background image

SUZANNAH DAVIS

Rudzielec

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

„Przyjedź do mnie, Loczku, tylko szybko. Jesteś mi potrzebna".

Roni Daniels wciąż słyszała rozpaczliwe wołanie Sama Prestona. Pedał gazu w jej jeepie wciśnięty 

był  do  oporu.  Szybciej  już  jechać  się  nie  dało.  Roni  z  całych  sił  trzymała  kierownicę.  Z  trudem 

wypatrywała wąskiej dróżki, którą zazwyczaj tylko bydło wracało z pastwiska.

Chłodny wiatr kwietniowej teksaskiej nocy rozwiewał kręcone włosy dziewczyny. Klęła Sama za 

to, że zbudził ją w środku nocy i odłożył słuchawkę, nie powiedziawszy nawet, co za nieszczęście 

go spotkało.

No cóż, w tej części Teksasu nie zadaje się pytań, gdy sąsiad prosi o pomoc. Szczególnie 

gdy sąsiad jest jednocześnie przyjacielem. Szybko, to szybko. Obojętne, która jest godzina.

Roni zatrzymała się przed domem Prestonów. Niegdyś był to wspaniały budynek. Teraz jednak w 

świetle  reflektorów  jeepa  widać  było  łuszczącą  się  farbę,  spróchniałe  deski  na  ganku...  Za  to 

stodoła, obora, stajnie, czyli wszystkie zabudowania gospodarcze, utrzymane były wzorowo. Cała 

okolica wiedziała, że od czasu gdy od Sama odeszła żona, dbał on bardziej o swoje rasowe bydło 

aniżeli o własne wygody.

Roni  weszła  na  ganek.  Jej  bujna  wyobraźnia  podsuwała  przed  oczy  obraz  krwawej  jatki, 

śmiertelnych obrażeń lub co najmniej najazdu Marsjan. Sam Preston nigdy dotąd nikogo nie prosił 

o pomoc. Skoro to zrobił, w środku nocy na dodatek, na pewno działo się coś okropnego.

- Sam! - zawołała, otwierając drzwi rzęsiście oświetlonego salonu.

Znała ten dom jak swój własny. Biegała po nim razem z Samem i z jego starszym bratem, 

Kennym, gdy była jeszcze tak mała, że nie dorastała do pięt konikowi polnemu, jak mawiał doktor 

Hazelton.  Na  widok  waliz,  pudeł  i  pakunków  wypełniających  pokój,  zaniemówiła  ze  zdziwienia. 

Wiedziała wprawdzie, że Sam musiał nagle wyjechać. Opuścił nawet z tego powodu cotygodniowe 

spotkanie w kawiarni Rosie, ale nie spodziewała się w związku z tym wyjazdem żadnych sensacji. 

Tymczasem okazało się, że bardzo, ale to bardzo się pomyliła.

W  odległym  pokoju  rozległ  się  przeraźliwy  płacz.  Roni  z  bijącym  sercem  pobiegła  do 

sypialni  Sama.  Ostrożnie  uchyliła  drzwi.  Spodziewała  się  zastać  tam  demona  z  ektoplazmy  lub 

chociaż  zwyrodniałego  mordercę,  ale  to,  co  zobaczyła,  było  stokroć  gorsze.  Sam  Preston  stał  na 

środku pokoju  cały mokry, owinięty tylko ręcznikiem.  Jasne  włosy przykleiły mu  się do czoła, a 

muskularne ciało ciężko pracującego mężczyzny było tak piękne, że Roni na chwilę zaparło dech w 

piersiach.

Usłyszał  ją  wreszcie.  Odwrócił  się.  Na  widok  zawiniątka  w  jego  ramionach  Roni  niemal 

całkiem przestała oddychać.

- Bogu dzięki, że już jesteś, Loczku! - zawołał Sam.- Potrzymaj!

Wcisnął  dziewczynie  rozwrzeszczane  dziecko.  W  ostatniej  chwili  złapał  ręcznik,  który 

niebezpiecznie  zsunął  mu  się  poniżej  pępka.  Sądząc  po  różowej  piżamie,  dziecko  było 

background image

dziewczynką. Maleństwo miało około roku i miedzianorude włosy. Było na dodatek ciężkie i tak 

ruchliwe,  że utrzymanie go na rękach okazało się prawdziwą sztuką

- O  mój  Boże!  -  Roni  odruchowo  przytuliła  dziewczynkę  do  siebie.  Była  zbyt  zaskoczona, 

żeby  zwrócić  uwagę  na  wilgoć,  jaką  w  mgnieniu  oka  nasiąkła  jej  koszulka.  Zaciekawione 

brzmieniem nowego głosu dziecko na chwilę przestało się szamotać. Odchyliło główkę i popatrzyło 

na Roni błękitnymi oczami Sama Prestona.

Dziewczyna  o  mało  nie  umarła.  Z  żalu,  z  bólu,  z  przerażenia.  Nie  mogła  zrozumieć, 

dlaczego Sam trzymał przed nią w tajemnicy coś takiego. Byli przecież najlepszymi przyjaciółmi.

- Odwróć się,  Loczku. Muszę  nałożyć majtki  - poprosił  Sam.  Grzebał w przepastnej  szafie, 

mrucząc  do  siebie.  A  niech  to  diabli  porwą!  Niech  to  piekło  pochłonie!  Chciałem  tylko  wziąć 

prysznic.  Prawie  dwieście  kilometrów  jechałem  z  tym  wrzeszczącym  szkrabem  I  co?  Nawet 

prysznic mi się nie należy?

Mały  rudzielec  chyba  przestraszył  się  nowej  osoby.  Dziewczynka  wykrzywiła  buzię  w 

podkówkę, wsunęła łapki w gęstwinę włosów Roni i znów zaczęła płakać.

- Czy  to  twoje  dziecko?  -  zapytała  Roni,  bo  koniecznie  musiała  się  tego  jak  najszybciej 

dowiedzieć.

- Myślałem, że choć jedną noc wytrzymam? - Słowom Sama towarzyszył odgłos zapinanych 

dżinsów - Skąd, u licha, mogłem wiedzieć.

- Sam! - Roni odwróciła się na pięcie. Tuliła do siebie dziecko, jakby musiała je przed czymś 

bronić - Pytałam, czy to twoje dziecko.

- Co?  -  zaniepokoił  się  Sam,  zdziwiony  ostrym  tonem  głosu  Roni.  -  Pewnie,  że  nie!  To 

znaczy: tak. Chyba można by tak powiedzieć.

- Zdecyduj  się  wreszcie!  -  zniecierpliwiła  się  Roni.  -Nie  sądziłam,  że  jesteś  jednym  z  tych 

mężczyzn,  którzy  bawią  się,  nie  myśląc  o  konsekwencjach.  Naprawdę  nie  rozumiem,  jak  mogłeś 

tak nierozważnie postąpić.

- Nie osądzaj nikogo tak pochopnie, Veronico Jean. - Spod opalenizny Sama widać było teraz 

płomienny rumieniec. - To nie moje dziecko.

- Ma twoje oczy - nie ustępowała Roni. - Zresztą sam przed chwilą powiedziałeś...

- Jessie jest córką mojego kuzyna. Roy zginął w zeszłym roku. Pamiętasz? Opowiadałem ci o 

tej katastrofie na polu naftowym.

- Ale  dlaczego...  Co  się  stało?  -  dopytywała  się  Roni  zawstydzona,  ale  tym  razem  już 

zupełnie spokojna.

- Alicja... Matka Jessie zatruła się w zeszłym tygodniu jakimś lekarstwem. Dostała szoku... 

Lekarze nie umieli jej pomóc.

- Czy ona też nie żyje? - zapytała przerażona Roni. Sam tylko skinął głową. Roni z płaczącym 

dzieckiem  w  objęciach  usiadła  ciężko  na  skraju  ogromnego,  nie  pościelonego  łóżka.  Pełna 

współczucia, kołysała Jessie, w nadziei, że choć trochę uda jej się uspokoić maleństwo.

-  Och, Sam - westchnęła. - Tak mi przykro!

- Musiałem wszystko załatwić. - Sam pogłaskał rudą główkę swoją wielką dłonią. 

background image

- Pochowaliśmy  ją  w  sobotę.  Do  tego  czasu  małą  zajmowali  się  sąsiedzi.  Ja  jestem  jej 

jedynym krewnym, więc wziąłem Jessie do siebie. Co miałem zrobić?

- Sam, ty głuptasie! Jasne, że musisz się nią zaopiekować. Nie możesz postąpić inaczej.

- Trochę  ciężko  mi  się  teraz  myśli.  -  Sam  był  tak  zmęczony,  że  wyglądał,  jakby  miał  nie 

trzydzieści siedem lat, lecz znacznie więcej. - To był piekielny tydzień!

- Wyobrażam sobie. - Roni pogłaskała dziecko po główce. - Biedne maleństwo. Współczuję ci, 

Sam.

- Mnie nic nie jest.

- Nie zapominaj  się, kolego  - upomniała  go żartobliwie Roni.  - Możesz  sobie udawać przed 

światem,  że  jesteś  twardy  jak  hartowana  stal,  ale  ja  i  tak  wiem,  że  masz  złote  serce.  Chcesz 

adoptować Jessie, tak?

- Chyba nie mam innego wyjścia. - Sam uśmiechnął się smutno. - Do głowy mi nie przyszło, 

że trzeba być doktorem Spockiem, Matką Teresą i ośmiornicą w jednej osobie, żeby poradzić sobie 

z  jedną  małą  dziewczynką.  Jeśli  jutro  z  samego  rana  nie  załadujemy  z  Angelem  tego  transportu 

byków dla Fergusona, to Lazy Diamond znajdzie się na granicy bankructwa.

Roni ze zrozumieniem pokiwała głową. Dobrze wiedziała, że praca na ranczo nigdy się nie 

kończy.  Angel  Morales  był  szefem  kowbojów  na  farmie  Lazy  Diamond.  To  on  opiekował  się 

stadem  i  wydawał  polecenia  ludziom.  Jego  żona,  Maria,  gotowała  dla  wszystkich  pracowników. 

Sam natomiast wykonywał wszystkie obowiązki właściciela, generalnego zarządcy i brygadzisty.

- Jestem wykończony. - Sam spojrzał błagalnie na Roni. - Musisz mi pomóc.

- Dlaczego ja? Wiem o dzieciach mniej więcej tyle samo, co i ty.

Nie wiadomo skąd i po co pojawiło się bolesne wspomnienie pełnego upokorzeń romansu z 

reżyserem Jacksonem Dialem. Przez osiem długich lat Roni znosiła podróże po wszystkich stanach 

Ameryki  Północnej,  liczne  zdrady  i  powroty,  aż  w  końcu  zdecydowała  się  zakończyć  tamtą 

znajomość. Przed dwoma laty powróciła do rodzinnego miasteczka Flat Fork. Rany się zabliźniły. 

Roni  pracowała  teraz  dla  różnych  wydawnictw  jako  ilustratorka,  ale  Jacksonowi  i  jego  filozofii 

życiowej  opartej  na  bezwzględnym  unikaniu  zobowiązań  zawdzięczała  fakt,  że  nie  miała  dzieci, 

wciąż  była sama  i  bardzo  niewiele  brakowało  jej  do  staropanieństwa. Sam  oczywiście doskonale 

znał  historię  życia  swej  przyjaciółki.  Nie  raz  i  nie  dwa  wypłakiwała  mu  swoje  żale  nad  kuflem 

piwa. Jednak teraz był tak zdesperowany, że zapomniał o wszystkim. Nawet o tym, że Roni nie ma 

absolutnie żadnego doświadczenia, jeśli idzie o opiekę nad dziećmi.

- Musisz coś o tym wiedzieć, Loczku - zapewniał ją Sam. - Jesteś przecież kobietą.

- Dobrze, że wreszcie to zauważyłeś - prychnęła.

- Nie złość się. Wiesz, o co mi chodzi - poskrobał dłonią zarośnięty policzek.

- Przede wszystkim trzeba przewinąć Jessie. - Roni w końcu jednak zlitowała się nad Samem. 

- Przemokła na wylot.

- Co? Znowu?

- Mnie  zresztą  też  zmoczyła  -  Roni  odsunęła  od  siebie  pochlipującą  teraz  cichutko 

dziewczynkę.

- Niech to szlag trafi! - Sam wyciągnął ręce po dziecko. - Bardzo cię przepraszam, Loczku.

background image

- Nie przejmuj się, kowboju. Nie ma potrzeby, żebyśmy mokli oboje. Daj mi pieluchę i coś, 

w co mogłabym przebrać małą.

Sam rzucił się do wypchanej torby w żółte kaczuszki, a Roni tymczasem ułożyła maleństwo 

na łóżku. Dziewczynka była już zbyt zmęczona, żeby się opierać czy choćby płakać. Popiskiwała 

tylko cichutko,  ale  za  nic  nie  chciała wypuścić  włosów Roni,  w które  od  początku kurczowo  się 

wczepiła.  Dziewczyna  pomyślała sobie,  że  pewnie  matka  Jessie  też  miała długie  włosy i  dlatego 

mała czepia się tej jedynej znajomej rzeczy w obcym otoczeniu.

- Dobrze,  skarbie,  możesz  je  sobie  trzymać  -  szepnęła  wzruszona.  Zdjęła  z  dziecka  mokrą 

piżamkę i nasiąknięta do granic wytrzymałości pieluszkę. - Ciocia Roni zaraz zrobi z tym porządek.

- Weź to. - Sam rzucił na łóżko czyste śpioszki i jednorazową pieluchę. - Może ty sobie z tym 

świństwem po radzisz. Ja zupełnie nie wiem, jak się toto zakłada.

- Parę razy przewijałam malucha Krystal - przyznała się wreszcie Roni.

Krystal Harrison była ich przyjaciółką z lat szkolnych Zarówno Krystal, jak i jej mąż Bud, a 

także trójka ich dzieci, z radością powitali powrót Roni do Flat Fork.

- Wiedziałem,  że  coś  przede  mną  ukrywasz  mruknął  Sam.  -  Może  ona  jest  głodna?  Jak 

myślisz?

- Jest bardzo zmęczona, ale butelka czegoś ciepłego pomoże jej się uspokoić.

- Zaraz coś przyniosę.

Zanim Roni ubrała maleństwo w czystą piżamkę. Sam już był z powrotem.

- Mam  tu  jakiś  sok  -  podał  dziewczynie  plastikową  butelkę  ze  smoczkiem.  -  Pani  Newton, 

która opiekowała się Jessie,  zapakowała mi  na drogę parę butelek. Ci  Newtonowie mają pięcioro 

własnych dzieci. Bardzo przeżyli śmierć Alicji. I do Jessie też się przywiązali. Powiedzieli mi, że 

wcale  nie  muszę  jej  zabierać.  Ale  oni  nie  są  bogaci.  Nie  chciałem,  żeby  mała  była  dla  nich 

ciężarem. Zresztą wydawało mi się, że powinienem ją tu jak najszybciej przywieźć.

Roni  usadowiła  się  w  bujanym  fotelu,  który  ledwie  już  pamiętał  lepsze  czasy.  Podała 

maleństwu butelkę z sokiem. Jessie natychmiast przyssała się do smoczka i już po chwili oczka jej 

się zamknęły. Ale włosów Roni z piąstki nie wypuściła.

- A mówiąc poważnie, Sam, co masz zamiar zrobić z tym fantem? - zapytała Roni, bujając się 

na fotelu. - Opieka nad takim małym dzieckiem to dla samotnego mężczyzny duży kłopot.

Sam wpatrywał się w podłogę, jakby tam spodziewał się znaleźć odpowiedź na trudne pytanie.

- Kiedy  umarł  Roy  -  powiedział  wreszcie  –  obiecałem  Alicji,  że  zaopiekuję  się  nią  i 

dzieckiem...

Roni uczuła litość i podziw dla tego dzielnego, pracowitego człowieka. Jednocześnie, właściwie po 

raz  pierwszy  w  swoim  i  Sama  życiu,  dostrzegła  w  starym  przyjacielu  mężczyznę.  I  to  nie  byle 

jakiego, ale przystojnego i bardzo pociągającego mężczyznę.

- Chyba zatrudnię jakąś kobietę do prowadzenia domu - mówił Sam. - Chociaż naprawdę nie 

wiem, skąd miałbym teraz właśnie wziąć na to pieniądze. Jedyna szansa to zdobyć ten kontrakt na 

dostawę bydła na Wichita Rodeo. Chociaż podobno obiecali go już Travisowi Kingowi...

background image

Zmarkotniał, wspomniawszy konkurenta. Nie lubili się. Wprawdzie nigdy jej o tym nie opowiadał, 

ale Roni wiedziała, że King miał coś wspólnego z wypadkiem samochodowym, w którym dziesięć 

lat temu zginął brat Sama.

- A może wystarczy przyjąć jakąś opiekunkę do dziecka - ciągnął Sam - albo oddać małą do 

żłobka. Wielu ludzi posyła dzieci do żłobka, więc ja chyba też mogę.

Jessie wreszcie zasnęła. Roni odstawiła na bok butelkę z sokiem, a potem ułożyła sobie niemowlę 

na  ramieniu.  Dziewczynka westchnęła  przez  sen,  a  Roni  nieoczekiwanie  ogarnęła  wielka  czułość 

dla tej maleńkiej, bezradnej istotki.

- Jeśli chcesz być ojcem, nie możesz poprzestać na zaspokajaniu tylko fizycznych potrzeb 

dziecka  -  powiedziała,  bo  nagle  obudził  się  w  niej  instynkt  macierzyński,  którego  wcale  się  nie 

spodziewała.

- Wiem  -  westchnął  Sam.  -  Ta  mała  przeszła  już  gorsze  piekło,  niż  większość  ludzi 

przeżywa przez  całe życie. Zresztą to  moja krew.  Nie mogę zostawić  córeczki  kuzyna na  pastwę 

losu. Zawsze żałowałem, że ja i Shelly nie mieliśmy dzieci, a skoro Jessie powinna mieć rodzinę, to 

tak sobie myślę, ze pewnie sam Bóg zsyła mi tę szansę.

Roni  podziwiała  determinację  Sama  i  zazdrościła  mu,  ze  to  on,  a  nie  ona  ma  okazję 

nacieszyć się pełnią rodzicielskiej miłości. Żeby nie pokazać łez, które niespodziewanie napłynęły 

jej do oczu, pochyliła głowę i spojrzała na śpiące maleństwo.

- Przygotowałeś dla niej łóżko? - zapytała

- Ustawiłem jej kojec w moim dawnym pokoju. Roni już się opanowała. Ostrożnie wstała z 

fotela  i  z  dzieckiem  w  ramionach  poszła  za  Samem  do  sąsiedniego  pokoju.  Blask  nocnej  lampki 

oświetlał pozawieszane na ścianach półki z książkami, obok których stały trofea sportowe, zdobyte 

jeszcze w szkole przez obu braci Prestonów. Od tamtych czasów właściwie nic się w tym pokoju 

nie zmieniło. Rodzice Sama nigdy na dobre nie doszli do siebie po śmierci starszego syna. Nawet 

krótka i pamiętna obecność Shelly na ranczo Lazy Diamond na ten akurat pokój nie miała wpływu. 

Dlatego też stare, ale wciąż jeszcze wiele warte siodło Sama majestatycznie spoczywało na biurku, 

a  na  łóżku  i  na  podłodze  leżały  magazyny  poświęcone  hodowli  bydła  i  rodeo.  Cudem  jakimś 

zmieścił się w tym bałaganie składany kojec z siatką.

- To takie śliczne dziecko, Sam - szepnęła Roni, układając śpiące maleństwo w kojcu.

Sam  objął  dziewczynę  ramieniem.  Był  to  przyjacielski,  zupełnie  nic  nieznaczący  gest,  a 

mimo  to  zapach  i  ciepło  męskiego  ciała  zrobiły  na  Roni  niesłychane  i  zupełnie  niespodziewane 

wrażenie.

- Jest czarująca - przyznał Sam. - Zupełnie mnie zawojowała. Będzie miała wszystko, czego 

jej potrzeba.

- Wiem,  że  staniesz  na  głowie,  żeby  tego  dokonać  -powiedziała  cichutko  Roni.  Wyłączyła 

lampkę, wypchnęła Sama z pokoju i sama także wyszła, pozostawiając uchylone drzwi. - Najpierw 

musisz  uporządkować  ten  pokój.  Małe  dziewczynki  powinny  dorastać  wśród  koronek,  falbanek, 

lalek.

- O ile dobrze sobie przypominam, to pani, panno z mokrą głową, niczego takiego nie miała -

zakpił Sam. Teraz, gdy sytuacja, przynajmniej chwilowo, została opanowana, mógł sobie pozwolić 

background image

na  powrót  do  zwykłych,  przyjacielskich  stosunków  z  Roni.  -  Jeździłaś  na  koniu  w  dżinsach  i 

kowbojskich butach lepiej niż niejeden chłopak.

- Co  mogłam  innego  robić?  Byłam  jedyną  dziewczyną  w  promieniu  dziesięciu  kilometrów. 

Zresztą wyjątki tylko potwierdzają regułę - broniła się Roni, bo mimo łączącej ich zażyłości Sam 

niewiele  wiedział  o  prawdziwych  gustach  swej  przyjaciółki.  -  Zdziwiłbyś  się,  gdybym  ci 

powiedziała, co naprawdę lubią małe dziewczynki.

- Wiem, wiem. Muszę się jeszcze dużo nauczyć.

- O, tak. Wszystko przed tobą. - Roni zaczęła wyliczać na palcach: - Lekcje tańca, wstążki do 

włosów, całowanie potłuczonych kolan, ocieranie  łez...  To wszystko drobiazg.  Trudniej ci będzie 

prowadzić  z  nią  rozmowy,  gdy  zacznie  się  okres  dojrzewania.  Będziesz  musiał  ją  ustrzec  przed 

chłopakami, kupić jej pierwszy biustonosz...

- Dobry Boże! - jęknął Sam tak komicznie, że Roni głośno się roześmiała.

- Samie Preston - powiedziała, całując go w policzek - jesteś dobrym człowiekiem. Co ze mnie 

za  przyjaciółka.  Pozwalam  sobie  na  kpiny,  gdy  ty  jesteś  taki  zmęczony.  Teraz  pojadę  do  domu. 

Wrócę rano. Może Krystal pomoże znaleźć kogoś do prowadzenia domu.

- Nie napiłabyś się kawy albo czegoś zimnego? Masz ochotę na piwo? - dopytywał się trochę 

zbyt gorączkowo Sam.

- Czy ty wiesz, która jest godzina?

- Moglibyśmy  obejrzeć  sobie  telewizję.  Czy  u  Rosie  wydarzyło  się  coś,  o  czym  koniecznie 

powinienem sic dowiedzieć?

- Jutro ci opowiem. Teraz jadę do domu trochę się przespać.

- Naprawdę musisz?

Czyżby Sam się bał? pomyślała z niedowierzaniem Roni. Niemożliwe. Przecież w pojedynkę 

radzi sobie z szarżującym bykiem i nawet przy tym okiem nie mrugnie  Odejście żony, której nie 

podobało  się  spokojne  życie  na  farmie,  także  przyjął  z  godnością  i  spokojem.  Wszyscy  go 

podziwiali. Dopiero Jessie go pokonała. Taka mała kobietka, a poradziła sobie z ogromnym Samem 

Prestonem. Nieustraszony Sam boi się zostać sam na sam z maleńką, rudą dziewczynką!

-  Przyznaj się - Roni z trudem ukryła uśmiech - wcale nie masz ochoty oglądać telewizji.

- Zmiłuj  się  nade  mną,  Loczku  -  wił  się jak  piskorz  Sam.  - Co  będzie, jeśli  nie  usłyszę, jak 

Jessie się rozpłacze? Wiesz, że trudno mnie dobudzić. A jeśli się w nocy rozchoruje? Znów będę 

musiał do ciebie dzwonić.

- Zawsze mogę wyłączyć telefon. - Roni udawała obojętność.

- Mam paść przed tobą na kolana? Tego chcesz? - dopytywał się ponuro Sam.

- Nie tym razem. - Roni w końcu wybuchnęła śmiechem. - Zostawię sobie tę przyjemność na 

lepszą okazję.

- Zostaniesz? Naprawdę? Tylko dzisiaj. Do jutra na pewno jakoś się ze wszystkim pozbieram.

- No cóż - Roni udawała, że wciąż się zastanawia, chociaż dawno już podjęła decyzję - jeśli 

będziesz się czuł pewniej...

- Jasne, że tak! Nawet sobie nie wyobrażasz...

background image

- Wyobrażam,  wyobrażam  -  zachichotała.  -  Będę  spała  w  pokoju  Jessie.  Ale  pod  jednym 

warunkiem.

- Zrobię  wszystko,  co  zechcesz  -  zawołał  Sam.  Zreflektował  się  jednak,  zauważywszy 

podstępny uśmiech przyjaciółki. - Oczywiście w granicach zdrowego rozsądku.

- Widzisz, Sam, inna kobieta na moim miejscu mogłaby wyciągnąć korzyści z twojej trudnej 

sytuacji. Nawet duże korzyści...

- Nie  igraj  z  ogniem,  młoda  damo,  bo  możesz  się  sparzyć.  -  Sam  znów  się  uśmiechał  i  jak 

zwykle przekomarzał z Roni. - Powiedz wreszcie, o co ci chodzi. A może ubijemy interes? Przez 

cały miesiąc będę płacił twoje rachunki u Rosie. Zgoda?

- Trochę za mało. Dorzuć jeszcze coś, ty dusigroszu.

- W płocie oddzielającym nasze pastwiska od strony południowej zrobiła się dziura.

- I tak musisz ją naprawić.

- Czego ty ode mnie chcesz, dziewczyno? - Sam wreszcie się zaniepokoił.

- Diabolo.

- Zwariowałaś? - W Sama jakby piorun strzelił. - Nie dam ci mojego najlepszego ogiera!

- Ja tylko chcę się na nim przejechać.

- Nie ma mowy! Kark sobie skręcisz.

- Jeżdżę tak samo dobrze jak ty! - protestowała Roni. - No, może prawie tak samo.

- Za  bardzo  cię  lubię,  Loczku.  Nie  pozwolę,  żebyś  ryzykowała  życie  na  tym  diable.  I  nie 

próbuj mi  wmawiać, że  lata studiów  w Nowym Jorku  i  pracy w  Los Angeles  nie odebrały ci ani 

odrobiny wrodzonej zdolności trzymania się w siodle.

- Mam ci udowodnić? - upierała się Roni. - Potrafię jeździć konno i ty dobrze o tym wiesz.

- Loczku, przysięgam...

- Uspokój się. - Dziewczyna wybuchnęła śmiechem na widok przerażonej miny Sama. - Jeśli 

tak  bardzo  się  boisz,  to  nie  będę  nalegać.  Chociaż  przeczucie  mówi  mi,  że  pewnego  dnia  ja  i 

Diabolo... Przez ten czas zadowolę się doprowadzaniem cię do szału. To też niezła zabawa.

- A ja pewnego dnia poderżnę ci gardło.

- Nie  poderżniesz.  Kto  by  się  opiekował  Jessie?  I  to  za  darmo?  Musisz  sobie  to  wszystko 

dokładnie przemyśleć.

- Chyba rzeczywiście masz rację. - Sam stłumił ziewnięcie.

- Połóż  się  -  zaproponowała  mu  Roni.  -  Wiem,  gdzie  masz  pościel,  więc  sobie  poradzę. 

Pamiętaj, że małe dzieci zazwyczaj budzą się o wschodzie słońca.

- Akurat  na  spanie  nie  musisz  mnie  namawiać.  Dobranoc.  -  Tym  razem  pozwolił  sobie  na 

szerokie ziewnięcie.

- Masz  może  coś,  w  czym  mogłabym  się  przespać?  -  zapytała  Roni,  patrząc  z  lekkim 

obrzydzeniem na swoją przemoczoną koszulkę.

- Poszukaj  w  bieliźniarce. Aha,  uważaj  na  kurek  od  ciepłej  wody. Poluzował  się  i  w  każdej 

chwili może odpaść.

- Dobrze, będę pamiętać.

- Dziękuję ci, Loczku - powiedział Sam z takim przejęciem, że Roni zrobiło się nieswojo.

background image

- To drobiazg - uśmiechnęła się do niego. - W końcu od czego ma się przyjaciół?

Za oknem beczało nowo narodzone cielątko. Sam wiedział, że wcześniej czy później i tak musi 

się nim zająć. Na razie jednak schował głowę pod poduszkę.

- Zaczekaj, potworze - mruknął.

Otworzył jedno oko. Słońce za oknem znajdowało się znacznie wyżej niż powinno. Dopiero 

wtedy  przypomniał  sobie  o  Jessie.  Natychmiast  wyskoczył  z  łóżka.  Zanim  na  dobre  zdążył  się 

obudzić, już nachylał się nad pustym kojcem. Przeraził się, że coś złego stało się dziewczynce. Na 

szczęście z kuchni dobiegł go śmiech Roni i radosne gaworzenie niemowlęcia. Nieco uspokojony 

wrócił do sypialni. Jednak nie w głowie mu było spanie. Włożył dżinsy i poszedł do kuchni. Pod 

stołem dostrzegł bardzo długie nogi odwróconej zgrabną pupą do drzwi kobiety.

- A kuku! Gdzie jest Jessie?

Roni chowała się za krzesło, czym wprawiała dziecko w szampański humor. Mała pełzała 

na  czworakach  wokół  stołu,  śmiejąc  się  przy  tym  i  gaworząc  po  swojemu.  Roni,  także  na 

czworakach, zaczęła ją gonić i dziecko piszczało z radości.

Sam stał oparty o framugę kuchennych drzwi. Uśmiechnął się, przypomniawszy sobie, jak 

to  całkiem  niedawno  on  sam,  Kenny  i  Roni  podobnie  się  bawili  w  tej  samej  kuchni.  Z  krzeseł 

budowali  forty  i  zagrody  dla  bydła,  których  zaciekle  bronili  przed  najazdem  okrutnych  Indian. 

Naturalnie, żadne z  nich nie nosiło  wówczas takich ślicznych majteczek  z  różowej koronki, jakie 

wystawały teraz spod męskiej koszuli, w którą ubrała się Roni.

Sam niechętnie odwrócił wzrok od delikatnej bielizny. Gęste, brązowe i bardzo pokręcone 

włosy opadały dziewczynie na czoło. To właśnie im zawdzięczała swoje przezwisko. Któregoś lata 

Sam bardzo jej z tego powodu dokuczał. Skończyło się celnym lewym sierpowym, który rozkwasił 

chłopakowi nos i powalił go na ziemię. Tamtą praktyczną lekcję dotyczącą charakteru kobiet Sam 

zapamiętał sobie na całą resztę życia.

Ale  to  wspomnienie  go  rozbawiło.  Patrzył,  jak  Jessie  i  Roni  pełzają  po  rozsypanych  po 

podłodze  płatkach  kukurydzianych.  Nie  rozumiał,  jak  to  się  stało,  że  przyjaciółka  zabaw 

dziecięcych  wciąż  odgrywa  tak  ważną  rolę  w  jego  dorosłym  i  zupełnie  samodzielnym  życiu. 

Bardzo się cieszył, kiedy wróciła do Flat Fork, skończywszy przedtem swój żałosny romans z tym 

nic niewartym, miastowym skunksem.

Nieudane  małżeństwo  z  Shelly  sprawiło,  że  Sam  odsunął  się  od  ludzi,  a  z  kobietami 

zupełnie  przestał  rozmawiać.  Pewnie  zostałby  pustelnikiem,  gdyby  Roni  Daniels  na  czas  nie 

wróciła  do  domu  i  nie  przywróciła  go  do  życia.  Co  piątek  spotykali  się  w  kawiarence  Rosie. 

Prowadzili  długie, nocne  rozmowy, będące  doskonałą  psychoterapią  zarówno  dla  Sama,  jak  i  dla 

zbolałego serca Roni.

Nie  wiem,  co  bym  bez  niej  zrobił,  pomyślał  Sam.  Zawsze  jest,  kiedy  jej  potrzebuję.  Jak 

najprawdziwszy  kumpel.  I  wcale  się  nie  śmiała  z  mojego  pomysłu  zaadoptowania  Jessie. 

Powiedziała, że dobrze robię, chociaż pół Ameryki odradzałoby mi podobną decyzję. Na dodatek 

od dawna jest na nogach, kiedy ja dopiero zaczynam się budzić.

- Witam panie.

background image

Na dźwięk głosu Sama Jessie uniosła do góry rudą główkę. Zapomniała o zabawie, a pewnie 

i  o  bożym  świecie.  Na  czworakach  pognała  do  Sama,  piszcząc  i  wołając:  „Ta!  Ta!"  Sam  wziął 

dziecko na ręce i mocno do siebie przytulił. Mała była taka słodziutka.

- A ja to co? - poskarżyła się Roni, z podłogi obserwująca zakochaną parę. - Można mnie już 

wyrzucić na śmietnik?

- Co ja na to poradzę, że kobiety za mną szaleją? - uśmiechnął się do niej Sam.

- Chyba w twoich marzeniach, kowboju - mruknęła Roni.

Podniosła się z klęczek, odgarnęła potargane włosy i obciągnęła koszulę. Z widniejących na 

przodzie koszuli plam dało się wywnioskować, że pierwsze w nowym domu śniadanie Jessie było 

interesującym  eksperymentem.  Kolorowe  plamy  nie  zdołały  jednak  odwrócić  uwagi  Sama  od 

dwóch ciemnych krążków przeświecających przez cienkie płótno koszuli.

Dlaczego właściwie gapię się na jej piersi? pomyślał z niesmakiem Sam. Roni to kumpelka. 

A może po prostu nie byłbym prawdziwym mężczyzną, gdybym nie umiał docenić piękna takiego 

ciała.

- Masz ochotę? - zapytała Roni, podnosząc stojący na stole kubek z kawą.

No pewnie! pomyślał Sam. Każdy by miał ochotę na taką fantastyczną dziewczynę!

- Sam? - dopytywała się Roni, nie usłyszawszy odpowiedzi. - Chcesz się napić kawy?

O  mój  Boże!  Sam  z  trudem  wrócił  do  rzeczywistości.  Stanowczo  zbyt  długo  nie  miałem 

kobiety, skoro zaczynam w ten sposób myśleć o Roni. Tylko tego brakowało, żeby jakieś głupstwa 

zepsuły naszą przyjaźń. Chyba jeszcze nie doszedłem do siebie.

- Tak, oczywiście... Pewnie, że chcę. Dlaczego mnie nie obudziłaś?

- Należał ci się solidny wypoczynek. - Roni wzruszyła ramionami i podała mu kubek gorącej 

kawy. - Przez ten czas zaprzyjaźniłam się z Jessie. Ona jest czarująca.

- Ta! - odezwała się Jessie, jakby także chciała brać udział w rozmowie.

- Widzisz,  zupełnie  mnie  zawojowała  roześmiał  się  Sam  i  pocałował  dziewczynkę  w  rudą 

główkę.

- Pewnie, że widzę. - Roni uważnie mu się przyglądała. - Czy ty aby na pewno wiesz, w co się 

pakujesz?

- Nie  mam  pojęcia.  -  Sam  trochę  posmutniał.  -  Niestety,  za  późno  na  zastanawianie  się. 

Wpadłem po uszy.

- Wobec tego muszę ci pomóc.

- Dzięki,  Loczku.  -  Bezinteresowne  poświęcenie  przyjaciółki  sprawiło,  że  Samowi  nagle 

zaschło w gardle. - Zupełnie nie wiem, co powiedzieć.

- Najlepiej  powiedz,  co  chcesz  na  śniadanie.  Wydaje  mi  się,  że  słyszę  tę  rozklekotaną 

ciężarówkę,  którą  jeździ  Angel.  Chyba  mówiłeś  wczoraj  o  jakichś  bykach,  które  trzeba  komuś 

dostarczyć.

- A niech to diabli porwą! Już przyjechał? Jest później niż myślałem. Chciał wyjść z kuchni, 

ale przypomniał sobie, że wciąż trzyma na rękach Jessie. Z błagalnym wyrazem twarzy podał Roni 

dziecko. - Czy mogłabyś tu jeszcze trochę zostać? Zwolnię cię, jak tylko załadujemy te byki.

background image

- Nie  denerwuj  się,  Sam.  Wszystko  jest  w  idealnym  porządku.  -  Roni  połaskotała  małego 

rudzielca, w zamian za co została obdarowana promiennym uśmiechem. - Zajmij się tymi swoimi 

bykami, a ja tymczasem zadzwonię do Krystal. Może poleci nam kogoś, kto mógłby poprowadzić 

dom.

- Dobrze by było - westchnął Sam.

- Spokojna głowa. Już my obie coś wymyślimy. I to jeszcze przed kolacją. - Roni usadowiła 

sobie dziewczynkę na biodrze i czule się do niej uśmiechnęła. - W końcu Jessie to tylko taka trochę 

większa lalka. Na pewno nie będzie z nią problemów.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

- A ta dlaczego ci się nie podoba?

- Ma za długi nos.

- Chyba  żartujesz.  -  Sam  podniósł  wzrok  znad  listy,  na  której  już  wszystkie  nazwiska  były 

przekreślone.

- To była przenośnia - mruknęła Roni. Złożyła kolejne śpiochy Jessie i włożyła je do kosza na 

brudną  bieliznę,  w  którym  pełno  już  było  dziecięcych  ciuszków.  -  Pani  Hawkins  to  największa 

plotkara w okolicy. Zamiast zajmować się dzieckiem, całymi dniami będzie gadać przez telefon.

- A Laurie Taylor?

- Ona sama jest jeszcze dzieckiem. Dopiero co skończyła szkołę. Chciałbyś, żeby przez twój 

dom przewijały się stada jej kolejnych narzeczonych?

Sam  obserwował  Roni  z  mieszanymi  uczuciami.  W  pomazanej  farbą  koszulce,  krótkich 

spodniach zrobionych ze  starych dżinsów wyglądała tak, jakby tydzień temu zdała maturę. Kiedy 

zaczynała  pokazywać  rogi,  tak  jak  to  miało  miejsce  w  tej  chwili,  Sam  najchętniej  spuściłby  jej 

porządne lanie.

- Wobec tego sama kogoś zaproponuj.

- Agnes Phillips - rzekła bez namysłu Roni.

- Oszalałaś? Jest taka stara, że kości jej trzeszczą przy każdym kroku. Co ja gadam! Ona nie 

stąpa  normalnie,  tylko  szura  nogami!  -  Sam  pokazał  palcem  Jessie,  która  siedziała  na  kuchennej 

podłodze,  bawiąc  się  drewnianymi  łyżkami.  -  Nawet  przez  dziesięć  sekund  nie  utrzymałaby  w 

ryzach tego szkraba.

- Wobec tego nie masz wyjścia - Roni wzruszyła ramionami. - Trzeba szukać dalej.

- Od trzech dni rozmawiamy z różnymi kobietami - zirytował się Sam - i ani o centymetr nie 

zbliżyliśmy  się  do  celu.  Co  gorsza,  o  trzeciej  przyjdzie  tu  jakaś  baba  z  opieki  społecznej,  żeby 

sprawdzić, jak sobie radzę z Jessie. I co ja jej powiem?

- Że  prowadzisz  rozmowy  z  chętnymi  do  pracy  w  charakterze  pomocy  domowej.  Nikt  nie 

oczekuje od ciebie cudów.

- No cóż - Sam uśmiechnął się gorzko -jeśli tak dalej pójdzie, to za tydzień we Flat Fork nie 

będzie już ani jednej osoby, z którą bym na ten temat nie rozmawiał.

- Czy to moja wina, że nie potrafisz się zdecydować?

- Ja?  -  Sama  zupełnie  zatkało.  -  To  ty  odrzuciłaś  najlepsze  kandydatki,  jakie  się  do  nas 

zgłosiły.  Davina  Hodge  twoim  zdaniem  jest  zbyt  oschła,  pani  Rambles  za  bardzo  roztrzepana,  a 

Cloretha Glover ma nieświeży oddech.

- Nie możesz przecież do opieki nad Jessie zatrudnić byle kogo. To ważna decyzja i nie należy 

jej podejmować pochopnie. - Roni skończyła sortowanie bielizny. - Poza tym już ci mówiłam, że tę 

okładkę dla Artbeat mam oddać dopiero za trzy tygodnie. Do tego czasu mogę ci pomagać, więc 

nie musisz się spieszyć z wyborem odpowiedniej osoby.

- Przecież nie możesz tu przebywać w nieskończoność - zaprotestował Sam.

background image

- Wiem, że nie jestem najlepszą kucharką - Roni uśmiechnęła się do niego rozbrajająco - ale 

nie miałam pojęcia, że już masz mnie dosyć.

- Po  szczepieniu  cieląt  nawet  mrożona  pizza  smakuje  wspaniale  -  pocieszył  ją  Sam,  ale 

natychmiast ugryzł się w język. - Nie myśl, że się skarżę. Naprawdę bardzo ci jestem wdzięczny za 

wszystko, co dla nas robisz.

- Więc w czym problem?

- No, wiesz... - Sam wiercił się na swoim krześle. - Do jasnej cholery! Nie rozumiesz, Loczku? 

Co ludzie powiedzą? Przecież my właściwie mieszkamy razem.

- Wielkie  rzeczy  -  skrzywiła  się  Roni.  -  Powiedzą,  że  pomagam  przyjacielowi  w  trudnej 

sytuacji. Jesteś zapracowany, bo nie było cię tu przez tydzień, i musisz nadrobić zaległości. A mnie 

jest  po  prostu  wygodniej  sypiać  u  ciebie  niż  przyjeżdżać  codziennie  rano.  Zresztą  to  i  dla  Jessie 

lepiej...

- Nie chciałbym, żeby cię wzięli na języki...

- Jedyne co mi grozi, to ból w krzyżu od spania na starym tapczanie. No, może jeszcze wrzód 

na żołądku przez te mrożonki, którymi ostatnio się żywimy. Czy kowboje nie jadają surówek?

- Jeśli nie muszą... - uśmiechnął się Sam zadowolony, że Roni nic sobie nie robi z jego obaw. -

Ale może dałbym się namówić na jedną porcję, gdybyś dodała do niej solidny, dobrze wysmażony 

befsztyk.

- Mięso z grilla? -rozpromieniła się Ronnie.

- No.

- A więc, załatwione.

Siedząca na podłodze Jessie porzuciła tymczasem swoje łyżki i przecierała łapkami zaspane

oczka.  Roni  wzięła  dziecko  na  ręce  i  mocno  je  do  siebie  przytuliła.  Jessie  natychmiast  włożyła 

palec  do  buzi,  a  drugą  piąstkę  wsunęła  we  włosy  opiekunki.  Roni  zdążyła  się  już  do  tego 

przyzwyczaić.  W  ciągu  kilku  dni  pobytu  na  ranczu  dziewczynka  znacznie  się  uspokoiła,  wciąż 

jednak zdarzały jej się napady złości czy choćby przeraźliwego płaczu bez powodu.

- Jessie jest zmęczona - powiedziała Roni.

- Ponosić ją?

- Nie  trzeba.  Sama  ją  uśpię.  -  Pocałowała  maleństwo.  -  Potem  pojadę  do  domu  po  czyste 

ubrania.  Ty  i  tak  musisz  czekać  na  tę  kobietę  z  opieki  społecznej.  Poradzisz  sobie,  jeśli  Jessie 

obudzi się, zanim wrócę?

- Pewnie, że tak. Nie musisz się spieszyć - zapewnił ją Sam.

Miał  wyrzuty  sumienia,  że  jego  rodzinne  zobowiązania  zajmowały  przyjaciółce  tak  wiele 

czasu.  Wiedział  przecież,  że  miała  mnóstwo  zamówień,  wypełniony  terminarz  i  bardzo  niewiele 

wolnych  chwil  na  przyjemności.  Musiał  jak  najprędzej  znaleźć  kogoś  do  prowadzenia  domu,  w 

przeciwnym wypadku tak pięknie rozwijająca się kariera Roni mogłaby się skończyć i to wyłącznie 

z jego winy. Po raz setny zastanawiał się, czy aby na pewno podjął właściwą decyzję. Robiło mu 

się  gorąco  za  każdym  razem,  gdy  uświadamiał  sobie,  jak  ogromną  wziął  na  siebie 

odpowiedzialność. No cóż, słowo się rzekło. Obiecał Alicji, że zajmie się jej małą córeczką, i słowa 

dotrzyma.

background image

- Zaraz wrócę - powiedziała Roni, tuląc do siebie zasypiającą dziewczynkę. - Po drodze kupię 

dodatki do tych befsztyków. Aha, jeszcze wpadnę do Krystal. Może wreszcie znajdzie kogoś, kto 

naprawdę nadawałby się do prowadzenia domu i opieki nad dzieckiem.

- Musisz jej koniecznie powiedzieć, że  poza  Kopciuszkiem nikogo nie zaakceptujesz. - Sam 

zerknął ponuro na leżącą przed nim listę odrzuconych już kandydatek.

- Nie  przejmuj  się.  -  Na  widok  smutnej  miny  Sama  Roni  wybuchnęła  śmiechem.  -  Jestem 

pewna, że istnieje jakieś naprawdę idealne rozwiązanie. Trzeba je tylko znaleźć.

Roni  nie  traciła  czasu  w  domu.  Po  śmierci  ojca  matka  poślubiła  Jinksa  Robinsona, 

właściciela  sklepu  żelaznego  z  Austin.  Niewielką  farmę  Danielsów  dziewczyna  miała  teraz 

wyłącznie  dla  siebie.  Tego  dnia  dom  wydał  jej  się  jeszcze  cichszy  i  bardziej  pusty  niż  zwykle 

Przejrzała  korespondencję,  spakowała  torbę  z  ubraniami  Wsunęła  do  niej  trochę  koronkowej 

bielizny, którą tak bardzo lubiła. W swym rodzinnym miasteczku, gdzie życie płynęło powoli, Roni 

nie  miała  ani  okazji,  ani  nawet  chęci  nosić  powiewnych,  jedwabnych  sukienek,  w  których  tak 

chętnie  chodziła,  gdy  była  z  Jacksonem  Dialem.  Ubierała  się  w  dżinsy  i  znoszone  bawełniane 

podkoszulki,  pod  którymi  jednak  zawsze  miała  jakiś  piękny  komplet  eleganckiej  bielizny.  Nie 

chwaliła się nikomu swą słabością. Była to jej pilnie strzeżona tajemnica.

Z domu  Roni  pojechała na  pocztę,  wysłać dwa  reklamowe  rysunki.  Zrobiła  to  i  tak  już o 

kilka dni za późno. Wpadła jeszcze do biblioteki po książki o wychowaniu dzieci i do sklepu po 

zakupy. Pozostała jej już tylko wizyta u Krystal. Roni miała nadzieję, że mimo jej przedłużającej 

się nieobecności Sam zdoła sobie poradzić z małą Jessie.

Gdy  tylko  zaparkowała  samochód  przed  domem  przyjaciółki,  opadła  ją  trójka 

rozwrzeszczanych, dzikich Indian.

- Ciocia Roni!

- Mamusiu! Ciocia Roni przyjechała!

- Co nam przywiozłaś, ciociu?

- Cześć, chłopaki - Roni rozdała chłopcom po paczce gumy do żucia - Gdzie mama?

- W ogródku - odparł najstarszy - Prosiła, żeby ciocia tam do niej przyszła.

- Dzięki - pogłaskała po głowie najmłodszego Indianina.

- Przyjedziesz do nas w niedzielę? - zapytał czteroletni Karl. - Pokażę ci, jak gram w kometkę.

- Postaram się - Roni weszła do ogrodu, w którym pełno było piłek, samochodów, traktorów i 

wszelkich innych zabawek.

- Chodź,  napijesz  się  mrożonej  herbaty  -  powiedziała  siedząca  na  tarasie  Krystal,  drobna 

blondynka z krótko obciętymi włosami. - Akurat mam wolną chwilę przed kolacją i awanturą o to, 

czy koniecznie trzeba już iść spać.

- Bardzo  chce  mi  się  pić  -  Roni  uśmiechnęła  się  do  przyjaciółki.  Wiedziała,  że  Krystal 

wprawdzie czasami trochę narzeka, ale jej życie rodzinne pełne jest humoru i wzajemnej miłości. 

Tego  Roni  jej  zazdrościła.  Zresztą  pewnie  wszystkie  kobiety  świata  gorąco  pragną  czegoś  tak 

cudownego. - Ja też wpadłam tylko na chwilę. Strasznie dużo czasu zajął mi ten wypad do domu i 

zakupy. Sam zupełnie traci głowę, kiedy Jessie zaczyna płakać.

background image

- Jeśli  chce zatrzymać małą,  to  powinien się szybko do tego przyzwyczaić.  - Krystal podała 

przyjaciółce oszronioną szklaneczkę.

- Jasne, że ją zatrzyma. Szkoda, że nie widziałaś, jak mu oczy wilgotnieją, kiedy Jessie się do 

niego uśmiechnie. To najfantastyczniejsza istota na świecie.

- Kto? Sam czy Jessie?

- Oboje - roześmiała się Roni. - Mała ma charakterek, ale to najsłodsze dziecko pod słońcem. 

Uwierz mi, ona już mówi do Sama „ta-ta". On bardzo chce znaleźć jakąś pomoc domową, ale na 

razie nie bardzo mu się to udaje.

- Żadna  z  pań,  które  wam  poleciłam,  nie  chciała  przyjąć  tej  pracy?  -  zapytała  zaskoczona 

Krystal.

- Kilka  z  nich  chciało,  ale  Sam  ma  bardzo  wysokie  wymagania  -  wyjaśniła  Roni.  Potem 

opowiedziała  przyjaciółce,  z  kim  rozmawiali  i  dlaczego  te  panie  okazały  się  nieodpowiednie.  -

Może znasz jeszcze kogoś, kto by się nadawał?

- Muszę  się  zastanowić.  Zanim  coś  wymyślę,  Sam  może  wozić  małą  do  żłobka  Pharis 

Fitzgerald.

- Oszalałaś?  Zrywać  dziecko  o  świcie  i  aż  do  zmroku  zostawiać  je  u  obcych  ludzi?  Nie  ma 

mowy! - Roni aż się zatrzęsła z oburzenia. - Chciałam powiedzieć, że Sam na pewno by wolał, żeby 

Jessie została w domu. I tak już zbyt wiele zmian przeżyła. I bardzo łatwo wpada w złość...

- Coś mi się wydaje, że tobie wcale nie zależy na tym, żeby Sam przyjął kogoś do pracy.

- Nie rozśmieszaj mnie - zaperzyła się Roni. - Ja tylko chcę znaleźć jak najlepszą opiekunkę 

dla Jessie.

- I jak najszybciej wrócić do swego bardzo zajmującego trybu życia? - zapytała z przekąsem 

Krystal.  -  Mnie  nie  oszukasz,  koleżanko.  Widzę  przecież,  że  matkowanie  tej  małej  sprawia  ci 

wielką frajdę.

- Co ja na to poradzę, że uwielbiam rude aniołki? -roześmiała się Roni.

- Aż  tak  ją  polubiłaś?  Wobec  tego  powiedz  mi,  co  tam  się  naprawdę  dzieje.  Całe  miasto 

bardzo się interesuje losem tej dziewczynki. Twoim zresztą też.

- Moim? - zdziwiła się Roni. - Dlaczego moim?

- Chyba  jesteś  jedyną  kobietą  w  okolicy,  która  jeszcze  nie  zauważyła,  że  Sam  Preston  jest 

bardzo  przystojnym  mężczyzną.  Czy  naprawdę  muszę  ci  to  tłumaczyć?  Ty,  Sam  i  śliczna, 

osierocona dziewczynka... Przecież to jasne jak słońce.

- O czym ty mówisz! To tylko sąsiedzka przysługa. Naprawdę nic więcej.

- Chcesz mi wmówić, że nie zauważyłaś, jakim fantastycznym facetem jest ten twój Sam?

- Naprawdę  bardzo  podziwiam  Sama.  -  Roni  usiłowała  odsunąć  od  siebie  wspomnienie 

pierwszego wieczoru z Jessie, kiedy to Sam wystąpił odziany wyłącznie w opadający ręcznik. - W 

końcu to mój najlepszy przyjaciel.

- Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że w tym mieście jest sporo samotnych kobiet, 

które dałyby sobie uciąć prawą rękę za to tylko, żeby znaleźć się na twoim miejscu. Nadine Scott 

przede wszystkim.

background image

- Niech sobie nie robi nadziei  - odrzekła swobodnie Roni. - Między nią a  Samem naprawdę 

nic nie zaszło.

- A ty skąd o tym wiesz?

- Sam mi powiedział. Parę razy zaprosił ją do kina i na kolację. Ale ona jest zbyt zaborcza i 

robi sobie za ostry makijaż. Akurat w tej ostatniej sprawie zupełnie się z Samem zgadzam.

- Ach,  więc  to  o  tym  rozmawiacie  na  tych  swoich  piątkowych  spotkaniach  -  roześmiała  się 

Krystal. - Opowiadacie sobie o swoich narzeczonych?

- Tylko  czasami  -  przyznała  niechętnie  Roni.  -  Sam  mnie  ostrzegał,  że  Tully  Carson  to 

zarozumiały głupiec. Wyobraź sobie, że miał całkowitą rację.

- Tak  krytykujecie  wszystkich  swoich  znajomych,  że  aż  dziw  bierze,  iż  w  ogóle  jeszcze 

spotykacie się z kimkolwiek. A Samowi bardzo by się teraz przydała towarzyszka życia.

- Zupełnie cię nie rozumiem, Krystal.

- Dobre  chęci  Sama  nie  wystarczą.  Małej  Jessie  potrzebna  jest  matka.  Tymczasem  żadna 

panienka nie może się nawet zbliżyć do Sama, bo przedtem musi pokonać ciebie.

- Jakoś  nigdy  mi  to  do  głowy  nie  przyszło.  -  Roni  była  szczerze  zdziwiona,  że  ktokolwiek 

może w ten sposób postrzegać jej rolę w życiu przyjaciela.

- Ale  wiesz  chyba,  że  Sam  jest  jednym  z  nielicznych  wolnych  i  do  tego  sympatycznych 

mężczyzn w okolicy.

- Oczywiście, że wiem.

- Jest zupełnie inny niż Jackson.

- No pewnie - uśmiechnęła się Roni.

- Chyba naprawdę przestałaś go kochać - orzekła Krystal, przyjrzawszy się badawczo twarzy 

przyjaciółki.

- Nawet  najgłębsza  rana  zabliźni  się  po  dwóch  latach.  Zła  jestem  na  siebie,  że  tak  długo  to 

trwało. Tyle czasu zmarnowałam...

- Podobno nakręcił nowy film.

- Tak. „Łzy Apacza".  Zrobiłam mu  projekt scenografii do tego filmu.  Oczywiście za  darmo. 

Roni  potrząsnęła  głową,  jakby  chciała  oddalić  od  siebie  niezbyt  miłe  wspomnienie  tamtej 

znajomości. Odstawiła na stolik pustą szklankę. - Muszę już iść. Zadzwoń do mnie, jeśli wpadnie ci 

do głowy ktoś naprawdę odpowiedni do prowadzenia domu Sama.

Całą drogę dzielącą ją od Lazy Diamond Roni zastanawiała się nad tym, co powiedziała jej 

Krystal. Czyżby rzeczywiście robiła Samowi  niedźwiedzią przysługę? To prawda, że zajmuje mu 

prawie  cały  wolny  czas,  ale  czy  naprawdę  nie  pozwala  mu  na  zawieranie  żadnych  ciekawych 

znajomości?  Sam  to  taki  porządny  człowiek.  Zasługuje  na  kobietę,  która  potrafi  go  docenić, 

uszanuje  jego  głębokie  przywiązanie  do  ziemi  i  potrafi  zaaklimatyzować  się  w  jego  rodzinnym 

miasteczku. Nie tak jak Shelly.

Roni  musiała  sama  przed  sobą  przyznać,  że  nie  wyobraża  sobie  życia  bez  przyjaźni  z 

Samem, na którym zawsze, w każdej sytuacji mogła polegać. Odkąd wróciła do domu, Sam stał się 

jej powiernikiem i jedynym lekarstwem przeciwko samotności. Poczuła się winna, że przez własny 

background image

egoizm pozbawiła przyjaciela możliwości  spotkania kobiety, z  którą mógłby szczęśliwie  przeżyć 

życie.

Krystal ma całkowitą rację, myślała Roni. Sam potrzebuje żony, a Jessie matki. Nie znajdą 

jej, jeśli ja będę pod ręką. Powinnam się wycofać. Dla jego dobra. Muszę dać mu szansę. Nawet 

gdyby miał się związać z kimś takim jak Nadine Scott.

Roni  skrzywiła  się  na  samo  wspomnienie  tej  dziewczyny.  Z  trudem  odsunęła  od  siebie 

uczucie niechęci do niej. Postanowiła uwolnić Sama od siebie i umożliwić mu dokonanie wyboru. 

Zdecydowała  przeciąć  łączące  ją  z  Samem  więzy,  gdy  tylko  znajdzie  się  odpowiednia  pomoc 

domowa.  Roni  wiedziała,  że  podjęła  właściwą  decyzję.  Nie  wiedziała  tylko,  dlaczego  ta  decyzja 

sprawiła jej taką przykrość.

Przez całą drogę nie udało jej się rozwiązać tego problemu. Zaparkowała samochód przed 

domem Sama. Objuczona zakupami weszła na werandę i w tej samej chwili usłyszała przeraźliwy 

płacz małej Jessie.

- Już wróciłam! - zawołała, rzucając torby na kuchenny stół. - Co się stało małej?

Zamiast  odpowiedzi  usłyszała  rozpaczliwe  łkanie  dziecka.  Pobiegła  do  pokoju  Jessie. 

Dziewczynka stała w kojcu płacząc tak, jakby za chwilę miało jej pęknąć serduszko. Sama nigdzie 

nie było.

- Kochanie! - Roni chwyciła maleństwo na ręce i mocno do siebie przytuliła. - Nie płacz, mój 

skarbie. Jestem z tobą. Wszystko będzie dobrze.

Dziewczynka  przytuliła  się  do  niej,  mocząc  łezkami  bluzkę  Roni.  Wcale  nie  chciała  się 

uspokoić. Pieluszkę miała suchą, a stojąca w rogu kojca butelka z mlekiem świadczyła o tym, że 

mała  nie  jest  głodna.  Miała  gorącą  główkę  i  była  zlana  potem.  Roni  zaniosła  dziewczynkę  do 

łazienki, otarła jej buzię zmoczonym w chłodnej wodzie ręcznikiem. Te zabiegi wprawiły Jessie w 

jeszcze  gorszy  humor.  Wrzeszczała  coraz  głośniej,  kopała  i  rzucała  się  tak,  że  prawie  nie  było 

można utrzymać jej na rękach.

Roni zupełnie nie wiedziała, co ma zrobić z histeryzującym dzieckiem. Zła była na siebie, 

na krzyczące bez widocznej przyczyny maleństwo i na Sama, który, jak gdyby nigdy nic, wyszedł 

sobie z domu. Przez okno łazienki dostrzegła go wreszcie zajętego czymś w zagrodzie Diabolo.

Z dzieckiem na  rękach  wybiegła z  domu.  Sam  dopiero teraz  usłyszał krzyk  Jessie.  Nawet 

Diabolo uniósł piękną głowę i niespokojnie zastrzygł uszami.

- Dlaczego wyjęłaś ją z kojca? zapytał Sam, drapiąc się po głowie.

- Czyś ty oszalał? - Roni sądziła, że się przesłyszała.

- Wrzeszczała tak, jakby ją kto ze skóry obdzierał..

-  Całe popołudnie tak wrzeszczy - tłumaczył się Sam.

- W końcu uznałem, że po prostu musi się wypłakać.

- Jak  mogłeś jej coś takiego  zrobić?  Roni  z  trudem udawało się utrzymać  szamoczącego się 

rudzielca. - Dziecka w takim stanie nie zostawia się samego. Może być chore, głodne albo...

- Do diabła, Loczku, czy tobie się wydaje, że ja o tym nie pomyślałem? Masz mnie za głupka? 

- Samowi  także kończyła się  cierpliwość.  - Ta  mała zaczęła  wyć jakieś  dziesięć minut  po twoim 

background image

wyjeździe.  Płakała  podczas  wizyty  tej  pani  z  opieki  społecznej.  Próbowałem  wszystkiego,  ale  w 

żaden sposób nie udało mi się jej uspokoić.

- To nie jest żadne wytłumaczenie. Nie miałeś prawa jej tak zostawić!

- Podchodziłem do niej i wtedy ona wrzeszczała jeszcze głośniej. Doszedłem do wniosku, że 

widocznie  chce  trochę  pobyć  sama.  Naprawdę  doskonale  ją  stąd  słyszałem.  W  końcu  nie  jestem 

idiotą.

- Idiotą na pewno nie jesteś - syknęła Roni. - Ty tylko nie masz serca! Dziecko to nie krowa.

- Zamknijże się wreszcie! - Sam w końcu całkiem stracił cierpliwość. - Nie było cię tutaj, a ja 

zrobiłem to, co w danym momencie uznałem za najlepsze. Zresztą mała już się uspokoiła. Wtedy ty 

się wtrąciłaś i wszystko zaczęło się od nowa.

- Wcale się nie...

- Nie zwalaj winy na mnie - przerwał jej Sam. - Zresztą to nie twoja sprawa, jak wychowuję to 

dziecko.

Słowa  Sama  zabolały  jak  uderzenie  w  twarz.  Roni  pobladła.  Z  oczu  popłynęły  jej  łzy. 

Odwróciła się na pięcie i z płaczącym dzieckiem na rękach pobiegła z powrotem do domu.

- Loczku! Zaczekaj! Nie chciałem...

Roni  nie miała ochoty słuchać tego,  co  Sam  ma  jej do powiedzenia. Wymyślała sobie  od 

najgorszych na całym świecie, bezdennie głupich idiotek. Zdawała sobie sprawę, że Sam miał rację. 

Przywiązanie  do  małej  Jessie  nie  dawało  jej  jeszcze  prawa  do  decydowania  o  losie  tego  rudego, 

wyjącego jak potępieniec aniołka.

Ona  nie  jest  moją  krewną  ani  nawet  podopieczną,  myślała  gorzko  Roni.  Nie  mam  prawa 

pouczać Sama, jak powinien postępować ze swą przybraną córeczką. A niech to szlag trafi! Ależ ja 

jestem głupia!

- Zaczekaj, Roni! - Dogonił ją, zanim zdążyła schować się w domu. - Mój Boże! Ty płaczesz! 

Loczku! Przecież ty nigdy nie płaczesz!

- Weź ją sobie - powiedziała przez łzy, podając Samowi wierzgające dziecko. Chciała jeszcze 

coś dodać, ale nie zdążyła, bo na dobre się rozpłakała.

Sam  zaklął.  Nawet  nie  wyciągnął  rąk  po  Jessie.  Zamiast  tego  chwycił  Roni  za  ramię  i 

dosłownie wepchnął ją do stojącej przed gankiem furgonetki.

- Zapnij jej pasy - wskazał palcem dziecięcy fotelik samochodowy.

W  końcu  jednak  sam  musiał  to  zrobić,  bo  zapłakana  Roni  nijak  nie  mogła  sobie  z  tym 

poradzić.

- Dlaczego? Po co to... - Bąkała Roni, próbując przecisnąć się obok Sama i uciec z furgonetki. 

Ale on bez słowa zapiął pas także na jej siedzeniu i zatrzasnął drzwi samochodu.

- Siedź spokojnie - mruknął, sadowiąc się za kierownicą. - Trochę was powożę.

- Nie mam ochoty nigdzie z tobą jechać! Roni wytarła zapłakane oczy wierzchem dłoni.

- Podobno jazda samochodem uspokaja dzieci. Sam jechał tak prędko, jakby goniło go stado 

głodnych wilków. - Na pewno gdzieś o tym czytałem.

- To pomaga wtedy, gdy dziecko ma kolkę - zawołała Roni, usiłując przekrzyczeć ryk silnika i 

małą Jessie.

background image

- Co nam szkodzi spróbować?

- Nic. Rób, jak uważasz - orzekła Roni, po czym zajęła się oglądaniem przesuwających się za 

szybą krajobrazów.

Po jakichś dziesięciu kilometrach szaleńczej jazdy opętańcze wrzaski Jessie zmieniły się w 

ciche pochlipywanie i wkrótce mała zasnęła. Dopiero wtedy Sam zwolnił tempo jazdy.

- Ja wcale tak nie myślałem - powiedział, kierując samochód z powrotem do domu.

- No cóż, miałeś rację. - Roni cudem udało się opanować zdradzieckie drżenie głosu. - Jessie 

nie jest moją podopieczną. Przekroczyłam swoje uprawnienia i przepraszam cię za to.

- To  ja  cię  przepraszam.  Głupio  wyszło.  Naprawdę  nie  chciałem.  Masz  prawo  mówić 

wszystko, co tylko chcesz.

Roni delikatnie pogłaskała tłustą piąstkę śpiącego dziecka. Uznała, że byłaby idiotką, gdyby 

nie przyjęła wyciągniętej na znak zgody ręki.

- Żadne z nas nie potrafi postępować z małymi dziećmi. Szczególnie z tak upartymi jak Jessie.

- Dała mi popalić. Dziwię się...

- Czemu się dziwisz? - zapytała Roni, bo Sam nie uznał za stosowne dokończyć zdania.

- Czy aby na pewno dobrze robię. Ta pani Veath z opieki społecznej zadała mi kilka naprawdę 

trudnych pytań.

- Na przykład?

- Pytała, czy jestem pewien, że dam sobie radę jako samotny ojciec i czy to będzie dobre dla 

Jessie.

- A masz inne wyjście? - Roni przestraszyła się nie na żarty.

- Zastanawiam  się,  czy  chcę  być  dobry  dla  Jessie,  czy  tylko  dla  siebie.  Może  mała 

rzeczywiście  powinna  mieć  prawdziwą  rodzinę,  normalnego  ojca  i  matkę,  a  nie  tylko  opiekuna, 

samotnego kowboja.

- Co ty znów wymyślasz? - wyszeptała Roni. - Chcesz ją oddać rodzinie zastępczej?

- To  tylko  jedna  z  możliwości.  Jest  też  mnóstwo  małżeństw,  które  chciałyby  adoptować 

dziecko. Miałaby wszystko, czego dusza zapragnie...

- I już nigdy w życiu byś jej nie zobaczył.

- Wiem. Ale widzisz, boję się, że to jedyne wyjście. Jessie musi mieć dwoje rodziców.

- Przecież możesz się ożenić - zaproponowała desperacko Roni.

- Oszalałaś? Jestem już na to za stary. Zresztą w małżeństwie też się nie sprawdziłem.

- To  nie  była twoja  wina  -  mruknęła  Roni,  świadoma  już  swej  roli  w  odstraszaniu  od  Sama 

ewentualnych kandydatek na żonę. - Ale przecież obiecałeś Alicji!

- Przyrzekłem jej, że zaopiekuję się Jessie  - odparł ponuro Sam.  - Nie ma lepszego sposobu 

wywiązania się z tej obietnicy niż znalezienie dziecku dobrej i kochającej rodziny.

- Nie musisz chyba podejmować tej decyzji natychmiast? - zapytała Roni drżącym głosem.

- Nie muszę - odrzekł Sam, zatrzymując samochód przed własnym domem. Spojrzał prosto w 

brązowe oczy dziewczyny. - Postaram się jednak, żeby nie trwało to zbyt długo.

background image

Roni odetchnęła z ulgą. Odpięła szelki, mocujące Jessie do fotelika, wzięła małą na ręce, a 

Sam otworzył drzwi i pomógł jej wysiąść z furgonetki. Jego dłoń była ciepła i bardzo, ale to bardzo 

mocna.

- Pomóż  mi  coś  postanowić,  Loczku  -  poprosił  Sam.-  To  nieważne,  że  mam  już  bzika  na 

punkcie tego dziecka. Muszę zrobić to, co dla niej będzie najlepsze.

- Dobrze, Sam - zgodziła się potulnie.

Weszli do domu. Jeszcze drzwi się za nimi dobrze nie zamknęły, gdy zadzwonił  telefon. 

Jessie drgnęła gwałtownie i znów cicho zapłakała. Sam zaklął, pognał do kuchni i zdążył podnieść 

słuchawkę,  zanim  rozległ  się  następny  dzwonek.  Roni  zaś  usadowiła  się  w  bujanym  fotelu  i 

wkrótce dziecko znów zasnęło.

Po chwili w pokoju zjawił się Sam.

- Niezbadane są wyroki opatrzności - powiedział, uśmiechając się tajemniczo.

- Co się stało? - zaniepokoiła się Roni. - Kto dzwonił?

- Nasz problem został rozwiązany.

- Czy  możesz  wyrażać  się  jaśniej?  -  Roni  mówiła  cicho,  bo  za  nic  na  świecie  nie  chciała 

obudzić Jessie, ale ton jej głosu nie wróżył niczego dobrego. - Twój lakoniczny sposób wyrażania 

myśli doprowadza mnie do szału.

- To dotyczy Jessie - Sam pogłaskał rude loczki dziecka. - Dzwoniła pani Veath. Powiedziała, 

że Newtonowie bardzo tęsknią za małą i chcą wystąpić o adopcję.

- Nie. - Roni odruchowo mocniej przytuliła dziecko do siebie.

- Ależ, Loczku, musimy zachować rozsądek.

- Jaki  znowu  rozsądek?  Nie  mogę  uwierzyć,  że  potrafiłbyś  na  coś  takiego  się  zdecydować. 

Powiedz mi, że nie zależy ci na Jessie! No, powiedz!

- Prędzej szlag mnie trafi, niż pozwolę na to, żeby przez własny egoizm skazać to dziecko na 

los zaniedbanej pół-sieroty.

- A widzisz? Nie potrafisz się jej wyprzeć, bo pokochałeś ją, jakby była twoją własną córką. -

Roni patrzyła przez chwilę na okrągłą buzię śpiącej dziewczynki. Zdecydowała, że w końcu musi 

się  przyznać do  czegoś  przed  sobą  i  przed  Samem także.  -  Zresztą  ja  też.  Chcę  mieć  to  dziecko, 

Sam. Nie możesz jej oddać. Nigdy ci na to nic pozwolę.

- Przede wszystkim musimy myśleć o Jessie - jęknął Sam.

- A dlaczego nie o tobie? Albo o mnie?

- Dobrze, już dobrze - uspokajał ją Sam. - Powiedz mi, co mam zrobić.

- Ożeń się ze mną - odrzekła Roni, patrząc mu prosto w oczy.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Sam miał siedemnaście lat, kiedy po raz pierwszy w życiu dosiadł ogiera. Ten ogier kopnął 

go wówczas w głowę. Słowa Roni wywołały podobny efekt.

- Coś  ty powiedziała?  - dopytywał się,  jakby rzeczywiście nie usłyszał jej  słów albo ich nie 

zrozumiał.

- Oświadczyłam ci się przed chwilą. - Roni patrzyła mu w oczy, choć policzki paliły ją żywym 

ogniem.

- Nie mam nastroju do żartów, Loczku.

- Ja nie żartuję.

Sam  zerwał  się  na  równe  nogi.  Dopiero  teraz  zauważył,  jak  piękną  kobietą  jest  jego 

przyjaciółka  i  jak  uroczo  wygląda  z  małą,  śpiącą  na  jej  ramieniu  dziewczynką.  Delikatnie  wziął 

Jessie na ręce i ułożył ją pośrodku swego ogromnego łoża. Przez cały czas czuł na sobie badawcze 

spojrzenie Roni.

- Muszę wreszcie złożyć to łóżeczko. - Sam w samą porę przypomniał sobie biało lakierowany 

mebelek, który razem z Jessie przyjechał do Lazy Diamond i wraz z innymi rzeczami wciąż leżał 

nie rozpakowany w salonie.

- Może lepiej by spała - dodała Roni.

- Napiłbym  się  piwa  -  zmienił  temat  Sam,  który  równie  dobrze  jak  Roni  wiedział,  że  tak 

naprawdę wcale nie mają ochoty rozmawiać o łóżeczku.

Poszedł do kuchni, a Roni podążyła za nim.

- Czy i ty się napijesz? - zapytał Sam, otwierając drzwi lodówki.

Roni  przecząco  pokręciła  głową.  Poruszała  się  w  kuchni  Sama  jak  w  swojej  własnej. 

Rozpakowała porzucone torby z zakupami, postawiła na kuchence czajnik z wodą...

- Zrobię  sobie  herbaty  -  powiedziała,  siląc  się  na  spokój.  -  A  w  ogóle  to  nie  rozumiem, 

dlaczego aż tak cię zatkało. Nigdy nie przyszło ci do głowy, że ty i ja... Że my...

- Nie - odrzekł bez wahania Sam. - Nawet o tym nie pomyślałem.

- No cóż - Roni zalała torebkę wrzątkiem - niezbyt elegancko się zachowujesz. A jednak moja 

propozycja ma sens. Jeśli dobrze się nad tym zastanowisz, to sam dojdziesz do takiego wniosku.

- Jaki sens? - prychnął Sam. - Zupełnie zwariowałaś, Loczku.

- Nie rozumiesz? To dla dobra Jessie. Oboje ją uwielbiamy. Możemy jej stworzyć normalny 

dom. Znam małżeństwa, które przed ślubem łączyło znacznie mniej niż długoletnia przyjaźń.

- Naprawdę  nie  wiem,  co  powiedzieć.  Sam  tylko  kręcił  głową.  -  Zrobiłabyś  coś  takiego  dla 

Jessie!

- Dla siebie, głupku. Samotność wcale nie jest przyjemna.

Dopiero teraz dotarło do niego, że zaabsorbowany własnymi problemami nie zauważył, jak 

bardzo samotna jest jego przyjaciółka.

- Mnie też nie jest dobrze samemu - przyzna! w końcu.

background image

- Zawsze chciałam mieć prawdziwy dom. Wiem, że ty też o tym marzysz. To nie nasza wina, 

że  życie nie  układa  się  po  naszej  myśli  -  westchnęła  Roni.  Pewnie  w  jakimś  sensie  zawsze  będę 

kochać Jacksona, tylko że on nie da mi tego, czego tak bardzo pragnę, Ale ty możesz mi to dać. Dla 

ciebie  Jessie  jest  drugą  szansą  na  normalne  życie,  a  dla  mnie  jedyną.  Potrzebuję  jej  bardziej  niż 

czegokolwiek na świecie. Na pewno stworzymy jej normalny dom. Będzie kochana i bezpieczna.

- Nie rezerwujesz dla siebie zbyt wiele.

- Otóż bardzo się pomyliłeś. Będę miała rodzinę, a to więcej, niż mogłam oczekiwać. 

-  Odstawiła  opróżniony  kubek.  -  Jesteśmy  coraz  starsi,  Sam.  To  rozwiązanie  jest  poza 

wszystkim  bardzo  praktyczne.  Oboje  pracujemy  w  domu,  więc  z  łatwością  możemy  dostosować 

godziny naszych zajęć do  potrzeb Jessie  i nie zawracać sobie  głowy żadną  pomocą domową, a o 

żłobku w ogóle zapomnieć. Tyle razy ci proponowałam, żebyś korzystał  z pastwisk mojego ojca. 

Ale ty jesteś tak cholernie dumny, że nawet moją pomoc odrzucasz. Jeśli się pobierzemy, będziemy 

czerpać dochód z dwóch farm i może uda nam się na tyle postawić Lazy Diamond na nogi, żeby 

Jessie miała z czego żyć. To naprawdę doskonałe rozwiązanie. Wszyscy na tym skorzystamy.

- Chyba o czymś zapomniałaś. A co z seksem?

- O co ci chodzi? - Roni udała zdziwioną.

- Nie wygłupiaj się, Loczku. - Sam podszedł do niej. - Doskonale wiesz, o co mi chodzi.

- Zastanowimy się nad tym, kiedy już będzie się nad czym zastanawiać.

Wziął ją za rękę, przyciągnął Roni do siebie i wtulił twarz w jej pachnące łąką włosy. Nie 

spodziewała się tego. Dotknięcie Sama przyprawiło ją o dreszcz. Westchnęła.

- Teraz już mamy się nad czym zastanawiać. - Sam wyszczerzył w uśmiechu białe zęby.

- Widzę, że chcesz mnie nastraszyć. - Roni musiała chwycić się jego ramienia, żeby nie upaść. 

- Ostrzegam, że to ci się nie uda.

- Mężczyzna  musi  mieć  w  łóżku  kobietę,  która  go  pragnie,  a  nie  męczennicę.  Myślisz,  że 

jestem eunuchem?

- Ja...  Skąd  wiesz,  że  ja  cię  nie  pragnę?  Zaskoczony  Sam  natychmiast  się  od  niej  odsunął. 

Istotnie, chciał jej udowodnić, jak szalony poddała pomysł. Odpowiedź Roni bardzo go zaskoczyła i 

sprawiła, że zobaczył swą przyjaciółkę w nowym świetle. Wiedział oczywiście, że Roni jest piękną 

kobietą, za którą mężczyźni szaleją, ale on nigdy nie pozwolił sobie na takie o niej myślenie. Takie 

były niepisane reguły gry, bez których ich przyjaźń nie przetrwałaby tak długo. W przyjaciółce nie 

można widzieć budzącej pożądanie kobiety.

- Nigdy dotąd niczego podobnego do siebie nic czuliśmy - bąknął przerażony.

- Może  i  nie.  Ale  i  tak  mamy ze  sobą  znacznie  więcej  wspólnego,  niż  niektóre  małżeństwa. 

Ufamy sobie, możemy na sobie polegać i bardzo dobrze się znamy. Reszta przyjdzie sama. Jeżeli 

oczywiście oboje będziemy tego chcieli.

- A jeśli nie przyjdzie? - nie ustępował Sam.

- Przyjaźń  i  szacunek  są  najważniejsze.  Roni  wzruszyła  ramionami.  -  Jesteśmy  dorośli  i  nie 

mamy już żadnych złudzeń na temat miłości. Nasze ewentualne... przyjaźnie nikomu nie zaszkodzą. 

Jeśli okażą się niezbędne i jeśli nie będziemy się z nimi zbytnio afiszować.

- Ależ ty jesteś nowoczesna - roześmiał się Sam.

background image

- Najważniejsze,  żeby  udało  nam  się  stworzyć  Jessie  normalny  dom.  -  Roni  znów  się 

zaczerwieniła. Przecież możemy żyć tak, jak przez te ostatnie dni. W czym problem?

- Myślisz, że uda nam się utrzymać platoniczny związek? - powątpiewał Sam.

- Dotąd  nam  się  udawało -  uśmiechnęła  się  do  niego  Roni.  -  Dajże  już  spokój,  Sam.  To 

wszystko dla dobra Jessie. Znamy się jak dwa łyse konie i wiem, że sobie poradzimy. W pewnym 

sensie od dawna jesteśmy starym małżeństwem!

- O,  tak  -  uśmiechnął  się  Sam.  -  Nie  uprawiamy  seksu,  wiecznie  się  kłócimy  i  nie 

wyobrażamy sobie życia bez siebie.

- No właśnie - roześmiała się Roni.

Sam jeszcze przez chwilę rozważał decyzję, którą tak naprawdę dawno już podjął. Gdyby 

nie zgodził się na propozycję Roni, jego przyjaciółka przestałaby go szanować, a na domiar złego 

straciłby małego rudzielca, którego zdążył już pokochać. Do diabła! Ona przecież wie, w co się 

pakuje, pomyślał Sam. Zna mnie od dziecka. Wie, że jestem tylko prostym farmerem, zdaje sobie 

sprawę z tego, jak się żyje w małym miasteczku i co z tego wynika. Zresztą też już dostała od 

życia  po  uszach.  Nie  będzie  się  spodziewała  po  mnie  cudów  i  nie  ucieknie  przy  pierwszej 

trudności. Ona ma rację. To najrozsądniejsze wyjście z sytuacji. Możemy żyć razem pod jednym 

dachem  spokojnie,  uczciwie  i  bez  niepotrzebnych  nikomu  sentymentów.  Stworzymy  Jessie 

prawdziwy dom. Sobie przy okazji też. Wystarczy tylko trochę odwagi.

- No cóż - odezwał się wreszcie. - Nie jest to może najlepszy interes, jaki w życiu zrobiłem, 

ale  chyba  jakoś  to  wytrzymam.  Przyjmuję  pani  oświadczyny,  madame  -uśmiechnął  się  do  niej 

ciepło. - Ja też mam już dosyć tej cholernej samotności.

- Och,  Sam!  -  Roni  rzuciła  mu  się  na  szyję,  a  Sam  mocno  ją  do  siebie  przytulił.  -  Teraz 

możesz powiedzieć Newtonom, że nie oddamy im Jessie.

- Pewnie, że jej nie oddamy - odrzekł nie mniej od niej przejęty Sam.

- Pomalutku  jakoś  sobie  ze  wszystkim  poradzimy  -  powiedziała  cicho  i  oparła  głowę  na 

szerokiej piersi przyjaciela.

- Poradzimy sobie. W końcu nie musimy nikogo wtajemniczać w nasze sprawy. Niech sobie 

ludzie myślą, co chcą.

- Zobaczysz, że nie pożałujesz.

- Na  pewno  pożałuję  -  zażartował  Sam.  -  Dwie  kobiety  w  domu  to  podwójny  kłopot. 

Zresztą tobie też nie będzie łatwo...

- Dajże spokój.

- ...ale jakoś damy sobie radę. Boisz się?

- Troszeczkę. - Roni podniosła głowę i uśmiechnęła się do Sama tak promiennie, że aż dech 

mu w piersiach zaparło.- Ale bardzo się cieszę z tego, co zyskałam. Wiesz dlaczego?

- Nie wiem - przyznał Sam.

- Bo  będę  miała  męża,  który  umie  gotować.  No  cóż,  panie  Preston,  na  obiad  miały  być 

steki...

-  O, nie! Nigdy się nie zgodzę na ślub cywilny. To barbarzyństwo!

background image

- Ależ mamo...

- Daj Sama do telefonu.

- Ona chce rozmawiać z tobą. - Roni oddała słuchawkę stojącemu obok niej Samowi.

-  O rany! - Sam odłożył klucz, którym przed chwilą skręcał łóżeczko Jessie. Dziewczynka 

wciąż spała spokojnie, nieświadoma tego, że właśnie znalazła sobie kochających rodziców. -  Ale 

wpadłem!

- Nie wygłupiaj się - poprosiła Roni. - Mama chce nam urządzić prawdziwy ślub.

- Przecież to właśnie uzgodniliśmy. - Sam przezornie zakrył dłonią mikrofon słuchawki.

-  Nie zgrywaj się! -jęknęła Roni. - Ona chce urządzić nam ślub kościelny z księdzem i tort z 

fontanną. Powiedz jej, że nie zgadzamy się na żadną pompę. W najbliższą sobotę bierzemy ślub u 

sędziego i koniec.

Sam posłusznie skinął głową, po czym przyłożył słuchawkę do ucha.

- Dzień dobry pani. Tak, dziękuję bardzo. Tak, chyba tak. Tak, proszę pani.

Roni  niecierpliwiła  się  coraz  bardziej.  Najwidoczniej  jednak  rozmowa  Sama  z  jej  matką 

miała  się  ograniczać  do  jeszcze  kilku:  „tak,  proszę  pani",  wypowiedzianych  przez  niego  z 

szacunkiem należnym przyszłej teściowej. Jeszcze jedno: „oczywiście" i Sam odłożył słuchawkę.

- Tak  się  przejęła  tą  wiadomością  -  uśmiechnął  się  do  Roni  ze  skruchą  -  że  jeszcze  dziś 

wieczorem przyjadą tu razem z Jinksem. Powiedziała, że sama wszystkiego dopilnuje. I przywiezie 

ci swoją ślubną suknię.

- Trzeba było uciec do innego stanu. - Roni ukryła twarz w dłoniach.

- Twoja  matka  wie  dobrze,  że  nie  pozbawię  jej  przyjemności  wydania  córki  za  mąż  we 

właściwy sposób. - Sam podszedł do rozpaczającej dziewczyny i położył dłonie na jej ramionach. -

Co miałem jej powiedzieć?

- Miałeś jej powiedzieć „nie", „nie ma mowy" albo coś w tym rodzaju. - Nagle coś ważnego 

sobie przypomniała.

- O mój Boże! Muszę wracać do domu! Mama tego nie zrozumie. To znaczy...

- Uspokój się, Loczku. - Sam przyciągnął dziewczynę do siebie. Jego oddech łaskotał delikatną 

skórę szyi Roni.

- Nie chcę, żeby twoja matka uważała, że sypiamy ze sobą bez błogosławieństwa.

-  No wiesz. - Roni zaczerwieniła się po same uszy.

-  Mam tyle lat, ze mama może sobie myśleć, co jej się żywnie podoba

- No właśnie. Ale z drugiej strony, gdybyśmy twierdzili, ze w ogóle dotąd nie zgrzeszyliśmy, 

to ludzie zaczęliby plotkować. Wprawdzie nikogo nie powinno obchodzić, dlaczego się pobieramy, 

ale nie mam nic przeciwko zachowaniu pozorów i poddaniu się obowiązującym w tym miasteczku 

rytuałom.  -  Odwrócił  Roni  przodem  do  siebie  i  uniósł  jej  twarz  tak,  aby  musiała  mu  spojrzeć  w 

oczy - To najmniejsza ofiara, jaką mogę ponieść dla kobiety, która ma zostać moją żoną.

- Przestań wreszcie, Samie Preston - mruknęła - Bo zaraz się rozpłaczę.

- Tylko nie to! - przestraszył się Sam. - Po raz drugi dziś tego bym nie wytrzymał.

- Musisz  się  jeszcze  wiele  dowiedzieć  o  kobietach.  -  roześmiała  się  Roni  -  Jeśli  mama 

naprawdę przejmie się tym ślubem, to będziesz miał do czynienia z oceanem łez.

background image

- Nie martw się, Loczku.

- Łatwo ci mówić - mruknęła ponuro Roni.

- Będziesz zbyt zajęta, żeby się martwic - pocieszył ją Sam - Zastanawiam się, czy mogłabyś 

urządzić sobie pracownię w magazynie. Oczywiście dopiero po tym, jak tam posprzątam.

- Tam  jest  ogromne  okno  -  zamyśliła  się  Roni.  -  A  wiesz,  to  bardzo  dobry  pomysł.  Jeśli 

oczywiście tobie to nie przeszkodzi.

- Dlaczego  miałoby  mi  to  przeszkadzać?  Jesteśmy  teraz  wspólnikami,  Loczku.  Masz  w  tym 

domu  takie  same  prawa  jak  i  ja.  Pracownia  to  jeszcze  nie  wszystko.  Musimy  załatwić  metryki, 

kupić  obrączki,  przygotować  całą  uroczystość  i  przewieźć  tu  twoje  rzeczy.  A  na  dodatek  tobie 

upływa termin oddania pracy, a ja muszę przepędzić na wiosenne pastwiska tysiąc sztuk bydła.

- Mamy co robić.

- No właśnie. Jedź teraz do domu. Oboje z Jessie jakoś wytrzymamy do soboty.

- Nic z tego - Roni przecząco potrząsnęła głową. - Mała dopiero co zaczęła się przyzwyczajać 

do mnie i do ciebie. Będę tu przyjeżdżać w dzień. Położę Jessie wieczorem do łóżka, a rano wrócę. 

Gdybym zniknęła zupełnie, tak jak jej matka, mogłaby znów wpaść w rozpacz.

- Chyba masz rację - westchnął Sam.

- Mama  nie  może  się  już  doczekać,  kiedy pozna  małą.  Jestem  pewna,  że  jak  tylko  zobaczy 

Jessie, nawet siłą nie da się ich rozłączyć - Roni gorzko się uśmiechnęła. - Biedaczka tyle rzeczy na 

raz  musi  przeżyć.  Jej  córka,  która  miała  być  starą  panną,  da  jej  za  jednym  zamachem  i  zięcia,  i 

wnuczkę. Jest trochę wystraszona...

- Z tym też sobie poradzimy, Loczku - Sam roześmiał się i uścisnął rękę swej przyszłej żony. -

Ze wszystkim sobie poradzimy.

W  najpiękniejszy  sobotni  poranek,  jaki  kiedykolwiek  wstał  w  kwietniu  nad  Flat  Fork  w 

Teksasie, ubrany w swój najlepszy garnitur i wypolerowane do połysku buty, Sam czekał na swoją 

przyjaciółkę, która za chwilę miała zostać jego żoną. Ceremonia miała się odbyć publicznie. Matka 

Roni z marszu wzięła sprawy w swoje ręce. Uznała, że taki ślub najlepiej będzie zorganizować w 

pełnym róż ogrodzie przy kościele metodystów. Sam nie miał pojęcia, kto wpadł na pomysł, żeby 

kuzyn Angela Moralesa grał na gitarze marsza weselnego, ani skąd się wziął ten tłum ludzi. Goście 

siedzieli  na  ustawionych  w  równe  rzędy  składanych  krzesełkach,  stali  na  trawie  i  nawet  na 

chodniku za bramą ogrodu. Cicha uroczystość dla garstki przyjaciół zmieniła się w widowisko dla 

całej okolicy.

Sam  spojrzał  na  wielebnego  Burdetta.  Pastor  skinął  głową  i  w  tej  samej  chwili  kuzyn 

Angela  cichutko  zagrał  flamenco.  Rozległ  się  stłumiony  okrzyk  zachwytu.  Wąską  ścieżką 

pomiędzy dwoma rzędami krzeseł szły druhny Roni. Ubrana w różową suknię Krystal pchała przed 

sobą  wózek,  w  którym  siedział  śliczny  mały  rudzielec,  także  wystrojony  w  bladoróżową 

sukieneczkę.  Obie  miały  na  głowach  wianki  z  polnych  kwiatów.  Ten,  który  przystrajał  główkę 

Jessie, dziewczynka zdążyła już zsunąć sobie na oko i niemiłosiernie szarpała to, co jeszcze z niego 

zostało.

background image

Wśród  zebranych  rozległy  się  życzliwe  śmiechy.  Sam  uczuł  taką  dumę,  jaka  rozpiera 

wszystkich rodziców na widok sympatii, jaką w obcych ludziach budzi ich latorośl.

-  Ta!  -  zawołała  radośnie  Jessie,  zauważywszy  Sama,  i  wyciągnęła  do  niego  tłustą  łapkę  z 

okropnie pogniecionym kwiatkiem.

Sam pochylił się nad wózkiem. Wziął od dziecka kwiatek, a kiedy się wyprostował, ujrzał 

coś, co sprawiło, że zupełnie zapomniał, po co się tu znalazł, kim jest i jak się nazywa.

Boże wielki, ależ ona jest piękna, pomyślał.

Wsparta na ramieniu ojczyma, Roni szła do niego przy akompaniamencie gitary. Brązowe 

oczy miała szeroko otwarte, różowe usta rozchylone w uśmiechu, a rozpuszczone włosy falowały 

na wietrze, tworząc przecudne tło dla ślicznej twarzy. Na głowie miała wianek z polnych kwiatów, 

a ozdabiające go wstążki spływały jej na ramiona.

Sam  rzadko  kiedy  widywał  Roni  w  sukienkach,  a  w  tak  cudnej  kreacji  widział  ją  po  raz 

pierwszy  w  życiu.  Suknia  z  kremowej  koronki  nie  była  ostatnim  krzykiem  mody,  za  to  idealnie 

pasowała  do  niecodziennej  urody  Roni.  Dziewczyna  przypominała  raczej  jakąś  królewnę  z  bajki 

albo leśną boginkę niż kobietę z krwi i kości, jeżdżącą konno lepiej niż niejeden mężczyzna.

Przecież  ja  jej  wcale  nie  znam,  pomyślał  przerażony  Sam.  Mój  Boże,  w  co  ja  się 

wpakowałem!

Jinks Robinson pocałował Roni w policzek, przekazał ją Samowi i usiadł obok swej żony. 

Sam bez słowa pokazał Roni zgnieciony kwiatek, który dostał od Jessie. Panna młoda natychmiast 

umieściła go w bukiecie białych róż, który tego ranka podarował jej Sam.

Kim jest ten mężczyzna? zastanawiała się Roni nieco przytłoczona obecnością wysokiego, 

potężnie zbudowanego eleganta. Czy to naprawdę mój dobry Sam? Jest taki męski, budzący lęk i 

zupełnie obcy. Mój Boże, co ja tu właściwie robię?

Dziecięce gaworzenie przerwało te trwożliwe rozmyślania. Jessie wreszcie udało się zerwać 

z głowy wianek. Wymachiwała nim radośnie, zagadywała Sama i Roni, domagając się ich uwagi. 

Oboje  jak  na  komendę  pochylili  się  nad  wózkiem  i  pieszczotliwie  szepnęli  coś  do  małej  Jessie. 

Potem  popatrzyli  na  siebie  i  w  jednej  chwili  przypomnieli  sobie,  po  co  się  tu  znaleźli.  Sam 

nareszcie  odważył  się  wziąć  swoją  przyszłą  żonę  za  rękę,  a  ona  uściskiem  dodała  mu  odwagi. 

Uśmiechnęli się do siebie i wreszcie stanęli przed pastorem.

- Umiłowani...

- Ja, Veronica Jean, biorę ciebie, Samuelu...

- ...w zdrowiu i w chorobie...

- ...przyjmij tę obrączkę...

Wkrótce  było  już  po  wszystkim.  Tylko  obcy  jeszcze  ciężar  złotych  obrączek  na  palcach 

przypominał, że odtąd już ich życie będzie biegło wspólnym torem. Jeszcze tylko jedna modlitwa...

- Skąd tu tyle ludzi? - zapytała szeptem Roni.

- Przyszli obejrzeć najlepsze przedstawienie, jakie dają dziś we Flat Fork - odrzekł Sam także 

szeptem. - Mam nadzieję, że tortu starczy dla wszystkich.

Roni z  najwyższym trudem  zachowała powagę. Na szczęście pastor skończył odmawianie 

błogosławieństw.

background image

- Amen  -  wielebny  Burdett  uśmiechnął  się  do  nowożeńców.  -  Samie  Preston,  możesz  już 

pocałować pannę młodą - oznajmił.

Dwie pary błyszczących oczu spotkały się ze sobą, dwa serca podeszły do gardeł, a dwoje 

dorosłych ludzi nie mogło sobie darować, iż o czymś zapomnieli, że raz choćby nie przećwiczyli tej 

najważniejszej sceny związanej z zawartym przed chwilą małżeństwem. Teraz na wszystko było już 

za późno. Widzowie czekali.

Sam pochylił się nad Roni i elegancko, ale bardzo szybko ją pocałował. Dopiero po chwili 

przyszedł mu do głowy szatański pomysł.

- Do diabła, Loczku - mruknął. - Dajmy im to, po co tutaj przyszli.

Mocno przytulił do siebie żonę, zbliżył usta do jej ust... Nie miałem pojęcia, pomyślał, że 

jest taka słodka... Mój Loczek!

Ona też się do niego tuliła. Nie bardzo wiedziała, co się właściwie z nią dzieje, ale chciała, 

żeby to trwało i nigdy się nie skończyło.

- Amen  -  rozległo  się  głośne  przypomnienie  pastora  o  tym,  że  nie  miejsce  tu  i  nie  czas  na 

takie ekscesy.

Sam  i  Roni  wreszcie  się  rozłączyli.  Życzliwe  uśmiechy  widowni  przyprawiły  ich  o 

rumieńce.  Gitarzysta  zaczął  grać  marsza  weselnego,  goście  podnieśli  się  z  miejsc  i  kolejno 

podchodzili do nowożeńców, żeby im złożyć gratulacje.

- Wszystkiego  najlepszego,  córeczko.  -  Matka  rzuciła  się  Roni  na  szyję.  -  Jestem  taka 

szczęśliwa! Zawsze mówiłam, że jesteście stworzeni dla siebie.

Stworzeni  dla siebie?  - pomyślała Roni,  wciąż jeszcze  odurzona namiętnym pocałunkiem, 

którego zupełnie się nie spodziewała. Ciekawe, czy wszyscy tak uważają, czy też tylko mama? Jak 

to  możliwe,  żeby  jedna  chwila  zmieniła  całe  życie?  Dlaczego  tak  mi  smutno?  Przecież  oboje 

uznaliśmy,  że  nasz  związek  obejdzie  się  bez  seksu.  Przynajmniej  na  razie.  Jak  to  się  stało,  że 

wszystko tak szybko wymknęło mi się spod kontroli?

- Wiedziałam, że coś przede mną ukrywasz - roześmiała się Krystal, bo teraz przyszła jej kolej 

na składanie życzeń młodej parze. - Chciałaś mi wmówić, że Sam jest tylko twoim kumplem, no i 

wydało się. Moje gratulacje, szczęściaro.

- Proszę  cię,  Krystal...  -  Roni  zaczerwieniła  się  po  same  uszy.  Wzięła  na  ręce  małą  Jessie, 

którą dotychczas piastowała przyjaciółka. Różowa sukienka dziecka szybko ukryła przed światem 

zakłopotanie panny młodej.

- Wszystkiego najlepszego - dodała Krystal.

- Moje gratulacje, chłopcze - rozległ się z boku tubalny głos Jinksa. - Masz być dla niej dobry. 

Pamiętaj.

- Tak, proszę pana. Obiecuję - odrzekł Sam.

Długi szereg składających  życzenia gości przesuwał  się powoli.  Roni i Sam spoglądali na 

siebie co chwila, jakby jedno drugie chciało podtrzymać na duchu.

Sam  nie  mógł  sobie  darować,  że  tak  się  wygłupił  przed  ołtarzem.  Ależ  ze  mnie  dureń, 

myślał. Muszę się opanować, bo inaczej ją utracę. Dlaczego wcześniej nie zauważył jakie ona ma 

zmysłowe  usta?  Dopiero  kiedy  ja  pocałowałem...  I  ten  jej  uśmiech...  Na  całym  świecie  nie  ma 

background image

piękniejszych  ust  i  śliczniejszego  uśmiechu.  Tylko  ją  całować...  Oszalałeś,  Preston?  skarcił  się 

zaraz w duchu. Natychmiast się uspokój.

Chyba oszalałam, myślała Roni, ściskając dłonie gości, z którymi rozmawiała tak rozsądnie, 

że  nikt  nawet  nie  zauważył,  iż  jej  myśli  zupełnie  czym  innym  są  zaprzątnięte.  Dlaczego  każde 

spojrzenie Sama czuję tak, jakby mnie dotykał? A jeśli tylko ja coś do niego poczułam? Jeżeli on 

niczego nie zauważył? Muszę się natychmiast opanować. To wina zmęczenia. Ogromne napięcie i 

tylu  ludzi...  Jutro  na  pewno  wszystko  wróci  do  normy  i  znów  będziemy  przyjaciółmi.  Zresztą 

umówiliśmy się przecież...

Dałeś  słowo,  Preston,  upominał  się  Sam.  Nie  mógł  oderwać  oczu  od  swej  dopiero  co 

poślubionej  żony. Muszę  zapomnieć  o  tym, jak  wspaniale  się  ją  całuje.  W  przeciwnym  wypadku 

ona ode mnie odejdzie.

To  ostrzeżenie  poskutkowało.  Sam  tak  się  przestraszył  własnej  groźby,  że  przez  resztę 

przyjęciu trzymał się od Roni z daleka, a nawet starał się na nią nie patrzeć.

Wiedział, że w końcu i tak zostanie z nią sam na sam, na całe życie. Nie miał tylko pojęcia, 

jak oprzeć się pokusie całowania Roni bez przerwy, przez całe życie.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Naprawdę nie chcesz, żebyśmy urządzili sobie miesiąc miodowy?

- Nie chcę.

- Może  chociaż  spędzimy  wieczór  w  Fort  Worth  -  nalegał  Sam.  -  Jest  jeszcze  wcześnie. 

Moglibyśmy...

- Skończ wreszcie! - Roni zdjęła białe buty na wysokich obcasach. Z ulgą  postawiła obolałe 

stopy  na  chłodnej  podłodze.  -  Uzgodniliśmy  przecież,  że  wracamy  do  domu.  Jessie  jest 

wykończona.

- No tak - Sam przytulił do siebie zasypiającą dziewczynkę. Wcale mu nie przeszkadzało, że 

mała  buzia  zostawiła  na  jego  koszuli  mokry  ślad.  -  Coś  mi  się  zdaje,  że  nie  ona  jedna  -  dodał, 

dotykając palcem policzka Roni.

- Myślisz,  że  jestem  taka  słaba?  -  roześmiała  się  Roni,  chociaż  niespodziewana  pieszczota 

wywołała rozkoszny dreszcz.

- Przede wszystkim jesteś piękna - rzekł wpatrzony w nią Sam. - I pewnie dobrze o tym wiesz.

- Chyba za dużo wypiłeś, kowboju - Roni po raz kolejny wybuchnęła śmiechem. Odsunęła się 

jednak  poza  zasięg  ręki  swego  męża.  -  Ze  wszystkich  ślubów,  jakie  widziałam,  nasz  był 

najpiękniejszy.

- No pewnie.

Cichy  głos  Sama  i  gorący  żar  jego  oczu  przypomniały  Roni  tamten  pamiętny  pocałunek. 

Bardzo się przestraszyła własnych uczuć i dlatego zaczęła mówić jak nakręcona:

- Tort  był  bardzo  dobry,  ale  cieszę  się,  że  udało  mi  się  przekonać  mamę  co  do  fontanny. 

Kuzyn Angela grał przepięknie. Ale najwspanialsza ze wszystkiego okazała się Jessie. Wszyscy tak 

bardzo się wzruszyli. - Roni  zdjęła z  głowy  wianek  i  ułożyła go na stole obok ślubnego bukietu. 

Wzięła w palce jedną z kremowych wstążek. - Będziemy mieli co wspominać.

- Ja na pewno nigdy nie zapomnę pożegnania. Dzięki staraniom Krystal nawet w slipach mam 

pełno ryżu.

- Oj, to nieprzyjemne - skrzywiła się.

- Nie jest to wygórowana cena za te prezenty w furgonetce - roześmiał się Sam. - Nieźle się 

obłowiliśmy.

- Ach, ci mężczyźni - westchnęła z uśmiechem Roni.

- Jesteście takimi materialistami. Czuję się tak, jakbym ich wszystkich oszukała.

- Chcieliśmy stworzyć Jessie dom, a to nie jest oszustwo - sprzeciwił się stanowczo Sam. 

- Nie powinnaś o tym zapominać. Wydaje mi się, że jesteś już trochę zmęczona.

- Może  i  masz  rację.  -  Roni  wyciągnęła  ręce  po  śpiącą  na  ramieniu  Sama  dziewczynkę. 

Pozwól, że położę małą do łóżka.

- Zostaw, ja to zrobię. Ty odpocznij. Przygotuj sobie kąpiel czy na co tam masz ochotę - rzekł, 

wychodząc z małą Jessie do jej pokoju.

background image

Roni  została  sama.  Czy  Sam  spodziewa  się  czegoś  po  dzisiejszym  wieczorze?  myślała 

rozgorączkowana.  Chociaż  może  ważniejsze  jest  to,  czego  ja  oczekuję.  Naprawdę  nie  wiem.  W 

końcu  jesteśmy  już  po  ślubie,  przypomniała  sobie,  jakby  choć  przez  chwilę  dało  się  o  tym 

zapomnieć.

Włożyła  do  plastikowych  toreb  swój  wianek  i  ślubny  bukiet,  po  czym  schowała  je  do 

lodówki.  Miała zamiar powiesić  je potem na  strychu,  żeby  wyschły i  posłużyły w  przyszłości  do 

jakiejś  romantycznej  kompozycji.  Ale  to  wszystko  miało  stać  się  później.  Teraz  myślała  tylko  o 

tym, jak dziwnie się czuła, gdy Sam się do niej zbliżał, i jak bardzo się bała, żeby jej nie dotknął. 

Rozpaczliwie  usiłowała  przypomnieć  sobie  wszystkie  argumenty,  które  zaledwie  kilka  dni  temu 

przemawiały  na  korzyść  jej  małżeństwa  z  Samem.  Wspominała,  jak  tłumaczyła  mu,  że  wszystko 

powoli i całkiem naturalnie się ułoży, bo przecież  od dawna żyją w przyjaźni i znają się jak dwa 

łyse konie.

Czyżbym  była  aż  tak  naiwna?  zapytała  samą  siebie.  Czy  to  możliwe,  żeby  kilka  słów 

wypowiedzianych w obecności pastora mogło zmienić całe moje życie? Dziwnie się czuję. Jakbym 

jechała górską kolejką, coraz szybciej do jakiegoś wspaniałego i przerażającego jednocześnie celu. 

Najwyższy  czas  włączyć  hamulce.  Trzeba  ochłonąć,  zanim  popełnimy  błąd,  którego  rano  oboje 

będziemy żałować. 

W  mgnieniu  oka  zrodził  się  w  jej  głowie  szatański  plan.  Wymyśliła,  że  się  wykąpie,  a 

potem  wytłumaczy  się  zmęczeniem  i  szybko  położy  się  w  swoim  łóżku  ustawionym  w  pokoju 

Jessie.  Było  to  wprawdzie  rozwiązanie  godne  tchórza,  ale  w  tym  konkretnym  przypadku 

najlepsze, a może nawet jedyne wyjście.

Pospiesznie wyjęła z torby kosmetyczkę, koszulę nocną i pobiegła do łazienki. Czas był 

najwyższy, bo w korytarzu dały się już słyszeć kroki powracającego Sama. Z westchnieniem ulgi 

zaryglowała drzwi łazienki.

Zachowuję się jak dziewica, uśmiechnęła się do siebie. A przecież jestem dorosła, potrafię 

samodzielnie  podejmować decyzje.  A teraz  właśnie  mam ochotę się wykąpać.  I będę  się kąpać 

tak długo, aż Sam w końcu zaśnie.

Wanna była stara, odrapana i pokryta rdzawym liszajem. Roni przez chwilę mocowała się z 

kurkami, aż wreszcie z kranu popłynęła gorąca, ruda woda. Roni dodała do niej sporą porcję płynu 

do kąpieli, po czym zaczęła się rozbierać. Sięgnęła do tyłu, chcąc rozpiąć suknię.

- A niech to diabli porwą! - zaklęła.

W zasięgu ręki miała tylko trzy górne guziki z długiego rzędu ciągnącego się od karku aż do 

bioder. Rano matka pomagała jej się ubierać i Roni zupełnie zapomniała, że przy rozbieraniu także 

będzie  potrzebowała  pomocy. Jedynym  człowiekiem,  którego mogła  teraz  poprosić  o  pomoc,  był 

Sam Preston, jej nowy mąż.

Wygięła ręce do tyłu tak mocno, że o mało nie wyskoczyły ze stawów. Udało jej się odpiąć 

jeszcze jeden guzik.

Wanna zdążyła się już  napełnić. Roni  znów  stoczyła  walkę z  kranem. Tym razem jeszcze 

zdołała go zakręcić. Zauważyła przy tym wiszącą na gwoździu szczotkę do mycia pleców o długim 

trzonku.  Spróbowała  jej  pomocą  odpiąć  choćby  jeszcze  jeden  guzik.  Prawie  się  udało,  gdy nagle 

background image

materiał  niebezpiecznie  zatrzeszczał.  Roni  rzuciła  szczotkę.  Nie  chciała  zniszczyć  ślubnej  sukni 

swej matki, w której ona też brała ślub i którą przeznaczyła już dla Jessie.

Nie uszkodzę przecież takiej pięknej sukni przez jakiś głupi wstyd, pomyślała pokonana.

- Dobrze  -  powiedziała  do  swego  odbicia  w  zaparowanym  lustrze.  -  Zachowam  spokój.  W 

końcu nic takiego się nie stało. To będzie najzwyklejsza w świecie przyjacielska przysługa.

Uchyliła drzwi od łazienki. Nasłuchiwała. Sam właśnie wyszedł z pokoju Jessie. Cichutko 

zamknął  za  sobą  drzwi,  jak  każdy  ojciec,  który  marzy  o  tym,  żeby  jego  pociecha  spała  jak 

najdłużej. Był taki troskliwy, taki czuły...

- Myślałem, że się kąpiesz - rzekł Sam, kiedy ją zobaczył.

- Przygotowałam  sobie  kąpiel.  Ten  kurek  znów  się  zaciął.  To  naprawdę  denerwujące. 

Musisz go jak najszybciej naprawić.

- Wiem. Właśnie miałem się do tego zabrać.

- Mam kłopot... - Roni wymownie odwróciła się do niego plecami. - Nie dam rady odpiąć 

guzików. Mógłbyś mi pomóc?

- Pewnie  -  Sam  natychmiast  zabrał  się  do  pracy.  -  Chyba  nigdy  nie  zrozumiem  kobiet  -

westchnął. - Kto wymyślił, że do ślubu trzeba się ubierać w coś, czego nie da się ani włożyć, ani 

zdjąć bez pomocy?

Pewnie  wymyśliła  to  kobieta,  która  pragnęła,  aby  mąż  jej  dotykał,  przemknęła  przez 

głowę Roni niespodziewana myśl. Dotknięcie nie nawykłych do tego rodzaju zajęć palców Sama 

sprawiło,  że  dziewczyna  zadrżała.  Nie  wiedziała,  czy  rzeczywiście  zwolnił  tempo  i  przy  okazji 

odpinania ostatnich guzików muska jej plecy, czy też tylko tak się jej zdawało.

Na wszelki wypadek chciała się od niego odsunąć. Nie pozwolił jej na to. Wsunął dłoń w 

otwarte teraz zapięcie sukni.  Roni  odwróciła głowę. Sam  wpatrywał się  w nią jak urzeczony, a 

ona zaczerwieniła się po same uszy.

- Jesteś płochliwa jak mały źrebaczek, mój Loczku.

- Sam... - pod Roni ugięły się kolana. - Wiesz dobrze, że nie jest to najlepszy pomysł.

- O  co  ci  chodzi?  -  Druga  ręka  Sama  powędrowała  na  ramię  żony,  potem  na  jej  szyję  i 

dekolt. - A ty nie chciałabyś się przekonać...

- Nie.

- Kłamczucha. Jesteś tak samo ciekawa jak i ja.

- Niby czego miałabym być ciekawa?

- Czy następny pocałunek będzie równie wspaniały jak ten przed ołtarzem.

- Masz bujną wyobraźnię - Roni oblizała spieczone wargi. - Woda mi ostygnie.

- Niech stygnie.

Sam ujął twarz dziewczyny w obie dłonie, pochylił się nad nią i pocałował w usta. Roni się 

nie broniła. Ale jemu i tego było mało. Mocno ją do siebie przytulił, przywarł całym ciałem do jej 

okrytego cieniutką koronką ciała. Roni jęknęła. Nie miała siły protestować. Przytrzymywała tylko 

rozpiętą  już  i  opadającą  suknię,  a  przy  tym  próbowała  nie  poddać  się  żądzy,  która  ją  także 

ogarniała. Sam delikatnie całował kąciki ust swej żony.

- Sam, nie mogę... - dyszała, próbując złapać trochę powietrza w płuca. - Nie mogę oddychać.

background image

- To dobrze - wyszeptał Sam, pieszcząc wargami jej szyję. - Ja też nie.

- Jeszcze za wcześnie. - Roni bała się coraz bardziej. - Przestań! Nie mogę nawet myśleć.

- To nie myśl - zaśmiał się cicho.

Znów chciał ją pocałować.  Zdesperowana Roni  chwyciła wijącą się na  piersi  Sama kępkę 

włosów i mocno ją szarpnęła. Musiała jakoś zwrócić na siebie jego uwagę. Należało go obudzić.

- Boję się, Sam - powiedziała i prawie natychmiast dostrzegła w oczach męża paniczny strach.

- Mój Boże, Loczku! Przepraszam cię.

Puścił ją tak nagle, aż się zachwiała. Upadłaby pewnie, gdyby jej nie podtrzymał. Patrzyli 

sobie  w  oczy  przez  chwilę,  która  obojgu  wydawała  się  wiecznością.  Nie  mieli  sobie  nic  do 

powiedzenia.  Nic  oprócz  rzeczy,  których  mówić  nie  należało.  Dopiero  po  chwili  dotarło  do  nich 

ciche pojękiwanie niespokojnie śpiącego dziecka.

- Zajrzyj do niej, dobrze? - poprosiła Roni.

- Dobrze - powoli, jakby jego dłonie wcale nie chciały słuchać poleceń mózgu, Sam wypuścił 

wreszcie żonę z objęć.

- Ja się przez ten czas wykąpię.

- Tak,  tak.  Pewnie.  -  Zakłopotany  Sam  pocierał  dłonią  kark.  -  Oboje  musimy  się  porządnie 

wyspać.

- No właśnie - podtrzymując suknię, Roni wróciła do łazienki. - Dobranoc, Sam.

- Dobranoc.

Zablokowała  drzwi.  Nie  wiedziała,  czy  ma  się  śmiać,  czy  płakać.  Puściła  suknię,  która 

natychmiast opadła na podłogę, zdjęła bieliznę i weszła do wanny. Woda zdążyła już ostygnąć. Z 

piany  pozostał  tylko  zapach,  ale  Roni  nawet  tego  nie  zauważyła.  Jej  myśli  zaprzątało  to,  co  się 

między nią i Samem tego dnia wydarzyło.

Pewnie,  że  się  zastanawiałam,  jaki  będzie  nasz  następny  pocałunek,  przyznała  się  przed 

sobą  do  tego,  do  czego  Samowi  przyznać  się  nie  chciała.  Teraz  już  wiem  na  pewno.  Ten  drugi 

pocałunek, ten przed chwilą, nie był taki jak tamten poranny. Był znacznie wspanialszy.

Od  ślubu  minął  tydzień.  Nadeszło  późne  popołudnie,  a  Sam  klął  w  żywy  kamień  fatalny 

stan dróg, którymi w Lazy Diamond przepędzano bydło. Był zmęczony, spocony i brudny. Krew 

ciekła  mu  z  pięści,  bo  w  bezsilnej  wściekłości  walił  nimi  w  silnik  ciężarówki.  Miał  nadzieję,  że 

dzięki temu przeklęta maszyna pojeździ jeszcze chociaż przez kilka dni.

Wracał do domu z niewesołą miną. Nie miał teraz pieniędzy na kupno nowego pojazdu, a 

kredytu w banku też mu odmówili. Jeśli więc ciężarówka zepsuła się na dobre, to oznaczało, że nie 

będzie już mógł dostarczać bydła na rodeo. Od rozwodu z pierwszą żoną minęło pięć lat, ale Sam 

dopiero niedawno zaczął wydobywać farmę z finansowej zapaści, do jakiej doprowadziły ją rządy 

Shelly. Każda, niewielka nawet strata groziła bankructwem Lazy Diamond.

Dopiero kiedy wszedł na werandę, wpadły mu w oko porozwieszane do suszenia fragmenty 

damskiej bielizny tak  delikatnej,  że  każdego mężczyznę  doprowadziłaby  do obłędu. A Sam  i  bez 

tego był bliski szaleństwa.

background image

Dobry Boże, pomyślał.  Kto by przypuszczał, że  Loczek nakłada coś takiego pod te swoje 

dżinsy!

Wszystkie problemy związane z prowadzeniem farmy, które jeszcze przed chwilą wydawały 

mu  się  najważniejsze  na  świecie,  w  jednej  chwili  przestały  istnieć.  Został  tylko  jeden.  Oto  Sam 

bardzo pragnął swej żony i nie mógł tego pragnienia ani zaspokoić, ani się go pozbyć. Przynajmniej 

na razie.

Wszedł  do  domu.  Powiesił  kapelusz  na  kołku.  Zdjął  buty  i  umazaną  smarem  koszulę.  Z 

kuchni  doleciał  go  zapach  obiadu.  Widać  było,  że  w  domu  rządzi  kobieta.  Półki  na  garnki 

ozdobione zostały zabawnymi figurkami, w oknach wisiały firanki, na stole w salonie pojawiła się 

jakaś dziwna rzeźba, a obok sterty czasopism o hodowli bydła leżały książki o sztuce.

Rozkład  dnia  Jessie  także  się  już  ustabilizował.  Zdarzały  się  wprawdzie  piekielne  noce, 

kiedy  to  Roni  do  świtu  nie  mogła  zmrużyć  oka,  a  mimo  to  znajdowała  jeszcze  siły  na  pracę 

zawodową. Tym razem Sam nie mógł narzekać na małżeńskie życie. On i Roni jakoś się ze sobą 

dogadali.  Tylko  w  jednej  sprawie  porozumieć  się  nie  umieli  i  obojgu  ta  kwestia  spędzała  sen  z 

powiek. To, co w teoretycznych dyskusjach wydawało się proste i logiczne, w praktyce okazało się 

ogromnym problemem.  Przynajmniej dla Sama. Właściwie nie potrafił sobie wytłumaczyć, jak to 

możliwe, żeby dwa pocałunki tak bardzo zmieniły jego stosunek do Roni. Myślał tylko o tym, że 

ona jest teraz jego żoną i on ma pełne prawo wziąć ją wreszcie do łóżka. Roni, niestety, była innego 

zdania. Kiedy tylko Sam się do niej zbliżał, uciekała jak spłoszona sarna. Sam doskonale rozumiał, 

że  nie  była  jeszcze  gotowa  zdobyć  się  na  ten  ostatni  krok.  Bał  się,  że  ten  stan  rzeczy  nigdy  się 

zmieni.

Czy  mąż  nie  ma  prawa  sypiać  z  własną  żoną,  jęknął  w  duchu.  A  może  ja  jestem  tylko 

zwykłym  sobkiem  ze  spermą  zamiast  mózgu?  Muszę  cierpliwie  czekać,  myślał.  Należy  dać  jej 

trochę  czasu.  Wiem  przecież,  że  nie  jestem  jej  obojętny.  To  widać  gołym  okiem.  Prędzej  czy 

później coś się musi wydarzyć. Cierpliwość nie jest moją najmocniejszą stroną, ale jestem dorosłym 

mężczyzną.  Potrafię  się  opanować.  Poczekam,  aż  Roni  da  mi  do  zrozumienia,  że  możemy  pójść 

dalej tą drogą, którą wyznaczył nam ślubny pocałunek. Czekać, czekać i jeszcze raz czekać. Trudno 

będzie, ale skoro wytrzymałem tydzień, to wytrzymam jeszcze trochę.

W  ponurym  nastroju  wszedł  do  salonu.  Marzył  o  tym,  żeby  choć  chwilę  posiedzieć  z 

nogami na stole.

- Co, u licha? - mruknął do siebie.

Ktoś  poprzestawiał  meble  w  salonie,  w  którym  od  ponad  czterdziestu  lat  niczego  nie 

zmieniano.  Starą  sofę  pokrywała  nowa  narzuta  i  kwieciste  poduchy,  na  meblach  poustawiano 

koszyczki pełne jedwabnych kwiatów, a na kominku - japoński wachlarz. Na domiar złego z pokoju 

zniknął  ulubiony  fotel  Sama.  Wprawdzie  był  już  kompletnie  połamany,  ale  miał  przecież  swoją 

historię.  Wspólną  zresztą  z  dziejami  gospodarza  tego  domu.  A  teraz  zniknął!  Wyrzucono  go, 

wyniesiono  na  śmietnik  bez  skrupułów  i  zastąpiono  jakimś  nowoczesnym  wynalazkiem,  który 

nawet muchy by nie utrzymał, nie mówiąc już o ważącym ponad dziewięćdziesiąt kilo farmerze.

- Loczku! - zawołał Sam, wkładając w ten okrzyk smutki i zawody zebrane z całego tygodnia. 

- Tym razem naprawdę przesadziłaś, kobieto.

background image

Wybiegł  z  pokoju,  dopadł  drzwi  łazienki  i  z  furią  nacisnął  klamkę.  Ku  jego  wielkiemu 

zaskoczeniu  drzwi  ustąpiły  bez  oporu.  Roni  stała  przed  lustrem  i  wklepywała  krem  w  zmęczone 

powieki. Ubrana była tylko w skąpe majteczki i kawałek koronki, który udawał stanik. Opalone uda 

na tle porcelanowej bieli umywalki, szkarłatna bielizna i zdziwienie na twarzy dziewczyny omal nie 

doprowadziły Sama do szału.

- Gdzie on jest, do jasnej cholery!? - wrzasnął.

- O co ci chodzi? - szczerze zdziwiła się Roni.

- Dobrze wiesz, o co mi chodzi! - grzmiał Sam. - Na litość boską, Loczku! Nie wiesz o tym, że 

każdy  mężczyzna  ma  jakąś  rzecz,  której  pod  żadnym  pozorem  nie  wolno  ruszać?  -  zerwał  z 

wieszaka  duży  ręcznik  i  rzucił  nim  w  żonę.  -A  w  ogóle  to  włóż  coś  na  siebie.  Chcesz,  żebym 

oszalał?

- Nie zapraszałam cię tutaj  - odrzekła oburzona, owijając się ciśniętym w  nią ręcznikiem. A 

jeśli chcesz wiedzieć, to mnie też nie jest przyjemnie, kiedy całymi dniami włóczysz się po domu w 

samych slipach.

- Co?! - zapienił się Sam. - W końcu ja tu mieszkam.

- Ja też - odparowała Roni.

Sam  zaniemówił.  Prawda  była  tak  oczywista,  że  żaden  argument  nie  przyszedł  mu  do 

głowy. Być może po prostu żaden argument nie istniał.

- Powiedz mi tylko, gdzie się podział mój fotel - jęknął.

- Twój... Chodzi ci o ten połamany zabytek, który zajmował tyle miejsca przed kominkiem?

- Doskonale wiesz, o co mi chodzi.

\

- A może kazałam Angelowi wywieźć go na śmietnik? - zapytała z diabolicznym uśmiechem.

- Co? - Sam aż zaniemówił z wrażenia. - Kiedy? Muszę jechać...

- Stoi na werandzie - uspokoiła męża Roni.

- Ja...  -  Sam  stanął  jak  wryty,  choć  był  już  za  drzwiami,  gotów  pędzić  na  koniec  świata  za 

swym ulubionym fotelem.

- Jessie go zmoczyła, więc wystawiłam fotel na słońce, żeby wysechł. Myślisz, że nie wiem, 

ile dla ciebie znaczy, ten stary, brzydki mebel?

- No...  -  Cała  wściekłość  zdążyła  już  z  Sama  wyparować.  Nie  bardzo  wiedział,  co  ma 

powiedzieć. - O rany, Loczku...

- Coś ty zrobił? - Roni dokładnie obejrzała jego poharataną dłoń.

- Uderzyłem nią w chłodnicę. To nic takiego...

- Zamknij  się  i  podejdź  do  mnie.  -  Roni  otworzyła  apteczkę,  wyjęła  stamtąd  brązową 

buteleczkę  wody  utlenionej  i  dokładnie  przemyła  zakrwawioną  rękę  syczącego  z  bólu  męża.  -

Przestań się ze sobą pieścić.

Po tym upomnieniu Sam przestał syczeć, za to niemiłosiernie się wykrzywił. Piekła go ręka. 

Zresztą całe ciało go paliło, bo ręcznik, którym owinęła się Roni, zdążył już z niej spaść i piękne 

kobiece  kształty  od  nowa  rozpaliły  pożądanie  Sama.  Wyobraził  sobie,  że  wkłada  dłoń  pod 

szkarłatny jedwab, pieści delikatne ciało... W ostatniej chwili zdołał nad sobą zapanować.

- Muszę zawieźć Jessie do doktora Hazeltona - odezwała się Roni.

background image

- Co jej się stało? - przestraszył się Sam.

- Marudziła cały dzień, a teraz ma gorączkę.

- Wysoką?

- Prawie trzydzieści dziewięć stopni. Sama nie wiem, co jej jest. Ubiorę się i jadę z małą do 

lekarza.

- Tak,  tak.  -  Sam  poczuł  obrzydzenie  do  samego  siebie  i  do  własnego  braku  opanowania.  -

Przepraszam cię, Loczku. Pojadę z wami.

- Po co? Sama sobie poradzę.

- No, wiesz, chyba...

- Chyba?  -  Roni  wreszcie  straciła  cierpliwość.  -  Nie  wierzysz,  że  potrafię  pojechać  z 

dzieckiem do lekarza? Nie masz do mnie zaufania? Uważasz, że jestem złą matką?

- No,  skądże!  -  nieoczekiwany  wybuch  żony  komplet  nie  go  zaskoczył.  -  Wcale  tak  nie 

uważam.

- Zejdź  mi  z  drogi  i  pozwól  zrobić  to,  co  uważam  za  słuszne.  -  Roni  wypchnęła  Sama  z 

łazienki i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.

Sam  wpatrywał  się  w  drzwi.  Przeklinał  w  duchu  własną  głupotę.  Przecież  dopiero  co 

tłumaczył sobie, że musi się zdobyć na cierpliwość.

No i co, durniu, pomyślał z goryczą, nie najlepiej zacząłeś.

- Nie płacz, kochanie - prosiła Roni. - Powiedz mi, co cię boli.

Jessie  wierciła  się  na  kolanach matki,  jakby  siedziała  na  rozżarzonych  węglach.  Płakała  i 

wypluwała  ukochany  smoczek.  Czoło  miała  rozpalone, oczy  szkliste.  Nie  chciała ani  butelki,  ani 

kocyka, ani nawet ulubionego misia.

Roni zupełnie nie wiedziała, jak ma pocieszyć małą, chorą istotkę.

- Wiem,  że  źle  się  czujesz  -  mówiła,  głaszcząc  rude  loczki.  Ale  Jessie  nie  chciała  się 

uspokoić. Roni wzięła ze stolika jakiś magazyn. - Poczytamy sobie.

Szelest papieru i kolorowe zdjęcia zaciekawiły Jessie. Roni odwracała strony, pokazując małej psy, 

koty, biżuterię i sztuczne uśmiechy gwiazd ekranu.

- Widzisz, a to jest największy cwaniak Hollywood - Roni dotknęła palcem twarzy Jacksona 

Diala, który afiszował się na jakimś przyjęciu z chudą, promiennie roześmianą blondynką.

Jestem  stara,  zmęczona  i  zupełnie  nie  radzę  sobie  z  życiem,  pomyślała  Roni,  szybko 

przewracając  kartkę.  Poświęciłam  dla  Jacksona  wszystko  i  bardzo  go  kochałam,  a  mimo  to  nie 

udało mi się zdobyć jego  miłości. Dla Sama też się poświęcam,  ale nawet  do łóżka nie mogę go 

zwabić.

Westchnęła ciężko. Miała za sobą nie przespaną noc i ciężki dzień, w ciągu którego nie było 

ani chwili na własną pracę. Nie była w najlepszej  formie, ale najczarniejsze myśli sprowokowała 

dopiero  kłótnia  z  Samem.  Kiedy  wpadł  do  łazienki,  Roni  myślała,  że  wreszcie  skończyły  się 

niedomówienia, wstydliwe dreptanie wokół siebie na paluszkach. Tymczasem on zrobił awanturę o 

jakiś głupi fotel. Chyba po raz setny pożałowała, że nie skorzystała z tego, co proponował jej Sam 

w noc poślubną. No cóż, stchórzyła i teraz ponosiła tego konsekwencje.

background image

Ależ ze mnie idiotka, myślała Roni. Odepchęłam takiego mężczyznę. Na dodatek już po ślubie. Ale 

przecież mogłam zmienić zdanie! Być może zresztą Sam też z tego prawa skorzystał i doszedł do 

wniosku, że nie będzie psuł związku, w który wszedł z określonego powodu, nie mającego zupełnie 

nic  wspólnego  z  seksem.  Nie  wolno  mi  mieć  do  niego  pretensji  o  to,  że  przyjął  do  wiadomości 

moje  własne  argumenty.  Co  ja  poradzę  na  to,  że  wszystko  się  przez  ten  czas  zmieniło?  Nie 

wiedziałam,  że  nie  da  się  żyć  pod  jednym  dachem  z  takim  przystojnym  mężczyzną  i  nawet  nie 

myśleć  o  miłości.  Dlaczego  on  nie  spróbuje?  Przecież  byłam  w  tej  łazience  prawie  naga,  a  Sam 

nawet mnie nie dotknął! Czy jestem aż tak odpychająca, czy też może brakuje mi tej cechy, która 

przyciąga  mężczyznę  do  kobiety?  Dlaczego  ja  go  wtedy  wygoniłam?  myślała  zrozpaczona. 

Straciłam  jedyną  okazję  ułożenia  sobie  życia  z  Samem.  No  cóż,  widać  taki  już  mój  los.  Nie 

wiedziałam,  że  tak  trudno  mi  będzie  wypełnić  warunki  tej  umowy,  którą  w  końcu  sama 

zaproponowałam.  Moja  wina  i  moje  zmartwienie.  Muszę  przywyknąć.  Wcześniej  czy  później 

pożądanie  ostygnie  i  znów  staniemy  się  z  Samem  przyjaciółmi.  Przeczekam.  Nie  będę  mu  się 

narzucać jak jakaś zakochana małolata.

- No, no. Kogo my tu widzimy? - tubalny głos doktora Hazeltona przerwał ponure rozmyślania 

Roni. Ciepły uśmiech starszego pana w mgnieniu oka rozjaśnił gabinet. - Witam cię, Veronico. Co 

się stało małej Jessie?

- Dzień  dobry,  doktorze.  -  Roni  rzuciła  gazetę  na  stolik  i  zerwała  się  z  miejsca.  Na  widok 

obcej twarzy Jessie wtuliła buzię w ramię opiekunki. - Mała ma gorączkę i nie chce nic jeść. Nie 

mam pojęcia, co jej się stało. Zrobiłam wszystko...

- Uspokój  się,  mamusiu.  Nic  złego  nic  zrobiłaś  -  pocieszał  ją  doktor  Hazelton.  -  Małe 

dziewczynki czasami chorują.

- Ale ona jest taka biedna.

- Nic dziwnego - doktor Hazelton badał Jessie, ani na chwilę nie przerywając rozmowy z jej 

nową matką. - Zresztą ty też nie wyglądasz najlepiej.

- Mam terminową pracę - powiedziała Roni, myśląc o ledwie rozpoczętym projekcie okładki. 

To,  że  doktor  zauważył  jej  zły  stan,  wprawiło  Roni  niemal  w  rozpacz.  -  Wciąż  się  nie  mogę 

wciągnąć w te wszystkie obowiązki matki.

- Sam ci nie pomaga?

- Pomaga. On ma wspaniały kontakt z Jessie, ale całymi dniami nie ma go w domu. Na farmie 

jest tyle pracy...

- Chciałby  dostać  ten  kontrakt  na  rodeo,  co?  -  Doktor  położył  Jessie  na  kozetce  i,  nie 

zwracając uwagi na jej wściekłe protesty, zbadał małej brzuszek. - Słyszałem, że Travis King też 

koło tego chodzi. Moim zdaniem oni powinni się połączyć.

- Sam nawet słyszeć o tym nie chce. - Roni wzięła na ręce zapłakaną dziewczynkę i przytuliła 

ją mocno do siebie. - Nie bardzo się lubią.

- Ciągle? Po tylu latach? - Doktor Hazelton z niedowierzaniem kręcił głową. - Co za głupota. 

Kenny zginął w wypadku. Nikt tu nie zawinił. Zresztą Kenny i Travis też się przyjaźnili. Tyle lat 

nienawidzić Travisa tylko za to, że to on tamtego wieczoru prowadził samochód...

- Mężczyźni bywają uparci jak osły. Czasami trudno się z nimi dogadać.

background image

- No  cóż,  moja  droga.  Pogadaj  ze  swoim  mężem,  a  zobaczysz,  że  na  pewno  ci  pomoże  -

poradził doktor Hazelton. - Zauważyłem u ciebie pierwsze objawy wyczerpania macierzyństwem, a 

przez kilka najbliższych dni będziesz miała pełne ręce roboty.

- Jessie jest bardzo chora? - Roni przeraziła się nie na żarty.

- Bez  paniki.  To  tylko  niegroźna  alergia  i  najbardziej  zainfekowane  uszy,  jakie  tej  wiosny 

widziałem. - Lekarz wręczył Roni receptę. - Antybiotyk i lek przeciwgorączkowy szybko sobie z 

tym poradzą.

- Bogu dzięki! - westchnęła z ulgą Roni, choć ręce wciąż jej się trzęsły.

- Dobrze sobie radzisz z małą, Veronico - pochwalił ją doktor Hazelton.

Dzięki  temu  poczuła  się  troszkę  lepiej.  Niewątpliwie  macierzyństwo  było  mocną  stroną 

Roni.  Za  każdym  razem,  kiedy  patrzyła  na  małą  Jessie,  ogarniała  ją  fala  bezbrzeżnej  miłości. 

Postanowiła  sobie,  że  będzie  najlepszą  matką  w  całym  Flat  Fork.  Wiedziała,  jak  ważny  jest  dla 

farmy  kontrakt,  o  który  Sam  zabiegał.  Postanowiła  nie  wciągać  męża  w  domowe  problemy  i 

pozwolić mu skoncentrować się na interesach.

Jeśli nawet nigdy więcej nie spojrzy na mnie jak na kobietę, to przynajmniej będzie musiał 

szanować we mnie partnera i pomocnika, pomyślała.

- Zadzwoń do mnie, jeśli będziesz chciała o coś zapytać, albo gdyby mała poczuła się gorzej. -

Doktor Hazelton poklepał Roni po ramieniu. - Taka infekcja potrafi sprawić sporo kłopotu.

- Dziękuję, doktorze - Roni skinęła starszemu panu głową. - Proszę się nie martwić. Na pewno 

sobie poradzę.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Po  pięciu  dniach  pielęgnowania  małej  dziewczynki  z  czerwonymi  jak  komunistyczna 

szturmówka uszami, Roni była kompletnie wyczerpana. Wprawdzie doktor Hazelton uprzedził ją, 

że  choroba  Jessie  może  być  kłopotliwa,  nie  powiedział  jednak,  że  wymęczy  ona  i  do  cna  ogłupi 

matkę.  Roni  związała  włosy  w  koński  ogon  i  zupełnie  zapomniała  o  ich  czesaniu.  Choćby  raz 

dziennie.  Nie  potrafiła  powiedzieć,  jak  długo  nie  zdejmowała  z  siebie  ubrania.  Na  domiar  złego 

ciężarówka,  którą  Sam  przewoził  bydło,  zepsuła  się  na  dobre,  skazując  właściciela  na  spędzenie 

nocy  w  połowie  drogi  pomiędzy  Flat  Fork  i  Wichita.  To  akurat  nie  było  takie  złe,  bo  Roni  była 

absolutnie pewna, że jej wygląd tego wieczoru wystraszyłby każdego mężczyznę.

- Jessie,  skarbie,  wypij  to  lekarstwo  -  błagała  Roni,  podsuwając  dziecku  łyżeczkę  pełną 

słodkiego syropu.

Była niewyspana i śmiertelnie zmęczona. Mały rudzielec najpierw odwracał buzię, a potem 

trzepnął w łyżeczkę pulchną  łapką. Różowy deszcz  spryskał ścianę, pościel  w łóżeczku i  ubrania 

obu pań.

- Jessie Marie Preston! - skarciła małą Roni. Wstała i niemal wrzuciła dziecko do łóżeczka. -

Naprawdę mam cię dosyć, moja panno.

Jessie w jednej chwili poderwała się na równe nóżki,  chwyciła brzeg łóżeczka i zapłakała 

tak przeraźliwie, że nawet umarły by się obudził. Roni jednak udała, że niczego nie słyszy. Zdjęła 

poplamioną  bluzkę,  wytarła  lepką  od  syropu  twarz.  Dopiero  potem  sięgnęła  po  buteleczkę  z 

lekarstwem. Z ponurą miną ponownie napełniła łyżeczkę różowym syropem.

- Co tu się dzieje?

Roni podniosła głowę. Do pokoju wszedł Sam. Piękny, potężny, ze szklanką zimnego piwa 

w dłoni. Wypoczęły, spokojny, wyspany...

- Gdzieś ty się podziewał? - zawołała Roni.

- Usiłowałem  uruchomić  ten  przeklęty  silnik.  -  Sam  spojrzał  na  nią  nieco  zdziwiony  jej 

niedbałym wyglądem i niczym nie usprawiedliwionym ostrym tonem głosu żony. - Jest do niczego. 

Nie mam pojęcia, co my teraz zrobimy.

- No  tak,  każdy  ma  swoje  kłopoty  -  mruknęła,  wpatrując  się  w  umieszczoną  na  łyżeczce 

miarkę.

- Pomóc ci w czymś?

- Nie - burknęła. Skoro postanowiła opiekować się dzieckiem, to musiała udowodnić całemu 

światu,  że  sama  potrafi  wywiązać  się  z  tego  zadania.  Jedną  ręką  unieruchomiła  małej  głowę,  a 

drugą wepchnęła łyżeczkę z lekarstwem w buzię Jessie.

Jessie przełknęła syrop, ale zakrztusiła się i przez chwilę nie mogła złapać tchu.

- Uważaj! - zawołał Sam.

Przerażona Roni chwyciła dziewczynkę na ręce i uderzyła ją w plecy. Jessie zwymiotowała 

zarówno kolację, jak i połknięte przed chwilą lekarstwo.

- Na miłość boską! Co ty wyprawiasz,  kobieto? - krzyknął Sam.

background image

- Nie  krzycz  na  mnie  .-  Roni  czystą  pieluszką  wycierała  buzię  i  piżamkę  wrzeszczącej 

wniebogłosy Jessie. Jej samej też chciało się płakać. - Robię, co mogę.

- Żeby ją udusić? - Sam odstawił szklankę.

- Nie masz prawa mnie krytykować! - W oczach Roni zabłysły łzy. - Nie wiesz, jak mi ciężko. 

Ona nie chce... Próbowałam...

- Weź się w garść, Loczku - wyciągnął do niej rękę.

- Łatwo  ci  mówić  -  chlipnęła  Roni.  -  Włóczysz  się  gdzieś  po  całych  dniach,  a  ja  siedzę  jak 

uwiązana  przy  chorym  dziecku.  Ona  wciąż  ma  gorączkę.  Jutro  powinnam  wysłać  tę  okładkę,  a 

prawie  nic  nie  zrobiłam!  -  Roni  na  dobre  się  rozpłakała.  -  Jeszcze  nigdy  nie  zawaliłam  żadnego 

terminu!

- Ja też nie chodzę na bale - bronił się Sam.

- Nie było cię tutaj - łkała Roni, a Jessie jej wtórowała.

- Boże  mój,  ty  jesteś  kompletnie  wykończona!  -  Sam  dopiero  teraz  zrozumiał,  o  co  tu 

naprawdę  chodzi.  -  Dlaczego  mi  nie  powiedziałaś,  że  potrzebujesz  pomocy?  Skąd  mogłem 

wiedzieć, kiedy mija ten twój przeklęty termin? Nie jestem jasnowidzem.

- Mogłeś zapytać - westchnęła. - Przecież ja wiem, że ty też masz mnóstwo pracy.

- Dla ciebie zawsze znajdę czas. Co ty mi chcesz udowodnić, Loczku? Przecież umówiliśmy 

się, że oboje zajmiemy się Jessie.

- Taka jestem zmęczona, Sam. - Zawstydzona Roni zwiesiła głowę. - Mam jeszcze tyle pracy.

- I  najwyraźniej  w  świecie  nie  masz  pojęcia,  na  czym  polegają  kontakty  międzyludzkie. 

Będziemy  musieli  nad  tym  popracować.  -  Sam  wziął  na  ręce  pochlipującą  jeszcze  Jessie.  Mała 

natychmiast się uspokoiła. - Ale teraz oficjalnie zwalniam cię z obowiązków.

- Muszę jej dać to lekarstwo...

- Ja to zrobię. - Sam pocałował żonę w czoło. Weź prysznic, prześpij się, a potem spokojnie 

popracujesz sobie nad tym swoim projektem. Dobrze?

-  Dobrze  -  patrzyła  na  niego  zapuchniętymi  oczami.  Jak  on  śmie  być  taki  miły,  myślała 

zrozpaczona. Jest najbardziej irytującym i najprzystojniejszym facetem na świecie.  Za to ja znów 

nawaliłam. Miałam tylko jeden obowiązek, a i tak nie dałam sobie rady.

- Nie zaczynaj od nowa - jęknął Sam, widząc że Roni znów zbiera się na płacz.

- Przepraszam - westchnęła. - Myślałam, że sobie poradzę.

- Daj  spokój,  Loczku.  Nawet  Bóg  czasami  potrzebnie  pomocy.  Zajmij  się  teraz  sobą,  a  ja 

posiedzę z Jessie.

- Ty pewnie też jesteś zmęczony.

-  Nie tak bardzo jak ty. I nie kłóć się ze mną. Zgoda? Roni nigdy by nie uwierzyła, że kąpiel, 

mała  przekąska  i  zaledwie  kilka  godzin  snu  mogą  postawić  człowieku  na  nogi.  Wchodząc  do 

pracowni,  już  miała  w  głowie  pomysł  na  pełną  kolorowych  kwiatów  okładkę.  Teraz  wystarczyło 

tylko  przenieść  to  wszystko  na  papier.  Zabrała  się  do  pracy  i  tak  była  nią  pochłonięta,  że  nie 

słyszała nawet, co dzieje się w domu.

background image

Kiedy skończyła i odeszła od stołu, żeby popatrzeć na ślicznie skomponowaną przez siebie 

łąkę,  była  już  trzecia  nad  ranem.  Wyjęła  jeszcze  kopertę  i  napisała  Samowi  kartkę  z  prośbą  o 

zapakowanie pracy i wysłanie jej wraz z poranną pocztą.

Nieprzytomna  poszła  do  pokoju.  Nie  zapalając  światła,  podeszła  do  łóżka.  Potknęła  się. 

Chciała się oprzeć o dziecinne łóżeczko, ale w miejscu, gdzie ono powinno stać, niczego nie było. 

Roni po omacku znalazła nocną lampkę. Kiedy ją zapaliła, okazało się, że i pościel, i materace z jej 

łóżka zniknęły, tak samo jak łóżeczko dziecka i jak sama Jessie.

W  tej  sytuacji  nie  pozostało  Roni  nic  innego  jak  pójść  do  sypialni  Sama.  Jej  mąż  spał 

smacznie w ogromnym łożu, a obok niego, z palcem w buzi i wypiętą pupą, posapywała Jessie. Nie 

namyślając się długo, Roni cicho wsunęła się do łóżka i natychmiast zasnęła.

Sam zwykle budził się tuż przed świtem. Tego ranka poczuł, że dzieje się coś niezwyczajnego. To 

coś miało jedwabistą skórę, było ciepłe, milutko zaokrąglone i mocno się do niego przytulało. Sam 

westchnął i otworzył jedno oko.

Jessie  leżała  obok  na  poduszce.  Spała  teraz  spokojnie.  Policzki  miała  różowe,  ale 

temperatura  znacznie  jej  spadła.  Za  to  na  piersi  Sama  smacznie  spała  Roni.  Podciągnięta 

bawełniana koszulka ukazywała jej zgrabne nogi i rąbek majteczek z turkusowej satyny.

Sam  mocno  zacisnął  powieki.  I  zęby,  bo  wyć  mu  się  chciało.  Bez  trudu  mógłby  ugasić 

trawiący go od tygodni ogień. Roni tak do niego przylgnęła, jakby naprawdę była jego własnością. 

Zresztą ona pewnie też to czuła, bo inaczej przecież nie tuliłaby się do niego we śnie.

Ostrożnie  dotknął  ciemnych  włosów  żony,  potem  jej  twarzy  i  ramienia.  Czuł  się  jak 

złodziej, ale nie potrafił się powstrzymać.

- Co? - zapytała Roni, której instynkt macierzyński nakazywał spać czujnie. Nieprzytomnymi 

oczami patrzyła na Sama. - Co się stało? Jessie...

- Ciii. Jessie śpi - uspokoił ją szeptem. - Nic się nie stało. Śpij.

-  Aha. - Zadowolona ułożyła głowę na ramieniu męża, a nogę oparła o jego biodro.

Sam  oblał  się  potem.  Zagryzł  wargi  aż  do  bólu.  Po  chwili  Roni  zasnęła  na  dobre,  a  Sam 

ostrożnie wstał z łóżka, dowlókł się do łazienki i stanął pod strumieniem lodowatej wody.

Kiedy w porze śniadania  wrócił do domu,  obie panie wciąż mocno spały.  Postanowił,  że  nie 

będzie  ich  budził.  Zapakował  do  koperty  projekt  Roni  i  wybrał  się  na  pocztę.  Przy  okazji  chciał 

także zajrzeć do banku. Ciężarówki nie dało się już uratować, a bez kredytu Sam nie był w stanie 

kupić nowej.

Wizyta w banku okazała się nie tylko nieprzyjemna, ale wręcz upokarzająca.

- Przykro mi - tłumaczył się Jack Phillips, szef działu kredytów. - Dyrekcja jest nieugięta. Nie 

możesz  dostać  kredytu,  dopóki  nie  spłacisz  choć  części  poprzedniej  pożyczki.  Naprawdę  nic  nie 

mogę dla ciebie zrobić.

- Rozumiem i  dziękuję. - Sam  już miał wyjść  z  gabinetu, gdy przyszła mu  do głowy pewna 

myśl. - A gdybym podpisał z Buzzem Henry ten kontrakt na dostawę bydła na rodeo w Wichita? 

Czy wtedy coś by się zmieniło?

- No,  tak  -  odrzekł  z  namysłem  Jack.  -  Podpisany  kontrakt  sprawi,  że  będziesz  w  zupełnie 

innej sytuacji. Masz jakieś szanse?

background image

- Powiedzmy, że robię wszystko, co w ludzkiej mocy.

- Wobec tego życzę powodzenia. Daj mi znać, jak ci poszło.

- Oczywiście. - Sam wcisnął na głowę kapelusz i wyszedł na ulicę.

Gorące  majowe  słońce  ogrzewało  senne  ulice  Flat  Fork.  Dzwony  kościoła  metodystów 

oznajmiły,  że  jest  już  jedenasta,  ale  po  niedużym  centrum  handlowym  miasteczka,  które  od 

pięćdziesięciu lat niewiele się zmieniło, kręciło się zaledwie parę zakurzonych ciężarówek i kilka 

samochodów. Pomarańczowy szyld apteki Kelly przypomniał Samowi, że musi wykupić lekarstwo 

dla Jessie. Większa część różowego syropu pokrywała ściany dziecięcego pokoju, a ponieważ był 

to dopiero początek kuracji, należało się zaopatrzyć w większą ilość leku.

W  aptece  było  ciemno,  chłodno  i  pachniało  środkami  dezynfekcyjnymi.  Przy  ladzie  stał 

wysoki kowboj z wąsami i ręką na temblaku.

- A  wiesz  ty,  skarbie,  dlaczego  kowboje  ujeżdżają  byki?  -  zagadywał  stojącą  za  kontuarem 

ładną blondynkę.

- Nie wiem - zachichotała dziewczyna, podając mu lekarstwo.

- Żeby poznać jakąś pielęgniarkę - kowboj zmrużył łobuzersko oko.

Sam  w  mgnieniu  oka  rozpoznał  Travisa  Kinga.  Kobiety  zawsze  ciągnęły  do  niego  jak 

muchy do miodu i to akurat do tej pory się nie zmieniło, pomyślał. Nadal też wszczyna awantury i 

przy byle okazji wdaje się w bójki, choć w zasadzie ludzie go lubią, a kobiety ubóstwiają. Gdyby 

wtedy się nie upił, to Kenny pewnie żyłby do dzisiaj.

- Ty  chyba  nie  narzekasz  na  brak  znajomości  wśród  pielęgniarek,  Travis  -  zaśmiała  się 

blondynka.

- Wśród  lekarek  też.  -  Travis  puścił  do  niej  oko.  -  Nawet  sobie  nie  wyobrażasz,  jak  wy-

krochmalony biały fartuch działa na męską wyobraźnię.

Blondynka,  która  właśnie  taki  fartuch  miała  na  sobie  zaczerwieniła  się  po  same  uszy. 

Dopiero teraz zauważyła nowego klienta.

- Cześć, Sam - powiedziała. - W czym ci mogę pomóc?

- Cześć - Sam podał jej receptę. - To dla Jessie.

- Cześć,  Sam  -  Travis  odwrócił  się  do  przybysza.  Już  się  nie  uśmiechał.  -  Dawno  się  nie 

widzieliśmy.

- Cześć, Travis - Sam lekko skinął głową.

- Słyszałem, że znów się dałeś złapać. Tym razem Roni Daniels? Dobrze mówię?

- Dobrze.

- Szczęściarz z ciebie.

- I ja tak myślę. - Sam rzucił okiem na ogromny medal z rodeo, który Travis miał przy pasku, 

a potem na jego opartą na temblaku rękę. - Widzę, że ciągle ujeżdżasz największe byki.

- Dobrze widzisz - Travis wzruszył ramionami, - Z tego są pieniądze.

- Miałeś o jeden wypadek za dużo, co?

Travis najeżył się. W lot zrozumiał ukryte znaczenie tego zdania. Uznał jednak, że lepiej nie 

zwracać uwagi na żadne wzmianki dotyczące przeszłości.

- A, ten drobiazg - uśmiechnął się, spoglądając wymownie na pokiereszowane ramię. 

background image

- Trochę się potłukłem. Przed czerwcowym rodeo w Reno wszystko zdąży się wygoić.

- Nie jesteś już trochę za stary na ten sport?

- Skąd! Jestem niezniszczalny. I za biedny, żeby się teraz wycofać. Poza tym kupiłem ostatnio 

kilka sztuk meksykańskich corrientes.

Sam  nastawił  uszu.  Bydło  rasy  corrientes  chętnie  kupowano  na  rodeo.  Dostawca,  który 

hodował takie byki, bez trudu wygrywał każdy przetarg.

- Jak się dogadam z Buzzem Henry - mówił Travis – to może załapię się na rodeo w Wichita. 

Mówią, że ty też kombinujesz z Buzzem. Sprzedajesz mu byki Brahma, co?

- Niewykluczone - odrzekł tajemniczo Sam, który w interesach nie lubił gry w otwarte karty.

- Nie  chcesz,  to  nie  mów  -  roześmiał  się  smutno  Travis.  -  Ale  my  dwaj  moglibyśmy 

przedstawić Buzzowi propozycję nie do odrzucenia. Daj mi znać, jak się nad tym zastanowisz.

- Dobrze  -  zgodził  się  Sam,  choć  pomyślał,  że  prędzej  go  piekło  pochłonie,  niż  wejdzie  w 

spółkę z Travisem Kingiem. 

- Nie  masz  zamiaru  mi  wybaczyć,  co?  -  zapytał  ponuro  Travis,  któremu  to  jedno  krótkie 

słowo Sama wystarczyło za całą odpowiedź.

- Kenny nie żyje. - Sam nawet nie próbował udawać, że nie wie, o co Travisowi chodzi.

- Obaj byliśmy wtedy zalani, do cholery. Tak, popełniłem błąd.

- Błąd? - zawołał ze złością Sam. - Ode mnie rozgrzeszenia nie otrzymasz.

- Nie spodziewam się zrozumienia ze strony hardego Prestona. - Travis włożył do kieszeni 

swoje  pigułki.  Poruszał  się  sztywno  jak  manekin,  z  czego  łatwo  było  wywnioskować,  że 

potłuczone ramię nie jest jedyną kontuzją, jakiej ostatnio doznał. - Wieszaj sobie na mnie psy, ale 

i ja słono zapłaciłem za tamten wieczór. Do dzisiaj płacę.

Sam  się  nie  odezwał.  Zobaczył  w  oczach  Travisa  żal,  a  nawet  rozpacz.  Ale  za  chwilę 

twarz kowboja znów zaczęła przypominać maskę wykrzywioną zdawkowym uśmiechem. Travis 

skłonił się stojącej za ladą dziewczynie.

- Przekaż  Roni  moje  najserdeczniejsze  życzenia  -  powiedział  do  Sama.  -  Mam  nadzieję,  że 

wie, w co się wpakowała.

Te ostatnie słowa Travisa jeszcze długo nie dawały Samowi spokoju. Roni na pewno wie, w 

co się wpakowała myślał, jadąc do domu. Tym bardziej że to ona zaaranżowała nasze małżeństwo. 

A  może  nie  wiedziała?  -  podpowiadało  mu  niezbyt  czyste  sumienie.  Pewnie  nie  spodziewała  się 

takich przejść z Jessie ani moich kłopotów, które równie dobrze mogą się skończyć bankructwem. 

A już na pewno nie miała pojęcia, że własny mąż będzie ją we śnie napastował. Marnym ojcem i 

mężem się okazałem, rozmyślał ponuro Sam. Nie umiem nawet utrzymać rodziny. A teraz jeszcze i 

to... Miałem dać Roni trochę czasu, żeby się do mnie przyzwyczaiła i aby kiedyś wreszcie zechciała 

ze mną spać w jednym łóżku. Pragnę tej kobiety i dlatego naprawdę muszę nad sobą panować. Taka 

sytuacja jaka miała miejsce dziś rano, nie ma prawa się powtórzyć.

Postanowił,  że zajmie  się po południu  dzieckiem, żeby Roni  mogła trochę  odpocząć, a na 

piątek zamówi opiekunkę i zabierze żonę do baru Rosie na cotygodniową pogawędkę.

Zadowolony z siebie i z genialnego planu wkroczył do domu. Zdumiał się tylko, że zamiast 

szpitala,  którego  się  spodziewał,  zastał  dom  zamieniony  w  pracownię  artysty.  Z  radia  płynęła 

background image

muzyka country, na kuchni stał garnek z pięknie pachnącym jedzeniem, w salonie znajdowały się 

wszystkie meble Jessie, a w całym domu czuć było zapach świeżej farby.

- Sam? Czy to ty? - Roni wyjrzała z dziecinnego pokoju. Wyglądała pięknie i nikt by się nie 

domyślił, że jeszcze wczoraj była kobiecym wrakiem. - Jesteś nareszcie. Gdzie się podziewałeś tak 

długo? Jadłeś coś? W garnku jest zupa...

- Zaraz,  zaraz,  nie  tak  szybko  -  mitygował  ją  Sam.  Podszedł  do  żony,  patrząc  z 

niedowierzaniem, jak z chlipiącego biedactwa przemieniła się w jego dawną, dobrze znaną Roni. -

Jak się czujesz?

- Świetnie - uśmiechnęła się do niego. - Spałam jak zabita. A ty?

- No... - Sam odepchnął od siebie wspomnienie przytulonej do niego kobiety. Z najwyższym 

trudem odsunął się od niej. Gdyby mu się to nie udało, wszystkie jego postanowienia i dobre chęci 

w jednej chwili wzięliby diabli. - Ja też dobrze spałem. Co z Jessie?

- Sam  zobacz  -  Roni  pokazała  mu  siedzącą  w  chodziku  i  radośnie  przemawiającą  w  swoim 

niemowlęcym języku do gumowych zabawek dziewczynkę. - Nie ma gorączki.

- Bogu dzięki i za to. - Dopiero teraz Sam zauważył, że dziecinny pokój jest prawie pusty, a na 

podłodze porozkładane są gazety. - Co tu się dzieje?

- A,  wiesz,  zaczęłam  zeskrobywać ze  ścian  ten  syrop.  Ale  doszłam  do  wniosku,  że  prościej 

będzie je pomalować. Mówiłam ci zresztą, że trzeba coś zrobić z tym pokojem. Postanowiłam, że 

zrobię to teraz. Może być fresk? Jak myślisz?

- Fresk? - Sam nie mógł nadążyć za tryskającą energią żoną.

- Mam fantastyczny pomysł - entuzjazmowała się Roni. - Namaluję łąkę. Zobaczysz, będzie 

piękna jak prawdziwa. Zgadzasz się?

- Co? Pewnie, że się zgadzam. Nie chciałbym tylko, żebyś się na śmierć zapracowała.

- To przyjemność, a nie praca. Zresztą zostało mi jeszcze mnóstwo farb. - Leciutko popchnęła 

chodzik Jessie w stronę drzwi, a potem wzięła Sama pod rękę. - Chodź. Zjesz obiad i opowiesz mi, 

jak ci poszło w banku.

- Skąd wiesz, że byłem w banku?

- Angel mi powiedział, że się tam wybierasz. – Roni dała dziecku drewnianą łyżkę do zabawy, 

a potem nalała Samowi zupy do talerza. - Bardzo źle z ciężarówką?

- Nic z niej nie będzie.

- To co teraz zrobimy? - Postawiła na stole koszyk z chlebem.

- Nic nie zrobimy.

- Ale...

- To  moje  zmartwienie!  -  zawołał  Sam  i  zabrał  się  do  jedzenia.  Tylko  w  ten  sposób  mógł 

uniknąć trudnych pytań.

Ten  gwałtowny  wybuch  niepomiernie  zdziwił  Roni.  Stanęła  za  mężowskim  krzesłem.  Sam 

drgnął gwałtownie, kiedy położyła mu ręce na ramionach.

- Czy to nie ty przypadkiem zrobiłeś mi wczoraj wykład na temat stosunków międzyludzkich? 

- zapytała cicho. - Nie możemy mieszkać pod jednym dachem, kowboju, jeśli nie będziesz ze mną 

szczery. Powiedz mi, co się dzieje.

background image

- Dobrze! - Sam cisnął łyżkę na stół. Złościło go, że żona przyparła go do muru, a na domiar 

złego  delikatny  dotyk  jej  dłoni  znów  rozpalił  w  nim  pożądanie.  -  Chcesz  znać  prawdę?  Bardzo 

proszę!

Zwięźle przedstawił jej całą sytuację. Opowiedział o ciężarówce, o wizycie w banku i o tym, że 

jedyną nadzieją dla farmy jest podpisanie kontraktu z Buzzem Henry.

- Rozumiem - powiedziała Roni. - Jesteśmy między młotem a kowadłem. Ale to nie wszystko. 

Co jeszcze cię gryzie?

- Nic.

- Sam...  -  znanym  z  dzieciństwa  gestem  uszczypnęła  go  lekko  w  szyję.  -  Jesteśmy 

przyjaciółmi. Zapomniałeś?

- Przestaniesz wreszcie? - schwycił ją za rękę i postawił przed sobą. Roni miała taką minę, że 

nie  mógł  się  wykręcić  od  wyznania  jej  prawdy.  -  No  dobrze,  powiem  ci.  W  aptece  spotkałem 

Travisa. Okazuje się, że ma parę byczków rasy corrientes i też chce robić interesy z Buzzem Henry. 

Nie wiesz nawet, jaki jest bezczelny! Zaproponował, żebyśmy utworzyli spółkę.

- To nie jest taki zły pomysł. Moim zdaniem powinieneś się nad tym poważnie zastanowić.

- Zwariowałaś?

- On hoduje bydło do wiązania, a ty do ujeżdżania - mówiła Roni z namysłem. - Gdybyś miał 

wspólnika,  zmniejszyłbyś  wydatki  o  połowę.  Znasz  się  na  hodowli  jak  nikt  na  świecie,  ale  nie 

lubisz  handlować  i  podróżować.  Travis  za  to  nic  nie  wie  o  hodowli,  ale  ma  łeb  do  interesów. 

Sprzedałby lodówkę Eskimosowi.

- Chyba  oszalałaś.  Ja  miałbym  się  wiązać  z  tym  obibokiem?  -  oburzył  się  Sam.  -  Lepiej 

zatrzymaj te swoje głupie rady dla siebie.

- Zanim zostałam twoją żoną, chętnie korzystałeś z moich „głupich rad" - odparowała Roni.

- Nie zaczynaj wszystkiego od nowa...

- Mówię  prawdę.  Te  twoje  pretensje  do  Travisa  nie  są  w  pełni  uzasadnione.  Powinieneś 

wreszcie mu przebaczyć, Sam. Jeśli nie dla Travisa, to zrób to dla siebie.

- Przebaczyć? Nie mogę.

- Więc podejdź do tego inaczej. Czy możesz sobie pozwolić na dumę, która każe ci odrzucić 

szansę  uratowania  Lazy  Diamond?  -  zapytała  Roni,  choć  doskonale  wiedziała,  jak  głęboko  rani 

męża.

- Nie spodziewałem się, że stać cię na taką podłość.

- Sam był naprawdę wściekły.

-  Wobec tego powiedz mi, co masz zamiar zrobić?

- Wymyślę  coś,  do  jasnej  cholery!  Jakoś  dostarczę  do  Denton  te  trzy  byki.  Może  pożyczę 

ciężarówkę od Bucka Dawsona.

- W ostateczności mógłbyś sprzedać kawałek ziemi - myślała głośno Roni.

- To niczego nie rozwiąże.

- Więc pozwól sobie pomóc. Mam trochę oszczędności...

- Nie  ma  mowy!  -  Sam  gwałtownie  wstał  od  stołu.  Nie  mógł  znieść  myśli,  że  nie  potrafi 

utrzymać rodziny.

background image

- Przecież  jesteśmy  wspólnikami.  -  Roni  także  się  zdenerwowała.  -  Dlaczego  nie  chcesz 

skorzystać z moich pieniędzy? Nie chodzi przecież o ciebie, ani nawet o mnie, tylko o Jessie.

- Byłbym  skończonym  egoistą,  gdybym  przy  byle  okazji  chciał  wykorzystywać  twoje 

pieniądze  -  odrzekł  Sam  z  dumą  w  głosie.  Dopiero  wówczas  kiedy  zrozumiał,  że  sprawił  żonie 

przykrość,  próbował  się  wytłumaczyć.  -  Naprawdę  wszystko  będzie  dobrze.  Wymyślę  coś, 

zobaczysz. Nie martw się, Loczku.

- Dobrze. - Roni po krótkim namyśle dała za wygraną. Jeśli tego chcesz. Widziałeś już, czego 

Jessie się dziś nauczyła?

- Nie. Czego? - prawie wykrzyknął Sam, uradowany zmianą tematu.

- Chodź, Jessie. - Roni wyjęła dziecko z chodzika i podała je Samowi. - Pokaż tatusiowi, jak 

się gniecie ciasto.

Za  namową  Roni  mały  rudzielec  złożył  rączki  i  zaczął  wykonywać  takie  ruchy,  jakby 

naprawdę miał między nimi ciasto.

Chyba mamy cudowne dziecko, mamusiu - uśmiechnął się Sam. - Jeśli mała jest już zdrowa, 

to może namówisz Krystal, żeby zabrała ją w piątek do siebie? Wybralibyśmy się do Rosie.

- Bardzo chętnie - uśmiechnęła się Roni.

- Pomyślałem sobie - mówił Sam, podnosząc wysoko piszczącą z radości Jessie - że zajmę się 

teraz małą. Będziesz mogła odpocząć...

- Bardzo jesteś miły - Roni popatrzyła na niego z czułością - ale ja nie jestem zmęczona. Za to 

ty masz pewnie mnóstwo pracy.

- Kochanie, na farmie zawsze jest coś do zrobienia.

- Właśnie zaczęłam się z tym oswajać - roześmiała się Roni.

- Powinienem  sprawdzić  poziom  wody  w  północnym  stawie,  zanim  przepędzimy  tam 

jednoroczniaki.

- Wobec  tego  rzeczywiście  możesz  zabrać  Jessie  na  przejażdżkę.  Na  pewno  będzie 

zachwycona. A tych parę godzin spokoju wykorzystam na przygotowanie fresku.

- Umowa  stoi.  Jedziesz  ze  mną,  okruszku  -  pogłaskał  dziewczynkę  po  policzku.  -  Chcesz 

pojechać z tatusiem?

Jessie zareagowała na te słowa radosnym gaworzeniem, czym oboje rodziców wprawiła w 

zachwyt.

- Niedługo wrócimy - powiedział Sam, zdejmując z kołka kapelusz.

- Bawcie się dobrze. - Roni odprowadziła ich aż na ganek. - Aha, mam nadzieję, że nie będzie 

ci przeszkadzało, jeśli ja i Jessie jeszcze parę nocy prześpimy w twoim pokoju.

- Co? W moim łóżku? Znowu?

- Farba  strasznie  cuchnie  -  tłumaczyła  się  Roni.  -  Chyba  nie  chcesz,  żeby  Jessie  wdychała 

trujące opary. Mogłoby jej to zaszkodzić.

-  Nie. Pewnie, że nie - wydusił z trudem Sam.

Czy  ta  dziewczyna  w  ogóle  ma  pojęcie,  co  dla  mnie  oznacza  jej  propozycja?  -  myślał 

gorączkowo.  Jakże  ja  mam  dotrzymać  słowa,  jeśli  ona  przez  kilka  nocy,  prawie  naga,  ma  leżeć 

obok mnie?

background image

- A mojego łóżka też nie ma po co słać, dopóki nie skończę tam malować - ciągnęła Roni, jakby 

naprawdę nie zauważyła, co dzieje się z jej mężem.

- No... tak. - Argumenty Roni były tak logiczne, że w żaden sposób nie dało się ich podważyć. -

Chyba masz rację.

- Dzięki. - Stanęła na palcach i po przyjacielsku pocałowała Sama w policzek. - Wiedziałam, że 

się zgodzisz.

- A miałem inne wyjście? pomyślał Sam. Jestem w pułapce. Znów te tortury! Mieć tak cudowną 

istotę przy sobie i nie móc jej dotknąć! Myślałby kto...

Spojrzał  podejrzliwie  na  żonę.  Roni  miała  zupełnie  niewinny  wyraz  twarzy.  Nie,  ona  jest 

szczera, pomyślał. Nie będę się w niej doszukiwać fałszu. Mogę tylko robić dobrą minę do złej gry i 

znosić wszystko z uśmiechem.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Jessie  piszczała  radośnie,  naśladując  swoją  żółtą  kaczuszkę,  którą  zazwyczaj  bawiła  się 

podczas  kąpieli,  za  to  Roni  nie  miała  powodów  do  radości.  Przespała  w  łóżku  Sama  całe  cztery 

noce.  Wykorzystała  pełny  asortyment  najdelikatniejszej  bielizny,  a  on  tymczasem  najzwyczajniej 

na świecie chrapał.

Chyba  muszę  wejść  do  łóżka  nago,  żeby  raczył  mnie  zauważyć,  myślała  rozżalona.  Ten 

facet jest ze stali. Z twardej, hartowanej stali.  Innego wytłumaczenia nie ma. Wprawdzie razem z 

nami w pokoju spała Jessie, Sam ma mnóstwo kłopotów, ale przecież jest mężczyzną z krwi i kości! 

A może już go nie interesuję?,

Za  to  fresk  udał  się  wspaniale.  Roni  namalowała  przepiękny  krajobraz  z  podobnymi  do 

krasnoludków  skunksami,  ślicznymi  kaktusami,  przemiłą  rodzinką  kojotów  i  ogromną  ilością 

kwiatów. Włożyła w tę pracę mnóstwo serca i całą nie wykorzystaną przez Sama energię.

Kiedy malowała, opowiadała Jessie przeróżne historie o zwierzątkach, które pojawiły się na 

ścianach,  o  krasnoludkach  i  w  ogóle  o  wszystkim,  co  jest  i  czego  nie  ma.  Roni  uznała,  że  przy 

odrobinie wysiłku z tych opowieści i rysunków mogłaby powstać całkiem sympatyczna książeczka 

dla dzieci, z której dochód zasiliłby fundusz szkolny Jessie. Była to dla niej jedyna satysfakcja. Jej 

kobieca  godność  bardzo  w  tych  dniach  ucierpiała.  Roni  zastanawiała  się,  czy  nie  powinna 

powiedzieć  Samowi,  że  zmieniła  zdanie.  Z  drugiej  strony  bała  się  bardzo,  że  teraz  mąż  jej  nie 

zechce.

Po  czymś  takim  nie  mogłabym  mu  spojrzeć  w  oczy,  myślała,  uśmiechając  się  do 

uszczęśliwionej  Jessie.  Zbyt  sobie  cenię  naszą  przyjaźń,  żeby  przypierać  Sama  do  muru.  A  na 

subtelne uwodzenie on jest zupełnie niewrażliwy. Oszaleć można!

- Za chwilę  wychodzimy  - powiedziała do  Jessie.- Woda  zupełnie  ostygła.  Doleję  ci trochę 

ciepłej.

Kurek znów się zaciął. Roni chciała go odkręcić, ale całe przeklęte urządzenie zostało jej w 

dłoni i z rury pociekła gorąca woda. Wrzątek sparzył dziewczynie rękę. Roni krzyknęła nie tyle z 

bólu, co ze strachu o Jessie. Wyciągnęła dziecko z wanny, a mała krzyczała tak rozpaczliwie, że w 

Roni zamarło serce.

- Mój Boże! Jessie!

- Co  tu  się  znowu  dzieje?  -  zawołał  Sam,  wpadając  do  łazienki.  Nie  zdążył  nawet  odstawić 

kubka z kawą.

Pobladła  ze  strachu  Roni  dokładnie  obejrzała  zapłakaną  dziewczynkę.  Na  szczęście  na 

delikatnej skórze Jessie nie było ani śladu oparzenia.

- Nic  jej  nie  jest  -  odetchnęła  z  ulgą.  Tuliła  do  siebie  całkiem  mokrą  Jessie,  zupełnie  nie 

zważając na to, że jej własna jedwabna koszulka nasiąkła wodą i przy kleiła się do ciała jak druga 

skóra. - Na szczęście tylko się przestraszyła. Zrób coś z tą wodą! Gdzie jest zawór?

- To  stara  instalacja.  -  Sam  bezradnie  rozglądał  się  po  łazience.  -  Chyba  nie  ma  tu  żadnych 

zaworów. Muszę wyłączyć pompę.

background image

- Fantastycznie!  -  Strach  minął  i  teraz  Roni  po  prostu  wpadła  we  wściekłość.  -  Wcale  nie 

będziemy mieli wody. Tyle razy cię prosiłam, żebyś naprawił to świństwo.

- Właśnie miałem zamiar się do tego zabrać...

- Zabrać! - krzyknęła Roni. - Dziecko mogło się poparzyć! Ale ciebie to nie obchodzi.

- Co ty wygadujesz, Loczku. Oczywiście, że mnie obchodzi.

- Przedziwny sposób okazywania troskliwości! - Strach i upokorzenia ostatnich nocy sprawiły, 

że Roni się rozpłakała. - Sto razy ci mówiłam, że to się może zdarzyć. Ale ty jesteś tak zajęty tymi 

swoimi krowami, że nie myślisz nawet o zaspokojeniu podstawowych potrzeb najbliższej rodziny. 

Ten dom za chwilę zawali się nam na głowy, a ty i tak tego nie zauważysz.

- Jeśli przestanę się zajmować tymi swoimi krowami, to niczego nie będziemy mogli naprawić 

- powiedział ponury jak gradowa chmura Sam.

- Gdyby  nie  ta  twoja  głupia  duma  i  cholerny  upór,  już  dawno  byś  coś  z  tym  zrobił.  -  Roni 

owinęła dziecko ręcznikiem.

- Pieniądze nie są najważniejsze. Nie wiedziałem, że zaczniesz zachowywać się jak Shelly.

- Ty bydlaku - wyszeptała pobladła nagle Roni. Ominęła go i z dzieckiem na rękach wyszła z 

łazienki.

- Do diabła! Roni! - schwycił ją za ramię. Syknęła z bólu. Sam podciągnął rękaw jej koszuli. 

Na  ramieniu  dziewczyny  widniała  ogromna,  czerwona  plama,  na  której  już  zaczęły  się  tworzyć 

pęcherze.

- Mogłaś mi powiedzieć, że się oparzyłaś - powiedział.

- Sama potrafię o siebie zadbać - wyrwała mu rękę - Dotąd jakoś radziłam sobie bez ciebie.

- Przyniosę maść... - Sam udał, że nie usłyszał jej słów choć musiał zacisnąć zęby, żeby nie 

wybuchnąć gniewem.

- Lepiej zakręć wodę, zanim zaleje cały dom. Muszę ubrać Jessie, bo znowu się rozchoruje.

Przez ciebie, pomyślała i chociaż nie powiedziała tego głośno, Sam miał wrażenie, jakby je 

wykrzyczała.

- Dobrze. Rób, jak uważasz. - Wyciągnął korek z wanny.

- Możesz być pewien, że zrobię - zawołała i wybiegła z łazienki.

Chwilę  później  usłyszała  trzaśniecie  drzwi  wejściowych.  Zanim  zdążyła  ubrać  Jessie,  w 

całym domu rozległ się gulgot opróżnianych z wody rur, a zaraz potem pisk opon ruszającej spod 

domu furgonetki.

No i dobrze, pomyślała z goryczą Roni. Nie jest mi do szczęścia potrzebny. Szczególnie po 

tym, co przed chwilą powiedział. Ktoś w końcu musi się zająć domem i wygląda na to, że tym kimś 

mam być ja.

Otarła zapłakane oczy, zapięła Jessie sukienkę i pocałowała dziewczynkę w mokrą jeszcze 

główkę.

- Chodź, skarbie - westchnęła. - Mamusia musi coś załatwić.

background image

Sam  wiedział,  że  winien  jest  żonie  przeprosiny.  Inny  mężczyzna  na  jego  miejscu 

przyniósłby do  domu  bukiet  róż,  ale  Sam  wymyślił  coś  lepszego. Obok  niego na  fotelu  pasażera 

pyszniła się wielka torba z nadrukiem sklepu żelaznego. Kolanka, rury, krany i uszczelki nie były 

wprawdzie zbyt romantycznym podarunkiem, Sam był jednak pewien, że Roni doceni praktyczne i 

symboliczne znaczenie prezentu. I może przy okazji wybaczy skruszonemu małżonkowi. Położenie 

słońca na niebie i burczenie pustego brzucha oznajmiały porę obiadową. Nawet dobrze się stało, że 

tak  dużo  czasu  zabrało  mu  przyciągnięcie  przyczepy  Bucka  Dawsona.  Po  porannej  awanturze 

zarówno Sam, jak i Roni potrzebowali trochę czasu, żeby ochłonąć.

To  wszystko  przez  panujący  upał,  tłumaczył  sobie  Sam.  Tylko  dlatego  oboje 

wybuchnęliśmy gniewem, zamiast cieszyć się i dziękować Bogu, że nic złego się nie stało. Tak, na 

pewno,  zakpił  z  samego  siebie.  Faktycznie,  to  wszystko  dzieje  się  przez  żar,  ale  nie  ten  z  nieba. 

Pożądanie doprowadza mnie do szału. Nie mogę przez to jasno myśleć, nie potrafię skoncentrować 

się  na  ważnych  sprawach,  takich  jak  na  przykład  ratowanie  Lazy  Diamond  od  bankructwa. 

Normalny  facet  nie  może  spać  w  jednym  łóżku  z  piękną  kobietą  i  nie  zwariować.  Coś  wreszcie 

musi się stać.

Przed domem w Lazy Diamond stała biała furgonetka. Po ganku kręcili się jacyś ludzie, a 

na podwórku piętrzyła się sterta śmieci, na szczycie której królowała stara, pordzewiała wanna.

-  Co,  do  cholery...  -  zaczął  Sam.  Wysiadł  z  samochodu  i  dopiero  wtedy  przeczytał 

wymalowany na drzwiach białej furgonetki napis: „Hydraulik Cutler. Naprawy i reperacje".

Samowi  krew  uderzyła  do  głowy.  Przeklął  w  duchu  i  Roni,  i  wszystkie  jej  genialne 

pomysły.

-  Cześć,  Sam  -  zawołał  Steve  Cutler,  który  właśnie  wyszedł  z  domu.  -  Nie  przejmuj  się 

bałaganem. Jak skończymy, to wszystko posprzątamy.

Zawsze  uśmiechnięty  Steve  poklepał  Sama  po  ramieniu.  Pogwizdując,  poszedł  do 

furgonetki, nie zauważywszy nawet braku entuzjazmu gospodarza.

W domu panował hałas i nieopisany bałagan. Roni z dzieckiem na rękach przyglądała się, 

jak demolują łazienkę i  kuchnię. Rozpromieniona, nawet nie zauważyła powrotu męża. Drgnęła, 

kiedy dotknął jej ramienia.

- Co tu się, u diabła, dzieje? - warknął Sam.

- A jak ci się wydaje? - zapytała wojowniczym tonem. - Wymiana rur.

- Nie stać mnie na to - powiedział Sam z groźną miną.

- Ale mnie stać. Umówmy się, że to będzie prezent ślubny.

Tylko kobieta może coś takiego zrobić, pomyślał Sam dotknięty pogardliwym tonem Roni. 

Myślałem,  że  ona  jest  inna.  Teraz  już  wiem,  że  się  pomyliłem.  Niech  mnie  szlag  trafi,  jeśli  jej 

okażę, jak bardzo mnie uraziła.

- Każ im skończyć - rozkazał ostro.

- Nie.

- Wobec tego ja to zrobię..

- Powiedziałam, że się na to nie zgadzam. - Roni chwyciła męża za rękę. - Zarzuciłeś mi, że 

jestem  podobna  do  Shelly. Tymczasem  ja  na  nic  cię  nie  naciągam,  chcę  ci  tylko  dać,  właściwie 

background image

nam chcę ofiarować coś, czego bardzo potrzebujemy. Nie stać cię nawet na to, żeby przyjąć prezent 

ode mnie?

- Chyba nie. - Sam rzucił na ziemię torbę z częściami hydraulicznymi. Odwrócił się na pięcie i 

wybiegł z domu, udając, że nie słyszy wołania żony.

Jak  burza  wpadł  do  stajni.  W  mgnieniu  oka  osiodłał  Diabolo  i  pogalopował  po  ciągle 

jeszcze  należącej  tylko  do  niego  ziemi.  Zatrzymał  się  dopiero  nad  stawem  w  północnej  części 

farmy.  Po  godzinnym  galopie  zarówno  koń,  jak  i  jeździec  byli  śmiertelnie  zmęczeni,  toteż  Sam 

postanowił  odpocząć  i  nieco  się  uspokoić.  Napoił  ogiera.  Położył  się  na  okalającej  brzeg  stawu 

trawie. Wpatrywał się w wodę, dopóki Diabolo nie zastrzygł niespokojnie uszami. Po chwili także i 

Sam usłyszał tętent końskich kopyt.

Gniada  klacz  przywiozła  nad  staw  Roni  i  usadowioną  w  nosidełku  na  jej  plecach  małą 

Jessie. Obcisłe dżinsy dziewczyny i ściśnięta nosidełkiem czerwona bluzka przylegały do ciała, nie 

zostawiając wyobraźni pola do popisu.

Sam obserwował żonę z kamiennym wyrazem twarzy. Nie chciał dać poznać po sobie, jak 

bardzo zaskoczyło go jej przybycie. Nie miał także ochoty na kontynuowanie awantury.

- Wracaj do domu - polecił, gdy żona zatrzymała klacz tuż przy nim.

- Nie mam zamiaru. - Roni powolnym ruchem odgarnęła z czoła kosmyk włosów. - Zamiast 

tak stać, lepiej mi pomóż. Ta mała waży chyba tonę.

Zanim zdążył zaprotestować, zdjęła nosidełko i Sam musiał wyciągnąć po nie ręce. Jessie 

uśmiechnęła się  do  niego  tak  promiennie,  że  Sam  o  mało  nie  zapomniał,  dlaczego  właściwie  się 

irytuje.

- Jestem w kiepskim nastroju, Loczku - ostrzegł.

- Trudno.  -  Roni  zsiadła  z  konia  i  odpięła  umocowaną  do  siodła  torbę.  Na  trawie,  w  cieniu 

wierzby rozłożyła kraciasty obrus. - Siadaj. Pora na obiad.

Zaskoczony Sam przyglądał się, jak wypakowuje z torby różne smakołyki: owoce, ciastka i 

nawet  butelkę  szampana,  którą  od  dnia  ślubu  trzymała  w  lodówce.  Piknik?  pomyślał  z 

niedowierzaniem. Po takiej awanturze ona ma jeszcze ochotę na urządzanie pikniku?

- Napijmy się, póki szampan jest zimny. - Roni wyjęła dwa plastikowe kubeczki.

- Cóż to za uroczystość? - zapytał podejrzliwie wciąż jeszcze ponury małżonek.

-  Święto wariatów. - Roni otworzyła butelkę. – Siadaj wreszcie. Jestem głodna jak wilk.

Jessie  zauważyła  ciasteczka  i  tak  się  do  nich  wyrywała,  że  ojciec  musiał  ją  wyjąć  z  nosidełka  i 

posadzić  na  brzegu  obrusa.  Sam  też  usadowił  się  obok  uszczęśliwionej  niecodzienną  przygodą 

dziewczynki.

-  Proszę.  - Roni podała mężowi kubek z szampanem.-  I postaraj się pamiętać, że to nie jest 

twoje cienkie piwo.

Sam  zamarł  w  bezruchu.  Wiedział  przecież,  że  w  Kalifornii,  a  szczególnie  w  środowisku 

filmowców,  w  którym  obracała  się  Roni,  najlepszego  szampana  piło  się  na  co  dzień  i  że  on  w 

porównaniu  z  ludźmi  obcującymi  wówczas  z  jego  żoną  jest  prostym  gburem.  Wziął  do  ust  łyk 

szampana, wypłukał zęby, z rozmysłem czyniąc z picia szlachetnego trunku obrzydliwy proceder. 

Roni przyglądała mu się przez chwilę, a potem głośno się roześmiała.

background image

- Co cię tak rozśmieszyło? - oburzył się Sam.

- Ty i ja. - Podniosła do góry swoją szklankę, po czym opróżniła ją jednym haustem.

- Uważaj.

- Boisz się, że się upiję i powiem coś głupiego? Chyba już ci udowodniłam, że nie trzeba mi 

do tego alkoholu.

- Co to miało znaczyć?

- Nie  widzisz,  że  usiłuję  cię  przeprosić,  ty  głupi  kowboju?  -  Na  chwilę  ukryła  w  dłoniach 

zaczerwienioną twarz. - Widzisz, znów zaczynam. Przepraszam cię. Sam. Zupełnie nie wiem, co się 

ze mną dzieje. Nie chciałam ci sprawić przykrości.

- Ja też nie - mruknął Sam.

- Strasznie  się  zirytowałam  -  dodała  pospiesznie.  -Nawet  nie  pomyślałam  o  tym,  co  robię, 

kiedy dzwoniłam do Cutlera. Teraz rozumiem, że powinnam to najpierw z tobą uzgodnić. Ale co 

mam, do cholery, zrobić, jeśli ty nie pozwalasz mi niczego tknąć.

- No wiesz? Jak możesz tak mówić? - Pogłaskał ją delikatnie po głowie. - Zapracowujesz się, 

dziewczyno.  Dbasz  o  mnie,  o  Jessie  i  jeszcze  masz  czas  na  te  swoje  ilustracje.  Moim  zdaniem 

robisz o wiele za dużo.

- Nie o to mi chodzi - pokręciła głową. - Nie dopuszczasz mnie do swoich spraw, nic mi nie 

mówisz o swoich kłopotach i w niczym nie pozwalasz mi się wyręczyć. A ja chcę ci pomóc i, co 

ważniejsze, mogę to zrobić.

- Są sprawy, z którymi mężczyzna sam musi sobie poradzić.

- Mam  powyżej  uszu  tej  twojej  męskiej  ambicji.  -Przesunęła  brzegiem  dłoni  po  czole.  -

Posłuchaj  mnie,  kolego.  Jestem  w  tym  interesie  takim  samym  wspólnikiem  jak  i  ty.  I  właśnie 

dlatego zadzwoniłam do hydraulika. Założymy w domu nowe rury i ja za to zapłacę. Lepiej zacznij 

się pomału przyzwyczajać do tej myśli. Wy, mężczyźni... - w ostatniej chwili złapała pełną trawy 

rączkę Jessie, którą mała miała zamiar wpakować sobie do buzi. - Nie jedz trawy, tylko kanapkę.

- Jesteś zupełnie zwariowana, Loczku. - Sam nie potrafił ukryć uśmiechu.

- Czy to znaczy, że mi przebaczasz? - zapytała, patrząc na niego badawczo.

- Tylko  pod  tym  warunkiem,  że  ty  także  mi  przebaczysz.  -  Sam  wolał  wziąć  kanapkę,  niż 

spojrzeć  żonie  w  oczy.  -  Ja...  wiesz...  wcale  nie  jesteś  podobna  do  Shelly.  Zachowałem  się 

okropnie... Wybacz mi, proszę. Dobrze?

- Dobrze.  -  Roni  odetchnęła  z  ulgą.  -  Teraz  już  lepiej.  Strasznie  źle  się  czuję,  kiedy  się 

kłócimy.

- Ja też. - Odsunął rękaw jej bluzki i obejrzał oparzone miejsce. - Jak ręka?

- Prawie dobrze. Posmarowałam ją maścią. Zapomnijmy już o tym, zgoda? - Uśmiechnęła się 

do niego. - Nalej sobie jeszcze odrobinę szampana. A tu są truskawki.

- Na kowbojskich piknikach nie ma takich rarytasów. - Uśmiechnął się do niej uszczęśliwiony, 

że konflikt został zażegnany.

- Zawarcie pokoju po takiej wojnie wymaga nadzwyczajnych środków.

- No cóż, chyba się pani udało, madame.

background image

Roni tylko się roześmiała. Nalała soku do dziecięcego kubeczka i podała go Jessie. Dziewczynka 

wypiła sok, westchnęła, a potem zwinęła się w kłębek u nóg ojca.

- Ależ ona jest zmęczona - zauważyła Roni.

- Nie spała przed południem?

- W domu panuje straszny hałas. - Roni głaskała usypiającą dziewczynkę po główce.

- Mogę to sobie wyobrazić - skomentował Sam. Roni spojrzała na niego badawczo, ale zaraz 

spuściła wzrok, jakby bała się wywołać nową awanturę.

Co się stało, to się nie odstanie, myślał w tym czasie Sam. Nie ma sensu walczyć o jakieś 

rury i kurki. Ale ja i tak znajdę sposób, żeby zapłacić Cutlerowi za ten remont.

- Ładnie  tu.  I  tak  cicho  -  powiedziała  Roni,  dolewając  sobie  szampana.  -  Kiedyś  często 

przyjeżdżaliśmy nad ten staw, prawda? Zupełnie zapomniałam, że to takie śliczne miejsce.

- Tak, jest rzeczywiście piękne - powiedział Sam, chociaż wcale nie patrzył na krajobraz i nie 

o  nim  myślał.  Jak  urzeczony  wpatrywał  się  w  wilgotne  od  szampana  usta  Roni.  Nigdy  by  nie 

przypuszczał,  że  w  ciągu  zaledwie  kilku  minut  jego  wściekłość  potrafi  się  zmienić  w 

obezwładniające pożądanie. Podejrzewał nawet, że za chwilę całkiem straci rozum.

- Jest  tak  gorąco  -  westchnęła  Roni.  -  A  przecież  to  dopiero  maj.  -  Rozpięła  kilka  guzików 

bluzki.

- Tak, jest bardzo ciepło - przyznał Sam, choć słowa z trudem przechodziły mu przez ściśnięte 

gardło. - Ale będzie jeszcze większy upał.

- Nie strasz mnie. Za chwilę i tak się ugotuję. - Wypiła resztę szampana. - Sam?

- Tak?  -  wymamrotał  Sam,  który na  widok  prawie  odsłoniętych piersi  żony  omal  nie  stracił 

mowy.

- Pamiętasz, jak bawiliśmy się tutaj, kiedy byliśmy mali? Ty, Kenny i ja... Travis też czasami 

tu z nami przychodził.

- To prawda.

- Pamiętasz, co wtedy robiliśmy?

- Pamiętam. - Jakże  mógłbym zapomnieć?  pomyślał. Pływaliśmy w stawie  całkiem nadzy. -

Co ty wyprawiasz?

- A jak ci się wydaje? - Nie patrząc na niego, szybko zdjęła buty, skarpety i zabierała się do 

rozpinania spodni.

- Veronico Jean! - zawołał przerażony i obolały z pożądania Sam.

- Popilnuj chwilę Jessie, dobrze? Muszę się trochę popluskać.

W samej tylko bluzce, którą zresztą po drodze rozpięła do końca i rzuciła w trawę, podeszła 

do wody. Jakby zupełnie nie zauważyła, że ani ona, ani Sam nie mają już dziesięciu lat.

Znowu ta piekielna czerwona bielizna! pomyślał Sam, w którym krew burzyła się na widok 

pięknej,  prawie  nagiej  kobiety.  Jak  zahipnotyzowany  patrzył  na  żonę,  która  zanurzyła  się  w 

chłodnej wodzie, popłynęła, a potem znów wróciła na brzeg, zwracając ku słońcu mokrą twarz.

Czy ona sobie wyobraża, że ja jestem z żelaza? Zły jak osa Sam zerwał się z miejsca. To 

przez tego szampana! Zresztą wszystko jedno. Ja już dłużej nie wytrzymam!

- W tej chwili stamtąd wyłaź, Loczku! - zawołał.

background image

Roni  spojrzała  na  niego,  wyraźnie  zdegustowana  rozkazującym  tonem  głosu  męża.  Nagle 

wyraz jej twarzy się zmienił. Wydęła usta i spojrzała na niego uwodzicielsko.

- Spróbuj mnie zmusić - powiedziała.

Samowi zakręciło się w głowie. Czerwony jedwab bielizny, usta jak truskawki, rumieńce na 

policzkach Roni...

Jak nieprzytomny, w butach i w ubraniu wszedł do wody. Roni cofnęła się o krok, ale było 

już za późno. Sam wyciągnął rękę i z całych sił przytulił żonę do siebie.

- Doprowadzisz mnie do szaleństwa - wyszeptał. -Dlaczego to robisz?

- Nie wiem. - Drżała w jego ramionach, jakby to była sroga zima.

- Przecież wiesz, że w końcu nie wytrzymam - jęknął.

- Może  i  wiem. - Oblizała  usta. Chciała się uśmiechnąć, zamierzała  coś jeszcze  powiedzieć, 

ale Sam tak mocno ją do siebie tulił, że ledwie mogła oddychać.

- Nie ma się nad czym zastanawiać. To wyzwolenie.  Dla ciebie i  dla mnie. Mieszkamy pod 

jednym dachem, śpimy w jednym łóżku... Daj spokój tym głupotom o platonicznej miłości. To się 

nie sprawdza. Przynajmniej jeśli chodzi o mnie.

- Ale ja...

- Nic nie mów. - Sam pochylił głowę i długo, mocno całował swą żonę.

Niemal  wywlókł  ją  ze  stawu.  Położył  Roni  na  trawie,  wyciągnął  się  obok  niej,  tulił  ją  do 

siebie i namiętnie całował.

- Nie  mogę  ani  myśleć,  ani  pracować  -  szeptał  jej  do  ucha,  pieszcząc  znów  rozgrzane  ciało 

Roni. - Sam już nie wiem, czy mam cię zgwałcić, czy udusić. To prawdziwy cud, żeśmy się dotąd 

nie pozabijali.

- Wiem - westchnęła. - Bardzo cię przepraszam.

- To  ja  cię  przepraszam.  Chciałem,  żebyś  się  do  mnie  powoli  przyzwyczaiła,  ale  naprawdę 

dłużej już nie wytrzymam. Zresztą to i tak wcześniej czy później musiało się zdarzyć. I niechże to 

będzie  wcześniej,  bo  inaczej  całkiem  zwariuję!  Skonsumujemy  wreszcie  to  nasze  małżeństwo, 

Veronico Jean.

- Naprawdę tego chcesz?

- Naprawdę. - Nieśmiałe pytanie Roni na chwilę go ostudziło. - Chcę, abyś poszła za mną do 

łóżka, żebyśmy żyli jak mąż i żona i mogli wreszcie normalnie funkcjonować. Zakładaliśmy, że coś 

takiego  może  nam  się  przytrafić,  no  i  stało  się.  Przykro  mi,  jeśli  jeszcze  nie  jesteś  gotowa  i  nie 

podoba ci się ten pomysł. Ja w każdym razie dłużej już nie wytrzymam.

Nareszcie, pomyślała Roni, tuląc do piersi głowę męża.

Sam nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu. Dopiero po chwili dotarło do niego, że żona 

także go pragnie, iż tak samo jak on cierpiała męki piekielne. Z całej siły przycisnął Roni do siebie, 

pieścił ją i całował jak oszalały.

- Och, Sam - jęknęła, chwytając go za ramię. – Nie możemy teraz...

- Ty zaczęłaś.

- Ale nie tutaj. Nie teraz - błagała.

- A czemu nie?

background image

- Ktoś może przyjść. Zresztą Jessie się budzi.

Już miał powiedzieć, że nic go to nie obchodzi, a jednak odpowiedzialność wzięła górę nad 

pożądaniem.  Z  rozpaczliwym  jękiem  wypuścił  żonę  z  objęć.  Wreszcie  zdołał  wstać,  pozbierał 

rozrzucone po łące ubranie i ułożył je na brzegu obrusa, przy którym Roni  zmieniała pieluchę na 

wpół śpiącej córeczce.

- Ubierz się, dobrze?

- Dobrze. - Rumieniec oblał policzki Roni. Nie śmiała spojrzeć na męża.

- Ale nie myśl sobie, że ci daruję.

- Nie - przeraziła się Roni. - Ja wcale tego nie chcę.

- Dziś wieczorem. - Sam zanurzył palce w mokre loki Roni. - Jak położysz małą spać.

- Dobrze.

- No to do wieczora.

- Do wieczora - skinęła głową.

Sam  nie  mógł  tylko  zrozumieć,  dlaczego  kobieta,  która  zgodziła  się  zostać  jego  żoną  i 

kochanką, miała taką minę, jakby czekała ją egzekucja.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Zasnęła?

- Tak - mruknęła Roni. - Jeszcze nigdy nie spałam tak daleko od niej. A jeśli nie usłyszę, kiedy 

będzie płakać?

- Na pewno usłyszysz - doleciał ją z nie oświetlonej sypialni głos Sama.

- Ale...

- Chyba coś uzgodniliśmy, Loczku?

- Uzgodniliśmy, ale...

- No to chodź do mnie.

Roni usłyszała szelest pościeli i skrzypienie nienowego już łóżka. Zupełnie nie rozumiała, 

jak to możliwe, że choć tak bardzo pragnęła Sama, panicznie bała się zbliżenia.

Położyła się w łóżku, w którym już czekały na nią ciepłe dłonie męża. Przytulił ją do siebie. 

Roni leżała na plecach jak kłoda, spięta, sztywno wyprostowana.

- Nie zrobię ci nic złego - zapewnił ją Sam.

- Przecież wiem - odrzekła drżącym nieco głosem.

- Więc dlaczego... - delikatnie dotknął okrytego błękitną koszulką ciała żony. - Jesteś sztywna, 

jakbyś połknęła kij od szczotki. Tak bardzo się mnie boisz?

Roni  nie  bardzo  wiedziała,  co  ma  powiedzieć.  Po  raz  pierwszy  w  życiu  miała  iść  z 

mężczyzną  do  łóżka,  bo  tak  postanowiła.  Nigdy  dotąd  nic  robiła  tego  z  wyrachowaniem,  ze 

strachem  na  dodatek.  A  tym  razem  bała  się,  że  nie  potrafi  zadowolić  męża.  W  końcu  nie  miała 

wielkiego  doświadczenia  w  tych  sprawach  i  zupełnie  nie  wiedziała,  czego  Sam  oczekuje  od 

kochanki. Modliła się w duchu, żeby się nie zbłaźnić i jakoś godnie przeżyć to doświadczenie.

- Przepraszam  -  wyszeptała,  gdy  wreszcie  udało  jej  się  opanować  dławiący  gardło  strach.  -

Boję się, bo to takie dla nas ważne.

- Jeśli nie chcesz, Loczku... - zaczął Sam, choć w jego głosie słychać było niezadowolenie.

- Nie... To znaczy: tak. Chcę. - Roni oblała się niewidocznym na szczęście rumieńcem. Ale na 

dowód prawdziwości swych słów poprowadziła dłoń Sama do swojej piersi. - Chcę, tylko bardzo 

się denerwuję.

Sam  jednak  już  tego  nie  słyszał.  Zafascynowany  jędrnością  krągłych  piersi  żony,  zaczął 

całować jej usta. Zdjął z niej koszulę, a chwilę po tym Roni poczuła na sobie gorący ciężar nagiego 

męskiego ciała.

- Nie bój się, Loczku - wyszeptał podniecony do granic wytrzymałości Sam. - Będzie dobrze. 

Obiecuję.

Roni  tak  bardzo  chciała,  żeby  było  im  ze  sobą  dobrze.  Nie  wiadomo,  czy  zbyt  się 

zdenerwowała,  czy  też  za  małe  miała  doświadczenie,  lecz  po  prostu  nie  potrafiła  normalnie 

reagować na pocałunki i pieszczoty Sama. Bo też dotykał jej tak delikatnie, jak gdyby była laleczką 

z  chińskiej  porcelany,  podczas  gdy  ona  potrzebowała  męskiej  siły,  która  by  nad  nią  bez  reszty 

zapanowała.  Pozwalała  mu  na  wszystko  i  próbowała  odwzajemniać  pieszczoty,  ale  Sam  się 

background image

niecierpliwił. Widać było, że bardzo mu zależy na tym, aby w pełni zaspokoić kochankę. Niestety, 

nie miał szans i Roni prędko to zrozumiała. Postanowiła jak najszybciej zakończyć tę smutną scenę.

- Teraz - jęknęła przyciskając do siebie biodra męża. Proszę, cię, Sam. Już!

- Przepraszam. Przepraszam cię - mruczał Sam, bo syknęła z bólu, kiedy się z nią połączył.

Głaskała  go  po  plecach,  dotykiem  i  szeptem  zachęcając  do  osiągnięcia  przyjemności,  z 

której ona już zrezygnowała. Sam czuł, że wcale nie jest gotowa do miłości. Bał się sprawić żonie 

ból,  dlatego  też  dłużej  niż  się  spodziewał  trwało  jego  spełnienie.  Na  szczęście  wreszcie  się 

skończyło. Oboje byli kompletnie zlani potem. Roni nie umiała powstrzymać łez.

- Do diabła, Roni, chyba cię... - przeraził się Sam.

- Co ja mam zrobić?

- Nic. Naprawdę nie miej wyrzutów sumienia.

- Rozumiem. - Roni nie musiała zapalać światła, żeby zauważyć rozczarowanie męża.

- Zupełnie nie wiem, co się ze mną dzieje - próbowała się tłumaczyć. - Czy możesz mnie po 

prostu przytulić?

- No  pewnie  -  odrzekł  chłodno,  za  to  z  jego  ramion  emanował  żar  i  siła  dająca  poczucie 

bezpieczeństwa,  którego  Roni  tak  bardzo  brakowało.  Nawet  pocałował  ją  czule,  czego  po  tak 

strasznej katastrofie zupełnie się nie spodziewała.

- Przepraszam - wyszeptała.

- Daj spokój, Loczku. - Mocno ją do siebie przytulił.

- To ja cię zawiodłem.

- Wcale nie. To ja...

- Nie jesteśmy przecież dziećmi. Oboje wiemy, że trzeba czasu, żeby się te sprawy pomiędzy 

ludźmi ułożyły. I ja, i ty chcieliśmy wiedzieć, jak nam będzie razem. Teraz już wiemy. Najgorsze 

mamy za sobą. Przełamaliśmy lody i tylko to się liczy. Teraz trzeba spać.

Roni  wiedziała,  że  popełnili  błąd.  Przekroczyli  granicę,  której  pokonywać  nie  należało,  i 

teraz już całe życie będą się siebie wstydzić. Nie miała pojęcia, jak to wszystko naprawić i czy w 

ogóle możliwa jest jakakolwiek naprawa.

- Czy ty mnie słyszysz, Roni?

- Pewnie,  że  słyszę.  -  Roni  oderwała  wzrok  od  pyszniącego  się  za  oknem,  bajecznie 

kolorowego ogrodu Krystal. - Co mówiłaś?

- Pytałam,  czy  chcesz  jeszcze  kawy.  Zupełnie  nie  można  się  dziś  z  tobą  dogadać.  -  Nie 

czekając na odpowiedź, Krystal nalała przyjaciółce kawy. - Co się stało?

- Nic  się  nie  stało.  -  Roni  piła  kawę,  na  którą  wcale  nie  miała  ochoty.  Bez  cienia  radości 

patrzyła, jak Jessie bawi się rozrzuconymi po pokoju zabawkami.

- Czy  dlatego  jesteś  taka  zamyślona,  że  twoje  życie  z  Samem  układa  się  wspaniale?  -  nie 

ustępowała Krystal.

- Chyba tak - zmusiła się do uśmiechu Roni.

- Aha. No to ja ci sprzedam most brookliński. Jest mój. Słowo daję - zakpiła Krystal. - Mów, o 

co chodzi. Za parę dni chłopcy wrócą od babci i nie będę miała czasu bawić się w spowiednika.

background image

- Naprawdę, Krys - roześmiała się Roni. - Nie rozumiem, o czym ty mówisz.

- O co się kłócicie? O religię? O pieniądze?

- Wcale się nie kłócimy.

- Wobec tego chodzi o seks.

- Krystal! - zawołała czerwona jak burak Roni.

- Ach, więc jednak mam rację - oznajmiła tryumfalnie Krystal. - A to ci heca. Co? Kazał ci się 

huśtać nago na żyrandolu?

- Zupełnie nie wiem, po co ja w ogóle z tobą rozmawiam. - Roni ukryła twarz w dłoniach. -

Zresztą my nawet nie mamy żyrandola.

- Drobiazg - Krystal pogardliwie machnęła ręką. – No dobra, siostro. Opowiadaj.

Roni  jęknęła  w  duchu.  Nie  wyobrażała  sobie,  jak  ma  powiedzieć  komukolwiek,  że  Sam 

uznał  pierwsze i  jedyne  zbliżenie z  własną żoną za  najgorszy moment  w życiu. Nawet najlepszej 

przyjaciółce nie potrafiła się przyznać, że odkąd wyszli z łóżka, nie mogą już na siebie patrzeć, bo 

oboje  tak  bardzo  się  wstydzą.  Sam  tego  ranka  wstał  o  świcie  i  bez  śniadania  nawet  pojechał  z 

dostawą  bydła,  a  Roni  była  tak  zrozpaczona,  że  nie  mogła  wytrzymać  obecności  brygady 

hydraulicznej  w  domu  i  też  uciekła  do  Krystal.  O  takim  upokorzeniu  nie  da  się  opowiedzieć. 

nikomu.

- Jeśli już koniecznie musisz wiedzieć, to pokłóciliśmy się o to, kto ma zapłacić za wymianę 

rur w domu.  - Roni  postanowiła powiedzieć pół  prawdy, bo wiedziała, że  przyjaciółka będzie jej 

wiercić dziurę w brzuchu,  dopóki  czegoś się nie  dowie.  - Sam  nie  chce  się zgodzić, żebym  ja to 

zrobiła.

- Nie  chce,  żebyś  go  utrzymywała?  Mężczyźni  są  beznadziejni.  Szczególnie  gdy  chodzi  o 

pieniądze.

- Szczera  prawda  -  westchnęła  Roni.  Posadziła  sobie  na  kolanach  małą  Jessie,  która 

tymczasem  podpełzła  do  kanapy,  chcąc  wzbudzić  zainteresowanie  matki.  -  Wydaje  mi  się,  że 

zraniłam jego godność, ale w końcu ja też mieszkam w tym domu i mam pieniądze, więc...

- Nigdy ci tego nie wybaczy. - Krystal pokręciła głową. - Tacy faceci jak Sam Preston czują 

się poniżeni, gdy ktoś proponuje im pomoc finansową.

- W tych sprawach rzeczywiście jest uparty jak osioł. Ciężarówka do przewozu bydła zepsuła 

się na dobre i naprawdę nie wiem, jak teraz wybrniemy z kłopotów finansowych. Sam obawia się 

nawet, że jeśli Buzz Henry nie podpisze z nim kontraktu, to Lazy Diamond czeka bankructwo.

- O  rany! Nie  miałam  pojęcia,  że  jest  aż  tak  źle.  Ale  Sam  ma  przecież  jakieś  oszczędności. 

Mógłby sprzedać część swoich akcji albo kawałek ziemi.

- Myślę, że by go to zabiło.

- Och, ci mężczyźni - westchnęła Krystal.

- Wyobraź  sobie,  że  Travis  King  zaproponował  mu  spółkę.  Gdyby  się  zgodził,  na  pewno 

podpisano by z nim ten kontrakt, ale Sam nie chce nawet o tym słyszeć.

- Dla  Travisa  także  nie  byłoby to  najgorsze  rozwiązanie  -  orzekła  Krystal.  -  Bud  mówił,  że 

powinien się wycofać z udziału w rodeo, dopóki jeszcze żyje.

- Chciałabym jakoś przekonać Sama, żeby choć spróbował.

background image

- Zawsze możesz wykorzystać żyrandol. - Krystal puściła oko do przyjaciółki.

Roni wybuchnęła śmiechem. Jessie spojrzała na swą nową mamę, klasnęła w rączki i także 

się roześmiała.

Krystal pewnie uważa, że w łóżku mogę coś z Samem wytargować, pomyślała Roni. Tylko 

ja wiem, że to niemożliwe. Jakże ja teraz spojrzę Samowi w oczy? Jak będziemy teraz żyć?

Zadzwonił telefon. Krystal podniosła słuchawkę.

- Tak, jest tutaj - powiedziała do telefonu. - Co? Tak. Tak, oczywiście. Powtórzę.

Z jej miny można było wywnioskować, że stało się coś strasznego.

- Kto dzwonił? - zapytała zaniepokojona Roni.

- Angel.  -  Krystal  porwała  Jessie  na  ręce  i  przytuliła  ją  mocno,  jakby  dziewczynce  groziło 

niebezpieczeństwo. -Musisz natychmiast jechać do szpitala. Sam jest ranny.

- Aj!

- Nie  udawaj  -  skarcił  Sama  doktor  Hazelton.  -  Wpakowałem  w  ciebie  tyle  środków 

znieczulających, że na pewno niczego nie czujesz.

- To pan tak uważa - skrzywił się Sam.

Leżał na szpitalnej kozetce, a doktor zszywał paskudną ranę na jego ramieniu. Po podłodze 

walały się okrwawione strzępy koszuli.

- Jeszcze przez chwilę leż spokojnie - polecił doktor - Zaraz skończę.

Sam zaklął przez zaciśnięte zęby. Wszystko mi się wali na głowę, myślał zły jak osa. Teraz 

jeszcze i to mi do szczęścia potrzebne. Najgorsze, że to moja wina. Zamiast pilnować tych dwóch 

ton  wołowiny  na  przyczepie,  zachciało  mi  się  rozmyślać  o  Roni.  Ta  cała  historia  mogła  się  źle 

skończyć. Dobrze mi tak. Teraz przynajmniej dostałem nauczkę.

Wciąż jeszcze miał nadzieję, że wczorajsza noc była tylko koszmarnym snem. Nie uważał 

się wprawdzie za najlepszego na świecie kochanka, ale jak dotąd kobiety nie skarżyły się na niego. 

Zresztą, mówiąc szczerze, Roni także się nie skarżyła. Była cudowna i tak bardzo się starała, a on 

tymczasem  tyle  wskórał,  że  się  rozpłakała.  Wspomnienie  tamtej  chwili  wyrwało  mu  z  piersi 

bolesny jęk.

- Nie spodziewaj się ode mnie współczucia - ostrzegł go doktor Hazelton.

- Jeszcze pan nie skończył?

- Właśnie skończyłem. Masz najpiękniejszy szew, jaki w życiu widziałem. Za parę miesięcy 

nie będzie po nim nawet śladu, z czego twoja śliczna żona pewnie się ucieszy.

- Dzięki, doktorze - mruknął Sam.

- Nie ma za co, synku.

- Gdzie on jest? Pozwólcie mi go zobaczyć! - Roni jak burza wpadła do gabinetu. Spojrzała na 

zakrwawione  resztki  koszuli  męża,  świeże  szwy  na  jego  ramieniu,  zapuchnięte  oko  i  o  mało  nie 

zemdlała.

- To tylko tak źle wygląda, Veronico - uspokoił ją pospiesznie doktor Hazelton.

- O, mój Boże! -jęknęła.

- Loczku! Nic mi nie jest. - Sam z trudem usiadł na kozetce.

background image

- Co się stało? - zapytała ledwo dosłyszalnym szeptem. Gdyby doktor w porę nie podsunął jej 

krzesła, pewnie usiadłaby na podłodze.

- Stary byk trochę go poturbował - pocieszał ją doktor. - Tylko siedem szwów. Naprawdę nie 

ma się czym przejmować.

- Mówiłem Angelowi, żeby się nie ważył zawracać ci tym głowy - złościł się Sam.

- Dobrze zrobił, że mnie zawiadomił. W końcu jestem twoją żoną.

- I  dobrze  się  stało,  że  się  zjawiłaś  -  powiedział  doktor.  Zabierzesz  męża  do  domu  i 

dopilnujesz, żeby przynajmniej dziś nic nie robił.

- Mam kupę roboty. Au! - wykrzywił się z bólu, gdy doktor wbił mu w ramię igłę strzykawki. 

- Po diabła mi to, doktorze?

- Zastrzyk przeciwtężcowy.  I jeszcze trochę  czegoś, co przytępia ból.  Już wkrótce naprawdę 

go  poczujesz.  -  Doktor  wręczył  Roni  kilka  buteleczek.  -  Dawaj  mu  po  dwie  tabletki.  To  środki 

przeciwbólowe. I dopilnuj, żeby dużo pił. Stracił sporo krwi.

- Wszystkiego dopilnuję, doktorze. - Roni wciąż jeszcze trzęsły się ręce, ale przynajmniej nie 

była już taka blada.

- Nie mam czasu na te wszystkie głupstwa - złościł się Sam.

- Zamknij się wreszcie - powiedziała nie znoszącym sprzeciwu tonem. Wzięła go pod rękę. -

Chociaż raz w życiu zrobisz dokładnie to, co ci kazano.

Roni  wsypała  do  żłobu  porcję  owsa.  Poklepała  Diabolo  po  pysku  i  odkręciła  kran.  Woda 

płynęła do poidła, a wsparta o zagrodę Roni podziwiała przepiękny tego dnia zachód słońca.

Sam spał. Angel wraz z robotnikami pojechał z drugą partią bydła i hydraulicy też już się 

wynieśli. W obejściu było pusto i cicho. Sprzątanie po wymianie rur zajęło Roni trochę czasu, ale 

odrobina pracy fizycznej  pomogła jej odreagować  wszystkie stresy ostatnich  dwudziestu  czterech 

godzin.  Wymyśliła  nawet  bardzo  pracochłonną  potrawę  na  kolację  i  zajęła  się  czynnościami 

gospodarskimi,  które  zazwyczaj  należały  do  obowiązków  Sama.  Dopiero  teraz,  kiedy  musiała 

poczekać, aż poidło się napełni, miała dość czasu, żeby zajrzeć w głąb własnej duszy, przyjrzeć się 

prawdzie, którą aż do tej chwili nawet przed sobą skrzętnie ukrywała.

Mało brakowało, a bym go straciła, myślała przerażona i rozżalona do łez. Nigdy by się nie 

dowiedział, jak bardzo go kocham.

Oparła głowę na rękach i gorzko się rozpłakała. Widok Sama na szpitalnej kozetce sprawił, 

że wreszcie przejrzała na oczy. W jednej chwili zrozumiała, że mała Jessie wprawdzie podbiła jej 

serce  i  naprawdę  chciała  stworzyć  dziecku  dom,  ale  prawdziwym  powodem,  dla  którego  została 

żoną Sama Prestona, była jej miłość do niego. Szalona i namiętna miłość, która pewnie dawno już 

mieszkała w jej sercu, a tylko nie miała dotąd okazji, żeby się ujawnić.

Nic dziwnego, że byłam zazdrosna o jego panienki, myślała Roni. Mój romans z Jacksonem 

pewnie  też  był  skażony tą  miłością,  bo  każdego  mężczyznę  porównywałam  z  Samem.  No  i  co  z 

tego?  On  wcale  mojej  miłości  nie  potrzebuje.  Jestem  dla  niego  tylko  przyjaciółką,  no  i  może 

partnerką,  bo  to  w  końcu  ja  dbam  o  Jessie.  A  po  wczorajszej  nocy  pewnie  już  nigdy  więcej  nie 

zechce mnie widzieć w swoim łóżku. Chlipnęła cicho.

background image

- O  Boże!  Loczku!  Nie  rób  tego  -  usłyszała  nad  uchem  trochę  drżący  głos  Sama,  a  na 

ramionach poczuła jego ciepłe dłonie.

- Ty... - odwróciła się do niego, ocierając wierzchem dłoni spływające po policzkach łzy. - Nie 

wolno ci wstawać.

- Nic mi nie jest. - Badawczo przyglądał się żonie.

- Chcesz jeszcze jedną pigułkę? A może dać ci coś do jedzenia? - Już szła do domu, ale Sam ją 

zatrzymał.

- Nie, nic mi nie trzeba. Chcę tylko wiedzieć, dlaczego płaczesz.

- Całkiem bez powodu. - Nie śmiała spojrzeć mu w oczy. - Głupia jestem i tyle. Muszę zajrzeć 

do kuchni...

- Nie bój się mnie. - Sam puścił żonę. - Nie będę cię już niepokoił.

- Nie rozumiem? - wyszeptała.

- Wiem,  jak  bardzo  cierpiałaś  wczoraj  w  nocy,  Loczku.  A  teraz  jeszcze  to...  -  wymownie 

spojrzał na jej mokre od łez policzki. - Do diabła! Nie mam zamiaru zmuszać cię do czegoś, co jest 

dla  ciebie  aż  takie  okropne.  Nie  mogę  patrzeć,  jak  płaczesz.  Naprawdę,  nie  musisz  się  już 

martwić...

- Tak  uważasz?  -  Roni  wreszcie  odzyskała  głos.  -  Ty  głupi  kowboju!  Jak  mogłeś  coś 

podobnego wymyślić?

-  A co miałem myśleć?

- Ten byk mógł cię przecież zabić! - Siłą wstrzymywane łzy znów pociekły jej po policzkach. -

Nigdy w życiu tak okropnie się nie bałam!

- Kochanie... - Sam wyciągnął do niej obie ręce.

- Co ja bym bez ciebie zrobiła - łkała wtulona w jego ramiona Roni.

- Daj spokój. To tylko małe zadrapanie.

- Niczego  nie  rozumiesz.  -  Głos  jej  się  załamał.  -  Jak  to  możliwe,  że  ty  niczego  nie 

zauważyłeś?

- Co miałbym zauważyć? - Sam delikatnie głaskał ją po głowie.

- Że jestem w tobie zakochana. Do szaleństwa.

- Boże święty! - wykrzyknął Sam.

- Nic na to nie poradzę, Sam. Przepraszam cię. Wiem, że ty tego wcale nie potrzebujesz, ale ja 

naprawdę niczego od ciebie nie wymagam. Chcę tylko być przy tobie. To wszystko.

- Donikąd się nie wybieram.

- Nie  masz  wobec  mnie  żadnych  zobowiązań  -  zapewniła  go  pospiesznie.  -  Nie  musisz 

kłamać. Wiem, że mnie chciałeś. Przynajmniej do wczoraj...

- Myślisz, że coś się w tej sprawie zmieniło?

- Przecież powiedziałeś...

- Stanowczo za dużo gadasz, kobieto.

Sam  przytulił  ją  do  siebie  i  mocno  pocałował.  Roni  z  radością  poddawała  się  jego 

pieszczotom,  zapominając o przeżywanym  w ciągu ostatniej  doby bólu.  Kiedy wreszcie  oderwali 

background image

się  od  siebie,  żadne  z  nich  nie  mogło  złapać  tchu.  Dopiero  po  chwili  Roni  poczuła  pod  stopami 

zimną wilgoć.

- Woda! - zawołała.

Sam  jednym  ruchem  zakręcił  kran  przy  poidle.  Porwał  żonę  na  ręce  tak  szybko,  że  aż 

syknęła.

- Uważaj, Sam... Szwy.

- Jak  mnie  zaboli,  to  będę  klął.  -  Usiadł  na  ogrodzeniu,  a  żonę  posadził  sobie  na  kolanach. 

Zdjął jej sandały i obie ubłocone nogi Roni zanurzył w poidle.

- Co ty wyprawiasz?

- Myję ci nogi. - Dłoń Sama zawędrowała na jej kolano, a potem posuwała się coraz wyżej, aż 

do uda.

- Tak właśnie myślałam - westchnęła. - Chyba mi się to podoba.

- Mnie też. - Sam znów ją pocałował. A kiedy niecierpliwe dłonie żony wsunęły się pod jego 

pasek od spodni, ostrzegł: - Nie tak szybko.

- Pragnę cię, Sam - wyszeptała Roni, pozbawiona już teraz wszelkich skrupułów.

- Bogu niech będą dzięki.

Z żoną na rękach zeskoczył z ogrodzenia. Zaniósł ją do stodoły i postawił przy drewnianej 

ścianie.  Rozplótł  jej  warkocz,  palcami  rozczesał  włosy,  całując  ją  przy  tym  i  pieszcząc  bez 

opamiętania.

- Ależ ty jesteś piękna - westchnął.

- Ty też. - Pospiesznie zdjęła z niego koszulę. - Piękny mężczyzna, cały w bliznach...

Kochali  się  na  miękkim,  pachnącym  sianie,  kochali  się  do  szaleństwa,  do  utraty  tchu  i 

zmysłów.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Ma pani taką zadowoloną minę, pani Preston. - Sam uśmiechnął się do żony.

- Naprawdę? - Roni nie chciało się otwierać oczu. Dobrze jej było i nawet poranne słońce nie 

mogło jej wygonić z małżeńskiego łoża.

- Widzę, że ci się podobało? - zapytał rozbawiony jej zachowaniem Sam.

- Przypominam,  panie  Preston.  -  Roni  przesunęła  dłonią  po  płaskim  brzuchu  męża  -  że 

wszystko to zawdzięcza pan wyłącznie sobie.

- Jest pani bezwstydna, madame. - Trzęsąc się ze śmiechu, chwycił ją za rękę.

- Powinieneś się z tego cieszyć - roześmiała się Roni.

- Pewnie, że się cieszę.

Pochylił się nad nią i mocno ją pocałował. Dziękował w duchu Bogu za tę kobietę, która tak 

go  zadziwiła  i  którą  wciąż  nie  mógł  się  nasycić.  Idealnie  do  siebie  pasowali.  Kochali  się  całe 

popołudnie i prawie całą noc. Z zapałem nadrabiali niepowodzenia poporzedniego wieczoru. Mieli 

przed  sobą  wspaniałą  przyszłość.  Samowi  było  tylko  trochę  przykro,  że  nie  będzie  w  stanie 

pokochać  żony  tak,  jak  ona  jego  kochała.  Pocieszał  się  jedynie,  że  da  jej  w  zamian  tyle  miłości 

fizycznej, ile tylko ona zdoła znieść.

- Jeśli  zaraz  nie  przestaniesz,  to  żadne  z  nas  nie  będzie  mogło  wstać  z  łóżka  -  westchnęła 

Roni około południa.

- O  mało  mnie  nie  okaleczyłaś...  -  Sam  wstał, z  trudem dowlókł  się  do drzwi,  co  wywołało 

wybuch śmiechu Roni. - Tylko nie myśl, że się skarżę.

- Mam nadzieję, że ta nasza... działalność ci nie zaszkodziła - zaniepokoiła się Roni, patrząc 

wymownie na biały bandaż, ostro kontrastujący z opalonym ramieniem Sama.

- Miałem ważniejsze sprawy na głowie. Idziesz ze mną pod prysznic, Loczku?

- Nie  kuś  -  uśmiechnęła  się  do  niego,  szczęśliwa  ponad  wszelką  miarę  Roni.  Z  ciężkim 

westchnieniem sięgnęła  po słuchawkę telefonu,  który akurat  w tej chwili musiał zadzwonić.  - To 

pewnie Krystal. Będzie chciała wiedzieć, co z tobą...

- Powiedz  jej,  że  spędzam  z  tobą  fantastyczny  miesiąc  miodowy.  A  może  uda  ci  się  ją 

namówić, żeby wzięła Jessie na jeszcze jedną noc?

- Idź wreszcie do tej łazienki - roześmiała się Roni. -I weź zimny prysznic.

- I  tak  mi  nie  pomoże  -  szepnął,  pochylając  się  nad  żoną  i  całując  ją  namiętnie  w  usta.  -

Uwielbiam się z tobą kochać.

Wyszedł wreszcie z pokoju, ale Roni nie mogła tak od razu dojść do siebie. To, co zdarzyło 

się między nimi tej nocy, było wspaniałe i napełniało ją niewypowiedzianą radością, mimo że ani 

razu  nie  usłyszała  od  Sama  słowa  „kocham".  Jego  czułe  pieszczoty  i  gorące  pocałunki  lepiej  niż

słowa  wyrażały  najintymniejsze  uczucia.  Rozstanie  z pierwszą  żoną  było  dla  niego  strasznym 

przeżyciem. Nic więc dziwnego, że tym razem nie spieszył się z deklaracjami.

Na szczęście mamy mnóstwo czasu, pomyślała Roni.

Jestem pewna, że któregoś dnia Sam wypowie wreszcie to słowo, które tak bardzo pragnę 

usłyszeć.

background image

Telefon zabrzęczał ponownie. Roni podniosła słuchawkę.

- Halo? Cześć, mamo.

- Wszystko w porządku, Veronico? - zapytała matka. - Masz taki zmieniony głos.

- Wszystko w porządku, mamo. - Czerwona jak burak Roni podparła sobie plecy poduszką.

- Sam i mała zdrowi?

- Zdrowi, zdrowi. Jak do nas przyjedziesz, sama zobaczysz, jak Jessie urosła.

- Jinks  chciałby  przyjechać  na  rodeo.  Zatrzymalibyśmy  się  w  naszym  starym  domu.  Jeśli, 

oczywiście, nie masz nic przeciwko temu.

Roni nasłuchiwała dobiegającego z łazienki śpiewu Sama. Fałszował. Pomyślała sobie, że 

każdy  cent,  który  zapłaciła  Cutlerowi  za  wymianę  rur,  wart  był  tej  radości,  że  można  sobie 

bezpiecznie stać pod prysznicem i śpiewać. Pożałowała, że nie poszła razem z mężem do łazienki.

- Roni, jesteś tam? - zapytała ją matka. - Pytam o rodeo.

- Czy to już w tym tygodniu? - Roni zebrała w końcu rozbiegane myśli.

- Nie  wmawiaj  mi,  że  zapomniałaś  o  najważniejszym  wydarzeniu  w  miasteczku.  Ostatnio 

zupełnie tracisz głowę.

- Jestem trochę zajęta, mamo.

- Wyobrażam sobie. Ten twój Sam to przystojny mężczyzna.

-  Mamo!

-  Dajże  spokój,  Veronico  Jean  -  obruszyła  się  matka.  Nie  byłabyś  moją  córką,  gdybyś  nie 

zrobiła  wszystkiego  dla  mężczyzny,  który  nie  tylko  cię  uwielbia,  ale  jeszcze  to  okazuje.  Jesteś 

szczęśliwa, kochanie?

- Tak, mamo - Roni uśmiechnęła się do słuchawki. - Obłędnie szczęśliwa.

- To dobrze. Bo tak właśnie powiedziałam Jacksonowi.

- Słucham?

- Ten śmierdzący skunks znów cię szukał. Ośmielił się do mnie zadzwonić.

- Czego chciał? - zapytała Roni.

- Chodziło  o  jakiś  projekt,  który  mu  zrobiłaś.  Chyba  do  filmu  „Łzy  Apacza".  Twoja 

scenografia wpadła komuś w oko i producent chce, żebyś pracowała z nimi przy następnym filmie.

- Zgadza się. To całkiem w stylu Jacksona - żachnęła się Roni. - Zawsze tak kręci, żeby dostać 

coś za nic.

- No,  nie  wiem  -  mruknęła  matka.  -  Przynajmniej  raz  wypowiedział  słowo  „zaangażować" i 

wydawało mi się, że ma nóż na gardle.

- To jego problem. Nie mam zamiaru znów wyciągać Jacksona z opresji. Zresztą do mnie nie 

dzwonił.

- Nie chciałam mu dać numeru Sama, zanim nie uzgodnię tego z tobą.

- Dzięki, mamo. Nie życzę sobie, żeby Jackson tu dzwonił.

- Obiecałam mu, że jeśli zechcesz, to zostawię ci numer jego telefonu.

- Nie chcę. Ale gdyby przypadkiem jeszcze raz do ciebie dzwonił, to możesz mu powiedzieć, 

że się zgadzam. Wymyśl jakąś astronomiczną sumę i każ mu się skontaktować z moim agentem. O 

ile znam Jacksona, to cała sprawa na tym się zakończy.

background image

- Wiedziałam, że jesteś mądrą dziewczynką - w słuchawce dał się słyszeć tubalny męski głos.

- Jinks kazał cię pozdrowić. Do zobaczenia w sobotę.

- Do zobaczenia.

Zamyślona Roni niewidzącymi oczami wpatrywała się w przestrzeń. Powrót Jacksona Diala 

do jej życia był ostatnią rzeczą, jakiej mogła się spodziewać.

- Jakiś kłopot? - Owinięty ręcznikiem Sam stanął w drzwiach sypialni.

- Co? - Roni w jednej chwili podjęła decyzję. Jej nowy romans z Samem był zbyt piękny, żeby 

ryzykować  choć  moment  dysharmonii  i  to  z  tak  błahego  powodu,  jak  niepoważna  propozycja 

złożona przez niepoważnego człowieka. - Nie, żaden kłopot. Mama dzwoniła. Przyjadą z Jinksem 

na rodeo.

- Fajnie. Już się za nimi stęskniłem.

- Sam? - Roni posłała mężowi najniewinniejsze na świecie spojrzenie. - Czy podczas parady 

będę mogła pojechać na Diabolo?

- Czyś ty oszalała?  - przeraził się Sam. - O, nie!  Nic z tego nie będzie - skwitował kuszący 

uśmiech żony.

- Co ci jest, kowboju? Boisz się ubić ze mną interes?

- Owszem,  boję  się.  Zawsze  uważałem  cię  za  niebezpieczną  kobietę.  -  Oczy  mu  zalśniły. 

Zrzucił opasujący mu biodra ręcznik i podszedł do łóżka. - Dobrze, że ja lubię niebezpieczeństwo.

Coroczne  rodeo  we  Flat  Fork  rozpoczęło  się  paradą,  którą  poprowadziła  orkiestra 

miejscowej  szkoły.  Przy  głośnych  dźwiękach  melodii  „Żółta  róża  z  Teksasu"  maszerowali 

członkowie  wszelkich  możliwych  klubów  oraz  organizacji  szkolnych,  kościelnych  i  handlowych. 

Za nimi na wszelkiej maści koniach jechali chłopcy i dziewczyny poubierani i poprzebierani  tak, 

jak  komu  tylko  przyszło  do  głowy.  Na  czele  tej  konnej  kawalkady  na  przebierającym  nogami 

Diabolo  jechała  dumnie  wyprostowana  Roni.  Była  uszczęśliwiona.  Nie  potrzebowała,  jak  inne 

kobiety, róż ani kosztownej biżuterii. Dosiadanie najcenniejszego, ukochanego ogiera ze stadniny 

Sama  było  dla  niej  dowodem  największego  poświęcenia  i  najczulszej  małżeńskiej  miłości. 

Rozglądała się po zebranym tłumie. Od razu zauważyła wysokiego blondyna w takim samym jak 

jej własny kowbojskim kapeluszu. Sam trzymał na ręku śliczną rudą dziewczynkę, także ubraną w 

kowbojską  koszulę  i  kapelusz,  miniaturkę  tego,  jaki  miał  na  głowie  jej  ojciec.  Obok  nich  stała 

Carolyn z Jinksem i ozdobiony ogromną wiązką balonów dziecięcy wózek.

- Jessie! - Roni pomachała córeczce ręką.

Sam  pokazał  małej,  gdzie ma  szukać  mamusi.  Jessie  najpierw  niepewnie  pokiwała  rączką 

we wskazanym kierunku, a potem posłała matce najgorętszego całusa.

- Ja też cię kocham, skarbie - zawołała do niej Roni.- Do zobaczenia na jarmarku.

Sam skinął głową na potwierdzenie, że udało jej się przekrzyczeć wrzawę. Podniósł kciuk 

do góry, życząc żonie szczęścia.

Parada posuwała się przez miasto w stronę areny, na której miało się odbyć rodeo. Wszędzie 

panował radosny nastrój, a Roni nie mogła się już doczekać spotkania z mężem. Mieli przed sobą 

cudowny  dzień.  Przez  cały  tydzień  poprzedzający  rodeo  zarówno  Sam,  jak  i  wszyscy  jego 

background image

pracownicy mieli pełne ręce roboty. Buzz Henry zadowolony był z dostaw i Sam miał uzasadnioną 

nadzieję,  że  jednak  podpisze  z  nim  kontrakt  na  stałe  dostawy.  Wreszcie  mógł odetchnąć  i  choć 

jeden dzień spędzić beztrosko na łonie rodziny.

Przy  wjeździe  na  teren  rodeo  zrobił  się  nagle  ścisk,  tłok,  słychać  było  krzyk  i  wycie 

klaksonów. Szyk pochodu się załamał. Każdy wędrował już w swoją stronę.

Roni cmoknęła na ogiera i uderzyła go lekko piętami, kierując Diabolo tam, gdzie stała ich 

furgonetka z przyczepą do przewozu Roni. Ale Diabolo, który podczas parady zachowywał się jak 

dżentelmen, nagle czegoś się przestraszył. Roztańczył się tak, że Roni panowała nad nim z coraz 

większym  trudem.  Nagle  przejechał  obok  nich  samochód  z  głośnikiem  na  dachu.  Przerażony 

Diabolo przestał w ogóle reagować na polecenia  amazonki.  Obracał się  w miejscu, stawał dęba  i 

Roni była pewna, że ogier za chwilę zrzuci ją z siodła. Na szczęście jakiś jeździec na szarym koniu 

pewnie złapał konia za uzdę. Diabolo w mgnieniu oka się uspokoił.

- Nic ci się nie stało?

- Nic. Serdeczne dzięki. - Roni podniosła głowę. To Travis King ją uratował. - Cześć, Travis! 

Jak się masz?

- Cześć,  Roni.  -  Travis  zsunął  z  czoła  kapelusz  gestem,  jakim  zwykli  witać  się  kowboje.  -

Mogłoby być lepiej, ale i tak nie mam prawa narzekać. Dokąd jedziesz?

- Tu zaraz jest nasz samochód - Roni wskazała stojącą nie opodal furgonetkę Sama.

Travis puścił uzdę ogiera, ale nie odjechał, tylko odprowadził Roni na miejsce.

- Nie  wiem,  jak  mam  ci  dziękować  -  powiedziała  Roni.  -  Sam  nie  dałby  mi  żyć,  gdybym 

spadła z konia.

- Za silny zwierzak dla takiej drobnej dziewczyny.

- Sam też tak uważa - skrzywiła się Roni, zsiadając ze swego ogiera. - Chyba ma rację, tylko 

broń Boże nie mów mu, że ja to powiedziałam.

- Tak, nasz Sam bardzo lubi mieć rację.

- Znasz  Sama.  -  Roni  tylko  wzruszyła  ramionami,  bo  co  innego  mogła  zrobić,  skoro  oboje 

dobrze wiedzieli, że nie rozmawiają o tym, co się zdarzyło przed chwilą, tylko o wypadku sprzed 

dziesięciu lat.

- Szczęściarz z tego Sama. Założę się, że jesteś dla niego za dobra.

- A ty jesteś największym komplemenciarzem wśród ujeżdżaczy byków - uśmiechnęła się do 

niego Roni. - Po co tu przyjechałeś?

- Trochę w interesach, trochę dla rozrywki.

Widząc sztywne ruchy Travisa, Roni przypomniała sobie, co o jego odniesionych w rodeo 

ranach  mówiła  Krystal.  Musiała  przyznać,  że  choć  zmaltretowany,  Travis  King  był  bardzo 

atrakcyjnym  mężczyzną.  Krążyły  plotki,  że  w  każdym  mieście  ma  kilka  panienek,  gorliwie 

zaciskających za niego kciuki.

- Flat Fork będzie uszczęśliwione, że prawdziwy bohater raczył się tu pojawić - powiedziała. -

Dla ciebie to pewnie przyjemne.

- Też  mi  bohater  -  roześmiał  się  gorzko  Travis.  Widzisz,  jakiś  czas  temu  zaproponowałem 

Samowi spółkę. Powiedz mu, że gdyby zmienił zdanie, to sprawa jest aktualna.

background image

- Powiem mu, ale...

- Wiem,  wiem.  Jest  uparty  jak  osioł.  Travis  wskazał  palcem  Diabolo.  -  Trzeba  ci  w  czymś 

pomóc?

- Nie, dziękuję. Poradzę sobie. Zresztą Sam zaraz tu będzie.

- Wobec tego spadam. Uważaj na siebie.

- Ty też, Travis.

Roni  patrzyła,  jak  z  prawie  niezauważalnym  trudem  dosiadł  swego  konia.  Jak  na 

zbierającego  laury  ujeżdżacza  byków  był  trochę  zbyt  powolny  i  odrobinę  za  sztywny.  Roni 

pomyślała, że Travis King powinien stanowczo zmienić zawód.

Ledwie skończyła wycierać ogiera, gdy dołączyła do niej reszta rodziny. Zamknęli konia w 

przyczepie, dali mu porcję owsa, a sami poszli do Jaycee na steki z grila. Potem wszyscy wybrali 

się  na  spacer.  Roni  z  matką  pchały  udekorowany  balonami  wózek  Jessie,  a  Jinks  z  Samem 

maszerowali  za  nimi,  zatrzymując  się  od  czasu  do  czasu  przy  stoiskach  z  różnymi  grami 

zręcznościowymi. Każdy z nich chciał wygrać jak największego misia dla małej Jessie. Gdy obaj 

mężczyźni  rzucali  piłkami  do  butelek  po  mleku,  a  uszczęśliwiona  Jessie  kręciła  się  na  karuzeli, 

Carolyn skorzystała z okazji, żeby przekazać córce najnowsze wieści.

- Jackson znów dzwonił.

- Powiedziałaś mu to, o co cię prosiłam?

- Powiedziałam. Nie był uszczęśliwiony.

- Wiesz, mamo, co jest w tym wszystkim najlepsze? - Roni uśmiechnęła się do matki. - To, że 

kłopoty pana Diala ani trochę mnie nie obchodzą.

- Wystarczy mieć oczy, żeby zobaczyć, jak bardzo służy ci życie rodzinne.

- To zasługa Sama. On jest idealny.

- Tak właśnie powinno być, kochanie. - Carolyn uśmiechnęła się tajemniczo. - Ale pamiętaj, 

proszę,  że  ten  twój  Sam  jest  tylko  mężczyzną.  Nie  powinnaś  oczekiwać  po  nim  doskonałości. 

Tylko wtedy się nie rozczarujesz.

- A ty zawsze musisz się martwić na zapas. To chyba cecha wszystkich matek na świecie. U 

siebie  też  już  ją  odkryłam.  Nie  przejmuj  się,  mamo.  Bardzo  dobrze  nam  się  z  Samem  układa. 

Naprawdę.

- Wiem, kochanie - Carolyn uściskała córkę. - Zobacz, to chyba Krystal. Ależ ci jej chłopcy 

wyrośli.

Krystal z Budem i trzema synami dołączyli do towarzystwa. Po kilku jeszcze przejażdżkach 

na  karuzeli  obie  rodziny  usadowiły  się  na  drewnianych  ławkach,  okalających  arenę.  Zapadł 

wieczór. Na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy.

Rodeo rozpoczęło się odegraniem hymnu narodowego. Potem były pokazy wiązania bydła, 

walki byków i ujeżdżanie dzikich koni. Wreszcie spiker poprosił, aby zgromadzeni powitali mistrza 

jazdy na bykach, Travisa Kinga.

Sam  drgnął  na  widok  wchodzącego  na  arenę  Travisa,  który  machał  kapeluszem  na 

powitanie i kłaniał się publiczności. Roni obawiała się, że Travis zechce wziąć udział w zawodach, 

na szczęście jednak tylko wszedł na koronę areny do budki spikera.

background image

- Travis tak dziwnie się porusza. Zauważyłeś? zapytała Roni, bo nie spodobał jej się zacięty 

wyraz twarzy męża.

- Pewnie spotkał o jednego byka za dużo.

- Pomógł  mi  poradzić  sobie  z  Diabolo.  Roni  kołysała  Jessie,  która  robiła  się  coraz  bardziej 

śpiąca.

- Daj mi ją. - Sam przytulił do siebie zmęczoną dziewczynkę.

-  Dlaczego nie chcesz przyjąć jego propozycji? - zapytała Roni, korzystając z tego, że reszta 

towarzystwa  pasjonowała  się  pokazem  ujeżdżania  byków.  Prosił,  żeby  ci  powiedzieć,  iż  jest 

aktualna.

- Wiesz, dlaczego - burknął Sam.

- Wiem. Zastanawiam się tylko, kiedy wreszcie mu wybaczysz.

- Już o tym rozmawialiśmy, Loczku.

- Dobrze, już dobrze. Na złość mamie odmrozisz sobie uszy. Nie jesteś aby za dorosły na taką 

dziecinadę? Szczególnie że Lazy Diamond potrzebuje pomocy.

- Pozwól, że ja się zajmę tą sprawą.

- Nie pozwolę! Zapomniałeś, że jesteśmy wspólnikami.

- Nawet więcej - roześmiał się cicho. - Szczególnie od kilku dni.

- Nie  chodzi  mi  o  łóżko  -  syknęła  czerwona  jak  pomidor  Roni.  -  W  końcu  ja  też  jestem 

członkiem tej rodziny. Jeśli naprawdę uważasz mnie za partnerkę, to muszę mieć prawo głosu.

- Moim zdaniem my już jesteśmy najprawdziwszą na świecie rodziną.

- Ale...

Sam  nie  pozwolił  jej  dokończyć.  Pochylił  się  i  pocałował  żonę  w  usta.  Jak  na  zwyczaje 

skrytego Sama Prestona takie zachowanie w miejscu publicznym było absolutnie wyjątkowe.

- No,  no  -  przerwał  im  kpiący  głos  Krystal.  -  Dzieci  patrzą.  Powinniście  dawać  im  dobry 

przykład.

- No właśnie, Sam - zażartował Bud. - Pokaż mi, jak to się robi. Tak?

Bud  głośno  pocałował  swoją  żonę,  wzbudzając  wesołość  całego  towarzystwa.  Rozmowa 

zeszła  na  tematy  obojętne  i  Roni  nie  mogła  kontynuować  tematu.  Ale  upór  Sama  nie  dawał  jej 

spokoju.  Choć  stali  się  sobie  bardzo  bliscy,  Roni  czuła,  że  mąż  nic  chce  dopuścić  jej  do  swoich 

tajemnic, jakby nie miał do niej zaufania albo się czegoś obawiał.

Bardzo ją to bolało. Ona ufała Samowi jak sobie samej. Wiedziała, że zawsze może na nim 

polegać, ale nieufność męża przeszkadzała jej bardziej, niż się spodziewała.

Popłakiwanie Jessie sprowadziło Roni z powrotem na ziemię.

- Trzeba by ją położyć do łóżka - powiedziała. - Zawiozę małą do domu.

Pożegnali  się  z  resztą  towarzystwa.  Sam  odprowadził  swoje  panie  na  parking  i  pomógł 

wsadzić Jessie do samochodu.

- Diabolo  przywiozę  potem  -  powiedział  Sam.  -  Mogę  wrócić  późno.  Chciałbym  jeszcze 

zamienić kilka słów z Buzzem.

- Myślisz, że zechce dziś podjąć decyzję?

background image

- Mam  nadzieję,  że  już  to  zrobił.  Z korzyścią  dla  Lazy  Diamond.  A  nawet  jeśli  nie,  to  i  tak  nie 

dopuszczę do tego, żeby mi Travis wchodził w paradę.

- Och, Sam - westchnęła niezadowolona Roni, wsiadając do samochodu.

- Nie mam nastroju na jeszcze jeden wykład. - Powiedział to tak niegrzecznie, że Roni poczuła 

się dotknięta.

Wytłumaczyła  sobie,  iż  mąż  jest  zmęczony  i  że  nie  jest  to  najlepszy  moment  na 

rozwiązywanie małżeńskich problemów, a tym bardziej na przełamywanie zadawnionej nienawiści 

do Travisa Kinga.

- Jak sobie chcesz - mruknęła.

Chyba  nikt  na  świecie  nie  ma  tak  parszywego  szczęścia,  myślał  ponuro  Sam.  Wyłączył 

samochodowe radio, z którego płynęła smętna melodia country. Klął przez całą drogę, dopóki nie 

zajechał  przed  stajnię  w  Lazy  Diamond.  Tylko  w  jednym  pokoju  w  domu  paliło  się  światło. 

Samowi  na  ten  widok  ścisnęło  się  serce.  Nie  miał  pojęcia,  jak  opowiedzieć  Roni  o  tym,  co  go 

spotkało. Wszystkie jego nadzieje obróciły się w pył. Wciąż dźwięczały mu w głowie słowa Buzza 

Henry: Przykro mi Sam, ale w tym roku będę pracował z Kingiem. Może w następnym sezonie...

Tylko  Sam  wiedział,  że  do  następnego  sezonu  Lazy  Diamond  może  nie  przetrwać. 

Wypuścił Diabolo z przyczepy. Przytulił głowę do szyi zwierzęcia. Czuł się jak zdrajca.

- Przykro mi, staruszku - powiedział cicho. - Mar Henderson od lat mnie błaga, żeby mu cię 

sprzedać. Teraz chyba muszę to zrobić.

Wprowadził konia do zagrody i zamknął furtkę. Ta prosta z pozoru czynność zmęczyła go 

bardziej  niż  ostatni  bardzo  pracowity  tydzień.  Przysłowie  mówi,  że  przeciwności  losu  czynią 

człowieka  silniejszym,  ale  Sam  był  już  bardzo  zmęczony.  Dość  miał  nieustannych  trudności, 

borykania  się  z  losem.  Jedyny  problem  w  tym,  że  nie  mógł  rzucić  wszystkiego  i  odejść.  Lazy 

Diamond to było całe jego życie.

Teraz  to  już  nie  tylko  moje  życie,  przypomniał  sobie.  Mam  jeszcze  żonę  i  córkę.  Nie 

pozwolę na to, żeby Roni, która tak się dla mnie poświęcała, poszła razem ze mną z torbami. Boże 

mój,  co  ja  mam  jej  powiedzieć?  Ależ  mnie  przyparło  do  muru.  Trzeba  będzie  coś  sprzedać, 

ograniczyć wydatki. Ale co? Jakie wydatki? Co robić? Co robić?

Roni siedziała przy kuchennym stole, wpatrzona w jakiś dziwny list. Miała na sobie jedną 

ze  swoich  jedwabnych  koszulek  i  Sam  pomyślał,  że  pewnie  nie  ma  pod  nią  biustonosza. 

Usłyszawszy kroki męża, podniosła głowę.

- Czekałam  na  ciebie...  -  uśmiechnęła  się  do  niego.  Ponura  mina  Sama  nie  na  żarty  ją 

przeraziła. - Co się stało?

Sam  skrzywił  się.  Tak  bardzo  się  starał  pokazać  żonie  kamienną  twarz,  oszczędzić  jej 

zmartwień.  Tymczasem  okazało  się,  że  nie  potrafi  mieć  przed  nią  tajemnic.  Roni  czytała  w  jego 

duszy jak w otwartej książce.

- Nie podpisałem tego kontraktu. Buzz powiedział, że wybrał Travisa Kinga.

Zamiast słów pocieszenia, których się spodziewał,  usłyszał od Roni coś, czego w żadnym 

wypadku spodziewać się nie mógł.

background image

- No, to problem sam się rozwiązał - powiedziała powoli, zerkając na leżący przed nią list. -

Jadę do Hollywood.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Tak po prostu? - Sam zachwiał się, jakby zainkasował silny cios.

- Ależ  nie!  -  Roni  dopiero  teraz  zrozumiała,  jak  głupio  zabrzmiały  jej  słowa.  Zerwała  się  z 

krzesła, wymachując trzymanym w dłoni listem. - Zaraz ci wytłumaczę.

- Co  tu  tłumaczyć?  - Sam  wzruszył ramionami. -  Pętla na szyi trochę  mocniej  się zacisnęła, 

więc podwijasz ogon i zwiewasz. Zupełnie tak samo jak Shelly.

- Nie zasłużyłam sobie na takie traktowanie - odrzekła Roni spokojnie, choć wszystko się w 

niej gotowało.

- No cóż, przypadkiem okazało się...

- Zamknij  się  wreszcie!  -  nie  wytrzymała  Roni.  Opanowała  się  z  trudem  i  powoli,  jak 

upartemu dziecku zaczęła tłumaczyć: - Zaproponowano mi pracę. Bardzo dobrze płatną pracę. Te 

pieniądze  postawią  Lazy  Diamond  na  nogi.  Ale  żeby  je  zarobić,  muszę  pojechać  do  Kalifornii. 

Bądź więc łaskaw odszczekać to, co przed chwilą powiedziałeś.

- Co to za praca? - zapytał podejrzliwie. - Co masz tam robić i dla kogo?

Scenografię  do  nowego  filmu.  Dla  mnie  to  fantastyczna  szansa  zawodowa.  Producent 

chciał,  żebym  to  właśnie  ja  zrobiła  tę  scenografię,  więc  mój  agent  zażądał  astronomicznego 

wynagrodzenia... Pokazała mu wymienioną w liście sumę, która wciąż jeszcze ją zadziwiała i która 

z pewnością uratowałaby Lazy Diamond. - Chyba Pan Bóg nam to zesłał. I to w samą porę.

- Z kim będziesz pracować?

- No cóż... - zawahała się Roni. Bała się przekazać mężowi tę informację. - Z Jacksonem.

- Z Jacksonem Dialem? Z twoim byłym narzeczonym? - upewnił się Sam. - Czy ty naprawdę 

myślisz, że ja się na to zgodzę? Oszalałaś? On chyba zresztą też. Nie ma mowy. Wybij to sobie z 

głowy. I koniec dyskusji.

- Sam, to nie ma sensu.

- Jeśli ci się wydaje, że pozwolę własnej żonie uciec z jej dawnym kochankiem, to...

- Dobrze  wiesz,  że  Jackson  jest  dla  mnie  nikim!  -krzyknęła  rozwścieczona  Roni.  Potrząsała 

przed jego oczami rozłożonym listem. - Widzisz? To jest wyjście. Nie możesz tego zrozumieć?

- Na miłość boską! - Podarł list i rzucił strzępki na podłogę. - Potrafię sobie poradzić sam, bez 

łaski Jacksona Diala.

- To  nie  jest żadna  łaska -  oburzyła się  Roni.  - Jestem  dobra  w  swoim  zawodzie.  Biją  się  o 

mnie  i,  co  najważniejsze,  dużo  zapłacą.  Jeśli  chcesz  wiedzieć,  to  Jackson  wcale  nie  jest  tym 

zachwycony.  Na  jego  nieszczęście  „Łzy  Apacza"  zdobyły  wszystkie  możliwe  nagrody  za 

scenografię i teraz producent żąda, żebym to ja i tym razem zrobiła projekt.

- Jak to dobrze się składa - żachnął się Sam.

- On mnie błaga, żebym z nim pracowała. Tak bardzo mu zależy, że po raz pierwszy odkąd go 

znam,  proponuje  mi  pieniądze.  Po  tylu  zmarnowanych  dla  niego  latach  mam  wreszcie  szansę  na 

rewanż. Nie zmarnuję tej szansy.

- Założę się, że teraz, kiedy przekonał się, jakim jesteś skarbem, zechce cię wynagrodzić także 

w innej dziedzinie. Jaka szkoda, że wyszłaś za mąż.

background image

- Jeszcze raz usłyszę podobną głupotę - ostrzegła go Roni - a rzucę w ciebie czymś ciężkim. 

Przysięgam.

- Bardzo cię proszę. Nie myśl sobie tylko, że dam się nabrać na te bajki o karierze zawodowej 

i o pomaganiu byłemu kochankowi, który podobno nic już dla ciebie nie znaczy. Jest tylko jeden 

powód,  dla  którego  w  ogóle  zaczęłaś  się  nad  tą  propozycją  zastanawiać.  Po  prostu  chcesz  tam 

pojechać i już. Jasne jak słońce, że Flat Fork nie może konkurować z blaskiem Los Angeles.

- Ty uparty ośle! Dostałam wspaniałą szansę postawienia na nogi tej twojej farmy. Mam z niej 

zrezygnować tylko dlatego, że ty tak chcesz?

- Już ci mówiłem, że sam sobie poradzę.

- Ciekawe jakim cudem? - Roni tak się zirytowała, że przestała panować nad sobą. - Twój ośli 

upór nie pozwolił ci na spółkę z Travisem. I co? Kontrakt diabli wzięli! Nie sprzedasz ani kawałka 

ziemi, ani jednej akcji, bo pokazałbyś ludziom, że przegrałeś, a na to jesteś zbyt dumny. Nie masz 

ani  ciężarówki,  ani  kredytu  w  banku.  Jak  chcesz  utrzymać  żonę  i  dziecko?  Co  zrobi  ta  twoja 

cholerna duma, kiedy bank położy łapę na Lazy Diamond?

- Dosyć!

- Przykro jest słuchać prawdy, co?

- Powiedziałem: dosyć.

-  Mnie też jest przykro - głos Roni zadrżał. – Przykro mi, że nie traktujesz mnie jak równego 

sobie  partnera.  Mogę  nam  pomóc.  Chcę  pomóc.  Nie  rozumiesz,  że  Lazy  Diamond  dla  mnie  też 

wiele znaczy? Moje honorarium uratuje farmę. Staniemy na nogi.

- Nie  takim  kosztem.  Zresztą  nie  wierzę,  że  naprawdę  zdecydowałabyś  się  tak  po  prostu 

zostawić Jessie.

- Mogę ją zabrać ze sobą.

- Nie ma mowy!

- Zgadzam się z tobą, że nie byłoby zbyt mądrze znów zabierać małą z domu, do którego się 

przyzwyczaiła. Będzie mi jej bardzo brakowało, ale wyjadę tylko na kilka tygodni. Nie rozumiesz, 

Sam? Nie mogę odrzucić takiej szansy. Musisz mi pozwolić.

- Nie muszę.

- Naprawdę  uważasz,  że  masz  jeszcze  jakieś  wyjście?  -  Roni  z  trudem  wstrzymywała  łzy.  -

Proszę cię, Sam...

- Raz powiedziałem i koniec. Nie martw się. Wymyślę coś. Nie mam zamiaru liczyć na twoją 

szczodrobliwość  ani tym bardziej sprzedawać cię  takim  typom jak Jackson  Dial. Pożałujesz, jeśli 

mnie nie posłuchasz.

Wypadł  z  domu,  głośno  trzaskając  drzwiami,  a  Roni  wybuchnęła  głośnym  płaczem.  Nie 

mogła zrozumieć, dlaczego Sam tak gwałtownie sprzeciwił się jej zamiarom.

Co się z nim dzieje? myślała. Czy on nie rozumie, że chcę mu pomóc? A może wcale nie o 

to  chodzi?  Przecież  w końcu to  ja  zaproponowałam  mu  małżeństwo.  Doprowadziłam  do tego,  że 

zaczął ze mną sypiać i domagam się, aby zrobił mi miejsce w swoim sercu i w swoim życiu. Ależ 

byłam pewna siebie. Przekonana, iż w końcu mnie pokocha, że jestem mu tak samo potrzebna, jak 

on mnie.

background image

Dopiero teraz zrozumiała, że są w życiu Sama obszary, na które nigdy nikogo nie wpuści, a 

w  jego  duszy  miejsca  święte,  do  których  nikt  nie  ma  dostępu.  W  głębi  serca  Roni  wiedziała, 

dlaczego tak jest. Sam jej nie kochał. Pożądał, szanował, być może nawet podziwiał, ale na pewno 

nie kochał. A co gorsza, nie mogła nic zrobić, żeby ten stan rzeczy zmienić.

Czy coś jest ze mną nie w porządku? myślała zrozpaczona. Dlaczego nie potrafię wzbudzić 

uczucia  w  mężczyźnie,  na  którym  naprawdę  mi  zależy?  Może  to  jakaś  wada  genetyczna?  Albo 

przyciągam  mężczyzn,  którzy nie  są  zdolni  do  miłości?  Przyjaźniliśmy  się  z  Samem,  to  prawda. 

Ale dlaczego nie potrafiłam przewidzieć, iż to mi nie wystarczy? I że tak bardzo będzie bolało...

Roztrzęsiona, zapłakana Roni powlokła się do sypialni. Długo jeszcze łkała w poduszkę, aż 

wreszcie, zmęczona, zasnęła. Obudził ją dotyk dłoni Sama.

- Och, Sam, nie chciałam...

Pocałował  ją  w  usta,  jakby w  ten  sposób  chciał  zmusić  żonę  do  milczenia.  Po  chwili  nie 

tylko mówić, nie tylko myśleć, ale i oddychać już nie mogła.

Sam siedział przy stole jak gdyby nigdy nic, uśmiechał się do Carolyn i zastanawiał się, jak 

długo jeszcze wytrzyma tę ceremonialną atmosferę niedzielnego obiadu z teściami.

W  kawiarni  Rosie  pełno  było  ludzi,  którzy  właśnie  wyszli  z  kościoła.  Doskonała  kuchnia 

przyciągała gości o każdej porze dnia. W ogóle byłoby wspaniale, gdyby nie malujący się w oczach 

Roni smutek.

- Uważaj,  żeby  się  nie  zakrztusiła  -  ostrzegła  Carolyn,  widząc,  jak  Roni  próbuje  namówić 

dziecko na jeszcze jedną łyżkę ryżu z sosem.

- Ona to uwielbia, mamo. Zobacz. - Roni wpakowała do małej buzi kolejną porcję jedzenia.

- Macie ochotę  na  kawę?  -  zapytał  Jinks,  rozglądając się  za  kelnerką.  -  Ty  też  się  napijesz, 

Sam?

- Nie, dziękuję - odrzekł grzecznie Sam.

Bardzo  lubił  swoich  teściów,  ale  tym  razem  chciał  się  ich  jak  najprędzej  pozbyć.  Nie 

wiedział, jak długo jeszcze uda mu się zachować spokój. Roni nie odezwała się do niego tego dnia 

ani słowem i nawet jednym spojrzeniem go nie zaszczyciła. On tymczasem był święcie przekonany, 

że poprzedniej nocy wszystko rozstrzygnęli i Roni przestała sobie zawracać głowę tą głupią pracą 

dla Jacksona Diala. Nie rozmawiali wprawdzie ze sobą, ale sposób, w jaki się kochali, wydawał się 

Samowi  wystarczająco  wymowny.  Nie  rozumiał,  dlaczego  żona  zachowuje  się  tak,  jakby  wciąż 

była na niego obrażona.

Ach,  te  kobiety,  pomyślał.  Spojrzał  tęsknie  na  stolik,  przy  którym  przegadali  z  Roni  tyle 

wieczorów. Wówczas  wszystko było takie proste.  Nie żałował, że  się pobrali. Skądże.  Tyle  że  to 

bardzo skomplikowało sprawy i przewróciło Roni w głowie. Ma jakieś dziwne pomysły, oczekuje 

rzeczy, których nikt nigdy jej nie obiecywał.

Może dlatego jest dziś taka zła, pocieszał się Sam. Jej wyobrażenia zupełnie nie mogą się 

dopasować do szarej codzienności życia na farmie. No cóż, trochę w tym mojej winy. Facet musi 

spełniać  pewne  warunki,  jeśli  oczywiście  chce  się  uważać  za  mężczyznę.  Trafiła  w  sedno  z  tym 

bankructwem Lazy Diamond, ale nie wie jeszcze, że jestem gotów na wszystko.

background image

Rzucił ukradkowe spojrzenie na siedzącą obok niego Roni. Wyglądała jak szczęśliwa żona i 

matka królująca na łonie rodziny. Tylko Sam wiedział, że robi dobrą minę do złej gry. Był pewien, 

że przestanie się gniewać, gdy przekona się, że on jednak znalazł sposób uratowania farmy.

To mądra dziewczyna, pomyślał. Przyzwyczai się. Muszę jej tylko dać trochę czasu.

Muszę  mu  dać  trochę  czasu,  myślała  Roni.  Niech  ochłonie  i  przestanie  hołdować  tym 

głupim męskim przesądom. Niestety, nie mam tego czasu zbyt wiele. Mój agent wyraźnie pisze, że 

mam mu jak najszybciej dać odpowiedź.

Roni wierzyła w rozsądek męża. Postanowiła do rana nie zawracać mu głowy, pozwolić na 

przemyślenie  jej  propozycji  w  spokoju.  Miała  nadzieję,  że  męska  ambicja  Sama  nie  przeszkodzi 

temu, żeby jej mąż dostrzegł wreszcie korzyści płynące z propozycji żony. Nie wiedziała tylko, co 

zrobi, jeśli Sam się nie zgodzi na jej wyjazd.

Roni wytarła pieluszką upapraną sosem buzię Jessie. Ależ ja to dziecko kocham, westchnęła 

w duchu. Dlaczego Sam nie może zrozumieć, że czasami trzeba się poświęcić? Dla dobra rodziny 

właśnie.

Nagle coś kazało się jej zastanowić, czy aby na pewno ona, Sam i Jessie tworzą rodzinę, czy 

też może to tylko ona tak uważa. Przeraziła się, że jej plan, który na początku wydawał się prosty i 

całkiem logiczny, w praktyce spalił na panewce.

Czy to  miłość  do  Sama  tak  mnie  oślepiła?  myślała Roni.  Może  on  nie  potrafi  zdobyć  się 

wobec  mnie  na  szczerość  po  prostu  dlatego,  że  nie  jest  w  całą  tę  sprawę  zaangażowany 

emocjonalnie?  Pewnie  wciąż  traktuje  nasz  związek  jak  spółkę  i  teraz  dziwi  się,  jakim  prawem 

wspólnik  z  najmniejszą  liczbą  udziałów  ośmiela  się  buntować  przeciwko  decyzji  właściciela 

pakietu kontrolnego.

Nie  była  wcale  pewna,  czy  ich  wczorajsze  zbliżenie  miało  oznaczać  przeprosiny,  czy  też 

Sam próbował w ten sposób zdobyć nad nią przewagę. Szczerze mówiąc, odpowiedzi na to pytanie 

wolała nie znać.

- Nic ci nie jest, Veronico? - zapytała szeptem Carolyn. Nic, mamo. Czuję się świetnie. - Roni 

uśmiechnęła się do matki z przymusem. Nie chciała wtajemniczać jej w problem, dopóki wspólnie 

z Samem go nie rozwiąże. - Jestem tylko trochę zmęczona. Ten wczorajszy dzień...

- Tak, mnie to wszystko też zmęczyło. Jinks, kochanie, daj sobie spokój z tą kawą. Musimy 

jechać.

Zapłacili rachunek i wyszli na parking.

- Pomachaj babci - pouczyła Roni małą Jessie.

Dziecko posłusznie pomachało rączką ludziom w odjeżdżającym samochodzie, ale szybko 

jej się to znudziło. Małej zachciało się teraz opieki ojca.

- Ta, ta, ta! - zawołała.

Ponura mina Sama rozpogodziła się od promiennego uśmiechu Jessie.

- Ty mały łobuzie - roześmiała się Roni, podając dziecko Samowi. - Kiedy wreszcie zaczniesz 

mówić: mama?

- W swoim czasie. Jessie jest przecież kobietą - odpowiedział za dziewczynkę Sam.

background image

- Pewnie  masz  rację.  -  Skrępowanie,  które  na  chwilę  opuściło  Roni,  powróciło  teraz  ze 

zdwojoną siłą. Otworzyła drzwi furgonetki Sama.

- Loczku.

- Słucham? - Roni odwróciła się i spojrzała prosto w błękitne oczy męża.

- Nic  takiego.  -  Sam  zupełnie  zapomniał,  co  chciał  jej  powiedzieć.  -  Jedźmy  już  do  domu. 

Mam mnóstwo roboty.

Muszę jej dać czas, myślał w drodze do domu.

Muszę  mu  dać  trochę  czasu,  myślała Roni,  wpatrując  się  w  trzymające  kierownicę  dłonie 

męża. Jeszcze trochę czasu.

Ten czas, kiedy koniecznie trzeba było wziąć byka za rogi, wreszcie nadszedł.

- Muszę  dać  Jacksonowi  odpowiedź  -  powiedziała  Roi,  stawiając  przed  mężem  talerz  z 

kanapkami.

- Znowu  zaczynasz  -  mruknął  Sam,  wbijając  zęby  w  kanapkę  z  indykiem.  -  Znasz  już 

odpowiedź. Nie ma mowy.

- To nie moja odpowiedź, tylko twoja.

- Do diabła, Roni...

- Nie krzycz. Obudzisz dziecko.

- Nie będziemy znów o tym dyskutować. - Spojrzał na nią stanowczo. - Nie cierpię indyka.

- Mięso  z  indyka  nie  zawiera  cholesterolu,  kowboju.  Owszem,  będziemy  rozmawiać. 

Spokojnie,  bez  emocji  pogadamy  sobie  o  tym,  jak  mogłabym  nam  pomóc  wybrnąć  z  trudnej 

sytuacji finansowej.

- Możesz sobie gadać. Ja zdania nie zmienię.

- Czy mam przez to rozumieć, że znalazłeś jakieś inne wyjście?

- Myślę nad tym. - Sam spuścił oczy. - Mam kupca na Diabolo.

- Nie, Sam - zaprotestowała Roni. - Tylko nie Diabolo.

- Mogę wziąć za niego sporo pieniędzy. - Sam odsunął talerz. - Henderson już dawno chciał 

go kupić.

- Miałeś go zostawić. To najlepszy ogier w twoim stadzie.

- Cóż, czasami trzeba zmienić plany.

- Bzdura.  -  Roni  zabrała  się  za  wycieranie  idealnie  czystego  blatu.  -  Nie  musisz  poświęcać 

Diabolo. Zresztą nawet jeśli dużo zapłacą, to i tak nas to nie uratuje.

- Mówiłem ci już, że to moja sprawa.

- Niezupełnie. Żony innych mężów pracują. Ten kraj jest pełen rodzin, w których i mąż, i żona 

zarabiają  pieniądze.  W  końcu  jest  nawet  takie  powiedzenie  -  spróbowała  zażartować  -  że  każdy 

bogaty farmer ma pracującą w mieście żonę.

- W pobliskim mieście, a nie na końcu świata. I nie dla Jacksona Diala.

- To jest takie samo zajęcie, jak każde inne. - Roni rzuciła ścierkę. Zerwała przyczepiony do 

lodówki obrazek, który poprzedniego dnia namalowała dla Jessie. - Chcesz mi wmówić, żebym nie 

próbowała sprzedać wydawcy tej książeczki z bajkami? A może nie wolno mi przyjąć zlecenia na 

żadną więcej okładkę?

background image

- To nie to samo.

- Dokładnie  to  samo.  Czego  ty  się  tak  boisz?  Uważasz,  że  moje  pieniądze  splugawią  Lazy 

Diamond?

- To nie ma sensu. - Sam zerwał się od stołu.

- Owszem,  ma.  -  Roni  patrzyła  na  niego  wyzywająco.  -  Ja  dobrze  wiem,  o  co  ci  chodzi. 

Gdybyś przyjął ode mnie pieniądze, musiałbyś przyznać, że mam prawo do tej farmy i stałabym się 

pełnoprawnym  członkiem  twojej  rodziny.  Czułbyś  się  pewnie  zobowiązany  do  szczerości  wobec 

mnie.  Boisz  się  otworzyć  przede  mną,  opowiedzieć  mi  o  swoich  marzeniach  i  nadziejach.  Nie 

chcesz ryzykować.

- Zupełnie nie wiem, o czym ty mówisz.

- Mówię o tym, że wcale nie jesteś zazdrosny o Jacksona. Tobie chodzi tylko o to, żeby nikt 

nie śmiał naruszyć twojego terytorium, dzielić z tobą uczuć. - Łzy zabłysły w jej oczach. - Nawet 

mnie nie chcesz na to pozwolić.

- Boże mój! Tylko nie płacz. Nie mogę znieść twoich łez.

- Shelly złamała ci serce i omal nie zrujnowała Lazy Diamond. Ty wciąż zapominasz, że ja nie 

jestem taka jak ona.

- Nie zapominam.

- Owszem,  tak.  Przynajmniej  traktujesz  mnie  tak,  jakbym  była  do  niej  podobna.  Trzymasz 

mnie na odległość wyciągniętej ręki od wszystkiego, co ma jakikolwiek głębszy związek z tobą i z 

twoją farmą.

- Teraz już przesadziłaś.

- Niczego nie zrozumiałeś. - Roni popatrzyła na niego bezradnie. - Nie ufasz mi. Mieszkasz ze 

mną pod jednym dachem, śpisz w jednym łóżku, ale wciąż się boisz, że pewnego dnia ja też wbiję 

ci nóż w plecy.

- Mam mnóstwo roboty.

- Sam!

- Wrócę na kolację. - Porwał wiszący na kołku kapelusz i wypadł z domu.

Roni  usiadła na krześle.  Dopiero teraz  zauważyła, że  pogniotła  rysunek.  Rozłożyła  go na 

stole, wygładziła, ale obrazka nie dało się już uratować.

To  koniec,  pomyślała.  Jak  mam  przekonać  Sama,  że  powinien  mi  zaufać?  Wszystkiemu 

winna ta jego przeklęta duma. Dlaczego on nie rozumie, że ja go nie chcę złamać, tylko przekonać. 

Mam  odrzucić  propozycję  Jacksona,  zaryzykować  ruinę  Lazy  Diamond,  swoje  małżeństwo  i 

jeszcze na dodatek odrzucić szansę na karierę? Co to za uparty facet!

Zrezygnowana, zaczęła przeglądać listy, które Sam wyjął rano ze skrzynki. Między innymi 

znalazła też kopertę z nadrukiem firmy hydraulicznej Steve'a Cutlera. Otworzyła list i zamarła. W 

kopercie  był  czek,  który  przed  kilkoma  dniami  wypisała.  Do  czeku  dołączono  kartkę,  w  której 

Steve raz jeszcze przepraszał Roni za bałagan i zawiadamiał, że Sam już uregulował rachunek.

- Nawet  tego  nie  chciał  ode  mnie  przyjąć  –  jęknęła  Roni.  Rzuciła  czek,  jakby  parzył  jej 

palce. - A niech cię szlag trafi, Samie Preston! Nawet na to mi nie pozwoliłeś!

W jednej chwili zrozumiała Roni całą złożoność świata.

background image

Odarta ze złudzeń pojęła, że życie nie jest uczciwe, cnota rzadko kiedy bywa nagradzana i 

że marzenia nigdy się nie spełniają. Zrozumiała także, iż ze wszystkich możliwych pozostało jej już 

tylko jedno wyjście.

Roni się pakowała.

- Wiedziałem, że postanowisz wyjechać - powiedział Sam, wchodząc do pokoju.

- Ależ ty jesteś bystry - podniosła wzrok znad walizki.

- I tak bardzo lubisz mieć rację.

Sam zastygł, słysząc od żony jakby echem odbite słowa Travisa, ale nie dał po sobie poznać, 

jak wielką przykrość mu sprawiły. Nie mógł poznać własnej żony. Roni, ta Roni, którą tak dobrze 

znał, stała się obcą kobietą w modnym stroju, obowiązującym na Zachodnim Wybrzeżu. Czerwona 

suknia, piękna biżuteria zupełnie do Flat Fork nie pasowały.

- Maria Morales zajmie się Jessie przez ten czas, kiedy mnie tu nie będzie. - Roni z trzaskiem 

zamknęła walizkę.

- Teraz  obie  są  w  ogródku.  Maria  będzie  przychodzić  rano  i  zostanie  tak  długo,  jak  długo 

będzie  trzeba.  Wieczorem  odlatuję  do  Los  Angeles.  Jak  tylko  dowiem  się,  gdzie  będę  mieszkać, 

zadzwonię i zostawię ci numer telefonu.

- Dlaczego to robisz?

- Będę  pracować  z  Jacksonem  Dialem,  a  nie  sypiać  z  nim.  -  Z  walizką  w  ręku,  z  dumnie 

podniesioną głową wyszła do kuchni. - I to wcale nie on traktuje mnie jak dziwkę.

- Co to wszystko ma znaczyć? - Sam ani na krok nie odstępował żony.

- Odpłacam ci pięknym za nadobne. Roni podała mu leżący na kuchennym stole czek.

- A niech cię diabli, Loczku! - Sam rzucił czek na podłogę. - To zupełnie nic nie znaczy.

- Dla  mnie  znaczy.  Bardzo  wiele.  I  żebyś  mnie  dobrze  zrozumiał.  Nie  chodzi  mi  wcale  o 

pieniądze. Ten czek to symbol. Teraz już wiem, do czego mam w tym domu prawo. Oczekujesz ode 

mnie wyłącznie opieki nad Jessie, usług seksualnych i... - Musiała się mocno wziąć w garść, żeby 

się nie rozpłakać. - Przykro mi, Sam. Kocham cię i bardzo mi z tym ciężko. Naprawdę nie wiem, 

czy potrafię się zgodzić na twoje warunki. Na razie to, co masz mi do zaoferowania, to stanowczo 

za mało. Muszę się dobrze nad tym wszystkim zastanowić. Porozmawiamy, jak wrócę.

- Jeśli  wyjedziesz,  to  nie  musisz  już  wracać.  -  Sam  był  tak  zdesperowany,  że  mimo  woli 

pragnął także zadawać ból.

- Chyba nie mówisz tego poważnie?

- Cholernie poważnie.

Roni obejrzała go sobie od stóp do głów, jakby był to najlepszy sposób sprawdzenia jego 

charakteru.

- Wobec tego jesteś skończonym głupcem - orzekła wreszcie.

- Pewnie masz rację. Skoro już dwa razy dałem się nabrać. - Gardło miał tak ściśnięte, że z 

trudem wydobył z siebie następne słowa. - A Jessie?

- Co: Jessie? - W oczach Roni widać było matczyną troskliwość i udrękę rozstania. - Ona jest 

tak samo moja jak i twoja. To właśnie dla niej jadę do Kalifornii. I dla niej tutaj wrócę.

background image

- Powiedziałem, że nie musisz się fatygować. Roni z całych sił zacisnęła powieki.

- Pewnie nie wiesz - powiedziała, kiedy wreszcie otworzyła oczy - że to od ciebie zależy, czy 

zaraz zmienię zdanie.

- Nie rozumiem.

- Wystarczy, żebyś powiedział, iż mnie kochasz. Sam oniemiał. Był cały obolały i bardzo bał 

się, że być może Roni zamierza wystrychnąć go na dudka. Nie mógł sobie na to pozwolić.

Roni  w  milczeniu  wzięła torebkę,  podniosła  walizkę.  Minę  miała  zrezygnowaną,  choć  wcale 

nie zdziwioną. Zatrzymała się jeszcze w drzwiach, ale na Sama nawet nie spojrzała.

- Daj Jessie buzi na dobranoc ode mnie – powiedziała i wyszła.

Ziemia  rozwarła  się  Samowi  pod  nogami.  W  sercu  czuł  pustkę,  ale  miał  przynajmniej  tę 

satysfakcję, że jego godność nie została narażona na szwank.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Minął tydzień, potem drugi. W trzecim tygodniu czerwca Sam zrozumiał,  że Roni już nie 

wróci.  Zresztą wcale  go to  nie zdziwiło.  Od początku wiedział, że  to  się musi  tak skończyć. Nie 

przypuszczał jednak, że aż tak bardzo go to zaboli. Po raz pierwszy w życiu nawet praca na farmie 

nie dała mu ukojenia. Dom wydawał się zbyt wielki i pusty, a mała Jessie była osowiała. Tylko na 

widok „ta-ta" się uśmiechała, ale zaraz rozglądała się za tą kobietą, za którą oboje tęsknili.

Sam wiedział, że Roni codziennie dzwoni do Marii i odbiera raport o postępach i zdrowiu 

Jessie.  Nigdy  jednak  nie  poprosiła  do  telefonu  męża.  Maria  przyczepiła  do  lodówki  kartkę  z 

numerem telefonu do hotelu, w którym zatrzymała się Roni. Sam chyba ze sto razy dziennie patrzył 

na ten numer, ale nie zadzwonił ani razu. Zresztą cóż by jej miał powiedzieć?

Całe Flat Fork wiedziało, że Roni poleciała do Kalifornii. Ludzie w małych miasteczkach 

uwielbiają  plotki.  W  tym  wypadku  nie  trzeba  było  szczególnie  lotnego  umysłu,  żeby  skojarzyć 

Kalifornię z nazwiskiem Jacksona Diala. Sam wprawdzie o nic nikogo nie pytał, ale współczucie, 

ciekawość i oskarżenie, jakie widział na twarzach mijających go ludzi, wystarczały mu za wszelkie 

informacje.

Nawet  Krystal, która  wpadła,  żeby  wziąć  do  siebie  Jessie  na  wieczór,  krytycznie,  choć  z 

troską, mu się przyglądała. Była na tyle delikatna, żeby nie wspominać Roni. 

- Powinieneś trochę odpocząć - powiedziała. - Jest piątek. Pojedź do miasta, idź do kina czy 

dokądkolwiek. O małą się nie martw. Moi chłopcy uwielbiają się z nią bawić.

Sam wcale nie miał zamiaru posłuchać tej rady. Wolał w samotności lizać rany. Ale kiedy i 

Jessie zabrakło, pusty dom stał się zupełnie nie do zniesienia. W sypialni wciąż jeszcze czuć było 

zapach perfum Roni. Myśli o niej prześladowały Sama jak wyrzuty sumienia. Widział ją śpiącą w 

łóżku,  śmiejącą  się  do  niego  przy  śniadaniu,  tulącą  do  siebie  Jessie...  To  wszystko  razem 

wypłoszyło go wreszcie z domu.

W  końcu  wylądował  przy  swym  ulubionym  stoliku  w  kawiarni  Rosie.  Grała  muzyka, 

przytulone do siebie pary wirowały na parkiecie, a Sam pił piwo i rozczulał się nad sobą.

- Mogę  się  przysiąść?  -  O  stolik  stuknęła  jeszcze  jedna  butelka  z  piwem.  -  Wyglądasz  na 

faceta, któremu przydałby się przyjaciel.

Przy stoliku stał Travis King.

- Rób,  co  chcesz.  -  Sam  wzruszył  ramionami.  Nie  chciało  mu  się  przypominać  Travisowi  o 

tym, że akurat oni dwaj wcale nie są przyjaciółmi.

- Dzięki. - Travis usiadł naprzeciwko Sama. Podniósł do góry swoją szklankę z whisky. - Na 

zdrowie.

- Na  zdrowie  -  odmruknął  Sam.  Nie  bardzo  mógł  odmówić.  Swoje  piwo  już  wypił  i  gdyby 

odmówił Travisowi poczęstunku, zachowałby się nie po teksańsku. - A ty piwa nie pijesz?

- Ostatnio nie - odrzekł Travis.

Przez chwilę obaj w milczeniu pili każdy swój trunek.

- Słyszałem, że masz kłopoty z żoną- odezwał się  wreszcie Travis. - Przykro mi. Wiesz,  że 

bardzo lubię Roni. - Cóż - westchnął Sam. - Jakoś nie mam szczęścia.

background image

- Ja też nie.

- Ty? - zdziwił się szczerze Sam. - W całym stanie zostawiasz za sobą złamane serca.

- I  ty  to  nazywasz  szczęściem?  Te  wszystkie  romanse  może  i  są  przyjemne,  ale  nawet 

najlepsza panienka w końcu się człowiekowi znudzi. Chyba rozumiesz, nie? Wiesz, takich jak ja 

zawsze prześladuje ta jedna kobitka, którą się straciło. Szczególnie wtedy, kiedy człowiek sam jest 

sobie winien.

- Trochę  żwawiej  się  ostatnio  ruszasz.  -  Sam  zmienił  temat,  bo  poprzedniego  nie  chciał 

kontynuować.

- Dochodzę  do  siebie.  -  Travis  poruszył  ramieniem,  prezentując swą  sprawność.  -  Wreszcie 

pozbyłem się tego przeklętego temblaka.

- Wybierasz się do Reno?

- Oczywiście. Lekarze mówią, że powinienem z tym skończyć, ale co ja mam ze sobą zrobić? 

Jedyne, co umiem, to ujeżdżać byki.

Sam  doskonale  znał  odpowiedź  na  pytanie Travisa.  No  cóż,  pomyślał,  może  rzeczywiście 

wygrał lepszy. Trzeba mu przyznać, że zna się na tym, co robi.

- Gratuluję kontraktu z Buzzem Henry - powiedział.

- Wycofałem się - westchnął Travis.

- Co takiego?

- Nie  dałbym  rady.  Ja  nie  mam  do  tego  głowy.  Złamać  byka,  proszę  bardzo.  Ale  robić 

rachunki, dostarczać bydło i jeszcze do tego brać udział w pięćdziesięciu rodeach w roku. Nie, to 

nie dla mnie.

- Tak spokojnie o tym mówisz.  - Sam nie wiedział, czy powinien Travisowi  współczuć, czy 

też  lepiej  dać  mu  po  pysku.  Ten  frajer  odrzucił  przecież  kontrakt,  który  mógłby  uratować  Lazy 

Diamond od ruiny.

- Mam mistrzostwo świata w partaczeniu dobrych interesów - uśmiechnął się gorzko Travis. -

Szczerze mówiąc, od śmierci twojego brata nic mi się nie udaje.

Sam  nie  był  pewien,  czy  jest  przewrażliwiony,  czy  też  Travis  naprawdę  był  smutny. 

Spojrzał na towarzysza swych dziecinnych zabaw. Dopiero teraz dotarło do niego, że prawie się od 

siebie  nie  różnią.  Obaj  za  maską  obojętności  ukrywają  wrażliwą  duszę.  I  po  co?  Czy  warto 

hodować w sobie nienawiść? Co komu z tego przyjdzie?

- Pewnie ciężko ci z tym żyć - powiedział cicho Sam. - Opowiesz mi, jak to się stało?

- Nigdy dotąd nie chciałeś mnie słuchać - zdziwił się Travis.

- Teraz chcę.

I  Travis  opowiedział  mu  o  dwóch  chłopakach  upojonych  swym  pierwszym  zwycięskim 

rodeo, którzy trochę za dużo wypili. Jąkając się, mówił o nocnej jeździe samochodem, o deszczu, 

który  akurat  wtedy  musiał  spaść,  o  światłach,  które  nie  wiadomo  skąd  się  nagle  pojawiły,  i  o 

potwornym huku gniecionej blachy...

- Kenny  był  tysiąc  razy  lepszy  ode  mnie  –  zakończył  opowiadanie  Travis.  Głos  mu  drżał, 

twarz  wykrzywił  bolesny  grymas.  -  Mądrzejszy,  odważniejszy...  Miał  złote  serce,  a  na  bykach 

background image

jeździł  jak nikt na świecie. Już  wtedy zdobył wszystkie możliwe  nagrody. Gdybym się nie uparł, 

żeby prowadzić samochód, to on byłby teraz zwycięzcą, a nie ja.

Sam milczał. Nie wiedział, że poczucie winy odebrało Travisowi nawet radość zwycięstwa. 

Zrozumiał wreszcie, że on także jest winien. Był zbyt dumny, żeby zauważyć, że ból kolegi jest co 

najmniej tak samo wielki, jak jego własny żal po stracie brata. O ile nie większy. W końcu Travis 

stracił  wówczas  najlepszego  przyjaciela.  Sam  dopiero  niedawno  zrozumiał,  jak  bolesna  jest  taka 

strata.

Travis długą chwilę wpatrywał się w milczącego Sama.

- A niech to szlag - mruknął, podnosząc się z krzesła.

- Siadaj, kowboju - poprosił Sam. - Mam ci coś do powiedzenia.

- Gadaj. - Travis niechętnie z powrotem usiadł przy stoliku. Miał minę człowieka, który wie, 

że zasłużył na najgorsze, i potrafi to znieść po męsku.

- Spieszysz się, co?

- Mam ciekawsze zajęcia niż wysłuchiwanie twoich pretensji - mruknął Travis.

- Życie  czasami  potrafi  człowieka  nieźle  skopać  -  powiedział  Sam  spokojnym  głosem.  -

Wypadki się zdarzają i to bez niczyjej winy. W końcu jesteśmy tylko ludźmi. Czasami wydaje się 

człowiekowi, że lżej będzie żyć, jeśli znajdzie się kozioł ofiarny.

- Mów jaśniej.

- Prawdziwe nieszczęście zaczyna się wtedy, kiedy taki kopniak w łeb niczego człowieka nie 

nauczy - Samowi wcale się nie spieszyło. - Byłem za młody, a może i za głupi, żeby się nad tym 

wszystkim  dobrze  zastanowić.  Pewnie  dlatego  tak  długo  to  trwało.  Życie  jest  za  krótkie,  żeby 

wciąż  pielęgnować  w  sobie  stare  żale.  Śmierć  Kenny’ego  to  był  tragiczny  wypadek,  a  ja  jestem 

głupcem, bo ciebie za to obwiniałem. Ty też powinieneś wreszcie przestać sam siebie oskarżać. -

Sam wyciągnął rękę do Travisa. - Mam nadzieję, że mi wybaczysz, przyjacielu.

- Nie mam ci czego przebaczać. – Kompletnie zaskoczony Travis mocno uścisnął wyciągniętą 

rękę Sama.

-  Jest, jest, ale dajmy temu spokój. I tak straciliśmy dziesięć lat.

- Cieszę się, żeśmy w ogóle tego dnia dożyli. 

-  Ja też. - Sam uśmiechnął się prawie niedostrzegalnie. - Napijesz się jeszcze? Tym razem ja 

stawiam.

-  Za  alkohol  dziękuję,  ale  chętnie  zjadłbym  jeden  z  tych  wspaniałych  steków  Rosie.  Ty  też 

masz ochotę?

Przywołali kelnerkę i złożyli zamówienie.

- Wiesz co - powiedział z namysłem Sam - a może byśmy jeszcze raz pogadali z Buzzem o tym 

kontrakcie.

- My? - Travis o mało się nie udławił kawałkiem mięsa. - Mówisz poważnie?

- Razem moglibyśmy sporo zdziałać. Nie sądzisz?

-  No  pewnie.  Ja  zawsze  tak  uważałem.  Twoja  głowa  i  mięśnie  z  moją  urodą  to  genialna 

kombinacja. Jedyny problem z tym, że czasami bywasz cholernie uparty.

background image

- Wiem. - Sam pomyślał, że Roni również zgodziłaby się z opinią Travisa. - Może uda mi się 

rozpocząć  nowe  życie.  Mówiąc  szczerze,  Travis,  stoję  na  granicy  bankructwa.  Gdybym  podpisał 

umowę z Buzzem, byłbym uratowany.

- Dlaczego mi tego wcześniej nie powiedziałeś? Zresztą po kiego diabła nam Buzz?

- Nie rozumiem.

- Posłuchaj, człowieku. Odłożyłem trochę grosza, ale nie mam pojęcia, jak to zagospodarować. 

Poza tym nawiązałem furę kontaktów z ludźmi związanymi z rodeo i mam taki dar przekonywania, 

że  nawet  boa  dusiciel  kupiłby  ode  mnie  buty  z  wężowej  skóry.  Gdybyśmy  połączyli  twoje 

umiejętności farmerskie z moją głową do interesów... Czego więcej trzeba, żeby poprowadzić taką 

firmę?

-  Jaką znowu firmę?

- King, Preston i Spółka. Jak ci się podoba taka nazwa?

- Cholernie. - Samowi twarz się rozjaśniła.  

- Myślisz,  że  dalibyśmy radę?  - Jasne  jak słońce. Wyeliminujemy pośredników.  Rozkręcimy 

interes jak złoto. - Travis wyciągnął do Sama rękę. - No to jak? Zakładamy tę spółkę?

-  Niech  będzie  spółka.  -  Sam  uścisnął  dłoń  Travisa.  Długo  jeszcze  gawędzili.  Zanim 

wygaszono światła i wyproszono ich z lokalu, Sam był już przekonany, że Lazy Diamond stanie na 

nogi. Wiedział wprawdzie, że czeka go jeszcze sporo roboty i nie obejdzie się bez zaciskania pasa, 

ale King, Preston i Spółka będzie najlepszą tego rodzaju firmą w całym stanie. Mimo to nie potrafił 

się cieszyć. Cóż wart jest sukces, jeśli nie można się nim podzielić z przyjacielem?

Podzielić, przypomniał sobie Sam. Przecież tego właśnie chciała ode mnie Roni. A ja ją bez 

przerwy od siebie odpychałem. I to z powodu jakiejś głupiej dumy. Boże mój! Jeżeli już popełnię 

błąd, to on od razu musi mieć kosmiczny wymiar.

- Co za noc - westchnął Travis, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo. - Dużo podróżowałem, 

widziałem wiele pięknych miejsc, ale piękniejszego od tego tutaj nie ma na całej ziemi.

- Nie wszyscy moi znajomi by się z tobą zgodzili.

- Wiesz co - Travis przyjrzał mu się uważnie - to wprawdzie nie moja sprawa, ale jako twój 

wspólnik mam interes w tym, żeby ci się dobrze powodziło. Powiedz mi, co zaszło między tobą i 

Roni?

- Pewnie jak zwykle coś spieprzyłem - skrzywił się Sam

- To dlaczego jeszcze tu jesteś?

- A gdzie mam być?

- Pojechała do Los Angeles, a ty tak po prostu odstąpiłeś ją tamtemu facetowi? Może już jej 

nie chcesz?

- Zgłupiałeś całkiem? Tylko że...

-  Boisz się, co? Nie martw się. Ja też. Potrafię ujeździć byka, który waży ponad tonę, ale jak 

trzeba się dogadać z kobietą... - Travis tylko pokręcił głową.

- To wcale nie jest takie proste - mruknął Sam.

- Co  nie  jest  proste?  Nie umiesz  powiedzieć, że  ją kochasz?  Powiedziałeś  to  jej już  kiedyś? 

Pewnie nie, ty głupi ośle.

background image

- Chodzisz po grząskim gruncie, wspólniku - ostrzegł go Sam.

- Bo  co?  Ponieważ  powiedziałem  ci  prawdę?  -  Travis  klepnął  Sama  w  ramię.  -  Znam  to 

wszystko z własnego doświadczenia, przyjacielu. Masz taką samą głupią minę, jaką i ja codziennie 

rano widzę w lustrze. Dla mnie jest już na wszystko  za późno, ale ty może jeszcze zdążysz. Jeśli 

jesteś prawdziwym mężczyzną. Zastanów się nad tym.

Pogwizdując  cicho,  Travis  wsiadł  do  ciężarówki.  Sam  także  usiadł  za  kierownicą 

furgonetki. Włożył nawet kluczyk do stacyjki, ale za moment zapomniał, co właściwie miał zamiar 

zrobić. Z całej siły zacisnął dłonie na kierownicy.

Roni twierdzi, że odsuwam ją od siebie i od moich spraw, myślał dręczony poczuciem winy 

Sam. Nawet nie przypuszcza, jak bardzo się myli. Travis ma rację. Ja ją kocham, ale okropnie się 

boję  raz  jeszcze  zaryzykować.  Właściwie  nie  wiem  nawet,  kiedy  to  się  stało.  Jakoś  tak  samo 

wyszło.  Ziarno  miłości  już  dawno  zakiełkowało,  a  obecność  Roni  w  moim  domu  sprawiła,  że 

rozwinęło się jak rajski kwiat.

Ależ ze mnie osioł. Założyłem spółkę z Travisem. Roni też chciała być moim wspólnikiem, 

pragnęła  uczestniczyć  w  moim  życiu,  mieć  jakiś  wkład  w  nasz  wspólny  majątek.  Dlaczego 

wcześniej  tego nie  zauważyłem?  Czego  tak  bardzo  się  bałem?  Mam teraz za  swoje:  puste łóżko, 

dziecko bez matki i życie bez sensu. I to wszystko przez moją własną, cholernie głupią dumę.

Musiał  jeszcze  tylko zdobyć się na  odwagę. Wiedział,  że  Roni  na to zasługuje, a Jessie  powinna 

odzyskać  matkę.  Ale  skoro  dotąd  w  żadnej  dziedzinie  mu  się  nie  wiodło,  to  skąd  miał  mieć 

pewność, że Roni da mu jeszcze jedną szansę? Nie wiedział nawet, czy jeszcze jej na nim zależy.

- Mówię ci, kochanie. Producenci po prostu oszaleli na twoim punkcie.

- A ja ci mówię, Jackson, że wyjeżdżam.

Z  przyklejonym  do  twarzy  sztucznym  uśmiechem  Roni  zastanawiała  się,  co  też  widziała 

kiedyś w tym obleśnym, choć niewątpliwie przystojnym  facecie. Teraz zupełnie ogłuchła na jego 

błagania, żeby jeszcze choć kilka dni została i udzieliła kilku rad scenografowi następnego filmu. Z 

kieliszkiem szampana w dłoni przyglądała się zebranemu na przyjęciu towarzystwu. Znane twarze, 

kosztowne  toalety,  bezcenne  klejnoty...  Zatęskniła  za  prostym  i  spokojnym  życiem  teksaskiego 

miasteczka,  za  truskawkami  jedzonymi  z  rozłożonego  na  trawie  obrusa  i  szampanem  w 

plastikowych kubeczkach.

Ani klejnoty, ani najcudowniejszy kryształ nie zastąpią dobrego towarzystwa, pomyślała.

Jackson  potrafił  urządzać  przyjęcia,  a  jednak  Roni  nudziła  się  tu  jak  mops.  Tęskniła  za 

domem i potwornie brakowało jej Jessie. Sama zresztą też.

- Gdybyś zgodziła się pomóc mi rozwiązać ten problem... - tokował Jackson.

- Nie.  -  Roni  wciąż  miała  na  ustach  starannie  wystudiowany  miły  uśmiech.  -  Już  i  tak  za 

długo tu jestem. Obiecałam ci że jeszcze dzisiaj pokażę się na przyjęciu dla tych twoich grubych 

ryb. Dotrzymałam słowa, ale na tym koniec. Nie zapomnij wysłać mojemu agentowi honorarium. 

Fajnie się z tobą robi interesy. Przepraszam.

background image

Oddała  oniemiałemu  Jacksonowi  pusty  kieliszek,  po  czym  wtopiła  się  w  tłum  pięknych  i 

bogatych  ludzi.  Chciała  jeszcze  zamieni  parę  słów  z  kilkoma  osobami  z  ekipy  Jacksona,  którzy 

szczególnie pomogli jej w pracy.

Pomimo  braku  wiadomości  z  Flat  Fork  i  wyczerpującej  pracy  dla  Jacksona,  Roni  znalazła 

trochę czasu  na  rozmyślania.  Teraz  była  już  absolutnie pewna, że  kocha  ponad  wszystko Jessie  i 

Sama i jej miejsce  jest  przy nich.  Postanowiła  wrócić do  domu.  Nie  była  wcale pewna,  czy Sam 

kiedykolwiek pokocha ją tak, jakby tego pragnęła. Teraz jednak wiedziała już, jak powinna o niego 

walczyć  i  jak  ma  mu  udowodnić,  że  zasługuje  na  miłość  i  zaufanie.  Nie  będzie  to  łatwe,  ale 

możliwe.  W  końcu  u  podstaw  ich  małżeństwa  leżała  troska  o  przyszłość  i  szczęście  Jessie.  Roni 

była  zdecydowana  wywiązać  się  z  umowy,  którą  sama  zaproponowała.  Rozmawiała  z  Annie 

Mitchell,  tłuściutką  sekretarką  Jacksona,  gdy  nagle  zorientowała  się,  że  dziewczyna  już  jej  nie 

słucha.

- O rany - mruknęła Annie, patrząc ponad głową Roni na coś bardzo interesującego. - Co to za 

kowboj?

Roni bez specjalnego zainteresowania odwróciła głowę we wskazanym kierunku. Dech jej 

zaparło. Jasne włosy, szerokie bary, skórzana kurtka, błękitne oczy... Sam!

Serce z radości podeszło jej do gardła, ale za chwilę posmutniała. Sam najwyraźniej dobrze 

się tu bawił. Kobiety otaczały go kołem. Uwieszona jego ramienia brunetka omal mu nie wlazła w 

spodnie,  a  blondynka,  która  trzymała  go  za  rękę,  śmiała  się  tak  uroczo,  że  nawet  w  kamieniu 

wzbudziłaby pożądanie. Wszystkie dziewczyny były nim oczarowane.

Jeszcze  się  do  tych  idiotek  uśmiecha!  Roni  ogarnęła  wściekłość.  Co  on  sobie  w  ogóle 

wyobraża?

Nie  namyślając  się  długo,  przedarła  się  przez  dzielący  ją  od  Sama  tłum  gości  i  rozgoniła 

otaczający go wianuszek panienek.

- Precz  stąd,  moje  panie  -  uwolniła  męża  i  od  blondynki, i  od  brunetki.  -  Ten  facet  jest  już 

zajęty.

- Loczku!  -  zawołał  Sam  ze  zwykłym  dla  niego  teksańskim  akcentem,  który  wprawił 

dziewczęta w zachwyt. -Wszędzie cię szukałem.

- Zauważyłam. - Ostre jak promień lasera spojrzenie Roni odpędziło egzaltowane panienki na 

bezpieczną  odległość.  Pociągnęła  Sama  w  kąt  sali  pod  okno,  za  którym  widać  było  światła 

Hollywood.

- No,  no  -  Sam  nie  mógł  powstrzymać  śmiechu.  -  Teraz  wreszcie  rozumiem,  o  co  chodziło 

Travisowi, kiedy mi mówił o tych panienkach.

- Spodobało ci się, co? - warknęła Roni. - Skąd ty się tu właściwie wziąłeś?

- Przyjechałem taksówką - uśmiechnął się do niej.

- Przestań się wygłupiać. Dobrze wiesz, o co mi chodzi.

- Jestem tylko zwykłym kowbojem, a ty wyglądasz tak pięknie, że nawet myśleć logicznie nie 

mogę.

Roni otworzyła usta i zaraz z powrotem je zamknęła. Zupełnie nie rozumiała, dlaczego robi 

mu  awanturę jak stara  zazdrosna  żona,  gdy tak  naprawdę miała ochotę tylko  na jedno: rzucić się 

background image

Samowi  na  szyję.  Bała  się  jednak.  Nie  wiedziała,  dlaczego  przyjechał,  i  obawiała  się,  że 

może ją od siebie odepchnąć. Na dodatek przy ludziach.

-      Co się stało Jessie? - zawołała tknięta nagłym przeczuciem. - Boże mój, Sam! Co...

- Nic się nie stało, skarbie - pogłaskał ją po głowie.- Krystal opiekuje się małą.

- Więc dlaczego... - Roni drżała z przejęcia i z dopiero co minionego strachu.

- Miałaś rację. Jeśli chodzi o mnie i o Travisa. Zawarliśmy pokój.

- Och, Sam! Tak się cieszę.

- To jeszcze nie wszystko. Zakładamy spółkę. Jakoś załatamy dziury, dopóki Lazy Diamond 

znów nie stanie na nogi.

A  więc  niepotrzebne  mu  moje  pieniądze,  pomyślała  rozżalona  Roni.  Niepotrzebnie  tak 

harowałam.  Zawsze  powtarzał,  że  obejdzie  się  bez  mojej  pomocy.  Miał  rację.  Dobrze  choć,  że 

farma zostanie uratowana.

- Cieszę się - powiedziała.

- Nie  wiesz  czasem  -  Sam  podrapał  się  po  głowie  -  skąd  King,  Preston  i  Spółka  mogłaby 

wziąć trochę forsy? Jakby nie było, ty też się nazywasz Preston i podobno masz jakieś pieniądze, 

więc pomyślałem sobie...

- Co sobie pomyślałeś, Sam?

- Że może zechciałabyś wejść do spółki. Oczywiście pod warunkiem, że nie boisz się zadawać 

z osłem.

- Zastanowię  się  nad  tym.  -  Roni  nie  wierzyła  we  własne  szczęście.  -  Jeśli  dostanę  dużą 

dywidendę...

- Tego ci nie mogę zagwarantować, ale obiecuję inne korzyści... - Niecierpliwe palce Sama już 

pieściły szyję żony. - Nie powinienem był zamykać w klatce takiego rajskiego ptaka jak ty. Ale tak 

bardzo się bałem.

- Bałeś się? O co?

- O  to,  że  zabłyśniesz  w  tym  świecie  jak  najjaśniejsza  gwiazda.  -  Spojrzał  wymownie  na 

zebranych u Jacksona gości. - Bałem się, że cię stracę. Chyba jednak przyzwyczaję się do tego, że 

muszę się tobą dzielić ze światem. Pod jednym warunkiem: od czasu do czasu pomieszkasz ze mną 

w Lazy Diamond.

- Niczego nie pragnę bardziej.

- Więc  jedźmy  do  domu,  Roni.  Jessie  bardzo  cię  potrzebuje.  Ja  też  cholernie  się  za  tobą 

stęskniłem.

- Dlaczego, Sam? - spojrzała na niego pełnym nadziei wzrokiem. - Co się stało?

- Mam ci to teraz powiedzieć? - roześmiał się Sam. - Koniecznie tutaj?

- Jeśli możesz...

- Kocham  cię,  Veronico  Jean  -  powiedział  Sam,  patrząc  jej  prosto  w  oczy.  -  Już  dawno 

powinienem ci to powiedzieć. Jestem największym głupcem na świecie, ale tak bardzo się bałem. 

Trzeba  mnie  było  mocno  kopnąć  w  głowę,  żebym  wreszcie  zrozumiał,  że  nic  na  świecie  -  ani 

ranczo,  ani  moja  cholerna  godność  -  nie  jest  ciebie  warte.  Przez  całą  drogę  modliłem  się,  żeby 

jeszcze nic było za późno.

background image

- Ani na chwilę mnie nie straciłeś, wiesz. Jutro miałam wrócić do domu. Kocham cię, Sam. 

Kocham cię nad życie.

- Oj, Loczku. - Głos mu zadrżał, a w oczach, pojawiły się podejrzane błyski.

Ich  pocałunek  był  taki,  jaki  powinien  być  pocałunek  odnalezionych  kochanków.  Roni  nie 

przeszkadzało nawet to, że goście Jacksona Diala im się przyglądają. No, może troszeczkę.

- Chodźmy  w  jakieś  mniej  uczęszczane  miejsce  -  wyszeptała,  z  trudem  łapiąc  powietrze.  -

Mam  pokój  w  hotelu.  Powiesimy  na  drzwiach  kartkę,  żeby  nam  nikt  nie  przeszkadzał.  Musimy 

chwilę porozmawiać.

- Kobietom się nie odmawia.

Sam  wyprowadził  żonę  z  zatłoczonej  sali.  Roni  czuła  na  sobie  zazdrosne  spojrzenia 

zgromadzonych kobiet. Niektóre nawet zgrzytały zębami.

background image

EPILOG

- Mamusiu! Mamusiu! Zobacz, co mam!

Sam  Preston wszedł do domu  za  podskakującą jak piłka rudowłosą córeczką. Jessie miała 

już  trzy  lata.  Buzia  jej  się  nie  zamykała,  a  niesfornych  włosów  w  żaden  sposób  nie  dało  się 

utrzymać  ani  wstążką,  ani  spinką.  Babcia  Carolyn  twierdziła,  że  to  dziedziczne,  bo  Roni  w 

dzieciństwie była dokładnie taka sama.

Sam  rozejrzał  się  po  swym  ukochanym  domu,  który  dawno  już  tak  ładnie  nie  wyglądał. 

Świeżo  pomalowane  ściany,  kilka  nowych  mebli  i  mnóstwo  kwiatów.  We  frontowym  pokoju 

urządzone  było  biuro  firmy  King,  Preston  i  Spółka.  Przez  uchylone  drzwi  widział  ułożone 

wygodnie na biurku nogi Angela Moralesa, których posiadacz rozmawiał z kimś przez telefon.

Dużo  zrobiliśmy  przez  te  ostatnie  dwa  lata,  pomyślał  z  dumą  Sam.  Interesy  idą  dobrze, 

farma  się  rozwija  i  nawet  Diabolo  doczekał  się  licznego  potomstwa,  którego  mi  zazdrości  cała 

okolica.

Ale  najbardziej  zadziwiały  Sama  te  zmiany,  które  w  nim  samym  zaszły.  Z  cichego, 

wymagającego  człowieka,  który  wstydził  się  jakichkolwiek  uczuć,  stał  się  kochającym  mężem  i 

ojcem,  bez  trudności  dogadującym  się  z  kobietą,  która  była  jego  żoną,  kochanką  i  najlepszą 

przyjaciółką. Miłość do Roni zmieniła życie Sama w każdym, najdrobniejszym nawet szczególe.

- Patrz, mamusiu! - wołała rozpromieniona Jessie.

- Mama jest pewnie w sypialni - podpowiedział Sam rozglądającej się po pokoju córeczce.

Jessie  pognała  we  wskazanym  kierunku.  Jak  bomba  wpadła  do  pokoju  i  natychmiast 

wskoczyła na łóżko. Roni najwyraźniej przed chwilą wyszła z łazienki. Stała odwrócona plecami 

do drzwi. Włosy miała upięte w kok i właśnie wkładała na siebie szlafrok.

- Nie można się już nawet spokojnie wykąpać - mruknęła.

- Pomóc ci w czymś, Loczku?

- Dzięki Bogu, że jesteś - westchnęła z ulgą Roni. Ostrożnie podała mu zawiniątko. - Masz. 

Weź tego swojego syna.

Sam wziął niemowlę na ręce. Uśmiechnął się do niego i połaskotał w tłusty policzek. Mały 

miał dopiero dwa miesiące. Rósł jak na drożdżach i już było widać, że kiedyś będzie podobny do 

ojca.

- Czy Tommy bardzo ci dokuczał?

- Patrząc na tego aniołka,  nigdy byś nie zgadł, że  jeszcze pięć minut temu zachowywał się 

jak wcielony diabeł.

- A  wiesz  co?  -  Sam  pogłaskał  palcem  pokrytą  niemowlęcym  puszkiem  główkę  syna.  -

Założę się, że będziemy mieli jeszcze jednego rudzielca.

- Pewnie  masz  rację.  -  Roni  złapała  Jessie  za  rączki  i  okręciła  ją  w  kółko.  -  Sto  razy  ci 

mówiłam, żebyś nie skakała po łóżkach. Jak się miewa moja córeczka?

- Zobacz! - Jessie pode tknęła matce pod nos trzymaną w rączce książkę. - Tatuś powiedział, 

że to dla mnie.

background image

- O rany! Przysłali! - ucieszyła się Roni. Usiadła w bujanym fotelu i posadziła sobie Jessie na 

kolanach. - Śliczna.

- Tu jest moje imię. Jessie pokazała paluszkiem okładkę. Tatuś tak powiedział.

- Tatuś  ma  rację, kochanie.  -  Roni  głośno  przeczytała tytuł:  -  „Zwierzątka  Jessie.  Napisała i 

zilustrowała mama".

- Moje gratulacje, Loczku. - Sam pocałował żonę. - Książka jest wspaniała.

- No  pewnie.  -  Zadowolona  z  siebie  Roni  żartobliwie  wydęła  usta.  -  Czy  mógłbyś  to 

powtórzyć?

- Lepiej nie - uśmiechnął się do niej. - Mogłoby się na tym nie skończyć.

- Właśnie na to liczę, kowboju.

- Wiesz,  Loczku  -  uszczęśliwiony  Sam  głośno  się  roześmiał  -  jestem  bardzo  szczęśliwym 

kowbojem.