background image

STAR WARS                                                                                            lata 

Michael Reaves Darth Maul - łowca z mroku                             

- 32 

Terry Brooks Część I. Mroczne widmo - 

- 32 

Greg Bear Planeta życia  

- 29 

R.A. Salvatore Część II. Atak klonów  

- 21,5 

A.C. Crispin Rajska pułapka  

- 10...0 

A.C. Crispin Gambit Hunów  

- 10...0 

A.C. Crispin Świt Rebelii  

- 10...0 

L. Neil Smith Lando Carlissian i Myśloharfa Sharów  

- 4 

L. Neil Smith Lando Carlissian i Ogniowicher Oseona  

- 3 

L. Neil Smith Lando Carlfssian i Gwiazdogrota Thon Boka  

- 3 

Brian Daley Przygody Hana Solo  

- 2 

George Lucas Nowa nadzieja  

Kevin Andersen Opowieści z kantyny Mos

 

Eisley  

0...3 

Peter Schweighofer (red.) Opowieści z Imperium  

0...3 

Peter Schweighofer, Craig Carey (red.) Opowieści z Nowej Republiki  

0...3 

Alan Dean Foster Spotkanie na Mimban  

Donald F. Glut Imperium kontratakuje  

Kevin Andersen Opowieści łowców nagród  

Steve Perry Cienie Imperium  

3, 5 

K.W. Jeter Mandaloriańska zbroja  

K.W. Jeter Spisek Xizora  

K.W. Jeter Polowanie na łowcę  

James Kahan Powrót Jedi 

Kathy Tyers Pakt na Bakurze  

Michael Stackpole X-wingi. Eskadra Łotrów  

6,5...7 

Dave Wolverton Ślub księżniczki Lei  

Timothy Zahn Dziedzic Imperium 

Timothy Zahn Ciemna Strona Mocy  

Timothy Zahn Ostatni rozkaz  

Kevin J. Anderson W poszukiwaniu Jedi  

11 

Kevin J. Anderson Liczeń Ciemnej Strony  

11 

Kevin J. Anderson Władcy Mocy  

11 

background image

Michael Stackpole Ja, Jedi 

11 

Barbara Hambly Dzieci Jedi  

12 

Kevin J. Anderson Miecz Ciemności  

12 

Barbara Hambly Planeta zmierzchu  

13 

Vonda N. Mclntyre Kryształowa Gwiazda  

14 

Michael P. Kube-McDowell Przed burzą  

16 

Michael P. Kube-McDowell Tarcza kłamstw  

16 

Michael P. Kube-McDowell Próba tyrana  

17 

Kristine Kathryn Rusch Nowa Rebelia  

17 

Roger MacBride Allen Zasadzka na Korelii  

18 

Roger MacBride Allen Napaść na Selonif  

18 

Roger MacBride Allen Zwycięstwo na Centerpoint  

18 

Timothy Zahn Widmo przeszłości  

19 

Timothy Zahn Wizja przyszłości  

19 

Kevin J. Anderson, R. Moesta Spadkobiercy Mocy  

23 

Kevin J. Andersen, R. Moesta Akademia Ciemnej Strony  

23 

Kevin J. Anderson, R. Moesta Zagubieni  

23 

Kevin J. Anderson, R. Moesta Miecze świetlne  

23 

Kevin J. Anderson, R. Moesta Najciemniejszy rycerz  

23 

Kevin J. Anderson, R. Moesta Oblężenie Akademii Jedi  

23 

 

NOWA ERA JEDI 

R.A. Salvatore Wektor pierwszy  

25 

Michael Stackpole Mroczny przypływ I: Szturm  

25 

Michael Stackpole Mroczny przypływ II: Inwazja  

25 

James Luceno Agenci chaosu I: Próba bohatera  

25 

James Luceno Agenci chaosu II: Zmierzch Jedi  

25 

Troy Denning Gwiazda po gwieździe  

25 

Kathy Tyers Punkt równowagi  

26 

Greg Keyes Ostrze zwycięstwa I: Podbój  

26 

Greg Keyes Ostrze zwycięstwa II

:

 Odrodzenie  

26 

 

 

background image

ALBUMY, ENCYKLOPEDIE, PRZEWODNIKI 

Jonathan Bresman Gwiezdne Wojny: Część I. Mroczne widmo - album 

Lauren Bouzereau, Jody Duncan Gwiezdne Wojny: Część I. Mroczne widmo - jak 

powstawał film 

Pod redakcją Deborah Cali Gwiezdne Wojny: Imperium kontratakuje - album 

Pod redakcją Carol Titelman Gwiezdne Wojny: Nowa nadzieja - album 

Lawrence Kasdan, George Lucas Gwiezdne Wojny: Powrót Jedi - album 

Bill Slavicsek Gwiezdne Wojny - przewodnik encyklopedyczny 

Bill Smith Ilustrowany przewodnik po broniach i technice Gwiezdnych Wojen 

Praca zbiorowa Ilustrowany przewodnik po chronologii Gwiezdnych Wojen 

Daniel Wallace Ilustrowany przewodnik po planetach i księżycach 

Gwiezdnych Wojen 

Andy Mangels Ilustrowany przewodnik po postaciach Gwiezdnych Wojen 

Praca zbiorowa Ilustrowany przewodnik po robotach i androidach Gwiezdnych Wojen 

Bill Smith Ilustrowany przewodnik po statkach, okrętach i pojazdach Gwiezdnych 

Wojen 

Kevin J. Anderson Ilustrowany wszechświat Gwiezdnych Wojen 

Ann Margaret Lewis Ilustrowany przewodnik po rasach obcych istot wszechświata 

Gwiezdnych Wojen 

Mark Cotta Vaz Gwiezdne Wojny: Cześć II. Atak klonów - album 

background image

KEVIN J. ANDERSON 

REBECCA MOESTA 

 

 

 

ZAGUBIENI 

(Przełożył Andrzej Pyrzycki) 

background image

44 lata przed Nową nadzieją 

UCZEŃ JEDI 

33 lata przed Nową nadzieją 

Maska kłamstw 

Darth Maul: łowca z mroku 

32 lata przed Nową nadzieją 

Gwiezdne Wojny 

Część I Mroczne widmo 

29 lat przed Nową nadzieją 

Planeta życia 

Nadciągająca burza 

22 lata przed Nową nadzieją 

Gwiezdne Wojny 

Część II. Atak klonów 

20 lat przed Nową nadzieją 

Gwiezdne Wojny Część III 

10-8 lat przed Nową nadzieją 

TRYLOGIA HANA SOLO 

Rajska pułapka 

Gambit Huttów 

Świt Rebelii 

5-2 lata przed Nową nadzieją 

PRZYGODY LANDA CALRISSIANA 

Lando Calrissian i Myśloharfa Sharów 

Lando Calrissian i Ogniowicher Oseona 

Lando Calrissian i Gwiazdogrota Thon Boka 

PRZYGODY HANA SOLO 

Han Solo na Krańcu Gwiazd 

Zemsta Hana Solo 

background image

Han Solo i utracona fortuna 

Rok 0 Gwiezdne Wojny, 

Część IV. Nowa nadzieja 

Gwiezdne Wojny 

Część IV. Nowa nadzieja 

0-3 lata po Nowej nadziei 

Opowieść z kantyny Mos Eisley 

Spotkanie na Mimban 

3 lata po Nowej nadziei 

Gwiezdne Wojny 

Część V. Imperium kontratakuje 

Opowieści łowców nagród 

3,5 roku po Nowej nadziei 

Cienie Imperium 

4 lata po Nowej nadziei 

Gwiezdne Wojny 

Część VI. Powrót Jedi 

Pakt na Bakurze 

Opowieści z pałacu Hutta Jabby 

WOJNY ŁOWCÓW NAGRÓD 

Mandaloriańska zbroja 

Spisek Xizora 

Polowanie na łowcę 

6,5-7,5 roku po Nowej nadziei 

X-WINGI 

Eskadra Łotrów 

Ryzyko Wedge'a 

Pułapka z Krytos 

Wojna o Bactę 

background image

Eskadra Widm 

Żelazna Pięść 

Dowódca Solo 

8 lat po Nowej nadziei 

Ślub księżniczki Leii 

9 lat po Nowej nadziei 

X-WINGI: Zemsta Isard 

TRYLOGIA THRAWNA 

Dziedzic Imperium Ciemna Strona Mocy 

Ostatni rozkaz 

11 lat po Nowej nadziei 

Ja, Jedi 

TRYLOGIA AKADEMIA JEDI 

W poszukiwaniu Jedi 

Uczeń Ciemnej Strony 

Władcy Mocy 

12-13 lat po Nowej nadziei 

Dzieci Jedi 

Miecz Ciemności 

Planeta zmierzchu 

X-WINGI: 

Gwiezdne myśliwce z Adumara 

14 lat po Nowej nadziei 

Kryształowa Gwiazda 

16-17 lat po Nowej nadziei 

Trylogia KRYZYS CZARNEJ FLOTY 

Przed burzą 

Tarcza kłamstw 

Próba tyrana 

background image

17 lat po Nowej nadziei 

Nowa Rebelia 

18 lat po Nowej nadziei 

TRYLOGIA KORELIAŃSKA 

Zasadzka na Korelii 

Napaść na Selonii 

Zwycięstwo na Centerpoint 

19 lat po Nowej nadziei 

Duologia RĘKA THRAWNA 

Widmo przeszłości 

Wizja przyszłości 

22 lata po Nowej nadziei 

NAJMŁODSI RYCERZE JEDI 

Złota kula 

Świat Lyric 

Obietnice 

Wyprawa Anakina 

Forteca Vadera 

Ostrze Kenobiego 

23-24 lata po Nowej nadziei 

MŁODZI RYCERZE JEDI 

Spadkobiercy Mocy 

Akademia Ciemnej Strony 

Zagubieni 

Miecze świetlne 

Najciemniejszy rycerz 

Oblężenie Akademii Jedi 

Okruchy Alderaana 

Sojusz Różnorodności 

background image

Mania wielkości 

Nagroda Jedi 

Zaraza Imperatora 

Powrotna Ord Mantell 

Tarapaty w Mieście w Chmurach 

Kryzys w Crystal Reef 

25-30 lat po Nowej nadziei 

NOWA ERA JEDI 

Wektor pierwszy 

Mroczny przypływ I: Szturm 

Mroczny przypływ II: Inwazja 

Agenci chaosu I: Próba bohatera 

Agenci chaosu II: Porażka Jedi 

Punkt równowagi 

Ostrze zwycięstwa I: Podbój 

Ostrze zwycięstwa II: Odrodzenie 

Gwiazda po gwieździe 

background image

ROZDZIAŁ 1

 

 

Jaina Solo spoglądała, jak szmaragdowozielona bryła księżyca Yavina Cztery maleje 

w rufowym iluminatorze „Sokoła Tysiąclecia”. Westchnęła, wyraźnie zadowolona. 

- Jacenie, cieszysz się, że wracamy do domu? - zapytała, spoglądając w bursztynowe 

oczy brata bliźniaka. 

Jacen przeczesał długimi palcami rozwichrzone brązowe włosy. 

- Nigdy nie przypuszczałem,  że to powiem - przyznał - ale cieszę się,  że następny 

miesiąc spędzimy z mamą, tatą i braciszkiem Anakinem. 

- Zapewne wydoroślałeś - zażartowała Jaina. 

- Kto, ja? - odparł Jacen, bez powodzenia udając urażonego. - Nie-e-e. - Po chwili, 

chcąc dać dowód tego, iż teoria jego siostry jest błędna, błysnął  zębami w szelmowskim 

uśmiechu, dzięki któremu wyglądał jak młodsze wcielenie ojca, Hana Solo, i zapytał: - 

Opowiedzieć ci dobry kawał? 

Jaina przewróciła oczami i wsunęła za ucho niesforny kosmyk włosów, który ciągle 

opadał jej na czoło. 

- Domyślam się, że i tak opowiesz, nawet jeżeli się nie zgodzę-po chwili pstryknęła 

palcami, udając, że nagle przyszedł jej do głowy świetny pomysł: - Dlaczego nie pójdziesz do 

sterowni i nie opowiesz go Tenel Ka? 

Doskonale wiedziała,  że ich najlepsza przyjaciółka rzadko się  uśmiecha, a niemal 

nigdy nie śmieje się z dowcipów Jacena, mimo iż chłopiec niemal codziennie opowiada jakiś, 

pragnąc ujrzeć na jej twarzy chociaż cień uśmiechu. 

- Chcę,  żebyś ty była moją doświadczalną  słuchaczką - odparł Jacen. - Później 

wypróbuję ten dowcip na Lowbacce... o ile go odnajdę. Wiesz, mimo iż jest Wookiem, ma 

całkiem niezłe poczucie humoru. 

- Powinieneś znaleźć go bez trudu - oświadczyła Jaina. - „Sokół” nie jest aż taki duży, 

a możesz być pewien, że przesiaduje w pobliżu jakiegoś komputera. 

- Hej, chcesz tylko odwrócić moją uwagę,  żebym nie opowiedział tego dowcipu - 

obruszył się Jacen. - Jesteś gotowa? 

Jaina głęboko westchnęła. 

- No dobrze, co to za dowcip? - zapytała. 

- Posłuchaj: Jak długo sypia wujek Luke? 

Jaina zmarszczyła brwi i popatrzyła na brata. 

background image

- Tu mnie masz - powiedziała. - Nie wiem. 

- Jedną noc Jedi. - Dumny z siebie Jacen wybuchnął głośnym śmiechem. 

Jaina pozwoliła, by z jej piersi wydarł się melodramatyczny jęk. 

- Nie sądzę, by roześmiał się z tego nawet Wookie - oświadczyła. 

Jacen sprawiał wrażenie zbitego z tropu. 

- Myślałem, że to najlepszy dowcip, jaki kiedykolwiek opowiedziałem - stwierdził. - 

Sam go wymyśliłem. 

Nagle jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu. 

- Hej, ciekaw jestem, czy na Coruscant spotkamy jeszcze Zekka! - powiedział. - On 

zawsze śmieje się z moich dowcipów. 

Jaina uśmiechnęła się na wspomnienie przyjaciela, bezdomnego urwisa, który został 

przygarnięty przez starego Peckhuma zaopatrującego akademię Jedi w żywność i sprzęt. Zekk 

był o kilka łat starszy od bliźniąt, ale udowodnił, że potrafi być przedsiębiorczy, mimo iż nie 

miał szczęścia w dotychczasowym życiu. Jaina mogła całymi godzinami siedzieć i słuchać, 

jak Zekk opowiada o swoim dzieciństwie. Urodził się na Ennth. Kiedy jego kolonię 

spustoszył kataklizm, uciekł pierwszym transportowcem, jaki przyleciał tam z zapasami 

żywności dla kolonistów. 

Jaina nie potrafiła nie podziwiać samodzielności Zekka. Nigdy w życiu nie zrobił 

niczego, chyba że sam tego pragnął. Prawdę mówiąc, kiedy kapitan statku ratowniczego 

oświadczył,  że Mekk powinien trafić do sierocińca albo domu zastępczego, przy pierwszej 

okazji uciekł z jego statku i przedostał się na pokład innego transportowca. Później latał od 

jednej planety do drugiej, czasami pracując jako chłopiec okrętowy, innym razem podróżując 

jako pasażer na gapę. Pewnego dnia spotkał jednak starego Peckhuma, który właśnie wracał 

na Coruscant. Chociaż obaj byli samotni i niezależni, polubili się, a nawet zaprzyjaźnili. Od 

tego czasu mieszkali razem. 

- Masz rację, może Zekk roześmiałby się z tego dowcipu -przyznała w końcu Jaina. - 

On ma czasami dziwaczne poczucie humoru. 

Bliźnięta pozostawiały daleko za sobą znajdującą się na Yavinie Cztery akademię 

Jedi. Spoglądając w milczeniu przez iluminator dostrzegły, jak ogniki odległych gwiazd 

zamieniają się w świetliste linie. „Sokół Tysiąclecia” znalazł się w nadprzestrzeni i podążał w 

stronę Coruscant. Do domu. 

 

Jacen siedział przy stoliku z holograficznymi szachami i przyglądał się ustawieniu 

figur na planszy. Przetrząsał mózg w poszukiwaniu strategii, która pozwoliłaby mu najlepiej 

background image

zareagować na ostatni gambit Lowiego. 

- Twoja kolej - odezwała się półgłosem Tenel Ka, jak zawsze rzeczowo. 

Jacen miał nadzieję,  że zdoła wygrać jedną czy dwie partie, choćby po to, żeby 

wywrzeć dobre wrażenie na swojej koleżance. Nie potrafił jednak skupić myśli, kiedy raz po 

raz spoglądał na Tenel Ka, siedzącą obok niego. Dziewczyna, odziana w tunikę z jaszczurczej 

skóry, skrzyżowała na piersi obnażone ręce i uważnie przyglądała się wszystkim 

posunięciom. Za każdym razem, kiedy poruszała się albo coś mówiła, złocistorude włosy, 

zaplecione w mnóstwo warkoczyków, wirowały za jej głową jak w szaleńczym tańcu. 

Jaina stała za plecami Lowiego, który siedział po przeciwnej stronie stolika, 

ustawionego w świetlicy „Sokoła”. Nieustannie szeptała, wymieniając z młodym Wookiem 

uwagi, wskazując to na jedną holograficzną figurę, to na drugą. Niewielkie drżące wizerunki, 

widoczne na polach szachownicy, zdawały się niecierpliwie czekać na następny ruch Jacena. 

Chłopiec czuł, że nad górną wargą i na czole zaczynają się zbierać kropelki potu. Nie liczył 

na to, że będzie miał jakąś szansę w pojedynku z takim geniuszem komputerowym, jakim był 

Lowie... tym bardziej że młodemu Wookiemu pomagała Jaina. 

- Powinniśmy wyskoczyć z nadprzestrzeni mniej więcej za pięć standardowych minut 

- odezwał się. Han Solo ze sterowni. - Jesteście gotowe, dzieciaki? 

-Hej, tato, czy możemy sobie postrzelać? - zawołał Jacen, zrywając się na równe nogi. 

Ucieszył się, że nie musi kończyć gry. Nareszcie coś, w czym jest dobry! 

Chłopiec uwielbiał zabawę, którą kiedyś wymyślił ojciec dla niego i dla siostry. 

Ilekroć wracali „Sokołem Tysiąclecia” na Coruscant, Han pozwalał, by bliźnięta zajmowały 

miejsca na fotelach artylerzystów obu działek. Gdy zbliżali się do planety, Jacen i Jaina 

zaczynali przepatrywać przestworza. Szukali zaśmiecających je kawałków metalu i 

szczątków, pozostałych po kosmicznych bitwach, jakie przed laty toczono nad Coruscant, 

podczas wojny z Imperium. 

- Nigdy nie znajdujemy tylu śmieci, żeby wystarczyło dla nas obojga - poskarżyła się 

Jaina. 

- Ach, tak? - zapytał Jacen, obdarzając siostrę najbardziej wyzywającym uśmiechem, 

na jaki potrafił się zdobyć. - Martwisz się, bo ostatnio ja trafiłem w jakąś bryłę, a tobie się nie 

udało. Jestem pewien, że nie zabraknie szczątków ani dla mnie, ani dla ciebie. Mam 

przeczucie, że dzisiaj oboje sobie postrzelamy. - Wzruszył ramionami. - Rzecz jasna, jeżeli 

nie czujesz się na siłach... 

Oczy Jainy zamieniły się w szparki na znak, że dziewczyna podjęła wyzwanie. Jeden 

kącik jej ust zadrżał w lekkim uśmiechu. 

background image

- No to na co jeszcze czekamy? - zapytała. 

W następnej chwili odwróciła się i pobiegła do wieżyczki najbliższego działka, nie 

czekając, aż jej brat pospieszy do drugiego. Tenel Ka postanowiła towarzyszyć Jacenowi, a 

Lowie, jak zawsze uczynny, puścił się długimi susami za Jaina. 

Wszyscy czworo pozostawili za sobą stolik z szachownicą i świetlistymi figurkami 

holograficznych potworów, które przycupnęły na polach, jakby czekając na następny ruch 

któregoś gracza. 

Jacen znalazł się w wieżyczce dolnego działka i usiadł na fotelu artylerzysty, 

przystosowanym do rozmiarów ciała dorosłej osoby. Zapiął sprzączki ochronnych pasów i 

pochylił się do przodu, żeby sięgnąć po dźwignię mechanizmu spustowego. Tenel Ka zajęła 

miejsce u boku chłopca. Jej granitowoszare oczy zwęziły się, jakby nie chciały widzieć 

niczego oprócz śmiercionośnej broni. 

- Obserwuj ten ekran - odezwał się Jacen. - W przestworzach nie brakuje śmieci, ale 

przeważnie są to małe bryłki. 

- Mimo iż  są takie małe, stanowią poważnie zagrożenie dla nadlatujących statków - 

powiedziała Tenel Ka. 

- To jest fakt - przyznał Jacen i wyszczerzył  zęby w szerokim uśmiechu. Właśnie 

posłużył się zdaniem, jakie często słyszał z ust swojej koleżanki. - Dlatego niszczymy je, 

ilekroć mamy okazję. 

Od strony drugiej wieżyczki dobiegły nagle odgłosy radosnej kanonady na dowód, że 

Jaina zaczęła strzelać ze swojego czterolufowego działka. Po chwili rozległ się donośny ryk 

Wookiego zachęcającego dziewczynę. 

- Hej, jakim cudem udało się jej tak szybko coś namierzyć? - zapytał zdumiony Jacen. 

- Spójrz na swój celownik - zauważyła Tenel Ka, pokazując świetliste linie na ekranie. 

- Och! - wykrzyknął Jacen. - Ja także mógłbym strzelać... gdybym nie odrywał 

spojrzenia od ekranu. 

Obrócił wszystkie cztery lufy w ten sposób, by skierowały się ku wybranemu 

punktowi, a potem obserwował, jak krzyż celowniczy na ekranie coraz bardziej się przybliża. 

Możliwe,  że wyśledził kawałek płyty poszycia kadłuba starego gwiezdnego niszczyciela, a 

może pustą kapsułę towarową, porzuconą w przestworzach przez jakiegoś przemytnika, który 

musiał ratować się ucieczką. Jacen uchwycił obiekt w środek krzyża... 

- Cel namierzony - oznajmiła Tenel Ka. - Uwaga... Strzelaj! 

Jacen zareagował niemal odruchowo i nacisnął guzik spustowy. Ze wszystkich 

czterech luf wystrzeliły skupione wiązki światła. Dotarły do celu i zamieniły bryłkę metalu w 

background image

chmurę ognistych cząstek. 

- Hurra! Trafiłem! - wrzasnął Jacen. Podobny radosny okrzyk doleciał od strony 

wieżyczki górnego działka. 

- Wygląda na to, że Jaina także trafiła swój kawałek złomu -stwierdziła Tenel Ka. 

- Tylko nie rozpędzajcie się za bardzo! - krzyknął na wpół żartobliwie Han Solo ze 

sterowni. Jego drugi pilot, Chewbacca, zaryczał, zgadzając się z tą uwagą. 

- Staramy się tylko, żeby można było bezpiecznie latać po galaktyce, tato! - 

odkrzyknął Jacen. 

- Na razie mamy remis - oznajmiła Jaina. - Powinniśmy mieć szansę jeszcze jednego 

strzału. Zgadzasz się, tato? 

- Wy, bliźnięta, zawsze remisujecie - odparł Han. - Gdybym pozwolił wam strzelać 

tak długo, aż jedno trafi, a drugie nie, musiałbym okrążać ten system gwiezdny przez całe 

lata. Wracajcie do sterowni. Już prawie jesteśmy w domu. 

 

Kiedy „Sokół Tysiąclecia”  łagodnie osiadł na płaskim dachu jakiegoś wieżowca, 

Lowbacca rozpiął pasy ochronnej sieci i jęknął. Lądowanie na Coruscant przebiegło bez 

zakłóceń, a on spędzał wolny czas, optymalizując parametry pokładowych komputerów, ale 

bardzo pragnął znów oddychać świeżym powietrzem. Nie przeszkadzało mu nawet to, iż było 

to powietrze wielkiego miasta, przesycone mnóstwem różnych woni, pod warunkiem, że 

mógł ponownie przebywać na dostatecznie dużej wysokości. 

Zanim zdążył dojść do wysuniętej rampy, Jacen i Jaina także odpięli pasy i wyplątali 

się ze swoich sieci. Bliźnięta minęły go w otwartym włazie i zbiegły po rampie, pragnąc jak 

najszybciej znaleźć się w wyciągniętych ramionach matki. Leia Organa Solo, przywódczyni 

Nowej Republiki, stała na płycie lądowiska w towarzystwie młodszego syna, Anakina, i 

złocistego androida protokolarnego, Threepia. 

Lowie upewnił się, czyjego zminiaturyzowany android-tłumacz, Em Teedee, jest 

dokładnie przypięty do plecionego pasa, po czym także zszedł po rampie. Z niejaką 

zazdrością przyglądał się radosnej scenie powitania, rozgrywającej się przed jego oczami. 

Ciemnowłosy Anakin uwijał się wokół Jacena i Jainy. Kierując na starsze rodzeństwo 

jasnobłękitne oczy, zasypywał bliźnięta pytaniami. Leia spoglądała na wszystkie dzieci z 

macierzyńską miłością i dumą. Czasami kręciła głową, a wówczas drżały jej długie brązowe 

włosy, ułożone w kunsztowne, piękne pukle. Kiedy Han Solo zszedł po rampie i dołączył do 

pozostałych członków rodziny, radosnym pocałunkom, uściskom, poklepywaniom po plecach 

i wichrzeniu włosów wprost nie było końca. 

background image

Lowie tęsknił do rodziny, którą pozostawił na Kashyyyku. 

- Dziękujemy, mamo, że pozwoliłaś nam przylecieć z przyjaciółmi - odezwała się 

Jaina. 

- Wasi przyjaciele są zawsze mile widzianymi gośćmi - odparła Leia. Powitała 

Lowiego ciepłym uśmiechem. Potem, zwróciwszy się w stronę Tenel Ka, która zeszła po 

rampie zaraz za Wookiem, lekko kiwnęła głową. - Jesteśmy waszą wizytą bardzo 

zaszczyceni. Proszę, zechciejcie się czuć w tym pałacu jak u siebie w domu. 

Chociaż Lowie nie odezwał się ani słowem, Em Teedee, przyczepiony do jego pasa, 

zapiszczał z zachwytu. 

- Ach, See-Threepio! - powiedział. - Mój odpowiednik, mój poprzednik, mój... 

mentor! Muszę przekazać ci tyle nowych informacji. Z pewnością będziesz przerażony, kiedy 

opowiem ci o niektórych przygodach, jakie przeżyłem od chwili, kiedy Chewbacca po raz 

pierwszy uruchomił mnie w akademii Jedi... 

- Z całą pewnością! - odezwał się Threepio. - Miło cię znowu widzieć, Em Teedee. 

Wątpię jednak, czy twoje przeżycia dadzą się porównać z poważnymi dyplomatycznymi 

obowiązkami, której a muszę pełnić na Coruscant. Nigdy byś nie uwierzył, jak bardzo 

drażliwi potrafią być niektórzy ambasadorzy z odległych światów. 

Lowie przewrócił wielkimi oczami, charakteryzującymi Wookiech, kiedy usłyszał, że 

oba androidy wdały się w dłuższą dyskusję, wymieniając uwagi niemal identycznymi 

głosami. Chewbacca, który właśnie zakończył wszystkie procedury, związane z lądowaniem 

„Sokoła”, zaczął schodzić po rampie. W tej samej chwili Lowie odczepił Em Teedee od pasa i 

podał miniaturowe urządzenie See-Threepiowi, tak by oba androidy mogły chociaż przez 

chwilę wyglądać jak „rodzina”. 

Kiedy Lowie pomyślał o rodzimym Kashyyyku, rodzicach i młodszej siostrze, cicho 

westchnął. Jego wuj musiał jednak to usłyszeć, gdyż położył wielką  dłoń na włochatym 

ramieniu siostrzeńca. Możliwe, że Chewbacca wyczuł, iż Lowie tęskni za domem. Posługując 

się mową Wookiech, natychmiast zaczął opisywać komnatę, którą wybrał dla siostrzeńca, 

znajdującą się na najwyższym piętrze Pałacu Imperialnego. I chociaż Lowie nie mógł widzieć 

koron drzew z okna swojej nowej sypialni, Chewbacca zapewnił go, że wysokość, na jakiej 

została urządzona, zapiera dech w piersi, dzięki czemu powinna zapewnić mu bezpieczeństwo 

i wygodę. Chewie postarał się także, by komnatę udekorowano drzewami i bujną zieloną 

roślinnością stanowiącą poszycie, a także zaopatrzono w hamaki. 

- Co prawda, nie będziesz się czuł jak w domu - powiedział Chewbacca - ale to 

wspaniałe mieszkanie na czas wakacji. 

background image

 

Tenel Ka rozglądała się po przestronnej komnacie, którą wybrała dla niej Leia Organa 

Solo. Wszystkie meble były kunsztownie rzeźbione, a zasłony, firanki i narzuta na łóżko 

sporządzone z wykwintnych materiałów. Materac sprawiał wrażenie wygodnego i miękkiego. 

Wszystko to przypominało dziewczynie widok jej komnaty w Pałacu Fontann na 

Hapes. Tenel Ka zadrżała. Ponieważ gromadą gwiezdną Hapes rządził teraz jej ojciec, syn 

poprzedniej królowej, potężnej władczyni, który poślubił jedną z dathomirskich kobiet, Tenel 

Ka była hapańską księżniczką. Ukrywała jednak swoje pochodzenie przed wszystkimi 

przyjaciółmi, z którymi uczyła się w akademii Jedi. Wolała mówić,  że jest zwykłą 

wojowniczką, córką kobiety, urodzonej na niegościnnej Dathomirze. Jej komnata za bardzo 

przypominała rodzinny pałac królewski na Hapes... a Tenel Ka czuła się niepewnie, otoczona 

takimi luksusami. 

- A - powiedziała. - Aha. 

Podeszła do łóżka, szarpnięciem  ściągnęła okrycie, po czym zrzuciła materac na 

błyszczące kamienne płyty posadzki. Usiadła na nim i zadowolona, kiwnęła głową. Jej 

sypialnia nie wydawała się już przytulna i szykowna. Dziewczyna dopiero teraz poczuła się w 

niej pewnie - komnata wyglądała jak sypialnia prawdziwej, nieustępliwej wojowniczki. To 

był fakt. 

background image

ROZDZIAŁ 2 

 

Jaina usiłowała zasnąć, ale myślała o tym, jak bardzo Coruscant różni się od bujnej 

dżungli porastającej Yavin Cztery. Wielkie miasto, zajmujące niemal całą powierzchnię 

planety, było bardzo hałaśliwe, a hałas ten słyszało się przez całą dobę. W przeciwieństwie do 

niewielkiego księżyca, na którym tuż przed świtem zapadała niemal zupełna cisza, stolica 

Nowej Republiki tętniła życiem o każdej porze dnia i nocy. 

Kiedy następnego ranka spotkała się w jadalni z Jacenem, zauważyła, że jej brat także 

ciągle mruga powiekami podkrążonych oczu. Tenel Ka i Lowbacca wstali wcześnie i siedzieli 

przy stole, zajęci spożywaniem  śniadania. Na widok bliźniąt kiwnęli głowami. Wokół ich 

stołu uwijał się See-Threepio, złocisty android protokolarny, robiąc wszystko, by posiłek 

zadowolił dostojnych gości. 

Lowie jadł parujące, ale na wpół surowe kawałki krwistego mięsa, które nakładał mu 

android ze złotej tacy o krawędziach kunsztownie ozdobionych splecionymi pętlami. 

Threepio skorzystał z najlepszej zastawy, używanej tylko podczas szczególnych okazji, a 

podawał wykwintne potrawy, pięknie przyozdobione i ułożone. 

Młody Wookie miał jednak pewne kłopoty z odsuwaniem na boki niewielkich gałązek 

i delikatnych kwiatów zdobiących potrawy. Tenel Ka posługiwała się małym szpikulcem, na 

który nadziewała leżące na jej talerzu kawałki owoców. 

- Ach, dzień dobry, pani Jaino i panie Jacenie - odezwał się Threepio na widok 

bliźniąt. - Jak to miło, że znów jesteście z nami w domu. 

Jaina zerknęła na holograficzne okno, zajmujące niemal całą powierzchnię jednej 

ściany. Przypomniała sobie, że widzi obraz przekazywany ze szczytu jakiejś wieży 

wzniesionej w innym punkcie miasta. Ponieważ matka bliźniąt była przywódczynią Nowej 

Republiki, prywatne komnaty jej rodziny, znajdujące się na jednym z najniższych pięter 

Pałacu Imperialnego, nie miały  żadnych okien. Jaina wiedziała,  że w tej chwili wielu 

dyplomatów i dostojników, mieszkających w innych dzielnicach miasta, spogląda przez swoje 

fałszywe okna na ten sam hologram. 

- Dzięki, Threepio - odezwał się Jacen. - My także cieszyliśmy się na myśl o tym, że 

będziemy mogli spędzić wakacje w domu. Wujek Luke uczył nas niesamowitych sztuczek, 

stosowanych przez rycerzy Jedi, ale prawdę mówiąc, jesteśmy trochę nimi zmęczeni. 

Android z metalicznym dźwiękiem złączył złociste dłonie. 

- Jestem tym zachwycony, panie Jacenie - oznajmił. - Chociaż mnóstwo czasu zajmuje 

background image

mi kształcenie pana Anakina, pozwoliłem sobie na opracowanie programu pańskich zajęć 

wakacyjnych. Gdyby pańscy goście pragnęli wziąć udział w tych zajęciach, są także mile 

widziani. Och, to byłoby zupełnie jak za dawnych czasów! 

- Zajęć! - wykrzyknął Jacen, który zdążył tymczasem opaść na krzesło i właśnie 

zaczynał pałaszować śniadanie. - Chyba żartujesz! 

- Och, bynajmniej, panie Jacenie - odparł z godnością złocisty android. - Nie może pan 

zaniedbywać nauki. 

- Przykro nam, Threepio - odezwała się Jaina - ale mamy na dzisiaj inne plany. 

Zanim android zdążył wymienić dodatkowe argumenty na poparcie swojego zdania, 

do komnaty weszła Leia. 

- Dzień dobry, dzieci - powiedziała. 

Jaina uśmiechnęła się do matki. Księżniczka Leia wyglądała równie pięknie jak na 

starym zdjęciu z czasów Rebelii, które jej córka zapamiętała. Od tamtych czasów Leia wzięła 

na swoje barki wyjątkowo ciężkie brzemię. Rozwiązywanie zagmatwanych problemów 

natury dyplomatycznej zajmowało jej większość każdego dnia, a czasami także nocy, kiedy 

powinna spać i regenerować siły. 

- Co dzisiaj robisz, mamo? - zapytała Jaina. 

Leia westchnęła i przewróciła ciemnobrązowymi oczami w sposób, który Jaina często 

nieświadomie naśladowała. 

- Mam spotkanie z przedstawicielami ludu Drzewnych Wyjców z Bakony... - zaczęła. 

- Mówią strasznie dziwnym językiem, do którego zrozumienia potrzeba całej grupy tłumaczy. 

Sama dyskusja z nimi zajmie mi cały ranek. - Zamknęła oczy i uniosła ręce,  żeby potrzeć 

czubkami palców skronie. - Ich naddźwiękowa mowa przyprawia mnie zawsze o ból głowy! - 

Głęboko westchnęła i wykrzywiła usta w wymuszonym uśmiechu. - Ale to należy do moich 

obowiązków - ciągnęła. - Musimy przecież robić wszystko, by umacniać Nową Republikę. Jej 

istnieniu zagrażaj ą potężne siły. 

- To jest fakt - burknęła szorstko Tenel Ka. - Z własnego doświadczenia wiemy, jakie 

zagrożenie stanowi Akademia Ciemnej Strony i Drugie Imperium. 

Lowie warknął, przyznając jej rację. On także pamiętał trudne chwile, jakie razem z 

bliźniętami spędził na pokładzie imperialnej gwiezdnej stacji, ukrytej za maskującym polem 

siłowym. 

- Hej, mam coś, co cię rozweseli, mamo - odezwał się Jacen, sięgając do kieszeni. - 

Zechciej przyjąć to ode mnie jako prezent. 

Wyciągnął  błyszczący klejnot corusca, który złowił w głębinach gazowego giganta, 

background image

Yavina, korzystając z pomocy aparatury, jaką dysponowała orbitalna stacja wydobywcza. 

Leia spojrzała na niego i zdumiona, kilka razy zamrugała. 

- Jacenie, to przecież klejnot corusca! Czy to ten sam, który zdobyłeś, kiedy 

wyprawiłeś się na łowy z Landem Calrissianem? 

Jacen wzruszył ramionami, ale było widać, że uwaga matki sprawiła mu przyjemność. 

- Ta-a, i ten sam, za pomocą którego wyciąłem otwór w drzwiach, żeby wyrwać się z 

Akademii Ciemnej Strony. Podoba ci się? 

Leia nie ukrywała,  że jest bardzo wzruszona, ale zamknęła drogocenny kryształ w 

dłoni syna. 

- Bardzo cennym prezentem jest dla mnie już sam fakt, że zechciałeś mi go podarować 

- oświadczyła. - Prawdę mówiąc, nie potrzebuję więcej klejnotów ani skarbów. Chciałabym, 

żebyś ty go zatrzymał i zastanowił się, do czego można go wykorzystać. Z pewnością coś 

wymyślisz. 

Jacen zarumienił się, nie potrafiąc ukryć zakłopotania, a po chwili, kiedy matka objęła 

go i ucałowała, zaczerwienił się jeszcze bardziej. 

Nagle do salonu wpadł Han Solo, wykąpany i rozbudzony. 

- A zatem, dzieciaki, co chcecie dzisiaj robić? - zapytał. 

Jaina podbiegła i uściskała ojca. 

- Cześć, tato! - odparła. - Chcemy spędzić trochę czasu z naszym przyjacielem, 

Zekkiem. Dawno go nie widzieliśmy. 

- Z tym niechlujnie wyglądającym kilkunastoletnim poszukiwaczem szmelcu i złomu? 

- zapytał Han, lekko się uśmiechając. 

- On wcale nie wygląda niechlujnie - oburzyła się Jaina, ale bez większego 

przekonania. . 

- Hej, przecież żartowałem - powiedział Han. 

- Tylko uważajcie, żebyście nie wpadli w jakieś tarapaty - odezwała się Leia. 

- Tarapaty? - powtórzył Jacen, przewracając oczami i robiąc zdziwioną minę. - Kto, 

my? 

Leia kiwnęła głową. 

- Pamiętaj cię,  że jutro wieczorem wydajemy specjalny bankiet dla uczczenia grupy 

dyplomatów. Nie chcę, żebyście byli wówczas pod opieką medycznego androida z powodu 

skręcenia kostki czy czegoś jeszcze gorszego. 

Threepio, który właśnie usiłował nakłonić ciemnowłosego Anakina, żeby przeszedł do 

innego, cichszego pokoju, zdecydował się wtrącić do rozmowy. 

background image

- Naprawdę, pani Leio, wolałbym, żeby pozwoliła mi pani zatrzymać ich tutaj, tak by 

mogli się uczyć. To byłoby o wiele bezpieczniejsze. 

Anakin sprawiał wrażenie przygnębionego faktem, że nie będzie mógł się wyprawić 

ze starszym bratem i siostrą. 

- No cóż, nie musisz się martwić o ich bezpieczeństwo, mój sumienny kolego - 

odezwał się Em Teedee, przyczepiony do pasa Lowbaccy. - Osobiście dopilnuję,  żeby 

zachowali jak najdalej posuniętą ostrożność. Możesz na mnie polegać. 

Lowbacca burknął coś, co miało stanowić komentarz do tej wypowiedzi, ale Jaina nie 

sądziła, żeby młody Wookie zgadzał się ze zdaniem miniaturowego androida-tłumacza. 

 

Jaina, Lowbacca, Tenel Ka i Jacen stali obok siebie w jednym z gwarnych ośrodków 

informacji turystycznej Coruscant, który był pomostem wystającym z boku majestatycznego 

pałacu w kształcie piramidy. Na planetę, będącą stolicą Nowej Republiki, przybywały z całej 

galaktyki niezliczone rzesze dyplomatów i turystów. Wszyscy chcieli wydać swoje kredyty na 

zwiedzanie pałaców i muzeów, a także oglądanie dziwnych rzeźb i budowli, wzniesionych w 

zamierzchłych czasach przez artystów należących do rasy obcych istot. 

Obok ośrodka przeleciał kanciasty android-informator, unosząc się na repulsorach i 

entuzjastycznie paplając coś metalicznym głosem. Radośnie wymieniał wszystkie wspaniałe 

widoki, które warto było obejrzeć, jak również zachwalał jadłodajnie i restauracje, gdzie 

podawano posiłki dla istot o rozmaitych metabolizmach. Informował o wycieczkach, 

organizowanych z myślą o przybyszach z różnych planet, mówiących odmiennymi językami i 

oddychających mieszankami przedziwnych gazów. 

Jaina niespokojnie się rozglądała, obserwując tłumy istot i automatów spieszących we 

wszystkie strony. Widziała ambasadorów w białych szatach, pracowite androidy, a także 

egzotyczne stworzenia przywiązane smyczami do innych egzotycznych stworzeń. Nie 

potrafiłaby powiedzieć, które były inteligentnymi istotami, a które ich domowymi 

ulubieńcami. 

- Gdzie on się podziewa? - odezwał siew pewnej chwili Jacen. Z rozwichrzonymi 

włosami i zaróżowionymi policzkami przyglądał się  tłumom, wypatrując pośród nich 

znajomej twarzy. 

Czworo młodych Jedi stało pod kamienną rzeźbą Chimery. Głośnik, umieszczony w 

jej paszczy, raz po raz podawał informacje o terminach lądowania różnych wahadłowców. W 

pewnej chwili Jaina spojrzała w niebo, ozdobione pierzastymi obłokami, i ujrzała srebrzyste 

kadłuby statków opuszczających orbitę i kierujących się ku różnym lądowiskom. Dla zabicia 

background image

czasu usiłowała rozpoznać typy lądujących maszyn, ale przez cały czas zastanawiała się, 

dlaczego ich przyjaciel, Zekk, tak się spóźnia. Ponownie zerknęła na chronometr i upewniła 

się, że upłynęły zaledwie dwie standardowe minuty od wyznaczonego terminu spotkania. A 

zatem po prostu nie mogła się doczekać, kiedy znów zobaczy przyjaciela. 

Nagle z posągu Chimery, pod którym stali, tuż przed Jaina zeskoczył jakiś chłopak - 

szczupły kilkunastolatek o długich, sięgających do ramion włosach, których barwę można 

byłoby określić jako trochę jaśniejszą niż czarna. Na jego pociągłej twarzy malował się 

szeroki uśmiech, a w zielonych oczach, szeroko otwartych z radości, było widać ciemniejsze 

pierścienie otaczające szmaragdowe tęczówki. 

- Cześć, dzieciaki! 

Zaskoczona Jaina gwałtownie chwyciła powietrze, ale Tenel Ka zareagowała z 

oszałamiającą szybkością. Młoda wojowniczka z Dathomiry w ułamku sekundy wyciągnęła 

cienką wytrzymałą linkę i zarzuciła pętlę na ramiona chłopca, po czym pociągnęła za drugi 

koniec. 

- Hej! - krzyknął chłopak. - Czy w ten sposób rycerze Jedi witają wszystkich ludzi? 

Jacen się roześmiał i klepnął koleżankę po ramieniu. 

- To było dobre! - powiedział. - Tenel Ka, poznaj naszego przyjaciela, Zekka. 

Tenel Ka mrugnęła oczami. 

- To prawdziwa przyjemność - oznajmiła. 

Szczupły chłopak zaczął się gimnastykować, chcąc uwolnić się z pętli krępującej jego 

ciało. 

- Dla mnie także - bąknął niepewnie. - A teraz czy zechciałabyś rozwiązać linkę? 

Tenel Ka jednym ruchem nadgarstka rozluźniła pętlę. 

Kiedy Zekk z godnością doprowadzał ubranie do ładu, Jaina przedstawiła mu 

drugiego przyjaciela młodych Jedi, Wookiego Lowbaccę. Chociaż starszy chłopiec nie 

wyglądał na silnie zbudowanego, był wytrzymały jak blasteroodporny pancerz. Dziewczyna 

uśmiechnęła się, zerknąwszy na jego twarz. Pomyślała,  że mimo smug brudu i kurzu na 

twarzy Zekk wygląda raczej sympatycznie... ale przecież nie będzie zwracała mu uwagi na to, 

że pobrudził sobie twarz, prawda? 

Chłopak, który tymczasem zdążył dojść do siebie, uniósł brwi i obdarzył młodych Jedi 

szelmowskim uśmiechem. 

- Czekałem na was, dzieciaki - powiedział. - Musimy zrobić i obejrzeć mnóstwo 

rzeczy... a poza tym potrzebuję waszej pomocy, by wyciągnąć jakiś przedmiot. 

- Dokąd idziemy? - zainteresował się Jacen. 

background image

Zekk wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. 

- Rzecz jasna, tam, dokąd nie powinniśmy - odparł. Jaina także się uśmiechnęła. 

- No to na co jeszcze czekamy? - zapytała. 

 

Jacen spoglądał  na  miasto  ciągnące się jak okiem sięgnąć i myślał o wszystkich 

miejscach, które powinien zobaczyć i zbadać. 

Coruscant było obecnie siedzibą  władz Nowej Republiki, ale przedtem także 

Imperium, a przed nim Starej Republiki. Wysokościowce wyrastały dosłownie w każdym 

wolnym miejscu, z upływem stuleci i zmianami kolejnych rządów pnąc się coraz wyżej i 

wyżej. Najwyższe gmachy piętrzyły się na wysokość kilku kilometrów. Wiele budynków 

zrujnowano i spalono podczas krwawych walk, toczonych w okresie Rebelii, i dopiero 

niedawno wzniesiono ponownie za pomocą gigantycznych robotów budowlanych. Najniższe 

poziomy zajmującego niemal całą powierzchnię planety miasta pozostały jednak 

cmentarzyskiem gnijących  śmieci, szczątków i odpadków, zapomnianych w ciągu 

niezliczonych stuleci. 

Wieżowce były tak wysokie, że przerwy między nimi wyglądały jak kamienne 

kaniony. Ich dna ginęły w nieprzeniknionym mroku, gdyż nie docierał do nich blask słońca. 

Wysokościowce połączono za pomocą pomostów, chodników i kładek, rozwieszonych na 

różnych poziomach i tworzących gigantyczny labirynt, ale umożliwiających przechodzenie z 

jednego gmachu do drugiego. Poruszanie się po najniższych czterdziestu czy pięćdziesięciu 

piętrach było na ogół zabronione. W głąb mrocznych podziemi zapuszczali się, ryzykując 

życie, jedynie uchodźcy i wygnańcy. Od czasu do czasu spotykało się tam jednak 

poszukiwaczy skarbów albo odważnych łowców, którzy polowali na dzikie bestie żywiące się 

padliną i odpadkami. 

Jak tubylec, znający każde przejście, Zekk wiódł czworo przyjaciół ku najniższym 

poziomom miasta. Zjeżdżali różnymi windami, schodzili rdzewiejącymi metalowymi 

schodami, a także korzystali z tuneli dla pieszych i pomostów, przerzuconych między 

sąsiednimi budynkami. Uradowany Jacen podążał za starszym chłopcem. Uwielbiał wyprawy 

w nieznane miejsca, gdzie w każdej chwili mógł się natknąć na okazy dziwnych roślin albo 

zwierząt. 

Ściany wieżowców piętrzyły się jak metalowo-szklane urwiska o pionowych ścianach, 

oświetlanych coraz słabszą poświatą dochodzącą z góry. W miarę jak Zekk sprowadzał 

młodych Jedi coraz niżej,  ściany budowli były bardziej szorstkie. Ze szczelin między 

masywnymi blokami elementów konstrukcyjnych wyrastały kolonie gąbczastych grzybów. 

background image

Na wiecznie wilgotnych murach było widać strzępiaste porosty. Niektóre jarzyły się chyba 

własnym światłem. Lowbacca czuł się niepewnie. Jacen przypomniał sobie, że młody Wookie 

wychowywał się na Kashyyyku, gdzie najniższe poziomy niebotycznego lasu były wyjątkowo 

niebezpieczne. 

Chłopiec słyszał dobiegające z góry wrzaski i skrzeczenie drapieżnych skrzydlatych 

stworzeń... jastrzębionietoperzy żyjących chyba tylko na Coruscant. W pewnej chwili poczuł 

podmuch wiatru, który przyniósł z najniższych poziomów ciężką, duszącą woń gnijących 

szczątków. Miał wrażenie, że zbiera mu się na mdłości, ale mimo to nie poddawał się, tym 

bardziej  że Zekk nie zwracał na te wonie żadnej uwagi. Za chłopcami podążali Tenel Ka, 

Lowie i Jaina. 

W pewnej chwili wszyscy przeszli przez kryty pomost łączący dwa wieżowce. Wielu 

transpastalowych płyt sufitu brakowało, a przez oczka rdzewiejącej siatki, którą zostały 

kiedyś wzmocnione, z cichym świstem wpadały podmuchy wiatru. Jacen zwrócił uwagę na 

dziwne znaki, wyryte albo namalowane na kamiennych murach. Wydawało mu się, że każdy 

znak kryje w sobie nieokreślone zagrożenie. Niektóre przypominały mu zakrzywione noże 

albo groźne paszcze, wypełnione ostrymi kłami, ale najczęściej powtarzającym się znakiem 

był rysunek równobocznego trójkąta, który otaczał krzyż przecinający kilka koncentrycznych 

okręgów. Jacen miał wrażenie, że spogląda na czubek grota strzały, wymierzonej między jego 

oczy. 

- Hej, Zekk, co oznacza ten znak? - zapytał, pokazując trójkąt z krzyżem 

celowniczym. 

Starszy chłopiec zmarszczył brwi, po czym rozejrzał się ukradkiem na boki, jakby 

chciał się upewnić, że go nikt nie usłyszy. 

- Oznacza, że musimy zachowywać się bardzo cicho i iść tak szybko, jak możemy - 

szepnął..- Nie powinniśmy wchodzić do żadnego budynku, ozdobionego tym znakiem. 

- Dlaczego? - zdziwił się Jacen. 

- Bo to znak Zagubionych - wyjaśnił Zekk. - Należących do młodzieżowego gangu 

dzieciaków, którzy uciekli z domów albo zostali porzuceni przez rodziców, bo sprawiali im za 

dużo kłopotów. Przeważnie same nieprzyjemne typy. 

- Miejmy nadzieję, że pozostaną zagubieni - zauważyła Jaina. 

Zekk uniósł głowę. Było widać, że jest zaniepokojony. Jego czoło przecinała pionowa 

bruzda. 

- Możliwe, że nawet w tej chwili Zagubieni śledzą nasze ruchy, ale jeszcze nigdy mnie 

nie złapali - powiedział. - To coś w rodzaju gry, w jaką bawię się z nimi. 

background image

- Jakim cudem udawało ci się zawsze umknąć przed nimi? - zapytała Jaina. 

- Po prostu jestem w tym dobry. Jestem doskonałym poszukiwaczem - odparł Zekk 

tonem przechwałki. - Zapewne nigdy nie będę się uczył, żeby zostać rycerzem Jedi, ale radzę 

sobie, jak mogę, wykorzystując to, co umiem. Myślę,  że jestem po prostu spryciarzem. A 

jednak - ciągnął po chwili - mimo że łączy mnie z nimi coś w rodzaju niepisanej umowy, nie 

chciałbym niepotrzebnie ryzykować. Zwłaszcza teraz, kiedy przebywam w towarzystwo 

dzieci przywódczyni Nowej Republiki. 

- To jest fakt - odezwała się ponuro Tenel Ka. Trzymała dłonie w pobliżu pasa z 

wieloma kieszeniami, gotowa w każdej chwili wyciągnąć z którejś coś, co posłużyłoby do 

obrony. 

Zekk pospiesznie przeprowadził wszystkich czworo zdewastowanym korytarzem o 

ścianach ozdobionych licznymi znakami gangu. Jacen widział ślady świadczące o niedawnej 

obecności ludzi: porzucone opakowania po syntetycznej żywności i otwory w obudowach, z 

których wyrwano różne części aparatury albo przyrządy. 

W końcu znaleźli się na najniższych poziomach. Wszyscy odetchnęli z prawdziwą 

ulgą, chociaż Zekk przyznał, że tak głęboko nawet on bardzo rzadko się zapuszczał. 

- Myślę,  że to jakiś skrót - powiedział. - Potrzebuję waszej pomocy, bo chciałbym 

zabrać stąd coś wartościowego. -Uniósł ciemne brwi. - Przypuszczam, że będzie wam się to 

podobało. Zwłaszcza tobie, Jacenie. 

Zekk zarabiał na życie, wyciągając z podziemi miasta różne cenne przedmioty. 

Czasami bywały to podzespoły i przyrządy, a kiedy indziej elementy wykonane z 

drogocennych metali, znalezione w opuszczonych pomieszczeniach. Czasami chłopak 

odnajdywał zagubione skarby, których poszukiwał na zlecenie właścicieli, a niekiedy 

wyprawiał się po części zapasowe, umożliwiające naprawę przestarzałej, ale drogocennej 

aparatury. Najczęściej trafiał jednak na drobiazgi, bardzo chętnie kupowane przez turystów i 

kolekcjonerów. Miał niezwykłą zdolność wyszukiwania przedmiotów, których inni zbieracze, 

przetrząsający podziemia w ciągu wielu stuleci, po prostu nie znaleźli. Jakimś cudem 

wiedział, gdzie szukać, choćby miejsce ukrycia było najmniej prawdopodobne. 

Schodzili kręconą klatką schodową przylegającą do zewnętrznej  ściany jakiegoś 

gmachu. Cała konstrukcja była porośnięta wilgotnymi mchami czepiającymi się kamiennej 

ściany, po której nieustannie spływały strużki wody. Jacen musiał mrużyć oczy, żeby 

odnajdywać stopnie. Kiedy w końcu znaleźli się na dole i skręcili za róg, Zekk stanął jak 

wryty. W niewyraźnej poświacie dochodzącej z bardzo wysoka Jacen ujrzał dziwne szczątki 

wystające z boku gmachu. Dopiero po kilku chwilach zorientował się, że widzi zrujnowane 

background image

elementy konstrukcyjne, obnażone durastalowe dźwigary... i kadłub wraku towarowego 

transportowca. Sądząc po algach, zwieszających się z kadłuba, i koloniach grzybów, 

rosnących w szczelinach, roztrzaskany statek musiał spoczywać tu od bardzo dawna. 

- O rany! - zawołał Zekk. - Nawet nie wiedziałem, że tu leży coś takiego! - Puścił się 

biegiem ku wrakowi i po chwili stanął u stóp uszkodzonej rampy. - Nie do wiary! Nawet nie 

tknięty ręką żadnego poszukiwacza. Widzicie? Znów mam szczęście! 

- To wahadłowiec Starej Republiki - odezwała się Jaina. - Ma co najmniej 

siedemdziesiąt lat. Nie używa się tych statków od... już sama nawet nie pamiętam. Co za 

odkrycie! 

Kiedy Zekk wspinał się po rampie, by zajrzeć do środka, Tenel Ka i Lowie trzymali 

trzeszczący kadłub. Ciemnowłosy chłopak zniknął w ładowni,  żeby sprawdzić, czy nie 

znajdzie w niej czegoś wartościowego. 

- Wiele części jest nadal w dobrym stanie - zawołał z wnętrza. - Silniki także. No, no, 

jest tu nawet i pilot! Przypuszczam, że jego zezwolenie na parkowanie jest od dawna 

nieważne. 

Jacen, który także wspiął się po rampie, zobaczył szkielet, odziany w łachmany i 

wciąż jeszcze przypięty do fotela w sterowni. 

- Och, niech pan będzie ostrożny! - zapiszczał Em Teedee ze swojego zwykłego 

miejsca u pasa Lowiego. - Opuszczone statki mogą być strasznie niebezpieczne... a poza tym 

może pan się pobrudzić. 

- Czy właśnie to chciałeś nam pokazać, Zekku? - odezwała się Tenel Ka. 

Młodzieniec się wyprostował, ale przy tej okazji uderzył  głową w odkształconą 

wzdłużnicę biegnącą pod sklepieniem sterowni. 

- Nie, nie, ten wahadłowiec to coś nowego także dla mnie - oznajmił. - Będę musiał 

przeznaczyć o wiele więcej czasu na badanie tych najniższych poziomów. - Wyszczerzył zęby 

w uśmiechu. Na jego twarzy było widać teraz nowe smugi smaru pochodzące zapewne z 

przedziału silnikowego, a dłonie miał oblepione brudem wskutek przetrząsania pomieszczeń 

statku. - Wrócę tu jeszcze kiedyś, ale waszej pomocy potrzebuję do czegoś innego. Chodźmy. 

Wygramolił się z czeluści wraku i stanąwszy u szczytu rampy, uchwycił 

przerdzewiałą i obluzowaną poręcz. Popatrzył w prawo i w lewo, jakby obawiał się, że ktoś 

może go zobaczyć, albo chciał zapamiętać, gdzie znajduje się cenne znalezisko. Można było 

odnieść wrażenie, że czaszka nieszczęsnego pilota spogląda na niego pustymi oczodołami. 

- Wygląda mi na to, że naprawdę znasz te podziemia jak własną kieszeń - stwierdził 

Jacen, kiedy Zekk zszedł po rampie i zaczął prowadzić młodych Jedi w inne miejsce. 

background image

- Nabrałem dużej wprawy - oznajmił starszy chłopiec. - Wiecie, niektórzy nie latają 

często do gwiazd i nie pełnią przez cały czas dyplomatycznych obowiązków. Muszę 

zadowalać się tym, co znajdę. 

 

Kiedy w końcu dotarli do miejsca, do którego prowadził ich Zekk, zbliżało się 

południe. Podniecony ciemnowłosy chłopak zatarł dłonie w radosnym oczekiwaniu i wskazał 

coś znajdującego się o wiele niżej. 

- To tu - powiedział. - Widzicie? 

Jacen wychylił się poza występ muru i popatrzył w dół na przerdzewiały budowlany 

dźwig, zaklinowany między pionowymi ścianami o jakieś dziesięć metrów poniżej miejsca, w 

którym stali... absolutnie niedostępny. Maszyny tego typu poruszały się kiedyś po szynach, 

układanych wzdłuż  ścian budowanych albo remontowanych gmachów. Czyściły mury, 

dokonywały napraw i zatykały otwory durbetonowym szczeliwem... ale ten dźwig zapewne 

wypadł z szyn i zaklinował się co najmniej przed stu laty. Belki jego kratownic, połączone i 

krzyżujące się ze sobą, były niemal niewidoczne pod grubym kobiercem mchów i porostów. 

Jacen zmrużył oczy. Przez cały czas zastanawiał się, dlaczego jego starszy przyjaciel 

chce odzyskać części takiej starej maszyny... W pewnej chwili dostrzegł jednak coś, co 

przypominało kępę  gęstych krzaków, a było kłębowiskiem splecionych drutów, kabli i 

przewodów, poprzetykanych włóknami izolacji cieplnej, strzępami materiałów i kawałkami 

plastiku. Wyglądało zupełnie jak... 

- To gniazdo jastrzębionietoperza - odezwał się Zekk. - Z czterema jajami w środku. 

Widzę je, ale sam nie dam rady zejść do niego. Gdybym zdobył choćby jedno takie jajo, 

dostałbym za nie tyle kredytów, że mógłbym żyć jak prawdziwy król chyba cały miesiąc. 

-I chcesz, żebyśmy pomogli ci je zabrać? - zapytała domyślnie Jaina. 

- Coś w tym rodzaju - odparł Zekk. - Twoja przyjaciółka Tenel Ka ma wytrzymałą 

linkę... Przekonałem się o tym na własnej skórze. A niektórzy z was wyglądają na 

doskonałych wspinaczy. Zwłaszcza Wookie. 

- Och, nie, Lowbacco! - zakwilił Em Teedee. - Po prostu nie możesz narażać się na 

takie niebezpieczeństwo. Kategorycznie zabraniam! 

Lowie, który w pierwszej chwili nie miał zamiaru schodzić po pionowej ścianie, 

usłyszawszy uwagę androida, natychmiast zmienił zdanie. Warknął, zgadzając się na plan 

Zekka. 

Tenel Ka zaczepiła ramiona kotwiczki o solidny metalowy wspornik. 

- Ja umiem się dobrze wspinać i schodzić po ścianach - oznajmiła. - To jest fakt. 

background image

- Doskonale. - Zachwycony młodzieniec ponownie zatarł dłonie. 

- Pozwólcie, że i ja zejdę - odezwał się nagle Jacen, który bardzo chciał dotknąć na 

pozór gładkiej, ciepłej skorupy jaja i lepiej się przyjrzeć kształtowi gniazda. - Zawsze 

chciałem zobaczyć to z bliska. 

Chłopiec wiedział,  że taka okazja może się już nie powtórzyć. Jastrzębionietoperze 

widywało się często w czeluściach kanionów rozdzielających wieżowce na Coruscant, ale 

schwytanie żywego drapieżnika było nieprawdopodobnie trudne. 

Tenel Ka przerzuciła drugi koniec linki przez występ, po czym uchwyciła ją i zaczęła 

opuszczać się ku staremu budowlanemu dźwigowi. Jacen widział kiedyś, jak dziewczyna 

schodzi po pionowej ścianie wielkiej świątyni na Yavinie Cztery, ale i teraz obserwował z 

taką samą fascynacją, jak Tenel Ka zsuwa się po lince, korzystając tylko z siły mięśni rąk i 

nóg. 

Chłopiec podziwiał młodą wojowniczkę z Dathomiry... ale bardzo chciałby zrobić coś, 

by się roześmiała. Niemal od pierwszej chwili, gdy ją poznał, opowiadał jej różne dowcipy, 

ale ani razu nie udało mu się zobaczyć na jej twarzy choćby cienia uśmiechu. Wyglądało na 

to, że Tenel Ka nie ma poczucia humoru, mimo to jednak Jacen się nie poddawał. 

Dziewczyna dotarła do szczątków dźwigu i stanęła na niewielkiej platformie. 

Przywiązała koniec linki i machnęła, dając Jacenowi znak, że może schodzić. Chłopiec 

owinął linkę wokół ciała i zaczął się zsuwać wzdłuż śliskiej ściany, usiłując naśladować ruchy 

Tenel Ka. Wkrótce i on stanął na chwiejącej się platformie dźwigu. 

- Bułka z masłem - powiedział nonszalancko, chociaż z trudem oddychał, po czym 

zaczął pocierać dłonie. 

- Nie, dziękuję - odparła Tenel Ka. - Nie jestem głodna. 

Jacen zachichotał, ale wiedział, że młoda wojowniczka nie zdaje sobie sprawy z tego, 

że właśnie opowiedziała dobry dowcip. 

Po lince opuścił się bez trudu Lowie, chociaż Em Teedee przez cały czas jęczał i 

biadolił: 

- Och, już nie mogę na to patrzeć! Chyba wyłączę zasilanie czujników optycznych! 

Kiedy wszyscy znaleźli się na skrzypiącej platformie, Jacen pochylił się i wyciągnął 

ręce, ale nie mógł dosięgnąć splecionego gniazda znajdującego się jeszcze niżej. 

- Zejdę tam - postanowił. - Później podam wam jaja. 

Zanim ktokolwiek zdążył się sprzeciwić, chłopiec zanurkował między dwie belki 

kratownicy. Jedną  dłonią uchwycił poprzeczkę, chcąc dosięgnąć zwory podtrzymującej 

niezwykłe gniazdo. Na brązowych skorupach widniały zielonkawe cętki, dzięki czemu jaja do 

background image

złudzenia przypominały wybrzuszenia zaprawy murarskiej porośniętej bladozielonymi 

mchami. Każde miało wielkość  dłoni Jacena i kiedy chłopiec dotknął ciepłej skorupy, 

przekonał się, że jest twarda i szorstka jak powierzchnia skały. Posługując się Mocą, wyczuł 

ukryte we wnętrzu żywe pisklę jastrzębionietoperza. Pomyślał, że mógłby użyć Mocy, żeby 

unieść jajo, tak by inni młodzi Jedi mogli je pochwycić. 

Uśmiechnął się, urzeczony cudem życia, po czym sięgnął po ciepłą kulkę. Nie była 

wcale ciężka. Kiedy jednak wyciągał  rękę, by dotknąć drugiej, usłyszał nad głową 

przeraźliwe skrzeczenie, coraz bliższe i głośniejsze. 

- Jacenie, uważaj! - krzyknęła Tenel Ka. 

Chłopiec uniósł  głowę i na nieco jaśniejszym tle zobaczył połyskującą sylwetkę 

samicy jastrzębionietoperza. Rozwścieczone stworzenie skrzeczało i nadlatywało ku niemu z 

wyciągniętymi szponami i rozłożonymi skrzydłami, zakończonymi ostrymi kolcami. 

Rozpiętość skrzydeł wynosiła chyba ze dwa metry. Potwór miał ogromny, zrogowaciały 

dziób, pełen ostrych zębów barwy kości słoniowej, gotowych rozerwać ofiarę na strzępy. 

- Oho - odezwał się do siebie chłopiec. 

Lowie ryknął, przerażony. Tenel Ka sięgnęła do kieszeni pasa i wyciągnęła sztylet, 

przeznaczony do rzucania... ale Jacen wiedział, że nie może czekać bezczynnie, aż ktoś inny 

mu pomoże. 

Samica jastrzębionietoperza nurkowała ku niemu jak śmiercionośny pocisk. Jacen 

zamknął oczy i wysłał ku niej wici Mocy. Pamiętał o tym, że ma specjalny talent do 

obchodzenia się ze zwierzętami. Potrafił porozumiewać się z nimi, wyczuwać ich nastroje i 

przekazywać swoje myśli. 

- Już dobrze - szepnął. - Przepraszam, że znaleźliśmy się tak blisko twojego gniazda. 

Uspokój się. Wszystko będzie dobrze. Spokój. 

Samica jastrzębionietoperza wytraciła prędkość i chwyciła jedną z niższych 

poprzecznych belek w pobliżu gniazda szponami, których twardość można by porównać z 

wytrzymałością durastali. Kiedy pazury stworzenia zdrapały warstwę rdzy z poprzeczki, 

Jacen usłyszał piskliwy zgrzyt, ale mimo to zachował spokój. 

- Nie chcieliśmy skrzywdzić twoich dzieci - powiedział cicho. - Nie zabierzemy ci 

wszystkich jaj. Wezmę tylko to jedno i obiecuję,  że złożę je w spokojnym i bezpiecznym 

miejscu... pięknym ogrodzie zoologicznym, gdzie twoje maleństwo będzie wychowywane i 

podziwiane przez miliony ludzi przybywających ze wszystkich zakątków galaktyki. 

Samica jastrzębionietoperza syknęła i wyciągnąwszy długą szyję, przybliżyła  łeb do 

twarzy Jacena. Chłopiec poczuł smrodliwą woń jej oddechu wydostającego się spomiędzy 

background image

ostrych zębów. Wiedział, że stworzenie jest wyjątkowo nieufne i dlatego zaczął wysyłać ku 

niemu myślowe obrazy luksusowej ptaszarni, w której młody jastrzębionietoperz będzie 

karmiony smakołykami. Będzie latał, dokąd zechce, bez obawy, że zagrozi mu głód, ataki 

drapieżników... czy pociski myśliwych należących do któregoś z podziemnych gangów. Ten 

ostatni wizerunek, pełen niewyraźnych sylwetek młodych ludzi czających się między 

wysokimi gmachami i strzelających do bezbronnych stworzeń, Jacen zaczerpnął z mózgu 

samicy. 

Widocznie ten ostatni obraz przekonał ją, gdyż samica jastrzębionietoperza załopotała 

długimi skrzydłami, podobnymi do skórzanych, i odsunęła się od gniazda, zapewne 

rezygnując z zaatakowania Jacena... przynajmniej na razie. Chłopiec uniósł  głowę i 

wyszczerzył zęby do przyjaciół. 

Tenel Ka stała ze sztyletem, gotowym do rzutu, cała napięta, jakby zamierzała później 

zeskoczyć i walczyć. Jacen poczuł falę ciepła na myśl o tym, że dziewczyna chciała stanąć do 

walki w jego obronie. Uniósł jaj o jastrzębionietoperza, którego nie wypuścił, i posługując się 

Mocą, bardzo ostrożnie pozwolił mu się wznosić do chwili, kiedy znalazło się w dłoniach 

Jainy. Jego siostra przytuliła je do siebie, ale później przekazała Zekkowi. 

- Co ty zrobiłeś? - zawołał zdumiony chłopak. 

- Zawarłem umowę z samicą jastrzębionietoperza - odpowiedział Jacen. - Możemy 

wracać. 

- A co z pozostałymi jajami? - zdziwił się Zekk, mimo iż sprawiał wrażenie 

oszołomionego skarbem, który trzymał w dłoniach. 

- Bierzemy tylko jedno - odparł Jacen. - Taka była umowa. A teraz lepiej się stąd 

wynośmy... i to szybko. 

Wspiął się po belkach kratownicy i wkrótce dołączył do Tenel Ka i Lowiego. 

Młody Wookie zaczął się gorączkowo wspinać po naprężonej lince i po chwili stanął 

na kamiennej półce. Jacen przynaglał pozostałych, by wspinali się jeszcze szybciej. W końcu, 

kiedy wszyscy znaleźli się znów na górze, Zekk zapytał: 

- Myślałem, że zawarłeś układ z tą samicą. Po co w takim razie ten pośpiech? 

Jacen machnął  ręką, przynaglając wszystkich, by odeszli jak najdalej od szczątków 

dźwigu budowlanego. 

- Ponieważ jastrzębionietoperze mają wyjątkowo krótką pamięć. 

background image

ROZDZIAŁ 3 

 

Kiedy pięcioro przyjaciół pozostawiło gniazdo jastrzębionietoperza za sobą i ruszyło 

w drogę powrotną, Jaina szła obok Zekka. Obserwowała, jak ciemnowłosy chłopak, 

wiedziony chyba instynktem, pewnie spieszy korytarzami, tunelami, pomostami i kładkami, 

prowadząc całą grupę jak najkrótszą drogą ku powierzchni. Promieniał dumą, spoglądając raz 

po raz na jajo, jakby było bezcenną nagrodą, o której marzył od bardzo dawna. 

- Peckhum powinien być zachwycony! - odezwał się w pewnej chwili, przenosząc 

spojrzenie z Jainy na Jacena. - Będzie wiedział, co z nim zrobić. Do niego przychodzą 

wszyscy, którzy poszukują czegokolwiek w tych podziemiach. - Jeszcze raz spojrzał  kątem 

oka na Jacena. - Możesz się o nie nie martwić - dodał. - Znajdziemy dla niego dobry dom, jak 

obiecałeś jego matce. Specjalista zoolog nie powinien mieć kłopotów z zatroszczeniem się o 

to pisklę, aż się wykluje.. 

Tenel Ka chrząknęła i zauważyła złowieszczo: 

- Jeżeli doniesiemy je na powierzchnię. 

Jaina uświadomiła sobie nagle, że powrócili na opuszczone poziomy, upstrzone 

znakami młodzieżowego gangu. Tereny Zagubionych. 

Końce krzyża zamkniętego we wnętrzu trójkąta odcinały się teraz od tła chyba jeszcze 

wyraźniej niż poprzednio. Jaina zastanawiała się, czy w tak krótkim czasie, jaki upłynął od 

pierwszego pojawienia się młodych Jedi, członkowie gangu mogli oznaczyć swoje terytorium 

na nowo. Jeżeli młodociani uciekinierzy tak bacznie obserwowali wszystko, co dzieje się na 

ich terytorium, było możliwe, że już wiedzą o wizycie pięciorga nieproszonych gości. 

Zapewne obserwują ich z kryjówki za mrocznym rogiem jakiegoś gmachu... 

Tenel Ka napięła mięśnie i wyciągnęła mały sztylet, przeznaczony do rzucania. Stała, 

niespokojnie rozglądając się na boki. Sprawiała wrażenie gotowej w każdej chwili stanąć w 

obronie przyjaciół, ale mimo to Jaina wcale nie czuła się pewnie. Zmysły Jedi informowały ją 

o niebezpieczeństwie. Dziewczyna czuła ciarki, przechodzące wzdłuż kręgosłupa. 

- Jeżeli Zagubieni są tacy bezwzględni i potężni, jak to możliwe, że ani razu o nich nie 

słyszeliśmy? - zainteresował się Jacen, także rozglądając się nerwowo, kiedy przechodzili 

przez skrzypiące, cuchnące pleśnią budynki. 

- Ponieważ nigdy przedtem nie schodziliście do podziemi - wyjaśnił Zekk. - Ilekroć 

mieliśmy się spotkać, zawsze prosiliście, żebym przyszedł do Pałacu Imperialnego. Czasami 

umawialiśmy się w jakimś pomieszczeniu na najwyższych, bezpiecznych poziomach. Założę 

background image

się, że wasi rodzice wściekliby się, gdyby wiedzieli, gdzie jesteśmy w tej chwili. 

- Potrafimy dawać sobie radę - błyskając ostrzem sztyletu, odezwała się Tenel Ka, ale 

chyba bez większego przekonania. 

- Wielkie nieba, na pani miejscu nie byłbym tego taki pewien - zapiszczał Em Teedee, 

przypięty do pasa Lowiego. Młody Wookie głośno jęknął. 

Zekk lekko się uśmiechnął. 

- Dopiero teraz widzicie, jak żyję w tych podziemiach. Nie mam nikogo, kto 

troszczyłby się o mnie czy przyrządzał posiłki. Nie stać mnie także na luksus zastanawiania 

się, co zrobić, by zabawić się albo rozerwać. Każdego dnia muszę schodzić na dół i szukać... 

ale na szczęście mam dryg do znajdywania różnych rzeczy. 

Jaina ze zdziwieniem stwierdziła, że w słowach przyjaciela słyszy nutę urazy. 

- Zekku, jeżeli czegokolwiek potrzebowałeś, wystarczyło najzwyczajniej w świecie 

poprosić - powiedziała. - Znaleźlibyśmy ci nowe mieszkanie i dalibyśmy trochę kredytów, 

żebyś mógł kupić to i owo... 

- A kto powiedział, że właśnie tego pragnę? - przerwał szorstko chłopak, cedząc słowa 

przez zaciśnięte zęby. - Nie potrzebuję niczyjej łaski. Żyję tu jak wolny człowiek. Robię to, 

na co mam ochotę. A poza tym wolę polegać na własnym sprycie niż być ciągle psuty i 

rozpieszczany. 

- Coś takiego, panie Zekku! - zapiszczał Em Teedee, wtrącając się do rozmowy. - 

Może zainteresuje pana, że nie każdemu przeszkadza, kiedy jest psuty i rozpieszczany. 

Jaina zignorowała uwagę androida-tłumacza i zaczęła się zastanawiać, czy naprawdę 

Zekk mówił poważnie. 

- Nie chodzi mi o was - odezwał się po chwili starszy chłopak, wzruszając ramionami. 

Popatrzył na rysunek trójkąta otaczającego krzyż celowniczy. - Nie zamierzam także zostać 

członkiem gangu. Jego przywódca Norys, który ma mniej więcej tyle samo lat co my, jest 

wielkim tchórzem i tylko usiłuje udawać ważniaka. Ponieważ biegam szybciej niż wszyscy 

Zagubieni, od dawna namawia mnie, bym przyłączył się do jego gangu. Bardzo chciałby, 

żebym został jego prawą ręką, ale jeżeli chodzi o mnie, wolę pozostać niezależny. Podoba mi 

się praca na własne konta 

Zatrzymali się przed wejściem do budynku o ścianach dziurawych jak rzeszoto, w 

pobliżu wylotu jednego ze zrujnowanych napowietrznych tuneli, wiodącego na wyższy 

poziom sąsiedniego gmachu. Na wewnętrznych ścianach krytego chodnika było widać jeszcze 

więcej złowieszczych znaków gangu. Co najmniej połowa okien była pozbawiona szyb, a 

przez otwory po nich wpadały podmuchy wiatru. Przelatywały z cichym ni to świstem, ni to 

background image

szeptem, jakby chciały ostrzec śmiałków, żeby zawrócili. 

Zekk obejrzał się przez ramię. 

- Ten budynek, w którym teraz przebywamy, pełni funkcję kwatery głównej 

Zagubionych - oznajmił. - Przechodząc przez niego, niesamowicie ryzykujemy. - Jego 

szmaragdowe oczy błysnęły. - To nawet podniecające, nie sądzicie? 

Gmach był ogromny i ciemny, pełen pustych pomieszczeń, które musiały być kiedyś 

salami konferencyjnymi i magazynami, ale teraz były podobne do mrocznych jaskiń. Jaina 

zastanawiała się, czy w gigantycznych archiwach komputerowych Imperialnego Ośrodka 

Informacyjnego istnieją jeszcze jakiekolwiek kopie dokumentacji technicznej tego prastarego 

gmachu. 

- Nie sądzę, żebyście musieli przejmować się Norysem - odezwał się Zekk, podnosząc 

głos. - Uważa się za przywódcę gangu, ale nie ma wielkich ambicji. Nie interesuje go nic 

oprócz tego, by stać się panem i władcą zrujnowanej części pojedynczego gmachu, 

wzniesionego na niepozornej planecie, jednej z wielu w ogromnej galaktyce. - W głosie 

młodzieńca zabrzmiała wyraźna kpina. - Nigdy do niczego nie dojdzie, ponieważ nie umie 

myśleć o wzniosłych sprawach. 

W tej samej chwili od sufitu odskoczyło z trzaskiem kilkanaście płyt i na posadzce sali 

wylądowała taka sama liczba wymizerowanych chłopców i dziewcząt. Wszyscy byli obdarci i 

brudni. Na ich twarzach malowało się zdecydowanie. Każdy członek gangu Zagubionych 

trzymał wymyślną broń, sporządzoną z kawałków metalu, jakich nie brakowało w 

podziemiach. 

- Usiłujesz wyprowadzić mnie z równowagi, śmieciami? - odezwał się najwyższy, 

silnie umięśniony chłopak. Miał szeroką twarz o śniadej, niemal ciemnej cerze i wąsko 

rozstawionych oczach. Kiedy rozchylił usta w grymasie, który miał być uśmiechem, ukazał 

sczerniałe, krzywe zęby. 

- Podsłuchiwanie świadczy o braku wychowania, Norysie - odpowiedział Zekk. 

Spojrzenie przywódcy gangu spoczęło na drogocennym jaju, które chłopiec 

odruchowo przycisnął do piersi. 

- Popatrzcie tylko, co takiego znalazł ten mały  śmieciarz! - zakpił Norys. - Hej, 

posłuchajcie wszyscy! Wygląda na to, że dzisiaj na kolację będziemy jedli jajecznicę. 

Lowbacca warknął tak głośno,  że wystraszył kilkoro Zagubionych. Obnażył  długie 

kły, charakterystyczne dla Wookiech. Zekk sprawiał jednak wrażenie zdenerwowanego. 

Zapewne obawiał się,  że nie będzie mógł tak szybko uciekać, trzymając drogocenny 

przedmiot. 

background image

- Na co potrzebne wam to jajo? - odezwał się rzeczowo Jacen. 

- Norys chce je mieć tylko dlatego, żebym ja go nie miał - wyjaśnił Zekk. - 

Prawdopodobnie je rozbije, gdyż nie ma pojęcia, ile jest warte. 

Tenel Ka trzymała teraz w obu dłoniach krótkie sztylety, w każdej chwili gotowe do 

rzucenia. Zagubieni spojrzeli na nią i na Wookiego, po czym przenieśli spojrzenia na Zekka i 

bliźnięta, zapewne uważając, że poradzą sobie z nimi bez trudu. 

- W takim razie... - zaczął Zekk, powoli wyciągając ręce z jajem przed siebie, w stronę 

krzepkiego członka gangu, jakby niechętnie zamierzał je oddać -jedynym rozsądnym 

wyjściem jest... ucieczka! 

Obrócił się na pięcie i jak wicher pomknął ku wlotowi zdewastowanego 

napowietrznego chodnika. Pod wpływem drgań, wywołanych uderzeniami jego stóp, od 

ściany oderwała się kolejna płyta i bezszelestnie zniknęła w mrocznej czeluści. Młodzi Jedi 

zareagowali równie szybko. Puścili się  śladami przyjaciela i pobiegli chybotliwym 

chodnikiem, kończącym się w ścianie sąsiedniego gmachu. 

Członkowie gangu zawyli z wściekłości i rzucili się w pościg, dla postrachu obijając 

topornymi nożami i kastetami o występy na ścianach chodnika. 

Nagle Zekk, który dobiegł mniej więcej do środka zrujnowanego krytego przejścia, 

stanął jak wryty. Jeszcze jedna osoba należąca do gangu, młoda kobieta wyglądająca chyba 

nawet groźniej niż Tenel Ka, wyłoniła się z sąsiedniego wieżowca i złowieszczo zagrodziła 

wylot chodnika. 

Zekk spojrzał najpierw w jedną, a później w drugą stronę, jakby szukał natchnienia, 

stojąc pośrodku chwiejącego się tunelu. Przez otwory po wybitych szybach i brakujących 

płytach wpadały podmuchy chłodnego wiatru. 

- Chcę być sprawiedliwy i dlatego pozwolę wam rozstrzygnąć ten problem - 

powiedział, udając, że się doskonale bawi. - Macie jakiś pomysł? 

Jaina starała się pomyśleć, czy nie mogłaby posłużyć się jakąś sztuczką, której 

nauczył ich wujek Luke, kiedy przebywali w akademii Jedi. Gdyby miała czas się skupić, 

zapewne potrafiłaby przemieścić jakiś przedmiot, posługując się Mocą, ale nie sądziła, by jej 

wątłe siły mogły pomóc znaleźć wyjście z trudnej sytuacji. 

Goniący pięcioro przyjaciół Norys zwolnił, ale się nie zatrzymał. Rozpierała go duma, 

poczucie siły. 

- Teraz oddasz mi to jajo, śmieciarzu, a wówczas może nie zrzucimy cię w przepaść! - 

powiedział. 

W tej samej chwili wszyscy usłyszeli przenikliwy pisk zwierzęcia, mrożący krew w 

background image

żyłach. Ogromny cień samicy jastrzębionietoperza przesunął się jak ciemna szmata po 

popękanych szybach okien chodnika. 

Stworzenie zaskrzeczało po raz drugi, po czym zawisnęło za oknem i uderzyło 

dziobem w cienką drucianą siatkę, pozostałą w otworze po wybitej szybie. Samica zasyczała i 

zaczęła pluć, usiłując rozszarpać dziobem strzępy siatki. Wpiła szpony w dolną część ramy i 

kołysząc z boku na bok rozdwojonym językiem, próbowała dosięgnąć Norysa. Przerażony 

przywódca gangu jęknął, po czym zachwiał się i cofnął jak rażony gromem. 

Zekk ponownie przytulił jajo do piersi. Tymczasem Lowbacca, który ani na chwilę nie 

przestał obserwować członkini gangu w drugim końcu przejścia, zagradzającej dalszą drogę, 

dziko zaryczał i puścił się w jej stronę. 

- O rety! - zakwilił Em Teedee. - Czy nikt nie będzie miał mi za złe, jeżeli znów 

wyłączę zasilanie czujników optycznych? Nie mogę patrzeć na to wszystko! 

Młoda kobieta, oszołomiona atakiem samicy jastrzębionietoperza i przerażona 

warczącym futrzanym pociskiem pędzącym ku niej, odwróciła się i zniknęła. 

- No to na co jeszcze czekamy? - krzyknęła Jaina. 

Zekk pochylił się i tuląc kurczowo jajo, pobiegł za nią. Tenel Ka odwróciła się w 

stronę stojących Zagubionych, uniosła oba sztylety, jakby zamierzała je rzucić, po czym, 

wykorzystując całą siłę mięśni nóg, puściła się za przyjaciółmi. 

Samica jastrzębionietoperza, ujrzawszy, że uciekli, po raz ostatni zaskrzeczała, a 

potem odleciała, najwyraźniej zadowolona. 

Biegnący Zekk usłyszał jeszcze okrzyk Norysa: 

- Złapiemy cię następnym razem, śmieciarzu! Czy mnie słyszysz? Wcześniej czy 

później i tak przyłączysz się do naszego gangu. 

Zekk nie odpowiedział. Nadal wiódł  młodych Jedi labiryntem klatek schodowych, 

kołyszących się napowietrznych kładek, ruchomych schodów i turbowind, coraz wyżej i 

wyżej, kierując się ku powierzchni. Ciężko dyszał, ale na jego zaczerwienionej twarzy 

malowało się uniesienie. Przez cały czas nie przestawał triumfalnie się uśmiechać i przyciskać 

drogocennego jaja do piersi. 

- Pamiętam, jak mówiłeś,  że jastrzębionietoperze mają krótką pamięć - powiedział, 

kilkakrotnie chwytając powietrze między jednym a drugim słowem. 

Jacen wzruszył ramionami, po czym spojrzał na chłopaka, jakby chciał go przeprosić. 

- Czy nie cieszysz się, że nie miałem racji? - zapytał. 

- Tak - przyznała Jaina. - Wszyscy się cieszymy. 

- Chodźcie - przynaglił Zekk młodych Jedi. - Zanieśmy to do domu. 

background image
background image

ROZDZIAŁ 4 

 

Czworo młodych Jedi, zgłodniałych jak wilki, podążyło za Zekkiem do miejsca, które 

chłopak nazywał swoim domem. Większość mieszkańców Coruscant opuściła stolicę w 

czasach toczonych w okresie Rebelii zaciętych walk, wskutek czego wiele lokali, 

znajdujących się na środkowych poziomach miasta, stało pustych, chociaż nadawało się do 

zamieszkania. W niektórych żyli ludzie, wdzięczni za to, że nie muszą szukać schronienia na 

najniższych piętrach, wiecznie ciemnych, wilgotnych i zaniedbanych. 

Od wielu lat jedno z takich mieszkań dzielił Zekk ze starym Peckhumem. Chudy 

siwowłosy mężczyzna nie miał stałej pracy, ale od czasu do czasu podejmował się różnych 

zadań. Najczęściej dostarczał towary na pokładzie „Piorunochronu”, pokiereszowanego 

towarowego transportowca, albo wykonywał prace, zlecane przez władze Nowej Republiki. 

Stary pilot i Zekk zaprzyjaźnili się i pomagali sobie, jak ojciec i syn. Obaj byli zadowoleni z 

tego, że mają gdzie mieszkać i w trudnych chwilach mogą liczyć na wzajemną pomoc. 

Chłopak poprowadził czworo młodych Jedi ciemnymi korytarzami wiodącymi do jego 

mieszkania. Kiedy w końcu wszyscy dotarli na miejsce, Jaina zauważyła,  że Peckhum 

zainstalował na ścianie obok drzwi nowy odbiornik informacji. Zapewne liczył się z 

możliwością,  że ktoś mógłby chcieć zostawić jakąś wideowiadomość, kiedy nikogo nie 

będzie w domu. 

- Możemy tu trochę odetchnąć - oświadczył Zekk. Przycisnął lewą  dłonią jajo 

jastrzębionietoperza do piersi i zaczął przebierać zwinnymi palcami prawej po klawiaturze 

urządzenia umożliwiającego wejście do mieszkania. 

Metalowe drzwi odsunęły się na bok, ukazując oczom czworga przyjaciół wnętrze 

pełne najróżniejszych przedmiotów. We wszystkich pokojach piętrzyły się stosy znalezionych 

albo wymontowanych przyrządów i automatów, a także częściowo naprawionych 

zabytkowych urządzeń, o których przeznaczeniu nikt już dzisiaj nie pamiętał. W apartamencie 

fruwał mały ptak o szafirowym upierzeniu. Jaina nie potrafiłaby powiedzieć, czy był 

własnością mieszkańców, czy tylko zabłądził, szukając czegoś odpowiedniego do budowy 

gniazda. 

Przy chwiejącym się stole siedział starszawy mężczyzna i spoglądał na manifest 

okrętowy, widoczny na ekranie zniszczonego komputerowego notatnika. Miał  długie proste 

siwe włosy i pomarszczoną twarz, porośniętą co najmniej kilkudniową szczeciną. Na widok 

Zekka szeroko się uśmiechnął, po czym wstał od stołu. 

background image

- Jak to dobrze, że wróciłeś - powiedział, a później przeniósł spojrzenie na czworo 

młodych Jedi. - Widzę, że zaprosiłeś gości. Witajcie, młodzi przyjaciele. 

Zekk upewnił się,  że drzwi wejściowe zamknęły się za nimi, a Jacen natychmiast 

podjął próbę pochwycenia latającego ptaka. Tenel Ka spoglądała podejrzliwie na stosy pudeł i 

urządzenia, jakby szukała pośród nich ukrytych pułapek. Lowie, pragnąc zapoznać się z 

nieznanymi woniami przyrządów elektronicznych, kilka razy pociągnął nosem. 

Tymczasem Zekk podszedł do stołu i z promiennym uśmiechem wyciągnął  ręce w 

stronę Peckhuma, pokazując cętkowane jajo jastrzębionietoperza. 

- Popatrz, jaki skarb znaleźliśmy - powiedział. - Jak myślisz, ile za nie dostaniemy? 

Mężczyzna pokiwał entuzjastycznie głową, po czym delikatnie wyjął jajo z dłoni 

chłopaka. 

- Przypuszczam, że ponad sto kredytów - odparł. - Słyszałem,  że wiele ogrodów 

zoologicznych i ośrodków biologicznych chciałoby zdobyć takie cacko. 

- Tylko upewnijcie się,  że pisklę  będzie dobrze traktowane - odezwał się poważnie 

Jacen. - Obiecałem to jego matce. 

Peckhum roześmiał się, kręcąc głową. 

- Nigdy nie zrozumiem was, rycerzy Jedi - powiedział. - Myślę jednak, że to nie 

będzie bardzo trudne. Prawdę mówiąc, chyba zacznę od rozmowy z twoją matką. Mówiono 

mi kiedyś, że przywódczyni Nowej Republiki poszukuje jakiegoś niezwykłego, egzotycznego 

stworzenia. 

Zdumiony chłopiec zamrugał powiekami bursztynowych oczu. 

- Nasza matka zaczęła zbierać okazy niezwykłych zwierząt? - zapytał. - Mogła 

przecież poprosić mnie... 

Peckhum wzruszył ramionami. 

- Nie pytałem, dlaczego tego poszukuje - stwierdził. - Domyślam się,  że chodzi o 

prezent dla jakiegoś dyplomaty. Przypuszczam, że to jajo byłoby doskonałym upominkiem, 

gdyby zostało umieszczone w odpowiednim inkubatorze. 

Jaina rozejrzała się, czy mogłaby gdzieś usiąść, i w końcu zdecydowała się na stos 

połatanych i wypranych pledów, które stary Peckhum bez wątpienia zamierzał sprzedać 

jakiemuś handlarzowi. Zekk pospieszył do pomieszczenia pełniącego funkcję kuchni, po 

czym zajął się przygotowaniem obiadu. 

- Ostatnio, kiedy się widzieliśmy, Peckhumie - odezwała się Jaina tonem 

przyjacielskiej pogawędki - starałeś się stawić czoło bestii, która wyłoniła się z ostępów 

dżungli na Yavinie Cztery. 

background image

Peckhum nerwowo się roześmiał. Zapewne dobrze pamiętał tamte chwile. 

- Od wielu lat nie byłem tak przerażony jak wówczas - przyznał. - Miejmy nadzieję, że 

z każdym dniem wasz księżyc staje się coraz bardziej cywilizowany. 

- Czy wybierasz się wkrótce z następnym transportem do akademii Jedi? - 

zainteresował się Jacen. 

- Nie, zlecono mi dokonanie przeglądu zwierciadeł, umieszczonych na orbicie wokół 

Coruscant - odparł mężczyzna. - To niewdzięczna praca, ale dobrze płatna... a przecież ktoś 

musi ją wykonać. A poza tym, to nic trudnego, jeżeli spojrzeć na to od tej strony. 

Ponieważ niemal całą powierzchnię Coruscant zajmowało miasto, inżynierowie już 

dawno opracowali sposób, dzięki któremu ludzie mogli mieszkać nawet w bardzo zimnych, 

południowych i północnych rejonach planety. Na orbicie umieszczono ogromne zwierciadła, 

które odbijały promienie słońca, aby później skupić je i skierować w tamte okolice. Dzięki 

temu uzyskiwano wystarczająco dużo ciepła,  żeby stopić podbiegunowe lody i umożliwić 

milionom ludzi zamieszkanie nawet w tych niegościnnych miejscach. 

Jaina dobrze rozumiała wszystkie kłopoty techniczne, związane z automatycznym 

kierowaniem ogromnych zwierciadeł w taki sposób, żeby odbite promienie padały pod 

odpowiednimi kątami. Zajęcie, polegające na okresowym sprawdzaniu poprawności działania 

luster, przypominało trochę pracę starożytnych latarników, którzy także kontrolowali pracę 

morskich latarń, rozmieszczonych wzdłuż skalistych wybrzeży. 

- Taka praca może być świetną okazją do oddawania się rozmyślaniom - stwierdziła 

Tenel Ka. 

- To prawda - przyznał Peckhum. - Chciałbym tylko, żeby jej warunki nie były tak... 

surowe. 

- A właściwie dlaczego warunki pracy w orbitalnej stacji kontrolnej są surowe? - 

zapytała Jaina. - Czy nie ma tam żadnych urządzeń zapewniających rozrywkę?  Żadnych 

automatów, przygotowujących posiłki? 

Peckhum parsknął. 

- Projektanci stacji przewidzieli i jedne, i drugie. Co z tego, kiedy nie działają. Stacje, 

kontrolujące pracę zwierciadeł, umieszczono na orbitach bardzo dawno, jeszcze zanim całą 

władzę przejął Imperator. W czasach Imperium uważano pracę w nich za rodzaj kary, na jaką 

skazywano szturmowców odmawiających wykonania rozkazu. 

Automaty przygotowujące posiłki, urządzenia dostarczające rozrywek, systemy 

regulacji temperatury czy nawet aparatura telekomunikacyjna - to wszystko coraz częściej się 

psuje. Nie słyszałem, żeby jacyś technicy chcieli odwiedzić taką stację, by dokonać przeglądu 

background image

urządzeń. Widocznie Nowa Republika musi myśleć o tylu innych sprawach, że nie ma czasu 

zająć się jakością holowideogramów w jakiejś stacji kontrolującej ustawienie zwierciadeł! 

Jaina zacisnęła wargi i oparła brodę na dłoniach. 

- Chyba znam powód tych usterek i niedomagań - oznajmiła. - Zapewne 

wystarczyłoby tylko zainstalować nową centralną jednostkę wielozadaniową. Możliwe,  że 

wyeliminowałoby to wszystkie awarie. 

Peckhum wyłączył komputerowy notatnik, po czym wsunął go do skórzanej torby, 

przewieszonej przez oparcie krzesła. 

- Mówisz tak, jakbym sam tego nie wiedział - odparł. - Takie jednostki są jednak 

strasznie drogie, a poza tym bardzo trudno je otrzymać. Pięciokrotnie prosiłem o przysłanie 

nowej i za każdym razem spotykałem się z odmową. Odpowiadano mi, że „środki, jakimi 

dysponuje Nowa Republika, muszą być przydzielane tam, gdzie są najbardziej potrzebne”. - 

Peckhum powiedział to tak, jakby cytował  słowa oficjalnego raportu. - Widocznie moich 

potrzeb nie uważa się za najpilniejsze. - Potarł zarost na policzku. - No cóż, jakoś będę musiał 

sobie radzić. Najważniejsze,  że mam pracę. W zeszłym miesiącu wydałem kilka własnych 

kredytów i kupiłem kieszonkowy odtwarzacz hologramów. Zabiorę go ze sobą. Będzie musiał 

mi wystarczyć. 

Z kuchni wyszedł Zekk, trzymając tacę ze stosem samopodgrzewających się 

pojemników z racjami żywnościowymi. 

- Chyba wiem, gdzie można zdobyć taką centralną jednostkę wielozadaniową - 

powiedział, dotykając brodą puszki umieszczonej na wierzchołku stosu. - Pamiętacie ten stary 

wahadłowiec, który znaleźliśmy? Z pewnością miał na pokładzie wiele podsystemów. Musiał 

być wyposażony w coś, co kontrolowałoby działanie wszystkich równocześnie. 

- Z pewnością był - stwierdziła Jaina, energicznie kiwając głową. - Wszystkie stare 

pasażerskie wahadłowce miały podobny system. Może był nieporęczny, ale funkcjonował bez 

zarzutu. 

Peckhum wyszczerzył zęby w uśmiechu, ale po chwili zmarszczył czoło. 

- No cóż, wyruszam w drogę jutro rano, a poza tym wcale nie jestem pewien, czy 

umiałbym sam zainstalować taką jednostkę, nawet gdybyście mi ją dali - powiedział. 

Zekk machnął lekceważąco ręką. 

- Nie przejmuj się tym - oświadczył beztrosko. - Zanim wrócisz, zdobędę to 

urządzenie. Obiecuję. 

- A kiedy wyprawisz się znów do takiej stacji, polecimy z tobą i pomożemy ci je 

zainstalować - zaproponowała Jaina, czując nadarzającą się okazję. Lowbacca także ryknął, 

background image

wyraźnie zainteresowany tym pomysłem. 

W oczach starego mężczyzny pojawiły się iskry zdumienia i zachwytu. 

- No cóż, myślę,  że może się wam udać - powiedział. - Uczcijmy to porządnym 

obiadem. 

Jednym ruchem ręki zgarnął z blatu koślawego stołu różne przedmioty, robiąc 

miejsce, na którym Zekk mógłby postawić tacę ze stosem racji żywnościowych. 

Ciemnowłosy chłopak przez chwilę przyglądał się puszkom, po czym wręczył wszystkim po 

jednej. Otwarcie wieczek uruchomiło ukryte w dnach podgrzewacze i wkrótce ze środka 

każdego pojemnika zaczęły wydobywać się obłoczki pary. 

Jaina kilka razy podejrzliwie pociągnęła nosem, a Jacen szturchnął widelcem 

zawartość puszki. Tenel Ka poświęciła uwagę napisom, widocznym na przyklejonej do 

pojemnika etykiecie. Lowie wyraził swoje wątpliwości przeciągłym warknięciem. 

- Nie powinien pan tak narzekać, panie Lowbacco - odezwał się Em Teedee. - Jestem 

przekonany, że to coś pożywnego. Widzi pan? Na znak, że zawartość nadaje się do spożycia, 

na etykiecie odciśnięto imperialną pieczęć. 

Zekk uniósł jeden z pojemników. 

- To stare racje żywnościowe, jakie wydawano szturmowcom - oznajmił z dumą. - W 

jednym z niższych budynków znaleźliśmy imperialny magazyn z zapasami żywności. 

Możliwe, że te racje nie są bardzo smaczne, ale zawierają wszystkie składniki, niezbędne dla 

organizmu człowieka. 

Tenel Ka wbiła widelec w nieapetyczną masę, po czym uniosła do ust, by po chwili 

mruknięciem przyznać rację chłopakowi. 

- Całkiem znośne - oświadczyła. 

Jaina zamieszała szarawą, podobną do kitu substancję, po czym uśmiechnęła się na 

widok Zekka, który właśnie próbował zawartość swojego pojemnika. Po chwili i ona wzięła 

do ust małą porcję i stwierdziła,  że nie czuje w ustach nieprzyjemnego smaku, jakiego 

podświadomie oczekiwała. Prawdę mówiąc, nie poczuła  żadnego smaku, więc zaczęła jeść, 

nie chcąc okazać się nieuprzejma. Kiedy skończyła, wstała od stołu i spojrzała w zielonkawe 

oczy Zekka. 

- Czy pozwolisz, że teraz my zaprosimy cię na obiad? - zapytała. 

Zekk uśmiechał się, usłyszawszy tę propozycję. 

- Bardzo chętnie - odparł. - Kiedy? 

- No cóż - rzekła Jaina. Zastanawiając się, przygryzła dolną wargę. - Ponieważ 

Peckhum odlatuje jutro rano, dlaczego nie miałbyś przyjść do Pałacu Imperialnego jutro 

background image

wieczorem? Przed południem rodzice zabierają nas na wycieczkę, ale po południu wydajemy 

coś w rodzaju uroczystego bankietu. Takie przyjęcia są co prawda strasznie nudne, chcemy 

cię ugościć. Myślę, że uda mi się załatwić ci zaproszenie. 

- Naprawdę? - zapytał z nadzieją chłopak. 

- Jasne - odparła Jaina. 

- To prawda - przyznał Jacen. - Przypuszczam, że Threepio, obsługując nas, napracuje 

się jak nigdy przedtem. 

background image

ROZDZIAŁ 5 

 

Padające ogromne płatki  śniegu były ledwo widoczne na tle wszechobecnej bieli 

podbiegunowych rejonów Coruscant. Jak okiem sięgnąć królowały śnieg i lód, pokrywające 

wszystkie góry. Powietrze, wypuszczane przez Jainę, tworzyło przed jej twarzą obłoczki pary. 

Dziewczyna czuła rozkoszne mrowienie nosa i gardła, drażnionych przez lodowate, ale czyste 

i świeże powietrze, którym oddychała. 

W przeciwieństwie do niego tauntaun, którego dosiadała, po prostu śmierdział. 

Zwierzę powinno być porządnie wytresowane i czyste, ale Jaina nie sądziła, żeby bothański 

hodowca, opiekujący się bestiami w podbiegunowych stajniach, poświęcał tyle samo czasu na 

utrzymywanie stworzeń w czystości, co na ich trenowanie. 

Tauntaun był porośniętym białą sierścią  śnieżnym gadem, z którego łba wyrastały 

zakrzywione rogi. Zwierzę biegało na silnie umięśnionych trójpalczastych tylnych łapach, 

ukształtowanych w taki sposób, żeby mogło dosyć szybko przedzierać się przez śnieżne 

zaspy. Macierzystym światem tych bestii była lodowa planeta Hoth, na której Sojusz 

Rebeliantów założył przed wielu laty tajną bazę. Niedawno pewien przedsiębiorczy hodowca 

sprowadził kilka takich gadów do urządzonej w podbiegunowych okolicach Coruscant stajni i 

proponował przejażdżki entuzjastom sportów zimowych, którzy spędzali wolny czas w tych 

stronach. Okazało się jednak, że po przetransportowaniu na inny świat tauntauny stały się 

narowiste i uparte. Jaina nie mogła zrozumieć, jakim cudem przejażdżka na grzbiecie 

zwierzęcia może sprawić komukolwiek przyjemność. 

Kiedy starała się dogonić Jacena, jadącego przed nią także na tauntaunie, jej bestia bez 

przerwy szarpała  łbem, zapewne usiłując pozbyć się  wędzidła z pyska. Anakin jechał za 

plecami ojca, który z kolei podążał  śladami Leii. Han Solo uważał się za specjalistę od 

jeżdżenia na grzbietach tych upartych stworzeń, ale Jaina nie mogła powstrzymać chichotu na 

widok kłopotów ojca z rumakiem, skaczącym dziko po śnieżnym pustkowiu. 

Dziewczyna najbardziej cieszyła się z okazji spędzenia kilku godzin z rodziną, z 

daleka od zatłoczonych i gwarnych pomieszczeń metropolii. Cieszyła się, że dzieci mogą być 

po prostu dziećmi, a rodzice - zwyczajnymi rodzicami... choćby tylko przez krótki czas. 

Lowie postanowił zostać w towarzystwie swojego wuja, Chewbaccy, a Threepio 

zaproponował Tenel Ka, że pokaże jej najtrudniejsze tory przeszkód na Coruscant. 

Niedługo Jaina, Jacen i ich przyjaciele mieli wrócić do akademii Jedi na dalszą część 

nauki, a Han i Leia musieli znów zająć się rozwiązywaniem problemów, związanych z 

background image

umacnianiem Nowej Republiki. 

Na razie jednak wszyscy przebywali na wakacjach. 

- Pościągajmy się! - zaproponował Jacen, pochylając się na grzbiecie tauntauna. 

Jaina natychmiast postanowiła podjąć rzucone przez brata wyzwanie. 

- No, to na co jeszcze czekamy? - zapytała, po czym także pochyliła się i wbiła pięty 

w boki swojego śnieżnego gada. 

Kiedy jednak Jacen wydał dziki okrzyk, chcąc zachęcić swoją bestię do pośpiechu, 

jego tauntaun przystanął i za żadne skarby nie chciał zrobić ani kroku dalej. 

Tymczasem wierzchowiec Jainy pogalopował tak szybko, jak potrafił, ale dziewczyna 

nie miała czasu, żeby cieszyć się ze zwycięstwa. Wszystko wskazywało na to, że czeka ją tyle 

samo kłopotów z powstrzymaniem swojego gada co jej brata ze zmuszeniem swojego do 

ruszenia w dalszą drogę. 

 

- Jeszcze trochę zupy? - zapytała Leia, pochylając się nad wbitym w jakąś zaspę 

termicznym pojemnikiem. 

Jaina pokręciła głową. 

- Nie sądzę, żebym mogła przełknąć chociaż łyk, mamo - powiedziała. 

- Hej, a ja poproszę jeszcze trochę - odezwał się Jacen. 

- I ja także - zawtórował Anakin. 

- Powiedzmy, że razem ze mną  będzie trzech głodnych mężczyzn z rodziny Solo - 

dodał Han, wręczając swój kubek i obdarzając Leię szelmowskim uśmiechem. - Nigdy nie 

potrafię odmówić, kiedy częstujesz czymś, co przygotowałaś specjalnie z myślą o wycieczce. 

- Tak, przypuszczam, że potrafię naciskać guziki automatu przygotowującego posiłki 

zręczniej niż jakakolwiek inna znana ci osoba - odparła cierpko Leia. 

Jaina westchnęła, zadowolona, że wreszcie ma okazję chociaż trochę odpocząć. Przez 

kilka następnych godzin po zakończeniu przejażdżki na grzbietach tauntaunów zjeżdżali na 

turbonartach, rzucali się pigułami, a nawet budowali zamki ze śniegu. Teraz, siedząc 

wygodnie na grubej warstwie izolacyjnej termopianki, dziewczyna wyciągnęła ręce i zaczęła 

chwytać osiadające na jej rękawicach płatki śniegu. 

- Chciałabym, żebyśmy mogli robić to częściej - powiedziała. 

- Może powinniśmy - zgodziła się jej matka. 

Anakin skończył siorbać resztę zupy ze swojego kubka. 

- Ja także niedługo polecę do akademii Jedi - oznajmił. - Będziemy mogli wówczas 

częściej jadać razem posiłki. 

background image

- Och, dobrze, że mi o tym przypomniałeś - rzekła Leia. - Pamiętajcie,  że dzisiaj 

wieczorem wydaję bardzo ważne przyjęcie na cześć nowej ambasador Alfy Karnaka. 

- Gdzie jest ta Alfa Karnaka? - zainteresował się Jacen. - Chyba nigdy o niej nie 

słyszałem. 

- Jeszcze dalej niż gromada gwiezdna Hapes - odparła jego matka. - W pobliżu 

systemów jądra galaktyki. 

- Czy to właśnie w pobliżu jądra znajdują się systemy będące ostatnimi bastionami, 

jakie dochowują wierności Imperium? - zapytała Jaina. 

- Jasne, że tak - odparł Han Solo. - To właśnie dlatego to przyjęcie jest tak ważne dla 

waszej matki. Będziecie musieli zachowywać się, jak najlepiej umiecie. 

Jacen jęknął. 

- Jeżeli to takie ważne, dlaczego my musimy uczestniczyć w tym bankiecie? 

Leia obdarzyła go ciepłym uśmiechem. 

- Zależy mi na tym, żebyście poznali nową panią ambasador. Musicie wiedzieć, że w 

społeczeństwie Alfy Karnaka dzieci odgrywają bardzo ważną rolę. Są traktowane jak 

drogocenne skarby, z każdym dniem coraz bardziej wartościowe. W społeczności Karnaka 

wielodzietne rodziny cieszą się największym szacunkiem. Część ich rządu stanowi rada 

zajmująca się tylko problemami dzieci. 

- Blasterowe błyskawice - mruknął Jacen. - Zupełnie zapomniałem. Przecież 

zaprosiliśmy Zekka na dzisiejszy wieczór. 

- Czy mógłby przyjść na ten bankiet, mamo? - zapytała błagalnie Jaina. 

Leia wyglądała na zakłopotaną. Jaina rzadko widywała ten wyraz na twarzy matki. 

- Zekk? Wasz młody przyjaciel? - zapytała. - Ten sam, który kiedyś nie miał gdzie 

mieszkać? 

- Czy nie mówiłaś zawsze, że liczy się charakter, a nie to, gdzie kto mieszka i skąd 

pochodzi? - odezwała się Jaina, jakby chcąc się usprawiedliwić. 

- No, ta-a-a-k... - odparła Leia, wyraźnie przeciągając to słowo. 

- Proszę cię, mamo, zgódź się! - nalegała dziewczyna. - Jeżeli się zgodzisz, pozwolę 

nawet, żebyś zaplotła moje włosy - dodała z nadzieją. 

Spojrzała na braci, jakby szukając u nich poparcia, i zauważyła na twarzy Anakina ów 

szczególny wyraz, jaki malował się na niej zawsze, ilekroć młodszy brat usiłował rozwiązać 

jakiś trudny problem. 

- Jeżeli ci z Karnaka tak bardzo cenią dzieci, czy ich pani ambasador nie będzie 

jeszcze szczęśliwsza, jeżeli przy stole ujrzy o jedno dziecko więcej? - zapytał w końcu 

background image

chłopiec. 

Twarz jego matki natychmiast się rozchmurzyła. 

- Tak, oczywiście. Masz rację. Wasz przyjaciel Zekk będzie mile widzianym gościem. 

Prawdę mówiąc, uważam, że powinniście zaprosić także Tenel Ka i Lowiego. 

Jaina roześmiała się, nie kryjąc wielkiej ulgi. 

- Wspaniale! Zaproszę ich, kiedy powrócimy. 

Jacen, który także skończył jeść zupę, wstał i zapytał: 

- Czy musimy wracać już w tej chwili? Han zerknął na chronometr. 

- Nie, została nam jeszcze godzina albo dwie - odparł. 

- No cóż, w takim razie - zaczął chłopiec - pościgajmy się, kto będzie pierwszy u stóp 

tamtej góry! 

Wszyscy się roześmieli, a potem zaczęli pospiesznie przypinać turbonarty. 

background image

ROZDZIAŁ 6 

 

Tego samego wieczora o umówionej godzinie Zekk pojawił się przed bramą i został 

wpuszczony do ogromnego pałacu. Strażnicy Nowej Republiki sprawdzili, czyjego nazwisko 

figuruje na liście zaproszonych gości, po czym wskazali mu jeden z eleganckich, kolebkowo 

sklepionych korytarzy. Chociaż chłopak znał drogę do komnat Jacena i Jainy, umundurowani 

żołnierze nalegali, że będą jego oficjalną „eskortą”. Zekk był tym wszystkim cokolwiek 

onieśmielony. 

W nowych, odświętnych, ale niewygodnych szatach czuł się dziwnie skrępowany, 

wiedział jednak, że podczas oficjalnego bankietu powinien być elegancko ubrany. Przyrzekł 

sobie w duchu, że nie wprawi nikogo w zakłopotanie. Najbardziej zależało mu na tym, by nie 

przynieść wstydu bliźniętom. 

Zanim stary Peckhum odleciał do orbitalnej stacji, by samotnie dokonać przeglądu 

urządzeń kontrolujących ustawienie ogromnych zwierciadeł, pomógł Zekkowi wybrać kilka 

części odpowiedniego na tę uroczystość stroju. Później młodzieniec wyruszył na 

poszukiwania stosownej marynarki, którą udało mu się w końcu zdobyć dzięki temu, że 

sprzedał kilka najładniejszych świecidełek i zabytków ze swojej kolekcji. Teraz, kiedy jechał 

turbowindąna wyższy poziom, a potem kroczył labiryntem okazałych korytarzy, kierując się 

ku apartamentom, zajmowanym przez przywódczynię Nowej Republiki, czuł się jak 

prawdziwy strojniś. 

Przed drzwiami zauważył go android protokolarny See-Threepio. Wprowadził 

chłopaka do komnaty, po czym zamaszystym gestem złocistej ręki odprawił żołnierzy. 

- Ach, cieszę się,  że pan przyszedł, młody panie Zekku - powiedział. - Prawdę 

mówiąc, trochę jednak się pan spóźnił. Będziemy musieli się pospieszyć. Trzeba będzie 

jeszcze przygotować to i owo. 

Zekk przeciągnął dłońmi po fałdach niewygodnego odświętnego ubrania. 

- Co to znaczy, przygotować to i owo? - zapytał. - Jestem przecież gotów. Mam na 

sobie uroczyste ubranie... czego jeszcze mi potrzeba? 

Z głośnika w głowie Threepia wydobyło się kilka dźwięków do złudzenia 

przypominających cmoknięcia. Android przesunął dłonią po gorsie koszuli Zekka. 

- O rety - jęknął. - To ubranie jest naprawdę szykowne, ale przede wszystkim bardzo... 

niezwykłe. Jeżeli moje bazy danych się nie mylą, przed kilkoma dziesięcioleciami było 

uważane za dosyć modne. Powiedziałbym nawet, że ma całkiem dużą wartość historyczną. 

background image

Zekk poczuł nagle, że ogarnia go rozczarowanie. Poświęcił przecież tyle czasu i trudu, 

aby prezentować się jak najlepiej. Uczynił naprawdę wszystko, co tylko było w jego mocy, a 

gderliwy android, lekceważąc jego dobre chęci, w ciągu kilku sekund pozbawił go wszelkich 

złudzeń. 

Z bocznej komnaty niemal wybiegła Leia Organa Solo, ale na widok Zekka stanęła w 

pół kroku. Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. 

- Och... to znaczy, witaj, chłopcze - odezwała się po chwili. - Cieszę się,  że 

przyszedłeś. 

Obejrzała go od stóp do głów, jakby chciała przeniknąć spojrzeniem na wylot. Zekk 

zgrzytnął zębami, ale starał się nie dać poznać po sobie, że poczuł się zakłopotany. Był jednak 

niemal pewien, że na jego policzkach pojawiły się szkarłatne plamy. Uroczysty strój, jaki 

włożył specjalnie z myślą o bankiecie, wydawał mu się teraz równie śmieszny jak kostium 

pajaca. 

- Mam nadzieję, że nie sprawiam nikomu kłopotu... - zaczął i urwał, nie wiedząc, co 

powinien powiedzieć. - To znaczy... Nie starałem się, żeby Jacen i Jaina mnie zaprosili... 

- Nie przejmuj się tym, chłopcze - przerwała mu Leia, a potem obdarzyła chłopaka 

ciepłym uśmiechem. - Nowa pani ambasador z Alfy Karnaka przybyła z własną gromadką 

dzieci, tak że możesz się uspokoić. Po prostu zachowuj się, jak najlepiej potrafisz. 

Po chwili powrócił Threepio, niosąc kilka przedmiotów mających poprawić wygląd 

zewnętrzny gościa. 

- Młody panie Zekku, przypuszczam,  że powinniśmy zacząć  od  czesania  włosów - 

oznajmił. - Wszyscy muszą się prezentować jak najbardziej okazale. Ten bankiet jest dla 

Nowej Republiki sprawą honoru. Jaka szkoda, że nie udało mi się dotrzeć do tych starych baz 

danych, które zawierały informacje na temat zwyczajów panujących na Alfie Karnaka! 

Wygląda na to, że moi programiści zupełnie o nich zapomnieli. - Zaczął czesać włosy Zekka. 

- O rety, z pewnością powinno sieje ostrzyc! Hmmm, jestem ciekaw, czy mielibyśmy na to 

chociaż trochę czasu... 

Do Zekka, stojącego nieruchomo i poddającego się zabiegom przesadnie troskliwego 

androida, podbiegły bliźnięta, by powitać przyjaciela. Przygładzone, proste włosy chłopca 

wyglądały naprawdę niezwykle, a jego twarz została tak dokładnie umyta, że Jecen tylko z 

trudem go rozpoznał. 

- Witaj, Zekku! - zawołała Jaina, naprawdę ucieszona pojawieniem się gościa, ale na 

widok niezwykłego ubrania przyjaciela przycisnęła palce do ust, z trudem tłumiąc chichot. 

Chłopak poczuł, że rumieńce wstydu na jego twarzy przybierają intensywniejszy odcień. 

background image

Spróbował wyrwać się z objęć nieustannie zrzędzącego androida, ale Threepio 

przypomniał mu surowo: 

- Przecież jestem protokolarnym androidem, proszę pana, i doskonale wiem, jak 

powinno się wyglądać podczas takich uroczystości. 

Zekk nie zamierzał się z nim sprzeczać, ale kilkakrotnie skrzywił się, kiedy Threepio 

uparcie rozczesywał jego włosy. 

- Nie jestem pewien, czy to był dobry pomysł - powiedział, zwracając się do bliźniąt. - 

Pamiętajcie o tym, że nie znam się na dyplomacji. Nie wiem niczego na temat dobrych manier 

ani etykiety. 

Jaina się roześmiała. 

- Nie przejmuj się tym - odrzekła. - Kieruj się zdrowym rozsądkiem we wszystkim, co 

będziesz robił albo mówił, i przyglądaj się temu, co będą robili inni. To uroczysty 

dyplomatyczny bankiet, w trakcie którego będziesz musiał postępować zgodnie z wieloma 

nudnymi ceremoniami, ale jedzenie powinno być wyśmienite. Z pewnością  będzie ci 

smakowało. 

Zekk nie uznał za słuszne przypomnieć dziewczynie, że bardzo łatwo było jej mówić 

takie rzeczy. Przecież uczono ją przez tyle lat dyplomatycznych procedur i ceremoniałów, że 

teraz niemal instynktownie wiedziała, jak powinna zachowywać się w różnych sytuacjach. On 

jednak nie był wychowywany w taki sposób. Pomyślał, że cała impreza będzie jedną wielką 

katastrofą. 

See-Threepio, który w końcu chyba zrezygnował z całkowitego rozczesania włosów 

gościa, stał teraz przed nim i z rozpaczą załamywał złociste ręce. 

- O rety - westchnął w końcu. - Mam wrażenie, że to wszystko nie wypadnie najlepiej. 

Zekk nie mógł się z nim nie zgodzić. 

 

Kiedy wszyscy wchodzili do wielkiej sali, w której zwykle urządzano oficjalne 

bankiety, na końcu grupy kroczyła Tenel Ka, dobrze świadoma wszystkiego, co j ą czeka. Oto 

miała uczestniczyć w bardzo ważnej dyplomatycznej uroczystości. Przecież właśnie do tego 

przygotowały ją surowe nauki babki, jakich wysłuchiwała w komnatach królewskiego dworu 

Hapes. Tenel Ka była księżniczką, następczynią hapańskiego tronu i przyszłą  władczynią 

systemów gwiezdnych tworzących gromadę Hapes. Dotychczas robiła jednak wszystko, żeby 

unikać takich przyjęć. Zamiast tego spędzała cały wolny czas na niegościnnej Dathomirze, 

rodzimej planecie matki, gdzie mogła ćwiczyć i żyć jak prawdziwa wojowniczka. Pochodząca 

z Hapes babka dziewczyny sprzeciwiała się kierunkowi wychowania, w jakim zdecydowała 

background image

się podążać księżniczka, ale Tenel Ka miał na ten temat odmienne zdanie. Wiele razy 

udowodniła, że potrafi być stanowcza. 

Teraz kroczyła za Jacenem, Jaina i Zekkiem w towarzystwie Lowbaccy i milczącego 

młodszego brata bliźniąt, Anakina. Miała na sobie krótki, dopasowany do gibkiego ciała strój, 

wykonany z barwnych kawałków jaszczurczej skóry, specjalnie na tę okazję pociągnięty 

naoliwioną szmatką i wypolerowany, tak by połyskiwał przy każdym ruchu. Jej silnie 

umięśnione ręce i nogi były obnażone, ale dziewczyna miała na ramionach fałdzistą pelerynę 

barwy ciemnej zieleni. 

Przez wiele ostatnich miesięcy przebywała w akademii Jedi, znajdującej się na 

Yavinie Cztery, a wcześniej mieszkała na Dathomirze w górskiej osadzie, pośród klanu kobiet 

ze Śpiewającej Góry. Nie nawykła do życia w pałacowych komnatach hapańskiego dworu, a 

zatem traktowała wydany na cześć pani ambasador z Alfy Karnaka uroczysty bankiet jako 

jeszcze jedno wyzwanie, któremu musi stawić czoło. 

Lowbaccę przy tej okazji wykąpano i wysuszono, a jego sierść starannie rozczesano, 

dzięki czemu wysoki Wookie, pozbawiony sterczących we wszystkie strony kudłów, sprawiał 

wrażenie jeszcze chudszego niż w rzeczywistości. Zaczynające się nad lewym okiem 

pasemko ciemniejszych włosów zostało również dokładnie uczesane. Lowie wyglądał teraz 

zabójczo przystojnie... rzecz jasna, jąkną Wookiego. 

Na czele procesji, poprzedzając Hana i Leię, kroczył poważny i dumny See-Threepio, 

któremu wydawało się, że eskortuje całą grupę. Kiedy wszyscy znaleźli się przed drzwiami do 

wielkiej sali bankietowej, stojący po obu stronach strażnicy Nowej Republiki rozsunęli 

skrzydła na boki. Leia, wyglądająca w śnieżnobiałej szacie jak królowa, ujęła Hana pod rękę i 

weszła do środka. Mimo iż przywódczyni Nowej Republiki nie była zbyt wysoka, sprawiała 

wrażenie osoby pewnej siebie i wyjątkowo energicznej. Przypominała baterię, naładowaną do 

granic możliwości. Tenel Kaja podziwiała. 

Okazało się, że wszyscy zaczęli wchodzić do sali bankietowej w najodpowiedniejszej 

chwili. Kiedy gospodarze przechodzili przez próg jednych drzwi, drugie, umieszczone po 

przeciwnej stronie, właśnie się otwierały, ukazując wchodzącą panią ambasador Alfy 

Karnaka, kroczącą na czele grupy ośmiorga własnych dzieci. 

Dyplomatka wyglądała jak stóg siana, z którego sterczały we wszystkie strony 

brązowe włosy. Przypominała wielkie jajo porośnięte sierścią tak długą,  że całkowicie 

ukrywała jej ciało. Trudno nawet było dostrzec błyszczące wśród zmierzwionych splotów 

oczy pani ambasador, a kiedy istota podchodziła do wielkiego stołu, nie było także widać 

ukrytych pod długimi włosami nóg. Po chwili dyplomatka z Alfy Karnaka spoczęła na 

background image

krześle, ustawionym u szczytu stołu tuż obok krzesła, przeznaczonego dla przywódczyni 

Nowej Republiki. Po chwili i Leia zajęła swoje miejsce, a z drugiej strony usiadł Han Solo. 

Ośmioro dzieci pani ambasador było miniaturowymi kopiami matki, również 

wyglądającymi jak włochate stogi siana. Spiesząc się, pociechy zaczęły zajmować miejsca 

przy stole. Sierść dziewczynek zapleciono w warkoczyki, przewiązane różnobarwnymi 

wstążkami, a sploty włosów chłopców zakończono niewielkimi, dźwięczącymi przy - każdym 

ruchu dzwonkami. Wszystkie pociechy sprawiały wrażenie doskonale wychowanych i 

siadając na wyznaczonych miejscach wzdłuż  dłuższego boku stołu, zachowywały się 

nienagannie. 

Tenel Ka była rada, że i ona pomyślała o wpleceniu barwnych wstążek w złocistorude 

włosy. Czasami, kiedy przebywała w sali audiencyjnej hapańskiego dworu, zdarzało się jej 

widywać przybyszów z Alfy Karnaka. Włochate istoty, na ogół bardzo nieśmiałe i hołdujące 

przedziwnym obyczajom, były jednak niezwykle przyjacielskie i wyrozumiałe. 

Tenel Ka siedziała obok Lowbaccy, a Jacen, Jaina oraz ich przyjaciel zajęli miejsca 

bliżej szczytu długiego wypolerowanego stołu. Młodszy brat bliźniąt, Anakin, obdarzony 

niesamowitymi jasnobłękitnymi oczami, sprawiał wrażenie, że jest mu wszystko jedno, gdzie 

usiądzie. Cierpliwie czekał, aż będzie mógł zająć miejsce pomiędzy Lowbaccą a Jacenem. 

Zaaferowany See-Threepio krzątał się wokół stołu, raz po raz stawiając na nim różne 

rzeczy i rozkoszując się wykonywanymi czynnościami. Był przecież protokolarnym 

androidem, zaprogramowanym specjalnie do takich zajęć - skomplikowanych i 

wymagających wielkiego taktu ceremonii dyplomatycznych, nie mających nic wspólnego z 

awanturniczymi przygodami, podczas których żądano od niego, aby wykazywał się odwagą. 

Przed błyszczącymi talerzami, które postawiono na stole przed każdym z gości, 

umieszczono kryształowy wazon z bukietem świeżych, ozdobnych i roztaczających miłe 

wonie egzotycznych roślin. Hodowano je specjalnie w ogrodach botanicznych Coruscant i 

dobierano w taki sposób, by wprawiały biesiadników w przyjemny nastrój. 

Kiedy wszyscy zajęli miejsca przy stole, Leia wstała i zaczęła wygłaszać uroczyste, 

specjalnie przygotowane przemówienie. Serdecznie powitała panią ambasador i wyraziła 

życzenie długiej i owocnej współpracy. Oświadczyła,  że ma nadzieję, iż przyszłe stosunki 

będą pełne przyjaźni i wzajemnej pomocy, a także poszanowania wzajemnych interesów 

handlowych. W pewnej chwili szepnęła coś do Threepia, a wówczas złocisty android 

skierował się do niewielkiej niszy, by po chwili powrócić z jakimś pakunkiem. Tenel Ka 

natychmiast rozpoznała przenośną osłonę inkubacyjną kryjącą dobrze znany przedmiot o 

zaokrąglonych kształtach. 

background image

- Hej, to przecież jajo jastrzębionietoperza, które znaleźliśmy! - wykrzyknął Jacen, nie 

potrafiąc opanować zaskoczenia. 

Leia uśmiechnęła się do niego i kiwnęła głową. 

- To prawda - oświadczyła. - Mam nadzieję, że pani ambasador zechce przyjąć ten dar 

tym chętniej, że dowiedziała się, iż znalazły go te same dzieci, z którymi zasiada teraz przy 

stole. 

Ręce dyplomatki z Alfy Karnaka zaczęły drżeć z podniecenia. Jej długie włosy zjeżyły 

się z zachwytu, a tymczasem Leia ciągnęła: 

- Pani ambasador, co prawda nie znamy jeszcze wszystkich panujących na Karnaku 

zwyczajów, ale słyszeliśmy o pani wielkim zamiłowaniu do niezwykłych okazów flory i 

fauny. Przekazano nam wiadomości o wspaniałych holograficznych dioramach i ogromnych 

ogrodach zoologicznych, w których zwierzęta mogą  żyć, nawet nie wiedząc o tym, że nie 

przebywają na wolności. Pragnęłabym zatem, żeby zechciała pani przyjąć jako dar dla siebie i 

swojego ludu to drogocenne jajo jastrzębionietoperza, jednego z najtrudniejszych do 

pochwycenia stworzeń żyjących w Imperial City. Tylko niewiele okazów można znaleźć w 

ogrodach zoologicznych, rozrzuconych po planetach całej galaktyki. 

Zachwycona ambasador Alfy Karnaka zakwiliła jak małe dziecko. 

- Ten dar z całą pewnością stanie się jednym z najwspanialszych okazów, jakie udało 

nam się kiedykolwiek zdobyć - oświadczyła. 

- Musi pani jednak otoczyć pisklę specjalną opieką - wtrącił się Jacen. - Obiecałem to 

jego matce. 

Włochata istota wcale nie uznała uwagi chłopca za niezwykłą czy nieuprzejmą. 

- Daję ci na to uroczyste słowo honoru - odparła, kierując te słowa do Jacena. 

Następnie zwróciła się do Leii i poruszając ustami, ukrytymi gdzieś między splotami 

długich włosów, wygłosiła własne, równie starannie przygotowane przemówienie. Wyraziła 

w nim mniej więcej te same pragnienia, które przed chwilą wypowiedziała przywódczyni 

Nowej Republiki. 

Tymczasem jej podobne do włochatych kulek dzieci wierciły się niespokojnie na 

krzesłach, nie mogąc doczekać się chwili, kiedy będą mogły zabrać się do jedzenia. Również 

bliźnięta i pozostali młodzi Jedi czuli, że ich żołądki zaczynają wyprawiać dziwne harce. Han 

Solo, ubrany odpowiednio okazale, raz po raz niespokojnie spoglądał na żonę, jakby źle się 

czuł w koszuli ze sztywnym kołnierzykiem i wojskowym mundurze, na którym błyszczał rząd 

medali. Tenel Ka ogarnęło współczucie na jego widok. 

Kiedy przemówienie pani ambasador dobiegło końca, do sali bankietowej wkroczył 

background image

Threepio w towarzystwie toczącego się na kółkach pomocniczego robota wiozącego ogromną 

wytłaczaną srebrną tacę. Ustawiono na niej ozdobne talerze, wypełnione apetycznie 

wyglądającymi, wspaniale ułożonymi i przyozdobionymi potrawami. Kierując się dobrymi 

obyczajami politycznymi, a także najzwyczajniejszą grzecznością, złocisty android 

pomaszerował ku szczytowi stołu, gdzie siedziała przywódczyni Nowej Republiki w 

towarzystwie ambasador Alfy Karnaka. Chcąc pokazać, jak wielkie wrażenie wywarł na nich 

widok tak wspaniałych potraw, obie dyplomatki zaczęły wydawać odpowiednie, pełne 

zachwytu pomruki i jęki. 

Tenel Ka przyglądała się, jak See-Threepio sięga po największy talerz, ustawiony na 

tacy pomocniczego robota, po czym kieruje się ku pani ambasador. Natychmiast zrozumiała, 

że android zamierza postawić pierwszą porcję przed dyplomatką - co, zgodnie z panującymi 

na Karnaku zwyczajami, byłoby strasznie nieuprzejme. 

Jak ukłuta szpilką zerwała się na równe nogi i nie przejmując się rym, że od złocistego 

androida dzieli ją niemal cała długość stołu, zawołała: 

- Przepraszam cię, Threepio! Czy pozwolisz, że ja to zrobię? 

Nie czekając na odpowiedź, pospiesznie obeszła stół i przystanęła przez 

zdezorientowanym androidem. Zaczęła zdejmować z wielkiej tacy talerze z porcjami jedzenia 

i stawiać je po kolei przed dziećmi pani ambasador. Jak można było się spodziewać, zaczęła 

od najmniejszej i prawdopodobnie najmłodszej włochatej kulki. 

Zdziwiona księżniczka Leia popatrzyła na dziewczynę z Dathomiry, ale powstrzymała 

się od jakichkolwiek uwag. Tymczasem ambasador Alfy Karnaka uczyniła gest, który chyba 

oznaczał kiwnięcie głową. 

- Bardzo ci dziękuję, młoda damo - powiedziała. - Wyświadczasz nam wielki 

zaszczyt. Nie spodziewałam się, by ktokolwiek z dostojników Nowej Republiki chciał 

stosować się do naszych obyczajów. 

Tenel Ka szturchnęła Threepia, po czym obeszła razem z nim stół i zatrzymała się za 

plecami Anakina. Położyła dłoń na ramieniu chłopca, a potem pochyliła się nad nim i zaczęła 

coś szeptać do jego ucha. Anakin nie zaprotestował ani o nic nie zapytał. Wstał od stołu, 

wyjął talerz z dłoni androida i postawił go na stole przed panią ambasador. 

Zdumiona dyplomatka radośnie zakwiliła. 

- Dziękuję bardzo. Jestem wielce zaszczycona tym, że zechciała pani wybrać 

najmłodsze dziecko, by mi usługiwało - oznajmiła, zwracając się do Leii. 

- Ja... cała przyjemność po mojej stronie - bąknęła Leia, niepewna, co powiedzieć. 

Tenel Ka, która stała teraz za krzesłem przywódczyni Nowej Republiki, nieznacznie 

background image

kiwnęła głową. 

- Tak jest, pani ambasador - rzekła. - Chcieliśmy okazać pani szacunek, stosując się do 

zwyczajów obowiązujących na pani macierzystym świecie. Dobrze wiemy, że spełnianie 

życzeń dzieci naszych gości należy do obowiązków młodszej osoby spośród domowników, 

podczas gdy najbardziej poważanej osobie dorosłej usługuje jedno z dzieci gospodarzy 

bankietu. 

- Jestem po prostu wzruszona - oświadczyła dyplomatka z Alfy Karnaka. - Jeżeli 

wszyscy dostojnicy Nowej Republiki tak samo znają nasze obyczaje, nie sądzę,  żeby 

nawiązanie stosunków dyplomatycznych między naszymi światami zajęło bardzo dużo czasu. 

Drżąc z ulgi, że w ostatniej chwili udało się jej zapobiec kłopotliwej sytuacji, w jaką 

omal nie wpadła księżniczka Leia, uśmiechnięta Tenel Ka zajęła poprzednie miejsce. 

Natychmiast siedzący obok niej Jacen odwrócił głowę i nie kryjąc zdziwienia, spojrzał na nią 

swoimi bursztynowymi oczami o odcieniu koreliańskiej brandy. 

- Skąd o tym wiedziałaś? - zapytał szeptem. 

- Kiedyś... Ktoś mi o tym powiedział - odrzekła, a później umilkła, nie chcąc ujawnić, 

iż pochodzi z królewskiego rodu. Nie chciała wyjawić tej tajemnicy nawet komuś, kogo 

uważała za jednego z najlepszych przyjaciół. 

 

Zekk nie odzywał się ani słowem, czuł się dziwnie skrępowany. Jedzenie było 

wyśmienite, ale za każdym razem, ilekroć robił jakiś ruch ręką czy głową, zastanawiał się, 

czy kogoś nie obrazi albo nie wywoła dyplomatycznego incydentu. 

Tymczasem Threepio postawił na stole pozostałe talerze, a więc chłopiec mógł 

poświęcić całą uwagę jedzeniu. Miało wspaniały smak, nie mówiąc o tym, że było o wiele 

bardziej urozmaicone niż to, do którego przywykł. 

Szczególnie smakowała mu zielenina, umieszczona w stojącym przed nim 

kryształowym wazonie. Była wyjątkowo świeża i krucha. Niektóre listki miały gorzki smak, 

inne słodkawy... ale przecież w czasach, kiedy tułał się po ulicach, zdarzało mu się nieraz 

jadać o wiele gorsze rzeczy. Pamiętał, jak opiekał nad ogniem odrywane od granitowych 

ścian ślimaki czy gotował pokrojone kawałki grzybów rosnących na durbetonowych murach. 

Te warzywa były przynajmniej pachnące i pożywne. Naprawdę mu smakowały. 

Miał wrażenie,  że i gospodarze, i goście zajęci są grzecznościową rozmową na 

neutralne polityczne tematy. Czując się coraz bardziej zagubiony, postanowił przyłączyć się 

do tej konwersacji. Odsunął na bok pusty kryształowy wazon i powiedział: 

- Zielenina była naprawdę doskonała. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek w życiu jadł coś 

background image

równie smacznego. 

Wydawało mu się, że jego uwaga nie powinna zostać uznana za coś niestosownego. 

Chcąc dać dowód, że zamierza wziąć udział w rozmowie toczącej się przy stole, 

wypowiedział uprzejmy komplement, który z całą pewnością nie powinien nikogo urazić ani 

zdziwić. 

Mimo to nagle uświadomił sobie, że kierują się na niego oczy wszystkich osób 

siedzących przy wielkim stole. Pospiesznie rzucił okiem na przód swojej niemodnej 

marynarki, czy przypadkiem nie zabrudził jej jakimś jedzeniem albo płynem. 

Z oczu Jacena wyzierało zdumienie zmieszane z niedowierzaniem. Tenel Ka 

zachowywała się w taki sposób, jakby nawet nie usłyszała rzuconej przez Zekka uwagi. Jaina 

szturchnęła chłopaka pod żebro i zachichotała. 

- To nie była zielenina - szepnęła. - To był bukiet, postawiony na stole dla ozdoby! 

Nie nadawał się do jedzenia. 

Przerażony Zekk słuchał jej, ale na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień. 

- Proszę pamiętać o tym, panienko Jaino - odezwał się nagle stojący za ich plecami 

Threepio - że wiele roślin ozdobnych nadaje się do jedzenia. Pośród tych, które tworzyły 

bukiet, nie było ani jednej niejadalnej. Jestem przekonany, że spożycie ich nie wyrządzi 

nikomu żadnej krzywdy... 

Siedząca u szczytu stołu księżniczka Leia poruszyła się i chrząknęła. 

- Cieszę się, Zekku, że ta zielenią tak ci smakowała - powiedziała na tyle głośno, żeby 

usłyszeli ją wszyscy biesiadnicy. Przysunęła do siebie kryształowy wazon i sięgnęła po 

łodygę karbowanej purpurowo-zielonkawej rośliny. Włożyła ją do ust i zaczęła żuć, lekko się 

uśmiechając. Han Solo popatrzył na żonę, zapewne przypuszczając, że postradała wszystkie 

zmysły, ale nagle podskoczył, jakby ktoś kopnął go w kostkę. On także zaczął jeść rośliny 

tworzące bukiet w jego wazonie. Jaina poszła w ślady rodziców i po chwili wszyscy 

biesiadnicy oddawali się pałaszowaniu „zieleniny”. 

Zekk siedział nieruchomo. Czuł się upokorzony, ale starał się,  żeby nikt tego nie 

zauważył. Jego ubranie okazało się dziwaczne i staromodne, maniery przy stole pozostawiały 

wiele do życzenia, a poza tym jedząc coś, co powinien od pierwszego rzutu oka wziąć za 

ozdobę, stworzył niezręczną sytuację.  Żałował,  że przyjął zaproszenie bliźniąt i zgodził się 

uczestniczyć w bankiecie. 

Dotrwał jednak do końca, nie odzywając się ani słowem. Z ulgą przyglądał się, jak 

pani ambasador Alfy Karnaka i gromadka jej włochatych dzieci, odprowadzani przez Leię i 

jej męża, opuszczają salę bankietową. 

background image

Kiedy strażnicy Nowej Republiki eskortowali go do wyjścia, chłopak postanowił 

skorzystać z pierwszej lepszej okazji ucieczki. 

- Nie martw się tym, co zdarzyło się dziś przy stole - odezwała się Jaina, pragnąc go 

pocieszyć. - Liczy się tylko to, że jesteś naszym przyjacielem. 

Zekk poczuł się urażony jej uwagą. Zdziwił go sam fakt, iż dziewczyna uznała za 

konieczne powiedzieć coś takiego. Nie należał do jej świata. Czuł, że prawda ta płonie w jego 

mózgu, jakby ktoś wypisał te słowa płomienistymi literami. Powinien był to wiedzieć, 

zamiast  łudzić się,  że mógłby czuć się swobodnie w towarzystwie osób należących do 

najwyższych sfer społecznych. 

Kiedy cichaczem wyślizgnął się przez tylne drzwi z wielkiej sali bankietowej, miał 

zamiar pobiec korytarzem tak szybko, by nie mogli dotrzymać mu kroku nawet zawsze czujni 

strażnicy Nowej Republiki. Mimo to Jaina spróbowała go dogonić. 

- Zaczekaj! - zawołała. - Pamiętaj o tym, że umówiliśmy się na jutro! Obiecaliśmy 

przecież, że pomożemy ci wydostać tę centralną jednostkę wielozadaniową dla Peckhuma! 

Zekk nie bardzo chciał wracać do domu, ale był pewien, że nie może teraz zostać z 

bliźniętami. Puścił się korytarzem, ani słowem nie odpowiadając na uwagę Jainy. 

background image

ROZDZIAŁ 7 

 

Nieco później tego samego dnia eskortowany przez statki Nowej Republiki krążownik 

gwiezdny „Diament” dotarł do granicy przestrzeni systemu Coruscant. Wokół jednostki 

uwijały się najeżone lufami turbolaserowych dział szturmowe statki, sugerując, że ładownie 

krążownika mogą kryć przedmioty o znaczeniu militarnym. 

Czuwający na mostku dowodzenia statku admirał Ackbar nie potrafił ukryć niepokoju 

mimo zachowywania wyjątkowych środków ostrożności. Zgodnie z uprzednio uzgodnionym 

planem jego „Diament” docierał  właśnie do strefy ładowniczej, znajdującej się w pobliżu 

orbitalnych stacji Coruscant. Szturmowe myśliwce eskorty jeden po drugim wyłączały 

zasilanie swoich systemów uzbrojenia, po czym kolejne eskadry zawracały, życząc szczęścia 

kalamariańskiemu admirałowi, głównodowodzącemu floty Nowej Republiki. 

- Dziękuję za eskortę - odezwał się Ackbar do mikrofonu komunikatora. - Od tej 

chwili będę podlegał ochronie sił bezpieczeństwa Coruscant. 

Wyłączył urządzenie, po czym zaczął przechadzać się po mostku. Długa podróż statku 

dobiegała końca. Nowa Republika tak bardzo potrzebowała przedmiotów, transportowanych 

przez „Diament” w opancerzonych ładowniach: nowoczesnych rdzeni jednostek napędu 

nadświetlnego i baterii do dział turbolaserowych. Krążownik miał dostarczyć  ładunek do 

stoczni Kuat Drive, gdzie zamierzano zainstalować wszystko na pokładach budowanych tam 

nowych pancerników. Ackbar otrzymał rozkaz dokonania formalnej inspekcji stoczni. Przyjął 

go z radością, jako że zawsze cieszył się z okazji przebywania na pokładzie każdego 

nowoczesnego wojennego statku. 

Chociaż największe zagrożenie ze strony złego Imperium właściwie minęło, od czasu 

do czasu nadal wybuchały drobne konflikty, głównie w systemach gwiezdnych nie 

zrzeszonych z Nową Republiką. Wciąż jeszcze krucha organizacja polityczna, na czele której 

stała przywódczyni Leia Organa Solo, musiała być w każdej chwili gotowa do odparcia 

ataków grożących jej ze strony nieznanych i znanych nieprzyjaciół. 

- Centrala na Coruscant przyjęła do wiadomości fakt naszego pojawienia się w ich 

przestrzeni - zameldował sternik. 

Admirał Ackbar kiwnął głową. 

- Z pewnością  przy  da  się nam trochę wypoczynku po podróży - powiedział, 

odwracając się do oficera i kierując na niego ogromne, podobne do rybich oczy. - Spędzał pan 

kiedyś urlop na Coruscant, panie poruczniku? 

background image

Młody mężczyzna także kiwnął głową. 

- Tak jest, panie admirale. Najchętniej spędzam czas w tej obrotowej kantynie na 

dachu jednego z najwyższych wieżowców, skąd można oglądać panoramę całej metropolii. 

Pracuje w niej istota o dziesięciu mackach, grająca na dziesięciu klawiaturach naraz. O rany, 

jeszcze nigdy nie słyszałem takiej muzyki, jaką potrafi z nich wydobywać! 

Admirał Ackbar zachichotał, ale w tej samej chwili ujrzał, że siedząca przed konsoletą 

taktyczną kobieta zrywa się na równe nogi. Kiedy podnosiła alarm, zazwyczaj blada skóra jej 

twarzy była wyraźnie zaczerwieniona. 

- Panie admirale! Przed dziobem w pobliżu sterburty wyłania się nie wiadomo skąd 

niezidentyfikowana flota! Znajduje się w tej chwili w odległości niespełna pięćdziesięciu 

kilometrów, ale z każdą chwilą ten dystans zmniejsza się i to bardzo szybko. Wygląda na to, 

że wszystkie statki ustawiają się w szyku szturmowym! 

Admirał odwrócił się jak użądlony i popatrzył przez dziobowy iluminator. 

- Szyk szturmowy? - zapytał, nie wierząc własnym oczom. - Przecież znajdujemy się 

w przestworzach chronionych przez patrolowce Coruscant, jednej z najlepiej strzeżonej 

przestrzeni w całej galaktyce! Kto mógłby chcieć nas tu zaatakować? 

Z przerażeniem uświadomił sobie, że nieznana flota, materializująca się przed 

dziobem jego krążownika, za chwilę rzuci się na „Diament” jak stado drapieżnych ptaków na 

ofiarę. W tej samej chwili poczuł silne wstrząsy trafień strzałów z potężnych jonowych dział 

napastników, po których wszystkie systemy uzbrojenia odmówiły posłuszeństwa. 

- Alarm bojowy! - ryknął ochryple w tej samej chwili, kiedy następna salwa trafiła w 

kadłub krążownika. 

- Niewielka wyrwa w pancerzu prawej burty - zameldował oficer dyżurny. - Część 

pomieszczeń została rozhermetyzowana, ale natychmiast zadziałały grodzie ciśnieniowe. 

- Wysłać sygnał SOS! - krzyknął admirał. - Zażądać pomocy ze strony sił 

bezpieczeństwa Coruscant. Natychmiast! 

- Wszystkie systemy uzbrojenia zostały obezwładnione - zameldowała kobieta, która 

pierwsza dostrzegła wrogą flotę. - Nie możemy oddać ani jednego strzału. Silniki funkcjonują 

jednak prawidłowo, zupełnie jakby napastnikom zależało na tym, by ich nie uszkodzić. 

- Zamierzają porwać nasz krążownik! - powiedział Ackbar, uświadomiwszy sobie 

straszliwą prawdę. - I to razem z ładunkiem. 

Oficer  łącznościowiec zaczął nadawać sygnał SOS. Po kilku sekundach młody 

mężczyzna uniósł jednak głowę znad pulpitu i zwrócił bladą pyzatą twarz ku Ackbarowi. 

- Panie admirale, systemy telekomunikacyjne nie funkcjonują! Nie możemy przesłać 

background image

meldunku o naszym położeniu. 

Kalamarianin przełknął  ślinę. Z pewnością stacje kontrolne na Coruscant w ciągu 

kilku następnych minut zauważą, co się dzieje. Wiedział jednak, że wówczas będzie już za 

późno. 

Nieprzyjacielskie jednostki zaczęły zacieśniać pierścień wokół jego krążownika. 

 

Zmodyfikowany szturmowy wahadłowiec znajdował się coraz bliżej celu. Atakiem 

dowodził siedzący za jego sterami pilot Qorl, który jeszcze niedawno latał imperialnym 

myśliwcem typu TIE. Na głowie miał czarny, podobny do czerepu hełm, ściśle dopasowany i 

tworzący całość z hermetycznym próżniowym skafandrem. Czarne, chroniące oczy gogle, 

umożliwiały przekazywanie najważniejszych informacji taktycznych bezpośrednio do 

siatkówek. 

Imperialny pilot obrócił wahadłowiec w taki sposób, żeby umieszczone na dziobie 

koliste uzębione urządzenie zetknęło się z opancerzoną burtą rebelianckiego krążownika 

zaopatrzeniowego. W pobliżu dziobu statku dostrzegł wymalowane słowo: „Diament”. 

Nazwa statku sugerowała,  że jednostka powinna być twarda, nieugięta... Qorl mruknął pod 

nosem coś, co zapewne jedynie on rozumiał. Potężne zęby urządzenia, zainstalowanego na 

dziobie jego wahadłowca, wykonano z ogromnych kamieni corusca, mogących z łatwością 

przecinać najgrubsze pancerze. Pilot wiedział,  że za kilka chwil oddziały szturmowe 

Akademii Ciemnej Strony opanują pokłady bezbronnego rebelianckiego krążownika. 

Przycisnąwszy wielki czerwony guzik, umieszczony pośrodku pulpitu kontrolnej 

konsolety, wprawił w ruch potężne uzębione tarcze urządzenia. Po chwili w pancerzu 

„Diamentu” ukazał się dymiący otwór umożliwiający przedostanie się do środka. 

Qorl zacisnął palce mechanicznej, okrytej czarną  rękawicą  dłoni. Jego własna ręka 

uległa złamaniu podczas katastrofy, jakiej uległ myśliwiec typu TIE przy lądowaniu na 

powierzchni porośniętego dżunglą czwartego księżyca planety Yavin. Imperialni 

inżynierowie zastąpili jednak źle zrośniętą kończynę o wiele silniejszą mechaniczną protezą, 

podobną do tych, w jakie wyposażano androidy. Chociaż więc imperialny pilot nie miał 

czucia w mechanicznych palcach, siła jego ręki została zwielokrotniona. 

Gotowi do ataku szturmowcy, trzymając blasterowe karabiny, zaczęli się gromadzić 

we wnętrzu rękawa cumowniczego. Eskorta zaopatrzeniowego krążownika, składająca się z 

czternastu silnie uzbrojonych korwet oraz wielu eskadr maszyn typu E i X-skrzydłowców, 

właśnie zawróciła i odleciała. Widocznie Rebelianci czuli się w pobliżu stolicy tak 

bezpieczni,  że ich obrona pozwoliła sobie na krótką chwilę nieuwagi. Ukryty za siłowym 

background image

polem, dzięki któremu jego flota była niewidoczna, Qorl wybrał do ataku właśnie tę chwilę. 

- Połączenie z rebelianckim krążownikiem zostało uszczelnione - zameldował kapitan 

szturmowców. 

- Bardzo dobrze - odezwał się Qorl, wstając z fotela. - Przystąpić do ataku. Na 

zakończenie akcji mamy najwyżej pięć minut. Nie możemy popełnić żadnego błędu. 

Z głuchym cmoknięciem otworzyła się zamykająca wylot rękawa uszczelniająca klapa 

i do środka rebelianckiej jednostki zaczęli wpadać szturmowcy, strzelając do wszystkiego, co 

się poruszało. Stożki wydobywającego się z luf ich karabinów światła dowodziły jednak, że 

broń była ustawiona na ogłuszanie, a nie zabijanie. Imperialni żołnierze nie mieliby co 

prawda nic przeciwko temu, żeby zabić wszystkich członków załogi „Diamentu”, ale 

wówczas niosące ogromną energię blasterowe smugi mogłyby uszkodzić znajdujące się na 

mostku delikatne systemy kontrolne i sterownicze. 

Niektórzy członkowie załogi rebelianckiegi statku próbowali kryć się za konsoletami. 

Strzelali stamtąd do szturmowców, posyłając ku nim śmiercionośne błyskawice. Jeden 

imperialny  żołnierz, trafiony takim strzałem, zwalił się na płyty pokładu. Pośrodku 

okrywającego tułów białego pancerza ziała ogromna dymiąca czarna dziura. Szturmowiec 

chciał powiedzieć coś do mikrofonu komunikatora, ale wydał tylko cichnący bulgot, po czym 

jego urządzenie odmówiło posłuszeństwa. 

Qorl wszedł do środka, trzymając blasterowy pistolet w mechanicznej dłoni. Z 

satysfakcją przyglądał się, jak szturmowcy opanowują cały mostek. Widział, jak trafiony 

ogłuszającym promieniem rebeliancki sternik zostaje odrzucony pod ścianę i bezwładnie 

osuwa się na pokład. Ujrzawszy to, odziana w mundur oficera taktycznego kobieta z głośnym 

krzykiem wyskoczyła zza konsolety, po czym błyskawicznie oddała cztery strzały ze swojego 

blastera. Udało się jej trafić dwóch szturmowców, ale po chwili i ona została ogłuszona. 

Qorl skierował się do konsolety sterowniczej „Diamentu”, Musiał szybko postarać się, 

żeby statek odzyskał zdolność manewrową. Jego czarne gogle, nasunięte na hełm pilota 

myśliwca TIE, nie pozwalały dobrze widzieć, co dzieje się z boku, toteż kiedy przechodził 

obok stanowiska dowodzenia, nie zauważył rebelianckiego oficera dowodzącego 

zaopatrzeniowym krążownikiem. Obdarzony podobną do rybiej głową Kalamarianin 

wyskoczył nagle zza konsolety i zwarłszy się z pilotem, przewrócił go na pokład. Blasterowy 

pistolet Qorla upadł z głośnym grzechotem na metalowe płyty. 

Rebeliancki oficer sczepił się z Qorlem, objąwszy go podobnymi do płetw rękami, ale 

pilot myśliwca typu TIE zdołał oswobodzić mechaniczną  rękę. Zacisnął palce w pięść i 

uderzywszy Kalamarianina z całej siły w głowę, pozbawił go przytomności. Podniósł 

background image

blasterowy pistolet, po czym wstał i zaczął otrzepywać czarny skafander z kurzu. 

Do Qorla podszedł spiesznie kapitan szturmowców. 

- Mostek został opanowany - zameldował. - Wszystko gotowe do startu. 

- Bardzo dobrze - odparł pilot. Uszczelnił czarny hełm i upewnił się,  że próżniowy 

skafander nie został uszkodzony podczas walki z rebelianckim oficerem. Chciał być pewien, 

że kiedy jego szturmowy wahadłowiec oderwie się od kadłuba rebelianckiego krążownika, on 

sam nie zginie wskutek nagłej dekompresji mostka. Zawahał się przez chwilę, po czym 

popatrzył na kapitana i powiedział: - Proszę wepchnąć ciała tych Rebeliantów do kapsuły 

ratunkowej i wystrzelić w przestworza. 

- Chce pan darować im życie? - zapytał zdumiony oficer. - Nie mamy aż tyle czasu! 

- A zatem proszę się pospieszyć - warknął Qorl, czując,  że targają nim sprzeczne 

uczucia. Ci ludzie byli przecież jego zawziętymi nieprzyjaciółmi. Składał kiedyś przysięgę, że 

nie oszczędzi ani jednego... a jednak członkowie załogi rebelianckiej jednostki walczyli 

bardzo mężnie. Leżeli teraz nieprzytomni i bezbronni, ale Qorl nie mógł znieść myśli,  że 

zostawiając ich na pastwę losu, właściwie wydaje na nich wyrok śmierci. 

Szturmowcy wahali się tylko sekundę, po czym zaczęli przenosić bezwładne ciała i 

bezceremonialnie wrzucać do wnętrza niewielkiej i nie uzbrojonej kapsuły ratunkowej. 

Później kapitan uszczelnił pokrywę włazu i wcisnął czerwony guzik powodujący wystrzelenie 

jej w przestworza. Rozległ się huk odpalanych silników i syk sprężonego gazu, po czym 

kapsuła zaczęła oddalać się od krążownika. 

Qorl obrócił  głowę, chcąc popatrzeć na ekran monitora konsolety taktycznej, 

znajdującej się na mostku „Diamentu”. Ujrzał na nim symbole maszyn obrony Coruscant, 

opuszczających orbitę i zbliżających się do unieruchomionego krążownika zaopatrzeniowego. 

- Opuścić rebeliancki statek - rozkazał swoim żołnierzom. -Przejść na pokład 

szturmowego wahadłowca i rozpocząć odwrót. Spotkamy się ponownie w bazie. 

Szturmowcy pospieszyli do otworu, wywierconego przez ostre, zębate tarcze, a kiedy 

znaleźli się na pokładzie swojej jednostki, kapitan zamknął i uszczelnił  śluzę  rękawa 

cumowniczego. Qorl przypiął się do fotela i przygotował na nagły skok ciśnienia. Kiedy 

zmodyfikowany szturmowy wahadłowiec oderwał się do kadłuba krążownika, przez otwór 

wydostało się powietrze, dotychczas uwięzione na mostku. 

Czując się bezpieczny w próżniowym skafandrze, Qorl uruchomił silniki 

rebelianckiego statku. Na klawiaturze komputera nawigacyjnego wystukał uprzednio 

przygotowane współrzędne, po czym usiadł wygodnie w fotelu, czując,  że statek zaczyna 

dokonywać zwrotu. Nie przejmując się nadlatującymi maszynami Rebeliantów, podążył w 

background image

ślad za imperialnymi jednostkami. Cieszył się,  że zdobył bezcenny skarb, dzięki któremu 

Drugie Imperium będzie mogło odzyskać przewagę militarną i ponownie zająć należne 

miejsce w galaktyce. 

Baza Qorla znajdowała się naprawdę blisko. 

 

Admirał Ackbar ocknął się i stwierdził,  że przebywa wraz z członkami załogi w 

ciasnej kabinie kapsuły ratunkowej, wystrzelonej na oślep w przestworza i wirującej wokół 

własnej osi. Czuł w głowie taki ból, jakby pod czaszką eksplodowało setki ładunków 

wybuchowych naraz. Członkowie załogi „Diamentu”, jęcząc i trzymając się za głowy, także 

zaczynali wracać do przytomności. 

Nie wiadomo, komu ani dlaczego zawdzięczali ten fakt, ale nadal żyli. Admirał 

przecisnął się do jednego z niewielkich iluminatorów i wyjrzał, szukając jednostek 

ratowniczych. 

Mimo przyprawiającego o mdłości wirowania, dostrzegł swój krążownik, ukazujący 

się co kilka chwil w coraz większej odległości. Przyglądał się, jak silniki „Diamentu” budzą 

się do życia, a porwany statek powoli obraca się i kieruje w ślad za uciekającymi maszynami 

imperialnymi. 

Myśliwce i patrolowce Nowej Republiki rzuciły się w pościg, chcąc odzyskać 

krążownik wraz z bezcennym ładunkiem. Admirał uświadomił sobie jednak, że zanim znajdą 

się w zasięgu strzału, imperialne statki i krążownik zdążą zniknąć w pustce przestworzy. 

Ackbar spoglądał, jak „Diament” znika, zanim wysłane z Coruscant statki znalazły się 

na tyle blisko, by spróbować choćby raz wystrzelić. Żałował, że nie może ponownie stracić 

przytomności, ale uniemożliwiał mu to ostry ból, niemal rozdzierający jego czaszkę. 

background image

ROZDZIAŁ 8 

 

Zekk przemykał się pogrążonymi w nocnych ciemnościach ulicami Imperial City. 

Oddalając się od pałacu, wybierał najciemniejsze przejścia i napowietrzne kładki. Nie chciał 

widzieć niczego i nikogo. Wysoko nad jego głową przelatywały wahadłowce, błyskając 

światełkami, które było widać nawet mimo drżącej mgiełki ciepłego, przesyconego wilgocią 

powietrza wydobywającego się z szybów wentylacyjnych wieżowców. Miliardy światełek 

rozciągającego się od horyzontu po horyzont miasta szydziły z chłopca, uświadamiając mu 

smutny fakt, jak bardzo jest samotny. 

Po niefortunnych wydarzeniach, jakich był sprawcą tego wieczora, Zekk czuł się tak, 

jakby nad jego głową unosił się wielki android, rozgłaszający wszystkim, że chłopak jest 

niezdarą i głupcem, przynoszącym wstyd swoim przyjaciołom. Co właściwie sobie myślał? 

Że należy do wyższych sfer i może rozmawiać z ambasadorami i dyplomatami jak z równymi 

sobie? Za kogo się uważał? Za przyjaciela dzieci samej przywódczyni Nowej Republiki? Kim 

był, że ośmielał się przebywać w towarzystwie takich ludzi? 

Zwiesiwszy głowę, szedł i spoglądał pod nogi, w nadziei, że zobaczy coś, co będzie 

mógł kopnąć,  żeby wyładować  wściekłość. W końcu dostrzegł pustą metalową puszkę po 

jakimś napoju. Zamachnął się nogą i trafił pojemnik czubkiem buta, tego samego, który tyle 

czasu polerował. Pamiętał,  że chciał wyglądać godnie w oczach ludzi, których jeszcze do 

niedawna uważał za przyjaciół. Puszka potoczyła się z grzechotem po płytach chodnika, po 

czym uderzyła w durbetonową  ścianę, ale ku rozpaczy Zekka nie rozbiła się ani nawet nie 

pękła. 

Chłopak nie uniósł głowy i nie przestał wpatrywać się w pełne gnijących odpadków 

mroczne zakamarki. Błąkał się po mieście, chodząc wąziutkimi uliczkami i nie bacząc, dokąd 

mogą go zaprowadzić. Niższe poziomy Coruscant były od dawna jego domem. Znał je bardzo 

dobrze i wiedział, co robić, aby przeżyć. Wszystko wskazywało na to, że spędzi w tych 

ponurych miejscach resztę życia. Nie miał żadnej nadziei, żadnej szansy zmiany stylu życia. 

Po prostu nie mógł nawet marzyć o tym, by dorównać ludziom, przed którymi otwierała się 

świetlana i szczęśliwa przyszłość... ludziom pokroju Jacena i Jainy. 

Zekk był nikim. 

W oddali ujrzał grupkę przekupniów, zamykających sklepy na noc. Stali, pogrążeni w 

przyjacielskiej rozmowie z patrolującymi ulice miejskimi strażnikami. Chłopak nie chciał 

nawet przejść obok nich. Nie szukał niczyjego towarzystwa. Wślizgnął się do kabiny 

background image

pobliskiej turbowindy i przycisnąwszy na chybił trafił jakiś guzik, zjechał dziewiętnaście 

poziomów niżej. Kiedy wysiadł, przekonał się,  że znalazł się w jeszcze większych 

ciemnościach niż poprzednio. 

Stary Peckhum już odleciał do orbitalnej stacji, żeby sprawdzić aparaturę, 

kontrolującą ustawienie zwierciadeł, a więc jego mieszkanie będzie teraz puste i ciche. Zekk 

musiałby spędzić tam całą noc sam, pocieszając się co najwyżej towarzystwem 

komputerowych gier i innych rozrywek... Perspektywa powrotu do domu, w którym nikt na 

niego nie czekał, nie wydała się zachęcająca. 

Zamiast tego mógł włóczyć się po ulicach, jak długo pragnął, i doszedł do wniosku, że 

chyba sprawi mu to większą radość. Przynajmniej nikt nie będzie kazał mu iść spać, nikt nie 

skarci go za to, że wałęsa się tam, gdzie nie powinien, ani też nikt nie będzie wsadzał nosa we 

wszystko, co zamierza zrobić. 

Uśmiechnął się z przymusem. Cieszył się swobodą, o jakiej Jacen i Jaina mogli tylko 

marzyć. Pamiętał,  że kiedy bliźnięta wyruszały na wyprawę, nieustannie spoglądały na 

chronometry, chcąc być pewne, że zdążą powrócić do domu o określonej porze. Nie 

wyobrażały sobie spóźnienia, nawet wskutek zbiegu nieprzewidzianych okoliczności. Z 

pewnością nie chciały,  żeby z tego powodu przepalił się odpowiedzialny za zmartwienia 

obwód opiekującego się nimi protokolarnego androida. Musiały postępować według 

sztywnego, z góry ustalonego harmonogramu. Były więźniami, gdyż podlegały nakładanym 

przez rodziców ograniczeniom i zakazom. 

Cóż z tego, że Zekk nie miał odpowiednich manier, jakich wymagało życie w świecie 

dostojników i dyplomatów? Kogo obchodziło,  że nie umie posługiwać się, odpowiednimi 

sztućcami albo nie zna właściwych słów,  żeby podziękować ambasadorowi wyglądającemu 

jak olbrzymi owad? Zekk prychnął pogardliwie. Nie chciałby spędzić życia w taki sposób jak 

Jacen i Jaina. Nie ma mowy! 

Wałęsając się bez celu opustoszałymi korytarzami i celowo powłócząc nogami po 

kamiennych płytach, Zekk nie zwrócił uwagi, że zapuszcza się tam, gdzie mroki gęstniały, a 

cisza stawała się coraz bardziej dokuczliwa. Przypomniawszy sobie upokorzenie, jakiego 

doznał podczas bankietu, pociągnął nosem i zazgrzytał  zębami. Nie dbał o to wszystko ani 

trochę. Chciał pozostać niezależny. Chciał być sobą. Naprawdę chyba tylko na tym mu 

zależało. 

Umieszczone nad jego głową panele jarzeniowe nieustannie migotały i mrugały. Dalej 

była ciemność - widocznie światła wypaliły się i zgasły. Jakiś szelest, dobiegający od sufitu, 

uświadomił Zekkowi, że kanałami przebiegł jakiś duży i niezdarny gryzoń. Po chwili od 

background image

strony końca korytarza doleciał inny zgrzyt czy szelest, wydany zapewne przez większe 

stworzenie. 

Zekk uniósł  głowę i wstrzymując powietrze w płucach, zobaczył wyłaniającą się z 

ciemności przed nim wysoką postać, czarniejszą niż najciemniejsze cienie. 

- No, no, kogóż tutaj mamy? - usłyszał  słodki głos, głęboki i nie wróżący niczego 

dobrego. 

Kiedy postać podeszła trochę bliżej, zdumionym oczom Zekka ukazała się wysoka 

kobieta kierująca na niego płonące fioletowe oczy. Nieznajoma była odziana w czarny 

połyskujący płaszcz ze spiczasto zakończonymi naramiennikami stanowiącymi zapewne coś 

w rodzaju ochronnej zbroi. Długie czarne włosy wiły się na jej ramionach niczym cienkie 

węże. Miała bladą cerę twarzy, od której odcinały się szkarłatnofioletowe usta. Zbliżając się 

do Zekka, próbowała wykrzywić je w uśmiechu, ale to nadało jej obliczu jeszcze bardziej 

złowieszczy wygląd. 

- Pozdrawiam cię, młodzieńcze - powiedziała. Jej głos ociekał słodyczą, jakby kobieta 

chciała wzbudzić zaufanie chłopca. - Chciałabym, żebyś poświęcił mi trochę czasu. 

Kiedy zbliżyła się jeszcze o dwa kroki, Zekk zauważył,  że nieznajoma wyraźnie 

kuleje. 

- Nie sądzę, żeby... - zaczął i odwrócił się, chcąc uciec, ale nagle dostrzegł dwie inne 

ciemne postacie, wyłaniające się z bocznych korytarzy, obok których niedawno przechodził. 

Jedną była krępa i niska kobieta o długich jasnobrązowych włosach i śniadej cerze skóry, a 

drugą młody ciemnowłosy mężczyzna o krzaczastych brwiach i pociągłej twarzy. 

- To potrwa tylko krótką chwilę, chłopcze - usłyszał głos kobiety za plecami. - Vilas i 

Garowyn pragną jedynie upewnić się,  że nie zrobisz żadnego głupstwa... - Ciemnowłosa 

kobieta, utykając, podeszła jeszcze bliżej. - Ja nazywani się Tarnith Kai. Chcemy tylko 

poddać cię pewnemu testowi. Zapewniam, że nie poczujesz żadnego bólu. 

Młody mężczyzna i krępa kobieta pochwycili go za ręce i obrócili. Wyczuwając 

podświadomie,  że jego życie znalazło się w niebezpieczeństwie, Zekk zaczął szarpać się, 

wyrywać i krzyczeć, co nie wywierało jednak żadnego wrażenia na trojgu nieznajomych. 

Chłopak uświadomił sobie przerażająco jasno, że krzyki i wołania o pomoc nie były na tych 

niższych poziomach czymś niezwykłym i bardzo rzadko spotykało się ludzi, którzy 

usłyszawszy je, spieszyli ofierze na ratunek. 

Zekk usiłował wyszarpnąć ręce z uchwytu palców napastników, trzymających go jak 

szponami, ale nadaremnie. Tymczasem Tamith Kai wyciągnęła spomiędzy fałd czarnej szaty 

dziwne urządzenie. Rozwinęła przewody łączące z obudową dwie półprzeźroczyste srebrzyste 

background image

rękojeści, sporządzone zapewne z jakiegoś szkliwa i mające kształt niewielkich wioseł, po 

czym przycisnęła guzik włączający zasilanie. Z obudowy wydobył się cichy pisk nakładający 

się na basowy pomruk. 

- Puśćcie mnie! - wrzasnął Zekk, po czym zamachnął się nogą, licząc na to, że może 

uda mu się kopnąć w goleń którejś z trzymających go osób. 

- Uważajcie - odezwała się Tamith Kai do pomocników, spoglądając znacząco na 

chłopaka. - Niektórzy potrafią być niebezpieczni, kiedy kopią. 

Pochyliła się nad Zekkiem i powoli zaczęła przesuwać kryształowymi  łopatkami 

wzdłuż jego boków. Czując,  że serce wali mu jak młotem, chłopak zgrzytnął  zębami i 

zamknął zielonkawe oczy. Z niejakim zdziwieniem stwierdził jednak, że nie czuje bólu, 

kłucia ani mrowienia. Żaden ognisty analizujący promień nie przeniknął przez jego ciało. 

Tamith Kai cofnęła się, a Garowyn i Vilas, pragnąc przyjrzeć się odczytowi, pochylili 

się nad szczupłym ramieniem wyrostka. Nie przestając wyrywać się z uchwytu ich palców, 

Zekk otworzył oczy i zobaczył  świetlisty wizerunek, będący mikrohologramem sylwetki 

mężczyzny, otoczonej roziskrzoną błękitną aureolą. 

- Hmmm, zdumiewające - odezwała się Tamith Kai. - Spójrzcie tylko, jakim 

dysponuje potencjałem. 

- Wspaniały okaz - zgodziła się z nią Garowyn. - Mieliśmy dzisiaj wielkie szczęście. 

- Aleja nie! - odciął się chłopak. - Czego ode mnie chcecie? 

- Pójdziesz z nami - oświadczyła fioletowooka nieznajoma stanowczym tonem, jakby 

nie przejmowała się tym, że jej ofiara może mieć na ten temat inne zdanie. 

- Nigdzie nie pójdę! - krzyknął Zekk. - Bez względu na to, co we mnie znaleźliście, 

nie... 

- Och, po prostu go ogłuszcie - rzekła zniecierpliwiona Tamith Kai, po czym 

odwróciła się i zaczęła kuśtykać, kierując się w ciemny koniec korytarza. - W ten sposób 

będziemy mogli łatwiej go przetransportować - rzuciła przez ramię. 

Vilas zwolnił uchwyt palców zaciśniętych dotychczas na ramieniu chłopca. Dobrze 

wiedząc, że może to być ostatnia szansa, Zekk postanowił rzucić się do ucieczki... ale nagle w 

mrocznym korytarzu rozbłysnął stożek błękitnego  światła. Trafił go w plecy i sprawił,  że 

nieprzytomny chłopak runął na kamienne płyty. 

background image

ROZDZIAŁ 9 

 

Jaina spoglądała markotnie na brata. Przygryzła wargę, zastanawiając się, co też 

powie ich matka, kiedy wróci do apartamentu po zakończeniu wizyty, jaką składała pani 

ambasador Alfy Karnaka. Miała nadzieję,  że Leia nie będzie zdenerwowana z powodu 

zachowania Zekka. 

Jacen spacerował niespokojnie po salonie, mrucząc .pod nosem coś, co tylko on 

rozumiał. 

- Blasterowe błyskawice! - wybuchnął w końcu. - Kto mógłby się spodziewać,  że 

Zekk weźmie bukiet za zieleninę! Jak to dobrze, że była z nami Tenel Ka i nie dopuściła do 

kolejnej kłopotliwej sytuacji. Ale i tak chyba wywarliśmy na pani ambasador nieszczególne 

wrażenie. 

- Nie sądzę, żeby było aż tak źle - odezwał się Anakin siedzący obok drzwi na dużej 

poduszce. - Zobaczycie, że mama da sobie ze wszystkim radę. 

Jaina jęknęła. 

- Zekk musi czuć się teraz strasznie przygnębiony - powiedziała. 

- Zobaczymy się z nim jutro rano, kiedy będziemy pomagali mu wydostać tę centralną 

jednostkę wielozadaniową- przypomniał Jacen. - Wówczas będziemy mogli pocieszyć go i 

przeprosić. 

Drzwi apartamentu rozsunęły się i do środka weszła Leia. Wyglądała na 

zdezorientowaną. Po chwili kłopotliwej ciszy dzieci odezwały się wszystkie naraz: 

- Przepraszam cię, mamo! - wybuchnęła Jaina. - To wszystko mój a wina! 

- Czy pani ambasador była bardzo zagniewana? - zapytał Jacen. 

- A gdzie tata? - zainteresował się Anakin. 

Kanonada pytań sprawiła, że Leia nagle ocknęła się z osłupienia. 

- Nie masz za co mnie przepraszać, Jaino - stwierdziła, obejmując córkę. - Pani 

ambasador powiedziała,  że mamy trójkę wspaniałych dzieci. Podobali się jej także wasi 

przyjaciele. - Pochyliła się,  żeby przygładzić proste ciemne włosy na głowie Anakina. - A 

jeżeli chodzi o odpowiedź na twoje pytanie, wasz tata postanowił omówić z panią ambasador 

sprawę nadprzestrzennych szlaków, którymi można dolecieć do Alfy Karnaka. Później chciał 

zostać u niej trochę dłużej, żeby załatwić inną sprawę jeszcze większej wagi. 

Jaina zamrugała, zdumiona niespodziewanym obrotem spraw, po czym usiadła na 

skraju długiej, wyściełanej repulsorowej ławy. Leia zajęła miejsce u jej boku, a Jacen 

background image

usadowił się na drugim krańcu. Leia nastawiła układ sterujący urządzenia na łagodne 

kołysanie, a Anakin przyciągnął swoją poduszkę i usiadł obok nich, nie odzywając się ani 

słowem. 

Leia uśmiechnęła się do dzieci. 

- Pani ambasador była zdumiona faktem zaproszenia aż tylu młodych ludzi na bankiet, 

wydany z okazji jej przybycia. Oświadczyła także, że żadna osoba dorosła, skłonna zmienić 

własne obyczaje, żeby dziecko nie poczuło się zakłopotane, nie powinna mieć problemów z 

nawiązaniem stosunków dyplomatycznych z jej światem. Cieszę się, że w tym czasie byliście 

w domu, a nie w akademii Jedi - dodała, zwracając się do bliźniąt. 

- To wspaniale, mamo - odezwała się Jaina, siadając wygodniej na repulsorowej ławie. 

- Dziś wieczorem dowiedziałam się także czegoś ważnego o sobie - ciągnęła Leia. - 

Kiedy razem z tatą odprowadzałam panią ambasador i jej dzieci do ich prywatnego 

apartamentu, uświadomiłam sobie, że m o j e dzieci są dla mnie ważniejsze niż wszyscy 

dostojnicy czy dyplomaci. Kiedy znaleźliśmy się w salonie, pani ambasador oświadczyła, że 

teraz jest gotowa omówić sprawę zawarcia przymierza jej planety z Nową Republiką. To 

właśnie wówczas zdumiałam nawet samą siebie. Odparłam,  że będę szczęśliwa, mogąc 

porozmawiać na ten temat jutro rano, gdyż dzisiaj chciałabym poświęcić trochę czasu swoim 

dzieciom. 

Zdumiona Jaina cicho zagwizdała. Matka była zawsze tak bardzo pochłonięta 

obowiązkami przywódczyni Nowej Republiki, że taka odpowiedź wydawała się czymś 

niepojętym. 

-Niemożliwe! - wykrzyknęła. 

Leia zachichotała. 

- Możliwe. I wiecie, co odpowiedziała mi pani ambasador? - W głosie Leii dało się 

słyszeć zdziwienie. - Odparła, że w takim razie nie ma najmniejszych wątpliwości, iż jej świat 

powinien zawrzeć takie przymierze. Wszystko zostało już przygotowane. 

- Jeżeli wszystko zostało przygotowane, dlaczego tata nie wrócił razem z tobą? - 

zapytał Anakin. - Co takiego ważnego zmusiło go do zostania? 

- Wasz tata został z własnej woli - unosząc brwi, odparła Leia - żeby opowiedzieć 

dzieciom pani ambasador jedną z waszych ulubionych bajek na dobranoc. Zgadnijcie, którą? 

- O maleńkim zagubionym banthusiu - mruknęli wszyscy troje naraz. 

- A zatem ty będziesz musiała teraz opowiedzieć nam jakąś bajkę, mamo - odezwał się 

sennie Anakin. 

Leia nie miała nic przeciwko temu. 

background image
background image

ROZDZIAŁ 10 

 

Następnego ranka, kiedy wyszli na ulicę, Jacen nie mógł się pozbyć uczucia 

nieprzyjemnego  świerzbienia karku. Wydawało mu się,  że jego szyja stanowi część szlaku 

mermynów. Prowadziła Jaina, ponieważ  właśnie ona najlepiej znała drogę do mieszkania 

Zekka. W przeciwieństwie do niej Jacen zawsze błądził, kiedy musiał dotrzeć w określone 

miejsce. Tenel Ka podążała za Jainą, nie odzywając się ani słowem. Stąpała nieco 

przygarbiona, machinalnie stawiając stopy, jakby i ją dręczyły złe przeczucia. Pochód 

zamykali Jacen i Lowbacca. 

Schodzili coraz niżej opustoszałymi przejściami i korytarzami. Docierało tu niewiele 

światła z wyższych poziomów miasta, a w powietrzu wyczuwało cię charakterystyczną woń 

rdzewiejącego metalu i gnijących odpadków. Nieznajome zapachy drażniły powonienie 

wszystkich, a szczególnie Wookiego -jeżeli sądzić po tym, jak marszczył nos i mrużył oczy. 

- Jesteśmy na miejscu - odezwała się Jaina, skręciwszy w boczny korytarz, jeszcze 

węższy niż poprzedni. Przystanęła przed niskimi drzwiami i przycisnęła guzik umożliwiający 

wejście do środka. Na niewielkiej kontrolnej płytce zapaliła się jednak czerwona lampka na 

znak, że jest to niemożliwe. Jaina przygryzła dolną wargę. 

- Dziwne - oznajmiła. - Zekk powiedział poprzedniego dnia, że usunie blokadę zamka, 

żebyśmy mogli wejść do jego mieszkania. 

- Może był bardziej zdenerwowany, niż przypuszczaliśmy - odezwała się Tenel Ka. 

- To możliwe - zgodziła się z nią Jaina - chociaż mało prawdopodobne. Zdarzały się 

nam czasami nieporozumienia, ale zawsze... - urwała, nie kończąc zdania. 

Lowbacca mruknął, wtrącając jakąś uwagę, którą po chwili przetłumaczył Em Teedee: 

- Pan Lowbacca zastanawia się, czy przypadkiem pan Zekk nie wyszedł na poranny 

spacer. A może postanowił wyjść, żeby zdobyć jakieś artykuły spożywcze na śniadanie? 

- Ta-a, coś smaczniejszego niż te przeznaczone dla szturmowców racje żywnościowe, 

którymi poczęstował nas ostatnio - zauważył Jacen. Kiedy przypomniał sobie, jak 

smakowały, poczuł, że w jego żołądku zaburczało na znak protestu. 

- Wiedział, że dzisiaj przyjdziemy - rzekła Jaina. - Nie powinien wychodzić z domu. 

- Zaczekajmy - zaproponował Jacen, siadając na podłodze i krzyżując nogi. - Z 

pewnością wkrótce wróci i uraczy nas jakąś niesamowitą opowieścią. 

- Tak, to byłoby podobne do niego - przyznała Jaina. 

Wiedząc, że siostra nie przestaje się martwić, Jacen próbował ją uspokoić. 

background image

- Zobaczysz, że za kilka minut powróci - powiedział, jakby był o tym absolutnie 

przekonany. - A w tym czasie - dodał ochoczo - mógłbym opowiedzieć wam kilka nowych 

dowcipów. Oczywiście, jeżeli chcecie posłuchać. 

 

Bliźnięta postanowiły zapoznać pozostałych młodych rycerzy Jedi z historiami kilku 

poprzednich przygód, przeżytych przez Zekka. Najpierw Jacen opowiedział o tym, jak ich 

przyjaciel zszedł czterdzieści dwa piętra nieczynnym szybem turbowindy, ponieważ w świetle 

impulsowej latarki laserowej zobaczył na dnie coś  błyszczącego. Z każdym pokonywanym 

piętrem wyobrażał sobie coraz większą wartość znaleziska, ale kiedy dotarł na najniższy 

poziom, przekonał się, że błyszczący przedmiot jest tylko kulą zmiętej folii, która przykleiła 

się do plamy smaru ściekającego po ścianie szybu. 

Jaina podzieliła się z przyjaciółmi opowiadaniem o tym, jak Zekk przeprogramował 

osobiste urządzenie tłumaczące, własność grupy aroganckich turystów, podobnych do gadów, 

którzy wypchnęli go z kolejki osób czekających na darmowe próbki nowego produktu 

spożywczego. Zekk dokonał wówczas zmiany oprogramowania ich androida tłumaczącego w 

taki sposób, że za każdym razem, kiedy gadopodobni turyści pytali o drogę do restauracji czy 

muzeum, byli kierowani do najbliższej szulerni albo ośrodka przetwarzania odpadów. 

- Po prostu coś okropnego! - oświadczył Em Teedee. 

Upływające minuty zamieniły się w godzinę, ale ich przyjaciel nie powrócił. 

W końcu Jaina wstała. 

- Musiało się stać coś  złego - oznajmiła, przygryzając dolną wargę. - Zekk nie 

wyszedłby na tak długo. 

Lowie warknął, a Em Teedee przetłumaczył: 

- Pan Lowbacca sugeruje, że prawdopodobnie pan Zekk potrzebuje trochę więcej 

czasu, żeby przezwyciężyć wstyd i zakłopotanie. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek zrozumiał 

ludzi - dodał po chwili. 

- To możliwe - odparła Jaina, ale wyraz jej twarzy świadczył o tym, że dziewczyna nie 

została przekonana. 

- Hej, a dlaczego nie mielibyśmy zostawić mu wideowiadomości? - zaproponował 

Jacen. - Przyjdziemy tutaj jutro. Jak myślicie, ile czasu może się na nas wściekać? 

 

Następnego dnia jednak także nie zastali przyjaciela. Jacen przycisnął guzik, 

uruchamiający drzwi wejściowe, ale ponownie zapaliła się czerwona lampka. Młodzi Jedi 

wiedzieli, że niedługo przyleci z orbitalnej stacji stary Peckhum i nie zastanie w mieszkaniu 

background image

nikogo. 

- Myślę, że powinniśmy poszukać Zekka - odezwał się Jacen, spoglądając na niemy 

panel informacyjny, umieszczony na ścianie. 

- Zgadzam się - oświadczyła Tenel Ka. 

- No cóż - rzekła Jaina, energicznie zacierając dłonie. - W takim razie na co jeszcze 

czekamy? A jeżeli go nie znajdziemy, powinniśmy porozmawiać z mamą. 

 

Kiedy młodzi rycerze Jedi znaleźli się w prywatnego gabinecie przywódczyni Nowej 

Republiki, Leia Organa Solo sprawiała wrażenie bardzo skupionej i zajętej pracą. Mimo to 

uśmiechnęła się na ich widok. Wstała od biurka, po czym odgarnęła niesforny kosmyk 

włosów opadających na oczy Jainy. 

- Cieszę się, że wpadłyście do mnie, dzieciaki - rzekła. - Chciałam pokazać wam coś 

ciekawego. 

Zanim Jaina albo Jacen mieli czas powiedzieć jej, że z Zekkiem stało się coś złego, 

Leia odtworzyła kiepskiej jakości dalekosiężny wideogram, na którym było widać, jak 

imperialne statki szturmowe atakują w przestworzach niedaleko Coruscant zaopatrzeniowy 

krążownik Nowej Republiki. 

- Ta jednostka wygląda zupełnie tak samo jak statek, który zaatakował orbitalną stację 

wydobywczą Landa Carlissiana! - wykrzyknęła Jaina. 

- Tak myślałam, pamiętając, jak mi go opisaliście - odparła Leia. -Teraz będę mogła 

powiedzieć o tym admirałowi Ackbarowi. Atak miał miejsce zaledwie przed dwoma dniami. 

Możliwe, że zawisło nad nami całkiem realne niebezpieczeństwo. Wróg może pragnąć zadać 

cios, wymierzony w samo serce Nowej Republiki. 

Jaina, która właśnie odtwarzała nagranie po raz drugi, zmarszczyła brwi i oznajmiła: 

- W tym wideogramie niepokoi mnie jeszcze coś innego. Nie potrafię tylko 

powiedzieć, co... 

Leia usiadła znów za biurkiem. 

- Admirał Ackbar i grupa ekspertów taktyków analizują nagranie, klatka po klatce. 

Możliwe,  że będą chcieli zadać wam kilka pytań. Stosujemy dodatkowe środki 

bezpieczeństwa, obawiając się,  że niedługo możemy być  świadkami kolejnego ataku 

oddziałów imperialnych. 

Kiedy skończyli oglądać, Jacen opowiedział matce historię zniknięcia Zekka. Leia nie 

wydawała się jednak zaniepokojona. Powiodła spojrzeniem po twarzach czwórki stojących 

przed jej biurkiem młodych Jedi. 

background image

- No, dobrze - odezwała się, kiedy skończyli. - Pozwólcie, że zadam wam jedno 

pytanie. Jak myślicie, kto zna lepiej to miasto, wy czy Zekk? 

- No cóż, jasne, że Zekk - odparł Jacen, chociaż stwierdzenie tego faktu przyszło mu z 

niejakim trudem. - Ale... 

- A jeżeli Zekk jest tak bardzo wytrącony z równowagi, że postanowił zaszyć się w 

mysiej dziurze - ciągnęła Leia - czy to dziwne, że nie możecie go odnaleźć? 

- Nie zrobiłby czegoś takiego - zaoponowała Jaina. - Obiecał, że się z nami spotka. 

- W takim razie - odrzekła Leia spokojnie, starając się nadać  głosowi rzeczowe 

brzmienie - może już znalazł tę centralną jednostkę wielozadaniową! poleciał z Peckhumem, 

by zainstalować jawę wnętrzu orbitalnej stacji kontrolnej? 

- Wówczas zostawiłby nam jakąś wiadomość - oświadczyła Jaina, nie dając za 

wygraną. 

- Ona ma rację, mamo - poparł siostrę Jacen. - Zekk może sprawiać wrażenie nicponia, 

ale zawsze dotrzymuje danego słowa. 

Leia obdarzyła bliźnięta sceptycznym spojrzeniem. 

- Od jak dawna go znacie? - zapytała. 

Jaina wzruszyła ramionami. 

- Od pięciu lat, ale co to ma... 

- A w ciągu tych pięciu lat - przerwała jej matka - ile razy po prostu znikał, by 

wyruszyć na jakąś tajemniczą wyprawę, tylko po to, żeby pojawić się po miesiącu? 

Jacen chrząknął i niespokojnie przestąpił z nogi na nogę. 

- Uhm, co najmniej kilka - odparł. 

- No, właśnie. Sami widzicie - stwierdziła Leia, jakby odpowiedź jej syna ostatecznie 

zamykała sprawę. 

- Ale wtedy ani razu nie obiecywał, że się z nami spotka - przypomniał Jacen. 

Leia westchnęła. 

- I ani razu nie czuł się wówczas upokorzony z powodu tego, co wydarzyło się 

podczas bankietu, wydanego na cześć jakiegoś dyplomaty. Posłuchajcie, Zekk jest starszy niż 

wy, a prawo stanowi, że może przychodzić i odchodzić, kiedy zechce. A nawet gdybyśmy 

byli absolutnie pewni tego, że stało mu się coś  złego - a wcale nie jesteśmy - niewiele 

moglibyśmy zrobić. Galaktyka jest bardzo duża. Któż wie, gdzie chłopak może przebywać w 

tej chwili? 

Każdego dnia znika wielu ludzi, a my po prostu nie mamy możliwości szukania 

wszystkich, którzy zaginęli. Tydzień jeszcze się nie skończył, a ja otrzymałam meldunki o 

background image

zaginięciu przynajmniej trojga innych nastolatków i to na terenie samego Imperial City. 

Dlaczego nie mielibyście zaczekać do jutra, aż powróci Peckhum? Może on będzie wiedział, 

co stało się z Zekkiem. A jeżeli nie, zapewne podsunie wam jakiś pomysł, gdzie go szukać. 

Leia wstała zza biurka i zamierzając powrócić do pracy, odprowadziła młodych Jedi 

do drzwi. 

- Właśnie teraz przygotowuję się do następnego spotkania z panią ambasador Alfy 

Karnaka - powiedziała. - A wieczorem muszę wziąć udział w koncercie, zorganizowanym 

przez Ludzi Wyjących Drzew... - Potarła skronie, jakby oczekując,  że może dostać bólu 

głowy. - Bardzo lubię to, co robię... - dodała. - No, przynajmniej większość rzeczy. 

Kiedy wszyscy młodzi Jedi wychodzili z gabinetu Leii, Jacen jęknął. 

- Mama nie wierzy, że Zekkowi mogło przydarzyć się coś złego -stwierdził. 

- Wygląda na to, że jednak musimy sami wyruszyć na poszukiwania - oznajmiła Jaina. 

Lowie warknął przeciągle, zgadzając się z jej zdaniem. 

- Wszystko zależy teraz tylko od nas - rzekł Jacen, podkreślając te słowa 

zdecydowanym uderzeniem pięści w otwartą dłoń drugiej ręki. 

- I to jest fakt - odezwała się Tenel Ka. 

background image

ROZDZIAŁ 11 

 

Po upływie czasu, który wydał mu się całą wiecznością, Zekk z wysiłkiem wrócił do 

przytomności. Czuł się tak, jakby jego ciało zostało porażone napięciem o wartości miliona 

woltów, co spowodowało zwarcie połowy włókien nerwowych i wywołało nieprzyjemne 

mrowienie i drżenie mięśni. 

Potwornie bolała go głowa, a od leżenia na zimnych metalowych płytach podłogi cały 

był zziębnięty i zesztywniały. Jaskrawe białe światło raziło jego oczy. 

Kiedy siadał, musiał kilka razy zamrugać, a wówczas ujrzał jaskrawe wielobarwne 

plamy. Czekał, aż odzyska ostrość wzroku, ale uświadomił sobie w końcu,  że niczego nie 

widzi, ponieważ niczego nie było do zobaczenia... poza gładkimi jasnoszarymi ścianami. Na 

jednej ujrzał okratowaną osłonę, kryjącą zapewne głośnik, a na innej otwór wentylacyjny 

pełniący funkcję wlotu powietrza... i nic więcej. Nie udało mu się dostrzec żadnych drzwi. 

Zrozumiał,  że zapewne został zamknięty w jakiejś celi. Pamiętał,  że usiłował się 

wyrwać z rąk dwojga złowieszczo wyglądających ludzi, którzy pochwycili go na jednym z 

niższych poziomów miasta. Pamiętał również, że wysoka czarnowłosa i fioletowooka kobieta 

poddała go jakiemuś testowi, po którym został ogłuszony przez stojącego za plecami młodego 

ciemnowłosego mężczyznę... 

- Hej! - wrzasnął ochryple, kiedy przypomniał sobie to wszystko. - Hej! Gdzie jestem? 

Zatoczywszy się, wstał i czując zawroty głowy, podszedł do najbliższej ściany. Zaczął 

uderzać pięścią w metalową  płytę, pragnąc zwrócić na siebie czyjąś uwagę. Obszedł 

niewielkie pomieszczenie, ale nigdzie nie ujrzał szpary wskazującej na istnienie drzwi. 

Zbliżył usta do okratowanej płyty i zawołał: 

- Niech ktoś powie, o co tutaj chodzi! Nie macie prawa więzić mnie w tej celi! 

Buńczuczne słowa miały stanowić dowód, że Zekk się nie boi. Chłopak wiedział 

jednak,  że czasami zdarzają się takie rzeczy, o jakich Jacen i Jaina, wychowani w 

poszanowaniu prawa i pilnowani od najmłodszych lat, nigdy nie słyszeli. Był pewien, że jego 

„prawa” nie będą respektowane, jeżeli znajdzie się ktoś na tyle potężny, kto nie zawaha się 

ich podeptać. Był zdany na własne siły. Nie miał nikogo, kto mógłby wyciągnąć go z 

tarapatów albo wysłać oddział wojska, żeby go uwolnić. Niewiele osób zauważy, że zniknął. 

Nikt nie dowie się, co się z nim stało. 

- Hej! - krzyknął ponownie, kopiąc  ścianę. - Dlaczego jestem uwięziony? Czego 

chcecie ode mnie? 

background image

Nagle usłyszał szelest, dobiegający od strony przeciwległej ściany, i odwrócił się na 

pięcie jak użądlony. Przekonał się,  że gładka płyta odsunęła się na bok. Zobaczył  młodego 

mężczyznę stojącego w mrocznym otworze w towarzystwie dwóch uzbrojonych 

szturmowców. Wysoki nieznajomy był odziany w srebrzyste szaty. Miał jasne, równo 

przystrzyżone włosy, a na jego nieskazitelnie pięknej twarzy malował się łagodny uśmiech. 

Zekk jeszcze nigdy nie widział nikogo tak harmonijnie zbudowanego i przystojnego. Młody 

mężczyzna, od którego emanował niezwykły spokój, sprawiał wrażenie alabastrowego 

posągu, wyrzeźbionego przez artystę. 

- Czy przypadkiem trochę nie przesadzasz? - zapytał nieznajomy. Z jego głosu 

promieniowała siła i charyzma. - Przyszliśmy, kiedy uświadomiliśmy sobie, że odzyskałeś 

przytomność. Uderzając tak silnie w ścianę, mogłeś zrobić sobie jakąś krzywdę. 

Zekk nie pozwolił, by łagodne słowa mężczyzny uśpiły jego czujność. 

- Chcę wiedzieć, dlaczego tutaj, jestem - odparł. - Wypuśćcie mnie. Moi przyjaciele 

będą mnie szukali. 

- Jestem pewien, że nie będą - oznajmił nieznajomy, kręcąc głową. - Wiemy to, bo 

zebraliśmy o tobie wystarczająco dużo informacji. Ale możesz pozbyć się wszelkich obaw. 

- Mogę... pozbyć się obaw? - zająknął się chłopak. - Jak śmiesz mówić... 

Urwał, kiedy dotarło do niego znaczenie słów, wypowiedzianych przez mężczyznę. 

To prawda, przyjaciele nie będą go szukali. Bardzo wątpił, czy Jacen i Jaina w ogóle 

chcieliby pokazywać się w jego towarzystwie po incydencie, jakiego dopuścił się podczas 

bankietu. 

- O co ci właściwie chodzi? - zapytał o wiele ciszej. 

Mężczyzna, odziany w fałdzistą srebrną szatę, gestem dał znak szturmowcom, żeby 

się nie ruszali, po czym wszedł do celi i zamknął drzwi za sobą. 

- Widzę,  że zostałeś umieszczony w jednym z naszych... najmniej luksusowych 

apartamentów - powiedział i lekko westchnął. - Postaram się znaleźć dla ciebie wygodniejsze 

pomieszczenie tak szybko, jak będzie możliwe. 

- Kim jesteście? - nalegał Zekk, nadal nie pozwalając sobie na osłabienie czujności. - 

Dlaczego mnie ogłuszyliście? 

- Nazywam się Brakiss - rzekł mężczyzna. - Przepraszam cię za... entuzjazm, okazany 

przez moją koleżankę Tamith Kai. Jestem pewien, iż uciekła się do użycia siły tylko dlatego, 

że się opierałeś. Gdybyś dobrowolnie zechciał zrobić to, o co prosiła, mógłbyś znaleźć się tu 

w przyjemniejszych okolicznościach. 

- Nie wiedziałem,  że zgoda na porwanie może być uważana za coś przyjemnego - 

background image

prychnął Zekk. 

- Porwanie? - odparł Brakiss, udając, że jest przerażony. - Nie wyciągaj pochopnych 

wniosków, dopóki nie usłyszysz wszystkiego, co mam do powiedzenia. 

- Mam nadzieję, że zaraz zechcesz mi to powiedzieć - mruknął chłopak. 

- Oczywiście. - Brakiss obdarzył go promiennym uśmiechem. - Chciałbyś może coś 

zjeść albo wypić? 

- Po prostu powiedz, o co chodzi. 

Brakiss złączył dłonie, a iskrząca się srebrzysta szata zamigotała przy tym ruchu jak 

zmarszczki na powierzchni wody, w której odbija się pochmurne niebo. 

- Mam dla ciebie pewną informację - zaczął. - Nie wątpię, że sprawi ci przyjemność, 

chociaż w pierwszej chwili możesz mieć trudności z otrząśnięciem się ze wstrząsu. 

- Jaką informację? - zapytał chłopak, sceptycznie unosząc brwi i marszcząc czoło. 

- Czy wiedziałeś o tym, że dysponujesz potencjałem Jedi? 

Zielone oczy Zekka rozszerzyły się ze zdumienia. 

- Ja? Potencjałem Jedi? - powtórzył. - Chyba pomyliliście mnie z kimś innym. 

Brakiss wyszczerzył zęby w uśmiechu. 

- Przyznaję, że sami byliśmy tym zaskoczeni. Czy twoi przyjaciele Jacen i Jaina nic ci 

o tym nie mówili? Nie wspominali ani słowem? 

- Nie mam żadnego potencjału Jedi - wymamrotał Zekk. - Nie mógłbym przecież mieć 

czegoś takiego... 

- Dlaczego nie? - unosząc brwi, zapytał Brakiss. 

Sprawiał wrażenie bardzo pewnego siebie. Czekał, aż chłopak zechce odpowiedzieć 

na jego pytanie. W końcu Zekk spuścił głowę i popatrzył na otwarte dłonie. 

- Ponieważ jestem... najzwyczajniejszym ulicznikiem. Tymczasem rycerze Jedi są 

wielkimi obrońcami Nowej Republiki. Są potężni i silni... 

Brakiss przerwał mu, niecierpliwie kiwnąwszy głową. 

- Tak, to prawda... ale dysponowanie umiejętnościami Jedi nie ma nic wspólnego z 

tym, jak żyjesz czy zostałeś wychowany. Moc nie zna żadnych granic społecznych ani 

ekonomicznych. Sam Luke Skywalker był kiedyś przybranym synem zwykłego farmera na 

pustynnej Tatooine. 

Dlaczego biedny chłopak nie miałby dysponować takim samym potencjałem Jedi jak, 

powiedzmy, dzieci potężnego polityka, pławiące się w luksusie i nie muszące troszczyć się o 

zaspokajanie swoich potrzeb? Prawdę mówiąc - zniżywszy głos, ciągnął Brakiss - możliwe, 

że zawdzięczasz to właśnie faktowi, iż całe twoje życie było jednym pasmem udręki. Twoje 

background image

umiejętności zostały wyostrzone w większym stopniu niż zdolności tych małych 

rozpieszczonych bachorów. 

- To nie są bachory - odciął się Zekk. - Są moimi przyjaciółmi. 

Brakiss zlekceważył jego uwagę nonszalanckim gestem. 

- Wszystko jedno. 

- Jak to się stało,  że nic o tym nie wiedziałem? Jakim cudem nigdy... niczego nie 

czułem? - zastanawiał się chłopak. 

Nagle uświadomił sobie, czego poszukiwała Tamith Kai, badając go za pomocą 

dziwnego urządzenia. 

Brakiss zakołysał się na piętach. 

- Skąd mogłeś wiedzieć o tym, że dysponujesz umiejętnościami Jedi, jeżeli nikt cię nie 

uczył? Nikt ci nawet nic nie powiedział. Sam widziałeś,  że wykrycie potencjału Jedi jest 

niezwykle proste. Prawdę mówiąc, jestem wstrząśnięty faktem, że tacy dobrzy przyjaciele jak 

Jacen i Jaina nigdy nie zadali sobie trudu sprawdzenia twojego potencjału. Czyż nie jest 

prawdą, że mistrz Skywalker rozpaczliwie poszukuje nowych kandydatów do swojej uczelni, 

żeby wyszkolić ich na potężnych rycerzy Jedi? 

Zekk niechętnie kiwnął głową. 

- Jeżeli to prawda - ciągnął Brakiss - dlaczego twoi przyjaciele nie badaj ą każdego, z 

kim się spotykają? Dlaczego z góry założyli, że nie warto poddać cię testowi? Wydaje mi się, 

że cię lekceważą. Zapewne nawet nie wyobrażają sobie, żeby pierwszy lepszy ulicznik i 

włóczęga mógł pobierać nauki w akademii Jedi, bez względu na to, jak dużym dysponuje 

potencjałem. 

- To nieprawda - mruknął Zekk, ale było widać, że bez większego przekonania. 

- Niech ci będzie. - Brakiss wzruszył ramionami. 

Zekk rozejrzał się po celi, chociaż  gładkie, pozbawione jakichkolwiek ozdób ściany 

nie przedstawiały miłego widoku. Wykonał szeroki gest, pokazując zimne, nagie ściany 

pomieszczenia. 

- Gdzie jestem? - zapytał, próbując skierować rozmowę na inne tory. 

- To miejsce nazywa się Akademią Ciemnej Strony - odparł Brakiss, a Zekk ze 

zdumieniem przypomniał sobie, że właśnie w tej ukrytej gdzieś w przestworzach orbitalnej 

stacji Jacen i Jaina byli przetrzymywani wbrew swojej-woli. - A ja zajmuję się szkoleniem 

nowych Jedi na potrzeby Drugiego Imperium, chociaż posługuję się nieco innymi metodami 

niż te, z których korzysta mistrz Skywalker w swoim ośrodku szkoleniowym na Yavinie 

Cztery. - Brakiss mrugnął porozumiewawczo do chłopaka. - Ale ty nic przecież nie wiesz na 

background image

ten temat, prawda? Twoi przyjaciele nigdy cię tam nie zabrali? - Zabrzmiało to jak pytanie. - 

Prawda? Nawet na krótką wycieczkę? 

Zekk pokręcił głową. 

- No cóż, ja także szkolę nowych Jedi - powtórzył Brakiss. - Pragnę,  żeby stali się 

potężnymi wojownikami, którzy przywrócą Drugiemu Imperium blask i chwałę. Sojusz 

Rebeliantów to organizacja przestępcza. Ale ty pewnie tego nie zrozumiesz. Jesteś zbyt 

młody, by pamiętać, co wydarzyło się w czasach panowania Imperatora Palpatine’a. 

- Nienawidzę Imperium! - odparł z mocą chłopak. 

- Nieprawda - zapewnił go Brakiss. - Mówisz tak, bo twoi przyjaciele powiedzieli ci, 

żebyś nienawidził Imperium, mimo iż nie doświadczyłeś na własnej skórze, jak wyglądało 

życie w tamtych czasach. Znasz tylko tę wersję historii, którą ci opowiedzieli. Z pewnością 

wiesz,  że bez względu na to, jaki rząd obejmuje władzę, zawsze stara się przedstawić 

pokonanego rywala w jak najgorszym świetle. Nie zdziwiłbym się, gdyby twoi przyjaciele 

mówili, że byliśmy potworami. Powiem ci, jak wyglądała prawda. W Imperium nie panował 

polityczny chaos. Wszyscy mieli równe szansę. Nie widywało się gangów młodych ludzi 

panoszących się po ulicach Coruscant. Każdy miał do wykonania jakąś pracę, a co więcej, 

starał się wykonywać ją jak najlepiej. 

A poza tym, młody Zekku, co właściwie obchodzi cię galaktyczna polityka? Nigdy 

przecież nie zawracałeś sobie głowy takimi głupstwami. Czy naprawdę twoje życie uległoby 

jakiejkolwiek zmianie, gdyby przywódczynię Nowej Republiki zastąpił jakiś inny polityk 

wywodzący się z Drugiego Imperium? Jeżeli jednak powierzysz swój los w nasze ręce, twoje 

położenie może ulec radykalnej poprawie. 

Zekk potrząsnął głową i zacisnął zęby. 

- Nie zdradzę swoich przyjaciół - burknął. 

- Ach tak, przyjaciół... - powtórzył lekceważąco Brakiss. - Tych samych, którzy nigdy 

nie poddali cię testowi, żeby odkryć twój niezwykły talent. Tych samych, którzy widują się ż 

tobą tylko wówczas, kiedy mają czas i ochotę. Dobrze wiesz, że kiedy zajmą się jakąś 

„ważniejszą” pracą, zostawią cię tu na łasce losu. Możliwe,  że nawet zapomną o tobie 

szybciej, niż zdążysz mrugnąć powieką. 

- Nie - szepnął chłopak. - Nie zapomną. 

- Powiedz mi, czy myślałeś o przyszłości? - zapytał urodziwy mężczyzna. - Czy 

wiesz, co cię czeka? Zaprzyjaźniłeś się z parą dzieciaków należących do najwyższych sfer, 

ale czy kiedykolwiek będziesz mógł uważać się za jednego z ich grona? Bądź szczery wobec 

samego siebie. 

background image

Zekk nie odpowiedział, chociaż gdzieś, w głębi serca, bardzo dobrze znał odpowiedź. 

- Będziesz zbierał odpadki i śmieci do końca  życia - ciągnął Brakiss. - Będziesz 

sprzedawał  świecidełka, pragnąc zarobić tyle kredytów, żeby wystarczyło na najbliższy 

posiłek. Czy sądzisz,  że sam, bez niczyjej pomocy, potrafisz zdobyć  władzę, sławę i 

szacunek? 

Po raz drugi Zekk zdecydował się nie udzielać odpowiedzi. Brakiss pochylił się nad 

nim, a z każdego rysu jego pięknej, jakby wy-rzeźbionej twarzy promieniowała troska i 

współczucie. 

- Daję ci szansę, chłopcze - powiedział. - Czy masz dość odwagi, by z niej skorzystać? 

Zekk postarał się znaleźć w sobie resztkę siły, żeby się sprzeciwić. Poczuł, jak w jego 

piersi zaczyna wzbierać fala złości. 

- Taką samą szansę, jaką dałeś Jacenowi i Jainie? - zapytał, nie kryjąc ironii w głosie. - 

Powiedzieli mi, jak ich porwaliście, po czym przetransportowaliście do Akademii Ciemnej 

Strony i torturowaliście. 

- Torturowaliśmy? - Brakiss roześmiał się i pokręcił głową, aż zafalowały jego jasne 

włosy. - Przez całe  życie byli rozpieszczani, więc nie dziwię się,  że trochę ciężkiej pracy 

mogło wydać się im torturą. Zaproponowałem im, że zajmę się ich nauką, tak aby mogli 

kiedyś stać się potężnymi Jedi. Przyznaję jednak, że w ich przypadku popełniłem omyłkę. 

Chcieliśmy szkolić młodych ludzi, którzy mieliby zostać rycerzami Jedi, ale oboje zaproszeni 

przez nas kandydaci byli niestety zbyt zarozumiali. Ryzyko okazało się wyższe, niż 

przypuszczaliśmy, wskutek czego nasza akademia niepotrzebnie zwróciła na siebie uwagę. 

W takiej sytuacji postanowiliśmy zmienić plany. Wspominałem ci, że Moc bywa 

równie silna u ludzi potężnych i bogatych, jak i tych, nie mających w życiu tyle szczęścia. 

Jeżeli chcesz poznać prawdę, Zekku, nie obchodzi mnie twoje pochodzenie, lecz talent oraz 

pragnienie,  żeby go rozwijać. Tamith Kai i ja postanowiliśmy rozpocząć poszukiwania 

odpowiednich kandydatów pośród ludzi należących do najniższych warstw społeczeństwa. 

Wiedzieliśmy,  że niektórzy mają równie silny potencjał jak ci zaliczający się do warstw 

najwyższych, ale chodziło nam o to, żeby zniknięcie kandydata nie narobiło tyle szumu. 

Szukamy ludzi, którzy będą chcieli uczyć się i pracować razem z nami. 

Chłopak spojrzał spode łba na Brakissa, ale młody mężczyzna obdarzył go 

płomiennym spojrzeniem i powiedział: 

- Jeżeli się do nas przyłączysz, obiecuję, że imię Zekk nie będzie nigdy lekceważone 

ani zapomniane. 

Drzwi celi się otworzyły, ukazując stojącego na progu szturmowca. Żołnierz trzymał 

background image

tacę z parującym napojem i kusząco pachnącymi pasztecikami. 

- Może zechcesz coś zjeść w tym czasie, kiedy będziemy rozmawiali - zaproponował. 

- Wydaje mi się, że odpowiedziałem na większość twoich pytań, ale jeżeli jest jeszcze coś, co 

chciałbyś wiedzieć, pytaj śmiało. 

Zekk uświadomił sobie, że jest głodny jak wilk. Połknął aż trzy paszteciki, po każdym 

oblizując wargi. Nigdy w życiu nie jadł niczego tak pysznego. 

Ukryte znaczenie słów Brakissa niepokoiło go i przerażało, ale w umyśle chłopaka raz 

po raz pojawiały się pytania na temat przyszłości. I chociaż Zekk nie chciał przyznać tego 

przed samym sobą, miał niejasne przeczucie, że większość stwierdzeń i obietnic młodego 

mężczyzny nie była pozbawiona sensu. 

 

Zanim Brakiss wyszedł z celi i zamknął drzwi za sobą, przystanął w progu i zwrócił 

się do jednego ze szturmowców: 

- Proszę dopilnować,  żeby chłopiec został przeniesiony do bardziej luksusowego 

pomieszczenia. Nie sądzę, żeby jeszcze sprawiał nam kłopoty. 

Kiedy naczelnik Akademii Ciemnej Strony ruszył lekko jak duch korytarzem, 

podszedł do niego stary pilot myśliwca typu TIE, żeby złożyć raport. Qorl był wciąż jeszcze 

ubrany w czarny opancerzony skafander próżniowy, ale zdążył zdjąć czarny, podobny do 

czerepu hełm, który trzymał teraz w mechanicznej dłoni. 

- Lordzie Brakissie, pochwycony rebeliancki krążownik „Diament” znajduje się pod 

osłoną naszego siłowego pola - oznajmił. - Właśnie w tej chwili jest rozładowywany. 

Na twarzy Brakissa pojawił się szeroki uśmiech. 

- Doskonale. Czy w ładowniach było rzeczywiście aż tyle sprzętu, ile oczekiwaliśmy? 

Qorl kiwnął głową. 

- Potwierdzam. Dzięki rdzeniom jednostek napędu nadprzestrzennego i bateriom do 

turbolaserów będziemy mogli podwoić potęgę wojskową Drugiego Imperium. Opanowanie 

tego statku było bardzo mądrym posunięciem. 

Brakiss złączył  dłonie i opuścił je, pozwalając,  żeby zniknęły w czeluściach 

fałdzistych rękawów jego srebrnego płaszcza. 

- Wyśmienicie - powiedział. - Wszystko potoczyło się zgodnie z planem. Zaraz złożę 

meldunek samemu wielkiemu wodzowi i podzielę się z nim dobrą nowiną. Niedługo 

Imperium ponownie zajaśnieje jak słońce... a rebelianckie szumowiny nie będą mogły zrobić 

nic, żeby temu przeszkodzić. 

background image

ROZDZIAŁ 12 

 

- Wahadłowiec „Księżycowy Blask”, tu wieża kontrolna Coruscant Jeden. Macie 

zgodę na start. Wrota hangaru lądowiska otworzą się w sektorze gamma. 

Kapitan statku Narek-Ag pstryknęła przełącznikiem głównego komunikatora. 

- Dziękujemy, wieża Jeden. Mówi kapitan wahadłowca „Księżycowy Blask”. Mamy 

pełne  ładownie. Kierujemy się ku wrotom gamma. - Wyłączyła komunikator i obdarzyła 

konspiracyjnym uśmiechem siedzącego na sąsiednim fotelu Trebora, drugiego pilota 

wahadłowca. - Jeszcze kilka takich ładunków jak ten - powiedziała - i będziesz mógł poprosić 

mnie o rękę. 

W jej orzechowych oczach błyszczały figlarne ogniki. 

Trebor także uśmiechnął się, zapewne przyzwyczajony do swoistego poczucia humoru 

pani kapitan. 

- Jeżeli będziesz robiła nadal tak dobre interesy, możliwe, że cię posłucham - odparł. 

Z wdziękiem, który zawdzięczała wieloletniej praktyce, Narek przeleciała 

wahadłowcem przez wrota hangaru jednej ze stacji kosmicznych, umieszczonych na orbicie 

wokół Coruscant. 

- Wszystkie współrzędne zostały wprowadzone? - zapytała, zwracając się do drugiego 

pilota. 

- Wprowadzone i potwierdzone - zameldował Trebor w tej samej chwili, kiedy 

skończyła mówić. 

Narek zachichotała widząc, jak jej wahadłowiec oddala się od lądowiska. Po chwili 

statek zwiększył prędkość, chociaż jeszcze nie opuścił systemu Coruscant. Pani kapitan 

zaczęła przygotowywać jednostkę do skoku w nadprzestrzeń, który miał zakończyć się w 

pobliżu planety Bespin, następnego celu ich podróży. 

- Wiesz co, jeżeli chodzi o działanie na tak małą skalę... - powiedziała. 

- ... nie jesteśmy wcale gorsi niż inni - dokończył zamiast niej Trebor. 

- Wcale nie jesteśmy gorsi - powtórzyła pani kapitan, z zadowoleniem kręcąc głową. - 

Oblicz współrzędne skoku. 

- Już prawie zakończyłem - odrzekł drugi pilot. - Jeżeli się pospieszymy, może 

zdążymy dostarczyć towar do Miasta w Chmurach, a wówczas poszukamy ładunku, który 

można byłoby zabrać w drogę powrotną. W ten sposób zdołalibyśmy podwoić nasze zyski. 

Na twarzy Narek-Ag ukazał się błogi uśmiech. Pani kapitan wahadłowca przekrzywiła 

background image

głowę, aż zafalowały jej kasztanowate włosy. 

- Uwielbiam, kiedy myślisz jak prawdziwy człowiek interesu - powiedziała. 

- Istota interesu - poprawił ją Trebor. - Niedługo osiągniemy maksymalną prędkość. 

Przygotuj się do wejścia w nadprzestrzeń. 

Nagle „Księżycowy Blask” szarpnął się, jakby uderzył w nieprzepuszczalną 

przeszkodę. Mały statek odbił się od niej, po czym zaczął koziołkować w przestworzach. Na 

pulpicie kontrolnej konsolety zapaliły się jaskrawe ostrzegawcze światła, a w sterowni 

rozbrzmiało zawodzenie syren. 

- Co to było? - zapytała Narek, potrząsając głową, żeby pozbyć się rozmytych plam, 

odbieranych przez jej narząd wzroku. Wyjrzała przez iluminator, ale zobaczyła tylko czerń 

przestworzy. 

- Nie mam pojęcia - odparł Trebor. - Nasze skanery niczego nie wykryły. Ekrany 

wskazywały, że przelatywaliśmy przez pustą przestrzeń! 

- No cóż, to najtwardsza pusta przestrzeń, przez jaką kiedykolwiek leciałam - odcięła 

się Narek. - Melduj, co uległo uszkodzeniu! 

- Na razie nie wiem. Czy nie mogłabyś ustabilizować statku? -poprosił drugi pilot. - 

Teraz lepiej. Wygląda na to, że pękł kadłub w okolicach dolnej ładowni. Niech to diabli! Cały 

nasz  ładunek wylatuje w przestworza! Silniki są przegrzane, a wskaźniki przekroczyły 

czerwone kreski. - Ciężko przełknął ślinę. - Wygląda na to, że znaleźliśmy się w poważnych 

tarapatach, moja pani. 

W tej samej chwili, jakby na potwierdzenie jego słów, z pulpitu głównej konsolety 

nawigacyjnej wystrzelił snop jaskrawych iskier. Mały statek ponownie zaczął koziołkować. 

- Wieża Coruscant Jeden, tu wahadłowiec „Księżycowy Blask” - krzyknął Trebor do 

mikrofonu komunikatora. - Mamy poważną awarię na pokładzie. Zderzyliśmy się z nieznaną 

bryłą kosmicznego złomu! 

Trzaskom, jakie odezwały się w głośniku, towarzyszył  jęk sygnału zwrotnego i 

kolejna fontanna iskier z pulpitu konsolety. 

Narek-Ag zakasłała, po czym zaczęła machać  rękami, starając się rozpędzić  kłąb 

ciemnego dymu. Przycisnęła kilka guzików na pulpicie konsolety. 

- Rufowe dysze ciągu nie reagują- oznajmiła, nie na żarty przerażona. - Wciąż 

obserwuję wskazania skanerów, ale nadal niczego nie widzę. Z czym właściwie się 

zderzyliśmy? 

- Z mojego miejsca także nie widać niczego lepszego - zameldował Trebor. - Nic 

gorszego chyba nas nie mogło spotkać. 

background image

- Nie byłabym tego taka pewna - odparła Narek, z wysiłkiem przełykając ślinę. - Może 

jednak poproszę cię o to, żebyś mimo wszystko mnie poślubił. 

Drugi pilot rzucił okiem na wskazania przyrządów, na które właśnie spoglądała pani 

kapitan. Głośno jęknął. W rdzeniu reaktora, dostarczającego energię do silników, zaczęła się 

tworzyć niemożliwa do opanowania reakcja łańcuchowa, która miała zaowocować lawiną 

śmiercionośnego promieniowania. W ciągu kilku sekund „Księżycowy Blask” eksploduje jak 

miniaturowa supernowa... 

- Zawsze chciałem, żeby mój ślub odbył się pośród gwiazd - odparł Trebor, czując łzy 

napływające do oczu. Pomyślał,  że to zapewne z powodu gryzącego dymu. Uścisnął  dłoń 

Narek-Ag. - Przyjmuję twój ą propozycję... Muszę jednak powiedzieć, że wybrałaś paskudny 

moment. 

Koziołkujący „Księżycowy Blask” zamienił się w bezgłośną fontannę rozżarzonych 

metalowych szczątków i ognistych gazów, które po chwili zgasły, pochłonięte przez czerń 

przestworzy. 

 

Jaina przemierzała wielki salon znajdującego się na jednym z pięter Pałacu 

Imperialnego rodzinnego apartamentu jak uwięzione w klatce dzikie zwierzę, które kiedyś 

widziała w holograficznym zoo z okazami wymarłych stworzeń. Nienawidziła bezczynności. 

Chciałaby zrobić coś, cokolwiek. 

Jacen i Tenel Ka, zabierając See-Threepia i Anakina, wyruszyli ponownie na 

poszukiwania Zekka. Lowie także wyszedł,  żeby pomóc w pracy swojemu wujowi 

Chewbacce. Kiedy Jacen zauważył, że może ktoś powinien poczekać w domu, na wypadek, 

gdyby Zekk albo Peckhum chcieli się z nimi porozumieć, Jaina niechętnie zgodziła się zostać. 

W końcu jednak nie wytrzymała i spróbowała nawiązać  łączność z Peckhumem, 

przebywającym wciąż jeszcze na pokładzie orbitalnej stacji kontrolnej, mimo iż wiedziała, że 

stary pilot powinien za kilka godzin wrócić. Siedzący przed obiektywem holoprojektora 

Peckhum zgłosił się bez chwili zwłoki, ale kiedy Jaina zaczęła mówić o tym, że Zekk zniknął, 

holograficzny wizerunek mężczyzny zamigotał i szybko się rozpłynął. Odpowiedź zagłuszyły 

szumy i zakłócenia. Dziewczyna usłyszała tylko: 

- Nie rozumiem twojej... nie otrzyma... wiadomości... wracam wieczorem... 

Widocznie centralna jednostka wielozadaniowa stacji z godziny na godzinę 

funkcjonowała coraz gorzej. Jaina musiała zaczekać z wyjaśnieniem wątpliwości do chwili, 

gdy będzie mogła porozmawiać z Peckhumem osobiście. 

Kiedy w końcu wróciła matka, by zjeść obiad, Jaina była gotowa krzyczeć z nudów i 

background image

rozpaczy. Bardzo chciała porozmawiać, ale Leia sprawiała wrażenie tak zmęczonej i 

przygnębionej,  że dziewczyna zdecydowała, iż najlepiej będzie nie zawracać jej głowy 

swoimi problemami. Udała się do automatu przygotowującego posiłki, po czym przyniosła 

tacę z parującymi porcjami i postawiła na stole, a sama usiadła obok i nie mówiąc ani słowa, 

zabrała się do jedzenia. 

Po kilku minutach wpadł zdyszany Han Solo. Podszedł szybko do stołu i powiedział: 

- Przybyłem, kiedy tylko dowiedziałem się, że mnie poszukujesz. Co się stało? 

Leia spojrzała na Hana, a kąciki jej ust uniosły się w lekkim, ale pełnym wdzięczności 

uśmiechu. 

- Chciałam poznać twoje zdanie na temat pewnej sprawy - odrzekła. - Czy masz trochę 

czasu, żeby usiąść z nami przy stole i zjeść obiad? 

Han obdarzył ją łobuzerskim uśmiechem. 

- Popołudniowy posiłek z dwiema najpiękniejszymi kobietami w całej galaktyce? - 

zapytał. - Oczywiście,  że mam czas. O co chodzi? Kolejna katastrofa w rodzaju ataku 

oddziałów imperialnych? 

Nałożył sobie porcję gorącego koreliańskiego gulaszu. 

- Masz rację, że katastrofa. - Leia głęboko odetchnęła. - Wahadłowiec, który dzisiaj 

rano opuszczał orbitę, z niewyjaśnionych przyczyn nagle eksplodował. 

Zdumiona Jaina uniosła głowę i spojrzała na matkę, ale ojciec tylko kiwnął głową. 

- Ta-a, słyszałem o tym mniej więcej przed godziną - przyznał. 

Leia zmarszczyła brwi, a na jej twarzy ukazał się wyraz zamyślenia. 

- Nikt nie ma pojęcia, co się stało. Co właściwie mogło być przyczyną katastrofy? 

- Jakieś niesprawne urządzenie? - zasugerowała Jaina. - Może przeciążenie silników? 

Na twarzy Leii odmalował się niepokój. 

- Wieża Coruscant Jeden odebrała meldunek kilka chwil przed eksplozją 

„Księżycowego Blasku”. Pani kapitan chyba przypuszczała, że jej statek z czymś się zderzył. 

Zdumiony Han uniósł brwi. 

- Chcesz powiedzieć, że wydarzyło się to na orbicie? Czy w pobliżu mogły znajdować 

się jakieś jednostki, którym nie zezwolono na start albo lądowanie? 

- Nie-e-e - odezwała się z namysłem Leia. 

- Jakaś kosmiczna mina, pozostawiona celowo w tamtym miejscu? - nie dawał za 

wygraną Han. - Bryła materii? Może kawał złomu? 

Jaina nadstawiła uszu. 

- Kiedy lecieliśmy do domu, wpadliśmy w całkiem spory śmietnik, prawda, tato? - 

background image

przypomniała. 

Leia się skrzywiła. 

- Tego właśnie się obawiałam. Nasz komisarz do spraw wymiany handlowej interesuje 

się takimi sprawami. Mówi, że szczątki pozostawionych na orbitach wokół Coruscant wraków 

w każdej chwili mogą spowodować katastrofę. Od dawna nalega, żeby nadać wyższy 

priorytet wytyczaniu bezpieczniejszych szlaków. Nanieśliśmy na mapy większe bryły, ale 

przypuszczam, że wiele mniejszych po prostu umknęło naszej uwadze... A niektóre szczątki 

zaśmiecają orbitę od co najmniej kilku dziesięcioleci. 

Han zacisnął wargi. 

- Ale wypadki zdarzają się niezwykle rzadko - stwierdził. - Nie przesadzałbym, Leio. 

- Z meldunku, przesłanego z pokładu „Księżycowego Blasku”, wynikało,  że nie 

widzieli obiektu, z którym się zderzyli - oznajmiła Leia. - Nie było go na żadnej mapie. 

Komisarz uważa ten problem za bardzo ważny z uwagi na bezpieczeństwo lotów. Nie mogę 

się z nim nie zgodzić... Po tej katastrofie musimy przedsięwziąć jakieś środki. 

- Ile pracy wymagałoby ponowne naniesienie na gwiezdne mapy przynajmniej 

największych szczątków wraków? - zainteresował się Han. 

- Dosyć dużo. I zajęłoby mnóstwo czasu. - Leia uszczypnęła nasadę nosa, jakby nagle 

poczuła silny ból głowy. - Nie jestem nawet pewna, czy Nowa Republika dysponuje 

środkami, by powierzyć komukolwiek taką pracę... 

- Może my moglibyśmy jakoś pomóc - wtrąciła się Jaina, zdecydowana skupić uwagę 

na problemie, który pozwoliłby jej przestać myśleć o Zekku. - Przecież wujek Luke 

powiedział,  że powinniśmy znaleźć odpowiednie zajęcie w czasie, kiedy będziemy 

przebywali z daleka od jego akademii. Lowie i ja zaznaczymy szczątki na mapach. To może 

być nawet doskonała zabawa. 

 

Jaina przeniosła spojrzenie z elektronicznego notatnika na ekran monitora komputera, 

po czym popatrzyła ponownie na symulowany hologram przestworzy. 

- W porządku, a teraz następna trajektoria, Lowie - powiedziała. 

Przeciągnęła się, próbując rozprostować mięśnie ramion. Przetarła załzawione oczy, 

ale nie odzyskała ostrości wzroku. Oboje zajmowali się wciąż tym samym od wielu godzin. 

Dziewczyna nie potrafiła zrozumieć, jak mogła kiedykolwiek uważać,  że takie monotonne 

zajęcie może być zabawne. 

Chudy Wookie bardzo uważnie wprowadził do pamięci komputera parametry orbity, 

po czym na holograficznej mapie pojawiła się jeszcze jedna świetlista linia. Dziewczyna 

background image

jęknęła. 

- Nie wątpię, że ta praca jest niezwykle ważna, ale wydawało mi się, że będzie o wiele 

ciekawsza - powiedziała. 

Lowie burknął coś w odpowiedzi, co natychmiast przetłumaczył Em Teedee: 

- Pan Lowbacca uważa, że należałoby zacząć od tego, iż oznaczanie orbit brył złomu 

nie powinno być uważane za coś ciekawego. Zresztą szkolne zadania domowe rzadko bywają 

interesujące. Jeżeli zaś chodzi o tę pracę, przynajmniej można traktować ją jako bardzo pilną. 

- Lowie warknął, wtrącając następną uwagę. - Co więcej -ciągnął android - mój pan pragnie 

podkreślić,  że praca jest zaawansowana zaledwie w dwunastu procentach. Będzie 

zachwycony, kiedy wreszcie dobiegnie końca. 

Jaina ciężko westchnęła i przeczesała palcami proste brązowe włosy. 

- W takim razie - odparła - na co jeszcze czekamy? 

background image

ROZDZIAŁ 13 

 

Peckhum przewiesił pasek podróżnej płóciennej torby przez ramię. Właśnie opuszczał 

pokład „Piorunochronu” spoczywającego na jednym z tanich lądowisk obok innych statków, 

pozostawionych przez różnych oszustów i przemytników. Cieszył się, że wylądował, choćby 

tylko dlatego, że wszystkie urządzenia w jego mieszkaniu działały prawidłowo. Nie mógł 

powiedzieć tego samego o aparaturze znajdującej się na pokładzie orbitalnej stacji kontrolnej, 

skąd powracał. 

Nie zwracając uwagi na ciężką torbę, stary mężczyzna przemykał jak duch szerokimi 

ulicami i wąskimi alejkami, od czasu do czasu mrucząc do siebie: 

- Musisz sobie jakoś radzić, Peckhumie. Mamy kłopoty z zaopatrzeniem, Peckhumie. 

Nowy sprzęt jest bardzo drogi, Peckhumie. Centralne jednostki wielozadaniowe nie rosną na 

pędach rozgwiezdnika, Peckhumie. 

Pocierając zarost na policzku palcami jednej dłoni, stary mężczyzna nie przestawał 

zrzędzić, przyzwyczajony do prowadzenia rozmów z samym sobą równie często jak do 

rozmawiania z Zekkiem. 

- Można byłoby pomyśleć,  że zaczekają z przekazaniem mi tej wiadomości, aż 

opuszczę pokład statku - ciągnął. - „Staraliśmy się skontaktować z tobą, Peckhumie, ale nie 

mogliśmy”. Nie zatroszczyli się o naprawienie mojego komunikatora, więc teraz mają za 

swoje! - Przewiesił pasek torby przez drugie ramię. „Z powodu ostatniego ataku oddziałów 

imperialnych, Peckhumie, przeznaczony dla ciebie sprzęt trafił w inne miejsce, ważniejsze z 

punktu widzenia bezpieczeństwa Nowej Republiki. Chcielibyśmy także,  żebyś jutro rano 

wrócił na pokład stacji i dopilnował prawidłowego ustawienia zwierciadeł, Peckhumie”. Ha! 

Stąpał ciężko, powłócząc nogami i nie zwracając uwagi na hałaśliwych handlarzy, 

wiecznie zdziwionych turystów czy urzędników, jak zwykle pochłoniętych własnymi 

problemami. 

- Bardzo chciałbym,  żeby administrator, odpowiedzialny za działanie stacji, chociaż 

raz opuścił swoje przytulne biuro i poleciał ze mną tam, na górę - mruczał. - Poczęstowałbym 

go tym świństwem, którym karmi mnie automat przygotowujący posiłki, a wówczas 

przekonałbym się, jak będzie mu smakowało. Zobaczyłbym, jak o n będzie sobie radził! 

Skręcił za róg i ruszył korytarzem wiodącym prosto do mieszkania. 

- Gdybym czekał, aż ci biurokraci coś zrobią, cała stacja rozleciałaby się na części! - 

Uśmiechnął się, gdy przypomniał sobie, że Zekk obiecał mu zdobycie nowej centralnej 

background image

jednostki wielozadaniowej. - Czasami trzeba radzić sobie samemu... z niewielką pomocą 

przyjaciół. 

Uniósł głowę i z zadowoleniem stwierdził, że znalazł się przed drzwiami. Wystukał na 

klawiaturze kombinację liczb umożliwiającą wejście do mieszkania. Drzwi rozsunęły się z 

cichym sykiem uciekającego powietrza, które sprawiało wrażenie nieświeżego i zatęchłego, 

jakby pomieszczenie było od kilku dni nie wietrzone. Peckhum pomyślał,  że powinien 

przypomnieć Zekkowi, aby od czasu do czasu wpuścił trochę świeżego powietrza. 

Wrzucił torbę do jakiejś przegrody w przedpokoju, a w tym czasie drzwi zamknęły się 

za jego plecami. Nie powitał go jednak żaden znajomy okrzyk. 

- Hej, Zekku! - zawołał. Odpowiedziała mu przytłaczająca cisza, więc postanowił 

odezwać się nieco głośniej. - Po trzech dniach oddychania powietrzem z uszkodzonych 

regeneratorów stacji nawet to w mieszkaniu wydaje się całkiem świeże, ale... - Urwał. Nadal 

nikt nie reagował na jego słowa. - Zekku? 

Rozejrzał się po zagraconym salonie, a potem zaczął rozglądać się po całym 

mieszkaniu. Wpadł do kuchni i sypialni Zekka. Nie zapomniał nawet o łazience. Wszystkie 

pomieszczenia były jednak puste. 

Na czole starego mężczyzny pojawiły się  głębokie zmarszczki. Zekk nie miał 

zwyczaju wychodzić, kiedy wiedział,  że Peckhum wraca z pracy... zwłaszcza iż obiecał 

dostarczyć mu wygrzebaną skądś aparaturę. Stary siwowłosy pilot nie widział jednak w 

mieszkaniu ani śladu obiecanej centralnej jednostki wielozadaniowej. Potrzebował jej, żeby 

zabrać ze sobą, kiedy następnego ranka będzie znów odlatywał do orbitalnej stacji 

kontrolującej ustawienie zwierciadeł. 

Ponownie potarł zarośnięty policzek i myślał intensywnie. Nagle wyraźnie się 

odprężył. 

- Oczywiście! - mruknął do siebie. - Dzieciaki Solo! 

Przyjaciele Zekka, Jacen i Jaina, mieli spędzić na Coruscant tylko kilka tygodni. 

Zapewne teraz gdzieś się bawili, opowiadając nieprawdopodobne historie o przygodach, jakie 

rzekomo przeżyli na różnych planetach. Peckhum obejrzał się i zobaczył mrugające światło 

na panelu informacyjnym, umieszczonym obok drzwi wejściowych. Oznaczało, że w pamięci 

urządzenia została zapisana informacja, której nikt jeszcze nie odebrał. Peckhum pomyślał, że 

zapewne Zekk informuje go w ten sposób, dokąd poszedł z przyjaciółmi. 

Przekonał się, że urządzenie zawiera trzy informacje. Postanowił zapoznać się z nimi 

po kolei. Pierwsza ukazała mu holograficzny wizerunek Jacena i Jainy Solo stojących przed 

drzwiami w towarzystwie dwojga innych młodych rycerzy Jedi. 

background image

- Hej, Zekku! - Peckhum usłyszał charakterystyczny, na poły kpiący głos Jacena. - 

Przyszliśmy pomóc ci zapolować na to urządzenie, które obiecałeś załatwić Peckhumowi. 

Umówiliśmy się na dzisiaj rano, pamiętasz? Wrócimy tu jutro wczesnym rankiem. Daj nam 

znać, jeżeli zmieniłeś plany. 

Druga wiadomość ukazała mu wizerunek stojącej przed drzwiami Jainy Solo. 

Dziewczyna była trochę zaniepokojona. 

- Zekku, to znów my - powiedziała. - Czy nic ci się nie stało? Szukamy cię wszędzie, 

gdzie możemy! Przepraszam, jeżeli czujesz do nas żal z powodu tego, co wydarzyło się 

tamtego wieczora. Nie ma czym się przejmować. Czy mógłbyś porozumieć się z nami, kiedy 

wrócisz do domu? 

Ostatnie nagranie przedstawiało także Jainę, tym razem zmęczoną i przerażoną. 

Dziewczyna powoli wymawiała słowa, jakby z trudem przechodziły przez jej gardło. 

- Zekku, czy się na nas pogniewałeś? Wszyscy... przepraszamy cię, jeżeli 

powiedzieliśmy coś, co sprawiło, że podczas tamtego bankietu poczułeś się nieswojo... Jeżeli 

odnalazłeś już tę centralną jednostkę wielozadaniową i ha razie nie chcesz, żebyśmy pomogli 

ci przynieść ją do mieszkania... Potrafimy to zrozumieć. Proszę, skontaktuj się z nami, gdy 

otrzymasz tę wiadomość. 

Stary Peckhum słuchał czując, jak jego żołądek kurczy się z przerażenia. Musiało 

wydarzyć się coś  złego. Rozejrzał się po mieszkaniu, ale nie dostrzegł  żadnych  śladów 

świadczących o tym, że chłopiec planował wyjść na dłużej.  Żadnych nagrań.  Żadnych 

notatek. To było niepodobne do Zekka. Chłopiec był uczciwy i słowny. Inni mogli uważać go 

za młodego łajdaka, ulicznika czy łobuza, ale Zekk znał swoje obowiązki i zawsze się z nich 

wywiązywał. Dobrze wiedział, jakie znaczenie dla pracy w orbitalnej stacji kontrolnej ma 

działająca centralna jednostka wielozadaniowa i dlatego obiecał Peckhumowi, że dostarczy 

mu to urządzenie. Jeżeli zaś Zekk obiecywał,  że coś zrobi, dotrzymywał danego słowa. 

Zawsze. 

To prawda, chłopak był sierotą,  żartownisiem i poszukiwaczem przygód. Często 

opowiadał nieprawdopodobne historie, ale był wiernym przyjacielem. Można było na niego 

liczyć w potrzebie. 

Peckhum zdecydował się w jednej chwili, niemal podświadomie. Poświęcił chwilę, 

żeby nagrać wideofoniczną wiadomość dla Zekka, na wypadek gdyby chłopak powrócił, a 

potem wyszedł z mieszkania i skierował się do pałacu. 

 

- Hej, cieszę się, że cię widzę! - odezwał się Jacen, kiedy otworzył drzwi i zobaczył 

background image

stojącego na progu przemoczonego i zmęczonego Peckhuma. Natychmiast zasypał go 

pytaniami: - Czy nie widziałeś ostatnio Zekka? Nie wiesz, dokąd mógł pójść? Nie miałeś od 

niego jakiejś wiadomości? 

Wyraz twarzy mężczyzny wystarczył mu za odpowiedź. 

- Miałem nadzieję, że może wy powiecie mi, co się z nim stało - odparł stary pilot. 

Przypomniawszy sobie nagle o dobrych obyczajach, Jacen cofnął się o krok i gestem 

zaprosił Peckhuma do mieszkania. 

- Och, przepraszam - powiedział. - Wejdź, proszę. Zaraz zawołam Jainę i pozostałych. 

Jego siostra i Lowie pracowali, zajęci nanoszeniem na holograficzną mapę trajektorii 

szczątków wraków różnych statków krążących po orbicie wokół Coruscant. Tenel Ka 

polerowała jakąś broń, którą odczepiła od pasa. 

- Hej - zwrócił się Jacen do innych młodych Jedi. - Przyszedł Peckhum. On także nie 

ma pojęcia, co mogło się stać z Zekkiem. 

Malująca się na twarzy Jainy powaga zamieniła się w niepokój. Lowie zerwał się na 

równe nogi, po czym wyciągnął  rękę,  żeby pomóc wstać dziewczynie. Wszyscy pięcioro 

pochylili się nad wyświetlaną w kącie wielkiego salonu holograficzną mapą miasta. Tenel Ka 

zaczęła pokazywać mężczyźnie niektóre jaskrawo oświetlone grupy wieżowców. 

- Przeszukaliśmy teren w pobliżu twojego domu - oznajmiła, zwracając się do 

Peckhuma. 

Jacen wskazał na inne punkty holograficznej mapy. 

- Odwiedziliśmy również miejsca, gdzie byliśmy z Zekkiem, kiedy zabrał nas na 

wyprawę na niższe poziomy - dodał. - To znaczy te, do których umieliśmy sami wrócić. 

Peckhum kiwnął głową. Potarł szczecinę na policzku, a na jego twarzy odmalował się 

niepokój. 

- Anakin i Threepio wyprawili się nawet do kilku innych kryjówek, o których 

wspominał Zekk - odezwała się Jaina. - Liczyliśmy na to, że powiesz nam, gdzie jeszcze 

można byłoby go poszukać. 

Lowie zawył przeciągle, wtrącając jakąś uwagę. Po sekundzie rozległ się piskliwy 

głosik Em Teedee: 

- Pan Lowbacca pragnie zauważyć, że nasz brak znajomości czegoś, co można byłoby 

określić mianem mniej chwalebnych aspektów życia na Coruscant, może być jednym z 

czynników ograniczających skuteczność poszukiwań. 

Usłyszawszy przesadnie kwieciste tłumaczenie, chudy Wookie groźnie warknął, ale 

powstrzymał się od dalszych uwag. 

background image

- Wiecie, on ma rację - stwierdziła Jaina. - Rzeczywiście znamy tylko lepszą część 

miasta. 

- A poza tym aż do tej chwili nawet nie byliśmy pewni, czy Zekk naprawdę zaginął - 

przypomniała Tenel Ka. - Dopiero teraz wiemy, że to fakt. 

- Hej, skoro wiemy na pewno, że Zekk zaginął - odezwał się Jacen - moglibyśmy 

powiadomić o tym fakcie strażników Nowej Republiki. 

Peckhum raptownie uniósł głowę. 

- Nie, tylko nie strażników - powiedział. - Zekk nie chciałby mieć z nimi nic 

wspólnego. 

- Ale przecież zaginął-starał się go przekonać Jacen. - Musimy go odnaleźć. 

Chłopiec ze zdumieniem zauważył łzy w oczach siostry. 

- To prawda - przyznał stary pilot. - Zekk miał jednak kiedyś kilka małych... 

nieporozumień ze strażnikami i nie byłby nam wdzięczny za to, gdybyśmy teraz korzystali z 

ich pomocy. Mimo to nie musicie się martwić. Mogę poszukać go w wielu innych miejscach, 

o których wy nawet nie pomyślelibyście. 

- No cóż... - odparł nie do końca przekonany Jacen. - To znaczy, że nadal będziemy 

musieli szukać go sami. Twoje uwagi bardzo nam pomogą, Peckhumie. Domyślam się,  że 

wszystko zależy teraz od nas. 

- Zekk umie sobie radzić w trudnych sytuacjach - pocieszył go mężczyzna, zmuszając 

się do okazania optymizmu. - Przeszedł przez niejedno i udowodnił, że potrafi troszczyć się o 

swoje sprawy. - Nagle urwał i dokończył znacznie ciszej: - Mam tylko nadzieję,  że nie 

spotkało go nic złego. 

background image

ROZDZIAŁ 14 

 

Zekk, przeniesiony do nowej luksusowej komnaty na terenie Akademii Ciemnej 

Strony, obudził się dziwnie wypoczęty i ożywiony. Domyślał się, że zapadł w długi głęboki 

sen, jakby jego organizm domagał się regeneracji sił i wypoczynku. Chłopak zastanawiał się, 

czy przypadkiem poprzedniego dnia Brakiss nie domieszał jakiegoś narkotyku do jego 

jedzenia. Doszedł jednak do wniosku, że nawet gdyby tak było, chyba nie miałby mu tego za 

złe. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak szczęśliwy i podniecony. 

Spróbował przestać o tym myśleć. Usiłował wykrzesać z siebie chociaż trochę złości 

na myśl o rym, że wbrew własnej woli został porwany i przetransportowany na pokład 

imperialnej stacji. Nie mógł jednak zaprzeczyć,  że był traktowany z większym szacunkiem 

niż kiedykolwiek przedtem. Stopniowo zaczynał nawet uważać swoje nowe pomieszczenie 

nie za celę, lecz za komnatę. 

Udał się do łazienki i brał natrysk tak długo, aż poczuł w całym ciele mrowienie, 

wywołane ciepłem i czystością. Przebywał tam znacznie dłużej niż musiał, ale nie 

przejmował się tym ani trochę. Jeżeli Brakiss chce, niech zaczeka. Przynajmniej będzie miał 

za swoje! Zekk nie zamierzał zostawać w tym miejscu, bez względu na to, ile czasu i uwagi 

chciałby poświęcić mu naczelnik Akademii Ciemnej Strony. 

Martwił się tym, co robi teraz stary Peckhum. Wiedział,  że jego przyjaciel z 

pewnością bardzo zaniepokoił się faktem jego zniknięcia. Był pewien, że na poszukiwania 

wyruszyli także Jacen i Jaina. Domyślał się jednak, że Brakiss zrobił wszystko, co mógł, żeby 

zatrzeć ślady jego porwania. Musiał zatem zaczekać na odpowiednią chwilę, a w tym czasie 

opracować plan ucieczki. 

Przekonał się, że kiedy przebywał pod natryskiem, ktoś zabrał jego stare zniszczone 

ubranie i zamiast niego podłożył nowiutki elastyczny kombinezon, błyszczący skórzany 

pancerz i połyskujący czarny mundur, wyjątkowo elegancki. Zekk rozejrzał się po komnacie, 

chcąc odnaleźć stare ubranie. Nie zamierzał wykorzystywać uprzejmości Drugiego Imperium 

bardziej niż to konieczne, ale nigdzie nie zobaczył niczego innego, co mógłby włożyć. 

Okazało się., że nowe ubranie pasuje na niego jak ulał. 

Zekk podszedł do drzwi i spróbował rozsunąć oba skrzydła. Spodziewał się,  że nie 

będzie mógł wyjść z komnaty, ale ze zdumieniem przekonał się,  że drzwi otworzyły się 

natychmiast. Chłopak wyszedł na korytarz, gdzie ujrzał czekającego cierpliwie Brakissa. 

Ciało młodego mężczyzny osłaniał srebrzysty płaszcz, tak zwiewny, jakby utkany z 

background image

migotliwych cieni. 

Na posągowo pięknej twarzy naczelnika Akademii Ciemnej Strony pojawił się lekki 

uśmiech. 

- Witaj, młody Zekku - odezwał się Brakiss. - Jesteś, gotów przystąpić do nauki? 

- Nie jestem - burknął chłopak. - Nie sądzę jednak, żeby moje zdanie miało być brane 

pod uwagę. 

- Oczywiście,  że będzie brane pod uwagę- zapewnił go Brakiss. - Twoje zdanie 

oznacza,  że nie wyjaśniłem w dostatecznym stopniu tego, co będę mógł dla ciebie zrobić. 

Jeżeli zechcesz uczynić chociaż mały wyłom w murze swojego uporu - tylko po to, by 

wysłuchać, co mam do powiedzenia - może uda mi się ciebie przekonać. 

- A co będzie, jeżeli ci się nie uda? - zapytał Zekk z większą złością, niż naprawdę 

odczuwał. 

Młody mężczyzna wzruszył ramionami. 

- To będzie oznaczało, że poniosłem klęskę - odparł. - Cóż więcej mogę powiedzieć? 

Zekk postanowił się nie sprzeciwiać. Był ciekaw, czy zostałby zabity, gdyby nie 

zgodził się postępować zgodnie z planami, jakie miało wobec niego Drugie Imperium. 

- Zapraszam cię do swojego gabinetu - odezwał się Brakiss, po czym odwrócił się i 

poprowadził chłopca zakręcającym korytarzem o gładkich jasnoszarych ścianach. Na 

pierwszy rzut oka mogłoby wydawać się,  że są sami, ale Zekk nie mógł nie zauważyć 

stojących na baczność na wszystkich skrzyżowaniach korytarzy i przed niektórymi drzwiami 

uzbrojonych szturmowców, gotowych pospieszyć z pomocą, gdyby Brakiss miał jakiekolwiek 

problemy. Chłopak z trudem powstrzymał  uśmiech na myśl o tym, że mógłby stanowić 

zagrożenie dla naczelnika imperialnej akademii. 

W prywatnym gabinecie młodego mężczyzny panowały ciemności niemal tak 

nieprzeniknione jak w przestworzach. Na wykonanych z czarnej transpastali ścianach było 

widać holograficzne wizerunki astronomicznych kataklizmów: wybuchów ognistych słońc i 

zapadających się planet czy potoków płynącej lawy. Zdziwiony Zekk rozejrzał się po 

mrocznym pomieszczeniu. Pełne dzikiej, nieokiełznanej energii obrazy ukazały mu inne 

oblicze wszechświata, nie zachwalane w punktach informacji turystycznej na Coruscant. 

- Proszę, wejdź - odezwał się Brakiss. Jego cichy melodyjny głos nie zdradzał żadnych 

uczuć. Bezskutecznie usiłując usłyszeć w nim choćby cień groźby, Zekk uświadomił sobie, że 

w tej chwili jakikolwiek sprzeciw nie miałby sensu. Postanowił, że uczyni to później, kiedy 

będzie mógł liczyć na to, że osiągnie zamierzony skutek. 

Brakiss usiadł z drugiej strony długiego błyszczącego biurka, po czym otworzył 

background image

ukrytą szufladę i wyciągnął z niej mały cylindryczny świecący pręt. Ujął go szczupłymi, 

podobnymi do alabastrowych, palcami, a potem rozkręcił na mniej więcej dwie równe części. 

Kiedy rozłączał połówki, z miejsc, w których się rozdzieliły, wystrzeliły w górę jaskrawe 

błękitnozielonkawe płomyki. Migotały i drżały, ale chyba nie dawały dużo ciepła. Zimne 

światło, jakie rozjaśniło  ściany gabinetu, przyćmiło nawet blask bijący od wizerunków 

kosmicznych katastrof. 

- Co to jest? - zainteresował się chłopak. 

Siedzący za biurkiem Brakiss skierował połówki pręta ku górze w ten sposób, że 

tworzyły trójkąt z jego zetkniętymi palcami. Zimne płomienie złączyły się i strzeliły wyżej, 

jakby nabrały dodatkowej siły. 

- Patrz na płomień - polecił Brakiss. - Dam ci przykład tego, co będziesz mógł robić, 

jeżeli zechcesz wykorzystać swoje zdolności posługiwania się Mocą. Manipulowanie 

płomieniem jest dziecinnie proste, ale na początek może być bardzo dobrym testem. 

Zrozumiesz, o czym mówię, kiedy sam spróbujesz. A teraz popatrz. 

Brakiss zagiął jeden palec, a później utkwił spojrzenie w czymś, co musiało chyba 

znajdować się bardzo daleko. Jaskrawy płomień zaczął chwiać się i kołysać najpierw w jedną, 

a potem w drugą stronę. Z każdą chwilą stawał się coraz cieńszy i dłuższy, aż w końcu 

zamienił się w cienką ognistą nitkę. Po chwili rozprzestrzenił się, by utworzyć kulę, podobną 

do małego płonącego słońca. 

- Kiedy już opanujesz takie proste sztuczki - rzekł Brakiss - będziesz mógł zająć się 

czymś zabawniejszym. 

Rozciągnął płomień, tworząc z niego elastyczną, jakby gumową płaszczyznę, po czym 

uformował z niej zniekształconą twarz o płonących oczach i otwartych ustach. Po chwili 

twarz przemieniła się w smoka wykręcającego długą szyję w prawo i w lewo, by w końcu 

przeistoczyć się w migotliwy, utworzony z błękitnozielonego  światła wizerunek samego 

Zekka. 

Zafascynowany chłopak nie potrafił oderwać oczu od tego, co pokazywał mu 

mężczyzna. Był ciekaw, czy Jacen albo Jaina umieliby dokonać takiej samej sztuki. 

Tymczasem Brakiss przerwał działanie Mocy i pozwolił, by płomienie zamieniły się 

w jaskrawo świecący punkt w środku cylindra. 

- Teraz twoja kolej, młody Zekku - powiedział. - Powinieneś tylko się skupić. Poczuj 

ogień w ten sam sposób, jakbyś dotykał  płynącej wody albo pędzla z farbą. Posłuż się 

niewidzialnymi palcami myśli, a wówczas będziesz mógł ukształtować z niego, cokolwiek 

zechcesz. Obróć płomień wokół osi, wtedy lepiej go poczujesz. 

background image

Zekk ochoczo pochylił się i wyciągnął rękę, ale nagle zamarł w pół ruchu. 

- Dlaczego miałbym cię usłuchać? - zapytał. - Nie zamierzam wyświadczać żadnych 

przysług ani Drugiemu Imperium, ani Akademii Ciemnej Strony... ani tobie. 

Brakiss złączył szczupłe palce i ponownie uśmiechnął się do chłopca. 

- Nie chciałbym, żebyś robił to dla mnie - powiedział. - Ani dla rządu czy instytucji, o 

których właściwie niczego nie wiesz. Proszę cię, żebyś zrobił to dla siebie. Zawsze przecież 

pragnąłeś rozwijać talent i doskonalić umiejętności, prawda? Daję ci teraz szansę, która może 

się nie powtórzyć. Dlaczego nie miałbyś z niej skorzystać? Dobrze wiesz, że jesteś osobą, 

której dotychczasowe życie nie należało do usłanych różami. I nawet gdybyś miał wieść je 

nadal, czy nie byłbyś szczęśliwszy, umiejąc władać Mocą zamiast zadowalać się czymś, co 

kiedyś uważałeś za talent do wyszukiwania cennych przedmiotów? 

Brakiss pochylił się ku chłopakowi. 

- Należysz do osób niezależnych, młody Zekku - ciągnął. - Widzę to w twoich oczach. 

Musisz wiedzieć,  że szukamy takich osób... ludzi, którzy potrafią samodzielnie myśleć i 

odnosić sukcesy, bez względu na to, ile razy ich tak zwani przyjaciele oczekują, że im się nie 

powiedzie. Stwarzam ci jedyną, wielką, niepowtarzalną szansę. Jeżeli nie jesteś 

zainteresowany doskonaleniem swoich umiejętności, jeśli nie chcesz zadać sobie trochę trudu, 

żeby chociaż spróbować... wówczas z góry skazujesz się na niepowodzenie. 

Słowa były ostre, karcące, ale chyba odniosły zamierzony skutek. 

- No, dobrze, niech będzie, spróbuję - odezwał się Zekk. - Tylko nie spodziewaj się po 

mnie żadnych cudów. 

Zmrużył zielonkawe oczy i postarał się skupić uwagę na płomieniu. Chociaż nie miał 

pojęcia, co chce zrobić, zaczął próbować różnych rzeczy, pozwolił  płynąć myślom. Z 

początku intensywnie wpatrywał się w płomień, ale po kilku chwilach zaczął przyglądać mu 

się kątem oka. Wyobraził sobie, że nim porusza, trącając niewidzialnymi palcami własnych 

myśli. Nie był pewien tego, co zrobił ani w jaki sposób... ale płomień strzelił w górę! 

- Dobrze - pochwalił chłopca Brakiss. - A teraz spróbuj jeszcze raz. 

Zekk skupił się, próbując podążać dokładnie tymi samymi myślowymi szlakami, co 

poprzednio. Tym razem poszło mu znacznie łatwiej. Płomień zakołysał się i odchylił na bok, 

by po chwili rozjarzyć się, wydłużyć i. skierować w przeciwną stronę. 

- Umiem! - wykrzyknął zdziwiony. 

Brakiss wyciągnął  rękę i z cichym trzaskiem połączył obie części cylindrycznego 

pręta, gasząc płomień. W tej samej sekundzie Zekk przeżył bolesne rozczarowanie. 

- Zaczekaj! - zawołał. - Chcę spróbować jeszcze raz. 

background image

- Nie - odparł jasnowłosy mężczyzna,  łagodnie się  uśmiechając. - Nie możesz robić 

zbyt wielu rzeczy naraz. Chodź teraz ze mną do hangaru. Chcę pokazać ci coś innego. 

Czując dziwne pragnienie, Zekk przesunął  językiem po wargach. Podążył za 

Brakissem, starając się nie okazywać, jak bardzo chciałby znów spróbować zmierzyć się z 

płomieniem. Czuł,  że jego apetyt został zaostrzony. Nie miał jednak nic przeciwko temu, 

mimo iż jakąś cząstką  świadomości podejrzewał,  że. właśnie taki cel zamierzał osiągnąć 

naczelnik Akademii Ciemnej Strony... 

 

Kiedy znalazł się na lądowisku, zobaczył Qorla i oddział szturmowców wynoszących 

cenne przedmioty z ładowni porwanego rebelianckiego krążownika zaopatrzeniowego, 

„Diament”. Brakiss szedł pierwszy, wskazując drogę Zekkowi, który nie mógł oderwać 

spojrzenia od wszystkich statków zgromadzonych w hangarze imperialnej akademii. 

- Bardzo chciałbym pokazać ci naszą najnowocześniejszą jednostkę, „Ścigacza Cieni” 

- powiedział  mężczyzna takim tonem, jakby pragnął go przeprosić - ale porwał go Luke 

Skywalker, kiedy wdarł się do placówki, by pochwycić naszych uczniów, Jacena, Jainę i 

Lowbaccę. 

Zekk popatrzył na niego spode łba, ale powstrzymał się od powiedzenia Brakissowi, 

że jego Akademia Ciemnej Strony, porywając troje młodych Jedi i usiłując zrobić z nich 

swoich uczniów, ma tylko to, na co sama zasłużyła. Spojrzał w inną stronę. 

W umieszczonej pod sklepieniem wielkiej jaskini sterowni, z której można było 

kontrolować wszystko, co działo się w hangarze, zobaczył czarnowłosą Tamith Kai. Kobieta 

kierowała fioletowe oczy na krzątaninę w dole. Obok niej stało dwoje pomocników z 

Dathomiry, Vilas i Garowyn. Kiedy Zekk przypomniał sobie, że to właśnie oni ogłuszyli go i 

porwali z Imperial City, zamrugał powiekami i ze złością zacisnął wargi. 

- Nie zwracaj na nich uwagi - odezwał się Brakiss, wykonując pełen lekceważenia 

ruch ręką. - Zazdroszczą, że poświęcani ci tyle czasu. 

Zaskoczony chłopak poczuł w sercu odrobinę ciepła. Zaczął się zastanawiać, czy 

stwierdzenie mężczyzny mogło być prawdziwe, czy tylko naczelnik akademii chciał,  żeby 

jego nowy uczeń poczuł się dowartościowany. 

Do Brakissa podszedł jeden ze szturmowców. Przystanął przed nim, zasalutował i 

powiedział: 

- Chciałbym złożyć meldunek, panie naczelniku. Naprawa górnej wieżyczki 

cumowniczej dobiega końca. Za dwa dni powinniśmy ukończyć wszystkie prace. 

- To dobrze - oznajmił Brakiss, wyraźnie odprężony. Odwrócił się w stronę Zekka. - 

background image

Nadal nie mogę uwierzyć,  że pilot rebelianckiego transportowego wahadłowca mógł być 

takim niezdarą, iż zderzył się z zamaskowaną Akademią Ciemnej Strony! Te rebelianckie 

szumowiny wyrządzają nam szkody nawet przez własną nieuwagę! 

Stojący obok rampy Qorl wyjął z zapieczętowanego pojemnika jeden z niewielkich 

rdzeni służących do zasilania jakiegoś systemu uzbrojenia. Zekk zwrócił uwagę na sczerniałe 

otwory o nadtopionych krawędziach, otaczające panel z urządzeniami kontrolnymi. 

Zrozumiał,  że szturmowcy, chcąc pokonać cybernetyczne zamki, musieli posłużyć się 

blasterami. Rdzeń, który umożliwiał także latanie w nadprzestrzeni, miał kształt długiego 

cylindra. Przez półprzeźroczystą opalizującą obudowę było widać  żółte i pomarańczowe 

smugi skupionych, sprzężonych spinowo i obdarzonych ładunkami gazów tibanna, które 

mogły dostarczać energię do silników napędu nadświetlnego. 

- To doskonałe, najnowsze modele, lordzie Brakiss - odezwał się stary pilot. - 

Możemy wykorzystać je do zasilania naszych systemów uzbrojenia. Można byłoby także 

dokonać zmian w konstrukcji następnych myśliwców, takich samych, jakich dokonano w 

mojej dawnej maszynie typu TIE, żeby wszystkie mogły latać w nadprzestrzeni. 

Brakiss kiwnął głową. 

- Musimy zameldować o tym wodzowi i pozwolić,  żeby on o tym zdecydował. Nie 

wątpię,  że będzie zadowolony, kiedy dowie się o zwiększeniu naszego potencjału 

wojskowego. Proszę jednak uważać z tymi urządzeniami - przykazał surowo. - Ani jedno nie 

może ulec uszkodzeniu. Jeżeli chcemy, żeby Drugie Imperium zajęło należne mu miejsce w 

galaktyce, nie możemy pozwolić sobie na żadne marnotrawstwo. 

Qorl kiwnął głową, po czym odwrócił się i odszedł. 

- Widzisz więc, młody Zekku - odezwał się Brakiss, ściągając jasne brwi i marszcząc 

czoło - w tej walce nie zaliczamy się do faworytów. Mimo iż dysponujemy skromnymi 

środkami, a nasza walka może wydać ci się beznadziejna, jesteśmy pewni, że słuszność jest 

po naszej stronie. Zostaliśmy zmuszeni do walki o to, co należało kiedyś do nas, a naszym 

przeciwnikiem jest podstępna Nowa Republika, która bez przerwy usiłuje zmienić bieg 

historii i narzucać wszystkim własny, chaotyczny sposób patrzenia na różne sprawy. 

Uważamy, że doprowadzi to tylko do anarchii w całej galaktyce. Wszyscy będą robili, 

co zechcą, nie licząc się z pozostałymi. Będą napadali na innych, zajmowali ich światy, 

zakłócali galaktyczny porządek i utrudniali życie spokojnym obywatelom. 

Zekk oparł dłonie na osłoniętych skórzanym pancerzem biodrach. 

- No, dobrze, ale co ze swobodami? - zapytał. - Lubię robić to, na co mam ochotę. 

- Wierzymy w to, że Drugie Imperium będzie szanowało swobody. Naprawdę w to 

background image

wierzymy - zapewnił go Brakiss. Zabrzmiało to nadzwyczaj szczerze. - Istnieje jednak 

granica, po przekroczeniu której zbyt wiele swobód może okazać się szkodliwe. 

Zamieszkujące galaktykę rasy inteligentnych istot potrzebują czegoś w rodzaju drogowskazu. 

Muszą dysponować czytelnym systemem nakazów i zakazów, żeby mogły zajmować się 

własnymi sprawami i nie przekreślały marzeń innych istot pragnących wcielać w życie 

własne ideały. 

Jesteś niezależny, młody Zekku. Dobrze wiesz, co robisz i co pragniesz zrobić. 

Pomyśl jednak o wszystkich istotach, błąkających się bez celu po całej galaktyce, nie 

mogących znaleźć miejsca z powodu zmian, które w niej nastąpiły. Pomyśl o tych, którzy nie 

mają się gdzie podziać, nie mogą urzeczywistniać  własnych marzeń, nie mają  życiowego 

celu... i nikogo, kto powiedziałby im, co robić. Możesz pomóc nam zmienić ten stan rzeczy. 

Zekk chciał się sprzeciwić, wykazać jakiś błąd w rozumowaniu naczelnika Akademii 

Ciemnej Strony, ale nie był w stanie znaleźć  słów, w które mógłby ubrać  własne myśli. 

Zacisnął wargi. Mimo iż nie potrafił podać odpowiedniego argumentu, aby zadać  kłam 

słowom Brakissa, nie zamierzał przyznawać mu racji. 

- Nie musisz odpowiadać w tej chwili - odezwał się cierpliwie mężczyzna. Wyciągnął 

z kieszeni płaszcza cylindryczny świecący pręt. - Poświęć tyle czasu na zastanawianie się nad 

wszystkim, co powiedziałem, ile potrzebujesz. Odprowadzę cię teraz do komnaty. 

Wręczył pręt chłopcu, a ten przyjął go z nieukrywaną wdzięcznością. 

- Jeżeli chcesz, możesz przez pewien czas się tym pobawić - rzekł Brakiss, lekko się 

uśmiechając. - A później znów porozmawiamy. 

background image

ROZDZIAŁ 15 

 

Kiedy Peckhum zaczął wymieniać niektóre miejsca, gdzie miał zwyczaj przebywać 

Zekk, zdezorientowana Jaina rozłożyła ręce. Wiedziała,  że przeszukując niższe poziomy 

Coruscant mogli spędzić miesiące, a nawet lata, i nie znaleźć ciemnowłosego przyjaciela - 

zwłaszcza wówczas, jeżeli Zekk nie chciał być znaleziony. 

- Zaczekaj chwilę - przerwała staremu pilotowi. - Nie pomożesz nam w 

poszukiwaniach? 

Peckhum pokręcił głową. 

- Nie mogę. Po ostatnim ataku imperialnych oddziałów na krążownik „Diament” 

zarządzono specjalną procedurę alarmową. Jutro rano muszę być znów na pokładzie 

orbitalnej stacji kontrolującej ustawienie zwierciadeł. Kłopot w tym, że nie mam pojęcia, jak 

utrzymać na chodzie wszystkie urządzenia, nie dokonując poważnych napraw. Ostatnio 

zawodzi nawet moja aparatura telekomunikacyjna. Będę miał pieskie szczęście, jeżeli centrala 

na Coruscant ogłosi w tym czasie czerwony alarm. Jaka szkoda, że wciąż nie mam tej nowej 

jednostki wielozadaniowej, obiecanej przez Zekka. 

Oburzona Jaina stwierdziła, że musi stanąć w obronie przyjaciela. 

- Dobrze wiesz, że Zekk wywiązałby się z obietnicy, gdyby mógł - oznajmiła. 

Peckhum spojrzał na dziewczynę. Na jego twarzy odmalowało się zdumienie 

zmieszane z rozbawieniem. 

- Nie przeczę - odparł. - Tylko nie mogę pracować na pokładzie stacji, dopóki ktoś nie 

naprawi tych urządzeń. Kropka. 

Nie wiedząc, co robić, młodzi Jedi siedzieli w salonie apartamentu Hana i Leii. Nagle 

Lowie zaryczał, pragnąc za pośrednictwem Em Teedee powiedzieć coś pozostałym. 

- Och, to prawda - odezwał się miniaturowy android-tłumacz. - To doskonały pomysł. 

- Piskliwy głosik urządzenia sprawił, że wszyscy unieśli głowy i popatrzyli na Lowiego. - To 

nawet nie byłoby takie niebezpieczne - dodał Em Teedee. 

- Co nie byłoby niebezpieczne? - zapytała Jaina. 

- Pan Lowbacca sugeruje, że on i panienka Jaina, a także jego wuj Chewbacca, o ile 

udałoby się. go przekonać, mogliby towarzyszyć panu Peckhumowi w wyprawie do orbitalnej 

stacji i pomogli mu dokonać przynajmniej tymczasowych napraw. 

- To bardzo miła propozycja - odezwał się stary pilot. - Nie sądzę jednak, żebyście 

mogli dużo zrobić bez pomocy nowej centralnej jednostki wielozadaniowej. 

background image

Jacen prychnął. 

- Już nie pamiętam, kiedy Jaina ostatnio nie potrafiła znaleźć jakiegoś rozwiązania. O 

ile ją znam, mogłaby naprawić wszystkie urządzenia tej stacji, nie posługując się niczym 

innym poza własną wyobraźnią. 

- Bardzo dziękuję za zaufanie do moich umiejętności - burknęła dziewczyna, 

odwracając głowę w stronę brata. Później zapewne uświadomiła sobie, co zrobiłby Zekk w 

takiej sytuacji, gdyż westchnęła z rezygnacją i uśmiechnęła się do Peckhuma. - Wiesz, 

właściwie on ma rację - powiedziała. - Jestem pewna, że potrafiłabym naprawić tyle 

podsystemów stacji, żebyś nie miał z nimi kłopotów, dopóki nie odnajdziemy Zekka. No, to 

na co jeszcze czekamy? 

- Tylko dlaczego miałabyś to robić? - zapytał zdumiony Peckhum. 

- Potrzebujesz pomocy, prawda? - odrzekła Jaina, chociaż przez chwilę nie wiedziała, 

co odpowiedzieć. Nie chciała przyznać, że prawdziwym powodem, dla którego to robi, jest 

Zekk. - A poza tym -dodała pospiesznie - w niektórych miejscach mamy kłopoty z 

nanoszeniem na gwiezdne mapy trajektorii szczątków wraków. Może z góry, z orbity, 

będziemy mieli lepszą perspektywę. A tymczasem Jacen, Tenel Ka, Anakin i Threepio mogą 

szukać Zekka na różnych poziomach w tych miejscach, o których nam mówiłeś. 

- Niech będzie - zgodził się w końcu Peckhum. - Przekonaliście mnie, ale czy wiecie, 

co na to wszystko powiedzą wasi rodzice? 

Lowie warknął, wtrącając jakąś uwagę. 

- Pan Lowbacca jest pewien, że dysponuje wystarczającą siłą perswazji, by przekonać 

swojego wuja Chewbaccę i namówić go do udziału w wyprawie - przetłumaczył miniaturowy 

android. 

Oczy Jainy rozjarzyły się entuzjazmem i nową wiarą we własne siły. 

- Jeżeli potrafisz to zrobić, Lowie - rzekła -ja poradzę sobie z rodzicami. 

 

Jacen zmrużył oczy i zaczął wysyłać wici Mocy, starając się usłyszeć jakikolwiek 

dźwięk świadczący o tym, że w opuszczonym budynku może znaleźć Zekka. Słyszał jednak 

tylko odgłos kroków Tenel Ka idącej przed nim ponurym korytarzem. 

Pstryknął przełącznikiem, uruchamiając komunikator. 

- Hej, Anakin - powiedział. - To ja, Jacen. 

- Tak? - usłyszał  głos młodszego brata przeszukującego pomieszczenia w sąsiednim 

gmachu. 

- Kieruję się do sekcji, oznaczonej siódemką na mojej mapie - oznajmił. - Na razie nie 

background image

odkryłem niczego ciekawego. 

- W porządku - odezwał się Anakin. 

Zanim Jacen zdążył wyłączyć urządzenie, usłyszał przerażony głos Threepia, 

dobiegający z nieco większej odległości: 

- Byłbym rad, gdybyśmy w końcu odnaleźli pana Zekka. Jestem pewien, że wolałbym 

wrócić, niż nadal przeszukiwać takie... nieprzyjemne miejsca. 

- Ja też mam nadzieję, że niedługo go znajdziemy - oznajmił Jacen, po czym wyłączył 

komunikator i pospieszył za Tenel Ka, przeszukującą puste pomieszczenia na 

siedemdziesiątym siódmym poziomie rozsypującej się budowli. 

Podłogę zaśmiecały stare pudła, uszkodzone pojemniki i kawałki plastali, zbyt stare i 

zniszczone, żeby nadawały się do czegokolwiek. Oprócz nich na podłodze walały się zeschłe 

liście. Jacen nie miał pojęcia, jakim cudem znalazły siew tym budynku na poziomie, 

odległym prawie kilometr od powierzchni, gdzie można było ujrzeć liściaste drzewa. 

Przez szczeliny w murze wpadł nagle podmuch mroźnego wichru. Suche liście 

zaszeleściły, przemieszczając się po podłodze. Podmuch nie potrafił usunąć panującego w 

starym gmachu odoru gnijących szczątków i pleśni; sprawił jednak, że wzdłuż kręgosłupa 

chłopca zaczęły pełznąć lodowate mrówki. Idąc powoli mrocznym korytarzem, Jacen 

ponownie skupił się, zamykając oczy: 

Otworzył je natychmiast, kiedy poczuł, że jego ręki dotknęło coś ciepłego i lekkiego. 

Przekonał się, że na rękawie jego kombinezonu spoczywa dłoń Tenel Ka. 

- Obawiam się,  że mógłbyś się potknąć - odezwała się dziewczyna, pokazując 

niewielki stos gruzu leżącego przed nimi w miejscu, w którym część sufitu runęła na podłogę. 

W starych budynkach nigdy niczego nie naprawiano, chyba że ktoś zamierzał korzystać z 

jakiegoś pomieszczenia. Podłogi i sufity nie należały do wyjątków. Gdyby Tenel Ka go nie 

ostrzegła, Jacen rozciągnąłby się jak długi. 

- Wielkie dzięki - powiedział chłopiec, obdarzając dziewczynę krzywym uśmiechem. - 

Miło wiedzieć, że się tak o mnie troszczysz. 

Tenel Ka tylko raz mrugnęła powiekami. Stała w milczeniu obok niego, nie zwracając 

uwagi na aluzję - a może nawet w ogóle jej nie dostrzegając. 

- Lepiej zapobiegać wypadkom niż później nieść rannego kolegę - odparła po chwili. 

Prawdę mówiąc, Jacen oczekiwał, że usłyszy z jej ust co innego. 

- Hej, no cóż, jestem rad, że nie będziesz musiała przemęczać mięśni - powiedział, 

kopiąc stertę gruzu i wzniecając małą chmurę pyłu. 

- Nie chodziło mi o zmęczenie mięśni. - Tenel Ka zakasłała, ale jej głos pozostał 

background image

obojętny i gderliwy. - Gdyby to okazało się konieczne, mogłabym nieść cię bez wysiłku. - 

Obeszła stertę gruzu. - Po prostu nie chciałam, żeby stało się to potrzebne. 

Jacen podążył za nią, zastanawiając się, dlaczego zawsze w obecności spokojnej i 

kompetentnej Tenel Ka musi robić z siebie idiotę. Skrzywił się. Może gdyby chociaż skręcił 

kostkę, mógłby liczyć na tę przyjemność,  że dziewczyna objęłaby go i pomogła wyjść z 

podziemi... 

Usunął jednak tę zdumiewającą myśl z głowy. Uświadomił sobie, że Tenel Ka 

zapewne byłaby przerażona, gdyby się dowiedziała, jaki obrót przybrały jego myśli. A poza 

tym jedyną sprawą, jaka powinna teraz zaprzątać jego umysł’, był problem znalezienia Zekka. 

Posługując się mapą zapisaną w pamięci elektronicznego notatnika, oboje starali się 

pracować metodycznie. Skupiali uwagę na budynkach, wskazanych przez Peckhuma jako te, 

w których chłopak najczęściej szukał wartościowych rzeczy. Przechodząc z jednego gmachu 

do drugiego, młodzi rycerze korzystali z umiejętności posługiwania się Mocą. Starali się 

odnaleźć przyjaciela, szukając jakichkolwiek śladów  świadczących o tym, że kiedyś 

przebywał w jakimś miejscu. 

Dopiero kiedy oboje byli pewni, że chłopca nie było w pobliżu, korzystali z kręconych 

schodów, turbowindy czy zwykłych zjeżdżalni,  żeby dostać się na niższy poziom, gdzie 

zaczynali poszukiwania od nowa. Jeżeli i tam nie znajdywali żadnych  śladów przyjaciela, 

szukali w innych miejscach, przechodząc po napowietrznych pomostach rozwieszonych 

między sąsiednimi budynkami. Wiele takich kładek, od stuleci nie naprawianych, kołysało się 

i trzeszczało pod stopami dwojga młodych Jedi. 

Anakin i Threepio postępowali tak samo, szukając Zekka w innych gmachach. 

Młodszy brat Jacena był po prostu szczęśliwy, że wreszcie może uwolnić się od codziennej 

opieki złocistego androida. 

W miarę upływu godzin Jacen poczuł jednak, że zaczyna ogarniać go zmęczenie. Im 

dłużej przebywali w mrocznych podziemiach, tym bardziej stawał się niespokojny. Miał 

wrażenie, że jego umysł raz po raz przeszywają myśli, przesycone zwątpieniem i rozpaczą. 

Od chwili, kiedy Zekk zniknął, upłynęło przecież kilka dni. Musieli odnaleźć go i to szybko. 

Wiedzieli, że wkrótce może być za późno, by ocalić ciemnowłosego przyjaciela. Jacen nie był 

pewien, dlaczego, ale miał przeczucie, że się nie myli. 

Przeszukali dziesiątki budynków, przechodząc z jednych do drugich po dziesiątkach 

napowietrznych pomostów, ale nigdzie nie natrafili na cokolwiek, co świadczyłoby o bytności 

Zekka. Im głębiej jednak się zapuszczali, tym więcej dostrzegali innych śladów. Siadów 

życia. 

background image

Raz po raz przemykały obok nich przerażone stworzenia starające się zaszyć w 

najciemniejszych kątach. Tam, gdzie korytarze były zbyt wąskie, aby iść obok siebie, 

prowadził raz Jacen, a raz dziewczyna. W pewnej chwili chłopiec zauważył,  że niosąca 

jarzeniowy pręt i idąca przodem Tenel Ka skręca w nieprzeniknioną czeluść jakiejś klatki 

schodowej. Kiedy nie odzywając się ani słowem, schodziła coraz niżej, jej krokom 

towarzyszyło miarowe kołysanie się drugich złocisto-rudych, zaplecionych na plecach 

warkoczy. 

Nagle dziewczyna potknęła się, ale szybko odzyskała równowagę. Zanim jednak 

ruszyła w dalszą drogę, odwróciła się i wskazała niebezpieczne miejsce. 

- Uważaj - rzekła zwięźle. - Zmurszały stopień. 

W tej samej sekundzie za plecami Tenel Ka pojawił się ciemny, skrzeczący i 

trzepoczący skrzydłami potwór. Dziewczyna natychmiast odwróciła się i machając rękami, 

usiłowała odstraszyć uskrzydlone stworzenie. Upuściła jednak jarzeniowy pręt. Im mocniej 

machała, próbując odpędzić napastnika, tym głośniej potwór skrzeczał i trzepotał skrzydłami, 

ale nie odlatywał. 

Kiedy Jacen zrozumiał, co się stało, zareagował w jednej chwili. 

- Stój spokojnie! - zawołał, zwracając się do koleżanki, po czym skoczył w stronę 

skrzydlatego stworzenia, które zaplątało się w jeden z jej długich warkoczy. - Zapewne 

wystraszył się światła! 

Tenel Ka posłusznie znieruchomiała, chociaż Jacen był pewien, że uczyniła to wbrew 

podświadomemu nakazowi kontynuowania walki. Chłopiec ostrożnie wyciągnął myślowe 

palce, próbując dotknąć mózgu stworzenia i przesłać impuls, który by je uspokoił. Stopniowo 

latający gryzoń przestał machać skrzydłami i pozwolił,  żeby chłopiec objął go palcami. 

Starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów, Jacen delikatnie wyplątał szpony 

stworzenia z włosów dziewczyny. Później, nie przestając wysyłać kojących myśli, ostrożnie 

postawił zwierzę za sobą i cofnął się o dwa kroki. 

Pochylił się, podniósł jarzeniowy pręt i wręczył go dziewczynie. 

- Nic ci się nie stało? - zapytał. 

Tenel Ka lekko pokręciła głową. Jacen domyślał się, że zapewne jest zakłopotana tym, 

iż bez jego pomocy nie potrafiła wyplątać skrzydlatego stworzenia ze swoich włosów. 

Kiedy podjęli poszukiwania Zekka, chcąc odwrócić jej uwagę od tego, co się stało, 

postanowił opowiedzieć jakiś dowcip. 

- Czy wiesz, dlaczego samotny banth przeszedł przez całe Morze Wydm? - zapytał. 

- Nie - odpowiedziała. 

background image

- Żeby znaleźć się po drugiej stronie! - Jacen wybuchnął głośnym śmiechem. 

- A - odezwała się Tenel Ka, nawet na niego nie spojrzawszy. - Aha. 

Chłopiec spodziewał się, że po przygodzie ze skrzydlatym gryzoniem jego koleżanka 

będzie speszona, ale stwierdził,  że dziewczyna ruszyła w dalszą drogę równie pewnie jak 

poprzednio. Zaczął się zastanawiać, czy cokolwiek mogłoby wytrącić  ją z równowagi. 

Chociaż nie mógł nie podziwiać jej hartu ducha, chyba trochę  żałował,  że nie była 

oczarowana szybkością, z jaką pospieszył jej na ratunek. 

Oboje doszli do następnego wąskiego przejścia i Jacen wyprzedził Tenel Ka, żeby 

torować drogę. Kołyszący się pomost był jak zwykle zaśmiecony odłamkami kamiennych 

ścian budynków i kawałkami plastali. Przerzucony nad mroczną przepaścią, zatrzeszczał, 

kiedy chłopiec przeszedł kilka kroków. 

- Uważaj - odezwała się podążająca za nim dziewczyna. Jacen uznał, że jej ostrzeżenie 

było całkiem zbędne. 

- Myślę,  że powoli zbliżamy się do miejsca, gdzie spoczywa tamten stary 

wahadłowiec - powiedział, postanawiając zignorować jej uwagę. - Jestem pewien, że go 

zobaczymy, kiedy znajdziemy się po drugiej... 

Pomost pod jego stopami zakołysał się i zadrżał. Kiedy któryś z metalowych 

wsporników z przeraźliwym zgrzytem odłamał się od pionowej ściany, Jacen poczuł, że jego 

serce podskoczyło do gardła. Wyciągnął rękę i przytrzymał się zardzewiałej poręczy. 

- Nie ruszaj się! - zawołała Tenel Ka, ale było już za późno. 

Rozległy się podobne do wystrzałów dźwięki wyskakujących nitów. Odgłosom tym 

towarzyszył trzask rozdzieranej plastali. Pozbawiony podpory wiekowy pomost obsunął się, a 

potem przełamał mniej więcej pośrodku. Czując,  że chodnik pod jego stopami zaczyna się 

usuwać, przerażony chłopiec obserwował, jak kawałki plastali odrywają się od konstrukcji i 

spadają w bezdenną czeluść. Miał wrażenie, że wszystko dzieje się niesamowicie powoli. 

Coś świsnęło obok jego ucha. Po chwili usłyszał metaliczny brzęk. Poczuł, że zaczyna 

się zsuwać w mroczną przepaść. Uchwycił mocniej poręcz, ale przerdzewiały metal skruszył 

się pod wpływem siły jego palców. Zaczął rozpaczliwie machać rękami, starając się uchwycić 

czegokolwiek. Krzyknął, żeby ktoś mu pomógł... i nagle poczuł, jak jego talię opasało silne 

ramię. Oderwało go od pomostu i uniosło ku przeciwległej  ścianie. Zanim miał czas 

zorientować się, co się dzieje, uczepiona cienkiej linki Tenel Ka przefrunęła nad przepaścią i 

nie wypuszczając Jacena, bezpiecznie zeskoczyła na wy trzymała metalową płytę po drugiej 

stronie. 

Pozostała część pomostu wydała pełen protestu jęk, po czym oderwała się od ściany. 

background image

Runęła w czarną gardziel, gdzie została pochłonięta przez złowieszczą ciszę. 

Dopiero wtedy Tenel Ka go puściła. Jacen uświadomił sobie, że przed chwilą oboje 

omal nie zginęli. Po tym, co widział i przeżył, metalowy występ, o który dziewczyna 

zaczepiła kotwiczkę, nie wydawał mu się ani trochę bezpieczniejszy. Mimo to oboje młodzi 

Jedi stali jeszcze przez kilka chwil w milczeniu, wpatrzeni w bezdenną czeluść pod stopami. 

- Myślę,  że tworzymy dobraną grupę - odezwał się w końcu Jacen. - Zawsze jedno 

ratuje drugie z opresji. Dziękuję. 

Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i pokonawszy kilka schodów, wszedł do 

wnętrza gmachu. Dopiero tam z ulgą usiadł na podłodze, opierając się plecami o ścianę. 

Cieszył się, że jest względnie bezpieczny. 

Nie mogąc opanować dziwnego drżenia rąk, Tenel Ka osunęła się obok niego. W 

panującym półmroku było widać, że na jej bladej poważnej twarzy maluje się przerażenie. 

- Bałam się, że mogłabym stracić kolegę - odparła po chwili. 

Omal nie straciłaś - pomyślał ponuro Jacen. Uśmiechnął się jednak i powiedział: 

- Hej, nie należę do ludzi, których można się tak łatwo pozbyć. 

Tenel Ka się nie uśmiechnęła, ale przynajmniej trochę rozchmurzyła. 

- Tak, to jest fakt - oznajmiła. 

 

Dotarli do wraku wahadłowca po dziesięciu minutach od chwili wznowienia 

poszukiwań. Kiedy go zobaczyli, oboje odezwali się równocześnie. 

- Zekk tu był - powiedział Jacen. 

- Nie podoba mi się to miejsce - rzekła dziewczyna. Dopiero wówczas chłopiec 

uświadomił sobie, że naprawdę coś jest nie tak, jak powinno. Tenel Ka zauważyła jego 

wahanie i postąpiła kilka kroków w stronę rampy wraku. - Teraz moja kolej, by torować 

drogę - stwierdziła. - Jeżeli nie chcesz iść, możesz tu zaczekać. 

- Ani mi się śni - odciął się Jacen. - Wiesz przecież, że powinienem przebywać blisko 

ciebie... na wypadek, gdybym znów musiał cię ratować. 

- A - sceptycznie unosząc brwi, odparła dziewczyna. - Aha. - Zniknęła we wnętrzu 

wahadłowca. Po kilku chwilach Jacen usłyszał, jak powiedziała: - Chyba mi się wydawało. 

Nikogo tu nie ma. 

Kiedy dołączył do koleżanki, przekonał się, że mówiła prawdę. Mimo to we wnętrzu 

znalazł ślady czyjejś obecności. Ktoś wymontował najcenniejsze urządzenia. Po zakurzonych 

pulpitach wiły się jak węże wiązki przewodów i kable. Obok nich spoczywały odkręcone 

śruby i wyszczerbione sworznie mocujące. W niektórych, miejscach, gdzie kiedyś 

background image

umieszczono panele z aparaturą kontrolną i pomiarową, widniały teraz mroczne prostokątne 

otwory. 

- Wygląda na to, że mimo wszystko Zekk szukał tu czegoś cennego - odezwał się 

Jacen. - To dobry znak. 

- Może tak - odparła Tenel Ka. Uniosła rękę i przeciągnęła palcem po złowieszczym 

znajomym znaku, niezdarnie wyrytym na płycie jakiegoś panelu umożliwiającego 

posługiwanie się aparaturą. - A może nie. 

Jacen spojrzał na rysy, które musiały zostać zrobione całkiem niedawno. 

Przedstawiały trójkąt otaczający krzyż... groźny symbol gangu Zagubionych. Jacen z 

wysiłkiem przełknął ślinę. 

- No cóż - odezwał się po chwili. - Przynajmniej teraz wiemy, gdzie szukać. 

background image

ROZDZIAŁ 16 

 

Stary Peckhum nie przestawał martwić się, co mogło przydarzyć się jego 

przyjacielowi. Mimo to pewnie przeleciał pokiereszowanym transportowcem przez wrota 

hangaru. Gdyby poprosił, Nowa Republika zapewniłaby mu nowocześniejszy frachtowiec, ale 

stary pilot lubił latać własnym statkiem, chociaż ten nawet w okresie największej świetności 

zawodził częściej niż „Sokół Tysiąclecia”. A poza tym nigdy jeszcze nie leciało nim tylu 

pasażerów. 

Lowie wcisnął się obok Jainy siedzącej w tylnej części sterowni. Kiedy z trudem 

usadowił się na fotelu, przeznaczonym dla kogoś mniej więcej o połowę mniejszego niż on, 

przekonał się,  że nie ma gdzie umieścić  długich nóg, porośniętych rudobrązową sierścią. 

Żałował, że nie może polecieć skoczkiem typu T-23, który otrzymał od wuja Chewbaccy tego 

samego dnia, kiedy przybył do akademii Jedi, ale mała maszyna pozostała na Yavinie Cztery. 

Peckhum zazwyczaj nie zabierał na pokład żadnych pasażerów. Stary pilot uprzątnął 

ze sterowni „Piorunochronu” narzędzia i pudła z różnymi przedmiotami, żeby Chewbacca 

mógł siedzieć na fotelu drugiego pilota. Starszy Wookie zabrał własny komplet zniszczonych 

kluczy hydraulicznych, cyberbezpieczników, urządzeń diagnostycznych i innych rzeczy, 

którymi się posługiwał, kiedy razem z Hanem Solo robił wszystko, żeby urządzenia „Sokoła” 

funkcjonowały prawidłowo... choćby tylko do następnej awarii. 

Kiedy pilot „Piorunochronu” porozumiał się z kontrolą lotów Coruscant i otrzymał 

zgodę na start, zwiększył przyspieszenie i skierował swój transportowiec w górę. Jego statek 

przeleciał przez opalizującą warstwę atmosfery i wkrótce został pochłonięty przez czerń 

przestworzy. Przygarbiony Lowie obserwował przez dziobowy iluminator, jak Peckhum, 

manewrując sterami, wprowadza statek na stabilną orbitę. Ogromne zwierciadła, odbijające 

promienie słońca i podobne do srebrzystych reflektorów, kierowały smugę  słonecznego 

blasku ku północnym i południowym regionom metropolii pokrywającej niemal całą 

powierzchnię planety. 

Z powodu nieprzewidzianej zmiany planów nadzorców placówki, stacja była w tej 

chwili opuszczona. Główne zwierciadła, pozostawione bez opieki, nie mogły jednak długo 

działać prawidłowo. Nazwisko Peckhuma znajdowało się na początku listy zastępców i stary 

pilot musiał stawić się do pracy, bez względu na to, czy Zekk pozostawał w domu, czy 

wychodził, żeby zdobyć to czy owo. 

Peckhum osadził statek na pordzewiałej płycie lądowiska stacji wyglądającej jak 

background image

łupina, zawieszona pod ogromną, mającą kilka kilometrów średnicy, czaszą reflektora. 

Chewbacca i Lowie podziwiali wielkie zwierciadło orbitalne. Raz po raz wymieniali bekliwe 

uwagi, charakterystyczne dla języka Wookiech. 

Cienka srebrzysta folia o grubości milimetra przypominała mieniący się ocean światła. 

Gdyby znalazła się na poziomie atmosfery Coruscant, niechybnie zostałaby rozerwana na 

strzępy, ale w ciszy i bezruchu przestworzy nie musiała mieć większej grubości. Pracujący w 

przestworzach inżynierowie połączyli ją za pomocą dziesiątków superwytrzymałych kabli z 

orbitalną stacją, a samą stację wyposażyli w rakiety mogące zmieniać ustawienie reflektora, 

by promienie słońca ogrzewały najzimniejsze szerokości geograficzne planety. 

Kiedy „Piorunochron” znieruchomiał na płycie lądowiska, Peckhum otworzył właz, na 

którym wciąż jeszcze widniał znak Starej Republiki. Wszyscy weszli do środka stacji 

kontrolnej, w której mieli spędzić kilka najbliższych dni. 

- No cóż... przytulnie tu nie jest - odezwała się Jaina. 

- Jeżeli miałbym użyć sformułowania zapisanego w moim programie, powiedziałbym, 

że lepszym słowem byłoby ciasno - zauważył Em Teedee. - Wiecie, umiem się posługiwać 

płynnie ponad sześcioma językami. 

Pomalowany ciemnoszarą farbą sufit znajdował się tuż nad głowami. Przebiegały pod 

nim różne owinięte izolacyjną folią rury doprowadzające chłodziwo, a także wiązki kabli 

kończących się we wnętrzach paneli kontrolnych. Pośrodku obserwacyjnego bąbla ustawiono 

pojedynczy fotel. Siedząc na nim, można było obserwować przez panoramiczne okna planetę, 

widoczną w dole pod stacją. Staromodne komputery błyskały  światełkami, niechętnie 

zgłaszając gotowość do pracy. Wydawało się,  że czekają, aby Peckhum uruchomił 

podprogramy i rozpoczął żmudne ustawianie wiązki słonecznego światła. 

Przyciągnięty fascynującym widokiem przestworzy, Lowbacca wszedł do bąbla 

obserwacyjnego. Uchwycił zimną metalową rurę wystającą z zakrzywionej ściany, i pochylił 

się, żeby spojrzeć na ogromną kulę Coruscant. Gruba warstwa chmur przesłaniała oświetloną 

część planety, ale na pogrążonej w ciemnościach półkuli było widać miliony światełek 

błyszczących w mroku jak różnobarwne klejnoty. 

Lowie widział w życiu kilka innych planet z niewielkiej odległości, ale jeszcze nigdy 

przedtem nie został oczarowany przez ich piękno. Przebywając na pokładzie zawieszonej 

wysoko w przestworzach stacji orbitalnej, czuł się równocześnie częścią wszechświata i 

cząstką czegoś spoza niego. Miał wrażenie, że stanowi element kosmosu, nie przestając być 

jego obserwatorem. Był zdziwiony, że traktuje wszystko w taki sposób. Wydawało mu się, że 

galaktyka jest czymś nieskończenie wielkim, ale zarazem czymś bardzo małym. 

background image

- Przestań się gapić, Lowie - odezwała się stojąca za nim Jaina. - Musimy zabierać się 

do pracy. Naszym pierwszym zadaniem powinna być naprawa urządzeń 

telekomunikacyjnych. 

Chewbacca zaryczał na znak zgody, a potem z rozmachem opuścił wielką  dłoń na 

kosmate ramię siostrzeńca. Peckhum sprawiał wrażenie pochłoniętego rutynowymi 

czynnościami, związanymi z uruchamianiem urządzeń stacji. Zapewne starał się,  żeby jego 

uwagi nie rozpraszały żadne myśli o Zekku. 

- Naprawdę jestem wam wdzięczny za wszystko, co robicie - rzucił przez ramię. 

- Cieszymy się, że możemy ci pomóc - odparła Jaina, klękając, żeby lepiej przyjrzeć 

się kilku panelom. - Lowie, znasz się dobrze na komputerach. Proszę, pomóż mi sprawdzić to 

urządzenie. 

- Och, bez wątpienia - odezwał się piskliwie Em Teedee. - Jeżeli chodzi o znajomość 

systemów elektronicznych, pan Lowbacca jest wyjątkowo uzdolniony. - Lowie burknął, 

wtrącając jakąś uwagę, ale miniaturowy android-tłumacz odpowiedział: - Oczywiście,  że 

wszyscy o tym wiedzą. Chciałem tylko im przypomnieć. 

- Czy mógłbym prosić, żebyście zajęli się najpierw moim komunikatorem? - zapytał 

Peckhum, odwracając się i stając za ich plecami. - Kiedy próbuję się z kimś porozumieć, 

odbieram tylko same szumy i trzaski. 

Czoło zamyślonej Jainy pokryło się zmarszczkami. 

- Wygląda na to, że stopień mocy funkcjonuje prawidłowo, ale uszkodzone zostały 

systemy syntezy głosu i urządzenia kodujące. 

Kiedy wszyscy stali, zastanawiając się, od czego zacząć, w pomieszczeniu było zbyt 

ciasno,  żeby Chewbacca mógł się zająć naprawą jakiegoś urządzenia. Starszy Wookie 

postanowił zatem zaczekać i nie przeszkadzać innym w pracy. Lowie podejrzewał, że wuj jest 

rozbawiony, mogąc obserwować, jak dwoje jego podopiecznych ciężko pracuje. Możliwe, że 

ich widok przypomniał mu czasy, kiedy u boku Hana Solo bez końca mozolił się, naprawiając 

urządzenia „Sokoła”. 

- No cóż - odezwała się Jaina. Podrapała się po policzku, zostawiając na nim smugę 

smaru i rdzy pochodzącej z jakiegoś starego panelu. - Przypuszczam, że pod koniec dnia ten 

komunikator będzie znów działał prawidłowo. - Uśmiechnęła się pogodnie do Peckhuma, a 

Lowie zaryczał, zgadzając się z jej zdaniem. - Rzecz jasna, to będzie tylko prowizorka, ale na 

jakiś czas powinna wystarczyć. 

Peckhum wzruszył ramionami. 

- Nie wątpię,  że będzie lepiej niż w tej chwili. Żałuję,  że nie mam tej centralnej 

background image

jednostki wielozadaniowej - dodał ponuro. - Niemal tak samo, jak chciałbym wiedzieć, co 

przydarzyło się Zekkowi. 

- Jestem przekonana, że nic złego - odparła Jaina, ale Lowie wiedział, że dziewczyna 

wcale tak nie myślała. 

Kiedy grzebała we wnętrzu jakiegoś panelu, Chewbacca przeszedł w inne miejsce i 

ryknął do siostrzeńca, proponując, żeby zajęli się czymś innym. Lowie ochoczo przystał na tę 

propozycję. Ponieważ zbliżała się pora obiadu, naprawa pokładowego automatu 

przygotowującego posiłki wydawała się doskonałym pomysłem. Lowie nie mógł narzekać na 

brak apetytu, a kiedy pomyślał o wszystkich wspaniałych potrawach, jakie mogliby 

zaprogramować, mimo iż zapasy żywności stacji były bardzo skromne, poczuł napływającą 

do ust ślinę. 

Em Teedee kilka razy cmoknął z dezaprobatą. 

- Naprawdę, panie Lowbacco! - powiedział. - Chyba nigdy pan się nie zmieni. Znów 

myśli pan tylko o jedzeniu! 

Chewbacca groźnie zaryczał, a przerażony android natychmiast spuścił z tonu. 

- Wy, Wookie - oświadczył znacznie ciszej, nie kryjąc urazy -jesteście wszyscy tacy 

sami. 

background image

ROZDZIAŁ 17 

 

Kiedy Jacen wędrował po podziemiach Coruscant z Zekkiem, poszukując jaja 

jastrzębionietoperza, tyle razy tracił orientację,  że teraz nigdy sam nie odnalazłby drogi w 

prawdziwym labiryncie chodników, przejść i korytarzy. Na szczęście towarzysząca mu Tenel 

Ka prowadziła pewnie, doskonale wiedząc, dokąd podążają... co zresztą nie dziwiło chłopca 

ani trochę. 

Szczeliny między gmachami stawały się coraz węższe, a same budynki coraz bardziej 

zniszczone, złowieszcze i zaniedbane. Ciemne ściany były upstrzone czarnymi plamami, 

które nadal przypominały bryzgi zakrzepłej krwi mimo odbarwienia wywołanego upływem 

wielu stuleci. Coraz częściej spotykało się także wszechobecny symbol gangu - krzyż, 

zamknięty wewnątrz trójkąta - wyryty na durbetonowych cegłach albo namalowany jaskrawą 

niezmywalną farbą. 

- Aha - odezwała się Tenel Ka. Jej zmysły były wyostrzone jak ostrze włóczni 

myśliwego. - Znaleźliśmy się na terenie, do którego roszczą sobie prawa Zagubieni. 

Jacen przełknął ślinę. 

- Miejmy nadzieję,  że niedługo odnajdziemy Zekka - odparł. - Nie chciałbym 

przebywać tu zbyt długo, zwłaszcza kiedy członkowie gangu będą w złych humorach. 

- Podejrzewam, że oni nigdy nie są w dobrych humorach - zauważyła dziewczyna. - 

Może wciąż jeszcze są źli na nas za to, że ostatnio im uciekliśmy. 

- To prawda - przyznał chłopiec. - Możliwe,  że złapali Zekka. Musimy go uwolnić. 

Ten Norys nie sprawiał wrażenia życzliwego gospodarza. 

Jakieś czarne stworzenie przemknęło w ciemnościach pod najbliższą  ścianą. Jacen 

odwrócił głowę i dostrzegł paskudnie wyglądającego pająkaralucha usiłującego ukryć się w 

kępie cherlawego mchu. Kiedy indziej z pewnością rzuciłby siew pościg, pragnąc przyjrzeć 

się stworzeniu dokładniej, ale w tej chwili chciał tylko jak najszybciej znaleźć się w 

bezpiecznym zaciszu swojego domu. 

Tymczasem dumna i nieustraszona Tenel Ka maszerowała  środkiem mrocznego, 

ponurego korytarza. Przez głowę chłopca przemknęła przelotna myśl, że chciałby mieć teraz 

świetlny miecz, podobny do tego, jakim posługiwał się w Akademii Ciemnej Strony. 

Wiedział wprawdzie, że broń rycerza Jedi może być niebezpieczna i że w żadnym przypadku 

nie powinna służyć do zabawy, ale teraz nie myślał o tym, by się bawić. Potrzebował jej na 

wypadek, gdyby musiał walczyć o życie. 

background image

Z wysiłkiem przełknął  ślinę i przyspieszył, chcąc znaleźć się bliżej koleżanki. Nie 

spuszczał spojrzenia z jej złocistorudych warkoczy, kołyszących się na plecach przy każdym 

kroku. Pomyślał,  że może jakiś dobry dowcip pomógłby mu przestać myśleć o członkach 

groźnego gangu. 

-Hej, Tenel Ka - powiedział w pewnej chwili. - Czy wiesz, jaka jest różnica między 

machiną typu AT-AT a pieszym szturmowcem? 

Dziewczyna odwróciła się i obdarzyła go zdziwionym spojrzeniem. 

- Oczywiście, że wiem - odparła. 

Jacen westchnął. 

- To jest dowcip. Czy wiesz, jaka jest różnica między machiną typu AT-AT a pieszym 

szturmowcem? 

- Powinnam była odpowiedzieć, że nie wiem, prawda? - zapytała. 

- Tak, właśnie tak - rzekł chłopiec. 

- Nie wiem. 

- To pierwsze jest imperialnym robotem kroczącym, a to drugie imperialnym 

piechurem! 

Tenel Ka ze smutkiem pokręciła głową. 

- Tak. Bardzo zabawne - powiedziała. - A teraz ruszajmy w dalszą drogę. - Kiedy 

docierała do skrzyżowania, zmrużyła szare oczy. - Zekk jest twoim przyjacielem. Postaraj się 

posłużyć umiejętnościami Jedi. Wyślij wici Mocy, a wówczas może gdzieś go wyczujesz. Te 

korytarze mają wiele zakrętów i bocznych odnóg. 

Jacen kiwnął  głową. Nie sądził,  żeby jego skromne zdolności do posługiwania się 

Mocą umożliwiły mu wykrycie jakiejś konkretnej osoby. Nie był pewien, czy czegoś takiego 

potrafiłby dokazać nawet wujek Luke, ale musiał się chwytać każdej nadziei, choćby nie 

wiadomo jak przelotnej i złudnej. Dotychczas on i Tenel Ka wędrowali przez podziemia na 

oślep, a zatem każdy ślad, każdy sposób mógł tylko zwiększyć ich szansę. 

Kiedy zaczął się skupiać, zamknąwszy oczy, wydało mu się,  że poczuł lekkie 

mrowienie, które pozostawiło w jego myślach wizerunek ciemnowłosego przyjaciela. Zanim 

uświadomił sobie, co to znaczy, wyciągnął rękę w stronę, w którą zwrócił głowę. Wujek Luke 

zawsze mówił uczniom, żeby ufali swoim instynktom rycerzy Jedi. 

Pospieszył, chcąc dotrzymać kroku Tenel Ka. Oboje skręcili w boczny korytarz i 

zaczęli nim schodzić, by po chwili zagłębić się w następny. Stary wieżowiec wydawał się 

opuszczony. Panowała w nim przytłaczająca cisza, chociaż z pewnością najwyższe poziomy 

były gwarne i rojne. Mimo to Jacen nie mógł się oprzeć wrażeniu, że z mrocznych kryjówek 

background image

obserwują ich czyjeś czujne oczy. Ufał swoim zmysłom Jedi na tyle, że był pewien, iż nie jest 

to tylko gra jego wyobraźni. 

- Chyba jesteśmy coraz bliżej - odezwała się dziewczyna. 

Nagle usłyszeli w oddali czyjeś głosy, spośród których wybijał się jeden, głośniejszy i 

bardziej stanowczy niż pozostałe. Chociaż nie można było zrozumieć żadnych słów, Jacen był 

pewien, że słyszy głos młodego mężczyzny. 

- To może być Zekk - powiedział, zwracając się do koleżanki. - Chyba go znaleźliśmy. 

Ogarnięty uniesieniem, zapomniał o wszystkich złowieszczych myślach i zaczął biec, 

zostawiając Tenel Ka z tyłu. Dziewczyna jednak nawet nie przyspieszyła. Stąpała jak zawsze 

czujna i rozważna. 

- Uważaj! - zawołała widząc,  że Jacen skręca za róg korytarza. Po chwili i ona 

znalazła się w wielkiej, odbijającej echo sali, wypełnionej zniszczonymi meblami i na wpół 

przerdzewiałymi belkami stropowymi. Na ścianach ujrzała jarzeniowe panele, przymocowane 

byle jak w najróżniejszych miejscach, z których można było najłatwiej dołączyć je do 

gniazdek sieci elektrycznej. Otwory innych korytarzy, wiodących do wielkiej sali, były albo 

zagrodzone kratami, albo zamknięte drzwiami, które przed wiekami przestały obracać się na 

zawiasach. 

Pośrodku komnaty Jacen dostrzegł  młodzieńca. W jego szmaragdowych oczach 

odbijał się blask umieszczonych w przypadkowych miejscach paneli. Tak, to był Zekk. Jego 

ciemne, niemal czarne włosy, były teraz porządnie uczesane i związane na karku skórzanym 

rzemykiem. Nie spływały w nieładzie na ramiona, jak poprzednio. Jacen nigdy nie widział, 

żeby jego przyjaciel kiedykolwiek wiązał  włosy w taki sposób. Zauważył,  że dziwnej 

metamorfozie uległ również strój Zekka. Był czysty, czarny i dopasowany do kształtów jego 

ciała... wyglądał niemal jak mundur. W niczym nie przypominał staromodnego garnituru, 

który chłopak miał na sobie podczas tamtego pamiętnego bankietu, wydanego na cześć pani 

ambasador Alfy Karnaka. 

Wokół  młodzieńca siedziało na koślawych krzesłach i zniszczonych tapczanach 

prawie dwadzieścioro doświadczonych przez życie dzieciaków, na ogół kilkunastolatków. 

Większość stanowili chłopcy, ale Jacen zauważył także kilka dziewczyn. Wyglądały tak dziko 

i groźnie, że gdyby chciały, mogłyby rozerwać go na kawałki jak zepsutego androida. 

Zagubieni. 

- Hej, Zekku! - zawołał Jacen. - Gdzie się podziewałeś? Martwiliśmy się,  że 

przydarzyło ci się coś złego! 

Zaskoczony w połowie zdania ciemnowłosy chłopak odwrócił  głowę i groźnie 

background image

spojrzał na Jacena i dziewczynę. W jego oczach pojawił się na chwilę  błysk zdumienia i 

zachwytu, ale po sekundzie, jakby pragnąc zatrzeć to wrażenie, Zekk przybrał ponurą minę. 

Wydawało się, że przez tych kilka dni, jakie upłynęły od jego zniknięcia, postarzał się o całe 

lata. 

- Jacenie, to nie jest odpowiednia chwila - odparł szorstko. 

Z grupy nastolatków wstał silnie umięśniony chłopak o krzaczastych brwiach i wąsko 

osadzonych oczach. Spiorunował spojrzeniem oboje przybyszów. 

- Nie przypominam sobie, żebym was tu zaprosił - oświadczył wojowniczo. 

Jacen rozpoznał przywódcę gangu, Norysa. 

Zekk machnął ręką w stronę osiłka, jakby starał się go uspokoić. 

- Ja się nimi zajmę - powiedział, a na jego twarzy pojawił się grymas gniewu. 

Popatrzył spode łba na Jacena i pokręcił  głową. - Dlaczego nie możecie zostawić mnie w 

spokoju chociaż przez chwilę? 

Jacen przeczesał zmierzwione włosy, kompletnie zaskoczony. Kiedy nie wiedząc, co 

robić, ruszył w stronę przyjaciela, ten cofnął się, jakby chciał uchylić się przed ciosem. 

- Odejdź - syknął - bo wszystko zepsujesz! 

Pozostali Zagubieni zaczęli wstawać z miejsc i jak stado zgłodniałych wilków okrążać 

ofiary. Jacen przełknął  ślinę. Stojąca za jego plecami Tenel Ka położyła dłoń na ramieniu 

kolegi. Pragnęła go w ten sposób ostrzec na wypadek, gdyby musieli walczyć. 

-Zekku, to my! - W głosie Jacena zabrzmiało błaganie. - Niczego nie zepsujemy. 

Jesteśmy twoimi przyjaciółmi! 

W tej samej chwili z głośnym zgrzytem i piskiem otworzyły się jakieś drzwi, 

znajdujące się w przeciwległym kącie wielkiej sali. 

- Oni nie są twoimi przyjaciółmi, młody lordzie Zekku - odezwał się kobiecy głos, 

głęboki i złowieszczy. - Mogą tylko mienić się nimi, ale sam widziałeś dowody na to, ile 

naprawdę dla nich znaczysz. 

Jacen i Tenel Ka odwrócili głowy i ujrzeli groźną sylwetkę odzianej w czarny płaszcz 

Siostry Nocy. Jej czarne jak heban włosy iskrzyły się, jakby za chwilę miały przelecieć 

między nimi błękitne błyskawice, a w fioletowych oczach migotały ogniste błyski. Zwrócone 

ku górze spiczaste końce naramienników sprawiały wrażenie ostrych włóczni. Po obu 

stronach wiedźmy z Dathomiry było widać dwie inne osoby, ubrane także w czarne płaszcze. 

Jedną był młody ciemnowłosy mężczyzna, a drugą niewysoka, ale silnie zbudowana kobieta. 

Oboje wyglądali równie władczo i złowieszczo jak sama Siostra Nocy. 

- Tamith Kai... - Jacen lekko kiwnął głową. - Widzę, że jak zawsze czarująca. 

background image

-I Garowyn. I Vilas - dodała Tenel Ka z nieoczekiwanym zimnym uśmiechem na 

zazwyczaj spokojnej, opanowanej twarzy. - Jak tam twój e kolano? - dodała, zwracając się do 

Tamith Kai. Zaciskała palce na ramieniu chłopca tak silnie, że chyba mogłaby połamać jego 

kości. 

Po twarzy wysokiej kobiety przemknęła burzowa chmura. Wiśniowe wargi Siostry 

Nocy wykrzywiły się ze złości. Było widać,  że Tamith Kai tylko z trudem powstrzymuje 

wybuch wściekłości. Dobrze pamiętała, jak wojowniczka z Dathomiry upokorzyła ją, kiedy 

pomagała innym młodym rycerzom Jedi w ucieczce z Akademii Ciemnej Strony. 

- Smarkacze Jedi - warknęła. - Powinniście sami nauczyć się do tej pory, że z nami nie 

ma żartów. 

- A wy powinniście zostawić nas w spokoju po tym pierwszym razie - odparł 

wyzywająco Jacen. - Zekku, dlaczego zadajesz się. z tymi pajacami? Jakich głupstw nakładli 

do twojej głowy? 

Zekk sprawiał wrażenie,  że zawahał się na chwilę, ale kiedy się odezwał, jego głos 

zdradzał siłę i pewność siebie. 

- Stwarzają nam - wszystkim bez wyjątku - wielką szansę - odparł. - Szansę, której 

nigdy przedtem nie mieliśmy. 

- Jaką szansę? - zapytał Jacen, szczerze zaciekawiony. - Co mogą wam zaproponować 

ci, którzy przegrali? 

- Zabiorą nas do Akademii Ciemnej Strony, by nas uczyć! - odezwał się krzepki 

przywódca gangu, Norys. - Dopiero teraz mam szansę stać się kimś ważnym i potężnym. 

- Ale przecież nie wszyscy dysponujecie umiejętnościami Jedi - rzekł Jacen, starając 

się przemówić Zagubionym do rozumu. Chciał wciągnąć Zekka w dyskusję, by w tym czasie 

z pomocą Tenel Ka zastanowić się, co robić. 

- Ja dysponuję - odparł chłopak. - Wiedzielibyście o tym, gdybyście zadali sobie 

trochę trudu i poddali mnie testom - dodał buntowniczo. - A wszyscy ci, którzy ich nie mają, 

zostaną wcieleni do imperialnego wojska. Będą wykonywali powierzone obowiązki, dzięki 

czemu Drugie Imperium stworzy im szansę awansu społecznego. 

- Och, Zekku - westchnął Jacen. - To wszystko wierutne kłamstwa mające odwrócić 

twoją uwagę i uśpić czujność... 

- To nie są kłamstwa! - przerwała Tamith Kai. W jej silnym melodyjnym głosie kryła 

się jednak straszliwa groźba. - My dotrzymujemy obietnic - dodała, zwracając się do 

Zagubionych. - Wszyscy będziecie mieli równe szansę, bez względu na to, jaką pozycję 

społeczną zajmowaliście w świecie, rządzonym przez Rebeliantów. Drugie Imperium nie 

background image

będzie oceniało was po tym, kim jesteście... Będzie liczyło się tylko to, co dla nas uczynicie. 

- Zekku! - krzyknął zrozpaczony Jacen. - Jak możesz wierzyć w to, co mówią! To są 

ci sami ludzie, którzy porwali mnie i Jainę! 

- Tak jest - przyznała Siostra Nocy. - Ale my uczymy się na błędach. Takie szlachetnie 

urodzone szczeniaki jak wy nie są godne zostania imperialnymi ciemnymi rycerzami Jedi 

bardziej niż inni uczniowie Akademii Ciemnej Strony! 

Jej fioletowe oczy zwróciły się na Tenel Ka, miotając groźne błyski. 

- Zekku - szepnął szybko Jacen. - To twoja ostatnia szansa. Uwierz mi, że znalazłeś 

siew śmiertelnym niebezpieczeństwie. Masz jeszcze czas, żeby zmienić zdanie. Uciekaj! 

Jego do niedawna beztroski przyjaciel obdarzył go jednak spojrzeniem, w którym 

współczucie walczyło o lepsze z prośbą o okazanie zrozumienia. Chłopcu wydało się,  że 

widzi w tym spojrzeniu głęboki smutek, który przeniknął go do głębi serca. 

- Nie rozumiesz mnie, Jacenie - odezwał się Zekk. - Nie możesz, ponieważ tobie nigdy 

na niczym nie zbywało. Nigdy niczego nie pragnąłeś. Ci ludzie - gestem wskazał Siostrę 

Nocy i jej dwoje towarzyszy - ofiarują mi coś, czego w dotychczasowym życiu nigdy nie 

miałem. Stwarzaj ą mi szansę, że stanę się k i m ś, jeżeli będę trzymał ich stronę. 

- Jeżeli to oni ci ją stwarzają, nie licz na to, że będzie to wielka szansa - mruknął 

Jacen. 

Tenel Ka zdjęła dłoń z jego ramienia. Napięła mięśnie i zbliżyła ręce do pasa, gotowa 

do wyciągnięcia broni. 

Członkowie gangu Zagubionych zaczęli zbliżać się do dwojga młodych Jedi, 

piorunując ich spojrzeniami. Barczysty Norys i jego zastępcy poruszali się jak 

zahipnotyzowani. Jacen był ciekaw, czy Tamith Kai albo któreś z dwojga jej pomocników nie 

posłużyło się sztuczką Mocy, by nakłonić nastolatków do wcielenia swoich podstępnych 

planów w życie. 

Usłyszał, że stojąca za jego plecami Tenel Ka szepnęła: 

- Jacenie, dopóki możemy, powinniśmy wynosić się, żeby wezwać pomoc. 

Jacen także napiął mięśnie, gotów odwrócić się i rzucić do ucieczki. Pstryknął 

przełącznikiem komunikatora, pragnąc w ten sposób zaalarmować Anakina albo Threepia, ale 

zanim on albo Tenel Ka mieli czas skoczyć do drzwi, Vilas wyszarpnął blaster. 

- Nie możemy ryzykować,  że pokrzyżujecie nasze plany - odezwała się Garowyn. - 

Zbyt dużo postawiliśmy na tę kartę. 

Jacen i Tenel Ka zdążyli przebiec tylko kilka kroków, zanim w ich plecy trafił stożek 

błękitnego światła. Byli nieprzytomni, kiedy, przebiegłszy jeszcze krok czy dwa, runęli bez 

background image

czucia na kamienną posadzkę. 

background image

ROZDZIAŁ 18 

 

Brakiss uruchomił mechanizm zamka drzwi prywatnego gabinetu znajdującego się na 

jednym z poziomów Akademii Ciemnej Strony. Chcąc upewnić się,  że absolutnie nikt nie 

będzie mu przeszkadzał, zmienił kod umożliwiający wejście do komnaty. Nie zamierzał 

dopuścić,  żeby nawet Tamith Ka, jego najbliższa współpracowniczka, podsłuchała, o czym 

będzie rozmawiał z wielkim wodzem. 

Naczelnik Akademii Ciemnej Strony zawsze znajdował natchnienie, kiedy spoglądał 

na mroczne ściany gabinetu, na których widniały holograficzne wizerunki eksplodujących 

gwiazd, rozpadających się planet, potoków rozżarzonej lawy czy jęzorów lodowców. To 

wszystko przypominało mu o dzikiej, nieokiełznanej energii, zgromadzonej we 

wszechświecie. Posługując się ciemną stroną Mocy, Brakiss czerpał z tej energii niespożyte 

siły, po czym wykorzystywał je do swoich celów, pragnąc utorować drogę Drugiemu 

Imperium. 

Nastawił panele jarzeniowe w ten sposób, by dawały jak najmniej blasku, po czym 

rzucił okiem na tarczę chronometru. Postanowił uzbroić się w cierpliwość. Rozmowa z 

potężnym i złowieszczym władcą zawsze sprawiała, że stawał się podniecony i przerażony. 

Musiał uciekać się do technik relaksacyjnych Jedi, ale i tak osiągnięcie spokoju ducha 

przychodziło mu z wielkim trudem. 

Brakiss wiedział,  że na barkach wielkiego wodza spoczywa olbrzymi ciężar 

odpowiedzialności i obowiązków. Przywódca bardzo często nie dotrzymywał uprzednio 

uzgodnionych terminów spotkań, ale Brakiss nie ośmielił się uczynić na ten temat 

najmniejszej uwagi. To wódz decydował o tym, kiedy pragnie porozumieć się z 

podwładnymi. Naczelnik Akademii Ciemnej Strony był tylko posłusznym niewolnikiem. 

Dobrze znał miejsce, jakie zajmował w jego wielkim planie. 

Rebelianci polegali na ochronie, jaką mógł zapewnić im nowy zakon rycerzy Jedi, ale 

za bardzo przeceniali ich znaczenie. Wódz Imperium także pragnął dysponować tajną bronią: 

armią Ciemnych Jedi, którzy posługując się ciemną stroną Mocy, pomogliby Drugiemu 

Imperium odzyskać należne miejsce w historii i na mapie galaktyki. 

Ciemni Jedi mieli jednak to do siebie, że bywali często niepewni i niebezpieczni. 

Trudno było przewidzieć ich reakcje. Ulegali złudzeniom, wskutek czego wydawało im się, 

że są obdarzeni nieograniczoną  władzą. Uświadamiając sobie ryzyko, związane z ich 

szkoleniem, wielki wódz musiał przedsięwziąć niezbędne  środki ostrożności. Pragnął 

background image

ochronić siebie przed zagrożeniem, jakie mogliby stworzyć absolwenci Akademii Ciemnej 

Strony. Ogromna, mająca kształt pierścienia, stacja była dosłownie naszpikowana 

śmiercionośnymi materiałami wybuchowymi, rozmieszczonymi w pobliżu urządzeń do 

regeneracji powietrza i uzdatniania wody. Zaminowany został również cały kadłub i tysiące 

innych miejsc, o których Brakiss nic nie wiedział ani nawet nie chciał wiedzieć. W tej samej 

chwili, kiedy jego Ciemni Jedi daliby do zrozumienia, że  żywią wobec niego złe zamiary, 

wielki wódz wydałby rozkaz zdalnego zdetonowania tych urządzeń, bez skrupułów kończąc 

cały eksperyment. 

Pragnąc uszczęśliwić potężnego władcę, Brakiss musiał zatem składać wciąż nowe 

meldunki,  że odnosi sukces za sukcesem. Na szczęście jego Akademia Ciemnej Strony 

dokonała ostatnio kilku spektakularnych czynów. 

W zamkniętym pomieszczeniu rozległ się. nagle pomruk, z jakim włączyły się 

generatory hologramów. Brakiss natychmiast wstał, ocknąwszy się z zadumy. Powietrze 

przed jego biurkiem zadrżało i zalśniło i po chwili pojawił się ogromny wizerunek, przesłany 

z kryjówki znajdującej się na odległej planecie w samym sercu jądra galaktyki. Na obrzeżach 

osłoniętej kapturem gigantycznej głowy przywódcy pojawiały się od czasu do czasu iskry 

wyładowań i zakłóceń. Ogromne oczy spoglądały groźnie na Brakissa. 

Naczelnik Akademii Ciemnej Strony instynktownie spuścił oczy i pochylił głowę na 

znak szacunku i podziwu. Kiedy uznał, że zadowolił władcę, popatrzył na ogromne oblicze 

wielkiego wodza Drugiego Imperium... zakapturzoną, pomarszczoną twarz samego 

Imperatora Palpatine’a! 

Chociaż holograficzny obraz był nieostry i drgał wskutek pokonywania wielu 

systemów gwiezdnych należących do holograficznej sieci, a także wpływów pasów asteroid, 

wybuchów na słońcach i burz jonowych, trudno byłoby nie rozpoznać rysów twarzy i 

ziemistej cery Imperatora. Brakiss spoglądał w uwielbieniu na surowe, ojcowskie oblicze 

wielkiego wodza. Oto miał przed oczami twarz człowieka, który już wkrótce sprawi, że 

mieszkańcy wszystkich systemów gwiezdnych będą drżeli na samą myśl o nim, dopóki nie 

nauczą się żyć na modłę Imperium, okazując szacunek i oddając cześć jego władcy. 

Na twarzy Imperatora widniały głębokie bruzdy i zmarszczki - efekt długotrwałego 

wykorzystywania potężnych sił  zła i ciemności. Osadzone w głębokich oczodołach  żółte, 

podobne do gadzich, oczy Palpatine’a miotały złociste błyski, a fałdy tłuszczu na szyi zwisały 

jak wola pod łbem wychudzonej jaszczurki. 

Brakiss wiedział,  że reszta galaktyki sądziła, iż Imperator zginął przed wielu lary, 

najpierw podczas eksplozji, która rozerwała na strzępy drugą Gwiazdę Śmierci, a potem po 

background image

raz drugi, sześć lat później, kiedy zniszczono wszystkie klony Palpatine’a. Śmierć  władcy 

musiała jednak być  złudzeniem, skoro Brakiss oglądał teraz wizerunek jego twarzy. Nie 

odważyłby się nawet zgadywać, jakim cudem Imperator przeżył. Nie miał pojęcia, do jakiej 

sztuczki mógł uciec się potężny władca, żeby wywieść wszystkich w pole... ale wiedział, że 

jeżeli ktoś umiał posługiwać się Mocą, potrafił dokonywać niezwykłych rzeczy. 

Przynajmniej tego nauczył go mistrz Skywalker. 

Kiedy w końcu Imperator przemówił, w prywatnym gabinecie Brakissa zagrzmiały 

chrapliwie wymawiane słowa: 

- A zatem, mój pokorny sługo, co dobrego chciałbyś mi dziś zakomunikować? Mam 

nadzieję,  że będzie to meldunek o kolejnych sukcesach. Mam już dość wysłuchiwania 

wiadomości o klęskach i niepowodzeniach, Brakissie. Nie mogę się doczekać, kiedy Drugie 

Imperium się odrodzi, a moja władza dotrze do najdalszych zakątków galaktyki. 

Brakiss ponownie pochylił głowę. 

- Tak jest, mój panie - odpowiedział. - Mam dla ciebie dobre wieści. Właśnie 

wysyłamy transportowiec z ładunkiem baterii do turbolaserowych dział i rdzeni napędów 

nadprzestrzennych, które zgodnie z twoim rozkazem przechwyciliśmy, porywając rebeliancki 

krążownik. Mam nadzieję, że twoja okryta sławą machina wojenna wykorzysta je w słusznej 

sprawie. 

- To oczywissste - syknął Palpatine. 

- Jeżeli chodzi o nas - ciągnął Brakiss - nowa grupa Ciemnych Jedi, kształconych w 

Akademii Ciemnej Strony, z każdym dniem staje się coraz liczniejsza i potężniejsza. Ze 

szczególną radością melduj ę,  że w podziemiach centralnego ośrodka władzy Rebeliantów 

udało się nam zwerbować wielu nowych kandydatów... dokładnie, jak przewidziałeś, mój 

panie. Nikt nie zauważy, że zniknęli, a my będziemy mogli przeciągnąć ich na naszą stronę. 

- Dossskonale - odezwał się Imperator. - Mówiłem ci, że o wiele łatwiej będzie 

nawracać kandydatów nie żywiących nadziei na lepsze życie. Na szczególną ironię zakrawa 

fakt,  że porwaliśmy ich sprzed samych nosów rebelianckich uzurpatorów sprawujących 

obecnie władzę. 

Brakiss kiwnął głową. 

- Tak jest, mój panie, to prawda. Wystarczyło tylko zaproponować im coś, czego 

potrzebowali. Prawdę mówiąc, nie mogli się doczekać, kiedy dostaną to coś właśnie od nas. 

- Ach... - Twarz Imperatora wyrażała głębokie rozmarzenie. Wielki władca sprawiał 

wrażenie n i e m a l - niemal - dumnego. 

Naczelnik Akademii Ciemnej Strony głęboko odetchnął, po czym ciągnął: 

background image

- Rzecz jasna, wielu nowych kandydatów nie dysponuje żadnym potencjałem Jedi, ale 

mimo to z chęcią przyjęło naszą propozycję. Zaczęliśmy nawet szkolenie jednej grupy, 

pragnąc przekształcić jaw doborowy oddział szturmowców. Ci rekruci bardzo dobrze znają 

podziemia Coruscant. W przyszłości mogą się okazać doskonałymi szpiegami albo 

sabotażystami, jeżeli zechcemy wykorzystać ich do takich zadań. 

Imperator z namysłem kiwnął głową, ukrytą we wnętrzu ciemnego kaptura. 

- Zgadzam się z tobą, Brakissie - powiedział. - Bardzo dobrze. - Z góry na dół 

wizerunku jego twarzy przemknęła  świetlista fala, a głos Palpatine’a lekko zadrżał. - 

Pozwalam przeżyć ci jeszcze jeden dzień, Brakissie. 

- Dziękuję ci, mój panie - odparł z ulgą naczelnik Akademii Ciemnej Strony. 

Pomarszczona twarz władcy przybrała surowy, bezlitosny wyraz. 

- Tylko nie zawiedź mnie, wierny sługo - ostrzegł Imperator. - Byłbym bardzo 

niezadowolony, gdybym musiał wydać rozkaz zniszczenia twój ej gwiezdnej stacji. 

Brakiss skłonił się jak mógł najniżej, aż zamigotały fałdy jego srebrzystoczarnego 

płaszcza. 

- Mój panie, ja także byłbym tym niepocieszony - odpowiedział. 

Holograficzny wizerunek twarzy Imperatora zadrżał i zalśnił, by w następnej 

sekundzie rozprysnąć się na miliony srebrzystych, z wolna gasnących iskier. Rozmowa 

została zakończona. 

Brakiss miał wrażenie, że drżą wszystkie mięśnie jego ciała, jak zresztą zawsze, kiedy 

rozmawiał z budzącym grozę Palpatine’em. Wyczerpany, opadł na fotel za biurkiem, po czym 

zajął się przeglądaniem listy następnych spraw czekających na załatwienie. Wiedział, że nie 

może popełnić najmniejszej pomyłki. 

background image

ROZDZIAŁ 19 

 

Młody Anakin Solo, zmęczony po długich, bezowocnych poszukiwaniach, stał w 

wielkim salonie rodzinnego apartamentu obok nadajnika komunikatora, martwiąc się tym, co 

mogło przydarzyć się Jacenowi. Spoglądając na ciemny ekran, czekał, by pojawiła się na nim 

twarz starszego brata, chociaż wiedział, że nic takiego się nie wydarzy. Przeczuwał to. 

Przed godziną on i Threepio zakończyli przeszukiwanie przydzielonego im obszaru i 

wrócili do domu, ale i tam nie czekała na nich żadna wiadomość od Jacena. Anakin wiedział, 

że nie może zwlekać ani chwili dłużej. 

Odwrócił się i skierował do kąta, w którym siedział złocisty android. Oparty plecami o 

ścianę, odpoczywał, korzystając z krótkiego okresu, kiedy mógł ograniczyć zużycie mocy. 

Chłopiec skierował jasnobłękitne oczy na żółte czujniki optyczne Threepia, po czym lekko 

poklepał go po ramieniu. 

- Obudź się, Threepio - powiedział. - Już i tak czekaliśmy za długo. Czas powiedzieć 

komuś o tym, co się stało. 

Zdumiony Threepio zerwał się na równe nogi. 

- O rety, chyba nie zasnąłem, prawda? - zapytał. - Wydawało mi się,  że miałem 

odpoczywać jeszcze przez dwa cykle, a dopiero później wyruszyć na dalsze poszukiwania. A 

pan miał zamiar zacząć odrabiać lekcje... 

- Czuję, że stało się coś złego - przerwał mu Anakin. - Jacen i Tenel Ka jeszcze nie 

wrócili. 

- Gdyby chciał pan znać moje zdanie... 

- Nie chciałbym - uciął chłopiec. - Postaraj się porozumieć z nimi za pomocą 

przenośnego kierunkowego komunikatora. 

- Jestem pewien, że nic im się nie stało, ale spróbuję - odparł Threepio. 

Przechylił  złocistą  głowę i przez kilka sekund stał nieruchomo, wpatrując się w 

przeciwległy kąt wielkiego pomieszczenia. 

- Połączyłeś się z nimi? - zapytał chłopiec. 

- Niestety nie, panie Anakinie - odpowiedział bardzo zaniepokojony android. - Nie 

otrzymałem żadnej odpowiedzi. 

W tej samej chwili do komnaty weszła Leia Organa Solo. Uśmiechnęła się pogodnie 

do najmłodszego syna, ale kiedy spojrzała na niego uważniej, zmarszczyła czoło. 

- Anakinie, co się stało? - zapytała. 

background image

Chłopiec zaczął się zastanawiać, co właściwie powinien powiedzieć matce. Mimo 

wszystko prosili ją o pomoc, ale ona nie uznała wówczas faktu zaginięcia Zekka za coś 

niezwykłego czy poważnego. Może teraz zmieni zdanie, kiedy jej powie, że zniknęli także 

Tenel Ka i Jacen. Młody chłopiec zaczął więc opowiadać, połykając końcówki wyrazów, a 

Threepio uzupełniał jego relację efektami dźwiękowymi i upiększał zbytecznymi 

komentarzami. 

- Jacen odpowiedziałby nam, gdyby mógł - zakończył chłopiec. 

- Z całą pewnością- dodał entuzjastycznie Threepio. - Pan Jacen może być trochę 

roztrzepany, ale jest zawsze bardzo skrupulatny. 

Leia miała wrażenie,  że jej niepokój zaczyna wzrastać dosłownie z sekundy na 

sekundę. 

- Odpowiedziałby... - powtórzyła - chyba że wpadł w poważne tarapaty. - Zapewne 

podjęła jakąś decyzję, gdyż natychmiast postanowiła wprowadzić  ją w życie, dowodząc,  że 

naprawdę jest dobrą przywódczy nią Nowej Republiki. - Musimy ich odnaleźć - ciągnęła. - 

Tenel Ka nie dopuściłaby,  żeby Jacen zrobił coś nierozważnego. Może jednak sama nie 

uznała tego czegoś za niebezpieczne. 

Podeszła do zawieszonego na ścianie panelu, po czym wydała kilka krótkich 

rozkazów. 

- Wezwałam oddział strażników. Będą towarzyszyli nam w wyprawie - wyjaśniła. - 

Threepio, czy potrafisz zlokalizować miejsce, w którym znajduje się komunikator Jacena? 

-No cóż, mój system lokalizacji urządzeń telekomunikacyjnych nie jest aż taki 

precyzyjny, jak chciałbym, ale przypuszczam, że gdybym wysłał ciągłą falę i śledził sygnał 

sprzężenia zwrotnego za pomocą przenośnego komunikatora, prawdopodobnie mógłbym... 

- Na jaką odległość od niego możesz dotrzeć? - przerwała mu zniecierpliwiona Leia. 

- Powinienem zlokalizować źródło sygnału z dokładnością do dziesięciu metrów. 

- To wystarczy - oznajmiła kobieta. 

Anakin westchnął z prawdziwą ulgą i powiedział: 

- Miejmy tylko nadzieję, że Jacen i Tenel Ka nie oddalili się od tego nadajnika. 

- Będziemy martwili się o to, kiedy go odnajdziemy - rzekła Leia, chwytając pakiet ze. 

środkami medycznymi i kierując się do drzwi. Na korytarzu czekał już oddział strażników 

Nowej Republiki. Żołnierze stanęli na baczność, chociaż nie wiedzieli, dlaczego 

przywódczyni ich wezwała. 

- Chodź z nami, Anakinie - powiedziała Leia. - Jesteś teraz członkiem wyprawy 

ratunkowej. Threepio, dokąd mamy iść? - zapytała. 

background image

Android protokolarny puścił się korytarzem tak szybko, jak pozwalały na to jego 

mechaniczne nogi. 

- Skręcimy w lewo, pani Leio - oznajmił. - Musimy znaleźć najbliższy szyb 

turbowindy, żeby zjechać o czterdzieści dwa poziomy. 

Anakin próbował wyobrazić sobie, dokąd podążają, ale chyba bez większego 

powodzenia. 

- Lepiej będzie, jak ty poprowadzisz, Threepio - zdecydował. 

 

Leia, strażnicy i Anakin podążali za złocistym androidem, który torował sobie drogę 

przez kolejny chwiejący się pomost, zawieszony między gigantycznymi budynkami. Threepio 

sprawiał wrażenie niezwykle dumnego z powodu roli, jaką odgrywał w tej wyprawie. 

Wydawało się, że wieżowce ciągną się w górę i w dół bez końca. W pewnym miejscu 

pomostu, gdzie brakowało jednej belki, Anakin potknął się i omal nie runął w przepaść, ale w 

ostatniej chwili podtrzymała go Leia. Przerażona matka popatrzyła na syna, po czym na 

chwilę objęła go i przytuliła. 

- Uważaj - powiedziała. - Wszyscy musimy być bardzo ostrożni. 

Anakin się wzdrygnął. Ten teren, oglądany na mapie, wcale nie wyglądał na 

niebezpieczny. Kierując się ku nadajnikowi sygnału namiarowego, cała grupa pokonywała 

kolejne nie zamieszkane piętra, przechodząc pustymi, złowieszczymi korytarzami. Na 

pokrytych grubą warstwą kurzu i brudu ścianach można było dostrzec coraz częściej ten sam 

wizerunek równobocznego trójkąta z zamkniętym krzyżem celowniczym w środku. 

- Ciekaw jestem, co oznacza ten symbol - odezwał się Anakin, wskazując najbliższą 

ścianę. 

- Potrafię mówić  płynnie ponad sześcioma milionami języków - odparł Threepio. - 

Niestety, nikt nie zapisał tego symbolu w moich bazach danych. Obawiam się, że nie potrafię 

pomóc, panie Anakinie. 

Leia spojrzała na strażników. 

- Czy któryś z was nie wie, co może oznaczać ten symbol? -zapytała. 

Jakiś żołnierz chrząknął, po czym odpowiedział: 

- Przypuszczam, że to znak jakiegoś gangu, pani prezydent. Kilka... nieprzyjemnych 

grup ma zwyczaj uważać niższe, nie używane poziomy miasta za własne terytorium. Ich 

członków jest bardzo trudno schwytać. 

- Słyszałem, jak Zekk wspominał Jacenowi i Jainie coś na temat gangu Zagubionych - 

przypomniał sobie nagle chłopiec. - Wydaje mi się,  że chodziło o to, aby Zekk został 

background image

członkiem tej grupy. 

Leia kiwnęła głową, postanawiając zapamiętać  tę informację,  żeby zrobić z niej 

użytek kiedy indziej. Na razie zależało jej tylko na odnalezieniu Jacena i Tenel Ka. 

SeeThreepio przystanął, żeby zerknąć na ekran przenośnego komunikatora. 

- Och, niech licho porwie moje mało wrażliwe czujniki - powiedział. - Jestem pewien, 

że Artoo-Detoo potrafiłby określić kierunek z większą dokładnością. Wydaje mi się jednak, 

że znajdujemy się w odległości zaledwie dwustu metrów od miejsca, z którego dochodzą 

sygnały. 

Kiedy cała grupa schodziła na coraz niższe i bardziej zniszczone poziomy, korytarze 

stawały się  węższe i ciemniejsze. Strażnicy, niespokojnie spoglądając jeden na drugiego, 

trzymali broń gotową do strzału. Kiedy Leia przechodziła przez najciemniejsze miejsca, 

przyspieszała, wyzywająco unosząc głowę. Threepio zwiększył natężenie światła, rzucanego 

przez optyczne czujniki, dzięki czemu część korytarza bezpośrednio przed nim jarzyła się 

łagodnym  żółtym blaskiem. Anakin wyjął jarzeniowy pręt i trzymał w pogotowiu. Miał 

wrażenie,  że mały przyrząd dodaje mu sił. Czuł się tak, jakby dysponował imitacją miecza 

świetlnego. 

Threepio skręcił w prawo w boczny, jeszcze węższy korytarz, po czym zanurkował, 

chcąc przecisnąć się pod częściowo złamanym dźwigarem. Nawet mały Anakin musiał się 

pochylić, żeby przejść od zniszczoną belką. 

- Czy jesteś pewien, że podążamy we właściwą stronę, Threepio? - zapytał, trochę 

zaniepokojony. 

- O tak, jestem tego absolutnie pewien - oświadczył android. - Proszę pamiętać,  że 

staram się prowadzić najkrótszą drogą wiodącą do źródła sygnału. Zapewne młody pan Jacen 

i pani Tenel Ka dotarli tam wygodniejszym, ale dłuższym szlakiem. Oceniam, że jesteśmy 

teraz w odległości najwyżej trzydziestu metrów. 

W końcu znaleźli się na progu wielkiej komnaty, oświetlonej złowieszczym drżącym 

blaskiem. Źródłami migotliwego światła były dziesiątki paneli jarzeniowych, zawieszonych w 

przypadkowych miejscach na ciemnych ścianach. Anakin rozejrzał się po sali. Zauważył 

zniszczoną klatkę schodową ze stopniami wiodącymi donikąd, porzucone opakowania po 

środkach  żywnościowych, zniszczone meble i poduszki, a także kilkoro różnej wielkości 

drzwi przysłaniających otwory w przeciwległej ścianie, zapewne umożliwiających wyjście z 

sali. 

- To musi być sala zebrań członków gangu Zagubionych - powiedział. 

- O rety - odezwał się Threepio. - Czy pan Zekk nie mówił kiedyś,  że członkowie 

background image

gangu nie są ludźmi gościnnymi? 

W ogromnej komnacie panowała martwa cisza. Migotliwy blask, rzucany przez panele 

jarzeniowe, sprawiał, że Anakin czuł się nieswojo. Strażnicy zawahali się na progu, po czym 

stanęli po obu stronach niskiego otworu wejściowego i skierowali lufy blasterów w głąb 

komnaty. Pomieszczenie wyglądało na opuszczone, ale Anakin, który nie przestawał 

rozglądać się po kątach, wyczuwał w nim ślady obecności czegoś mrocznego. Nerwowo 

podskoczył, kiedy Threepio krzyknął, z przerażeniem spoglądając na coś leżącego na 

posadzce. 

- To wszystko moja wina! - jęknął android. - Och, niech licho porwie te powolne 

procesory. Powinniśmy byli wyruszyć na poszukiwania o wiele wcześniej. 

W ułamku sekundy Anakin przeskoczył przez stertę jakichś starych gratów i znalazł 

się u boku Threepia, nadal wymyślającego samemu sobie. Po sekundzie dołączyli do nich 

Leia i strażnicy. 

Na posadzce leżeli obok siebie skuleni Jacen i Tenel Ka... nieprzytomni, a może nawet 

martwi. 

Leia szybko odpięła od pasa pakiet ze środkami medycznymi. Wyciągnęła zestaw 

diagnostyczny i zaczęła badać organizmy obojga młodych Jedi. 

- Nic im nie jest - stwierdziła po chwili. - Żyją... Zostali tylko ogłuszeni. 

Przesunęła chłodną  dłonią po czole syna, chcąc odgarnąć kosmyk niesfornych 

włosów. 

Anakinowi i Leii udało się w końcu ocucić oboje poszukiwaczy przygód. Jacen 

oprzytomniał pierwszy. Spojrzawszy w oczy brata, Anakin zrozumiał,  że sprawy wcale nie 

mają się najlepiej. 

- Nic ci się nie stało? - zapytał. Zaczął intensywnie myśleć, usiłując ułożyć w mózgu 

wszystkie elementy łamigłówki. 

Jacen z wysiłkiem przełknął ślinę. 

- Tenel Ka...? - zapytał, nie kończąc zdania. Jego głos zadrżał. 

- Czuje się całkiem nieźle - odparła pospiesznie Leia, pragnąc syna uspokoić. - 

Wygląda na to, że oboje zostaliście tylko ogłuszeni. Co się stało? 

Jacen wzdrygnął się, jakby nagle w ogromnej sali powiał lodowaty wicher. 

- Była tu Tamith Kai... ta Siostra Nocy z Akademii Ciemnej Strony - powiedział. - 

Razem z dwojgiem współpracowników. - Chłopiec przysłonił powiekami bursztynowe oczy, 

mające odcień koreliańskiej brandy, jakby przypomniał sobie coś, co napawało go 

bezbrzeżnym przerażeniem. Jęknął. - Udało im się zaprzyjaźnić z Zekkiem! Wydaje mi się... 

background image

Wydaje mi się, że nasz przyjaciel przeszedł na ciemną stronę. 

Anakin nie mógłby szybciej wypuścić powietrza z płuc nawet wówczas, gdyby został 

kopnięty w brzuch przez rozwścieczonego bantha. 

- Zamierzają go kształcić, żeby został rycerzem Jedi - ciągnął Jacen. - Ciemnym Jedi. 

Tenel Ka mruknęła coś i usiadła. 

- Tak, to jest fakt - powiedziała. 

- Były z nimi także inne dzieci - dodał chłopiec. - Członkowie gangu Zagubionych. 

Wydaje mi się, że Tamith Ka zabrała wszystkich... do Akademii Ciemnej Strony. 

Leia pokręciła głową, a w jej ciemnych oczach pojawiły się złowieszcze błyski. 

- Myślę,  że najwyższy czas, żebyśmy zrobili coś z tym Drugim Imperium - 

stwierdziła. - Po raz wtóry wyrządziło krzywdę moim dzieciom. 

- Tak, to prawda, pani Leio! - odezwał się zaniepokojony Threepio. - Ma pani świętą 

rację, ale przede wszystkim powinniśmy wrócić do domu, gdzie nie grozi nam żadne 

niebezpieczeństwo. Pani Tenel Ka, czy będzie miała pani tyle sił, żeby dojść do domu? 

Szare jak granit oczy dziewczyny zamieniły się w wąskie szparki. Wojowniczka z 

Dathomiry nie była pewna, czy nie uznać pytania androida za zniewagę. 

- Gdybym musiała, mogłabym zanieść ciebie - odparła. 

Jacen zachichotał, ale w następnej sekundzie jęknął i chwycił się za obolałą głowę. 

- Tak, przypuszczam, że nic jej nie jest - powiedział. 

background image

ROZDZIAŁ 20 

 

Tymczasem Jaina, Lowie i Chewbacca, przebywający wysoko w przestworzach na 

pokładzie orbitalnej stacji kontrolnej, usiłowali naprawić tyle podsystemów, ile mogli. 

Wygrzebali z zakamarków stacji wszystkie części zapasowe, jakie znaleźli, i ufając własnej 

pomysłowości, starali się wymyślić alternatywne rozwiązania. Chociaż Lowie i Chewbacca 

nie byli w stanie zaprogramować robotów syntetyzujących posiłki w taki sposób, żeby 

przygotowywały kulinarne rarytasy, udało im się wycisnąć ze starych urządzeń całkiem 

znośne dania obiadowe. 

Jaina ukończyła przełączanie systemów telekomunikacyjnych, dzięki czemu można 

było teraz przesyłać krótkie wiadomości. Był to duży sukces, chociaż transmisjom sygnałów 

towarzyszyły czasami szumy i trzaski. Później Chewbacca zajął się naprawianiem systemów 

regeneracji powietrza i uzdatniania wody, a także grzejników, wentylatorów i innych 

urządzeń  służących do utrzymywania odpowiedniej temperatury, ciśnienia i wilgotności na 

pokładzie stacji. 

Peckhum przyglądał się, jak pracują, od czasu do czasu zajmując się niezbędnymi 

korektami ustawienia położenia zwierciadeł, których musiał dokonywać podczas dyżuru w 

stacji. Nieustannie dziękował wszystkim, podkreślając bez końca, jak bardzo ceni sobie 

pomoc, udzielaną przez Jainę, Lowiego i Chewbaccę. 

- Gdybym czekał, aż Nowa Republika zdecyduje się naprawić te wszystkie 

urządzenia, Zekkowi wyrosłaby siwa broda... - zaczął i urwał, ze smutkiem kręcąc głową. 

Kiedy wszystkie najbardziej dokuczliwe i oczywiste uszkodzenia zostały usunięte, 

młodym rycerzom Jedi nie pozostało nic innego do roboty. Chewbacca zaczął zaglądać we 

wszystkie kąty. Lowie zajął się nanoszeniem na holograficzne mapy trajektorii szczątków 

wraków gwiezdnych statków, których położenie obiecała oznaczyć Jaina. Dziewczyna 

pomagała koledze w żmudnej pracy, ale śledzenie tysięcy kamiennych i metalowych brył 

okazało się po jakimś czasie zbyt męczące. W przeciwieństwie do niej Lowie, zajęty 

wprowadzaniem parametrów trajektorii do pamięci komputera, wykazywał się niezwykłą 

cierpliwością, nawet jak na Wookiego. Pieczołowicie nanosił na mapy położenie jednego 

świetlistego punktu po drugim. Zaznaczał niebezpieczne szlaki na otaczających stolicę Nowej 

Republiki orbitach, po których musiała latać większość statków. 

Przez jakiś czas Jaina wpatrywała siew trój wymiarową mapę, ale później postanowiła 

jeszcze raz przyjrzeć się wizerunkom, zapisanym w pamięci swojego komputerowego 

background image

notatnika. Nie dawały jej spokoju. Dziewczyna zaczęła po raz kolejny wyświetlać na ekranie 

obrazy, przekazane przez agencje informacyjne i dotyczące tajemniczego ataku jednostek 

imperialnych na krążownik zaopatrzeniowy „Diament”. Jeszcze tego samego dnia, kiedy miał 

miejsce ów podstępny napad, ona, Jacen i Lowie bez trudu rozpoznali zmodyfikowany 

imperialny wahadłowiec, wyposażony w zębate, wykonane z ogromnych klejnotów corusca, 

szczęki. Młodzi Jedi pamiętali,  że załoga tego samego statku pokonała pancerz gwiezdnej 

stacji Landa Calrissiana i uprowadziła ich do zamaskowanej Akademii Ciemnej Strony. 

Admirał Ackbar potwierdził ich obserwacje. Kradzież sprzętu, mającego duże 

znaczenie wojskowe, była niewątpliwie dziełem podstępnej imperialnej stacji. Pamiętając 

relację Ackbara, Jaina nie miała wątpliwości, iż imperialnym funkcjonariuszem, dowodzącym 

akcją, był nie kto inny jak były pilot myśliwca typu TIE, Qorl. Ona i Jacen próbowali się z 

nim zaprzyjaźnić, kiedy mężczyzna pochwycił ich w dżungli Yavina Cztery i kazał ukończyć 

naprawę swojej roztrzaskanej maszyny. 

Dziewczyna westchnęła i pokręciła głową, po czym ponownie przejrzała całe 

nagranie. Liczyła kiedyś na to, że Qorl zrozumie swój błąd i uwierzy, iż Imperium go 

oszukało. Chociaż stary pilot sprawiał wrażenie,  że się waha, czy nie uznać argumentów 

dziewczyny za prawdziwe, nie potrafił w końcu wyrzec się poglądów, wpojonych podczas 

rygorystycznego szkolenia w imperialnej akademii. A teraz był sprawcą kolejnej napaści, 

która wyrządziła tyle szkód Nowej Republice. 

Odtworzyła nagranie relacji z porwania krążownika „Diament” po raz trzeci. 

Dokument, zarejestrowany przez oddziały Nowej Republiki spieszące na pomoc 

napadniętemu statkowi, nie cechował się wysoką rozdzielczością. Mimo to jakiś szczegół 

nagrania nie przestawał niepokoić Jainy, chociaż dziewczyna nie potrafiłaby powiedzieć, jaki 

i dlaczego. Podobnie jak wówczas, kiedy oglądała dokument po raz pierwszy, miała wrażenie, 

że coś jest nie tak jak być powinno. 

Przygryzła dolną wargę. 

- Coś tu się nie zgadza - mruknęła do siebie. 

Przyglądała się, jak wyposażony w zębate tarcze imperialny statek pojawia się 

właściwie znikąd. Obserwowała, jak strzały osłaniających go maszyn obezwładniają systemy 

obronne „Diamentu” i uszkadzają anteny jego urządzeń telekomunikacyjnych. Jeszcze raz 

obejrzała nagranie... i nagle wyprostowała się jak porażona impulsem elektrycznym. Zwracała 

uwagę na pilotowany przez Qorla szturmowy wahadłowiec...ale to inne imperialne jednostki 

nie pasowały do tego, co oglądała. 

- To jest to! - krzyknęła. - Ale przecież to niemożliwe! 

background image

Chewbacca warknął pytająco, wychyliwszy głowę zza kontrolnego modułu urządzenia 

regenerującego powietrze. Jaina pokazała mu wizerunki mniejszych statków, widoczne na 

ekranie jej notatnika. 

- Dobrze znam imperialne maszyny - oświadczyła. - Tata nauczył mnie rozpoznawać 

kształty wszystkich znanych jednostek... no, prawie wszystkich. - Pochyliła się nad ekranem. 

- To są myśliwce krótkiego zasięgu. - Dźgnęła palcem ekran z widocznymi na nim 

sylwetkami imperialnych maszyn. - Myśliwce krótkiego zasięgu! Ich baza musiała znajdować 

się w pobliżu, zapewne ukryta gdzieś w tym systemie! 

Chewbacca przeciągle zawył, wtrącając jakąś uwagę. Lowie, wciśnięty w fotel, 

przeznaczony dla istoty ludzkiej, podciągnął  długie nogi niemal pod brodę. Nie bardzo 

wiedząc, jak ułożyć ręce, trzymał na kolanach własny notatnik i przyglądał się holograficznej 

mapie z naniesionymi trajektoriami zaśmiecających przestworza orbitalnych szczątków. 

Usłyszał uwagę wuja, ryknął pytająco i wyciągnąwszy rękę z notatnikiem, machnął nim w 

powietrzu przed głową. 

- Uwaga! Proszę wszystkich o uwagę! - zapiszczał podniecony Em Teedee. - Pan 

Lowbacca przypuszcza, że również odkrył coś niezwykle ważnego. Chodzi o pewien 

fragment holograficznej mapy, który nie pasuje do pozostałych. Nie widzę go, ponieważ nie 

pokazał mi ekranu notatnika! - Miniaturowy android-tłumacz parsknął z irytacją. - Sądząc po 

tym, jak jest podniecony, wydaje mi się jednak, że to coś bardzo niezwykłego. Naprawdę, 

panie Lowbacco, powinien pan uspokoić się i powiedzieć, o co chodzi. 

Jaina i Chewbacca podeszli do trójwymiarowej mapy przestworzy, by popatrzeć na 

tysiące świetlistych punkcików krążących po orbitach wokół Coruscant. 

- To przecież także niemożliwe! - odezwała się natychmiast dziewczyna. Nie 

przestawała się zastanawiać, jak znaleźć logiczne wytłumaczenie własnego odkrycia, a teraz 

uwaga Lowiego sprawiła,  że zagadka stała się jeszcze bardziej tajemnicza. - To zupełne 

przeciwieństwo tego, czego moglibyśmy się spodziewać! 

Młody Wookie warknął, zgadzając się z jej zdaniem. Jaina westchnęła i ponownie 

przygryzła dolną wargę. Nanoszenie na holograficzną mapę trajektorii tysięcy szczątków, 

krążących po orbitach, miało służyć właściwie tylko jednemu celowi. Była nim chęć odkrycia 

nieznanych obiektów mogących stanowić duże zagrożenie dla gwiezdnych statków. 

Tymczasem na mapie Lowiego, w miejscu katastrofy „Księżycowego Blasku”, nie było 

żadnego tajemniczego obiektu. Wręcz przeciwnie, przestworza, puste i czyste, sprawiały 

wrażenie wymiecionych. Wszyscy wiedzieli jednak, że „Księżycowy Blask” musiał zderzyć 

się z czymś wielkim, co doprowadziło do eksplozji na pokładzie... 

background image

Nagle rozległ się trzask i w głośniku komunikatora dał się słyszeć szum zakłóceń. Po 

chwili w niewielkiej przestrzeni rozbrzmiały słowa: 

- Halo? Halo, stacja kontrolna? Czy ktoś mnie słyszy? Jaino, jesteś tam? 

Peckhum uniósł głowę. 

- Przynajmniej teraz możemy być pewni, że aparatura telekomunikacyjna funkcjonuje 

prawidłowo. 

- To chyba głos Jacena - odezwała się Jaina. 

Pospieszyła do odbiornika i pstryknęła przełącznikiem, ale została powitana fontanną 

iskier, która wytrysnęła z gniazda spalonego cyberbezpiecznika. Niespodziewany żar sparzył 

opuszki jej palców. Spiesząc się, dziewczyna zdjęła płytę czołową panelu i popatrzyła na 

wiązki osmalonych kabli. Wysłała delikatne wici Mocy i pozwoliła im podążać w głąb 

urządzenia, pragnąc odkryć przyczynę i miejsce zwarcia. Bardzo szybko je odkryła, po czym 

przełączyła kilka obwodów, w samą porę, żeby móc odpowiedzieć na pytanie brata. 

Głośniki zatrzeszczały i ponownie obudziły się do życia. 

-... jesteś tam? Jaino, odpowiedz, jeżeli mnie słyszysz! To bardzo ważne. Udało się 

nam znaleźć Zekka... - Następne słowa chłopca zanikły, zagłuszone przez nagłe trzaski i 

szumy. - ...złą wiadomość... 

- Zekk! - Peckhum podszedł szybko i pochylił się nad ramieniem Jainy. - Halo? - 

krzyknął do mikrofonu. - Gdzie przebywa w tej chwili? Czy nie stało mu się nic złego? 

Jaina szarpnęła głowę, chcąc odgarnąć sprzed oczu kosmyk sięgających j ej ramion 

brązowych włosów. 

- Zaczekaj - powiedziała, zwracając się do starego pilota. - Nie naprawiłam jeszcze 

nadajnika. 

Zgrabnie wyłuskała przepalony cyberbezpiecznik z gniazda i w jego miejsce umieściła 

nowy, wyciągnięty z podręcznej torby z częściami zapasowymi. 

- To powinno wystarczyć - rzekła. - W porządku, Jacenie... Odbieramy cię. Czy nas 

słyszysz? 

Głos chłopca był trochę zniekształcony z powodu trzasków i szumów. 

- ...jakieś zakłócenia, ale... całkiem dobrze. 

-Co z Zekkiem? -wstrzymując oddech, zapytała Jaina. - Czy jest... 

- Cały i zdrowy? - dokończył za nią chłopiec. Jego głos było teraz słychać wyraźniej i 

jakby nawet głośniej. - Tak. Znaleźliśmy go... zanim Tamith Kai i kilkoro innych z Akademii 

Ciemnej Strony nas ogłuszyli. 

- Tamith Kai! - krzyknęła zdumiona dziewczyna. Lowbacca zaryczał i nawet Em 

background image

Teedee pozwolił sobie na jęk przerażenia. - Ale czym miałaby się zajmować na... 

- Rekrutowaniem Zekka i kilkorga innych należących do gangu Zagubionych - odparł 

Jacen. - Nie wiem, dokąd go zabrali, ale wszystko wskazuje na to, że nasz przyjaciel 

przyłączył się do nich z własnej woli. Tamith Kai oświadczyła,  że po krótkim szkoleniu 

zamierza zrobić z niego Ciemnego Jedi! Przypuszczam, że wszyscy powrócili na pokład 

Akademii Ciemnej Strony. 

Zaintrygowany Lowie warknął pytająco, ale Jaina nie czekając, aż usłyszy 

tłumaczenie, zapytała o to samo: 

- Jakim cudem mogliby szkolić Zekka? Przecież chłopak nie jest żadnym Jedi... 

- Wszystko wskazywało na to, że dysponuje sporym potencjałem wyjaśnił Jacen. - 

Pamiętasz, wujek Luke znalazł wielu kandydatów, którzy przedtem nie wiedzieli, że potrafią 

posługiwać się Mocą. Zekk miał dar odnajdywania cennych przedmiotów nawet w miejscach, 

w które zaglądali przedtem inni poszukiwacze. Nie zwróciliśmy na to uwagi. Nigdy nie 

podejrzewaliśmy, że może być obdarzony takimi umiejętnościami. 

Jaina spuściła głowę. Zaczęła przypominać sobie wszystkie radosne chwile, które 

spędzili z Zekkiem, nie wiedząc nawet, że przyjaciel mógłby dysponować Mocą. 

- Gdzie jest teraz? - zapytała po chwili. 

- Nie wiem - przyznał ze smutkiem chłopiec. - Zanim zniknęli, ogłuszyli mnie i Tenel 

Ka. Po jakimś czasie odnalazła nas mama i Anakin, ale to wydarzyło się przed kilkoma 

godzinami. Przypuszczam, że do tej pory udało im się odlecieć z planety. Nie mam pojęcia, 

gdzie mogą znajdować się w tej chwili. 

Jaina ukryła twarz w dłoniach. 

- Tylko nie ty, Zekku! Tylko nie ty - rzekła cicho. Później obróciła głowę i ukazując 

twarz wilgotną od łez, popatrzyła w złociste oczy Lowbaccy. - Akademia Ciemnej Strony! - 

szepnęła. - Pamiętasz, otaczające stację ochronne pole sprawia, że staje się niewidoczna. 

Zamiast niej w przestworzach zieje wielka dziura... podobna do tej, którą odkryłeś na swojej 

holograficznej mapie! 

Młody Wookie zaryczał groźnie, przyznając jej rację. 

- O rety! - odezwał się Em Teedee, zbyt przerażony,  żeby chociaż spróbować 

przetłumaczyć jego słowa. 

Jaina znów pochyliła się nad mikrofonem komunikatora. 

- My wiemy dokładnie, gdzie oni są, Jacenie - powiedziała. 

Zerknęła na wyświetlaną przez Lowiego holograficzną mapę, skupiając uwagę na 

pustym miejscu w przestworzach. Po chwili zaczęła niemal krzyczeć do mikrofonu 

background image

urządzenia: 

- Powiedz mamie, żeby porozumiała się z admirałem Ackbarem. Powinien 

zmobilizować flotę Nowej Republiki. Za chwilę Lowie poda ci odpowiednie współrzędne. 

Musimy się pospieszyć, zanim imperialni dowódcy zorientują się,  że zamierzamy schwytać 

ich na gorącym uczynku. 

- Wspaniale - odezwał się Jacen. - Co właściwie zamierzasz zrobić? 

Jaina się uśmiechnęła. 

- Będę chciała rzucić na to wszystko trochę więcej światła. 

Stary Peckhum siedział, przypięty do fotela orbitalnej stacji kontrolnej kołyszącej się 

jak gondola pod gigantycznymi słonecznymi reflektorami. Delikatnie manewrował 

dźwigniami archaicznego urządzenia umożliwiającego zmianę położenia ogromnych 

zwierciadeł. Jaina pochylała się nad nim, niecierpliwie szepcząc do jego ucha: 

- Obróć te zwierciadła. Obróć j e, obróć, obróć! 

- Już i tak przekroczyłem wszelkie granice dopuszczalnych zmian położenia - odparł 

doprowadzony do rozpaczy Peckhum. Zacisnął mocno zęby i napiął mięśnie karku. Na jego 

czole pojawiły się kropelki potu. - Te płachty, odbijające słoneczne  światło, są niezwykle 

delikatne. Jeżeli zaczniemy obracać je zbyt szybko, z pewnością j e rozerwiemy. 

Jaina spojrzała przez panoramiczne okna orbitalnej stacji. Ujrzała statki Nowej 

Republiki opuszczające orbitę wokół Coruscant i kierujące się ku niewidocznemu celowi. Ich 

piloci, formując szyk szturmowy i podchodząc ku tajemniczemu pustemu obszarowi 

przestworzy, zaczęli przesyłać energię do systemów uzbrojenia. Jaina wiedziała jednak, że 

zanim statki się zbliżą, ona i jej przyjaciele będą musieli ujawnić kryjówkę Akademii 

Ciemnej Strony. 

Lowie warknął pytająco, a Em Teedee tym razem nie zwlekał z przetłumaczeniem j 

ego pytania. 

- Pan Lowbacca chciałby się dowiedzieć, czy soczewki skupiające promień odbitego 

światła są ustawione na maksymalne wykorzystanie energii. 

- Może być tego pewien - oznajmił Peckhum. - Kiedy obrócimy to urządzenie, tamci 

spocą się jak myszy. 

Zawieszone wysoko na orbicie ogromne zwierciadła ustawiły się w końcu w 

nakazanym położeniu. Wiązka oślepiająco jasnego, skupionego blasku pomknęła ku odległym 

gwiazdom, trafiając w pozorną pustkę. Słoneczny promień, przecinający mrok przestworzy, 

przypominał snop światła gigantycznego reflektora. 

Skoncentrowany strumień powinien był przemknąć przez cały system gwiezdny, ale 

background image

kiedy przecinał puste miejsce o podanych współrzędnych, przestworza zalśniły i zamigotały 

jak chmura złocistego dymu. Niosący potężną energię promień nie przestawał bombardować 

osłoniętego niewidocznym całunem obszaru. W końcu udało mu się przezwyciężyć 

energetyczne pole otaczające imperialną Akademię Ciemnej Strony. 

Lowie i Chewbacca ryknęli zgodnym chórem. Jaina z niedowierzaniem pokręciła 

głową. 

- Przez cały ten czas ukrywali się pod naszymi nosami - stwierdziła. - To dlatego 

mogli posłużyć się myśliwcami krótkiego zasięgu,  żeby zaatakować krążownik „Diament”. 

To dlatego Tamith Kai i jej pomocnicy mogli niepostrzeżenie wylądować na Coruscant i 

porwać Zekka. 

- A zatem chłopiec musi przebywać teraz na pokładzie tej stacji - szepnął Peckhum. - 

To właśnie tam go zabrali. 

- Razem z grupą Zagubionych - przypomniała Jaina. 

Chewbacca zawył, wyciągając rękę w stronę imperialnej stacji, która właśnie 

zaczynała zmieniać położenie. Umieszczone na obwodzie wielkiego pierścienia silniki 

zapłonęły oślepiającym błękitnym ogniem. Imperialna stacja zaczęła powoli przemieszczać 

się poza obszar, rozjaśniony przez snop słonecznego blasku. 

- Obróć trochę zwierciadła - rzekła Jaina, zwracając się do Peckhuma. - Nie możemy 

dopuścić, żeby umknęli, zanim nadlecą statki naszej floty. 

- O rety - zakwilił Em Teedee. - Naprawdę mam nadzieję,  że nasi piloci zdołaj  ą 

przechwycić tę Akademię Ciemnej Strony. Wciąż jeszcze jestem wzburzony na myśl o tym, 

jak zostałem przeprogramowany, kiedy wszyscy przebywaliśmy tam w charakterze więźniów. 

Peckhum skorzystał z klawiatury urządzenia kontrolnego i wpisał nowe współrzędne 

systemu ustawiania zwierciadeł. Nagłe szarpnięcie i zmiana położenia okazały się jednak zbyt 

dużym wysiłkiem dla srebrzystej folii, nadwerężonej poprzednimi manewrami. Pajęczyny 

długich kabli, utrzymujących gigantyczne zwierciadła we właściwym położeniu, zaczęły się 

rwać jak cienkie nici. Po chwili w jednolitej płaszczyźnie pojawiło się  pęknięcie, z każdą 

chwilą coraz dłuższe i szersze. Widoczna pośrodku błyszczącej folii mroczna szczelina 

zaczęła się wypełniać setkami świecących punktów. 

- Nie obrócę ich! - krzyknął Peckhum. - To przekracza ich możliwości! - Pokręcił 

głową. - I tak zresztą nigdy nie nadążylibyśmy z oświetlaniem przemieszczającego się 

obiektu. - Odwrócił głowę, popatrzył na rozdartą folię i jęknął: - Moje zwierciadła! 

Tymczasem Akademia Ciemnej Strony zaczęła zwiększać prędkość. Jaina spojrzała na 

flotę admirała Ackbara, z każdą chwilą zbliżającą się do imperialnej stacji. W myślach 

background image

przynaglała j ą do pośpiechu. Z minuty na minutę stawało się jednak coraz bardziej jasne, że 

statki Nowej Republiki nie zdążą. 

- Akademia Ciemnej Strony z pewnością musiała i tak przygotowywać się do odlotu - 

powiedziała dziewczyna. - To oczywiste. Mają Zekka i innych rekrutów spośród 

Zagubionych. Porwali cały transport rdzeni jednostek napędu nadświetlnego i baterii do 

turbolaserów. Pozostając dłużej w kryjówce, coraz bardziej ryzykowali. 

Chociaż mająca kształt pierścienia stacja sprawiała wrażenie niezdarnej i ociężałej, 

nadal przyspieszała. Zapewne kierowała się ku punktowi przestworzy, w którym jej pilot 

będzie mógł dokonać skoku do nadprzestrzeni. 

Pierwsze, najśmiglejsze jednostki Nowej Republiki znalazły się w zasięgu strzału. 

Mroki przestworzy przecięły jaskrawe błyskawice laserowych strzałów, wymierzonych w 

Akademię Ciemnej Strony. Kilka dotarło do celu, pozostawiając na kadłubie szpetne dymiące 

kratery. Widocznie natężenie słonecznego promienia, skupianego przez zwierciadła, było tak 

duże, iż pokonało nawet ochronne pola imperialnej stacji. 

Jaina wysłała myślowe wici Mocy, próbując odnaleźć Zekka. Wciąż jeszcze nie mogła 

zrozumieć, jakim cudem przystojny i sympatyczny ciemnowłosy chłopak, którego 

wychowywała ulica, mógł dysponować potencjałem umożliwiającym mu zostanie rycerzem 

Jedi... albo Ciemnym Jedi. Czując wyrzuty sumienia, mruknęła właściwie do siebie: 

- Był naszym przyjacielem, a nigdy jakoś nie pomyśleliśmy, że on też mógłby kiedyś 

zostać Jedi. A teraz jest już za późno. 

Kiedy także inne statki Nowej Republiki znalazły się dość blisko celu, żeby wspomóc 

pierwsze ogniem swojej artylerii, w przestworza poszybowały całe serie jaskrawych 

błyskawic. Akademia Ciemnej Strony rozbłysła jednak oślepiającym  światłem i raptownie 

zwiększyła prędkość. Jej przyspieszenie rozciągnęło przestrzeń i odkształciło promienie 

światła, wysyłane przez odległe gwiazdy. Po chwili imperialna placówka zniknęła w 

nadprzestrzeni. Zapewne skierowała się ku nowej tajemnej kryjówce znajdującej się gdzieś 

głęboko wewnątrz obszaru, opanowanego przez Imperium. 

Jaina przełknęła kluchę, jaka utkwiła w jej gardle. Akademia Ciemnej Strony 

zniknęła. Jeszcze raz dokonała tej trudnej sztuki. Tym razem jednak imperialni 

funkcjonariusze uprowadzali jej przyjaciela. 

background image

ROZDZIAŁ 21 

 

Jaina stała obok Lowiego, spoglądając przez iluminator orbitalnej stacji kontrolnej. 

Wyciągała ręce jakby pragnęła pochwycić i zatrzymać Akademię Ciemnej Strony... a z nią 

Zekka. A jednak, jeżeli nie liczyć kilku statków Nowej Republiki, przestworza w miejscu, 

gdzie przed chwilą zniknęła imperialna stacja, były puste. 

Dziewczyna powoli opuściła ręce w poczuciu bezsilności i żalu. Zacisnęła mocno 

powieki, nie chcąc dopuścić do ukazania się łez, tak u niej niespodziewanych i niezwykłych. 

W głębi jej serca wezbrał niemy szloch: „Nie odchodź, Zekku! Wróć do nas”. 

Nie mogąc się otrząsnąć z przeżytego wstrząsu, stojący obok niej Peckhum oparł się o 

ścianę. Jego zwierciadła uległy zniszczeniu, a Zekk dobrowolnie przyłączył się do 

niedobitków Imperium. 

- Odszedł ode mnie - szepnął, wciąż jeszcze nie mogąc w to uwierzyć. 

Kiedy Lowie położył  dłoń na ramieniu Jainy, pragnąc ją pocieszyć, dziewczyna 

naprawdę odczuła przypływ nowej siły i optymizmu, które koiły jej zbolałą duszę niczym 

chłodna maść zaognioną ranę. Głęboko westchnęła, po czym znów spojrzała przez 

panoramiczne okno, zapewne szukając w przestworzach choćby cienia nadziei. 

Jej uwagę przykuł nagle jakiś poruszający się świetlisty punkcik. 

- Tam! - powiedziała, odwracając się i chwytając Lowiego za kudłate ramię. - 

Widzisz? 

Peckhum zmrużył oczy, a młody Wookie odpowiedział przeciągłym pytającym 

warknięciem. 

- Co to znaczy: „Co mam widzieć?” - oburzyła się Jaina. - Popatrz uważniej! Tam leci 

jakiś obiekt, dokładnie w tym samym miejscu, w którym zniknęła Akademia Ciemnej Strony. 

Lowie mruknął coś, co mogło być nieco niepewnym przyznaniem racji, ale 

miniaturowy Em Teedee natychmiast zapiszczał, spiesząc z tłumaczeniem: 

- Pan Lowbacca z bólem serca pragnie zapytać, czy nie może to być po prostu jakiś 

statek Nowej Republiki albo szczątek wraku, który miała pani nanieść na gwiezdną mapę? 

- To absolutnie niemożliwe - odparła stanowczo dziewczyna. - A poza tym każdy 

wrak, którego trajektoria przecinałaby tor lotu Akademii Ciemnej Strony, zostałby dawno 

zniszczony... tak samo jak „Księżycowy Blask”, tamten nieszczęsny wahadłowiec. 

Peckhum pochylił się nad odbiornikiem komunikatora. 

- To dziwne - powiedział. - Ten obiekt wysyła chyba coś w rodzaju sygnału 

background image

namiarowego. Zupełnie jakby komuś zależało na tym, żeby ktoś go odnalazł... o ile się nie 

mylę, rzecz jasna. 

Triumfalny ryk Lowiego sprowadził Chewbaccę, do tej pory zajętego sprawdzaniem 

głównego stabilizatora stacji. Starszy Wookie usiłował dokonać prowizorycznej naprawy 

mechanizmu ustawiania zwierciadeł w odpowiednim położeniu... niestety, bez powodzenia. 

- Jest nieduży - odezwała się Jaina, spojrzawszy na wskazania topornych czujników 

kontrolnej stacji. - Na tyle mały, że może być kapsułą ratunkową, nie sądzisz? 

Lowie spojrzał na wuja, który zaryczał przeciągle, nie zgadzając się z tym 

stwierdzeniem. 

- Bardziej przypomina pojemnik do przesyłania informacji - zauważył Peckhum. - A 

jeżeli już o tym mowa, przypominam, że nasza aparatura telekomunikacyjna jest znów 

sprawna. Dlaczego nie mielibyśmy poinformować o tym obiekcie statków Nowej Republiki? 

Bez względu na to, czym jest, oni go przechwycą. 

- No cóż, w takim razie na co jeszcze czekamy? - zapytała Jaina. - Spróbujmy 

porozumieć się z admirałem Ackbarem. 

Lowie zajął się przesyłaniem wiadomości, a Jaina, nie tracąc nadziei, wpatrzyła się w 

ekran monitora. 

- Przypominam sobie, że przed wielu laty wujek Luke opowiadał nam o jednym ze 

swoich pierwszych uczniów, młodzieńcu nazywającym się Kyp Durron, który potrafił się 

zmieścić we wnętrzu takiego cylindra rejestracyjnego. 

Dziewczyna wysłała w stronę nieznanego obiektu wiązkę myśli, próbując za 

pośrednictwem Mocy poznać jego zawartość. Nie poczuła jednak niczego. Nie wykryła 

obecności przyjaciela we wnętrzu tajemniczego pojemnika. Usłyszała, jak stojący obok niej 

Lowie żałośnie zamruczał, ale i bez jego pomocy wiedziała, że Zekk nie przebywał w środku 

cylindra. 

A jeżeli tam był, nie dawał znaku życia. 

 

Jaina przygryzła dolną wargę. Usiłowała spoglądać ponad ramieniem Peckhuma, który 

powracał na Coruscant, pilotując swój stary transportowiec, „Piorunochron”. Dziobowy 

iluminator statku przysłaniała włochata sylwetka Chewbaccy zajmującego nie tylko fotel 

drugiego pilota, ale i sporo miejsca wokół niego. Dziewczyna rozmyślała o przechwyconym 

cylindrze rejestracyjnym, wystrzelonym z pokładu Akademii Ciemnej Strony - nadal 

szczelnie zamkniętym wskutek przebywania w próżni i zapewne zawierającym jakąś 

wiadomość od Zekka. Nie mogła się doczekać, kiedy statek Peckhuma wyląduje. 

background image

Żałowała,  że nie może powiedzieć staremu pilotowi i Chewbaccę,  żeby się 

pospieszyli, tak by „Piorunochron” mógł wylądować jak najszybciej, a oni pomogli jej przy 

otwieraniu pojemnika. Wiedziała jednak, że byłoby to nierozsądne, a przede wszystkim 

nieuprzejme. Obaj sprawiali wrażenie,  że dobrze rozumieją jej podniecenie. Starali się, jak 

mogli, by wycisnąć z transportowca największą prędkość, na jaką pozwalały reguły 

bezpiecznych lotów. Od strony przedziału za ich plecami dobiegał niepokojący grzechot 

przeciążonych silników. Jaina przygryzła dolną wargę. 

Obok siedział milczący Lowie, głęboko zamyślony. Jedynie jego zaciśnięte mocno 

palce świadczyły, że młody Wookie jest nie mniej niż ona zaciekawiony i podniecony. 

Kiedy „Piorunochron” dotarł do górnych warstw atmosfery, Jaina zamknęła oczy i 

spróbowała posłużyć się jedną z technik relaksacyjnych, jakich nauczył ich wujek Luke. 

Chyba jednak nie przyniosło to jej większej ulgi. 

W końcu lekki wstrząs i cichnący jęk silników napędu podświetlnego 

„Piorunochronu” zasygnalizowały, że wysłużony transportowiec spoczął na jakiejś platformie 

ładowniczej Imperial City. 

Nie czekając, aż rampa opadnie do końca, Jaina zeskoczyła na metalową  płytę 

lądowiska. Później nie mogła sobie nawet przypomnieć, kiedy odpięła pasy osobistej 

ochronnej sieci i otworzyła właz wejściowy. Natychmiast jej spojrzenie padło na rodziców, 

braci oraz Tenel Ka stojących obok kadłuba innego wahadłowca Nowej Republiki, który 

wylądował zapewne chwilę wcześniej. Z jego ładowni wynoszono właśnie cylinder 

rejestracyjny. Dziewczyna zaczęła biec w stronę rodziny. 

- Czy pojemnik może być wyposażony w systemy uzbrojenia albo detonatory? - 

zapytała Leia, zwracając się do Ackbara, który stał nieco z boku i przyglądał się, jak jego 

żołnierze wykonują swoje obowiązki. 

- Z całą pewnością nie. Poddaliśmy go szczegółowym oględzinom - odparł 

kalamariański admirał. - Jest czysty. Żadnych pułapek ani niespodzianek. 

- A pod względem biologicznym? - zainteresował się Han Solo. 

Kalamarianin pokręcił podobną do rybiej głową. 

- Wnętrze nie może kryć niczego niebezpiecznego - oświadczyła Jaina, zatrzymując 

się obok rodziców. - To wiadomość od Zekka... Czuję to. 

Ackbar popatrzył na nią sceptycznie, ale w tej samej chwili odezwały się głosy trojga 

innych młodych osób: 

- Hej, ona ma rację. 

- Ja także to czuję. 

background image

- Tak, to jest fakt. 

- Nawet jeżeli to prawda - nie dawał za wygraną admirał - mając na uwadze 

bezpieczeństwo, może powinniśmy... 

Nie potrafiąc powstrzymywać ciekawości ani chwili dłużej, Jaina przebiegła obok 

dwóch strażników Nowej Republiki, a potem uruchomiła mechanizm otwierający zamek 

pojemnika. Przy cichym syku uchodzącego powietrza obie części wieka rozsunęły się na boki 

i oczom wszystkich ukazał się przedmiot, ukryty we wnętrzu kapsuły... Było to jakieś 

urządzenie, zaopatrzone w mnóstwo plastikowych dźwigni, przełączników i pokręteł, a także 

wiązek kabli tworzących prawdziwy labirynt. 

- Co to jest? - zapytała zaskoczona Leia. 

- Cofnąć się! - krzyknął admirał Ackbar. Strażnicy napięli mięśnie, jakby w 

oczekiwaniu na wybuch. 

Han zajrzał do wnętrza kapsuły, a potem przeniósł spojrzenie na Chewbaccę i 

Peckhuma, którzy także podeszli i stanęli obok niego. 

- Jak myślisz, co to może być, Chewie? - zapytał. 

Starszy Wookie podrapał się po kudłatej głowie, po czym wydał kilka krótkich 

szczęknięć, z których przebijało bezbrzeżne zdumienie. 

- Ta-a, chyba masz rację - odezwał się Han Solo. 

- Czy ktoś wreszcie powie mi, co to jest? - zapytał doprowadzony do rozpaczy Jacen, 

który nie zrozumiał ani słowa z tego, co powiedział Chewbacca. 

- Centralna jednostka wielozadaniowa, rzecz jasna - szepnęła zdumiona i zachwycona 

Jaina. - Prezent od Zekka. 

Za plecami dziewczyny rozległo się pełne zadowolenia chrząknięcie. 

- Chłopak jeszcze nigdy nie złamał danego słowa - mruknął Peckhum. 

W tej samej chwili, jakby odczarowany przez słowa starego pilota, z cichym 

miauknięciem rozbłysnął projektor hologramów. W powietrzu nad pokrywą pojemnika 

zmaterializował się niewielki świetlisty wizerunek ciemnowłosego młodzieńca. Kiedy Zekk 

zaczął mówić, Jaina po raz kolejny przygryzła dolną wargę. 

- Zdecydowałem się zrobić to wbrew zaleceniom moich nauczycieli - zaczął chłopak - 

a zatem nie mogę mówić tak długo, jak chciałbym. 

Peckhumie, mój przyjacielu, przesyłam ci obiecaną centralną jednostkę 

wielozadaniową. Zawsze spodziewałeś się po mnie, że będę postępował  właściwie, a ja 

usiłowałem spełniać twoje oczekiwania. Wiem, jak trudno będzie ci się z tym pogodzić, ale 

chcę, żebyś wiedział, iż nikt mnie nie porwał ani nie poddał praniu mózgu. 

background image

A teraz chciałbym powiedzieć kilka słów Jacenowi i... - chłopak zawahał się - ...i 

Jainie. Okazuje się,  że mimo wszystko jednak dysponuję potencjałem Jedi. Mam szansę 

zostania kimś - większą niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. Byliśmy dobrymi 

przyjaciółmi i nie chciałbym, żeby moja decyzja zasmuciła was. Przepraszani za ten przykry 

incydent, jaki miałem nieszczęście wywołać podczas uroczystego bankietu, wydanego przez 

waszą matkę, ale to jeszcze jeden powód, dla którego postanowiłem zrobić to, co robię. Mam 

szansę zostać kimś lepszym... szansę, której w Nowej Republice nikt nigdy mi nie stworzył. 

Jaina jęknęła i zamknęła oczy, ale świetlisty wizerunek ciemnowłosego chłopaka nie 

przestawał mówić: 

- Wiem, że decyduję się na coś, czego nie pochwalacie, ale robię to dla siebie. Jeżeli 

kiedykolwiek wrócę, uczynię to jako człowiek, z którego będziecie mogli być naprawdę 

dumni. 

Nie martw się, Peckhumie. Nigdy nie przyniosę ci wstydu. Byłeś moim najlepszym, 

najwierniejszym przyjacielem, i jeżeli nadarzy się okazja, że będę mógł powrócić, z 

pewnością z niej skorzystam. 

Kiedy Jaina otworzyła oczy, wizerunek młodzieńca właśnie rozpadał się na tysiące 

powoli gasnących iskier. Dziewczyna jednak prawie ich nie widziała przez łzy, jakie 

napłynęły do jej oczu. 

background image

ROZDZIAŁ 22 

 

Wnętrze hangaru, znajdującego się na najniższym poziomie wielkiej świątyni na 

Yavinie Cztery, było ciche i chłodne. Ktoś mógłby przypuszczać,  że w ten sposób witało 

podróżnych wracających do akademii Jedi. Niewielki wahadłowiec z cichym westchnieniem 

osiadł na gładkich kamiennych płytach lądowiska. Luke Skywałker otworzył właz i zszedł po 

opuszczonej rampie. Stanął w cieniu, czekając, aż wnętrze statku opuszczą także jego 

uczniowie. 

W dawnych czasach ogromna świątynia, wzniesiona na niewielkim, porośniętym 

dżunglą księżycu krążącym wokół gazowego giganta, pełniła funkcję tajnej bazy 

Rebeliantów. Hangar był wówczas miejscem gorączkowej krzątaniny. Przebywali w nim 

piloci myśliwców typu X wraz ze swoimi maszynami, hałaśliwą aparaturą, androidami i 

robotami, a także różnymi urządzeniami służącymi do obrony. Ostatnio jednak wielka 

budowla przekształciła się w ośrodek, w którym szkolili się i medytowali przyszli obrońcy 

Nowej Republiki. 

Luke odwrócił się i obserwował, jak młodzi rycerze Jedi opuszczają pokład „Ścigacza 

Cieni”, zgrabnego imperialnego wahadłowca, którym on i Tenel Ka odlecieli z Akademii 

Ciemnej Strony, kiedy ratowali Jacena, Jainę i Lowbaccę. Myśli mistrza Jedi były 

przepełnione tym samym niepokojem, który odbijał się na twarzach jego młodych uczniów 

schodzących po rampie małego statku. 

Korzystając z pomocy Akademii Ciemnej Strony, grupa odszczepieńców, 

nazywających siebie Drugim Imperium, stanowiła z każdym dniem coraz większe zagrożenie 

dla kruchego pokoju, ustanowionego przez władze Nowej Republiki niemal w całej galaktyce. 

Wszyscy wyczuwali, że chyba zanosi się na rozstrzygające starcie... jedno z tych, które 

zadecydują o losie galaktyki na wiele lat, a może nawet dziesięcioleci. 

Poszukując rekrutów dysponujących umiejętnościami Jedi, Akademia Ciemnej Strony 

poczynała sobie coraz śmielej. Co dziwniejsze, zapraszała w swoje progi także kandydatów, 

nie wykazujących żadnych zdolności... ale dlaczego? Kolejnym elementem łamigłówki było 

porwanie krążownika „Diament” z ładunkiem rdzeni jednostek napędu nadświetlnego i baterii 

do turbolaserów - części potrzebnych, by zbudować i uzbroić potężną flotę. Wszystko 

wskazywało na to, że miało wydarzyć się coś złego... i to wkrótce: 

Luke poleciał na Coruscant, aby zabrać stamtąd swoich uczniów. Dało mu to okazję 

do zobaczenia się z siostrą, Leią, a także dowiedzenia się czegoś więcej na temat rosnącego 

background image

zagrożenia, jakie stanowiły siły imperialne dla Nowej Republiki. Przez cały czas podróży 

młodzi Jedi byli jednak niezwykle małomówni. Wydawali się pogrążeni we własnych 

myślach. Powracali na porośnięty dżunglą księżyc, by dołączyć do innych uczniów. Mieli 

kontynuować naukę, żeby stworzyć potężny nowy zakon rycerzy, który będzie stał na straży 

Nowej Republiki. Młoda władza już niedługo będzie potrzebowała obrońców potrafiących 

posługiwać się Mocą. 

Przez szeroko otwarte wrota hangaru wpadały promienie słońca, oświetlając niektóre 

miejsca lądowiska, a inne kryjąc w cieniu. Przyjaznym cieniu. Luke uniósł głowę i popatrzył 

na oślepiający blask bijący od wypolerowanego kwantowego pancerza niewielkiego 

wahadłowca. 

- „Ścigacz Cieni” jest piękną jednostką - odezwała się Jaina, jakby umiała czytać w 

myślach Luke’a Skywalkera. - Wystarczy tylko spojrzeć na te łagodne krzywizny kadłuba, 

opływowe kształty... 

- A co więcej, jest jeszcze jednym silnie opancerzonym i uzbrojonym statkiem, 

którego nie ma Akademia Ciemnej Strony - stwierdził Jacen, który podszedł  do  nich  i 

przystanął obok wuja. 

Mistrz Jedi kiwnął głową. 

- Widok tego wahadłowca powinien wam uświadomić, jakie jednostki zdolni są 

zbudować nasi wrogowie. Pomyślcie zatem, co zrobią, dysponując dużymi ilościami rdzeni 

jednostek napędu nadświetlnego i baterii do turbolaserowych dział, które niedawno ukradli 

razem z tamtym krążownikiem. 

Lowie warknął przeciągle, zgadzając się z jego zdaniem. 

- Tak, to jest fakt - potwierdziła Tenel Ka. 

Luke odwrócił się i przeszedł przez otwarte wrota hangaru. Młodzi Jedi pospieszyli za 

nim. Oddychając czystym wilgotnym powietrzem, cieszyli oczy słonecznym blaskiem. 

Krople porannej rosy wciąż jeszcze błyszczały na liściach ogromnych drzew Massassów i 

pnących paproci. W przesyconym wilgocią powietrzu unosiły się wonie kwiatów i wonnych 

roślin, a zewsząd dobiegały szelesty żyjących w dżungli zwierząt, a także  świergoty i trele 

leśnych ptaków. 

Na czole Jacena pojawiła się  głęboka bruzda. Zapewne chłopiec był przytłoczony 

ciężarem niewesołych myśli. W pewnej chwili odwrócił głowę i popatrzył w głąb ciemnego 

hangaru, na ukrytą w półmroku sylwetkę „Ścigacza Cieni”. Westchnął, a później postanowił 

wyjawić, co zaprzątało jego myśli. 

- Nadal nie mogę uwierzyć,  że Zekk z własnej woli przeszedł na ciemną stronę - 

background image

powiedział. - Wujku Luke’u, co teraz z nim zrobimy? Jaki błąd popełniliśmy? Był naszym 

przyjacielem, a teraz przeszedł na stronę wrogów. 

- To my jesteśmy winni - odezwała się Jaina przez mocno zaciśnięte zęby. - Nie 

daliśmy mu odczuć,  że jest dla nas równie ważny jak wszyscy inni. Nawet nie 

podejrzewaliśmy,  że może dysponować potencjałem Jedi... To nasza wina - dodała z 

naciskiem w głosie. 

Lowie zawył, zaczynając jakieś zdanie. Natychmiast jednak sięgnął do pasa, żeby 

wyłączyć Em Teedee, zanim miniaturowy android zacznie tłumaczyć jego słowa. 

- Wcale nie jest tak łatwo powiedzieć, kto wykazuje talent Jedi, a kto nie - oznajmił 

Luke, wyczuwając rozpacz i wyrzuty sumienia dziewczyny. - Zwłaszcza wówczas, jeżeli ten 

ktoś nie zdaje sobie z tego sprawy. Nawet sam Darth Vader nie miał pojęcia, że wasza matka 

także dysponuje umiejętnościami Jedi, chociaż kiedyś spędził w jej towarzystwie sporo czasu. 

Nie możesz winić siebie za to, co się stało, Jaino. 

- Zekk dokonał wyboru, kierując się  własnymi przesłankami - rzekła Tenel Ka. 

Spojrzenie jej szarych poważnych oczu wskazywało, że dziewczyna także jest pogrążona w 

zadumie. - Wszyscy tak robimy. 

- Ale dlaczego zdradził nas w taki sposób? - wybuchnął zrozpaczony Jacen. 

Jaina skrzywiła się, kiedy usłyszała to słowo. 

- Nie mógł tego zrobić - powiedziała. Ton jej głosu wskazywał,  że nadal nie może 

pogodzić się z tym, co się stało. - Nie zdradzi nas... sam nam to obiecał. I powróci. Jestem 

tego pewna. 

- Zew ciemnej strony jest niezwykle silny - zauważył Luke. - To prawda, że można 

mu się oprzeć, ale za każdym razem płaci się wysoką cenę. Wasz dziadek oddał życie... 

Ale zawsze istnieje jakaś nadzieja - ciągnął po chwili. - Dla Zekka, a nawet dla 

Brakissa. Nie sposób powiedzieć, jak potoczą się ich losy. Jednego tylko możemy być 

absolutnie pewni... - Luke uniósł głowę w taki sposób, żeby na jego twarz padły promienie 

słońca. Z przyjemnością czuł, jak podmuchy wiatru rozwiewaj ą j ego włosy. - Siły ciemności 

przygotowują się do bezpardonowej walki. 

- Czy będziemy czekali z założonymi rękami, aż uczynią następny ruch? - zapytał 

Jacen. - Czy nie możemy chociaż spróbować przygotować się do rozprawy z nimi? 

Luke Skywalker z dumą popatrzył po kolei na wszystkich młodych rycerzy Jedi. 

- Tak, możemy - odparł. - To będzie bardzo trudna walka. - W jego głosie brzmiał 

smutek, ale także nadzieja. - Rycerze Jedi - my wszyscy - nie mamy innego wyjścia. Musimy 

się do niej przygotować. 

background image
background image