pieniądze.

–   Chcesz   powiedzieć,   że   ty   im   wszystkim 

płaciłeś? 

Fergus   milczał,   co   należało   zrozumieć   jak 

potwierdzenie. 

– Dawałeś im pieniądze, chociaż mówiłem ci, 

że nie  chcę  żony ani  narzeczonej  i w ogóle nie 
życzę sobie tutaj żadnych kobiet? 

– Nie musiałem płacić wszystkim. 
– A ile z nich dostało pieniądze? 
Fergus nie odezwał się, ale poruszał bezgłośnie 

ustami, jakby coś przeliczał.

– Szesnaście. 
Eachann   wybuchnął   śmiechem,   a   Calum 

doskonale   wiedział,   co   go   tak   rozbawiło.   Przez 
ostatni   rok   Fergus   przywiózł   na   wyspę 
osiemnaście kobiet.

–   Dwie   przyjechały   za   darmo,   bracie   – 

powiedział   Eachann,   z   trudem   powstrzymując 

– 57 –

background image

kolejny wybuch śmiechu. 

– Ci głupcy z lądu myślą że MacLachlanowie 

to duchy powiedział Fergus wyniośle. Urwał na 
chwilę,   jakby   czekał   na   komentarz   ze   strony 
braci.   Ponieważ   jednak   obaj   zgodnie   milczeli, 
wbił wzrok w Caluma i oparł buńczucznie ręce na 
biodrach. – Nie wiem, dlaczego tak się na mnie 
wydzierasz, Calumie MacLachlan. Sam zapłaciłeś 
jednej z nich, żeby się wyniosła.

–   Bo   bez   przerwy   pchała   mu   się   do   łóżka, 

staruszku   –   wyjaśnił   Eachann,   spoglądając   na 
brata.   –   Właściwie   powinieneś   był   się   z   nią 
ożenić.   Nawet   Fergus   nie   mógłby   ci   wtedy 
zarzucić, że nie dbasz o tradycje rodzinne. 

Calum   nie   miał   pojęcia,   co   jego   brat   ma   na 

myśli, a jedno spojrzenie na Fergusa wystarczyło, 
by się zorientował,  że starzec też nie zrozumiał 
aluzji.

–  Spałbyś z berdyszem  u  boku, zupełnie  jak 

nasi przodkowie mruknął Eachann, uśmiechając 
się złośliwie. 

Kiedy   żaden   z   mężczyzn   się   nie   roześmiał, 

młodszy MacLachlan wzruszył tylko ramionami i 
rzucił   parę   uwag   na   temat   braku   poczucia 
humoru w rodzime.

– 58 –

background image

– Ile im zapłaciłeś? – spytał Calum, patrząc 

przenikliwie na Fergusa. 

– Nie liczyłem, synku. Nie liczyłem. 
Calum   zaczął   spacerować   po   pokoju   i 

przeczesując   palcami   kruczoczarną   czuprynę   – 
myślał,   jak   kiedyś   musiał   przez   dwa   miesiące 
uciekać   aż   przed   trzema   kobietami,   ponieważ 
fatalna pogoda uniemożliwiła im powrót na ląd. 
Przeżył wtedy prawdziwe piekło.

–   To   rude   dziewczątko   pochodzi   z   Nowej 

Szkocji. Byłoby dla ciebie idealną żoną. 

Calum zatrzymał się na chwilę.
– Masz na myśli tę czarownicę z lwią grzywą? 
–   Widziałeś   jej   oczy?   –   dodał   Eachann   i 

wzdrygnął się z przerażeniem. 

– Ona jest córką MacGunnagha. To Szkotka z 

krwi i kości. Fergus wypiął dumnie pierś i nabrał 
powietrza w płuca. – A jej matka była...

–   Siostrą   ojca  –   dokończył  Eachann,   zgniótł 

orzech i uśmiechnął się do Fergusa. 

Fergus obrzucił go gniewnym spojrzeniem, po 

czym   –   mrucząc   coś   o   strasznym   świecie,   w 
którym   młodzi   mają   za   nic   rodowe   tradycje   – 
pomaszerował   do   drzwi   i   wpadł   prosto   na 
framugę.

– 59 –

background image

Oszołomiony,   stał   chwilę   nieruchomo,   jakby 

przykleił się do twardego drewna, wyszeptał coś 
niezrozumiale i wreszcie zerknął na Eachanna, by 
natychmiast   przenieść   wzrok   na   popiersie 
Roberta Bruce’a.

– Obaj potrzebujecie kobiet, a ja nie spocznę, 

póki   się   nie   ożenicie.   Nie   spocznę.   Ktoś   musi 
dbać   o   ciągłość   rodu   MacLachlanów,   o   krew   z 
krwi waszej i waszych przodków – rzekł z mocą, 
po czym wypadł jak burza z pokoju.

–   Jeśli   jeszcze   raz   przywieziesz   na   tę   wyspę 

jakieś   kobiety,   to   jedyna   krew   MacLachlanów, 
jaka   tu   popłynie,   będzie   należeć   do   ciebie,   – 
zawołał za nim Calum.

Usłyszeli trzask i stare celtyckie przekleństwo. 
Obaj   bracia   milczeli   dłuższą   chwilę,   aż   w 

końcu Calum otworzył szufladę, by wyjąć z niej 
torbę z pieniędzmi.

–   Zapłać   im   –   powiedział,   ciskając   ją 

Eachannowi. – I każ komuś odwieźć je na ląd.

– Muszę jechać do szkoły. – Eachann wstał, 

wpatrując   się   w   kopertę.   –   Sam   je   odwiozę.   – 
Ruszył do drzwi, lecz mijając popiersie Roberta 
Bruce’a, zatrzymał się i poklepał je po głowie. – 
Nie martw się, Robbie. Nie masz żony, ale Fergus 

– 60 –

background image

o ciebie zadba i już niedługo przywiezie ci Wenus 
z Milo.

–   Nie   miałbyś   nastroju   do   żartów,   gdyby   te 

poczwary goniły za tobą. 

Eachann tylko się zaśmiał, jak zwykle wtedy, 

gdy Calum poruszał ten temat.

–   Pozbądź   się   ich   po   prostu.   Spłać   je.   I 

pospiesz się. Nie chcę, żeby utkwiły tu na dobre, 
jak tamte.

Klasnął   dwukrotnie   językiem   i   koń   stanął 

natychmiast u jego boku. Wskoczywszy zwinnie 
na siodło, Eachann uśmiechnął się do brata.

– Nie martw się. Wszystko załatwię. 
Pochyliwszy się nisko, ruszył wolno w stronę 

drzwi.

– Obiecuję ci, że te kobiety opuszczą wyspę. 

Oczywiście najpierw muszą upiec placki – dodał, 
salutując Calumowi na pożegnanie.

– 61 –

background image

7

 

Jeśli ktoś cię obraził, a ty nie jesteś pewien, 

czy zrobił to naumyślnie, 

nie uciekaj się do ostateczności,

tylko wykorzystaj pierwszą dogodną

sposobność i po prostu walnij go cegłą

 

Mark Twain: 

Rady dla młodzieży

 
Nauczyciel matematyki stracił przytomność na 

prawie   pięć   minut,   panie   MacLachlan.   – 
Donośny   nosowy   głos   panny   Hebsibah 
Harrington   przebił  się  przez  drzwi  oddzielające 
gabinet dyrektorki od małego saloniku.

Siedmioletnia   Kirsty   MacLachlan   wsadziła 

swemu   bratu,   Grahamowi,   łokieć   pod   żebra   i 
przyłożyła oko do dziurki od klucza.

–   Byłem   pierwszy   –   poskarżył   się   szeptem 

Graham. 

Odwróciła   się   gwałtownie,   obrzucając   go 

groźnym spojrzeniem. 

– 62 –

background image

– Cicho! Nic nie słyszę.
– Czarownica – mruknął pod nosem chłopiec 
Kirsty puściła mimo uszu tę zniewagę. Gdyby 

go kopnęła, na pewno by wrzasnął, zdradzając w 
ten   sposób   ich   obecność  w  saloniku.  Przywarła 
jedynie   mocniej   do   drzwi   i   przekręciła   lekko 
głowę, by lepiej widzieć ojca.

Eachann   wsparł   łokieć   na   marmurowym 

kominku   znajdującym   się   w   pretensjonalnym 
gabinecie dyrektorki, zagraconym rachitycznymi 
stolikami   i   złoconymi   krzesłami   na   brzydkich 
nóżkach,   przybierających   u   podstawy   kształt 
zwiniętej   pięści,   jakby   chciały   ostrzec   gości,   by 
lepiej  trzymali  się  od nich  z  daleka.  Na  zimnej 
drewnianej   posadzce   leżały   tureckie   dywany   w 
dziwny wzór wyobrażający jasnobłękitne drzewa, 
przez   co   Kirsty   zastanawiała   się,   czy   drzewa   w 
Turcji   naprawdę   są   niebieskie.   Wszędzie   stały 
figurki z porcelany, które odbierały dziewczynce 
pewność   siebie,   bo   wyglądały   tak,   jakby   mogły 
roztrzaskać się na drobne kawałeczki, gdyby ktoś 
podniósł głos.

Jej   ojciec   nie   pasował   do   tego   gabinetu, 

podobnie   jak   Kirsty   do   Harrington   Hall. 
Siedmiolatka   znała   bardzo   dobrze   pokój,   w 

– 63 –

background image

którym wielokrotnie wysłuchiwała wykładów na 
temat odpowiedniego zachowania młodej damy, 
wychowanki tej szacownej placówki.

Kirsty uważała, że miejsce ojca jest raczej na 

wyspie   –   na   koniu   lub   w   lesie,   a   nie   wśród 
pastelowych   figurek   z   saskiej   porcelany. 
Pamiętała, że świetnie jeździ konno. Roiła sobie, 
że zabrał ją kiedyś na przejażdżkę,  ale nie była 
pewna, czy to się jej przypadkiem tylko nie śniło.

Oczyma wyobraźni widziała, jak ściąga lejce i 

wskazuje  lisią czapę  wokół  księżyca.  Powiedział 
jej wtedy, że to oznaka zbliżającego się deszczu. 
Czasem   w   środku   nocy,   gdy   inne   dzieci 
pogrążone  były w głębokim śnie, Kirsty owijała 
się szczelnie w ciepły koc i siadała po turecku na 
łóżku, obserwując niebo. A jeśli się zdarzało, że 
księżyc wkładał lisią czapę, zawsze wtedy myślała 
o ojcu.

Ale teraz mogła na niego patrzeć. Przysunęła 

oko do dziurki od klucza. Ojciec trzymał w ręku 
list,   patrząc   na   niego   poważnym,   strapionym 
wzrokiem. Kirsty zastanawiała się, o czym myśli. 
O nich? O Grahamie i o niej?

Bo   oni   dużo   o   nim   myśleli   i   rozmawiali, 

zwłaszcza wówczas gdy mieli wkuwać geografię. 

– 64 –

background image

Kirsty   nie   wykazywała   najmniejszego 
zainteresowania   położeniem   Himalajów   czy 
dopływami Gangesu.

Chciała   natomiast   wiedzieć,   gdzie   jest   jej 

ojciec.   Tylko   on   im   został   na   świecie.   Skoro 
pewnego ranka okazało się, że nie mają już matki, 
równie dobrze mogli stracić i jego.

Odkąd dziewczynka zdała sobie z tego sprawę, 

zaczęła   bardzo   źle   sypiać.   Często   budziła   się   z 
płaczem. Nienawidziła w sobie tej słabości, więc 
podkradała innym dzieciom poduszki i koce, by 
stłumić odgłosy łkania.

Zastanawiała   się,   czy   ojciec   również   miewa 

koszmary.   Czy   płakał,   gdy   umarła   mama?   Czy 
myśli o niej równie często jak ona? Dziewczynka 
nie potrafiła sobie wyobrazić łez w jego oczach.

A smutna prawda była taka, że niewiele o nim 

wiedziała,   choć   tak   rozpaczliwie   pragnęła   go 
poznać. W tym celu przyciskała oko do dziurki od 
klucza i wpatrywała się w ojca jak urzeczona.

Wydawał   się   jej   dziwnie   obcy   i   znajomy 

zarazem. Włosy urosły mu bardzo od czasu, gdy 
widziała go po raz ostatni, i stały się ciemniejsze 
niż   jej   loki   barwy   lnu.   Przybrały   głęboki   złoty 
odcień   słońca   znikającego   za   chmurami. 

– 65 –

background image

Sczesywał je z czoła i przez to rysy jego twarzy 
stawały się ostre jak zbocza skał na wyspie.

Pewnego razu, gdy na lekcji rysunku chciała 

wymodelować   twarz   ojca   w   masie   z   mąki,   nie 
udało się jej wyrzeźbić jego ostrych rysów. Miała 
zbyt   pulchne   palce;   by   wyciąć   odpowiednie 
kształty,   musiałaby   użyć   noża,   lecz   to   było 
zabronione. Zirytowała się więc do tego stopnia, 
że ulepiła podobiznę pani Harrington na miotle, 
wskutek czego spędziła wiele godzin przy tablicy, 
wypisując   na   niej   zdanie:   „Będę   szanować 
starszych”.

Incydent   ten   miał   miejsce   wiosną.   Teraz 

kończyło   się   lato,   a   twarz   ojca   nosiła   jeszcze 
wyraźne ślady opalenizny. Dziewczynka cieszyła 
się, że tatuś ma cerę barwy włoskiego orzecha i 
nie jest tak blady jak nauczyciel arytmetyki, który 
zawsze   sprawiał   wrażenie   chorego   –   nawet 
wtedy, gdy nie tracił przytomności.

A ojciec nie był ani chory, ani słaby. Aby dojść 

do tego wniosku, wystarczyło na niego popatrzeć. 
Gdy   dziewczynka   podnosiła   głowę,   aby   mu   się 
lepiej przyjrzeć, wydawał się jej równie wysoki i 
prosty jak sosny na wyspie, prawie tak wysoki jak 
Pan Bóg.

– 66 –

background image

Nie zaglądał do szkoły od czasu, gdy wezwano 

go   na   rozmowę   po   tym,   jak   Kirsty   i   Graham 
wsadzili koledze głowę do wiadra z brudną wodą. 
Chłopiec   nazywał   się   Chester   Farriday,   a   jego 
ojciec był gubernatorem, więc zrobiło się straszne 
zamieszanie. Ale przecież Chester nie miał racji. 
Mówił   takie   podłe,   głupie   rzeczy.   Twierdził,   że 
rodzina   Kirsty   to   duchy,   które   zdejmują 
mężczyznom skalpy, a kobiety owijają w kraciaste 
szale, po czym wywożą je gdzieś daleko, żeby się z 
nimi   rozprawić.   Kirsty   nie   wiedziała   dokładnie, 
co oni właściwie robią z tymi kobietami, ale i tak 
nie   wierzyła   w   ani   jedno   słowo,   bo   uważała 
Chestera Farridaya za kompletnego durnia.

Bo cóż innego mogła o nim sądzić? Przecież 

MacLachlanowie   nie   piekli   małych   dzieci   na 
rożnie i nie jadali na kolację gotowanych ropuch 
ani nietoperzy. Z drugiej strony Kirsty żałowała, 
że nie jest czarownicą, bo najchętniej zamieniłaby 
Chestera w ropuchę i dała ją komuś do zjedzenia. 
Sama nawet by nie tknęła takiego paskudztwa. Za 
żadne skarby świata.

Wszystko   przez   niego!   To   przecież   Chester 

napuścił inne dzieci na Grahama i Kirsty. Koledzy 
przygwoździli ich do ziemi i kazali zdjąć buty, bo 

– 67 –

background image

chcieli się przekonać, czy rodzeństwo ma kopyta. 
Ale   Kirsty   broniła   się   dzielnie,   dzięki   czemu   w 
końcu udało się jej jakoś wyjść z opresji. Musiała 
coś zrobić – Graham nie umiał się bić, a ten głupi 
Chester stanął tuż obok wiadra z brudną wodą. 
Gdyby   nie   chciał   w   nim   wylądować,   wybrałby 
inne miejsce.

–   Ja   też   chcę   zobaczyć.   –   Graham   wbił   jej 

boleśnie paznokieć w łopatkę. 

– Zaraz. – Kirsty przekręciła głowę i dojrzała 

piegowatą   dłoń,   w   której   dyrektorka   trzymała 
srebrny   nóż   do   otwierania   kopert.   Na   biurku 
leżała drewniana linijka – ta sama, z którą palce 
Kirsty zaprzyjaźniły się do tego stopnia, że przy 
każdym spotkaniu pytały ją serdecznie o zdrowie. 
Jeśli   wyobraziła   sobie   takie   powitanie   lub   coś 
równie   absurdalnego,   razy   zadawane   linijką 
piekły mniej boleśnie. Dziewczynce łatwiej było 
wtedy nie płakać i udawać, że kara nie wywiera 
na niej oczekiwanego wrażenia.

Pani   Harrington   raz   po   raz   wbijała   nóż   w 

zielony   atramentownik.   Kirsty   zorientowała   się 
po chwili, że dyrektorka akcentuje w ten sposób 
rzeczowniki   i   zaimki.   Gramatyka   należała   do 
ulubionych przedmiotów dziewczynki.

– 68 –

background image

–   Pańskie   dzieci   sprawiają   poważne   kłopoty 

wychowawcze. 

Po słowach „pańskie dzieci” nóż do otwierania 

kopert wbił się w biurko i zadrgał jak strzała po 
trafieniu w środek tarczy.

–   Harrington   Hall   cieszy   się   znakomitą 

reputacją   panie   MacLachlan.   To   jedna   z 
najlepszych   szkół   z   internatem   w   całej   Nowej 
Anglii.   Absolwenci   naszej   uczelni   stają   się 
filarami społeczeństwa. Udawało nam się zawsze 
wychować nawet najbardziej niesforne jednostki 
na   prawdziwe   damy   i   dżentelmenów.   Jak   już 
panu mówiłam wpisując pańskie dzieci w poczet 
naszych   uczniów,   zawsze   odnosiliśmy 
stuprocentowe   sukcesy.   –   Pani   Harrington 
odchrząknęła   i   w   gabinecie   zapanowała   tak 
absolutna, długa cisza, że Kirsty miała trudności z 
utrzymaniem  powietrza   w płucach.  – Aż do  tej 
pory.   –   Dyrektorka   oparła   wychudzone   blade 
dłonie   na   biurku   i   wstała   sztywno.   –   Sytuacja 
całkowicie   wymknęła   się   nam   spod   kontroli. 
Bardzo   mi   przykro,   ale   musi   pan   natychmiast 
zabrać dzieci z Harrington Hall.

– Udało się! – szepnęła radośnie Kirsty.
– Chcę zobaczyć – odparł chłopiec, odsuwając 

– 69 –

background image

ją od klamki.

Ale Kirsty wbiła bratu obcas w stopę, patrząc 

na niego groźnie.

– Jeszcze nie – syknęła przez zaciśnięte zęby i 

znów przyłożyła oko do dziurki. 

Ojciec   wyjmował   właśnie   z   kieszeni   płaszcza 

sakiewkę z pieniędzmi.

– Ile? – zapytał, a ona poczuła dziwny chłód w 

okolicy serca, które niemal przestało bić.

– Nie chodzi o pieniądze. 
Eachann   oderwał   się   od   kominka   i   trzema 

długimi krokami podszedł do biurka.

–   Moje   dzieci   muszą   zostać   w   szkole. 

Porozmawiam z nimi leszcze raz. 

Nie!   Nie!   Nie!   –   Kirsty   ścisnęła   kryształową 

klamkę z taką siłą, te fasety w kształcie brylantów 
wbiły się jej boleśnie w dłoń. Pani Harrington – 
niech   ją   Pan   Bóg   błogosławi   za   bicie   linijką,   i 
posyłanie do kąta i zostawianie po lekcjach przy 
tablicy – potrząsnęła tylko głową i wręczyła mu 
kopertę.

Eachann spojrzał na nią pytająco.
–   Czek   opiewa   na   sumę   pomniejszoną   o 

poniesione przez nas straty, koszty leczenia i tak 
dalej. Zwracamy panu nadpłatę.

– 70 –

background image

Teraz to on położył ręce na biurko, pochylając 

się do pani Harrington.

– Nie mam ich dokąd przenieść. Przecież musi 

się   znaleźć   jakieś   rozwiązanie.   –   Szczękę   miał 
zaciśniętą;   jak   wtedy   gdy   bił   się   z   wujkiem 
Calumem. Czyżby był zły? – myślała Kirsty. Ich 
wybryki   nabrały   nagle   nowego   znaczenia,   gdyż 
ojciec najwyraźniej bardzo się przejął.

– Przykro mi, ale musi pan zabrać Grahama i 

Kirsty do domu.

– Nie jestem w stanie opiekować się dwójką 

dzieci. – Wbijał wzrok w panią Harrington – tak 
jak zwykle czynią to dorośli, gdy coś nie układa 
się   po   ich   myśli   –   a   w   jego   głosie   wyraźnie 
pobrzmiewała panika.

Kirsty zagryzła dolną wargę. Nigdy dotąd nie 

słyszała, by ojciec mówił takim tonem – jakby się 
bał – i to na chwilę wytrąciło ją z równowagi, ale 
natychmiast   się   pozbierała,   bo   przypomniała 
sobie, że przecież plan się udał.

Wracali   na   wyspę.   Była   gotowa   ponieść 

wszelkie konsekwencje swych czynów, ponieważ 
jedynym  sposobem,  by zaskarbić  sobie  względy 
ojca,   było   mieszkać   z   nim,   a   nie   w   tej   głupiej 
szkole, gdzie wszyscy ich nienawidzili. 

– 71 –

background image

–  Jest  pan  ojcem  tych   dzieci.  Będzie  musiał 

pan   sobie   jakoś   poradzić.   –   Pani   Harrington 
wyszła   zza   biurka   i   ruszyła   w   stronę   drzwi.   – 
Czekają w pokoju obok.

Kirsty szybko odsunęła się od klamki i skinęła 

na brata.

–   Dobra,   teraz   twoja   kolej.   –   Cofnęła   się,   a 

Graham natychmiast przyłożył oko do dziurki. 

Chłopcy   to   takie   niecierpliwe,   głupiutkie 

stworzenia – pomyślała Kirsty z westchnieniem. 

W   sekundę   później   otworzyły   się   drzwi,   a 

Graham upadł jak długi prosto pod nogi ojca.

– 72 –

background image

8

 

Nie powinieneś zwalać odpowiedzialności 

za swoje wybryki na brata, 

skoro równie dobrze możesz nimi 

obciążyć kogo innego.

 

Mark Twain: 

Rady dla młodzieży

 
Kirsty wpatrywała się w ojca, ale ten wydawał 

się   jej   nie   dostrzegać.   Zarówno   on,   jak   i   pani 
Harrington   nie   odrywali   wzroku   od   Grahama, 
który   w   dalszym   ciągu   leżał   na   podłodze   i   z 
sekundy na sekundę czerwienił się coraz bardziej, 
aż   w   końcu   jego   policzki   przybrały   płomienny 
odcień.   Chłopiec   odwrócił   głowę   i   lekko 
oszołomiony spojrzał na Kirsty.

Przymrużył   oczy,   wysunąwszy   lekko   dolną 

wargę   i   podbródek.   Dziewczynka   wiedziała 
dobrze,   czym   to   pachnie.   Otworzyła   więc   tylko 
szeroko   oczy,   po   czym   niedbale   wzruszyła 
ramionami.

– 73 –

background image

Nie   dał   się   nabrać,   toteż   szybko   podniosła 

niewinny   wzrok   na   ojca   i   tym   razem   odniosła 
sukces, gdyż Eachann obdarzył ją u wagą na tyle 
długo,   że   mogła   aż   dwukrotnie   zatrzepotać 
niewinnie rzęsami.

I   wtedy   Graham   ruszył   do   ataku.   Upadli 

boleśnie   na   dywan,   ale   Kirsty   udało   się 
wymierzyć bratu mocnego kopniaka i wyrwać z 
uścisku. Uszczypnęła go przy tym, a gdy zaczął 
wrzeszczeć,   usiadła   mu   na   piersi.   Niech   sobie 
będzie większy i silniejszy. Ona i tak nie pozwoli 
się pokonać. W końcu to tylko chłopak.

Przenikliwy   krzyk   pani   Harrington 

przypominał   do   złudzenia   pohukiwanie   sowy. 
Kirsty   dostrzegła   kątem   oka,   jak   dyrektorka 
przyciska   do   piersi   dwie   porcelanowe   figurki, 
które omal nie spadły z biurka.

Zanim dziewczynka zdążyła jeszcze raz kopnąć 

brata, ojciec podniósł ją do góry jak psiaka, po 
czym postawił tak blisko siebie, te czuła bijące od 
niego ciepło, a także woń morza i wyprawionej 
skóry. Niemal uderzył ją w nozdrza aromat sosen. 
Ojciec pachniał domem.

Spojrzała mu w oczy.
Z  bruzdą  na   czole  i   zmarszczonymi   brwiami 

– 74 –

background image

wyglądał naprawdę groźnie.

– Nie. Ruszaj się. – Powiedział to z mocą, ale 

bez złości, przenosząc wzrok na Grahama. 

Kirsty zrobiła dwa maleńkie kroczki i zamarła, 

a ojciec rozejrzał się podejrzliwie. 

Stojąc   nieruchomo   jak   posąg,   obdarzyła   tatę 

swoim najbardziej uroczym uśmiechem. 

Mrugnął   i   spojrzał   na   nią   dziwnie,   jakby   w 

ogóle   jej   nie   znał.   Odwrócił   wzrok,   potrząsnął 
lekko  głową  i  znów  zerknął  na  Grahama,  który 
nadal leżał na podłodze.

– Wstawaj. 
– Boli mnie brzuch. Kirsty dała mi kopniaka. 
– Wszystko widziałem. Sam zacząłeś. 
– Ale... 
Eachann uniósł tylko dłoń, a chłopiec zamilkł. 
Kirsty   nie   mogła   uwierzyć   własnym   oczom. 

Chcąc   zmusić   brata   do   milczenia,   musiała   mu 
wbić obcas w stopę lub przynajmniej uszczypnąć.

– Chłopcom nie wolno bić dziewczynek. 
–   Ale   to   nie   jest   dziewczynka   –   jęknął 

Graham. – To moja siostra! 

Chłopcy   zawsze   jęczą   –   pomyślała   Kirsty   z 

niesmakiem.   Dorośli   mężczyźni   też.   Nauczyciel 
matematyki   zawsze   jęczał,   kiedy   klasa   nie 

– 75 –

background image

rozumiała   wykładu.   Jęknął   również   woźny,   gdy 
Chester  Farriday   wyjął   głowę  z  kubła  z   brudną 
wodą,   która   natychmiast   popłynęła   na   świeżo 
wyfroterowaną   podłogę.   Nawet   pastor   wydawał 
jęki   oburzenia,   kiedy   klasa   nie   nauczyła   się   na 
pamięć wybranych wersetów z Biblii.

Dziewczynka zaczęła się właśnie zastanawiać, 

czy   Pan   Bóg   również   jęczy,   gdy   przypomniała 
sobie  biblijną historię  stworzenia  świata.  Adam 
jękliwie   wyznał   Panu,   że   to   Ewa   dała   mu 
zakazane   jabłko.   Na   tej   podstawie   dziewczynka 
wyciągnęła

 

wniosek,

 

 

Stwórca 

najprawdopodobniej   również   czasem   pojękuje, 
gdyż   stworzył   Adama   na   obraz   i   podobieństwo 
swoje.   Ponadto   znanym   jej   z   Biblii   postaciom 
nader   często   zdarzało   się   jęczeć,   a   Biblia   to 
przecież Słowo Pańskie.

Kirsty   bardzo   spokojnie   przyglądała   się   ojcu 

wpatrzonemu z kolei w Grahama. Pod wpływem 
tego   spojrzenia   chłopiec   przełknął   kilkakrotnie 
ślinę tak głośno, że dziewczynka niemal usłyszała 
gulgot w grdyce. Właściwie żal jej było brata. W 
końcu   zrobiła   mu   kawał.   Nie   mogła   jednak 
zrezygnować   z   zemsty   na   kimś,   kto   tak   często 
nazywał   ją   czarownicą   zwłaszcza   że   był   to   jej 

– 76 –

background image

własny brat.

Westchnęła.
Ojciec   popatrzył   na   nią   z   nieprzeniknionym 

wyrazem   twarzy   i   przygładził   ręką   złote   włosy. 
Odwróciwszy od niej oczy, wbił wzrok w podłogę, 
pocierając czoło tak, jak to miała zwyczaj czynić 
pani Harrington, kiedy dostawała migreny, czyli 
wtedy gdy Kirsty dała się jej we znaki.

–   Zostawiam   pana,   by   mógł   pan   na   nowo 

nawiązać   kontakt   z   dziećmi.  Ich   bagaże  zostały 
już  spakowane  i  postawione  na  progu.  Żegnam 
pana. 

Leciwa   dama   uniosła   spiczasty   podbródek   i 

odwróciwszy   tłumnie   głowę,   wymaszerowała   z 
pokoju,   wciąż   przyciskając   do   piersi   kruche 
porcelanowe ptaszki, jakby na wzór krzyżowców 
pragnęła ocalić święte relikwie przed poganami. 
Kirsty   doskonale   pamiętała   historie   o   tych 
rycerzach,   ponieważ   nie   potrafiła   zrozumieć, 
dlaczego ci źli – nawet jeśli nie do końca źli – 
ludzie ślubowali służbę Bogu.

Eachann popatrzył na zamykające się drzwi i 

przez   chwilę   przenosił   wzrok   z   córki   na   syna, 
wciąż siedzącego na podłodze.

– Wstawaj – powiedział tylko. 

– 77 –

background image

Gdy   Graham   wreszcie   się   podniósł,   Kirsty 

zastąpiła   mu   drogę,   żeby   nie   zrobił   ani   nie 
powiedział niczego głupiego. Wydawało się jej, że 
jest mu to winna. W końcu był jej bratem.

– Ojcze?
– Słucham. 
Posłała   mu   jeden   ze   swych   najbardziej 

promiennych uśmiechów i zamilkła na chwilę. 

– Nie zrzuciłam panu Appleby cegły na głowę. 
Eachann milczał, ale wpatrywał się uważnie w 

twarz   córki,   jakby   chciał   z   niej   wyczytać 
kłamstwo   lub   prawdę.   A   ponieważ   w   tym,   co 
powiedziała, było i jedno, i drugie, Kirsty od razu 
poczuła się bezpieczniej.

–   Graham   również   tego   nie   zrobił.   – 

Zasłaniając   sobą   brata,   przycisnęła   mu   lekko 
łokieć do żeber. – Prawda, Grahamie?

Świadom   zagrożenia,   Graham   otworzył 

szeroko oczy i przytaknął energicznie. Okazał się 
mądrzejszy niż inni chłopcy.

– W takim razie ta cegła spadła z nieba. 
– No, niezupełnie. 
Trudno   było   patrzeć   ojcu   prosto   w   oczy. 

Wydawał się wiedzieć więcej niż inni dorośli, a 
już na pewno więcej, niż Kirsty by sobie życzyła.

– 78 –

background image

Ojciec parsknął niewesołym śmiechem.
–   Myślę,   że   choć   jeden   raz   w   swoim 

zwariowanym życiu Fergus miał rację. 

– Co do czego, ojcze. 
–   Co   do   moich   potrzeb   –   odparł   z 

roztargnieniem. 

Wreszcie   nadarzyła   się   doskonała   okazja,   by 

zmienić temat. 

– A czego ci trzeba? 
Milczał tak długo, że cisza zdawała się trwać 

wieki. Wbił wzrok w swoje dłonie, przekręcając 
bezmyślnie na palcu złoty pierścień. Myślami był 
bardzo   daleko   od   nich.   Kirsty   widziała   to 
wyraźnie.   Patrzył   przed   siebie   takim   samym 
nieobecnym   spojrzeniem   jak   ludzie,   którzy 
zgubili   drogę   i  nie  wiedzą,   którędy   mają   pójść. 
Zastanawiała się, czego takiego było mu trzeba i 
czy miało to jakiś związek z nimi.

–   Potrzebujesz   czegoś,   tato?   –   spytała 

ponownie,   założywszy   skromnie   ręce   do   tyłu,   i 
zakołysała   się   na   obcasach   czerwonych 
pantofelków z lakierowanej skóry, zapinanych z 
boku na guziczki. 

Spojrzał na nią, jakby nie wiedział, skąd się tu 

wzięła. 

– 79 –

background image

Czyżby naprawdę tak szybko o niej zapomniał? 
Serce   ha   chwilę   zamarło   jej   w   piersiach, 

przestała   się   kołysać   i   zastygła   nieruchomo   jak 
posąg,   unosząc   lekko   podbródek,   by   ukryć   swe 
prawdziwe uczucia.

– Nie musicie się tym martwić. 
Przeraziła się. – Dobrze się czujesz? – spytał 

ojciec. Przytaknęła. 

–   Jesteś   bardzo   blada.   Na   pewno   nic   ci   nie 

dolega? 

– Nic – oznajmiła doszedłszy do wniosku, że 

ojciec jednak trochę się o nią martwi. – Duszno 
tutaj. 

Eachann rozejrzał się, zaskoczony.
–   Czasem   w   ogóle   nie   ma   czym   oddychać, 

prawda, Grahamie?

Brat przytaknął i spojrzał na nią pytająco, za 

co znów otrzymał sójkę w bok. Widzisz? Graham 
też   kiepsko   wygląda.   Ojciec   poświęcał   jej   teraz 
całą swoją uwagę. W ogóle nie odrywał od niej 
wzroku.

–   Nie   wietrzą   sal,   bo   nie   ma   okien,   i...   – 

urwała   dając   mu   znak   by   pochylił   głowę   – 
...dzieci mdleją, naprawdę – szepnęła, gdy spełnił 
tę   niemą   prośbę.   –   Mówię   ci.   Alice   Whiting 

– 80 –

background image

osunęła   się   na   ziemię   w   środku   lekcji   historii. 
Łup! – Klasnęła w ręce. – Padła prosto na ten 
paskud... na buzię – dokończyła gładko.

Zerknęła   na   ojca,   czekając   na   jakąkolwiek 

reakcję   z   jego   strony,   ale   on   milczał   nadal   jak 
grób. 

Zresztą   nie   tylko   Alice   zemdlała.   Inne 

dziewczęta   też.   Mogę   tu   naopowiadać   tyle 
historii... 

–   Tak   –   przytaknął   w   zamyśleniu,   jakby 

poznał właśnie jakąś tajemnicę. – Domyślam się. 
– Nie odrywał od niej wzroku.

Kirsty   zrozumiała   nagle,   że   czasem   lepiej 

byłoby nie skupiać na sobie tyle uwagi.

Chcę   przede   wszystkim   wiedzieć,   co   się 

przydarzyło panu od matematyki.

Oboje milczeli.
Ojciec skrzyżował ręce na piersi.
– Czekam – powiedział, patrząc uporczywie na 

Kirsty.

–   Cóż...   –   westchnęła   dziewczynka,   wbijając 

wzrok w czubki butów. Pomyślała, że może w ten 
sposób   odwróci   od   siebie   podejrzenia.   –   To 
akurat wyjątkowo długa historia.

Eachann otworzył drzwi i pokazał dzieciom, by 

– 81 –

background image

wyszły.

– No, proszę, mów. Mamy dużo czasu.
Stanęli   w   progu   ramię   w   ramię,   ale   Kirsty 

puściła brata przodem i zatrzymała się. Zerknęła 
na ojca, by wyczytać coś z jego twarzy. Sama nie 
była   pewna   co.   Po   prostu   coś,   co   chciała   tam 
zobaczyć. Nic się jednak nie wydarzyło, więc tylko 
wyciągnęła   do   niego   rękę.   Serce   waliło   jej   tak 
mocno   jak   dziób   dzięcioła   o   pień   i   nagle 
zapragnęła   cofnąć   dłoń.   Bo   przecież   ojciec 
mógłby ją odtrącić.

Lecz   on   tylko   patrzył   na   nią   jakby  się  nagle 

przestraszył,   a   to   przecież   nie   miało   sensu,   bo 
ojciec   niczego   się   nie   bał.   Nawet   dzikich 
rumaków. Ani burzy. Ani deszczu. Nie dręczyły 
go koszmary, nie budził się z płaczem. Mogłaby 
dać głowę, że nie uląkłby się nawet krzyżowców.

Czekała   całą   wieczność,   zegar   tykał   i   miała 

wrażenie,   że   im   dłużej   tak   stoi,   tym   bardziej 
drętwieje jej ręka.

W   końcu   ojciec   podał   jej   swą   chropowatą, 

zrogowaciałą dłoń, a Kirsty poczuła się tak, jakby 
zjadła wspaniały, ogromny deser.

Miał cudownie ciepłą rękę, a dziewczynka była 

tak   szczęśliwa,   jakby   ojciec   podniósł   ją   nagle   i 

– 82 –

background image

mocno przytulił. 

Wyszli  razem na  korytarz, gdzie  z portretów 

spoglądali   na   nich   kwaśno   najlepsi   absolwenci 
Harrington Hall. 

Kirsty stanęła naprzeciw jednego z obrazów.
– Wiesz, kto to jest? 
– No, kto? 
–   Gubernator   Farriday.   Wygląda,   jakby 

wysysał sok z kiszonego ogórka. 

Eachann przyjrzał się uważnie portretowi.
–   Oni   wszyscy   tak   wyglądają   ale   ten   jest 

najgorszy – dodała Kirsty, a jej ojciec wybuchnął 
gromkim śmiechem. 

To  był najmilszy  ze wszystkich dźwięków na 

świecie. Kirsty pociągnęła ojca za sobą a później, 
gdy   on   zaczął   prowadzić,   musiała   mocno 
wyciągać nogi, żeby za nim nadążyć.

Ale wcale jej to nie przeszkadzało. Trzymała go 

tylko mocno za rękę, wspominając ten cudowny 
śmiech.

Gdy dogonili Grahama, czuła się już o wiele 

lepiej. I po raz pierwszy od dawna nie czyhał na 
nią ten okropny strach, który zwykle towarzyszył 
jej   jak   cień,   zawsze   gotów   doprowadzić   ją   do 
płaczu.

– 83 –

background image

Teraz   razem   schodzili   ze   schodów;   ojciec   w 

środku, oni po bokach.

– Czekam na tę długą opowieść, Kirsty. 
Zatrzymała   się   i   spojrzała   na   dwa   ostatnie 

stopnie,   po  czym   skoczyła   w  dół  ze  złączonymi 
nogami.   Gdyby   wylądowała   nie   rozsunąwszy 
stóp, znaczyłoby to, że ojciec uwierzy w jej wersję. 
Jeśli się nie uda – kłamstwo z pewnością wyjdzie 
na   jaw.   Spojrzała   niespokojnie   na   skórzane 
czerwone   buciki,   które   na   szczęście   wyglądały 
tak,   jakby   ktoś   skleił   je   mocno   na   wysokości 
kostek.

–   To   naprawdę   nie   była   nasza   wina.   Mam 

oczywiście na myśli tę cegłę. 

Ojciec   zerknął   na   nią   podejrzliwie,   ale   nie 

straciła   rezonu.   Byli   już   w   holu   na   dole,   więc 
pociągnęła   go   do   ogromnych   drzwi   Harrington 
Hall,   które   –   w   miarę   jak   się   do   nich   zbliżali 
wydawały   się   coraz   większe.   Poczuła   znajome 
ściskanie   w   żołądku,   które   towarzyszyło   jej 
zawsze   wtedy,   gdy   miało   się   wydarzyć   coś 
ważnego  –  na  przykład  gwiazdka,  urodziny   lub 
spotkanie z ojcem.

Podeszli   do   zgromadzonych   przed   drzwiami 

kufrów   oraz   pak   opasanych   specjalną   taśmą 

– 84 –

background image

wypełnionych   bagażami   Kirsty   i   jej   brata. 
Dziewczynka   poczuła   niepohamowaną   chęć,   by 
jak   najszybciej   wybiec   na   zewnątrz,   bo   tam, 
zaledwie   kilka   kroków   dalej,   czekał   dom   oraz 
wolność.

Ale   ojciec   patrzył   na   nią   w   oczekiwaniu   na 

opowieść,   której   jeszcze   nie   wymyśliła. 
Zaczerpnęła jednak głęboko powietrza, schowała 
lewą rękę za plecy, skrzyżowała  palce, po czym 
spojrzała na tę najważniejszą w jej życiu osobę. 

– Widzisz, ojcze – zaczęła ciągnąc go za rękę, 

by   wreszcie   wyszedł   za   próg   –   wszystkiemu 
winien jest... – urwała i nagle poznała olśnienia.

Stali w portyku szacownego przybytku wiedzy 

i Kirsty poczuła, że uścisk ojca zelżał. Widocznie 
chciał uwolnić rękę, by ukrzyżować ramiona na 
piersi, przybierając charakterystyczną wymowną 
pozę.

Nie spojrzała na Grahama, bo on już nauczył 

się milczeć, ale tak mocno ścisnęła dłoń ojca, by 
nie mógł się jej wyrwać, po czym odwzajemniła 
jego surowe spojrzenie.

– Wszystkiemu winien jest Chester Farriday – 

powiedziała poważnie.

– 85 –

background image

9

Jakże ja pójdę 

Gdy przyjaźnie więdną, 

A w koronie miłości 

Klejnoty bledną? 

Gdy serca wierne uschły, 

A gorące odpływają 

Któż w tym ponurym świecie 

Sam chciałby miejsce znaleźć

 

Thomas Moore

przekł. Jacek Kittel

 
–   Zabierz   to,   Williamie.   –   Amy   wyciągnęła 

rękę z pierścionkiem, który parzył jej palce.

Twarz Williama – i tak już wystarczająca blada 

w   srebrzystym   świetle   księżyca   padającym   na 
wypielęgnowane   ogrody   Bayardów   –   przybrała 
kredowobiały   odcień.   Spojrzał   na   nią   po   raz 
pierwszy od wielu godzin.

– O czym ty mówisz?
Nie   patrzył   na   nią   właściwie   przez   cały 

– 86 –

background image

wieczór. Zdała sobie z tego sprawę dopiero teraz. 
Być   może   wcześniej   pogrążona   w 
wyimaginowanym świecie pełnym miłości – nie 
dostrzegała   prawdy.   A   prawda   była   taka,   że 
zakochała   się   w  mężczyźnie,   który   nie   mógł   jej 
nawet spojrzeć prosto w oczy.

– Zabierz ten pierścionek, proszę. 
Stał nieruchomo jak słup soli. 
–   Wszystko   rozumiem.   Możesz   już   przestać 

udawać. 

–  O co  ci  chodzi?  –  W jego  głosie  kryło  się 

rozbawienie,   jeszcze   bardziej   dla   niej   obrazliwe 
niż podsłuchana rozmowa i te wszystkie drwiny. 

Uniosła podbródek, prosząc Boga, by pozwolił 

jej zapanować nad drżeniem głosu.

–   Możesz   ożenić   się   dla   pieniędzy,   nie 

rezygnując   z   miłości.   Wydawaj   pieniądze, 
wykorzystuj   ciało   i   postaraj   się   pokochać   takie 
życie – dokończyła ciszej. 

Poczerwieniał. Wyjąkał coś, zrobił krok w jej 

stronę, ale wyciągnęła ręce obronnym gestem.

–   Proszę.   Nie.   Nawet   nie   próbuj.   –   Uniosła 

dłoń, by nie mógł Jej dotknąć, lecz także i po to, 
by zasłonić oczy, gdyż zalśniły w nich łzy.

Nie chciała przy nim płakać. Nie chciała. Ale 

– 87 –

background image

słowa,   które   przed   chwilą   mu   powtórzyła, 
sprawiły jej ogromny ból, zbyt wielki, by mogła 
się powstrzymać...

Po   chwili   łkała   już   tak   rozpaczliwie,   że 

zwróciła na siebie uwagę. Ludzie odwracali głowy 
i patrzyli na nich ze zdumieniem, a ona nie była w 
stanie nawet się ruszyć. Stała jak wryta, porażona 
wstydem,   zraniona   do   głębi,   niezdolna   zrobić 
cokolwiek. Trzymając pierścionek w wyciągniętej 
ręce, płakała tylko coraz żałośniej.

Twarz   Williama   przybrała   zupełnie   inny 

wyraz. Już nie próbował uspokoić Amy. Rozejrzał 
się  tylko  niespokojnie,   jakby  przebywanie   w  jej 
towarzystwie stało się dla niego upokarzające.

Jego przyjaciele – ludzie, którzy nigdy jej nie 

akceptowali   podeszli   bliżej,   jak   hieny   czyhające 
na   kolejną   ofiarę.   Amy   drżała   tuk   bardzo,   że 
pierścionek   zsunął   się   na   wykamieniowaną 
dróżkę, z ledwo słyszalnym brzękiem. Ten cichy 
dźwięk   wydał   się   jej   absurdalny   w   obliczu   tak 
strasznego nieszczęścia.

William   schylił   się,   podniósł   pierścionek   i 

wybuchnął   głośnym,   przesadnym,   okrutnym 
śmiechem.

– Ona zrywa zaręczyny – oznajmił zebranym, 

– 88 –

background image

demonstrując   im   pierścionek   jak   trofeum,   z 
którego należy  być dumnym. – Wyobrażacie  to 
sobie?   Ona   zrywa   zaręczyny.   –   Zaśmiał   się 
jeszcze raz, jakby Amy zrobiła coś zabawnego. 

Usłyszała, jak parskają, chichoczą i prychają z 

oburzenia.

–   Słyszeliście?   –   William   wyciągnął   ręce.   – 

Amy   Emerson   nie   chce   poślubić   mnie...   – 
Uderzył się w piersi. – Williama de Pysters. 

Coraz   głośniejsze   śmiechy   paliły   jej   policzki 

żywym ogniem.

– Chyba ta mała nowobogacka dziedziczka nie 

chce   się   wkupić   do   elity,   mimo   że   za   radą 
prawników   przyjechała   tu   specjalnie,   by   złapać 
męża.   –   Popatrzył   na   Amy   z   nie   skrywaną 
pogardą.   Ci   sprytni   oszuści   sądzili,   że   dzięki 
pieniądzom   zyska   naszą   akceptację.   –   Znów 
powiódł   wzrokiem   po   zgromadzonych.   Świetny 
dowcip, prawda? 

Gdy dotarł do niej sens tych słów i spojrzała w 

roześmiane twarze gości, nie potrafiła już dłużej 
powstrzymywać łez. Prawnicy kupili jej wstęp do 
towarzystwa. Patrzyła na zebranych wokół ludzi, 
niezdolna uwierzyć, by naprawdę byli zdolni do 
takiej podłości.

– 89 –

background image

Podniósłszy   zapłakane   oczy   na   Williama, 

dostrzegła   na   jego   twarzy   pogardę   i   wstręt   tak 
wyraźnie, jakby nie patrzyła na niego przez morze 
łez.

–   Myślałam...   –   urwała   i   zająknęła   się   – 

Myślałam, że mnie kochasz. 

Rzuciwszy   jej   gniewne   spojrzenie,   roześmiał 

się jeszcze głośniej i z większym okrucieństwem. 
Odwróciła się i popędziła na oślep przed siebie. 
Wstyd   przesłonił   jej   cały   świat.   Obcasy 
pantofelków   klaskały   na   kamiennych   płytkach 
chodnika   jak   publiczność   zadowolona   z 
przedstawienia. Z opuszczoną głową przemknęła 
obok   gości   pijących   szampana.   Zaczepiła 
spódnicą   o   stolik,   usłyszała   charakterystyczny 
trzask pękającej tkaniny, ale nawet nie odwróciła 
głowy, tylko szarpnęła do przodu, wyzwalając się 
w ten sposób z pułapki.

Ktoś krzyknął, dotarł do niej brzęk rozbitego 

szkła, ale nie zatrzymała się. Biegła coraz dalej, 
na   tyły   posiadłości,   gdzie   kamienny   mur   oraz 
ciemność   były   jej   życzliwsze   niż   ludzie,   od 
których przed chwilą uciekła.

Z   trudem   chwytając   powietrze,   oparła   się   o 

mur   i   przycisnęła   policzek   do   wilgotnego 

– 90 –

background image

bluszczu.   Gdy   wreszcie   zaczęła   normalnie 
oddychać,   podniosła   głowę,   by   spojrzeć 
załzawionym oczami w roziskrzone niebo.

Nad   sobą   miała   księżyc   i   gwiazdy,   te 

nieuchwytne,   wędrujące   ogniki,   którym   ludzie 
tak chętnie powierzali swoje życzenia. Życzenia, 
nadzieje,   marzenia...   Czymże   one   były?   Ułudą? 
Jak miłość? Aprobata? Dobroć?

One   nie   istniały.   Albo   umarły   wraz   z   jej 

rodzicami.  Być może ojciec wpoił w nią  błędne 
przekonanie,   iż   są   to   jedyne   wartości,   w   jakie 
należy wierzyć? Nie, jakżeby mógł tak bardzo ją 
oszukać? Wpatrywała się w niebo, szukając tam 
prawdy i czegoś, co dałoby jej wsparcie.

Wokół   unosił   się   słodki   zapach   róż   i 

kapryfolium.   Z   oddali   dobiegały   ją   odgłosy 
przyjęcia:   rozmowy   nieprzyjaznych   jej   ludzi, 
muzyka,   przy   której   tak   rzadko   tańczyła,   oraz 
pobrzękiwanie   szkła   błyszczącego   jak   spadające 
gwiazdy.

A   ona   nic   nie   znaczyła.   Była   tylko   echem   w 

pokoju pełnym głuchych. Wolno osunęła się na 
ziemię,   jakby   powalił   ją   ciężar   doznanego 
upokorzenia.   Otoczyła   kolana   ramionami   i 
wtuliła   w   nie   twarz,   próbując   powstrzymać 

– 91 –

background image

napływające do oczu łzy.

Siedząc   tak   na   wilgotnej   ziemi,   w   blasku 

gwiazd, słuchała dolatujących z oddali śmiechów, 
strzępów   rozmów   i   tanecznych   melodii.   Skuliła 
się   mocniej,   jakby   chciała   ochronić   się   przed 
zimnem,   po czym   znów  zapłakała  żałośnie.   Nie 
pozostało jej nic oprócz łez.

– 92 –

background image

10 

 

Księżyc ma twarz jak zegar na schodach, 

Oświetla nocą złodziei w ogrodach.

 

Robert Louis Stevenson

przekł. Jacek Kittel

Ściskając   fałdy   spódnicy,   Georgina 

maszerowała   wybrukowaną   alejką   jak   generał 
ruszający   do   ataku   na   wroga.  Ze   srebrnych   tac 
zniknęły   kraby   oraz   homary,   w   ogrodzie 
pozostało jedynie dwóch służących, a fontanna z 
szampanem wyschła.

Ta   burżujka,   Amy   Emerson,   tarzająca   się   w 

pieniądzach,   które   należały   się   przecież   jej, 
Georginie,   właśnie   zrobiła   z   siebie   widowisko, 
zrywając zaręczyny z Williamem de Pysters.

Georgina   nie   była   świadkiem   tej   sceny   i 

właściwie   prawie   nie   znała   tej   dziewczyny; 
zdążyła jednak akurat na czas, by zobaczyć, co z 
tego wynikło.

Ta   wariatka   uciekła,   ale   przedtem   zdążyła 

– 93 –

background image

przewrócić   stolik   i   stłuc   dwanaście   butelek 
szampana. 

W czasie gali nie należy zrywać zaręczyn, tylko 

je zawierać. Co za idioci! Otaczali ją głupcy.

A   już   najbardziej   irytowała   ją   Phoebe 

Dearborn,   zastawiająca   sidła   na   Johna   Cabota, 
obrzydliwie wprost bogatego Johna Cabota, który 
stanowił przecież własność Georginy.

–   Phoebe   Dearborn   –   mruknęła   z 

obrzydzeniem.   Przecież   ta   kobieta   miała   i   tak 
ogromny majątek. Jej ojciec posiadał udziały w 
bankach, stoczniach i kopalniach, a jakby i tego 
nie wystarczyło, dziadek Phoebe ze strony matki 
był właścicielem połowy Portlandu, części Maine 
oraz kawałka New Hampshire. 

Mówiono   o   niej,   że   jest   dwulicowa;   w 

obecności mężczyzn trzepotała niewinnie rzęsami 
i   gaworzyła   jak   niemowlę,   a   jej   śmiech 
przypominał czkawkę dzikiego osła.

I   w   przeciwieństwie   do   Georginy   mogła   się 

doskonale   obejść   bez,   pieniędzy   Cabota.   Cóż   z 
tego, że korzenie jej rodu sięgały średniowiecza, 
skoro   przodkowie   Georginy   równie   skutecznie 
gromili najeźdźców? 

A w dodatku to przecież ona, Georgina złowiła 

– 94 –

background image

Johna, a już na pewno dziś wieczorem wyjmie go 
z sieci. 

Przyspieszyła   kroku.   Minęła   wysoki   mur 

porośnięty   bluszczem   i   wóz,   w   którym   miała 
nadzieję   znaleźć   pozostałe   skrzynki   z 
szampanem.   Gdy   jednak   skręciła   w   stronę 
pomieszczeń   kuchennych,   wpadła   prosto   w 
ramiona   mężczyzny.   Z   pewnością   runęłaby   do 
tyłu, gdyby nie pochwyciła jej para silnych rąk. 
Dziewczyna   uniosła   głowę,   spojrzała   na 
mężczyznę i zamarła.

W   świetle   księżyca   jasne   włosy   przybysza 

mieniły   się   złotawym   blaskiem.   Nieznajomy 
sięgał   głową   okapu   okna   kuchennego,   a   jego 
szerokie bary przesłaniały fronton budynku.

Największe   wrażenie   zrobiła   jednak   na   niej 

zmysłowa twarz o niezwykle ostrych rysach. Na 
jej widok Georgina poczuła się słaba i bezbronna, 
jakby   stanęła   naprzeciw   czegoś,   z   czym   nie 
potrafi   sobie   poradzić.   Taką   właśnie   twarz 
widywała w swych młodzieńczych marzeniach, o 
których już dawno musiała zapomnieć.

Mężczyzna   miał   na   sobie   jasnożółtą   koszulę, 

sznurowaną   na   piersiach   rzemykiem. 
Najwyraźniej   nie   uznawał   guzików.   Na   wierzch 

– 95 –

background image

narzucił brązowy surdut ze skóry popękanej od 
wilgoci   i   wiatru.   Ciemne,   poplamione   spodnie 
leżały   na   nim   jak   ulał,   a   wysokie   buty   –   choć 
zrobione   z   dobrej   skóry   –   sprawiały   wrażenie 
zniszczonych, gdyż przylepiło się do nich błoto i 
trawa.

Georgina zapragnęła nagle, by przybysz nosił 

białą muszkę

I okazał się bogatszy niż wszyscy Cabotowie, 

Dearbornowie, czy Winthropowie razem wzięci.

A  on  w dalszym  ciągu  zaciskał   dłonie  na  jej 

obnażonych ramionach. Na ten wieczór bowiem 
Georgina   wybrała   suknię   z   dekoltem   –   bardzo 
eleganckim, ale na tyle śmiałym, by sprowokował 
Johna do wyznań i propozycji małżeństwa.

Czuła wyraźnie, że nieznajomy ma odciski na 

rękach,   i   przypomniała   sobie   wóz   stojący   na 
tyłach   domu.  Te  dłonie  często   trzymały  lejce   – 
widocznie   mężczyzna   zarabiał   na   życie   jako 
dostawca.

– Spieszysz się, kochanie? 
Boże... Co za głos... głęboki, przeszywający na 

wskroś, głos i najbardziej szalonych dziewczęcych 
marzeń.

– 96 –

background image

Gdyby John przemówił do niej takim głosem, 

Georgina byłaby gotowa zapomnieć, że jest niski i 
łysy.   A   w   noc   poślubną   przymknęłaby   oczy   i 
wsłuchiwałaby się w jego zmysłowy szept.

Naraz pomyślała, że stojąc i gapiąc się tak na 

dostawcę,   musi   wyglądać   równie   głupio   jak 
Phoebe Dearborn.

–   Stoisz   mi   na   drodze   –   powiedziała, 

obrzucając

 

nieznajomego

 

gniewnym 

spojrzeniem.

– Aye. – Zaśmiał się, co powinno ją zirytować, 

ale   zamiast   tego   poczuła,   że   z   trudem   chwyta 
powietrze. Za dużo szampana – pomyślała i nagle 
przypomniała sobie, że w ogóle nic nie piła.

– Nazywam się Georgina Bayard.
Otaksował ją obraźliwie od stóp do głowy.
– Georgina – powiedział, jakby smakował jej 

imię.

– Panna Bayard – poprawiła.
Uśmiechnął się złośliwie. 
– Idź i wyładuj towar – nakazała. Chciała go 

wyminąć, ale zastąpił jej drogę, krzyżując dłonie 
na   piersiach.   –   Nie   mam   czasu   na   zabawy!   – 

– 97 –

background image

krzyknęła z wściekłością. – Jazda! No już!

Nie ruszył się z miejsca.
–   Powiedziałam:   jazda,   ty  tumanie.   –   Wbiła 

mu łokieć w bok, natrafiając na twardy mięsień, 
co mocno ją zadziwiło.

Nieznajomy zaśmiał się cicho, ale ona nie dała 

za   wygraną.   Uśmiechnęła   się   tylko   słodko, 
zatrzepotała   powiekami   jak   Phoebe,   po   czym 
wbiła mu obcas w cholewkę buta.

Zaklął i odsunął się.
Zebrawszy spódnicę, minęła go szybko, łapiąc 

się na tym, że czeka na jego reakcję. Ale dobiegły 
ją   tylko   odgłosy   przyjęcia,   więc   poszła   dalej, 
marząc jedynie, by ta niesamowita twarz znikła z 
jej   pamięci.   W   chwilę   później   wparowała   do 
kuchni.

Drzwi otworzyły się z hukiem, a ona stanęła na 

progu   z   rękami   na   biodrach.   Służący   gadali   w 
najlepsze, gdy tymczasem przyjęcie waliło się w 
gruzy.   Georgina   klasnęła   dwa   razy   i   w   kuchni 
natychmiast zaległa cisza,

– Horace – zaczęła spokojnie – czy ty jesteś 

lokajem, czy może damą do towarzystwa?

Służący pokraśniał jak burak.
– Co z szampanem?

– 98 –

background image

– Mrozi się, panno Bayard.
–   Więc   idź   i   przynieś   go   natychmiast   – 

rozkazała.   –   Emily,   Uzupełnij   tace   homarami   i 
krabami. Ty, Muriel, pokrój chleb i przynieś go 
zaraz na stół. Nie ma również masła – ciągnęła 
lodowato – sera i kawioru. – Rozejrzała się po 
kuchni. – A gdzie się podziała wołowina,  która 
kosztowała mnie majątek?

Kucharki rzuciły się natychmiast do pieca. 
Georgina pociągnęła nosem.
–   Odnoszę   wrażenie,   że   spaliłyście   kraby   w 

cieście.   Wykorzystując   chwilę   ciszy,   ponownie 
klasnęła   w   ręce.   Ruszać   się.   No   już!   W   kuchni 
zapanował nagle tumult i zamieszanie. Kucharki 
to   otwierały,   to   zamykały   żeliwne   drzwiczki   od 
pieca,   na   ladach   brzęczały   srebrne   patery,   a 
służący rozbiegli się jak przerażone pisklęta. Już 
po   chwili   wytaczali   się   na   zewnątrz,   dźwigając 
tace   Uginające   się   pod   ciężarem   ogromnych 
płatów   polędwicy,   najróżniejszych   ryb   oraz 
lśniących kryształowych karafek ze schłodzonym 
winem. Georgina wyszła zadowolona z kuchni, po 
czym ruszyła ścieżką w kierunku ogrodu i Johna 
Cabota, którego z pewnością należało uwolnić od 
westchnień   i   trzepoczących   rzęs   Phoebe. 

– 99 –

background image

Zatrzymała   się   za   rogiem.   Właściwie   wiedziała, 
kogo tam zobaczy. A on stał oparty o mur, z lewą 
ręką na parapecie. W drugiej trzymał bochenek 
chleba   –   świeżo   upieczonego   chrupiącego   i   na 
pewno przeznaczonego dla gości.

Zaczerpnęła głęboko powietrza.
– Widzę, że nadal ciężko pracujesz.
Zasalutował nadgryzioną pajdą.
–   Sądziłam,   że   wydałam   ci   polecenie   – 

powiedziała wyniośle.

–   Tak,   rzeczywiście.   –   Znów   wbił   zęby   w 

resztki bochna

Uśmiechnął   się   do   niej.   Najwyraźniej   nie 

robiły na nim wrażenia ani jej słowa, ani wyniosły 
ton.

Zrobiła krok w przód.
– Potrafisz rozkazywać, Georgie – rzekł.
– Słucham?
Spojrzał w stronę kuchni.
–   Wystarczy,   żebyś   klasnęła,   a   oni   już 

zaczynają kicać na dwóch łapkach jak tresowane 
zajączki.

– Jak mnie nazwałeś? – Georgie. Zatrzęsła się 

ze   złości,   ale   on   był   wyraźnie   ubawiony   i 
zadowolony z siebie. Georgina była jednak na tyle 

– 100 –

background image

mądra, by wiedzieć, że jeśli powie jeszcze jedno 
słowo   na   temat   tego   obrzydliwego   zdrobnienia, 
on   zacznie   go   z   pewnością   używać   jeszcze 
częściej.

– Sądzę, że nie powinny cię interesować moje 

rozmowy ze służbą.

–   Nawet   nie   wiesz,  jak   bardzo   się   mylisz.  – 

Ugryzł ostatni kęs chleba, wytarł ręce w koszulę i 
wyprostował się jak struna. – Zapewne należysz 
do   kobiet,   które   doskonale   dają   sobie   ze 
wszystkim radę.

–   Sam   Pan   Bóg   wie,   że   mam   duże 

doświadczenie – mruknęła.

– Kłopoty w raju? – Rozejrzał się. – Sądziłem, 

że jesteś wolna od trosk.

Uniosła tylko podbródek i nie powiedziała ani 

słowa, choćby w głębi serca chętnie powierzyłaby 
mu swoją tajemnicę.

– Przypuszczam, że dzieci również czują przed 

tobą respekt.

–   To   nie   twoja   sprawa   i   właściwie   nie 

powinnam ci nic o sobie mówić, ale przyjmij do 
wiadomości, że nie jestem zamężna.

–   Sprawiłaś   więc   zawód   swoim   rodzicom   – 

powiedział z dziwnym wyrazem twarzy.

– 101 –

background image

–   On   nie   żyją   –   odpaliła.   –   I   mam   tylko 

dwadzieścia dwa lata – dodała szybko, bo poczuła 
się nagle jak stara panna.

Uśmiechnął   się   lekko,   po   czym   –   nie 

odrywając od niej oczu – potrząsnął głową, jakby 
wydała   mu   się   zabawna.   –   Jesteś   więc 
wystarczająco   dorosła,   by   dyrygować   służbą   i 
wydawać przyjęcia, ale nie dałabyś sobie rady z 
dziećmi. Czy tak?

– Co to znaczy: wystarczająco dorosła?
Wzruszył ramionami.
– Wiek ma znaczenie tylko w przypadku wina. 

Poza tym nim twierdziłam,   że  nie potrafiłabym 
wychować   dzieci.   –   Nigdy   nie   zajmowała   się 
dziećmi, ale za nic w świecie nie chciała się do 
tego przyznać. Irytowała ją nie tyle nonszalancka 
poza mężczyzny, ile jegofl ironiczny uśmieszek.

– Dałabym sobie radę ze wszystkim.
Potarł w zamyśleniu podbródek.
–   A   więc   umiesz   postępować   z   dziećmi, 

Georgie?

– Jak widać.
Zaśmiał   się   tak   ciepło   i   serdecznie,   że 

najchętniej by mu zawtórowała. Nim zdążyła się 
cofnąć, zbliżył się do niej na odległość ręki. Mimo 

– 102 –

background image

potężnej budowy poruszał się lekko i zręcznie.

– Co za szkoda, że nie masz męża, Georgie.
Zrobił taki gest, jakby zamierzał jej dotknąć, 

więc odsunęła się szybko.

–   Jeszcze   nie   mam.   A   poza   tym   nie   jestem 

Georgie.

– Jeszcze? – Zerknął na nią z rozbawieniem. – 

Czyżbyś zamierzała go znaleźć w ciągu najbliższej 
godziny.

– Tak. Trafiłeś w dziesiątkę. – Zebrała fałdy 

spódnicy.   –   A   teraz,   jeśli   łaskawie   mnie 
przepuścisz, zobaczę, czy jestem stanie odmienić 
swój stan cywilny, który tak cię interesuje i bawi.

– A więc chcesz wyjść za mąż?
Uniosła tylko dumnie podbródek.
Patrzył na nią tak, że zapragnęła nagle czegoś, 

o czym nie powinna nawet myśleć.

– Odsuń się.
Znowu nawet nie drgnął.
– A może stęskniłeś się za moim obcasem? – 

Uniosła nogę.

Długo   wpatrywał   się   w   jej   stopę   obutą   w 

jedwabny   pantofelek,   rozłożył   ręce   w   geście 
poddania   i   ustąpił   jej   z   drogi,   kłaniając   się 
przesadnie.

– 103 –

background image

Odeszła   szybko,   z   dumnie   podniesionym 

podbródkiem, czując nagły przypływ gorąca.

– Wbij sobie do tej twardej głowy, że możesz 

po  niej   oberwać  Od  mojego   przyszłego  męża  – 
rzuciła przez ramię.

Zadowolona   z   siebie,   ze   zwycięskim 

uśmiechem   poszła   dalej.   Serce   biło   jej   jednak 
zdecydowanie  za  mocno.   Georgie!   –  zawołał  za 
nią   swoim   głębokim   głosem.   –   Jeśli   chcesz 
wiedzieć, to nie tylko głowę mam twardą.

– 104 –

background image

11

 

Nigdy nie zawieraj małżeństwa 

dla pieniędzy. 

Pożyczki są znacznie tańsze.

 

Stare przysłowie szkockie

 
Georgina siedziała w rogu sypialni, wyjmując z 

palców kolce róż.

– Auu! – Wyciągnęła ostry cierń i popatrzyła 

na niego ze zdziwieniem. Nawet się nie złamał. 
Nie   przypuszczała,   że   kolce   mogą   być   takie 
twarde. Jęknęła i poczuła, że się rumieni. Wciąż 
odczuwała   zażenowanie,   głównie   dlatego,   że 
świetnie zrozumiała jego ripostę. Wychowując się 
razem   ze   starszym   bratem,   musiała   się   czegoś 
dowiedzieć o stosunkach męsko-damskich, gdyż 
w   przeciwnym   wypadku   nie   rozumiałaby 
zupełnie,   o   czym   Albert   tak   często   rozmawia   i 
żartuje z przyjaciółmi.

Posmarowała   pokaleczone   dłonie   maścią   z 

orzechów i uczyniła kolejny wysiłek, by przywołać 

– 105 –

background image

w   pamięci   obraz   Johna   Cabota,   a   nie   tego 
wysokiego,   niewiarygodnie   przystojnego 
blondyna.

Kiedy   to   nie   przyniosło   jednak   pożądanych 

efektów,   pomyślała   o   majątku   Cabotów. 
Wyobraziła sobie stosy błyszczących monet, kilka 
tysięcy złotych sztabek, akcje, księgi hipoteczne, 
obligacje,   klejnoty   w   niebieskich   aksamitnych 
pudełkach z monogramem a szczególnie brylanty, 
które   stanowiły   świetną   inwestycję   i   wyglądały 
tak   pięknie,   gdy   oprawione   w   platynę   zdobiły 
palce,   przeguby,   szyję   i   uszy.   Uśmiechnęła   się. 
Chciwość   naprawdę   pobudza   fantazję!   Kiedy 
jednak otworzyła oczy, zobaczyła tylko starzejącą 
się   tapetę   w   kwiatki.   Nawet   dywan   –   tkany   w 
Antwerpii na specjalne zamówienie babki Bayard 
–   stracił   dawną   świetność   na   tle   zniszczonych 
kotar i wyświechtanych poduszek.

Usiłowała   sobie   wyobrazić   odnowioną 

sypialnię,   umeblowaną   hinduskimi   antykami,   z 
jedwabnymi draperiami w oknach i obrazami w 
ramach   z   osiemnastokaratowego   złota.   Parę 
godzin   temu  słyszała,  jak   Phoebe  opowiadała   o 
wystawionym   na   sprzedaż   wystroju   sypialni   z 
Wersalu.

– 106 –

background image

Mogłaby uprzedzić Phoebe! Tak, zaczęłaby od 

odnowienia wszystkich dwudziestu ośmiu pokoi. 
Jako   pani   Cabot   byłaby   osobą   wystarczająco 
bogatą   i   wpływową   by   przekupić   każdego 
importera, zamówić wszystko, czego pragnęła, i w 
dalszym ciągu w najmniejszym bodaj stopniu nie 
uszczuplić rodzinnej fortuny.

Przymknąwszy powieki, spróbowała wyobrazić 

sobie odnowione apartamenty, majątek Cabotów 
i   minę   Phoebe.   Niestety,   stanął   jej   znów   przed 
oczami   obraz   mężczyzny   o   lśniących   złotych 
włosach i złośliwym uśmiechu, który wywoływał 
rumieńce  na  jej  policzkach.   Chwyciła mazidło  i 
posmarowała   nim   rozpłomienioną   twarz, 
wdzięczna   niebiosom   za   to,   że   w   tej   części 
ogrodu,   gdzie   go   spotkała,   było   ciemno!   W 
przeciwnym   bowiem   wypadku   nieznajomy 
zobaczyłby przecież, jak wpadła na krzaki dzikich 
róż.   A   takiego   upokorzenia   z   pewnością   by   nie 
przeżyła.

Gdyby   pozostała   jej   odrobina   zdrowego 

rozsądku, nie zwróciłaby uwagi na klasyczne rysy, 
postawność i nieprawdopodobnie zmysłowy głos 
mężczyzny.   Kazałaby   go   po   prostu   wyrzucić. 
Teraz   jednak   nie   chciała   analizować   powodów, 

– 107 –

background image

dla których tego nic zrobiła.

–   Auu!   –   Wyciągając   ostatni   ostry   kolec, 

wstrzymała oddech z bólu. Podmuchała na palec, 
wstała   szybko   i   odstawiła   maść   na   toaletkę. 
Pochyliła się, by zerknąć do lustra. Nie musiała 
szczypać się w policzki – i tak miała rumieńce. 
Upiąwszy więc włosy w węzeł z tyłu głowy, wyszła 
z pokoju.

Zaraz potem znalazła się w opustoszałej części 

ogrodu, gdzie jedna jedyna ścieżka prowadziła w 
stronę altany, czyli do celu.

Stary,   zardzewiały   wiatrowskaz   na   dachu 

skierowany był na zachód, czyli w złym kierunku, 
co wydało się jej zupełnie absurdalne.

Całe   życie   Georginy   wypełniło   się   nagle 

absurdami   i   sprzecznościami.   Każdy   z   zegarów 
wskazywał   inną   godzinę,   niemądre   dziewczęta 
zrywały   zaręczyny,   służący   nie   wypełniali 
obowiązków,   posłańcy   przemawiali   głosem 
wywołującym   gęsią   skórkę   i   zadawali   jej 
nieprzyzwoicie   osobiste   pytania,   na   które   sami 
udzielali odpowiedzi. Teraz się okazało, że nawet 
wiatrowskaz zwariował.

Przyspieszyła   kroku,   zaczęła   prawie   biec,   ale 

cały   czas   towarzyszył   jej   obraz   muskularnego 

– 108 –

background image

mężczyzny.

Dlaczego ci wszyscy bogaci arystokraci nie są 

tak   dobrze   zbudowani?   Georgina   pomyślała,   że 
pieniądze nie idą w parze z urodą i znalezienie 
przystojnego   kandydata   na   męża   wśród 
milionerów okazałoby się równie niemożliwe, jak 
wyszukanie igły w stogu siana.

John Cabot był od niej niższy o dobre dziesięć 

centymetrów   i   zaczynał   już   łysieć.   Miał   jednak 
pieniądze, ogromne pieniądze.

Odwróciła   się,   by   spojrzeć   na   dom   –   w 

migającym   świetle   latarni,   na   tle 
rozgwieżdżonego nieba, zdawał się żyć własnym 
życiem.

Stała   tak   zaledwie   chwilę,   po   czym   znów 

ruszyła naprzód, zdecydowana przeprowadzić do 
końca swe zamiary. Już dawno temu uznała, że 
miliony   Cabotów   warte   są   małżeństwa,   choćby 
nie przypominało ono w niczym romantycznych 
historii   opisywanych   w   książkach.   I   tak   zresztą 
nie wierzyła w te bzdury.

Przecież nie była idiotką.
Wiedziała, co powinna zrobić. Kilka słodkich 

słówek,   powłóczyste   spojrzenie,   pocałunek   –   i 
obejmie   w   posiadanie   przepastne,   wyszywane 

– 109 –

background image

złotem kieszenie Johna Cabota.

Wraz z jego łysiną.
Zagryzła   wargi.   Wszystko   świetnie   się   ułoży. 

Przyzwyczaiła   się   już   do   myśli,   że   do   końca 
swoich  dni  będzie  musiała  spoglądać z góry na 
swego   męża,   jak   również   nie   zauważać   jego 
przerzedzonych włosów na lśniącej czaszce.

No i co z tego, że jest niski, gruby i niezbyt 

inteligentny?   Dla   swego   domu,   nazwiska   i 
reputacji   gotowa   była   skazać   się   na   niego   do 
końca życia.

A   w   księżycową   noc   poślubną,   gdy   gwiazdy 

zaświecą na niebie – trochę nawet zbyt jasno – 
zajrzy Johnowi w oczy i pożegna się na zawsze z 
niewinnością oraz pragnieniami, które w dalszym 
ciągu drzemały gdzieś na dnie jej serca.

Tak   właśnie   się   stanie.   Wszystko   już 

zaplanowała. Leżąc w małżeńskim łożu, zamknie 
oczy i pomyśli o remoncie.

Dlatego szła coraz szybciej, krok za krokiem, 

by wreszcie osiągnąć cel.

W   świetle   lampionu   oświetlającego   altanę 

mignęła jej sylwetka Johna. Zrobiła jeszcze jeden 
krok,   po   czym   zatrzymała   się   i   zerknęła   na 
sukienkę.   Szafirowy   jedwab   uwydatniał   błękit 

– 110 –

background image

oczu   i   granatową   czerń   połyskliwych   włosów. 
Uszczypnęła się w policzki i rozchyliła dekolt. Nie 
wolno   składać   wszystkiego   w   ręce   losu.   Sama 
zostanie   kowalem.   Z   przyklejonym   uśmiechem 
uniosła głowę, po czym zacisnęła dłonie w pięści, 
nabierając głęboko powietrza. W chwilę później 
ktoś zatkał jej dłonią usta i pociągnął do tyłu.

– 111 –

background image

12

Najsłodsze są kradzione cukierki.

 

Colley Cibtur

Zegar wybił godzinę, ale Calum nie liczył jego 

uderzeń. Zdjął okulary i roztarł obolały nos. Jak 
człowiek   wyrwany   z   głębokiego   snu   zdał   sobie 
sprawę,   że   znów   pochłonęła   go   praca. 
Wyciągnąwszy   się   na   krześle,   rozprostował   z 
jękiem zesztywniałe mięśnie.

Czasem   –   szczególnie   w   sytuacji   takiej   jak 

teraz, gdy wiedział! że statek ze Szkocji zawinie 
do portu w ciągu najbliższych dwóch tygodni – 
pogrążał się całkowicie w pracy. Tym bardziej że 
mógł się go spodziewać już nazajutrz.

Westchnął   ze   zmęczenia,   przetarł   czerwone 

oczy, przejechał palcami po ciemnej czuprynie i 
oparł   głowę   na   rękach.   Był   całkowicie 
odpowiedzialny za ten statek. Włożył okulary.

Rozejrzawszy   się   doszedł   do   wniosku,   że 

zapadła już głęboka noc. Zegar nad kominkiem 

– 112 –

background image

wskazywał   drugą.   Pracował   siedem   godzin   bez 
przerwy.   Zatopiony   w   pracy,   tracił   zwykle 
poczucie czasu.

Lecz czas należał do tych nielicznych rzeczy, 

których nil próbował kontrolować. Dla człowieka 
żyjącego   według   określonego   schematu, 
ceniącego   porządek   i   konsekwencję,   czas   był 
najlepszym   sprzymierzeńcem.   Pomagał   w 
wyborze   metod,   dzięki   którym   Calum   mógł 
sprostać   ogromowi   obowiązków,   poprawić 
efektywność   działań,   znaleźć   nowe   sposoby 
podniesienia wydajności.

Calum po mistrzowsku opracowywał systemy. 

Jego   ubrania   leżały   zawsze   w   określonym 
szeregu: spodnie, koszula, pasek, skarpetki, buty. 
W ten sposób mógł się ubierać, oszczędzając czas.

Miał ogromne łóżko, ale spał tylko na jednej 

połowie, a pośrodku układał poduszki, żeby nie 
pognieść pościeli z drugiego boku. Słał więc tylko 
używaną   część   łóżka,   co   zapewniało   mu   chwilę 
czasu potrzebnego na golenie. A zarost miał tak 
bujny, że musiał się golić dwa razy dziennie, rano 
i wieczorem. Rozumiał, że jest trochę przeczulony 
na   punkcie   dyscypliny,   ale   zupełnie   mu   to   nie 
przeszkadzało, gdyż właśnie owo zamiłowanie, z 

– 113 –

background image

którego nieustannie szydził jego brat, pomagało 
Calumowi   w   koncentracji.   Dobra   organizacja 
pozwalała   mu   skupić   się   całkowicie   na   właśnie 
wykonywanym   zadaniu,   przedłużyć   dobę   do 
trzydziestu   godzin   i   zdobyć   tym   samym   więcej 
czasu – czyli umożliwić dobre wykorzystanie dnia 
i nocy. W ten właśnie sposób nauczył się żyć, i 
realizował   swą   teorię   tak   efektywnie,   że 
dyscyplina   stała   się   tak   integralną   częścią   jego 
osobowości,   jak   więzy   krwi   łączące   go   z 
Eachannem.

Zaczerpnąwszy   głęboko   powietrza   wstał,   po 

czym znów się przeciągnął. Brat nie wrócił jeszcze 
do domu.

Calum podszedł do okna i spojrzał na zatokę, 

ale   zobaczył   jedynie   opary   tak   gęste,   że   świat 
zdawał się kończyć tuż za szybą. Każdego roku we 
wrześniu   wyspa   znikała   za   nieprzeniknioną 
mgielną  ścianą.  Eachann   twierdził,  że  tego  lata 
mgły   pojawią   się   wcześniej.   I   jak   widać,   nie 
pomylił   się.   Calum   odwrócił   się   od   okna, 
przekonany,   że   brat   zdecydował   zostać   na 
wybrzeżu. Przemaszerował przez pokój i zapalił 
wygasłe   polana   na   kominku,   po   czym   wymiótł 
niewidzialny   popiół   z   paleniska.   Prostując   się, 

– 114 –

background image

zdążył   przetrzeć   ozdoby   kominka,   lichtarz   oraz 
podpórki   do   książek,   wykonane   z   brązu,   w 
kształcie   lwich   głów.   Wstępnie   przejechał 
szmatką   po   skórzanych   oprawach,   upewniwszy 
się najpierw, że złocone grzbiety rozmieszczone 
są dokładni według wysokości. Odwróciwszy się, 
wyjrzał   przez   okno,   czując   nagły   przypływ 
niepokoju. Eachann wiedział, że pogoda może się 
zmienić. Zrezygnował nawet z ciasta, byle tylko 
odwieźć bezpiecznie kobiety na wybrzeże i zajrzeć 
do   szkoły,   nim   wyspę   spowije   mgła.   Tak 
przynajmniej mówił wychodząc.

W   przeciwieństwie   do   innych   mieszkańców 

wyspy   brat   Caluma   posiadł   niezwykłą 
umiejętność   przepowiadania   pogody.   Pozostali 
traktowali   ją   na   ogół   jak   dzikiego   zwierza,   z 
którym przyszło im żyć pod jednym dachem, czyli 
jak zjawisko całkowicie nieprzewidywalne.

Kapryśna aura wciąż sprawiała niespodzianki. 

Rybacy,   zarabiający   połowami   na   życie, 
rozprawiali głośno o jej zmiennych nastrojach, a 
wyspiarze byli całkowicie od niej zależni.

Calum   sądził,   że   Eachann   posiadł   wrodzony 

dar,   specyficzny   instynkt   pozwalający   mu 
dostrzegać   zjawiska   niezauważalne   dla   innych. 

– 115 –

background image

Równie   łatwo   nawiązywał   kontakt   ze 
zwierzętami. Wystarczyło, by spojrzał w wilgotne 
oczy   oszalałego   ze   strachu   konia,   a   zwierzę 
natychmiast wracało do równowagi. W podobny 
sposób   przepędził   kiedyś   wilka.   Orły   siadywały 
Eachannowi na ramieniu jak jaskółki na gałęzi, a 
daniele jadały mu z ręki.

Rozległ się nagle straszny huk i tupot kroków 

na kamiennych schodach. Calum obejrzał się w 
chwili, gdy otwarły się drzwi.

Eachann stał w progu, trzymając w objęciach 

śpiące   dzieci,   Jasnowłosa,   kędzierzawa   główka 
Kirsty spoczywała na jego lewym ramieniu; ruda 
łepetyna Grahama na prawym.

–   Musisz   mi   pomóc   –   powiedział   Eachann. 

Calum   chciał   wziąć   dziewczynkę,   ale   mała 
obejmowała   ojca   tak   mocno,   że   musiał   ją 
najpierw   od   niego   oderwać.   Łypnął   na   brata 
pytająco.

– Później ci wszystko wytłumaczę. Pomóż mi 

je położyć.

– W twojej części domu?
– Oczywiście, że nie, do diabła!
Eachann  wyszedł   z   pokoju   i   skierował   się  w 

stronę schodów prowadzących do apartamentów 

– 116 –

background image

Caluma. Ich nawyki i sposób życia różniły się od 
siebie   tak   zasadniczo,   jak   szkockie   wyżyny   od 
Sahary.   Dlatego   też   –   by   nie   doprowadzać   do 
konfliktów   –   podjęli   salomonową   decyzję   i 
podzielili dom na dwie części.

Równiutko, przez środek. Połowa dla Caluma 

z   jego   zamiłowaniem   do   porządku,   czystości   i 
dyscypliny, połowa dla Eachanna, który sprzątał 
swoje królestwo rzadziej niż stajnie.

–   Musimy   je   zanieść   do   jednego   z   twoich 

pokoi.

Weszli  do  schludnej małej  sypialni w lewym 

skrzydle domu i położyli dzieci w czystej pościeli. 
Calum wygładził kołdrę dziewczynki, myśląc, że 
mała   bardzo   wyrosła,   odkąd   widział   ją   po   raz 
ostatni,   po   czym   zagiął   idealnie   równo   brzeg 
narzuty   i   wsadził   ją   pod   materac.   Kirsty 
otworzyła zaspane oczy. 

–   Wujek   Calum   –   szepnęła,   a   na   jej   ustach 

pojawił się uśmiech. – Jesteśmy w domu.

Zastanawiał się, co Eachann zrobi z dziećmi. 

Po śmierci żony, mimo iż Fergus i Calum starali 
się mu pomóc, zupełnie nie dawał sobie z nimi 
rady, a w końcu zabrał je na wybrzeże. Twierdził, 
że   muszą   się   uczyć,   a   nie   wałęsać   samopas   po 

– 117 –

background image

wyspie.

Nim   Calum   zdążył   zebrać   myśli,   Eachann 

zeskakiwał już ze schodów po dwa stopnie naraz. 

– Chodź ze mną! – krzyknął do brata z dołu.
–   Po   co!   –   zawołał   Calum,   ale   Eachann 

wybiegł   szybko   na   zewnątrz   i   nawet   go   nie 
słyszał.

Calum wyszedł za nim na schody, ale musiał 

natychmiast przystanąć, gdyż mgła była tak gęsta, 
że nie wiedział, w którym kierunku ma iść.

– Dokąd się wybierasz! – zawołał.
– Zaraz zobaczysz. – Nie widział brata, słyszał 

tylko jego głos.

Poszedł więc na oślep za tym głosem, myśląc, 

że dzieci Eachanna,  a szczególnie  Kirsty, wdały 
się   w   ojca,   który   zawsze   był   niespokojnym 
duchem.

Podczas   gdy   Calum   nieustannie   przestrzegał 

zasad i starał się postępować logicznie, w zgodzie 
ze zdrowym rozsądkiem, Eachann tworzył sobie 
własne   prawa.   Rzadko   potrafili   wypracować   w 
polne   metody   działania.   Z   upływem   czasu 
nauczyli się wzajemnego szacunku i każdy z nich 
żył   własnym   życiem.   Nie   ingerowali   w   swoje 
sprawy, choć Calum marzył nieraz, żeby brat stał 

– 118 –

background image

się nieco bardziej podobny do niego.

W   kilka   chwil   później   dwie   pary   męskich 

butów   wydały   głuchy   odgłos   na   deskach 
pomostu.   W   rzednącym   obłoku   mgły   Calum 
dostrzegł   Eachanna   wskakującego   na   łódź. 
Trwało to jednak zaledwie sekundę i znów białe 
opary przesłoniły mu całkowicie pole widzenia.

– Chodź tu. Musisz mi pomóc. 
– Gdzie ty jesteś? Nic nie widzę. 
–   Tu.   –   Parę   metrów   dalej   błysnęło   światło 

lampy. 

– To znaczy gdzie?
Calum przytrzymał się burty i wygramolił na 

pokład. Na rufie, przy zbiorniku na makrele.

–   Makrele?   Od   kiedy   on   zaczął   łowić?   – 

mruknął   do   siebie   Calum,   z   trudem   się 
posuwając.

W końcu dołączył do brata, który stał na rufie 

w zupełnym milczeniu, ale z takim uśmiechem, 
jaki  wypływał mu na usta, ilekroć  był bardzo z 
siebie   zadowolony   –   takim   jak   wówczas,   gdy 
wygrał   zawody   w   rzucaniu   pniakiem   lub   gdy 
przewrócił   do   góry   nogami   porządnie   zasłane 
łóżko Caluma.

–   Przywiozłem   ci   prezent,   braciszku.   – 

– 119 –

background image

Prezent? – Calum był absolutnie przekonany, że 
brat   znów   sili   się   na   dowcipy.   –   Znalazłem 
rozwiązanie   wszystkich   problemów.   Coś,   co   jak 
sądzę – jest nam jednak potrzebne.

Eachann   pochylił   się   i   uniósł   pokrywę 

zbiornika.   Dobiegł   ich   dźwięk   przypominający 
skrzek mewy uwięzionej w stogu siana.

–   Sam   zobacz.   –   Eachann   wręczył   bratu 

latarnię. Calum uniósł lampę nad zbiornikiem i 
zajrzał   do   środka.   Zobaczył   coś,   co   wyglądało 
niczym jakiś potwór w kształcie kuli: zwinięty w 
kłąb   jedwab,   białą   skórę,   cztery   ręce   i   nogi 
miotające się na wszystkie strony.

Calum   zaklął   głośno   i   przeniósł   wzrok   na 

brata.

– Kobiety? Przywiozłeś kobiety?
– Aye. – Eachann oparł się o burtę. – Ale nie 

takie   sobie   zwyczajne   kobiety.   –   Wskazał   je 
głową. – Chcę ci przedstawić nasze przyszłe żony.

– 120 –

background image

13

Nocnemu wędrowcowi, co sam pośród mgły

W bagnie po szyją pochłonięty tkwi,

Doświadczenie jak brzask, co rozjaśnia 

świat,

Odkrywa ścieżkę, którą w bagno wpadł.

Ambrose Bierce

przekł. Jacek Kittel

 
Brunetka   miotała   się   jak   oszalała.   W   chwili 

gdy   Eachann   uchylił   wieko,   zdołała   właśnie 
wyrwać z ust knebel.

– Ty kretynie! – krzyknęła,  a jej  zwinięta  w 

pięść dłoń wystrzeliła w powietrze.

Calum   na   wszelki   wypadek   uskoczył   przed 

ciosem,   choć   dziewczyna   mierzyła   wyraźnie   w 
rozpromienioną twarz Eachanna.

– Daj spokój, Georgie. – Eachann z łatwością 

pochwycił jej rękę. – Przecież mówiłaś, że chcesz 
wyjść za mąż.

– Ale nie za ciebie, tumanie. – Spróbowała go 

– 121 –

background image

kopnąć.

Przyciągnął   ją   do   siebie   i   przerzucił   przez 

ramię jak worek.

Wrzasnęła przeraźliwie.
Calum   skrzywił   się.   Dziewczyna   hałasowała 

jeszcze   gorzej   niż   przeklęte   dzikie   gęsi 
mieszkające   nad   stawem.   Eachann 
przytrzymywał   ramieniem   jej   wierzgające   nogi, 
więc uszczypnęła go w plecy i chwyciła za koszulę. 
Wtedy wymierzył jej mocnego klipsa w pośladek. 
Na chwilę zaległa cisza, a gdy na usta Eachanna 
wypłynął   triumfalny   uśmiech,   dziewczyna 
pociągnęła   go   mocno   za   włosy,   krzycząc   z 
oburzenia.

Calum bał się jej bardziej niż samego diabła. 

Nagle   przypomniał   sobie   o   istnieniu   drugiej 
kobiety i odwrócił się tak niespokojnie, jakby się 
spodziewał ataku z jej strony.

Ale ona leżała zupełnie  nieruchomo, z siecią 

zaplątaną   wokół   nóg   i   związanymi   na   brzuchu 
rękami. Twarzy nie widział, gdyż przysłaniała ją 
burza złotych włosów. Poprawił okulary.

Ani drgnęła.
–   Umarła?   –   spytał   szeptem   Calum, 

przysuwając bliżej latarnię.

– 122 –

background image

Eachann nie odpowiedział, ponieważ był zbyt 

zajęty kneblowaniem brunetki, która deptała mu 
po nogach, nie rezygnując z walki. Cudem udało 
mu się uniknąć jej ciosów.

– Ona się nie rusza.
Brunetka spojrzała na niego wściekle.
– Bo dostała choroby morskiej, idioto! 
Eachann wreszcie wepchnął jej knebel do ust i 

wykręcił   ręce   do   tyłu.   Calum   patrzył   na   nich 
wzrokiem   postronnego   obserwatora,   który   nie 
bardzo się kwapi do bijatyki. Miał jednak ochotę 
palnąć Eachanna, który cały czas zarykiwał się ze 
śmiechu. A przecież to wcale nie było zabawne. 
Raczej   nierozsądne   i   głupie.   Wróżyło   same 
kłopoty.

Blondynka   jęknęła.   Znów   odwrócił   się   na 

pięcie.

– Ta należy do ciebie – wyjaśnił Eachann.
–   Jak   jasna   cholera!   –   Calum   znów   się 

odwrócił,   ale   brat   zniknął   już   we   mgle.   – 
Eachann! – wrzasnął. – Wracaj, do diabła!

–   Wybacz,   ale   muszę   pilnować   Georgie!   – 

odkrzyknął   Eachann   i   zawył   głośno,   jakby 
otrzymał niespodziewany cios.

–   Nie   chcę   żony!   –   Calum   wygrażał   pięścią 

– 123 –

background image

unoszącej się wokół mgle.

Kobieta   jęknęła,   więc   zrobił   krok   w   stronę 

zbiornika. Patrzył na nią jak pies, który przyparł 
kota   do   muru,   ale   w   każdej   chwili   obawia   się 
niespodziewanego ataku.

Ale   ona   ani   drgnęła.   Leżała   nieruchomo, 

zwinięta  w żałosną  kulkę.  Wyglądała  tak,  jakby 
nie była w stanie krzyczeć ani nawet się poruszyć.

Przez chwilę wpatrywał się w nią bezmyślnie, 

by w końcu dojść do wniosku, że zachowuje się 
jak   idiota.   Wszak   ta   dziewczyna   była   od   niego 
mniejsza co najmniej o połowę. Odczekał jeszcze 
chwilę,   po   czym   pochylił   się   nad   zbiornikiem, 
kierując  na nią światło latarni  i swój badawczy 
wzrok.

– Jestem taka chora – szepnęła. – Proszę... 
Po   raz   pierwszy   od   wielu   lat   miał   ochotę 

przyłożyć Eachannowi za jego głupotę. Jego brat 
zachował się jak rozbójnik wykradający bydło, jak 
łowca niewolników, jak... chory na umyśle.

Zdawał sobie jednak doskonale sprawę z jego 

uporu   i   buntowniczej   natury.   Eachann 
najprawdopodobniej   miał   nadzieję,   że   jego 
przodkowie uwierzyliby w opowieści o szalonych 
Szkotach zamieszkujących wyspę.

– 124 –

background image

Zerknął   na   kobietę.   Była   wyraźnie 

wycieńczona, zmarznięta i chora. Zaklął, pochylił 
się   i   wziął   ją   na   ręce.   Zwiotczała   w   jego 
ramionach,   a   jej   nogi   i   ręce   opadły   jak   płatki 
więdnącego kwiatu. Bladość dziewny przywodziła 
na   myśl   siną   mgłę,   tak   delikatną   i   lekką,   że 
wystarczyłby   jeden   podmuch   wiatru,   by 
rozpłynęła   się   w  nicość.   W   jej   twarzy   zauważył 
jednak   coś   znajomego.   Popatrzył   więc   nią 
uważnie, by zrozumieć, co go tak zafrapowało, i 
natychmiast   odkrył   prawdę.   Ona   była   zupełnie 
bezbronna.   Potrzebowała   opieki,   zupełnie   jak 
Kirsty.   Kirsty   jednak   trzymała   Eachanna 
kurczowo za szyję i chciała się tulić wyłącznie do 
niego.  A  ta nieszczęsna  istota  oparła  Calumowi 
głowę na piersi, jak ranne zwierze przywierające 
do   drzewa   w   poszukiwaniu   kryjówki   i 
schronienia.   Nie   wiedział,   co   ma   z   nią   zrobić, 
więc przycisnął ją tylko mocniej, wyprostował się 
i skierował w stronę pomostu.

Boże... – Przyłożyła dłoń do głowy zwisającej z 

jego ramienia.

– Proszę się nie ruszać.
Zastygł jak wryty. Mijał czas, a ona milczała. 

Wsłuchiwał się tylko w jej oddech. Fale uderzały z 

– 125 –

background image

pluskiem o filary pomostu, w powietrzu unosił się 
wilgotny zapach sosen i nadmorskiej mgły.

Głowa dziewczyny znalazła się bliżej jego szyi, 

więc   wyczuł   lekką   woń   delikatnych   perfum, 
zmieszaną   z   ostrym   zapachem   morza.   A   mgła 
gęstniała,   wilgotniała,   przenikała   na   wskroś  ich 
ciała, skraplała się na czole i wargach Caluma, na 
włosach dziewczyny...

– Nie możemy tutaj zostać, panienko.
Oparła tylko głowę na jego ramieniu, jakby nie 

była w stanie jej utrzymać.

– Muszę cię zanieść gdzieś, gdzie będzie ciepło 

i sucho. 

Nie otworzyła oczu.
– Wolno – szepnęła. – Proszę iść wolno.
Niezmiernie   ostrożnie   wyszedł   na   pomost. 

Cały   czas   starał   się   trzymać   dziewczynę   w   tej 
samej   pozycji,   więc   nie   wykonywał   żadnych 
gwałtownych czy szybkich ruchów.

–   Nie   jestem   w   stanie   z   tobą   walczyć   – 

szepnęła, a Calum doznał przez chwilę wrażenia, 
że   słyszy   jej   głos   jedynie   w   wyobraźni.   Ciało 
dziewczyny   znów   zwiotczało,   jakby   na   znak 
poddania.   Trafnie  odczytał  wyraz  jej oczu. Krył 
się   w  nich   strach.   Czysty,   nie   skrywany   strach. 

– 126 –

background image

Ona naprawdę  się bała,  że spotka ją krzywda  i 
wiedziała, że nie jest w stanie się bronić.

Poczuł   nagle   chęć,   by   się   nią   opiekować. 

Uderzyło go to jak grom z jasnego nieba.

Trzymał się z dala od kobiet, z wyjątkiem tych, 

którym   to   on   sam   stawiał   warunki.   Cnotki 
przywożone  na wyspę  przez  Fergusu  chciały  go 
usidlić,   więc   bał   się   ich   jak   diabeł   święconej 
wody.

Ale   ta   kobieta   wcale   na   niego   nie   polowała. 

Ona się go bała, A on nie mógł tego zrozumieć. 
Nigdy   nie   budził   strachu   w   kobietach   i   nie 
rozumiał, jak to w ogóle jest możliwe.

Szedł   dalej.   Sumienie   i   coś   jeszcze,   coś 

osobistego, jakaś więź, równie silna jak braterska, 
dawały wyraźnie o sobie znać.

Opiekować   się   kobietą?   Nie.   Już   dawno 

poprzysiągł   sobie,   że   niczego   nie   zamierza 
zmieniać.   Nie   chciał   żony   ani   w   ogóle   żadnej 
kobiety. Pragnął uniknąć jakiegokolwiek zamętu 
w   życiu.   Zamierzał   postępować   zgodnie   z 
własnym, nie cudzym harmonogramem.

Podniosła na niego wzrok.
– Musimy wejść do domu.
Nie   odpowiedziała,   ale   zesztywniała   nagle   w 

– 127 –

background image

jego ramionach i aż rozszerzyła oczy ze strachu. 
Przycisnął ją mocniej, usprawiedliwiając się tym, 
że   przez   chwilę   nie   poświęcał   jej   wystarczająco 
dużo   uwagi.   Niemal   czul,   że   go   obserwuje. 
Oddychała szybko i gwałtownie, a on pomyślał, że 
tak samo dyszą kobiety w porywie namiętności. 
Ogromnej namiętności.

Szedł dalej w narastającej ciszy, która zaczyna 

mu działać na nerwy bardziej niż hałas. Nabrał 
więc powietrza w płuca, szukając rozpaczliwie w 
myślach jakichś słów, którymi mógłby przerwać 
milczenie.

– Jak ci na imię, panienko?
Nie   odpowiedziała,   czemu   się   zresztą   nie 

dziwił,   tylko   nadal   wpatrywała   się   w   niego 
uważnie.   Czuł   na   sobie   to   spojrzenie   tak 
wyraźnie, jakby dotknęła jego policzka.

– Nie zrobię ci krzywdy – powiedział po chwili 

gburowato, wbijając wzrok w przestrzeń.

Zerknął na nią i zrozumiał, że mu nie wierzy, 

choć wciąż się nie odzywała. Daję ci na to moje 
słowo honoru, jak prawdziwy MacLachlan z rodu 
MacLachlanów..

W jej oczach pojawiła się ciekawość, ale nadal 

czaił   się   w   nich   również   lęk.   Przedzierając   się 

– 128 –

background image

przez   mgłę,   słyszał   tylko   szum   kurza,   chrzęst 
kamieni   pod   stopami,   urywany   oddech 
dziewczyny   nadzwyczaj   osobliwe   dudnienie, 
które okazało się niczym innym, tylko biciem jego 
własnego serca.

–   Kto   to   jest   MacLachlan   z   rodu 

MacLachlanów?   –   Jej   głos   brzmiał   inaczej   niż 
wtedy,   gdy   jeszcze   cierpiała.   Mówiła   spokojnie, 
cicho,   ale   z   werwą.   Zupełnie   inaczej   niż   ta 
wiedźmą,   którą  Eachann   przewiesił   sobie   przez 
ramię.

–   To  ja.  MacLachlan   z   rodu  MacLachlanów, 

ostatni dziedzic klanu MacLachlanów.

– A więc jesteś Szkotem z pochodzenia?
– Nie, jestem prawdziwym Szkotem.
–   Znikająca   wyspa   –   szepnęła,   jakby 

pomyślała, że spoczywa w ramionach ducha. 

–   Chyba   nie   wierzysz   w   te   bzdury.   Nasza 

wyspa wcale nie znika. Tak się tylko wydaje, gdy 
zapada mgła.

– Nie... nie – odrzekła, ale nie wydawała się 

przekonana.   –   Nie   mówisz   ze   szkockim 
akcentem.   –   Zabrzmiało   to   prawie   tak   samo, 
jakby powiedziała: „Nie jesteś duchem”.

– Urodziłem się tutaj, na wyspie, tak jak mój 

– 129 –

background image

ojciec i jego ojciec.

Skręcił   w   lewo   przy   starym   świerku,   gdzie 

mgła się przerzedzała. Pod stopami chrzęścił mu 
żwir leżący na ścieżce, która prowadziła wprost 
do zamku.

Czuł, że dziewczyna drży. Dom jest na wprost. 

Znajomy,   ciemny,   wysoki   na   dwie   kondygnacje 
kształt   zamigotał   mu   właśnie   przed   oczami. 
Calum zwolnił kroku.

– Skoro uważasz się za Szkota, to dlaczego nie 

mieszkasz Szkocji?

Roześmiał się gorzko, otwierając drzwi.
– Mówi się, że Szkot nigdy nie jest u siebie, 

jeśli nie mieszka za granicą. – Widział wyraźnie 
po jej minie, że nic nie rozumie. – Szkocja już od 
dawna przestała być ojczyzną Szkotów.

– Dlaczego tak mówisz?
– Bo to prawda. Ci, którzy tam mieszkają to 

albo Sassenachowie... w waszym języku „Anglicy” 
– wyjaśnił szybko – albo ludzie, których bardziej 
interesuje   cena   wełny   niż   godność   i   cierpienie. 
Nie   istnieje   dla   nich   tradycja,   poczucie 
obowiązku...   Uważają   się   za   Szkotów,   ale   tak 
naprawdę   wcale   nimi   nie   są.   –   Wniósł   ją   do 
środka   i   z   trzaskiem   zamknął   za   sobą   drzwi. 

– 130 –

background image

Nawet   nie  drgnęła,   ale  nadal   wpatrywała   się  w 
niego   z  taką   miną,   jakby   się  dziwiła,   że   jej  nie 
zjadł.

–   Zadajesz   dużo   pytań,   panienko,   jak   na 

kogoś, kto nie chciał powiedzieć, jak ma na imię. 
–   Czekał   chwilę,   ale   nadal   milczała;   odwróciła 
tylko oczy i powiodła wzrokiem po pokoju. – Tu 
mieszkał mój ojciec, dziad i pradziad. – W jego 
głosie   pobrzmiewała   wyraźnie   burkliwa   nuta, 
choć wcale nie był zły. Właściwie nie wiedział, co 
czuje, ale z pewnością nie miało to nic wspólnego 
z gniewem. Rozejrzał się po domu, który napawał 
go   dumą.   Jego   dziadek   był   ogromnym 
mężczyzną,   tak   samo   jak   Eachann,   więc 
zaprojektował siedzibę proporcjonalnie do swego 
wzrostu,   w   surowym   celtyckim   stylu   zamków 
zamieszkiwanych przez wodzów.

Niemniej jednak przy wznoszeniu tej potężnej 

budowli użyto surowców dostępnych na wyspie. 
Łupki   na   podłogę   i   kamienne   bloki   na   ściany 
wykuto z różowego granitu. Świerki, sosny oraz 
klony z tutejszych lasów posłużyły jako materiał 
na   deski,   a   ogromne   kominki,   w   których 
zmieściłby się cały klan MacLachlanów, powstały 
z ogromnych głazów wypolerowanych przed fale.

– 131 –

background image

Dla   nowych   pokoleń   MacLachlanów   był   to 

zamek   w   nowej   ojczyźnie,   wzniesiony   przez 
jednego   z   ostatnich   szkockich   wojowników   – 
człowieka zmuszonego opuścić rodzinne strony i 
wszystko,   co   szkockie,   wszystko,   co   od   tylu 
pokoleń należało do klanu MacLachlanów.

Przodkowie

 

Caluma

 

zamieszkujący 

czterechsetletnie   zamczyska   zaśmialiby   się   i 
powiedzieli, że ten dom jest zupełnie nowy, Ale 
dla Caluma to miejsce miało specjalne znaczenie: 
tu, po tych schodach, stąpał jego wielki pradziad.

Poczuł na sobie spojrzenie kobiety, ale się nie 

odezwał.   Atmosfera,   która   zawisła   nagle   w 
powietrzu,   wprawiła   go   w   dziwny   nastrój,   więc 
odwrócił   się   tylko   i   poszedł   dalej   szerokim 
korytarzem o ścianach obitych boazerią.

Ze   wschodniego   skrzydła,   królestwa 

Eachanna,   dobiegł   ostry   kobiecy   krzyk.   Calum 
stanął jak wryty.

Coś się rozbiło. Szkło. Rozległ się straszny huk, 

a Calum odniósł wrażenie, że słyszy skowyt brata. 
Kobieta w jego ramionach wstrzymała na chwilę 
oddech.

Zerknął na nią i zobaczył, jak zaciska usta.
– On nie zrobi nic złego twojej przyjaciółce.

– 132 –

background image

–   To   nie   jest   moja   przyjaciółka   –   odparła 

trochę za szybko, jak kogoś, kto nie zastanawia 
się nad tym, co mówi. Ale w jej głosie nie było 
złości ani nienawiści, raczej całkowita obojętność. 
Odwróciła się. Jesteśmy... Ja... – Umilkła. – My 
się prawie nie znamy – skończyła, ponaglona jego 
spojrzeniem.

– Żadna z was nie ma powodu do obaw. – Z 

punktu   widzenia   Caluma   to   raczej   Eachann 
powinien   umierać   ze   strachu   przed   tą   dziką 
kocicą. I to mu się właściwie należało. Powinien 
się   raz   na   zawsze   nauczyć,   że   nie   może   ulegać 
kaprysom,   znów   rozległ   się   trzask,   a   Calumowi 
przemknęło   przez   myśl,   że   jego   zwariowany 
braciszek   napotkał   wreszcie   zwierzę,   które   nie 
miało   najmniejszego   zamiaru   jeść   mu   z   ręki. 
Przeciwnie, z tego, co widział, wysnuł wniosek, że 
Eachann może nawet stracić palce.

Zaniósł   swego   nieoczekiwanego   gościa   do 

biblioteki, gdzie było czysto, ciepło i przytulnie. 
Usadziwszy   jasnowłosą   w   dużym   fotelu   przed 
kominkiem,   okrył   ją   kocem,   którego   przedtem 
nie omieszkał starannie wytrzepać. Gdy upychał 
go troskliwie pod puszystymi poduszkami fotela, 
nieznajoma   spojrzała   na   niego   przytomnym 

– 133 –

background image

wzrokiem.

– O co chodzi? – spytał,
Zamrugała oczami.
– O nic. 
– Nie chcesz się okryć?
– Jest mi zimno.
– Mam jeszcze coś na rozgrzewkę, panienko. – 

Nalał whisky do dwóch szklaneczek i jedną z nich 
wręczył dziewczynie. - Wypij. Nic poruszyła się. – 
No, pij. Od razu zrobi ci się cieplej.

Wzięła posłusznie szklankę, ale nie upiła z niej 

ani łyczka. W zamyśleniu patrzyła w ogień.

Długie włosy przylegały do wciąż bezbarwnych 

policzków blondynki jak wilgotne żółte wstążki. 
Ciepło   bijące   od   kominka   wysuszyło   kropelki 
wody, które osiadły na jej czole i policzkach

Z ucha dziewczyny zwisał mały kolczyk z perłą. 

Gdy   zaczerpnęła   powietrza,   klejnot   błysnął   w 
blasku   ognia   jak   łza   gotowa   wypłynąć   spod 
powieki.   Jasnowłosa   wyglądała   jak   spłoszony 
delikatny ptaszek, który wypadł z gniazda.

Przeszło   mu   przez   myśl,   że   pewnie   ma   ona 

rodzinę.

Boże...! Przetarł dłonią spoconą twarz. Jeszcze 

mu tego brakowało! Oczyma wyobraźni zobaczył 

– 134 –

background image

rozwścieczonego   ojca   dokonującego   inwazji   na 
wyspę w obronie honoru swej pociechy. A będzie 
jeszcze gorzej, jeśli zawitają tu jej bracia, żeby go 
zatłuc na śmierć.

A   on   zabije   Eachanna.   Tym   razem   mu   nie 

daruje.   Jeśli   wyspę   zawitają   bracia   blondynki, 
niech Eachann wyjdzie im spotkanie.

–   Panienko?   Odwróciła   głowę.   –   Twoja 

rodzina   pewnie   się   martwi.   Spojrzała   na   niego 
niepewnie   i   nie   odpowiedziała.   –   Lepiej   się 
czujesz?

– Tak – szepnęła.
Pociągnął   sążnisty   łyk   whisky,   a   gdy   znów 

spojrzał   na   dziewczynę   zauważył,   że   ma 
zaróżowione   policzki.   Jej   włosy   też   wracały 
powoli  do   życia   –   prawie  już   wyschły  i   zaczęły 
układać się w loki.

Lśniły w blasku ognia, jak poranna zorza. A on 

siedział i patrzył na nią tak, jakby oglądał wschód 
słońca – w niemym zadziwieniu, koncentrując się 
na   najdrobniejszych   szczegółach.   Teraz 
zafascynowała go pulsująca żyłka na jej delikatnej 
bladej szyi. Był bardzo ciekaw, czy okazałaby się 
gładka, gdyby jej dotknął i jaki miałaby smak.

–   I   jak   pachnie   –   powiedział   głośno   do 

– 135 –

background image

szklanki z whisky.

Odwróciła się gwałtownie.
– Co takiego?
– Nic – odparł, przeklinając swój długi język. 

Powiedział to o wiele ostrzej, niż zamierzał, a ona 
drgnęła lekko i znów odwróciła głowę.

Pociągnął   kolejny   łyk   whisky,   podszedł   do 

kominka   i   wsadził   przebacz   w   palenisko.   Snop 
iskier wystrzelił w górę, a kilka nich spadło mu na 
rękaw.   Natychmiast   zgasił   je   dłonią,   po   czym 
zerknął na rozsypany wokół popiół.

Wyprostował się i niemal odruchowo podszedł 

do   biurka,   chwilę   później   zamiatał   już   podłogę 
wokół   paleniska.   Gdy   wreszcie   sprzątnął, 
wypatrzył   na   dywanie   mokre   szczątki   liści.   Nie 
wytarł   butów.   Co,   u   diabła,   w   niego   wstąpiło? 
Przecież   nigdy   o   tym   nie   zapominał.   Zbierając 
liście   na   szufelkę,   zmarszczył   czoło,   gdyż   nadal 
nie   rozumiał,   dlaczego   myśli   w   tak   osobliwy 
sposób   o   dziewczynie,   która   przecież   nic   dla 
niego nie znaczy.

– Co robisz? – spytała.
Zerknął na nią przez ramię. Zamiatam liście.
– Dlaczego? Bo zabrudziłem dywan.
– Ach, tak. – W tych dwóch słowach kryły się 

– 136 –

background image

tysiące   pytań,   znowu   powiodła   wzrokiem   po 
pokoju. – Nie zatrudniasz żadnych służących?

– Już dawno śpią.
– Aha.
Oparł łokieć na ugiętym kolanie.
– Dlaczego pytasz?
–   Bo   tu   jest   bardzo   czysto.   Sądziłam,   że   o 

porządek   dba   pokojówka.   Kobieta.   Ktoś...   – 
urwała. 

–   Na   wyspie   nie   ma   żadnych   kobiet.   –   W 

chwili gdy to podział, przypomniał sobie o Kirsty, 
ale zamilkł i powrócił do sprzątania. Patrzyła na 
niego tak, jakby nagle wyrosły mu dwie głowy i to 
z rogami.

– A co teraz robisz?
Spojrzał na swoje ręce. Nie wykonywał żadnej 

dziwnej czynności.

– Czyszczę szufelkę.
– Czyścisz szufelkę? – Powtórzyła, zamrugała 

oczami i zachichotała.

– Z czego się śmiejesz?
– Ty naprawdę czyścisz tę szufelkę.
– Aye.
Znowu   się   roześmiała,   co   powinno   go 

zirytować podobnie jak kpiny Eachanna. Ale on 

– 137 –

background image

poczuł   tylko,   że   opuszcza   go   napięcie. 
Przynajmniej   nie   patrzyła   na   niego   jak   na 
ludożercę.

Wskazał głową jej szklankę.
– Pij, panienko. Zmarszczyła brwi i powąchała 

bursztynowy napój. – To nie trucizna.

– Ale tak pachnie – mruknęła.
Zarżał   radośnie,   więc   spojrzała   na   niego 

zaskoczona, a po chwili na jej twarz wypłynął cień 
uśmiechu.   W   pokoju   było   gorąco.   Za   gorąco. 
Przestał czyścić śmietniczkę i zamarł. Pragnął, by 
nadal się do niego uśmiechała, bo... Nie wiedział 
dlaczego. Po prostu tego pragnął.

Odwrócił  się  i podszedł kilkoma krokami  do 

biurka. Włożywszy na miejsce szczotkę i zmiotkę, 
zatrzasnął   szufladę   o   wiele   głośniej,   niż 
zamierzał.

Potem przestał zwracać uwagę na dziewczynę, 

żeby zrównoważyć uśmiech, jakim ją obdarzył.

Wyrównał   stos   papierów   na   biurku.   Były 

wprawdzie ułożono niezwykle starannie, ale i tak 
przyklepał wszystkie kupki, żeby żadna kartka nie 
wystawała   nawet   o   milimetr.   Uderzyła   go 
panująca w pokoju cisza, więc zerknął szybko na 
swą podopieczną.

– 138 –

background image

Sączyła whisky, patrząc w ogień, który rzucał 

światło na jej profil. Słychać było trzask polan na 
kominku i jego własny, głęboki, niemal strudzony 
oddech.

W   powietrzu   znów   zawisło   napięcie.   Calum 

poprawił okulary na nosie i starał się zapomnieć, 
że   ona   zerka   na   niego   ciekawie,   z   głową   na 
wygiętym   oparciu   fotela,   jak   łabędź   wtulający 
łepek pod skrzydło.

Chciał zapomnieć o jej delikatnej białej szyi i 

zaróżowionych od ognia policzkach. Nie myśl o 
niej   –   nakazał   sobie   w   duchu.   I   nie   myślał. 
Patrzył   tylko   na   jej   długie   kręcone   włosy, 
nabierające   w   świetle   ognia   czerwonozłotego 
blasku.

Zdał sobie nagle sprawę, że nie może o niej nie 

myśleć. Czuł w sobie jej obecność, jakby zawsze w 
nim   tkwiła,   choć   do   ta   pory   nie   miał   o   tym 
pojęcia.

Gdy   zegar   wybił   głośno   godzinę,   oboje 

poruszyli się niespokojnie. Jednocześnie zerknęli 
na tarczę, a gdy zdali sobie z tego sprawę, znów 
odwrócili głowy i zamilkli.

Przeczesawszy palcami włosy, Calum przysiadł 

na brzegu przy kominku i wpatrzył się w ogień. 

– 139 –

background image

Odnosił   wrażenie,   że   ta   maleńka   blondynka 
pozbawiła go sił.

Spotkawszy wzrokiem tarczę zegara, zdał sobie 

sprawę z upływu czasu. Na tym właśnie polegał 
problem.   Był   po   prostu   zmęczony.   Trudy 
minionego  dnia przypomniały  wyraźnie  o sobie 
sininiaki   po   razach,   które   zadawała   mu   każda 
upływająca godzina.

Nic   dziwnego,   że   jego   umysł   płatał   figle,   a 

pokój wydawał się inny za każdym razem, gdy ta 
dzieweczka   kierowała   nań   wzrok.   Wszystko   z 
powodu wyczerpania.

Wyobrażał sobie doskonale, jak ona się musi 

czuć.   Patrzyła   na   niego   tym   samym   czujnym 
wzrokiem,   ale   nagle   zamrugała   powiekami   i 
stłumiła ziewnięcie.

Okrążył biurko i podszedł do niej, wyciągając 

rękę.

– Jest późno.
Widocznie nie zauważyła, jak się zbliża, bo z 

przerażenia prawie nie wyskoczyła ze skóry.

– Co takiego?
– Spójrz na zegar.
Posłusznie zerknęła na tarczę.
– Musimy iść na górę.

– 140 –

background image

–   Dlaczego?   –   Znowu   te   oczy.   Przerażone, 

czujne.

– Bo pora położyć się do łóżka.

– 141 –

background image

Nie powinieneś nigdy 

przywłaszczać sobie niczego, 

nad czym nie potrafisz zapanować.

 

Mark Twain

 
Georgina nie spojrzała nawet na wazon, który 

przeleciał   MacTumanowi   nad   głową   i   rąbnął   o 
ścianę.   Rozglądała   się   za   czymś   innym,   czym 
mogłaby rzucić.

Najbliżej była poduszka.
Nie zaboli – pomyślała z żalem.
– Kiepsko, Georgie. Następnym razem otwórz 

oczy.

Wbiła   rozpłomieniony   wzrok   w   misę   z 

jabłkami i znów zerknęła w jego kierunku. Ruszył 
ku niej z uśmiechem na ustach, jakby działo się 
coś zabawnego. A przecież zrujnował jej życie!

Rzuciła w niego jabłkiem.
– Wszystko zepsułeś!
Odskoczył.
–   O   wiele   lepiej.   Ale   za   każdym   razem 

chybiasz o dobre pół metra.

Kolejne   jabłko   plasnęło   o   ścianę.   Potrząsnął 

głową.

– 142 –

background image

– Nic cię to nie obchodzi, prawda? – Wyjęła z 

misy   następny   owoc   i   zamachnęła   się.   – 
Zniszczyłeś mi życie.

Złapał jabłko.
– Tym razem było o wiele bliżej – pochwalił. – 

Śmignęło mi tuż koło ucha. Myślę, że po prostu 
powinnaś się bardziej skupić

Miała ochotę rzucić się na niego z pięściami, 

wyć,   krzycząc   i   wrzeszczeć,   dopóki   by   nie 
zrozumiał, co właściwie narobił. Alei stała tylko i 
patrzyła   na   niego   bezsilnie,   chwytając 
spazmatycznie   powietrze,   świadoma,   że   jest 
bliska załamania.

– Powiedz, w jaki sposób je zniszczyłem.
Westchnęła głęboko, nim spojrzała mu w oczy.
– W altanie czekał na mnie pewien mężczyzna.
–   Chciałaś   zostać   sam   na   sam   z   mężczyzną, 

Georgie? – spytał udając zgorszenie.

– Nam również nikt nie towarzyszył.
– Aye. – Uśmiechnął się leniwie.
–   W   spotkaniu   w   altanie   nie   ma   nic 

niestosownego.

– W nocy? W opustoszałej części ogrodu? – 

Patrzył na nią.

– Ale ten mężczyzna zamierzał prosić mnie o 

– 143 –

background image

rękę.

Wzruszył ramionami.
–   Nie   widzę   problemu.   Zresztą   to   najlepsze 

rozwiązanie.   Rozparł   się   na   krześle.   –   Ja   się   z 
tobą ożenię.

Przestań, bo zemdleję z wrażenia.
Roześmiał się głośno.
– Chcę wyjść za Johna Cabota.
Znów ryknął śmiechem, więc cisnęła w niego 

jabłkiem, ale ten szubrawiec pochwycił je w locie 
z dziecinną łatwością.

–   Rozumiem.   –   Skinął   głową   i   z 

zainteresowaniem obejrzał jabłko pod światło. – 
Jesteś w nim zakochana.

– Tak! – skłamała.
Wolno   opuścił   wzrok,   a   potem   popatrzył   na 

nią   tak,   jakby   jej   wierzył.   Uniosła   lekko 
podbródek.

–   Kocham   go   do   szaleństwa.   Po   prostu   do 

szaleństwa. Myślę o nim dniami i nocami. On jest 
moim   życiem.   Moją   przyszłością,   on...   – 
Zatoczyła   dłonią   zgrabny   łuk.   –   John   Cabot 
spełnia   wszystkie   nadzieje,   jakie   wiązałam   z 
małżeństwem.

Podrzucił jabłko jak piłkę i wytarł je o koszulę. 

– 144 –

background image

Ugryzł   kawałek,   przez   chwilę   przeżuwał 
szkaradnie,   po   czym   połknął   wreszcie   większy 
kęs. Jadł sobie po prostu jabłko, jakby czekał, że 
rzuci w niego następnym, chybiając o milę.

– Chcesz wiedzieć, co tym myślę, Georgie?
– Nie, ale daję głowę, że mi powiesz.
Uśmiechnął się.
– Może jednak nie.
Wzięła   do   ręki   jabłko,   starając   się   przybrać 

równie nonszalancką pozę.

–   Myślę,   że   i   bez   dekoltu   podobasz   się 

mężczyznom.

Zrozumiała, co ma na myśli, jak również – co 

udało   mu   się   dostrzec   w   ciemnościach   ogrodu. 
Zapragnęła nagle zapaść się pod ziemię.

–   Oczywiście   muszę   przyznać,   że   to   był 

wyjątkowo   piękny   widok.   –   Uśmiechnął   się   do 
niej   ciepło.   –   Zresztą   w   dalszym   ciągu   mi   się 
podoba, ale ja wiedziałem, że cię pragnę, jeszcze 
zanim opuściłaś suknię prawie do pasa.

Nie   pozwolę   się   wyprowadzić   z   równowagi. 

Nie pozwolę myślała, z trudem opanowując chęć 
podciągnięcia   sukienki   pod   szyję,   która   była 
równie czerwona, jak jej płonąca ze wstydu twarz.

Sekundy   wlokły   się   jak   minuty.   Zyskując   na 

– 145 –

background image

czasie, wpatrywała się w jabłko.

– A więc takie jest twoje zdanie – powiedziała 

w końcu.

Skrzyżował ręce na piersiach, jakby zachęcał ją 

do kolejnego ataku.

– Aye. Właśnie takie.
–   Dobrze.   –   Podrzuciła   jabłko   w   powietrze, 

jakby ważąc jego ciężar. Przez chwilę wpatrywała 
się w głowę mężczyzny, a w końcu obdarzyła go 
promiennym   uśmiechem.   –   Myślę,   że   wceluję 
nim dokładnie tam, gdzie się spodziewasz. – Nie 
trafiłabyś mnie w głowę, nawet gdybym siedział 
nieruchomo   jak   kamień.   –   Znów   skrzyżował 
ramiona.

W   chwilę  później   jabłko  uderzyło   go  między 

nogi.

Zgiął się wpół i zaklął siarczyście.
Rzuciła się do wyjścia.
Gdy   jednak   chwyciła   za   klamkę,   drzwi 

otworzyły   się gwałtowinie,  a  Georgina poleciała 
na ścianę.

W   progu   stała   Amy   Emerson,   owinięta   w 

czerwoną narzutę, ze lśniącym pistoletem w ręku. 
Spojrzała ze zdziwieniem na Georginę, po czym 
wbiła wzrok w Eachanna, który nadal zwijał się z 

– 146 –

background image

bólu.

–   Trzymaj!   –   Wyplątawszy   drugą   dłoń   z 

narzuty, wręczyla Georginie gruby zwój sznura od 
zasłon. – Zwiąż go.

Eachann   wyprostował   się   i   spojrzał   na   nie 

zwężonymi   oczyma,   Już   nie   wydawał   się 
rozbawiony.

–   Gdzie   jest   Calum?   –   Twój   brat?   –   Amy 

machnęła pistoletem, jakby usłyszała najgłupsze 
pytanie   pod   słońcem.   –   Nie   martw   się.   Było 
niewiele krwi.

– Krwi? – spytał groźnie, postępując krok w 

jej   stronę.   Trzymając   pistolet   obiema   rękami, 
Amy wycelowała mu prosto w pierś. – Nie ruszaj 
się.

Zamarł,   przenosząc   twarde   spojrzenie   z   jej 

twarzy na lśniącą lufę.

– To naprawdę niegroźne skaleczenie. 
– Skaleczenie? Skąd wzięłaś nóż?
– Nie miałam noża. – Spojrzała na Georginę. 

– Czy ja mówiłam coś na temat noża?

Georgina   potrząsnęła  głową.  Amy  popatrzyła 

na Eachanna.

– Nie wspominałam o nożu.
–   Chcesz   mnie   wprawić   w   zakłopotanie. 

– 147 –

background image

Mówiłaś o skaleczeniu. 

– Ach... no tak, ale miałam na myśli szklankę 

po whisky, nie...

– Mój brat skaleczył się szklanką? – Eachann 

spojrzał na nią bezradnie.

– Nie była duża. A ranka nie jest większa niż... 

–   Amy   rozszerzyła   lekko   palce   i   zerknęła   na 
Georginę. – Ile to może być?

– Centymetr – odparła Georgina.
– Od czegoś takiego się nie umiera.
–   Właśnie.   Twój   brat   na   pewno   nie   umrze. 

Wyzdrowieje.   –   Amy   urwała   i   pogrążyła   się   w 
zadumie.   –   Tylko   ten   guz   na   czole...   Ale   nie 
martw   się,   kiedy   go   wiązałam,   odzyskiwał   już 
przytomność. I na pewno nie dostał pomieszania 
zmysłów,   bo   miał   taką   minę,   jakby   chciał 
posprzątać rozbite szkło.

Eachann jęknął i potrząsnął głową. 
–   Siadaj!   –   Amy   zamierzyła   się   na   niego 

pistoletem.

Poniósł dłoń.
– Chryste Panie, przestań, bo wypali!
– Jeśli nie chcesz, żebym machała bronią to po 

prostu siedź spokojnie – odparła.

Podszedł do najbliższego krzesła tak szybko, że 

– 148 –

background image

Georgina omal się nie roześmiała. A w dodatku 
cały czas krzywił się z bólu. Na krześle walała się 
gigantyczna   kupa   papierów,   wymiętych,   kilka 
brudnych   talerzy   oraz   cała   sterta   łupin   od 
orzechów.  Eachann  pochylił   się   lekko   i  jednym 
ruchem ręki zrzucił wszystko i na podłogę.

Odwrócił się, patrząc na kobiety z pochmurną 

miną. Siadał wolno, z dziwnym grymasem bólu 
na twarzy, wpatrując się mściwie w Georginę.

– Co mu jest? – szepnęła Amy, wciąż celując w 

niego pistoletem.

– Nic – odparła pogodnie Georgina, odwijając 

sznur. – Po prostu za dużo myślał.

Zaklął pod nosem. Georgina nie uśmiechnęła 

się,   zeszła   tylko   z   linii   strzału,   w   jego   oczach 
wyczytała   wyraźnie   nadzieję   na   to,   że   któraś   z 
nich popełni w końcu błąd.

–   Wyciągnij   ręce.   Wolno   odwrócił   głowę   i 

podniósł na nią wzrok. Jego spojrzenie wróżyło 
krwawą   zemstę.   Udając,   że   tego   nie   dostrzega, 
związała mu dłonie.

– Teraz te twoje wielkie giry. Nie ruszył się. 

Pochyliła się, zaciągnęła węzeł tak mocno, że aż 
westchnął, po czym okręciła sznur wokół kostek. 
Nie wstając z klęczek, posłała mu słodki uśmiech 

– 149 –

background image

i zacisnęła pętlę.

–   Pożałujesz   tego,   Georgie   –   mruknął   przez 

zaciśnięte zęby.

– O, nie sądzę. – Poklepała go po policzku i 

sięgnęła   po   jabłko.   Odchyliwszy   się   do   tyłu, 
podniosła   je   tak,   że   znalazło   się   na   wysokości 
twarzy   mężczyzny.   Oczy   zwęziły   mu   się   jak 
szparki,   ale   gdy   otworzył   usta,   by   przemówić, 
Georgina wpakowała mu owoc między zęby.

–   Czyżbyś   chciał   coś   powiedzieć?   Jestem 

pewna, że nic ważnego.

Kark   mężczyzny   przybrał   odcień   buraka. 

Popatrzyła mu prosto w pełne wściekłości oczy.

–   Czyżby   się   pan   na   mnie   gniewał,   panie 

MacLachlan? Mamusia nie nauczyła pana, że nie 
należy ruszać rzeczy, które do pana nie należą? 
Wstała, zatarła ręce i przeniosła wzrok na Amy.

–   Gotowa?   Amy   skinęła   głową   i   powiodła 

wzrokiem po pokoju. – Weź drugi koc. Może ci 
się   przydać.   Georgina   przemaszerowała   przez 
pokój,   rozgniatając   walające   się   po   podłodze 
jabłka   i   inne   śmieci,   których   przedtem   nie 
dostrzegła.   Wszędzie   panował   nieopisany 
bałagan.   Zdjąwszy   z   drewnianego   wieszaka 
wełnianą chustę, narzuciła ją sobie na ramiona i 

– 150 –

background image

odwróciła   się.   Idziemy   –   powiedziała   Amy, 
wywijając pistoletem.

Zanim   zamknęły   za   sobą   drzwi,   Georgina 

rzuciła   Eachannowi   okrutnie   triumfalne 
spojrzenie, mówiące wyraźnie, że tym razem ona 
jcst górą.

– Chodź za mną – szepnęła Amy, podnosząc z 

podłogi koszyk przykryty szmatką.

W kilka minut już były na zewnątrz. Amy nie 

zeszła   jednak   ze   schodów;   przystanęła   i 
rozejrzawszy   się,   zadrżała,   przygryzając   dolną 
wargę.

– Dokąd teraz? – spytała, patrząc na Georginę.
Lecz   ta   widziała   jedynie   mgłę   –   białą   jak 

mleko, jeszcze gęściejszą niż przedtem.

–   Jest   znacznie   gorzej   niż   było.   Jeżeli   nie 

będziemy uważać, możemy spaść ze skały.

– Calum zostawił lampę na łodzi.
–   W   takim   razie   chodźmy.   –   Georgina 

pociągnęła Amy za sobą.

Ale Amy stanęła jak wryta z uniesioną głową.
– Słyszałaś to?
– Co? – Georgina rozejrzała się, ale zobaczyła 

tylko mgłę i ciemne kontury ogromnego domu.

–   Wydawało   mi   się,   że   coś   pisnęło   –   może 

– 151 –

background image

zawiasy?

Zerknęły na frontowe drzwi.
– Chyba są zamknięte. – Georgina odwróciła 

się   do   Amy.   A   słyszałaś   jakieś   zwierzę,   może 
wiewiórkę   albo   ptaka.   We   mgle   głos   się   niesie 
daleko, szczególnie w nocy. – Chwyciła Amy za 
ramię. – Chodź tędy.

Zeszły dwa stopnie w dół. Z tyłu rozległ się tak 

głośny trzask, że Amy upuściła ze strachu pistolet 
i obiema rękami wczepiła się w ramię Georginy. 

– Co to było? – szepnęła, rozluźniając nieco 

uścisk.

Georgina   strząsnęła   z   ramienia   jej   dłoń   i 

weszła   na   schody   stopień   wyżej,   następując 
wieczorowym pantofelkiem na coś, co trzasnęło 
pod ciężarem jej ciała. Na kamiennym podeście 
była   rozbita   filiżanka   z   chińskiej   porcelany. 
Georgina spojrzała w górę, ale nie zobaczyła nic 
oprócz   mgły   i   innych,   ponurych   zarysów 
ogromnego gmaszyska. Podniósłszy pistolet, Amy 
zerkała przez ramię na schody.

– Skąd to się tu wzięło?
–   Nie   wiem.   Nic   nie   widzę.   Lepiej   już 

chodźmy. Szybko.

Odwróciły   się,   gdy   z   zasnutego   mgłą   nieba 

– 152 –

background image

spadł porcelanowy talerzyk, roztrzaskując się na 
kawałki   dokładnie   w   tym   miejscu,   w   którym 
przed chwilą stały.

Amy aż wstrzymała oddech z przerażenia.
– Widziałaś? – szepnęła. – Nie przejmuj się 

tym. Teraz najważniejsza jest lampa. Chodź! 

Ruszyły   biegiem   naprzód,   znikając 

natychmiast   w   gęstej   mgle.   W   uszach 
pobrzmiewał im tylko chrzęst żwiru, ich własny 
oddech   oraz   szum   morza   rozbijającego   się   o 
skały,   toteż   nie   usłyszały   pisku   zamykanego   na 
górze okna.

– 153 –

background image

14

Zawsze szczerze przyznawaj się do winy. 

Uśpisz w ten sposób czujność

swoich zwierzchników 

i w przyszłości będziesz mógł zrobić

więcej głupstw.

 

Mark Twain

 
Calum szarpnął dłońmi ku górze, a więzy ze 

sznura natychmiast pękły. Wtedy uwolnił nogi i 
zaczął   szukać   okularów.   Leżały   obok 
roztrzaskanej szklanki po whisky. Włożywszy je 
starannie   na   nos,   wyskoczył   na   korytarz. 
Przyciskając   chusteczkę   do   maleńkiej   ranki   na 
czole,   pobiegł   w   stronę   wschodniego   skrzydła. 
Kątem   oka   dostrzegł   jakiś   gwałtowny   ruch   i 
zatrzymał się, by spojrzeć w górę schodów.

Maleńka kędzierzawa główka wychylała się zza 

grubego słupa balustrady.

– Dlaczego nie śpisz?
–   Ktoś   ukradł   chusty   MacLachlanów. 

– 154 –

background image

Widziałam.   Czy   to   byli   złodzieje?   –   spytała 
podnieconym szeptem.

– Wracaj do łóżka, dziecinko.
– Dlaczego nie śpimy w swoich pokojach?
– Bo nie są jeszcze przygotowane. No, jazda do 

łóżka.

– Gdzie tata?
– Jest zajęty. Idź spać.
– Czym zajęty?
– To nie twoje zmartwienie.
Oparła ręce na biodrach, uniosła podbródek i 

spojrzała   na   niego   z   góry.   Ja   też   nazywam   się 
MacLachlan.

Fakt – pomyślał. Uparta Szkotka.
–   I   zapominasz,   kto   jest   twoim   wodzem, 

maleńka? Chyba nię byłabyś na tyle głupia, żeby 
nie słuchać wodza?

Przeżuwała w myślach te słowa, wpatrując się 

w   niego   przez   chwilę,   jakby   kładła   na   szali 
konsekwencje   swojej   decyzji.   Odwróciwszy   się 
wolno, ruszyła po schodach na górę jak ktoś, kto 
wlecze   za   sobą   kamień.   W   połowie   drogi 
przystanęła i spojrzała na wuja zbyt poważnie jak 
na dziewczynkę w jej wieku.

– Masz rację. Powinnam wracać do łóżka. – Z 

– 155 –

background image

teatralnym   westchnieniem,   które   o   mało   nie 
rozsadziło jej piersi, poszła wolno w górę, a już po 
chwili zniknęła za zakrętem. Gdy tylko usłyszał, 
że zamykają się za nią drzwi, pobiegł do sypialni 
brata i wpadł jak burza do środka.

Eachann siedział na ogromnym krześle wśród 

nie sprzątanych;  od miesiąca śmieci. Ręce miał 
przywiązane do stóp, a w ustach jabłko.

Calum nie wypowiedział na głos myśli, która 

przyszła mu do głowy, gdy tylko zobaczył brata z 
jabłkiem   w   zębach,   uwięzionego   w   pokoju   na 
pierwszy   rzut   oka   przypominającym   chlew.   Nie 
mógł jednak nie przyznać w duchu, że Pan Bóg 
wykazał się wspaniałym poczuciem humoru.

Gdy wyjął mu jabłko z ust, Eachann mruknął 

coś i poruszył zdrętwiałą szczęką, a on tymczasem 
rozwiązywał mu ręce i stopy.

– Jesteś ranny? – spytał wyswobadzając go ze 

sznura   zawiązanego   na   co   najmniej   trzydzieści 
supłów.

– Nie. – Eachann popatrzył na czoło brata.
– A ty?
– To nic. – Calum rozwiązał jeden z supłów i 

spojrzał ni pozostałe. – Chciała być pewna, że się 
nie wymkniesz, prawda?

– 156 –

background image

–   A   jak   ty   sobie   poradziłeś?   –   Blondynka 

zawiązała tylko jeden supeł. I kokardkę.

–   Zerknąwszy   na   Eachanna,   pokręcił   tylko 

głową.

Eachann   wstał,   rozcierając   zdrętwiałe 

przeguby, po czyni łypnął w stronę drzwi.

– Słyszałeś to?
Calum odwrócił się gwałtownie.
– Co? – Wydawało mi się, że coś stuknęło.
– Nic nie słyszę – odparł Calum nasłuchując 

uważnie.

Eachann uniósł ostrzegawczo dłoń – Cicho.
Obaj stali nieruchomo przy drzwiach. Dźwięk 

jednak się nie powtórzył.

– Pewnie mi się wydawało. Miałem wrażenie, 

że przed chwilą trzasnęły frontowe drzwi. Chyba 
nie byłyby na tyle głupie, żeby wrócić.

Eachann   podszedł   do   przeciwległej   ściany, 

zdjął z niej strzelbę rzucił ją bratu.

– Trzymaj to, a ja przyniosę lampy.
– Strzelba? – Calum przenosił wzrok z broni 

na   Eachanna.   –   Oszalałeś?   Przecież   nie   będę 
strzelał do przerażonych kobiet, nawet jeśli jedna 
z nich walnęła mnie w głowę szklanką.

Eachann przestał na chwilę gmerać w szafie.

– 157 –

background image

–   Nie   możemy   wyjść   bez   broni.   Twoja 

narzeczona zabrała ze sobą pistolet.

– Ona nie będzie do nas strzelać. A poza tym 

nie jest moją narzeczoną.  Nie zamierzam  się w 
ogóle z nikim żenić,  co zresztą omówimy sobie 
później.

–   Nie   ma   tu   niczego   do   ustalania.   Twoja 

narzeczona... 

– Ona nie jest moją narzeczoną. Ta kobieta, 

która   związała   cię   wstążeczką,   ma   przy   sobie 
naładowany   pistolet,   co   powinno   być   dla   nas 
wystarczającym powodem do tego, by również się 
uzbroić. Ale chciałbym przy tym zauważyć, że ona 
jest przerażona i błądzi gdzieś we mgle – plątal 
się Eachann.

Calum   pomyślał,   że   chyba   wie,   o   co   chodzi 

bratu. 

– Lap! – Eachann rzucił mu lampę. – Weź to i 

chodźmy.

Szedł do drzwi zdecydowanym krokiem.
– Musimy je znaleźć, nim spadną ze skał, bo 

nie będziemy mieli żon.

–   Ja   nie   zamierzam   się   z   nikim   żenić! 

Eachann? Eachannie!

Calum   mówił   już   tylko   do   ściany.   Trzasnęły 

– 158 –

background image

frontowe   drzwi.   Potrząsnął   głową   i   w   chwilę 
później   również   wyszedł   na   zewnątrz, 
przeczuwając nadchodzącą klęskę.

– 159 –

background image

15

Na płocie siadły dwa stare kruki,

Czas poświęcając dla nauki.

O powodach oraz skutkach

Toczyła się ich dysputka.

O chwastach, kwiatach i roślinach.

Prawach natury i przyczynach.

Jeden mamrotał, drugi chrząkał,

Bo myślał więcej, niż wyjąkał.

 

Vachey 

przekł. Jacek Kittel

 
–   Sądzisz,   że   tu   jest   bezpiecznie?   –   Amy 

rozejrzała   się   po   jaskini,   a   Georgina   ustawiła 
tymczasem latarnię na pobliskiej półce skalnej.

– Na pewno bezpieczniej niż w towarzystwie 

tego przygłupa i jego brata.

Im   dłużej   jednak   Amy   się   rozglądała,   tym 

większy   oblatywał   ją   strach.   Tak   czy   inaczej, 
lepiej chyba było zostać w tej wilgotnej i ciemnej 
norze niż znów szukać drogi we mgle.

– 160 –

background image

– Pewnie masz rację.
Powiodła   wzrokiem   po   niskim   kamiennym 

stropie   jaskinia   którego   szczelinami   sączyła   się 
mgła. Tuż za plecami słyszała nieustanne kapanie 
wody,   wpadającej   do   małej   sadzawki   pod 
skałami.

Kącikiem   oka   dojrzała   nagle   jakiś   cień. 

Poczuła   silny   ucisk   w   gardle,   z   przerażenia   nie 
mogła złapać oddechu. Szybko odwróciła głowę. 
Na szczęście cienie okazały się tylko niegroźnymi 
czarnymi   krabami,   szukającymi   schronienia 
wśród   mokrych   skał.   Wypuściła   powietrze,   ale 
dłuższą chwilę dygotała jeszcze jak osika.

Z   oddali   dochodził   do   niej   szum 

rozgniewanego   morza.   Gęsta   mgła   nadal 
przesłaniała   widoczność.   Wydawało   się,   że 
mroczny,   pusty   świat   kończy   się   u   wejścia   do 
jaskini.

Spojrzała   na   Georginę,   która   zachowywała 

zupełny spokój, jakby nic się nie stało, choć jej 
suknia   była   w   podobnie   opłakanym   stanie   jak 
ubranie   Amy,   a   włosy   –   jeszcze   niedawno 
upinane   w   wieczorowy   kok   –   zwisały   w 
splątanych strąkach, sięgając talii. Gdy pierwszy 
raz   ujrzała   Georginę   Bayard,   zauważyła,   jak 

– 161 –

background image

bardzo   się   ona   wyróżnia   na   tle   innych.   Nie 
dlatego, że była wysoka, ani dlatego, że wyglądała 
tak, jakby jedyna na świecie posiadła tajemnicę 
niedostępną   dla   innych.   Z   jakiegoś 
niewytłumaczalnego powodu od pierwszej chwili 
widać było, że jest to osoba zupełnie wyjątkowa. 
Mówiła stanowczym, dźwięcznym głosem. Ludzie 
słuchali   jej   z   uwagą,   bo   ton,   mina   i   poza   tej 
dziewczyny   świadczyły   o   ogromnej   pewności 
siebie.   Ale   też   Georgina   naprawdę   robiła 
wrażenie. Miała najdoskonalszą figurę, jaką Amy 
zdarzyło się kiedykolwiek widzieć, kruczoczarne 
lśniące   włosy   i   jasną   cerę.   Jej   usta   były   tak 
czerwone, jakby je malowała, policzki wystające, 
oczy zaś miały niespotykaną jasnobłękitną barwę. 
Gdy patrzyła na swego rozmówcę, wydawało się, 
że zamierza przejrzeć  na wylot jego najskrytsze 
tajemnice.

Za   jej   sposobem   mówienia   i   przenikliwym 

spojrzeniem   kryły   się   jednak   otwartość   i 
szczerość,   które   Amy   uważała   za   dziwnie 
niestosowne   w   świecie   masek,   fałszywych 
uśmiechów i snobistycznej obojętności.

Wystarczyło tylko popatrzeć na Georginę, by 

dostrzec, jak bardzo jest silna. Wszyscy, którzy ją 

– 162 –

background image

znali, nie wątpili, że jeśli Georgina Bayard czegoś 
zapragnie,   z   pewnością   znajdzie   sposób,   by   to 
zdobyć.

Ale tu, w tej jaskini, Georgina wpatrywała się 

tylko w ciemną wodę. Musiała wyczuć jednak na 
sobie wzrok Amy, gdyż zaraz podniosła głowę.

–   Ciekawa   jestem,   co   się   dzieje   w   domu. 

Pewnie już nas szukają.

– Chyba żartujesz – odparła ze śmiechem.
– Nie.
–   Najpierw   musieliby   odkryć   naszą 

nieobecność.

–   Nie   mogliby   nie   zauważyć   zniknięcia 

gospodyni. – Amy wiedziała, że o nią nikt się nie 
będzie martwił. A już na pewno nie William.

– Kto wie? – Georgina wzruszyła ramionami. 

– Może rzeczywiście dostrzegli, że mnie nie ma, 
kiedy skończyło się jedzenie. Ale jeśli nawet, to 
na pewno się nie przejęli. – Zaśmiała się krótko.

–   Wychłeptali   tyle   szampana,   że   wszystko 

stało im się obojętne.

Jej spojrzenie było równie komiczne jak słowa. 
–   Ale   musieli   się   przecież   zorientować,   że 

zniknęłaś. Na pewno kogoś powiadomią.

– Jeśli rzeczywiście coś zauważyli, w jaki niby 

– 163 –

background image

sposób   mieliby   nas   znaleźć?   Jest   tyle   wysp   w 
okolicy... – Georgina wrzuciła do wody odłamek 
skały.   Na   ciemnej   tafli   pojawiły   się   kręgi,   ale 
zniknęły   równie   szybko,   jak   nadzieja   Amy   na 
rychłe   ocalenie.   Dziewczyna   zrozumiała,   że 
oszukiwała samą siebie. Georgina miała rację – 
tych ludzi absolutnie nic nie obchodziło.

– Będziemy tu tkwić, dopóki nie wymyślimy 

jakiegoś   sposobu   ucieczki.   –   Georgina   zamilkła 
na   chwilę   i   zmarszczyła   czoło,   pogrążona   w 
myślach. Odwróciwszy się, zerknęła na wejście do 
jaskini.   –   Nie   pamiętam   takiej   mgły.   Przecież 
mamy dopiero sierpień.

Amy   milczała   zamyślona.   Ojciec   zawsze   jej 

powtarzał, że nic się nie dzieje bez przyczyny. Nie 
rozumiała jednak, z jakiego powodu znalazła się 
w tak kłopotliwym położeniu. Zwykle gdy robiła 
coś, co nie było jej własnym pomysłem, czuła się 
jak   pionek   na   szachownicy   losu.   Teraz   też 
doznawała podobnego wrażenia.

– Wyglądasz, jakbyś za chwilę miała zemdleć. 

Powiedz, że tak mi się tylko wydaje – poprosiła 
Georgina, łypiąc na nią z irytacją. – Jeszcze by 
nam tego brakowało.

– Nie zemdleję. – Amy zerknęła na swoje ręce. 

– 164 –

background image

Georgina patrzyła na nią tak, jakby potrafiła 

czytać w jej myślach.

– Nie jesteśmy tu bez powodu! – wybuchnęła 

Amy, czując na sobie przenikliwy wzrok.

– Oczywiście, że nie. Wszystko przez tę mgłę. 
–   Miałam   na   myśli   to,   że   istnieje   jakaś 

przyczyna,   dla   której   znalazłyśmy   się   na   tej 
wyspie.

–   Masz   rację   –   odparła   Georgina   z 

obrzydzeniem. – Jesteśmy tutaj, bo porwał nas 
ten arogancki dureń, któremu w dodatku wydaje 
się,   że   błyszczy   dowcipem.   –   Znowu   wrzuciła 
kamień   do   wody   tak   silnie,   że   odbił   się   od 
powierzchni jak mewa figlująca w morzu.

Amy jednak nie miała ochoty na zabawę. Cała 

ta   historii   wydała   się   jej   niesamowita, 
przerażająca,   a   nade   wszystko   boleśnie   nie 
prawdziwa.

– Nie, nie rozumiesz. Ja to czuję. Nic się nie 

dzieje bez przyczyny.

–   Wierzysz   w   przeznaczenie?   –   Georgina 

zaśmiała się głucho, podrzucając garść kamieni, 
które   w   świetle   lampy   wyglądały   jak   maleńkie 
robaczki  świętojańskie. – Ja uważam,  że ludzie 
sami   są   kowalami   własnego   losu   –   dodała, 

– 165 –

background image

odwracając od niej wzrok.

A ojciec uczył Amy, że ludzie mówią prawdę 

tylko wtedy, gdy patrzą rozmówcy prosto w oczy. 
Szkoda,   że   nie   pamiętała   o   tej   prawdzie,   gdy 
poznała Williama.

Przez   chwilę   milczała,   zastanawiając   się,   jak 

ma   właściwie   wyrazić   swoje   uczucia.   Niektórzy 
ludzie wierzą w istnienie siły wyższej... – Szukała 
w   myślach   przykładu.   –   Istnieje   powód,   dla 
którego księżyc wchodzi w nocy.

– Pewnie dlatego, że gdyby wschodził w dzień, 

nazywalibyśmy go słońcem.

– Jesteś taka cyniczna.
–   Dziękuję.   –   Georgina   uśmiechnęła   się 

sardonicznie.

– Przecież gwiazdy też nie świecą ot tak sobie.
– Świecą, bo cóż innego mogłyby robić? Bez 

nich noc byłaby ciemna.

–   Kiedyś   wierzyłam,   że   spełniają   życzenia   – 

szepnęła Amy wstydliwie.

–   I   to   był   twój   pierwszy   błąd.   –   W   głosie 

Georginy   zabrzmiało   rozbawienie.   Wyraźny 
dowód na to, że uważała Amy za idiotkę.

– Pewnie masz rację.
–   Oczywiście   –   odparła   Georgina   z   dużą 

– 166 –

background image

pewnością siebie.

Amy   poczuła   się   nagle   mniejsza   i   słabsza. 

Straciła bowiem wiarę w cokolwiek.

–   Wiem   jedno   –   rzekła   Georgina.   – 

Chciałabym, żeby zaistniała jakaś przyczyna, dla 
której ta mgła wreszcie opadnie. Musimy się stąd 
wydostać.   Powinnam   naprawdę   jak   najszybciej 
wrócić do domu.

–   A   ja   nie   mam   po   co   wracać   –   pomyślała 

Amy.   Czekało   na   nią   tylko   kilku   obcych 
prawników, nieustannie głowiących się nad tym, 
kogo i jak przekupić, by wreszcie się jej pozbyć.

Wcale nie musiała spieszyć się do domu. Nic 

jej tam nie ciągnęło. Była bogata, to prawda. Ale 
pieniądze nie stanowiły dla niej żadnej wartości.. 
Jej   domy   natomiast   przypominały   skorupy,   w 
których   było   wszystko,   co   można   kupić.   Nie 
mogła   w   nich   jednak   znaleźć   tego   jednego,   na 
czym   naprawdę   jej   zależało   kochającej, 
szczęśliwej rodziny.

Przełknęła głośno ślinę, tłumiąc w ten sposób 

napływające do oczu łzy, i znów rozejrzała się po 
jaskini.   Było  tu   ciemno  i   wilgotno,  a   pachniało 
tak,   jakby   morze   uwięzło   wśród   tych   skał   na 
samym początku świata. W powietrzu unosiła się 

– 167 –

background image

wilgotna, słona woń oceanu. Gdzieś w oddali fale 
uderzały   o   skały,   a   dźwięk   ten   zdawał   się   tak 
całkowicie oderwany od świata jak ona sama.

Była   ciekawa,  czy  Georgina   Bayard   czuła   się 

kiedykolwiek równie zagubiona. Najpewniej nie. 
Ona nigdy by sobie nie pozwoliła na strach przed 
samotnością. Amy odwróciła się i patrzyła na nią 
– częściowo z ciekawości, a częściowo po to, by 
nauczyć się od niej tej siły.

Georgina utkwiła wzrok w skałę, podrzucając 

bezmyślnie kamienie.

– Jak myślisz, dlaczego on to zrobił?
–   Kto?   Co?   –   Georgina   odwróciła   się 

gwałtownie.

–   Dlaczego   on   nas   porwał?   Dlaczego   taki 

człowiek   jak   Eachann   MacLachlan   potraktował 
nas   tak,   jakby   był   przekonany,   że   uczynimy 
wszystko, czego od nas zażąda?

– Bo jest skończonym arogantem.
Słowo   „arogant”   kojarzyło   się   Amy   z 

przyjaciółmi   Georginy   –   Williamem   i   jego 
znajomymi.   To   właśnie   oni   byli   zimni   i   butni, 
Amy   poczuła   na   sobie   spojrzenie   Georginy   i 
podniosła wzrok.

– Co miałaś na myśli, mówiąc „taki człowiek 

– 168 –

background image

jak Eachann MacLachlan”?

– To, że jest bardzo przystojny.
– Tak sądzisz? – Georgina przyjrzała się jej z 

uwagą.

– A ty nie?
– Nie zauważyłam.
Amy nie dała wiary jej słowom. Georgina była 

najprawdopodobniej zbyt dumna, by przyznać, że 
Eachann   jest   naprawdę   wyjątkowo   atrakcyjny. 
Pod   spojrzeniem   jego   zielonych   oczu   topniało 
serce. Amy zawsze obawiała się takich mężczyzn. 
Nie umiała z nimi rozmawiać, bo ich niesamowite 
twarze zbyt mocno przykuwały jej uwagę.

Drugi   brat,   Calum,   był   zupełnie   inny,   choć 

równie przystojny. Nawet bardziej się jej podobał 
ten typ urody i poważny sposób bycia. Ani razu 
nie odniosła wrażenia, że stała się obiektem jego 
drwin.

Przez parę minut nawet go lubiła. Bo pomyśleć 

tylko:   mężczyzna   owija   cię   kocem   i   czyści 
szufelkę.   Potem   jednak   wszystko   zniszczył,   bo 
chciał   ją   zabrać   do   swojej   sypialni.   Pewnie   w 
głębi   serca   obaj   byli   brutalami,   co   bardzo   ją 
zasmuciło.   Przecież   nikt   nie   krzywdzi   drugiego 
człowieka bez powodu oznajmiła. Ludziom zależy 

– 169 –

background image

wyłącznie na tym, czego pragną. Nie baczą na zło, 
jakie   dotyka   innych.   Już   dawno   się   tego 
nauczyłam.   –   Na   twarzy   Georginy   pojawiło   się 
dziwne zadumanie, lecz gdy dostrzegła spojrzenie 
Amy,   natychmiast   zacięła   usta,   jakby   chciała 
przestrzec   przed   zadawaniem   jakichkolwiek 
pytań. Odwróciła wzrok, wytarła dłonie o mokrą 
spódnicę, by zająć czymś ręce.

Amy   zaczęła   się   zastanawiać,   kto   lub   co 

nauczyło Georginę takiego stosunku do świata. A 
może   wszyscy   ludzie   rodzili   się   po   prostu 
egoistami?

– Co tam masz? – spytała Georgina, wskazując 

głową koszyk.

Amy odchyliła rożek serwetki i wyjęła pączek. 
–   Jedzenie   –   powiedziała,   pokazując   go 

towarzyszce niedoli.

Georgina   zerwała   płócienne   nakrycie   z 

koszyka i zajrzała do mika. O Boże! Ciasto!

Nadgryzłszy   pączek,   Amy   zerknęła   na 

dziewczynę,   która   miała   taki   wyraz   oczu,   jakby 
placki   zostały   zrobione   ze   złota.   Wyjęła   drugie 
ciasto, powąchała je i jęknęła jak ktoś, kto nie jadł 
od urodzenia.

–   Skąd   wzięłaś   te   wspaniałości?   Przełykając 

– 170 –

background image

spory kęs słodkiego ciastka.

Amy   wzruszyła   ramionami.   Koszyk   był   w 

kuchni.   Natknęłam   się   na   niego   przypadkiem, 
kiedy szukałam ciebie.

Tymczasem  Georgina  postawiła sobie  koszyk 

na   kolanach   i   pochyliła   głowę   tak   nisko,   że 
zaczepiła włosami o wiklinową gałązkę. Wcale jej 
to   jednak   nie   przeszkadzało.   Odgarnęła   tylko 
poplątane pukle i nadal szperała w koszyku. W 
chwilę   później   wyjęła   nóż   i   widelec.   Patrzyła 
przez chwilę na sztućce, po czym wrzuciła nóż z 
powrotem   do   koszyka.   Zanim   Amy   zdołała 
przełknąć   kolejny   kęs   pączka,   Georgina 
wydziobywała już widelcem śliwki z placka.

– Mmm – mruknęła. – Uwielbiam placek ze 

śliwkami.

Wzięła do ust następny kawałek i zaczęła żuć 

go   w   skupieniu,   z   przymkniętymi   oczami. 
Spałaszowawszy   pączek,   Amy   sięgnęła   po 
następny. Georgina otworzyła oczy i spojrzała na 
Amy.

– Co to jest? Chleb? – spytała, przełknąwszy 

śliwkę.

– Pączki – odparła Amy z pełnymi ustami. 
Georgina skinęła głową i jadły dalej w zupełnej 

– 171 –

background image

ciszy. Amy kończyła piąte ciastko, gdy Georgina 
przestała   opychać   się   plackiem   i   popatrzyła   na 
nią uważnie.

–   Co   się   stało?   –   Wiedziała,   że   zjadła   pięć 

pączków   –   zawsze   dużo   jadła,   gdy   była 
zdenerwowana – ale Georgina wrąbała przecież 
cały kawałek ciasta ze śliwkami.

– Nic. – Georgina dziobnęła placek widelcem. 
Amy   upuściła   na   wpół   dojedzony   pączek   na 

kolana i zamilkła.

– O co ci chodzi? – Wydawało mi się, że się 

nad   czymś   zastanawiałaś.   –   Nie   myślałam   o 
niczym ważnym – odparła Georgina, wzruszając 
ramionami.

– Ale o czym?
Milczała   chwilę,   po   czym   wbiła   w   Amy 

przenikliwe spojrzenie.

– Dlaczego mnie uratowałaś?
– Dlaczego? – Amy zmarszczyła brwi. – Nie 

rozumiem. A jak inaczej mogłabym postąpić? – 
Uciekać,   gdzie   pieprz   rośnie.   –   I   zostawić   cię 
tam?   –   Miała   ochotę   się   roześmiać,   ale 
zrozumiała,   że   Georgina   mówi   śmiertelnie 
poważnie.   –   Nie   mogłabym   zrobić   czegoś 
podobnego. Przecież porwano nas razem.

– 172 –

background image

– Nigdy nie byłam dla ciebie miła. Ba, nawet 

uprzejma. Zupełnie cię nie rozumiem.

– Tu nie ma nic do rozumienia. Jeśli widzisz 

kogoś, kto im przykład wchodzi bezmyślnie pod 
powóz,   krzyczysz,   żeby   go   ostrzec,   albo   wręcz 
wyciągasz   nieszczęśnika   spod   kół.   Georgina 
połknęła   jeszcze   kawałek   placka,   po   czym 
spojrzała na Amy z ironicznym uśmiechem.

–   Gdyby   chodziło   o   Phoebe   Dearborn,   z 

pewnością bym jej pomogła.

– No widzisz. Zrobiłabyś dokładnie to samo co 

ja.

– Nie całkiem to miałam na myśli.
– Nie rozumiem.
–   Chodziło   mi   o   to,   że   wyciągnęłabym 

pomocną   dłoń...   –   Amy   nie   odrywała   od   niej 
wzroku – i trochę ją popchnęła.

– Co takiego? Wepchnęłabyś przyjaciółkę pod 

koła powozu?

Amy   umilkła   na   chwilę,   ale   natychmiast 

wybuchnęła śmiechem.

– Nie, no skąd. Po prostu sobie żartujesz.
Georgina wbiła widelec w kruszonkę.
–Nienawidzę Phoebe.
– Nawet jeśli tak jest, nie mogłabyś jej zrobić 

– 173 –

background image

krzywdy.

–   Pewnie   nie   –   przyznała   Georgina   –   ale 

pokusa byłaby ogromna.

– Wiem, że gdyby to tobie udało się wymknąć, 

z pewnością byś mnie nie zostawiła.

–   Tak?   –   Georgina   dotknęła   podbródka 

widelcem i myślała chwilę. – Nie jestem pewna.

– Próbujesz być zimna i twarda, bo uważasz, 

że nie masz innego wyjścia.

Georgina zaśmiała się sarkastycznie.
–   Wcale   mnie   nie   znasz.   –   Odstawiwszy 

blachę po placku na kamień, wrzuciła do środka 
widelec.   –   Zrobiłabym   wszystko,   aby   tylko 
przetrwać – powiedziała lodowato, mrużąc oczy. 
– Pochyliła się, opłukała ręce w wodzie, po czym 
wytarła je ze furią o pelerynę.

Amy zerknęła na nadgryziony pączek.
– Nie mogłabym być szczęśliwa, gdybym dla 

osiągnięcia   własnych   celów   musiała   kogoś 
skrzywdzić.

– Jakże to szlachetne i oryginalne!
Dziewczyna   wzruszyła   tylko   ramionami.   W 

towarzystwie   Amy   rzeczywiście   czuła   się   inna. 
Przy   niej   była   jak   zwykłe   krzesło   stojące   obok 
hebanowego fotela w stylu chickendale.

– 174 –

background image

–   Twierdzisz,   że   nie   mogłabyś   nikogo 

skrzywdzić.

– Z premedytacją? Nigdy.
– W takim razie wytłumacz mi coś – poprosiła 

Georgina, patrząc na nią badawczo.

– Dlaczego walnęłaś brata tego idioty szklanką 

w głowę?

– Nie chciałam – odparła cicho Amy, wbijając 

wzrok   w   podołek.   Ale   byłam   śmiertelnie 
przerażona. Powiedział, że zabiera mnie do łóżka. 
Nie   mogłam   mu   przecież   na   to   pozwolić. 
Musiałam coś zrobić.

–   Rozumiem.   –   Georgina   skinęła   poważnie 

głową. – Stanęłaś przed wyborem: albo ty, albo 
on. – Zamilkła na chwiłę. – I wzięłaś tego debila 
na muszkę, bo znów musiałaś dokonać wyboru. 
Ale... – urwała.

– Ale co? – Dlaczego tak poniżyłaś Williama 

de Pysters w obecności tylu ludzi?

–   Wcale   go   nie   poniżyłam.   Oddałam   mu 

pierścionek,   bo   mnie   okłamał.   –   Po   chwili 
dodała: – On mnie nie kochał.

– A sądziłaś, że kocha? – Georgina potrząsnęła 

głową.   Miłość   wcale   nie   idzie   w   parze   z 
małżeństwem.   Wierz   mi.   Po   od   komu   miłość? 

– 175 –

background image

Przecież   to   tylko   bezużyteczne   uczucie,   gra 
wyobraźni.   Liczy   się   majątek,   nazwisko, 
pochodzenie...  Nawet uroda nie jest tak bardzo 
istotna. Choć z drugiej strony na pewno łatwiej 
zdobyć   mężczyznę,   jeśli   się   go   trochę   zachęci. 
Śmiały dekolt, długi, namiętny pocałunek, jakiś 
kobiecy   gest...   Może   mu   na   przykład   położyć 
palec na ustach lub rękę na piersi... I to właśnie 
rzuca ich na kolana, ale tylko wtedy, jeśli masz 
jeszcze   odpowiednie   nazwisko   albo   ogromne 
pieniądze.   Na   uczucia,   im   przykład   miłość,   w 
którą zresztą i tak nie wierzę, nie ma miejsca w 
małżeństwie.

–   Moi   rodzice   bardzo   się   kochali   – 

powiedziała Amy, unosła dumnie podbródek.

– Naprawdę? Zabawne.
Amy zerknęła na swoje ręce.
– To było wspaniałe – dodała cicho. – Możesz 

sobie wierzyć w co chcesz, ale narażasz się tylko 
im rozczarowania. Miłość obchodzi mnie tyle co 
zeszłoroczny   śnieg!   Wyjdę   za   Johna   Cabota,   a 
kochać będę wyłącznie jego pieniądze!

– A co z nim? Jeśli masz zamiar zostać jego 

żoną,   to   chyba   musisz   go   darzyć   jakimś 
uczuciem.

– 176 –

background image

– Nie – odparła z rozgniewaną miną. – Czy ty 

go znasz? Wiesz, o kim mowa?

– Tak. – Amy zamilkła.
John   Cabot   przypominał   jej   kreta,   który 

czasem wysuwał łepek z kopczyka w ogrodzie.

– On ma pewno ma jakieś zalety.
Georgina   popatrzyła   na   nią   tak,   jakby   Amy 

palnęła jakieś głupstwo.

– Poczucie humoru?
Georgina potrząsnęła głową.
– Życzliwość?
– Życzliwi ludzie na ogół nie są bogaci.
– Mojemu ojcu udało się to pogodzić.
Georgina wzruszyła ramionami, jakby jej nie 

wierzyła   i   nie   była   w   stanie   w   coś   podobnego 
uwierzyć.

– Nie mogłabym być taka jak ty. Taka zimna i 

twarda.

– Jeśli chcesz przetrwać, będziesz musiała się 

tego   nauczyć,   jedyny   sposób,   byś   mogła   samą 
siebie   ochronić.   –   Znowu   uniosła   wzrok.   – 
William nie byłby w stanie cię skrzywdzić, gdybyś 
nie   myślała   o   serduszkach,   kwiatkach   i   innych 
głupstwach. On miał nazwisko, a ty pieniądze.

Te słowa boleśnie zraniły Amy. Przecież była 

– 177 –

background image

żywą   istotą,   nie   milionem   dolarów   na   koncie. 
Czyż ludzie nic już nie znaczyli?

– Popełniłaś głupstwo.
– Jeśli marzenie, by mąż kochał cię za to, jaka 

jesteś,   szanował   i   potrzebował   w   każdej   chwili 
swego   życia,   jest   rzeczywiście   to   takie 
bezsensowne,   możesz   nazwać   mnie   idiotką.   – 
Amy   musiała   odwrócić   wzrok.   –   William   bawił 
się   świetnie   w   tak   bolesnej   chwili,   a   przedtem 
stroił   sobie   ze   mnie   okrutne   żarty.   A   kobieta 
powinna się domagać przynajmniej szacunku. – 
Uniosła   podbródek,   wiedząc,   że   Kleorgina   jest 
jeszcze   bardziej   dumna   niż   ona   sama.   –   Nie 
wierzę, że polubiłabyś człowieka, który ośmieliłby 
się z ciebie kpić.

– Gdyby był bogaty, to tak – odparła Georgina 

po chwili namysłu.

– Na pewno nie.
– Ależ tak. – Urwała na moment. – A potem 

do końca życia wyrównywałabym rachunki. Już 
ja   bym   potrafiła   uprzykrzyć   mu   życie.   –   Oczy 
rozbłysły   jej   na   chwilę   ognikami   wyobraźni   i 
znów zastygsły, gdy wróciła do rzeczywistości.

–   Pomyśl,   co   by   się   z   tobą   stało?   Przecież 

musiałabyś   czuć   się   okropnie,   szczególnie   w 

– 178 –

background image

związku małżeńskim.

– Z bogaczem? Nie sądzę.
– Ale co byś właściwie robiła?
–   Wydawałabym   jego   pieniądze   –   odparła 

Georgina z podejrzaną nonszalancją. Uśmiechała 
się jednak tak, jakby naprawdę na niczym oprócz 
bogactwa jej nie zależało.

Wzrok   Amy   wyrażał   zarówno   smutek,   jak   i 

przerażenie. Sama była silną energiczną i bystrą 
kobietą   na   pozór   pewną   obranej   przez   siebie 
drogi,   walczącą   o   swoje   racje.   Gdy   jednak 
porównywała   się   z   Georginą,   dochodziła   do 
wniosku, że nie jest wcale tal odporna, jak się jej 
wydawało.

Popatrzyła   z   zadumana   wejście   do   jaskini. 

Przed jej oczyma pojawił się jednak inny obraz, 
przywołany   siłą   wyobraźni.   Ujrzała   dwóch 
stojących   obok   siebie   mężczyzn.   W   miejscach, 
gdzie powinny się znajdować ich twarze, ukazały 
się słowa: „Los” i „Traf. Wokół nich unosiła się 
mgła, a za nimi płynął statek z nazwą „Ucieczka” 
wyrytą na rufie.

Los był wysoki, barczysty, mocno zbudowany. 

Traf tylko nieznacznie ustępował mu wzrostem, 
miał   czarne   włosy,   okulary   na   nosie,   a   w   ręku 

– 179 –

background image

szczoteczkę i szmatkę od kurzu.

Obaj podeszli do jaskini krokiem tak wolnym, 

jakim zwykło poruszają się ludzie we śnie. A ona 
nie mogła się ruszyć, choć coś w niej krzyczało, by 
uciekała jak najszybciej.

Ruszyła   się   natomiast   Georgina   Bayard. 

Minąwszy Amy, wymierzyła Losowi silny cios w 
kwadratową   szczękę.   Traf   popatrzył   z 
przerażeniem na jej uniesioną groźnie pięść, po 
czym rozpłyną się we mgle.

Amy zamrugała i odwróciwszy głowę, zerknęła 

na siedzą tuż obok Georginę, która wlepiła wzrok 
w wodę. Nagle zmarszczyła brwi.

– Myślę, że się podnosi. Patrz. Woda przybrała 

tak bardzo, że od skalnej półki dzieliły ją zaledwie 
trzy centymetry.

– Masz rację. Co robimy? – Wychodzimy.
Amy wstała i oczyściła spódnicę, co wydało się 

jej zupełnie zbędnym wysiłkiem, jako że ubranie 
wisiało   na   niej   w   brudnych   strzępach. 
Potrząsnęła głową spojrzała w górę... zamarła, a 
w   sekundę   później   dała   towarzyszce   ostrego 
kuksańca.

– Auu! – Georginą odskoczyła jak oparzona, 

patrząc na nią spode łba. – Dlaczego to zrobiłaś? 

– 180 –

background image

Gdy   tylko   jednak   poszła   za   wzrokiem   Amy, 
zrozumiała wszystko i z wrażenia zaparło jej dech 
w piersiach. Przy wejściu do jaskini, w migającym 
świetle   trzymanej   nad   głową   latarni,   stała 
dziewczynka   o   jasnych,   kręconych   włosach, 
ubrana w długą koszulę nocną z koronką.

Wyglądała   jak   anioł,   który   nagle   wyłonił   się 

przed nimi z oparów mgły.

Amy  zamrugała  oczami,  sądząc,  że  to  zjawa, 

ale dziewczynka okazała się aż nazbyt prawdziwa.

Twarzyczkę   natomiast   rzeczywiście   miała 

anielską. Patrzyła na Amy i Georginę tak, jakby 
zobaczyła   samego   Belzebuba   otoczonego 
rogatymi pobratymcami. A potem wolno uniosła 
drżącą dłoń i wzięła je na muszkę.

– 181 –

background image

16

Kobiety naprawdą są głupie.

Przecież Pan Bóg chciał,

 by pasowały do mężczyzn

George Hill

– Ta kobieta świetnie do ciebie pasuje.
– Ale ja nie potrzebuję kobiety.
Przebijali się przez gęsty las w pobliżu jaskini. 

Calum  przystanął  na   chwilę,  by usunąć  z  drogi 
gałąź,   a  potem  długo   wyjmował   igły   sosnowe  z 
włosów.   Doprowadziwszy   do   porządku   koszulę, 
zerknął na muskularny kark Eachanna.

–   Nawet   takiej,   która   doznała   krzywdy?   – 

Eachann   odwrócił   się,   by   poklepać   Caluma   po 
ramieniu. – Co z tobą, braciszku? A ja myślałem, 
że chcesz samotnie zbawić świat.

Calum miał już nerwy w strzępach i powiedział 

bratu dosadnie, co powinien zrobić. Ten jednak 
zupełnie   się   tym   nie   przejął.   Zawsze   miał   taką 
arogancką minę. Uparciuch. Spryciarz. Piekielny 

– 182 –

background image

cwaniak.   Dlatego   właśnie   stale   popadał   w 
tarapaty i pociął za sobą Caluma. Choćby teraz.

– Trzeba ci dokładnie takiej kobiety.
– Skąd ty możesz wiedzieć, czego mi trzeba?
– A kto ma wiedzieć, jeśli nie ja?
– Mówisz zupełnie jak Fergus.
Eachann stał po środku lasu, rozglądając się 

czujnie   jak   pies   myśliwski   wietrzący   zwierzynę. 
Calum zrobił krok do przodu i zapadł się w błoto.

Zezując   przed   siebie,   dotknął   ręką   włosów   i 

zdjął   z  nich   kawałek   żywicy   lepkiej  jak   melasa. 
Spojrzał na swoje dłonie i spróbował wytrzeć je 
chusteczką,   ale   cienki   materiał   natychmiast   się 
do nich przykleił. Machnął kilka razy rękami, lecz 
chustka   nadal   zwisała   smutno   z   jego   dłoni   jak 
biała flaga.

Eachann obszedł całą polanę w poszukiwaniu 

bodaj śladu

– Tu również ich nie ma – powiedział kręcąc 

głową.   Dlaczego   wciąż   kręcimy   się   w   kółko? 
Instynkt   nas   do   nich   nie   zaprowadzi.   Musimy 
bardzo   systematycznie   przeczesać   cały   teren, 
przeszukać   każdy   skrawek   ziemi.   Na   pewno 
natrafimy na ślady stóp.

Eachann   okręcił   się   na   pięcie   i   zaczął   iść   w 

– 183 –

background image

stronę zatoki, jakby nie słyszał.

– Nigdy ich w ten sposób nie znajdziemy! – 

wrzasnął   Calum.   Mogą   być   wszędzie!   –   dodał, 
usiłując wyrwać buty z błota. – Niech to wszyscy 
diabli!   –   Zerknął   na   plecy   Eachanna.   –   Nie 
mogłeś   siedzieć   spokojnie   w   domu?   To   twój 
najgłupszy kawał, jaki pamiętam.

–   Jestem  gotów  się  założyć   o połowę   swojej 

stajni, że gdybyś był tam, gdzie ja byłem, i słyszał 
to, co ja słyszałem, pospieszyłbyś jej na ratunek 
jeszcze szybciej.

Calum upchnął chusteczkę w kieszeń i ruszył 

za nim.

–   Należy   ci   się   kara.   Przyjmuję   zakład.   I 

zabieram konie.

– Nie. 
– Owszem, tak.
Stajnia   stanowiła   niepodzielne   królestwo 

Eachanna   i   ku   ogromnemu   zdziwieniu   Caluma 
była nadspodziewanie  czysta. Wymagała  jednak 
odpowiedniej

 

organizacji:

 

starannego 

rozplanowania   i   układania   wszystkiego   na 
właściwych   miejscach.   Na   przykład   obrok 
należało   powsypywać   do   worków   wedle   daty 
zakupu.   Uzdy   powinny   wisieć   na   specjalnych 

– 184 –

background image

gwoździkach, najlepiej zgodnie z częstotliwością 
używania.

–   Jeśli   wsadzisz   choćby   paluch   do   mojej 

stajni,   podbiję   ci   oko.   Nawet   konie   w   boksach 
poustawiałbyś   od   razu   w   porządku 
alfabetycznym. Potem zrobiłbyś plan karmienia, 
treningu   i   krycia,   i   na   koniec   narysowałbyś 
mapkę   i   oznaczył   na   niej   miejsca,   w   których 
przechowujesz   osprzęt.   Eachann   miał   rację. 
Calum właśnie obmyślał projekt tej mapki, ale za 
żadne skarby świata nikomu by się do tego nie 
przyznał.   Przynajmniej   jednak   snuł   marzenia   o 
przejęciu stajni. Uczyniłby to głównie w obronie 
własnej.   Ostatnio   nastąpił   tam   na   wystające 
zdradziecko zza rogu grabie.

– No, już nie krzyw się tak, braciszku. Nigdy 

się   przecież   nie   złościsz.   Straciłeś   poczucie 
humoru?

– Chcę wieść spokojne, zorganizowane życie.
– I nudzić się jak mops.
– Lubię to. A ty też miałbyś dosyć, gdyby ktoś 

bez przerwy podtykał ci pod nos jakąś kobietę. 

Eachann   znów   ruszył   naprzód,   ale   Calum 

dosłyszał   jeszcze,   jak   mruczy,   że   chciałby   znów 
dostać w swoje ręce tę śliczną czarną diablicę.

– 185 –

background image

Miał   ochotę   go   palnąć.   Marzył   tylko   o   tym, 

żeby   się   wreszcie   pozbyć   wszystkich   kobiet   na 
świecie. I to zaraz.

– Musisz jednak przyznać, że przywiozłem ci 

ładną narzeczoną. Fergus nigdy takiej nie znalazł. 
Jest naprawdę śliczna, chociaż za często płacze.

–   Nie   płakała   –   odparł   Calum   obronnym 

tonem. Co w niego wstąpiło? Przystanął i zły na 
samego   siebie   zmarszczył   czoło.   Ale   na   nią   nie 
mógłby   się   rozgniewać.   Gdy   tylko   o   tym 
pomyślał,   przypominał   sobie   ten   bezbronny 
uśmiech. Ta dziewczyna naprawdę potrzebowała 
pomocy.

–   Zatrzymaj   się,   do   diabła!   –   wrzasnął, 

straciwszy brata z oczu. – Nie mogę cię znaleźć w 
tej mgle.

– Jestem tutaj! – odkrzyknął Eachann.
–   W   dalszym   ciągu   nie   mogę   uwierzyć,   że 

posunąłeś się do porwania – mruczał Calum, idąc 
za głosem brata.

– Mam to we krwi. Wiesz równie dobrze jak ja, 

że niejeden MacLachlan zdobył żonę dokładnie w 
ten sam sposób.

– Ale to było dwieście lat temu. W Szkocji.
–   Zrobiłem   to   dla   ciebie   –   powiedział 

– 186 –

background image

Eachann, wzruszając ramionami.

– Dla mojego dobra? – Musiał się roześmiać. 

– Rozumiem. I teraz te dwie kobiety błądzą po 
wyspie   tylko   dlatego,   że   chciałeś   oddać   mi 
przysługę?

Eachann nie odpowiedział, co znaczyło, że w 

głębi  duszy  rozumie  swój  błąd i  tylko  upór  nie 
pozwala mu przyznać się do tego głośno.

Calum pochylił latarnię, wpatrując się uważnie 

w   każdą   piędź   ziemi,   ale   nie   odkrył   żadnych 
śladów   stóp   –   jedynie   odciski   pazurów   mewy 
oraz gładkie kamienie wyrzucone tu przez morze. 
Pomyślał, że poszukiwania chyba nie mają sensu.

– Może powinniśmy się rozdzielić.
– Dobrze. Idź w przeciwnym kierunku niż ja. 
Calum   odwrócił   się   posłusznie   i   stanął   jak 

wryty. Przed nim był0 tylko morze. Okręcił się na 
pięcie i wpadł na Eachanna.

–   To  ty idź  do  diabła.  Żarty   sobie  stroisz,   a 

tylko patrzeć, jak rodziny zjawią się na wyspie i 
włożą   nam   pętle   na   szyje...   albo   jeszcze   gdzie 
indziej. 

– Aye!
– A na nagrobku będzie napis: „Tu leżą bracia 

MacLachlan. Pięknie wisieli”. Nie przejmujesz się 

– 187 –

background image

tym? 

– One nie mają nikogo bliskiego.
– Skąd wiesz?
–   Georgie   się   wygadała.   –   Uśmiechnął   się 

tajemniczo, jakby tylko on rozumiał, dlaczego to 
jest   takie   zabawne.   –   Nie   martw   się. 
Rozmawiałem o twojej narzeczonej z taką jedną 
miłą pokojówką.

Calum długo się nad czymś zastanawiał.
–   Jeśli   zdążyłeś   zasięgnąć   tego   typu 

informacji, to znaczy, że wszystko zaplanowałeś.

–   Nie.   Niczego   nie   planowałem.   Będąc   na 

wybrzeżu, znalazłem się nagle w trudnej sytuacji. 
Nie musiałem długo myśleć, by dojść do wniosku, 
że będę potrzebował kobiety.

– Dlaczego po prostu nie zapłaciłeś Justine za 

parę uroczych godzin?

– Nie chodziło mi o ciało. – Eachann odwrócił 

się i przeszedł na zachodni kraniec zatoki. – Poza 
tym   nie   chciałem   przywozić   nikogo   dla   ciebie, 
dopóki   nie   zobaczyłem   tej   blondynki,   ale 
doszedłem do wniosku, że świetnie się nadaje na 
twoją żonę.

–   Biorąc   pod   uwagę   sytuację,   W   jakiej   się 

znalazła,   powiedziałbym,   że   wykazała   więcej 

– 188 –

background image

odwagi, niżby się można było się spodziewać.

– Tak uważasz? Wydawało mi się, że nie jest 

zbyt waleczna, Co innego Georgie. Ona na pewno 
ma w sobie trochę szkockiej krwi. Nie tak, jak ta 
twoja myszka. 

–   Uważam,   że   nie   powinieneś   tak   mówić   o 

mojej... do diabła... nie jest moja. Nie zamierzam 
się żenić.

– Dobrze. Odwiozę ją na wybrzeże. Wspaniale. 

I oddam prosto w łapy tego, kto jej tak dopiekł.

Calum zatrzymał się jak wryty.
– Ktoś wyrządził jej krzywdę?
– Aye. – Eachann nie zwolnił nawet kroku.. – 

Ten dupek publicznie ją upokorzył.

– W jaki sposób?
– Poznałem obie na przyjęciu.
– Co ty, u diabła, robiłeś na przyjęciu?
– Przypadkiem znalazłem się w pobliżu. 
Calum wiedział, że to kolejne kłamstwo.
–   I   zobaczyłem   twoją   narzeczoną...   –   dodał 

szybko Eachann, widząc jego minę.

–   Ona   nie   jest   moją   narzeczona   –   przerwał 

Calum.

–   ...która   właśnie   zrywała   zaręczyny.   Jej 

niedoszły   mąż   nic   był   tym   chyba   specjalnie 

– 189 –

background image

zachwycony.   Zaczął   wrzeszczeć,   że   dziewczyna 
nie zasługuje na to, by nosić jego arystokratyczne 
nazwisko. A gdy poniżył ją na oczach wszystkich, 
uciekła i schowała się w ogrodzie. Więc dlatego 
była tak załamana. Doznała ogromnej krzywdy.

Szedł za Eachannem na plażę, myśląc, że brat 

pogorszył   tylko   sprawę.   Piekielny,   impulsywny 
głupiec. Powinien był jej pozwolić spokojnie się 
wypłakać.

– Widziałem, jak zalewa się łzami. Wyglądała 

tak   żałośnie,   że   od   razu   pomyślałem   o   tobie. 
Chciałem cię wziąć na litość... I urwał. – Przestań 
tak na mnie łypać i przyznaj, że twoim jedynym 
marzeniem   jest   ocalić   wszystkie   nieszczęśliwe 
duszyczki   na   tym   świecie.   „Wziąć   na   litość...” 
Eachann   nie   był   wcale   taki   głupi,   a   Calum   nie 
dbał   o   jego   kpiny.   Jak   większość   braci,   bez 
przerwy   sobie   dokuczali.   Calum   nieustannie 
wytykał Eachannowi niechlujstwo, ten zaś szydził 
bezlitośnie z pedanterii Caluma, a ostatnio z jego 
pracy.

Ale Calum wierzył w to, co robił. Praca dawała 

mu satysfakcję: odnalazł w niej cel życia, którego 
nie miał, dopóki nie odkrył czegoś, co okazało się 
warte zachodu.

– 190 –

background image

Słyszał o czystkach w Szkocji. Większość jego 

rodaków,   którzy   wyemigrowali   do   Ameryki, 
doświadczyła tego na własnej skórze. Bezlitośnie 
zostali   wyrzuceni   z   ziemi,   którą   ich   rodziny 
zajmowały od wieków.

Nowi   panowie   na   rdzennie   szkockich 

włościach   zmuszali   dawnych   właścicieli   do 
emigracji.   Widać,   hodowla   owiec   przynosiła 
większe   zyski   niż   wspieranie   klanów.   Więcej 
Szkotów   mieszkało   obecnie   w   Stanach   niż   we 
własnej ojczyźnie. 

Calum   nie   dostrzegał   jednak   całego 

dramatyzmu   sytuacji,   dopóki   nie   zobaczył 
imigrantów   na   własne   oczy.   Obiecano   im 
wspaniały   start,   lecz   –   jak   się   okazało   –   w 
większości przypadków nie dotrzymano słowa. 

Szkoci błąkali się po ulicach z pustymi rękami; 

nie   znali   nawet   angielskiego.   Większość 
posługiwała się wyłącznie celtyckim.

Im   jeszcze   Calum   dowiedział   się   o   ich 

istnieniu,   wielu   znalazło   śmierć   w   podróży   do 
północnych prowincji Kanady.

Do diabła! Dzięki niesprawiedliwości zdobyłeś 

zajęcie.   Ilekroć   zaczynali   się   kłócić,   Eachann 
zawsze   zmieniał   temat.   Calun   wiedział,   że   brat 

– 191 –

background image

wcale tak bardzo nie lekceważy jego pracy, jak by 
to mogło się wydawać.

Gdy byli młodsi, Eachann włączył się zresztą w 

jego działalność. Calum zajmował się rodzinami 
przybywającymi do Stanów statkach; na jednym z 
nich   przypłynęła   Sibeal   –   późniejsza   żona 
Eachanna.

Po   jej   stracie   Eachann   zmienił   się   nie   do 

poznania.   Robił   coraz   więcej   głupstw   –   jak 
wówczas   gdy   zabrał   dzieci   na   wybrzeże,   jak 
wtedy, gdy przywiózł te kobiety na wyspę.

Kiedyś rzadko wpadał w gniew. Działał tylko 

zbyt szybko, nieprzemyślany sposób. Po śmierci 
Sibeal   stał   się   egoistą,   zobojętniał   na   wszystko 
oprócz   swoich  koni.  Te  zwierzęta  stanowiły   dla 
niego ucieczką. Zaniedbał natomiast dzieci.

Na początku Calum sądził, że gdy czas uleczy 

rany, wszystko wróci do normy. Ale Eachann nie 
szukał kontaktu z dziećmi. Pozwalał im robić, co 
chciały. Kiedy jednak stały się nieznośne, wiózł je 
na wybrzeże do internatu. 

Przez   pierwszy   miesiąc   ich   pobytu   w   szkole 

Eachann   trzymał   się   z   dala   od   domu.   Często 
miewał   humory,   przestał   pomagać   Calumowi. 
Jeździł tylko konno, jakby to stanowiło jedyny cel 

– 192 –

background image

jego życia. Dopiero teraz wrócił do rzeczywistości. 

Stał właśnie na wprost brata i badał teren.
–   Te   przeklęte   stworzenia   mogły   zginąć   – 

mruczał.

Po   raz   pierwszy   od   długiego   czasu   w   głosie 

Eachanna   zabrzmiała   nie   ironia   czy  kpina,   lecz 
szczery niepokój.

Calum   myślał   o   tym   przez   dłuższą   chwile. 

Mógł   oczywiście   zostawić   brata   samemu   sobie, 
jak   wówczas   gdy   Eachann   stracił   żonę.   Mógł 
również nakłonić go do rozmowy.

Położył   mu   dłoń   na   ramieniu   i   wyczuł,   jak 

bardzo napięły się jego mięśnie.

–   Dlaczego   właściwie   to   zrobiłeś?   –   spytał 

cicho i poważnie.

Eachann   spojrzał   nań   gniewnie,   lecz 

dostrzegłszy   wyraz   troski   na   jego   twarzy, 
złagodniał   natychmiast.   Zaczerpnąwszy 
powietrza,   rozejrzał   się,   jakby   szukał 
odpowiednich słów.

–   Dlaczego?   –   spytał,   podnosząc   na   niego 

wzrok. – Chciał znać prawdę? 

–   Aye   –   przytaknął   Calum.   –   Powiedz   mi 

szczerze: dlaczego!

Eachann patrzył na niego pustym wzrokiem, 

– 193 –

background image

takim samym jak. wówczas, gdy umarł ich ojciec, 
takim jak wtedy, gdy odkryli, iż Sibeal nie żyje.

Wziął   jeszcze   jeden   głęboki   oddech   i   utkwił 

oczy w ziemi W powietrzu wisiało napięcie, tak 
silne, że wydawało się żywe, potężne i ciężkie.

Gdy Eachann znów popatrzył na brata, w jego 

oczach nie było cynizmu czy pogardy. Kryło się w 
nich coś, co przypominali prymitywny, zwierzęcy 
strach. Obaj stali tak we mgle, wpatrywali się w 
siebie.

–   Z   powodu   Kirsty   i   Grahama.   –   W   głosie 

Eachamm dźwięczał ból.

Calum nie chciał tego komentować.
– Nie rozumiem – powiedział tylko.
Lecz   zanim   zdążył   odetchnąć   czy   też   znów 

wyciągnąć   rękę   do   brata,   rozległ   się   odgłos 
wystrzału.

– 194 –

background image

17

Stare przysłowie mówi, że Opatrzność chroni 

dzieci, a także idiotów. A ja przekonałem sią o 

tym na własnej skórze.

 

Mark Twain

 
Pistolet   wypalił   z   błyskiem   i   hukiem. 

Niespodziewany   i   silny   odrzut   zmiótł 
dziewczynkę   ze   skały   prosto   do   morza.   Zanim 
jednak   przebrzmiało   echo   wystrzału,   Georgina 
już była wodzie. Zanurkowała i oparłszy dłonie o 
podwodną półkę skalną pod wejściem do jaskini, 
opłynęła ją dookoła. Po drugiej stronie skał woda 
była zimna, gęsta i czarna, zanurzając się coraz 
głębiej,   Gergina   dostrzegła   kątem   oka   coś 
białego. Wyciągnęła dłonie, zeszła jeszcze niżej i 
jak   szalona   przeszukiwała   na   oślep   morskie 
odmęty.

Nagle jej dłoń natrafiła na kawałek materiału 

–   koszulę   dziewczynki.   Pochwyciła   ją   więc 
natychmiast i nie wypuszczając płótna z garści, 

– 195 –

background image

zaczęła   płynąć   szybko   z   powrotem   na 
powierzchnię. Prowadziły ją brzystozłote odblaski 
lampy   zawieszonej   w   jaskini.   Brakowało   jej 
powietrza,   zaczynała   się   dusić.   Jeszcze   jeden 
wysiłek... następny... Ból w płucach przerażał ją 
czas   stanął   miejscu.   Jednym   szarpnięciem 
uwolniła się z peleryny, która natychmiast poszła 
na   dno.   Obejmując   dziecko   ramieniem, 
pracowała mocno nogami.

Gdy   wypłynęła   wreszcie   na   powierzchnię, 

odetchnęła   głęboko,   zimne,   wilgotne   powietrze 
ochłodziło   jej   usta,   gardło   i   płuca,   wśliznąwszy 
dłonie   pod   bezwładne   ramiona   dziewczynki, 
uniosła ją ponad powierzchnię wody.

Czekała w nadziei, że dziecko złapie oddech.
Ale nic takiego się nie stało.
Dziewczynka   miała   nadal   zamknięte   oczy, 

poszarzałą twarz i nie ruszała się.

–   Oddychaj!   No!   –   Georgina   trąciła   ją   w 

podbródek.   –   Oddychaj!   –   wrzasnęła.   – 
Powiedziałam: oddychaj!!!

Dziewczynka   zachłysnęła   się   i   wykasłując 

wodę, zaatakowała piąstkami Georginę.

–   Przestań,   bo   obie   się   utopimy!   Spokój!   – 

krzyknęła, przytrzymując ją mocniej.

– 196 –

background image

Mała nabrała powietrza w płuca.
– Puść mnie! – wrzasnęła i kopnęła Georginę 

w żołądek.

– Opanuj się – syknęła Georgina.
W   końcu   dziewczynka   uspokoiła   się   i 

popatrzyła na nią przerażonymi oczyma.

–   Nie   zrobię   ci   krzywdy.   Ale   jeżeli   nie 

przestaniesz   się   miotać   pójdziemy   na   dno, 
rozumiesz? – powiedziała Georgina.

Dziecko przypatrywało się jej przez chwilę.
– Rozumiesz? – powtórzyła.
Dziewczynka przytaknęła.
Georgina rozejrzała się; nad nimi wisiała mgła, 

po lewej w oddali widniały skały. Zimny prąd się 
wzmagał; słyszała, jak morze uderza o kamienisty 
brzeg. Coraz bardziej oddalały się im jaskini.

Georgina   otoczyła   ramieniem   chudą   pierś 

dziewczynki i zaczęła płynąć. Miała do dyspozycji 
tylko  jedną  rękę i  czuła  się, jakby  brnęła  przez 
błoto.

Ostre   kłucie   w   boku   zmusiło   ją   do 

odpoczynku.   Utrzymywała   się   na   wodzie   w 
pozycji pionowej, patrzyła pustym wzrokiem na 
morze i spowijającą je mgłę.

Wszystkie wysiłki poszły na marne. I była taka 

– 197 –

background image

zmęczona.   A   musiała   przecież   za   wszelką   cenę 
utrzymać dziewczynkę na powierzchni.

Siebie   samą   również.   Miała   ochotę   się 

roześmiać. Utrzymać się na powierzchni

– Ostatnio niczym innym się nie zajmowałam 

–   mruknęła   pod   nosem.   Poczuła   na   sobie 
zdziwione   spojrzenie   małej.   Nikt   oprócz 
bankierów nie byłby w stanie zrozumieć tego, co 
przed chwilą powiedziała.

Znów podjęła walkę z morzem, ale z sekundy 

na   sekundę   traciła   siły,   a   oddychanie   zaczęło 
sprawiać jej ból. Czuła się tak, jakby jakieś silne 
ręce   odciągały   ją   od   brzegu,   zerknęła   w   lewo, 
później w prawo i znów za siebie. Z jaskini sączył 
się   strumyk   żółtego   światła.   Przez   chwilę   nie 
odrywała   od   niego   wzroku,   wiedząc,   że   zniknie 
wraz   z   przypływem.   A   w   jaskini   była   przecież 
Amy. Georgina nabrała powietrza płuca.

– Amy! – krzyknęła.
Odpowiedziała jej cisza. 
– Amy!
Na darmo.
– Amy! Wydawało się jej, że słyszy jakiś głos. 

Ale może to było tylko morze...

– Amy! – wrzasnęła najgłośniej, jak mogła. 

– 198 –

background image

Znowu ten sam głos. Ale to nie była Amy! Głos 

należał do mężczyzny.

–   Ojciec!   –   krzyknęła   dziewczynka   i   znów 

zaczęła się jej wyrywać.

– Kirsty? 
Może!   –   pomyślała   Georgina,   słysząc   to 

głębokie, znajome brzmienie. Spraw, żeby to nie 
był on! 

– Kirsty! 
– Tutaj, ojcze! Jesteśmy tutaj!
Zaklął   głośno,   zupełnie   tak   samo   jak   wtedy, 

kiedy   go   kopnęła,   czyżby   ten   kretyn   był   ojcem 
małej? I słyszała plusk i instynktownie zwróciła 
się w tamtą stronę. To idiotyczny błąd!

Uciec!   Uciec   jak   najdalej!   Zanim   jednak 

zdążyła odetchnąć, poczuła, jak otaczają ją silne 
męskie   ramiona.   Płynął   niewiarygodnie   szybko, 
jakby   wstąpiły   w   niego   nadludzkie   moce.   Nie 
odezwał się ani słowem, lecz ilekroć chciała się 
zanurzyć, zacieśniał uścisk. Już na brzegu wspiął 
się wolno na skałę i rzucił je na piasek, a sam padł 
na kolana tuż obok. W dalszym ciągu trzymała w 
ramionach   dziewczynkę,   która   przywarła   do   jej 
piersi i dziwnie ucichła. 

Przez   chwilę   wszyscy   milczeli.   Słychać   było 

– 199 –

background image

tylko przyśpieszone oddechy.

Georgina chciała wstać, ale dureń przycisnął ją 

kolanami   Poczuła   na   sobie   jego   przenikliwe 
spojrzenie.

–   Amy   jest   nadal   w   jaskini.   Z   trudem 

poznawała własny głos. Cichy i słaby. Nie odezwał 
się. Odchrząknęła. – Zbliża się przypływ.

–   Calum!   –   krzyknął.   Tuż   nad   nimi 

zamajaczyła sylwetka mężczyzny. – Ta druga jest 
jeszcze w jaskini.

–   W   której?   Gdzie?   –   W   głosie   Caluma 

wyraźnie pobrzmiewała panika.

Georgina wskazała mu drżącą ręką znikające 

światełko.

–   W   tej   na   południu.   Pospiesz   się.   Woda 

przybiera!

Calum   natychmiast   rozpłynął   się   we   mgle; 

słychać   było   tyłki   tupot   ciężkich   kroków   na 
piasku. Przeszedł ją nagły dreszcz. Wciąż tuliła do 
siebie   dziewczynkę   nad   nimi   pochylał   się 
Eachann   MacLachlan,   a   woda   z   jego   włosów 
ściekała Georginie na szyję i ramiona.

Kap. Kap. Padające krople zdawały się odliczać 

czas. Na ostatniej świat zawali się jej na głowę.

Georgina   z   trudem   uniosła   podbródek,   by 

– 200 –

background image

spojrzeć mu w oczy. Znów wstrząsnął nią dreszcz. 
Miała   wrażenie,   że   za   chwilę   rozpadnie   się   na 
kawałki.

Ale on wcale na nią nie patrzył.
– Coś ty zrobiła, do diabła? – syknął, wbijając 

wzrok w córkę.

Dziewczynka leżała nieruchomo jak kłoda.
– Kirsty?
– Ja? – spytała ochryple.
– Aye.
Odwróciła wzrok, mamrocząc coś o szalach w 

szkocką kratę, złodziejach, pistoletach, ocalaniu i 
ratowaniu relikwii. Bredziła jak w malignie, ale 
przynajmniej odwróciła uwagę ojca od Georginy. 
Idealna okazja. Dziewczyna spróbowała ostrożnie 
się   spod   nich   wyśliznęła.   Niestety,   nogi 
odmawiały   jej   posłuszeństwa.   Jeszcze   trochę 
wysiłku...

Przygwoździł ją do ziemi jednym ruchem dłoni 

–   tak   ogromnej,   iż   mieściło   się   w   niej   całe 
przedramię Georginy. Poczuła ucisk w gardle. 

– Nie ruszaj się. – Znów przeniósł spojrzenie 

na   córkę.   –   Chcę   usłyszeć   prawdę,   a   nie   twoje 
opowiastki, Kirsty.

Mała zaszczekała zębami. Wstrząsnął nią silny 

– 201 –

background image

dreszcz. Wszyscy byli przemoczeni, a nadal leżeli 
na wilgotnym piasku, spowici mgłą. Ale Eachann 
zdawał się o tym nie pamiętać.

Wiedziona   nagłym   impulsem,   Georgina 

przycisnęła małą jeszcze mocniej do piersi.

–   Na   miłość   boską!   Daruj   sobie   teraz   to 

kazanie!

Spojrzał na nią ostro.
Zabierz ją do domu, bo zamarznie na śmierć.
Dziecko   uniosło   głowę   i   popatrzyło   na 

Georginę. Jego ciałem wstrząsały dreszcze.

Eachann zdjął rękę z ramienia złośnicy. Przez 

chwilę   mierzył   ją   wzrokiem,   po   czym   przeniósł 
spojrzenie na córkę, zaklął.

Chwycił coś, co leżało na piasku, i szczelnie je 

otulił.

Był to jego płaszcz.
Nim   Georgina   zdążyła   mrugnąć   powieką, 

pochwycił   je   w   ramiona   i   ruszył   przed   siebie 
drogą we mgle.

– 202 –

background image

18

 

Szanuj lepszych od siebie, o ile tacy w ogóle 

istnieją.

 

Mark Twain

 
Kirsty zerkała zezem na czarnowłosą kobietę 

siedzącą   obok   niej   na   wełnianym   kocu. 
Opatulone   po   uszy,   zostały   oblie   zamknięte   w 
łazience, gdzie w narożnym piecu buzował ogień.

Kobieta patrzyła na swoje ręce. Zacisnęła je w 

pięści,   jakby   była   zła.   Gdyby   Kirsty   ją   lubiła, 
musiałaby   przyznać,   że   nieznajoma   jest   bardzo 
ładna, nawet piękna.

Gdy   jednak   ta   podniosła   wzrok,   Kirsty 

obrzuciła ją gniewnym spojrzeniem.

Doszła do wniosku, że czarne loki kobiety to 

kłębowisko   żmij   które   z   pewnością   zaatakują 
każdego,   kto   podejdzie   zbyt   blisko.   Brunetka 
miała   białą   twarz,   zupełnie   jak   duch.   Duchy 
zawsze   miały   białe   twarze.   Nic   dziwnego   – 
przecież nie żyły i nie płynęła w nich krew.

– 203 –

background image

Kirsty   patrzyła   na   nią   tak   jak   na   swoich 

kolegów, kiedy ci dawali jej do zrozumienia, że 
nie zasługuje na to, by się z nim bawić.

– Nie lubię cię – powiedziała prostując plecy. 
– To dobrze, bo ja też specjalnie za tobą nie 

przepadam.

Kobieta   odgarnęła   włosy   z   twarzy.   Były   tak 

długie, że niemal sięgały podłogi. Nie zwracając 
uwagi   na   Kirsty,   prześliznęła   spojrzeniem   po 
łazience.   Przez   chwilę   gapiła   się   na   wannę   i 
zbiornik   z   wodą   po   czym   wyraźnie   poszukała 
czegoś wzrokiem.

– Nie ma okien – mruknęła pod nosem.
Kirsty  przyglądała  się jej  podejrzliwie.  Skoro 

szukała   okien,   to   pewnie   albo   chce   jeszcze   coś 
ukraść, albo po prostu uciec.

–   Ojciec   zamknął   drzwi   na   klucz.   Nie 

wyjdziesz.

– Dzięki za tę istotną informację. Sama nigdy 

bym   na   to   nie   wpadła.   Nie   jestem   na   tyle 
błyskotliwa.

– Co to znaczy: błyskotliwy?
– To znaczy taki, jaki nie jest twój ojciec.
Kirsty   bardzo   nie   lubiła,   gdy   dorośli   robili 

niezrozumiałe dla niej aluzje, ale nie dała niczego 

– 204 –

background image

po   sobie   poznać.   Owinęła   się   tylko   szczelniej 
kołdrą i wbiła wzrok w nieznajomą licząc na to, że 
wprawi ją w ten sposób w zakłopotanie. Kobieta 
jednak   popatrzyła   na   nią   tak,   jakby   chciała 
odczytać jej wszystkie myśli. Dziewczynka zaczęła 
więc sobie wyobrażać  strasznie  okropne rzeczy: 
węże, pająki i linijkę pani Harrington.

Ale czarnowłosa już nie zwracała na nią uwagi. 

Mamrotała tyko coś pod nosem o porwaniu.

Kirsty uniosła podbródek.
– Ojciec nie pozwoliłby ci mnie porwać.
– Ja miałabym cię porywać? A to paradne! – 

Nieznajoma wybuchnęła śmiechem.

–   Mój   ojciec   jest   najdzielniejszym   i 

najsilniejszym człowiekiem na świecie.

Kobieta   przestała   się   śmiać.   Przez   chwilę 

milczała. Wpatrywała się w Kirsty, jakby bardzo 
chciała   coś   powiedzieć.   Ale   nic   nie   mówiła. 
Wyglądała   tylko   tak,   jakby   miała   kłopoty   z 
koncentracją,   podobnie   jak   Kirsty   na   lekcjach 
matematyki.

Zazgrzytał   zamek   i   obie   jednocześnie 

odwróciły   się   do   drzwi,   Eachann   MacLachlan 
wypełnił framugę równie szczelnie, jak obrazy w 
Harrington swe ogromne ramy.

– 205 –

background image

– No, no – powiedziała kobieta drwiąco. – A 

oto i Samson.

Kirsty   nie   była   pewna,   czy   nieznajoma 

przypadkiem z niej nie kpi, ale ona tylko łypała 
na jej ojca, jakby chciała w ten sposób wyrazić 
chęć zemsty. Dokładnie tak samo patrzył na nią 
Chester Farriday, gdy wyjmował głowę z kubła na 
brudną   wodę.   Ojciec   miał   przewieszone   przez 
ramię suche ubranie, a na jego twarzy nie było 
ani śladu złości. Całą swą uwagę, o którą Kirsty 
umiała   tak   bardzo   zabiegać,   skupił   na 
nieznajomej.

–   Ta   kobieta   jest   złodziejką   –   przypomniała 

mu Kirsty.

– Ona uratowała ci życie, głuptasie.
– Umiem pływać. – Naprawdę umiała.
Wyglądał tak, jakby chciał się z nią pokłócić, 

ale nic nie odpowiedział. Zamiast tego rzucił jej 
suchą   koszulę   nocną.   Zmieniając   ubranie, 
patrzyła   na   niego   uważnie.   Zamknął   drzwi, 
podszedł bliżej i stanął nad kobietą z włosami jak 
czarne   węże.   Aby   na   niego   popatrzeć,   musiała 
wyciągnąć szyję – taki był wysoki.

–   Mówiłem   ci,   żebyś   zdjęła   te   mokre   łachy, 

Georgie.

– 206 –

background image

Kobieta owinęła się kołdrą i zacisnęła szczęki. 
– Nie.
Długo patrzyli sobie w oczy. Kirsty przenosiła 

wzrok z ojca na kobietę, a w łazience zapanował 
nastrój jak przed burzą, gdy było jeszcze zupełnie 
spokojnie, choć ptaki zrywały się już do odlotu.

Nie   podobał   się   jej   sposób,   w   jaki   ojciec 

patrzył na tę całą Georgie. Nie wiedziała dlaczego. 
Chciała tylko, żeby przestał, bo dziwnie się czuła. 
Jakby bolało ją serce, albo jakby coś się w nim 
kurczyło.   Podobnych   doznań   doświadczała 
zawsze   wtedy,   gdy   zamierzała   zrobić   coś 
naprawdę głupiego, na przykład się rozpłakać.

–   A   więc   postanowiłaś   siedzieć   dalej   w   tym 

mokrym   ubrania   i   zamarznąć   na   śmierć.   – 
Uśmiechał się dziwnie, zupełnie jak Graham, gdy 
znał   jakąś   tajemnicę,   której   nie   chciał   jej 
zdradzić.

– Czuję się doskonale.
Oderwał wzrok od kobiety i spojrzał na Kirsty. 
–   Idź   do   łóżka.   I   nie   waż   się   wychodzić   z 

pokoju.

Kirsty   nawet   się   nie   poruszyła.   Zauważyła 

tylko,   że   ojciec   znów   odwraca   od   niej   wzrok. 
Pochyliwszy   się   nagle,   objął   kobietę   w   talii,   po 

– 207 –

background image

czym powiedział coś, czego Kirsty nie usłyszała, 
choć wytężała mocno słuch.

Nie zauważyli, że zrobiła kilka kroków w ich 

stronę  i  w końcu  stanęła  tak  blisko,  że woda  z 
podartej sukni kobiety zaczęła kapać na jej bose 
stopy.

Blade   jak   u   ducha   policzki   brunetki 

poróżowiały.

–   Na   twoim   miejscu   nie   robiłabym   tego   – 

powiedziała gniewnie.

– Grozisz mi, Georgie?
Kirsty pociągnęła ojca za rękaw.
– Czego by nie robiła?
Odwrócili się do niej jak na komendę.
– Mówiłem ci, żebyś poszła spać.
– Nie jestem zmęczona.
Ojciec   puścił   na   chwilę   kobietę   i   przeczesał 

palcami czuprynę. Popatrzył na Kirsty, a potem 
znów na czarnowłosą.

–   Wyskakuj   z   tych   mokrych   ciuchów   i 

natychmiast się przebierz. – Wręczył jej ubranie. 
Na   wierzchu   było   coś   zielonego,   błyszczącego   i 
znajomego.

– Nie! To sukienka mamy! – Kirsty wyrwała 

brunetce   suknię   i   przycisnęła   ją   do   siebie 

– 208 –

background image

rozpaczliwie.

Ojciec popatrzył na nią tak, jakby go kopnęła.
– To sukienka mamy! – Uświadomiła sobie ze 

zgrozą, że natychmiast się rozpłacze. Łzy uwięzły 
jej w gardle jak błoto przylepione do podeszwy 
buta.

– Przecież to tylko sukienka – powiedział.
Kirsty   milczała,   wpatrzona   w   tkaninę 

upstrzoną ciemnymi plamkami jej łez. No, to było 
genialne,   panie   MacTuman   –   mruknęła 
nieznajoma.

– Skąd mogłem wiedzieć, że tak zareaguje?
–   No   oczywiście,   że   nie   mogłeś.   To   by 

wymagało zdolności myślenia.

Ojciec zaklął pod nosem i zerknął na Kirsty, 

marszcząc krzaczaste brwi.

– Ty płaczesz?
Patrzyła   na   niego   wilgotnymi   oczyma,   które 

nie widziały nic prócz tych idiotycznych plamek. 

–   Płaczesz   –   stwierdził,   jakby   sprawiła   mu 

zawód.

Odwróciła się na pięcie i wybiegła na korytarz, 

tuląc do siebie sukienkę. Zatrzymała się dopiero 
w   ciemnej   sypialni,   zatrzasnęła   drzwi   i 
spróbowała   złapać   oddech.   Graham   nadal   spał. 

– 209 –

background image

Nie   miała   co   do   tego   wątpliwości,   bo   się   nie 
ruszał.   Gdy   jej   oczy   przyzwyczaiły   się   już   do 
ciemności, dostrzegła, że chłopiec oddycha. Brat 
nigdy nie płakał za mamą czy ojcem. Nigdy nie 
miewał   koszmarów   i   szedł   grzecznie   spać,   gdy 
tylko mu kazano. Przycisnąwszy plecy do drzwi, 
rozejrzała   się   po   ciemnym   pokoju.   Było   tu   tak 
cicho jak przed burzą. Nie było się czego bać. W 
wysokich szafach z przeszklonymi drzwiami nie 
chowały   się   żadne   potwory.   Pod   łóżkiem   nie 
czaiły aligatory ani węże, które mogłyby odgryźć 
jej palce.

A   jednak   się   bała.   Na   wszelki   wypadek,   nie 

zwlekając,   podreptała   szybciutko   do   łóżka. 
Położyła   głowę   na   wyziębionej   przez   chłodne 
powietrze   poduszce.   Nie   okryła   się 
prześcieradłem   czy   kołdrą.   Zamiast   tego 
narzuciła   na   siebie   śliczną   zieloną   sukienkę 
mamy.

Gdy wytężała pamięć, widziała jej ciemnorude 

włosy,   słyszała   wesoły   śmiech.   Leżała   sobie 
cichutko i nagle poczuła zapach matki. Był słaby i 
daleki,   jak   zawsze,   gdy   usiłowała   przywołać   w 
wyobraźni jej twarz.

Był słaby i daleki, ale istniał – podobnie jak 

– 210 –

background image

wszystkie wspomniema szczęśliwych dni. Czyżby 
miała je utracić? Otoczona delikatnym aromatem 
lawendy, zmęczona płaczem – usnęła.

– 211 –

background image

19

 

– Czy wiesz, kto cię dzierży?

– Śmierć – odrzekłam.

Ale oto zadźwięczała srebrem odpowiedź:

– Nie Śmierć, lecz Miłość.

Elisabeth Barrett Browning

przekł. Jacek Kittel

 
Amy wiedziała, że umrze.
Od  chwili  gdy pojawiła  się  ta dziewczynka   z 

pistoletem,   wszystko   działo   się   bardzo   szybko. 
Broń   wypaliła   i   Amy   wpadła   do   wody.   Gdy 
wypłynęła na powierzchnię, Georginy i małej nie 
było   już   w   pobliżu.   Jeśli   się   zgubisz,   czekaj   w 
jednym miejscu, a na pewno ktoś cię znajdzie – 
powtarzali   rodzice,   kiedy   Amy   była   jeszcze 
dzieckiem. Ale ona nigdy dotąd nie czuła się tak 
zagubiona, została więc na miejscu, patrząc, jak 
jaskinia   wypełnia   się   wodą.   Znalazł   ją   jedynie 
przypływ.   Na   ścianie   za   latarnią   wypatrzyła 
samotną   rozgwiazdę.   Nawet   ryby   już   dawno 

– 212 –

background image

uciekły.   Woda   błyszczała   jak   lustro,   w   którym 
odbijał się kalejdoskop jej życia.

Zastanawiała   się,   czy   utonięcie   to   bolesna 

śmierć. Czy ludzie naprawdę zawsze idą na dno? 
Czy   zobaczy   postać   w   czarnym   płaszczu?   Nie 
bardzo wyobrażała sobie śmierć z kosą w dłoni. 
Czy   lepiej   jest   umierać   samotnie,   czy   w 
towarzystwie?   Gdyby   Georgina   nie   skoczyła   do 
wody   za   dziewczynką   Amy   nie   zostałaby   sama. 
Być   może   jej   towarzyszka   niedoli   utonęła,   ale 
Georgina   Bayard,   którą   tak   niedawno   poznała, 
nie   pozwoliłaby   się   pokonać   oceanowi.   Amy 
wydawało się nawet w pewnej chwili, że słyszy jej 
nawoływanie.

Popatrzyła na morze i zaczęła się zastanawiać, 

czy   będzie   miała   kiedykolwiek   tyle   odwagi   co 
Georgina. Żałowała, że nie jest lepszą pływaczką. 
Zaczerpnęła powietrza i uczyniła kolejną próbę, 
by   wydostać   się   z   jaskini.   Ciężka,   nasiąknięta 
wodą  spódnica  i  ostre  kłucie  w boku stanowiły 
jednak przeszkodę nie do pokonania. Wszystkie 
dotychczasowe wysiłki spaliły na panewce.

Pożałowała   nagle,   że   zjadła   aż   tyle   pączków. 

Czuła,   że   tkwią   jej   w   żołądku,   jak   gruda   błota. 
Ciastka powodowały kolkę, która dawała się ostro 

– 213 –

background image

we znaki za każdym razem, gdy Amy próbowała 
przepłynąć choćby metr.

Przytrzymawszy się ostrej i śliskiej krawędzi, 

wyjrzała   na   zewnątrz.   Ale   woda   stała   już   tak 
wysoko, że dziewczyna dostrzegła jedynie chmurę 
mgły, wzbijającą się w powietrze jak dym.

Lampa znajdowała się nadal w zasięgu jej ręki 

i   wciąż   dawała   słabe   światło.   Amy   wiedziała 
jednak,   że   wystarczy,   by   woda   podniosła   się 
jeszcze   o   centymetr,   a   płomień   natychmiast 
zgaśnie.

Oparłszy   z   trudnością   łokieć   o   skałę, 

próbowała zebrać myśli. Serce waliło jej mocno, 
oddychała pospiesznie i płytko. Po prostu bardzo 
się bała.

Trzymając   się   kurczowo   skalnego   występu, 

usiłowała przesunąć się bliżej wyjścia. Ze strachu 
przygryzła wargi. Wiedziała, co by się z nią stało, 
gdyby rozluźniła uchwyt.

Calum   MacLachlan   znalazł   się   w   jaskini   w 

sekundę   później,   pruł   fale   równomiernymi, 
spokojnymi   ruchami,   a   gdy   zobaczył   światło, 
zwolnił   tempo   i   zwrócił   głowę   w   tamtym 
kierunku.

Na nosie nie miał już okularów, a z włosami 

– 214 –

background image

przylepionymi do głowy wyglądał dziwnie.

Amy popatrzyła mu prosto w twarz i doznała 

sprzecznych   uczuć:   strachu   i   wdzięczności. 
Dziwny   był   z   niego   mężczyzna.   Najpierw 
wrzeszczał   do   brata,   że   jej   nie   potrzebuje,   a 
potem   chciał   zabrać   ją   do   łóżka.   Wtedy   się   go 
bała. Teraz również ogarnął ją lęk.

Gdy   podpłynął   bliżej,   spojrzał   na   nią   z 

ogromną ulgą, bardzo ją zadziwiło. Nim zdążyła 
się odezwać, ujął jej podbródek delikatnie niczym 
najczulszy kochanek, jakiego mogłaby sobie tylko 
wymarzyć.

– Żyjesz.
Nie   wiedziała,   czy   w   tym   jednym   słowie 

naprawdę zawarło takie bogactwo uczuć, czy też 
jej się tylko tak wydawało. Wiele czasu minęło od 
chwili,   gdy   po   raz   ostatni   doznała   trosk   i   i 
czułości ze strony mężczyzny, toteż zupełnie nie 
wiedziała,   jak   ma   zareagować.   Natychmiast 
pomyślała   o   ojcu   –   jedynym,   który   kochał   ją 
zupełnie bezinteresownie, dla niej samej. Było to 
bardzo radosne wspomnienie – poczuła, jak łzy 
napływają jej do oczu. Calum uznał je mylnie za 
przejaw strachu.

–  Wiem,  że  uderzyłaś   mnie  szklanką,  bo  się 

– 215 –

background image

bałaś. Niepotrzebnie. panienko. Nic ci nie zrobię. 
Masz na to moje słowo.

Nie mogła oderwać od niego oczu.
– Prędzej wbiłbym sobie nóż w serce.
Były to ostatnie słowa, jakich spodziewała się 

od niego usłyszeć.

Rozsądek   podpowiadał   jej   przecież,   że 

powinna trząść się ze strachu.

Wziął   ją   w   ramiona   i   przyciągnął   do   piersi. 

Poczuła bijące od tgo ciepło. To sprawiło, że od 
razu poczuła się bezpieczniej.

– Zaufasz mi?
Przyjrzała mu się uważniej i odkryła, że w jego 

twarzy   nie   ma   nic   czego   mogłaby   się   obawiać. 
Malowała się na niej jedynie ciekawość.

Czekał   na   odpowiedź.   Skinęła   głową   i   w   tej 

samej chwili woda zalała płomień lampy. Nagle 
zrobiło   się   zupełnie   ciemno.   Amy   gwałtownie 
wciągnęła powietrze.

– Mam cię. Teraz chcę się odwrócić. Obejmij 

mnie za szyję. Musisz tylko mocno się trzymać. 
Rozumiesz?

– Tak. – Posłusznie otoczyła go ramionami. 
Dotknął   delikatnie   jej   palców,   poklepał   je 

uspokajająco i wypłynął na zewnątrz. Zachłysnęła 

– 216 –

background image

się   zimnym,   mglistym   powietrzem,   a   potem 
zupełnie   wyczerpana   –   położyła   mu   głowę   na 
plecach. A on płynął dalej – i w taki oto sposób 
ocalił jej życie.

– 217 –

background image

20

 

O wiele łatwiej zaakceptować rady, które nie 

kolidujesz naszymi planami.

 

przysłowie

 
Georgina   nadal   była   zamknięta   w   łazience. 

Chodziła z kąta w kąt jak dzikie zwierzę w klatce, 
instynktownie  pozostając   w  ruchu,  żeby   działać 
natychmiast, gdy nadarzy się ku temu okazja. Tak 
więc   i   ona   postanowiła   czatować   na   pierwszą 
sposobność ucieczki.

Na   razie   mogła   jednak   tylko   dreptać 

bezsensownie   w   Miki   i   myśleć.   A   myślała   o 
Johnie,   o  domu  i  wszystkich  swoich   plm nach. 
Czuła, że ma węzeł zamiast żołądka.

Wystarczył   jeden   kretyński   pomysł   tego 

durnia, żeby stanM w obliczu klęski. Wszystko, 
co pragnęła ocalić, znalazło sic poz| jej zasięgiem. 
Miotając się z kąta w kąt, uderzała pięścią w orwfl 
tą   dłoń.   Zdawała   sobie   sprawę,   że   musi 
natychmiast wrócić A domu. Po prostu musi.

– 218 –

background image

Gdyby   udało   się   jej   szybko   pojawić   z 

powrotem   na   gali   skleciłaby   naprędce   jakieś 
usprawiedliwienie.

Ale   właściwie   jakie?   Znów   obeszła   łazienkę, 

obmyślając   sa   sowne   kłamstwo.   Stanęła   przed 
lustrem,   przybierając   –   jak   sądziln   – 
odpowiednią pozę.

Niedobrze.
Wyprostowała   plecy   i   uniosła   lekko 

podbródek.

Lepiej.
–   Ach,   John,   kochanie   –   rozpoczęła   słodko, 

zataczając elcgflfl cki łuk dłonią. – Nie uwierzysz, 
co mi się przydarzyło! Zastygła na chwilę przed 
lustrem i przygarbiła się. Cóż wl». ściwie mogła 
powiedzieć?

< u powiedzieć? Co powiedzieć? Sam Pan Bóg 

widzi,   że   musi   I   Wymyślić   jakąś   przekonującą 
bajeczkę. Już sobie wyobraiałajaką

HM,,,   zrobiłby   John   na   wieść   o   tym,   co 

naprawdę się jej przytra

fi..

– 219 –

background image

Widzisz,   kochanie,   ten   ogromny   Szkot 

uprowadził mnie na Hfapc> Straciłaby reputację, 
a był to jedyny atut, jaki jej pozostał. John Hfthot 
na pewno by się z nianie ożenił, gdyby wiedział, 
że została Hurwana. Uznałby to z pewnością za 
zbyt wielki skandal.

F   Musiała   uciec   i   sklecić   jakąś   wiarygodną 

historyjkę.   Mogłaby   Bu   wmówić,   że   pobiegła 
szukać Amy Emerson. Tak, chyba dałby H| na to 
nabrać.

i   I   )wie   kobiety.   W   porządku.   Nie   mogło 

wydarzyć się nic nie

^mownego.   Najlepiej   by   było   wzbudzić   jego 

współczucie. Może

•edy   zapomniałby   o   urażonej   ambicji.   W 

końcu   Georgina   nie   ^wyszła   na   spotkanie.   Ale 
gdyby uwierzył, że dokonała przy •kiiz|i jakiegoś 
bohaterskiego czynu, na pewno by jej wybaczył. 
Bl(,vczyźni cenili odwagę. ( Uzupełniwszy swoją 
opowiastkę   elementami   heroicznymi,   BtHli-szia 
do   piecyka   w   rogu   łazienki,   by   ogrzać   dłonie   i 
stopy, po II z v i u się rozejrzała. [ Pomieszczenie 
było zadziwiająco duże i wygodne. Zaskoczyły l| 
również   krany.   Georgina   sądziła,   że   na   takich 
wyspach napo– Ku ć można jedynie jednoizbowe 

– 220 –

background image

chaty rybackie, w których nie

Ki   n   nic   prócz   kurzu   i   zdechłych   ryb.   lii 

natomiast, tuż obok piecyka, znajdował się duży 
miedziany

•toiornik   na   wodę,   a   wystające   z   niego   rury 

prowadziły do umy– Witlki w sosnowej obudowie 
i   porcelanowej   wanny.   W   drewnianej   szafie   na 
bieliznę   leżały   grube   ręczniki   kąpielowe, 
poukładane tak starannie, że żaden nie wystawał 
nawet   milimetr   spod   drugiego.   Na   podstawie 
dotychczasowych obserwacji, na które nie miała 
reNztą zbyt wiele czasu, Georgina wyrobiła sobie 
fatalną opinię ivm domu. Uznała go po prostu za 
jeden wielki śmietnik. Ale lnzi

•trudzić. A wolała działać niż myśleć. Chciała 

uciec i wrócić na pi zy iccie, póki jeszcze nie było 
za   późno.   Zerknąwszy   na   zaryglowane   drzwi, 
poszukała   wzrokiem   czegoś,   czym   zdołałaby 
wyważyć zamek.

Rozglądając się po łazience, dojrzała w lustrze 

swe odbioil Nie rozpłakała się tylko dlatego, że 
nie miała takiego zwyczaju, ]

– 221 –

background image

Wyjęła natomiast z włosów szpilkę i przez pół 

godziny gmeJ rała nią przy zamku. Zniechęcona, 
wpięła ją znowu we włosy

Było jej zimno. Gorąca kąpiel bez wątpienia by 

temu zaradziluJ ale przy jej pechu MacTuman na 
pewno   wkroczyłby   do   łazienki   w   chwili,   gdy 
znalazłaby się w wannie. Popatrzyła z nadzieją ul 
rury. Gdyby tak udało się którąś wyjąć i walnąć 
nią   tego   durnll   po   głowie.   Niestety.   Jej   wysiłki 
spełzły na niczym.

Wyczerpana   i   wściekła   opadła   na   podłogę. 

Oparłszy polu zck na dłoni, miotała przekleństwa 
na wielką, arogancką i... piękni głowę Eachanna.

Wyraziwszy   życzenie,   by   jego   prawnuki 

urodziły   się   z   rogmitU   odczuła   znużenie   i 
zainteresowała się swoimi siniakami.

Na lewej nodze miała ich siedem.
Rozprostowując z jękiem obolałe kości, wstała, 

jak gdyby mu się nie stało.

Podeszła   do   umywalki,   odkręciła   kurek   i 

podstawiła   dłoń   pcI   kran.   Zaspokoiwszy 
pragnienie,   otarła   usta,   zakręciła   wodę   i   znifl 
ruchomiała.

W   chwilę   później   wybuchnęła   mściwym 

śmiechem.

– 222 –

background image

Miłość zaczyna  się wtedy,  gdy dobro drugiej 

osoby staje się dla ciebie ważniejsze niż własne.

anonimowe
[   Ijrdzieś   tam   wysoko   w   niebiosach   z 

pewnością   istnieje   złota   uicga,   w   której   można 
wyczytać, dlaczego ludzie zakochują się w Nobie 
bez   jakiegokolwiek   racjonalnego   powodu.   Amy 
była i lym głęboko przekonana, ponieważ ledwie 
tylko   znalazła   się   |l   brzegu,   nie   myślała   już 
zupełnie o złamanym sercu.

Poczuła   na   sobie   spojrzenie   mężczyzny   i 

podniosła oczy.

Na   pewno   jest   ci   ciepło?   Jeszcze   tylko 

kawałeczek...

Tak, wszystko w porządku. – Naprawdę było 

jej dobrze.

lum włożył okulary, owinął ją w suchy płaszcz i 

porwał

ramiona, zanim zdążyła się poruszyć. Jakie to 

było roman

;zne!
Popatrzył na nią niespokojnie.
Co   się   stało?   Nic   –   odparła   wiedząc,   że   nie 

może   wyznać,   co   czuje.   Po   pi   ostu   odwróciła 

– 223 –

background image

wzrok.

Kiedy znów na niego spojrzała, przyglądał się 

jej tak uporczyi le jakby nie mógł oderwać od niej 
oczu.   Chciała   dotknąć   jego   policzka,   by 
złagodniał. Był taki poważny, skupiony, napięty. 
Wicie dałaby za to, by usłyszeć jego śmiech.

(idy   niósł   ją   do   domu,   oboje   milczeli.   Cisza 

okazała się Miticznie gorsza niż niejasne uczucia, 
jakie w stosunku do niego ty wiła. Ta cisza wisiała 
nad nimi jak mgła – trzeba było przez nią pi zi-
brnąć, w nadziei że i tak wkrótce się rozstąpi.

Wiedziała od razu, że przestał na nią patrzeć. 

W   przedziwny   iposób   wyczuwała   na   sobie   jego 
spojrzenie, jakby to było do

tknięcie. Przyglądała mu się otwarcie, starając 

się zrozum m, jakim naprawdę jest człowiekiem. 
Przekrzywiła lekko głowę.

–  Szkła ci zaparowały.  – Aye,  panienko.  Ale 

nic na to nie poradzę. Mam zajęte i\< ( Poczuła, 
że się rumieni. Wniósł ją na wzgórze bez słowa 
skali   i   nawet   nie   dostał   zadyszki.   Zdjęła   mu 

– 224 –

background image

okulary. Zwolnił kroku tak bardzo, że właściwis 
dreptał w miejscu. Wytarła szkła rąbkiem mokrej 
spódnicy. Ostrożnie włożyln mu je z powrotem na 
nos i umocowała za uszami.

–   W   porządku   –   powiedziała   rzeczowo   i 

uśmiechnęła   się   Popatrzył   na   nią   równie 
przenikliwie, jak parę minut prze( li a m Prawie 
wbiegł   na   schody,   wszedł   do   środka   i   zamknął 
n<>m   drzwi.   Stali   w   ogromnym   holu,   a   obite 
drewnem   ściany   wyd;twu«   ły   się   niemal   tak 
wysokie, jak sosny. Mruknął coś niezrozumiale.

–   Co   się   stało?   Obrzucił   ją   przeciągłym 

spojrzeniem.   –   Nadal   nie   znam   twego   imienia, 
panienko. Dotychczas miała powody, by nic mu 
nie mówić. Teraz jednali przestała się go bać.

– Jeszcze na to nie zasłużyłem? – spytał cicho. 

– Uratowałeś mnie. Dziękuję. – Uśmiechnęła się. 
Nadal   czekał.   –   Mam   na   imię   Amy.   Stał 
nieruchomo,   jakby   potrzebował   czasu,   by 
zarejestrował   to,   co   przed   chwilą   usłyszał,   a 
potem   odchrząknął   i   przycisnął   \>\   do   siebie 
nieco mocniej.

Skrzywiła się. Zamarł.
–   Sprawiłem   ci   ból?   –   Kłuje   mnie   w   boku. 

Myślę, że po prostu zmarzłam. – W takim razie, 

– 225 –

background image

moja droga panienko Amy, muszę cię posM* dzić 
przy kominku – powiedział niskim, melodyjnym 
głosem.   Zaniósł   ją   do   tego   samego   pokoju,   z 
którego uciekła.

–   No,   wreszcie!   –   Eachann   MacLachlan 

pojawił się na profl jak duch. – Gdzie są klucze do 
magazynu? Calum zmarszczył brwi.

–   Tam,   gdzie   zawsze.   Trzymam   je   w   górnej 

szufladzie biurkŁ

Biurko jest zamknięte,
i alum posadził Amy na krześle.
Jesteś sam?
Kirsty   poszła   spać,   a   Georgie   zamknąłem   w 

łazience, żeby

narobiła mi kłopotu. Ona potrzebuje suchego 

ubrania.

Amy   również.   –   Calum   otworzył   szufladę   i 

przeniósł wzrok

tlzicwczynę.
Kto?
Amy. To jest Amy.
Aha. – Eachann wziął klucz i już miał zamiar 

wyjść, ale It zy mał się w progu. – Wystarczy tych 

– 226 –

background image

ubrań?   {   alum   otworzył   rejestr   oprawiony   w 
zieloną skórę i powiódł li rm wzdłuż rzędu cyfr.

Mamy   jeszcze   cały   zapas.   A   ten   następny 

statek   to   już   Stulili   w   tym   roku.   Możemy 
uzupełnić garderobę.

Świetnie.
I achami?
Aye?
Ubrania dla kobiet są przy samych drzwiach, 

w kufrach

iiimerowanych   według   zawartości   i   według 

rozmiaru gardero

urwał i nabrał powietrza.
...a   nad   nimi   wisi   kartka   z   opisem   – 

powiedzieli obaj bracia

nocześnie.
( alum zamknął usta i spojrzał na Amy. Twarz 

poróżowiała mu

ko.   Brat   wprawił   go   w   zakłopotanie. 

Dziewczyna popatrzyła

mężczyznę,   który   ją   porwał   i   poczuła   nagły 

przypływ gniewu,

luichann   rzucił   bratu   porozumiewawcze 

spojrzenie.

Czy   garderoba   jest   poukładana   w   porządku 

– 227 –

background image

alfabetycznym? znaczy: najpierw bluzki, później 
peleryny   i   na   samym   dnie   lenie?   –   Oparł   się 
niedbale   o   drzwi   i   czekał   na   odpowiedź.   I 
><>kładnie w tej samej chwili Amy poczuła, że 
coś   mokrego   imllo   jej   na   głowę.   Klepnęła   się 
dłonią po włosach i zmarszczyła

•wi. Nic nie znalazła. Natychmiast potem coś 

pacnęło na stanik I sukni. Popatrzyła w dół, ale 
znowu nic nie dostrzegła, hzeciągnęła jeszcze raz 
dłonią   po   włosach   i   sukni,   gdyż   zyszło   jej   do 
głowy straszne podejrzenie, iż być może oblazły 
karaluchy. Spojrzała pytająco na obu mężczyzn.

(   alum   wyciągnął   przed   siebie   rękę.   Patrzył, 

jak   na   jego   dłoń   wdają   krople   wody.   I   achami 
wbił zdumiony wzrok w sufit.

–   A   niech   to   wszyscy   diabli!   Skręcę   jej   ten 

arystokraty*   |   kark!   –   krzyknął   i   rzucił   się   do 
drzwi.   Calum   i   Amy   przez   dłuższą   chwilę   nie 
odrywali oczu od sul z którego lała się woda.

Jedni   całują   namiętnie   drudzy   z 

przyzwyczajenia a trzeci niechętnie — nigdy bez 

– 228 –

background image

polecenia.

utwór anonimowy
przekt. Jacek Kittel
weorgina czekała tylko na to, żeby MacTuman 

otworzył

Mvi.   Ledwo   wparował   do  łazienki,   smagnęła 

go po twarzy

(okrym ręcznikiem i wybiegła. (
(idy   pędziła   na   oślep   przez   korytarz,   woda 

podążała dokładnie

1 Alud za nią, maskując mokre ślady. Georgina 

minęła troje drzwi,

Mcciła,   pobiegła   innym   korytarzem,   znów 

zmieniła kierunek,

ipmlła do holu i otworzyła pierwszy z brzegu 

pokój.

Pomieszczenie było ogromne, słabo oświetlone 

blaskiem polan

Irzijcych   się   w   kominku   –   tak   wielkim,   że 

mogłyby się w nim

nii-ścić dwie dorosłe osoby. Niestety, Georgina 

nie mogła się

1   nim   schronić.   Zostało   jej   zaledwie   parę 

minut.

Wiedziała,   że   MacTuman   sprawdzi   najpierw 

– 229 –

background image

pokoje, które

ni.iln, a to dawało jej trochę czasu. Rozejrzała 

się.

Na   wprost   ogromnego   rzeźbionego   łóżka 

znajdowały się dwie mv drzwi. Podbiegła do tych 
dalej   od   wejścia.   Za   nimi   odkryła   pkiizną 
garderobę w kształcie kiszki, gdzie na metalowym 
pręcie ulały męskie ubrania. Po podłodze walały 
się   buty,   a   obok   Mulo   siodło,   dwa   baty   i   parę 
innych   przedmiotów,   których   nie   yłii   w   stanie 
rozpoznać.

z.unknąwszy   za   sobą   drzwi,   weszła   w   głąb 

szafy. Czuła się jak 1 lunclu. O mało nie upadła, 
gdy   nadziała   się   bosą   stopą   na   Kri   igę.   Zmełła 
więc w ustach przekleństwo i chwyciła się ubrań, 
y zuchować równowagę.

N   icstety,   grzmotnęła   przy   tym   barkiem   o 

ścianę.

Boże! A jeśli ją usłyszał?

Posuwała się szybko i zwinnie, a serce o mało 

nie   wyskoiwlrt   jej   z   piersi.   Jedwab   damskich 
sukien musnął ją po twarzy |.m skrzydło motyla. 

– 230 –

background image

Przecisnęła się między dwoma kuframi w • dziei, 
że   znajdzie   przejście   do   drugiego   pokoju   lub 
magaz.ynil Niestety, natrafiła jedynie na ścianę.

Ruszyła po omacku w drogę powrotną i w tej 

samej di will usłyszała trzask zamykanych drzwi. 
Serce zamarło jej w piofi siach.

Ukryć się! Szybko!
Kufry?   Nie,   to   zbyt   oczywiste.   W   panice 

chwyciła   za   SOIKIIM   drewniany   drąg   na 
wieszaki.

W chwilę później stała już na nim, opierając 

ręce o sufit.

Drzwi otworzyły się. MacTuman wsadził głowę 

do środka. I

Poczuła się jak kretynka. Dlaczego nie rąbnęła 

go po głowi* Po podłodze walała się cała masa 
rzeczy, które doskonale się tli tego celu nadawały. 
Niestety, było już za późno. Skupiła się więc na 
tym,  by zachować  ciszę. WstrzymawiM  oddech, 
wpatrywała się w Eachanna, śledząc każdy jego 
ruch, 1

Najpierw zajrzał  do kufrów  – dokładnie tak, 

jak się spoilzlJ wała. Potem odwrócił się i ruszył z 
powrotem   do   drzwi.   Zacafl   się   modlić,   by   nie 
kapnęła   na   niego   woda   z   mokrej   spódnicy.   NJ 

– 231 –

background image

szczęście nic takiego się nie stało.

Drzwi   się   zamknęły.   Wreszcie   mogła 

odetchnąć. Uczyniła Ifl jednak bardzo ostrożnie, 
bo przecież MacLachlan był wcia> • drzwiami.

Usłyszała,   jak   chodzi   po   sypialni. 

Przycupnąwszy na drewnld nym drągu jak kura 
na grzędzie, łowiła chciwie każdy dźwięk ’

Trzasnęły drzwi. Wyszedł.
Oparła   się   o   ścianę   i   zeszła   ostrożnie   na 

podłogę.   Barda   wolno   wysunęła   głowę   z 
garderoby,   po   czym   nadstawiła   mim.   Cisza. 
Wyjrzała śmiało ze swej kryjówki i podeszła do 
drzwi, sadzaj, że jeśli uda się jej dotrzeć na dół – 
będzie wreszcie wolna.

Zacisnąwszy   dłoń   na   klamce   z   brązu, 

przekręciła jądelikatnUj

Mógł czekać na korytarzu.
Klamka   zacięła   się.   Ze   zmarszczonymi 

brwiami   przekręcili!   •   w   drugą   stronę.   Nic. 
Spróbowała   jeszcze   raz.   Bez   skutku.   W   końcu 
czując,   M   ogarnia   ją   przerażenie,   spojrzała   na 
dziurkę od klucza.

– Może tego szukasz, Georgie?

– 232 –

background image

znczerpnęła głęboko powietrza, przygarbiła się 

i opuściła rękę. If.Hiiim jednak zdecydowała się 
odwrócić,   poprawiła   włosy,   r   hichann 
MacLachlan   opierał   się   o   słup   podtrzymujący 
ogrom–  M’ i–  Tuż  obok stały’  ociekające  wodą 
buty.   Patrzył   na   niąz   tym   hkiMiii   aroganckim, 
ironicznym uśmieszkiem, którego tak nie kipiała. 
W ręku trzymał klucz, a na twarzy miał czerwoną 
pręgę

• mierzenia ręcznikiem. Na chwilę obudziły się 

w niej ludzkie •Ucia i pomyślała, że z pewnością 
sprawiła   mu   wielki   ból.   N.iiychmiast   jednak 
wróciła   jej   zdolność   rozumowania.   On   nie 
•izcbował jej współczucia. Należały mu się raczej 
dobre baty k lu, CO jej zrobił. Popatrzyła na niego 
wyniośle. Stali tak na krost siebie, nie odzywając 
się ani słowem. W końcu Eachann oderwał się od 
słupa i ruszył wolno w jej

Narobiłaś sobie niepotrzebnych kłopotów.
<–   Ja?   Aye.   –   Stał   zaledwie   trzydzieści 

centymetrów   od   niej.   Ja?   –   zaskrzeczała.   Masz 
szczęście, że nie brak mi cierpliwości.

I   )ostała   szału.   Zwinięta   w   pięść   dłoń   sama 

wystrzeliła w po-

Mize. Pochwycił ją z taką łatwością, jakby to 

– 233 –

background image

było   jabłko,   i   zytrzymał   w   żelaznym   uścisku. 
Spojrzał na niąz wrogim błyskiem w oku i chwycił 
jąza szyję. Am na chwilę nie odrywała od niego 
oczu. Zdawał się nie

yi   zuwać,   jak   bardzo   jest   wściekła.   K   i   cw 

buzowała   jej   w   żyłach.   Wiedziała,   że   za   chwilę 
przesta

sie kontrolować. Spróbowała go kopnąć. (ofnął 

się natychmiast, gdy tylko uniosła kolano.

Przestań  ze  mną  walczyć.  I  tak  nie   wygrasz. 

Nie   poddam   się.   Ja   również   nie   mam   takiego 
zamiaru. – Jego słowa brzmiały

wyzwanie,   ale   patrzył   na   nią   tak,   że   nie 

odważyła się odezwać.

Niepokoiły ją własne odczucia. To, co się z nią 

działo,   nie   lo   już   nic   wspólnego   ze   złością   czy 
irytacją,   choć   dostarczało   nie   intensywnych 
emocji.

Powiódł   wzrokiem   po   jej   wargach,   zacieśnił 

uścisk na szyi, potem pochylił głowę. Nie. Musnął 
oddechem   jej   usta   i   już   się   nie   ruszył.   Nie 
mrugnął

– 234 –

background image

nawet   okiem.   Im   dłużej   na   nią   patrzył,   tym 

większe   mml*   trudności   z   oddychaniem.   Przez 
chwilę   współczuła   głęboko   kim   likom,   lisom   i 
innej łownej zwierzynie.

–   Nie   chcesz.   –   W   tym   stwierdzeniu   kryło 

sięzarazem pytafia Z trudem dobyła z siebie głos. 
–   Nie   –   odparła   na   tyle   spokojnie,   by   nie 
zdradzić,   jak   bardfl   się   boi.   Czekała.   Była 
przekonana,   że   i   tak   ją   pocałuje.   Nalez;il   • 
mężczyzn, którzy zawsze biorą to, czego pragną. 
A potem nagle zdała sobie sprawę, że porywa ją w 
rammin i niesie do łóżka. Pokój zakołysał się jej 
przed oczami. Ogarnęli ją tak ogromna panika, że 
nie zdołała się powstrzymać m okrzyku.

Upadła   ciężko   na   materac,   wpatrując   się   w 

niego z niemyil przerażeniem.

Stał nad nią jak Lucyfer. Wiedziała, że może z 

nią  zrobi  wszystko,  na co  mu  przyjdzie  ochota. 
On również był świadcfl swej siły – widziała to 
wyraźnie w jego oczach.

–   Idź   spać,   Georgie.   –   Nakrył   ją   kołdrą. 

Czekała na jego następny ruch. Nie wierzyła, że 
zostawi   \i   samą.   Właśnie...   przecież   nie   była 
sama! Usiadła na łóżku.

– Co z Amy? – Calum ją uratował. – Gdzie ona 

– 235 –

background image

jest? – Z nim. Tak jak ty ze mną. Włożył buty, 
podszedł  do drzwi  i przekręcił  klucz.  W pro||t| 
odwrócił   się   jeszcze,   zacisnąwszy   dłoń   na 
framudze.

–   Nie   rób   głupstw.   I   tak   się   stąd   nie 

wydostaniesz.

Lubią,   gdy   mężczyźni   zachowują   się   jak 

mężczyźni. Lubię, gdy są silni i dziecinni.

Francoise Sagan
fN   ie   miał   racji.   (icorgina   zawiązała   ostatni 

węzeł na sznurze własnej roboty, i i.irdzo się jej 
przydały koszule Eachanna. Wstała i podeszła do 
okna.   Spojrzawszy   na   kamienistą   ziemię   wokół 
domu,   jeszcze   raz   VI   rżała   się   linie.   Nic   była 
pewna, czy jest wystarczająco długa. Musiała to 
sprawdzić, więc pociągnęła mocno za skrzydło

i. zk icgo, nasiąkniętego wilgocią okna. < )kno 

zaskrzypiało. Niespokojnie odwróciła głowę. Nikt 
nie mógł tego usłyszeć. < «ly wreszcie uporała się 
z oknem, wyrzuciła na zewnątrz linę. | jr | koniec 
niemal sięgnął ziemi. Zaśmiała się mściwie. Idź 
spać, tak? Nic z tego, panie MacTuman. Mrucząc 
z   zadowolenia,   usiadła   u   wezgłowia   ogromnego 
łoża,   mistępnie   umocowała   sznur   za   pomocą 
siedmiu solidnych pod

– 236 –

background image

wójnych   węzłów.   Wstała,   otrzepała   ręce   z 

kurzu i pobiegła znowu do okna, by raz ostatni 
ocenić   wysokość   dzielącą   ją   od   ziemi.   Może 
jeszcze   kawałek?   W   chwilę   później   stała   w 
garderobie   i   oglądała   ubrania   Eamma. 
Wykorzystała już wszystkie koszule, więc musiała 
zna

tó coś innego. Natrafiła na bryczesy z cielęcej 

skóry. Świetnie 1 nadawały do tego celu.

Świtało. Mgła opadała. Georgina była gotowa 

do dro| W płaszcz, który zabrała z szafy, zawinęła 
kilka ubrań.

Zawiązując   jego   rękawy,   pomyślała   o   Kirsty. 

Była przekonam że suknia, którą miała na sobie, i 
ubranie   dla   Amy   nalezuli   niegdyś   do   matki 
dziewczynki.   Niestety,   cóż   innego   mo^l.iiiy 
wziąć?   Poza   tym   w   szafie   zostało   jeszcze   wiele 
innych kobiety li strojów. Wyrzuciła zawiniątko 
przez okno i usiadła na parapet 1

Wysoko.   Zaczerpnąwszy   głęboko   powietrza, 

chwyciła nitu m linę, odwróciła się i wydostała na 
zewnątrz. Opuszczała się na ziemię bardzo powoli 

– 237 –

background image

i ostrożnie.  Dwa nul otarła się o mur, kalecząc 
boleśnie ręce.

Gdy   znalazła   się   już   w   połowie   drogi,   lina 

zakołysal.i   ••»)   niebezpiecznie.   Musiała 
pochwycić   ją   między   uda,   by   nie   obi   ino   się   o 
chropowatą ścianę budynku.

W sekundę później usłyszała ostry gwizd.
Zamarła.
–  Masz  wspaniałe  nogi,  Georgie.  – Eachann 

stał tuż pod tiid opierając się o mur. A ona wisiała 
dalej,   ściskając   udami   jego   powiązane   kosz.nld 
Czuła, że mdleją jej ręce.

– No, rusz jeszcze tyłeczkiem. Bardzo mi się to 

podoba.   Ręce   ześliznęły   się   jej   z   liny,   więc 
wierzgnęła   rozpaczliwi!   i   znów   pochwyciła   ją 
między uda.

–   Kiedy   będę   wkładał   którąś   z   tych   koszul, 

zawsze   pomyAld   o   tobie   –   obiecał   Eachann   ze 
śmiechem. Zaczerwieniła się jak burak i uczyniła 
kolejny   rozpaczliwy   wysiłek,   by  nie  spaść.   Czas 
mijał.   Oboje   milczeli.   Przeciągnął   się   i   ziewnął 
przesadnie.

– Już się nie spieszysz, Georgie? To dobrze, bo 

ja też ninm dużo czasu. Znów skrzyżował ręce na 
piersi, jakby wiedział, że nie mml się wysilać, bo i 

– 238 –

background image

tak dostanie to, czego chce. Ból rąk stawał się nie 
do wytrzymania. Jęknęła, ale nie puścił liny.

– Zeskocz,’ Georgie. Daję słowo, że cię złapię – 

powiedzml   otwierając   ramiona.   Spojrzała   na 
okno.   Zacisnęła   zęby   i   podciągnęła   się   o   pni 
centymetrów,   zdecydowana   zawrócić.   Niestety, 
omdlałe   z   wysiłku   ręce   odmawiały   jej 
posłuszeństwa.

Ależ z ciebie uparciuch! Wiedziała, że nie da 

rady,   lecz   wolałaby   chyba   uciąć   sobie   nogę   ii 
przyznać   się   do   tego   Eachannowi.   Westchnął. 
Cóż, w takim razie nie pozostawiłaś mi wyboru. – 
Chwycił

ysn sznur. – Myślę, że się zerwie, ale muszę to 

sprawdzić.

Przestań! Na pewno nie wytrzyma!
Ostrzegałem cię. Nie posłuchałaś. – Szarpnął 

liną tak moc

>, że Georgina ześliznęła się przynajmniej pół 

metra,

hsnęła.
( hwycił ją za łydki.

– 239 –

background image

Wymierzyła mu kopniaka, ale chybiła, puściła 

linę, uderzyła

p«l w tors Eachanna i oboje spadli na ziemię.
I ,cżała rozciągnięta na nim jak długa. Była tak 

przerażona

zszokowana, że nawet nie miała siły krzyczeć.
A on ryczał ze śmiechu.

Gdzieś zawsze jest rantm
Henry Wadsworth LonglcIUnH
v>alumowi   natomiast   nie   było   wesoło.   Już 

prawie świtała a on wciąż stał w bibliotece przy 
oknie, przez które wyhil właśnie pół wiadra wody. 
Postawił opróżniony kubeł na podło dze i poszedł 
po następny.  Amy, zwinięta  w kłębek, spała na 
krześle.   Zasnęła   przed   półgodziną,   gdy   sufit 
przestał przecifl kać.

Już po raz dziesiąty przerwał pracę, by na nią 

popatrzeć.   Nic   wiedział,   dlaczego   to   robi.   Po 
prostu   czuł,   że   musi.   W   kominku   trzasnęło 
polano. Opamiętał się i odwrócił wzrofl co wcale 
nie było łatwe.

Chwycił jeszcze dwa kubły – kolejne z wielu 

porozstawiany i h jak popadło po pokoju – i wylał 
z   nich   wodę.   Zamknął   okno,   przetarł 

– 240 –

background image

zaczerwienione   oczy,   włożył   ręce   do   kieszeni   i 
wyjtznl   na   zewnątrz,   by   udowodnić   sobie,   że 
potrafi patrzeć jeszcze im coś innego prócz Amy.

To była naprawdę piekielna noc. Dzięki Bogu, 

że   dobiegała   końca.   Grafitowa   kurtyna   mgły 
jaśniała   powoli   w   promieni;u   h   wschodzącego 
słońca.

Mgła   odcinała   wyspy   od   świata.   Ludzie   z 

wybrzeża sądzili, >e ich mieszkańcy są uwięzieni 
jak   w   pułapce.   Oni   sami   moyli   przecież 
podróżować   swobodnie   z   miasta   do   miasta   i 
uważali I nie wiedzieć czemu – że są wolni.

Lecz   w   Calumie   płynęła   krew   szkockich 

przodków. Lubił samotność. Właśnie na wyspie 
napawał się wolnością, bo m

Wliisnym   terytorium   i   cieszył   się,   że   jest 

całkowicie odizolowany

u.I wiata. lii był jego azyl. A jednak zupełnie 

niespodziewanie   poczuł   się   nieswojo   w 
roittmnym domu. Miał takie wrażenie, jakby się 
obudził w cudzej pórzc. Próbując dojść do ładu z 
własnymi doznaniami, złapał się lin tym, że znów 

– 241 –

background image

patrzy na Amy, śpiącą jak suseł na krześle.

, Nu ogół dostrzegał kobiety jedynie wówczas, 

gdy robiły coś, m go irytowało. Zaczął się nawet 
ich   bać,   choć   sam   nie   wiedział,   Hldy   do   tego 
doszło.

[ Ale Amy go nie denerwowała. Nie wzbudzała 

w nim również

•tu. Ona go fascynowała. Przy niej zapominał 

nawet,   że   nie   |i   ..pada   za   kobietami.   Drzwi 
otworzyły   się   z   trzaskiem   i   walnęły   o   ścianę. 
Calum   ll>   i   .ywił   się   z   niesmakiem.   Ulubione 
wejście jego brata. l achann wparował jak burza 
do pokoju, ze złośnicą przewie

•Pona   przez   ramię   jak   worek   kartofli.   T 

Słychać   ją   było   chyba   aż   w   Bostonie.   i 
Natychmiast   wróciło   Calumowi   wrogie 
nastawienie   do   kobiet,   pderwał   się   od   okna   i 
zamknął drzwi.

I .ichann przyszpilił rozwścieczoną kobietę do 

krzesła.

Puść mnie, matole!
Jak   widzisz,   twoja   przyjaciółka   jest   cała   i 

zdrowa.

Sckutnica   uniosła   podbródek.   To   tylko   moja 

znajoma, a nie... – urwała, popatrzyła na Amy | 

– 242 –

background image

gwałtownie   odwróciła   głowę.   i   alum   poczuł   na 
sobie jej płonący wzrok. Coś ty jej zrobił?

Arknął nieśmiało na Amy.
Nic.
Odnoszę   przeciwne   wrażenie.   –   Znów 

spróbowała wstać.

• •< mnie!
Nie. – Eachann nawet nie drgnął.
Chciałeś ją skrzywdzić.
Nigdy w życiu nie zrobiłem nic złego kobiecie.
Kłamiesz!   Powiedziała   mi,   jakie   miałeś 

zamiary.

Przecież mój brat ocalił jej życie, Georgie.
Ha!
Calum   kompletnie   stracił   głowę.   Ta   słodka 

panienka nadal minia jak zabita. I nic dziwnego. 
Usiłował sobie przypomnieć,

czym   mógł   sobie   zasłużyć   na   taki   idiotyczny 

zarzut. PrzeeioA próbował uspokoić dziewczynę, 
nie chciał jej straszyć.

Nadal   czuł   na   sobie   oskarżycielski   wzrok 

Georgie,   co   odebiulii   mu   zdolność   myślenia. 

– 243 –

background image

Dreptał więc bezmyślnie w miejscu, pM trząc na 
mokry dywan.

Rzeczywiście,   na   początku   Amy   z   pewnością 

się   go   bal   Właśnie   dlatego   oberwał   od   niej   po 
głowie szklanką. Uw.iznl jednak, że ten lęk minął.

– Co ona ci powiedziała? – spytał, poprawiając 

okulary   n«   nosie.   –   Mówiła,   że   chciałeś   ją 
zhańbić.   –   Co   takiego?   –   Calum   oniemiał   z 
wrażenia.   Gorączkowi   usiłował   sobie 
przypomnieć, co takiego powiedział. – Calum? – 
Eachann ryknął śmiechem. – Amy na pewno by 
mnie   nie   okłamała.   –   A   Calum   nie   zgwałciłby 
kobiety. – Wydawało mi się – szepnął Calum – że 
Amy   jest   zmęczona   więc   powiedziałem,   że 
najwyższy   czas   iść   do   łóżka.   Złośnica   uniosła 
podbródek.

– Widzisz? – Chciałem tylko, żeby poszła spać. 

– Calum przejechał teka, po włosach. – Sama. – 
Nie wierzę ci. – Zerknęła na Amy. – Ona nawet 
się   nie   rusafl   Co   ty   jej   zrobiłeś?   –   Nic.   To 
biedactwo jest po prostu wyczerpane. Pozwól jaj 
wstać, Eachann. Nie uwierzy mi, dopóki się na 
własne   oczy   ma   przekona,   że   wszystko   jest   w 
porządku.   Eachann   odsunął   się   od   krzesła. 
Złośnica   poderwała   sięnatyci   miast   i   przyklękła 

– 244 –

background image

obok Amy.

– Zbudź się! Amy nie poruszyła się. – Amy. – 

Wzięła   ją   za   rękę.   –   Wstawaj!   Dziewczyna 
otworzyła   oczy   i   spojrzała   na   nich   nieprzytom 
nie.

– Dobrze się czujesz? – Mhm. – Skrzywiła się. 

– Jestem tylko strasznie zmęczona i obolała. – 
Calum nigdy by jej nie skrzywdził. Przecież ci to 
mówiłem – A ja mam ci wierzyć? Przykro mi, ale 
dziwnym trafem mc budzisz mojego zaufania.

t   ulum   przenosił   wzrok   z   Eachanna   na 

Georginę i czuł, że kręci

•li się w głowie. Mój brat uratował jej życie. I 

zniszczył moje. Sądzisz, że jeśli nie wyjdziesz za 
Toma Kabotyna, to zruj• yesz sobie życie? On się 
nazywa John Cabot. • Calum nigdy w życiu nie 
był świadkiem podobnej sceny. I (icorgie oparła 
ręce   na   biodrach.   Porywasz   nas,   więzisz,   a   ja 
mam wierzyć, że nie zrobisz Mli krzywdy?

•   Trudno   było   odmówić   jej   racji.   I   liachann 

stał   dokładnie   na   wprost   niej.   Widocznie 
musiałem tak postąpić. ICo za uparciuch! Calum 
nie zamierzał dłużej uczestniczyć lici rozmowie. 

– 245 –

background image

Niech się pozabijają. Podszedł do krzesła i wziął 
hy na ręce.

Nie   zrobię   krzywdy   ani   tobie,   ani   Amy,   ale 

sądzę,  że  ona Ułwinna  iść  do  łóżka.  – Spojrzał 
wymownie   na   Georgie.   –   Sama.   O   Boże!   – 
szepnęła   nagle   Georgina.   Zerknął   na   nią,   ale 
nawet   tego   nie   zauważyła.   I   luichannzmełł   w 
ustach   przekleństwo.   <   alum   podążył   za 
przerażonym wzrokiem Georginy.

Jeśli upadniesz, podnieś coś z zieim skoro już 

się tam znalazłeś.

przysłowie imyu Uk|
vreorgina owinęła ranę bandażem. Kula trafiła 

Amy tuż pJ żebrami i wyżłobiła w jej ciele długą, 
głęboką szczelinę.

– Nie wiedziałem... – Calum był tak blady, że 

Georginio   I   zrobiło   się   go  żal.   –   Nie   krwawiła. 
Zawiązała bandaż.

–   Możesz   ją   teraz   położyć.   Obchodził   się   z 

Amy bardzo delikatnie, jakby była z porcelan) i 
mogła  się   potłuc.  Nie  udawał   troski.  Naprawdę 
się o nią bal,

–   Zimna   woda   najprawdopodobniej 

powstrzymała krwawienie powiedziała Georginą, 

– 246 –

background image

żeby   choć   trochę   go   uspokoić.   –   A   polni 
przyniosłeś ją tutaj i posadziłeś przy ogniu, który 
zrobił   swoje.   Na   jego   twarzy   jednak   wciąż 
malowały się wyrzuty sumienni

–   Nic   nie   mówiła.   Tylko,   że   coś   ją   kłuje   w 

boku. – Nie zdawała sobie z tego sprawy. Jednak 
powiedziała ci, 1 upadła, gdy pistolet wypalił. – 
Aye. Ale bardziej martwiła się o ciebie i Kirsty. 
Oto   właśnie   cała   Amy.   Ta   sama,   która   nie 
zostawiłaby (ted giny na pastwę MacTumana. Ta, 
która dzieliła się z nią ciasleii i swoimi myślami. 
Ta   mała   głupiutka   Amy,   która   wicizyli   w 
przeznaczenie,   czarodziejską   moc   gwiazd,   w 
miłość i przyjnfl

Georginą nie mogła pojąć, że ludzie mogą się 

tak   bardzo   a   siebie   różnić.   Zerknęła   na 
dziewczynę.   Naprawdę   sprawiała   wi«   żenię 
kruchej.   Nie   obudziła   się,   gdy   Georginą 
przemywała i b;ui dażowała jej ranę. Wciąż była 
bardzo blada.

Georginą   odgarnęła   jej   włosy   z   czoła   i 

poprawiła kołdrę, i

– 247 –

background image

Ja to zrobię – powiedział Calum, podchodząc 

do łóżka. Pod114I dokładnie kołdrę pod materac, 
a potem starannie zagiął róg. Bardzo z nią źle? – 
spytał Eachann, stając nagle w drzwiach. < alum 
popatrzył na brata z dziwnym wyrazem twarzy. 
To powierzchowna rana. Amy miała szczęście.

Wyprostował   się   nagle.   A   co   z   dziećmi?   Nie 

rozumiem. Jak to co? Pomyśl. To są tylko dzieci. 
Chcesz, żeby Kirsty wiedziała,

1 Nic stało. Nie, raczej nie. Poproszę Fergusa, 

żeby zabrał je do Eagle

kim   na   parę   dni.   A   gdzie   to   jest?   –   spytała 

Georgina.   Po   drugiej   stronie   wyspy   –   odparł 
Calum.

I l.achann wyraźnie odetchnął z ulgą. Zostaną 

tam, dopóki ona nie poczuje się lepiej. I Calum 
wbił   w   niego   wzrok.   One   nie   powinny   się   o 
niczym dowiedzieć. Kiedy mgła Ipmlnie, musisz 
odwieźć kobiety na wybrzeże.

Nic nie muszę. (’ulum zamilkł, ale w pokoju 

zapanowała   nerwowa   atmosfera.   W   końcu 
Eachann ruszył do wyjścia.

Zawołam Fergusa. – Już miał zamknąć za sobą 

drzwi, gdy Wrócił się nagle i zerknął na brata. – 
Nie chcę znów za nimi iwłić. Zamknij pokój na 

– 248 –

background image

klucz.

(icorgina spojrzała na niego zimno. Myślisz, że 

mogłabym   ją   tak   zostawić?   lak   –   odparł   bez 
wahania i zniknął.

< icorgina milczała chwilę. Naprawdę chcesz, 

żebyśmy wróciły do domu? Tak – odparł Calum – 
ale dopóki pogoda się nie poprawi,

lir nic mogę w tej sprawie zrobić.
< icorgina odetchnęła z ulgą. Wierzyła mu. Był 

uczciwy. Dzięki Bogu. Za dzień, dwa na pewno się 
przejaśni. Nie liczyłbym na to. Zdarzało się i tak, 
że mgła utrzymywała

lc (utaj przez cały miesiąc. Miesiąc? Nie mogę 

ot tak po prostu zniknąć na parę fgodni. Nie mam 
wpływu na pogodę. Musimy czekać. – Wyszedł, 
Huknąwszy drzwi na klucz.

Miesiąc?   Wykluczone.   Nie   znajdzie   żadnego 

usprawiedliwić nia dla tak długiej nieobecności.

Jak to się mogło stać? Jak?
Ktoś   zadął   w   róg   tak   przeraźliwie,   że 

zabrzmiało   to   zupełni   jak   ryk   rannego   łosia. 
Georgina   podeszła   do   okna   i   otworzyla   IM   na 
oścież.   Na   dole   stał   Eachann   i   grał   na   rogu 
jakiegoś dziwm HU zwierzęcia. Nagle otworzyły 

– 249 –

background image

się drzwi frontowe, a Calum sunitl tuż za bratem.

Eachann   odwrócił   się.   Calum   rozłożył   go   na 

łopatki. Georgina aż otworzyła usta ze zdziwienia. 
Czegoś   takiofl   zupełnie   nie   przewidziała. 
Wystarczyło   popatrzeć   na   zdumioną   twarz 
Eachanna,   by   I   domyślić,   że   on   również   nie 
spodziewał   się   tego   ataku.   Zapragnęła   wyrazić 
głośno swój aplauz.

–   Dlaczego   to   zrobiłeś,   do   diabła?   –   spytał 

Eachann,   rozcidB   jąc   szczękę.   –   Bo   jesteś   tak 
cholernie   głupi!  Eachann   zaklął  i   zerwał   się  na 
równe   nogi,   zadziwianiu!   szybko   jak   na   tak 
potężnie zbudowanego mężczyznę.

–   Nie   zamierzam   się   z   tobą   bić   –   oznajmił, 

wyciągając   pr   »   siebie   ręce.   ,   –   Wspaniale.   – 
Calum walnął go z drugiej strony, jesstfl mocniej 
niż   za   pierwszym   razem.   –   To   za   Amy.   –   Do 
jasnej cholery! Przecież jej nie postrzeliłem! – Ale 
ją porwałeś! Tym razem Eachann leżał na ziemi 
nieco dłużej. Otarł kM z warg i zerknął na swoją 
dłoń.

–   Wstawaj,   bo   chcę   ci   znów   przyłożyć. 

Georgina wychyliła się z okna. – Zaczekaj! Proszę 
cię!   Obaj   spojrzeli   w   górę.   –   Teraz   ja,   dobrze? 
Eachann popatrzył na nią mściwie i wstał. Nie na 

– 250 –

background image

długo jednak. Calum rąbnął go po raz trzeci. Auu! 
Georgina aż się skuliła. Mogła się założyć, że tefl 
Eachann   naprawdę   porządnie   oberwał.   I   miała 
rację. Nawet nie usiłował się podnieść.

– Nie przejmuj się! – zawołała do Caluma. – 

Świetnie   ci   idzfl   Zamknęła   okno   z   trzaskiem   i 
usiadła przy Amy.

Opatrzność chce wiedzieć, na czym ci zależy, 

bo   musi   dopilnować,   żebyś   na   pewno   tego   nie 
dostał.

Mark Twain
rzez   zamknięte   drzwi   nic   nie   było   słychać. 

Kirsty miała

pretensję   do   swego   pradziadka.   Gdyby   w 

Harrington   Hall   Imunntowano   równie   solidne 
drzwi, w ogóle by nie wiedziała, bo MC dzieje w 
szkole.

[   M   usiała   też   szpiegować   ojca,   żeby 

zrozumieć, o co mu chodzi,

n iii nic było nawet dziurki od klucza. ( 7y ktoś 

w ogóle słyszał o drzwiach bez dziurki od klucza? 
Zwinęła   dłoń  w  trąbkę,  przyłożyła   ją   do  ucha  i 
zaczęła nadsłu

llnwać.   Wydawało   sięjej,   że   dociera   do   niej 

głos wujka Caluma. O! Kogo ja tu widzę? Moja 

– 251 –

background image

mała   kruszynka!   Fergus!   –   Skoczyła   jak 
oparzona.

Podniósł   ją   nad   głowę.   Złapałem   złego 

karzełka, który przyszedł kraść sny. Karzełki nie 
kradną snów. Nie? Nie. – Zbliżyła twarz do jego 
twarzy i rozcapierzyła palce,

karzełki zakradają się do łóżek i kładą śpiącym 

kurzajki na

•My Zaśmiał się serdecznie. Ty też chcesz mi 

sprezentować   kurzajkę?   Skrzyżowała   ramiona. 
Nie jestem karzełkiem. Zaraz się przekonamy.

1’rzysunął   jątak   blisko   do   siebie,   że   niemal 

zetknęli   się   nosami.   We   włosach   błyszczały   mu 
kropelki rosy, nos miał bulwiasty,

oczy jasnozielone, brwi jak kosmate gąsienice. 

A   rumiane   polic   ki   przypominały   Kirsty 
kandyzowane wisienki, które rodzu» posyłali jej 
koleżankom ze szkoły w nagrodę za dobre stopu 
albo dlatego, że za nimi tęsknili.

–   Rzeczywiście.   Nie   jesteś   karzełkiem.   – 

Przecież ci mówiłam, że nie jestem. – To w takim 
razie   potworkiem.   –   Nie!   Jestem   Kirsty!   – 
Nieprawda. Moja Kirsty była maleńka. – Jestem 
Kirsty! Przekomarzał się z nią jeszcze chwilę. W 

– 252 –

background image

końcu   pochylił   się,   potarł   brodę   z   namysłem   i 
przynu uzy| oczy.

Fergus nie chciał nosić okularów. Twierdził, że 

widzi wystj czająco dobrze  bez  tych okienek,  w 
których   wygląda   jak   stan   głupiec,   „Gdyby   Pan 
Bóg chciał, żebym je nosił – powtansfl uparcie – 
toby mi je włożył na nos przy urodzeniu”. Nawet 
mama Kirsty nie udało się go do tego namówić.

Zaśmiała się.
– Urosłam o całe osiem centymetrów. – Aye. 

Widzę.   –   I   jestem   w   domu,   Fergus.   Nareszcie 
wróciłam do domu. I Przestał żartować i omal jej 
nie udusił w niedźwiedzim IM I sku.

-Aye   –   potwierdził   gderliwie.   –   Wróciłaś. 

Naprawdę wróciłułj – Wziął ją na barana i zniósł 
do   holu.   Skakała   mu   na   ramionach,   udając,   że 
jest rycerzem pędzącyi<| na rumaku. Poklepała 
Fergusa po głowie.

–  Dokąd  jedziemy?  –  Muszę  porozmawiać   z 

Grahamem.   –   Dlaczego?   –   Bo   mam   dla   was 
niespodziankę. – Niespodziankę? – Aye. ~ Jaką? 
– Jak ci powiem, to już nie będzie niespodzianka, 
prawda’ – Proszę cię! Chcę wiedzieć pierwsza! – 
Zabieram was do Eagle Point. – Na drugą stronę 
wyspy? – Aye.

– 253 –

background image

Poco?
Ojej! Nie chcesz ze mną jechać, kociaczku? Nie 

chcesz,   bym   ci   opowiadał   bajki   o   wielkich 
Szkotach   i   uczył,   jak   się   wi   pstrągi   gołymi 
rękami?   –   Otworzył   drzwi.   –   Pochyl   główkę,   n 
lenka.

Wniósł ją do sypialni. Graham siedział już na 

łóżku. Wciągał trpetki i buty. Fergus! – Zerwał się 
z   miejsca,   potknął   o   sznurowadło   i   roznął   jak 
długi   na   podłodze.   Mądry   chłopiec   najpierw 
zawiązuje buty, a dopiero potem

nich biega – zaśmiał się Fergus. Ale Graham 

wcale nie jest mądry – wyjaśniła Kirsty. Jestem! 
Jestem   mądry!   Wiem,   ile   jest   pięć   razy   pięć, 
wiem, że

Juki   żyją   tylko   rok,   a   kraby   czerwienieją 

dopiero   w   gotowaniu!   Fergus   przyjrzał   się 
Grahamowi.   Naprawdę   aż   tyle   się   mieści   w   tej 
małej główce? Aż tyle? Kirsty pociągnęła Fergusa 
za ucho. Postaw mnie na podłodze! Staruszek się 
pochylił,   a   Kirsty   zeskoczyła   ze   skrzyżowanymi 
mi szczęście – rękami i nogami. Już mu braknie 

– 254 –

background image

miejsca! Nie będzie mógł się niczego

twego nauczyć. Czarownica! Dzidziuś. Zmora. 

Skunks.   –   Kirsty   nie   przejmowała   się   jego 
wyzwiskami,

siedziała   przecież   coś,   o   czym   on   nie   miał 

pojęcia. – Niczego IM< zrozumie – powiedziała. 
– Musisz go zostawić. A dokąd jedziesz? – spytał 
Graham, chwytając Fergusa za ke.

11 niosła dumnie podbródek. Do Eagle Point. 

Fergus nauczy mnie łowić pstrągi. Ja też chcę! To 
pakuj się, synku. Pakuj walizkę.

(iraham pobiegł po rzeczy, a Fergus żartował z 

nim   tak   samo   |nk   z   Kirsty.   K   irsty   nie   chciała 
wyjeżdżać. Dopiero poprzedniego wieczoru

(Krociła do domu. Dlaczego musiała od razu 

gdzieś   jechać?   I’odeszła   leniwie   do   łóżka   i 
wyciągnęła   spod   niego   walizkę,   ueiła   jąna 
materac i otworzyła.

Zielona   sukienka   mamy   wciąż   leżała   pod 

poduszką, zwinlM w kulkę.

Znowu zebrało się jej na płacz. Odwróciła się 

tyłem do Fergufl i zaczerpnęła głęboko powietrza. 
Zastanawiała się, czy ojciec I• vi na nią zły, kiedy 
nie pozwoliła tej kobiecie włożyć sukienki.

– 255 –

background image

Popatrzyła w dół i pomyślała, że chciałaby się 

zmienić. Nu płakać przy każdej okazji, nie czuć 
się tak zagubiona. Wiele bi dała za to, by stać się 
podobna   do   dziewczynek   ze   szkoły,   kióił   miały 
oboje  rodziców. Mamy i tatusiowie  przyjeżdżali 
do nil h w odwiedziny,  przywozili  im prezenty, 
mówili, że za nimi tęskiu%

A jej ojciec bywał w szkole jedynie wówczas, 

kiedy   ofl   spsocili.   Nie   warto   być   grzecznym. 
Mama i tak nie wróci, a oj< m nie będzie chciał z 
nią mieszkać.

– Pakuj się, kociaczku. Jak się nie pospieszysz, 

Graham   będą   pierwszy.   Kirsty   błyskawicznie 
spakowała rzeczy i zieloną sukienkd Wrzucała do 
walizki   co   popadło.   Wyprzedziła   Grahama,   co 
zresztą   wcale   nie   było   trudne.   Kicdł   tylko   brat 
odwracał   głowę,   wyjmowała   mu   z   walizki   parę 
rzeczy i chowała je z powrotem do szuflady. A on 
był taki głupi, >« niczego nie zauważył.

Niedługo potem, gdy już siedziała na twardej 

ławie powozu, zmierzając na drugą stronę wyspy, 
odwróciła się i popatrzyła ni swój dom. Ledwo go 
widziała w tej okropnej mgle. Wyglądał pik wielki 
cień – ciemny, pusty i zimny.

Ale i tak nie odrywała od niego wzroku, dopóki 

– 256 –

background image

nie   rozpłytiqJ   się   jak   sen.   Prowadziła   sama   ze 
sobą grę, która polegała na tym, by nie przestać 
patrzeć   na   wybrany   obiekt,   bo   wtedy   rnoz» 
zniknąć naprawdę.

W końcu oderwała wzrok od domu i zapatrzyła 

się   na   koński»   ogony.   Przygryzła   dolną   wargę. 
Ilekroć czuła łzy pod powiekami, szczypała się w 
rękę. Miała dziwną pustkę w żołądku. Nie moghl 
zrozumieć, czym tak rozgniewała ojca, że znowu 
ją odesłał.

Wpatrywał   się,   wpatrywał,   wpatrywał   I 

zadziwiał, zadziwiał, zadziwiał.

Robert Browning
przekł. Jacek Kittel
alum   otworzył   drzwi   najciszej,   jak   potrafił. 

Amy wciąż

In   zamknięte   oczy.   Leżała   w   takiej   samej 

pozycji w jakiej ją lawił. Nie ruszała się. Zaczął się 
zastanawiać, czy płytka rana zc się okazać groźna 
dla kobiety, a szczególnie tak słabej

cnej   jak   Amy.   (icorgie   podniosła   na   niego 

wzrok.

Wciąż śpi? – spytał K iwnęła głową. Podszedł 

do łóżka i przez chwilę stał przy nim w milczeniu, 

– 257 –

background image

i z;ic to na Amy, to na Georgie. Co za dziwne imię 
–   pomyślał.   Ale   musiał   przyznać,   że   to   piękna 
kobieta,   taka,   za   którą   z.yscy   się   oglądają.   On 
jednak   nie   zwracał   uwagi   na   urodę,   ko   na 
maniery.   Na   początku   zwyczajnie   się   jej   bał. 
Należała do tego rodzaju lzi, od których pragnął 
trzymać się z daleka. Potem jednak iziilo się, że 
Georgie   traktuje   tak   okropnie   tylko   Eachanna. 
Dla luma była grzeczna, co bardzo go zadziwiło, 
z.resztą nie mógł jej o nic winić. Nie przyjechała 
tu przecież zlusnej woli. A Eachannowi należało 
się solidne lanie, nie tylko e lewych sierpowych. 
1’omijając   inne   okoliczności,   Georgie   wzbudziła 
jego uznanie, v z^proponowała, że posiedzi przy 
Amy. ( alum włożył ręce do kieszeni. Czuł się jak 
wielki, niezgrabny

ń.   Zupełnie   nie   wiedział,   o   czym   z   nią 

rozmawiać.   Spojrzała   na   niego   pytająco   i 
roześmiała się.

–   Obiecuję,   że   cię   nie   ugryzę.   Zachichotał. 

Kiedy oboje przestali się śmiać, w pokoju zapudi 
ponownie niezręczna cisza.

– 258 –

background image

–   Dlaczego   masz   na   imię   Georgie?   –   Nie 

podoba ci się? Zaklął w duchu. Wpadł po same 
uszy. Poczuł, że się rumieni Parsknęła śmiechem. 
–   Przepraszam.   Nie   powinnam   z   ciebie   kpić. 
Naprawdę   nazJI   wam   się   Georgma.   Georgina 
Bayard. A to głupie zdrobnień)! wymyślił nie kto 
inny, tylko twój brat. – Bayard? – myślał chwilę. 
– Tak jak te zegary? – Właśnie. – Wstydzę się za 
Eachanna. Naprawdę bardzo mi przykro, – Mnie 
też jest przykro. – Wyjrzała przez okno. – Naw« 
bardziej, niż sądzisz. – Na jej twarzy pojawił się 
dziwny,   ponuB   wyraz.   –   Od   śmierci   żony   nie 
może   przyjść   do   siebie.   Przez   chwilę   milczała, 
jakby rozważając w myślach jego im wa.

–   Kiedy   ona   umarła?   –   Trzy   lata   temu. 

Uwielbiała żeglować. Do tej pory nie wicinjl co się 
właściwie   wydarzyło.   Eachann   znalazł   łódź 
rozbitą   o   skuw   W   dwa   dni   później   morze 
wyrzuciło jej ciało. Potrząsnęła głową i odwróciła 
wzrok.

– To straszne – szepnęła. – Była wtedy sama. I 

tak   szczęście   w   nieszczęściu...   Cza   zabierała   ze 
sobą dzieci. – Dzieci? – Aye. Kirsty już poznałaś. 
–   Owszem.   –   Zerknęła   na   Amy.   –   Miałam   tę 
przyjemnośi   –   Graham   jest   o   rok   starszy. 

– 259 –

background image

Milczała.   Calum   szukał   właściwych   słów,   by 
wytłumaczyć tej kobiccld że Eachann nie zawsze 
postępował tak gwałtownie.

–   On   czasem   nie   bierze   pod   uwagę 

konsekwencji   swoich   czynów.   Ale   nie   jest   złym 
człowiekiem.   Po   prostu   trochę   m   pogubił. 
Milczała, zachowując stoicki spokój. Widział, jak 
bardzo   jest   zmęczona.   Wątpił,   czy   położyła   • 
choćby na chwilę. Był pewien, że nic nie jadła.

zostanę z Amy. Idź do kuchni. David da ci coś 

do przegry

li< m,i
Nie boisz się, że ucieknę?
Nie – odparł głośno i wyraźnie. I < loorgina 

skinęła lekko głową.

KtotojestDavid?
Nasz kuzyn. Zajmuje się wszystkim po trochu, 

z gotowa

ni włącznie.
Kto mieszka na wyspie?
Kirsty i Graham, nasi kuzyni – Fergus, David, 

Will. Poza

– 260 –

background image

jeszcze tylko Eachann i ja.
To wszystko?
Tak.
A kobiety?
()d   śmierci   Sibeal   nie   mieszkała   tu   żadna 

kobieta. Z wyjąt

i Kirsty.
(icorgina wstała i potarła dłonią kark.
<   hyba   siedziałam   zbyt   długo   w   jednym 

miejscu.

Idź. Musisz koniecznie coś przekąsić. Kuchnia 

jest na dole,

rtigiej strony domu.
|nów zerknęła na Amy.
Nadal się nie rusza.
(   nlum   potwierdził   skinieniem   głowy.   Całą 

uwagę skupił już

IM Amy. Zarejestrował niemal bezwiednie, że 

drzwi do sypialni

lii.   z.imknęły.   Usiadł   ostrożnie   na   łóżku, 

opierając łokieć na •tnie. Amy leżała spokojnie, 
zupełnie   nieświadoma,   co   się   z   nim   dzieje.   A 
(   alum   czuł,   że   ma   węzeł   zamiast   żołądka.   Ta 
dziewczyna wyzwali w nim uczucia, o które nigdy 
by się nie podejrzewał.

– 261 –

background image

Miał   niezachwiane   przeświadczenie,   że   jego 

życie   już   nigdy   Hit   będzie   takie   jak   przedtem. 
Doznawał   wrażenia,   że   przeżywa   )M(<   I   . 
koszmar,   śni   lub   wchodzi   w   cudzą   skórę,   i   nie 
mógł nic na jo poradzić.

Spojrzał   na   bladą   twarz   Amy   i   przypomniał 

sobie, że przed *\ludkiem widział rumieńce na jej 
policzkach. Włosy miała Bft i kręcone. Georgina 
zapewne je wyszczotkowała, gdyż II z.ały teraz jak 
promienie słońca.

Wpatrywał  się  w jej  twarz w kształcie serca, 

wąski,   lekko   Milaily   nosek,   dość   wydatny 
podbródek, mocno zarysowane

•i   MU   policzkowe   i   bladoniebieskie   żyłki   na 

powiekach.

Wyciągnął rękę, by dotknąć jej policzka, który 

okaz.il I nadspodziewanie ciepły. Powiódł po nim 
delikatnie opuszka palców, uświadamiając sobie, 
że   Amy   nie   jest   wytworem   m   wyobraźni,   tylko 
żywą ludzką istotą.

Mijał   czas.   Nie   miał   pojęcia,   która   jest 

godzina,   i   wcale   na   nie   obchodziło.   Chciał   tak 
trwać   przy   niej   bez   końca,   gdyz   li   się,   że   jeśli 

– 262 –

background image

odejdzie,   śpiąca   królewna   może   w   ogóle   siij   I 
obudzić.

Zdawał   sobie   sprawę,   że   to   tylko   kretyńskie 

wymysły;   romantyczne   jak   powieści   i   sztuki, 
które tak mu się kiedy. I podobały. Uważał, że są 
głupie i oderwane od rzeczywistości,

Ale teraz nie panował nad własnymi myślami. 

Amy za w li nęła nim całkowicie.

Sądził,   że   jest   odporny   na   kobiety.   Żadna   z 

nich nie poru ,zv go do głębi. Żadna nie rozpaliła 
w nim ognia. Żadna nie zaintl sowała go do tego 
stopnia, by chciał się o niej czegoś dowiedzn czy 
ją zrozumieć.

Amy była jednak zupełnie inna niż imigrantki, 

którym udziol pomocy. Na nią patrzył sercem, nie 
tylko oczami.

A to go śmiertelnie przerażało.
Ujął ją za rękę. Przy Amy zapomniał zupełnie o 

swej   niecM   do   kobiet.   Nie   rozumiał   tylko 
dlaczego. Powiódł palcem po jej dłoni w miejscu, 
gdzie przebiega Im życia, a potem porównał ją z 
własną.

Maleńka   delikatna   rączka   dziewczyny, 

zakończona   paznoki   i   mi   w   kształcie 
półksiężyców,   leżała   teraz   przy   jego   spracowufl 

– 263 –

background image

smagłej dłoni o grubych palcach.

Westchnął   i   poprawił   jej   kołdrę.   Na   twarzy 

dziewczyny – jak na ironię – malował się spo W 
nim szalała burza uczuć.

Nie   chciał   nazywać   ich   po   imieniu,   choć 

wydawało mu sn; wie, co go opętało. A było to 
coś, do czego – jak kiedyś sądifl w ogóle nie był 
zdolny.

Przy niej jednak doznawał uczucia starego jak 

świat.   I   nie   tw   to   miłość.   Nie,   nie   miłość. 
Zawładnęła nim potężna namiętnoj

Przegrywaj z miną zwycięzcy.
anonimowe
I f oorgina bez problemów znalazła kuchnię. 

Nos nie sprawił

I zawodu nawet na wyspie, z której nie udało 

się uciec.

[   I’i   linęła   obite   boazerią   drzwi   i   zeszła   po 

dwóch schodkach do MI ”innego pomieszczenia z 
wielkim oknem, zajmującym prawie Hą ścianę. I 
Spojrzała   w   prawo   i   zamarła.   [   l’t   zy   solidnym 
sosnowym stole siedział Eachann MacLachlan.

•Iwajiic   się   na   krześle,   z   nogami   na   blacie, 

przykładał sobie do fcunzy coś, co wyglądało jak 

– 264 –

background image

ręcznik,   toteż   Georgina   widziała   fclko   jego 
wystającą   szczękę.   Jak   się   masz,   Georgie?   – 
spytał, nie odwracając głowy,

len   człowiek   posiadł   niezwykłą   umiejętność 

odgadywania   pHialnego   miejsca   jej   pobytu,   co 
wprawiało Georginę w silne m IH rwowanie.

Straciłam   apetyt   –   mruknęła.   <   idetchnęła 

głęboko   i   stanęła   po   przeciwnej   stronie   stołu, 
Łwytając za sosnowe oparcie krzesła. Siadaj i jedz 
– powiedział.

Na   stole   stały   dwa   nakrycia.   Jedno   przed 

Eachannem, drugie Mlz obok. Georgina puściła 
krzesło, sięgnęła po talerz oraz sztućce I |uż miała 
je przenieść na drugi koniec stołu, gdy Eachann 
ihwycił ją za rękę. Krzesło, na którym się kiwał, 
opadło z trzaikirm na podłogę.

Siadaj   tutaj!   –   Ręcznikt   łumił   nieco   jego 

rozgniewany

koi

Gdy   oderwał   prowizoryczny   kompres   od 

opuchniętej twanM omal się nie wzdrygnęła.

Wyglądał jak sam diabeł, a może nawet jeszcze 

– 265 –

background image

gorzej.

Lewa   powieka,   czerwonofioletowa,   spuchła 

mu do tego stopnia że nie mógł jej odemknąć. Na 
obrzmiałych   ustach   widniała   krzq   >n|   ca 
brunatna krew. Siniak na podbródku rósł niemal 
w oczach.

–   Siadaj.   Posłuchała.   –   David!   –   zawołał. 

Otworzyły   się   drzwi   i   do   środka   wkroczył 
mężczyzna z dużyfl wiadrem w ręku. Dorównywał 
wzrostem   Eachannowi,   ale   l>y|   chudy   jak 
szczapa.   Włosy   barwy   miedzi   sięgały   mu   do 
ramionj

Gdy   podszedł   bliżej,   Georgina   dostrzegła,   że 

jest   bardzo   pfl   gowaty.   Na   wystającym 
podbródku   miał   guz   wielkości   |ii|kfl   a   gdy   się 
uśmiechnął,   dziewczyna   dojrzała   mocne   białe 
zęby. j

Postawił wiadro na podłodze.
– Te kamienie pochodzą ze źródła. Chyba są 

zimniejszc   ni   poprzednie.   Eachann   rozłożył 
ręcznik   i   wyrzucił   ze   środka   parę   kamieni   po 
czym   wyjął   kilka   z   nowego   zapasu.   Zerknął   na 
Davida, kttUł nie odrywał wzroku od Georginy.

–   Dziękuję.   A   to   jest   Georgie.   –   Georgina 

Bayard – sprostowała grzecznie, choć miała odm 

– 266 –

background image

tę   nabić   mu   jeszcze   parę   guzów.   –   Tak   jak   te 
zegary? – spytał David. Przytaknęła. – Zegary? – 
Eachann przyłożył ręcznik do opuchniętego oku, 
a drugim wpatrywał się przenikliwie w Davida i 
Georginę.   –   Aye   –   potwierdził   David.   – 
Musiałbyś  umieć  czytać,  żeby  wiedzieć,  o co  tu 
chodzi i warknęła. David roześmiał się, mrugnął 
do niej porozumiewawczo, M czym podszedł do 
pieca.

–   Chyba   rzeczywiście   mówiłaś   coś   na   ten 

temat.  –  Eachtifl   łypał  na  nią  zdrowym  okiem, 
wyłącznie   po   to,   żeby   ją   zdencrwtJ   wać,   toteż 
postanowiła nie zwracać na niego uwagi. David 
postawił na stole talerz z parującymi bułeczkami, 
spin dek z masłem i półmisek, na którym pyszniła 
się szynka, jajku kiełbasa, bekon oraz ziemniaki. 
Dołożył   jeszcze   salaterkę   z   jafl   dami,   dzbanek 
mleka i sos jabłkowy.

r
’I   roi   giną   uświadomiła   sobie,   że   nadal   tuli 

talerz   do   piersi.   yliko   odstawiła   go   na   stół. 
Itizeknął   głośno.   tldząc,   starała   się   ignorować 

– 267 –

background image

Eachanna. Nakładała sobie właśnie drugą porcję 
szynki, gdy MacTuman gni|l po kiełbasę.

Szkoda,   że   straciłaś   apetyt.   (thizuciwszy   go 

zimnym   spojrzeniem,   zaatakowała   z   furią   tę. 
Wbijając   zaciekle   nóż   w   mięso,   posłała 
Eachannowi   Miki   uśmiech.   •   ogryzł   kawałek 
kiełbasy i przeżuwał ją spokojnie, wykrzy

•ąc   wargi.   zuległa   niezręczna   cisza.   Słychać 

było   jedynie,   jak   David,   ^pasany   białym 
fartuchem,   miętosi   kulę   apetycznego   ciasta. 
Zupełnie   nie   wyglądał   jak   kucharz,   ale   gotował 
znakomicie.   lak   ci   się   podoba   Georgie?   – 
Eachann   pierwszy   przerwał   liczenie.   David 
podniósł   na   niego   wzrok   i   uśmiechnął   się 
szeroko.   Iłardzo   sympatyczna.   Tak   uważasz?   – 
Przyjrzał się jej z udanym zdziwieniem,

by zobaczył ją nagle w nowym świetle. – Ale 

straszny z niej

mnich.   Rzeczywiście.   Uparłam   się,   żeby   od 

ciebie   uciec   –   mruknęła.   Raczej,   żeby   wyjść   za 
mąż.

I’opatrzyła   mu   prosto   w   oczy,   nadgryzając 

jajko. lak, wyobraź sobie, że Georgie koniecznie 
chce poślubić

nlm.i   Kanibala,   zakrztusiła   się.   1’oklepał   ją 

– 268 –

background image

troskliwie po plecach i nalał do kubka trochę Ilu

)avid   patrzył   na   nich   z   dziwnym   wyrazem 

twarzy. Johna Cabota – syknęła przez zaciśnięte 
zęby. – On się

nzywa   John   Cabot.   Rzeczywiście.   Nie   mogę 

zapamiętać   tego   nazwiska.   A   ja   chciałabym 
zapomnieć twoje.

Zasalutował   jej   widelcem.   I   )avid   podrzucił 

ciasto i zakrył je ręcznikiem. Zerknął na Geor

v. i ia Eachanna, lecz zanim wyszedł tylnymi 

drzwiami,   kilkakrotpokręcił   głową.   Słyszała 
stukot   jego   butów   na   schodach.   Zignorowała 
MacTumana i wyjrzała przez okno. Nad wzgó

rzem   zawisła   mgła.   Zaczęła   się   zastanawiać, 

czy   kiedykolwiek   opadnie.   Mgła   przypominała 
kotarę   odgradzającą   ich   od   śwutłi   Jej   świata. 
Świata, do którego pragnęła wrócić.

–   Martwisz   się,   że   nie   wrócisz   do   domu, 

Georgie?   Ten   człowiek   czytał   w   jej   myślach.   – 
Wrócę. – To mi się właśnie  w tobie podoba. – 
Zaśmiał   się   serek   –   Jesteś   bardziej   uparta   ode 
mnie. – Ty bijesz na głowę nawet muła. Czasem 

– 269 –

background image

mam   wątphu   i   nil   i,   czy   w   ogóle   istniejesz.   – 
Chodź   ze   mną   na   górę,   to   zobaczysz.   – 
Nienawidzę   cię.   Zaśmiał   się.   –   Trudno   mi 
uwierzyć, że jesteś ojcem. Przestał się  śmiać. – 
Dlaczego   tak   się   uparłeś,   żeby   zniszczyć   innym 
życie?   Ni   możesz   po   prostu   chować   dzieci? 
Rozzłościł się. I to ją ucieszyło.

–   Nic   nie   wiem   o   dzieciach   –   powiedział 

ponuro. – Nie wiesz, czy nie chcesz wiedzieć? – 
Nie   muszę.   Dlatego   cię   porwałem.   Ręka   z 
widelcem zastygła jej nad talerzem. – Co takiego? 
–   Powiedziałem,   że   dlatego   cię   porwałem. 
Chciałem, żeby* n nimi zaopiekowała. – Porwałeś 
mnie, bo potrzebowałeś niańki – powtórzyła z iild 
dowierzaniem.   Przypomniała   sobie   strzępki   ich 
rozmowy   w   ogrodzie,   km   uwagi   na   temat 
postępowania   z   dziećmi.   Ten   matoł   ją   sprawi 
lzsil| Wolno wstała z krzesła i położyła ręce na 
stole.

–   Zniszczyłeś   mi   życie,   zamiast   zatrudnić 

opiekunkę? Milczał. – Boże... Jesteś kompletnym 
idiotą!   W   życiu   nie   słyszą™   o   równie   głupim   i 
samolubnym postępku! – Nie masz racji – odparł 
leniwie,   co   doprowadziło   ją   do   szulu   Chciał 
najwyraźniej zasugerować, że jest zbyt głupia, by 

– 270 –

background image

• zrozumieć. – Mówiłaś, że chcesz wyjść za mąż, a 
ja   potrzebow»’   łem   matki   dla   swoich   dzieci. 
Proste, prawda? – Ale nie zamierzałam poślubić 
ciebie, tylko Johna Cab<>n| On jest bogaty, ty 
głupcze!

Mam   wystarczająco   dużo   pieniędzy,   by 

zapewnić   ci   utrzyie.   I   nie   musisz   wkładać 
sukienki z dekoltem do pępka, żeby ecić mnie do 
małżeństwa. Mówiłem ci już, że jestem gotów

z   tobą   ożenić.   Możesz   iść   do   diabła!   Rzucił 

ręcznik na stół i wstał.

– A ty możesz zaraz wylądować na tym stole z 

nóżkami do ryl Wcale się go nie bała. Więc taki 
jest twój sposób postępowania? Jeśli nie możesz 
liić   tego,   czego   chcesz,   po   prostu   to   zabierasz? 
Chyba   nawet   mc   domyślasz,   jak   głęboko   tobą 
pogardzam. N le odezwał się. W sekundę później 
już trzymał ją w ramio: h i dotykał ustami jej ust. 
Mknęła boleśnie, odepchnęła go, zaklęła i otarła 
wargi. Ten tli ośmielił się ją upokorzyć! I’.iirzyli 
na   siebie   gniewnie.   Zrobił   krok   w   jej   stronę. 
Chwyciła pierwszy przedmiot, jaki nawinął się jej 
pod   rękę.   Cofnij   się!   hitrzył   to   na   nią,   to   na 

– 271 –

background image

nadstawiony widelec. Jeśli tylko mnie dotkniesz 
albo choćby się zbliżysz, to piekło da ci się rajem 
w  porównaniu   ze   mną   i   tym  widelcem.   (ofhęła 
się,   a   potem   uciekła   co   sił   w   nogach,   linchann 
wyrzucił kamienie na stół. Przez chwilę owijał je 
ręcznik,   który   następnie   przyłożył   sobie   do 
twarzy,   łypiąc   uro   na   cały   świat.   I   >avid 
zatrzasną!   drzwi   od   piwnicy   tak   głośno,   że 
Eachann aż odwrócił. Czy mnie słuch nie myli? – 
spytał David, patrząc na niego niedowierzaniem. 
O co ci chodzi? Groziłeś jej. Sprawia mi kłopoty. 
To raczej ty nie wiesz, co robisz.

–   Dlaczego   tak   sądzisz?   1’rzyłożyłeś   sobie 

kompres   w   złym   miejscu.   Zerknął   na   niego 
zdrowym   okiem.   Powinieneś   się   nim   owinąć 
między nogami.

Ciekaw jestem, co za idiota wymyślił pom,
Jonathi
vlbudziły   ją   kroki.   Kilkakrotnie   zamrugała 

powiekami l» widziała wszystko jak przez mgłę.

Najpierw   rozpoznała   Caluma.   Chodził   od 

kredensu do oki i z powrotem. Nie patrzył na nią, 
bo   wzrok   miał   wbity   w   dywa   Ręce   trzymał   w 
kieszeni.

– 272 –

background image

Pomyślała, że przypomina jej metronom.
Zatrzymał   się   przy   oknie,   zdjął   okulary,   po 

czym   przeturt   I   rąbkiem   firanki.   Podniósł   do 
światła, obejrzał i – niezadowoli MI z efektu – 
wyczyścił je ponownie.

Umocowawszy   szkła   na   nosie,   włożył   ręce   z 

powrotem i kieszeni i wyjrzał na dwór.

Od   wewnątrz   szyby   były   całkowicie 

zaparowane. Skąpy wul z nich kropelki wilgoci. 
Calum wyciągnął rękę, pochwyci! udu z nich na 
palec i obejrzał pod światło.

Nie   wiedzieć   z   jakiego   powodu   Amy 

zapragnęła   nagle,   I   jeszcze   dłużej   tracił   w   ten 
sposób czas. Jak na zamówienie Cali narysował 
kilka   pionowych   kresek   na   szybie.   Przeciął   je 
pol»|   liniami   poziomymi.   W   powstałych   w   ten 
sposób kwadratach im malował znaczki, których 
nie mogła zobaczyć z tak dużej o< głości.

Chciała go dotknąć. Wyglądał tak, jakby było 

mu   to   potrzeb!   A   ona   rozumiała   dobrze,   co   to 
znaczy,   gdy   ktoś   czuje   się   fatalni   we   własnej 
skórze.   Calum   zaś   sprawiał   dokładnie   takie 
wrażcnil Jakby kompletnie się pogubił.

– 273 –

background image

Kłuła ostrożnie i cicho jak myszka podeszła do 

okna. Calum i oką opierał się o framugę, a drugą 
pisał coś zawzięcie na

niknęła delikatnie jego ramienia. O mało nie 

podskoczył.   btiHiuit   tak   głośno,   że   i   ona 
śmiertelnie się przeraziła.

A my? – Położył jej ręce na ramionach. W < 

liwilę   później   tulił   ją   do   siebie   tak   mocno,   że 
opierała mu dłońmi o tors.

•lu– potrafiła nic wyczytać z jego twarzy. Miał 

ciemne,  zamyj oczy.  | (niknęła  jego   szorstkiego 
podbródka,   pokrytego   krótkim,   gęJ|   zarostem. 
Pui hlaniał ją spojrzeniem, przenosząc wzrok z jej 
oczu, na 1 »by w końcu zatrzymać się na ustach. 
w ciemnych oczach Caluma dostrzegła tęsknotę. 
On   jednak   Vi   nic   zdawał   sobie   z   tego   sprawy. 
1’mliiiosła ku niemu twarz. Dotknął ustami jej ust 
tak   delikatnie,   jakby   się   bał.   Hic   całował   tak 
mocno jak William. Było to jedynie lekkie, wnc 
muśnięcie   warg.   H’«liim   przerwał   pocałunek   i 
spojrzał na nią zmieszany, niemal

•lewem.   l’nlozyła   sobie   palce   na   ustach. 

1’ocałowałeś mnie. k Aye – szepnął schrypniętym 
głosem,   jakby   przyznawał   się   Wstydem   do 

– 274 –

background image

jakiegoś występku.

lesteś zły? ^ Nie. Ale nie powinienem był tego 

robić,   moja   kochana   ictiko   Amy.   Lubiła,   jak 
mówił do niej w ten sposób.

Dlaczego?   Przecież   chciałam.   Nic 

odpowiedział.   ()ch!   –   Odwróciła   głowę   i 
popatrzyła na swe bose stopy. i> .prawiło ci to 
przyjemności. Kaczej zbyt wielką przyjemność. I 
IŃiniechnęła się i zwróciła ku niemu twarz.

Dobrze. W takim razie zróbmy to jeszcze raz. 

A U on wyglądał tak, jakby wolał zapaść się pod 
ziemię. UAwiadomiła sobie, że zachowywała się 
podobnie   w   stosunku   Williama.   Widocznie 
rzeczywiście była nietaktowna, jak twier

dzili jego okrutni przyjaciele.  Czuła  na  sobie 

spojrzenie Całun* Odwróciła się.

– Przepraszam... Ja... ja wciąż robię tego typu 

błędy. (ild załamał się jej nagle, a łzy napłynęły do 
oczu.   Zaklął   pod   nosem   i   przejechał   ręką   po 
włosach.

– Amy. Nie ruszyła się z miejsca. Zdjął okulary 

i   schował   je   do   kieszeni.   Położył   jej   ret   o   i 

– 275 –

background image

ramionach   i   odwrócił   do   siebie.   Znów   ją 
pocałował, tym ram mocniej.

–   Otwórz   usta.   Zamrugała   oczami.   –   Co?   – 

Otwórz   usta.   –   Po   co?   –   Żebym   mógł   cię 
pocałować.   –   Przecież   właśnie   to   zrobiłeś.   – 
Wiem. – I miałam zamkniętą buzię. – Wiem. – 
Więc dlaczego teraz każesz mi otworzyć usta? – 
Bo chcę tam włożyć język. Popatrzyła na niego ze 
zdziwieniem   i   wybuchnęła   śmiechpflj   –   To 
strasznie   zabawne,   naprawdę.   –   Zaczęła 
chichotać. A m był taki poważny, że śmiała się 
coraz głośniej. – Wiesz, chyl nigdy nie słyszałam 
czegoś   równie   śmiesznego.   To   przcołł   strasznie 
głupie. – Potrząsnęła głową. – Chciałeś mi włożyć 
języl   do   buzi.   –   Znów   zachichotała   radośnie   i 
poklepała   go   po   polu   zku,   –   Cieszę   się,   że 
potrafisz   mnie   rozśmieszyć.   I   nie   bądź   inki 
poważny. Naprawdę ci się udało. – . Ale, Amy... 
Otworzyły się drzwi i do środka weszła Georgina.

–   Wstałaś!   Amy   przytaknęła.   Przez   chwilę 

żałowała, że Calum zdjął rm z jej ramion.

–   Jak   tam   twój   bok?   –   Boli.   Dlaczego?   – 

Trudno, żeby cię nie bolała rana postrzałowa. – 
Rana   postrzałowa?   –   Zamrugała   oczami   i 
położyła  rękę  M  żebrach.   Nie  czuła   już  ostrego 

– 276 –

background image

pieczenia jak ubiegłej ntn-y

r

lypominało   to   raczej   ból,   jaki   powoduje 

naciągnięcie   mięśnia   li   uderzenie.   <   icorgina 
patrzyła   na   nią,   jakby   nie   mogła   uwierzyć 
własnym

•ni,   Amy   zerknęła   na   Caluma.   Twarz   mu 

spąsowiała.   Przez   chwilę   wil   się   okularami.   i 
icorgina  oparła  ręce  na  biodrach  i  spojrzała  na 
Caluma jak na

. N ie powiedziałeś jej. I Nie miałem czasu.
Jak to? Przecież to chyba nie jest takie trudne. 

Ona się budzi, lv wypowiadasz trzy słowa: „Amy, 
zostałaś   postrzelona”.   Nie   powiadał,   więc 
zwróciła się do Amy:

•   Jesteś   przecież   obandażowana.   Amy 

wyraźnie   się   zawstydziła.   Nic   nie   czułaś?   k 
Czułam,   ale   nie   w   boku.   –   Ledwo   zdążyła   to 
powiedzieć,   IIIz   usłyszała,   jak   Calum 
powstrzymuje   jęk.   Zapanowało   wymowne 
milczenie. W końcu Georgina potrząsnęła głową i 
wzięła Amy pod rękę.

Powinnaś   leżeć.   Nic   mi   nie   jest.   Naprawdę. 

– 277 –

background image

Chcę   sprawdzić,   czy   rana   nie   krwawi,   a   potem 
dam ci coś

zjedzenia.
W   takim   razie   zostawię   was   same.   –   Calum 

podszedł do w i tak szybko, jakby gonił go sam 
diabeł, k iedy jednak je otworzył, odwrócił głowę i 
popatrzył na Amy

il.-iwnym wyrazem twarzy. l ismiechnęła się i 

pomachała   mu   ręką   na   pożegnanie.   ’   Itul   w 
progu,   jakby   chciał   jej   powiedzieć   coś   bardzo 
ważnego.   <   ’zekała,   ale   chwilę   później   Calum 
odwrócił się i wyszedł.

Wszystko,   co   jest,   jak   rzeka   płynie.   Księżyc 

przybiera, księżyca ubywa, Mgła w chmurą zbiera 
i   deszczem   sp   Przyszłość   też   minie,   Jutro   dziś 
będzie.

Henry Wadsworth l.o
przekl. .hu
Mgł a utrzymywała się przez dwa tygodnie.
Przez   ten   czas   Georgina   Bayard   wymyśliła   i 

przećwici   przed   lustrem   ponad   sto   bajeczek, 
które mogłaby opowmlzi Johnowi Cabotowi, by w 
końcu  uznać,  że wszystkie są zI grubymi nićmi 
szyte.

– 278 –

background image

Eachann MacLachlan  wyleczył twarz, ale nie 

uzdrowi) dul i stał się jeszcze bardziej dokuczliwy 
niż kiedykolwiek z\i Emerson dowiedziała się, że 
ludzie   naprawdę   używają   języki   podczas 
pocałunku.   Calum   MacLachlan   opracowywał 
antlj różnych metod uwodzenia.

A   mgła   opadła   zupełnie   znienacka   –   jak   za 

dotknie i’ czarodziejskiej różdżki.

Wraz z bezchmurnym niebem i morską bryzą 

na   Arrant   pi   |   była   wiadomość,   że   statek   „The 
New   Hebrides”   zawinął   do   p<>   w   Bath.   Przez 
cały   ranek   Calum   ładował   na   żaglowiec   daiy   | 
szkockich   imigrantów.   Eachann   poszedł   do 
stajni,   Amy   zamku   się   w   pokoju,   a   Georgina 
siedziała w wannie.

Gdy   wreszcie   z   niej   wyszła   i   osuszyła   się 

ręcznikiem, | potrafiła zdecydować, w co powinna 
się ubrać.

Miała zresztą niewielki wybór, co dodatkowo 

komplikow ło sytuację. Obie suknie nadawały się 
raczej dla dójki nil • damy.

Spódnica   i   bluzka   miały   brzydki   brudno 

brązowy kol A suknia... Boże! Kto by dobrowolnie 
włożył   coś   takid   Georgina   wyglądała   w   niej 
wyjątkowo fatalnie. Nawet jej •

– 279 –

background image

Itiiy   barwę.   Wszystko   przez   ten   idiotyczny 

żółtozielony od

|’n   li   !   ich   wahaniach   włożyła   w   końcu 

spódnicę   i   bluzkę.   mezotkowała   włosy.   Nabrały 
połysku,   a   ich   krucza   czerń   Ło   m   mała   kolor 
najnowszego modelu powozu, jakim chciała

•fc-imt’ na wesele. Hdy wreszcie stanęła przed 

drzwiami sypialni, usłyszała płacz mz Zapukała i 
nie czekając na zaproszenie, weszła do środka. Bf 
leżała   na   łóżku,   z   twarzą   wtuloną   w   ramiona. 
Łkała tak Łtzliwie, jakby serce miało jej za chwilę 
pęknąć. I Na miłość boską Amy! Będziesz miała 
plamy na twarzy Hfwony nos!

• Nic mnie to nie obchodzi – zawyła Amy w 

materac.   I   Ale   mnie   obchodzi.   Wstawaj!   ni   y 
obróciła   się   na   plecy   i   dramatycznym   gestem 
przysłoniła Bu °czy.

Nie mam po co wstawać.
|   A  <<’”   milion   dolarów  to   niewystarczający 

powód?   Georgina   J   nad   nią   w   milczeniu.   Po 
dłuższej chwili Amy odsłoniła oczy.

P   I   .ndnie   wyglądasz.   <   korgina   poklepała 

– 280 –

background image

zwinięte   w   kok   włosy.   I   O   ile   w   ogóle   można 
ładnie wyglądać w stroju barwy paszy

hydla.   –   Sięgnęła   do   kieszeni   brzydkiej 

spódnicy i wyjęła M«| chustkę. – Wytrzyj oczy. 
Wracamy do domu. Dzięki Bogu!

• wulzę powodu do płaczu. l,i lak.
I lobry Boże! Ma tyle pieniędzy na koncie i nie 

chce po nie

i. i, I lem giną pofrunęłaby do domu jak na 

skrzydłach,   choćby   po   IM   pi   ycisnąć   do   serca 
książeczkę   czekową.   Zerknęła   na   Amy,   |   ni   >|
>adła   w   posępny   nastrój   już   w   chwili,   gdy 
wyjrzała przez

iu   i   zobaczyła   słońce.   Przestań   się   nad   sobą 

litować. Nie chcę wyjeżdżać. I )laczego?  Bo nie 
mam dokąd. Ile masz domów?

w   i   ichnęła,   jakby   przytłoczył   ją   ogromny 

ciężar. Siedem.

Georgina przewróciła oczami.
– Wydaje mi się, że przynajmniej w jednym z 

nich   bcdzn   M   się   czuła   lepiej   niż   tutaj.   Amy 
uparcie   milczała.   Widocznie   nie.   Georgina 

– 281 –

background image

spróbowała innej metody.

– A co z twoimi prawnikami? Pewnie szaleją z 

niepokoili’ – Tak, ale nie dlatego, że cokolwiek 
ich obchodzę. NąjcIiciiilJ by się mnie pozbyli. – 
Patrzyła na Georginę z uporem. – Nie olfl wracać. 
Moje domy są zimne i puste. I nie życzę sobie, 
żeby otfl ludzie nadal kierowali moim życiem. – 
Słuchaj,   Amy.   Wszystko   będzie   dobrze.   Mam 
gcmuM pomysł. Po ślubie z Johnem postaram się 
przedstawić   ci   kto   ożeni   się   z   tobą   nie   dla 
pieniędzy. – Nie chcę wychodzić za milionera. – 
Zastanów   się.   Jeśli   poślubisz   bogatszego   od 
siebie,   przyii(B   mniej   nie   będziesz   musiała   się 
martwić,   że   wyszłaś   za   lowfl   posagów.   Amy 
patrzyła przed siebie tępym wzrokiem.

– Słuchasz mnie? – spytała w końcu Georgina. 

–   Tak   sobie   właśnie   myślałam...   Jeśli   ktoś   nie 
wie,   że   jcafl   bogata,   to   nie   zaproponuje   mi 
małżeństwa   dla   pieniędzy,   pniwdm   Georgina 
poczuła, że robi jej się słabo.

–   Ale   dlaczego   miałabyś   wychodzić   za 

biedaka? – Nie powiedziałam, że za biedaka. Po 
prostu   nie   chcę,   hi   pieniądze   nas   rozdzieliły. 
Georgina roześmiała się ironicznie.

–   Nie   mogę   dysponować   dowolnie   własnym 

– 282 –

background image

majątkiem   1   rzekła   Amy   –   ale   gdyby   nie 
prawnicy, na pewno bym ci go oddnlM – Wiem, 
że byś tak zrobiła – przyznała Georgina powaziM 
–  Nie mam co  do tego żadnych  wątpliwości.  – 
Niestety,   nie   wolno   mi   –   Amy   westchnęła. 
Nabrała   głi,’l><>k|   powietrza   i   spojrzała 
Georginie   w   oczy.   –   Podjęłam   pewną   doej   zję. 
Jeśli   mam   już   kogoś   poślubić,   niech   to   będzie 
Calum.   Teraz   Georginie   zaczęło   zbierać   się   na 
płacz. Opadła bezwłH nie na łóżko obok Amy.

–   Tego   się   właśnie   obawiałam.   Uważam,   że 

popełnihiltyl niewybaczalny błąd. – A co on do 
ciebie czuje? – Nie wiem. – Amy popatrzyła na 
Georginę bezradnie. – fM lubi mnie całować. – 
Gdyby z pocałunków wynikały zobowiązania na 
całe żyfl

IV loby starych panien na świecie. – Georgina 

myślała chwilę,

iprawdę tego chcesz?
my skinęła głową,
lesicś pewna?
( ;ilkowicie.
W   takim   razie   musisz   go   skłonić   do 

– 283 –

background image

oświadczyn. Powinien

•leć,   że   to   jego   pomysł.–   Georgina   objęła 

kolana   ramionami,   llmlając   się   wygodniej. 
Wiedziała, że ta rozmowa zajmie jej i In, I zasu. – 
Pozwól, że opowiem ci coś o mężczyznach. Amy 
nachyliła   się   do   niej,   gotowa   chłonąć   każde 
słowo.   Miała   |*kupionąminę,   że   Georgina 
pozbyła się złudzeń. Amy napra| chciała poślubić 
Caluma MacLachlana.

Przede wszystkim trzeba ich zrozumieć,
^iny   jęknęła   tak,   jakby   ktoś   wyłamywał   jej 

palce.

Nic   martw   się.   –   Georgina   uniosła 

uspokajająco dłoń. – Oni

mc są tacy skomplikowani.
Wydaje mi się, że są.
Nic.   Zaraz   dam   ci   wspaniały   przykład.   – 

Georgina uśmie

flu   się   lekko.   –   Hu   mężczyzn   ugania   się   za 

brzydkimi kobie

Żaden. Niestety, masz rację. Oni cenią wyżej 

urodę niż rozum. I )laczego? Ib całkiem proste. – 
Zrobiła elegancki gest dłonią. – Oni

• i o wiele lepiej, niż myślą.
Szczęśliwe   buzie   i   sielanka,   Szczęśliwe   harce 

– 284 –

background image

na polankach Oto proszą, jak w dawnych wiekiuw 
Dziecko wzrastało na człowieka

Robert Louis SlnniM przekt Jactk JH
v^iepłe sierpniowe słońce wywierało taki sam 

wpływ   n|   Kirsty   i   Grahama,   jak   pełnia   na 
wilkołaki.   Dzieci   krzyczał   wrzeszczały 
wniebogłosy i biegały jak szalone po mokrej irfl 
wie, w której szukały ważek i trzmieli.

Minąwszy   w   dzikim   pędzie   stary   mur 

porośnięty   winem,   pn   i   biegły   przez   mostek   i 
zaczęły   się   wdrapywać   na   trawiaste   wzmM   rze, 
gdzie   krzaczki   jagód   nabierały   już 
jaskrawoczerwonej barwł

Na skraju lasu ukryły się w krzakach bzu, pod 

konarem dziklfl jabłoni.

– Teraz siedź cicho, bo znów cię uszczypnę – 

zagroziła   KIIKB   i   objąwszy   kolana   ramionami, 
wytężyła słuch. – Myślisz, że się zgubił? – szepnął 
Graham. – Ciii. – Kirsty uszczypnęła się lekko w 
policzek,   przypomw   nająć   bratu,   co   mu   grozi, 
jeśli   nie   zamilknie.   Oczy   rozszerzyły   mu   się   z 
przerażenia. Zakrył dłonią um i patrzył na nią jak 
pies,   który   właśnie  coś   przeskrobał.   W  mgliste, 
chłodne dni zostawali w domu. Fergus sadzał \m 
przy buzującym kominku, a potem opowiadał o 

– 285 –

background image

Szkocji, o gorał oraz wszystkich tych miejscach, 
gdzie się wychowali i walcujł ich przodkowie.

Dowiadywali   się   od   niego   tylu   ciekawych 

rzeczy, o wiele barda zajmujących niż to, czego 
uczyli się w szkole. Powiedział im • przykład, że 
siódme dziecko siódmego dziecka ma zawsze JM 
jasnowidzenia,   a   także   i   to,   że   sam   diabeł 
prowadził kiedyś szljfl w Szkocji i uczył wodzów 
sztuki walki.

niego usłyszeli o Piktach i innych plemionach 

celtycktórych członkowie zawsze malowali przed 
bitwą twa

ii.i   niebiesko   i   odkryli,   że   MacCodrumowie 

wywodzą  się  od  ’<  Byli się,  jak  szukać  duchów 
wodnych.   Trzeba   było   bardzo   mie   zaglądać   do 
rzek i strumieni, pamiętając, że duchy

uerają   często   kształt   pięknego   konia. 

Dowiedzieli   się   rówł,   ze   można   odstraszyć 
czarownice,   chochliki   i   inne   stwory   za   nocą 
gałązki jarzębiny. (i

Poważała,   że   zastraszyła   brata   całkiem 

skutecznie,   bo   już   elnic   nie   wiedział,   kiedy 

– 286 –

background image

zamierza   go   uszczypnąć,   a   kiedy   nie.   ^ergus 
wspiął się z trudem na wzgórze. Kirsty i Graham 
awarii do siebie tak mocno jak stronice książki. . 
nsiy widziała duże stopy Fergusa. Gdy go kiedyś 
zapytała,   pzego   ma   takie   ogromne   stopy, 
powiedział, że musi jakoś

uszyć   wiedźmy   odgryzające   języki   małym 

dziewczynkom, zadąją zbyt wiele pytań, zy I rżała 
zza. gałęzi. Że swymi siwymi włosami i szerokimi 
mm Kergus przypominał jej wielkoluda z książki 
z ilustracja-

No, wyłaźcie, drapichrusty. Nie widzę was, ale 

wiem,   że   tam   Ńcie.   Wyłaźcie.   A   len   małpolud 
Graham oczywiście natychmiast się poruszył,

Kirsty dała mu kuksańca i położyła palec na 

ustach, marszfi przy tym groźnie brwi. ( iiłopcy są 
tacy głupi! Fergus  blefował. Nie wiedział,   gdzie 
ich szukać. Tak czy

zej,   postanowiła,   że   następnym   razem   sama 

znajdzie sobie l^wkę. Żadnych chłopaków.

Auu!   –   Kirsty   aż   otworzyła   buzię   ze 

zdziwienia.   –   Uszczycś   mnie!   k   rz.yżował 
ramiona, tak jak to mieli w zwyczaju Fergus i ich

lec, po czym popatrzył na nią bezczelnie.
– Aye. Nie wolno ci mnie szczypać. Ale właśnie 

– 287 –

background image

to zrobiłem. I )wie mocne, opalone ręce rozchyliły 
krzaki. Wyłaźcie. Dosyć tych kłótni.

Graham wyczołgał się pierwszy. Kirsty nadal 

nie   mogl.i   Ml   zumieć,   jak   to   się   stało,   że   ją 
uszczypnął. Co w niego wstąpm Jeśli nie potrafi 
zastraszyć nawet brata, to kto jej zostanie?

Może   chłopcom   nagle   powyrastały   rozumy? 

Mocno   w   1   wątpiła.   Ci,   których   znała, 
postępowali na ogół tak, jakby n brakowało piątej 
klepki.

Wstała, wyszła z krzaków i otrzepała się.
– Tu cię mam! No, a teraz chodźmy. Fergus 

poklepał ją po głowie jak starego psa, odwrócił I i 
zaczęli   schodzić   ze   wzgórza.   Graham   biegł 
przodem,   bo   chciał   „stoczyć   się   ze   wzgórza   1 
kamień”.   Kirsty   nie   miała   ochoty   na   takie 
głupstwa. Zamiast tego dogoniła Fergusa.

– Wyjeżdżamy? Ojciec wreszcie po nas posłał? 

Poznała   odpowiedź,   gdy   zobaczyła,   że   Fergus 
odwraca WZ M – Nie, kwiatuszku. – Dlaczego nie 
możemy wrócić do domu? – Mówiłem ci. Twój 
ojciec   musi   najpierw   załatwić   pilfl   interes. 

– 288 –

background image

Zwolniła kroku. Zatrzymał się, wyciągając do niej 
kościstą dłoń.

–   Chodź,   dziecinko.   Podeszła   bliżej   i   podała 

mu rękę. – Dokąd idziemy? – Złapać pstrąga. – A 
jak to się robi? – Pokażę ci, kwiatuszku. – Gdzie 
są   te   pstrągi?   –   Niedaleko   mostu.   Lubią   się 
chować wśród skał. Musimy I jakoś wywabić. – 
Fergus? – Aye? – Dlaczego pstrągi mają tęczę na 
skórze? Zatrzymał się raptownie i oparł ręce na 
biodrach.   –   Chcesz   znowu   zagadać   mnie   na 
śmierć? – Nie. Tylko tak się zastanawiałam... – 
urwała,   nie   spuszcz^JB   wzroku   z   przelatującej 
obok biedronki. – Dlaczego one m.i|* kropki? I 
dlaczego   niektórzy   nazywają   je   bożymi 
krówkmnlf Przecież one nie dają mleka. Fergus 
roześmiał   się   tylko   i   wepchnął   dzieci   do 
strumieniu,

Pokazał, jak splatać palce i trzymać je tuż pod 

powierzchnią   «lv   kazał   im   stać   bardzo,   bardzo 
cichutko,   co   oczywiście   okazało   za   trudne   dla 
Grahama.   Przekonał   ich,   że   jeśli   się   posiadło 
rozum   oraz   cierpliwość   wdz.iwego   Szkota,   to 

– 289 –

background image

pstrągi   same   wpadają   w   ręce   i   można   je   li   na 
obiad.   Ale   nawet   Fergus,   który   opowiedział   im 
tyle   wspaniałych   iniyjek,   umiał   mówić   po 
celtycku i łowić pstrągi bez wędki,

potrafił   odpowiedzieć   na   wszystkie   pytania 

Kirsty. I dlatego nigdy się nie dowiedziała – choć 
właśnie na tym hardziej jej zależało – dlaczego 
mamusie   umierają   i   dlaczego   u*   nie   chce 
mieszkać ze swymi dziećmi.

Czas płynie za wolntl Dla tych, co czekiun Zbyt 

szybko zbliża Do niebezpieczeństwie Dłuży sią w 
smutku,   Ucieka   w   radości.   Ale   jeśli   kochasz, 
Udaje wieczność.

utwór auoiiiiiuifll przekl. Jacth AvJ
iVmy stała na pokładzie żaglowca, spoglądając 

na wykuiiml jące się przed nią wzgórza Portlandu 
–   szare   garby   świata,   M   którego   nie   chciała 
wracać.   Morze   było   niebieskie   i   spokojna   w 
drodze na wybrzeże minęli pięć czy sześć wysp, a 
podrł   minęła   jej   nadspodziewanie   szybko.   Nim 
zdążyła się obejrzifl dotarli do portu.

Nie   mogła   uwierzyć   własnym   oczom. 

Wydawało   się   jej,   z•   dopiero   co   wypłynęli   z 
wyspy.   Georgina   przerwała   wędrówkę   po 

– 290 –

background image

pokładzie i stanęła obol Amy.

– No, wreszcie! – Odgarnęła włosy z twarzy. – 

Myślałam, h\ już nigdy nie wrócimy do domu. – 
Stukając nerwowo o bum popatrzyła na Amy. – 
Na pewno sobie poradzisz? – Tak. Przez chwilę 
milczały. Obie – pogrążone w myślach – patrzyły 
na tętniący życiem port i nabrzeże.

–   Życzę   ci   szczęścia   –   powiedziała   w   końcu 

Amy.   –   Ma   nadzieję,   że   John   Cabot   naprawdę 
urzeczywistni twoje marzenlł – Z pewnością. Nie 
zmieniłaś   zdania?   Amy   potrząsnęła   głową.   – 
Wiem,   czego   chcę.   –   W   takim   razie   mam 
nadzieję, że to zdobędziesz. Nie zapl mnij tylko o 
moich radach. Amy uśmiechnęła się.

–   Nie   musisz   się   martwić.   Nieprędko 

zapomnę.

< irorgina wyciągnęła rękę i pożegnały się. | I 

Inicia   byli   zajęci   przybijaniem   do   portu,   więc 
musiały czekać,

•y czuła się jak odrętwiała. Nie byłaby w stanie 

zachowywać   •   Ink   jak   Georgina,   która   właśnie 
robiła awanturę  Eachannowi  m to, że okropnie 
wszystko przedłuża. I Slunowili przedziwną parę. 

– 291 –

background image

Georgina uniosła podbródek tak BfRoko jak ktoś, 
komu obcy jest zupełnie strach. Podparłszy się Ki 
boki, stukała nerwowo butem o pokład.

Im   więcej   mówiła   Georgina,   tym   wolniej 

pracował   Eachann.   I   W   końcu   jednak   uciekł 
przed nią  na drugą  stronę, z dziecinną Hfością 
zeskoczył na brzeg i ruszył przed siebie.

• Nie zostawiaj mnie! – wrzasnęła Georgina. – 

Zaczekaj! Amy skrzywiła się. Georgina naprawdę 
była   odważna.   Albo   ^•klowna.   Albo   jedno   i 
drugie.   I   (>i   I   wracał   się   przesadnie   wolno,   a 
potem   popatrzył   na   dziew–   Bmc   Z   jego 
kamiennej twarzy trudno było cokolwiek wyczy

’   M-orgina   wyciągnęła   dłoń   królewskim 

gestem. Musisz mi pomóc.

I.   ilku   poławiaczy   krabów   zastygło   w 

przycumowanych do idkach, a grupa pracujących 
w   porcie   robotników   prze–   Hh   rozmowę   i 
odwróciła się w stronę żaglowca. I F.Hchann nie 
odezwał się ani słowem, ale wrócił i wlepił wzrok 
I N rękę.

Ali   nosfera   się   zagęściła.   Eachann   przenosił 

kamienne   spojrzeli   z,   ręki   dziewczyny   na   jej 
twarz. W końcu ujął wyciągniętą tli””

’ Amy czuła, co się święci, Georgina natomiast 

– 292 –

background image

niczego nie

•Mtrjrzewała:   była   zbyt   zajęta   zadzieraniem 

nosa. W okamgmeniu Eachann zarzucił ją sobie 
na ramię jak worek •Hilulli. < leorgina wrzasnęła 
jak opętana, ale Eachann, nie zwracając Wiitfi na 
jej   protesty,   zaniósł   ją   spokojnie   na   przystań, 
czym fibudził aplauz rybaków.

zusalutował   im   w   podziękowaniu   i   postawił 

Georginę na zien iik, jakby zrzucał z pleców ciężki 
ładunek.

Mam wrażenie, że patrzę na dwa muły. Amy 

odwróciła się na dźwięk głosu Caluma. Sial przy 
niej   w   koszuli   z   podwiniętymi   rękawami,   bez 
płasz

|a,   z   rozwianym   włosem.   Miał   opalone, 

muskularne, silne ręce

 ^
stworzone   do   żeglowania.   Wydawało   się 

niemożliwe,   że   Ml   samymi   dłońmi   dotykał   tak 
delikatnie jej policzka.

Spojrzała   mu   prosto   w   twarz,   na   której   jak 

zwykle   WRIIIIM   ślady   zarostu,   i   zauważyła,   że 
jego usta przybrały kształt ottlffl stanowczej linii.

– 293 –

background image

Poprawił   okulary,   co   znaczyło,   że   się 

denerwuje. To dało m nadzieję. Może jednak mu 
zależało?

Nie odrywał od niej wzroku.
– Chcesz, żebym zawiózł cię do domu? Jeśli 

zajdź potrzeba, mogę wszystko wytłumaczyć... – 
Nie ma komu. – Czuła na sobie jego spojrzenie, 
ale nil patrzyła mu w oczy. Bała się, że zacznie 
płakać. Włożył ręce do kieszeni.

–   Muszę   się   spotkać   z   paroma   osobami,   a 

potem   natychmia   wyruszyć   do   Bath.   Kiedy 
jeszcze chorowała, opowiedział jej o statkach ze 
Slfl cji, a szczególnie o tym, którego właśnie się 
spodziewał. Mdwl że musi przypilnować, aby jego 
pasażerowie   dostali   ubumlJ   schronienie   i 
żywność. Calum dawał ludziom szansę rozpoczgi 
\ą godnego życia w nowej ojczyźnie.

Gdyby nie zakochała się w nim wcześniej, na 

pewno tak by • stało w chwili, gdy zrozumiała, że 
ten człowiek troszczy I

o   innych,   a   nie   tylko   o   siebie.   Calum 

MacLachlan   odznaczał   i   wyjątkową 
szlachetnością   i   uczciwością   co   różniło   go   od 
wszył kich ludzi, których znała. Przypominał jej 
ojca. Ktoś zawołał: „Calum”, więc oboje odwrócili 

– 294 –

background image

głowy.   Cimpla   wysokich   mężczyzn,   ubranych   w 
łachmany, wyraźnie zmiemtl w ich kierunku.

Amy spojrzała na Caluma.
– MacDonaldowie – powiedział. – To właśnie 

z   nimi   byłeś   umówiony?   –   Aye.   Wyprostowała 
plecy   i   podała   mu   rękę.   –   Czas   się   pożegnać, 
prawda?   Wlepiał   wzrok   w   jej   usta,   A   więc 
Georgina miała rację, Calumowi nie zależało tui « 
intelekcie.

–   Dzięki   za   wszystko.   –   Zarumieniła   się   na 

wspomnienie mk pocałunków. – Za uratowanie 
mi   życia   i   opiekę   –   dodała   posplw   sznie,   by 
uniknąć nieporozumień.

ikiiuil głowąi ujął jej dłonie, ii sicś pewna, że 

nie chcesz, żebym cię odwiózł?

I.ik Pójdę z tobą do bramy. Krnkoczył z łodzi, 

pochwycił ją w talii, podniósł jak piórko

Kto   w  ił  na   ziemi.  Btly  stanęli  przy   wyjściu, 

zamilkli.   Calum   miał   taką   minę,   »   chciał   coś 
powiedzieć, ale w końcu nie wyrzekł ani słowa,

podniosła na niego oczy.
• I )o widzenia. I I )o widzenia, moja kochana 

– 295 –

background image

panienko Amy. ^myinknęła powieki. Serce waliło 
jej   tak   mocno,   że   ledwo   Kału   mężczyzn 
niecierpliwie przywołujących Caluma.

•   Muszę   iść   –   powiedział   ponuro.   A”iy 

przytaknęła   i   długo   odprowadzała   go 
spojrzeniem.

Nie przyznawaj sią do pora *[
iMinnlłll^l
vreorgina   maszerowała   ulicami   Portlandu   z 

dumnie podlfl sioną głową. Nie miała grosza przy 
duszy, nie mogła nnufl wynająć powozu, ale była 
gotowa iść na piechotę, byle tylko jl najszybciej 
znaleźć się w domu.

Miała   już   za   sobą   spory   kawałek   drogi,   gdy 

usłyszał;

ki   kół  i   stukanie   kopyt.  Przyspieszyła  kroku, 

ale wóz natychnimutl dogonił.

Gdy   się   zatrzymała,   konie,   którymi   powoził 

Eachann   MnotJ   chlan,   natychmiast   zaryły 
kopytami w ziemię. A ten dureń się uśmiechał.

–   Myślałem,   że   John   Kabaczek   mieszka   na 

wzgófB   w   starym   domu   z   kolumnami   i 
czerwonym   dywanem   na   scM   dach.   Georgina 
znowu   ruszyła,  skupiając   całą   swoją  energię  na 
lviii by ani na chwilę nie zwolnić kroku. . – John 

– 296 –

background image

Cabot rzeczywiście mieszka na wzgórzu, ale ja idę 
a domu.

– Ciekawe. Sądziłem, że pobiegniesz w tę pędy 

w jego di progi. Zatrzymała się.

– W tym stroju? – Przewróciła oczami. – Nie 

sądzę. – Mnie się podobasz, – Nawet sobie nie 
wyobrażasz,   jak   się   cieszę.   Chyba   zemdl*)|   ze 
szczęścia.   –   Nie   mdlej.   Idź   dalej.   Lubię   twój 
sposób chodzenia.

Milczała.   lak   wdzięcznie...   szybko,   żwawo... 

Podskakuje ci wtedy

witko, co masz najładniejsze, zutrzymała się i 

odwróciła.   (Iptrłszy   rękę   na   koźle,   wyszczerzył 
zęby w uśmiechu.

• Przesuń się. – Chwyciła za kozioł. – Skoro 

nie   masz   nic   Bfcgo   do   roboty,   możesz   równie 
dobrze odwieźć mnie do ni

I   rtlwo   pochwycił   lejce,   a   już   ruszyli   tak 

gwałtownie,   że   Geor”   »   uderzyła   plecami   o 
oparcie siedzenia, ale nie powiedziała ani

•i   |m   liann   gwizdał   wesoło.   A   ona   siedziała 

obok tego matoła i bez przerwy ocierała się p\ o 
jego   muskularne   nogi.   Co   gorsza,   gdy   powóz 

– 297 –

background image

podskaki

nn wybojach, stykali się biodrami. [Oczywiście 

MacTuman  nie   starał   się  ominąć  żadnej   dziury 
czy

•Henia. Obserwowała drogę i przed zakrętami 

chwytała za Ifcz, żeby tylko nie wylądować mu na 
kolanach.   I   Iważała,   że   zachowuje   się   zupełnie 
naturalnie. Już za kilka tu ii miała znaleźć się w 
domu   i   pożegnać   z   MacTumanem   na   Sizc.   Na 
wieki   wieków   amen.   (nly   wyjechali   za   rogatki, 
patrzyła z przyjemnością na znajo-

Wlerzby   i   okoliczne   posiadłości   –   coraz 

większe  i piękniejsze,  miarę jak oddalali się od 
miasta.   Iłyszała   wyraźnie   szum   morza,   który 
wydał się jej zupełnie

V   niż   na   wyspie.   Spokojniejszy.   Pewnie 

dlatego, że zbliżała się domu. z rękami złożonymi 
na kolanach czekała niecierpliwie, by

izcie zobaczyć znajome „B” na bramie i mały 

zegar Bayar

wbudowany   w   kolumnę   ogrodzenia.   I   edwo 

mogła uwierzyć, że wraca do domu. Zeskoczyła z 
kozła,   gdy   tylko   powóz   zaczął   zwalniać.   Na 
bramie   wisiał   łańcuch   z   potężną   kłódką.   A   na 
kartce z wy

– 298 –

background image

vmi rogami widniał napis:
WŁASNOŚĆ BANKU
Informacja   o   licytacji   w   Merchant   Banks, 

Boston, Massachusetts.

WSTĘP WZBRONIONY

Podeszła   do   bramy   na   sztywnych   nogach   i 

chwyciła   za   im   If   lowe   pręty   tak   mocno,   aż 
pobielały jej kłykcie.

Czuła,   że   żołądek   podchodzi   jej   do   gardła, 

oddychała   cicm   Szarpała   gwałtownie   za   bramę, 
jakby chciała w ten sposóh z,m cić z siebie balast 
przerażenia.

Kropelki potu z czoła skapywały  jej na  usta. 

Nie   mogła   ptiitf   metalowych   prętów,   nie 
panowała nad rękami. Oparła głflfl

o kraty i poczuła jego dłonie na ramionach. – 

Georgie? – Zostaw mnie w spokoju! – Strząsnęła 
z pleców jej i odwróciła się szybko. W nadziei że 
jakimś cudem dostani!I do środka, obiegła cały 
dom, waląc pięściami w ogrodzenie. I Ale nawet 
tylne i boczne wejścia zostały zamknięte na łafl 

– 299 –

background image

chy   i   kłódki.   A   za   domem   był   ogród   zasłany 
liśćmi. Georginit I mogła oderwać od niego oczu. 
Czuła   się   jaki   więzień   odgrodisł   od   świata,   za 
którym tak bardzo tęskni.

Zacisnąwszy   dłonie   w   pięści,   podeszła   do 

powozu.

– Co się, u diabła, stało? Przejęli dom? Jak to 

mozliw Przecież nie było cię tutaj bardzo krótko! 
–   Mój   brat   stracił   wszystko,   zanim   umarł. 
Wiedziałam, że fl mam dużo czasu. Musiałam jak 
najszybciej znaleźć bogatfl męża. Miał taką minę, 
jakby jej współczuł.

– Nawet się nie waż! – powiedziała przez zęby. 

– O co ci chodzi? – Nie życzę sobie, żebyś mnie 
pocieszał   albo   mi   współcM   Spróbuj   tylko,   a 
przyłożę   ci   jeszcze   mocniej   niż   Calum.   Wyli   zy 
mam   wszystko:   twoją   bezczelność,   arogancję, 
nawet   brutalnołl   Ale   nie   zniosę   twojej   litości, 
rozumiesz? Szybko i poważnie skinął głową.

– To dobrze. Chodź ze mną. – Chwyciła go za 

rękę i poi u> nęła za sobą wzdłuż muru. – Może 
wreszcie   twoje   muskuly   m   coś   się   przydadzą. 
Zatrzymała się za domem.

–   Spleć   dłonie   w   siodełko.   –   Chcesz   tam 

wejść? Nie widziałaś napisu? Wstęp wzbronią ny. 

– 300 –

background image

Lepiej... Odwróciła się wolno i łypnęła na niego 
groźnie. • – I kto to mówi? Kidnaper? Miał na 
tyle rozumu w głowie, by zrobić strapioną minę.

lak,   zamierzam   wejść   do   własnego   domu   i 

przebrać się we

H!H   IIC   ubranie.   Posłuchaj,   Georgie... 

Zamknij się i rób, co mówię.

Slnnęła   na   jego   splecionych   dłoniach   i   w 

chwilę   później   siehii.   i   już   na   murze.   Unirn 
zeskoczyła do ogrodu, MacLachlan wspiął się za 
nią.

(O ty sobie wyobrażasz? – spytała, patrząc na 

niego z nie-

Idetn. Idę z tobą. Nie ma mowy.
Zeskoczył   z   zadziwiającą   łatwością,   czym 

doprowadził ją do

•li. Wyciągnął ramiona. No, hop! Skoczyła, a 

on ochronił ją przed upadkiem własną piersią

^rz.ylrzymał   w   objęciach   dłużej,   niż   to   było 

konieczne, i Mepchnąwszy go od siebie pięściami, 
pobiegła   kamienistą   e*ką   w   kierunku   domu. 
Właśnie   ją   doganiał,   gdy   znalazła   się   przed 

– 301 –

background image

tylnym wejściem, wyciła za klamkę, ale drzwi ani 
drgnęły – były zamknięte na

ck. Miotała się od wejścia do wejścia, od okna 

do okna. Bez

llkll.
Wybiję szybę– zaofiarował się Eachann, który 

nie odstępocj na krok. Może się nam uda obyć 
bez tego. Muszę jeszcze sprawdzić

iiiluym miejscu. – Przeszła na północną stronę 

budynku, gdzie

mc krzaki rododendronów i akacji splątały się 

z   pnączem   poraiicym   ścianę.   Wpełzła   na 
czworakach w krzaki. Kolczaste gałązki smagały i 
warz, ale nie zwracała na to uwagi. Tym bardziej 
że   co   chwila   Mzała   przekleństwa   Eachanna. 
Pchnęła małe piwniczne okienko – otworzyło się 
natychmiast

głośnym trzaskiem.
W chwilę później byli już w ciemnej piwnicy. 

Po omacku lazła lampę. Jasny płomień oświetlił 
twarz   Eachanna,   który   chmiast   zapalił   mały 
olejny kaganek, stojący niedaleko bla

nego   zlewu.   Można   by   pomyśleć,   że   tu 

mieszkasz.

– 302 –

background image

Wzruszył   ramionami,   a   ona   wspięła   się   po 

małych   drewnll   nych   schodkach   i   stanęła   pod 
drzwiami. Modliła się, żeby nie były zamknięte.

Pomyślała,   że   szczęście   jej   dopisuje,   ale   gdy 

weszła   do   domu,   radykalnie   zmieniła   zdanie. 
Wszędzie bowiem panował nicopi sany bałagan, 
jakby   ktoś   włamał   się   do   środka   i   splądrował 
wnętrze.

Meble były poprzewracane i odarte z obić, z 

kredensu   zniknJ   ła   zastawa   i   stare   rodzinne 
srebra.

Po   podłodze   walały   się   kawałki   rozbitej 

porcelany. Wbiegli

Otworzyła   drzwi   do   sypialni   i   zamarła   z 

wrażenia.   Pokój   nxM   dował   się   w   opłakanym 
stanie. Georgina przypomniała sobie, H gdy była 
tutaj   po   raz   ostatni,   martwiła   się   pożółkłymi 
tapetami   A   teraz   właśnie   te   nieszczęsne   tapety 
prezentowały się zupeM dobrze w porównaniu z 
resztą pomieszczenia.

Toaletki   poprzewracano,   a   zawartość   szuflad 

wysypano |i podłogę. Gdy podchodziła do łóżka, 
pod butami chrzęściły <«!< łamki luster, szkła i 

– 303 –

background image

porcelany.   Usiadła   na   materacu,   próbuM 
zrozumieć przyczyny takiego stanu rzeczy. Kto to 
zrobił? 1 dli czego?

Eachann stanął w drzwiach.
–   Chodźmy   stąd   –   powiedział   wreszcie   po 

chwili milczenia,] – Nie! – odparła głośniej, niż 
zamierzała. – Nie mofl Jeszcze nie. – Podniosła 
się   raptownie.   –   Przyszłam   tu   w   pewmi| 
konkretnej sprawie. A jeszcze jej nie załatwiłam. 
– Ruszył w stronę garderoby, gdzie walały się jej 
zniszczone   i   ponncM   ubrania.   Godzinę 
przeszukiwała   szuflady,   szafki   oraz   komody,   by 
wy   brać   coś,   co   nadawałoby   się   do   włożenia. 
Kolejną   godzinę   M   dziła   w   garderobie.   Raz 
wychyliła z niej nos i zauważyła, iii Eachann leży 
na łóżku. Ze skrzyżowanymi nogami i rękami pi 
głową wyglądał, jakby spał.

Ale   nie   dała   się   oszukać.   Szybko   spakowała 

parę rzeca) Zachodząc w głowę, kto splądrował 
jej dom, ubrała siew jedwiih< ną spódnicę i nie 
całkiem   pasujący   do   niej   żakiet.   To   mulił 
wystarczyć.

Pod   łóżkiem   znalazła   stary   kapelusz   w 

ciemnobłękitnym ol

– 304 –

background image

III,   takim   jak   suknia.   Ostatnią   nadzieją   był 

John. Musiała mu

ysiko wytłumaczyć, w nadziei że zapomni o jej 

zniknięciu

nkructwie,   które   zapewne   przestało   już   być 

tajemnicą.

zupakowawszy   dwie   walizki,   wyciągnęła   je   z 

garderoby,   a   pom   podeszła   do   łóżka   i   trąciła 
Eachanna palcem. Nawet się nie »zvl. oddychał 
równo i spokojnie.

(Mcszła   o   krok,   podniosła   jedną   z   walizek   i 

rzuciła mu ją na pi h. Niech cię diabli! – Zerwał 
się jak oparzony i odepchnął od ’bic walizkę. – 
Dlaczego to zrobiłaś? < Iłągnęła już przez pokój 
drugą walizę.

• Nie marudź. Chodźmy. Wsiał, wziął od niej 

walizkę, a drugą zdjął z łóżka z irytującą ością. 
Wkrótce potem siedzieli już w powozie. Georgina 
przytrzymy– HI.I kapelusz ręką, bo ktoś ukradł 
wszystkie   szpilki.   Twoja   dynia   już   czeka, 
Kopciuszku   –   powiedział   MacTun   i   skłonił   się 
przesadnie.   Przestań   natychmiast   i   jedź   do 
miasta   –   warknęła,   siadając   koźle.   Aha   – 

– 305 –

background image

mruknął   porozumiewawczo.   –   Zamierzasz 
odwiedzić   lina   Karata.   Pokręciła   tylko   głową. 
Niech się bawi.

–   I   co   zrobisz?   Wymyślisz   jakieś   zręczne 

kłamstewko? Pewnie tak. Mam tylko nadzieję, że 
nie   zdjął   poduszek   ze   llodów,   bo   chyba   będę 
musiała uklęknąć. Szarpnął mocno cugle. Ty? Na 
kolanach przed mężczyzną? – Wybuchnął cyniczi 
śmiechem. – Chciałbym to zobaczyć! Wjechali na 
wybój, więc znowu musiała przytrzymać kape-

Sądzisz, że to śmieszne?
()wszem. Nawet bardzo.
Hyla dumną kobietą i wcale nie wydawało jej 

się   to   zabawne,   ypiostowała   więc   tylko   plecy   i 
przestała   zwracać   na   niego   ii^e.   Od   czasu   do 
czasu wyczuwała na sobie jego badawczy

zitik,   ale   nie   odzywała   się.   Widziała,   jak 

wjeżdża prosto na kamień, i omal nie wyleciała 
NI ci lżenia. Popatrzyła na niego zimno. Mógłbyś 
uważać. Naprawdę nie można z tobą wytrzymać.

– Wybacz, Georgie. Trudno mi się skupić, bo 

cały cz;is i wyobrażam, że to przede mną klęczysz. 

– 306 –

background image

–   Możesz   sobie   wyobrażać,   co   tylko   chcesz. 
Roześmiał się głośno. – Nigdy bym cię o nic nie 
błagała.   –   Czy   to   wyzwanie?   –   Nie.   Szczera 
prawda. – Nie sądzisz, że potrafiłbym cię zmusić 
do   pokory?   –   Nawet   jestem   pewna,   że   nie.   – 
Chcesz   się   założyć?   –   Jesteś   taki   arogancki,   że 
właściwie   powinnam   dać   ci   •   kę,   ale...   – 
Machnęła   lekceważąco   ręką.   –   O  nic   się   z   (ob, 
założę, bo kiedy już wreszcie zostawisz mnie pod 
domem  (   tów,  nie  będę   musiała   cię   oglądać.   – 
Splotła   dłonie   i   poili   i   głowę.   A   on   ryczał   ze 
śmiechu.

– Przestań wyć i skręć w prawo.
Przybywam z miasta Bostonu, krainy dorsza i 

chleba, gdzie Cabots gada z Lowellem, a Lowell 
gada do nieba.

Samuel C. Bushnell
przekl. Jacek Kittel
\ Icorgina stanęła na schodach prowadzących 

do   posiadłości   >iow   i   zastukała   trzykrotnie 
kołatką z brązu. Było to ogromne inzysko, ale i 
tak niewielkie w porównaniu z innymi rezyden– 
II tej rodziny. Okna wychodziły na zatokę, schody 
wyłożono   vin   marmurem,   a   portyk 
podtrzymywały wysokie białe kolum

– 307 –

background image

,   lllyszczące   stalowe   poręcze   przyozdobiono 

skomplikowanymi   Hywami   z   mitologii  greckiej. 
Wiedziała   od   Johna,   że   w   domu   znajduje   się 
dwadzieścia   pięć   km   l   zamierzała   się   cieszyć 
każdym z osobna, gdy wreszcie tu

ii<   szka.   Teraz   musiała   tylko   odegrać 

wspaniałe   przedstawie,   n   len   dom   i   –   co 
ważniejsze   –   jej   rodzinna   posiadłość   zostaną 
zjiwsze   jej   własnością.   ’.lila   wyprostowana   jak 
struna,   powtarzając   wciąż   w   myślach   tjU 
przemowę.   Widzisz,   John,   trudno   sobie 
wyobrazić bardziej idiotyczny PH okoliczności... 
11   słyszała   znajome,   irytujące   pogwizdywanie 
Eachanna i obej

’.I się.
MacTuman   rozwalił   się   na   koźle,   nie 

spuszczając z niej wzroku. Kazałam ci odjechać – 
syknęła, przechyliwszy się przez

1 Z, Ipojrzał na nią, przyłożył dłoń do ucha i 

potrząsnął głową na k, że jej nie słyszy. z.ttnim 
zdążyła   się   ruszyć   czy   choćby   krzyknąć,   drzwi 
otwo

yly się jak zaczarowane.

– 308 –

background image

Przytrzymując   kapelusz,   odwróciła   się 

gwałtownie.

– Panna Bayard – powitał ją lokaj Cabotów. – 

Samuelu.   –   Skinęła   mu   głową   i   wyprostowała 
spodni.   \   Chciałabym   się   zobaczyć   z   panem 
Cabotem. – Przykro mi, ale pana nie ma w domu. 
Wpadła   w   panikę.   –   Ale   nie   wrócił   jeszcze   do 
Bostonu,   prawda?   –   Nie,   panienko.   Pan   Cabot 
pojechał do Filadelfii. Znacznie lepiej. Może nie 
słyszał   jeszcze   o   bankructwu–   Kiedy   się   go 
spodziewasz? – Trudno mi powiedzieć. – A może 
nie chcesz udzielić mi tej informacji? – Łypm,In 
niego spod oka. – Naprawdę nie wiem. Ani on, 
ani pani Cabot nic na ten to| nie wspominali. – 
Ach, rozumiem. Wyjechał z matką. – Zaśmiała się 
i   pohn   ła   rękę   na   sercu,   które   biło   jej 
zdecydowanie za szybko, Dlaczego dopiero teraz 
mi   to   mówisz?   –   Matka   pana   Cabota   jest   w 
Bostonie. Miałem na myśli h pana Cabota, panią 
Phoebe   Cabot.   Zdaje   się,   że   jej   r<«lzi   państwo 
Dearborn, pochodzą z Filadefii. W chwilę później 
na tym wspaniałym podeście o żelazn) poręczach 
z greckim motywem wydarzyło się coś bardzo dl 
nego:   Georgina   Bayard   po   raz   pierwszy   życiu 

– 309 –

background image

zemdlała.

Wypijmy za ciebie, wypijmy za mnie. Wypijmy 

za   dziewczyną   o   pięknym   kolanie.   A   teraz   za 
faceta z ręką na jej biodrze; Nie zaszedł daleko, 
ale zaczaj dobrze.

utwór anonimowy
przekl Jacek Kittel
dy   Georgina   odzyskała   przytomność,   ktoś 

rozpinał jej

c.   Czuła   dotyk   czyjejś   ciepłej   ręki   na   szyi   i 

podmuchy tal rza na policzkach. Otworzyła oczy i 
zamrugała.   MI   lninn   wachlował   ją   kapeluszem. 
Przymknęła powieki, bo h> |’l światło, a do tego 
nie mogła pogodzić się z faktem, że ta biała twarz 
przypadła w udziale takiemu matołowi. )i»Nz.ła 
do   siebie   i   popatrzyła   w   dół.   Żakiet   gdzieś   się 
zapali,   zarówno   bluzka,   jak   i   koszula   były 
rozpięte, a sznurówki

•tu rozwiązane. utworzyła usta ze zdziwienia i 

rozejrzała   się   pospiesznie,   jdowała   się   pod 
domem Cabotów. Na wpół rozebrana, leżała tylu 
zaprzęgu.   Miy   .kawicznie   zakryła   się   koszulą   i 
odtrąciła   jego   rękę.   Zabierz   ten   kretyński 
kapelusz!   I   iważasz,   że   jest   kretyński? 

– 310 –

background image

Rzeczywiście, piórko mogłoby

? ładniejsze.
Wyrwała mu kapelusz i zasłoniła nim piersi. 

lesiem   w   połowie   rozebrana,   ty   głupcze!   Nic 
przeszkadzało   ci   to   specjalnie   tej   nocy,   kiedy 
wybierałaś

nn spotkanie z Johnem Kawalarzem.
( In iuła za wszelką cenę zapiąć ubranie, ale 

nie pozwalał jej ii> poluzowany gorset. Włożyła 
rękę   pod   koszulę   i   z   trudem   ifllazła   koniec 
sznurówki.

Masz! Ciągnij! i Iwijał sobie sznurówkę wokół 

dłoni, jakby chciał wyciągnąć

rybę z wody. Ich twarze znalazły się zaledwie o 

parę centy i od siebie.

Łypnęła na niego spode łba.
– Powiedziałam: ciągnij! – Dobra, Georgie. – 

Wyszczerzył   zęby   w   uśmiechu.   ()   1   chodzi? 
Szarpnął   ją   tak   mocno,   że   przywarła   do   niego 
płasko, j placek. Poczuła jego rękę na obnażonym 
udzie.

– Jeszcze jeden ruch, a zacznę wrzeszczeć, że 

– 311 –

background image

chcesz   m   zgwałcić!   –   I   zrujnujesz   sobie 
reputację?   Akurat   tu,   przed   tym   dninfl   Nie 
wierzę, Georgie. – Głęboko się mylisz. Nie można 
zrujnować   czegoś,   co   j\m   istnieje.   –   Nabrała 
powietrza   w   płuca   i   otworzyła   usta.   –   Rlfl   – 
wrzasnęła.   Ciąg   dalszy   okrzyku   utonął   w   jego 
ustach. Natarł na nu\ { gwałtownie, że upadli na 
tylne siedzenie wozu. Usiłowała z.rm go z siebie, 
ale okazał się za ciężki. W dalszym ciągu próbo* 
krzyczeć,   choć   nadal   rozgniatał   jej   wargi 
pocałunkiem.

Zakrył jej usta dłonią.
– Cicho bądź, Georgie. Przecież wiesz, że nic ci 

nie   zioh||   Ugryzła   go   w   rękę.   –   O,   cholera!   – 
Podniósł   się,   rzucając   jej   gniewne   spojrul   – 
Trzymaj się ode mnie z daleka. – Wyrwała mu 
sznuitll   i   zacisnęła   ją   tak   mocno,   że   omal   nie 
zemdlała.   Poluzownw(   gorset,   zapięła   wreszcie 
ubranie.   –   Słyszysz?   Z   daleka!   Wszy»(   przez 
ciebie. – Słuchaj... – Odejdź! – Chciała zeskoczyć 
na ziemię, ale zatarasował drogę, więc wbiła mu 
łokieć   pod   żebra.   –   Wracaj   na   tę   .«   wyspę,   do 
dzieci,   a   ode   mnie   się   odczep!   Rozumiesz? 
Milczał.   Patrzył   tylko   na   nią   przeciągle,   a   jego 
twarz   |   wyrażała   żadnych   uczuć.   Przez   chwilę 

– 312 –

background image

tylko wydawało sic jej jest zły. Ale przecież  nie 
miał prawa się wściekać. To nie i> życie legło w 
gruzach.

Przeczołgała się obok Eachanna, zeskoczyła na 

ziemię   i   m   trzymując   kapelusz,   ruszyła   przed 
siebie. Godzinę później była już w połowie drogi 
do domu. Hachi nie poszedł za nią, choć sądziła, 
że tak uczyni. Przez cały czas nie minął jej nawet 
jeden powóz czy chd

|ilzicc na koniu. Letnicy wrócili już do swych 

miejskich rezy

•iii   M   w   II   <   lzą,   na   pewno   wiedzą   o   jej 

bankructwie. Potknęła się int ula pochwycić pień 
drzewa,   by   odzyskać   równowagę.   Przez   )Hvile 
patrzyła przed siebie. Nie miała pojęcia, co robić, 
iznhaczyła   z   daleka   swoją   posiadłość   –   mury 
ogrodzenia   i   spiii’.   i   \   dach.   Dostrzegła   korony 
drzew, a także pnącza zasłaniąjąfcdrapaną farbę i 
przegniłe framugi okien,

•pędzała tu wszystkie swoje wakacje. Ten dom 

stanowił jej azyl, więc może dlatego walczyła tak 
nieustępliwie, by go i , mać. Oderwała się od pnia 

– 313 –

background image

i poszła dalej, pym razem dostała się do środka 
bez najmniejszych trudności, bicia się na drzewo, 
zeskoczyła do ogrodu i od razu odnalazła

•lliczne okienko. Przez chwilę spacerowała po 

domu.   Pousta|   ln   meble,   a   z   niektórych   zdjęła 
pokrowce. Kliikreciła zegary i patrzyła długo, jak 
odmierzają czas, który |iil dla niej jakiekolwiek 
znaczenie. I li i czas liczyłby się wówczas, gdyby 
miała dokąd pójść. A jej Izustało nic – nawet nie 
zabrała   walizek   z   wozu   Eachanna.   Cldy   niebo 
pociemniało,   a   słońce   zniknęło   za   horyzontem, 
bzla na górę. Zdjęła buty, żakiet i wśliznęła się do 
łóżka.

zi iieia natychmiast, i to tak mocno, że nić nie 

słyszała

w 11 skrzypnięcia frontowych drzwi i szybkich 

kroków na scho

4  li Nic słyszała,  że  ktoś wszedł  do sypialni. 

Gdy wreszcie • •i – via oczy, stał nad nią policjant 
z   pistoletem   i   pałką   u   boku,   W   chwilę   później 
została aresztowana za wtargnięcie na teren ”.itny 
i włóczęgostwo.

Prawdziwych przyjaciół poznaje sią w bit^M
dreorgina   wysłała   listy   do   wszystkich 

– 314 –

background image

znajomych.   Ni   ki   mi   wykupił   jej   z   więzienia. 
Nawet   ci,   którzy   jeszcze   nie   wrócili   I   swych 
miejskich rezydencji. Nawet ci, którzy tańczyli w 
I balowej Bayardów i opijali się szampanem, nie 
chcieli wplm |1 za nią kaucji.

Opuścili ją wszyscy: przyjaciele z dzieciństwa, 

a   także   słufl   cy.   To   właśnie   oni   splądrowali   jej 
dom i zabrali kosztownolil Twierdzili, że należy 
im się jakieś wynagrodzenie.

Siedziała   na   zakurzonej   pryczy,   okryta 

zapchlonym  koflfl przeżartym  przez  mole. Ręce 
drżały jej tak mocno, jak wówflfl gdy zgubiła się 
w parku. Znów czuła się jak samotna, przerażał i 
zagubiona   mała   dziewczynka.   Oparła   łokcie   na 
kolanach, I>I z* tarła zaczerwienione oczy i po 
raz pierwszy w życiu pomyślull że chyba nie uda 
się jej przetrwać.

Skrzypnęły   drzwi,   usłyszała   pobrzękiwanie 

kluczy.

–   Zgadza   się,   to   jest   Georgie.   Eachann? 

Doznała takiej ulgi, że aż opadła z sił. Radość nie 
trwała jedna długo. Chwyciła za kraty.

– Wyciągnij mnie stąd! Spojrzał na strażnika. 

– Co mam robić? – Zapłacić kaucję w wysokości 
dziesięciu dolarów i poripi«fl|

– 315 –

background image

jtylmlczcnie,   w   którym   przejmuje   pan 

całkowitą   odpowiedziali   oskarżoną.   Podpisz, 
Eachann.   i   lliiiżnik   patrzył   to   na   nią,   to   na 
Eachanna.   Nic   wolno   jej   wrócić   do   domu,   bo 
stanowi on własność

piku   Wszystkie   rzeczy   również.   I   ni   li.uin 

przyglądał się jej z namysłem. JeŃli zmusi mnie, 
żebym padła przed nim na kolana, to go

K   l’ojedziesz   ze   mną   na   wyspę?   –   Nie 

wspomniał ani słowem ludzie. Tak.

I tohrowolnie?
liik.   Podpisz   tylko  ten   papier   i   zabierz   mnie 

stąd. pięć minut później wyszła z więzienia pod 
kuratelą Eachan. 111 achlana – człowieka, który 
ją porwał.

Staruszek śmiał się i śpiewał w M Gdy płynęli 

w   tym   sobocie.   Wiatr   ich   smagał   całą   noc, 
Rozbijając   bryzgów   krocie.   Niebo   jak   morze 
dokoła, Gwiazdy to rybki srebrne. „Zarzucaj sieć, 
gdzie wola – Nie zadrżą stwory podniebne!” Tak 
gwiazd   krzyczy   zgraja   Do   nocnego   rybaka 
Luliluliląju,

– 316 –

background image

i up. ni h|
przekl. .Anvt I
v^alum   popłynął   żaglowcem   do   Bath,   więc 

Eachann zapfl rybakom, którzy wybierali się tej 
nocy   na   połów,   za   przewllj   nie   na   wyspę.   Na 
początku   Georgina  milczała,  siedziała  skulę]  na 
ławce i nie spuszczała wzroku z Eachanna.

Właściwie   nie   musiała   na   niego   patrzeć,   by 

wiedzieć,   że   nil   w   życiu   nie   spotkała   równie 
przystojnego   mężczyzny,   (idy   1   stał   na   rufie, 
wysoki, barczysty i potężny, wyglądał jak prnw J 
wy   władca   morza.   Wiatr   rozwiewał   mu   włosy, 
odsłaniaj:)c iri skie, jak wykute w kamieniu rysy.

Nie, on nie był ani łysy, ani niski.
Nie był również bogaty.
Ale lubiła na niego patrzeć. Oparłszy policzek 

na dłoni, rioni do wniosku, że mogłaby mu się tak 
przyglądać   przez  resztę  >yi  Pod   warunkiem,   że 
zachowałby   całkowite   milczenie.   Na   przyjęciu 
wyobrażała go sobie w krawacie. Teraz jedl

doszła do wniosku, że w najelegantszym nawet 

ubraniu   n   prezentowałby   się   tak   wspaniale   jak 
teraz na łodzi.

Eachann   MacLachlan   był   równie   dziki   i 

nieokiełznany   J   wyspa,   na   której   mieszkał. 

– 317 –

background image

Podobnie   jak   ona   trwał   niezłomnie   l   swoim 
miejscu.

Wynajęty   przez   niego   rybak   okazał   się 

strasznym   gmlul   Ponadto   lubował   się   w 
zabawnych powiedzonkach. Uzmil, Georgina jest 
żoną Eachanna, a ten nie wyprowadzał go z bM

Gdy wypływali z portu, opowiadał im o swoich 

przygodach   morzu   i   połowach,   z   których 
przywoził „tyle ryb co kot napl.ikiil

lesleś   z   Bostonu?   –   spytał   Georginę. 

’izviaknęła. Ano tak myślałem. Tylko ślepy by nie 
zauważył. I ni liann roześmiał się głośno.

Wiecie,   że   ojcowie   pielgrzymi   wcale   nie 

przypłynęli   do   inouih?   –   Rybak   rozciągnął 
splataną sieć. – Najpierw przycuiwuli do wyspy 
Monhegan. I tam nałowili sobie dorsza. Pew

•   i.uika   żona   rybaka   wygląda   przez   okno   i 

widzi,   jak   „May   »ci”   zabiera   jakiś   ładunek   na 
pokład. Odwraca się do męża •ta: Jak myślisz, co 
to jest?” Mąż wyjrzał przez okno. „Na •O ojcowie 
pielgrzymi.   Wreszcie   przypłynęli”.   Nu   wet 
Georgina musiała się roześmiać, choć historyjka 

– 318 –

background image

była k głupawa. Wszystkie kobiety, które znała i 
uważała   do   niernn   za   przyjaciółki,   szczyciły   się 
swym pochodzeniem. Ich ludkowie mieli jakoby 
przybić   do   wybrzeży   Nowej   Anglii   na   |kn 
„Mayflower”.   Przcstali   się   śmiać,   gdy   jeden   z 
synów   rybaka   dostrzegł   ławicę   iłz1   W   chwilę 
później   wrzucali   już   sieci   do   wody.   »   (icorgie? 
Chodź tutaj! niknęła na Eachanna, podniosła się i 
stanęła   przy   nim   na   n   Widziałaś   kiedyś   ławicę 
śledzi?   Wątpię.   –   Zaśmiała   się   serdecznie.   To 
popatrz.

Illiulc   księżycowe   światło   posrebrzyło   wodę. 

Nagle coś w niej IMjło i zalśniło tak, jakby pod 
powierzchnią   morza   uwięzło   stado   robaczków 
świętojańskich. Fale zamigotały tysiącem

in-ick.
istniała   się,   bo   nigdy   czegoś   podobnego   nie 

oglądała.  Czuła obie wzrok  Eachanna.  c patrzył 
na ryby, tylko na nią. Wiele by za to dała, żeby

’Imlz.icć, co on myśli i co widzi, gdy tak pożera 

ją   wzrokiem.   Ulyi   hmiast   też   zaczęła   się 
zastanawiać nad swoim losem. Bo lynym dla niej 
wyjściem było poślubić MacTumana.

N   i«–   rozumiała,   dlaczego   to   właśnie   on 

okazał się jedynym iwiekiem na świecie, który w 

– 319 –

background image

ogóle   dostrzegał   jej   istnienie.   mv   leż 
najprawdopodobniej by jej pomogła, ale nikt nie 
wiejjał,   gdzie   jej   szukać.   Georgina   była   bardzo 
ciekawa, czy ma

•Mtkn   Amy   Emerson   posłuchała   jej   rady   i 

usiłuje rzucić urok na ••luma MacLachlana.

Rybacy opuścili sieci i zajęli się połowem.
Georginie   nie   podobało   się   ani   spojrzenie 

Eachanna,   ani   Ul   cie,   jakie   w   niej   budził   ten 
mężczyzna.   Najchętniej   by   znowu   niego 
naskoczyła, ale brakło jej sił. Poza tym przecież 
\vi, z nim całą swoją.przyszłość.

Gdy   rybacy   wyrzucili   śledzie   na   pokład, 

poczuła   się   na   d   jakby   straciła   coś   bardzo 
cennego. Ryby miotały się po pokl

– ich piękne srebrzyste ciała podskakiwały w 

bezskutccz   próbach   ucieczki.   Chciały   wrócić   do 
domu, do morza. – Każ je wrzucić z powrotem do 
wody – powiedziała, patrząc na Eachanna. – , To 
nie ma sensu. Wpadną w sieci innych rybaków.

–   Na   pewno?   Dlaczego   jesteś   taki   pewien? 

Równie do mogą wypłynąć na pełne morze. – A 
tam   pożrą   je   foki.   Miał   rację,   ale   to   wcale   nie 

– 320 –

background image

poprawiło   jej   humoru.   Czułti   jak   śledź 
podskakujący   rozpaczliwie   na   pokładzie.   Kiedy 
nikt nie patrzył, wyrzuciła kilka rybek za burtę. I i 
wiedziała, że postępuje głupio, od razu odzyskała 
dobry nast

Ten, kto nie zaznał biedy, nie docenia uroków 

bogactwa.

przysłowie szkockie
^iiinim dotarli na wyspę, Georgina pogodziła 

się z losem.

fjej   innego   nie   pozostało.   Straciła   dom.   Nie 

była   w   stanie   i   ni   ować   na   swoje   utrzymanie. 
Mogła   jedynie   wyjść   za   mąż   I   ni   lianna.   A   on 
rozpalał właśnie ogień na kominku, podczas gdy 
ona   liniała   się   po   pokoju.   Nie   było   tu   tak 
porządnie i czysto jak

( ul
a.   pufrza.snęła   głową.   Ale   nora!   I   Jednak 

można w niej mieszkać – powiedział, odwracając 
się

”i-iu.i
1’izypuszczam,   że   nie   mam   innego   wyboru. 

Nie rozumiem. Slraciłam dom i majątek. Muszę 
przyjąć twoją propozy-

– 321 –

background image

Nn odezwał się ani słowem. Wyprostował się 

tylko i oparł

•iininek. Myślę – mówiła dalej, że jakoś nam 

śię   uda   wspólnie   ułożyć   t   ii.   o   ile   oczywiście 
zachowasz   rozsądek...   Możemy   się   umóto... 
rodzaj ugody, z której obie strony czerpią pewne

(•ysci.
popatrzył na nią przeciągle. I >obrze – odparł, 

kiwając   głową   z   namysłem.   Zgadzasz   się?   Nie 
widzę przeciwwskazań.

– To dobrze. – Odetchnęła z ulgą. – Dam ci 

pokój   i   wyżywienie.   Oprócz   tego   zapłacę...   – 
Zapłacisz   mi?   –   Muszę   ci   podziękować   za   ten 
pomysł.   To   ty   mi   uświnić   łaś,   że   wcale   nie 
potrzebuję   żony,   tylko   opiekunki   do   dzl 
Oczywiście   miałaś   rację.   –   Przejechał   ręką   po 
włosach i rozeifll się histerycznie, jakby zobaczył 
diabła.   –   Przyznam,   że   czum   ii   teraz   o   wiele 
lepiej.   Nie   pasujemy   do   siebie.   Nie   bylil>y|B 
szczęśliwym małżeństwem. Westchnął i spojrzał 
jej prosto w oczy.

– A więc dojdźmy wreszcie do porozumienia. 

– 322 –

background image

Niech   uofl   zastanowię...   –   Stukając   palcem   w 
podbródek, mruczał cofl siebie i robił przedziwne 
miny. – Już mam. Oto moja propoz.y4 Zapłacę ci 
dwadzieścia pięć dolarów miesięcznie. – Czyżbyś 
naprawdę był taki głupi? – Dobra. – Uśmiechnął 
się   i   mrugnął   do   niej   porozum   u-«   u«   czo.   – 
Musiałem   spróbować.   Odetchnęła.   Poprawiła 
spódnicę i uniosła dumnie głowę, ] Znała się na 
żartach. Ale ten był po prostu niedorzccM

Georgina   Bayard   opiekunką   do   dzieci? 

Roześmiała się.

–   Nie   słyszałam   niczego   równie   głupiego.   – 

Masz   rację.   Nie   potrafię   postępować   z 
Bayardami. Wciąż się śmiała. – Podwajam ofertę. 
Pięćdziesiąt dolarów miesięcznie i wafl niedziele. 
Śmiech   zamarł   jej   na   ustach.   Czyżby   on 
naprawdę oszaM Wpatrzyła się uważnie  w jego 
twarz,   pewna,   że   jak   zwył   próbuje   ją 
sprowokować.

–   Oczywiście   spodziewam   się,   że   mnie 

poprosisz,   bym   I   pierwszej   wypłaty   odliczył 
kaucję. Wiem, że wy, Bayanlowfl jesteście dumni. 
Na   pewno   nie   chcesz   mi   niczego   zawdzięczm 
Spoglądał na nią tak, jakby jej dał najpiękniejszy 
prezent Wyl ciągnął rękę. Popatrzyła na nią jak 

– 323 –

background image

na martwego śledzia.

–   No,   Georgie.   Przestań   się   targować.   Nie 

mogę ci wl(H zaoferować, więc w żaden sposób 
nie wyłudzisz ode mnie pitffl dzy. I tak uważam, 
że jestem bardzo hojny. Wyłudzisz? Wbiła wzrok 
w jego dłoń, żałując, że nie ma pM sobie siekiery. 
Bardzo długo odzyskiwała panowanie nad sobą.

A więc chcesz mi płacić pięćdziesiąt dolarów 

miesięcznie upiekę nad dziećmi. iye. – Klepnął ją 
po plecach. – Uważam, że zawarliśmy

•   izoi   zędny   układ.   A   ju   zostałam   twoją 

niewolnicą. • I lodźmy teraz do łóżka. To znaczy 
do łóżek – poprawił się Irzcsadnym pośpiechem. 
– W osobnych sypialniach. Nie jliilhym, żebyś się 
przestraszyła tak jak Amy. Nie będziesz się Hiliilii 
martwić o swoją cnotę, bo zatrudniam cię u siebie 
jako   m   .1   Rozumiesz...   mieszkasz   u   mnie 
służbowo. Mllzlx>WO...

Niemal   ściągnął   ją   z   krzesła   i   poprowadził 

schodami   na   górę.   ły.ymał   się   przed   jednym   z 
pokoi na piętrze i otworzył drzwi. | zmi ważyła 
dywanu   na   podłodze,   wnętrze   cuchnęło 

– 324 –

background image

stęchlizną. > Jutro pojadę na drugą stronę wyspy 
i   każę   Fergusowi   wwieźć   dzieci.   Im   wcześniej, 
tym   lepiej.   1’i’ilmosła   na   niego   oczy.   Na   nic 
innego nie starczyło jej siły.

•I nuałajak z ołowiu, sztywne ręce, zaciśnięte 

szczęki.   Ledwo   I,«   hala.   Będziesz   musiała 
naprawdę uważać na te moje diabełki, i lałbym, 
żebyś szczególnie zadbała o ich edukację. Jestem

•Hen,   że   wy,   Bayardowie,   otrzymaliście 

naprawdę staranne i .. latcenie. I to mi bardzo 
odpowiada,   bo   aż   do   wiosny   nie   ta   mógł 
zatrudnić   dla   nich   nauczyciela.   «Idwrócił   się   i 
odszedł, pogwizdując wesoło. •

Jeśli   naprawdę   ci   na   czymś   zależy,   musisz 

postawić wszystko na jedną hurm by to osiągnąć.

prawo Georginy I^ H
C^ o ty tu robisz, do diabła? Amy wysunęła 

głowę ze zbiornika na makrele i spo|iz« prosto w 
rozgniewaną twarz Caluma MacLachlana.

–   Co   robię?   –   powtórzyła.   –   Chyba   zaraz 

zwymiotuj I Podniosła rękę do czoła i zachwiała 
się. Zaklął. Skrzywiła się i przymrużyła oczy.

– Przestań się tak kołysać, dobrze? Już i bez 

tego kręci ml • w głowie. – Aleja stoję zupełnie 

– 325 –

background image

spokojnie.   –   Pochylił   się   i   wyciłigmtl   1   ze 
zbiornika   tak   szybko,   że   poczuła,   jak   żołądek 
podchodzi jej m gardła. – Boże! Nie ruszaj się! – 
Zaczerpnęła   głęboki   haust   chłodiim   powietrza. 
Chyba   ogłuchł,   bo   podprowadził   ją   na   drugą 
stronę luli i przechylił przez nadburcie.

–   Oddychaj   głęboko,   moja   śliczna.   A   jeśli 

będziesz musnOi opróżnij żołądek. – Przecież nic 
nie jadłam – jęknęła. Mruknął coś, co zabrzmiało 
jak „idiota”, i znów wziąl ji| ifl ręce.

– Obchodzisz się ze mną tak niedelikatnie, że 

czuję   się   jcszoi   gorzej   niż   w   tym   zbiorniku.   – 
Dobrze,   że   nie   wyrzuciłem   cię   za   burtę.   –   Nie 
zrobiłbyś tego.

I epiej nie sprawdzaj,
ziihnił   ją   do   małej   kajuty   pod   pokładem   i 

posadził   na   ławie   budowanej   w   ścianę. 
Otworzywszy   kredens,   wyjął   z   niego   kilka   3)zv 
Najwyraźniej znalazł od razu to, czego szukał, a 
potem

hil i przed nią, trzymając pod pachą puszkę z 

krakersami.

Proszę, kochanie. Spróbuj coś zjeść.

– 326 –

background image

pknęła   i   opadła   bezwładnie   na   łóżko, 

przysłaniając dłonią

9 zoładek mam w gardle, a ty chcesz, żebym 

jadła? Ho to ci pomoże. Proszę, spróbuj chociaż 
jednego suchara... llniosła głowę i popatrzyła na 
białe suchary na jego wyciąg

•I ręce. Wzięła jednego i dokładnie obejrzała. 

< licesz go zjeść czy zapamiętać, jak wygląda? f 
leszcze   nie   wiem.   I   (iryź   po   kawałeczku   i   żuj 
powoli.   Sól   pomaga   na   żołądek.   z   ml)   i   la,   jak 
kazał. Przy pierwszym kęsie myślała, że natych| 
MI zwymiotuje. Ale nic się nie stało, więc zjadła 
jeszcze bek . W chwilę później poczuła się lepiej.

A leraz powiedz, dlaczego zostałaś na statku. 

Nie chciałam wracać.

• Ale Eachann nie powinien był zabierać cię na 

wyspę. Ilałem, że zechcesz pojechać do domu, do 
swoich. Nie mam nikogo bliskiego. – Podniosła 
na niego oczy. H «W. ciebie.

Icsleś bardzo nierozsądna, kochanie.
Nie dbam o to.
Aistanów się...
< ieorgina mówi, że rozum jest nieważny. Jej 

zdaniem tylko

••Li   się  liczy,   bo  mężczyźni  widzą   lepiej,  niż 

– 327 –

background image

myślą.

’m hichotał, a potem roześmiał się głośno.
Ta   teoria   rzeczywiście   pasuje   jak   ulał   do 

Eachanna. – Śmiał

teraz na cały głos. – Nie mogę tu zostać, moja 

kochana

ttenko Amy. Muszę pracować. Nie mam czasu, 

żeby się tobą

lakować.
Sama   się   sobą   zajmę.   Popatrzył   na   nią   z 

niedowierzaniem. lak jak wtedy, w jaskini, i teraz, 
kiedy zrobiło ci się niedo

1’omogę ci.
–   Pomożesz   mi   –   powtórzył   bezbarwnym 

głosem.

JILL UARNETT
– Naprawdę. Powiedz mi tylko, co robić. – Nie 

teraz, kochanie. Powinienem iść na pokład. Will i 
sobie rady z łodzią. Wkrótce będziemy w Bath. 
Muszę   sic   I   nić,   że   ci   ludzie   ze   statku   dostali 
jedzenie,   ubranie   i   mają   •   niony   transport   do 
domu.   –   Mogę   pójść   z   tobą?   Chciałabym 
wiedzieć,   jak   się   to   wi   ko   zaczęło   i   czym   się 
właściwie   zajmujesz.   Czuję   się   taka. 

– 328 –

background image

bezużyteczna.   Jeśli   mogłabym   się   na   coś 
przydać... Nic dokładnie, co chcę powiedzieć, ale 
potrzebuję jakiegoś ZM Stał długo w milczeniu, 
jakby się nad czymś zasłani pociągnął za uchwyt 
w ścianie i rozłożył blat biurka z szu ukrytą pod 
spodem. Pogrzebał w niej chwilę i wyjął opruv w 
skórę   zeszyt.   Domyśliła   się   od   razu,   że   to 
pamiętnik.

– Proszę – powiedział. – Możesz to przeczytać, 

jak poczujesz się lepiej. Te zapiski mówią więcej, 
niż mogiln opowiedzieć. Przerwał i popatrzył na 
nią uważnie.

–   Jak   się   teraz   czujesz?   –   Lepiej.   Suchary 

naprawdę   mi   pomogły.   Wskazał   głową   nieduży 
blaszany pojemnik w kącie pok – Tam jest woda. 
–   Na   razie   mam   dość   wody.   Właściwie   to 
odczuwał nadmiar. Zaśmiał się, wyciągając rękę 
w   kierunku   drzwi   prowadzi   do   małego 
pomieszczenia.

–   Być   może   będziesz   chciała   tam   zajrzeć. 

Zaczerwieniła się jak burak. – Dziękuję. Już na 
progu   odwrócił   się   do   niej.   –   Dlaczego   nie 
zapytałaś,   czy   możesz   ze   mną   zostać?   –   A 
zgodziłbyś się? – Nie. – No właśnie. Potrząsnął 
tylko   głową   i   wyszedł   z   kajuty.   Otworzyła 

– 329 –

background image

pamiętnik   i   przewertowała   pobieżnie   stronic 
pierwszej przypięto wycinki z prasy.

Z   bólem   obserwujemy   nieszczęsnych 

szkockich   imigra   całkowicie   pozbawionych 
środków   do   życia.   Wydawszy   os   grosze   na 
podroż, ludzie ci skazani są na żebranie. Ich sy\

I   brak   znajomości   angielskiego.   Na   stu 

Szkotów przebyŁnrz i ostatnio w mieście lub jego 
okolicach   zaledwie   kilku   ttuli   porozumieć   się   z 
otoczeniem.   Przez   pewien   czas   możemy   Mtnir 
tych   biedaków,   ale   co   sią   z   nimi   stanie,   gdy 
przyjdzie   m   ’   Majązamarznąć   na   śmierć   lub 
umrzeć z głodu na ulicach?

Liny zrobiło się słabo. A więc tuż obok działy 

się tak okropne

•y?   Każdy   kolejny   artykuł   był   bardziej 

przerażający   od   po•   JiiK-go.   Dalej   Calum 
opisywał   wszystko   z   własnego   punktu   iiz’   m   i 
Przelewał   na   papier   swoje   doznania,   uczucia   i 
myśli.   I1ś   widziałem   pogrzeb.   Cichą   ulicą   szedł 
kondukt   złożony   tnie   ze   szkockich   imigrantów. 
Na wychudłych, kościstych wach dźwigali trumną 

– 330 –

background image

niewiele większą od kołyski. Była to inka małego 
chłopca,   sklecona   z   przegniłych   desek,   najl(> 
l>odobniej  pozostawionych  w porcie. Na końcu 
szły   dzieci;   iudały,   że   dawniej,   w   szczęśliwych 
czasach, ten ośmioletni •l(t hasał wraz z nimi po 
zielonych   łąkach   Szkocji.   mu   i<   h   twarzach 
malował się nie tylko żal i smutek, ale również 
mlomość beznadziejnej przyszłości. Te postarzałe 
przedwcześmu:.   ie   mogły   skruszyć   najbardziej 
zatwardziałe   serca.   \jfrtmka   chłopca   szła   za 
trumnąwpodartym   ubraniu   i   bukietem   Juku   w 
ręku, a oczy miała tak puste jak obietnice tych, 
którzy

fctipili w niej wiarę w świetlaną przyszłość. |

zVt»

Jeślim   wodzem   klanu,   MacLachłanem   z 

MacLachłanow. Nie

•i już własnej ziemi w swojej ojczyźnie, gdyż 

moich przodków łowiono majątku. Nie mam też 
klanu. Ale płynie we mnie k

! luhuję na swój honor, że położę temu kres. 

Moi rodacy nie umierać na ulicach. Nie pozwolę 
na to. Jeśli przez całe swoje )kir życie nie będę się 
zajmował niczym innym, najprawdopo

ntij dopnę celu.

– 331 –

background image

(idy   kończyła   lekturę,   łzy   spływały   jej   po 

policzkach.   Płakała   mimo   jak   niegdyś   Calum. 
Przeczytała wszystkie artykuły

i zapiski. Zrozumiała, czym on się naprawdę 

zajmuje.   Zapitym   ludziom   nie   tylko   ubranie, 
żywność i mieszkanie; p wszystkim nie pozwalał, 
by utracili poczucie godności.

Zamknęła   dziennik   i   wbiła   wzrok   w   sufit.   A 

potem, gdy mknęła powieki, przed oczami stanęły 
jej obrazy z pamit; Caluma. I nawiedzały ją, póki 
nie zasnęła, ze łzami wciąi wającymi spod rzęs.

Z obczyzny tęskni pierś do swej ziemicy, Gdzie 

ją tam krewna dusza oczekuje. Ale niech błądzą 
tutaj   samotnicy   Z   wzrokiem   ku   ziemi,   która   z 
nimi czuje.

George Byron
przekl. Jan Kasprowicz
ledy   tylko   się   obudziła,   zobaczyła   Caluma, 

który   stał   pod   Im   i   nerwowo   przeczesywał 
palcami włosy. Nie miał na le płaszcza, jedynie 
koszulę z podwiniętymi rękawami oraz

– 332 –

background image

fcznną kamizelkę. NptKlnie włożył do butów, a 

jedną  nogę  oparł na schodkach tym lzących na 
pokład. Zmierzwiwszy włosy, potarł podbródek

»|rzał   na   nią   jak   misjonarz   zamierzający 

nawrócić wszystkich lzkańców Afryki.

Nic   śpisz.  –   Wyprostował   się   i   opuścił   rękę. 

Wciąż   zaspana,   usiadła   na   łóżku   i   zdała   sobie 
sprawę, że Iow icc stoi w miejscu.

Przypłynęliśmy do Bath.
Aye.
puściła   nogi   na   podłogę   i   wyprostowała 

spódnicę.   I   Haczego   nic   nie   mówisz? 
Zastanawiam   się,   co   z   tobą   zrobić.   Mógłbyś 
pozwolić mi zostać.

• Albo odesłać cię do Portland. * I co potem? 

Zresztą nie masz prawa mną dyrygować. Nie IPŃ 
ani   moim   ojcem,   ani   mężem.   w   inla   i   uniosła 
podbródek, zupełnie tak samo jak Georgina, I i 
ichann próbował ją do czegoś zmusić, hilrzył na 
nią długo. Nic nie mówił. Myślał. Nie sądziłem, że 
potrafisz   być   taka   uparta.   A   ja   nie 
przypuszczałam, że okażesz się tyranem.

– Tyranem? Ja?

– 333 –

background image

– Tak. – Przytaknęła stanowczo. – Widocznie 

to u was KHIM ne. Mówisz takim samym tonem 
jak Eachann. – O Boże! Naprawdę? – Oderwał 
się   od   ściany   i   podszctlli   niej.   Zanim   jednak 
położył jej ręce na ramionach, patrzył im I długo i 
przenikliwie. Nie odwróciła wzroku.

– Uważam, że niedobrze się stało. – Co masz 

na   myśli?   –   To,   że   tu   jesteś.   –   W   takim   razie 
powiedz   mi,   gdzie   powinnam   być.   –   W   domu, 
gdzie   żyłabyś   własnym   życiem.   Tak   jak   przodfl 
zanim mój brat narobił ci kłopotów. Roześmiała 
się nieszczerze.

–   Dobry   dowcip!   –   Potrząsnęła   głową.   – 

Zanim   pojawiH   Eachann,   moje   życie   legło   w 
gruzach. – Za wcześnie na to. – Czuję się, jakbym 
miała   sto   lat.   –   Ale   dopiero   co   skończyłaś 
dwadzieścia. – Nie, proszę, posłuchaj mnie. Być 
może wydaję ci się mlitJ ale wiele przeszłam. Nie 
udało mi się znaleźć dla siebie miaM Rozumuję 
inaczej niż większość ludzi. A moje życie potooł 
się   zupełnie   inaczej,   niż   się   spodziewałam.   – 
Większość   z   nas   doznaje   zawodów.   –   Ja   już 
całłkiem się pogubiłam. Nawet nie wiem, doknd i 
udać.   Mój   dom   przestał   być   domem,   odkąd 
straciłam rodziodfl – Jak to się stało? – Ojciec 

– 334 –

background image

prowadził różne interesy. Pojechał z matką do I 
luli morę. Właśnie się do nich wybierałam, gdy 
przyszła   wiadomi*   że   w   hotelu,   w   którym   się 
zatrzymali, wybuchł pożar. Zaskoia ich we śnie, 
nie zdołali się wydostać z pierwszego piętra.. CM 
załamał   się   jej   nagle.   Wziął   ją   w   ramiona   i 
pogłaskał po plecach. Już od tak dawna nikt jej 
nie pocieszał, że oparła głowę mi |

– Zachowuję się głupio, wiem. – Żal nie ma 

nic wspólnego z głupotą. – Oni nie mogli wyjść... 
–   Tak   mi   przykro,   kochana.   –   Pogłaskał   ją   po 
głowie.   A   i|   z   inną   rodziną?   –   Oboje   wcześnie 
stracili rodziców, prawie ich nie pamicnl

tpittrzyła mu prosto w twarz. – Jak widzisz, 

zostałam sama. I v i wój brat mnie porwał, moje 
życie było niczym. – Położyła ! na sercu. – A tu 
czułam tylko pustkę.

(’z.as   leczy   rany.   Trzeba   cierpliwie   czekać. 

Niestety, to

lzo   trudne,   szczególnie   dla   młodych.   Nie 

jestem młoda. Zycie przed tobą! – Roześmiał się. 
Ale   muszę   w   nim   znaleźć   coś   godnego   uwagi. 
Czytałam

– 335 –

background image

i   pamiętnik.   Ile   miałeś   lat,   kiedy   zacząłeś 

pomagać imigran-

I dziewiętnaście. To było dziesięć lat temu. A 

ja   już   skończyłam   dwadzieścia.   Jestem 
mężczyzną,

’iii.uszczyła   czoło   i   odsunęła   się.   Nie   widzę 

związku.   Uważasz,   że   nie   potrafię   się   o   nikogo 
iszezyć, dlatego że urodziłam się kobietą?

•i zeczesał palcami włosy. Nie o to mi chodziło. 

Więc o co? Sądzisz, że kobiety nie są stworzone 
do   >Nzyeh   celów?   Nie   czują   powołania,   by 
poświęcić się dla ych? A ja mam siedzieć tutaj, pić 
herbatę,   jeść   suchary   i   nie   nenć   na   nic   uwagi? 
Jeśli rzeczywiście tak myślisz, głęboko mylisz.

I’   iiizył   na   nią   niepewnie.   1’rzewróciłaś   mój 

świat do góry nogami. (’hcę, żebyś zrozumiał, co 
czuję. To dla mnie bardzo ważne.

I (>pnrła mu dłonie na piersiach. – Ty jesteś 

dla mnie bardzo

I Popatrzył na jej ręce, jakby nie wiedział, co 

ma  robić;  w  końcu  pikiyl   je  swymi   ogromnymi 
dłońmi i stali tak przez chwilę.

(   hcę   pomóc.   Być   może,   jeśli   uda   mi   się 

zmienić na lepsze mvk bodaj jednej osoby, moje 
własne   nie   będzie   tak   marne   rpiiNle.   Nie 

– 336 –

background image

rozumiesz?

I   )oskonale   rozumiem,   moja   kochana 

panienko   Amy.   Więc   się   zgadzasz?   I’okręcił 
głową, jakby chciał zaprzeczyć. Aye – powiedział, 
i iNiniechnęła się. Tym lepiej, bo i tak bym nie 
wyjechała. Knzcśmiał się i odwrócił ją w stronę 
schodów.

– Teraz idź na pokład, bo muszę zostać sam. 

Jeśli się poapM szysz, zobaczysz statek. A warto! 
Popatrzyła na niego przez ramię.

– Przyjdziesz? – Niedługo. Wyszła na pokład i 

rozejrzała   się.   W   oddali   różowiały   wrzosowe 
wzgórza. Wysokie sosny uvi| rzyły wyszczerbioną 
linię   na   horyzoncie.   Rzeka   wyglądali   m   cienka 
srebrna  wstęga, wijąca  się  wokół  zielonych  pól, 
paHtvfl i domków. Koniec wstęgi zanurzał się w 
zatoce.

Wiał   silny   wiatr.   Mewy   kołowały   po 

bezchmurnym,   błckiinyn   niebie   i   –   jak 
heroldowie   –   oznajmiały   o   zbliżającym   się   pi 
zyph) wie. Amy przeszła na drugą stronę łodzi. 
Statek   pruł   wysok   ie   I   na   pełnych   żaglach 

– 337 –

background image

zmierzając w górę rzeki.

Na   maszcie   powiewała   flaga   amerykańska, 

przy bal ust mdi gromadzili się ludzie. Marynarze 
rozbiegli   się   po   górnym   pokl   dzie.   Wśród 
pasażerów panowała dziwna, niesamowita atmoł 
ra. Wszyscy milczeli. Nikt nie wołał. Nie machał 
ręka.. ^ wskazywał lądu.

Usłyszała nagle hałas i odwróciła się.
Calum wszedł na pokład. Każdy, kto by w tej 

chwili na n« popatrzył, domyśliłby się łatwo, kim 
on   naprawdę   jest.   Bo   II   i   w   niczym   nie 
przypominał   człowieka,   którego   zoba<   z   y|   w 
tamtą mglistą noc – człowieka, który uratował jej 
życie.

Wyglądał jak prawdziwy wódz, MacLachlan z 

MacLu   Mn   nów.   Miał   na   sobie   tradycyjny 
kraciasty   kilt,   czarną   marynarki)   i   srebrnymi 
guzikami oraz buty z nie wyprawionej skóry. Pm 
ramię przerzucił czerwony szal, na głowę włożył 
beret z pióM Biła od niego duma.

Ten widok zaparł jej dech w piersiach. A on – 

jakby byl li n świadom – odwrócił się, spojrzał na 
nią przeciągle i ruszyl 11 pomost, gdzie dołączyli 
do   niego   MacDonaldowie   ubrani   w   z,|<   lone 
stroje.

– 338 –

background image

Nagle   rozległy   się   skoczne   dźwięki   kobzy. 

Nawet   niM   zamilkły,   szanując   powagę   tej 
wzniosłej chwili.

Powiodła wzrokiem za Calumem. Nie mogłaby 

się odwrdw nawet gdyby bardzo chciała. Kobziarz 
i jego świta doszli ii końca pomostu, a muzyka 
stawała się coraz głośniejsza i głosnn sza, aż w 
końcu raptownie umilkła. Echo powtórzyło zaloki 
końcowe nuty.

rmzerowie zaczęli wiwatować, berety wyleciały 

wysoko W uiize. Wrzawa trwała długo. Wydawało 
się,   że   nigdy   się   Itończy.   Gdy   wreszcie 
zapanowała cisza, Amy uświadomiła

•.   że   płacze.   (\\)i[c   na   sobie   wzrok   Caluma, 

odwzajemniła spojrzenie wichała mu ręką. Znów 
– tym razem z pokładu – rozległy się t, Id kobzy. 
Szkoci   zeszli   gęsiego   na   pomost,   niosąc   na   I   h 
worki   z   całym   swoim   dobytkiem.   mv   słyszała 
kiedyś, że melodie grane na kobzie zapadają ikow 
serce. I tak by się pewnie stało, ale w jej sercu nie 
było   wejsca,   gdyż   niepodzielnie   zajmował   je 
człowiek   ubrany   kocka   spódniczkę   i   szal   –   ten 

– 339 –

background image

wysoki, szlachetny mężczyzna > .uh czarnych jak 
skrzydło kruka.

Kwitnąca w kaskadach wdztĄm Celia biega po 

linie.   To   westchnienie   pełne   l(;ku.   To   nadzieje 
przy   dziewczynti   W   dół   opada   lub   jak   pus.<   k 
Skoczy zgrabnie albo stanit. Co też bardziej nas 
porusza Tancereczka czyjej taniec?

utwór iimmllM przekl. .z(Ji^A^H
C^alum   spotkał   Amy   w   starej   stodole 

przerobionej rui Imra gdzie wyznaczono miejsce 
zbiórki.   Nie   zawołał   jej   jednak   1   też   nie   zaczął 
przebijać się przez tłum, by podejść bliżej. 1’nirJ 
tylko na nią tak, jak to czynił przez wiele, wiele 
dni i wiele, zlij wiele nocy.

Po raz pierwszy widział ją przy pracy. Jeszcze 

przed   chv>   ubierała   małego   chłopca   w   ciepłe 
okrycia,   a   teraz   –   zwijaj%8|   jak   w   ukropie   – 
nakładała głodnym jedzenie na talerze.

A później patrzył, jak obiera ziemniaki, zmywa 

talerze,   qH   koce   i   pomaga   młodej   matce   w 
karmieniu dwuletnich bliznli Słuchał, jak próbuje 
mówić   po   celtycku,   czym   wzbudzu   •   wszechną 
wesołość, na co odpowiada ze śmiechem, że ten 
Kzy jest dla niej za trudny.

– 340 –

background image

Wiedział,   że   to   nieprawda,   ale   dostrzegł 

również to, a> I |i udało się zauważyć: ci ludzie, 
którzy prawie nie znali angicUkM go, śmiali się 
razem z nią a im bardziej błaznowała, tym chfM z 
nią rozmawiali.

Patrzył  na  nią  jak  późną  nocą  wciąż   rozdaje 

ludziom   kmii   Nauczyła   się   już,   że   wielu   z   nich 
albo wstydzi się prosić o iokfl| wiek, albo też boi 
się odezwać, bo nie zna angielskiego.

Uśmiech   nie   schodził   jej   z   twarzy.   Kipiała 

energią tak wifUl że Calum zmęczył się samym 
tylko   obserwowaniem   jej   M   pracy.   Nie   znał 
podobnej   osoby.   Fakt,   że   nie   poświęca)   <>U| 
kobietom   zbyt   wiele   czasu.   Na   szczęście   w   jej 
przypadku Hm sobie trochę trudu.

mowa! ją, co było u niego rzadkością gdyż na 

ogół   podil   krytycznie   do   ludzi.   Być   może 
rzeczywiście   Eachann   miał   wicrdząc,   że   zbyt 
wiele od nich wymaga. Mówił, że Calum

•   eptuje   nikogo,   kto   nie   jest   równie 

skrupulatny jak on sam. ny nie była jednak ani 
drobiazgowa,   ani   pedantyczna,   a   jed–   Upełnie 

– 341 –

background image

mu to nie przeszkadzało. Gdy tak na nią patrzył, I 
Htiinała mu pięknego motyla przeskakującego z 
kwiatka   na   linz   stała   jakieś   sześć   metrów   od 
niego, otoczona wianusz

obiet.   Widział,   jak   marszczy   czoło,   usilnie 

próbując   zrozuh   łamaną   angielszczyznę. 
pierwszego   dnia   zauważył,   że   zawsze   w   takiej 
sytuacji

u; znaleźć kogoś do pomocy lub słucha dopóty, 

dopóki się lomyśli, o co chodzi.

iwci nie miała czasu się uczesać. Wilgotne od 

potu kędziorki . lv jej twarz, a zmierzwione loki 
spadały   na   plecy.   Na   im.   ionej   sukni   widniały 
plamy, gdyż jakieś dziecko wylało

liii zupę.
lik   długo   zamierzasz   czekać?   –   Angus 

MacDonald   klepnął   Bn   ramieniu.   ł   Na   co?   A 
”MUS wskazał mu głową Amy.

• Na tę śliczną panienkę. Jak długo będziesz 

jeszcze   tak   stał   11,   pj   i   w   nią   zakochane   gały? 
Zakochane gały? – Calum omal się nie zakrztusił. 
>•   Aye.   Spójrz   na   siebie.   Robbie   i   Dugald 
obstawiają  ile to #izc potrwa. Robbie  mówi, że 
węszysz za nią jak pies myśli

,i – i

– 342 –

background image

z.ukochany? Angus pokręcił głową.
Wiem,   co   cię   boli.   Posłuchaj   rady   starego 

człowieka. Prze| ń się dręczyć i zabierz tę śliczną 
panienkę   do   wielebnego   [tinio.   To   będzie 
najlepsze lekarstwo na twoją chorobę,

z.ukochany... pies myśliwski... ślub...
Wydało   mu   się   nagle,   że   okna   w  baraku   się 

zmniejszyły, jtzcjrzał się, ale niczego nie widział. 
Zupełnie   jakby   oślepł,   fpizesał   palcami   włosy   i 
zerknął w stronę rozgadanych kobiet,

Amy   już   tam   nie   było.   (Idczuł   gwałtowną 

potrzebę, by ją zobaczyć. Musiał na nią Utrzeć. 
Rozumiał, co się z nim dzieje. Czuł, że nie będzie

w stanie wykrztusić z siebie słowa, ale pragnął 

choć u zerknąć.

Omiótł wzrokiem barak i zaczął się przebijać 

przez tlun nigdzie nie mignął mu bodaj cień jej 
uśmiechu czy blask A włosów.

Zdecydowanym   krokiem   ruszył   do   wyjścia. 

Słyszał, >.o go Robbie MacDonald, ale nawet się 
nie zatrzymał. Gdy i drzwi, ktoś zajęczał mu nad 
uchem. To Robbie udawał psa, wyje do księżyca, 

– 343 –

background image

lecz   Calum   postanowił,   że   policzy   sic   później. 
Najpierw musiał znaleźć Amy.

Szedł nabrzeżem, rozpytując wszystkich, czyjej 

nie wn a potem skręcił za budynek, gdzie pole ze 
świeżo skoszoM stało się placem zabaw dla dzieci 
zmęczonych długą podnl

I   tam   właśnie   ją   znalazł,   a   przynajmniej 

wypatrzył   czaj   głowy,   podskakujący   w   tłumie 
małych dziewczynek. Zbhz nie mając pojęcia, co 
ona właściwie robi.

Z   odległości   trzech   metrów   widział   ją   już 

wyraźnie   SI   przez   sznurek,   wyśpiewując 
dziecinną rymowankę – wi«

o żyrafach w szafach i pawianach na ścianach. 

MacDonaldowie   mieli   rację.   Węszył   za   nią   jak 
pies. V ręce do kieszeni i stał tam, nie spuszczając 
wzroku z Amv jednocześnie ulgę i strach.

Calum nigdy nie potrzebował kobiety. Uważał, 

że nie jest rzony do małżeństwa. Przyzwyczaił się 
tak bardzo do sann życia, że nie wyobrażał sobie, 
by cokolwiek mogło się zmicn

I   wcale   nie   pragnął   zmiany.   Postępując 

zgodnie   z   pi   odnajdywał   poczucie 
bezpieczeństwa. Wydawało mu sic, < szczęśliwy.

Gdy   w   świecie   Caluma   działo   się   coś 

– 344 –

background image

niezgodnego   z   oczekiwaniami,   walczył   dopóty, 
dopóki  znów   nie   przy   dawnego  porządku,  choć 
przecież i tak nie mógł w ten . usunąć prawdziwej 
przyczyny   niepowodzeń.   Tą   przyczynił   I 
samotność,   a   Calum   w   głębi   serca   wcale   nie 
chciał być sam,

Ale   kiedy   słyszał   śmiech   Amy,   widział,   jak 

skacze   wyśpu-w   nonsensowny   wierszyk, 
zapominał o całym dótychczasowyi n ftj

Bo   z   Amy   nic   nie   przebiegało   według 

ustalonego   planu.   działały   schematy.   I   to 
stanowiło dla niego nowość, bo Uz ni przedtem 
nie był zakochany.

I już ramionami tańczyli objęci Na piasku przy 

blasku   księżyca,   Księżyca,   Księżyca,   Na   piasku 
przy blasku księżyca.

Edward Lear
przeki. Jacek Kiitel
i l>arąku dochodziły dźwięki skrzypiec, kobzy 

oraz głośne lichy. Świętowano. Następnego dnia 
Szkoci   wybierali   się   luluzą   drogę   –   do   swoich 
nowych   domów   na   kontynencie   lub   mi 
położonych częstokroć nawet w pobliżu granicy 
kanadyj

– 345 –

background image

i” |
I’.ulowali się, weselili, śpiewali, popijając piwo 

i jabłecznik.

•Mili   przy   tym   toasty   na   cześć   swych 

dobroczyńców   i   przy•   t,   którzy   pomogli   im   w 
chwili, gdy stracili już wszelką ”Kleje na lepsze 
życie. A my patrzyła, jak tańczą dżiga, i słuchała 
wesołej muzyki. dv dotąd nie była tak szczęśliwa, 
jak  w  tym mijającym  udniu.  A wydawać  by  się 
mogło, że to dziwne. Bywała prze| ni setkach bali 
lub   przyjęć   i   różnorakich   spotkaniach   towa– 
Ikich,   organizowanych   na   przykład   z   okazji 
urodzin rumaka

•tej   krwi.   Zapraszano   ją   na   premiery, 

wernisaże,   a   także   imje,   wyłącznie   dlatego,   że 
ktoś   czuł   niepohamowaną   potrzebę,   potlać 
gościom   truskawki   i   szampana.   Miała   okazję 
poznać   owitą   księżniczkę   i   tańczyć   z   księciem 
austriackim.   Jego   wywie   rozpaczliwie 
potrzebował pieniędzy. A le n igdy nie czuła się 
tak wspaniale, tak bardzo naturalnie jak

lyin   baraku   i   w  tym  towarzystwie.   (Mchyliła 

głowę do tyłu, wystukując rytm skocznej melodii, 
umknąwszy powieki, zaczęła nucić ją pod nosem. 
Poczuła   y   jcś   dotknięcie,   otworzyła   oczy   i 

– 346 –

background image

spojrzała prosto w roześmianą niz Caluma.

Natychmiast potem była już w kręgu tancerzy i 

śmiała   %\ą   I   serdecznie,   że   z   trudnością 
zachowywała rytm.

Nie   zajęli   jednak   miejsca   w   szeregu. 

Tanecznym cwałem 1| padli na zewnątrz, a tam 
Calum znów zawirował nia i zakręcił raz jeszcze; 
o mało nie straciła równowagi.

– Calum! – Musiała chwycić go za koszulę, by 

nie   upiiŃu   –   Nie   martw   się,   moja   kochana 
panienko. Trzymam cię. 1 Rzeczywiście, ściskał ją 
mocno w talii, a ona drżała lekko, zwykle wtedy, 
gdy jej dotykał. Zaśmiała się, odetchnęła głęboko 
i przyłożyła rękę do ’.»>ri

– Wykończyłeś mnie, Calumie MacLachlan! – 

Jesteś   niezniszczalna.   Wystarczy   popatrzeć,   jak 
się   uwl   a   już   ogarnia   człowieka   zmęczenie.   – 
Doskonale się czuję. Uwielbiam tu być. Wreszcie 
odfl   złam   swoje   miejsce.   Oparł   się   o   wierzbę   i 
odłamał jedną z gałązek.

– Świat wygląda zupełnie inaczej, gdy choć raz 

spój   rzy   \m   niego   oczami   tych   ludzi   –   Są 

– 347 –

background image

wspaniali. Patrzył na nią tak, jakby bardzo chciał 
coś powiedzieć Wrzucił gałązkę do wody, stanął 
na samym brzegu, a pd włożył ręce do kieszeni, 
wpatrując się w rzekę. Podeszła bliżej i usiadła na 
wilgotnej trawie porastającej tiri Woda lśniła w 
blasku księżyca, owiewał ich wietrzyk, g(|

w   dali   pobrzmiewała   muzyka   i   śmiech. 

Rzuciwszy   jej   przeciągłe   spojrzenie,   usiadł, 
obejmując dita kolana.

–   Nie   pamiętam   takiej   nocy   –   powiedziała, 

wodząc   oczu   111|   niebie.   –   Spójrz,   ile   gwiazd! 
Mrugają do nas z nieba. – Zawsze bliżej morza 
jest ich więcej. – Ciekawe dlaczego. – Nie wiem – 
odparł.   –   Zastanawiałeś   się   kiedyś,   czym 
naprawdę są te gwiazdy’ – Nie. – Nigdy, nawet 
jako dziecko, nie patrzyłeś w niebo i wyobrażałeś 
sobie, że mają tajemną moc? – Nie. Zaśmiała się. 
– Bo pewnie byłeś za bardzo zajęty sprzątaniem. 
Nie odpowiedział, ale nadal nie spuszczał z niej 
wzroku

W takim razie spróbuj teraz.
< Vego?
Spróbuj zgadnąć, czym są te gwiazdy.

– 348 –

background image

< iwiazdy to gwiazdy.
Proszę!
I   )obrze.   –   Milczał   chwilę.   –   Zawsze   mi   się 

wydawało, że to b li same planety jak księżyc i 
słońce,   tyle   że   mniejsze   i   bardziej   Halonc   od 
Ziemi.

•   A   ja   myślę,   że   to   robaczki   świętojańskie, 

które zawędrowały ilnl.ko.

H|>o|rzał na nią dziwnie. Roześmiała się.
No, teraz twoja kolej. Wymyśl coś.
(.ypnął spod oka na niebo.
Ruchome światełka dla statków, które lecą na 

księżyc.

I >obrze! – Znowu się roześmiała. – Albo rysy 

na niebie.

• Myślę, moja kochana panienko, że i tak nie 

nadążę za tym, wymyśli twój mały móżdżek.

Mały móżdżek?
1’izopraszam. Ogromny mózg.
Nie powinieneś zwracać uwagi na mój intelekt, 

tylko na

ule
I )latego że, jak mawia Georgina, lepiej widzę, 

niż myślę?

lak.   Och!   Popatrz   tam!   Spadająca   gwiazda! 

– 349 –

background image

Jeszcze jedna!

Ifie! Urwała. – Ciekawa j estem, co to znaczy. 

Dwie   spadające   tymzdy   naraz!   Bo   to   przecież 
musi coś znaczyć – dodała, RKonosząc na niego 
wzrok.

Możliwe. – Nie patrzył  na gwiazdy, tylko na 

nią.

Ale co?
Pewnie   tyle,   że   powinienem   zrobić   to.   – 

Pochylił się i poca

wnl   ją   delikatnie,   czule,   jakby   to   była 

najważniejsza chwila

n h życiu.
i >l>|eła go za szyję i uniósłszy dłonie, zaplotła 

sobie jego włosy

okol palców. Przyciągnął ją do siebie bliżej, a 

potem   potoczyli   |   po   trawie.   Zaczął   całować   ją 
coraz namiętniej, wsunął jej język do ust (fknął, 
gdy   oddała   mu   pocałunek.   <   .iłowali   się   tak   w 
nieskończoność.   Dostała   zawrotu   głowy   l>\   la 
szczęśliwa,   że   Calum   przytula   ją   tak   mocno. 
Przesunął   usta   na   jej   ucho.   Jesteś   taka   słodka, 
moja kochana, taka słodka.

– 350 –

background image

–   Całuj   mnie,   proszę,   nie   przestawaj   ani   na 

chwilę.   Wpijając   się   w   wargami   w   jej   usta, 
przycisnął ją mocmp| m trawy. Powiódł dłońmi 
po jej plecach, żebrach i musnął dcliknlfl piersi.

Przeszedł   ją   dreszcz.   Czuła   się   tak,   jakby 

fruwała. Odwzjl mniła namiętnie jego pocałunek, 
a on jęknął tylko w odpowunH W chwilę później 
oparł czoło o ramię, próbując uspokoi

oddech. W końcu nabrał głęboko powietrza i 

popatrzył   w   niebo   Pogładziła   palcem   napięte 
żyłki na jego szyi.

– Więc co oznaczają te gwiazdy. Gdy ujął jej 

twarz   w   dłonie,   obdarzył   ją   spojrzenie   m   u 
tęsknym, że nie wiedziała, czy to tylko złudzenie, 
czy napi.iwa czyta w jego oczach.

–   Wiem,   co   one   znaczą,   kochanie.   –   Co? 

Uśmiechnął się do niej. – Jeśli jesteś nad rzeką w 
jesienną noc i zobaczysz

Nie   płoń,   dziewczę   hoże,   Kiedy   wstaniesz 

rano. Zna weselne łoże Twa matka tak samo.

szkocki toast weselny
przeki Jacek Kittel
Starali   się   wmieszać   w   tłum   tańczących 

– 351 –

background image

zupełnie   niepostrze–   H   (   alum   wyjął   okulary   z 
kieszeni, włożył je na nos, wziął n\ za rękę, po 
czym   ruszył   tanecznym   krokiem   przed   siebie. 
Tańczący powoli, jedni po drugich, rozstępowali 
się   na   boki,   m   kotku   obstąpili   ich   dokoła, 
klaszcząc w ręce i śmiejąc się

hi ilu
(o   oni   robią?   –   spytała   szeptem   Amy, 

podnosząc wzrok na

•na Kozcjrzał się niespokojnie. Zostali jedyną 

tańczącą   parą.   Nie   wiem.   Po   prostu   tańczmy. 
Amy odchyliła głowę do tyłu. ( zy oni wiedzą że 
zamierzamy się pobrać? Nie, kochanie. Musiałem 
ci się najpierw oświadczyć. Więc dlaczego tak na 
nas patrzą? Nic wiem.

zuwirował   nią   w   tańcu,   a   gdy   skończyła   się 

muzyka,   stanęli   >.   i«   hu   w   samym   środku 
rozbawionego   tłumu.   \ii|’iis   MacDonald 
przyniósł ogromny dzban whisky i zaczął balować 
zebranych.   Wkrótce   potem   pojawiło   się   więcej 
dzba

•lw   i   mężczyźni   wznieśli   szklanki   do   toastu. 

Saoghal fana, sona dhuitl

I   Amy   podniosła   wzrok   na   Caluma.   Co   to 

znaczy?   To   jest   toast   weselny.   Życzą   nam 

– 352 –

background image

długiego życia w szczęściu

I radości.

–   A   więc   wiedzą–   stwierdziła   ledwo 

słyszalnym   szepli   \f\   Powiedziałeś   im,   zanim 
zdążyłeś poprosić mnie o rękę. – Nie, kochanie. 
Przysięgam. – Lang may yer han recki – krzyknął 
Angus i męiofl wychylili kolejny toast. – Calum? 
–   Co   z   tobą,   panienko?   –   spytał   buńczucznie 
Robbic   MmiJ   nald.   –   Dlaczego   się   gniewasz? 
Powinnaś być szczęśliw;i ud czoną. – Mrugnął do 
Amy   i   otoczył   ją   ramieniem,   a   (’•   spojrzał   na 
niego   groźnie.   –   Gniewam   się,   bo   nie   mam 
pojęcia,   skąd   wiesz,   że   <   tf   l   zaproponował   mi 
małżeństwo, a ja się zgodziłam. – Nie jestem tego 
pewien,   ale   Szkotom   nie   brakuje   A   w   głowie. 
Potrafią dodać dwa do dwóch. – Wyszliśmy na 
spacer   przy   księżycu,   ale   to   nie   zn;iczy,l 
zamierzamy   wziąć   ślub.   –   Nie,   panienko.   Ale 
widzę zielone plamy na twojej if l Z pewnością od 
trawy. I myślę sobie, że albo będą chrzcii I ślub. 
Wszyscy   zebrani   zaczęli   wiwatować,   a   Amy 
spłonęła sz.kafl nym rumieńcem.

– 353 –

background image

Można w minutą poślubić więcej pieniędzy niż 

zarobić przez całe życie.

anonimowe
[Niisiępnego   ranka   nabrzeże   zaroiło   się   od 

kobiet   trajkocząm   po   angielsku   i   celtycku. 
Wszystkie zmierzały na statek, na rym spała Amy. 
Calum   nocował   w   baraku   wraz   z   innymi 
Iczyznami. < >

IlAci   uśmiechniętych   twarzy.   Jej   nowe 

przyjaciółki gotowe były

•ynić wszystko, by żadna zła wróżba nie rzuciła 

cienia na ten ^Łniały, pogodny, weselny dzień. I’i 
zcile   wszystkim   kazały   jej   wstać   z   łóżka   „tyłem 
naprzód”, umnly długo tłumaczyć Amy, o co im 
chodzi, bo zupełnie nie umiała, czego właściwie 
od niej oczekują. Potem przyszła Ir I na zegarek. 
Trzykrotnie cofnęła wskazówki, nim włożyła IV, 
do których kobiety wsunęły kilka miedziaków, by 
uchronić   w   len   sposób   przed   ubóstwem.   Ten 
problem jej nie dotyczył. Polem umyła starannie 
twarz poranną rosą zebraną

krzaczków   borówek,   co   miało   zapewnić   jej 

urodę   aż   do   późnej   rości.   Następnie   moczyła 
długo stopy w wodzie, do której starsze

– 354 –

background image

lety   wrzuciły   swe   ślubne   obrączki, 

zapewniając,   iż   jest   to   yny   sposób   na   udane 
małżeństwo. Wreszcie przyszła kolej na suknię – 
szytą nocami, z prze– Itnej tkaniny wybielanej w 
promieniach   górskiego   słońca,   yozdobioną 
aksamitnymi wstążkami godnymi przyszłej pani

•Lachlan.

Wpięła   jeszcze   –   na   szczęście   –   niebieskie 

kokardy  wi–  fj  włożyła  stare  atłasowe   pantofle, 
które należały do prababal >k i MacKinson, a od 
wdowy   MacDrummond   pożyczyła   pięknj 
ronkowy kołnierz.

Gdy   wszystko   już   było   gotowe,   stanęła   na 

pomoście, kazały jej czekać.

O drugiej po południu rozległ się strzał, ale jej 

nie   wolim   się   ruszyć.   Strzały   powtórzyły   się 
jeszcze dwukrotnie, a p Amy zeszła wreszcie do 
portu, gdzie spotkała się z Calu ubranym w tartan 
i   kilt.   Jej   przyszły   małżonek   prezentów   wcale 
godnie, jak na człowieka z przekrwionymi, królu 
oczyma.

Położywszy   dłoń   na   ramieniu   panny   młodej, 

poprowml   do   portu,   gdzie   w   cieniu   wierzby 

– 355 –

background image

płaczącej stał wielebny M

– Miałeś ciężką noc? – spytała, podniósłszy na 

niego • – Whisky – szepnął. Biorąc pod uwagę 
fakt, iż wszystkie dziewczęta maiza I ślubu i nie 
mogą się go doczekać, ceremonia przebiegła sta 
czo za szybko. Tańce za to udały się znakomicie, 
jedzenie   pyszne,   a   jabłecznik   i   whisky   lały   się 
strumieniami   do   szli   czek.   A   gdy   wzeszedł 
księżyc,   dziewczęta   pobiegły   do   I 
prowizorycznych łóżek, by schować pod poduszki 
okruch’ selnego tortu, w nadziei że dzięki temu 
zobaczą   we   śnie   •.   przyszłych   mężów.   Mairi 
MacConnell pochwyciła jedwahn ńczochę Amy ze 
złotą monetą w środku, więc poszła spać m

o lepszym życiu. Calum zaniósł Amy na statek 

otoczony kordonem piji Szkotów, którzy wlali w 
siebie   taką   ilość   whisky,   że   nic   mifl   zaśpiewać 
czysto żadnej melodii. By odstraszyć czarownu. I 
ich małżeńskiego łoża, przeniósł Amy przez próg 
kabiny, a pi )\m odesłał śpiewaków do domu.

Młoda żona siedziała na brzegu koi z rękoma 

splecionymi   i   kolanach.   Nie   wiedziała,   czy 
bardziej   się   boi,   czy   cieszy   nu   to(   1   za   chwilę 
miało się stać.

Calum   zszedł   na   dół   i   oparł   się   o   metalową 

– 356 –

background image

poręcz.

– Nie zdawałem sobie sprawy, że małżeństwo 

aż tak iniJ zmęczy. Uniosła podbródek.

– To nie małżeństwo dało ci się we znaki, tylko 

ta wczorąJB i dzisiejsza hulanka.

Kichnął, zdjął okulary, odłożył je na półkę, a 

potem potarł

lir,   kochanie.   Pewnie   masz   rację.   Za   dużo 

whisky,   za   mało   –   ll.iicgo   jestem   zbyt 
wyczerpany, żeby być dzisiaj prawdzimężem.

(ej   konstatacji   ziewnął   i   przeciągnął   się 

leniwie. t wyczerpany? Amy siedziała na swojej 
pryczy   oniemiała,   się   tak,   jakby   Calum   ją 
spoliczkował.   Nawet   nie   mogła   ć   mu   w   oczy. 
Usiłowała sobie wmówić, że Calum nie

jej   zrobić   przykrości.   W   końcu   mieli   przed 

sobą całe życie, to nic nie pomogło. To była jej 
noc poślubna. Ta jedna

; już się nie powtórzy, ulała i zaczęła odpinać 

suknię,   choć   trudno   jej   było   dosięgguzików   na 
plecach. Postanowiła jednak, że w żadnym

•miku   nie   poprosi   Caluma   o   pomoc.   M;isz 

kłopoty? W< lagnęła głęboko powietrze. lak, ale 

– 357 –

background image

nie zamierzam cię fatygować. – Wyginała się na 
yalkie strony, próbując pochwycić uparty guzik, 
ale nadarem

11 ul yszała jego śmiech, więc odwróciła się w 

tamtą stronę, i nliiin stał na wprost niej, nagi jak 
go Pan Bóg stworzył,

•mionami   skrzyżowanymi   na   piersiach   i 

złośliwym uśmie »m nu ustach. Ach, ty! – Rzuciła 
w   niego   poduszką   i   natychmiast   zaczęła   |*knć. 
Wylądowała   jednak   na   swoim   własnym   łóżku, 
przygnie–   I   I   ciężarem   Caluma.   lesteś   zbyt 
łatwowierna, maleńka. Potknęła jego ust. I łałam 
się, że już mnie nie pocałujesz. Nic będzie z tym 
biedy, kochanie.

Ilirda.   Słowo   to   dotarło   głęboko   do   jej 

sumienia.   Spojrzała   na   łn   i   zaczęła   się 
zastanawiać, czy aby nie powinna mu teraz

-Wiedzieć o swoim majątku. \l< nie było czasu 

na namysły, wyznawanie tajemnic i zwie– IU się 
z sekretów, bo Calum zaczął całować ją tak, jakby 
od u zależało całe jego życie. A gdy skończył, Amy 
nie myślała

o   pieniądzach.   Nozbierał   ją   powoli,   błądząc 

dłońmi   po   jej   twarzy,   szyi,   liuch   i   nogach,   a 
potem całował ją po całym ciele. Znalazła

– 358 –

background image

się w świecie zupełnie nowych doświadczeń. I 

wraz   z   kali   jego   pocałunkiem   coraz   bardziej 
rozkoszowała się tym SWUM Krew pulsowała jej 
w żyłach, zalała ją fala gorąca.

Zupełnie   instynktownie   dotknęła   włosów   na 

torsu– ( ,\\\m Westchnął głęboko, gdy natrafiła 
palcami na sutki i wcmfl pierś tak głęboko do ust, 
że   poczuła   dziwne   mrowienie   w   nJ   dziej 
intymnym miejscu swego ciała.

Zmusił ją, by usiadła, ukląkł i zdjął jej atłasowe 

pantufl   Ucałował   jej   kolana,   zsunął   jedną   z 
jedwabnych pończi u li I drował ustami w górę, aż 
dotknął   nimi   tego   najbardziej   sekid   go 
zakamarka kobiecości.

Kiedy   ją   tam   całował,   omal   nie   straciła 

przytomności. (H ciła jego głowę i przycisnęła ją 
mocno do siebie – lak lutra potrzebne jej były te 
doznania, ten dreszcz i pożar krwi.

W   chwilę   później   krzyknęła   i   opadła 

bezwładnie   nu   tfl   doświadczając   najbardziej 
zdumiewającego   wrażenia   w   M   życiu.   Całe   jej 
ciało   pulsowało,   oddychała   z   trudem,   a   CH 
patrzył na nią z taką miną, jakby właśnie zbawił 

– 359 –

background image

świat.

Zdjął   z   niej   resztę   ubrania,   poskładał   je 

starannie,   po   M   przyklęknął   przy   pryczy, 
wsuwając   nogę   między   jej   uda.   (’alH   jej   stopy 
łydki, kolana.

Wyszeptała jego imię, w którym zawarła całą 

swoją mfl Przejechał palcem po jej ciele, a potem 
wsunął go do Ńrfl i znów wysunął na zewnątrz. 
Powtarzał tę pieszczotę wiclofl nie, a jej ciałem 
wstrząsały dreszcze.

Uniósł się nad nią i położył tak, by rozsunąć jej 

uda.

–   Wszystko   w   porządku,   kochanie? 

Przytaknęła,   więc  wszedł  w  nią  bardzo  płytko  i 
dcliluM Przymknęła powieki

–   Amy?   Otworzyła   oczy.   Dotknął   jej   palcem 

tak, że znów poczuł i I gdzieś w środku narasta w 
niej to przedziwne wspaniałe diMB nie. Wśliznął 
się głębiej, co tym razem było jej o wielo InlM 
znieść.

Pocałował   ją   mocno,   wypełniając   językiem 

całe usta. I’

– Amy... spokojnie. – Boli mnie... Sprawiasz 

mi straszny ból.

– 360 –

background image

Ifknąj   i   oparł   głowę   na   ramieniu.   Kochanie, 

daj mi chwilę...

rżała   więc   nieruchomo,   spięta   i   sztywna,   w 

obawie że Calum w zuda jej ból. I izedł jeszcze 
głębiej.

Muszę,   kochanie...   Muszę...   Wciąż   cię   boli? 

mojrzała   na   niego   załzawionymi   oczyma.   f   Nie 
tak jak przedtem.

•   Nie   chciałem   ci   zrobić   krzywdy.   Gdybym 

mógł, przyjąłbym D ból na siebie, ale to mi się nie 
uda.   i’izytul   mnie.   Tylko   mnie   przytul.   rcraz   i 
zawsze.

znów jej dotknął i wypełnił sobą tak szczelnie, 

że poczuła ochotę, by poruszać się wraz z nim, 
coraz szybciej i szyb

iki Iczcgo podobnego do tej pory nie zaznała.
[Whil   się   w   nią   głęboko   i   mocno,   a   jego 

pieszczoty   stawały   się   1z   bardziej   natarczywe. 
Oddychali   oboje   tak   ciężko,   jakby   za   Ń   gonili. 
Gdyby   się   jeszcze   pospieszyli,   pofrunęliby   do 
nieba,

Fdo gwiazd.
|)i fi.-11 wy pączek – źródło kobiecej rozkoszy. 

Wykrzyknęła jego imię. Musiała. Czuła potrzebę, 

– 361 –

background image

by je wy

pyczeć.
Wykonał   kilka  raptownych   pchnięć,   a  jej   się 

zdało,   że   jest   udających   gwiazd.   Wybuchnęła. 
Wbiła mu paznokcie

» plecy, wykrzykując co chwila jego imię. I )

lugo jeszcze poruszał się w tym samym szybkim 
rytmie,   aż   Itońcu   jęknął,   a   ona   poczuła   wilgoć 
zalewającą   jej   wnętrze.   I   czdi   długo,   nie 
odzywając się ani słowem.

Jesteś   taka   słodka.   Smakujesz   jak 

najwspanialsze ciastko. I’opatrzyła mu w twarz i 
ujrzała   swego   męża.   To   on   pokazał   |)   świat,   o 
którego istnieniu nawet nie wiedziała.

• ’siniechnęła się marząco, a Calum przesunął 

palcami po jej fMUach. Kocham cię, Amy. Boże, 
jak ja ciebie kocham. I znów ją pocałował, niemal 
zbyt czule po tym, czego przed i lwi la, wspólnie 
doświadczyli.

Wiedziała już, że podoba jej się to, co ludzie 

zwq nulu i małżeństwem. Miała Caluma.

W dalszym ciągu tkwił w niej głęboko i znów 

– 362 –

background image

sic,-|i   szył.   Tym   razem   udało   się   jej   pochwycić 
odpowiedni   H  a  on   patrzył,   jak   wzbiera   w  niej 
napięcie,   jak   w   końcu   I   żywa   ekstazę,   i   sam 
jednym silnym pchnięciem – <> 11 szczyt

Długo później oparł się na łokciu i spojrzał na 

ni;i z i Patrzył tak, jakby w ogóle nie zamierzał 
odwracać od niej W ku.

Gdy   pogłaskała   go   po   policzku,   ucałował 

wewnętrzni!   •   jej   dłoni   i   położył   ją   sobie   na 
ramieniu.

–   Nie   jestem   za   ciężki?   Roześmiała   się.   – 

Chyba   trochę   za   późno   pytasz.   Uśmiechnął   się, 
lecz ten uśmiech zamarł mu natychnum ustach.

– Nie sprawiam ci bólu? – Nie. Lubię cię czuć 

na sobie. – A ja ciebie pod sobą. Zarumieniła się, 
a   on   wybuchnął   śmiechem.   –   Powiedz   mi, 
kochanie,   jak   to   się   dzieje,   że   rumieni   tym 
wszystkim,   co   robiliśmy,   i   to   w   dodatku   dwa 
razy? – Kobiety nie potrafią tego kontrolować. – 
Może   mężczyźni   potrafią.   Będę   musiał   to 
sprawdzić   Pogłaskał   palcem   jej   pierś.   –   Chcę 
jeszcze – powiedziała. – Muszę najpierw trochę 
odpocząć. – Chciał się podnieść, 1 go zatrzymała. 
– Nie opuszczaj mnie. – Nigdy cię nie opuszczę. 
Wsunęła mu głowę pod ramię i przerzuciła nogę 

– 363 –

background image

przez  udii  I Gdy  ręka Caluma  zawędrowała  już 
pod jej pośladki, mzIm się hałas. Coś trzasnęło, 
ktoś   bluznął   stekiem   celtyckich   przekl<   im*,   a 
potem usłyszeli śpiew.

– Niech diabli porwą MacDonaldów. – Calum 

jęknął i H|HM głowę o poduszkę. – Co oni robią? 
–   Śpiewają   nam   serenady.   Jak   za   dawnych 
czasów.

II nuilżeńskie stopki grają hurmem liul.ic na 

mieście pol na pol. I Kicwczęta grają stopkami w 
górą, . ktopcy stopkami w dół.

rlpicwali ten refren bez końca, śmiejąc się przy 

tym   jak   wariaci.   V\   końcu   umilkli.   Widocznie 
przenieśli się gdzie indziej.

• Stopkami w górę? – zachichotała Amy. iw. 

Szkoci   zawsze   mieli   poczucie   humoru.   Polem 
pochwycił ją za biodra i posadził na sobie. < o ty 
wyprawiasz?

• ( hcę cię nauczyć tej gry. i Ju już ją znam. f 

Aye. – Pocałował ją w czubek nosa. – Ale jeszcze 
w nianie k stopkami w dół.

Pewien wschodni monarcha nakazał m,;,h, by 

– 364 –

background image

wymyślili   zdanie   prawdziwe   i   odpowiednie   w 
każdej   sytuacji.   A   oto   efekt   ich   pracy:   „I   to 
również minii

Abmhmu i
fjreorgina   opadła   bezwładnie   na   krzesło 

stojące w al kszym pokoju Eachanna. Wydawało 
się  jej,  że być może B|  kiedyś salon,  w którym 
słuchano   koncertów   lub   miihm   obrazy. 
Rozejrzała się. Żaden artysta nie byłby w stanu 
<>< na płótnie tego bałaganu, który przekroczył 
granice najwięli nawet wyobraźni.

Uniosła dłoń do czoła.
– To już koniec... Dzieci Eachanna wróciły do 

domu przed tygodniem i I to najdłuższe siedem 
dni w jej życiu. Chciała być dln dobra. Próbowała 
być miła. Nie dały jej jednak najmniej*) szans.

Biły się, kłóciły i bez przerwy robiły jej głupie 

kawały

Chowały się przed nią, a gdy do nich mówiła, 

iuinv   że   ogłuchły.   Wsypywały   jej   piasek   do 
kieszeni   ubrań,   |   ściły   klamkę   w   pokoju.   Nie 
mogła sobie wyobrazić, by |. kolwiek inne dzieci 
siały wokół siebie tak ogromne spi szenia.

To nie były istoty ludzkie. Z pewnością nie.
Ale w końcu dlaczego się tak dziwiła?

– 365 –

background image

Ich   ojciec   również   nie   należał   do   ludzkiego 

gatunku. Jed

David   przypominał   trochę   człowieka,   ale   on 

wyjechał   ni   i   kraby   z   Fergusem.   Rozsiadła   się 
wygodniej   w   fotelu,   wzbijając   tumany   k\ 
Kichnęła, rozcierając pulsujące skronie.

(   oś   ukłuło   ją   w   siedzenie.   Uniosła   biodro   i 

zdjęła z poduszki bitek skorupki orzecha. 1’anno 
Georgino!   –   krzyczał   Graham   biegnąc 
korytarzem.

•O (ieorgino! Nie ma Boga – mruknęła,  gdy 

drzwi  otworzyły się tak  nhownie, że uderzyły o 
ścianę. Nie możesz chodzić normalnie? – spytała, 
odjąwszy rękę od tłu

Spieszyłem się.
ly zawsze się spieszysz.
Muszę. Kirsty mogłaby mnie przegonić.
I )obry Boże, pomóż! – Odetchnęła głęboko. – 

Czego chcesz,

m ko?
Widziałem dziś szron na drzewach.
Aha. – Przytaknęła, jakby wiedziała o co mu 

– 366 –

background image

chodzi. – Szron.

Mhm. – Skinął głową jak mędrzec i zamilkł. 

Całą jego

Hgc   pochłaniało   przeszukiwanie   kieszeni,   z 

których wyciągał

mzmaitsze skarby: kamienie, kawałki sznurka, 

muszelki i coś,

wyglądało jak zdechły karaluch.
Powiedziałeś   jej?   –   Kirsty   zatrzymała   się   w 

progu.  Z jasny– I włosami, zielonymi oczyma i 
natarczywym   spojrzeniem   przyninała   do 
złudzenia swego ojca. Tak.

Kirsty   odwróciła   się   do   niej,   z   rękami   na 

biodrach.

No i co?
Z czym?
Możemy iść?
Dokąd?
Myślałam,   że   jej   powiedziałeś   –   stwierdziła, 

patrząc z wy-

Utem na Grahama
Ho   powiedziałem.   –   Wyciągnął   z   kieszeni 

dżdżownicę.

(ieorgina zadrżała.
Wykrztuś wreszcie, o co ci chodzi, Kirsty.

– 367 –

background image

Graham   miał   to   zrobić.   Teraz   jego   kolej.   – 

Skrzyżowała ręce

piersiach zupełnie jak jej ojciec.
W porządku. – Georgina podniosła się z fotela. 

– W takim

je odpowiedź brzmi: nie.
K irsty opuściła ręce.
Jak   możesz   mówić   „nie”,   skoro   nawet   nie 

wiesz, o co

•ieliśmy cię prosić.

–   Zupełnie   zwyczajnie.   Jedno   słowo.   Jedna 

sylaba. Trzy III N – I – E. Kirsty przyglądała się 
jej   długo.   Gardziła   nią   i   wcali   zamierzała   tego 
ukrywać.   Odkąd   wróciła   do   domu   z   FergiU 
patrzyła   na   nią   zawsze   tak,   jakby   rzucała   jej 
wyzwanie.

Była   przy   tym   niesłychanie   bystra   i   miała 

dzikie pomy.h Georgina – jeśli nie czuła się tak 
zmęczona jak teraz – właAi i lubiła spędzać czas 
w   jej   towarzystwie.   Wbiła   wzrok   w   dli   czynkę, 
jakby   czekała   na   reakcję.   W   końcu   to   ona 
podejmoM   decyzje,   ale   dałaby   wiele   za   to,   by 
wiedzieć, co tej małej chi po głowie.

– 368 –

background image

W głębi domu trzasnęły drzwi, a szyby o mało 

nie powyll wały z okien.

–   To   ojciec!   –   Kirsty   podskoczyła   jak   na 

sprężynie, wymll Grahama i wypadła na korytarz. 
–   Ach,   tak!   Wraca   tatuś   marnotrawny   – 
mruknęła Geoi gil W chwilę później Eachann – z 
dwójką dzieci u boku sti w progu i rozejrzał się po 
pokoju.

– Nie widziałaś mojego bata? – Nie. – Musi tu 

gdzieś być. – W szafie leżało chyba z pięć. – Ale 
one   do   niczego   się   nie   nadają.   Potrzebuję   tego 
now   bata.   Ma   specjalny   skórzany   uchwyt. 
Przewróciła oczyma. W końcu bat był tylko batem 
i b| pozostawał.

–   Nie   płacisz   mi   za   szukanie   batów. 

Wyprostował   się   i   zgromił   ją   spojrzeniem.   – 
Jestem  nianią,  a  nie  niewolnikiem.  –  I dlatego 
nie sprzątasz pokoju? – Kirsty popatrzyła na ni 
arogancko, zupełnie tak samo jak ojciec. Zanim 
Georgina   zdążyła   jej   odpowiedzieć,   usłyszała 
dziwii stukot w korytarzu. Co to jest? Do pokoju 
wkroczył   ogromny   biały   rumak.   Georgina 
wrzasnęła,   cofnęła   się   i   potknęła   o   stos   pism 
pośwli

conych hodowli koni.

– 369 –

background image

– Co się stało? – Eachann popatrzył na nią jak 

na wariatka – W domu jest koń! – Tak, to Jack.

Inek jest ulubiencem taty – poinformowała ją 

Kirsty, gdy In zasem Graham przywiązywał coś 
ogierowi do pyska.

Ale on wszedł do pokoju.
Nie   martw   się.  Jack   to  koń  domowy.   K<>i’i 

domowy!

konie powinny przebywać w stajni.
łuck nie lubi stajni,
limliann   urwał   i   przyjrzał   się   jej   dokładniej. 

Wyraz twarzy

nul mu się nagle, jakby wreszcie się opamiętał. 

Zrobił krok

honc   Georginy.   Ale   nie   pomógł   jej   wstać. 

Minął jej wyciąg

ii mzpaczliwie ku niemu rękę.
I u się schowałeś! – Pochylił się i wyciągnął 

bat spod stosu

ni   potem   podszedł   z   powrotem   do   konia.   – 

Dzięki, Georgie.

(Niilutował jej batem.
Panna   Georgina   nie   chce   pójść   z   nami   nad 

– 370 –

background image

zatokę, ojcze

łyla Kirsty.
Nie   chce?   –   Znów   wbił   w   nią   badawcze 

spojrzenie.

. „-go?
Nigdy nie twierdziłam, że nie chcę.
lak to? Przecież powiedziała pani: N – 1 – E.
Zabierz je nad zatokę. Jak już mówiłem, za to 

ci płacę.

nzyl łokieć na siodle. – Przyjemny spacer plażą 

wzmocni ci

lilie nóg. Nie będziesz miała takich kłopotów 

ze wstawaniem.

yprowadził   konia   z   pokoju,   zostawiając 

Georginę na podło

. z żądzą mordu w oczach.

Lśnią sadzawki pośród A vm Srebrne rybki jak 

we śniv,( Ach, jakże tam każde dzlu i Zamieszkać 
koniecznie i h< «

Robert Lour, >• przekl z.z..*
IVirsty, Graham i panna Georgina schodzili ze 

wzgfl   w   stronę   zatoki.   Kirsty   i   Graham   biegli 
przodem   –   ścigaltfl   kto   pierwszy   wpadnie   na 
plażę.

– 371 –

background image

–   Pierwszy!   Pierwszy!   –   wrzeszczał   Graham 

jak   głupi   t   dziwnego,   nie   należał   do 
najmądrzejszych,   a   w   dodatku   byl   cfl   pcem. 
Kirsty udawała, że nic ją to nie obchodzi.

– Bawmy się... Widzę mewę! – A ja kraba! – 

Graham ukląkł w piasku. – A ja trawę! – Panna 
Georgina   stała   w   kępie   wydmiu   In   .’v»>   pod 
wysoką sosną. Kirsty odwróciła się i zobaczyła, że 
Graham trzyma w \\l infl błyszczącego.

– Co to jest? – Nic. – Schował rękę za plecy, co 

natychmiast wzbudzil<> i* podejrzenia. – Pokaż! 
–   Nie!   –   Rzucił   się   do   ucieczki.   Kirsty 
natychmiast   ruszyła   w   pogoń.   –   Co   to   jest? 
Graham minął jąw szalonym pędzie, trzymając w 
ręku  butelkę.   Kirsty  chciała  mu  ją  odebrać,  ale 
natychmiast   odsl   przekomarzając   się   z   nią 
złośliwie, jak to mieli w zwye«| wszyscy chłopcy.

IMz miała pochwycić go za nogi, ale uskoczył i 

wpadł prosto l lannę Georgie. <) co się bijecie? () 
nic   –   skłamał.   (i   srebrną   butelkę!   –   krzyknęła 
Kirsty. ()na jest moja! Wcale nie! I )aj mi ją. – 
Panna Georgie wyciągnęła rękę.

– 372 –

background image

t Iniham oddał jej butelkę, a ona popatrzyła na 

nią pod słońce,

i   liyba   jest   nic   niewarta,   ale   skoro   się   o  nią 

bijecie,   to   żadne   IN   jej   nie   dostanie.   – 
Zamachnęła się i wrzuciła  butelkę do ’M. – To 
was powinno oduczyć kłótni, (patrzyli niepewnie 
po sobie.

To była tylko głupia, stara butelka – szepnęła 

Kirsty. ) te starsza niż panna Georgie. A teraz już 
jej nie ma. mliam skinął głową. Nie chciał oddać 
Kirsty butelki wyłącz

i   zystej   przekory.   Mawmy   się   dalej   – 

zaproponowała dziewczynka.

Pobiegli   plażą,   ocłilapując   się   wodą.   Kirsty 

znalazła rozgwiazii (Iraham kraba. Potem Kirsty 
goniła mewy, które przysiadły i dwilę na piasku. 
Pannie Georgie jakoś nie udawało się zauważyć 
niczego   cievcgo,   chociaż   bardzo   się   starała.   K 
irsty spojrzała na nią z daleka. Stała teraz przy 
sośnie   i   pazia   na   morze   tak,   jakby   sądziła,   że 
znajdzie w nim odpowiedź

cś   ważne   pytanie.   K   nsty   odwróciła   wzrok. 

Zobacz,   Graham!   Czapla!   –   Wskazała   na   duży 
kamień fchrośniety zielskiem, przy którym stała 
półtorametrowa czapla. l W chwilę później ptak 

– 373 –

background image

odleciał, skrzecząc głośno. Patrzyła za

•Im. póki nie stał się jedynie czarną strzałką 

na niebie. [ (idy zerknęła za siebie, zobaczyła, że 
panna Georgie zdjęła iknipctki oraz buty i stanęła 
w wodzie, podkasując suknię aż do •ohiii. Śmiała 
się. [ Kirsty wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. Nie 
wyobrażała

>»lmi, że panna Georgie potrafi się śmiać. Do 

tej pory, ilekroć na 11 i ’\a, widziała tylko ładną 
kobietę   z   lśniącymi   włosami   nl<   >iu   nocy, 
alabastrową   cerą   i   jasnoniebieskimi   oczyma. 
Wie– Ululn, że panna Georgie stara się być miła 
dla niej i Grahama.

Ale   Graham   nie   zwracał   na   to   uwagi,   bo 

chłopcy niczego nie

dostrzegają,   a   Kirsty   wcale   nie   chciała   jej 

lubić. A nie chcitłl lubić, bo się bała, że ta ładna 
pani może zabrać ojca.

Zastanawiała się, dlaczego panna Georgie jest 

nieszeze-.in   Przecież   miała   taką   śliczną   twarz, 
włosy, oczy... Jednak • potem uświadomiła sobie, 
że   przecież   ona   sama,   Kirsty,   te   bywa   smutna, 

– 374 –

background image

choć   wcale   nie   należy   do   brzydkich.   Może   M 
Georgie   straciła   mamę,   a   tata   nie   chciał   z   nią 
mieszkać? M«>zc była samotna i przestraszona?

Kolejna fala zalała nogi panny Georginy, na co 

ta   rozr.un   sięjeszcze   głośniej.   Kirsty   odwróciła 
wzrok,   bo   dziwnie   sie   <   zi   widząc,   że   panna 
Georgie   jest   prawdziwym,   żywym   człowiek   \i 
takim samym jak ona czy Graham.

Pragnęła   o   niej   myśleć   tak,   jak   o   pani 

Harrington   czy   <   h«J   rze   Farridayu.   Ich   było 
bardzo łatwo nie lubić.

Usłyszała   rżenie   konia   i   zerknęła   za   siebie. 

Ojciec   przygald   wał   na   Jacku   nad   zatokę. 
Pomachała mu, ale nie zareagow; 11 l< i opadła 
jej bezwładnie. Kirsty zrobiło się bardzo głupio, 
że ink stoi i macha.

Ale ojciec nawet na nianie patrzył. Poszła za 

jego wzroku Nie spuszczał oczu z panny Georgie.

Kirsty   obserwowała   ją   przez   dłuższą   chwilę. 

Panna (leor spacerowała po wodzie i nie zwracała 
najmniejszej uwagi u nią, ani na Grahama.

–   Patrz!   Homar!   –   Graham   stał   na   skale, 

zastawiając pułiip którą znaleźli w starej łodzi po 
drugiej   stronie   wyspy,   •   Fergus   łowił   kraby   i 
nauczył chłopca, jak to robić. – Pali z ty szczypce! 

– 375 –

background image

– krzyknął, wkładając kij do pułapki. – On na \«fi 
potrafi   szczypać   jeszcze   mocniej   niż   ty!   Kirsty 
zerknęła   na   kraba,   a   potem   znowu   na 
wzniesienie,  i  ojca już  tam  nie  było. Przeniosła 
więc wzrok na plażę, na pni Georgie, która szła po 
piasku, przysłaniając dłonią oczy.

Zamilkła na dłuższą chwilę.
–   Jeśli   chcesz  to   sprawdzić,   mam   wspaniały 

pomysł. – Jasne – zgodził się Graham. Chłopców 
tak łatwo na wszystko namówić.

Gdy   gwiazdy   wzejdą   na   nieboskłonie   i   wiatr 

zawieje   jesienny,   pędzi   galopem   człowiek   na 
koniu   noc   całą   przez   mgłą   i   ciemność.   Ognie 
pogasły, świat spoczął w snach. I któż odgadnie, 
co go tak gna?

Robert Louis Stevenson
przekł. Jacek Kittel
tlicorgina   przychodziła   tu   co   noc,   pod   ten 

świerk,   który   w;il   się   wyrastać   prosto   ze   skały. 
Tego   wieczoru   było   zimno,   Mele   zimniej   niż 
poprzednio.   Graham   powiedział   jej,   że   lz.iul 
szron na drzewach,

idyby jak co roku wyjechała do Bostonu, nie 

zauważyłaby   rwszego   szronu   ani   nie 
spostrzegłaby, że noce stają się chłodne. Hly jej 

– 376 –

background image

czas pochłonęłoby wznoszenie toastów na cześć 
zy   wych   przyjaciół   i   prawdziwych   wrogów. 
Śmiałaby   się   i   tańła   –   najprawdopodobniej   z 
Johnem Cabotem, który sięgał jej rui zaledwie do 
ramienia. Co gorsza, w jego czaszce odbijały

|f Ńwiatła lamp gazowych. < )parła się o pień, 

patrząc,   jak   wschodzi   pomarańczowy   księHi’ 
ognista, lśniąca kula na tle purpurowego nieba. 
Świecił tak I lino , że niemal raził ją w oczy. I iście 
zaczęły   opadać   już   kilka   dni   temu,   a   teraz   w 
księżycolty   «’i   poświacie   nabrały   wspaniałego 
złocistego   koloru.   1’ieknie   było   na   tej   samotnej 
wyspie,   szczególnie   nocą.   Oderwała   plę   od 
drzewa   i   ruszyła   naprzód,   a   liście   szeleściły   jej 
pod stopami.

Poszła   na   wzgórze,   na   łąkę,   gdzie   jedna   z 

dróżek   prowadziła   I   |in   cło   do   mostka   nad 
stawem,   a   tam   –   z   głowami   wtulonymi   pod 
IŁrzydła – spały dwa łabędzie.

Na samym skraju stawu rosły wierzby, a także 

krzaki bzu. W in 11 ustał, a od spokojnego morza 
powiewała tylko lekka bryza. Beorgina spojrzała 
w niebo na gwiazdy i pomyślała o Amy. Wie| f 
tlałaby za to, by wiedzieć, gdzie ona jest i co robi.

– 377 –

background image

Nie   miała   pojęcia,   jak   będzie   wyglądało   jej 

własne żyt u I • się z nią stanie? Dokąd pójdzie?

Pragnęła   wierzyć,   że   istnieje   dla   niej   jakaś 

lepsza przy.zliw ale gdzieś w głębi duszy czuła, że 
to   już   koniec.   Straciln   l   i   nad   przebiegiem 
wydarzeń.

Ni   stąd,   ni   zowąd,   jak   za   dotknięciem 

czarodziejskiej rdłf l wszystko wokół zastygło w 
bezruchu,   jakby   usnęło.   W,   się   jej,   że   gwiazdy 
zamierają, a księżyc przestaje świecie

I wtedy na wzgórzu stanął jeździec na koniu, 

zupełnie ja ktoś przyzwał go na ratunek.

Przeskoczył   przez   kamienny   mur   i 

pogalopował w dcl I chann MacLachlan wyglądał 
jak legendarny rycerz z kuWoą snów. Ten widok 
zapierał dech w piersiach.

Z   trudem   chwyciła   powietrze,   gdy   ściągnął 

lejce, kiorjfl konia w stronę mostu, przy którym 
stała. Pędził prosto na mit, 1 próbowała jednak 
uciekać, gdyż myślała, że być może mbl celowo, 
by ją przestraszyć.

Zatrzymał się tuż przy niej, jakby nie zdziwiła 

go wenlo I obecność. Spojrzała mu prosto w oczy 

– 378 –

background image

i otworzyła usta, by cos dzieć, ale po raz pierwszy 
w   życiu   zabrakło   jej   słów.   Przerzuciwszy   nogę 
przez siodło, zręcznie zeskoczył na f mię. Zrobił 
kilka kroków w jej stronę.

Zaświtała w niej nadzieja, że Eachann weźmie 

ją   w   nuiiUM   i   pocałuje.   A   co   więcej,   przez   tę 
jedną krótką szaloną chwl bardzo tego pragnęła.

–   Zamarzniesz   tu   na   śmierć   w   takiej   sukni. 

Potrząsnęła   głową.   –   Lubię   chłód.   Przynosi   mi 
ulgę. – Czyżby w domu zrobiło się dla ciebie za 
gorąco?   –   zalM   wał   z   uśmiechem,   który 
natychmiast   obudził   w   niej   czujnotó,   j   –   Nie, 
skąd   –   skłamała.   Zaśmiał   się,   oparł   nogę   o 
kamień i popatrzył na staw. – Wkrótce zamarznie 
–   powiedział.   –   Tego   roku   be<.lzieifl|   mieli 
wczesną zimę. Milczała, bo nie bardzo wiedziała, 
co   właściwie   IIIOKIBII   odrzec.   Nigdy   nie 
interesowała   się   pogodą,   o   ile   aura   nie   kumpli 
kowala   jej   planów.   Stała   po   prostu   blisko 
Eachanna,   zastanawia   jąc   się,   o   czym   on 
właściwie myśli. Co mu chodzi po głowic, HI! tak 
na nią patrzy? Co czuje na widok swoich dzieci?

– 379 –

background image

Powiedz mi coś. ( o? ( o ty właściwie robisz 

cały dzień? ( o robię?

lak. Pracuję.
hzytaknęła   czekając,   że   rozwinie   temat. 

Ponieważ   jednak   Wyraźniej   nie   miał   takiego 
zamiaru, sama postanowiła konty »>wać.

To znaczy co?
Hoduję konie. Takie jak Jack. – Wyprostował 

się, mlasnął b razy językiem, a koń natychmiast 
do niego podszedł. Eaii II i pogłaskał go po pysku 
i  przeniósł  wzrok  na  Georginę.  –  Itnlził  w  tym 
roku cztery źrebaki.

Aż cztery?
Aye.
Skinęła   głową.   Rozumiem.   A   kto   się   nimi 

opiekuje?

-Ja. Czasem pomaga mi Fergus i trochę Will. A 

dlaczego   Wciągnęła   głęboko   powietrze.   Ktoś 
powinien go walnąć po \z\e i wytłumaczyć, jaką 
krzywdę wyrządza własnym dzieciom.

Myślę, że nawet gdybym ci wytłumaczyła, i tak 

nic byś nie fu miał. Spoglądając na nią dziwnie, 
wzruszył ramionami. Wyprosto

się, chwycił lejce, a potem jednym zwinnym, 

wdzięcznym icm dosiadł Jacka. Robi się późno i 

– 380 –

background image

zimno. – Wyciągnął rękę. – Wskakuj, ubiorę cię 
do domu. Wbiła wzrok w jego dłoń. Stań mi na 
bucie, podciągnę cię. Wahała się przez chwilę, aż 
w   końcu   zrobiła,   co   kazał.   ml   chwilę   później 
siedziała już za nim na koniu.

Obejmij mnie w pasie. Splotła palce na jego 

mocno   umięśnionym   brzuchu.   Zerknął   na   nią 
przez ramię.

Trzymaj się, Georgie! I pomknęli przed siebie 

jak wiatr.

Szeptu cień tylko slym Ale tak im błyszczą m 

Że ich spisekpośnul 11 Już mnie nie zaskocn

Henry Wadswoiili i
I przekl Jtit H I
VJeorgina   zawiązała   niebieską   wstążkę   przy 

ko)niciz]   swojej   jedynej   koszuli   nocnej   i 
odwróciła się sztywno l’l i uda bolały ją tak, jakby 
ktoś ją pobił. Siedziała  zaledwu-|i minut na tej 
bestii, a teraz ledwo się ruszała. Wolała nie myl

o następnym dniu. – Zabiorę cię do domu – 

przedrzeźniała gniewnie, kuśtykaim pokoju. – Ja 
mu   dam!   –   mruknęła   i   uderzyła   pięścią   o 
wnętrz.c dd W głębi serca jednak  wiedziała,  co 
chciałaby   mu   dać.   I   w(   to   nie   był   kuksaniec. 

– 381 –

background image

Przygarbiła   się   i   ogarnął   ją   smutek.   Choć 
wmawiała   sobie   Eachann   jest   kompletnym 
matołem,   nie   mogła   go   ignoroN   Fascynował   ją 
tak,   jak   żaden   inny   mężczyzna.   Od   pierw*! 
spotkania   w   ogrodzie   ucieleśniał   wszystkie   jej 
panieńskie mm nia. Wcale nie chciała doznawać 
takich   uczuć,   a   jednak   potrafiła   się   przed   nimi 
obronić.

Był   świetnym   przeciwnikiem.   Nie   ustępował 

ani na krok, właśnie się jej podobało, bo należała 
do   kobiet,   które   chwjl   całą   rękę,   gdy   tylko 
wyciągnie się do nich palec.

Żałowała,   że   nie   jest   niemoralna.   Gdyby   nie 

miała   skrupuł   mogłaby   wejść   do   jego   sypialni, 
uwieść   go   i   rzucić,   a   pfl   rozpocząć   nowe   życie. 
Jakiekolwiek by ono było.

Rozejrzała   się.   Jeśli   ten   pokój   obrazował   jej 

przyszłość, tm na od razu dać za wygraną. Zrobiła 
kilka   głębokich   wdoi   I   i   wydechów.   Świeże 
powietrze leczyło skutecznie wszelkie Ą gliwości.

()|wirłszy się o framugę, wyjrzała na zewnątrz. 

Księżyc wciąż

– 382 –

background image

wysoko na niebie, gwiazd nie przysłaniała ani 

jedna   zabłakai   Iniiiirka.   Przygryzła   wargę   i 
pomyślała   sobie   życzenie,   {•trzasnęła   okno   i 
poczuła, jak rumieniec wypływa jej na Iczki, co 
było równie głupie jak te zabobony, bo przecież 
nikt Ilir obserwował.

Podeszła   do   łóżka,   odrzuciła   kapę,   zgasiła 

lampę, weszła pod

ildn.– i zaczęła się wiercić. gładziła poduszkę, 

zatęskniła   za   jaśkiem,   po   czym   nakryła   pod 
brodę.   ?dy   przymknęła   powieki,   przed   oczami 
stanęła   jej   czyjaś   na,   arogancka,   roześmiana 
twarz.   Westchnęła,   przyciskając   usta   do 
poduszki. chwilę później wrzasnęła tak głośno, że 
umarły by się

ł.

W oczach mych uwił gniazdh. Do snu mknie 

miądzy   piersi   m«»Ml   Moj   pocałunek   mu 
napojem,   Lecz   mnie   poróżnił   z   mym   sziokojM 
Ach, swawolniku!

NlolHUltfl
przekl. Macki SlimH – vi
Gdy   Eachann   wpadł   do   pokoju,   Georgina 

skakała   w   kdfl   na   jednej   nodze,   krzycząc   i 

– 383 –

background image

pomstując na czym świat stoi, Im 1 palca drugiej 
stopy przyczepił się jej homar.

– Zabierz to, zabierz! Zabierz natychmiast! – 

Uspokój   się!   Stań   w   miejscu,   bo   nie   mogę   nic 
zrobićl – Nie wrzeszcz na mnie, to wszystko twoja 
wina! < >|»it|| na łóżko, zwijając się w kłębek. – 
Auu!   Odczep   go,   proszę!   Eachann   ukląkł   i 
spróbował oderwać homara od stopy (ioM giny.

– Silny skurczybyk – mruknął. Wrzasnęła. – 

Przepraszam,   wyrwało   mi   się.   Wierzgnęła   kilka 
razy,   ale   uparty   skorupiak   trzymał   NHJ   || 
przyklejony.   MacTuman   pochwycił   ją   mocno   w 
talii i przydusił do 1

– Zejdź ze mnie! – Leż spokojnie, do diabła! 

Złapał ją za nogę i odczepił homara. – Widzisz? 
Zakołysała się na materacu. – To było podłe. – A 
jak   inaczej   miałem   go   zdjąć?.   –   Mówiłam   o 
twoich   dzieciach.   –   Ach,   tak.   Rzeczywiście   są 
nieznośne.   –   Niby   skąd   ty   możesz   o   tym 
wiedzieć? Prawie ich M

«   iilu|csz!   –   Pochwyciła   się   za   kostkę   i 

obejrzała sobie nogę. Na

|nii< .uh miała ślady od szczypiec. – One mnie 

– 384 –

background image

nienawidzą.

Nieprawda.
Tak. Twoje dzieci mnie nie znoszą.
Przestań,   Nie   płacz   już.   –   Poklepał   ją 

delikatnie po plecach.

Nie płaczę. – Odwróciła się i ukryła głowę na 

jego ramieniu.

I )obrze... oczywiście, że nie płaczesz. – Wziął 

ją w ramiona

wali tak przez chwilę.
I   )oz.nała   uszczerbku   na   ciele,   ale   jeszcze 

większego na hono

(   i’ml   ją   za   podbródek.   Podobasz   mi   się, 

Georgie   –   wydusił   ochrypłym   szeptem.   | 
Zamrugała oczami, próbując uwierzyć, że się nie 
przesłyszała. Naprawdę? – szepnęła.

Aye. Chciałem to zrobić dzisiaj przy moście. – 

Dotknął

inami   jej   ust   w   delikatnym,   zmysłowym 

pocałunku. Pieszcząc

ykiem   wnętrze   jej   ust,   przytulał   ją   coraz 

mocniej.

Oddała mu pocałunek, zawierając w nim długo 

skrywaną

mętność.

– 385 –

background image

Dotknął jej piersi.
Zamarła,   przerażona   tym,   co   się   dzieje,   i 

przerwała pocałunek.

Nie – powiedziała kręcąc głową.
Patrzył   na   nią   przez   chwilę.   Odniosła 

wrażenie, że sprawdza,

#zy naprawdę go odtrąca.
Proszę, nie teraz.
Skinął   głową   z   dziwnym   wyrazem   twarzy. 

Zaległa niezręczna

#inz,a.
Muszę się położyć – wyjaśniła. Nie przyszło jej 

do głowy

Emilie   inne   wyjaśnienie.   –   Powinnam 

naprawdę dobrze wypocząć,

tfiby mieć siłę do twoich dzieci.
I’odszedł do drzwi.
Dobra z ciebie dziewczyna, Georgie.
Uzcczywiście starała się być dobra.
Kiedy jednak w dwa dni później obudziła się z 

twarzą poma

jewtiną na niebiesko, wstąpił w nią diabeł.

Jeśli   niechcący   podłożysz   koledze   pin   lepiej, 

żebyś powstrzymał się od śmieć

– 386 –

background image

MO)
vreorgina wyszła na łajce i skręciła na dróżkę 

prow;i   do   stajni   Eachanna.   Zimny   północno-
wschodni   wiatr   rozwłl   jej   włosy   i   przyklejał 
suknię do nóg.

Odgarnąwszy   czarne   loki   z   błękitnej   twarzy, 

pognała   nnpi   zM   nie   zwalniając   nawet   kroku. 
Pchnęła mocno drzwi stajni i wenl do środka, a za 
nią wtargnął wiatr, rozwiewając słomę po i iiyit 
pomieszczeniu.

Fergus i Will byli zajęci pracą w boksach.
Zatrzasnęła  za sobą  drzwi  i  stanęła  w progu 

jak posąg, zwi|n|d dłonie w pięści. Obaj odwrócili 
się   dokładnie   w   tym   samym   momencie.   Will 
przełknął ślinę, a oczy zrobiły mu się okrągłe jak 
tnlrun Ale Fergus wrósł w ziemię, jakby zapuścił 
korzenie.

–   Diablątka   –   mruknął,   łypiąc   na   Georginę. 

Usta   Willa   zaczęły   układać   się   powoli   do 
uśmiechu. Georgina uniosła ostrzegawczo palec. 
– Jeden śmiech, jedna kpina, a zabiję was obu. 
Gdzie   |(   it   Eachann?   –   Na   polu   z   końmi. 
Odblokowała   zasuwę   i   wypadła   jak   burza   na 
zewnątrz, Kilka źrebiąt galopowało wesoło wokół 
płotu,   a   starsze   konM   zbiły   się   w   stado,   jak 

– 387 –

background image

zawsze,   gdy   zmieniała   się   pogoda.   Zn   nmtl 
mignęła  jej jasna czupryna Eachanna. Zawołała 
go, lecz wiatr zagłuszył jej krzyk. Roz.ejiz«ł| się w 
poszukiwaniu furtki, ale niczego takiego nie znal

|)izclazła przez sztachety i ruszyła jak taran w 

jego   kiegU   iden   ze   stojących   nie   opodal   koni 
przyjrzał się jej uważnie, i cucił łeb i przewrócił 
oczami.   .   Inąc   pod   nosem,   brnęła   dalej   przez 
pole. Stopy zapadały jej

grząski   grunt.   Potknęła   się   dwa   razy   i   by 

utrzymać równo

musiała   wyrzucić   ramiona   na   boki.  jedno   ze 

źrebiąt zrozumiało ten gest jako zaproszenie do 
zabawy,   Munęło   nagle   dęba,   podbiegło   bliżej   i 
trąciło ją nosem w plecy,

[erpliwość, której zawsze jej brakowało, teraz 

wyczerpała się owicie. Odgoniła od siebie konia. 
Jak na jeden dzień miała ić zabawy. idy znalazła 
się   już   w   pobliżu   stada,   szary   ogier   zastrzygł   | 
uszami   i   ugryzł   innego,   większego   rumaka,   a 
potem zaszedł

drugiej   strony.   Może   rzeczywiście   była 

– 388 –

background image

śpiochem   i   z   tego   md   u   miała   teraz   niebieską 
twarz, ale nie należała do idiotek. odziała, na co 
się zanosi. znnim zdążyła zebrać myśli, Eachann 
przerzucił ją przez płot

worek   owsa.   Zostań   tam   –   nakazał,   a   sam 

zrobił kilka kroków w stronę

1,1
Szary   koń   cofnął   się   o   krok   i   spuścił   głowę. 

Kachann nie pozwolił się zastraszyć. Szedł dalej, 
a wiatr niósł byn szepty i czułe pomruki. Konie 
uspokoiły   się   natychmiast.   Gdy   Eachann   stanął 
obok

prurcgo   zabijaki,   ogier   położył   mu   łeb   na 

piersi, czule jak wierny i • I irugi machnął tylko 
ogonem i zaczął spokojnie przeżuwać ffBWC.

I achann pogłaskał poszkodowanego po pysku, 

wrócił do płotu i N i ><> | rżał na Georginę z 
miną   człowieka,   który   dokładnie   wie,   co   zn   i 
hwilę usłyszy.

Mam   dość!   Słuchaj,   Georgie...   Przestań! 

Spójrz tylko – wskazała na swoją twarz. Dlaczego 
pomalowały cię na niebiesko? Bo chciały, żebym 
wyglądała jak Pikt. Kto to, do diabła, jest

Wet?
Tak   nazywały   się   dawne   plemiona   szkockie. 

– 389 –

background image

Piktowie zawiz c malowali twarze na niebiesko, 
gdy wybierali się na wojnę. z mrużył oczy. – Czym 
cię pomalowali?

– Nie wiem. Ale to nie chce zejść. Odwrócił 

wzrok, pocierając kark. Zerknął na nią ukfldM a 
w   kącikach   oczu   pojawiły   mu   się   drobniutkie 
zmarszczk   i   \nM   próbował   powstrzymać 
serdeczny śmiech.

–   Nie   radzę.   –   Wbiła   mu   palec   w   tors.   – 

Powiem ci to mim co usłyszeli ode mnie Will i 
Fergus.  Żadnych  kpin,  bo  zahijfl  Uniósł  ręce  w 
geście poddania.

–   To   nie   jest   śmieszne,   Eachann.   Zdołał   się 

opanować   i   popatrzył   na   nią   poważnie.   – 
Chodźmy do stajni, może uda nam się to jakoś 
zmyi Była już w środku wcześniej, ale weszła za 
nim   do   zagracw   go   pomieszczenia,   gdzie   po 
podłodze walały się lejce, w<,

– Uważaj, jak chodzisz. – Zdjął z półki miskę i 

wskazał I miejsce na ławie obok dwóch siodeł. – 
Siedź tutaj. – Wysz.c

– Zamknij oczy, Georgie. Zaczął myć jej twarz. 

– 390 –

background image

– Nie jest tak źle – powiedział po chwili. – Pasuje 
do   kolia   twoich   oczu.   Wstała,   cisnęła   w   niego 
wędzidłem i jak burza wypadła » stajni. Gonił ją 
śmiech Eachanna.

„ Gdy panien sześć miotełek sześć Weźmie i 

przez lat trzysta Badzie sprzątało tu – rzekł Mors 
– Czy sprzątną to do czysta?” „ Wątpią w to” – 
Stolarz rzekł i łza Z ócz mu spłynęła czysta.

Lewis Carroll
przekl. Maciej Słomczyński
1   Jzieci   Eachanna   postąpiły   niezwykle 

rozsądnie.   Przez   kilka   |»tci>nych   dni   nie 
wychodziły ze swoich pokoi. Odrabiały

|C
Nninniej   jednak   Georgina   wypowiedziała 

wojnę królestwu linina, zupełnie jak pomalowany 
na niebiesko Pikt. Miała

If.oliitiiie dość.
I Jpiorny błękit schodził jej powoli z twarzy. 

Była  zresztą  zajęta  izmlko zerkała  do lustra,  co 
stanowiło niezwykle pomyślny Hl g okoliczności 
dla Eachanna MacLachlana i jego dzieci.

i   Atakowała   mściwie   wszystkie   pokoje   po 

kolei. W jednym Hhlotlu tyle łupin po orzechach, 

– 391 –

background image

że mogła nimi wypełnić cale Wśtkit Eachanna, co 
zresztą skwapliwie uczyniła. Przez całe

I   |iti|ioludnie   zbierała   stare   pisma   i   gazety. 

Ten   człowiek   nie   miał   Hwyczaju   niczego 
wyrzucać.

W   kącie   jednego   z   pokoi   stała   drewniana 

skrzynka   wypełniona   I   itn   hi   zegi   orzechami, 
śrubami,   gwoździami,   haczykami,   wiesza–   I 
Mim,   drutem   i   metalowymi   sprzączkami. 
Znajdowały się tam

I•tfwnież kawałki skóry, dwie łyżeczki – jedna 

złamana – młotek, ftlęć podków, fragment osłony 
kominka,  mieszadła  do  paszy,  trzy  kilimki  oraz 
fajka.   I   (idy   Eachann   zobaczył,   jak   taszczy 
skrzynię   na   dół,   natychmiast   ją   zatrzymał.   Co 
zamierzasz   z   tym   zrobić?   Wyprostowała   się. 
Wyrzucić.

– Co? Przecież to moje. – Ale po co trzymać w 

domu takie rupiecie? Połowi,* z lytj rzeczy widzę 
po raz pierwszy w życiu. Na co ci one? – To moja 
skrzynka   z   różnościami.   –   Słucham?   – 
Przechowuję je na wypadek, gdy coś się zepsuje 

– 392 –

background image

albo zmil Mam tu tyle rzeczy, że któraś z nich na 
pewno   się   przyda   Spojrzała   na   skrzynię   i 
pokręciła głową.

–   Więc   zabierz   to   gdzieś.   Mruknął   coś, 

podniósł   skrzynię   tak   ostrożnie,   jakby   • 
wypełniona złotem, i poszedł sobie. Do czwartku 
uporała   się   ze   wszystkimi   pokojami   poz11   || 
sypialnią   którąprzemeblowywała   przez   cały 
wieczór.   Przc-mm   zniszczony   fotel   do   okna,   a 
sofę ustawiła bliżej kominka

Stoliki rozmieszczono jak popadło, a żadne z 

krzeseł nit ĘM na wprost drugiego. Trudno było 
znaleźć jakiś kącik,  – jili udałoby się spokojnie 
porozmawiać.

W pokoju panował tak straszliwy bałagan, że 

Georginn   o^H   lazła   w   nim   pianino,   o   którego 
istnieniu nie miała bladego \«<\i cia.

Gdy   Eachann   stanął   na   progu,   Georgina 

siedziała   przy   ’   ku,   podziwiając   swoje   dzieło. 
Odwróciła   głowę   i   popnlrfl   z   przerażeniem,   jak 
MacLachlan rzuca płaszcz, rękawiczki ..nu czapkę 
na podłogę i wypróżnia kieszenie do kryształowi^ 
niM w której poprzednio leżały skarpetki.

Odwrócił   się,   zrobił   dwa   kroki   do   przodu   i 

wpadł na I

– 393 –

background image

– Skąd to się, u diabła, wzięło? – Rozejrzał się 

po   pokoju   Co   ty   zrobiłaś?   –   Tylko   trochę 
posprzątałam.   Wciąż   nie   przestawał   się 
rozglądać. – A skąd się wzięło to pianino? – Nie 
wiem.   Znalazłam   je   w   kącie.   I   od   tej   pory 
wszystko   zmieniło   się   na   gorsze.   Ppopołudnia 
Eachann zajrzał do kuchni, pomyślał chwile i – 
u.-y szedł do niej do pokoju.

–   Zapomniałem   ci   powiedzieć,   że   posłałem 

Davida i brzeże. Dopiero co usiadła, bo dostała 
straszliwej migreny.

– To dobrze – odparła, rozcierając skronie. – 

Nie ma kolacji.

<   zckała,   żeby   dokończył.   Ponieważ   jednak 

nadal milczał,

orzyła   oczy   i   popatrzyła   na   niego   pytająco. 

Musisz coś upitrasić. Ja? Nie umiem gotować. To 
co będziemy jedli?

Wstała, przeszła przez pokój i zatrzymała się. 

Może   powinieneś   był   o   tym   pomyśleć,   zanim 
odesłałeś vida. – Sięgnęła do misy na stoliku. – 
Proszę,   zjedz   jabłko,   nie   trzeba   specjalnie 
przyrządzać.   ustępnego   wieczoru   postanowiła 

– 394 –

background image

przyrządzić kolację dla

i.   Znalazła   książkę   kucharską,   a   gdy 

przystąpiła   do   pracy,   >mniały   się   jej   wszystkie 
ostre   reprymendy,   jakich   udzielała   ~ym, 
pokojówkom   czy   kucharce.   Nawet   nie   miała 
pojęcia,   one   ciężko   pracują.   Aż   do   tej   chwili, 
liiichann powiadomił ją, że nie będzie na kolacji, 
bo   klacz   lada   Iwila   miała   się   oźrebić,   więc 
Georgina zasiadła do stołu w toin zystwie dzieci.

A one już od pięciu minut kłóciły się o to, kto 

najpierw dostał to (ieorgina co najmniej godzinę 
przebierała   groszek,   a   teraz   łniluim   wkładał   go 
sobie   do   nosa.   Graham!   Przestań   natychmiast! 
Czy ojciec w ogóle nie

jczył was żadnych manier? I lilopiec wzruszył 

tylko   ramionami.   K   n   sty   westchnęła   lekko   i 
popatrzyła na Georginę.

On właśnie puścił baka.
< icorginie widelec wypadł z ręki. Miło, że o 

tym mówisz, Myślałam, że chce pani wiedzieć – 
odparła Kirsty niespo-

Upiie.
Rzuciła serwetkę na stół.
Dlaczego?   Dlaczego   miałoby   mnie   to 

interesować?   Tak   iui|ii,iwdę   powiedziałaś   to 

– 395 –

background image

wyłącznie z jednego powodu. Z tego muncgo, dla 
którego   robisz   i   mówisz   wszystkie   inne   rzeczy. 
(’hcesz mnie po prostu obrazić. – Wstała. – Idź 
natychmiast   do   l»   ’IM   >   ju.   A   ty,   Grahamie, 
powędrujesz   na   górę   razem   z   siostrą,   jeśli   nul 
ychmiast   nie   przestaniesz   się   bawić   tym 
groszkiem.

Kirsty   siedziała   jak   skamieniała.   Kazałam   ci 

iść   do   pokoju.   Nie   chcę.   Daję   ci   minutę,   a 
potem...

Zrozumiała, że Kirsty czeka, by się dowiedzieć, 

co jej y n#i nieposłuszeństwo, więc postanowiła 
wymyślić odpowiednio rową karę.

–   Jeśli   natychmiast   nie   pójdziesz   do   swego 

pokoju,   (irnl   będzie   miał   pierwszeństwo   we 
wszystkim przez cały IIHNI tydzień. W sekundę 
później Kirsty wlokła się po schodach na gótś

Dzieci   pragną   ograniczeń,   gdyż   dzięki   nim 

zyskują poczucie bezpieczeństwa.

autor nieznany
i leorgina czekała na Eachanna w zacienionym 

– 396 –

background image

kącie.   Najpierw   miotał   się   po   pokoju   jak 
zaszczuty zwierz, a potem

•Mlizymał przed kominkiem. W końcu usiadł, 

odchylił   głowę   do   l\   I   u   i   rozmasował   sobie 
skronie.   |   Odniosła   wrażenie,   że   jest 
zdenerwowany, a przecież to, co nimierzała mu 
powiedzieć,   mogło   tylko   pogorszyć   sytuację.   z1 
rsztą   codziennie   dochodziło   między   nimi   do 
spięć. Źle na siebie ptiałali. Eachann. – Wstała.

Spojrzał   na   nią   niespokojnie.   Chcę   z   tobą 

porozmawiać.   O  czym?   Twoje   dzieci   zachowują 
się po prostu skandalicznie. Musisz

n >szrobić. Na przykład co? Nie wiem. To ty 

jesteś ojcem.

Przeczesał   palcami   włosy.   Nie   znam   się   na 

dzieciach.   Jak   możesz   na   nie   wpłynąć,   skoro 
unikasz ich towarzystwa? Panicznie się ich boję, 
Georgie.

Rozumiała,   że   to   wyznanie   nie   przyszło   mu 

łatwo.   A   jakim   człowiekiem   był   twój   ojciec? 
Wzruszył ramionami. Nie pamiętam go. A ja nie 
potrafię   być   ojcem.   Nie   umiem   obić   rzeczy,   o 
których nie mam pojęcia.

– 397 –

background image

 1
–   Dlaczego?   Czy   zawsze   wiedziałeś,   jak   być 

bratem?   Albo   J|   hodować   konie?   Potrafisz 
opiekować się źrebakami, a uciekał od własnych 
dzieci? – Wiem, że jej rozpuściłem. W ten sposób 
okazywałem 1 troskę. – Czy ktoś cię uczył, jak być 
mężem? – Nie – odparł aż nazbyt cicho. – Może 
po prostu bałem ul być ojcem. Po śmierci żony 
nie   zostało   mi   nic,   co   mnplhyii   komukolwiek 
ofiarować. – Odetchnął głęboko i popatrzył – To 
egoizm, zgoda. Ale, niestety, tak właśnie było. – 
Musisz poznać swoje dzieci. Gdybyś im poświęcił 
MIM więcej uwagi, zachowywałyby się zupełnie 
inaczej.   Zapatrzył   się   w   sufit   z   takim   wyrazem 
twarzy, jakby HzU|| czegoś, co stracił.

–   Sibeal   potrafiła   z   nimi   postępować.   Nie 

musiałem jej |>< >m« gać. Zresztą ona chciała 
robić   wszystko   sama.   Nawet,   gdy   |t   trochę 
podrosły.   –   Spojrzał   na   Georginę.   –   To   były 
bardz.ic| |t dzieci niż moje. – Ale Sibeal odeszła, 
a one mają tylko ciebie. Wiem, że cl i nich zależy. 
Powiedział mi o tym sposób, w jaki na nie pali 
zy»|   Kiedy   wyciągałeś   nas   wtedy   z   wody, 
wyglądałeś   zupełnie   irtl   upiór.   Ale   jeśli   je 
kochasz,   powinieneś   stać   się   częścią   ich   z\<   li 

– 398 –

background image

Musisz   zacząć   od   nich   czegoś   wymagać.   Na 
pewno uda 11 ul znaleźć jakiś sposób, by okazać 
im   uczucie.   Długo   nie   odpowiadał.   Wreszcie 
potrząsnął głową i sp

– Wiesz, czasem, gdy Kirsty wpatruje się we 

mnie jak w r*j stwo, mam ochotę uciec. Bo ja nie 
jestem   żadnym   bóstwei   n,   tyla   zwykłym, 
ułomnym   człowiekiem,   który   nie   jest   nawet 
dohryfl ojcem dla własnych dzieci. – I nigdy nim 
nie będziesz, jeśli nie nawiążesz z nimi blizuu go 
kontaktu.   A   Kirsty   to   przerażona   mała 
dziewczynka.  Strai ii matkę. Ty interesujesz się 
nią   tylko   wtedy,   gdy   coś   przeskmlm   Musisz 
spędzać z nimi więcej czasu. Dowiedzieć się, kim 
nnpf| wdęsą. Milczał chwilę, a potem roześmiał 
się cynicznie.

–   Chyba   wiem,   kim   one   są.   Małymi 

diablątkami,   które   nm\[M   ludziom   twarze   na 
niebiesko i wkładają im homary do łóżek

Dziwne   obrazy   straszą   mnie   I   wiele 

niespodzianek,   Nim   oczy   me   w   krainie   snu 
Obmyje nowy ranek.

Robert Louis Stevenson
przekl Jacek Kittel
1 ego dnia Calum i Amy wrócili na wyspę, by 

– 399 –

background image

ogłosić

•izystkim radosną nowinę. Georgina położyła 

się   do   łóżka   nadzieją,   że   od   tej  chwili   jej   życie 
również zmieni się na |>’.zC

N   icmniej   jednak   Amy   i   Calum   byli 

nowożeńcami.   Pierwszego   Kina   Georgina 
widywała Amy zawsze w towarzystwie Caluma.

Życzyła   przyjaciółce   jak   najlepiej,   ale   widok 

młodej   pary   fnzilzierałjej   serce.   Tak   bardzo   się 
kochali. Dotykali się, całowali. Nic rozstawali się 
ani na chwilę.

Im   dłużej   na   nich   patrzyła,   tym   bardziej 

doskwierała jej Hiimoiność.

( żuła się coraz gorzej.  Eachann zachowywał 

się   sztucznie   i’   ni   towarzystwie.   Był   tak   samo 
napięty  jak  ona,  gdy rozmawiała  z <  alumem i 
Amy.

Spędzał   więcej   czasu   z   dziećmi,   a   nawet 

rozmawiał z nimi n wszystkich głupich kawałach, 
jakie jej zrobiły. Musiały ją pi wprosić i obiecać, 
że to się już nigdy nie powtórzy.

Zabierał Grahama do stajni, nauczył go jeździć 

konno i opiekować się stadem.

Ale   Kirsty   zostawała   z   Georgina.   Stosunki 

między nimi układały się coraz lepiej – głównie 

– 400 –

background image

dlatego,   że   ilekroć   Kirsty   coś   ibroiła,   Georgina 
wyciągała z tego konsekwencje.

I )ni mijały, robiło się coraz zimniej, wcześnie 

zapadał   zmrok.   W.zyscy   spędzali   coraz   więcej 
czasu w domu.

Tamtego   wieczoru   siedzieli   przy   kominku. 

Eachann   •   Grahama   grać   w   szachy.   Ilekroć 
jednak odwrócił wzrok, chtaj chował mu pionki.

Gdy   Eachann   zorientował   się   w   końcu   w 

sytuacji, popal rzył | niego groźnie.

–   Oddaj   mi   je   –   powiedział.   Graham 

powyjmował wszystko z kieszeni. Były w nich pfe 
ki,   sznurek,   kamienie,   ślimak,   dwa   zasuszone 
robaki, muui lepkie miętówki, maleńkie skrawki 
papieru, klucze i guziki

–   Widać,   że   to   twój   syn   –   zażartowała 

Georgina. Calum ryknął śmiechem. – Co w tym 
zabawnego? – spytał Graham, wyjmując guU w 
kształcie widełek. – Masz bardzo dużo rzeczy w 
kieszeniach,   synu.   –   Wiem   –   odparł   chłopiec 
śmiertelnie poważnie. – To są I różności. Mogą 
się kiedyś przydać.

– 401 –

background image

Eachann zaśmiał się głośno i potargał synowi 

włosy.

Calum   pocałował   Amy,   a   gdy   Georgina 

odwróciła   wal   napotkała   poważne   spojrzenie 
Eachanna. Odniosła wrażenie, patrzy na nią tak, 
jakby chciał odczytać jej ukryte myśli.

Odwróciła   się   w   obawie,   iż   mu   się   to   uda   i 

odkryje, że ona • chce, by przestał na nią patrzeć, 
i nie życzy sobie, by m traktował ją jak służącą 
opiekunkę do dzieci.

Czuła się dziwnie nie na miejscu; tak bardzo 

pnigtu go dotknąć, marzyła, by ją przytulił. I to ją 
śmiertelnie przfl żało.

Ale   nie   pozwoliła   niczego   po   sobie   poznać   i 

zachowała stott spokój, mimo iż targała nią burza 
uczuć.   Burza   rozszalała   się   również   na   wyspie. 
Wył wiatr, grznim padał grad.

Georgina   poszła   do   kuchni,   zjadła   trochę 

placka ziemniul nego, a resztki niosła właśnie na 
górę,   gdy   usłyszała   pM   Zatrzymała   się   w 
korytarzu i zaczęła nasłuchiwać. Płacz doi I dził z 
pokoju Kirsty.

Chwilę stała przed drzwiami, a potem wolno 

przekręciki kin kę i weszła do środka. W pokoju 
panował mrok, więc nąjpil musiała przyzwyczaić 

– 402 –

background image

oczy do ciemności, zanim na pud zbliżyła się do 
łóżka dziewczynki.

Ale łóżko byłe puste. Znów usłyszała łkanie i 

odwróć il.i | Szloch dochodził z szafy.

Wiatr   uderzał   w   szyby,   wyjąc   przeraźliwe. 

Płacz stawał się

tiaz   głośniejszy.   <   Hworzyła   garderobę   i 

zajrzała   do   środka.   Kirsty   siedziała   w   kąciku, 
zwinięta w kłębek. Wstrząsało nią

fitzpaczliwe łkanie. Kozległ się tak przeraźliwy 

grzmot, że Georgina nieomal

podskoczyła ze strachu. Dziewczynka jęknęła 

żałośnie. < icorgina usiadła na podłodze tuż obok. 
K i rsty popatrzyła na nią z przerażeniem.

Odejdź!   –   zawyła,   jakby   odpędzała   jakiegoś 

złego ducha. J< 1> sobie. (icorgina nie odezwała 
się. Zamknęła drzwi od szafy, podciąg

llęłii   kolana   pod   brodę   i   czekała.   I   )

z.iewczynka   nadal   szlochała   rozpaczliwie.   Znów 
zagrzmiało.   Georgina   odstawiła   talerzyk   na 
podłogę

( przytuliła Kirsty, która drżała ze strachu. Ja 

– 403 –

background image

też czasem boję się burzy – powiedziała. Ja nie – 
mruknęła mała.

A   teraz?   Boję   się   wielu   rzeczy.   A   ja   nie. 

Prześladują mnie koszmary.

Dziecko milczało.
Boję się, że nie jestem mądra. 1 nie dorównuję 

inteligencją twemu ojcu... Cisza.

Boję się, bo nie mam rodziny. Ani przyjaciół. 

Ani majątku. Kirsty podniosła głowę i spojrzała 
jej w oczy.

Boję   się,   że   znajdę   homara   w   łóżku   i   nie 

domyję twarzy. Boję się, że gdy kichnę, wyleci mi 
mózg. Boję się, że zjem sama > .11 v ten placek.

Dziewczynka zachichotała. Chcesz trochę?
Mała   zaczęła   zajadać.   Skłamałam.   Boję   się 

burzy   –   wyznała   po   chwili.   Dlatego   się   tutaj 
schowałaś?

Przytaknęła.   A   ja   chowałam   się   pod   kołdrą. 

Ilekroć grzmiało, naciągałam |i| sobie na głowę.

– I już się pani nie boi? – Staram się myśleć o 

czymś przyjemnym i wtedy zapominali oburzy. – 
Ale   są   rzeczy,   które   nadal   panią   przerażają, 

– 404 –

background image

panno   Goorglfl   –   Tak.   Kirsty   uspokoiła   się   i 
przestała płakać. Nie myślała już o butni Całą jej 
uwagę pochłonął placek ziemniaczany.

– Myślałam, że dorośli niczego się nie boją – 

powicilz.inM  z  pełną  buzią.  – Każdy  się czegoś 
boi–   odparła   Georgina   i   przytuliła   n   i<«   nlfl 
dziewczynkę.   A   ja   jestem   wręcz   przerażona,   bo 
chyba zakochał;im N w twoim ojcu.

Dziewczyna pyta się: dlaczego
mam nie zobaczyć ucha mego?
Jeżeli tylko się przyłożę,
na pewno mi to pomoże!
To mi sią uda, ja to czują
nigdy nie wiesz, nim nie spróbujesz.
utwór anonimowy
przekl. Jacek Kittel
(Następnego   ranka   Georgina   znalazła   zegar. 

Staruszek stał w kiicie po drugiej stronie domu. 
Właśnie przyglądała mu się Uważnie, gdy Calum 
wszedł do środka.

To zegar Bayardów.
Tak, poznałam.
Masz jeszcze takie zegary?
Zostały   sprzedane   wraz   z   całą   moją 

– 405 –

background image

posiadłością.

(’;>lum   zdjął   zegar   z   kominka   i   wręczył   go 

Georginie.

Jest twój.
Nie.
On nie jest nam potrzebny. A tobie się przyda,
l’opatrzyła na zegar i poczuła, że za chwilę się 

rozpłacze.

Proszę – powiedział Calum. – Weź go.
Dziękuję.   –   Chciała   wyjść   z   pokoju,   ale 

przystanęła  na  progu i popatrzyła  na  Caluma  z 
wahaniem.

Nalegam   –   powiedział,   zanim   zdążyła 

otworzyć usta.

I   l.śmiechnęła   się   tylko   i   zaniosła   zegar   do 

sypialni.

To   był   jej   cały   majątek.   Postawiła   go   na 

toaletce,   nakręciła   I   <(tworzyła   maleńkie 
drzwiczki.   Pstryknięciem   palca   uruchomiła 
wahadło.   Po   wewnętrznej   stronie   drzwiczek 
dojrzała sygnaturę Mnyardów.

Przesunęła palcem po rzeźbieniu, odetchnęła 

głęboko   i   zamknęła   drzwiczki.   Patrząc   w 
księżycową   tarczę   zegara,   myślała   o   czasach 
odmie

– 406 –

background image

rżanych jego wskazówkami. Stanęło jej przed 

oczami cali dzieciństwo, rodzina.

Zaczęła się zastanawiać, czy jej słynny przodek 

był   szcze   śl   i   wl   Czy   dbał   o   swoje   dzieci?   Czy 
kochał równie mocno córki • i synów?

Przez   wiele   lat   myślała,   że   rodzice   nie 

troszczyli   sie   <>   mi|   •   nie   zasłużyła   na   ich 
uczucie.   Sądziła,   że   czegoś   jej   brakuje   Ale 
poprzedniej   nocy   podczas   rozmowy   z   Kirsty 
dowictlzM   się   o   sobie   czegoś   bardzo   ważnego. 
Ona   zasługiwała   na   miłość   –   to   jej   rodzice   nie 
potni li II |< kochać.

Siedząc   w   ciemnej   szafie,   oddała   cząstkę 

swego serca obei dziecku. Przecież w Kirsty nie 
płynęła   krew   Bayardów.   A   G<   giną   mimo 
wszystko   coś   do   niej   czuła.   Wiedziała,   że   ii   m 
dziewczynka potrzebuje jej tak samo jak ojca.

Dzięki   temu   odzyskała   poczucie   wolności. 

Zrozumiułu,   niezależnie   do   tego,   jak   by   się 
starała, rodzice i tak nie obdłii liby jej uczuciem, a 
ewentualne małżeństwo z LowcIK-m j Cabotem 
też niczego by nie zmieniło. Ale to jej rodzice ITI 

– 407 –

background image

problem, a nie ona.

W żadnym wypadku nie zdobyłaby uznania w 

ich oczut li

I   wcale   nie   musiała   być   bogatą   kobietą   z 

odpowiednim   nai   skiem   czy   mieszkać   we 
wspaniałej rezydencji, by naprą zostać kimś.

Bo   może   bycie   kimś   polegało   na   tym,   by 

przytulać do iii małą dziewczynkę, ilekroć rozpęta 
się burza. Zrozumiała, że ta odzyskana wolność 
dała   jej   szczęście,   o   k   rego   istnieniu   nie   miała 
pojęcia.

Uśmiechnęła   się,   odwróciła   i   zamarła   w 

bezruchu.

Na drzwiach jej sypialni wisiała lśniąca zielona 

suknio własność matki Kirsty.

Georgina   podeszła   bliżej   i   powiodła   palcami 

po śliskiej Ikl nie. Suknia nie została kupiona w 
Paryżu,   nie   była   równi   szczególnie   piękna.   Dla 
Georginy znaczyła jednak więcej ni J Ul utracony 
majątek. Przymknęła oczy, przygryzła wargi, po i 
. kilkakrotnie zaczerpnęła głęboko powietrza. Ale 
to   i   tak   nli   |   pomogło.   Nie   udało   się   jej 
powstrzymać łez.

Na   świecie   wszystkiego   jest   tak   wiele,   że 

– 408 –

background image

cieszyć się trzeba, przyjaciele!

Robert Louis Stevenson
przekl. Jacek Kittel
•Yirsty   wykonała   kilka   ostatnich   skoków   w 

stronę stajni. Za hnzilym razem, gdy udawało się 
jej   wylądować   ze   skrzyżowanymi   IM>(   .mii, 
wypowiadała na głos jakieś życzenie. Ta zabawa 
pomagała [jej zapomnieć o strachu, a bała się tak 
bardzo, że wielokrotnie

Bzula potrzebę, by ukryć się w szafie.
(idy wreszcie otworzyła drzwi stajni i wśliznęła 

się do środka,

pomyślała,   że   pachnie   tu   dokładnie   tak,   jak 

pachnieć powinno:

liinini, sianem i brudem.
Było   wprawdzie   ciemniej,   niż   sobie 

wyobrażała, ale postano

wiła o tym nie myśleć. Ten rodzaj mroku nie 

napawał jej przera

żeniem.   Znajdowała   się   przecież   w   miejscu, 

gdzie ojciec spędzał

i   ii   l<   <   11   iżo   czasu   –   o   wiele   za   długo 

przebywał w towarzystwie koni

zamiast z nią.
Minęła boksy, w których stały konie, gdy nie 

– 409 –

background image

hasały po łące

w   pobliżu   stawu.   Na   wprost   zobaczyła 

uchylone drzwi i wstrzymała

oddech, gdyż pomyślała, że za nimi może być 

ojciec.

Nie miała pojęcia, jak by zareagował, gdyby ją 

tu zobaczył.

Nigdy   jej   tu   nie   przyprowadzał   – 

najprawdopodobniej nie życzył

lobie, by przychodziła do stajni.
1’ewnie myślał, że mu będzie przeszkadzać. A 

przecież wcale nie

Ifllała takiego zamiaru. Nawet obiecała sobie, 

że nie będzie zadawać

|byt   wielu   pytań.   Dorośli   tego   nie   lubili. 

Najprawdopodobmej

dlatego, że nie potrafili na nie odpowiedzieć.
Zwolniła   kroku   i   podeszła   bliżej   do   drzwi. 

Nikogo za nimi nie l>\ In Tylko siodła, uprząż, 
cugle i inne podobne rzeczy.

Panował tu straszny bałagan. Kirsty mogła się 

założył, że wujek Calum chętnie by tu posprzątał. 

– 410 –

background image

Cieszyła się, że mic szka on w tym samym domu. 
Lubiła   też   bardzo   ciocię   Amy,   która   nigdy   nie 
traktowała   jej   jak   dziecko.   Zawsze   uważnie 
słuchała, co Kirsty ma do powiedzenia, jakby to 
naprawdę było ważne.

Usłyszała rżenie konia w jednym z ostatnich 

boksów   i   zrobił   kilka   kroków   w   tamtą   stronę. 
Rumak   podniósł   łeb,   jakby   zapm«   szał   ją   do 
zabawy.

Wspięła się na ściankę sąsiedniego boksu.
– Dzień dobry, koniu! Piękna klacz popatrzyła 

na nią łagodnie. Miała szary IH> i ogon, ale poza 
tym była cała biała.  Kirsty  wiedziała  jednak,  m 
nie   można   jej   nazwać   białym   koniem.   Białe 
wyglądały inaczej 4 tak jak Jack. Kirsty podbiegła 
do Jacka.

Białe   konie   wróżyły   szczęście.   Przypomniała 

sobie czarodziej skie zaklęcie, wyrecytowała je z 
pamięci,   przymknęła   oczy   i   wyi   powiedziała   na 
głos życzenie.

–   Kirsty!   Otworzyła   oczy   i   gwizdnęła 

przeciągle.   Ale   tempo!   Pogłaskała   Jacka   i 
zeskoczyła na ziemię ze skrzyżowanymi nogami.

– Witaj, ojcze! – Co tu robisz? – Nic. Chciałam 

zobaczyć, jak wygląda stajnia. – Dlaczego? – Tak 

– 411 –

background image

sobie   –   odparła   wzruszając   ramionami.   –   Czy 
Georgie   wie,   gdzie   jesteś?   Przytaknęła,   ale   nie 
zdradziła   mu   pewnego   wielkiego   sekretu   To 
właśnie Georgie jej poradziła, by tu przyszła, gdyż 
o|< u < spędzał zbyt wiele czasu z Grahamem.

Rzucił linę do kąta.
–   Co   robiłeś?   –   Rozdzielałem   dwa   walczące 

ogiery. – Tak? Dlaczego konie ze sobą walczą? – 
Z tego samego powodu co ludzie. Przeważnie o 
władzę Wyjął coś z pudełka. – Co to jest? – Nowa 
uzda.   Chcę   ją   włożyć   Jackowi   i   wybrać   się   na 
prz*« jażdżkę.

– Ach, tak. – Widocznie zadawała zbyt wiele 

pytań,   bo   ojciec   z.IHSW   chciał   się   uwolnić   od 
głupiej małej dziewczynki, która nie i >< >i rafi 
poskromić języka. Wyciągnął rękę.

Pojedziesz ze mną?
Na Jacku?
Przytaknął.
– Tylko my dwoje? Aye.
–   Co   za   pytanie!   Chwyciła   go   za   rękę   i 

podskoczyła do góry z radości. W chwilę później 
galopowali   już   po   łące   w   stronę   zatoki.   ()piirła 

– 412 –

background image

głowę o pierś ojca. Jak myślisz, usłyszałabym, jak 
rośnie drzewo, gdybym przyłożyła ucho do pnia? 
Sądzę, że drzewa rosną zbyt wolno i cicho, żeby 
można   było   i«>   usłyszeć.   Robiło   się   coraz 
ciemniej   i   zimniej.   Noc   zapadała   bardzo   we 
zcśnie   o   tej   porze   roku.   Dlaczego   świerszcze 
śpiewają?

Popatrzył na nią ze zdumieniem.
Co?
Pytałam, dlaczego świerszcze śpiewają.
Bo chcą znaleźć sobie parę.
Ach,   tak.   –   Zamilkła,   myśląc   o   czymś 

intensywnie.   –   Panna   11   (-orgie   jest   bardzo 
samotna.   Naprawdę?   Kirsty   przytaknęła. 
Powiedziała mi o tym, gdy siedziałyśmy w szafie. 
Może ona i«v powinna zacząć śpiewać. Przyjrzał 
się jej uważniej. Na twarzy dziewczynki malował 
się

minutek. Ty też jesteś samotny? Tak, czasem 

tak się czuję. Tęsknisz za mamą? Aye, bardzo. Ja 
też.   Spójrz!   –   Wskazał   jej   ręką   księżyc.   Włożył 
lisią   czapę.   To   znaczy,   że   będzie   deszcz. 
Naprawdę   to   pamiętasz?   Myślałem,   że   byłaś   o 
wiele za

– 413 –

background image

mała, żeby cokolwiek zapamiętać. Zabierałem 

cię na przejazdzk i kiedy jeszcze niewiele od ziemi 
odrosłaś.

–   Pamiętam.   Zawrócili   w   stronę   dużego 

świerku   niedaleko   domu.   –   Skoro   ty   jesteś 
samotny i panna Georgie też, to mofl powinieneś 
się   z   nią   ożenić?   –   A   chciałabyś?   –   Ona   jest 
bardzo   ładna.   –   Aye.   Masz   rację.   –   I   lubi   się 
chować   do   szafy   w   czasie   burzy.   –   To   bardzo 
ważne. – A w dodatku uratowała mi życie. Nie 
powinniśmy o lyifł zapomnieć. – Zdecydowanie 
nie. – Poza tym Grahamowi i mnie przydałoby się 
trochę dyn y pliny. Nie wytrzymał i roześmiał się 
na cały głos. Śmiał się tak sonli cznie, że nie mógł 
przestać. Kirsty poczuła, jak zalewa ją fala cicplw 
Cieszyła się bardzo, że udało się jej rozbawić ojca.

Zeskoczył z konia i wziął ją na ręce.
–   Wiesz,   co   myślę?   Potrząsnęła   głową.   – 

Myślę, że tobie nie jest potrzebna dyscyplina. – 
Nie? – Nie. Myślę, że potrzebujesz czegoś innego. 
– Przytulił ją ink mocno, jak inni tatusiowie tulą 
swoje   dzieci.   Tak   jak   tego   cli   przez   całe   swoje 
życie.

– 414 –

background image

Wytrwali zawsze otrzymują od losu to, czego 

pragną.   O   ile   –   oczywiście   –   wcześniej   nie 
rozstaną sią z tym światem.

Mark Twain
W   pewną   mroźną   noc   Georgina   wyglądała 

przez   okno   ojej   sypialni.   Wiał   silny   wiatr,   a 
gwiazdy   błyszczały   na   niebie   jak   szafiry. 
Popatrzyła na jednąz nich, gdy ktoś otworzył

tlizwi. ,
Stał w progu, wypełniając sobą całą framugę.
– Mogę wejść? Nie była w stanie się ruszyć. 

Straciła   już   nadzieję,   że   cokolwiek   się   zmieni. 
Widocaaie pisane jej było pragnąć czegoś, czego 
nic może mieć.

Usiadł   na   łóżku.   Oparłszy   łokcie   na   lekko 

rozsuniętych kolanach, wbił wzrok w podłogę.

–   Przepraszam   cię,   Georgie.   Za   co?   Za 

wszystko, co się stało. Za porwanie, uwięzienie i 
tę głupią umowę, jaką z tobą zawarłem. Głupią 
umowę? Aye. Byłem zły, bo chciałaś wyjść za mąż 
za   kogoś   innego.   Za   Toma   Kapustę   – 
podpowiedziała.

Roześmieli   się   oboje   i   na   chwilę   napięcie 

opadło.   Aye.   –   Wstał   i   wyciągnął   do   niej   ręce 
błagalnym   gestem.   –   Proszę   cię   o   wybaczenie. 

– 415 –

background image

Zrobiła   krok   w   jego   stronę,   potem   następny   i 
położyła   mu   .Ilonie   na   rękach.   Nie   masz   za   co 
przepraszać.   Za   żadne   skarby   nie   chciałabym 
wrrtcić tam, skąd przyszłam.

–   Chcę   cię   pocałować.   Mogę?   –   szepnął, 

zbliżając usta do jej ust. Uśmiechnęła się.

– Przestań wreszcie pytać. Jeśli chcesz czegoś, 

to po prostu bierz. Pocałował ją tak, jakby stała 
się treścią jego życia, a gdl wreszcie się odsunął, 
musnął palcem jej wargi.

– Myślę, że się w tobie zakochałem już tamtej 

nocy w ogrij dzie. Objęła go mocno i uśmiechnęła 
się.

– Ja w tobie też. Pocałował ją z uczuciem, jakie 

zrodziło się między nimi oj pierwszej chwili. Ta 
namiętność istniała już od dawna, tylko że oboje 
usiłownli z nią walczyć. Teraz tak dobrze było się 
jej   poddać.   Bez   żadnyi   h   wątpliwości,   żalu. 
Szczerze, z gorącym sercem.

Przesunął usta na jej szyję.
– Boże... jak wspaniale smakujesz – szepnął. – 

Lepiej niż pączki? – Aye. – Zaśmiał się ochryple. 

– 416 –

background image

– Lepiej. Może nawet lepiq m placek z jagodami. 
Przycisnął ją do siebie tak mocno, że zetknęli się 
biodrami.   Zanurzył   rękę   w   dekolt   jej   sukni   i 
zaczął pieścić jej pion Czuła, że robi jej się słabo. 
Wczepiwszy palce w jego włosy, całowała go coraz 
namiętniej.

Rzucił   ją   na   łóżko   i   zaczął   rozpinać   suknię, 

mrucząc coś nu temat przeklętych guzików.

– Podrzyj ją-powiedziała. Przedarł suknię na 

pół, a w chwilę później jej gorset wykuło wał na 
lampie   zawieszonej   pod   sufitem,   a   jedwabne 
majteczki spoczęły na krześle.

Szarpnęła go za koszulę.
–   Podrzyj   ją.   Zajrzała   mu   w   oczy.   –   No, 

podrzyj.   Chwyciła   koszulę   za   poły.   Guziki 
potoczyły   się   po   podlodzr   Popatrzyła   na   jego 
pasek i straciła pewność siebie.

– Co się dzieje, Georgie? Strach cię obleciał? 

To jej wystarczyło. W sekundę pozbyła się paska, 
a potM pociągnęła go za spodnie tak mocno, na 
ile starczyło jej sił.

Spodnie   pękły   z   trzaskiem.   Pchnęła   go   na 

– 417 –

background image

łóżko, przyklękła i zdjęła mu buty. Jeden trafił w 
ścianę, drugi grzmotnął o umywalkę. Zaśmiał się 
i rzucił ją na materac. Teraz ja.

Nakrył   ją   sobą   i   pocałował   tak   głęboko,   tak 

namiętnie,   że   straciła   poczucie   rzeczywistości 
tylko napór jego ciała.

Wsunął jej kolano między uda, ocierając się o 

to najwrażliwsze miejsce jej ciała. Uniosła kolana 
i wypchnęła w górę biodra.

Chyba   wiedział,   czego   pragnęła,   bo 

kontynuował pieszczoty, szepcząc jej do ucha, jak 
wspaniale się czuje. A potem czekał tak długo, że 
o mało nie umarł.

Wziął do ust jej pierś, pieszcząc sutkę, a potem 

zrobił   to   samo   z   drugą.   Lizał   jej   żebra,   talię, 
brzuch,   biodra,   przeciągnął   językiem   po 
wewnętrznej stronie uda.

Doprowadzał ją do szaleństwa. Ukląkł nad nią 

i przesunął wzrokiem po jej ustach, piersiach, aż 
w   końcu   popatrzył   niżej,   pogładził   ją   jednym 
palcem po łonie, a potem wsunął go delikatnie do 
środka.

Wstrzymała oddech i przymknęła powieki.
Otwórz oczy.
Posłuchała natychmiast.

– 418 –

background image

Wsunął palec głębiej, nie odrywając wzroku od 

jej twarzy.

Patrz na mnie. Pieścił ją coraz śmielej, a ona 

czuła, jak wzbierająca w niej rozkosz rozlewa się 
po całym ciele.

Wypchnęła do góry biodra, gdy tylko włożył w 

nią  drugi palec. Krzyknęła,  a on patrzył  na nią 
tak, jakby była jedyną istotą ważną w jego życiu.

Chciała   usiąść,   ale   potrząsnął   głową   i 

przycisnął ją do materaca. Pocałował wnętrze jej 
uda,   położył   je   sobie   na   ramieniu   i   to   samo 
uczynił   z   drugim.   Zrozumiała,   co   zamierza   i 
wpadła w panikę.

– Nie, Eachann! – Tak. Jęknęła tak głośno, że 

aż   przygryzła   usta.   –   Tak,   kochanie.   Pozwól, 
żebym   cię   kochał   w   ten   sposób.   Całował   ją 
namiętnie i za każdym razem pozwalał jej przeżyć 
rozkosz do samego końca.

A   gdy   wreszcie   w   nią   wszedł,   zrozumiała, 

dlaczego seks doprowadza ludzi do szaleństwa.

Pojęła,   że   miłość   może   stać   się   przyczyną 

wojny, a jej siłą jest tak wielka, że maleńki ludzki 

– 419 –

background image

rozum nie ma szans, by z nią walczyć.

Nie wiedziała, że kobieta i mężczyzna potrafią 

rzucać na siebie tak potężne czary. Nigdy też nie 
sądziła, że będzie zdolna do podobnych uniesień.

– Kocham cię – szepnął, a potem powtórzył to 

wyznani każdym ruchem swego ciała. Kochał się 
z nią namiętnie, ale czule. Cały czas też mówił do 
niej, jak cudownie się czuje. W końcu poddał się 
żądzy   i   wypełniając   ją   gorącą,   życiodajni   siłą, 
wyszeptał ochryple jej imię. Nie miała pojęcia, jak 
długo tak leżeli – mokrzy i wyczerpani, jakby dali 
sobie   wszystko,   nie   pozostawiając   nic.   Kilka 
minut później – choć wydawało się jej, że minęły 
wieki

–   poczuła   silny   skurcz   w   łydce.   –   Boże   – 

jęknęła – moja noga! – Co? – Nachylił się nad 
nią. – Co się stało, u diabła? – Kurcz, kurcz! – 
Nie potrafiła powiedzieć nic więcej. – Gdzie? – 
Noga! Rozmasował zdrętwiały mięsień, co bolało 
ją tak, że miała ochotę krzyczeć. W chwilę później 
już się śmiali i tarzali po łóżku.

– Wszystko przez ciebie – żartowała. – Coś ty 

wyprawiał   z   moimi   nogami?   –   Nie   narzekałaś, 
Georgie. Prosiłaś o jeszcze. – Wcale nie! – Aye. 
Prosiłaś. Jeszcze... jeszcze, Eachann – powiedział 

– 420 –

background image

falsetem, przedrzeźniając jej rozanieloną minę. A 
ona   milczała.   Pozwoliła   mu   się   bawić   do   woli. 
Przestał   się   śmiać,   widząc,   że   nie   reaguje. 
Uśmiechnęła   się   tylko   i   pogłaskała   go   czule   po 
piersi, a potem sięgnęła ręką niżej.

Wstrzymał   oddech.   Odkryła   natychmiast,   że 

ma nad nim władzę i że zupełnie bezsensownie z 
nim walczyła. Bała się, że przy nim traci kontrolę 
nad sobą i może oddać się namiętności, nad którą 
nie będzie już w stanie zapanować.

Po   raz   pierwszy   w   życiu   odkryła,   że   miłość 

akceptuje człowieka takim , jakim on naprawdę 
jest.   Przez  następną   godzinę  mściła   się  na   nim 
tak,   że   to   w   końcu   zaczął   prosić   o   więcej.   A 
jeszcze   godzinę   później   wsłuchiwała   się   w   jego 
oddech   i   głęboki   sen.   Nigdy   nie   lubiła 
przegrywać, a teraz napawała się zwycięstwem I 
mówią, że kobiety to słaba płeć – mruknęła.

Można w minutą poślubić więcej pieniędzy niż 

zarobić przez całe życie.

anonimowe.

– 421 –

background image

kilka   dni   później   Georgina   i   Eachann   wzięli 

śluh   w   drewnianej   kapliczce   na   wybrzeżu,   nie 
opodal   Rockland.   Gdyby  ktokolwiek   z  dawnych 
znajomych   zobaczył   Georginę   Bayard   przy 
ołtarzu, na pewno by jej nie rozpoznał. Miała na 
sobie   jasnozieloną   suknię.   Nic   szczególnie 
cennego.   A   w   orszaku   weselnym   szła   tylko 
nieliczna rodzina pana młodego. Kirsty i Graham 
stanęli   po   obu   stronach   ojca   i   poprowadzili   go 
krótką   nawą   do   miejsca,   gdzie   czekała 
narzeczona.

Po   skończonej   ceremonii   wyszli   z   kościoła, 

stąpając po zwy kłej podłodze z desek, a nie po 
białym,   puszystym   kobiercu.   Nie   było 
pierścionków   z   brylantami   oprawionych   w 
platynę,   zabrakło   też   kawioru   i   szampana. 
Zamiast pompy i przepychu otaczała ich miłość i 
szczęście.

W godzinę później Georgina stała na pokładzie 

statku zmierzajacego na wyspę, do domu.

–   Pragnęłaś   brylantów,   Georgie?   –   spytał 

Eachann,   obejmując   ją   w   talii.   Zaprzeczyła 
stanowczym ruchem głowy.

–   Pragnę   tylko   ciebie.   Ucałował   ją   czule, 

nadbiegły   dzieci   i   zaczęły   tańczyć   wo   n   nich. 

– 422 –

background image

Calum i Amy roześmiali się, po czym natychmiast 
wymie nili czułe pocałunki.

Georgina spojrzała na swego męża.
–   Ponieważ   nie   mogłam   wyjść   za   mąż   dla 

majątku, uczyniłam to z miłości.

–   Ale   ojciec   ma   dużo   pieniędzy   – 

zaprotestowała   Kirsty.   –   Tak,   kochanie.   Z 
pewnością.   Całe   mnóstwo   pensów   –   przyknęła 
Georgina   i   roześmiała   się.   Nie   pensów,   tylko 
dolarów   –   sprostował   Graham.   Eachann 
pochwycił   jej   spojrzenie,   uśmiechnął   się   i 
wyciągnął   z   kieszeni   kopertę.   Otworzyła   ją   i 
wrosła  w ziemię  ze zdziwienia.  W środku  tkwił 
akt własności domu Bayardów. Odkupiłeś moją 
posiadłość? – wyjąkała.

Aye.
Och,   z   pewnością   wydałeś   na   to   wszystkie 

oszczędności.   Jesteś   bardzo   kochany,   ale 
sprzedamy   ją.   Czasem   trzeba   zachować   choć 
resztki rozsądku.

Patrzył   na   nią   z   takim   rozbawieniem,   że 

zamilkła.   Zdejmij   obrączkę,   Georgie.   Dlaczego? 
Zrób tylko to, o co proszę. Obejrzyj ją dokładnie.

– 423 –

background image

lPo wewnętrznej stronie wygrawerowano”od E 

dla G” i jakieś

cyfry. Dwa, trzy, siedem, jeden, cztery? To nie 

jest   data.   Więc   co?   Numer   konta   bankowego. 
Konta?   Jakie   to   słodkie!   Ile   masz   na   nim 
pieniędzy? Nie wiem. – Podrapał się po głowie. – 
Calum, ile jest

w   banku?   Razem?   Na   obu   rachunkach?   Czy 

tylko na twoim? Na moim.C alum myślał chwilę.

Ponad dwa miliony dolarów.
Georgina   Bayard   MacLachlan   popatrzyła   na 

Eachanna w zupełnej ciszy, po czym – drugi raz 
w życiu – osunęła się zemdlona na ziemię. 

– 424 –


Document Outline