background image

 

 DAVIS SUZANNAH 

Najpiękniejszy prezent 

  

Tytuł oryginału: 

A Christmas Cowboy 

Przekład: 

Krystyna Kozubal 

 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

Czy to moŜliwe, Ŝeby matkę wsadzono do więzienia za porwanie własnego syna? 

Marisa  Rourke  westchnęła  cięŜko.  Przestała  wreszcie  męczyć  się  z  zapałkami,  które  w  Ŝaden 
sposób nie chciały podpalić ułoŜonej w kominku sterty drewna. Podeszła do kanapy i z czułością 
popatrzyła na śpiące dziecko. Światło naftowej lampy oświetlało główkę pięcioletniego chłopca. 
Marisa  pogłaskała  go  po  jasnych  włoskach  i  pomyślała,  jaki  to  szczęśliwy  los  sprawił,  Ŝe  jej 
adoptowany synek jest do niej jednak trochę podobny. 

Chłopczyk  spał  spokojnie,  przykryty  stertą  wełnianych  koców.  Tak  bardzo  go  kochała.  Nicky 
naleŜał  do  niej  i  nikt  na  świecie  nie  miał  prawa  odebrać  jej  dziecka.  Chyba  tylko  mróz.  Na 
dworze szalała zamieć. Wichura zerwała linie wysokiego napięcia, a na domiar złego Marisie nie 
udało  się  uruchomić  domowego  generatora  prądu.  Przestronna,  dwupiętrowa  willa  bardziej 
przypominała  teraz  igloo  niŜ  cywilizowany  amerykański  dom.  Na  szczęście  pięcioletniemu 
chłopcu  bardzo  się  to  wszystko  podobało.  Za  to  Marisie  –  ani  trochę.  Jeszcze  przed  tygodniem 
prowadziła  zupełnie  spokojne  i  przyjemne  Ŝycie.  Jej  mąŜ,  bogaty  przemysłowiec,  zginął  przed 
trzema  laty  w  wypadku  samochodowym,  a  mimo  to  Marisa  jakoś  sobie  radziła.  Jej  kariera 
aktorska  rozwinęła  się  nadspodziewanie  dobrze.  Dinah  Dillman,  bohaterka  najczęściej 
oglądanego serialu telewizyjnego „Rodzina”, w którą wcieliła się Marisa, była prawdopodobnie 
najpopularniejszą postacią w Ameryce.  Poza tym  aktorka pełniła  funkcję  rzecznika  Fundacji na 
Rzecz Adopcji i wszystko to godziła z obowiązkami samotnej matki. Świat był piękny, a ludzie 
dobrzy, dopóki nie pojawił się między nimi pewien dziennikarz: Marcus Craig „Mack” Mahoney. 

Właściwie  nie  pojawił  się,  ale  powrócił  po  dziesięciu  latach  nieobecności  w  Ŝyciu  Marisy  i 
zarzucił  jej  publicznie,  przed  kamerami  telewizji,  Ŝe  jest  zamieszana  w  skandaliczną  aferę, 
bowiem skorzystała z moŜliwości nielegalnej adopcji, załatwionej przez doktora Franco Morrisa. 

Znów  musiała  uciekać.  I  znów  przez  Mahoneya.  Przeraziła  się.  Jakaś  Elsie  Powers  z  Luizjany 
twierdziła,  Ŝe  doktor  Morris  podstępnie  wykradł  jej  nowo  narodzonego  synka,  którego  teraz 
chciała odzyskać. Tym synkiem miał być Nicky. 

Marisa  nie  dopuszczała  do  siebie  myśli  o  tym,  Ŝe  ktoś  mógłby  jej  zabrać  ukochane,  choć  tylko 
adoptowane  dziecko.  Dlatego  właśnie  w  pośpiechu  wyjechała  z  Los  Angeles.  Wsiadła  wraz  z 
synkiem  w  samochód  swojej  gosposi,  Ŝeby  Ŝaden  reporter,  Ŝaden  łowca  sensacji  nie  mógł  jej 
wyśledzić. Nikomu nic nie powiedziała. Ani policji, ani adwokatowi, ani nawet swojej agentce. 
Jak  ranne  zwierzę  pognała  do  tej  samej  górskiej  kryjówki,  która  udzieliła  jej  schronienia,  gdy 
poprzednim razem Mack Mahoney dał się Marisie we znaki. 

Za  oknami szalała  wichura.  Marisa poprawiła wełnianą chustę,  która  zsunęła się jej  z ramion,  i 
ponownie zabrała się do rozpalania ognia. Poprzez wycie wiatru przebił się jakiś dźwięk. Marisa 
nasłuchiwała przez chwilę. Bała się, Ŝe moŜe zgłodniałe wilki zdąŜyły ją tu wyśledzić i otoczyły 
zwartym kołem jej górską kryjówkę. 

Co za bzdury, skarciła się w myślach. Oczywiście, Ŝe Ŝaden wilk nie dostanie się do domu. Ani 
mnie, ani Nicky'emu nic nie grozi. Oprócz zamarznięcia, jeśli nie uda mi się rozpalić ognia. 

background image

Teraz  usłyszała  wyraźnie.  Ktoś  stał  na  ganku  i  z  całych  sił  walił  pięścią  w  drzwi.  Serce 
podskoczyło jej do gardła, jednak szybko się opanowała. Wzięła pogrzebacz i poszła sprawdzić, 
co dzieje się na zewnątrz. Wiedziała, Ŝe Ŝadne zwierzę nie odwaŜyłoby się dobijać w ten sposób 
do ludzkiej siedziby. Zresztą poprzez wycie wichru dotarł do niej dźwięk bardzo przypominający 
głos człowieka. 

– Otwórz mi, wreszcie, Mariso – usłyszała krzyk męŜczyzny. – Zamarznę tu na kość. 

Marisa zamarła. Ten głos poznałaby nawet na końcu świata. To był Mack.  

Mack  był  zziębnięty  i  wściekły  jak  wszyscy  diabli.  Prawie  1  kilometr  szedł  przez  szalejącą 
zamieć  od  zaspy,  w  której  utknął  jego  dŜip.  Raz  jeszcze  z  całej  siły  uderzył  pięścią  w  drzwi. 
Wreszcie się uchyliły. Niewiele. Tyle tylko, Ŝeby mógł usłyszeć głos Marisy. 

– Odejdź stąd! – zawołała. 

Zanim zdąŜyła na powrót zatrzasnąć drzwi, Mack wsunął w szparę potęŜne ramię i po chwili był 
juŜ  w  holu.  Tu  przynajmniej  nie  wiało.  Czuł  się  jak  zdobywca  Mount  Everestu,  dopóki  nie 
zobaczył pogrzebacza, który Marisa z całej siły ściskała w dłoni. 

– Co ty wyprawiasz? – Zręczny unik uratował mu Ŝycie. 

– Wynoś się stąd! – krzyknęła Marisa. 

– Oszalałaś? 

–  Nie  na  tyle,  Ŝeby  znosić  twoją  obecność  pod  moim  dachem  –  syczała,  patrząc  na  przybysza 
spojrzeniem lodowatym jak szalejąca na dworze zamieć. – Masz stąd natychmiast wyjść. 

– W taką śnieŜycę? – zapytał Mack. Trochę się przestraszył, Ŝe Marisa moŜe nie zmienić zdania i 
rzeczywiście kazać mu nocować na dworze. 

–  Nic  mnie  nie  obchodzi  śnieŜyca.  MoŜesz  sobie  zamarznąć  na  sopel.  Ostrzegam  cię…  – 
Kurczowo zacisnęła palce na uchwycie pogrzebacza. 

Mack nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Wtedy poczuł na ramieniu uderzenie. Nie wahał się 
ani minuty. Chwycił Marisę za rękę i przycisnął ją do ściany. 

– Rzuć ten pogrzebacz! – rozkazał przez zaciśnięte zęby. Ramię bardzo go bolało, chociaŜ gruba 
puchowa kurtka zamortyzowała siłę uderzenia. 

– Nikt cię tu nie zapraszał, Mahoney. – Marisa wcale nie miała zamiaru pozbyć się uzbrojenia. – 
Wynoś się! 

–  Nie  po  to  dotarłem  aŜ  tutaj,  Ŝeby  zamarznąć  pod  drzwiami  twojego  domu.  –  Mocniej  ścisnął 
trzymającą pogrzebacz delikatną dłoń. – No juŜ, odłóŜ to wreszcie. 

Marisa krzyknęła z bólu. CięŜki pogrzebacz z łoskotem spadł na kamienną podłogę. 

– Ty potworze – jęknęła. 

–  Wszyscy  tak  mnie  nazywają  –  Mack  pokazał  w  uśmiechu  białe  zęby.  Poczuł  słodki  zapach 

background image

perfum i woń rozgrzanego ciała Marisy, a zaraz potem ogarniające go poŜądanie i… nieopisaną 
wściekłość na samego siebie. – UwaŜaj, moja droga. Jeszcze raz spróbujesz mnie uderzyć, a nie 
przebaczę ci tak łatwo. 

– Po co przyjechałeś? – zapytała, a wyraz jej twarzy dobitnie świadczył o tym, co Marisa myśli o 
natręctwie Macka. 

– NaleŜałoby raczej ciebie o to zapytać. 

– Ja… – Spuściła oczy. – Przyjechałam odpocząć. 

– Wygląda mi to raczej na ucieczkę. – Mack skrzywił się. Puścił ją i otrzepał z kurtki topniejący 
ś

nieg. – Znowu? Niczego się nie nauczyłaś. Jak tylko coś się dzieje, ty natychmiast uciekasz. 

Mam rację, pomyślał, patrząc na niepewny wyraz twarzy Marisy. Na pewno mam rację. Dobrze 
wie, o czym mówię, i chyba trochę się wstydzi. 

Rozejrzał  się  po  ogromnym  domu  z  drewna  i  kamieni.  Solidne  meble,  porozmieszczane  na 
ś

cianach indiańskie trofea i surowość tego wnętrza zupełnie nie pasowały do delikatnej, drobnej 

Marisy. 

– A więc to tutaj schroniłaś się dziesięć lat temu – powiedział Mack. – Niezłe miejsce. W sam raz 
dla biednej bogatej dziewczynki. 

– Daruj sobie, Mahoney. – Obrzuciła go nienawistnym spojrzeniem. – Jak mnie tu znalazłeś? 

– Powiedzmy, Ŝe miałem przeczucie. Nie trzeba mieć doktoratu z kryminalistyki, Ŝeby wpaść na 
pomysł, Ŝe schowałaś się w domu swego ukochanego wuja Paula. 

– A mimo to wtedy nie przyszło ci to do głowy. 

– Bo nawet nie próbowałem myśleć – wycedził powoli, jakby chciał podkreślić kaŜde słowo. Po 
tylu  latach  wreszcie  mógł  oświadczyć  Marisie,  Ŝe  jej  odejście  nie  zrobiło  na  nim  Ŝadnego 
wraŜenia, a po jej zniknięciu po prostu zaczął Ŝyć samotnie i zupełnie niczego nie Ŝałował… No 
cóŜ, nie musi wiedzieć, Ŝe to wszystko było najzwyklejszym kłamstwem. 

– Czy Paul teŜ z tobą przyjechał? – zapytał Mack, zdejmując rękawice i kurtkę. Zapamiętał Paula 
Willisa  jako  uroczego  gawędziarza,  który  napisał  mnóstwo  ksiąŜek  podróŜniczych.  Paul  był 
ojcem  chrzestnym  Marisy  i  właściwie  jej  jedynym  opiekunem,  bo  rodzice  dziewczyny  większą 
część Ŝycia spędzali na jachcie, nie troszcząc się zbytnio o wychowanie swej dorastającej córki.  

– Nie. Paul jest teraz w Indiach. 

– Szkoda. Miło byłoby znów się z nim spotkać. 

–  Daruj  sobie  te  towarzyskie  pogawędki  –  Ŝachnęła  się  Marisa,  rozcierając  obolałą  rękę.  – 
Powiedz lepiej, po co naprawdę przyjechałeś. 

– Chyba coś mi się od ciebie naleŜy. 

– Wypchaj się, Mahoney. Nie mam wobec ciebie Ŝadnych zobowiązań. 

background image

– Mylisz się. Jesteś mi winna sprawozdanie z ostatnich dziesięciu lat, ale nie chcę ci się narzucać 
i zadowolę się szczerą rozmową o sprawie doktora Morrisa. 

– Nie ma Ŝadnej „sprawy”. Cała ta historia istnieje wyłącznie w twojej chorej wyobraźni. 

– MoŜe najpierw umówmy się co do jednego. Tym razem nie dam się zbyć byle czym. 

– Nie rozumiem. – Marisa spuściła wzrok. 

–  Daję  ci  szansę.  MoŜesz  opowiedzieć  wszystkim  swoją  wersję  tej  paskudnej  historii.  Tylko 
dlatego podąŜyłem za tobą na koniec świata. Wiesz przecieŜ, Ŝe rasowy dziennikarz nie przepuści 
takiej  okazji  –  uśmiechnął  się  do  niej  porozumiewawczo.  –  Zresztą  ta  sprawa  z  handlem 
niemowlętami  bardzo  mi  się  przyda.  Mam  zamiar  podpisać  kontrakt  z  Independent  News 
Network.  Nie  mogłem  sobie  pozwolić  na  utratę  Ŝyciowej  szansy.  Tym  razem  musiałem  cię 
znaleźć. 

– Ach, więc o to ci chodzi? Jak zwykle myślisz tylko o sobie, ty… – Marisa rzuciła się na niego z 
pięściami. 

Mack chwycił ją za ręce i mocno je ścisnął. 

– Co się z tobą dzieje, kobieto? – zapytał szczerze zadziwiony. 

–  Nie  udawaj,  Ŝe  nie  wiesz  –  oburzyła  się,  zupełnie  pozbawiona  moŜliwości  jakiegokolwiek 
działania. – Mam patrzeć spokojnie, jak dla własnej kariery rujnujesz Ŝycie niewinnego dziecka? 
Ty niewraŜliwy, podły egoisto! Zostaw nas w spokoju, ty bestio. 

– Nie zostawię – odrzekł Mack, spoglądając z góry na bezsilną Marisę. – Zawsze kończę to, co 
zacząłem. CzyŜbyś juŜ zapomniała? 

– Niech cię diabli wezmą! 

– Przykro mi, ale nawet diabłom się to nie uda. – Mack głośno się roześmiał. – Nie widzisz, Ŝe za 
oknami szaleje zamieć? Nawet diabły nie wybierają się na spacer w taką pogodę. Obawiam się, 
Ŝ

e jesteśmy na siebie skazani. Przynajmniej na jakiś czas. 

– BoŜe! Tylko nie to! – zawołała przeraŜona Marisa. 

– Nie rozumiem. – Mack jedną ręką trzymał jej dłonie, podczas gdy drugą głaskał ją po policzku. 
– O ile mnie pamięć nie myli. to kiedyś bardzo lubiliśmy być razem. 

– Ty… 

– Niczego nie pamiętasz, księŜniczko? – Pochylił się nad nią, niemal muskając wargami jej usta. 
– Ja wciąŜ pamiętam, jak jęczałaś w moich ramionach, co czułem, kiedy byliśmy blisko siebie… 

– Przestań, Mack – poprosiła czerwona jak piwonia Marisa. 

– Jak widzisz, ja nie zapomniałem. – Mocno ją do siebie przytulił. 

– Mamusiu! 

background image

Mack odskoczył od niej jak oparzony. Marisa podbiegła do jasnowłosego chłopczyka. Uklękła i 
mocno przytuliła do siebie dziecko. 

– Przepraszam, Nicky. Obudziłam cię, kochanie? Nie bój się, wszystko będzie dobrze. 

Nicky tymczasem ze zdumieniem przyglądał się Mackowi. 

– Znalazłaś mi kowboja, mamusiu? – zapytał w końcu. 

– Niestety, nie, kolego – pospieszył z odpowiedzią Mack. – Nie jestem kowbojem. Mieszkam w 
New Jersey. 

– To dlaczego nosisz kowbojskie buty? – chłopiec nie dawał za wygraną. 

–  One  są  do  niczego.  –  Mack  spojrzał  z  niesmakiem  na  swoje  znoszone  obuwie.  –  Nogi  mi 
zmarzły na kość. 

–  To  kara  za  wścibianie  nosa  w  nie  swoje  sprawy.  –  Marisa  wciąŜ  tuliła  do  siebie  chłopczyka, 
jakby  bała  się,  Ŝe  grozi  mu  śmiertelne  niebezpieczeństwo.  –  Jest  zimno,  synku.  Wskakuj  pod 
kołderkę. 

– Racja – zawtórował jej Mack. – Zimno tu jak na lodowcu. Dlaczego nie napaliłaś w kominku? 

Marisa nie raczyła odpowiedzieć. Zaniosła synka do łóŜka i okryła go kołderką. 

Mack odłoŜył pogrzebacz na miejsce. Jedno spojrzenie na stertę nadpalonych zapałek w kominku 
wyjaśniło mu, dlaczego w pokoju panuje takie przenikliwe zimno. 

– Dobrze, Ŝe wpadłem – mruknął. – Przyda ci się pomocnik. 

– Ty na pewno do niczego mi się nie przydasz – odrzekła. 

–  Stare  przysłowie  pszczół  mówi,  Ŝe  potrzebujący  nie  moŜe  sobie  wybierać  ofiarodawcy, 
księŜniczko. 

– Nie nazywaj mnie tak! 

Mack  wzruszył  ramionami.  Usiadł  na  ławce  przy  kominku,  zdjął  buty  i  ociekające  wodą 
skarpetki. Nicky nie spuszczał z niego zaspanych oczu. 

– Mamusiu, jak ten kowboj ma na imię? – zapytał. 

– Judasz – odparła bez namysłu Marisa – Śpij juŜ, kochanie. 

– Śmieszne imię – mruknął Nicky. – Pierwszy raz widzę kowboja, który ma na imię Judasz. 

–  Mam  na  imię  Mack  –  oświadczył  Mahoney,  rozcierając  zmarznięte  stopy.  –  Twoja  mamusia 
naczytała się złych scenariuszy i teraz wszystko jej się miesza w głowie. 

– Ten pan jest dziennikarzem, synku. Rzadko liczy się ze słowami, więc proszę, Ŝebyś mówił do 
niego: „proszę pana”. 

background image

–  A  niech  cię  diabli  porwą  –  rozzłościł  się  Mack.  –  Chyba  nie  będziemy  sobie  dokuczać  przez 
całą noc. Proponuję rozejm. 

– Mnie to odpowiada. Naprawdę nie mam z tobą o czym rozmawiać. Byłabym jednak wdzięczna, 
gdybyś zechciał trochę nad sobą panować i nie przeklinać przy dziecku. 

Nicky  tymczasem  spał  juŜ,  zwinięty  w  kłębek  na  swoim  posłaniu.  Marisa  otuliła  go  szczelnie 
jeszcze  jednym  kocem.  Teraz  mogła  znów  zająć  się  rozniecaniem  ognia  w  kominku.  Dwie 
kolejne zapałki dołączyły do sterty innych, a ognia jak nie było, tak nie było. 

– Niech to szlag trafi! – zdenerwowała się. 

– Nie przeklinaj – przypomniał jej Mack i wyciągnął rękę po zapałki. – Daj, ja to zrobię. 

– Sama sobie poradzę! – Marisa za nic nie chciała oddać mu pudełka z zapałkami. 

–  PrzecieŜ  widzę,  jak  sobie  radzisz.  –  Popatrzył  znacząco  na  zuŜyte  bez  efektu  zapałki.  – 
Posłuchaj,  moja  droga.  Jestem  zmęczony,  zmarznięty  i  bardzo  głodny.  Radzę  ci  się  ze  mną  nie 
kłócić, bo nie ręczę za siebie. 

– Dobrze. – Groźba najwyraźniej poskutkowała, bo Marisa oddała mu zapałki. – MoŜesz rozpalić 
ogień. Ale nie zapominaj, Ŝe wszystkie te cierpienia znosisz na własne Ŝyczenie. Nikt cię tu nie 
zapraszał. 

– Taki drobiazg jak brak zaproszenia nigdy nie stanowił dla mnie przeszkody. 

Mack ułoŜył od nowa bezładnie wrzucone do kominka szczapy, podłoŜył pod nie kawałek gazety 
i  zapalił  zapałkę.  Marisa  wpatrywała  się  w  maleńki  płomyczek,  który  najpierw  polizał  zmięty 
papier, potem wspiął się na drewienka i po chwili zmienił się w jaskrawy płomień. Na jej twarzy 
znać  było  ślady  zmęczenia  i  stresu,  w  jakim  od  kilku  dni  Ŝyła.  Mack  musiał  się  bardzo  starać, 
Ŝ

eby nie okazać jej współczucia. 

– Kiedy wysiadło światło? – zapytał. 

– Około południa. Telefon teŜ nie działa i nie udało mi się uruchomić generatora prądu. 

– Nic dziwnego, Ŝe tak tu zimno. – Mack grzał przy ogniu bose stopy. – Kiedy przyjechałaś? 

– Parę dni temu. 

– Pewnie było ci cięŜko. Sama z dzieckiem… 

– A co to? Przesłuchanie? – Marisa wreszcie oderwała oczy od hipnotyzującego ją płomienia.  

– AleŜ ty jesteś podejrzliwa, kobieto! W porządku. Cofam pytanie. 

–  Tego  steku  kłamstw,  które  wymyśliłeś  o  moim  męŜu  i  synu,  nie  da  się  cofnąć.  –  Marisa  tak 
mocno zacisnęła pięści, Ŝe aŜ palce jej zbielały. – I ty najlepiej o tym wiesz, Mahoney. Nie licz 
na  to,  Ŝe  zgotuję  ci  tu  gorące  powitanie.  O  niczym  innym  nie  marzę,  tylko  o  tym,  Ŝebyś  jak 
najprędzej się stąd wyniósł. 

– Tak tylko mówisz, dziecinko. Wiem, Ŝe masz dobre serduszko i nie wypędzisz mnie z domu w 

background image

zawieruchę. – Uśmiechnął się do niej przewrotnie. – Zresztą ja nie dałbym się wypędzić. 

–  Nawet  parszywego  psa  nie  wypędziłabym  na  taką  pogodę  –  odwzajemniła  mu  się  słodkim 
uśmiechem. – Ale z tobą sprawa ma się zupełnie inaczej. Więc lepiej nie kuś losu i przestań mi 
dogryzać. A jutro skoro świt masz się stąd wynieść. Jasne? 

–  Jasne  –  powiedział  bez  przekonania.  Doskonale  wiedział,  Ŝe  to  potwierdzenie  absolutnie  do 
niczego go nie zobowiązuje. 

Marisa takŜe o tym wiedziała, a jednak trochę mniej się denerwowała. MoŜe uwierzyła, Ŝe Mack 
naprawdę wkrótce  opuści jej dom? A  moŜe tylko się oszukiwała, tak samo jak  kiedyś oszukała 
jego? 

–  Będę  spała  z  synem  –  powiedziała.  –  Znajdź  sobie  jakieś  miejsce  do  wypoczynku,  a  przede 
wszystkim nie wchodź mi w drogę. 

– Właśnie zacząłem się odmraŜać. Zostanę przy kominku. – Przysunął do paleniska dwa ogromne 
fotele i zestawił je ze sobą siedzeniami. 

– Przyniosę  ci jakiś  koc  – zaproponowała  Marisa, chociaŜ w pierwszym  odruchu chciała nawet 
zabronić gościowi jakichkolwiek przemeblowań w domu. 

– I kanapkę – zaryzykował Mack. – A moŜe jeszcze jakieś suche skarpety? 

Marisa  wściekłym  spojrzeniem  obrzuciła  najpierw  jego  bose  stopy,  potem  nogi,  a  wreszcie 
spojrzała mu prosto w oczy. To co w nich zobaczyła, wprawiło ją w zakłopotanie. 

– Zobaczę, co się da zrobić – powiedziała, odwracając się do Macka plecami. 

–  Dziękuję.  –  Wreszcie  mógł  sobie  pozwolić  na  zwycięski  uśmiech.  PrzecieŜ  i  tak  go  nie 
widziała. 

Marisa pogłaskała śpiącego syna po główce. Spojrzała na Macka podejrzliwie, ale najwidoczniej 
doszła  do  wniosku,  Ŝe  z  jego  strony  nie  grozi  chłopcu  Ŝadne  niebezpieczeństwo,  bo  wzięła  ze 
stołu latarkę i wyszła z pokoju. 

Mack juŜ się nie uśmiechał. Samo patrzenie na Marisę przyprawiało go o dreszcze. Oznaczało to 
dokładnie  tyle,  Ŝe  był  wciąŜ  wraŜliwy  na  urok  tej  trzydziestoletniej  kobiety.  Tak  samo  jak 
wówczas,  gdy  nie  mógł  się  oprzeć  przepięknej  studentce  dziennikarstwa,  którą  panna  Rourke 
była przed dziesięcioma laty. Na jego szczęście tym razem Marisa wydała mu otwartą wojnę i nie 
musiał się obawiać nieodpowiedzialnych reakcji własnego organizmu. 

Mack zresztą nie miał do niej Ŝalu o sposób, w jaki go potraktowała. Jemu samemu nie podobała 
się  forma  rozmowy,  jaką  Jackie  Horton  przeprowadziła  z  Marisą  przed  kamerami  telewizji. 
Jackie  i  Tom  Powell,  który  był  przez  wiele  lat  producentem  programów  Macka,  nalegali  na 
przygwoŜdŜenie  aktorki  w  krzyŜowym  ogniu  pytań.  Zamiast  wywiadu  wyszło  z  tego 
prokuratorskie przesłuchanie. 

„Fabryka dzieci dla bogaczy…” 

„Policja aresztowała dziś wziętego lekarza z Bel Air, doktora Franco Morrisa…” 

background image

„Powiedz  mi,  Mariso,  czy  to  prawda,  Ŝe  doktor  Morris  pomógł  tobie  i  twemu  byłemu  męŜowi 
adoptować dziecko?” 

„Mamy  tu  kopie  prowadzonej  przez  doktora  Morrisa  dokumentacji.  O,  proszę:  nazwiska,  daty, 
nawet ceny…” 

„Wszystko to kłamstwo! Mój adwokat moŜe to potwierdzić!” 

Mack  skrzywił  się  na  wspomnienie  tamtego  niesmacznego  programu.  Nic  dziwnego,  Ŝe  Marisa 
tak strasznie krzyczała, ale Tom twierdził, Ŝe było to potrzebne dla dobra sprawy, Ŝe i tylko w ten 
sposób  szerokie  rzesze  społeczeństwa  mogły  się  dowiedzieć  o  przestępczym  procederze,  Ŝe  to 
jedyna metoda, i aby ujawnić, czym jest ta i podobne jej podejrzane kliniki. Doktor Morris i tak 
juŜ  zbyt  długo  unikał  kary.  Zresztą  dla  rasowego  dziennikarza  zawsze  najwaŜniejsze  jest 
wykonanie  zadania.  Reszta  naprawdę  nie  ma  znaczenia.  ToteŜ  Mack  z  zapałem  zabrał  się  do 
pracy.  KaŜde  jego  odkrycie  zbliŜało  doktora-oszusta  do  bram  więzienia.  A  związek  znanej 
gwiazdy filmowej (Mackowi niedobrze się robiło na takie określenie bohaterki mydlanych oper) 
z  całą  tą  sprawą  dawał  pewność,  Ŝe  prasa,  radio  i  telewizja  zainteresują  się  przestępcza 
działalnością doktora Morrisa. Sprawa kontraktu Macka takŜe miała tu duŜe znaczenie… 

Nie  jestem  przecieŜ  bez  serca,  pomyślał  Mack.  Dzieciak  jest  całkiem  fajny  i  Marisa  bardzo  go 
kocha. To widać na pierwszy rzut oka. No i co z tego? Marisa musi ponieść konsekwencje tego, 
co ona i jej mąŜ zrobili w przeszłości. To nie ulega kwestii. Jestem pewien, Ŝe jest zamieszana w 
sprawę doktora Morrisa. Mam nosa. Co sobie ta kobieta w ogóle wyobraŜa? śe uda jej się z tego 
wywinąć? I to bez szwanku? 

Mack zdjął koszulę i powiesił ją na oparciu fotela. Wpatrywał się w buzujący na kominku ogień. 
Miał juŜ za sobą mnóstwo reporterskich doświadczeń praktycznie na całej kuli ziemskiej. Zetknął 
się  z  morderstwami,  akcjami  terrorystów,  rewolucją  i  raz  nawet  przeŜył  trzęsienie  ziemi.  Tym 
razem  jednak  stanął  przed  naprawdę  trudnym  zadaniem.  Tym  trudniejszym,  Ŝe  stare 
wspomnienia  właściwie  w  kaŜdej  chwili  mogły  go  zepchnąć  z  prostej  drogi,  jaką  powinien 
kroczyć  odkrywca  prawdy.  Intuicja  podpowiadała  mu,  Ŝe  dla  Marisy  wspomnienia  sprzed 
dziesięciu lat takŜe jeszcze nie całkiem umarły. ZauwaŜył, jak drŜała, kiedy jej dotknął, i czuł, Ŝe 
tamto,  co  ich  wówczas  łączyło,  wciąŜ  jeszcze  Ŝyje  pomiędzy  nimi.  Nie  miał  zamiaru 
rozdmuchiwać nowego  płomienia  z dogasających iskierek. śycie nauczyło  go,  czego moŜna od 
niego oczekiwać, a na co w Ŝadnym wypadku liczyć nie naleŜy. Ale uwaŜał, Ŝe Marisa jest mu 
coś  winna.  Musiałby  być  aniołem  albo  kamieniem,  gdyby  nie  chciał  skorzystać  z  sytuacji,  w 
jakiej  się  znalazł.  Cieszył  się  na  samą  myśl  o  tym,  Ŝe  Marisa  wreszcie  zapłaci,  chociaŜ  małą 
cząstkę, za to, co mu przed laty zrobiła. 

Grzał  się  przy  kominku,  ubrany  tylko  w  ciepłą  bieliznę.  Był  naprawdę  zmęczony.  Dwudniowa 
jazda  samochodem  w  paskudną  pogodę  i  wędrówka  w  szalejącej  śnieŜnej  zamieci  dały  mu  się 
porządnie we znaki, a bijące od kominka ciepło sprawiło, Ŝe Mackowi zachciało się spać. 

– Proszę, tylko to mogłam ci… – słowa uwięzły Marisie w gardle. Była oburzona. 

–  Daj  spokój,  księŜniczko.  –  Mack  przeciągnął  się  jak  rozespany  kocur.  –  PrzecieŜ  nie  raz 
widziałaś mnie bez spodni. 

– Nie chciałabym powtarzać tamtego doświadczenia – warknęła, rzucając na fotel zwinięty koc, 

background image

parę skarpet i papierowy talerz z leŜącą na nim kanapką. – Obawiam się jednak, Ŝe po tobie nie 
moŜna się spodziewać nawet przyzwoitego zachowania. 

– Przemokłem do suchej nitki. Miałem spać w mokrym ubraniu? Mógłbym zachorować i umrzeć. 

–  MoŜe  nie  byłoby  to  wcale  najgorsze  rozwiązanie  –  syknęła.  Zrzuciła  buty  i  połoŜyła  się  na 
kanapie obok śpiącego synka. 

– A wiesz – zaczął Mack, jakby prowadził towarzyską pogawędkę. Owinął się kocem i wciągnął 
na nogi suche skarpety. – Powinniśmy spać razem. Byłoby nam wszystkim znacznie cieplej. 

– MoŜesz sobie o tym pomarzyć, Mahoney. – ChociaŜ koce tłumiły głos. to i tak dało się w nim 
usłyszeć lekkie zdenerwowanie. – Zamknij się wreszcie i pozwól mi spać. 

Mack wyciągnął się na fotelach i sięgnął po kanapkę. Pewnie, Ŝe mogę sobie pomarzyć, myślał. 
Gdyby ona znała moje pragnienia… 

Dopiero kiedy nasycił pierwszy głód, dokładniej przyjrzał się temu, co miał na talerzu. Szynka, 
ser,  musztarda  i  ani  odrobiny  majonezu.  Mack  nie  cierpiał  majonezu,  a  Marisa  o  tym  nie 
zapomniała. 

Pamiętała, pomyślał z cięŜkim sercem. MoŜe tak samo dokładnie jak ja? MoŜe ją takŜe dręczyły 
bolesne wspomnienia? Tak nam było dobrze razem. Przynajmniej mnie się zdawało, Ŝe było nam 
dobrze. Czy to moŜliwe, Ŝe ona choć trochę Ŝałuje swojej decyzji? 

Mack szczelnie owinął się kocem. Tańczące na kominku płomienie rzucały migotliwe światło na 
pokój i na posłanie Marisy. Oddychała równo, ale Mack wiedział, Ŝe ona nie śpi. 

– Mariso? – odezwał się ledwo słyszalnym szeptem. 

– Czego chcesz? 

– Powiedz mi, co było między nami nie tak. 

Bardzo długo nie było odpowiedzi. Mack nabrał przekonania, Ŝe juŜ jej się nie doczeka. 

– A czy to waŜne? – usłyszał w końcu. 

Nie  umiał  jednym  słowem  odpowiedzieć  na  to  pytanie,  chociaŜ  był  absolutnie  pewien,  Ŝe  to 
waŜne. To właśnie była najwaŜniejsza sprawa w całym jego Ŝyciu. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Marisie  śniła  się  plaŜa,  gorące  słońce  i  męŜczyzna  o  zielonych  oczach…  Obudziła  się 
uśmiechnięta  i  przeciągnęła  się.  Miała  wraŜenie,  Ŝe  jest  jeszcze  na  plaŜy  z  tamtym  męŜczyzną, 
ale po chwili sen rozwiał się, a ona z cięŜkim westchnieniem usiadła na posłaniu. 

Zamarła  z  przeraŜenia,  kiedy  zdała  sobie  sprawę,  Ŝe  nie  ma  obok  niej  synka.  Jak  oparzona 
wyskoczyła z łóŜka i rozejrzała się po pokoju. Na kominku buzował ogień, a z kuchni dobiegał 
piskliwy głos dziecka, które zawzięcie o czymś rozprawiało. 

– Mamusia robi lepsze. 

– Naprawdę? Trudno. Mamusia śpi jak suseł, więc ja się muszę tobą zająć. Spróbuj, moŜe to ci 
będzie smakowało. 

Marisa  z  wraŜenia  przestała  oddychać.  Ubrany  tylko  w  spodnie  Mack  Mahoney  siedział  przy 
kuchennym stole. Nie widział jej, za to ona mogła podziwiać jego muskularne ramiona. Niemal 
czuła pod palcami delikatną jak aksamit, opaloną na brąz skórę. 

Wicher  wył  za  oknem,  ołowiane  chmury  snuły  się  tuŜ  nad  ziemią,  ale  w  domu  było  prawie 
ciepło. Dzięki Mackowi. Zrobiło jej się głupio, gdy pomyślała, Ŝe jej nieproszony gość przez całą 
noc dokładał drew do ognia, podczas gdy ona spała sobie w najlepsze. Jeszcze gorzej się poczuła, 
kiedy  wreszcie  dotarło  do  niej,  Ŝe  obciągnięte  dŜinsami  szczupłe  uda  Macka  wbrew  jej  woli 
działają na nią w sposób niezwykle podniecający. 

–  Czy  ty  na  pewno  nie  jesteś  kowbojem?  –  zaszczebiotał  Nicky,  pakując  do  buzi  grzankę  z 
dŜemem. 

Marisa  musiała  się  uśmiechnąć.  Mack  nasypał  kawy  do  ekspresu,  po  czym  zapalił  palnik 
gazowego piecyka. Miał trochę za długie włosy. Zawsze zapominał o wizycie u fryzjera. 

– Bardzo mi przykro, kolego – odrzekł Mack. – Nie odróŜniłbym nawet końskiego łba od zadu. 

– Tak właśnie myślałem – westchnął smutno Nicky, ale zaraz znów poweselał. – To moŜe jesteś 
tym nowym tatusiem, o którego prosiłem w liście świętego Mikołaja? 

– Nicky! – zawołała Marisa. Odrobinę za późno ugryzła się w język. 

Czerwona jak burak weszła do kuchni. Dopiero wtedy zobaczyła, Ŝe na ramieniu Macka pojawił 
się  ogromny,  fioletowy  siniak.  Pogrzebacz,  nawet  w  ręku  słabej  kobiety,  okazał  się 
niebezpiecznym narzędziem. 

–  Tak  mi  przykro,  Mack  –  powiedziała  i  odruchowo  pogłaskała  stłuczone  ramię,  chcąc  w  ten 
sposób przeprosić go za zadany ból. 

Mack zadrŜał. Chwycił Marisę za rękę i zacisnął zęby. Przez chwilę w pokoju panowało wrogie 
milczenie. 

–  Nie  rób  tego  więcej,  księŜniczko  –  ostrzegł  ją,  patrząc  spode  łba.  –  Chyba  Ŝe  nie  boisz  się 

background image

konsekwencji. 

Marisa  miała  ochotę  zapaść  się  pod  ziemię.  Przytrzymujące  jej  rękę  palce  Macka  paliły  jak 
ognista  obręcz.  Nie  wiedziała,  czy  ostrzegał  ją  przed  ponownym  uŜyciem  pogrzebacza,  czy  teŜ 
moŜe złote iskry w jego oczach oznaczały coś zupełnie innego. CzyŜby poczuł taki sam dreszcz, 
jaki przeszył Marisę, gdy tylko musnęła nagie ramię Macka? Na wszelki wypadek uwolniła się z 
uścisku i nawet o krok się cofnęła. 

– Nie. Oczywiście, Ŝe nie. To znaczy… – dodała bez związku i bez najmniejszego sensu. Dopiero 
po chwili udało jej się opanować wzburzenie. – Więcej cię juŜ nie dotknę. Obiecuję. Powinieneś 
przyłoŜyć lód na to stłuczenie. Albo lepiej kompres. Na pewno mam coś w apteczce… 

Czar  prysnął.  Mack  znów  był  tylko  przystojnym,  bardzo  pewnym  siebie  męŜczyzną.  Wzruszył 
ramionami,  jakby  chciał  powiedzieć,  Ŝe  wszystko,  co  Marisa  widziała  i  czuła,  było  jedynie 
wytworem jej chorej wyobraźni. 

– Nie przejmuj się, księŜniczko – powiedział. – Miałem juŜ gorsze rany. 

– Tak, tak. Wiem. 

Dreszcz przeszedł jej po plecach na wspomnienie niebezpieczeństwa, na jakie naraŜał się Mack, 
pracując  jako  dziennikarz.  Nie  mogła  nie  zauwaŜyć  jego  telewizyjnych  reportaŜy  z  róŜnych 
zapalnych  punktów  świata.  Nie  znaczyło  to,  oczywiście,  Ŝe  specjalnie  włączała  telewizor,  Ŝeby 
zobaczyć  Macka  Mahoneya,  Ŝeby  wiedzieć,  gdzie  jest  i  co  robi.  Po  prostu  za  kaŜdym  razem, 
kiedy  w  jakimś  państwie  zanosiło  się  na  przewrót  czy  wydarzyła  się  katastrofa  albo  dokonała 
niesprawiedliwość,  o  której  naleŜało  powiedzieć  całemu  światu,  telewidzowie  niezmiennie 
otrzymywali  najświeŜsze  wiadomości  właśnie  od  Mahoneya.  Mack  nigdy  nie  dbał  o  takie 
błahostki,  jak  bezpieczeństwo  osobiste,  zwłaszcza  wtedy,  gdy  w  grę  wchodziła  naprawdę 
ciekawa sprawa. 

– Po prostu nie rób tego nigdy więcej – rzekł zupełnie obojętnym tonem, a potem odwrócił się do 
stojącego na gazowym palniku ekspresu. – Kawa za chwilę będzie gotowa. 

– Tak. Dzięki. – Marisa usiadła przy stole obok Nicky'ego. Dopiero teraz pocałowała go na dzień 
dobry. Na szczęście malec nie zauwaŜył nic niezwykłego w całej tej historii. Uznał widocznie, Ŝe 
mama zawsze tak wita gości w tym górskim, oddalonym od ludzi domku. – Jak ci leci, kolego? 

– Dzisiaj mów do mnie Teks. Dobrze, mamusiu? 

– Dobrze, Teks. – Uśmiechnęła się, przypomniawszy sobie, Ŝe mały ostatnio zupełnie oszalał na 
punkcie  kowbojów,  Dzikiego  Zachodu  i  wszystkiego,  co  się  z  tym  wiąŜe.  –  Jak  ci  się  spało? 
Posłanie nie było za twarde? 

–  Nie.  –  Nicky  uśmiechnął  się  uszczęśliwiony,  Ŝe  pozwalają  mu  odgrywać  rolę  teksańskiego 
kowboja. – Ja i Mack wstaliśmy, jak tylko koguty zapiały. Prawda, Mack? 

Mack mruknął coś, czego w Ŝaden sposób nie dało się zrozumieć. 

– To jest pan Mahoney, Teks – poprawiła synka Marisa. 

background image

–  Daj  spokój  –  odezwał  się  Mack.  –  Obejdziemy  się  bez  zbędnych  formalności.  Mam  rację, 
Teks? 

– Pewnie, Ŝe masz, Mack. 

Marisa  nie  miała  okazji  się  sprzeciwić,  bo  Mack  postawił  przed  nią  kubek  czarnej  jak  smoła 
kawy. Dokładnie takiej, jaką lubiła. Niby drobiazg, a jednak. Na chwilę zapomniała o wrogości, 
jaką darzyła nieproszonego gościa. 

Zastanowiło ją to, co Nicky powiedział o „nowym tatusiu”. Nie wiedziała, Ŝe małemu tak bardzo 
brakuje  męŜczyzny.  Samotna  matka  nie  ma  lekkiego  Ŝycia,  ale  od  śmierci  męŜa  stawała  na 
głowie,  Ŝeby  chłopcu  na  niczym  nie  zbywało.  Tymczasem  okazało  się,  Ŝe  wszystkiego  dać  mu 
nie moŜe. Nie chciała jednak dopuścić do tego, aby jej synek przywiązał się do gruboskórnego, 
wścibskiego  reportera,  który  na  dodatek  uparł  się,  Ŝeby  zniszczyć  Ŝycie  Marisy  i  Nicky'ego  za 
jednym zamachem. Doszła do wniosku, Ŝe musi się jak najprędzej pozbyć nieproszonego gościa. 
Im szybciej to zrobi, tym lepiej dla wszystkich. 

Popijała  kawę, ale wciąŜ ukradkiem spoglądała na nagi tors  Macka, na jego umięśniony, plaski 
brzuch. Miał trzydzieści siedem lat, a wyglądał dokładnie tak samo, jak dziesięć lat temu. 

– Pewnie chciałbyś jak najwcześniej wyruszyć… – zaczęła. 

– Czy ty się nigdy nie poddajesz, księŜniczko? – Mack uśmiechnął się do niej. 

– Chyba jasno ci powiedziałam… – Marisa znów była napięta jak struna i gotowa do walki. 

– Facet przepowiadający pogodę teŜ niczego nie ukrywał – przerwał jej Mack. Popukał palcem w 
stojące  na  stole  małe  radio  tranzystorowe.  –  Na  szczęście  Paul  ma  tu  wszystko,  czego 
człowiekowi potrzeba. No, a teraz wreszcie musimy spojrzeć prawdzie w oczy. 

– Co chcesz przez to powiedzieć? – Marisa zacisnęła palce na kubku z kawą. 

–  W radiu bez przerwy  nadają ostrzeŜenia dla  kierowców. Nie ma ani jednej przejezdnej drogi. 
Nie moŜna ani wjechać w górskie regiony, ani się z nich wydostać. Podobno potrwa to jeszcze co 
najmniej trzy do czterech dni. MoŜe nawet do BoŜego Narodzenia. 

–  O  raju!  Śnieg  na  gwiazdkę?  –  zawołał  uradowany  Nicky.  –  Nigdy  w  Ŝyciu  nie  widziałem 
ś

niegu na BoŜe Narodzenie! Czy Mikołaj zmieści się do naszego kominka? Idę sprawdzić! 

Zerwał się z krzesła i popędził do pokoju. Za to Marisa była załamana. Pułapka się zatrzasnęła, a 
w  niej  ona,  Nicky  i  Mack  Mahoney  ze  swoimi  oskarŜeniami,  z  pytaniami,  na  które  nie  ma 
odpowiedzi,  ze  spojrzeniami,  które  doprowadzały  ją  do  obłędu.  I  to  ma  być  BoŜe  Narodzenie? 
Nie rozumiała, dlaczego właśnie ją musiało spotkać aŜ tyle przykrości naraz. 

– Nie zostanę tu z tobą ani chwili dłuŜej – zawołała. – Jeśli ty nie wyjedziesz, to ja to zrobię. 

– Nie wygłupiaj się. Nie ujechałabyś nawet metra w tej zamieci. 

–  MoŜe  mi  się  uda  –  upierała  się  Marisa,  choć  sama  najlepiej  wiedziała,  Ŝe  zachowuje  się 
idiotycznie. – A nawet jeśli ugrzęznę  w zaspie,  to  przynajmniej  nie będę tam skazana na twoje 
towarzystwo. 

background image

–  Gdybyś  była  sama,  pewnie  byś  zaryzykowała  i  moŜe  nawet  udałoby  ci  się  skręcić  kark,  co 
zresztą wcale by mnie nie zmartwiło. Ale dziecka na pewno nie narazisz na niebezpieczeństwo.  

– To prawda – przyznała Marisa, nagle oklapła jak przekłuty balonik. 

– Tak właśnie myślałem. 

Mack  był  bardzo  zadowolony  z  siebie  i  Marisa  zapragnęła  zetrzeć  mu  z  twarzy  ten  złośliwy 
uśmiech zwycięzcy. Wiedziała, niestety, Ŝe przemoc doprowadzi ją najwyŜej do ślepego zaułka, 
więc Ŝeby zająć czymś ręce, zacisnęła dłonie na kubku i podniosła go do ust. Kawa była gorzka i 
bardzo mocna. Dziewczyna aŜ się zakrztusiła. 

– Za mocna? – zapytał Mack. 

– Wszystko, co ma związek z tobą, jest dla mnie za mocne. 

– Przebywanie w jednym pokoju ze mną musi być dla ciebie trudne do zniesienia. 

Rozumiem, Ŝe nie mam wyjścia, pomyślała Marisa, zaciskając zęby w bezsilnej złości. Ale nikt 
mnie nie zmusi, Ŝebym polubiła tę koszmarną sytuację. I nie odpowiem temu facetowi na Ŝadne z 
jego  głupich  pytań.  Nie  ma  mowy,  Ŝeby  jakieś  dawno  pogrzebane  uczucia  odebrały  mi  rozum. 
Prawda  jest  taka,  Ŝe  zmuszona  jestem  przez  kilka  dni  Ŝyć  pod  jednym  dachem  z  człowiekiem, 
który  stał  się  moim  śmiertelnym  wrogiem.  Muszę  zachowywać  się  chłodno,  ale  w  sposób 
cywilizowany. Trzeba przeczekać zamieć i uwaŜać, Ŝeby Mack Mahoney nie znalazł niczego, co 
mógłby  potem  wykorzystać  w  tym  swoim  wstrętnym  programie.  PrzecieŜ  kiedyś  w  końcu  się 
znudzi i poszuka sobie innej ofiary. 

– Wdarłeś się do tego domu bez zaproszenia, Mahoney, więc musisz, niestety, zarobić na swoje 
utrzymanie  –  powiedziała  stanowczo  Marisa.  –  Po  pierwsze,  ubierz  się  wreszcie.  Po  drugie, 
przynieś drewno na opał i parę kubełków śniegu. Muszę go rozpuścić, Ŝeby mieć wodę do mycia. 
Na wypadek, gdybym wyraziła się niejasno, dodam, Ŝe nie ma tu miejsca dla darmozjadów. 

–  Zgoda.  –  Mack  spojrzał  na  nią  zaciekawiony.  –  Ja  na  pewno  nie  zaniedbam  swoich 
obowiązków. Chciałbym tylko zapytać, czy najpierw dostanę śniadanie, czy teŜ mam walczyć ze 
ś

nieŜycą o suchym pysku? 

– Co chcesz zjeść? 

– Czy mógłbym prosić o zupę mleczną? – zapytał, uśmiechając się przymilnie. 

Marisa postawiła na stole talerz z płatkami owsianymi. Dwa rodzynki udawały oczy na okrągłej 
powierzchni przypominającej buzię, a z galaretki powstały uśmiechnięte usta. 

– Jesteś większy ode mnie – tłumaczył Mackowi Nicky – dlatego musisz więcej jeść. 

Chłopiec wpatrywał się w Macka z takim zachwytem, Ŝe ten ostatni nie miał serca przyznać, Ŝe 
nienawidzi owsianki. Nawet najpiękniej ozdobionej. Z ponurą miną podwinął mankiety koszuli i 
wziął do ręki łyŜkę. Powiedział sobie w duchu, Ŝe to, co postawiła przed nim Marisa, na pewno 
nie będzie gorsze od potrawy z koziego mleka, jaką częstowali go Beduini. 

Marisa, juŜ umyta i uczesana, ale wciąŜ jeszcze w tym samym dresie i swetrze, w którym spała, 

background image

postawiła drugi talerz przed Nickym. 

– Jedz – powiedziała, głaszcząc chłopca po jasnej główce. 

– Kowboje muszą mieć duŜo siły. 

Mack  juŜ  poprzedniego  dnia  zauwaŜył  serdeczne  stosunki,  jakie  łączyły  matkę  i  syna.  To,  co 
widział,  nijak  nie  pasowało  do  opowiadań  o  Marisie,  krąŜących  w  dziennikarskim  światku. 
Mówiono o niej, Ŝe wynajęła wykwalifikowaną opiekunkę do dziecka i widywała się z chłopcem 
tylko  przy  okazji  prezentowania  go  zaproszonym  na  przyjęcia  gościom.  Tymczasem  ci  dwoje 
porozumiewali  się  bez  słów,  połączeni  miłością,  jakiej  nie  da  się  osiągnąć  bez  codziennych 
osobistych i bardzo serdecznych kontaktów. 

Mack wiedział, oczywiście, Ŝe Marisa ma kogoś, kto pomaga jej doglądać Nicky'ego. Pani, która 
prowadziła dom i była jednocześnie niańką chłopca, nazywała się Gwen Olsen. Mack rozmawiał 
z  nią,  kiedy  pojechał  do  Beverly  Hills,  Ŝeby  zaproponować  Marisie  opowiedzenie  przed 
kamerami  jej  własnej  wersji  wydarzeń,  związanych  z  adopcją  chłopca.  To  właśnie  Gwen 
powiedziała  Mackowi,  Ŝe  pani  wyjechała  nie  wiadomo  dokąd  i  Ŝe  zostawiła  tylko  krótką 
wiadomość, Ŝeby jej nie szukać. Mack jednak postanowił odnaleźć Marisę i pewnie dlatego teraz 
za karę musi zjeść cały talerz owsianki. Na szczęście nie była aŜ tak zła, jak się spodziewał. 

– Dobra, co nie? – uśmiechnął się Nicky znad swojego talerza. 

Mack  zjadł  jeszcze  jedną  łyŜkę  mlecznej  zupy,  po  czym  uznał,  Ŝe  chłopiec  ma  rację.  Teraz  juŜ 
pałaszowali ją obaj, aŜ im się uszy trzęsły. 

MoŜe gdyby mojej mamie przyszło na myśl tworzyć z rodzynków i galaretki uśmiechnięte twarze 
na talerzach z owsianką, nie wyrósłbym na zabijakę, pomyślał Mack. 

Niestety,  Vivian  Mahoney  zbyt  była  udręczona  przez  Ŝycie,  Ŝeby  zawracać  sobie  głowę  takimi 
drobiazgami,  jak  ładnie  podane  jedzenie  czy  rozmowa  z  wychowywanym  przez  ulicę  synem. 
MąŜ  ją  porzucił  i  biedna  kobieta  sprzątała  po  domach,  czym  ledwie  zarabiała  na  utrzymanie. 
Umarła, kiedy Mack miał siedemnaście lat.  Właściwie nic od Ŝycia nie dostała. To raczej Ŝycie 
wyssało  ją  ze  szczętem.  Trenerowi  z  dzielnicowego  klubu  dla  chłopców  i  zajęciom  w  sekcji 
bokserskiej  zawdzięczał  Mack  to,  Ŝe  nie  wyrósł  na  chuligana.  Obcy  ludzie  pomogli  mu  dostać 
stypendium w Princeton, ale oprócz tego Mack dorabiał sobie korektami. 

Marisa  skończyła  jeść  owsiankę  i  teraz  przekładała  w  kredensie  jakieś  puszki  i  puszeczki.  Bez 
makijaŜu,  z  włosami  związanymi  w  koński  ogon,  w  niczym  nie  przypominała  znanej  aktorki, 
ulubienicy  milionów  Amerykanów.  Mimo  to  była  piękna  i  pełna  dziewczęcego  uroku  wiek. 
Mack zastanawia! się przez chwilę nad tym, co widział milioner Victor Latimore, kiedy patrzył-
na swoją Ŝonę. 

– Wiesz, Nicky, chyba odgrzejemy gulasz nad ogniem w kominku – powiedziała do syna. – Masz 
ochotę? 

– No pewnie! Czy mogę ci pomóc, mamusiu? 

– Oczywiście, kochanie – zgodziła się, wyciągając z kredensu Ŝeliwny kociołek. 

background image

– Gdzie się nauczyłaś gotować? – zapytał Mack, odsuwając od siebie talerz po owsiance. – Nie 
wiedziałem, Ŝe bogate i sławne kobiety zajmują się takimi przyziemnymi sprawami. 

– Nie wiesz jeszcze bardzo wielu rzeczy. 

– Ale się dowiem. – Mack nie mógł znieść, kiedy zarzucano mu brak wiedzy lub fachowości. – 
Teraz idę po drewno. 

Na  dworze  szalała  zamieć.  Nawet  na  odległość  wyciągniętej  ręki  trudno  było  cokolwiek 
zobaczyć. Mimo to Mackowi udało się przynieść z drewutni kilka naręczy drewna opałowego i 
ułoŜyć  je  w  stertę  na  werandzie,  tuŜ  przy  wejściu  do  domu.  Obok  kominka  połoŜył  tylko  tyle 
polan, ile spodziewali się spalić do wieczora. 

Drewutnia była dobrze zaopatrzona. Mack obawiał się jednak, Ŝe jeśli pogoda nie zmieni się do 
ś

wiąt  i  jeśli  do  tej  pory  nie  włączą  prądu,  to  będzie  musiał  wziąć  siekierę  i  wyciąć  kilka 

rosnących najbliŜej domu drzew. Wcale mu się ta perspektywa nie uśmiechała. 

–  Nie  ruszaj  się,  skunksie!  –  wołanie  dobiegło  z  fortu  zbudowanego  z  foteli  i  poduszek. 
Wystawała stamtąd głowa małego kowboja w duŜym kapeluszu i dwa sześciostrzałowe pistolety. 

– Nie strzelaj, Teks. Ja nie jestem bandytą. 

– Wszyscy tak mówią. Rączki do góry, kolego. 

– Nic z tego, kurczaku. – Mack uśmiechnął się i rzucił naręcze drew obok kominka. 

– Nie jestem kurczakiem, tylko kowbojem – obraził się Nicky. 

– Nigdy bym nie zgadł. – Mack rozpiął kurtkę, przykucnął przed kominkiem i dołoŜył do ognia 
dwa potęŜne polana. 

–  Bang!  Bang!  Zastrzeliłem  cię!  –  zawołał  Nicky,  ale  nie  był  z  siebie  zadowolony.  –  Gdybym 
miał  konia,  od  razu  byś  się  domyślił,  Ŝe  jestem  kowbojem  –  westchnął  rozŜalony.  –  MoŜe 
Mikołaj podaruje mi konia? Jak myślisz? 

– Nie mam pojęcia. Powiedz mi lepiej, gdzie jest mama? Na górze? 

– Nie. Mama wyszła. Kazała mi tu zostać. Powiesz mi, co to znaczy „bronić fortu”? 

– Co ona znów wymyśliła? – zaniepokoił się Mack. Wyobraził sobie Marisę na kość zamarzniętą 
w śnieŜnej zaspie. Najpierw go to rozśmieszyło, potem zastanowiło, a na koniec przestraszyło. – 
Wyszła? Dokąd wyszła? Co ona sobie, u diabła, wyobraŜa? 

– Sprawdzić gen… gena… 

– Generator? 

– No. Ciesz się, Ŝe mama nie słyszy, jak brzydko mówisz. Postawiłaby cię do kąta. 

– Kiedy się z nią policzę, to nawet siedzieć nie będzie mogła! – mruczał Mack, zapinając kurtkę. 
–  Głupia  baba!  Co  ona  sobie  wyobraŜa?  –  Był  juŜ  w  połowie  drogi  do  wyjścia,  kiedy 
przypomniał sobie o Nickym. – Siedź i nie ruszaj się stąd, dopóki nie wrócę – polecił chłopcu. – 

background image

To rozkaz szeryfa, Teks. 

– Tak jest. – Nicky był uszczęśliwiony. – A mogę być twoim zastępcą? 

– JuŜ jesteś, chłopcze. 

– Od razu wiedziałem, Ŝe jesteś kowbojem! – zawołał malec. 

Podmuch  wiatru  uderzył  Macka  w  twarz.  Mocno  trzymając  się  poręczy,  zszedł  po  schodach 
ganku i z nisko opuszczoną głową przebijał się przez zamieć do pobliskiego garaŜu, połączonego 
z  szopą.  Ciągnące  się  między  domem  a  szopą  przewody  elektryczne  wskazywały  miejsce,  w 
którym znajdował się generator. W pogodny dzień byłoby widać jak na dłoni ośnieŜone szczyty 
Sierra Nevada. Teraz jednak cały świat owinął się szarym kocem zawieruchy i nawet ślady stóp 
Marisy stawały się coraz słabiej widoczne. 

Wiatr  szarpał  Macka  za  ramiona,  a  ostre  kawałki  lodu  kaleczyły  mu  twarz.  Delikatną  Marisę 
wichura bez trudu mogła przewrócić i zepchnąć gdzieś w przepaść. Dlaczego jest taka niemądra, 
pomyślał.  Nie  rozumie,  Ŝe  ryzykując  tę  wyprawę,  jednocześnie  naraŜa  na  niebezpieczeństwo 
dzieciaka? 

– Co ty tu, do jasnej cholery, robisz? – zawołał Mack, wpadając do szopy, w której stał generator. 

Marisa  aŜ  podskoczyła.  Latarka,  którą  oświetlała  generator,  wypadła  jej  z  dłoni.  Niewielkie 
pomieszczenie natychmiast pogrąŜyło się w zupełnej ciemności. 

– Zobacz, co narobiłeś! – zawołała. 

Padła  na  kolana  i  jak  ślepiec  po  omacku  zaczęła  szukać  wokół  siebie  latarki.  Kiedy  tylko  ją 
znalazła, zerwała się na równe nogi i skierowała snop światła prosto w oczy Macka. 

– Przynajmniej zamknij za sobą drzwi! – poleciła. 

W  puchowej  kurtce,  włóczkowej  czapce  i  rękawiczkach  wyglądała  jak  panienka,  a  nie  jak 
dobiegająca trzydziestki, dojrzała kobieta. 

Mack z całej siły kopnął drzwi. Niestety, nie wyładował na nich całej gotującej się w nim złości. 

– Co ty tu robisz, do diabła? – warknął. 

– Jeszcze raz sprawdzam to urządzenie. – Spojrzała na niego wyzywająco. – Masz coś przeciwko 
temu? 

– Pewnie, Ŝe mam! – Podszedł do niej, chwycił za ramiona i z całej siły nią potrząsnął. – Od tej 
chwili  nie  waŜ  się  wystawiać  za  drzwi  tego  swojego  ślicznego  noska,  dopóki  mnie  o  tym  nie 
uprzedzisz. Jasne? 

– Nie moŜesz mi niczego nakazać, Mahoney. 

– UwaŜaj, Ŝeby ta twoja przeklęta duma nie napytała ci biedy. Z taką pogodą nie ma Ŝartów. 

– Ja nie Ŝartuję, tylko chcę nam wszystkim pomóc. 

background image

– Jeśli chcesz pomóc, rób to z głową. Chyba Ŝe te bzdury, którymi codziennie karmisz widzów, 
zupełnie zlasowały ci mózg. 

– Swoje uwagi o mojej pracy zachowaj dla siebie – Ŝachnęła się Marisa. 

–  A,  właśnie,  zapomniałem  cię  o  coś  zapytać.  Kiedy  ostatnim  razem  miałem  nieszczęście 
włączyć telewizor w czasie tego wspaniałego filmu, ty i ten ładny chłopiec odgrywaliście scenę 
łóŜkową. Powiedz mi, czy często „pracujesz” bez ubrania? 

– Kochany Mack. Jak zwykle brutalny i bezkompromisowy. 

– Płacą mi za to, Ŝebym zadawał trudne pytania – zakpił. 

–  Jeśli  juŜ  koniecznie  musisz  wiedzieć,  to  ci  powiem,  Ŝe  ja  i  Erick  nigdy  nie  byliśmy  razem 
nago…  przed  kamerą.  –  Marisa  uśmiechnęła  się  widząc,  jak  Mack  przetrawia  tę  ostatnią  część 
informacji.  Po  chwili  wskazała  palcem  generator.  –  MoŜe  uŜyłbyś  swojej  energii  do 
uruchomienia tej maszyny. 

Mack zacisnął zęby, spojrzał ponuro na Marisę i pociągnął za linkę startera. Generator ani myślał 
się włączyć. Mack nie poddał się od razu. Dopiero po dziesięciu minutach. 

– Nie da rady – powiedział zrezygnowany. – Trzeba by go rozebrać, moŜe przeczyścić gaźnik… 

– Trudno – westchnęła Marisa. – Musimy radzić sobie bez prądu. 

– KsięŜniczka nie jest do tego przyzwyczajona, co? 

Marisa patrzyła na niego przez chwilę, potem z całych sił cisnęła w Macka latarką i wybiegła na 
dwór. Mackowi nic się nie stało, bo zdąŜył się uchylić, ale rozzłościł się i pognał za uciekinierką. 
Dopadł  ją  w  dwóch  susach.  Wciągnął  do  garaŜu,  nie  zwracając  najmniejszej  uwagi  na  jej 
gwałtowne protesty. 

– Puść mnie! – wołała, przekrzykując nawet wyjącą na dworze wichurę. 

– Siadaj. – Mack popchnął ją na stertę kartonowych pudełek. – I zamknij się wreszcie. Musimy 
sobie parę spraw wyjaśnić. 

– Niedobrze mi się robi na twój widok! Rozumiesz? Nie mogę na ciebie patrzeć! 

– Rozumiem. Ja takŜe bardzo cię lubię. 

W garaŜu był zimno jak w psiarni, ale przynajmniej nie wiało. Na ścianach wisiało kilka pokoleń 
narzędzi  oraz  przyborów  ogrodniczych.  Stało  tam  takŜe  szare  auto  typu  sedan,  którym  Marisa 
przyjechała tutaj z Los Angeles. Ten samochód przypomniał Mackowi, po co znalazł się na tym 
odludziu. 

– Czy powiesz mi, co łączy ciebie i twojego męŜa z doktorem Morrisem? 

– Nic mnie z nim nie łączy! – krzyknęła Marisa. – JuŜ to mówiłam! Po raz pierwszy usłyszałam o 
nim  podczas  programu  tej  całej  Jackie  Horton.  Adopcję  Nicky'ego  załatwiała  Kancelaria 
Adwokacka Latimore'ów, a więc była to jak najbardziej legalna operacja, wścibski reporterze. 

background image

– To dlaczego uciekłaś? – zapytał cicho Mack. 

– Wcale nie uciekłam… – głos jej się załamał. 

– Chciałaś uciec z chłopcem dalej niŜ do Sierra Nevada, mam rację? Dokąd byś go zabrała? Do 
Kanady? A moŜe na którąś z greckich wysp? 

–  To  tylko  twoje  domysły,  Mahoney  –  zaprzeczyła  Marisa.  –  Nie  masz  Ŝadnych  dowodów,  a 
szanujący  się  dziennikarz  nie  stworzy  skandalu  z  powietrza.  Dawniej  przynajmniej  tej  zasady 
surowo przestrzegałeś. 

– Przypuszczam, Ŝe zrobiłabyś wszystko, Ŝeby ochronić chłopca. 

– A jak myślisz? PrzecieŜ Nicky jest moim synem. 

– Myślę, Ŝe istnieje na świecie matka, która go urodziła. Jej takŜe naleŜą się jakieś wyjaśnienia. 

–  Bardzo  współczuję  tym  wszystkim  kobietom,  które  wykorzystał  doktor  Morris.  Ale  nie 
zapominaj, Ŝe istnieje takŜe druga strona medalu. Czy w ogóle przyszło ci do głowy, Ŝe niszczysz 
rodziny i rujnujesz Ŝycie wielu ludziom? 

–  My  tylko  szukamy  prawdy  i  domagamy  się  sprawiedliwości.  To  naprawdę  nie  jest 
skomplikowane. 

–  Owszem,  jest!  –  Marisa  zerwała  się  na  równe  nogi.  –  Dlaczego  ty  zawsze  widzisz  świat  w 
dwóch kolorach, Mahoney? Dla ciebie wszystko jest albo białe, albo czarne. Zupełnie ignorujesz 
wszystkie odcienie szarości. 

– Ja chcę tylko, Ŝeby zaprzestano handlu niemowlętami. 

–  Jakim  kosztem?  –  wykrzyknęła  bliska  histerii  Marisa.  –  Naprawdę  uwaŜasz,  Ŝe  cel  zawsze 
uświęca środki? 

– Jeśli to zapobiegnie wykorzystywaniu niewinnych kobiet. Pomyśl tylko o matce tego chłopca… 

–  Ja  jestem  jego  matką!  I  niczemu  nie  jestem  winna!  Nie  zasłuŜyłam  sobie  na  to  potworne 
zamieszanie,  jakie  wprowadziłeś  w  nasze  Ŝycie!  Czy  ten  twój  cholerny  „temat”  tak  ci  zasłania 
ś

wiat, Ŝe poza nim niczego juŜ nie widzisz? 

– Fakty świadczą o czymś zupełnie innym. Kiedyś w końcu będziesz musiała stawić im czoło. 

– JuŜ ci mówiłam, Ŝe znasz nieprawdziwe fakty! – Marisa zaczęła go okładać pięściami. – A „ten 
chłopiec” ma na imię Nicholas! 

–  Tak  jak  najpopularniejszy  święty?  –  zapytał  spokojnie  Mack.  –  Właśnie  coś  sobie 
przypomniałem. Chyba będziesz miała kłopoty. On myśli, Ŝe święty Mikołaj przyniesie mu konia 
pod choinkę. 

– Konia pod choinkę? – Marisa natychmiast się uspokoiła. – Mój  BoŜe! Zostały tylko… cztery 
dni! Nie damy rady wyjechać stąd przed gwiazdką – Marisa była autentycznie przeraŜona. 

Mack skinięciem głowy potwierdził jej przypuszczenia. 

background image

– Wszystkie prezenty zostały w domu – rozpaczała Marisa. – Kupiłam wszystko, o co prosił. A 
teraz  nawet  nie  mogę  pojechać  do  sklepu!  Nie  przypuszczałam…  Nawet  mi  do  głowy  nie 
przyszło…  –  Zupełnie  znękana  znów  usiadła  na  pudełkach.  O  mało  się  nie  rozpłakała.  –  Nie, 
tylko nie to! 

– Hej, nie rób mi tego. – Mack poczuł dziwny ucisk w sercu. 

–  To  jeszcze  dziecko.  –  Ogromna  łza  spłynęła  po  policzku  Marisy.  –  Będzie  strasznie 
rozczarowany. Jak ja mu to wytłumaczę? 

– Coś wymyślisz – mruknął ponuro Mack. 

–  Wszystko  przez  ciebie!  Gdybyś  nie  rozpętał  tego  piekła,  Nicky  byłby  teraz  bezpieczny  w 
swoim domu, spałby we własnym łóŜeczku i w swoim pokoju czekałby na świąteczny poranek. 
Nigdy ci tego nie zapomnę, Mahoney! 

– Mariso… – Mack nagle znalazł się przy niej. Ujął w obie ręce zapłakaną twarz dziewczyny i 
nachylił  się  nad  nią  tak,  Ŝe  prawie  dotykał  czołem  jej  włosów.  –  O  mój  BoŜe!  Ty  sama  ciągle 
jeszcze jesteś dzieckiem. 

– Dlaczego? Bo umiem marzyć? Tak? – Spojrzała na niego Ŝałośnie. – Jesteś zbyt cyniczny, Ŝeby 
pojąć,  Ŝe  marzenia  są  w  Ŝyciu  najwaŜniejsze.  Szczególnie  świąteczne  marzenia  małych 
chłopców. 

Jak  Ŝywy  stanął  Mackowi  przed  oczami  obraz  ciemnowłosego  chłopczyka,  jakim  on  sam  był 
wiele lat temu. Malec przyklejał nos do sklepowej szyby, za którą pyszniła się piękna, czerwona 
koparka. Oczy sześciolatka aŜ wychodziły z orbit. To było wspanialsze niŜ dinozaur, piękniejsze 
niŜ wóz straŜacki i o niebo lepsze niŜ szare kapcie szkolne, które były jedynym prezentem, jaki 
Mack dostał na tamto odległe BoŜe Narodzenie. 

– Nieprawda – powiedział z trudem. 

– I co ja teraz zrobię? – Łzy jak groch popłynęły z oczu Marisy. 

–  Przestań,  proszę  cię.  –  Mack  pocałował  ją  w  czoło,  potem  w  słony  od  łez  policzek.  Mruczał 
jakieś pocieszające słowa bez sensu. 

Nie  mógł  się  opanować.  Musiał  sprawdzić,  czy  ona  wciąŜ  pachnie  miodem  i  goździkami. 
Delikatnie pocałował Marisę w usta. 

Była  jeszcze  cudowniejsza  niŜ  kiedyś.  Zapomniał  o  boŜym  świecie,  o  przeszłości,  o  zimnie… 
Całował  ją  coraz  mocniej,  z  coraz  większym  zapamiętaniem,  a  ona  odwzajemniała  pocałunek. 
Pieścili  się  samymi  tylko  ustami,  aŜ  wreszcie  oderwali  się  od  siebie,  ale  dopiero  wtedy,  kiedy 
oboje zupełnie stracili dech w piersiach. Mack odsunął się od niej, a ona, jakby nie dowierzając 
temu, co się przed chwilą stało, dotykała palcem warg. 

– Nie naleŜało tego robić – wyszeptała. 

– Nie naleŜało. – Mack teŜ był oszołomiony. 

Oboje milczeli przez długą chwilę. Wreszcie Marisa wstała, otrzepała spodnie z nie istniejącego 

background image

pyłu i skierowała się do drzwi. 

– Muszę wracać do Nicky'ego – powiedziała cicho. 

– Zaczekaj – poprosił Mack. – Wiesz, chodzi o te święta. .. Myślałem juŜ o tym. 

– Tak? – Zatrzymała się. 

–  Jesteśmy  rozsądnymi,  inteligentnymi  i  obdarzonymi  wyobraźnią  ludźmi.  Na  pewno  uda  nam 
się gdzieś tutaj znaleźć parę skarbów, które ucieszyłyby twojego małego kowboja. Oczywiście do 
czasu, kiedy będziesz mu mogła coś kupić w prawdziwym sklepie. 

– A co tu moŜna wymyślić? 

– Bo ja wiem… – Mack rozejrzał się po ścianach  garaŜu i zaraz ściągnął coś, co juŜ wcześniej 
wpadło mu w oko. – Na przykład sanki. Wyklepię płozy, pomaluję… Pewnie jest tu jakaś farba. 
Czy moŜna wymyślić lepszy prezent na pierwsze BoŜe Narodzenie wśród śniegów? 

– Zrobiłbyś to? Naprawdę? 

– No pewnie. Ty chyba umiesz szyć. MoŜe wykombinujesz coś, co by mu się spodobało? 

Marisa stała przy drzwiach garaŜu i intensywnie myślała. 

– Masz rację – powiedziała wreszcie. – Ja teŜ coś mogę zrobić. 

– No widzisz? – ucieszył się Mack. – Zetniemy choinkę. UpraŜymy sobie kukurydzę. Będzie jak 
w ksiąŜkach o traperach. 

–  Jest  to  jakieś  rozwiązanie.  –  Marisa  uśmiechnęła  się,  wyobraziwszy  sobie  to,  o  czym  mówił 
Mack. – Tyle Ŝe chyba nie bardzo pasuje do twoich planów. Skąd ta nagła zmiana, Mahoney? A 
moŜe to podstęp? 

Mack  sam  był  zaskoczony  swoim  pomysłem.  Naprawdę  czuł  się  częściowo  odpowiedzialny  za 
to, Ŝe zepsuł Nicky'emu gwiazdkę, ale wspomnienie o czerwonej koparce przewaŜyło szalę. 

– śaden podstęp, tylko takie świąteczne zawieszenie broni. Dla dobra dziecka. 

Marisa przyglądała mu się z niedowierzaniem, ale i z nadzieją zarazem. Widocznie spodobało jej 
się to, co zobaczyła w twarzy Macka, bo bez słowa podała mu dłoń. Mack natychmiast zacisnął 
na  niej  palce.  Osłaniając  Marisę  własnym  ciałem,  przeprowadził  ją  przez  szalejącą  zamieć  do 
domu. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

Mack,  najedzony  jak  bąk  i  trochę  zmęczony  noszeniem  drewna,  rozłoŜył  się  wygodnie  na 
kanapie.  Patrzył,  jak  matka  i  syn  siedzą  po  turecku  przed  kominkiem,  i  czuł  nie  znany  dotąd 
spokój.  Jasne  głowy  Marisy  i  Nicky'ego  pochylały  się  nad  stertą  kolorowych  łańcuchów  z 
papieru. Świąteczne zawieszenie broni, które zaledwie godzinę temu zaproponował, natychmiast 
wprowadzono  w  Ŝycie.  Mack  nie  wiedział  tylko,  jak  długo  potrwa  spokój  i  miły,  rodzinny 
nastrój. 

– Będziemy mieli taką choinkę jak pierwsi pionierzy, prawda, mamusiu? 

–  Zdecydowanie  tak,  skarbie.  Najbardziej  lubię  ozdoby  choinkowe,  które  sama  robię.  MoŜemy 
jeszcze powiesić na choince ciasteczka. Sami je upieczemy. 

– Mack, czy naprawdę pójdziemy do lasu po choinkę? 

– No pewnie, Teks. 

– Kiedy? Teraz? – Chłopczyk podskoczył z radości i w mgnieniu oka znalazł się obok Macka. 

– MoŜe poczekajmy, aŜ wiatr się trochę uspokoi – roześmiał się Mack. – Ja dopiero zacząłem się 
rozgrzewać. 

– Mamusia powiedziała, Ŝe jesteś bardzo dobrym drwalem. 

–  To  miło,  Ŝe  twoja  mamusia  ma  o  mnie  takie  dobre  zdanie.  –  Spojrzał  na  pochyloną  nad 
łańcuchem Marisę, a ona zadrŜała, jakby poczuła to spojrzenie na swoich plecach. 

– Najpierw musimy wszystko przygotować, a dopiero potem moŜna iść po choinkę. – Podniosła 
się z podłogi z naręczem kolorowych łańcuchów. – Powieszę je teraz na ścianie i zabierzemy się 
do pieczenia ciastek. 

– Czy Mack moŜe nam pomóc? 

Marisa namyślała się przez chwilę, a potem spojrzała na Macka i wzruszyła ramionami. 

– No pewnie – powiedziała. – Jeśli chce… 

– Piekłeś juŜ kiedyś ciastka? – zapytał Nicky, gdy tylko matka zniknęła w kuchni. 

– Nie przypominam sobie – odrzekł Mack. Dobrze pamiętał, Ŝe dla jego matki pieczenie ciastek 
nie było sprawą najwaŜniejszą. 

– Nie przejmuj się – pocieszył go chłopczyk, kładąc rączkę na muskularnym ramieniu Macka. – 
To nie jest trudne. Zresztą ja ci pomogę. 

Dobre  serduszko  dziecka  poruszyło  w  Maćku  coś,  o  czym  myślał,  Ŝe  dawno  juŜ  zanikło.  Nic 
dziwnego, Ŝe Marisa jest z niego taka dumna, pomyślał. 

background image

– Dzięki, kolego. – Pogłaskał chłopca po głowie. – Trzymam cię za słowo. 

– Mack… – Nicky najwyraźniej chciał coś powiedzieć, ale nie był pewien, czy moŜe sobie na to 
pozwolić. 

– Co cię gryzie, kowboju? – zapytał Mack, przytulając malca do siebie. 

– Mamusia mi powiedziała, Ŝe nie moŜemy stąd wyjechać, bo na drodze są okropne zaspy. Ona 
mówi, Ŝe nie wiadomo nawet, czy święty Mikołaj nas tutaj znajdzie. Ja to wszystko rozumiem i 
wcale się nie przejmuję, bo jestem juŜ duŜy, ale… ale… 

– Ale co? 

– Nie zabrałem z domu tego prezentu, który kupowałem razem z Gwen, i teraz nie mam nic dla 
mamusi – dokończył Nicky. 

– Ona na pewno się o to nie pogniewa. 

– Ale ja muszę jej dać jakiś prezent. Muszę! 

– No cóŜ. – Mack posadził sobie chłopca na kolanach. – Wobec tego coś wymyślimy. 

– Myślałem  i myślałem  i nic nie wymyśliłem  –  poskarŜył się Nicky. – To znaczy  wymyśliłem. 
Chciałem zrobić pudełko, Ŝeby mamusia mogła w nim trzymać róŜne rzeczy, ale ona nie pozwala 
mi ruszać młotka. 

–  Bardzo  mądra  mamusia  –  mruknął  Mack.  Zbolała  mina  dziecka  sprawiła,  Ŝe  musiał 
natychmiast  zaproponować  chłopcu  jakiś  inny  prezent.  –  Tak  sobie  myślę…  Powiedz  mi,  czy 
mamusia wciąŜ lubi nosić róŜne śmieszne klipsy? 

– No pewnie. A skąd ty o tym wiesz? 

–  Jak  by  ci  to  powiedzieć…  –  Mack  nieco  się  zmieszał.  –  Twoja  mamusia  i  ja  byliśmy  kiedyś 
przyjaciółmi.  Kiedy  ją  pierwszy  raz  zobaczyłem,  miała  w  uszach  takie  zabawne  klipsy,  które 
wyglądały jak ogromne komety. 

– Teraz ma nawet takie z węŜem. Mówię ci, są fajowe. 

–  No,  to  mamy  problem  z  głowy.  –  Mack  spojrzał  w  pełne  wyczekiwania  oczy  dziecka.  – 
Widziałem  w  garaŜu  kawałek  porządnego  drutu.  Z  tego  drutu  zrobimy  zapięcia,  a  potem 
przymocujemy do nich coś śmiesznego. MoŜe jakieś piórka albo malutkie szyszeczki. Zobaczysz, 
jak się ucieszy z naszej niespodzianki. 

– No, nie wiem. – Nicky wcale nie był przekonany. 

– Ale ja wiem. Na pewno się jej spodobają. PrzecieŜ to będzie prezent od ciebie. 

Chłopiec  w  końcu  zaakceptował  jego  pomysł.  Od  razu  teŜ  usadowił  się  wygodnie  na  kolanach 
Macka  i  zaczął  mu  opowiadać,  jakie  rzeczy  nadawałyby  się  do  ozdoby  planowanych  klipsów. 
Mack prawie tego nie słyszał. Obudziły się wspomnienia, w których bez reszty się zagłębił. 

W tamte cudowne dni ich zaczarowanym pałacem była plaŜa. Wylegiwali się na słońcu, pod sobą 

background image

czuli ostry, gorący piasek, lekki wiaterek chłodził rozgrzane ciała, a nad głowami pokrzykiwały 
mewy. Mack śmiał się na cały głos z wydumanych Ŝalów Marisy. 

– Nienawidzę swoich ust – skarŜyła się. 

– A ja je kocham. 

– Są za duŜe. 

– Są w sam raz. 

– Mam za mały nos. 

– Masz prześliczny nosek. 

– A oczy… 

– Co ci się nie podoba w twoich cudownych oczach? 

– Mają taki spłowiały, niebieski kolor. 

– Ty chyba najzwyczajniej w świecie dopominasz się o komplementy. Łap to! 

Rzucił w nią pudełkiem i ułoŜył się obok niej na ręczniku. Zakrył oczy ramieniem, jakby chciał 
pokazać, Ŝe zupełnie nie interesuje go to, co ona zrobi z zawartością pudełka… Tak naprawdę aŜ 
go skręcało z ciekawości, czy Marisie spodoba się prezent. 

– Co to? – zapytała, strzepując z siebie ziarenka piasku. 

– Otwórz i zobacz. 

– Och, Mack! Są śliczne! – usłyszał to, czego się spodziewał: okrzyk zachwytu. 

Niby  od  niechcenia  rzucił  okiem  na  parę  klipsów,  wykonanych  z  boliwijskich  pesos,  które 
pozostały mu w kieszeni po ostatniej zagranicznej podróŜy. Dopiero potem popatrzył na Marisę. 
Była naprawdę szczęśliwa. 

–  Coś  ci  chyba  byłem  winien  –  powiedział  Mack  z  udaną  obojętnością.  –  To  przeze  mnie 
zgubiłaś wtedy tamten klips. 

Marisa zaczerwieniła się na wspomnienie miłosnych uniesień, podczas których straciła klips i coś 
jeszcze na dodatek. 

Mack przeszukał wnętrze swego starego buicka, ale klipsa nie znalazł. 

– Nie tylko ty zawiniłeś – pocieszała go Marisa. – Zresztą ja je bez przerwy gubię. 

–  Cieszę  się,  Ŝe  ci  się  podobają.  –  Mack  oparł  się  na  łokciu.  AŜ  dech  mu  zaparło  na  widok 
cudownie  zgrabnego  dziewczęcego  ciała,  odzianego  w  bardzo  skąpe  bikini.  –  ChociaŜ  to 
naprawdę drobiazg… 

Marisa połoŜyła mu palec na ustach. Dla niej te klipsy były cenniejsze od klejnotów. Wiedziała, 

background image

Ŝ

e Mack odczuwa przy niej kompleks niŜszości. Ona pochodziła z bogatej rodziny, a jego matka 

była zwykłą, porzuconą przez męŜa słuŜącą. Zachowywał się swobodnie i bezceremonialnie, ale 
w głębi serca obawiał się, Ŝe ta dziewczyna z dobrego domu dostrzeŜe w nim pewne niedostatki i 
wkrótce  zrozumie,  jak  wielki  błąd  popełniła,  zakochując  się  w  chłopaku,  którego  wychowała 
ulica. Nie doceniał Marisy. Nie miał pojęcia, jak dobrze go rozumie i jak bardzo pragnie zatrzeć 
wszystkie istniejące pomiędzy nimi róŜnice. 

–  Te  klipsy  są  cudowne.  Choćby  dlatego,  Ŝe  to  prezent  od  ciebie.  –  Pocałowała  go  mocno.  – 
Bardzo ci dziękuję. 

– Nie musisz ich nosić na przyjęciach i… 

–  Przestaniesz  wreszcie?  Naprawdę  są  śliczne!  –  Roześmiała  się  głośno.  Wiedziała,  Ŝe  pensja 
początkującego reportera nie pozwala Mackowi na dawanie kosztownych podarunków. – Tylko 
nieokrzesane gbury krytykują swoje własne prezenty. 

– Ja jestem nieokrzesanym gburem? – Mack schwycił Marisę za ręce i przewrócił ją na ręcznik. – 
W moich stronach, panienko, takie słowa uwaŜane są powszechnie za obraźliwe. 

– Nie będziesz chyba takim okrutnikiem – szepnęła, spuszczając powieki. 

– Tak sądzisz? 

– Tak sądzę. – Przyciągnęła go do siebie. 

A potem Mack ją całował i pieścił, uczył wszystkiego o sobie i o niej samej, przede wszystkim 
zaś tego, co to znaczy kochać męŜczyznę. Spoceni i zmęczeni snuli wspaniałe plany. 

W gorące kalifornijskie noce szeptali sobie do ucha sekrety. Byli wówczas tak bardzo spragnieni 
siebie, tak szaleńczo w sobie zakochani… 

– Daj, wezmę go. Mack? Mack! 

Słodki  głos  Marisy  wyrwał  go  z  zamyślenia.  W  jej  błękitnych  oczach  dojrzał  przeszłość, 
teraźniejszość  i  tamte  marzenia.  Bardzo  się  zmieszał.  Dopiero  po  chwili  na  dobre  wrócił  do 
rzeczywistości.  Marisa  pochylała  się  nad  nim,  ale  to  nie  do  niego  wyciągała  ręce,  ale  do  syna, 
smacznie śpiącego na kolanach Macka. 

– Zostaw go – poprosił Mack. – On mi w niczym nie przeszkadza. 

–  PołoŜę  go  do  łóŜka.  –  Marisa  mówiła  cicho,  ale  w  jej  głosie  słychać  było  obawę.  –  Widzę 
przecieŜ, Ŝe jest ci niewygodnie. 

Nachyliła  się  nad  synkiem,  a  jej  włosy  musnęły  policzek  Macka.  Jego  ciało  natychmiast 
odpowiedziało gwałtownym poŜądaniem na cudowny, kwiatowy zapach, ale Marisy juŜ przy nim 
nie było. Układała Nicky'ego na kanapie, okrywała go ciepłym kocem, Ŝeby chłopczyk mógł się 
porządnie wyspać. 

Mack  wstał.  Ukucnął  przed  kominkiem  i  pogrzebaczem  uporządkował  nadpalone  kawałki 
drewna.  Musiał  się  czymś  zająć,  byleby  tylko  nie  myśleć  o  Marisie  i  o  tym,  z  jaką  łatwością 
wciąŜ wzbudzała w nim poŜądanie. Poza tym był zły na siebie za to, Ŝe tak głupio dał się ponieść 

background image

wspomnieniom. Usiłował sam siebie przekonać, Ŝe tamte chwile sprzed lat tylko dlatego wydają 
mu  się  takie  cudowne,  Ŝe  je  sobie  wyidealizował.  Jakby  zapomniał,  Ŝe  rano  pocałował  Marisę 
naprawdę i Ŝe ten pocałunek zaćmił wszystkie wspomnienia, jakie zachował w pamięci. 

Marisa jest niebezpieczną kobietą, myślał zapatrzony w tańczące płomienie. Nawet na chwilę nie 
wolno mi o tym zapomnieć. Raz juŜ dostałem nauczkę i nie mam zamiaru znów się sparzyć. Nie 
będę  ryzykował  kariery  zawodowej.  śeby  nie  wiem  co,  muszę  doprowadzić  do  końca  sprawę 
doktora Morrisa. Ta kobieta mnie się boi, chociaŜ kiedyś tak wiele nas łączyło. A skoro się boi, 
to znaczy, Ŝe coś przede mną ukrywa. Prędzej czy później i tak się dowiem, co to takiego. 

 

 

 

Dopiero  na  drugi  dzień  po  południu  wiatr  ustał  na  tyle,  Ŝe  moŜna  się  było  wybrać  do  lasu  po 
choinkę.  Marisa  miała  nerwy  tak  napięte,  Ŝe  chciało  jej  się  wyć  z  rozpaczy.  Dopiero  teraz 
zrozumiała,  dlaczego  ludzie  cierpią  na  klaustrofobię.  Zatrzymała  się  na  ścieŜce  wydeptanej  w 
ś

niegu przez wielkie buty Macka. Wciągnęła głęboko w płuca mroźne powietrze. Nad odległymi 

szczytami  płynęły  ołowiane  chmury.  Niebezpiecznie  zbliŜały  się  do  górskiego  schronienia 
Marisy,  zapowiadając  opady  śniegu  i  silny  wiatr.  Z  czułością  popatrzyła  na  swego  synka, 
podąŜającego  w  ślad  za  Mackiem  w  stronę  kępy  dorodnych  świerków.  Pomyślała  sobie,  Ŝe  ten 
krótki  spacer  pomoŜe  jej  się  nieco  rozluźnić.  MoŜe  wreszcie  spokojnie  prześpi  noc,  zamiast 
nasłuchiwać  w  ciemnościach  równego  oddechu  śpiącego  nie  opodal  męŜczyzny.  UłoŜył  swój 
materac  pomiędzy  kanapą  a  kominkiem  i  gdyby  tylko  chciała,  mogłaby  dotknąć  Macka,  nie 
podnosząc się nawet z posłania. Na szczęście nie zrobiła tego. A nawet gdyby chciała, to i tak nie 
mogła  sobie  pozwolić  na  uleganie  podobnym  pokusom.  Szczególnie  po  tamtym  pocałunku  w 
garaŜu. 

Zaczerwienione  od  mrozu  policzki  Marisy  poczerwieniały  jeszcze  bardziej  na  wspomnienie 
gorących  ust  Macka  na  jej  wargach.  Wystarczyło,  Ŝeby  jej  dotknął,  a  znów  dała  mu  się 
zauroczyć. Na tak wielką śmieszność nie chciała się narazić. Zdecydowanie wolała, kiedy Mack 
odnosił  się  do  niej  z  otwartą  wrogością.  Wtedy  przynajmniej  bez  trudu  przychodziło  jej 
zachowanie  dystansu.  Ogłoszone  na  czas  świąt  zawieszenie  broni  sprawiło,  Ŝe  oboje 
niebezpiecznie się do siebie zbliŜyli. Marisa wynajdowała sobie najróŜniejsze zajęcia domowe, a 
nawet uszyła z jakiejś starej skarpetki Paula końską głowę na. gwiazdkowy prezent dla syna, ale 
Ŝ

adna,  najcięŜsza  nawet  praca  nie  mogła  zmienić  faktów.  A  fakty  dla  obojga  w  krótkim  czasie 

stały się oczywiste. Marisę wciąŜ ciągnęło do Macka tak samo, jak jego do niej. Obawiała się, Ŝe 
jeśli ulegnie swemu dawnemu kochankowi, to tym samym na zawsze straci Nicky'ego. Syn był 
dla niej stokroć waŜniejszy niŜ Mack Mahoney. 

– Mamusiu! – wołał Nicky. – Chodź do nas! Znaleźliśmy choinkę. 

Marisa  podąŜyła  przetartym  przez  Macka  śladem.  Od  razu  zobaczyła  stojący  z  brzegu  mały, 
przepiękny świerczek. 

– Jest bardzo ładny i akurat w sam raz – ucieszyła się. 

background image

– Nie ten – zaprotestował Nicky. – Tamten. 

– Co pani o tym sądzi, wasza wysokość? – zapytał Mack, wskazując siekierą znacznie większy 
okaz. 

– Czy wy naprawdę poszaleliście? – Na chwilę zaniemówiła z wraŜenia. – Ten świerk ma chyba 
ze trzy metry! 

Mack obuchem siekiery postukał w pień, Ŝeby oczyścić go ze śniegu, po czym odciął rosnące tuŜ 
przy  ziemi  gałęzie  drzewa.  Uśmiechał  się  do  Marisy,  a  poniewaŜ  od  kilku  dni  się  nie  golił, 
wyglądał jak pirat, który szczerzy zęby do swojej ofiary. 

– Moim zdaniem ma prawie cztery – powiedział. 

– Wykluczone! 

– Mamusiu, pozwól… – błagał Nicky. 

– PrzecieŜ on nawet przez drzwi nie przejdzie. Zresztą mamy za mało ozdób jak na taką ogromną 
choinkę. Weźmiemy tę małą… 

– Ja chcę to duŜe drzewo. – Nicky ściągnął usta, jakby za chwilę miał się rozpłakać. 

– Chyba cię przegłosowaliśmy, księŜniczko. 

– Ze wszystkich idiotycznych… – Marisa przerwała w pół zdania. Zrozumiała, Ŝe tym razem na 
pewno przegra. – Róbcie, jak chcecie. Ale niech wam się nie wydaje, Ŝe pomogę wam zaciągnąć 
tego olbrzyma do domu. 

–  Wcale  na  to  nie  liczyliśmy  –  odrzekł  uradowany  Mack,  zabierając  się  do  pracy.  –  To  męska 
robota, prawda, Teks? Ona się na tym nie zna. 

– No jasne! – potwierdził zachwycony chłopiec. 

– Rozumiem. – Marisa pokiwała głową. – Teraz mierzy się męskość wielkością ściętego drzewa? 
To  takie  typowe  dla  ciebie,  Mahoney.  Nie  chciałabym  jednak,  Ŝeby  Nicky'emu  zaimponowały 
twoje dość kontrowersyjne zasady. 

– Ty jedna na całym świecie potrafisz traktować kaŜdy drobiazg jako pretekst do feministycznej 
agitacji – westchnął Mack. – Teraz się odsuń, dobrze? 

Marisa  przyciągnęła  do  siebie  Nicky'ego.  Odeszli  na  bezpieczną  odległość.  Pierwsze  uderzenie 
siekiery  w  zmarznięty  pień  drzewa  zabrzmiało  jak  wystrzał.  Następne  uderzenie  rozsypało 
wokoło drewniane drzazgi i napełniło powietrze zapachem świeŜej Ŝywicy. ChociaŜ Marisa była 
wściekła na Macka, nie mogła nie podziwiać jego siły i wprawy, z jaką zabierał się do ścinania 
drzewa. 

Na chwilę zapomniała o tym, Ŝe minęło dziesięć lat od tamtego dnia, kiedy to podziwiała pracę 
mięśni  Macka,  woskującego  karoserię  swego  starego  samochodu.  Wspomnienie  to  było  tak 
Ŝ

ywe,  Ŝe  wywołało  skrywane  przez  łata  uczucia  i  przyprawiło  Marisę  o  drŜenie.  Pamiętała 

wszystko  tak  dokładnie,  jakby  wydarzyło  się  to  wczoraj.  Najpierw  zwróciła  jej  uwagę 

background image

powierzchowność  Macka.  Dopiero  później  odnalazła  w  nim  coś  znacznie  waŜniejszego. 
Podziwiała  go  za  wspaniałe  poczucie  humoru,  za  bystrość  umysłu  i  upór  w  dąŜeniu  do  celu, 
jakim  wówczas  było  zdobycie  najwyŜszej  pozycji  wśród  przedstawicieli  uprawianego  przez 
niego zawodu. Pod maską pewnego siebie, mocnego człowieka ukrywał się samotny i delikatny 
męŜczyzna o duszy małego chłopca. Za to właśnie Marisa go pokochała. Po raz pierwszy w Ŝyciu 
była  komuś  potrzebna  i  to  jej  sprawiało  przyjemność.  Wówczas  wydawało  się  jej,  Ŝe  niczego 
więcej do szczęścia nie potrzebuje. 

– Pada-a-a-a! 

Radosny  okrzyk  synka  wyrwał  Marisę  z  zamyślenia.  Chłopiec  wyrwał  się  z  objęć  matki  i 
podbiegł  do  Macka,  który  znalazł  w  koronie  drzewa  opuszczone  ptasie  gniazdo,  a  teraz 
przyklęknął, chcąc je pokazać Nicky'emu. Rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami, od czasu 
do  czasu  spoglądając  na  Marisę,  a  potem  znów  pochylali  się  nad  gniazdem.  Na  koniec  Mack 
włoŜył coś do kieszeni. Wstał, wziął w obie ręce pień ogromnego drzewa i ruszył w stronę domu. 
Nicky, oczywiście, zawzięcie mu pomagał. 

Marisa podąŜyła śladem wleczonego po śniegu drzewa. Powoli budziła się w jej sercu zazdrość o 
przyjaźń,  łączącą  chłopca  z  Mackiem.  Obawiała  się  takŜe,  jak  Nicky  zniesie  nieuchronne 
przecieŜ  rozstanie.  Jeśli  zbytnio  się  przy  wiąŜe  do  wędrującego  po  świecie  reportera,  to 
ś

wiąteczna przygoda chłopca skończy się tak samo, jak przed dziesięcioma laty skończyła się jej 

własna miłość do Macka. Złamanym sercem. 

–  Wiesz  co,  kolego?  –  Mack  zauwaŜył,  Ŝe  Nicky  cięŜko  dyszy  ze  zmęczenia  i  ledwo  za  nim 
nadąŜa. – Wydaje mi się, Ŝe twoja mama nie bardzo sobie radzi z tymi zaspami. Ja sam pociągnę 
choinkę, a ty pomóŜ mamie. 

– Okropnie się zmęczyłam – westchęła Marisa, szczęśliwa, Ŝe Mack pomógł chłopcu wybrnąć z 
trudnej  dla  niego  sytuacji.  –  PomóŜ  mi,  Nicky  Bardzo  cię  proszę.  Zobacz,  śnieg  znów  zaczyna 
sypać. 

Nicky  nie  miał  pewności,  czy  dorośli  przypadkiem  nie  Ŝartują  sobie  z  niego.  Był  jednak  zbyt 
zmęczony, Ŝeby zaprotestować. 

–  My,  kowboje  musimy  dbać  o  swoje  kobiety  –  tłumaczył  chłopcu  Mack.  –  CzyŜbyś  o  tym 
zapomniał, Teks? 

– Nie zapomniałem – Nicky pozwolił matce wziąć się za rękę. 

Z  nieba  spadały  pierwsze  ogromne  płatki  śniegu.  Byli  całkiem  blisko  domu,  kiedy  Nicky 
wypatrzył coś na pobliskim drzewie. 

– Mamusiu, popatrz! – zawołał. Wyrwał rączkę z matczynej dłoni i podbiegł do drzewa. – Tu jest 
jeszcze jedno gniazdo! 

–  Wracaj  natychmiast,  Nicholasie  Latimore!  –  zawołała  Marisa.  Była  zziębnięta,  zmęczona  i 
chciała  jak  najszybciej  znaleźć  się  pod  dachem.  Nagle  straciła  z  oczu  czerwoną  kurteczkę 
chłopca. – Nicky! – zawołała przeraŜona. 

Brnęła przez wielkie zaspy w stronę drzewa, za którym zniknął jej synek. Kątem oka dostrzegła, 

background image

Ŝ

e Mack zostawił świerk i w mgnieniu oka znalazł się tuŜ przy niej. Wtem ziemia usunęła jej się 

spod nóg, a sekundę później Marisa juŜ siedziała na śniegu, tuŜ obok leŜącego z buzią w zaspie 
synka.  Chwyciła  chłopca  za  kurtkę,  postawiła  go  na  nogi  i  jak  szalona  zaczęła  otrzepywać 
dziecko ze śniegu. 

Mack ją z kolei chwycił za kołnierz i wyciągnął oboje z powrotem na ścieŜkę. Klął przy tym jak 
doroŜkarz. 

– Aleś mnie przestraszyła! – zawołał. – Co ty, do cholery, wyprawiasz? 

– Nie wrzeszcz na mnie! – Marisa z całej siły przytuliła do siebie dziecko. – Nic ci się nie stało, 
kochanie? 

– Nic mi nie jest, mamusiu. – Mały otarł mokrą buzię rękawiczką. – Tylko najadłem się trochę 
ś

niegu. Zobacz, co znalazłem! – Pokazał matce małe, czarne piórko. 

–  Pamiętaj,  Nicky.  Nigdy  więcej  tego  nie  rób.  –  Marisa  trzymała  obie  dłonie  na  ramionach 
chłopca. – Nie wolno ci schodzić ze ścieŜki. Mogło ci się stać coś złego. Obiecaj mi, Ŝe będziesz 
uwaŜał! 

– Obiecuję. – Niebieskie oczy dziecka zrobiły się okrągłe jak spodki. 

– Nie strasz go – szepnął Mack do ucha Marisy. Najpierw postawił na ścieŜce Nicky'ego, a potem 
pomógł wstać Marisie. 

– Tam w dole płynie strumień. – Marisa tak się trzęsła, Ŝe ledwie mogła ustać na nogach. 

– Skąd wiesz? 

– Byłam tu… przedtem. 

– Dziesięć lat temu? – zapytał obojętnie Mack. 

–  Tak.  –  Odwróciła  głowę,  Ŝeby  nie  widzieć  pełnego  wyrzutu  spojrzenia  Macka.  A  więc  nie 
wybaczył mi i pewnie nigdy nie wybaczy, pomyślała. Sama nie wiedziała, czy drŜy ze strachu o 
synka,  czy  teŜ  ma  to  jakiś  związek  z  przeŜytym  dziesięć  lat  wcześniej  załamaniem.  –  Gdyby 
Nicky tam spadł… 

– Ale nie spadł, więc daj sobie spokój. Nic złego sienie stało. 

– Jak na światowca, niewiele wiesz o Ŝyciu, Mahoney. – Marisa spojrzała na niego ze smutkiem. 
– Chodź, Nicky. Wracamy do domu. 

Wzięła  chłopca  za  rękę  i  pociągnęła  go  w  stronę  chatki.  Nawet  nie  obejrzała  się  na  Macka, 
pozostawiając go samego z ogromnym świerkiem. Miała nadzieję, Ŝe moŜe zsunie się w przepaść 
i raz na zawsze zniknie z jej Ŝycia. 

Niestety, jej nadzieje się nie spełniły. Mack nie tylko szczęśliwie dotarł z drzewem do domu, ale 
jeszcze zbudował ogromny stojak do ustawienia monstrualnej choinki. ZdąŜył wstawić świerk do 
salonu, zanim wichura  rozszalała się z nową  siłą. Marisa  rozpogodziła się nieco,  kiedy okazało 
się, Ŝe leśny olbrzym nie tylko zmieścił się w domu, ale jeszcze bardzo ładnie wygląda. 

background image

–  To  najpiękniejsza  choinka,  jaką  miałem  w  Ŝyciu  –  zachwycał  się  Nicky.  –  MoŜemy  ją  juŜ 
ubrać? MoŜemy? 

Marisa oczywiście przystała na prośbę syna. Mimo Ŝe nie była entuzjastką wstawienia do domu 
wielkiego świerku, a prognozy radiowe zapowiadały śnieŜycę przez następnych kilka dni, to i tak 
tego wieczora wszyscy troje, nie wyłączając pani domu, świetnie się bawili. 

Przy  świetle  gazowej  lampy  zawieszali  na  choince  długie  łańcuchy  z  kolorowego  papieru  i 
sznury  praŜonej  kukurydzy.  Kiedy  zgłodnieli,  upiekli  sobie  nad  ogniem  kiełbaski.  Potem  znów 
wieszali  na  gałązkach  upieczone  przez  Marisę  ciasteczka.  Mack  z  Nickym  nie  omieszkali  przy 
tym podkradać słodkich wypieków, racząc się nimi na deser. 

Mimo  tylu  starań  ogromny  świerk  wciąŜ  wydawał  się  nagi.  Marisie  przypomniało  się,  Ŝe  w 
kuchennej szufladzie leŜy rolka folii aluminiowej. Owinęła nią powycinane z kartonu gwiazdki, 
kwiatki,  ptaszki  i  półksięŜyce,  a  Mack  zawiesił  to  wszystko  na  gałęziach.  Drzewko  ozdobiły 
takŜe  lśniące  jabłka  i  pomarańcze.  Mack  przyniósł  z  garaŜu  sporą  ilość  sznurka  sizalowego. 
Skręcił  go  w  przypominającą  lasso  girlandę,  która  takŜe  zawisła  na  choince,  sprawiając 
Nicky'emu  niewypowiedzianą  radość.  W  komódce  z  bielizną  stołową  znalazło  się  trochę 
barwnych  chusteczek,  które  zawiązali  na  gałązkach,  a  stojak  przykryli  narzutą  z  kolorowych 
łatek. 

Marisa  jakby  zupełnie  zapomniała  o  swojej  niechęci  do  Macka.  Śmiała  się  z  jego  Ŝartów  i 
błazeństw,  cieszyła  się,  kiedy podnosił do  góry  piszczącego  z radości Nicky'ego, Ŝeby chłopiec 
mógł sam powiesić ozdoby na wyŜszych gałęziach. Czuła się niemal tak dobrze, jakby wszyscy 
troje  stanowili  szczęśliwą  rodzinę.  Była  nawet  gotowa  udawać,  Ŝe  tak  jest  naprawdę. 
Przynajmniej tak długo, jak długo na świecie szalała zamieć. 

Udawała  takŜe,  Ŝe  nie  zauwaŜa,  jak  Mack  od  czasu  do  czasu  dotyka  jej  ramienia  albo  chociaŜ 
dłoni,  ani  jak  od  tych  dotknięć  kręci  jej  się  w  głowie.  A  kiedy  ich  oczy  spotkały  się  na  chwilę 
ponad  szalejącym  ze  szczęścia  Nickym,  oboje  uśmiechnęli  się  do  siebie,  zadowoleni,  Ŝe  tak 
niewielkim kosztem udało im się sprawić dziecku wielką radość. Po chwili dopiero oczy Macka 
pociemniały i Marisa ujrzała w nich coś, co przeraziło ją i… zmusiło do odwrócenia głowy. 

Nie  wolno,  mi  igrać  z  ogniem,  pomyślała,  odsuwając  od  siebie  pokusę.  To  zbyt  niebezpieczne. 
Nie tylko dla mnie, ale i dla mojego synka. 

–  Ale  śliczna  choinka!  –  wołał  Nicky,  który  tymczasem  zdąŜył  się  juŜ  wdrapać  na  oparcie 
kanapy.  Wyczerpujący  dzień  dał  się  chłopcu  we  znaki.  Oczy  dziecka  same  zamykały  się  ze 
zmęczenia. 

–  Całkiem  niezła  –  zgodził  się  Mack.  –  ZałoŜę  się,  Ŝe  Ŝaden  z  tych  sławnych  dekoratorów  z 
Hollywood,  których  zatrudnia  twoja  mama,  nie  wymyśliłby  nic  lepszego.  Brakuje  nam  tylko 
gwiazdy na czubek. 

– Oto i ona. – Marisa podała mu wielką gwiazdę, zrobioną z resztek aluminiowej folii. Nawet nie 
zwróciła uwagi na kąśliwą uwagę o dekoratorach. 

– No to ją zawieś na choince. 

– Nie ma mowy! – odmówiła kategorycznie Marisa. – Nie mam zamiaru wspinać się na drzewo. 

background image

–  Pode  mną  ten  taboret  na  pewno  się  załamie.  –  Mack  wskazał  krzesełko,  którego  Marisa 
uŜywała zamiast drabinki. 

– Ojej, mamo, przecieŜ dasz radę – wtrącił się Nicky. –Nie bądź tchórzliwym kojotem. 

– Przytrzymam cię – zaofiarował się Mack. 

Marisa  miała  na  końcu  języka  przypomnienie,  Ŝe  raz  juŜ  się  na  nim  zawiodła.  Nie  powiedziała 
tego, ale taka myśl widocznie odbiła się w wyrazie jej twarzy, bo Mack przestał się uśmiechać. 

– Dobrze – zgodziła się. – Ale jeśli skręcę sobie kark, to 

wrócę tu z zaświatów i obu was będę straszyć do końca Ŝycia. 

Straszyłaś  mnie  przez  dziesięć  lat,  pomyślał  Mack.  Podał  Marisie  rękę  i  pomógł  jej  wejść  na 
krzesło. Serce biło mu jak szalone, ale dziękował Bogu, Ŝe chociaŜ ręce mu sienie trzęsą. 

– To zupełna głupota – powiedziała Marisa, patrząc na niego z góry. – Tyle pracy wkładamy w 
strojenie choinki, której i tak nikt nie zobaczy. 

O, tak. Kompletna głupota, zgodził się w duchu Mack, boleśnie świadom ciepła jej małej dłoni i 
delikatnego zapachu perfum. 

–  PrzecieŜ  robimy  to  dla  Nicky'ego.  Zapomniałaś?  –  przypomniał  jej,  starając  się  mówić 
obojętnym  tonem.  –  On  jest  tu  teraz  najwaŜniejszy.  A  zresztą,  juŜ  prawie  skończyliśmy.  Nie 
wiem  jak  ciebie,  ale  mnie  ostatnie  dwa  dni  solidnie  zmęczyły.  Chciałbym  wreszcie  trochę 
odpocząć. 

– Mam nadzieję, Ŝe najpierw się ogolisz. – Marisa natychmiast przywołała go do porządku. Jego 
i  siebie  za  jednym  zamachem.  CóŜ  to  za  głupie  pragnienie,  chcieć  pogłaskać  go  po  tej  ledwo 
odrosłej brodzie. 

– Czy juŜ wyglądam jak człowiek śniegu? – Mack przeciągnął dłonią po policzku i roześmiał się 
głośno. – Chyba rzeczywiście trochę się zaniedbałem. 

Wyglądasz  bardzo  atrakcyjnie,  pomyślała  Marisa  i  sama  się  tej  myśli  przeraziła.  W  Hollywood 
męŜczyźni,  którzy  nie  mieli  bzika  na  punkcie  swego  wyglądu,  praktycznie  nie  istnieli. 
Tymczasem  woń  potu  strudzonego  męŜczyzny,  zmieszana  z  zupełnie  unikalnym  zapachem 
Macka Mahoneya, uderzyła jej do głowy bardziej niŜ najdroŜsza nawet woda kolońska. 

–  MoŜe  zdołałabyś  wygrzebać  dla  mnie  jakąś  czystą  koszulę?  –  zapytał  Mack.  –  SłuŜący 
zapomniał spakować mi walizki. 

–  Nieproszeni  goście  muszą  się  zadowolić  tym,  co  dostaną  –  odrzekła  lodowatym  tonem,  choć 
powstrzymanie  się  od  uśmiechu  kosztowało  ją  wiele  wysiłku.  –  Mam  nadzieję,  Ŝe  o  tym  nie 
zapomniałeś. 

– Czy słowo „gościnność” nie obiło ci się przypadkiem o uszy? 

– Owszem, obiło. Ale nie ma ono Ŝadnego związku Ŝ tobą. Zresztą niewaŜne. Wuj Paul na pewno 
ma  w  szafie  coś,  co  będziesz  mógł  na  siebie  włoŜyć.  Poszukam,  jak  tylko  uporam  się  z  tą 

background image

gwiazdą. – Z obawą spojrzała w górę na bardzo oddalony od jej ręki wierzchołek choinki. – O ile 
oczywiście uda mi się przeŜyć. 

– Oprzyj się na moich plecach – polecił jej Mack. Podparł obiema dłońmi obciągnięte dŜinsami 
pośladki Marisy i natychmiast tego poŜałował. Jaką mi to sprawia przyjemność, pomyślał. 

– Nie mogę… – Marisa wyciągnęła ręce najwyŜej, jak mogła. 

Dlaczego jego dotyk sprawia mi taką przyjemność? pomyślała. 

– Na pewno ci się uda, mamusiu! – synek nie omieszkał dodać jej odwagi. 

Jeszcze chwila i gwiazda szczęśliwie zawisła na samym czubku drzewa. Marisa ucieszyła się, Ŝe 
moŜe wreszcie zejść na dół i uwolnić się z niepokojącego uścisku Macka. 

–  Spadam!  –  zawołała,  straciwszy  na  moment  równowagę.  Krzesełko  usunęło  się  jej  spod  nóg, 
ale Mack na szczęście zdąŜył ją złapać. 

– Nie bój się, księŜniczko. JuŜ cię mam – mruczał, trzymając ją na rękach i tuląc z całej siły do 
piersi. 

Dłoń Macka zupełnie przypadkiem dostała się pod luźny sweter  Marisy  i spoczęła dokładnie w 
tym miejscu, w którym czuć było bicie jej serca. Zatrzepotało jak oszalałe, kiedy oboje spojrzeli 
sobie w oczy. Nie mogła oderwać od Macka wzroku. Zupełnie jakby ją zahipnotyzował. 

Bardzo  powoli  zsunęła  się  na  podłogę,  torturując  i  siebie,  i  jego  tym  przypadkowym  przecieŜ 
ocieraniem  się  ciał.  Ale  dłoń  Macka  nie  zmieniła  połoŜenia  i  dotykała  teraz  miękkiej  piersi 
Marisy. 

O mój BoŜe! jęknęła w duchu, zawstydzona Ŝądzą, jaka ją ogarnęła. Ja wciąŜ go pragnę. 

A niech to szlag trafi! myślał w tym samym czasie Mack, aŜ do bólu opętany poŜądaniem. Jak to 
moŜliwe, Ŝe wciąŜ jej pragnę? 

– Nic ci się nie stało, mamusiu? Jesteś taka czerwona… 

– Nie… – wyjąkała Marisa. – Nic mi nie jest, synku. Odsunęła się od Macka i cięŜko padła na 
kanapę, na której siedział Nicky. 

–  Masz  gorączkę?  –  Chłopczyk  przyłoŜył  rączkę  do  czoła  matki  gestem,  jakim  ona  robiła  to 
miliony razy. – Musisz natychmiast iść do łóŜka – powiedział stanowczo. 

– A cóŜ ty moŜesz o tym wiedzieć, kolego? – mruknął pod nosem Mack. 

Marisa znów się zaczerwieniła. Tym razem jednak ze złości. 

– Pakuj się pod kołdrę, synku. – Z trudem uśmiechnęła się do zdumionego chłopca. – JuŜ dawno 
powinieneś spać. 

–  Ale  ty  się  teŜ  zaraz  połoŜysz,  dobrze,  mamusiu?  –  prosił  Nicky,  posłusznie  kładąc  się  na 
posłaniu. 

background image

– Jeszcze nie teraz. Najpierw muszę dać Mackowi czystą koszulę – powiedziała. I uwiązać go na 
łańcuchu, dodała w myślach. 

Pocałowała Nicky'ego w czoło, a Mackowi rzuciła spojrzenie tak jadowite, Ŝe dałoby się z niego 
wyprodukować tonę surowicy. 

Z lampą gazową w ręku poszła na górę. DrŜała ze złości i z czegoś jeszcze, czego nie umiała, a 
moŜe nie chciała, nazwać. 

Grzebała w szafie Paula, z wściekłością rzucała na podłogę róŜne części garderoby, mrucząc przy 
tym  obelgi  nie  wiadomo  pod  czyim  adresem.  Uspokoiła  się  trochę,  trafiwszy  na  ozdobioną 
frędzlami,  zamszową  kamizelkę,  pozostałość  jeszcze  z  lat  sześćdziesiątych.  Przyszło  jej  do 
głowy,  Ŝe  ta  staroć  na  pewno  spodoba  się  Nicky'emu.  Poza  tym  będzie  doskonale  pasowała  do 
kowbojskiego  pasa  i  konia  na  patyku,  które  juŜ  przygotowała.  OdłoŜyła  kamizelkę  na  bok,  a 
resztę  wyrzuconych  z  szafy  rzeczy  podniosła  i…  krzyknęła  na  widok  wchodzącego  do  zimnej 
sypialni Macka. 

–  Mam  dość  tego  twojego  ciągłego  znikania,  księŜniczko  –  powiedział,  zamykając  za  sobą 
otwarte dotąd drzwi. 

–  Taki  juŜ  twój  los,  Mahoney.  Łap  –  rzuciła  mu  trzymane  w  rękach  ubrania.  –  Weź  to  i 
doprowadź się do jakiego takiego stanu. Jeśli to w ogóle moŜliwe. Idę spać. 

Ubrania z powrotem znalazły się na podłodze, bo Mack nawet nie próbował ich złapać. 

– Chcę z tobą pogadać. – Przytrzymał Marisę, która chciała go wyminąć i wyjść z pokoju. 

– O czym? Nie mamy sobie nic do powiedzenia. 

–  Myślę,  Ŝe  jednak  nie  masz  racji.  W  końcu  jeszcze  parę  minut  temu  całkiem  nieźle  nam  się 
rozmawiało. 

– Sam wszystko zepsułeś – uśmiechnęła się smutno. 

– Cala Marisa. Znów szukasz sobie chłopca do bicia. Uwielbiasz być primadonną. – Przyciągnął 
ją do siebie. Pochylił się nad nią tak, Ŝe prawie dotykał ustami jej twarzy. 

– Nie uwierzę, jeśli mi powiesz, Ŝe się tego nie spodziewałaś. 

– Owszem, spodziewałam się. Wcale się nie zmieniłeś. 

– Ty takŜe nie, a to nam znacznie ułatwi sytuację. 

– Jaką znów sytuację? – zapytała Marisa, chociaŜ obawiała się, Ŝe doskonale wie, o czym Mack 
mówił. 

– Jesteś mi winna wyjaśnienia. – W migotliwym świetle gazowej lampy twarz Macka wyglądała 
tak,  jakby  wykuto  ją  w  kamieniu.  –  Dziesięć  lat  temu  odeszłaś  ode  mnie  bez  słowa.  To  było 
dawno. Dziś chcę ci zadać kilka pytań i jestem zdecydowany wydobyć z ciebie odpowiedzi. Taką 
czy inną metodą. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

– Nie jestem ci nic winna, Mahoney! 

– Ciekawe, jak do tego doszłaś. – Mack ani myślał jej puścić. – Mieszkaliśmy razem! Nigdy się 
nie zastanawiałaś, co sobie pomyślałem, kiedy wróciłem do domu i nie zastałem ani ciebie, ani 
twoich rzeczy, ani nawet Ŝadnego listu? Niczego. O przeprosinach juŜ nie wspomnę. Czy w tej 
szkole dla dobrze urodzonych panienek, do której cię posyłano, nie uczono dobrych manier? 

– Przepraszam. – Marisa odwaŜyła się na niego spojrzeć. – Nie chodziłam na wykłady o tym, jak 
elegancko zakończyć romans. 

– Do diabła, Mariso! Złamałaś mi serce! MoŜe powiesz mi chociaŜ, dlaczego to zrobiłaś. 

–  Dlaczego?  Dlaczego?  Teraz  dopiero  widzę,  Ŝe  miałam  rację!  Nigdy  nawet  nie  spróbowałeś 
mnie poznać. 

– Owszem, próbowałem. Na zewnątrz i od środka, kochanie. Znam wszystkie słodkie zakamarki 
twego ciała. 

– Bzdura! – Marisa wreszcie mu się wyrwała. – Dobrze! Sam tego chciałeś! Powiem ci, dlaczego 
musiałam  odejść,  chociaŜ  to  i  tak  niczego  nie  zmieni.  Ty  mnie  do  tego  zmusiłeś.  Nie  chciałeś 
mnie słuchać wtedy i teraz pewnie teŜ nie zniesiesz prawdy. 

– Co ty za głupstwa pleciesz? 

–  To  nie  głupstwa,  Mahoney!  Przyznaję,  Ŝe  od  ciebie  uciekłam,  ale  to  ty  mnie  do  tego 
doprowadziłeś. 

– O  mój BoŜe! –  Mack  załamał  ręce. –  Mogłem się spodziewać, Ŝe wszystko na  mnie  zwalisz. 
Typowo kobieca metoda. 

–  Widzisz,  znów  zaczynasz.  Nawet  nie  próbujesz  zrozumieć,  co  do  ciebie  mówię.  Niestety,  z 
mojego punktu widzenia tak to wygląda, Mahoney. Twierdziłeś, Ŝe mnie kochasz, ale wszystko, 
co dla mnie było waŜne, ty uznawałeś za nieistotne bzdury. 

– Co, na przykład? 

– Na przykład zapuszczanie korzeni czy doskonalenie zawodowe. Moje, oczywiście. 

– Chodzi ci o rolę gwiazdy z mydlanych oper? Ja chciałem dla ciebie czegoś lepszego! Na litość 
boską,  kobieto!  –  wykrzyknął  zdesperowany.  –  Byłaś  najzdolniejszą  dziennikarką  na  całym 
Zachodnim WybrzeŜu. Rzuciłaś dziennikarstwo dla jakichś głupot. 

– To nie były głupoty, tylko szansa stworzenia czegoś dla siebie. 

– Naprawdę nie rozumiesz,  Ŝe miałaś talent?  Mogłaś tak wiele  zdziałać!  – zawołał  Mack  pełen 
oburzenia.  –  NaleŜałabyś  do  mojego  zespołu,  dokonalibyśmy  razem  wielkich  rzeczy, 
stworzylibyśmy coś trwałego. 

background image

– To było twoje marzenie, Mack, a nie moje – powiedziała cicho Marisa. 

– Ale… 

Marisa  niecierpliwym  gestem  odsunęła  z  czoła  złote  pasmo  włosów,  które  wysunęło  się  spod 
ś

ciągającej koński ogon gumki. 

–  Daj  spokój  –  przerwała  Mackowi.  –  Sam  to  wszystko  zacząłeś,  więc  teraz  musisz  mnie 
wysłuchać. 

– Dobrze. Słucham cię – rzekł, choć zachowanie spokoju kosztowało go bardzo wiele. 

Marisie za to zbierało się na płacz, ale postanowiła sobie, Ŝe się nie rozbeczy. Usiadła na starym 
dębowym kufrze i oparła się plecami o framugę okna. Było jej okropnie zimno. 

–  Nie  wiesz,  od  czego  zacząć,  co?  –  zapytał  ironicznie  Mack.  –  Najlepiej  od  ślubu  z  Victorem 
Latimore'em. 

– Victora w to nie mieszaj. On nie miał nic wspólnego z tym, co się między nami wydarzyło. 

– Dobrze wiedzieć. 

–  Cały  kłopot  polega  na  tym,  Ŝe  ty  nic  nie  rozumiesz,  Mahoney.  –  Marisa  zacisnęła  pięści  w 
bezsilnej złości. – Zawsze byłeś zbyt zajęty zbawianiem świata, Ŝeby zauwaŜyć, Ŝe ja takŜe chcę 
stworzyć coś wartościowego. Sama. Bez niczyjej pomocy. 

– Och, przepraszam – kpił Mack. – Nie zauwaŜyłem tej notatki w prasie, w której uznano graną 
przez ciebie Dinah Dillman za nowe wcielenie Matki Teresy. 

– No właśnie. Te twoje kpiny. Doskonale potrafisz dawać innym do zrozumienia, Ŝe zupełnie nic 
nie znaczą. Jesteś światowym ekspertem od wgniatania ludzi obcasem w ziemię. 

–  Nigdy  nie  twierdziłem,  Ŝe  odkrywanie  prawdy  jest  operacją  bezbolesną.  –  Mack  wzruszył 
ramionami. 

–  Nie  musisz  mi  tego  mówić.  Ja  lepiej  niŜ  ktokolwiek  na  świecie  wiem,  Ŝe  nie  zawahasz  się 
skrzywdzić  człowieka  w  imię  tej  twojej  wątpliwej  „prawdy”.  Zobacz,  co  zrobiłeś  Nicky'emu  i 
mnie! Czy chociaŜ przez chwilę pomyślałeś o tym, jak ja się czuję, kiedy tak brutalnie potępiasz 
moje aktorstwo? Jestem dobrą aktorką! Dostarczanie ludziom rozrywki sprawia mi przyjemność, 
daje mi satysfakcję zawodową i osobistą. 

– Ale zobacz, co odrzuciłaś… 

– Niczego nie odrzuciłam! Najzwyczajniej w świecie dokonałam wyboru. 

– To prawda. Wolałaś Ŝyć beze mnie. 

–  To  była  najtrudniejsza  decyzja  w  moim  Ŝyciu  –  powiedziała  Marisa  ledwie  dosłyszalnym 
szeptem. – A ty mówisz o tym tak, jakby chodziło o zjedzenie bułki z masłem. 

– A cóŜ w tym trudnego? – Mack zaśmiał się ponuro. –  Zapakować  kostium  kąpielowy, oddać 
klucz i hop, pod skrzydła mamusi i tatusia. 

background image

–  Wiesz  dobrze,  Ŝe  to  nieprawda.  Moi  rodzice  byli  ostatnimi  ludźmi,  których  miałam  ochotę 
oglądać. A nawet gdyby, to spotkanie z nimi i tak nie miałoby najmniejszego sensu. Nigdy mnie 
nie  potrzebowali,  nie  mówiąc  juŜ  o  tym,  Ŝeby  mi  w  czymkolwiek  pomogli.  Nie  mieli  ochoty 
marnować  czasu  i  energii  dla  swojej  jedynej  latorośli.  śeglowanie  i  upijanie  się  do 
nieprzytomności  we  wszystkich  moŜliwych  i  niemoŜliwych  portach  świata  było  o  niebo 
ciekawsze. Po co miałam się z nimi spotykać? Wolałam przyjechać tutaj. – Dopiero teraz głos jej 
się załamał. – Bardzo długo trwało, zanim wyzwoliłam się spod twojego uroku. 

– Ach, tak. – Mack wciąŜ miał na twarzy ten obrzydliwy, kpiący uśmieszek. – I dlatego uwaŜasz, 
Ŝ

e powinienem się poczuć głupio? 

–  Oczekujesz  przeprosin?  Proszę  bardzo.  Przepraszam  cię,  Mack.  Źle  postąpiłam,  uciekając  od 
ciebie w takim pośpiechu. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, Ŝe byłam wtedy bardzo 
młoda, niedoświadczona i bardzo, ale to bardzo nieszczęśliwa. Wówczas wydawało mi się, Ŝe nie 
mam innego wyjścia. 

– Jeszcze jedna wymówka – zakpił Mack. 

– O czymś chyba zapomniałeś. Sam jasno dałeś mi do zrozumienia, iŜ masz przed sobą wytknięty 
cel i Ŝe na drodze do tego celu nie ma miejsca na kompromisy ani na poświęcenie. Ty chciałeś 
prowadzić  Ŝycie  wagabundy,  a  ja  takiego  Ŝycia  nienawidziłam,  bo  całe  moje  dzieciństwo 
upłynęło na włóczęgach po świecie. Nigdy nie wiedziałam ani kim jestem, ani skąd pochodzę. – 
Marisa  wciąŜ  jeszcze  próbowała  znaleźć  zrozumienie  dla  swoich  racji,  choć  coraz  słabiej 
wierzyła  w  powodzenie.  –  Poznałam  gorycz  wędrownego  Ŝycia  i  nie  chciałam  takiego  losu  ani 
dla  siebie,  ani  tym  bardziej  dla  swoich  dzieci.  Nie  ukrywałam  przed  tobą,  Ŝe  chciałam  mieć 
dzieci! Tłumaczyłam ci to wszystko setki razy. Nie pamiętasz? 

– Coś pewnie pamiętam. – Machnął ręką, jakby odganiał się od natrętnej muchy. 

–  No  właśnie!  –  Marisa  znów  się  rozzłościła.  –  To  wszystko  było  dla  mnie  najwaŜniejsze  na 
ś

wiecie, a ty nawet nie pamiętasz! 

– Pamiętam, jak dobrze nam było razem, jak nie mogliśmy się od siebie oderwać… 

–  Ty  wstrętny  egoisto!  –  krzyknęła.  –  Wszystkie  łzy,  które  po  tobie  wylałam,  to  było  tylko 
marnowanie cennego płynu ustrojowego. 

–  I  wspaniałe  ćwiczenie  w  roli  królowej  mydlanych  oper.  Mam  rację,  księŜniczko?  –  Mack 
pokazał w uśmiechu cały garnitur białych zębów. 

– Wiesz, jaki jest twój największy problem, Mahoney? – Twarz Marisy zarumieniła się, a dłonie 
zacisnęły  się  w  pięści  z  bezsilnej  złości.  –  Nie  moŜesz  znieść  tego,  Ŝe  dorosłam,  Ŝe  przestałam 
wielbić w tobie genialnego reportera, tę twoją skórzaną kurtkę i ciemne okulary. Nie mogłeś się 
pogodzić  z  myślą,  Ŝe  chcę  na  równi  z  tobą  decydować  o  naszej  wspólnej  przyszłości.  Wolałeś, 
Ŝ

ebym na zawsze została twoją wielbicielką. 

– Wcale nie! 

–  CzyŜby?  Teraz  juŜ  moŜesz  się  do  tego  przyznać,  Mahoney,  bo  ja  wreszcie  wiem,  o  co  ci 
chodziło  wtedy  i  o  co  ci  chodzi  teraz.  Kiedy  od  ciebie  odeszłam,  cierpiałeś  nie  ty,  ale  twoja 

background image

męska duma. 

– Nie masz zielonego pojęcia, co wtedy czułem. 

– Pewnie odetchnąłeś z ulgą – roześmiała się gorzko Marisa. – Kiedy tylko przestałam oddawać 
ci boską cześć, zaczęłam samodzielnie myśleć i zapragnęłam zostać twoją współpracownicą, od 
razu zrozumiałam, Ŝe ty mnie wcale nie kochasz. Uwielbiałeś mnie taką, jaką sobie wymyśliłeś, 
ale mnie prawdziwej nie kochałeś. Nie znałeś mnie i wcale nie chciałeś poznać. 

– Jak moŜesz coś takiego mówić? – Mack podszedł do niej. Był zły i uraŜony do głębi. – Ja cię 
naprawdę kochałem! 

– Być moŜe kochałeś tę kobietę, którą chciałeś Ŝebym się stała – mówiła Marisa ze smutkiem w 
głosie.  –  Ale  kiedy  na  mnie  patrzyłeś,  nie  mnie  widziałeś,  tylko  samego  siebie.  Na  pewno 
kochałeś swoje odbicie, które widziałeś w moich oczach. Ale mnie wcale nie znałeś, więc jakŜe 
mogłeś mnie kochać, Mack? 

–  Czy  to  w  swoim  serialu  nauczyłaś  się  tych  wszystkich  psychologicznych  bzdur?  To  bardzo 
przekonywające… dla stada gęsi. 

–  Masz  bardzo  silną  osobowość,  Mack.  Nawet  nie  zdajesz  sobie  sprawy,  jak  bardzo.  PoŜerałeś 
mnie Ŝywcem. – Marisa zamrugała powiekami, chcąc za wszelką cenę powstrzymać napływające 
do oczu łzy. – Wiele razy usiłowałam powiedzieć ci, co naprawdę czuję, ale ty albo się ze mnie 
ś

miałeś, albo kochałeś się ze mną tak długo, aŜ zapominałam o boŜym świecie. To była kpina, a 

nie związek dwojga dorosłych ludzi. 

– Mnie ten związek odpowiadał. 

– Ty wciąŜ niczego nie rozumiesz. – Obojętność Macka, mimo upływu lat, bardzo ją zabolała. – 
Moje śmieszne marzenia były tak samo waŜne, jak twoje wielkie plany. Niestety, nie mogliśmy 
się porozumieć. Zawsze powtarzałeś: wszystko albo nic. W końcu byłam juŜ tak zrozpaczona, Ŝe 
mogłam albo uciec od ciebie, albo stracić wszystko. Nawet własną osobowość. 

Mack milczał przez chwilę, a potem podniósł ręce i zaczął głośno bić brawo. 

– Wspaniałe przedstawienie – zawołał. 

Równie  dobrze  mógłby  uderzyć  Marisę  w  twarz.  Najpierw  nie  mogła  się  nawet  poruszyć,  tak 
bardzo  była  zdumiona.  Dopiero  po  chwili  rozpłakała  się,  wyrzuciła  z  siebie  ukrywany  przez 
wiele lat ból i rozpacz. Zerwała się z miejsca, chciała uciec z tego pokoju i nigdy juŜ nie oglądać 
tego wstrętnego człowieka. Zupełnie zapomniała, Ŝe to on właśnie odgradzał ją od drzwi. 

–  O,  nie!  Tym  razem  ci  się  nie  uda.  –  Mack  zatrzymał  ją  i  prawie  przygniótł  do  ściany.  –  Nie 
uciekniesz ode mnie, dopóki nie poznam całej prawdy. 

– Nawet gdybym ci tę prawdę powtarzała setki razy, to i tak byś jej nie pojął! – chlipała Marisa, 
waląc w Macka pięściami. 

– Mylisz się,  księŜniczko. Pracuję w zawodzie  związanym z poszukiwaniem prawdy tak  długo, 
Ŝ

e  na  kilometr  wyczuwam  fałsz  i  kłamstwo.  Dlaczego  nie  chcesz  mi  wprost  powiedzieć,  Ŝe 

background image

odeszłaś,  bo  przestałaś  mnie  kochać?  Przynajmniej  w  tej  jednej  sprawie  zdobądź  się  na 
uczciwość. 

– Uczciwość, szczerość, to na nic się nie zda, jeśli człowiek ma do czynienia z tobą. Nie potrafisz 
uwierzyć nawet swoim własnym uczuciom. Puść mnie wreszcie! 

–  No,  mów  –  nie  ustępował  Mack.  –  Powiedz,  Ŝe  przestało  ci  na  mnie  zaleŜeć.  Zniosę  to  jak 
męŜczyzna. Czy juŜ wtedy miałaś kogoś innego? Czy to był Latimore? 

– Niee! – krzyknęła mu prosto w twarz. – Victora poznałam dwa lata później! 

– No więc o co chodziło? Przeszkadzały ci brudne paznokcie człowieka pracy? A moŜe to, Ŝe nie 
miałem  odpowiedniej  dla  twoich  potrzeb  pozycji  społecznej?  Na  pewno  pamiętasz  jeszcze 
choćby jeden powód, dla którego odwróciłaś się plecami od najlepszego prezentu, jaki od Ŝycia 
dostałaś. 

– Nie pamiętam tylko, Ŝebyś kiedykolwiek pozwolił sobie na rozmyślne okrucieństwo – odrzekła 
drŜącym głosem. 

– Byłem zbyt zaślepiony, Ŝeby zauwaŜyć, jaka z ciebie okropna egoistka. 

– To nieprawda… 

–  Nie  musisz  zaprzeczać.  Spotkanie  z  porzuconym  kochankiem  zepsuło  ci  pewnie  własne 
wysokie mniemanie o sobie, a ulubienica całej Ameryki nie moŜe sobie z tym poradzić. Przyznaj, 
Ŝ

e mam rację! 

Marisa nie mogła tego dłuŜej wytrzymać. Chciała się znaleźć jak najdalej od Macka. Nie miała 
sił znosić dłuŜej tych wszystkich upokorzeń i grzebania w krwawiących ranach. 

– Tak! To prawda! – zawołała zdesperowana. – Wszystko… 

– AleŜ z ciebie tchórz. – Mack nachylił się nad Marisą. – Wtedy nie miałaś odwagi spojrzeć mi w 
oczy i teraz teŜ się boisz. 

Zanim zdołała cokolwiek pomyśleć, zbliŜył wargi do jej ust. Dopiero teraz dotarło do Marisy, Ŝe 
wyrządziła temu męŜczyźnie większą krzywdę, niŜ sobie wyobraŜała. Była tak zaszokowana tym 
odkryciem,  Ŝe  zaprzestała  walki,  zgodziła  się  na  ten  odwet,  na  to  nieszkodliwe  przecieŜ 
zadośćuczynienie, które po krótkiej chwili jej takŜe zaczęło sprawiać przyjemność. Oczy Marisy 
znów  zwilgotniały.  Tym  razem  jednak  z  Ŝalu  za  straconymi  latami.  Straconymi,  bo 
pozbawionymi bliskości ukochanego męŜczyzny. 

Zawstydzony Mack wreszcie się od niej odsunął. Oddychał z trudem i wyglądał tak, jakby czegoś 
bardzo Ŝałował. 

Bezwiednie przyciągnęła go do siebie. 

– Pocałuj mnie, Mack – mruknęła, szukając wargami jego ust. 

Macka nie trzeba było prosić. Porwał Marisę w ramiona i całował tak mocno, jakby chciał w ten 
sposób nadrobić wszystkie minione lata. 

background image

Marisie nogi odmówiły posłuszeństwa. Musiała z całej siły chwycić Macka za szyję, Ŝeby tylko 
nie  upaść.  Zupełnie  się  zapomniała.  Tuliła  się  do  niego,  a  on  coraz  mocniej  ją  do  siebie 
przyciskał. Wreszcie, spragnieni powietrza, oderwali od siebie usta, ale ich ciała rozdzielić się nie 
chciały.  Nie  zwaŜając  na  przejmujący  chłód,  dotykali  się  i  pieścili,  aŜ  w  końcu  Mack  zaniósł 
Marisę na stojące w kącie pokoju wielkie łoŜe. Dopiero teraz oprzytomniała. 

– Nie, Mack – jęknęła. – Tak nie moŜna. 

–  Naprawdę?  –  Mack  był  bardziej  rozbawiony  niŜ  zdziwiony.  –  Mało  brakowało,  a  dałbym  się 
nabrać… 

– Och, nie. Zrozum… Byłoby cudownie, ale… To nie jest najlepszy pomysł. 

– WciąŜ mnie pragniesz. Tylko nie próbuj zaprzeczać. 

– Popatrzył jej prosto w oczy. – Uwielbiałaś to… 

– Obawiam się, Ŝe w tej sprawie nic się nie zmieniło. 

– Marisa zaczerwieniła się, ale odepchnęła od siebie niecierpliwe dłonie Macka. 

– Co, wobec tego, proponujesz? – zapytał. 

–  Nic.  –  Pokręciła  głową  tak  gwałtownie,  Ŝe  złoty  koński  ogon  całkiem  się  rozsypał.  –  Wtedy 
potrzebowałam czegoś więcej niŜ seksu i teraz takŜe sam seks mi nie wystarczy. 

– MoŜe jednak… – Wpatrzony w półnagie ciało Marisy Mack próbował pertraktować. 

– Na jak długo? Jedną noc? MoŜe nawet na całą dobę… – szeptała rozŜalona. – Na mój gust to 
zbyt ryzykowne przedsięwzięcie. Nie jestem masochistką. 

Mack milczał przez chwilę, jakby podejmował jakąś decyzję. Z trudem odwrócił oczy od Marisy 
i wreszcie stanął obok łóŜka. 

– Ja takŜe nie jestem masochistą – powiedział cicho. 

Dopiero  teraz,  kiedy  Macka  juŜ  przy  niej  nie  było,  Marisa  poczuła  przeszywający,  dotkliwy 
chłód. Wstała i poprawiła ubranie. Sweter leŜał na podłodze pod oknem. Szybko wciągnęła go na 
siebie, ale wcale nie zrobiło jej się od tego cieplej. 

Mack  stał  przy  oknie.  Obiema  rękami  opierał  się  o  framugę,  a  czołem  dotykał  zamarzniętej 
szyby. 

– Przepraszam – mruknął, kiedy wreszcie pozbierał się na tyle, Ŝe mógł wydobyć z siebie głos. – 
To moja wina. 

Niezupełnie,  przyznała  w  duchu  Marisa,  porządkując  łóŜko,  Ŝeby  Ŝaden  ślad  nie  śmiał 
przypomnieć jej o tym, co się tu przed chwilą wydarzyło. 

–  Nic  nie  szkodzi  –  powiedziała  głośno  z  udaną  obojętnością.  –  ŚnieŜyca  zawsze  doprowadza 
ludzi do obłędu. 

background image

–  ŚnieŜyca  nie  ma  z  tym  nic  wspólnego.  –  Mack  odwrócił  się  od  okna.  –  Nie  chciałem  cię 
skrzywdzić. 

– Słucham? – Marisa musnęła palcami pogryzione przez  Macka wargi. Siłą stłumiona pasja nie 
całkiem jeszcze ją opuściła. – Nie, to nic takiego. 

– Umyję się i przebiorę – westchnął Mack. 

Zatrzymał  się  tylko  po  to,  Ŝeby  podnieść  z  podłogi  stertę  ubrań,  które  Marisa  rzuciła  tam  całe 
wieki temu. 

– Zagrzałam ci wodę do mycia. 

– Niepotrzebnie – uśmiechnął się do niej z przymusem. – Przyda mi się zimny prysznic. To twoja 
wina. Rozumiesz? 

Marisa głośno się roześmiała. Nie mogła się powstrzymać. 

– Miło słyszeć, Ŝe wciąŜ jeszcze się śmiejesz – powiedział Mack. 

– Wszyscy wiedzą, Ŝe czasami to robię. 

– Mamy o czym myśleć. – Nieznacznym skinięciem głowy dał jej do zrozumienia, Ŝe chodzi mu 
zarówno o kłótnię, jak i o to, co nastąpiło po niej. 

– Mamy – zgodziła się Marisa i zapłoniła się jak mała dziewczynka. 

– Zdecydowałaś juŜ, co chcesz zrobić z Nickym? 

To nieoczekiwane pytanie przypomniało Marisie, dlaczego Mack znalazł ją na tym odludziu. Nie 
dla  odwetu,  nawet  nie  z  powodu  chęci  wyjaśnienia,  dlaczego  go  opuściła,  tylko  w  pogoni  za 
sensacją. Nie mogła sobie darować, Ŝe o tym zapomniała. 

–  Oczywiście,  Ŝe  tak.  –  Dumnie  podniosła  do  góry  głowę.  –  Będę  go  kochać,  wychowywać  i 
chronić. 

– Nie jesteś juŜ jedyną osobą w jego Ŝyciu. 

– Ale jedyną, która się liczy. 

– Będziesz musiała stawić czoło… 

–  Nie  ucz  mnie,  jak  mam  przeŜyć  własne  Ŝycie,  ani  tym  bardziej,  w  jaki  sposób  chronić  moje 
dziecko!  Ani  ja,  ani  Nicky  nikomu  nic  złego  nie  zrobiliśmy.  –  Mimo  ciepłego  swetra  Marisa 
znów poczuła przenikliwe zimno. – Dlaczego niewinni mają ponosić karę? 

– Nikt nie chce cię karać, Mariso. 

– I ty mi to mówisz! 

–  Liczy  się  tylko  prawda  i  ja  tę  prawdę  odnajdę.  W  ten  czy  w  inny  sposób,  to  bez  róŜnicy. 
Zamknięcie tej hurtowni dzieci, którą prowadzi doktor Morris, jest waŜniejsze niŜ czyjekolwiek 

background image

sprawy osobiste. 

– Wycofaj się, Mack – ostrzegła go. – NiezaleŜnie od tego, co się tobie wydaje, to nie jest twoja 
sprawa.  Nie  pozwolę  ci  nas  prześladować.  Jesteś  tu  zaledwie  tolerowany.  Radzę  ci  o  tym  nie 
zapominać. 

– Muszę wykonać zadanie. 

– Naszym kosztem? Chyba jednak nie jesteś takim uczciwym facetem, za jakiego się podajesz. 

– Czarnym charakterem teŜ nie jestem – zaprotestował Mack. 

–  No  cóŜ,  panie  Mahoney.  –  Marisa  patrzyła  na  niego  smutnym  wzrokiem.  –  To  akurat  jest 
sprawą dyskusyjną. 

 

 

 

Mack rzucił naręcze drewna na podłogę w sieni. Piętrzyła się tam juŜ spora sterta polan i uznał, 
Ŝ

e  na  noc  zupełnie  im  wystarczy.  Osłonięty  od  wiatru  ścianą  domu,  odruchowo  sprawdził 

kieszenie kurtki. Miał w nich notes, długopis, klucze, portfel i róŜne elektroniczne drobiazgi, bez 
których  szanujący  się  reporter  nawet  na  krok  nie  rusza  się  z  domu.  Ale  papierosów  nie  miał. 
Dopiero po chwili dotarło do niego, co robi. Zaklął szpetnie. Palenie rzucił trzy lata temu. Po raz 
pierwszy od tego czasu szukał papierosa. Oto dowód, do jakiego stanu doprowadziła go Marisa. 

Wbił ręce w kieszenie kurtki i wpatrywał się w ciemność.  Wiatr wciąŜ wył jak potępieniec, ale 
ś

nieg  nie  padał  juŜ  tak  gęsto.  Wychodzenie  na  mróz  zaraz  po  kąpieli  było  czystą  głupotą,  ale 

Mack  potrzebował  samotności.  Marisa  wprawdzie  nie  zwracała  na  niego  uwagi,  przygotowując 
nędzne namiastki prezentów  gwiazdkowych dla Nicky'ego. Ale jednak kręciła się, istniała obok 
niego, nie dając mu szansy dojścia do siebie. Dlatego właśnie zdecydował się wyjść z chaty. 

Co  za  uparta  baba!  myślał  ze  złością.  A  przecieŜ  mimo  wszystko  nadal  dobrze  byłoby  nam  w 
łóŜku. To jasne jak słońce. 

Właściwie winienem jej wdzięczność za to, Ŝe mnie odepchnęła. Na pewno niepotrzebny mi teraz 
romans.  Na  dodatek  z  bohaterką  mojego  szokującego  wywiadu.  Ale  z  drugiej  strony…  Ona 
wciąŜ coś do mnie czuje, a ja… No cóŜ, na pewno jest nad czym się zastanawiać. To jej głupie 
gadanie,  Ŝe  odeszła  ode  mnie,  bo  jej  nie  rozumiałem…  Musiała  coś  wymyślić,  Ŝeby  się  przed 
sobą usprawiedliwić. śywcem ją poŜerałem! 

A to dobre! PrzecieŜ umiem się porozumieć z ludźmi. W końcu to mój zawód. Chciałem dla niej 
lepszego losu niŜ godne poŜałowania Ŝycie aktorki… ChociaŜ z drugiej strony zrobiła karierę, o 
jakiej inne mogą tylko marzyć. CzyŜby rzeczywiście bolało mnie to, Ŝe wszystko, co osiągnęła, 
dokonało się bez mojej pomocy? CzyŜby naprawdę tak zaślepiały mnie moje własne ambicje, Ŝe 
nie widziałem, nie mówiąc juŜ o popieraniu tego, czego ona pragnęła? 

Mack na siłę odsunął od siebie te niewygodne pytania. Stanowczo wolał zastanowić się nad tym, 

background image

co  teŜ  robi  w  tej  chwili  jego  producent,  Tom  Powell.  Na  pewno  nie  spędzi  świąt  w  rodzinnej 
atmosferze.  Tego  Mack  był  zupełnie  pewien.  Po  opuszczeniu  kilku  kolejnych  Ŝon  Tom  Ŝył 
samotnie i całkowicie poświęcił  się pracy.  W tej chwili pewnie siedział w studiu i po  raz setny 
przeglądał  materiał  filmowy,  dotyczący  sprawy  doktora  Morrisa.  Nie  mógł  się  juŜ  doczekać 
powrotu  swego  reportera,  którego  posłał  w  ślad  za  Marisą  Rourke.  Gwiazda  oper  mydlanych 
zamieszana w sprawę nielegalnej adopcji! To sensacja, skandal, jaki trafia się raz na sto lat. 

Tak, Mack uśmiechnął się do siebie, dobrana z nas para, ja i Tom. Ten kontrakt z INN pozwoli 
mi wreszcie stać się niezaleŜnym finansowo. 

Mackowi  w  końcu  zrobiło  się  zimno.  Otrzepał  nogi  ze  śniegu  i  wszedł  do  domu.  Nicky  spał 
spokojnie  na  kanapie,  ale  Marisy  nigdzie  nie  było.  Na  podeście  schodów  ćmiło  przytłumione 
ś

wiatło, co oznaczało, Ŝe pani domu jest w sypialni i pewnie szykuje tam jakąś niespodziankę dla 

synka. 

Mackowi  udało  się  rano  popracować  trochę  nad  starymi  sankami.  Odczyścił  je,  wyszorował 
drucianą szczotką i pomalował czerwoną farbą.  Rezultat tych  zabiegów  zadziwił nawet samego 
wykonawcę. Jeśli tylko ociepli się na tyle, Ŝe farba wyschnie, Nicky dostanie prezent. 

Mack  wyobraził  sobie,  jak  się  malec  ucieszy,  i  uśmiechnął  się  do  siebie.  Pomyślał,  Ŝe  te  sanki 
będą prawie tak wspaniałe, jak jego wymarzona czerwona koparka. 

Zdjął kurtkę i połoŜył ją na krześle. Z czułością popatrzył na jasną główkę śpiącego dziecka, a po 
chwili zastanowienia wyniósł kurtkę do sieni. Wolał nie ryzykować pozostawiania jej w zasięgu 
rączek wścibskiego malca. Jutro zajmiemy się tymi klipsami, pomyślał Mack. Nicky nie będzie 
miał czasu szperać po kątach. 

DołoŜył drew do kominka. Uznał, Ŝe nie ma juŜ nic więcej do roboty i powodu, aby wciąŜ pętać 
się  po  domu.  Raz  jeszcze  spojrzał  podejrzliwie  na  światło  padające  z  sypialni.  Wzruszył 
ramionami i połoŜył się na materacu, który umieścił w pobliŜu kominka. 

Zasypiał juŜ, kiedy przeraźliwy krzyk Nicky'ego poderwał go na nogi. W pierwszej chwili Mack 
nie mógł się zorientować,  gdzie jest i co się z nim dzieje.  Wydawało  mu się, Ŝe znajduje  się w 
Bejrucie  pod  ostrzałem,  wśród  bezradnego  krzyku  kobiet  i  dzieci.  Oprzytomniał,  zobaczywszy 
Nicky'ego,  który  rzucał  się  na  posianiu  w  przeraŜającym,  dziecięcym  śnie.  W  jednej  chwili 
znalazł się przy kanapie i porwał chłopca w objęcia. 

– Coś złego ci się przyśniło, kolego? JuŜ dobrze, dobrze. 

–  Pies  –  chlipał  Nicky.  Zarzucił  Mackowi  rączki  na  szyję  i  przytulił  się  do  niego  całą  siłą 
dziecięcego  strachu.  Serduszko  biło  mu  tak  gwałtownie,  Ŝe  aŜ  uderzało  o  Ŝebra  Macka.  –  Taki 
okropny pies z wielkimi zębami… 

– Nie bój się. To tylko sen. – Mack głaskał chłopczyka po główce. 

– Nie pozwól, Ŝeby mnie ugryzł! 

– Nic się nie martw. Wyrzucimy stąd tego potwora. Głowa do góry, zastępco. Szeryf Mack zaraz 
zrobi z nim porządek. 

background image

– Obiecujesz? 

– Słowo kowboja. – Mack pocałował jasną główkę malca i mocno go do siebie przytulił. 

Dopiero  kiedy  podniósł  głowę,  zobaczył  Marisę.  Jak  oniemiała  stała  na  podeście  schodów. 
Wpatrywała  się  w  niego  wzrokiem  pełnym  zdumienia.  Mack  dopiero  teraz  zrozumiał,  Ŝe  ta 
przepiękna  istota  nie  jest  juŜ  tamtą  dziewczyną,  którą  znał  przed  laty.  Była  silniejsza,  bardziej 
pewna  siebie.  Dojrzałość  i  macierzyństwo  zahartowały  ją,  nadały  jej  Ŝyciu  głębię  i  motywację, 
których brakowało tamtej, o dziesięć lat młodszej Marisie. 

Gdybym  był  mądrzejszy  i  miał  więcej  szczęścia,  mógłbym  ją  poślubić,  a  to  dziecko  pewnie 
byłoby moje, pomyślał smutno Mack. Patrzyłbym, jak młodziutka dziewczyna wyrasta na pewną 
siebie, atrakcyjną kobietę. Mógłbym nadawać formę zachodzącym w niej zmianom. 

Wreszcie  zrozumiał,  jak  wiele  stracił.  Opuścił  go  hodowany  przez  lata  gniew,  a  jego  miejsce 
zajął Ŝal. 

–  Nic  mi  nie  jest  –  mruczał  Nicky,  trąc  rączkami  zapłakaną  buzię.  –  Ja  wiem,  Ŝe  kowboje  nie 
płaczą. 

– Czasami płaczą, kolego – wyszeptał Mack. – Czasami płaczą. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

Wigilia BoŜego Narodzenia zapowiadała się wspaniale. Marisa wstała o wschodzie słońca. Jego 
promienie  wydobyły  ze  śniegu  diamentowe  blaski,  powietrze  było  przejrzyste,  a  niebo  tak 
błękitne,  aŜ  oczy  bolały  od  patrzenia.  I,  co  najwaŜniejsze,  wokoło  panowała  cisza.  Po  wielu 
dniach  opętańczego  wycia  wichru  na  świecie  wreszcie  zapanował  spokój.  Przynajmniej  na 
dworze. 

Marisa  uznała  za  ironię  losu  fakt,  Ŝe  świat  zewnętrzny  uciszył  się  właśnie  wtedy,  kiedy  w  niej 
nawałnica rozszalała się z wielką siłą. Wzięła ekspres do kawy. WciąŜ miała przed oczami widok 
Macka, który tak czule pocieszał jej synka. Nicky'emu nawet przez myśl nie przeszło, Ŝe moŜe w 
tym być coś nadzwyczajnego, i szybko wrócił do dziecięcej krainy kolorowych snów. Marisa za 
to wcale nie mogła zasnąć. Myślała o Maćku i o tym, czy aby na pewno zna go dobrze, czy go 
przypadkiem nie krzywdzi niesprawiedliwą oceną. 

CzyŜbym  go  źle  osądziła?  pytała  samą  siebie.  MoŜe  pod  tą  twardą  powłoką  dałoby  się  znaleźć 
ciepło  i  serdeczność,  tylko  ja  nie  umiałam  szukać?  MoŜe  mogłoby  się  między  nami  wszystko 
ułoŜyć. Gdyby nie ta cała sprawa doktora Morrisa… 

–  Zachwycasz  się  tym  dzbankiem,  czy  masz  zamiar  zrobić  w  nim  kawę?  –  zapytał  Mack.  Stał 
oparty o framugę drzwi. W starej koszuli Paula i w za szerokich spodniach od dresu wyglądał jak 
nieokrzesany  dzikus.  Wpatrywał  się  w  Marisę  zaspanymi  oczami,  a  ona  pomyślała,  Ŝe  jest  tak 
nieprawdopodobnie męski, tak pełen seksu, Ŝe aŜ… 

Odwróciła się do niego plecami i wreszcie nalała do ekspresu wodę z butelki. 

–  Co  się  stało,  Ŝe  od  rana  masz  taki  paskudny  nastrój?  –  zapytała,  udając  obojętność.  –  Ach, 
zapomniałam. To przecieŜ u ciebie stan normalny. 

– Wiesz co, księŜniczko – wbrew oczekiwaniom Marisy Mack parsknął śmiechem. – Podoba mi 
się ta zmiana w tobie. Nie dajesz sobie dmuchać w kaszę.  

Marisa postawiła ekspres na gazowym palniku. Westchnęła i cięŜko. 

–  Nie  kłóćmy  się,  Mack  –  poprosiła.  –  Idą  święta,  świeci  słońce,  a  poza  tym  obiecałeś  mi 
zawieszenie broni. 

–  To  był  komplement,  skarbie  –  powiedział  Mack.  Podszedł  do  Marisy  i  połoŜył  dłonie  na  jej 
ramionach. 

– Trudno było się tego domyślić – odparła.  

–  Wiem. Jestem tajemniczym męŜczyzną. Zwłaszcza wówczas, zanim wypiję pierwszą poranną 
kawę. 

– Idiota – powiedziała Marisa bardziej pieszczotliwie niŜ obraźliwie. 

–  Naprawdę  tak  myślisz?  –  Mack  puścił  jej  ramiona  i  uśmiechnął  się  do  niej  najpiękniej,  jak 

background image

umiał. – A ja coś wiem!  

– Co takiego? śe moja mamusia bardziej kochała mnie niŜ twoja ciebie? 

– PoniewaŜ wiem coś o naszych matkach, idę o zakład, Ŝe tak właśnie było. – Mack juŜ się nie 
uśmiechał.  –  Ale  nie  o  to  mi  chodziło.  Popatrz.  –  Wyciągnął  rękę  i  nacisnął  włącznik  światła. 
Kuchnia rozjaśniła się blaskiem Ŝarówek. 

– Włączyli prąd! – zawołała uszczęśliwiona Marisa. – Kiedy? 

– Pewnie w nocy. 

–  Będzie  ciepła  woda!  Wreszcie  się  porządnie  wykąpię!  –  Marisa  tańczyła  z  radości.  –  Włączę 
ogrzewanie,  a  ty  spróbuj  znaleźć  główny  zawór  wodociągu.  Nie  wiesz,  jak  długo  musi  się 
podgrzewać woda? 

– Widzę, Ŝe wbrew pozorom wcale nie lubisz pionierskiego Ŝycia. 

– PrzecieŜ dobrze sobie radziłam – zaprotestowała. – To, Ŝe wolę udogodnienia… 

– No właśnie – Mack przerwał tę tyradę, delikatnie muskając policzek Marisy. – Bardzo dobrze 
sobie radziłaś. 

Jego dotyk napawał ją lękiem. Jak oparzona odskoczyła od Macka. Chwyciła słuchawkę telefonu, 
udając,  Ŝe sprawdza, czy przywrócono takŜe połączenie ze światem. Dopiero  kiedy stwierdziła, 
Ŝ

e telefon wciąŜ milczy, zdała sobie sprawę, jak bardzo bała się tego, Ŝe został naprawiony. 

– Ale telefon jest głuchy – powiedziała juŜ spokojnie. 

– Czy tego chcesz, czy nie, nie moŜesz się tu na zawsze ukryć. 

– Ja się nie ukrywam, tylko wyjechałam na urlop. Czy drogi są przejezdne? 

–  Moim  zdaniem  jeszcze  przez  parę  dni  nie  da  się  jeździć  w  górach.  Chyba  Ŝe  zaraz  przyjdzie 
odwilŜ. 

– A więc nie moŜemy stąd wyjechać? 

– Na razie nie. 

– Chyba trzeba podejść do tego filozoficznie i, broń BoŜe, nie denerwować się. 

– Tak, tak. Właśnie widzę, jak bardzo jesteś spokojna. 

–  Mamusiu!  Mamusiu,  zobacz!  –  Nicky  wpadł  do  kuchni  jak  tajfun.  Chwycił  Marisę  za  rękę  i 
pociągnął ją do pokoju z kominkiem. – Zobacz, są bajki! 

Marisie  ulŜyło.  Pozwoliła  Nicky'emu  poprowadzić  się  do  pokoju  i  w  skupieniu  wpatrywała  się 
razem z nim w ekran telewizora, oglądając ukochane bajki chłopca. 

Kilka minut później Mack przyniósł dwa kubki gorącej kawy. 

background image

– Dzięki – powiedziała Marisa. 

Dlaczego ten człowiek wciąŜ musi mnie zaskakiwać? pomyślała. 

– Nie ma za co. Hej, kolego, zostaw na chwilę ten program – poprosił Nicky'ego, który właśnie 
szukał pilotem swej ulubionej stacji. 

– Ale to dziennik – jęknął chłopiec, marszcząc z dezaprobatą nosek. 

– Zaraz będziesz mógł oglądać swoje bajki – zapewnił go Mack. – Chcę się tylko zorientować, co 
się dzieje na świecie. 

Nicky  podniósł  oczy  do  nieba,  zniecierpliwiony  niezrozumiałymi  dziwactwami  dorosłych,  ale 
posłusznie  nie  zmienił  programu.  Marisa  obserwowała  twarz  Macka,  słuchającego  informacji  o 
machinacjach polityków, o niepokojach w róŜnych częściach świata i tym podobnych sprawach. 

To jego Ŝycie, pomyślała. Od razu widać, jak bardzo mu tego wszystkiego brakuje. Nie moŜe się 
juŜ  doczekać,  kiedy  wkroczy  w  wir  wydarzeń.  Bez  wątpienia  jest  jednym  z  najlepszych 
reporterów, w kaŜdej chwili gotowym wyjechać na drugi koniec świata. Nic a nic się nie zmienił. 
I  to,  Ŝe  oboje  mamy  zupełnie  róŜne  wymagania  wobec  Ŝycia,  takŜe  się  nie  zmieniło.  Ani  na 
chwilę nie wolno mi o tym zapomnieć. 

– Spójrz, mamusiu! – zawołał Nicky. – Ciocia Carlene! 

Marisa popatrzyła w telewizor. Jakiś reporter podstawiał mikrofon jej agentce. Carlene Mendez 
coś  mówiła,  ale  słychać  było  tylko  głos  spikera:  „Wiadomości  kulturalne.  Rzeczniczka  sławnej 
aktorki,  Marisy  Rourke,  o
świadczyła,  Ŝe  odtwórczyni  głównej  roli  w  popularnym  serialu 
„Rodzina”  sp
ędza  wakacje  na  łonie  rodziny  i  nie  moŜe  udzielić  wywiadu  w  związku  ze  sprawą 
doktora Franco…
” 

– Zmień kanał, Nicky – poleciła Marisa. 

– Mogę zmienić, Mack? 

– MoŜesz, kolego. 

Nicky  ochoczo  wykonał  polecenie.  Znalazł  kanał,  którego  szukał,  i  usiadł  po  turecku  przed 
telewizorem, Ŝeby obejrzeć nie wiadomo po raz który powtarzaną bajkę o BoŜym Narodzeniu w 
wiosce Smerfów. 

– Mówiłem ci przecieŜ, Ŝe świat nie zniknie na twoje Ŝyczenie – powiedział półgłosem Mack. – 
MoŜe przestałabyś wreszcie  wyręczać się innymi. Skorzystaj z  mojej propozycji i sama zacznij 
mówić. 

Marisę  nagle  strasznie  rozbolała  głowa.  Przycisnęła  ręce  do  czoła.  Patrzyła  na  piętrzącą  się  na 
kanapie  stertę  koców,  na  ogromną,  udekorowaną  domowym  sposobem  choinkę  i  wydawało  jej 
się,  Ŝe  widzi  je  po  raz  pierwszy  w  Ŝyciu.  W  tej  jednej  chwili  zwaliło  się  na  nią  wszystko  to,  o 
czym usiłowała nie myśleć przez kilka ostatnich dni. 

Wdzięczna była Carlene za to, Ŝe ta ukrywała fakt ich ucieczki, choć Marisa zniknęła bez śladu, 
nie  zawiadamiając  o  wyjeździe  swej  agentki.  Niepokoiła  się  o  to,  co  dzieje  się  z  zespołem 

background image

„Rodziny”. Zostawiła ich wszystkich na lodzie. Producenci i autorzy tekstów poradzą sobie z jej 
nieobecnością  zaledwie  przez  kilka  odcinków.  NajwyŜej  miesiąc.  DłuŜej  nie  będą  czekać,  a 
wtedy  Marisa  moŜe  stracić  pracę  i  nawet  kontrakt  jej  nie  uratuje.  Ale  najgorszy  ze  wszystkich 
obaw był strach o to, Ŝe ktoś mógłby jej odebrać to, co miała w Ŝyciu najcenniejszego: syna. 

Mack  ma  rację,  myślała  Marisa.  Jestem  tchórzem.  Boję  się  konfrontacji,  wolę  obejść  jakoś  tę 
paskudną sytuację, aniŜeli stawić czoło rzeczywistości. Zawsze w ten sposób omijałam burzliwe 
awantury w domu rodzinnym, a wyuczonych w dzieciństwie odruchów nie moŜna się tak łatwo 
pozbyć. Nie, tym razem nie stchórzę. 

Mack odgadł, Ŝe chciałam wyjechać z kraju. Mam przecieŜ przyjaciół w Montrealu i znajomych, 
którzy  mają  duŜy  dom  w  Monaco.  Jest  mnóstwo  sposobów  na  to,  Ŝeby  na  jakiś  czas  zniknąć  z 
oczu  ciekawskim.  Nawet  jeśli  się  jest  sławną  gwiazdą  filmową.  Zrobię  wszystko,  Ŝeby  chronić 
moje dziecko! Rzucę pracę, zrezygnuję ze sławy, pojadę na drugi koniec świata. 

Ale  czy  to  byłoby  dobre  dla  Nicky'ego?  Czy  lepiej  wywieźć  go  z  miejsca,  w  którym  wzrastał, 
zabrać  mu  wszystko,  co  znał  i  kochał,  czy  teŜ  ryzykować,  Ŝe,  powołując  się  na  jakieś  chore 
„poczucie  sprawiedliwości”,  oddadzą  moje  dziecko  tej  kobiecie,  która  go  urodziła?  Nawet  cała 
armia  najlepiej  opłaconych  adwokatów  nie  zagwarantuje  mi,  Ŝe  nie  dojdzie  do  takiego 
nieszczęścia. Jeśli stracę syna, to moje Ŝycie przestanie mieć sens. Jemu teŜ będzie cięŜko. Dzieci 
wprawdzie  łatwo  się  przystosowują,  ale  jeśli  odbiorą  Nicky'ego  jedynej  matce,  jaką  znał,  ta 
tragedia jemu takŜe moŜe złamać Ŝycie. 

Marisa  podeszła  do  choinki.  Pogłaskała  papierowy  łańcuch,  który  poprzedniego  dnia  zrobiła 
razem z synem. Wiedziała, Ŝe wreszcie trzeba będzie podjąć jakąś decyzję. Dopóki jednak była w 
górach, odcięta od świata, nie musiała  się spieszyć.  Miała nadzieję, Ŝe czas pozwoli jej wybrać 
najlepsze  rozwiązanie  dla  Nicky'ego  i  dla  wszystkich,  których  ta  sprawa  dotyczy.  Niestety, 
zamieć  się  skończyła  i  czasu  było  coraz  mniej.  Skoro  Mack  ją  znalazł,  to  inni  reporterzy  w 
poszukiwaniu sensacji takŜe mogą trafić do jej kryjówki. Jedno wiedziała na pewno: nie uda jej 
się uniknąć konfrontacji ze wścibskim światem. 

– Czy źle się czujesz, Mariso? 

Podniosła głowę. Mack stał przy niej, a na jego twarzy malował się niepokój. Patrzył na nią ze 
współczuciem  i  Marisa  zupełnie  zapomniała,  iŜ  to  przez  niego  ma  teraz  kłopoty  i  Ŝe  jeszcze 
niedawno była na niego wściekła. 

A  moŜe  uda  mi  się  zmienić  wroga  w  sprzymierzeńca?  pomyślała  z  nadzieją.  On  juŜ  polubił 
chłopca. Jeśli zrozumie,  ile Nicky dla  mnie  znaczy, moŜe  zgodzi się nie  niepokoić mnie na tak 
długo,  aŜ  zdąŜę  wszystko  przemyśleć  i  zyskam  trochę  czasu.  Mack  jest  przecieŜ  rozsądnym 
człowiekiem. 

– Nic mi nie jest – uśmiechnęła się z przymusem. – A co do twojej propozycji, to… Muszę się 
nad tym zastanowić. 

–  Rozumiem.  –  Mack  skinął  głową.  Nie  bardzo  wierzył,  Ŝe  Marisa  przestanie  się  ukrywać,  ale 
samo to, Ŝe obiecała przemyśleć jego słowa, było ogromnym sukcesem. 

– Właśnie przypomniałam sobie jeszcze jeden powód, dla którego cieszę się, Ŝe włączyli światło 

background image

– powiedziała Marisa. 

Za jej plecami Nicky pokładał się ze śmiechu, słuchając pyszałkowatej przemowy WaŜniaka. 

– Masz na myśli coś jeszcze oprócz gorącej kąpieli i oglądania kreskówek? 

– Owszem. – Marisa głośno się roześmiała. – Jesteś głodny? 

– No pewnie. Jak zwykle zresztą. 

– To chodź do kuchni. Włączymy maszynkę do gofrów i zobaczymy, co z tego wyniknie. 

Marisa nakarmiła swoich męŜczyzn górą gofrów, polanych litrami soku, a potem przyglądała się 
z  daleka,  jak  w  tajemnicy  przed  nią  majstrowali  coś  przy  stole  w  kuchni.  Zaaferowana  mina 
Nicky'ego  i  jego  gwałtowne  protesty  za  kaŜdym  razem,  kiedy  matka  zbliŜała  się  do  stołu, 
przekonały Marisę, Ŝe obaj panowie szykowali jakiś prezent dla niej. 

Marisie  zrobiło  się  ciepło  na  sercu  na  widok  Macka,  poświęcającego  czas  na  zajęcia  z  małym 
chłopcem.  Zmywała  naczynia,  porządkowała  kuchnię  i  udawała,  Ŝe  nie  słyszy  konspiracyjnych 
szeptów  i  chichotów  za  swoimi  plecami,  chociaŜ  tak  naprawdę  podsłuchiwała  i  podglądała  z 
ogromnym zainteresowaniem i jeszcze większą radością. 

Mack  odniósł  na  miejsce  materac,  który  przez  kilka  ostatnich  dni  słuŜył  mu  za  posłanie,  więc 
Marisa  mogła  wreszcie  uporządkować  pokój.  Bolały  ją  plecy  od  spania  z  Nickym  na  twardej 
kanapie  i  cieszyła  się,  Ŝe  wreszcie  wyśpi  się  wygodnie  we  własnym  łóŜku.  Zresztą  zamknięcie 
Nicky'ego na noc w jego sypialni ułatwi jej przygotowanie prezentów od świętego Mikołaja. 

Marisa zeszła na dół. Udała, Ŝe nie widzi małej, zapakowanej w papier  paczuszki z wypisanym 
swoim imieniem, która podczas jej nieobecności pojawiła się pod choinką. JednakŜe tajemnicze 
miny Nicky'ego i Macka zmusiły ją do uśmiechu. 

Nicky  był  jeszcze  w  tym  wieku,  w  którym  dzieci  potrafią  się  cieszyć  najmniejszymi  nawet 
drobiazgami.  Dlatego  nie  obawiała  się  juŜ,  Ŝe  przygotowane  domowym  sposobem  prezenty 
rozczarują chłopca. Nabrała tej pewności, kiedy Mack pokazał jej, do jakiej świetności udało mu 
się  doprowadzić  stare,  zapyziałe  sanki.  Teraz  juŜ  wiedziała,  Ŝe  piąte  w  Ŝyciu  Nicky'ego  BoŜe 
Narodzenie  na  zawsze  pozostanie  w  pamięci  chłopca  jako  absolutnie  wyjątkowe  i  cudowne. 
Jednego tylko bała się panicznie: Ŝeby nie było to ich ostatnie wspólne BoŜe Narodzenie. 

Resztę  przedpołudnia  spędzili  wszyscy  troje,  grając  w  domino  i  w  Czarnego  Piotrusia  oraz 
omawiając  przysmaki,  jakie  chcieliby  zobaczyć  na  świątecznym  stole.  Niestety,  nie  mieli  w 
lodówce  tradycyjnego  indyka,  toteŜ  musieli  się  zadowolić  wymyślaniem  znacznie  prostszych 
potraw. Potem zdecydowali, Ŝe trzeba się trochę przewietrzyć. 

Na dworze było zimno, ale po wielu dniach z wiszącymi nad głową ołowianymi chmurami miło 
było znów poczuć na twarzy ciepłe promienie słońca. 

Z  pomocą  Macka  Nicky  ulepił  „największego  bałwana  na  całym  świecie”,  a  potem  razem  z 
mamą  przyniósł  drewno  na  opał,  które  Mack  złoŜył  na  werandzie.  W  nagrodę  za  dobrze 
wykonaną pracę Marisa pokazała synkowi, jak się robi orły, i chwilę później nie było juŜ wokół 
domu ani kawałka nie rozdeptanego śniegu. Wreszcie Marisa uznała, Ŝe czas wracać do domu. 

background image

–  Chodź,  Nicky.  Twoja  biedna  mama  zamarzła  na  kość.  –  Otrzepała  się  ze  śniegu  i  weszła  na 
werandę. 

– Jeszcze nie – marudził Nicky, który, jak wszystkie dzieci świata, niechętnie przerywał zabawę. 
– Ulepię tylko jeszcze jednego bałwana. 

– Nie psuj nam zabawy, mamusiu – przekomarzał się z nią Mack. 

– Jutro teŜ jest dzień. – Marisa widziała, Ŝe Nicky jest zmęczony i śpiący, ale wiedziała takŜe, iŜ 
jest uparty i Ŝe trudno zmusić go do czegoś, na co nie ma ochoty. Wymyśliła więc nowy podstęp. 
–  Wiesz,  synku,  zupełnie  zapomniałam.  Nie  powiesiliśmy  jeszcze  twojej  skarpety.  Mikołaj 
przyjdzie w nocy i nie będzie miał w co włoŜyć prezentów. 

– O rany! – chłopiec bardzo się przestraszył. 

– Grasz nieuczciwie, co, mamusiu? – szepnął jej do ucha Mack. 

– Bardzo uczciwie – odgryzła się Marisa. – No, chodź juŜ, Nicky. 

– Ale zawiesimy taką wielką skarpetę, dobrze, mamusiu? Największą, jaką mamy! 

– MoŜe Mack poŜyczy ci swoją. – Marisa wzięła synka za rękę i poprowadziła go do domu. – On 
jest duŜy i ma ogromne stopy. 

– W moich stronach takie słowa uwaŜane są za obraźliwe – mruknął Mack. 

Marisa poczuła na plecach uderzenie śniegowej kuli. Odwróciła się do swego prześladowcy. 

– O, ty podstępny kojocie! – zawołała. – Strzelasz w plecy? – A masz! 

Mack  uchylił  się,  a  zaraz  potem  trafił  drugą  śnieŜką  w  brzuch  Marisy.  Chwilę  później  przed 
domem rozgorzała prawdziwa bitwa, w której Nicky oczywiście takŜe wziął udział, obdzielając 
dorosłych równymi porcjami białych pocisków. 

Marisa chowała się za drzewa i krzaki, śmiejąc się przy tym tak głośno, aŜ dech w piersiach jej 
zapierało. Mack juŜ miał ją schwytać, kiedy dobrze wycelowana przez Nicky'ego kula trafiła go 
w kark i zimne kawałki śniegu wpadły Mackowi za kołnierz. 

– Zdrajco! – wrzasnął Mack, a uśmiech miał szeroki jak i cały Teksas. – Lepiej uwaŜaj… 

– Łap go, Nicky! – zawołała Marisa, zasypując wielkiego męŜczyznę gradem śnieŜek. 

Mack zasłaniał się obiema rękami i juŜ, juŜ zdawało się, Ŝe zaraz się podda, kiedy nagle wydał z 
siebie  okropny  ryk,  rzucił  się  na  Marisę  i  oboje  wylądowali  w  sypkim  śniegu.  Uszczęśliwiony 
Nicky chichotał i podskakiwał, klaszcząc w ręce. 

– Ty zwariowany borsuku! – śmiała się Marisa. 

– Jak się pani będzie brzydko wyraŜać, to zamknę panią w chlewiku – groził Mack, dusząc się ze 
ś

miechu. 

– Sadysta. – Marisa uśmiechała się do niego, mruŜąc oczy przed oślepiającym blaskiem słońca. 

background image

– Czarownica – szeptał Mack. 

– Niegrzeczny chłopak – odparowała, jakby zapraszała go do całkiem innej zabawy. 

– Dzika kotka. – Uśmiechy się skończyły. Mack przywarł ustami do warg Marisy.  

Ciepły oddech Macka rozgrzał jej zziębniętą twarz. Krew zawrzała w jej Ŝyłach, a serce biło tak 
szybko jak nigdy przedtem. 

Mack przestał ją całować. Odsunął się powoli. Inny męŜczyzna, pięcioletni, ukląkł obok Marisy. 

–  Mack!  –  Zaczerwieniona  buzia  Nicky'ego  wyraŜała  zdumienie.  –  Dlaczego  całujesz  moją 
mamusię?  

– Bo lubię – odrzekł Mack, patrząc Marisie prosto w oczy. 

– Aha – westchnął Nicky. 

– Lepiej się odwróć, bo chcę to powtórzyć. 

Zanim Marisa zdąŜyła zaprotestować, zrobił to, co powiedział. Całował ją tak mocno, Ŝe omal jej 
nie  udusił  i  nie  połamał  Ŝeber.  Chwilę  później  podniósł  siei  pomógł  jej  wstać.  Otrzepał  ją  ze 
ś

niegu, poprawił czapkę, która prawie całkiem zsunęła się jej z głowy. 

– Ach, teraz juŜ rozumiem! – rozpromienił się Nicky. – Najpierw się biliśmy, a teraz musimy się 
pocałować na zgodę! 

– No właśnie – potwierdził Mack domysły dziecka. 

– Ja tam nikogo nie będę całował – skrzywił się mały. 

– Pewnie mi nie uwierzysz, kowboju – Mack spojrzał na chłopca i uśmiechnął się do niego – ale 
nie zawsze będziesz miał ochotę całować wyłącznie swojego konia. 

– Chodź, Nicky. – Marisa wzięła synka za rękę. – Trzeba się trochę ogrzać. 

– I powiesić skarpetę! 

–  No  właśnie.  –  Marisa  popatrzyła  na  Macka.  Stał  w  szerokim  rozkroku,  z  rękami  wbitymi  w 
kieszenie kurtki. Nie spuszczał z niej oka. – Idziesz z nami? 

– Chyba zejdę zobaczyć, co z moim samochodem. 

– Nie wiem, czy to dobry pomysł – Marisa zmarszczyła czoło. 

– Pewnie nie – mruknął Mack. – Ale biorąc pod uwagę okoliczności, tylko to jest bezpieczne. 

– Ach, tak. – Ta jawna deklaracja poruszyła Marisę do głębi. – No, cóŜ, wobec tego uwaŜaj na 
siebie. 

– CzyŜbyś się o mnie martwiła, księŜniczko? – zakpił Mack. – Jeszcze mi to zawróci w głowie. 

– Nie ma powodu, Mahoney – odrzekła, prowadząc Nicky'ego do domu. – Nie chciałabym tylko 

background image

wyciągać z zaspy mojego palacza. Dlatego proszę cię, Ŝebyś nie ryzykował. 

– Tak jest, proszę pani. – Mack zasalutował i ruszył w dół. 

– Pamiętaj, Ŝe wcześnie robi się ciemno – zawołała za nin Marisa. 

– Idź do domu! – krzyknął Mack. – Na pewno wrócę. 

Marisa  wsadziła  Nicky'ego  do  wanny  z  ciepłą  wodą,  a  sama  próbowała  jakoś  odzyskać 
równowagę.  Bardziej  niŜ  wy  powiedziane  przez  Macka  słowa  poruszył  ją  ich  podtekst.  Nie 
wiedziała, czy to, co im się przed chwilą przydarzyło, byłe efektem przymusowego zamknięcia w 
odciętym  od  świata  domu  Paula,  czy  teŜ  moŜe  początkiem  czegoś  wspaniałego.  Mieli  tyle 
wspólnych wspomnień. MoŜe naprawdę dałoby się naprawić wszystko, co zepsuli? 

Ale przecieŜ ja tego wcale nie chcę, myślała zrozpaczona. Tamto jest juŜ za nami i my takŜe nie 
jesteśmy  tymi  samym  ludźmi,  jakimi  byliśmy  dziesięć  lat  temu.  A  moŜe  oboje  do  rośliśmy? 
MoŜe  teraz  moglibyśmy  stworzyć  razem  trwał;  związek?  Jednego  jestem  pewna:  pragniemy 
siebie tak samo jak wtedy. 

Z  trudem  udało  jej  się  nakłonić  Nicky'ego,  Ŝeby  zechciał  się  godzinkę  zdrzemnąć.  Stanęło  na 
tym,  Ŝe  połoŜyła  się  obol  synka  w  jego  nowym  łóŜeczku  ze  świeŜutką  pościelą  i  opowiadała  o 
tym,  skąd  się  wzięło  BoŜe  Narodzenie  i  dlaczego  to  święto  jest  dla  wszystkich  waŜne. 
Opowiadanie  o  aniołach  pasterzach  i  o  dzieciątku  leŜącym  w  Ŝłobie  wkrótce  uśpiła  chłopca. 
Marisa cichutko wyszła z jego pokoju. Chciała wreszcie zrealizować marzenie o gorącej kąpieli. 

Od  razu  lepiej  się  poczuła,  kiedy  znalazła  się  w  pachnącej  ciepłej  pianie.  Myślała  przy  tym  o 
Maćku i o tym, jak by to było cudownie, gdyby… 

PrzecieŜ  i  bez  romansu  z  Mackiem  Mahoneyem  mam  dość  kłopotów,  zeźliła  się  w  końcu  na 
samą siebie. Mam zapomnieć o tym, dlaczego się tu oboje znaleźliśmy? Przestać myśleć o ca tym 
ś

wiecie  tylko  dlatego,  Ŝe  Mack  wciąŜ  tak  fantastycznie  całuje?  Te  moje  kaprysy!  Zachciało  mi 

się,  Ŝeby  mnie  ktoś  przytulił,  Ŝeby  choć  na  chwilę  moŜna  się  było  oprzeć  na  mocnym,  męskim 
ramieniu.  I  do  czego  mi  to  potrzebne?  Wszystko,  co  w  Ŝyciu  osiągnęłam,  zdobyłam  bez 
czyjejkolwiek pomocy, tłumaczyła sobie, wychodząc z wanny. 

Ubrała  się  w  czyste  dŜinsy  i  kaszmirowy  sweter  w  kolorze  brzoskwini.  Ani  przez  chwilę  nie 
przestała  analizować  stanu  swojej  duszy.  Wiedziała,  Ŝe  od  nikogo  nie  jest  zaleŜna  i  nikogo  nie 
potrzebuje.  Nie  rozumiała  tylko,  dlaczego  wciąŜ  stoi  przy  oknie  i  z  niecierpliwością  wypatruje 
powrotu Macka. 

Zeszła  na  dół,  usiadła  przy  kominku  i  w  jego  cieple  suszyła  mokre,  lśniące  włosy.  Były  juŜ 
prawie  suche,  kiedy  Mack  wreszcie  się  pojawił.  Policzki  miał  rumiane  od  mrozu  i  wysiłku,  a 
twarz zamyśloną, jakby rozwaŜał jakąś sprawę o fundamentalnym znaczeniu. Uśmiechnął się na 
widok otoczonej chmurą jasnych włosów twarzy Marisy. 

Nie mogła się ruszyć z miejsca. Bezradnie patrzyła, jak Mack się do niej zbliŜa, czuła jego zimne 
dłonie w swoich włosach… 

– Mój BoŜe, aleŜ ty jesteś piękna – westchnął Mack i znowu ją pocałował. 

background image

–  Nie  rób  tego  więcej,  Mahoney  –  powiedziała  po  chwili.  Słowa  były  ostre  i  stanowcze,  za  to 
głos zdyszany i trochę za bardzo drŜący. 

– Podobało ci się, co? – zapytał cicho, głaszcząc ją po policzku. 

– AŜ za bardzo – przyznała, szczerze zmartwiona. – Nie moŜemy jednak ulegać emocjom. 

– Zawsze mi powtarzałaś, Ŝe nie mam za grosz rozsądku. – Mack roześmiał się. 

– Choć raz spróbuj mi udowodnić, Ŝe tak nie jest, dobrze? – poprosiła. – Co z twoim dŜipem? 

– Tkwi w zaspie. – Mack grzał dłonie przy kominku. – Jeśli taka pogoda utrzyma się do jutra, to 
spróbuję go odkopać. MoŜe uda mi się przyprowadzić samochód pod sam dom. 

– Jasne. – Marisa przygryzła wargę. Zrozumiała, Ŝe jeśli Mackowi uda się ruszyć auto, to będzie 
to  pierwszy  zwiastun  nieuchronnego  poŜegnania.  Tak  zwany  „urlop”  miał  się  zakończyć 
wcześniej, niŜ się tego spodziewała. – Pewnie zmarzłeś. Zrobić ci coś ciepłego do picia? 

–  Oj,  tak  –  zawołał  Mack  i  poszedł  za  Marisą  do  kuchni.  –  A  co  to  takiego?  –  zdziwił  się, 
zauwaŜywszy  na  kuchennym  stole  paczuszkę,  którą  Nicky  tak  starannie  owijał  rano  papierem. 
Teraz pudełko było otwarte i puste. – A to półdiablę! Myślałem, Ŝe udało mi się wyperswadować 
mu te piórka! 

– Jakie znowu piórka? – zaniepokoiła się Marisa. 

– Jak by ci to powiedzieć, księŜniczko? – Mack zrobił tajemniczą minę. – O nic nie pytaj. Chyba 
nie chcesz zepsuć chłopcu niespodzianki? 

– Pewnie, Ŝe nie –  zaśmiała się  Marisa. Postawiła  na  gazie  czajnik  z wodą i  wyjęła  z  kredensu 
pudełko czekolady w proszku. – Bardzo ci jestem wdzięczna za to, Ŝe mu pomogłeś. 

–  To  ja  jemu  powinienem  być  wdzięczny.  –  Mack  był  trochę  zakłopotany.  –  Poczułem  się, 
jakbym był w krainie czarów.  Wiesz, nie miałem pojęcia, Ŝe patrzenie na świat oczami dziecka 
moŜe być takie wspaniałe. Ja sam juŜ nie mogę się doczekać wizyty świętego Mikołaja. 

–  Wobec  tego  bardzo  się  cieszę,  Ŝe  tu  przyjechałeś  i  Ŝe  spędzisz  te  święta  razem  z  nami  – 
powiedziała szczerze wzruszona Marisa. 

– Ja teŜ. – Stali naprzeciwko siebie, patrzyli sobie w oczy i oboje bardzo byli czymś zawstydzeni. 
Oboje  teŜ  drgnęli,  kiedy  woda  się  zagotowała  i  czajnik  zagwizdał.  Marisa  pospiesznie  nalała 
wody do kubka, rozmieszała czekoladę/i podała kubek Mackowi. 

– Pójdę zobaczyć, co ten twój łobuziak wyprawia z prezentem dla swojej mamy. 

– On jeszcze śpi. 

– W wigilię BoŜego Narodzenia? Czy on w ogóle jest Amerykaninem? 

– No dobrze. – Marisa głośno się roześmiała. – Jeśli tak uwaŜasz, to idź go obudzić. Zresztą i tak 
juŜ długo śpi. Wieczorem za nic nie da się połoŜyć do łóŜka. 

– W porządku, załatwione. – Mack wyszedł z kuchni, trzymając w ręku kubek gorącej czekolady. 

background image

– Na kolację ugotuję zupę, dobrze? – zawołała za nim Marisa. 

– Dobrze. Zrób to, z czym jest najmniej kłopotu. 

Otwieranie puszek, rzecz jasna, nie jest najtrudniejszym zadaniem, jakie czeka człowieka na tej 
ziemi.  W kilka chwil Marisa przygotowała zupę jarzynową z koncentratu i postawiła garnek na 
najmniejszym  płomieniu.  Mocowała  się  z  puszką  krakersów,  kiedy  Mack  znów  pojawił  się  w 
kuchni. 

– Mam nadzieję, Ŝe Nicky nie był dla ciebie nieuprzejmy… – zaczęła Marisa, ale wyraz twarzy 
Macka sprawił, Ŝe słowa uwięzły jej w gardle. – Co się stało? 

– Nicky'ego nie ma w sypialni. 

–  Co  takiego?  –  Puszka  upadła  na  podłogę,  ale  Marisa  nawet  tego  nie  zauwaŜyła.  –  Musi  tam 
być! 

– Tylko nie wpadaj w panikę. – Mack chwycił ją za ramię. – Na pewno jest gdzieś w pobliŜu. 

– No, oczywiście! Masz rację. Nicky! Chodź tu w tej chwili! Zawsze mówiłam, Ŝe ten chłopak… 
–  Marisa  zajrzała  do  sieni  i  spostrzegła  pusty  wieszak.  Minęła  cała  minuta,  zanim  na  dobre 
dotarło do niej to, co zobaczyła. Buty i kurtka Nicky'ego zniknęły. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

– W garaŜu go nie ma. 

– A przy generatorze? 

– TeŜ nie. 

Ciepło ubrana Marisa drŜała, jakby przenikało ją dotkliwe zimno. Zakryła usta dłonią, Ŝeby nie 
krzyczeć z bezsilnej rozpaczy. 

Ś

nieg wokół domu był tak zdeptany, Ŝe nawet najlepszemu tropicielowi nie udałoby się odszukać 

ś

ladów małego chłopca. 

– O BoŜe! Gdzie on moŜe być? – łkała Marisa. – Nicky! 

– Nie mógł odejść daleko – pocieszał ją Mack. – Na pewno go znajdziemy. 

–  A  jeśli  wpadł  w  jakąś  głęboką  zaspę  i  nigdy  go  juŜ  nie  odszukamy?  A  moŜe  zsunął  się  do 
strumienia? Mój BoŜe! PrzecieŜ w lesie są wilki. To twoja wina! – krzyczała histerycznie. – To 
przez ciebie tu przyjechaliśmy! Gdyby nie ty, Nicky byłby teraz bezpieczny w swoim domu! 

– Uspokój się, proszę… 

–  Jak  mam  się  uspokoić,  kiedy  mój  syn  zginął  w  tym  okropnym  lesie!  Jak  ja  mogłam  do  tego 
dopuścić?  Dlaczego  myślałam  o  tobie,  zamiast  opiekować  się  dzieckiem!  O  mój  BoŜe!  Nigdy 
sobie tego nie wybaczę! 

– Dosyć! – Mack chwycił Marisę za ramiona i potrząsnął nią z całej siły. – Uspokój się! Albo się 
opanujesz i pomoŜesz mi go szukać, albo wracaj do domu. Nie będę tracić czasu na pocieszanie 
rozhisteryzowanej baby. Zrozumiałaś? 

Ostre słowa Macka podziałały jak zimny prysznic. Marisa natychmiast wzięła się w garść. 

– Zrozumiałam. 

–  Świetnie.  Twój  synek  jest  trochę  bardziej  samodzielny,  niŜ  powinien  być  przeciętny 
pięciolatek.  Moim  zdaniem,  wybrał  się  na  poszukiwanie  drugiego  piórka,  które  było  mu 
potrzebne do klipsów. Chciał ci je podarować na gwiazdkę. 

– Myślisz, Ŝe poszedł do zagajnika odnaleźć ptasie gniazdo? 

– Tak mi się wydaje. 

Prawie biegli ścieŜką przetartą w śniegu.  Krzyczeli i nawoływali w nadziei, Ŝe moŜe Nicky ich 
usłyszy  i  odezwie  się,  zanim  zdołają  go  zobaczyć.  W  lesie  było  prawie  ciemno  i  znacznie 
chłodniej niŜ na otwartej przestrzeni. Nawet gdyby natrafili na ślad chłopca, to i tak mogliby go 
nie zauwaŜyć. Dotarli do zagajnika, w  którym poprzedniego dnia Mack wyciął drzewo, ale tam 
takŜe nie znaleźli Nicky'ego. 

background image

– O BoŜe! Gdzie on jest? – jęknęła Marisa. Gardło miała zdarte od krzyku, mimo to zawołała raz 
jeszcze. – Nicky! 

–  Mógłbym  przysiąc…  –  Mack  krąŜył  pomiędzy  drzewami,  szukając  najmniejszego  choćby 
ś

ladu. Minę miał ponurą jak gradowa chmura. 

– Wracajmy. Jeszcze raz przeszukamy teren wokół domu. Będziemy musieli ściągnąć pomoc… – 
Marisie  głos  uwiązł  w  gardle,  kiedy  w  pełni  zdała  sobie  sprawę  z  ogromu  groŜącego  dziecku 
niebezpieczeństwa. Telefon nie działał, a w samochodzie Gwen, którym tu przyjechali, nie było 
telefonu  komórkowego.  Jedyna  nadzieja  w  Maćku.  Będzie  musiał  odkopać  swego  dŜipa  i 
pojechać  po  pomoc  do  najbliŜszego  miasteczka.  Ale  nawet  gdyby  udało  się  zawiadomić  i 
przywieźć  na  miejsce  druŜynę  ratowniczą,  to  i  tak  nie  wiadomo,  czy  mały  chłopiec  zdołałby 
przetrwać noc w tak niskiej temperaturze. – Tak się boję, Mack. Co robić? 

– Znalazłem! –  zawołał  Mack. Stał pod ogromnym świerkiem i wypatrywał czegoś na ziemi. – 
Nicky  na  pewno  tu  był.  Wygląda  mi  na  to,  Ŝe  dzieciak  wdrapał  się  na  drzewo,  a  potem,  chcąc 
wrócić  do  domu,  ruszył  w  złym  kierunku.  –  Mack  pokazał  oniemiałej  Marisie  odciśnięty  w 
ś

niegu ślad małych bucików. – Widzisz? Szedł tędy. 

– Dzięki Bogu! 

–  Zaraz  się  ściemni…  –  Mack  pogrzebał  w  kieszeniach  kurtki  i  wyciągnął  stamtąd  małą 
kieszonkową  latarkę.  –  Nie  wiem,  dlaczego  wcześniej  o  tym  nie  pomyślałem  –  mruknął.  Szedł 
przodem,  torując  Marisie  drogę  pomiędzy  gałęziami,  ani  na  chwilę  nie  spuszczając  wątłego 
ś

wiatła latarki ze śladów chłopca. 

– AleŜ z niego twardy zawodnik – mruczał pod nosem. – Powinien się juŜ wreszcie zmęczyć… 

– Zaczekaj, Mack. – Marisa pociągnęła go za rękaw 

– Co… 

–  Ciii!  –  Zatrzymała  się  i  uwaŜnie  nasłuchiwała.  Zwyczajem  wszystkich  matek  świata 
natychmiast  rozpoznała  głoś  swego  dziecka.  Wyminęła  Macka  i  ze  łzami  w  oczach  pognała 
prosto przed siebie. – Nicky! – wołała. – Nie ruszaj się, synku! JuŜ do ciebie idziemy! 

– Mariso, stój! – Mack pobiegł za nią, oświetlając latarki drogę. Na wszelki wypadek złapał ją za 
kurtkę. – UwaŜaj! 

Ale Marisa sama się zatrzymała przed rozciągającą się uje stóp czarną czeluścią. Nie wiedziała, 
czy ma przed sobą półmetrowy uskok, czy teŜ kilometrową przepaść. Zamarła z przeraŜenia. 

– Nicky! Gdzie jesteś? Odezwij się, synku! 

– Tu jestem, mamusiu – zapiszczał z dołu dziecięcy głosik. 

Mack  oświetlił latarką czeluść. Tak  długo  szukał, aŜ wreszcie promień światła natrafił na jasną 
główkę chłopca. Zbocze opadało pod kątem czterdziestu stopni. Nicky siedział jakieś dwa metry 
poniŜej  poziomu,  na  którym  stali  Mack  i  Marisa.  Kaptur  kurtki  zaczepił  mu  się  o  wystające  z 
ziemi nagie korzenie drzew. Dna rozpadliny nie dało się zobaczyć. Nie wiadomo było nawet, czy 

background image

ona w ogóle ma jakieś dno. 

– Wyciągnijcie mnie stąd – pisnął Nicky, zwracając głowę w stronę światła. Na jego buzi widać 
było ślady łez. 

– JuŜ po ciebie idę, kolego – powiedział Macki – Tylko się nie ruszaj. 

– Mack… – Marisa trzęsła się ze strachu. 

–  Weź  to.  –  Wcisnął  jej  w  rękę  latarkę  i  zrzucił  z  siebie  kurtkę.  Najpierw  dokładnie  obejrzał 
zbocze,  a  potem  bez  słowa  zdjął  z  szyi  Marisy  szalik  i  zawiązał  go  sobie  na  przegubie.  Miał 
nadzieję, Ŝe szalik i jego metr dziewięćdziesiąt wzrostu wystarczą, Ŝeby dosięgnąć chłopca. – To 
będzie  nasza  lina  ratunkowa.  Trzymaj  za  drugi  koniec,  dobrze?  Spróbuję  się  podczołgać  do 
Nicky'ego. 

– Dobrze – wyszeptała Marisa. –Tylko uwaŜaj. 

– Drobiazg. – Mack przerzucił nogi poza krawędź zbocza i powoli zsunął się na dół. 

Marisa uklękła na śniegu. Jedną ręką oświetlała latarką zbocze, a w drugiej z całej siły ściskała 
szalik. 

– Nie ruszaj się, synku – poprosiła. – Mack zaraz cię stamtąd wyciągnie. 

– Dobrze, mamusiu. Zabłądziłem, wiesz. Naprawdę nie chciałem, ale zrobiło się ciemno. Bardzo 
jesteś na mnie zła? 

– Później o tym porozmawiamy, kochanie. 

OstroŜnie,  chwytając  się  korzeni,  Mack  podsunął  się  blisko  Nicky'ego.  Marisa  leŜała  teraz  na 
brzuchu.  Wyciągała  ręce  najdalej,  jak  mogła,  przedłuŜając  w  ten  sposób  króciutką  linę 
ratunkową. 

– Rób dokładnie to, co Mack ci kaŜe, dobrze, synku? 

– Dobrze, mamusiu. 

–  JuŜ  jestem,  kowboju.  –  Mack  stanął  na  grubym,  wystającym  z  ziemi  korzeniu.  Jedną  ręką 
chwycił  chłopca  wpół,  a  drugą  wyplątał  uwięzioną  w  plątaninie  korzeni  kurtkę  Nicky'ego.  – 
Wspinaj się na górę. Ja pójdę za tobą. 

–  Dobra.  –  Nicky  z  wysuniętym  na  wierzch  językiem  na  czworakach  wdrapywał  się  pod  górę. 
Mack popychał go, pomagając zziębniętemu dziecku przebyć tę ogromną jak na jego moŜliwości 
przestrzeń. 

Marisa wzięła latarkę w zęby. Wysunęła wolną rękę najdalej, jak mogła, aŜ wreszcie udało jej się 
chwycić w garść kurteczkę Nicky'ego. Wyciągnęła go na ścieŜkę z siłą, której sama się po sobie 
nie spodziewała, i posadziła chłopca na śniegu. 

– Ale było fajnie! Wiesz, mamusiu… 

Marisa wyjęła z ust latarkę i połoŜyła ją obok Nicky'ego. 

background image

– Zamilcz, młody człowieku, i nie waŜ mi się ruszyć – powiedziała do niego tonem tak ostrym, 
Ŝ

e mały przyjrzał się jej szczerze zdziwiony. Ale polecenie wykonał. 

Marisa raz jeszcze nachyliła się nad przepaścią. W słabym świetle latarki niewiele było widać. 

– Tu jestem, Mack – zawołała. – Daj mi rękę. 

–  Nie  trzeba.  Sam  sobie  poradzę.  –  Podciągnął  się,  ale  noga,  ku  wielkiemu  zdziwieniu  Macka, 
zsunęła się po śliskiej powierzchni. 

– Mack! – krzyknęła przeraŜona Marisa, wychylając się najdalej, jak mogła. – Złap mnie za rękę! 

Podciągnął  się  na  rękach,  na  kolanach.  JuŜ  tylko  centymetry  dzieliły  go  od  wyciągniętej  dłoni 
dziewczyny. Ich palce musnęły się, rozdzieliły, a w końcu zwarły w mocnym uścisku. Z pomocą 
Marisy Mack wydostał się ze szczeliny. PołoŜył się na śniegu i dyszał cięŜko. 

– Dzięki – wysapał. 

Dopiero  teraz  Marisa  chwyciła  w  ramiona  Nicky'ego  i  z  całej  siły  go  do  siebie  przytuliła. 
Wszyscy troje odpoczywali chwilę. Mack kichnął, a Marisa natychmiast zaczęła gderać. 

–  BoŜe  wielki,  co  my  tu  właściwie  robimy?  Po  co  to  siedzieć  w  śniegu  jak  stado  pingwinów? 
Oddaj mi szalik, Mack. I włóŜ kurtkę, zanim się przeziębisz. Czy nic cię nie boli, synku? Stopki i 
paluszki w porządku? 

– W porządku, mamusiu. Tylko strasznie chce mi się jeść. 

Teraz  Marisa  przejęła  dowodzenie.  W  kilka  chwil  postawiła  całe  towarzystwo  na  nogi.  Mack 
wziął Nicky'ego na barana i podąŜył w stronę domu za Marisą, która oświetlała im drogę. 

– TeŜ sobie wymyśliłeś wigilijną wycieczkę, kowboju – odezwał się Mack. 

– Zabłądziłem – przyznał chłopiec, kurczowo trzymając się swego ogromnego wierzchowca. 

– NajwaŜniejsze, Ŝe nie panikowałeś. To ci się chwali. 

– PrzecieŜ mamusia powiedziała mi, co robić, kiedy się zabłądzi. 

– Ciekawe, nic o tym nie wiem – wtrąciła się Marisa. 

–  Zapomniałaś?  –  obruszył  się  Nicky.  –  Tak  jak  w  tym  twoim  opowiadaniu.  Gwiazda  mnie 
prowadziła. 

 

 

 

– Pewnie teraz Mikołaj do mnie nie przyjdzie – westchnął Nicky. 

Mack wycierał wyjętego z ciepłej kąpieli malca. W łazience było wciąŜ duszno od pary. 

background image

– A to dlaczego, kowboju? – zapytał takŜe wymyty i jeszcze nie ubrany Mack. 

– Bo byłem dzisiaj niegrzeczny – westchnął chłopiec. 

– Mamusia bardzo się o ciebie bała – stwierdził Mack. Pomógł dziecku włoŜyć ciepłą piŜamkę. – 
Widzisz, Nicky, nawet kowbojom nie wolno zapominać o ludziach, którzy ich kochają. 

– Tak, wiem. Pewnie jest na mnie wściekła, co? 

– Wściekła nie jest. – Mack ubrał się w dres, po czym uczesał i siebie, i Nicky'ego. – Ale musisz 
zawsze dobrze się zastanowić, zanim zrobisz coś, co mogłoby sprawić innym przykrość. 

Po  tych słowach poczuł  się  nieswojo. On sam przecieŜ takŜe sprawił przykrość  Marisie. Nawet 
więcej niŜ przykrość. 

– Czasami się o tym zapomina, prawda, Mack? 

– To fakt. A czasem znowu wydaje nam się, Ŝe to, co robimy, jest rzeczą konieczną. O ile wiem, 
ty  teŜ  nie  chciałeś  nikomu  sprawiać  kłopotu.  ZaleŜało  ci  na  tym,  Ŝeby  klipsy  mamy  były 
najpiękniejsze na całym świecie. Powiedz mi, czy ta przygoda czegoś cię nauczyła? 

– Nauczyła. Teraz juŜ wiem, Ŝe jeśli wyjdę z domu bez pozwolenia, to moŜe się to źle skończyć. 

–  Całe  szczęście,  Ŝe  nikomu  nic  złego  się  nie  stało.  A  poniewaŜ  juŜ  wiesz,  czego  nie  wolno  ci 
więcej  robić,  to  mama  pewnie  teŜ  się  przestanie  gniewać.  Zwłaszcza  jeśli  jeszcze  raz  ją 
przeprosisz. 

– Przeproszę ją nawet sto razy! 

– Raz wystarczy. – Mack uśmiechnął się. – A teraz zapakujemy ten jej prezent i połoŜymy go z 
powrotem pod choinką. ZałoŜę się, Ŝe Mikołaj jednak do ciebie przyjdzie. 

– Tak myślisz? 

– No pewnie. A teraz idziemy na kolację. Jestem głodny jak wilk. 

–  Ja  teŜ  –  przyznał  chłopiec,  spoglądając  przy  tym  tęsknym  wzrokiem  na  ogromne  skarpety 
Macka. 

– W końcu nie powiesiłeś skarpety, co, kowboju? – domyślił się Mack. – Chcesz poŜyczyć jedną 
ode mnie? 

– Tak. – Nicky ochoczo skinął główką. – One są takie wielkie! 

– Dobrze. – Mack wręczył chłopcu skarpetę z czerwonym paskiem. – Najpierw ją zawiesimy, a 
potem pójdziemy coś zjeść. 

Kiedy  zaczęli  się  spierać,  czy  naleŜy  powieść  skarpetę  na  gwoździu,  czy  teŜ  moŜe  wystarczy 
pinezka, w pokoju pojawiła się Marisa. 

– Co wy wyprawiacie? – zapytała, patrząc podejrzliwie na Macka, który jedną nogę miał bosą. 

background image

–  Tutaj  ją  powieszę,  mamusiu!  –  Uszczęśliwiony  Nicky  stał  przy  kominku,  trzymając  w  ręku 
skarpetę. – Mack powiedział, Ŝe mogę. Ale moŜe Mikołaj wcale w tym roku nie przyjdzie. Jeśli 
zabłądzi… 

– Przyjdzie, przyjdzie – zapewnił chłopca Mack.  

Marisa  tak  jakoś  dziwnie  na  niego  popatrzyła,  a  potem  podeszła  do  synka  i  pomogła  mu 
umocować skarpetę na drewnianym obramowaniu kominka. 

–  Nie  martw  się  –  powiedziała.  –  Na  pewno  nas  znajdzie.  W  końcu  mieszka  na  biegunie 
północnym, więc taka odrobina śniegu z całą pewnością mu nie przeszkodzi. 

–  Tak  cię  kocham,  mamusiu!  –  Nicky  zarzucił  Marisie  rączki  na  szyję  i  mocno  się  do  niej 
przytulił. – Bardzo mi przykro. Naprawdę nie chciałem cię przestraszyć. 

Ach,  ty  mały  komediancie!  pomyślał  Mack,  widząc,  jak  Marisa  rozpływa  się  ze  szczęścia  od 
pocałunków  chłopca.  Przytuliła  synka,  a  potem  usiadła  na  kanapie,  posadziła  go  sobie  na 
kolanach i o czymś z nim szeptem rozmawiała. 

Nicky'emu jego przygoda w najmniejszym nawet stopniu nie zaszkodziła, za to Marisę przeŜycia 
ostatnich kilku godzin wiele kosztowały. Było to po niej widać, mimo Ŝe nie chciała dać poznać 
po sobie, jak bardzo bała się o swoje dziecko. Oczy miała podkrąŜone, a twarz smutną, mimo Ŝe 
uśmiechała się do synka. Mack pomyślał ze współczuciem, Ŝe wychowywanie dziecka to cięŜka i 
wyczerpująca praca. Potem przypomniał sobie, jak Nicky się do niego przytulił, i zaraz przyszło 
mu na myśl, Ŝe za tę cięŜką pracę otrzymuje się jednak godziwą zapłatę. 

Na  kolację  była  zupa  jarzynowa  z  krakersami,  a  na  deser  –  budyń  czekoladowy.  Potem  Mack 
pomógł Nicky'emu zapakować klipsy, dołoŜył drew do kominka, a w  końcu znalazł w telewizji 
stację, na której nadawano kolędy. Wreszcie rozparł się wygodnie w fotelu i słuchał, jak Marisa 
czyta  synkowi  bajkę.  Jej  cichy  głos  i  emocjonujące  przeŜycia  całego  dnia  sprawiły,  Ŝe  Nicky 
wkrótce zasnął w objęciach matki. 

– Trzeba by tego małego kowboja połoŜyć do łóŜka – powiedział Mack, podchodząc do siedzącej 
na kanapie pary. – Zaniosę go na górę. 

Ku jego ogromnemu zdziwieniu Marisa nie zaprotestowała, kiedy wziął Nicky'ego na ręce. Tyle 
tylko, Ŝe poszła za nim do największej sypialni gościnnej, którą chłopiec sam sobie wybrał. 

– Mamusiu – mruknął jeszcze Nicky, gdy Mack układał go w wielkim łoŜu, stanowczo za duŜym 
dla takiego małego chłopczyka. – Czy  mogę jutro wstać bardzo  wcześnie? Taki jestem ciekaw, 
co mi przyniesie Mikołaj… 

–  MoŜesz  wstać,  jak  tylko  się  obudzisz,  kochanie.  –  Marisa  pocałowała  dziecko  w  czoło.  – 
Dobranoc, mój skarbie. 

– Dobranoc. – Mały zwinął się w kłębek pod ciepłą kołderką. – Wesołych świąt, Mack. 

– Wesołych świąt, kolego. – Mack popatrzył na Marisę, ona na niego i oboje w tej samej chwili 
się do siebie uśmiechnęli. Mack poczuł się tak szczęśliwy, jak chyba nigdy dotąd, 

background image

– O której zwykle przychodzi święty Mikołaj? – zapytał, kiedy schodzili ze schodów. – Bardzo 
bym chciał zobaczyć minę Nicky'ego. 

– Mały jest zmęczony. Nie zdziwię się, jeśli pośpi nawet do szóstej. A moŜe nie. W zeszłym roku 
obudził się o wpół do trzeciej w nocy. 

– NiemoŜliwe! 

–  Z  nim  nigdy  nic  nie  wiadomo.  Na  wszelki  wypadek  zawsze  kładę  prezenty  pod  choinkę,  jak 
tylko połoŜę go spać. 

– Ty tu rządzisz, mamusiu. Idę po sanki. 

Marisa  upchnęła  w  zawieszonej  nad  kominkiem  skarpecie  wszystko,  co  tylko  udało  się  tam 
zmieścił,  a  resztę  rzeczy  ułoŜyła  pod  choinką.  Czerwone  sanki  bardzo  jej  się  spodobały.  Mack 
pamiętał nawet o tym, Ŝeby przymocować do nich solidną nylonową linkę. 

– AleŜ one piękne! – zawołała. – Bardzo ci dziękuję. Nicky będzie zachwycony. 

– Tak myślisz? 

– Na pewno! Postaw je tutaj, pod choinką. 

Mack ustawił sanki dokładnie w tym miejscu, które mu Marisa wskazała. Podziwiał, jak pięknie 
wyeksponowała  końską  głowę  na  patyku  i  wspaniały  pas  kowbojski,  z  jakiego  kaŜdy  mały 
chłopiec  byłby  dumny.  Pomiędzy  nimi  ułoŜyła  wypchaną  do  granic  moŜliwości  skarpetę, 
udekorowaną czerwoną chusteczką. 

– Prezentuje się nieźle – stwierdziła, spoglądając raz jeszcze na piętrzącą się pod choinką stertę. 

–  Mam  nadzieję,  Ŝe  Nicky  nie  wymarzył  sobie  czegoś,  czego  tu  akurat  brakuje.  Pamiętam… 
Kiedyś tak bardzo chciałem dostać koparkę… 

– Będzie taki uszczęśliwiony, Ŝe nawet mu do głowy nie przyjdzie, Ŝeby jeszcze o czymś myśleć. 
Poza tym w skarpecie jest takie małe pudełko, a w środku talon na zabawki. Mikołaj zafundował 
mojemu synkowi wycieczkę do sklepu z zabawkami. Po zakupy bez Ŝadnych ograniczeń! 

– Bardzo sprytne – pochwalił Mack. 

– Jak się ma dziecko, trzeba takŜe mieć pomysły – odrzekła radośnie, ale głos jej się załamał, a 
dłonie zadrŜały. – BoŜe mój! Mogłam go przecieŜ stracić. 

– PrzecieŜ nic  złego się  nie stało. Uśmiechnij się. Jutro BoŜe Narodzenie. Cały  dzień będziecie 
razem… 

– Boję się o następne BoŜe Narodzenie. Mogą mi go przecieŜ zabrać. 

Po  raz  pierwszy  w  Ŝyciu  Mack  poczuł  się  winowajcą.  To  on  był  odpowiedzialny  za  rozpętanie 
burzy, która mogła doprowadzić do oddania Nicky'ego jego naturalnej matce, zupełnie obcej dla 
chłopca osobie. Jeszcze kilka dni temu Mack zignorowałby tę myśl. Stwierdziłby co najwyŜej, Ŝe 
sprawiedliwości  stało  się  zadość,  i  prędko  o  całej  sprawie  zapomniał,  ale  tego  wieczora  myśli 

background image

gryzły go jak pchły. 

– Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. – Zwiesił głowę. 

– MoŜe lepiej nic nie mów, tylko słuchaj. Chciałabym cię przeprosić. 

– Za co? 

–  Dziś  po  południu,  kiedy  Nicky  się  zgubił,  nagadałam  ci  mnóstwo  paskudnych  rzeczy.  Chcę, 
Ŝ

ebyś wiedział, Ŝe ja tak nie myślę i bardzo cię przepraszam. – Zagryzła wargi. – Tak ogromnie 

się  bałam,  Mack.  Bogu  dzięki,  Ŝe  z  nami  jesteś.  Sama  na  pewno  nie  znalazłabym  Nicky'ego,  a 
nawet gdyby, to i tak nie dałabym rady go wyciągnąć. 

– Na pewno  byś sobie poradziła –  zaoponował  Mack. – Obserwuję  cię juŜ kilka dni.  Wiem, Ŝe 
jesteś zdolna do wszystkiego i nic nie moŜe ci stanąć na drodze. 

– Cieszę się, Ŝe nie musiałam sobie radzić sama. Bardzo wiele dla mnie zrobiłeś. Nigdy ci tego 
nie zapomnę. Dziękuję, Ŝe jesteś. 

– To naprawdę nic wielkiego – protestował zawstydzony Mack. 

–  Dla  mnie  to  bardzo  waŜne.  –  Usta  jej  zadrŜały,  a  po  policzkach  potoczyły  się  dwie  ogromne 
łzy. – Nie masz pojęcia, jak to jest, kiedy człowiekowi wydaje się, Ŝe stracił kogoś, kogo kochał 
ponad własne Ŝycie. 

–  To  akurat  wiem  bardzo  dobrze.  –  Mack  z  trudem  wydobywał  z  siebie  słowa.  –  PrzecieŜ 
straciłem ciebie. Zapomniałaś? 

Oboje  milczeli  przez  chwilę,  aŜ  w  końcu  Marisa  rzuciła  mu  się  na  szyję.  Tulili  się  do  siebie  i 
całowali bez opamiętania. 

– Przepraszam, Mack – chlipała Marisa. – Tak mi przykro. 

–  Daj  spokój.  –  Mack  sam  poczuł  w  kącikach  oczu  zdradziecką  wilgoć.  –  Bardzo  cię  proszę, 
przestań. 

–  Przepraszam,  przepraszam  –  powtarzała  w  kółko.  –Wiem,  Ŝe  cię  skrzywdziłam,  ale  ja  takŜe 
cierpiałam. 

–  Zapomnijmy  o  dawnych  dziejach.  Oboje  byliśmy  zbyt  młodzi  i  zbyt  niecierpliwi,  Ŝeby 
wiedzieć, ile naprawdę dla siebie znaczymy. 

Mack całował Marisę, czuł cudowny zapach jej włosów i drŜenie wtulonego w niego ciała… 

– Zabijesz mnie kiedyś, dziewczyno – westchnął. 

– No to gińmy razem. 

–  Jestem  taki  wygłodniały,  Ŝe  resztkami  się  nie  zadowolę  –  ostrzegł  ją  Mack.  –  Zresztą…  Nie 
jestem przygotowany. 

– Nie martw się. Nic złego się nie stanie – zapewniła go. 

background image

– Wolałbym nie ryzykować. 

– Tak bardzo cię pragnę – szepnęła Marisa. – Tak bardzo chcę, Ŝebyśmy znów byli razem. Och, 
Mack… Tyle lat na ciebie czekałam! Strasznie się stęskniłam… 

To szczere wyznanie uwolniło Macka od wszelkich skrupułów, sprawiło, Ŝe bez namysłu poddał 
się długo tłumionej pasji. Marisa takŜe nie pozostała mu dłuŜna. Zwarli się w namiętnym uścisku, 
w długim i słodkim pocałunku.  Włosy Marisy okrywały ich oboje jak delikatna, złota peleryna. 
Ta dziewczyna była dla Macka całym światem. Tylko o niej myślał, tylko jej pragnął przez całe 
dziesięć pustych i pozbawionych sensu lat. 

Kochali się jak szaleni, tańczyli w odwiecznym, starym jak świat rytmie, tulili się, ściskali i byli 
szczęśliwi. W ostatnim przebłysku świadomości Mack pomyślał, Ŝe gdyby w tej chwili rozstąpiła 
się ziemia i na zawsze go pochłonęła, zginąłby jako człowiek szczęśliwy. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

– Jeśli się stąd zaraz nie wyniesiemy, to święty Mikołaj dostanie zawału. 

– Mhm – mruknął Mack, ale nawet palcem nie kiwnął. 

– Zaziębisz się. – Marisa tkliwie głaskała nagie, mokre od potu plecy Macka. 

– Mam powaŜniejsze zmartwienia na głowie. 

– Na przykład jakie? 

– Na przykład takie, jak to zrobić, Ŝeby zdąŜyć cię zanieść do łóŜka, zanim znowu zacznę się z 
tobą kochać. 

Marisie  ze  szczęścia  odebrało  głos.  Zresztą  i  tak  zabrakłoby  jej  stów  na  opisanie  tego,  jak 
wspaniale  się  czuła  w  ramionach  ukochanego  męŜczyzny,  którego  ani  na  chwilę  nie  przestała 
kochać  i  którego  będzie  darzyć  miłością  do  końca  Ŝycia.  Wreszcie  zrozumiała,  skąd  wzięła  się 
ich  wzajemna  wrogość.  Podświadomie  czuła,  Ŝe  wobec  Macka  Mahoneya  jest  bezbronna  jak 
nowo narodzone dziecko,  Ŝe jeśli nie odgrodzi się od niego solidnym  murem nienawiści, to ich 
spotkanie  po  latach  znowu  skończy  się  w  łóŜku.  Zapieranie  się  miłości  do  tego  człowieka, 
bezmiaru  czułości,  jaką  owijała  kaŜdą  myśl  o  nim,  było  tak  samo  rozsądne,  jak  zapieranie  się 
samej siebie. A przecieŜ przez dziesięć lat tego właśnie usiłowała dokonać. Nawet jej związek z 
legalnie poślubionym męŜem zabarwiony był Ŝalem i tęsknotą za Mackiem. 

No cóŜ, nie da się cofnąć czasu, myślała Marisa. Dziesięć lat temu oboje popełniliśmy mnóstwo 
błędów. Byłam wtedy  młodą, niedoświadczoną dziewczyną. Teraz jestem zupełnie inna. Stałam 
się  kobietą,  zahartowaną  przez  upływ  czasu  i  przeciwności  losu.  Wiem  juŜ,  jak  walczyć  o  to, 
czego naprawdę chcę. I wiem takŜe, czego chcę. Nade wszystko na świecie pragnę spędzić resztę 
Ŝ

ycia z męŜczyzną, którego kocham. Na pewno jest na to jakiś sposób i ja ten sposób znajdę. To 

będzie moje świąteczne postanowienie, umówiła się sama ze sobą. 

– Zimno ci? – zapytał Mack, bo poczuł, Ŝe Marisa zadrŜała. 

– Wprost przeciwnie – wyszeptała, a zaraz potem pocałowała go w usta. Uwielbiała to i nigdy nie 
miała dosyć. 

– Dokąd nas to zaprowadzi? – zapytał, kiedy oderwali się od siebie. 

Marisa  doskonale  wiedziała,  do  jakiego  stadium  chciałaby  doprowadzić  ich  związek,  dlatego 
pytanie Macka bardzo ją zabolało. Wysunęła się z jego objęć, a Mack jej na to pozwolił. Zupełnie 
bezwstydna  w  swej  nagości,  oświetlona  pomarańczowozłotym  blaskiem  ognia  z  kominka, 
zebrała z podłogi ubranie. 

– Nie wiedziałam, Ŝe jesteś podszyty tchórzem, Mahoney. 

– Ano jestem – przyznał Mack, wciągając na siebie spodnie od dresu. – Są rzeczy, których boję 
się bardziej niŜ ognia piekielnego. 

background image

Takiego  wyznania  Marisa  mogła  się  spodziewać  od  wszystkich,  ale  nie  od  Macka  Mahoneya. 
Ucieszyła się, bo w głębi duszy czuła, Ŝe jest to jego pierwszy krok na właściwej drodze. 

– Jak mnie lepiej poznasz, przekonasz się, Ŝe nie jestem taka straszna – uśmiechnęła się do niego. 

Odwróciła  się  na  pięcie  i  ruszyła  schodami  na  górę.  Usiłowała  wyobrazić  sobie,  co  teŜ  widzi 
teraz Mack. Wiedziała, Ŝe jest pociągająca, uwodzicielska i Ŝe ma w sobie niezwykłą moc. 

Wcale nie była zdziwiona, kiedy Mack wszedł do jej pokoju. Za to Mackowi nie udało się ukryć 
zdumienia. Marisa czekała na niego, siedząc po turecku na zasłanym świeŜą pościelą łóŜku. 

– W samą porę – pochwaliła go. 

Omal nie wybuchnęła śmiechem na widok rumieńca na twarzy tego doświadczonego męŜczyzny. 

– Nie igraj z ogniem, kobieto – mruknął Mack. 

– Wcale się nie boję – odrzekła. – Zamknij drzwi na klucz, dobrze? 

 

 

 

– Był juŜ? 

– No pewnie! Pospiesz się! – wołał Nicky. 

Mack  wreszcie  się  obudził.  Wyciągnął  rękę,  Ŝeby  przytulić  leŜącą  obok  niego  kobietę.  ŁóŜko 
było  puste.  Trochę  go  zaskoczyło,  Ŝe  nie  znalazł  Marisy  tam,  gdzie  być  powinna,  ale  zaraz 
uśmiechnął  się,  przypomniawszy  sobie  wydarzenia  minionej  nocy.  Zamiast  Marisy  przytulił  do 
siebie jej poduszkę i wdychał słodki zapach perfum. Znów poczuł pragnienie. 

– Zejdź na dół, kochanie. Zaraz do ciebie przyjdziemy – powiedziała Marisa przez drzwi. 

Potem  Mack usłyszał na schodach tupot nóŜek, a za chwilę poczuł na swoich ramionach dłonie 
Marisy. 

– Wstawaj, śpiochu. Mikołaj juŜ był. 

Złapał ją wpół i rzucił na łóŜko. 

–  Gdyby  się  ludzie  dowiedzieli,  jaki  z  ciebie  pieszczoch,  Mahoney,  twoja  reputacja  bardzo  by 
wówczas ucierpiała – roześmiała się Marisa. 

– Spróbuj się wygadać – postraszył ją. 

–  Twoje  sekrety  są  dla  mnie  święte.  –  Oczy  jej  się  śmiały.  –  Pod  warunkiem,  Ŝe  zrobisz 
wszystko, co ci kaŜę. 

– Chyba nie bardzo podoba mi się ten pomysł. 

background image

– Mogłabym wymyślić coś, co na pewno ci się spodoba. – Spojrzała znacząco na usta Macka. – 
Ale nie teraz. Nicky na nas czeka. Musimy obejrzeć prezenty. 

– Ja juŜ dostałem prezent. 

– Ja teŜ – powiedziała cicho Marisa i czule pocałowała Macka w  czoło.  – Tylko Nicky  jeszcze 
niczego nie dostał. No, chodź, guzdrało! Mówiłeś, Ŝe chciałbyś to zobaczyć. 

Odepchnęła go lekko, wstała i poprawiła szlafroczek. 

–  Na  pewno  nie  opuszczę  takiego  widowiska.  –  Mack  usiadł  na  brzegu  łóŜka  i  ziewnął.  –  A  w 
ogóle, to która godzina? 

–  Prawie  wpół  do  szóstej.  –  Roześmiała  się,  słysząc  jego  głuchy  jęk.  Podeszła  do  drzwi,  ale 
jeszcze  raz  się  do  niego  odwróciła.  –  Ja  juŜ  idę.  Wolałabym,  Ŝeby  Nicky  nie  domyślił  się,  Ŝe 
spałeś w moim pokoju. Mógłby to źle zrozumieć… 

Mack wiedział, iŜ Marisa ma rację, Ŝe muszą narzucić sobie pewne ograniczenia. Ich związek nie 
mógł w Ŝaden sposób wpłynąć na Ŝycie niewinnego dziecka. 

– Oczywiście – zgodził się. – Przyjdę za chwilę. 

Mack  ubierz  się  szybko,  bijąc  się  jednocześnie  z  własnymi  myślami.  Na  razie  jeszcze  nie  miał 
ochoty  roztrząsać  motywów  swego  postępowania  ani  zastanawiać  się  nad  tym,  co  moŜe  mu 
przynieść najbliŜsza przyszłość. Po tym, jak namiętnie kochali się w nocy, łatwo mógł poznać, Ŝe 
zarówno on, jak i Marisa musieli rozładować napięcie, jakie narosło w ciągu kilku ostatnich dni, 
jeśli nie w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Pasowali do siebie idealnie. Mack nie wiedział jeszcze 
tylko, czego naprawdę oczekiwała od niego Marisa. Nic dziwnego. Nie wiedział nawet, czego on 
sam chce, poza tym, Ŝeby znów jak najszybciej mieć ją przy sobie. 

Ochlapał twarz i ręce zimną wodą. Spojrzał prosto w oczy odbijającemu się w lustrze facetowi. 

Nie  chodzi  tylko  o  wspaniały  seks,  pomyślał.  Tego  jestem  absolutnie  pewien.  Nie  wiem,  jak 
ułoŜą się między nami sprawy zasadnicze. A moŜe jutro rano oboje stwierdzimy, Ŝe przyśnił nam 
się wspaniały, erotyczny, świąteczny sen? 

Jak  oparzony  wyskoczył  z  łazienki  i  zbiegł  po  schodach  na  dół.  Zupełnie  nie  miał  pojęcia,  co 
myśleć  o  całej  tej  sytuacji,  ale  przynajmniej  raz  w  Ŝyciu  pozwolił  sobie  pozostawić  wszystkie 
głupie  pytania  bez  odpowiedzi.  Pragnął  mieć  choć  jeden  dzień-niespodziankę,  dzień  pełen 
radości i szczęścia. Nie był głupcem, Ŝeby zrezygnować z tego wspaniałego daru, jaki dostał od 
Ŝ

ycia. 

– Chodź tu, Mack! Zobacz, co mi przyniósł święty Mikołaj! – Uszczęśliwiony Nicky podbiegł do 
schodów,  złapał  Macka  za  rękę  i  pociągnął  go  w  stronę  choinki.  –  Koniecznie  musisz  to 
zobaczyć! 

– O, rany, kowboju! Dlaczego tak się cieszysz? CzyŜby dzisiaj było BoŜe Narodzenie? 

– Pewnie, Ŝe tak! – Nicky usiadł na sankach, a linkę chwycił tak, jakby trzymał w dłoniach lejce. 
–  Popatrz!  Najprawdziwsze  na  świecie  sanki!  W  dodatku  czerwone!  Marzyłem  o  czymś  takim. 

background image

Nie wiem, skąd Mikołaj się o tym dowiedział. 

– On ma swoje sposoby – uśmiechnął się Mack. Był uszczęśliwiony i dumny z tego, Ŝe chłopcu 
spodobały  się  sanki,  które  w  końcu  były  jego  dziełem,  a  juŜ  na  pewno  jego  pomysłem.  Usiadł 
obok Marisy, objął ją, a ona przysunęła się do niego. Właściwie nawet przytuliła. 

– Czy mogę je zaraz wypróbować? – zapytał błagalnie Nicky, który ani myślał rozstawać się ze 
swoimi czerwonymi sankami. – Proszę. 

– PrzecieŜ jeszcze nie rozwidniło się na dobre – zaprotestowała Marisa. 

– Ale mamusiu… 

– Posłuchaj, kolego – wtrącił się Mack. – Zjemy śniadanie, a potem pokaŜemy twojej mamie, co 
potrafimy. Pasuje? 

– Pasuje! Obiecujesz? 

– No pewnie. Zobaczmy, co tam jeszcze dostałeś. 

–  Koń!  Patrzcie!  –  Nicky  zeskoczył  z  sanek,  dosiadł  konia  z  patyka  i  zaczął  galopować  po 
pokoju. 

– Ognisty rumak – pochwalił Mack. – Szybki jak błyskawica. 

– No! Nazwę go Błyskawica, dobrze? Zobacz, zobacz! – Nicky chwycił pas i podbiegł z nim do 
matki. – Popatrz, mamusiu! Taki sam, jak mają kowboje. PomoŜesz mi go nałoŜyć? 

–  Oczywiście,  kochanie.  –  Marisa  zapięła  kowbojski  pas  na  piŜamie  chłopca.  –  Wspaniale 
wyglądasz, Teks. 

– Naprzód, Błyskawico! – Nicky jeszcze raz okrąŜył pokój. 

– On naprawdę bardzo się cieszy. – Mack uśmiechnął się, uszczęśliwiony radością chłopca. 

–  Ty  pewnie  nie  miałeś  tego  wszystkiego,  kiedy  byłeś  mały  –  raczej  stwierdziła,  niŜ  zapytała 
Marisa. 

– Czasy były cięŜkie – westchnął Mack. – Nie musisz się nade mną rozczulać. Moja matka robiła 
wszystko, co mogła, aby mnie wychować. 

–  PrzecieŜ  wiem.  Ale  człowiek,  nawet  mały,  obdarzony  taką  bogatą  wyobraźnią  jak  twoja, 
potrzebuje do Ŝycia czegoś więcej niŜ tylko chleba. 

– Czego, na przykład? 

–  Bajek,  marzeń,  śmiechu  i  czułości.  –  Popukała  palcem  w  czoło  Macka.  –  To  jest  właściwa 
strawa dla twojego umysłu, Mahoney. 

– Coś mi się wydaje, Ŝe za to, o czym teraz marzę, oboje poszlibyśmy do więzienia. 

–  Beznadziejny  przypadek!  –  roześmiała  się  Marisa.  Pocałowała  go  i  wstała  z  kanapy.  – 

background image

Napijemy się kawy, a Nicky przez ten czas opróŜni tę ogromną skarpetę. 

– Niezły pomysł. – Mack przeciągnął się, aŜ kości mu zatrzeszczały. 

Przyglądał  się  Marisie.  Na  jej  twarzy  i  szyi  widniały  ślady  pocałunków  i  zaczerwienienia, 
pozostawione na delikatnej skórze przez jego niezbyt dokładnie ogoloną brodę. Czuł prymitywną 
radość  z  tego  powodu.  Jego  własność  została  ostemplowana.  KaŜdy  mógł  się  dowiedzieć,  do 
kogo naleŜy.  Marisa zapewne zorientowała się, o czym on myśli, bo zaczerwieniła się jak mała 
dziewczynka. 

– Zaparzę kawę – powiedziała, wychodząc z pokoju. 

MoŜe sobie stosować te wszystkie damskie chwyty, pomyślał zadowolony  z siebie Mack. Ale  i 
tak wiem, Ŝe reaguje na mnie dokładnie tak samo, jak ja na nią. 

– Patrz, Mack! – Nicky podniósł do góry wypchaną skarpetę, po czym wytrząsnął jej zawartość 
na kanapę. – Mikołaj włoŜył do niej pełno prezentów! 

Podziwiali  razem  kolorowe  kredki  i  blok  rysunkowy,  cukierki  i  czekoladki.  Nicky  natychmiast 
zabrał  się  do  rysowania.  Kiedy  juŜ  zapełnił  mnóstwo  kartek  kowbojami  i  końmi,  które  z 
niewiadomych przyczyn bardzo przypominały dinozaury, wdrapał się mamie na kolana. 

– Mamusiu, moŜe otworzymy teraz wasze prezenty? – zaproponował. 

– Lepiej poczekajmy z tym do obiadu – powiedziała Marisa, choć doskonale wiedziała, Ŝe nie ma 
mowy, aby Nicky tak długo wytrzymał. 

– Oj, mamo! 

– No dobrze, dobrze. – Popchnęła go leciutko w stronę choinki. – Przynieś je tutaj. 

–  Dobra!  –  Nicky  w  mgnieniu  oka  przyniósł  im  kilka  przedziwnie  zapakowanych  paczuszek.  – 
Najpierw twój, mamusiu. Otwórz ten ode mnie! 

Mack i Marisa popatrzyli po sobie. To właśnie tego prezentu Nicky omal nie przypłacił Ŝyciem. 
Marisa powoli odwinęła folię, a potem wydała z siebie nie udawany okrzyk zachwytu. 

– To najpiękniejsze klipsy na świecie! – Z całej siły przytuliła do siebie synka. 

– Zrobiliśmy je razem z Mackiem – pochwalił się Nicky. 

–  Bardzo  jesteś  zdolny,  kochanie.  Obaj  z  Mackiem  powinniście  się  zatrudnić  u  jubilera. 
Naprawdę są śliczne! 

– NałóŜ je – rozkazał Nicky. 

Marisa  zrobiła,  jak  sobie  jej  syn  Ŝyczył,  a  potem  pokręciła  głową,  Ŝeby  pokazać  swoim 
męŜczyznom, jak pięknie prezentuje się w ruchu wykonana przez nich biŜuteria. 

– Wyglądam jak dzikuska. Ale fajnie! 

– A ja mam ochotę zawyć jak Tarzan. – Mack puścił do niej oko i Marisa znowu się zarumieniła. 

background image

– Daj jej teraz swój prezent – ponaglał Macka Nicky. Podał mu małe zawiniątko. – No, daj jej. 

–  Wesołych  świąt – powiedział Mack,  wręczając  Marisie paczuszkę. Tym razem był absolutnie 
pewien efektu. 

– Dziękuję. – Otworzyła paczuszkę i oniemiała. 

Wzięła do ręki drugą parę klipsów, zrobionych z malutkich monet. Spojrzała na Macka, a on w 
lot pojął, Ŝe przypomniała sobie tamten podarunek sprzed lat. 

– Mam juŜ podobne klipsy i bardzo je lubię – powiedziała. – Jakie to monety? Norweskie? 

– Szwedzkie korony. Zawieruszyły mi się w kieszeni. 

– Jesteście niezastąpieni. Ty i twoja kurtka z kieszeniami. – Marisie głos lekko zadrŜał. – Bardzo 
ci dziękuję. Za to, Ŝe pamiętałeś… 

– Nie mógłbym zapomnieć. – Pogłaskał ją po policzku. 

– Mack! Jeszcze jeden! – Nicky rzucił w niego płaskim zawiniątkiem. – Sam to zrobiłem. 

–  Dziękuję.  –  Mack  wyłuskał  z  papieru  wyciętą  z  folii  aluminiowej  gwiazdę,  na  której  widniał 
napis: „Szeryf Mack”. 

–  Mamusia  mi  pokazała,  jak  to  się  pisze,  ale  napis  sam  zrobiłem  –  pochwalił  się  Nicky.  – 
Przypnij ją. Mamusia mówi, Ŝe kaŜdy porządny człowiek powinien nosić gwiazdę. 

– Zaraz ją przypnę – głos Macka zadrŜał niepokojąco. Nie chciał, aby wiedziano, jak bardzo się 
wzruszył. Przypiął więc tylko gwiazdę do bluzy dresu, a potem przytulił do siebie Nicky'ego. – 
Dzięki, kolego. A tu masz prezent ode mnie. 

– To? – Nicky odwinął paczuszkę i wyjął z niej kostkę czegoś prawie przezroczystego. – Co to 
jest? 

– Ach te dzieci z Południowej Kalifornii! – Mack pokręcił głową z udanym obrzydzeniem. – To 
jest wosk. Jak natrzesz nim płozy swoich sanek, to zmienią się w rakietę. 

– Naprawdę? Ale fajnie. MoŜemy je wypróbować? 

– Później, kochanie. Mam tu jeszcze jeden prezent dla ciebie. 

– To od ciebie, mamusiu? 

– Ode mnie. A ten daj, proszę, Mackowi. 

Nicky  podał  Mackowi  paczuszkę,  po  czym  zajął  się  rozpakowywaniem  własnego  prezentu.  W 
pudełku znajdowała się taśma do  mierzenia, drewniany  klocek, zestaw róŜnorodnych  gwoździ  i 
najprawdziwszy na świecie młotek. 

–  Ale  pamiętaj,  Ŝebyś  wbijał  gwoździe  tylko  w  ten  klocek  –  pouczała  Marisa  uczepionego  jej 
szyi,  uszczęśliwionego  ponad  wszelką  miarę  synka.  –  Wuj  Paul  nie  byłby  zadowolony,  gdyby 
wszystkie jego meble zostały ponabijane gwoździami. 

background image

– Masz to jak w banku! To najcudowniejsza gwiazdka, jaką miałem w Ŝyciu! – zawołał chłopiec 
i, nie zwlekając, zajął się zabawą w stolarza. 

–  Widzę,  Ŝe  lubisz  niebezpieczeństwo,  księŜniczko  –  powiedział  Mack,  z  powątpiewaniem 
przyglądając się Nicky'emu. 

–  Nic  złego  się  nie  stanie  –  pocieszyła  go  Marisa.  –  O  ile  oczywiście  będzie  przestrzegał 
pewnych zasad. 

– Jako zawodowy łamacz reguł radzę ci, Ŝebyś nie ufała zbytnio pamięci Nicky'ego. 

– Na pewno o tym nie zapomnę. A ty nie otworzysz swojego prezentu? 

– Mam nadzieję, Ŝe to jakieś pouczające dzieło – zakpił Mack, wyczuwszy pod papierem kształt 
ksiąŜki. 

Rozerwał opakowanie. Wewnątrz znalazł pięknie ilustrowany tomik… wierszyków dla dzieci. 

– Och, bardzo ci dziękuję. 

– To ulubione wierszyki Nicky'ego. Na pewno ci się spodobają. 

– Wydaje mi się, Ŝe jestem trochę za stary na ten rodzaj literatury. 

–  Po  doświadczeniach  ostatniej  nocy  mogę  osobiście  zaświadczyć,  Ŝe  daleko  ci  jeszcze  do 
starości.  –  Marisa  spoglądała  na  niego  filuternie.  –  Masz  wprawdzie  lekką  tendencję  do  zbyt 
powaŜnego traktowania świata, ale to drobiazg. 

– Bardzo ci dziękuję – wyjąkał Mack. Minę miał kwaśną jak ocet. 

– Daj spokój, Mahoney – roześmiała się Marisa. – Powinieneś choć od czasu do czasu trochę się 
rozluźnić. Nie moŜna przez całe Ŝycie walczyć ze smokami. 

Przysunęła  się  do  niego  bliziutko,  uniosła  głowę  do  góry,  a  on,  nie  czekając  na  nową  zachętę, 
pocałował ją tak mocno, Ŝe obojgu zabrakło tchu. 

–  Masz  całkowitą  rację  –  powiedział  Mack,  dysząc  cięŜko  jak  po  długim  biegu.  –  Czy  mamy 
moŜe jakieś szanse na odbycie tej rozmowy w mniej uczęszczanym miejscu? 

–  MoŜe  i  mamy.  –  Marisa  bawiła  się  przypiętą  do  bluzy  Macka  gwiazdą  szeryfa.  –  Jak  połoŜę 
Nicky'ego spać. 

– A ile razy dziennie kładziesz go spać? – mruknął Mack do jej ucha. 

– Stanowczo za rzadko – odrzekła czerwona jak piwonia Marisa. 

 

 

 

background image

– Jesteś pewien, Ŝe nic mu się nie stanie? 

– Jestem pewien. 

– Jest za mały… 

–  Kiedyś  musisz  pozwolić  pisklęciu  pofrunąć,  księŜniczko.  Nie  chciałabyś  przecieŜ  wychować 
syna na niezdarę? 

– Naprawdę nie wiem… – Marisa nerwowo skubała rękawiczki. – No dobrze… Mam nadzieję, 
Ŝ

e wiesz, co robisz. 

–  Nie  martw  się.  Nic  mu  nie  grozi  –  Mack  dał  znak  Nicky'emu,  który  siedział  na  swoich 
czerwonych sankach na szczycie niezbyt wysokiego pagórka. – Dobra, kolego! ZjeŜdŜaj! 

Stojącej u stóp pagórka Marisie wydawał się on co najmniej tak wielki jak Mount Everest. Mimo 
Ŝ

e słońce grzało mocno, drŜała, patrząc na swoje dziecko, przygotowujące się do pierwszego w 

Ŝ

yciu, samodzielnego zjazdu na sankach. 

– Odepchnij się, tak jak ci pokazywałem – wołał do chłopca Mack. – Nie bój się! Na pewno ci się 
uda. 

Nicky pomachał mu ręką, odepchnął się i zjechał z górki, krzycząc przy tym z radości całą mocą 
pięcioletniego gardziołka, po czym zatrzymał sanki tuŜ obok matki. 

–  Udało  mi  się!  Udało!  –  Zeskoczył  z  sanek  i  odtańczył  tryumfalny  taniec,  zakończony  w 
matczynych ramionach. 

–  Naprawdę  ci  się  udało!  –  Marisa  była  uszczęśliwiona  i  nareszcie  wolna  od 
nieprzezwycięŜonego strachu. – Byłeś wspaniały! 

– A nie mówiłem? – Mack uśmiechnął się z wyŜszością. 

Jest taki dumny, jakby był jego ojcem, pomyślała niechcący Marisa i nagle zrobiło jej się Ŝal tych 
lat, które spędzili z dala od siebie, i dzieci, które przez ten czas mogłyby się im urodzić. Szybko 
jednak  doszła  do  wniosku,  Ŝe  zamiast  Ŝałować  tego,  czego  i  tak  nie  da  się  zmienić,  będzie  się 
raczej  cieszyła  tym  świątecznym  dniem,  który  przecieŜ  jeszcze  się  nie  zakończył.  Patrzyła,  jak 
Mack  udziela  Nicky'emu  kolejnych  wskazówek,  a  serce  jej  wzbierało  miłością  i  nadzieją. 
Wiedziała,  Ŝe  nie  zachowywałby  się  w  ten  sposób,  gdyby  szczerze  nie  polubił  jej synka.  Miała 
nadzieję,  Ŝe  chłopiec  naprawdę  stał  się  dla  Macka  kimś  waŜnym  i  Ŝe  moŜe  czeka  ich  jeszcze 
wiele szczęśliwych wspólnych świąt. 

– Ten dzieciak ma prawdziwy talent – zachwycał się Mack, patrząc, jak Nicky wciąga sanki pod 
górę.  –  CóŜ  za  instynkt!  ZauwaŜyłaś,  Ŝe  ślady  sanek  są  głębokie?  Słońce  przygrzało  i  śnieg 
zaczął topnieć. 

Marisa  dopiero  teraz  zwróciła  uwagę  na  coraz  głośniejsze  kapanie.  Spadające  z  gałęzi  drzew 
krople  ogłaszały  światu  podzwonne  dla  spokoju  ukrywającej  się  w  górach  Marisy.  Chcąc,  nie 
chcąc  musiała  pogodzić  się  z  tym,  Ŝe  wkrótce  rzeczywistość  zapuka  do  drzwi  jej  górskiego 
domu. 

background image

–  Teraz  chyba  uda  ci  się  uruchomić  dŜipa  –  powiedziała,  z  trudem  poruszając  wyschniętymi 
nagle wargami. 

Mack spojrzał na nią, jakby nie bardzo rozumiał, o czym Marisa mówi. 

–  To  nic  pilnego.  –  Wzruszył  ramionami  i  odwrócił  się  do  małej  figurki  w  czerwonej  kurtce, 
niestrudzenie pokonującej wzniesienie. 

–  Zgłodniałam  przez  to  całe  zjeŜdŜanie  –  zakomunikowała  Marisa,  uszczęśliwiona  i  na  chwilę 
uwolniona od najgorszego ze strachów. – Pójdę przygotować świąteczny obiad. 

– Zwariowałaś? Chcesz zostawić swoje maleństwo pod moją opieką? 

–  Widzę,  Ŝe  kontakt z dorosłym  męŜczyzną  bardzo dobrze  mu  zrobił. Poza tym  mam do  ciebie 
zaufanie  –  roześmiała  się  na  widok  zdziwionej  miny  Macka.  –  Zawołam,  kiedy  uczta  będzie 
gotowa. Przygotujcie się na niespodziankę. 

Obaj panowie wrócili zziajani, z zaczerwienionymi od mrozu policzkami, ale uszczęśliwieni. 

– Pizza? – zapytał Mack, wdychając napływające z kuchni aromaty. 

– A czemu by nie? – pyszniła się Marisa. – W końcu nikt nam nie zabroni wprowadzenia nowej 
ś

wiątecznej tradycji. 

– Ale fajnie! – cieszył się Nicky. – Bardzo lubię pizzę. 

–  Najlepsza  pizza  świata  dla  księcia  ze  Wzgórza  Złamanego  Serca.  –  Marisa  niskim  ukłonem 
zaprosiła obu panów do stołu. – I przebój sezonu dla jego poddanych. 

– Z czym będzie ta pizza? – zapytał Mack. – Z wędzonym łososiem? 

– Nie przesadzaj. Zapominasz, Ŝe musiałam improwizować. 

– Jak to zjem, będziesz musiała znaleźć mi jakieś lekarstwo na Ŝołądek. 

– I kto to mówi? Facet, który rozmawiał z szalonym mordercą, celującym do niego z pistoletu? 
Reporter, który dopadł jednego z tych okrutnych dyktatorów arabskich w jego bunkrze? 

– Widzę, Ŝe interesujesz się moją pracą – powiedział Mack, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. 

– Czasami coś tam obijało mi się o uszy. – Marisa zaczerwieniła się jak piwonia. – Zabierajcie 
się do jedzenia, bo pizza ostygnie, a zimna na pewno będzie niejadalna. 

Mack tym razem darował sobie komentowanie niczym nie uzasadnionej zmiany tematu i wbrew 
wcześniejszym  protestom  rzucił  się  na  zaimprowizowaną  pizzę  jak  zgłodniały  wilk.  Zanim 
skończyli jedzenie, Nicky, zmęczony przeŜyciami świątecznego poranka, zaczął ziewać. 

– PołóŜ go spać, a ja przez ten czas pozmywam – zaproponował Mack, odsuwając od siebie pusty 
talerz. 

–  Chcesz  zmywać?  Ty?  –  zdziwiła  się  Marisa.  –  Naprawdę  potrafisz  ująć  kobietę.  Jak  nikt  na 
ś

wiecie. 

background image

– Przynajmniej próbuję – powiedział, a szeptem dodał: – Pospiesz się. 

Marisie serce podskoczyło do gardła. Nie rozumiała, jak to się dzieje, Ŝe jedno spojrzenie Macka 
potrafi ją, dojrzałą przecieŜ  kobietę, przyprawiać o rumieniec, o drŜenie serca… Poczucie winy 
wobec synka sprawiło, Ŝe zamiast się spieszyć, przeczytała  mu jeszcze bajkę i  wyszła z pokoju 
dopiero wtedy, kiedy Nicky na dobre zasnął. 

Zdziwiła  się  nieprzyjemnie,  gdy  nie  zastała  Macka  ani  w  pokoju  kominkowym,  ani  w 
wysprzątanej kuchni. Gwałtowność jej własnej reakcji bardzo ją zirytowała. 

Jeszcze  chwila  i  znów  stanę  się  jego  niewolnicą,  pomyślała.  Tylko  co  ja  mogę?  Jak  mam  się 
przeciwstawić miłości i poŜądaniu? Zupełnie nie umiem sobie z tym poradzić. 

– Gdzie byłeś? – zapytała trochę za ostro, gdy Mack chwilę później wszedł do domu. 

– Musiałem coś sprawdzić – odparł, zdejmując kurtkę. – A co? Stęskniłaś się za mną? 

–  Mogłeś  przynajmniej  coś  powiedzieć…  –  przerwała,  kiedy  zdała  sobie  sprawę,  Ŝe  gdera  jak 
nudna Ŝona. – Przepraszam, Mack. Głupio wyszło. 

–  To  mój  błąd.  –  Mack  połoŜył  ręce  na  jej  ramionach  i  delikatnie  pocałował  ją  w  ucho.  – 
Wybaczysz mi? Spragniona kobieta nie powinna czekać. 

– Za duŜo sobie wyobraŜasz, Mahoney – powiedziała, chociaŜ topniała mu w rękach jak lód pod 
dotknięciem promieni słońca. – MoŜe ja tylko chciałam z tobą porozmawiać? 

– Aha. A moŜe przeniosą wieŜę Eiffla nad wodospad Idaho. 

– Wszystko moŜliwe – mruknęła Marisa, przymykając oczy. 

– No to rozmawiaj – wyszeptał Mack. Rozpiął jej bluzkę i pieścił nabrzmiałe piersi. – Jeśli ci się 
uda – dodał, namiętnie całując usta Marisy. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

–  Wiesz,  Nicky  ma  absolutną  rację  –  powiedział  Mack,  przyglądając  się  zanurzonej  w  pianie 
Marisie.  –  To  najwspanialsze  BoŜe  Narodzenie  w  moim  Ŝyciu.  Przyznaj  się.  Naprawdę  o  mnie 
myślałaś? 

– Kiedy? 

– No, wtedy. Kiedy Nicky się zgubił. – Była trzecia nad ranem. Mack obudził się w łóŜku sam, 
więc  wybrał  się  ni  poszukiwanie  Marisy.  Znalazł  ją  w  wannie  i  uznał,  Ŝe  dla  takiego  widoku 
warto było wstać. 

–  Ach,  to…  –  Marisa  wyjęła  nogę  z  pienistej  kąpieli  i  oglądała  ją  z  takim  zainteresowaniem, 
jakby po raz pierwszy w Ŝyciu widziała podobne zjawisko. – No cóŜ, muszę przyznać, Ŝe byłam 
troszkę roztargniona. 

– Z mojego powodu? 

– Co ci jest, Mahoney? – zakpiła. – Domagasz się komplementów? Tyle razy się od tamtej pory 
kochaliśmy, Ŝe chyba powinieneś juŜ znać odpowiedź na to pytanie. 

– Jak człowieka spotyka takie szczęście, to natychmiast musi się zastanowić, czy owo szczęście 
trwać  będzie  zawsze,  czy  teŜ  zaraz  się  skończy.  –  Mack  ukląkł  obok  wanny.  Zanurzył  dłoń,  a 
potem polewał wodą nie przykryte pianą piersi Marisy. 

– Masz ochotę? – zapytała szeptem. – To wciąga ja narkotyk. 

– Zgadzam się z tobą. 

– MoŜna zapomnieć, Ŝe coś takiego nie będzie trwać wiecznie. 

– Mówisz tak, jak gdybyś był tego absolutnie pewien. 

– Chodziło mi o okoliczności. – Mokrymi palcami głaskał szyję Marisy. 

– Takie, w jakich my się znaleźliśmy? 

– Tak. 

– I o to, kim jesteśmy? I o nasze zupełnie róŜne pomysły na Ŝycie? 

– To, niestety, teŜ trzeba brać pod uwagę. 

– Jak myślisz? Co się z nami stanie? 

– Nie mam pojęcia. – Mack zwiesił głowę. 

– Biedny Mack. Fakty tak ci przesłaniają świat, Ŝe spoza nich nie widać marzeń. 

– Ostatnie dni były dla mnie jednym wielkim sennym marzeniem. Ale święta się skończyły. Jutro 

background image

pewnie odśnieŜą drogi i trzeba będzie wrócić do rzeczywistości. 

– Oczywiście. Nigdy nie twierdziłam, Ŝe do tego nie dojdzie. 

–  Powiedziałaś  to  tak  spokojnie,  jakby  nie  miało  to  dla  ciebie  Ŝadnego  znaczenia  –  zdziwił  się 
Mack. Przestraszył się, Ŝe dla Marisy ich zimowa przygoda była mniej waŜna aniŜeli dla niego. 

– Dziwisz się? – Wstała i popatrzyła z czułością na klęczącego obok wanny Macka. – A przecieŜ 
nie ma w tym nic dziwnego, Mahoney. OtóŜ ja znam fakty, o których istnieniu ty nawet nie masz 
pojęcia. 

– Jakie, na przykład? – Mack takŜe wstał. 

–  To,  co  łączy  nas  w  łóŜku,  jest  tak  piękne  i  wyjątkowe,  Ŝe  po  prostu  nie  moŜe  być 
powierzchowne. – PołoŜyła mokrą dłoń na piersi Macka. 

– Tyle to i ja wiem. 

– Dwoje myślących ludzi wszystko potrafi zorganizować. Pod warunkiem, oczywiście, Ŝe oboje 
naprawdę tego chcą. 

– To takŜe wiem. Przynajmniej teoretycznie. 

– No dobrze, cwaniaku. A czy wiesz, Ŝe się w tobie zakochałam? 

– No cóŜ – wydusił Mack. – Tę moŜliwość teŜ juŜ rozwaŜałem. 

– Kłamczuch. – Marisa pochyliła się i pocałowała go dokładnie w tym miejscu, gdzie biło jego 
serce.  –  ZałoŜę  się,  Ŝe  nie  zastanawiałeś'  się  nad  tym.  Bałeś'  się  wniosków.  Za  to  ja  wszystko 
dokładnie  przemyślałam  i  wiem  na  pewno,  Ŝe  bardzo  cię  kocham.  Nigdy  nie  przestałam  cię 
kochać – mówiła, nie przestając go całować. – Do szaleństwa. Na zawsze. 

– Nie wiem, co mam powiedzieć… – Mack był zarówno przestraszony, jak i uszczęśliwiony. 

–  Zamknij  się,  Mahoney  –  przerwała  mu,  składając  kolejny  pocałunek  na  jego  wargach.  –  Bo 
wszystko  popsujesz.  Jeśli  naprawdę  coś  między  nami  kiełkuje,  to  pozwól  temu  urosnąć.  Nie 
podlewaj maleństwa trującym jadem realizmu. Potem zastanowimy się, co z tym fantem zrobić. 

Mack zupełnie oniemiał. Bliskość nagiej kobiety, jej szczerość sprawiły, Ŝe nie miał sił opierać 
się  dłuŜej.  Wszedł  do  wanny  i  mocno  przytulił  Marisę  do  siebie.  Tak  jak  stał,  w  spodniach  od 
dresu, usiadł w pełnej wody wannie i posadził ją sobie na kolanach. 

–  Jesteś  kompletnym  wariatem,  wiesz?  –  śmiała  się  Marisa,  zajęta  zdejmowaniem  jego 
nasiąkniętych wodą spodni. 

– Skoro ty kochasz wariata, to mnie moje szaleństwo zupełnie nie przeszkadza. 

 

 

 

background image

– Czy moja mamusia jest teraz twoją narzeczoną? 

– Nicky! – Marisa o mało nie udławiła się sokiem pomarańczowym. 

– Znów cię całował. Widziałem. – Nicky puścił do Macka oko, jak męŜczyzna do męŜczyzny. – 
No to jak? Jest czy nie jest? 

– No wiesz, chyba moŜna by to tak nazwać. – Jak na nieustraszonego, doświadczonego reportera, 
który  przywykł  z  zimną  krwią,  stawiać  czoło  najtrudniejszym  sytuacjo,  Mack  był  bardzo 
roztrzęsiony. 

– Jeden mój kolega mówi, Ŝe to jest właśnie to, co robią mamusie i tatusiowie – perorował Nicky, 
nie zwracając uwagi na czerwoną ze wstydu twarz matki. – Czy to prawda, Mack? 

– No… raczej tak. – Mackowi nie udało się opanować uśmiechu. 

– To jak, czy teraz juŜ będziesz moim tatusiem? 

– Uspokój się, Nicky. – Marisa w końcu odzyskała głos. – To nie są sprawy, jakimi powinni się 
zajmować  mali  chłopcy.  Przeproś  Macka  i  idź  umyć  zęby.  Potem  moŜesz  pooglądać  bajki.  Ale 
tylko przez pół godziny. 

– Powiedz, mamusiu. Będzie? 

– Nicholas! – ostrzegła do Marisa. 

– Dobrze, juŜ dobrze. – Chłopczyk zsunął się z krzesła i wyszedł z kuchni, mrucząc pod nosem 
coś  o  dorosłych,  którzy  najwaŜniejsze  pytania  zawsze  pozostawiają  bez  odpowiedzi.  Marisa 
włoŜyła do zlewu zebrane ze stołu naczynia, ale nawet ich nie spłukała. 

– Przepraszam cię – wyjąkała, chowając twarz w dłoniach. 

Mack podszedł do niej, objął i mocno do siebie przytulił. 

– Muszę przyznać, Ŝe po raz pierwszy w Ŝyciu dostałem nosie od pięcioletniego człowieka. Nie 
jest to wcale przyjemne. 

– Tak mi wstyd! 

– Nicky zachował się po rycersku. 

–  Jemu  nie  chodzi  o  mnie.  Mógłbyś  mnie  całować  do  końca  świata  i  wcale  by  się  tym  nie 
przejął… 

– Skoro tak mówisz, to spróbuję. – Delikatnie pocałował ją w szyję. 

– On pragnie mieć ojca. Przepraszam cię, ale naprawdę nic na to nie mogę poradzić. 

– A nie przyszło ci do głowy, Ŝe nie masz mnie za co przepraszać? – zapytał cicho. 

– Naprawdę? – Odwróciła się do niego pełna nadziei. 

background image

–  Sam  się  nad  tym  zastanawiałem.  –  Pogłaskał  Marisę  po  policzku.  –  Miałbym  z  tego  nieliche 
korzyści.  Jesteśmy  chyba  dość  rozsądni,  Ŝeby  jakoś  pogodzić  naszą  pracę  zawodową  z  Ŝyciem 
rodzinnym.  Tylko  Ŝe  ja,  jak  wiesz,  nie  mam  wiele  do  zaofiarowania.  MoŜe  lepiej  zastanów  się 
jeszcze… 

– Przez dziesięć lat się zastanawiam. 

– No właśnie. – Znów ją pocałował. – Tym razem powinno nam się udać. 

– Kocham cię, Mack – wyszeptała przez łzy, tuląc się do niego z całej siły. 

ChociaŜ  tego  nie  powiedział,  Marisa  była  pewna,  Ŝe  jemu  takŜe  na  niej  zaleŜy.  Wiedziała,  Ŝe 
Ŝ

aden  męŜczyzna  na  świecie  nie  potrafiłby  okazać  podobnej  czułości  kobiecie,  która  jest  mu 

zupełnie  obojętna.  Obserwowała  teŜ  bliŜszą  z  kaŜdym  dniem  zaŜyłość  pomiędzy  Mackiem  i 
Nickym. To, Ŝe Mack przyznał się do rozwaŜań o wspólnym Ŝyciu rodzinnym, było z jego strony 
ogromnym krokiem naprzód. Marisa czuła, Ŝe jeśli tylko okaŜe cierpliwość, to wreszcie usłyszy 
słowa, których tak bardzo jej brakowało. Na razie była po prostu szczęśliwa. 

– Wiedziałam – powiedziała, tuląc się do Macka – Ŝe kiedy zobaczysz, czym dla mnie jest Nicky, 
to zrozumiesz i pomoŜesz mi. 

– W czym ci mam pomóc? 

– Uchronić mojego synka przed aferą związaną z doktorem Morrisem. – Marisa otarła wierzchem 
dłoni zwilgotniałe oczy. – Nie moŜesz się teraz zajmować tamtą sprawą. Wierzę, Ŝe nie zrobisz 
niczego kosztem Nicky'ego. 

– Mariso. – Mack odsunął ją od siebie. – Tego nie mogę ci obiecać. 

– Coś ty powiedział? – Trudno jej było zrozumieć słowa Macka. – Jak mogłeś w ogóle pomyśleć 
coś  podobnego?  Jak  to  moŜliwe,  Ŝe  jesteś  taki  czuły  i  opiekuńczy  dla  mnie  i  mojego  syna,  a 
mimo to zamierzasz kontynuować coś, co nam obojgu wyrządzi niewyobraŜalną krzywdę? 

– Taka jest moja praca. Nie mogę jej mieszać z Ŝyciem prywatnym. 

– Własnym uszom nie wierzę! – Marisa uwolniła się z uścisku. – Po tym wszystkim. 

– A więc dlatego to zrobiłaś! Tego się właśnie obawiałem. 

– Nie rozumiem, o co ci chodzi. 

– Nie udawaj. To nie w twoim stylu, Mariso. 

– Czego mam nie udawać? MoŜesz mi wytłumaczyć? 

– Czy dlatego poszłaś ze mną do łóŜka? – Mack uśmiechnął się gorzko. – Sama mi powiedziałaś, 
Ŝ

e dla swojego dziecka zrobisz wszystko. Powinienem był się domyślić, Ŝe nie rzucasz słów na 

wiatr. Nie miałem jednak pojęcia, do jakich poświęceń zdolna jest matczyna miłość. 

– To jakaś bzdura! Chyba powiedziałeś to złośliwie. Wiesz przecieŜ, co do ciebie czuję… 

– Wiem, Ŝe masz talent, jesteś aktorką i zrozpaczoną matką. A tonący brzytwy się chwyta. 

background image

– Ty chyba sam nie wiesz, co wygadujesz! Zawsze twierdziłeś, Ŝe moje aktorstwo nie jest warte 
złamanego  grosza,  a  teraz  nagle  uwaŜasz  mnie  za  gwiazdę?  Zastanów  się,  Mahoney.  Zawsze 
byłam wobec ciebie uczciwa i taka pozostałam. Nawet głupiec by się na tym poznał! 

– Rozumiem  oczywiście, Ŝe było ci przyjemnie.  Dałaś się ponieść wspomnieniom… Na pewno 
przyszła  ci  do  głowy  myśl  o  tym,  Ŝe  pójście  ze  mną  do  łóŜka  to  najlepszy  sposób  nakłonienia 
mnie  do  współpracy.  PrzecieŜ  ani  przez  chwilę  nie  ukrywałem  przed  tobą,  Ŝe  wciąŜ  mnie 
podniecasz. Chciałaś mnie przekonać, Ŝebym ukręcił łeb całej sprawie, powiedział moim szefom, 
Ŝ

e nie udało mi się ciebie odnaleźć, i abym pomógł ci w ogóle uciec z kraju. 

–  MoŜe  w  pierwszej  chwili  rzeczywiście  o  czymś  takim  pomyślałam  –  przyznała  Marisa  po 
chwili  zastanowienia.  –  Ale  powinieneś  wiedzieć,  Ŝe  nigdy  bym  cię  w  ten  sposób  nie 
wykorzystała.  Nawet  gdybym  istotnie  tak  rozpaczliwie  potrzebowała  twojej  pomocy,  to  od 
myślenia o podobnej metodzie do jej realizacji wciąŜ jeszcze pozostaje daleka droga. 

–  Nie  uwaŜasz,  Ŝe  przedstawiona  przez  ciebie  argumentacja  jest  bardzo  przekonująca?  Dla 
ciebie! 

– Przestań mnie obraŜać – wycedziła Marisa przez zaciśnięte zęby. – Sądziłam, Ŝe udało nam się 
w końcu osiągnąć pewien stopień porozumienia. Widzę, Ŝe znów się pomyliłam. 

– Nie wiem, czy się pomyliłaś, czy nie. Jedno natomiast wiem na pewno. Jeśli zdecydujemy się 
pozostać razem, będziesz musiała mi zaufać i pozwolić poprowadzić sprawę doktora Morrisa w 
taki sposób, jaki ja uznam za właściwy. 

– Bardzo duŜo ode mnie wymagasz. Obawiam się, Ŝe zbyt wiele. 

– Wobec tego nie mamy ze sobą aŜ tyle wspólnego, jak nam się wydawało – westchnął Mack. – 
Ś

wiąteczne sny i tanie błyskotki tracą blask w świetle zwykłego dnia. 

– O, nie. Na pewno nie masz racji! – Marisę dotkliwie zabolały jego słowa. – Chyba Ŝe… Chyba 
Ŝ

e wszystko, co mówisz, wynika ze strachu. 

– A czegóŜ miałbym się bać? 

–  Przekonania  się  o  tym,  iŜ  twój  czarno-biały  świat  ma  takŜe  odcienie  szarości  i  Ŝe  w  tych 
obszarach nie mają zastosowania reguły Mahoneya. 

– Powtarzaj to sobie, skarbie, jak najczęściej. – Mack uśmiechnął się krzywo. – MoŜe pewnego 
dnia sama w to uwierzysz. Ja idę po dŜipa. 

–  Wszystko  jasne,  Mahoney.  Tobie  wolno  zadawać  trudne  pytania,  ale  mnie  takiego  prawa 
odmawiasz. I kto tu ucieka, co? 

– Daj spokój, Mariso. Ja po prostu chcę przyprowadzić swój samochód. Ciekaw jestem tylko, czy 
po powrocie jeszcze cię tu zastanę. – Wyszedł, trzasnąwszy drzwiami, a Marisa stała oniemiała, 
kompletnie zaskoczona nieoczekiwanym rozwojem wydarzeń. 

Czy  to  moŜliwe,  Ŝe  Mack  jest  taki  tępy?  myślała  zrozpaczona.  Nie  rozumiem,  jak  on  moŜe  w 
jednym  zdaniu  niemal  się  oświadczyć,  a  zaraz  w  następnym  wypierać  się  wszystkiego,  co  się 

background image

przez  ostatnie  dwa  dni  pomiędzy  nami  wydarzyło.  To  wariat.  Zupełnie  niepoczytalny  facet. 
Maniak, który tylko po to Ŝyje, Ŝeby dręczyć kaŜdego, kto spróbuje się do niego zbliŜyć. A mimo 
to  ja  go  kocham!  Kocham  go  z  całego  serca.  Nie  wiem,  jak  mam  go  o  tym  przekonać.  Jak  mu 
wytłumaczyć, Ŝe jego wątpliwości i wszystkie te oskarŜenia są całkowicie bezpodstawne? Nawet 
nie mam się kogo poradzić. 

Marisa  podniosła  słuchawkę  telefonu.  Sama  nie  wiedziała,  czyj  numer  chciałaby  wykręcić. 
Zresztą  nie było to wcale waŜne, bo telefon i tak  milczał. Rzuciła słuchawkę na  widełki. Teraz 
juŜ  naprawdę  znikąd  nie  mogła  oczekiwać  pomocy.  Musiała  sama  poradzić  sobie  ze  swoim 
problemem i znaleźć jakieś rozwiązanie. 

Weszła do pokoju. W mdłym świetle poranka ogromny świerk nie wyglądał tak imponująco jak 
poprzedniego  dnia.  Nie  spełnił  pokładanych  w  nim  nadziei  ani  Ŝyczeń,  których  tyle 
wypowiedziano  przed  i  w  czasie  BoŜego  Narodzenia.  Marisa  zdjęła  z  gałęzi  jedną  serwetkę, 
potem drugą, trzecią… 

No cóŜ, święta mamy za sobą, westchnęła. Trzeba rozebrać tę choinkę i wreszcie stąd wyjechać. 
Nawet  nie  wiem,  dokąd.  Zresztą  nie  jest  to  teraz  najwaŜniejsze.  Przed  wyjazdem  musimy 
uporządkować dom. 

– Nicky – powiedziała do oglądającego kreskówki chłopca. – Chodź, synku, pomoŜesz mamusi. 

– Kiedy wróci Mack? 

– Nie wiem, kochanie. Pewnie niedługo. 

Marisa i Nicky całe przedpołudnie poświęcili na rozbieranie choinki i sprzątanie domu. Pozostałe 
ze  świąt  ciasteczka  dali  ptakom,  ale  na  wyrzucenie  do  śmieci  papierowych  ozdób  Marisa  po 
prostu nie  mogła się zdobyć. Zapakowała je w kartonowe pudełko tak  troskliwie, jakby  to  były 
najstarsze na świecie  okazy  kruchej chińskiej porcelany.  Potem przejrzała zawartość  kredensu  i 
spisała na kartce, co trzeba kupić, Ŝeby uzupełnić nadwątlone zapasy. 

– Mamusiu… – zaczął Nicky, któremu przypadło w udziale składanie wypranych i wysuszonych 
ręczników. – To, co powiedziałem przy śniadaniu… No, wiesz… Czy on jest na mnie zły? Ale 
chyba nie wyjedzie bez poŜegnania, co? 

–  Oczywiście,  Ŝe  nie!  –  Marisa  odłoŜyła  długopis  i  przytuliła  synka  do  siebie.  –  Myślę,  Ŝe 
wygrzebanie dŜipa z zaspy sprawiło mu  więcej kłopotu, niŜ się spodziewał. Na pewno wkrótce 
wróci. A jeśli nie, to ubierzemy się i pójdziemy sprawdzić, czy nie trzeba mu pomóc. 

– Dobrze. Czy jak Mack wróci, to pozwolisz nam ulepić bałwana? 

– Posłuchaj, synku. – Marisa nachmurzyła się. Od początku obawiała się, Ŝe Nicky zbytnio się do 
Macka przywiąŜe i, jak się okazało, miała rację. – Mack nie był zły z powodu twoich pytań, ale 
jedno  musisz  zrozumieć.  Znamy  go  bardzo  któtko  i  nie  wolno  nam  angaŜować  go  w  nasze 
sprawy. 

– Ale ty go lubisz, prawda, mamusiu? 

– Tak. Bardzo go lubię – przyznała. – Cieszę się, Ŝe zaprzyjaźniłeś się z Mackiem. Tylko proszę 

background image

cię,  nie  licz  na  nic  więcej.  Przynajmniej  jeszcze  nie  teraz,  kochanie.  Jeśli  mnie  nie  posłuchasz, 
będziesz potem bardzo smutny. 

– Czy tobie teŜ będzie smutno? – zapytał chłopiec, przytulając jasną główkę do matczynej ręki. 

–  Tak,  mnie  teŜ  będzie  smutno  –  odrzekła  Marisa,  z  trudem  wydobywając  z  siebie  słowa.  – 
Niedługo  stąd  wyjdziemy,  synku.  Musimy  poczekać.  Czas  pokaŜe,  co  z  tego  wszystkiego 
wyniknie. 

– Wracamy do domu? – ucieszył się chłopiec. – pokaŜę Gwen, co dostałem od Mikołaja. 

–  JuŜ  niedługo,  skarbie.  Ja  teŜ  się  za  nią  stęskniłam,  ale  nie  zdecydowałam  jeszcze,  dokąd 
pojedziemy. MoŜe zrobimy sobie bardzo długie wakacje. Chciałbyś? 

– Dobrze,  mamusiu. – Błękitne oczka z ufnością wpatrywały  się w  Marisę. – A czy będę  mógł 
zabrać ze sobą sanki? 

– Oczywiście. Nawet gdybyśmy je mieli umocować na dachu samochodu! 

– Dobra – ucieszył się Nicky. – To ja pójdę sobie porysować. 

– Dobrze, kochanie. Dziękuję ci za pomoc. 

Nicky  zniknął  w  duŜym  pokoju,  a  Marisa  sporządziła  kompletną  listę  zakupów.  Ogromna  ilość 
drobnych czynności, które naleŜało wykonać przed opuszczeniem domu wuja Paula, na jakiś czas 
oderwała  jej  myśli  od  Macka.  Za  to  niewinne  pytania  synka  ponownie  wprowadziły  ją  w  stan 
nerwowego napięcia. 

Nastawiła wodę na herbatę, usiadła na krześle i próbowała logicznie myśleć. 

Jestem w  końcu rozsądną kobietą, tłumaczyła sobie. To znaczy, będę  rozsądna,  jeśli uda mi się 
myśleć o tym wszystkim bez emocji. MoŜe rzeczywiście za duŜo od Macka wymagam? MoŜe nie 
powinnam Ŝądać, Ŝeby z mojego powodu zamknął sprawę doktora Morrisa? Gdyby pozwolił na 
taką niesprawiedliwość, to pewnie ja sama w końcu przestałabym go szanować. Jeśli Mack uzna 
jakiś  temat  za  waŜny,  to  drąŜy  go  do  końca.  Do  głowy  mu  nie  przyjdzie,  Ŝe  igra  z 
niebezpieczeństwem, Ŝe sprawia przykrość ludziom i krzywdzi samego siebie. Tyle o nim wiem 
na pewno i za to go kocham. Nie mogę wymagać, aby dla mnie i dla Nicky'ego zmienił siebie i 
swój sposób postępowania. A jednak tego właśnie od Macka zaŜądałam. Chciałam ułatwić sobie 
Ŝ

ycie, choć wiem, Ŝe to niemoŜliwe. 

Wstała, zalała wrzątkiem torebkę herbaty i znów się zamyśliła. 

Kiedy  rozsądny  człowiek  znajdzie  się  w  trudnej  sytuacji,  usiłuje  szukać  kompromisu, 
wytłumaczyła  sobie.  Więc  ja  teŜ  spróbuję  poszukać.  Najpierw  fakty.  Kocham  Macka,  to  po 
pierwsze,  i  chcę,  Ŝeby  ze  mną  został,  to  po  drugie.  Nie,  nie.  Po  pierwsze,  muszę  chronić 
Nicky'ego.  W  kaŜdym  razie  Mack  obiecał  przeprowadzić  ze  mną  wywiad  w  taki  sposób,  Ŝeby 
widzowie poznali moją wersję tej historii. To nie jest takie straszne. Nie pierwszy raz prasa, radio 
i  telewizja  wyŜywają  się  na  mnie.  Ale  za  to  po  raz  pierwszy  prowadzący  ze  mną  wywiad 
dziennikarz będzie moim sprzymierzeńcem. Prawda jest taka, Ŝe ja i Nicky takŜe padliśmy ofiarą 
doktora Morrisa. Bardzo mi się przyda poparcie wzruszonych widzów. 

background image

Czy temu podołam? Czy aby na pewno się nie załamię? To przecieŜ ryzykowna gra. Nic nie stoi 
na  przeszkodzie,  Ŝebyśmy  pojechali  do  Monaco.  Tam  Nicky'emu  nie  zagroŜą  Ŝadne  kruczki 
prawne cwanych adwokatów. Nie jestem biedna. MoŜemy zostać w Europie tak długo, jak długo 
będzie trzeba. Nawet jeśli zrujnuję sobie przez to karierę. Niestety, Mack ma rację. Uciekanie od 
problemów  nie  jest  Ŝadnym  rozwiązaniem.  Wreszcie  się  tego  nauczyłam,  choć  przyswojenie 
sobie tej wiedzy zajęło mi całe dziesięć lat. 

Marisa małymi łykami popijała gorącą herbatę. Dojrzewała do podjęcia Ŝyciowej decyzji. 

Jeśli naprawdę kocham Macka, to muszę mu zaufać, postanowiła w końcu. Muszę uwierzyć, Ŝe 
bezpiecznie  przeprowadzi  mnie  i  Nicky'ego  przez  rafy  i  dotrzemy  do  najspokojniejszego  z 
istniejących na świecie portów. Boję się strasznie, ale jeśli on mnie nie opuści, jeśli będzie mnie 
kochał, to nie ma takiej rzeczy, z którą bym sobie nie poradziła. Pozostało mi tylko przekonać o 
tym Macka. 

Chwilę  później  usłyszała  wycie  terenowego  samochodu.  Podbiegła  do  okna.  Mack  zaparkował 
wiśniowego dŜipa tuŜ przy wjeździe do garaŜu. 

Marisa  sprawdziła,  co  robi  Nicky.  PoniewaŜ  wciąŜ  był  zajęty  rysowaniem,  ubrała  się  i  wyszła 
przed dom. Chciała jak najszybciej powiadomić Macka o swojej decyzji. Modliła się tylko, Ŝeby 
zechciał wysłuchać i zrozumieć jej racje. 

Ś

nieg topniał. Gdzieniegdzie widać juŜ było gołą ziemię. Nawet samochód Gwen ze zwykłymi, 

letnimi oponami bez trudu mógł pokonać górskie drogi i dowieźć ich bezpiecznie da domu. 

A moŜe Mack zechce tu jeszcze kilka dni zostać? pomyślała Marisa i zaczerwieniła się na myśl o 
kolejnej nie przespanej nocy. MoŜe będzie chciał porozmawiać ze mną, zaplanować strategię? 

Zasapana dobiegła wreszcie do dŜipa. Wokoło nie było nikogo. 

– Mack? – zawołała. 

Brama  do  garaŜu  była  zamknięta  i  nic  nie  wskazywało  na  to,  Ŝeby  ktokolwiek  wchodził  do 
ś

rodka w ciągu kilku ostatnich dni. Otaczający dom las takŜe był cichy. Marisa rozglądała się na 

prawo  i  lewo.  Pomyślała  juŜ,  Ŝe  Mack  wszedł  niepostrzeŜenie  do  domu,  gdy  ona  obserwowała 
Nicky'ego,  kiedy  usłyszała  głos.  Przyduszony  i  niewyraźny,  ale  na  pewno  był  to  glos  Macka. 
Marisa nie wiedziała, czy zdziwaczał i mówi do siebie, czy teŜ wciąŜ tak się na nią wścieka, Ŝe 
klnie na osobności. Zaciekawiona i trochę zdenerwowana poszła w kierunku, z którego ten głos 
dochodził. 

–  PrzecieŜ  ci  mówię.  Dlaczego  mnie  nie  słuchasz,  Tom?  –  Mack  opierał  się  plecami  o  ścianę 
garaŜu. Jedną ręką wymachiwał w stronę kępy drzew, a drugą przytrzymywał przy uchu maleńki 
telefon  komórkowy.  Najwyraźniej  gorączkowo coś komuś tłumaczył. –  Nic  mnie nie obchodzi, 
co  powie  dyrekcja!  JuŜ  ci  mówiłem,  Ŝe  przeprowadzę  z  Marisą  Rourke  wywiad  w  taki  sposób, 
jaki  ja  uznam  za  właściwy.  Dostaną  to,  na  czym  im  zaleŜy,  ale  dopiero  wtedy,  kiedy  wszystko 
będzie gotowe. Ani sekundy wcześniej. Jasne? 

Myśli  jak  błyskawice  przelatywały  przez  głowę  oniemiałej  Marisy.  Dopiero  po  chwili 
zrozumiała,  co  się  naprawdę  obok  niej  dzieje.  Ten  zakłamany,  zdradliwy  łowca  sensacji  przez 
cały czas był w kontakcie ze swoją obrzydliwą stacją telewizyjną! 

background image

Zanim  zdąŜyła pomyśleć,  juŜ znalazła się obok  Macka.  Wyrwała  mu  z ręki telefon i rzuciła  go 
daleko, w porastające zbocze zarośla. 

– Co jest, do cholery? – Mack odwrócił się do niej. 

– Jak mogłeś!? – Marisa czuła się zdradzona i oszukana. 

– To nie to, co myślisz – powiedział spokojnie Mack, choć policzki nagle mu poczerwieniały. 

–  Myślę,  Ŝe  jesteś  najwstrętniejszym  typem  reportera,  jaki  chodzi  po  świecie,  i  strzelasz  bez 
ostrzeŜenia do wszystkich, którzy staną ci na drodze – mówiła Marisa zimnym głosem. – Łowca 
tanich sensacji o naturze grzechotnika! 

– Mariso, dosyć! 

–  Mam  do  ciebie  prośbę,  Mahoney.  –  Oczy  Marisy  ciskały  błyskawice.  –  Wynoś  się  stąd. 
Natychmiast. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

– Nic a nic się nie zmieniłaś. Kiedy tylko  znajdziesz  się trudnej sytuacji, zaraz podwijasz ogon 
pod siebie i uciekasz. 

Marisa  podniosła  głowę  znad  walizki,  do  której  pakowała  ranka  Nicky'ego.  Mack  stał  w 
drzwiach sypialni jej syna. 

Kurtkę  miał  rozpiętą,  a  na  kolanach  dŜinsów  widać  było  mokre  plamy.  Musiał  włoŜyć  trochę 
wysiłku w odnalezienie telefonu komórkowego, który znów trzymał w dłoni. 

– Jeszcze tu jesteś, Mahoney? – zapytała Marisa. – Radzę ci milczeć. 

Starannie  złoŜyła  kolejną  piŜamkę  Nicky'ego  i  wpakowała  ją  do  walizki.  Doskonale  wiedziała, 
czuła, Ŝe Mack ani na chwilę nie spuszcza z niej oka. Całą siłą woli zmusiła się do opanowania. 
Nie chciała, Ŝeby zauwaŜył, jak trzęsą jej się ręce albo, co gorsza, jak płacze. 

– MoŜe pozwolisz mi wytłumaczyć – powiedział Mack tak cicho, Ŝe ledwie go usłyszała. 

– Jest tylko jedna rzecz, jaką powinieneś zrobić, Mahoney. Wynieś z domu tę przeklętą choinkę. 
Najlepiej ją spal. 

– Posłuchaj, Mariso… 

– PoniewaŜ nie masz ze sobą Ŝadnego bagaŜu, chyba zdąŜysz się stąd wynieść w ciągu godziny. 
Ten hotel zaraz zamykają. 

– Uspokój się, do jasnej cholery! – Mack wszedł do pokoju i połoŜył telefon na łóŜku Nicky'eg'o. 
– Trochę zbyt pochopnie wyciągasz wnioski. 

–  Ja  tylko  naśladuję  ciebie.  Ty  takŜe  lepiej  ode  mnie  wiedziałeś,  dlaczego  poszłam  z  tobą  do 
łóŜka  –  odrzekła  Marisa  z  furią  w  głosie.  –  Zgodnie  z  twoją  teorią,  gotowa  jestem  zrobić 
wszystko,  Ŝeby  ratować  swego  syna.  Zdecydowałam  się  nawet  na  prostytucję  i  kłamałam 
mówiąc, Ŝe cię kocham. 

– PrzecieŜ tak właśnie było. 

–  Nigdy  cię  nie  okłamałam!  ChociaŜ  właściwie  nawet  nie  powinnam  ci  odpowiadać!  Nie 
zasługujesz  na  to!  Przespałeś  się  z  gwiazdą  filmową  tylko  po  to,  Ŝeby  skłonić  ją  do  zwierzeń  i 
dostać wreszcie swój wymarzony kontrakt. 

– Wykręcasz kota ogonem. 

–  Tak  ci  się  wydaje?  Chcesz  powiedzieć,  Ŝe  tych  kilka  dni  spędzonych  w  moim  domu  nie 
pomogło  ci  w  naświetleniu  tematu?  śe  nie  zdobyłeś  Ŝadnych  pikantnych  szczegółów  do  swego 
programu? Ciekawa jestem, czy powiesz telewidzom, jakie pieszczoty najbardziej… 

– Mariso! – zawołał Mack. – Przestań juŜ! Bardzo cię proszę. 

background image

– Zachowaj tę swoją pozę wzniosłego idealisty na lepszą okazję, Mahoney! Mam dosyć ciebie i 
twoich  zasad!  Poświęcisz  wszystko,  w  co  wierzysz  i  co  kochasz,  w  imię  wysokiego  wskaźnika 
oglądalności! I kto z nas niŜej upadł, Mahoney? Mnie nie musisz na to pytanie odpowiadać. 

– Przysięgam ci, Ŝe nie przekazywałem Tomowi Ŝadnych informacji. 

–  Rozmawiałeś  z  Tomem  Powellem?  Z  twoim  producentem?  Teraz  juŜ  się  nie  dziwię,  Ŝe  nie 
chciałeś mi pomóc. Przez cały czas byłeś z nim w kontakcie! 

– Częściowo. 

– Co to znaczy „częściowo”? – Marisa wrzuciła resztę rzeczy Nicky'ego jak popadło do walizki i 
zatrzasnęła wieko. 

– To znaczy, Ŝe opowiadałem mu róŜne głupoty, naprowadzałem go na fałszywy trop, Ŝeby choć 
trochę zyskać na czasie. Sam chcę zdecydować o tym, jak zostanie zaprezentowany ten temat… 

– Tak samo jak zdecydowałeś o kształcie tamtego programu Jackie Horton. 

–  Posłuchasz  mnie  wreszcie,  kobieto?  –  wybuchnął  Mack.  Chwycił  Marisę  za  ramiona  i 
gwałtownie nią potrząsnął. – Tamta rozmowa potoczyła się inaczej, niŜ przewidywałem. Właśnie 
dlatego  trzymałem  Toma  na  dystans  od  tej  sprawy.  Chciałem  najpierw  sprawdzić,  co  się 
pomiędzy nami wydarzyło. 

– Bardzo elegancko mnie okłamujesz. – Marisa czuła, Ŝe za chwilę się rozpłacze. – I pomyśleć, 
Ŝ

e zdecydowałam się udzielić ci wywiadu. Byłam taka pewna, Ŝe zachowasz się uczciwie wobec 

mnie i Nicky'ego. AleŜ ze mnie idiotka! 

– Naprawdę? Udzielisz mi wywiadu? 

– Tak – odrzekła z goryczą. Uwolniła się z uścisku i odsunęła się od Macka. – Skoro cię kocham, 
to  muszę  przyjąć  cię  takim,  jaki  jesteś.  Nie  mogę  oczekiwać  od  ciebie,  Ŝe  zrezygnujesz  z 
waŜnego tematu tylko dlatego, Ŝe jego kontynuacja moŜe zrobić nieodwracalną krzywdę mnie i 
mojemu synowi! Postanowiłam, Ŝe dowiesz się prawdy! 

– Co to za prawda? 

–  Miałeś  rację  –  zaczęła  Marisa.  –  Pięć  lat  temu  państwo  Latimore  zapłacili  doktorowi  Franco 
Morrisowi niebotyczną sumę za dostarczenie białego niemowlęcia płci męskiej. 

– A więc kłamałaś, kiedy przysięgałaś, Ŝe jesteś niewinna – stwierdził ponuro Mack. 

– Akurat ty, który tak mnie zawiodłeś, nie masz prawa robić mi z tego powodu wyrzutów. Gdyby 
chodziło o moje dziecko, okłamałabym samego Boga. 

– Tak naprawdę, to nie jest twoje dziecko. 

– Nicky jest moim synem – wyszeptała Marisa pobladłymi wargami. Chwyciła się za serce, jakby 
bała się, Ŝe ono za chwilę pęknie. – Ja nie wiedziałam o tym, co Victor zrobił. 

– Kolejne kłamstwa w niczym ci nie pomogą – zirytował się Mack. 

background image

– Ja nie kłamię, Mahoney! To Victor załatwiał adopcję. Nazwisko doktora Morrisa usłyszałam po 
raz pierwszy w czasie tamtego koszmarnego programu Jackie Horton. 

– Więc skąd się dowiedziałaś? 

– Po tym, jak ta jakaś Elsie z Luizjany oświadczyła, Ŝe to ona urodziła Nicky'ego, przeszukałam 
rzeczy Victora, które od wypadku leŜały zapakowane w walizce. Niczego nie znalazłam. Nawet 
przede mną to ukrył. Wszystkie dokumenty i kwity przykleił taśmą pod blatem biurka w swoim 
gabinecie. – Marisa usiadła na łóŜku. 

– I wtedy uciekłaś w góry? 

– Nie miałam innego wyjścia. Nie wiedziałam, co zrobił Victor, ale uczynił to z mojego powodu. 

– Nie rozumiem. 

–  Nie  kochałam  go.  –  Marisa  popatrzyła  na  Macka.  –  Ani  na  chwilę  nie  mogłam  zapomnieć  o 
tobie. 

– Och, moja kochana… – Mack przykucnął obok łóŜka i wziął ją za ręce. 

– Byłam bardzo samotna, a Victor się o mnie troszczył. – Marisa zacisnęła palce na dłoni Macka. 
– Musisz to zrozumieć. Victor był dobrym człowiekiem i naprawdę mi na nim zaleŜało. Miałam 
nadzieję,  Ŝe  to  wystarczy.  Niestety,  on  doskonale  wiedział,  Ŝe  jest  we  mnie  jakaś  cząstka,  do 
której nigdy nie będzie miał dostępu, bo naleŜy do kogoś innego. Do ciebie. Bardzo go to gryzło. 

– Nie moŜesz obwiniać siebie za to, co czuł twój mąŜ. 

– Próbowałam zrozumieć jego zazdrość i chęć posiadania mnie na własność. – Gorące łzy Marisy 
zrosiły  złączone  dłonie  jej  i  Macka.  –  Mój  mąŜ  uwaŜał,  Ŝe  gdybyśmy  mieli  dziecko,  to 
połączyłaby nas więź, której przedtem w naszym małŜeństwie nie było. Przez wiele lat nic z tego 
nie  wychodziło,  a  kiedy  okazało  się,  Ŝe  to  on  ma  kłopoty,  o  mało  nie  oszalał.  Postanowiliśmy 
adoptować  dziecko.  Dobrze  wiesz,  Ŝe  w  normalnym  trybie  bardzo  długo  trzeba  czekać  na 
adopcję. Victor nie miał czasu. Dlatego skontaktował się z doktorem Morrisem. 

– Chciał ci sprawić dziecko, którego sam dać ci nie mógł. 

– Tak. Oboje marzyliśmy o dziecku. Jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy zapytać, jakim cudem 
załatwił to tak błyskawicznie. Victor zawsze wszystko załatwiał sprawnie i szybko, więc chyba 
po prostu nie widziałam w tej sprawie niczego nadzwyczajnego. 

– Wszystko jest łatwe, jeśli ma się dość pieniędzy. 

–  Nie  osądzaj  go  zbyt  surowo  –  poprosiła  Marisa.  –  Zrobił  to  tylko  dlatego,  Ŝe  bał  się  mnie 
stracić. ChociaŜ tak naprawdę nigdy mnie nie zdobył. Kiedy wreszcie to zrozumiał… Wsiadł do 
samochodu i stoczył się w przepaść. 

– Nie, Mariso.  – Mack  usiadł obok niej na  łóŜku i mocno przytulił ją do  siebie. –  To nie  moŜe 
być prawda. 

– A jednak. Pokłóciliśmy się… – Oparta na ramieniu Macka Marisa cicho chlipała. 

background image

– I ty od trzech lat tak strasznie się dręczysz? Nie wolno ci tego robić. To był zwykły wypadek. 

–  Gdybym  potrafiła  zdobyć  się  wobec  niego  na  uczciwość,  gdybym  nie  ukrywała  swoich 
prawdziwych uczuć, moŜe jakoś by sobie z tym poradził. Wtedy moŜe nie zdecydowałby się na 
łamanie prawa, a ja nie bałabym się, Ŝe odbiorą mi Nicky'ego. 

– To jeszcze nie zostało przesądzone. 

Marisa  wytarła  oczy.  Wstała  i  podeszła  do  okna.  Widać  było,  Ŝe  kaŜdy  ruch,  kaŜde 
wypowiedziane słowo przychodzi jej z trudem. 

– To co Victor zrobił, to co my zrobiliśmy, było błędem. Nie chcę udawać, Ŝe jest inaczej. Nicky 
jest dla mnie wszystkim, chociaŜ nigdy naprawdę nie naleŜał do mnie, tak samo jak ja nigdy nie 
naleŜałam do Victora. 

– Wobec tego pytanie, które ci zadałem, kiedy tu przyjechałem, pozostaje aktualne – odezwał się 
Mack po chwili milczenia. – Co teraz zrobisz? 

–  Czy  to  pytanie  reportera?  –  Marisa  powoli  odwróciła  się  od  okna.  –  Czy  moŜe  męŜczyzny, 
który dziś rano prawie mi się oświadczył? 

– Sam nie wiem. 

Marisę  znów  ogarnęła  paniczna  chęć  ucieczki,  niemoŜliwa  do  opanowania  potrzeba  unikania 
bólu. Jednak udało jej się zapanować nad sobą. W ciągu ostatnich kilku dni wielokrotnie stawała 
twarzą w twarz z prześladującymi ją od lat wspomnieniami i uczuciami, które składały się na jej 
osobowość  i  tworzyły  jej  Ŝycie.  Starczyło  jej  sił  na  tę  podróŜ  w  głąb  samej  siebie.  Wyszła 
stamtąd cała, zdrowa i chyba odrobinę silniejsza. 

– Nie mogę cię zatrzymać – mówił do niej Mack. – Ale chcę, Ŝebyś zrozumiała, Ŝe wywiezienie 
Nicky'ego  z  Ameryki  nie  tylko  nie  rozwiąŜe  problemu,  ale  moŜe  jeszcze  pogorszyć  sprawę. 
Mogliby cię nawet oskarŜyć o porwanie dziecka. Listy gończe roześlą po całym świecie. 

– To juŜ do mnie dotarło. 

–  A  mimo  to  chcesz  zaryzykować?  –  pytał  Mack,  opacznie  rozumiejąc  zacięty  wyraz  twarzy 
Marisy. 

– Wracamy do domu. 

– Co takiego? 

–  Wracam  do  Los  Angeles.  Będę  walczyć.  –  Hardo  podniosła  do  góry  głowę.  –  Zatrudnię 
najlepszych prawników świata i będę walczyć o swoje dziecko, chociaŜ wiem, ile ryzykuję. Nie 
chcę skazywać Nicky'ego na Ŝycie banity. Teraz wiem, Ŝe choćby się uciekło na koniec świata, to 
są sprawy, od których uciec się nie da, bo są w nas i wcześniej czy później i tak nas dogonią. 

– Dobrze, księŜniczko. – Mack uśmiechnął się do niej pełen podziwu. – Bardzo dobrze. 

– Tobie teŜ by się taka lekcja przydała. 

background image

– Mnie? – zdziwił się Mack. 

– Tyle lat wędrujesz po świecie, nigdzie nie zagrzejesz miejsca, zawsze w podróŜy… Jeszcze nie 
zrozumiałeś, Ŝe ty takŜe uciekasz? 

– Taką mam pracę… 

–  Boisz  się,  Mahoney!  A  moŜe  choć  raz  w  Ŝyciu  oświetliłbyś  kagankiem  tej  swojej  brutalnej 
uczciwości  własne  serce?  JuŜ  dość  sobie  nakłamaliśmy.  Przynajmniej  w  tej  jednej  sprawie 
zasłuŜyliśmy  na  szczerość.  Ciągle  mnie  kochasz  i  to  jest  fakt.  Nigdzie  się  przed  nim  nie 
schowasz. 

– Wydawało mi się, Ŝe wiesz, co do ciebie czuję. 

– A skąd mam to wiedzieć? – zapytała rozŜalona Marisa. – Wiem, Ŝe mnie pragniesz. Sądzę, Ŝe 
raczej mi nie ufasz i to z mojej winy. Nie mogę cię zapewnić, Ŝe nigdy więcej cię nie skrzywdzę. 
Podobnej przysięgi trudno dochować. Ale na pewno mogę ci obiecać, Ŝe zrobię wszystko, co w 
ludzkiej mocy, Ŝeby cię nigdy nie zawieść i Ŝeby nie mieć przed tobą Ŝadnych tajemnic. A kiedy 
znów pojedziesz na drugi koniec świata, będę miała dość sił, Ŝeby na ciebie czekać, bo wiem, Ŝe 
wrócisz do mnie, kiedy tylko czas ci na to pozwoli. 

– A pustka, a samotność? Zapomniałaś o tym? Co będzie, jeśli ci to zbrzydnie i znów ode mnie 
uciekniesz? 

–  Tamta  dwudziestoletnia  dziewczyna,  którą  kiedyś  byłam,  pewnie  by  tak  zrobiła.  Ale  ja 
dorosłam,  Mack.  Nie  chcę,  Ŝebyś  się  dla  mnie  zmieniał,  a  to  oznacza,  Ŝe  rozumiem  juŜ,  jak 
waŜna jest dla ciebie twoja praca. śądam jednak takiego samego zrozumienia dla siebie. ChociaŜ 
myślę,  Ŝe  ty  boisz  się,  iŜ  ja  zabiorę  ci  duszę,  jeśli  zbyt  mocno  zaangaŜujesz  się  w  związek  ze 
mną. 

– PrzecieŜ wiesz, jak bardzo chcę być z tobą. 

– MoŜe i tak, tylko Ŝe nigdy nie oddajesz mi siebie całego, zawsze zatrzymujesz jakąś cząstkę dla 
siebie. Czy naprawdę tego nie dostrzegasz? Robisz dokładnie to samo, co ja zrobiłam Victorowi. 
Ja  wiem,  jaką  cenę  musiał  za  to  zapłacić.  Kocham  cię,  Mack,  ale  połowa  to  dla  mnie  za  mało. 
Chcę cię mieć całego. 

–  No  cóŜ  –  odezwał  się  Mack  po  bardzo  długiej  chwili  milczenia.  –  Wobec  tego  chyba 
powiedzieliśmy sobie juŜ wszystko. 

Nadzieja,  jaką  Marisa  na  nowo  w  sobie  rozbudziła,  zgasła  jak  zdmuchnięty  nagle  płomień 
ś

wiecy. Jak ślepiec podeszła do łóŜka i wzięła stamtąd walizkę Nicky'ego. 

–  Gdybyś  kiedyś  zmienił  zdanie,  to  wiesz,  gdzie  mnie  znaleźć  –  powiedziała  dumna  z  tego,  Ŝe 
udało jej się opanować zdradzieckie drŜenie głosu. 

– Nie chciałem, Ŝeby nasze sprawy tak się potoczyły – zapewniał ją Mack. – Nie zostawię cię na 
poŜarcie tym wilkom z Los Angeles. 

– WciąŜ zaleŜy ci na wywiadzie? 

background image

– Mam w nosie wywiad! – zawołał Mack. – To ja zacząłem drąŜyć ten temat i mam wpływ na to, 
w jaki sposób sprawa zostanie zakończona. Mogę ci ułatwić… 

– Nie, Mack. – Marisa dotknęła jego ramienia. – Nie trzeba. Sama muszę sobie z tym poradzić. 

– Gdybyś czegoś potrzebowała… – Mack patrzył na nią zupełnie zrozpaczony. Potem jakby coś 
w nim pękło. Chwycił ją w ramiona i całował tak rozpaczliwie, jak ona jego. 

– Och, Mack… – szepnęła Marisa, dotykając palcem warg, które on dopiero co całował. 

– Wyniosę tę choinkę – powiedział. 

– Mamusiu, mamusiu! – Nicky bez ostrzeŜenia wpadł do pokoju. Stanął jak wryty, kiedy wyczuł, 
Ŝ

e pomiędzy dorosłymi zaszło coś dziwnego. – Co się stało? 

–  Nic  takiego,  skarbie.  –  Marisa  pogłaskała  chłopca  po  głowie.  Zmusiła  się  do  uśmiechu.  – 
Właśnie poŜegnałam się z Mackiem. 

– To on nie jedzie z nami? – zapytał rozczarowany Nicky. 

– Nie teraz, kolego – odezwał się Mack dziwnie grubym głosem. 

– Więc kiedy? – Chłopczyk nie dał się zbyć byle czym. 

–  Chciałeś  coś  ode  mnie,  synku?  –  zapytała  Marisa,  zmieniając  niezbyt  szczęśliwie  wybrany 
temat. 

– A, tak. Zupełnie zapomniałem. Garnek się pali! 

– O, mój BoŜe! – zawołała Marisa. – Nasz obiad! MoŜe jeszcze da się coś uratować! 

– Daj spokój, księŜniczko – powiedział Mack. – To jedna z tych rzeczy, których nawet nie warto 
ratować. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

„Tylko ciebie kochałam”. 

„Nie pleć bzdur!” 

„Więc idź, jeśli chcesz. Wtedy oboje nie będziemy mieli nic”. 

Przebrzmiały  gniewne  słowa  skłóconych  kochanków,  obraz  zniknął  z  ekranu.  Przystojny 
męŜczyzna prowadzący uroczystość wręczania nagród podszedł do mikrofonu. 

– Nagrodę  „Daytime  Digest” dla najlepszej aktorki otrzymuje… – szelest rozdzieranej  koperty, 
przewracanych kartek – Marisa Rourke! 

Publiczność  nagrodziła  werdykt  gromkimi  oklaskami,  a  orkiestra  zagrała  motyw  przewodni  z 
serialu „Rodzina”. 

Siedząca  na  widowni  Marisa  ukryła  twarz  w  dłoniach.  Nie  posiadała  się  ze  szczęścia  i…  ze 
zdumienia.  Jednak  kiedy  wstała,  na  jej  twarzy  pojawił  się  radosny,  doskonale  wyćwiczony 
uśmiech. Siedzący obok Marisy Paul Willis zerwał się na równe nogi i gorąco wycałował swoją 
siostrzenicę, a potem popchnął ją lekko w kierunku sceny. 

– PokaŜ im, co potrafisz – szepnął. Jego siwe włosy lśniły w świetle odprowadzających Marisę 
reflektorów. 

Marisa  ostroŜnie  wchodziła  po  schodach.  Serce  waliło  jej  głośno  jak  bęben  z  wojskowej 
orkiestry. Musiała bardzo uwaŜać na białą, powłóczystą suknię, w którą ubrała się na tę galę. W 
duchu  przeklinała  siebie  i  Carlene,  która  namówiła  ją  na  udział  w  transmitowanej  na  Ŝywo  z 
Hollywood uroczystości przyznawania nagród. 

Był  koniec  stycznia,  a  mimo  to  od  chwili  powrotu  do  domu  Marisa  nie  mogła  się  opędzić  od 
dziennikarzy. Kiedy matka Nicky'ego wystąpiła przeciwko niej do sądu, stali się jeszcze bardziej 
natarczywi. W prasie, radiu i telewizji zaroiło się od plotek i przypuszczeń. Podano do publicznej 
wiadomości  wyniki  badań  DNA,  które  jednoznacznie  wskazywały,  Ŝe  to  Elsie  Powers  urodziła 
Nicky'ego.  Marisa  chciała  przeczekać  tę  burzę,  schować  się  przed  ludźmi  do  czasu,  gdy 
adwokaci,  urząd  do  spraw  adopcji  i  sąd  zadecydują  o  przyszłości  jej  syna.  Ale  Carlene  była 
innego zdania. 

–  Kiedyś  mi  za  to  podziękujesz  –  tłumaczyła  Marisie.  –  Znajdujesz  się  teraz  w  centrum  uwagi 
tłumów. Jeśli ty nie zapanujesz nad sytuacją, to zrobią to inni… 

Kane  Morgan,  znany  aktor  i  reŜyser  prowadzący  hollywoodzką  uroczystość,  był  przyjacielem 
Marisy.  Czekał  na  nią  u  stóp  schodów  i  jak  królową  poprowadził  na  scenę.  Wiwatująca 
publiczność  powstawała  z  krzeseł.  Kane  wcisnął  Marisie  w  ręce  lśniącą  statuetkę,  a  potem 
pocałował przyjaciółkę w oba policzki. 

– Trzymaj się, gwiazdo – szepnął jej do ucha. 

background image

– Dzięki, Kane – uśmiechnęła się Marisa. 

Wiedziała,  Ŝe  słowa  Kane'a  dotyczą  nie  tylko  złotej  statuetki,  którą  dopiero  co  odebrała  z  jego 
rąk. Całe środowisko aktorskie znało niełatwą sytuację osobistą Marisy. 

– Dziękuję – z trudem wydobyła z siebie głos. Na szczęście mogła teraz zaczekać, aŜ publiczność 
się uciszy i z powrotem zajmie swoje miejsca. – Bardzo wam  wszystkim  dziękuję. Chciałabym 
takŜe  podziękować  redakcji  „Daytime  Digest”  oraz  widzom,  dzięki  którym  spotkał  mnie  ten 
zaszczyt. Rola Dinah Dillman sprawia mi wiele radości. Jestem dumna, ale jednocześnie trochę 
zakłopotana  z  powodu  tego,  Ŝe  tylu  ludzi  polubiło  moją  bohaterkę.  Jest  jeszcze  wiele  osób, 
którym chcę złoŜyć podziękowania. Przede wszystkim Eric… 

Marisa  wymieniała  po  kolei  nazwiska  aktorów,  autorów  i  realizatorów  serialu.  Jednocześnie 
przyglądała  się  widowni  i  napawała  sukcesem.  Marzyła  o  tej  nagrodzie  od  lat.  Był  to  symbol 
wyniesienia, najwyŜszej pozycji zawodowej. Tymczasem okazało się, Ŝe złota statuetka nie jest 
talizmanem. JakŜe miała  się  Marisa  cieszyć sukcesem,  kiedy  straciła ukochanego męŜczyznę,  a 
teraz jeszcze groziła jej utrata syna? 

Od  dnia  wyjazdu  z  górskiej  chatki  ani  nie  widziała  Macka,  ani  nawet  z  nim  nie  rozmawiała. 
Wmawiała  sobie,  Ŝe  tak  właśnie  jest  najlepiej.  śadnych  scen,  Ŝadnego  podsycania  nadziei… 
Trochę  się  tylko  dziwiła,  bo  Mack  nikomu  nie  powiedział  o  jej  ucieczce.  Właściwie  winna  mu 
była wdzięczność, ale zamiast wdzięczności czuła ból i Ŝal. Tęskniła za Mackiem bardziej, niŜ się 
tego spodziewała. Pragnęła uciec i nie pozwolić się skrzywdzić, ale wiedziała, Ŝe nie jest to juŜ 
moŜliwe.  Wkrótce  miał  zapaść  wyrok  stanowiący,  czy  przeprowadzona  przez  Victora  i  doktora 
Morrisa adpocja zostanie cofnięta, czy teŜ Nicky pozostanie na zawsze synem Marisy. Na razie 
jednak chłopiec bardzo jej potrzebował i nie mogła sobie pozwolić na Ŝadne słabości. 

– …a więc jeszcze raz wszystkim wam dziękuję – zakończyła swoje wystąpienie. JuŜ odwróciła 
się od mikrofonu, ale o czymś sobie przypomniała. Posłała w kierunku kamer całusa. – A to dla 
mojego syna,  który siedzi teraz przed telewizorem.  MoŜesz juŜ iść spać,  mój skarbie.  Mamusia 
wygrała! – Siedzący na widowni ludzie roześmiali się i znów zaczęli klaskać. Pomachała im na 
poŜegnanie. – Raz jeszcze wam dziękuję. 

Znów  zabrzmiała  muzyka.  Marisa  z  wdzięcznością  przyjęła  ramię  Kane'a,  który  dwornie 
odprowadził ją na obowiązkowe spotkanie z dziennikarzami. 

–  Przykro  mi,  ale  musisz  coś  powiedzieć  tym  hienom  –  szepnął  jej  do  ucha,  współczująco 
ś

ciskając dłoń Marisy. 

– Jestem gotowa na wszystko. Jak zwykle. 

– Jeśli mógłbym coś dla ciebie zrobić, w czymkolwiek ci pomóc… 

– Będę ci wdzięczna, jeśli zechcesz nakręcić dla mnie szczęśliwe zakończenie serialu – głos jej 
trochę drŜał. 

– DuŜo bym dał, Ŝeby tak moŜna było to wszystko załatwić – westchnął Kane. 

– Wiem, Ŝe mam przy sobie przyjaciół. To bardzo wiele. – Marisa uścisnęła mu rękę. – Dzięki, 
Kane. 

background image

–  Trzymaj  się  –  szepnął,  pomagając  Marisie  wejść  na  małe  podium,  ustawione  w  sali  dla 
dziennikarzy. 

Reporterzy i kamerzyści otoczyli podium jak wygłodniałe wilki. 

– Jak się pani czuje? – zapytał ktoś. 

– Cudownie. Jestem zaszczycona. – Marisa przyciskała do piersi figurkę. – I bardzo zaskoczona. 
Naprawdę nie spodziewałam się… 

–  Mówi  się  o  propozycji,  jaką  złoŜył  pani  producent  pewnego  serialu  komediowego.  Czy 
zrezygnuje pani z roli w „Rodzinie”? 

–  Pochlebia  mi,  Ŝe  łączy  się  moje  nazwisko  z  tym  ambitnym  przedsięwzięciem,  ale  praca  na 
planie  „Rodziny”  daje  mi  satysfakcję  i  sprawia  przyjemność.  Nie  mam  powodu,  Ŝeby 
rezygnować… 

– Pani Rourke – zawołał jakiś reporter – co nam pani powie o Elsie Powers, która twierdzi, Ŝe to 
ona urodziła pani syna? Czy słyszała pani, Ŝe ma wystąpić w programie Jackie Horton? 

–  Jak  chłopiec  radzi  sobie  z  tą  trudną  sytuacją?  –  zapytał  inny  dziennikarz.  –  Co  mu  pani 
powiedziała? 

– Czy spodziewa się pani długiego procesu? Czy w razie przegranej wniesie pani apelację? AŜ do 
Sądu NajwyŜszego? 

–  A  co  na  to  Fundacja  na  Rzecz  Adopcji?  –  zapytała  jakaś  blondynka  w  okularach.  –  Czy  to 
prawda, Ŝe nie jest juŜ pani ich rzecznikiem? 

Marisa  zebrała  się  na  odwagę.  Walka  o  odzyskanie  miłości  Macka  zahartowała  ją  w  cięŜkich 
bojach,  nauczyła,  Ŝe  jedna  przegrana  bitwa  to  jeszcze  nie  całkowita  klęska.  Nawet  przegrywać 
trzeba z wdziękiem, co nie jest szczególnie trudne, kiedy jest się zdolną aktorką. 

– Bardzo państwa przepraszam – uśmiechnęła się do otaczających ją dziennikarzy – ale w chwili 
obecnej toczy się w tej sprawie śledztwo. Nie wolno mi udzielać informacji na ten temat. 

Teraz ona panowała nad sytuacją. Była serdeczna, spokojna i w Ŝadnym wypadku nie zamierzała 
uciekać. Zmieniła tylko niewygodny dla siebie temat. 

–  Pewnie  nie  wiecie  o  tym,  Ŝe  w  następnym  odcinku  pojawi  się  wątek  szpiegowski  –  mówiła 
głosem słodkim jak miód z melasą. – Dinah spotka swoją dawną miłość… 

 

 

 

Mack  nacisnął  guzik.  Z  ekranu  telewizora  zniknął  jazgot  jeszcze  jednej  bezsensownej  gali,  a  z 
nim ta banda głupców i nieuleczalnych bezmózgowców, za jakich Mack uwaŜał wszystkich ludzi 
show biznesu. Wcale nie miał zamiaru oglądać transmisji z Hollywood. Bo i po co? Szukał tylko 

background image

czegoś ciekawego na wszystkich kanałach i przez przypadek zobaczył na ekranie znajomą twarz. 

– MoŜe byś wreszcie przestał sam siebie oszukiwać, Mahoney – mruknął. 

Poprawił  poduszkę  i  spróbował  zasnąć.  Za  sześć  godzin  miał  odlecieć  do  Madrytu.  Niestety, 
wciąŜ  miał  przed oczami postać Marisy. Była piękna i pełna seksu.  Biała, lśniąca suknia,  nagie 
ramiona koloru kości słoniowej, burza złotych włosów, w których chciałoby się zanurzyć palce… 
Dopiero teraz na dobre dotarło do niego, Ŝe Marisa jest dla niego tak samo daleka i nieosiągalna 
jak Kasjopea. 

Scena  z  ekranu  telewizora  wciąŜ  od  nowa  przewijała  się  w  głowie  Macka.  Eleganckie,  krótkie 
przemówienie  Marisy,  przylegający  do  dobrze  znanych  kształtów  biały  materiał  jej  sukni,  ten 
przystojny aktor, który wręczał jej statuetkę, a potem pocałował Marisę i jeszcze ją obejmował! I 
to przy ludziach! W publicznej telewizji! 

Mack zrzucił z siebie koc. Za oknem sypał śnieg, ale on pocił się, jakby miał wysoką gorączkę. 
Zaklął, zapalił światło, a potem papierosa. Gorzkokwaśny smak dymu doskonale pasował do jego 
nastroju.  Odkąd  wyjechał  z  Kalifornii  i  dopuścił  do  tego,  Ŝe  Marisa  po  raz  drugi  od  niego 
odeszła, nic mu się nie udawało. 

Kogo  ja  oszukuję?  myślał.  Odeszła,  bo  jestem  nieczułym,  wyrachowanym  osłem.  Dziesięć  lat 
minęło, a ja ani trochę się nie zmieniłem. Jestem delikatny jak czołg. Równie dobrze  mógłbym 
jej dać pałką po głowie. 

Poniewczasie, kiedy juŜ rozstał się z Marisą, próbował jej trochę pomóc. Tom Powell mało nie 
oszalał,  kiedy  dowiedział  się,  Ŝe  Mack  nie  będzie  kontynuował  sensacyjnego  tematu  Marisy 
Rourke i jej nielegalnie adoptowanego dziecka. 

–  Chcesz  mi  wmówić,  Ŝe  wyjechała  na  wakacje?  Masz  mnie  za  głupka?  –  Bliski  zawału  Tom 
rwał  resztki  włosów  z  głowy.  –  To  była  twoja  Ŝyciowa  szansa!  Nie  myśl,  Ŝe  będę  cię  ratował, 
kiedy INN dowie się, Ŝe nie chcesz dla nich pracować. 

– O mnie się nie martw – odrzekł mu wtedy Mack. 

Stosunki z jego wieloletnim producentem bardzo się od tamtej pory zaostrzyły. Odsunięto Macka 
od  sprawy  handlującego  dziećmi  doktora  Morrisa,  nie  dostał  kontraktu  z  INN,  na  który  tak 
bardzo  liczył.  Ale  najbardziej  zadziwił  go  fakt,  Ŝe  wszystko  to  razem  niewiele  go  obeszło.  Nie 
mógł  natomiast  zapomnieć  buzi  Nicky'ego,  przyciśniętej  do  szyby  samochodu,  którym  razem  z 
matką  odjeŜdŜał  do  domu.  Smutny  uśmiech  chłopca,  rozpaczliwe  wymachiwanie  małej  rączki 
prześladowały  Macka  i  we  dnie  i  w  nocy.  Dopiero  niedawno  zrozumiał,  Ŝe  pogoń  za  nie 
istniejącymi  ideałami  i  odrzucanie  niedoskonałej  miłości  skazuje  człowieka  na  samotność  i 
pustkę. 

Papieros sparzył Mackowi palec. Zdusił w popielniczce tlący się niedopałek, ubrał się i spakował 
neseser.  Przesunął  palcem  po  zrobionej  ze  srebrzystej  folii  gwiazdce.  JuŜ  ponad  miesiąc 
podróŜowała między bielizną i koszulami, pognieciona, z prawie zatartym napisem, ale Mack nie 
mógł się zdobyć na to, Ŝeby wyrzucić do kosza tę ostatnią rzecz, która łączyła go z Marisą i jej 
synem. 

Spojrzał  na  swoje  odbicie  w  lustrze.  ReportaŜ,  który  miał  nakręcić  w  Hiszpanii,  nie  był  wcale 

background image

trudny, ale na samą myśl o tej podróŜy Mackowi robiło się niedobrze. 

Niewiele  pozostało  z  pełnego  entuzjazmu  i  poświęcenia  reportera-idealisty,  jakim  jeszcze 
niedawno byłem, pomyślał. Kiedy i gdzie to zgubiłem? Jak doszło do tego, Ŝe drąŜenie tematu za 
wszelką  cenę,  po  to  tylko,  Ŝeby  udowodnić  światu,  Ŝe  nie  ma  rzeczy  niemoŜliwych,  stało  się 
bardziej  istotne  niŜ  sam  temat?  Nawet  nie  zauwaŜyłem,  kiedy  sprawy  stały  się  dla  mnie 
waŜniejsze  niŜ  ludzie,  których  one  dotyczyły.  Tak,  chyba  właśnie  na  tym  polegał  mój  błąd. 
Ludzkie  niedole,  straszliwe  cierpienia  i  wszystkie  okropności,  których  byłem  świadkiem, 
spowodowały  w  moim  mózgu  krótkie  spięcie.  Włączył  się  mechanizm  obronny,  znieczulenie, 
bez którego pewnie juŜ dawno bym oszalał. Cały problem w tym, Ŝe kiedy wyłączyły się emocje, 
przestałem  takŜe  dostrzegać  najwaŜniejszy  wątek  kaŜdego  z  podejmowanych  przeze  mnie 
tematów: straciłem z oczu człowieka. Moje ślepe parcie naprzód, siła przebicia za wszelką cenę, 
zmieniły  mnie  w  potwora,  w  narzędzie  niszczące  niewinnych  ludzi.  A  najgorsze  w  tym 
wszystkim  jest  to,  Ŝe  nie  mam  juŜ  odwagi  nie  tylko  kochać,  ale  i  być  kochanym.  Po  raz  drugi 
pozwoliłem odejść ukochanej, jedynej liczącej się dla mnie na świecie kobiecie. Tym razem  mi 
nie wybaczy. 

Mack przyjrzał się krytycznie własnemu odbiciu w lustrze. Wreszcie zrozumiał, Ŝe jeśli w ogóle 
chce  coś  naprawić,  to  nie  zostało  mu  na  to  zbyt  wiele  czasu.  Rozmyślania  o  własnej  podłości 
bolały  go  wprawdzie,  ale  były  mu  potrzebne.  Kilku  świątecznym  dniom  spędzonym  w 
towarzystwie  Marisy  zawdzięczał,  Ŝe  w  ogóle  zdobył  się  na  takie  spojrzenie  w  głąb  siebie, 
chociaŜ to, co tam zobaczył, wcale mu się nie spodobało. 

Marisa walczyła z połową świata o swoje ukochane dziecko. To Mack, przynajmniej częściowo, 
zmusił ją, by stanęła na tym ringu, a potem odszedł, zostawiając ją zupełnie samą. Przynajmniej 
to jedno mógł zaraz zmienić. Wiedział, jak załatwić pewne sprawy, gdzie szukać odpowiedzi na 
niektóre pytania i tylko on mógł napisać zakończenie, którego nikt się nie spodziewał. 

Zrobię  to,  postanowił.  Zrobię  to  dla  Marisy  i  dla  Nicky'ego.  Dla  siebie  zresztą  teŜ.  Madryt  nie 
ucieknie. 

 

 

 

Pokój, w którym moŜna się było spokojnie naradzić, był mały. Pachniało w nim pastą do podłogi 
i potem. Poza ścianami tego pomieszczenia, znajdującego się w budynku Sądu Okręgowego Los 
Angeles,  toczył  się  zwykły  dzień  wymiaru  sprawiedliwości.  W  pokoju  siedziała  Marisa. 
Wycierała  spocone  dłonie  o  spódnicę  i  uwaŜnie  przysłuchiwała  się  temu,  jak  jej  drobna, 
ciemnowłosa agentka, Carlene Mendez spiera się z adwokatem Korporacji Latimore. 

– To rozbój na prostej drodze! – gorączkowała się Carlene. – Czy naprawdę nie moŜe pan czegoś 
z tym zrobić, panie Windham? MoŜna by ją przecieŜ oskarŜyć o wymuszenie. 

–  Bardzo  panią  proszę,  panno  Mendez…  –  Michael  Windham  otarł  spocone  czoło  precyzyjnie 
złoŜoną  chusteczką.  Podał  Marisie  jakieś  papiery.  –  To  są  warunki  pani  Powers.  Gotowi  są  je 
uzgodnić, zanim jeszcze odbędzie się rozprawa.  

background image

Marisa wzięła do ręki dokument. Przeglądała go, nie rozumiejąc jednak ani słowa. 

– Co tam jest napisane? – zapytała w końcu. 

–  Głównie  to,  o  czym  juŜ  rozmawialiśmy.  Dziecko,  Nicholas  Victor  Latimore  alias  Elwin 
Andrew  Powers  zostanie  wam  oddane  pod  wspólną  opiekę.  Zostaną  ustalone  szczegółowe 
terminy  wizyt,  wakacji  i  tym  podobnych.  Określi  się  takŜe  czas  potrzebny  Nicholasowi  do 
poznania pani Powers. Jest równieŜ paragraf, mówiący o odszkodowaniu, jakie musisz wypłacić 
dziecku za straty moralne… 

–  Straty  moralne!  –  zawołała  oburzona  Carlene.  –  Ciekawe,  dlaczego  ta  cała  Powers  nie  Ŝąda 
odszkodowania od doktora Morrisa? To przecieŜ on ją oszukał, on wyłudził od niej dziecko. I to 
on powinien płacić, a nie Marisa! 

–  Zapewne  zapomniała  pani  o  tym,  Ŝe  doktor  Morris  ogłosił  bankructwo.  –  Windham  zdjął 
okulary i starannie przetarł je chusteczką. – Przez najbliŜszych dziesięć albo moŜe i dwadzieścia 
lat będzie korzystał z obowiązkowego minimum socjalnego, jakie państwo gwarantuje wszystkim 
pensjonariuszom więzień. 

– Mimo to nie rozumiem… 

–  Carlene  –  powiedziała  cicho  Marisa  i  przyjaciółka  momentalnie  zamilkła.  –  Nie  chodzi  o 
pieniądze. Wszystko wskazuje na to, Ŝe pani Powers jest uczciwą kobietą, ale nie ma zbyt wiele 
pieniędzy. Mogę jej dać tyle, ile tylko zechce. PrzecieŜ musi za coś wychowywać Nicky'ego. 

–  Przepraszam  –  mruknęła  Carlene,  siadając  na  krześle  obok  Marisy.  –  Ale  to  takie 
niesprawiedliwe! 

– Doświadczenie nauczyło mnie, Ŝe Ŝycie rzadko bywa sprawiedliwe – powiedział adwokat. 

– Co mi radzisz, Michael? – zapytała Marisa. 

–  Biorąc  pod  uwagę  orzeczenie,  jakie  w  podobnej  sprawie  wydano  ostatnio  w  Michigan, 
dopuszczenie do procesu przed sądem mogłoby się okazać błędem. 

– Chcesz powiedzieć, Ŝe mogliby mi odebrać Nicky'ego na zawsze? 

–  Istnieje  taka  moŜliwość,  poniewaŜ  warunki  adopcji  były  nieco…  niejasne.  Wiem,  Ŝe  to  dla 
ciebie  bolesne,  tym  bardziej  Ŝe  w  niczym  nie  zawiniłaś,  ale  w  podobnych  sprawach  sądy 
zazwyczaj biorą w obronę naturalnych rodziców. Adopcja zapewne zostałaby uniewaŜniona. 

– Rozumiem… 

– To tylko przypuszczenie, prawda? – wtrąciła się Carlene. – Nie powiedział pan przecieŜ, Ŝe taki 
będzie na pewno finał rozprawy. Jeśli boi się pan stawać w tej sprawie przed sądem, znajdziemy 
kogoś, kto się nie przestraszy! 

– Zapewniam panią, panno Mendez… 

– Powiedz pani Powers, Ŝe zgadzam się na jej warunki.  

background image

Windham i Carlene zaskoczeni patrzyli na Marisę. 

– Jesteś pewna? – zapytał adwokat. 

– Nie moŜesz tego zrobić! Nicky… 

–  Przede  wszystkim  o  Nicky'ego  mi  chodzi  –  powiedziała  cicho  Marisa,  choć  ból,  jaki 
odczuwała, wydawał się nie do zniesienia. – Wierzcie mi, nie mogę myśleć spokojnie o tym, Ŝe 
muszę oddać swoje dziecko innej kobiecie. Choćby to nawet była jego biologiczna matka, która 
kocha go tak samo, jak ja. Ale nie chcę ryzykować, Ŝe odbiorą mi wszelkie prawa do Nicky'ego. 
Wiem,  Ŝe  to  nie  jest idealne  rozwiązanie.  Szczerze  mówiąc,  uwaŜam  tę  sytuację  za  koszmarną. 
PoniewaŜ jednak nie mogę uciec od rzeczywistości, spróbuję zrobić to, co uwaŜam za słuszne i 
radzić  sobie  najlepiej,  jak  potrafię.  Nicky  jest  jeszcze  mały.  Przyzwyczai  się.  Oboje  się 
przyzwyczaimy. Nie mamy przecieŜ innego wyjścia. 

– Chcesz poddać się bez walki? – Carlene nie dowierzała własnym uszom. 

– JuŜ ci mówiłam, Ŝe nie jest to najgorsze rozwiązanie. Zrobię wszystko co w mojej mocy, Ŝeby 
Nicky  jak  najmniej  cierpiał.  JuŜ  teraz  jest  zdezorientowany  i  bardzo  przestraszony.  Gdyby 
kazano mu z dnia na dzień zamieszkać z obcą osobą i być z nią przez cały czas… – Marisa siłą 
powstrzymywała  napływające  do  oczu  łzy.  –  Nie  mogę  go  na  to  naraŜać.  Jeśli  zgodzę  się  na 
propozycję pani Powers, będę mogła mu pomóc i przynajmniej czasami trochę z nim pobyć. 

–  Wobec  tego  proponuję,  Ŝebyśmy  zawiadomili  sędzinę  o  twojej  decyzji.  –  Windham  schował 
dokumenty do teczki. 

Marisa, zupełnie odrętwiała, wyszła z adwokatem na korytarz, gdzie czekały juŜ na nią kamery 
telewizyjne i tłum reporterów, z których kaŜdy starał się podetknąć jej pod nos mikrofon. Była to 
dla  Marisy  nieopisana  udręka.  Nawet  w  takiej  chwili,  w  obliczu  utraty  ukochanego  syna,  nie 
pozwolono jej cierpieć w samotności. 

Do  sali  sądowej  weszła  z  westchnieniem  ulgi,  jakby  to  była  cicha  przystań,  a  nie  miejsce,  w 
którym za chwilę miało się odbyć posiedzenie decydujące o jej Ŝyciu. Niedługo jednak cieszyła 
się  spokojem.  Na  drugim  końcu  sali  zauwaŜyła  znajomą  twarz  ciemnowłosego  męŜczyzny. 
Radość  z  pojawienia  się  Macka  na  chwilę  wyrwała  ją  z  odrętwienia.  Wpatrywała  się  w  niego 
uszczęśliwiona.  Nie  widziała  nikogo  i  niczego  nie  słyszała.  Myślała  tylko  o  tym,  Ŝe  Mack  się 
wreszcie pojawił. Przyszedł właśnie wtedy, kiedy tak bardzo go potrzebowała. Nie opuścił jej w 
nieszczęściu. PomoŜe jej, będzie ją kochał.. 

Mack powiedział coś do siedzącej obok niego kobiety ubranej w prosty, czarny kostium. Słuchała 
go bardzo uwaŜnie, jakby chciała zapamiętać sobie kaŜde jego słowo. 

Wszystkie nadzieje  Marisy w jednej chwili obróciły się  w proch. To nie  dla mnie tu przyszedł, 
ale dla swojego przeklętego tematu, pomyślała zrozpaczona. Zupełnie zapomniałam, Ŝe za chwilę 
rozegra  się  w  tej  sali  ostatni  akt  sensacyjnej  historii  o  hurtowni  dzieci  doktora  Morrisa.  Mack 
Mahoney  dostał  się  nawet  na  zamkniętą  rozprawę.  CóŜ,  taki  drobiazg  jak  zakaz  wpuszczania 
dziennikarzy na salę sądową jego powstrzymać nie mógł. 

Pozbawiona złudzeń, obolała Marisa zupełnie się załamała. Postanowiła jednak, Ŝe nie da poznać 
po  sobie,  jak  bardzo  jest  nieszczęśliwa.  Z  dumnie  podniesioną  do  góry  głową  przeszła  obok 

background image

Macka. Udała, Ŝe nie widzi, kiedy podniósł się z miejsca i skinął jej głową na powitanie. 

Marisa usiadła przy stoliku obok Windhama. DrŜące dłonie złoŜyła na kolanach. Wpatrywała się 
w pusty jeszcze stół sędziowski, jakby nie istniało na świecie nic waŜniejszego od liczenia desek 
w  boazerii.  ZauwaŜyła  jednak,  kiedy  na  salę  weszła  Elsie  Powers  w  towarzystwie  swego 
adwokata  i  jeszcze  jednego  męŜczyzny,  który  zachowywał  się  tak,  jakby  był  bardzo  bliskim 
przyjacielem pani Powers. 

Marisa  przyglądała  się  ukradkiem  kobiecie,  która  urodziła  Nicky'ego.  Elsie  Powers  była 
sympatyczną  blondynką.  Mogła  mieć  około  dwudziestu  kilku  lat.  Towarzyszący  jej  męŜczyzna 
wyglądał  tak,  jakby  całe  Ŝycie  zajmował  się  wyłącznie  surfingiem.  Miał  długie,  spłowiałe  od 
słońca włosy, a koszula i krawat krępowały go jak gorset. 

Ci  ludzie  będą  teraz  częścią  Ŝycia  Nicky'ego,  pomyślała  Marisa.  Na  chwilę  zamknęła  oczy, 
prosząc Boga, aby dał jej siły na godne przejście przez cały ten koszmar. NajwyŜszym wysiłkiem 
woli  powstrzymała  się,  Ŝeby  się  nie  odwrócić  i  nie  szukać  oparcia  w  siedzącym  za  jej  plecami 
Maćku. 

Windham  naradził  się  z  adwokatem  strony  przeciwnej,  a  potem  obaj  tłumaczyli  coś  Elsie  i  jej 
przyjacielowi.  Skinienia  głowy  i  zadowolone  miny  potwierdziły  zgodę  na  przyjęcie 
wynegocjowanych  warunków.  I  właśnie  wtedy  do  sali  obrad  wszedł  woźny,  oznajmiając 
zebranym,  Ŝe  sąd  idzie.  Odziana  w  czarną  togę  sędzina  Margaret  Lassiter  usiadła  w  fotelu,  a 
woźny odczytał z wokandy numer sprawy. Jako pierwszy głos zabrał Windham. 

–  Wysoki  Sądzie,  pełnomocnicy  obu  stron  pragnęliby  przekazać  Wysokiemu  Sądowi  opinie 
swoich klientów. 

Za  przyzwoleniem  sędziny  obaj  adwokaci  podeszli  do  stołu  sędziowskiego.  Przyciszone  głosy 
informowały  o  osiągniętym  dopiero  co  porozumieniu  i  o  zamiarze  obu  stron  odstąpienia  od 
rozprawy sądowej. 

Stało się, pomyślała Marisa. Od dziś juŜ nic w moim Ŝyciu nie będzie takie samo. 

Nagle ponad mruczeniem prawników rozległ się donośny kobiecy głos. 

– Proszę Wysokiego Sądu, czy ja takŜe mogę podejść? 

Marisa odwróciła się w kierunku, z którego ten głos dobiegł. Towarzysząca Mackowi kobieta w 
czarnej  garsonce  powoli  zbliŜała  się  do  stołu  sędziowskiego.  Wszyscy  obecni  na  sali,  z 
wyjątkiem Macka Mahoneya, przyglądali jej się z zainteresowaniem. 

– Kim pani jest? – zapytała sędzina, spoglądając surowo na intruza. 

–  Porucznik  Gillian  Kennedy,  Komenda  Policji  w  Lafayette  w  Luizjanie,  wysoki  sądzie.  Mam 
nakaz aresztowania i ekstradycji Elsie Suzette Powers. Jest ona oskarŜona o to, Ŝe, zwolniona z 
aresztu za kaucją, nie stawiła się na rozprawę oraz o handel dziećmi. 

W  sali  sądowej  zawrzało.  Marisa  słyszała  wysoki  głos  Carlene,  wściekłe  wrzaski  Elsie  i 
stanowcze protesty jej adwokata. Nie wiedziała,  co ma o tym  wszystkim  myśleć.  Popatrzyła na 
Macka,  a  on  tylko  się  uśmiechnął.  Miłość  i  tęsknota  wezbrały  w  sercu  Marisy  jak  fala 

background image

powodziowa. 

–  Pani  Kennedy  –  powiedziała  sędzina,  stukając  młotkiem  w  stół  dla  uciszenia  zebranych.  – 
Proszę naświetlić sądowi szczegóły sprawy. 

–  Zgodnie  z  orzecznictwem  stanu,  w  którym  mieszka  pani  Powers,  jest  ona  zbiegiem,  Wysoki 
Sądzie  –  powiedziała  policjantka.  –  Jestem  w  posiadaniu  zeznań  zaprzysięŜonych  świadków, 
którzy oświadczyli, Ŝe pani Powers sprzedała nie jedno, ale dwoje dzieci. Jedno, o które toczy się 
sprawa przed wysokim sądem, oraz drugie, za którego sprzedaŜ miała być sądzona w Luizjanie. 

W sali sądowej znów zawrzało. Elsie miotała przekleństwa, a towarzyszący męŜczyzna wtórował 
jej donośnie. Sędzina z furią waliła młotkiem w blat stołu. 

– Proszę obie strony do mojego gabinetu – zawołała. – Natychmiast! 

 

 

 

– JuŜ po wszystkim. – Michael Windham potrząsał ręką wciąŜ jeszcze odrętwiałej Marisy. 

– Nie mogę w to uwierzyć. 

Adwokat otarł czoło chusteczką, po czym wyprowadził Marisę z gabinetu sędziny Lassiter. 

–  Słyszałaś  przecieŜ,  co  powiedziała  sędzina  –  mówił  Windham.  –  Sprawa  została  oddalona. 
Powers  jest  w  areszcie,  a  prokurator  okręgowy  zamknął  toczące  się  w  Kalifornii  śledztwo.  Z 
tego,  co  powiedziała  ta  policjantka,  wynika,  Ŝe  Elsie  zostanie  w  Luizjanie  postawiona  przed 
sądem.  Grozi  jej  parę  lat  więzienia.  I,  oczywiście,  na  zawsze  straciła  prawa  rodzicielskie  do 
Nicholasa.  Nie  ma  takŜe  najmniejszych  wątpliwości,  Ŝe  zespół  do  spraw  adopcji  pozwoli  ci 
zatrzymać dziecko. 

– Mogę się ubiegać o legalną, zgodną z prawem adopcję? 

–  Zgadza  się.  Natychmiast  się  do  tego  weźmiemy.  Tym  razem  nie  będzie  Ŝadnych  problemów. 
Gratuluję, Mariso. 

– A więc to prawda? – Jak spod ziemi wyrosła obok nich Carlene. Serdecznie uścisnęła Marisę. – 
Opowiedz mi wszystko! 

Ponad  ramieniem  przyjaciółki  Marisa  dostrzegła  stojącego  przy  drzwiach  męŜczyznę.  Wyrwała 
się z uścisku Carlene. 

– Michael ci opowie – powiedziała. 

Szła  przez  pokój,  jakby  poruszała  się  pod  wodospadem.  Zresztą  wszystko,  co  się  tego 
przedpołudnia  wydarzyło,  wydawało  się  jej  zupełnie  nierealne.  Wszystko,  oprócz  spojrzenia 
Macka, które jak magnes ciągnęło Marisę do niego. 

– Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Mam rację, księŜniczko? – uśmiechnął się do niej. 

background image

– Ty to zrobiłeś – powiedziała Marisa. 

– Ja? – Mack wsadził ręce do kieszeni spodni, jakby się bał, Ŝe pozostawione na wolności zechcą 
wyciągnąć się do Marisy. – Ja zupełnie nic nie… 

– Mój adwokat opowiedział mi wszystko, co mówiła porucznik Kennedy. To ty grzebałeś się w 
przeszłości  Elsie  Powers.  Ty  sprawdziłeś,  kim  jest  naprawdę  i  kim  jest  jej  narzeczony.  Ty 
ustaliłeś,  na  jakich  warunkach  sprzedała  doktorowi  Morrisowi  swoje  dziecko.  Potem,  kiedy  z 
programu  Jackie  Horton  dowiedziała  się,  Ŝe  to  ja  jestem  tą  znaną  aktorką,  o  której  mówił  jej 
doktor Morris, postanowiła wykorzystać Nicky'ego do przejęcia majątku Latimore'ów. 

– Daj spokój. Ja tylko trochę powęszyłem. W końcu to mój zawód. 

– Tak, wiem. 

Powiedz, błagała w duchu, Ŝe to coś więcej. śe nie tylko zawodowa solidność kazała ci grzebać 
w przeszłości Elsie. 

– Teraz juŜ sama dasz sobie radę – rzekł Mack trochę nieswoim głosem. 

– Dzięki tobie. – DrŜącymi palcami dotknęła jego ręki. Nie mogła się powstrzymać. – Nie wiem, 
jak ci się odwdzięczę. 

– Niczego mi nie zawdzięczasz – głos Macka stał się nienaturalnie gruby. – Dobrze, Ŝe choć tyle 
mogłem  zrobić  po  tym…  Do  diabła!  Nie  miałem  Ŝadnych  gwarancji,  Ŝe  w  ogóle  coś  znajdę. 
Musiałem poznać jednak całą prawdę. To mój obowiązek. 

– Udało ci się. WciąŜ jeszcze nie mogę w to uwierzyć. 

– Sama mówiłaś, Ŝe temat jest dla mnie najwaŜniejszy. – Mack wzruszył ramionami i uśmiechnął 
się dziwnie niepewnie jak na pewnego siebie reportera. – Taka dramatyczna historia jest dla mnie 
właściwie bezcenna. 

–  No,  tak…  Rozumiem  –  wyjąkała  Marisa.  Zupełnie  zapomniałam  o  tym  jego  przeklętym 
temacie, pomyślała. AleŜ ja jestem głupia. – Mimo to bardzo ci dziękuję. 

–  Mack.  –  Gillian  Kennedy,  która  dopiero  co  wyszła  z  gabinetu  sędziny,  wyciągnęła  do  niego 
rękę. – Muszę cię poŜegnać. Dzięki za pomoc. 

– Nie ma za co, Gillian. – Uścisnęli sobie dłonie. – Szczęśliwej podróŜy. 

– Cieszę się, Ŝe wszystko dobrze się skończyło, pani Rourke – Gillian zwróciła się do Marisy. – 
Kiedy babraliśmy się w sprawie tej całej Elsie, nie było dnia, Ŝeby  Mack nie piał pochwalnych 
hymnów na cześć pani i Nicky'ego. 

– Dziękuję pani za wszystko, poruczniku. 

–  Ma  pani  fantastycznego  sprzymierzeńca  –  powiedziała  Gillian.  –  śyczę  powodzenia.  Do 
zobaczenia. 

Pomachała im ręką i spiesznie wyszła. 

background image

– Niegłupia babka – pochwalił ją Mack. – I genialna policjantka. 

– Widać, Ŝe zaleŜy jej na ludziach. 

– To prawda. 

– Tak samo jak tobie. 

– Chyba masz rację. Na chwilę o tym zapomniałem, ale od teraz nigdy więcej coś podobnego mi 
się nie zdarzy. 

– Jestem tego pewna. – Marisa uśmiechnęła się do niego. 

– No, czas na mnie. – Mack znacząco spojrzał na zegarek. 

– Dokąd tym razem? – wyszeptała Marisa. Zrobiło jej się cięŜko na sercu. Tak cięŜko, Ŝe nawet 
oddychanie przyszło jej z trudem. 

– Do Madrytu. I tak jestem juŜ kilka dni spóźniony. 

– Ach, zapomniałam. Jesteś na kontrakcie w INN? 

– Nie. Dałem sobie z nimi spokój. 

– Zrezygnowali z ciebie, bo nic im o mnie nie powiedziałeś. – Z wyrazu twarzy Macka odgadła, 
Ŝ

e trafiła w dziesiątkę. – No cóŜ. Raz jeszcze bardzo ci dziękuję. Powodzenia. 

– Do widzenia, księŜniczko. – Mack nie wytrzymał.  Wziął twarz Marisy w obie dłonie i złoŜył 
delikatny pocałunek na jej ustach. – Pozdrów ode mnie Nicky'ego. 

Pogłaskał Marisę po policzku, a potem odwrócił się na pięcie i wyszedł. 

Oniemiała  Marisa  patrzyła,  jak  przechodzi  przez  oszklone  drzwi  i  idzie  długim  sądowym 
korytarzem.  ZauwaŜyła  takŜe,  Ŝe  Windham  i  Cariene  wciąŜ  jeszcze  ze  sobą  rozmawiają,  Ŝe 
sekretarka  przerwała  pisanie  i  przygląda  jej  się  znad  maszyny.  Wszystko  widziała  i  słyszała 
wszystko, ale poruszyć się nie mogła. 

On  odchodzi,  myślała  zrozpaczona.  Jak  mógł  mi  coś  takiego  zrobić?  Jak  mógł  zrobić  to  nam? 
Dlaczego ucieka przed szczęściem? Znów… 

Nagle coś w niej pękło. Jak burza wybiegła z sekretariatu. Odepchnęła czyhające na nią kamery, 
mikrofony i pognała za Mackiem. Dopadła go przy windzie. Złapała za rękę. 

– Sam mu to powiedz, tchórzu! – krzyknęła prosto w zdziwioną twarz Macka. 

–  UwaŜaj,  Mariso  –  ostrzegł  ją  Mack,  widząc  zbliŜający  się  do  nich  tabun  dziennikarzy.  –  Nie 
teraz i nie tutaj. 

– Jeśli nie teraz, to kiedy? Jeśli nie tutaj, to gdzie? 

Mack  wił  się  w  świetle  reflektorów,  wśród  pracujących  kamer  i  podetkniętych  pod  twarz 
mikrofonów. Pytania świstały w powietrzu jak śmiercionośne kule. 

background image

– Czy wygłosi pani jakieś oświadczenie, pani Rourkc? 

– Powiedz, Mack, o co tu chodzi? 

– Czy to prawda, Ŝe Elsie Powers idzie do więzienia? 

– Pani Rourke, czy ci ludzie chcieli wyłudzić od pani pieniądze? 

– Ile by im pani zapłaciła za swoje dziecko? 

– Co panią łączy z Mahoneyem? 

Mack własnym ciałem osłonił Marisę przed atakującą hordą. Jak oszalały naciskał guzik windy, 
powtarzając przez cały czas: 

– PrzyjeŜdŜaj juŜ wreszcie! No przyjedź! 

–  Co  ci  jest?  –  Marisa  nie  mogła  powstrzymać  się  od  śmiechu.  –  Temperatura  za  wysoka? 
NajwyŜszy  czas,  Ŝebyś sam spróbował, jak smakuje twoje ulubione lekarstwo. Proszę państwa! 
Mack Mahoney chciałby złoŜyć oświadczenie… 

– Na miłość boską! Nie teraz, księŜniczko! 

– Owszem, teraz! – Marisa była zdecydowana na wszystko. Tak bardzo się bała, Ŝe straci ostatnią 
okazję. – śebyś się nie waŜył ode mnie odchodzić, Mahoney. Jeśli to zrobisz, to obojgu nam nie 
pozostanie nic… 

Winda  nareszcie  przyjechała.  Mack  wepchnął  Marisę  do  środka  i  błyskawicznie  wcisnął  guzik 
zamykający drzwi. śaden reporter nie zdąŜył wsiąść. 

– Co ty wyprawiasz? – jęknął Mack. – Tego nie było w scenariuszu. 

–  Pewnie,  Ŝe  nie  było,  głupcze!  –  Marisa  o  mało  się  nie  rozpłakała.  Nacisnęła  guzik  „stop”  i 
winda posłusznie zatrzymała się pomiędzy piętrami. Marisa oparła się plecami o ścianę kabiny. – 
Sama to wymyśliłam. Dlatego jest takie cholernie prawdziwe. 

– Co ty wygadujesz? 

–  Dobrze  słyszałeś,  kowboju.  Tak  właśnie  czuję.  –  Dwie  łzy  stoczyły  się  po  jej  policzkach.  – 
Zawsze tylko ciebie kochałam i nigdy nikogo innego nie pokocham. 

– Mariso. – Mack zamknął oczy, jakby przeszył go dotkliwy ból. 

–  Uratowałeś  mnie  i  mojego  syna.  JuŜ  za  to  samo  oddałabym  ci  Ŝycie.  Ale  jest  jeszcze  coś 
więcej.  –  Podeszła  do  Macka  i  zarzuciła  mu  ręce  na  szyję.  –  Popatrz  na  mnie,  Mahoney.  I 
posłuchaj. Nicky cię potrzebuje. Ja takŜe. Przyjmujemy twoje warunki. Nawet najcięŜsze. Tylko 
nie wyrzucaj nas ze swojego Ŝycia. Błagam! 

– Nie mam siły z tym walczyć. – Mack mocno przytulił Marisę. 

–  Więc  nie  walcz.  Stworzę  ci  dom,  do  którego  będziesz  wracał.  MoŜesz  sobie  jechać  nawet  na 
biegun północny. Obiecuję, Ŝe zawsze będę na ciebie czekać. 

background image

– Lubisz cierpieć, co? – wyszeptał Mack, wpatrując się w zalaną łzami twarz Marisy. 

– Zaryzykuję – uśmiechnęła się do niego. – Jesteś tego wart. 

Mack wyglądał na wstrząśniętego. Widać było, jak walczy ze sobą. 

– Mój BoŜe, aleŜ ja cię kocham – wyrwało mu się z głębi duszy. 

– Wiem – wyszeptała Marisa, przytulając się do niego. 

Całowali  się  tak,  jakby  przez  całą  wieczność  tęsknili  za  tym  pocałunkiem.  Tulili  się  do  siebie, 
przełamywali  wszelkie  niewidzialne  bariery,  jakie  jeszcze  przed  chwilą  dzieliły  ich  od  siebie. 
Długo dzwonił dzwonek zainstalowanego w windzie telefonu, zanim w ogóle go usłyszeli. 

– Chyba nas namierzyli – mruknął Mack, ani na chwilę nie wypuszczając Marisy z uścisku. 

–  Nie  zwracaj  na  nich  uwagi.  Trzeba  umieć  sobie  radzić  z  tymi  namolnymi  facetami  z  prasy  – 
wyszeptała, ledwie odrywając wargi od ust Macka. 

– JuŜ ci powiedziałem, Ŝe jesteś lekkomyślna. Teraz jeszcze dodam: szalona. 

– Chcesz się przekonać, co to znaczy szalona? – roześmiała się Marisa. – No to jak, Mahoney? 
OŜenisz się ze mną? 

– Czy twoja oferta zostanie zaaprobowana takŜe przez Nicky'ego? 

– Jasne! 

– No to załatwiłaś sobie ten kontrakt, młoda damo. Mam nadzieję, Ŝe wiesz, w co się pakujesz. 

– Chyba się domyślam – roześmiała się uszczęśliwiona. 

– A jeŜeli nie uda mi się… – zaczął zaniepokojony Mack. 

–  Poradzimy  sobie.  Zawarliśmy  przecieŜ  umowę.  śadnego  uciekania,  Ŝadnego  chowania  się  po 
kątach. Dzień po dniu oboje będziemy się uczyć miłości. 

– To na pewno mi się uda. – Mocno ją do siebie przytulił. 

–  Świetnie.  –  Marisa  podniosła  słuchawkę  telefonu,  który  dzwonił  jak  najęty,  ale  nie  odezwała 
się,  tylko  pozwoliła  mikrofonowi  dyndać  na  skręconym  kablu.  Potem  nacisnęła  guzik 
najwyŜszego piętra. 

– Dokąd jedziemy? – zapytał rozbawiony Mack. 

–  To  będzie  najwspanialsza  podróŜ  w  twoim  Ŝyciu,  Mahoney.  –  Marisa  uśmiechnęła  się 
promiennie i z całych sił przytuliła się do ukochanego. 

background image

EPILOG 

 

Nad  Malibu  wstawał  świąteczny  poranek.  Obładowany  prezentami  Mack  cichutko  wszedł  do 
połoŜonego  nad  brzegiem  oceanu  domu.  Wraz  z  Marisą  znaleźli  ten  dom  wkrótce  po  swoim 
ś

lubie. Od razu go pokochali. Zaraz teŜ się do niego wprowadzili. Nie chcieli zaczynać nowego 

Ŝ

ycia w cieniu starych wspomnień. 

– Tatuś! 

Zanim  zdąŜył  zamknąć  za  sobą  drzwi,  jasnowłose,  sześcioletnie  tornado  omal  nie  zwaliło  go  z 
nóg.  W  samą  porę  zdąŜył  rzucić  prezenty.  Wziął  chłopca  na  ręce,  przytulił  do  siebie,  a  potem 
podniósł go wysoko, do sufitu. 

– Sie masz, kolego! Wesołych świąt! Dasz mi buzi? 

Nicky uściskał Macka i przytulił się do jego nie ogolonego policzka. 

– A wiesz? Mikołaj juŜ przyszedł! 

– Fajnie. – Mack trochę się zasmucił. – Co ci przyniósł? 

– Jeszcze nie wiem. 

– Czekaliśmy na ciebie. 

Dopiero  teraz  Mack  zauwaŜył  stojącą  na  schodach  Ŝonę.  Ubrana  w  leciutki  peniuar,  z 
rozpuszczonymi na ramionach jasnymi włosami wyglądała jak niebiańskie zjawisko. 

– Nie musieliście czekać. 

Marisa podeszła, Ŝeby się przywitać. Mack postawił Nicky'ego z powrotem na podłodze. 

– DajŜe spokój – powiedziała. – Wiedzieliśmy przecieŜ, Ŝe zdąŜysz. Jak było w Meksyku? 

– Gorąco, brudno i bardzo biednie. 

–  Zrobiłeś  fantastyczny  reportaŜ  o  trzęsieniu  ziemi.  Jeśli  ten  wywiad  z  ofiarami  nie  otworzy 
ludziom serc i ksiąŜeczek czekowych, to… To znaczy, Ŝe duch BoŜego Narodzenia nie istnieje. 

– Dziękuję ci za pochlebstwo. – Mack uśmiechnął się do niej. 

Nicky  wziął  Macka  za  rękę  i  pociągnął  za  sobą  na  oszkloną  werandę,  z  której  widać  było 
Pacyfik.  Na  honorowym  miejscu  stała  tam  choinka  ozdobiona  papierowymi  łańcuchami  i 
kowbojskimi chustkami. 

– Chodź, tatusiu – powiedział Nicky. – Zobaczymy, co przyniósł Mikołaj. 

Chwilę  potem  Mack  siedział  wygodnie  na  miękkiej  kanapie.  W  jednej  ręce  trzymał  kubek  z 
czarną  jak  smoła  kawą,  a  drugą  ręką  obejmował  Marisę.  Radosne  okrzyki  uszczęśliwionego 
dziecka, podziwiającego nowiutki rower, zestaw postaci z ulubionej bajki i wspaniałego stetsona 

background image

mieszały się z buczeniem amatorskiej kamery i płynącymi z głośników kolędami. 

W  ciągu  poprzedzających  to  BoŜe  Narodzenie  jedenastu  miesięcy  nie  było  ani  jednego  dnia,  w 
którym  Mack  nie  dziękowałby  Bogu  za  szczęście,  jakie  go  spotkało.  Błogosławił  tę  upartą, 
ukochaną  kobietę  za  to,  Ŝe  miała  dość  odwagi,  Ŝeby  go  zdobyć  i  stworzyć  im  wszystkim 
cudowny  dom.  Nie  chciał  nawet  myśleć  o  tym,  jak  wyglądałoby  jego  Ŝycie  bez  Marisy  i 
Nicky'ego.  Tylko  dzięki  rodzinie  udawało  mu  się  znosić  trudy  reporterskiej  pracy,  a  gorycz 
rozstania zawsze osładzała mu perspektywa powrotu do domu. 

Uśmiechnął  się  do  siebie,  kiedy  pomyślał,  Ŝe  tych  rozstań  nie  będzie  juŜ  wiele.  Temu 
wszystkiemu,  co  zrobił  w  sprawie  doktora  Morrisa,  a  takŜe  ostatnim  reportaŜom  z  Ukrainy  i  z 
Południowej  Afryki  zawdzięczał  propozycję,  jaką  złoŜył  mu  przedstawiciel  INN.  Mack  miał 
zostać  ich  korespondentem.  Warunki  kontraktu  były  twarde,  ale  dawały  moŜliwość  wyboru 
pracy, co było dla Macka bardzo waŜne. Marisa takŜe duŜo pracowała. Gdyby zdecydowała się 
przyjąć  rolę  w  nowym  serialu,  spędzałaby  w  studiu  prawie  cały  dzień.  Dlatego  teŜ  Mack 
postanowił dać jej i Nicky'emu w prezencie trochę więcej swojej obecności w domu. 

–  Zmęczony  jesteś,  co,  Mahoney?  –  Marisa  oparła  głowę  na  ramieniu  Macka.  –  Nic  nie 
mówisz… 

– Bo myślę sobie, ile się zmieniło w ciągu zaledwie jednego roku. 

– śałujesz? 

–  Kpisz  ze  mnie?  Ani  trochę!  Dzisiejszy  dzień  jest  wart  krocie.  Nie  licząc  wszystkich 
poprzednich dni. 

– Dobrze, bo bałam się, Ŝe masz mi za złe… 

–  Nawet  tak  nie  myśl!  –  Mack  uśmiechnął  się  do  niej,  a  potem  spojrzał  na  ścianę,  na  której 
wisiało  powiększone  zdjęcie  z  gazety,  przedstawiające  Macka  i  Marisę  wtulonych  w  siebie, 
wychodzących z windy. 

–  Mamusiu!  –  Nicky  usadowił  się  pomiędzy  nimi  na  kanapie.  –  Czy  w  tym  roku  teŜ  będzie  na 
obiad pizza? 

– Oczywiście, skarbie. To juŜ tradycja. 

– I pojedziemy z wujkiem Paulem w góry? Będziemy robić orły na śniegu i zjeŜdŜać na sankach? 
Dobrze, tatusiu? 

– W Nowy Rok – obiecał Mack. – Masz moje słowo, kolego. 

– Fajowo – ucieszył się chłopiec. – Mamusiu, czy mogę teraz dać tatusiowi prezent? 

–  Niezły  pomysł  –  odrzekła  Marisa  tak  obojętnie,  Ŝe  Mack  od  razu  zaczął  podejrzewać  jakiś 
podstęp. 

–  Dobra!  –  Nicky  wyciągnął  spod  choinki  ogromną  paczkę.  –  Masz,  tatusiu.  To  dla  ciebie. 
MoŜesz otworzyć. 

background image

– Myślisz, Ŝe powinienem? MoŜe lepiej zaczekam. 

– Nie! Teraz otwórz – niecierpliwił się Nicky. 

Przekomarzając  się  z  chłopcem,  Mack  odwiązał  czerwoną  wstąŜkę,  odwinął  papier.  Zamarł, 
kiedy otworzył pudełko. 

– O mój BoŜe – wyszeptał. 

– Fajna, nie? – dopytywał się Nicky. Podskakiwał, ani na chwilę nie mógł usiedzieć spokojnie. – 
Pomagałem mamusi wybierać. Nie bój się. MoŜesz ją wyjąć. 

Mack  wyciągnął  z  pudełka  najpiękniejszą  czerwoną  koparkę,  jaką  w  Ŝyciu  widział.  Nie  mógł 
wydobyć z siebie głosu. Skąd ona wiedziała? myślał. 

– Lepiej późno, niŜ wcale, prawda Mack? – zapytała cicho Marisa. – Nas to teŜ dotyczy. 

– Nie wiem, co mam powiedzieć. 

– Dla dziennikarza to katastrofa – zaŜartowała. – MoŜesz powiedzieć, dajmy na to: „kocham cię”. 

– PrzecieŜ wiesz. 

– Tak, wiem – uśmiechnęła się do niego. 

– Tam jeszcze coś jest – nie wytrzymał Nicky. – Otwórz łyŜkę, tatku! 

–  JuŜ  otwieram.  –  Mack  pogłaskał  chłopca  po  głowie.  –  Zaraz  zobaczymy,  co  jeszcze 
wymyśliliście. 

Podniósł  dźwigienkę,  otwierającą  łyŜkę  koparki.  Na  dywan  wypadły  dwa  puchate  kłębuszki. 
Mack  podniósł  je  i  po  raz  drugi  w  ciągu  kilku  minut  zaniemówił  z  wraŜenia.  Wiedział,  Ŝe  to 
głupie.  PrzecieŜ  męŜczyzna  nie  powinien  się  wzruszać  na  widok  maleńkich,  zrobionych 
szydełkiem buciczków, ale cóŜ miał na to poradzić… 

– Dzidziuś? – wyjąkał wreszcie. 

–  Takie  rzeczy  czasami  się  zdarzają,  Mahoney.  Szczególnie  gdy…  –  Marisa  przerwała, 
zauwaŜywszy wpatrzone w siebie oczka syna. – Potem ci powiem. 

–  Będę  miał  braciszka  albo  siostrzyczkę  –  tłumaczył  Mackowi  bardzo  przejęty  swoją  rolą 
chłopiec. – Cieszysz się? Bo my z mamusią bardzo się cieszymy. 

–  Tak,  synku.  Ja  teŜ  bardzo  się  cieszę.  –  Mack  bał  się  trochę,  czy  jego  serce  wytrzyma  ten 
nadmiar szczęścia. – Jeśli tylko twoja mamusia zechce do mnie przyjść, to pokaŜę jej, jak bardzo. 

Nicky  mruknął  coś  o  dorosłych,  którzy  zawsze  mają  jakieś  głupie  pomysły.  Wolał  zająć  się 
swoimi gwiazdkowymi prezentami, niŜ wysłuchiwać podobnych bzdur. 

– Czy wiesz, Ŝe jesteś najwspanialszym świątecznym prezentem na świecie? – wyszeptał Mack, 
sadzając sobie Marisę na kolanach. – Kocham cię. 

background image

– Wesołych świąt, Mack. – Czule pogłaskała go po policzku. 

Nicky zostawił na chwilę swój rower. Przyglądał się, jak nowy tatuś całuje jego jedyną mamusię. 
Nie wyglądało to nawet najgorzej. Szczerze mówiąc, dawało chłopcu poczucie bezpieczeństwa. 
Pomyślał sobie, Ŝe najpiękniejsze prezenty nie mieszczą się w Ŝadnym pudełku. 

– Dziękuję, święty Mikołaju – szepnął, uśmiechając się tajemniczo.