background image
background image

Lilian Darcy

Blisko czy daleko

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Tego dnia doktor Christina Farrelli musiała tak naprawdę zrobić tylko jedną ważną rzecz. 
Powiedzieć Joemu, że ich związek dobiegł końca. 
Jechała  po  niego  na  lotnisko  w  ciepłym,  pachnącym  słodko  powietrzu  typowym  dla 

jesiennego wieczoru w Queenslandzie Północnym, i na samą myśl o tym czuła się chora. 

Samolot z Cairns miał sześciogodzinne opóźnienie. Znaczyło to, że zamiast porozmawiać 

z Joem przy kawie, będzie musiała zawieźć go do hotelu dla lekarzy, co najwyżej wyrzucając 
z siebie po drodze: „Wybacz, ale zorganizowałam ci tu pokój”. 

Nie, nie może rozstać się z Joem w taki sposób, zwłaszcza że wcale nie chce tego robić. 

Może opóźnienie samolotu to dobry pretekst, by to odłożyć?

Lotnisko znajdowało się tylko parę kilometrów od jej staromodnego piętrowego domu z 

otaczającą  go  werandą,  położonego  dwie  ulice  od  handlowego  centrum  Crocodile  Creek. 
Kilka  lat  temu  odziedziczyła  go  po  babce.  Między  miastem  a  lotniskiem  leniwym  łukiem 
płynął  strumień,  zaś  jego  mniejszy  dopływ  zakręcał  równie  ospale  między  lotniskiem  a 
szpitalem, po czym łączył siły z Crocodile Creek sto metrów przed ujściem do oceanu. 

Główna droga przecinała szerokie koryto rzeki. Stary most wkrótce miał zostać zburzony. 

Sto  metrów  dalej  rozpoczęto  budowę  nowego.  Christina  myślała  o  tym  z  żalem,  bo 
przywiązywała się do wszystkiego bardziej, niż powinna. 

Tak, żadnego odkładania, po prostu musi to skończyć. 
Aby  dostać  się  do  pasażerskiego  terminalu,  musiała  objechać  główną  siedzibę  lotniczej 

służby  ratunkowej  i  pas  startowy  z  rzędami  świateł,  które  patrzyły  na  nią  złowrogo.  O  tej 
porze było tu prawie pusto. Lot Joego był ostatnim rejsem tego dnia. Widziała, jak samolot 
wylądował.  Joe  zbliżał  się  coraz  bardziej  do  kryzysu  emocjonalnego,  o  którym  nie  miał 
jeszcze pojęcia. 

Inni już coś podejrzewali. W minionym tygodniu Mike Poulos zgadł, że coś jest nie tak, 

kiedy  razem  z  Christina  leciał  śmigłowcem  po  pacjenta  z  zawałem.  Ale  nie  mówił  nic 
nikomu,  gdyż nie  miał  zwyczaju  plotkować,  a  także  dlatego, że  miał  ważniejsze  sprawy na 
głowie. 

Mike i Emily Morgan po osiemnastu miesiącach znajomości nagle odkryli, że są w sobie 

zakochani do szaleństwa, i że nieobca im jest myśl o małżeństwie. 

Skręcając  na  parking,  Christina  poczuła,  że  łzy  napływają  jej  do  oczu,  i  zamrugała 

powiekami. Jeśli rozpłacze się, zanim cokolwiek zrobi, to czy będzie w stanie przeprowadzić 
rozmowę z Joem?

I czy będzie bardzo źle, gdy wieść rozniesie się po szpitalu? A może już krążą plotki?
Próbując dystansować się wobec rzeczywistości, poprosiła Briana Simmonsa, szpitalnego 

administratora, by zorganizował  dla Joego pokój  w hotelu dla lekarzy. Był to  ponadstuletni 
budynek,  niegdyś  szpitalny,  położony  na  terenie  obecnego,  o  wiele  nowocześniejszego 
kompleksu. Mieszkała w nim większość samotnych lekarzy, poza Christiną, która miała dom 
swojej babki. Z bujnym ogrodem, który chronił jej prywatność, z antykami, ciszą i spokojem. 

background image

A  ponieważ  jeden  z  pokoi  w  tym domu  był  wolny,  a  Joe  spędzał  w  Crocodile  Creek  tylko 
jeden tydzień w miesiącu, przed dwoma laty został czasowym lokatorem Christiny. I niezbyt 
długo pozostał wyłącznie w tej roli. 

Dom lekarzy był głośnym i przyjaznym miejscem. Christiną często tam wpadała. Lubiła 

jego mieszkańców, ale nie życzyła sobie, by zadawali pytania za jej plecami, martwili się o 
nią, wyrażali niedowierzanie, ponieważ ona i Joe wydawali się być taką dobrą parą. 

Dwa minione  tygodnie w Crocodile Creek obfitowały w dość  dramatyczne  wydarzenia, 

począwszy od tego, że kardiolog Simon i pacjentka Kirsty ukradkiem wymknęli się oglądać 
zachód słońca. Po rodeo odkryto porzuconego noworodka, zaś w osadzie Wygera na skutek 
czołowego  zderzenia  zginęła  czwórka  dzieci  aborygenów,  a  pozostali  uczestnicy  wypadku 
wciąż pozostawali w szpitalu na południu. 

Ludzie  mają  własne  zmartwienia,  pomyślała  Christiną,  podkreślając  te  słowa 

zaciągnięciem hamulca. 

Noworodek miał się już całkiem nieźle. Znalazła się też jego matka, Megan Cooper, która 

omal  nie  zmarła po  poważnych komplikacjach,  na  domiar  złego  przekonana,  że  jej  dziecko 
urodziło się martwe. Przez kilka minionych dni Megan powoli dochodziła do siebie. Synowi 
dała  na  imię  Jackson.  Nie  znali  jeszcze  jego  ojca.  Megan  nie  poruszała  tego  tematu,  nie 
wspominała też o dziadkach. 

Tak, wszyscy w Crocodile Creek mają o czym myśleć. 
Kiedy  Christina  dotarła  do  niemal  pustej  hali  przylotów,  pasażerowie  właśnie  zaczęli 

przechodzić przez bramkę. To lotnisko było skromnie wyposażone. Joe szedł po asfalcie pod 
gołym  niebem  razem  z  innymi  zmęczonymi  pasażerami,  podczas  gdy  wózek  z  bagażami 
wyprzedzał ich zaledwie o minutę. 

Samolot  był  zapełniony  tylko  w  połowie,  a  więc  Christina  bez  problemu  wypatrzyła 

Joego.  Przewyższał  o  pół  głowy  najwyższego  z  pozostałych  pasażerów,  miał  ciemniejszą 
skórę i szerszy uśmiech... Zawsze wydawało jej się, że wszystkiego ma więcej. Serca, energii, 
a także pomysłów, by utrzymać ich związek w takim stanie, jaki mu odpowiadał, a którego 
ona coraz bardziej nie mogła znieść. 

– Cześć – powiedziała drżącym głosem. 
– Tink. – Wtulił twarz w zagłębienie jej szyi, wdychając zapach jej włosów. – Och, Tink. 

– Był jedyną osobą, która nazywała ją Tink. Tak naprawdę Tunk, z silnym nowozelandzkim 
akcentem. – Do diabła, ale za tobą tęskniłem. Cudownie pachniesz. 

Był  też  jedyną  osobą,  która  wywoływała  w  niej  tak  silne  emocje,  kiedy  ją  obejmował. 

Poczuła  jego  wargi  przyciśnięte  najpierw  do  jej  włosów,  potem  policzka  i  kącika  warg. 
Wygłodniałe pocałunki, które niczego nie obiecywały. 

– Jestem wykończony. Siedem godzin czekania w Cairns. 
– Masz bagaż?
– Wszystko  jest  tutaj.  – Poklepał  małą  torbę  podróżną  przewieszoną  przez  ramię.  Pod 

białym rękawem T-shirtu widać było niebiesko-czarny tatuaż, który wyglądał jak bransoleta i 
świadczył  o  jego  częściowo  maoryskich  korzeniach.  To  właśnie  im  zawdzięczał  miodowy 
kolor skóry. – Chodźmy. Masz jutro dyżur?

background image

– Tak, muszę tu być z powrotem o siódmej. – Po drugiej stronie pasa startowego, czyli 

właściwie w tym samym miejscu. 

– Ja mam dyżur od ósmej. Ale możemy chyba spędzić trochę czasu razem? – Spojrzał na 

nią z absolutną pewnością, że ona pragnie dokładnie tego samego. 

Poruszyła się nerwowo. 
– Tak, mamy trochę czasu – odparła obojętnie. Mimo to powinien coś zauważyć. A może 

był zbyt zmęczony, żeby usłyszeć, co kryje się za jej słowami. 

Nie  zamierzała  jednak  zaczynać  poważnej  rozmowy  na  parkingu  lotniska  ani  przed 

hotelem dla lekarzy. Kiedy mijali szpital, Joe stwierdził:

– Sporo świateł dzisiaj w hotelu i w głównym budynku. 
– Ostatnie  dwa  tygodnie  były  dosyć  ciężkie.  – Przekazała  mu  kilka  szczegółów 

dotyczących spraw medycznych, a także ich kolegów. 

Cal  zaręczył  się  z  doktor  Giną  Lopez,  amerykańską  kardiolożką,  którą  poznał  w 

Townsville przed pięcioma laty i która, jak się okazało, urodziła mu syna. Chłopiec miał teraz 
cztery  lata.  Christina  opowiedziała  mu  też  o  Kirsty  i  Simonie,  Emily  i  Mike’u,  wypadku 
samochodowym w osadzie Wygera i dzielnym maleńkim Jacksonie oraz jego matce. 

– Cierpi  na  chorobę  von  Willebranda,  poza  wszystkim  innym – zakończyła.  Tę  rzadką 

chorobę krwi zdiagnozowano, kiedy w miejscu po odcięciu pępowiny dziecka nastąpiło silne 
krwawienie.  Udało  się  je  zatamować.  Teraz,  kiedy  znali  już  powód,  nie  powinno  to 
przysparzać dalszych problemów. 

– Więc matka też to ma? – spytał Joe. 
– Nie,  ani  rodzice  matki,  chociaż  jej  ojciec  cierpi  na  wiele  innych  schorzeń,  a  zatem 

najwyraźniej  nosicielem  jest  ojciec  chłopca.  Ale  dotąd  Megan  nie  zdradziła,  kto  to  jest  ani 
gdzie  mieszka.  Zresztą  nie  wiadomo,  czy  to  jest  zawsze  dziedziczne.  To  może  być  zbieg 
okoliczności. 

Była zła, że musi przekazać mu tyle nowin w jednej dużej niestrawnej masie. Zawsze tak 

było, nawet kiedy wydarzenia w Crocodile Creek nie gnały naprzód tak szybko jak ostatnio. 
W  końcu Joe  spędzał trzy tygodnie w miesiącu w swoim  nowozelandzkim domu,  który był 
dla niej tak obcy, jak jakaś odległa galaktyka. 

Przez  dwa lata, kiedy byli  parą na pół  etatu, wyrwało  mu  się kilka istotnych  faktów na 

temat  jego  życia.  Mieszkał  w  Auckland.  Ukończył  studia  na  tamtejszym  uniwersytecie. 
Pracował  w  prywatnej  przychodni.  Nie  był  żonaty – ale  mógł  ją  okłamywać.  Miał  matkę, 
młodszą  siostrę  przyrodnią  i  ojczyma.  Oznajmił  za  to  boleśnie  jasno,  że  bardzo  nie  lubi  o 
sobie  mówić.  Nigdy  nie  telefonował  do  niej  z  Nowej  Zelandii.  Podał  jej  co  prawda  swoje
numery: prywatny i służbowy, tak na wszelki wypadek, ale kiedy wybrała je skwapliwie na 
początku ich znajomości, dał jej do zrozumienia, by nie dzwoniła. 

Zrobił to uprzejmie. Christina była przekonana, że Joe nie potrafi być nieuprzejmy. 
Powiedział wówczas ciepłym głosem:
– Tink, nie mogę teraz rozmawiać, okej?
Nie oddzwonił. Nie wspomniał o jej telefonach podczas kolejnego spotkania. Zaczęła się 

czuć  jak  jedna  z  dziewczyn  marynarza.  To  prawda,  Joe  wracał  do  tego  samego  portu,  i  to 

background image

portu, który szczerze lubił. Ale to nie zmieniało podstawowego faktu: życie Christiny było dla 
Joego  jak  otwarta  książka.  Opowiadała  mu  anegdoty  ze  swego  dzieciństwa,  dzieliła  się 
marzeniami, mówiła, co jest dla niej ważne. W zamian była jego „odpoczynkiem i rozrywką”, 
jak  mawiali  o  kobietach  amerykańscy  marynarze,  którzy  od  czasu  do  czasu  cumowali  na 
południu w Townsville. I niczego więcej od niej nie oczekiwał. 

Co sugerowało, że mógł być żonaty. 
Nigdy nie przyłapała go na kłamstwie i nie chciała wszczynać paranoicznej konfrontacji. 

To nie było w jej stylu. Ale nie chodziło jej nawet o jego małżeństwo. Chodziło o to, że ten 
związek  prowadził donikąd, podczas  gdy jej biologiczny zegar brał  już  udział  w wyścigu z 
czasem. 

Christina  skończyła  trzydzieści  trzy  lata.  Chciała  wyjść  za  mąż  i  założyć  rodzinę  z 

przyzwoitym  facetem.  Nie  zamierzała  zostać  jedną  z  wiecznie  młodych,  zakochanych  i 
bawiących się kobiet, z mężczyzną, którego widywała tylko kilkanaście godzin w miesiącu. 
Niezależnie od tego, jak miłe były te godziny. Joe o tym wiedział. Nie oznajmiła tego wprost, 
nie  naciskała  na  niego,  ale  musiał  to  odgadnąć  ze  sposobu,  w  jaki  opowiadała  o  dzieciach 
brata w Brisbane i o małżeństwie rodziców, które podziwiała. 

Gdyby  Joe  wykazał  przynajmniej  chęć  głębszego  zaangażowania,  gdyby  zaczął  mówić 

coś  więcej  o  swoim  życiu  w  Nowej  Zelandii,  gdyby  rozumiała,  dlaczego  tak  stanowczo 
trzyma się pewnych granic, byłaby gotowa czekać o wiele dłużej. Nic takiego nie nastąpiło. 
Był od niej dwa lata młodszy, ale to niczego nie tłumaczy. 

Poza tym należała do osób, dla których liczy się wierność, i gdyby kiedykolwiek znalazła 

partnera, który dzieliłby jej pragnienia, pozbyłaby się Joego Barretta na zawsze. Tymczasem 
o  jedenastej  wieczór  w  niedzielę  zbliżała  się  do  starego  mostu  nad  Crocodile  Creek  ze 
wspaniałym mężczyzną, którego zamierzała rzucić. 

Nagle na drodze jakiś metr przed mostem dostrzegli leżącą postać. 
– To kangur – stwierdził Joe, unosząc się na siedzeniu, kiedy Christina zwolniła. – Leżał 

tu, jak jechałaś w tamtą stronę?

– Nie sądzę. – Wyminęła kangura. – Nie – dodała bardziej pewnym głosem. – Nie było 

go.  – Co  prawda  myślała  wtedy  o  tym,  że  będzie  jej  żal  mostu,  gdy  go  zburzą.  Ale 
zauważyłaby zwierzę. 

– Powinniśmy się zatrzymać i odsunąć go z drogi. 
Christina  zwolniła  jeszcze  bardziej,  szukając  miejsca,  gdzie  mogłaby zawrócić,  co  przy 

małym  natężeniu  ruchu  nie  było  trudne.  Kangur  nie  miał  szczęścia,  znalazł  się  w  złym 
miejscu o złym czasie. Christina zaparkowała. 

– To kangurzyca. Jeszcze ciepła – stwierdził Joe, kładąc rękę na jej szyi. – Ale nie żyje. 
Akurat w tym momencie kangurzyca się poruszyła. A w zasadzie nie matka, tylko malec 

w jej kieszeni. 

– O rany! – zawołał Joe. – Tu jest mały. 
Roześmiała się mimo woli. Jak na mężczyznę, który spędził jedenaście godzin w podróży 

po  tygodniu  ciężkiej  pracy,  dość  szybko  odzyskał  energię  i  dobry  humor.  Zawsze  taki  był. 
Uwielbiał się śmiać. Nigdy długo nie narzekał. 

background image

– Bądź miły i powiedz mi, co zrobimy. 
– Cóż, nie możemy go zostawić, Tink. – Ostrożnie odciągnął ciało kangurzycy z drogi i 

odwrócił ją tak, by mieć dostęp do kieszeni. 

– Wiem. – Zebrała siły, skupiając się na tym, co najważniejsze. – Tam jest rezerwat, w 

stronę gór, to chyba najlepsze wyjście? Mają tam miejsce dla małych zwierząt. 

Po moście przetoczyła się ciężarówka z ładunkiem toreb ze śmieciami. Zwolniła na ich 

widok. 

– Co się stało? – spytał kierowca. 
Christina rozpoznała Billa Doyla, właściciela hotelu Czarna Kakadu. 
– Matka nie żyje, ale malec jest w porządku – streściła szybko Christina. – Cześć, Bill, to 

ja, Christina. 

– Witam, pani doktor. Przekwalifikowuje się pani na weterynarza?
– Coś w tym rodzaju. Chcemy przewieźć małego do parku narodowego. 
– Słusznie. – Skinął głową i odjechał, szczęśliwy, że zostawił im kłopot na głowie. 
Christina i Joe wspólnie zbadali małego kangura, który wcale nie wymachiwał nogami z 

przerażenia.  Nie  znaleźli  żadnych  urazów.  Skulony  w  kieszeni  kangur  miał  otwarte  oczy  i 
oddychał szybko. 

– Musimy jechać – rzekła Christina. – Nie możemy go karmić ani zaopiekować się nim 

sami. 

– Wezmę  tylko  koszulkę  z  torby.  Owiniemy  go.  Oboje  o  mały  włos  nie  zostali  jednak 

podrapani ostrymi pazurami, lecz gdy Joe trzymał już zwierzę na kolanach w samochodzie, 
ciasno opatulone, wydawało się, że się uspokoiło. Droga prowadząca na południowy zachód 
była ciemna i pusta, tylko jedna ciężarówka przetoczyła się obok nich z hałasem. 

– Jak tam? – spytała Christina. 
– Dobrze. Jest spokojny, oddycha. 
Zerknęła w bok. Joe i mały kangur, obydwaj zdrowi, spokojni, i oddychają. 

Wielki samochód zahamował z trudem, a on pobiegł za nim, bo po raz pierwszy tego dnia 

dopisało mu szczęście. Niech tak będzie cały rok. Całe życie. 

To dobry znak. 
– Podwieźć cię gdzieś? – spytał kierowca. 
– Tak. Za to pasmo górskie. 
– No to wskakuj. 
Tak  dobrze  było  usiąść,  jechać.  Stał  tam  przez  bite  dwie  godziny  i  nikt  nawet  nie 

pomyślał,  by  go  podwieźć.  Czy  wygląda  jak  nierób  albo  zbrodniarz?  Niektórzy  ludzie  tak 
właśnie uważali. Na przykład jej ojciec. 

Ona, jego miłość, powód jego podróży. 
Kumple  śmialiby  się,  gdyby  wiedzieli,  jak  o  niej  myśli.  Jak  jakiś  gwiazdor  w  operze 

mydlanej, który może mieć każdą dziewczynę, ale nie potrafi zapomnieć tej jedynej. Zresztą 
on  nie  mógł  mieć  każdej  dziewczyny,  tyle  że  wcale  się  tym  nie  przejmował.  Pragnął  tylko
jednej. 

background image

Jej  rodzice wyrzucili go z  ich domu  w tak  gwałtownym wybuchu  złości, że  wylądował 

jakieś pięćset kilometrów dalej na północ. I naprawdę wierzył, że jej ojciec mógłby go zabić, 
gdyby tylko tam wrócił. Ale tracąc ją, stracił serce. Powinien był przeciwstawić się złości jej 
ojca.  Dlaczego  potrzebował  tyle  czasu,  by  to  zrozumieć?  Dlaczego  pozwolił,  by  inni 
podejmowali za niego decyzje?

Nie  rozumiał  człowieka,  którym był  wcześniej.  Od  tamtej  pory  stwardniał,  i  to  bardzo, 

ponieważ minęło wiele miesięcy. Nikt by się nie domyślił, że był rozpieszczonym chłopcem z 
Sydney – prywatna  szkoła,  przeklęte  lekcje  gry  na  skrzypcach,  oczywiście  prywatne  lekcje 
ujeżdżania, a nie jeździectwo, które miał we krwi. 

Więc  gdyby  teraz  oszalały  stary  zabił  go  albo  próbował  zabić,  niech  tak  będzie.  Teraz 

będzie  walczył  o  wiele  zacieklej  niż  pół  roku  temu.  W  zeszłym  tygodniu  skończył 
dwadzieścia dwa lata. Zrzucił z siebie ciężar rodzicielskiej opieki. Teraz może jej pokazać, ile 
warta  jest  jego  miłość.  Może  tym  razem  ona  z  nim  wyjedzie,  zostawi  swoich  rodziców  i 
wszystko będzie dobrze. 

Siedząc wysoko w kabinie ciężarówki, czuł, że wszystko się uda, o ile tylko będzie miał 

szansę ją zobaczyć, zanim wyruszy z powrotem na północ, najpóźniej w południe, bo inaczej 
straci pracę i trzymiesięczną wypłatę, którą są mu winni. Szef nie chciał go puścić, ale udało 
się  w  końcu  znaleźć  te  dwa  dni  przed  wielkim  spędem  bydła.  Mieli  pędzić  bydło  setki 
kilometrów, począwszy od przyszłego tygodnia, a taki spęd poruszał coś w głębi jego duszy. 
Gdyby usłyszał z jej ust, że nadal go kocha, wracałby do roboty z uczuciem, że cały świat do 
niego należy. 

– Zawiozę cię do zakrętu do Mount Evelyn. Czy to ci wystarczy?
– Słucham?
– Powiedziałem, że jadę tylko do zakrętu do Mount Evelyn. 
– Dobrze. – Serce zgasło jak zużyty fajerwerk. Ten człowiek pokona tylko jedną dziesiątą 

drogi, którą on miał przed sobą, więc nie osiągnie celu przed ranem. W żołądku mu burczało, 
powinien był zatrzymać się na hamburgera w Crocodile Creek, ale nie chciał tracić czasu. Nie 
dotrze do niej tego wieczoru. Musi przełożyć to o kilka tygodni. Nie przemyślał wszystkiego 
jak należy. 

Była już prawie północ, kiedy Joe i Christina dojechali do parku. Brama była zamknięta, 

ale lekki samochód, jakim poruszała się Christina, mógł ją okrążyć, jeśli przesunęło się dwa 
na wpół zgniłe bale. 

– Gdybyś wzięła juniora... – zaczął Joe. 
– Nie,  jato  zrobię. Jest  spokojny, nie  przeszkadzajmy  mu.  – Wyskoczyła  z  samochodu. 

Miała na sobie dżinsy, T-shirt i sportowe buty, a o tej porze było zimno. 

Pięć minut później zastukali do domu strażnika. Otworzyła im jego żona. 
– Proszę  się  nie  przejmować,  i  tak  dziecko  mi  nie  pozwoliło  spać.  Wspaniały  malec –

dodała, patrząc na kangura. – Tak, zaopiekujemy się nim, mamy dwa inne, więc nie będzie 
samotny. 

Zaproponowała  im  herbatę,  a  wtedy  pojawił  się  jej  mąż.  Joe  i  Christina  wymienili 

background image

spojrzenia i bez słów doszli do tego samego wniosku. Nie chcieli przeszkadzać tym ludziom 
w środku nocy. 

– Powinniśmy wracać – rzekł Joe. – Prawda, Tink? Oboje jutro pracujemy. 
Tym  razem  on  prowadził,  co  dało  Christinie  sporo  czasu  na  myślenie.  Nie  mogę  tego 

dzisiaj zrobić, stwierdziła. Ale nie zasnę, jeśli tego nie zrobię. Och, tak czy owak nie zaśnie. 
Rano  obydwoje  będą  spieszyć  się  do  pracy.  Nie  mogła  odkładać  rozmowy,  jeśli  naprawdę 
zamierzała ją przeprowadzić. Więc może teraz, podczas jazdy?

Wzięła  głęboki  oddech,  by  powiedzieć:  „Joe,  musimy  porozmawiać”.  Ale  zaraz  potem 

stchórzyła. 

Dotarli do zakrętu. Joe skręcił gwałtownie, jakby nie całkiem panował nad kierownicą. 
– Coś nie tak – rzucił. 
– Co, Joe? – Instynktownie dotknęła jego ramienia. 
– Chyba złapaliśmy gumę. – Zwolnił ostrożnie i stanął na poboczu. 
Wybuchnęła cichym, nerwowym śmiechem. 
– Żartujesz? Powiedz mi, że to żart. 
– Nie. Tego już za wiele. 
– Święta racja. 
Gdyby wierzyła w znaki, zapamiętałaby sobie to ostrzeżenie. Ktoś tam na górze nie chce, 

by go dziś rzuciła. Ale ona nie była przesądna, więc tylko zacisnęła zęby i pomyślała: Może 
powiem mu to, kiedy będziemy zmieniać oponę?

Była  to  przednia  lewa  opona.  Tak  jak  w  przypadku  kangurka,  pracowali  razem  w 

milczącej harmonii. Joe ustawił światła ostrzegawcze, Christina wyjęła lewarek. Joe postawił 
stopę na kluczu francuskim, a Christina zdjęła zapasową oponę z tylnych drzwi.

Joe  był  taki  silny.  Obserwując  go,  poczuła  tęsknotę,  trudno  jej  było  oderwać  od  niego 

wzrok. Ale po tej nocy nie będzie już w stanie patrzeć na niego w taki sposób, straci do tego 
prawo. I za dużo by ją to kosztowało. 

Razem zdjęli przebite koło i założyli nowe, potem na zmianę dokręcali nakrętki. 
Na koniec Joe uśmiechnął się do niej. 
– Uwielbiam kobiety ze smarem na nosie – powiedział. – Bardzo seksowne. 
– Joe, musimy... 
Za późno. Już ją całował, a do tego pieścił ręką, która z pewnością zostawiła ślady smaru 

na  jej  skórze...  Kiedy  się  odsunął,  wciąż  się  uśmiechał,  był  tak  wspaniały,  pełny  życia,  że 
żadne brzemienne w skutki  słowa nie przeszły jej  przez  gardło.  Zresztą i  tak nie mogła ich 
wypowiedzieć, bo nie byli już sami. 

– Cześć!
– Co do diabła?
– Cześć,  zaczekajcie! – W  ich  stronę  biegła  jakaś  zdyszana  postać.  Joe  machnął  ręką  i 

mruknął:

– Nie nasz wieczór, co?
Odłożył  lewarek  i  zamknął  tylne  drzwi  samochodu.  Stali  razem  z  Christiną,  patrząc  na 

nieznajomego.  Był  to  młody  mężczyzna,  nie  tak  wysoki  jak  Joe,  ale  dobrze  zbudowany. 

background image

Zatrzymał się, a wtedy Joe zapytał ostro:

– Co się stało?
Christiną  wiedziała,  że  myślał  o  wypadku.  Kiedyś  na  tej  drodze  zdarzył  się  wypadek. 

Jako lekarze widzieli już więcej, niż powinni, a poza tym nie było wiele innych niewinnych 
powodów, dla których ten młody człowiek biegłby po pustej szosie w środku nocy. 

– Czy możecie mnie podwieźć? – Chłopak wyglądał co najwyżej na dwadzieścia jeden, 

dwadzieścia dwa lata. 

– Do miasta? Do domu? Jesteś z okolicy? – pytał Joe. 
– Nie, ale tak. Chcę się dostać do miasta. – Wyraźnie się plątał. 
Christina i Joe wymienili spojrzenia. Nie wyglądał groźnie. Ale co on tu robi?
– Wskakuj na tył – powiedział Joe, po czy dodał do Christiny: – Możesz prowadzić?
Skinęła  głową,  rozumiejąc,  co  Joe  ma  na  myśli.  Jeśli  ten  młodzieniec  zacznie  robić 

kłopoty, lepiej, żeby Joe miał wolne ręce. 

– Jak ci na imię? – spytał Joe. 
– Jack. 
– Zrobiliśmy dodatkową  rundkę do parku narodowego, ale chyba nie mijaliśmy cię już, 

co?

– Ja mijałem was – odparł Jack. – W ciężarówce. Ale kierowca skręcił do Mount Evelyn. 

Myślał, że ktoś może jeszcze tędy jechać, ale nikogo nie było, a ja zmarzłem. 

– Więc zawróciłeś?
– Tak, a potem zobaczyłem wasze światła awaryjne między drzewami i zacząłem biec. 
– Dokąd chciałeś się dostać?
– Na...  farmę  na  zachodzie.  Zobaczyć  się  z  przyjacielem.  Pracuję  na  farmie,  jestem 

oborowym,  i  dostałem  parę  dni  wolnych.  Myślałem,  że  mi  się  uda,  ale  szczęście  mi  nie 
dopisało. 

Jak na kogoś, kto na początku był powściągliwy, żeby nie powiedzieć nieufny, po pięciu 

minutach Jack się rozgadał. Rozważał swoje problemy z podróżą autostopem i brak deszczu. 
To  musiała  być  dla  niego  wielka  ulga,  kiedy  wreszcie  znalazł  transport.  Wydawał  się 
inteligentny, a w jego sposobie mówienia było coś takiego, co sugerowało, że celowo obniża 
swój status. 

– Powinienem  był  wiedzieć,  że  nie  dam  rady  w  dwa  dni.  – Nagle,  gdy  pokazały  się 

światła miasta, zabrzmiał jak przegrany. – Mój... mój kumpel pewnie byłby... Tak, pewnie i 
tak byłby zajęty. 

Dotarli  do  skrzyżowania  dwieście  metrów  na  południe  od  szpitala  i  powietrznej  bazy 

ratunkowej. 

– Gdzie mamy cię wysadzić? – spytał Joe pasażera. 
– Gdzieś tutaj będzie dobrze. – Znów był powściągliwy. 
– Masz gdzie pójść?
– Taa. Nie ma zmartwienia. 
– Możemy zabrać cię do miasta – dodał Joe. 
– Nie, tu jest w porządku. 

background image

Tutaj, na poziomie morza, temperatura była kilka stopni wyższa i nie padało. Kiedy Jack 

wysiadł, Christina zerknęła  na niego  w tylnym lusterku. Nie  ruszył się z  miejsca. W  końcu 
zniknął im z widoku, gdyż droga do Crocodile Creek się obniżała. 

– Czy ktoś naprawdę z nami jechał? – spytała Joego. 
Czy został  przysłany przez  jakieś kosmiczne  siły, by powstrzymać ją  przed  rozmową o 

zerwaniu? Jej męczące, natrętne myśli gwałtownie powróciły. Zostawi to do jutra. Ale jutro 
oboje cały dzień pracują. A jeśli ktoś w szpitalu wspomni o pokoju w hotelu lekarzy... 

Przejechali przez most i stanęli na światłach na głównej ulicy. Joe zerknął na zegarek. 
– Cholera, kwadrans po pierwszej. 
– A mnie wcale nie chce się spać. 
– Mnie też. I coś mi chodzi po głowie, Tink. – Uśmiechnął się do niej, a jej serce zamarło 

po raz setny tego wieczoru. – Na czym skończyliśmy, kiedy nam tak niegrzecznie przerwano?

Na skraju przepaści, Joe, pomyślała, ale zachowała to dla siebie. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Wysiedli z samochodu. W domu Joe rzucił swoją torbę na środku dywanu w salonie, po 

czym objął Christinę. Jego ramiona były ciepłe. 

Christina poczuła znajome pożądanie. Zaczynało się zawsze w żołądku i promieniowało 

na  zewnątrz  niczym  gorąco  z  rozżarzonych  węgli.  Nie  zmniejszyło  się  w  ciągu  dwóch  lat, 
wręcz  przeciwnie.  Czy  dlatego,  że  stale  towarzyszyła  jej  niepewność,  jak  długo  Joe 
pozostanie w jej życiu?

Pocałował  ją.  Och,  nie  powinna  mu  na  to  pozwalać,  ale  skoro  to  ostami  raz...  Swoją 

drogą,  często  zastanawiała  się,  czy  całują  się  po  raz  ostatni.  Tym  razem  wiedziała  to  na 
pewno.  Joe  nie  był  mężczyzną,  który  robi  cokolwiek  połowicznie,  dotyczyło  to  między 
innymi  pocałunków.  A  przecież  ich  związek  był  połowiczny,  niekompletny.  Joe  nigdy  nie 
robił  nic  połowicznie  w  danym momencie,  poprawiła  się.  W  pocałunek  wkładał  całą swoją 
duszę, całą energię i serce, a ona odpowiadała mu tym samym. 

Po  raz  ostatni  uniosła ręce i  wplotła  palce w  jego  włosy,  uwalniając  zapach  szamponu. 

Delektowała się smakiem jego warg, które budziły w niej pragnienie czegoś więcej. W tym 
momencie czas się zatrzymał, ale nie mógł tak stać wiecznie. Joe przerwał ten moment. 

– Muszę wziąć prysznic – mruknął, wciąż trzymając ją w objęciach. – Cuchnę samolotem 

i kangurem. Dziwię się, że pozwalasz mi się przytulać. 

Sama  była  tym  zaskoczona,  przerażona,  że  nawet  nie  poczuła  zapachów,  o  których 

wspomniał. 

– Ja też muszę wziąć prysznic – rzekła głośno. 
– To może razem... ? – Spojrzał na nią z żartobliwym, wyzywającym uśmiechem, celowo 

opuszczając powieki. Potarł brodą o jej policzek, a ona mimo woli odwróciła głowę, szukając 
jego warg. 

Christina, musisz być silniejsza, zganiła się. 
– Nie, idź pierwszy – odparła. Ciężko jej to przyszło, a jeszcze ciężej było wypuścić go z 

objęć. – Ja... Nie muszę zmywać z siebie zapachów sali tranzytowej w Cairns. 

– Mimo  wszystko  chciałbym  umyć  się  z  tobą.  – Przyciągnął  ją  do  piersi,  pewny  jej 

odpowiedzi. 

– Joe,  musimy  porozmawiać – wyrwało  jej  się.  Nadszedł  moment  krytyczny.  Chwila 

prawdy. 

– Tak?
W jego oczach dostrzegła zdumienie, ale nie niepokój. W dalszym ciągu nie spodziewał 

się  niczego  złego.  Zresztą  skąd  miał  wiedzieć?  Nie  wysyłała  żadnych  sygnałów,  nie 
uprzedziła  go w  żaden  sposób.  Sama  dopiero  jakiś  tydzień temu  doszła  do  wniosku,  że  już 
najwyższa pora. 

Musi zrobić to spokojnie, w cywilizowany sposób. 
– Jesteś  głodny? – spytała  wymijająco,  machając  ręką  w  stronę  kuchni.  Potem  nagle 

zobaczyła zegar. Dochodziła pierwsza trzydzieści w nocy. A jednak nie zrezygnuje. 

background image

– Głodny?  Nie – odparł.  – Dali  nam  talony  na  jedzenie  i  picie  w  Cairns,  żeby  nam 

wynagrodzić opóźnienie. – Przyjrzał się uważnie jej twarzy, jego twarz złagodniała. – No, co 
jest? Nie powiedziałaś mi wszystkiego w samochodzie? Na co czekałaś?

Mówił  ciszej,  tym  intymnym  tonem,  który  tak  lubiła.  Takim  głosem  mówił  do  niej  w 

łóżku, takim głosem mówił miesiąc temu, kiedy miała rozstrój żołądka i musiała leżeć przez 
dwa ostatnie dni jego wizyty. 

– Nadal jesteś chora, Tink?
Kiedy  poleciał  do  domu,  ona  spędzała  wciąż  sporo  czasu  w  łazience  i  chyba  wtedy 

zaczęła  rozumieć,  że  potrzebuje  czegoś  więcej.  Nie  wystarczał  jej  mężczyzna,  którego 
widywała tylko przez tydzień w miesiącu, w przerwach, kiedy długie godziny ich pracy nie 
nakładały się na siebie. Czy powinna poprosić go, by usiadł? To jej trzęsły się nogi, ponieważ 
nie wiedziała, jak zacząć. 

– To do niczego nie prowadzi – wyrzuciła z siebie. 
– To znaczy my. 
– Do niczego nie prowadzi?
– Joe, nie udawaj. – Drżały jej nogi i drżał głos. 
– Nie  utrudniaj,  proszę.  Pomyśl  sekundę,  a  potem  powiedz  mi,  że  nie  wiesz,  o  czym 

mówię. 

Odsunęła się od niego i zaczęła krążyć po pokoju, żałując, że nie jest większy, pragnąc, 

by Joe zamknął ją znowu w pułapce swoich ramion. Rozpaczliwie pragnęła, by ją uprzedził i 
sam powiedział to, co miał usłyszeć. 

Tymczasem  on  oparł  ramiona  o  otwarty  łuk  między  wypoczynkową  i  jadalną  częścią 

pokoju.  Wyglądał,  jakby  chciał  jej  dotknąć,  ale  doszedł  do  wniosku,  że  nie  powinien  tego 
robić. 

– Chcę, żebyś się wyprowadził – podjęła. – Jutro, jeśli możesz. Nie jestem w stanie tego 

ciągnąć, i  nie wyobrażam  sobie, że ty tego chcesz. Zorganizowałam ci pokój  w hotelu. Nie 
umiem dalej tak żyć – ciągnęła. – Jesteśmy razem dwa lata, ale ja chcę czegoś więcej, Joe. 
Chcę wiedzieć, do czego to prowadzi. Chcę zobowiązania. Jakiegoś znaku, że to nie jest dla 
ciebie tylko rozrywka. Christina Farrelli, ośrodek wypoczynkowy z pełną obsługą. Ja... – Och, 
do diabła, powie mu już wszystko. – Kocham cię. Na pewno o tym wiesz, ale to, co dzieje się 
między nami, już mi nie wystarcza. 

Cisza. Jakieś trzy sekundy. 
– Ja  też  cię  kocham – odparł  powoli.  – Czy  o  to  chodzi?  Że  tego  nie  powiedziałem? 

Kocham cię, Tink. 

Język mu się plątał. Zaklął, co było dość niezwykłe. 
– Przykro mi, że nie jesteś szczęśliwa. – Wziął oddech. – Trochę mnie tym zaskoczyłaś. 

Jest  środek  nocy.  Mieliśmy  cholernie  ciężki  wieczór,  a  ty  ni  stąd,  ni  zowąd  wyskakujesz  z 
czymś takim. 

– Sądziłeś, że tego pragnę? Że to mnie zadowala?
– Było nam razem bardzo dobrze. 
– I przypuszczasz, że tego tylko chcę? Miło spędzać z tobą czas?

background image

– To chyba lepiej, niż źle się bawić. 
– Nie żartuj. 
– Nie lekceważę cię, zależy mi na tobie. Kocham cię. Jestem... no, trochę oszołomiony. 
Zamknęła  oczy,  po  czym  znowu  je  otworzyła.  On  także  powiedział,  że  ją  kocha.  Trzy 

razy.  Ale  to  tylko  słowo.  Niektórzy  mężczyźni  chlapią  nim  jak  farbą.  Tak,  oczywiście, 
kocham cię, maleńka. Nie uważała Joego za jednego z nich. 

– Wybacz, ale nie nadążam – powiedziała ochrypłym głosem. – Zgadzasz się?
– A mam wyjście? Skoro tego chcesz. Skoro... – zaklął znowu i po raz pierwszy w jego 

głosie  zabrzmiała  złość – zorganizowałaś  mi  pokój.  Nie  mam  podstaw,  żeby  ci  się 
sprzeciwiać, skoro tak czujesz. Ale, do diabła, nie mogłaś mnie jakoś uprzedzić? Powiedzieć 
coś na lotnisku albo... 

– Nie przyszło mi do głowy, że nie dotrzemy od razu do domu. 
– Trzeba było zatelefonować do Auckland. 
– Nie lubisz, kiedy dzwonię. Ty nigdy do mnie nie dzwonisz. 
Nie zaprzeczył. Był zbyt zdenerwowany i zły. 
– Zorganizowałaś mi pokój. 
– To chyba najlepsze rozwiązanie, prawda? Będzie nam łatwiej, obojgu. 
– Rozumiem, że ty tak to postrzegasz. 
– Ale... – Dobra, pora pozbyć się dumy. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo liczyła na 

to, że pokój w hotelu dla lekarzy pozostanie mimo  wszystko pusty.  Liczyła na to, kiedy go 
zamawiała u Briana, kiedy podejmowała decyzję, i kiedy ich przyjazd do domu się opóźniał. 

– To znaczy, że nie zamierzasz obiecywać, że w przyszłości coś się zmieni? – zapytała. 
Joe wypuścił powietrze, szukając właściwych słów. 
– Nie wydaje mi się, żebym do tej pory obiecywał coś złego. To znaczy, spędzam tutaj 

tylko tydzień w miesiącu. Sama to powiedziałaś. Naprawdę bardzo lubię z tobą przebywać. 
Myślę, że do siebie pasujemy. Moje życie w domu... Wiem, że nigdy o tym nie opowiadam. 
Mówiąc  szczerze,  główny  powód, z  którego  tu  przyjeżdżam,  to  nie  dodatkowy  zarobek, 
chociaż  bardzo  tego  potrzebuję,  ale  fakt,  że  nie  muszę  myśleć  o  domu...  – Urwał.  – Jest 
ciężko. Moje życie w domu jest ciężkie. Tak dobrze jest mieć ciebie, i nie rozmawiać o tym, 
uciec... 

– To jest twój wypoczynek i rozrywka. Tak? Uchwycił się tego z wdzięcznością. 
– Tak. I to jest takie dobre!
– Nie dla mnie, Joe. – Dławiły ją łzy. 
– Nie? – spytał łagodnie. 
– Słowo  „miłość”  najwyraźniej  znaczy  dla  ciebie  co  innego  niż  dla  mnie.  Chcę  być 

częścią twojego życia. Twojego całego życia. 

– Nie. – Tym razem nie zwlekał z odpowiedzią. 
– Więc nie powiesz mi nic o... 
– Nie. 
Okej, więc albo powinna oskarżyć go, że zdradza żonę, albo wybiec i trzasnąć drzwiami. 

Nie  zrobiła  ani  jednego,  ani  drugiego.  Trzęsła  się  tak  bardzo,  że  Joe  dostrzegłby  to  z 

background image

odległości  trzystu  metrów.  Nie  mógłby tego  zignorować,  chyba  żeby mu  na  niej  wcale  nie 
zależało.  A  jemu  zależało.  Podszedł  do  niej,  objął  ją  i  podtrzymał,  by  nie  osunęła  się  na 
dywan. 

– Bardzo przepraszam, Tink – szepnął. – Nie czułem, że to się zbliża. Teraz widzę... Czy 

nie moglibyśmy spróbować... 

– Tak?
Nie  dokończył,  tylko  trzymał  ją  w  objęciach.  Och,  do  diabła,  tak  bardzo  lubiła  jego 

zapach,  nawet  teraz,  kiedy  mieszał  się  z  wonią  samolotu,  smaru  i  kangura.  Zawsze  tak 
pachniał, a ona zawsze uwielbiała ten zapach. Mogłaby w nim zatonąć. Mogłaby uratować się 
dzięki niemu. 

– Nie,  nie  będę  się  sprzeczać – odparł  w  końcu.  – Nie  mam  nic  do  zaoferowania. 

Przepraszam.  Byłem  idiotą,  bo  nie  zauważyłem,  że  chcesz  mieć  jasną  sytuację.  Nie  jestem 
zainteresowany czymś na dłużej, zobowiązaniami. Po prostu nie, mam tego dość. A poza tym 
naprawdę nie chciałabyś tego czegoś. 

– Ale nie pozwoliłeś mi zdecydować – powiedziała głosem, który był równocześnie ostry 

i niepewny. 

– Możemy  teraz  skończyć?  Chyba  musimy,  bo  nie  ma  sensu  mówić  nic  więcej.  – Stał 

wyprostowany, z ramionami splecionymi na piersi. 

Chciał  się  zdystansować,  odsunąć  emocje.  Ona  usiłowała  zrobić  to  samo.  On  ma  rację. 

Znaleźli się w impasie, i nie zostało nic do powiedzenia. 

– Chyba... nie spodziewają się mnie w hotelu o tej porze? – spytał. 
– Miałeś tam być, gdyby samolot się nie spóźnił, taki był plan. Ale wszyscy jesteśmy tu 

niewyspani  od  tygodnia  albo  dłużej.  Nie  chcę  tupać  po  drewnianej  podłodze  ani  zapalać 
światła o drugiej nad ranem. 

– Moje rzeczy... – Przez dwa lata zebrało się tego parę walizek i pudeł. 
– Jutro pracuję poza miastem. Gdzie umieszczą cię w szpitalu?
– Jeszcze nie wiem. – Joe był zawsze wysyłany tam, gdzie akurat go potrzebowano. 
– Jeśli  podrzucisz  mnie  do  bazy,  możesz  wziąć  samochód – oznajmiła.  – Wtedy,  jak 

znajdziesz  chwilę  w  ciągu  dnia,  możesz  się  spakować  i  przenieść.  Ja...  nie  spakowałam 
twoich rzeczy, bo... – nie dokończyła. 

– Nic  nie  szkodzi,  do  diabła,  nic  nie  szkodzi,  Tink.  Przez  sekundę  bym  się  nie 

spodziewał... 

– Weź prysznic. Ja idę do łóżka – powiedziała, nie czekając na niego. 
I, oczywiście, nie mogła zasnąć. 
O  drugiej  trzydzieści  przestała  słyszeć  kroki  Joego.  Najwyraźniej  też  się  położył.  O 

trzeciej porzuciła myśl, by pójść do jego pokoju i wejść do jego łóżka... i straciła nadzieję, że 
on  przyjdzie  do  niej.  O  wpół  do  czwartej  zrezygnowała  z  pomysłu,  by  zadzwonić  na 
położnictwo i pogadać z Georgią albo Grace. 

Zresztą  nie  miałyby  czasu  na  rozmowę.  A  gdyby  znalazły  czas,  Joe  usłyszałby  ją,  jak 

szlocha do słuchawki. 

O czwartej poszła po szklankę wody do kuchni i wracając, spotkała Joego. Miał na sobie 

background image

tylko czarne spodnie od piżamy. Próbowali  się wyminąć  i  zderzyli się trzy  razy, gorąco się 
przepraszając. Ale to wcale nie było zabawne. 

– Jesteś żonaty, Joe? – zapytała. 
– Nie! – Jego protest zakończył się ochrypłym szeptem. – Nie mam żony. 
– Cóż, to już coś. – Zabrzmiało to bardzo gorzko. 
– Och, Tink, do diabła. Nie rób tego. 
– Czego?
– Nie szukaj powodów. 
– A są powody?
– Oczywiście, że tak. 
– To mi je podaj. 
Ale  on  nie  odpowiedział,  ponieważ  już  się  obejmowali  jak  rozbitkowie  z  zatopionego 

statku na czarnym morzu. Jego ciało było rozgrzane od snu – a może bezsenności. Christina 
czuła  na  brzuchu  odciśnięty  pasek  jego  spodni.  Znała  to  tak  dobrze.  Jego  podniecenie. 
Łaskotanie włosów, pomrukiwanie. Nie chciała pozwolić, by to się dalej posunęło, ale kiedy 
szukał jej warg, zapomniała o dumie i pragnęła go tak samo jak zawsze. Nie pytał, jak daleko 
może  się  posunąć,  ale  jego  ciało  zadawało  to  pytanie  każdym  coraz  bardziej  namiętnym 
pocałunkiem,  coraz  bardziej  intymnym  dotykiem.  Nie  usłyszał  odpowiedzi.  Drzwi  do  jego 
pokoju były jakiś metr od nich, więc tam właśnie wylądowali, na jego łóżku. 

– Christina – szepnął. 
Gdy  zdjął  jej  bluzę,  zamknęła  oczy,  a  potem  wyciągnęła  ręce  i  wplotła  palce  w  jego 

włosy,  przyciągnęła  jego  głowę  i  pocałowała  go  tak  gorąco,  że  obydwoje  z  trudem  łapali 
potem oddech. Joe wstał, zdjął jej spodnie od piżamy, a później swoje. Wiedziała, że będzie 
im tak dobrze jak zawsze. Zachowywał się, jakby robił inwentaryzację, zapisywał ją sobie w 
pamięci, równie jak ona świadomy, że kochają się po raz ostatni. 

– Christina...  – szepnął  znowu.  Jego  ręce  były  jeszcze  bardziej  delikatne,  ledwie  ją 

muskał, niczym szept. 

Nagle  ogarnęła  ją  złość.  Rzuciła  mu  wyzwanie,  a  on  go  nie  podjął.  Nie  stanął  na 

wysokości  zadania,  więc  dlaczego  ma  czelność  zachowywać  się  tak,  jakby  odgrywali 
współczesnych Romea i Julię?

Zróbmy to, Joe, pomyślała, zaspokójmy swoje pożądanie, przecież tylko tego zawsze ode 

mnie chciałeś. Chwyciła go za biodra, objęła nogami i poprowadziła, pospiesznie się unosząc. 
Robiła wszystko, aby poczuć tę wyjątkową jedność i spełnienie. Potem zaczęła się kołysać, 
wiedząc, jak to na niego działa, pragnęła oddać się mu i ukarać go równocześnie. Udowodnić 
mu, jak bardzo się myli. 

Zamknęła  oczy.  Miała  wszystkie  potrzebne  informacje  zjego  ruchów,  dźwięków,  które 

wydobywały się gdzieś z głębi jego gardła, sposobu, w jaki zaciskał dłonie. Potem przestała 
się tym wszystkim przejmować, nie wiedziała już, gdzie kończy się jej ciało, a gdzie zaczyna 
jego, ale sekundy po tym, jak Joe skończył, znowu podupadła na duchu. Zastanawiała się, co 
na Boga właśnie zrobiła. 

Dała mu odprawę, której nigdy nie zapomni?

background image

Leżeli razem parę minut, zdyszani i nieruchomi, aż w końcu Christina uwolniła się spod 

ciężaru jego ciała. 

– Zostań. – Położył rękę na jej biodrze. 
– Nie mogę, Joe. 
– Dobrze, dobrze. 
Po raz drugi tej nocy zrezygnował z walki o nią. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Ranek  przyszedł  zbyt  szybko.  Christina  usłyszała,  że  Joe  wstał,  gdy  tylko  wyłączyła 

budzik.  Przez  kilka  minut  ukrywała  się  jeszcze  w  łóżku,  ale  nie  mogła  przeciągać  tego  w 
nieskończoność.  Podreptała  do  łazienki.  Zdołała  uniknąć  Joego  poza  pięciominutowym 
spotkaniem  w  kuchni,  gdzie  wypiła  szklankę  soku.  Na  myśl  o  bardziej  pożywnym  posiłku 
robiło jej się niedobrze, ale z pustym żołądkiem wcale nie czuła się lepiej. 

– Więc mam podrzucić cię do bazy? – spytał. 
– Tak. Możemy już iść, jeśli chcesz. 
– Dobra.  Zdążę  zerknąć  na  mój  nowy  pokój.  Tego  ranka  obydwoje  byli  spięci.  Już  nie 

tworzyli zgranego zespołu, który poprzedniego wieczoru ratował małego kangura, wymieniał 
oponę i podwoził chłopaka do miasta. Joe był zły, że już nie jest miło, że Christina zmieniła 
zasady.  Ona  była  zła,  że  on  chciał  tylko  zabawy,  nawet  kiedy  oświadczyła  mu  jasno,  że 
pragnie czegoś więcej. To bolało tak bardzo, że ktoś musi być winny. 

To nie moja wina, myślała Christina, i poczuła się kompletnie wykończona. 
Ona wygląda tak okropnie, jak ja się czuję, stwierdził Joe po drodze. 
Kiedy spisywał jej numer telefonu z tablicy w szpitalu dwa lata temu i zadzwonił do niej 

w  sprawie  pokoju  do  wynajęcia,  nie  przyszło  mu  do  głowy,  że  tak  się  to  skończy.  Na 
początku  zamieszkał  w  hotelu  dla  lekarzy,  ale  szybko  zrozumiał,  że  to  nie  dla  niego.  Nie 
szukał  konfliktów  wynikających  z  niezgodności  charakterów  ani  imprez,  na  które  nie  miał 
ochoty, kiedy nie był w nastroju. Potrzebował prywatności. Przyjeżdżał tam zarobić pieniądze 
i trochę odetchnąć. Dom Christiny spełniał jego wymagania. 

Niecałe  piętnaście  minut  po  tym,  jak  ujrzał  jej  dom  i  ją  samą,  wiedział,  że  jej  pragnie. 

Zawsze podobały mu się kobiety w tym typie. Atrakcyjne w sposób naturalny, szczupłe, ale 
nie  pozbawione  zaokrągleń,  o  brązowych  oczach,  które  potrafią  się  śmiać  i  tańczyć.  O 
ciemnych włosach związanych w koński ogon i uśmiechu, który jest bardziej tajemniczy niż 
uśmiech Mony Lizy. Emanowała zdrową energią, była inteligentna i dobra, a tego nie da się 
udawać.  Dość  szybko  powiedział  jej  o  swoich  pragnieniach.  Przyszło  mu  to  łatwo,  niczego 
specjalnie  nie  planował.  Pewnego  ranka  znaleźli  się  razem  w  kuchni,  przygotowując 
śniadanie. Ona stała obok tostera, czekając na grzankę. On podszedł do niej i położył dłoń na 
jej dłoni. Nie cofnęła ręki – nie obawiał się, że tak zrobi – i nie potrzebowali żadnych długich 
rozmów. Objęli się, ich wargi się spotkały, wymienili szeptem raptem kilka słów. 

Och, jak dobrze. Wiesz, że o tym marzyłem, prawda? Twoja grzanka chyba się spaliła. A 

dwa lata później... 

Przez  ostatnie  dwa  miesiące  nie  zauważył,  żeby  była  nieszczęśliwa,  ale  cienie  pod  jej 

oczami i napięte mięśnie twarzy tego ranka to były konkrety, które trudno przegapić. Jej ciało 
także mówiło wiele, sposób,  w jaki przyciskała się do drzwi samochodu, skulone ramiona i 
odsunięte od niego nogi. 

Tak, był zły. Zły na nią i na siebie. 
W  czasie  spędzanym  z  Christiną  lubił  właśnie  to,  że  mógł  się  zrelaksować,  wyjść  do 

background image

miasta i się zabawić. Tutaj nie musiał czuć się zły, odpowiedzialny ani przytłoczony ciężarem 
obowiązków, tak jak w domu. 

Cóż,  iluzja,  że  Crocodile  Creek  to  świat  bezpieczniejszy,  szczęśliwszy  i  łatwiejszy, 

została mu właśnie odebrana. Kiedy zerkał na Christinę, nie widział już spokoju, tylko nowe 
kłopoty.  Chciał  chwycić  ją  za  ramiona,  potrząsnąć  nią  i  krzyknąć:  Dlaczego  musiałaś  to 
zrobić, kiedy było tak dobrze?

Ale to nie byłoby fair. 
Kiedy dotarli do bazy, pielęgniarka Grace O’Riordan właśnie wjechała na parking swoim 

starym samochodem. Christiną westchnęła cicho i wyprostowała się na jej widok. Joe uznał, 
że się ucieszyła. Ona i Grace były przyjaciółkami. Pewnie teraz sobie porozmawiają. Prawdę 
mówiąc, wszyscy będą gadać. To taki szpital, takie miasto. 

Serce mu  zamarło.  Miał  tego dość  w  domu,  zwłaszcza  gdy wychodził  gdzieś z  Amber. 

Mogła  to  być  anonimowa  uwaga,  nie  tak  osobista  jak  tutaj,  a  jednak  wywoływała  to  samo 
przykre poczucie, że wszyscy o tobie za plecami mówią. Amber świetnie sobie z tym radziła. 
Joe miał problemy. 

– Możemy  pogadać  o  kluczach  i  tak  dalej  później  w  tygodniu? – zapytał.  W  niedzielę 

leciał do domu. Wydawało mu się, że ma mnóstwo czasu. 

Skinęła głową, próbowała się nawet uśmiechnąć, ale poddała się i wysiadła z samochodu. 

Patrzył,  jak  podchodzi  do  Grace,  potem  zawrócił  i  ruszył  szybko  do  szpitala,  pełen  buntu
przeciw temu, co się stało. 

W domu dla lekarzy aż huczało od porannych zajęć. Cal mieszkał tam ze swoją na nowo 

odkrytą  miłością,  doktor  Giną  Lopez,  i  ich  małym  synkiem  CJem,  ale  szukali  już  jakiegoś 
lokum  w  mieście.  Hamish  McGregor  snuł  się  po  korytarzach,  narzekając  na  pogodę.  Jego 
kontrakt  wkrótce  się  kończył,  Hamish  wracał  do  Szkocji.  Kolejny  mieszkaniec  hotelu, 
Charles  Wertherby,  niemal  legendarny  administrator  szpitala,  miał  w  tej  chwili  problemy  z 
personelem. 

– Nie gapcie się na mnie – mruknął pod nosem Joe, wchodząc z werandy do kuchni przez 

rozsuwane drzwi. 

W odpowiedzi usłyszał chór powitań. 
– Czy ktoś wie, który pokój jest dla mnie? Emily Morgan poderwała się od stołu:
– Pokażę ci, Joe. 
Plotąc  o  szalonych  hydraulikach  i  harmonogramie  zakupów,  prowadziła  go  ciemnym 

korytarzem,  który  w  połowie  drogi  otwierał  się  na  boczną  werandę.  Przeszklone  drzwi  w 
każdym pokoju ratowały to miejsce, zauważył Joe. Można było wchodzić i wychodzić tak, by 
nikt  o  tym nie  wiedział. Pod  warunkiem, że  człowiek nauczył się, które  deski nie skrzypią, 
pomyślał, słysząc porażający jęk drewnianej podłogi pod stopami. 

– Nikomu  nie  będzie  przeszkadzać,  jak  postawisz  sobie  tutaj  krzesło – rzekła  Emily.  –

Kiedy nikogo tu nie ma, jest całkiem spokojnie. 

– A czy to się kiedykolwiek zdarza?
– Teoretycznie. – Zaśmiała się cicho. 
Hamish wyszedł w pośpiechu przez sąsiednie drzwi. 

background image

– Lucky – rzucił do kolegi. 
Emily odprowadzała go niespokojnym wzrokiem. 
– Nie  czuję  się  w  tej  chwili  specjalnie  szczęśliwy.  Myślałem,  że  Christina  jest 

szczęśliwa... Tak. – Joe urwał nagle, kiedy zobaczył zakłopotanie w oczach Emily. 

– Och, Joe, on nie mówił o tobie... i wybacz, czy Christina nic ci nie mówiła?
– Mówiła? – powtórzył  jak  echo.  – Oczywiście,  że  mi  powiedziała.  Dlatego  tu  jestem, 

prawda? – rzekł ponuro. 

– Chodzi o dziecko znalezione podczas rodeo – podjęła Emily, jąkając się w przypływie 

skruchy. – Na początku nie znaliśmy jego imienia, więc nazwaliśmy go Lucky i tak zostało, 
chociaż  oficjalnie  nazywa  się  Jackson  Cooper.  Trochę  się  zdenerwowałam,  Hamish  tak  się 
spieszył. 

– Coś się stało?
– Nie wiem, a wszyscy tak się zaangażowaliśmy. Megan i jej synek mieli się już dobrze. 

Zostaną  wypisani,  kiedy  stwierdzimy,  że  ich  sytuacja  rodzinna  się  poprawiła,  no  i  kiedy 
wszystko będzie w porządku z karmieniem. W tej chwili rodzice Megan nie wiedzą nawet, że 
ich córka ma dziecko, a ona odmawia powrotu do domu. Ma dopiero dziewiętnaście lat. Jeśli 
coś jest nie tak... 

– Aha. – To wszystko, co był w stanie powiedzieć. Emily dotknęła jego ręki. 
– Jeśli chodzi o ciebie i Christinę, przykro mi. Ludzie będą gadać, oczywiście, i nie będą 

taktowni, ale tylko dlatego, że oboje jesteście nam bliscy. To nie nasza sprawa, wiem. 

– Nic nie szkodzi, to moja wina. 
Skinęła głową, wyglądała, jakby chciała coś dodać, ale ostatecznie się rozmyśliła. 
– Zostawię cię teraz. Pracujesz dzisiaj, prawda?
– Powinienem tam być za dwie minuty – odparł, żeby się jej pozbyć. Oboje wiedzieli, że 

wcale nie musi się tak spieszyć. 

Kiedy  wyszła,  rozejrzał  się  dokładnie  po  pokoju.  Christina  przygotowała  mu  łóżko, 

poznał pościel, w której czasami spał w jej domu. Na półce postawiła kilka książek. Wiedział, 
że  nie  były  to  tylko  pozostałości  po  poprzednim  lokatorze,  ponieważ  rozpoznał  nazwiska 
autorów, których lubił. Nikt inny w Crocodile Creek nie znał go tak dobrze. 

Nikt inny nie wiedział, jakiej pasty do zębów używa, i że nie znosi zaschniętego kołnierza 

miętowej  pasty  wokół  otworu  tubki.  Nikt  inny  nie  miał  pojęcia,  jakiej  muzyki  słucha  w 
leniwe  niedzielne  poranki.  Nikt  nie  znał  głupiego  głosu,  którym  rozmawiał  z  przyjaznymi 
kotami. 

To  nieprawda,  że  Christina  nie  stanowiła  części  jego  życia.  Nawet  jeśli  nigdy  nie 

rozmawiał  z  nią  o  swoim  domu,  znali  się  dobrze.  A  to,  co  ich  łączyło,  było  ważne,  choć 
spędzali razem niewiele czasu i skupiali się głównie na dniu dzisiejszym. 

Postawiła nawet kwiaty na stoliku przy łóżku, by złagodzić tę nieco spartańską atmosferę

– jakieś kolorowe pnące rośliny z jej ogrodu. Wiedział to, ponieważ zawsze starała się mieć 
kwiaty w domu. Serce go zabolało i znienawidził siebie za to, że tak bardzo ją zranił. Bolało 
także  dlatego,  że  spadło  to  na  niego  znienacka,  i  dlatego  że  wciąż  nie  wierzył,  że  mógłby 
ofiarować jej coś więcej. 

background image

W samolocie nie dało się rozmawiać. Bez słuchawek poziom hałasu był zbyt wysoki, a ze 

słuchawkami... Cóż, kto  chciałby wyjawiać sekrety własnej  duszy do plastikowego  zestawu 
słuchawkowego? Podczas rutynowych działań poprzedzających lot Grace klepnęła ją w ramię 
i  uśmiechnęła  się  ze  współczuciem.  To  upewniło  Christinę,  że  wiadomość  ojej  rozstaniu  z 
Joem już się rozeszła. 

Tego dnia mieli tylko dwa przystanki. Pierwszy miał być krótszy, na farmie hodowlanej 

na  północnym  zachodzie,  której  właścicielem  była  potężna  spółka.  Około  jedenastej 
trzydzieści  przeskoczą  stamtąd  do  Gunyamurry,  małego  miasteczka  w  okolicy,  gdzie 
odbywało się rodeo, podczas którego jedenaście dni wcześniej znaleziono małego Jacksona. 

– To  było  jak  jeden  z  tych  cudów,  które  zdarzają  się  podczas  trzęsienia  ziemi,  co, 

Christina? – powiedziała Grace do słuchawki. – Wiesz, kiedy to znajduje się żywe dziecko, 
które spędziło kilka dni pod gruzami?

– Chyba tak. 
Amity  Downs  było  spokojnym  miejscem,  gdzie  trafiały  się  głównie  podręcznikowe 

przypadki, jakie spotyka się na takich wyizolowanych terenach. Choroby wywołane stresem 
nasilonym  z  powodu  suszy,  drobne  urazy,  którymi  nie  zajęto  się  w  porę  i  wywiązała  się 
infekcja.  Poza  tym  przeprowadzali  tam  rutynowe  kontrole,  w  tym  kobiet  w  ciąży,  które 
czekała długa podróż do szpitala, kiedy przyjdzie termin porodu. 

Zostawili część sprzętu w niedużej sali Związku Kobiet Wiejskich, która pełniła też rolę 

gabinetu podczas ich wizyt. W budynku cuchnęło stęchlizną. Związek Kobiet prowadził małą 
bibliotekę,  gdzie  obok  nowych  romansów  znajdował  się  spory  wybór  klasyki  australijskiej: 
Mary  B.  Grant,  Bruce  Billabong  i  Ethel  Turner.  Były  to  piękne  powieści,  ale  rzadko 
wypożyczane, i pewnie  pojawiły się w nich zarodniki pleśni. Christina otworzyła wszystkie 
okna. 

Potem przyszła pora na lunch, zanim przyjmą pierwszego pacjenta. Miasteczko nie miało 

kawiarni ani barku, więc przywozili ze sobą coś do jedzenia. 

– A ja mam termos gorącej wody na herbatę – wyznała Grace. 
Jej miłość do herbaty zdradzała jej irlandzkie pochodzenie – piła mocną słodką herbatę z 

mlekiem. Także jasna piegowata cera świadczyła ojej korzeniach. Poza tym miała niebieskie 
oczy  i  cudowny  śmiech.  Trzeba  by  być  naprawdę  w  fatalnym  stanie,  by  nie  zarazić  się 
śmiechem Grace. Wybuchał z  jej nieco pulchnego ciała  i  spływał kaskadą  niczym gama. A 
Grace znajdowała powód do śmiechu niemal we wszystkim. 

– Nie  siedźmy  w  tym  obskurnym  budynku,  pijąc  z  kubków,  które  pochodzą  z  czasów 

sprzed wynalezienia radia – powiedziała. 

– I pewnie nie były porządnie myte od tamtej pory. 
– No właśnie. Przycupnijmy sobie pod jakimś drzewem. I myślę, no wiesz, możemy... 
– Tak, Grace, chcę pogadać. 
Oczy Grace błyszczały i współczuły równocześnie. 
– Wyrzuć to wszystko z siebie, jak paskudny pasztet. 
Christina zaśmiała się, ale zakończyło się półszlochem. 

background image

– Och, cholerny świat, Grace, tak obrzydliwie się czuję. Jest gorzej, niż myślałam. 
– No  wiesz,  kiedy  wyrzucasz  idealnego  faceta,  który nie  chce  być  wyrzucony,  i  to  bez 

ważnego  powodu...  No,  powiedz  wszystko  cioci  Grace.  – Zabrzmiało  to  absurdalnie, 
ponieważ Grace była młodsza od Christiny co najmniej o pięć lat. 

Usiadły  w  jedynym  zacienionym  miejscu,  jakie  znalazły  w  pobliżu,  obok  zbiornika  na 

wodę  deszczową,  który  stał  na  tyłach  budynku,  gdzie  rosło  kilka  drzew  pieprzowych. 
Christina bawiła się ich listkami, zrywała je i pocierała w palcach, po czym wdychała gorzką 
woń. 

Normalnie  bardzo  lubiła  przekraczać  góry  i  lecieć  na  te  odległe  suche  tereny,  które  tak 

bardzo różniły się od wilgotnego wybrzeża. Taki sam szeroki horyzont i bezkresne niebo, ale 
panowały tu  cisza  i  bezruch,  które  jak  nigdzie  indziej  zostawiały  człowieka  sam  na  sam  ze 
sobą. 

Christina zaczęła opowiadać. Mówiła o wszystkim, co kocha w Joem, co przed nią ukrył, 

o swojej decyzji, o pokoju w hotelu, i swoim odczuciu, że ten pokój to błąd, ponieważ z tego 
powodu Joe był zły. 

– A fakt, że droga z lotniska do domu zabrała nam ponad dwie godziny, wcale nam nie 

pomógł. 

– A co, szliście na rękach?
Christina powiedziała Grace o serii fatalnych przypadków. 
– A jak zajechaliśmy do domu, nie potrafiłam dłużej tego odkładać, bo gdyby to wisiało 

nade  mną  do  dzisiejszego  wieczoru  albo  gdyby  Joe  dowiedział  się  od  kogoś  innego  o  tym 
pokoju... 

Zjadły kanapki i wypiły herbatę, i dalej rozmawiały. 
– Myślałam  nawet,  że  może  jest  żonaty – przyznała  Christina – ale  nie  chce  mi 

powiedzieć ze względu na jakieś okoliczności. Chyba... próbowałabym go zrozumieć. 

– Tak? Wielki mit o żonatych mężczyznach. Niby co mogłoby go tłumaczyć?
– Na przykład to, że jego piękna żona w ciemności zamienia się w łabędzia. 
– Aha. 
– A  jeśli  on  ją  zostawi,  klątwa  będzie  nieodwracalna  i  ona  zostanie  już  na  zawsze 

łabędziem. 

– Tak.  – Grace  cmoknęła.  – Poznałam  wielu  mężczyzn,  którzy  mieli  problem  z  żoną 

łabędzicą. 

– Dobra, dobra, więc nie byłam w stanie wymyślić powodu, który bym zaakceptowała. 
– A pytałaś go kiedyś?
– Czy jest żonaty?
– Tak, wprost. Joe, czy jesteś żonaty?
– Dzisiaj o czwartej rano – wyznała Christina. – Kiedy spotkaliśmy się w przedpokoju, bo 

żadne z nas nie mogło zasnąć. – Nie rozwijała, co stało się później. 

– I co on na to?
– Że nie jest. 
– Ale mógł kłamać. 

background image

– To by znaczyło, że nie znam się na ludziach – wybuchnęła Christina. Jak mogłaby się 

tego nie domyślić?

– Tysiące kobiet w historii nie miało pojęcia, że ich facet ma żonę. 
– Grace, a zaufanie?
– Wybacz, ale sama o tym pomyślałaś. 
– To prawda. 
– Zostało nam w termosie trochę wody. Wypijesz jeszcze filiżankę herbaty?
– Nie, dzięki. 
Raptem  usłyszały  jakiś  hałas  i  zobaczyły  kobietę  wychodzącą  zza  rogu  budynku. 

Prowadziła konia za uzdę. 

– Czy mogę go tutaj uwiązać? – spytała. – Przyjechałam do lekarza. Jestem za wcześnie?
– Proszę  go  uwiązać – odparła  Christina.  – Czy  zwykle  przyjeżdża  pani  konno  do 

miasteczka?

– Zwykle  jeżdżę  samochodem.  I  nie  przyjeżdżam  często.  – Wyglądała  na  zgrzaną  i 

zmęczoną. – Czy w środku jest jakieś wiadro? Muszę go napoić. 

Spojrzała  na  metalowy  kran  wystający  ze  zbiornika,  a  potem  na  sam  zbiornik.  W  tej 

części kraju nie padało wiele. Uderzając dłonią w zardzewiałe żelazo, nasłuchiwała odgłosu. 

– Coś  tam  jeszcze  zostało – stwierdziła.  – Woda.  Tego  bym  sobie  zażyczyła,  gdybym 

potrafiła czarować. Wszystko zamieniłabym w wodę. Złoto jest bezużyteczne. 

– W środku na pewno jest wiadro – powiedziała Grace. – Proszę zaczekać. 
Zniknęła za tylnymi drzwiami budynku. Kobieta, którą Christina oceniła na pięćdziesiąt 

lat,  oparła  czoło  o  satynowy  kark  konia.  To  było  trochę  dziwne,  że  Christina  jej  nie 
rozpoznała. Z pewnością mieszka tu od dawna, nie jest przyjezdna. Wiedziała, jak uderzyć w 
zbiornik  wody,  by  ocenić  poziom  wody  po  odgłosie,  co  sugerowało,  że  urodziła  się  i 
wychowała w buszu. Christina od kilku lat latała do tego miasteczka i nigdy jej nie spotkała. 

– Pracuje  pani czasem  w szpitalu,  prawda? – spytała kobieta po  chwili.  – Ma pani  tam 

kolegów?

– Tak, znam prawie wszystkich – odparła Christina. 
– A pacjentów? Moja córka leży tam w tej chwili. Megan Cooper. 
– Och,  Megan.  – Jedno  się  wyjaśniło.  – Wszyscy  znamy Megan  i...  – Christina  urwała 

przerażona, że o mały włos się nie wygadała. 

Mały Lucky, szczęściarz, teraz oficjalnie Jackson Cooper. Christina opowiedziała Joemu 

dramatyczną  historię  narodzin  chłopca,  a  Grace  zastanawiała  się  głośno  nad  całą  sprawą 
podczas lotu tego ranka. 

Megan wciąż odmawiała zgody na przekazanie swoim rodzicom informacji o dziecku. Jej 

matka – ta  zmęczona,  spragniona  deszczu  kobieta – myślała,  że  Megan  poroniła.  Ojciec 
dziewczyny nawet tyle nie wiedział. Etyka lekarska nie pozwała nikomu z personelu szpitala 
nic zrobić w tym zakresie. Gdyby tylko rodzice Megan mogli pojechać do Crocodile Creek i 
odwiedzić  córkę,  wszystko  z  pewnością  by  się  wyjaśniło.  Ale  farma  Cooperów  była  tak 
dotknięta przez suszę, że ani Honey, ani jej mąż nie brali dotąd pod uwagę długiej podróży na 
wybrzeże. Wybierali się po córkę dopiero, kiedy zostanie wypisana. 

background image

A jednak los chciał inaczej. 
– I... wiemy, że przeszła  trudne chwile – podjęła Christina, modląc się, by pani Cooper 

nie zauważyła jej gafy. – Na pewno jest pani bardzo szczęśliwa, że córka ma się już dobrze. 

– Nawet jej nie widziałam. To jest... niemożliwe w tej chwili. 
– Chyba nie podróżuje pani często. 
– Tylko  wtedy,  kiedy  muszę.  To  dlatego  przyjechałam  na  Buckleyu,  chociaż  to  dwie 

godziny jazdy konno. Gdybym wzięła samochód, Jim zaraz chciałby wiedzieć, po co jadę, i 
by  mnie  zatrzymał.  – Zobaczyła  minę  Christiny.  – Nie  jestem  więźniem.  – Zaśmiała  się 
zmęczona. – Cóż, może i tak, ale to nie Jim trzyma mnie w kajdanach, tylko susza. I praca. 
Proszę posłuchać... 

Christina  najchętniej  od  razu  zaczęłaby  leczyć  jej  depresję  i  stres,  nie  mierząc  nawet 

ciśnienia. 

– Może wejdziemy do środka i zbadam panią, a potem powie mi pani całą resztę, dobrze?

– powiedziała. 

– Och,  nie  chodzi  o  mnie,  pani  doktor – rzekła  pani  Cooper.  – Chodzi  o  mojego męża 

Jima. 

Grace pojawiła się z wiadrem i trzeba było zająć się koniem. Jego potrzeby były o wiele 

prostsze niż potrzeby Honey Cooper. 

– Jim  nie  da  się  zbadać – rzekła  Honey  zmęczonym  głosem.  Siedziała  teraz  w  małym 

biurze,  w  którym  Christina  i  Grace  przyjmowały  pacjentów.  – Dostał  receptę  na  lek 
obniżający ciśnienie, ale już się skończył. Czy może mi pani wypisać drugą?

– Niestety, pani Cooper, przykro mi. Musi sam przyjechać. 
– Daję mniej soli, odkąd mi tak kazali w szpitalu po jego ataku serca. Ale on sobie dosala

przy stole. Mówi, że za bardzo się poci, żeby nie jeść soli. A jeśli chodzi o stres... Pracuje za 
ciężko, jego serce jest w okropnym stanie. Powiedziano mu, że powinien dostać bypassy. Co 
ja mam zrobić, doktor Farrelly?

– Musi  go pani  przekonać,  żeby  do  nas  przyjechał.  Naprawdę muszę  go zbadać,  zanim 

zalecę  jakiekolwiek  leczenie,  nawet  jeśli  to  tylko  kwestia  odnowienia  recepty,  którą  dostał 
wcześniej. 

Honey  Cooper  zamknęła  oczy  i  wzruszyła  ramionami.  Wszędzie  i  nieprzerwanie 

dźwigała ze sobą swój krzyż. 

Minionego  wieczoru  Joe  wspomniał  o  ciężarze,  który  zostawił  w  Nowej  Zelandii  i  od 

którego  lubił  uciekać,  Christina  stanowiła  jego  tymczasowe  niebo.  Może  tego  właśnie 
potrzebował,  może  nawet  na  to  zasługiwał,  ale  ona  nie  chciała  już  być  wykorzystywana  w 
taki sposób. 

Pomyślała, by przepisać Honey Cooper romans. Lekarstwo Joego Barretta. To naprawdę 

pozwoli  pani  zapomnieć  o  kłopotach,  pani  Cooper.  To  sprawi  cuda.  Pomysł  był  tak 
idiotyczny, że o mały włos się nie zaśmiała, a potem znowu ogarnęła ją złość na Joego. 

– Proszę  pozwolić,  że  panią  zbadam,  skoro  już  pani  tu  jest – zwróciła  się  do  Honey  i 

stwierdziła, że jej ciśnienie krwi jest także podwyższone. 

Honey  ucieszyła  się  z  tej  wiadomości,  a  Christina  doskonale  wiedziała  dlaczego. 

background image

Lekarstwo, które jej przepisze, Honey da mężowi. 

– Niech pani spróbuje przywieźć go następnym razem – poprosiła, gdy kobieta wstała. –

A  może  uda  wam  się  przyjechać  do  miasta.  Megan...  – Zawahała  się,  rozdarta  z  powodu 
złożoności kłopotów tej rodziny – Ona potrzebuje pomocy, żeby sobie jakoś ułożyć życie –
dokończyła, wiedząc, że powiedziała i tak za dużo. 

Ale  matka  Megan  była  zbyt  przygnieciona  innymi  zmartwieniami,  by  wychwycić 

jakiekolwiek subtelne aluzje. 

– Do miasta? – powtórzyła jak echo. – Tak, kiedy będzie gotowa wracać. 
Gdy  Christina  odprowadzała  Honey  do  większego  pomieszczenia,  które  służyło  za 

poczekalnię, przed budynkiem zaparkował samochód terenowy. 

– Wysiadajcie – usłyszała  męski  głos.  – Jesteśmy  spóźnieni  i  będziemy  czekać  dwie 

godziny. 

Honey wyjrzała przez okno i zamarła. Grace nie zauważyła jej reakcji. Właśnie poprosiła 

matkę z dzieckiem na badanie kontrolne i szczepienie. Dwójka czekających pacjentów jednak 
to spostrzegła. Odległości były tam spore, ale sąsiedzi to zawsze sąsiedzi, i znają nawzajem 
swoje sprawy. 

– Cześć, Philip. – Mężczyzna po pięćdziesiątce o skórze spalonej słońcem burknął jakieś 

pozdrowienie  i  wyciągnął  rękę,  gdy  właściciel  samochodu  wkroczył  pewny  siebie  do 
poczekalni. 

Christina  znała  nowo  przybyłego,  chociaż  spotkali  się  zaledwie  parę  razy.  Philip 

Wetherby,  młodszy  brat  Charlesa  Wetherby’ego,  liczący  około  czterdziestki,  prowadził 
ogromną farmę hodowlaną w okolicy. Bracia nie byli ze sobą blisko – ledwie rozmawiali, ale 
w mieście nikt nie wspominał, dlaczego tak się działo. 

– Cześć,  Greg – rzucił  Philip  do  mężczyzny,  który  go  powitał.  – Dobrze  cię  widzieć. 

Twoje matki utrzymują wysoką cenę?

– Spadają. Jeśli  wkrótce nie będzie deszczu... Philip rozejrzał się po poczekalni. Honey 

odwróciła się plecami i studiowała plakaty na ścianie. Jego wzrok spoczął na niej. Rozpoznał 
ją, ale jej nie przywitał, i szybko uciekł wzrokiem. 

– To  głupi  system,  że  przyjmują  według  kolejności  zgłoszeń – stwierdził.  – Nie  mam 

czasu siedzieć tu całe popołudnie. – Przeszył Christinę zniecierpliwionym wzrokiem. – Moja 
żona  Lynley ma migrenę, a ja musiałem przywieźć tu tych ludzi. – Zniżył  głos, przenosząc 
spojrzenie na trzech aborygenów, którzy mu towarzyszyli. Zapewne zatrudniał ich na farmie. 
– Trzeba  ich  traktować  jak  dzieci,  sami  się  sobą  nie  zajmą. – Nie  czekał  na  odpowiedź.  –
Gdybyśmy mogli wejść pierwsi... 

– Obawiam  się,  że  to  niemożliwe – odparła  chłodno  Christina.  – Przyjmujemy  według 

kolejności zgłoszeń, chyba że sprawa jest pilna. 

– Moje bydło pilnie mnie potrzebuje, ale pani mi powie, że to nie ma znaczenia. 
– Przepraszam. – Uśmiechnęła się uprzejmie, po czym odwróciła się i poprosiła kolejnego 

pacjenta. 

Wiedziała, że Philip Wetherby będzie wściekał się za jej plecami. Aż trudno uwierzyć, że 

to  brat  Charlesa.  Chociaż  Charles  miał  kłopoty  ze  zdrowiem  i  był  przykuty  do  wózka 

background image

inwalidzkiego,  to  Philip  sprawiał  wrażenie  słabszego.  Upokarzał  ludzi,  żeby  czuć  się 
silniejszym.  Dzięki  pracy  fizycznej  był  mocnej  budowy,  ale  siła  fizyczna  nie  równała się  u 
niego sile charakteru. 

Charles  patrzył  ze  współczuciem  prosto  w  serca  innych  ludzi,  Philip  zaś  patrzył 

krytycznie, widząc tylko to, co mógł wykorzystać przeciwko danej osobie. Jego wargi zwisały 
w  kącikach,  a  górna  była  zbyt  cienka.  Nie  zauważyłoby  się  tego  u  kogoś,  kto  często  się 
uśmiecha, ale u Philipa ta cecha rzucała się w oczy. 

Burcząc coś pod nosem, usiadł z dala od swoich pracowników. A kiedy Honey wyśliznęła 

się przez drzwi, prychnął, co mogło znaczyć wszystko. 

Christina  nie  zamierzała  ulegać  temu  zadufanemu  człowiekowi,  a  jednak  za  każdym 

razem, gdy prosiła kolejnego pacjenta, była zdenerwowana. Ulżyło jej dopiero, gdy przyjęła 
trzech pracowników Wetherby’ego. 

– Proszę przyjść za dwa tygodnie na kontrolę – powiedziała ostatniemu z nich, wiedząc, 

że  Philip  nie  będzie  z  tego  zadowolony.  Może  następnym  razem  każe  temu  mężczyźnie 
przyjechać na własny koszt. 

Kiedy  skończyły  pracę,  minęła  czwarta  trzydzieści  po  południu.  Dwóch  pacjentów 

Christina  wysłała  na  dalsze  badania  w  Crocodile  Creek.  Musiały  teraz  szybko  spakować 
sprzęt, bo ich pilot, Glenn Corcoran, chciał przed zmierzchem dotrzeć do domu. 

Grace  miała  ochotę  na  pogaduszki.  A  może  była  tylko  miła  i  chciała,  by  Christina  nie 

myślała o Joem?

– Pani Strachan rośnie na potęgę – powiedziała. – Moim zdaniem urodzi wcześniej, choć 

mówiła,  że  dwoje  poprzednich  dzieci  przyszło  na  świat  tydzień  po  terminie.  Jak  sobie 
poradziłaś z tym zarozumialcem z Wetherby Downs?

– Nie lubisz brata Charlesa?
– A  ty?  Jemu  przydałby  się  sprzęt  do  wspinaczki  jaskiniowej.  Jestem  pewna,  że  nasz 

Charles z radością by go dostarczył, razem z bardzo niedokładną mapą. 

Christina roześmiała się i poczuła, że ucisk w okolicy serca zelżał odrobinę. 
– Dobrze mi robi twoje towarzystwo, Grace. 
– I  o  to  chodzi,  Chrissie.  Wybacz,  nie  lubisz,  kiedy  tak  mówię.  Powiedz  mi  o  Honey 

Cooper. 

– Znasz ją?
– Kiedyś przyjechała do nas z mężem. Pewnie nie miałaś wtedy dyżuru. Cooperowie są 

ludźmi,  którzy  nie  przechorowali  ani  jednego  dnia,  ale  wpadli  w  kierat  dwadzieścia  lat  za 
wcześnie. 

– Po tym podsumowaniu chyba nie muszę ci nic mówić o Honey Cooper?
– Więc po co przyjechała?
– Po poradę dla męża, który został w domu. Oboje mają wysokie ciśnienie. Jim nie bierze 

swoich problemów z sercem poważnie. Jego żona traktuje je serio, ale niewiele może zrobić. 

Grace wzruszyła ramionami. 
– Mogłabym  książkę  napisać  na  temat  psychologii  mężczyzny  i  jego  partnerki  w 

australijskim buszu. – Zamknęła szafkę, gdzie przechowywały podstawowe  leki. – Możemy 

background image

ruszać?

– Chyba tak. 
Pani  Considine,  wierna  członkini  Związku  Kobiet  Wiejskich,  która  prowadziła  małą 

pocztę  i  sklepik,  zamknęła  swój  interes,  by  pomóc  im  zanieść  rzeczy  na  pas  startowy  na 
skraju  miasteczka.  Glenn  marszczył  czoło,  patrząc  na  światełko  ostrzegawcze  na  tablicy 
przyrządów  kontrolno-pomiarowych,  które  nie  powinno  się  zapalić.  Sprawdził  wskaźnik 
paliwa i mruknął kilka złowieszczych zdań, po czym znalazł usterkę, którą szczęśliwie łatwo 
dało się usunąć. 

– Straciliśmy dwadzieścia minut – stwierdził, patrząc na zegarek. 
Był dobrym pilotem i potrafił wyprzedzać potrzeby personelu medycznego, który z nim 

leciał, ale, jak powiedziała kiedyś Grace, brakowało mu genu humoru. 

– Mógłby  być  najatrakcyjniejszym  facetem  na  naszej  planecie – a  muszę  przyznać,  że 

wiele  mu  nie  brakuje – ale  jeśli  chodzi  o  mnie,  jest  równie  seksowny  co  paczka  płatków 
kukurydzianych. 

Christina zgadzała się z nią. Spędzała z nim w pracy wiele godzin, ale nie zaprosiłaby go 

na swe wesele. 

– Co, twoja dziewczyna nie może czekać tak długo? – zażartowała Grace. 
Glenn  uniósł  brwi  i  wzruszył  ramionami,  potem  zaśmiał  się  mechanicznie,  ponieważ 

iskierki  w  oczach  Grace  dały  mu  znak,  że  należy  się  zaśmiać.  No  i  zabrał  się  za  swoje 
rutynowe zajęcia. 

Christina  założyła  słuchawki  na  głowę  i  wyjrzała  przez  okno,  czekając,  aż  wystartują. 

Popołudniowe  słońce  ciemnym  złotem  malowało  rdzawe  skały  i  wyschniętą  ziemię.  Za 
samochodem pędzącym z zachodu do Gunyamurry unosiła się smuga kurzu. W tej ogromnej 
przestrzeni  miasteczko  zawsze  wyglądało  na  malutkie,  jakby  jakiś  olbrzym  rzucił  garść 
pudełek od zapałek na pusty stół. 

Próbowała  docenić  majestat  tego  wszystkiego,  powiedzieć  sobie,  że  jej  nieskończenie 

małe  miejsce  we  wszechświecie  nie  uzasadnia  tak  wielkiego  bólu  serca  spowodowanego 
przez pewnego Nowozelandczyka, ale to nie zadziałało. 

Tymczasem zbliżała  się do  nich  smuga kurzu  za  samochodem.  Glenn  zwiększył  obroty 

silników i samolot zaczął kołować. Za kilka chwil zostawią pod sobą ziemię, a mniej więcej 
za godzinę dotkną jej znów w Crocodile Creek. 

Samochód  i  ciągnący  się  za  nim  parasol  kurzu  wciąż  znajdowały się  w  centrum  uwagi 

Christiny.  Równolegle  do  pasa  startowego  biegła  droga  dojazdowa.  Zdezelowany  pojazd 
mknął  po  niej,  jakby  ścigał  się  z  samolotem.  Szalony  kierowca,  czy  nie  słyszał  o  fatalnym 
wypadku w osadzie Wygera półtora tygodnia temu?

Potem  Christina  dojrzała  kobietę  za  kierownicą,  widziała jej  przerażoną  minę  i  szalone 

gesty, poznała ją i zrozumiała, że to wcale nie jest zwykły wyścig, ale wyścig o czyjeś życie. 

– Glenn! – zawołała do mikrofonu. – Odwołuję start. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

– Co myślisz, Joe? – spytał Hamish McGregor. Stali w maleńkim pokoju dla dzieci, który 

stanowił  część  oddziału  położniczo-ginekologicznego.  Była  tam  dwójka  dzieci.  Zdrowa 
dziewczynka, która przyszła na świat w terminie i miała tego dnia wyjść z mamą do domu. 
Marudziła  w  nocy,  więc  jej  mama  korzystała  z  chwili  drzemki.  Drugim  dzieckiem  był 
Jackson Cooper. 

Lucky. Czyli Szczęściarz. 
Joe  miał  mnóstwo  myśli.  Nie  wszystkie  dotyczyły  tego  małego  chłopca.  Nie  mógł 

zapomnieć rozmowy z Christiną, nie mógł uwierzyć, że ich związek naprawdę się skończył. 

Skupił  jednak  uwagę  na  chłopcu.  Niewysoka  gorączka,  niepokój,  brak  apetytu.  W 

przypadku niemowlaków  wszystkie symptomy  trzeba  traktować poważnie.  Tym bardziej  że 
ten malec przeszedł już i tak zbyt wiele. 

– To musi być infekcja – oświadczył. – Blizna po przecięciu pępowiny wygląda bardzo 

dobrze. Pępowina jest ładna i sucha. Mówiłeś, że wyniki badania krwi i moczu też są dobre. 
To  jedna  z  tych  niespecyficznych  infekcji.  Trzeba  dać  kroplówkę,  coś  na  obniżenie 
temperatury i antybiotyk. Czy matka karmi go piersią?

– Próbuje. Nie zdziwię się, jeśli zrezygnuje. 
– Byłoby naprawdę źle, gdyby to zrobiła. 
– Ty masz nieodparty urok, Joe. Przekonaj ją. 
I tak Joe spotkał się z Megan i Jacksonem, pacjentami, o których mówił cały szpital. 
– Karmienie piersią to dla niego najlepsza rzecz, Megan – odezwał się do dziewczyny. 
– Chyba nie umiem tego robić. – Jej poczucie porażki wydawało się nałogowe. 
– Ależ  umiesz.  – Przykucnął  obok  krzesła,  na  którym  siedziała  z  dzieckiem.  – Jest 

mnóstwo  rzeczy,  które  znajdują  się  poza  twoją  kontrolą,  ale  karmienie  piersią  do  nich  nie 
należy. Powiem ci coś. Moja matka bardzo się starała, ale nie mogła karmić mojej siostry. 

Zdał sobie sprawę, że mówi za dużo. Emocje go poniosły. 
– Nie mogła? – spytała Megan. 
– Moja  siostra  ma  kłopoty  ze  zdrowiem.  – Machnął  ręką,  żałując,  że  zaczął  ten  temat. 

Prawie nigdy nie wspominał pacjentom o swojej rodzinie. – Rzecz w tym, że możesz zrobić 
to  dla  Jacksona,  jeśli  tylko  zdecydujesz,  że  to  ważne.  A  tu  są  ludzie,  którzy  ci  pomogą, 
gdybyś tego potrzebowała. Wystarczy, że naciśniesz ten dzwonek. 

– Była taka miła lekarka... kobieta... 
– Doktor Farrelly?
– Nie, doktor Turner. Ona mi pokazała, co robić. I pielęgniarka też. Chyba nie ma dzisiaj 

dyżuru. Nie jestem głupia, nie musi pan mówić do mnie protekcjonalnie. 

– Przepraszam, jeśli tak to zabrzmiało. 
– Rozumiem, co pan mówi. Chcę dalej próbować, ale on dzisiaj nie jest zainteresowany, a 

mnie się zdaje, że źle go ułożyłam. 

Spojrzał na nią uważniej, i zobaczył, że ma rację. 

background image

– Mały  ma  trochę  gorączki,  dlatego  nie  chce  jeść.  Damy  mu  coś  na  obniżenie 

temperatury.  Wyniki  badań  są  dobre,  ale  na  wszelki  wypadek  zastosujemy  antybiotyk. 
Możesz spróbować odciągnąć pokarm, przez smoczek ssie się łatwiej, a dzisiaj ssanie jest dla 
niego męczące. 

– Ktoś mi pomoże, tak?
– Tak. 
Uśmiechnęła  się  w  końcu,  a  on  zrozumiał,  dlaczego  cały  szpitalny  personel  wstrzymał 

oddech przez tę dziewczynę i jej dziecko. 

Glenn  walczył  z  samolotem,  by  nie  przekroczyć  prędkości,  a  koniec  pasa  startowego 

zbliżał się szybko. 

– Jeszcze dziesięć metrów i musielibyśmy startować, zdajesz sobie sprawę?
– Wiem.  – Głos  Christiny  drżał.  Nie  bała  się  latać,  ale  obawiała  się  odwołania  lotu  w 

ostatniej chwili czy trudnego lądowania. 

– Więc lepiej, żeby to było coś ważnego. 
– Myślę, że tak jest. Za nami na drodze jest Honey Cooper, babka Lucky’ego, i nie sądzę, 

żeby chciała nas tylko pożegnać. 

Grace wyciągnęła szyję. 
– To Honey! – potwierdziła. – Jedzie w stronę bramy. Coś się musiało stać, i to zaraz po 

jej powrocie do domu. 

– Chce  spotkać  się  z  nami  jak  najbliżej  samolotu  – stwierdził  Glenn.  On  także  znał 

historię Lucky’ego. 

– Muszę zawiadomić bazę o zmianie planów. 
– Jest z nią Jim – zauważyła Grace. – Widzę go na siedzeniu pasażera. O Boże, to pewnie 

znowu zawał – dodała bardziej do siebie niż do kolegów. 

I  tak  też  było.  Honey  zaparkowała  przy  końcu  pasa  startowego  i  otworzyła  drzwi  od 

strony pasażera. Jim siedział sztywno, zbolały, siny na twarzy. Obficie się pocił i ledwo łapał 
oddech. 

– Jim? – odezwała się Christina. – Może pan mówić? Bardzo pana boli?
– Zabija mnie – jęknął. – Pomóżcie mi. 
– Położymy pana na ziemi. – Było tam pełno pyłu, ale za to płasko, a jeśli będą musieli 

go reanimować, robić masaż serca... 

– Po  co?  Co  mu  zrobicie? – pytała  Honey.  Wyglądała,  jakby  przez  minioną  godzinę 

postarzała się o dziesięć lat. – Mam koc. 

– Niech go pani zwinie. – To im pomoże podtrzymać Jima w pozycji, w której łatwiej mu 

będzie oddychać. 

– Tak... tak... 
Glenn zawsze wiedział, kiedy jest potrzebny, i teraz stanął przy nich. 
– Pomóż mi położyć go na ziemi – poprosiła Christina, a on skinął głową. Potem spytała 

Jima:

– Może  pan  przełknąć  aspirynę?  To  bardzo  pomoże.  Zajmiemy  się  panem  i  wszystko 

będzie dobrze. 

background image

– Mam aspirynę w torebce – oznajmiła Honey i zaczęła w panice grzebać w skórzanym 

worku, który pewnie Megan zrobiła dla niej podczas zajęć praktycznych w szkole. 

– Połknie ją pan, Jim? – powtórzyła Christina. 
– Proszę ją wziąć do ust i połknąć, dobrze?
Jim wydal z siebie dźwięk, który wzięła za „tak”. 
– Jaka to aspiryna? – Zastanawiała się, czy nie wyjąć lekarstwa z ich zapasów, ale jeśli to 

trzysta  miligramów  rozpuszczalnej  aspiryny,  a  Honey  ma  ją  pod  ręką,  to  może  zmniejszyć 
rozmiar zawału, zanim ich specjalistyczny sprzęt zostanie przyniesiony z samolotu. 

– Grace, tlen.  – Urwała,  szybko myśląc.  Sprzęt  do  ssania?  Może  być potrzebny,  gdyby 

stało się najgorsze. Może Grace powinna go na wszelki wypadek przynieść? Ale nie będzie w 
stanie nieść tego wszystkiego sama. – Glenn, pomóż jej. Tlen, torba z narzędziami i lekami, 
aparat  do  EKG.  Szybko,  bo  Jim  pomyśli,  że  z  nas  lenie.  – Żartobliwy  ton  nic  nie  dał,  ale 
koledzy zrozumieli. – Świetnie pan sobie radzi, Jim. Wszystko będzie w porządku. 

Złota reguła w stosunku do pacjentów z chorobami serca. Nie należy pozwolić im myśleć, 

że mają problem, nawet jeśli tak jest, ponieważ strach tylko pogarsza ich stan. 

Honey wyjęła aspirynę i poprosiła Jima, by ją połknął. Lekarstwo rozpuszczało się w jego 

ustach. Christina nie wyczuwała pulsu na nadgarstku mężczyzny. To niedobrze. W tej sytuacji 
nie mogła podać nitrogliceryny, ponieważ ta jeszcze obniżyłaby ciśnienie. 

Znalazła  słaby  puls  na  szyi.  Jim  był  prawie  nieprzytomny.  Zapewniła  go,  że  jest 

bezpieczny, po czym zwróciła się do Honey:

– Jak było poprzednim razem?
Streszczenie Honey było nerwowe i bezładne. To był lekki zawał, ale badania wykazały, 

że powinien mieć założone bypassy. Jeszcze nie miał zabiegu. Nie było okazji. 

– Co robił, kiedy zaczął się ból?
– Zajmował się koniem. Krzyczał na mnie, że pojechałam do miasteczka bez jego wiedzy. 

Okazało  się,  że  cały  dzień  czuł  się  źle,  ale  nic  mi  nie  powiedział.  Gdyby  to  zrobił,  nie 
zostawiłabym go. Nie pojechałabym do was w jego sprawie. – Zaszlochała gorzko z tej ironii 
losu. 

Grace  dotarła  do  nich  z  tlenem.  Butla  miała  tylko  około  pięćdziesięciu  centymetrów 

długości, ale była ciężka. 

– Chcesz, żebym go podłączyła?
– Tak. 
Przez moment Christina miała mroczki przed oczami. Do diabła, czy już robi się ciemno? 

Nie, to tylko cień chmury nisko na zachodzie. Gdy chmura zasłoniła słońce, niebo stało się 
ciemnoczerwone, jak ostrzeżenie o zbliżającym się zmierzchu. 

Glenn  przyniósł  torbę  z  narzędziami  i  lekami.  Christina  wysłała  go  z  powrotem  do 

samolotu po nosze, potem rozerwała koszulę Jima i przystawiła trzy elektrody do jego klatki 
piersiowej,  po  jednej  pod  obojczykami  i  jedną  nisko  po  lewej  stronie.  Włączyła  maszynę  i 
ujrzała na ekranie najpierw linię, a potem rytm, ale taki, którego miała nadzieję nie zobaczyć, 
wskazujący na blok serca. 

Po  założeniu  maski  tlenowej  i  podaniu  tlenu  Grace  założyła  mankiet  na  przedramieniu 

background image

Jima  i  próbowała  zmierzyć  mu  ciśnienie.  Kiedy  Christina  spojrzała  na  nią  pytająco,  tylko 
pokręciła głową. 

Ten pacjent mógł umrzeć w każdej chwili. I wciąż cierpiał potworny ból. Podłączyli mu 

kroplówkę, żeby podać środek przeciwbólowy i leki ratujące życie w razie konieczności. Do 
morfiny Christina dodała słowa otuchy. 

– Ta  kroplówka  pomoże,  Jim,  wszystko  będzie  dobrze.  Ból  powinien  bardzo  szybko 

zelżeć. Teraz przeniesiemy pana do samolotu i zawieziemy do szpitala. 

Glenn  pojawił  się  jak  na  zawołanie.  Przełożyli  Jima  na  nosze  i  popchali  je  po  twardej, 

pokrytej pyłem suchej ziemi, podczas gdy Grace zajęła się sprzętem. 

– Czy mam iść do samolotu? – spytała Honey. 
– Tak,  oczywiście.  – Grace  dotknęła  jej  ramienia.  – Ale  niech  pani  najpierw  przestawi 

samochód, pani Cooper. 

– Tak, tak – odparła przerażonym tonem. – Nie lećcie beze mnie. – Teraz nikomu już nie 

ufała, co nie było racjonalne, ale bardzo ludzkie.

Kilka  minut  później  Glenn  po  raz  drugi  przygotowywał  się  do  startu.  Honey  zostawiła 

samochód za pasem startowym. Nie miała przy sobie nic prócz śmiesznej torebki. 

– Jestem tu, Jim – szepnęła do męża. – Wszystko w porządku. 
Tym razem wystartowali bez przeszkód. Christina wiedziała, że ulga, którą poczuła, jest 

iluzoryczna,  bo  czekał  ich  godzinny  lot.  Prawie  nie  zdejmowała  wzroku  z  zapisu  EKG, 
pragnąc, by nie było pogorszenia. 

Czas mijał. Honey oparła głowę o okno i cicho płakała. Christina niemal czuła jej trzęsące 

się ramiona, nie patrząc nawet na nią. Grace pocieszała kobietę ukradkiem, bo nie chciała, by 
Jim ją usłyszał. Honey robiła wszystko, żeby ukryć panikę. 

– Świetnie  sobie  pan  radzi,  Jim – powiedziała  Christina.  – Jesteśmy  już  prawie  na 

miejscu. 

Byli  blisko,  ale  nie  dość  blisko.  Pojawiły  się  skurcze  dodatkowe  i  Jim  stracił 

przytomność. Jego serce się zatrzymało. 

– Glenn, musimy lądować – rzekła Christina do słuchawki. 
– Zaraz zaczniemy schodzić do lądowania, pani doktor. 
– Jak daleko jesteśmy? Nie widzę wybrzeża. 
– Dlatego, że robi się ciemno. 
Czy Honey ich słyszała? Czy zdawała sobie sprawę ze stanu męża?
– Mamy problem? – spytał Glenn. 
– Tak. – Nie wolno defibrylować ani intubować  pacjenta podczas lotu. Stanowi  to zbyt 

duże zagrożenie zarówno dla pacjenta, jak i dla personelu. 

Christina  chciała  wylądować  na  jakimś  płaskim  trawiastym  terenie  w  ciągu  minuty,  by 

mogła  znowu  uruchomić  serce  Jima,  ale  rozumiała  opór  Glenna.  Robiło  się  ciemno, 
znajdowali  się ledwie parę  minut  od Crocodile Creek,  gdzie był  szpital, sprzęt, personel, w 
tym kardiolog. 

– Znajdę jakieś miejsce, jak będzie trzeba – oznajmił Glenn. – Już prosiłem o możliwość 

natychmiastowego lądowania. Ale nie zyska pani wiele czasu, a w tym świetle ryzykujemy. 

background image

– Lecimy do końca – zdecydowała. – Powiedz  im  tylko, żeby zamknęli  autostradę. Jak 

wylądujemy,  zatrzymaj  się  jak  najszybciej.  Chcę  natychmiast  karetkę.  Upewnij  się,  że 
wiedzą, co się stało. 

Chwilę później zaczęli schodzić do lądowania. Glenn potwierdził to przez słuchawki. 
– Tylko ciśnienie trochę się zmienia. 
Christina przełknęła, Grace zrobiła to samo. 
Zapowiadało  się  trudne  lądowanie.  Sekundy  mijały  w  zwolnionym  tempie,  a  serce 

Christiny  waliło  jak  oszalałe.  Na  ekranie  monitora  EKG  zygzaki  przypominały  wizualny 
zapis strzelaniny. Zaczęła uciskać pierś Jima. 

– Trzymaj go za rękę, Honey – rzuciła. – Niech wie, że tu jesteś. 
Ponieważ  to  może  być  pożegnanie,  pomyślała.  Zaraz  potem  dobiegł  ją  głuchy  odgłos 

uderzenia,  a  chwilę  później  następny,  jeszcze  głośniejszy.  Wstrzymała  oddech  przerażona. 
Ale w końcu, dzięki Bogu, koła dotknęły ziemi. Po paru kolejnych podskokach samolot sunął 
już gładko. Christina poczuła mdłości. Spod jej zamkniętych powiek wypłynęły łzy. 

– Twoje serduszko zaczęło znów bić normalnie? – spytała Grace. 
– Nie żartuj. Przed chwilą myślałam, że wszyscy zginiemy. – Śmiała się przez łzy. 
Samolot  zwalniał,  aż  wreszcie  się  zatrzymał.  Christina  nie  podniosła  wzroku,  by 

zobaczyć,  czy  przyjechała  karetka.  Niejasno  zdawała  sobie  sprawę,  że  Glenn  pominął 
większość końcowych procedur i wyskoczył na asfalt. 

Przyłożyła  elektrody do  klatki  piersiowej  Jima,  jedną  pod  obojczykiem,  drugą  niżej  po 

przeciwnej stronie. 

– Wszyscy gotowi?
Grace spojrzała na Honey.  Podczas  defibrylacji nikomu  nie wolno dotykać pacjenta ani 

żadnego metalu. 

– Tak, gotowi – odparła. 
Christina  nacisnęła  przyciski  kciukami.  Ciałem  Jima  wstrząsnęło.  Wszyscy  patrzyli  i 

czekali. To było jak czekanie na ogłoszenie wyroku w sali sądowej. Christina szykowała się 
do  powtórzenia  elektrowstrząsów,  gdyby  okazało  się  to  konieczne.  Kiedy  na  monitorze 
pokazał się rytm, był nadal niedobry. 

Grace pomogła Honey zejść po schodkach do Glenna. Ktoś musiał być na ziemi, by się 

nią zająć. 

– Powtarzamy defibrylację – oznajmiła Christina, gdy tylko Honey wyszła. 
Żadnego rezultatu. 
– Jeszcze raz. – Znowu nic. 
Wtedy  wydało  jej  się,  że  ktoś  wszedł  na  pokład.  Nie  zdawała  sobie  nawet  sprawy,  że 

tylny właz jest otwarty. 

– Jak długo jest zatrzymana akcja serca?
O Boże, to był Joe. Poznałaby go, nie słysząc nawet głosu, wystarczył jej jego zapach. 
Poczuła ulgę, fizyczną ulgę, niczym narkoman na głodzie, który dostaje działkę. 
– Za długo – odparła. – Przysłali cię karetką?
– Podkręciłaś  do  trzystu  sześćdziesięciu? – Zbliżył  się,  otarł  o  jej  ramię.  Uczucie  było 

background image

znajome, ale już zabronione. On już do niej nie należy. 

– Tak. – Nabrała powietrza. – Dam mu adrenalinę i intubuję go. 
– Potem znowu elektrowstrząsy. 
– Tak. – Trzeba próbować wszystkiego, przez trzydzieści lub czterdzieści minut, i czekać 

na cud, ale szanse na cud zmniejszały się z każdą chwilą. 

Grace już szykowała zastrzyk z adrenaliny. Joe zaczął masaż serca, przerywając tylko na 

chwilę, by Christina mogła intubować Jima przy pomocy Grace. 

– Dobra, teraz trzysta sześćdziesiąt. 
Ciałem  Jima ponownie wstrząsnęło. Wykres był  jednak najpierw linią  prostą, a dopiero 

potem pojawił się rytm. 

– Rytm zatokowy – oznajmił Joe. 
– Dzięki Bogu. 
– Czterdzieści, za wolno. 
– Dam mu atropinę. 
– Mam nadzieję, że nie skoczy za wysoko, bo znajdziemy się w punkcie wyjścia. 
– My? – Każdy mięsień jej ciała był napięty. – Nie my, tylko Jim. Nie używaj tego słowa, 

proszę. 

Och,  zachowuje  się  nieprofesjonalnie.  I  głupio.  Chciała  zapomnieć  o  osobistej  aluzji,  i 

żeby Joe ją zignorował. 

Wysłuchał  jej  niewypowiedzianej  prośby,  a  ona  starała  się  nad  sobą  panować. 

Przygotowała dawkę atropiny z nadzieją, że nie przyspieszy za bardzo rytmu serca. Niestety, 
nie zawsze da się przewidzieć reakcję pacjenta na lek. 

– Okej – rzekł  Joe  kilka  minut  później.  – Wygląda  lepiej.  Wzrosło  do  sześćdziesięciu. 

Załóż mu maskę tlenową i zobaczymy. 

Przyglądali  się  i  czekali.  Jim  poruszył  się  i  stęknął,  powoli  odzyskując  przytomność. 

Wkrótce będą mogli go ruszyć. 

– Kto jeszcze przyjechał? – spytała Christina. 
– Karetka i dwóch ludzi, jeden prowadzi, drugi jest z żoną chorego. Nick Brady. Znasz 

go, jest dobry. Ona wydaje się... 

Urwał, przekrzywił głowę w stronę włazu i nasłuchiwał. Christina słyszała głosy, ale nie 

zdejmowała wzroku z monitora. Joe wychylił się na zewnątrz, po czym zdał jej cicho relację. 

– Zemdlała na chwilę. 
Christina  przestraszyła  się.  Wiedziała,  że  Honey  jest  na  skraju  kompletnego  załamania 

nerwowego. 

– Nick nie sądzi, że to coś poważnego. – Te słowa były przeznaczone częściowo dla Jima, 

który mógł ich słyszeć. – Niski poziom cukru, wyczerpanie, stres. Wezwą drugą karetkę, żeby 
ją zbadać. Co my wiemy o tych dwojgu? – dodał ciszej. 

Znowu to  powiedział. My.  Takie krótkie słowo, ale jak boli,  bo brzmi jak drwina z  ich 

obecnej sytuacji. Christina zignorowała je i odpowiedziała:

– Pacjent to Jim Cooper, ojciec Megan. Pamiętasz, mówiłam ci wczoraj w nocy... 
– Tak. Zostałem przedstawiony Megan i małemu. Grace nachyliła się do Christiny. 

background image

– A skoro o nich mowa, szykuje się zjazd rodzinny. Myślałaś o tym, Christina?
– O  Boże,  nie.  – Podczas  paru  minut,  kiedy  nie  skupiała  uwagi  na  Jimie,  myślała  o 

zupełnie innym spotkaniu. Spotkaniu z Joem, które było równie trudne. 

Grace  jednak  miała  rację.  Honey  zechce  widzieć  Megan  jak  najszybciej,  gdy  tylko 

odzyska siły i się przekona, że stan Jima jest stabilny. A kiedy Honey zobaczy córkę, ujrzy 
także swojego wnuka, chyba że zadzwonią wcześniej na oddział i Megan nie wpuści matki do 
pokoju. Czy dziewczyna posunie się tak daleko? Czy Honey coś zauważy?

– Nie wyprzedzajmy zdarzeń – odparła Christina. – Na razie najważniejszy jest Jim. 
– Tak sądzisz? To zamieńmy się – mruknęła Grace. 
– Ja zajmę się ratowaniem życia, a ty rozwiązywaniem rodzinnych konfliktów. 
– Chcesz powiedzieć, że to spadnie na ciebie?
– Chcę powiedzieć, że pielęgniarki mają czasami ciężko. Jeżeli coś się namiesza i oni na 

dobre ze sobą zerwą... 

– Wtedy wszyscy na tym stracą – wtrącił Joe, jakby coś o tym wiedział. 
– A ja będę się czuła winna – zakończyła Grace. 
– Nie jesteś winna. To się musiało zacząć wiele miesięcy temu, zanim ktokolwiek z tego 

szpitala został w to zaangażowany. 

Grace skinęła głową. 
– Racja. Ale uczuciami nie rządzi logika, prawda?
– Byłoby dużo lepiej, gdyby rządziła. – Nagle Joe zaczął sprawiać wrażenie zmęczonego

i zestresowanego. 

Skóra wokół jego dużych ciemnych oczu była napięta, włosy sterczały mu z tyłu głowy, 

jakby bez przerwy przeczesywał je palcami. Christina zastanawiała się, jak minął mu dzień, 
jak minął mu miesiąc, który spędził w Nowej Zelandii, jak wyglądało jego tamtejsze życie, i 
ile pracy kosztowało go urządzenie się w nowym pokoju. 

Poprzedniego  dnia  zrobiła  tam,  co  mogła:  posłała  łóżko,  poukładała  książki,  ustawiła 

kwiaty. Czy starała się za bardzo? Czy tymi gestami zbyt wiele powiedziała?

– Puls sześćdziesiąt pięć, oddychanie też się poprawia – powiedziała. – Chyba możemy 

go już ruszyć. 

– Zmieniła nieco  ton  i  odezwała  się  do  Jima,  nawet  jeśli  nie  był całkiem  przytomny.  –

Teraz  zawieziemy  pana  do  szpitala.  Mamy  tam  lepszy  sprzęt,  który  pokaże,  jak  pracuje 
pańskie serce. Zaraz damy panu coś przeciwbólowego. 

Mogli podać mu jeszcze jedną dawkę morfiny. Kiedy wtłoczyła ją do kroplówki, spytała 

Jima, jak się czuje. Zobaczyła ruch gałek ocznych pod jego zamkniętymi powiekami i bardzo 
słaby ruch głowy. 

Bez  większego  kłopotu  przenieśli  go  do  karetki.  Przypadkowi  gapie  nie  dostrzegliby 

żadnego  dramatu,  żadnego  szalonego  pośpiechu.  Mimo  to  zagrożenie  jeszcze  nie  minęło. 
Zapewne Jima czeka dalsza podróż na zachód na zabieg chirurgiczny, do którego nie mieli tu 
warunków. 

Kiedy wjechali na parking dla karetek, szpital wydawał się pogrążony w ciszy. Zerkając 

do poczekalni przed wejściem na oddział  ratunkowy, Christina  zobaczyła dwóch czy trzech 

background image

pacjentów.  W  oknach  głównego  budynku  paliły  się  światła.  Można  było  dostrzec  kilka 
migających ekranów telewizyjnych. 

Szybka  podróż  korytarzem  doprowadziła  ich  do  sali  reanimacyjnej.  Honey  została 

ulokowana  w  sąsiednim  pomieszczeniu.  Zaopiekowała  się  nią  pielęgniarka,  a  Christina 
dopilnowała, by podłączono jej kroplówkę. Dostała także filiżankę herbaty, ale jej nie piła. 

Gdy  tylko  ich  zobaczyła,  natychmiast  próbowała  usiąść  wyżej  i  wyrzuciła  z  siebie 

nerwowo:

– Przepraszam. To takie głupie. Jim, jestem tutaj, ale położyli mnie do łóżka. Czy mogę 

wstać i wziąć to ze sobą? – Zniecierpliwiona pokazała na stojak z kroplówką. 

Pielęgniarka uniosła pytająco brwi, a Christina i Joe skinęli głowami. Stan Honey mógłby 

się pogorszyć, gdyby pozostała z dala od męża. Grace pomogła jej wstać z łóżka. 

– Tędy, pani Cooper. 
– Położymy  pana  przy  lepszym  aparacie  EKG,  Jim – wyjaśniła  Christina.  – Wygląda 

trochę  groźniej,  ale  ma  więcej  różnych  kabli,  które  do  pana  podłączymy,  żebyśmy  mogli 
stwierdzić, jaki rodzaj zawału pan przeszedł. Pobierzemy panu także krew i damy lekarstwa 
przez kroplówkę. Będziemy pana bardzo dokładnie monitorować. 

My. Tym razem ona to powiedziała. 
Personel medyczny często tak mówi. Ale do minionej nocy „my” znaczyło dla Christiny 

coś bardziej  osobistego.  Ona i  Joe.  Pracowali  razem,  a  potem planowali  wspólne wieczory. 
Czasami szalone biegi po plaży, po spienionych falach. Ognisko na tyłach ogrodu i pieczenie 
bananów i ananasów, a potem maczanie ich w rozpuszczonej czekoladzie. 

Kąpiel  w  dmuchanym  basenie  dla  dzieci  w  gorącą  letnią  noc,  połączona  z  oglądaniem 

filmów  na  wideo  ustawionym  na  werandzie.  Byli  naprawdę  pomysłowi,  jeśli  chodzi  o 
rozrywki. Świetnie się bawili. Tak jak chciał Joe. 

Ale  teraz  powinna  się  skupić.  Muszą  poznać  skalę  zawału  Jima.  W  ciągu  kilku  minut 

otrzymają odpowiedź na pytanie, czy muszą przekazać Jima do Brisbane na zabieg, a także 
jakie leki podać mu w międzyczasie. 

Honey  obserwowała  ich  bacznie,  kiedy  ustawili  aparat  EKG  i  pobierali  krew.  Jim 

otworzył oczy podczas wkłucia igły. 

– No, jest pan z nami – zauważył Joe. – Jestem doktor Barrett. Znajduje się pan w szpitalu 

w Crocodile Creek. Zaopiekujemy się panem. 

– Jim, bardzo pana boli? – spytała Christina. Cienka plastikowa rurka zaczęła wypełniać 

się krwią. 

– Nie, już mniej – wydusił Jim cienkim głosem. 
– Och, Jim. – Honey ścisnęła jego dłoń. 
– EKG  wygląda  dużo  lepiej – stwierdził  Joe  i  odciągnął  Christinę  na  bok.  – Co 

zamierzasz? Technicznie to jest teraz mój pacjent, ale pewnie chcesz przy nim zostać. 

– Co sądzę? To mały zawał, ból mija. Zobaczymy, jaki jest poziom enzymów i zaczniemy 

trombolizę. Mam nadzieję, że zmiany ustąpią i nie będziemy musieli przewozić go na bardziej 
inwazyjne  leczenie.  Poprosimy  doktor  Lopez,  żeby  go  zbadała...  – Urwała.  – Jestem  zbyt 
zmęczona, żeby rozstrzygać dzisiaj ich problemy rodzinne i finansowe. 

background image

– Zbadam  jego  żonę,  ale  chyba  najlepiej  zatrzymać  ją  na  noc – rzekł  Joe.  – Wygląda 

okropnie. 

– O której kończysz? – zapytała mimo woli. Zobaczyła, że Joe zesztywniał. 
– Hamish  ma  dyżur  w  nocy.  Jest  teraz  na  pediatrii.  Lucky  miał  dzisiaj  rano  wyższą 

temperaturę, ale jest już lepiej. Wyjdę, kiedy Hamish  powie mi, że  wszystko się uspokoiło. 
Będę pod telefonem. Czy chciałaś... ?

– Nic nie chciałam – rzuciła szybko. – Tylko pytałam. 
– Bo ja chcę pogadać. 
Pochylił głowę, zbliżając się w ten sposób ledwie o kilka centymetrów, ale jej wydało się, 

że  odciął  ją  od  reszty  świata.  Jak  ona  kiedykolwiek  przywyknie  do  tego,  że  bliskość  nie 
oznacza  już  dotyku,  że  jego  głos  to  nie  tylko  słowa  przeznaczone  dla  jej  uszu?  Jak  zdoła 
udawać  przed  nim,  przed  sobą,  przed  innymi,  że  wszystko  jest  w  porządku?  Ze  są 
przyjaciółmi. 

– Dzisiaj wieczorem? – spytała, pragnąc tego i bojąc się równocześnie. 
Musiała spuścić wzrok, bo gdziekolwiek patrzyła, widziała tylko jego ciało, jego twarz, 

jego oczy. A nawet jeśli ich nie widziała, czuła je. 

– Wiem, że oboje jesteśmy zmęczeni. Może to błąd, ale jest parę rzeczy, które chciałbym 

ci powiedzieć. Które chyba powinienem ci powiedzieć. 

– Nie jestem pewna, Joe. 
– Będziesz w domu?
Skinęła głową, chociaż wcale nie chciała siedzieć sama w pustym domu. Och, do diabła!
– Więc jak skończę albo kiedy będę miał przerwę, wpadnę. 
Pragnęła zrobić to, co robiła wiele razy, przytulić ucho do jego piersi, czuć wibrację jego 

głosu. 

– To może być późno – dodał. 
– W porządku. 
– Chcę, żebyś zrozumiała pewne rzeczy, nawet jeśli to niczego nie zmieni. 
Zabrzmiało  to  złowieszczo,  nie  jak  coś,  na  co  by  się  oczekiwało.  Mimo  to,  gdy  Joe 

odwrócił się, by wrócić do pacjenta, a ona znów miała przed sobą jego postać, wiedziała, że 
nie wybaczyłaby sobie, gdyby nie dała mu – nie dała sobie – jeszcze jednej szansy. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

– Christina! Jak leci? – spytał Brian Simmons. 
– Cześć, Brian. 
Nie podobał jej się sposób, w jaki wypowiedział jej imię. Zostawiwszy Jima w o wiele 

bardziej stabilnym stanie, a odpoczywającą Honey pod opieką Joego i pielęgniarki z oddziału 
ratunkowego,  poszła  szukać  Grace.  Miała  nadzieję,  że  przy  okazji  znajdzie  też  Charlesa 
Wetherby’ego. Ale może oboje poszli już do domu. 

Chyba że Grace zajrzała jeszcze do Megan i jej dziecka. 
Ruszając  w  tamtą  stronę,  Christina  musiała  minąć  biuro  Briana,  a  ten  ją  niestety 

zauważył. Zawsze czuła się przy nim nieswojo. Na pozór wydawał się całkiem przyzwoitym 
człowiekiem,  pomógł  jej  więcej,  niż  potrzebowała,  kiedy  organizowała  pokój  dla  Joego  w 
domu dla lekarzy. 

Nie  było  powodu,  by  tak  irytować  się  jego  nawykami.  Niewątpliwie  maskowały  one 

niepewność i brak szczęścia w życiu osobistym. Tego dnia powinna go doskonale rozumieć. 

Dodała zatem cieplejszym tonem:
– Co  tu  robisz  o  tej porze?  Chyba  nie  przeprowadzasz  nagłej  operacji  na  teczce 

dokumentów?

– No  widzisz,  wszyscy  tak  właśnie  myślą:  że  jeśli  nie  zajmuję  się  ratowaniem  życia, 

mogę zmieścić się z robotą między dziesiątą a piątą – rzekł poważnie. 

– Tymczasem  pociliśmy  się  z  Jill  nad  kwestią  personelu  i  budżetu  przez  dwie  minione 

godziny. Trochę – dodał ciszej – ją też pocieszałem, ale nie powtarzaj tego nikomu. Jill nie 
lubi, kiedy ktoś rozmawia o jej prywatnych sprawach. 

– Oczywiście, Brian. 
Przez ramię Christina widziała przy biurku szefową pielęgniarek. Światło lampki padało 

na część jej twarzy, ale widać było, że jest zalana łzami. Nawet w tym niejednolitym świetle 
nie wyglądała na szczęśliwą. Brian powiódł wzrokiem za spojrzeniem Christiny. 

– Cieszę  się,  że  mogę  na  ciebie  liczyć – stwierdził  w  końcu  cicho.  – Jej  były  mąż 

powinien zostać zastrzelony i zalany betonem w tym nowym moście. Mówię ci. 

Wyglądał, jakby był gotowy zrobić to sam. 
Czyżby tych dwoje coś łączyło? Christina zawsze uważała Jill Shaw za osobę sztywną i 

surową,  ale  może  Brian  dostrzegał  w  niej  coś  innego.  Coś,  co  stanowiło  odbicie  ponurej 
prawdy o jej małżeństwie, które zakończyło się w minionym roku... 

Na swój sposób był dobrym człowiekiem. Christina poklepała go po ramieniu. Wiedziała, 

że żona Briana zostawiła go przed kilkoma laty. To musiało być bolesne. 

– No to lecę, nie przeszkadzam. 
– Nie,  w  porządku,  już  skończyliśmy.  Jill? – zawołał.  – Mówiłem  ci,  żebyś  poszła 

wreszcie do domu. Zostań chwilkę, Christina. Ilu pacjentów zostało dziś przyjętych?

Ale  kiedy  Jill  wzięła  torebkę,  pozdrowiła  Christinę  na  swój  sztywny  sposób  i  wyszła 

szybkim krokiem, Brian nie wydawał się w ogóle zainteresowany Jimem Cooperem. 

background image

– Wiem,  że  masz  ciężki  tydzień – zaczął.  – Sam  przez  to  przeszedłem,  i  wierz  mi, 

rozumiem. Ta pustka. Myśli krążą w kółko. Do głowy przychodzą wyłącznie złe rozwiązania. 
Nie  powinnaś  siedzieć  sama  w  domu.  Czy  mogę  cię  wyciągnąć  na  kolację  powiedzmy  w 
środę albo czwartek?

– Och, Brian, ja nie... 
– Bardzo kameralną i skromną. Jak przyjaciel z przyjacielem. Jak koledzy z pracy, którzy 

mają więcej wspólnego niż tydzień temu. 

Nie miała ochoty z nim wychodzić. Ani z nim, ani z nikim. Ale on ma rację. Bała się dziś 

wracać sama do domu, bo wiedziała, że kiedy już się tam znajdzie, usiądzie i pozwoli swoim 
myślom krążyć. Ale czy zaczną jej przychodzić do głowy same „złe rozwiązania”?

Chociaż  siedzenie  w  domu  przez  cały  tydzień  to  złe  rozwiązanie,  prawda?  Boże,  czuła 

się, jakby łapała ją grypa, z takim trudem trzymała się na nogach. 

A Brian także przez to przeszedł. 
– Pod warunkiem, że będzie skromna – odparła. – Pizza albo burgery. Na to się zgadzam, 

nie jestem w nastroju na elegancką restaurację. 

– Czy ja  mówiłem  o eleganckiej restauracji?  Przewińmy taśmę. – Udawał, że  słucha. –

Nic takiego. 

Musiała się roześmiać. 
– No to w porządku. Czwartek?
To da Joemu całe trzy dni, żeby zdał sobie sprawę ze swojego zaślepienia. A gdyby coś 

się zmieniło, odwoła kolację, a Brian oczywiście zrozumie. 

– Czwartek, świetnie. Już zapisane w kalendarzu. Przyjadę po ciebie o siódmej. 
– Dobrze. – Dobiegł ją jakiś głos zza dość cienkiej ściany, która dzieliła biuro Briana od 

biura Charlesa Wetherby’ego. – Czy Charles jeszcze jest? – spytała. 

– A czy jego kiedykolwiek nie ma?
– To prawda. Wykorzystam go, póki jest. 
– Zawsze z przyjemnością daję się wykorzystać – oświadczył szef do spraw medycznych 

kilka minut później, kiedy Christina przepraszała go za najście. 

Przeprosiła go jeszcze raz, starając się przedstawić w skrócie prośbę Honey Cooper, którą 

ta wyrzuciła z siebie nerwowo, gdy Christina wychodziła z oddziału. 

– Wiem, że to dodatkowa komplikacja. 
– Skontaktować  się  ze  szwagrem  siostrzeńca  pani  Considine  ze  sklepu  w  Gunyamurze, 

ponieważ siostrzeńca nie ma, ale pani Considine musi zadzwonić do szwagra, gdyż Honey nie 
zna jego numeru, a pani Considine grywa w karty w domu Fiony Donnelly w poniedziałkowe 
wieczory,  więc  trzeba  ją  tam  łapać.  Honey  ma  numer  Donnellych – powtarzał  jak  papuga 
Charles,  przesuwając  się  na  swoim  wózku  inwalidzkim  w  stronę  półek. – Tylko  troszkę 
skomplikowane, jeśli w ogóle dobrze zapamiętałem. 

– Dlatego właśnie pomyślałam, że będzie o wiele prościej, jeśli zadzwonisz do Wetherby 

Downs i poprosisz kogoś stamtąd, żeby tam poszedł. 

– Racja – powiedział  Charles,  odwrócony do  niej  plecami.  Jego  plecy  mówiły same  za 

siebie. Po pierwsze wyrażały głęboko zakorzenioną niechęć. 

background image

Christina  ponownie  go  przeprosiła.  Wiedziała  o  wieloletnich  rodzinnych  waśniach,  ale 

pamiętała  także,  że  Wetherby  Downs  to  ogromna  posiadłość.  Jest  tam  menedżer.  Zresztą 
może  zadzwonić  sama  i  porozmawiać  z  nim,  jeśli  Charles  da  jej  numer.  Pewnie  sam  to 
zasugeruje, bo nie będzie miał ochoty rozmawiać z bratem. 

– Honey  jest  w  kiepskim  stanie – oznajmiła.  – Odwodniona,  ma  niski  poziom  cukru, 

wysokie ciśnienie. Przede  wszystkim to  skutek wyczerpania. Przejmuje  się, bo nie wie, czy 
Jim  wypuścił krowę  i  cielaka,  czy też  są  zamknięte  bez  wody i  jedzenia.  No  i  jeszcze  psy. 
Obiecałam jej, że zrobię wszystko, żeby ktoś... 

– Szwagier Considine, którego numeru nie mamy. 
– Tak, albo ktokolwiek inny pojechał do Cooperów i sprawdził, co się tam dzieje. 
Charles w milczeniu okręcił się na wózku. Kiedyś dolna połowa jego ciała była zapewne 

równie silna co ramiona i tors, i pewnie znakomicie jeździł konno. 

– Nie,  pora,  żebym  porozmawiał  z  Philipem – odrzekł.  – Dajmy  sobie  spokój  z  tym 

szwagrem i szukaniem wiatru w polu. Zadzwonię do brata, a on kogoś wyśle. Powiedz Honey 
i Jimowi, że sprawa załatwiona. 

– Dzięki, Charles. Wiem, że to dla ciebie kłopot. 
– Może  parę osób potrzebuje tego kłopotu – mruknął i  dodał: – Zmykaj  do domu,  jeśli 

jutro znowu latasz. 

– Czy on umrze, doktorze Barrett? – spytała przerażonym szeptem Honey i ścisnęła rękę 

Joego. Jim leżał parę metrów dalej za drzwiami salki reanimacyjnej. 

– Nie,  nie  umrze – odrzekł  z  przekonaniem.  Przyszły  pierwsze  wyniki  badań,  które 

wyglądały nie najgorzej, podobnie jak wykres EKG. Najwyraźniej nie był to rozległy zawał, 
co można było podejrzewać. Jim dostał sporą dawkę leków, które zadziałały. 

– Co teraz będzie?
Joe przedstawił jej pozytywny scenariusz. 
– Zatrzymamy go na kilka dni, będziemy go monitorować i podawać leki. Jeśli wszystko 

pójdzie  dobrze,  wypiszemy  go,  a  nawet  będzie  mógł  dość  szybko  wrócić  do  normalnej 
aktywności,  pod  warunkiem,  że  będzie  się  czuł  na  siłach.  Ale  wymaga  dalszego  leczenia. 
Bypassy lub angioplastyka, na pewno już wam o tym wspominano. 

– Tak, tylko nie udało nam się tego zrobić. 
– No cóż, teraz trzeba będzie o tym poważnie pomyśleć. Ale z tego, co obserwuję do tej 

pory, widzę, że nie natychmiast. 

– Och, to cudownie. – Zamrugała, by powstrzymać łzy. – Czy on śpi?
– Drzemie. 
– Chciałabym zobaczyć córkę. Nie wiem, gdzie ona leży. To znaczy, na jakim oddziale. 
– Chce  pani,  żebym  sprawdził? – spytał  Joe.  Doskonale  wiedział,  że  Megan  leży  na 

ginekologii i położnictwie razem z dzieckiem. Zdawał sobie także sprawę z tego, że nie chce 
widzieć swych rodziców. Miał wrażenie, że nic by się nie stało, gdyby Honey jakimś cudem 
dotarła tam sama, ale wolał się upewnić. 

Poszedł do telefonu w pokoju pielęgniarek i wybrał wewnętrzny oddziału położnictwa. 
Odebrała Christina. 

background image

– Tink? – powiedział automatycznie i poczuł skurcz w żołądku. – Co tam robisz?
– Joe? Co się stało? Ja, no wiesz, tak się kręcę. A ty jesteś dalej na ratownictwie?
– Tak. Wszystko w porządku. EKG się poprawiło. Wyniki badania krwi są dobre. – Podał 

jej dokładne liczby. – Ale pani Cooper chce zobaczyć się z córką. Damy radę?

Cisza. 
– Chyba nie – odrzekła w końcu. – Megan teraz odpoczywa, a Lucky jest w pokoju dla 

dzieci.  A  może  jednak  się  uda – dodała  po  chwili.  – Niech  porozmawiają.  Tak,  powiedz 
Honey, że Megan jest w pokoju numer cztery. 

Grace uniosła brwi, gdy Christina odłożyła słuchawkę. 
– Pozwolimy na to?
– A jak możemy to powstrzymać? Honey nie jest typem, który grzecznie potakuje. Mam 

jej powiedzieć: „Przykro mi, ale pani córka prosiła, żebyśmy pani do niej nie wpuszczali”? To 
nie więzienie, a ona nie stanowi zagrożenia dla pacjentki. 

– Tego nie wiemy – stwierdziła złowieszczo Grace. 
– Wiem.  Pozabijają  się  w  tej  rodzinie,  ale  nie  nawzajem.  – Poszła  do  łóżka  Megan  i 

dotknęła jej ramienia, wiedząc, że Grace obserwuje każdy jej ruch. – Masz gościa, kochanie –
oznajmiła. 

Megan otworzyła szeroko senne oczy. 
– Czy to... ? – Urwała. – Kto to jest?
– Twoja mama. 
– Mama? Mama? Ona... 
– Porozmawiaj z nią, miała ciężki dzień. – Christina w skrócie opowiedziała Megan, co 

stało się z ojcem, podkreślając, że rokowania są optymistyczne. 

– Jackson jest na oddziale noworodków – zakończyła. 
– A ty zrobisz, co zechcesz. 
– Och, jest piękny, Megan. Po prostu śliczny. 
Po pełnej łez rozmowie z córką Honey trzymała w ramionach swojego śpiącego wnuka. 

Wciąż był maleńki i słaby po operacji serca, którą musiał przejść tuż po narodzinach. Tego 
ranka miał gorączkę, ale temperatura dzięki kroplówkom i lekom już spadła. 

– Nie jesteś zła? – spytała Megan. 
– Jak mogłabym być zła... 
– Tata był zły, pół roku temu. Bałam się, że zabije Jacka, a jeszcze wtedy nie wiedział o 

dziecku. 

– A czy Jack wie o dziecku, kochanie?
– Nie, wyjechał. Myślałam, że napisze, ale chyba wziął pogróżki taty na serio, a potem, 

kiedy  wyrzucili  go  z  Wetherby  Downs...  Nienawidzę  Philipa  Wetherby’ego.  Nie  powiemy 
tacie o dziecku, dobrze?

– Och, kochanie... 
Siedząc  w  pobliskim  pokoju  pielęgniarek,  Grace  i  Christina  wymieniły  spojrzenia. 

Trudno było nie słyszeć rozmowy. Matka i córka podnosiły głosy, kiedy emocje rosły, a na 
oddziale  panowała  cisza.  Druga  mama  z  dzieckiem,  która  leżała  z  Megan,  wyszła  już  do 

background image

domu, a dwie pacjentki doktor Turner po drugiej stronie korytarza miały na uszach słuchawki 
i oglądały telewizję. 

– Nie  mów  tak – rzekła  Megan.  – Nie  mów,  jakbym  była  nierozsądna,  mamo.  To  ty 

powiedziałaś, że nie wolno denerwować taty, a co by go bardziej zdenerwowało?

– To dziecko jest takie śliczne... 
– Ale to niczego nie rozwiązuje – wybuchnęła dziewczyna. Dziecko na rękach Honey ani 

drgnęło. – Nie możesz się zachowywać, jakbyśmy byli teraz szczęśliwą rodziną. Ludzie nadal 
traktują mnie jak idiotkę. A ja nie jestem głupia. Stracimy farmę, bo ja tam z Jacksonem nie 
wrócę, tak daleko od lekarzy, kiedy on mało co nie umarł. Ty i tata nie dacie rady beze mnie. 
Chyba że jutro spadnie sto mililitrów deszczu. 

– Megan... 
– Tak. Moje dziecko to kropla, która przepełniła czarę. Mogłam je porzucić. Myślałam o 

tym. Ale podjęłam decyzję. Wybrałam dziecko, nie farmę. I nie sądzę, żeby tata kiedykolwiek 
mi to wybaczył. 

– Trzeba będzie mu powiedzieć. 
– Tak – zgodziła  się  gwałtownie  Megan.  – Oczywiście,  że  w  końcu  trzeba  będzie  mu 

powiedzieć. Ale pozwól, że najpierw wyjdę ze szpitala i znajdę sobie mieszkanie w mieście, 
zanim porozmawiamy z tatą. Niech jego serce trochę się zaleczy, nim znowu pęknie. 

Spojrzała  na  matkę,  gotowa  na  odparcie  ataku.  Ale  żaden  atak  nie  nastąpił.  Honey 

pochyliła lekko głowę nad dzieckiem. Dwie kroplówki stały za nimi jak strażnicy. 

– Jest zdenerwowana – mruknęła Grace, marszcząc czoło. – To niedobrze. Dzisiaj Honey 

ma być przede wszystkim pacjentką. 

– Zabiorę ją z powrotem. Na noc zatrzymali Jima na reanimacji, a ona chce być blisko. 

Nikt się nie sprzeciwiał, żeby z nim została. 

Wstała i podeszła do Honey. 
– Pora odpocząć, pani Cooper. 
Honey podniosła wzrok, jej policzki były mokre od łez. 
– Megan,  czy  mogę  dać  ci  Jacksona? – spytała  Christina,  a  Megan  natychmiast 

wyciągnęła ręce. 

Przeniosły  dziecko  tak  delikatnie,  że  się  nie  przebudziło.  Honey  wstała,  a  Christina 

pomogła jej przestawić kroplówkę. 

– Jakoś to załatwimy – obiecała Honey córce, chociaż było oczywiste, że nie ma pojęcia, 

co zrobić. – Dwadzieścia sześć lat – westchnęła już na korytarzu. 

– To się zaczęło już dwadzieścia sześć lat temu, pani doktor. Kto by pomyślał, że tak się 

skończy?

– Nie znam tej historii – odparła Christina. 
– Oczywiście, bo się o tym nie mówiło. W końcu to był wypadek. Wszyscy trzej się z tym 

zgadzali. Nadal nie wie pani, o czy mówię?

– Nie, przykro mi. 
– To się stało tuż po tym, jak zaczęłam spotykać się z Jimem, ale on nie słuchał moich 

rad. Pojechali we trzech – Charles, Philip i mój Jim – na polowanie. Jim i Charles mieli po 

background image

osiemnaście  lat,  ale  Philip  był  pięć  lat  młodszy,  jeszcze  dzieciak.  Jim  postrzelił  Charlesa 
przez pomyłkę, a stary Wetherby nigdy mu tego nie zapomniał. Nie chciał nawet uwierzyć, że 
to  był  wypadek,  ponieważ  kiedyś  Jim  i  Charles  interesowali  się  tą  samą  dziewczyną. 
Wetherby  odciął  nam  dostęp  do  Gunyi.  Cooperowie  przez  sześćdziesiąt  lat  mieli  umowę  z 
rodziną Wetherby w sprawie tego strumienia. Po śmierci starego Jim poszedł do Philipa, który 
wtedy rządził farmą – Charles kończył wówczas medycynę – i błagał go, żeby dał nam znów 
dostęp do wody. 

Philip odmówił. Od tamtej pory... – Potrząsnęła głową, zbyt zmęczona, by kontynuować. 
– To dlatego Charles jeździ na wózku? Bo Jim go postrzelił?
– Tak.  Nigdy  od  żadnego  z  nich  nie  słyszałam  relacji,  która  trzymałaby  się  kupy. 

Wszyscy  byli  po  trosze  winni,  Charles  sam  to  przyznał.  Stary  Wetherby  uważał,  że  to 
zrujnowało  życie  Charlesa,  ale  on  jest  silny  i  do  czegoś  doszedł.  Wetherby  powinien  być 
dumny  ze  swojego  najstarszego  syna,  ale  to  Philip  był  zawsze  dla  niego  ważniejszy.  Od 
tamtej pory Charles nie utrzymuje z nim kontaktów. 

Christina nie wiedziała, co powiedzieć. 
– Kto o tym wie? – zapytała w końcu. 
– Och,  wiele  osób.  W  Gunyamurze  to  nie  tajemnica.  Ale  to  stara  historia.  Jim  potrafi 

czasami  być...  trudny.  Jest  zbyt  dumny.  Miał  dość  ciężkie  dzieciństwo.  Myślę,  że  jestem 
jedyną osobą, która widzi... Nawet Megan nie widzi... – Nie była w stanie dokończyć. 

Dotarły do salki reanimacyjnej. Jim na dźwięk ich kroków otworzył oczy. 
– Honey – szepnął, po czym opuścił powieki i natychmiast zasnął. 
Powietrze było wciąż ciepłe, chociaż od oceanu wiał orzeźwiający wiatr. 
Pora  wracać  do  domu,  pomyślała  Christina.  Weźmie  klucze  z  recepcji,  gdzie  Joe  je 

zostawił, wsiądzie do samochodu stojącego na parkingu i pojedzie do domu. 

Musi  coś  zjeść,  podlać  kwiaty,  sprawdzić,  czy  nie  ma  wiadomości  na  sekretarce. 

Otworzyć szafę i przesunąć wieszaki, by zapełnić pustą przestrzeń, którą zajmowały koszule 
Joego. Przy okazji zdecyduje, co włoży w czwartek wieczór na skromną kolację z Brianem. 
Przez ponad tydzień nie robiła prania i nie miała wielkiego wyboru. 

Nie,  nie  może  pójść  na  kolację  z  Brianem,  nawet  na  proponowanych  przez  niego 

warunkach.  Nie  może  tego  zrobić,  bo  na  myśl  o  koszulach  Joego  ma  wrażenie,  jakby  ktoś 
wbijał jej zardzewiały nóż prosto w serce. 

Powinna była odmówić. Zawróciła do szpitalnego holu i poszła w kierunku administracji 

szpitala.  Jeśli  Brian  jeszcze  jest  z  biurze,  powie  mu  wprost.  Jeśli  go  nie  ma,  zostawi  mu 
kartkę. 

W jego pokoju nadal paliło  się światło. Drzwi były otwarte. Najwyraźniej był gdzieś w 

budynku. Czekała, nie chciała jak tchórz naskrobać coś potajemnie na kartce i uciec. Raptem 
zdała sobie sprawę, że i Charles wciąż jest w szpitalu, za cienką ścianą gabinetu Briana... 

– Powiedz mi, dlaczego nie powinienem tobą gardzić, Philip – usłyszała. – Miałeś idealną 

okazję,  żeby  zakończyć  to  po  śmierci  taty.  Obiecałeś  mi,  że  tak  zrobisz,  myślałem,  że 
dotrzymałeś słowa. Nie miałem świadomości, że sytuacja stała się tak tragiczna. 

Na  kilka  sekund  zapadła  cisza.  Christina  nie  wiedziała,  co  robić.  Wyjrzała  na  korytarz. 

background image

Drzwi biura Charlesa były zamknięte. Oderwała jedną z samoprzylepnych kartek i napisała: 
„Drogi Brianie”, po czym stanęła z piórem nad żółtym kwadratem, z pustką w głowie. 

– Twoja pozycja w miejscowej społeczności? – powiedział Charles w przyległym pokoju. 

– To... – Znowu cisza, a potem: – Tak, oczywiście, ja też jestem winien. Dobry Boże, byliśmy 
smarkaczami.  Posłuchaj,  zrobimy  coś  z  tym  i  porozmawiamy.  Teraz  mówisz  mi,  że  nie 
mogłeś  spłodzić  tego  dziecka,  ale  mówiąc  szczerze,  Philip,  twoje  słowo  nie  jest  dla  mnie 
wiarygodne. 

Christina  zrozumiała,  że  nie  może  zostać  tam  ani  chwili  dłużej.  Charles  poruszał  zbyt 

intymne tematy. Nigdy by nie rozmawiał w ten sposób, wiedząc, że ktoś go słyszy. Poza tym 
nie potrafiła napisać kartki do Briana. Właściwe słowa nie przychodziły jej do głowy, podczas 
gdy łzy – i niewłaściwe słowa – mogły pojawić się w każdej chwili. 

Drogi Brianie, zrozumiałam, że nie mogę iść z tobą na kolację. Nadal kocham Joego, to 

jest  jak  choroba.  Jestem  głodna,  ale  mój  żołądek  nie  przyjmuje  pożywienia.  Jestem 
wyczerpana, ale wiem, że nie zasnę całą noc. Tak będzie lepiej, choć wcale nie jest mi z tym 
łatwiej. Przepraszam. Umówimy się za trzy lata, jak się wyleczę. 

Zmięła kartkę i wsadziła ją do kieszeni spodni. Potem wymknęła się z biura, by jechać do 

pustego domu. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Okazało się, że dom wcale nie był pusty. A raczej jej weranda. Joe czekał na nią i wziął ją 

w ramiona. 

– Wybacz, jeśli cię przestraszyłem. 
– Nie przestraszyłeś mnie – odparła. – Spodziewałam się ciebie. – Odepchnęła go lekko, a 

on się nie sprzeciwił. Mimo to wciąż czuła jego ciepło. 

– Georgie Turner mnie podrzuciła. Zobaczyłem, że w domu pali się światło, ale nikt nie

otwierał. 

– Zostawiłam  światło  na  wypadek,  gdybym  wróciła  po  zmierzchu.  Joe,  wiesz,  gdzie 

trzymam zapasowe klucze. 

Cisza. 
– Uznałem, że to niewłaściwe – odrzekł  w końcu. Tak, ma rację, przecież oddał jej już 

klucze. 

– No, to jestem – powiedziała lekko zdenerwowana. Otworzyła drzwi, po czym weszli do 

środka. Napięcie między nimi wyraźnie narastało. 

– Czy naprawdę mogłem wejść? – spytał ciszej. – Przecież już tu nie mieszkam. 
Krążył  po  salonie.  Oboje  chodzili  tam  i  z  powrotem,  nie  potrafili  spokojnie  usiąść  ani 

zrobić niczego logicznego, na przykład zjeść coś czy nalać sobie drinka. Christina nie mogła 
już  podejść  do  niego  i  przytulić  się,  i  to  było  dziwne,  przykre,  niewiarygodne  uczucie. 
Kompletnie straciła pewność siebie. 

Należała do osób, które cenią sobie wierność. Koniec związku nie oznaczał  dla niej, że 

natychmiast przenosi uczucia na kogoś innego. Wiedziała, że jeszcze przez długi czas będzie 
kochać Joego. 

– Jadłaś coś? – spytał ni stąd, ni zowąd. 
– Co?
– Bo  jesteś  blada.  Ja  też  prawie  nic  nie  jadłem,  ale  założę  się,  że  i  tak  więcej  niż  ty. 

Znajdziemy coś do jedzenia? A może zamówimy pizzę?

– Nie  mam  ochoty  na  pizzę – odparła  szybko.  Pizza  miała  w  sobie  coś  intymnego  i 

seksownego. 

Zbyt  często  zamawiali  pizzę*  kiedy  byli  zmęczeni.  Pizzę  je  się  palcami,  pochylając się 

nad stolikiem, i oglądając razem film. Walcząc z ciągnącym się serem, nie można poruszać 
trudnych  tematów.  Uwielbiała  patrzeć,  jak  Joe  je  pizzę,  ponieważ  robił  to  z  idealnym 
połączeniem wdzięku i niezgrabności, ale tego wieczoru nie chciała tego oglądać. 

Tymczasem Joe zniknął w kuchni. Poszła tam za nim. 
– Co robisz?
– Jajka na grzance. Dorzucimy trochę bekonu, jeżeli mamy. 
Znowu mówi „my”. Miłe, zwyczajne my, które w przeszłości oznaczało improwizowane 

pikniki na dywanie albo wycieczki na ryby czy wylegiwanie się w łóżku. 

– O czym chcesz ze mną porozmawiać, Joe?

background image

– Najpierw musisz coś zjeść. – Wbijał jajka do miski. – Usiądź, dobrze? – Przystawił dla 

niej krzesło do stołu. 

Christina usiadła, ale tylko dlatego, że zaczęła się zastanawiać, jak długo jeszcze ustoi, i 

czy przestanie boleć ją żołądek. Czas zwolnił, a jej siła woli wyparowała. Siedziała i patrzyła 
na Joego, nawet nie próbując zapanować nad sytuacją. 

Zerkał  na  nią  od  czasu  do  czasu,  jakby  chciał  sprawdzić,  czy  nie  wpadła  pod  stół,  ale 

milczał. Mieszał jajka, wrzucił pieczywo do tostera i kroił bekon. 

– Jak  to  się  stało,  że  jesteś  taki  opiekuńczy? – wypaliła,  kiedy  posiłek  był  już  prawie 

gotowy. 

– To mało męskie, co?
– Nie o to chodzi. Przeciwnie. Wielu mniej męskich mężczyzn nie potrafi zająć się nikim 

innym prócz siebie. Mój tata... – Jej rodzice mieszkali setki kilometrów na zachód, na Złotym 
Wybrzeżu.  Nie  znali  Joego,  co  było  dość  wymowne.  – Kocham  go,  ale  według  niego 
wyrazem troski o mamę, kiedy jest zmęczona, jest powiedzenie jej, że nic się nie stało, kiedy 
kolacja pojawia się na stole dziesięć minut później. 

Wzruszył ramionami. 
– Inne pokolenie. 
– To nie tylko to. Ty nic nie mówisz. Ilekroć daję ci do zrozumienia, że chcę usłyszeć coś 

o tobie, o twoim dzieciństwie, uciekasz w uogólnienia. 

– Powiedziałem,  że  dziś wieczorem  chcę z  tobą  porozmawiać,  tak? – Postawił  na  stole 

dwa talerze, po czym przyniósł jeszcze dzbanek wody i karton soku pomarańczowego. 

– Tak – odparła dość agresywnie. – Więc mów. Joe odkroił kawałek grzanki i nabrał go 

na  widelec,  zyskując  na  czasie.  Wiedział,  że  nie  pójdzie  mu  łatwo.  Zbyt  długo  się 
przygotowywał. Nie wierzył, że rozmowa cokolwiek zmieni, a jednak to on ją zasugerował. 
Dlaczego stwierdził, że Christina powinna wiedzieć wszystko o jego życiu?

Życie  nie  traktowało  rodziny  Barrettów  sprawiedliwie,  ale  to  nie  znaczy,  że  on  musi 

kontynuować rodzinną tradycję. 

– Moja  siostra  cierpi  na  zespół  Treacher  Collinsa – oznajmił.  Nie  planował  tak 

dramatycznego początku, ale jakoś tak wyszło. 

– Syndrom  Treacher  Collinsa – powtórzyła  Christina,  a  Joe  widział,  jak  kartkuje  w 

pamięci podręcznik medycyny. Czy znalazła właściwy rozdział? Owszem. 

Pomógł jej mimo wszystko. 
– To  choroba  genetyczna.  Występuje  raz  na  dziesięć  tysięcy  urodzin.  Jeśli  jeden  z 

rodziców  jest  nosicielem  tego  genu,  a  jest  on  dominujący,  to  każde  jego  dziecko  ma 
pięćdziesiąt  procent  ryzyka,  że  zachoruje,  co  może  mieć  znaczenie  dla  Amber,  jeśli  zechce 
mieć dzieci. 

Christina  słuchała,  kiwając  głową,  mrużąc  oczy,  nie  zdejmując  wzroku  z  jego  twarzy. 

Widział,  jak  bardzo  pragnęła,  by  jego  słowa  coś  rozwiązały,  znowu  ich  połączyły.  Miał 
jednak świadomość, że tak się nie stanie. Nagle wydała mu się taka krucha, że zapragnął ją 
przytulić. 

– Oczywiście, mogą pojawić się spontaniczne mutacje – podjął. 

background image

Chce ją przestraszyć? Tak, zdecydowanie tak. 
– W chromosomie piątym. Tak właśnie było w przypadku Amber. Nikt inny w rodzinie 

nie ma tego genu. 

Urwał, by nabrać powietrza, ale był gotowy mówić dalej, odpowiadać na jej pytania. Był 

niemal  pewny,  o  co  zapyta,  i  miał  gotowe odpowiedzi.  Tak,  niestety, Amber  urodziła  się  z 
charakterystycznymi  niedorozwiniętymi  uszami,  opadającymi  powiekami,  brakiem  kości 
policzkowych i małą opadającą szczęką. Tak, przeszła liczne operacje, i czekają ją następne. 
Mało nie umarła przy porodzie. Nie mogła normalnie oddychać ani jeść. 

Teraz Amber ma specjalny aparat słuchowy i rurkę tracheotomijną, która działa w nocy, a 

w  dzień  jest  zamknięta,  by  mogła  mówić.  Niedługo  czekają  operacja  szczęki,  a  potem  jest 
nadzieja, że będzie mogła pozbyć się rurki. Może za kilka lat lekarze wszyją jej wewnętrzny 
aparat słuchowy. 

Poza tym to fantastyczna dziewczynka. Skończyła piętnaście lat, jest mądra, inteligentna i 

twórcza. Pogodziła się z  chorobą,  ale, oczywiście, ludzie  się na nią  gapią, zadają jej  głupie 
pytania, więc on jest dumny z tego, jak ona sobie z tym radzi. Jeśli chodzi o to, jak radzi sobie 
z tym jego matka i ojczym... opowie o tym następnym razem. 

Christina  poderwała się  z  krzesła,  rzucając na  talerz  sztućce.  Jej  koński  ogon zakołysał 

się, a oczy zapłonęły. 

– I  coś  takiego – zaczęła  ze  złością – ukrywałeś  przede  mną  przez  dwa  lata...  A  teraz 

nagle  opowiadasz  mi  wszystko,  jakby  to  wyjaśniało,  dlaczego  nasz  związek  znalazł  się  w 
kryzysie? To niczego nie tłumaczy, Joe! Czytałam na temat tego zespołu, jestem lekarzem. 

– Więc wiesz, że to może być poważne. 
– Ukrywasz swoją siostrę dlatego, że ma zdeformowaną twarz? Tak jak inni ukrywają, że 

mają  w  rodzinie  psychicznie  chorego,  bo  wydaje  im  się,  że  przez  to  wszyscy  się  od  nich 
odsuną?  Nie  do  wiary!  Nie  rozumiem,  dlaczego  milczałeś  przez  dwa  lata,  i  dlaczego  teraz 
chcesz tym wytłumaczyć... 

Urwała, ale po kilku sekundach zaczęła na nowo:
– Nie, rozumiem. Ale to jeszcze gorzej. Dużo gorzej. 
Głos jej się załamał, wybiegła z kuchni. Joe widział, że nie mogła tego dłużej wytrzymać. 

Słyszał jej przyspieszony oddech, pełen złości szloch, i przez chwilę miał chęć zostawić ją w 
spokoju. Zostawić ją samą, skoro tego chciała. Pozwolić jej na złość. 

Ale potem się zbuntował. Do tej pory przystał na jej rozwiązanie, ponieważ czuł, że nie 

ma  prawa  do  niczego  więcej.  Skoro  nie  może  obiecać  jej  wspólnej  przyszłości,  ona  ma 
absolutne  prawo  wyrzucić  go z  domu. Jednak  teraz wstał  od  stołu  i  nadstawił  uszu, ale  nie 
mógł  zgadnąć,  dokąd  Christina  pobiegła.  Dom  był  pogrążony  w  ciszy.  Potem  usłyszał 
uderzenie  tylnych  drzwi  i  poszedł  w  tamtą  stronę.  Stojąc  na  werandzie,  zobaczył  Christinę 
krążącą  po  ogrodzie,  gdzie  światło  ulicznych  latarni  nadawało  wszystkiemu  niebiesko-białą 
księżycową poświatę. 

Zszedł ze schodków i przystanął naprzeciw niej. 
– Christino, to jest o wiele bardziej skomplikowane, niż myślisz. 
– Posłuchaj, co mówisz. Czyja to wina?

background image

– Moja, wiem. 
– Więc zmień to. – Zaśmiała się gorzko. 
– Nie mówiłem ci nic nie z tego powodu, że wstydzę się Amber. Nie, do diabła. Jestem z 

niej bardzo dumny. – Wymienił zabiegi, które przeszła, wspomniał o walce, która jeszcze ją 
czeka. – I nie dlatego, że uważałem, że ciebie to przerazi. Wiem, że nie jesteś taka. 

– Więc dlaczego?
Westchnął, szukając odpowiednich słów. 
– Narodziny Amber zrujnowały małżeństwo mojej matki z moim ojczymem – zaczął. 
– Myślałam, że wciąż są razem. 
– Są, ale tylko dlatego, że żadne z nich nie wierzy, że to drugie dobrze zajmie się Amber. 

Mój  ojczym  ma  problem  z  alkoholem.  Zawsze  go  miał,  ale  po  narodzinach  Amber  to  się 
pogorszyło.  Każdy  lekarz,  który  leczy  Amber,  jest  jego  wrogiem.  Nie  ufa  mojej  matce,  że 
poradzi  sobie  z  lekarzami.  Czasami  ma  rację.  Zdarzyło  się,  że  podjęto  złe  decyzje,  na 
przykład, kiedy próbowali jej kiedyś wyjąć rurkę, i musieli ją włożyć z powrotem, ponieważ 
nie  mogła  swobodnie  oddychać.  W  Nowej  Zelandii  brakuje  lekarzy  z  odpowiednim 
doświadczeniem w tej dziedzinie. 

– Twoi rodzice nie mogli zawieźć jej gdzieś na konsultacje?
– Nie mają pieniędzy. Sporo im dokładam. 
– Ubezpieczenie zdrowotne w Nowej Zelandii nie pokrywa wszystkich kosztów?
– Kiedy  w  grę  wchodzą  drogie  procedury,  jakich  wymagała  i  nadal  wymaga  Amber, 

żaden  system  nie  pokrywa  wszystkich  kosztów.  Część  z  jej  zabiegów  uważa  się  za 
kosmetyczne.  Niektóre  koszty  są  niewymierne,  na  przykład  fakt,  że  moja  matka  nie  może 
utrzymać przyzwoitej pracy, bo opieka nad Amber zajmuje mnóstwo czasu. Wiem, że matka 
chciałaby zostawić ojczyma. Wyszła za niego, kiedy była rozbita po śmierci mojego ojca, bo 
wzięła jego chęć dominacji za siłę. Teraz sama jest silniejsza, ale wierzy, że powinna z nim 
zostać ze względu na Amber. Chce zachować ten związek, choć on w istocie nie istnieje. 

– A ty chciałeś tylko rozrywki i odpoczynku. Nie ufałeś mi na tyle, żeby powiedzieć mi o 

swoim życiu, bo myślałeś, że wtedy odmówię ci tej rozrywki. Wiesz, jak to boli?

– A  nie  odmówiłabyś,  Tink?  Każdy zaoszczędzony przeze  mnie  grosz  idzie  na  Amber. 

Ona  jest  taka  dzielna,  nie  mogę jej  zawieść.  Mieszkam  w  Auckland,  i  pewnie  tam  zostanę, 
przynajmniej  dopóki  Amber  nie  stanie  się  samodzielna.  Nigdzie  się  nie  przeprowadzę.  Nie 
wierzę w dobre intencje ojczyma. Nie wierzę w siłę mojej matki. Ufam Amber, ale ona ma 
już  dość  na  głowie.  Gdybym  wyjechał...  – Potrząsnął  głową.  –  I  tak  spędzam  tu  tydzień  w 
miesiącu, a gdyby nie pieniądze... 

– Pieniądze?  Ja  mam  pieniądze.  Dziadek  zostawił  mi  sześćdziesiąt  tysięcy  dolarów 

oprócz tego domu. 

Joe zaśmiał się. 
– Christino, kochana jesteś. Daj mi swój spadek, żebym mógł wydać go na swoją siostrę. 
– Kiedy ludzie się kochają, dzielą się problemami. Mój Boże, Joe, ty właśnie powinieneś 

to rozumieć. 

Dla Joego brzmiało to kusząco, słodko i... naiwnie, jak pieśń syreny, której hipnotyczny 

background image

wpływ trzeba zwalczyć, by nie stracić sił. 

– Nie chcę. – Starał się, by nie zabrzmiało to zbyt ostro, ale musiał być stanowczy. – Nie 

wiesz, o czym mówisz. 

– Więc musisz być bohaterem. 
– To nie tak. Twoje zaangażowanie tylko zwiększyłoby presję. A ja mam już dość presji, 

właśnie dlatego tak lubię być z tobą, że tutaj jej nie czuję. 

Christina zdenerwowana chodziła po ogrodzie, tocząc ze sobą wewnętrzną walkę. 
– Idź  sobie,  dobrze?  Jeśli  zamierzasz  tak  dalej  gadać,  nie  chcę  tego  słyszeć.  Nigdy nie 

przypuszczałam, że będę na ciebie aż tak zła. Nie... nie mogę już nawet mówić. 

Joe spojrzał na nią i zobaczył, że nie przesadza. I oczywiście miała rację. Powiedział to, 

co  musiał.  Teraz  powinien  zostawić  ją,  by  przetrawiła  to  w  samotności,  a  potem  doszła  do 
tego samego wniosku co on. 

Miłość  to  nie  wszystko,  jeśli  dwoje  ludzi  potrzebuje  od  siebie  tak  kompletnie  różnych 

rzeczy.  Miłość  to  za  mało,  jeśli  dwoje  ludzi  ma  wobec  siebie  tak  kompletnie  różne 
oczekiwania.  Nigdy  nie  powinien  był  mówić  o  miłości,  ponieważ  dla  niej  znaczyła  ona 
przyszłość, a dla niego nie. On po prostu nie miał na to miejsca. 

Todd wyjechał do bramy, tak jak obiecał. Obiecał? To brzmiało bardziej jak groźba. 
– Weź sobie wolne, szczeniaku, ale jak mi tu nie wrócisz we wtorek punkt piąta, nie będę 

czekał. 

O  czwartej  czterdzieści  pięć  Jack  wyskoczył z  szoferki  ciężarówki,  która  podrzuciła  go 

ostatni kawałek drogi. 

– Kac? – powitał go radośnie Todd. Opuścił szybę, ale nie wysiadł z samochodu. 
– Łeb mi pęka – odparł Jack. 
Oczywiście skłamał. Australijczyk nie był taki zły, ale nie musi wszystkiego wiedzieć. 
– Chodź, głąbie, wskakuj – powiedział. 
– Najpierw chcę dostać zaległą zapłatę. Todd zaśmiał się. 
– Co, myślisz, że wożę ze sobą tyle kasy?
– Wiem,  że  tak.  – Wskazał  na  tył  samochodu.  – Są  przyklejone  taśmą  do  opony.  – W 

plastikowym worku, a taśma była mocna, płócienna. Był to bardzo oczywisty schowek. 

Todd zmrużył oczy, ale szybko się otrząsnął. 
– A ty gdzie będziesz je trzymał?
– Pożycz  mi  taśmę,  a  ja  już  znajdę  jakieś  miejsce.  – Najprawdopodobniej  na  własnej 

piersi. 

– Możesz  teraz  dostać  połowę.  Gest  dobrej  woli.  Jack  skinął  głową.  Nie  oczekiwał 

więcej. Mówiąc szczerze, nie wiedział, co zrobi, jaki będzie jego kolejny ruch, jeśli Todd nie 
da mu ani grosza. Ale najwyraźniej mężczyzna potrzebował go do tego stopnia, że Jack mógł 
go trochę przycisnąć. 

Todd z pewnością znajdzie nową kryjówkę dla pieniędzy, więc Jack musi poznać ją jak 

najszybciej,  bo  inaczej  skończy  z  połową  wypłaty.  Powinien  też  kierować  się  instynktem  i 
baczniej rozglądać wokół  siebie. Dlaczego Todd  wozi  tyle gotówki?  I te  raporty, z  którymi 

background image

wracał od szefa – czasami były nielogiczne. 

Podróż  na  zachód,  nawet  jeśli  Jack  nie  dotarł  do  celu  i  nie  zobaczył  tego,  co  chciał, 

wzmocniła  jego  ducha  i  oczyściła  głowę.  W  nocy,  którą  spędził  na  jakichś  wilgotnych 
fartuchach w szpitalu,  prawie nie spał, za  to dużo myślał, obserwując światła i cienie przez 
szpitalne  okna.  To  nie  była  strata  czasu,  jak  początkowo  sądził.  Jakoś  go  to  pokrzepiło,  a 
kiedy ruszył znów przed siebie, maszerując autostradą na północ tuż przed świtem, poczuł w 
sobie coś nowego i dobrego. 

Z marzeń, nadziei nie wynika nic pozytywnego. Trzeba mieć plan, i trzeba działać. 
Ona zobaczyła w nim coś, czego nikt inny nie dojrzał. 
Pora zacząć udowadniać, że się nie myliła. 

W  środę  przypadał  jej  dzień  wolny.  Christina  wiedziała,  że  będzie  ciężko.  Spanie  do 

dziewiątej trzydzieści to tylko głupie zaprzeczanie rzeczywistości. Teraz miała ciężką głowę i 
czuła się ospała, dopiero za kwadrans dziesiąta usiadła do śniadania. Na dodatek dokuczały 
jej nudności, a dwie grzanki z masłem tego nie zmieniły. 

Poprzedniego  dnia  razem  z  Glennem  i  Grace  polecieli  na  wyspy.  To  był  inny  świat. 

Ocean  zamiast  pustyni.  Turyści  zirytowani,  że  choroba  przerywa  ich  kosztowne  wakacje, 
zamiast  tubylców,  którzy  usiłują  pchać  do  przodu  swoje  życie.  Przypadki  były  dosyć 
rutynowe,  żadnych  dramatów,  żadnych  pacjentów,  którzy  nadawaliby  się  na  oddział 
ratunkowy. Nawet nie widziała Joego. 

Do domu wróciła przed zmierzchem, ale w pustych pokojach nie czuła się dużo lepiej za 

dnia  niż  w  nocy.  Umówiła  się  z  dwójką  znajomych  na  drinka  w  Czarnej  Kakadu,  lecz  w 
końcu  wypiła  tylko  zagęszczony  sok  cytrynowy  i  wyszła  po  godzinie.  Zapach  piwa 
wywoływał w niej mdłości, a hałas ją irytował. 

Wiedziała, że będzie musiała czym prędzej poszukać nowego lokatora do pustego pokoju 

Joego, bo inaczej nabierze zbyt wielu złych nawyków. 

Na  przykład  przestanie  jeść.  W  poniedziałek  wieczór  jajka  na  grzance  wylądowały  w 

kuble na śmieci, a ona zjadła czekoladowe herbatniki, popijając je herbatą. 

Nie będzie o siebie dbała, dopóki ktoś inny jej nie zawstydzi. Potrzebowała kogoś, kim 

mogłaby  się  opiekować,  kto  dałby  jej  motywację  do  tego,  by  kupiła  składniki  do  sałatki, 
warzywa,  ser  i  mięso,  przyzwoite  pieczywo.  Żeby  myła  łazienkę  dwa  razy  w  tygodniu. 
Kogoś, przed kim nie będzie chciała pokazać się w piżamie w sobotę w południe. 

Megan Cooper. Megan i jej dziecko, coś szepnęło jej do ucha, a ona uchwyciła się tego 

pomysłu. Czy to by się udało? Czy Megan byłaby zainteresowana?

Wkrótce wypiszą ją ze szpitala. Trzymali ją tylko dlatego, że nie rozwiązała problemu z 

karmieniem  i  że  jej  sytuacja  rodzinna  była  trudna.  Jackson  miał  zostać  na  oddziale  trochę 
dłużej, a Megan i tak pewnie spędzi większość czasu przy jego łóżeczku. 

– Zapytam ją – postanowiła, mówiąc głośno do filiżanki kawy. Był to kiepski partner do 

rozmowy, tak bardzo jej teraz potrzebnej. 

Co  jeszcze  musi  rozważyć?  Pieniądze  za  wynajem.  Nic  nie  weźmie  od  Megan, 

przynajmniej  dopóki  dziewczyna  nie  wy  dobrzeje  i  nie  stanie  na  nogi,  a  i  wtedy  tylko  ze 

background image

względu na jej dumę. 

Dwa  lata  temu  Joe  upierał  się,  że  zapłaci  za  swój  pokój,  ale  było  oczywiste,  że  chce 

zaoszczędzić jak najwięcej. Christina pokazała mu dwa cieknące krany, gdy tylko zdała sobie 
z tego sprawę. 

– Nie dam sobie z tym rady, Joe, i nie chcę się tego uczyć. Zawołam hydraulika, ale może 

ty potrafisz to naprawić? Możemy się umówić, że w zamian za pokój będziesz się zajmował 
różnymi naprawami?

Zgodził się, a ona nie miała już cieknących kranów, poluzowanych desek na werandzie, 

zacinających się drzwi ani przepalonych żarówek. 

Dlaczego znów wraca myślami do Joego? Odstawiła filiżankę na suszarkę. 
A  więc  pieniądze.  Megan  może  nie  być  w  stanie  zaoferować  jej  żadnych praktycznych 

umiejętności.  Wychowała  się  na  farmie,  ale  była  młoda  i  nie  przygotowana  do 
macierzyństwa, a musi opiekować się dzieckiem. Mimo wszystko byłoby wspaniale mieć ich 
dwoje w domu. Zwłaszcza dziecko... 

Tik tak. Zegar biologiczny. A tu ani śladu tatusia. 

Do końca popołudnia uzgodniła wszystko z Megan. 
– Postawiłam karton w pokoju służbowym, Christino – oznajmiła Jiłl Shaw. – Na ubrania 

i  rzeczy  osobiste  dla  Megan,  Honey  i  dziecka.  Honey  nic  nie  miała,  kiedy  tu  z  tobą
przyleciała. 

– To prawda, tylko torebkę. 
– Kupiła  sobie  jakąś  bieliznę  w  mieście,  ale  nie  chce  inwestować  w  nową  garderobę. 

Wiemy, że z pieniędzmi u nich krucho. 

– To bardzo życzliwie z twojej strony, Jill. 
– Tak. Cóż, niektóre potrzeby łatwo zaspokoić. 
Charles pojawił się w drzwiach, jak zwykle bezszelestnie. Potrafił też w magiczny sposób 

włączyć się do rozmowy w jej trakcie. 

– Chodzi o karton na dary dla Cooperów? – spytał. 
– Tak, doktorze Wetherby. Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko temu.
– Nie zgadzam się, żebyś mówiła do mnie doktorze Wetłierby, a poza tym się zgadzam. 

Są tam już trzy paczki pieluch. 

– Och,  cudownie! – ucieszyła  się  Christina.  – Będziemy  opróżniać  karton  trzy  razy 

dziennie. 

– Pomyślałam o tym. To duże pudlo – odparła Jill. I w końcu się uśmiechnęła. Christina 

dojrzała  minę  Charlesa,  zadowolonego  z  tej  zmiany.  Opryskliwa  Jill  powoli  łagodniała, 
poradziła sobie już ze swoim złym małżeństwem i rozwodem. Co dalej? Brian i Jill? A co z 
Charlesem? Czy kiedykolwiek brał pod uwagę małżeństwo?

Nie mogła zastanawiać się nad tym zbyt długo, bo Charles miał jej coś do powiedzenia. 
– Rozmawiałem z Glennem, jutro lecę z wami. 
– Będziesz oceniał naszą pracę?
– A chcecie tego?

background image

– Niekoniecznie. – Uśmiechnęła się. 
A Charles i tym razem zrobił zadowoloną minę. Dbał o nich wszystkich, na wszystkich 

mu zależało. Troszczył się o szpital i jego personel. Brian z kolei pozwalał Jill wypłakać się 
na jego ramieniu, a ją zaprosił na kolację tylko po to, by nie czuła się samotna. Wszystko jest 
w porządku... 

Poza tym, co działo się między nią i Joem. 
Ale w tym nikt nie mógł jej pomóc. 
– W  tej  chwili  nie  grozi  wam  inspekcja – rzekł  Charles  i  nagle  zmarszczył  czoło.  –

Podrzucicie mnie do Wetherby Downs. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

– Jak  dzisiaj  poszło,  Christino? – spytał  Charles,  kiedy  wspinali  się  w  powietrze, 

oddalając się od Wetherby Downs. 

Christina czuła, że jego myśli krążą zupełnie gdzie indziej. Zadawał jej pytania, patrząc 

przez okno nieobecnym wzrokiem. 

– Dość  rutynowo – odparła  przez  słuchawki.  – Chociaż  wzięłam  kilka  próbek  krwi  i 

tkanki. Może coś z tego będzie i przywieziemy dwie osoby na leczenie. 

– Uhm – mruknął, wciąż patrząc w dół. – Boże, ale sucho. Widziałem to już dziś rano, 

zieleń zamieniła się w brąz, jak tylko przelecieliśmy nad górami. 

Christina  spojrzała  przez  okno.  Pod  nimi  rozciągał  się  teren  przypominający  mapę. 

Widziała bydło idące w stronę szerokiej pętli strumienia i wiatrak leniwie kręcący się na tle 
suchej, czerwonej ziemi. 

– Jak  tam  w  Wetherby  Downs? – zapytała.  Przed  kwadransem  w  drodze  powrotnej  do 

Crocodile  Creek  zabrali  Charlesa  z  prywatnego  pasa  startowego  na  ogromnej  farmie.  Pas 
znajdował  się  dwa  kilometry  od  głównego  budynku  mieszkalnego,  który  można  było 
rozpoznać z góry dzięki grupom drzew. Charles siedział sam, w wózku zaparkowanym przy 
ogrodzeniu,  patrząc  na  zbliżający się  samolot.  Z  jakiegoś  powodu  nikt  go  nie  odprowadził, 
wyglądał bardzo samotnie. Można by powiedzieć „bezradnie”, gdyby się go nie znało. 

– Wystawimy ją na sprzedaż – odparł, zaciskając zęby. 
– Tak źle?
Christina nie mogła w to  uwierzyć. Wiedziała, że na tak wielkim  areale powinna wciąż 

być woda. Strumień Gunya nigdy nie wysychał. Nawet gdyby młodszy brat Charlesa musiał 
sprzedać część stada, taka duża farma ma kapitał z dobrych lat zainwestowany gdzie indziej. 

– Bydło ma się dobrze – podjął Charles. – To ja zdecydowałem, żeby wystawić farmę na 

sprzedaż, bo jestem współwłaścicielem, i nie ma to nic wspólnego z suszą. Wkrótce wszyscy 
się o tym dowiedzą, więc nie ma powodu trzymać tego w tajemnicy. 

– Ale dlaczego? – zapytała wprost. 
– Ponieważ mój brat odmawia pomocy Cooperom, mimo że zwróciłem się do niego z tą 

sprawą  osobiście.  Nie  chce  dać  im  dostępu  do  wody,  który  mieli  przez  trzy  pokolenia.  A 
skoro mój ojciec nie napisał w testamencie, że nie można sprzedać rodzinnej posiadłości, ja to 
właśnie  zrobię.  Są  już  chętni,  ponieważ  wiedzą,  że  podczas  tej  suszy mogą  kupić  farmę  za 
dobrą cenę. 

– Ale Charles... Zignorował ją. 
– Spędziłem  wczoraj  wieczorem  trochę  czasu  z  Jimem  Cooperem.  Kiedyś  byliśmy 

dobrymi  kumplami.  Teraz  to  złamany  człowiek.  Jeśli  istnieje  jakaś  szansa,  żeby  stanął  na 
nogi, fizycznie i psychicznie... 

– A  ty  wiesz,  jak  to  zrobić? – spytała  Christina.  Wszyscy  w  szpitalu  życzyli  rodzinie 

Cooperów jak najlepiej. 

Charles pokręcił głową. 

background image

– Próbowałem.  Ale  mój  brat  to  napuszony  idiota,  co  nie  pozostawia  mi  wyboru.  Jeśli 

Philip nie zamierza honorować swoich zobowiązań w stosunku do lokalnej społeczności, to ja 
przeznaczę  moją  część  ze  sprzedaży  farmy,  żeby  pomóc  ludziom  w  inny  sposób.  Wygera 
potrzebuje  basenu,  Crocodile  Creek  potrzebuje  lepszego  tomografu.  W  hotelu  dla  lekarzy 
przyda się nowa lodówka. Każda sugestia do listy zakupów jest mile widziana. 

Zszokował ich wszystkich. 
– To bardzo szlachetnie z twojej strony, Charles – powiedziała Christina. 
– Nie – warknął. – To szantaż. Do tej pory albo chroniłem Philipa, albo go ignorowałem. 

Żadna z tych strategii nie poskutkowała. Zobaczymy, co będzie teraz. 

– Czy to... ? – zaczęła Grace. – Powiedziałeś, że to nie sekret, ale... 
– Ale  czy to  znaczy,  że  chcę,  żeby  wieści  rozeszły  się  jak  błyskawica?  Oczywiście,  że 

nie, ale to nieuniknione. Możecie powiedzieć, komu chcecie. 

Czy ktoś widział kiedyś takiego Charlesa? Christina zastanawiała się, co właściwie zaszło 

między braćmi, i czy samotne oczekiwanie Charlesa na samolot było znaczące. Kto podwiózł 
go do pasa startowego? Dlaczego z nim nie został? Kto był bardziej zły, Charles czy Philip?

Po tych słowach nikt nie miał już ochoty na rozmowę, a Christina z radością zdała sobie 

sprawę, że lot do Crocodile Creek wkrótce dobiegnie końca. Tymczasem dostali przez radio 
wezwanie,  by  po  drodze  zabrać  pacjenta  z  Wygery.  Helikopter  ratunkowy  przewoził  do 
szpitala młodą kobietę, która rodziła przed terminem, i nie mógł zabrać pacjenta z osady. 

Wygera.  Joe  poleciał  tam  tego  dnia  z  pielęgniarką  na  rutynowe  wizyty.  Christina 

wiedziała o tym, i poczuła, jak na myśl o Joem jej ciało sztywnieje. Wróciły też mdłości. W 
poniedziałkowy  wieczór  nie  rozstali  się  w  zgodzie.  Christina  poczytała  o  zespole  Treacher 
Collinsa  w  Internecie  i  umocniła  się  w  przekonaniu,  że  gdyby  Joemu  naprawdę  na  niej 
zależało,  niczego  by  przed  nią  nie  ukrywał.  Był  taki  dumny  ze  swojej  przyrodniej  siostry. 
Christina bardzo chciałaby ją poznać, ale Joe najwyraźniej nie planował takiego spotkania. 

Była zła, czuła się zraniona. Ale czy jej uczucia są uzasadnione? Czy jest na tyle szalona, 

że  wciąż  szuka  jakiegoś  sposobu,  by  dać  Joemu  drugą  szansę?  Co  powinna  zrobić,  by 
udowodnić mu, że nie ma racji?

Joe i pielęgniarka Lindsay Palmer czekali na nich obok pasa startowego, w samochodzie, 

którym  tego  ranka  wyjechali  z  Crocodile  Creek.  Na  tylnym  siedzeniu  Christina  zobaczyła 
chłopca, który tulił do siebie jakąś dziwną konstrukcję. 

– Zapalenie  wyrostka  robaczkowego – oznajmił  Joe,  przekrzykując  hałas  silnika  i 

zerkając na Christinę. Oboje zapomnieli  uśmiechnąć się czy przywitać, bo ich uczucia były 
zbyt skomplikowane. 

Lindsay powitała wszystkich krótko. 
– Nie  wiem,  ile  usłyszeliście  przez  radio – podjął  Joe.  Zachowywał  się  z  wymuszoną 

radością, w czym nie było nic dziwnego. – Porywam wasz samolot, ponieważ wydaje mi się, 
że wyrostek już pękł, a mamy jeszcze pacjentów. 

– Bardzo z nim źle? – zapytała Christina. 
– Nie  tak  źle,  jak  można  by  przypuszczać.  Kiedy  matka  go  przyprowadziła,  chodził  w 

charakterystyczny sposób.  Miał bardzo czuły brzuch, kiedy położyłem go płasko i badałem. 

background image

Matka mówiła, że w nocy miał nudności, ale nie wymiotował. Kiedy zastanawiałem się, co z 
nim  zrobić,  zaczął  mówić  nam,  że  coś  mu  pękło,  ale  już  tak  nie  boli  i  pytał,  czy  może 
zatrzymać swój model. 

– Swój model?
– To,  co  tak  czule  ściska.  To  model  nowego  basenu.  Swoją  drogą  dzieciak  ma 

fantastyczne  pomysły.  Powiedziałem,  że  może  go zabrać,  bo  bez  niego nie  chciał  jechać.  –
Podszedł  bliżej  samolotu  i  powiedział  głośniej: – Charles,  możemy  zamienić  się  do  końca 
dnia?

– Mam zająć się twoimi pacjentami? – zapytał Charles. – To ma sens. Chętnie spędzę tam 

trochę czasu. Ci ludzie tyle ostatnio przeszli. 

Wszyscy  wiedzieli,  że  na  wózku  Charles  nie  może  zrobić  nic  użytecznego  w  małej 

przestrzeni samolotu, i że Joe powinien być z powrotem w szpitalu na wypadek, gdyby trzeba 
było kogoś operować. 

– Glenn? – powiedział Charles. 
Pilot  wiedział,  co  robić.  Wyskoczył  na  pas  startowy,  by  rozłożyć  wózek  Charlesa  na 

krótki  przejazd  do  samochodu.  Dzięki  silnym  rękom  Charles  bez  kłopotu  przesiadł  się  z 
wózka na siedzenie pasażera, a wózek został ponownie złożony i schowany z tyłu, razem ze 
sprzętem, którego nie potrzebowali już tego dnia. 

– Polecę samolotem? – spytał mały Shane. Wyglądał  na jakieś dziesięć lat. Miał włosy 

jak  siano,  flanelową  koszulę  bez  rękawów  i  duże  oczy  jak  błyszczące  guziki.  Mógłby  bez 
trudu zdobyć posadę stracha na wróble, i budził sympatię od pierwszego wejrzenia. 

– Tak, polecisz samolotem, i możesz wziąć ze sobą swój model – rzekł Joe. 
– Jest najlepszy odparł Shane. – Widział pan model Roddiego? Nie był taki dobry, ale on 

mówi, że zrobi lepszy. Wszyscy teraz robią modele. To był mój pomysł. 

– Zorganizujemy  konkurs – oznajmił  Charles  z  satysfakcją.  Jego  twarz  była  wciąż  tak 

smutna jak wtedy, kiedy po niego przyjechali. – Wszystkie dzieciaki w Wygerze, każdy, kto 
tylko zechce, może wziąć w nim udział. Ten basen nie będzie tylko dużą cementową wanną
otoczoną  ziemią.  Ma  być  naprawdę  atrakcyjny,  niemal  jak  park  wodny.  Nagrodą  dla 
najlepszego projektu są... talony do fastfoodu? Nie, to musi być coś lepszego. Masz pomysł, 
Lindsay?

– Na  nagrodę? – Starsza  pielęgniarka  zrobiła  przestraszoną  minę.  Nie  wiedziała,  że 

Charles postanowił tego popołudnia wymusić sprzedaż rodzinnej posiadłości. 

– No dobra, jedźmy – powiedział Charles. 
– Shane – odezwał  się  Joe.  – Twoja  mama  przyjedzie  samochodem  z  doktorem 

Wetherbym, kiedy doktor skończy przyjmować pacjentów. Musi ci spakować trochę rzeczy. 

W samolocie, kiedy Charles i Lindsay odjechali, Chnstina szykowała kroplówkę. Chciała 

od  razu  podać  chłopcu  antybiotyk,  nie  czekając  na  potwierdzenie,  że  wyrostek  faktycznie 
pękł. Shane nie wyglądał dobrze, chyba bolało go bardziej, niż chciał przyznać, ale wciąż był 
zajęty projektem basenu. 

– Jeśli będzie konkurs, powinna być nagroda dla tego, kto wymyślił robienie tych modeli, 

i dla najlepszego modelu – stwierdził. – Powiedzcie to tamtemu doktorowi. 

background image

– Doktorowi Wetherby’emu? Dobrze – obiecała Christina. – Ale nie w tej chwili. 
– On  chce  sprzedać  posiadłość,  Joe – włączyła  się  Grace.  – Dzisiaj  nam  powiedział. 

Wykorzystuje fakt, że jest współwłaścicielem. 

Joe zagwizdał. 
– Tak, dla mnie to też szok. 
Christina nie uczestniczyła w rozmowie. Podejrzewała, że Grace robi wszystko, by zająć 

czymś myśli jej i Joego. 

Dzięki, Grace. Tak, ciężko jej było tak blisko Joego na takiej małej powierzchni. Grace 

pewnie  chciałaby  usłyszeć,  o  czym  w  poniedziałek  wieczór  rozmawiali,  i  jak  się  to 
zakończyło. Nie znalazła dotąd okazji, by pogadać z przyjaciółką. A poza tym trudno jej było 
o tym mówić. Na samo wspomnienie bolał ją żołądek. 

Przetarła  skórę  Shane’a  środkiem  odkażającym  i  wkłuła  igłę.  Shane  nawet  nie  drgnął. 

Ściskał  swój  model,  zrobiony  między  innymi  z  plastikowych  pojemników  po  margarynie, 
tekturowego pudełka po płatkach oraz srebrnych i złotych folii z pudełek po papierosach. 

– Widzi pani, muszą być zjeżdżalnie... 
– Ta rurka zostanie tu chwilę, Shane, więc przykleję ci ją plastrem, dobrze?
– I płytka woda dla małych dzieci. Glenn przygotowywał się do startu. 
– I musi być trawa i cień, żeby wyglądało jak te, no wie pani, jak one się nazywają? Oa.. 
– Oazy?
– Tak. 
– Bardzo mi się podoba twój pomysł. 
– Jak  będę  jechał  do  Wygery,  to  wezmę  ze  sobą  ręcznik – oznajmił  Joe.  – Musisz 

zobaczyć, jak skaczę do wody. Dobra, teraz damy ci lekarstwo, Shane. Poleci tą rurką, więc 
nie musisz się martwić, że jest niesmaczne. 

– A  skoro  o  tym  mowa – wtrąciła  Grace.  – Jeśli  będzie  cię  bolało,  mogę  ci  dać  coś 

takiego. To jest smaczne. 

Lot odbył się bez większych niespodzianek. Wylądowali gładko, a Glenn ani razu się nie 

uśmiechnął. 

– To dobry dzieciak – rzekł Joe do Christiny, gdy samolot kierował się w stronę karetki 

czekającej  obok  pasa  startowego.  Shane  leżał  spokojnie,  pewnie  wciąż  myślał  o  swym 
modelu. – I dobry pacjent – dodał Joe. 

– Podoba mi się ten projekt – oświadczyła Christina. 
– Tak, ale wolałbym nie znać budżetu. 
– Charles twierdzi, że to nie jest problem. 
– Myślisz, że naprawdę wymusi na bracie sprzedaż posiadłości? – Joe był sceptyczny. 
– Cóż,  tak  powiedział,  kiedy  odbieraliśmy  go  z  Wetherby  Downs.  – Instynktownie 

przysunęła się bliżej, ponieważ mówiła o dość drażliwych sprawach. 

Spojrzenie  Joego  padło  na  jej  rękę,  po  czym  przesunęło  się  jak  pieszczota  wzdłuż  jej 

ciała. Christina wzięła oddech i kontynuowała:

– Ale nawet jak nie dojdzie do sprzedaży, mam wrażenie, że środki finansowe Wetherby 

Downs pozwolą na budowę basenu bez likwidowania największej nieruchomości. 

background image

– Wybierasz się na imprezę w hotelu lekarzy dziś wieczorem? – spytał Joe ciszej, jakby 

jej nie słyszał. 

Przyjęcie. Nie, ona wybiera się na kolację z Brianem. Ale nie chciała informować o tym 

Joego, ponieważ zabrzmiałoby to tak, jakby się na nim mściła. 

A przecież nie miała takiego zamiaru. 
– Przyjęcie? – powtórzyła jak echo. 
– Urodziny  Dory,  pomysł  Cala.  – Dora  i  jej  mąż  Walter  byli  oddanymi  pracownikami 

szpitala. – Dora opiekowała się ostatnio synkiem Giny i Cala. Poza tym pomyśleli, że Georgie 
też dobrze zrobi miły wieczór, niedawno zmarła jej matka. Myślę, że powinnaś wpaść, Tink. 

– Niby po co?
Nie miał na to odpowiedzi. Pewnie dlatego, że w jej pytaniu było pełno złości. 
– Przepraszam – mruknęła. 
– Za to, że nie przyjdziesz? Zamknęła oczy. 
– Za to, że na ciebie warknęłam. To nie z powodu... – Machnęła ręką. – Zaproszenia na 

imprezę. 

– Ale jesteś na mnie zła. 
– Tak. 
– Pogadamy o tym dziś wieczorem. 
– Joe, przez dwa lata nie rozmawialiśmy o niczym ważnym. 
– Nie? – zdziwił się. 
– Nie. A nagle w tym tygodniu rozmowy mają być cudownym lekarstwem?
– Myślę, że powinniśmy porozmawiać o wielu istotnych kwestiach – rzekł spokojnie. 
– Rozmawialiśmy w poniedziałek. 
– Wiesz, nawet rozmowa o trawniku może być ważna, albo prośba o podanie mleka, albo 

pytanie,  czy  widziałaś  ten  gol  w  ostatniej  minucie  meczu.  Ale  rozmowa  to  nie  wszystko. 
Liczy  się  działanie.  I  duch.  Christina  nie  była  w  nastroju  do  wysłuchiwania  tego  rodzaju 
filozofii. 

– A  potem  byliśmy  tylko  jeszcze  bardziej  źli  i  zdenerwowani – zakończyła,  wracając 

myślą do poniedziałku. 

– Znowu na mnie burczysz, Tink. 
– Tym  razem  nie  będzie  przeprosin.  Pojechała  prosto  do  domu  i  nie  słyszała  nowych 

wiadomości na temat Shane’a, więc była szczęśliwa, że może usłyszeć je od Briana. 

– Wyrostek pękł, tak jak przypuszczał Joe – rzekł przy kolacji. – Nie dało się wykonać 

laparoskopii, trzeba było zrobić to metodą tradycyjną, naciąć powłokę brzuszną, ale chłopak 
wyzdrowieje. 

– Cieszę się, że to słyszę, Brian. 
Christina  była o wiele  mniej  szczęśliwa  z powodu miejsca, gdzie padły te słowa.  Brian 

zaprosił ją do bardzo eleganckiej trzygwiazdkowej restauracji rodziców Mike’a Poulosa, która 
stanowiła część hotelu Athina. 

Próbowała  protestować,  chciała  przypomnieć  mu,  że  obiecał  jej  skromną  kolację,  pizzę 

albo burgery. Tylko dlatego się zgodziła. 

background image

Athina  była  restauracją  ze  wspaniałym  widokiem  na  ocean,  akwarium  z  tropikalnymi 

rybami  na  całej  ścianie,  zagranicznym  szefem  kuchni  i  odpowiednimi  cenami.  Nie  była 
skromna. Ale Brian nie udawał, że ją za taką uważa. Podjechał pod dom Christiny z tuzinem 
róż  i  przekonał  ją,  by  przebrała  się  w  coś  elegantszego.  Christina  jak  niepyszna  zdjęła 
dżinsową spódnicę i bawełnianą bluzkę i włożyła eleganckie czarne spodnie oraz połyskujący 
top na ramiączkach. Zaczesała włosy do góry, spinając je szpilkami. 

Brian zadzwonił  wcześniej do restauracji, by zamówić  jakieś specjalne danie z  homara, 

którego nie było w menu. Wybrał jedno z najdroższych win i wciąż prosił grający na żywo 
zespół o piosenki o miłości. 

Christina  gotowała  się  ze  złości.  Ale  co  mogła  zrobić?  Jak  można  krzyczeć  na 

mężczyznę,  który  traktuje  kobietę  jak  królową?  Brian  zaprosił  ją  na  kolację  za  dwieście 
dolarów i nie szczędził jej uwagi, a przecież twierdził, że to tylko spotkanie koleżeńskie. 

Gdyby to  był Joe, na pewno  by zrobiła awanturę. Z Joem czuła się swobodnie. Ale nie 

mogła wrzeszczeć na Briana. Tylko dlaczego on nie widzi, że ten wieczór to fatalny pomysł?

– Zawsze uważałem cię za wyjątkową osobę, Christina – oznajmił Brian. 
Nie, nie, nie. Nie wysyłałam takich sygnałów. 
– No cóż. Zrobiłam przecież dyplom na uniwersytecie w Sydney, a moi profesorowie byli 

ze mnie zadowoleni – zażartowała. 

– Nie o tym mówię, dobrze wiesz. Tak, do diabła, wie. 
– To może zbyt szybko... – dodał. 
– Tak,  potrzeba  czasu,  prawda?  Myślę,  że  Jill  dopiero poradziła  sobie  z  rozwodem.  To 

wspaniała  kobieta,  Brian.  Nie  widziałam  tego  wcześniej.  Ona  bardzo  sobie  ceni  twoje 
wsparcie – wyrzuciła z siebie zdesperowana. 

– Tak,  oczywiście,  cieszę  się,  że  mogę  jej  pomóc,  ale  nie  chcę  teraz  rozmawiać  o  Jill. 

Powiedz mi coś więcej o prawdziwej Christinie Farrelly. Czy jest taką fantastyczną kobietą, 
za jaką ją uważam?

Nie, jest straszną wiedźmą, pomyślała Christina. 
– W  tej  chwili  jest  dosyć  zmęczona – odparła  zgodnie  z  prawdą,  by  nie  sprawiać  mu 

przykrości. 

Podziękowała  za  deser i  szybko wypiła  wino,  dzięki  czemu  skróciła  ten wieczór.  Brian 

zerknął na zegarek. 

– Odwiozę cię do domu, ale zajrzyjmy najpierw do szpitala. Mam coś do załatwienia. 
Natychmiast zdała sobie sprawę, że chciał tylko pochwalić się, że spędzili razem wieczór. 
Po  paru  kłopotliwych  spotkaniach  na  przykład  z  Calem  i  Georgie,  które  Brian  z 

pewnością  zaaranżował,  by  pochwalić  się  randką,  wpadli  na  Joego.  Christina  poczuła  tak 
wielką ulgę, że nie potrafiła tego ukryć. 

Joe Barrett. Wolałaby sto razy spędzić z nim wieczór pełen awantur niż uprzejmy wieczór 

z  Brianem.  Czy  mogłaby  mu  to  powiedzieć?  Czy  to  cokolwiek  dla  niego  znaczy?  Czy  to 
pomoże? Czy Joe może ją teraz uratować z rąk Briana?

– Joe? – Chwyciła  go  za  rękę  i  pociągnęła  w  stronę  oddziału  chirurgicznego,  robiąc 

wszystko, by wyglądało na to, że to on ją tam ciągnie. – Co nowego u Shane

r

a?

background image

– Jest  z  nim matka, mały dzielnie  sobie poczyna. Na razie  jest trochę nieprzytomny po 

narkozie. Często naciska guzik. 

– Co mu zaordynowano? Morfinę?
– Tak.  Teraz  dostał  tlen,  płyny,  antybiotyki.  Cal  jak  zwykle  świetnie  się  spisał.  Zabieg 

trwał krótko. 

– Więc wszystko w normie. 
– Jak dotąd. Za kilka dni powinien wrócić do swojego projektu basenu. 
– Mam nadzieję, że Charles nie zapomni o tym konkursie. 
– Czy Charles kiedykolwiek o czymkolwiek zapomniał?
– Racja – odrzekła Christina ze śmiechem. – Chciałabym zobaczyć Shane’a. Wrócisz tam 

ze mną, Joe? Teraz?

Odwróciła się w stronę Briana, który właśnie do nich podszedł. 
– Brian,  dzięki  za  wspaniałą  kolację.  Nie  musisz  mnie  odwozić  do  domu,  pojadę 

autostopem. 

Brian zmarszczył czoło. 
– Christino, to niebezpieczne. 
– Zanim  wsiądę,  zapytam  kierowcę  o  nazwisko – rzuciła,  ale  nie  czekała  na  jego 

odpowiedź.

Znowu pociągnęła za sobą Joego, który stwierdził z zadowoleniem:
– Podoba mi się to ściskanie ręki. Nowa technika radzenia sobie ze złością?
– Och, Joe! – Zabrzmiało to jak szloch. 
– No... Tink!
– Nie rozśmieszaj mnie, kiedy tak podle się czuję. Kiedy Brian zniknął im z oczu, Joe i 

Christina zwolnili i przystanęli. 

– Wywoływanie śmiechu wbrew woli pacjenta – zażartował Joe. Christinie zdawało się, 

że cała reszta świata nie istnieje. 

– Przestań. – Przycisnęła dłonie do skroni. 
– Posłuchaj... – zaczął jeszcze  ciszej. – Jeśli  mogę powstrzymać twoją  złość, zrobię to, 

uciekając się do wszelkich możliwych środków. Nigdy nie chciałem, żeby nasza znajomość 
tak się skończyła. Westchnęła bezradnie. 

– Wiesz, co zaczęłam myśleć? Że złość to wcale nie taka zła rzecz, zwłaszcza jeśli o niej 

rozmawiamy. – Dotknęła jego przedramienia. 

– Czy  wciąż  mamy  o  czym  rozmawiać,  Tink? – Jego  ciemne  oczy  wędrowały  po  jej 

twarzy. Stali tak blisko siebie, że czuli ciepło swoich ciał. – Myślałem, że nie. 

– Och,  mamy.  – Jej  dłoń  zawisła  nad  jego  ramieniem.  Gdyby  dotknęła  jego  karku, 

pochyliłby się i pocałował ją. Była tego pewna. 

– O poważnych ranach, jeśli już o niczym innym?
– Tak? Ty też czujesz się zraniony?
– Naprawdę  sądzisz,  że  ten  tydzień  gładko  mi  przeleciał?  Że  uganiam  się  za 

dziewczynami w Czarnej Kakadu?

– Czy możemy... pójść na to przyjęcie, Joe? – spytała, bo nie mogli przecież toczyć tak 

background image

osobistej rozmowy parę metrów od łóżek pacjentów. 

– Tak, chodźmy – zgodził się. 
W  milczeniu  opuścili  szpital  i  przeszli  spacerkiem  przez  ogród.  Nie  dotykali  się,  bo 

przecież już nie byli parą. 

Wielu gości odnotowało mimo to, że pojawili się razem. Jednak zaraz po wejściu zostali 

rozdzieleni przez grupy przyjaciół. 

– I  co? – dopytywała  się  Grace  w  kącie  dużej  kuchni  chwilę  później.  – Wyglądasz 

świetnie. Brian zabrał cię do Athiny, tak?

– Tak, ale to nie było... – Christina urwała. 
– Wiem,  to  nie  było  to,  czego  chciałaś.  Ale  nie  opowiadaj  mi  o  kolacji  z  Brianem, 

powiedz mi o Joem. Widziałam, jak szłaś z nim przez ogród. 

Ktoś nastawił głośniej muzykę. Dwójka dzieciaków tańczyła na trawniku, ktoś pływał w 

basenie.  Joe  wałęsał  się  tu  i  tam.  Brian  także  wpadł,  ale  nie  został  długo.  Pani  Grubb 
zignorowała swoją rolę gościa honorowego i zajmowała się jedzeniem. 

Grace,  tak  jak  trzy  dni  wcześniej  obok  zbiornika  na  wodę  w  Gunyamurze,  oczekiwała 

nowin na temat Joego. 

– A więc, Grace, to problem z żoną łabędzicą – oznajmiła Christina. 
– Tak? – Grace była zaintrygowana i zmartwiona. 
– Tak.  Miałaś  rację.  Niewiarygodne,  że  nikt  inny  w  mieście  nie  zauważył  spadających 

charakterystycznych piór. 

– A poważnie? – Grace przekrzykiwała muzykę. 
– Poważnie?  Dobra.  Problem  z  siostrą.  Kłopoty  rodzinne.  – Nie  mogła  wchodzić  w 

szczegóły. Joe dał jej jasno do zrozumienia, że nie chce, by o tym rozpowiadać. – Nie może 
zostawić ani zawieść rodziny – dodała jedynie. 

– I nie powinien ciebie w to angażować. 
– Jego zdaniem. Zachowuje się jak Zosia Samosia z kompleksem bohatera tragicznego. 
– Przez  co  ty  kochasz  go  jeszcze  bardziej,  nawet  jeśli  nie  chcesz,  ponieważ  w  naszej 

pracy spotykamy zbyt wielu mężczyzn, którzy nie biorą żadnego ciężaru na swoje barki. 

Tak. Właśnie tak. 
– Dlaczego tak się dzieje? – Tym razem Christina przekrzykiwała muzykę. – Kocham go 

i jestem na niego wściekła, i mam świadomość, że to mi nie służy. 

Grace przekrzywiła głowę i ściągnęła brwi. 
– Wiesz  co?  Zaczynam  myśleć,  że  można  na  to  spojrzeć  inaczej.  Uważam,  że  okres 

żałoby był przedwczesny. 

– Okej. – Christina zaśmiała się zmęczona. – Chcesz powiedzieć, że niebo jednak nie wali 

mi się na głowę? Nie tak mówiłaś w poniedziałek w Gunyamurze. 

– Daj mu drugą szansę. 
– Co?
– Czy nie oświadczyłaś mi, że gdybyś wiedziała, dlaczego tak się zachowywał, jakoś byś 

sobie z tym poradziła? Teraz wiesz dlaczego. Z powodu siostry. To o wiele lepiej, niż gdyby 
chodziło o żonę. Więc poczekaj chwilę, przekonaj się, jak będzie. 

background image

– Mam go przyjąć z powrotem do domu? Już wszystko uzgodniłam z Megan, wprowadza 

się do mnie z dzieckiem. 

– To  dobrze.  Ponieważ  nie  chcesz,  żeby  Joe  znowu  się  wprowadził.  Wolisz  zachować 

pewien dystans. 

– Który miałby polegać na tym, że mieszkamy osobno w odległości trzech kilometrów od 

siebie, aleja otworzę przed nim swoje serce?

– Widzisz? Świetnie zrozumiałaś. 
– Grace!
– Oj,  Christina.  Wszystkim  na  tobie  zależy,  a  ty  jesteś  kompletnie  rozbita.  Gdyby  Joe 

zniknął, nie oglądając się za siebie, pierwsza bym cię błagała, żebyś nie zmieniała zdania. Ale 
spójrz na niego... 

– On jest.. ? – Christina okręciła się, szukając go wzrokiem. Nie zdawała sobie sprawy, że 

był  tak  blisko.  Dziesięć  minut  temu  krążył  na  zewnątrz.  Dostrzegła  jego  ramię  i  czubek 
głowy, resztę zasłaniali koledzy, ale ona i tak patrzyła w jego stronę. 

– Taa – mruknęła  Grace,  wiodąc  wzrokiem  za  jej  spojrzeniem.  – Wygląda,  jakby  nie

wiedział, czego szuka. Jest tak samo rozbity jak ty. 

– A twoim zdaniem to dobrze. 
– Musi być dobrze, no nie? – Zatrzymała wzrok na Christinie. – Przemyśl to. 
Joe nie dał jej na to szansy. Stał właśnie obok lodówki z drinkami, kiedy ją dojrzał. 
– Tutaj  jesteś – powiedział  takim  głosem,  jakby  znalazł  ją  pod  przednim  siedzeniem  w 

samochodzie, jak zgubione CD. 

– Jestem gotowa rozważyć inne miejsca do parkowania. 
Nic nie mówiąc, chwycił ją za rękę. 
– Dokąd idziemy, Joe?
– Na plażę? Nie wiem. 
– Plaża jest w porządku. Czy nikt... 
– Może  zauważą,  ale  wcale  się  tym  nie  przejmą.  Tego  wieczoru  na  niebie  nie  było 

księżyca, ale spienione grzbiety fal rzucały własny blask. Piasek był zimny i gąbczasty. Joe 
przystanął,  by  zdjąć  buty  i  podwinąć  spodnie.  Christina  także  zrzuciła  pantofle,  po  czym 
ruszyli w stronę skalistej wychodni u stóp skarpy. Znaleźli tam spokojne miejsce, gdzie mogli 
usiąść i porozmawiać. 

– Cieszę się, że powiedziałem ci w poniedziałek o Amber – zaczął Joe. – Bałem się, że 

będę się potem źle czuł, ale nie. 

– Dlaczego tak sądziłeś?
– Bo pomieszałem moje osobne światy. 
Sięgnął po jej dłoń. W pierwszym odruchu Christina zamierzała go odepchnąć. Dlaczego 

chciał  mieć  dwa  oddzielne  światy?  Dlaczego  jej  nie  ufa,  kiedy  ona  chce  być  częścią  tego 
świata, w którym on żyje na co dzień, i to przez resztę życia? Potem przypomniała sobie, co 
mówił tego popołudnia. Nie była wówczas w nastroju, by go słuchać, a mimo to zapamiętała 
jego słowa. Jak można uważać, że rozmowa o tak banalnych rzeczach jak ogród czy sport w 
telewizji coś znaczy? Jak można twierdzić, że czyny mówią więcej niż słowa?

background image

Tymczasem przemawiała do niej jego ręka. Oparł grzbiet dłoni o skałę, podczas gdy jej 

dłoń spoczęła w ciepłej kołysce jego dłoni. Głaskał palcem jej skórę. 

Christina  spuściła  wzrok.  Tylko  jeden  punkt  kontaktu.  Dwie  dłonie.  Jedna  obsypana 

piegami i wymagająca kremu nawilżającego, druga zbudowana jak łapa niedźwiedzia, tyle że 
gładka  i  brązowa.  Nie  widziała  jej  dobrze  w  ciemności,  ale  wiedziała,  że  jest  na  niej  stara 
blizna,  poniżej  kciuka.  Przenosząc  wzrok  do  góry,  znalazła  niebiesko-czarny  tatuaż:  wąską 
bransoletkę obejmującą silne ramię. 

– Ja też cieszę się, że powiedziałeś mi o Amber – rzekła w końcu. – Szkoda jednak, że nie 

zrobiłeś tego wcześniej. 

– Tylko nie opowiadaj o tym nikomu w Crocodile Creek, dobrze?
– Jasne. 
– Ona  nie  lubi,  kiedy  ludzie  o  niej  mówią,  nawet  jeśli  ma  świadomość,  że  dobrze  jej 

życzą. Nie lubi nawet, kiedy za często powtarzam jej, że jestem z niej dumny. 

– A jak sobie radzi z konfliktem rodziców?
– Chyba nie zdała sobie jeszcze sprawy, że powinno być maczej, że nie wszyscy ojcowie 

są  agresywni  i  gotowi  wysłać  córkę  na  wszystkie  możliwe  operacje  plastyczne,  żeby 
wyglądała normalnie. 

– A on tego chce? Żeby wyglądała normalnie?
– Bez względu na koszty. Amber pragnie tylko tych zabiegów, które są konieczne dla jej 

zdrowia, a to i tak sporo. Matka wie, że Amber nie marzy, by zostać supermodelką, ale udaje, 
że zgadza się z Geoffem, moim ojczymem. Zbyt wiele poświęca. – Potrząsnął głową. 

– Ale  ty  stanowisz  inny  model  mężczyzny  dla  Amber  niż  jej  ojciec – stwierdziła 

Christina. 

– Jestem tylko bratem. 
– Pewnie uważa, że bracia są w porządku. 
– Mam nadzieję. Znowu zapadła cisza. 
Joe  zdjął  rękę  ze  skały.  Christina  odwróciła  ją  i  śledziła  czerwone,  odciśnięte  ślady 

kamienia. 

– Chyba cię boli – powiedziała, myśląc o radzie Grace, żeby dać mu drugą szansę. 
– Nie, skąd – odparł. 
– Cholerny bohater. Uśmiechnął się. 
– Tak, jestem nieznośny. 
– Jesteś. – Uśmiechnęła się, a potem westchnęła. Bohaterowie mają swoje dobre strony. 

Podjęła decyzję. – Czy pozwolisz, że cię pocałuję? Proszę... 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

– Naprawdę uważasz, że to dobry pomysł, Tink? – spytał Joe, choć miał wrażenie, że te 

słowa go zabiją. 

– To wspaniały pomysł. – Pochyliła się i dotknęła jego warg opuszkami palców. Już się 

nie uśmiechała. 

On też nie. Bał się, że jej pocałunek go zabije. Wiedział, że nie wolno mu się zgodzić, ale 

w  tej  chwili  nie  potrafił  jej  odmówić.  Jej  wargi  były  zimne  i  miękkie.  Ujęła  jego  twarz  w 
dłonie i przekrzywiła głowę, a potem znowu musnęła jego wargi swoimi. 

Później  usiadła  prosto  i  wyjęła  szpilki  z  włosów.  Uczesała  luźne  kosmyki  palcami  i 

potrząsnęła  głową,  roztaczając  słodki  zapach.  Joe  miał  ochotę  objąć  ją,  a  jednak  się 
powstrzymał.  Czekał  cały  tydzień,  myślał  tylko  o  niej.  Przypominał  sobie  niedzielną  noc  i 
cierpiał na myśl o tym, że już się nie powtórzy. 

A  teraz  ona,  słodka  i  przebiegła,  postanowiła  mu  się  oddać.  Czuł  się  zagubiony.  W 

niedzielną noc słuchał, jak dzieliła się z nim swoimi pragnieniami, i uszanował jej prawo do 
podjęcia decyzji o rozstaniu. Tymczasem w tej chwili mówiła znów co innego – wycofywała 
się  ze  swojej  decyzji,  oznajmiła,  że  doszła  do  wniosku,  iż  jednak  mogą  być  razem  na  jego 
warunkach. 

Więc dlaczego stanowi to dla niego problem?
– No! – szepnęła Christina, delikatnie pieszcząc jego ucho. – Do tego potrzeba dwojga. –

Wplotła palce w jego włosy i całowała jego kark. – Tak? Ona mówi „tak”, idioto, więc niech 
będzie. 

– Naprawdę tego chcesz?
Kiedy wziął ją w końcu w ramiona i zniósł ze skał na piasek, aż zapiszczała z radości. 
– Tak? – powtórzył. – Tutaj?
– Tak – odparła bez tchu. 
Leżała z głową wtuloną w jego piersi, a on głaskał jej jedwabiste włosy, dając jej ostatnią 

szansę, by zmieniła zdanie. Christina milczała. A zatem, z zamkniętymi oczami, przyciągnął 
jej twarz ku swojej. Ich pocałunek był namiętny, ich ciała drżały. Gdyby ktoś wybrał się tego 
wieczoru  na  spacer  plażą...  Cóż,  i  tak  nie  mogło  to  trwać  długo,  tak  bardzo  byli  siebie 
spragnieni. 

Joe  podniósł  powieki,  by  widzieć  Christinę:  jej  opadające  włosy,  twarz,  na  której 

malowała się rozkosz, pożądanie i piękno. Przesunął dłonią po jej udach, które go ściskały. 
Kochał w niej wszystko, świadomy równocześnie, że to za mało. Może w tym tkwi problem? 
Za bardzo była mu droga, by wciągał ją w meandry swojego życia. 

Zdjęła  przez  głowę  połyskujący  top.  Jej  piersi  zakrywał  ciemny  koronkowy  stanik. 

Zamknęła  oczy,  dzięki  czemu  Joe  mógł  na  nią  bezkarnie  patrzeć.  A  przyglądając  się  tak, 
dostrzegł  jej  emocjonalną  nagość  i  jej  bezgraniczną  ufność.  I  wtedy  zrozumiał,  że  muszą 
natychmiast przestać. 

Jego dłonie znieruchomiały. Christina lekko zmarszczyła czoło. Na jej twarzy błąkał się 

background image

uśmiech, czekała, by znowu przyciągnął ją do siebie. Pomyślała nawet, że Joe się z nią drażni. 

– Joe? Na co czekamy?
– Nie możemy tego zrobić – odparł po chwili milczenia, czując złość, że tak karze siebie i 

Christinę. 

Z wysiłkiem uniósł ją i posadził z boku na piasku, a następnie sam usiadł, oddychając z 

trudem. Christina wlepiała w niego zdumiony wzrok. 

– Zdawało mi się, że całkiem dobrze nam idzie – zażartowała. 
– Ale  co  się  zmieniło,  Tink? – wybuchnął.  – Co  się  dla  ciebie  zmieniło,  odkąd 

wyprowadziłem  się  do  hotelu  lekarzy,  że  tak  nagle  wszystko  jest  znów  w  porządku?  Czy 
dlatego, że powiedziałem ci o Amber?

– Uznałam, że to dobry początek – odparła. 
Nie  dał  się  oszukać.  Wymyśliła  sobie,  że  zrobią  to  etapami,  krok  po  kroku.  Krok 

pierwszy:  Joe  opowiada  o  swojej  rodzinie  i  odkrywa,  że  to  nie  takie  trudne,  jak  się 
spodziewał. Krok drugi: Christina przyjeżdża do Nowej Zelandii na wakacje, poznaje Amber, 
ich matkę, ojca Amber, i oznajmia Joemu, że Amber jest wspaniała, a jego matka nadzwyczaj 
silna, choć tego nie widać na pierwszy rzut oka. Dostrzega nawet kilka zalet w jego ojczymie. 
Krok  trzeci:  Christina  całym  sercem  włącza  się  w  tę  rodzinną  sytuację,  a  Joe  jest  tak 
przyciśnięty do muru przez jej poświęcenie, że zaczyna brakować mu powietrza. 

Co oznacza krok czwarty: oboje się duszą. 
Był świadkiem, jak jego matka usiłowała zapełnić bezdenną studnię potrzeb innych ludzi. 

Mało sama się przez to nie wykończyła. Wcale nie uważał, że mężczyźni są silniejsi, ale jego 
zdaniem często lepiej się chronią. Posiadają ten niezbędny element egoizmu. 

Sam wykorzystywał go w związku z Christina. 
Od początku wiedział, że nie da jej wszystkiego, więc nawet nie próbował. Chronił siebie, 

dbał, by ich związek był przyjemną zabawą, ograniczoną do teraz i tutaj. Był pewien, że cały 
czas dawał jej jasno do zrozumienia, że istnieją pewne nieprzekraczalne granice. 

Christina  by  się  nie  chroniła,  wskoczyłaby  w  jego  życie  obiema  nogami.  Należała  do 

osób, które dają z siebie wszystko, więc nie mógł jej na to pozwolić. 

– To błąd – rzucił wprost. – To nie ma sensu, ponieważ nie tego pragniesz, i wiesz o tym. 

Miałaś  rację  w  niedzielę,  twierdząc,  że  musimy  skończyć  nasz  związek.  Teraz  mówisz  o 
dosyć dobrym początku, jakbym był rybą na wędce, którą ostrożnie przyciągasz do siebie. 

Nie dotykali się, a jednak czuł, że Christina zesztywniała ze złości. 
– To okropne... 
– Nie, nie to chciałem powiedzieć – rzekł szybko. 
– Wychodzi  na  to,  że  ja  manipuluję  z  zimną  krwią,  a  ty  masz...  rybi  móżdżek?  Mam 

nadzieję, że nie!

– Chciałem tylko zaznaczyć, że ty liczysz na coś więcej – rzekł. – Myślisz, że ja, że my, 

zrobiliśmy właśnie pierwszy krok, więc za dwa miesiące zrobimy następny. 

– Czy to byłoby takie straszne? – zapytała. 
– Gdybyśmy robili te kroki, mogłoby się to skończyć tylko w jeden sposób. A ja tego nie 

chcę. 

background image

– Więc  czego  chcesz,  Joe? – Tym  razem  była  bliska  łez,  ale  nie  zamierzała  mu  tego 

pokazać. Jej głos brzmiał nienaturalnie ostro. 

– Niczego – odparł. – Teraz chcę iść do domu. – Wstał. – Do hotelu lekarzy. 
Gdzie  pościel  na  jego  łóżku  wciąż  pachniała  jej  proszkiem  do  prania,  a  kwiaty,  które 

wstawiła do wazonu na biurku, zaczynały więdnąć. 

Gdy włożyła z powrotem swój top, poczuła przyklejony do niego piasek, który sypał się 

też do jej spodni. Ruszyła za Joem, który szedł szybko, najwyraźniej zdenerwowany tak jak 
ona. Wyprzedzał ją o kilka kroków, ale ilekroć sobie to uświadamiał, przystawał i czekał na 
nią, co jeszcze bardziej ją złościło. 

Nie jesteś moim rycerzem, przestań się tak zachowywać, myślała. Ciągnęła nogę za nogą 

wyczerpana.  Nie  miała  ochoty  wracać  na  przyjęcie,  które  trwało  w  najlepsze,  choć  na 
parkingu stało już mniej samochodów. Muzyka grała ciszej, pewnie niektórzy chcieli już o tej 
porze spać. Minęła jedenasta, a większość personelu musiała rano wstać do pracy. 

– Wracam do domu, Joe – oznajmiła. Skinął głową. 
– Jak się tam dostaniesz? Brian cię tu przywiózł, tak?
Już prawie o tym zapomniała. 
– Pójdę piechotą. 
– Nie o tej porze. – Wrócił rycerz w lśniącej zbroi. – Zajrzę do środka i spytam, czy ktoś 

pożyczy mi samochód. 

– Nie  trzeba.  Jest  tu  samochód  Grace.  Poproszę,  żeby  mnie  podwiozła.  Mogę  chwilę 

poczekać, jeśli nie jest jeszcze gotowa do wyjścia A ty idź spać, jeśli chcesz. – Spojrzał na nią 
bez słowa, a potem przeprosił za nich oboje. – Chyba jesteśmy zmęczeni. 

– Chyba  tak.  – Próbowała  powiedzieć  to  obojętnie,  ignorując  reakcję  swojego  ciała: 

miękkie nogi, nierówny oddech. 

Joe  ruszył  prosto  do  swojego  pokoju  przez  werandę,  udając,  że  robi  to  bez  wysiłku. 

Christina od razu znalazła Grace, która śmiała się głośno, stojąc z trójką kolegów. Mimo to 
chętnie opuściła przyjęcie, kiedy Christina poprosiła ją o podwiezienie. 

– Więc Joe... nie wraca? – spytała. – No wiesz, na przykład, żeby naprawić ogrodzenie?
Christina przygryzła wargi i westchnęła. 
– Myślę, że to była zła rada, Grace. 
– Och,  do  diabła,  tak? – Grace  wydawała  się  zaskoczona.  – Jak  mogła  być  zła?  Sama 

widziałaś,  że  wyglądał  jak  duch,  kiedy  wisiał  nad  tymi  drinkami.  Emily  twierdzi,  że  cały 
tydzień był taki, w totalnym dole. Bardzo mi przykro. Nie powinnam się wtrącać, prawda?

– Kiedy  ja  chciałam  to  właśnie  usłyszeć,  Grace,  tyle  że  on  był  jakiś  taki  cholernie 

szlachetny  i  zdeterminowany,  żeby  uratować  mnie  przed  sobą,  a  ja  jestem...  – Urwała.  –
Wściekła?

Nie powinna być wściekła. 
– Nie, tylko otępiała – poprawiła się. 
– Może  zostanę  u  ciebie  na  noc?  Mogę  spać  na  kanapie.  Jak  będziesz  chciała  z  kimś 

pogadać... 

background image

– Grace, tak się o mnie martwisz?
– Trochę się martwię. Wyglądasz, jakbyś w ogóle nie sypiała. Jakoś tak niewyraźnie. 
– Niewyraźnie?
– To fachowe określenie. Christina zaśmiała się. 
– Byłoby miło, gdybyś została. W domu nie będzie tak pusto. Ale możesz spać w pokoju 

Joego... – Urwała i poprawiła się: – W wolnym pokoju. Łóżko jest posłane. 

Poprzedniego  dnia  wyprała  pościel,  a  potem  przygotowała  pokój  dla  Megan,  choć  ta 

miała się wprowadzić dopiero za parę dni. 

– A czy mogę liczyć na gorącą czekoladę i herbatnika?
– Na wypadek, gdybym musiała się jeszcze raz wypłakać na ramieniu cioci Grace?
– Musisz przyznać, że moje ramię wspaniale się do tego nadaje. 
Grace spędziła noc u Christiny. Christina wstała w lepszym nastroju, ale gdy tylko dotarła 

do  łazienki  i  odkręciła  tubkę  z  pastą,  zaczęła  wymiotować.  Nie  zamknęła  nawet  drzwi 
łazienki. 

W  takich  małych  drewnianych  domkach  jak  jej  jest  doskonała  akustyka.  Christina 

wypłukała  usta  wodą,  bo  pasta  miała  dla  niej  zbyt mocny zapach.  Wycierała  właśnie  twarz 
ręcznikiem,  zastanawiając  się,  skąd  te  nudności,  i  dlaczego męczą  ją  od  kilku  dni,  kiedy  w 
drzwiach pojawiła się Grace. 

– Co się stało? Wszystko w porządku?
– Nie wiem – odparła, choć coś ją tknęło. 
– Dużo wczoraj piłaś?
– Pół szklanki wina z Brianem. Sok cytrynowy na przyjęciu. 
Grace zadała przyjaciółce jeszcze dwa pytania. 
– Jestem położną, a ty lekarzem – powiedziała potem. – Co myślisz?
Wymieniły spojrzenia. 
– Niemożliwe – stwierdziła Christina. 
– Nie?
Grace  zadała  kilka  kolejnych  pytań.  Christina  zaprzeczyła,  tym  razem  bardziej 

stanowczo. 

– Zrobimy test – zasugerowała  Grace.  – Lecę  do  apteki.  – Spojrzała  na  zegarek.  – Już 

otwarta. – W Crocodile Creek była tylko jedna apteka, więc pracowała od rana do wieczora. –
Minęła siódma. O której masz być na lotnisku?

– O ósmej. Mamy przewieźć jednego pacjenta rano, a drugiego po południu. 
– Znowu będziesz wymiotować?
– No. 
– Kupię ci suchary. Czy owoce?
– Suchary. I wodę. 
Grace  przyniosła  z  kuchni  herbatniki  i  szklankę  wody,  po  czym  wyszła  z  domu. 

Herbatniki i woda pomogły. Christina poczuła się lepiej. Zdołała wziąć prysznic, wytarła się, 
zjadła  jeszcze  jednego  herbatnika  i  spojrzała  na  siebie  w  lustrze.  Wyglądała  jak  zwykle.  Z 
twarzy nie mogła rozpoznać, czy jest w ciąży. Ale pewnie była w ciąży. 

background image

Miesiąc temu miała problemy z żołądkiem. Trwało to tak krótko, że nie sądziła, że może 

mieć to wpływ na działanie środków antykoncepcyjnych, a jednak... 

O Boże, o czym ona myślała przed miesiącem? Że wymusi coś na Joem, jeśli zajdzie w 

ciążę? Owszem, myślała, że zegar biologiczny tyka, ale nic więcej. 

Dotknęła piersi, przypominając sobie, że poprzedniego wieczoru Joe je obejmował. Czy 

były pełniejsze? Może trochę. Grace wróci za moment z testem, i już po paru minutach będą 
znać wynik. Ubrała się szybko, głowa pękała jej od pytań. 

Oczywiście musi poinformować o tym Joego, ale równocześnie powiedzieć mu jasno, że 

niczego od niego nie oczekuje. 

Na  jej  podjeździe  zgasł  silnik  volkswagena,  a  pół  minuty  później  otworzyły  się  drzwi 

frontowe. 

– Mam. – Grace wpadła do sypialni Christiny i podała jej papierową torebkę z apteki. –

Przygotuję ci śniadanie. Grzanka i herbata. 

– Zupełnie jak na Boże Narodzenie. Grace policzyła miesiące na palcach. 
– No, wtedy już nie będę musiała cię pytać o wynik testu. 
Kiedy  Christina  wróciła  z  łazienki,  Grace  i  tak  nie  musiała  jej  o  nic  pytać.  Wszystko 

miała wypisane na twarzy. 

– O rety! No nie – przejęła się Grace. – Muszę cię uściskać. Och, to takie... wielka chwila. 
– Tak – przyznała Christina, drżąc. 
Nie  miała  pojęcia,  co  to  dla  niej  znaczy, jak  zmieni  to  jej  plany.  Nie  była  w  stanie  się 

skupić. Wydawało jej się, że to niemożliwe. Chociaż zawsze pragnęła zostać matką, inaczej to 
sobie wyobrażała. 

– Christina?
– Tak? – Była bardzo daleko. 
– Kiedy powiesz Joemu?

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Zawracamy?
Christina spojrzała na Jill i zobaczyła to samo pytanie na twarzy starszej pielęgniarki. To 

miał być rutynowy transport ze szpitala do domu. Na pokładzie mieli chłopca mieszkającego 
na odległej farmie bydła. 

Ben skończył dziewięć lat. Lekarze założyli mu gips od palców stopy do biodra. Chłopiec 

złamał sobie kość udową podczas upadku z konia. Powitał ich szerokim uśmiechem, tuż po 
lunchu, ponieważ był szczęśliwy, że opuszcza szpitalne łóżko i wraca do rodziny. Jego mama 
też  wyglądała na  szczęśliwą,  ściskała  go i  pakowała  prezenty,  które  otrzymał  z  życzeniami 
powrotu do zdrowia. 

– Tyle czekolady. Balony są piękne, ale... Co z tym wszystkim zrobić?
– Nie wolno brać balonów do samolotu – powiedziała jej Christina. 
Po  czterdziestu  minutach  lotu  Ben  Cartwell  przestał  się  uśmiechać,  a  Judy  Cartwell 

zapomniała o balonach. 

– Nie  rozumiem,  dlaczego  tak  się  dzieje – powiedziała  spiętym  głosem,  ściskając  rękę 

syna. – Spróbuj normalnie oddychać, Ben, spróbuj się uspokoić. 

Atak  astmy  zaskoczył  ich  wszystkich.  Kiedy  lekarz  w  szpitalu  pytał  panią  Cartwell  o 

choroby syna, wspomniała o łagodnej astmie. Ale ten atak nie był łagodny. 

Szybko  musieli  dać  chłopcu  maskę  i  dawkę  ventolinu,  które  co  prawda  pomogły,  lecz 

niedostatecznie. 

– Tak jeszcze nigdy nie było – oznajmiła pani Cartwell. – Ben, nie bój się, kochanie. 
Turbulencja zakołysała samolotem. Christinie nie spodobał się ten niespodziewany ruch 

tak  samo  jak  Benowi,  i  zaczęła  żałować,  że  nie  wzięła  ze  sobą  zapasu  herbatników,  które 
Grace znalazła rano w spiżarni. 

Joe jeszcze nie miał pojęcia ojej ciąży. Nie wiedziała, kiedy znajdzie okazję, by go o niej 

poinformować, i czuła się z tym fatalnie. Miała za dużo czasu, by zaplanować sobie rozmowę, 
która  w  rzeczywistości  będzie  wyglądać  inaczej,  ponieważ  tak  zawsze  jest  z  ważnymi 
rozmowami. 

– Od tego się zaczęło – wyjaśniła cicho Jill. – Przestraszył się, strach wywołuje u niego 

ataki. 

– Glenn? – rzekła  Christina  do  słuchawki.  – Co  się  dzieje?  Jakie  warunki?  Czeka  nas 

jeszcze coś niemiłego?

– Chyba tak – odparł. – Spróbuję polecieć wyżej. Jill i Christina wymieniły spojrzenia. 
– Co się stało? – chciała wiedzieć matka Bena. Ogarnęła ją panika, chociaż starała się to 

przed synem ukryć. 

– Jak  się  czujesz,  Ben? – spytała  Jill. Jej  głos  zawsze  łagodniał,  kiedy  zwracała  się  do 

dzieci.  – Lepiej  ci  się  oddycha? – Jako  doświadczona  pielęgniarka,  a  także  szefowa 
pielęgniarek, rzadko latała, ale lubiła robić to od czasu do czasu, by trzymać rękę na pulsie, 
jak mówiła. 

background image

Grace  miała  wolne  tego  dnia,  więc  Jill  zdecydowała,  że  sama  zajmie  się  transportem 

dwóch  pacjentów,  zamiast  wysyłać  którąś  z  młodszych  pielęgniarek.  Teraz  Christina  była 
wdzięczna losowi, że tak się właśnie stało. 

Nikt nie chciał bez ważnego powodu zawracać, ponieważ mieli określony budżet, zwykle 

zbyt mały, a latanie jest kosztowne. Z drugiej strony... 

Ben pokręcił głową w odpowiedzi na pytanie Jill. Nie mógł mówić. Pani Cartwell jęknęła. 

Christina  przyłożyła  stetoskop  do  klatki  piersiowej  Bena.  Cisza.  Można  by  pomyśleć,  że 
świszczący oddech minął i stan chłopca się poprawia. Ale Christina wiedziała lepiej. 

– Glenn,  zawracamy! – zawołała.  – Natychmiast!  Ben,  kochanie,  dzisiaj  jeszcze  nie 

wrócisz do domu. Wiem, że jesteś rozczarowany. 

Ale  w  tej  chwili  chłopiec  był  zbyt  zestresowany  i  przerażony,  by  się  tym  przejmować. 

Połowę twarzy zakrywała mu maska. Jego stan pogarszał się szybko. Walcząc z falą mdłości, 
Christina  zmierzyła  mu  tętno,  które  wynosiło  prawie  sto  czterdzieści  uderzeń  na  minutę. 
Coraz gorzej oddychał. Jill już przygotowywała ratującą życie adrenalinę. 

– W dole jest płasko, Glenn? – spytała zwyczajnym tonem, ale wszyscy wiedzieli, o co jej 

chodzi. 

Jeśli stan Bena się nie poprawi, będą musieli go intubować, a ten zabieg można wykonać 

bezpiecznie tylko na ziemi. 

– Płasko?  Tak,  głównie – odparł  Glenn,  poważnie  jak  zawsze.  – To  mój  problem,  nie 

twój. 

– Lądujemy? – spytała pani Cartwell. – Proszę mi powiedzieć, co zamierza pani zrobić z 

Benem. 

– Zawracamy – odparła Jill. 
I obyśmy nie lądowali w środku pustkowia, dodała w myślach Christina. Miała nadzieję, 

że to będzie normalny dzień, że na koniec dyżuru złoży podpis, pojedzie z bazy do szpitala, 
znajdzie  Joego  i  czas,  by  z  nim  porozmawiać.  Liczyła,  że  przynajmniej  zdąży  się  do  tego 
przygotować. A teraz, nawet jeśli z Benem wszystko dobrze się skończy, będzie roztrzęsiona i 
zmęczona bardziej niż kiedykolwiek. 

Jill  zaaplikowała  chłopcu  adrenalinę,  a  Christina  znowu  posłuchała  jego  płuc  i  podała 

kolejną dawkę ventolinu. Turbulencja się zmniejszyła. 

Ben oddychał lepiej, ale nadal wyglądał na mocno przestraszonego. Wydawało się, że od 

celu dzielą ich jeszcze niezliczone kilometry. 

– Puls trochę niższy – poinformowała Jill. – Sto trzydzieści. Oddech trzydzieści pięć. –

Zwróciła  się  głośniej  do  chłopca: – Ben,  kochanie,  jest  dużo  lepiej.  Może  jeszcze  tego  nie 
czujesz, ale twój stan się poprawił. Dzielny chłopak. 

W końcu samolot zaczął zniżać lot i jeszcze ich wytrzęsło. Ben wzdrygał się przy każdym 

wstrząsie, a Christina zdała sobie sprawę, że chłopiec boi się o swoją nogę. 

– Gips ją chroni – wytłumaczyła mu. – Nic złego się nie stanie. 
Nie była pewna, czyjej uwierzył. Zaciskał palce na dłoni matki, aż kłykcie mu pobielały, i 

sprawiał wrażenie chorego ze strachu. 

Po  szczęśliwym  lądowaniu  przenieśli  się  z  samolotu – do  karetki,  którą  pojechali  na 

background image

oddział ratunkowy. 

Joe miał dyżur tego dnia, a pacjentów nie brakowało. Odwrócił się od starszej kobiety i 

zobaczył kolejny wózek, a za nim Christinę. Gestem dał jej znak, że zaraz do niej przyjdzie, 
ale  nie  tracił  czasu  na  uśmiech.  Moje  dziecko  będzie  do  niego  podobne,  pomyślała  nagle 
Christina. Po chwili, posługując się lekarskim slangiem, wyjaśniła mu sytuację Bena. 

– Chłopak ma pecha – stwierdził, kręcąc głową. 
– Mama też się denerwuje. 
– To jasne. 
Joe  zbadał  Bena,  nie  znajdując  śladu  sinicy.  Ben  był  już  w  stanie  wypowiedzieć 

samodzielnie całe zdanie. Mimo wszystko należało podać mu doustnie sterydy i monitorować 
go co najmniej przez dobę. 

– Masz wreszcie święty spokój. Jesteś już wolna – powiedział Joe do Christiny. 
– Wiem... – odparła, świadoma, że nie jest już potrzebna, kiedy Benem zajął się personel. 
Musiała jednak powiedzieć Joemu, że chce z nim porozmawiać. Dojrzała nadchodzącego 

Hamisha i chwyciła się ostatniej okazji:

– Musimy pogadać, Joe. 
Spojrzał na nią i wreszcie się uśmiechnął. 
– Wpadamy w bardzo zły zwyczaj, Tink – mruknął. 
– Wiem, ale coś się dziś zmieniło. 
– Mam długą zmianę. Do północy. – Następnego dnia też miał pracować, a w sobotę rano 

leciał do Auckland. Christina z kolei miała być pod telefonem cały weekend. Jak znaleźć czas 
na rozmowę przy takim rozkładzie zajęć?

Przez kolejne trzy tygodnie nie będzie go widziała. Wiedziała z doświadczenia, że on do 

niej nie zadzwoni. Trzy tygodnie to szmat czasu, kiedy dowiadujesz się, że jesteś w ciąży i nie 
wiesz, co na to powie ojciec dziecka. 

Muszę działać, postanowiła. 
– Cześć,  Ben – odezwał  się  Hamish  za  ich  plecami.  – To  twoja  mama?  Jestem  doktor 

McGregor. 

– Możesz do mnie zadzwonić do domu, Joe? – poprosiła Christina. – Daj mi znać, kiedy 

będziesz miał przerwę na kolację, podjadę do ciebie. 

– Zadzwonię z hotelu. Tam możemy się spotkać. 
Musiała  przystać  na  jego  propozycję,  gdyż  w  zamieszaniu  panującym  na  oddziale  nie 

dostrzegła alternatywy. 

Przez kilka pełnych udręki godzin czekała w domu, aż o dziewiątej wieczorem doczekała 

się telefonu od Joego. Wiedziała, że to nie jego wina, ale to wcale nie poprawiło jej nastroju. 

– Jestem już u siebie. – Jakieś hałasy w tle niemal zagłuszały jego słowa. – Niestety, tu 

jest głośno. 

– Zaraz będę. 
– Wejdź  przez  werandę,  bo  jeśli  wejdziesz  przez  kuchnię...  – Wejście  przez  kuchnię 

groziło zaproszeniem na piwo albo na herbatę, od którego nie było ucieczki. 

background image

Joe  mówił  spiętym,  chyba  poirytowanym  głosem.  Być  może  zaczął  podejrzewać,  że 

Christina  należy  do  tego  rodzaju  kochanek,  które  po  rozstaniu  nie  dają  swoim  byłym 
mężczyznom spokoju. 

– Napijesz się czegoś? – spytał, kiedy dotarła na miejsce. 
– Nie, dzięki. 
– Kolacja jest w mikrofali. Nie mam dużo czasu, Tink. – Powiedział to uprzejmie, ale ona 

znowu poczuła się jak natręt, nawet gdy dotknął jej ramienia, jakby chciał przeprosić za swe 
słowa. – Najwyżej pół godziny. 

– W porządku. Weź sobie kolację. 
Skinął  głową  i  wyszedł.  Christina  słyszała  głosy  w  różnych  częściach  domu,  ale  miała 

nadzieję,  że  nikt  nie  wie  ojej  wizycie.  Kiedy  została  sama,  zdawało  jej  się,  że  pokój  Joego 
nagle zmalał. Jej wzrok padł na kwiaty, które w niedzielę dla niego zerwała. Przywiędły już, a 
kiedy zobaczyła kolor wody w wazonie, żołądek podszedł jej do gardła. Odwróciła wzrok i 
spojrzała na łóżko, pościelone w pośpiechu. Wyobraziła sobie w pościeli rozgrzane ciało... 

– To okropne – oznajmił Joe, wchodząc do pokoju. 
– Jedzenie? – Na talerzu miał jakieś mrożone danie. Postawił je na biurku obok zwiędłych 

kwiatów i nawet nie próbował jeść. 

– Nie, jedzenie w twojej obecności, i to, że cię poganiam... 
– Ja... – Tak jak w niedzielny wieczór, musiała to oznajmić wprost. – Ja... – Nie powie 

przecież:  „No  wiesz,  za  trzy  miesiące  będę  musiała  kupić  sobie  nowe  ciuchy”.  – Jestem  w 
ciąży, Joe. 

– Możesz to powtórzyć?
Wiedziała, że ją usłyszał. Najpierw wydał jakiś niski dźwięk, potem chwycił się krawędzi 

biurka. Trafił w talerz, który przechylił się i jego kolacja wylądowała na podłodze. Obydwoje 
spojrzeli na to w milczeniu. 

– Jeszcze się do tego nie zabrałem, a już wygląda niejadalnie – zażartował ponuro Joe. 
– Przepraszam. 
Nie  mogła  tego  znieść.  Nie  kolacji  czy  wody  w  wazonie,  czy  nawet  reakcji  Joego.  Po 

prostu  zrobiło  jej  się  niedobrze.  Wybiegła  na  werandę,  a  potem  do  ogrodu  ufundowanego 
przez jednego z przodków Charlesa Wetherby’ego. Wiedziała, że Joe za nią wyjdzie, i tak się 
właśnie stało. Po  kilku głębokich wdechach  zapanowała nad nudnościami, po czym zaczęła 
się zastanawiać, czy będzie się tak męczyła przez następne dwa miesiące ciąży, czy może to 
skutek stresu i zmęczenia. 

– Już w porządku? – spytał. 
– Chyba tak. 
Usłyszawszy  ciężkie  westchnienie  Joego,  odwróciła  się  do  niego.  Wolała  zobaczyć,  co 

jest wypisane na jego twarzy, zamiast wyobrażać sobie najgorsze. Nawet nie zauważył liści 
krzewu, które ocierały się o jego ramię, a na jego twarzy malował się szok. Był wstrząśnięty. 

To chyba lepsze, niż gdyby udawał, że jest szczęśliwy. 
– Powiedz coś – poprosiła. 
– Jestem trochę oszołomiony. 

background image

– Tak. I co jeszcze? – Zabrzmiało to wrogo, zbyt agresywnie. Nie czekając na odpowiedź, 

podjęła: – Ja też byłam oszołomiona. 

– Skoro tak, to pewnie nie... Wiedziała, co miał na myśli. 
– Nie zrobiłam tego celowo. 
– Niczego nie sugeruję, Christino. Czuła, że musi być szczera aż do bólu. 
– Masz prawo tak podejrzewać – powiedziała, widząc, że zmrużył oczy. – Pamiętasz, że 

miałam rozstrój żołądka? Gdybym była mądra, wzięłabym następnego ranka pigułkę po. 

– Myślałaś o tym? Pokiwała głową. 
– Wracając z lotniska. Ale uznałam, że ryzyko jest minimalne. – Nabrała powietrza. – A 

potem pomyślałam, że nawet gdyby tak się stało, to nie byłoby wcale takie straszne. 

Ale to jest straszne, prawda, Joe?
– Więc wiedziałaś o tym w niedzielę, kiedy po mnie przyjechałaś? – Zaczął drzeć liść z 

mechaniczną precyzją. 

– Niejasne, że nie. Ani kiedy ci powiedziałam, że załatwiłam ci pokój w hotelu. 
– Zostawiłaś to sobie na później?
– Zostawiłam na później? – powtórzyła, nie do razu rozumiejąc. – Och, na Boga. Niby 

jako co? Ostatnią deskę ratunku?

Joe znowu westchnął głośno. 
– Źle to zabrzmiało, co?
– Tak, bardzo. Jeśli naprawdę sądzisz, że ja.. 
– Chcesz manipulować? – wtrącił. – Nie. 
– To dlaczego tak mówisz?
– Ponieważ biorę to wprost, Tink. Nie sądzę, żebyś chciała, żebym udawał. Powiedz mi... 

co myślisz i czujesz. Czego się spodziewasz? – dodał niechętnie. 

– Niczego  od  ciebie  nie  oczekuję.  Jedynie  wsparcia  mojej  decyzji,  żeby  urodzić  to 

dziecko. Ja nie musiałam się długo nad tym zastanawiać. 

– Wiesz dobrze, że ja walczę, żeby utrzymać się na powierzchni. 
– Wiem. Jesteś przerażony, nie chcesz tego. Wyrzucił porwane liście i zaczął chodzić tam 

i z powrotem. Christina podeszła do niego, po czym usiedli razem na ogrodowej ławce. Joe 
pochylił się, opierając łokcie na kolanach. Z początku nic nie mówił. Christina zrozumiała, że 
musi uzbroić się w cierpliwość. 

– Kiedy  urodziła  się  Amber,  miałem  szesnaście  lat  – zaczął  w  końcu.  – Byłem  dość 

dorosły, żeby zdać sobie sprawę, że coś jest nie tak. Amber była mała i miała taką dziwną, 
zabawną twarz. Miała już rurkę tracheotomiijną, i przypominała... – Potrząsnął głową. 

– Kiedy miałem siedem czy osiem lat – podjął – uratowałem małe ptaki, które wypadły z 

gniazda,  i  do  których  skradał  się  kot.  Były  różowe  i  bez  piór,  i  oczywiście  zdechły. 
Postanowiłem, że nie pozwolę, żeby to samo przytrafiło się Amber. Jej twarz przypominała 
mi tamte ptaki. Czułem, że muszę się nią zaopiekować. Jeden z moich najlepszych przyjaciół 
powiedział, że jest opóźniona w rozwoju, i oberwał za to ode mnie. Cztery razy w brzuch. To 
pewnie nie tłumaczy, dlaczego teraz tak zareagowałem. 

Obrócił się do niej, dotykając jej ramienia.

background image

– Nie  wiem – odparła  Christina  bliska  łez.  – Wiem  tylko,  że  miałeś  dwa  lata,  żeby 

opowiedzieć  mi  te  wszystkie  historie.  A  teraz  oczekujesz,  że  nadrobię  to  w  dwa  dni, 
zrozumiem  ciebie,  twoje  życie  i  twoją  przeszłość.  Nigdy  nie  widziałam,  gdzie  żyjesz,  nie 
znam twojej rodziny, nigdy dotąd o tym nie słyszałam. Zbyt wiele ode mnie wymagasz, Joe. 

– Tak, właśnie tego między innymi chciałem uniknąć. 
– A czego jeszcze?
– Strasznego  małżeństwa,  takiego  jak  mojej  matki.  Ciągłej  gotowości,  żeby  dać  sobie 

uciąć za kogoś rękę. 

Przez kilka pierwszych lat życia Amber co i rusz zastanawiałem się, czy to już dzisiaj?
– Uważasz, że musiałbyś dać sobie uciąć za mnie rękę? Za dziecko?
Długo jej nie odpowiadał. 
– Jestem zmęczony – rzekł w końcu. 
Poza tym musiał wracać do szpitala. Zdążył zjeść tylko kanapkę z masłem orzechowym, 

ponieważ jego kolacja wciąż leżała na podłodze. 

– Idź, ja posprzątam – powiedziała Christina. 
– Zostaw to. Będę zły, jak to zrobisz. A zatem nie posprzątała. 

Gdy wrócił do pokoju po północy, jego kolacja wciąż leżała na podłodze. Spojrzał na nią, 

odkleił  talerz  i  spróbował  sobie  przypomnieć,  jakie  składniki  były  wymienione  na 
opakowaniu  gotowego  dania.  Nie  pamiętał.  Zebrał  je  papierowymi  ręcznikami  i  wrzucił  do 
kosza na śmieci. Potem kilka razy przejechał podłogę gąbką. 

Ten wieczór był na oddziale dość gorący. Między innymi pojawił się pijany mężczyzna o 

dość  wybuchowym  temperamencie  oraz  chłopak,  który  przedawkował  heroinę.  Ben  został 
umieszczony na  oddziale  pediatrycznym.  Jego  stan  uległ  co  prawda  znacznej  poprawie,  ale 
wciąż zastanawiano się,  kiedy wypuścić  go do domu. Na myśl o kolejnym  locie bardzo się 
denerwował. 

Joe zajrzał też do Jima Coopera, chociaż teraz był on pacjentem Giny. Przytrafiła mu się 

drobna  infekcja,  która  opóźniała  jego powrót  do  zdrowia.  Honey  dzieliła  swój  czas  między 
męża  i  córkę,  nie  wspominając  mężowi  na  razie  o  wnuku.  Bardzo  niepokoiła  się  też  o 
zwierzęta na farmie. 

Po długim dniu pracy Joe był głodny, ale nie miał już ochoty na gotowe danie. Poszedł do 

kuchni, gdzie akurat było cicho i pusto. Zajrzawszy do lodówki, znalazł w niej kawałek sera 
cheddar. Zostało nawet trochę chleba. Postanowił zrobić sobie grzankę z serem. 

Nie  lubił  takiego  wspólnotowego  życia,  nawet  jeśli  szanowano  tu  swoją  prywatność  i 

respektowano pewne granice. Ale on potrzebował prywatności i samotności, której nie mógł 
znaleźć w takim miejscu. Chciał też mieć pewność, że jeśli zostawi trzy kawałki zimnej pizzy 
w lodówce, zastanie je tam następnego dnia, kiedy przyjdzie po długim dyżurze ze szpitala. 
Jego  życie  było  trudne,  a  więc  starał  się  ułatwiać  je  sobie,  kiedy  tylko  mógł,  nawet  jeśli 
dotyczyło to drobiazgów, choćby kolejnego posiłku. 

Za  długo  wymagał  od  siebie  zbyt  wiele.  Podczas  studiów  już  pracował,  a  teraz  w 

Auckland w ciągu trzech tygodni przyjmował tylu pacjentów, co inni lekarze w miesiąc. 

background image

W czasie dwóch lat znajomości z Christiną udawał swobodę i beztroskę. I tak dobrze się z 

tym czuł. W swoim prawdziwym życiu nie znajdował miejsca na beztroskę, choć bardzo tego 
żałował. 

– Co tutaj tak pachnie? – usłyszał głos Mike’a. 
– Mogę  zrobić  więcej – zaproponował  natychmiast  Joe,  nie  przyznając,  że  woli  jadać 

sam. 

– Nie  trzeba,  przyszedłem  tylko  po  wodę.  – Mike  znalazł  dzbanek  zimnej  wody  w 

lodówce i szybko wyszedł z kuchni. 

Za  trzydzieści  godzin  Joe  miał  lecieć  znów  do  Auckland.  W  poniedziałek  rano 

spodziewali  się  go  tam  pacjenci,  których  przyjmował  od  dziewiątej  rano  do  siódmej 
wieczorem. Pod koniec tygodnia Amber czekała wizyta lekarska w sprawie operacji szczęki. 

Wciąż istniała wątpliwość, czy równocześnie usunąć Amber rurkę tracheotomijną, a Joe 

przypuszczał,  że  Geoff  będzie  się  przy tym upierał.  A  tu,  w  Crocodile  Creek,  jego  dziecko 
będzie rosło w brzuchu Christiny. Czy będzie zdrowe? Musi w to wierzyć. Nie może żyć w 
strachu przez siedem miesięcy. 

Czuł się, jakby ktoś rozdzierał go na pół, i nienawidził losu za to, że tak się z nim obszedł. 

Znalazł się w takiej sytuacji, ponieważ tak bardzo pragnął czegoś, co będzie proste i dobre, 
relaksu i rozrywki, a tymczasem spadła na niego jeszcze większa odpowiedzialność. 

Nawet jeśli przestanie przyjeżdżać do Crocodile Creek i nigdy nie zobaczy Christiny ani 

dziecka,  zawsze  będzie  o  nich  myślał.  Będzie  się  zastanawiał,  czy  urodził  się  chłopiec  czy 
dziewczynka. Czy zostanie artystą czy naukowcem. Zawsze będzie żył ze świadomością, że 
któregoś  dnia  Christina  albo  dziecko  mogą  zechcieć  nawiązać  z  nim  kontakt.  Nie  miał 
pojęcia, co robić. 

Był kompletnie zagubiony. 
Christina nie była w stanie zasnąć, niezależnie od zmęczenia. Znalazła w spiżarni paczkę 

solonych chipsów. Sól pomogła jej opanować mdłości, ale nie stres. 

Nie żartowała, rozmawiając z Joem. Ich sytuacji nie zmieniał fakt, że Joe tak wiele przed 

nią ukrył. 

A streszczenie jego dotychczasowego życia i parę anegdot jej nie wystarczały. 
Usiadła do komputera i zaczęła szukać w Internecie informacji na temat zespołu Treacher 

Collinsa.  Poprzednio  przeglądała  całą  sieć,  teraz  kliknęła  na  strony  z  Australii.  Nagle, 
przejrzawszy  kilka  stron,  ujrzała  na  ekranie  uśmiechniętą  twarz  Joego,  który  obejmował 
kilkunastoletnią dziewczynkę. 

To  była Amber.  Ona  także  się  uśmiechała,  a  rurkę  tracheotomijną  przytrzymywał  biały 

pasek, który wyglądał jak kołnierz. Christina miała wrażenie, że śni. Nie mogła uwierzyć, że 
trafiła  na  Joego  i  jego  siostrę  w  taki  sposób.  Dlaczego  nie  wspomniał  jej  o  tej  stronie? 
Dlaczego nie powiedział słowa na temat wiersza, który Amber napisała? Wiersz nosił tytuł: 
„Jestem trochę inna” i opisywał jej uczucia i codzienne zajęcia, które nie różniły się od uczuć 
i  zajęć  innych  nastolatek,  tylko  od  czasu  do  czasu  pojawiały  się  w  nich  elementy,  które 
zdecydowanie ją wyróżniały. 

„Kiedy budzę się w nocy z przerażającego snu, krzyczę. Ale mój krzyk jest niemy, mój 

background image

oddech nie porusza moich strun głosowych”. 

Christina  przeczytała  cały  wiersz  i  patrzyła  na  Joego  i  Amber,  aż  ekran  zgasł.  Nie 

wiedziała, jak długo by tak siedziała, gdyby miała wciąż przed oczami to zdjęcie. Całą noc? 
Wiedziała za to, co chce zrobić. Nie była pewna, w jakim stopniu pomoże jej w tym Charles 
Wetherby. Postanowiła spotkać się z nim z samego rana, jeśli tylko będzie wolny. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Ranek  był  o  wiele  bardziej  świeży  niż  Joe,  który  szedł  właśnie  do  szpitala  po  siedmiu 

godzinach przerwy. W jednej ręce trzymał kubek kawy, w drugiej kawałek starego ciasta. W 
kuchni hotelu lekarzy kręciło się zbyt dużo ludzi, którzy przygotowywali  sobie śniadanie, a 
on chciał uciec od pytań tych wszystkich, którzy dobrze mu życzyli. 

W  cichy  sobotni  ranek  słyszał  szum  fal  w  zatoce  i  papugi  skrzeczące  na  gałęziach. 

Dobiegł go jeszcze jeden  dźwięk, który rozpoznał dopiero po kilku sekundach. Był to niski 
warkot helikoptera ratunkowego. 

Zobaczył go, jak wznosi się nad budynkiem szpitala i kieruje się w stronę turkusowego 

oceanu. Helikopter wisiał na niebie w sposób, który przypomniał Joemu, jak bardzo cieszył 
się,  że  podczas  dwóch  lat  pracy  w  Crocodile  Creek  musiał  nim  lecieć  tylko  dwukrotnie. 
Christina łatała nim prawie każdego tygodnia. I pewnie teraz także. 

Jego  problemem  nie  był  strach,  tylko  zaufanie.  Christina  miała  więcej  zaufania – do 

umiejętności innych ludzi, ich dobrych intencji, ich siły. Wierzyła też w niego bardziej niż on 
sam. Czasami myślał, że o wiele za bardzo. 

Tymczasem helikopter znalazł się już nad oceanem. Wielka Rafa Koralowa leżała jakieś 

trzydzieści kilometrów od  brzegu. W  mniej  niż jednej trzeciej tej odległości znajdowała się 
wyspa  Wallaby,  jeden  z  najpopularniejszych  ośrodków  turystycznych  regionu.  Był  akurat 
szczyt sezonu, ludzie przyjeżdżali z południa, gdzie zima była o wiele sroższa. Być może tam 
właśnie leciał helikopter, lub na inną wyspę turystyczną dalej na północ albo południe. Kiedy 
Joe wszedł głównym wejściem do budynku, helikopter prawie zniknął mu z oczu. 

Zaczął  od  porannego  obchodu,  spodziewając  się,  że  spędzi  dzień  na  oddziale 

ratunkowym. Na pediatrii Cal Jamieson oglądał właśnie bliznę po wycięciu wyrostka. 

– Nie trzeba mu już podawać morfiny – powiedział pielęgniarce. – Wygląda dobrze. 
Ben  leżał  na  sąsiednim  łóżku;  oddychał  już  lepiej  niż  poprzedniego  popołudnia.  Joe 

poprosił jego matkę, by następnego dnia podała chłopcu środek uspokajający, zanim wspomni 
mu o locie do domu. 

Potem  zobaczył  dwoje  starszych  ludzi  kierujących  się  w  stronę  oddziału  ratunkowego. 

Georgie  Turner  dorwała  go  po  drodze.  Jej  krótkie  ciemne  włosy  błyszczały.  Wyglądała  na 
osobę,  która  ma  zadziwiająco  dużo  energii  jak  na  samotną  matkę,  która  jest  regularnie 
wzywana o różnych godzinach, by przyjąć na świat cudze dzieci. 

Na przykład dziecko Christiny za siedem i pół miesiąca?
Czy on przy tym będzie? Czy tego chce?
– Joe,  posłuchaj.  Christina  miała  dziś  rano  pokazać  Megan  i  jej  matce  pokój –

powiedziała Georgie – ale musiała lecieć na wyspę. 

– Chyba nie Wallaby?
– Nie, jeszcze dalej. Nie wiemy, ile im to zajmie. 
– Widziałem helikopter – potwierdził Joe. – Nie tak dawno. 
– Dzwoniła  i  zostawiła  dla  ciebie  wiadomość.  Podobno  wiesz,  gdzie  ona  trzyma 

background image

dodatkowe klucze?

– Tak – odparł z zaciśniętym gardłem. 
– Mógłbyś znaleźć chwilę i zabrać tam Megan i panią Cooper? Charles da ci kluczyki do 

szpitalnego samochodu. Trzeba zabrać dwa pudła z darami. To nie zajmie ci więcej jak pół 
godzinki. One chcą tylko rozejrzeć się i zobaczyć, czy im się podoba. A ty znasz dom. 

Skinął głową, a Georgie zrobiła przepraszającą minę. 
– Jest wspaniały – ciągnęła. – Jestem pewna, że Megan się spodoba. 
– Nie ma problemu. Czy mam zadzwonić na oddział, jak będę gotowy?
– Świetnie. Dzięki, Joe. – Żwawym krokiem odmaszerowała w stronę, z której przyszła. 
Na oddziale ratunkowym Joe zlecił prześwietlenie jednemu pacjentowi, a USG drugiemu. 

Kiedy  wspomniał  o  Megan  i  jej  matce,  Emily  wyjrzała  do  prawie  pustej  poczekalni  i 
zasugerowała:

– Jedź teraz. Spodziewamy się tylko pacjenta, który przyleci helikopterem, ale to za parę 

godzin. 

– Wiesz, dokąd polecieli?
– Na wyspę York, dość daleko. 
A zatem Christiny może nie być w szpitalu przez cały dzień. Zobaczą się dopiero po jej 

powrocie z pacjentem zaatakowanym przez rekina albo też niedoszłym topielcem. Wymieni z 
Christiną informacje, pytania, polecenia, i co najwyżej jedno czy dwa słowa prywatnie. 

A może nie zobaczą się do końca dnia. Może wezwą ją znowu wieczorem, a on będzie 

musiał asystować przy jakimś zabiegu. Nazajutrz o szóstej rano leciał do domu, co znaczyło, 
że musi wstać po ciemku i po cichu wynieść się z hotelu. Do diabła, mogą się w ogóle nie 
zobaczyć. A przecież musi jej powiedzieć... 

Co? Że nie jest sama? Przecież nie wie, ile może jej obiecać. I nie chce jej okłamywać. 
Poczuł na sobie zatroskany wzrok Emily. 
– Wszystko w porządku, Joe?
– Tak. Masz rację. Pojadę teraz z Megan, bo potem może nie być okazji. 
– To dobrze, bo Christinie bardzo zależy, żeby to dziś załatwić. 
Kiedy poszedł na oddział położniczy, okazało się, że Honey wciąż przegląda zawartość 

pudeł z darami, które przyniesiono z biura Jill. 

– Nie potrzebujesz tyle tego – powiedziała córce. 
– Może się przydać – odparła Megan. 
Wzięła  do  ręki  maleńkie  ubranko  i  uśmiechnęła  się.  Matka  i  córka  wyglądały  na  dużo 

szczęśliwsze  i  spokojniejsze  niż  przed  paroma  dniami.  Jackson  spal  w  łóżeczku.  Megan 
spojrzała na niego, marszcząc czoło. 

– A jeśli zbudzi się i będzie chciał jeść?
– Jadł godzinę temu. 
– Czasami  dłużej  nie  wytrzymuje,  mamo.  – Jak  wszystkie  młode  mamy  wiedziała 

wszystko najlepiej. 

– Jest mleko w lodówce – zapewniła ją pielęgniarka. – Podamy mu. 
– Jesteście gotowe? – spytał Joe. Ale Honey nadal grzebała w pudle. 

background image

– Pięć minut?
Wiedział,  że  powinien  zadzwonić  na  oddział  ratunkowy,  by  sprawdzić,  czy  nie  jest 

potrzebny.  Czekając,  aż  Emily  podniesie  słuchawkę,  dojrzał  jakąś  postać  w  szlafroku  i  z 
kroplówką, która powoli zbliżała się do drzwi. 

To był Jim Cooper. Nikt prócz niego jeszcze go nie spostrzegł. Joe usłyszał głos Emily w 

słuchawce:

– Jakiś problem?
– Jeszcze nie wyjechaliśmy. 
– Nie szkodzi. Nic się nie dzieje. 
– Dobra. Na razie. 
– Joe?
Ale  on  już  się  rozłączył,  zastanawiając  się,  czy  powinien  ingerować  i  zapobiec 

nieuchronnej konfrontacji. Jim już dojrzał swoją córkę. Uśmiechał się zadowolony, że dobrze 
wygląda.  Wiedział,  że  była  w  jego  pokoju  dwa  dni  wcześniej,  ale  trzymała  się  na  dystans, 
tłumacząc to faktem, że Jim był jeszcze bardzo słaby. 

– Przyjdzie do ciebie, jak nabierzesz sił – powiedziała mężowi Honey. 
– A ty mnie nie szukaj – poprosiła Megan. 
Ale  po  dwóch  dniach  Jim  poczuł  się  dość  silny,  by  wyruszyć  na  spacer  szpitalnym 

korytarzem. 

Honey w dalszym ciągu pochylała się nad pudłami. 
– Kochanie? – zawołał Jim. – Stwierdziłem, że pora zobaczyć moją córkę pod... – Urwał. 
Zobaczył dziecko w łóżeczku. Pięć osób zamarło. Honey pierwsza odzyskała głos. 
– Tylko się nie denerwuj, Jim. – Pospieszyła do niego. – Megan nie chciała ci nic mówić, 

mnie też. Urodziła go podczas rodeo, myślała, że urodził się martwy. To cud, że on żyje i ma 
się  dobrze.  Ona  go  zatrzyma.  A  my  jesteśmy  dziadkami.  Wiedziałam,  że  będziesz 
zachwycony.  To  chłopiec,  Jim.  – W  jej  tonie  dało  się  słyszeć  błaganie,  by  mąż  postrzegał 
dziecko tak jak ona. – Mamy chłopaka w rodzinie. Tylko się nie denerwuj. 

Objęła go mocno, jakby bała się, że Jim upadnie. 
– Daj mi krzesło – poprosił. – To ten chłopak, tak?
– Jack? Tak, Jack jest ojcem. 
– Przegoniłem go, a jego wuj wylał go z pracy. Niech go szlag... 
– Panie Cooper, niech pan się stara zachować spokój, dobrze? – wtrącił Joe. 
Mężczyzna trząsł się, a jego oddech był płytki. Zacisnął pięść i przycisnął ją do serca. 
– Jim, boli pana? – spytał Joe. 
– Nie, tylko nie mogę złapać tchu. To nic. 
Joe nie czekał dłużej. W pokoju znajdowała się butla z tlenem. 
– Wózek – zaordynował, przygotowując maskę. – Trzeba go przewieźć do pokoju. 
Po minucie Jim siedział na wózku, a Joe stał obok. 
– Idę  z  tobą,  Jim – rzekła  Honey.  – Megan – dodała  ciszej.  – Wizyta  w  tamtym  domu 

musi poczekać. 

– Wiem. Nie szkodzi. 

background image

– Doktor Farrelly chciała to dzisiaj załatwić. 
– Nie szkodzi, mamo. 
– Dobrze ci mówić. 
Jim oddychał głośno przez maskę. 
– Czy  on  sobie  zdaje  sprawę – spytała  Megan  – czy  on  rozumie?  Czy  rozumie,  że  nie 

wracam do domu?

– Nawet nie zobaczyłem dobrze tego małego – skarżył się Jim kilka minut później, leżąc 

w swoim łóżku. 

– Jim... 
– Wiem.  Słyszałem,  wiem,  że  to  koniec.  Wiem,  że  nie  damy  sobie  rady  we  dwójkę  i 

wiem, że ona nie wróci, dopóki ten mały nie nabierze siły, a wtedy będzie za późno. 

– Ona  uważa,  że  złamała  ci  serce.  Tak  bardzo  bała  się  powiedzieć  ci  prawdę.  Nie 

pozwoliła  mi,  żebym  cię  jakoś  przygotowała.  Dała  mu  na  imię  Jackson...  Ona  chyba 
naprawdę kocha tego chłopaka Ransomów. 

– Wiele dobrego jej z tego nie przyjdzie, skoro nie pokazał się od pół roku. 
Honey zamilkła, spuściła głowę. 
– Tak, to zawód. 
– Jak  tylko będziemy mogli, wystawimy  gospodarstwo na  sprzedaż. Nie  dostaniemy za 

nie dużo, ale osiedlimy się w mieście. Znajdę jakąś pracę. To nie koniec świata. Czy Megan o 
tym wie?

– Jim, ona myśli, że złamała ci serce. 
– Nie, Honey – odrzekł Jim zachrypniętym głosem. 
– Moje serce zostało złamane dawno temu. 
Joe kończył właśnie notatki na temat stanu zdrowia Jima, kiedy Charles wpadł zobaczyć 

się z przyjacielem z dzieciństwa. 

– Słyszałem, że znowu nieźle nas nastraszyłeś – zauważył. 
– Ktoś musi dbać, żebyście się nie nudzili, Charlie – odparł Jim. 
– Wierz mi, i tak nie brakuje nam zajęć. 
Jim uniósł kąciki ust w półuśmiechu. Zaraz potem Joe zobaczył, że twarz Jima pobladła. 
– Ty tutaj!
Charles odwrócił się, ale zanim zdążył zareagować, Philip Wetherby, który właśnie stanął 

w progu, zwrócił się do brata:

– Próbowałem  dogonić  cię  na  korytarzu,  ale  poruszałeś  się  na  wózku  za  szybko,  a  ja 

jechałem tu pół nocy. Wołałem do ciebie, ale nie słyszałeś. 

– Czy Lynley cię wysłała?
– Nie, do diabła. Pomyślałem, że musimy pogadać. 
– Prawda. Innymi słowy, nie w obecności twojej żony?
– Tak. 
– Chcesz rozmawiać ze mną w biurze? Młodszy Wetherby zawahał się. 
– A zresztą, jeśli masz mi coś do powiedzenia, możesz to zrobić tutaj. 

background image

– Potem cię znajdę – rzekł szybko Joe, ale Charles chwycił go za rękę. 
– Zostań, jeśli możesz – poprosił. – Może nam się przydać świadek. 
– Jasne – zgodził się Joe. 
– Dzięki. – Charles przeniósł wzrok na brata. – Mów, Philip. 
Philip zacisnął swoje i tak wąskie wargi. 
– To proste. Przyjechałem ci powiedzieć, że wygrałeś. 
Charles tylko uniósł brwi. 
– Wiesz,  o  czym  mówię.  Nie  ma  potrzeby  wymuszać  sprzedaży  domu.  Zrobię  to,  co 

należy. 

– Słuchasz tego, Jim? – spytał Charles. 
– Tak, ale chcę to usłyszeć jeszcze raz głośno. 
– Dam ci dostęp do wody, Jim. – Odwrócił się do brata. – Ale nie powiem Lynley, że to 

nie Jim nacisnął spust. Ani nikomu innemu. Ty i Jim zawsze przyznawaliście, że też jesteście 
winni.  Wszyscy  jesteśmy  winni.  Miałem  trzynaście  lat!  I  nie  macie  racji,  uważając,  że 
należało to załatwić po śmierci taty. Wtedy to już była przeszłość. 

– Nie dla Cooperów. A ty nie odwołałeś kary, którą wymierzył im ojciec. Tak, przyznaję, 

że  chroniliśmy  także  własne  tyłki,  ponieważ  wiedzieliśmy,  że  odwet  taty  może  być  dużo 
gorszy, jeśli dowie się, że byliśmy tacy nierozsądni. Ojciec miał wybuchowy charakter. Ale 
kiedy zmarł, jego pozycja w społeczności nie była już wymówką, Philipie. 

– Czy musimy wciąż do tego wracać? Powiedziałem, że zrobię, czego chcesz, o ile moja 

żona się nie dowie. 

– Z powodu jej pozycji społecznej?
– Mniej więcej. 
– Dostęp do wody to nie wszystko. Dziesięć lat temu to by wystarczyło, ale teraz już nie. 

Wetherby  Downs  ofiarują  Jimowi  i  Honey  wszystko,  czego  będzie  im  trzeba,  żeby  znów 
stanęli na własnych nogach, albo uprę się przy sprzedaży farmy. Bydło, sprzęt i tak dalej, aż 
zaczną zarabiać. I jeszcze jedno. 

Philip przycisnął pałce do oczu. 
– Ciągle ci mało?
– To  nie  ma  związku  z  twoim  ego – obiecał  Charles  łagodnym  tonem.  – Chciałbym, 

żebyś się dowiedział, gdzie jest ten nasz krewniak. 

– Masz na myśli Jacka?
– Tak, chodzi o syna Celii – powiedział Jim. – Jacka Ransome’a. 
– Urodził  się  i  wychował  w  Sydney – odparł  Philip.  – Celia  wspomniała  mi,  że  chciał 

zostać zaganiaczem bydła i pytała, czy mogę go przyuczyć. – Potrząsnął głową. – Nie możesz 
mnie obwiniać za to, co zrobił twojej córce, Cooper. Oboje mieli ponad osiemnaście lat. 

– Tak, a teraz oboje są rodzicami. – Oczy Jima zabłysły nadzieją. – Możesz nas nazwać 

naiwnymi, Philip, ale to wielka różnica. Chcemy, żeby wiedział o dziecku. 

Lecąc z powrotem do Crocodile Creek, Mike Poulos przekazał bazie informację na temat 

pacjentki,  którą  wieźli.  Była  to  trzydziestoczteroletnia  kobieta  w  pierwszych  tygodniach 

background image

ciąży,  która  spędzała  wakacje  z  mężem.  Kobieta  przeszła  niedawno  zapalenie  jajowodów. 
Mike otrzymał potwierdzenie, że doktor Turner będzie czekała na nich na chirurgii. 

Sądzili  bowiem,  że  to  ciąża  pozamaciczna.  Wszystkie  symptomy  na  to  wskazywały. 

Christina  przekazała  kobiecie  złe  wieści,  a  pacjentka  i  jej  mąż  bardzo  się  zmartwili,  gdyż 
dziecko  było  upragnione  i  zaplanowane,  a  poza  tym  w  takiej  sytuacji  każda  kolejna  ciąża 
stanowi ryzyko. 

Christina, myśląc o własnej ciąży, bardzo im współczuła, ale nie pomogłaby im, dzieląc 

się z nimi swoją historią. 

Podczas lotu możliwości leczenia są bardzo ograniczone, a zatem przede wszystkim zajęli 

się stanem psychicznym kobiety. Poza tym Christina podała jej tlen, środek przeciwbólowy i 
podłączyła kroplówkę. 

– Już niedługo – uspokajała pacjentkę, widząc znajomą linię brzegową. 
Joe, który pracował akurat na oddziale ratunkowym, usłyszał warkot helikoptera. 
– Wiemy, co się stało? – spytał Emily. Pielęgniarka nie podniosła wzroku znad notatek. 
– Pytasz  o  helikopter,  którym  leci  Christina?  Okazało  się,  że  to  ciąża  pozamaciczna. 

Georgie będzie operować, a Jill asystować. Nie wiem, kto jeszcze. 

Nagle cały świat zachwiał się pod jego stopami. Joemu zrobiło się ciemno przed oczami. 

Emily zamilkła, a on zdał sobie sprawę, że patrzy na niego z niepokojem. 

– Boże, nic ci nie jest? – Poderwała się na nogi. 
– Nic. – Odetchnął głęboko, żeby przestało mu się kręcić w głowie. – To nic. 
Na szczęście sytuacja wyjaśniła się w ciągu kilku sekund. To nie Christina jest w ciąży 

pozamacicznej, tylko jej pacjentka. Ale ten krótki moment, kiedy sobie wyobraził... 

– Wyglądasz, jakby ci całe życie przemknęło właśnie przed oczami – zauważyła Emily. 
– Bo tak było. Ale już minęło. – Zaczął zabawnie wymachiwać rękami. – Widzisz?
Nie  chciał  już  o  tym  mówić.  Przez  ten  skok  adrenaliny  czuł  się  rozdygotany  i 

rozdrażniony.  Podczas  dwóch  sekund,  kiedy  opacznie  zrozumiał  słowa  Emily,  w  myśli 
odwołał  lot  do  domu,  dzwonił  do  pracujących  z  nim  lekarzy,  by  go  zastąpili,  a  nawet 
postanowił  przesunąć  wizytę  Amber  w  sprawie  kolejnej  operacji.  Najważniejsza  jest 
Christina.  A  równocześnie  poczuł  ciężar  odpowiedzialności.  Czy  jednak  Christina  pozwoli 
mu  wziąć  tę  odpowiedzialność,  skoro  dał  jej  jasno  do  zrozumienia,  że  dla  niego  to  tylko 
dodatkowy balast?

– Wyskoczę na dwie minuty na kawę – rzekł do Emily. 
– Na pewno nic ci nie jest?
– Wszystko będzie w porządku. – O ile znajdzie czas, żeby porozmawiać z Christina. 
– Jadłeś lunch?
– Jeszcze nie. 
– To zjedz, Joe. 
– Dobrze. 
– Ta pacjentka pojedzie prosto na stół. Jeśli chcesz pogadać z Christina, będzie wolna za 

parę minut. 

– Czemu  sądzisz, że  chcę pogadać z  Christina? – O Boże, jeśli  wszyscy już  wiedzą, to 

background image

okropne. 

– Bo wołałeś ją, Joe. Nie słyszysz, co mówisz?
– Nie. 
– Przed chwilą, kiedy wspomniałam ci o tej pacjentce. Zabrzmiało to, jakby to było twoje 

ostatnie tchnienie. 

Jego ostatnie tchnienie. W ciągu kolejnych piętnastu godzin Joe nie mógł już doliczyć się 

tych ostatnich tchnień. Stwierdził, że to jakaś kara. Nie rozmawiał z Christina przez dwa lata, 
w każdym razie nie o tym, co chciała. A teraz niczego tak nie pragnął jak rozmowy, ale ich 
ścieżki po prostu się nie skrzyżowały. 

Został  wezwany  na  oddział  ratunkowy,  by  zająć  się  poparzonym  mężczyzną,  a  kiedy 

skończył, Christina leciała znów helikopterem. Liczył na wolny wieczór, ale Charles poprosił 
go, by został dłużej w szpitalu. 

– Mamy drobne zamieszanie. Nie będę cię zanudzał szczegółami – powiedział. 
– Nie ma sprawy, Charles – odparł Joe. 
Kiedy Christina wróciła z kierowcą ciężarówki, Joe był zajęty, a gdy pomyślał o niej w 

wolniejszej  chwili,  zastanawiając  się,  czy do  niej  zadzwonić,  czy  może  pójść  z  pagerem  w 
kieszeni, wydało mu się, że to nie ma sensu. 

O pierwszej w nocy? Na pewno już śpi. Nie budzi się kobiety o tej porze, by obiecać jej 

pomoc, kiedy nie potrafi się ukryć, jak wiele kosztuje ta obietnica. 

Czwarta trzydzieści rano... Honey nagle zdała sobie sprawę, że ktoś jest w pokoju. Spała 

obok  Jima,  a  teraz  się  obudziła,  trzymając  go  za  rękę.  Ale  był  tam  ktoś  jeszcze.  Podniosła 
wzrok i ujrzała Megan. 

– Tylko sprawdzam – szepnęła Megan i uśmiechnęła się z wahaniem. – Doktor Wetherby 

mówi, że tata wyzdrowieje. 

– Tak,  kochanie.  I  mamy  dobre  wieści.  Nie  chce  mi  się  w  to  wierzyć,  ale  dostaniemy 

dostęp do strumienia. Koniec kłótni. Możemy jechać do domu. 

– Nie wiem... 
– Teraz będziemy mieć pieniądze na twoje studia – oznajmiła Honey, wyciągając rękę do 

córki.  – Może  trzeba  będzie  poczekać,  aż  Jackson  trochę  podrośnie,  ale  są  kursy  zaoczne. 
Możesz też studiować w domu. Jakoś to urządzimy. 

– Jasne. – Jim obudził się i patrzył na swoją żonę i córkę z radością. 
– Najważniejsze są bypassy, tato – rzekła Megan. 
– Najważniejsze jest twoje szczęście. Megan, tak mi przykro... Za dużo wymagaliśmy od 

ciebie. Teraz to nadrobimy, zobaczysz. 

– Wszystko  dobrze,  tato,  wszystko  dobrze.  Honey  nachyliła  się  i  pocałowała  męża  w 

czoło. 

– Teraz będziemy prawdziwą rodziną. 
Megan  spojrzała  na  swoich  rodziców  i  zobaczyła,  jak  bardzo  się  kochają.  Serce  jej  się 

ścisnęło. 

Gdzie jest Jack?
Na korytarzu rozległy się czyjeś kroki. Megan usłyszała cichą wymianę zdań, a kiedy się 

background image

obejrzała,  ujrzała  doktora  Wetherby’ego  i  doktor  Farrelly.  Charles  przyciągnął  Christinę  i 
uściskał ją, a ona trzymała w ręku małą podróżną torbę. Megan zamknęła oczy. Pomyślała, że 
Christina jedzie do swojego ukochanego, tego nowozelandzkiego lekarza, który był dla niej 
taki miły. Wiedziała, że to jej ukochany. 

Któregoś dnia ja też do ciebie pojadę, Jack... 
Było wciąż ciemno, kiedy Joe wstał po trzech godzinach snu. Torbę spakował wcześniej, 

nie  miał  ochoty  na  śniadanie.  Kwadrans  po  piątej  dotarł  na  lotnisko,  zesztywniały  z  bólu  i 
zmęczenia. I nagle zobaczył Christinę – przyjechała, żeby go pożegnać. 

– Tink!
Hala była prawie pusta,  więc dojrzał  ją od razu. Stała przy stanowisku odprawy. Kiedy 

pomachała do niego z uśmiechem, ruszył ku niej. Wyglądała tak pięknie. Zawsze uważał, że 
jest lepsza, że ma więcej energii i piękniejszy uśmiech niż inne kobiety. 

– Cześć – powiedziała, kiedy się zbliżył. 
– Tink – powtórzył.  Wtulił  twarz  w  jej  włosy.  – Cudownie  pachniesz.  – Tylko  ona 

wywoływała w nim taki dreszcz podniecenia, kiedy była blisko. 

Ogarnęła  go  wielka  ulga  i  szczęście,  nawet  jeśli  były  tylko  iluzoryczne,  nawet  jeśli  za 

chwilę  miał  na  niego znowu  spaść  jakiś  ciężar.  Przynajmniej  ma  okazję  powiedzieć,  że  nie 
zostawi jej z dzieckiem samej. 

– Co tu robisz o tej porze? – spytał wreszcie. – Chciałaś mnie odprowadzić?
– Lecę z tobą – odparła. – Do Auckland, Joe. 
– To... niemożliwe. 
– Możliwe.  Dzięki  Charlesowi,  który  zwolnił  mnie  na  ten  tydzień,  i  liniom  lotniczym, 

które znalazły wolne miejsce. 

– Ale... 
Patrzyła na niego z uśmiechem. Wyglądała na taką szczęśliwą i podnieconą, jak turystka 

podczas miesiąca miodowego. A obok niej stała torba podróżna. 

Joe  poczuł  dziwną  radość,  a  przecież  powinien  się  zmartwić.  Jego  serce  powinno  być 

ciężkie jak kamień. 

– Sam  mówiłeś,  że  rozmowa  nic  nie  da.  Że  liczą  się  czyny.  – Jej  oczy  błyszczały. 

Widziała, co czuł Joe. Widziała, że z radości uniósłby się w powietrze jak balon, gdyby tylko 
mógł. – Więc przestałam cię słuchać i zaczęłam myśleć o wszystkim, co zrobiłeś przez te dwa 
lata, kiedy byliśmy razem. Wiem, że  mnie kochasz, i  nie chcę tego stracić. Ale od tej pory 
będziesz się ze mną dzielić swoimi troskami. Spędzę tydzień w Nowej Zelandii z tobą i twoją 
rodziną. Zastanowimy się nad naszą przyszłością. Nie obchodzi mnie, czy będziemy mieszkać 
tu  czy  tam,  czy  wykorzystamy  moje  oszczędności  czy  je  zachowamy,  ale  wszystko  mamy 
uzgadniać wspólnie. Dobrze?

Zmrużyła oczy i uniosła głowę. Wtedy zobaczył, że nie jest taka pewna siebie, jak można 

by sądzić z jej słów. 

– Kocham cię – rzekł czym prędzej, bo jej niepewność była nie do zniesienia. – Kocham i 

pragnę, i  masz  rację. Nie pozwolę  ci odejść. – Potrząsnął głową. – Nigdy nie myślałem, że 
zrobisz  coś  takiego.  A  nawet  jeśli  przemknęło  mi  przez  myśl,  że  dziś  rano  cię  tu  zastanę, 

background image

sądziłem,  że  mnie  to  zdenerwuje.  Że  poczuję  się  przytłoczony i  pociągnę  cię  za  sobą  w  tę 
otchłań. Ale wczoraj coś się wydarzyło... Kiedy Emily wspomniała o ciąży pozamacicznej tej 
pacjentki, przez kilka sekund myślałem, że mówi o tobie. I wiedziałem, że porzucę wszystko, 
byle być z tobą. 

– Tak? – Przytknęła czubek nosa do jego nosa. 
– Byłem gotowy dać ci wszystko. Wreszcie mam okazję ci to powiedzieć. Och, Tink, jeśli 

naprawdę chcesz... 

– Czyny mówią głośniej niż słowa. – Pomachała mu paszportem przed nosem. 
Za oknami z wolna jaśniało niebo. Joe zaśmiał się głośno. 
– Jestem taki szczęśliwy. 
– Zawsze jesteśmy szczęśliwi, kiedy jesteśmy razem, Joe. I to się nie zmieni. 
– Tak sądzisz?
– Ja  to  wiem.  Tylko  ciebie  nie  mogłam  o  tym  przekonać.  W  końcu  zrozumiałam,  że 

muszę ci to pokazać. Udowodnić. 

– Tak się cieszę. 
– A dziecko?
– Też bardzo się cieszę. Nigdy nie pozwolę ci odejść – szepnął. 
– Ale teraz musimy już iść do odprawy. 
Joe zarzucił swój bagaż na ramię i wziął torbę Christiny do ręki. 
– Och, Joe. – Ujęła go za drugą rękę i pół godziny później polecieli ku swojej wspólnej 

przyszłości.