background image

CAROLE MORTIMER

WEEKEND W PARYŻU

Tłumaczył Krzysztof Bednarek

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

-   Niestety   to   kobieciarz,   mamo   -   powiedziała   z   błyskiem   w   oku 

Mattie Crawford.

Była   drobniutką,   niebieskooką   szatynką.   Miała   metr   pięćdziesiąt 

siedem   wzrostu,   piękną   twarz   o   delikatnych   rysach,   włosy   sięgające 

ramion.

- Zbyt często pochopnie oceniasz ludzi - od powiedziała zza biurka 

Diana Crawford, matka Mattie. - Już nieraz twoje osądy okazywały się 

błędne. - Uśmiechnęła się ciepło. - Może jesteś przewrażliwiona po tym, 

jak okazało się, że Richard, który spotykał się z tobą przez trzy miesiące, 

był zaręczony z kimś innym?

Było   to   dla   Mattie   dotkliwe   upokorzenie,   którego   wolała   nie 

wspominać. Pewnego dnia Richard niespodziewanie oznajmił, że nie mogą 

się więcej widywać, ponieważ za tydzień się żeni!

- Chociaż muszę przyznać, że to, co mi o nim mówiłaś, wskazuje na 

bardzo swobodny tryb życia - dodała Diana.

- Mamo, on umawia się równolegle z czterema kobietami! Z czego 

trzy to mężatki! - Mattie była oburzona.

- Mężatki powinny trzymać się własnych mężów - skomentowała 

matka.   Była   bardzo   podobna   do   córki,   tylko   już   nie   tak   szczupła   jak 

dawniej.   -   To   prawda,   że   niektórym   mężczyznom   wydaje   się,   że   od 

przybytku głowa nie boli. Wolą umawiać się z wieloma kobietami i nigdy 

się nie ożenić.

-   Która   kobieta   przy   zdrowych   zmysłach   wyszłaby   za   takiego 

człowieka? - odparła Mattie.

- To nie  mężczyzna, a  prawdziwa  świnia! - Powinien  stanąć  pod 

background image

pręgierzem i zostać publicznie wychłostany - nieoczekiwanie dodał męski 

głos.

Mattie zamarła. Odwróciła się powoli, zarumieniona.

Diana uśmiechnęła się, wstała i podeszła do przystojnego, młodego 

przybysza.

- Czym mogę służyć? - spytała.

-   Jestem   Jack   Beauchamp   -   przedstawił   się   mężczyzna.   - 

Telefonowałem wczoraj. Chciałbym oddać swojego psa na przechowanie 

przez przyszły weekend. Poradziła mi pani, abym przyjechał i obejrzał 

pani hotel. - Diana prowadziła hotel dla psów. - Przepraszam, jeśli paniom 

przeszkodziłem - ciągnął Jack, zerkając na Mattie, która z kolei pobladła. - 

Mówiła mi pani, że mogę przyjechać w niedzielę po południu.

- Oczywiście, jesteśmy umówieni - zapewniła z uśmiechem Diana. - 

Pański piesek to collie, owczarek szkocki, prawda?

Mattie uśmiechnęła się. Jej matka nigdy nie zapominała psów ani ich 

ras, choć nieraz myliła ich właścicieli.

- Wabi się Harry - dodał na potwierdzenie Jack.

Mattie   patrzyła   na   niego,   zaskoczona.   Jeszcze   nigdy   w   życiu   nie 

widziała   tak   przystojnego   mężczyzny!   Miał   około   trzydziestu,   może 

trzydziestu   pięciu   lat.   Był   wysokim,   szczupłym   brunetem   o   pięknych, 

ciemnych   oczach   i   ciepłym,   przyjaznym   spojrzeniu.   Jego   wspaniała, 

smagła, pociągła twarz miała męskie, choć nieprzesadnie wyraziste rysy.

Mattie zawstydziła się trochę swojego codziennego ubrania - włożyła 

dzisiaj zwykłą koszulkę i dżinsy, praktyczne podczas pracy przy psach. Na 

szczęście Jack Beauchamp miał na sobie podobnego typu strój, tyle że 

ciemny, co dodawało mu jeszcze aury męskości i tajemniczości.

background image

- Chętnie pokażę panu nasz hotel - odezwała się Mattie. - Mama jest 

zajęta.

- Oczywiście.

- Ależ... - zaczęła Diana.

- Zajmij się swoją pracą, mamo - przerwała Mattie. - Pokażę panu 

wszystko.

Matka spojrzała na nią z troską. Najwyraźniej Mattie miała ochotę 

oprowadzić   przystojnego   klienta   po   Woofdorf   -   tak   nazywał   się 

prowadzony od dwudziestu lat przez Dianę luksusowy hotel dla psów.

- Proszę za mną - odezwała się Mattie do Jacka. - Pokażę panu, gdzie 

rezydują nasi goście.

- Bardzo chętnie za panią pójdę - odpowiedział.

Cofnęła się odrobinę.

- Słucham?

Diana uśmiechała się grzecznie. Chyba nie usłyszała ściszonych słów 

klienta.

- Piękna pogoda jak na tę porę roku - odpowiedział z uśmiechem 

Jack.

- Proszę przodem - rzuciła żywo Mattie, otwierając mu drzwi.

- Pani pierwsza.

Ruszyli w końcu jednocześnie, zderzając się w drzwiach. Mattie była 

przekonana, że Jack Beauchamp zrobił to celowo.

- Przepraszam - mruknęła.

-   Nic   nie   szkodzi   -   odparł   zadowolony   z   siebie.   Uśmiechnął   się 

rozbrajająco. Było oczywiste, że celowo drażni Mattie.

- Gdyby zechciał pan więcej na mnie nie wpadać... - zaczęła.

background image

- Postaram się - odpowiedział. - Wydaje mi się, że gdzieś już panią 

spotkałem.

Mattie   wzięła   głęboki   oddech.   Jack   Beauchamp   mógł   ją   spotkać. 

Miała nadzieję, że nie przypomni sobie, gdzie pracowała. Pomagała matce 

tylko w święta. Pan Beauchamp nie byłby zachwycony swoim odkryciem; 

Mattie postanowiła w razie potrzeby wyprzeć się prawdy, aby firma jej 

matki nie straciła klienta.

- Wątpię - skwitowała.

-   A   jednak   jestem   przekonany,   że   gdzieś   się   już   widzieliśmy   - 

ciągnął. - I to raczej nie w sytuacji towarzyskiej.

-   Naprawdę   nie   przypominam   sobie   pana   -   zakończyła   Mattie, 

uśmiechając się.

Skłamała.

- Tędy - rzuciła, aby odwrócić uwagę Jacka.

Otworzyła   drzwi   do   boksów   z   psami.   Na   korytarzu   rozległo   się 

ogłuszające   szczekanie.   Psy   przebywały   w   budynku,   aby   nie   było   im 

zimno.

- Wszystkie pokoje mają dywany i są ogrzewane - mówiła Mattie. 

Pomieszczenia  dla psów nazywały z Dianą „pokojami”,  ponieważ były 

duże i naprawdę luksusowo wyposażone. - Psy mają także wygodne fotele. 

- Pokazała na znajdujący się w boksie kosz, po czym pogłaskała mijanego 

psa. - Każdy gość dostaje czysty kosz i posłanie, chociaż jeśli klient woli, 

może przywieźć posłanie, którego pies używa w domu. - Mattie głaskała 

wszystkie psy po kolei. Ceny w hotelu jej matki były wysokie, więc trzeba 

było wyjaśniać klientom, za co płacą. - Gościom, którzy mają w zwyczaju 

oglądać seriale, wstawiamy do pokoju telewizor. - Mattie obejrzała się i 

background image

stwierdziła, że Jack zatrzymał się przy drugim boksie, gdzie witał go z 

radością piękny labrador.

Mattie wróciła do klienta.

- Śliczna, prawda? - odezwała się przyjaźnie, głaszcząc wspaniałe 

zwierzę. - To suka, wabi się Sophie.

- Przepiękna! - odparł Jack. - I bardzo przyjaźnie nastawiona.

- To prawda - zgodziła się.

Bawiący   się   z   psem   Jack   wyglądał   rozbrajająco.   Był   tak 

niewiarygodnie   przystojny!   Trudno   było   oderwać   od   niego   spojrzenie. 

Mattie wcale nie była z tego zadowolona.

-   Sophie   cieszy   się   na   widok   człowieka   -   dodała.   -   Niestety,   jej 

właścicielka, starsza pani, zmarła przed trzema miesiącami. Jej rodzina nie 

chce Sophie, polecili nam ją uśpić. Oczywiście nie uśpiłybyśmy z mamą 

zdrowego zwierzęcia! Dlatego Sophie ciągle u nas mieszka - wyjaśniała.

Sophie   zazwyczaj   towarzyszyła   Dianie   przy   pracy;   tego   dnia 

zamknęła   ją   w   boksie   jedynie   ze   względu   na   spodziewanego   gościa. 

Mattie i jej matka miały już cztery własne psy - nie tylko bowiem Sophie u 

nich pozostała. Nie chciały posłać zwierząt do schroniska, obawiały się, że 

jeśli psy nie znajdą nowych właścicieli, zostaną uśpione.

- To bardzo smutna historia - skomentował Jack.

- Tak... Chodźmy dalej. Pokażę panu wolne boksy, żeby mógł pan 

wybrać na przyszły weekend lokum dla Harry'ego.

Kilka minut później Jack usiadł w fotelu dla klientów.

- Naprawdę zapewniają panie psom luksusowe warunki - powiedział.

-   Psy   to   tak   wspaniałe,   kochające   człowieka   zwierzęta   -   odparła 

Mattie. - Zasługują na najlepsze traktowanie.

background image

-   Zgadzam   się.   -   Jack   chwilę   patrzył   jej   w   oczy.   -   Harry'emu   z 

pewnością będzie tu bardzo dobrze. - Wstał. - Pierwszy raz oddam go do 

psiego hotelu. A Harry ma już sześć lat, mam go od szczeniaka.

Mattie zerknęła na Jacka. Miał przynajmniej jedną zaletę - naprawdę 

troszczył się o swojego psa. Może nie był złym człowiekiem?

- Harry'emu bez wątpienia będzie u nas dobrze - zapewniła, podczas 

gdy   Jack   jeszcze   raz   nachylił   się   nad   Sophie.   -   Pokażę   panu,   jakie 

przestronne wybiegi mamy dla naszych gości. Niezależnie od tego, że są 

wybiegi, codziennie wyprowadzamy każdego psa na długi spacer.

- Wasz hotel zapewnia więcej wygód niż wiele hoteli dla ludzi! - 

odezwał   się   z   rozbrajającym   uśmiechem   Jack,   kiedy   wychodzili   z 

budynku.

- To prawda.

- Czy prowadzą go panie we dwie, czy pani mama zatrudnia jeszcze 

kogoś? - spytał Jack.

- Zatrudnia - odpowiedziała krótko. - Czy nie uważa pan, że hotel 

jest pięknie położony? - zmieniła temat.

Hotel   był   naprawdę   wspaniale   położony   -   w   spokojnej   okolicy, 

wśród   kwiatów   -   i   miał   własny   ogród.   Znajdował   się   ponadto   blisko 

Londynu.

- Cudownie - odparł Jack, wpatrując się w oczy Mattie.

-   Zaprowadzę   pana   do   mojej   matki,   aby   omówiła   wszystkie 

szczegóły - powiedziała szybko.

-   Mam   nadzieję,   że   wszystko   się   panu   podobało?   -   zagadnęła   z 

uśmiechem Diana, gdy ich ponownie zobaczyła.

- Wszystko - potwierdził z przekonaniem w głosie. Znowu zerknął na 

background image

Mattie. - Mam na imię Jack.

- A ja Diana - odpowiedziała, rozpromieniona.

Była mniej więcej o dziesięć lat starsza od Jacka, a Mattie - chyba o 

dziesięć lat młodsza. Diana Crawford wciąż była atrakcyjną kobietą. Wiele 

lat temu została wdową. Zawsze twierdziła, że zbyt mocno kochała ojca 

Mattie,   żeby   związać   się   z   kimkolwiek.   Jednak   chyba   każdej   kobiecie 

spodobałby się Jack Beauchamp.

- Skąd dowiedziałeś się o naszym hotelu, Jack? - spytała Diana. - 

Zawsze o to pytamy, w celach marketingowych. Czy ktoś polecił ci to 

miejsce czy też może widziałeś naszą reklamę?

- Ktoś zostawił w moim biurze ulotki reklamowe waszego hotelu.

Mattie nagle zaciekawiły fotografie na ścianie, szybko odwróciła się 

od Jacka.

- Mój Harry jeszcze nigdy nie był w psim hotelu - ciągnął - mówiłem 

już o tym twojej córce. Jednak w przyszły weekend koniecznie muszę być 

w   Paryżu,   a   ponieważ   wyjeżdżam   z   całą   rodziną,   nie   ma   się   kto   nim 

zaopiekować.   Wolałbym  go   nie   zostawiać   w   hotelu,   chociaż   wasz   jest 

naprawdę luksusowy.

- Przepraszam, muszę już iść - odezwała się nagle Mattie. - Mam coś 

do zrobienia.

- Dziękuję za oprowadzenie - powiedział z uśmiechem Jack, który 

wciąż  stał  przy   drzwiach.  - Mam nadzieję,  że zobaczymy  się  znowu - 

dodał, uśmiechając się jeszcze szerzej.

Mattie wolałaby więcej nie widzieć tego człowieka.

- Zapewne zobaczymy się w przyszły weekend, jeśli zdecyduje się 

pan przywieźć do nas Harry'ego - powiedziała. - Teraz naprawdę muszę 

background image

już iść.

Jack odsunął się, żeby mogła go minąć.

A więc to jest Jack Beauchamp! - pomyślała, wychodząc z pokoju. 

Wyjątkowo przystojny, można by nawet powiedzieć: czarujący... Mama 

chyba go polubiła. Ale ona lubi wszystkich i wszystkim ufa, zaufała nawet 

tej dziewczynie, która w zeszłym roku krótko u niej pracowała, a potem ją 

okradła.

To Mattie roznosiła ulotki reklamowe hotelu dla psów w biurach JB 

Industries. Nie wiedziała, że zawita tu sam szef, Jack Beauchamp!

Z   pewnością   czekała   ją   ożywiona   rozmowa   z   matką.   To   właśnie 

bowiem   o   Jacku   Beauchampie   mówiła   Mattie,   kiedy   niespodziewanie 

wszedł.

Kobieciarz we własnej osobie.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

-   Ależ   to   czarujący   człowiek!   -   odezwała   się   Diana,   kiedy   Jack 

odjechał czerwonym, sportowym samochodem.

Mattie   była   innego   zdania   niż   matka   i   miała   ku   temu   powód. 

Zastanawiała się, czy nie powiedzieć o nim matce.

- Jest taki miły, otwarty, ma tak naturalny sposób bycia, mimo że jest 

bogaty, co od razu widać! - zachwycała się Diana. - Zarezerwował dla 

Harry'ego   miejsce   na   cztery   dni   w   okresie   Wielkanocy.   Zdaje   się,   że 

będziemy  miały  pełny hotel... Co się stało, Mattie?  - Spostrzegła  minę 

córki.

-   Zapisałaś   jego   nazwisko   „Beecham”   -   odpowiedziała   z 

westchnieniem.   -   Nie   miałam   pojęcia,   że   to   Jack   Beauchamp   do   nas 

przyjedzie.

-   Czy   coś   się   stało?   -   spytała   podejrzliwie   Diana.   -   Kto   to   jest? 

Czyżbyś znowu narobiła sobie kłopotów?

-   Chyba   nie,   ale   zdaje   się,   że   zrobiłam   coś   okropnego,   mamo.   - 

Mattie miała zbolałą minę.

- Chcesz o tym porozmawiać, kochanie?

- Nie bardzo, ale obawiam się, że powinnam. - Mattie westchnęła. 

Była   impulsywną   osobą   i   często   najpierw   działała,   a   myślała   dopiero 

później, zbyt późno.

- Chodźmy do domu - zaproponowała Diana.

Mattie   ruszyła   za   nią   powoli,   wiedząc,   że   rozmowa   nie   będzie 

przyjemna. Zapewne matka miała rację. Po okropnym doświadczeniu z 

Richardem Mattie gwałtownie reagowała na informacje o tym, że jakiś 

mężczyzna postępuje nieuczciwie. Uważała zachowanie Jacka za okropne, 

background image

lecz mimo to nie powinna była robić tego, co zrobiła.

Matka i córka usiadły w wygodnej, choć trochę ciasnej kuchni. Diana 

zaparzyła   herbaty.   Wokół   nich   krążyły   cztery   psy,   zadowolone   z   ich 

obecności.

- I co masz mi do powiedzenia? - spytała Diana.

- Pamiętasz... zanim wszedł Jack Beauchamp, mówiłam ci o bogatym 

kobieciarzu, który spotyka się równolegle z czterema kobietami - zaczęła 

Mattie. - To właśnie on, Jack Beauchamp!

- Coś takiego! To znaczy, że to jego sekretarka zamówiła u ciebie 

wczoraj w jego imieniu cztery bukiety, z których każdy miałaś dostarczyć 

innej kobiecie?

- Tak. - Mattie wypiła łyk herbaty. Jak mogła być tak niemądra? Nie 

wiedziała, jak Jack Beauchamp zareaguje na to, co zrobiła poprzedniego 

dnia.   Wówczas   sądziła,   że   obmyśliła   sprytny   plan,   ale   zdążyła   już 

całkowicie zmienić zdanie.

Mattie prowadziła popularną kwiaciarnię. Miała ona już tak dobrą 

opinię, że Mattie obecnie zajmowała się stale roślinami w biurach kilku 

firm. Przynosiło jej to wysokie dochody.

Między innymi obsługiwała przedsiębiorstwo JB Industries, którego 

właścicielem i prezesem był Jack Beauchamp.

Jeśli postanowi się na niej zemścić, Mattie może stracić wszystkie 

sześć kontraktów z firmami. Być może nawet był w stanie doprowadzić ją 

do bankructwa! A tymczasem matka miała opiekować się jego psem...

- Zrealizowałaś jego zamówienie, czy nie? - spytała Diana.

- Owszem. Już na Boże Narodzenie dostarczyłam w jego imieniu 

bukiety tym samym czterem kobietom.

background image

-   To   by   znaczyło,   że   spotyka   się   ze   wszystkimi   przynajmniej   od 

czterech miesięcy! - wywnioskowała Diana.

- Tym razem zamieniłam karteczki z dedykacjami, które wypisał - 

przyznała   się   Mattie.   Spuściła   głowę,   zawstydzona.   Miała   dwadzieścia 

trzy lata i naprawdę nie powinna już robić podobnych rzeczy. - On nie jest 

specjalnie pomysłowy - kontynuowała. - Wszystkim czterem napisał to 

samo: „Dla Sandy, z głębi serca - J”, „Dla Tiny, z głębi serca - J.”. I tak 

dalej. Pozostałe dwie mają na imię Sally i Cally. Pomyślałam, że być może 

powinny dowiedzieć się nawzajem o swoim istnieniu. Posłałam więc Cally 

bukiet z dedykacją dla Tiny, Tinie - z dedykacją dla Sandy, Sandy - dla 

Sally,   a   Sally   -   dla   Cally.   Wiem,   że   głupio   zrobiłam...   Mamo,   czy   ty 

płaczesz?

Diana ukryła twarz w dłoniach. Zadrżała.

- Chyba do niego pójdę i powiem mu, co zrobiłam. Wytłumaczę, że... 

- Mattie umilkła, widząc, że jej matka śmieje się serdecznie.

-   Oj,   Mattie,   Mattie!   -   Diana   z   rozbawieniem   pokręciła   głową.   - 

Rzeczywiście   będziesz   musiała   wybrać   się   do   niego   i   wszystko   mu 

wytłumaczyć. To z pewnością ta sprawa z Richardem wciąż wpływa na 

twoje zachowanie. Wyobraź sobie, co by było, gdyby w dzień swojego 

długo   oczekiwanego   ślubu   przyjechała   do   nas   rankiem   narzeczona 

Richarda i spytała, co cię z nim wiąże. - Diana znowu pokręciła głową. - 

Nie wiesz, jakie skutki mogła spowodować wczorajsza zamiana kartek na 

bukietach. - Nagle znowu wybuchnęła śmiechem.

- To nie jest śmieszne, mamo! - odezwała się z oburzeniem Mattie.

- Masz rację, kochanie. - Diana niemal płakała ze śmiechu.

-   Przestań   się   śmiać!   -   Mattie   zaczęła   się   obawiać,   że   nerwowy 

background image

śmiech jej matki okaże się zaraźliwy. - Przecież Jack Beauchamp mnie 

zabije - powiedziała z ożywieniem. - Kiedy usłyszy, że... - umilkła.

-   Czy   te   bukiety   na   pewno   dotarły   do   wszystkich   adresatek?   - 

upewniła się Diana.

Mattie  pokiwała tylko głową. Zawsze dostarczała  kwiaty  na czas. 

Między   innymi   dlatego   miała   wielu   stałych   klientów.   Choć   Jack   z 

pewnością nie będzie zadowolony z jej ostatniej usługi.

- Muszę powiedzieć, że nie zachowywał się jak człowiek, któremu 

zmyła głowę rozwścieczona kochanka - zauważyła Diana.

- Rzeczywiście - mruknęła Mattie.

Gdyby wiedziała, że z jej postępku wynikło coś dobrego, czułaby się 

lepiej.   Gdyby   choć   jedna   z   kobiet   zdecydowanym   tonem   powiedziała 

Jackowi   Beauchampowi,   co   o   nim   myśli,   może   poruszyłoby   to   choć 

odrobinę jego sumienie.

- Nie wyobrażam sobie, jak mogę przed nim stanąć i powiedzieć mu, 

co zrobiłam...

-   Nie   dziwię   ci   się   -   pokiwała   głową   Diana.   -   Zwłaszcza   po 

dzisiejszym   spotkaniu.   Coś   mi   jednak   mówi,   że   jeśli   do   niego   nie 

pojedziesz, to on jutro przyjedzie do ciebie, do kwiaciarni.

Mattie była tego samego zdania. Chyba lepiej było uprzedzić atak 

Beauchampa.

A   może   nie   mam   się   czego   wstydzić?   -   pomyślała   znowu. 

Powiedział, że cała j ego rodzina wyjeżdża z nim do Paryża. Może ma 

żonę i dzieci? Jeśli tak, nie powinien wysyłać kwiatów żadnym kobietom 

poza żoną!

Być może aż tak bardzo mi nie zaszkodzi? - zastanawiała się. Jeśli 

background image

jest   żonaty,   nie   będzie   chciał   robić   wiele   hałasu   w   nadziei,   że   może 

zachowa   wszystko   w  tajemnicy?   A   zresztą,   co   tak   naprawdę   może   mi 

zrobić? - pocieszała się Mattie.

Jednak następnego dnia, kiedy stanęła naprzeciw Jacka Beauchampa 

w jego wspaniałym gabinecie, wcale nie czuła się pewnie. W nocy źle 

spała, niepokojąc się o przebieg i skutki rozmowy. Wyobrażała sobie, że 

przynajmniej   jedna   z   czterech   kobiet   musiała   już   skontaktować   się   z 

Beauchampem w sprawie cudzego imienia przy otrzymanym bukiecie.

Siedział za biurkiem w ciemnym garniturze i krawacie. Mattie nie 

wiedziała, czy Jack będzie zachowywał się w swoim gabinecie prezesa 

równie   naturalnie   i   bezpośrednio   jak   w   hotelu   jej   matki.   Wyglądał   na 

spokojnego - nie tak jak człowiek, który ma poważne kłopoty w życiu 

osobistym.

- Proszę pana... - zaczęła w końcu nieśmiało Mattie.

-   Proszę   mi   mówić   po   imieniu   -   przerwał.   Oparł   się   wygodnie   i 

znowu   zaczął   się   jej   przyglądać.   -   Moja   sekretarka   powiedziała,   że 

zadzwoniłaś z samego rana i prosiłaś o pilne spotkanie. Ponoć sprawa jest 

ważna...

Mattie musiała tak powiedzieć, bo Claire Thomas nie znalazłaby dla 

niej ani chwili w napiętym rozkładzie dnia swojego szefa. O pierwszej 

miał spotkanie, zostało jej więc tylko dziesięć minut.

- Czyżby się okazało, że jednak nie możecie przyjąć na weekend 

Harry'ego? - spytał Jack.

- Nie, nie o to chodzi... Nie przychodzę tu jako asystentka mojej 

mamy.

background image

- Nie? W takim razie dlaczego koniecznie chciałaś porozmawiać ze 

mną dzisiaj, Mattie? - spytał z zainteresowaniem.

Tego   dnia   włożyła   szaroniebieską   garsonkę.   Miała   nadziej   ę,   że 

wygląda poważniej niż poprzedniego dnia. Pociły jej się ręce. Była bardzo 

zdenerwowana.

- Nie pracuję w hotelu dla psów... - Przyszło jej na myśl, że może 

Jack   będzie   rozbawiony   tym,   co   się   stało.   Ależ   nie!   Ona   w   podobnej 

sytuacji   z   pewnością   nie   byłaby   rozbawiona.   Chociaż   ona   nigdy   nie 

umawiałaby się z czterema mężczyznami!

- Nie? - Jack był zdziwiony. - W takim razie czym się zajmujesz?

- Być może tego nie wiesz, ale współpracuję z twoją firmą.

- Naprawdę? W jakim zakresie? - zdumiał się Jack.

- Prowadzę kwiaciarnię „Zieleń i Piękno”.

-   Ach...   -   Wyraźnie   się   nachmurzył.   Przypuszczała,   że   teraz   się 

domyślił, w jakiej sprawie przyszła. Nie pomyliła się. - W takim razie 

zapewne   przychodzisz   w   sprawie   pomylenia   kartek   przy   czterech 

bukietach, które zleciłem dostarczyć?

A   jednak!   -   pomyślała   Mattie.   Ma   przeze   mnie   kłopoty!   Zbladła 

odrobinę.

- Sam zamierzałem skontaktować się dziś z tobą - oznajmił. Przybrał 

tajemniczy wyraz twarzy.

-   Przyszło   mi   na   myśl,   że   może   zechcesz   to   zrobić   -   przyznała 

Mattie.

- I sądziłaś, że lepiej będzie mnie uprzedzić, tak? - upewnił się.

-   Tak.   Wczoraj   sprawdzałam   księgę   zleceń   i   nagle   zdałam   sobie 

sprawę, że popełniłam okropną pomyłkę - ciągnęła.

background image

- Doprawdy? - Nieoczekiwanie Jack wstał gwałtownie zza biurka i 

zbliżył się do niej. - Kiedy dokładnie zdałaś sobie sprawę z tej pomyłki? 

Mniej więcej o której?

Mattie   zadarła   głowę,   aby   widzieć   jego   twarz.   Stał   zbyt   blisko, 

wolałaby  patrzeć na niego z większej odległości.  Nie była pewna jego 

nastroju. W każdym razie Jack z pewnością nie był zadowolony.

- To było wieczorem, wczoraj... Chciałam cię bardzo przeprosić...

-   Mattie,   czy   moglibyśmy   zakończyć   tę   rozmowę   przy   kolacji?   - 

zaproponował niespodziewanie. - Jest interesująca, jednak... - spojrzał na 

zegarek - za dwie minuty mam spotkanie.

-   Nie,   nie   mam   ochoty   na   kontynuowanie   tej   rozmowy...   przy 

wspólnej kolacji! - oznajmiła gwałtownie. Nie mogła uwierzyć, że Jack 

Beauchamp właśnie zaprosił ją do restauracji!

- Nie? - upewnił się, unosząc brwi.

- Nie!

- Dlaczego? - zapytał.

-   Dlatego   że   umawiasz   się   równolegle   przynajmniej   z   czterema 

kobietami!

Cóż,   powiedziała   prawdę.   Teraz   Jack   raczej   nie   uwierzy,   że 

zamienienie przez nią kartek przy bukietach było przypadkowe. Jednak nie 

zamierzała zostać kolejną z jego licznych kochanek!

Przez chwilę obawiała się, że Jack chwyci ją za ramię albo uderzy; 

naprawdę stał zbyt blisko. Tymczasem od drzwi nieoczekiwanie rozległ 

się kobiecy głos:

- Czyżbym przyszła za wcześnie?

Jack   cofnął   się   raptownie;   Mattie   odwróciła   głowę   i   zobaczyła 

background image

piękną, młodą kobietę.

- Ależ skąd - odpowiedział z uśmiechem. - Właśnie umawialiśmy się 

z Mattie na wieczorne spotkanie. - Rzucił jej gniewne spojrzenie.

Mattie  obserwowała  przybyłą. Miała  posągową urodę  - wyrazistą, 

anielsko   piękną   twarz,   wspaniałą   figurę,   gęste,   kruczoczarne   włosy 

opadające falami na smukłe ramiona, niebieskie oczy, długie, smukłe nogi. 

Była   ubrana   w   dopasowaną   niebieską   sukienkę   o   ciekawym   kroju, 

najwyraźniej bardzo drogą.

- Mattie, to jest moja siostra Alexandra - powiedział Jack, ujmując 

Mattie za ramię.

Siostra?!

Alexandra   popatrzyła   na   niego   pytająco,   a   potem   powiedziała   z 

uśmiechem:

-   Miło   cię   poznać,   Mattie!   Bardzo   przepraszam,   jeżeli   wam 

przeszkodziłam, kochani. Claire nie było w sekretariacie, więc weszłam.

- Ależ nie przeszkodziłaś, Alexandro - zapewniła Mattie. Chciała, 

żeby Jack nareszcie ją puścił. - Właśnie wychodziłam - dodała. Odsunęła 

się od niego, lecz on wciąż trzymał ją za ramię.

-   Nie   ustaliliśmy   przecież   szczegółów   wieczornego   spotkania   - 

powiedział, patrząc jej w oczy. - Mówisz, że kolacja nie wchodzi w grę, 

więc może przyjadę do ciebie około dziewiątej i pojedziemy na drinka?

Najwyraźniej był zdeterminowany.

- Dobrze - zgodziła się niechętnie. - Jeśli się tak upierasz...

- Upieram się, Mattie - odpowiedział.

- Rozumiem. - Nareszcie ją puścił. - To do zobaczenia - powiedziała 

na odchodnym.

background image

- Nie będę mógł się doczekać naszego spotkania - pożegnał ją.

Wolałaby   wcale   się   z   nim   nie   spotykać.   I   cóż   zamierzał   jej 

powiedzieć,   a   co   ważniejsze:   co   zamierzał   zrobić   w   związku   z   jej 

postępkiem?  W końcu Mattie  dopuściła się  brutalnej ingerencji w jego 

życie osobiste.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

- Celowo zamieniłaś te karteczki, prawda?

Mattie zakrztusiła się winem. Jack uderzył ją w plecy, zbyt mocno. 

Była   przekonana,   że   zrobił   to   ze   złości.   Siedzieli   w   małym   pubie   w 

odludnej   okolicy.   Jack   przyjechał   pod   dom   Mattie   punktualnie   o 

dziewiątej. Czekała już na końcu podjazdu, aby jej matka nie wiedziała, z 

kim Mattie spędza wieczór.

Mattie   wciąż   kaszlała.   Jack   wydawał   się   rozbawiony.   Podał   jej 

chusteczkę.

- Proszę - powiedział. - Już lepiej? - spytał po chwili.

Pod względem fizycznym czuła się już lepiej, chociaż z pewnością 

nie najlepiej wyglądała. Rozmazał jej się makijaż. Nieważne. Psychicznie 

czuła się bowiem okropnie.

- Dziękuję - mruknęła.

Po południu powiedziała matce,  że wytłumaczyła Jackowi sprawę 

karteczek przy bukietach i że zaakceptował jej wyjaśnienie o pomyłce. A 

także, że wciąż zamierza oddać Harry'ego na wielkanocny weekend do 

Woofdorf. Musiała przekonać Jacka, żeby to zrobił.

-   Mówiłam   ci   już...   Wczoraj   wieczorem   zorientowałam   się,   że 

niechcący   pomyliłam   adresy,   pod   które   wysłałam   poszczególne...   - 

zaczęła.

- Tak, mówiłaś - przerwał jej Jack. - Ale nie wiem, czy powinienem 

w to wierzyć, z powodu twojej późniejszej uwagi na temat tego, z iloma 

kobietami się spotykam.

Mattie zmieszała się.

- Chyba mam rację - stwierdził na głos, przysuwając się bliżej. - 

background image

Kiedy przyjechałem do waszego hotelu dla psów, rozmawiałaś z matką o 

jakimś mężczyźnie, kobieciarzu. Ten mężczyzna spotyka się równolegle z 

czterema kobietami, prawda?

Mattie zarumieniła się ze wstydu. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. 

W dodatku czuła się niezręcznie, znajdując się tak blisko Jacka. Był tak 

przystojnym, atrakcyjnym mężczyzną!

- Odpowiedz mi, proszę - nalegał. - Podczas wczorajszej rozmowy z 

matką nie miałaś wątpliwości w kwestiach, które omawiałyście.

-   Nie   miałam   i   nie   mam   -   odparła.   -   Rzeczywiście,   to   o   tobie 

rozmawiałam z matką. Ale to nie znaczy, że...

- Słucham - ponaglił.

-   Pomyliłam   się   -   skłamała   powtórnie.   -   Każdy   czasem   popełnia 

błędy. - Miała ochotę dodać: „Nawet ty”.

- Oczywiście - zgodził się. - O której ze swoich pomyłek mówisz?

Sytuacja wydała się Mattie niecodzienna. Siedziała w przyjemnym 

lokalu, w towarzystwie bardzo atrakcyjnego mężczyzny, a jednak czuła się 

okropnie.

- Daj spokój - odpowiedziała. - Przecież przyszłam dzisiaj do ciebie, 

żeby przeprosić i... Co masz na myśli, pytając, o której ze swoich pomyłek 

mówię?

- Czyżbyś zdawała sobie sprawę, że popełniłaś więcej niż jeden błąd?

Cóż, najwyraźniej popełniła kolejny, rozdrażniając tego człowieka.

- Wspomniałeś, że cała twoja rodzina wyjeżdża... Pomyślałam, że 

masz żonę i dzieci. Czy...

- Nie. Nie jestem żonaty ani nie mam dzieci - oznajmił. - Mówiąc o 

rodzinie,   miałem   na   myśli   rodziców   i   rodzeństwo.   Mam   kilkoro 

background image

rodzeństwa.

- Wyjeżdżasz do Paryża z rodzicami i kilkorgiem rodzeństwa? - Była 

zaskoczona.

- Owszem.  Moja najmłodsza  siostra,  Alexandra - ta, którą  dzisiaj 

poznałaś - właśnie się zaręczyła.

Postanowili z narzeczonym wydać z tej okazji uroczysty obiad w 

restauracji na Wieży Eiffla.

Mattie   powstrzymała   wybuch   nerwowego   śmiechu,   zaskoczona 

wyjaśnieniem Jacka. Pomyślała, że zazdrości narzeczonym, którzy mogą 

sobie pozwolić na wydanie uroczystego obiadu w restauracji na Wieży 

Eiffla.

- A więc nie jesteś żonaty.

- Nie mam też czterech kochanek - oznajmił.

- Być może obecnie już nie - odparła ze złośliwym uśmiechem.

-   Wiesz   co,   Mattie...   -   Wydawał   się   bardziej   zatroskany   niż 

rozgniewany   -   ty   chyba   przeżywasz   jakieś   kłopoty   osobiste.   Czyżbyś 

miała złe doświadczenia z rodzinnego domu?

- Złe doświadczenia z domu? Nie w tym sensie, o jakim myślisz - 

odparła.

- A w jakim? - zainteresował się Jack.

- Mój tata umarł, kiedy miałam trzy lata. Ledwie go pamiętam.

- Współczuję ci. To musiało być dla ciebie okropne.

- O wiele gorsze było dla mojej mamy. Ja byłam mała. Pamiętam, że 

tata często się śmiał i był dla mnie bardzo dobry. Mama też śmiała się 

wtedy o wiele częściej.

-   Tak,   to   smutne...   -   skomentował.   Zamyślił   się.   -   Muszę   ci 

background image

powiedzieć, że zamienienie przez ciebie kartek przy bukietach postawiło 

mnie w kłopotliwej sytuacji.

- Doprawdy? - Przypuszczała, że jednak miał cztery kochanki.

-   Owszem   -   potwierdził.   -   Oczywiście   nie   jestem   w   sytuacji   bez 

wyjścia, ale wymaga ona ode mnie podjęcia pewnych działań.

Mattie   zaniepokoiła   się.   Miała   przeczucie,   że   owe   tajemnicze 

działania będą dotyczyły jej, i że nie będzie to nic, co ją ucieszy.

- Czy masz ważny paszport? - spytał nagle.

- Słucham? - Mattie była zdumiona.

- Czy masz ważny paszport? - powtórzył spokojnie.

- Mam... A dlaczego pytasz?

-   Zamierzałem   pojechać   do   Paryża   nie   tylko   z   rodzeństwem   i 

rodzicami.   Z   twojej   winy   stało   się   tak,   że   osoba,   która   miała   mi 

towarzyszyć, nie pojedzie. Skoro masz paszport, być może nie pojadę sam.

- Jak to? - Słowa Jacka raz po raz zaskakiwały Mattie. Nie zdziwiła 

się, że kobieta, która miała towarzyszyć mu podczas rodzinnej wyprawy 

do   Paryża   -   bez   wątpienia   jedna   z   czterech   adresatek   bukietów   -   nie 

chciała jechać, a zapewne nie chciała w ogóle widywać się z Jackiem. 

Pewnie żadna z tych czterech kobiet nie miała ochoty kontynuować z nim 

znajomości. Ale żeby Jack spodziewał się, że Mattie z nim pojedzie...?

- Nie wiem, za kogo mnie uważasz - odpowiedziała - ale się mylisz. 

Nie zamierzam jechać z tobą do Paryża!

- Na pewno? - spytał.

- Z całą pewnością!

- Ależ pomyśl tylko, Paryż wiosną jest nadzwyczaj romantyczny... - 

kusił.

background image

-   Rzeczywiście   mogłam   narobić   ci   kłopotów   -   odpowiedziała, 

marszcząc brwi - ale szybko znajdziesz inną, która zechce wybrać się z 

tobą do Paryża. Skoro znalazłeś jednocześnie cztery kochanki... Poradzisz 

sobie, z taką urodą i czarem osobistym! - zadrwiła.

Wątpiła   zresztą,   żeby   Jack   zmartwił   się   jej   odmową.   Jest   wiele 

kobiet, które natychmiast skorzystałyby z propozycji wyjazdu z niezwykle 

przystojnym i bogatym mężczyzną.

Na szczęście Mattie nie należała do takich kobiet, chociaż wygląd 

Jacka robił na niej wrażenie, a i w jego sposobie bycia było coś, co ją 

pociągało.   Ale   tylko   do   pewnego   stopnia.   Był   kobieciarzem,   a   więc 

mężczyzną niewartym uwagi.

- Nie mam zbyt wiele czasu - opowiedział.

- Och, nie bądź taki skromny - drwiła dalej.

- Zatem uważasz, że jestem przystojny i czarujący? - upewnił się.

- Niektórym kobietom bez wątpienia to wystarczy! - odparowała.

Lepiej, aby Jack nie myślał, że Mattie się nim interesuje. Choć może 

by tak było, gdyby nie miał czterech kochanek, z których każda sądziła, iż 

jest jego jedyną wybranką! To było w Jacku zdecydowanie nieatrakcyjne.

- Muszę jednak ze smutkiem przyznać, że udało ci się doprowadzić 

do katastrofy w moim życiu osobistym - oznajmił.

Udało mi się! Hura! - pomyślała.

- To nie znaczy, że zamierzam zastąpić twoją kochankę - zauważyła.

-   Niczego   takiego   nie   sugerowałem   -   odpowiedział   z   wyraźnym 

rozbawieniem.

- I nie pojadę z tobą do Paryża! - dodała.

Mimo woli przyszło jej do głowy, jak by to było, gdyby pojechała. 

background image

Gdyby ona i Jack spacerowali razem po Paryżu, pod rękę, gdyby jadali 

razem kolacje w paryskich lokalach, gdyby...

- Mam wrażenie, że jeślibyś jednak pojechała, nie żałowałabyś tej 

decyzji - skomentował jej rozmarzenie Jack.

Spojrzała na niego ze złością i zarumieniła się.

- Czy nie  możesz  pojechać do Paryża tylko z rodziną?  - spytała, 

zmieniając   temat.   -   Nic   się   nie   stanie,   jeśli   spędzisz   jeden   weekend 

pozbawiony towarzystwa wpatrzonej w ciebie kobiety.

- Poza moją rodziną będzie też Thom, narzeczony Alexandry, oraz 

jego rodzice i siostra - powiedział, podkreślając słowo „siostra”.

Mattie   zawahała   się.   Co   chciał   przez   to   powiedzieć?   Czyżby 

sugerował, że...

-   A   jednak   będzie   tam   ktoś,   kto   może   cię   adorować!   -   odgadła. 

Najwyraźniej Jack był mężczyzną pozbawionym skrupułów.

- Siostra Thoma mnie nie interesuje.

Mattie zmrużyła oczy.

- Czy to znaczy, że ty ją - tak? Kiwnął głową.

- Zapewniam cię, że to zupełnie nieodwzajemnione zainteresowanie. 

Ale trudno mi powiedzieć Sharon, żeby trzymała się ode mnie z daleka. To 

siostra   Thoma.   Atmosfera   całego   wyjazdu   stałaby   się   napięta   i   nie   do 

końca   przyjemna.   Nie   chcę   pozbawiać   radości   Alexandry   i   Thoma. 

Pomyślałem,   że   będzie   najprościej,   jeżeli   pojadę   do   Paryża   w 

towarzystwie kobiety.

- Dziękuję za taką propozycję! - burknęła Mattie.

- Gdyby nie ty, pojechałbym z kim innym - przypomniał Jack.

Z Sally, Cally, Sandy albo Tiną - pomyślała.

background image

- Dlaczego Sharon ci się nie podoba? - spytała z ciekawości.

- Nie powiem. To byłoby niegrzeczne.

Dobrze, że Mattie nie piła wina, kiedy wymawiał ostatnie zdanie. 

Mogłaby   się   znowu   zakrztusić.   Jack   uważał   siebie   za   grzecznego 

człowieka!

Pokręciła głową.

-   Nie   mogę   wyjechać   na   trzy   dni,   prowadzę   kwiaciarnię,   jak   już 

wiesz - powiedziała.

-   To   wyjazd   na   cztery   dni.   Ale   Wielki   Piątek   i   poniedziałek 

wielkanocny to dni wolne od pracy. Przecież musisz czasami mieć wolne, 

ktoś pracuje wtedy za ciebie.

Mattie   rzadko   pozwalała   sobie   na   urlop.   Ale   kiedy   go   brała,   w 

kwiaciarni pracowała Sam, najlepsza przyjaciółka, z którą poznały się na 

studiach. Sam była mężatką, przed kilkoma miesiącami urodziła dziecko. 

Uwielbiała od czasu do czasu pracować w kwiaciarni.

Mattie nie zamierzała jednak brać urlopu na Wielkanoc ani jechać z 

Jackiem do Paryża.

- Nieważne, po prostu nie chcę jechać i już - powiedziała.

- Na pewno?

Wypiła łyk wina, aby ukryć zmieszanie. Jack słusznie domyślał się, 

że   celowo   zamieniła   kartki   przy   bukietach.   Z   zawodowego   punktu 

widzenia był to całkowicie nieodpowiedzialny postępek. On zdawał sobie 

z   tego   sprawę   i  oczekiwał  chyba   rekompensaty;   mógł   zniszczyć  dobrą 

opinię kwiaciarni Mattie.

Chyba mnie szantażuje! - oceniła. Niestety. Ale to jeszcze gorsza 

rzecz niż to, co ja zrobiłam!

background image

Czy zasługiwała na karę? Jack oczekiwał od niej, żeby pojechała z 

nim do Paryża na wielkanocny weekend... Zaraz. Czy to aby na pewno 

była kara? Weekend w Paryżu z tym mężczyzną... Jak można postrzegać 

taki   pomysł   jako   dotkliwą   karę?   Niesłychanie   przystojny,  zamożny,   na 

swój   sposób   czarujący   mężczyzna   proponował   jej   atrakcyjny   wyjazd. 

Mattie musiała przyznać, że propozycja była kusząca.

Odwróciła wzrok.

- Co powiem matce? - zastanowiła się na głos.

Jednak tym razem Jack nie wydawał się rozbawiony.

-   Zapewne   moje   nazwisko   padło   w   twojej   rozmowie   z   matką   o 

mężczyźnie, który umawia się z czterema kobietami? - spytał.

- Prawdę mówiąc... - zaczęła.

- Na pewno padło - dokończył za nią. - Trudno. Może po prostu 

powiedz jej prawdę? Że jedziesz ze mną do Paryża.

- Miałabym powiedzieć jej coś takiego?! Że wymagasz ode mnie, 

żebym pojechała z tobą do Paryża, że mnie szantażujesz? Że jeśli tego nie 

zrobię, możesz doprowadzić mnie do finansowej ruiny?

Jack skrzywił się.

- Jeśli zamierzasz ująć to w takie słowa...

- Przecież zasugerowałeś, żebym powiedziała matce prawdę!

- Tak - zgodził się z westchnieniem. - Nie spodziewałem się jednak, 

że   tak   postrzegasz   prawdę.   Nie   możesz   jej   po   prostu   powiedzieć,   że 

poznałaś mnie troszkę lepiej i chcesz mi pomóc?

- Wybierając się z tobą na weekend do Paryża!

- Tak.

- Prawie nic o sobie nie wiemy - zauważyła. - Nie mogę powiedzieć, 

background image

że dobrze cię znam.

- Ale poznasz mnie o wiele bliżej, jeśli pojedziemy razem, poznasz 

moją rodzinę, spędzimy wszyscy wspólnie długi weekend. Zaprzyjaźnimy 

się, zobaczysz.

Mattie popatrzyła na niego z zakłopotaniem. Nie wierzyła własnym 

uszom.   Słowa   Jacka   wydawały   jej   się   groteskowe.   Chociaż   z   drugiej 

strony...

Była   ogromnie   ciekawa,   jak   przeżyłaby   weekend   w   Paryżu   w 

towarzystwie Jacka Beauchampa i jego bliskich. Nie mogła powiedzieć, 

żeby ta perspektywa jej nie nęciła.

Mattie od dziecka rzadko jeździła na wakacje. Zazwyczaj doglądały 

z   Dianą   cudzych   psów,   psów   ludzi,   którzy   bywali   na   wakacjach.   Nie 

zarabiały   zresztą   dostatecznie   dużo,   aby   wiele   wydawać   na   podróże. 

Dopiero   w   minionym   roku   Mattie   zaprosiła   Dianę   na   tygodniową 

wycieczkę   do   Grecji.   Postanowiła   nareszcie   sprawić   matce   prawdziwą 

przyjemność. Matka tyle dla niej zrobiła przez te wszystkie lata!

Jack wybuchnął śmiechem, widząc spojrzenie Mattie.

- Nie jesteś zbyt miły - zwróciła mu uwagę.

- Czy w takim razie jedziesz ze mną do Paryża? - spytał wesoło.

Serce Mattie zaczęło bić coraz mocniej.

Przecież on chce ze mną jechać tylko dlatego, żebym odwróciła od 

niego uwagę niejakiej Sharon! - mitygowała się.

Ale romantyczny Paryż, wyśnione miasto kochanków, kusił... Mattie 

zapewniała Jacka, że nie chce z nim jechać, a jednocześnie mimowolnie 

zastanawiała się, jakie zabrać ubrania!

Wzięła głęboki oddech i powiedziała:

background image

-   Dobrze.   Pojadę...   Ale   nie   myśl,   że   zrobię   to   z   jakiegokolwiek 

innego powodu niż ten, że mnie szantażujesz! - dodała szybko.

- Jak bym mógł! - zastrzegł się z udawanym oburzeniem.

Mattie rzuciła mu gniewne spojrzenie.

-   Pomyśl   tylko   -   szepnął.   -   Popłyniemy   Sekwaną...   Będziemy 

spacerować   po   Polach   Elizejskich.   Pójdziemy   do   Ogrodu 

Luksemburskiego.   Usiądziemy   przy   stoliku   w   przytulnej   kawiarence. 

Zjemy obiad w restauracji na Wieży Eiffla.

Mattie popadała w coraz większe rozmarzenie.

Miała ogromną ochotę na to wszystko, o czym mówił.

Jedyną rzeczą, która budziła jej niepokój, był fakt, że ów cudowny 

weekend miała spędzić z nim, Jackiem Beauchampem!

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

-   Dokąd   jedziesz?   Z   kim?   -   dopytywała   się   zdumiona   Diana.   Z 

niedowierzaniem patrzyła na córkę.

Szykowały   śniadanie.   Mattie   właśnie   powiadomiła   ją   o   zamiarze 

wyjazdu. Wydawało się, że Diana z wrażenia zaraz rozleje kawę.

Mattie delikatnie wyjęła kubek z ręki matki i potwierdziła:

-   Do   Paryża.   Z   Jackiem   Beauchampem...   Ale   będziemy   mieli 

oddzielne   sypialnie   -   zastrzegła.   Miała   nadzieję,   że   nie   kłamie.   Nie 

omówili ostatecznie z Jackiem żadnych szczegółów.

- Zawsze to jakieś pocieszenie - mruknęła Diana, siadając. - Czyżbyś 

w   taki   właśnie   sposób   zamierzała   mu   zrekompensować   wyrządzone 

szkody?

-   To   raczej   on   się   tego   domaga   -   wyjaśniła.   Idąc   za   radą   Jacka, 

powiedziała matce całą prawdę. - Pomyślałam, że weekend w Paryżu nie 

jest najgorszą karą, jaka mogła mnie spotkać - zakończyła.

Diana   pokręciła   głową.   -   Nie   sądzę,   żeby   Jack   Beauchamp...   to 

znaczy...   -   Nie   była   w   stanie   wypowiedzieć   swoich   myśli.   -   Mattie, 

dlaczego ty ciągle musisz wplątywać się w kłopoty?

- Nic mi się nie stanie - zapewniła Mattie, ujmując dłoń matki. - 

Będziesz miała jego psa jako zakładnika! - zażartowała.

- Rzeczywiście - uśmiechnęła się smutno Diana. - Nie wierzę, że 

pojedziesz   z   tym   człowiekiem   do   Paryża!   -   Wciąż   kręciła   głową, 

oszołomiona.

- Myślałam, że ci się spodobał.

- Tak - przyznała Diana. - Wydał mi się miły i czarujący. W pewnej 

chwili pomyślałam nawet, że chciałabym związać się z kimś takim, tylko 

background image

chyba trochę starszym...

- Naprawdę?

- Naprawdę - potwierdziła matka. - Ale kiedy mi wyjaśniłaś, że to on 

umawia się równocześnie z czterema kobietami, zmieniłam zdanie. A teraz 

mi mówisz, że wybierasz się z nim do Paryża!

Mattie uśmiechnęła się.

- Mamo, nie myśl, że...

Krótkie pukanie do drzwi nie pozwoliło jej dokończyć zdania.

Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.

Do kuchni wszedł Jack.

Był   w   eleganckim   garniturze,   podobne   nosił   w   pracy.   Tego   dnia 

włożył   kremową   koszulę   i   zawiązał   brązowy   krawat.   Musiał   wcześnie 

wstać, ponieważ była dopiero ósma rano.

Ciekawe, gdzie znalazł otwartą kwiaciarnię. Trzymał bowiem w ręku 

bukiet wiosennych żonkili.

-   Co   tu   robisz?!   -   odezwała   się   surowym   tonem   Mattie,   wstając 

powoli. Jeszcze miała na sobie szlafrok i piżamę.

Diana zdążyła się ubrać, ponieważ karmiła wcześniej psy.

-   Dzień   dobry   -   odezwał   się   Jack,   nie   zrażony.   Wszedł   dalej   i 

zamknął za sobą drzwi. - Przyszedłem do ciebie, Diano - wyjaśnił, po 

czym wręczył Dianie kwiaty.

Coś podobnego!

- Nie przeszkadzaj sobie - odezwał się do Mattie. - Szykuj się do 

pracy. Chciałbym zamienić kilka słów z twoją mamą. - Uśmiechnął się do 

Diany.

Doprawdy, Jack miał niecodzienne zwyczaje. Wszedł nieproszony do 

background image

ich domu w porze, kiedy mógł się spodziewać, że Mattie i jej matka będą 

jeszcze nieubrane, wręczył Dianie kwiaty, a Mattie zbył niezbyt uprzejmą 

radą. Był po prostu nieznośny!

Zaraz...   zdaje   się,   że  żonkile,   które   wręczył  mamie,   zerwał  przed 

chwilą w naszym ogrodzie! - pomyślała Mattie.

Poczuła się zdezorientowana. Na domiar złego nie wyglądała ładnie, 

rozczochrana,   bez   makijażu,   w   ulubionym,   starym,   podniszczonym 

szlafroku.

-   Przepraszam,   ale   chciałbym   porozmawiać   z   twoją   mamą   na 

osobności - oznajmił Jack, zanim zdążyła się odezwać.

- To dobrze, będzie mi mniej nieprzyjemnie - burknęła w końcu i 

wyszła,   zabierając   swój   kubek   z   niedopita   kawą.   -   Uważaj,   mamo!   - 

rzuciła na odchodnym. Uśmiechnęła się jeszcze kpiąco do Jacka. Wydawał 

się zdziwiony. I dobrze!

Po cóż zawitał do ich domu o tak wczesnej porze? Poprzedniego 

wieczora ustalili z Mattie, że spotkają się następnego dnia wieczorem w 

celu omówienia szczegółów wyjazdu. Jack nie wspominał, że zamierza 

odwiedzić   Dianę   wczesnym   rankiem.   Wtedy   Mattie   zadbałaby   o   swój 

wygląd.

Choć Mattie  nie miała  wrażenia, aby mu  się  specjalnie  podobała. 

Chciał jedynie wykorzystać jej towarzystwo, by pozbyć się niechcianej 

adoratorki. Mattie napomniała się w myśli, żeby o tym pamiętać.

Wzięła   prysznic,   zrobiła   makijaż,   włożyła   czarny   kostium   i  jasną 

kremową bluzkę, uczesała się. Teraz wyglądam lepiej - pomyślała.

Nie miała jednak szansy pokazać się Jackowi, ponieważ już go nie 

było.   Matki   także.   Tylko   żonkile   stały   dumnie   w   wazonie   na   środku 

background image

kuchennego stołu.

Mattie   odnalazła   Dianę   w   gabinecie,   w   którym   rozmawiała   z 

klientami. Diana siedziała w fotelu.

Sophie - ich ulubiona suka - opierała łeb o jej kolano.

- Wszystko w porządku? - upewniła się Mattie.

- Tak - odparła bez przekonania Diana.

Mattie oczekiwała dalszego ciągu wypowiedzi.

- Jack pojechał do pracy, ale wieczorem przyjedzie znowu, do ciebie 

- wyjaśniła Diana. Nie mówiła nic więcej, tylko głaskała Sophie. W końcu 

wstała i ominęła biurko.

Czego on chciał?! - cisnęło się na usta Mattie.

-   Czy   nie   powinnaś   była   wyjść   przed   dziesięcioma   minutami?   - 

spytała Diana, patrząc na zegarek.

- Mamo! - zawołała Mattie, sfrustrowana.

- Słucham? - spytała niewinnym tonem Diana.

- Czyżbyś zachowywała się w tak denerwujący sposób z powodu 

Jacka Beauchampa?

Diana roześmiała się.

- Od razu widać po tobie wszystkie emocje, Mattie - powiedziała, 

rozbawiona.   -   Postanowiłam   zabawić   się   chwilę   twoją   ciekawością,   to 

wszystko.

-   Spoważniała.   -   Jack   chciał   po   prostu   wyjaśnić   mi   sytuację   i 

zapewnić, że nie zamierza cię uwieść.

-   A   nie   zamierza?   -   Mattie   była   zaskoczona.   -   To   znaczy... 

spodziewam się, że oczywiście nie zamierza. - Była rozdrażniona faktem, 

że Jack zdecydował się omówić to z jej matką. - Już ci mówiłam - dodała.

background image

- Oczywiście, ale on osobiście chciał mnie o tym zapewnić. Dlaczego 

masz taką smutną minę? Jestem pewna, że z łatwością zdołasz przekonać 

go do zmiany zamiarów...

- Mamo!

- Dobrze już, dobrze. - Diana pogładziła dłoń córki.

Jack jest tylko o dziesięć lat młodszy od mamy - pomyślała Mattie. 

Może powinien był zaproponować wyjazd jej, a nie mnie!

Nie spodobała jej się ta myśl.

- Jak to: powiedziałeś o mnie rodzinie? - powtórzyła ze zdumieniem 

Mattie. Siedzieli naprzeciw siebie przy restauracyjnym stoliku. - Kiedy im 

powiedziałeś? I właściwie co? - Jack przecież niewiele o niej wiedział.

Obiad   w   jego   towarzystwie   był   ciekawym   doświadczeniem.   Szef 

obsługi   kelnerskiej   francuskiej   restauracji   na   najwyższym   piętrze 

wieżowca pozdrowił Jacka grzecznie. Usiedli przy stoliku usytuowanym 

obok   okna,   z   którego   rozciągał   się   widok   na   Londyn.   Chwilę   potem 

przyszedł przywitać się z nim właściciel restauracji. Jack przedstawił mu 

Mattie, mówiąc: „Mattie Crawford, moja przyjaciółka”.

Nie uważała się za przyjaciółkę Jacka, prędzej gotowa była uznać się 

za jego wroga.

- Dziś zjedliśmy rodzinny lunch w domu moich rodziców - odparł 

Jack,   wzruszając   ramionami.   -   Powiedziałem   im   tylko,   że   pojadę   ze 

znajomą, która nazywa się Mattie Crawford. - Popatrzył jej w oczy. Jego 

spojrzenie onieśmielało ją.

Pomyślała, że Jack musi być w bliskich stosunkach z rodzicami i 

rodzeństwem. Bardzo dobrze świadczyło to o nim i jego rodzinie. Mattie 

background image

sama była w bliskich stosunkach z matką. Uznała, że to coś, co łączy ją z 

Jackiem.

Nieczęsto bywała w restauracjach. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz 

spotkała   się   z   mężczyzną.   Nie   dążyła   specjalnie   do   takich   spotkań   po 

okropnym zakończeniu związku z Richardem.

Teraz   jednak   siedziała   w   eleganckim   lokalu   z   Jackiem 

Beauchampem,   ubrana   w   ulubioną   czarną   sukienkę,   dobrą   na   każdą 

okazję.   Rozglądając   się   po   restauracji,   myślała,   że   będzie   musiała 

zastanowić się poważnie nad doborem garderoby, którą weźmie do Paryża. 

Nie chciała wyglądać jak szara myszka.

Dlaczego jej na tym zależało? W końcu było mało prawdopodobne, 

żeby po powrocie zobaczyła ponownie kogokolwiek z tej rodziny.

A jednak dla Mattie miało znaczenie wrażenie, jakie zrobi. Rodzina 

Jacka była z pewnością bardzo bogata. Na zaręczynowy obiad jego siostry 

włożą   pewnie   kosztowne   sukienki   od   znanych   projektantów.   Mattie 

postanowiła kupić nową, elegancką sukienkę, choćby miała na nią wydać 

wszystkie oszczędności.

- Ile osób będzie na tym przyjęciu w restauracji? - zapytała.

- Piętnaście, razem z tobą i mną - odpowiedział Jack.

- Piętnaście? - Pomyślała, że podczas przyjęcia będzie onieśmielona. 

Miała   siedzieć   w   towarzystwie   trzynaściorga   zupełnie   nieznanych 

bogatych ludzi - i jednego tylko odrobinę znanego!

Nie należała do nieśmiałych osób, łatwo nawiązywała kontakty. Na 

tym zresztą po trosze polegała jej praca w kwiaciarni. A jednak rodzina 

Jacka   Beauchampa   to   bez   wątpienia   nie   byli   przeciętni   ludzie,   jakich 

spotykała na co dzień.

background image

- Nie przejmuj się, naprawdę... - uspokoił ją Jack. - Będę przy tobie 

cały czas - dodał, uśmiechając się.

Wiedział przecież, że dla Mattie to żadne pocieszenie.

- Jaka jest twoja rodzina? - spytała odważnie.

-   Normalna   -   odparł   Jack.   -   Taka   jak   ja.   Uważał   siebie   za 

normalnego? To znaczy, może i nie był nienormalny, ale niewątpliwie nie 

był przeciętny.

- Mają po dwie ręce, dwie nogi... - zażartował, widząc wyraz twarzy 

Mattie.

-   To   rzeczywiście   zwyczajni   ludzie   -   zgodziła   się.   -   Ile   masz 

rodzeństwa?

- Sprawdziłaś, czy aby twój paszport jest nadal ważny? - zmienił 

nagle temat. - Nie chciałbym, żeby na lotnisku okazało się, że nie możesz 

lecieć.

To   byłoby   wspaniałe   wyjście   z   sytuacji   -   pomyślała.   Jednak   jej 

paszport był z całą pewnością ważny. Otrzymała go w ubiegłym roku, 

przed podróżą do Grecji.

- Jest ważny - zapewniła. - Ale musisz powiadomić linie lotnicze, że 

poleci inna osoba.

- Już to zrobiłem - odparł. - Telefonowałem dziś rano do biura moich 

linii.

Z pewnością miał na myśli, że zrobiła to za niego jego sekretarka. 

Mattie pomyślała, że musi cały czas pamiętać o tym wszystkim. Łatwo 

było ulec czarowi Jacka. Mogłaby uwierzyć, że poleci z nim do Paryża na 

romantyczny weekend. Byłoby to naprawdę bardzo naiwne!

- Czy już ci mówiłem, jak pięknie dziś wyglądasz? - zagadnął.

background image

Mattie   zarumieniła   się.   Znowu   starał   się   ją   oczarowywać. 

Nieodmiennie skutecznie!

-   Nieszczere   komplementy   to   coś   okropnego   -   odpowiedziała, 

zagniewana.

-   Ależ   naprawdę   pięknie   wyglądasz!   -   zapewnił.   -   Masz   takie 

wspaniałe włosy; ogromnie podoba mi się ich kolor. Jak go nazwać?

- Jestem szatynką.

Jack   przyglądał   się   z   podziwem   opadającym   na   ramiona   Mattie 

kaskadom lśniących włosów.

- Jedz lepiej kolację, bo wystygnie - powiedziała zniecierpliwiona.

Poczuła się bardzo niezręcznie. Gdyby to była prawdziwa randka! 

Ale przecież siedzieli w restauracji tylko po to, aby omówić szczegóły 

niecodziennej podróży. Wyjazdu, podczas którego Mattie miała odgrywać 

rolę   osłony   chroniącej   Jacka   przed   miłosnymi   zakusami   siostry   jego 

przyszłego szwagra. I byłoby dla Mattie lepiej, żeby Jack tylko jako tego 

rodzaju osłonę ją traktował.

Jak   mężczyzna   jego   pokroju   mógłby   poważnie   zainteresować   się 

taką kobietą jak ja? - pytała samą siebie. Od roku dwa razy w tygodniu, 

wczesnymi wieczorami, bywała w budynku, w którym mieściła się firma 

Jacka. A mimo to choć rozpoznał jej twarz, nie był w stanie przypomnieć 

sobie, skąd ją zna. Gdyby przypadkowo się nie poznali, nie zwróciłby na 

nią najmniejszej uwagi. Nie zauważał zapewne ludzi jej pokroju. W końcu 

płacono   jej   między   innymi   za   to,   żeby   dyskretnie   opiekowała   się 

roślinami. Była więc dla Jacka niewidzialna.

Aż zwróciła na siebie jego uwagę.

- Nie musisz ćwiczysz tekstów, których zamierzasz używać w Paryżu 

background image

- odezwała się po chwili. - Nie przejmuj się tym, naprawdę. Wolałabym 

usłyszeć od ciebie, po co przyjechałeś dzisiaj rano do mojej matki.

- Nie powiedziała ci?

- Oczywiście, że powiedziała - odparła Mattie. - Zastanawiałam się 

tylko... - Nie wiedziała, jak dokończyć.

- Wczoraj zasugerowałaś mi jednoznacznie, że nie chcesz, aby twoja 

mama martwiła się o to, że ze mną wyjedziesz... - zaczął.

- Ciekawe dlaczego! - zadrwiła.

Jack uniósł brwi, lekko zniecierpliwiony.

- Pragnąłem tylko zapewnić twoją mamę, że...

- Nie zamierzasz mnie uwieść - dokończyła za niego. - Nie sądzę, 

żeby...

- Tak ci powiedziała? - przerwał jej, chichocząc.

-   Tak,   właśnie   tak   mi   powiedziała   -   potwierdziła   Mattie,   mrużąc 

oczy. - A co naprawdę jej powiedziałeś?

-   Między   innymi   to   -   przyznał.   -   W   każdym   razie   kiedy 

wychodziłem,   wydawała   się   znacznie   mniej   zaniepokojona   niż   na 

początku rozmowy.

Mattie miała ochotę wypytać go o to, co jeszcze mówił jej matce, 

jednak   nadszedł   kelner   z   winem,   aby   na   nowo   napełnić   ich   kieliszki. 

Kiedy się oddalił, Jack zmienił temat rozmowy.

- Twoja mama jest wciąż bardzo piękną kobietą - powiedział. - Czy 

nigdy nie myślała o tym, żeby ponownie wyjść za mąż?

- Nigdy - potwierdziła Mattie.

Cieszyła się, że Jack wypowiedział komplement na temat urody jej 

matki, choć z drugiej strony poczuła się odrobinę zazdrosna.

background image

Sama ją podziwiała, oczywiście nie tylko za urodę. Diana owdowiała 

w   wieku   dwudziestu   trzech   lat,   została   sama   z   trzyletnim   dzieckiem. 

Zapewniła Mattie wszystko, co tylko dziecku było potrzebne do szczęścia. 

Była cudowną matką.

- Mama musiała bardzo kochać twojego tatę, prawda? - spytał Jack.

- Tak... Nie powiedziałeś mi dotąd nic więcej o naszej piątkowej 

podróży.

Jack   wpatrywał   się   chwilę   w   jej   twarz,   po   czym   wyraźnie   się 

uspokoił i odpowiedział:

- Rzeczywiście. - Następnie zaczął mówić o tym, z którego lotniska i 

jakim samolotem polecą, jaki jest plan pobytu w Paryżu, i tak dalej. Mattie 

najbardziej utkwił w pamięci jeden szczegół: że z okna ich hotelowego 

pokoju   będzie   widać   Wieżę   Eiffla.   Powrót   był   zaplanowany   na 

poniedziałek.

Mattie nie wiedziała, co się z nią dzieje. Przyglądała się mówiącemu 

Jackowi. Podobał jej się, podobało jej się w nim wszystko, poza jednym - 

niestety, oszukiwał cztery kobiety.

Ten fakt wystarczył, aby był dla niej wstrętny. Musiałaby postradać 

zmysły, żeby zakochać się w takim mężczyźnie!

A jednak nie była w stanie myśleć o nim z niechęcią.

Zdawała sobie sprawę, że mimo wszystko może się w nim zakochać. 

Szczególnie podczas czterech dni spędzonych wspólnie w Paryżu.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

-   Mattie,   jedziemy   na   cztery   dni,   nie   cztery   tygodnie!   -   Jack 

skomentował półżartem wagę jej walizki, którą załadował do samochodu.

Niepewnie zerknęła na znacznie mniejszą walizkę Jacka.

Zdawała   sobie   sprawę,   że   prawdopodobnie   przesadziła   z   ilością 

ubrań, jednak jeszcze nigdy nie była w Paryżu i nie wiedziała, jaka może 

być   tam   pogoda   wiosną.   Wstydziła   się   spytać   o   to   Jacka.   Sprawdzała 

paryską pogodę przez dwa dni w gazecie. Temperatura była dość wysoka, 

jednak czasami padało. Musiała być przygotowana na różne sytuacje.

Mattie spakowała więc wszystkie najlepsze ubrania, łącznie z tymi, 

które kupiła poprzedniego dnia.

-   Kobiety   lubią   być   przygotowane   na   każdą   ewentualność   - 

odpowiedziała ze śmiechem Diana, która poznawała się właśnie z Harrym.

Collie   biegał   między   ludźmi,   merdając   radośnie   ogonem. 

Zachowywał się raczej jak szczeniak niż sześcioletni pies. Miał wspaniałą, 

szarobiałą   sierść,   jego   oczy   błyszczały.   Z   pewnością   nie   zdawał   sobie 

sprawy, że czeka go pobyt w psim hotelu.

-   Czy   zabrałaś   również   kuchenkę   i   zlew?   -   spytał   Mattie   Jack, 

unosząc brwi.

- Oczywiście, a także wannę - odpowiedziała natychmiast.

- Mogą ci się przydać - zawyrokował ze śmiechem. - Raz w życiu 

mieszkałem  w pokoju, gdzie  przez  dwa  dni  nie  było  korka do  wanny, 

ponieważ poprzedni gość go ukradł.

- Tak to jest, kiedy człowiek zatrzymuje się w hotelach najniższej 

kategorii - skomentowała żartobliwie. Wiedziała, że Jack bez wątpienia 

rezerwuje tylko apartamenty w najbardziej luksusowych hotelach.

background image

Uśmiechnął się. Wyglądał tego dnia nadzwyczaj męsko, w czarnej 

koszuli   i   dopasowanych   czarnych   spodniach.   Na   tylnym   siedzeniu 

samochodu leżała kremowa marynarka.

Mattie zdecydowała się włożyć na podróż najlepsze dżinsy, białą, 

dopasowaną bluzkę i czarny żakiet. Wyglądała dostatecznie elegancko, a 

jednocześnie ubranie nie gniotło się zanadto.

Na widok Jacka serce Mattie od razu przyspieszyło rytm. Czuła się 

bardzo podekscytowana. Czy to z powodu Jacka, czy raczej z powodu 

wyjazdu?   Była   odrobinę   onieśmielona,   a   z   drugiej   strony   bardzo 

uradowana. Dziwne!

-   Może   wspólnie   zaprowadzimy   Harry'ego   do   pokoju,   w   którym 

będzie mieszkał? - odezwała się znowu Diana.

- Jasne - zgodził się Jack. Nachylił się i czule pogłaskał psa. - Chodź, 

stary, zobaczymy, jak ci się tu spodoba - powiedział do niego wesoło.

Widać było, że Jack niechętnie rozstaje się z ulubieńcem, mimo że 

wiedział, że Diana naprawdę dba o psy i uwielbia zwierzęta.

-   Zaczekasz   na   nas,   Mattie?   -   spytała   Diana,   rzucając   córce 

ostrzegawcze spojrzenie.

Mattie kiwnęła głową.

Czekała na Jacka i rozmyślała. Znowu ogarnęły ją wątpliwości. W 

ciągu   minionych   kilku   dni   parokrotnie   miała   ochotę   zatelefonować   do 

Jacka i powiedzieć mu, że się wycofuje. Za każdym razem przypominała 

sobie jednak, że to ona jemu narobiła kłopotów i była mu winna pomoc. 

Mimo wszystko niepokoiła się.

Zapomniała o tym natychmiast, kiedy Jack wrócił. Miał niewesołą 

minę.

background image

- Harry'emu nic złego się nie stanie - zapewniła go Mattie.

-  Teraz   zdaję  sobie   sprawę,  jak  czuli  się   moi  rodzice  za  każdym 

razem,   kiedy   odwozili   mnie   do   szkoły   z   internatem   -   odpowiedział, 

uśmiechając się smutno.

Mattie wydało się, że porównanie nie jest do końca trafne.

- A jak ty się czułeś, kiedy twoi rodzice odjeżdżali? - zapytała.

- Och - Jack znów się uśmiechnął, tym razem weselej - płakałem, ale 

już kilka minut po tym, jak ich samochód znikł, cieszyłem się i śmiałem, 

bo znowu znajdowałem się w gronie kolegów... Harry też nie był bardzo 

smutny, kiedy odchodziłem. Poznawali się z Sophie. No, czas jechać. Czy 

na pewno wszystko wzięłaś? - spytał.

- Tak. - Wsiedli do samochodu. - Spakowałam tylko sześć par butów 

- dodała. - Czy sądzisz, że to wystarczy? - zażartowała.

Jack uruchomił silnik i samochód ruszył.

- Rozumiem, że tak - wywnioskowała, po czym oparła się wygodnie.

- Myślałem, że tylko moje siostry są okropne, ale okazuje się, że 

dziewczyny,   na   które   natrafiam,   są   bardzo   podobne   do   nich!   - 

skomentował półżartem.

- Pamiętaj, że nie jestem twoją dziewczyną - zastrzegła.

- Na najbliższe cztery dni masz się nią stać - odparł. - Mattie i Jack, 

Jack i Mattie, jak myślisz, dobrze to brzmi? - Odwrócił się i zmarszczył 

pytająco brwi.

- Fatalnie! - zawyrokowała wbrew fali ciepła, jaka w niej wezbrała.

-   Będziesz   musiała   się   na   krótko   przyzwyczaić   -  zakończył  Jack, 

wzruszając ramionami.

Mattie   żałowała,   że   podczas  pobytu   w  Paryżu   będzie   musiała   się 

background image

dostosowywać   do   planów   Jacka   i   jego   rodziny.   Chciałaby   naprawdę 

doświadczyć tego, jak brzmią imiona „Jack i Mattie” zestawione razem. 

Rzeczywiście razem... Nie, co za bezsensowna myśl!

- Zamówiłem dla nas na wieczór stolik w restauracji - poinformował 

Jack.  - Czy  jest jakieś miejsce   w Paryżu,  które  szczególnie  chciałabyś 

zobaczyć?

- Ja? - zdziwiła się.

-   A   kto?   -   spytał   z   uśmiechem.   -   Być   może   się   mylę,   ale   mam 

wrażenie, że jeszcze nigdy nie byłaś w Paryżu.

- Nie mylisz się - przyznała. - Zrozumiałam jednak, że zamierzasz 

spędzić ten weekend w towarzystwie rodziny.

- Rzeczywiście jestem w bliskich stosunkach z rodziną, jednak nie 

mógłbym   spędzić   z   nimi   całych   czterech   dni,   mając   w   tym   czasie   do 

wyboru wyłączne towarzystwo pięknej kobiety. A szczególnie w Paryżu! - 

dodał. - Jedynym ustalonym planem jest wspólny, rodzinny obiad jutro 

wieczorem.   Poza   tym   możemy   robić   to,   na   co   tylko   będziemy   mieli 

ochotę.

Mattie była zaskoczona. Najbardziej tym, że Jack nazwał ją piękną 

kobietą. Reszta jego słów zaś przyprawiła ją o mały zawrót głowy.

- Ja chętnie spędziłbym dzień w Eurodisneylandzie - oznajmił Jack, 

nieco zawstydzony. - Co na to powiesz?

-   Dobrze   -   mruknęła,   wciąż   nie   mogąc   ochłonąć   po   tym,   co   jej 

powiedział. Przeważającą część czasu mieli spędzić tylko we dwoje?! O 

czym będą rozmawiać? Jak będą wyglądały ich wspólne wieczory? Trzy 

wieczory. I noce! Mattie przełknęła z trudem ślinę.

- Jack... - zaczęła.

background image

- Nie martw się, Mattie. Kiedy ostatni raz byłaś na wakacjach?

- W zeszłym roku - odpowiedziała.

-   To   pomyśl   o   naszym   wyjeździe   jako   o   wakacjach.   Będziemy 

dobrze się bawić, zgoda?

- Dobrze - odparła bez przekonania.

Jack zachichotał.

- Widzę, że się niepokoisz - stwierdził. - Gdybyś miała wątpliwości, 

będziemy mieli w hotelu oddzielne sypialnie.

Przynajmniej jedna pocieszająca informacja - pomyślała. Obawiała 

się jednak, że spędzając z Jackiem tyle czasu, nabierze ochoty na znacznie 

więcej...

-   Jak   ci   się   podoba?   -   spytał   Jack,   stając   za   plecami   Mattie. 

Wyglądała   przez   okno   swojej   sypialni   w   hotelowym   apartamencie. 

Wpatrywała się w Wieżę Eiffla, była zafascynowana. Wieża zdawała się 

stać tak blisko, jak gdyby można było wyciągnąć rękę i dotknąć jej.

- Jest cudownie! Och, Jack! Dziękuję ci - szepnęła.

Jack oparł dłonie na jej ramionach, a potem delikatnie obrócił ją i 

popatrzył jej w oczy.

- Za co? - spytał z troską, widząc jej wzruszenie.

- Za to - wyjaśniła, pokazując szerokim gestem pokój i cudowny 

widok za oknem.

Sypialnia była ogromna,  piękna, zastawiona roślinami  i kwiatami. 

Natychmiast po przyjściu Mattie zrzuciła buty, z lubością stąpając boso po 

miękkim dywanie. Dominującym meblem w pokoju było ogromne łóżko 

stojące   na   środku.   Mattie   miała   też   własną   łazienkę,   niezmiernie 

background image

luksusową   -   wanna   wyposażona   była   w   jacuzzi,   krany   i  prysznic   były 

złocone.

Przypuszczała,   że   sąsiedni   pokój,   z   którym   jej   sypialnię   łączyły, 

niestety,   otwarte   drzwi,   to   sypialnia   Jacka.   Jednak   był   to   salon.   Robił 

imponujące   wrażenie   -   ogromne,   miękkie,   skórzane   fotele,   ławy 

połyskujące   kryształowo   czystym   szkłem,   ręcznie   zdobione   misy   z 

owocami   i   wymyślnych   kształtów   wazony   wypełnione   kwiatami, 

dyskretnie umieszczony barek, ogromny telewizor...

Któż chciałby oglądać telewizję, mając do wyboru paryskie atrakcje? 

Mattie nie mieściło się to w głowie.

- Moja sypialnia jest tu - wyjaśnił Jack, otwierając drzwi koło barku.

Oczom Mattie ukazał się pokój niemal identycznie wyposażony jak 

jej   sypialnia.   Z   tą   różnicą,   że   w   pokoju   Jacka   stały   dwa   oddzielne, 

jednoosobowe łóżka.

Cóż,   Mattie   miała   własną   sypialnię,   ale   nie   był   to   osobny   pokój 

hotelowy,  a   część   tego   samego   apartamentu,   w   którym  znajdowała   się 

sypialnia Jacka.

- Wskocz w jedną ze swoich sześciu par butów, to wyjdziemy do 

miasta - zaproponował. - Pokażę ci Paryż.

Mattie ucieszyła się. Było jej miło, że Jack z entuzjazmem odnosi się 

do   oprowadzania   jej   po   Paryżu,   mimo   że   musiał   być   w   tym   mieście 

dziesiątki razy.

- Oglądanie wszystkiego razem z tobą sprawi, że na nowo będę w 

stanie   docenić   wyjątkowość   poszczególnych   miejsc...   -   Jack   przesunął 

delikatnie dłonią po ramieniu Mattie. - Czy może chcesz na początek coś 

zjeść? - zapytał. - Jedzenie w samolotach nie jest najlepsze.

background image

Mattie   była   zaskoczona   ostatnim   stwierdzeniem   Jacka   -   jedzenie, 

które   zaserwowano   im   w   poczekalni   i   kabinie   pierwszej   klasy,   było 

absolutnie wyśmienite, dorównywało klasą menu najlepszych restauracji. 

Mattie nie była ani trochę głodna.

-   Miałem   nadzieję,   że   tak   odpowiesz   -  ucieszył  się,   kiedy   mu   to 

powiedziała. - Chodźmy zwiedzać i podziwiać!

Jego   entuzjazm   był   zaraźliwy.   Mattie   włożyła   buty.   Żakiet 

pozostawiła w pokoju. Okazało się, że w Paryżu wiosną może być tak 

ciepło, jak w Londynie w słoneczny letni dzień.

Przystanęła w hotelowym holu, pytając nieśmiało:

- Czy nie powinieneś zawiadomić rodziny, że przyjechałeś?

- Już to zrobiłem. Zatelefonowałem także do twojej mamy.

Mattie była ogromnie zaskoczona postępowaniem Jacka. Zamierzała 

zadzwonić do matki, ale nie wiedziała, jak bezpośrednio połączyć się z 

Londynem   z   telefonu   w   pokoju.   Nie   znała   francuskiego,   więc   nie 

próbowała pytać obsługi hotelu. Chciała później poprosić Jacka o pomoc.

- Dziękuję, to niezwykle miło z twojej strony - powiedziała.

- Przy okazji spytałem, co z Harrym.

No   tak,   przede   wszystkim   o   to   mu   chodziło   -   pomyślała.   -   Jak 

mogłabym sądzić, że o co innego?

- I jak miewa się twój pies? - spytała grzecznie.

-   Dziękuję,   świetnie.   Moi   rodzice   i   rodzeństwo   prosili,   żeby   ci 

przekazać, że chętnie cię poznają.

Mattie   zadrżała.   W   domu   wszystko   wydawało   jej   się   łatwiejsze. 

Dopiero tu, w Paryżu, coraz lepiej zdawała sobie sprawę z tego, co będzie 

oznaczało udawanie dziewczyny Jacka.

background image

Na razie odbyła niezwykłą podróż, jako pasażerka pierwszej klasy, 

znalazła   się   w   apartamencie   luksusowego   hotelu,   a   towarzystwo   Jacka 

okazało się dla niej bardzo miłe. Chyba aż za bardzo! Zbyt dobrze się przy 

nim czuła.

Zastanawiała się, jak po powrocie do Londynu zdoła powrócić do 

szarej codzienności, do pracy w kwiaciarni i biurach cudzych firm.

Pod   Wieżą   Eiffla   panowała   świąteczna   atmosfera   -   handlarze 

pamiątek   i   rozmaitych   świecidełek   oferowali   swoje   towary,   wokół 

przechadzały się setki turystów. Inni wjeżdżali na wieżę albo siedzieli na 

olbrzymim trawniku Pól Marsowych, odpoczywając w słońcu.

- Napiłbym się czegoś - oznajmił Jack i, nie czekając na odpowiedź, 

ujął dłoń Mattie  i poprowadził ją na drugą stronę  ulicy, nad Sekwanę. 

Zeszli po schodkach do jednej z nadbrzeżnych kawiarni.

Trzymali się za ręce!

Mattie była pewna, że wszyscy wokół biorą ich za parę kochanków. 

Serce biło jej szybko i mocno, jej policzki były ciepłe. Czuła się trochę 

zdezorientowana.

Jack zamówił po francusku dwie kawy głosem człowieka, który robił 

to   już   wielokrotnie.   Patrząc   na   niego,   Mattie   pomyślała,   że   łatwo 

zapomina, dlaczego znalazła się w Paryżu w towarzystwie tego wyjątkowo 

przystojnego mężczyzny. W naturalny sposób poddawała się jego czarowi 

i   romantycznej   atmosferze   miejsca.   Nie   powinna   jednak   zapominać   o 

prawdziwej   przyczynie   podróży.   Inaczej   będzie   jej   naprawdę   trudno 

powrócić do rzeczywistości po poniedziałkowym powrocie do Londynu!

Obawiała się, że będzie miała złamane serce.

Musiała cały czas sobie przypominać, że Jack należy do innej klasy 

background image

niż   ona.   Był   bogatym,   wykształconym   światowcem,   właścicielem   i 

prezesem   dużej   firmy.   I   jeszcze   przed   kilkoma   dniami   miał   cztery 

kochanki!

Nawet gdyby Mattie zdołała poważnie zainteresować sobą Jacka i 

zdobyć przychylność jego rodziny, przezwyciężając wszystkie bariery, nie 

mogła zapominać o jego stosunku do kobiet.

- Czy moglibyśmy  wrócić do hotelu? - spytała nagle. - Czuję, że 

jestem trochę... zmęczona podróżą. - Jack był wyraźnie rozczarowany. - 

Chciałabym odświeżyć się przed wieczorem, wziąć kąpiel, umyć włosy - 

tłumaczyła. - Wieczorem na pewno znowu dokądś pójdziemy.

Kąpiel   byłaby   faktycznie   odświeżająca,   jednak   Mattie   przede 

wszystkim desperacko potrzebowała pobyć trochę sama.

Musiała na jakiś czas odizolować się od Jacka.

-   Oczywiście   -   mruknął,   wypijając   jednym   haustem   kawę.   - 

Powinienem był o tym pomyśleć. - Pozostawił na stole pieniądze. - Nie 

musimy zwiedzać miasta od razu pierwszego dnia. Masz cztery dni na to, 

aby zakochać się w Paryżu!

Mattie już zdążyła zakochać się w tym mieście.

Obawiała się, że niestety mimo woli zdążyła także zakochać się w 

siedzącym naprzeciw niej mężczyźnie...

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Jack znowu zaprowadził Mattie nad Sekwanę, tym razem na statek, 

na którym znajdowała się restauracja.

Obiad   w   luksusowej   restauracji   na   statku   płynącym  Sekwaną   nie 

ułatwiał Mattie zachowania dystansu do Jacka. W ciągu dziesięciu minut 

podano jej dwa kieliszki szampana.

Mattie pokręciła głową.

-   Jack,   nie   sądzę,   że   powinniśmy   spędzać   czas   w   taki   sposób   - 

powiedziała.

- Nie przyjechaliśmy tu zastanawiać się nad życiem, tylko się nim 

cieszyć - odparł. - Spróbuj się nim nacieszyć. - Uśmiechnął się do niej i 

przysiadł   bliżej.   W   czarnym   smokingu,   śnieżnobiałej   koszuli   i   czarnej 

muszce wyglądał wprost oszałamiająco.

Mattie mimo to, a może właśnie dlatego, martwiła się, co się stanie, 

jeśli   ciesząc   się   obecnością   Jacka   i  Paryżem,   całkowicie   straci   zdrowy 

rozsądek.

Tego   wieczora   miała   na   sobie   jedną   z   dwóch   nowych   sukienek, 

bardzo   twarzową,   jedwabną,   ciemnoniebieską,   ze   stójką,   w   odcieniu 

idealnie   pasującym   do   koloru   jej   oczu.   Sukienka   sięgała   do   kolan, 

ukazując   smukłe   łydki.   Włożyła   także   ciemnoniebieskie   sandały   na 

wysokim obcasie. Czuła się w nich i w nowej sukience piękna i elegancka.

Ubrała się tak na wypadek, gdyby napotkali tego wieczora kogoś z 

rodziny Jacka. Myślała, że będą jedli w hotelowej restauracji.

Mattie nie była pewna, czy to dobrze wyglądać atrakcyjnie w oczach 

Jacka   podczas   kolacji,   przy   której   siedzieli   tylko   we   dwoje,   w 

romantycznym otoczeniu.

background image

Jack   również   robił   na   niej   w   tych   warunkach   wrażenie   szalenie 

atrakcyjnego mężczyzny, a tego najbardziej się obawiała. Że całkiem straci 

głowę.

Chyba to Jack pierwszy zapomniał, po co zabiera Mattie do Paryża, 

skoro zamówił dla nich stolik na tym statku.

- Warto cieszyć się życiem - odpowiedziała. - Ale czy pamiętasz, 

dlaczego tu z tobą przyjechałam?

- Skądże... - odpowiedział wymijająco, wyglądając za burtę, za którą 

przesuwały   się,   jak   bajkowe,   fantasmagoryczne   obrazy,   podświetlane 

niezwykłym   światłem   reflektorów   przepływającego   statku   budowle 

Paryża.

- Jakim sposobem nasza kolacja we dwoje na Sekwanie ma pokazać 

Sharon, że ona cię wcale nie interesuje? - drążyła Mattie.

-   Czy   to   naprawdę   nie   jest   oczywiste?   -   spytał.   -   Skoro   wolę 

przebywać tylko z tobą, a nie z rodziną, swoją oraz narzeczonego siostry, 

czyli także z Sharon, to znaczy, że Sharon mnie nie interesuje.

Słowa Jacka brzmiały całkiem przekonująco, choć nie do końca. W 

każdym razie Mattie nie była pewna, co się za tym wszystkim kryje.

- Nie byłoby prościej i taniej zamówić kolację do apartamentu?  - 

spytała półgłosem.

Przyniesiono właśnie pasztet z gęsich wątróbek.

Gdyby pozostali w hotelowym apartamencie, mogłaby siedzieć sama 

w sypialni.

- Nie żartuj, Mattie - ofuknął ją Jack. - Nie przyjechaliśmy do Paryża 

po to, żeby tkwić w hotelu.

W takim razie po co?

background image

- Chociaż w twojej sypialni z pewnością byłoby nam wygodnie - 

dodał.

Mattie wstrzymała oddech. Zaniepokoiła się.

- Przyszło ci do głowy - ciągnął Jack - że w Paryżu mogę próbować 

cię uwieść, prawda?

Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Drżały jej usta.

- Przyszło - wywnioskował z jej milczenia. - Mogę ci coś obiecać.

- Co takiego? - spytała.

- Obiecuję ci, że nie będę próbował cię uwieść, jeżeli ty nie będziesz 

się starała uwieść mnie - odpowiedział, po czym uśmiechnął się.

Mattie na chwilę zaniemówiła.

-   Nie   mam   zamiaru   cię   uwieść!   -   odpowiedziała   w   końcu   z 

oburzeniem.

- Rozumiem - zakończył i zajął się pasztetem.

Jak to? Czy jemu się zdaje, że próbuję go uwieść? Mattie wpatrywała 

się w Jacka z niedowierzaniem.

Nie próbowała. Chociaż... czuła, że może mieć ochotę spróbować. 

Rozumiała, że obecność Jacka, jego osobowość, romantyczne otoczenie - 

to wszystko oddziaływało mocno na jej zmysły, a za ich pośrednictwem na 

emocje. Przede wszystkim Jack. Wydawał jej się...

-   Jednak   gdybyś  chciała   mnie   uwieść,   nie   musisz   się   hamować   - 

powiedział jeszcze.

Co za impertynent! - pomyślała, rzucając mu gniewne spojrzenie.

Nie,   choćby   nawet   miała   ochotę,   nie   pozwoli   mu   się   nawet 

pocałować. To znaczy... czuła, że już teraz ma ochotę całować się z nim. 

Będzie musiała tłumić w sobie to pragnienie.

background image

Pożałowała, że zgodziła się przyjechać z Jackiem do Paryża.

Roześmiał się.

- Czy coś cię śmieszy? - spytała, rozdrażniona.

- Ty - odpowiedział. - To, że jesteś przekonana, że zamierzam cię 

uwieść, a ja wcale tego nie planuję, moja piękna.

„Moja piękna”? Jack uważa mnie za piękną? Coś takiego!

Nie dowierzała mu, że nie zamierza jej uwodzić.

Jego komplement sprawił, że coraz trudniej było jej powstrzymać 

marzenia   o   znalezieniu   się   w   ramionach   Jacka,   zwłaszcza   że   wokół 

siedziały wpatrzone w siebie, zakochane, całujące się pary. I Mattie czuła, 

że coraz mocniej się zakochuje.

Zeszli ze statku przed północą.

Jack wskazał zamówioną taksówkę i spytał:

- Jedziemy  czy może  wolałabyś wrócić piechotą?  Ja mam ochotę 

przespacerować się nocą po Paryżu.

- Ja też! - szepnęła, niewiele myśląc.

- Cieszę się! - odpowiedział z uśmiechem.

Zwolnił taksówkarza, dając mu napiwek za przyjazd, i ze szczęściem 

w oczach wrócił do Mattie.

Popatrzyła na niego i nagle przyszło jej do głowy, że to właśnie na 

tego mężczyznę całe życie czekała. Na Jacka.

Ta myśl była dla niej jak nagłe objawienie. Zarumieniła się, pobladła, 

jej oddech przyśpieszył.

- Dobrze się czujesz? - spytał z troską.

Czuła   się   cudownie,   choć   w   jej   myśli   wkradła   się   obawa,   że 

zakochując się w Jacku, popełniła największy błąd w życiu.

background image

-   Dobrze...   -   odpowiedziała   cicho,   nie   chcąc   zdradzać   przed   nim 

swojego euforycznego stanu. Bała się upokorzenia. - Ciekawa jestem, co 

zwykle   robisz   dalej   -   dodała.   -   Postępowałeś   już   przecież   tak   nieraz, 

prawda?

- Słucham? - Jack zmarszczył ze zdumieniem brwi.

- Jesteś uwodzicielem - wyjaśniła. - Właśnie zjedliśmy romantyczną 

kolację we dwoje, płynąc nocą po Sekwanie przez serce Paryża. Teraz 

zaproponowałeś mi spacer. Ciekawe, co zazwyczaj robisz potem?

Jack zmrużył oczy.

- Czy nabrałaś przekonania, że podstępnie zawożę kobiety do Paryża, 

zapraszam na romantyczne kolacje, a potem uwodzę? - spytał.

-   To   dość   kosztowna   metoda   uwodzenia   -   skomentowała.   -   Ale 

zapewne stuprocentowo skuteczna. - Zmrużyła oczy i uśmiechnęła się.

-   Chcesz   wiedzieć,   co   zrobię   dalej?   -   Jack   zacisnął   usta.   - 

Zaprowadzę cię do hotelu, powiem dobranoc i pójdę do swojej sypialni, a 

ty - do swojej!

- Czy gniewasz się na mnie za to, że kosztowałam cię tyle trudu i 

pieniędzy? - spytała. - W końcu jestem tu tylko dlatego, że zepsułam twoje 

relacje z czterema innymi kobietami, z których jedna miała ci towarzyszyć 

w tej podróży - drwiła.

- Czy naprawdę wierzysz, że mam jakieś inne plany mimo obietnicy, 

jaką złożyłem ci podczas kolacji? - zapytał z desperacją.

Pokiwała głową.

-   Dziękuję   za   wszystko,   co   dla   mnie   zrobiłeś,   bo   bardzo   mi   się 

podobało. Ale muszę ci uświadomić, że była to z mojego punktu widzenia 

zupełna   strata   czasu   i   pieniędzy.   Gniewasz   się,   prawda?   Myślałeś,   że 

background image

ulegnę twojemu czarowi w połączeniu z czarem Paryża?

- Nie gniewam się - zaprzeczył. - Jeśli zaś chodzi o Paryż, starałem 

się zrobić ci przyjemność i przykro mi, jeśli mój pomysł na dzisiejszy 

wieczór nie bardzo cię zachwycił.

Wprost przeciwnie! - odpowiedziała w duchu.

- Idziemy? - spytał Jack, podając jej ramię.

Zawahała   się,   a   potem   wsunęła   pod   nie   dłoń   i   ruszyli   wzdłuż 

bulwaru.

Mattie drżała z emocji, starając się nie dać tego po sobie poznać. 

Niech mu się zdaje, że jest mi obojętny - myślała.

Tymczasem prawda była zupełnie inna. Mattie po uszy zakochała się 

w Jacku.

Nie   miała   zamiaru   iść   z   nim   do   łóżka,   ale   zapłonęła   do   niego 

prawdziwym uczuciem. Uwielbiała na niego patrzeć, słuchać jego głosu, 

podobało jej się jego przywiązanie do rodziny  i do psa, jego poczucie 

humoru.

Podobało jej się w nim wszystko - oprócz jednego. Faktu, że tak 

bardzo lubił towarzystwo wielu kobiet.

Mattie dostrzegała w Jacku tylko tę jedną wadę, za to była to wada 

nie do zaakceptowania. Nie mogła się z nią pogodzić, nie tylko ze względu 

na smutne doświadczenie z Richardem.

Miała też pozytywny przykład - wielką miłość rodziców. Kochali się 

tak mocno, że jeszcze dwadzieścia lat po śmierci męża Diana czule go 

wspominała i dotąd nie była w stanie związać się z nikim innym.

Mattie   pragnęła   tylko   takiego   związku,   w   którym   dwoje   ludzi 

całkowicie sobie wystarcza, do końca życia. Nie przypuszczała, aby Jack 

background image

marzył o takich więziach.

Nie   mogła   więc   być   z   Jackiem.   Nie   zgodziłaby   się   na   przelotny 

romans, by stać się zaledwie na pewien czas jedną z wielu kobiet, z jakimi 

sypiał.

Patrzyła na spacerujące wzdłuż brzegu Sekwany trzymające się za 

ręce pary, za którymi wznosiła się ku niebu świecąca tysiącami złocistych 

światełek Wieża Eiffla.

Mattie ogarniał coraz głębszy smutek.

Szli w zupełnym milczeniu.

Żałowała, że do tego doszło. Nie mogła być z Jackiem, a przecież jej 

serce wołało o jego bliskość i ciepło.

Miała   ochotę   zapomnieć   o   powziętym   chwilę   wcześniej 

postanowieniu,   zapomnieć   o   zagrożeniu,   jakie   stanowił   dla   spokoju   jej 

ducha, i rzucić mu się na szyję.

Kiedy   wjeżdżali   windą   na   piętro   hotelu,   odezwali   się   nagle 

jednocześnie:

- Mattie...

- Jack...

-   Proszę,   mów   pierwsza   -   zachęcił,   ustępując   Mattie   miejsca   w 

drzwiach windy.

- Chciałam... chciałam... - jąkała się Mattie, odwracając głowę ku 

Jackowi, który ruszył za nią korytarzem.

- Ogromnie pragnę cię pocałować! - dokończył za nią, nie panując 

już nad emocjami. Nachylił się, ujął Mattie za ramiona i zaczął ją całować.

Nie broniła się. Przeciwnie, oparła dłonie na jego szerokiej piersi i 

całowała go czule.

background image

- Jack! Dobrze, że nareszcie wróciłeś! - odezwał się niespodziewanie 

kobiecy głos.

Mattie cofnęła się raptownie i zobaczyła, że po miękkim, hotelowym 

dywanie ktoś ku nim biegnie. Nieznana jej młoda kobieta musiała parę 

godzin czekać pod drzwiami ich apartamentu.

Czekała na Jacka.

Kobieta była wyjątkowo piękną, wysoką blondynką, o miłej twarzy i 

idealnej figurze. Nieoczekiwanie rzuciła się z łkaniem w ramiona Jacka.

- Tina, co się stało?! - spytał z troską Jack.

Tina! Mattie nie wiedziała, skąd wzięła się tu Tina, ale musiała być 

to jedna z kobiet, którym Mattie dostarczyła bukiety. Imię ją zdradziło. 

Zapewne to z Tiną Jack miał polecieć do Paryża...

- Opuściłam Jima! - wyznała z łkaniem Tina.

- Słucham?!

- Opuściłam Jima! - powtórzyła. Po jej pięknej twarzy płynęły łzy.

Mężatka! - pomyślała Mattie. Opuściła męża dla Jacka i przyjechała 

tutaj!

- To niemożliwe! - Jack kręcił głową. - Jak mogłaś to zrobić?

- Zrobiłam to! - potwierdziła Tina, zaciskając usta. Już nie płakała.

Mattie   poczuła   się   niezręcznie.   Najwyraźniej   przeszkadzała   tym 

dwojgu. Nie miała ochoty przy nich dłużej stać.

- Jack... - przypomniała o swojej obecności, dotykając jego ramienia.

Popatrzył na nią nieprzytomnym wzrokiem.

- Chyba lepiej będzie, jeśli zostawię was samych - powiedziała.

-   Mattie...   dobrze,   tak   chyba   będzie   lepiej...   -   Wydawał   się 

oszołomiony. Ciągle kręcił głową. Najwyraźniej pojawienie się Tiny w 

background image

Paryżu zupełnie go zaskoczyło. - Zdaje się, że muszę porozmawiać z Tiną 

- dodał przepraszającym tonem.

Mattie ruszyła do apartamentu. Po chwili była już w swojej sypialni, 

za zamkniętymi drzwiami.

Rzuciła się na łóżko i przykryła głowę poduszką, aby nie słyszeć 

Jacka i pięknej Tiny, jeśli wejdą razem do apartamentu.

Coś podobnego nie zdarzyło się Mattie jeszcze nigdy w życiu.

Czuła się okropnie.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Mattie... Mattie, śpisz?

Jack   pukał   do   drzwi   jej   sypialni.   Oczywiście,   że   nie   spała.   Jak 

mogłaby zasnąć po tym, co się stało?

Nie   wydawało   jej   się,   żeby   poczuła   się   lepiej   dzięki   rozmowie   z 

Jackiem. Było już wpół do trzeciej w nocy. Na szczęście nie musiała go 

wpuszczać. Drzwi sypialni zamknęła wcześniej na klucz.

- Mattie, koniecznie muszę z tobą porozmawiać!

Bez wątpienia chciał jej wszystko wytłumaczyć. Cóż, będzie musiał 

poczekać. Trudno. Mattie i tak się domyślała, że Jack oznajmi jej, że rano 

czekają powrót do Wielkiej Brytanii, ponieważ przyjechała Tina.

Idź sobie! - mówiła mu w myślach.

Jack jednak nie przestawał pukać. Być może nazajutrz zdoła z nim 

porozmawiać, ale z pewnością nie teraz.

Oto, do czego prowadziło naganne postępowanie Jacka!

Jak mogłam się w nim zakochać! - skarciła samą siebie Mattie. Tak 

właśnie traktuje kobiety!

Na   domiar   złego   Tina   nadbiegła   akurat   w   chwili,   kiedy   Mattie 

całowała się z Jackiem. Gdyby stało się to w innym momencie, Mattie 

powiedziałaby mu, co o nim myśli. A tak...

Ależ ze mnie idiotka! - narzekała w duchu.

- Mattie, proszę cię, wpuść mnie - mówił cicho Jack. - Naprawdę 

musimy porozmawiać. Zdaję sobie sprawę, jak musiałaś odebrać scenę na 

korytarzu, i dlatego chcę ci wszystko wyjaśnić.

Co takiego? - myślała z ironią. Że całował mnie tylko dla rozrywki? 

Że zrobił to niepotrzebnie? Żebym się nie martwiła, ponieważ kupi mi 

background image

bilet na poranny samolot?

Obejdzie się. Sama kupi sobie bilet z Paryża do Londynu i wróci do 

domu!

Miała   ochotę   zerwać   się   z   łóżka   i   wykrzyczeć   to   Jackowi,   ale 

zacisnęła   zęby   i   powstrzymała   się.   Nie   chciała   się   znowu   rozpłakać, 

okazać   słabości.   Pomyślała,   że   nazajutrz   będzie   miała   dość   siły,   aby 

otwarcie i zdecydowanie powiedzieć Jackowi, co o nim myśli.

-   Dobrze   -   westchnął   zza   drzwi.   -   Trudno,   pójdę   spać.   Jednak 

koniecznie   musimy   porozmawiać,   musisz   mi   pozwolić   wytłumaczyć   ci 

wszystko jutro. Dobranoc.

Może pozwolę, a może nie - pomyślała. Jeśli zdołam kupić bilet na 

poranny samolot, Jack nie będzie musiał się trudzić.

Była już spakowana.

Próbowała zasnąć, ale przewracała się tylko z boku na bok aż do 

rana. W końcu o szóstej wstała, ubrała się i cicho wyszła z apartamentu. 

Wyszła z hotelu, przeszła parę ulic i usiadła na ławce pod Wieżą Eiffla. 

Patrzyła na kręcące się w pobliżu gołębie, żałując, że nie ma dla nich nic 

do jedzenia.

Wiedziała,   że   jest   zakochana   w   Jacku.   Lecz   nie   była   szczęśliwa. 

Dlatego że Jack był kobieciarzem i że przyjechała jedna z jego kochanek.

- Przepraszam, czy można się przysiąść? - spytała nagle po angielsku 

jakaś kobieta. - Myślałam, że o tej porze nikogo nie spotkam.

Mattie podniosła wzrok i zobaczyła sympatyczną starszą panią.

- Dzień dobry, bardzo proszę - odparła.

-  Tak  pomyślałam,   że  może   pani  też   jest   Angielką   -  powiedziała 

kobieta.   Miała   około   sześćdziesięciu   ośmiu   lat,   zadbane   siwe   włosy, 

background image

niebieskie oczy i miłą, pomarszczoną twarz.

Mattie uśmiechnęła się. Zaraz! - pomyślała nagle. Przecież zupełnie 

nie   znam   się   na   ludziach.   Dałam   się   oszukać   Richardowi,   pozwoliłam 

oczarować Jackowi. A może to seryjna morderczyni?

- Chyba jest pani za młoda, żeby cierpieć na bezsenność - ciągnęła 

Angielka. Najwyraźniej miała ochotę porozmawiać.

- Chciałam pospacerować jeszcze przed wyjazdem. Wracam dzisiaj 

do Londynu - odpowiedziała Mattie.

- Szkoda - skomentowała rozmówczyni. - Paryż jest takim pięknym 

miastem!   Pierwszy   raz   przyjechałam   tu   trzydzieści   pięć   lat   temu,   na 

miesiąc   miodowy.   Wydaje   mi   się,   że   to   było   wczoraj...   Chociaż   moje 

dzieci, a tym bardziej wnuki, powiedziałyby co innego. - Uśmiechnęła się 

znowu.

- To bardzo romantyczne miasto.

- Czyżby przyjechała tu pani z narzeczonym? - spytała kobieta.

- Nie. Przyjechałam... to znaczy... Nie był to udany pobyt - wyznała 

Mattie.

- Jaka szkoda! - zmartwiła się starsza pani. - Ja przyjechałam tutaj na 

rodzinne   przyjęcie   -   kontynuowała   po   chwili.   -   Na   zaręczyny   mojej 

najmłodszej córki.

Jak   to?!   -   pomyślała   Mattie.   Zerknęła   z   ukosa   na   sympatyczną 

rozmówczynię. To musiała być matka Jacka! Mattie była tego pewna.

Coś takiego! - myślała. Na domiar wszystkiego spotkałam tu jego 

matkę!

Drobna   kobieta   o   delikatnej   twarzy   nie   była   podobna   do   Jacka. 

Widocznie odziedziczył wygląd po ojcu.

background image

- Chyba już pójdę - odezwała się Mattie, zmieszana. Wstała. - Miło 

było panią poznać. Mam nadzieję, że przyjęcie będzie udane.

- Dziękuję ci, kochanie. - Kobieta znowu się uśmiechnęła. - Mattie, 

miałam nadzieję, że będziesz z nami na zaręczynach.

- Słucham?! - Odwróciła się zaskoczona.

Popełniła   wielki   błąd,   pozwalając   się   wyśledzić   matce   Jacka.   Bo 

chyba   pani   Beauchamp   ją   śledziła,   inaczej   skąd   wiedziałaby,   kim   ona 

jest?!

- Chodź, kochanie. Usiądź, proszę - zachęciła ją matka Jacka. - Masz 

na imię Mattie, prawda? A ja jestem Betty Beauchamp. - Uśmiechając się, 

postukała delikatnie w ławkę.

Mattie usiadła posłusznie jak zahipnotyzowana.

- Nazywam się Mattie Crawford - przedstawiła się z nazwiska.

- Nie obawiaj się, kochanie - mogę  mówić  do ciebie po imieniu, 

prawda? - zaczęła Betty. - Nie jestem chora psychicznie ani niebezpieczna. 

Po   prostu   widziałam   was   wczoraj   wieczorem   z   Jackiem,   jak 

wychodziliście razem z hotelu.

-   Och,   oczywiście   -   odparła   grzecznie.   Nie   wiedziała,   co   więcej 

mogłaby powiedzieć, żeby nie obrazić matki Jacka.

- Nie wiem, jak się zachował Jack - ciągnęła smutno Betty - ale od 

razu   widać,   że   zrobił   ci   jakąś   przykrość.   A   wczoraj   wieczorem 

wyglądaliście na takich szczęśliwych! - Pokręciła głową.

Cóż, matka Jacka widziała nas przed przybyciem Tiny - pomyślała 

Mattie.

Wątpiła,   żeby   Betty   Beauchamp   znała   prawdziwą   przyczynę   jej 

przylotu do Londynu, więc na wszelki wypadek nie mówiła nic więcej.

background image

- Edward i ja tak się ucieszyliśmy, kiedy w środę wieczorem Jack 

zadzwonił do nas i powiedział, że poleci do Paryża z pewną młodą damą! - 

oznajmiła Betty.

- W środę? - upewniła się. - Czy dotychczas Jack nie spotykał się z 

państwem w towarzystwie... kobiet? - spytała odważnie.

- Ależ skąd! - zaprzeczyła Betty. - Po raz pierwszy w życiu zamierzał 

przedstawić nam dziewczynę! Tak się cieszyliśmy. On nigdy nic nam nie 

mówi o swoim życiu prywatnym.

Nie dziwię się! - pomyślała Mattie.

- Czy przed środą nie wspominał o tym, że przyleci tu z kobietą? - 

spytała, zachęcona otwartością matki Jacka.

-   Nie.   -   Betty   pokręciła   głową,   podekscytowana.   -   Edward   i   ja 

byliśmy  tacy zadowoleni, że cię poznamy! - Uśmiechnęła  się ciepło, a 

zarazem ze współczuciem.

Mattie odpowiedziała wymuszonym uśmiechem.

Nic nie rozumiała. Przecież Jack potwierdził, że zamienienie przez 

nią   karteczek   przy   bukietach   doprowadziło   do   rozpadu   jego   relacji   z 

kobietami, którym... zaraz...

Co on właściwie powiedział? - zastanawiała się.

-   Wiem,   że   Jack   potrafi   być   zbyt   natarczywy   -   przyznała   Betty. 

Wydawała się lekko zawstydzona. - Ma to po ojcu. Nauczyłam się radzić 

sobie z tym, ale zajęło mi to chyba kilka lat. Ale poza tym Jack to bardzo 

dobry chłopak. Chyba trzeba mu wybaczyć jego wady.

Do głowy Mattie cisnęły się pytania.

- Czy Jack przysyła pani czasem kwiaty? - zapytała.

- Kwiaty? - Betty była zdumiona pytaniem. - Ach, wiem, kochanie, o 

background image

co ci chodzi. Musiał ci mówić. Nie, ja naprawdę nie mogę patrzeć na cięte 

kwiaty. Uważam, że kwiaty można podziwiać w naturze. Powinny rosnąć i 

żyć,   a   nie   umierać   powoli   w   wazonach.   Jack   posyła   kwiaty   swoim 

siostrom, a mnie zamiast tego kupuje krzak róży. Wyobraź sobie, że mam 

już w ogrodzie chyba z pięćdziesiąt krzaków róż od niego! - wyznała z 

radością.

- Siostrom? - spytała cicho Mattie.

- Nie mówił ci, że ma siostry? Mam pięcioro dzieci! Jacka i cztery 

córki - oznajmiła z dumą Betty. - Jack jest najstarszy, potem jest Christina, 

Sally i Cally, to bliźniaczki, a najmłodsza jest...

-   Sandy   -   dokończyła   Mattie.   -   Czyli   Alexandra.   Christina,   czyli 

Tina.

-  Właśnie!  - ucieszyła  się   Betty. Mattie   była  zaszokowana.  - Nie 

wiem, czy wiesz, że Sandy wychodzi za mąż po raz drugi - kontynuowała 

Betty.   -   Niestety   jej   pierwszy   mąż   okazał   się   okropnym   człowiekiem. 

Cieszymy się, że znowu jest szczęśliwa.

Cztery kobiety, dla których Jack zamówił u Mattie bukiety kwiatów, 

były jego siostrami! Nie do wiary!

Faktycznie nigdy nie przyznał, że miał cztery kochanki. Ale oszukał 

Mattie, aby ją przekonać, żeby pojechała z nim do Paryża. Nikogo wszak 

nie   zastępowała.   Dlaczego   Jack   ją   okłamał?   Szantażował   ją!   A   przed 

swoją rodziną udawał, że żyje spokojnie i przyzwoicie.

Mattie była rozzłoszczona. Ale nie miała już zamiaru wyjeżdżać.

- Powinnam chyba wrócić do hotelu - powiedziała. - Przepraszam. A 

może zdołamy jakoś z Jackiem wyjaśnić sobie wszystko? - Uśmiechnęła 

się lekko.

background image

- Och, oby się wam udało! Mam wielką nadziej ę, że tak będzie! - 

Betty   rozpromieniła   się.   -   Mój   mąż   i   córki   tak   bardzo   pragną   panią 

poznać! - Znowu przeszła na „pani”. Nie chciała być niegrzeczna.

Mattie poczuła się nagle zawstydzona. Ale to przecież Jack powinien 

się wstydzić. Jego matka była niezmiernie ciepłą, otwartą i miłą osobą. 

Jeśli ojciec Jacka i jego siostry były podobne do Betty, Jack różnił się od 

nich na niekorzyść. Oszukiwał najbliższych, którzy naprawdę chcieli dla 

niego jak najlepiej.

- Nie zastanie pani Jacka w hotelu - poinformowała Betty. - Pojechał 

na lotnisko po męża Tiny, mojej najstarszej córki. Jak pani wie - matka 

Jacka posmutniała - Tina przyjechała wczoraj wieczorem i oznajmiła nam, 

że porzuciła Jima, swojego męża. Niestety Tina zawsze była w gorącej 

wodzie   kąpana.   -   Betty   pokręciła   głową.   -   Tym   razem   przeszła   samą 

siebie! Jim to taki sympatyczny młody człowiek!

A zatem kiedy Mattie wymykała się z apartamentu, Jacka już w nim 

nie było? Pewnie dlatego chciał koniecznie porozmawiać z nią w nocy. 

Wiedział,   że   rano   pojedzie   na   lotnisko   i   obawiał   się,   że   podczas   jego 

nieobecności Mattie opuści hotel i więcej się tam nie pojawi.

Mattie wracała jednak do hotelu.

Jack   mógł   jedynie   martwić   się   o   jej   zachowanie   na   przyjęciu   i 

później. Skoro kilka dni j ą oszukiwał, niech sam się dowie, jak to jest być 

wodzonym za nos.

- Jestem pewna, że Tina i Jim się pogodzą - odezwała się Mattie, aby 

pocieszyć Betty. - Atmosfera Paryża powinna im w tym pomóc.

- Pewnie masz rację, kochanie... - Betty ponownie przeszła na „ty”. - 

Cieszę się, że zrezygnowałaś z wyjazdu.

background image

Mattie przez chwilę wstydziła się, że zamierzała opuścić Jacka bez 

jego wiedzy i zgody. Jednak to on powinien się był wstydzić. Może nie 

miał   obowiązku   mówić   jej,   że   cztery   kobiety,   którym   polecił   posłać 

kwiaty, były jego siostrami, ale jak mógł od początku sugerować swoim 

rodzicom, że Mattie jest jego sympatią?

Skoro   nigdy   nie   przedstawiał   rodzinie   żadnych   kolegów   ani 

koleżanek,  jego  rodzice  musieli  zrozumieć  jego  intencje  tylko  w jeden 

sposób. Jack z pewnością był tego świadom.

Ale przynajmniej nie był kobieciarzem, jak wcześniej zdawało się 

Mattie.

-   Czy   mogłybyśmy   zachować   w   sekrecie   naszą   rozmowę?   - 

poprosiła. - Chyba Jack nie byłby zadowolony z tego spotkania o poranku. 

To znaczy... oczywiście powiem mu, że się spotkałyśmy... ale nie będę 

wspominała, że mówiłyśmy o... jego charakterze.

-   Na   pewno   by   się   rozzłościł   -   przyznała   Betty.   -   Ja   też   nie 

zamierzam relacjonować mu naszej wymiany zdań na temat jego osoby. 

Cieszę się, że mogłyśmy porozmawiać. Miałam na to wielką ochotę, kiedy 

zobaczyłam panią wychodzącą z hotelu. Dlatego zaraz wyszłam za panią. - 

Uśmiechnęła się. - W takim razie... do zobaczenia wieczorem!

- Do zobaczenia. - Mattie wstała i pożegnała się z Betty. - Dziękuję. - 

Ruszyła z powrotem do hotelu.

Co on sobie wyobraża? - myślała o Jacku.

Cóż,   widocznie   siostra   jego   przyszłego   szwagra,   Sharon, 

rzeczywiście mu się naprzykrza, a on nie chce mieć z nią do czynienia.

Ale   czy   nie   przyszło   mu   do   głowy,   jakie   nadzieje   rozbudzi   w 

rodzicach,   kiedy   pojawi   się   na   rodzinnym   przyjęciu   z   potencjalną 

background image

narzeczoną...?

Jack chyba nie przemyślał dostatecznie tego aspektu sprawy.

Czy   uczucia   rodziców   i   samej   Mattie   mogły   mu   być   całkiem 

obojętne?

Jeśli tak, Mattie zamierzała odpłacić mu pięknym za nadobne!

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Mattie, obawiałem się, że... - Jack umilkł ze zdumieniem, ponieważ 

objęła go i uniosła głowę w wyraźnym oczekiwaniu na pocałunek. - Co ty 

wyprawiasz? - spytał.

- Myślałam, że lepiej okazać ci nieco uczucia, na wypadek gdybyśmy 

nie byli sami - odpowiedziała, cofnąwszy się.

Zajrzała wymownie do salonu. Widziała już wcześniej, że był pusty, 

bo zerknęła doń przez uchylone drzwi sypialni. Czekała w napięciu na 

Jacka wracającego z lotniska.

-   Świetny   pomysł   -   mruknął.   -   Tylko   nie   w   tym   momencie.   - 

Przesunął dłonią po włosach. - Jestem trochę zmęczony.

Mattie   przyjrzała   mu   się   uważnie.   Rzeczywiście   wydawał   się 

zmęczony. Pewnie próba rozwiązania kryzysu małżeńskiego popędliwej 

siostry i jej męża wycisnęła na Jacku swoje piętno.

- Nie masz ochoty na karesy? - zaproponowała Mattie. - A może 

chcesz, żebym zamówiła lunch?

Weź prysznic i odpocznij - poradziła.

Jack   był  zdumiony   jej   mimo   wszystko   przyjaznym  zachowaniem. 

Właśnie o to chodziło Mattie. Po tym, co stało się w nocy, nie spodziewał 

się, że zastanie ją w hotelu i że będzie chciała z nim rozmawiać.

A ona chciała wywrzeć na nim wrażenie, że po romantycznej kolacji 

na statku i przerwanym pocałunku oczekuje teraz od niego poważnego 

zaangażowania.

Jack powinien się tym przerazić.

-   Odebrałam   z   recepcji   wiadomość,   którą   dla   mnie   zostawiłeś   - 

powiadomiła.

background image

Gdy   wróciła   do   hotelu,   podano   jej   kopertę   z   kartką   od   Jacka. 

Niewiele napisał:

„Pojechałem na lotnisko. Koniecznie zaczekaj, aż wrócę. Jack”.

Czy on uważał, że może wydawać jej polecenia?

- Rozumiem - odpowiedział. - Pewnie...

-   Zamówić   lunch?   -   przerwała   mu   Mattie,   podnosząc   słuchawkę 

telefonu. - Wcześniej zamówiłam sobie kanapkę. Była pyszna!

- W takim razie ja również poproszę kanapkę - oznajmił Jack. Czuł 

się odrobinę zdezorientowany.

- Spotkałam rano twoją matkę - poinformowała niby od niechcenia 

Mattie, siadając z telefonem w ręku w jednym z głębokich foteli. Łączyła 

się z recepcją. Jednak ukradkiem zerknęła na Jacka - był zaskoczony.

- Spotkałaś moją mamę? - upewnił się. - Co...

-   Halo,   recepcja?   -   spytała   głośno.   -   Poproszę   jedną   kanapkę 

klubową. - Zasłoniła mikrofon i szepnęła do Jacka: - Napijesz się czegoś?

- Chyba potrzebna mi duża, mocna kawa - westchnął.

Zamówiła kawę i odłożyła słuchawkę. Spojrzała na zegarek.

-   Niestety   muszę   wyjść   -   oznajmiła.   -   Zamówiłam   sobie   dłuższą 

wizytę w salonie piękności na dole. Chcę wyglądać wieczorem najlepiej, 

jak tylko będę mogła.

- Mattie... - odezwał się. Był coraz bardziej zdumiony.

- Na twoim miejscu przespałabym się trochę po zjedzeniu lunchu. - 

Mattie nie dawała mu dojść do słowa. Wzięła torebkę. - Wyglądasz na 

wyczerpanego, chyba brakuje ci snu.

- A ty najwyraźniej jesteś pełna energii i tak radosna, jakby nic złego 

background image

nie zaszło - mruknął.

-   A   nie   powinnam?   -   odpowiedziała   z   uśmiechem.   -   Jesteśmy   w 

Paryżu,   spędzę   popołudnie   w   salonie   piękności   luksusowego   hotelu, 

wieczorem   czeka   nas   uroczysty   obiad   w   uroczej   restauracji   na   Wieży 

Eiffla... Żyć, nie umierać!

Jack zmarszczył brwi.

- Ale minionej nocy... - zaczął.

- Z pewnością poradziłeś sobie z tym, co stało się w nocy - przerwała 

Mattie.   -   W   końcu   to   mnie   spodziewają   się   wieczorem   twoi   najbliżsi, 

prawda? - Wybacz, muszę już iść. - Zerknęła na zegarek i pobiegła do 

drzwi. - Twoja mama jest cudowna! - rzuciła na odchodnym.

Ha! - pomyślała, znalazłszy się za drzwiami. I kto teraz czuje się 

niezręcznie?

Z   triumfującą   miną   zjechała   windą   na   pierwsze   piętro,   gdzie 

znajdował  się  salon  piękności.   Niech teraz  Jack  nie  wie, co  się  wokół 

niego dzieje! - myślała. Będzie miał się z pyszna!

Możliwie   najdłuższą   wizytę  w  salonie   piękności   Mattie   zamówiła 

przede wszystkim dlatego, aby uniknąć pytań, jakie bez wątpienia cisnęły 

się  Jackowi  na  usta.  Zamierzała   zabawić   się  jego  kosztem,   półleżąc   w 

rozkładanym fotelu kosmetycznym i oddając się przyjemnym zabiegom 

fryzjerki, stylistki, kosmetyczki i manikiurzystki. Jednocześnie będzie to 

okazja do miłego odpoczynku.

Bylebym się tylko zanadto nie przyzwyczaiła - pomyślała, patrząc, 

jak manikiurzystka maluje jej paznokcie. We wtorek wracam do pracy w 

Londynie.

Powrót   do   Londynu   wiązał   się   z   zakończeniem   krótkiej   i 

background image

przypadkowej znajomości z Jackiem.

Niestety! - westchnęła w duchu. Cóż mi po satysfakcji, że dostarczę 

Jackowi trochę stresu?

Przecież była w nim zakochana.

Ogarnęło ją rozdrażnienie. Nadal pozostawał dla niej zagadką.

Nagle tok jej myśli przerwały urywki rozmowy, jaką prowadziły ze 

sobą dwie znajdujące się obok klientki salonu.

- Rodzice tak się cieszą z tego, że Tina spodziewa się dziecka! - 

oznajmiła jedna z kobiet.

- Tina też się cieszy - odparła druga. - Oczekiwała po prostu od Jima 

bardziej   spontanicznej,   żywszej   reakcji   na   tę   radosną   wiadomość.   Nie 

spodobał   jej   się   jego   żart,   kiedy   stwierdził   tylko,   że   nadchodzącego 

Bożego   Narodzenia   nie   spędzą   na   nartach!   Ale   przecież   Jim   ma 

specyficzne   poczucie   humoru.   Kiedy   Tina   się   uspokoi,   na   pewno 

zrozumie, że chciał ją tylko rozbawić.

-   U   wielu   kobiet   ciąża   powoduje   emocjonalne   rozchwianie   - 

skomentowała   pierwsza   z   rozmawiających.   -   Pamiętasz,   co   się   działo, 

kiedy sama byłaś w ciąży albo kiedy ja byłam?

Mattie   zerknęła   w   bok.   Ze   swojego   miejsca   nie   widziała   dobrze 

dwóch kobiet, których rozmowę słyszała, jednak zdołała stwierdzić, że są 

do   siebie   bardzo   podobne.   Musiały   być   siostrami   Jacka,   bliźniaczkami 

Sally i Cally.

Były również bardzo podobne do Jacka, obie miały ciemne włosy i 

ciemne oczy.

- Zastanawiam się, jaka jest dziewczyna Jacka - odezwała się nagle 

bliźniaczka   siedząca   po   lewej.   -   Wszyscy   chyba   bardziej   się   ekscytują 

background image

możliwością poznania jej niż zaręczynami Sandy, a nawet sytuacją Tiny!

Serce Mattie przyspieszyło rytm.

-   Mama   mówi,   że   to   czarująca   młoda   osóbka   -   odpowiedziała 

bliźniaczka   po   prawej.   -   Ogromnie   sympatyczna.   Zupełnie   nie   robi 

wrażenia kogoś, kto szuka męża z dużymi pieniędzmi. Całe szczęście!

- Tak. Jack jest taki dobry! Mógłby przymknąć oko na zbyt wiele, a 

potem ciężko tego żałować.

Czyżby Jacka można  było aż tak łatwo wyprowadzić w pole, tak 

łatwo zranić? - zdumiała  się Mattie. Najwyraźniej poznała go od innej 

strony.

- Mama zapewnia, że to dobra, otwarta dziewczyna - ciągnął głos z 

prawej.   -  Ale   mama   uznałaby   za   czarującą   każdą   dziewczynę,   z   którą 

postanowiłby się ożenić Jack! My zresztą także. Jeśli on kogoś wybierze, 

bez wątpienia będzie to sympatyczna osoba.

Mattie miała już dość podsłuchiwanej rozmowy.

Nie dziwiła się, że siostry Jacka plotkują na jej temat. W końcu na 

ich miejscu byłaby równie ciekawa sympatii brata, który od dawna nikogo 

rodzinie nie przedstawił.

Niepokoiło ją, że rodzice i siostry  Jacka mogą  postrzegać ją jako 

potencjalną   łowczynię  fortun.   Aby   nie   uznali  Mattie   za   kogoś  takiego, 

musiała  podczas wieczornego obiadu zachowywać się zupełnie inaczej, 

niż zamierzała.

- Dziękuję - powiedziała do manikiurzystki, gdy kobieta skończyła 

malować jej paznokcie. - Chciałabym zapłacić.

Wizyta w luksusowym salonie piękności będzie dla niej ogromnym 

wydatkiem,   lecz   po   tym,   co   przed   chwilą   usłyszała,   nie   zamierzała 

background image

pozwolić,   by   płacił   za   nią   Jack.   Nawet   gdyby   następny   miesiąc   miała 

przeżyć o chlebie i wodzie.

Kiedy wychodziła, Sally i Cally powiodły za nią spojrzeniem. Nie 

mogły jednak wiedzieć, na kogo patrzą.

Mattie pożałowała nagle, że nie wyjechała rankiem z Paryża.

Jack i jego siostry byli bardzo atrakcyjni z wyglądu. Matka także 

była zadbana; bez wątpienia była kiedyś bardzo piękną kobietą. Również 

ojciec Jacka musiał być przystojnym i bardzo eleganckim starszym panem. 

Mattie   pomyślała,   że   będzie   się   czuła   pomiędzy   nimi   jak   brzydkie 

kaczątko.

Ależ głupi pomysł miał Jack, żeby mnie tu sprowadzić i przedstawić 

im jako swoją przyszłą narzeczoną! - myślała. Było oczywiste, że rodzina 

Jacka odbierze jej pojawienie się jako ważną deklarację z jego strony. Jak 

mógł nie wziąć tego pod uwagę?!

Mattie wyszła z hotelu i ruszyła pod Wieżę Eiffla. Rozmyślała. Z 

jednej strony chciała zemścić się na Jacku za to, że ją oszukał, z drugiej 

nie chciała robić przykrości jego rodzinie ani też pozostawić go samego, 

co doprowadziłoby do kompromitacji Jacka przed najbliższymi.

Nie, Mattie nie mogła wyrządzić im wszystkim takiej krzywdy. Nie 

była   aż   tak   podstępnym   i   porywczym   człowiekiem,   a   i   wszyscy 

Beauchampowie wydawali się dobrymi, miłymi ludźmi. Jack też nie był 

taki zły.

Usiadła   na   trawniku   na   Polach   Marsowych,   zastanawiając   się,   co 

robić.

Wprawiła   Jacka   w   zakłopotanie.   Na   pewno   musiał   być 

zaniepokojony jej dzisiejszym zachowaniem.

background image

Postanowiła w końcu, dla dobra Jacka i jego najbliższych, że odegra 

podczas kolacji rolę uczciwej, skromnej, zakochanej w nim dziewczyny.

- Wyglądasz wprost oszałamiająco! - ocenił Jack, kiedy krótko po 

dziewiętnastej Mattie  wróciła wreszcie do apartamentu.  W jego oczach 

widać było szczery zachwyt.

Miała na sobie drugą z dwóch wieczorowych sukienek, jakie kupiła 

w minioną sobotę - ta była kremowa, koronkowa, miała krótkie rękawy i 

sięgała   do   kolan.   Jasna   sukienka   podkreślała   ciemny   odcień   pięknie 

ułożonych, błyszczących włosów Mattie.

- Dziękuję - powiedziała z uśmiechem, bardzo zadowolona.

Jack chyba rzeczywiście trochę odpoczął i wziął prysznic, ponieważ 

wyglądał teraz świeżo i uroczo. Ponownie miał na sobie czarny smoking i 

białą koszulę.

Był taki przystojny i męski, że Mattie aż zakręciło się w głowie.

- Mattie, zanim tam pójdziemy, chciałbym z tobą poroz...

- Twoja mama telefonowała, kiedy spałeś - przerwała mu Mattie. - 

Odebrałam, żeby cię nie budzić. - Jack uniósł brwi. Mattie nie wiedziała, 

co pomyślałaby matka Jacka, gdyby stwierdziła, że mieszkają z Mattie w 

tym   samym   apartamencie.   -   Piętnaście   po   siódmej   mamy   spotkać   się 

wszyscy w barze. Napijemy się drinka, a potem razem pójdziemy w stronę 

Wieży Eiffla.

- Naprawdę? - spytał Jack, znowu zdezorientowany.

- Tak - potwierdziła, ruszając do drzwi. - Już pora zjechać do baru. - 

Popatrzyła na niego wyczekująco.

- Miałem nadzieję, że porozmawiamy wczoraj w nocy...

background image

- Przerwała nam bardzo niegrzecznie kobieta! - przypomniała Mattie.

- To prawda. Jednak zanim zobaczysz moich bliskich, muszę ci coś 

powiedzieć.

-   Możesz   to   zrobić   po   drodze   -   zaproponowała,   wychodząc   na 

korytarz.

I tak wiedziała wszystko, co chciał jej oznajmić. W rzeczywistości 

wcale nie zamierzała dopuścić go do słowa.

Przy jego rodzinie miała zamiar zachowywać się grzecznie, ale na 

razie   nie   potrafiła   jeszcze   zrezygnować   z   zemsty.   Chciała   zobaczyć 

przerażenie   na   twarzy   Jacka,   kiedy   staną   oko   w   oko   z   Tiną   i   jego 

pozostałymi siostrami, i jego głębokie zdumienie, gdy okaże się, że Mattie 

wie, kim one są w rzeczywistości.

Jack wyszedł na korytarz i przytrzymał Mattie za łokieć, aby szła 

trochę wolniej.

- Mattie! - zaczął podekscytowany. - Słuchaj, jeszcze nie miałem 

okazji powiedzieć ci, że...

- Jack, Mattie! Zaczekajcie! - odezwał się zza ich pleców głos Betty 

Beauchamp.

Mattie omal nie wybuchnęła śmiechem, widząc minę Jacka.

Biedak, właśnie się zorientował, że nie zdąży w porę wyznać Mattie 

bardzo ważnych rzeczy! Niemal mu współczuła.

Odwróciła się, aby uśmiechnąć się do Betty, i nagle aż zamarła na 

widok jej męża.

Edward Beauchamp był uderzająco podobny do syna. Miał prawie 

identyczną twarz, podobną figurę, był tego samego wzrostu - tylko o mniej 

więcej czterdzieści lat starszy od Jacka.

background image

Niezwykle elegancka para - pomyślała Mattie.

Twarz   Edwarda   robiła   wrażenie   oblicza   dostojnego,   wysoko 

urodzonego człowieka.

- To jest Mattie, a to Edward, mój mąż - powiedziała miłym tonem 

Betty.

Miała na sobie długą, czarną suknię z cekinami, w której wyglądała 

jak królowa.

Mattie i Edward uścisnęli sobie dłonie.

-   Cieszę   się,   że   mogę   panią   poznać   -   odezwał   się   na   powitanie 

Edward.

-   Jest   nam   ogromnie   miło   -   potwierdziła   radośnie   Betty,   ujmując 

Mattie pod rękę i ruszając z nią przodem. Betty Beauchamp była wesołą, 

pełną energii kobietą i łatwo nawiązywała kontakt z ludźmi. - Dziewczyny 

są   wściekłe,   że   je   uprzedziłam   i   zdążyłam   cię   już   poznać   -   zdradziła 

konspiracyjnym szeptem, zadowolona z siebie.

Jack nie mógł tego słyszeć.

Z pewnością wciąż ogromnie się niepokoił.

Mattie zastanawiała się, czy jednak nie postępuje z nim okrutnie.

Pocieszała się, że jeszcze tylko kilka minut, a potem wszystko się 

wyjaśni i Jack powinien się uspokoić.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Czy mógłbym zamienić z Mattie kilka słów na osobności? - spytał 

w końcu Jack, kiedy zbliżali się do hotelowego baru.

Mattie odwróciła głowę. Jack miał niewyraźną minę. Mattie puściła 

więc Betty, zaczekała na Jacka i ujęła go pod rękę.

- Mam nadzieję, że po dzisiejszej kolacji będziemy mieli mnóstwo 

czasu, żeby porozmawiać o wszystkim - powiedziała.

- Ale... - zaczął Jack. Wyraźnie drżał.

- Dziewczyny będą bardzo rozczarowane, jeśli każecie im na siebie 

czekać - powiedziała Betty.

Zupełnie jakby była ze mną w spisku - pomyślała Mattie.

-   Chodź,   synu   -   odezwał   się   Edward,   wesoło   klepiąc   Jacka   po 

plecach. - Wiesz, jakie są te nasze panie.

- Chodźmy, Jack - zachęciła Mattie. - Wszystko będzie dobrze.

W barze siedziały już wszystkie cztery siostry Jacka.

Sandy   żartowała   z   wysokim   brunetem,   wpatrując   się   w   niego   z 

miłością. To musiał być Thom, jej nowy narzeczony.

Tina dyskutowała z mężczyzną nieco przysadzistej budowy. Musiał 

to być Jim, jej trochę mało wrażliwy mąż.

Sally siedziała w towarzystwie wysokiego blondyna.

Mąż Cally był również wysoki, miał rude włosy, wyglądał na Szkota. 

Obok siedziała para starszych ludzi, zapewne byli to rodzice Thoma.

Mattie   nie   zauważyła   natomiast   dziewczyny,   która   mogłaby   być 

Sharon. To jej zalotów tak bardzo obawiał się Jack.

Na widok wchodzących ustały rozmowy.

Jack ścisnął dłoń Mattie - musiał bardzo się denerwować.

background image

Czego   się   po   mnie   spodziewa?   -   dziwiła   się.   Nawet   gdybym  nie 

wiedziała,   kim   są   Tina,   Sandy,   Cally   i   Sally,   nie   zrobiłabym   przecież 

sceny   przy   nich   wszystkich,   przy   rodzicach   Jacka.   Czy   nie   jest   o   tym 

przekonany?

Najwyraźniej nie był.

- Nie denerwuj się, Jack, wszystko w porządku - szepnęła, aby go 

uspokoić. - Przedstaw mnie, proszę.

- Szkoda, że nie pozwoliłaś mi wyjaśnić... - zaczął.

- Zrobisz to  później - przerwała mu  kolejny raz.  - Naprawdę nie 

musisz się niepokoić.

-   Cześć   wszystkim!   -   odezwał   się   nagle   z   tyłu   przesadnie 

modulowany,   aksamitny   kobiecy   głos.   -   Mam   nadzieję,   że   się   nie 

spóźniłam?

Jack zesztywniał. Mattie zerknęła na niego z niepokojem, po czym 

odwróciła się, żeby zobaczyć nowo przybyłą.

Była wysoką brunetką o bujnych włosach sięgających aż do pasa. 

Włożyła   na   ten   wieczór   krótką,   dopasowaną   sukienkę   w   kolorze 

fioletowym.   Miała   pełną,   delikatną   twarz   porcelanowej   lalki, 

ciemnoniebieskie oczy i niemal nienaturalnie długie rzęsy.

Czy to była siostra Thoma?

Musiała   to   być   Sharon.   Najwyraźniej   zwróciła   się   do   rodziny 

Beauchampów oraz własnej.

Jack chce, abym broniła go przed zalotami takiej kobiety? Mattie nie 

posiadała się ze zdumienia.

Spojrzała na Jacka. Jeśli tak, z pewnością nie jest kobieciarzem - 

myślała. Wszyscy bowiem inni mężczyźni, jacy siedzieli w barze, otwarcie 

background image

wpatrywali   się   w   Sharon,   podziwiając   jej   urodę.   Sharon,   trajkocząc   i 

śmiejąc się, witała się z Sandy, Thomem, siostrami Jacka i ich mężami. 

Mimo to widać było, że rzuca ukradkowe spojrzenia właśnie na Jacka.

W końcu znalazła się przed nim i powiedziała:

- Cześć, Jack.

- Cześć - odparł beznamiętnie, grzecznie skłaniając głowę.

-   Nie   bądź   taki   sztywny,   teraz   wszyscy   jesteśmy   jedną   wielką 

rodziną! - odpowiedziała, zmysłowo modulując głos, i natychmiast rzuciła 

się Jackowi na szyję, całując go w usta.

Zaskoczony,   puścił   dłoń   Mattie.   Oparł   dłonie   na   obnażonych, 

smukłych,   opalonych   ramionach   Sharon   i   delikatnie,   ale   stanowczo 

odsunął ją od siebie.

Sharon nie ustępowała.

- Jak się cieszę, że znowu cię widzę! - oznajmiła znacząco, po czym 

ujęła go pod rękę.

Mattie miała ochotę wydrapać Sharon oczy. W każdym razie takie 

sformułowanie przyszło jej na myśl. Jak ona śmie patrzeć na Jacka takim 

wzrokiem?! - myślała gniewnie. Zachowuje się, jakbym nie istniała. Na 

nikogo innego już nie zwraca uwagi, tylko na Jacka!

Jack   nie   robił   nic,   co   mogłoby   zachęcić   Sharon   do   takiego 

zachowania. Po prostu stał nieruchomo.

Ale ona najwyraźniej wiedziała, czego chce. Jak najbardziej zbliżyć 

się do niego.

Czyżby naprawdę nie miał ochoty bliżej poznać tej dziewczyny? A 

może tylko tak mówi? Chociaż jaki sens miałoby wówczas sprowadzanie 

mnie tutaj na ten weekend, kiedy miałby okazję bawić się z Sharon? - 

background image

myślała Mattie.

-   To   moja   przyjaciółka,   Mattie   Crawford   -  oznajmił   głośno   Jack, 

obejmując   ją   w   pasie   i   przysuwając   lekko   do   siebie.   -   A   to   Sharon 

Keswick, siostra Thoma.

-   Tak   mnie   przedstawiasz:   „siostra   Thoma”?   -   odpowiedziała   z 

oburzeniem Sharon. - Miałam nadzieję, że jestem dla ciebie kimś więcej 

niż tylko „siostrą Thoma”! - Spojrzała gniewnie na Mattie. - Cześć, Mandy 

- powiedziała, podając jej niechętnie dłoń.

- Mam na imię Mattie. - Była pewna, że Sharon celowo niewłaściwie 

wymówiła jej imię.

-   Czy   my   się   już   spotkałyśmy?   -   spytała   Sharon,   w   której   nagle 

obudził się duch współzawodnictwa. - Znasz może...

- Może przynieść ci szampana, Sharon? - przerwał grzecznie Edward.

- Wybaczcie, kochani, chciałbym przedstawić Mattie reszcie rodziny 

- wtrącił Jack, wykorzystując okazję.

A jeszcze przed kilkoma minutami tak bardzo bał się przedstawić 

Mattie najbliższym!

-   Słusznie.   -   Mattie   kiwnęła   głową.   -   Z   pewnością   jeszcze   dziś 

porozmawiamy - powiedziała chłodno do Sharon.

- Bez wątpienia - odparła lodowatym tonem Sharon. Uśmiechnęła się 

do Edwarda i wzięła od niego kieliszek szampana.

- O rety! - szepnął Jack do Mattie, kiedy odeszli parę kroków. - Teraz 

rozumiesz, o co mi chodzi?

Mattie nie była pewna, o co naprawdę chodzi Jackowi. Choć było 

oczywiste, że Sharon ogromnie się nim interesuje, a on stara się jej unikać. 

Mattie była jednak również przekonana, że między nimi jest jeszcze coś. 

background image

Może tych dwoje łączyła jakaś wspólna przeszłość?

W każdym razie poznanie Sharon było dla Mattie tak przykre, że 

zepsuło jej humor na cały wieczór.

Przedtem podejrzewała chwilami, że może żadna Sharon nie istnieje, 

że Jack wymyślił tę postać w ramach niecodziennej gry, jaką prowadził z 

Mattie. Gdyby tak było, zaproszenie Mattie do Paryża miałoby inny cel, 

niż twierdził.

Jednak Sharon była kobietą z krwi i kości, i to jaką kobietą! Mattie 

poczuła   się   jak   brzydkie   kaczątko   pośród   łabędzi.   Zwłaszcza   obecność 

Sharon nie pozwalała Mattie spokojnie cieszyć się uroczystym wieczorem.

- Nie wiem, o co ci naprawdę chodzi - powiedziała do Jacka. - Czy 

może o to, że Sharon jest niezwykle piękna?

- Cóż, jest piękna... - przyznał niechętnie.

Mattie   zjeżyła   się.   Mógłby   chociaż   skłamać,   spróbować   jakoś 

umniejszyć w słowach olśniewającą urodę Sharon.

- I masz z tym kłopot? - spytała gniewnie.

Jack pokręcił głową.

- To zbyt skomplikowane, żebym wytłumaczył ci w tej chwili.

- Możesz wyjaśnić mi w prostych, krótkich zdaniach - poradziła. - 

Bez wątpienia je zrozumiem.

Jack popatrzył na nią z niepokojem.

- Mattie... - zaczął.

-   Nie   teraz   -   ucięła   i   zmusiła   się   do   uśmiechu,   ponieważ   stali 

naprzeciw   sióstr   Jacka  oraz   towarzyszących  im  mężczyzn.  -  Przedstaw 

mnie swoim siostrom: Tinie, Sally, Cally i Sandy - powiedziała.

Jack spojrzał na nią zaskoczony. Jak przewidziała, był oszołomiony 

background image

tym, że Mattie wie, kim są kobiety o wymienionych przez nią imionach. 

Nie rozbawiło jej to jednak. Już nic jej w tej chwili nie bawiło.

- Nie stój tak - powiedziała. - Twoje siostry i ich mężowie czekają, aż 

podejdziemy i przywitamy się z nimi.

Dobrze, że Sharon się pojawiła, bo przypomniało to Mattie, po co 

Jack zabrał ją ze sobą do Paryża. Inaczej mogłaby naiwnie podejrzewać, 

że to dlatego, że mu się spodobała.

Jack wprawdzie był dla niej miły i naprawdę dbał o to, żeby się nie 

nudziła,   ale   nie   wspominał   słowem   o   tym,   by   poważnie   się   nią 

zainteresował.

Jeśli jego dziwne spojrzenia odebrała jako zobowiązującą deklarację, 

a co gorsza, zakochała się w Jacku, była to jej własna wina. I naiwność.

- Wiesz, że to moje siostry... - szepnął w końcu. Widać było, że jest 

zdezorientowany.

- Oczywiście.

- Ale skąd...? W jaki sposób się dowiedziałaś?

- Rozmawiałam rano z twoją mamą. Czy często zdarza ci się tracić 

rezon w towarzystwie?

- Słucham?

- Zaniemówiłeś. Stoisz jak słup soli - drażniła się z nim Mattie.

- Od samego rana wiesz, że cztery kobiety, którym... - zaczął.

- Kto rano wstaje, nie błądzi - przerwała mu kolejny raz, celowo 

mieszając dwa przysłowia.

- Dziwne... - mruknął sam do siebie. - Rozmawiałem z mamą po 

południu i nie wspominała mi o tej części waszej rozmowy.

Widocznie kiedy Mattie zjechała do salonu piękności, Jack poszedł 

background image

porozmawiać z matką.

- Twoja mama nie wie, że myślałam, że Tina, Sally, Cally i Sandy 

nie są twoimi siostrami. - Mattie uśmiechnęła się szeroko.

- No tak... To dlatego byłaś tak nieoczekiwanie miła, kiedy wróciłem 

z lotniska. Bawisz się moim kosztem.

- To ty rozpocząłeś tę grę - odparła. Nie chciała, żeby Jack domyślił 

się jej uczuć.

-   Jeden   do   zera   dla   ciebie   -   skomentował.   Uśmiechnął   się,   objął 

Mattie i ruszył z nią w stronę swoich sióstr.

Siostry Jacka przywitały się z nią serdecznie. Wszystkie wydawały 

się ogromnie sympatyczne. Mężczyźni również byli przyjaźnie nastawieni.

Mattie cieszyła się, że została tak ciepło przyjęta. Od razu poczuła się 

lepiej.

Co ciekawe, także i Thom, brat Sharon, odniósł się do Mattie bardzo 

życzliwie.   Robił   wrażenie   czarującego   człowieka.   Widocznie   nie   był 

podobny do siostry.

- Pasujecie do siebie - powiedział - ale czy Mattie już wie, że jesteś 

pracoholikiem? - Drażnił się w ten sposób z Jackiem.

- Może teraz, kiedy poznałem Mattie, nie będę takim pracoholikiem 

jak dawniej - odparł Jack, przytulając Mattie znacząco.

- A czy ona wie, że kiepsko grasz w golfa? - dorzucił ze złośliwym 

uśmiechem Ian, mąż Cally. Faktycznie był Szkotem.

-   Wolę   sporty   uprawiane   w   zamkniętych   pomieszczeniach   - 

odpowiedział Jack.

- Hm, ale czy Mattie zdaje już sobie sprawę, że chrapiesz? - odezwał 

się z kolei Jim. - Auu! - zawył, kiedy Tina mocno kopnęła go w kostkę.

background image

Mattie   powstrzymała   wybuch   śmiechu.   Jim   i   Tina   byli   dość 

specyficzną parą.

- Ogromnie was przepraszam za to, w jaki sposób wpadłam na was 

wczoraj w nocy, rujnując wam wieczór - powiedziała Tina. - Nie wiem, co 

sobie   o   mnie   pomyślałaś,   Mattie.   Byłam   w   tak   okropnym   stanie!   I 

przetrzymałam Jacka parę godzin w swoim pokoju, płacząc mu w rękaw... 

- wyznała.

Nic dziwnego, że kiedy wrócił z lotniska, był wyczerpany.

- Nie przejmuj się - pocieszyła ją Mattie. - Po to ma się braci, żeby 

było komu zwierzyć się z kłopotów. Cieszę się, że już się pogodziliście. 

Słyszałam, że spodziewacie się dziecka. Gratuluję! - Mattie uśmiechnęła 

się do obojga małżonków.

- Dziękuję ci - odpowiedziała Tina. - Niestety, mój mąż zbyt często 

najpierw coś mówi, a dopiero potem myśli - dodała, po czym przytuliła się 

do Jima, uśmiechając się do niego czule.

-   A   ja   sądziłem,   że   po   prostu   jest   dla   ciebie   niedobry...   - 

skomentował żartobliwie Jack.

- Przestańcie, dobrze? - mruknął lekko zniecierpliwiony Jim.

-   Dopiero   zaczynamy   -   odpowiedział   Jack,   mrugając   do   niego 

porozumiewawczo.

-   Czas   ruszyć   na   przyjęcie   -   zarządziła   nagle   głośno   Betty.   - 

Chodźmy, kochani!

Przez poprzednie kilka minut rozmawiała wraz ze swoim mężem z 

rodzicami Thoma i Sharon. Także i państwo Keswickowie wydawali się 

bardzo mili. Robili wrażenie zwykłych ludzi - oboje byli niscy i mieli 

nadwagę.

background image

Mattie   zastanawiała   się,   jak   to   możliwe,   żeby   Sharon   była   ich 

dzieckiem.   Odróżniała   się   od   reszty   rodziny   nie   tylko   urodą,   ale   i 

charakterem.

- O czym jeszcze rozmawiałyście z moją mamą? - spytał Mattie Jack, 

kiedy   ruszyli   razem   w   stronę   Wieży   Eiffla.   -  Wspomniała   ci   o   moich 

czterech siostrach, wymieniając ich imiona. Musiała również powiedzieć 

ci o ciąży Tiny...

-   Twoja   mama   jest   bardzo   otwartym   człowiekiem   -   odparła 

wymijająco Mattie.

- W przeciwieństwie do mnie - przyznał z kwaśną miną.

Bardzo   niewiele   o   sobie   mówił,   choć   nie   był   milczkiem   ani 

człowiekiem   zamkniętym   w   sobie.   Mattie   rozmawiało   się   z   nim   tak 

dobrze, że musiała uważać, żeby mimowolnie nie zdradzić, że się w nim 

zakochała.

- Miło   znowu  cię  widzieć,  Jack!  - Mattie  usłyszała  donośny  głos 

zbliżającej się Sharon. Sharon ostentacyjnie ujęła Jacka za ramię. - Mam 

nadzieję, że nam wybaczysz, Mandy - mruknęła do Mattie, uśmiechając 

się nieszczerze. - Jesteśmy z Jackiem dobrymi znajomymi. Och, Jack - 

zatrzepotała długimi rzęsami - czy to nie najbardziej romantyczne miejsce 

na świecie?

Mattie   milczała.   Sharon   ją   zdenerwowała.   W   dodatku   Jack   nie 

próbował jej zniechęcić ani nakłonić do odejścia.

W restauracji na wieży Sharon szybko usiadła obok Jacka, a Mattie 

po drugiej stronie.

Była   wściekła,   chociaż   niespecjalne   zdziwiona   zachowaniem 

rywalki.

background image

Gniewała się zarówno na Sharon, jak i na Jacka.

A także na siebie samą za to, że była taka niemądra i dała się wplątać 

w tę farsę.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Nie przejmuj się moją siostrą - odezwał się w pewnej chwili Thom, 

który   siedział   z   lewej   strony   Mattie.   -   Nie   ma   się   czym   martwić. 

Naprawdę.

Serce Mattie zabiło mocniej. Uśmiechnęła się sztucznie do Thoma.

Nie zwracała uwagi na widoczne z góry kolorowe światła Paryża. 

Ledwie skubnęła pierwsze danie. Wszystko z powodu Sharon.

Jack próbował włączyć Mattie do rozmowy, ale Sharon cały czas 

wykazywała inicjatywę, skupiając na sobie uwagę. W dodatku starała się 

jak   najczęściej   wypowiadać   głośno   zdania   zaczynające   się   od:   „A 

pamiętasz, Jack, jak razem...” Po każdej takiej wypowiedzi Mattie miała 

ochotę krzyczeć.

Co właściwie łączyło Jacka i Sharon? - myślała nerwowo.

Właściwie nie trzeba było długo się nad tym zastanawiać. W takim 

razie Jack sprowadził Mattie do Paryża po to, aby...

- On nie zwraca na Sharon uwagi, naprawdę - szepnął znowu Thom.

Uśmiech Mattie był tym razem kwaśny. Jeśli nawet obecnie Jackowi 

nie   zależało   na   Sharon,   musiał   zwrócić   na   nią   szczególną   uwagę   już 

wcześniej!

- Mówię serio - zapewnił Thom, ściskając przelotnie dłoń Mattie, by 

dodać jej otuchy.

Nie odpowiadała, łamała kawałek bagietki. Popatrzyła na pokruszoną 

bułkę i otrzepała palce z okruchów.

-   W   takim   razie   ciekawe,   co   robi   Jack,   kiedy   zwraca   uwagę   na 

kobietę! - mruknęła do Thoma.

Jack był wciąż zajęty perorującą Sharon.

background image

- Przyjrzyj mu  się,  jakim wzrokiem na ciebie  patrzy  - poradził z 

uśmiechem Thom. - Jeszcze nigdy nie widziałem Jacka tak szczęśliwego i 

ożywionego   jak   wcześniej   w   barze,   kiedy   rozmawialiście   z   nami 

wszystkimi.

- Naprawdę? - Mattie była zdziwiona. - Myślałam, że Jack zawsze 

jest ożywiony i zadowolony z siebie.

- No widzisz! - odparł Thom.

Mattie   od   początku   sądziła,   że   Jack   to   człowiek   pewny   siebie, 

cieszący się życiem.

Człowiek sukcesu we wszystkich dziedzinach.

I   raczej   się   nie   myliła,   bo   przecież   nie   zaprosił   jej   do   Paryża  ze 

względu na nią samą i paryskie atrakcje. Zabrał ją po to, aby chroniła go 

przed   zalotami   Sharon.   Jeżeli   robi   na   Thomie   wrażenie   szczególnie 

zadowolonego z mojego towarzystwa - myślała - dowodzi to jedynie, jak 

dobrym aktorem jest Jack.

Zresztą i tak większą część wieczoru spędzał na rozmowie z Sharon. 

Mattie czuła, że jej obecność w restauracji jest zbędna.

-   Dziękuję   ci   za   troskę,   Thom,   ale   nie   musisz   tak   się   tym 

przejmować. - Uśmiechnęła się. - Nie jesteśmy z Jackiem parą. - Nie byli 

nawet dobrymi znajomymi. Mattie wątpiła, żeby po powrocie do Londynu 

miała kiedykolwiek okazję zobaczyć Jacka.

- Może w takim razie powinniście nią być - odparł Thom, wzruszając 

ramionami.

Mattie popatrzyła na niego ze zdziwieniem.

- Lepiej, żebyście nie popełnili podobnego błędu, jaki popełniłem z 

Sandy pięć lat temu - kontynuował. - Spotykaliśmy się od dłuższego czasu 

background image

i wiedziałem, że ją kocham, że jest tą jedyną kobietą, z którą chcę się 

ożenić. Tylko że jej tego nie powiedziałem. Wyobraź sobie, że tymczasem 

pojawił się inny mężczyzna, który mnie w tym wyprzedził. I pobrali się! - 

Thom westchnął. - A po upływie czterech lat ona doszła do wniosku, że 

popełniła błąd i rozwiodła się. Dopiero wówczas mogłem powiedzieć jej, 

co naprawdę do niej czułem cały czas.

Z nami jest inaczej - pomyślała Mattie. To znaczy, jestem zakochana 

w Jacku, ale on we mnie z pewnością nie. Gdybym wyznała mu miłość, 

bez wątpienia jasno dałby mi do zrozumienia, że nie chce ze mną być.

- O czym tak poważnie rozmawiacie? - zainteresował się nagle Jack. 

Wydawał  się   rozzłoszczony.   Czym?   Czy   tym,   że   Mattie   rozmawiała   z 

Thomem?

- Opowiedziałem właśnie Mattie - odezwał się szybko Thom - jak to 

przed pięcioma laty konkurent sprzątnął mi sprzed nosa Sandy, ponieważ 

nie wpadłem na to, aby w porę powiedzieć jej, co do niej czuję. - Popatrzył 

na Jacka wyzywająco.

Mattie zaczerwieniła się. Bez wątpienia Jack spyta, jakim sposobem 

w ciągu kilku minut rozmowy doszli do tak osobistych tematów.

- Naprawdę...? - spytał przeciągle Jack, świdrując Thoma wzrokiem.

- Tak - potwierdził Thom, wytrzymując jego spojrzenie.

Tego tylko brakuje, żeby jeszcze ci dwaj się pokłócili! - pomyślała 

Mattie.

-   To   takie   romantyczne,   że   w   końcu   Sandy   wróciła   do   Thoma, 

prawda? - wtrąciła, nie czekając na rozwój kłótni.

- Kobiety lubią romantyczne wydarzenia - dodał Thom. - Powinieneś 

kiedyś to sprawdzić.

background image

Jack spochmurniał.

- To nie takie proste, kiedy ma się taką rodzinę - mruknął.

Ciekawe,   o   co   mu   chodzi?   -   zastanowiła   się   Mattie.   Tymczasem 

nieoczekiwanie przyłączyła się do rozmowy Sandy.

- Po tym, jak pomyliłeś dedykacje przy bukietach z kwiatami dla nas 

- powiedziała - masz szczęście, że żeńska część twojej rodziny wciąż ma 

ochotę z tobą rozmawiać, Jack. Dobrze, że mamy poczucie humoru. W 

istocie   było   to   nawet   śmieszne.   Wiesz,   Mattie,   Jack   posłał   wszystkim 

siostrom   po   bukiecie   kwiatów,   ale   omyłkowo   pozamieniał   karteczki   z 

imionami. Wyobrażasz sobie?

-   Wyobrażasz   sobie?   -   powtórzył   Jack,   spoglądając   surowo   na 

Mattie, która miała ochotę schować się pod stół ze wstydu.

Thom z zaciekawieniem obserwował jej nieoczekiwaną reakcję.

-   To   chyba   rzeczywiście   musiało   być   zabawne   -   powiedziała   w 

końcu.

- Zależy, jak się na to spojrzy - skomentował Jack.

-   Mam   nadzieję,   że   nie   pomylił   imienia   na   kwiatach   dla   ciebie, 

Mattie - odezwała się znowu Sandy. - Co byś pomyślała, gdybyś dostała 

kwiaty z dedykacją dla Sandy, Sally, Cally albo Tiny?

Mattie  uśmiechnęła  się  blado.  Sandy  nie  wiedziała,  że  Mattie   nie 

dostała od Jacka żadnych kwiatów, za to słyszała od niego zawoalowaną 

groźbę szantażu.

- Daj już biedakowi spokój - poradził jej Thom. - Porozmawiajmy 

lepiej o Mattie. Czym się właściwie zajmujesz, Mattie? Jeszcze nam nie 

mówiłaś.

- Może Mattie nie zajmuje się niczym - wtrąciła ze złością Sharon, 

background image

uznając, że już zbyt długo nie uczestniczy w rozmowie. - W końcu Jack to 

bardzo   zamożny   człowiek!   Prawda,   kochanie,   że   jesteś   zamożny?   - 

Popatrzyła zalotnie na Jacka.

-   Większość   kobiet   chce   robić   coś   pożytecznego,   Sharon!   - 

odpowiedział Thom, rzucając siostrze karcące spojrzenie.

- Nie chce mi się pracować - odpowiedziała szczerze.

- Widocznie nie należysz do większości - zakończył Thom, po czym 

z powrotem spojrzał na Mattie.

Wiedziała,   że   nie   powinna   wspominać,   że   prowadzi   kwiaciarnię. 

Siedzący obok ludzie byli zbyt inteligentni, żeby nie skojarzyć faktów.

-   Realizuję   różne   zlecenia   -   odpowiedziała   wymijająco.   -   A   w 

wolnym   czasie   pomagam   mojej   mamie   prowadzić   hotel   dla   psów   - 

dorzuciła szybko, zanim ktokolwiek spytał ją o charakter realizowanych 

przez nią zleceń.

- A właśnie... jak się miewa Harry? - spytała z troską Sandy.

Widać   było,   że   lubi   psa   Jacka.   Beauchampowie   byli   naprawdę 

sympatyczną rodziną.

- Spytaj Mattie. Harry zamieszkał na ten weekend właśnie w hotelu 

jej mamy - wyjaśnił z uśmiechem Jack.

- Dobry pomysł - skomentowała Sandy. - Czy spodobało mu się to 

miejsce? - spytała Mattie. - Jack martwił się, że może wcale nie wyjedzie, 

bo nie ma z kim zostawić Harry'ego.

-  To  ty   rozmawiałeś   wczoraj   z  moją   mamą,   Jack   -  przypomniała 

Mattie. Była niezadowolona, że nie zaproponował jej, aby zatelefonowali 

do jej matki wspólnie.

-   Harry   ma   dziewczynę   -   poinformował   Jack.   -   Piękną   sukę 

background image

labradora, która wabi się Sophie.

- To wspaniale. Zdaje się, że dziewczyn wokół nie brak... - zaczął z 

przekąsem   Thom,   ale   rozmowę   przerwało   nadejście   kelnerów 

roznoszących drugie dania.

Teraz przy stole rozlegały się tylko słowa zachwytu nad wyglądem, 

aromatem oraz wspaniałym smakiem jedzenia.

Całe szczęście, że zapomnieli o rozmowie na temat mojego zawodu - 

pomyślała Mattie.

Thom był naprawdę bardzo miłym człowiekiem i dbał, aby Mattie 

się nie nudziła, choć jego towarzystwo było dla niej trochę niewygodne. 

Zaczynał  bowiem  podejrzewać,  że   Mattie   i  Jack  nie   są   ze  sobą   w  tak 

dobrych relacjach, jak wszyscy sądzą. Że mogło zajść między nimi coś 

przykrego, czego nikt wokół nie podejrzewa.

I nie mylił się.

Gdyby wiedział, jak niewiele łączy mnie z Jackiem... - myślała ze 

smutkiem Mattie.

-   Smakuje   ci?   -   spytał   ją   Jack,   gdy   spróbowała   wyśmienitego 

kurczaka.

- Bardzo - odpowiedziała.

Jack westchnął ze smutkiem i szepnął:

- Mattie,  co ja mogę  zrobić?  Musiałbym być w stosunku  do niej 

niegrzeczny...

Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.

- Czy ja coś mówię? - odpowiedziała pytaniem.

- Nie musisz... Widzę, jaka jesteś niezadowolona.

Nie wiedziała, że Jack martwi się jej stanem psychicznym.

background image

Uśmiechnęła się wymuszonym uśmiechem, stwierdziwszy, że Betty 

przygląda im się z naprzeciwka okrągłego stołu, z błogą miną.

-   Zastanawiałam   się,   dlaczego   właściwie   sprowadziłeś   mnie   tutaj, 

skoro tak dobrze się bawisz w towarzystwie Sharon - szepnęła.

- Dobrze się bawię?! - jęknął Jack. - Chętnie bym ją udusił!

Mattie nie była w stanie powstrzymać wybuchu śmiechu.

Jack wyglądał jak bezradny chłopiec.

- Dobrze, że humor choć trochę ci się poprawił - skomentował Jack, 

po czym nachylił się i delikatnie pocałował Mattie w usta. - Uwielbiam, 

kiedy się śmiejesz - dodał. - To tak jakby nagle wyszło słońce.

Mattie była zaskoczona i onieśmielona.

Jednak zaraz potem zdała sobie sprawę, że przecież pocałunek Jacka 

był gestem aktorskim wobec jego rodziny siedzącej wokół. No i wobec 

Sharon Keswisk.

Sharon była bowiem wyraźnie wściekła. Rzuciła Mattie nienawistne 

spojrzenie.

-   Teraz   chyba   ci   się   udało   -   pochwaliła   go   Mattie.   -   Sharon   nie 

spodobał się ten pocałunek.

- Mattie, nie dlatego... - zaczął Jack, kręcąc głową.

- Uśmiechaj się - przerwała mu. - Twoja mama nas obserwuje.

- Nieważne, co pomyśli sobie moja mama - mruknął.

- Dla mnie to ważne - oznajmiła Mattie. - Bardzo ją polubiłam.

Jack popatrzył na Mattie z szacunkiem, a potem uśmiechnął się i 

ścisnął jej dłoń.

- Ona także cię polubiła - powiedział. - Rozmawialiśmy chwilę przed 

przyjęciem i...

background image

Mattie   była   ciekawa,   co   powiedziała   mu   o   niej   jego   matka.   Nie 

zdążyła   jednak   o   to   zapytać,   ponieważ   Edward   podniósł   się   właśnie   z 

miejsca i wzniósł toast za Sandy i Thoma. Krótką przemowę zakończył 

stwierdzeniem, że ma nadzieję, że za trzy miesiące wszyscy spotkają się w 

tym samym gronie na weselu.

Za trzy miesiące nie będę znała Jacka ani nikogo z was - pomyślała 

ze smutkiem Mattie.

- Dzisiejszy dzień był wyjątkowo nieudany  - odezwał się  do niej 

ponownie Jack. - Może jest coś, na co miałabyś szczególną ochotę jutro? - 

Czekając   na   odpowiedź,   zabrał   się   energicznie   do   krojenia   steku. 

Najwyraźniej był w nie najgorszym humorze.

-   Podobno   mamy   wszyscy   iść   na   spacer   do   Notre   Dame   - 

odpowiedziała   za   Mattie   Sandy.   -   To   będzie   rodzinna   wycieczka. 

Pamiętasz nasze rodzinne pikniki?

-   Pamiętam   -   odpowiedział.   -   Mrówki   w   kanapkach   i   lody   z 

muchami.

- Jesteś niemożliwy! - skomentowała ze śmiechem Sandy.

Mattie z fascynacją słuchała, jak Jack i Sandy wspominają wesołe 

wakacje spędzone z rodzicami i siostrami.

Ona nie miała takich wspomnień. Była jedynaczką, a jej ojciec zmarł, 

kiedy miała trzy lata. Całe dzieciństwo spędziła tylko z matką.

Dalsza część kolacji przebiegła na niezobowiązujących rozmowach 

w miłej atmosferze. Jackowi udawało się już poświęcać Sharon znacznie 

mniej czasu.

Po paru godzinach spędzonych w towarzystwie bliskich Jacka Mattie 

czuła się jak nowa członkini wesołego klanu, od razu przez niego przyjęta 

background image

i zaakceptowana. Rodzina Beauchampów była naprawdę wyjątkowa.

Mimo to Mattie raz po raz ogarniał smutek, kiedy przypominało jej 

się,   że   w   poniedziałek   wróci   do   Londynu   i   na   tym   zakończy   się   jej 

znajomość z tą miłą rodziną. A w szczególności z Jackiem.

Przyjęcie dobiegło końca i wszyscy zjechali windą z wieży.

- Ja i Mattie idziemy na spacer - oznajmił Jack.

-   Ho   -   ho   -   ho,   spacer!   -   skomentował   Jim.   Naprawdę   nie   był 

delikatnym człowiekiem.

Jack obejmował Mattie wpół.

- Chyba przejdę się z wami - oznajmiła Sharon, stając z lewej strony 

Jacka. - Świeże powietrze dobrze mi zrobi.

Powietrze w restauracji na wieży było wystarczająco świeże.

Dla wszystkich było oczywiste, że Sharon chodzi o co innego.

Jack nie wydawał się zachwycony jej pomysłem.

- Może wszyscy się przespacerujemy? - zaproponowała Cally.

Mattie była jej wdzięczna za tę propozycję. Wolała chodzić nocą po 

Paryżu ze wszystkimi niż tylko z nim i okropną Sharon.

-   To   bardzo   dobry   pomysł!   -   skomentowała   Betty.   -   Od   lat   nie 

spacerowaliśmy   po   Paryżu   w   świetle   księżyca,   prawda,   Edwardzie?   - 

Popatrzyła z miłością na męża. Od trzydziestu pięciu lat byli tak samo 

mocno w sobie zakochani jak wtedy, kiedy się pobierali.

- Zdaje się, że w wyniku naszego ostatniego nocnego spaceru po 

Paryżu został poczęty Jack - przypomniał sobie Edward.

- Powtórka już nam nie grozi - zapewniła Betty.

Pozostali przysłuchiwali się tej rozmowie z rozbawieniem.

- W naszym przypadku nie, ale jeśli chodzi o pozostałe pary, nigdy 

background image

nic nie wiadomo - zauważył przytomnie Edward. - No, z wyjątkiem Tiny i 

Jima.

- My już mamy dwoje dzieci. To nam wystarczy - oświadczyła Cally 

czy też Sally; bliźniaczki były ogromnie podobne do siebie i jednakowo 

ubrane.

- Nam wystarczy jedno dziecko - dodała druga.

- Nie patrzcie tak na nas - odezwał się po chwili Jack, obejmując 

mocniej Mattie. - Kocham dzieci, zwłaszcza wasze, ale na własne wolę 

jeszcze poczekać. Na razie chcę mieć Mattie tylko dla siebie.

- No to ruszajmy! - zarządziła Betty, wciąż czule ujmując Edwarda 

za łokieć.

Mattie   zaczerwieniła   się.   Rodzina   Jacka   była   jednak   czasem   zbyt 

bezpośrednia.

- Chciałbyś mieć ze mną dzieci? - spytała cicho Jacka, kiedy szli na 

czele grupy.

- Musiałem im coś powiedzieć - odpowiedział wymijająco.

- To był tylko żart...

-   Wiem.   -   Jack   obejrzał   się   z   niezadowoleniem.   Rodzina   nie 

zamierzała go opuszczać pomimo późnej pory. - Chyba się sprzysięgli.

- Słucham?

- Nie odstępują nas na krok. Wczoraj w nocy i dziś w ciągu dnia 

zajmowałem się kłopotami Tiny i Jima. Nie mieliśmy czasu dla siebie.

Wydawał się rozzłoszczony. Kąciki ust Mattie zadrżały. Nie mogła 

powstrzymać   się   od   śmiechu,   kiedy   Jack   się   złościł.   Tak   zabawnie   i 

niewinnie wówczas wyglądał. W końcu roześmiała się.

- Co cię tak śmieszy? - spytał zdumiony.

background image

- Ty! - odparła wesoło. - Nie martw się, nikt się przeciw tobie nie 

sprzysiągł. - Posmutniała nagle. - Poza tym przecież tylko gramy przed 

nimi, czyż nie?

- Tylko gramy... - szepnął niepewnie, jakby sam do siebie.

-   Sharon   ani   trochę   się   nie   speszyła   tym,   że   masz   dziewczynę   - 

dodała Mattie.

- Czy to moja wina?

- Chyba nie moja.

Jack westchnął.

- Rzeczywiście, z pewnością nie twoja - zgodził się. - Wiesz, przed 

kilkoma laty popełniłem błąd: spotykałem się z Sharon przez parę tygodni.

- Nie wspominałeś mi o tym! - Mattie była poruszona, choć po tym, 

co działo się w restauracji, domyślała się, że Jacka coś łączyło z Sharon.

- Nikt nie lubi opowiadać o swoich błędach - tłumaczył się.

- Ja przyznałam się przed tobą do mojego - odparła Mattie.

I do czego to doprowadziło? Znalazła się z Jackiem w Paryżu.

I zakochała się w Jacku.

- Sharon wprawdzie fantastycznie wygląda... - kontynuował.

- Widzę, jak wygląda! - przerwała gniewnie Mattie. Nie miała ochoty 

słuchać o zaletach urody Sharon.

- Wygląd to nie wszystko - ciągnął. - Okazało się, że Sharon ma 

okropny charakter - dokończył. - Jest po prostu straszna! Spotkaliśmy się 

w sumie może trzy czy cztery razy, przysięgam. Podczas ostatniej, trzeciej 

czy czwartej randki, Sharon uznała, że już może mną dyrygować, rządzić 

moim życiem.  Dla mężczyzny nie ma nic bardziej zniechęcającego niż 

kobieta,   która   na   początku   znajomości   zachowuje   się,   jakby   już   było 

background image

postanowione, że zostanie  twoją żoną! Więcej się z nią nie spotkałem. 

Przypadkiem zobaczyłem ją ponownie przed kilkoma miesiącami, kiedy 

Sandy związała się z Thomem. Muszę powiedzieć, że nie było to miłe 

przeżycie.

Mattie   rozumiała   go.   Nie   dowierzała   jednak,   że   nie   kusi   go 

wyjątkowa uroda Sharon.

Co za różnica? - pomyślała znowu. Dlaczego w ogóle się nad tym 

zastanawiam? Przecież to nie moja sprawa. Za dwa dni nie będę nawet 

znajomą Jacka. Wszystko jedno, co czuję.

- Z pewnością się między wami ułoży - powiedziała.

-   Przepraszam,   że   zanudzam   cię   moimi   kłopotami   -   odezwał   się 

znowu Jack.

- Nie zanudzasz! - Jak mogłaby nudzić się w jego towarzystwie?! - 

Przykro mi tylko, że na wiele ci się nie przydałam. Chociaż po tym, jak 

mnie pocałowałeś, Sharon jest na ciebie wściekła. Nie wiem, czy cię to 

cieszy.

-   Cieszy   mnie,   że   cię   pocałowałem   -   odpowiedział.   -   Może 

pocałujemy się znowu?

Przystanęli   na   moście,   z   którego   widać   było   w   całej   okazałości 

wspaniałą, rozświetloną tysiącami złocistych światełek Wieżę Eiffla.

Członkowie rodziny Jacka zaczęli ich mijać, ale oni nie zwracali na 

nich uwagi. Popatrzyli sobie w oczy. Jack objął Mattie, a ona wstrzymała 

oddech.   Przytulili   się   delikatnie,   a   potem   Jack   powoli   opuścił   głowę, 

dotknął wargami ust Mattie, zaczął ją całować coraz śmielej. Objęła go 

mocno. W tej chwili istniał dla niej tylko Jack, nikt więcej.

W   końcu   przerwał   długi   pocałunek   i   oparł   czoło   o   czoło   Mattie. 

background image

Patrzył rozognionym spojrzeniem na jej zaróżowioną z emocji twarz, w jej 

roziskrzone oczy.

Zadrżała. Tak bardzo pragnęła być z Jackiem! Należeć do niego! Na 

zawsze.

-   Zimno   ci?   -   spytał,   błędnie   interpretując   jej   drżenie.   Ściągnął 

smoking   i   narzucił   go   na   ramiona   Mattie.   -   Wracajmy   do   hotelu   - 

zaproponował. - Co ty na to?

- Dobry pomysł - odpowiedziała bez wahania.

Trzymając się za ręce, ruszyli do hotelu. Zapomnieli o pozostałych 

uczestnikach spaceru, nie zwracali uwagi na mijane obiekty. Myśleli tylko 

o sobie nawzajem.

- Pani Crawford, prawda? - odezwała się do Mattie recepcjonistka, 

kiedy Mattie i Jack dotarli do hotelu. - Był telefon do pani. Pozostawiono 

wiadomość.

Mattie   musiała   się   skupić,   żeby   znaczenie   słów   sympatycznej 

recepcjonistki dotarło do jej świadomości.

- Wiadomość? - powtórzyła ze zdziwieniem. - Dla mnie? Przecież 

nikt nie wie... ach, racja, moja mama. - Przeraziła się. Czyżby stało się coś 

złego?!

-   Nie   martw   się,   Mattie,   to   na   pewno   zwykłe   pozdrowienia   - 

próbował ją uspokoić Jack.

Odebrała   od   recepcjonistki   białą   kopertę,   otworzyła   ją   i, 

przeczytawszy wiadomość, pobladła.

- Co się stało? - spytał Jack.

- Twój Harry jest chory... - szepnęła. - Mama wezwała dzisiaj rano 

background image

weterynarza. Tak mi przykro...

Jack wyraźnie bardzo się przejął.

Szybko ruszyli do swoich pokojów.

Musieli się spakować i jak najprędzej wracać do Londynu.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

- Harry na pewno wyzdrowieje - zapewniała Mattie raz po raz.

Jechali z Jackiem z londyńskiego lotniska Heathrow w stronę domu, 

przy którym Diana Crawford prowadziła hotel dla psów. - Dzisiaj rano 

mama mówiła mi, że Harry czuje się trochę lepiej.

Jack wciąż był ponury. Nie mógł przestać myśleć o ukochanym psie.

Poprzedniego wieczora mimo późnej pory natychmiast po powrocie 

do hotelowego apartamentu zatelefonowali do matki Mattie.

Diana spodziewała się ich telefonu. Wyjaśniła spokojnym tonem, że 

Harry ma poważną infekcję układu oddechowego, że badał go weterynarz, 

zaaplikował mu antybiotyk, i że Harry obecnie śpi w swoim koszu w jej 

kuchni.

Jacka  niespecjalnie to  uspokoiło.  Nie był w stanie  spać, całą  noc 

chodził po salonie. Mattie nie kładła się, żeby mu towarzyszyć. Zamawiała 

kolejne kawy.

Nie mogli się doczekać poranka, kiedy można było zarezerwować 

telefonicznie bilety na najbliższy lot do Londynu.

Przed opuszczeniem hotelu Jack i Mattie ponownie zatelefonowali 

do Diany. Powiedziała, że stan Harry'ego się nie pogarsza, a nawet być 

może już się poprawia.

Jack i tak się niepokoił, w samolocie milczał niemal przez cały czas.

Mattie pocieszała go, jak mogła.

Miała nadzieję, że nie będzie winił jej matki za chorobę swojego 

ulubieńca. To byłoby okropne.

Myślała   także,   że   jakoś   nie   mogą   z   Jackiem   spędzić   w   spokoju 

choćby godziny tylko we dwoje.

background image

Za   każdym  razem,   kiedy   mieli   na   to   nadzieję,   wydarzało   się   coś 

niespodziewanego.

Nie   byli   w   stanie   się   do   siebie   zbliżyć.   Tym   razem   Jack   nie 

rozmawiał z nikim, tylko zamknął się w sobie. Nic, co mówiła czy robiła 

Mattie, nie mogło wyprowadzić go z odrętwienia.

Był to dla niej kolejny dowód tego, że Jack jest wprawdzie czarująco 

towarzyski,   jednak   niechętnie   dzieli   się   z   innymi   wewnętrznymi 

przeżyciami.

Mam nadzieję, że Harry'emu  nic się nie stanie! - myślała Mattie. 

Była przekonana, że inaczej Jack żywiłby już na zawsze urazę do jej matki 

i do niej samej.

Dotarli do hoteliku Woofdorf.

-   Właśnie   bada   Harry'ego   weterynarz   -   poinformowała   ich   Diana 

zaraz w drzwiach.

- Porozmawiam z nim - odpowiedział Jack i ruszył do kuchni.

Ogromnie martwił się o Harry'ego.

Kiedy znikł z oczu Mattie, kolejny raz pomyślała ze smutkiem o tym, 

jak trudno jej będzie przyzwyczaić się do braku Jacka, kiedy się wkrótce 

rozstaną.

- Martwię się, że tak się stało, i ogromnie cię przepraszam, Mattie! - 

odezwała   się   Diana,   obejmując   ją.   -   Ale   chyba   rozumiesz,   że 

zawiadomienie Jacka było moim obowiązkiem.

- Oczywiście - zapewniła Mattie. - Jack nigdy by nam nie wybaczył, 

gdyby... Jak naprawdę czuje się Harry? - spytała z niepokojem.

- Dzisiaj trochę lepiej - odpowiedziała Diana. - Na pewno pomoże 

mu obecność Jacka.

background image

Niewątpliwie miała rację. Mattie wyobraziła sobie, jak ona by się 

ucieszyła, gdyby Jack odwiedził ją podczas choroby.

- Jak minął wam weekend? - spytała z ciekawością Diana. - Dobrze 

się bawiłaś?

-   Tak   -   odparła   smutnym   tonem   Mattie.   -   Rodzina   Jacka   to 

wyjątkowo mili ludzie.

- Nic dziwnego - odpowiedziała z uśmiechem Diana. - Jack też jest 

bardzo miłym człowiekiem.

To prawda. Jest bardzo miły - pomyślała Mattie. A także nadzwyczaj 

przystojny   i  czarujący.  I  kocham  go!  Mimo   to   więcej   go  nie   zobaczę, 

kiedy odjedzie.

- Gdzie są pozostałe psy? - spytała.

- Zamknęłam wszystkie cztery w największym boksie. Obawiałam 

się, że choroba Harry'ego jest zakaźna. Jednak Michael - miała na myśli 

weterynarza   -   mówi,   że   nie.   Mimo   to   nie   wypuszczam   ich,   żeby   nie 

przeszkadzały Harry'emu odpoczywać.

- Potem pójdę się z nimi przywitać - zdecydowała Mattie. - Chodźmy 

lepiej do domu, żeby usłyszeć, co mówi weterynarz. Jack chyba będzie 

chciał zabrać Harry'ego do siebie.

Nie myliła się. Kiedy weszły z Dianą do kuchni, Jack dyskutował 

właśnie z weterynarzem o możliwości przewiezienia Harry'ego do domu.

Mattie   pochyliła   się   nad   koszem,   w   którym   leżał   Harry.   Collie 

wyglądał żałośnie. Podniósł ku Mattie smutne oczy. Czyżby miał do niej 

pretensje za to, że jego pan zniknął nagle na parę dni?

Mattie zawstydziła się, że pozostawili z Jackiem Harry'ego w obcym 

dla niego miejscu, u obcej osoby. Gdyby nie wyjechali do Paryża, być 

background image

może Harry by nie zachorował.

- Bez wątpienia choroba Harry'ego rozwijała się już od kilku dni, 

kiedy przywiózł go pan tutaj - oznajmił Jackowi weterynarz. - Pani Diana 

zawiadomiła mnie natychmiast, kiedy się zorientowała, że pańskiemu psu 

coś dolega.

Przynajmniej Jack nie będzie winił mamy za chorobę Harry'ego - 

pomyślała   z   ulgą   Mattie.   Ogromnie   się   martwiła   o   chorego   psa,   jak 

również o zatroskanego Jacka.

-   Przewiezienie   Harry'ego   w   tej   chwili   naprawdę   mogłoby   mu 

zaszkodzić - mówił weterynarz.

- Radzę zaczekać z tym przynajmniej do jutra. Jeśli nie ma pan nic 

przeciwko temu, chciałbym wpaść tu ponownie jutro z samego rana, aby 

się upewnić, czy Harry  zdrowieje. Jeśli  tak, nie będzie  przeszkód, aby 

zabrał go pan do domu.

- Może zostaniesz u nas na noc, Jack? - zaproponowała Diana.

Mattie popatrzyła na nią ze zdziwieniem.

- Nie chciałbym sprawiać jeszcze większego kłopotu - odpowiedział, 

kręcąc głową.

- To nie będzie żaden kłopot - zapewniła Diana. - Możesz spać w 

pokoju Mattie. Mam dwuosobowe łóżko; Mattie może spać ze mną. To 

szerokie łóżko, na pewno będzie nam wygodnie. - Popatrzyła znacząco na 

Mattie. Nie wiedziała, co zaszło w Paryżu.

Mattie zaczęła przemawiać czule do Harry'ego, aby uniknąć pełnego 

ciekawości wzroku Diany.

Cieszyła się, że włosy zasłoniły jej policzki, dzięki czemu nie było 

widać, jak się czerwieni.

background image

Miała nadzieję, że dwaj mężczyźni nie zwrócili uwagi na spojrzenie 

jej matki.

- Nie będzie ci to przeszkadzało, Mattie? - spytał ponuro Jack.

- Oczywiście, że nie - odpowiedziała, podnosząc wzrok.

- W takim razie zostanę, dziękuję, Diano.

-   Odprowadzę   cię   do   samochodu   -   powiedziała   Diana   do 

weterynarza.

Mattie i Jack zostali sami w kuchni.

Sami z Harrym. Jack przyklęknął przy swoim ulubieńcu, wyciągnął 

rękę i pogłaskał go ostrożnie.

- Mam nadzieję, że naprawdę nie sprawi ci to kłopotu... - powiedział 

do Mattie. - Być może zgodziłaś się tylko przez grzeczność. - Nie odrywał 

spojrzenia od psa.

- Będzie nam z mamą całkiem wygodnie - zapewniła. - Powinieneś 

być w pobliżu Harry'ego. - A także przy mnie - dodała w myślach.

Jack skinął głową i wyprostował się.

-   Pójdę   do   samochodu   po   rzeczy   -   powiedział.   -   Dziękuję   ci   za 

zrozumienie  i  pomoc,  za  wszystko.  Zrobiłaś  dla  mnie   naprawdę  wiele, 

Mattie. - Dotknął jej ramienia w geście podziękowania i wyszedł z kuchni.

Mattie   ucieszyła   się   z   chwili   samotności,   gdyż   mogła   nareszcie 

zebrać myśli. Nie znała uczuć Jacka, ale wiedziała, że cokolwiek czuł do 

niej w Paryżu, dobiegło końca.

Powrócili   do   rzeczywistości.   Każdy   do   własnej   -   ich   światy   nie 

zazębiały się.

Im szybciej to zaakceptuję, tym lepiej dla mnie - myślała.

Choć na razie nie będzie jej łatwo zapomnieć o Jacku.

background image

Miał przecież spędzić noc w jej domu.

Diana, Mattie i Jack usiedli przy stole, aby zjeść wspólnie kolację. 

Później Diana zaproponowała grę w karty. Starała się w ten sposób zająć 

Jacka.   Było   to   mądre   posunięcie,   chociaż   przez   to   Mattie   cały   czas 

przebywała   w   towarzystwie   Jacka.   A   nie   było   jej   łatwo   siedzieć   obok 

niego z obojętną miną.

- W mojej rodzinie często ze sobą rywalizuje my - odezwał się Jack, 

wygrawszy drugą z kolei partię wista.

Mattie   przypomniała   sobie   wszystkich   miłych   ludzi   stanowiących 

najbliższą rodzinę Jacka. Ogromnie ich polubiła. Posmutniała, myśląc, że 

ich także więcej nie zobaczy.

- Zawsze chciałam mieć liczną rodzinę - wyznała Diana. - Niestety, 

to marzenie mi się nie spełniło.

-   Może   można   je   jeszcze   zrealizować?   -   odpowiedział   z 

szelmowskim uśmiechem, tasując karty.

- Mam czterdzieści trzy lata. To za dużo, żebym jeszcze myślała o 

dzieciach - odparła Diana, rumieniąc się odrobinę.

- Ależ skąd - zaprzeczył. - A ty jak myślisz, Mattie?

Mattie   zamrugała,   zdając   sobie   sprawę,   że   powinna   inteligentnie 

odpowiedzieć.   Nie   była   w   nastroju   na   przysłuchiwanie   się,   jak   Jack 

kokietuje jej matkę. Ani na kokietowanie Jacka. Zastanowiła się chwilę 

nad jego słowami.

Nigdy nie rozważała tego, czy jej matka może albo powinna mieć 

jeszcze dzieci. Ani razu bowiem od śmierci ukochanego męża nie umówiła 

się z żadnym mężczyzną. Od dwudziestu lat.

- Mattie aż zaniemówiła - skomentowała z rozbawieniem Diana. - 

background image

Nie dziwię się. - Wciąż się rumieniła.

-   Wcale   nie   zaniemówiłam   -   zaprzeczyła   Mattie.   Jej   matka   była 

wciąż   młodą,   piękną   kobietą.   W   obecnych   czasach   wiele   kobiet   w   jej 

wieku rodziło jeszcze dzieci. - To mogłoby być cudowne - powiedziała 

szczerze.

- No widzisz, Diano? Mattie by się ucieszyła.

Mattie   zmarszczyła   brwi.   Jej   matka   wyglądała   na   nieco 

onieśmieloną.

- Za stara jestem, żeby myśleć o pieluchach - burknęła.

Rozmowa przybrała dziwny obrót.

-   Czy   nad   bliskimi   też   się   tak   znęcasz?   -   spytała   Diana   Jacka, 

wstając.

-   Jeszcze   bardziej   -   odparł,   pokazując   piękne   zęby   w   kolejnym 

uśmiechu.

- Musiałeś być bardzo nieznośnym nastolatkiem. - Diana pokręciła 

głową.   -   Czas   na   mnie.   Starsze   kobiety   muszą   dużo   spać,   żeby   lepiej 

wyglądać.   Dobranoc.   Mattie,   pokażesz   Jackowi,   gdzie   będzie   spał, 

prawda? - Uśmiechnęła się i wyszła z pokoju.

Mattie podniosła się z miejsca.

- Mam nadzieję, że nie będzie ci zbyt ciasno w moim akwarium - 

powiedziała, nieco zmieszana.

Sądząc   po   wspaniałym   apartamencie   paryskiego   hotelu,   Jack   był 

przyzwyczajony do luksusów.

Sypialnia wciąż była urządzona tak samo jak w czasach, kiedy Mattie 

była nastolatką. W pokoju dominowały kolory biały i różowy. Na półkach 

do tej pory stały młodzieżowe książki. Mniej więcej przed dwoma laty 

background image

Mattie   zdjęła   ze   ścian   zdobiące   je   wcześniej   plakaty   ze   zdjęciami 

ulubionych zespołów muzyki pop.

- Z pewnością sobie poradzę - powiedział Jack. - Chociaż wcześniej 

wyobrażałem   sobie,   że   spędzimy   dzisiejszy   wieczór   w   innych 

okolicznościach...

-   Nieważne   -   zakończyła   temat   Mattie,   wzruszając   ramionami.   - 

Napijesz się czegoś przed snem? Może zrobić ci herbaty? - Zmarszczyła 

brwi. - Wydaje mi się, że mamy gdzieś napoczętą butelkę whisky, którą 

otworzyłyśmy w święta Bożego Narodzenia. Przynieść?

- Nie, dziękuję - odparł, wstając. - Zdaje się, że Harry wygląda lepiej 

niż w chwili naszego przyjazdu.

Harry przeleżał większą część wieczora u stóp pana. Teraz podniósł 

się na dźwięk własnego imienia, zamerdał nawet ogonem.

- Rzeczywiście. - Mattie delikatnie podrapała psa za uchem. - Cieszę 

się.

Jack popatrzył na swojego ulubieńca.

- Czy myślisz, że on także sprzysiągł się z moją rodziną, żeby nie 

pozwolić nam na spokojny wieczór tylko we dwoje? - zażartował.

-   Wygląda   na   inteligentnego   psa,   ale   nie   na   złośliwego   - 

odpowiedziała, podnosząc wzrok.

- Nie, nie jest ani trochę złośliwy - zapewnił Jack. Wyciągnął ręce i 

przytulił Mattie. - Myślę, że jestem ci winien romantyczny weekend w 

Paryżu - oznajmił. - Ty dotrzymałaś warunków naszej umowy.

Dotrzymałam? - zamyśliła się. W każdym razie nie za bardzo udało 

mi się powstrzymać Sharon przed narzucaniem się Jackowi.

Poczuła się niezręcznie, stojąc tak przytulona do niego.

background image

- Twoi bliscy  byli bardzo rozczarowani tym,  że musisz  wyjechać 

wcześniej - odezwała się, aby przerwać dwuznaczne milczenie.

- Że musimy wyjechać wcześniej - poprawił ją. - Ty i ja. Moja mama 

bardzo cię lubi.

-   Jest   wyjątkowo   miłą   osobą   -   odpowiedziała   Mattie   obojętnym 

tonem. Mimo to zarumieniła się.

- Mattie? - odezwał się znowu.

Podniosła wzrok. Nie wiadomo dlaczego jej oczy zamgliły się nagle 

łzami.

Zobaczyła, że Jack powoli opuszcza głowę i zbliża usta do jej warg.

Pocałował ją.

Z początku delikatnie, potem pocałunek stał się bardziej namiętny. 

Mattie także całowała go śmielej. Przecież tak ogromnie pragnęła z nim 

być! Jak najbliżej, zawsze, całe życie!

- Nie! - wykrzyknęła nagle, cofając się. Poprawiła ubranie. - Ten 

weekend się skończył, Jack - powiedziała. - To, co teraz robisz, wykracza 

poza zobowiązania wynikające z naszej umowy.

- Owszem - zgodził się Jack - ale...

- To był męczący weekend - przerwała mu - zarówno pod względem 

fizycznym,   jak   i   psychicznym.   Jestem   zmęczona!   -   Nie   była   w   stanie 

patrzeć Jackowi w oczy.

- Ja też jestem zmęczony - odparł. - Jednak...

- To się doskonale składa. - Jak zwykle nie dała Jackowi dojść do 

słowa. - Pokażę ci pokój, w którym będziesz spał.

Ruszyła   przodem;   Jack   szedł   za   nią,   ciągnąc   korytarzem   swoją 

walizkę.

background image

- Przepraszam za wystrój - odezwała się, kiedy weszli do jej sypialni.

- W porządku - odparł cicho. Był zamyślony.

Mattie   wstydziła   się   przed   nim   swojego   pokoju,   wszystkich 

różowych   przedmiotów,   szeregu   lalek   z   czasów   dzieciństwa, 

spoczywających na kanapie.

- Łazienka jest na prawo, pierwsze drzwi - powiedziała.

Jack podniósł wzrok i uśmiechnął się.

- Dziękuję.

- To do zobaczenia rano.

- Mattie?

Zadrżała.

- Słucham?

Jack pochylił głowę i z wyrazem zakłopotania na twarzy powiedział:

- Już drugi raz zacząłem cię całować...

-   Zauważyłam   -   odparła   z   lekkim   zniecierpliwieniem.   Podczas 

ostatniego pocałunku omal nie straciła panowania nad sobą, poddając się 

na chwilę urokowi Jacka.

- Na razie nie chcę, żebyśmy namiętnie się całowali - oznajmił. - To 

nie ten etap znajomości. Ale tak bardzo... To znaczy... Zachowujesz się 

inaczej niż wtedy, kiedy wyjeżdżaliśmy i... - Nie był w stanie dokończyć.

Oczywiście, że zachowuję się inaczej, ponieważ w ciągu minionego 

weekendu zdążyłam się w tobie zakochać - pomyślała.

- Nie wiem, o co ci chodzi - skłamała.

-   A   jednak   odnosisz   się   do   mnie   jakby...   chłodniej   .   Kiedy   cię 

poznałem, wydałaś mi się energiczną dziewczyną, a teraz widzę w tobie 

jakąś niejasną dla mnie nostalgię.

background image

- Mówiłam ci, że jestem zmęczona - odparła krótko.

- Tylko tyle? - upewnił się.

- Wystarczy - zakończyła, patrząc na różową tapetę obok jego głowy. 

-   Jutro,   kiedy   się   porządnie   wyśpimy,   na   pewno   oboje   będziemy   w 

lepszych humorach.

Jack pokiwał głową. Ta odpowiedź na pewno go nie zadowoliła.

- W takim razie dobranoc - powiedział.

- Dobranoc. - Mattie wyszła i zamknęła za sobą drzwi.

Muszę się chwilę uspokoić, zanim pójdę do mamy - pomyślała. Nie 

chciała, żeby matka dostrzegła jej wzburzenie.

Kiedy   Mattie   mijała   kuchnię,   Harry   zerknął   z   kosza,   a   potem 

odwrócił łeb, zawiedziony, że to nie Jack.

Czuję   się   podobnie   jak   ty   -   pomyślała   Mattie,   spoglądając   na 

cierpiącego psa.

- Smutno ci, malutki? - spytała łagodnie. - Oboje kochamy Jacka, 

prawda?

Przecież miłość powinna być radosna - myślała.

Owszem,  przebywanie z Jackiem było dla niej wielką radością, a 

przytulanie się do niego - cudownym, trudnym do opisania stanem.

Jednak jednocześnie trawił ją ból z powodu tego, że jej uczucie nie 

jest i nie będzie odwzajemnione.

Rozpłakała się.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

- Dzień dobry! - odezwała się wesoło Mattie, kiedy Jack wszedł do 

kuchni o ósmej rano następnego dnia. - Zjesz jajka na bekonie czy tylko 

owsiankę? - spytała, nalewając mu kubek mocnej kawy.

Mattie   obudziła   się   o   piątej   rano   i   nie   była   w   stanie   już   zasnąć. 

Rozmyślała, leżąc obok matki.

Postanowiła zachowywać się przy Jacku tak, jak gdyby nic się nie 

stało. Powinna być wesoła.

Jack chciał ją taką widzieć. Jeszcze zdążę się napłakać - myślała ze 

smutkiem.

Sam   Jack   nie   wydawał   się   wesoły.   Miał   podkrążone   oczy,   był 

nieogolony, wydawał się zaspany. Chyba dopiero przed chwilą wstał.

- Dziękuję, napiję się tylko kawy - mruknął. - Dzięki. - Wypił duży 

łyk. - Gdzie jest Harry? - spytał, patrząc na pusty kosz.

-   Mama   poszła   z   nim   na   spacer  -  wyjaśniła   energicznym  głosem 

Mattie. - Harry czuje się nieporównanie lepiej niż wczoraj wieczorem.

- Ty także - zauważył Jack.

-   Mówiłam   ci,   że   kiedy   się   wyśpimy,   będziemy   w   lepszych 

humorach.

- Zawsze masz taki świetny humor, kiedy się obudzisz? - zapytał.

- Zazwyczaj - potwierdziła.

Włożyła dwie kromki chleba do opiekacza.

Wiedziała, że Jack i tak zje, kiedy ona postawi przed nim jedzenie. 

Musiał być głodny, bo poprzedniego dnia jadł bardzo mało.

- A czy ty zawsze jesteś rano taki mało pogodny? - spytała.

- Zazwyczaj - powtórzył jej odpowiedź Jack.

background image

Mattie pokręciła głową.

- W takim razie chyba dobrze, że nie mieszkamy razem, prawda? - 

odparła wyzywająco.

Wyjęła   chleb   z   tostera   i   położyła   go   na   stole,   gdzie   stała   już 

maselniczka i słoiki z konfiturami.

- Mattie... - zaczął, ale przestraszyła się jego odpowiedzi i jak zwykle 

mu przerwała.

- Dolać ci kawy? - spytała. - A może sam sobie dolejesz. Pójdę na 

dwór, zobaczę, czy mama nie potrzebuje pomocy przy psach. - Wypadła z 

kuchni, zanim Jack zdążył cokolwiek powiedzieć.

Miała nadzieję uniknąć trudnej rozmowy.

A za godzinę już go nie będzie i wówczas przyjdzie czas, by mogła 

martwić   się   w   spokoju   całkiem   sama.   Zanim   Jack   wyjedzie,   będzie 

odgrywała przed nim wesołą i pełną energii.

Diana znała Mattie znacznie lepiej niż Jack i nie pozwoliła się łatwo 

oszukać.

- Późno wczoraj przyszłaś do pokoju - odezwała się. - Słyszałam, że 

Jack poszedł spać parę godzin przed tobą.

- Nie chciało mi się spać - odpowiedziała. - Byłam podekscytowana 

wydarzeniami minionego weekendu.

- Michael już był u Harry'ego - oznajmiła Diana. - Mówi, że skoro 

Harry czuje się lepiej niż wczoraj, Jack może zabrać go do domu... Czy 

Jack już wstał? - spytała.

-   Tak,   właśnie   podałam   mu   śniadanie   -   odpowiedziała   możliwie 

obojętnym tonem Mattie.

Obawiała się, czy matka nie odczytuje z jej zachowania tego, jakie są 

background image

jej uczucia do Jacka. Czy sam Jack się tego nie domyśla?

Gdyby tak było, Mattie czułaby się upokorzona.

Zaczęła wyjmować z boksów miski, aby napełnić je psim jedzeniem.

Jeszcze tylko godzina - myślała. Potem więcej go nie zobaczę.

Karmiła psy. W pewnej chwili omal nie upuściła miski z jedzeniem 

na dźwięk znajomego głosu.

- Mattie! - zawołał Jack.

Jeszcze nie odjechał!

Odwróciła głowę.

-   Harry   jest   na   wybiegu   za   domem.   Weterynarz   powiedział,   że 

możesz już zabrać swojego ulubieńca. - Z powrotem zajęła się miską z 

jedzeniem dla jednego z psów.

- Mattie! - zawołał znowu.

- Niedługo skończę - powiedziała, odwracając się na chwilę jeszcze 

raz.

Jack przyjrzał jej się uważnie.

- Chciałbym przed odjazdem napić się z tobą kawy - oznajmił.

I o czym będziemy  rozmawiać?  - pomyślała Mattie.  O minionym 

weekendzie? I po co?

Bała się pożegnania z Jackiem.

-   Kiedy   skończę,   będę   musiała   jak   najszybciej   pojechać   do 

kwiaciarni - odpowiedziała, kręcąc głową.

- Z pewnością możesz mi poświęcić dziesięć minut - uciął Jack, po 

czym ruszył za dom.

Mattie   popatrzyła   za   nim   gniewnie.   Dlaczego   właściwie   miałaby 

spełnić jego prośbę?

background image

-   Jack   już   odjeżdża?   -   spytała   Diana,   wychodząc   z   boksu,   który 

czyściła.

- Tak, za parę minut - potwierdziła Mattie.

Matka popatrzyła na nią smutno.

-   Nie   martw   się   -   powiedziała   -   na   pewno   wkrótce   znowu   go 

zobaczysz. - Ścisnęła dłoń córki dla dodania jej otuchy.

Mattie pokręciła głową.

- Niestety, mamo, nie spodziewasz się tego, ale... spędzony z nim 

weekend   był   tak   okropny,   że   nie   mam   ochoty   więcej   oglądać   tego 

człowieka.

Po cóż miałaby zadawać sobie dodatkowy ból?

- Szkoda, Mattie - odezwał się głucho zza jej pleców głos Jacka. - 

Moja mama zamierza zaprosić cię na ślub Sandy i Thoma.

Mattie zamknęła oczy i znieruchomiała. Dlaczego usłyszał akurat to, 

a nie inne zdanie? Do diabła!

Odwróciła się powoli. Jack wyglądał oczywiście na rozczarowanego.

Czyżby oczekiwał, że Mattie będzie mu się narzucać tak jak Sharon?

Nigdy w życiu nie zachowywałaby się podobnie do Sharon Keswick!

- Wymyślę jakąś wymówkę - odpowiedziała Jackowi. - W końcu 

twoja   mama   chce   mnie   zaprosić   tylko   dlatego,   że   myśli,   że   jesteśmy 

razem.

- I bardzo się myli! - skomentował Jack, sfrustrowany.

Popatrzył na Mattie, potem na Dianę.

- Chyba już czas na mnie - powiedział. - Dziękuję za gościnę.

- Nie ma za co - odparła Diana, rzucając Mattie karcące spojrzenie. 

Ruszyła w stronę domu. - Napijmy się razem kawy, zanim odjedziesz, 

background image

Jack.

- Dziękuję za propozycję, jednak naprawdę będzie chyba lepiej, jeśli 

odjadę natychmiast. Cześć, Mattie.

- Cześć.  Uważaj na siebie! - Mattie  pomyślała,  że chyba nie jest 

osobą konsekwentną.

Teraz wcale nie chciała, żeby Jack odjechał.

Miała ochotę zatrzymać go choćby na chwilę.

- Ty też na siebie uważaj - powiedział niespodziewanie.

- Dobrze - obiecała, po czym odwróciła wzrok, bojąc się, że oczy 

zdradzą jej uczucia.

-   Mattie,   nie   odprowadzisz   Jacka   do   samochodu?   -   spytała   z 

oburzeniem Diana.

Mattie   zdawała   sobie   sprawę,   że   zachowuje   się   niegrzecznie,   ale 

wiedziała, że gdyby wyszła z matką odprowadzić Jacka, z pewnością by 

się rozpłakała.

Nie chciała, żeby dowiedział się o tym, jak wiele dla niej znaczy. 

Będzie jeszcze miała czas płakać po jego odjeździe.

- Po co Jackowi komitet pożegnalny? - odpowiedziała.

Diana była zaskoczona zachowaniem Mattie.

-   Proszę   się   nie   przejmować,   Diano   -   odezwał   się   Jack 

zrezygnowanym   tonem.   -   Mattie   powiedziała,   że   jest   zajęta   -   dodał 

ironicznie.

- Jutro wieczorem przyjdę jak zwykle do twojego biura, żeby podlać 

rośliny   -   odezwała   się   Mattie.   Milczenie   okazało   się   dla   niej   zbyt 

niewygodne.

- Rośliny z pewnością będą bardzo zadowolone - mruknął, wołając 

background image

Harry'ego.

- Co się z tobą dzieje?! - szepnęła ze złością Diana do Mattie.

Mattie   pokręciła   tylko   głową,   patrząc   na   Jacka.   Nic,   co   by 

powiedziała  albo zrobiła,  nie  mogło  powstrzymać  jego zniknięcia  z jej 

życia.

- Porozmawiamy, kiedy odjedzie - oznajmiła Diana i poszła w stronę 

domu.

Mattie ruszyła za nią. Myślała o tym, że kocha, ale nie jest kochana.

Że zakochała się w mężczyźnie, który nie odwzajemnia jej uczucia, 

który nie pokocha jej nigdy...

I   nagle,   kiedy   usłyszała   trzask   zamykanych   drzwi   samochodu   i 

odgłos  uruchamianego   silnika,   wybiegła  zza   domu.   Jack   już   odjeżdżał. 

Mattie uniosła rękę i zamachała, choć wątpiła, aby zobaczył ją w lusterku. 

Do jej oczu napłynęły łzy.

- Cieszę się, że chociaż przybiegłaś mu pomachać - odezwała się 

Diana, ujmując córkę pod rękę i ściskając lekko jej dłoń.

Mattie zbierało się na płacz.

Wtem zobaczyła w tylnym oknie samochodu Jacka dwa otwarte psie 

pyski.

- Mamo, Jack zabrał dwa psy! - zawołała ze zdumieniem.

-   Owszem   -   potwierdziła   z   uśmiechem   Diana.   -   Wziął   również 

Sophie.

- Jak to?

-   Tego   ranka,   kiedy   przyjechał   do   mnie   z   kwiatami,   spytał,   czy 

zgodziłabym się oddać mu Sophie. Ogromnie ją polubił.

- Naprawdę? - Mattie zamrugała z niedowierzaniem. To o Sophie 

background image

Jack dyskutował z mamą tamtego ranka?

- Tak - Diana potwierdziła swoje słowa. - Mówił, że opowiedziałaś 

mu historię Sophie, że to wspaniałe zwierzę, że myślał o niej kilka dni, 

martwiąc się jej losem. Harry i Sophie spędziły miniony weekend razem. 

Postanowiliśmy   z   Jackiem   sprawdzić,   czy   będą   się   dobrze   rozumiały. 

Próba wypadła pomyślnie i oto Sophie znalazła nowy dom!

Mattie popatrzyła za oddalającym się czerwonym samochodem.

Coś takiego! - myślała. Jak to się stało, że Jack zabrał Sophie, a mnie 

pozostawił?

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

- Chodź, kochanie - odezwała się Diana chwilę po tym, jak sportowy 

samochód Jacka zniknął jej z oczu. - Napijemy się kawy i porozmawiamy, 

dobrze?

- Chcesz rozmawiać o Jacku, prawda? - spytała niechętnie Mattie.

- Owszem.

-   Czy   mogłybyśmy   odłożyć   tę   rozmowę   na   później?   -   poprosiła 

Mattie. Czuła, że musi pobyć jakiś czas sama, aby się uspokoić i zebrać 

myśli. - Porozmawiajmy po południu - zgadzasz się? Obie mamy sporo 

pracy, ty tutaj, a ja w kwiaciarni - dodała.

Diana popatrzyła na córkę.

- Skoro nalegasz... - zgodziła się bez przekonania, zobaczywszy minę 

Mattie. - Ale koniecznie musimy porozmawiać dzisiaj. Gdy tylko wrócisz 

z kwiaciarni. Wczoraj, kiedy przyjechaliście z Jackiem, wydawało mi się, 

że... - Pokręciła głową, zamiast dokończyć. - Niepotrzebnie się martwisz, 

Mattie. To w niczym ci nie pomoże.

-   Przejdzie   mi   -   mruknęła   z   westchnieniem   Mattie.   Może   i 

niepotrzebnie się martwiła, jednak trudno jej było natychmiast pogodzić 

się z tym, że nigdy więcej nie zobaczy Jacka.

- Nie jestem pewna, czy tak łatwo ci przejdzie - odpowiedziała z 

powątpiewaniem Diana.

Mattie   sama   nie   dowierzała   słowom,   które   przed   chwilą 

wypowiedziała.

- Wrócę na lunch - zapewniła.

-   Koniecznie   przyjedź.   Wieczorem...   -   Diana   zrobiła   pauzę, 

nieoczekiwanie wyglądała na zawstydzoną - ...umówiłam się. Nie będę 

background image

jadła z tobą kolacji.

Mama się z kimś umówiła? - zdumiała się Mattie.

Tak! Jej matka zarumieniła się ze wstydu.

- Czyżbyś umówiła się z Michaelem Vaughanem? - spytała Mattie, 

wymieniając   nazwisko   sympatycznego   weterynarza,   który   od   pewnego 

czasu stale współpracował z Dianą. - Bardzo miły i przystojny mężczyzna.

- Tak... - odpowiedziała cicho, kiwając głową na potwierdzenie słów 

córki. - Jest wdowcem. I uwielbia zwierzęta. Już kilkakrotnie proponował 

mi randkę, a ja za każdym razem odmawiałam.

- To świetnie, że się nareszcie zgodziłaś, mamo! - zapewniła Mattie. 

- Może to mężczyzna dla ciebie.

- Co ty mówisz? - obruszyła się Diana. Mimo to w jej oczach widać 

było zadowolenie. - Bałam się powiedzieć ci o tym spotkaniu.

- Dlaczego? - Mattie nachyliła się i pocałowała matkę w policzek. - 

Już czas, żebyś sobie kogoś znalazła. Tyle lat żyjemy tylko we dwie.

- Tak uważasz? - upewniła się Diana.

- Tak.

Diana uśmiechnęła się, zawstydzona.

Mattie   pojechała   do   kwiaciarni.   Wprawdzie   był   dzień   wolny   od 

pracy,   jednak   postanowiła   posprzątać   i   przygotować   zamówienia   na 

następny dzień.

Pracując, myślała o Jacku.

Tęskniła za nim.

Gdyby nie była zajęta, prawdopodobnie płakałaby cały dzień.

W pewnej chwili zadzwonił telefon. Zdziwiła się. Przecież klienci 

background image

wiedzieli,   że   kwiaciarnia   jest   nieczynna.   Mimo   to   ktoś   próbował   się 

dodzwonić, aby złożyć pilne zamówienie.

- Słucham, kwiaciarnia - powiedziała Mattie, podniósłszy słuchawkę. 

- Czym mogę służyć?

- Witam, piękna kwiaciarko - odezwał się głos Jacka.

Mattie znieruchomiała.

- Jesteś tam? - upewnił się.

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zaniemówiła.

- Mattie? Słyszysz mnie?

-   Słyszę,   słyszę   -   odpowiedziała   w   końcu.   -   Po   prostu...   nie 

spodziewałam się, że zatelefonujesz.

- Rozumiem. Dzwonię w pilnej sprawie - oznajmił.

- Czyżby Sophie uciekła? - spytała Mattie.

-   Nie.   Sophie   czuje   się   świetnie,   podobnie   jak   Harry.   Naprawdę 

przypadli sobie do gustu. Telefonuję, ponieważ moja mama - wrócili z tatą 

z Paryża pół godziny temu - zadzwoniła do mnie właśnie i zaprosiła nas na 

dziś wieczór na kolację, razem.

- I dlatego do mnie dzwonisz? - Mattie była zdziwiona.

- Tak.

-   Dziękuję,   ale   nie   przyjmę   zaproszenia   twojej   mamy   - 

odpowiedziała.

- Dlaczego?

-   Właśnie   wróciliśmy   ze   spędzonego   wspólnie   weekendu   - 

przypomniała.

- I co chcesz przez to powiedzieć? - Jack nie ustępował.

- Jestem zaskoczona tym, że chcesz, abym spędziła kolejny wieczór z 

background image

tobą i twoimi rodzicami.

Propozycja Jacka i jego matki byłaby dla Mattie ogromnie nęcąca - 

gdyby   nie   to,   że   nie   chciała   udawać   przed   rodzicami   Jacka   jego 

dziewczyny.

Naprawdę polubiła rodzinę Jacka i uważała jego postępowanie za 

nieuczciwe.

Jak mógł oszukiwać rodziców, którzy byli dla niego tacy dobrzy?

- Rzeczywiście, dziś rano wyraźnie okazałaś mi chłód - powiedział. - 

Myślałem jednak, że na tyle polubiłaś moich rodziców, że może zechcesz 

spotkać się z nami wszystkimi...

- Ogromnie lubię twoich rodziców - zapewniła. - I właśnie dlatego 

nie   chcę   się   z   wami   spotkać.   -   Westchnęła.   -   Na   miniony   weekend 

zawarliśmy umowę. Ale weekend się skończył i myślę, że twoi rodzice 

zasługują   na   to,   żebyś  powiedział   im   prawdę.   Nie   mam   ochoty   dłużej 

oszukiwać tak wspaniałych ludzi.

W słuchawce zapadło milczenie. Przedłużało się.

- Jack? - odezwała się wreszcie Mattie.

- Oszukiwać... - Jack powtórzył kluczowe słowo, jakiego użyła. - 

Powiedz, co o mnie myślisz?

Uważam, że jesteś dobrym, kochającym rodzinę, miłym, uczciwym 

człowiekiem - pomyślała natychmiast. Do tego niesłychanie przystojnym, 

atrakcyjnym   fizycznie   i   czarującym.   Mężczyzną   moich   marzeń, 

człowiekiem, w którym się zakochałam!

Nie mogła jednak tego powiedzieć.

- Myślę - odparła - że jesteś na tyle przyzwoitym człowiekiem, że 

powinieneś  zrozumieć,   że  dalsze  udawanie  przed  twoimi   rodzicami,  że 

background image

jesteśmy parą, nie jest dobre ani uczciwe.

- Mattie, ja niczego przed nimi nie udaję - oznajmił. - Rozumiem, że 

ty...

- Nie  żartuj! - przerwała  mu.  -  Za bardzo  lubię  i szanuję twoich 

rodziców,   żeby...   Zaraz...   Co   właściwie   masz   na   myśli,   mówiąc,   że 

niczego nie udajesz?

- Niczego nie udaję - powtórzył. - Przed rodzicami, przed tobą, przed 

nikim.

- Jak to? - Mattie była zupełnie zaskoczona.

- Przez cały czas niczego nie udawałem - potwierdził swoje słowa 

Jack.

Mattie   przełknęła   ślinę.   Zrobiło   jej   się   gorąco.   Jej   serce 

przyspieszyło.

Co to znaczy? Jeżeli Jack niczego nie udaje, czyżby...

Czy to możliwe, żeby...? Bała się dokończyć myśli.

- Nie przejmuj się - odezwał się znowu. - Nie wymagam od ciebie, 

żebyś mi powiedziała, że też mnie kochasz. Zdaję sobie sprawę, że tak nie 

jest, dałaś mi to do zrozumienia dziś rano. Mimo to...

- Jack! Chciałabym z tobą porozmawiać osobiście, nie przez telefon.

- Nie mam ochoty znowu stawać dzisiaj z tobą twarzą w twarz - 

odpowiedział. - Dość się już nacierpiałem rano. Wiesz, aż do tej pory nie 

wiedziałem, jakie to okropne przeżycie zostać odrzuconym przez kogoś, 

kogo się pokochało. Mam już prawie trzydzieści trzy lata i do czasu, kiedy 

cię   poznałem,   nie   spotkałem   kobiety,  z   którą   chciałbym  spędzić   resztę 

życia.   Nigdy   mnie   to   nie   martwiło.   Moi   rodzice   pokochali   się   od 

pierwszego wejrzenia i zawsze uważałem, że ja też kiedyś poznam kobietę 

background image

mojego   życia.   Czekałem   cierpliwie.   I   rzeczywiście   zakochałem   się   od 

pierwszego wejrzenia. Nie przyszło mi jednak do głowy, że ty mnie nie 

pokochasz.

Przecież to nieprawda! - pomyślała Mattie.

Słowa Jacka tak ją oszołomiły, że nie była w stanie mówić.

Jack mnie kocha?! - myślała zaskoczona.

Pokochał mnie od pierwszego wejrzenia?!

Tak samo jak ja - jego!

-   Rozumiem,   że   nie   chcesz   odgrywać   przed   moimi   rodzicami 

zakochanej we mnie dziewczyny - odezwał się znowu. Westchnął. - Chyba 

rzeczywiście będzie lepiej, jeśli nie przyjdziesz na tę kolację. Zdaje się, że 

tak bardzo chciałem znowu cię zobaczyć, spędzić z tobą miło czas... Nie 

zdawałem sobie sprawy, że to niemożliwe... Wytłumaczę moim rodzicom, 

co się stało w ciągu minionego weekendu - kontynuował. - Mojej mamie 

będzie   smutno,   że   więcej   cię   nie   zobaczy.   Mnie   tym   bardziej...   Ale 

trudno... To mój kłopot. Poradzę sobie z nim.

- Nie! - zawołała Mattie, zdając sobie sprawę, że nie zabrzmiało to 

mądrze. Była tak oszołomiona.

- Jak to: nie?

-   Myślę,   że   to   wspaniały   pomysł,   żebyśmy   zjedli   dzisiaj   kolację 

razem:   ty,   ja   i   twoi   rodzice   -   wyjaśniła.   -   Muszę   ci   powiedzieć   coś 

ważnego:   ja   także   nie   udawałam.   -   Zawstydziła   się   swojej   pomyłki, 

swojego braku odwagi, przesadnej dbałości o własną dumę.

Błędnie oceniła intencje Jacka, obawiała się odrzucenia. Nie chciała 

wyznać mu nieodwzajemnionej - jej zdaniem - miłości i przez to wszystko 

omal nie popełniła największego błędu w swoim życiu!

background image

Przypomniała   jej   się   opowieść   Thoma   -   przed   pięcioma   laty   nie 

wyznał ukochanej kobiecie miłości i w wyniku tego stracił Sandy.

Wprawdzie po kilku latach odnaleźli się na nowo, ale Mattie mogła 

stracić Jacka na dobre.

- Mattie... - odezwał się znowu. - Co chcesz przez to powiedzieć?

Mówił   bardzo   niepewnym   tonem.   On,   najbardziej   pewny   siebie 

człowiek, jakiego w życiu spotkała!

- Proszę cię, czy moglibyśmy jednak porozmawiać twarzą w twarz? - 

odpowiedziała   Mattie.   -   Mam   ci   do   powiedzenia   coś,   czego   nie 

chciałabym mówić przez telefon.

- Rozumiem - odparł, nagle podekscytowany. - Za dziesięć minut 

będę   w   twojej   kwiaciarni!   -   Chyba   domyślał   się,   co   może   chcieć   mu 

powiedzieć Mattie.

- Spotkajmy się w parku po drugiej stronie ulicy - zaproponowała. - 

Tam jest tak romantycznie... Świeci słońce, śpiewają ptaki...

- Będę tam za dziesięć minut! - zapewnił. - W parku koło twojej 

kwiaciarni!

Mattie powoli odłożyła słuchawkę.

Czy to się dzieje naprawdę? - myślała.

Czy Jack mnie rzeczywiście kocha?

Pokochał mnie od pierwszego wejrzenia?!

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Mattie   stała   pośrodku   parku,   podziwiając   piękny   ogród   różany. 

Nagle   spostrzegła   Jacka.   Zbliżał   się   sprężystym   krokiem   od   strony 

południowej bramy.

Spuściła   wzrok,   onieśmielona.   Za   chwilę   będzie   musiała   wyznać 

Jackowi miłość. Jak zdobyć się na taką odwagę?

Wprawdzie   słyszała   już   jego   wyznanie   miłości,   jednak   złożenie 

podobnej deklaracji prosto w oczy jest silnym przeżyciem.

Jack   najwyraźniej   niczego   już   się   nie   obawiał.   Wyciągnął   ręce, 

przytulił Mattie i oznajmił z uczuciem:

-   Kocham   cię,   Mattie!   -   Następnie,   nie   czekając   na   odpowiedź, 

nachylił się i pocałował Mattie w usta.

Jack naprawdę ją kochał!

Oparła dłonie na jego ramionach, a potem objęła go za szyję, wspięła 

się na palce i również pocałowała go w usta, angażując w ten pocałunek 

całe uczucie.

Spojrzeli sobie w oczy. Jej policzki płonęły.

-   Coś   podobnego!   -   skomentował   Jack.   -   To   chyba   starczy   za 

wyznanie. Czy możemy natychmiast się zaręczyć? Chciałbym się z tobą 

ożenić, Mattie! - wyznał. - Jak najszybciej. Uważam, że nie mam na co 

czekać.

Ożenić! Jak najszybciej! - powtarzała w myśli Mattie.

Cudownie, ale... Od razu wyjść za Jacka? W jej głowie kłębiły się 

coraz to nowe myśli, targały nią emocje.

Usiłowała oswoić się z tym, że Jack ją kocha, a on nagle wyznał jej, 

że chce się z nią jak najszybciej ożenić! To za wiele jak na pół godziny!

background image

Mattie pokręciła głową, oszołomiona.

-   Prawie   się   nie   znamy...   -   odpowiedziała.   -   Poznaliśmy   się...   - 

obliczyła szybko - przed dziewięcioma dniami.

Jack wzruszył ramionami.

- To prawda, ale ja już wiem, że cię kocham. Zakochałem się w tobie 

od pierwszego wejrzenia, kiedy pierwszy raz przyjechałem do Woofdorf. 

Jeszcze nigdy nie czułem czegoś takiego... jak w twojej obecności! Od 

początku wiedziałem, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Jesteś wspaniała, 

po   prostu   cudowna!   Jesteś   moim   marzeniem   -   mówił.   -   Chciałbym   ci 

powiedzieć,   że...   dziś   rano   wyjątkowo   zachowywałem   się   tak   dziwnie, 

bo... spodziewałem się, że wkrótce pożegnamy się na dobre.

Mattie doskonale rozumiała, jak musiał się czuć.

Popatrzył na nią z miłością.

- Usiądźmy na ławce - zaproponował.

Usiedli, Jack objął Mattie i przytulił.

-   Powiedz   mi   coś   o   sobie   -   poprosił.   -   I   przede   wszystkim 

odpowiedz: chcesz za mnie wyjść? - Uśmiechnął się szeroko.

Bardzo chciała wyjść za niego, marzyła o tym.

Była przekonana, że zna już Jacka na tyle, że nic, co mógłby o sobie 

powiedzieć, nie zmieniłoby jej decyzji.

Kochała go. Kochała i pragnęła być z nim zawsze!

Zaczęli   rozmawiać.   O   sobie   nawzajem,   o   swoich   marzeniach, 

doświadczeniach, błędach.

O   trwającym   od   początku   ich   znajomości   nieporozumieniu,   które 

wyjaśnili przed zaledwie godziną.

O wszystkich ważnych sprawach.

background image

Wreszcie Jack powtórzył najważniejsze pytanie:

- Czy chciałabyś za mnie wyjść, Mattie?

Mattie postanowiła, że to właśnie ta chwila.

- Kocham cię, Jack! - wyznała. - Kocham cię i marzę o tym, żeby za 

ciebie wyjść. Tylko czy ty po jakimś czasie  nie zmienisz  zdania? Czy 

małżeństwo ze mną cię nie znudzi?

-   Kochanie!   -   odparł   ze   wzruszeniem.   -   Jesteś   najcudowniejszą 

kobietą, jaką mógłbym sobie wyobrazić, kobietą moich marzeń. Na pewno 

nigdy mnie nie znudzisz. Wiesz, że małżeństwo jest czymś, co traktuję 

bardzo poważnie. Marzę o tym, żeby codziennie kłaść się z tobą do łóżka, 

a potem wstawać z tobą, jeść razem śniadanie, spotykać się po powrocie z 

pracy, opowiadać sobie to, co się wydarzyło w ciągu dnia, jeść z tobą 

kolacje i spędzać wspólnie wieczory... Dzień po dniu, do końca życia... 

Codziennie całować cię, przytulać i kochać...

Do oczu Mattie napłynęły łzy szczęścia.

- Ja marzę o tym samym... - szepnęła. - I jestem tak samo pewna 

swojego uczucia do ciebie. W takim razie... wypada zawiadomić o tym 

twoją rodzinę i moją mamę. Nie ma na co czekać.

Pobrali się, a niecały rok później Mattie urodziła bliźnięta. Dwóch 

chłopców. Otrzymali imiona: James - po ojcu Mattie - i Edward - po ojcu 

Jacka.

Wkrótce   również   Diana   zdecydowała   się   poślubić   Michaela 

Vaughana   i   zacząć   nowe   życie.   Teraz   wszyscy   tworzyli   jedną,   bardzo 

liczną, szczęśliwą rodzinę.