background image

Impreza na gruzach państwa polskiego 
Nasz Dziennik, 2011-03-17 

Z Ewą Stankiewicz, reżyserem, współtwórcą 
filmów "Solidarni 2010" i "Krzyż", rozmawia 
Bogusław Rąpała
 
 
Pojawia się kolejny Pani film o wydarzeniach z 
Krakowskiego Przedmieścia pt. "Krzyż". Co w 
nim zobaczymy?
 
- Relacje większości mediów przedstawiające 
wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu po 

katastrofie smoleńskiej były bardzo jednostronne. Dlatego w moim filmie chcę pokazać drugą 
stronę tamtych wydarzeń. Film może być zatem cennym materiałem porównawczym dla 
ludzi, którzy chcieliby wyrobić sobie opinię, co naprawdę działo się pod krzyżem. Ten film 
jest moim spojrzeniem. Ale nie roszczę sobie pretensji do tego, żeby narzucać swoją wizję 
jako jedynie obowiązującą. 
 
Można powiedzieć, że jest to ciąg dalszy filmu "Solidarni 2010"? 
- Choć przedstawia kontynuację wydarzeń przedstawionych w moim pierwszym filmie, to 
raczej powinno się go nazwać "Antysolidarni 2010", ponieważ pokazuje rodzenie się pogardy 
i nienawiści, które w końcu doprowadzają do tragedii. Ten proces ma miejsce w Polsce od 
dłuższego czasu. Wiem, że to mocne słowa, ale ocieramy się obecnie o bardzo niebezpieczne 
zjawisko, jakim jest próba wykluczenia całej grupy społecznej z przestrzeni życia 
publicznego. Robi się to za pomocą szyderstw, dyskryminacji poglądów oraz niedopuszczenia 
do autentycznej debaty publicznej - za zgodą i namową pseudoautorytetów życia publicznego. 
Wolność przekonań i wolność poglądów politycznych jest dziś u nas fikcją, czymś, co się po 
prostu tępi. Odnoszę wrażenie, że można mieć tylko jedno tzw. właściwe przekonanie. 
Działania te obliczone są na skłócenie Polaków i szczucie jednych przeciw drugim. Trzeba się 
temu przeciwstawić. 
 
W roli głównej zobaczymy tych, którzy przeszkadzali osobom modlącym się pod 
krzyżem, obrażali ich, a niejednokrotnie brutalnie atakowali?
 
- Tych, którzy potrafili i nadal potrafią drwić z żałoby po ofiarach katastrofy smoleńskiej. 
Zobaczymy ludzi, którzy pod pretekstem wolnościowych haseł rozdzielenia Kościoła od 
państwa dopuszczali się aktów przemocy i agresji wobec osób modlących się na ulicy. 
Nawiasem mówiąc, tych haseł ludzie broniący krzyża wcale nie kwestionowali. Starałam się 
odpowiedzieć na obraz, który był w mediach, a więc ten, jaki stworzył sobie przeciętny widz 
TVN czy Polsatu. Jeśli chcemy mówić o obiektywizmie i równowadze relacjonowanych 
wydarzeń, widz musi mieć materiał porównawczy, aby mógł poznać inny punkt widzenia i 
wyrobić sobie własne zdanie. 
 
Będąc wówczas na Krakowskim Przedmieściu, można było stać się świadkiem 
olbrzymich napięć pomiędzy zbierającymi się tam ludźmi. Pani zebrała to w jeden 
dokument.
 
- Film jest zderzeniem dwóch światów, dwóch grup ludzi. Pokazane są skrajności. To, co 
początkowo miało charakter spotkań pod krzyżem, a więc unikalne rozmowy i dyskusje, jakie 
tam miały miejsce, w mediach zostało całkowicie pominięte z powodu swego rodzaju cenzury 
i poprawności politycznej. Atmosferę podgrzał prezydent elekt, który zapowiedział zabranie 
krzyża bez podania jakichkolwiek konkretów dotyczących innej formy upamiętnienia ofiar 

background image

katastrofy smoleńskiej. Ta niedobra atmosfera z mediów przeniosła się pod krzyż. Większość 
środków masowego przekazu za świetną zabawę uznała możliwość szydzenia z modlących 
się osób. Szybko też znalazła się grupa ludzi, którą ciężko uznać za margines społeczny, a 
która - widząc to wszystko - chętnie zareagowała na przyzwolenie państwa na tego rodzaju 
zachowania wyrażane w agresji słownej i fizycznej. Wtedy zaczęła się eskalacja przemocy. 
Działy się rzeczy straszne. Nie przypuszczałam, że będę świadkiem takich scen dziś w 
centrum Warszawy. 
 
Jak przebiegały prace nad filmem? 
- Robienie zdjęć trwało niecały rok. Etap najintensywniejszej pracy z kamerą przypadł na 
listopad i grudzień. Plus montaż, czyli około trzech miesięcy. 
 
Tytuł "Krzyż" sam się nasunął? 
- To wynik kompromisu. Ja chętnie zatytułowałabym ten film: "Jest krzyż, jest impreza". Ale 
decyzję podjęliśmy wspólnie, w szerszym gronie. Dlatego ustąpiłam. 
 
Z całą pewnością praca nad tym filmem nie należała do łatwych. Tym bardziej że 
chciała Pani utrwalić tzw. przeciwników krzyża. Co było dla reżysera najtrudniejsze?
 
- Na niektóre rzeczy trudno mi było po prostu patrzeć. Bolały. Bo ciężko jest na przykład 
przyglądać się, jak siły porządkowe szarpią i wyprowadzają ludzi czuwających przy krzyżu, a 
rozbawiony tłum młodych ludzi skanduje: "prewencja" lub "dziękujemy", w przeświadczeniu, 
że opowiada się za praworządnością. A tymczasem była to impreza na gruzach państwa 
polskiego. To były trudne chwile. Natomiast jeśli chodzi o samą pracę nad filmem, to po raz 
pierwszy w życiu zdarzyło mi się, że spotkałam się z taką rezerwą części ludzi do mojej 
kamery. 
 
Czym był spowodowany ten dystans? 
- Zaczynało się, kiedy niektóre osoby podchodziły i dowiadywały się, że właśnie powstaje 
druga część filmu "Solidarni 2010". To był skutek kłamstw, które przylgnęły do tego filmu. 
Szczególnie tych mówiących, że podczas jego realizacji zatrudnieni zostali zawodowi 
aktorzy. Teraz zastanawiam się, czy w związku z tym nie powinnam skierować sprawy do 
sądu. Wcześniej to zignorowałam, uważając za absurd. Myślałam, że nikt, kto zobaczy film, 
nie będzie w stanie w to uwierzyć. No ale, jak widać, walka jest brutalna. Nie używa się 
argumentów, lecz kłamstw i oszczerstw. Okazało się, że te pomówienia, podane w silnej 
dawce i wiele razy powtórzone, potrafią przylgnąć do człowieka i do jego pracy. A to jest tak 
absurdalne. Nigdy nawet nie przyszłoby mi do głowy, żeby w kontekście tego dokumentu 
obserwacyjnego kogokolwiek w trakcie kręcenia filmu wynająć, a tym bardziej opłacić. 
Szczególnie że zajmuję się filmami dokumentalnymi. Eksponowanie jednego z 
kilkudziesięciu zawodów osób wypowiadających się w filmie - i to zawodu aktora - miało za 
zadanie podważyć wiarygodność pokazanych ludzi. Niestety, część społeczeństwa "kupiła" to 
kłamstwo i tam, na Krakowskim Przedmieściu, oberwało mi się za to. 
 
Doświadczyła Pani agresji fizycznej? 
- Tak. Wbrew temu, co twierdziła policja, co noc dochodziło tam do wielu aktów przemocy. 
Niektóre z nich były bardzo niebezpieczne. Mogło dojść do tragedii. 
 
Mogła Pani wtedy liczyć na czyjąś pomoc? 
- Miałam bliską mi osobę. Był nią mój kuzyn Paweł Hermanowski, który nieraz własnym 
ciałem bronił mnie i inne starsze osoby, które czuwały przy krzyżu. Widział, co się tam 
działo, dlatego starał się być ze mną. Jestem mu za to bardzo wdzięczna. 

background image

 
Policzyła Pani kiedyś, ile nocy spędziła Pani wśród zebranych pod krzyżem na 
Krakowskim Przedmieściu?
 
- Myślę, że kilkadziesiąt. 
 
Spotkała Pani tam różnych ludzi... 
- Muszę powiedzieć, że spotkania z ludźmi pod krzyżem były dla mnie niesamowitym 
doświadczeniem. Było też mnóstwo osób, które wprawdzie nie były zwolennikami ustawienia 
tam krzyża czy budowy pomnika, ale brały udział w normalnych dyskusjach. Darzę ich za to 
bardzo dużym szacunkiem, zresztą tak jak każdego innego człowieka. Te spotkania były dla 
mnie bardzo ważne. Chciałabym odesłać do filmu, bo w nim starałam się te niesamowite 
spotkania udokumentować. Chociaż muszę przyznać, że wybranie z kilkuset godzin nagrania 
niecałych dwóch, jest zadaniem bardzo trudnym. Mam jednak nadzieję, że te najciekawsze 
momenty udało mi się pokazać. 
 
Co osobiście dała Pani praca nad filmem? 
- Trochę inne spojrzenie na Polskę. Może mniej idealistyczne, za to bardziej realne. Takie 
otrzeźwienie co do tego, gdzie jestem i pośród jakich ludzi żyję. I jest to na pewno cenne 
doświadczenie. Choć wcale niełatwe. 
 
Jak Pani myśli, jaka będzie reakcja na "Krzyż"? 
- Jestem pewna, że film będzie brutalnie atakowany w wielu mediach, ponieważ pokazuje ich 
niechlubną rolę w wydarzeniach przed Pałacem Prezydenckim. Widać w nim transparenty, 
które mówią, że konkretne media kłamią. Film jest oskarżeniem tych środków masowego 
przekazu, które uczestniczą w pewnej grze, w walce politycznej. Nie spełniają swojej roli, 
jaką jest m.in. kontrolowanie władzy, a tym samym psują polską demokrację. Nie wątpię, że 
znajdą się dziennikarze, którzy nie mając większych osiągnięć w śledztwie dotyczącym 
katastrofy smoleńskiej, wykażą się aktywnością i bystrością w tropieniu wszelkich aspektów, 
które mogłyby mój film zdyskredytować. Taka próba będzie na pewno. 
 
Czy powstanie kolejna część? 
- Nie wiem, jak dalej się to wszystko potoczy. Odczuwam w sobie potrzebę dokumentowania 
rzeczywistości, szczególnie wtedy, gdy dzieje się coś ważnego. Jestem pewna, że historia 
rodzenia się nienawiści i pogardy z jednej strony, a z drugiej - reakcji tej części 
społeczeństwa, która nadal dotkliwie odczuwa stratę 96 ofiar katastrofy smoleńskiej, a którą 
próbuje się teraz wykluczyć i zagłuszyć, się nie skończyła. 
 
Tym bardziej że zbliża się pierwsza rocznica katastrofy smoleńskiej... 
- W naszym społeczeństwie zostały uruchomione pewne procesy. Katastrofa pod 
Smoleńskiem była ogromną stratą dla Polski, nagle odeszli bardzo wartościowi ludzie. Była 
to również katastrofa państwa polskiego. Mam na myśli to, jak nasz kraj zareagował na 
śmierć swojego prezydenta. Oddając śledztwo w ręce Rosjan, oddaliśmy własną suwerenność. 
Ale jednocześnie ta katastrofa obnażyła proces, który przez ostatnie kilkanaście lat miał 
miejsce. Coś, co było zawoalowane, się ujawniło. 
 
Myśli Pani o zjawisku określanym jako "przemysł pogardy", rozpętanym przez główne 
media?
 
- Właśnie tak. O dyskryminacji poglądów prawicowo-patriotycznych. Dyskryminacja ta była 
początkowo dosyć miękka, pozostająca w sferze żartów i niedomówień, ale szybko 
postępowała i okazała się niezwykle skuteczna. Katastrofa spowodowała ujawnienie się 

background image

dwóch grup: prześladowanej i tej, która się tego prześladowania dopuszcza. To pociągnęło za 
sobą mobilizację i uaktywnienie się tej pierwszej grupy. Ci ludzie próbują się teraz 
zorganizować. Próbują budować własne media. To nie jest proste w kraju, gdzie media i 
finanse opanowane są przez układ pookrągłostołowy, czyli przez lewicową opozycję i 
postkomunistów. Ale to się dzieje. Jest faktem. Widać, że ludzie są zdeterminowani do 
działania. To początki przemian w Polsce i budowania czegoś nowego. 
 
Uda się? 
- Musimy zadać sobie pytanie, w jakiej sytuacji geopolitycznej obecnie się znajdujemy. 
Sposób zachowania naszego rządu po katastrofie obnażył i utrwalił nowy podział strefy 
wpływów w Europie. Jesteśmy jednak w rosyjskiej strefie wpływów i okazuje się to 
ważniejsze niż nasza przynależność do NATO. Przecież w katastrofie zginęli natowscy 
generałowie. I co? I nic. Głowy największych państw nie pojawiły się na żadnym z 
pogrzebów, tłumacząc się chmurą wulkanicznego pyłu. Chmura nie chmura, ale kto chciał, to 
przyjechał. Ich nieobecność jest bardzo wymowna. Mając świadomość tego wszystkiego, 
rodzi się pytanie, czy te przemiany społeczne będą mogły się w naszym kraju dokonać, czy 
jednak wpływ obcych agentur i kapitałowych grup interesu okaże się tak silny, że je 
sparaliżuje. Tego nie wiem. 
 
 
Dziękuję za rozmowę.