background image

CAROLE MORTIMER

WEEKEND W PARYŻU

Tłumaczył Krzysztof Bednarek

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Niestety to kobieciarz, mamo - powiedziała z błyskiem w oku Mattie Crawford.

Była   drobniutką,   niebieskooką   szatynką.   Miała   metr   pięćdziesiąt   siedem   wzrostu, 

piękną twarz o delikatnych rysach, włosy sięgające ramion.

- Zbyt często pochopnie oceniasz ludzi - od powiedziała zza biurka Diana Crawford, 

matka Mattie. - Już nieraz twoje osądy okazywały się błędne. - Uśmiechnęła się ciepło. - 

Może jesteś przewrażliwiona po tym, jak okazało się, że Richard, który spotykał się z tobą 

przez trzy miesiące, był zaręczony z kimś innym?

Było to dla Mattie dotkliwe upokorzenie, którego wolała nie wspominać. Pewnego 

dnia   Richard   niespodziewanie   oznajmił,   że   nie   mogą   się   więcej   widywać,   ponieważ   za 

tydzień się żeni!

- Chociaż muszę przyznać, że to, co mi o nim mówiłaś, wskazuje na bardzo swobodny 

tryb życia - dodała Diana.

- Mamo, on umawia się równolegle z czterema kobietami! Z czego trzy to mężatki! - 

Mattie była oburzona.

- Mężatki powinny trzymać się własnych mężów - skomentowała matka. Była bardzo 

podobna   do   córki,   tylko   już   nie   tak   szczupła   jak   dawniej.   -   To   prawda,   że   niektórym 

mężczyznom  wydaje  się, że  od przybytku  głowa nie boli.  Wolą  umawiać  się z wieloma 

kobietami i nigdy się nie ożenić.

- Która kobieta przy zdrowych zmysłach wyszłaby za takiego człowieka? - odparła 

Mattie.

- To nie mężczyzna, a prawdziwa świnia! - Powinien stanąć pod pręgierzem i zostać 

publicznie wychłostany - nieoczekiwanie dodał męski głos.

Mattie zamarła. Odwróciła się powoli, zarumieniona.

Diana uśmiechnęła się, wstała i podeszła do przystojnego, młodego przybysza.

- Czym mogę służyć? - spytała.

- Jestem Jack Beauchamp - przedstawił się mężczyzna. - Telefonowałem wczoraj. 

Chciałbym oddać swojego psa na przechowanie przez przyszły weekend. Poradziła mi pani, 

abym przyjechał i obejrzał pani hotel. - Diana prowadziła hotel dla psów. - Przepraszam, jeśli 

paniom przeszkodziłem - ciągnął Jack, zerkając na Mattie, która z kolei pobladła. - Mówiła 

mi pani, że mogę przyjechać w niedzielę po południu.

- Oczywiście, jesteśmy umówieni - zapewniła z uśmiechem Diana. - Pański piesek to 

collie, owczarek szkocki, prawda?

background image

Mattie uśmiechnęła się. Jej matka nigdy nie zapominała psów ani ich ras, choć nieraz 

myliła ich właścicieli.

- Wabi się Harry - dodał na potwierdzenie Jack.

Mattie   patrzyła   na   niego,   zaskoczona.   Jeszcze   nigdy   w   życiu   nie   widziała   tak 

przystojnego mężczyzny! Miał około trzydziestu, może trzydziestu pięciu lat. Był wysokim, 

szczupłym brunetem o pięknych, ciemnych oczach i ciepłym, przyjaznym spojrzeniu. Jego 

wspaniała, smagła, pociągła twarz miała męskie, choć nieprzesadnie wyraziste rysy.

Mattie zawstydziła się trochę swojego codziennego ubrania - włożyła dzisiaj zwykłą 

koszulkę i dżinsy, praktyczne podczas pracy przy psach. Na szczęście Jack Beauchamp miał 

na sobie podobnego typu strój, tyle  że ciemny,  co dodawało mu jeszcze aury męskości i 

tajemniczości.

- Chętnie pokażę panu nasz hotel - odezwała się Mattie. - Mama jest zajęta.

- Oczywiście.

- Ależ... - zaczęła Diana.

- Zajmij się swoją pracą, mamo - przerwała Mattie. - Pokażę panu wszystko.

Matka   spojrzała   na   nią   z   troską.   Najwyraźniej   Mattie   miała   ochotę   oprowadzić 

przystojnego klienta po Woofdorf - tak nazywał się prowadzony od dwudziestu lat przez 

Dianę luksusowy hotel dla psów.

- Proszę za mną - odezwała się Mattie do Jacka. - Pokażę panu, gdzie rezydują nasi 

goście.

- Bardzo chętnie za panią pójdę - odpowiedział.

Cofnęła się odrobinę.

- Słucham?

Diana uśmiechała się grzecznie. Chyba nie usłyszała ściszonych słów klienta.

- Piękna pogoda jak na tę porę roku - odpowiedział z uśmiechem Jack.

- Proszę przodem - rzuciła żywo Mattie, otwierając mu drzwi.

- Pani pierwsza.

Ruszyli w końcu jednocześnie, zderzając się w drzwiach. Mattie była przekonana, że 

Jack Beauchamp zrobił to celowo.

- Przepraszam - mruknęła.

- Nic nie szkodzi - odparł zadowolony z siebie. Uśmiechnął się rozbrajająco. Było 

oczywiste, że celowo drażni Mattie.

- Gdyby zechciał pan więcej na mnie nie wpadać... - zaczęła.

- Postaram się - odpowiedział. - Wydaje mi się, że gdzieś już panią spotkałem.

background image

Mattie wzięła głęboki oddech. Jack Beauchamp mógł ją spotkać. Miała nadzieję, że 

nie przypomni sobie, gdzie pracowała. Pomagała matce tylko w święta. Pan Beauchamp nie 

byłby   zachwycony   swoim   odkryciem;   Mattie   postanowiła   w   razie   potrzeby   wyprzeć   się 

prawdy, aby firma jej matki nie straciła klienta.

- Wątpię - skwitowała.

- A jednak jestem przekonany, że gdzieś się już widzieliśmy - ciągnął. - I to raczej nie 

w sytuacji towarzyskiej.

- Naprawdę nie przypominam sobie pana - zakończyła Mattie, uśmiechając się.

Skłamała.

- Tędy - rzuciła, aby odwrócić uwagę Jacka.

Otworzyła   drzwi   do   boksów   z   psami.   Na   korytarzu   rozległo   się   ogłuszające 

szczekanie. Psy przebywały w budynku, aby nie było im zimno.

- Wszystkie pokoje mają dywany i są ogrzewane - mówiła Mattie. Pomieszczenia dla 

psów nazywały z Dianą „pokojami”, ponieważ były duże i naprawdę luksusowo wyposażone. 

- Psy mają  także  wygodne  fotele.  - Pokazała  na znajdujący się w boksie kosz, po czym 

pogłaskała mijanego psa. - Każdy gość dostaje czysty kosz i posłanie, chociaż jeśli klient 

woli, może przywieźć posłanie, którego pies używa w domu. - Mattie głaskała wszystkie psy 

po kolei. Ceny w hotelu jej matki były wysokie, więc trzeba było wyjaśniać klientom, za co 

płacą. - Gościom, którzy mają w zwyczaju oglądać seriale, wstawiamy do pokoju telewizor. - 

Mattie obejrzała się i stwierdziła, że Jack zatrzymał się przy drugim boksie, gdzie witał go z 

radością piękny labrador.

Mattie wróciła do klienta.

- Śliczna, prawda? - odezwała się przyjaźnie, głaszcząc wspaniałe zwierzę. - To suka, 

wabi się Sophie.

- Przepiękna! - odparł Jack. - I bardzo przyjaźnie nastawiona.

- To prawda - zgodziła się.

Bawiący się z psem Jack wyglądał rozbrajająco. Był tak niewiarygodnie przystojny! 

Trudno było oderwać od niego spojrzenie. Mattie wcale nie była z tego zadowolona.

- Sophie cieszy się na widok człowieka - dodała. - Niestety, jej właścicielka, starsza 

pani, zmarła przed trzema miesiącami. Jej rodzina nie chce Sophie, polecili nam ją uśpić. 

Oczywiście   nie  uśpiłybyśmy   z  mamą  zdrowego  zwierzęcia!  Dlatego   Sophie  ciągle  u  nas 

mieszka - wyjaśniała.

Sophie zazwyczaj towarzyszyła Dianie przy pracy; tego dnia zamknęła ją w boksie 

jedynie ze względu na spodziewanego gościa. Mattie i jej matka miały już cztery własne psy - 

background image

nie   tylko   bowiem   Sophie   u   nich   pozostała.   Nie   chciały   posłać   zwierząt   do   schroniska, 

obawiały się, że jeśli psy nie znajdą nowych właścicieli, zostaną uśpione.

- To bardzo smutna historia - skomentował Jack.

- Tak... Chodźmy dalej. Pokażę panu wolne boksy, żeby mógł pan wybrać na przyszły 

weekend lokum dla Harry'ego.

Kilka minut później Jack usiadł w fotelu dla klientów.

- Naprawdę zapewniają panie psom luksusowe warunki - powiedział.

- Psy to tak wspaniałe, kochające człowieka zwierzęta - odparła Mattie. - Zasługują na 

najlepsze traktowanie.

- Zgadzam się. - Jack chwilę patrzył jej w oczy. - Harry'emu z pewnością będzie tu 

bardzo dobrze. - Wstał. - Pierwszy raz oddam go do psiego hotelu. A Harry ma już sześć lat, 

mam go od szczeniaka.

Mattie zerknęła na Jacka. Miał przynajmniej jedną zaletę - naprawdę troszczył się o 

swojego psa. Może nie był złym człowiekiem?

- Harry'emu bez wątpienia będzie u nas dobrze - zapewniła, podczas gdy Jack jeszcze 

raz nachylił się nad Sophie. - Pokażę panu, jakie przestronne wybiegi mamy dla naszych 

gości. Niezależnie od tego, że są wybiegi, codziennie wyprowadzamy każdego psa na długi 

spacer.

-   Wasz   hotel   zapewnia   więcej   wygód   niż   wiele   hoteli   dla   ludzi!   -   odezwał   się   z 

rozbrajającym uśmiechem Jack, kiedy wychodzili z budynku.

- To prawda.

- Czy prowadzą go panie we dwie, czy pani mama zatrudnia jeszcze kogoś? - spytał 

Jack.

-   Zatrudnia   -   odpowiedziała   krótko.   -   Czy   nie   uważa   pan,   że   hotel   jest   pięknie 

położony? - zmieniła temat.

Hotel był naprawdę wspaniale położony - w spokojnej okolicy, wśród kwiatów - i miał 

własny ogród. Znajdował się ponadto blisko Londynu.

- Cudownie - odparł Jack, wpatrując się w oczy Mattie.

- Zaprowadzę pana do mojej matki, aby omówiła wszystkie szczegóły - powiedziała 

szybko.

- Mam nadzieję, że wszystko się panu podobało? - zagadnęła z uśmiechem Diana, gdy 

ich ponownie zobaczyła.

- Wszystko - potwierdził z przekonaniem w głosie. Znowu zerknął na Mattie. - Mam 

na imię Jack.

background image

- A ja Diana - odpowiedziała, rozpromieniona.

Była mniej  więcej o dziesięć lat starsza od Jacka, a Mattie - chyba  o dziesięć lat 

młodsza.   Diana   Crawford   wciąż   była   atrakcyjną   kobietą.   Wiele   lat   temu   została   wdową. 

Zawsze   twierdziła,   że   zbyt   mocno   kochała   ojca   Mattie,   żeby   związać   się   z   kimkolwiek. 

Jednak chyba każdej kobiecie spodobałby się Jack Beauchamp.

- Skąd dowiedziałeś się o naszym hotelu, Jack? - spytała Diana. - Zawsze o to pytamy, 

w   celach   marketingowych.   Czy  ktoś   polecił   ci   to   miejsce   czy   też   może   widziałeś   naszą 

reklamę?

- Ktoś zostawił w moim biurze ulotki reklamowe waszego hotelu.

Mattie nagle zaciekawiły fotografie na ścianie, szybko odwróciła się od Jacka.

- Mój Harry jeszcze nigdy nie był w psim hotelu - ciągnął - mówiłem już o tym twojej 

córce. Jednak w przyszły weekend koniecznie muszę być w Paryżu, a ponieważ wyjeżdżam z 

całą rodziną, nie ma się kto nim zaopiekować. Wolałbym go nie zostawiać w hotelu, chociaż 

wasz jest naprawdę luksusowy.

- Przepraszam, muszę już iść - odezwała się nagle Mattie. - Mam coś do zrobienia.

- Dziękuję za oprowadzenie - powiedział z uśmiechem Jack, który wciąż stał przy 

drzwiach. - Mam nadzieję, że zobaczymy się znowu - dodał, uśmiechając się jeszcze szerzej.

Mattie wolałaby więcej nie widzieć tego człowieka.

- Zapewne zobaczymy się w przyszły weekend, jeśli zdecyduje się pan przywieźć do 

nas Harry'ego - powiedziała. - Teraz naprawdę muszę już iść.

Jack odsunął się, żeby mogła go minąć.

A   więc   to   jest   Jack   Beauchamp!   -   pomyślała,   wychodząc   z   pokoju.   Wyjątkowo 

przystojny, można by nawet powiedzieć: czarujący... Mama chyba go polubiła. Ale ona lubi 

wszystkich i wszystkim ufa, zaufała nawet tej dziewczynie, która w zeszłym roku krótko u 

niej pracowała, a potem ją okradła.

To Mattie roznosiła ulotki reklamowe hotelu dla psów w biurach JB Industries. Nie 

wiedziała, że zawita tu sam szef, Jack Beauchamp!

Z pewnością czekała ją ożywiona rozmowa z matką. To właśnie bowiem o Jacku 

Beauchampie mówiła Mattie, kiedy niespodziewanie wszedł.

Kobieciarz we własnej osobie.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

- Ależ to czarujący człowiek! - odezwała się Diana, kiedy Jack odjechał czerwonym, 

sportowym samochodem.

Mattie była innego zdania niż matka i miała ku temu powód. Zastanawiała się, czy nie 

powiedzieć o nim matce.

- Jest taki miły, otwarty, ma tak naturalny sposób bycia, mimo że jest bogaty, co od 

razu widać! - zachwycała się Diana. - Zarezerwował dla Harry'ego miejsce na cztery dni w 

okresie   Wielkanocy.   Zdaje   się,   że   będziemy   miały   pełny   hotel...   Co   się   stało,   Mattie?   - 

Spostrzegła minę córki.

- Zapisałaś jego nazwisko „Beecham” - odpowiedziała z westchnieniem. - Nie miałam 

pojęcia, że to Jack Beauchamp do nas przyjedzie.

-   Czy   coś   się   stało?   -   spytała   podejrzliwie   Diana.   -   Kto   to   jest?   Czyżbyś   znowu 

narobiła sobie kłopotów?

- Chyba nie, ale zdaje się, że zrobiłam coś okropnego, mamo. - Mattie miała zbolałą 

minę.

- Chcesz o tym porozmawiać, kochanie?

- Nie bardzo, ale obawiam się, że powinnam. - Mattie westchnęła. Była impulsywną 

osobą i często najpierw działała, a myślała dopiero później, zbyt późno.

- Chodźmy do domu - zaproponowała Diana.

Mattie ruszyła za nią powoli, wiedząc, że rozmowa nie będzie przyjemna. Zapewne 

matka miała rację. Po okropnym doświadczeniu z Richardem Mattie gwałtownie reagowała 

na informacje o tym, że jakiś mężczyzna postępuje nieuczciwie. Uważała zachowanie Jacka 

za okropne, lecz mimo to nie powinna była robić tego, co zrobiła.

Matka   i   córka   usiadły   w   wygodnej,   choć   trochę   ciasnej   kuchni.   Diana   zaparzyła 

herbaty. Wokół nich krążyły cztery psy, zadowolone z ich obecności.

- I co masz mi do powiedzenia? - spytała Diana.

- Pamiętasz... zanim wszedł Jack Beauchamp, mówiłam ci o bogatym kobieciarzu, 

który spotyka się równolegle z czterema kobietami - zaczęła Mattie. - To właśnie on, Jack 

Beauchamp!

- Coś takiego! To znaczy, że to jego sekretarka zamówiła u ciebie wczoraj w jego 

imieniu cztery bukiety, z których każdy miałaś dostarczyć innej kobiecie?

- Tak. - Mattie wypiła łyk herbaty. Jak mogła być tak niemądra? Nie wiedziała, jak 

Jack   Beauchamp   zareaguje   na   to,   co   zrobiła   poprzedniego   dnia.   Wówczas   sądziła,   że 

background image

obmyśliła sprytny plan, ale zdążyła już całkowicie zmienić zdanie.

Mattie prowadziła popularną kwiaciarnię. Miała ona już tak dobrą opinię, że Mattie 

obecnie   zajmowała   się   stale   roślinami   w   biurach   kilku   firm.   Przynosiło   jej   to   wysokie 

dochody.

Między innymi  obsługiwała przedsiębiorstwo JB Industries, którego właścicielem i 

prezesem był Jack Beauchamp.

Jeśli postanowi się na niej zemścić, Mattie może stracić wszystkie sześć kontraktów z 

firmami. Być może nawet był w stanie doprowadzić ją do bankructwa! A tymczasem matka 

miała opiekować się jego psem...

- Zrealizowałaś jego zamówienie, czy nie? - spytała Diana.

- Owszem. Już na Boże Narodzenie dostarczyłam w jego imieniu bukiety tym samym 

czterem kobietom.

- To by znaczyło, że spotyka się ze wszystkimi przynajmniej od czterech miesięcy! - 

wywnioskowała Diana.

-   Tym   razem   zamieniłam   karteczki   z   dedykacjami,   które   wypisał   -   przyznała   się 

Mattie. Spuściła głowę, zawstydzona. Miała dwadzieścia trzy lata i naprawdę nie powinna już 

robić podobnych rzeczy. - On nie jest specjalnie pomysłowy - kontynuowała. - Wszystkim 

czterem napisał to samo: „Dla Sandy, z głębi serca - J”, „Dla Tiny, z głębi serca - J.”. I tak 

dalej.   Pozostałe   dwie   mają   na   imię   Sally   i   Cally.   Pomyślałam,   że   być   może   powinny 

dowiedzieć się nawzajem o swoim istnieniu. Posłałam więc Cally bukiet z dedykacją dla 

Tiny, Tinie - z dedykacją dla Sandy, Sandy - dla Sally, a Sally - dla Cally. Wiem, że głupio 

zrobiłam... Mamo, czy ty płaczesz?

Diana ukryła twarz w dłoniach. Zadrżała.

-   Chyba   do   niego   pójdę   i   powiem   mu,   co   zrobiłam.   Wytłumaczę,   że...   -   Mattie 

umilkła, widząc, że jej matka śmieje się serdecznie.

-   Oj,   Mattie,   Mattie!   -   Diana   z   rozbawieniem   pokręciła   głową.   -   Rzeczywiście 

będziesz musiała wybrać się do niego i wszystko mu wytłumaczyć. To z pewnością ta sprawa 

z Richardem wciąż wpływa na twoje zachowanie. Wyobraź sobie, co by było, gdyby w dzień 

swojego   długo   oczekiwanego   ślubu   przyjechała   do   nas   rankiem   narzeczona   Richarda   i 

spytała, co cię z nim wiąże. - Diana znowu pokręciła głową. - Nie wiesz, jakie skutki mogła 

spowodować wczorajsza zamiana kartek na bukietach. - Nagle znowu wybuchnęła śmiechem.

- To nie jest śmieszne, mamo! - odezwała się z oburzeniem Mattie.

- Masz rację, kochanie. - Diana niemal płakała ze śmiechu.

- Przestań się śmiać! - Mattie zaczęła się obawiać, że nerwowy śmiech jej matki okaże 

background image

się zaraźliwy. - Przecież Jack Beauchamp mnie zabije - powiedziała z ożywieniem. - Kiedy 

usłyszy, że... - umilkła.

- Czy te bukiety na pewno dotarły do wszystkich adresatek? - upewniła się Diana.

Mattie  pokiwała  tylko   głową.  Zawsze   dostarczała  kwiaty  na  czas.  Między  innymi 

dlatego miała wielu stałych klientów. Choć Jack z pewnością nie będzie zadowolony z jej 

ostatniej usługi.

-   Muszę   powiedzieć,   że   nie   zachowywał   się   jak   człowiek,   któremu   zmyła   głowę 

rozwścieczona kochanka - zauważyła Diana.

- Rzeczywiście - mruknęła Mattie.

Gdyby wiedziała, że z jej postępku wynikło coś dobrego, czułaby się lepiej. Gdyby 

choć jedna z kobiet zdecydowanym tonem powiedziała Jackowi Beauchampowi, co o nim 

myśli, może poruszyłoby to choć odrobinę jego sumienie.

- Nie wyobrażam sobie, jak mogę przed nim stanąć i powiedzieć mu, co zrobiłam...

- Nie dziwię ci się - pokiwała głową Diana. - Zwłaszcza po dzisiejszym spotkaniu. Coś 

mi   jednak   mówi,   że   jeśli   do   niego   nie   pojedziesz,   to   on   jutro   przyjedzie   do   ciebie,   do 

kwiaciarni.

Mattie była tego samego zdania. Chyba lepiej było uprzedzić atak Beauchampa.

A może nie mam się czego wstydzić? - pomyślała znowu. Powiedział, że cała j ego 

rodzina wyjeżdża z nim do Paryża. Może ma żonę i dzieci? Jeśli tak, nie powinien wysyłać 

kwiatów żadnym kobietom poza żoną!

Być może aż tak bardzo mi nie zaszkodzi? - zastanawiała się. Jeśli jest żonaty, nie 

będzie  chciał  robić  wiele  hałasu w  nadziei,  że  może  zachowa wszystko  w  tajemnicy?  A 

zresztą, co tak naprawdę może mi zrobić? - pocieszała się Mattie.

Jednak   następnego   dnia,   kiedy   stanęła   naprzeciw   Jacka   Beauchampa   w   jego 

wspaniałym   gabinecie,   wcale   nie   czuła   się   pewnie.   W   nocy   źle   spała,   niepokojąc   się   o 

przebieg   i   skutki   rozmowy.   Wyobrażała   sobie,   że   przynajmniej   jedna   z   czterech   kobiet 

musiała już skontaktować się z Beauchampem w sprawie cudzego imienia przy otrzymanym 

bukiecie.

Siedział za biurkiem w ciemnym garniturze i krawacie. Mattie nie wiedziała, czy Jack 

będzie zachowywał się w swoim gabinecie prezesa równie naturalnie i bezpośrednio jak w 

hotelu jej matki. Wyglądał na spokojnego - nie tak jak człowiek, który ma poważne kłopoty w 

życiu osobistym.

- Proszę pana... - zaczęła w końcu nieśmiało Mattie.

background image

- Proszę mi mówić po imieniu - przerwał. Oparł się wygodnie i znowu zaczął się jej 

przyglądać. - Moja sekretarka powiedziała, że zadzwoniłaś z samego rana i prosiłaś o pilne 

spotkanie. Ponoć sprawa jest ważna...

Mattie musiała tak powiedzieć, bo Claire Thomas nie znalazłaby dla niej ani chwili w 

napiętym rozkładzie dnia swojego szefa. O pierwszej miał spotkanie, zostało jej więc tylko 

dziesięć minut.

- Czyżby się okazało, że jednak nie możecie przyjąć na weekend Harry'ego? - spytał 

Jack.

- Nie, nie o to chodzi... Nie przychodzę tu jako asystentka mojej mamy.

-   Nie?   W   takim   razie   dlaczego   koniecznie   chciałaś   porozmawiać   ze   mną   dzisiaj, 

Mattie? - spytał z zainteresowaniem.

Tego dnia włożyła szaroniebieską garsonkę. Miała nadziej ę, że wygląda poważniej 

niż poprzedniego dnia. Pociły jej się ręce. Była bardzo zdenerwowana.

-   Nie   pracuję   w   hotelu   dla   psów...   -   Przyszło   jej   na   myśl,   że   może   Jack   będzie 

rozbawiony tym, co się stało. Ależ nie! Ona w podobnej sytuacji z pewnością nie byłaby 

rozbawiona. Chociaż ona nigdy nie umawiałaby się z czterema mężczyznami!

- Nie? - Jack był zdziwiony. - W takim razie czym się zajmujesz?

- Być może tego nie wiesz, ale współpracuję z twoją firmą.

- Naprawdę? W jakim zakresie? - zdumiał się Jack.

- Prowadzę kwiaciarnię „Zieleń i Piękno”.

- Ach... - Wyraźnie się nachmurzył. Przypuszczała, że teraz się domyślił, w jakiej 

sprawie   przyszła.   Nie   pomyliła   się.   -   W   takim   razie   zapewne   przychodzisz   w   sprawie 

pomylenia kartek przy czterech bukietach, które zleciłem dostarczyć?

A jednak! - pomyślała Mattie. Ma przeze mnie kłopoty! Zbladła odrobinę.

-   Sam   zamierzałem   skontaktować   się   dziś   z   tobą   -   oznajmił.   Przybrał   tajemniczy 

wyraz twarzy.

- Przyszło mi na myśl, że może zechcesz to zrobić - przyznała Mattie.

- I sądziłaś, że lepiej będzie mnie uprzedzić, tak? - upewnił się.

- Tak. Wczoraj sprawdzałam księgę zleceń i nagle zdałam sobie sprawę, że popełniłam 

okropną pomyłkę - ciągnęła.

- Doprawdy? - Nieoczekiwanie Jack wstał gwałtownie zza biurka i zbliżył się do niej. 

- Kiedy dokładnie zdałaś sobie sprawę z tej pomyłki? Mniej więcej o której?

Mattie zadarła głowę, aby widzieć jego twarz. Stał zbyt blisko, wolałaby patrzeć na 

niego z większej odległości. Nie była pewna jego nastroju. W każdym razie Jack z pewnością 

background image

nie był zadowolony.

- To było wieczorem, wczoraj... Chciałam cię bardzo przeprosić...

-   Mattie,   czy   moglibyśmy   zakończyć   tę   rozmowę   przy   kolacji?   -   zaproponował 

niespodziewanie. - Jest interesująca, jednak... - spojrzał na zegarek - za dwie minuty mam 

spotkanie.

- Nie, nie mam  ochoty na kontynuowanie  tej rozmowy...  przy wspólnej kolacji! - 

oznajmiła   gwałtownie.   Nie   mogła   uwierzyć,   że   Jack   Beauchamp   właśnie   zaprosił   ją   do 

restauracji!

- Nie? - upewnił się, unosząc brwi.

- Nie!

- Dlaczego? - zapytał.

- Dlatego że umawiasz się równolegle przynajmniej z czterema kobietami!

Cóż, powiedziała prawdę. Teraz Jack raczej nie uwierzy, że zamienienie przez nią 

kartek   przy   bukietach   było   przypadkowe.   Jednak   nie   zamierzała   zostać   kolejną   z   jego 

licznych kochanek!

Przez chwilę obawiała się, że Jack chwyci ją za ramię albo uderzy; naprawdę stał zbyt 

blisko. Tymczasem od drzwi nieoczekiwanie rozległ się kobiecy głos:

- Czyżbym przyszła za wcześnie?

Jack cofnął się raptownie; Mattie odwróciła głowę i zobaczyła piękną, młodą kobietę.

- Ależ skąd - odpowiedział z uśmiechem. - Właśnie umawialiśmy się z Mattie na 

wieczorne spotkanie. - Rzucił jej gniewne spojrzenie.

Mattie  obserwowała  przybyłą.  Miała posągową urodę - wyrazistą,  anielsko piękną 

twarz,  wspaniałą  figurę,   gęste,  kruczoczarne   włosy opadające   falami  na   smukłe  ramiona, 

niebieskie   oczy,   długie,   smukłe   nogi.   Była   ubrana   w   dopasowaną   niebieską   sukienkę   o 

ciekawym kroju, najwyraźniej bardzo drogą.

- Mattie, to jest moja siostra Alexandra - powiedział Jack, ujmując Mattie za ramię.

Siostra?!

Alexandra popatrzyła na niego pytająco, a potem powiedziała z uśmiechem:

- Miło cię poznać, Mattie! Bardzo przepraszam, jeżeli wam przeszkodziłam, kochani. 

Claire nie było w sekretariacie, więc weszłam.

- Ależ nie przeszkodziłaś, Alexandro - zapewniła Mattie. Chciała, żeby Jack nareszcie 

ją puścił. - Właśnie wychodziłam - dodała. Odsunęła się od niego, lecz on wciąż trzymał ją za 

ramię.

- Nie ustaliliśmy przecież szczegółów wieczornego spotkania - powiedział, patrząc jej 

background image

w   oczy.   -   Mówisz,   że   kolacja   nie   wchodzi   w   grę,   więc   może   przyjadę   do   ciebie   około 

dziewiątej i pojedziemy na drinka?

Najwyraźniej był zdeterminowany.

- Dobrze - zgodziła się niechętnie. - Jeśli się tak upierasz...

- Upieram się, Mattie - odpowiedział.

- Rozumiem. - Nareszcie ją puścił. - To do zobaczenia - powiedziała na odchodnym.

- Nie będę mógł się doczekać naszego spotkania - pożegnał ją.

Wolałaby   wcale   się   z   nim   nie   spotykać.   I   cóż   zamierzał   jej   powiedzieć,   a   co 

ważniejsze: co zamierzał zrobić w związku z jej postępkiem? W końcu Mattie dopuściła się 

brutalnej ingerencji w jego życie osobiste.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

- Celowo zamieniłaś te karteczki, prawda?

Mattie zakrztusiła się winem. Jack uderzył ją w plecy, zbyt mocno. Była przekonana, 

że zrobił to ze złości. Siedzieli w małym pubie w odludnej okolicy. Jack przyjechał pod dom 

Mattie punktualnie o dziewiątej. Czekała już na końcu podjazdu, aby jej matka nie wiedziała, 

z kim Mattie spędza wieczór.

Mattie wciąż kaszlała. Jack wydawał się rozbawiony. Podał jej chusteczkę.

- Proszę - powiedział. - Już lepiej? - spytał po chwili.

Pod   względem   fizycznym   czuła   się   już   lepiej,   chociaż   z   pewnością   nie   najlepiej 

wyglądała. Rozmazał jej się makijaż. Nieważne. Psychicznie czuła się bowiem okropnie.

- Dziękuję - mruknęła.

Po   południu   powiedziała   matce,   że   wytłumaczyła   Jackowi   sprawę   karteczek   przy 

bukietach i że zaakceptował jej wyjaśnienie o pomyłce. A także, że wciąż zamierza oddać 

Harry'ego na wielkanocny weekend do Woofdorf. Musiała przekonać Jacka, żeby to zrobił.

- Mówiłam ci już... Wczoraj wieczorem zorientowałam się, że niechcący pomyliłam 

adresy, pod które wysłałam poszczególne... - zaczęła.

- Tak, mówiłaś - przerwał jej Jack. - Ale nie wiem, czy powinienem w to wierzyć, z 

powodu twojej późniejszej uwagi na temat tego, z iloma kobietami się spotykam.

Mattie zmieszała się.

- Chyba mam rację - stwierdził na głos, przysuwając się bliżej. - Kiedy przyjechałem 

do waszego hotelu dla psów, rozmawiałaś z matką o jakimś mężczyźnie, kobieciarzu. Ten 

mężczyzna spotyka się równolegle z czterema kobietami, prawda?

Mattie zarumieniła się ze wstydu. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. W dodatku czuła 

się niezręcznie, znajdując się tak blisko Jacka. Był tak przystojnym, atrakcyjnym mężczyzną!

- Odpowiedz mi, proszę - nalegał. - Podczas wczorajszej rozmowy z matką nie miałaś 

wątpliwości w kwestiach, które omawiałyście.

- Nie miałam i nie mam - odparła. - Rzeczywiście, to o tobie rozmawiałam z matką. 

Ale to nie znaczy, że...

- Słucham - ponaglił.

- Pomyliłam się - skłamała powtórnie. - Każdy czasem popełnia błędy. - Miała ochotę 

dodać: „Nawet ty”.

- Oczywiście - zgodził się. - O której ze swoich pomyłek mówisz?

Sytuacja   wydała   się   Mattie   niecodzienna.   Siedziała   w   przyjemnym   lokalu,   w 

background image

towarzystwie bardzo atrakcyjnego mężczyzny, a jednak czuła się okropnie.

- Daj spokój - odpowiedziała. - Przecież przyszłam dzisiaj do ciebie, żeby przeprosić 

i... Co masz na myśli, pytając, o której ze swoich pomyłek mówię?

- Czyżbyś zdawała sobie sprawę, że popełniłaś więcej niż jeden błąd?

Cóż, najwyraźniej popełniła kolejny, rozdrażniając tego człowieka.

- Wspomniałeś, że cała twoja rodzina wyjeżdża... Pomyślałam, że masz żonę i dzieci. 

Czy...

- Nie. Nie jestem żonaty ani nie mam dzieci - oznajmił. - Mówiąc o rodzinie, miałem 

na myśli rodziców i rodzeństwo. Mam kilkoro rodzeństwa.

- Wyjeżdżasz do Paryża z rodzicami i kilkorgiem rodzeństwa? - Była zaskoczona.

- Owszem. Moja najmłodsza siostra, Alexandra - ta, którą dzisiaj poznałaś - właśnie 

się zaręczyła.

Postanowili z narzeczonym wydać z tej okazji uroczysty obiad w restauracji na Wieży 

Eiffla.

Mattie powstrzymała wybuch nerwowego śmiechu, zaskoczona wyjaśnieniem Jacka. 

Pomyślała, że zazdrości narzeczonym, którzy mogą sobie pozwolić na wydanie uroczystego 

obiadu w restauracji na Wieży Eiffla.

- A więc nie jesteś żonaty.

- Nie mam też czterech kochanek - oznajmił.

- Być może obecnie już nie - odparła ze złośliwym uśmiechem.

- Wiesz co, Mattie... - Wydawał się bardziej zatroskany niż rozgniewany - ty chyba 

przeżywasz jakieś kłopoty osobiste. Czyżbyś miała złe doświadczenia z rodzinnego domu?

- Złe doświadczenia z domu? Nie w tym sensie, o jakim myślisz - odparła.

- A w jakim? - zainteresował się Jack.

- Mój tata umarł, kiedy miałam trzy lata. Ledwie go pamiętam.

- Współczuję ci. To musiało być dla ciebie okropne.

- O wiele gorsze było dla mojej mamy. Ja byłam mała. Pamiętam, że tata często się 

śmiał i był dla mnie bardzo dobry. Mama też śmiała się wtedy o wiele częściej.

-   Tak,   to   smutne...   -   skomentował.   Zamyślił   się.   -   Muszę   ci   powiedzieć,   że 

zamienienie przez ciebie kartek przy bukietach postawiło mnie w kłopotliwej sytuacji.

- Doprawdy? - Przypuszczała, że jednak miał cztery kochanki.

- Owszem - potwierdził. - Oczywiście nie jestem w sytuacji bez wyjścia, ale wymaga 

ona ode mnie podjęcia pewnych działań.

Mattie zaniepokoiła się. Miała przeczucie, że owe tajemnicze działania będą dotyczyły 

background image

jej, i że nie będzie to nic, co ją ucieszy.

- Czy masz ważny paszport? - spytał nagle.

- Słucham? - Mattie była zdumiona.

- Czy masz ważny paszport? - powtórzył spokojnie.

- Mam... A dlaczego pytasz?

- Zamierzałem pojechać do Paryża nie tylko z rodzeństwem i rodzicami. Z twojej winy 

stało się tak, że osoba, która miała mi towarzyszyć, nie pojedzie. Skoro masz paszport, być 

może nie pojadę sam.

- Jak to? - Słowa Jacka raz po raz zaskakiwały Mattie. Nie zdziwiła się, że kobieta, 

która miała towarzyszyć mu podczas rodzinnej wyprawy do Paryża - bez wątpienia jedna z 

czterech adresatek bukietów - nie chciała jechać, a zapewne nie chciała w ogóle widywać się 

z   Jackiem.   Pewnie   żadna   z   tych   czterech   kobiet   nie   miała   ochoty   kontynuować   z   nim 

znajomości. Ale żeby Jack spodziewał się, że Mattie z nim pojedzie...?

- Nie wiem, za kogo mnie uważasz - odpowiedziała - ale się mylisz. Nie zamierzam 

jechać z tobą do Paryża!

- Na pewno? - spytał.

- Z całą pewnością!

- Ależ pomyśl tylko, Paryż wiosną jest nadzwyczaj romantyczny... - kusił.

- Rzeczywiście mogłam narobić ci kłopotów - odpowiedziała, marszcząc brwi - ale 

szybko   znajdziesz   inną,   która   zechce   wybrać   się   z   tobą   do   Paryża.   Skoro   znalazłeś 

jednocześnie cztery kochanki... Poradzisz sobie, z taką urodą i czarem osobistym! - zadrwiła.

Wątpiła   zresztą,   żeby   Jack   zmartwił   się   jej   odmową.   Jest   wiele   kobiet,   które 

natychmiast   skorzystałyby   z   propozycji   wyjazdu   z   niezwykle   przystojnym   i   bogatym 

mężczyzną.

Na szczęście Mattie nie należała do takich kobiet, chociaż wygląd Jacka robił na niej 

wrażenie, a i w jego sposobie bycia było coś, co ją pociągało. Ale tylko do pewnego stopnia. 

Był kobieciarzem, a więc mężczyzną niewartym uwagi.

- Nie mam zbyt wiele czasu - opowiedział.

- Och, nie bądź taki skromny - drwiła dalej.

- Zatem uważasz, że jestem przystojny i czarujący? - upewnił się.

- Niektórym kobietom bez wątpienia to wystarczy! - odparowała.

Lepiej, aby Jack nie myślał, że Mattie się nim interesuje. Choć może by tak było, 

gdyby nie miał czterech kochanek, z których każda sądziła, iż jest jego jedyną wybranką! To 

było w Jacku zdecydowanie nieatrakcyjne.

background image

- Muszę jednak ze smutkiem przyznać, że udało ci się doprowadzić do katastrofy w 

moim życiu osobistym - oznajmił.

Udało mi się! Hura! - pomyślała.

- To nie znaczy, że zamierzam zastąpić twoją kochankę - zauważyła.

- Niczego takiego nie sugerowałem - odpowiedział z wyraźnym rozbawieniem.

- I nie pojadę z tobą do Paryża! - dodała.

Mimo woli przyszło jej do głowy, jak by to było, gdyby pojechała. Gdyby ona i Jack 

spacerowali razem po Paryżu, pod rękę, gdyby jadali razem kolacje w paryskich lokalach, 

gdyby...

-   Mam   wrażenie,   że   jeślibyś   jednak   pojechała,   nie   żałowałabyś   tej   decyzji   - 

skomentował jej rozmarzenie Jack.

Spojrzała na niego ze złością i zarumieniła się.

- Czy nie możesz pojechać do Paryża tylko z rodziną? - spytała, zmieniając temat. - 

Nic się nie stanie, jeśli spędzisz jeden weekend pozbawiony towarzystwa wpatrzonej w ciebie 

kobiety.

- Poza moją rodziną będzie też Thom,  narzeczony Alexandry,  oraz jego rodzice i 

siostra - powiedział, podkreślając słowo „siostra”.

Mattie zawahała się. Co chciał przez to powiedzieć? Czyżby sugerował, że...

- A jednak będzie tam ktoś, kto może cię adorować! - odgadła. Najwyraźniej Jack był 

mężczyzną pozbawionym skrupułów.

- Siostra Thoma mnie nie interesuje.

Mattie zmrużyła oczy.

- Czy to znaczy, że ty ją - tak? Kiwnął głową.

- Zapewniam cię, że to zupełnie nieodwzajemnione zainteresowanie. Ale trudno mi 

powiedzieć Sharon, żeby trzymała się ode mnie z daleka. To siostra Thoma. Atmosfera całego 

wyjazdu stałaby się napięta i nie do końca przyjemna. Nie chcę pozbawiać radości Alexandry 

i Thoma. Pomyślałem, że będzie najprościej, jeżeli pojadę do Paryża w towarzystwie kobiety.

- Dziękuję za taką propozycję! - burknęła Mattie.

- Gdyby nie ty, pojechałbym z kim innym - przypomniał Jack.

Z Sally, Cally, Sandy albo Tiną - pomyślała.

- Dlaczego Sharon ci się nie podoba? - spytała z ciekawości.

- Nie powiem. To byłoby niegrzeczne.

Dobrze, że Mattie nie piła wina, kiedy wymawiał ostatnie zdanie. Mogłaby się znowu 

zakrztusić. Jack uważał siebie za grzecznego człowieka!

background image

Pokręciła głową.

- Nie mogę wyjechać na trzy dni, prowadzę kwiaciarnię, jak już wiesz - powiedziała.

- To wyjazd na cztery dni. Ale Wielki Piątek i poniedziałek wielkanocny to dni wolne 

od pracy. Przecież musisz czasami mieć wolne, ktoś pracuje wtedy za ciebie.

Mattie rzadko pozwalała sobie na urlop. Ale kiedy go brała, w kwiaciarni pracowała 

Sam,   najlepsza   przyjaciółka,   z   którą   poznały   się   na   studiach.   Sam   była   mężatką,   przed 

kilkoma miesiącami urodziła dziecko. Uwielbiała od czasu do czasu pracować w kwiaciarni.

Mattie   nie   zamierzała   jednak   brać   urlopu   na   Wielkanoc   ani   jechać   z   Jackiem   do 

Paryża.

- Nieważne, po prostu nie chcę jechać i już - powiedziała.

- Na pewno?

Wypiła   łyk   wina,   aby   ukryć   zmieszanie.   Jack   słusznie   domyślał   się,   że   celowo 

zamieniła   kartki   przy   bukietach.   Z   zawodowego   punktu   widzenia   był   to   całkowicie 

nieodpowiedzialny   postępek.   On   zdawał   sobie   z   tego   sprawę   i   oczekiwał   chyba 

rekompensaty; mógł zniszczyć dobrą opinię kwiaciarni Mattie.

Chyba mnie szantażuje! - oceniła. Niestety. Ale to jeszcze gorsza rzecz niż to, co ja 

zrobiłam!

Czy zasługiwała na karę? Jack oczekiwał od niej, żeby pojechała z nim do Paryża na 

wielkanocny weekend... Zaraz. Czy to aby na pewno była kara? Weekend w Paryżu z tym 

mężczyzną... Jak można postrzegać taki pomysł jako dotkliwą karę? Niesłychanie przystojny, 

zamożny, na swój sposób czarujący mężczyzna proponował jej atrakcyjny wyjazd. Mattie 

musiała przyznać, że propozycja była kusząca.

Odwróciła wzrok.

- Co powiem matce? - zastanowiła się na głos.

Jednak tym razem Jack nie wydawał się rozbawiony.

- Zapewne moje nazwisko padło w twojej rozmowie z matką o mężczyźnie, który 

umawia się z czterema kobietami? - spytał.

- Prawdę mówiąc... - zaczęła.

- Na pewno padło - dokończył za nią. - Trudno. Może po prostu powiedz jej prawdę? 

Że jedziesz ze mną do Paryża.

- Miałabym powiedzieć jej coś takiego?! Że wymagasz ode mnie, żebym pojechała z 

tobą do Paryża, że mnie szantażujesz? Że jeśli tego nie zrobię, możesz doprowadzić mnie do 

finansowej ruiny?

Jack skrzywił się.

background image

- Jeśli zamierzasz ująć to w takie słowa...

- Przecież zasugerowałeś, żebym powiedziała matce prawdę!

- Tak - zgodził się z westchnieniem. - Nie spodziewałem się jednak, że tak postrzegasz 

prawdę. Nie możesz jej po prostu powiedzieć, że poznałaś mnie troszkę lepiej i chcesz mi 

pomóc?

- Wybierając się z tobą na weekend do Paryża!

- Tak.

- Prawie nic o sobie nie wiemy - zauważyła. - Nie mogę powiedzieć, że dobrze cię 

znam.

- Ale poznasz mnie o wiele bliżej, jeśli pojedziemy razem, poznasz moją rodzinę, 

spędzimy wszyscy wspólnie długi weekend. Zaprzyjaźnimy się, zobaczysz.

Mattie popatrzyła  na niego z zakłopotaniem.  Nie wierzyła  własnym uszom. Słowa 

Jacka wydawały jej się groteskowe. Chociaż z drugiej strony...

Była  ogromnie  ciekawa,  jak przeżyłaby  weekend w  Paryżu  w  towarzystwie  Jacka 

Beauchampa i jego bliskich. Nie mogła powiedzieć, żeby ta perspektywa jej nie nęciła.

Mattie od dziecka rzadko jeździła na wakacje. Zazwyczaj doglądały z Dianą cudzych 

psów, psów ludzi, którzy bywali na wakacjach. Nie zarabiały zresztą dostatecznie dużo, aby 

wiele wydawać na podróże. Dopiero w minionym roku Mattie zaprosiła Dianę na tygodniową 

wycieczkę do Grecji. Postanowiła nareszcie sprawić matce prawdziwą przyjemność. Matka 

tyle dla niej zrobiła przez te wszystkie lata!

Jack wybuchnął śmiechem, widząc spojrzenie Mattie.

- Nie jesteś zbyt miły - zwróciła mu uwagę.

- Czy w takim razie jedziesz ze mną do Paryża? - spytał wesoło.

Serce Mattie zaczęło bić coraz mocniej.

Przecież   on  chce  ze   mną  jechać   tylko  dlatego,   żebym  odwróciła  od  niego   uwagę 

niejakiej Sharon! - mitygowała się.

Ale   romantyczny   Paryż,   wyśnione   miasto   kochanków,   kusił...   Mattie   zapewniała 

Jacka, że nie chce z nim jechać, a jednocześnie mimowolnie zastanawiała się, jakie zabrać 

ubrania!

Wzięła głęboki oddech i powiedziała:

- Dobrze. Pojadę... Ale nie myśl, że zrobię to z jakiegokolwiek innego powodu niż ten, 

że mnie szantażujesz! - dodała szybko.

- Jak bym mógł! - zastrzegł się z udawanym oburzeniem.

Mattie rzuciła mu gniewne spojrzenie.

background image

- Pomyśl tylko - szepnął. - Popłyniemy Sekwaną... Będziemy spacerować po Polach 

Elizejskich. Pójdziemy do Ogrodu Luksemburskiego. Usiądziemy przy stoliku w przytulnej 

kawiarence. Zjemy obiad w restauracji na Wieży Eiffla.

Mattie popadała w coraz większe rozmarzenie.

Miała ogromną ochotę na to wszystko, o czym mówił.

Jedyną rzeczą, która budziła jej niepokój, był fakt, że ów cudowny weekend miała 

spędzić z nim, Jackiem Beauchampem!

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

-   Dokąd   jedziesz?   Z   kim?   -   dopytywała   się   zdumiona   Diana.   Z   niedowierzaniem 

patrzyła na córkę.

Szykowały śniadanie. Mattie właśnie powiadomiła ją o zamiarze wyjazdu. Wydawało 

się, że Diana z wrażenia zaraz rozleje kawę.

Mattie delikatnie wyjęła kubek z ręki matki i potwierdziła:

- Do Paryża. Z Jackiem Beauchampem... Ale będziemy mieli oddzielne sypialnie - 

zastrzegła.   Miała   nadzieję,   że   nie   kłamie.   Nie   omówili   ostatecznie   z   Jackiem   żadnych 

szczegółów.

- Zawsze to jakieś pocieszenie - mruknęła Diana, siadając. - Czyżbyś w taki właśnie 

sposób zamierzała mu zrekompensować wyrządzone szkody?

- To raczej on się tego domaga - wyjaśniła. Idąc za radą Jacka, powiedziała matce całą 

prawdę. - Pomyślałam, że weekend w Paryżu nie jest najgorszą karą, jaka mogła mnie spotkać 

- zakończyła.

Diana pokręciła głową. - Nie sądzę, żeby Jack Beauchamp... to znaczy... - Nie była w 

stanie wypowiedzieć  swoich myśli.  - Mattie,  dlaczego  ty ciągle  musisz  wplątywać  się w 

kłopoty?

- Nic mi się nie stanie - zapewniła Mattie, ujmując dłoń matki. - Będziesz miała jego 

psa jako zakładnika! - zażartowała.

- Rzeczywiście - uśmiechnęła się smutno Diana. - Nie wierzę, że pojedziesz z tym 

człowiekiem do Paryża! - Wciąż kręciła głową, oszołomiona.

- Myślałam, że ci się spodobał.

-   Tak   -   przyznała   Diana.   -   Wydał   mi   się   miły   i   czarujący.   W   pewnej   chwili 

pomyślałam nawet, że chciałabym związać się z kimś takim, tylko chyba trochę starszym...

- Naprawdę?

- Naprawdę - potwierdziła matka. - Ale kiedy mi wyjaśniłaś, że to on umawia się 

równocześnie z czterema kobietami, zmieniłam zdanie. A teraz mi mówisz, że wybierasz się z 

nim do Paryża!

Mattie uśmiechnęła się.

- Mamo, nie myśl, że...

Krótkie pukanie do drzwi nie pozwoliło jej dokończyć zdania.

Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.

Do kuchni wszedł Jack.

background image

Był  w eleganckim garniturze,  podobne nosił w pracy.  Tego dnia włożył  kremową 

koszulę i zawiązał brązowy krawat. Musiał wcześnie wstać, ponieważ była  dopiero ósma 

rano.

Ciekawe,   gdzie   znalazł   otwartą   kwiaciarnię.   Trzymał   bowiem   w   ręku   bukiet 

wiosennych żonkili.

- Co tu robisz?! - odezwała się surowym tonem Mattie, wstając powoli. Jeszcze miała 

na sobie szlafrok i piżamę.

Diana zdążyła się ubrać, ponieważ karmiła wcześniej psy.

- Dzień dobry - odezwał się Jack, nie zrażony. Wszedł dalej i zamknął za sobą drzwi. - 

Przyszedłem do ciebie, Diano - wyjaśnił, po czym wręczył Dianie kwiaty.

Coś podobnego!

- Nie przeszkadzaj sobie - odezwał się do Mattie. - Szykuj się do pracy. Chciałbym 

zamienić kilka słów z twoją mamą. - Uśmiechnął się do Diany.

Doprawdy, Jack miał niecodzienne zwyczaje. Wszedł nieproszony do ich domu w 

porze, kiedy mógł się spodziewać, że Mattie i jej matka będą jeszcze nieubrane, wręczył 

Dianie kwiaty, a Mattie zbył niezbyt uprzejmą radą. Był po prostu nieznośny!

Zaraz... zdaje się, że żonkile, które wręczył mamie, zerwał przed chwilą w naszym 

ogrodzie! - pomyślała Mattie.

Poczuła się zdezorientowana. Na domiar złego nie wyglądała ładnie, rozczochrana, 

bez makijażu, w ulubionym, starym, podniszczonym szlafroku.

- Przepraszam, ale chciałbym porozmawiać z twoją mamą na osobności - oznajmił 

Jack, zanim zdążyła się odezwać.

- To dobrze, będzie mi mniej nieprzyjemnie - burknęła w końcu i wyszła, zabierając 

swój kubek z niedopita kawą. - Uważaj, mamo! - rzuciła na odchodnym. Uśmiechnęła się 

jeszcze kpiąco do Jacka. Wydawał się zdziwiony. I dobrze!

Po cóż zawitał do ich domu o tak wczesnej porze? Poprzedniego wieczora ustalili z 

Mattie, że spotkają się następnego dnia wieczorem w celu omówienia szczegółów wyjazdu. 

Jack   nie   wspominał,   że   zamierza   odwiedzić   Dianę   wczesnym   rankiem.   Wtedy   Mattie 

zadbałaby o swój wygląd.

Choć   Mattie   nie   miała   wrażenia,   aby   mu   się   specjalnie   podobała.   Chciał   jedynie 

wykorzystać jej towarzystwo, by pozbyć się niechcianej adoratorki. Mattie napomniała się w 

myśli, żeby o tym pamiętać.

Wzięła prysznic, zrobiła makijaż, włożyła czarny kostium i jasną kremową bluzkę, 

uczesała się. Teraz wyglądam lepiej - pomyślała.

background image

Nie miała jednak szansy pokazać się Jackowi, ponieważ już go nie było. Matki także. 

Tylko żonkile stały dumnie w wazonie na środku kuchennego stołu.

Mattie   odnalazła   Dianę   w   gabinecie,   w   którym   rozmawiała   z   klientami.   Diana 

siedziała w fotelu.

Sophie - ich ulubiona suka - opierała łeb o jej kolano.

- Wszystko w porządku? - upewniła się Mattie.

- Tak - odparła bez przekonania Diana.

Mattie oczekiwała dalszego ciągu wypowiedzi.

-  Jack  pojechał   do  pracy,  ale  wieczorem   przyjedzie  znowu,  do  ciebie   -  wyjaśniła 

Diana. Nie mówiła nic więcej, tylko głaskała Sophie. W końcu wstała i ominęła biurko.

Czego on chciał?! - cisnęło się na usta Mattie.

- Czy nie powinnaś była wyjść przed dziesięcioma minutami? - spytała Diana, patrząc 

na zegarek.

- Mamo! - zawołała Mattie, sfrustrowana.

- Słucham? - spytała niewinnym tonem Diana.

- Czyżbyś zachowywała się w tak denerwujący sposób z powodu Jacka Beauchampa?

Diana roześmiała się.

-   Od   razu   widać   po   tobie   wszystkie   emocje,   Mattie   -   powiedziała,   rozbawiona.   - 

Postanowiłam zabawić się chwilę twoją ciekawością, to wszystko.

-   Spoważniała.   -   Jack   chciał   po   prostu   wyjaśnić   mi   sytuację   i   zapewnić,   że   nie 

zamierza cię uwieść.

-   A   nie   zamierza?   -   Mattie   była   zaskoczona.   -   To   znaczy...   spodziewam   się,   że 

oczywiście nie zamierza. - Była rozdrażniona faktem, że Jack zdecydował się omówić to z jej 

matką. - Już ci mówiłam - dodała.

-   Oczywiście,   ale   on   osobiście   chciał   mnie   o   tym   zapewnić.   Dlaczego   masz   taką 

smutną minę? Jestem pewna, że z łatwością zdołasz przekonać go do zmiany zamiarów...

- Mamo!

- Dobrze już, dobrze. - Diana pogładziła dłoń córki.

Jack jest tylko o dziesięć lat młodszy od mamy - pomyślała Mattie. Może powinien 

był zaproponować wyjazd jej, a nie mnie!

Nie spodobała jej się ta myśl.

- Jak to: powiedziałeś o mnie rodzinie? - powtórzyła ze zdumieniem Mattie. Siedzieli 

naprzeciw siebie przy restauracyjnym stoliku. - Kiedy im powiedziałeś? I właściwie co? - 

background image

Jack przecież niewiele o niej wiedział.

Obiad w jego towarzystwie był ciekawym doświadczeniem. Szef obsługi kelnerskiej 

francuskiej restauracji na najwyższym piętrze wieżowca pozdrowił Jacka grzecznie. Usiedli 

przy stoliku usytuowanym  obok okna, z którego  rozciągał  się widok na Londyn.  Chwilę 

potem   przyszedł   przywitać   się   z   nim   właściciel   restauracji.   Jack   przedstawił   mu   Mattie, 

mówiąc: „Mattie Crawford, moja przyjaciółka”.

Nie uważała się za przyjaciółkę Jacka, prędzej gotowa była uznać się za jego wroga.

- Dziś zjedliśmy rodzinny lunch w domu moich rodziców - odparł Jack, wzruszając 

ramionami.   -   Powiedziałem   im   tylko,   że   pojadę   ze   znajomą,   która   nazywa   się   Mattie 

Crawford. - Popatrzył jej w oczy. Jego spojrzenie onieśmielało ją.

Pomyślała,   że   Jack   musi   być   w   bliskich   stosunkach   z   rodzicami   i   rodzeństwem. 

Bardzo dobrze świadczyło to o nim i jego rodzinie. Mattie sama była w bliskich stosunkach z 

matką. Uznała, że to coś, co łączy ją z Jackiem.

Nieczęsto   bywała   w  restauracjach.  Nie  pamiętała,   kiedy  ostatni  raz  spotkała   się z 

mężczyzną. Nie dążyła specjalnie do takich spotkań po okropnym zakończeniu związku z 

Richardem.

Teraz   jednak   siedziała   w   eleganckim   lokalu   z   Jackiem   Beauchampem,   ubrana   w 

ulubioną czarną sukienkę, dobrą na każdą okazję. Rozglądając się po restauracji, myślała, że 

będzie musiała zastanowić się poważnie nad doborem garderoby, którą weźmie do Paryża. 

Nie chciała wyglądać jak szara myszka.

Dlaczego jej na tym zależało? W końcu było mało prawdopodobne, żeby po powrocie 

zobaczyła ponownie kogokolwiek z tej rodziny.

A jednak dla Mattie  miało  znaczenie  wrażenie,  jakie zrobi. Rodzina Jacka była  z 

pewnością   bardzo   bogata.   Na   zaręczynowy   obiad   jego   siostry   włożą   pewnie   kosztowne 

sukienki   od   znanych   projektantów.   Mattie   postanowiła   kupić   nową,   elegancką   sukienkę, 

choćby miała na nią wydać wszystkie oszczędności.

- Ile osób będzie na tym przyjęciu w restauracji? - zapytała.

- Piętnaście, razem z tobą i mną - odpowiedział Jack.

- Piętnaście? - Pomyślała, że podczas przyjęcia będzie onieśmielona. Miała siedzieć w 

towarzystwie trzynaściorga zupełnie nieznanych bogatych ludzi - i jednego tylko odrobinę 

znanego!

Nie należała do nieśmiałych osób, łatwo nawiązywała kontakty. Na tym zresztą po 

trosze polegała jej praca w kwiaciarni. A jednak rodzina Jacka Beauchampa to bez wątpienia 

nie byli przeciętni ludzie, jakich spotykała na co dzień.

background image

- Nie przejmuj się, naprawdę... - uspokoił ją Jack. - Będę przy tobie cały czas - dodał, 

uśmiechając się.

Wiedział przecież, że dla Mattie to żadne pocieszenie.

- Jaka jest twoja rodzina? - spytała odważnie.

- Normalna - odparł Jack. - Taka jak ja. Uważał siebie za normalnego? To znaczy, 

może i nie był nienormalny, ale niewątpliwie nie był przeciętny.

- Mają po dwie ręce, dwie nogi... - zażartował, widząc wyraz twarzy Mattie.

- To rzeczywiście zwyczajni ludzie - zgodziła się. - Ile masz rodzeństwa?

- Sprawdziłaś, czy aby twój paszport jest nadal ważny? - zmienił nagle temat. - Nie 

chciałbym, żeby na lotnisku okazało się, że nie możesz lecieć.

To byłoby wspaniałe wyjście z sytuacji - pomyślała. Jednak jej paszport był z całą 

pewnością ważny. Otrzymała go w ubiegłym roku, przed podróżą do Grecji.

- Jest ważny - zapewniła.  - Ale musisz  powiadomić  linie  lotnicze,  że poleci  inna 

osoba.

- Już to zrobiłem - odparł. - Telefonowałem dziś rano do biura moich linii.

Z pewnością miał na myśli, że zrobiła to za niego jego sekretarka. Mattie pomyślała, 

że  musi   cały  czas   pamiętać  o  tym  wszystkim.   Łatwo  było   ulec  czarowi  Jacka.  Mogłaby 

uwierzyć, że poleci z nim do Paryża na romantyczny weekend. Byłoby to naprawdę bardzo 

naiwne!

- Czy już ci mówiłem, jak pięknie dziś wyglądasz? - zagadnął.

Mattie zarumieniła się. Znowu starał się ją oczarowywać. Nieodmiennie skutecznie!

- Nieszczere komplementy to coś okropnego - odpowiedziała, zagniewana.

-   Ależ   naprawdę   pięknie   wyglądasz!   -   zapewnił.   -   Masz   takie   wspaniałe   włosy; 

ogromnie podoba mi się ich kolor. Jak go nazwać?

- Jestem szatynką.

Jack przyglądał się z podziwem opadającym na ramiona Mattie kaskadom lśniących 

włosów.

- Jedz lepiej kolację, bo wystygnie - powiedziała zniecierpliwiona.

Poczuła   się   bardzo   niezręcznie.   Gdyby   to   była   prawdziwa   randka!   Ale   przecież 

siedzieli w restauracji tylko po to, aby omówić szczegóły niecodziennej podróży. Wyjazdu, 

podczas   którego   Mattie   miała   odgrywać   rolę   osłony   chroniącej   Jacka   przed   miłosnymi 

zakusami siostry jego przyszłego szwagra. I byłoby dla Mattie lepiej, żeby Jack tylko jako 

tego rodzaju osłonę ją traktował.

Jak mężczyzna jego pokroju mógłby poważnie zainteresować się taką kobietą jak ja? - 

background image

pytała   samą   siebie.   Od   roku   dwa   razy   w   tygodniu,   wczesnymi   wieczorami,   bywała   w 

budynku, w którym mieściła się firma Jacka. A mimo to choć rozpoznał jej twarz, nie był w 

stanie przypomnieć sobie, skąd ją zna. Gdyby przypadkowo się nie poznali, nie zwróciłby na 

nią najmniejszej uwagi. Nie zauważał zapewne ludzi jej pokroju. W końcu płacono jej między 

innymi za to, żeby dyskretnie opiekowała się roślinami. Była więc dla Jacka niewidzialna.

Aż zwróciła na siebie jego uwagę.

- Nie musisz ćwiczysz tekstów, których zamierzasz używać w Paryżu - odezwała się 

po   chwili.   -   Nie   przejmuj   się   tym,   naprawdę.   Wolałabym   usłyszeć   od   ciebie,   po   co 

przyjechałeś dzisiaj rano do mojej matki.

- Nie powiedziała ci?

- Oczywiście,  że powiedziała  - odparła  Mattie.  - Zastanawiałam  się  tylko...  - Nie 

wiedziała, jak dokończyć.

- Wczoraj zasugerowałaś mi jednoznacznie, że nie chcesz, aby twoja mama martwiła 

się o to, że ze mną wyjedziesz... - zaczął.

- Ciekawe dlaczego! - zadrwiła.

Jack uniósł brwi, lekko zniecierpliwiony.

- Pragnąłem tylko zapewnić twoją mamę, że...

- Nie zamierzasz mnie uwieść - dokończyła za niego. - Nie sądzę, żeby...

- Tak ci powiedziała? - przerwał jej, chichocząc.

-   Tak,   właśnie   tak   mi   powiedziała   -   potwierdziła   Mattie,   mrużąc   oczy.   -   A   co 

naprawdę jej powiedziałeś?

- Między innymi to - przyznał. - W każdym razie kiedy wychodziłem, wydawała się 

znacznie mniej zaniepokojona niż na początku rozmowy.

Mattie miała ochotę wypytać go o to, co jeszcze mówił jej matce, jednak nadszedł 

kelner z winem, aby na nowo napełnić ich kieliszki. Kiedy się oddalił, Jack zmienił temat 

rozmowy.

- Twoja mama jest wciąż bardzo piękną kobietą - powiedział. - Czy nigdy nie myślała 

o tym, żeby ponownie wyjść za mąż?

- Nigdy - potwierdziła Mattie.

Cieszyła  się, że Jack wypowiedział komplement na temat  urody jej matki, choć z 

drugiej strony poczuła się odrobinę zazdrosna.

Sama   ją   podziwiała,   oczywiście   nie   tylko   za   urodę.   Diana   owdowiała   w   wieku 

dwudziestu trzech lat, została sama z trzyletnim dzieckiem. Zapewniła Mattie wszystko, co 

tylko dziecku było potrzebne do szczęścia. Była cudowną matką.

background image

- Mama musiała bardzo kochać twojego tatę, prawda? - spytał Jack.

- Tak... Nie powiedziałeś mi dotąd nic więcej o naszej piątkowej podróży.

Jack wpatrywał się chwilę w jej twarz, po czym wyraźnie się uspokoił i odpowiedział:

- Rzeczywiście. - Następnie zaczął mówić o tym, z którego lotniska i jakim samolotem 

polecą, jaki jest plan pobytu w Paryżu, i tak dalej. Mattie najbardziej utkwił w pamięci jeden 

szczegół:   że   z   okna   ich   hotelowego   pokoju   będzie   widać   Wieżę   Eiffla.   Powrót   był 

zaplanowany na poniedziałek.

Mattie nie wiedziała, co się z nią dzieje. Przyglądała się mówiącemu Jackowi. Podobał 

jej się, podobało jej się w nim wszystko, poza jednym - niestety, oszukiwał cztery kobiety.

Ten fakt wystarczył,  aby był  dla niej wstrętny.  Musiałaby postradać zmysły,  żeby 

zakochać się w takim mężczyźnie!

A jednak nie była w stanie myśleć o nim z niechęcią.

Zdawała sobie sprawę, że mimo wszystko może się w nim zakochać. Szczególnie 

podczas czterech dni spędzonych wspólnie w Paryżu.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Mattie, jedziemy na cztery dni, nie cztery tygodnie! - Jack skomentował półżartem 

wagę jej walizki, którą załadował do samochodu.

Niepewnie zerknęła na znacznie mniejszą walizkę Jacka.

Zdawała sobie sprawę, że prawdopodobnie przesadziła z ilością ubrań, jednak jeszcze 

nigdy nie była w Paryżu i nie wiedziała, jaka może być tam pogoda wiosną. Wstydziła się 

spytać o to Jacka. Sprawdzała paryską pogodę przez dwa dni w gazecie. Temperatura była 

dość wysoka, jednak czasami padało. Musiała być przygotowana na różne sytuacje.

Mattie   spakowała   więc   wszystkie   najlepsze   ubrania,   łącznie   z   tymi,   które   kupiła 

poprzedniego dnia.

-   Kobiety   lubią   być   przygotowane   na   każdą   ewentualność   -   odpowiedziała   ze 

śmiechem Diana, która poznawała się właśnie z Harrym.

Collie biegał między ludźmi, merdając radośnie ogonem. Zachowywał się raczej jak 

szczeniak niż sześcioletni pies. Miał wspaniałą, szarobiałą sierść, jego oczy błyszczały.  Z 

pewnością nie zdawał sobie sprawy, że czeka go pobyt w psim hotelu.

- Czy zabrałaś również kuchenkę i zlew? - spytał Mattie Jack, unosząc brwi.

- Oczywiście, a także wannę - odpowiedziała natychmiast.

- Mogą ci się przydać - zawyrokował ze śmiechem. - Raz w życiu mieszkałem w 

pokoju, gdzie przez dwa dni nie było korka do wanny, ponieważ poprzedni gość go ukradł.

-   Tak   to   jest,   kiedy   człowiek   zatrzymuje   się   w   hotelach   najniższej   kategorii   - 

skomentowała żartobliwie. Wiedziała, że Jack bez wątpienia rezerwuje tylko apartamenty w 

najbardziej luksusowych hotelach.

Uśmiechnął   się.   Wyglądał   tego   dnia   nadzwyczaj   męsko,   w   czarnej   koszuli   i 

dopasowanych   czarnych   spodniach.   Na   tylnym   siedzeniu   samochodu   leżała   kremowa 

marynarka.

Mattie zdecydowała się włożyć na podróż najlepsze dżinsy, białą, dopasowaną bluzkę 

i czarny żakiet. Wyglądała dostatecznie elegancko, a jednocześnie ubranie nie gniotło się 

zanadto.

Na   widok   Jacka   serce   Mattie   od   razu   przyspieszyło   rytm.   Czuła   się   bardzo 

podekscytowana.   Czy  to  z powodu Jacka,  czy raczej  z  powodu wyjazdu?  Była  odrobinę 

onieśmielona, a z drugiej strony bardzo uradowana. Dziwne!

- Może wspólnie zaprowadzimy Harry'ego do pokoju, w którym będzie mieszkał? - 

odezwała się znowu Diana.

background image

-   Jasne   -   zgodził   się   Jack.   Nachylił   się   i   czule   pogłaskał   psa.   -   Chodź,   stary, 

zobaczymy, jak ci się tu spodoba - powiedział do niego wesoło.

Widać było, że Jack niechętnie rozstaje się z ulubieńcem, mimo że wiedział, że Diana 

naprawdę dba o psy i uwielbia zwierzęta.

- Zaczekasz na nas, Mattie? - spytała Diana, rzucając córce ostrzegawcze spojrzenie.

Mattie kiwnęła głową.

Czekała na Jacka i rozmyślała. Znowu ogarnęły ją wątpliwości. W ciągu minionych 

kilku dni parokrotnie miała ochotę zatelefonować do Jacka i powiedzieć mu, że się wycofuje. 

Za każdym razem przypominała sobie jednak, że to ona jemu narobiła kłopotów i była mu 

winna pomoc. Mimo wszystko niepokoiła się.

Zapomniała o tym natychmiast, kiedy Jack wrócił. Miał niewesołą minę.

- Harry'emu nic złego się nie stanie - zapewniła go Mattie.

- Teraz zdaję sobie sprawę, jak czuli się moi rodzice za każdym razem, kiedy odwozili 

mnie do szkoły z internatem - odpowiedział, uśmiechając się smutno.

Mattie wydało się, że porównanie nie jest do końca trafne.

- A jak ty się czułeś, kiedy twoi rodzice odjeżdżali? - zapytała.

- Och - Jack znów się uśmiechnął, tym razem weselej - płakałem, ale już kilka minut 

po tym, jak ich samochód znikł, cieszyłem się i śmiałem, bo znowu znajdowałem się w gronie 

kolegów... Harry też nie był bardzo smutny, kiedy odchodziłem. Poznawali się z Sophie. No, 

czas jechać. Czy na pewno wszystko wzięłaś? - spytał.

- Tak. - Wsiedli do samochodu. - Spakowałam tylko sześć par butów - dodała. - Czy 

sądzisz, że to wystarczy? - zażartowała.

Jack uruchomił silnik i samochód ruszył.

- Rozumiem, że tak - wywnioskowała, po czym oparła się wygodnie.

- Myślałem, że tylko moje siostry są okropne, ale okazuje się, że dziewczyny, na które 

natrafiam, są bardzo podobne do nich! - skomentował półżartem.

- Pamiętaj, że nie jestem twoją dziewczyną - zastrzegła.

- Na najbliższe cztery dni masz się nią stać - odparł. - Mattie i Jack, Jack i Mattie, jak 

myślisz, dobrze to brzmi? - Odwrócił się i zmarszczył pytająco brwi.

- Fatalnie! - zawyrokowała wbrew fali ciepła, jaka w niej wezbrała.

-   Będziesz   musiała   się   na   krótko   przyzwyczaić   -   zakończył   Jack,   wzruszając 

ramionami.

Mattie żałowała, że podczas pobytu w Paryżu będzie musiała się dostosowywać do 

planów Jacka i jego rodziny. Chciałaby naprawdę doświadczyć tego, jak brzmią imiona „Jack 

background image

i Mattie” zestawione razem. Rzeczywiście razem... Nie, co za bezsensowna myśl!

- Zamówiłem dla nas na wieczór stolik w restauracji - poinformował Jack. - Czy jest 

jakieś miejsce w Paryżu, które szczególnie chciałabyś zobaczyć?

- Ja? - zdziwiła się.

- A kto? - spytał z uśmiechem. - Być może się mylę, ale mam wrażenie, że jeszcze 

nigdy nie byłaś w Paryżu.

-   Nie   mylisz   się   -   przyznała.   -   Zrozumiałam   jednak,   że   zamierzasz   spędzić   ten 

weekend w towarzystwie rodziny.

- Rzeczywiście jestem w bliskich stosunkach z rodziną, jednak nie mógłbym spędzić z 

nimi  całych  czterech  dni, mając  w tym  czasie do wyboru  wyłączne  towarzystwo  pięknej 

kobiety.   A   szczególnie   w   Paryżu!   -   dodał.   -   Jedynym   ustalonym   planem   jest   wspólny, 

rodzinny obiad jutro wieczorem. Poza tym możemy robić to, na co tylko będziemy mieli 

ochotę.

Mattie była zaskoczona. Najbardziej tym, że Jack nazwał ją piękną kobietą. Reszta 

jego słów zaś przyprawiła ją o mały zawrót głowy.

-   Ja   chętnie   spędziłbym   dzień   w   Eurodisneylandzie   -   oznajmił   Jack,   nieco 

zawstydzony. - Co na to powiesz?

-   Dobrze   -   mruknęła,   wciąż   nie   mogąc   ochłonąć   po   tym,   co   jej   powiedział. 

Przeważającą część czasu mieli spędzić tylko we dwoje?! O czym będą rozmawiać? Jak będą 

wyglądały ich wspólne wieczory? Trzy wieczory. I noce! Mattie przełknęła z trudem ślinę.

- Jack... - zaczęła.

- Nie martw się, Mattie. Kiedy ostatni raz byłaś na wakacjach?

- W zeszłym roku - odpowiedziała.

- To  pomyśl  o naszym  wyjeździe  jako o wakacjach.  Będziemy  dobrze  się bawić, 

zgoda?

- Dobrze - odparła bez przekonania.

Jack zachichotał.

- Widzę, że się niepokoisz - stwierdził. - Gdybyś miała wątpliwości, będziemy mieli w 

hotelu oddzielne sypialnie.

Przynajmniej   jedna   pocieszająca   informacja   -   pomyślała.   Obawiała   się   jednak,   że 

spędzając z Jackiem tyle czasu, nabierze ochoty na znacznie więcej...

- Jak ci się podoba? - spytał Jack, stając za plecami Mattie. Wyglądała przez okno 

swojej   sypialni   w   hotelowym   apartamencie.   Wpatrywała   się   w   Wieżę   Eiffla,   była 

background image

zafascynowana. Wieża zdawała się stać tak blisko, jak gdyby można było wyciągnąć rękę i 

dotknąć jej.

- Jest cudownie! Och, Jack! Dziękuję ci - szepnęła.

Jack oparł dłonie na jej ramionach, a potem delikatnie obrócił ją i popatrzył jej w 

oczy.

- Za co? - spytał z troską, widząc jej wzruszenie.

- Za to - wyjaśniła, pokazując szerokim gestem pokój i cudowny widok za oknem.

Sypialnia  była  ogromna,  piękna, zastawiona roślinami i kwiatami. Natychmiast po 

przyjściu Mattie zrzuciła buty, z lubością stąpając boso po miękkim dywanie. Dominującym 

meblem w pokoju było ogromne łóżko stojące na środku. Mattie miała też własną łazienkę, 

niezmiernie luksusową - wanna wyposażona była w jacuzzi, krany i prysznic były złocone.

Przypuszczała,   że   sąsiedni   pokój,   z   którym   jej   sypialnię   łączyły,   niestety,   otwarte 

drzwi,   to   sypialnia   Jacka.   Jednak   był   to   salon.   Robił   imponujące   wrażenie   -   ogromne, 

miękkie, skórzane fotele, ławy połyskujące kryształowo czystym szkłem, ręcznie zdobione 

misy   z   owocami   i   wymyślnych   kształtów   wazony   wypełnione   kwiatami,   dyskretnie 

umieszczony barek, ogromny telewizor...

Któż   chciałby   oglądać   telewizję,   mając   do   wyboru   paryskie   atrakcje?   Mattie   nie 

mieściło się to w głowie.

- Moja sypialnia jest tu - wyjaśnił Jack, otwierając drzwi koło barku.

Oczom Mattie ukazał się pokój niemal identycznie wyposażony jak jej sypialnia. Z tą 

różnicą, że w pokoju Jacka stały dwa oddzielne, jednoosobowe łóżka.

Cóż, Mattie miała własną sypialnię, ale nie był to osobny pokój hotelowy, a część tego 

samego apartamentu, w którym znajdowała się sypialnia Jacka.

-   Wskocz   w   jedną   ze   swoich   sześciu   par   butów,   to   wyjdziemy   do   miasta   - 

zaproponował. - Pokażę ci Paryż.

Mattie ucieszyła się. Było jej miło, że Jack z entuzjazmem odnosi się do oprowadzania 

jej po Paryżu, mimo że musiał być w tym mieście dziesiątki razy.

- Oglądanie wszystkiego razem z tobą sprawi, że na nowo będę w stanie docenić 

wyjątkowość poszczególnych miejsc... - Jack przesunął delikatnie dłonią po ramieniu Mattie. 

-   Czy   może   chcesz   na   początek   coś   zjeść?   -   zapytał.   -   Jedzenie   w   samolotach   nie   jest 

najlepsze.

Mattie była zaskoczona ostatnim stwierdzeniem Jacka - jedzenie, które zaserwowano 

im w poczekalni i kabinie pierwszej klasy, było absolutnie wyśmienite, dorównywało klasą 

menu najlepszych restauracji. Mattie nie była ani trochę głodna.

background image

-   Miałem   nadzieję,   że   tak   odpowiesz   -   ucieszył   się,   kiedy   mu   to   powiedziała.   - 

Chodźmy zwiedzać i podziwiać!

Jego entuzjazm był  zaraźliwy.  Mattie  włożyła  buty.  Żakiet  pozostawiła w pokoju. 

Okazało się, że w Paryżu wiosną może być tak ciepło, jak w Londynie w słoneczny letni 

dzień.

Przystanęła w hotelowym holu, pytając nieśmiało:

- Czy nie powinieneś zawiadomić rodziny, że przyjechałeś?

- Już to zrobiłem. Zatelefonowałem także do twojej mamy.

Mattie była  ogromnie zaskoczona postępowaniem Jacka. Zamierzała zadzwonić do 

matki, ale nie wiedziała, jak bezpośrednio połączyć się z Londynem z telefonu w pokoju. Nie 

znała francuskiego, więc nie próbowała pytać obsługi hotelu. Chciała później poprosić Jacka 

o pomoc.

- Dziękuję, to niezwykle miło z twojej strony - powiedziała.

- Przy okazji spytałem, co z Harrym.

No tak, przede wszystkim o to mu chodziło - pomyślała. - Jak mogłabym sądzić, że o 

co innego?

- I jak miewa się twój pies? - spytała grzecznie.

- Dziękuję, świetnie. Moi rodzice i rodzeństwo prosili, żeby ci przekazać, że chętnie 

cię poznają.

Mattie zadrżała. W domu wszystko wydawało jej się łatwiejsze. Dopiero tu, w Paryżu, 

coraz lepiej zdawała sobie sprawę z tego, co będzie oznaczało udawanie dziewczyny Jacka.

Na razie odbyła niezwykłą  podróż, jako pasażerka pierwszej klasy,  znalazła się w 

apartamencie  luksusowego hotelu, a towarzystwo  Jacka okazało się dla niej  bardzo miłe. 

Chyba aż za bardzo! Zbyt dobrze się przy nim czuła.

Zastanawiała się, jak po powrocie do Londynu zdoła powrócić do szarej codzienności, 

do pracy w kwiaciarni i biurach cudzych firm.

Pod Wieżą Eiffla panowała świąteczna atmosfera - handlarze pamiątek i rozmaitych 

świecidełek oferowali swoje towary, wokół przechadzały się setki turystów. Inni wjeżdżali na 

wieżę albo siedzieli na olbrzymim trawniku Pól Marsowych, odpoczywając w słońcu.

- Napiłbym się czegoś - oznajmił Jack i, nie czekając na odpowiedź, ujął dłoń Mattie i 

poprowadził   ją   na   drugą   stronę   ulicy,   nad   Sekwanę.   Zeszli   po   schodkach   do   jednej   z 

nadbrzeżnych kawiarni.

Trzymali się za ręce!

Mattie była pewna, że wszyscy wokół biorą ich za parę kochanków. Serce biło jej 

background image

szybko i mocno, jej policzki były ciepłe. Czuła się trochę zdezorientowana.

Jack   zamówił   po   francusku   dwie   kawy   głosem   człowieka,   który   robił   to   już 

wielokrotnie. Patrząc na niego, Mattie pomyślała, że łatwo zapomina, dlaczego znalazła się w 

Paryżu   w   towarzystwie   tego   wyjątkowo   przystojnego   mężczyzny.   W   naturalny   sposób 

poddawała   się   jego   czarowi   i   romantycznej   atmosferze   miejsca.   Nie   powinna   jednak 

zapominać o prawdziwej przyczynie podróży. Inaczej będzie jej naprawdę trudno powrócić 

do rzeczywistości po poniedziałkowym powrocie do Londynu!

Obawiała się, że będzie miała złamane serce.

Musiała cały czas sobie przypominać,  że Jack należy do innej klasy niż ona. Był 

bogatym, wykształconym światowcem, właścicielem i prezesem dużej firmy. I jeszcze przed 

kilkoma dniami miał cztery kochanki!

Nawet   gdyby   Mattie   zdołała   poważnie   zainteresować   sobą   Jacka   i   zdobyć 

przychylność jego rodziny, przezwyciężając wszystkie bariery, nie mogła zapominać o jego 

stosunku do kobiet.

- Czy moglibyśmy  wrócić  do hotelu?  - spytała  nagle. - Czuję, że jestem trochę... 

zmęczona podróżą. - Jack był wyraźnie rozczarowany. - Chciałabym odświeżyć  się przed 

wieczorem, wziąć kąpiel, umyć włosy - tłumaczyła. - Wieczorem na pewno znowu dokądś 

pójdziemy.

Kąpiel byłaby faktycznie odświeżająca, jednak Mattie przede wszystkim desperacko 

potrzebowała pobyć trochę sama.

Musiała na jakiś czas odizolować się od Jacka.

- Oczywiście - mruknął, wypijając jednym haustem kawę. - Powinienem był o tym 

pomyśleć. - Pozostawił na stole pieniądze. - Nie musimy zwiedzać miasta od razu pierwszego 

dnia. Masz cztery dni na to, aby zakochać się w Paryżu!

Mattie już zdążyła zakochać się w tym mieście.

Obawiała   się,   że   niestety   mimo   woli   zdążyła   także   zakochać   się   w   siedzącym 

naprzeciw niej mężczyźnie...

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Jack   znowu   zaprowadził   Mattie   nad   Sekwanę,   tym   razem   na   statek,   na   którym 

znajdowała się restauracja.

Obiad   w   luksusowej   restauracji   na   statku   płynącym   Sekwaną   nie   ułatwiał   Mattie 

zachowania dystansu do Jacka. W ciągu dziesięciu minut podano jej dwa kieliszki szampana.

Mattie pokręciła głową.

- Jack, nie sądzę, że powinniśmy spędzać czas w taki sposób - powiedziała.

- Nie przyjechaliśmy tu zastanawiać się nad życiem, tylko się nim cieszyć - odparł. - 

Spróbuj się nim nacieszyć. - Uśmiechnął się do niej i przysiadł bliżej. W czarnym smokingu, 

śnieżnobiałej koszuli i czarnej muszce wyglądał wprost oszałamiająco.

Mattie mimo to, a może właśnie dlatego, martwiła się, co się stanie, jeśli ciesząc się 

obecnością Jacka i Paryżem, całkowicie straci zdrowy rozsądek.

Tego wieczora miała na sobie jedną z dwóch nowych sukienek, bardzo twarzową, 

jedwabną, ciemnoniebieską, ze stójką, w odcieniu idealnie pasującym  do koloru jej oczu. 

Sukienka sięgała do kolan, ukazując smukłe łydki. Włożyła także ciemnoniebieskie sandały 

na wysokim obcasie. Czuła się w nich i w nowej sukience piękna i elegancka.

Ubrała się tak na wypadek, gdyby napotkali tego wieczora kogoś z rodziny Jacka. 

Myślała, że będą jedli w hotelowej restauracji.

Mattie nie była pewna, czy to dobrze wyglądać atrakcyjnie w oczach Jacka podczas 

kolacji, przy której siedzieli tylko we dwoje, w romantycznym otoczeniu.

Jack   również   robił   na   niej   w   tych   warunkach   wrażenie   szalenie   atrakcyjnego 

mężczyzny, a tego najbardziej się obawiała. Że całkiem straci głowę.

Chyba to Jack pierwszy zapomniał, po co zabiera Mattie do Paryża, skoro zamówił dla 

nich stolik na tym statku.

- Warto cieszyć się życiem - odpowiedziała. - Ale czy pamiętasz, dlaczego tu z tobą 

przyjechałam?

- Skądże... - odpowiedział wymijająco, wyglądając za burtę, za którą przesuwały się, 

jak   bajkowe,   fantasmagoryczne   obrazy,   podświetlane   niezwykłym   światłem   reflektorów 

przepływającego statku budowle Paryża.

- Jakim sposobem nasza kolacja we dwoje na Sekwanie ma pokazać Sharon, że ona cię 

wcale nie interesuje? - drążyła Mattie.

- Czy to naprawdę nie jest oczywiste? - spytał. - Skoro wolę przebywać tylko z tobą, a 

nie z rodziną, swoją oraz narzeczonego siostry, czyli także z Sharon, to znaczy, że Sharon 

background image

mnie nie interesuje.

Słowa Jacka brzmiały całkiem przekonująco, choć nie do końca. W każdym  razie 

Mattie nie była pewna, co się za tym wszystkim kryje.

- Nie byłoby prościej i taniej zamówić kolację do apartamentu? - spytała półgłosem.

Przyniesiono właśnie pasztet z gęsich wątróbek.

Gdyby pozostali w hotelowym apartamencie, mogłaby siedzieć sama w sypialni.

- Nie żartuj, Mattie - ofuknął ją Jack. - Nie przyjechaliśmy do Paryża po to, żeby tkwić 

w hotelu.

W takim razie po co?

- Chociaż w twojej sypialni z pewnością byłoby nam wygodnie - dodał.

Mattie wstrzymała oddech. Zaniepokoiła się.

- Przyszło  ci do głowy - ciągnął  Jack - że w Paryżu  mogę  próbować cię uwieść, 

prawda?

Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Drżały jej usta.

- Przyszło - wywnioskował z jej milczenia. - Mogę ci coś obiecać.

- Co takiego? - spytała.

- Obiecuję ci, że nie będę próbował cię uwieść, jeżeli ty nie będziesz się starała uwieść 

mnie - odpowiedział, po czym uśmiechnął się.

Mattie na chwilę zaniemówiła.

- Nie mam zamiaru cię uwieść! - odpowiedziała w końcu z oburzeniem.

- Rozumiem - zakończył i zajął się pasztetem.

Jak to? Czy jemu się zdaje, że próbuję go uwieść? Mattie wpatrywała się w Jacka z 

niedowierzaniem.

Nie   próbowała.   Chociaż...   czuła,   że   może   mieć   ochotę   spróbować.   Rozumiała,   że 

obecność Jacka, jego osobowość, romantyczne otoczenie - to wszystko oddziaływało mocno 

na jej zmysły, a za ich pośrednictwem na emocje. Przede wszystkim Jack. Wydawał jej się...

- Jednak gdybyś chciała mnie uwieść, nie musisz się hamować - powiedział jeszcze.

Co za impertynent! - pomyślała, rzucając mu gniewne spojrzenie.

Nie, choćby nawet miała ochotę, nie pozwoli mu się nawet pocałować. To znaczy... 

czuła, że już teraz ma ochotę całować się z nim. Będzie musiała tłumić w sobie to pragnienie.

Pożałowała, że zgodziła się przyjechać z Jackiem do Paryża.

Roześmiał się.

- Czy coś cię śmieszy? - spytała, rozdrażniona.

- Ty - odpowiedział. - To, że jesteś przekonana, że zamierzam cię uwieść, a ja wcale 

background image

tego nie planuję, moja piękna.

„Moja piękna”? Jack uważa mnie za piękną? Coś takiego!

Nie dowierzała mu, że nie zamierza jej uwodzić.

Jego   komplement   sprawił,   że   coraz   trudniej   było   jej   powstrzymać   marzenia   o 

znalezieniu   się   w   ramionach   Jacka,   zwłaszcza   że   wokół   siedziały   wpatrzone   w   siebie, 

zakochane, całujące się pary. I Mattie czuła, że coraz mocniej się zakochuje.

Zeszli ze statku przed północą.

Jack wskazał zamówioną taksówkę i spytał:

- Jedziemy czy może wolałabyś wrócić piechotą? Ja mam ochotę przespacerować się 

nocą po Paryżu.

- Ja też! - szepnęła, niewiele myśląc.

- Cieszę się! - odpowiedział z uśmiechem.

Zwolnił taksówkarza, dając mu napiwek za przyjazd, i ze szczęściem w oczach wrócił 

do Mattie.

Popatrzyła na niego i nagle przyszło jej do głowy, że to właśnie na tego mężczyznę 

całe życie czekała. Na Jacka.

Ta myśl  była  dla niej  jak nagłe objawienie.  Zarumieniła  się, pobladła, jej oddech 

przyśpieszył.

- Dobrze się czujesz? - spytał z troską.

Czuła się cudownie, choć w jej myśli wkradła się obawa, że zakochując się w Jacku, 

popełniła największy błąd w życiu.

-   Dobrze...   -   odpowiedziała   cicho,   nie   chcąc   zdradzać   przed   nim   swojego 

euforycznego stanu. Bała się upokorzenia. - Ciekawa jestem, co zwykle robisz dalej - dodała. 

- Postępowałeś już przecież tak nieraz, prawda?

- Słucham? - Jack zmarszczył ze zdumieniem brwi.

-   Jesteś   uwodzicielem   -   wyjaśniła.   -   Właśnie   zjedliśmy   romantyczną   kolację   we 

dwoje,   płynąc   nocą   po   Sekwanie   przez   serce   Paryża.   Teraz   zaproponowałeś   mi   spacer. 

Ciekawe, co zazwyczaj robisz potem?

Jack zmrużył oczy.

- Czy nabrałaś przekonania, że podstępnie zawożę kobiety do Paryża, zapraszam na 

romantyczne kolacje, a potem uwodzę? - spytał.

-   To   dość   kosztowna   metoda   uwodzenia   -   skomentowała.   -   Ale   zapewne 

stuprocentowo skuteczna. - Zmrużyła oczy i uśmiechnęła się.

- Chcesz wiedzieć, co zrobię dalej? - Jack zacisnął usta. - Zaprowadzę cię do hotelu, 

background image

powiem dobranoc i pójdę do swojej sypialni, a ty - do swojej!

- Czy gniewasz się na mnie za to, że kosztowałam cię tyle trudu i pieniędzy? - spytała. 

- W końcu jestem tu tylko dlatego, że zepsułam twoje relacje z czterema innymi kobietami, z 

których jedna miała ci towarzyszyć w tej podróży - drwiła.

- Czy naprawdę wierzysz, że mam jakieś inne plany mimo obietnicy, jaką złożyłem ci 

podczas kolacji? - zapytał z desperacją.

Pokiwała głową.

- Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś, bo bardzo mi się podobało. Ale muszę ci 

uświadomić, że była to z mojego punktu widzenia zupełna strata czasu i pieniędzy. Gniewasz 

się, prawda? Myślałeś, że ulegnę twojemu czarowi w połączeniu z czarem Paryża?

- Nie gniewam się - zaprzeczył.  - Jeśli zaś chodzi o Paryż, starałem się zrobić ci 

przyjemność i przykro mi, jeśli mój pomysł na dzisiejszy wieczór nie bardzo cię zachwycił.

Wprost przeciwnie! - odpowiedziała w duchu.

- Idziemy? - spytał Jack, podając jej ramię.

Zawahała się, a potem wsunęła pod nie dłoń i ruszyli wzdłuż bulwaru.

Mattie drżała z emocji, starając się nie dać tego po sobie poznać. Niech mu się zdaje, 

że jest mi obojętny - myślała.

Tymczasem prawda była zupełnie inna. Mattie po uszy zakochała się w Jacku.

Nie miała zamiaru iść z nim do łóżka, ale zapłonęła do niego prawdziwym uczuciem. 

Uwielbiała   na   niego   patrzeć,   słuchać   jego   głosu,   podobało   jej   się   jego   przywiązanie   do 

rodziny i do psa, jego poczucie humoru.

Podobało   jej   się   w   nim   wszystko   -   oprócz   jednego.   Faktu,   że   tak   bardzo   lubił 

towarzystwo wielu kobiet.

Mattie   dostrzegała   w   Jacku   tylko   tę   jedną   wadę,   za   to   była   to   wada   nie   do 

zaakceptowania. Nie mogła się z nią pogodzić, nie tylko ze względu na smutne doświadczenie 

z Richardem.

Miała też pozytywny przykład - wielką miłość rodziców. Kochali się tak mocno, że 

jeszcze dwadzieścia lat po śmierci męża Diana czule go wspominała i dotąd nie była w stanie 

związać się z nikim innym.

Mattie   pragnęła   tylko   takiego   związku,   w   którym   dwoje   ludzi   całkowicie   sobie 

wystarcza, do końca życia. Nie przypuszczała, aby Jack marzył o takich więziach.

Nie mogła więc być z Jackiem. Nie zgodziłaby się na przelotny romans, by stać się 

zaledwie na pewien czas jedną z wielu kobiet, z jakimi sypiał.

Patrzyła   na   spacerujące   wzdłuż   brzegu   Sekwany   trzymające   się   za   ręce   pary,   za 

background image

którymi wznosiła się ku niebu świecąca tysiącami złocistych światełek Wieża Eiffla.

Mattie ogarniał coraz głębszy smutek.

Szli w zupełnym milczeniu.

Żałowała, że do tego doszło. Nie mogła być z Jackiem, a przecież jej serce wołało o 

jego bliskość i ciepło.

Miała ochotę zapomnieć o powziętym chwilę wcześniej postanowieniu, zapomnieć o 

zagrożeniu, jakie stanowił dla spokoju jej ducha, i rzucić mu się na szyję.

Kiedy wjeżdżali windą na piętro hotelu, odezwali się nagle jednocześnie:

- Mattie...

- Jack...

- Proszę, mów pierwsza - zachęcił, ustępując Mattie miejsca w drzwiach windy.

-  Chciałam...  chciałam...  -  jąkała  się   Mattie,   odwracając  głowę  ku  Jackowi,   który 

ruszył za nią korytarzem.

- Ogromnie pragnę cię pocałować! - dokończył za nią, nie panując już nad emocjami. 

Nachylił się, ujął Mattie za ramiona i zaczął ją całować.

Nie broniła się. Przeciwnie, oparła dłonie na jego szerokiej piersi i całowała go czule.

- Jack! Dobrze, że nareszcie wróciłeś! - odezwał się niespodziewanie kobiecy głos.

Mattie cofnęła się raptownie i zobaczyła, że po miękkim, hotelowym dywanie ktoś ku 

nim   biegnie.   Nieznana   jej   młoda   kobieta   musiała   parę   godzin   czekać   pod   drzwiami   ich 

apartamentu.

Czekała na Jacka.

Kobieta była wyjątkowo piękną, wysoką blondynką, o miłej twarzy i idealnej figurze. 

Nieoczekiwanie rzuciła się z łkaniem w ramiona Jacka.

- Tina, co się stało?! - spytał z troską Jack.

Tina! Mattie nie wiedziała, skąd wzięła się tu Tina, ale musiała być to jedna z kobiet, 

którym Mattie dostarczyła bukiety. Imię ją zdradziło. Zapewne to z Tiną Jack miał polecieć 

do Paryża...

- Opuściłam Jima! - wyznała z łkaniem Tina.

- Słucham?!

- Opuściłam Jima! - powtórzyła. Po jej pięknej twarzy płynęły łzy.

Mężatka! - pomyślała Mattie. Opuściła męża dla Jacka i przyjechała tutaj!

- To niemożliwe! - Jack kręcił głową. - Jak mogłaś to zrobić?

- Zrobiłam to! - potwierdziła Tina, zaciskając usta. Już nie płakała.

Mattie poczuła się niezręcznie. Najwyraźniej przeszkadzała tym dwojgu. Nie miała 

background image

ochoty przy nich dłużej stać.

- Jack... - przypomniała o swojej obecności, dotykając jego ramienia.

Popatrzył na nią nieprzytomnym wzrokiem.

- Chyba lepiej będzie, jeśli zostawię was samych - powiedziała.

- Mattie... dobrze, tak chyba będzie lepiej... - Wydawał się oszołomiony. Ciągle kręcił 

głową. Najwyraźniej pojawienie się Tiny w Paryżu zupełnie go zaskoczyło. - Zdaje się, że 

muszę porozmawiać z Tiną - dodał przepraszającym tonem.

Mattie ruszyła do apartamentu. Po chwili była już w swojej sypialni, za zamkniętymi 

drzwiami.

Rzuciła się na łóżko i przykryła głowę poduszką, aby nie słyszeć Jacka i pięknej Tiny, 

jeśli wejdą razem do apartamentu.

Coś podobnego nie zdarzyło się Mattie jeszcze nigdy w życiu.

Czuła się okropnie.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Mattie... Mattie, śpisz?

Jack pukał do drzwi jej sypialni. Oczywiście, że nie spała. Jak mogłaby zasnąć po tym, 

co się stało?

Nie wydawało jej się, żeby poczuła się lepiej dzięki rozmowie z Jackiem. Było już 

wpół do trzeciej w nocy. Na szczęście nie musiała go wpuszczać. Drzwi sypialni zamknęła 

wcześniej na klucz.

- Mattie, koniecznie muszę z tobą porozmawiać!

Bez   wątpienia   chciał   jej   wszystko   wytłumaczyć.   Cóż,   będzie   musiał   poczekać. 

Trudno. Mattie i tak się domyślała, że Jack oznajmi jej, że rano czekają powrót do Wielkiej 

Brytanii, ponieważ przyjechała Tina.

Idź sobie! - mówiła mu w myślach.

Jack jednak nie przestawał pukać. Być może nazajutrz zdoła z nim porozmawiać, ale z 

pewnością nie teraz.

Oto, do czego prowadziło naganne postępowanie Jacka!

Jak mogłam się w nim zakochać! - skarciła samą siebie Mattie. Tak właśnie traktuje 

kobiety!

Na domiar złego Tina nadbiegła akurat w chwili, kiedy Mattie całowała się z Jackiem. 

Gdyby stało się to w innym momencie, Mattie powiedziałaby mu, co o nim myśli. A tak...

Ależ ze mnie idiotka! - narzekała w duchu.

-   Mattie,   proszę   cię,   wpuść   mnie   -   mówił   cicho   Jack.   -   Naprawdę   musimy 

porozmawiać. Zdaję sobie sprawę, jak musiałaś odebrać scenę na korytarzu, i dlatego chcę ci 

wszystko wyjaśnić.

Co takiego? - myślała z ironią. Że całował mnie tylko dla rozrywki? Że zrobił to 

niepotrzebnie? Żebym się nie martwiła, ponieważ kupi mi bilet na poranny samolot?

Obejdzie się. Sama kupi sobie bilet z Paryża do Londynu i wróci do domu!

Miała   ochotę   zerwać   się   z   łóżka   i   wykrzyczeć   to   Jackowi,   ale   zacisnęła   zęby   i 

powstrzymała się. Nie chciała się znowu rozpłakać, okazać słabości. Pomyślała, że nazajutrz 

będzie miała dość siły, aby otwarcie i zdecydowanie powiedzieć Jackowi, co o nim myśli.

- Dobrze - westchnął zza drzwi. - Trudno, pójdę spać. Jednak koniecznie musimy 

porozmawiać, musisz mi pozwolić wytłumaczyć ci wszystko jutro. Dobranoc.

Może pozwolę, a może nie - pomyślała. Jeśli zdołam kupić bilet na poranny samolot, 

Jack nie będzie musiał się trudzić.

background image

Była już spakowana.

Próbowała zasnąć, ale przewracała się tylko z boku na bok aż do rana. W końcu o 

szóstej wstała, ubrała się i cicho wyszła z apartamentu. Wyszła z hotelu, przeszła parę ulic i 

usiadła na ławce pod Wieżą Eiffla. Patrzyła na kręcące się w pobliżu gołębie, żałując, że nie 

ma dla nich nic do jedzenia.

Wiedziała, że jest zakochana w Jacku. Lecz nie była szczęśliwa. Dlatego że Jack był 

kobieciarzem i że przyjechała jedna z jego kochanek.

- Przepraszam, czy można się przysiąść? - spytała nagle po angielsku jakaś kobieta. - 

Myślałam, że o tej porze nikogo nie spotkam.

Mattie podniosła wzrok i zobaczyła sympatyczną starszą panią.

- Dzień dobry, bardzo proszę - odparła.

- Tak pomyślałam, że może pani też jest Angielką - powiedziała kobieta. Miała około 

sześćdziesięciu ośmiu lat, zadbane siwe włosy, niebieskie oczy i miłą, pomarszczoną twarz.

Mattie uśmiechnęła się. Zaraz! - pomyślała nagle. Przecież zupełnie nie znam się na 

ludziach. Dałam się oszukać Richardowi, pozwoliłam oczarować Jackowi. A może to seryjna 

morderczyni?

-   Chyba   jest   pani   za   młoda,   żeby   cierpieć   na   bezsenność   -   ciągnęła   Angielka. 

Najwyraźniej miała ochotę porozmawiać.

- Chciałam  pospacerować jeszcze przed wyjazdem.  Wracam dzisiaj do Londynu  - 

odpowiedziała Mattie.

-   Szkoda   -   skomentowała   rozmówczyni.   -   Paryż   jest   takim   pięknym   miastem! 

Pierwszy raz przyjechałam tu trzydzieści pięć lat temu, na miesiąc miodowy. Wydaje mi się, 

że to było wczoraj... Chociaż moje dzieci, a tym bardziej wnuki, powiedziałyby co innego. - 

Uśmiechnęła się znowu.

- To bardzo romantyczne miasto.

- Czyżby przyjechała tu pani z narzeczonym? - spytała kobieta.

- Nie. Przyjechałam... to znaczy... Nie był to udany pobyt - wyznała Mattie.

-   Jaka   szkoda!   -   zmartwiła   się   starsza   pani.   -   Ja   przyjechałam   tutaj   na   rodzinne 

przyjęcie - kontynuowała po chwili. - Na zaręczyny mojej najmłodszej córki.

Jak to?! - pomyślała Mattie. Zerknęła z ukosa na sympatyczną rozmówczynię. To 

musiała być matka Jacka! Mattie była tego pewna.

Coś takiego! - myślała. Na domiar wszystkiego spotkałam tu jego matkę!

Drobna   kobieta   o   delikatnej   twarzy   nie   była   podobna   do   Jacka.   Widocznie 

odziedziczył wygląd po ojcu.

background image

- Chyba już pójdę - odezwała się Mattie, zmieszana. Wstała. - Miło było panią poznać. 

Mam nadzieję, że przyjęcie będzie udane.

- Dziękuję ci, kochanie. - Kobieta znowu się uśmiechnęła. - Mattie, miałam nadzieję, 

że będziesz z nami na zaręczynach.

- Słucham?! - Odwróciła się zaskoczona.

Popełniła   wielki   błąd,   pozwalając   się   wyśledzić   matce   Jacka.   Bo   chyba   pani 

Beauchamp ją śledziła, inaczej skąd wiedziałaby, kim ona jest?!

- Chodź, kochanie. Usiądź, proszę - zachęciła ją matka Jacka. - Masz na imię Mattie, 

prawda? A ja jestem Betty Beauchamp. - Uśmiechając się, postukała delikatnie w ławkę.

Mattie usiadła posłusznie jak zahipnotyzowana.

- Nazywam się Mattie Crawford - przedstawiła się z nazwiska.

- Nie obawiaj się, kochanie - mogę mówić do ciebie po imieniu, prawda? - zaczęła 

Betty. - Nie jestem chora psychicznie ani niebezpieczna. Po prostu widziałam was wczoraj 

wieczorem z Jackiem, jak wychodziliście razem z hotelu.

- Och, oczywiście - odparła grzecznie. Nie wiedziała, co więcej mogłaby powiedzieć, 

żeby nie obrazić matki Jacka.

- Nie wiem, jak się zachował Jack - ciągnęła smutno Betty - ale od razu widać, że 

zrobił   ci   jakąś   przykrość.   A   wczoraj   wieczorem   wyglądaliście   na   takich   szczęśliwych!   - 

Pokręciła głową.

Cóż, matka Jacka widziała nas przed przybyciem Tiny - pomyślała Mattie.

Wątpiła, żeby Betty Beauchamp znała prawdziwą przyczynę jej przylotu do Londynu, 

więc na wszelki wypadek nie mówiła nic więcej.

- Edward i ja tak się ucieszyliśmy, kiedy w środę wieczorem Jack zadzwonił do nas i 

powiedział, że poleci do Paryża z pewną młodą damą! - oznajmiła Betty.

- W środę? - upewniła się. - Czy dotychczas Jack nie spotykał się z państwem w 

towarzystwie... kobiet? - spytała odważnie.

- Ależ skąd! - zaprzeczyła Betty. - Po raz pierwszy w życiu zamierzał przedstawić nam 

dziewczynę! Tak się cieszyliśmy. On nigdy nic nam nie mówi o swoim życiu prywatnym.

Nie dziwię się! - pomyślała Mattie.

- Czy przed środą nie wspominał o tym, że przyleci tu z kobietą? - spytała, zachęcona 

otwartością matki Jacka.

-   Nie.   -   Betty   pokręciła   głową,   podekscytowana.   -   Edward   i   ja   byliśmy   tacy 

zadowoleni, że cię poznamy! - Uśmiechnęła się ciepło, a zarazem ze współczuciem.

Mattie odpowiedziała wymuszonym uśmiechem.

background image

Nic nie rozumiała. Przecież Jack potwierdził, że zamienienie przez nią karteczek przy 

bukietach doprowadziło do rozpadu jego relacji z kobietami, którym... zaraz...

Co on właściwie powiedział? - zastanawiała się.

- Wiem, że Jack potrafi być zbyt natarczywy - przyznała Betty. Wydawała się lekko 

zawstydzona. - Ma to po ojcu. Nauczyłam się radzić sobie z tym, ale zajęło mi to chyba kilka 

lat. Ale poza tym Jack to bardzo dobry chłopak. Chyba trzeba mu wybaczyć jego wady.

Do głowy Mattie cisnęły się pytania.

- Czy Jack przysyła pani czasem kwiaty? - zapytała.

- Kwiaty? - Betty była zdumiona pytaniem. - Ach, wiem, kochanie, o co ci chodzi. 

Musiał ci mówić. Nie, ja naprawdę nie mogę patrzeć na cięte kwiaty. Uważam, że kwiaty 

można podziwiać w naturze. Powinny rosnąć i żyć, a nie umierać powoli w wazonach. Jack 

posyła kwiaty swoim siostrom, a mnie zamiast tego kupuje krzak róży. Wyobraź sobie, że 

mam już w ogrodzie chyba z pięćdziesiąt krzaków róż od niego! - wyznała z radością.

- Siostrom? - spytała cicho Mattie.

- Nie mówił ci, że ma siostry? Mam pięcioro dzieci! Jacka i cztery córki - oznajmiła z 

dumą   Betty.   -   Jack   jest   najstarszy,   potem   jest   Christina,   Sally   i   Cally,   to   bliźniaczki,   a 

najmłodsza jest...

- Sandy - dokończyła Mattie. - Czyli Alexandra. Christina, czyli Tina.

- Właśnie! - ucieszyła się Betty. Mattie była zaszokowana. - Nie wiem, czy wiesz, że 

Sandy wychodzi za mąż po raz drugi - kontynuowała Betty.  - Niestety jej pierwszy mąż 

okazał się okropnym człowiekiem. Cieszymy się, że znowu jest szczęśliwa.

Cztery   kobiety,   dla   których   Jack   zamówił   u   Mattie   bukiety   kwiatów,   były   jego 

siostrami! Nie do wiary!

Faktycznie nigdy nie przyznał, że miał cztery kochanki. Ale oszukał Mattie, aby ją 

przekonać, żeby pojechała z nim do Paryża. Nikogo wszak nie zastępowała. Dlaczego Jack ją 

okłamał? Szantażował ją! A przed swoją rodziną udawał, że żyje spokojnie i przyzwoicie.

Mattie była rozzłoszczona. Ale nie miała już zamiaru wyjeżdżać.

- Powinnam chyba wrócić do hotelu - powiedziała. - Przepraszam. A może zdołamy 

jakoś z Jackiem wyjaśnić sobie wszystko? - Uśmiechnęła się lekko.

- Och, oby się wam udało! Mam wielką nadziej ę, że tak będzie! - Betty rozpromieniła 

się. - Mój mąż i córki tak bardzo pragną panią poznać! - Znowu przeszła na „pani”. Nie 

chciała być niegrzeczna.

Mattie poczuła się nagle zawstydzona. Ale to przecież Jack powinien się wstydzić. 

Jego matka była niezmiernie ciepłą, otwartą i miłą osobą. Jeśli ojciec Jacka i jego siostry były 

background image

podobne do Betty,  Jack różnił się od nich na niekorzyść.  Oszukiwał najbliższych,  którzy 

naprawdę chcieli dla niego jak najlepiej.

- Nie zastanie pani Jacka w hotelu - poinformowała Betty. - Pojechał na lotnisko po 

męża Tiny, mojej najstarszej córki. Jak pani wie - matka Jacka posmutniała - Tina przyjechała 

wczoraj wieczorem i oznajmiła nam, że porzuciła Jima, swojego męża. Niestety Tina zawsze 

była w gorącej wodzie kąpana. - Betty pokręciła głową. - Tym razem przeszła samą siebie! 

Jim to taki sympatyczny młody człowiek!

A zatem kiedy Mattie wymykała się z apartamentu, Jacka już w nim nie było? Pewnie 

dlatego chciał koniecznie porozmawiać z nią w nocy. Wiedział, że rano pojedzie na lotnisko i 

obawiał się, że podczas jego nieobecności Mattie opuści hotel i więcej się tam nie pojawi.

Mattie wracała jednak do hotelu.

Jack mógł jedynie martwić się o jej zachowanie na przyjęciu i później. Skoro kilka dni 

j ą oszukiwał, niech sam się dowie, jak to jest być wodzonym za nos.

- Jestem pewna, że Tina i Jim się pogodzą - odezwała się Mattie, aby pocieszyć Betty. 

- Atmosfera Paryża powinna im w tym pomóc.

- Pewnie masz rację, kochanie... - Betty ponownie przeszła na „ty”. - Cieszę się, że 

zrezygnowałaś z wyjazdu.

Mattie przez chwilę wstydziła się, że zamierzała opuścić Jacka bez jego wiedzy i 

zgody. Jednak to on powinien się był  wstydzić. Może nie miał obowiązku mówić jej, że 

cztery kobiety, którym polecił posłać kwiaty, były jego siostrami, ale jak mógł od początku 

sugerować swoim rodzicom, że Mattie jest jego sympatią?

Skoro nigdy nie przedstawiał rodzinie żadnych kolegów ani koleżanek, jego rodzice 

musieli zrozumieć jego intencje tylko w jeden sposób. Jack z pewnością był tego świadom.

Ale przynajmniej nie był kobieciarzem, jak wcześniej zdawało się Mattie.

- Czy mogłybyśmy zachować w sekrecie naszą rozmowę? - poprosiła. - Chyba Jack 

nie byłby zadowolony z tego spotkania o poranku. To znaczy... oczywiście powiem mu, że się 

spotkałyśmy... ale nie będę wspominała, że mówiłyśmy o... jego charakterze.

- Na pewno by się rozzłościł - przyznała Betty. - Ja też nie zamierzam relacjonować 

mu   naszej   wymiany   zdań   na   temat   jego   osoby.   Cieszę   się,   że   mogłyśmy   porozmawiać. 

Miałam na to wielką ochotę, kiedy zobaczyłam panią wychodzącą z hotelu. Dlatego zaraz 

wyszłam za panią. - Uśmiechnęła się. - W takim razie... do zobaczenia wieczorem!

- Do zobaczenia. - Mattie wstała i pożegnała się z Betty.  - Dziękuję. - Ruszyła z 

powrotem do hotelu.

Co on sobie wyobraża? - myślała o Jacku.

background image

Cóż,   widocznie   siostra   jego   przyszłego   szwagra,   Sharon,   rzeczywiście   mu   się 

naprzykrza, a on nie chce mieć z nią do czynienia.

Ale czy nie przyszło mu do głowy, jakie nadzieje rozbudzi w rodzicach, kiedy pojawi 

się na rodzinnym przyjęciu z potencjalną narzeczoną...?

Jack chyba nie przemyślał dostatecznie tego aspektu sprawy.

Czy uczucia rodziców i samej Mattie mogły mu być całkiem obojętne?

Jeśli tak, Mattie zamierzała odpłacić mu pięknym za nadobne!

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Mattie, obawiałem się, że... - Jack umilkł  ze zdumieniem,  ponieważ objęła go i 

uniosła głowę w wyraźnym oczekiwaniu na pocałunek. - Co ty wyprawiasz? - spytał.

- Myślałam, że lepiej okazać ci nieco uczucia, na wypadek gdybyśmy nie byli sami - 

odpowiedziała, cofnąwszy się.

Zajrzała wymownie do salonu. Widziała już wcześniej, że był pusty, bo zerknęła doń 

przez uchylone drzwi sypialni. Czekała w napięciu na Jacka wracającego z lotniska.

- Świetny pomysł - mruknął. - Tylko nie w tym momencie. - Przesunął dłonią po 

włosach. - Jestem trochę zmęczony.

Mattie przyjrzała mu się uważnie. Rzeczywiście wydawał się zmęczony. Pewnie próba 

rozwiązania kryzysu małżeńskiego popędliwej siostry i jej męża wycisnęła na Jacku swoje 

piętno.

-  Nie   masz  ochoty  na  karesy?  -  zaproponowała  Mattie.  -  A  może   chcesz,   żebym 

zamówiła lunch?

Weź prysznic i odpocznij - poradziła.

Jack   był   zdumiony   jej   mimo   wszystko   przyjaznym   zachowaniem.   Właśnie   o   to 

chodziło Mattie. Po tym, co stało się w nocy, nie spodziewał się, że zastanie ją w hotelu i że 

będzie chciała z nim rozmawiać.

A   ona  chciała   wywrzeć   na  nim   wrażenie,   że  po  romantycznej  kolacji   na  statku   i 

przerwanym pocałunku oczekuje teraz od niego poważnego zaangażowania.

Jack powinien się tym przerazić.

- Odebrałam z recepcji wiadomość, którą dla mnie zostawiłeś - powiadomiła.

Gdy wróciła do hotelu, podano jej kopertę z kartką od Jacka. Niewiele napisał:

„Pojechałem na lotnisko. Koniecznie zaczekaj, aż wrócę. Jack”.

Czy on uważał, że może wydawać jej polecenia?

- Rozumiem - odpowiedział. - Pewnie...

- Zamówić lunch? - przerwała mu Mattie, podnosząc słuchawkę telefonu. - Wcześniej 

zamówiłam sobie kanapkę. Była pyszna!

- W takim razie  ja również poproszę kanapkę - oznajmił  Jack. Czuł się odrobinę 

zdezorientowany.

- Spotkałam rano twoją matkę - poinformowała niby od niechcenia Mattie, siadając z 

telefonem w ręku w jednym z głębokich foteli. Łączyła się z recepcją. Jednak ukradkiem 

background image

zerknęła na Jacka - był zaskoczony.

- Spotkałaś moją mamę? - upewnił się. - Co...

- Halo, recepcja? - spytała głośno. - Poproszę jedną kanapkę klubową. - Zasłoniła 

mikrofon i szepnęła do Jacka: - Napijesz się czegoś?

- Chyba potrzebna mi duża, mocna kawa - westchnął.

Zamówiła kawę i odłożyła słuchawkę. Spojrzała na zegarek.

- Niestety muszę wyjść - oznajmiła. - Zamówiłam sobie dłuższą wizytę w salonie 

piękności na dole. Chcę wyglądać wieczorem najlepiej, jak tylko będę mogła.

- Mattie... - odezwał się. Był coraz bardziej zdumiony.

- Na twoim miejscu przespałabym się trochę po zjedzeniu lunchu. - Mattie nie dawała 

mu dojść do słowa. Wzięła torebkę. - Wyglądasz na wyczerpanego, chyba brakuje ci snu.

- A ty najwyraźniej jesteś pełna energii i tak radosna, jakby nic złego nie zaszło - 

mruknął.

-   A   nie   powinnam?   -   odpowiedziała   z   uśmiechem.   -   Jesteśmy   w   Paryżu,   spędzę 

popołudnie w salonie piękności luksusowego hotelu, wieczorem czeka nas uroczysty obiad w 

uroczej restauracji na Wieży Eiffla... Żyć, nie umierać!

Jack zmarszczył brwi.

- Ale minionej nocy... - zaczął.

- Z pewnością poradziłeś sobie z tym, co stało się w nocy - przerwała Mattie. - W 

końcu to mnie spodziewają się wieczorem twoi najbliżsi, prawda? - Wybacz, muszę już iść. - 

Zerknęła   na   zegarek   i   pobiegła   do   drzwi.   -   Twoja   mama   jest   cudowna!   -   rzuciła   na 

odchodnym.

Ha! - pomyślała, znalazłszy się za drzwiami. I kto teraz czuje się niezręcznie?

Z   triumfującą   miną   zjechała   windą   na   pierwsze   piętro,   gdzie   znajdował   się   salon 

piękności. Niech teraz Jack nie wie, co się wokół niego dzieje! - myślała. Będzie miał się z 

pyszna!

Możliwie najdłuższą wizytę w salonie piękności Mattie zamówiła przede wszystkim 

dlatego,   aby  uniknąć   pytań,   jakie   bez   wątpienia   cisnęły   się  Jackowi   na   usta.   Zamierzała 

zabawić   się   jego   kosztem,   półleżąc   w   rozkładanym   fotelu   kosmetycznym   i   oddając   się 

przyjemnym zabiegom fryzjerki, stylistki, kosmetyczki i manikiurzystki. Jednocześnie będzie 

to okazja do miłego odpoczynku.

Bylebym się tylko zanadto nie przyzwyczaiła - pomyślała, patrząc, jak manikiurzystka 

maluje jej paznokcie. We wtorek wracam do pracy w Londynie.

Powrót do Londynu wiązał się z zakończeniem krótkiej i przypadkowej znajomości z 

background image

Jackiem.

Niestety! - westchnęła w duchu. Cóż mi po satysfakcji, że dostarczę Jackowi trochę 

stresu?

Przecież była w nim zakochana.

Ogarnęło ją rozdrażnienie. Nadal pozostawał dla niej zagadką.

Nagle   tok   jej   myśli   przerwały   urywki   rozmowy,   jaką   prowadziły   ze   sobą   dwie 

znajdujące się obok klientki salonu.

- Rodzice tak się cieszą z tego, że Tina spodziewa się dziecka! - oznajmiła jedna z 

kobiet.

-   Tina   też   się   cieszy   -   odparła   druga.   -   Oczekiwała   po   prostu   od   Jima   bardziej 

spontanicznej, żywszej reakcji na tę radosną wiadomość. Nie spodobał jej się jego żart, kiedy 

stwierdził tylko, że nadchodzącego Bożego Narodzenia nie spędzą na nartach! Ale przecież 

Jim ma specyficzne poczucie humoru. Kiedy Tina się uspokoi, na pewno zrozumie, że chciał 

ją tylko rozbawić.

- U wielu kobiet ciąża powoduje emocjonalne rozchwianie - skomentowała pierwsza z 

rozmawiających. - Pamiętasz, co się działo, kiedy sama byłaś w ciąży albo kiedy ja byłam?

Mattie zerknęła w bok. Ze swojego miejsca nie widziała dobrze dwóch kobiet, których 

rozmowę słyszała, jednak zdołała stwierdzić, że są do siebie bardzo podobne. Musiały być 

siostrami Jacka, bliźniaczkami Sally i Cally.

Były również bardzo podobne do Jacka, obie miały ciemne włosy i ciemne oczy.

-   Zastanawiam   się,   jaka   jest   dziewczyna   Jacka   -   odezwała   się   nagle   bliźniaczka 

siedząca   po lewej. -  Wszyscy  chyba  bardziej  się  ekscytują   możliwością   poznania  jej   niż 

zaręczynami Sandy, a nawet sytuacją Tiny!

Serce Mattie przyspieszyło rytm.

- Mama mówi, że to czarująca młoda osóbka - odpowiedziała bliźniaczka po prawej. - 

Ogromnie   sympatyczna.   Zupełnie   nie   robi   wrażenia   kogoś,   kto   szuka   męża   z   dużymi 

pieniędzmi. Całe szczęście!

- Tak. Jack jest taki dobry! Mógłby przymknąć oko na zbyt wiele, a potem ciężko tego 

żałować.

Czyżby Jacka można  było  aż tak łatwo  wyprowadzić  w  pole, tak łatwo zranić?  - 

zdumiała się Mattie. Najwyraźniej poznała go od innej strony.

- Mama zapewnia, że to dobra, otwarta dziewczyna - ciągnął głos z prawej. - Ale 

mama uznałaby za czarującą każdą dziewczynę, z którą postanowiłby się ożenić Jack! My 

zresztą także. Jeśli on kogoś wybierze, bez wątpienia będzie to sympatyczna osoba.

background image

Mattie miała już dość podsłuchiwanej rozmowy.

Nie dziwiła się, że siostry Jacka plotkują na jej temat. W końcu na ich miejscu byłaby 

równie ciekawa sympatii brata, który od dawna nikogo rodzinie nie przedstawił.

Niepokoiło   ją,   że   rodzice   i   siostry   Jacka   mogą   postrzegać   ją   jako   potencjalną 

łowczynię  fortun. Aby nie uznali  Mattie  za kogoś  takiego,  musiała  podczas  wieczornego 

obiadu zachowywać się zupełnie inaczej, niż zamierzała.

-   Dziękuję   -   powiedziała   do   manikiurzystki,   gdy   kobieta   skończyła   malować   jej 

paznokcie. - Chciałabym zapłacić.

Wizyta w luksusowym salonie piękności będzie dla niej ogromnym wydatkiem, lecz 

po tym, co przed chwilą usłyszała, nie zamierzała pozwolić, by płacił za nią Jack. Nawet 

gdyby następny miesiąc miała przeżyć o chlebie i wodzie.

Kiedy   wychodziła,   Sally   i   Cally   powiodły   za   nią   spojrzeniem.   Nie   mogły   jednak 

wiedzieć, na kogo patrzą.

Mattie pożałowała nagle, że nie wyjechała rankiem z Paryża.

Jack i jego siostry byli bardzo atrakcyjni z wyglądu. Matka także była zadbana; bez 

wątpienia była kiedyś bardzo piękną kobietą. Również ojciec Jacka musiał być przystojnym i 

bardzo eleganckim starszym panem. Mattie pomyślała, że będzie się czuła pomiędzy nimi jak 

brzydkie kaczątko.

Ależ głupi pomysł miał Jack, żeby mnie tu sprowadzić i przedstawić im jako swoją 

przyszłą narzeczoną! - myślała. Było oczywiste, że rodzina Jacka odbierze jej pojawienie się 

jako ważną deklarację z jego strony. Jak mógł nie wziąć tego pod uwagę?!

Mattie wyszła z hotelu i ruszyła pod Wieżę Eiffla. Rozmyślała. Z jednej strony chciała 

zemścić się na Jacku za to, że ją oszukał, z drugiej nie chciała robić przykrości jego rodzinie 

ani   też   pozostawić   go   samego,   co   doprowadziłoby   do   kompromitacji   Jacka   przed 

najbliższymi.

Nie,   Mattie   nie   mogła   wyrządzić   im   wszystkim   takiej   krzywdy.   Nie   była   aż   tak 

podstępnym i porywczym człowiekiem, a i wszyscy Beauchampowie wydawali się dobrymi, 

miłymi ludźmi. Jack też nie był taki zły.

Usiadła na trawniku na Polach Marsowych, zastanawiając się, co robić.

Wprawiła Jacka w zakłopotanie. Na pewno musiał być zaniepokojony jej dzisiejszym 

zachowaniem.

Postanowiła w końcu, dla dobra Jacka i jego najbliższych, że odegra podczas kolacji 

rolę uczciwej, skromnej, zakochanej w nim dziewczyny.

background image

-   Wyglądasz   wprost   oszałamiająco!   -   ocenił   Jack,   kiedy   krótko   po   dziewiętnastej 

Mattie wróciła wreszcie do apartamentu. W jego oczach widać było szczery zachwyt.

Miała na sobie drugą z dwóch wieczorowych sukienek, jakie kupiła w minioną sobotę 

- ta była  kremowa,  koronkowa, miała  krótkie  rękawy i sięgała  do kolan.  Jasna sukienka 

podkreślała ciemny odcień pięknie ułożonych, błyszczących włosów Mattie.

- Dziękuję - powiedziała z uśmiechem, bardzo zadowolona.

Jack chyba rzeczywiście trochę odpoczął i wziął prysznic, ponieważ wyglądał teraz 

świeżo i uroczo. Ponownie miał na sobie czarny smoking i białą koszulę.

Był taki przystojny i męski, że Mattie aż zakręciło się w głowie.

- Mattie, zanim tam pójdziemy, chciałbym z tobą poroz...

- Twoja mama telefonowała, kiedy spałeś - przerwała mu Mattie. - Odebrałam, żeby 

cię nie budzić. - Jack uniósł brwi. Mattie nie wiedziała, co pomyślałaby matka Jacka, gdyby 

stwierdziła, że mieszkają z Mattie w tym samym apartamencie. - Piętnaście po siódmej mamy 

spotkać się wszyscy w barze. Napijemy się drinka, a potem razem pójdziemy w stronę Wieży 

Eiffla.

- Naprawdę? - spytał Jack, znowu zdezorientowany.

- Tak - potwierdziła, ruszając do drzwi. - Już pora zjechać do baru. - Popatrzyła na 

niego wyczekująco.

- Miałem nadzieję, że porozmawiamy wczoraj w nocy...

- Przerwała nam bardzo niegrzecznie kobieta! - przypomniała Mattie.

- To prawda. Jednak zanim zobaczysz moich bliskich, muszę ci coś powiedzieć.

- Możesz to zrobić po drodze - zaproponowała, wychodząc na korytarz.

I   tak   wiedziała   wszystko,   co   chciał   jej   oznajmić.   W   rzeczywistości   wcale   nie 

zamierzała dopuścić go do słowa.

Przy jego rodzinie miała zamiar zachowywać się grzecznie, ale na razie nie potrafiła 

jeszcze zrezygnować z zemsty. Chciała zobaczyć przerażenie na twarzy Jacka, kiedy staną 

oko w oko z Tiną i jego pozostałymi siostrami, i jego głębokie zdumienie, gdy okaże się, że 

Mattie wie, kim one są w rzeczywistości.

Jack wyszedł na korytarz i przytrzymał Mattie za łokieć, aby szła trochę wolniej.

- Mattie! - zaczął podekscytowany. - Słuchaj, jeszcze nie miałem okazji powiedzieć ci, 

że...

- Jack, Mattie! Zaczekajcie! - odezwał się zza ich pleców głos Betty Beauchamp.

Mattie omal nie wybuchnęła śmiechem, widząc minę Jacka.

Biedak, właśnie się zorientował, że nie zdąży w porę wyznać Mattie bardzo ważnych 

background image

rzeczy! Niemal mu współczuła.

Odwróciła się, aby uśmiechnąć się do Betty, i nagle aż zamarła na widok jej męża.

Edward Beauchamp był uderzająco podobny do syna. Miał prawie identyczną twarz, 

podobną figurę, był tego samego wzrostu - tylko o mniej więcej czterdzieści lat starszy od 

Jacka.

Niezwykle elegancka para - pomyślała Mattie.

Twarz Edwarda robiła wrażenie oblicza dostojnego, wysoko urodzonego człowieka.

- To jest Mattie, a to Edward, mój mąż - powiedziała miłym tonem Betty.

Miała na sobie długą, czarną suknię z cekinami, w której wyglądała jak królowa.

Mattie i Edward uścisnęli sobie dłonie.

- Cieszę się, że mogę panią poznać - odezwał się na powitanie Edward.

- Jest nam ogromnie miło - potwierdziła radośnie Betty, ujmując Mattie pod rękę i 

ruszając   z   nią   przodem.   Betty   Beauchamp   była   wesołą,   pełną   energii   kobietą   i   łatwo 

nawiązywała kontakt z ludźmi. - Dziewczyny są wściekłe, że je uprzedziłam i zdążyłam cię 

już poznać - zdradziła konspiracyjnym szeptem, zadowolona z siebie.

Jack nie mógł tego słyszeć.

Z pewnością wciąż ogromnie się niepokoił.

Mattie zastanawiała się, czy jednak nie postępuje z nim okrutnie.

Pocieszała  się, że jeszcze tylko kilka minut, a potem wszystko się wyjaśni  i Jack 

powinien się uspokoić.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Czy mógłbym zamienić z Mattie kilka słów na osobności? - spytał w końcu Jack, 

kiedy zbliżali się do hotelowego baru.

Mattie   odwróciła   głowę.   Jack   miał   niewyraźną   minę.   Mattie   puściła   więc   Betty, 

zaczekała na Jacka i ujęła go pod rękę.

-   Mam   nadzieję,   że   po   dzisiejszej   kolacji   będziemy   mieli   mnóstwo   czasu,   żeby 

porozmawiać o wszystkim - powiedziała.

- Ale... - zaczął Jack. Wyraźnie drżał.

-   Dziewczyny   będą   bardzo   rozczarowane,   jeśli   każecie   im   na   siebie   czekać   - 

powiedziała Betty.

Zupełnie jakby była ze mną w spisku - pomyślała Mattie.

- Chodź, synu - odezwał się Edward, wesoło klepiąc Jacka po plecach. - Wiesz, jakie 

są te nasze panie.

- Chodźmy, Jack - zachęciła Mattie. - Wszystko będzie dobrze.

W barze siedziały już wszystkie cztery siostry Jacka.

Sandy żartowała z wysokim brunetem, wpatrując się w niego z miłością. To musiał 

być Thom, jej nowy narzeczony.

Tina dyskutowała z mężczyzną nieco przysadzistej budowy. Musiał to być Jim, jej 

trochę mało wrażliwy mąż.

Sally siedziała w towarzystwie wysokiego blondyna.

Mąż Cally był również wysoki, miał rude włosy, wyglądał na Szkota. Obok siedziała 

para starszych ludzi, zapewne byli to rodzice Thoma.

Mattie   nie   zauważyła   natomiast   dziewczyny,   która   mogłaby   być   Sharon.   To   jej 

zalotów tak bardzo obawiał się Jack.

Na widok wchodzących ustały rozmowy.

Jack ścisnął dłoń Mattie - musiał bardzo się denerwować.

Czego się po mnie spodziewa? - dziwiła się. Nawet gdybym nie wiedziała, kim są 

Tina,   Sandy,   Cally   i   Sally,   nie   zrobiłabym   przecież   sceny   przy   nich   wszystkich,   przy 

rodzicach Jacka. Czy nie jest o tym przekonany?

Najwyraźniej nie był.

-   Nie   denerwuj   się,   Jack,   wszystko   w   porządku   -   szepnęła,   aby   go   uspokoić.   - 

Przedstaw mnie, proszę.

- Szkoda, że nie pozwoliłaś mi wyjaśnić... - zaczął.

background image

- Zrobisz to później - przerwała mu kolejny raz. - Naprawdę nie musisz się niepokoić.

- Cześć wszystkim! - odezwał się nagle z tyłu przesadnie modulowany,  aksamitny 

kobiecy głos. - Mam nadzieję, że się nie spóźniłam?

Jack zesztywniał. Mattie zerknęła na niego z niepokojem, po czym odwróciła się, żeby 

zobaczyć nowo przybyłą.

Była wysoką brunetką o bujnych włosach sięgających  aż do pasa. Włożyła  na ten 

wieczór krótką, dopasowaną sukienkę w kolorze fioletowym. Miała pełną, delikatną twarz 

porcelanowej lalki, ciemnoniebieskie oczy i niemal nienaturalnie długie rzęsy.

Czy to była siostra Thoma?

Musiała  to być  Sharon. Najwyraźniej  zwróciła  się do rodziny Beauchampów  oraz 

własnej.

Jack chce, abym broniła go przed zalotami takiej kobiety? Mattie nie posiadała się ze 

zdumienia.

Spojrzała na Jacka. Jeśli tak, z pewnością nie jest kobieciarzem - myślała. Wszyscy 

bowiem   inni   mężczyźni,   jacy   siedzieli   w   barze,   otwarcie   wpatrywali   się   w   Sharon, 

podziwiając jej urodę. Sharon, trajkocząc i śmiejąc się, witała się z Sandy, Thomem, siostrami 

Jacka i ich mężami. Mimo to widać było, że rzuca ukradkowe spojrzenia właśnie na Jacka.

W końcu znalazła się przed nim i powiedziała:

- Cześć, Jack.

- Cześć - odparł beznamiętnie, grzecznie skłaniając głowę.

-   Nie   bądź   taki   sztywny,   teraz   wszyscy   jesteśmy   jedną   wielką   rodziną!   - 

odpowiedziała, zmysłowo modulując głos, i natychmiast rzuciła się Jackowi na szyję, całując 

go w usta.

Zaskoczony, puścił dłoń Mattie. Oparł dłonie na obnażonych, smukłych, opalonych 

ramionach Sharon i delikatnie, ale stanowczo odsunął ją od siebie.

Sharon nie ustępowała.

- Jak się cieszę, że znowu cię widzę! - oznajmiła znacząco, po czym ujęła go pod rękę.

Mattie miała  ochotę wydrapać Sharon oczy.  W każdym  razie takie sformułowanie 

przyszło jej na myśl. Jak ona śmie patrzeć na Jacka takim wzrokiem?! - myślała gniewnie. 

Zachowuje się, jakbym nie istniała. Na nikogo innego już nie zwraca uwagi, tylko na Jacka!

Jack nie robił nic, co mogłoby zachęcić Sharon do takiego zachowania. Po prostu stał 

nieruchomo.

Ale ona najwyraźniej wiedziała, czego chce. Jak najbardziej zbliżyć się do niego.

Czyżby naprawdę nie miał ochoty bliżej poznać tej dziewczyny? A może tylko tak 

background image

mówi? Chociaż jaki sens miałoby wówczas sprowadzanie mnie tutaj na ten weekend, kiedy 

miałby okazję bawić się z Sharon? - myślała Mattie.

- To moja przyjaciółka, Mattie Crawford - oznajmił głośno Jack, obejmując ją w pasie 

i przysuwając lekko do siebie. - A to Sharon Keswick, siostra Thoma.

- Tak mnie przedstawiasz: „siostra Thoma”? - odpowiedziała z oburzeniem Sharon. - 

Miałam nadzieję, że jestem dla ciebie kimś więcej niż tylko „siostrą Thoma”! - Spojrzała 

gniewnie na Mattie. - Cześć, Mandy - powiedziała, podając jej niechętnie dłoń.

- Mam na imię Mattie. - Była pewna, że Sharon celowo niewłaściwie wymówiła jej 

imię.

- Czy my się już spotkałyśmy?  - spytała Sharon, w której nagle obudził się duch 

współzawodnictwa. - Znasz może...

- Może przynieść ci szampana, Sharon? - przerwał grzecznie Edward.

- Wybaczcie, kochani, chciałbym przedstawić Mattie reszcie rodziny - wtrącił Jack, 

wykorzystując okazję.

A jeszcze przed kilkoma minutami tak bardzo bał się przedstawić Mattie najbliższym!

-   Słusznie.   -   Mattie   kiwnęła   głową.   -   Z   pewnością   jeszcze   dziś   porozmawiamy   - 

powiedziała chłodno do Sharon.

- Bez wątpienia - odparła lodowatym tonem Sharon. Uśmiechnęła się do Edwarda i 

wzięła od niego kieliszek szampana.

- O rety! - szepnął Jack do Mattie, kiedy odeszli parę kroków. - Teraz rozumiesz, o co 

mi chodzi?

Mattie   nie   była   pewna,   o   co   naprawdę   chodzi   Jackowi.   Choć   było   oczywiste,   że 

Sharon ogromnie się nim interesuje, a on stara się jej unikać. Mattie była jednak również 

przekonana,   że   między   nimi   jest   jeszcze   coś.   Może   tych   dwoje   łączyła   jakaś   wspólna 

przeszłość?

W każdym razie poznanie Sharon było dla Mattie tak przykre, że zepsuło jej humor na 

cały wieczór.

Przedtem podejrzewała chwilami, że może żadna Sharon nie istnieje, że Jack wymyślił 

tę postać w ramach niecodziennej gry, jaką prowadził z Mattie. Gdyby tak było, zaproszenie 

Mattie do Paryża miałoby inny cel, niż twierdził.

Jednak Sharon była kobietą z krwi i kości, i to jaką kobietą! Mattie poczuła się jak 

brzydkie   kaczątko   pośród   łabędzi.   Zwłaszcza   obecność   Sharon   nie   pozwalała   Mattie 

spokojnie cieszyć się uroczystym wieczorem.

- Nie wiem, o co ci naprawdę chodzi - powiedziała do Jacka. - Czy może o to, że 

background image

Sharon jest niezwykle piękna?

- Cóż, jest piękna... - przyznał niechętnie.

Mattie zjeżyła się. Mógłby chociaż skłamać, spróbować jakoś umniejszyć w słowach 

olśniewającą urodę Sharon.

- I masz z tym kłopot? - spytała gniewnie.

Jack pokręcił głową.

- To zbyt skomplikowane, żebym wytłumaczył ci w tej chwili.

- Możesz wyjaśnić mi w prostych, krótkich zdaniach - poradziła. - Bez wątpienia je 

zrozumiem.

Jack popatrzył na nią z niepokojem.

- Mattie... - zaczął.

- Nie teraz - ucięła i zmusiła się do uśmiechu, ponieważ stali naprzeciw sióstr Jacka 

oraz towarzyszących im mężczyzn. - Przedstaw mnie swoim siostrom: Tinie, Sally, Cally i 

Sandy - powiedziała.

Jack spojrzał na nią zaskoczony. Jak przewidziała, był oszołomiony tym, że Mattie 

wie, kim są kobiety o wymienionych przez nią imionach. Nie rozbawiło jej to jednak. Już nic 

jej w tej chwili nie bawiło.

- Nie stój tak - powiedziała. - Twoje siostry i ich mężowie czekają, aż podejdziemy i 

przywitamy się z nimi.

Dobrze, że Sharon się pojawiła, bo przypomniało to Mattie, po co Jack zabrał ją ze 

sobą do Paryża. Inaczej mogłaby naiwnie podejrzewać, że to dlatego, że mu się spodobała.

Jack wprawdzie był dla niej miły i naprawdę dbał o to, żeby się nie nudziła, ale nie 

wspominał słowem o tym, by poważnie się nią zainteresował.

Jeśli jego dziwne spojrzenia  odebrała jako zobowiązującą  deklarację, a co gorsza, 

zakochała się w Jacku, była to jej własna wina. I naiwność.

- Wiesz, że to moje siostry... - szepnął w końcu. Widać było, że jest zdezorientowany.

- Oczywiście.

- Ale skąd...? W jaki sposób się dowiedziałaś?

-   Rozmawiałam   rano   z   twoją   mamą.   Czy   często   zdarza   ci   się   tracić   rezon   w 

towarzystwie?

- Słucham?

- Zaniemówiłeś. Stoisz jak słup soli - drażniła się z nim Mattie.

- Od samego rana wiesz, że cztery kobiety, którym... - zaczął.

-   Kto  rano   wstaje,   nie   błądzi   -  przerwała   mu   kolejny  raz,   celowo   mieszając   dwa 

background image

przysłowia.

-   Dziwne...  -   mruknął   sam   do   siebie.   -  Rozmawiałem   z   mamą   po   południu   i   nie 

wspominała mi o tej części waszej rozmowy.

Widocznie kiedy Mattie zjechała do salonu piękności, Jack poszedł porozmawiać z 

matką.

- Twoja mama nie wie, że myślałam, że Tina, Sally, Cally i Sandy nie są twoimi 

siostrami. - Mattie uśmiechnęła się szeroko.

-   No   tak...   To   dlatego   byłaś   tak   nieoczekiwanie   miła,   kiedy   wróciłem   z   lotniska. 

Bawisz się moim kosztem.

- To ty rozpocząłeś tę grę - odparła. Nie chciała, żeby Jack domyślił się jej uczuć.

- Jeden do zera dla ciebie - skomentował. Uśmiechnął się, objął Mattie i ruszył z nią w 

stronę swoich sióstr.

Siostry   Jacka   przywitały   się   z   nią   serdecznie.   Wszystkie   wydawały   się   ogromnie 

sympatyczne. Mężczyźni również byli przyjaźnie nastawieni.

Mattie cieszyła się, że została tak ciepło przyjęta. Od razu poczuła się lepiej.

Co ciekawe, także i Thom, brat Sharon, odniósł się do Mattie bardzo życzliwie. Robił 

wrażenie czarującego człowieka. Widocznie nie był podobny do siostry.

- Pasujecie do siebie - powiedział - ale czy Mattie już wie, że jesteś pracoholikiem? - 

Drażnił się w ten sposób z Jackiem.

- Może teraz, kiedy poznałem Mattie, nie będę takim pracoholikiem jak dawniej - 

odparł Jack, przytulając Mattie znacząco.

- A czy ona wie, że kiepsko grasz w golfa? - dorzucił ze złośliwym uśmiechem Ian, 

mąż Cally. Faktycznie był Szkotem.

- Wolę sporty uprawiane w zamkniętych pomieszczeniach - odpowiedział Jack.

- Hm, ale czy Mattie zdaje już sobie sprawę, że chrapiesz? - odezwał się z kolei Jim. - 

Auu! - zawył, kiedy Tina mocno kopnęła go w kostkę.

Mattie powstrzymała wybuch śmiechu. Jim i Tina byli dość specyficzną parą.

- Ogromnie was przepraszam za to, w jaki sposób wpadłam na was wczoraj w nocy, 

rujnując wam wieczór - powiedziała Tina. - Nie wiem, co sobie o mnie pomyślałaś, Mattie. 

Byłam w tak okropnym stanie! I przetrzymałam Jacka parę godzin w swoim pokoju, płacząc 

mu w rękaw... - wyznała.

Nic dziwnego, że kiedy wrócił z lotniska, był wyczerpany.

-  Nie  przejmuj   się -  pocieszyła   ją  Mattie.  -  Po to  ma  się  braci,  żeby było   komu 

zwierzyć się z kłopotów. Cieszę się, że już się pogodziliście. Słyszałam, że spodziewacie się 

background image

dziecka. Gratuluję! - Mattie uśmiechnęła się do obojga małżonków.

- Dziękuję ci - odpowiedziała Tina. - Niestety,  mój  mąż zbyt  często najpierw coś 

mówi, a dopiero potem myśli - dodała, po czym przytuliła się do Jima, uśmiechając się do 

niego czule.

- A ja sądziłem, że po prostu jest dla ciebie niedobry... - skomentował żartobliwie 

Jack.

- Przestańcie, dobrze? - mruknął lekko zniecierpliwiony Jim.

- Dopiero zaczynamy - odpowiedział Jack, mrugając do niego porozumiewawczo.

- Czas ruszyć na przyjęcie - zarządziła nagle głośno Betty. - Chodźmy, kochani!

Przez poprzednie kilka minut rozmawiała wraz ze swoim mężem z rodzicami Thoma i 

Sharon. Także i państwo Keswickowie wydawali się bardzo mili. Robili wrażenie zwykłych 

ludzi - oboje byli niscy i mieli nadwagę.

Mattie zastanawiała się, jak to możliwe, żeby Sharon była ich dzieckiem. Odróżniała 

się od reszty rodziny nie tylko urodą, ale i charakterem.

- O czym jeszcze rozmawiałyście z moją mamą? - spytał Mattie Jack, kiedy ruszyli 

razem w stronę Wieży Eiffla. - Wspomniała ci o moich czterech siostrach, wymieniając ich 

imiona. Musiała również powiedzieć ci o ciąży Tiny...

- Twoja mama jest bardzo otwartym człowiekiem - odparła wymijająco Mattie.

- W przeciwieństwie do mnie - przyznał z kwaśną miną.

Bardzo niewiele o sobie mówił, choć nie był milczkiem ani człowiekiem zamkniętym 

w sobie. Mattie rozmawiało się z nim tak dobrze, że musiała uważać, żeby mimowolnie nie 

zdradzić, że się w nim zakochała.

-   Miło   znowu   cię   widzieć,   Jack!   -   Mattie   usłyszała   donośny   głos   zbliżającej   się 

Sharon.  Sharon   ostentacyjnie   ujęła   Jacka   za   ramię.   -  Mam   nadzieję,   że   nam   wybaczysz, 

Mandy - mruknęła do Mattie, uśmiechając się nieszczerze. - Jesteśmy z Jackiem dobrymi 

znajomymi. Och, Jack - zatrzepotała długimi rzęsami - czy to nie najbardziej romantyczne 

miejsce na świecie?

Mattie milczała. Sharon ją zdenerwowała. W dodatku Jack nie próbował jej zniechęcić 

ani nakłonić do odejścia.

W restauracji na wieży Sharon szybko usiadła obok Jacka, a Mattie po drugiej stronie.

Była wściekła, chociaż niespecjalne zdziwiona zachowaniem rywalki.

Gniewała się zarówno na Sharon, jak i na Jacka.

A także na siebie samą za to, że była taka niemądra i dała się wplątać w tę farsę.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Nie przejmuj się moją siostrą - odezwał się w pewnej chwili Thom, który siedział z 

lewej strony Mattie. - Nie ma się czym martwić. Naprawdę.

Serce Mattie zabiło mocniej. Uśmiechnęła się sztucznie do Thoma.

Nie zwracała uwagi na widoczne z góry kolorowe światła Paryża. Ledwie skubnęła 

pierwsze danie. Wszystko z powodu Sharon.

Jack   próbował   włączyć   Mattie   do   rozmowy,   ale   Sharon   cały   czas   wykazywała 

inicjatywę,  skupiając  na sobie uwagę. W  dodatku starała  się jak najczęściej  wypowiadać 

głośno   zdania   zaczynające   się   od:   „A   pamiętasz,   Jack,   jak   razem...”   Po   każdej   takiej 

wypowiedzi Mattie miała ochotę krzyczeć.

Co właściwie łączyło Jacka i Sharon? - myślała nerwowo.

Właściwie   nie   trzeba   było   długo   się   nad   tym   zastanawiać.   W   takim   razie   Jack 

sprowadził Mattie do Paryża po to, aby...

- On nie zwraca na Sharon uwagi, naprawdę - szepnął znowu Thom.

Uśmiech Mattie był tym razem kwaśny. Jeśli nawet obecnie Jackowi nie zależało na 

Sharon, musiał zwrócić na nią szczególną uwagę już wcześniej!

- Mówię serio - zapewnił Thom, ściskając przelotnie dłoń Mattie, by dodać jej otuchy.

Nie odpowiadała, łamała kawałek bagietki. Popatrzyła na pokruszoną bułkę i otrzepała 

palce z okruchów.

- W takim razie ciekawe, co robi Jack, kiedy zwraca uwagę na kobietę! - mruknęła do 

Thoma.

Jack był wciąż zajęty perorującą Sharon.

- Przyjrzyj mu się, jakim wzrokiem na ciebie patrzy - poradził z uśmiechem Thom. - 

Jeszcze nigdy nie widziałem Jacka tak szczęśliwego i ożywionego jak wcześniej w barze, 

kiedy rozmawialiście z nami wszystkimi.

- Naprawdę? - Mattie była zdziwiona. - Myślałam, że Jack zawsze jest ożywiony i 

zadowolony z siebie.

- No widzisz! - odparł Thom.

Mattie od początku sądziła, że Jack to człowiek pewny siebie, cieszący się życiem.

Człowiek sukcesu we wszystkich dziedzinach.

I raczej się nie myliła, bo przecież nie zaprosił jej do Paryża ze względu na nią samą i 

paryskie atrakcje. Zabrał ją po to, aby chroniła go przed zalotami  Sharon. Jeżeli robi na 

Thomie wrażenie szczególnie zadowolonego z mojego towarzystwa - myślała - dowodzi to 

background image

jedynie, jak dobrym aktorem jest Jack.

Zresztą i tak większą część wieczoru spędzał na rozmowie z Sharon. Mattie czuła, że 

jej obecność w restauracji jest zbędna.

- Dziękuję ci za troskę, Thom, ale nie musisz tak się tym przejmować. - Uśmiechnęła 

się. - Nie jesteśmy z Jackiem parą. - Nie byli nawet dobrymi znajomymi. Mattie wątpiła, żeby 

po powrocie do Londynu miała kiedykolwiek okazję zobaczyć Jacka.

- Może w takim razie powinniście nią być - odparł Thom, wzruszając ramionami.

Mattie popatrzyła na niego ze zdziwieniem.

- Lepiej, żebyście nie popełnili podobnego błędu, jaki popełniłem z Sandy pięć lat 

temu - kontynuował. - Spotykaliśmy się od dłuższego czasu i wiedziałem, że ją kocham, że 

jest tą jedyną kobietą, z którą chcę się ożenić. Tylko że jej tego nie powiedziałem. Wyobraź 

sobie, że tymczasem pojawił się inny mężczyzna, który mnie w tym wyprzedził. I pobrali się! 

- Thom westchnął. - A po upływie czterech lat ona doszła do wniosku, że popełniła błąd i 

rozwiodła się. Dopiero wówczas mogłem powiedzieć jej, co naprawdę do niej czułem cały 

czas.

Z nami jest inaczej - pomyślała Mattie. To znaczy, jestem zakochana w Jacku, ale on 

we mnie z pewnością nie. Gdybym wyznała mu miłość, bez wątpienia jasno dałby mi do 

zrozumienia, że nie chce ze mną być.

- O czym tak poważnie rozmawiacie? - zainteresował się nagle Jack. Wydawał się 

rozzłoszczony. Czym? Czy tym, że Mattie rozmawiała z Thomem?

- Opowiedziałem właśnie Mattie - odezwał się szybko Thom - jak to przed pięcioma 

laty konkurent sprzątnął mi sprzed nosa Sandy, ponieważ nie wpadłem na to, aby w porę 

powiedzieć jej, co do niej czuję. - Popatrzył na Jacka wyzywająco.

Mattie zaczerwieniła się. Bez wątpienia Jack spyta, jakim sposobem w ciągu kilku 

minut rozmowy doszli do tak osobistych tematów.

- Naprawdę...? - spytał przeciągle Jack, świdrując Thoma wzrokiem.

- Tak - potwierdził Thom, wytrzymując jego spojrzenie.

Tego tylko brakuje, żeby jeszcze ci dwaj się pokłócili! - pomyślała Mattie.

- To takie romantyczne, że w końcu Sandy wróciła do Thoma, prawda? - wtrąciła, nie 

czekając na rozwój kłótni.

-   Kobiety   lubią   romantyczne   wydarzenia   -   dodał   Thom.   -   Powinieneś   kiedyś   to 

sprawdzić.

Jack spochmurniał.

- To nie takie proste, kiedy ma się taką rodzinę - mruknął.

background image

Ciekawe,   o   co   mu   chodzi?   -   zastanowiła   się   Mattie.   Tymczasem   nieoczekiwanie 

przyłączyła się do rozmowy Sandy.

- Po tym, jak pomyliłeś dedykacje przy bukietach z kwiatami dla nas - powiedziała - 

masz szczęście, że żeńska część twojej rodziny wciąż ma ochotę z tobą rozmawiać, Jack. 

Dobrze, że mamy poczucie humoru. W istocie było to nawet śmieszne. Wiesz, Mattie, Jack 

posłał   wszystkim   siostrom   po   bukiecie   kwiatów,   ale   omyłkowo   pozamieniał   karteczki   z 

imionami. Wyobrażasz sobie?

- Wyobrażasz sobie? - powtórzył  Jack, spoglądając surowo na Mattie, która miała 

ochotę schować się pod stół ze wstydu.

Thom z zaciekawieniem obserwował jej nieoczekiwaną reakcję.

- To chyba rzeczywiście musiało być zabawne - powiedziała w końcu.

- Zależy, jak się na to spojrzy - skomentował Jack.

- Mam nadzieję, że nie pomylił imienia na kwiatach dla ciebie, Mattie - odezwała się 

znowu Sandy. - Co byś pomyślała, gdybyś dostała kwiaty z dedykacją dla Sandy, Sally, Cally 

albo Tiny?

Mattie uśmiechnęła się blado. Sandy nie wiedziała, że Mattie nie dostała od Jacka 

żadnych kwiatów, za to słyszała od niego zawoalowaną groźbę szantażu.

- Daj już biedakowi spokój - poradził jej Thom. - Porozmawiajmy lepiej o Mattie. 

Czym się właściwie zajmujesz, Mattie? Jeszcze nam nie mówiłaś.

- Może Mattie nie zajmuje się niczym - wtrąciła ze złością Sharon, uznając, że już zbyt 

długo nie uczestniczy w rozmowie. - W końcu Jack to bardzo zamożny człowiek! Prawda, 

kochanie, że jesteś zamożny? - Popatrzyła zalotnie na Jacka.

-   Większość   kobiet   chce   robić   coś   pożytecznego,   Sharon!   -   odpowiedział   Thom, 

rzucając siostrze karcące spojrzenie.

- Nie chce mi się pracować - odpowiedziała szczerze.

- Widocznie  nie należysz  do większości - zakończył  Thom,  po czym  z powrotem 

spojrzał na Mattie.

Wiedziała, że nie powinna wspominać, że prowadzi kwiaciarnię. Siedzący obok ludzie 

byli zbyt inteligentni, żeby nie skojarzyć faktów.

-   Realizuję   różne   zlecenia   -   odpowiedziała   wymijająco.   -   A   w   wolnym   czasie 

pomagam   mojej   mamie   prowadzić   hotel   dla   psów   -  dorzuciła   szybko,   zanim   ktokolwiek 

spytał ją o charakter realizowanych przez nią zleceń.

- A właśnie... jak się miewa Harry? - spytała z troską Sandy.

Widać było, że lubi psa Jacka. Beauchampowie byli naprawdę sympatyczną rodziną.

background image

-   Spytaj   Mattie.   Harry   zamieszkał   na   ten   weekend   właśnie   w   hotelu   jej   mamy   - 

wyjaśnił z uśmiechem Jack.

- Dobry pomysł - skomentowała Sandy. - Czy spodobało mu się to miejsce? - spytała 

Mattie. - Jack martwił się, że może wcale nie wyjedzie, bo nie ma z kim zostawić Harry'ego.

-   To   ty   rozmawiałeś   wczoraj   z   moją   mamą,   Jack   -   przypomniała   Mattie.   Była 

niezadowolona, że nie zaproponował jej, aby zatelefonowali do jej matki wspólnie.

- Harry ma dziewczynę - poinformował Jack. - Piękną sukę labradora, która wabi się 

Sophie.

- To wspaniale. Zdaje się, że dziewczyn wokół nie brak... - zaczął z przekąsem Thom, 

ale rozmowę przerwało nadejście kelnerów roznoszących drugie dania.

Teraz przy stole rozlegały się tylko słowa zachwytu nad wyglądem, aromatem oraz 

wspaniałym smakiem jedzenia.

Całe   szczęście,   że   zapomnieli   o   rozmowie   na   temat   mojego   zawodu   -   pomyślała 

Mattie.

Thom był naprawdę bardzo miłym człowiekiem i dbał, aby Mattie się nie nudziła, 

choć jego towarzystwo było dla niej trochę niewygodne. Zaczynał bowiem podejrzewać, że 

Mattie i Jack nie są ze sobą w tak dobrych relacjach, jak wszyscy sądzą. Że mogło zajść 

między nimi coś przykrego, czego nikt wokół nie podejrzewa.

I nie mylił się.

Gdyby wiedział, jak niewiele łączy mnie z Jackiem... - myślała ze smutkiem Mattie.

- Smakuje ci? - spytał ją Jack, gdy spróbowała wyśmienitego kurczaka.

- Bardzo - odpowiedziała.

Jack westchnął ze smutkiem i szepnął:

- Mattie, co ja mogę zrobić? Musiałbym być w stosunku do niej niegrzeczny...

Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.

- Czy ja coś mówię? - odpowiedziała pytaniem.

- Nie musisz... Widzę, jaka jesteś niezadowolona.

Nie wiedziała, że Jack martwi się jej stanem psychicznym.

Uśmiechnęła się wymuszonym uśmiechem, stwierdziwszy, że Betty przygląda im się z 

naprzeciwka okrągłego stołu, z błogą miną.

- Zastanawiałam się, dlaczego właściwie sprowadziłeś mnie tutaj, skoro tak dobrze się 

bawisz w towarzystwie Sharon - szepnęła.

- Dobrze się bawię?! - jęknął Jack. - Chętnie bym ją udusił!

Mattie nie była w stanie powstrzymać wybuchu śmiechu.

background image

Jack wyglądał jak bezradny chłopiec.

- Dobrze, że humor choć trochę ci się poprawił - skomentował Jack, po czym nachylił 

się i delikatnie pocałował Mattie w usta. - Uwielbiam, kiedy się śmiejesz - dodał. - To tak 

jakby nagle wyszło słońce.

Mattie była zaskoczona i onieśmielona.

Jednak   zaraz   potem   zdała   sobie   sprawę,   że   przecież   pocałunek   Jacka   był   gestem 

aktorskim wobec jego rodziny siedzącej wokół. No i wobec Sharon Keswisk.

Sharon była bowiem wyraźnie wściekła. Rzuciła Mattie nienawistne spojrzenie.

- Teraz  chyba  ci się udało - pochwaliła  go Mattie. - Sharon nie spodobał się ten 

pocałunek.

- Mattie, nie dlatego... - zaczął Jack, kręcąc głową.

- Uśmiechaj się - przerwała mu. - Twoja mama nas obserwuje.

- Nieważne, co pomyśli sobie moja mama - mruknął.

- Dla mnie to ważne - oznajmiła Mattie. - Bardzo ją polubiłam.

Jack popatrzył na Mattie z szacunkiem, a potem uśmiechnął się i ścisnął jej dłoń.

- Ona także cię polubiła - powiedział. - Rozmawialiśmy chwilę przed przyjęciem i...

Mattie była ciekawa, co powiedziała mu o niej jego matka. Nie zdążyła jednak o to 

zapytać, ponieważ Edward podniósł się właśnie z miejsca i wzniósł toast za Sandy i Thoma. 

Krótką przemowę zakończył  stwierdzeniem, że ma nadzieję, że za trzy miesiące wszyscy 

spotkają się w tym samym gronie na weselu.

Za trzy miesiące nie będę znała Jacka ani nikogo z was - pomyślała ze smutkiem 

Mattie.

- Dzisiejszy dzień był wyjątkowo nieudany - odezwał się do niej ponownie Jack. - 

Może jest coś, na co miałabyś szczególną ochotę jutro? - Czekając na odpowiedź, zabrał się 

energicznie do krojenia steku. Najwyraźniej był w nie najgorszym humorze.

- Podobno mamy wszyscy iść na spacer do Notre Dame - odpowiedziała za Mattie 

Sandy. - To będzie rodzinna wycieczka. Pamiętasz nasze rodzinne pikniki?

- Pamiętam - odpowiedział. - Mrówki w kanapkach i lody z muchami.

- Jesteś niemożliwy! - skomentowała ze śmiechem Sandy.

Mattie z fascynacją słuchała, jak Jack i Sandy wspominają wesołe wakacje spędzone z 

rodzicami i siostrami.

Ona nie miała takich wspomnień. Była jedynaczką, a jej ojciec zmarł, kiedy miała trzy 

lata. Całe dzieciństwo spędziła tylko z matką.

Dalsza   część   kolacji   przebiegła   na   niezobowiązujących   rozmowach   w   miłej 

background image

atmosferze. Jackowi udawało się już poświęcać Sharon znacznie mniej czasu.

Po paru godzinach spędzonych w towarzystwie bliskich Jacka Mattie czuła się jak 

nowa   członkini   wesołego   klanu,   od   razu   przez   niego   przyjęta   i   zaakceptowana.   Rodzina 

Beauchampów była naprawdę wyjątkowa.

Mimo   to   Mattie   raz   po   raz   ogarniał   smutek,   kiedy   przypominało   jej   się,   że   w 

poniedziałek wróci do Londynu i na tym zakończy się jej znajomość z tą miłą rodziną. A w 

szczególności z Jackiem.

Przyjęcie dobiegło końca i wszyscy zjechali windą z wieży.

- Ja i Mattie idziemy na spacer - oznajmił Jack.

- Ho - ho - ho, spacer! - skomentował Jim. Naprawdę nie był delikatnym człowiekiem.

Jack obejmował Mattie wpół.

- Chyba przejdę się z wami - oznajmiła Sharon, stając z lewej strony Jacka. - Świeże 

powietrze dobrze mi zrobi.

Powietrze w restauracji na wieży było wystarczająco świeże.

Dla wszystkich było oczywiste, że Sharon chodzi o co innego.

Jack nie wydawał się zachwycony jej pomysłem.

- Może wszyscy się przespacerujemy? - zaproponowała Cally.

Mattie   była   jej   wdzięczna   za   tę   propozycję.   Wolała   chodzić   nocą   po   Paryżu   ze 

wszystkimi niż tylko z nim i okropną Sharon.

- To bardzo dobry pomysł! - skomentowała Betty. - Od lat nie spacerowaliśmy po 

Paryżu   w   świetle   księżyca,   prawda,   Edwardzie?   -   Popatrzyła   z   miłością   na   męża.   Od 

trzydziestu pięciu lat byli tak samo mocno w sobie zakochani jak wtedy, kiedy się pobierali.

- Zdaje się, że w wyniku naszego ostatniego nocnego spaceru po Paryżu został poczęty 

Jack - przypomniał sobie Edward.

- Powtórka już nam nie grozi - zapewniła Betty.

Pozostali przysłuchiwali się tej rozmowie z rozbawieniem.

- W naszym przypadku nie, ale jeśli chodzi o pozostałe pary, nigdy nic nie wiadomo - 

zauważył przytomnie Edward. - No, z wyjątkiem Tiny i Jima.

- My już mamy dwoje dzieci. To nam wystarczy - oświadczyła Cally czy też Sally; 

bliźniaczki były ogromnie podobne do siebie i jednakowo ubrane.

- Nam wystarczy jedno dziecko - dodała druga.

- Nie patrzcie tak na nas - odezwał się po chwili Jack, obejmując mocniej Mattie. - 

Kocham dzieci, zwłaszcza wasze, ale na własne wolę jeszcze poczekać. Na razie chcę mieć 

Mattie tylko dla siebie.

background image

- No to ruszajmy! - zarządziła Betty, wciąż czule ujmując Edwarda za łokieć.

Mattie zaczerwieniła się. Rodzina Jacka była jednak czasem zbyt bezpośrednia.

- Chciałbyś mieć ze mną dzieci? - spytała cicho Jacka, kiedy szli na czele grupy.

- Musiałem im coś powiedzieć - odpowiedział wymijająco.

- To był tylko żart...

- Wiem. - Jack obejrzał się z niezadowoleniem. Rodzina nie zamierzała go opuszczać 

pomimo późnej pory. - Chyba się sprzysięgli.

- Słucham?

- Nie odstępują nas na krok. Wczoraj w nocy i dziś w ciągu dnia zajmowałem się 

kłopotami Tiny i Jima. Nie mieliśmy czasu dla siebie.

Wydawał się rozzłoszczony. Kąciki ust Mattie zadrżały. Nie mogła powstrzymać się 

od śmiechu, kiedy Jack się złościł. Tak zabawnie i niewinnie wówczas wyglądał. W końcu 

roześmiała się.

- Co cię tak śmieszy? - spytał zdumiony.

-   Ty!   -   odparła   wesoło.   -   Nie   martw   się,   nikt   się   przeciw   tobie   nie   sprzysiągł.   - 

Posmutniała nagle. - Poza tym przecież tylko gramy przed nimi, czyż nie?

- Tylko gramy... - szepnął niepewnie, jakby sam do siebie.

- Sharon ani trochę się nie speszyła tym, że masz dziewczynę - dodała Mattie.

- Czy to moja wina?

- Chyba nie moja.

Jack westchnął.

- Rzeczywiście, z pewnością nie twoja - zgodził się. - Wiesz, przed kilkoma  laty 

popełniłem błąd: spotykałem się z Sharon przez parę tygodni.

- Nie wspominałeś mi o tym! - Mattie była poruszona, choć po tym, co działo się w 

restauracji, domyślała się, że Jacka coś łączyło z Sharon.

- Nikt nie lubi opowiadać o swoich błędach - tłumaczył się.

- Ja przyznałam się przed tobą do mojego - odparła Mattie.

I do czego to doprowadziło? Znalazła się z Jackiem w Paryżu.

I zakochała się w Jacku.

- Sharon wprawdzie fantastycznie wygląda... - kontynuował.

-   Widzę,   jak   wygląda!   -   przerwała   gniewnie   Mattie.   Nie   miała   ochoty   słuchać   o 

zaletach urody Sharon.

- Wygląd to nie wszystko - ciągnął. - Okazało się, że Sharon ma okropny charakter - 

dokończył. - Jest po prostu straszna! Spotkaliśmy się w sumie może trzy czy cztery razy, 

background image

przysięgam. Podczas ostatniej, trzeciej czy czwartej randki, Sharon uznała, że już może mną 

dyrygować, rządzić moim życiem. Dla mężczyzny nie ma nic bardziej zniechęcającego niż 

kobieta,   która   na   początku   znajomości   zachowuje   się,   jakby   już   było   postanowione,   że 

zostanie twoją żoną! Więcej się z nią nie spotkałem. Przypadkiem zobaczyłem ją ponownie 

przed kilkoma miesiącami, kiedy Sandy związała się z Thomem. Muszę powiedzieć, że nie 

było to miłe przeżycie.

Mattie rozumiała go. Nie dowierzała jednak, że nie kusi go wyjątkowa uroda Sharon.

Co za  różnica?  - pomyślała  znowu. Dlaczego  w  ogóle się  nad tym  zastanawiam? 

Przecież to nie moja sprawa. Za dwa dni nie będę nawet znajomą Jacka. Wszystko jedno, co 

czuję.

- Z pewnością się między wami ułoży - powiedziała.

- Przepraszam, że zanudzam cię moimi kłopotami - odezwał się znowu Jack.

- Nie zanudzasz! - Jak mogłaby nudzić się w jego towarzystwie?! - Przykro mi tylko, 

że na wiele ci się nie przydałam. Chociaż po tym, jak mnie pocałowałeś, Sharon jest na ciebie 

wściekła. Nie wiem, czy cię to cieszy.

- Cieszy mnie, że cię pocałowałem - odpowiedział. - Może pocałujemy się znowu?

Przystanęli   na   moście,   z   którego   widać   było   w   całej   okazałości   wspaniałą, 

rozświetloną tysiącami złocistych światełek Wieżę Eiffla.

Członkowie   rodziny   Jacka   zaczęli   ich   mijać,   ale   oni   nie   zwracali   na   nich   uwagi. 

Popatrzyli sobie w oczy. Jack objął Mattie, a ona wstrzymała oddech. Przytulili się delikatnie, 

a potem Jack powoli opuścił głowę, dotknął wargami ust Mattie, zaczął ją całować coraz 

śmielej. Objęła go mocno. W tej chwili istniał dla niej tylko Jack, nikt więcej.

W końcu przerwał długi pocałunek i oparł czoło o czoło Mattie. Patrzył rozognionym 

spojrzeniem na jej zaróżowioną z emocji twarz, w jej roziskrzone oczy.

Zadrżała. Tak bardzo pragnęła być z Jackiem! Należeć do niego! Na zawsze.

- Zimno ci? - spytał, błędnie interpretując jej drżenie. Ściągnął smoking i narzucił go 

na ramiona Mattie. - Wracajmy do hotelu - zaproponował. - Co ty na to?

- Dobry pomysł - odpowiedziała bez wahania.

Trzymając   się   za   ręce,   ruszyli   do   hotelu.   Zapomnieli   o   pozostałych   uczestnikach 

spaceru, nie zwracali uwagi na mijane obiekty. Myśleli tylko o sobie nawzajem.

- Pani Crawford, prawda? - odezwała się do Mattie recepcjonistka, kiedy Mattie i Jack 

dotarli do hotelu. - Był telefon do pani. Pozostawiono wiadomość.

Mattie musiała się skupić, żeby znaczenie słów sympatycznej recepcjonistki dotarło do 

background image

jej świadomości.

- Wiadomość? - powtórzyła ze zdziwieniem. - Dla mnie? Przecież nikt nie wie... ach, 

racja, moja mama. - Przeraziła się. Czyżby stało się coś złego?!

- Nie martw się, Mattie, to na pewno zwykłe pozdrowienia - próbował ją uspokoić 

Jack.

Odebrała od recepcjonistki białą kopertę, otworzyła ją i, przeczytawszy wiadomość, 

pobladła.

- Co się stało? - spytał Jack.

- Twój Harry jest chory... - szepnęła. - Mama wezwała dzisiaj rano weterynarza. Tak 

mi przykro...

Jack wyraźnie bardzo się przejął.

Szybko ruszyli do swoich pokojów.

Musieli się spakować i jak najprędzej wracać do Londynu.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

- Harry na pewno wyzdrowieje - zapewniała Mattie raz po raz.

Jechali  z Jackiem z londyńskiego  lotniska Heathrow  w stronę domu, przy którym 

Diana Crawford prowadziła hotel dla psów. - Dzisiaj rano mama mówiła mi, że Harry czuje 

się trochę lepiej.

Jack wciąż był ponury. Nie mógł przestać myśleć o ukochanym psie.

Poprzedniego wieczora mimo późnej pory natychmiast po powrocie do hotelowego 

apartamentu zatelefonowali do matki Mattie.

Diana   spodziewała   się   ich   telefonu.   Wyjaśniła   spokojnym   tonem,   że   Harry   ma 

poważną infekcję układu oddechowego, że badał go weterynarz, zaaplikował mu antybiotyk, i 

że Harry obecnie śpi w swoim koszu w jej kuchni.

Jacka niespecjalnie to uspokoiło. Nie był w stanie spać, całą noc chodził po salonie. 

Mattie nie kładła się, żeby mu towarzyszyć. Zamawiała kolejne kawy.

Nie mogli się doczekać poranka, kiedy można było zarezerwować telefonicznie bilety 

na najbliższy lot do Londynu.

Przed   opuszczeniem   hotelu   Jack   i   Mattie   ponownie   zatelefonowali   do   Diany. 

Powiedziała, że stan Harry'ego się nie pogarsza, a nawet być może już się poprawia.

Jack i tak się niepokoił, w samolocie milczał niemal przez cały czas.

Mattie pocieszała go, jak mogła.

Miała nadzieję, że nie będzie winił jej matki za chorobę swojego ulubieńca. To byłoby 

okropne.

Myślała także, że jakoś nie mogą z Jackiem spędzić w spokoju choćby godziny tylko 

we dwoje.

Za każdym razem, kiedy mieli na to nadzieję, wydarzało się coś niespodziewanego.

Nie byli w stanie się do siebie zbliżyć. Tym razem Jack nie rozmawiał z nikim, tylko 

zamknął   się   w   sobie.   Nic,   co   mówiła   czy   robiła   Mattie,   nie   mogło   wyprowadzić   go   z 

odrętwienia.

Był  to dla niej kolejny dowód tego, że Jack jest wprawdzie czarująco towarzyski, 

jednak niechętnie dzieli się z innymi wewnętrznymi przeżyciami.

Mam nadzieję, że Harry'emu nic się nie stanie! - myślała Mattie. Była przekonana, że 

inaczej Jack żywiłby już na zawsze urazę do jej matki i do niej samej.

Dotarli do hoteliku Woofdorf.

- Właśnie bada Harry'ego weterynarz - poinformowała ich Diana zaraz w drzwiach.

background image

- Porozmawiam z nim - odpowiedział Jack i ruszył do kuchni.

Ogromnie martwił się o Harry'ego.

Kiedy znikł z oczu Mattie, kolejny raz pomyślała ze smutkiem o tym, jak trudno jej 

będzie przyzwyczaić się do braku Jacka, kiedy się wkrótce rozstaną.

- Martwię się, że tak się stało, i ogromnie cię przepraszam, Mattie! - odezwała się 

Diana,   obejmując   ją.   -   Ale   chyba   rozumiesz,   że   zawiadomienie   Jacka   było   moim 

obowiązkiem.

- Oczywiście - zapewniła Mattie. - Jack nigdy by nam nie wybaczył, gdyby... Jak 

naprawdę czuje się Harry? - spytała z niepokojem.

- Dzisiaj trochę lepiej - odpowiedziała Diana. - Na pewno pomoże mu obecność Jacka.

Niewątpliwie miała rację. Mattie wyobraziła sobie, jak ona by się ucieszyła, gdyby 

Jack odwiedził ją podczas choroby.

- Jak minął wam weekend? - spytała z ciekawością Diana. - Dobrze się bawiłaś?

- Tak - odparła smutnym tonem Mattie. - Rodzina Jacka to wyjątkowo mili ludzie.

- Nic dziwnego - odpowiedziała z uśmiechem Diana. - Jack też jest bardzo miłym 

człowiekiem.

To prawda. Jest bardzo miły - pomyślała Mattie. A także nadzwyczaj przystojny i 

czarujący. I kocham go! Mimo to więcej go nie zobaczę, kiedy odjedzie.

- Gdzie są pozostałe psy? - spytała.

- Zamknęłam wszystkie cztery w największym  boksie. Obawiałam się, że choroba 

Harry'ego jest zakaźna. Jednak Michael - miała na myśli weterynarza - mówi, że nie. Mimo to 

nie wypuszczam ich, żeby nie przeszkadzały Harry'emu odpoczywać.

- Potem pójdę się z nimi przywitać - zdecydowała Mattie. - Chodźmy lepiej do domu, 

żeby usłyszeć, co mówi weterynarz. Jack chyba będzie chciał zabrać Harry'ego do siebie.

Nie   myliła   się.   Kiedy   weszły   z   Dianą   do   kuchni,   Jack   dyskutował   właśnie   z 

weterynarzem o możliwości przewiezienia Harry'ego do domu.

Mattie pochyliła  się nad koszem, w którym  leżał Harry. Collie wyglądał żałośnie. 

Podniósł ku Mattie smutne oczy. Czyżby miał do niej pretensje za to, że jego pan zniknął 

nagle na parę dni?

Mattie   zawstydziła   się,   że   pozostawili   z   Jackiem   Harry'ego   w   obcym   dla   niego 

miejscu, u obcej osoby. Gdyby nie wyjechali do Paryża, być może Harry by nie zachorował.

- Bez wątpienia choroba Harry'ego rozwijała się już od kilku dni, kiedy przywiózł go 

pan tutaj - oznajmił Jackowi weterynarz. - Pani Diana zawiadomiła mnie natychmiast, kiedy 

się zorientowała, że pańskiemu psu coś dolega.

background image

Przynajmniej Jack nie będzie winił mamy za chorobę Harry'ego - pomyślała z ulgą 

Mattie. Ogromnie się martwiła o chorego psa, jak również o zatroskanego Jacka.

- Przewiezienie Harry'ego w tej chwili naprawdę mogłoby mu zaszkodzić - mówił 

weterynarz.

- Radzę zaczekać z tym przynajmniej do jutra. Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, 

chciałbym wpaść tu ponownie jutro z samego rana, aby się upewnić, czy Harry zdrowieje. 

Jeśli tak, nie będzie przeszkód, aby zabrał go pan do domu.

- Może zostaniesz u nas na noc, Jack? - zaproponowała Diana.

Mattie popatrzyła na nią ze zdziwieniem.

- Nie chciałbym sprawiać jeszcze większego kłopotu - odpowiedział, kręcąc głową.

- To nie będzie żaden kłopot - zapewniła Diana. - Możesz spać w pokoju Mattie. Mam 

dwuosobowe łóżko; Mattie może spać ze mną. To szerokie łóżko, na pewno będzie nam 

wygodnie. - Popatrzyła znacząco na Mattie. Nie wiedziała, co zaszło w Paryżu.

Mattie   zaczęła   przemawiać   czule   do   Harry'ego,   aby   uniknąć   pełnego   ciekawości 

wzroku Diany.

Cieszyła się, że włosy zasłoniły jej policzki, dzięki czemu nie było widać, jak się 

czerwieni.

Miała nadzieję, że dwaj mężczyźni nie zwrócili uwagi na spojrzenie jej matki.

- Nie będzie ci to przeszkadzało, Mattie? - spytał ponuro Jack.

- Oczywiście, że nie - odpowiedziała, podnosząc wzrok.

- W takim razie zostanę, dziękuję, Diano.

- Odprowadzę cię do samochodu - powiedziała Diana do weterynarza.

Mattie i Jack zostali sami w kuchni.

Sami z Harrym. Jack przyklęknął przy swoim ulubieńcu, wyciągnął rękę i pogłaskał 

go ostrożnie.

- Mam nadzieję, że naprawdę nie sprawi ci to kłopotu... - powiedział do Mattie. - Być 

może zgodziłaś się tylko przez grzeczność. - Nie odrywał spojrzenia od psa.

- Będzie nam z mamą całkiem wygodnie - zapewniła. - Powinieneś być w pobliżu 

Harry'ego. - A także przy mnie - dodała w myślach.

Jack skinął głową i wyprostował się.

- Pójdę do samochodu po rzeczy - powiedział. - Dziękuję ci za zrozumienie i pomoc, 

za wszystko.  Zrobiłaś  dla mnie  naprawdę wiele, Mattie.  - Dotknął  jej  ramienia  w geście 

podziękowania i wyszedł z kuchni.

Mattie ucieszyła  się z chwili samotności,  gdyż  mogła  nareszcie zebrać myśli.  Nie 

background image

znała uczuć Jacka, ale wiedziała, że cokolwiek czuł do niej w Paryżu, dobiegło końca.

Powrócili do rzeczywistości. Każdy do własnej - ich światy nie zazębiały się.

Im szybciej to zaakceptuję, tym lepiej dla mnie - myślała.

Choć na razie nie będzie jej łatwo zapomnieć o Jacku.

Miał przecież spędzić noc w jej domu.

Diana, Mattie i Jack usiedli przy stole, aby zjeść wspólnie kolację. Później Diana 

zaproponowała grę w karty. Starała się w ten sposób zająć Jacka. Było to mądre posunięcie, 

chociaż przez to Mattie cały czas przebywała w towarzystwie Jacka. A nie było jej łatwo 

siedzieć obok niego z obojętną miną.

- W mojej rodzinie często ze sobą rywalizuje my - odezwał się Jack, wygrawszy drugą 

z kolei partię wista.

Mattie przypomniała sobie wszystkich miłych ludzi stanowiących najbliższą rodzinę 

Jacka. Ogromnie ich polubiła. Posmutniała, myśląc, że ich także więcej nie zobaczy.

- Zawsze chciałam mieć liczną rodzinę - wyznała Diana. - Niestety, to marzenie mi się 

nie spełniło.

- Może można je jeszcze zrealizować? - odpowiedział z szelmowskim uśmiechem, 

tasując karty.

- Mam czterdzieści trzy lata. To za dużo, żebym jeszcze myślała o dzieciach - odparła 

Diana, rumieniąc się odrobinę.

- Ależ skąd - zaprzeczył. - A ty jak myślisz, Mattie?

Mattie zamrugała, zdając sobie sprawę, że powinna inteligentnie odpowiedzieć. Nie 

była w nastroju na przysłuchiwanie się, jak Jack kokietuje jej matkę. Ani na kokietowanie 

Jacka. Zastanowiła się chwilę nad jego słowami.

Nigdy nie rozważała tego, czy jej matka może albo powinna mieć jeszcze dzieci. Ani 

razu   bowiem   od   śmierci   ukochanego   męża   nie   umówiła   się   z   żadnym   mężczyzną.   Od 

dwudziestu lat.

- Mattie aż zaniemówiła - skomentowała z rozbawieniem Diana. - Nie dziwię się. - 

Wciąż się rumieniła.

- Wcale nie zaniemówiłam - zaprzeczyła Mattie. Jej matka była wciąż młodą, piękną 

kobietą. W obecnych czasach wiele kobiet w jej wieku rodziło jeszcze dzieci. - To mogłoby 

być cudowne - powiedziała szczerze.

- No widzisz, Diano? Mattie by się ucieszyła.

Mattie zmarszczyła brwi. Jej matka wyglądała na nieco onieśmieloną.

- Za stara jestem, żeby myśleć o pieluchach - burknęła.

background image

Rozmowa przybrała dziwny obrót.

- Czy nad bliskimi też się tak znęcasz? - spytała Diana Jacka, wstając.

- Jeszcze bardziej - odparł, pokazując piękne zęby w kolejnym uśmiechu.

- Musiałeś być bardzo nieznośnym nastolatkiem. - Diana pokręciła głową. - Czas na 

mnie. Starsze kobiety muszą dużo spać, żeby lepiej wyglądać. Dobranoc. Mattie, pokażesz 

Jackowi, gdzie będzie spał, prawda? - Uśmiechnęła się i wyszła z pokoju.

Mattie podniosła się z miejsca.

- Mam nadzieję, że nie będzie ci zbyt ciasno w moim akwarium - powiedziała, nieco 

zmieszana.

Sądząc po wspaniałym apartamencie paryskiego hotelu, Jack był przyzwyczajony do 

luksusów.

Sypialnia wciąż była urządzona tak samo jak w czasach, kiedy Mattie była nastolatką. 

W pokoju dominowały kolory biały i różowy. Na półkach do tej pory stały młodzieżowe 

książki. Mniej więcej przed dwoma laty Mattie zdjęła ze ścian zdobiące je wcześniej plakaty 

ze zdjęciami ulubionych zespołów muzyki pop.

- Z pewnością sobie poradzę - powiedział Jack. - Chociaż wcześniej wyobrażałem 

sobie, że spędzimy dzisiejszy wieczór w innych okolicznościach...

- Nieważne - zakończyła temat Mattie, wzruszając ramionami. - Napijesz się czegoś 

przed snem? Może zrobić ci herbaty? - Zmarszczyła brwi. - Wydaje mi się, że mamy gdzieś 

napoczętą butelkę whisky, którą otworzyłyśmy w święta Bożego Narodzenia. Przynieść?

- Nie, dziękuję - odparł, wstając. - Zdaje się, że Harry wygląda lepiej niż w chwili 

naszego przyjazdu.

Harry przeleżał większą część wieczora u stóp pana. Teraz podniósł się na dźwięk 

własnego imienia, zamerdał nawet ogonem.

- Rzeczywiście. - Mattie delikatnie podrapała psa za uchem. - Cieszę się.

Jack popatrzył na swojego ulubieńca.

- Czy myślisz, że on także sprzysiągł się z moją rodziną, żeby nie pozwolić nam na 

spokojny wieczór tylko we dwoje? - zażartował.

- Wygląda na inteligentnego psa, ale nie na złośliwego - odpowiedziała, podnosząc 

wzrok.

- Nie, nie jest ani trochę złośliwy - zapewnił Jack. Wyciągnął ręce i przytulił Mattie. - 

Myślę, że jestem ci winien romantyczny weekend w Paryżu - oznajmił. - Ty dotrzymałaś 

warunków naszej umowy.

Dotrzymałam?   -   zamyśliła   się.   W   każdym   razie   nie   za   bardzo   udało   mi   się 

background image

powstrzymać Sharon przed narzucaniem się Jackowi.

Poczuła się niezręcznie, stojąc tak przytulona do niego.

- Twoi bliscy byli bardzo rozczarowani tym, że musisz wyjechać wcześniej - odezwała 

się, aby przerwać dwuznaczne milczenie.

- Że musimy wyjechać wcześniej - poprawił ją. - Ty i ja. Moja mama bardzo cię lubi.

-   Jest   wyjątkowo   miłą   osobą   -   odpowiedziała   Mattie   obojętnym   tonem.   Mimo   to 

zarumieniła się.

- Mattie? - odezwał się znowu.

Podniosła wzrok. Nie wiadomo dlaczego jej oczy zamgliły się nagle łzami.

Zobaczyła, że Jack powoli opuszcza głowę i zbliża usta do jej warg.

Pocałował ją.

Z   początku   delikatnie,   potem   pocałunek   stał   się   bardziej   namiętny.   Mattie   także 

całowała go śmielej. Przecież tak ogromnie pragnęła z nim być! Jak najbliżej, zawsze, całe 

życie!

-   Nie!   -   wykrzyknęła   nagle,   cofając   się.   Poprawiła   ubranie.   -   Ten   weekend   się 

skończył, Jack - powiedziała. - To, co teraz robisz, wykracza poza zobowiązania wynikające z 

naszej umowy.

- Owszem - zgodził się Jack - ale...

- To był męczący weekend - przerwała mu - zarówno pod względem fizycznym, jak i 

psychicznym. Jestem zmęczona! - Nie była w stanie patrzeć Jackowi w oczy.

- Ja też jestem zmęczony - odparł. - Jednak...

- To się doskonale składa. - Jak zwykle nie dała Jackowi dojść do słowa. - Pokażę ci 

pokój, w którym będziesz spał.

Ruszyła przodem; Jack szedł za nią, ciągnąc korytarzem swoją walizkę.

- Przepraszam za wystrój - odezwała się, kiedy weszli do jej sypialni.

- W porządku - odparł cicho. Był zamyślony.

Mattie wstydziła się przed nim swojego pokoju, wszystkich różowych przedmiotów, 

szeregu lalek z czasów dzieciństwa, spoczywających na kanapie.

- Łazienka jest na prawo, pierwsze drzwi - powiedziała.

Jack podniósł wzrok i uśmiechnął się.

- Dziękuję.

- To do zobaczenia rano.

- Mattie?

Zadrżała.

background image

- Słucham?

Jack pochylił głowę i z wyrazem zakłopotania na twarzy powiedział:

- Już drugi raz zacząłem cię całować...

- Zauważyłam - odparła z lekkim zniecierpliwieniem. Podczas ostatniego pocałunku 

omal nie straciła panowania nad sobą, poddając się na chwilę urokowi Jacka.

- Na razie nie chcę, żebyśmy namiętnie się całowali - oznajmił. - To nie ten etap 

znajomości.   Ale   tak   bardzo...   To   znaczy...   Zachowujesz   się   inaczej   niż   wtedy,   kiedy 

wyjeżdżaliśmy i... - Nie był w stanie dokończyć.

Oczywiście,   że   zachowuję   się   inaczej,   ponieważ   w   ciągu   minionego   weekendu 

zdążyłam się w tobie zakochać - pomyślała.

- Nie wiem, o co ci chodzi - skłamała.

- A jednak odnosisz się do mnie jakby... chłodniej . Kiedy cię poznałem, wydałaś mi 

się energiczną dziewczyną, a teraz widzę w tobie jakąś niejasną dla mnie nostalgię.

- Mówiłam ci, że jestem zmęczona - odparła krótko.

- Tylko tyle? - upewnił się.

- Wystarczy - zakończyła, patrząc na różową tapetę obok jego głowy. - Jutro, kiedy się 

porządnie wyśpimy, na pewno oboje będziemy w lepszych humorach.

Jack pokiwał głową. Ta odpowiedź na pewno go nie zadowoliła.

- W takim razie dobranoc - powiedział.

- Dobranoc. - Mattie wyszła i zamknęła za sobą drzwi.

Muszę się chwilę uspokoić, zanim pójdę do mamy - pomyślała. Nie chciała, żeby 

matka dostrzegła jej wzburzenie.

Kiedy   Mattie   mijała   kuchnię,   Harry   zerknął   z   kosza,   a   potem   odwrócił   łeb, 

zawiedziony, że to nie Jack.

Czuję się podobnie jak ty - pomyślała Mattie, spoglądając na cierpiącego psa.

- Smutno ci, malutki? - spytała łagodnie. - Oboje kochamy Jacka, prawda?

Przecież miłość powinna być radosna - myślała.

Owszem, przebywanie z Jackiem było dla niej wielką radością, a przytulanie się do 

niego - cudownym, trudnym do opisania stanem.

Jednak jednocześnie trawił ją ból z powodu tego, że jej uczucie nie jest i nie będzie 

odwzajemnione.

Rozpłakała się.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

- Dzień dobry! - odezwała się wesoło Mattie, kiedy Jack wszedł do kuchni o ósmej 

rano następnego dnia. - Zjesz jajka na bekonie czy tylko owsiankę? - spytała, nalewając mu 

kubek mocnej kawy.

Mattie obudziła się o piątej rano i nie była w stanie już zasnąć. Rozmyślała, leżąc obok 

matki.

Postanowiła zachowywać się przy Jacku tak, jak gdyby nic się nie stało. Powinna być 

wesoła.

Jack chciał ją taką widzieć. Jeszcze zdążę się napłakać - myślała ze smutkiem.

Sam Jack nie wydawał się wesoły. Miał podkrążone oczy, był nieogolony, wydawał 

się zaspany. Chyba dopiero przed chwilą wstał.

- Dziękuję, napiję się tylko kawy - mruknął. - Dzięki. - Wypił duży łyk. - Gdzie jest 

Harry? - spytał, patrząc na pusty kosz.

- Mama poszła z nim na spacer - wyjaśniła energicznym głosem Mattie. - Harry czuje 

się nieporównanie lepiej niż wczoraj wieczorem.

- Ty także - zauważył Jack.

- Mówiłam ci, że kiedy się wyśpimy, będziemy w lepszych humorach.

- Zawsze masz taki świetny humor, kiedy się obudzisz? - zapytał.

- Zazwyczaj - potwierdziła.

Włożyła dwie kromki chleba do opiekacza.

Wiedziała, że Jack i tak zje, kiedy ona postawi przed nim jedzenie. Musiał być głodny, 

bo poprzedniego dnia jadł bardzo mało.

- A czy ty zawsze jesteś rano taki mało pogodny? - spytała.

- Zazwyczaj - powtórzył jej odpowiedź Jack.

Mattie pokręciła głową.

-   W   takim   razie   chyba   dobrze,   że   nie   mieszkamy   razem,   prawda?   -   odparła 

wyzywająco.

Wyjęła chleb z tostera i położyła go na stole, gdzie stała już maselniczka i słoiki z 

konfiturami.

- Mattie... - zaczął, ale przestraszyła się jego odpowiedzi i jak zwykle mu przerwała.

- Dolać ci kawy? - spytała. - A może sam sobie dolejesz. Pójdę na dwór, zobaczę, czy 

mama nie potrzebuje pomocy przy psach. - Wypadła z kuchni, zanim Jack zdążył cokolwiek 

powiedzieć.

background image

Miała nadzieję uniknąć trudnej rozmowy.

A za godzinę już go nie będzie i wówczas przyjdzie czas, by mogła martwić się w 

spokoju całkiem sama. Zanim Jack wyjedzie, będzie odgrywała przed nim wesołą i pełną 

energii.

Diana znała Mattie znacznie lepiej niż Jack i nie pozwoliła się łatwo oszukać.

- Późno wczoraj przyszłaś do pokoju - odezwała się. - Słyszałam, że Jack poszedł spać 

parę godzin przed tobą.

- Nie chciało mi się spać - odpowiedziała. - Byłam podekscytowana wydarzeniami 

minionego weekendu.

- Michael już był u Harry'ego - oznajmiła Diana. - Mówi, że skoro Harry czuje się 

lepiej niż wczoraj, Jack może zabrać go do domu... Czy Jack już wstał? - spytała.

- Tak, właśnie podałam mu śniadanie - odpowiedziała  możliwie obojętnym  tonem 

Mattie.

Obawiała się, czy matka nie odczytuje z jej zachowania tego, jakie są jej uczucia do 

Jacka. Czy sam Jack się tego nie domyśla?

Gdyby tak było, Mattie czułaby się upokorzona.

Zaczęła wyjmować z boksów miski, aby napełnić je psim jedzeniem.

Jeszcze tylko godzina - myślała. Potem więcej go nie zobaczę.

Karmiła   psy.   W   pewnej   chwili   omal   nie   upuściła   miski   z   jedzeniem   na   dźwięk 

znajomego głosu.

- Mattie! - zawołał Jack.

Jeszcze nie odjechał!

Odwróciła głowę.

- Harry jest na wybiegu za domem. Weterynarz powiedział, że możesz już zabrać 

swojego ulubieńca. - Z powrotem zajęła się miską z jedzeniem dla jednego z psów.

- Mattie! - zawołał znowu.

- Niedługo skończę - powiedziała, odwracając się na chwilę jeszcze raz.

Jack przyjrzał jej się uważnie.

- Chciałbym przed odjazdem napić się z tobą kawy - oznajmił.

I o czym będziemy rozmawiać? - pomyślała Mattie. O minionym weekendzie? I po 

co?

Bała się pożegnania z Jackiem.

-   Kiedy   skończę,   będę   musiała   jak   najszybciej   pojechać   do   kwiaciarni   - 

odpowiedziała, kręcąc głową.

background image

- Z pewnością możesz mi poświęcić dziesięć minut - uciął Jack, po czym ruszył za 

dom.

Mattie popatrzyła za nim gniewnie. Dlaczego właściwie miałaby spełnić jego prośbę?

- Jack już odjeżdża? - spytała Diana, wychodząc z boksu, który czyściła.

- Tak, za parę minut - potwierdziła Mattie.

Matka popatrzyła na nią smutno.

- Nie martw się - powiedziała - na pewno wkrótce znowu go zobaczysz. - Ścisnęła 

dłoń córki dla dodania jej otuchy.

Mattie pokręciła głową.

- Niestety, mamo, nie spodziewasz się tego, ale... spędzony z nim weekend był tak 

okropny, że nie mam ochoty więcej oglądać tego człowieka.

Po cóż miałaby zadawać sobie dodatkowy ból?

-   Szkoda,   Mattie   -   odezwał   się   głucho   zza   jej   pleców   głos   Jacka.   -   Moja   mama 

zamierza zaprosić cię na ślub Sandy i Thoma.

Mattie   zamknęła   oczy   i   znieruchomiała.   Dlaczego   usłyszał   akurat   to,   a   nie   inne 

zdanie? Do diabła!

Odwróciła się powoli. Jack wyglądał oczywiście na rozczarowanego.

Czyżby oczekiwał, że Mattie będzie mu się narzucać tak jak Sharon?

Nigdy w życiu nie zachowywałaby się podobnie do Sharon Keswick!

- Wymyślę jakąś wymówkę - odpowiedziała Jackowi. - W końcu twoja mama chce 

mnie zaprosić tylko dlatego, że myśli, że jesteśmy razem.

- I bardzo się myli! - skomentował Jack, sfrustrowany.

Popatrzył na Mattie, potem na Dianę.

- Chyba już czas na mnie - powiedział. - Dziękuję za gościnę.

- Nie ma za co - odparła Diana, rzucając Mattie karcące spojrzenie. Ruszyła w stronę 

domu. - Napijmy się razem kawy, zanim odjedziesz, Jack.

-   Dziękuję   za   propozycję,   jednak   naprawdę   będzie   chyba   lepiej,   jeśli   odjadę 

natychmiast. Cześć, Mattie.

- Cześć. Uważaj na siebie! - Mattie pomyślała, że chyba nie jest osobą konsekwentną.

Teraz wcale nie chciała, żeby Jack odjechał.

Miała ochotę zatrzymać go choćby na chwilę.

- Ty też na siebie uważaj - powiedział niespodziewanie.

- Dobrze - obiecała, po czym odwróciła wzrok, bojąc się, że oczy zdradzą jej uczucia.

- Mattie, nie odprowadzisz Jacka do samochodu? - spytała z oburzeniem Diana.

background image

Mattie zdawała sobie sprawę, że zachowuje się niegrzecznie, ale wiedziała, że gdyby 

wyszła z matką odprowadzić Jacka, z pewnością by się rozpłakała.

Nie chciała, żeby dowiedział się o tym, jak wiele dla niej znaczy. Będzie jeszcze miała 

czas płakać po jego odjeździe.

- Po co Jackowi komitet pożegnalny? - odpowiedziała.

Diana była zaskoczona zachowaniem Mattie.

-  Proszę  się  nie  przejmować,   Diano  - odezwał  się  Jack  zrezygnowanym  tonem.   - 

Mattie powiedziała, że jest zajęta - dodał ironicznie.

-   Jutro   wieczorem   przyjdę   jak   zwykle   do   twojego   biura,   żeby   podlać   rośliny   - 

odezwała się Mattie. Milczenie okazało się dla niej zbyt niewygodne.

- Rośliny z pewnością będą bardzo zadowolone - mruknął, wołając Harry'ego.

- Co się z tobą dzieje?! - szepnęła ze złością Diana do Mattie.

Mattie pokręciła tylko głową, patrząc na Jacka. Nic, co by powiedziała albo zrobiła, 

nie mogło powstrzymać jego zniknięcia z jej życia.

- Porozmawiamy, kiedy odjedzie - oznajmiła Diana i poszła w stronę domu.

Mattie ruszyła za nią. Myślała o tym, że kocha, ale nie jest kochana.

Że zakochała się w mężczyźnie, który nie odwzajemnia jej uczucia, który nie pokocha 

jej nigdy...

I nagle, kiedy usłyszała trzask zamykanych drzwi samochodu i odgłos uruchamianego 

silnika,   wybiegła   zza   domu.   Jack   już   odjeżdżał.   Mattie   uniosła   rękę   i   zamachała,   choć 

wątpiła, aby zobaczył ją w lusterku. Do jej oczu napłynęły łzy.

- Cieszę się, że chociaż przybiegłaś mu pomachać - odezwała się Diana, ujmując córkę 

pod rękę i ściskając lekko jej dłoń.

Mattie zbierało się na płacz.

Wtem zobaczyła w tylnym oknie samochodu Jacka dwa otwarte psie pyski.

- Mamo, Jack zabrał dwa psy! - zawołała ze zdumieniem.

- Owszem - potwierdziła z uśmiechem Diana. - Wziął również Sophie.

- Jak to?

- Tego ranka, kiedy przyjechał do mnie z kwiatami, spytał, czy zgodziłabym się oddać 

mu Sophie. Ogromnie ją polubił.

- Naprawdę? - Mattie zamrugała z niedowierzaniem. To o Sophie Jack dyskutował z 

mamą tamtego ranka?

-   Tak   -   Diana   potwierdziła   swoje   słowa.   -   Mówił,   że   opowiedziałaś   mu   historię 

Sophie, że to wspaniałe zwierzę, że myślał o niej kilka dni, martwiąc się jej losem. Harry i 

background image

Sophie spędziły miniony weekend razem. Postanowiliśmy z Jackiem sprawdzić, czy będą się 

dobrze rozumiały. Próba wypadła pomyślnie i oto Sophie znalazła nowy dom!

Mattie popatrzyła za oddalającym się czerwonym samochodem.

Coś takiego! - myślała. Jak to się stało, że Jack zabrał Sophie, a mnie pozostawił?

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

- Chodź, kochanie - odezwała się Diana chwilę po tym, jak sportowy samochód Jacka 

zniknął jej z oczu. - Napijemy się kawy i porozmawiamy, dobrze?

- Chcesz rozmawiać o Jacku, prawda? - spytała niechętnie Mattie.

- Owszem.

- Czy mogłybyśmy odłożyć tę rozmowę na później? - poprosiła Mattie. Czuła, że musi 

pobyć jakiś czas sama, aby się uspokoić i zebrać myśli. - Porozmawiajmy po południu - 

zgadzasz się? Obie mamy sporo pracy, ty tutaj, a ja w kwiaciarni - dodała.

Diana popatrzyła na córkę.

- Skoro nalegasz... - zgodziła się bez przekonania, zobaczywszy minę Mattie. - Ale 

koniecznie musimy porozmawiać dzisiaj. Gdy tylko wrócisz z kwiaciarni. Wczoraj, kiedy 

przyjechaliście z Jackiem, wydawało mi się, że... - Pokręciła głową, zamiast dokończyć. - 

Niepotrzebnie się martwisz, Mattie. To w niczym ci nie pomoże.

- Przejdzie mi - mruknęła z westchnieniem Mattie. Może i niepotrzebnie się martwiła, 

jednak trudno jej było natychmiast pogodzić się z tym, że nigdy więcej nie zobaczy Jacka.

- Nie jestem pewna, czy tak łatwo ci przejdzie - odpowiedziała z powątpiewaniem 

Diana.

Mattie sama nie dowierzała słowom, które przed chwilą wypowiedziała.

- Wrócę na lunch - zapewniła.

- Koniecznie przyjedź. Wieczorem... - Diana zrobiła pauzę, nieoczekiwanie wyglądała 

na zawstydzoną - ...umówiłam się. Nie będę jadła z tobą kolacji.

Mama się z kimś umówiła? - zdumiała się Mattie.

Tak! Jej matka zarumieniła się ze wstydu.

-   Czyżbyś   umówiła   się   z   Michaelem   Vaughanem?   -   spytała   Mattie,   wymieniając 

nazwisko sympatycznego weterynarza, który od pewnego czasu stale współpracował z Dianą. 

- Bardzo miły i przystojny mężczyzna.

- Tak... - odpowiedziała  cicho, kiwając głową na potwierdzenie  słów córki. - Jest 

wdowcem.  I uwielbia zwierzęta.  Już kilkakrotnie proponował mi randkę, a ja za każdym 

razem odmawiałam.

-   To   świetnie,   że   się   nareszcie   zgodziłaś,   mamo!   -   zapewniła   Mattie.   -   Może   to 

mężczyzna dla ciebie.

- Co ty mówisz? - obruszyła się Diana. Mimo to w jej oczach widać było zadowolenie. 

- Bałam się powiedzieć ci o tym spotkaniu.

background image

- Dlaczego? - Mattie nachyliła się i pocałowała matkę w policzek. - Już czas, żebyś 

sobie kogoś znalazła. Tyle lat żyjemy tylko we dwie.

- Tak uważasz? - upewniła się Diana.

- Tak.

Diana uśmiechnęła się, zawstydzona.

Mattie   pojechała   do   kwiaciarni.   Wprawdzie   był   dzień   wolny   od   pracy,   jednak 

postanowiła posprzątać i przygotować zamówienia na następny dzień.

Pracując, myślała o Jacku.

Tęskniła za nim.

Gdyby nie była zajęta, prawdopodobnie płakałaby cały dzień.

W   pewnej   chwili   zadzwonił   telefon.   Zdziwiła   się.   Przecież   klienci   wiedzieli,   że 

kwiaciarnia   jest   nieczynna.   Mimo   to   ktoś   próbował   się   dodzwonić,   aby   złożyć   pilne 

zamówienie.

- Słucham, kwiaciarnia - powiedziała Mattie, podniósłszy słuchawkę. - Czym mogę 

służyć?

- Witam, piękna kwiaciarko - odezwał się głos Jacka.

Mattie znieruchomiała.

- Jesteś tam? - upewnił się.

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zaniemówiła.

- Mattie? Słyszysz mnie?

- Słyszę, słyszę - odpowiedziała w końcu. - Po prostu... nie spodziewałam się, że 

zatelefonujesz.

- Rozumiem. Dzwonię w pilnej sprawie - oznajmił.

- Czyżby Sophie uciekła? - spytała Mattie.

- Nie. Sophie czuje się świetnie, podobnie jak Harry. Naprawdę przypadli sobie do 

gustu.   Telefonuję,   ponieważ   moja   mama   -   wrócili   z   tatą   z   Paryża   pół   godziny   temu   - 

zadzwoniła do mnie właśnie i zaprosiła nas na dziś wieczór na kolację, razem.

- I dlatego do mnie dzwonisz? - Mattie była zdziwiona.

- Tak.

- Dziękuję, ale nie przyjmę zaproszenia twojej mamy - odpowiedziała.

- Dlaczego?

- Właśnie wróciliśmy ze spędzonego wspólnie weekendu - przypomniała.

- I co chcesz przez to powiedzieć? - Jack nie ustępował.

background image

- Jestem zaskoczona tym, że chcesz, abym spędziła kolejny wieczór z tobą i twoimi 

rodzicami.

Propozycja Jacka i jego matki byłaby dla Mattie ogromnie nęcąca - gdyby nie to, że 

nie chciała udawać przed rodzicami Jacka jego dziewczyny.

Naprawdę polubiła rodzinę Jacka i uważała jego postępowanie za nieuczciwe.

Jak mógł oszukiwać rodziców, którzy byli dla niego tacy dobrzy?

-   Rzeczywiście,   dziś   rano   wyraźnie   okazałaś   mi   chłód   -   powiedział.   -   Myślałem 

jednak,   że   na   tyle   polubiłaś   moich   rodziców,   że   może   zechcesz   spotkać   się   z   nami 

wszystkimi...

- Ogromnie lubię twoich rodziców - zapewniła. - I właśnie dlatego nie chcę się z wami 

spotkać. - Westchnęła. - Na miniony weekend zawarliśmy umowę. Ale weekend się skończył 

i myślę, że twoi rodzice zasługują na to, żebyś powiedział im prawdę. Nie mam ochoty dłużej 

oszukiwać tak wspaniałych ludzi.

W słuchawce zapadło milczenie. Przedłużało się.

- Jack? - odezwała się wreszcie Mattie.

- Oszukiwać... - Jack powtórzył kluczowe słowo, jakiego użyła. - Powiedz, co o mnie 

myślisz?

Uważam,  że jesteś  dobrym,  kochającym  rodzinę, miłym,  uczciwym  człowiekiem - 

pomyślała   natychmiast.   Do   tego   niesłychanie   przystojnym,   atrakcyjnym   fizycznie   i 

czarującym. Mężczyzną moich marzeń, człowiekiem, w którym się zakochałam!

Nie mogła jednak tego powiedzieć.

-   Myślę   -   odparła   -   że   jesteś   na   tyle   przyzwoitym   człowiekiem,   że   powinieneś 

zrozumieć, że dalsze udawanie przed twoimi rodzicami, że jesteśmy parą, nie jest dobre ani 

uczciwe.

- Mattie, ja niczego przed nimi nie udaję - oznajmił. - Rozumiem, że ty...

- Nie żartuj! - przerwała mu. - Za bardzo lubię i szanuję twoich rodziców, żeby... 

Zaraz... Co właściwie masz na myśli, mówiąc, że niczego nie udajesz?

- Niczego nie udaję - powtórzył. - Przed rodzicami, przed tobą, przed nikim.

- Jak to? - Mattie była zupełnie zaskoczona.

- Przez cały czas niczego nie udawałem - potwierdził swoje słowa Jack.

Mattie przełknęła ślinę. Zrobiło jej się gorąco. Jej serce przyspieszyło.

Co to znaczy? Jeżeli Jack niczego nie udaje, czyżby...

Czy to możliwe, żeby...? Bała się dokończyć myśli.

-   Nie   przejmuj   się   -   odezwał   się   znowu.   -   Nie   wymagam   od   ciebie,   żebyś   mi 

background image

powiedziała,   że   też   mnie   kochasz.   Zdaję   sobie   sprawę,   że   tak   nie   jest,   dałaś   mi   to   do 

zrozumienia dziś rano. Mimo to...

- Jack! Chciałabym z tobą porozmawiać osobiście, nie przez telefon.

- Nie mam ochoty znowu stawać dzisiaj z tobą twarzą w twarz - odpowiedział. - Dość 

się już nacierpiałem rano. Wiesz, aż do tej pory nie wiedziałem, jakie to okropne przeżycie 

zostać odrzuconym przez kogoś, kogo się pokochało. Mam już prawie trzydzieści trzy lata i 

do czasu, kiedy cię poznałem, nie spotkałem kobiety, z którą chciałbym spędzić resztę życia. 

Nigdy mnie to nie martwiło. Moi rodzice pokochali się od pierwszego wejrzenia i zawsze 

uważałem,   że   ja   też   kiedyś   poznam   kobietę   mojego   życia.   Czekałem   cierpliwie.   I 

rzeczywiście zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Nie przyszło mi jednak do głowy, że 

ty mnie nie pokochasz.

Przecież to nieprawda! - pomyślała Mattie.

Słowa Jacka tak ją oszołomiły, że nie była w stanie mówić.

Jack mnie kocha?! - myślała zaskoczona.

Pokochał mnie od pierwszego wejrzenia?!

Tak samo jak ja - jego!

- Rozumiem, że nie chcesz odgrywać przed moimi rodzicami zakochanej we mnie 

dziewczyny - odezwał się znowu. Westchnął. - Chyba rzeczywiście będzie lepiej, jeśli nie 

przyjdziesz na tę kolację. Zdaje się, że tak bardzo chciałem znowu cię zobaczyć, spędzić z 

tobą   miło   czas...   Nie   zdawałem   sobie   sprawy,   że   to   niemożliwe...   Wytłumaczę   moim 

rodzicom, co się stało w ciągu minionego weekendu - kontynuował. - Mojej mamie będzie 

smutno, że więcej cię nie zobaczy. Mnie tym bardziej... Ale trudno... To mój kłopot. Poradzę 

sobie z nim.

- Nie! - zawołała Mattie, zdając sobie sprawę, że nie zabrzmiało to mądrze. Była tak 

oszołomiona.

- Jak to: nie?

- Myślę, że to wspaniały pomysł, żebyśmy zjedli dzisiaj kolację razem: ty, ja i twoi 

rodzice   -   wyjaśniła.   -   Muszę   ci   powiedzieć   coś   ważnego:   ja   także   nie   udawałam.   - 

Zawstydziła się swojej pomyłki, swojego braku odwagi, przesadnej dbałości o własną dumę.

Błędnie   oceniła   intencje   Jacka,   obawiała   się   odrzucenia.   Nie   chciała   wyznać   mu 

nieodwzajemnionej   -   jej   zdaniem   -   miłości   i   przez   to   wszystko   omal   nie   popełniła 

największego błędu w swoim życiu!

Przypomniała jej się opowieść Thoma - przed pięcioma laty nie wyznał ukochanej 

kobiecie miłości i w wyniku tego stracił Sandy.

background image

Wprawdzie po kilku latach odnaleźli się na nowo, ale Mattie mogła stracić Jacka na 

dobre.

- Mattie... - odezwał się znowu. - Co chcesz przez to powiedzieć?

Mówił bardzo niepewnym tonem. On, najbardziej pewny siebie człowiek, jakiego w 

życiu spotkała!

- Proszę cię, czy moglibyśmy jednak porozmawiać twarzą w twarz? - odpowiedziała 

Mattie. - Mam ci do powiedzenia coś, czego nie chciałabym mówić przez telefon.

-   Rozumiem   -   odparł,   nagle   podekscytowany.   -   Za   dziesięć   minut   będę   w   twojej 

kwiaciarni! - Chyba domyślał się, co może chcieć mu powiedzieć Mattie.

- Spotkajmy się w parku po drugiej stronie ulicy - zaproponowała. - Tam jest tak 

romantycznie... Świeci słońce, śpiewają ptaki...

- Będę tam za dziesięć minut! - zapewnił. - W parku koło twojej kwiaciarni!

Mattie powoli odłożyła słuchawkę.

Czy to się dzieje naprawdę? - myślała.

Czy Jack mnie rzeczywiście kocha?

Pokochał mnie od pierwszego wejrzenia?!

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Mattie   stała   pośrodku   parku,   podziwiając   piękny   ogród   różany.   Nagle   spostrzegła 

Jacka. Zbliżał się sprężystym krokiem od strony południowej bramy.

Spuściła wzrok, onieśmielona. Za chwilę będzie musiała wyznać Jackowi miłość. Jak 

zdobyć się na taką odwagę?

Wprawdzie słyszała już jego wyznanie miłości, jednak złożenie podobnej deklaracji 

prosto w oczy jest silnym przeżyciem.

Jack   najwyraźniej   niczego   już   się   nie   obawiał.   Wyciągnął   ręce,   przytulił   Mattie   i 

oznajmił z uczuciem:

-   Kocham   cię,   Mattie!   -   Następnie,   nie   czekając   na   odpowiedź,   nachylił   się   i 

pocałował Mattie w usta.

Jack naprawdę ją kochał!

Oparła dłonie na jego ramionach, a potem objęła go za szyję, wspięła się na palce i 

również pocałowała go w usta, angażując w ten pocałunek całe uczucie.

Spojrzeli sobie w oczy. Jej policzki płonęły.

- Coś podobnego! - skomentował Jack. - To chyba starczy za wyznanie. Czy możemy 

natychmiast się zaręczyć? Chciałbym się z tobą ożenić, Mattie! - wyznał. - Jak najszybciej. 

Uważam, że nie mam na co czekać.

Ożenić! Jak najszybciej! - powtarzała w myśli Mattie.

Cudownie, ale... Od razu wyjść za Jacka? W jej głowie kłębiły się coraz to nowe 

myśli, targały nią emocje.

Usiłowała oswoić się z tym, że Jack ją kocha, a on nagle wyznał jej, że chce się z nią 

jak najszybciej ożenić! To za wiele jak na pół godziny!

Mattie pokręciła głową, oszołomiona.

- Prawie się nie znamy... - odpowiedziała. - Poznaliśmy się... - obliczyła szybko - 

przed dziewięcioma dniami.

Jack wzruszył ramionami.

- To prawda, ale ja już wiem, że cię kocham. Zakochałem się w tobie od pierwszego 

wejrzenia, kiedy pierwszy raz przyjechałem do Woofdorf. Jeszcze nigdy nie czułem czegoś 

takiego... jak w twojej obecności! Od początku wiedziałem, że jesteśmy dla siebie stworzeni. 

Jesteś   wspaniała,   po   prostu   cudowna!   Jesteś   moim   marzeniem   -   mówił.   -   Chciałbym   ci 

powiedzieć, że... dziś rano wyjątkowo zachowywałem się tak dziwnie, bo... spodziewałem 

się, że wkrótce pożegnamy się na dobre.

background image

Mattie doskonale rozumiała, jak musiał się czuć.

Popatrzył na nią z miłością.

- Usiądźmy na ławce - zaproponował.

Usiedli, Jack objął Mattie i przytulił.

- Powiedz mi coś o sobie - poprosił. - I przede wszystkim odpowiedz: chcesz za mnie 

wyjść? - Uśmiechnął się szeroko.

Bardzo chciała wyjść za niego, marzyła o tym.

Była przekonana, że zna już Jacka na tyle, że nic, co mógłby o sobie powiedzieć, nie 

zmieniłoby jej decyzji.

Kochała go. Kochała i pragnęła być z nim zawsze!

Zaczęli   rozmawiać.   O   sobie   nawzajem,   o   swoich   marzeniach,   doświadczeniach, 

błędach.

O   trwającym   od   początku   ich   znajomości   nieporozumieniu,   które   wyjaśnili   przed 

zaledwie godziną.

O wszystkich ważnych sprawach.

Wreszcie Jack powtórzył najważniejsze pytanie:

- Czy chciałabyś za mnie wyjść, Mattie?

Mattie postanowiła, że to właśnie ta chwila.

- Kocham cię, Jack! - wyznała. - Kocham cię i marzę o tym, żeby za ciebie wyjść. 

Tylko czy ty po jakimś czasie nie zmienisz zdania? Czy małżeństwo ze mną cię nie znudzi?

- Kochanie! - odparł ze wzruszeniem. - Jesteś najcudowniejszą kobietą, jaką mógłbym 

sobie   wyobrazić,   kobietą   moich   marzeń.   Na   pewno   nigdy   mnie   nie   znudzisz.   Wiesz,   że 

małżeństwo jest czymś, co traktuję bardzo poważnie. Marzę o tym, żeby codziennie kłaść się 

z tobą do łóżka, a potem wstawać z tobą, jeść razem śniadanie, spotykać się po powrocie z 

pracy,  opowiadać sobie to, co się wydarzyło  w ciągu dnia, jeść z tobą kolacje i spędzać 

wspólnie wieczory... Dzień po dniu, do końca życia... Codziennie całować cię, przytulać i 

kochać...

Do oczu Mattie napłynęły łzy szczęścia.

- Ja marzę o tym samym... - szepnęła. - I jestem tak samo pewna swojego uczucia do 

ciebie. W takim razie... wypada zawiadomić o tym twoją rodzinę i moją mamę. Nie ma na co 

czekać.

Pobrali   się,   a   niecały   rok   później   Mattie   urodziła   bliźnięta.   Dwóch   chłopców. 

Otrzymali imiona: James - po ojcu Mattie - i Edward - po ojcu Jacka.

background image

Wkrótce również Diana zdecydowała się poślubić Michaela Vaughana i zacząć nowe 

życie. Teraz wszyscy tworzyli jedną, bardzo liczną, szczęśliwą rodzinę.