CAROLE MORTIMER
WEEKEND W PARYśU
Tłumaczył Krzysztof Bednarek
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Niestety to kobieciarz, mamo - powiedziała z błyskiem w oku Mattie Crawford.
Była drobniutką, niebieskooką szatynką. Miała metr pięćdziesiąt siedem wzrostu,
piękną twarz o delikatnych rysach, włosy sięgające ramion.
- Zbyt często pochopnie oceniasz ludzi - od powiedziała zza biurka Diana Crawford,
matka Mattie. - JuŜ nieraz twoje osądy okazywały się błędne. - Uśmiechnęła się ciepło. -
MoŜe jesteś przewraŜliwiona po tym, jak okazało się, Ŝe Richard, który spotykał się z tobą
przez trzy miesiące, był zaręczony z kimś innym?
Było to dla Mattie dotkliwe upokorzenie, którego wolała nie wspominać. Pewnego
dnia Richard niespodziewanie oznajmił, Ŝe nie mogą się więcej widywać, poniewaŜ za
tydzień się Ŝeni!
- ChociaŜ muszę przyznać, Ŝe to, co mi o nim mówiłaś, wskazuje na bardzo swobodny
tryb Ŝycia - dodała Diana.
- Mamo, on umawia się równolegle z czterema kobietami! Z czego trzy to męŜatki! -
Mattie była oburzona.
- MęŜatki powinny trzymać się własnych męŜów - skomentowała matka. Była bardzo
podobna do córki, tylko juŜ nie tak szczupła jak dawniej. - To prawda, Ŝe niektórym
męŜczyznom wydaje się, Ŝe od przybytku głowa nie boli. Wolą umawiać się z wieloma
kobietami i nigdy się nie oŜenić.
- Która kobieta przy zdrowych zmysłach wyszłaby za takiego człowieka? - odparła
Mattie.
- To nie męŜczyzna, a prawdziwa świnia! - Powinien stanąć pod pręgierzem i zostać
publicznie wychłostany - nieoczekiwanie dodał męski głos.
Mattie zamarła. Odwróciła się powoli, zarumieniona.
Diana uśmiechnęła się, wstała i podeszła do przystojnego, młodego przybysza.
- Czym mogę słuŜyć? - spytała.
- Jestem Jack Beauchamp - przedstawił się męŜczyzna. - Telefonowałem wczoraj.
Chciałbym oddać swojego psa na przechowanie przez przyszły weekend. Poradziła mi pani,
abym przyjechał i obejrzał pani hotel. - Diana prowadziła hotel dla psów. - Przepraszam, jeśli
paniom przeszkodziłem - ciągnął Jack, zerkając na Mattie, która z kolei pobladła. - Mówiła
mi pani, Ŝe mogę przyjechać w niedzielę po południu.
- Oczywiście, jesteśmy umówieni - zapewniła z uśmiechem Diana. - Pański piesek to
collie, owczarek szkocki, prawda?
Mattie uśmiechnęła się. Jej matka nigdy nie zapominała psów ani ich ras, choć nieraz
myliła ich właścicieli.
- Wabi się Harry - dodał na potwierdzenie Jack.
Mattie patrzyła na niego, zaskoczona. Jeszcze nigdy w Ŝyciu nie widziała tak
przystojnego męŜczyzny! Miał około trzydziestu, moŜe trzydziestu pięciu lat. Był wysokim,
szczupłym brunetem o pięknych, ciemnych oczach i ciepłym, przyjaznym spojrzeniu. Jego
wspaniała, smagła, pociągła twarz miała męskie, choć nieprzesadnie wyraziste rysy.
Mattie zawstydziła się trochę swojego codziennego ubrania - włoŜyła dzisiaj zwykłą
koszulkę i dŜinsy, praktyczne podczas pracy przy psach. Na szczęście Jack Beauchamp miał
na sobie podobnego typu strój, tyle Ŝe ciemny, co dodawało mu jeszcze aury męskości i
tajemniczości.
- Chętnie pokaŜę panu nasz hotel - odezwała się Mattie. - Mama jest zajęta.
- Oczywiście.
- AleŜ... - zaczęła Diana.
- Zajmij się swoją pracą, mamo - przerwała Mattie. - PokaŜę panu wszystko.
Matka spojrzała na nią z troską. Najwyraźniej Mattie miała ochotę oprowadzić
przystojnego klienta po Woofdorf - tak nazywał się prowadzony od dwudziestu lat przez
Dianę luksusowy hotel dla psów.
- Proszę za mną - odezwała się Mattie do Jacka. - PokaŜę panu, gdzie rezydują nasi
goście.
- Bardzo chętnie za panią pójdę - odpowiedział.
Cofnęła się odrobinę.
- Słucham?
Diana uśmiechała się grzecznie. Chyba nie usłyszała ściszonych słów klienta.
- Piękna pogoda jak na tę porę roku - odpowiedział z uśmiechem Jack.
- Proszę przodem - rzuciła Ŝywo Mattie, otwierając mu drzwi.
- Pani pierwsza.
Ruszyli w końcu jednocześnie, zderzając się w drzwiach. Mattie była przekonana, Ŝe
Jack Beauchamp zrobił to celowo.
- Przepraszam - mruknęła.
- Nic nie szkodzi - odparł zadowolony z siebie. Uśmiechnął się rozbrajająco. Było
oczywiste, Ŝe celowo draŜni Mattie.
- Gdyby zechciał pan więcej na mnie nie wpadać... - zaczęła.
- Postaram się - odpowiedział. - Wydaje mi się, Ŝe gdzieś juŜ panią spotkałem.
Mattie wzięła głęboki oddech. Jack Beauchamp mógł ją spotkać. Miała nadzieję, Ŝe
nie przypomni sobie, gdzie pracowała. Pomagała matce tylko w święta. Pan Beauchamp nie
byłby zachwycony swoim odkryciem; Mattie postanowiła w razie potrzeby wyprzeć się
prawdy, aby firma jej matki nie straciła klienta.
- Wątpię - skwitowała.
- A jednak jestem przekonany, Ŝe gdzieś się juŜ widzieliśmy - ciągnął. - I to raczej nie
w sytuacji towarzyskiej.
- Naprawdę nie przypominam sobie pana - zakończyła Mattie, uśmiechając się.
Skłamała.
- Tędy - rzuciła, aby odwrócić uwagę Jacka.
Otworzyła drzwi do boksów z psami. Na korytarzu rozległo się ogłuszające
szczekanie. Psy przebywały w budynku, aby nie było im zimno.
- Wszystkie pokoje mają dywany i są ogrzewane - mówiła Mattie. Pomieszczenia dla
psów nazywały z Dianą „pokojami”, poniewaŜ były duŜe i naprawdę luksusowo wyposaŜone.
- Psy mają takŜe wygodne fotele. - Pokazała na znajdujący się w boksie kosz, po czym
pogłaskała mijanego psa. - KaŜdy gość dostaje czysty kosz i posłanie, chociaŜ jeśli klient
woli, moŜe przywieźć posłanie, którego pies uŜywa w domu. - Mattie głaskała wszystkie psy
po kolei. Ceny w hotelu jej matki były wysokie, więc trzeba było wyjaśniać klientom, za co
płacą. - Gościom, którzy mają w zwyczaju oglądać seriale, wstawiamy do pokoju telewizor. -
Mattie obejrzała się i stwierdziła, Ŝe Jack zatrzymał się przy drugim boksie, gdzie witał go z
radością piękny labrador.
Mattie wróciła do klienta.
- Śliczna, prawda? - odezwała się przyjaźnie, głaszcząc wspaniałe zwierzę. - To suka,
wabi się Sophie.
- Przepiękna! - odparł Jack. - I bardzo przyjaźnie nastawiona.
- To prawda - zgodziła się.
Bawiący się z psem Jack wyglądał rozbrajająco. Był tak niewiarygodnie przystojny!
Trudno było oderwać od niego spojrzenie. Mattie wcale nie była z tego zadowolona.
- Sophie cieszy się na widok człowieka - dodała. - Niestety, jej właścicielka, starsza
pani, zmarła przed trzema miesiącami. Jej rodzina nie chce Sophie, polecili nam ją uśpić.
Oczywiście nie uśpiłybyśmy z mamą zdrowego zwierzęcia! Dlatego Sophie ciągle u nas
mieszka - wyjaśniała.
Sophie zazwyczaj towarzyszyła Dianie przy pracy; tego dnia zamknęła ją w boksie
jedynie ze względu na spodziewanego gościa. Mattie i jej matka miały juŜ cztery własne psy -
nie tylko bowiem Sophie u nich pozostała. Nie chciały posłać zwierząt do schroniska,
obawiały się, Ŝe jeśli psy nie znajdą nowych właścicieli, zostaną uśpione.
- To bardzo smutna historia - skomentował Jack.
- Tak... Chodźmy dalej. PokaŜę panu wolne boksy, Ŝeby mógł pan wybrać na przyszły
weekend lokum dla Harry'ego.
Kilka minut później Jack usiadł w fotelu dla klientów.
- Naprawdę zapewniają panie psom luksusowe warunki - powiedział.
- Psy to tak wspaniałe, kochające człowieka zwierzęta - odparła Mattie. - Zasługują na
najlepsze traktowanie.
- Zgadzam się. - Jack chwilę patrzył jej w oczy. - Harry'emu z pewnością będzie tu
bardzo dobrze. - Wstał. - Pierwszy raz oddam go do psiego hotelu. A Harry ma juŜ sześć lat,
mam go od szczeniaka.
Mattie zerknęła na Jacka. Miał przynajmniej jedną zaletę - naprawdę troszczył się o
swojego psa. MoŜe nie był złym człowiekiem?
- Harry'emu bez wątpienia będzie u nas dobrze - zapewniła, podczas gdy Jack jeszcze
raz nachylił się nad Sophie. - PokaŜę panu, jakie przestronne wybiegi mamy dla naszych
gości. NiezaleŜnie od tego, Ŝe są wybiegi, codziennie wyprowadzamy kaŜdego psa na długi
spacer.
- Wasz hotel zapewnia więcej wygód niŜ wiele hoteli dla ludzi! - odezwał się z
rozbrajającym uśmiechem Jack, kiedy wychodzili z budynku.
- To prawda.
- Czy prowadzą go panie we dwie, czy pani mama zatrudnia jeszcze kogoś? - spytał
Jack.
- Zatrudnia - odpowiedziała krótko. - Czy nie uwaŜa pan, Ŝe hotel jest pięknie
połoŜony? - zmieniła temat.
Hotel był naprawdę wspaniale połoŜony - w spokojnej okolicy, wśród kwiatów - i miał
własny ogród. Znajdował się ponadto blisko Londynu.
- Cudownie - odparł Jack, wpatrując się w oczy Mattie.
- Zaprowadzę pana do mojej matki, aby omówiła wszystkie szczegóły - powiedziała
szybko.
- Mam nadzieję, Ŝe wszystko się panu podobało? - zagadnęła z uśmiechem Diana, gdy
ich ponownie zobaczyła.
- Wszystko - potwierdził z przekonaniem w głosie. Znowu zerknął na Mattie. - Mam
na imię Jack.
- A ja Diana - odpowiedziała, rozpromieniona.
Była mniej więcej o dziesięć lat starsza od Jacka, a Mattie - chyba o dziesięć lat
młodsza. Diana Crawford wciąŜ była atrakcyjną kobietą. Wiele lat temu została wdową.
Zawsze twierdziła, Ŝe zbyt mocno kochała ojca Mattie, Ŝeby związać się z kimkolwiek.
Jednak chyba kaŜdej kobiecie spodobałby się Jack Beauchamp.
- Skąd dowiedziałeś się o naszym hotelu, Jack? - spytała Diana. - Zawsze o to pytamy,
w celach marketingowych. Czy ktoś polecił ci to miejsce czy teŜ moŜe widziałeś naszą
reklamę?
- Ktoś zostawił w moim biurze ulotki reklamowe waszego hotelu.
Mattie nagle zaciekawiły fotografie na ścianie, szybko odwróciła się od Jacka.
- Mój Harry jeszcze nigdy nie był w psim hotelu - ciągnął - mówiłem juŜ o tym twojej
córce. Jednak w przyszły weekend koniecznie muszę być w ParyŜu, a poniewaŜ wyjeŜdŜam z
całą rodziną, nie ma się kto nim zaopiekować. Wolałbym go nie zostawiać w hotelu, chociaŜ
wasz jest naprawdę luksusowy.
- Przepraszam, muszę juŜ iść - odezwała się nagle Mattie. - Mam coś do zrobienia.
- Dziękuję za oprowadzenie - powiedział z uśmiechem Jack, który wciąŜ stał przy
drzwiach. - Mam nadzieję, Ŝe zobaczymy się znowu - dodał, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Mattie wolałaby więcej nie widzieć tego człowieka.
- Zapewne zobaczymy się w przyszły weekend, jeśli zdecyduje się pan przywieźć do
nas Harry'ego - powiedziała. - Teraz naprawdę muszę juŜ iść.
Jack odsunął się, Ŝeby mogła go minąć.
A więc to jest Jack Beauchamp! - pomyślała, wychodząc z pokoju. Wyjątkowo
przystojny, moŜna by nawet powiedzieć: czarujący... Mama chyba go polubiła. Ale ona lubi
wszystkich i wszystkim ufa, zaufała nawet tej dziewczynie, która w zeszłym roku krótko u
niej pracowała, a potem ją okradła.
To Mattie roznosiła ulotki reklamowe hotelu dla psów w biurach JB Industries. Nie
wiedziała, Ŝe zawita tu sam szef, Jack Beauchamp!
Z pewnością czekała ją oŜywiona rozmowa z matką. To właśnie bowiem o Jacku
Beauchampie mówiła Mattie, kiedy niespodziewanie wszedł.
Kobieciarz we własnej osobie.
ROZDZIAŁ DRUGI
- AleŜ to czarujący człowiek! - odezwała się Diana, kiedy Jack odjechał czerwonym,
sportowym samochodem.
Mattie była innego zdania niŜ matka i miała ku temu powód. Zastanawiała się, czy nie
powiedzieć o nim matce.
- Jest taki miły, otwarty, ma tak naturalny sposób bycia, mimo Ŝe jest bogaty, co od
razu widać! - zachwycała się Diana. - Zarezerwował dla Harry'ego miejsce na cztery dni w
okresie Wielkanocy. Zdaje się, Ŝe będziemy miały pełny hotel... Co się stało, Mattie? -
Spostrzegła minę córki.
- Zapisałaś jego nazwisko „Beecham” - odpowiedziała z westchnieniem. - Nie miałam
pojęcia, Ŝe to Jack Beauchamp do nas przyjedzie.
- Czy coś się stało? - spytała podejrzliwie Diana. - Kto to jest? CzyŜbyś znowu
narobiła sobie kłopotów?
- Chyba nie, ale zdaje się, Ŝe zrobiłam coś okropnego, mamo. - Mattie miała zbolałą
minę.
- Chcesz o tym porozmawiać, kochanie?
- Nie bardzo, ale obawiam się, Ŝe powinnam. - Mattie westchnęła. Była impulsywną
osobą i często najpierw działała, a myślała dopiero później, zbyt późno.
- Chodźmy do domu - zaproponowała Diana.
Mattie ruszyła za nią powoli, wiedząc, Ŝe rozmowa nie będzie przyjemna. Zapewne
matka miała rację. Po okropnym doświadczeniu z Richardem Mattie gwałtownie reagowała
na informacje o tym, Ŝe jakiś męŜczyzna postępuje nieuczciwie. UwaŜała zachowanie Jacka
za okropne, lecz mimo to nie powinna była robić tego, co zrobiła.
Matka i córka usiadły w wygodnej, choć trochę ciasnej kuchni. Diana zaparzyła
herbaty. Wokół nich krąŜyły cztery psy, zadowolone z ich obecności.
- I co masz mi do powiedzenia? - spytała Diana.
- Pamiętasz... zanim wszedł Jack Beauchamp, mówiłam ci o bogatym kobieciarzu,
który spotyka się równolegle z czterema kobietami - zaczęła Mattie. - To właśnie on, Jack
Beauchamp!
- Coś takiego! To znaczy, Ŝe to jego sekretarka zamówiła u ciebie wczoraj w jego
imieniu cztery bukiety, z których kaŜdy miałaś dostarczyć innej kobiecie?
- Tak. - Mattie wypiła łyk herbaty. Jak mogła być tak niemądra? Nie wiedziała, jak
Jack Beauchamp zareaguje na to, co zrobiła poprzedniego dnia. Wówczas sądziła, Ŝe
obmyśliła sprytny plan, ale zdąŜyła juŜ całkowicie zmienić zdanie.
Mattie prowadziła popularną kwiaciarnię. Miała ona juŜ tak dobrą opinię, Ŝe Mattie
obecnie zajmowała się stale roślinami w biurach kilku firm. Przynosiło jej to wysokie
dochody.
Między innymi obsługiwała przedsiębiorstwo JB Industries, którego właścicielem i
prezesem był Jack Beauchamp.
Jeśli postanowi się na niej zemścić, Mattie moŜe stracić wszystkie sześć kontraktów z
firmami. Być moŜe nawet był w stanie doprowadzić ją do bankructwa! A tymczasem matka
miała opiekować się jego psem...
- Zrealizowałaś jego zamówienie, czy nie? - spytała Diana.
- Owszem. JuŜ na BoŜe Narodzenie dostarczyłam w jego imieniu bukiety tym samym
czterem kobietom.
- To by znaczyło, Ŝe spotyka się ze wszystkimi przynajmniej od czterech miesięcy! -
wywnioskowała Diana.
- Tym razem zamieniłam karteczki z dedykacjami, które wypisał - przyznała się
Mattie. Spuściła głowę, zawstydzona. Miała dwadzieścia trzy lata i naprawdę nie powinna juŜ
robić podobnych rzeczy. - On nie jest specjalnie pomysłowy - kontynuowała. - Wszystkim
czterem napisał to samo: „Dla Sandy, z głębi serca - J”, „Dla Tiny, z głębi serca - J.”. I tak
dalej. Pozostałe dwie mają na imię Sally i Cally. Pomyślałam, Ŝe być moŜe powinny
dowiedzieć się nawzajem o swoim istnieniu. Posłałam więc Cally bukiet z dedykacją dla
Tiny, Tinie - z dedykacją dla Sandy, Sandy - dla Sally, a Sally - dla Cally. Wiem, Ŝe głupio
zrobiłam... Mamo, czy ty płaczesz?
Diana ukryła twarz w dłoniach. ZadrŜała.
- Chyba do niego pójdę i powiem mu, co zrobiłam. Wytłumaczę, Ŝe... - Mattie
umilkła, widząc, Ŝe jej matka śmieje się serdecznie.
- Oj, Mattie, Mattie! - Diana z rozbawieniem pokręciła głową. - Rzeczywiście
będziesz musiała wybrać się do niego i wszystko mu wytłumaczyć. To z pewnością ta sprawa
z Richardem wciąŜ wpływa na twoje zachowanie. Wyobraź sobie, co by było, gdyby w dzień
swojego długo oczekiwanego ślubu przyjechała do nas rankiem narzeczona Richarda i
spytała, co cię z nim wiąŜe. - Diana znowu pokręciła głową. - Nie wiesz, jakie skutki mogła
spowodować wczorajsza zamiana kartek na bukietach. - Nagle znowu wybuchnęła śmiechem.
- To nie jest śmieszne, mamo! - odezwała się z oburzeniem Mattie.
- Masz rację, kochanie. - Diana niemal płakała ze śmiechu.
- Przestań się śmiać! - Mattie zaczęła się obawiać, Ŝe nerwowy śmiech jej matki okaŜe
się zaraźliwy. - PrzecieŜ Jack Beauchamp mnie zabije - powiedziała z oŜywieniem. - Kiedy
usłyszy, Ŝe... - umilkła.
- Czy te bukiety na pewno dotarły do wszystkich adresatek? - upewniła się Diana.
Mattie pokiwała tylko głową. Zawsze dostarczała kwiaty na czas. Między innymi
dlatego miała wielu stałych klientów. Choć Jack z pewnością nie będzie zadowolony z jej
ostatniej usługi.
- Muszę powiedzieć, Ŝe nie zachowywał się jak człowiek, któremu zmyła głowę
rozwścieczona kochanka - zauwaŜyła Diana.
- Rzeczywiście - mruknęła Mattie.
Gdyby wiedziała, Ŝe z jej postępku wynikło coś dobrego, czułaby się lepiej. Gdyby
choć jedna z kobiet zdecydowanym tonem powiedziała Jackowi Beauchampowi, co o nim
myśli, moŜe poruszyłoby to choć odrobinę jego sumienie.
- Nie wyobraŜam sobie, jak mogę przed nim stanąć i powiedzieć mu, co zrobiłam...
- Nie dziwię ci się - pokiwała głową Diana. - Zwłaszcza po dzisiejszym spotkaniu. Coś
mi jednak mówi, Ŝe jeśli do niego nie pojedziesz, to on jutro przyjedzie do ciebie, do
kwiaciarni.
Mattie była tego samego zdania. Chyba lepiej było uprzedzić atak Beauchampa.
A moŜe nie mam się czego wstydzić? - pomyślała znowu. Powiedział, Ŝe cała j ego
rodzina wyjeŜdŜa z nim do ParyŜa. MoŜe ma Ŝonę i dzieci? Jeśli tak, nie powinien wysyłać
kwiatów Ŝadnym kobietom poza Ŝoną!
Być moŜe aŜ tak bardzo mi nie zaszkodzi? - zastanawiała się. Jeśli jest Ŝonaty, nie
będzie chciał robić wiele hałasu w nadziei, Ŝe moŜe zachowa wszystko w tajemnicy? A
zresztą, co tak naprawdę moŜe mi zrobić? - pocieszała się Mattie.
Jednak następnego dnia, kiedy stanęła naprzeciw Jacka Beauchampa w jego
wspaniałym gabinecie, wcale nie czuła się pewnie. W nocy źle spała, niepokojąc się o
przebieg i skutki rozmowy. WyobraŜała sobie, Ŝe przynajmniej jedna z czterech kobiet
musiała juŜ skontaktować się z Beauchampem w sprawie cudzego imienia przy otrzymanym
bukiecie.
Siedział za biurkiem w ciemnym garniturze i krawacie. Mattie nie wiedziała, czy Jack
będzie zachowywał się w swoim gabinecie prezesa równie naturalnie i bezpośrednio jak w
hotelu jej matki. Wyglądał na spokojnego - nie tak jak człowiek, który ma powaŜne kłopoty w
Ŝ
yciu osobistym.
- Proszę pana... - zaczęła w końcu nieśmiało Mattie.
- Proszę mi mówić po imieniu - przerwał. Oparł się wygodnie i znowu zaczął się jej
przyglądać. - Moja sekretarka powiedziała, Ŝe zadzwoniłaś z samego rana i prosiłaś o pilne
spotkanie. Ponoć sprawa jest waŜna...
Mattie musiała tak powiedzieć, bo Claire Thomas nie znalazłaby dla niej ani chwili w
napiętym rozkładzie dnia swojego szefa. O pierwszej miał spotkanie, zostało jej więc tylko
dziesięć minut.
- CzyŜby się okazało, Ŝe jednak nie moŜecie przyjąć na weekend Harry'ego? - spytał
Jack.
- Nie, nie o to chodzi... Nie przychodzę tu jako asystentka mojej mamy.
- Nie? W takim razie dlaczego koniecznie chciałaś porozmawiać ze mną dzisiaj,
Mattie? - spytał z zainteresowaniem.
Tego dnia włoŜyła szaroniebieską garsonkę. Miała nadziej ę, Ŝe wygląda powaŜniej
niŜ poprzedniego dnia. Pociły jej się ręce. Była bardzo zdenerwowana.
- Nie pracuję w hotelu dla psów... - Przyszło jej na myśl, Ŝe moŜe Jack będzie
rozbawiony tym, co się stało. AleŜ nie! Ona w podobnej sytuacji z pewnością nie byłaby
rozbawiona. ChociaŜ ona nigdy nie umawiałaby się z czterema męŜczyznami!
- Nie? - Jack był zdziwiony. - W takim razie czym się zajmujesz?
- Być moŜe tego nie wiesz, ale współpracuję z twoją firmą.
- Naprawdę? W jakim zakresie? - zdumiał się Jack.
- Prowadzę kwiaciarnię „Zieleń i Piękno”.
- Ach... - Wyraźnie się nachmurzył. Przypuszczała, Ŝe teraz się domyślił, w jakiej
sprawie przyszła. Nie pomyliła się. - W takim razie zapewne przychodzisz w sprawie
pomylenia kartek przy czterech bukietach, które zleciłem dostarczyć?
A jednak! - pomyślała Mattie. Ma przeze mnie kłopoty! Zbladła odrobinę.
- Sam zamierzałem skontaktować się dziś z tobą - oznajmił. Przybrał tajemniczy
wyraz twarzy.
- Przyszło mi na myśl, Ŝe moŜe zechcesz to zrobić - przyznała Mattie.
- I sądziłaś, Ŝe lepiej będzie mnie uprzedzić, tak? - upewnił się.
- Tak. Wczoraj sprawdzałam księgę zleceń i nagle zdałam sobie sprawę, Ŝe popełniłam
okropną pomyłkę - ciągnęła.
- Doprawdy? - Nieoczekiwanie Jack wstał gwałtownie zza biurka i zbliŜył się do niej.
- Kiedy dokładnie zdałaś sobie sprawę z tej pomyłki? Mniej więcej o której?
Mattie zadarła głowę, aby widzieć jego twarz. Stał zbyt blisko, wolałaby patrzeć na
niego z większej odległości. Nie była pewna jego nastroju. W kaŜdym razie Jack z pewnością
nie był zadowolony.
- To było wieczorem, wczoraj... Chciałam cię bardzo przeprosić...
- Mattie, czy moglibyśmy zakończyć tę rozmowę przy kolacji? - zaproponował
niespodziewanie. - Jest interesująca, jednak... - spojrzał na zegarek - za dwie minuty mam
spotkanie.
- Nie, nie mam ochoty na kontynuowanie tej rozmowy... przy wspólnej kolacji! -
oznajmiła gwałtownie. Nie mogła uwierzyć, Ŝe Jack Beauchamp właśnie zaprosił ją do
restauracji!
- Nie? - upewnił się, unosząc brwi.
- Nie!
- Dlaczego? - zapytał.
- Dlatego Ŝe umawiasz się równolegle przynajmniej z czterema kobietami!
CóŜ, powiedziała prawdę. Teraz Jack raczej nie uwierzy, Ŝe zamienienie przez nią
kartek przy bukietach było przypadkowe. Jednak nie zamierzała zostać kolejną z jego
licznych kochanek!
Przez chwilę obawiała się, Ŝe Jack chwyci ją za ramię albo uderzy; naprawdę stał zbyt
blisko. Tymczasem od drzwi nieoczekiwanie rozległ się kobiecy głos:
- CzyŜbym przyszła za wcześnie?
Jack cofnął się raptownie; Mattie odwróciła głowę i zobaczyła piękną, młodą kobietę.
- AleŜ skąd - odpowiedział z uśmiechem. - Właśnie umawialiśmy się z Mattie na
wieczorne spotkanie. - Rzucił jej gniewne spojrzenie.
Mattie obserwowała przybyłą. Miała posągową urodę - wyrazistą, anielsko piękną
twarz, wspaniałą figurę, gęste, kruczoczarne włosy opadające falami na smukłe ramiona,
niebieskie oczy, długie, smukłe nogi. Była ubrana w dopasowaną niebieską sukienkę o
ciekawym kroju, najwyraźniej bardzo drogą.
- Mattie, to jest moja siostra Alexandra - powiedział Jack, ujmując Mattie za ramię.
Siostra?!
Alexandra popatrzyła na niego pytająco, a potem powiedziała z uśmiechem:
- Miło cię poznać, Mattie! Bardzo przepraszam, jeŜeli wam przeszkodziłam, kochani.
Claire nie było w sekretariacie, więc weszłam.
- AleŜ nie przeszkodziłaś, Alexandro - zapewniła Mattie. Chciała, Ŝeby Jack nareszcie
ją puścił. - Właśnie wychodziłam - dodała. Odsunęła się od niego, lecz on wciąŜ trzymał ją za
ramię.
- Nie ustaliliśmy przecieŜ szczegółów wieczornego spotkania - powiedział, patrząc jej
w oczy. - Mówisz, Ŝe kolacja nie wchodzi w grę, więc moŜe przyjadę do ciebie około
dziewiątej i pojedziemy na drinka?
Najwyraźniej był zdeterminowany.
- Dobrze - zgodziła się niechętnie. - Jeśli się tak upierasz...
- Upieram się, Mattie - odpowiedział.
- Rozumiem. - Nareszcie ją puścił. - To do zobaczenia - powiedziała na odchodnym.
- Nie będę mógł się doczekać naszego spotkania - poŜegnał ją.
Wolałaby wcale się z nim nie spotykać. I cóŜ zamierzał jej powiedzieć, a co
waŜniejsze: co zamierzał zrobić w związku z jej postępkiem? W końcu Mattie dopuściła się
brutalnej ingerencji w jego Ŝycie osobiste.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Celowo zamieniłaś te karteczki, prawda?
Mattie zakrztusiła się winem. Jack uderzył ją w plecy, zbyt mocno. Była przekonana,
Ŝ
e zrobił to ze złości. Siedzieli w małym pubie w odludnej okolicy. Jack przyjechał pod dom
Mattie punktualnie o dziewiątej. Czekała juŜ na końcu podjazdu, aby jej matka nie wiedziała,
z kim Mattie spędza wieczór.
Mattie wciąŜ kaszlała. Jack wydawał się rozbawiony. Podał jej chusteczkę.
- Proszę - powiedział. - JuŜ lepiej? - spytał po chwili.
Pod względem fizycznym czuła się juŜ lepiej, chociaŜ z pewnością nie najlepiej
wyglądała. Rozmazał jej się makijaŜ. NiewaŜne. Psychicznie czuła się bowiem okropnie.
- Dziękuję - mruknęła.
Po południu powiedziała matce, Ŝe wytłumaczyła Jackowi sprawę karteczek przy
bukietach i Ŝe zaakceptował jej wyjaśnienie o pomyłce. A takŜe, Ŝe wciąŜ zamierza oddać
Harry'ego na wielkanocny weekend do Woofdorf. Musiała przekonać Jacka, Ŝeby to zrobił.
- Mówiłam ci juŜ... Wczoraj wieczorem zorientowałam się, Ŝe niechcący pomyliłam
adresy, pod które wysłałam poszczególne... - zaczęła.
- Tak, mówiłaś - przerwał jej Jack. - Ale nie wiem, czy powinienem w to wierzyć, z
powodu twojej późniejszej uwagi na temat tego, z iloma kobietami się spotykam.
Mattie zmieszała się.
- Chyba mam rację - stwierdził na głos, przysuwając się bliŜej. - Kiedy przyjechałem
do waszego hotelu dla psów, rozmawiałaś z matką o jakimś męŜczyźnie, kobieciarzu. Ten
męŜczyzna spotyka się równolegle z czterema kobietami, prawda?
Mattie zarumieniła się ze wstydu. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. W dodatku czuła
się niezręcznie, znajdując się tak blisko Jacka. Był tak przystojnym, atrakcyjnym męŜczyzną!
- Odpowiedz mi, proszę - nalegał. - Podczas wczorajszej rozmowy z matką nie miałaś
wątpliwości w kwestiach, które omawiałyście.
- Nie miałam i nie mam - odparła. - Rzeczywiście, to o tobie rozmawiałam z matką.
Ale to nie znaczy, Ŝe...
- Słucham - ponaglił.
- Pomyliłam się - skłamała powtórnie. - KaŜdy czasem popełnia błędy. - Miała ochotę
dodać: „Nawet ty”.
- Oczywiście - zgodził się. - O której ze swoich pomyłek mówisz?
Sytuacja wydała się Mattie niecodzienna. Siedziała w przyjemnym lokalu, w
towarzystwie bardzo atrakcyjnego męŜczyzny, a jednak czuła się okropnie.
- Daj spokój - odpowiedziała. - PrzecieŜ przyszłam dzisiaj do ciebie, Ŝeby przeprosić
i... Co masz na myśli, pytając, o której ze swoich pomyłek mówię?
- CzyŜbyś zdawała sobie sprawę, Ŝe popełniłaś więcej niŜ jeden błąd?
CóŜ, najwyraźniej popełniła kolejny, rozdraŜniając tego człowieka.
- Wspomniałeś, Ŝe cała twoja rodzina wyjeŜdŜa... Pomyślałam, Ŝe masz Ŝonę i dzieci.
Czy...
- Nie. Nie jestem Ŝonaty ani nie mam dzieci - oznajmił. - Mówiąc o rodzinie, miałem
na myśli rodziców i rodzeństwo. Mam kilkoro rodzeństwa.
- WyjeŜdŜasz do ParyŜa z rodzicami i kilkorgiem rodzeństwa? - Była zaskoczona.
- Owszem. Moja najmłodsza siostra, Alexandra - ta, którą dzisiaj poznałaś - właśnie
się zaręczyła.
Postanowili z narzeczonym wydać z tej okazji uroczysty obiad w restauracji na WieŜy
Eiffla.
Mattie powstrzymała wybuch nerwowego śmiechu, zaskoczona wyjaśnieniem Jacka.
Pomyślała, Ŝe zazdrości narzeczonym, którzy mogą sobie pozwolić na wydanie uroczystego
obiadu w restauracji na WieŜy Eiffla.
- A więc nie jesteś Ŝonaty.
- Nie mam teŜ czterech kochanek - oznajmił.
- Być moŜe obecnie juŜ nie - odparła ze złośliwym uśmiechem.
- Wiesz co, Mattie... - Wydawał się bardziej zatroskany niŜ rozgniewany - ty chyba
przeŜywasz jakieś kłopoty osobiste. CzyŜbyś miała złe doświadczenia z rodzinnego domu?
- Złe doświadczenia z domu? Nie w tym sensie, o jakim myślisz - odparła.
- A w jakim? - zainteresował się Jack.
- Mój tata umarł, kiedy miałam trzy lata. Ledwie go pamiętam.
- Współczuję ci. To musiało być dla ciebie okropne.
- O wiele gorsze było dla mojej mamy. Ja byłam mała. Pamiętam, Ŝe tata często się
ś
miał i był dla mnie bardzo dobry. Mama teŜ śmiała się wtedy o wiele częściej.
- Tak, to smutne... - skomentował. Zamyślił się. - Muszę ci powiedzieć, Ŝe
zamienienie przez ciebie kartek przy bukietach postawiło mnie w kłopotliwej sytuacji.
- Doprawdy? - Przypuszczała, Ŝe jednak miał cztery kochanki.
- Owszem - potwierdził. - Oczywiście nie jestem w sytuacji bez wyjścia, ale wymaga
ona ode mnie podjęcia pewnych działań.
Mattie zaniepokoiła się. Miała przeczucie, Ŝe owe tajemnicze działania będą dotyczyły
jej, i Ŝe nie będzie to nic, co ją ucieszy.
- Czy masz waŜny paszport? - spytał nagle.
- Słucham? - Mattie była zdumiona.
- Czy masz waŜny paszport? - powtórzył spokojnie.
- Mam... A dlaczego pytasz?
- Zamierzałem pojechać do ParyŜa nie tylko z rodzeństwem i rodzicami. Z twojej winy
stało się tak, Ŝe osoba, która miała mi towarzyszyć, nie pojedzie. Skoro masz paszport, być
moŜe nie pojadę sam.
- Jak to? - Słowa Jacka raz po raz zaskakiwały Mattie. Nie zdziwiła się, Ŝe kobieta,
która miała towarzyszyć mu podczas rodzinnej wyprawy do ParyŜa - bez wątpienia jedna z
czterech adresatek bukietów - nie chciała jechać, a zapewne nie chciała w ogóle widywać się
z Jackiem. Pewnie Ŝadna z tych czterech kobiet nie miała ochoty kontynuować z nim
znajomości. Ale Ŝeby Jack spodziewał się, Ŝe Mattie z nim pojedzie...?
- Nie wiem, za kogo mnie uwaŜasz - odpowiedziała - ale się mylisz. Nie zamierzam
jechać z tobą do ParyŜa!
- Na pewno? - spytał.
- Z całą pewnością!
- AleŜ pomyśl tylko, ParyŜ wiosną jest nadzwyczaj romantyczny... - kusił.
- Rzeczywiście mogłam narobić ci kłopotów - odpowiedziała, marszcząc brwi - ale
szybko znajdziesz inną, która zechce wybrać się z tobą do ParyŜa. Skoro znalazłeś
jednocześnie cztery kochanki... Poradzisz sobie, z taką urodą i czarem osobistym! - zadrwiła.
Wątpiła zresztą, Ŝeby Jack zmartwił się jej odmową. Jest wiele kobiet, które
natychmiast skorzystałyby z propozycji wyjazdu z niezwykle przystojnym i bogatym
męŜczyzną.
Na szczęście Mattie nie naleŜała do takich kobiet, chociaŜ wygląd Jacka robił na niej
wraŜenie, a i w jego sposobie bycia było coś, co ją pociągało. Ale tylko do pewnego stopnia.
Był kobieciarzem, a więc męŜczyzną niewartym uwagi.
- Nie mam zbyt wiele czasu - opowiedział.
- Och, nie bądź taki skromny - drwiła dalej.
- Zatem uwaŜasz, Ŝe jestem przystojny i czarujący? - upewnił się.
- Niektórym kobietom bez wątpienia to wystarczy! - odparowała.
Lepiej, aby Jack nie myślał, Ŝe Mattie się nim interesuje. Choć moŜe by tak było,
gdyby nie miał czterech kochanek, z których kaŜda sądziła, iŜ jest jego jedyną wybranką! To
było w Jacku zdecydowanie nieatrakcyjne.
- Muszę jednak ze smutkiem przyznać, Ŝe udało ci się doprowadzić do katastrofy w
moim Ŝyciu osobistym - oznajmił.
Udało mi się! Hura! - pomyślała.
- To nie znaczy, Ŝe zamierzam zastąpić twoją kochankę - zauwaŜyła.
- Niczego takiego nie sugerowałem - odpowiedział z wyraźnym rozbawieniem.
- I nie pojadę z tobą do ParyŜa! - dodała.
Mimo woli przyszło jej do głowy, jak by to było, gdyby pojechała. Gdyby ona i Jack
spacerowali razem po ParyŜu, pod rękę, gdyby jadali razem kolacje w paryskich lokalach,
gdyby...
- Mam wraŜenie, Ŝe jeślibyś jednak pojechała, nie Ŝałowałabyś tej decyzji -
skomentował jej rozmarzenie Jack.
Spojrzała na niego ze złością i zarumieniła się.
- Czy nie moŜesz pojechać do ParyŜa tylko z rodziną? - spytała, zmieniając temat. -
Nic się nie stanie, jeśli spędzisz jeden weekend pozbawiony towarzystwa wpatrzonej w ciebie
kobiety.
- Poza moją rodziną będzie teŜ Thom, narzeczony Alexandry, oraz jego rodzice i
siostra - powiedział, podkreślając słowo „siostra”.
Mattie zawahała się. Co chciał przez to powiedzieć? CzyŜby sugerował, Ŝe...
- A jednak będzie tam ktoś, kto moŜe cię adorować! - odgadła. Najwyraźniej Jack był
męŜczyzną pozbawionym skrupułów.
- Siostra Thoma mnie nie interesuje.
Mattie zmruŜyła oczy.
- Czy to znaczy, Ŝe ty ją - tak? Kiwnął głową.
- Zapewniam cię, Ŝe to zupełnie nieodwzajemnione zainteresowanie. Ale trudno mi
powiedzieć Sharon, Ŝeby trzymała się ode mnie z daleka. To siostra Thoma. Atmosfera całego
wyjazdu stałaby się napięta i nie do końca przyjemna. Nie chcę pozbawiać radości Alexandry
i Thoma. Pomyślałem, Ŝe będzie najprościej, jeŜeli pojadę do ParyŜa w towarzystwie kobiety.
- Dziękuję za taką propozycję! - burknęła Mattie.
- Gdyby nie ty, pojechałbym z kim innym - przypomniał Jack.
Z Sally, Cally, Sandy albo Tiną - pomyślała.
- Dlaczego Sharon ci się nie podoba? - spytała z ciekawości.
- Nie powiem. To byłoby niegrzeczne.
Dobrze, Ŝe Mattie nie piła wina, kiedy wymawiał ostatnie zdanie. Mogłaby się znowu
zakrztusić. Jack uwaŜał siebie za grzecznego człowieka!
Pokręciła głową.
- Nie mogę wyjechać na trzy dni, prowadzę kwiaciarnię, jak juŜ wiesz - powiedziała.
- To wyjazd na cztery dni. Ale Wielki Piątek i poniedziałek wielkanocny to dni wolne
od pracy. PrzecieŜ musisz czasami mieć wolne, ktoś pracuje wtedy za ciebie.
Mattie rzadko pozwalała sobie na urlop. Ale kiedy go brała, w kwiaciarni pracowała
Sam, najlepsza przyjaciółka, z którą poznały się na studiach. Sam była męŜatką, przed
kilkoma miesiącami urodziła dziecko. Uwielbiała od czasu do czasu pracować w kwiaciarni.
Mattie nie zamierzała jednak brać urlopu na Wielkanoc ani jechać z Jackiem do
ParyŜa.
- NiewaŜne, po prostu nie chcę jechać i juŜ - powiedziała.
- Na pewno?
Wypiła łyk wina, aby ukryć zmieszanie. Jack słusznie domyślał się, Ŝe celowo
zamieniła kartki przy bukietach. Z zawodowego punktu widzenia był to całkowicie
nieodpowiedzialny postępek. On zdawał sobie z tego sprawę i oczekiwał chyba
rekompensaty; mógł zniszczyć dobrą opinię kwiaciarni Mattie.
Chyba mnie szantaŜuje! - oceniła. Niestety. Ale to jeszcze gorsza rzecz niŜ to, co ja
zrobiłam!
Czy zasługiwała na karę? Jack oczekiwał od niej, Ŝeby pojechała z nim do ParyŜa na
wielkanocny weekend... Zaraz. Czy to aby na pewno była kara? Weekend w ParyŜu z tym
męŜczyzną... Jak moŜna postrzegać taki pomysł jako dotkliwą karę? Niesłychanie przystojny,
zamoŜny, na swój sposób czarujący męŜczyzna proponował jej atrakcyjny wyjazd. Mattie
musiała przyznać, Ŝe propozycja była kusząca.
Odwróciła wzrok.
- Co powiem matce? - zastanowiła się na głos.
Jednak tym razem Jack nie wydawał się rozbawiony.
- Zapewne moje nazwisko padło w twojej rozmowie z matką o męŜczyźnie, który
umawia się z czterema kobietami? - spytał.
- Prawdę mówiąc... - zaczęła.
- Na pewno padło - dokończył za nią. - Trudno. MoŜe po prostu powiedz jej prawdę?
ś
e jedziesz ze mną do ParyŜa.
- Miałabym powiedzieć jej coś takiego?! śe wymagasz ode mnie, Ŝebym pojechała z
tobą do ParyŜa, Ŝe mnie szantaŜujesz? śe jeśli tego nie zrobię, moŜesz doprowadzić mnie do
finansowej ruiny?
Jack skrzywił się.
- Jeśli zamierzasz ująć to w takie słowa...
- PrzecieŜ zasugerowałeś, Ŝebym powiedziała matce prawdę!
- Tak - zgodził się z westchnieniem. - Nie spodziewałem się jednak, Ŝe tak postrzegasz
prawdę. Nie moŜesz jej po prostu powiedzieć, Ŝe poznałaś mnie troszkę lepiej i chcesz mi
pomóc?
- Wybierając się z tobą na weekend do ParyŜa!
- Tak.
- Prawie nic o sobie nie wiemy - zauwaŜyła. - Nie mogę powiedzieć, Ŝe dobrze cię
znam.
- Ale poznasz mnie o wiele bliŜej, jeśli pojedziemy razem, poznasz moją rodzinę,
spędzimy wszyscy wspólnie długi weekend. Zaprzyjaźnimy się, zobaczysz.
Mattie popatrzyła na niego z zakłopotaniem. Nie wierzyła własnym uszom. Słowa
Jacka wydawały jej się groteskowe. ChociaŜ z drugiej strony...
Była ogromnie ciekawa, jak przeŜyłaby weekend w ParyŜu w towarzystwie Jacka
Beauchampa i jego bliskich. Nie mogła powiedzieć, Ŝeby ta perspektywa jej nie nęciła.
Mattie od dziecka rzadko jeździła na wakacje. Zazwyczaj doglądały z Dianą cudzych
psów, psów ludzi, którzy bywali na wakacjach. Nie zarabiały zresztą dostatecznie duŜo, aby
wiele wydawać na podróŜe. Dopiero w minionym roku Mattie zaprosiła Dianę na tygodniową
wycieczkę do Grecji. Postanowiła nareszcie sprawić matce prawdziwą przyjemność. Matka
tyle dla niej zrobiła przez te wszystkie lata!
Jack wybuchnął śmiechem, widząc spojrzenie Mattie.
- Nie jesteś zbyt miły - zwróciła mu uwagę.
- Czy w takim razie jedziesz ze mną do ParyŜa? - spytał wesoło.
Serce Mattie zaczęło bić coraz mocniej.
PrzecieŜ on chce ze mną jechać tylko dlatego, Ŝebym odwróciła od niego uwagę
niejakiej Sharon! - mitygowała się.
Ale romantyczny ParyŜ, wyśnione miasto kochanków, kusił... Mattie zapewniała
Jacka, Ŝe nie chce z nim jechać, a jednocześnie mimowolnie zastanawiała się, jakie zabrać
ubrania!
Wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- Dobrze. Pojadę... Ale nie myśl, Ŝe zrobię to z jakiegokolwiek innego powodu niŜ ten,
Ŝ
e mnie szantaŜujesz! - dodała szybko.
- Jak bym mógł! - zastrzegł się z udawanym oburzeniem.
Mattie rzuciła mu gniewne spojrzenie.
- Pomyśl tylko - szepnął. - Popłyniemy Sekwaną... Będziemy spacerować po Polach
Elizejskich. Pójdziemy do Ogrodu Luksemburskiego. Usiądziemy przy stoliku w przytulnej
kawiarence. Zjemy obiad w restauracji na WieŜy Eiffla.
Mattie popadała w coraz większe rozmarzenie.
Miała ogromną ochotę na to wszystko, o czym mówił.
Jedyną rzeczą, która budziła jej niepokój, był fakt, Ŝe ów cudowny weekend miała
spędzić z nim, Jackiem Beauchampem!
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Dokąd jedziesz? Z kim? - dopytywała się zdumiona Diana. Z niedowierzaniem
patrzyła na córkę.
Szykowały śniadanie. Mattie właśnie powiadomiła ją o zamiarze wyjazdu. Wydawało
się, Ŝe Diana z wraŜenia zaraz rozleje kawę.
Mattie delikatnie wyjęła kubek z ręki matki i potwierdziła:
- Do ParyŜa. Z Jackiem Beauchampem... Ale będziemy mieli oddzielne sypialnie -
zastrzegła. Miała nadzieję, Ŝe nie kłamie. Nie omówili ostatecznie z Jackiem Ŝadnych
szczegółów.
- Zawsze to jakieś pocieszenie - mruknęła Diana, siadając. - CzyŜbyś w taki właśnie
sposób zamierzała mu zrekompensować wyrządzone szkody?
- To raczej on się tego domaga - wyjaśniła. Idąc za radą Jacka, powiedziała matce całą
prawdę. - Pomyślałam, Ŝe weekend w ParyŜu nie jest najgorszą karą, jaka mogła mnie spotkać
- zakończyła.
Diana pokręciła głową. - Nie sądzę, Ŝeby Jack Beauchamp... to znaczy... - Nie była w
stanie wypowiedzieć swoich myśli. - Mattie, dlaczego ty ciągle musisz wplątywać się w
kłopoty?
- Nic mi się nie stanie - zapewniła Mattie, ujmując dłoń matki. - Będziesz miała jego
psa jako zakładnika! - zaŜartowała.
- Rzeczywiście - uśmiechnęła się smutno Diana. - Nie wierzę, Ŝe pojedziesz z tym
człowiekiem do ParyŜa! - WciąŜ kręciła głową, oszołomiona.
- Myślałam, Ŝe ci się spodobał.
- Tak - przyznała Diana. - Wydał mi się miły i czarujący. W pewnej chwili
pomyślałam nawet, Ŝe chciałabym związać się z kimś takim, tylko chyba trochę starszym...
- Naprawdę?
- Naprawdę - potwierdziła matka. - Ale kiedy mi wyjaśniłaś, Ŝe to on umawia się
równocześnie z czterema kobietami, zmieniłam zdanie. A teraz mi mówisz, Ŝe wybierasz się z
nim do ParyŜa!
Mattie uśmiechnęła się.
- Mamo, nie myśl, Ŝe...
Krótkie pukanie do drzwi nie pozwoliło jej dokończyć zdania.
Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
Do kuchni wszedł Jack.
Był w eleganckim garniturze, podobne nosił w pracy. Tego dnia włoŜył kremową
koszulę i zawiązał brązowy krawat. Musiał wcześnie wstać, poniewaŜ była dopiero ósma
rano.
Ciekawe, gdzie znalazł otwartą kwiaciarnię. Trzymał bowiem w ręku bukiet
wiosennych Ŝonkili.
- Co tu robisz?! - odezwała się surowym tonem Mattie, wstając powoli. Jeszcze miała
na sobie szlafrok i piŜamę.
Diana zdąŜyła się ubrać, poniewaŜ karmiła wcześniej psy.
- Dzień dobry - odezwał się Jack, nie zraŜony. Wszedł dalej i zamknął za sobą drzwi. -
Przyszedłem do ciebie, Diano - wyjaśnił, po czym wręczył Dianie kwiaty.
Coś podobnego!
- Nie przeszkadzaj sobie - odezwał się do Mattie. - Szykuj się do pracy. Chciałbym
zamienić kilka słów z twoją mamą. - Uśmiechnął się do Diany.
Doprawdy, Jack miał niecodzienne zwyczaje. Wszedł nieproszony do ich domu w
porze, kiedy mógł się spodziewać, Ŝe Mattie i jej matka będą jeszcze nieubrane, wręczył
Dianie kwiaty, a Mattie zbył niezbyt uprzejmą radą. Był po prostu nieznośny!
Zaraz... zdaje się, Ŝe Ŝonkile, które wręczył mamie, zerwał przed chwilą w naszym
ogrodzie! - pomyślała Mattie.
Poczuła się zdezorientowana. Na domiar złego nie wyglądała ładnie, rozczochrana,
bez makijaŜu, w ulubionym, starym, podniszczonym szlafroku.
- Przepraszam, ale chciałbym porozmawiać z twoją mamą na osobności - oznajmił
Jack, zanim zdąŜyła się odezwać.
- To dobrze, będzie mi mniej nieprzyjemnie - burknęła w końcu i wyszła, zabierając
swój kubek z niedopita kawą. - UwaŜaj, mamo! - rzuciła na odchodnym. Uśmiechnęła się
jeszcze kpiąco do Jacka. Wydawał się zdziwiony. I dobrze!
Po cóŜ zawitał do ich domu o tak wczesnej porze? Poprzedniego wieczora ustalili z
Mattie, Ŝe spotkają się następnego dnia wieczorem w celu omówienia szczegółów wyjazdu.
Jack nie wspominał, Ŝe zamierza odwiedzić Dianę wczesnym rankiem. Wtedy Mattie
zadbałaby o swój wygląd.
Choć Mattie nie miała wraŜenia, aby mu się specjalnie podobała. Chciał jedynie
wykorzystać jej towarzystwo, by pozbyć się niechcianej adoratorki. Mattie napomniała się w
myśli, Ŝeby o tym pamiętać.
Wzięła prysznic, zrobiła makijaŜ, włoŜyła czarny kostium i jasną kremową bluzkę,
uczesała się. Teraz wyglądam lepiej - pomyślała.
Nie miała jednak szansy pokazać się Jackowi, poniewaŜ juŜ go nie było. Matki takŜe.
Tylko Ŝonkile stały dumnie w wazonie na środku kuchennego stołu.
Mattie odnalazła Dianę w gabinecie, w którym rozmawiała z klientami. Diana
siedziała w fotelu.
Sophie - ich ulubiona suka - opierała łeb o jej kolano.
- Wszystko w porządku? - upewniła się Mattie.
- Tak - odparła bez przekonania Diana.
Mattie oczekiwała dalszego ciągu wypowiedzi.
- Jack pojechał do pracy, ale wieczorem przyjedzie znowu, do ciebie - wyjaśniła
Diana. Nie mówiła nic więcej, tylko głaskała Sophie. W końcu wstała i ominęła biurko.
Czego on chciał?! - cisnęło się na usta Mattie.
- Czy nie powinnaś była wyjść przed dziesięcioma minutami? - spytała Diana, patrząc
na zegarek.
- Mamo! - zawołała Mattie, sfrustrowana.
- Słucham? - spytała niewinnym tonem Diana.
- CzyŜbyś zachowywała się w tak denerwujący sposób z powodu Jacka Beauchampa?
Diana roześmiała się.
- Od razu widać po tobie wszystkie emocje, Mattie - powiedziała, rozbawiona. -
Postanowiłam zabawić się chwilę twoją ciekawością, to wszystko.
- SpowaŜniała. - Jack chciał po prostu wyjaśnić mi sytuację i zapewnić, Ŝe nie
zamierza cię uwieść.
- A nie zamierza? - Mattie była zaskoczona. - To znaczy... spodziewam się, Ŝe
oczywiście nie zamierza. - Była rozdraŜniona faktem, Ŝe Jack zdecydował się omówić to z jej
matką. - JuŜ ci mówiłam - dodała.
- Oczywiście, ale on osobiście chciał mnie o tym zapewnić. Dlaczego masz taką
smutną minę? Jestem pewna, Ŝe z łatwością zdołasz przekonać go do zmiany zamiarów...
- Mamo!
- Dobrze juŜ, dobrze. - Diana pogładziła dłoń córki.
Jack jest tylko o dziesięć lat młodszy od mamy - pomyślała Mattie. MoŜe powinien
był zaproponować wyjazd jej, a nie mnie!
Nie spodobała jej się ta myśl.
- Jak to: powiedziałeś o mnie rodzinie? - powtórzyła ze zdumieniem Mattie. Siedzieli
naprzeciw siebie przy restauracyjnym stoliku. - Kiedy im powiedziałeś? I właściwie co? -
Jack przecieŜ niewiele o niej wiedział.
Obiad w jego towarzystwie był ciekawym doświadczeniem. Szef obsługi kelnerskiej
francuskiej restauracji na najwyŜszym piętrze wieŜowca pozdrowił Jacka grzecznie. Usiedli
przy stoliku usytuowanym obok okna, z którego rozciągał się widok na Londyn. Chwilę
potem przyszedł przywitać się z nim właściciel restauracji. Jack przedstawił mu Mattie,
mówiąc: „Mattie Crawford, moja przyjaciółka”.
Nie uwaŜała się za przyjaciółkę Jacka, prędzej gotowa była uznać się za jego wroga.
- Dziś zjedliśmy rodzinny lunch w domu moich rodziców - odparł Jack, wzruszając
ramionami. - Powiedziałem im tylko, Ŝe pojadę ze znajomą, która nazywa się Mattie
Crawford. - Popatrzył jej w oczy. Jego spojrzenie onieśmielało ją.
Pomyślała, Ŝe Jack musi być w bliskich stosunkach z rodzicami i rodzeństwem.
Bardzo dobrze świadczyło to o nim i jego rodzinie. Mattie sama była w bliskich stosunkach z
matką. Uznała, Ŝe to coś, co łączy ją z Jackiem.
Nieczęsto bywała w restauracjach. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz spotkała się z
męŜczyzną. Nie dąŜyła specjalnie do takich spotkań po okropnym zakończeniu związku z
Richardem.
Teraz jednak siedziała w eleganckim lokalu z Jackiem Beauchampem, ubrana w
ulubioną czarną sukienkę, dobrą na kaŜdą okazję. Rozglądając się po restauracji, myślała, Ŝe
będzie musiała zastanowić się powaŜnie nad doborem garderoby, którą weźmie do ParyŜa.
Nie chciała wyglądać jak szara myszka.
Dlaczego jej na tym zaleŜało? W końcu było mało prawdopodobne, Ŝeby po powrocie
zobaczyła ponownie kogokolwiek z tej rodziny.
A jednak dla Mattie miało znaczenie wraŜenie, jakie zrobi. Rodzina Jacka była z
pewnością bardzo bogata. Na zaręczynowy obiad jego siostry włoŜą pewnie kosztowne
sukienki od znanych projektantów. Mattie postanowiła kupić nową, elegancką sukienkę,
choćby miała na nią wydać wszystkie oszczędności.
- Ile osób będzie na tym przyjęciu w restauracji? - zapytała.
- Piętnaście, razem z tobą i mną - odpowiedział Jack.
- Piętnaście? - Pomyślała, Ŝe podczas przyjęcia będzie onieśmielona. Miała siedzieć w
towarzystwie trzynaściorga zupełnie nieznanych bogatych ludzi - i jednego tylko odrobinę
znanego!
Nie naleŜała do nieśmiałych osób, łatwo nawiązywała kontakty. Na tym zresztą po
trosze polegała jej praca w kwiaciarni. A jednak rodzina Jacka Beauchampa to bez wątpienia
nie byli przeciętni ludzie, jakich spotykała na co dzień.
- Nie przejmuj się, naprawdę... - uspokoił ją Jack. - Będę przy tobie cały czas - dodał,
uśmiechając się.
Wiedział przecieŜ, Ŝe dla Mattie to Ŝadne pocieszenie.
- Jaka jest twoja rodzina? - spytała odwaŜnie.
- Normalna - odparł Jack. - Taka jak ja. UwaŜał siebie za normalnego? To znaczy,
moŜe i nie był nienormalny, ale niewątpliwie nie był przeciętny.
- Mają po dwie ręce, dwie nogi... - zaŜartował, widząc wyraz twarzy Mattie.
- To rzeczywiście zwyczajni ludzie - zgodziła się. - Ile masz rodzeństwa?
- Sprawdziłaś, czy aby twój paszport jest nadal waŜny? - zmienił nagle temat. - Nie
chciałbym, Ŝeby na lotnisku okazało się, Ŝe nie moŜesz lecieć.
To byłoby wspaniałe wyjście z sytuacji - pomyślała. Jednak jej paszport był z całą
pewnością waŜny. Otrzymała go w ubiegłym roku, przed podróŜą do Grecji.
- Jest waŜny - zapewniła. - Ale musisz powiadomić linie lotnicze, Ŝe poleci inna
osoba.
- JuŜ to zrobiłem - odparł. - Telefonowałem dziś rano do biura moich linii.
Z pewnością miał na myśli, Ŝe zrobiła to za niego jego sekretarka. Mattie pomyślała,
Ŝ
e musi cały czas pamiętać o tym wszystkim. Łatwo było ulec czarowi Jacka. Mogłaby
uwierzyć, Ŝe poleci z nim do ParyŜa na romantyczny weekend. Byłoby to naprawdę bardzo
naiwne!
- Czy juŜ ci mówiłem, jak pięknie dziś wyglądasz? - zagadnął.
Mattie zarumieniła się. Znowu starał się ją oczarowywać. Nieodmiennie skutecznie!
- Nieszczere komplementy to coś okropnego - odpowiedziała, zagniewana.
- AleŜ naprawdę pięknie wyglądasz! - zapewnił. - Masz takie wspaniałe włosy;
ogromnie podoba mi się ich kolor. Jak go nazwać?
- Jestem szatynką.
Jack przyglądał się z podziwem opadającym na ramiona Mattie kaskadom lśniących
włosów.
- Jedz lepiej kolację, bo wystygnie - powiedziała zniecierpliwiona.
Poczuła się bardzo niezręcznie. Gdyby to była prawdziwa randka! Ale przecieŜ
siedzieli w restauracji tylko po to, aby omówić szczegóły niecodziennej podróŜy. Wyjazdu,
podczas którego Mattie miała odgrywać rolę osłony chroniącej Jacka przed miłosnymi
zakusami siostry jego przyszłego szwagra. I byłoby dla Mattie lepiej, Ŝeby Jack tylko jako
tego rodzaju osłonę ją traktował.
Jak męŜczyzna jego pokroju mógłby powaŜnie zainteresować się taką kobietą jak ja? -
pytała samą siebie. Od roku dwa razy w tygodniu, wczesnymi wieczorami, bywała w
budynku, w którym mieściła się firma Jacka. A mimo to choć rozpoznał jej twarz, nie był w
stanie przypomnieć sobie, skąd ją zna. Gdyby przypadkowo się nie poznali, nie zwróciłby na
nią najmniejszej uwagi. Nie zauwaŜał zapewne ludzi jej pokroju. W końcu płacono jej między
innymi za to, Ŝeby dyskretnie opiekowała się roślinami. Była więc dla Jacka niewidzialna.
AŜ zwróciła na siebie jego uwagę.
- Nie musisz ćwiczysz tekstów, których zamierzasz uŜywać w ParyŜu - odezwała się
po chwili. - Nie przejmuj się tym, naprawdę. Wolałabym usłyszeć od ciebie, po co
przyjechałeś dzisiaj rano do mojej matki.
- Nie powiedziała ci?
- Oczywiście, Ŝe powiedziała - odparła Mattie. - Zastanawiałam się tylko... - Nie
wiedziała, jak dokończyć.
- Wczoraj zasugerowałaś mi jednoznacznie, Ŝe nie chcesz, aby twoja mama martwiła
się o to, Ŝe ze mną wyjedziesz... - zaczął.
- Ciekawe dlaczego! - zadrwiła.
Jack uniósł brwi, lekko zniecierpliwiony.
- Pragnąłem tylko zapewnić twoją mamę, Ŝe...
- Nie zamierzasz mnie uwieść - dokończyła za niego. - Nie sądzę, Ŝeby...
- Tak ci powiedziała? - przerwał jej, chichocząc.
- Tak, właśnie tak mi powiedziała - potwierdziła Mattie, mruŜąc oczy. - A co
naprawdę jej powiedziałeś?
- Między innymi to - przyznał. - W kaŜdym razie kiedy wychodziłem, wydawała się
znacznie mniej zaniepokojona niŜ na początku rozmowy.
Mattie miała ochotę wypytać go o to, co jeszcze mówił jej matce, jednak nadszedł
kelner z winem, aby na nowo napełnić ich kieliszki. Kiedy się oddalił, Jack zmienił temat
rozmowy.
- Twoja mama jest wciąŜ bardzo piękną kobietą - powiedział. - Czy nigdy nie myślała
o tym, Ŝeby ponownie wyjść za mąŜ?
- Nigdy - potwierdziła Mattie.
Cieszyła się, Ŝe Jack wypowiedział komplement na temat urody jej matki, choć z
drugiej strony poczuła się odrobinę zazdrosna.
Sama ją podziwiała, oczywiście nie tylko za urodę. Diana owdowiała w wieku
dwudziestu trzech lat, została sama z trzyletnim dzieckiem. Zapewniła Mattie wszystko, co
tylko dziecku było potrzebne do szczęścia. Była cudowną matką.
- Mama musiała bardzo kochać twojego tatę, prawda? - spytał Jack.
- Tak... Nie powiedziałeś mi dotąd nic więcej o naszej piątkowej podróŜy.
Jack wpatrywał się chwilę w jej twarz, po czym wyraźnie się uspokoił i odpowiedział:
- Rzeczywiście. - Następnie zaczął mówić o tym, z którego lotniska i jakim samolotem
polecą, jaki jest plan pobytu w ParyŜu, i tak dalej. Mattie najbardziej utkwił w pamięci jeden
szczegół: Ŝe z okna ich hotelowego pokoju będzie widać WieŜę Eiffla. Powrót był
zaplanowany na poniedziałek.
Mattie nie wiedziała, co się z nią dzieje. Przyglądała się mówiącemu Jackowi. Podobał
jej się, podobało jej się w nim wszystko, poza jednym - niestety, oszukiwał cztery kobiety.
Ten fakt wystarczył, aby był dla niej wstrętny. Musiałaby postradać zmysły, Ŝeby
zakochać się w takim męŜczyźnie!
A jednak nie była w stanie myśleć o nim z niechęcią.
Zdawała sobie sprawę, Ŝe mimo wszystko moŜe się w nim zakochać. Szczególnie
podczas czterech dni spędzonych wspólnie w ParyŜu.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Mattie, jedziemy na cztery dni, nie cztery tygodnie! - Jack skomentował półŜartem
wagę jej walizki, którą załadował do samochodu.
Niepewnie zerknęła na znacznie mniejszą walizkę Jacka.
Zdawała sobie sprawę, Ŝe prawdopodobnie przesadziła z ilością ubrań, jednak jeszcze
nigdy nie była w ParyŜu i nie wiedziała, jaka moŜe być tam pogoda wiosną. Wstydziła się
spytać o to Jacka. Sprawdzała paryską pogodę przez dwa dni w gazecie. Temperatura była
dość wysoka, jednak czasami padało. Musiała być przygotowana na róŜne sytuacje.
Mattie spakowała więc wszystkie najlepsze ubrania, łącznie z tymi, które kupiła
poprzedniego dnia.
- Kobiety lubią być przygotowane na kaŜdą ewentualność - odpowiedziała ze
ś
miechem Diana, która poznawała się właśnie z Harrym.
Collie biegał między ludźmi, merdając radośnie ogonem. Zachowywał się raczej jak
szczeniak niŜ sześcioletni pies. Miał wspaniałą, szarobiałą sierść, jego oczy błyszczały. Z
pewnością nie zdawał sobie sprawy, Ŝe czeka go pobyt w psim hotelu.
- Czy zabrałaś równieŜ kuchenkę i zlew? - spytał Mattie Jack, unosząc brwi.
- Oczywiście, a takŜe wannę - odpowiedziała natychmiast.
- Mogą ci się przydać - zawyrokował ze śmiechem. - Raz w Ŝyciu mieszkałem w
pokoju, gdzie przez dwa dni nie było korka do wanny, poniewaŜ poprzedni gość go ukradł.
- Tak to jest, kiedy człowiek zatrzymuje się w hotelach najniŜszej kategorii -
skomentowała Ŝartobliwie. Wiedziała, Ŝe Jack bez wątpienia rezerwuje tylko apartamenty w
najbardziej luksusowych hotelach.
Uśmiechnął się. Wyglądał tego dnia nadzwyczaj męsko, w czarnej koszuli i
dopasowanych czarnych spodniach. Na tylnym siedzeniu samochodu leŜała kremowa
marynarka.
Mattie zdecydowała się włoŜyć na podróŜ najlepsze dŜinsy, białą, dopasowaną bluzkę
i czarny Ŝakiet. Wyglądała dostatecznie elegancko, a jednocześnie ubranie nie gniotło się
zanadto.
Na widok Jacka serce Mattie od razu przyspieszyło rytm. Czuła się bardzo
podekscytowana. Czy to z powodu Jacka, czy raczej z powodu wyjazdu? Była odrobinę
onieśmielona, a z drugiej strony bardzo uradowana. Dziwne!
- MoŜe wspólnie zaprowadzimy Harry'ego do pokoju, w którym będzie mieszkał? -
odezwała się znowu Diana.
- Jasne - zgodził się Jack. Nachylił się i czule pogłaskał psa. - Chodź, stary,
zobaczymy, jak ci się tu spodoba - powiedział do niego wesoło.
Widać było, Ŝe Jack niechętnie rozstaje się z ulubieńcem, mimo Ŝe wiedział, Ŝe Diana
naprawdę dba o psy i uwielbia zwierzęta.
- Zaczekasz na nas, Mattie? - spytała Diana, rzucając córce ostrzegawcze spojrzenie.
Mattie kiwnęła głową.
Czekała na Jacka i rozmyślała. Znowu ogarnęły ją wątpliwości. W ciągu minionych
kilku dni parokrotnie miała ochotę zatelefonować do Jacka i powiedzieć mu, Ŝe się wycofuje.
Za kaŜdym razem przypominała sobie jednak, Ŝe to ona jemu narobiła kłopotów i była mu
winna pomoc. Mimo wszystko niepokoiła się.
Zapomniała o tym natychmiast, kiedy Jack wrócił. Miał niewesołą minę.
- Harry'emu nic złego się nie stanie - zapewniła go Mattie.
- Teraz zdaję sobie sprawę, jak czuli się moi rodzice za kaŜdym razem, kiedy odwozili
mnie do szkoły z internatem - odpowiedział, uśmiechając się smutno.
Mattie wydało się, Ŝe porównanie nie jest do końca trafne.
- A jak ty się czułeś, kiedy twoi rodzice odjeŜdŜali? - zapytała.
- Och - Jack znów się uśmiechnął, tym razem weselej - płakałem, ale juŜ kilka minut
po tym, jak ich samochód znikł, cieszyłem się i śmiałem, bo znowu znajdowałem się w gronie
kolegów... Harry teŜ nie był bardzo smutny, kiedy odchodziłem. Poznawali się z Sophie. No,
czas jechać. Czy na pewno wszystko wzięłaś? - spytał.
- Tak. - Wsiedli do samochodu. - Spakowałam tylko sześć par butów - dodała. - Czy
sądzisz, Ŝe to wystarczy? - zaŜartowała.
Jack uruchomił silnik i samochód ruszył.
- Rozumiem, Ŝe tak - wywnioskowała, po czym oparła się wygodnie.
- Myślałem, Ŝe tylko moje siostry są okropne, ale okazuje się, Ŝe dziewczyny, na które
natrafiam, są bardzo podobne do nich! - skomentował półŜartem.
- Pamiętaj, Ŝe nie jestem twoją dziewczyną - zastrzegła.
- Na najbliŜsze cztery dni masz się nią stać - odparł. - Mattie i Jack, Jack i Mattie, jak
myślisz, dobrze to brzmi? - Odwrócił się i zmarszczył pytająco brwi.
- Fatalnie! - zawyrokowała wbrew fali ciepła, jaka w niej wezbrała.
- Będziesz musiała się na krótko przyzwyczaić - zakończył Jack, wzruszając
ramionami.
Mattie Ŝałowała, Ŝe podczas pobytu w ParyŜu będzie musiała się dostosowywać do
planów Jacka i jego rodziny. Chciałaby naprawdę doświadczyć tego, jak brzmią imiona „Jack
i Mattie” zestawione razem. Rzeczywiście razem... Nie, co za bezsensowna myśl!
- Zamówiłem dla nas na wieczór stolik w restauracji - poinformował Jack. - Czy jest
jakieś miejsce w ParyŜu, które szczególnie chciałabyś zobaczyć?
- Ja? - zdziwiła się.
- A kto? - spytał z uśmiechem. - Być moŜe się mylę, ale mam wraŜenie, Ŝe jeszcze
nigdy nie byłaś w ParyŜu.
- Nie mylisz się - przyznała. - Zrozumiałam jednak, Ŝe zamierzasz spędzić ten
weekend w towarzystwie rodziny.
- Rzeczywiście jestem w bliskich stosunkach z rodziną, jednak nie mógłbym spędzić z
nimi całych czterech dni, mając w tym czasie do wyboru wyłączne towarzystwo pięknej
kobiety. A szczególnie w ParyŜu! - dodał. - Jedynym ustalonym planem jest wspólny,
rodzinny obiad jutro wieczorem. Poza tym moŜemy robić to, na co tylko będziemy mieli
ochotę.
Mattie była zaskoczona. Najbardziej tym, Ŝe Jack nazwał ją piękną kobietą. Reszta
jego słów zaś przyprawiła ją o mały zawrót głowy.
- Ja chętnie spędziłbym dzień w Eurodisneylandzie - oznajmił Jack, nieco
zawstydzony. - Co na to powiesz?
- Dobrze - mruknęła, wciąŜ nie mogąc ochłonąć po tym, co jej powiedział.
PrzewaŜającą część czasu mieli spędzić tylko we dwoje?! O czym będą rozmawiać? Jak będą
wyglądały ich wspólne wieczory? Trzy wieczory. I noce! Mattie przełknęła z trudem ślinę.
- Jack... - zaczęła.
- Nie martw się, Mattie. Kiedy ostatni raz byłaś na wakacjach?
- W zeszłym roku - odpowiedziała.
- To pomyśl o naszym wyjeździe jako o wakacjach. Będziemy dobrze się bawić,
zgoda?
- Dobrze - odparła bez przekonania.
Jack zachichotał.
- Widzę, Ŝe się niepokoisz - stwierdził. - Gdybyś miała wątpliwości, będziemy mieli w
hotelu oddzielne sypialnie.
Przynajmniej jedna pocieszająca informacja - pomyślała. Obawiała się jednak, Ŝe
spędzając z Jackiem tyle czasu, nabierze ochoty na znacznie więcej...
- Jak ci się podoba? - spytał Jack, stając za plecami Mattie. Wyglądała przez okno
swojej sypialni w hotelowym apartamencie. Wpatrywała się w WieŜę Eiffla, była
zafascynowana. WieŜa zdawała się stać tak blisko, jak gdyby moŜna było wyciągnąć rękę i
dotknąć jej.
- Jest cudownie! Och, Jack! Dziękuję ci - szepnęła.
Jack oparł dłonie na jej ramionach, a potem delikatnie obrócił ją i popatrzył jej w
oczy.
- Za co? - spytał z troską, widząc jej wzruszenie.
- Za to - wyjaśniła, pokazując szerokim gestem pokój i cudowny widok za oknem.
Sypialnia była ogromna, piękna, zastawiona roślinami i kwiatami. Natychmiast po
przyjściu Mattie zrzuciła buty, z lubością stąpając boso po miękkim dywanie. Dominującym
meblem w pokoju było ogromne łóŜko stojące na środku. Mattie miała teŜ własną łazienkę,
niezmiernie luksusową - wanna wyposaŜona była w jacuzzi, krany i prysznic były złocone.
Przypuszczała, Ŝe sąsiedni pokój, z którym jej sypialnię łączyły, niestety, otwarte
drzwi, to sypialnia Jacka. Jednak był to salon. Robił imponujące wraŜenie - ogromne,
miękkie, skórzane fotele, ławy połyskujące kryształowo czystym szkłem, ręcznie zdobione
misy z owocami i wymyślnych kształtów wazony wypełnione kwiatami, dyskretnie
umieszczony barek, ogromny telewizor...
KtóŜ chciałby oglądać telewizję, mając do wyboru paryskie atrakcje? Mattie nie
mieściło się to w głowie.
- Moja sypialnia jest tu - wyjaśnił Jack, otwierając drzwi koło barku.
Oczom Mattie ukazał się pokój niemal identycznie wyposaŜony jak jej sypialnia. Z tą
róŜnicą, Ŝe w pokoju Jacka stały dwa oddzielne, jednoosobowe łóŜka.
CóŜ, Mattie miała własną sypialnię, ale nie był to osobny pokój hotelowy, a część tego
samego apartamentu, w którym znajdowała się sypialnia Jacka.
- Wskocz w jedną ze swoich sześciu par butów, to wyjdziemy do miasta -
zaproponował. - PokaŜę ci ParyŜ.
Mattie ucieszyła się. Było jej miło, Ŝe Jack z entuzjazmem odnosi się do oprowadzania
jej po ParyŜu, mimo Ŝe musiał być w tym mieście dziesiątki razy.
- Oglądanie wszystkiego razem z tobą sprawi, Ŝe na nowo będę w stanie docenić
wyjątkowość poszczególnych miejsc... - Jack przesunął delikatnie dłonią po ramieniu Mattie.
- Czy moŜe chcesz na początek coś zjeść? - zapytał. - Jedzenie w samolotach nie jest
najlepsze.
Mattie była zaskoczona ostatnim stwierdzeniem Jacka - jedzenie, które zaserwowano
im w poczekalni i kabinie pierwszej klasy, było absolutnie wyśmienite, dorównywało klasą
menu najlepszych restauracji. Mattie nie była ani trochę głodna.
- Miałem nadzieję, Ŝe tak odpowiesz - ucieszył się, kiedy mu to powiedziała. -
Chodźmy zwiedzać i podziwiać!
Jego entuzjazm był zaraźliwy. Mattie włoŜyła buty. śakiet pozostawiła w pokoju.
Okazało się, Ŝe w ParyŜu wiosną moŜe być tak ciepło, jak w Londynie w słoneczny letni
dzień.
Przystanęła w hotelowym holu, pytając nieśmiało:
- Czy nie powinieneś zawiadomić rodziny, Ŝe przyjechałeś?
- JuŜ to zrobiłem. Zatelefonowałem takŜe do twojej mamy.
Mattie była ogromnie zaskoczona postępowaniem Jacka. Zamierzała zadzwonić do
matki, ale nie wiedziała, jak bezpośrednio połączyć się z Londynem z telefonu w pokoju. Nie
znała francuskiego, więc nie próbowała pytać obsługi hotelu. Chciała później poprosić Jacka
o pomoc.
- Dziękuję, to niezwykle miło z twojej strony - powiedziała.
- Przy okazji spytałem, co z Harrym.
No tak, przede wszystkim o to mu chodziło - pomyślała. - Jak mogłabym sądzić, Ŝe o
co innego?
- I jak miewa się twój pies? - spytała grzecznie.
- Dziękuję, świetnie. Moi rodzice i rodzeństwo prosili, Ŝeby ci przekazać, Ŝe chętnie
cię poznają.
Mattie zadrŜała. W domu wszystko wydawało jej się łatwiejsze. Dopiero tu, w ParyŜu,
coraz lepiej zdawała sobie sprawę z tego, co będzie oznaczało udawanie dziewczyny Jacka.
Na razie odbyła niezwykłą podróŜ, jako pasaŜerka pierwszej klasy, znalazła się w
apartamencie luksusowego hotelu, a towarzystwo Jacka okazało się dla niej bardzo miłe.
Chyba aŜ za bardzo! Zbyt dobrze się przy nim czuła.
Zastanawiała się, jak po powrocie do Londynu zdoła powrócić do szarej codzienności,
do pracy w kwiaciarni i biurach cudzych firm.
Pod WieŜą Eiffla panowała świąteczna atmosfera - handlarze pamiątek i rozmaitych
ś
wiecidełek oferowali swoje towary, wokół przechadzały się setki turystów. Inni wjeŜdŜali na
wieŜę albo siedzieli na olbrzymim trawniku Pól Marsowych, odpoczywając w słońcu.
- Napiłbym się czegoś - oznajmił Jack i, nie czekając na odpowiedź, ujął dłoń Mattie i
poprowadził ją na drugą stronę ulicy, nad Sekwanę. Zeszli po schodkach do jednej z
nadbrzeŜnych kawiarni.
Trzymali się za ręce!
Mattie była pewna, Ŝe wszyscy wokół biorą ich za parę kochanków. Serce biło jej
szybko i mocno, jej policzki były ciepłe. Czuła się trochę zdezorientowana.
Jack zamówił po francusku dwie kawy głosem człowieka, który robił to juŜ
wielokrotnie. Patrząc na niego, Mattie pomyślała, Ŝe łatwo zapomina, dlaczego znalazła się w
ParyŜu w towarzystwie tego wyjątkowo przystojnego męŜczyzny. W naturalny sposób
poddawała się jego czarowi i romantycznej atmosferze miejsca. Nie powinna jednak
zapominać o prawdziwej przyczynie podróŜy. Inaczej będzie jej naprawdę trudno powrócić
do rzeczywistości po poniedziałkowym powrocie do Londynu!
Obawiała się, Ŝe będzie miała złamane serce.
Musiała cały czas sobie przypominać, Ŝe Jack naleŜy do innej klasy niŜ ona. Był
bogatym, wykształconym światowcem, właścicielem i prezesem duŜej firmy. I jeszcze przed
kilkoma dniami miał cztery kochanki!
Nawet gdyby Mattie zdołała powaŜnie zainteresować sobą Jacka i zdobyć
przychylność jego rodziny, przezwycięŜając wszystkie bariery, nie mogła zapominać o jego
stosunku do kobiet.
- Czy moglibyśmy wrócić do hotelu? - spytała nagle. - Czuję, Ŝe jestem trochę...
zmęczona podróŜą. - Jack był wyraźnie rozczarowany. - Chciałabym odświeŜyć się przed
wieczorem, wziąć kąpiel, umyć włosy - tłumaczyła. - Wieczorem na pewno znowu dokądś
pójdziemy.
Kąpiel byłaby faktycznie odświeŜająca, jednak Mattie przede wszystkim desperacko
potrzebowała pobyć trochę sama.
Musiała na jakiś czas odizolować się od Jacka.
- Oczywiście - mruknął, wypijając jednym haustem kawę. - Powinienem był o tym
pomyśleć. - Pozostawił na stole pieniądze. - Nie musimy zwiedzać miasta od razu pierwszego
dnia. Masz cztery dni na to, aby zakochać się w ParyŜu!
Mattie juŜ zdąŜyła zakochać się w tym mieście.
Obawiała się, Ŝe niestety mimo woli zdąŜyła takŜe zakochać się w siedzącym
naprzeciw niej męŜczyźnie...
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Jack znowu zaprowadził Mattie nad Sekwanę, tym razem na statek, na którym
znajdowała się restauracja.
Obiad w luksusowej restauracji na statku płynącym Sekwaną nie ułatwiał Mattie
zachowania dystansu do Jacka. W ciągu dziesięciu minut podano jej dwa kieliszki szampana.
Mattie pokręciła głową.
- Jack, nie sądzę, Ŝe powinniśmy spędzać czas w taki sposób - powiedziała.
- Nie przyjechaliśmy tu zastanawiać się nad Ŝyciem, tylko się nim cieszyć - odparł. -
Spróbuj się nim nacieszyć. - Uśmiechnął się do niej i przysiadł bliŜej. W czarnym smokingu,
ś
nieŜnobiałej koszuli i czarnej muszce wyglądał wprost oszałamiająco.
Mattie mimo to, a moŜe właśnie dlatego, martwiła się, co się stanie, jeśli ciesząc się
obecnością Jacka i ParyŜem, całkowicie straci zdrowy rozsądek.
Tego wieczora miała na sobie jedną z dwóch nowych sukienek, bardzo twarzową,
jedwabną, ciemnoniebieską, ze stójką, w odcieniu idealnie pasującym do koloru jej oczu.
Sukienka sięgała do kolan, ukazując smukłe łydki. WłoŜyła takŜe ciemnoniebieskie sandały
na wysokim obcasie. Czuła się w nich i w nowej sukience piękna i elegancka.
Ubrała się tak na wypadek, gdyby napotkali tego wieczora kogoś z rodziny Jacka.
Myślała, Ŝe będą jedli w hotelowej restauracji.
Mattie nie była pewna, czy to dobrze wyglądać atrakcyjnie w oczach Jacka podczas
kolacji, przy której siedzieli tylko we dwoje, w romantycznym otoczeniu.
Jack równieŜ robił na niej w tych warunkach wraŜenie szalenie atrakcyjnego
męŜczyzny, a tego najbardziej się obawiała. śe całkiem straci głowę.
Chyba to Jack pierwszy zapomniał, po co zabiera Mattie do ParyŜa, skoro zamówił dla
nich stolik na tym statku.
- Warto cieszyć się Ŝyciem - odpowiedziała. - Ale czy pamiętasz, dlaczego tu z tobą
przyjechałam?
- SkądŜe... - odpowiedział wymijająco, wyglądając za burtę, za którą przesuwały się,
jak bajkowe, fantasmagoryczne obrazy, podświetlane niezwykłym światłem reflektorów
przepływającego statku budowle ParyŜa.
- Jakim sposobem nasza kolacja we dwoje na Sekwanie ma pokazać Sharon, Ŝe ona
cię wcale nie interesuje? - drąŜyła Mattie.
- Czy to naprawdę nie jest oczywiste? - spytał. - Skoro wolę przebywać tylko z tobą, a
nie z rodziną, swoją oraz narzeczonego siostry, czyli takŜe z Sharon, to znaczy, Ŝe Sharon
mnie nie interesuje.
Słowa Jacka brzmiały całkiem przekonująco, choć nie do końca. W kaŜdym razie
Mattie nie była pewna, co się za tym wszystkim kryje.
- Nie byłoby prościej i taniej zamówić kolację do apartamentu? - spytała półgłosem.
Przyniesiono właśnie pasztet z gęsich wątróbek.
Gdyby pozostali w hotelowym apartamencie, mogłaby siedzieć sama w sypialni.
- Nie Ŝartuj, Mattie - ofuknął ją Jack. - Nie przyjechaliśmy do ParyŜa po to, Ŝeby tkwić
w hotelu.
W takim razie po co?
- ChociaŜ w twojej sypialni z pewnością byłoby nam wygodnie - dodał.
Mattie wstrzymała oddech. Zaniepokoiła się.
- Przyszło ci do głowy - ciągnął Jack - Ŝe w ParyŜu mogę próbować cię uwieść,
prawda?
Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. DrŜały jej usta.
- Przyszło - wywnioskował z jej milczenia. - Mogę ci coś obiecać.
- Co takiego? - spytała.
- Obiecuję ci, Ŝe nie będę próbował cię uwieść, jeŜeli ty nie będziesz się starała uwieść
mnie - odpowiedział, po czym uśmiechnął się.
Mattie na chwilę zaniemówiła.
- Nie mam zamiaru cię uwieść! - odpowiedziała w końcu z oburzeniem.
- Rozumiem - zakończył i zajął się pasztetem.
Jak to? Czy jemu się zdaje, Ŝe próbuję go uwieść? Mattie wpatrywała się w Jacka z
niedowierzaniem.
Nie próbowała. ChociaŜ... czuła, Ŝe moŜe mieć ochotę spróbować. Rozumiała, Ŝe
obecność Jacka, jego osobowość, romantyczne otoczenie - to wszystko oddziaływało mocno
na jej zmysły, a za ich pośrednictwem na emocje. Przede wszystkim Jack. Wydawał jej się...
- Jednak gdybyś chciała mnie uwieść, nie musisz się hamować - powiedział jeszcze.
Co za impertynent! - pomyślała, rzucając mu gniewne spojrzenie.
Nie, choćby nawet miała ochotę, nie pozwoli mu się nawet pocałować. To znaczy...
czuła, Ŝe juŜ teraz ma ochotę całować się z nim. Będzie musiała tłumić w sobie to pragnienie.
PoŜałowała, Ŝe zgodziła się przyjechać z Jackiem do ParyŜa.
Roześmiał się.
- Czy coś cię śmieszy? - spytała, rozdraŜniona.
- Ty - odpowiedział. - To, Ŝe jesteś przekonana, Ŝe zamierzam cię uwieść, a ja wcale
tego nie planuję, moja piękna.
„Moja piękna”? Jack uwaŜa mnie za piękną? Coś takiego!
Nie dowierzała mu, Ŝe nie zamierza jej uwodzić.
Jego komplement sprawił, Ŝe coraz trudniej było jej powstrzymać marzenia o
znalezieniu się w ramionach Jacka, zwłaszcza Ŝe wokół siedziały wpatrzone w siebie,
zakochane, całujące się pary. I Mattie czuła, Ŝe coraz mocniej się zakochuje.
Zeszli ze statku przed północą.
Jack wskazał zamówioną taksówkę i spytał:
- Jedziemy czy moŜe wolałabyś wrócić piechotą? Ja mam ochotę przespacerować się
nocą po ParyŜu.
- Ja teŜ! - szepnęła, niewiele myśląc.
- Cieszę się! - odpowiedział z uśmiechem.
Zwolnił taksówkarza, dając mu napiwek za przyjazd, i ze szczęściem w oczach wrócił
do Mattie.
Popatrzyła na niego i nagle przyszło jej do głowy, Ŝe to właśnie na tego męŜczyznę
całe Ŝycie czekała. Na Jacka.
Ta myśl była dla niej jak nagłe objawienie. Zarumieniła się, pobladła, jej oddech
przyśpieszył.
- Dobrze się czujesz? - spytał z troską.
Czuła się cudownie, choć w jej myśli wkradła się obawa, Ŝe zakochując się w Jacku,
popełniła największy błąd w Ŝyciu.
- Dobrze... - odpowiedziała cicho, nie chcąc zdradzać przed nim swojego
euforycznego stanu. Bała się upokorzenia. - Ciekawa jestem, co zwykle robisz dalej - dodała.
- Postępowałeś juŜ przecieŜ tak nieraz, prawda?
- Słucham? - Jack zmarszczył ze zdumieniem brwi.
- Jesteś uwodzicielem - wyjaśniła. - Właśnie zjedliśmy romantyczną kolację we
dwoje, płynąc nocą po Sekwanie przez serce ParyŜa. Teraz zaproponowałeś mi spacer.
Ciekawe, co zazwyczaj robisz potem?
Jack zmruŜył oczy.
- Czy nabrałaś przekonania, Ŝe podstępnie zawoŜę kobiety do ParyŜa, zapraszam na
romantyczne kolacje, a potem uwodzę? - spytał.
- To dość kosztowna metoda uwodzenia - skomentowała. - Ale zapewne
stuprocentowo skuteczna. - ZmruŜyła oczy i uśmiechnęła się.
- Chcesz wiedzieć, co zrobię dalej? - Jack zacisnął usta. - Zaprowadzę cię do hotelu,
powiem dobranoc i pójdę do swojej sypialni, a ty - do swojej!
- Czy gniewasz się na mnie za to, Ŝe kosztowałam cię tyle trudu i pieniędzy? - spytała.
- W końcu jestem tu tylko dlatego, Ŝe zepsułam twoje relacje z czterema innymi kobietami, z
których jedna miała ci towarzyszyć w tej podróŜy - drwiła.
- Czy naprawdę wierzysz, Ŝe mam jakieś inne plany mimo obietnicy, jaką złoŜyłem ci
podczas kolacji? - zapytał z desperacją.
Pokiwała głową.
- Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś, bo bardzo mi się podobało. Ale muszę ci
uświadomić, Ŝe była to z mojego punktu widzenia zupełna strata czasu i pieniędzy. Gniewasz
się, prawda? Myślałeś, Ŝe ulegnę twojemu czarowi w połączeniu z czarem ParyŜa?
- Nie gniewam się - zaprzeczył. - Jeśli zaś chodzi o ParyŜ, starałem się zrobić ci
przyjemność i przykro mi, jeśli mój pomysł na dzisiejszy wieczór nie bardzo cię zachwycił.
Wprost przeciwnie! - odpowiedziała w duchu.
- Idziemy? - spytał Jack, podając jej ramię.
Zawahała się, a potem wsunęła pod nie dłoń i ruszyli wzdłuŜ bulwaru.
Mattie drŜała z emocji, starając się nie dać tego po sobie poznać. Niech mu się zdaje,
Ŝ
e jest mi obojętny - myślała.
Tymczasem prawda była zupełnie inna. Mattie po uszy zakochała się w Jacku.
Nie miała zamiaru iść z nim do łóŜka, ale zapłonęła do niego prawdziwym uczuciem.
Uwielbiała na niego patrzeć, słuchać jego głosu, podobało jej się jego przywiązanie do
rodziny i do psa, jego poczucie humoru.
Podobało jej się w nim wszystko - oprócz jednego. Faktu, Ŝe tak bardzo lubił
towarzystwo wielu kobiet.
Mattie dostrzegała w Jacku tylko tę jedną wadę, za to była to wada nie do
zaakceptowania. Nie mogła się z nią pogodzić, nie tylko ze względu na smutne doświadczenie
z Richardem.
Miała teŜ pozytywny przykład - wielką miłość rodziców. Kochali się tak mocno, Ŝe
jeszcze dwadzieścia lat po śmierci męŜa Diana czule go wspominała i dotąd nie była w stanie
związać się z nikim innym.
Mattie pragnęła tylko takiego związku, w którym dwoje ludzi całkowicie sobie
wystarcza, do końca Ŝycia. Nie przypuszczała, aby Jack marzył o takich więziach.
Nie mogła więc być z Jackiem. Nie zgodziłaby się na przelotny romans, by stać się
zaledwie na pewien czas jedną z wielu kobiet, z jakimi sypiał.
Patrzyła na spacerujące wzdłuŜ brzegu Sekwany trzymające się za ręce pary, za
którymi wznosiła się ku niebu świecąca tysiącami złocistych światełek WieŜa Eiffla.
Mattie ogarniał coraz głębszy smutek.
Szli w zupełnym milczeniu.
ś
ałowała, Ŝe do tego doszło. Nie mogła być z Jackiem, a przecieŜ jej serce wołało o
jego bliskość i ciepło.
Miała ochotę zapomnieć o powziętym chwilę wcześniej postanowieniu, zapomnieć o
zagroŜeniu, jakie stanowił dla spokoju jej ducha, i rzucić mu się na szyję.
Kiedy wjeŜdŜali windą na piętro hotelu, odezwali się nagle jednocześnie:
- Mattie...
- Jack...
- Proszę, mów pierwsza - zachęcił, ustępując Mattie miejsca w drzwiach windy.
- Chciałam... chciałam... - jąkała się Mattie, odwracając głowę ku Jackowi, który
ruszył za nią korytarzem.
- Ogromnie pragnę cię pocałować! - dokończył za nią, nie panując juŜ nad emocjami.
Nachylił się, ujął Mattie za ramiona i zaczął ją całować.
Nie broniła się. Przeciwnie, oparła dłonie na jego szerokiej piersi i całowała go czule.
- Jack! Dobrze, Ŝe nareszcie wróciłeś! - odezwał się niespodziewanie kobiecy głos.
Mattie cofnęła się raptownie i zobaczyła, Ŝe po miękkim, hotelowym dywanie ktoś ku
nim biegnie. Nieznana jej młoda kobieta musiała parę godzin czekać pod drzwiami ich
apartamentu.
Czekała na Jacka.
Kobieta była wyjątkowo piękną, wysoką blondynką, o miłej twarzy i idealnej figurze.
Nieoczekiwanie rzuciła się z łkaniem w ramiona Jacka.
- Tina, co się stało?! - spytał z troską Jack.
Tina! Mattie nie wiedziała, skąd wzięła się tu Tina, ale musiała być to jedna z kobiet,
którym Mattie dostarczyła bukiety. Imię ją zdradziło. Zapewne to z Tiną Jack miał polecieć
do ParyŜa...
- Opuściłam Jima! - wyznała z łkaniem Tina.
- Słucham?!
- Opuściłam Jima! - powtórzyła. Po jej pięknej twarzy płynęły łzy.
MęŜatka! - pomyślała Mattie. Opuściła męŜa dla Jacka i przyjechała tutaj!
- To niemoŜliwe! - Jack kręcił głową. - Jak mogłaś to zrobić?
- Zrobiłam to! - potwierdziła Tina, zaciskając usta. JuŜ nie płakała.
Mattie poczuła się niezręcznie. Najwyraźniej przeszkadzała tym dwojgu. Nie miała
ochoty przy nich dłuŜej stać.
- Jack... - przypomniała o swojej obecności, dotykając jego ramienia.
Popatrzył na nią nieprzytomnym wzrokiem.
- Chyba lepiej będzie, jeśli zostawię was samych - powiedziała.
- Mattie... dobrze, tak chyba będzie lepiej... - Wydawał się oszołomiony. Ciągle kręcił
głową. Najwyraźniej pojawienie się Tiny w ParyŜu zupełnie go zaskoczyło. - Zdaje się, Ŝe
muszę porozmawiać z Tiną - dodał przepraszającym tonem.
Mattie ruszyła do apartamentu. Po chwili była juŜ w swojej sypialni, za zamkniętymi
drzwiami.
Rzuciła się na łóŜko i przykryła głowę poduszką, aby nie słyszeć Jacka i pięknej Tiny,
jeśli wejdą razem do apartamentu.
Coś podobnego nie zdarzyło się Mattie jeszcze nigdy w Ŝyciu.
Czuła się okropnie.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Mattie... Mattie, śpisz?
Jack pukał do drzwi jej sypialni. Oczywiście, Ŝe nie spała. Jak mogłaby zasnąć po tym,
co się stało?
Nie wydawało jej się, Ŝeby poczuła się lepiej dzięki rozmowie z Jackiem. Było juŜ
wpół do trzeciej w nocy. Na szczęście nie musiała go wpuszczać. Drzwi sypialni zamknęła
wcześniej na klucz.
- Mattie, koniecznie muszę z tobą porozmawiać!
Bez wątpienia chciał jej wszystko wytłumaczyć. CóŜ, będzie musiał poczekać.
Trudno. Mattie i tak się domyślała, Ŝe Jack oznajmi jej, Ŝe rano czekają powrót do Wielkiej
Brytanii, poniewaŜ przyjechała Tina.
Idź sobie! - mówiła mu w myślach.
Jack jednak nie przestawał pukać. Być moŜe nazajutrz zdoła z nim porozmawiać, ale z
pewnością nie teraz.
Oto, do czego prowadziło naganne postępowanie Jacka!
Jak mogłam się w nim zakochać! - skarciła samą siebie Mattie. Tak właśnie traktuje
kobiety!
Na domiar złego Tina nadbiegła akurat w chwili, kiedy Mattie całowała się z Jackiem.
Gdyby stało się to w innym momencie, Mattie powiedziałaby mu, co o nim myśli. A tak...
AleŜ ze mnie idiotka! - narzekała w duchu.
- Mattie, proszę cię, wpuść mnie - mówił cicho Jack. - Naprawdę musimy
porozmawiać. Zdaję sobie sprawę, jak musiałaś odebrać scenę na korytarzu, i dlatego chcę ci
wszystko wyjaśnić.
Co takiego? - myślała z ironią. śe całował mnie tylko dla rozrywki? śe zrobił to
niepotrzebnie? śebym się nie martwiła, poniewaŜ kupi mi bilet na poranny samolot?
Obejdzie się. Sama kupi sobie bilet z ParyŜa do Londynu i wróci do domu!
Miała ochotę zerwać się z łóŜka i wykrzyczeć to Jackowi, ale zacisnęła zęby i
powstrzymała się. Nie chciała się znowu rozpłakać, okazać słabości. Pomyślała, Ŝe nazajutrz
będzie miała dość siły, aby otwarcie i zdecydowanie powiedzieć Jackowi, co o nim myśli.
- Dobrze - westchnął zza drzwi. - Trudno, pójdę spać. Jednak koniecznie musimy
porozmawiać, musisz mi pozwolić wytłumaczyć ci wszystko jutro. Dobranoc.
MoŜe pozwolę, a moŜe nie - pomyślała. Jeśli zdołam kupić bilet na poranny samolot,
Jack nie będzie musiał się trudzić.
Była juŜ spakowana.
Próbowała zasnąć, ale przewracała się tylko z boku na bok aŜ do rana. W końcu o
szóstej wstała, ubrała się i cicho wyszła z apartamentu. Wyszła z hotelu, przeszła parę ulic i
usiadła na ławce pod WieŜą Eiffla. Patrzyła na kręcące się w pobliŜu gołębie, Ŝałując, Ŝe nie
ma dla nich nic do jedzenia.
Wiedziała, Ŝe jest zakochana w Jacku. Lecz nie była szczęśliwa. Dlatego Ŝe Jack był
kobieciarzem i Ŝe przyjechała jedna z jego kochanek.
- Przepraszam, czy moŜna się przysiąść? - spytała nagle po angielsku jakaś kobieta. -
Myślałam, Ŝe o tej porze nikogo nie spotkam.
Mattie podniosła wzrok i zobaczyła sympatyczną starszą panią.
- Dzień dobry, bardzo proszę - odparła.
- Tak pomyślałam, Ŝe moŜe pani teŜ jest Angielką - powiedziała kobieta. Miała około
sześćdziesięciu ośmiu lat, zadbane siwe włosy, niebieskie oczy i miłą, pomarszczoną twarz.
Mattie uśmiechnęła się. Zaraz! - pomyślała nagle. PrzecieŜ zupełnie nie znam się na
ludziach. Dałam się oszukać Richardowi, pozwoliłam oczarować Jackowi. A moŜe to seryjna
morderczyni?
- Chyba jest pani za młoda, Ŝeby cierpieć na bezsenność - ciągnęła Angielka.
Najwyraźniej miała ochotę porozmawiać.
- Chciałam pospacerować jeszcze przed wyjazdem. Wracam dzisiaj do Londynu -
odpowiedziała Mattie.
- Szkoda - skomentowała rozmówczyni. - ParyŜ jest takim pięknym miastem!
Pierwszy raz przyjechałam tu trzydzieści pięć lat temu, na miesiąc miodowy. Wydaje mi się,
Ŝ
e to było wczoraj... ChociaŜ moje dzieci, a tym bardziej wnuki, powiedziałyby co innego. -
Uśmiechnęła się znowu.
- To bardzo romantyczne miasto.
- CzyŜby przyjechała tu pani z narzeczonym? - spytała kobieta.
- Nie. Przyjechałam... to znaczy... Nie był to udany pobyt - wyznała Mattie.
- Jaka szkoda! - zmartwiła się starsza pani. - Ja przyjechałam tutaj na rodzinne
przyjęcie - kontynuowała po chwili. - Na zaręczyny mojej najmłodszej córki.
Jak to?! - pomyślała Mattie. Zerknęła z ukosa na sympatyczną rozmówczynię. To
musiała być matka Jacka! Mattie była tego pewna.
Coś takiego! - myślała. Na domiar wszystkiego spotkałam tu jego matkę!
Drobna kobieta o delikatnej twarzy nie była podobna do Jacka. Widocznie
odziedziczył wygląd po ojcu.
- Chyba juŜ pójdę - odezwała się Mattie, zmieszana. Wstała. - Miło było panią poznać.
Mam nadzieję, Ŝe przyjęcie będzie udane.
- Dziękuję ci, kochanie. - Kobieta znowu się uśmiechnęła. - Mattie, miałam nadzieję,
Ŝ
e będziesz z nami na zaręczynach.
- Słucham?! - Odwróciła się zaskoczona.
Popełniła wielki błąd, pozwalając się wyśledzić matce Jacka. Bo chyba pani
Beauchamp ją śledziła, inaczej skąd wiedziałaby, kim ona jest?!
- Chodź, kochanie. Usiądź, proszę - zachęciła ją matka Jacka. - Masz na imię Mattie,
prawda? A ja jestem Betty Beauchamp. - Uśmiechając się, postukała delikatnie w ławkę.
Mattie usiadła posłusznie jak zahipnotyzowana.
- Nazywam się Mattie Crawford - przedstawiła się z nazwiska.
- Nie obawiaj się, kochanie - mogę mówić do ciebie po imieniu, prawda? - zaczęła
Betty. - Nie jestem chora psychicznie ani niebezpieczna. Po prostu widziałam was wczoraj
wieczorem z Jackiem, jak wychodziliście razem z hotelu.
- Och, oczywiście - odparła grzecznie. Nie wiedziała, co więcej mogłaby powiedzieć,
Ŝ
eby nie obrazić matki Jacka.
- Nie wiem, jak się zachował Jack - ciągnęła smutno Betty - ale od razu widać, Ŝe
zrobił ci jakąś przykrość. A wczoraj wieczorem wyglądaliście na takich szczęśliwych! -
Pokręciła głową.
CóŜ, matka Jacka widziała nas przed przybyciem Tiny - pomyślała Mattie.
Wątpiła, Ŝeby Betty Beauchamp znała prawdziwą przyczynę jej przylotu do Londynu,
więc na wszelki wypadek nie mówiła nic więcej.
- Edward i ja tak się ucieszyliśmy, kiedy w środę wieczorem Jack zadzwonił do nas i
powiedział, Ŝe poleci do ParyŜa z pewną młodą damą! - oznajmiła Betty.
- W środę? - upewniła się. - Czy dotychczas Jack nie spotykał się z państwem w
towarzystwie... kobiet? - spytała odwaŜnie.
- AleŜ skąd! - zaprzeczyła Betty. - Po raz pierwszy w Ŝyciu zamierzał przedstawić nam
dziewczynę! Tak się cieszyliśmy. On nigdy nic nam nie mówi o swoim Ŝyciu prywatnym.
Nie dziwię się! - pomyślała Mattie.
- Czy przed środą nie wspominał o tym, Ŝe przyleci tu z kobietą? - spytała, zachęcona
otwartością matki Jacka.
- Nie. - Betty pokręciła głową, podekscytowana. - Edward i ja byliśmy tacy
zadowoleni, Ŝe cię poznamy! - Uśmiechnęła się ciepło, a zarazem ze współczuciem.
Mattie odpowiedziała wymuszonym uśmiechem.
Nic nie rozumiała. PrzecieŜ Jack potwierdził, Ŝe zamienienie przez nią karteczek przy
bukietach doprowadziło do rozpadu jego relacji z kobietami, którym... zaraz...
Co on właściwie powiedział? - zastanawiała się.
- Wiem, Ŝe Jack potrafi być zbyt natarczywy - przyznała Betty. Wydawała się lekko
zawstydzona. - Ma to po ojcu. Nauczyłam się radzić sobie z tym, ale zajęło mi to chyba kilka
lat. Ale poza tym Jack to bardzo dobry chłopak. Chyba trzeba mu wybaczyć jego wady.
Do głowy Mattie cisnęły się pytania.
- Czy Jack przysyła pani czasem kwiaty? - zapytała.
- Kwiaty? - Betty była zdumiona pytaniem. - Ach, wiem, kochanie, o co ci chodzi.
Musiał ci mówić. Nie, ja naprawdę nie mogę patrzeć na cięte kwiaty. UwaŜam, Ŝe kwiaty
moŜna podziwiać w naturze. Powinny rosnąć i Ŝyć, a nie umierać powoli w wazonach. Jack
posyła kwiaty swoim siostrom, a mnie zamiast tego kupuje krzak róŜy. Wyobraź sobie, Ŝe
mam juŜ w ogrodzie chyba z pięćdziesiąt krzaków róŜ od niego! - wyznała z radością.
- Siostrom? - spytała cicho Mattie.
- Nie mówił ci, Ŝe ma siostry? Mam pięcioro dzieci! Jacka i cztery córki - oznajmiła z
dumą Betty. - Jack jest najstarszy, potem jest Christina, Sally i Cally, to bliźniaczki, a
najmłodsza jest...
- Sandy - dokończyła Mattie. - Czyli Alexandra. Christina, czyli Tina.
- Właśnie! - ucieszyła się Betty. Mattie była zaszokowana. - Nie wiem, czy wiesz, Ŝe
Sandy wychodzi za mąŜ po raz drugi - kontynuowała Betty. - Niestety jej pierwszy mąŜ
okazał się okropnym człowiekiem. Cieszymy się, Ŝe znowu jest szczęśliwa.
Cztery kobiety, dla których Jack zamówił u Mattie bukiety kwiatów, były jego
siostrami! Nie do wiary!
Faktycznie nigdy nie przyznał, Ŝe miał cztery kochanki. Ale oszukał Mattie, aby ją
przekonać, Ŝeby pojechała z nim do ParyŜa. Nikogo wszak nie zastępowała. Dlaczego Jack ją
okłamał? SzantaŜował ją! A przed swoją rodziną udawał, Ŝe Ŝyje spokojnie i przyzwoicie.
Mattie była rozzłoszczona. Ale nie miała juŜ zamiaru wyjeŜdŜać.
- Powinnam chyba wrócić do hotelu - powiedziała. - Przepraszam. A moŜe zdołamy
jakoś z Jackiem wyjaśnić sobie wszystko? - Uśmiechnęła się lekko.
- Och, oby się wam udało! Mam wielką nadziej ę, Ŝe tak będzie! - Betty rozpromieniła
się. - Mój mąŜ i córki tak bardzo pragną panią poznać! - Znowu przeszła na „pani”. Nie
chciała być niegrzeczna.
Mattie poczuła się nagle zawstydzona. Ale to przecieŜ Jack powinien się wstydzić.
Jego matka była niezmiernie ciepłą, otwartą i miłą osobą. Jeśli ojciec Jacka i jego siostry były
podobne do Betty, Jack róŜnił się od nich na niekorzyść. Oszukiwał najbliŜszych, którzy
naprawdę chcieli dla niego jak najlepiej.
- Nie zastanie pani Jacka w hotelu - poinformowała Betty. - Pojechał na lotnisko po
męŜa Tiny, mojej najstarszej córki. Jak pani wie - matka Jacka posmutniała - Tina przyjechała
wczoraj wieczorem i oznajmiła nam, Ŝe porzuciła Jima, swojego męŜa. Niestety Tina zawsze
była w gorącej wodzie kąpana. - Betty pokręciła głową. - Tym razem przeszła samą siebie!
Jim to taki sympatyczny młody człowiek!
A zatem kiedy Mattie wymykała się z apartamentu, Jacka juŜ w nim nie było? Pewnie
dlatego chciał koniecznie porozmawiać z nią w nocy. Wiedział, Ŝe rano pojedzie na lotnisko i
obawiał się, Ŝe podczas jego nieobecności Mattie opuści hotel i więcej się tam nie pojawi.
Mattie wracała jednak do hotelu.
Jack mógł jedynie martwić się o jej zachowanie na przyjęciu i później. Skoro kilka dni
j ą oszukiwał, niech sam się dowie, jak to jest być wodzonym za nos.
- Jestem pewna, Ŝe Tina i Jim się pogodzą - odezwała się Mattie, aby pocieszyć Betty.
- Atmosfera ParyŜa powinna im w tym pomóc.
- Pewnie masz rację, kochanie... - Betty ponownie przeszła na „ty”. - Cieszę się, Ŝe
zrezygnowałaś z wyjazdu.
Mattie przez chwilę wstydziła się, Ŝe zamierzała opuścić Jacka bez jego wiedzy i
zgody. Jednak to on powinien się był wstydzić. MoŜe nie miał obowiązku mówić jej, Ŝe
cztery kobiety, którym polecił posłać kwiaty, były jego siostrami, ale jak mógł od początku
sugerować swoim rodzicom, Ŝe Mattie jest jego sympatią?
Skoro nigdy nie przedstawiał rodzinie Ŝadnych kolegów ani koleŜanek, jego rodzice
musieli zrozumieć jego intencje tylko w jeden sposób. Jack z pewnością był tego świadom.
Ale przynajmniej nie był kobieciarzem, jak wcześniej zdawało się Mattie.
- Czy mogłybyśmy zachować w sekrecie naszą rozmowę? - poprosiła. - Chyba Jack
nie byłby zadowolony z tego spotkania o poranku. To znaczy... oczywiście powiem mu, Ŝe się
spotkałyśmy... ale nie będę wspominała, Ŝe mówiłyśmy o... jego charakterze.
- Na pewno by się rozzłościł - przyznała Betty. - Ja teŜ nie zamierzam relacjonować
mu naszej wymiany zdań na temat jego osoby. Cieszę się, Ŝe mogłyśmy porozmawiać.
Miałam na to wielką ochotę, kiedy zobaczyłam panią wychodzącą z hotelu. Dlatego zaraz
wyszłam za panią. - Uśmiechnęła się. - W takim razie... do zobaczenia wieczorem!
- Do zobaczenia. - Mattie wstała i poŜegnała się z Betty. - Dziękuję. - Ruszyła z
powrotem do hotelu.
Co on sobie wyobraŜa? - myślała o Jacku.
CóŜ, widocznie siostra jego przyszłego szwagra, Sharon, rzeczywiście mu się
naprzykrza, a on nie chce mieć z nią do czynienia.
Ale czy nie przyszło mu do głowy, jakie nadzieje rozbudzi w rodzicach, kiedy pojawi
się na rodzinnym przyjęciu z potencjalną narzeczoną...?
Jack chyba nie przemyślał dostatecznie tego aspektu sprawy.
Czy uczucia rodziców i samej Mattie mogły mu być całkiem obojętne?
Jeśli tak, Mattie zamierzała odpłacić mu pięknym za nadobne!
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Mattie, obawiałem się, Ŝe... - Jack umilkł ze zdumieniem, poniewaŜ objęła go i
uniosła głowę w wyraźnym oczekiwaniu na pocałunek. - Co ty wyprawiasz? - spytał.
- Myślałam, Ŝe lepiej okazać ci nieco uczucia, na wypadek gdybyśmy nie byli sami -
odpowiedziała, cofnąwszy się.
Zajrzała wymownie do salonu. Widziała juŜ wcześniej, Ŝe był pusty, bo zerknęła doń
przez uchylone drzwi sypialni. Czekała w napięciu na Jacka wracającego z lotniska.
- Świetny pomysł - mruknął. - Tylko nie w tym momencie. - Przesunął dłonią po
włosach. - Jestem trochę zmęczony.
Mattie przyjrzała mu się uwaŜnie. Rzeczywiście wydawał się zmęczony. Pewnie próba
rozwiązania kryzysu małŜeńskiego popędliwej siostry i jej męŜa wycisnęła na Jacku swoje
piętno.
- Nie masz ochoty na karesy? - zaproponowała Mattie. - A moŜe chcesz, Ŝebym
zamówiła lunch?
Weź prysznic i odpocznij - poradziła.
Jack był zdumiony jej mimo wszystko przyjaznym zachowaniem. Właśnie o to
chodziło Mattie. Po tym, co stało się w nocy, nie spodziewał się, Ŝe zastanie ją w hotelu i Ŝe
będzie chciała z nim rozmawiać.
A ona chciała wywrzeć na nim wraŜenie, Ŝe po romantycznej kolacji na statku i
przerwanym pocałunku oczekuje teraz od niego powaŜnego zaangaŜowania.
Jack powinien się tym przerazić.
- Odebrałam z recepcji wiadomość, którą dla mnie zostawiłeś - powiadomiła.
Gdy wróciła do hotelu, podano jej kopertę z kartką od Jacka. Niewiele napisał:
„Pojechałem na lotnisko. Koniecznie zaczekaj, aŜ wrócę. Jack”.
Czy on uwaŜał, Ŝe moŜe wydawać jej polecenia?
- Rozumiem - odpowiedział. - Pewnie...
- Zamówić lunch? - przerwała mu Mattie, podnosząc słuchawkę telefonu. - Wcześniej
zamówiłam sobie kanapkę. Była pyszna!
- W takim razie ja równieŜ poproszę kanapkę - oznajmił Jack. Czuł się odrobinę
zdezorientowany.
- Spotkałam rano twoją matkę - poinformowała niby od niechcenia Mattie, siadając z
telefonem w ręku w jednym z głębokich foteli. Łączyła się z recepcją. Jednak ukradkiem
zerknęła na Jacka - był zaskoczony.
- Spotkałaś moją mamę? - upewnił się. - Co...
- Halo, recepcja? - spytała głośno. - Poproszę jedną kanapkę klubową. - Zasłoniła
mikrofon i szepnęła do Jacka: - Napijesz się czegoś?
- Chyba potrzebna mi duŜa, mocna kawa - westchnął.
Zamówiła kawę i odłoŜyła słuchawkę. Spojrzała na zegarek.
- Niestety muszę wyjść - oznajmiła. - Zamówiłam sobie dłuŜszą wizytę w salonie
piękności na dole. Chcę wyglądać wieczorem najlepiej, jak tylko będę mogła.
- Mattie... - odezwał się. Był coraz bardziej zdumiony.
- Na twoim miejscu przespałabym się trochę po zjedzeniu lunchu. - Mattie nie dawała
mu dojść do słowa. Wzięła torebkę. - Wyglądasz na wyczerpanego, chyba brakuje ci snu.
- A ty najwyraźniej jesteś pełna energii i tak radosna, jakby nic złego nie zaszło -
mruknął.
- A nie powinnam? - odpowiedziała z uśmiechem. - Jesteśmy w ParyŜu, spędzę
popołudnie w salonie piękności luksusowego hotelu, wieczorem czeka nas uroczysty obiad w
uroczej restauracji na WieŜy Eiffla... śyć, nie umierać!
Jack zmarszczył brwi.
- Ale minionej nocy... - zaczął.
- Z pewnością poradziłeś sobie z tym, co stało się w nocy - przerwała Mattie. - W
końcu to mnie spodziewają się wieczorem twoi najbliŜsi, prawda? - Wybacz, muszę juŜ iść. -
Zerknęła na zegarek i pobiegła do drzwi. - Twoja mama jest cudowna! - rzuciła na
odchodnym.
Ha! - pomyślała, znalazłszy się za drzwiami. I kto teraz czuje się niezręcznie?
Z triumfującą miną zjechała windą na pierwsze piętro, gdzie znajdował się salon
piękności. Niech teraz Jack nie wie, co się wokół niego dzieje! - myślała. Będzie miał się z
pyszna!
MoŜliwie najdłuŜszą wizytę w salonie piękności Mattie zamówiła przede wszystkim
dlatego, aby uniknąć pytań, jakie bez wątpienia cisnęły się Jackowi na usta. Zamierzała
zabawić się jego kosztem, półleŜąc w rozkładanym fotelu kosmetycznym i oddając się
przyjemnym zabiegom fryzjerki, stylistki, kosmetyczki i manikiurzystki. Jednocześnie będzie
to okazja do miłego odpoczynku.
Bylebym się tylko zanadto nie przyzwyczaiła - pomyślała, patrząc, jak manikiurzystka
maluje jej paznokcie. We wtorek wracam do pracy w Londynie.
Powrót do Londynu wiązał się z zakończeniem krótkiej i przypadkowej znajomości z
Jackiem.
Niestety! - westchnęła w duchu. CóŜ mi po satysfakcji, Ŝe dostarczę Jackowi trochę
stresu?
PrzecieŜ była w nim zakochana.
Ogarnęło ją rozdraŜnienie. Nadal pozostawał dla niej zagadką.
Nagle tok jej myśli przerwały urywki rozmowy, jaką prowadziły ze sobą dwie
znajdujące się obok klientki salonu.
- Rodzice tak się cieszą z tego, Ŝe Tina spodziewa się dziecka! - oznajmiła jedna z
kobiet.
- Tina teŜ się cieszy - odparła druga. - Oczekiwała po prostu od Jima bardziej
spontanicznej, Ŝywszej reakcji na tę radosną wiadomość. Nie spodobał jej się jego Ŝart, kiedy
stwierdził tylko, Ŝe nadchodzącego BoŜego Narodzenia nie spędzą na nartach! Ale przecieŜ
Jim ma specyficzne poczucie humoru. Kiedy Tina się uspokoi, na pewno zrozumie, Ŝe chciał
ją tylko rozbawić.
- U wielu kobiet ciąŜa powoduje emocjonalne rozchwianie - skomentowała pierwsza z
rozmawiających. - Pamiętasz, co się działo, kiedy sama byłaś w ciąŜy albo kiedy ja byłam?
Mattie zerknęła w bok. Ze swojego miejsca nie widziała dobrze dwóch kobiet, których
rozmowę słyszała, jednak zdołała stwierdzić, Ŝe są do siebie bardzo podobne. Musiały być
siostrami Jacka, bliźniaczkami Sally i Cally.
Były równieŜ bardzo podobne do Jacka, obie miały ciemne włosy i ciemne oczy.
- Zastanawiam się, jaka jest dziewczyna Jacka - odezwała się nagle bliźniaczka
siedząca po lewej. - Wszyscy chyba bardziej się ekscytują moŜliwością poznania jej niŜ
zaręczynami Sandy, a nawet sytuacją Tiny!
Serce Mattie przyspieszyło rytm.
- Mama mówi, Ŝe to czarująca młoda osóbka - odpowiedziała bliźniaczka po prawej. -
Ogromnie sympatyczna. Zupełnie nie robi wraŜenia kogoś, kto szuka męŜa z duŜymi
pieniędzmi. Całe szczęście!
- Tak. Jack jest taki dobry! Mógłby przymknąć oko na zbyt wiele, a potem cięŜko tego
Ŝ
ałować.
CzyŜby Jacka moŜna było aŜ tak łatwo wyprowadzić w pole, tak łatwo zranić? -
zdumiała się Mattie. Najwyraźniej poznała go od innej strony.
- Mama zapewnia, Ŝe to dobra, otwarta dziewczyna - ciągnął głos z prawej. - Ale
mama uznałaby za czarującą kaŜdą dziewczynę, z którą postanowiłby się oŜenić Jack! My
zresztą takŜe. Jeśli on kogoś wybierze, bez wątpienia będzie to sympatyczna osoba.
Mattie miała juŜ dość podsłuchiwanej rozmowy.
Nie dziwiła się, Ŝe siostry Jacka plotkują na jej temat. W końcu na ich miejscu byłaby
równie ciekawa sympatii brata, który od dawna nikogo rodzinie nie przedstawił.
Niepokoiło ją, Ŝe rodzice i siostry Jacka mogą postrzegać ją jako potencjalną
łowczynię fortun. Aby nie uznali Mattie za kogoś takiego, musiała podczas wieczornego
obiadu zachowywać się zupełnie inaczej, niŜ zamierzała.
- Dziękuję - powiedziała do manikiurzystki, gdy kobieta skończyła malować jej
paznokcie. - Chciałabym zapłacić.
Wizyta w luksusowym salonie piękności będzie dla niej ogromnym wydatkiem, lecz
po tym, co przed chwilą usłyszała, nie zamierzała pozwolić, by płacił za nią Jack. Nawet
gdyby następny miesiąc miała przeŜyć o chlebie i wodzie.
Kiedy wychodziła, Sally i Cally powiodły za nią spojrzeniem. Nie mogły jednak
wiedzieć, na kogo patrzą.
Mattie poŜałowała nagle, Ŝe nie wyjechała rankiem z ParyŜa.
Jack i jego siostry byli bardzo atrakcyjni z wyglądu. Matka takŜe była zadbana; bez
wątpienia była kiedyś bardzo piękną kobietą. RównieŜ ojciec Jacka musiał być przystojnym i
bardzo eleganckim starszym panem. Mattie pomyślała, Ŝe będzie się czuła pomiędzy nimi jak
brzydkie kaczątko.
AleŜ głupi pomysł miał Jack, Ŝeby mnie tu sprowadzić i przedstawić im jako swoją
przyszłą narzeczoną! - myślała. Było oczywiste, Ŝe rodzina Jacka odbierze jej pojawienie się
jako waŜną deklarację z jego strony. Jak mógł nie wziąć tego pod uwagę?!
Mattie wyszła z hotelu i ruszyła pod WieŜę Eiffla. Rozmyślała. Z jednej strony chciała
zemścić się na Jacku za to, Ŝe ją oszukał, z drugiej nie chciała robić przykrości jego rodzinie
ani teŜ pozostawić go samego, co doprowadziłoby do kompromitacji Jacka przed
najbliŜszymi.
Nie, Mattie nie mogła wyrządzić im wszystkim takiej krzywdy. Nie była aŜ tak
podstępnym i porywczym człowiekiem, a i wszyscy Beauchampowie wydawali się dobrymi,
miłymi ludźmi. Jack teŜ nie był taki zły.
Usiadła na trawniku na Polach Marsowych, zastanawiając się, co robić.
Wprawiła Jacka w zakłopotanie. Na pewno musiał być zaniepokojony jej dzisiejszym
zachowaniem.
Postanowiła w końcu, dla dobra Jacka i jego najbliŜszych, Ŝe odegra podczas kolacji
rolę uczciwej, skromnej, zakochanej w nim dziewczyny.
- Wyglądasz wprost oszałamiająco! - ocenił Jack, kiedy krótko po dziewiętnastej
Mattie wróciła wreszcie do apartamentu. W jego oczach widać było szczery zachwyt.
Miała na sobie drugą z dwóch wieczorowych sukienek, jakie kupiła w minioną sobotę
- ta była kremowa, koronkowa, miała krótkie rękawy i sięgała do kolan. Jasna sukienka
podkreślała ciemny odcień pięknie ułoŜonych, błyszczących włosów Mattie.
- Dziękuję - powiedziała z uśmiechem, bardzo zadowolona.
Jack chyba rzeczywiście trochę odpoczął i wziął prysznic, poniewaŜ wyglądał teraz
ś
wieŜo i uroczo. Ponownie miał na sobie czarny smoking i białą koszulę.
Był taki przystojny i męski, Ŝe Mattie aŜ zakręciło się w głowie.
- Mattie, zanim tam pójdziemy, chciałbym z tobą poroz...
- Twoja mama telefonowała, kiedy spałeś - przerwała mu Mattie. - Odebrałam, Ŝeby
cię nie budzić. - Jack uniósł brwi. Mattie nie wiedziała, co pomyślałaby matka Jacka, gdyby
stwierdziła, Ŝe mieszkają z Mattie w tym samym apartamencie. - Piętnaście po siódmej mamy
spotkać się wszyscy w barze. Napijemy się drinka, a potem razem pójdziemy w stronę WieŜy
Eiffla.
- Naprawdę? - spytał Jack, znowu zdezorientowany.
- Tak - potwierdziła, ruszając do drzwi. - JuŜ pora zjechać do baru. - Popatrzyła na
niego wyczekująco.
- Miałem nadzieję, Ŝe porozmawiamy wczoraj w nocy...
- Przerwała nam bardzo niegrzecznie kobieta! - przypomniała Mattie.
- To prawda. Jednak zanim zobaczysz moich bliskich, muszę ci coś powiedzieć.
- MoŜesz to zrobić po drodze - zaproponowała, wychodząc na korytarz.
I tak wiedziała wszystko, co chciał jej oznajmić. W rzeczywistości wcale nie
zamierzała dopuścić go do słowa.
Przy jego rodzinie miała zamiar zachowywać się grzecznie, ale na razie nie potrafiła
jeszcze zrezygnować z zemsty. Chciała zobaczyć przeraŜenie na twarzy Jacka, kiedy staną
oko w oko z Tiną i jego pozostałymi siostrami, i jego głębokie zdumienie, gdy okaŜe się, Ŝe
Mattie wie, kim one są w rzeczywistości.
Jack wyszedł na korytarz i przytrzymał Mattie za łokieć, aby szła trochę wolniej.
- Mattie! - zaczął podekscytowany. - Słuchaj, jeszcze nie miałem okazji powiedzieć ci,
Ŝ
e...
- Jack, Mattie! Zaczekajcie! - odezwał się zza ich pleców głos Betty Beauchamp.
Mattie omal nie wybuchnęła śmiechem, widząc minę Jacka.
Biedak, właśnie się zorientował, Ŝe nie zdąŜy w porę wyznać Mattie bardzo waŜnych
rzeczy! Niemal mu współczuła.
Odwróciła się, aby uśmiechnąć się do Betty, i nagle aŜ zamarła na widok jej męŜa.
Edward Beauchamp był uderzająco podobny do syna. Miał prawie identyczną twarz,
podobną figurę, był tego samego wzrostu - tylko o mniej więcej czterdzieści lat starszy od
Jacka.
Niezwykle elegancka para - pomyślała Mattie.
Twarz Edwarda robiła wraŜenie oblicza dostojnego, wysoko urodzonego człowieka.
- To jest Mattie, a to Edward, mój mąŜ - powiedziała miłym tonem Betty.
Miała na sobie długą, czarną suknię z cekinami, w której wyglądała jak królowa.
Mattie i Edward uścisnęli sobie dłonie.
- Cieszę się, Ŝe mogę panią poznać - odezwał się na powitanie Edward.
- Jest nam ogromnie miło - potwierdziła radośnie Betty, ujmując Mattie pod rękę i
ruszając z nią przodem. Betty Beauchamp była wesołą, pełną energii kobietą i łatwo
nawiązywała kontakt z ludźmi. - Dziewczyny są wściekłe, Ŝe je uprzedziłam i zdąŜyłam cię
juŜ poznać - zdradziła konspiracyjnym szeptem, zadowolona z siebie.
Jack nie mógł tego słyszeć.
Z pewnością wciąŜ ogromnie się niepokoił.
Mattie zastanawiała się, czy jednak nie postępuje z nim okrutnie.
Pocieszała się, Ŝe jeszcze tylko kilka minut, a potem wszystko się wyjaśni i Jack
powinien się uspokoić.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Czy mógłbym zamienić z Mattie kilka słów na osobności? - spytał w końcu Jack,
kiedy zbliŜali się do hotelowego baru.
Mattie odwróciła głowę. Jack miał niewyraźną minę. Mattie puściła więc Betty,
zaczekała na Jacka i ujęła go pod rękę.
- Mam nadzieję, Ŝe po dzisiejszej kolacji będziemy mieli mnóstwo czasu, Ŝeby
porozmawiać o wszystkim - powiedziała.
- Ale... - zaczął Jack. Wyraźnie drŜał.
- Dziewczyny będą bardzo rozczarowane, jeśli kaŜecie im na siebie czekać -
powiedziała Betty.
Zupełnie jakby była ze mną w spisku - pomyślała Mattie.
- Chodź, synu - odezwał się Edward, wesoło klepiąc Jacka po plecach. - Wiesz, jakie
są te nasze panie.
- Chodźmy, Jack - zachęciła Mattie. - Wszystko będzie dobrze.
W barze siedziały juŜ wszystkie cztery siostry Jacka.
Sandy Ŝartowała z wysokim brunetem, wpatrując się w niego z miłością. To musiał
być Thom, jej nowy narzeczony.
Tina dyskutowała z męŜczyzną nieco przysadzistej budowy. Musiał to być Jim, jej
trochę mało wraŜliwy mąŜ.
Sally siedziała w towarzystwie wysokiego blondyna.
MąŜ Cally był równieŜ wysoki, miał rude włosy, wyglądał na Szkota. Obok siedziała
para starszych ludzi, zapewne byli to rodzice Thoma.
Mattie nie zauwaŜyła natomiast dziewczyny, która mogłaby być Sharon. To jej
zalotów tak bardzo obawiał się Jack.
Na widok wchodzących ustały rozmowy.
Jack ścisnął dłoń Mattie - musiał bardzo się denerwować.
Czego się po mnie spodziewa? - dziwiła się. Nawet gdybym nie wiedziała, kim są
Tina, Sandy, Cally i Sally, nie zrobiłabym przecieŜ sceny przy nich wszystkich, przy
rodzicach Jacka. Czy nie jest o tym przekonany?
Najwyraźniej nie był.
- Nie denerwuj się, Jack, wszystko w porządku - szepnęła, aby go uspokoić. -
Przedstaw mnie, proszę.
- Szkoda, Ŝe nie pozwoliłaś mi wyjaśnić... - zaczął.
- Zrobisz to później - przerwała mu kolejny raz. - Naprawdę nie musisz się niepokoić.
- Cześć wszystkim! - odezwał się nagle z tyłu przesadnie modulowany, aksamitny
kobiecy głos. - Mam nadzieję, Ŝe się nie spóźniłam?
Jack zesztywniał. Mattie zerknęła na niego z niepokojem, po czym odwróciła się, Ŝeby
zobaczyć nowo przybyłą.
Była wysoką brunetką o bujnych włosach sięgających aŜ do pasa. WłoŜyła na ten
wieczór krótką, dopasowaną sukienkę w kolorze fioletowym. Miała pełną, delikatną twarz
porcelanowej lalki, ciemnoniebieskie oczy i niemal nienaturalnie długie rzęsy.
Czy to była siostra Thoma?
Musiała to być Sharon. Najwyraźniej zwróciła się do rodziny Beauchampów oraz
własnej.
Jack chce, abym broniła go przed zalotami takiej kobiety? Mattie nie posiadała się ze
zdumienia.
Spojrzała na Jacka. Jeśli tak, z pewnością nie jest kobieciarzem - myślała. Wszyscy
bowiem inni męŜczyźni, jacy siedzieli w barze, otwarcie wpatrywali się w Sharon,
podziwiając jej urodę. Sharon, trajkocząc i śmiejąc się, witała się z Sandy, Thomem, siostrami
Jacka i ich męŜami. Mimo to widać było, Ŝe rzuca ukradkowe spojrzenia właśnie na Jacka.
W końcu znalazła się przed nim i powiedziała:
- Cześć, Jack.
- Cześć - odparł beznamiętnie, grzecznie skłaniając głowę.
- Nie bądź taki sztywny, teraz wszyscy jesteśmy jedną wielką rodziną! -
odpowiedziała, zmysłowo modulując głos, i natychmiast rzuciła się Jackowi na szyję, całując
go w usta.
Zaskoczony, puścił dłoń Mattie. Oparł dłonie na obnaŜonych, smukłych, opalonych
ramionach Sharon i delikatnie, ale stanowczo odsunął ją od siebie.
Sharon nie ustępowała.
- Jak się cieszę, Ŝe znowu cię widzę! - oznajmiła znacząco, po czym ujęła go pod rękę.
Mattie miała ochotę wydrapać Sharon oczy. W kaŜdym razie takie sformułowanie
przyszło jej na myśl. Jak ona śmie patrzeć na Jacka takim wzrokiem?! - myślała gniewnie.
Zachowuje się, jakbym nie istniała. Na nikogo innego juŜ nie zwraca uwagi, tylko na Jacka!
Jack nie robił nic, co mogłoby zachęcić Sharon do takiego zachowania. Po prostu stał
nieruchomo.
Ale ona najwyraźniej wiedziała, czego chce. Jak najbardziej zbliŜyć się do niego.
CzyŜby naprawdę nie miał ochoty bliŜej poznać tej dziewczyny? A moŜe tylko tak
mówi? ChociaŜ jaki sens miałoby wówczas sprowadzanie mnie tutaj na ten weekend, kiedy
miałby okazję bawić się z Sharon? - myślała Mattie.
- To moja przyjaciółka, Mattie Crawford - oznajmił głośno Jack, obejmując ją w pasie
i przysuwając lekko do siebie. - A to Sharon Keswick, siostra Thoma.
- Tak mnie przedstawiasz: „siostra Thoma”? - odpowiedziała z oburzeniem Sharon. -
Miałam nadzieję, Ŝe jestem dla ciebie kimś więcej niŜ tylko „siostrą Thoma”! - Spojrzała
gniewnie na Mattie. - Cześć, Mandy - powiedziała, podając jej niechętnie dłoń.
- Mam na imię Mattie. - Była pewna, Ŝe Sharon celowo niewłaściwie wymówiła jej
imię.
- Czy my się juŜ spotkałyśmy? - spytała Sharon, w której nagle obudził się duch
współzawodnictwa. - Znasz moŜe...
- MoŜe przynieść ci szampana, Sharon? - przerwał grzecznie Edward.
- Wybaczcie, kochani, chciałbym przedstawić Mattie reszcie rodziny - wtrącił Jack,
wykorzystując okazję.
A jeszcze przed kilkoma minutami tak bardzo bał się przedstawić Mattie najbliŜszym!
- Słusznie. - Mattie kiwnęła głową. - Z pewnością jeszcze dziś porozmawiamy -
powiedziała chłodno do Sharon.
- Bez wątpienia - odparła lodowatym tonem Sharon. Uśmiechnęła się do Edwarda i
wzięła od niego kieliszek szampana.
- O rety! - szepnął Jack do Mattie, kiedy odeszli parę kroków. - Teraz rozumiesz, o co
mi chodzi?
Mattie nie była pewna, o co naprawdę chodzi Jackowi. Choć było oczywiste, Ŝe
Sharon ogromnie się nim interesuje, a on stara się jej unikać. Mattie była jednak równieŜ
przekonana, Ŝe między nimi jest jeszcze coś. MoŜe tych dwoje łączyła jakaś wspólna
przeszłość?
W kaŜdym razie poznanie Sharon było dla Mattie tak przykre, Ŝe zepsuło jej humor na
cały wieczór.
Przedtem podejrzewała chwilami, Ŝe moŜe Ŝadna Sharon nie istnieje, Ŝe Jack wymyślił
tę postać w ramach niecodziennej gry, jaką prowadził z Mattie. Gdyby tak było, zaproszenie
Mattie do ParyŜa miałoby inny cel, niŜ twierdził.
Jednak Sharon była kobietą z krwi i kości, i to jaką kobietą! Mattie poczuła się jak
brzydkie kaczątko pośród łabędzi. Zwłaszcza obecność Sharon nie pozwalała Mattie
spokojnie cieszyć się uroczystym wieczorem.
- Nie wiem, o co ci naprawdę chodzi - powiedziała do Jacka. - Czy moŜe o to, Ŝe
Sharon jest niezwykle piękna?
- CóŜ, jest piękna... - przyznał niechętnie.
Mattie zjeŜyła się. Mógłby chociaŜ skłamać, spróbować jakoś umniejszyć w słowach
olśniewającą urodę Sharon.
- I masz z tym kłopot? - spytała gniewnie.
Jack pokręcił głową.
- To zbyt skomplikowane, Ŝebym wytłumaczył ci w tej chwili.
- MoŜesz wyjaśnić mi w prostych, krótkich zdaniach - poradziła. - Bez wątpienia je
zrozumiem.
Jack popatrzył na nią z niepokojem.
- Mattie... - zaczął.
- Nie teraz - ucięła i zmusiła się do uśmiechu, poniewaŜ stali naprzeciw sióstr Jacka
oraz towarzyszących im męŜczyzn. - Przedstaw mnie swoim siostrom: Tinie, Sally, Cally i
Sandy - powiedziała.
Jack spojrzał na nią zaskoczony. Jak przewidziała, był oszołomiony tym, Ŝe Mattie
wie, kim są kobiety o wymienionych przez nią imionach. Nie rozbawiło jej to jednak. JuŜ nic
jej w tej chwili nie bawiło.
- Nie stój tak - powiedziała. - Twoje siostry i ich męŜowie czekają, aŜ podejdziemy i
przywitamy się z nimi.
Dobrze, Ŝe Sharon się pojawiła, bo przypomniało to Mattie, po co Jack zabrał ją ze
sobą do ParyŜa. Inaczej mogłaby naiwnie podejrzewać, Ŝe to dlatego, Ŝe mu się spodobała.
Jack wprawdzie był dla niej miły i naprawdę dbał o to, Ŝeby się nie nudziła, ale nie
wspominał słowem o tym, by powaŜnie się nią zainteresował.
Jeśli jego dziwne spojrzenia odebrała jako zobowiązującą deklarację, a co gorsza,
zakochała się w Jacku, była to jej własna wina. I naiwność.
- Wiesz, Ŝe to moje siostry... - szepnął w końcu. Widać było, Ŝe jest zdezorientowany.
- Oczywiście.
- Ale skąd...? W jaki sposób się dowiedziałaś?
- Rozmawiałam rano z twoją mamą. Czy często zdarza ci się tracić rezon w
towarzystwie?
- Słucham?
- Zaniemówiłeś. Stoisz jak słup soli - draŜniła się z nim Mattie.
- Od samego rana wiesz, Ŝe cztery kobiety, którym... - zaczął.
- Kto rano wstaje, nie błądzi - przerwała mu kolejny raz, celowo mieszając dwa
przysłowia.
- Dziwne... - mruknął sam do siebie. - Rozmawiałem z mamą po południu i nie
wspominała mi o tej części waszej rozmowy.
Widocznie kiedy Mattie zjechała do salonu piękności, Jack poszedł porozmawiać z
matką.
- Twoja mama nie wie, Ŝe myślałam, Ŝe Tina, Sally, Cally i Sandy nie są twoimi
siostrami. - Mattie uśmiechnęła się szeroko.
- No tak... To dlatego byłaś tak nieoczekiwanie miła, kiedy wróciłem z lotniska.
Bawisz się moim kosztem.
- To ty rozpocząłeś tę grę - odparła. Nie chciała, Ŝeby Jack domyślił się jej uczuć.
- Jeden do zera dla ciebie - skomentował. Uśmiechnął się, objął Mattie i ruszył z nią w
stronę swoich sióstr.
Siostry Jacka przywitały się z nią serdecznie. Wszystkie wydawały się ogromnie
sympatyczne. MęŜczyźni równieŜ byli przyjaźnie nastawieni.
Mattie cieszyła się, Ŝe została tak ciepło przyjęta. Od razu poczuła się lepiej.
Co ciekawe, takŜe i Thom, brat Sharon, odniósł się do Mattie bardzo Ŝyczliwie. Robił
wraŜenie czarującego człowieka. Widocznie nie był podobny do siostry.
- Pasujecie do siebie - powiedział - ale czy Mattie juŜ wie, Ŝe jesteś pracoholikiem? -
DraŜnił się w ten sposób z Jackiem.
- MoŜe teraz, kiedy poznałem Mattie, nie będę takim pracoholikiem jak dawniej -
odparł Jack, przytulając Mattie znacząco.
- A czy ona wie, Ŝe kiepsko grasz w golfa? - dorzucił ze złośliwym uśmiechem Ian,
mąŜ Cally. Faktycznie był Szkotem.
- Wolę sporty uprawiane w zamkniętych pomieszczeniach - odpowiedział Jack.
- Hm, ale czy Mattie zdaje juŜ sobie sprawę, Ŝe chrapiesz? - odezwał się z kolei Jim. -
Auu! - zawył, kiedy Tina mocno kopnęła go w kostkę.
Mattie powstrzymała wybuch śmiechu. Jim i Tina byli dość specyficzną parą.
- Ogromnie was przepraszam za to, w jaki sposób wpadłam na was wczoraj w nocy,
rujnując wam wieczór - powiedziała Tina. - Nie wiem, co sobie o mnie pomyślałaś, Mattie.
Byłam w tak okropnym stanie! I przetrzymałam Jacka parę godzin w swoim pokoju, płacząc
mu w rękaw... - wyznała.
Nic dziwnego, Ŝe kiedy wrócił z lotniska, był wyczerpany.
- Nie przejmuj się - pocieszyła ją Mattie. - Po to ma się braci, Ŝeby było komu
zwierzyć się z kłopotów. Cieszę się, Ŝe juŜ się pogodziliście. Słyszałam, Ŝe spodziewacie się
dziecka. Gratuluję! - Mattie uśmiechnęła się do obojga małŜonków.
- Dziękuję ci - odpowiedziała Tina. - Niestety, mój mąŜ zbyt często najpierw coś
mówi, a dopiero potem myśli - dodała, po czym przytuliła się do Jima, uśmiechając się do
niego czule.
- A ja sądziłem, Ŝe po prostu jest dla ciebie niedobry... - skomentował Ŝartobliwie
Jack.
- Przestańcie, dobrze? - mruknął lekko zniecierpliwiony Jim.
- Dopiero zaczynamy - odpowiedział Jack, mrugając do niego porozumiewawczo.
- Czas ruszyć na przyjęcie - zarządziła nagle głośno Betty. - Chodźmy, kochani!
Przez poprzednie kilka minut rozmawiała wraz ze swoim męŜem z rodzicami Thoma i
Sharon. TakŜe i państwo Keswickowie wydawali się bardzo mili. Robili wraŜenie zwykłych
ludzi - oboje byli niscy i mieli nadwagę.
Mattie zastanawiała się, jak to moŜliwe, Ŝeby Sharon była ich dzieckiem. OdróŜniała
się od reszty rodziny nie tylko urodą, ale i charakterem.
- O czym jeszcze rozmawiałyście z moją mamą? - spytał Mattie Jack, kiedy ruszyli
razem w stronę WieŜy Eiffla. - Wspomniała ci o moich czterech siostrach, wymieniając ich
imiona. Musiała równieŜ powiedzieć ci o ciąŜy Tiny...
- Twoja mama jest bardzo otwartym człowiekiem - odparła wymijająco Mattie.
- W przeciwieństwie do mnie - przyznał z kwaśną miną.
Bardzo niewiele o sobie mówił, choć nie był milczkiem ani człowiekiem zamkniętym
w sobie. Mattie rozmawiało się z nim tak dobrze, Ŝe musiała uwaŜać, Ŝeby mimowolnie nie
zdradzić, Ŝe się w nim zakochała.
- Miło znowu cię widzieć, Jack! - Mattie usłyszała donośny głos zbliŜającej się
Sharon. Sharon ostentacyjnie ujęła Jacka za ramię. - Mam nadzieję, Ŝe nam wybaczysz,
Mandy - mruknęła do Mattie, uśmiechając się nieszczerze. - Jesteśmy z Jackiem dobrymi
znajomymi. Och, Jack - zatrzepotała długimi rzęsami - czy to nie najbardziej romantyczne
miejsce na świecie?
Mattie milczała. Sharon ją zdenerwowała. W dodatku Jack nie próbował jej zniechęcić
ani nakłonić do odejścia.
W restauracji na wieŜy Sharon szybko usiadła obok Jacka, a Mattie po drugiej stronie.
Była wściekła, chociaŜ niespecjalne zdziwiona zachowaniem rywalki.
Gniewała się zarówno na Sharon, jak i na Jacka.
A takŜe na siebie samą za to, Ŝe była taka niemądra i dała się wplątać w tę farsę.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Nie przejmuj się moją siostrą - odezwał się w pewnej chwili Thom, który siedział z
lewej strony Mattie. - Nie ma się czym martwić. Naprawdę.
Serce Mattie zabiło mocniej. Uśmiechnęła się sztucznie do Thoma.
Nie zwracała uwagi na widoczne z góry kolorowe światła ParyŜa. Ledwie skubnęła
pierwsze danie. Wszystko z powodu Sharon.
Jack próbował włączyć Mattie do rozmowy, ale Sharon cały czas wykazywała
inicjatywę, skupiając na sobie uwagę. W dodatku starała się jak najczęściej wypowiadać
głośno zdania zaczynające się od: „A pamiętasz, Jack, jak razem...” Po kaŜdej takiej
wypowiedzi Mattie miała ochotę krzyczeć.
Co właściwie łączyło Jacka i Sharon? - myślała nerwowo.
Właściwie nie trzeba było długo się nad tym zastanawiać. W takim razie Jack
sprowadził Mattie do ParyŜa po to, aby...
- On nie zwraca na Sharon uwagi, naprawdę - szepnął znowu Thom.
Uśmiech Mattie był tym razem kwaśny. Jeśli nawet obecnie Jackowi nie zaleŜało na
Sharon, musiał zwrócić na nią szczególną uwagę juŜ wcześniej!
- Mówię serio - zapewnił Thom, ściskając przelotnie dłoń Mattie, by dodać jej otuchy.
Nie odpowiadała, łamała kawałek bagietki. Popatrzyła na pokruszoną bułkę i otrzepała
palce z okruchów.
- W takim razie ciekawe, co robi Jack, kiedy zwraca uwagę na kobietę! - mruknęła do
Thoma.
Jack był wciąŜ zajęty perorującą Sharon.
- Przyjrzyj mu się, jakim wzrokiem na ciebie patrzy - poradził z uśmiechem Thom. -
Jeszcze nigdy nie widziałem Jacka tak szczęśliwego i oŜywionego jak wcześniej w barze,
kiedy rozmawialiście z nami wszystkimi.
- Naprawdę? - Mattie była zdziwiona. - Myślałam, Ŝe Jack zawsze jest oŜywiony i
zadowolony z siebie.
- No widzisz! - odparł Thom.
Mattie od początku sądziła, Ŝe Jack to człowiek pewny siebie, cieszący się Ŝyciem.
Człowiek sukcesu we wszystkich dziedzinach.
I raczej się nie myliła, bo przecieŜ nie zaprosił jej do ParyŜa ze względu na nią samą i
paryskie atrakcje. Zabrał ją po to, aby chroniła go przed zalotami Sharon. JeŜeli robi na
Thomie wraŜenie szczególnie zadowolonego z mojego towarzystwa - myślała - dowodzi to
jedynie, jak dobrym aktorem jest Jack.
Zresztą i tak większą część wieczoru spędzał na rozmowie z Sharon. Mattie czuła, Ŝe
jej obecność w restauracji jest zbędna.
- Dziękuję ci za troskę, Thom, ale nie musisz tak się tym przejmować. - Uśmiechnęła
się. - Nie jesteśmy z Jackiem parą. - Nie byli nawet dobrymi znajomymi. Mattie wątpiła, Ŝeby
po powrocie do Londynu miała kiedykolwiek okazję zobaczyć Jacka.
- MoŜe w takim razie powinniście nią być - odparł Thom, wzruszając ramionami.
Mattie popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
- Lepiej, Ŝebyście nie popełnili podobnego błędu, jaki popełniłem z Sandy pięć lat
temu - kontynuował. - Spotykaliśmy się od dłuŜszego czasu i wiedziałem, Ŝe ją kocham, Ŝe
jest tą jedyną kobietą, z którą chcę się oŜenić. Tylko Ŝe jej tego nie powiedziałem. Wyobraź
sobie, Ŝe tymczasem pojawił się inny męŜczyzna, który mnie w tym wyprzedził. I pobrali się!
- Thom westchnął. - A po upływie czterech lat ona doszła do wniosku, Ŝe popełniła błąd i
rozwiodła się. Dopiero wówczas mogłem powiedzieć jej, co naprawdę do niej czułem cały
czas.
Z nami jest inaczej - pomyślała Mattie. To znaczy, jestem zakochana w Jacku, ale on
we mnie z pewnością nie. Gdybym wyznała mu miłość, bez wątpienia jasno dałby mi do
zrozumienia, Ŝe nie chce ze mną być.
- O czym tak powaŜnie rozmawiacie? - zainteresował się nagle Jack. Wydawał się
rozzłoszczony. Czym? Czy tym, Ŝe Mattie rozmawiała z Thomem?
- Opowiedziałem właśnie Mattie - odezwał się szybko Thom - jak to przed pięcioma
laty konkurent sprzątnął mi sprzed nosa Sandy, poniewaŜ nie wpadłem na to, aby w porę
powiedzieć jej, co do niej czuję. - Popatrzył na Jacka wyzywająco.
Mattie zaczerwieniła się. Bez wątpienia Jack spyta, jakim sposobem w ciągu kilku
minut rozmowy doszli do tak osobistych tematów.
- Naprawdę...? - spytał przeciągle Jack, świdrując Thoma wzrokiem.
- Tak - potwierdził Thom, wytrzymując jego spojrzenie.
Tego tylko brakuje, Ŝeby jeszcze ci dwaj się pokłócili! - pomyślała Mattie.
- To takie romantyczne, Ŝe w końcu Sandy wróciła do Thoma, prawda? - wtrąciła, nie
czekając na rozwój kłótni.
- Kobiety lubią romantyczne wydarzenia - dodał Thom. - Powinieneś kiedyś to
sprawdzić.
Jack spochmurniał.
- To nie takie proste, kiedy ma się taką rodzinę - mruknął.
Ciekawe, o co mu chodzi? - zastanowiła się Mattie. Tymczasem nieoczekiwanie
przyłączyła się do rozmowy Sandy.
- Po tym, jak pomyliłeś dedykacje przy bukietach z kwiatami dla nas - powiedziała -
masz szczęście, Ŝe Ŝeńska część twojej rodziny wciąŜ ma ochotę z tobą rozmawiać, Jack.
Dobrze, Ŝe mamy poczucie humoru. W istocie było to nawet śmieszne. Wiesz, Mattie, Jack
posłał wszystkim siostrom po bukiecie kwiatów, ale omyłkowo pozamieniał karteczki z
imionami. WyobraŜasz sobie?
- WyobraŜasz sobie? - powtórzył Jack, spoglądając surowo na Mattie, która miała
ochotę schować się pod stół ze wstydu.
Thom z zaciekawieniem obserwował jej nieoczekiwaną reakcję.
- To chyba rzeczywiście musiało być zabawne - powiedziała w końcu.
- ZaleŜy, jak się na to spojrzy - skomentował Jack.
- Mam nadzieję, Ŝe nie pomylił imienia na kwiatach dla ciebie, Mattie - odezwała się
znowu Sandy. - Co byś pomyślała, gdybyś dostała kwiaty z dedykacją dla Sandy, Sally, Cally
albo Tiny?
Mattie uśmiechnęła się blado. Sandy nie wiedziała, Ŝe Mattie nie dostała od Jacka
Ŝ
adnych kwiatów, za to słyszała od niego zawoalowaną groźbę szantaŜu.
- Daj juŜ biedakowi spokój - poradził jej Thom. - Porozmawiajmy lepiej o Mattie.
Czym się właściwie zajmujesz, Mattie? Jeszcze nam nie mówiłaś.
- MoŜe Mattie nie zajmuje się niczym - wtrąciła ze złością Sharon, uznając, Ŝe juŜ zbyt
długo nie uczestniczy w rozmowie. - W końcu Jack to bardzo zamoŜny człowiek! Prawda,
kochanie, Ŝe jesteś zamoŜny? - Popatrzyła zalotnie na Jacka.
- Większość kobiet chce robić coś poŜytecznego, Sharon! - odpowiedział Thom,
rzucając siostrze karcące spojrzenie.
- Nie chce mi się pracować - odpowiedziała szczerze.
- Widocznie nie naleŜysz do większości - zakończył Thom, po czym z powrotem
spojrzał na Mattie.
Wiedziała, Ŝe nie powinna wspominać, Ŝe prowadzi kwiaciarnię. Siedzący obok ludzie
byli zbyt inteligentni, Ŝeby nie skojarzyć faktów.
- Realizuję róŜne zlecenia - odpowiedziała wymijająco. - A w wolnym czasie
pomagam mojej mamie prowadzić hotel dla psów - dorzuciła szybko, zanim ktokolwiek
spytał ją o charakter realizowanych przez nią zleceń.
- A właśnie... jak się miewa Harry? - spytała z troską Sandy.
Widać było, Ŝe lubi psa Jacka. Beauchampowie byli naprawdę sympatyczną rodziną.
- Spytaj Mattie. Harry zamieszkał na ten weekend właśnie w hotelu jej mamy -
wyjaśnił z uśmiechem Jack.
- Dobry pomysł - skomentowała Sandy. - Czy spodobało mu się to miejsce? - spytała
Mattie. - Jack martwił się, Ŝe moŜe wcale nie wyjedzie, bo nie ma z kim zostawić Harry'ego.
- To ty rozmawiałeś wczoraj z moją mamą, Jack - przypomniała Mattie. Była
niezadowolona, Ŝe nie zaproponował jej, aby zatelefonowali do jej matki wspólnie.
- Harry ma dziewczynę - poinformował Jack. - Piękną sukę labradora, która wabi się
Sophie.
- To wspaniale. Zdaje się, Ŝe dziewczyn wokół nie brak... - zaczął z przekąsem Thom,
ale rozmowę przerwało nadejście kelnerów roznoszących drugie dania.
Teraz przy stole rozlegały się tylko słowa zachwytu nad wyglądem, aromatem oraz
wspaniałym smakiem jedzenia.
Całe szczęście, Ŝe zapomnieli o rozmowie na temat mojego zawodu - pomyślała
Mattie.
Thom był naprawdę bardzo miłym człowiekiem i dbał, aby Mattie się nie nudziła,
choć jego towarzystwo było dla niej trochę niewygodne. Zaczynał bowiem podejrzewać, Ŝe
Mattie i Jack nie są ze sobą w tak dobrych relacjach, jak wszyscy sądzą. śe mogło zajść
między nimi coś przykrego, czego nikt wokół nie podejrzewa.
I nie mylił się.
Gdyby wiedział, jak niewiele łączy mnie z Jackiem... - myślała ze smutkiem Mattie.
- Smakuje ci? - spytał ją Jack, gdy spróbowała wyśmienitego kurczaka.
- Bardzo - odpowiedziała.
Jack westchnął ze smutkiem i szepnął:
- Mattie, co ja mogę zrobić? Musiałbym być w stosunku do niej niegrzeczny...
Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
- Czy ja coś mówię? - odpowiedziała pytaniem.
- Nie musisz... Widzę, jaka jesteś niezadowolona.
Nie wiedziała, Ŝe Jack martwi się jej stanem psychicznym.
Uśmiechnęła się wymuszonym uśmiechem, stwierdziwszy, Ŝe Betty przygląda im się z
naprzeciwka okrągłego stołu, z błogą miną.
- Zastanawiałam się, dlaczego właściwie sprowadziłeś mnie tutaj, skoro tak dobrze się
bawisz w towarzystwie Sharon - szepnęła.
- Dobrze się bawię?! - jęknął Jack. - Chętnie bym ją udusił!
Mattie nie była w stanie powstrzymać wybuchu śmiechu.
Jack wyglądał jak bezradny chłopiec.
- Dobrze, Ŝe humor choć trochę ci się poprawił - skomentował Jack, po czym nachylił
się i delikatnie pocałował Mattie w usta. - Uwielbiam, kiedy się śmiejesz - dodał. - To tak
jakby nagle wyszło słońce.
Mattie była zaskoczona i onieśmielona.
Jednak zaraz potem zdała sobie sprawę, Ŝe przecieŜ pocałunek Jacka był gestem
aktorskim wobec jego rodziny siedzącej wokół. No i wobec Sharon Keswisk.
Sharon była bowiem wyraźnie wściekła. Rzuciła Mattie nienawistne spojrzenie.
- Teraz chyba ci się udało - pochwaliła go Mattie. - Sharon nie spodobał się ten
pocałunek.
- Mattie, nie dlatego... - zaczął Jack, kręcąc głową.
- Uśmiechaj się - przerwała mu. - Twoja mama nas obserwuje.
- NiewaŜne, co pomyśli sobie moja mama - mruknął.
- Dla mnie to waŜne - oznajmiła Mattie. - Bardzo ją polubiłam.
Jack popatrzył na Mattie z szacunkiem, a potem uśmiechnął się i ścisnął jej dłoń.
- Ona takŜe cię polubiła - powiedział. - Rozmawialiśmy chwilę przed przyjęciem i...
Mattie była ciekawa, co powiedziała mu o niej jego matka. Nie zdąŜyła jednak o to
zapytać, poniewaŜ Edward podniósł się właśnie z miejsca i wzniósł toast za Sandy i Thoma.
Krótką przemowę zakończył stwierdzeniem, Ŝe ma nadzieję, Ŝe za trzy miesiące wszyscy
spotkają się w tym samym gronie na weselu.
Za trzy miesiące nie będę znała Jacka ani nikogo z was - pomyślała ze smutkiem
Mattie.
- Dzisiejszy dzień był wyjątkowo nieudany - odezwał się do niej ponownie Jack. -
MoŜe jest coś, na co miałabyś szczególną ochotę jutro? - Czekając na odpowiedź, zabrał się
energicznie do krojenia steku. Najwyraźniej był w nie najgorszym humorze.
- Podobno mamy wszyscy iść na spacer do Notre Dame - odpowiedziała za Mattie
Sandy. - To będzie rodzinna wycieczka. Pamiętasz nasze rodzinne pikniki?
- Pamiętam - odpowiedział. - Mrówki w kanapkach i lody z muchami.
- Jesteś niemoŜliwy! - skomentowała ze śmiechem Sandy.
Mattie z fascynacją słuchała, jak Jack i Sandy wspominają wesołe wakacje spędzone z
rodzicami i siostrami.
Ona nie miała takich wspomnień. Była jedynaczką, a jej ojciec zmarł, kiedy miała trzy
lata. Całe dzieciństwo spędziła tylko z matką.
Dalsza część kolacji przebiegła na niezobowiązujących rozmowach w miłej
atmosferze. Jackowi udawało się juŜ poświęcać Sharon znacznie mniej czasu.
Po paru godzinach spędzonych w towarzystwie bliskich Jacka Mattie czuła się jak
nowa członkini wesołego klanu, od razu przez niego przyjęta i zaakceptowana. Rodzina
Beauchampów była naprawdę wyjątkowa.
Mimo to Mattie raz po raz ogarniał smutek, kiedy przypominało jej się, Ŝe w
poniedziałek wróci do Londynu i na tym zakończy się jej znajomość z tą miłą rodziną. A w
szczególności z Jackiem.
Przyjęcie dobiegło końca i wszyscy zjechali windą z wieŜy.
- Ja i Mattie idziemy na spacer - oznajmił Jack.
- Ho - ho - ho, spacer! - skomentował Jim. Naprawdę nie był delikatnym człowiekiem.
Jack obejmował Mattie wpół.
- Chyba przejdę się z wami - oznajmiła Sharon, stając z lewej strony Jacka. - ŚwieŜe
powietrze dobrze mi zrobi.
Powietrze w restauracji na wieŜy było wystarczająco świeŜe.
Dla wszystkich było oczywiste, Ŝe Sharon chodzi o co innego.
Jack nie wydawał się zachwycony jej pomysłem.
- MoŜe wszyscy się przespacerujemy? - zaproponowała Cally.
Mattie była jej wdzięczna za tę propozycję. Wolała chodzić nocą po ParyŜu ze
wszystkimi niŜ tylko z nim i okropną Sharon.
- To bardzo dobry pomysł! - skomentowała Betty. - Od lat nie spacerowaliśmy po
ParyŜu w świetle księŜyca, prawda, Edwardzie? - Popatrzyła z miłością na męŜa. Od
trzydziestu pięciu lat byli tak samo mocno w sobie zakochani jak wtedy, kiedy się pobierali.
- Zdaje się, Ŝe w wyniku naszego ostatniego nocnego spaceru po ParyŜu został poczęty
Jack - przypomniał sobie Edward.
- Powtórka juŜ nam nie grozi - zapewniła Betty.
Pozostali przysłuchiwali się tej rozmowie z rozbawieniem.
- W naszym przypadku nie, ale jeśli chodzi o pozostałe pary, nigdy nic nie wiadomo -
zauwaŜył przytomnie Edward. - No, z wyjątkiem Tiny i Jima.
- My juŜ mamy dwoje dzieci. To nam wystarczy - oświadczyła Cally czy teŜ Sally;
bliźniaczki były ogromnie podobne do siebie i jednakowo ubrane.
- Nam wystarczy jedno dziecko - dodała druga.
- Nie patrzcie tak na nas - odezwał się po chwili Jack, obejmując mocniej Mattie. -
Kocham dzieci, zwłaszcza wasze, ale na własne wolę jeszcze poczekać. Na razie chcę mieć
Mattie tylko dla siebie.
- No to ruszajmy! - zarządziła Betty, wciąŜ czule ujmując Edwarda za łokieć.
Mattie zaczerwieniła się. Rodzina Jacka była jednak czasem zbyt bezpośrednia.
- Chciałbyś mieć ze mną dzieci? - spytała cicho Jacka, kiedy szli na czele grupy.
- Musiałem im coś powiedzieć - odpowiedział wymijająco.
- To był tylko Ŝart...
- Wiem. - Jack obejrzał się z niezadowoleniem. Rodzina nie zamierzała go opuszczać
pomimo późnej pory. - Chyba się sprzysięgli.
- Słucham?
- Nie odstępują nas na krok. Wczoraj w nocy i dziś w ciągu dnia zajmowałem się
kłopotami Tiny i Jima. Nie mieliśmy czasu dla siebie.
Wydawał się rozzłoszczony. Kąciki ust Mattie zadrŜały. Nie mogła powstrzymać się
od śmiechu, kiedy Jack się złościł. Tak zabawnie i niewinnie wówczas wyglądał. W końcu
roześmiała się.
- Co cię tak śmieszy? - spytał zdumiony.
- Ty! - odparła wesoło. - Nie martw się, nikt się przeciw tobie nie sprzysiągł. -
Posmutniała nagle. - Poza tym przecieŜ tylko gramy przed nimi, czyŜ nie?
- Tylko gramy... - szepnął niepewnie, jakby sam do siebie.
- Sharon ani trochę się nie speszyła tym, Ŝe masz dziewczynę - dodała Mattie.
- Czy to moja wina?
- Chyba nie moja.
Jack westchnął.
- Rzeczywiście, z pewnością nie twoja - zgodził się. - Wiesz, przed kilkoma laty
popełniłem błąd: spotykałem się z Sharon przez parę tygodni.
- Nie wspominałeś mi o tym! - Mattie była poruszona, choć po tym, co działo się w
restauracji, domyślała się, Ŝe Jacka coś łączyło z Sharon.
- Nikt nie lubi opowiadać o swoich błędach - tłumaczył się.
- Ja przyznałam się przed tobą do mojego - odparła Mattie.
I do czego to doprowadziło? Znalazła się z Jackiem w ParyŜu.
I zakochała się w Jacku.
- Sharon wprawdzie fantastycznie wygląda... - kontynuował.
- Widzę, jak wygląda! - przerwała gniewnie Mattie. Nie miała ochoty słuchać o
zaletach urody Sharon.
- Wygląd to nie wszystko - ciągnął. - Okazało się, Ŝe Sharon ma okropny charakter -
dokończył. - Jest po prostu straszna! Spotkaliśmy się w sumie moŜe trzy czy cztery razy,
przysięgam. Podczas ostatniej, trzeciej czy czwartej randki, Sharon uznała, Ŝe juŜ moŜe mną
dyrygować, rządzić moim Ŝyciem. Dla męŜczyzny nie ma nic bardziej zniechęcającego niŜ
kobieta, która na początku znajomości zachowuje się, jakby juŜ było postanowione, Ŝe
zostanie twoją Ŝoną! Więcej się z nią nie spotkałem. Przypadkiem zobaczyłem ją ponownie
przed kilkoma miesiącami, kiedy Sandy związała się z Thomem. Muszę powiedzieć, Ŝe nie
było to miłe przeŜycie.
Mattie rozumiała go. Nie dowierzała jednak, Ŝe nie kusi go wyjątkowa uroda Sharon.
Co za róŜnica? - pomyślała znowu. Dlaczego w ogóle się nad tym zastanawiam?
PrzecieŜ to nie moja sprawa. Za dwa dni nie będę nawet znajomą Jacka. Wszystko jedno, co
czuję.
- Z pewnością się między wami ułoŜy - powiedziała.
- Przepraszam, Ŝe zanudzam cię moimi kłopotami - odezwał się znowu Jack.
- Nie zanudzasz! - Jak mogłaby nudzić się w jego towarzystwie?! - Przykro mi tylko,
Ŝ
e na wiele ci się nie przydałam. ChociaŜ po tym, jak mnie pocałowałeś, Sharon jest na ciebie
wściekła. Nie wiem, czy cię to cieszy.
- Cieszy mnie, Ŝe cię pocałowałem - odpowiedział. - MoŜe pocałujemy się znowu?
Przystanęli na moście, z którego widać było w całej okazałości wspaniałą,
rozświetloną tysiącami złocistych światełek WieŜę Eiffla.
Członkowie rodziny Jacka zaczęli ich mijać, ale oni nie zwracali na nich uwagi.
Popatrzyli sobie w oczy. Jack objął Mattie, a ona wstrzymała oddech. Przytulili się delikatnie,
a potem Jack powoli opuścił głowę, dotknął wargami ust Mattie, zaczął ją całować coraz
ś
mielej. Objęła go mocno. W tej chwili istniał dla niej tylko Jack, nikt więcej.
W końcu przerwał długi pocałunek i oparł czoło o czoło Mattie. Patrzył rozognionym
spojrzeniem na jej zaróŜowioną z emocji twarz, w jej roziskrzone oczy.
ZadrŜała. Tak bardzo pragnęła być z Jackiem! NaleŜeć do niego! Na zawsze.
- Zimno ci? - spytał, błędnie interpretując jej drŜenie. Ściągnął smoking i narzucił go
na ramiona Mattie. - Wracajmy do hotelu - zaproponował. - Co ty na to?
- Dobry pomysł - odpowiedziała bez wahania.
Trzymając się za ręce, ruszyli do hotelu. Zapomnieli o pozostałych uczestnikach
spaceru, nie zwracali uwagi na mijane obiekty. Myśleli tylko o sobie nawzajem.
- Pani Crawford, prawda? - odezwała się do Mattie recepcjonistka, kiedy Mattie i Jack
dotarli do hotelu. - Był telefon do pani. Pozostawiono wiadomość.
Mattie musiała się skupić, Ŝeby znaczenie słów sympatycznej recepcjonistki dotarło
do jej świadomości.
- Wiadomość? - powtórzyła ze zdziwieniem. - Dla mnie? PrzecieŜ nikt nie wie... ach,
racja, moja mama. - Przeraziła się. CzyŜby stało się coś złego?!
- Nie martw się, Mattie, to na pewno zwykłe pozdrowienia - próbował ją uspokoić
Jack.
Odebrała od recepcjonistki białą kopertę, otworzyła ją i, przeczytawszy wiadomość,
pobladła.
- Co się stało? - spytał Jack.
- Twój Harry jest chory... - szepnęła. - Mama wezwała dzisiaj rano weterynarza. Tak
mi przykro...
Jack wyraźnie bardzo się przejął.
Szybko ruszyli do swoich pokojów.
Musieli się spakować i jak najprędzej wracać do Londynu.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Harry na pewno wyzdrowieje - zapewniała Mattie raz po raz.
Jechali z Jackiem z londyńskiego lotniska Heathrow w stronę domu, przy którym
Diana Crawford prowadziła hotel dla psów. - Dzisiaj rano mama mówiła mi, Ŝe Harry czuje
się trochę lepiej.
Jack wciąŜ był ponury. Nie mógł przestać myśleć o ukochanym psie.
Poprzedniego wieczora mimo późnej pory natychmiast po powrocie do hotelowego
apartamentu zatelefonowali do matki Mattie.
Diana spodziewała się ich telefonu. Wyjaśniła spokojnym tonem, Ŝe Harry ma
powaŜną infekcję układu oddechowego, Ŝe badał go weterynarz, zaaplikował mu antybiotyk, i
Ŝ
e Harry obecnie śpi w swoim koszu w jej kuchni.
Jacka niespecjalnie to uspokoiło. Nie był w stanie spać, całą noc chodził po salonie.
Mattie nie kładła się, Ŝeby mu towarzyszyć. Zamawiała kolejne kawy.
Nie mogli się doczekać poranka, kiedy moŜna było zarezerwować telefonicznie bilety
na najbliŜszy lot do Londynu.
Przed opuszczeniem hotelu Jack i Mattie ponownie zatelefonowali do Diany.
Powiedziała, Ŝe stan Harry'ego się nie pogarsza, a nawet być moŜe juŜ się poprawia.
Jack i tak się niepokoił, w samolocie milczał niemal przez cały czas.
Mattie pocieszała go, jak mogła.
Miała nadzieję, Ŝe nie będzie winił jej matki za chorobę swojego ulubieńca. To byłoby
okropne.
Myślała takŜe, Ŝe jakoś nie mogą z Jackiem spędzić w spokoju choćby godziny tylko
we dwoje.
Za kaŜdym razem, kiedy mieli na to nadzieję, wydarzało się coś niespodziewanego.
Nie byli w stanie się do siebie zbliŜyć. Tym razem Jack nie rozmawiał z nikim, tylko
zamknął się w sobie. Nic, co mówiła czy robiła Mattie, nie mogło wyprowadzić go z
odrętwienia.
Był to dla niej kolejny dowód tego, Ŝe Jack jest wprawdzie czarująco towarzyski,
jednak niechętnie dzieli się z innymi wewnętrznymi przeŜyciami.
Mam nadzieję, Ŝe Harry'emu nic się nie stanie! - myślała Mattie. Była przekonana, Ŝe
inaczej Jack Ŝywiłby juŜ na zawsze urazę do jej matki i do niej samej.
Dotarli do hoteliku Woofdorf.
- Właśnie bada Harry'ego weterynarz - poinformowała ich Diana zaraz w drzwiach.
- Porozmawiam z nim - odpowiedział Jack i ruszył do kuchni.
Ogromnie martwił się o Harry'ego.
Kiedy znikł z oczu Mattie, kolejny raz pomyślała ze smutkiem o tym, jak trudno jej
będzie przyzwyczaić się do braku Jacka, kiedy się wkrótce rozstaną.
- Martwię się, Ŝe tak się stało, i ogromnie cię przepraszam, Mattie! - odezwała się
Diana, obejmując ją. - Ale chyba rozumiesz, Ŝe zawiadomienie Jacka było moim
obowiązkiem.
- Oczywiście - zapewniła Mattie. - Jack nigdy by nam nie wybaczył, gdyby... Jak
naprawdę czuje się Harry? - spytała z niepokojem.
- Dzisiaj trochę lepiej - odpowiedziała Diana. - Na pewno pomoŜe mu obecność Jacka.
Niewątpliwie miała rację. Mattie wyobraziła sobie, jak ona by się ucieszyła, gdyby
Jack odwiedził ją podczas choroby.
- Jak minął wam weekend? - spytała z ciekawością Diana. - Dobrze się bawiłaś?
- Tak - odparła smutnym tonem Mattie. - Rodzina Jacka to wyjątkowo mili ludzie.
- Nic dziwnego - odpowiedziała z uśmiechem Diana. - Jack teŜ jest bardzo miłym
człowiekiem.
To prawda. Jest bardzo miły - pomyślała Mattie. A takŜe nadzwyczaj przystojny i
czarujący. I kocham go! Mimo to więcej go nie zobaczę, kiedy odjedzie.
- Gdzie są pozostałe psy? - spytała.
- Zamknęłam wszystkie cztery w największym boksie. Obawiałam się, Ŝe choroba
Harry'ego jest zakaźna. Jednak Michael - miała na myśli weterynarza - mówi, Ŝe nie. Mimo to
nie wypuszczam ich, Ŝeby nie przeszkadzały Harry'emu odpoczywać.
- Potem pójdę się z nimi przywitać - zdecydowała Mattie. - Chodźmy lepiej do domu,
Ŝ
eby usłyszeć, co mówi weterynarz. Jack chyba będzie chciał zabrać Harry'ego do siebie.
Nie myliła się. Kiedy weszły z Dianą do kuchni, Jack dyskutował właśnie z
weterynarzem o moŜliwości przewiezienia Harry'ego do domu.
Mattie pochyliła się nad koszem, w którym leŜał Harry. Collie wyglądał Ŝałośnie.
Podniósł ku Mattie smutne oczy. CzyŜby miał do niej pretensje za to, Ŝe jego pan zniknął
nagle na parę dni?
Mattie zawstydziła się, Ŝe pozostawili z Jackiem Harry'ego w obcym dla niego
miejscu, u obcej osoby. Gdyby nie wyjechali do ParyŜa, być moŜe Harry by nie zachorował.
- Bez wątpienia choroba Harry'ego rozwijała się juŜ od kilku dni, kiedy przywiózł go
pan tutaj - oznajmił Jackowi weterynarz. - Pani Diana zawiadomiła mnie natychmiast, kiedy
się zorientowała, Ŝe pańskiemu psu coś dolega.
Przynajmniej Jack nie będzie winił mamy za chorobę Harry'ego - pomyślała z ulgą
Mattie. Ogromnie się martwiła o chorego psa, jak równieŜ o zatroskanego Jacka.
- Przewiezienie Harry'ego w tej chwili naprawdę mogłoby mu zaszkodzić - mówił
weterynarz.
- Radzę zaczekać z tym przynajmniej do jutra. Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu,
chciałbym wpaść tu ponownie jutro z samego rana, aby się upewnić, czy Harry zdrowieje.
Jeśli tak, nie będzie przeszkód, aby zabrał go pan do domu.
- MoŜe zostaniesz u nas na noc, Jack? - zaproponowała Diana.
Mattie popatrzyła na nią ze zdziwieniem.
- Nie chciałbym sprawiać jeszcze większego kłopotu - odpowiedział, kręcąc głową.
- To nie będzie Ŝaden kłopot - zapewniła Diana. - MoŜesz spać w pokoju Mattie. Mam
dwuosobowe łóŜko; Mattie moŜe spać ze mną. To szerokie łóŜko, na pewno będzie nam
wygodnie. - Popatrzyła znacząco na Mattie. Nie wiedziała, co zaszło w ParyŜu.
Mattie zaczęła przemawiać czule do Harry'ego, aby uniknąć pełnego ciekawości
wzroku Diany.
Cieszyła się, Ŝe włosy zasłoniły jej policzki, dzięki czemu nie było widać, jak się
czerwieni.
Miała nadzieję, Ŝe dwaj męŜczyźni nie zwrócili uwagi na spojrzenie jej matki.
- Nie będzie ci to przeszkadzało, Mattie? - spytał ponuro Jack.
- Oczywiście, Ŝe nie - odpowiedziała, podnosząc wzrok.
- W takim razie zostanę, dziękuję, Diano.
- Odprowadzę cię do samochodu - powiedziała Diana do weterynarza.
Mattie i Jack zostali sami w kuchni.
Sami z Harrym. Jack przyklęknął przy swoim ulubieńcu, wyciągnął rękę i pogłaskał
go ostroŜnie.
- Mam nadzieję, Ŝe naprawdę nie sprawi ci to kłopotu... - powiedział do Mattie. - Być
moŜe zgodziłaś się tylko przez grzeczność. - Nie odrywał spojrzenia od psa.
- Będzie nam z mamą całkiem wygodnie - zapewniła. - Powinieneś być w pobliŜu
Harry'ego. - A takŜe przy mnie - dodała w myślach.
Jack skinął głową i wyprostował się.
- Pójdę do samochodu po rzeczy - powiedział. - Dziękuję ci za zrozumienie i pomoc,
za wszystko. Zrobiłaś dla mnie naprawdę wiele, Mattie. - Dotknął jej ramienia w geście
podziękowania i wyszedł z kuchni.
Mattie ucieszyła się z chwili samotności, gdyŜ mogła nareszcie zebrać myśli. Nie
znała uczuć Jacka, ale wiedziała, Ŝe cokolwiek czuł do niej w ParyŜu, dobiegło końca.
Powrócili do rzeczywistości. KaŜdy do własnej - ich światy nie zazębiały się.
Im szybciej to zaakceptuję, tym lepiej dla mnie - myślała.
Choć na razie nie będzie jej łatwo zapomnieć o Jacku.
Miał przecieŜ spędzić noc w jej domu.
Diana, Mattie i Jack usiedli przy stole, aby zjeść wspólnie kolację. Później Diana
zaproponowała grę w karty. Starała się w ten sposób zająć Jacka. Było to mądre posunięcie,
chociaŜ przez to Mattie cały czas przebywała w towarzystwie Jacka. A nie było jej łatwo
siedzieć obok niego z obojętną miną.
- W mojej rodzinie często ze sobą rywalizuje my - odezwał się Jack, wygrawszy drugą
z kolei partię wista.
Mattie przypomniała sobie wszystkich miłych ludzi stanowiących najbliŜszą rodzinę
Jacka. Ogromnie ich polubiła. Posmutniała, myśląc, Ŝe ich takŜe więcej nie zobaczy.
- Zawsze chciałam mieć liczną rodzinę - wyznała Diana. - Niestety, to marzenie mi się
nie spełniło.
- MoŜe moŜna je jeszcze zrealizować? - odpowiedział z szelmowskim uśmiechem,
tasując karty.
- Mam czterdzieści trzy lata. To za duŜo, Ŝebym jeszcze myślała o dzieciach - odparła
Diana, rumieniąc się odrobinę.
- AleŜ skąd - zaprzeczył. - A ty jak myślisz, Mattie?
Mattie zamrugała, zdając sobie sprawę, Ŝe powinna inteligentnie odpowiedzieć. Nie
była w nastroju na przysłuchiwanie się, jak Jack kokietuje jej matkę. Ani na kokietowanie
Jacka. Zastanowiła się chwilę nad jego słowami.
Nigdy nie rozwaŜała tego, czy jej matka moŜe albo powinna mieć jeszcze dzieci. Ani
razu bowiem od śmierci ukochanego męŜa nie umówiła się z Ŝadnym męŜczyzną. Od
dwudziestu lat.
- Mattie aŜ zaniemówiła - skomentowała z rozbawieniem Diana. - Nie dziwię się. -
WciąŜ się rumieniła.
- Wcale nie zaniemówiłam - zaprzeczyła Mattie. Jej matka była wciąŜ młodą, piękną
kobietą. W obecnych czasach wiele kobiet w jej wieku rodziło jeszcze dzieci. - To mogłoby
być cudowne - powiedziała szczerze.
- No widzisz, Diano? Mattie by się ucieszyła.
Mattie zmarszczyła brwi. Jej matka wyglądała na nieco onieśmieloną.
- Za stara jestem, Ŝeby myśleć o pieluchach - burknęła.
Rozmowa przybrała dziwny obrót.
- Czy nad bliskimi teŜ się tak znęcasz? - spytała Diana Jacka, wstając.
- Jeszcze bardziej - odparł, pokazując piękne zęby w kolejnym uśmiechu.
- Musiałeś być bardzo nieznośnym nastolatkiem. - Diana pokręciła głową. - Czas na
mnie. Starsze kobiety muszą duŜo spać, Ŝeby lepiej wyglądać. Dobranoc. Mattie, pokaŜesz
Jackowi, gdzie będzie spał, prawda? - Uśmiechnęła się i wyszła z pokoju.
Mattie podniosła się z miejsca.
- Mam nadzieję, Ŝe nie będzie ci zbyt ciasno w moim akwarium - powiedziała, nieco
zmieszana.
Sądząc po wspaniałym apartamencie paryskiego hotelu, Jack był przyzwyczajony do
luksusów.
Sypialnia wciąŜ była urządzona tak samo jak w czasach, kiedy Mattie była nastolatką.
W pokoju dominowały kolory biały i róŜowy. Na półkach do tej pory stały młodzieŜowe
ksiąŜki. Mniej więcej przed dwoma laty Mattie zdjęła ze ścian zdobiące je wcześniej plakaty
ze zdjęciami ulubionych zespołów muzyki pop.
- Z pewnością sobie poradzę - powiedział Jack. - ChociaŜ wcześniej wyobraŜałem
sobie, Ŝe spędzimy dzisiejszy wieczór w innych okolicznościach...
- NiewaŜne - zakończyła temat Mattie, wzruszając ramionami. - Napijesz się czegoś
przed snem? MoŜe zrobić ci herbaty? - Zmarszczyła brwi. - Wydaje mi się, Ŝe mamy gdzieś
napoczętą butelkę whisky, którą otworzyłyśmy w święta BoŜego Narodzenia. Przynieść?
- Nie, dziękuję - odparł, wstając. - Zdaje się, Ŝe Harry wygląda lepiej niŜ w chwili
naszego przyjazdu.
Harry przeleŜał większą część wieczora u stóp pana. Teraz podniósł się na dźwięk
własnego imienia, zamerdał nawet ogonem.
- Rzeczywiście. - Mattie delikatnie podrapała psa za uchem. - Cieszę się.
Jack popatrzył na swojego ulubieńca.
- Czy myślisz, Ŝe on takŜe sprzysiągł się z moją rodziną, Ŝeby nie pozwolić nam na
spokojny wieczór tylko we dwoje? - zaŜartował.
- Wygląda na inteligentnego psa, ale nie na złośliwego - odpowiedziała, podnosząc
wzrok.
- Nie, nie jest ani trochę złośliwy - zapewnił Jack. Wyciągnął ręce i przytulił Mattie. -
Myślę, Ŝe jestem ci winien romantyczny weekend w ParyŜu - oznajmił. - Ty dotrzymałaś
warunków naszej umowy.
Dotrzymałam? - zamyśliła się. W kaŜdym razie nie za bardzo udało mi się
powstrzymać Sharon przed narzucaniem się Jackowi.
Poczuła się niezręcznie, stojąc tak przytulona do niego.
- Twoi bliscy byli bardzo rozczarowani tym, Ŝe musisz wyjechać wcześniej - odezwała
się, aby przerwać dwuznaczne milczenie.
- śe musimy wyjechać wcześniej - poprawił ją. - Ty i ja. Moja mama bardzo cię lubi.
- Jest wyjątkowo miłą osobą - odpowiedziała Mattie obojętnym tonem. Mimo to
zarumieniła się.
- Mattie? - odezwał się znowu.
Podniosła wzrok. Nie wiadomo dlaczego jej oczy zamgliły się nagle łzami.
Zobaczyła, Ŝe Jack powoli opuszcza głowę i zbliŜa usta do jej warg.
Pocałował ją.
Z początku delikatnie, potem pocałunek stał się bardziej namiętny. Mattie takŜe
całowała go śmielej. PrzecieŜ tak ogromnie pragnęła z nim być! Jak najbliŜej, zawsze, całe
Ŝ
ycie!
- Nie! - wykrzyknęła nagle, cofając się. Poprawiła ubranie. - Ten weekend się
skończył, Jack - powiedziała. - To, co teraz robisz, wykracza poza zobowiązania wynikające z
naszej umowy.
- Owszem - zgodził się Jack - ale...
- To był męczący weekend - przerwała mu - zarówno pod względem fizycznym, jak i
psychicznym. Jestem zmęczona! - Nie była w stanie patrzeć Jackowi w oczy.
- Ja teŜ jestem zmęczony - odparł. - Jednak...
- To się doskonale składa. - Jak zwykle nie dała Jackowi dojść do słowa. - PokaŜę ci
pokój, w którym będziesz spał.
Ruszyła przodem; Jack szedł za nią, ciągnąc korytarzem swoją walizkę.
- Przepraszam za wystrój - odezwała się, kiedy weszli do jej sypialni.
- W porządku - odparł cicho. Był zamyślony.
Mattie wstydziła się przed nim swojego pokoju, wszystkich róŜowych przedmiotów,
szeregu lalek z czasów dzieciństwa, spoczywających na kanapie.
- Łazienka jest na prawo, pierwsze drzwi - powiedziała.
Jack podniósł wzrok i uśmiechnął się.
- Dziękuję.
- To do zobaczenia rano.
- Mattie?
ZadrŜała.
- Słucham?
Jack pochylił głowę i z wyrazem zakłopotania na twarzy powiedział:
- JuŜ drugi raz zacząłem cię całować...
- ZauwaŜyłam - odparła z lekkim zniecierpliwieniem. Podczas ostatniego pocałunku
omal nie straciła panowania nad sobą, poddając się na chwilę urokowi Jacka.
- Na razie nie chcę, Ŝebyśmy namiętnie się całowali - oznajmił. - To nie ten etap
znajomości. Ale tak bardzo... To znaczy... Zachowujesz się inaczej niŜ wtedy, kiedy
wyjeŜdŜaliśmy i... - Nie był w stanie dokończyć.
Oczywiście, Ŝe zachowuję się inaczej, poniewaŜ w ciągu minionego weekendu
zdąŜyłam się w tobie zakochać - pomyślała.
- Nie wiem, o co ci chodzi - skłamała.
- A jednak odnosisz się do mnie jakby... chłodniej . Kiedy cię poznałem, wydałaś mi
się energiczną dziewczyną, a teraz widzę w tobie jakąś niejasną dla mnie nostalgię.
- Mówiłam ci, Ŝe jestem zmęczona - odparła krótko.
- Tylko tyle? - upewnił się.
- Wystarczy - zakończyła, patrząc na róŜową tapetę obok jego głowy. - Jutro, kiedy się
porządnie wyśpimy, na pewno oboje będziemy w lepszych humorach.
Jack pokiwał głową. Ta odpowiedź na pewno go nie zadowoliła.
- W takim razie dobranoc - powiedział.
- Dobranoc. - Mattie wyszła i zamknęła za sobą drzwi.
Muszę się chwilę uspokoić, zanim pójdę do mamy - pomyślała. Nie chciała, Ŝeby
matka dostrzegła jej wzburzenie.
Kiedy Mattie mijała kuchnię, Harry zerknął z kosza, a potem odwrócił łeb,
zawiedziony, Ŝe to nie Jack.
Czuję się podobnie jak ty - pomyślała Mattie, spoglądając na cierpiącego psa.
- Smutno ci, malutki? - spytała łagodnie. - Oboje kochamy Jacka, prawda?
PrzecieŜ miłość powinna być radosna - myślała.
Owszem, przebywanie z Jackiem było dla niej wielką radością, a przytulanie się do
niego - cudownym, trudnym do opisania stanem.
Jednak jednocześnie trawił ją ból z powodu tego, Ŝe jej uczucie nie jest i nie będzie
odwzajemnione.
Rozpłakała się.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
- Dzień dobry! - odezwała się wesoło Mattie, kiedy Jack wszedł do kuchni o ósmej
rano następnego dnia. - Zjesz jajka na bekonie czy tylko owsiankę? - spytała, nalewając mu
kubek mocnej kawy.
Mattie obudziła się o piątej rano i nie była w stanie juŜ zasnąć. Rozmyślała, leŜąc
obok matki.
Postanowiła zachowywać się przy Jacku tak, jak gdyby nic się nie stało. Powinna być
wesoła.
Jack chciał ją taką widzieć. Jeszcze zdąŜę się napłakać - myślała ze smutkiem.
Sam Jack nie wydawał się wesoły. Miał podkrąŜone oczy, był nieogolony, wydawał
się zaspany. Chyba dopiero przed chwilą wstał.
- Dziękuję, napiję się tylko kawy - mruknął. - Dzięki. - Wypił duŜy łyk. - Gdzie jest
Harry? - spytał, patrząc na pusty kosz.
- Mama poszła z nim na spacer - wyjaśniła energicznym głosem Mattie. - Harry czuje
się nieporównanie lepiej niŜ wczoraj wieczorem.
- Ty takŜe - zauwaŜył Jack.
- Mówiłam ci, Ŝe kiedy się wyśpimy, będziemy w lepszych humorach.
- Zawsze masz taki świetny humor, kiedy się obudzisz? - zapytał.
- Zazwyczaj - potwierdziła.
WłoŜyła dwie kromki chleba do opiekacza.
Wiedziała, Ŝe Jack i tak zje, kiedy ona postawi przed nim jedzenie. Musiał być głodny,
bo poprzedniego dnia jadł bardzo mało.
- A czy ty zawsze jesteś rano taki mało pogodny? - spytała.
- Zazwyczaj - powtórzył jej odpowiedź Jack.
Mattie pokręciła głową.
- W takim razie chyba dobrze, Ŝe nie mieszkamy razem, prawda? - odparła
wyzywająco.
Wyjęła chleb z tostera i połoŜyła go na stole, gdzie stała juŜ maselniczka i słoiki z
konfiturami.
- Mattie... - zaczął, ale przestraszyła się jego odpowiedzi i jak zwykle mu przerwała.
- Dolać ci kawy? - spytała. - A moŜe sam sobie dolejesz. Pójdę na dwór, zobaczę, czy
mama nie potrzebuje pomocy przy psach. - Wypadła z kuchni, zanim Jack zdąŜył cokolwiek
powiedzieć.
Miała nadzieję uniknąć trudnej rozmowy.
A za godzinę juŜ go nie będzie i wówczas przyjdzie czas, by mogła martwić się w
spokoju całkiem sama. Zanim Jack wyjedzie, będzie odgrywała przed nim wesołą i pełną
energii.
Diana znała Mattie znacznie lepiej niŜ Jack i nie pozwoliła się łatwo oszukać.
- Późno wczoraj przyszłaś do pokoju - odezwała się. - Słyszałam, Ŝe Jack poszedł spać
parę godzin przed tobą.
- Nie chciało mi się spać - odpowiedziała. - Byłam podekscytowana wydarzeniami
minionego weekendu.
- Michael juŜ był u Harry'ego - oznajmiła Diana. - Mówi, Ŝe skoro Harry czuje się
lepiej niŜ wczoraj, Jack moŜe zabrać go do domu... Czy Jack juŜ wstał? - spytała.
- Tak, właśnie podałam mu śniadanie - odpowiedziała moŜliwie obojętnym tonem
Mattie.
Obawiała się, czy matka nie odczytuje z jej zachowania tego, jakie są jej uczucia do
Jacka. Czy sam Jack się tego nie domyśla?
Gdyby tak było, Mattie czułaby się upokorzona.
Zaczęła wyjmować z boksów miski, aby napełnić je psim jedzeniem.
Jeszcze tylko godzina - myślała. Potem więcej go nie zobaczę.
Karmiła psy. W pewnej chwili omal nie upuściła miski z jedzeniem na dźwięk
znajomego głosu.
- Mattie! - zawołał Jack.
Jeszcze nie odjechał!
Odwróciła głowę.
- Harry jest na wybiegu za domem. Weterynarz powiedział, Ŝe moŜesz juŜ zabrać
swojego ulubieńca. - Z powrotem zajęła się miską z jedzeniem dla jednego z psów.
- Mattie! - zawołał znowu.
- Niedługo skończę - powiedziała, odwracając się na chwilę jeszcze raz.
Jack przyjrzał jej się uwaŜnie.
- Chciałbym przed odjazdem napić się z tobą kawy - oznajmił.
I o czym będziemy rozmawiać? - pomyślała Mattie. O minionym weekendzie? I po
co?
Bała się poŜegnania z Jackiem.
- Kiedy skończę, będę musiała jak najszybciej pojechać do kwiaciarni -
odpowiedziała, kręcąc głową.
- Z pewnością moŜesz mi poświęcić dziesięć minut - uciął Jack, po czym ruszył za
dom.
Mattie popatrzyła za nim gniewnie. Dlaczego właściwie miałaby spełnić jego prośbę?
- Jack juŜ odjeŜdŜa? - spytała Diana, wychodząc z boksu, który czyściła.
- Tak, za parę minut - potwierdziła Mattie.
Matka popatrzyła na nią smutno.
- Nie martw się - powiedziała - na pewno wkrótce znowu go zobaczysz. - Ścisnęła
dłoń córki dla dodania jej otuchy.
Mattie pokręciła głową.
- Niestety, mamo, nie spodziewasz się tego, ale... spędzony z nim weekend był tak
okropny, Ŝe nie mam ochoty więcej oglądać tego człowieka.
Po cóŜ miałaby zadawać sobie dodatkowy ból?
- Szkoda, Mattie - odezwał się głucho zza jej pleców głos Jacka. - Moja mama
zamierza zaprosić cię na ślub Sandy i Thoma.
Mattie zamknęła oczy i znieruchomiała. Dlaczego usłyszał akurat to, a nie inne
zdanie? Do diabła!
Odwróciła się powoli. Jack wyglądał oczywiście na rozczarowanego.
CzyŜby oczekiwał, Ŝe Mattie będzie mu się narzucać tak jak Sharon?
Nigdy w Ŝyciu nie zachowywałaby się podobnie do Sharon Keswick!
- Wymyślę jakąś wymówkę - odpowiedziała Jackowi. - W końcu twoja mama chce
mnie zaprosić tylko dlatego, Ŝe myśli, Ŝe jesteśmy razem.
- I bardzo się myli! - skomentował Jack, sfrustrowany.
Popatrzył na Mattie, potem na Dianę.
- Chyba juŜ czas na mnie - powiedział. - Dziękuję za gościnę.
- Nie ma za co - odparła Diana, rzucając Mattie karcące spojrzenie. Ruszyła w stronę
domu. - Napijmy się razem kawy, zanim odjedziesz, Jack.
- Dziękuję za propozycję, jednak naprawdę będzie chyba lepiej, jeśli odjadę
natychmiast. Cześć, Mattie.
- Cześć. UwaŜaj na siebie! - Mattie pomyślała, Ŝe chyba nie jest osobą konsekwentną.
Teraz wcale nie chciała, Ŝeby Jack odjechał.
Miała ochotę zatrzymać go choćby na chwilę.
- Ty teŜ na siebie uwaŜaj - powiedział niespodziewanie.
- Dobrze - obiecała, po czym odwróciła wzrok, bojąc się, Ŝe oczy zdradzą jej uczucia.
- Mattie, nie odprowadzisz Jacka do samochodu? - spytała z oburzeniem Diana.
Mattie zdawała sobie sprawę, Ŝe zachowuje się niegrzecznie, ale wiedziała, Ŝe gdyby
wyszła z matką odprowadzić Jacka, z pewnością by się rozpłakała.
Nie chciała, Ŝeby dowiedział się o tym, jak wiele dla niej znaczy. Będzie jeszcze miała
czas płakać po jego odjeździe.
- Po co Jackowi komitet poŜegnalny? - odpowiedziała.
Diana była zaskoczona zachowaniem Mattie.
- Proszę się nie przejmować, Diano - odezwał się Jack zrezygnowanym tonem. -
Mattie powiedziała, Ŝe jest zajęta - dodał ironicznie.
- Jutro wieczorem przyjdę jak zwykle do twojego biura, Ŝeby podlać rośliny -
odezwała się Mattie. Milczenie okazało się dla niej zbyt niewygodne.
- Rośliny z pewnością będą bardzo zadowolone - mruknął, wołając Harry'ego.
- Co się z tobą dzieje?! - szepnęła ze złością Diana do Mattie.
Mattie pokręciła tylko głową, patrząc na Jacka. Nic, co by powiedziała albo zrobiła,
nie mogło powstrzymać jego zniknięcia z jej Ŝycia.
- Porozmawiamy, kiedy odjedzie - oznajmiła Diana i poszła w stronę domu.
Mattie ruszyła za nią. Myślała o tym, Ŝe kocha, ale nie jest kochana.
ś
e zakochała się w męŜczyźnie, który nie odwzajemnia jej uczucia, który nie pokocha
jej nigdy...
I nagle, kiedy usłyszała trzask zamykanych drzwi samochodu i odgłos uruchamianego
silnika, wybiegła zza domu. Jack juŜ odjeŜdŜał. Mattie uniosła rękę i zamachała, choć
wątpiła, aby zobaczył ją w lusterku. Do jej oczu napłynęły łzy.
- Cieszę się, Ŝe chociaŜ przybiegłaś mu pomachać - odezwała się Diana, ujmując córkę
pod rękę i ściskając lekko jej dłoń.
Mattie zbierało się na płacz.
Wtem zobaczyła w tylnym oknie samochodu Jacka dwa otwarte psie pyski.
- Mamo, Jack zabrał dwa psy! - zawołała ze zdumieniem.
- Owszem - potwierdziła z uśmiechem Diana. - Wziął równieŜ Sophie.
- Jak to?
- Tego ranka, kiedy przyjechał do mnie z kwiatami, spytał, czy zgodziłabym się oddać
mu Sophie. Ogromnie ją polubił.
- Naprawdę? - Mattie zamrugała z niedowierzaniem. To o Sophie Jack dyskutował z
mamą tamtego ranka?
- Tak - Diana potwierdziła swoje słowa. - Mówił, Ŝe opowiedziałaś mu historię
Sophie, Ŝe to wspaniałe zwierzę, Ŝe myślał o niej kilka dni, martwiąc się jej losem. Harry i
Sophie spędziły miniony weekend razem. Postanowiliśmy z Jackiem sprawdzić, czy będą się
dobrze rozumiały. Próba wypadła pomyślnie i oto Sophie znalazła nowy dom!
Mattie popatrzyła za oddalającym się czerwonym samochodem.
Coś takiego! - myślała. Jak to się stało, Ŝe Jack zabrał Sophie, a mnie pozostawił?
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
- Chodź, kochanie - odezwała się Diana chwilę po tym, jak sportowy samochód Jacka
zniknął jej z oczu. - Napijemy się kawy i porozmawiamy, dobrze?
- Chcesz rozmawiać o Jacku, prawda? - spytała niechętnie Mattie.
- Owszem.
- Czy mogłybyśmy odłoŜyć tę rozmowę na później? - poprosiła Mattie. Czuła, Ŝe musi
pobyć jakiś czas sama, aby się uspokoić i zebrać myśli. - Porozmawiajmy po południu -
zgadzasz się? Obie mamy sporo pracy, ty tutaj, a ja w kwiaciarni - dodała.
Diana popatrzyła na córkę.
- Skoro nalegasz... - zgodziła się bez przekonania, zobaczywszy minę Mattie. - Ale
koniecznie musimy porozmawiać dzisiaj. Gdy tylko wrócisz z kwiaciarni. Wczoraj, kiedy
przyjechaliście z Jackiem, wydawało mi się, Ŝe... - Pokręciła głową, zamiast dokończyć. -
Niepotrzebnie się martwisz, Mattie. To w niczym ci nie pomoŜe.
- Przejdzie mi - mruknęła z westchnieniem Mattie. MoŜe i niepotrzebnie się martwiła,
jednak trudno jej było natychmiast pogodzić się z tym, Ŝe nigdy więcej nie zobaczy Jacka.
- Nie jestem pewna, czy tak łatwo ci przejdzie - odpowiedziała z powątpiewaniem
Diana.
Mattie sama nie dowierzała słowom, które przed chwilą wypowiedziała.
- Wrócę na lunch - zapewniła.
- Koniecznie przyjedź. Wieczorem... - Diana zrobiła pauzę, nieoczekiwanie wyglądała
na zawstydzoną - ...umówiłam się. Nie będę jadła z tobą kolacji.
Mama się z kimś umówiła? - zdumiała się Mattie.
Tak! Jej matka zarumieniła się ze wstydu.
- CzyŜbyś umówiła się z Michaelem Vaughanem? - spytała Mattie, wymieniając
nazwisko sympatycznego weterynarza, który od pewnego czasu stale współpracował z Dianą.
- Bardzo miły i przystojny męŜczyzna.
- Tak... - odpowiedziała cicho, kiwając głową na potwierdzenie słów córki. - Jest
wdowcem. I uwielbia zwierzęta. JuŜ kilkakrotnie proponował mi randkę, a ja za kaŜdym
razem odmawiałam.
- To świetnie, Ŝe się nareszcie zgodziłaś, mamo! - zapewniła Mattie. - MoŜe to
męŜczyzna dla ciebie.
- Co ty mówisz? - obruszyła się Diana. Mimo to w jej oczach widać było zadowolenie.
- Bałam się powiedzieć ci o tym spotkaniu.
- Dlaczego? - Mattie nachyliła się i pocałowała matkę w policzek. - JuŜ czas, Ŝebyś
sobie kogoś znalazła. Tyle lat Ŝyjemy tylko we dwie.
- Tak uwaŜasz? - upewniła się Diana.
- Tak.
Diana uśmiechnęła się, zawstydzona.
Mattie pojechała do kwiaciarni. Wprawdzie był dzień wolny od pracy, jednak
postanowiła posprzątać i przygotować zamówienia na następny dzień.
Pracując, myślała o Jacku.
Tęskniła za nim.
Gdyby nie była zajęta, prawdopodobnie płakałaby cały dzień.
W pewnej chwili zadzwonił telefon. Zdziwiła się. PrzecieŜ klienci wiedzieli, Ŝe
kwiaciarnia jest nieczynna. Mimo to ktoś próbował się dodzwonić, aby złoŜyć pilne
zamówienie.
- Słucham, kwiaciarnia - powiedziała Mattie, podniósłszy słuchawkę. - Czym mogę
słuŜyć?
- Witam, piękna kwiaciarko - odezwał się głos Jacka.
Mattie znieruchomiała.
- Jesteś tam? - upewnił się.
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zaniemówiła.
- Mattie? Słyszysz mnie?
- Słyszę, słyszę - odpowiedziała w końcu. - Po prostu... nie spodziewałam się, Ŝe
zatelefonujesz.
- Rozumiem. Dzwonię w pilnej sprawie - oznajmił.
- CzyŜby Sophie uciekła? - spytała Mattie.
- Nie. Sophie czuje się świetnie, podobnie jak Harry. Naprawdę przypadli sobie do
gustu. Telefonuję, poniewaŜ moja mama - wrócili z tatą z ParyŜa pół godziny temu -
zadzwoniła do mnie właśnie i zaprosiła nas na dziś wieczór na kolację, razem.
- I dlatego do mnie dzwonisz? - Mattie była zdziwiona.
- Tak.
- Dziękuję, ale nie przyjmę zaproszenia twojej mamy - odpowiedziała.
- Dlaczego?
- Właśnie wróciliśmy ze spędzonego wspólnie weekendu - przypomniała.
- I co chcesz przez to powiedzieć? - Jack nie ustępował.
- Jestem zaskoczona tym, Ŝe chcesz, abym spędziła kolejny wieczór z tobą i twoimi
rodzicami.
Propozycja Jacka i jego matki byłaby dla Mattie ogromnie nęcąca - gdyby nie to, Ŝe
nie chciała udawać przed rodzicami Jacka jego dziewczyny.
Naprawdę polubiła rodzinę Jacka i uwaŜała jego postępowanie za nieuczciwe.
Jak mógł oszukiwać rodziców, którzy byli dla niego tacy dobrzy?
- Rzeczywiście, dziś rano wyraźnie okazałaś mi chłód - powiedział. - Myślałem
jednak, Ŝe na tyle polubiłaś moich rodziców, Ŝe moŜe zechcesz spotkać się z nami
wszystkimi...
- Ogromnie lubię twoich rodziców - zapewniła. - I właśnie dlatego nie chcę się z wami
spotkać. - Westchnęła. - Na miniony weekend zawarliśmy umowę. Ale weekend się skończył
i myślę, Ŝe twoi rodzice zasługują na to, Ŝebyś powiedział im prawdę. Nie mam ochoty dłuŜej
oszukiwać tak wspaniałych ludzi.
W słuchawce zapadło milczenie. PrzedłuŜało się.
- Jack? - odezwała się wreszcie Mattie.
- Oszukiwać... - Jack powtórzył kluczowe słowo, jakiego uŜyła. - Powiedz, co o mnie
myślisz?
UwaŜam, Ŝe jesteś dobrym, kochającym rodzinę, miłym, uczciwym człowiekiem -
pomyślała natychmiast. Do tego niesłychanie przystojnym, atrakcyjnym fizycznie i
czarującym. MęŜczyzną moich marzeń, człowiekiem, w którym się zakochałam!
Nie mogła jednak tego powiedzieć.
- Myślę - odparła - Ŝe jesteś na tyle przyzwoitym człowiekiem, Ŝe powinieneś
zrozumieć, Ŝe dalsze udawanie przed twoimi rodzicami, Ŝe jesteśmy parą, nie jest dobre ani
uczciwe.
- Mattie, ja niczego przed nimi nie udaję - oznajmił. - Rozumiem, Ŝe ty...
- Nie Ŝartuj! - przerwała mu. - Za bardzo lubię i szanuję twoich rodziców, Ŝeby...
Zaraz... Co właściwie masz na myśli, mówiąc, Ŝe niczego nie udajesz?
- Niczego nie udaję - powtórzył. - Przed rodzicami, przed tobą, przed nikim.
- Jak to? - Mattie była zupełnie zaskoczona.
- Przez cały czas niczego nie udawałem - potwierdził swoje słowa Jack.
Mattie przełknęła ślinę. Zrobiło jej się gorąco. Jej serce przyspieszyło.
Co to znaczy? JeŜeli Jack niczego nie udaje, czyŜby...
Czy to moŜliwe, Ŝeby...? Bała się dokończyć myśli.
- Nie przejmuj się - odezwał się znowu. - Nie wymagam od ciebie, Ŝebyś mi
powiedziała, Ŝe teŜ mnie kochasz. Zdaję sobie sprawę, Ŝe tak nie jest, dałaś mi to do
zrozumienia dziś rano. Mimo to...
- Jack! Chciałabym z tobą porozmawiać osobiście, nie przez telefon.
- Nie mam ochoty znowu stawać dzisiaj z tobą twarzą w twarz - odpowiedział. - Dość
się juŜ nacierpiałem rano. Wiesz, aŜ do tej pory nie wiedziałem, jakie to okropne przeŜycie
zostać odrzuconym przez kogoś, kogo się pokochało. Mam juŜ prawie trzydzieści trzy lata i
do czasu, kiedy cię poznałem, nie spotkałem kobiety, z którą chciałbym spędzić resztę Ŝycia.
Nigdy mnie to nie martwiło. Moi rodzice pokochali się od pierwszego wejrzenia i zawsze
uwaŜałem, Ŝe ja teŜ kiedyś poznam kobietę mojego Ŝycia. Czekałem cierpliwie. I
rzeczywiście zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Nie przyszło mi jednak do głowy, Ŝe
ty mnie nie pokochasz.
PrzecieŜ to nieprawda! - pomyślała Mattie.
Słowa Jacka tak ją oszołomiły, Ŝe nie była w stanie mówić.
Jack mnie kocha?! - myślała zaskoczona.
Pokochał mnie od pierwszego wejrzenia?!
Tak samo jak ja - jego!
- Rozumiem, Ŝe nie chcesz odgrywać przed moimi rodzicami zakochanej we mnie
dziewczyny - odezwał się znowu. Westchnął. - Chyba rzeczywiście będzie lepiej, jeśli nie
przyjdziesz na tę kolację. Zdaje się, Ŝe tak bardzo chciałem znowu cię zobaczyć, spędzić z
tobą miło czas... Nie zdawałem sobie sprawy, Ŝe to niemoŜliwe... Wytłumaczę moim
rodzicom, co się stało w ciągu minionego weekendu - kontynuował. - Mojej mamie będzie
smutno, Ŝe więcej cię nie zobaczy. Mnie tym bardziej... Ale trudno... To mój kłopot. Poradzę
sobie z nim.
- Nie! - zawołała Mattie, zdając sobie sprawę, Ŝe nie zabrzmiało to mądrze. Była tak
oszołomiona.
- Jak to: nie?
- Myślę, Ŝe to wspaniały pomysł, Ŝebyśmy zjedli dzisiaj kolację razem: ty, ja i twoi
rodzice - wyjaśniła. - Muszę ci powiedzieć coś waŜnego: ja takŜe nie udawałam. -
Zawstydziła się swojej pomyłki, swojego braku odwagi, przesadnej dbałości o własną dumę.
Błędnie oceniła intencje Jacka, obawiała się odrzucenia. Nie chciała wyznać mu
nieodwzajemnionej - jej zdaniem - miłości i przez to wszystko omal nie popełniła
największego błędu w swoim Ŝyciu!
Przypomniała jej się opowieść Thoma - przed pięcioma laty nie wyznał ukochanej
kobiecie miłości i w wyniku tego stracił Sandy.
Wprawdzie po kilku latach odnaleźli się na nowo, ale Mattie mogła stracić Jacka na
dobre.
- Mattie... - odezwał się znowu. - Co chcesz przez to powiedzieć?
Mówił bardzo niepewnym tonem. On, najbardziej pewny siebie człowiek, jakiego w
Ŝ
yciu spotkała!
- Proszę cię, czy moglibyśmy jednak porozmawiać twarzą w twarz? - odpowiedziała
Mattie. - Mam ci do powiedzenia coś, czego nie chciałabym mówić przez telefon.
- Rozumiem - odparł, nagle podekscytowany. - Za dziesięć minut będę w twojej
kwiaciarni! - Chyba domyślał się, co moŜe chcieć mu powiedzieć Mattie.
- Spotkajmy się w parku po drugiej stronie ulicy - zaproponowała. - Tam jest tak
romantycznie... Świeci słońce, śpiewają ptaki...
- Będę tam za dziesięć minut! - zapewnił. - W parku koło twojej kwiaciarni!
Mattie powoli odłoŜyła słuchawkę.
Czy to się dzieje naprawdę? - myślała.
Czy Jack mnie rzeczywiście kocha?
Pokochał mnie od pierwszego wejrzenia?!
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Mattie stała pośrodku parku, podziwiając piękny ogród róŜany. Nagle spostrzegła
Jacka. ZbliŜał się spręŜystym krokiem od strony południowej bramy.
Spuściła wzrok, onieśmielona. Za chwilę będzie musiała wyznać Jackowi miłość. Jak
zdobyć się na taką odwagę?
Wprawdzie słyszała juŜ jego wyznanie miłości, jednak złoŜenie podobnej deklaracji
prosto w oczy jest silnym przeŜyciem.
Jack najwyraźniej niczego juŜ się nie obawiał. Wyciągnął ręce, przytulił Mattie i
oznajmił z uczuciem:
- Kocham cię, Mattie! - Następnie, nie czekając na odpowiedź, nachylił się i
pocałował Mattie w usta.
Jack naprawdę ją kochał!
Oparła dłonie na jego ramionach, a potem objęła go za szyję, wspięła się na palce i
równieŜ pocałowała go w usta, angaŜując w ten pocałunek całe uczucie.
Spojrzeli sobie w oczy. Jej policzki płonęły.
- Coś podobnego! - skomentował Jack. - To chyba starczy za wyznanie. Czy moŜemy
natychmiast się zaręczyć? Chciałbym się z tobą oŜenić, Mattie! - wyznał. - Jak najszybciej.
UwaŜam, Ŝe nie mam na co czekać.
OŜenić! Jak najszybciej! - powtarzała w myśli Mattie.
Cudownie, ale... Od razu wyjść za Jacka? W jej głowie kłębiły się coraz to nowe
myśli, targały nią emocje.
Usiłowała oswoić się z tym, Ŝe Jack ją kocha, a on nagle wyznał jej, Ŝe chce się z nią
jak najszybciej oŜenić! To za wiele jak na pół godziny!
Mattie pokręciła głową, oszołomiona.
- Prawie się nie znamy... - odpowiedziała. - Poznaliśmy się... - obliczyła szybko -
przed dziewięcioma dniami.
Jack wzruszył ramionami.
- To prawda, ale ja juŜ wiem, Ŝe cię kocham. Zakochałem się w tobie od pierwszego
wejrzenia, kiedy pierwszy raz przyjechałem do Woofdorf. Jeszcze nigdy nie czułem czegoś
takiego... jak w twojej obecności! Od początku wiedziałem, Ŝe jesteśmy dla siebie stworzeni.
Jesteś wspaniała, po prostu cudowna! Jesteś moim marzeniem - mówił. - Chciałbym ci
powiedzieć, Ŝe... dziś rano wyjątkowo zachowywałem się tak dziwnie, bo... spodziewałem
się, Ŝe wkrótce poŜegnamy się na dobre.
Mattie doskonale rozumiała, jak musiał się czuć.
Popatrzył na nią z miłością.
- Usiądźmy na ławce - zaproponował.
Usiedli, Jack objął Mattie i przytulił.
- Powiedz mi coś o sobie - poprosił. - I przede wszystkim odpowiedz: chcesz za mnie
wyjść? - Uśmiechnął się szeroko.
Bardzo chciała wyjść za niego, marzyła o tym.
Była przekonana, Ŝe zna juŜ Jacka na tyle, Ŝe nic, co mógłby o sobie powiedzieć, nie
zmieniłoby jej decyzji.
Kochała go. Kochała i pragnęła być z nim zawsze!
Zaczęli rozmawiać. O sobie nawzajem, o swoich marzeniach, doświadczeniach,
błędach.
O trwającym od początku ich znajomości nieporozumieniu, które wyjaśnili przed
zaledwie godziną.
O wszystkich waŜnych sprawach.
Wreszcie Jack powtórzył najwaŜniejsze pytanie:
- Czy chciałabyś za mnie wyjść, Mattie?
Mattie postanowiła, Ŝe to właśnie ta chwila.
- Kocham cię, Jack! - wyznała. - Kocham cię i marzę o tym, Ŝeby za ciebie wyjść.
Tylko czy ty po jakimś czasie nie zmienisz zdania? Czy małŜeństwo ze mną cię nie znudzi?
- Kochanie! - odparł ze wzruszeniem. - Jesteś najcudowniejszą kobietą, jaką mógłbym
sobie wyobrazić, kobietą moich marzeń. Na pewno nigdy mnie nie znudzisz. Wiesz, Ŝe
małŜeństwo jest czymś, co traktuję bardzo powaŜnie. Marzę o tym, Ŝeby codziennie kłaść się
z tobą do łóŜka, a potem wstawać z tobą, jeść razem śniadanie, spotykać się po powrocie z
pracy, opowiadać sobie to, co się wydarzyło w ciągu dnia, jeść z tobą kolacje i spędzać
wspólnie wieczory... Dzień po dniu, do końca Ŝycia... Codziennie całować cię, przytulać i
kochać...
Do oczu Mattie napłynęły łzy szczęścia.
- Ja marzę o tym samym... - szepnęła. - I jestem tak samo pewna swojego uczucia do
ciebie. W takim razie... wypada zawiadomić o tym twoją rodzinę i moją mamę. Nie ma na co
czekać.
Pobrali się, a niecały rok później Mattie urodziła bliźnięta. Dwóch chłopców.
Otrzymali imiona: James - po ojcu Mattie - i Edward - po ojcu Jacka.
Wkrótce równieŜ Diana zdecydowała się poślubić Michaela Vaughana i zacząć nowe
Ŝ
ycie. Teraz wszyscy tworzyli jedną, bardzo liczną, szczęśliwą rodzinę.