background image

CAROLE MORTIMER 

WEEKED W PARYŻU 

Tłumaczył Krzysztof Bednarek 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

- Niestety to kobieciarz, mamo - powiedziała z błyskiem w oku Mattie Crawford. 

Była  drobniutką,  niebieskooką  szatynką.  Miała  metr  pięćdziesiąt  siedem  wzrostu, 

piękną twarz o delikatnych rysach, włosy sięgające ramion. 

- Zbyt często pochopnie oceniasz ludzi - od powiedziała zza biurka Diana Crawford, 

matka  Mattie.  -  Już  nieraz  twoje  osądy  okazywały  się  błędne.  -  Uśmiechnęła  się  ciepło.  - 

Może  jesteś  przewrażliwiona  po  tym,  jak  okazało  się,  że  Richard,  który  spotykał  się  z  tobą 

przez trzy miesiące, był zaręczony z kimś innym? 

Było  to  dla  Mattie  dotkliwe  upokorzenie,  którego  wolała  nie  wspominać.  Pewnego 

dnia  Richard  niespodziewanie  oznajmił,  że  nie  mogą  się  więcej  widywać,  ponieważ  za 

tydzień się żeni! 

- Chociaż muszę przyznać, że to, co mi o nim mówiłaś, wskazuje na bardzo swobodny 

tryb życia - dodała Diana. 

- Mamo, on umawia się równolegle z czterema kobietami! Z czego trzy to mężatki! - 

Mattie była oburzona. 

- Mężatki powinny trzymać się własnych mężów - skomentowała matka. Była bardzo 

podobna  do  córki,  tylko  już  nie  tak  szczupła  jak  dawniej.  -  To  prawda,  że  niektórym 

mężczyznom  wydaje  się,  że  od  przybytku  głowa  nie  boli.  Wolą  umawiać  się  z  wieloma 

kobietami i nigdy się nie ożenić. 

-  Która  kobieta  przy  zdrowych  zmysłach  wyszłaby  za  takiego  człowieka?  -  odparła 

Mattie. 

- To nie mężczyzna, a prawdziwa świnia! - Powinien stanąć pod pręgierzem i zostać 

publicznie wychłostany - nieoczekiwanie dodał męski głos. 

Mattie zamarła. Odwróciła się powoli, zarumieniona. 

Diana uśmiechnęła się, wstała i podeszła do przystojnego, młodego przybysza. 

- Czym mogę służyć? - spytała. 

-  Jestem  Jack  Beauchamp  -  przedstawił  się  mężczyzna.  -  Telefonowałem  wczoraj. 

Chciałbym oddać swojego psa na przechowanie  przez przyszły weekend. Poradziła mi pani, 

abym przyjechał i obejrzał pani hotel. - Diana prowadziła hotel dla psów. - Przepraszam, jeśli 

paniom  przeszkodziłem -  ciągnął  Jack,  zerkając  na  Mattie,  która  z  kolei pobladła.  -  Mówiła 

mi pani, że mogę przyjechać w niedzielę po południu. 

- Oczywiście, jesteśmy umówieni - zapewniła z uśmiechem Diana. - Pański piesek to 

background image

collie, owczarek szkocki, prawda? 

Mattie uśmiechnęła się. Jej matka nigdy nie zapominała psów ani ich ras, choć nieraz 

myliła ich właścicieli. 

- Wabi się Harry - dodał na potwierdzenie Jack. 

Mattie  patrzyła  na  niego,  zaskoczona.  Jeszcze  nigdy  w  życiu  nie  widziała  tak 

przystojnego mężczyzny! Miał około trzydziestu, może trzydziestu pięciu lat. Był wysokim, 

szczupłym  brunetem  o  pięknych,  ciemnych  oczach  i  ciepłym,  przyjaznym  spojrzeniu.  Jego 

wspaniała, smagła, pociągła twarz miała męskie, choć nieprzesadnie wyraziste rysy. 

Mattie  zawstydziła  się  trochę  swojego  codziennego  ubrania  -  włożyła  dzisiaj  zwykłą 

koszulkę i dżinsy, praktyczne podczas pracy przy psach. Na szczęście Jack Beauchamp miał 

na  sobie  podobnego  typu  strój,  tyle  że  ciemny,  co  dodawało  mu  jeszcze  aury  męskości  i 

tajemniczości. 

- Chętnie pokażę panu nasz hotel - odezwała się Mattie. - Mama jest zajęta. 

- Oczywiście. 

- Ależ... - zaczęła Diana. 

- Zajmij się swoją pracą, mamo - przerwała Mattie. - Pokażę panu wszystko. 

Matka  spojrzała  na  nią  z  troską.  Najwyraźniej  Mattie  miała  ochotę  oprowadzić 

przystojnego  klienta  po  Woofdorf  -  tak  nazywał  się  prowadzony  od  dwudziestu  lat  przez 

Dianę luksusowy hotel dla psów. 

-  Proszę  za  mną  -  odezwała  się  Mattie  do  Jacka.  -  Pokażę  panu,  gdzie  rezydują  nasi 

goście. 

- Bardzo chętnie za panią pójdę - odpowiedział. 

Cofnęła się odrobinę. 

- Słucham? 

Diana uśmiechała się grzecznie. Chyba nie usłyszała ściszonych słów klienta. 

- Piękna pogoda jak na tę porę roku - odpowiedział z uśmiechem Jack. 

- Proszę przodem - rzuciła żywo Mattie, otwierając mu drzwi. 

- Pani pierwsza. 

Ruszyli w końcu jednocześnie, zderzając się w drzwiach. Mattie była przekonana, że 

Jack Beauchamp zrobił to celowo. 

- Przepraszam - mruknęła. 

-  Nic  nie  szkodzi  -  odparł  zadowolony  z  siebie.  Uśmiechnął  się  rozbrajająco.  Było 

oczywiste, że celowo drażni Mattie. 

- Gdyby zechciał pan więcej na mnie nie wpadać... - zaczęła. 

background image

- Postaram się - odpowiedział. - Wydaje mi się, że gdzieś już panią spotkałem. 

Mattie  wzięła  głęboki  oddech.  Jack  Beauchamp  mógł  ją  spotkać.  Miała  nadzieję,  że 

nie przypomni sobie, gdzie pracowała. Pomagała matce tylko w święta. Pan Beauchamp nie 

byłby  zachwycony  swoim  odkryciem;  Mattie  postanowiła  w  razie  potrzeby  wyprzeć  się 

prawdy, aby firma jej matki nie straciła klienta. 

- Wątpię - skwitowała. 

- A jednak jestem przekonany, że gdzieś się już widzieliśmy - ciągnął. - I to raczej nie 

w sytuacji towarzyskiej. 

- Naprawdę nie przypominam sobie pana - zakończyła Mattie, uśmiechając się. 

Skłamała. 

- Tędy - rzuciła, aby odwrócić uwagę Jacka. 

Otworzyła  drzwi  do  boksów  z  psami.  Na  korytarzu  rozległo  się  ogłuszające 

szczekanie. Psy przebywały w budynku, aby nie było im zimno. 

- Wszystkie pokoje mają dywany i są ogrzewane - mówiła Mattie. Pomieszczenia dla 

psów nazywały z Dianą „pokojami”, ponieważ były duże i naprawdę luksusowo wyposażone. 

-  Psy  mają  także  wygodne  fotele.  -  Pokazała  na  znajdujący  się  w  boksie  kosz,  po  czym 

pogłaskała  mijanego  psa.  -  Każdy  gość  dostaje  czysty  kosz  i  posłanie,  chociaż  jeśli  klient 

woli, może przywieźć posłanie, którego pies używa w domu. - Mattie głaskała wszystkie psy 

po kolei. Ceny w hotelu jej matki były wysokie, więc trzeba było wyjaśniać klientom, za co 

płacą. - Gościom, którzy mają w zwyczaju oglądać seriale, wstawiamy do pokoju telewizor. - 

Mattie obejrzała się i stwierdziła, że Jack zatrzymał się przy drugim boksie, gdzie witał go z 

radością piękny labrador. 

Mattie wróciła do klienta. 

- Śliczna, prawda? - odezwała się przyjaźnie, głaszcząc wspaniałe zwierzę. - To suka, 

wabi się Sophie. 

- Przepiękna! - odparł Jack. - I bardzo przyjaźnie nastawiona. 

- To prawda - zgodziła się. 

Bawiący  się  z  psem  Jack  wyglądał  rozbrajająco.  Był  tak  niewiarygodnie  przystojny! 

Trudno było oderwać od niego spojrzenie. Mattie wcale nie była z tego zadowolona. 

-  Sophie  cieszy  się  na  widok  człowieka  -  dodała.  -  Niestety,  jej  właścicielka,  starsza 

pani,  zmarła  przed  trzema  miesiącami.  Jej  rodzina  nie  chce  Sophie,  polecili  nam  ją  uśpić. 

Oczywiście  nie  uśpiłybyśmy  z  mamą  zdrowego  zwierzęcia!  Dlatego  Sophie  ciągle  u  nas 

mieszka - wyjaśniała. 

Sophie  zazwyczaj  towarzyszyła  Dianie  przy  pracy;  tego  dnia  zamknęła  ją  w  boksie 

background image

jedynie ze względu na spodziewanego gościa. Mattie i jej matka miały już cztery własne psy - 

nie  tylko  bowiem  Sophie  u  nich  pozostała.  Nie  chciały  posłać  zwierząt  do  schroniska, 

obawiały się, że jeśli psy nie znajdą nowych właścicieli, zostaną uśpione. 

- To bardzo smutna historia - skomentował Jack. 

- Tak... Chodźmy dalej. Pokażę panu wolne boksy, żeby mógł pan wybrać na przyszły 

weekend lokum dla Harry'ego. 

Kilka minut później Jack usiadł w fotelu dla klientów. 

- Naprawdę zapewniają panie psom luksusowe warunki - powiedział. 

- Psy to tak wspaniałe, kochające człowieka zwierzęta - odparła Mattie. - Zasługują na 

najlepsze traktowanie. 

-  Zgadzam  się.  -  Jack  chwilę  patrzył  jej  w  oczy.  -  Harry'emu  z  pewnością  będzie  tu 

bardzo dobrze. - Wstał. - Pierwszy raz oddam go do psiego hotelu. A Harry ma już sześć lat, 

mam go od szczeniaka. 

Mattie  zerknęła  na  Jacka.  Miał  przynajmniej  jedną  zaletę  -  naprawdę  troszczył  się  o 

swojego psa. Może nie był złym człowiekiem? 

- Harry'emu bez wątpienia będzie u nas dobrze - zapewniła, podczas gdy Jack jeszcze 

raz  nachylił  się  nad  Sophie.  -  Pokażę  panu,  jakie  przestronne  wybiegi  mamy  dla  naszych 

gości.  Niezależnie  od  tego,  że  są  wybiegi,  codziennie  wyprowadzamy  każdego  psa  na  długi 

spacer. 

-  Wasz  hotel  zapewnia  więcej  wygód  niż  wiele  hoteli  dla  ludzi!  -  odezwał  się  z 

rozbrajającym uśmiechem Jack, kiedy wychodzili z budynku. 

- To prawda. 

- Czy prowadzą go panie we dwie, czy pani mama zatrudnia jeszcze kogoś? - spytał 

Jack. 

-  Zatrudnia  -  odpowiedziała  krótko.  -  Czy  nie  uważa  pan,  że  hotel  jest  pięknie 

położony? - zmieniła temat. 

Hotel był naprawdę wspaniale położony - w spokojnej okolicy, wśród kwiatów - i miał 

własny ogród. Znajdował się ponadto blisko Londynu. 

- Cudownie - odparł Jack, wpatrując się w oczy Mattie. 

-  Zaprowadzę  pana  do  mojej  matki,  aby  omówiła  wszystkie  szczegóły  -  powiedziała 

szybko. 

- Mam nadzieję, że wszystko się panu podobało? - zagadnęła z uśmiechem Diana, gdy 

ich ponownie zobaczyła. 

- Wszystko - potwierdził z przekonaniem w głosie. Znowu zerknął na Mattie. - Mam 

background image

na imię Jack. 

- A ja Diana - odpowiedziała, rozpromieniona. 

Była  mniej  więcej  o  dziesięć  lat  starsza  od  Jacka,  a  Mattie  -  chyba  o  dziesięć  lat 

młodsza.  Diana  Crawford  wciąż  była  atrakcyjną  kobietą.  Wiele  lat  temu  została  wdową. 

Zawsze  twierdziła,  że  zbyt  mocno  kochała  ojca  Mattie,  żeby  związać  się  z  kimkolwiek. 

Jednak chyba każdej kobiecie spodobałby się Jack Beauchamp. 

- Skąd dowiedziałeś się o naszym hotelu, Jack? - spytała Diana. - Zawsze o to pytamy, 

w  celach  marketingowych.  Czy  ktoś  polecił  ci  to  miejsce  czy  też  może  widziałeś  naszą 

reklamę? 

- Ktoś zostawił w moim biurze ulotki reklamowe waszego hotelu. 

Mattie nagle zaciekawiły fotografie na ścianie, szybko odwróciła się od Jacka. 

- Mój Harry jeszcze nigdy nie był w psim hotelu - ciągnął - mówiłem już o tym twojej 

córce. Jednak w przyszły weekend koniecznie muszę być w Paryżu, a ponieważ wyjeżdżam z 

całą rodziną, nie ma się kto nim zaopiekować. Wolałbym go nie zostawiać w hotelu, chociaż 

wasz jest naprawdę luksusowy. 

- Przepraszam, muszę już iść - odezwała się nagle Mattie. - Mam coś do zrobienia. 

-  Dziękuję  za  oprowadzenie  -  powiedział  z  uśmiechem  Jack,  który  wciąż  stał  przy 

drzwiach. - Mam nadzieję, że zobaczymy się znowu - dodał, uśmiechając się jeszcze szerzej. 

Mattie wolałaby więcej nie widzieć tego człowieka. 

- Zapewne zobaczymy się w przyszły weekend, jeśli zdecyduje się pan przywieźć do 

nas Harry'ego - powiedziała. - Teraz naprawdę muszę już iść. 

Jack odsunął się, żeby mogła go minąć. 

A  więc  to  jest  Jack  Beauchamp!  -  pomyślała,  wychodząc  z  pokoju.  Wyjątkowo 

przystojny, można by nawet powiedzieć: czarujący... Mama chyba go polubiła. Ale ona lubi 

wszystkich  i  wszystkim  ufa,  zaufała  nawet  tej  dziewczynie,  która  w  zeszłym  roku  krótko  u 

niej pracowała, a potem ją okradła. 

To  Mattie  roznosiła  ulotki  reklamowe  hotelu  dla  psów  w  biurach  JB  Industries.  Nie 

wiedziała, że zawita tu sam szef, Jack Beauchamp! 

Z  pewnością  czekała  ją  ożywiona  rozmowa  z  matką.  To  właśnie  bowiem  o  Jacku 

Beauchampie mówiła Mattie, kiedy niespodziewanie wszedł. 

Kobieciarz we własnej osobie. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

- Ależ to czarujący człowiek! - odezwała się Diana, kiedy Jack odjechał czerwonym, 

sportowym samochodem. 

Mattie była innego zdania niż matka i miała ku temu powód. Zastanawiała się, czy nie 

powiedzieć o nim matce. 

-  Jest  taki  miły,  otwarty,  ma  tak  naturalny  sposób  bycia,  mimo  że  jest  bogaty,  co  od 

razu  widać!  -  zachwycała  się  Diana.  -  Zarezerwował  dla  Harry'ego  miejsce  na  cztery  dni  w 

okresie  Wielkanocy.  Zdaje  się,  że  będziemy  miały  pełny  hotel...  Co  się  stało,  Mattie?  - 

Spostrzegła minę córki. 

- Zapisałaś jego nazwisko „Beecham” - odpowiedziała z westchnieniem. - Nie miałam 

pojęcia, że to Jack Beauchamp do nas przyjedzie. 

-  Czy  coś  się  stało?  -  spytała  podejrzliwie  Diana.  -  Kto  to  jest?  Czyżbyś  znowu 

narobiła sobie kłopotów? 

- Chyba nie, ale zdaje się, że zrobiłam coś okropnego, mamo. - Mattie miała zbolałą 

minę. 

- Chcesz o tym porozmawiać, kochanie? 

- Nie bardzo,  ale obawiam się, że powinnam. -  Mattie westchnęła.  Była  impulsywną 

osobą i często najpierw działała, a myślała dopiero później, zbyt późno. 

- Chodźmy do domu - zaproponowała Diana. 

Mattie  ruszyła  za  nią  powoli,  wiedząc,  że  rozmowa  nie  będzie  przyjemna.  Zapewne 

matka  miała  rację.  Po  okropnym  doświadczeniu  z  Richardem  Mattie  gwałtownie  reagowała 

na informacje o tym, że jakiś mężczyzna postępuje nieuczciwie. Uważała zachowanie Jacka 

za okropne, lecz mimo to nie powinna była robić tego, co zrobiła. 

Matka  i  córka  usiadły  w  wygodnej,  choć  trochę  ciasnej  kuchni.  Diana  zaparzyła 

herbaty. Wokół nich krążyły cztery psy, zadowolone z ich obecności. 

- I co masz mi do powiedzenia? - spytała Diana. 

-  Pamiętasz...  zanim  wszedł  Jack  Beauchamp,  mówiłam  ci  o  bogatym  kobieciarzu, 

który  spotyka  się  równolegle  z  czterema  kobietami  -  zaczęła  Mattie.  -  To  właśnie  on,  Jack 

Beauchamp! 

-  Coś  takiego!  To  znaczy,  że  to  jego  sekretarka  zamówiła  u  ciebie  wczoraj  w  jego 

imieniu cztery bukiety, z których każdy miałaś dostarczyć innej kobiecie? 

-  Tak.  -  Mattie  wypiła  łyk  herbaty.  Jak  mogła  być  tak  niemądra?  Nie  wiedziała,  jak 

background image

Jack  Beauchamp  zareaguje  na  to,  co  zrobiła  poprzedniego  dnia.  Wówczas  sądziła,  że 

obmyśliła sprytny plan, ale zdążyła już całkowicie zmienić zdanie. 

Mattie  prowadziła  popularną  kwiaciarnię.  Miała  ona  już  tak  dobrą  opinię,  że  Mattie 

obecnie  zajmowała  się  stale  roślinami  w  biurach  kilku  firm.  Przynosiło  jej  to  wysokie 

dochody. 

Między  innymi  obsługiwała  przedsiębiorstwo  JB  Industries,  którego  właścicielem  i 

prezesem był Jack Beauchamp. 

Jeśli postanowi się na niej zemścić, Mattie może stracić wszystkie sześć kontraktów z 

firmami. Być może nawet był w stanie doprowadzić ją do bankructwa! A tymczasem matka 

miała opiekować się jego psem... 

- Zrealizowałaś jego zamówienie, czy nie? - spytała Diana. 

- Owszem. Już na Boże Narodzenie dostarczyłam w jego imieniu bukiety tym samym 

czterem kobietom. 

- To by znaczyło, że spotyka się ze wszystkimi przynajmniej od czterech miesięcy! - 

wywnioskowała Diana. 

-  Tym  razem  zamieniłam  karteczki  z  dedykacjami,  które  wypisał  -  przyznała  się 

Mattie. Spuściła głowę, zawstydzona. Miała dwadzieścia trzy lata i naprawdę nie powinna już 

robić  podobnych  rzeczy.  -  On  nie  jest  specjalnie  pomysłowy  -  kontynuowała.  -  Wszystkim 

czterem napisał to samo: „Dla Sandy, z głębi serca - J”, „Dla Tiny, z głębi serca - J.”. I tak 

dalej.  Pozostałe  dwie  mają  na  imię  Sally  i  Cally.  Pomyślałam,  że  być  może  powinny 

dowiedzieć  się  nawzajem  o  swoim  istnieniu.  Posłałam  więc  Cally  bukiet  z  dedykacją  dla 

Tiny, Tinie - z dedykacją dla Sandy, Sandy - dla Sally, a Sally - dla Cally. Wiem, że głupio 

zrobiłam... Mamo, czy ty płaczesz? 

Diana ukryła twarz w dłoniach. Zadrżała. 

-  Chyba  do  niego  pójdę  i  powiem  mu,  co  zrobiłam.  Wytłumaczę,  że...  -  Mattie 

umilkła, widząc, że jej matka śmieje się serdecznie. 

-  Oj,  Mattie,  Mattie!  -  Diana  z  rozbawieniem  pokręciła  głową.  -  Rzeczywiście 

będziesz musiała wybrać się do niego i wszystko mu wytłumaczyć. To z pewnością ta sprawa 

z Richardem wciąż wpływa na twoje zachowanie. Wyobraź sobie, co by było, gdyby w dzień 

swojego  długo  oczekiwanego  ślubu  przyjechała  do  nas  rankiem  narzeczona  Richarda  i 

spytała, co cię z nim wiąże. - Diana znowu pokręciła głową. - Nie wiesz, jakie skutki mogła 

spowodować wczorajsza zamiana kartek na bukietach. - Nagle znowu wybuchnęła śmiechem. 

- To nie jest śmieszne, mamo! - odezwała się z oburzeniem Mattie. 

- Masz rację, kochanie. - Diana niemal płakała ze śmiechu. 

background image

- Przestań się śmiać! - Mattie zaczęła się obawiać, że nerwowy śmiech jej matki okaże 

się zaraźliwy. - Przecież Jack Beauchamp mnie  zabije - powiedziała z ożywieniem. - Kiedy 

usłyszy, że... - umilkła. 

- Czy te bukiety na pewno dotarły do wszystkich adresatek? - upewniła się Diana. 

Mattie  pokiwała  tylko  głową.  Zawsze  dostarczała  kwiaty  na  czas.  Między  innymi 

dlatego  miała  wielu  stałych  klientów.  Choć  Jack  z  pewnością  nie  będzie  zadowolony  z  jej 

ostatniej usługi. 

-  Muszę  powiedzieć,  że  nie  zachowywał  się  jak  człowiek,  któremu  zmyła  głowę 

rozwścieczona kochanka - zauważyła Diana. 

- Rzeczywiście - mruknęła Mattie. 

Gdyby  wiedziała,  że  z  jej  postępku  wynikło  coś  dobrego,  czułaby  się  lepiej.  Gdyby 

choć  jedna  z  kobiet  zdecydowanym  tonem  powiedziała  Jackowi  Beauchampowi,  co  o  nim 

myśli, może poruszyłoby to choć odrobinę jego sumienie. 

- Nie wyobrażam sobie, jak mogę przed nim stanąć i powiedzieć mu, co zrobiłam... 

- Nie dziwię ci się - pokiwała głową Diana. - Zwłaszcza po dzisiejszym spotkaniu. Coś 

mi  jednak  mówi,  że  jeśli  do  niego  nie  pojedziesz,  to  on  jutro  przyjedzie  do  ciebie,  do 

kwiaciarni. 

Mattie była tego samego zdania. Chyba lepiej było uprzedzić atak Beauchampa. 

A  może  nie  mam  się  czego  wstydzić?  -  pomyślała  znowu.  Powiedział,  że  cała  j  ego 

rodzina wyjeżdża z nim do Paryża. Może ma żonę i dzieci? Jeśli tak, nie powinien wysyłać 

kwiatów żadnym kobietom poza żoną! 

Być  może  aż  tak  bardzo  mi  nie  zaszkodzi?  -  zastanawiała  się.  Jeśli  jest  żonaty,  nie 

będzie  chciał  robić  wiele  hałasu  w  nadziei,  że  może  zachowa  wszystko  w  tajemnicy?  A 

zresztą, co tak naprawdę może mi zrobić? - pocieszała się Mattie. 

 

Jednak  następnego  dnia,  kiedy  stanęła  naprzeciw  Jacka  Beauchampa  w  jego 

wspaniałym  gabinecie,  wcale  nie  czuła  się  pewnie.  W  nocy  źle  spała,  niepokojąc  się  o 

przebieg  i  skutki  rozmowy.  Wyobrażała  sobie,  że  przynajmniej  jedna  z  czterech  kobiet 

musiała już skontaktować się z Beauchampem w sprawie cudzego imienia przy otrzymanym 

bukiecie. 

Siedział za biurkiem w ciemnym garniturze i krawacie. Mattie nie wiedziała, czy Jack 

będzie  zachowywał  się  w  swoim  gabinecie  prezesa  równie  naturalnie  i  bezpośrednio  jak  w 

hotelu jej matki. Wyglądał na spokojnego - nie tak jak człowiek, który ma poważne kłopoty w 

życiu osobistym. 

background image

- Proszę pana... - zaczęła w końcu nieśmiało Mattie. 

- Proszę mi mówić po imieniu - przerwał. Oparł się wygodnie i znowu zaczął się jej 

przyglądać.  -  Moja  sekretarka  powiedziała,  że  zadzwoniłaś  z  samego  rana  i  prosiłaś  o  pilne 

spotkanie. Ponoć sprawa jest ważna... 

Mattie musiała tak powiedzieć, bo Claire Thomas nie znalazłaby dla niej ani chwili w 

napiętym  rozkładzie  dnia  swojego  szefa.  O  pierwszej  miał  spotkanie,  zostało  jej  więc  tylko 

dziesięć minut. 

- Czyżby się okazało, że jednak nie możecie przyjąć na weekend Harry'ego? - spytał 

Jack. 

- Nie, nie o to chodzi... Nie przychodzę tu jako asystentka mojej mamy. 

-  Nie?  W  takim  razie  dlaczego  koniecznie  chciałaś  porozmawiać  ze  mną  dzisiaj, 

Mattie? - spytał z zainteresowaniem. 

Tego  dnia  włożyła  szaroniebieską  garsonkę.  Miała  nadziej  ę,  że  wygląda  poważniej 

niż poprzedniego dnia. Pociły jej się ręce. Była bardzo zdenerwowana. 

-  Nie  pracuję  w  hotelu  dla  psów...  -  Przyszło  jej  na  myśl,  że  może  Jack  będzie 

rozbawiony  tym,  co  się  stało.  Ależ  nie!  Ona  w  podobnej  sytuacji  z  pewnością  nie  byłaby 

rozbawiona. Chociaż ona nigdy nie umawiałaby się z czterema mężczyznami! 

- Nie? - Jack był zdziwiony. - W takim razie czym się zajmujesz? 

- Być może tego nie wiesz, ale współpracuję z twoją firmą. 

- Naprawdę? W jakim zakresie? - zdumiał się Jack. 

- Prowadzę kwiaciarnię „Zieleń i Piękno”. 

-  Ach...  -  Wyraźnie  się  nachmurzył.  Przypuszczała,  że  teraz  się  domyślił,  w  jakiej 

sprawie  przyszła.  Nie  pomyliła  się.  -  W  takim  razie  zapewne  przychodzisz  w  sprawie 

pomylenia kartek przy czterech bukietach, które zleciłem dostarczyć? 

A jednak! - pomyślała Mattie. Ma przeze mnie kłopoty! Zbladła odrobinę. 

-  Sam  zamierzałem  skontaktować  się  dziś  z  tobą  -  oznajmił.  Przybrał  tajemniczy 

wyraz twarzy. 

- Przyszło mi na myśl, że może zechcesz to zrobić - przyznała Mattie. 

- I sądziłaś, że lepiej będzie mnie uprzedzić, tak? - upewnił się. 

- Tak. Wczoraj sprawdzałam księgę zleceń i nagle zdałam sobie sprawę, że popełniłam 

okropną pomyłkę - ciągnęła. 

- Doprawdy? - Nieoczekiwanie Jack wstał gwałtownie zza biurka i zbliżył się do niej. 

- Kiedy dokładnie zdałaś sobie sprawę z tej pomyłki? Mniej więcej o której? 

Mattie  zadarła  głowę,  aby  widzieć  jego  twarz.  Stał  zbyt  blisko,  wolałaby  patrzeć  na 

background image

niego z większej odległości. Nie była pewna jego nastroju. W każdym razie Jack z pewnością 

nie był zadowolony. 

- To było wieczorem, wczoraj... Chciałam cię bardzo przeprosić... 

-  Mattie,  czy  moglibyśmy  zakończyć  tę  rozmowę  przy  kolacji?  -  zaproponował 

niespodziewanie.  -  Jest  interesująca,  jednak...  -  spojrzał  na  zegarek  -  za  dwie  minuty  mam 

spotkanie. 

-  Nie,  nie  mam  ochoty  na  kontynuowanie  tej  rozmowy...  przy  wspólnej  kolacji!  - 

oznajmiła  gwałtownie.  Nie  mogła  uwierzyć,  że  Jack  Beauchamp  właśnie  zaprosił  ją  do 

restauracji! 

- Nie? - upewnił się, unosząc brwi. 

- Nie! 

- Dlaczego? - zapytał. 

- Dlatego że umawiasz się równolegle przynajmniej z czterema kobietami! 

Cóż,  powiedziała  prawdę.  Teraz  Jack  raczej  nie  uwierzy,  że  zamienienie  przez  nią 

kartek  przy  bukietach  było  przypadkowe.  Jednak  nie  zamierzała  zostać  kolejną  z  jego 

licznych kochanek! 

Przez chwilę obawiała się, że Jack chwyci ją za ramię albo uderzy; naprawdę stał zbyt 

blisko. Tymczasem od drzwi nieoczekiwanie rozległ się kobiecy głos: 

- Czyżbym przyszła za wcześnie? 

Jack cofnął się raptownie; Mattie odwróciła głowę i zobaczyła piękną, młodą kobietę. 

-  Ależ  skąd  -  odpowiedział  z  uśmiechem.  -  Właśnie  umawialiśmy  się  z  Mattie  na 

wieczorne spotkanie. - Rzucił jej gniewne spojrzenie. 

Mattie  obserwowała  przybyłą.  Miała  posągową  urodę  -  wyrazistą,  anielsko  piękną 

twarz,  wspaniałą  figurę,  gęste,  kruczoczarne  włosy  opadające  falami  na  smukłe  ramiona, 

niebieskie  oczy,  długie,  smukłe  nogi.  Była  ubrana  w  dopasowaną  niebieską  sukienkę  o 

ciekawym kroju, najwyraźniej bardzo drogą. 

- Mattie, to jest moja siostra Alexandra - powiedział Jack, ujmując Mattie za ramię. 

Siostra?! 

Alexandra popatrzyła na niego pytająco, a potem powiedziała z uśmiechem: 

- Miło cię poznać, Mattie! Bardzo przepraszam, jeżeli wam przeszkodziłam, kochani. 

Claire nie było w sekretariacie, więc weszłam. 

- Ależ nie przeszkodziłaś, Alexandro - zapewniła Mattie. Chciała, żeby Jack nareszcie 

ją puścił. - Właśnie wychodziłam - dodała. Odsunęła się od niego, lecz on wciąż trzymał ją za 

ramię. 

background image

- Nie ustaliliśmy przecież szczegółów wieczornego spotkania - powiedział, patrząc jej 

w  oczy.  -  Mówisz,  że  kolacja  nie  wchodzi  w  grę,  więc  może  przyjadę  do  ciebie  około 

dziewiątej i pojedziemy na drinka? 

Najwyraźniej był zdeterminowany. 

- Dobrze - zgodziła się niechętnie. - Jeśli się tak upierasz... 

- Upieram się, Mattie - odpowiedział. 

- Rozumiem. - Nareszcie ją puścił. - To do zobaczenia - powiedziała na odchodnym. 

- Nie będę mógł się doczekać naszego spotkania - pożegnał ją. 

Wolałaby  wcale  się  z  nim  nie  spotykać.  I  cóż  zamierzał  jej  powiedzieć,  a  co 

ważniejsze: co zamierzał zrobić w związku z jej postępkiem? W końcu Mattie dopuściła się 

brutalnej ingerencji w jego życie osobiste. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

- Celowo zamieniłaś te karteczki, prawda? 

Mattie zakrztusiła się winem. Jack uderzył ją w plecy, zbyt mocno. Była przekonana, 

że zrobił to ze złości. Siedzieli w małym pubie w odludnej okolicy. Jack przyjechał pod dom 

Mattie punktualnie o dziewiątej. Czekała już na końcu podjazdu, aby jej matka nie wiedziała, 

z kim Mattie spędza wieczór. 

Mattie wciąż kaszlała. Jack wydawał się rozbawiony. Podał jej chusteczkę. 

- Proszę - powiedział. - Już lepiej? - spytał po chwili. 

Pod  względem  fizycznym  czuła  się  już  lepiej,  chociaż  z  pewnością  nie  najlepiej 

wyglądała. Rozmazał jej się makijaż. Nieważne. Psychicznie czuła się bowiem okropnie. 

- Dziękuję - mruknęła. 

Po  południu  powiedziała  matce,  że  wytłumaczyła  Jackowi  sprawę  karteczek  przy 

bukietach  i  że  zaakceptował  jej  wyjaśnienie  o  pomyłce.  A  także,  że  wciąż  zamierza  oddać 

Harry'ego na wielkanocny weekend do Woofdorf. Musiała przekonać Jacka, żeby to zrobił. 

-  Mówiłam  ci  już...  Wczoraj  wieczorem  zorientowałam  się,  że  niechcący  pomyliłam 

adresy, pod które wysłałam poszczególne... - zaczęła. 

- Tak, mówiłaś - przerwał jej Jack. - Ale nie wiem, czy powinienem w to wierzyć, z 

powodu twojej późniejszej uwagi na temat tego, z iloma kobietami się spotykam. 

Mattie zmieszała się. 

- Chyba mam rację - stwierdził na głos, przysuwając się bliżej. - Kiedy przyjechałem 

do  waszego  hotelu  dla  psów,  rozmawiałaś  z  matką  o  jakimś  mężczyźnie,  kobieciarzu.  Ten 

mężczyzna spotyka się równolegle z czterema kobietami, prawda? 

Mattie  zarumieniła  się  ze  wstydu.  Nie  wiedziała,  co  odpowiedzieć.  W  dodatku  czuła 

się niezręcznie, znajdując się tak blisko Jacka. Był tak przystojnym, atrakcyjnym mężczyzną! 

- Odpowiedz mi, proszę - nalegał. - Podczas wczorajszej rozmowy z matką nie miałaś 

wątpliwości w kwestiach, które omawiałyście. 

- Nie miałam i nie mam - odparła. - Rzeczywiście, to o tobie rozmawiałam z matką. 

Ale to nie znaczy, że... 

- Słucham - ponaglił. 

- Pomyliłam się - skłamała powtórnie. - Każdy czasem popełnia błędy. - Miała ochotę 

dodać: „Nawet ty”. 

- Oczywiście - zgodził się. - O której ze swoich pomyłek mówisz? 

background image

Sytuacja  wydała  się  Mattie  niecodzienna.  Siedziała  w  przyjemnym  lokalu,  w 

towarzystwie bardzo atrakcyjnego mężczyzny, a jednak czuła się okropnie. 

- Daj spokój - odpowiedziała. - Przecież przyszłam dzisiaj do ciebie, żeby przeprosić 

i... Co masz na myśli, pytając, o której ze swoich pomyłek mówię? 

- Czyżbyś zdawała sobie sprawę, że popełniłaś więcej niż jeden błąd? 

Cóż, najwyraźniej popełniła kolejny, rozdrażniając tego człowieka. 

- Wspomniałeś, że cała twoja rodzina wyjeżdża... Pomyślałam, że masz żonę i dzieci. 

Czy... 

- Nie. Nie jestem żonaty ani nie mam dzieci - oznajmił. - Mówiąc o rodzinie, miałem 

na myśli rodziców i rodzeństwo. Mam kilkoro rodzeństwa. 

- Wyjeżdżasz do Paryża z rodzicami i kilkorgiem rodzeństwa? - Była zaskoczona. 

-  Owszem.  Moja  najmłodsza  siostra,  Alexandra  -  ta,  którą  dzisiaj  poznałaś  -  właśnie 

się zaręczyła. 

Postanowili z narzeczonym wydać z tej okazji uroczysty obiad w restauracji na Wieży 

Eiffla. 

Mattie  powstrzymała  wybuch  nerwowego  śmiechu,  zaskoczona  wyjaśnieniem  Jacka. 

Pomyślała, że zazdrości  narzeczonym, którzy mogą sobie pozwolić na  wydanie uroczystego 

obiadu w restauracji na Wieży Eiffla. 

- A więc nie jesteś żonaty. 

- Nie mam też czterech kochanek - oznajmił. 

- Być może obecnie już nie - odparła ze złośliwym uśmiechem. 

-  Wiesz  co,  Mattie...  -  Wydawał  się  bardziej  zatroskany  niż  rozgniewany  -  ty  chyba 

przeżywasz jakieś kłopoty osobiste. Czyżbyś miała złe doświadczenia z rodzinnego domu? 

- Złe doświadczenia z domu? Nie w tym sensie, o jakim myślisz - odparła. 

- A w jakim? - zainteresował się Jack. 

- Mój tata umarł, kiedy miałam trzy lata. Ledwie go pamiętam. 

- Współczuję ci. To musiało być dla ciebie okropne. 

-  O  wiele  gorsze  było  dla  mojej  mamy.  Ja  byłam  mała.  Pamiętam,  że  tata  często  się 

śmiał i był dla mnie bardzo dobry. Mama też śmiała się wtedy o wiele częściej. 

-  Tak,  to  smutne...  -  skomentował.  Zamyślił  się.  -  Muszę  ci  powiedzieć,  że 

zamienienie przez ciebie kartek przy bukietach postawiło mnie w kłopotliwej sytuacji. 

- Doprawdy? - Przypuszczała, że jednak miał cztery kochanki. 

- Owszem - potwierdził. - Oczywiście nie jestem w sytuacji bez wyjścia, ale wymaga 

ona ode mnie podjęcia pewnych działań. 

background image

Mattie zaniepokoiła się. Miała przeczucie, że owe tajemnicze działania będą dotyczyły 

jej, i że nie będzie to nic, co ją ucieszy. 

- Czy masz ważny paszport? - spytał nagle. 

- Słucham? - Mattie była zdumiona. 

- Czy masz ważny paszport? - powtórzył spokojnie. 

- Mam... A dlaczego pytasz? 

- Zamierzałem pojechać do Paryża nie tylko z rodzeństwem i rodzicami. Z twojej winy 

stało  się  tak,  że  osoba,  która  miała  mi  towarzyszyć,  nie  pojedzie.  Skoro  masz  paszport,  być 

może nie pojadę sam. 

-  Jak  to?  -  Słowa  Jacka  raz  po  raz  zaskakiwały  Mattie.  Nie  zdziwiła  się,  że  kobieta, 

która  miała  towarzyszyć  mu  podczas  rodzinnej  wyprawy  do  Paryża  -  bez  wątpienia  jedna  z 

czterech adresatek bukietów - nie chciała jechać, a zapewne nie chciała w ogóle widywać się 

z  Jackiem.  Pewnie  żadna  z  tych  czterech  kobiet  nie  miała  ochoty  kontynuować  z  nim 

znajomości. Ale żeby Jack spodziewał się, że Mattie z nim pojedzie...? 

- Nie  wiem, za kogo mnie uważasz - odpowiedziała -  ale się mylisz. Nie  zamierzam 

jechać z tobą do Paryża! 

- Na pewno? - spytał. 

- Z całą pewnością! 

- Ależ pomyśl tylko, Paryż wiosną jest nadzwyczaj romantyczny... - kusił. 

-  Rzeczywiście  mogłam  narobić  ci  kłopotów  -  odpowiedziała,  marszcząc  brwi  -  ale 

szybko  znajdziesz  inną,  która  zechce  wybrać  się  z  tobą  do  Paryża.  Skoro  znalazłeś 

jednocześnie cztery kochanki... Poradzisz sobie, z taką urodą i czarem osobistym! - zadrwiła. 

Wątpiła  zresztą,  żeby  Jack  zmartwił  się  jej  odmową.  Jest  wiele  kobiet,  które 

natychmiast  skorzystałyby  z  propozycji  wyjazdu  z  niezwykle  przystojnym  i  bogatym 

mężczyzną. 

Na szczęście Mattie nie należała do takich kobiet, chociaż wygląd Jacka robił na niej 

wrażenie, a i w jego sposobie bycia było coś, co ją pociągało. Ale tylko do pewnego stopnia. 

Był kobieciarzem, a więc mężczyzną niewartym uwagi. 

- Nie mam zbyt wiele czasu - opowiedział. 

- Och, nie bądź taki skromny - drwiła dalej. 

- Zatem uważasz, że jestem przystojny i czarujący? - upewnił się. 

- Niektórym kobietom bez wątpienia to wystarczy! - odparowała. 

Lepiej,  aby  Jack  nie  myślał,  że  Mattie  się  nim  interesuje.  Choć  może  by  tak  było, 

gdyby nie miał czterech kochanek, z których każda sądziła, iż jest jego jedyną wybranką! To 

background image

było w Jacku zdecydowanie nieatrakcyjne. 

-  Muszę  jednak  ze  smutkiem  przyznać,  że  udało  ci  się  doprowadzić  do  katastrofy  w 

moim życiu osobistym - oznajmił. 

Udało mi się! Hura! - pomyślała. 

- To nie znaczy, że zamierzam zastąpić twoją kochankę - zauważyła. 

- Niczego takiego nie sugerowałem - odpowiedział z wyraźnym rozbawieniem. 

- I nie pojadę z tobą do Paryża! - dodała. 

Mimo woli przyszło jej do głowy, jak by to było, gdyby pojechała. Gdyby ona i Jack 

spacerowali  razem  po  Paryżu,  pod  rękę,  gdyby  jadali  razem  kolacje  w  paryskich  lokalach, 

gdyby... 

-  Mam  wrażenie,  że  jeślibyś  jednak  pojechała,  nie  żałowałabyś  tej  decyzji  - 

skomentował jej rozmarzenie Jack. 

Spojrzała na niego ze złością i zarumieniła się. 

-  Czy  nie  możesz  pojechać  do  Paryża  tylko  z  rodziną?  -  spytała,  zmieniając  temat.  - 

Nic się nie stanie, jeśli spędzisz jeden weekend pozbawiony towarzystwa wpatrzonej w ciebie 

kobiety. 

-  Poza  moją  rodziną  będzie  też  Thom,  narzeczony  Alexandry,  oraz  jego  rodzice  i 

siostra - powiedział, podkreślając słowo „siostra”. 

Mattie zawahała się. Co chciał przez to powiedzieć? Czyżby sugerował, że... 

- A jednak będzie tam ktoś, kto może cię adorować! - odgadła. Najwyraźniej Jack był 

mężczyzną pozbawionym skrupułów. 

- Siostra Thoma mnie nie interesuje. 

Mattie zmrużyła oczy. 

- Czy to znaczy, że ty ją - tak? Kiwnął głową. 

-  Zapewniam  cię,  że  to  zupełnie  nieodwzajemnione  zainteresowanie.  Ale  trudno  mi 

powiedzieć Sharon, żeby trzymała się ode mnie z daleka. To siostra Thoma. Atmosfera całego 

wyjazdu stałaby się napięta i nie do końca przyjemna. Nie chcę pozbawiać radości Alexandry 

i Thoma. Pomyślałem, że będzie najprościej, jeżeli pojadę do Paryża w towarzystwie kobiety. 

- Dziękuję za taką propozycję! - burknęła Mattie. 

- Gdyby nie ty, pojechałbym z kim innym - przypomniał Jack. 

Z Sally, Cally, Sandy albo Tiną - pomyślała. 

- Dlaczego Sharon ci się nie podoba? - spytała z ciekawości. 

- Nie powiem. To byłoby niegrzeczne. 

Dobrze, że Mattie nie piła wina, kiedy wymawiał ostatnie zdanie. Mogłaby się znowu 

background image

zakrztusić. Jack uważał siebie za grzecznego człowieka! 

Pokręciła głową. 

- Nie mogę wyjechać na trzy dni, prowadzę kwiaciarnię, jak już wiesz - powiedziała. 

- To wyjazd na cztery dni. Ale Wielki Piątek i poniedziałek wielkanocny to dni wolne 

od pracy. Przecież musisz czasami mieć wolne, ktoś pracuje wtedy za ciebie. 

Mattie rzadko pozwalała sobie na urlop. Ale kiedy  go brała, w kwiaciarni pracowała 

Sam,  najlepsza  przyjaciółka,  z  którą  poznały  się  na  studiach.  Sam  była  mężatką,  przed 

kilkoma miesiącami urodziła dziecko. Uwielbiała od czasu do czasu pracować w kwiaciarni. 

Mattie  nie  zamierzała  jednak  brać  urlopu  na  Wielkanoc  ani  jechać  z  Jackiem  do 

Paryża. 

- Nieważne, po prostu nie chcę jechać i już - powiedziała. 

- Na pewno? 

Wypiła  łyk  wina,  aby  ukryć  zmieszanie.  Jack  słusznie  domyślał  się,  że  celowo 

zamieniła  kartki  przy  bukietach.  Z  zawodowego  punktu  widzenia  był  to  całkowicie 

nieodpowiedzialny  postępek.  On  zdawał  sobie  z  tego  sprawę  i  oczekiwał  chyba 

rekompensaty; mógł zniszczyć dobrą opinię kwiaciarni Mattie. 

Chyba  mnie  szantażuje!  -  oceniła.  Niestety.  Ale  to  jeszcze  gorsza  rzecz  niż  to,  co  ja 

zrobiłam! 

Czy zasługiwała na karę? Jack oczekiwał od niej, żeby pojechała z nim do Paryża na 

wielkanocny  weekend...  Zaraz.  Czy  to  aby  na  pewno  była  kara?  Weekend  w  Paryżu  z  tym 

mężczyzną... Jak można postrzegać taki pomysł jako dotkliwą karę? Niesłychanie przystojny, 

zamożny,  na  swój  sposób  czarujący  mężczyzna  proponował  jej  atrakcyjny  wyjazd.  Mattie 

musiała przyznać, że propozycja była kusząca. 

Odwróciła wzrok. 

- Co powiem matce? - zastanowiła się na głos. 

Jednak tym razem Jack nie wydawał się rozbawiony. 

-  Zapewne  moje  nazwisko  padło  w  twojej  rozmowie  z  matką  o  mężczyźnie,  który 

umawia się z czterema kobietami? - spytał. 

- Prawdę mówiąc... - zaczęła. 

- Na pewno padło - dokończył za nią. - Trudno. Może po prostu powiedz jej prawdę? 

Że jedziesz ze mną do Paryża. 

- Miałabym powiedzieć jej coś takiego?! Że wymagasz ode mnie, żebym pojechała z 

tobą do Paryża, że mnie szantażujesz? Że jeśli tego nie zrobię, możesz doprowadzić mnie do 

finansowej ruiny? 

background image

Jack skrzywił się. 

- Jeśli zamierzasz ująć to w takie słowa... 

- Przecież zasugerowałeś, żebym powiedziała matce prawdę! 

- Tak - zgodził się z westchnieniem. - Nie spodziewałem się jednak, że tak postrzegasz 

prawdę.  Nie  możesz  jej  po  prostu  powiedzieć,  że  poznałaś  mnie  troszkę  lepiej  i  chcesz  mi 

pomóc? 

- Wybierając się z tobą na weekend do Paryża! 

- Tak. 

-  Prawie  nic  o  sobie  nie  wiemy  -  zauważyła.  -  Nie  mogę  powiedzieć,  że  dobrze  cię 

znam. 

-  Ale  poznasz  mnie  o  wiele  bliżej,  jeśli  pojedziemy  razem,  poznasz  moją  rodzinę, 

spędzimy wszyscy wspólnie długi weekend. Zaprzyjaźnimy się, zobaczysz. 

Mattie  popatrzyła  na  niego  z  zakłopotaniem.  Nie  wierzyła  własnym  uszom.  Słowa 

Jacka wydawały jej się groteskowe. Chociaż z drugiej strony... 

Była  ogromnie  ciekawa,  jak  przeżyłaby  weekend  w  Paryżu  w  towarzystwie  Jacka 

Beauchampa i jego bliskich. Nie mogła powiedzieć, żeby ta perspektywa jej nie nęciła. 

Mattie od dziecka rzadko jeździła na wakacje. Zazwyczaj doglądały z Dianą cudzych 

psów, psów ludzi, którzy bywali na wakacjach. Nie zarabiały zresztą dostatecznie dużo, aby 

wiele wydawać na podróże. Dopiero w minionym roku Mattie zaprosiła Dianę na tygodniową 

wycieczkę  do  Grecji.  Postanowiła  nareszcie  sprawić  matce  prawdziwą  przyjemność.  Matka 

tyle dla niej zrobiła przez te wszystkie lata! 

Jack wybuchnął śmiechem, widząc spojrzenie Mattie. 

- Nie jesteś zbyt miły - zwróciła mu uwagę. 

- Czy w takim razie jedziesz ze mną do Paryża? - spytał wesoło. 

Serce Mattie zaczęło bić coraz mocniej. 

Przecież  on  chce  ze  mną  jechać  tylko  dlatego,  żebym  odwróciła  od  niego  uwagę 

niejakiej Sharon! - mitygowała się. 

Ale  romantyczny  Paryż,  wyśnione  miasto  kochanków,  kusił...  Mattie  zapewniała 

Jacka,  że  nie  chce  z  nim  jechać,  a  jednocześnie  mimowolnie  zastanawiała  się,  jakie  zabrać 

ubrania! 

Wzięła głęboki oddech i powiedziała: 

- Dobrze. Pojadę... Ale nie myśl, że zrobię to z jakiegokolwiek innego powodu niż ten, 

że mnie szantażujesz! - dodała szybko. 

- Jak bym mógł! - zastrzegł się z udawanym oburzeniem. 

background image

Mattie rzuciła mu gniewne spojrzenie. 

-  Pomyśl  tylko  -  szepnął.  -  Popłyniemy  Sekwaną...  Będziemy  spacerować  po  Polach 

Elizejskich.  Pójdziemy  do  Ogrodu  Luksemburskiego.  Usiądziemy  przy  stoliku  w  przytulnej 

kawiarence. Zjemy obiad w restauracji na Wieży Eiffla. 

Mattie popadała w coraz większe rozmarzenie. 

Miała ogromną ochotę na to wszystko, o czym mówił. 

Jedyną  rzeczą,  która  budziła  jej  niepokój,  był  fakt,  że  ów  cudowny  weekend  miała 

spędzić z nim, Jackiem Beauchampem! 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

-  Dokąd  jedziesz?  Z  kim?  -  dopytywała  się  zdumiona  Diana.  Z  niedowierzaniem 

patrzyła na córkę. 

Szykowały śniadanie. Mattie właśnie powiadomiła ją o zamiarze wyjazdu. Wydawało 

się, że Diana z wrażenia zaraz rozleje kawę. 

Mattie delikatnie wyjęła kubek z ręki matki i potwierdziła: 

-  Do  Paryża.  Z  Jackiem  Beauchampem...  Ale  będziemy  mieli  oddzielne  sypialnie  - 

zastrzegła.  Miała  nadzieję,  że  nie  kłamie.  Nie  omówili  ostatecznie  z  Jackiem  żadnych 

szczegółów. 

- Zawsze to jakieś pocieszenie - mruknęła Diana, siadając. - Czyżbyś w taki właśnie 

sposób zamierzała mu zrekompensować wyrządzone szkody? 

- To raczej on się tego domaga - wyjaśniła. Idąc za radą Jacka, powiedziała matce całą 

prawdę. - Pomyślałam, że weekend w Paryżu nie jest najgorszą karą, jaka mogła mnie spotkać 

- zakończyła. 

Diana pokręciła głową. - Nie sądzę, żeby Jack Beauchamp... to znaczy... - Nie była w 

stanie  wypowiedzieć  swoich  myśli.  -  Mattie,  dlaczego  ty  ciągle  musisz  wplątywać  się  w 

kłopoty? 

- Nic mi się nie stanie - zapewniła Mattie, ujmując dłoń matki. - Będziesz miała jego 

psa jako zakładnika! - zażartowała. 

-  Rzeczywiście  -  uśmiechnęła  się  smutno  Diana.  -  Nie  wierzę,  że  pojedziesz  z  tym 

człowiekiem do Paryża! - Wciąż kręciła głową, oszołomiona. 

- Myślałam, że ci się spodobał. 

-  Tak  -  przyznała  Diana.  -  Wydał  mi  się  miły  i  czarujący.  W  pewnej  chwili 

pomyślałam nawet, że chciałabym związać się z kimś takim, tylko chyba trochę starszym... 

- Naprawdę? 

-  Naprawdę  -  potwierdziła  matka.  -  Ale  kiedy  mi  wyjaśniłaś,  że  to  on  umawia  się 

równocześnie z czterema kobietami, zmieniłam zdanie. A teraz mi mówisz, że wybierasz się z 

nim do Paryża! 

Mattie uśmiechnęła się. 

- Mamo, nie myśl, że... 

Krótkie pukanie do drzwi nie pozwoliło jej dokończyć zdania. 

Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. 

background image

Do kuchni wszedł Jack. 

Był  w  eleganckim  garniturze,  podobne  nosił  w  pracy.  Tego  dnia  włożył  kremową 

koszulę  i  zawiązał  brązowy  krawat.  Musiał  wcześnie  wstać,  ponieważ  była  dopiero  ósma 

rano. 

Ciekawe,  gdzie  znalazł  otwartą  kwiaciarnię.  Trzymał  bowiem  w  ręku  bukiet 

wiosennych żonkili. 

- Co tu robisz?! - odezwała się surowym tonem Mattie, wstając powoli. Jeszcze miała 

na sobie szlafrok i piżamę. 

Diana zdążyła się ubrać, ponieważ karmiła wcześniej psy. 

- Dzień dobry - odezwał się Jack, nie zrażony. Wszedł dalej i zamknął za sobą drzwi. - 

Przyszedłem do ciebie, Diano - wyjaśnił, po czym wręczył Dianie kwiaty. 

Coś podobnego! 

-  Nie  przeszkadzaj  sobie  -  odezwał  się  do  Mattie.  -  Szykuj  się  do  pracy.  Chciałbym 

zamienić kilka słów z twoją mamą. - Uśmiechnął się do Diany. 

Doprawdy,  Jack  miał  niecodzienne  zwyczaje.  Wszedł  nieproszony  do  ich  domu  w 

porze,  kiedy  mógł  się  spodziewać,  że  Mattie  i  jej  matka  będą  jeszcze  nieubrane,  wręczył 

Dianie kwiaty, a Mattie zbył niezbyt uprzejmą radą. Był po prostu nieznośny! 

Zaraz...  zdaje  się,  że  żonkile,  które  wręczył  mamie,  zerwał  przed  chwilą  w  naszym 

ogrodzie! - pomyślała Mattie. 

Poczuła  się  zdezorientowana.  Na  domiar  złego  nie  wyglądała  ładnie,  rozczochrana, 

bez makijażu, w ulubionym, starym, podniszczonym szlafroku. 

-  Przepraszam,  ale  chciałbym  porozmawiać  z  twoją  mamą  na  osobności  -  oznajmił 

Jack, zanim zdążyła się odezwać. 

- To dobrze, będzie mi mniej nieprzyjemnie - burknęła w końcu i wyszła, zabierając 

swój  kubek  z  niedopita  kawą.  -  Uważaj,  mamo!  -  rzuciła  na  odchodnym.  Uśmiechnęła  się 

jeszcze kpiąco do Jacka. Wydawał się zdziwiony. I dobrze! 

Po  cóż  zawitał  do  ich  domu  o  tak  wczesnej  porze?  Poprzedniego  wieczora  ustalili  z 

Mattie,  że  spotkają  się  następnego  dnia  wieczorem  w  celu  omówienia  szczegółów  wyjazdu. 

Jack  nie  wspominał,  że  zamierza  odwiedzić  Dianę  wczesnym  rankiem.  Wtedy  Mattie 

zadbałaby o swój wygląd. 

Choć  Mattie  nie  miała  wrażenia,  aby  mu  się  specjalnie  podobała.  Chciał  jedynie 

wykorzystać jej towarzystwo, by pozbyć się niechcianej adoratorki. Mattie napomniała się w 

myśli, żeby o tym pamiętać. 

Wzięła  prysznic,  zrobiła  makijaż,  włożyła  czarny  kostium  i  jasną  kremową  bluzkę, 

background image

uczesała się. Teraz wyglądam lepiej - pomyślała. 

Nie miała jednak szansy pokazać się Jackowi, ponieważ już go nie było. Matki także. 

Tylko żonkile stały dumnie w wazonie na środku kuchennego stołu. 

Mattie  odnalazła  Dianę  w  gabinecie,  w  którym  rozmawiała  z  klientami.  Diana 

siedziała w fotelu. 

Sophie - ich ulubiona suka - opierała łeb o jej kolano. 

- Wszystko w porządku? - upewniła się Mattie. 

- Tak - odparła bez przekonania Diana. 

Mattie oczekiwała dalszego ciągu wypowiedzi. 

-  Jack  pojechał  do  pracy,  ale  wieczorem  przyjedzie  znowu,  do  ciebie  -  wyjaśniła 

Diana. Nie mówiła nic więcej, tylko głaskała Sophie. W końcu wstała i ominęła biurko. 

Czego on chciał?! - cisnęło się na usta Mattie. 

- Czy nie powinnaś była wyjść przed dziesięcioma minutami? - spytała Diana, patrząc 

na zegarek. 

- Mamo! - zawołała Mattie, sfrustrowana. 

- Słucham? - spytała niewinnym tonem Diana. 

- Czyżbyś zachowywała się w tak denerwujący sposób z powodu Jacka Beauchampa? 

Diana roześmiała się. 

-  Od  razu  widać  po  tobie  wszystkie  emocje,  Mattie  -  powiedziała,  rozbawiona.  - 

Postanowiłam zabawić się chwilę twoją ciekawością, to wszystko. 

-  Spoważniała.  -  Jack  chciał  po  prostu  wyjaśnić  mi  sytuację  i  zapewnić,  że  nie 

zamierza cię uwieść. 

-  A  nie  zamierza?  -  Mattie  była  zaskoczona.  -  To  znaczy...  spodziewam  się,  że 

oczywiście nie zamierza. - Była rozdrażniona faktem, że Jack zdecydował się omówić to z jej 

matką. - Już ci mówiłam - dodała. 

-  Oczywiście,  ale  on  osobiście  chciał  mnie  o  tym  zapewnić.  Dlaczego  masz  taką 

smutną minę? Jestem pewna, że z łatwością zdołasz przekonać go do zmiany zamiarów... 

- Mamo! 

- Dobrze już, dobrze. - Diana pogładziła dłoń córki. 

Jack  jest  tylko  o  dziesięć  lat  młodszy  od  mamy  -  pomyślała  Mattie.  Może  powinien 

był zaproponować wyjazd jej, a nie mnie! 

Nie spodobała jej się ta myśl. 

 

- Jak to: powiedziałeś o mnie rodzinie? - powtórzyła ze zdumieniem Mattie. Siedzieli 

background image

naprzeciw  siebie  przy  restauracyjnym  stoliku.  -  Kiedy  im  powiedziałeś?  I  właściwie  co?  - 

Jack przecież niewiele o niej wiedział. 

Obiad  w  jego  towarzystwie  był  ciekawym  doświadczeniem.  Szef  obsługi  kelnerskiej 

francuskiej  restauracji  na  najwyższym  piętrze  wieżowca  pozdrowił  Jacka  grzecznie.  Usiedli 

przy  stoliku  usytuowanym  obok  okna,  z  którego  rozciągał  się  widok  na  Londyn.  Chwilę 

potem  przyszedł  przywitać  się  z  nim  właściciel  restauracji.  Jack  przedstawił  mu  Mattie, 

mówiąc: „Mattie Crawford, moja przyjaciółka”. 

Nie uważała się za przyjaciółkę Jacka, prędzej gotowa była uznać się za jego wroga. 

-  Dziś  zjedliśmy  rodzinny  lunch  w  domu  moich  rodziców  -  odparł  Jack,  wzruszając 

ramionami.  -  Powiedziałem  im  tylko,  że  pojadę  ze  znajomą,  która  nazywa  się  Mattie 

Crawford. - Popatrzył jej w oczy. Jego spojrzenie onieśmielało ją. 

Pomyślała,  że  Jack  musi  być  w  bliskich  stosunkach  z  rodzicami  i  rodzeństwem. 

Bardzo dobrze świadczyło to o nim i jego rodzinie. Mattie sama była w bliskich stosunkach z 

matką. Uznała, że to coś, co łączy ją z Jackiem. 

Nieczęsto  bywała  w  restauracjach.  Nie  pamiętała,  kiedy  ostatni  raz  spotkała  się  z 

mężczyzną.  Nie  dążyła  specjalnie  do  takich  spotkań  po  okropnym  zakończeniu  związku  z 

Richardem. 

Teraz  jednak  siedziała  w  eleganckim  lokalu  z  Jackiem  Beauchampem,  ubrana  w 

ulubioną czarną sukienkę, dobrą na każdą okazję. Rozglądając się po restauracji, myślała, że 

będzie  musiała  zastanowić  się  poważnie  nad  doborem  garderoby,  którą  weźmie  do  Paryża. 

Nie chciała wyglądać jak szara myszka. 

Dlaczego jej na tym zależało? W końcu było mało prawdopodobne, żeby po powrocie 

zobaczyła ponownie kogokolwiek z tej rodziny. 

A  jednak  dla  Mattie  miało  znaczenie  wrażenie,  jakie  zrobi.  Rodzina  Jacka  była  z 

pewnością  bardzo  bogata.  Na  zaręczynowy  obiad  jego  siostry  włożą  pewnie  kosztowne 

sukienki  od  znanych  projektantów.  Mattie  postanowiła  kupić  nową,  elegancką  sukienkę, 

choćby miała na nią wydać wszystkie oszczędności. 

- Ile osób będzie na tym przyjęciu w restauracji? - zapytała. 

- Piętnaście, razem z tobą i mną - odpowiedział Jack. 

- Piętnaście? - Pomyślała, że podczas przyjęcia będzie onieśmielona. Miała siedzieć w 

towarzystwie  trzynaściorga  zupełnie  nieznanych  bogatych  ludzi  -  i  jednego  tylko  odrobinę 

znanego! 

Nie  należała  do  nieśmiałych  osób,  łatwo  nawiązywała  kontakty.  Na  tym  zresztą  po 

trosze polegała jej praca w kwiaciarni. A jednak rodzina Jacka Beauchampa to bez wątpienia 

background image

nie byli przeciętni ludzie, jakich spotykała na co dzień. 

- Nie przejmuj się, naprawdę... - uspokoił ją Jack. - Będę przy tobie cały czas - dodał, 

uśmiechając się. 

Wiedział przecież, że dla Mattie to żadne pocieszenie. 

- Jaka jest twoja rodzina? - spytała odważnie. 

-  Normalna  -  odparł  Jack.  -  Taka  jak  ja.  Uważał  siebie  za  normalnego?  To  znaczy, 

może i nie był nienormalny, ale niewątpliwie nie był przeciętny. 

- Mają po dwie ręce, dwie nogi... - zażartował, widząc wyraz twarzy Mattie. 

- To rzeczywiście zwyczajni ludzie - zgodziła się. - Ile masz rodzeństwa? 

-  Sprawdziłaś,  czy  aby  twój  paszport  jest  nadal  ważny?  -  zmienił  nagle  temat.  -  Nie 

chciałbym, żeby na lotnisku okazało się, że nie możesz lecieć. 

To  byłoby  wspaniałe  wyjście  z  sytuacji  -  pomyślała.  Jednak  jej  paszport  był  z  całą 

pewnością ważny. Otrzymała go w ubiegłym roku, przed podróżą do Grecji. 

-  Jest  ważny  -  zapewniła.  -  Ale  musisz  powiadomić  linie  lotnicze,  że  poleci  inna 

osoba. 

- Już to zrobiłem - odparł. - Telefonowałem dziś rano do biura moich linii. 

Z pewnością miał na myśli, że zrobiła to za niego jego sekretarka. Mattie pomyślała, 

że  musi  cały  czas  pamiętać  o  tym  wszystkim.  Łatwo  było  ulec  czarowi  Jacka.  Mogłaby 

uwierzyć,  że  poleci  z  nim  do  Paryża  na  romantyczny  weekend.  Byłoby  to  naprawdę  bardzo 

naiwne! 

- Czy już ci mówiłem, jak pięknie dziś wyglądasz? - zagadnął. 

Mattie zarumieniła się. Znowu starał się ją oczarowywać. Nieodmiennie skutecznie! 

- Nieszczere komplementy to coś okropnego - odpowiedziała, zagniewana. 

-  Ależ  naprawdę  pięknie  wyglądasz!  -  zapewnił.  -  Masz  takie  wspaniałe  włosy; 

ogromnie podoba mi się ich kolor. Jak go nazwać? 

- Jestem szatynką. 

Jack  przyglądał  się  z  podziwem  opadającym  na  ramiona  Mattie  kaskadom  lśniących 

włosów. 

- Jedz lepiej kolację, bo wystygnie - powiedziała zniecierpliwiona. 

Poczuła  się  bardzo  niezręcznie.  Gdyby  to  była  prawdziwa  randka!  Ale  przecież 

siedzieli  w  restauracji  tylko  po  to,  aby  omówić  szczegóły  niecodziennej  podróży.  Wyjazdu, 

podczas  którego  Mattie  miała  odgrywać  rolę  osłony  chroniącej  Jacka  przed  miłosnymi 

zakusami  siostry  jego  przyszłego  szwagra.  I  byłoby  dla  Mattie  lepiej,  żeby  Jack  tylko  jako 

tego rodzaju osłonę ją traktował. 

background image

Jak mężczyzna jego pokroju mógłby poważnie zainteresować się taką kobietą jak ja? - 

pytała  samą  siebie.  Od  roku  dwa  razy  w  tygodniu,  wczesnymi  wieczorami,  bywała  w 

budynku, w którym mieściła się firma Jacka. A mimo to choć rozpoznał jej twarz, nie był w 

stanie przypomnieć sobie, skąd ją zna. Gdyby przypadkowo się nie poznali, nie zwróciłby na 

nią najmniejszej uwagi. Nie zauważał zapewne ludzi jej pokroju. W końcu płacono jej między 

innymi za to, żeby dyskretnie opiekowała się roślinami. Była więc dla Jacka niewidzialna. 

Aż zwróciła na siebie jego uwagę. 

- Nie musisz ćwiczysz tekstów, których zamierzasz używać w Paryżu - odezwała się 

po  chwili.  -  Nie  przejmuj  się  tym,  naprawdę.  Wolałabym  usłyszeć  od  ciebie,  po  co 

przyjechałeś dzisiaj rano do mojej matki. 

- Nie powiedziała ci? 

-  Oczywiście,  że  powiedziała  -  odparła  Mattie.  -  Zastanawiałam  się  tylko...  -  Nie 

wiedziała, jak dokończyć. 

- Wczoraj zasugerowałaś mi jednoznacznie, że nie chcesz, aby twoja mama martwiła 

się o to, że ze mną wyjedziesz... - zaczął. 

- Ciekawe dlaczego! - zadrwiła. 

Jack uniósł brwi, lekko zniecierpliwiony. 

- Pragnąłem tylko zapewnić twoją mamę, że... 

- Nie zamierzasz mnie uwieść - dokończyła za niego. - Nie sądzę, żeby... 

- Tak ci powiedziała? - przerwał jej, chichocząc. 

-  Tak,  właśnie  tak  mi  powiedziała  -  potwierdziła  Mattie,  mrużąc  oczy.  -  A  co 

naprawdę jej powiedziałeś? 

- Między innymi to - przyznał. - W każdym razie kiedy  wychodziłem, wydawała się 

znacznie mniej zaniepokojona niż na początku rozmowy. 

Mattie  miała  ochotę  wypytać  go  o  to,  co  jeszcze  mówił  jej  matce,  jednak  nadszedł 

kelner  z  winem,  aby  na  nowo  napełnić  ich  kieliszki.  Kiedy  się  oddalił,  Jack  zmienił  temat 

rozmowy. 

- Twoja mama jest wciąż bardzo piękną kobietą - powiedział. - Czy nigdy nie myślała 

o tym, żeby ponownie wyjść za mąż? 

- Nigdy - potwierdziła Mattie. 

Cieszyła  się,  że  Jack  wypowiedział  komplement  na  temat  urody  jej  matki,  choć  z 

drugiej strony poczuła się odrobinę zazdrosna. 

Sama  ją  podziwiała,  oczywiście  nie  tylko  za  urodę.  Diana  owdowiała  w  wieku 

dwudziestu  trzech  lat,  została  sama  z  trzyletnim  dzieckiem.  Zapewniła  Mattie  wszystko,  co 

background image

tylko dziecku było potrzebne do szczęścia. Była cudowną matką. 

- Mama musiała bardzo kochać twojego tatę, prawda? - spytał Jack. 

- Tak... Nie powiedziałeś mi dotąd nic więcej o naszej piątkowej podróży. 

Jack wpatrywał się chwilę w jej twarz, po czym wyraźnie się uspokoił i odpowiedział: 

- Rzeczywiście. - Następnie zaczął mówić o tym, z którego lotniska i jakim samolotem 

polecą, jaki jest plan pobytu w Paryżu, i tak dalej. Mattie najbardziej utkwił w pamięci jeden 

szczegół:  że  z  okna  ich  hotelowego  pokoju  będzie  widać  Wieżę  Eiffla.  Powrót  był 

zaplanowany na poniedziałek. 

Mattie nie wiedziała, co się z nią dzieje. Przyglądała się mówiącemu Jackowi. Podobał 

jej się, podobało jej się w nim wszystko, poza jednym - niestety, oszukiwał cztery kobiety. 

Ten  fakt  wystarczył,  aby  był  dla  niej  wstrętny.  Musiałaby  postradać  zmysły,  żeby 

zakochać się w takim mężczyźnie! 

A jednak nie była w stanie myśleć o nim z niechęcią. 

Zdawała  sobie  sprawę,  że  mimo  wszystko  może  się  w  nim  zakochać.  Szczególnie 

podczas czterech dni spędzonych wspólnie w Paryżu. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

- Mattie, jedziemy na  cztery  dni, nie cztery tygodnie! - Jack skomentował półżartem 

wagę jej walizki, którą załadował do samochodu. 

Niepewnie zerknęła na znacznie mniejszą walizkę Jacka. 

Zdawała sobie sprawę, że prawdopodobnie przesadziła z ilością ubrań, jednak jeszcze 

nigdy  nie  była  w  Paryżu  i  nie  wiedziała,  jaka  może  być  tam  pogoda  wiosną.  Wstydziła  się 

spytać  o  to  Jacka.  Sprawdzała  paryską  pogodę  przez  dwa  dni  w  gazecie.  Temperatura  była 

dość wysoka, jednak czasami padało. Musiała być przygotowana na różne sytuacje. 

Mattie  spakowała  więc  wszystkie  najlepsze  ubrania,  łącznie  z  tymi,  które  kupiła 

poprzedniego dnia. 

-  Kobiety  lubią  być  przygotowane  na  każdą  ewentualność  -  odpowiedziała  ze 

śmiechem Diana, która poznawała się właśnie z Harrym. 

Collie  biegał  między  ludźmi,  merdając  radośnie  ogonem.  Zachowywał  się  raczej  jak 

szczeniak  niż  sześcioletni  pies.  Miał  wspaniałą,  szarobiałą  sierść,  jego  oczy  błyszczały.  Z 

pewnością nie zdawał sobie sprawy, że czeka go pobyt w psim hotelu. 

- Czy zabrałaś również kuchenkę i zlew? - spytał Mattie Jack, unosząc brwi. 

- Oczywiście, a także wannę - odpowiedziała natychmiast. 

-  Mogą  ci  się  przydać  -  zawyrokował  ze  śmiechem.  -  Raz  w  życiu  mieszkałem  w 

pokoju, gdzie przez dwa dni nie było korka do wanny, ponieważ poprzedni gość go ukradł. 

-  Tak  to  jest,  kiedy  człowiek  zatrzymuje  się  w  hotelach  najniższej  kategorii  - 

skomentowała żartobliwie. Wiedziała, że Jack bez wątpienia rezerwuje tylko apartamenty  w 

najbardziej luksusowych hotelach. 

Uśmiechnął  się.  Wyglądał  tego  dnia  nadzwyczaj  męsko,  w  czarnej  koszuli  i 

dopasowanych  czarnych  spodniach.  Na  tylnym  siedzeniu  samochodu  leżała  kremowa 

marynarka. 

Mattie zdecydowała się włożyć na podróż najlepsze dżinsy, białą, dopasowaną bluzkę 

i  czarny  żakiet.  Wyglądała  dostatecznie  elegancko,  a  jednocześnie  ubranie  nie  gniotło  się 

zanadto. 

Na  widok  Jacka  serce  Mattie  od  razu  przyspieszyło  rytm.  Czuła  się  bardzo 

podekscytowana.  Czy  to  z  powodu  Jacka,  czy  raczej  z  powodu  wyjazdu?  Była  odrobinę 

onieśmielona, a z drugiej strony bardzo uradowana. Dziwne! 

-  Może  wspólnie  zaprowadzimy  Harry'ego  do  pokoju,  w  którym  będzie  mieszkał?  - 

background image

odezwała się znowu Diana. 

-  Jasne  -  zgodził  się  Jack.  Nachylił  się  i  czule  pogłaskał  psa.  -  Chodź,  stary, 

zobaczymy, jak ci się tu spodoba - powiedział do niego wesoło. 

Widać było, że Jack niechętnie rozstaje się z ulubieńcem, mimo że wiedział, że Diana 

naprawdę dba o psy i uwielbia zwierzęta. 

- Zaczekasz na nas, Mattie? - spytała Diana, rzucając córce ostrzegawcze spojrzenie. 

Mattie kiwnęła głową. 

Czekała  na  Jacka  i  rozmyślała.  Znowu  ogarnęły  ją  wątpliwości.  W  ciągu  minionych 

kilku dni parokrotnie miała ochotę zatelefonować do Jacka i powiedzieć mu, że się wycofuje. 

Za  każdym  razem  przypominała  sobie  jednak,  że  to  ona  jemu  narobiła  kłopotów  i  była  mu 

winna pomoc. Mimo wszystko niepokoiła się. 

Zapomniała o tym natychmiast, kiedy Jack wrócił. Miał niewesołą minę. 

- Harry'emu nic złego się nie stanie - zapewniła go Mattie. 

- Teraz zdaję sobie sprawę, jak czuli się moi rodzice za każdym razem, kiedy odwozili 

mnie do szkoły z internatem - odpowiedział, uśmiechając się smutno. 

Mattie wydało się, że porównanie nie jest do końca trafne. 

- A jak ty się czułeś, kiedy twoi rodzice odjeżdżali? - zapytała. 

- Och - Jack znów się uśmiechnął, tym razem weselej - płakałem, ale już kilka minut 

po tym, jak ich samochód znikł, cieszyłem się i śmiałem, bo znowu znajdowałem się w gronie 

kolegów... Harry też nie był bardzo smutny, kiedy odchodziłem. Poznawali się z Sophie. No, 

czas jechać. Czy na pewno wszystko wzięłaś? - spytał. 

- Tak. - Wsiedli do samochodu. - Spakowałam tylko sześć par butów - dodała. - Czy 

sądzisz, że to wystarczy? - zażartowała. 

Jack uruchomił silnik i samochód ruszył. 

- Rozumiem, że tak - wywnioskowała, po czym oparła się wygodnie. 

- Myślałem, że tylko moje siostry są okropne, ale okazuje się, że dziewczyny, na które 

natrafiam, są bardzo podobne do nich! - skomentował półżartem. 

- Pamiętaj, że nie jestem twoją dziewczyną - zastrzegła. 

- Na najbliższe cztery dni masz się nią stać - odparł. - Mattie i Jack, Jack i Mattie, jak 

myślisz, dobrze to brzmi? - Odwrócił się i zmarszczył pytająco brwi. 

- Fatalnie! - zawyrokowała wbrew fali ciepła, jaka w niej wezbrała. 

-  Będziesz  musiała  się  na  krótko  przyzwyczaić  -  zakończył  Jack,  wzruszając 

ramionami. 

Mattie  żałowała,  że  podczas  pobytu  w  Paryżu  będzie  musiała  się  dostosowywać  do 

background image

planów Jacka i jego rodziny. Chciałaby naprawdę doświadczyć tego, jak brzmią imiona „Jack 

i Mattie” zestawione razem. Rzeczywiście razem... Nie, co za bezsensowna myśl! 

- Zamówiłem dla nas na wieczór stolik w restauracji - poinformował Jack. - Czy jest 

jakieś miejsce w Paryżu, które szczególnie chciałabyś zobaczyć? 

- Ja? - zdziwiła się. 

-  A  kto?  -  spytał  z  uśmiechem.  -  Być  może  się  mylę,  ale  mam  wrażenie,  że  jeszcze 

nigdy nie byłaś w Paryżu. 

-  Nie  mylisz  się  -  przyznała.  -  Zrozumiałam  jednak,  że  zamierzasz  spędzić  ten 

weekend w towarzystwie rodziny. 

- Rzeczywiście jestem w bliskich stosunkach z rodziną, jednak nie mógłbym spędzić z 

nimi  całych  czterech  dni,  mając  w  tym  czasie  do  wyboru  wyłączne  towarzystwo  pięknej 

kobiety.  A  szczególnie  w  Paryżu!  -  dodał.  -  Jedynym  ustalonym  planem  jest  wspólny, 

rodzinny  obiad  jutro  wieczorem.  Poza  tym  możemy  robić  to,  na  co  tylko  będziemy  mieli 

ochotę. 

Mattie  była  zaskoczona.  Najbardziej  tym,  że  Jack  nazwał  ją  piękną  kobietą.  Reszta 

jego słów zaś przyprawiła ją o mały zawrót głowy. 

-  Ja  chętnie  spędziłbym  dzień  w  Eurodisneylandzie  -  oznajmił  Jack,  nieco 

zawstydzony. - Co na to powiesz? 

-  Dobrze  -  mruknęła,  wciąż  nie  mogąc  ochłonąć  po  tym,  co  jej  powiedział. 

Przeważającą część czasu mieli spędzić tylko we dwoje?! O czym będą rozmawiać? Jak będą 

wyglądały ich wspólne wieczory? Trzy wieczory. I noce! Mattie przełknęła z trudem ślinę. 

- Jack... - zaczęła. 

- Nie martw się, Mattie. Kiedy ostatni raz byłaś na wakacjach? 

- W zeszłym roku - odpowiedziała. 

-  To  pomyśl  o  naszym  wyjeździe  jako  o  wakacjach.  Będziemy  dobrze  się  bawić, 

zgoda? 

- Dobrze - odparła bez przekonania. 

Jack zachichotał. 

- Widzę, że się niepokoisz - stwierdził. - Gdybyś miała wątpliwości, będziemy mieli w 

hotelu oddzielne sypialnie. 

Przynajmniej  jedna  pocieszająca  informacja  -  pomyślała.  Obawiała  się  jednak,  że 

spędzając z Jackiem tyle czasu, nabierze ochoty na znacznie więcej... 

 

-  Jak  ci  się  podoba?  -  spytał  Jack,  stając  za  plecami  Mattie.  Wyglądała  przez  okno 

background image

swojej  sypialni  w  hotelowym  apartamencie.  Wpatrywała  się  w  Wieżę  Eiffla,  była 

zafascynowana.  Wieża  zdawała  się  stać  tak  blisko,  jak  gdyby  można  było  wyciągnąć  rękę  i 

dotknąć jej. 

- Jest cudownie! Och, Jack! Dziękuję ci - szepnęła. 

Jack  oparł  dłonie  na  jej  ramionach,  a  potem  delikatnie  obrócił  ją  i  popatrzył  jej  w 

oczy. 

- Za co? - spytał z troską, widząc jej wzruszenie. 

- Za to - wyjaśniła, pokazując szerokim gestem pokój i cudowny widok za oknem. 

Sypialnia  była  ogromna,  piękna,  zastawiona  roślinami  i  kwiatami.  Natychmiast  po 

przyjściu Mattie zrzuciła buty, z lubością stąpając boso po miękkim dywanie. Dominującym 

meblem w pokoju było  ogromne łóżko stojące na środku. Mattie miała też własną łazienkę, 

niezmiernie luksusową - wanna wyposażona była w jacuzzi, krany i prysznic były złocone. 

Przypuszczała,  że  sąsiedni  pokój,  z  którym  jej  sypialnię  łączyły,  niestety,  otwarte 

drzwi,  to  sypialnia  Jacka.  Jednak  był  to  salon.  Robił  imponujące  wrażenie  -  ogromne, 

miękkie,  skórzane  fotele,  ławy  połyskujące  kryształowo  czystym  szkłem,  ręcznie  zdobione 

misy  z  owocami  i  wymyślnych  kształtów  wazony  wypełnione  kwiatami,  dyskretnie 

umieszczony barek, ogromny telewizor... 

Któż  chciałby  oglądać  telewizję,  mając  do  wyboru  paryskie  atrakcje?  Mattie  nie 

mieściło się to w głowie. 

- Moja sypialnia jest tu - wyjaśnił Jack, otwierając drzwi koło barku. 

Oczom Mattie ukazał się pokój niemal identycznie wyposażony jak jej sypialnia. Z tą 

różnicą, że w pokoju Jacka stały dwa oddzielne, jednoosobowe łóżka. 

Cóż, Mattie miała własną sypialnię, ale nie był to osobny pokój hotelowy, a część tego 

samego apartamentu, w którym znajdowała się sypialnia Jacka. 

-  Wskocz  w  jedną  ze  swoich  sześciu  par  butów,  to  wyjdziemy  do  miasta  - 

zaproponował. - Pokażę ci Paryż. 

Mattie ucieszyła się. Było jej miło, że Jack z entuzjazmem odnosi się do oprowadzania 

jej po Paryżu, mimo że musiał być w tym mieście dziesiątki razy. 

-  Oglądanie  wszystkiego  razem  z  tobą  sprawi,  że  na  nowo  będę  w  stanie  docenić 

wyjątkowość poszczególnych miejsc... - Jack przesunął delikatnie dłonią po ramieniu Mattie. 

-  Czy  może  chcesz  na  początek  coś  zjeść?  -  zapytał.  -  Jedzenie  w  samolotach  nie  jest 

najlepsze. 

Mattie była zaskoczona ostatnim stwierdzeniem Jacka - jedzenie, które zaserwowano 

im  w  poczekalni  i  kabinie  pierwszej  klasy,  było  absolutnie  wyśmienite,  dorównywało  klasą 

background image

menu najlepszych restauracji. Mattie nie była ani trochę głodna. 

-  Miałem  nadzieję,  że  tak  odpowiesz  -  ucieszył  się,  kiedy  mu  to  powiedziała.  - 

Chodźmy zwiedzać i podziwiać! 

Jego  entuzjazm  był  zaraźliwy.  Mattie  włożyła  buty.  Żakiet  pozostawiła  w  pokoju. 

Okazało  się,  że  w  Paryżu  wiosną  może  być  tak  ciepło,  jak  w  Londynie  w  słoneczny  letni 

dzień. 

Przystanęła w hotelowym holu, pytając nieśmiało: 

- Czy nie powinieneś zawiadomić rodziny, że przyjechałeś? 

- Już to zrobiłem. Zatelefonowałem także do twojej mamy. 

Mattie  była  ogromnie  zaskoczona  postępowaniem  Jacka.  Zamierzała  zadzwonić  do 

matki, ale nie wiedziała, jak bezpośrednio połączyć się z Londynem z telefonu w pokoju. Nie 

znała francuskiego, więc nie próbowała pytać obsługi hotelu. Chciała później poprosić Jacka 

o pomoc. 

- Dziękuję, to niezwykle miło z twojej strony - powiedziała. 

- Przy okazji spytałem, co z Harrym. 

No tak, przede wszystkim o to mu chodziło - pomyślała. - Jak mogłabym sądzić, że o 

co innego? 

- I jak miewa się twój pies? - spytała grzecznie. 

- Dziękuję, świetnie. Moi rodzice i  rodzeństwo prosili, żeby  ci przekazać, że chętnie 

cię poznają. 

Mattie zadrżała. W domu wszystko wydawało jej się łatwiejsze. Dopiero tu, w Paryżu, 

coraz lepiej zdawała sobie sprawę z tego, co będzie oznaczało udawanie dziewczyny Jacka. 

Na  razie  odbyła  niezwykłą  podróż,  jako  pasażerka  pierwszej  klasy,  znalazła  się  w 

apartamencie  luksusowego  hotelu,  a  towarzystwo  Jacka  okazało  się  dla  niej  bardzo  miłe. 

Chyba aż za bardzo! Zbyt dobrze się przy nim czuła. 

Zastanawiała się, jak po powrocie do Londynu zdoła powrócić do szarej codzienności, 

do pracy w kwiaciarni i biurach cudzych firm. 

Pod  Wieżą  Eiffla  panowała  świąteczna  atmosfera  -  handlarze  pamiątek  i  rozmaitych 

świecidełek oferowali swoje towary, wokół przechadzały się setki turystów. Inni wjeżdżali na 

wieżę albo siedzieli na olbrzymim trawniku Pól Marsowych, odpoczywając w słońcu. 

- Napiłbym się czegoś - oznajmił Jack i, nie czekając na odpowiedź, ujął dłoń Mattie i 

poprowadził  ją  na  drugą  stronę  ulicy,  nad  Sekwanę.  Zeszli  po  schodkach  do  jednej  z 

nadbrzeżnych kawiarni. 

Trzymali się za ręce! 

background image

Mattie  była  pewna,  że  wszyscy  wokół  biorą  ich  za  parę  kochanków.  Serce  biło  jej 

szybko i mocno, jej policzki były ciepłe. Czuła się trochę zdezorientowana. 

Jack  zamówił  po  francusku  dwie  kawy  głosem  człowieka,  który  robił  to  już 

wielokrotnie. Patrząc na niego, Mattie pomyślała, że łatwo zapomina, dlaczego znalazła się w 

Paryżu  w  towarzystwie  tego  wyjątkowo  przystojnego  mężczyzny.  W  naturalny  sposób 

poddawała  się  jego  czarowi  i  romantycznej  atmosferze  miejsca.  Nie  powinna  jednak 

zapominać  o  prawdziwej  przyczynie  podróży.  Inaczej  będzie  jej  naprawdę  trudno  powrócić 

do rzeczywistości po poniedziałkowym powrocie do Londynu! 

Obawiała się, że będzie miała złamane serce. 

Musiała  cały  czas  sobie  przypominać,  że  Jack  należy  do  innej  klasy  niż  ona.  Był 

bogatym, wykształconym światowcem, właścicielem i prezesem dużej firmy. I jeszcze przed 

kilkoma dniami miał cztery kochanki! 

Nawet  gdyby  Mattie  zdołała  poważnie  zainteresować  sobą  Jacka  i  zdobyć 

przychylność  jego  rodziny,  przezwyciężając  wszystkie  bariery,  nie  mogła  zapominać  o  jego 

stosunku do kobiet. 

-  Czy  moglibyśmy  wrócić  do  hotelu?  -  spytała  nagle.  -  Czuję,  że  jestem  trochę... 

zmęczona  podróżą.  -  Jack  był  wyraźnie  rozczarowany.  -  Chciałabym  odświeżyć  się  przed 

wieczorem,  wziąć  kąpiel,  umyć  włosy  -  tłumaczyła.  -  Wieczorem  na  pewno  znowu  dokądś 

pójdziemy. 

Kąpiel  byłaby  faktycznie  odświeżająca,  jednak  Mattie  przede  wszystkim  desperacko 

potrzebowała pobyć trochę sama. 

Musiała na jakiś czas odizolować się od Jacka. 

-  Oczywiście  -  mruknął,  wypijając  jednym  haustem  kawę.  -  Powinienem  był  o  tym 

pomyśleć. - Pozostawił na stole pieniądze. - Nie musimy zwiedzać miasta od razu pierwszego 

dnia. Masz cztery dni na to, aby zakochać się w Paryżu! 

Mattie już zdążyła zakochać się w tym mieście. 

Obawiała  się,  że  niestety  mimo  woli  zdążyła  także  zakochać  się  w  siedzącym 

naprzeciw niej mężczyźnie... 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Jack  znowu  zaprowadził  Mattie  nad  Sekwanę,  tym  razem  na  statek,  na  którym 

znajdowała się restauracja. 

Obiad  w  luksusowej  restauracji  na  statku  płynącym  Sekwaną  nie  ułatwiał  Mattie 

zachowania dystansu do Jacka. W ciągu dziesięciu minut podano jej dwa kieliszki szampana. 

Mattie pokręciła głową. 

- Jack, nie sądzę, że powinniśmy spędzać czas w taki sposób - powiedziała. 

- Nie przyjechaliśmy tu zastanawiać się nad życiem, tylko się nim cieszyć - odparł. - 

Spróbuj się nim nacieszyć. - Uśmiechnął się do niej i przysiadł bliżej. W czarnym smokingu, 

śnieżnobiałej koszuli i czarnej muszce wyglądał wprost oszałamiająco. 

Mattie mimo to, a może właśnie dlatego, martwiła się, co się stanie, jeśli ciesząc się 

obecnością Jacka i Paryżem, całkowicie straci zdrowy rozsądek. 

Tego  wieczora  miała  na  sobie  jedną  z  dwóch  nowych  sukienek,  bardzo  twarzową, 

jedwabną,  ciemnoniebieską,  ze  stójką,  w  odcieniu  idealnie  pasującym  do  koloru  jej  oczu. 

Sukienka  sięgała  do  kolan,  ukazując  smukłe  łydki.  Włożyła  także  ciemnoniebieskie  sandały 

na wysokim obcasie. Czuła się w nich i w nowej sukience piękna i elegancka. 

Ubrała  się  tak  na  wypadek,  gdyby  napotkali  tego  wieczora  kogoś  z  rodziny  Jacka. 

Myślała, że będą jedli w hotelowej restauracji. 

Mattie  nie  była  pewna,  czy  to  dobrze  wyglądać  atrakcyjnie  w  oczach  Jacka  podczas 

kolacji, przy której siedzieli tylko we dwoje, w romantycznym otoczeniu. 

Jack  również  robił  na  niej  w  tych  warunkach  wrażenie  szalenie  atrakcyjnego 

mężczyzny, a tego najbardziej się obawiała. Że całkiem straci głowę. 

Chyba to Jack pierwszy zapomniał, po co zabiera Mattie do Paryża, skoro zamówił dla 

nich stolik na tym statku. 

- Warto cieszyć się życiem - odpowiedziała. - Ale czy pamiętasz, dlaczego tu z tobą 

przyjechałam? 

- Skądże... - odpowiedział wymijająco, wyglądając za burtę, za którą przesuwały się, 

jak  bajkowe,  fantasmagoryczne  obrazy,  podświetlane  niezwykłym  światłem  reflektorów 

przepływającego statku budowle Paryża. 

-  Jakim  sposobem  nasza  kolacja  we  dwoje  na  Sekwanie  ma  pokazać  Sharon,  że  ona 

cię wcale nie interesuje? - drążyła Mattie. 

- Czy to naprawdę nie jest oczywiste? - spytał. - Skoro wolę przebywać tylko z tobą, a 

background image

nie  z  rodziną,  swoją  oraz  narzeczonego  siostry,  czyli  także  z  Sharon,  to  znaczy,  że  Sharon 

mnie nie interesuje. 

Słowa  Jacka  brzmiały  całkiem  przekonująco,  choć  nie  do  końca.  W  każdym  razie 

Mattie nie była pewna, co się za tym wszystkim kryje. 

- Nie byłoby prościej i taniej zamówić kolację do apartamentu? - spytała półgłosem. 

Przyniesiono właśnie pasztet z gęsich wątróbek. 

Gdyby pozostali w hotelowym apartamencie, mogłaby siedzieć sama w sypialni. 

- Nie żartuj, Mattie - ofuknął ją Jack. - Nie przyjechaliśmy do Paryża po to, żeby tkwić 

w hotelu. 

W takim razie po co? 

- Chociaż w twojej sypialni z pewnością byłoby nam wygodnie - dodał. 

Mattie wstrzymała oddech. Zaniepokoiła się. 

-  Przyszło  ci  do  głowy  -  ciągnął  Jack  -  że  w  Paryżu  mogę  próbować  cię  uwieść, 

prawda? 

Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Drżały jej usta. 

- Przyszło - wywnioskował z jej milczenia. - Mogę ci coś obiecać. 

- Co takiego? - spytała. 

- Obiecuję ci, że nie będę próbował cię uwieść, jeżeli ty nie będziesz się starała uwieść 

mnie - odpowiedział, po czym uśmiechnął się. 

Mattie na chwilę zaniemówiła. 

- Nie mam zamiaru cię uwieść! - odpowiedziała w końcu z oburzeniem. 

- Rozumiem - zakończył i zajął się pasztetem. 

Jak  to?  Czy  jemu  się  zdaje,  że  próbuję  go  uwieść?  Mattie  wpatrywała  się  w  Jacka  z 

niedowierzaniem. 

Nie  próbowała.  Chociaż...  czuła,  że  może  mieć  ochotę  spróbować.  Rozumiała,  że 

obecność Jacka, jego osobowość, romantyczne otoczenie - to wszystko oddziaływało mocno 

na jej zmysły, a za ich pośrednictwem na emocje. Przede wszystkim Jack. Wydawał jej się... 

- Jednak gdybyś chciała mnie uwieść, nie musisz się hamować - powiedział jeszcze. 

Co za impertynent! - pomyślała, rzucając mu gniewne spojrzenie. 

Nie,  choćby  nawet  miała  ochotę,  nie  pozwoli  mu  się  nawet  pocałować.  To  znaczy... 

czuła, że już teraz ma ochotę całować się z nim. Będzie musiała tłumić w sobie to pragnienie. 

Pożałowała, że zgodziła się przyjechać z Jackiem do Paryża. 

Roześmiał się. 

- Czy coś cię śmieszy? - spytała, rozdrażniona. 

background image

- Ty - odpowiedział. - To, że jesteś przekonana, że zamierzam cię uwieść, a ja wcale 

tego nie planuję, moja piękna. 

„Moja piękna”? Jack uważa mnie za piękną? Coś takiego! 

Nie dowierzała mu, że nie zamierza jej uwodzić. 

Jego  komplement  sprawił,  że  coraz  trudniej  było  jej  powstrzymać  marzenia  o 

znalezieniu  się  w  ramionach  Jacka,  zwłaszcza  że  wokół  siedziały  wpatrzone  w  siebie, 

zakochane, całujące się pary. I Mattie czuła, że coraz mocniej się zakochuje. 

Zeszli ze statku przed północą. 

Jack wskazał zamówioną taksówkę i spytał: 

- Jedziemy czy może wolałabyś wrócić piechotą? Ja mam ochotę przespacerować się 

nocą po Paryżu. 

- Ja też! - szepnęła, niewiele myśląc. 

- Cieszę się! - odpowiedział z uśmiechem. 

Zwolnił taksówkarza, dając mu napiwek za przyjazd, i ze szczęściem w oczach wrócił 

do Mattie. 

Popatrzyła  na  niego  i  nagle  przyszło  jej  do  głowy,  że  to  właśnie  na  tego  mężczyznę 

całe życie czekała. Na Jacka. 

Ta  myśl  była  dla  niej  jak  nagłe  objawienie.  Zarumieniła  się,  pobladła,  jej  oddech 

przyśpieszył. 

- Dobrze się czujesz? - spytał z troską. 

Czuła się cudownie, choć w jej myśli wkradła się obawa, że zakochując się w Jacku, 

popełniła największy błąd w życiu. 

-  Dobrze...  -  odpowiedziała  cicho,  nie  chcąc  zdradzać  przed  nim  swojego 

euforycznego stanu. Bała się upokorzenia. - Ciekawa jestem, co zwykle robisz dalej - dodała. 

- Postępowałeś już przecież tak nieraz, prawda? 

- Słucham? - Jack zmarszczył ze zdumieniem brwi. 

-  Jesteś  uwodzicielem  -  wyjaśniła.  -  Właśnie  zjedliśmy  romantyczną  kolację  we 

dwoje,  płynąc  nocą  po  Sekwanie  przez  serce  Paryża.  Teraz  zaproponowałeś  mi  spacer. 

Ciekawe, co zazwyczaj robisz potem? 

Jack zmrużył oczy. 

-  Czy  nabrałaś  przekonania,  że  podstępnie  zawożę  kobiety  do  Paryża,  zapraszam  na 

romantyczne kolacje, a potem uwodzę? - spytał. 

-  To  dość  kosztowna  metoda  uwodzenia  -  skomentowała.  -  Ale  zapewne 

stuprocentowo skuteczna. - Zmrużyła oczy i uśmiechnęła się. 

background image

- Chcesz wiedzieć, co zrobię dalej? - Jack zacisnął usta. - Zaprowadzę cię do hotelu, 

powiem dobranoc i pójdę do swojej sypialni, a ty - do swojej! 

- Czy gniewasz się na mnie za to, że kosztowałam cię tyle trudu i pieniędzy? - spytała. 

- W końcu jestem tu tylko dlatego, że zepsułam twoje relacje z czterema innymi kobietami, z 

których jedna miała ci towarzyszyć w tej podróży - drwiła. 

- Czy naprawdę wierzysz, że mam jakieś inne plany mimo obietnicy, jaką złożyłem ci 

podczas kolacji? - zapytał z desperacją. 

Pokiwała głową. 

- Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś, bo bardzo mi się podobało. Ale muszę ci 

uświadomić, że była to z mojego punktu widzenia zupełna strata czasu i pieniędzy. Gniewasz 

się, prawda? Myślałeś, że ulegnę twojemu czarowi w połączeniu z czarem Paryża? 

-  Nie  gniewam  się  -  zaprzeczył.  -  Jeśli  zaś  chodzi  o  Paryż,  starałem  się  zrobić  ci 

przyjemność i przykro mi, jeśli mój pomysł na dzisiejszy wieczór nie bardzo cię zachwycił. 

Wprost przeciwnie! - odpowiedziała w duchu. 

- Idziemy? - spytał Jack, podając jej ramię. 

Zawahała się, a potem wsunęła pod nie dłoń i ruszyli wzdłuż bulwaru. 

Mattie drżała z emocji, starając się nie dać tego po sobie poznać. Niech mu się zdaje, 

że jest mi obojętny - myślała. 

Tymczasem prawda była zupełnie inna. Mattie po uszy zakochała się w Jacku. 

Nie miała zamiaru iść z nim do łóżka, ale zapłonęła do niego prawdziwym uczuciem. 

Uwielbiała  na  niego  patrzeć,  słuchać  jego  głosu,  podobało  jej  się  jego  przywiązanie  do 

rodziny i do psa, jego poczucie humoru. 

Podobało  jej  się  w  nim  wszystko  -  oprócz  jednego.  Faktu,  że  tak  bardzo  lubił 

towarzystwo wielu kobiet. 

Mattie  dostrzegała  w  Jacku  tylko  tę  jedną  wadę,  za  to  była  to  wada  nie  do 

zaakceptowania. Nie mogła się z nią pogodzić, nie tylko ze względu na smutne doświadczenie 

z Richardem. 

Miała  też  pozytywny  przykład  -  wielką  miłość  rodziców.  Kochali  się  tak  mocno,  że 

jeszcze dwadzieścia lat po śmierci męża Diana czule go wspominała i dotąd nie była w stanie 

związać się z nikim innym. 

Mattie  pragnęła  tylko  takiego  związku,  w  którym  dwoje  ludzi  całkowicie  sobie 

wystarcza, do końca życia. Nie przypuszczała, aby Jack marzył o takich więziach. 

Nie  mogła  więc  być  z  Jackiem.  Nie  zgodziłaby  się  na  przelotny  romans,  by  stać  się 

zaledwie na pewien czas jedną z wielu kobiet, z jakimi sypiał. 

background image

Patrzyła  na  spacerujące  wzdłuż  brzegu  Sekwany  trzymające  się  za  ręce  pary,  za 

którymi wznosiła się ku niebu świecąca tysiącami złocistych światełek Wieża Eiffla. 

Mattie ogarniał coraz głębszy smutek. 

Szli w zupełnym milczeniu. 

Żałowała, że do tego doszło. Nie mogła być z Jackiem, a przecież jej serce wołało o 

jego bliskość i ciepło. 

Miała ochotę zapomnieć o powziętym chwilę wcześniej postanowieniu, zapomnieć o 

zagrożeniu, jakie stanowił dla spokoju jej ducha, i rzucić mu się na szyję. 

Kiedy wjeżdżali windą na piętro hotelu, odezwali się nagle jednocześnie: 

- Mattie... 

- Jack... 

- Proszę, mów pierwsza - zachęcił, ustępując Mattie miejsca w drzwiach windy. 

-  Chciałam...  chciałam...  -  jąkała  się  Mattie,  odwracając  głowę  ku  Jackowi,  który 

ruszył za nią korytarzem. 

- Ogromnie pragnę cię pocałować! - dokończył za nią, nie panując już nad emocjami. 

Nachylił się, ujął Mattie za ramiona i zaczął ją całować. 

Nie broniła się. Przeciwnie, oparła dłonie na jego szerokiej piersi i całowała go czule. 

- Jack! Dobrze, że nareszcie wróciłeś! - odezwał się niespodziewanie kobiecy głos. 

Mattie cofnęła się raptownie i zobaczyła, że po miękkim, hotelowym dywanie ktoś ku 

nim  biegnie.  Nieznana  jej  młoda  kobieta  musiała  parę  godzin  czekać  pod  drzwiami  ich 

apartamentu. 

Czekała na Jacka. 

Kobieta była wyjątkowo piękną, wysoką blondynką, o miłej twarzy i idealnej figurze. 

Nieoczekiwanie rzuciła się z łkaniem w ramiona Jacka. 

- Tina, co się stało?! - spytał z troską Jack. 

Tina! Mattie nie wiedziała, skąd wzięła się tu Tina, ale musiała być to jedna z kobiet, 

którym Mattie dostarczyła bukiety.  Imię ją zdradziło. Zapewne to z Tiną Jack miał polecieć 

do Paryża... 

- Opuściłam Jima! - wyznała z łkaniem Tina. 

- Słucham?! 

- Opuściłam Jima! - powtórzyła. Po jej pięknej twarzy płynęły łzy. 

Mężatka! - pomyślała Mattie. Opuściła męża dla Jacka i przyjechała tutaj! 

- To niemożliwe! - Jack kręcił głową. - Jak mogłaś to zrobić? 

- Zrobiłam to! - potwierdziła Tina, zaciskając usta. Już nie płakała. 

background image

Mattie  poczuła  się  niezręcznie.  Najwyraźniej  przeszkadzała  tym  dwojgu.  Nie  miała 

ochoty przy nich dłużej stać. 

- Jack... - przypomniała o swojej obecności, dotykając jego ramienia. 

Popatrzył na nią nieprzytomnym wzrokiem. 

- Chyba lepiej będzie, jeśli zostawię was samych - powiedziała. 

- Mattie... dobrze, tak chyba będzie lepiej... - Wydawał się oszołomiony. Ciągle kręcił 

głową.  Najwyraźniej  pojawienie  się  Tiny  w  Paryżu  zupełnie  go  zaskoczyło.  -  Zdaje  się,  że 

muszę porozmawiać z Tiną - dodał przepraszającym tonem. 

Mattie ruszyła do apartamentu. Po chwili była już w swojej sypialni, za zamkniętymi 

drzwiami. 

Rzuciła się na łóżko i przykryła głowę poduszką, aby nie słyszeć Jacka i pięknej Tiny, 

jeśli wejdą razem do apartamentu. 

Coś podobnego nie zdarzyło się Mattie jeszcze nigdy w życiu. 

Czuła się okropnie. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

- Mattie... Mattie, śpisz? 

Jack pukał do drzwi jej sypialni. Oczywiście, że nie spała. Jak mogłaby zasnąć po tym, 

co się stało? 

Nie  wydawało  jej  się,  żeby  poczuła  się  lepiej  dzięki  rozmowie  z  Jackiem.  Było  już 

wpół  do  trzeciej  w  nocy.  Na  szczęście  nie  musiała  go  wpuszczać.  Drzwi  sypialni  zamknęła 

wcześniej na klucz. 

- Mattie, koniecznie muszę z tobą porozmawiać! 

Bez  wątpienia  chciał  jej  wszystko  wytłumaczyć.  Cóż,  będzie  musiał  poczekać. 

Trudno. Mattie i tak się domyślała, że Jack oznajmi jej, że rano czekają powrót do Wielkiej 

Brytanii, ponieważ przyjechała Tina. 

Idź sobie! - mówiła mu w myślach. 

Jack jednak nie przestawał pukać. Być może nazajutrz zdoła z nim porozmawiać, ale z 

pewnością nie teraz. 

Oto, do czego prowadziło naganne postępowanie Jacka! 

Jak mogłam się w nim zakochać! - skarciła samą siebie Mattie. Tak  właśnie traktuje 

kobiety! 

Na domiar złego Tina nadbiegła akurat w chwili, kiedy Mattie całowała się z Jackiem. 

Gdyby stało się to w innym momencie, Mattie powiedziałaby mu, co o nim myśli. A tak... 

Ależ ze mnie idiotka! - narzekała w duchu. 

-  Mattie,  proszę  cię,  wpuść  mnie  -  mówił  cicho  Jack.  -  Naprawdę  musimy 

porozmawiać. Zdaję sobie sprawę, jak musiałaś odebrać scenę na korytarzu, i dlatego chcę ci 

wszystko wyjaśnić. 

Co  takiego?  -  myślała  z  ironią.  Że  całował  mnie  tylko  dla  rozrywki?  Że  zrobił  to 

niepotrzebnie? Żebym się nie martwiła, ponieważ kupi mi bilet na poranny samolot? 

Obejdzie się. Sama kupi sobie bilet z Paryża do Londynu i wróci do domu! 

Miała  ochotę  zerwać  się  z  łóżka  i  wykrzyczeć  to  Jackowi,  ale  zacisnęła  zęby  i 

powstrzymała się. Nie chciała się znowu rozpłakać, okazać słabości. Pomyślała, że nazajutrz 

będzie miała dość siły, aby otwarcie i zdecydowanie powiedzieć Jackowi, co o nim myśli. 

-  Dobrze  -  westchnął  zza  drzwi.  -  Trudno,  pójdę  spać.  Jednak  koniecznie  musimy 

porozmawiać, musisz mi pozwolić wytłumaczyć ci wszystko jutro. Dobranoc. 

Może pozwolę, a może nie - pomyślała. Jeśli zdołam kupić bilet na poranny samolot, 

background image

Jack nie będzie musiał się trudzić. 

Była już spakowana. 

Próbowała  zasnąć,  ale  przewracała  się  tylko  z  boku  na  bok  aż  do  rana.  W  końcu  o 

szóstej wstała, ubrała się i cicho wyszła z apartamentu. Wyszła z hotelu, przeszła parę ulic i 

usiadła na ławce pod Wieżą Eiffla. Patrzyła na kręcące się w pobliżu gołębie, żałując, że nie 

ma dla nich nic do jedzenia. 

Wiedziała, że jest zakochana w Jacku. Lecz nie była szczęśliwa. Dlatego że Jack był 

kobieciarzem i że przyjechała jedna z jego kochanek. 

- Przepraszam, czy można się przysiąść? - spytała nagle po angielsku jakaś kobieta. - 

Myślałam, że o tej porze nikogo nie spotkam. 

Mattie podniosła wzrok i zobaczyła sympatyczną starszą panią. 

- Dzień dobry, bardzo proszę - odparła. 

- Tak pomyślałam, że może pani też jest Angielką - powiedziała kobieta. Miała około 

sześćdziesięciu ośmiu lat, zadbane siwe włosy, niebieskie oczy i miłą, pomarszczoną twarz. 

Mattie  uśmiechnęła  się.  Zaraz!  -  pomyślała  nagle.  Przecież  zupełnie  nie  znam  się  na 

ludziach. Dałam się oszukać Richardowi, pozwoliłam oczarować Jackowi. A może to seryjna 

morderczyni? 

-  Chyba  jest  pani  za  młoda,  żeby  cierpieć  na  bezsenność  -  ciągnęła  Angielka. 

Najwyraźniej miała ochotę porozmawiać. 

-  Chciałam  pospacerować  jeszcze  przed  wyjazdem.  Wracam  dzisiaj  do  Londynu  - 

odpowiedziała Mattie. 

-  Szkoda  -  skomentowała  rozmówczyni.  -  Paryż  jest  takim  pięknym  miastem! 

Pierwszy raz przyjechałam tu trzydzieści pięć lat temu, na miesiąc miodowy. Wydaje mi się, 

że to było wczoraj... Chociaż moje dzieci, a tym bardziej wnuki, powiedziałyby co innego. - 

Uśmiechnęła się znowu. 

- To bardzo romantyczne miasto. 

- Czyżby przyjechała tu pani z narzeczonym? - spytała kobieta. 

- Nie. Przyjechałam... to znaczy... Nie był to udany pobyt - wyznała Mattie. 

-  Jaka  szkoda!  -  zmartwiła  się  starsza  pani.  -  Ja  przyjechałam  tutaj  na  rodzinne 

przyjęcie - kontynuowała po chwili. - Na zaręczyny mojej najmłodszej córki. 

Jak  to?!  -  pomyślała  Mattie.  Zerknęła  z  ukosa  na  sympatyczną  rozmówczynię.  To 

musiała być matka Jacka! Mattie była tego pewna. 

Coś takiego! - myślała. Na domiar wszystkiego spotkałam tu jego matkę! 

Drobna  kobieta  o  delikatnej  twarzy  nie  była  podobna  do  Jacka.  Widocznie 

background image

odziedziczył wygląd po ojcu. 

- Chyba już pójdę - odezwała się Mattie, zmieszana. Wstała. - Miło było panią poznać. 

Mam nadzieję, że przyjęcie będzie udane. 

- Dziękuję ci, kochanie. - Kobieta znowu się uśmiechnęła. - Mattie, miałam nadzieję, 

że będziesz z nami na zaręczynach. 

- Słucham?! - Odwróciła się zaskoczona. 

Popełniła  wielki  błąd,  pozwalając  się  wyśledzić  matce  Jacka.  Bo  chyba  pani 

Beauchamp ją śledziła, inaczej skąd wiedziałaby, kim ona jest?! 

- Chodź, kochanie. Usiądź, proszę - zachęciła ją matka Jacka. - Masz na imię Mattie, 

prawda? A ja jestem Betty Beauchamp. - Uśmiechając się, postukała delikatnie w ławkę. 

Mattie usiadła posłusznie jak zahipnotyzowana. 

- Nazywam się Mattie Crawford - przedstawiła się z nazwiska. 

-  Nie  obawiaj  się,  kochanie  -  mogę  mówić  do  ciebie  po  imieniu,  prawda?  -  zaczęła 

Betty.  -  Nie  jestem  chora  psychicznie  ani  niebezpieczna.  Po  prostu  widziałam  was  wczoraj 

wieczorem z Jackiem, jak wychodziliście razem z hotelu. 

- Och, oczywiście - odparła grzecznie. Nie wiedziała, co więcej mogłaby powiedzieć, 

żeby nie obrazić matki Jacka. 

-  Nie  wiem,  jak  się  zachował  Jack  -  ciągnęła  smutno  Betty  -  ale  od  razu  widać,  że 

zrobił  ci  jakąś  przykrość.  A  wczoraj  wieczorem  wyglądaliście  na  takich  szczęśliwych!  - 

Pokręciła głową. 

Cóż, matka Jacka widziała nas przed przybyciem Tiny - pomyślała Mattie. 

Wątpiła, żeby Betty Beauchamp znała prawdziwą przyczynę jej przylotu do Londynu, 

więc na wszelki wypadek nie mówiła nic więcej. 

- Edward i ja tak się ucieszyliśmy, kiedy w środę wieczorem Jack zadzwonił do nas i 

powiedział, że poleci do Paryża z pewną młodą damą! - oznajmiła Betty. 

-  W  środę?  -  upewniła  się.  -  Czy  dotychczas  Jack  nie  spotykał  się  z  państwem  w 

towarzystwie... kobiet? - spytała odważnie. 

- Ależ skąd! - zaprzeczyła Betty. - Po raz pierwszy w życiu zamierzał przedstawić nam 

dziewczynę! Tak się cieszyliśmy. On nigdy nic nam nie mówi o swoim życiu prywatnym. 

Nie dziwię się! - pomyślała Mattie. 

- Czy przed środą nie wspominał o tym, że przyleci tu z kobietą? - spytała, zachęcona 

otwartością matki Jacka. 

-  Nie.  -  Betty  pokręciła  głową,  podekscytowana.  -  Edward  i  ja  byliśmy  tacy 

zadowoleni, że cię poznamy! - Uśmiechnęła się ciepło, a zarazem ze współczuciem. 

background image

Mattie odpowiedziała wymuszonym uśmiechem. 

Nic nie rozumiała. Przecież Jack potwierdził, że zamienienie przez nią karteczek przy 

bukietach doprowadziło do rozpadu jego relacji z kobietami, którym... zaraz... 

Co on właściwie powiedział? - zastanawiała się. 

- Wiem, że Jack potrafi  być zbyt natarczywy  - przyznała  Betty. Wydawała się lekko 

zawstydzona. - Ma to po ojcu. Nauczyłam się radzić sobie z tym, ale zajęło mi to chyba kilka 

lat. Ale poza tym Jack to bardzo dobry chłopak. Chyba trzeba mu wybaczyć jego wady. 

Do głowy Mattie cisnęły się pytania. 

- Czy Jack przysyła pani czasem kwiaty? - zapytała. 

-  Kwiaty?  -  Betty  była  zdumiona  pytaniem.  -  Ach,  wiem,  kochanie,  o  co  ci  chodzi. 

Musiał  ci  mówić.  Nie,  ja  naprawdę  nie  mogę  patrzeć  na  cięte  kwiaty.  Uważam,  że  kwiaty 

można podziwiać w naturze. Powinny rosnąć i żyć, a nie umierać powoli w wazonach. Jack 

posyła  kwiaty  swoim  siostrom,  a  mnie  zamiast  tego  kupuje  krzak  róży.  Wyobraź  sobie,  że 

mam już w ogrodzie chyba z pięćdziesiąt krzaków róż od niego! - wyznała z radością. 

- Siostrom? - spytała cicho Mattie. 

- Nie mówił ci, że ma siostry? Mam pięcioro dzieci! Jacka i cztery córki - oznajmiła z 

dumą  Betty.  -  Jack  jest  najstarszy,  potem  jest  Christina,  Sally  i  Cally,  to  bliźniaczki,  a 

najmłodsza jest... 

- Sandy - dokończyła Mattie. - Czyli Alexandra. Christina, czyli Tina. 

- Właśnie! - ucieszyła się Betty. Mattie była zaszokowana. - Nie wiem, czy wiesz, że 

Sandy  wychodzi  za  mąż  po  raz  drugi  -  kontynuowała  Betty.  -  Niestety  jej  pierwszy  mąż 

okazał się okropnym człowiekiem. Cieszymy się, że znowu jest szczęśliwa. 

Cztery  kobiety,  dla  których  Jack  zamówił  u  Mattie  bukiety  kwiatów,  były  jego 

siostrami! Nie do wiary! 

Faktycznie  nigdy  nie  przyznał,  że  miał  cztery  kochanki.  Ale  oszukał  Mattie,  aby  ją 

przekonać, żeby pojechała z nim do Paryża. Nikogo wszak nie zastępowała. Dlaczego Jack ją 

okłamał? Szantażował ją! A przed swoją rodziną udawał, że żyje spokojnie i przyzwoicie. 

Mattie była rozzłoszczona. Ale nie miała już zamiaru wyjeżdżać. 

-  Powinnam  chyba  wrócić  do  hotelu  -  powiedziała.  -  Przepraszam.  A  może  zdołamy 

jakoś z Jackiem wyjaśnić sobie wszystko? - Uśmiechnęła się lekko. 

- Och, oby się wam udało! Mam wielką nadziej ę, że tak będzie! - Betty rozpromieniła 

się.  -  Mój  mąż  i  córki  tak  bardzo  pragną  panią  poznać!  -  Znowu  przeszła  na  „pani”.  Nie 

chciała być niegrzeczna. 

Mattie  poczuła  się  nagle  zawstydzona.  Ale  to  przecież  Jack  powinien  się  wstydzić. 

background image

Jego matka była niezmiernie ciepłą, otwartą i miłą osobą. Jeśli ojciec Jacka i jego siostry były 

podobne  do  Betty,  Jack  różnił  się  od  nich  na  niekorzyść.  Oszukiwał  najbliższych,  którzy 

naprawdę chcieli dla niego jak najlepiej. 

-  Nie  zastanie  pani  Jacka  w  hotelu  -  poinformowała  Betty.  -  Pojechał  na  lotnisko  po 

męża Tiny, mojej najstarszej córki. Jak pani wie - matka Jacka posmutniała - Tina przyjechała 

wczoraj wieczorem i oznajmiła nam, że porzuciła Jima, swojego męża. Niestety Tina zawsze 

była  w  gorącej  wodzie  kąpana.  -  Betty  pokręciła  głową.  -  Tym  razem  przeszła  samą  siebie! 

Jim to taki sympatyczny młody człowiek! 

A zatem kiedy Mattie wymykała się z apartamentu, Jacka już w nim nie było? Pewnie 

dlatego chciał koniecznie porozmawiać z nią w nocy. Wiedział, że rano pojedzie na lotnisko i 

obawiał się, że podczas jego nieobecności Mattie opuści hotel i więcej się tam nie pojawi. 

Mattie wracała jednak do hotelu. 

Jack mógł jedynie martwić się o jej zachowanie na przyjęciu i później. Skoro kilka dni 

j ą oszukiwał, niech sam się dowie, jak to jest być wodzonym za nos. 

- Jestem pewna, że Tina i Jim się pogodzą - odezwała się Mattie, aby pocieszyć Betty. 

- Atmosfera Paryża powinna im w tym pomóc. 

-  Pewnie  masz  rację,  kochanie...  -  Betty  ponownie  przeszła  na  „ty”.  -  Cieszę  się,  że 

zrezygnowałaś z wyjazdu. 

Mattie  przez  chwilę  wstydziła  się,  że  zamierzała  opuścić  Jacka  bez  jego  wiedzy  i 

zgody.  Jednak  to  on  powinien  się  był  wstydzić.  Może  nie  miał  obowiązku  mówić  jej,  że 

cztery  kobiety,  którym  polecił  posłać  kwiaty,  były  jego  siostrami,  ale  jak  mógł  od  początku 

sugerować swoim rodzicom, że Mattie jest jego sympatią? 

Skoro  nigdy  nie  przedstawiał  rodzinie  żadnych  kolegów  ani  koleżanek,  jego  rodzice 

musieli zrozumieć jego intencje tylko w jeden sposób. Jack z pewnością był tego świadom. 

Ale przynajmniej nie był kobieciarzem, jak wcześniej zdawało się Mattie. 

-  Czy  mogłybyśmy  zachować  w  sekrecie  naszą  rozmowę?  -  poprosiła.  -  Chyba  Jack 

nie byłby zadowolony z tego spotkania o poranku. To znaczy... oczywiście powiem mu, że się 

spotkałyśmy... ale nie będę wspominała, że mówiłyśmy o... jego charakterze. 

- Na pewno by się  rozzłościł - przyznała  Betty. - Ja też nie zamierzam relacjonować 

mu  naszej  wymiany  zdań  na  temat  jego  osoby.  Cieszę  się,  że  mogłyśmy  porozmawiać. 

Miałam  na  to  wielką  ochotę,  kiedy  zobaczyłam  panią  wychodzącą  z  hotelu.  Dlatego  zaraz 

wyszłam za panią. - Uśmiechnęła się. - W takim razie... do zobaczenia wieczorem! 

-  Do  zobaczenia.  -  Mattie  wstała  i  pożegnała  się  z  Betty.  -  Dziękuję.  -  Ruszyła  z 

powrotem do hotelu. 

background image

Co on sobie wyobraża? - myślała o Jacku. 

Cóż,  widocznie  siostra  jego  przyszłego  szwagra,  Sharon,  rzeczywiście  mu  się 

naprzykrza, a on nie chce mieć z nią do czynienia. 

Ale czy nie przyszło mu do głowy, jakie nadzieje rozbudzi w rodzicach, kiedy pojawi 

się na rodzinnym przyjęciu z potencjalną narzeczoną...? 

Jack chyba nie przemyślał dostatecznie tego aspektu sprawy. 

Czy uczucia rodziców i samej Mattie mogły mu być całkiem obojętne? 

Jeśli tak, Mattie zamierzała odpłacić mu pięknym za nadobne! 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

-  Mattie,  obawiałem  się,  że...  -  Jack  umilkł  ze  zdumieniem,  ponieważ  objęła  go  i 

uniosła głowę w wyraźnym oczekiwaniu na pocałunek. - Co ty wyprawiasz? - spytał. 

- Myślałam, że lepiej okazać ci nieco uczucia, na wypadek gdybyśmy nie byli sami - 

odpowiedziała, cofnąwszy się. 

Zajrzała wymownie do salonu. Widziała już wcześniej, że był pusty, bo zerknęła doń 

przez uchylone drzwi sypialni. Czekała w napięciu na Jacka wracającego z lotniska. 

-  Świetny  pomysł  -  mruknął.  -  Tylko  nie  w  tym  momencie.  -  Przesunął  dłonią  po 

włosach. - Jestem trochę zmęczony. 

Mattie przyjrzała mu się uważnie. Rzeczywiście wydawał się zmęczony. Pewnie próba 

rozwiązania  kryzysu  małżeńskiego  popędliwej  siostry  i  jej  męża  wycisnęła  na  Jacku  swoje 

piętno. 

-  Nie  masz  ochoty  na  karesy?  -  zaproponowała  Mattie.  -  A  może  chcesz,  żebym 

zamówiła lunch? 

Weź prysznic i odpocznij - poradziła. 

Jack  był  zdumiony  jej  mimo  wszystko  przyjaznym  zachowaniem.  Właśnie  o  to 

chodziło Mattie. Po tym, co stało się w nocy, nie spodziewał się, że zastanie ją w hotelu i że 

będzie chciała z nim rozmawiać. 

A  ona  chciała  wywrzeć  na  nim  wrażenie,  że  po  romantycznej  kolacji  na  statku  i 

przerwanym pocałunku oczekuje teraz od niego poważnego zaangażowania. 

Jack powinien się tym przerazić. 

- Odebrałam z recepcji wiadomość, którą dla mnie zostawiłeś - powiadomiła. 

Gdy wróciła do hotelu, podano jej kopertę z kartką od Jacka. Niewiele napisał: 

„Pojechałem na lotnisko. Koniecznie zaczekaj, aż wrócę. Jack”. 

Czy on uważał, że może wydawać jej polecenia? 

 

- Rozumiem - odpowiedział. - Pewnie... 

- Zamówić lunch? - przerwała mu Mattie, podnosząc słuchawkę telefonu. - Wcześniej 

zamówiłam sobie kanapkę. Była pyszna! 

-  W  takim  razie  ja  również  poproszę  kanapkę  -  oznajmił  Jack.  Czuł  się  odrobinę 

zdezorientowany. 

- Spotkałam rano twoją matkę - poinformowała niby od niechcenia Mattie, siadając z 

background image

telefonem  w  ręku  w  jednym  z  głębokich  foteli.  Łączyła  się  z  recepcją.  Jednak  ukradkiem 

zerknęła na Jacka - był zaskoczony. 

- Spotkałaś moją mamę? - upewnił się. - Co... 

-  Halo,  recepcja?  -  spytała  głośno.  -  Poproszę  jedną  kanapkę  klubową.  -  Zasłoniła 

mikrofon i szepnęła do Jacka: - Napijesz się czegoś? 

- Chyba potrzebna mi duża, mocna kawa - westchnął. 

Zamówiła kawę i odłożyła słuchawkę. Spojrzała na zegarek. 

-  Niestety  muszę  wyjść  -  oznajmiła.  -  Zamówiłam  sobie  dłuższą  wizytę  w  salonie 

piękności na dole. Chcę wyglądać wieczorem najlepiej, jak tylko będę mogła. 

- Mattie... - odezwał się. Był coraz bardziej zdumiony. 

- Na twoim miejscu przespałabym się trochę po zjedzeniu lunchu. - Mattie nie dawała 

mu dojść do słowa. Wzięła torebkę. - Wyglądasz na wyczerpanego, chyba brakuje ci snu. 

-  A  ty  najwyraźniej  jesteś  pełna  energii  i  tak  radosna,  jakby  nic  złego  nie  zaszło  - 

mruknął. 

-  A  nie  powinnam?  -  odpowiedziała  z  uśmiechem.  -  Jesteśmy  w  Paryżu,  spędzę 

popołudnie w salonie piękności luksusowego hotelu, wieczorem czeka nas uroczysty obiad w 

uroczej restauracji na Wieży Eiffla... Żyć, nie umierać! 

Jack zmarszczył brwi. 

- Ale minionej nocy... - zaczął. 

-  Z  pewnością  poradziłeś  sobie  z  tym,  co  stało  się  w  nocy  -  przerwała  Mattie.  -  W 

końcu to mnie spodziewają się wieczorem twoi najbliżsi, prawda? - Wybacz, muszę już iść. - 

Zerknęła  na  zegarek  i  pobiegła  do  drzwi.  -  Twoja  mama  jest  cudowna!  -  rzuciła  na 

odchodnym. 

Ha! - pomyślała, znalazłszy się za drzwiami. I kto teraz czuje się niezręcznie? 

Z  triumfującą  miną  zjechała  windą  na  pierwsze  piętro,  gdzie  znajdował  się  salon 

piękności. Niech teraz Jack nie wie, co się wokół niego dzieje! - myślała. Będzie miał się z 

pyszna! 

Możliwie  najdłuższą  wizytę  w  salonie  piękności  Mattie  zamówiła  przede  wszystkim 

dlatego,  aby  uniknąć  pytań,  jakie  bez  wątpienia  cisnęły  się  Jackowi  na  usta.  Zamierzała 

zabawić  się  jego  kosztem,  półleżąc  w  rozkładanym  fotelu  kosmetycznym  i  oddając  się 

przyjemnym zabiegom fryzjerki, stylistki, kosmetyczki i manikiurzystki. Jednocześnie będzie 

to okazja do miłego odpoczynku. 

Bylebym się tylko zanadto nie przyzwyczaiła - pomyślała, patrząc, jak manikiurzystka 

maluje jej paznokcie. We wtorek wracam do pracy w Londynie. 

background image

Powrót do Londynu wiązał się z zakończeniem krótkiej i przypadkowej znajomości z 

Jackiem. 

Niestety!  -  westchnęła  w  duchu.  Cóż  mi  po  satysfakcji,  że  dostarczę  Jackowi  trochę 

stresu? 

Przecież była w nim zakochana. 

Ogarnęło ją rozdrażnienie. Nadal pozostawał dla niej zagadką. 

Nagle  tok  jej  myśli  przerwały  urywki  rozmowy,  jaką  prowadziły  ze  sobą  dwie 

znajdujące się obok klientki salonu. 

-  Rodzice  tak  się  cieszą  z  tego,  że  Tina  spodziewa  się  dziecka!  -  oznajmiła  jedna  z 

kobiet. 

-  Tina  też  się  cieszy  -  odparła  druga.  -  Oczekiwała  po  prostu  od  Jima  bardziej 

spontanicznej, żywszej reakcji na tę radosną wiadomość. Nie spodobał jej się jego żart, kiedy 

stwierdził  tylko,  że  nadchodzącego  Bożego  Narodzenia  nie  spędzą  na  nartach!  Ale  przecież 

Jim ma specyficzne poczucie humoru. Kiedy Tina się uspokoi, na pewno zrozumie, że chciał 

ją tylko rozbawić. 

- U wielu kobiet ciąża powoduje emocjonalne rozchwianie - skomentowała pierwsza z 

rozmawiających. - Pamiętasz, co się działo, kiedy sama byłaś w ciąży albo kiedy ja byłam? 

Mattie zerknęła w bok. Ze swojego miejsca nie widziała dobrze dwóch kobiet, których 

rozmowę  słyszała,  jednak  zdołała  stwierdzić,  że  są  do  siebie  bardzo  podobne.  Musiały  być 

siostrami Jacka, bliźniaczkami Sally i Cally. 

Były również bardzo podobne do Jacka, obie miały ciemne włosy i ciemne oczy. 

-  Zastanawiam  się,  jaka  jest  dziewczyna  Jacka  -  odezwała  się  nagle  bliźniaczka 

siedząca  po  lewej.  -  Wszyscy  chyba  bardziej  się  ekscytują  możliwością  poznania  jej  niż 

zaręczynami Sandy, a nawet sytuacją Tiny! 

Serce Mattie przyspieszyło rytm. 

- Mama mówi, że to czarująca młoda osóbka - odpowiedziała bliźniaczka po prawej. - 

Ogromnie  sympatyczna.  Zupełnie  nie  robi  wrażenia  kogoś,  kto  szuka  męża  z  dużymi 

pieniędzmi. Całe szczęście! 

- Tak. Jack jest taki dobry! Mógłby przymknąć oko na zbyt wiele, a potem ciężko tego 

żałować. 

Czyżby  Jacka  można  było  aż  tak  łatwo  wyprowadzić  w  pole,  tak  łatwo  zranić?  - 

zdumiała się Mattie. Najwyraźniej poznała go od innej strony. 

-  Mama  zapewnia,  że  to  dobra,  otwarta  dziewczyna  -  ciągnął  głos  z  prawej.  -  Ale 

mama  uznałaby  za  czarującą  każdą  dziewczynę,  z  którą  postanowiłby  się  ożenić  Jack!  My 

background image

zresztą także. Jeśli on kogoś wybierze, bez wątpienia będzie to sympatyczna osoba. 

Mattie miała już dość podsłuchiwanej rozmowy. 

Nie dziwiła się, że siostry Jacka plotkują na jej temat. W końcu na ich miejscu byłaby 

równie ciekawa sympatii brata, który od dawna nikogo rodzinie nie przedstawił. 

Niepokoiło  ją,  że  rodzice  i  siostry  Jacka  mogą  postrzegać  ją  jako  potencjalną 

łowczynię  fortun.  Aby  nie  uznali  Mattie  za  kogoś  takiego,  musiała  podczas  wieczornego 

obiadu zachowywać się zupełnie inaczej, niż zamierzała. 

-  Dziękuję  -  powiedziała  do  manikiurzystki,  gdy  kobieta  skończyła  malować  jej 

paznokcie. - Chciałabym zapłacić. 

Wizyta  w  luksusowym  salonie  piękności  będzie  dla  niej  ogromnym  wydatkiem,  lecz 

po  tym,  co  przed  chwilą  usłyszała,  nie  zamierzała  pozwolić,  by  płacił  za  nią  Jack.  Nawet 

gdyby następny miesiąc miała przeżyć o chlebie i wodzie. 

Kiedy  wychodziła,  Sally  i  Cally  powiodły  za  nią  spojrzeniem.  Nie  mogły  jednak 

wiedzieć, na kogo patrzą. 

Mattie pożałowała nagle, że nie wyjechała rankiem z Paryża. 

Jack  i  jego  siostry  byli  bardzo  atrakcyjni  z  wyglądu.  Matka  także  była  zadbana;  bez 

wątpienia była kiedyś bardzo piękną kobietą. Również ojciec Jacka musiał być przystojnym i 

bardzo eleganckim starszym panem. Mattie pomyślała, że będzie się czuła pomiędzy nimi jak 

brzydkie kaczątko. 

Ależ  głupi  pomysł  miał  Jack,  żeby  mnie  tu  sprowadzić  i  przedstawić  im  jako  swoją 

przyszłą narzeczoną! - myślała. Było oczywiste, że rodzina Jacka odbierze jej pojawienie się 

jako ważną deklarację z jego strony. Jak mógł nie wziąć tego pod uwagę?! 

Mattie wyszła z hotelu i ruszyła pod Wieżę Eiffla. Rozmyślała. Z jednej strony chciała 

zemścić się na Jacku za to, że ją oszukał, z drugiej nie chciała robić przykrości jego rodzinie 

ani  też  pozostawić  go  samego,  co  doprowadziłoby  do  kompromitacji  Jacka  przed 

najbliższymi. 

Nie,  Mattie  nie  mogła  wyrządzić  im  wszystkim  takiej  krzywdy.  Nie  była  aż  tak 

podstępnym i porywczym człowiekiem, a i wszyscy Beauchampowie wydawali się dobrymi, 

miłymi ludźmi. Jack też nie był taki zły. 

Usiadła na trawniku na Polach Marsowych, zastanawiając się, co robić. 

Wprawiła Jacka w zakłopotanie. Na pewno musiał być zaniepokojony jej dzisiejszym 

zachowaniem. 

Postanowiła w końcu, dla dobra Jacka i jego najbliższych, że odegra podczas kolacji 

rolę uczciwej, skromnej, zakochanej w nim dziewczyny. 

background image

 

-  Wyglądasz  wprost  oszałamiająco!  -  ocenił  Jack,  kiedy  krótko  po  dziewiętnastej 

Mattie wróciła wreszcie do apartamentu. W jego oczach widać było szczery zachwyt. 

Miała na sobie drugą z dwóch wieczorowych sukienek, jakie kupiła w minioną sobotę 

-  ta  była  kremowa,  koronkowa,  miała  krótkie  rękawy  i  sięgała  do  kolan.  Jasna  sukienka 

podkreślała ciemny odcień pięknie ułożonych, błyszczących włosów Mattie. 

- Dziękuję - powiedziała z uśmiechem, bardzo zadowolona. 

Jack  chyba  rzeczywiście  trochę  odpoczął  i  wziął  prysznic,  ponieważ  wyglądał  teraz 

świeżo i uroczo. Ponownie miał na sobie czarny smoking i białą koszulę. 

Był taki przystojny i męski, że Mattie aż zakręciło się w głowie. 

- Mattie, zanim tam pójdziemy, chciałbym z tobą poroz... 

- Twoja mama telefonowała, kiedy spałeś - przerwała mu Mattie. - Odebrałam, żeby 

cię nie budzić. - Jack uniósł brwi. Mattie nie wiedziała, co pomyślałaby matka Jacka, gdyby 

stwierdziła, że mieszkają z Mattie w tym samym apartamencie. - Piętnaście po siódmej mamy 

spotkać się wszyscy w barze. Napijemy się drinka, a potem razem pójdziemy w stronę Wieży 

Eiffla. 

- Naprawdę? - spytał Jack, znowu zdezorientowany. 

-  Tak  -  potwierdziła,  ruszając  do  drzwi.  -  Już  pora  zjechać  do  baru.  -  Popatrzyła  na 

niego wyczekująco. 

- Miałem nadzieję, że porozmawiamy wczoraj w nocy... 

- Przerwała nam bardzo niegrzecznie kobieta! - przypomniała Mattie. 

- To prawda. Jednak zanim zobaczysz moich bliskich, muszę ci coś powiedzieć. 

- Możesz to zrobić po drodze - zaproponowała, wychodząc na korytarz. 

I  tak  wiedziała  wszystko,  co  chciał  jej  oznajmić.  W  rzeczywistości  wcale  nie 

zamierzała dopuścić go do słowa. 

Przy jego rodzinie miała zamiar zachowywać się grzecznie, ale na  razie nie potrafiła 

jeszcze  zrezygnować  z  zemsty.  Chciała  zobaczyć  przerażenie  na  twarzy  Jacka,  kiedy  staną 

oko w oko z Tiną i jego pozostałymi siostrami, i jego głębokie zdumienie, gdy okaże się, że 

Mattie wie, kim one są w rzeczywistości. 

Jack wyszedł na korytarz i przytrzymał Mattie za łokieć, aby szła trochę wolniej. 

- Mattie! - zaczął podekscytowany. - Słuchaj, jeszcze nie miałem okazji powiedzieć ci, 

że... 

- Jack, Mattie! Zaczekajcie! - odezwał się zza ich pleców głos Betty Beauchamp. 

Mattie omal nie wybuchnęła śmiechem, widząc minę Jacka. 

background image

Biedak, właśnie się zorientował, że nie zdąży w porę wyznać Mattie bardzo ważnych 

rzeczy! Niemal mu współczuła. 

Odwróciła się, aby uśmiechnąć się do Betty, i nagle aż zamarła na widok jej męża. 

Edward  Beauchamp był  uderzająco podobny do  syna. Miał prawie identyczną twarz, 

podobną  figurę,  był  tego  samego  wzrostu  -  tylko  o  mniej  więcej  czterdzieści  lat  starszy  od 

Jacka. 

Niezwykle elegancka para - pomyślała Mattie. 

Twarz Edwarda robiła wrażenie oblicza dostojnego, wysoko urodzonego człowieka. 

- To jest Mattie, a to Edward, mój mąż - powiedziała miłym tonem Betty. 

Miała na sobie długą, czarną suknię z cekinami, w której wyglądała jak królowa. 

Mattie i Edward uścisnęli sobie dłonie. 

- Cieszę się, że mogę panią poznać - odezwał się na powitanie Edward. 

-  Jest  nam  ogromnie  miło  -  potwierdziła  radośnie  Betty,  ujmując  Mattie  pod  rękę  i 

ruszając  z  nią  przodem.  Betty  Beauchamp  była  wesołą,  pełną  energii  kobietą  i  łatwo 

nawiązywała kontakt z ludźmi. - Dziewczyny są wściekłe, że je uprzedziłam i zdążyłam cię 

już poznać - zdradziła konspiracyjnym szeptem, zadowolona z siebie. 

Jack nie mógł tego słyszeć. 

Z pewnością wciąż ogromnie się niepokoił. 

Mattie zastanawiała się, czy jednak nie postępuje z nim okrutnie. 

Pocieszała  się,  że  jeszcze  tylko  kilka  minut,  a  potem  wszystko  się  wyjaśni  i  Jack 

powinien się uspokoić. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

-  Czy  mógłbym  zamienić  z  Mattie  kilka  słów  na  osobności?  -  spytał  w  końcu  Jack, 

kiedy zbliżali się do hotelowego baru. 

Mattie  odwróciła  głowę.  Jack  miał  niewyraźną  minę.  Mattie  puściła  więc  Betty, 

zaczekała na Jacka i ujęła go pod rękę. 

-  Mam  nadzieję,  że  po  dzisiejszej  kolacji  będziemy  mieli  mnóstwo  czasu,  żeby 

porozmawiać o wszystkim - powiedziała. 

- Ale... - zaczął Jack. Wyraźnie drżał. 

-  Dziewczyny  będą  bardzo  rozczarowane,  jeśli  każecie  im  na  siebie  czekać  - 

powiedziała Betty. 

Zupełnie jakby była ze mną w spisku - pomyślała Mattie. 

- Chodź, synu - odezwał się Edward, wesoło klepiąc Jacka po plecach. - Wiesz, jakie 

są te nasze panie. 

- Chodźmy, Jack - zachęciła Mattie. - Wszystko będzie dobrze. 

W barze siedziały już wszystkie cztery siostry Jacka. 

Sandy  żartowała  z  wysokim  brunetem,  wpatrując  się  w  niego  z  miłością.  To  musiał 

być Thom, jej nowy narzeczony. 

Tina  dyskutowała  z  mężczyzną  nieco  przysadzistej  budowy.  Musiał  to  być  Jim,  jej 

trochę mało wrażliwy mąż. 

Sally siedziała w towarzystwie wysokiego blondyna. 

Mąż Cally był również wysoki, miał rude włosy, wyglądał na Szkota. Obok siedziała 

para starszych ludzi, zapewne byli to rodzice Thoma. 

Mattie  nie  zauważyła  natomiast  dziewczyny,  która  mogłaby  być  Sharon.  To  jej 

zalotów tak bardzo obawiał się Jack. 

Na widok wchodzących ustały rozmowy. 

Jack ścisnął dłoń Mattie - musiał bardzo się denerwować. 

Czego  się  po  mnie  spodziewa?  -  dziwiła  się.  Nawet  gdybym  nie  wiedziała,  kim  są 

Tina,  Sandy,  Cally  i  Sally,  nie  zrobiłabym  przecież  sceny  przy  nich  wszystkich,  przy 

rodzicach Jacka. Czy nie jest o tym przekonany? 

Najwyraźniej nie był. 

-  Nie  denerwuj  się,  Jack,  wszystko  w  porządku  -  szepnęła,  aby  go  uspokoić.  - 

Przedstaw mnie, proszę. 

background image

- Szkoda, że nie pozwoliłaś mi wyjaśnić... - zaczął. 

- Zrobisz to później - przerwała mu kolejny raz. - Naprawdę nie musisz się niepokoić. 

-  Cześć  wszystkim!  -  odezwał  się  nagle  z  tyłu  przesadnie  modulowany,  aksamitny 

kobiecy głos. - Mam nadzieję, że się nie spóźniłam? 

Jack zesztywniał. Mattie zerknęła na niego z niepokojem, po czym odwróciła się, żeby 

zobaczyć nowo przybyłą. 

Była  wysoką  brunetką  o  bujnych  włosach  sięgających  aż  do  pasa.  Włożyła  na  ten 

wieczór  krótką,  dopasowaną  sukienkę  w  kolorze  fioletowym.  Miała  pełną,  delikatną  twarz 

porcelanowej lalki, ciemnoniebieskie oczy i niemal nienaturalnie długie rzęsy. 

Czy to była siostra Thoma? 

Musiała  to  być  Sharon.  Najwyraźniej  zwróciła  się  do  rodziny  Beauchampów  oraz 

własnej. 

Jack chce, abym broniła go przed zalotami takiej kobiety? Mattie nie posiadała się ze 

zdumienia. 

Spojrzała  na  Jacka.  Jeśli  tak,  z  pewnością  nie  jest  kobieciarzem  -  myślała.  Wszyscy 

bowiem  inni  mężczyźni,  jacy  siedzieli  w  barze,  otwarcie  wpatrywali  się  w  Sharon, 

podziwiając jej urodę. Sharon, trajkocząc i śmiejąc się, witała się z Sandy, Thomem, siostrami 

Jacka i ich mężami. Mimo to widać było, że rzuca ukradkowe spojrzenia właśnie na Jacka. 

W końcu znalazła się przed nim i powiedziała: 

- Cześć, Jack. 

- Cześć - odparł beznamiętnie, grzecznie skłaniając głowę. 

-  Nie  bądź  taki  sztywny,  teraz  wszyscy  jesteśmy  jedną  wielką  rodziną!  - 

odpowiedziała, zmysłowo modulując głos, i natychmiast rzuciła się Jackowi na szyję, całując 

go w usta. 

Zaskoczony,  puścił  dłoń  Mattie.  Oparł  dłonie  na  obnażonych,  smukłych,  opalonych 

ramionach Sharon i delikatnie, ale stanowczo odsunął ją od siebie. 

Sharon nie ustępowała. 

- Jak się cieszę, że znowu cię widzę! - oznajmiła znacząco, po czym ujęła go pod rękę. 

Mattie  miała  ochotę  wydrapać  Sharon  oczy.  W  każdym  razie  takie  sformułowanie 

przyszło  jej  na  myśl.  Jak  ona  śmie  patrzeć  na  Jacka  takim  wzrokiem?!  -  myślała  gniewnie. 

Zachowuje się, jakbym nie istniała. Na nikogo innego już nie zwraca uwagi, tylko na Jacka! 

Jack nie robił nic, co mogłoby zachęcić Sharon do takiego zachowania. Po prostu stał 

nieruchomo. 

Ale ona najwyraźniej wiedziała, czego chce. Jak najbardziej zbliżyć się do niego. 

background image

Czyżby  naprawdę  nie  miał  ochoty  bliżej  poznać  tej  dziewczyny?  A  może  tylko  tak 

mówi?  Chociaż  jaki  sens  miałoby  wówczas  sprowadzanie  mnie  tutaj  na  ten  weekend,  kiedy 

miałby okazję bawić się z Sharon? - myślała Mattie. 

- To moja przyjaciółka, Mattie Crawford - oznajmił głośno Jack, obejmując ją w pasie 

i przysuwając lekko do siebie. - A to Sharon Keswick, siostra Thoma. 

- Tak mnie przedstawiasz: „siostra Thoma”? - odpowiedziała z oburzeniem Sharon. - 

Miałam  nadzieję,  że  jestem  dla  ciebie  kimś  więcej  niż  tylko  „siostrą  Thoma”!  -  Spojrzała 

gniewnie na Mattie. - Cześć, Mandy - powiedziała, podając jej niechętnie dłoń. 

-  Mam  na  imię  Mattie.  -  Była  pewna,  że  Sharon  celowo  niewłaściwie  wymówiła  jej 

imię. 

-  Czy  my  się  już  spotkałyśmy?  -  spytała  Sharon,  w  której  nagle  obudził  się  duch 

współzawodnictwa. - Znasz może... 

- Może przynieść ci szampana, Sharon? - przerwał grzecznie Edward. 

-  Wybaczcie,  kochani,  chciałbym  przedstawić  Mattie  reszcie  rodziny  -  wtrącił  Jack, 

wykorzystując okazję. 

A jeszcze przed kilkoma minutami tak bardzo bał się przedstawić Mattie najbliższym! 

-  Słusznie.  -  Mattie  kiwnęła  głową.  -  Z  pewnością  jeszcze  dziś  porozmawiamy  - 

powiedziała chłodno do Sharon. 

-  Bez  wątpienia  -  odparła  lodowatym  tonem  Sharon.  Uśmiechnęła  się  do  Edwarda  i 

wzięła od niego kieliszek szampana. 

- O rety! - szepnął Jack do Mattie, kiedy odeszli parę kroków. - Teraz rozumiesz, o co 

mi chodzi? 

Mattie  nie  była  pewna,  o  co  naprawdę  chodzi  Jackowi.  Choć  było  oczywiste,  że 

Sharon  ogromnie  się  nim  interesuje,  a  on  stara  się  jej  unikać.  Mattie  była  jednak  również 

przekonana,  że  między  nimi  jest  jeszcze  coś.  Może  tych  dwoje  łączyła  jakaś  wspólna 

przeszłość? 

W każdym razie poznanie Sharon było dla Mattie tak przykre, że zepsuło jej humor na 

cały wieczór. 

Przedtem podejrzewała chwilami, że może żadna Sharon nie istnieje, że Jack wymyślił 

tę postać w ramach niecodziennej gry, jaką prowadził z Mattie. Gdyby tak było, zaproszenie 

Mattie do Paryża miałoby inny cel, niż twierdził. 

Jednak  Sharon  była  kobietą  z  krwi  i  kości,  i  to  jaką  kobietą!  Mattie  poczuła  się  jak 

brzydkie  kaczątko  pośród  łabędzi.  Zwłaszcza  obecność  Sharon  nie  pozwalała  Mattie 

spokojnie cieszyć się uroczystym wieczorem. 

background image

-  Nie  wiem,  o  co  ci  naprawdę  chodzi  -  powiedziała  do  Jacka.  -  Czy  może  o  to,  że 

Sharon jest niezwykle piękna? 

- Cóż, jest piękna... - przyznał niechętnie. 

Mattie zjeżyła się. Mógłby chociaż skłamać, spróbować jakoś umniejszyć w słowach 

olśniewającą urodę Sharon. 

- I masz z tym kłopot? - spytała gniewnie. 

Jack pokręcił głową. 

- To zbyt skomplikowane, żebym wytłumaczył ci w tej chwili. 

-  Możesz  wyjaśnić  mi  w  prostych,  krótkich  zdaniach  -  poradziła.  -  Bez  wątpienia  je 

zrozumiem. 

Jack popatrzył na nią z niepokojem. 

- Mattie... - zaczął. 

-  Nie  teraz  -  ucięła  i zmusiła  się  do  uśmiechu,  ponieważ  stali  naprzeciw sióstr Jacka 

oraz  towarzyszących  im  mężczyzn.  -  Przedstaw  mnie  swoim  siostrom:  Tinie,  Sally,  Cally  i 

Sandy - powiedziała. 

Jack  spojrzał  na  nią  zaskoczony.  Jak  przewidziała,  był  oszołomiony  tym,  że  Mattie 

wie, kim są kobiety o wymienionych przez nią imionach. Nie rozbawiło jej to jednak. Już nic 

jej w tej chwili nie bawiło. 

- Nie stój tak - powiedziała. - Twoje siostry i ich mężowie czekają, aż podejdziemy i 

przywitamy się z nimi. 

Dobrze,  że  Sharon  się  pojawiła,  bo  przypomniało  to  Mattie,  po  co  Jack  zabrał  ją  ze 

sobą do Paryża. Inaczej mogłaby naiwnie podejrzewać, że to dlatego, że mu się spodobała. 

Jack  wprawdzie  był  dla  niej  miły  i  naprawdę  dbał  o  to,  żeby  się  nie  nudziła,  ale  nie 

wspominał słowem o tym, by poważnie się nią zainteresował. 

Jeśli  jego  dziwne  spojrzenia  odebrała  jako  zobowiązującą  deklarację,  a  co  gorsza, 

zakochała się w Jacku, była to jej własna wina. I naiwność. 

- Wiesz, że to moje siostry... - szepnął w końcu. Widać było, że jest zdezorientowany. 

- Oczywiście. 

- Ale skąd...? W jaki sposób się dowiedziałaś? 

-  Rozmawiałam  rano  z  twoją  mamą.  Czy  często  zdarza  ci  się  tracić  rezon  w 

towarzystwie? 

- Słucham? 

- Zaniemówiłeś. Stoisz jak słup soli - drażniła się z nim Mattie. 

- Od samego rana wiesz, że cztery kobiety, którym... - zaczął. 

background image

-  Kto  rano  wstaje,  nie  błądzi  -  przerwała  mu  kolejny  raz,  celowo  mieszając  dwa 

przysłowia. 

-  Dziwne...  -  mruknął  sam  do  siebie.  -  Rozmawiałem  z  mamą  po  południu  i  nie 

wspominała mi o tej części waszej rozmowy. 

Widocznie  kiedy  Mattie  zjechała  do  salonu  piękności,  Jack  poszedł  porozmawiać  z 

matką. 

-  Twoja  mama  nie  wie,  że  myślałam,  że  Tina,  Sally,  Cally  i  Sandy  nie  są  twoimi 

siostrami. - Mattie uśmiechnęła się szeroko. 

-  No  tak...  To  dlatego  byłaś  tak  nieoczekiwanie  miła,  kiedy  wróciłem  z  lotniska. 

Bawisz się moim kosztem. 

- To ty rozpocząłeś tę grę - odparła. Nie chciała, żeby Jack domyślił się jej uczuć. 

- Jeden do zera dla ciebie - skomentował. Uśmiechnął się, objął Mattie i ruszył z nią w 

stronę swoich sióstr. 

Siostry  Jacka  przywitały  się  z  nią  serdecznie.  Wszystkie  wydawały  się  ogromnie 

sympatyczne. Mężczyźni również byli przyjaźnie nastawieni. 

Mattie cieszyła się, że została tak ciepło przyjęta. Od razu poczuła się lepiej. 

Co ciekawe, także i Thom, brat Sharon, odniósł się do Mattie bardzo życzliwie. Robił 

wrażenie czarującego człowieka. Widocznie nie był podobny do siostry. 

- Pasujecie do siebie - powiedział - ale czy Mattie już wie, że jesteś pracoholikiem? - 

Drażnił się w ten sposób z Jackiem. 

-  Może  teraz,  kiedy  poznałem  Mattie,  nie  będę  takim  pracoholikiem  jak  dawniej  - 

odparł Jack, przytulając Mattie znacząco. 

-  A  czy  ona  wie,  że  kiepsko  grasz  w  golfa?  -  dorzucił  ze złośliwym  uśmiechem  Ian, 

mąż Cally. Faktycznie był Szkotem. 

- Wolę sporty uprawiane w zamkniętych pomieszczeniach - odpowiedział Jack. 

- Hm, ale czy Mattie zdaje już sobie sprawę, że chrapiesz? - odezwał się z kolei Jim. - 

Auu! - zawył, kiedy Tina mocno kopnęła go w kostkę. 

Mattie powstrzymała wybuch śmiechu. Jim i Tina byli dość specyficzną parą. 

- Ogromnie was przepraszam za to, w jaki sposób wpadłam na was wczoraj w nocy, 

rujnując wam wieczór -  powiedziała Tina. - Nie  wiem, co sobie o mnie pomyślałaś, Mattie. 

Byłam w tak okropnym stanie! I przetrzymałam Jacka parę godzin w swoim pokoju, płacząc 

mu w rękaw... - wyznała. 

Nic dziwnego, że kiedy wrócił z lotniska, był wyczerpany. 

-  Nie  przejmuj  się  -  pocieszyła  ją  Mattie.  -  Po  to  ma  się  braci,  żeby  było  komu 

background image

zwierzyć się z kłopotów. Cieszę się, że już się pogodziliście. Słyszałam, że spodziewacie się 

dziecka. Gratuluję! - Mattie uśmiechnęła się do obojga małżonków. 

-  Dziękuję  ci  -  odpowiedziała  Tina.  -  Niestety,  mój  mąż  zbyt  często  najpierw  coś 

mówi,  a  dopiero  potem  myśli  -  dodała,  po  czym  przytuliła  się  do  Jima,  uśmiechając  się  do 

niego czule. 

-  A  ja  sądziłem,  że  po  prostu  jest  dla  ciebie  niedobry...  -  skomentował  żartobliwie 

Jack. 

- Przestańcie, dobrze? - mruknął lekko zniecierpliwiony Jim. 

- Dopiero zaczynamy - odpowiedział Jack, mrugając do niego porozumiewawczo. 

- Czas ruszyć na przyjęcie - zarządziła nagle głośno Betty. - Chodźmy, kochani! 

Przez poprzednie kilka minut rozmawiała wraz ze swoim mężem z rodzicami Thoma i 

Sharon. Także i państwo Keswickowie wydawali się bardzo mili. Robili wrażenie zwykłych 

ludzi - oboje byli niscy i mieli nadwagę. 

Mattie zastanawiała się, jak to możliwe, żeby Sharon była ich dzieckiem. Odróżniała 

się od reszty rodziny nie tylko urodą, ale i charakterem. 

-  O  czym  jeszcze  rozmawiałyście  z  moją  mamą?  -  spytał  Mattie  Jack,  kiedy  ruszyli 

razem w stronę Wieży  Eiffla. - Wspomniała ci o moich czterech siostrach, wymieniając ich 

imiona. Musiała również powiedzieć ci o ciąży Tiny... 

- Twoja mama jest bardzo otwartym człowiekiem - odparła wymijająco Mattie. 

- W przeciwieństwie do mnie - przyznał z kwaśną miną. 

Bardzo niewiele o sobie mówił, choć nie był milczkiem ani człowiekiem zamkniętym 

w sobie. Mattie rozmawiało się z nim tak dobrze, że musiała uważać, żeby mimowolnie nie 

zdradzić, że się w nim zakochała. 

-  Miło  znowu  cię  widzieć,  Jack!  -  Mattie  usłyszała  donośny  głos  zbliżającej  się 

Sharon.  Sharon  ostentacyjnie  ujęła  Jacka  za  ramię.  -  Mam  nadzieję,  że  nam  wybaczysz, 

Mandy  -  mruknęła  do  Mattie,  uśmiechając  się  nieszczerze.  -  Jesteśmy  z  Jackiem  dobrymi 

znajomymi.  Och,  Jack  -  zatrzepotała  długimi  rzęsami  -  czy  to  nie  najbardziej  romantyczne 

miejsce na świecie? 

Mattie milczała. Sharon ją zdenerwowała. W dodatku Jack nie próbował jej zniechęcić 

ani nakłonić do odejścia. 

W restauracji na wieży Sharon szybko usiadła obok Jacka, a Mattie po drugiej stronie. 

Była wściekła, chociaż niespecjalne zdziwiona zachowaniem rywalki. 

Gniewała się zarówno na Sharon, jak i na Jacka. 

A także na siebie samą za to, że była taka niemądra i dała się wplątać w tę farsę. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

- Nie przejmuj się moją siostrą - odezwał się w pewnej chwili Thom, który siedział z 

lewej strony Mattie. - Nie ma się czym martwić. Naprawdę. 

Serce Mattie zabiło mocniej. Uśmiechnęła się sztucznie do Thoma. 

Nie  zwracała  uwagi  na  widoczne  z  góry  kolorowe  światła  Paryża.  Ledwie  skubnęła 

pierwsze danie. Wszystko z powodu Sharon. 

Jack  próbował  włączyć  Mattie  do  rozmowy,  ale  Sharon  cały  czas  wykazywała 

inicjatywę,  skupiając  na  sobie  uwagę.  W  dodatku  starała  się  jak  najczęściej  wypowiadać 

głośno  zdania  zaczynające  się  od:  „A  pamiętasz,  Jack,  jak  razem...”  Po  każdej  takiej 

wypowiedzi Mattie miała ochotę krzyczeć. 

Co właściwie łączyło Jacka i Sharon? - myślała nerwowo. 

Właściwie  nie  trzeba  było  długo  się  nad  tym  zastanawiać.  W  takim  razie  Jack 

sprowadził Mattie do Paryża po to, aby... 

- On nie zwraca na Sharon uwagi, naprawdę - szepnął znowu Thom. 

Uśmiech Mattie był tym razem kwaśny. Jeśli nawet obecnie Jackowi nie zależało na 

Sharon, musiał zwrócić na nią szczególną uwagę już wcześniej! 

- Mówię serio - zapewnił Thom, ściskając przelotnie dłoń Mattie, by dodać jej otuchy. 

Nie odpowiadała, łamała kawałek bagietki. Popatrzyła na pokruszoną bułkę i otrzepała 

palce z okruchów. 

- W takim razie ciekawe, co robi Jack, kiedy zwraca uwagę na kobietę! - mruknęła do 

Thoma. 

Jack był wciąż zajęty perorującą Sharon. 

- Przyjrzyj mu się, jakim wzrokiem na ciebie patrzy - poradził z uśmiechem Thom. - 

Jeszcze  nigdy  nie  widziałem  Jacka  tak  szczęśliwego  i  ożywionego  jak  wcześniej  w  barze, 

kiedy rozmawialiście z nami wszystkimi. 

-  Naprawdę?  -  Mattie  była  zdziwiona.  -  Myślałam,  że  Jack  zawsze  jest  ożywiony  i 

zadowolony z siebie. 

- No widzisz! - odparł Thom. 

Mattie od początku sądziła, że Jack to człowiek pewny siebie, cieszący się życiem. 

Człowiek sukcesu we wszystkich dziedzinach. 

I raczej się nie myliła, bo przecież nie zaprosił jej do Paryża ze względu na nią samą i 

paryskie  atrakcje.  Zabrał  ją  po  to,  aby  chroniła  go  przed  zalotami  Sharon.  Jeżeli  robi  na 

background image

Thomie  wrażenie  szczególnie  zadowolonego  z  mojego  towarzystwa  -  myślała  -  dowodzi  to 

jedynie, jak dobrym aktorem jest Jack. 

Zresztą i tak większą część wieczoru spędzał na rozmowie z Sharon. Mattie czuła, że 

jej obecność w restauracji jest zbędna. 

- Dziękuję ci za troskę, Thom, ale nie musisz tak się tym przejmować. - Uśmiechnęła 

się. - Nie jesteśmy z Jackiem parą. - Nie byli nawet dobrymi znajomymi. Mattie wątpiła, żeby 

po powrocie do Londynu miała kiedykolwiek okazję zobaczyć Jacka. 

- Może w takim razie powinniście nią być - odparł Thom, wzruszając ramionami. 

Mattie popatrzyła na niego ze zdziwieniem. 

-  Lepiej,  żebyście  nie  popełnili  podobnego  błędu,  jaki  popełniłem  z  Sandy  pięć  lat 

temu - kontynuował. - Spotykaliśmy  się od dłuższego czasu i wiedziałem, że ją kocham, że 

jest tą jedyną kobietą, z którą chcę się ożenić. Tylko że jej tego nie powiedziałem. Wyobraź 

sobie, że tymczasem pojawił się inny mężczyzna, który mnie w tym wyprzedził. I pobrali się! 

-  Thom  westchnął.  -  A  po  upływie  czterech  lat  ona  doszła  do  wniosku,  że  popełniła  błąd  i 

rozwiodła  się.  Dopiero  wówczas  mogłem  powiedzieć  jej,  co  naprawdę  do  niej  czułem  cały 

czas. 

Z nami jest inaczej - pomyślała Mattie. To znaczy, jestem zakochana w Jacku, ale on 

we  mnie  z  pewnością  nie.  Gdybym  wyznała  mu  miłość,  bez  wątpienia  jasno  dałby  mi  do 

zrozumienia, że nie chce ze mną być. 

-  O  czym  tak  poważnie  rozmawiacie?  -  zainteresował  się  nagle  Jack.  Wydawał  się 

rozzłoszczony. Czym? Czy tym, że Mattie rozmawiała z Thomem? 

- Opowiedziałem właśnie Mattie - odezwał się szybko Thom - jak to przed pięcioma 

laty  konkurent  sprzątnął  mi  sprzed  nosa  Sandy,  ponieważ  nie  wpadłem  na  to,  aby  w  porę 

powiedzieć jej, co do niej czuję. - Popatrzył na Jacka wyzywająco. 

Mattie  zaczerwieniła  się.  Bez  wątpienia  Jack  spyta,  jakim  sposobem  w  ciągu  kilku 

minut rozmowy doszli do tak osobistych tematów. 

- Naprawdę...? - spytał przeciągle Jack, świdrując Thoma wzrokiem. 

- Tak - potwierdził Thom, wytrzymując jego spojrzenie. 

Tego tylko brakuje, żeby jeszcze ci dwaj się pokłócili! - pomyślała Mattie. 

- To takie romantyczne, że w końcu Sandy wróciła do Thoma, prawda? - wtrąciła, nie 

czekając na rozwój kłótni. 

-  Kobiety  lubią  romantyczne  wydarzenia  -  dodał  Thom.  -  Powinieneś  kiedyś  to 

sprawdzić. 

Jack spochmurniał. 

background image

- To nie takie proste, kiedy ma się taką rodzinę - mruknął. 

Ciekawe,  o  co  mu  chodzi?  -  zastanowiła  się  Mattie.  Tymczasem  nieoczekiwanie 

przyłączyła się do rozmowy Sandy. 

- Po tym, jak pomyliłeś dedykacje przy bukietach z kwiatami dla nas - powiedziała - 

masz  szczęście,  że  żeńska  część  twojej  rodziny  wciąż  ma  ochotę  z  tobą  rozmawiać,  Jack. 

Dobrze,  że  mamy  poczucie  humoru.  W  istocie  było  to  nawet  śmieszne.  Wiesz, Mattie, Jack 

posłał  wszystkim  siostrom  po  bukiecie  kwiatów,  ale  omyłkowo  pozamieniał  karteczki  z 

imionami. Wyobrażasz sobie? 

-  Wyobrażasz  sobie?  -  powtórzył  Jack,  spoglądając  surowo  na  Mattie,  która  miała 

ochotę schować się pod stół ze wstydu. 

Thom z zaciekawieniem obserwował jej nieoczekiwaną reakcję. 

- To chyba rzeczywiście musiało być zabawne - powiedziała w końcu. 

- Zależy, jak się na to spojrzy - skomentował Jack. 

- Mam nadzieję, że nie pomylił imienia na kwiatach dla ciebie, Mattie - odezwała się 

znowu Sandy. - Co byś pomyślała, gdybyś dostała kwiaty z dedykacją dla Sandy, Sally, Cally 

albo Tiny? 

Mattie  uśmiechnęła  się  blado.  Sandy  nie  wiedziała,  że  Mattie  nie  dostała  od  Jacka 

żadnych kwiatów, za to słyszała od niego zawoalowaną groźbę szantażu. 

-  Daj  już  biedakowi  spokój  -  poradził  jej  Thom.  -  Porozmawiajmy  lepiej  o  Mattie. 

Czym się właściwie zajmujesz, Mattie? Jeszcze nam nie mówiłaś. 

- Może Mattie nie zajmuje się niczym - wtrąciła ze złością Sharon, uznając, że już zbyt 

długo  nie  uczestniczy  w  rozmowie.  -  W  końcu  Jack  to  bardzo  zamożny  człowiek!  Prawda, 

kochanie, że jesteś zamożny? - Popatrzyła zalotnie na Jacka. 

-  Większość  kobiet  chce  robić  coś  pożytecznego,  Sharon!  -  odpowiedział  Thom, 

rzucając siostrze karcące spojrzenie. 

- Nie chce mi się pracować - odpowiedziała szczerze. 

-  Widocznie  nie  należysz  do  większości  -  zakończył  Thom,  po  czym  z  powrotem 

spojrzał na Mattie. 

Wiedziała, że nie powinna wspominać, że prowadzi kwiaciarnię. Siedzący obok ludzie 

byli zbyt inteligentni, żeby nie skojarzyć faktów. 

-  Realizuję  różne  zlecenia  -  odpowiedziała  wymijająco.  -  A  w  wolnym  czasie 

pomagam  mojej  mamie  prowadzić  hotel  dla  psów  -  dorzuciła  szybko,  zanim  ktokolwiek 

spytał ją o charakter realizowanych przez nią zleceń. 

- A właśnie... jak się miewa Harry? - spytała z troską Sandy. 

background image

Widać było, że lubi psa Jacka. Beauchampowie byli naprawdę sympatyczną rodziną. 

-  Spytaj  Mattie.  Harry  zamieszkał  na  ten  weekend  właśnie  w  hotelu  jej  mamy  - 

wyjaśnił z uśmiechem Jack. 

- Dobry pomysł - skomentowała Sandy. - Czy spodobało mu się to miejsce? - spytała 

Mattie. - Jack martwił się, że może wcale nie wyjedzie, bo nie ma z kim zostawić Harry'ego. 

-  To  ty  rozmawiałeś  wczoraj  z  moją  mamą,  Jack  -  przypomniała  Mattie.  Była 

niezadowolona, że nie zaproponował jej, aby zatelefonowali do jej matki wspólnie. 

- Harry ma dziewczynę - poinformował Jack. - Piękną sukę labradora, która wabi się 

Sophie. 

- To wspaniale. Zdaje się, że dziewczyn wokół nie brak... - zaczął z przekąsem Thom, 

ale rozmowę przerwało nadejście kelnerów roznoszących drugie dania. 

Teraz  przy  stole  rozlegały  się  tylko  słowa  zachwytu  nad  wyglądem,  aromatem  oraz 

wspaniałym smakiem jedzenia. 

Całe  szczęście,  że  zapomnieli  o  rozmowie  na  temat  mojego  zawodu  -  pomyślała 

Mattie. 

Thom  był  naprawdę  bardzo  miłym  człowiekiem  i  dbał,  aby  Mattie  się  nie  nudziła, 

choć  jego  towarzystwo  było  dla  niej  trochę  niewygodne.  Zaczynał  bowiem  podejrzewać,  że 

Mattie  i  Jack  nie  są  ze  sobą  w  tak  dobrych  relacjach,  jak  wszyscy  sądzą.  Że  mogło  zajść 

między nimi coś przykrego, czego nikt wokół nie podejrzewa. 

I nie mylił się. 

Gdyby wiedział, jak niewiele łączy mnie z Jackiem... - myślała ze smutkiem Mattie. 

- Smakuje ci? - spytał ją Jack, gdy spróbowała wyśmienitego kurczaka. 

- Bardzo - odpowiedziała. 

Jack westchnął ze smutkiem i szepnął: 

- Mattie, co ja mogę zrobić? Musiałbym być w stosunku do niej niegrzeczny... 

Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. 

- Czy ja coś mówię? - odpowiedziała pytaniem. 

- Nie musisz... Widzę, jaka jesteś niezadowolona. 

Nie wiedziała, że Jack martwi się jej stanem psychicznym. 

Uśmiechnęła się wymuszonym uśmiechem, stwierdziwszy, że Betty przygląda im się z 

naprzeciwka okrągłego stołu, z błogą miną. 

- Zastanawiałam się, dlaczego właściwie sprowadziłeś mnie tutaj, skoro tak dobrze się 

bawisz w towarzystwie Sharon - szepnęła. 

- Dobrze się bawię?! - jęknął Jack. - Chętnie bym ją udusił! 

background image

Mattie nie była w stanie powstrzymać wybuchu śmiechu. 

Jack wyglądał jak bezradny chłopiec. 

- Dobrze, że humor choć trochę ci się poprawił - skomentował Jack, po czym nachylił 

się  i  delikatnie  pocałował  Mattie  w  usta.  -  Uwielbiam,  kiedy  się  śmiejesz  -  dodał.  -  To  tak 

jakby nagle wyszło słońce. 

Mattie była zaskoczona i onieśmielona. 

Jednak  zaraz  potem  zdała  sobie  sprawę,  że  przecież  pocałunek  Jacka  był  gestem 

aktorskim wobec jego rodziny siedzącej wokół. No i wobec Sharon Keswisk. 

Sharon była bowiem wyraźnie wściekła. Rzuciła Mattie nienawistne spojrzenie. 

-  Teraz  chyba  ci  się  udało  -  pochwaliła  go  Mattie.  -  Sharon  nie  spodobał  się  ten 

pocałunek. 

- Mattie, nie dlatego... - zaczął Jack, kręcąc głową. 

- Uśmiechaj się - przerwała mu. - Twoja mama nas obserwuje. 

- Nieważne, co pomyśli sobie moja mama - mruknął. 

- Dla mnie to ważne - oznajmiła Mattie. - Bardzo ją polubiłam. 

Jack popatrzył na Mattie z szacunkiem, a potem uśmiechnął się i ścisnął jej dłoń. 

- Ona także cię polubiła - powiedział. - Rozmawialiśmy chwilę przed przyjęciem i... 

Mattie  była  ciekawa,  co  powiedziała  mu  o  niej  jego  matka.  Nie  zdążyła  jednak  o  to 

zapytać, ponieważ Edward podniósł się właśnie z miejsca i wzniósł toast za Sandy i Thoma. 

Krótką  przemowę  zakończył  stwierdzeniem,  że  ma  nadzieję,  że  za  trzy  miesiące  wszyscy 

spotkają się w tym samym gronie na weselu. 

Za  trzy  miesiące  nie  będę  znała  Jacka  ani  nikogo  z  was  -  pomyślała  ze  smutkiem 

Mattie. 

-  Dzisiejszy  dzień  był  wyjątkowo  nieudany  -  odezwał  się  do  niej  ponownie  Jack.  - 

Może jest coś, na co miałabyś szczególną ochotę jutro? - Czekając na odpowiedź, zabrał się 

energicznie do krojenia steku. Najwyraźniej był w nie najgorszym humorze. 

-  Podobno  mamy  wszyscy  iść  na  spacer  do  Notre  Dame  -  odpowiedziała  za  Mattie 

Sandy. - To będzie rodzinna wycieczka. Pamiętasz nasze rodzinne pikniki? 

- Pamiętam - odpowiedział. - Mrówki w kanapkach i lody z muchami. 

- Jesteś niemożliwy! - skomentowała ze śmiechem Sandy. 

Mattie z fascynacją słuchała, jak Jack i Sandy wspominają wesołe wakacje spędzone z 

rodzicami i siostrami. 

Ona nie miała takich wspomnień. Była jedynaczką, a jej ojciec zmarł, kiedy miała trzy 

lata. Całe dzieciństwo spędziła tylko z matką. 

background image

Dalsza  część  kolacji  przebiegła  na  niezobowiązujących  rozmowach  w  miłej 

atmosferze. Jackowi udawało się już poświęcać Sharon znacznie mniej czasu. 

Po  paru  godzinach  spędzonych  w  towarzystwie  bliskich  Jacka  Mattie  czuła  się  jak 

nowa  członkini  wesołego  klanu,  od  razu  przez  niego  przyjęta  i  zaakceptowana.  Rodzina 

Beauchampów była naprawdę wyjątkowa. 

Mimo  to  Mattie  raz  po  raz  ogarniał  smutek,  kiedy  przypominało  jej  się,  że  w 

poniedziałek wróci do Londynu i na tym zakończy się jej znajomość z tą miłą rodziną. A w 

szczególności z Jackiem. 

Przyjęcie dobiegło końca i wszyscy zjechali windą z wieży. 

- Ja i Mattie idziemy na spacer - oznajmił Jack. 

- Ho - ho - ho, spacer! - skomentował Jim. Naprawdę nie był delikatnym człowiekiem. 

Jack obejmował Mattie wpół. 

- Chyba przejdę się z wami - oznajmiła Sharon, stając z lewej strony Jacka. - Świeże 

powietrze dobrze mi zrobi. 

Powietrze w restauracji na wieży było wystarczająco świeże. 

Dla wszystkich było oczywiste, że Sharon chodzi o co innego. 

Jack nie wydawał się zachwycony jej pomysłem. 

- Może wszyscy się przespacerujemy? - zaproponowała Cally. 

Mattie  była  jej  wdzięczna  za  tę  propozycję.  Wolała  chodzić  nocą  po  Paryżu  ze 

wszystkimi niż tylko z nim i okropną Sharon. 

-  To  bardzo  dobry  pomysł!  -  skomentowała  Betty.  -  Od  lat  nie  spacerowaliśmy  po 

Paryżu  w  świetle  księżyca,  prawda,  Edwardzie?  -  Popatrzyła  z  miłością  na  męża.  Od 

trzydziestu pięciu lat byli tak samo mocno w sobie zakochani jak wtedy, kiedy się pobierali. 

- Zdaje się, że w wyniku naszego ostatniego nocnego spaceru po Paryżu został poczęty 

Jack - przypomniał sobie Edward. 

- Powtórka już nam nie grozi - zapewniła Betty. 

Pozostali przysłuchiwali się tej rozmowie z rozbawieniem. 

- W naszym przypadku nie, ale jeśli chodzi o pozostałe pary, nigdy nic nie wiadomo - 

zauważył przytomnie Edward. - No, z wyjątkiem Tiny i Jima. 

-  My  już  mamy  dwoje  dzieci.  To  nam  wystarczy  -  oświadczyła  Cally  czy  też  Sally; 

bliźniaczki były ogromnie podobne do siebie i jednakowo ubrane. 

- Nam wystarczy jedno dziecko - dodała druga. 

-  Nie  patrzcie  tak  na  nas  -  odezwał  się  po  chwili  Jack,  obejmując  mocniej  Mattie.  - 

Kocham dzieci, zwłaszcza wasze, ale na  własne  wolę jeszcze poczekać.  Na razie chcę mieć 

background image

Mattie tylko dla siebie. 

- No to ruszajmy! - zarządziła Betty, wciąż czule ujmując Edwarda za łokieć. 

Mattie zaczerwieniła się. Rodzina Jacka była jednak czasem zbyt bezpośrednia. 

- Chciałbyś mieć ze mną dzieci? - spytała cicho Jacka, kiedy szli na czele grupy. 

- Musiałem im coś powiedzieć - odpowiedział wymijająco. 

- To był tylko żart... 

- Wiem. - Jack obejrzał się z niezadowoleniem. Rodzina nie zamierzała go opuszczać 

pomimo późnej pory. - Chyba się sprzysięgli. 

- Słucham? 

-  Nie  odstępują  nas  na  krok.  Wczoraj  w  nocy  i  dziś  w  ciągu  dnia  zajmowałem  się 

kłopotami Tiny i Jima. Nie mieliśmy czasu dla siebie. 

Wydawał  się  rozzłoszczony.  Kąciki  ust  Mattie  zadrżały.  Nie  mogła  powstrzymać  się 

od  śmiechu,  kiedy  Jack  się  złościł.  Tak  zabawnie  i  niewinnie  wówczas  wyglądał.  W  końcu 

roześmiała się. 

- Co cię tak śmieszy? - spytał zdumiony. 

-  Ty!  -  odparła  wesoło.  -  Nie  martw  się,  nikt  się  przeciw  tobie  nie  sprzysiągł.  - 

Posmutniała nagle. - Poza tym przecież tylko gramy przed nimi, czyż nie? 

- Tylko gramy... - szepnął niepewnie, jakby sam do siebie. 

- Sharon ani trochę się nie speszyła tym, że masz dziewczynę - dodała Mattie. 

- Czy to moja wina? 

- Chyba nie moja. 

Jack westchnął. 

-  Rzeczywiście,  z  pewnością  nie  twoja  -  zgodził  się.  -  Wiesz,  przed  kilkoma  laty 

popełniłem błąd: spotykałem się z Sharon przez parę tygodni. 

- Nie wspominałeś mi o tym! - Mattie była poruszona, choć po tym, co  działo się w 

restauracji, domyślała się, że Jacka coś łączyło z Sharon. 

- Nikt nie lubi opowiadać o swoich błędach - tłumaczył się. 

- Ja przyznałam się przed tobą do mojego - odparła Mattie. 

I do czego to doprowadziło? Znalazła się z Jackiem w Paryżu. 

I zakochała się w Jacku. 

- Sharon wprawdzie fantastycznie wygląda... - kontynuował. 

-  Widzę,  jak  wygląda!  -  przerwała  gniewnie  Mattie.  Nie  miała  ochoty  słuchać  o 

zaletach urody Sharon. 

- Wygląd to nie wszystko - ciągnął. - Okazało się, że Sharon ma okropny charakter - 

background image

dokończył.  -  Jest  po  prostu  straszna!  Spotkaliśmy  się  w  sumie  może  trzy  czy  cztery  razy, 

przysięgam. Podczas ostatniej, trzeciej czy czwartej randki, Sharon uznała, że już może mną 

dyrygować,  rządzić  moim  życiem.  Dla  mężczyzny  nie  ma  nic  bardziej  zniechęcającego  niż 

kobieta,  która  na  początku  znajomości  zachowuje  się,  jakby  już  było  postanowione,  że 

zostanie  twoją  żoną!  Więcej  się  z  nią  nie  spotkałem.  Przypadkiem  zobaczyłem  ją  ponownie 

przed  kilkoma  miesiącami,  kiedy  Sandy  związała  się  z  Thomem.  Muszę  powiedzieć,  że  nie 

było to miłe przeżycie. 

Mattie rozumiała go. Nie dowierzała jednak, że nie kusi go wyjątkowa uroda Sharon. 

Co  za  różnica?  -  pomyślała  znowu.  Dlaczego  w  ogóle  się  nad  tym  zastanawiam? 

Przecież to nie moja sprawa. Za dwa dni nie będę nawet znajomą Jacka. Wszystko jedno, co 

czuję. 

- Z pewnością się między wami ułoży - powiedziała. 

- Przepraszam, że zanudzam cię moimi kłopotami - odezwał się znowu Jack. 

- Nie zanudzasz! - Jak mogłaby nudzić się w jego towarzystwie?! - Przykro mi tylko, 

że na wiele ci się nie przydałam. Chociaż po tym, jak mnie pocałowałeś, Sharon jest na ciebie 

wściekła. Nie wiem, czy cię to cieszy. 

- Cieszy mnie, że cię pocałowałem - odpowiedział. - Może pocałujemy się znowu? 

Przystanęli  na  moście,  z  którego  widać  było  w  całej  okazałości  wspaniałą, 

rozświetloną tysiącami złocistych światełek Wieżę Eiffla. 

Członkowie  rodziny  Jacka  zaczęli  ich  mijać,  ale  oni  nie  zwracali  na  nich  uwagi. 

Popatrzyli sobie w oczy. Jack objął Mattie, a ona wstrzymała oddech. Przytulili się delikatnie, 

a  potem  Jack  powoli  opuścił  głowę,  dotknął  wargami  ust  Mattie,  zaczął  ją  całować  coraz 

śmielej. Objęła go mocno. W tej chwili istniał dla niej tylko Jack, nikt więcej. 

W końcu przerwał długi pocałunek i oparł czoło o czoło Mattie. Patrzył rozognionym 

spojrzeniem na jej zaróżowioną z emocji twarz, w jej roziskrzone oczy. 

Zadrżała. Tak bardzo pragnęła być z Jackiem! Należeć do niego! Na zawsze. 

- Zimno ci? - spytał, błędnie interpretując jej drżenie. Ściągnął smoking i narzucił go 

na ramiona Mattie. - Wracajmy do hotelu - zaproponował. - Co ty na to? 

- Dobry pomysł - odpowiedziała bez wahania. 

Trzymając  się  za  ręce,  ruszyli  do  hotelu.  Zapomnieli  o  pozostałych  uczestnikach 

spaceru, nie zwracali uwagi na mijane obiekty. Myśleli tylko o sobie nawzajem. 

 

- Pani Crawford, prawda? - odezwała się do Mattie recepcjonistka, kiedy Mattie i Jack 

dotarli do hotelu. - Był telefon do pani. Pozostawiono wiadomość. 

background image

Mattie  musiała  się  skupić,  żeby  znaczenie  słów  sympatycznej  recepcjonistki  dotarło 

do jej świadomości. 

- Wiadomość? - powtórzyła ze zdziwieniem. - Dla mnie? Przecież nikt nie wie... ach, 

racja, moja mama. - Przeraziła się. Czyżby stało się coś złego?! 

-  Nie  martw  się,  Mattie,  to  na  pewno  zwykłe  pozdrowienia  -  próbował  ją  uspokoić 

Jack. 

Odebrała  od  recepcjonistki  białą  kopertę,  otworzyła  ją  i,  przeczytawszy  wiadomość, 

pobladła. 

- Co się stało? - spytał Jack. 

- Twój Harry jest chory... - szepnęła. - Mama wezwała dzisiaj rano weterynarza. Tak 

mi przykro... 

Jack wyraźnie bardzo się przejął. 

Szybko ruszyli do swoich pokojów. 

Musieli się spakować i jak najprędzej wracać do Londynu. 

background image

ROZDZIAŁ JEDEASTY 

- Harry na pewno wyzdrowieje - zapewniała Mattie raz po raz. 

Jechali  z  Jackiem  z  londyńskiego  lotniska  Heathrow  w  stronę  domu,  przy  którym 

Diana Crawford prowadziła hotel dla psów. - Dzisiaj rano mama mówiła mi, że Harry czuje 

się trochę lepiej. 

Jack wciąż był ponury. Nie mógł przestać myśleć o ukochanym psie. 

Poprzedniego  wieczora  mimo  późnej  pory  natychmiast  po  powrocie  do  hotelowego 

apartamentu zatelefonowali do matki Mattie. 

Diana  spodziewała  się  ich  telefonu.  Wyjaśniła  spokojnym  tonem,  że  Harry  ma 

poważną infekcję układu oddechowego, że badał go weterynarz, zaaplikował mu antybiotyk, i 

że Harry obecnie śpi w swoim koszu w jej kuchni. 

Jacka  niespecjalnie  to  uspokoiło.  Nie  był  w  stanie  spać,  całą  noc  chodził  po  salonie. 

Mattie nie kładła się, żeby mu towarzyszyć. Zamawiała kolejne kawy. 

Nie mogli się doczekać poranka, kiedy można było zarezerwować telefonicznie bilety 

na najbliższy lot do Londynu. 

Przed  opuszczeniem  hotelu  Jack  i  Mattie  ponownie  zatelefonowali  do  Diany. 

Powiedziała, że stan Harry'ego się nie pogarsza, a nawet być może już się poprawia. 

Jack i tak się niepokoił, w samolocie milczał niemal przez cały czas. 

Mattie pocieszała go, jak mogła. 

Miała nadzieję, że nie będzie winił jej matki za chorobę swojego ulubieńca. To byłoby 

okropne. 

Myślała także, że jakoś nie mogą z Jackiem spędzić w spokoju choćby godziny tylko 

we dwoje. 

Za każdym razem, kiedy mieli na to nadzieję, wydarzało się coś niespodziewanego. 

Nie byli w stanie się do siebie zbliżyć. Tym razem Jack nie rozmawiał z nikim, tylko 

zamknął  się  w  sobie.  Nic,  co  mówiła  czy  robiła  Mattie,  nie  mogło  wyprowadzić  go  z 

odrętwienia. 

Był  to  dla  niej  kolejny  dowód  tego,  że  Jack  jest  wprawdzie  czarująco  towarzyski, 

jednak niechętnie dzieli się z innymi wewnętrznymi przeżyciami. 

Mam nadzieję, że Harry'emu nic się nie stanie! - myślała Mattie. Była przekonana, że 

inaczej Jack żywiłby już na zawsze urazę do jej matki i do niej samej. 

Dotarli do hoteliku Woofdorf. 

background image

- Właśnie bada Harry'ego weterynarz - poinformowała ich Diana zaraz w drzwiach. 

- Porozmawiam z nim - odpowiedział Jack i ruszył do kuchni. 

Ogromnie martwił się o Harry'ego. 

Kiedy  znikł  z  oczu  Mattie,  kolejny  raz  pomyślała  ze  smutkiem  o  tym,  jak  trudno  jej 

będzie przyzwyczaić się do braku Jacka, kiedy się wkrótce rozstaną. 

-  Martwię  się,  że  tak  się  stało,  i  ogromnie  cię  przepraszam,  Mattie!  -  odezwała  się 

Diana,  obejmując  ją.  -  Ale  chyba  rozumiesz,  że  zawiadomienie  Jacka  było  moim 

obowiązkiem. 

-  Oczywiście  -  zapewniła  Mattie.  -  Jack  nigdy  by  nam  nie  wybaczył,  gdyby...  Jak 

naprawdę czuje się Harry? - spytała z niepokojem. 

- Dzisiaj trochę lepiej - odpowiedziała Diana. - Na pewno pomoże mu obecność Jacka. 

Niewątpliwie  miała  rację.  Mattie  wyobraziła  sobie,  jak  ona  by  się  ucieszyła,  gdyby 

Jack odwiedził ją podczas choroby. 

- Jak minął wam weekend? - spytała z ciekawością Diana. - Dobrze się bawiłaś? 

- Tak - odparła smutnym tonem Mattie. - Rodzina Jacka to wyjątkowo mili ludzie. 

-  Nic  dziwnego  -  odpowiedziała  z  uśmiechem  Diana.  -  Jack  też  jest  bardzo  miłym 

człowiekiem. 

To  prawda.  Jest  bardzo  miły  -  pomyślała  Mattie.  A  także  nadzwyczaj  przystojny  i 

czarujący. I kocham go! Mimo to więcej go nie zobaczę, kiedy odjedzie. 

- Gdzie są pozostałe psy? - spytała. 

-  Zamknęłam  wszystkie  cztery  w  największym  boksie.  Obawiałam  się,  że  choroba 

Harry'ego jest zakaźna. Jednak Michael - miała na myśli weterynarza - mówi, że nie. Mimo to 

nie wypuszczam ich, żeby nie przeszkadzały Harry'emu odpoczywać. 

- Potem pójdę się z nimi przywitać - zdecydowała Mattie. - Chodźmy lepiej do domu, 

żeby usłyszeć, co mówi weterynarz. Jack chyba będzie chciał zabrać Harry'ego do siebie. 

Nie  myliła  się.  Kiedy  weszły  z  Dianą  do  kuchni,  Jack  dyskutował  właśnie  z 

weterynarzem o możliwości przewiezienia Harry'ego do domu. 

Mattie  pochyliła  się  nad  koszem,  w  którym  leżał  Harry.  Collie  wyglądał  żałośnie. 

Podniósł  ku  Mattie  smutne  oczy.  Czyżby  miał  do  niej  pretensje  za  to,  że  jego  pan  zniknął 

nagle na parę dni? 

Mattie  zawstydziła  się,  że  pozostawili  z  Jackiem  Harry'ego  w  obcym  dla  niego 

miejscu, u obcej osoby. Gdyby nie wyjechali do Paryża, być może Harry by nie zachorował. 

- Bez wątpienia choroba Harry'ego rozwijała się już od kilku dni, kiedy przywiózł go 

pan tutaj - oznajmił Jackowi weterynarz. - Pani Diana zawiadomiła mnie natychmiast, kiedy 

background image

się zorientowała, że pańskiemu psu coś dolega. 

Przynajmniej  Jack  nie  będzie  winił  mamy  za  chorobę  Harry'ego  -  pomyślała  z  ulgą 

Mattie. Ogromnie się martwiła o chorego psa, jak również o zatroskanego Jacka. 

-  Przewiezienie  Harry'ego  w  tej  chwili  naprawdę  mogłoby  mu  zaszkodzić  -  mówił 

weterynarz. 

- Radzę zaczekać z tym przynajmniej do jutra. Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, 

chciałbym  wpaść  tu  ponownie  jutro  z  samego  rana,  aby  się  upewnić,  czy  Harry  zdrowieje. 

Jeśli tak, nie będzie przeszkód, aby zabrał go pan do domu. 

- Może zostaniesz u nas na noc, Jack? - zaproponowała Diana. 

Mattie popatrzyła na nią ze zdziwieniem. 

- Nie chciałbym sprawiać jeszcze większego kłopotu - odpowiedział, kręcąc głową. 

- To nie będzie żaden kłopot - zapewniła Diana. - Możesz spać w pokoju Mattie. Mam 

dwuosobowe  łóżko;  Mattie  może  spać  ze  mną.  To  szerokie  łóżko,  na  pewno  będzie  nam 

wygodnie. - Popatrzyła znacząco na Mattie. Nie wiedziała, co zaszło w Paryżu. 

Mattie  zaczęła  przemawiać  czule  do  Harry'ego,  aby  uniknąć  pełnego  ciekawości 

wzroku Diany. 

Cieszyła  się,  że  włosy  zasłoniły  jej  policzki,  dzięki  czemu  nie  było  widać,  jak  się 

czerwieni. 

Miała nadzieję, że dwaj mężczyźni nie zwrócili uwagi na spojrzenie jej matki. 

- Nie będzie ci to przeszkadzało, Mattie? - spytał ponuro Jack. 

- Oczywiście, że nie - odpowiedziała, podnosząc wzrok. 

- W takim razie zostanę, dziękuję, Diano. 

- Odprowadzę cię do samochodu - powiedziała Diana do weterynarza. 

Mattie i Jack zostali sami w kuchni. 

Sami  z  Harrym.  Jack  przyklęknął  przy  swoim  ulubieńcu,  wyciągnął  rękę  i  pogłaskał 

go ostrożnie. 

- Mam nadzieję, że naprawdę nie sprawi ci to kłopotu... - powiedział do Mattie. - Być 

może zgodziłaś się tylko przez grzeczność. - Nie odrywał spojrzenia od psa. 

-  Będzie  nam  z  mamą  całkiem  wygodnie  -  zapewniła.  -  Powinieneś  być  w  pobliżu 

Harry'ego. - A także przy mnie - dodała w myślach. 

Jack skinął głową i wyprostował się. 

- Pójdę do samochodu po rzeczy - powiedział. - Dziękuję ci za zrozumienie i pomoc, 

za  wszystko.  Zrobiłaś  dla  mnie  naprawdę  wiele,  Mattie.  -  Dotknął  jej  ramienia  w  geście 

podziękowania i wyszedł z kuchni. 

background image

Mattie  ucieszyła  się  z  chwili  samotności,  gdyż  mogła  nareszcie  zebrać  myśli.  Nie 

znała uczuć Jacka, ale wiedziała, że cokolwiek czuł do niej w Paryżu, dobiegło końca. 

Powrócili do rzeczywistości. Każdy do własnej - ich światy nie zazębiały się. 

Im szybciej to zaakceptuję, tym lepiej dla mnie - myślała. 

Choć na razie nie będzie jej łatwo zapomnieć o Jacku. 

Miał przecież spędzić noc w jej domu. 

Diana,  Mattie  i  Jack  usiedli  przy  stole,  aby  zjeść  wspólnie  kolację.  Później  Diana 

zaproponowała grę w karty. Starała się w ten sposób zająć Jacka. Było to mądre posunięcie, 

chociaż  przez  to  Mattie  cały  czas  przebywała  w  towarzystwie  Jacka.  A  nie  było  jej  łatwo 

siedzieć obok niego z obojętną miną. 

- W mojej rodzinie często ze sobą rywalizuje my - odezwał się Jack, wygrawszy drugą 

z kolei partię wista. 

Mattie  przypomniała  sobie  wszystkich  miłych  ludzi  stanowiących  najbliższą  rodzinę 

Jacka. Ogromnie ich polubiła. Posmutniała, myśląc, że ich także więcej nie zobaczy. 

- Zawsze chciałam mieć liczną rodzinę - wyznała Diana. - Niestety, to marzenie mi się 

nie spełniło. 

-  Może  można  je  jeszcze  zrealizować?  -  odpowiedział  z  szelmowskim  uśmiechem, 

tasując karty. 

- Mam czterdzieści trzy lata. To za dużo, żebym jeszcze myślała o dzieciach - odparła 

Diana, rumieniąc się odrobinę. 

- Ależ skąd - zaprzeczył. - A ty jak myślisz, Mattie? 

Mattie  zamrugała,  zdając  sobie  sprawę,  że  powinna  inteligentnie  odpowiedzieć.  Nie 

była  w  nastroju  na  przysłuchiwanie  się,  jak  Jack  kokietuje  jej  matkę.  Ani  na  kokietowanie 

Jacka. Zastanowiła się chwilę nad jego słowami. 

Nigdy nie rozważała tego, czy jej matka może albo powinna mieć jeszcze dzieci. Ani 

razu  bowiem  od  śmierci  ukochanego  męża  nie  umówiła  się  z  żadnym  mężczyzną.  Od 

dwudziestu lat. 

-  Mattie  aż  zaniemówiła  -  skomentowała  z  rozbawieniem  Diana.  -  Nie  dziwię  się.  - 

Wciąż się rumieniła. 

- Wcale nie zaniemówiłam - zaprzeczyła Mattie. Jej matka była wciąż młodą, piękną 

kobietą. W obecnych czasach wiele kobiet w jej wieku rodziło jeszcze dzieci. - To mogłoby 

być cudowne - powiedziała szczerze. 

- No widzisz, Diano? Mattie by się ucieszyła. 

Mattie zmarszczyła brwi. Jej matka wyglądała na nieco onieśmieloną. 

background image

- Za stara jestem, żeby myśleć o pieluchach - burknęła. 

Rozmowa przybrała dziwny obrót. 

- Czy nad bliskimi też się tak znęcasz? - spytała Diana Jacka, wstając. 

- Jeszcze bardziej - odparł, pokazując piękne zęby w kolejnym uśmiechu. 

-  Musiałeś  być  bardzo  nieznośnym  nastolatkiem.  -  Diana  pokręciła  głową.  -  Czas  na 

mnie.  Starsze  kobiety  muszą  dużo  spać,  żeby  lepiej  wyglądać.  Dobranoc.  Mattie,  pokażesz 

Jackowi, gdzie będzie spał, prawda? - Uśmiechnęła się i wyszła z pokoju. 

Mattie podniosła się z miejsca. 

- Mam nadzieję, że nie będzie ci zbyt ciasno w moim akwarium - powiedziała, nieco 

zmieszana. 

Sądząc  po  wspaniałym  apartamencie  paryskiego  hotelu, Jack  był  przyzwyczajony  do 

luksusów. 

Sypialnia wciąż była urządzona tak samo jak w czasach, kiedy Mattie była nastolatką. 

W  pokoju  dominowały  kolory  biały  i  różowy.  Na  półkach  do  tej  pory  stały  młodzieżowe 

książki. Mniej więcej przed dwoma laty Mattie zdjęła ze ścian zdobiące je wcześniej plakaty 

ze zdjęciami ulubionych zespołów muzyki pop. 

-  Z  pewnością  sobie  poradzę  -  powiedział  Jack.  -  Chociaż  wcześniej  wyobrażałem 

sobie, że spędzimy dzisiejszy wieczór w innych okolicznościach... 

-  Nieważne  -  zakończyła  temat  Mattie,  wzruszając  ramionami.  -  Napijesz  się  czegoś 

przed snem? Może zrobić ci herbaty? - Zmarszczyła brwi. - Wydaje mi się, że mamy gdzieś 

napoczętą butelkę whisky, którą otworzyłyśmy w święta Bożego Narodzenia. Przynieść? 

-  Nie,  dziękuję  -  odparł,  wstając.  -  Zdaje  się,  że  Harry  wygląda  lepiej  niż  w  chwili 

naszego przyjazdu. 

Harry  przeleżał  większą  część  wieczora  u  stóp  pana.  Teraz  podniósł  się  na  dźwięk 

własnego imienia, zamerdał nawet ogonem. 

- Rzeczywiście. - Mattie delikatnie podrapała psa za uchem. - Cieszę się. 

Jack popatrzył na swojego ulubieńca. 

-  Czy  myślisz,  że  on  także  sprzysiągł  się  z  moją  rodziną,  żeby  nie  pozwolić  nam  na 

spokojny wieczór tylko we dwoje? - zażartował. 

-  Wygląda  na  inteligentnego  psa,  ale  nie  na  złośliwego  -  odpowiedziała,  podnosząc 

wzrok. 

- Nie, nie jest ani trochę złośliwy - zapewnił Jack. Wyciągnął ręce i przytulił Mattie. - 

Myślę,  że  jestem  ci  winien  romantyczny  weekend  w  Paryżu  -  oznajmił.  -  Ty  dotrzymałaś 

warunków naszej umowy. 

background image

Dotrzymałam?  -  zamyśliła  się.  W  każdym  razie  nie  za  bardzo  udało  mi  się 

powstrzymać Sharon przed narzucaniem się Jackowi. 

Poczuła się niezręcznie, stojąc tak przytulona do niego. 

- Twoi bliscy byli bardzo rozczarowani tym, że musisz wyjechać wcześniej - odezwała 

się, aby przerwać dwuznaczne milczenie. 

- Że musimy wyjechać wcześniej - poprawił ją. - Ty i ja. Moja mama bardzo cię lubi. 

-  Jest  wyjątkowo  miłą  osobą  -  odpowiedziała  Mattie  obojętnym  tonem.  Mimo  to 

zarumieniła się. 

- Mattie? - odezwał się znowu. 

Podniosła wzrok. Nie wiadomo dlaczego jej oczy zamgliły się nagle łzami. 

Zobaczyła, że Jack powoli opuszcza głowę i zbliża usta do jej warg. 

Pocałował ją. 

Z  początku  delikatnie,  potem  pocałunek  stał  się  bardziej  namiętny.  Mattie  także 

całowała  go  śmielej.  Przecież  tak  ogromnie  pragnęła  z  nim  być!  Jak  najbliżej,  zawsze,  całe 

życie! 

-  Nie!  -  wykrzyknęła  nagle,  cofając  się.  Poprawiła  ubranie.  -  Ten  weekend  się 

skończył, Jack - powiedziała. - To, co teraz robisz, wykracza poza zobowiązania wynikające z 

naszej umowy. 

- Owszem - zgodził się Jack - ale... 

- To był męczący weekend - przerwała mu - zarówno pod względem fizycznym, jak i 

psychicznym. Jestem zmęczona! - Nie była w stanie patrzeć Jackowi w oczy. 

- Ja też jestem zmęczony - odparł. - Jednak... 

- To się doskonale składa. - Jak zwykle nie dała Jackowi dojść do słowa. - Pokażę ci 

pokój, w którym będziesz spał. 

Ruszyła przodem; Jack szedł za nią, ciągnąc korytarzem swoją walizkę. 

- Przepraszam za wystrój - odezwała się, kiedy weszli do jej sypialni. 

- W porządku - odparł cicho. Był zamyślony. 

Mattie  wstydziła  się  przed  nim  swojego  pokoju,  wszystkich  różowych  przedmiotów, 

szeregu lalek z czasów dzieciństwa, spoczywających na kanapie. 

- Łazienka jest na prawo, pierwsze drzwi - powiedziała. 

Jack podniósł wzrok i uśmiechnął się. 

- Dziękuję. 

- To do zobaczenia rano. 

- Mattie? 

background image

Zadrżała. 

- Słucham? 

Jack pochylił głowę i z wyrazem zakłopotania na twarzy powiedział: 

- Już drugi raz zacząłem cię całować... 

-  Zauważyłam  -  odparła  z  lekkim  zniecierpliwieniem.  Podczas  ostatniego  pocałunku 

omal nie straciła panowania nad sobą, poddając się na chwilę urokowi Jacka. 

-  Na  razie  nie  chcę,  żebyśmy  namiętnie  się  całowali  -  oznajmił.  -  To  nie  ten  etap 

znajomości.  Ale  tak  bardzo...  To  znaczy...  Zachowujesz  się  inaczej  niż  wtedy,  kiedy 

wyjeżdżaliśmy i... - Nie był w stanie dokończyć. 

Oczywiście,  że  zachowuję  się  inaczej,  ponieważ  w  ciągu  minionego  weekendu 

zdążyłam się w tobie zakochać - pomyślała. 

- Nie wiem, o co ci chodzi - skłamała. 

- A jednak odnosisz się do mnie jakby... chłodniej . Kiedy cię poznałem, wydałaś mi 

się energiczną dziewczyną, a teraz widzę w tobie jakąś niejasną dla mnie nostalgię. 

- Mówiłam ci, że jestem zmęczona - odparła krótko. 

- Tylko tyle? - upewnił się. 

- Wystarczy - zakończyła, patrząc na różową tapetę obok jego głowy. - Jutro, kiedy się 

porządnie wyśpimy, na pewno oboje będziemy w lepszych humorach. 

Jack pokiwał głową. Ta odpowiedź na pewno go nie zadowoliła. 

- W takim razie dobranoc - powiedział. 

- Dobranoc. - Mattie wyszła i zamknęła za sobą drzwi. 

Muszę  się  chwilę  uspokoić,  zanim  pójdę  do  mamy  -  pomyślała.  Nie  chciała,  żeby 

matka dostrzegła jej wzburzenie. 

Kiedy  Mattie  mijała  kuchnię,  Harry  zerknął  z  kosza,  a  potem  odwrócił  łeb, 

zawiedziony, że to nie Jack. 

Czuję się podobnie jak ty - pomyślała Mattie, spoglądając na cierpiącego psa. 

- Smutno ci, malutki? - spytała łagodnie. - Oboje kochamy Jacka, prawda? 

Przecież miłość powinna być radosna - myślała. 

Owszem,  przebywanie  z  Jackiem  było  dla  niej  wielką  radością,  a  przytulanie  się  do 

niego - cudownym, trudnym do opisania stanem. 

Jednak  jednocześnie  trawił  ją  ból  z  powodu  tego,  że  jej  uczucie  nie  jest  i  nie  będzie 

odwzajemnione. 

Rozpłakała się. 

background image

ROZDZIAŁ DWUASTY 

-  Dzień  dobry!  -  odezwała  się  wesoło  Mattie,  kiedy  Jack  wszedł  do  kuchni  o  ósmej 

rano następnego dnia. - Zjesz jajka na bekonie czy tylko owsiankę? - spytała, nalewając mu 

kubek mocnej kawy. 

Mattie  obudziła  się  o  piątej  rano  i  nie  była  w  stanie  już  zasnąć.  Rozmyślała,  leżąc 

obok matki. 

Postanowiła zachowywać się przy Jacku tak, jak gdyby nic się nie stało. Powinna być 

wesoła. 

Jack chciał ją taką widzieć. Jeszcze zdążę się napłakać - myślała ze smutkiem. 

Sam  Jack  nie  wydawał  się  wesoły.  Miał  podkrążone  oczy,  był  nieogolony,  wydawał 

się zaspany. Chyba dopiero przed chwilą wstał. 

- Dziękuję, napiję się tylko kawy - mruknął. - Dzięki. - Wypił duży łyk. - Gdzie jest 

Harry? - spytał, patrząc na pusty kosz. 

- Mama poszła z nim na spacer - wyjaśniła energicznym głosem Mattie. - Harry czuje 

się nieporównanie lepiej niż wczoraj wieczorem. 

- Ty także - zauważył Jack. 

- Mówiłam ci, że kiedy się wyśpimy, będziemy w lepszych humorach. 

- Zawsze masz taki świetny humor, kiedy się obudzisz? - zapytał. 

- Zazwyczaj - potwierdziła. 

Włożyła dwie kromki chleba do opiekacza. 

Wiedziała, że Jack i tak zje, kiedy ona postawi przed nim jedzenie. Musiał być głodny, 

bo poprzedniego dnia jadł bardzo mało. 

- A czy ty zawsze jesteś rano taki mało pogodny? - spytała. 

- Zazwyczaj - powtórzył jej odpowiedź Jack. 

Mattie pokręciła głową. 

-  W  takim  razie  chyba  dobrze,  że  nie  mieszkamy  razem,  prawda?  -  odparła 

wyzywająco. 

Wyjęła  chleb  z  tostera  i  położyła  go  na  stole,  gdzie  stała  już  maselniczka  i  słoiki  z 

konfiturami. 

- Mattie... - zaczął, ale przestraszyła się jego odpowiedzi i jak zwykle mu przerwała. 

- Dolać ci kawy? - spytała. - A może sam sobie dolejesz. Pójdę na dwór, zobaczę, czy 

mama nie potrzebuje pomocy przy psach. - Wypadła z kuchni, zanim Jack zdążył cokolwiek 

background image

powiedzieć. 

Miała nadzieję uniknąć trudnej rozmowy. 

A  za  godzinę  już  go  nie  będzie  i  wówczas  przyjdzie  czas,  by  mogła  martwić  się  w 

spokoju  całkiem  sama.  Zanim  Jack  wyjedzie,  będzie  odgrywała  przed  nim  wesołą  i  pełną 

energii. 

Diana znała Mattie znacznie lepiej niż Jack i nie pozwoliła się łatwo oszukać. 

- Późno wczoraj przyszłaś do pokoju - odezwała się. - Słyszałam, że Jack poszedł spać 

parę godzin przed tobą. 

-  Nie  chciało  mi  się  spać  -  odpowiedziała.  -  Byłam  podekscytowana  wydarzeniami 

minionego weekendu. 

-  Michael  już  był  u  Harry'ego  -  oznajmiła  Diana.  -  Mówi,  że  skoro  Harry  czuje  się 

lepiej niż wczoraj, Jack może zabrać go do domu... Czy Jack już wstał? - spytała. 

-  Tak,  właśnie  podałam  mu  śniadanie  -  odpowiedziała  możliwie  obojętnym  tonem 

Mattie. 

Obawiała się,  czy matka nie odczytuje z jej zachowania tego, jakie są jej uczucia do 

Jacka. Czy sam Jack się tego nie domyśla? 

Gdyby tak było, Mattie czułaby się upokorzona. 

Zaczęła wyjmować z boksów miski, aby napełnić je psim jedzeniem. 

Jeszcze tylko godzina - myślała. Potem więcej go nie zobaczę. 

Karmiła  psy.  W  pewnej  chwili  omal  nie  upuściła  miski  z  jedzeniem  na  dźwięk 

znajomego głosu. 

- Mattie! - zawołał Jack. 

Jeszcze nie odjechał! 

Odwróciła głowę. 

-  Harry  jest  na  wybiegu  za  domem.  Weterynarz  powiedział,  że  możesz  już  zabrać 

swojego ulubieńca. - Z powrotem zajęła się miską z jedzeniem dla jednego z psów. 

- Mattie! - zawołał znowu. 

- Niedługo skończę - powiedziała, odwracając się na chwilę jeszcze raz. 

Jack przyjrzał jej się uważnie. 

- Chciałbym przed odjazdem napić się z tobą kawy - oznajmił. 

I  o  czym  będziemy  rozmawiać?  -  pomyślała  Mattie.  O  minionym  weekendzie?  I  po 

co? 

Bała się pożegnania z Jackiem. 

-  Kiedy  skończę,  będę  musiała  jak  najszybciej  pojechać  do  kwiaciarni  - 

background image

odpowiedziała, kręcąc głową. 

-  Z  pewnością  możesz  mi  poświęcić  dziesięć  minut  -  uciął  Jack,  po  czym  ruszył  za 

dom. 

Mattie popatrzyła za nim gniewnie. Dlaczego właściwie miałaby spełnić jego prośbę? 

- Jack już odjeżdża? - spytała Diana, wychodząc z boksu, który czyściła. 

- Tak, za parę minut - potwierdziła Mattie. 

Matka popatrzyła na nią smutno. 

-  Nie  martw  się  -  powiedziała  -  na  pewno  wkrótce  znowu  go  zobaczysz.  -  Ścisnęła 

dłoń córki dla dodania jej otuchy. 

Mattie pokręciła głową. 

-  Niestety,  mamo,  nie  spodziewasz  się  tego,  ale...  spędzony  z  nim  weekend  był  tak 

okropny, że nie mam ochoty więcej oglądać tego człowieka. 

Po cóż miałaby zadawać sobie dodatkowy ból? 

-  Szkoda,  Mattie  -  odezwał  się  głucho  zza  jej  pleców  głos  Jacka.  -  Moja  mama 

zamierza zaprosić cię na ślub Sandy i Thoma. 

Mattie  zamknęła  oczy  i  znieruchomiała.  Dlaczego  usłyszał  akurat  to,  a  nie  inne 

zdanie? Do diabła! 

Odwróciła się powoli. Jack wyglądał oczywiście na rozczarowanego. 

Czyżby oczekiwał, że Mattie będzie mu się narzucać tak jak Sharon? 

Nigdy w życiu nie zachowywałaby się podobnie do Sharon Keswick! 

-  Wymyślę  jakąś  wymówkę  -  odpowiedziała  Jackowi.  -  W  końcu  twoja  mama  chce 

mnie zaprosić tylko dlatego, że myśli, że jesteśmy razem. 

- I bardzo się myli! - skomentował Jack, sfrustrowany. 

Popatrzył na Mattie, potem na Dianę. 

- Chyba już czas na mnie - powiedział. - Dziękuję za gościnę. 

- Nie ma za co - odparła Diana, rzucając Mattie karcące spojrzenie. Ruszyła w stronę 

domu. - Napijmy się razem kawy, zanim odjedziesz, Jack. 

-  Dziękuję  za  propozycję,  jednak  naprawdę  będzie  chyba  lepiej,  jeśli  odjadę 

natychmiast. Cześć, Mattie. 

- Cześć. Uważaj na siebie! - Mattie pomyślała, że chyba nie jest osobą konsekwentną. 

Teraz wcale nie chciała, żeby Jack odjechał. 

Miała ochotę zatrzymać go choćby na chwilę. 

- Ty też na siebie uważaj - powiedział niespodziewanie. 

- Dobrze - obiecała, po czym odwróciła wzrok, bojąc się, że oczy zdradzą jej uczucia. 

background image

- Mattie, nie odprowadzisz Jacka do samochodu? - spytała z oburzeniem Diana. 

Mattie zdawała sobie sprawę, że zachowuje się niegrzecznie, ale wiedziała, że gdyby 

wyszła z matką odprowadzić Jacka, z pewnością by się rozpłakała. 

Nie chciała, żeby dowiedział się o tym, jak wiele dla niej znaczy. Będzie jeszcze miała 

czas płakać po jego odjeździe. 

- Po co Jackowi komitet pożegnalny? - odpowiedziała. 

Diana była zaskoczona zachowaniem Mattie. 

-  Proszę  się  nie  przejmować,  Diano  -  odezwał  się  Jack  zrezygnowanym  tonem.  - 

Mattie powiedziała, że jest zajęta - dodał ironicznie. 

-  Jutro  wieczorem  przyjdę  jak  zwykle  do  twojego  biura,  żeby  podlać  rośliny  - 

odezwała się Mattie. Milczenie okazało się dla niej zbyt niewygodne. 

- Rośliny z pewnością będą bardzo zadowolone - mruknął, wołając Harry'ego. 

- Co się z tobą dzieje?! - szepnęła ze złością Diana do Mattie. 

Mattie  pokręciła  tylko  głową,  patrząc  na  Jacka.  Nic,  co  by  powiedziała  albo  zrobiła, 

nie mogło powstrzymać jego zniknięcia z jej życia. 

- Porozmawiamy, kiedy odjedzie - oznajmiła Diana i poszła w stronę domu. 

Mattie ruszyła za nią. Myślała o tym, że kocha, ale nie jest kochana. 

Że zakochała się w mężczyźnie, który nie odwzajemnia jej uczucia, który nie pokocha 

jej nigdy... 

I nagle, kiedy usłyszała trzask zamykanych drzwi samochodu i odgłos uruchamianego 

silnika,  wybiegła  zza  domu.  Jack  już  odjeżdżał.  Mattie  uniosła  rękę  i  zamachała,  choć 

wątpiła, aby zobaczył ją w lusterku. Do jej oczu napłynęły łzy. 

- Cieszę się, że chociaż przybiegłaś mu pomachać - odezwała się Diana, ujmując córkę 

pod rękę i ściskając lekko jej dłoń. 

Mattie zbierało się na płacz. 

Wtem zobaczyła w tylnym oknie samochodu Jacka dwa otwarte psie pyski. 

- Mamo, Jack zabrał dwa psy! - zawołała ze zdumieniem. 

- Owszem - potwierdziła z uśmiechem Diana. - Wziął również Sophie. 

- Jak to? 

- Tego ranka, kiedy przyjechał do mnie z kwiatami, spytał, czy zgodziłabym się oddać 

mu Sophie. Ogromnie ją polubił. 

- Naprawdę? - Mattie zamrugała z niedowierzaniem. To o Sophie Jack dyskutował z 

mamą tamtego ranka? 

-  Tak  -  Diana  potwierdziła  swoje  słowa.  -  Mówił,  że  opowiedziałaś  mu  historię 

background image

Sophie,  że  to  wspaniałe  zwierzę,  że  myślał  o  niej  kilka  dni,  martwiąc  się  jej  losem.  Harry  i 

Sophie spędziły miniony weekend razem. Postanowiliśmy z Jackiem sprawdzić, czy będą się 

dobrze rozumiały. Próba wypadła pomyślnie i oto Sophie znalazła nowy dom! 

Mattie popatrzyła za oddalającym się czerwonym samochodem. 

Coś takiego! - myślała. Jak to się stało, że Jack zabrał Sophie, a mnie pozostawił? 

background image

ROZDZIAŁ TRZYASTY 

- Chodź, kochanie - odezwała się Diana chwilę po tym, jak sportowy samochód Jacka 

zniknął jej z oczu. - Napijemy się kawy i porozmawiamy, dobrze? 

- Chcesz rozmawiać o Jacku, prawda? - spytała niechętnie Mattie. 

- Owszem. 

- Czy mogłybyśmy odłożyć tę rozmowę na później? - poprosiła Mattie. Czuła, że musi 

pobyć  jakiś  czas  sama,  aby  się  uspokoić  i  zebrać  myśli.  -  Porozmawiajmy  po  południu  - 

zgadzasz się? Obie mamy sporo pracy, ty tutaj, a ja w kwiaciarni - dodała. 

Diana popatrzyła na córkę. 

-  Skoro  nalegasz...  -  zgodziła  się  bez  przekonania,  zobaczywszy  minę  Mattie.  -  Ale 

koniecznie  musimy  porozmawiać  dzisiaj.  Gdy  tylko  wrócisz  z  kwiaciarni.  Wczoraj,  kiedy 

przyjechaliście  z  Jackiem,  wydawało  mi  się,  że...  -  Pokręciła  głową,  zamiast  dokończyć.  - 

Niepotrzebnie się martwisz, Mattie. To w niczym ci nie pomoże. 

- Przejdzie mi - mruknęła z westchnieniem Mattie. Może i niepotrzebnie się martwiła, 

jednak trudno jej było natychmiast pogodzić się z tym, że nigdy więcej nie zobaczy Jacka. 

-  Nie  jestem  pewna,  czy  tak  łatwo  ci  przejdzie  -  odpowiedziała  z  powątpiewaniem 

Diana. 

Mattie sama nie dowierzała słowom, które przed chwilą wypowiedziała. 

- Wrócę na lunch - zapewniła. 

- Koniecznie przyjedź. Wieczorem... - Diana zrobiła pauzę, nieoczekiwanie wyglądała 

na zawstydzoną - ...umówiłam się. Nie będę jadła z tobą kolacji. 

Mama się z kimś umówiła? - zdumiała się Mattie. 

Tak! Jej matka zarumieniła się ze wstydu. 

-  Czyżbyś  umówiła  się  z  Michaelem  Vaughanem?  -  spytała  Mattie,  wymieniając 

nazwisko sympatycznego weterynarza, który od pewnego czasu stale współpracował z Dianą. 

- Bardzo miły i przystojny mężczyzna. 

-  Tak...  -  odpowiedziała  cicho,  kiwając  głową  na  potwierdzenie  słów  córki.  -  Jest 

wdowcem.  I  uwielbia  zwierzęta.  Już  kilkakrotnie  proponował  mi  randkę,  a  ja  za  każdym 

razem odmawiałam. 

-  To  świetnie,  że  się  nareszcie  zgodziłaś,  mamo!  -  zapewniła  Mattie.  -  Może  to 

mężczyzna dla ciebie. 

- Co ty mówisz? - obruszyła się Diana. Mimo to w jej oczach widać było zadowolenie. 

background image

- Bałam się powiedzieć ci o tym spotkaniu. 

-  Dlaczego?  -  Mattie  nachyliła  się  i  pocałowała  matkę  w  policzek.  -  Już  czas,  żebyś 

sobie kogoś znalazła. Tyle lat żyjemy tylko we dwie. 

- Tak uważasz? - upewniła się Diana. 

- Tak. 

Diana uśmiechnęła się, zawstydzona. 

 

Mattie  pojechała  do  kwiaciarni.  Wprawdzie  był  dzień  wolny  od  pracy,  jednak 

postanowiła posprzątać i przygotować zamówienia na następny dzień. 

Pracując, myślała o Jacku. 

Tęskniła za nim. 

Gdyby nie była zajęta, prawdopodobnie płakałaby cały dzień. 

W  pewnej  chwili  zadzwonił  telefon.  Zdziwiła  się.  Przecież  klienci  wiedzieli,  że 

kwiaciarnia  jest  nieczynna.  Mimo  to  ktoś  próbował  się  dodzwonić,  aby  złożyć  pilne 

zamówienie. 

-  Słucham,  kwiaciarnia  -  powiedziała  Mattie,  podniósłszy  słuchawkę.  -  Czym  mogę 

służyć? 

- Witam, piękna kwiaciarko - odezwał się głos Jacka. 

Mattie znieruchomiała. 

- Jesteś tam? - upewnił się. 

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zaniemówiła. 

- Mattie? Słyszysz mnie? 

-  Słyszę,  słyszę  -  odpowiedziała  w  końcu.  -  Po  prostu...  nie  spodziewałam  się,  że 

zatelefonujesz. 

- Rozumiem. Dzwonię w pilnej sprawie - oznajmił. 

- Czyżby Sophie uciekła? - spytała Mattie. 

-  Nie.  Sophie  czuje  się  świetnie,  podobnie  jak  Harry.  Naprawdę  przypadli  sobie  do 

gustu.  Telefonuję,  ponieważ  moja  mama  -  wrócili  z  tatą  z  Paryża  pół  godziny  temu  - 

zadzwoniła do mnie właśnie i zaprosiła nas na dziś wieczór na kolację, razem. 

- I dlatego do mnie dzwonisz? - Mattie była zdziwiona. 

- Tak. 

- Dziękuję, ale nie przyjmę zaproszenia twojej mamy - odpowiedziała. 

- Dlaczego? 

- Właśnie wróciliśmy ze spędzonego wspólnie weekendu - przypomniała. 

background image

- I co chcesz przez to powiedzieć? - Jack nie ustępował. 

-  Jestem  zaskoczona  tym,  że  chcesz,  abym  spędziła  kolejny  wieczór  z  tobą  i  twoimi 

rodzicami. 

Propozycja Jacka i jego  matki byłaby dla Mattie  ogromnie nęcąca  -  gdyby  nie to, że 

nie chciała udawać przed rodzicami Jacka jego dziewczyny. 

Naprawdę polubiła rodzinę Jacka i uważała jego postępowanie za nieuczciwe. 

Jak mógł oszukiwać rodziców, którzy byli dla niego tacy dobrzy? 

-  Rzeczywiście,  dziś  rano  wyraźnie  okazałaś  mi  chłód  -  powiedział.  -  Myślałem 

jednak,  że  na  tyle  polubiłaś  moich  rodziców,  że  może  zechcesz  spotkać  się  z  nami 

wszystkimi... 

- Ogromnie lubię twoich rodziców - zapewniła. - I właśnie dlatego nie chcę się z wami 

spotkać. - Westchnęła. - Na miniony weekend zawarliśmy umowę. Ale weekend się skończył 

i myślę, że twoi rodzice zasługują na to, żebyś powiedział im prawdę. Nie mam ochoty dłużej 

oszukiwać tak wspaniałych ludzi. 

W słuchawce zapadło milczenie. Przedłużało się. 

- Jack? - odezwała się wreszcie Mattie. 

- Oszukiwać... - Jack powtórzył kluczowe słowo, jakiego użyła. - Powiedz, co o mnie 

myślisz? 

Uważam,  że  jesteś  dobrym,  kochającym  rodzinę,  miłym,  uczciwym  człowiekiem  - 

pomyślała  natychmiast.  Do  tego  niesłychanie  przystojnym,  atrakcyjnym  fizycznie  i 

czarującym. Mężczyzną moich marzeń, człowiekiem, w którym się zakochałam! 

Nie mogła jednak tego powiedzieć. 

-  Myślę  -  odparła  -  że  jesteś  na  tyle  przyzwoitym  człowiekiem,  że  powinieneś 

zrozumieć, że dalsze udawanie przed twoimi rodzicami, że jesteśmy parą, nie jest dobre ani 

uczciwe. 

- Mattie, ja niczego przed nimi nie udaję - oznajmił. - Rozumiem, że ty... 

-  Nie  żartuj!  -  przerwała  mu.  -  Za  bardzo  lubię  i  szanuję  twoich  rodziców,  żeby... 

Zaraz... Co właściwie masz na myśli, mówiąc, że niczego nie udajesz? 

- Niczego nie udaję - powtórzył. - Przed rodzicami, przed tobą, przed nikim. 

- Jak to? - Mattie była zupełnie zaskoczona. 

- Przez cały czas niczego nie udawałem - potwierdził swoje słowa Jack. 

Mattie przełknęła ślinę. Zrobiło jej się gorąco. Jej serce przyspieszyło. 

Co to znaczy? Jeżeli Jack niczego nie udaje, czyżby... 

Czy to możliwe, żeby...? Bała się dokończyć myśli. 

background image

-  Nie  przejmuj  się  -  odezwał  się  znowu.  -  Nie  wymagam  od  ciebie,  żebyś  mi 

powiedziała,  że  też  mnie  kochasz.  Zdaję  sobie  sprawę,  że  tak  nie  jest,  dałaś  mi  to  do 

zrozumienia dziś rano. Mimo to... 

- Jack! Chciałabym z tobą porozmawiać osobiście, nie przez telefon. 

- Nie mam ochoty znowu stawać dzisiaj z tobą twarzą w twarz - odpowiedział. - Dość 

się  już  nacierpiałem  rano.  Wiesz,  aż  do tej  pory  nie  wiedziałem,  jakie  to  okropne  przeżycie 

zostać odrzuconym przez kogoś, kogo się pokochało. Mam już prawie trzydzieści trzy lata i 

do czasu, kiedy cię poznałem, nie spotkałem kobiety, z którą chciałbym spędzić resztę życia. 

Nigdy  mnie  to  nie  martwiło.  Moi  rodzice  pokochali  się  od  pierwszego  wejrzenia  i  zawsze 

uważałem,  że  ja  też  kiedyś  poznam  kobietę  mojego  życia.  Czekałem  cierpliwie.  I 

rzeczywiście zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Nie przyszło mi jednak do głowy, że 

ty mnie nie pokochasz. 

Przecież to nieprawda! - pomyślała Mattie. 

Słowa Jacka tak ją oszołomiły, że nie była w stanie mówić. 

Jack mnie kocha?! - myślała zaskoczona. 

Pokochał mnie od pierwszego wejrzenia?! 

Tak samo jak ja - jego! 

-  Rozumiem,  że  nie  chcesz  odgrywać  przed  moimi  rodzicami  zakochanej  we  mnie 

dziewczyny  -  odezwał  się  znowu.  Westchnął.  -  Chyba  rzeczywiście  będzie  lepiej,  jeśli  nie 

przyjdziesz  na  tę  kolację.  Zdaje  się,  że  tak  bardzo  chciałem  znowu  cię  zobaczyć,  spędzić  z 

tobą  miło  czas...  Nie  zdawałem  sobie  sprawy,  że  to  niemożliwe...  Wytłumaczę  moim 

rodzicom,  co  się  stało  w  ciągu  minionego  weekendu  -  kontynuował.  -  Mojej  mamie  będzie 

smutno, że więcej cię nie zobaczy. Mnie tym bardziej... Ale trudno... To mój kłopot. Poradzę 

sobie z nim. 

- Nie! - zawołała Mattie, zdając sobie sprawę, że nie zabrzmiało to mądrze. Była tak 

oszołomiona. 

- Jak to: nie? 

-  Myślę,  że  to  wspaniały  pomysł,  żebyśmy  zjedli  dzisiaj  kolację  razem:  ty,  ja  i  twoi 

rodzice  -  wyjaśniła.  -  Muszę  ci  powiedzieć  coś  ważnego:  ja  także  nie  udawałam.  - 

Zawstydziła się swojej pomyłki, swojego braku odwagi, przesadnej dbałości o własną dumę. 

Błędnie  oceniła  intencje  Jacka,  obawiała  się  odrzucenia.  Nie  chciała  wyznać  mu 

nieodwzajemnionej  -  jej  zdaniem  -  miłości  i  przez  to  wszystko  omal  nie  popełniła 

największego błędu w swoim życiu! 

Przypomniała  jej  się  opowieść  Thoma  -  przed  pięcioma  laty  nie  wyznał  ukochanej 

background image

kobiecie miłości i w wyniku tego stracił Sandy. 

Wprawdzie  po  kilku  latach  odnaleźli  się  na  nowo,  ale  Mattie  mogła  stracić  Jacka  na 

dobre. 

- Mattie... - odezwał się znowu. - Co chcesz przez to powiedzieć? 

Mówił  bardzo  niepewnym  tonem.  On,  najbardziej  pewny  siebie  człowiek,  jakiego  w 

życiu spotkała! 

- Proszę cię,  czy moglibyśmy jednak porozmawiać twarzą w twarz? - odpowiedziała 

Mattie. - Mam ci do powiedzenia coś, czego nie chciałabym mówić przez telefon. 

-  Rozumiem  -  odparł,  nagle  podekscytowany.  -  Za  dziesięć  minut  będę  w  twojej 

kwiaciarni! - Chyba domyślał się, co może chcieć mu powiedzieć Mattie. 

-  Spotkajmy  się  w  parku  po  drugiej  stronie  ulicy  -  zaproponowała.  -  Tam  jest  tak 

romantycznie... Świeci słońce, śpiewają ptaki... 

- Będę tam za dziesięć minut! - zapewnił. - W parku koło twojej kwiaciarni! 

Mattie powoli odłożyła słuchawkę. 

Czy to się dzieje naprawdę? - myślała. 

Czy Jack mnie rzeczywiście kocha? 

Pokochał mnie od pierwszego wejrzenia?! 

background image

ROZDZIAŁ CZTERASTY 

Mattie  stała  pośrodku  parku,  podziwiając  piękny  ogród  różany.  Nagle  spostrzegła 

Jacka. Zbliżał się sprężystym krokiem od strony południowej bramy. 

Spuściła wzrok, onieśmielona. Za chwilę będzie musiała wyznać Jackowi miłość. Jak 

zdobyć się na taką odwagę? 

Wprawdzie  słyszała  już  jego  wyznanie  miłości,  jednak  złożenie  podobnej  deklaracji 

prosto w oczy jest silnym przeżyciem. 

Jack  najwyraźniej  niczego  już  się  nie  obawiał.  Wyciągnął  ręce,  przytulił  Mattie  i 

oznajmił z uczuciem: 

-  Kocham  cię,  Mattie!  -  Następnie,  nie  czekając  na  odpowiedź,  nachylił  się  i 

pocałował Mattie w usta. 

Jack naprawdę ją kochał! 

Oparła  dłonie  na  jego  ramionach,  a  potem  objęła  go  za  szyję,  wspięła  się  na  palce  i 

również pocałowała go w usta, angażując w ten pocałunek całe uczucie. 

Spojrzeli sobie w oczy. Jej policzki płonęły. 

- Coś podobnego! - skomentował Jack. - To chyba starczy za wyznanie. Czy możemy 

natychmiast  się  zaręczyć? Chciałbym  się  z  tobą  ożenić,  Mattie!  -  wyznał.  -  Jak  najszybciej. 

Uważam, że nie mam na co czekać. 

Ożenić! Jak najszybciej! - powtarzała w myśli Mattie. 

Cudownie,  ale...  Od  razu  wyjść  za  Jacka?  W  jej  głowie  kłębiły  się  coraz  to  nowe 

myśli, targały nią emocje. 

Usiłowała oswoić się z tym, że Jack ją kocha, a on nagle wyznał jej, że chce się z nią 

jak najszybciej ożenić! To za wiele jak na pół godziny! 

Mattie pokręciła głową, oszołomiona. 

-  Prawie  się  nie  znamy...  -  odpowiedziała.  -  Poznaliśmy  się...  -  obliczyła  szybko  - 

przed dziewięcioma dniami. 

Jack wzruszył ramionami. 

- To prawda, ale ja już wiem, że cię kocham. Zakochałem się w tobie od pierwszego 

wejrzenia,  kiedy  pierwszy  raz  przyjechałem  do  Woofdorf.  Jeszcze  nigdy  nie  czułem  czegoś 

takiego... jak w twojej obecności! Od początku wiedziałem, że jesteśmy dla siebie stworzeni. 

Jesteś  wspaniała,  po  prostu  cudowna!  Jesteś  moim  marzeniem  -  mówił.  -  Chciałbym  ci 

powiedzieć,  że...  dziś  rano  wyjątkowo  zachowywałem  się  tak  dziwnie,  bo...  spodziewałem 

background image

się, że wkrótce pożegnamy się na dobre. 

Mattie doskonale rozumiała, jak musiał się czuć. 

Popatrzył na nią z miłością. 

- Usiądźmy na ławce - zaproponował. 

Usiedli, Jack objął Mattie i przytulił. 

- Powiedz mi coś o sobie - poprosił. - I przede wszystkim odpowiedz: chcesz za mnie 

wyjść? - Uśmiechnął się szeroko. 

Bardzo chciała wyjść za niego, marzyła o tym. 

Była przekonana, że zna już Jacka na tyle, że nic, co mógłby o sobie powiedzieć, nie 

zmieniłoby jej decyzji. 

Kochała go. Kochała i pragnęła być z nim zawsze! 

Zaczęli  rozmawiać.  O  sobie  nawzajem,  o  swoich  marzeniach,  doświadczeniach, 

błędach. 

O  trwającym  od  początku  ich  znajomości  nieporozumieniu,  które  wyjaśnili  przed 

zaledwie godziną. 

O wszystkich ważnych sprawach. 

Wreszcie Jack powtórzył najważniejsze pytanie: 

- Czy chciałabyś za mnie wyjść, Mattie? 

Mattie postanowiła, że to właśnie ta chwila. 

-  Kocham  cię,  Jack!  -  wyznała.  -  Kocham  cię  i  marzę  o  tym,  żeby  za  ciebie  wyjść. 

Tylko czy ty po jakimś czasie nie zmienisz zdania? Czy małżeństwo ze mną cię nie znudzi? 

- Kochanie! - odparł ze wzruszeniem. - Jesteś najcudowniejszą kobietą, jaką mógłbym 

sobie  wyobrazić,  kobietą  moich  marzeń.  Na  pewno  nigdy  mnie  nie  znudzisz.  Wiesz,  że 

małżeństwo jest czymś, co traktuję bardzo poważnie. Marzę o tym, żeby codziennie kłaść się 

z  tobą  do  łóżka,  a  potem  wstawać  z  tobą,  jeść  razem  śniadanie,  spotykać  się  po  powrocie  z 

pracy,  opowiadać  sobie  to,  co  się  wydarzyło  w  ciągu  dnia,  jeść  z  tobą  kolacje  i  spędzać 

wspólnie  wieczory...  Dzień  po  dniu,  do  końca  życia...  Codziennie  całować  cię,  przytulać  i 

kochać... 

Do oczu Mattie napłynęły łzy szczęścia. 

- Ja marzę o tym samym... - szepnęła. - I jestem tak samo pewna swojego uczucia do 

ciebie. W takim razie... wypada zawiadomić o tym twoją rodzinę i moją mamę. Nie ma na co 

czekać. 

 

Pobrali  się,  a  niecały  rok  później  Mattie  urodziła  bliźnięta.  Dwóch  chłopców. 

background image

Otrzymali imiona: James - po ojcu Mattie - i Edward - po ojcu Jacka. 

Wkrótce również Diana zdecydowała się poślubić Michaela Vaughana i zacząć nowe 

życie. Teraz wszyscy tworzyli jedną, bardzo liczną, szczęśliwą rodzinę.