background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

Listy z Ameryki

Sąsiedzi

 Manager domu (w Stanach każdy człowiek ma jakiś tytuł; w najgorszym wypadku jest 

się Vice Presidentem lub  Officerem) wprowadził mnie na podwórko domu i powiedział:

- Pański apartament będzie dwadzieścia  dziewięć. Jeśli   Pan usłyszy jakieś krzyki  z 

apartamentu dwadzieścia siedem,  proszę nie zwracać uwagi. To samo spod dziewiętnastego; 
jeśli zaczną się kłócić, to niech pan udaje, iż pan nie  słyszy. Natomiast dwadzieścia siedem 
to   problem.   Gdyby     się   zaczęli   kotłować,   proszę   zawołać   mnie   lub   połączyć     się   przez 
operatora z policją. Ta samotna starsza pani,  mieszkająca na dole, będzie mówić czasem do 
pana, ale  proszę nie zwracać uwagi. Jest chora umysłowo i mówi  tylko do siebie. Ten gość, 
którego pan tam widzi, będzie  chciał od pana pożyczyć pieniądze. Niech pan mu nie  daje. 
Pańskim sąsiadem będzie irlandzki policjant, który  mieszka z matką. On jest spokojny przez 
cały tydzień;  w niedzielę lepiej...

Nie dokończył;  potężny blondyn  w mundurze oficera    policji  przeszedł  podwórkiem 

obrzuciwszy   nas   bacznym     spojrzeniem   i   uśmiechnął   się   sadystycznie.   W   ten   sposób 
zostałem mieszkańcem domu w dzielnicy ludzi mało zarabiających.

Najbliższym moim sąsiadem jest Bob. Bob pracował niegdyś   jako agent reklamowy; 

pewnego dnia pijany kierowca samochodu poturbował go tak dotkliwie, iż Bob poszedł do 
szpitala   na   długie   miesiące.   Dzień   ten,   jakkolwiek   pełen   bólu,   okazał     się   jednak 
najradośniejszym w jego monotonnym dotąd   życiu; Bob po wyjściu ze szpitala otrzymał 
kilkadziesiąt  tysięcy dolarów odszkodowania jak również zaświadczenie,  że jest niezdolny 
do pracy. Bob raźno zabrał się do dzieła:   szybko przepił część pieniędzy w Down-Town; 
resztę przegrał  w Las Vegas. Od tego czasu Bob szwenda się po barach  opowiadając o sobie 
różne historie, a kiedy nie ma pieniędzy  na picie, staje na skraju ulicy i tęsknym wzrokiem 
wpatruje  się w mijające go samochody. Treść jego marzeń jest dla  wszystkich oczywista.

Bob jest myślicielem, filozofem i wnikliwym  obserwatorem   życia codziennego. Jest 

najkoszmarniejszym  typem alkoholika; jest bowiem alkoholikiem-entuzjastą; alkoholikiem 
piejącym hymny na cześć życia. O ile pamiętam, spotkałem się  tylko raz z podobnym typem 
pijaka w literaturze; bodajże  w „Pojedynku” Kuprina spotykamy postać pijącą nałogowo  i 
wygłaszającą   entuzjastyczne   monologi   na   cześć   życia.   Bob     ma   po   temu   zresztą   pełne 
podstawy; otrzymuje dwieście  dolarów miesięcznie jako niezdolny do pracy, a to starcza mu 
na mieszkanie i na picie. Ponieważ jednak jego nogi zostały  pogruchotane, Bob posuwa się 
zygzakami i nazywany jest  „skaczący Bob”.

Bob   nie   dysponuje   również   własnym   uzębieniem.   Po   miesiącach   starań   otrzymał 

nareszcie sztuczną szczękę i wybrał  się na przejażdżkę do rodziny samochodem przyjaciół. 
Jadąc     w   kierunku   Santa   Monica,   Bob   uległ   czarowi   krajobrazu     i   otworzywszy   okno, 
wychylił  się, a wtedy wiatr wydmuchnął   mu szczękę. O tym  opowiadał mi wieczorem, 
przekonując  mnie, iż powinienem koniecznie pożyczyć mu czterdzieści  dolarów na zakup 
nowej szczęki; w końcu zadowolił się  dwudziestoma pięcioma centami i poszedł.

Bob należy do kategorii „Rummys”. „Rummys" chodzą  tylko po pewnych ulicach nie 

zapuszczając się nigdy w dzielnice zamieszkane przez ludzi lepiej zarabiających. „Rummys" 
wchodzą do baru i w milczeniu kładą przed sobą na lado

dwadzieścia   pięć   centów;   tyle   płaci   się   tutaj   za   kiepskie   piwo.   „Rummys"   kładą 

pieniądze i rzadko kiedy mówią o co im  chodzi; są znani, barmani znają ich upodobania i 
możliwości.   Pijaństwo odbywa się tutaj w milczeniu; nikt do nikogo nie   mówi; wszyscy 
obserwują ekran telewizyjny komentując z rzadka dramat miłosny lub obyczajowy; częściej 
komentują   tutaj     walki   bokserskie   czy   zmagania   zapaśników,   a   w   niedzielę     zawody 
piłkarskie. Mało widzi się awantur; jak powiedziałem,  pijaństwo odbywa się w milczeniu; 
tego rodzaju niezbędne  akcesoria, jakimi dysponuje alkoholik w Polsce, jak na  przykład nóż 

1

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

sprężynowy, szpadryna czy bicz do łamania  kręgosłupa, są tutaj mało popularne w kręgach 
dojrzałych     uczuciowo   alkoholików.   Na   tym   szarym   raczej   tle   korzystnie     odbijają   się 
długowłosi   młodzieńcy   zręcznie   operujący   kozikami.   Grasują   oni   w   okolicach   Sunset 
Boulevard i nie zapuszczają  się w naszą ponurą dzielnicę.

Bob jest również entuzjastą życia erotycznego i rewolucji   seksualnej. Pewnego dnia 

zjawił  się   w  towarzystwie  Davida;     David  właśnie   wyszedł   ze  szpitala   dla  wariatów   po 
czteroletniej kuracji odwykowej; teraz razem z Bobem zabrali się do  dzieła, podkreślając w 
czasie pijaństwa konieczność znalezienia dla Davida ukochanej; ten bowiem pozbawiony był 
możliwości korzystania z wdzięków kobiecych przez ostatnie  cztery lata.

Bob-David. Dialog przy barze

Bob: - Ja ci znajdę dziewczynę.
David: - Ja przez cztery lata nie pierdoliłem.  Pauza. Milczenie.
Bob (po chwili pełnej napięcia): - Ja mógłbym wytrzymać  jeszcze jeden kieliszek.
David: - Ale to ostatni. Potem pójdziemy i poszukamy  jakiejś dziewczyny.
Piją.
Bob: - Prawdę powiedziawszy, to o tej porze nie ma tu  nikogo. Trzeba będzie poczekać 

do wieczora.

David: - Dobrze. Ale pamiętaj, że ja cztery lata nie  pierdoliłem.
Opowieść o Bobie i Davidzie zakończę morałem: David  wrócił do domu dla wariatów 

dla odbycia powtórnej kuracji  nie przespawszy się z nikim. Morał: alkohol... i tak dalej.

William

William   jest   moim   najbliższym   przyjacielem;   jest   on   również     przedstawicielem 

kierunku filozoficznego, o którym mówi się   „Amerykański sen". Tak więc William, który 
jest chwilowo  bez grosza przy duszy i nie może znaleźć pracy, wierzy  głęboko, iż pewnego 
dnia wszystko się ułoży; znajdzie pracę,  zarobi mnóstwo pieniędzy i tak dalej. W jaki jednak 
sposób to  może się stać? Nikt tego nie wie.

I ja również tego nie wiem. Ktoś podobno powiedział,   iż pisanie o jakimś kraju jest 

rzeczą   możliwą   tylko     albo   po   dwudziestoczterogodzinnym   pobycie,   albo   po 
dwudziestoczteroletnim. Stwierdzenie to, jakkolwiek efektowne, nie wydaje się prawdziwe. 
W Stanach Zjednoczonych  każda drobna obserwacja stanowi w sumie olbrzymie  zjawisko 
społeczne, nad którym pracuje tysiące ludzi   i któremu poświęcone są tysiące publikacji. 
Wchodząc  do drugstore'u i patrząc na okładki książek, widzimy  obok książek kryminalnych 
lub magazynów typu „Poświęciłam małżeństwo dla przygody miłosnej" książki  związane z 
psychiatrią i problemami erotycznymi, napisane  przez lekarzy specjalistów. Laikowi trudno 
zorientować  się w wartości tych publikacji; na mnie osobiście duże  wrażenie zrobiły książki 
,,Samotny tłum" i „Bunt człowieka  w wieku średnim". Jesteśmy świadkami fenomenalnego 
zjawiska,   polegającego   na   wzajemnym   mijaniu   się   ludzi;   na   nieumiejętności   nawiązania 
kontaktu; nieumiejętności  spędzania wolnego czasu.

William, który interesuje się literaturą, nie od rzeczy mówi,   że gdyby byt pisarzem, 

najważniejszą   sceną   dla   niego   byłoby     pierwsze   spotkanie   między   kochankami.   To   jest 
według     Williama   sprawa   zasadnicza   dla   dobrego   opowiadania.   Ludzie     spotykają   się, 
powiada William, i pierwszymi wrażeniami są  zazwyczaj: nieufność i nadzieja. Jeśli ładna 
dwudziestoparoletnia kobieta spotka mężczyznę w tym samym wieku   i powiedzą sobie w 
rozmowie, że oboje są ludźmi samotnymi,  z miejsca zaczynają działać w atmosferze klęski; 
zaczynają   grać z pozycji straconych.  Cóż działo się z nimi przez tyle  lat;   dlaczego są 

2

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

samotni; dlaczego nie udało im się założenie   rodziny czy nawiązanie trwałych związków 
przez tyle czasu;  i czy to, co oni sami o tym mają do powiedzenia, stanowi  prawdę?

William powiada, iż film i telewizja wytworzyły pewne  schematy, które oddziałały na 

ludzi. W filmach zazwyczaj  spotykamy samotnego mężczyznę, który wchodzi do nocnego 
lokalu;   tam   spotyka   piękną   dziewczynę   i   ratuje   ją   z   kłopotów.    Widzimy   to   codziennie 
obserwując serię telewizyjną  Tighrope,   której bohater (glina w cywilu) wchodzi do baru, 
przez     sekundę   obserwuje   siedzącą   tam   samotną   dziewczynę,   nawiązuje   na   jej   temat 
rozmowę z barmanem; podchodzi do niej;  bije innego mężczyznę w zęby i odchodzi z nią. 
Od miesięcy  obserwuję dzielnego agenta i każdy film o nim zaczyna się  w ten, i tylko w ten 
właśnie  sposób.  Tak  samo  zresztą  dzieje     się  niemalże  w  każdym   filmie   przygodowym; 
mężczyzna     spotykający   kobietę,   z   miejsca   ma   okazję   zademonstrowania     swej   odwagi, 
determinacji i lekceważenia obyczajów, których  obejście, jakkolwiek przynosi innym klęskę, 
dla niego i dla  niej okazuje się zbawienne.

Książki poświęcone przypadkom histerii, alkoholizmu i rozpaczy, pisane przez lekarzy, 

przynoszą  zupełnie inny obraz od   obrazu stwarzanego przez film i telewizję. Ludzie są 
samotni;  boją się jednak zdradzania swych uczuć i swego poczucia klęski. W końcu znajduje 
jedynego i prawdziwego przyjaciela, którym  jest psychoanalityk.  Analityk  nie podejmuje 
jednak decyzji w imieniu swego pacjenta; stara się raczej   zwrócić mu uwagę i skierować 
jego energię we właściwym  kierunku. Przyjaciółka Williama jest od siedmiu lat pacjentką 
lekarza   analityka   i   chodzi   do   niego   codziennie,     przy   czym   godzina   psychoterapii 
indywidualnej  kosztuje   dwadzieścia pięć dolarów. Ponieważ przyjaciółka Williama    jest 
idiotką, kuracja przeciągnąć się może na najbliższe   kilka milionów lat świetlnych. I ona 
również nie spotkała   nikogo; i ona również obserwuje  Tighrope  patrząc na przystojnego 
agenta policji odchodzącego co wieczór z inną  dziewczyną.

William jest z urodzenia pesymistą, do czego przyznaje się  niechętnie, gdyż na co dzień 

reprezentuje kierunek „Amerykańskiego snu". William twierdzi, iż z chwilą kiedy państwo 
troszczy się o obywateli tak bardzo jak to dzieje się w Stanach,   wytwarza się obojętność 
człowieka wobec człowieka i człowieka  wobec bólu i cierpienia. Człowiek rodzi się, działa, 
żyje  i umiera nie umiejąc zainteresować swoim losem innych  ludzi. Nikt tu nie jest głodny i 
w każdego wpajane jest   przekonanie, iż własną energią i pomysłowością można zdobyć 
wszystko.   Ten   schemat   myślenia   jest   obowiązujący   dla   wszystkich,   powiada   William,   i 
człowiek rzadko wyzwala się z tego  przed ukończeniem trzydziestu lat życia. A przecież nie 
wszyscy   ludzie   są   pomysłowi,   energiczni;   i   nie   wszyscy   poza     tym   pragną   zdobywania 
fortun,   pałaców   i   luksusowych   jachtów.   W   naszym   społeczeństwie   istnieje   minimalna 
możliwość   kompromisu. Najgorszym tego wszystkiego wynikiem jest,   według Williama, 
obojętność. Dzieci mało troszczą się o starych rodziców wiedząc, że jest im wypłacana renta; 
że   rodzice     mają   samochód,   aparat   telewizyjny   i   telefon.   Święta   dzieci     spędzają   z 
rówieśnikami,   a   potem   -   kiedy   wstępują   w   związki     małżeńskie   -   z   własnymi   dziećmi. 
William powiada: człowiek  czeka, aby go ktoś odwiedził, a pewnego dnia idzie odwiedzić 
własne dzieci; i to jest już właśnie starość.

William jest kimś, o kim mówi się  loser.  William jest  inteligentny, oczytany, dobry i 

dostatecznie   sceptyczny,     aby  zachować   zimną   głowę.  William   potrafi   wszystko:   mówić 
mądrze   o   przeczytanej   książce,   wyśmiać   zły   film,   krytykować     wybory   i   kandydaturę 
gubernatora;   William   potrafi   mówić     o  armii,   o   wojnie   w   Wietnamie,   i   o  wielu   innych 
rzeczach.  Nie potrafi tylko jednej rzeczy: nie potrafi pozbyć się  wiary, iż pewnego dnia w 
jego życiu  zaistnieje wyjątkowa   sytuacja, wyjątkowe spotkanie; pewnego dnia zjawi się 
wyjątkowy człowiek, a wtedy życie Williama ułoży się  inaczej.

3

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

Judy i Kira

Judy jest tak śliczna, iż z punktu widzenia opowiadania nie  nadaje się na nic; nie nadaje 

się poza tym do niczego  z każdego innego punktu widzenia, ponieważ ma dwadzieścia  sześć 
lat, troje dzieci i trzy nieudane małżeństwa za sobą; jest   ponadto wiecznie na gazie. Judy 
stanowi wspólne zmartwienie  moje, Williama i wszystkich mieszkańców domu.

Judy otrzymuje od rządu sześćdziesiąt dolarów tygodniowo.  Ta suma musi starczyć jej i 

dzieciom. Nie starcza, gdyż Judy   pije jak smok, a butelka whisky kosztuje jednak sześć 
dolarów.   Tak więc dzieci Judy latają głodne i bose; czasami karmi je   żona Williama, 
czasami inni ludzie. Teraz Judy usiłowała  popełnić samobójstwo; odratowano ją jednak i jest 
już z powrotem w świetnym humorze.

Patrząc czasem na nią i myśląc o jej nieudanym samobójstwie, myślę o opowiadaniu 

Adolfa Rudnickiego „Pył",  którego bohaterka, Kira, również usiłuje popełnić samobójstwo 
po   szeregu   nieudanych   afer   miłosnych.   Kira   jest   młoda,     ładna,   uganiają   się   za   nią 
mężczyźni; dziewictwo straciła   będąc jeszcze właściwie dzieckiem; jako dojrzała kobieta 
jedzie w noc wigilijną pociągiem z Warszawy do Łodzi, aby  popatrzyć na choinkę, która jej 
przypomina dzieciństwo.

W   filmie   włoskiego   reżysera  Blow-up,  uznanego   za   arcydzieło   i   monument   myśli 

ludzkiej widzimy bohatera, długowłosego młodzieńca, mającego doświadczenie erotyczne 
rozpustnego   i   bogatego   starca;   młodzieniec   ten   pewnego   dnia     kupuje   w   antykwariacie 
drewniane śmigło samolotu; symbol  czy też rekwizyt epoki, której nie może pamiętać; do 
której  odnosi się z pogardą i z którą nic go nie sączy. Nie potrafi  przy tym wytłumaczyć, po 
co potrzebne mu jest to śmigło.

W filmie francuskiego reżysera, „Oszuści" widzimy młodzieńca, który ryzykuje życie, 

aby wybawić kota z opresji, po  czym oświadcza zgromadzonym i struchlałym widzom: „Nie 
cierpię kotów".

Dramat   długowłosych  ludzi   nie  jest  rzeczą  łatwą  do  zrozumienia.  Dramaty  młodych 

ludzi   zawsze   uderzmy   ostrością.     Dwudziestoczteroletni   Iwan   Karamazow   prowadził 
rozmowy  z diabłem; młody Werther zastrzelił się z miłości; Fabrycy  del Dongo postanowił 
zamknąć się w klasztorze, aby w ascezie  i ciszy znaleźć ukojenie w rozpaczy; Adolf latami 
nie umiał   zdobyć się na zerwanie z kobietą, gdyż nie chciał sprawiać jej   bólu; bohater 
powieści Faulknera odrzuca karierę, stanowisko,  następnie możliwość ucieczki przed karą i 
możliwość   samobójstwa,   wybierając   smutek,   który   pomoże   mu   zachować   w   pamięci 
ukochaną kobietę; młody Raskolnikow popełnia morderstwo snując asocjację między sobą a 
osobą Cesarza Francji;   Robert Jordan, bohater powieści Hemingwaya, postanawia   przed 
śmiercią   polatać   trochę   z   karabinem   po   polu,   wysadzić     parę   mostów   w   powietrze   i   to 
wszystko po to, aby nie będąc  ani komunistą, ani monarchistą, zginąć jak mężczyzna. Dra-
maty   tych   wszystkich   młodych   ludzi   mogą   nam   wydawać   się     wyjątkowe,   nawet 
sentymentalne,  prawdziwe lub nie, lecz   uderzają one ostrością. Na czym  jednak polega 
dramat długowłosych? Jest to niewątpliwie dramat ludzi zagadkowych.  Kazimierz Brandys 
napisał kiedyś: „Powiedziano mi, abym  poszedł do kabaretu STODOŁA, gdyż tańczy tam 
zagadkowa  młodzież. Nie pójdę. Ja też kiedyś byłem zagadkowy i nikt nie  podglądał mnie 
w czasie tańca".

Judy i Kira należą do jednego pokolenia. Zapoznały  się szybko z seksem; mają nawet 

pewne pojęcia na temat  Freuda i wiedzą, iż sen, w którym natrętnie powtarza   się motyw 
wieży Eiffla nie zawiera w sobie elementów  religijnych; obie wiedzą, jak zażywać pigułki 
pozwalające  uniknąć zajścia w ciążę; ta cała wiedza nie przydała im  się jednak na wiele. 

4

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

Adolf Rudnicki kończy swoje opowiadanie słowami: „Zabiło ją poczucie winy". William 
odwożący nieprzytomną Judy do szpitala powiedział to  samo. I to jest prawda.

Zabiło   je   obie   poczucie   winy.   Jednakże   nie   wobec   społeczeństwa;   nie   wobec   ludzi 

żonatych, z którymi nawiązywały  romanse; nie wobec dzieci, którym odbierały ojców; nie 
wobec rodziców, którym ich postępowanie przynosiło wstyd.  Zabiło je poczucie winy wobec 
siebie samych: poczucie, że   straciły najlepsze lata swego życia w poszukiwaniu przygód, 
które okazały się w rezultacie mało ciekawe; rozbijały małżeństwa innych ludzi, lecz nie 
udało im się samym wyjść dobrze   za mąż; straciły dużo czasu, pieniędzy i zdrowia nie 
myśląc    o tym,  iż w tym  samym  czasie  dojrzewały inne młode  kobiety   równie  głupie, 
egoistyczne i zimne jak i one, lecz mające nad  nimi nieznaczną przewagę młodości.

William  powiada,  że dla  niego  najpiękniejszą  ze wszystkich    książek  Faulknera  jest 

książka „Dzikie palmy. William  powiada, iż jest to książka prorocza; książka o umiejętności 
wytwarzania   w   sobie   napięć   uczuciowych.   Dzisiaj,   powiada     William,   seks   jest   sprawą 
wątłego schematu obyczajowego: Ty  spotykasz kobietę, opowiadasz jej o swoim nieudanym 
małżeństwie; ona opowiada ci o nieudanym swoim; idziecie na  kolację, idziecie do lóżka - 
co dalej? Seks był kiedyś ostatnią   stacją w pewnej sytuacji; dziś jest początkiem. Seks 
stanowił   „owoc namiętności", poświęcenia, odwagi; człowiek żonaty   wiążący się z inną 
kobietą występował przeciw społeczeństwu,   rodzinie i religii. Dzisiaj, powiada William, 
seks nie zawiera  w sobie tych napięć uczuciowych, jakie zawierał niegdyś.  Chciałbym dziś 
zobaczyć autora, który napisałby książkę o człowieku, który po prostu umarł z miłości tak jak 
Lucjan,  tak jak Eleonora. Dlatego „Dzikie palmy" są w jakimś sensie  książką proroczą.

Być może jest tak istotnie. Jestem szczęśliwy widząc od   czasu do czasu nowe tytuły 

książek poświęconych Faulknerowi.  William Faulkner, którego książki w roku 1944 nie były 
już   wznawiane, jest dzisiaj przedmiotem setek publikacji. W książce  Faulkner: Te Major 
Years  
autor podaje  w indeksie, iż przy   pracy nad tą książką  o autorze  „Dzikich palm" 
korzystał     z   pomocy   34   książek   poświęconych   Faulknerowi   oraz   z   kilkuset   artykułów 
krytycznych. Zwycięstwo Faulknera wydaje  się całkowite. Myślę, iż najciekawszą książką, 
jaką   czytałem     w   roku   ubiegłym,   jest   „Faulkner   na   uniwersytecie".   Książka     „Papa 
Hemingway" opowiadająca o ostatnich kilkunastu latach   autora ”Śniegów Kilimandżaro” 
wydaje się zbiorem płaskich  anegdot o starzejącym się gadule mówiącym w stylu: „Jedna  z 
moich weneckich dziewczyn", lub opowiadającym o swym   wyimaginowanym stosunku z 
Matą Hari: „Pewnej nocy, jak  zwykle, wypierdoliłem ją porządnie..:'

O tym wszystkim mówiliśmy z Williamem do późnej nocy,  Głębię i powagę naszych 

rozmyślań przerwał wesoły śpiew:  Roll me over and do it again... To Judy, która dziś rano 
opuściła   szpital po nieudanej próbie pozbawienia się życia, wróciła   właśnie do domu z 
nowym narzeczonym. Patrząc na jego  brudne długie włosy mam ochotę mordować i wyć. I 
mnie  również zabija poczucie winy; i również wyłącznie wobec  mnie samego. Widzę siebie 
sprzed lat dziesięciu, ale nie  powiem tego Judy. Niech i ona przejdzie sama swoją drogę.

Dramat długowłosych jest reakcją na dramat Williama,  który głęboko wierzy, iż spełni 

się pewnego dnia jego sen; tak  mi to przynajmniej tłumaczyła jego żona. Być może jest tak; 
być może jest zupełnie inaczej. Dramaty ludzi, których twarzy  nie można dojrzeć, wydają się 
chyba każdemu mało ciekawe.  Stanowią oni odsetek i trudno rzeczywiście zrozumieć o co 
im  chodzi, ponieważ oni sami tego nie wiedzą. W Polsce, po  wojnie, patrzyliśmy wszyscy 
na dramat ludzi z AK, i to było dla nas zrozumiałe; to pobudzało naszą wyobraźnię; wywoły-
wało w nas uczucia gniewu, miłosierdzia i rozpaczy. W dziesięć lat później patrzyliśmy na 
dramat   rozczarowanych     komunistów.   Tutaj   patrzymy   na   dramat,   co   do   którego 
autentyczności ogarniają nas zastrzeżenia. Jest tu bunt   przeciw społeczeństwu; lecz bunt 
wygodny;   bunt   nie   grożący     konsekwencjami,   i   w   tym   tylko   przypomina   mi   to   dramat 
młodych komunistów, postanawiających zerwać z Partią  wtedy, kiedy Partia sama wezwała 
ludzi do złożenia legitymacji partyjnych.

5

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

Bruce, mój inny sąsiad, ma dwadzieścia cztery lata i od   dwóch lat jest instruktorem 

pilotażu. Tak więc ja, starszy od  niego o lat dziesięć, jestem jego potulnym uczniem. Bruce 
jest  młodym Amerykaninem o określonych ambicjach i o dużych  umiejętnościach. Szkoła, 
do   której   uczęszczam,   jest   jedną     z   tysiąca   prywatnych   szkół   lotniczych.   Bruce,   kiedy 
przyszedł  tam po raz pierwszy w swoim życiu, zapytany przez właściciela  szkoły, czemu 
chce  się poświęcić,  powiedział, iż  chce  zostać    instruktorem pilotażu. Na zapytanie,  kto 
zapłaci za jego kurs,  Bruce odpowiedział: „Pan". Wyśmiany przez właściciela,  powiedział: 
„OK. Zabiję kogoś i przyniosę panu pańskie  wszawe trzy tysiące". Właściciel powiedział: 
„W jego twarzy  było coś takiego, iż musiałem mu uwierzyć, i Bruce odwalił  cały kurs za 
darmo,  a  teraz   pracuje  dla  mnie.   To  jest  mój   najlepszy   instruktor".  Bruce  jest  zimny  i 
odważny i kocha  latanie. Ale nie ma w sobie bezmyślności wobec niebezpieczeństwa i nigdy 
nie naraża swych uczniów. Zapytany  przeze mnie, co myśli o dramacie długowłosych, Bruce 
powiedział: „Ich rodzice zarabiają forsę, dają im samochody   i pieniądze na szkołę, więc 
czegóż można od nich żądać? Ja  bym ich chciał zobaczyć na moim miejscu: uczyć kretyna, 
jak   m latać, i dostawać za to siedem dolarów za godzinę.  Keep the   nose down,  Marek". 
Bruce ma świetną metodę uczenia ludzi;   jeśli ktoś na przykład przechyla samolot ponad 
sześćdziesiąt   stopni na skrzydło, co jest zabronione w czasie lotów treningowych, Bruce 
zrzuca ręce ucznia ze steru z taką siłą, że to się

musi pamiętać; po czym, po locie, wpisuje w książkę lotów:   „Uczeń wykazuje dużą 

poprawę". I tak jest do następnego razu.

Bruce należy do tego samego pokolenia co Judy i Kira.  Bruce ma dziecko; Bruce wie, że 

za ileś lat pracy zarabiać   będzie dostatecznie dużo, aby znaleźć wiele wolnego czasu dla 
siebie; czas ten prawdopodobnie przeznaczy na dodatkowe  latanie, ale to już jego sprawa. 
William i Bruce nie lubią się  nawzajem. William nazywa Bruce'a robotem; Bruce'a opinia  o 
Williamie   jest   równie   mało   skomplikowana.   William   powiada,   że   Bruce   jest   typowym 
przykładem amerykańskiej arogancji. „Jeśli ja mu powiem, że gdzieś w Chinach jest piękne 
jezioro, Bruce nawet nie pozwoli mi skończyć i powie, że to  nic w porównaniu z jeziorem w 
Michigan, nad którym leciał  w zeszłym tygodniu" - powiada William. Bruce na to wszystko 
odpowiada warknięciem: „To jest mój dom". Być może, iż nie  jest to wiele warte jako wkład 
do  nauki  poznania świata;   ale     któż  z nas  powie  kiedyś  te  słowa?  Dom  jest  czymś,   co 
akceptujemy;  wraz z niewygodami,  z ciotką neurasteniczką;   ze scenami małżeńskimi;  z 
chorobami, kłótniami i przeprosinami. Tak samo Bruce akceptuje ten piękny kraj i jego  siłę; 
jego dobrych i złych ludzi; jego wielkie i słabe momenty.   Jego akceptacja nie wynika z 
bezmyślności, o którą wszyscy  tak chętnie posądzają Amerykanów; jego akceptacja wynika 
z faktu, iż Bruce uważa, że nie ma powodu, aby on sam uważał  siebie za mądrzejszego od 
wszystkich   ludzi   rządzących   tym     pięknym   krajem.   Jeśli   nawet   Bruce   jest   tylko   małym 
kółkiem  w tej olbrzymiej maszynie; jest on kółkiem piekielnie znającym  swą wartość.

Dzieci

Dzieci   Williama   i   Judy   bawią   się   razem.   Dzieciom   oczywiście   nie   wolno   niczego 

zabraniać, gdyż to powoduje narastanie  kompleksów, które później odbijają się fatalnie - na 
czym?  - na wszystkim; co do tego wszyscy są zgodni, nawet Bruce.

W   związku   z   tym,   kiedy   jedziemy   czasem   z   Williamem,   jego     żoną   i   dziećmi   do 

Disneylandu, a dzieci jego drą się wniebogłosy, William nie mówi po prostu: ,,Trzymać 
dziób jeden  z drugim", lecz wymyśla dla nich najrozmaitsze gry i przekrzykując je, mówi: 
„OK. Ja myślę teraz o zwierzęciu, którego  imię zaczyna się na T". To pomaga; dzieci nie 
przestają się co   prawda drzeć zespołowo, ale zaczynają  się drzeć indywidualnie:   T for 
Tiger, T for Tiger...

6

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

Żona Williama pokazała mi wczoraj piękną książeczkę pod   tytułem: „Listy dzieci do 

Boga". (Children's letters to God,  compiled by Eric Marshall and Stuart Hample).

„Dobry Boże - Kocham Cię, ponieważ jesteś dobry. Próbuję   być taki, jaki Ty jesteś. 

Jestem dobry dla wszystkich ludzi; dla  matki i dla ojca, i dla moich dwóch sióstr. To musi 
być fajnie;  być Bogiem i wiedzieć, że wszyscy Cię kochają. - Twój  Życzliwy Thomas".

Dobry Boże - Nie zdałem. Dziękuję Ci bardzo - Raymond".  „Dobry Boże - Nazywam 

się Robert i chciałbym mieć  brata. Moja mama powiedziała, abym się udał w tej sprawie  do 
ojca; ojciec kazał poprosić Ciebie. Myślisz, że mógłbyś to  zrobić? Życzę ci powodzenia - 
Robert".

„Dobry Boże - Mój młodszy brat ma cztery lata. Bądź  łaskaw zrobić coś, aby on przestał 

mnie wściekać. - Twój  przyjaciel - Mark".

„Dobry Boże - I myślę, że to wspaniałe, w jaki sposób   nasi astronauci latają ponad 

światem.  Proszę  Cię,  uczyń    coś, aby nie  spadli tylko  na nasz  dom. Twój  przyjaciel    - 
Norman".

„Dobry Boże - Co będzie, jak Ty umrzesz? Nikt mi nie   chce tego powiedzieć. Twój 

przyjaciel - Mike".

„Dlaczego   nie   możesz   zrobić   czegoś,   żeby   deszcz   przestał     padać   każdej   soboty?   - 

Rose".

,,Dobry Boże - Chłopcy są lepsi od dziewcząt. Ja wiem, że  Ty jesteś jednym z nich, ale 

mimo to bądź fair. - Sylvia".  „Dobry Boże - Uczymy się teraz o Jonaszu i wielorybie.

Kiedy on go połknął i tak dalej. To jest najlepsza historia ze
wszystkich, które słyszałem, z akcją i napięciem. Mój tata  mówi, że to wszystko brzmi 

trochę podejrzanie. Czy myślisz,  że to jest zabawne? - Twój Sidney".

„Dobry Boże - Jeśli rzeczywiście umiesz tak dużo, dlaczego   nie uczyniłeś, aby rzeka 

była   dostatecznie   duża   i   aby   nie     zalało   naszego   domu,   tak   że   musimy   się   teraz 
przeprowadzać  - Victor".

Nie pisałbym o tym, gdyby nie fakt, iż dla mnie dzieci  należą nierozerwalnie do pejzażu 

Ameryki. Widzę je codziennie: rano jadą do szkoły specjalnym autobusem, zaopatrzonym  w 
czerwone światła; potem wracają; potem czekają na samochód z lodami, który na naszej ulicy 
pojawia   się   około     czwartej;   potem   siedzą   przy   telewizorach   obserwując   przygody 
„Człowieka-Nietoperza". Pomiędzy godziną siódmą a dziewiątą  na naszej ulicy rozlegają się 
straszne ryki; jest to pora,  w której dzieci trzeba oderwać od telewizora i położyć spać.

Dzieciom nie zabrania się niczego i nie bije się po łapach,  gdyż okazuje się to zgubne w 

przyszłości. Nie umiem jednak   pozbyć się uczucia zdziwienia patrząc na dzieci siedzące 
przy     telewizorach   i   obserwujące   przygody   „Człowieka-Nietoperza";     przygody   agentów 
policji i sadystycznych osobników działających w szulerniach, ciemnych ulicach i w barach z 
kobietami;     na   temat   ich   obyczajów   można   w   najlepszym   wypadku   powiedzieć,   iż   są 
specyficzne. Co chwila pada trup; co chwila  samochód zlatuje w przepaść eksplodując; w 
najlepszym  wypadku kowboj wyrzuca kopnięciem pokrwawionego człowieka mówiąc przy 
tym: „Bierz konia i wynoś się z miasta".  Czyżby to nie odbijało się na psychice dzieci? Żona 
Williama     powiada,   iż   telewizja   w   jakiś   sposób   rozładowuje   sadystyczne     instynkty 
człowieka, co być może stanowi część prawdy.  W książce „Świat seksu" przeczytałem, iż 
ludzie   obserwujący     walki   bokserów   czy   zapaśników   przeżywają   uczucia   podobne     do 
orgazmu. Ponieważ książka ta została napisana przez  psychiatrę, trudno tutaj zabierać głos; 
w tym kraju, w każdej  sprawie psychiatra ma głos decydujący.

Ale cóż na przykład myśli dziecko czytające bajeczkę

7

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

„Dlaczego jelly fish nie ma kości" 

1

? Proste: pewnego dnia  córka króla oświadczyła, że 

jest chora. Doktor-ośmiornica po  gruntownym zbadaniu królewskiej córy oświadczył, iż po-
trzebna jest niezbędnie porcja małpiej wątroby. Aby wykonać   to zlecenie, wydelegowano 
jelly fish, będącą najlepszym pływakiem.

Jelly  fish płynęła przez ocean i nagle zobaczyła  tonącą   małpę. Zaofiarowała małpie 

pomoc; małpa wskoczyła na jej  grzbiet i w ten sposób ocaliła swe życie. W czasie rozmowy, 
jaka wywiązała się pomiędzy rybą a małpą, ryba poprosiła  małpę, aby dała jej trochę swojej 
wątroby,   gdyż   jest   to     niezbędne   z   punktu   widzenia   zdrowia   córy   królewskiej.   Małpa 
oświadczyła, iż chętnie to zrobi, ale że zostawiła swoją wątrobę  na wyspie; tak więc ryba z 
małpą na plecach popłynęły  w kierunku wyspy; małpa wyskoczyła na brzeg i wszedłszy na 
drzewo   powiedziała:   „A   teraz   pocałuj   mnie   w   dupę".   Ryba     popłynęła   z   powrotem   i 
opowiedziała   o   swojej   przygodzie     doktorowi-ośmiornicy.   Doktor   zameldował   o   tym 
królowi,  który wpadłszy we wściekłość polecił swoim giermkom bić  rybę; bili ją tak długo, 
aż pogruchotali jej wszystkie kości. Oto  dlaczego jelly fish nie ma kości.

Nie jest to jednak koniec tej budującej historyjki. Otóż po  egzekucji wykonanej na rybie 

królewska córka oświadczyła,  iż   wcale nie jest chora, o dolegliwościach zaś, o których 
myślała,  iż pochodzą z chorej wątroby, nie warto w ogóle mówić, gdyż  są one rezultatem 
lekkiego bólu głowy.

Jest   to   najbardziej   sadystyczna   bajka,   jaką   znam.   Mamy     w   niej   element   odwagi   i 

poświęcenia, zniweczony przez zdradę;  element oszukanej wiary; element tortur fizycznych; 
element  nie zawinionej kary, i to wszystko jest tylko wynikiem kaprysu  młodej i nudzącej 
się idiotki. Mamy tu również element  trwałego kalectwa, który stanowi wytłumaczenie na 
zadawane     przez   dzieci   pytanie:   dlaczego  jelly   fish  nie   ma   kości?   Jest   to   najlepsze 
opowiadanie Sartre'a, jakie czytałem, i muszę przyznać, iż czytając jego ciężkie, teutońskie 
wypracowania nigdy  nie myślałem, że ten chłopak zajdzie tak daleko.

Adolf Rudnicki powiada w którejś ze swych „Niebieskich   kartek", że młodzi ludzie 

wierzą, iż przyczyną wszystkich ich  nieszczęść jest kobieta; tak więc gniew młodych spada 
na  kobietę. Tu natomiast przyczyną wszystkich nieszczęść młodych ludzi są zawsze rodzice. 
Jeśli   młody   człowiek   jest     fajtłapą,   pederastą,   alkoholikiem   i   idiotą   ogólnym,   od   razu 
słyszymy, że dzieje się to dlatego, że jego ojciec był pantoflarzem i matka dominowała. Jeśli 
dziewczę   kurwi   się,   to     dlatego,   iż   ojciec   był   niedołęgą   i   pantoflarzem;   jest   rzeczą 
zastanawiającą, iż we wszystkich filmach amerykańskich   poświęconych młodzieży nawet 
najbardziej  mierni   -  tacy  jak     Elvis   Presley  -  aktorzy,  grają   dobrze,  jeśli   przychodzi  do 
konfliktu między ojcem a synem.

Mnie interesuje jednak odpowiedź na pytanie, co myśli  dziecko czytające bajkę o jelly 

fish.  Tu opinie pedagogów-psychiatrów są podzielone. Jedni twierdzą, iż dziecko czytające 
bajkę rozumie, że chodzi tu o postacie i sytuacje   umowne; drudzy twierdzą, że dzieje się 
przeciwnie, że  świat baśni jest rzeczywistym światem dziecka i że dziecko  wpierw będzie 
rozumieć przygody psa Pluto, a później  dopiero zagadnienia ministra McNamary. W jednej z 
tych  książek czytamy historię o chłopcu, który panicznie bał  się lotu samolotem i nie umiał 
powiedzieć   dlaczego.   Aby     więc   zademonstrować   mu,   iż   latanie   nie   jest   niebezpieczne, 
ojciec zdał egzamin PP  (Privat Pilot);  po czym to samo   uczynna jego matka i tylko rak 
uratował teściową i teścia   od zdawania tego egzaminu. Jednak dziecko w dalszym   ciągu 
bało się latania; zaprowadzone do psychiatry, po  szeregu seansów, dziecko wyjaśniło: „Otóż 
gdy widzę odlatujący samolot, obserwuję, .że samolot maleje. Po prostu  nie chcę być tam w 
środku i zostać zgnieciony. To wszystko."

1

 

* Jelly fish  - meduza. Amerykanie używają tej nazwy przenośnie:   „człowiek słabej 

woli - galareta".

8

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

Opinie psychiatrów-pedagogów są podzielone i nie będę zabierać głosu, gdyż wydaje mi 

się, iż ze wszystkich ludzi na  świecie ja sam mam najmniej kwalifikacji pedagogicznych. 
Kiedy patrzę na amerykańskie dzieci i wstrząsający dramat  długowłosych, przypomina mi 
się rozmowa, którą przeprowadził bohater „Podrostka" ze swoim ojcem. Otóż na rosyjskie 
pytanie: „Co robić w życiu?" - młodzieniec otrzymuje następującą odpowiedź: „Najlepiej nic 
nie robić. Przynajmniej  będzie się miało czyste sumienie, że się w niczym nie 
uczestniczyło". Muszę szczerze wyznać, iż trafność i słuszność  tej odpowiedzi poruszyły 
mnie tak głęboko, iż jestem jej  wierny od lat przynajmniej piętnastu; i myślę, iż uda mi się 
wytrwać w tej wierze, dopóki pewnego dnia nie odejdę drogą  wszystkich ludzi.

Opinie psychiatrów na temat stosunku dziecka do gwałtowności są podzielone i trudno tu 

kusić się o rzeczowy osąd tej  sprawy. Czyhałem parę dni temu artykuł lekarza psychiatry,  w 
którym doktor powiada, iż dziecko należy uczyć rozumienia   gwałtowności, brutalności i 
przemocy, aby mogło wkroczyć  w życie uzbrojone w wiarę, iż człowiek jakkolwiek bity  i 
poniewierany w ostatecznym wyniku zdolny jest jednak do   odniesienia zwycięstwa. Tak 
więc   bohater   filmu   rysunkowego,     który   jest   kotem   wysadzanym   w   powietrze, 
elektryzowanym,   przejeżdżanym przez walec drogowy i tak dalej, na końcu   otrząsa się 
przecież i niszczy sadystyczną mysz, której zawdzięcza tak wiele utrapień. Taka jest rola 
pedagogiczna  gwałtowności i przemocy w książkach i filmach przeznaczonych dla dzieci.

Trudno mi o tym myśleć w ten sam sposób. Nie jestem  wcale przekonany, że dziecko 

tak   właśnie   należy   przygotowywać   do   rozumienia   życia.   Sam   będąc   dzieckiem   podczas 
okupacji   widziałem   tak   wielu   zabitych,   zmasakrowanych     i   publicznie   rozstrzeliwanych 
ludzi, że nie robiło to na mnie   wcale wrażenia; i przypuszczam, iż podobnie działo się   z 
wieloma ludźmi, którzy dzisiaj są w moim wieku. Po wojnie  dzieci na gruzach Warszawy 
bawiły   się   przeważnie   w   rozstrzeliwanie   Żydów.   Lata   powojenne   przyniosły   nową   falę 
terroru,  tym   straszniejszego,  że  pochodzącego  od  Polaków;     tak  więc  nie  widziałem  już 
zabijania ludzi na ulicach, ale   czytałem artykuły z rozpraw sądowych przeciw ludziom   z 
RAF-u;   ludziom   z   AK;   czytałem   sprawozdania   z   procesu     Doboszyńskiego   i   biskupa 
Kaczmarka.   Wcześnie   rozszedłszy     się   ze   swoją   rodziną,   przebywałem   w   rozmaitych 
środowiskach, w których każde nieporozumienie kończyło się bójką,  w najlepszym wypadku 
na pięści. Nie wiem, czy jestem  typowym produktem; lecz dla mnie jest oczywiste, że stano-
wię produkt czasu wojny, głodu i terroru. Stąd też bierze się   nędza intelektualna moich 
opowiadań;   ja   po   prostu   nie     potrafię   wymyśleć   opowiadania,   które   nie   kończyłoby   się 
śmiercią,  katastrofą, samobójstwem czy też więzieniem. Nie   ma w tym  żadnej pozy na 
silnego   człowieka,   o   co   posądzają     mnie   niektórzy.   Jest   to   infantylizm   intelektualny, 
wynikający  z faktu nieumiejętności oceniania człowieka, absolutnej  nieznajomości wartości 
życia ludzkiego, prawdziwości ludzkich zapatrywań i czystości pragnień. Ja o tym wszystkim 
doskonale wiem już od lat, niemniej nie jestem w stanie   wymyślić innych opowiadań jak 
właśnie opowiadania tego  rodzaju.

Pytano mnie kiedyś, dlaczego wciąż piszę o tych dwóch  opryszkach zabijających psy. 

Nie wiedziałem tego z początku;  teraz przypomniało mi się, iż jako dziecko czekałem kiedyś 
na  stacji wraz z matką na pociąg odchodzący z dworca Warszawa - Służewiec. Zobaczywszy 
pięknego psa podszedłem do   niego i zacząłem się z nim bawić, aż do chwili kiedy silne 
kopnięcie butem w twarz odrzuciło mnie do tyłu; pies należał   do Niemca, który miał po 
temu powody, aby polskie dziecko   nie dotykało jego psa. Dalej: mieszkając jako dziecko 
poza     Warszawą,   jechałem   kiedyś   do   Warszawy   i   widziałem   polską     kurwę   jadącą   z 
niemieckim oficerem, podczas gdy jej pies  biegł za pociągiem. W pewnym momencie oficer 
zastrzelił   psa; i śmiał się wraz z tą polską kurwą. Dalej: znów jako   dziecko dostałem od 
matki kundla Miki; kundla tego zastrzelili  nudzący się żołnierze niemieccy.

Aby   zrozumieć   to,   o   czym   mówię,   należy   pomieszkać   trochę     w   Niemczech   i 

obserwować ich stosunek do zwierząt; czuły,   przyjacielski, opiekuńczy. W naszym kraju 

9

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

Niemcy nienawidzili nie tylko nas, lecz również naszych zwierząt. Adolf  Rudnicki słusznie 
pisze, iż nienawiść Niemców była nie  nienawiścią panów, lecz nienawiścią lokajów. Trudno 
zaiste   wyobrazić sobie kraj, w którym  mały kapral przemawia do   półpijanych  ludzi w 
piwiarni oświadczając im, że stanowią  najbardziej wartościowy element żyjący na świecie i 
to upoważnia ich do popełniania zbrodni.

Tak więc ja sam jestem produktem tych czasów i jest to  prawdopodobnie krzyż, którego 

nie pozbędę się nigdy. Czy  jednak obserwowanie gwałtowności i przemocy pomogło mi  w 
życiu? Z całym przekonaniem odpowiadam: nie. Wręcz   przeciwnie; będąc na Zachodzie, 
jako   dorosły  człowiek,     musiałem   uczyć   się   elementarnych   rzeczy,  szacunku   dla   innych 
ludzi, poszanowania ich spokoju, ich prawa do odpoczynku;  i nie jestem wcale pewien, czy 
nauczyłem się tego w stopniu  dostatecznym. Będąc dorosłym człowiekiem musiałem uczyć 
się prawidłowego przechodzenia przez jezdnię, nieprzekraczania dozwolonej szybkości w 
czasie   prowadzenia   samochodu;     musiałem   wreszcie   uczyć   się   rzeczy   dla   mnie 
najtrudniejszej:  rozmowy z urzędnikami i policjantami bez uczucia strachu.  I tego również 
nie nauczyłem się do dziś. Idąc w Niemczech  ulicą stale schodzę na jezdnię, gdyż oczekuję, 
że człowiek   idący naprzeciw mnie kopnie mnie nagle lub uderzy pięścią   w twarz; i nie 
przyjdzie   mi   nawet   do   głowy,   iż   ja,   ważący   dziś     przeszło   dziewięćdziesiąt   kilo,   i 
uprawiający   forsowną   gimnastykę,   mógłbym   takiego   człowieka   rozłożyć,   gdyby   rzeczy-
wiście przyszła mu ochota, aby mnie uderzyć. Tak więc moja  lekcja i moje „wychowanie w 
gwałtowności" nie przyniosły,   jeśli o mnie chodzi, rezultatów zadowalających. Uznawszy 
nawet, iż jestem najnieznośniejszym z ludzi, nie myślę, aby to  wszystko, co widziałem, było 
rzeczą obojętną, w czasie kiedy  kształtował się mój charakter. Obserwując dzieci patrzące na 
kopiących się ludzi i słysząc głos speakera: „Jaka szkoda dla tych z was, którzy nie macie 
kolorowej   telewizji.   Killer   Kard     Koks   właśnie   rozcina   skórę   na   czole   Riska   Romerro; 
Romerro   wspaniale krwawi; każdy z was powinien mieć color TV.   Nawet nie wiecie, co 
tracicie..." - doznaję uczuć raczej  niedobrych, wbrew opiniom psychiatrów. Pocieszam się 
jednak     tym,   że   jak   powiedział   Voltaire,   każde   generalne   stwierdzenie     jest   fałszywe, 
włącznie z tym, które niniejszym uczyniłem.

Moja kariera w przemyśle filmowym

Siedziałem czekając na prezydenta kompanii, dla której   miałem pracować. Nagle drzwi 

otworzyły się z hukiem i jakiś  człowiek o straszliwej twarzy i przekrwionych oczach wbiegł 
do     pokoju.   Za   nim   pędem   wbiegło   kilkanaście   sekretarek,   maszynistek,   asystentów   i 
osobników,   których   płci   nie   udało   mi   się     zidentyfikować,   gdyż   wszyscy   zdradzali   tak 
krańcowe   wyczerpanie   fizyczne   i   psychiczne,   iż   twarze   ich   stały   się   niemożliwe   do 
odróżnienia.

- To pan napisał tę pierdoloną historię o lotnikach?  - zahuczał prezydent. - I co? Pan by 

chciał, aby kobieta  w końcu odeszła od swego męża? I kto to ma finansować?  Niech pan 
wymyśli coś innego dla tej kurwy. Niech jej mąż  zginie przy lądowaniu.

- To niemożliwe - powiedziałem. - Jej mąż jest doświadczonym lotnikiem i pracując jako 

pilot rolniczy ląduje co   czterdzieści pięć minut. Założywszy nawet, iż musi lądować   na 
miękkim   terenie   i   że   lądowanie   takie   musi   odbywać   się   na     flapsach   zamkniętych   do 
dwudziestu pięciu stopni i przy  otwartej przepustnicy...

Prezydent przerwał mi władczym ruchem ręki.

- To niech go szlag trafi w innych okolicznościach. Pan  przecież nie myśli poważnie, że ta 

kurwa może odejść na  końcu, zostawiwszy swego męża. Odejść z innym mężczyzną!  Nam 
nie wolno produkować filmów niemoralnych. -Odwrócił  się do jednego ze swych sekretarzy. 
- Fred, zawieź go gdzieś.
Zapomniałem, jak się nazywa ta miejscowość. Tam są takie  dziwne skały. To mu się przyda.

10

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

Miotając klątwy ruszył przed siebie; tłum sekretarzy, maszynistek, asystentów i doradców 

wybiegł za nim. Widziałem   go jeszcze, jak pędził podwórzem wznosząc obie pięści nad 
głową. Nie widziałem już nigdy potem ani jego, ani tych  dziwnych skał, które niewątpliwie 
mogłyby zmienić mój  pogląd na kobiety, odchodzące od swych mężów; i tak to się  w ogóle 
skończyło.

„Kultura" 5/1967, Paryż

Nowy sąsiad - Nathan

Piękną Judy wyrzucono z trzaskiem za pijaństwo i nocne  igraszki. Na jej miejsce zjawił się 

Nathan: człowiek po  czterdziestce cierpiący na chorobę Parkinsona. Widziałem,  jak wnosi 
swoje walizki na górę, i pomogłem mu. Wieczorem  tego samego dnia Nathan przyszedł do 
mnie   i   otworzył   przede     mną   serce.   Otóż   tak   jego,   jak   i   piękną   Judy   wyrzucono     z 
poprzedniego miejsca zamieszkania za niemoralne prowadzenie się. Nathan, jako człowiek 
chory, nie należy do  zdobywców kobiet, pewnego jednak dnia poznał jakąś dziewczynę i ta 
zamieszkała u niego, dzieląc z nim stół i łoże, pod  jednym jednak warunkiem: Nathan musiał 
zaakceptować jej  kochanka, Mulata.

- Zgodziłem się - powiedział Nathan. - Jestem chory  i nie liczyłem nigdy na to, że będę 

miał   jakąś   dziewczynę;     tak   więc   wziąłem   ją   do   siebie   i   wychodziłem,   kiedy   tamten 
przychodził. Ale po jakimś czasie właściciel domu wezwał  mnie do siebie i powiedział mi, 
że muszę ją wyrzucić  albo wyprowadzić się, ponieważ moje życie prywatne stanowi obrazę 
moralności i sąsiedzi skarżą się na mnie.   Płakałem jak dziecko i mówiłem mu, że jestem 
chory     i   że   żadna   kobieta   nie   chce   żyć   ze   mną,   ale   to   nie     pomagało.   Tak   więc 
wyprowadziłem się, a ona odeszła.  I teraz będę sam.

- Nie będziesz sam - powiedziałem. - Znajdziesz jakąś  inną kobietę.

- Znowu z Mulatem?  - To lepsze od niczego.
- Może. Ale nie powinien mnie wyrzucać. Znał mnie tyle  lat i wiedział przecież, że jestem 

wstrętny.

Istotnie, nie należy on do urodziwych; jego prawa ręka drży  bez przerwy; prawa połowa 

jego twarzy jest sparaliżowana  i Nathan wygląda jak zły i zabawny duch z jasełki. Od czasu 
do czasu spotykamy się na schodach czy też na parkingu  i pytam go zawsze o jego sprawy. 
To nieprawda, że chorzy nie   lubią, aby przypominać im o ich chorobie. Nathan uwielbia 
rozmowy na temat swojej choroby, lekarzy i cen artykułów  medycznych; Nathan, którego 
życie erotyczne stanowi od lat  dwudziestu nieprzerwane pasmo klęsk, uwielbia rozmowy na 
temat kobiet; tak więc jeśli o niego chodzi, jestem dobrze  poinformowany.

Któregoś dnia siedząc na słońcu usłyszałem głośne klaskanie, podobne do tak zwanego 

bicia   po   mordzie.   Chyżo     pobiegłem   w   tamtą   stronę   i   istotnie   miałem   możność 
zaobserwowania, jak jakaś młoda osoba bije Nathana po  twarzy, po czym pędem biegnie do 
swego samochodu  i znika.

- Nic jej nie powiedziałem - rzekł Nathan trzymając się za  spuchniętą jagodę. - Po prostu 

poznaliśmy się, zaprosiłem ją   na kawę i powiedziałem, że zawsze może do mnie przyjść, 
nawet jak mnie nie ma, ale pod dwoma warunkami.

- I co to było?
- Nie wolno jej kraść i przyprowadzać kochanków.
- A skąd ty wiesz, że ona by kradła i przyprowadzała  kochanków?
- Jeśli przychodzi do mnie? Przecież jestem wstrętny...
- Jesteś idiota - powiedziałem. - I jesteś również tyranem.   To prawda, każdy chory jest 

tyranem; tyranem jest również  Nathan, który zwala się do mnie rano i ględzi godzinami  o 
swojej  chorobie, o złych  kobietach, o złych  ludziach.   Niekiedy wożę go jego własnym 
samochodem,   gdyż   prawo     jazdy   Nathana   opatrzone   jest   stemplem   limited,   co   w   jego 
wypadku   oznacza,  iż   nie   wolno   mu   oddalać   się  od   miejsca     zamieszkania   o  więcej   niż 

11

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

dziesięć mil. Czasem wożę go na  lotnisko i Nathan obserwuje lądujące i startujące samoloty. 
Chciałem go wziąć ze sobą, lecz nie pozwolono mi. Nathan  jest chory i nie powinien latać.

Nathan   tyranizuje   mnie   i   nienawidzę   go   nienawidząc     własnej   nienawiści;   i   wiem,   że 

ilekroć zapuka do mych  drzwi, otworzę mu i słuchać będę jego nieartykułowanego  bełkotu. 
Nathan   nie   ma   dokąd   iść;   rodzice   przysyłają   mu     trochę   pieniędzy;   pomaga   mu   bogata 
siostra, jednak nie  pozwalają mu się żenić, twierdząc, iż kobieta, która go  poślubi, uczyni to 
tylko   dla   pieniędzy.   Tak   więc   Nathan     był   sam,   a   teraz   ma   mnie,   a   ja   mam   jego   i 
nienawidzimy  się nawzajem; ale w końcu lepsze to od samotności, królowej  chorób.

William, mój inny sąsiad, powiada, że dla niego Freud jest  przede wszystkim moralistą. 

Freud pochylony nad nędzą   ludzką powiedział światu, iż człowiek nie jest brudny, nik-
czemny, zawstydzający; Freud związał człowieka do kupy,  wyjaśniając przyczyny schorzeń 
i wskazując je. Myślę, iż  w tym, co mówi William, jest dużo prawdy; zresztą w tym  kraju 
Freud uważany jest za świętego i nawet gdybym myślał  inaczej, nie powiedziałbym tego. W 
czym jednak Freud może  pomóc Nathanowi, który mówi o sobie, że jest wstrętny; który  z 
własnego nieszczęścia zbudował sobie kapitał, egzystencję,  filozofię; nie wiem tego.

Któregoś dnia Bruce i ja poszliśmy na piwo, a w parę minut  później przyszedł Nathan i 

usiadł przy ladzie prosząc o Coca-colę, właściciel baru powiedział mu, że nie ma Coli i 
Nathan  wyszedł uderzając głową o szyld With Cola things are going  belfer.

- To nie jest dobre dla przedsiębiorstwa - powiedział   właściciel baru. - On tu siedzi 

godzinami i obserwuje ludzi.  A ci, co tu przychodzą, chcą mieć przecież dobry czas, nie?  A 
któregoś dnia on tu przylazł, a Freddy był już równy   i powiedział mu, żeby przestał się 
trząść, a ktoś ujął się za nim i Freddy dostał po zębach i kotłowali się tu przez dziesięć 
minut, zanim zabrała ich policja.

Ale   kim  był  ten  człowiek?  Wracałem  do  domu   i  byłem     bardzo  szczęśliwy  tego   dnia 

myśląc, kto to nakładł Fredowi  po ryju; i wszystko ukazało mi się nagle w innym świetle; 
zrozumiałem, że nikt z nas nie bywa samotny całkowicie;  samotny bez nadziei; i kładąc się 
spać pomyślałem sobie,  iż muszę uczynić coś dobrego dla Nathana. Znajdę mu  dziewczynę 
będę żyć z nią, kiedy jego nie będzie.  W końcu on ma więcej pieniędzy ode mnie. Tym 
pokrzepiony  usnąłem.

Czarny kaczor z Malibu

Szwendając się bez sensu po mieście, pojechałem pewnego  dnia do Malibu i stanąłem na 

molo czekając na prom obok  jakiegoś starego człowieka, który usiłował złowić rybę. Kiedy 
był już bliski sukcesu, z wody wychynął czarny kaczor  i połknął rybę zerwawszy ją z haka. 
Stary człowiek wpadł we  wściekłość.

- Znowu się tu pojawił, skurwysyn! - krzyczał tupiąc nogami.  - Ile razy mam już rybę na 

haku, tyle razy ten skurwysyn zrywa  mi ją i ucieka, jakby w całym Pacyfiku nie było innych 
ryb oprócz  tej, którą ja właśnie łowię. Ja go znam, tego skurwysyna. Raz mi  wlazł na hak, a 
kiedy go odczepiłem, uszczypał mnie w rękę.

Znów   zarzucił   wędkę   i   staliśmy   tam   razem   w   słońcu   patrząc     na   wodę   a   kiedy   stary 

poderwał wędkę, czarny kaczor z wdziękiem zerwał ją z haka i odpłynął. Wściekłość rybaka 
przeszła  wszystkie pojęcie.

- Zastrzelę skurwysyna! - krzyczał. - On mi to robi  specjalnie na złość. Znam go od roku. 

Od roku nie złowiłem  ryby, a to jedyna przyjemność, jaką mam, od czasu jak  pogrzebałem 
żonę. Nie mam nikogo na świecie; wędka,  licencja, benzyna, to wszystko kosztuje. On się 
uwziął na  mnie. Zastrzelić tego drania, to jeszcze nagroda.

Odszedłem;   po  kilku  dniach   wróciłem   tam   znowu   i   słyszałem   skrzekliwy,   ostry   głos 

starego; powiedziano  mi, że on tak   szaleje od roku. Stary nazywa  się Douglas, ale dla 
przyjaciół,  jak to sam mi powiedział, jest po prostu osobnikiem imieniem  Doud. Tak więc 

12

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

odwiedzam   czasem   starego   Douda,   kiedy     łowi   ryby   w   Malibu,   słyszę   jego   misternie 
skonstruowane  przekleństwa widzę wspaniale poruszającego się kaczora,  odpływającego z 
rybami   Douda.   A   potem   Doud   idzie   do     samochodu   i   jedzie   do   Westwood,   gdzie   jest 
barmanem   i   przez     całą   noc   sprzedając   piwo   opowiada   o   czarnym   kaczorze   i   o   jego 
nikczemności.

Tydzień   temu,   jadąc   do   Santa   Monica   na   lotnisko,   miałem     jeszcze   nieco   czasu   i 

pojechałem zobaczyć, jak idą sprawy   starego Douda. Na molo było pusto i cicho; Doud 
siedział  patrząc w przygnębieniu na swoje chude piszczele. Wędkę  odrzucił.

- Co jest, Doud? - zapytałem. - Ryba nie bierze?  - Bierze - powiedział.
- Dlaczego nie łowisz?

- Nie mam nerwów do tego - powiedział. - Wiesz, tego  skurwysyna już nie ma.
- Kaczora?
- Tak. Nie ma go już od paru dni.
- Przykro mi - powiedziałem. - Muszę już iść na lotnisko.

- Nie ma go - powiedział Doud. - Po prostu go nie ma. Czy  opowiadałem ci, jak mi wlazł 

na hak, a ja go odczepiłem  i darowałem mu życie, a ten czarny skurwysyn uszczypał  mnie 
w grabę?

- Nie - powiedziałem. - Nie mówiłeś mi tego. A teraz  muszę już iść.

I już nigdy nie widziałem  starego  Douda łowiącego  ryby  na   molo w  Malibu;  często 

myśląc o nim przypominam sobie to,  co przeczytałem kiedyś, że człowiek starzeje się nie 
poprzez   lata, lecz tylko  dlatego, że zdradza swoje  ideę; i że kiedy   umiera twoja idea, 
umierasz i ty.

Opis oglądania

Jedną z rzeczy, które zadziwiają mnie w Stanach, jest   tak zwany  show.  Ta nazwa nie 

oddaje precyzyjnie kryjących  się za nią treści; ale patrząc na przykład na Alan Burke  Show 
wiemy, iż mistrz prowadzący tę imprezę, poważny  brodacz upozowany na Mefista, będzie 
lżyć swych gości,  wyrzucać ich precz; patrząc na David Susskind Show wiemy,  że Susskind 
jest człowiekiem czarującym i nie każe nikomu  wychodzić za drzwi; patrząc na Noe 1'yne 
Show 
z góry  wiemy, że mamy do czynienia z tak zwanym człowiekiem  szorstkim, lecz to 
wszystko. Nie wiemy nic o gościach,  którzy wystąpią dziś wieczorem; nie znamy również 
treści,  która wypełni ten wieczór. Gościem może być oficer policji  walczący z Cosa Nostra; 
pisarz Norman Mailer lub tancerka  prezentująca swe wdzięki w nocnym lokalu. Pamiętam, 
że   w   Niemczech   urządzono   kiedyś   podobną   imprezę;   impreza   upadła   jednak,   gdyż 
prowadzący wieczór zadał gościom   pytanie: „Cóż to jest? W oborze stoi - Kaśka ją doi". 
Impreza upadła, gdyż tłumnie zebrani przedstawiciele narodu poetów i myślicieli nie byli w 
stanie sklecić odpowiedzi.

Pyne jest w tej chwili chyba najpopularniejszym organizatorem tego rodzaju imprez. Zdaje 

się, że to „Time"  nazwał go złym człowiekiem roku, na co Pyne, w sensie  filozoficznego 
wyjaśnienia,   oświadczył,   że   kiedy   był   dobrym     człowiekiem,   zarabiał   tylko   czterdzieści 
kawałków   rocznie,     a   teraz,   już   jako   nikczemnik,   zarabia   ponad   czterysta   tysięcy. 
Zważywszy  położenie   nieszczęśnika  zarabiającego   czterdzieści  tysięcy   zielonych  rocznie, 
musimy jego wyznanie potraktować jako całkowicie szczere i całkowicie nas zadowalające.

Pyne jest przystojnym człowiekiem po czterdziestce i potrafi  swoich gości trzymać krótko 

przy   zębach.   Nie   wyrzuca   ich   co     prawda   za   drzwi,   jak   Alan   Burke,   który   oponentom 
przerywa  zwracając się do swych pomocników: „Wyrzucić won tego wszarza! Co ten idiota 
tu robi?" Pyne do końca usiłuje  przeciwników pognębić intelektualnie i kiedy nie udaje  mu 
się to, pyta: ,,Jaki jest pański stosunek do wojny   w Wietnamie? Jeśli pytany odpowie na 
przykład: ,,Nienawidzę tej wojny" - Pyne wytknie swemu rozmówcy   brak patriotyzmu i 

13

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

zrozumienia polityki amerykańskiej;  jeśli zaś człowiek zapytany odpowie, iż wojnę tę całym 
popiera sercem, Pyne zwróci mu gniewną uwagę, że wojna   nie jest sprawą, którą można 
lubić. Jeśli zaś ten system  zawiedzie, Pyne przyczepi się do podatków czy czegoś  w tym 
rodzaju i ponieważ mało jest na tym świecie ludzi  doskonałych, uda mu się wreszcie znaleźć 
jakiś punkt  i wykończyć przeciwnika.

Tej zimy często padał deszcz w Kalifornii i godzinami   siedziałem przed telewizorem. 

Widowiska   telewizyjne   nie     wnoszą   w   rozumienie   życia   nic   rewelacyjnego:   Gośćmi   są 
czarownicy,   politycy,   pro   i   contra   segregacji   rasowej,   miłośnicy     rewolucji   seksualnej, 
duchowni   i   zwolennicy   zabiegu   przerywania   ciąży,   natomiast   uczą   nas   one   jednego   - 
zrozumienia   istoty wolności słowa. Obserwując  Noe Pyne Show,  widziałem   i słyszałem 
ludzi nazywających prezydenta Johnsona bandytą  i dopominających się o sąd nad nim, jako 
nad   zbrodniarzem    wojennym.   Trudno  mi   wyobrazić   sobie   -  mimo   całego  szacunku  dla 
nowego kanclerza Niemiec z uwzględnieniem jego  świetlanej wręcz przeszłości - abym w 
Niemczech ujrzał   i usłyszał pewnego dnia człowieka, który głośno powie swoje   imię i 
nazwisko i oświadczy, że członek organizacji o charakterze zbrodniczym nie nadaje się na 
głowę państwa. Czy jest   to możliwe we Francji, w Anglii; i jak by to było w mateczce 
Rosji?

Ale człowiek miotający klątwy na prezydenta najpotężniejszego kraju świata znika; na 

jego miejsce zjawia się pani, która   o sobie mówi, że jest czarownicą i że żyje już od lat 
ośmiuset.  Pani ta trzyma na szyi olbrzymią jaszczurkę. Ledwie przebrzmiały jej skrzydlate 
słowa, a już na jej miejsce zjawia się  człowiek protestujący przeciw projektowanej ustawie o 
legalizacji zabiegu przerywania ciąży. Bredzi: skończył swoje   i przepadł ze sceny, teraz 
pojawia się pierwszy człowiek,  który wyskoczył z samolotu bez spadochronu - spadochron 
podał mu w powietrzu inny skoczek. Wybełkotał swoją   kwestię; zastępuje go inny, który 
napisał książkę o tajemnicach Hollywood. Istotę dyskusji stanowi fakt, iż podobno Tony 
Curtis - aktor grający w filmie Some like  it hot wraz z Marilyn Monroe - odpowiedział na 
pytanie   dziennikarzy, co czuł, kiedy całował nieodżałowaną MM:   „To było tak, jakbym 
całował Adolfa Hitlera". Odchodzi;  jakiś starzec zajmuje jego miejsce i pyta, dlaczego w za-
wodowym boksie zawodnikowi wagi ciężkiej nie wolno  tłuc zawodnika wagi piórkowej i że 
w związku z tym  on uważa, że Amerykanie nie powinni walczyć w Wietnamie,  a wybrać 
sobie   nieco   poważniejszego   przeciwnika.   Na   pytanie     Pyne'a   czy   porównuje   wojnę   w 
Wietnamie do walki bokserów,   odpowiada, iż chodziło mu o metaforę o charakterze fi-
lozoficznym.  Wygwizdany odchodzi; na jego miejsce zjawia   się pani .Murzyn,  kobieta-
szpieg, komunista-agent prowokator  pracujący niegdyś dla FBI. Pani-Murzyn napisała teraz 
książkę o swych przejściach w charakterze podwójnego  agenta. Jej zeznania nie wnoszą nic 
ciekawego do naszej  wiedzy o patriotach komunistycznych, z wyjątkiem tego,  co mówi na 
temat   dyskryminacji   w   partii,   antysemityzmu     i   tego   wszystkiego,   co   znamy   choćby   z 
artykułu Juliusza  Mieroszewskiego pt. Mein Kampf opublikowanego w „Kulturze".

Alan Burke w jakiś sposób naśladuje Pyne'a. Jednak  Pyne w jakiś sposób robi od czasu do 

czasu   dobrą   robotę;     Burke   jest   podobny  do   zapaśnika   walk   wolnoamerykańskich.     Jest 
bezczelny, krzykliwy, chamski i brutalny. Ponieważ  nosi brodę i okulary, uchodzi za rodzaj 
autorytetu naukowego we wszystkich sprawach, począwszy od tego, w jaki  sposób powinien 
prowadzony   być   pojedynek,   a   skończywszy     na   sprawie   Niepokalanego   Poczęcia 
Najświętszej   Marii     Panny.   Osobiście   nie   lubię   tego   pętaka,   od   czasu,   jak   obwieścił 
wszystkim,   iż   James   Joyce   jest   niczym   więcej   jak     tylko   pisarzem   pornograficznym. 
Ponieważ, jak powiedziałem, Burke nosi brodę, nie trudno wyobrazić go sobie na  Sycylii, 
gdzie zapewne nazywano by go commandatore lub  professore.

David Susskind Show nie należy do agresywnych. Susskind  jest człowiekiem olbrzymiego 

wdzięku i taktu, i dlatego udaje  mu się czasem pokazać ludzi i ich myślenie, nie obrażając 

14

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

ich     przy   tym   i   nie   ośmieszając.   Johnny  Carson   Show  jest   podobno     najzabawniejszy. 
Wystarczający powód, aby się tym nie zajmować.

Ze świata grozy

W „Los Angeles Times" przeczytałem następującą historię: Amerykanie zlikwidowali jakąś 

wieś w Wietnamie,  stanowiącą punkt przerzutowy partyzantów. Po akcji reporter podszedł 
do jakiegoś żołnierza, który wyglądał na  wyraźnie rozwścieczonego, i zapytał go, co myśli o 
tym  wszystkim.

-   Ach   -   powiedział   żołnierz   -   obrzydło   mi   to   wszystko.     Rozumiem,   że   jest   wojna, 

rozumiem, że zabijamy komunistów, bo inaczej oni zabiją nas - ale zabijać krowy i szczenia-
ki, to zupełnie co innego. Tego nie powinno się od nas  wymagać.

Przeczytawszy   powyższe,   uszczęśliwiony   pobiegłem   do   Williama.   Bill   przeczytał   i 

powiedział, że to nie jest znowu aż  takie curiosum. Pokazał mi inny wycinek gazetowy. Była 
tam  historia o człowieku pracującym w więzieniu Alcatraz i od  dwudziestu lat taszczącym 
ludzi do komory gazowej.

-   Strażniku   -   powiedział   reporter.   -   Pan   ma   okropny     zawód.   Co   panu   pomaga   w 

wykonywaniu tych przeklętych  obowiązków?

-   Nie   wiem   -   powiedział   strażnik   po   chwili   namysłu.   -   Ja     po   prostu   lubię   ludzi,   to 

wszystko.

Epoka komputerów

Czytając pisma codzienne i przeglądając tygodniki ilustrowane mam często okazję czytania 

i   oglądania   dowcipów   na     temat   komputerów.   Jak   wiadomo,   przed   paru   laty   ekspery-
mentowano   z   komputerem-swatem.   Kandydat   na   małżonka     i   kandydatka   na   małżonkę 
powierzali swe przyszłe szczęście   komputerowi dostarczając mu danych na temat swych 
upodobań,   uzdolnień,   zalet   i   wad;   komputer   dokonywał   błyskawicznej   selekcji.   Ten 
przerażający pomysł jest tematem  wielu komedii i dowcipów, niemniej sprawa komputera 
jest  wciąż aktualna.

Alan Burke, którego nie cierpię tak jak i Nathana, jest mi  potrzebny tak jak i Nathan; parę 

dni temu patrząc na jego  show miałem okazję zapoznania się z profesorem R. Profesor  R. 
pracuje nad komputerem, który ma zrewolucjonizować  zagadnienia sądownictwa. Po prostu 
nie będzie potrzebny sąd  nad człowiekiem, który, dajmy na to, wypatroszył sześć osób  w 
San   Francisco.   Policja   dostarczy   komputerowi   danych     dotyczących   miejsca   zbrodni, 
charakteru zbrodni, przeszłości  oskarżonego, a komputer błyskawicznie przeanalizuje te ele-
menty i wyda  wyrok.  Profesor skończył  i wodził triumfalnym    wzrokiem po zebranych. 
Ludzie wstawali i zadawali mu  pytania, na które profesor odpowiadał w sposób logiczny.  A 
co, zapytał ktoś, jeśli zeznania świadków okażą się nieprawdziwe. Jeżeli zabójca, którego 
świadek widział z odległości  dwustu jardów, okaże się kim innym lub kimś podobnym do 
samego profesora R.? Profesor odpowiedział na to w sposób  naukowy, tak jednak zawile, iż 
nie jestem w stanie przytoczyć    jego odpowiedzi. Wtedy podniósł się inny przedmówca, 
który     był   profesorem   prawa,   i   usiłował   ośmieszyć   profesora   R.;     również   i   te   zarzuty 
profesor R. odparował zwycięsko, opatrując  je szyderczymi komentarzami. Triumf profesora 
R. i jego   przerażającego komputera wydawał się całkowity. W tym   momencie brutalny 
Burke powiedział do niego:

- A jednak, profesorze, zapomniał pan o jednej rzeczy.

Pański komputer wyklucza omyłkę. Jednak wiara w sprawiedliwość polegać musi również i 
na wierze w omyłki. Tak  więc sędzia pochylony nad oskarżonym może się omylić na  jego 
korzyść   lub   niekorzyść.   Ale   wyrok   człowieka   nad     człowiekiem   musi   polegać   na 

15

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

miłosierdziu, na tym, co  sędzia czuje do człowieka wbrew oskarżonemu. Czy wbudował pan 
guzik opatrzony czerwonym światłem z napisem  charity?

Profesor nie wbudował tego guzika i przyznał, iż jest to   niemożliwe. Kładąc się spać, 

pomyślałem sobie, że pomyliłem  się w stosunku do brutalnego brodacza Burke'a; a usypiając 
doszedłem   do   przekonania,   iż   jednym   z   najpiękniejszych     doświadczeń   życiowych   jest 
pomyłka, tak długo, jak lubi się  ludzi i świat.

Chemia

Graham Greene w swej książce „Nasz człowiek w Hawanie"   pisze, że tematem numer 

jeden rozmów w Hawanie jest seks.   Powyższa obserwacja uczyniona przez mistrza prozy 
katolickiej  świadczy, iż Greene nie spędził ani godziny swego życia  w Los Angeles. Należy 
przypuszczać jednak, iż jest to strata   najmniej bolesna ze wszystkich, z punktu widzenia 
hrabstwa  Los Angeles.

Stendhal   w   rozdziale   poświęconym   Irlandii   pisze,   iż   w   życiu     Irlandczyka   postacią 

najbardziej   straszliwą   jest   ksiądz   wkraczający   w   życie   człowieka   i   niszczący   je   według 
swych     idiotycznych   dogmatów;   nad   życiem   duchowym   mych   przyjaciół   czuwa 
psychoanalityk. Oczywiście frustracja jest zagadnieniem numer jeden. Ponieważ jednak, jak 
już pisałem,   psychiatra jest ostatecznym autorytetem we wszystkim począwszy od kupna 
samochodu aż do koloru trumny nie  ośmielę się zabrać głosu w tej sprawie.
Czuję się ogłupiony seksem. Tu każda reklama poparta jest  seksualnym symbolem. Siedząc 
na lotnisku i czekając na swój lot czytam często pismo „Pilot and Plane". Na ostatniej  stronie 
tego pisma widzę ilustrację samolotu Piper Cherokee.  Na skrzydle samolotu stoi powabna 
blondyna, a wiatr  owiawszy sukienkę wokół jej smukłych nóg, obnaża w sposób dyskretny, 
lecz jednoznaczny jej kuszące

 

wdzięki. Podpis: „KOCHANIE. Kiedy pierwszy raz polecisz 

naszym  nowym Cherokee 140 i wylądujesz miękko i bezpiecznie,  nie pomyślisz inaczej o 
Cherokee jak: KOCHANIE". Na   drugiej stronie czasopisma artykuł:  Sex and the simple 
engine.   
Autor badacz, naukowiec, opisuje, co działo się pewnego   dnia na lotnisku, kiedy 
przeszła dziewczyna w minisukience.  Mechanik nalał benzyny 92 miast 82; ktoś popatrzył 
chwilę  na dziewczę i obliczył TC (True Cors) 300 zamiast 030,  co w konsekwencji miast 
zaprowadzić go na północny  wschód zaprowadziło go na północny zachód. Jeszcze ktoś  tam 
popełnił inną straszliwą omyłkę, która w konsekwencji   pozbawiła go licencji pilota. I tak 
dalej i tak dalej.

Siedząc   przed   telewizorem   widzę   setki   razy   dziennie     reklamy   rozmaitych   środków 

medycznych, kosmetycznych,   spożywczych; każda z nich jest misternie skomponowanym 
scenariuszem,   dowodzącym,   iż   używanie   tego   właśnie   środka     uchroni   cię   od   klęski 
erotycznej, co w konsekwencji uchroni  cię od utraty żony, pracy, przyjaciół; uchroni cię od 
alkoholizmu, rozpaczy, samotności. Chłopiec z dziewczyną   wracają do domu; on chłodno 
się z nią żegna, a ona idzie do   przyjaciółki i powiada: „Uścisk dłoni miast pocałunku". 
Przyjaciółka skupia się przez chwilę w sobie i wreszcie,  z męką wyraziście malującą się na 
twarzy,   powiada:   „Czy     jesteś   pewna,   iż   twój   oddech   jest   OK?"   „Ależ   ja   myję   zęby", 
powiada nieszczęsna. „To nie wystarcza. Musisz używać  - etc. etc."

TYDZIEŃ PÓŹNIEJ - ZALEDWIE JEDEN TYDZIEŃ  PÓŹNIEJ. Ta sama dziewczyna z 

rym samym chłopakiem   wracają późno do domu. Tym razem on nie podaje jej ręki, ale 
namiętnie ją obejmuje i zamyka jej usta długim, przeciągłym  pocałunkiem, który wstrząsa 
do głębi jej jestestwem. Ona poddaje mu się. Zaciemnienie; rozlegają się nad nimi chóry 
aniołów i my wiemy,  my wierzymy,  my jesteśmy najszczęśliwsi   na świecie wierząc, iż 
wywiązała się sytuacja, o której rosyjska  pieśń ludowa powiada:
Pareń diewuszku j... 
 Choczei paznakomiisia...

16

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

Głos speakera: „Nasz taki a taki produkt uchroni cię od  samotnego powrotu do domu". I 

znowu chóry aniołów. Inna  reklama: młodzi mają się ku sobie, on wyciąga ku niej drżącą 
dłoń, ona podaje mu swoją i nagłe - trzask - on nie trzyma  w dłoni jej pięknych szponów, on 
trzyma... szczotkę. Speaker  mówi tonem zagniewanego Pana Boga karcącego Onana: „Czy 
on chciałby ściskać szczotkę miast twojej dłoni? NIE: Tydzień   później: dziewczyna użyła 
środka   zmiękczającego   skórę   i   widzimy,   że   tym   razem   on   trzyma   jej   dłoń,   aby   potem, 
ruchem  szalonym i spragnionym, przytulić jej ciało do siebie i - jak  powiadał niezastąpiony 
Tadeusz Dołęga-Mostowicz - „Ciała  ich splotły się w zagadkowy hieroglif natury".

W każdym drugstorze można nabyć publikacje poświęcone   życiu erotycznemu samicy 

ludzkiej.   Mój   znajomy   lekarz   nie     bez   racji   powiada,   że   istnieją   tysiące   publikacji 
poświęconych  zagadnieniu, w jaki sposób samica ludzka powinna zostać  zaspokojona; nie 
znana   mu   jest   natomiast   ani   jedna   książka     wyjaśniająca,   w   jaki   sposób   samica   ludzka 
powinna uszczęśliwić mężczyznę. Książki te zostały przeważnie napisane   przez lekarzy-
psychiatrów   i   oparte   są   na   autentycznych   wypadkach;   każdy   z   tych   wypadków   został 
opatrzony fachowym  komentarzem ze szczególnym uwzględnieniem symboli erotycznych.

Książki   tego   rodzaju   rozchodzą   się   w   milionach   egzemplarzy,   a   autorzy   ich   zarabiają 

ciężkie pieniądze. O wartości   naukowej tych publikacji trudno wyrokować; być może, iż 
jedna  na sto jest  rzeczywiście  w  jakiś  sposób  pożyteczna.  Nie   mogę jednak  oprzeć  się 
wrażeniu, iż ta ofensywa seksu, począwszy od reklam mydła i szpilek do włosów, wykorzys-
tywana jest przez cwaniaków, żerujących na tym tak, jak na   każdym ludzkim pragnieniu 
zawsze żerowano. I nie mogę   oprzeć się wrażeniu, iż za tymi tysiącami publikacji wciąż 
jeszcze kryją się marzenia o dobrych mężczyznach i kobietach  i o tym, co kiedyś nazywano 
miłością, a co dziś nazywa się już  tylko chemią.

Szkoła

Szkoła lotnicza, której jestem uczniem, jest szkołą prywatną. Właścicielką szkoły jest Mrs. 

Betty Miller, wyjątkowo  przystojna i miła kobieta, która jest najlepszym lotnikiem-kobietą 
świata   i   która   pewnego   dnia   przeleciała   ze   Stanów     do   Australii   jednomotorowym 
samolotem. Szkoła obwieszona jest dyplomami honorowymi, nadanymi jej za zasługi   na 
polu krzewienia lotnictwa. Pucharów nie jestem w stanie   zliczyć. O szkole tej chciałbym 
napisać parę słów, gdyż  wydaje mi się w jakiś sposób charakterystycznym zjawiskiem.

Ucząc   się   pilotażu   w   Europie,   byłem   przez   cały   czas     obwarowany   zakazami   i 

przestrogami. Nie wolno mi było  właściwie niczego, gdyż wszystko połączone jest z niebez-
pieczeństwem; nie wychylaj się ponad sześćdziesiąt stopni na   skrzydle; nie podnoś i nie 
opuszczaj   nosa   powyżej   czy   poniżej     trzydziestu   stopni;   a   przede   wszystkim   -   nie   ufaj 
samolotowi.  W Ameryce jedną z pierwszych lekcji jest spadanie przy  wyłączonym (power-
off)  
silniku i przy włączonym silniku   (power-on).  Dla nowicjusza nie jest to przyjemne. 
Spadanie     w   pozycji  power-off  odbywa   się   następująco:   zamyka   się   prawie     do   końca 
przepustnicę i ciągnie się ster ku sobie tak długo, aż   nos samolotu uniesie się krytycznie; 
wtedy   zapala   się   światło     ostrzegawcze   i   samolot   spada.   Tak   więc   trzeba   natychmiast 
opuścić nos, przez co redukuje się kąt natarcia; otwiera się  przepustnicę i samolot wyłazi z 
tego. Nie jest to przyjemne, ale w tym kraju uczą czegoś wręcz przeciwnego; absolutnego 
zaufania   do   samolotu   oraz   tego,   iż   mając   zaufanie   do     samolotu   możesz   ufać   sobie   i 
wykaraskać się z każdej  sytuacji. Lubię to właśnie; chcę nareszcie zaufać innym  ludziom, że 
zbudowany przez nich przedmiot jest dobry   i bezpieczny. Zbyt długo żyłem w kraju, w 
którym spuszczenie wody w klozecie mogło spowodować zawalenie się  domu, naciśnięcie 
klamki spadek napięcia prądu w całym   województwie; i nie chcę już dłużej, patrząc na 
ogólny widok  rzeźni na Pradze, wpadać w zadumę na temat ciemnych sił  przyrody, które 
ujarzmił człowiek - jak o tym napisał Jerzy  Zaruba.

17

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

Również nauka nawigacji odbywa się inaczej. W Europie  była to męka i nuda; nauczyciel 

rozkładał mapy, kreślił na  nich linię i ględził. Amerykanie wyświetlają filmy, produkowane, 
o   ile   pamiętam,   przez   firmę   SANDERS.   Filmy   te     stanowią   ilustrację;   są   zabawne   i 
dowcipne; Amerykanie   atakują wyobraźnię człowieka poprzez obrazy,  poprzez sytuacje; 
obrazy są nieraz ciekawe, a przede wszystkim tak atrakcyjne, że nawet największy tępak 
obserwuje je z zainteresowaniem. W ten sposób człowiek uczy się szybciej;  wiele szkół 
prywatnych robi z kogoś, kto już ma prywatną licencję,  zawodowego pilota w cztery i pół 
miesiąca, co jest rzeczą  zmuszającą do szacunku.

Nasz   nauczyciel   Ray   jest   starym   pilotem   i   był   przez   lata     instruktorem   pilotażu,   ale 

pewnego dnia rzucił to, gdyż musimy  uczyć kobiety. Tu trzeba dodać, czytałem to w piśmie 
lotniczym, iż panie absolutnie nie nadają się na instruktorów  pilotażu z powodu idiotyzmu. 
Myślę, iż każdy miżoginista  będzie szczęśliwy przeczytawszy powyższe.

Uczniowie   przychodzący   wieczorem   dzielą   się   na   dwie     zdecydowanie   przeciwstawne 

sobie   kategorie.   Jedni   przyjeżdżają   Porsche,   Jaguarami   i   Fordami   Cobra;   drudzy   samo-
chodami starymi  i biednymi.  Ci właśnie są dobrymi pilotami;   oczy zamykają im się ze 
zmęczenia,   piją   bez   przerwy   kawę,     często   zasypiają,   ale   Ray   nie   budzi   ich   nigdy.   To 
robotnicy,   którzy   chcą   zostać   zawodowymi   pilotami.   Ci   latają   dobrze     i   zdają   pisemne 
egzaminy; nie mają ani czasu, ani pieniędzy  do stracenia. Jeżdżący Jaguarami i Porsche nie 
uważają na  lekcjach; ci mają czas, aby wynająć sobie instruktora, który  wbije im do głowy 
to, czego nie wbije im Ray,  i  płacą pięć   dolarów za godzinę. Ci pilotami nigdy nie będą, 
choć właściwie  pieniądze robią cię dobrym pilotem.

Jeden ze śpiących nazywa się Jerry i wygląda jak bandyta  z filmu o Dzikim Zachodzie. 

Jego ponurą gębę wykrzywia   czasem uśmiech tak straszliwy, że wielokrotnie, patrząc na 
niego, myliłem się z przerażenia w najprostszych obliczeniach.  Jerry wrócił z Wietnamu i 
odwala szkołę na zasadzie »GI bill". Jerry odwozi mnie czasem do domu; Jerry jest milczący, 
a jeśli rzuca przed siebie kwiaty swych myśli, to porównać to   mogę tylko do pewnego 
marynarza   z   Odessy,   Wasyla,   którego     poznałem   w   Hajfie   i   który   potrafił   kląć   przez 
piętnaście     minut,   nie   powtarzając   się   słowem.   Tu   trzeba   dodać,   iż     pomysłowość 
Amerykanów jest równie zastanawiająca; z tym  jednak że Amerykanie w przekleństwach są 
bardziej   precyzyjni,   podczas   gdy   Rosjanie   zdradzają   wyraźne   zamiłowanie     do   ekstazy 
religijnej.

- Jerry - powiedziałem kiedyś do niego - dlaczego chcesz  zostać zawodowym?
- Ty tego nie zrozumiesz - powiedział Jerry. - Ja właśnie  wróciłem z tej pierdolonej wojny. 

Kiedyś przeleciałem nad  liniami. To było wcześnie rano. Ty nie wiesz, jak pięknie  wygląda 
las,   kiedy   rano   nad   nim   przelatujesz.   Jak   pięknie     i   spokojnie   wygląda   ziemia.  I  kiedy 
patrzysz na nią z góry,  nigdy nie wierzysz w to, że tyle na niej zła i nieszczęść.

Ponury Jerry powiedział właściwie wszystko i każdy pilot  zgodzi się chyba z tym. Autor 

„Nocnego lotu" napisał, iż   zawsze czuł się niespokojny, kiedy niebo było zbyt błękitne   i 
zbyt spokojne; spokój bezchmurnego nieba zawsze przynosił  jeśli nie burzę, to silny wiatr, 
co jest prawdą. Nie wiem,   dlaczego to, co powiedział przerażający Jerry, jest dla mnie 
najpiękniejszą rzeczą, jakiej dowiedziałem się o lotnictwie.

Bruce, mój sąsiad instruktor, twardy, zimny i przystojny jak  diabeł, wyśmiał mnie, kiedy 

powtórzyłem mu oświadczenie  straszliwego Jerry'ego zapomniawszy dodać, iż to nie moje 
własne słowa.

-   Jesteś   głupcem,   Marek   -   powiedział.   -   Kiedy   latasz,   to     podlegasz   przecież   innemu 

ciśnieniu.   To   jest   chyba   jasne,     nie?   Gdyby   było   inaczej,   nie   potrzebowałbyś   maski   i 
oxygenu,   kiedy jesteś na dwudziestu tysiącach. I jeszcze jedna rzecz;  kiedy lecisz, to nie 
patrz na ziemię, lecz na altimetr i MC. To  na pewno będzie lepsze dla ciebie, jeśli ci zależy, 
aby  wylądować.

18

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

Nienawidziłem  go tego dnia;  nie mogę jednak myśleć    o nim inaczej jak o piekielnie 

dobrym   instruktorze.   Hemingway   napisał   kiedyś,   iż   najbardziej   zdumiewającym 
człowiekiem,  którego poznał, był pewien portier hotelu    w  Kairze.  „Jedną ręką otwierał 
drzwiczki   samochodu   -   powiedział   Hemingway   -   drugą   zdejmował   czapkę,   a   trzecią 
wyciągał po napiwek". Człowiek ten w porównaniu z Bruce'em wydaje się śmiesznym w 
swej niezgrabności tworem  natury. Bruce potrafi jedną ręką pchać elewator, podczas  gdy ja 
ciągnę, drugą ręką zamykać przepustnicę, podczas  gdy ja usiłuję ją otworzyć; trzecią ręką 
wydziera mi mikrofon z ręki, przez który ja usiłuję połączyć się z Santa   Monica Ground 
Control na częstotliwości 121.9, i łączy  się z Wieżą na częstotliwości 120.1; czwartą ręką 
zamyka  flapsy, podczas gdy ja usiłuję je otworzyć; i wreszcie,  ostatnią ręką klepie mnie po 
plecach i mówi, że czynię  dalsze postępy.

Śmierć prawdziwego człowieka

Dzisiaj, piętnastego maja tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego   siódmego roku, dostałem 

wiadomość o śmierci mego  wydawcy,   doktora Josefa  C. Witscha.  Czternaście miesięcy 
temu, J.C.W.   obchodzie sześćdziesięciolecie swych  urodzin, a wtedy my,  autorzy domu 
wydawniczego Kiepenheuer Witsch, pisaliśmy  o Nim do księgi pamiątkowej, którą wydano 
w Jego wydawnictwie i w tajemnicy przed Nim, aby sprawić mu niespodziankę. Wkrótce 
potem J.C.W. zachorował, a teraz  odszedł drogą wszystkich ludzi. Ale droga, którą zmarły 
szedł  za życia, nie była drogą wszystkich. Zmarły był człowiekiem  kochającym literaturę, 
kochającym ludzi piszących i pomagającym im. Był człowiekiem wielkiej siły; wiedział o 
tym  i potrafił innym dać siłę. Przez lata dodawał mi otuchy;  martwił się, kiedy przynosiłem 
mu rzeczy kiepskie i cieszył   się, kiedy przynosiłem mu rzeczy nieco lepsze. J.C.W. był 
walczącym katolikiem; katolikiem pozbawionym hipokryzji,  a więc typem katolika znanym 
raczej   z   literatury   -   o   charakterze   dydaktycznym   a   nie   z   życia.   Był   walczącym   anty-
komunistą;   był   antyfaszystą;   próbując   uciec   z   Niemiec   został     zatrzymany   na   granicy 
szwajcarskiej i odesłany do Niemiec.   Kiedyś, kiedy powiedziałem mu, iż pewną książkę 
uważam za  utwór pornograficzny, odparł: „Jesteś głupcem. To jest  książka o miłości. Każda 
książka o miłości jest książką  o Bogu.

Był człowiekiem wielkiej siły fizycznej i wielkiej urody.  Mając lat sześćdziesiąt wyglądał 

na mężczyznę po czterdziestce.   Prowadził samochód po ulicach Kolonii z przeciętną szy-
bkością stu dziesięciu kilometrów na godzinę. Mówił z silnym  akcentem ludzi urodzonych i 
wyrosłych w Kolonii i diabelnie  ciężko było się z nim porozumieć; sam o sobie powiadał,  iż 
kolończyka rozpoznałby bez trudu, nawet gdyby spotkał  się z nim na Saharze i gdyby zaczęli 
mówić po francusku.  Nasza literatura straciła w Zmarłym wielkiego przyjaciela.  Tak więc 
niech pamięć o nim będzie święta, lecz niech  nie będzie spokojna. Niech stanie się pamięcią 
nawołującą   do walki, do prawdy, do niszczenia przemocy, do gromienia   głupoty- taką, 
jakim było życie tego pięknego i niespokojnego  człowieka.

W zastępstwie Wacława Zbyszewskiego - Marek Hłasko

Sprawiedliwy z Sodomy.

Dalszy ciąg mojej kariery w przemyśle filmowym

Larry jest producentem filmowym i wygląda tak, jak  powinien wyglądać producent; jest 

ciężki, słoniowaty, nie  wyspany, pali cygaro i ożywia się tylko na dźwięk telefonu.  Później 
w swym reportażu o Hollywood pisze o roli telefonu.   Tu istotnie każdy czeka na telefon. 
Telefon może z żebraka   uczynić człowieka pracującego; z maszerującego na piechotę   - 
właściciela   samochodu   Lincoln   Continental;   z   wszarza   nie     mającego   czym   zapłacić   za 

19

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

mieszkanie - właściciela apartamentu. Telefon może również pozbawić cię wszystkiego, co 
masz,  i  sprawić,  że  nikt  cię  nie  zapyta,   jak  ci  idzie.  Tak  długo,   jak  sympatyczny   głos 
panienki  z  Generał  System   nie  oznajmi   ci,  że  na  skutek  nie  zapłaconego  rachunku  nie 
będziesz już  miał telefonu. I wtedy jesteś już niczym.

Larry zadzwonił do mnie i powiedział mi, iż chce się ze  mną spotkać; Larry przysłał po 

mnie samochód i kazał mi   podać filiżankę kawy,  po wypiciu  której uwierzyłem  po raz 
pierwszy w  życiu,  że istnieje zło absolutne.  Larry kazał mi   opowiedzieć  sobie o mnie; 
wypytał mnie o stan mego zdrowia;  o mój stosunek do religii, skrzywił się niechętnie, kiedy 
powiedziałem mu, iż życiu religijnemu nie poświęcam wiele   czasu; wypytał mnie o moją 
żonę   i   zapałał   oburzeniem,   kiedy     po   długiej   rozmowie   przyznałem   mu   się,   iż   przed 
wstąpieniem     w   związki   małżeńskie   miałem   przedtem   dwie   kobiety.   Ochłonąwszy  
uspokoiwszy się na widok mej skruchy i wstydu,  Larry zapytał mnie, ile zarabiam, co jem na 
śniadanie,  a wreszcie oświadczy) mi, iż będzie mówił do mnie nie jak   producent, ale jak 
ojciec, gdyż  jestem wyjątkowo luby sercu   jego. Larry następnie począł mówić o sobie; 
skreśliwszy     w   kilku   mistrzowskich   zdaniach   swoją   trudną   młodość,   służbę     w   wojsku, 
przebyte choroby, powiedział mi, iż muszę szczególnie uważać, gdyż w tym mieście jest 
wielu łobuzów, którzy  będą mi obiecywać złote góry, wykorzystają mnie i nie zapłacą  ani 
grosza. Ale nie będzie tak. Nie stanie się tak, ponieważ on, Larry, otoczy mnie swoją osobistą 
opieką;   udzieli   mi   wskazówek   i   obroni   przed   ludzką   nikczemnością.   Wreszcie   Larry 
zakończył stwierdzeniem, że w tym mieście był do tego czasu  jeden tylko człowiek uczciwy; 
ale teraz jest już nas dwóch.

- OK - powiedział Larry. - Ja chcę zrobić film o człowieku,  o włóczędze, który pewnego 

dnia odkrywa w sobie miłość do  Boga. - Larry zaszlochał rozdzierająco; ukoiłem go. Larry 
mówił dalej: - I ten pierdolony włóczęga, ten zasrany skurwysyn pewnego dnia zrozumie, iż 
nie warto żyć bez Boga,  i staje się innym człowiekiem. co ty na to?

Powiedziałem   szczerze,   że   pomysł   jego   jest   niczym   innym     jak   monumentem   myśli 

ludzkiej, a kiedy Larry chciał mi  przerwać, zgromiłem go za niewiarę w potęgę własnego 
umysłu.

-  Jest   tylko   jedna   rzecz   -  powiedziałem.   -  Jako   dziecko    przeczytałem   opowiadanie   o 

włóczędze, którego wynajął misjonarz, aby go łódką zawiózł do Indian. Nudzili się jak dwa 
psy i ten misjonarz chciał nawrócić tego włóczęgę, ale ten  powiedział, że nie wierzy w Boga, 
i  koniec.  Wreszcie  złapali     ich  Indianie.  Przywiązali   ich  do słupa  i  kazali  misjonarzowi 
wyprzeć się Boga, gdyż inaczej spalą go żywcem. Misjonarz  wyparł się, bo nie miał wyboru. 
Ale włóczęga stanowczo  odmówił. „Ja tam nic się na tym nie znam - powiedział. - Ale  mój 
ojciec wierzył w Boga, a był to tęgi pijak i najsilniejszy   człowiek w stanie Kentucky. I 
dziadek mój też wierzył  w Boga, a był z niego najlepszy gracz w pokera i miał  najszybszą 
prawą rękę. Ja się na tym nic nie znam; ale to jest  Bóg ojców moich. Misjonarza puścili, ale 
tego włóczęgę  spalili żywcem.

- Kto to napisał? - zapytał Larry blednąc gwałtownie.  - O ile pamiętam, Jack London.
- Nic się nie przejmuj - powiedział Larry. - Jedź do domu  i myśl nad tym.
- A co z prawami?
- Zostaw to mnie. Ja wiem, jak to ukraść.
Uskrzydlony tą myślą wróciłem do domu. Szybko połączyłem się z przedstawicielstwem 
firmy Jaguar i zapytałem, ile  kosztuje najlepszy model. Zamówiłem; zadzwoniłem do 
pięknej Judy i zaprosiłem ją na wycieczkę do Palm Springs.  Kazałem sobie przynieść z 
Super-Marketu butelkę whisky.  Zamówiłem długodystansową rozmowę z Paryżem; 
wymówiłem mieszkanie i właśnie czytając gazetę szukałem ogłoszenia  dotyczącego domu 
z basenem pływackim, kiedy zadzwonił  telefon. To był Larry; mówił jak stary i chory 
człowiek.  Płakał i trząsł się, a wreszcie powiedział mi, co się stało:  projekt, nasz projekt, 
już w międzyczasie ukradli inni.

20

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

„Kultura" 7-8/1967, Paryż

Panowie bez krawatów,

czyli pamiętnik nikczemnika

  W   tym   roku   obchodzę   osiemnastolecie   tak   zwanej   działalności   przestępczej.   Często 

myśląc  o tym skromnym  jubileuszu   niepokoiłem się, iż to tak wiele znaczące dla mnie 
święto  spędzę w ciszy i zapomnieniu; stało się jednak zupełnie  inaczej dzięki życzliwości i 
serdeczności policji hrabstwa Los  Angeles. Wdawszy się w awanturę, zostałem zaproszony 
przez   deputowanych  szeryfa  do złożenia im wizyty  i już na miejscu,   drogą łagodnych 
perswazji, pozbawiony zostałem sznurowadeł  i paska, po czym udałem się na spoczynek.

Po częściowym odzyskaniu przytomności, uniosłem ze snu  skroń i postanowiłem również 

odzyskać wolność. Długie  łomotanie do drzwi nie przyniosło skutku. Na dole jakaś  młoda 
kobieta wrzeszczała histerycznie i od czasu do czasu  słyszałem monotonny głos policjanta, 
pytający:

- Jak się pani nazywa? Jak się pani nazywa?
Młoda osoba musiała znajdować się pod działaniem jakiegoś  narkotyku, gdyż odpowiedzi 

jej wprowadzały w zdumienie nie   tylko policjanta, ale również moich współtowarzyszy, 
obiecujących   młodzieńców   z   więzienia   San   Quentin,   których   przedwczoraj   zwolniono 
warunkowo, a którzy teraz oczekiwali na  transport do więzienia Centralnego w Los Angeles, 
skąd mieli   wrócić do swego poprzedniego przytuliska, aby następnie   znów powrócić do 
miejsca, w którym ich zaaresztowano pod   zarzutem sfałszowania czeku opiewającego na 
sumę czternastu  dolarów. I tak na kolejne pytanie policjanta „Jak się pani  nazywa" młoda 
osoba   odpowiedziała:   »Kitty  Golden   Cunt",   po  czym   poczęła   bredzić:   „Czy  są   w   ogóle 
diabły?  A jeśli są,   to co diabeł robi na deszczu? Moja matka zawsze mówiła, że   jeśli 
mężczyzna   nie   ożeni   się   do   trzydziestki,   to   potem   nie     ożeni   się,   nawet   żeby   go   rąbać 
siekierą".

Młodą osobę uznano za chwilowo niezdolną do złożenia   zeznań i zaproponowano jej 

spędzenie nocy na koszt hrabstwa  Los Angeles. Postanowiono wobec tego opróżnić celę, w 
której  siedziałem wraz z mymi młodymi druhami, i zaprowadzić tam  dziewczynę. Najpierw 
wyprowadzono mnie. Kiedy przechodziłem obok śpiącej dziewczyny i usiłowałem przekonać 
policjanta,   że   jestem   już   w   stanie   udać   się   do   domu   na     własnych   nogach,   policjant 
powiedział ostrzegawczo:

- Uważaj brudny skurwysynu! To jest kobieta, nie?  Umieszczono nas w sąsiedniej celi, 

gdzie były tylko dwa  łóżka, na których smacznie spali jacyś panowie o wyglądzie 
łachudrów. Kiedy obudziliśmy ich prosząc, aby ustąpili nam  nieco miejsca, spotkaliśmy się 
ze wściekłym oporem popartym  argumentacją moralną, polegającą na stwierdzeniu, iż obaj 
panowie nie posiadają stałego miejsca pobytu i że czekanie na  transport do więzienia 
Centralnego stanowi być może jedyną  okazję do wygodnego wyspania się. Ponieważ mnie 
kompletnie  zawiódł kunszt oratorski, a młodzieńcy z San Quentin nie  należeli do ludzi o 
usposobieniu gadatliwym, skończyło się na  tym, iż jeden z nich kopnął bezdomniaka w 
twarz, drugi  bezdomniak zszedł już w milczeniu i położył się obok swego  towarzysza na 
ziemi, a ja położyłem się na dolnym łóżku  z chudszym przestępcą.

Koło   godziny   dwunastej   obudzono   nas   ku   wyraźnemu     niezadowoleniu   wszystkich 

mieszkańców celi i misternie  skuwszy nas kajdanami wyprowadzono do samochodu policyj-
nego, który brzegiem Pacyfiku powiózł nas ku Los Angeles.  Jeden z młodzieńców, należący 
do tak zwanych specjalistów-wróżek, głośno dzielił się swymi myślami ze mną:

- Reszta parolu - sześć miesięcy. Sfałszowanie czeku może   być dwa, może być pięć. 

Opieranie się w czasie aresztu, to  może być pół roku. Pijaństwo za kierownicą po raz trzeci, 
znowu pół. Wszystko zależy od tego, czy mój adwokat każe mi   powiedzieć „winny" czy 
„niewinny". I w ogóle wszystko  zależy od sędziego.

21

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

Przyjechawszy   do   więzienia   Centralnego   spotkaliśmy   się     z   żywym   i   uprzejmym 

przygięciem. I podczas kiedy niektórzy  z nas pozbywali się raźno swych rzeczy, inni musieli 
poddać   się oględzinom dwumetrowego policjanta w wieku lat może   dwudziestu dwóch, 
który do każdego więźnia zwracał się per  „synu", nawet jeśli więzień miał lat sześćdziesiąt. 
Zapadł mi  w serce dialog, który przeprowadził z pewnym beznogim  starcem.

- Stanowczo domagam się mojej nogi - mówił starzec.  - Nie miałeś nogi, synu – mówił 

łagodnie policjant.

-   Owszem,   oficerze,   miałem   -   mówił   rozgoryczony   patriarcha.   -   Każdemu   więźniowi 

przysługuje prawo do drewnianej   nogi, sztucznej szczęki, a nawet okularów w drucianej 
oprawie.

- Klnę się na Boga, synu, że nie miałeś nogi - mówił  policjant z męczeńskim uśmiechem.
- Pan jest oficerem policji, prawda?
- A co? Może nie wyglądam na takiego?
- To dlaczego nie zna pan regulaminu obowiązującego  w Federal Correctional Institution, 

Texacarana?

- Przecież my nie jesteśmy w Texacarana. To jest więzienie  Centralne w Los Angeles.
- To jak to się stało, że ja jestem tutaj? - powiedział ze  zdziwieniem patriarcha. - Przecież 

jeszcze dwa dni temu  byłem w Texacarana.

- A czy nie wstąpiłeś na piwo, po tym jak cię zwolnili  stamtąd?
Na twarzy patriarchy odbiła się męka myślenia.
- Owszem, wstąpiliśmy - powiedział. - Co leci przeciw  mnie, oficerze?
- Pijaństwo i włóczęgostwo, synu.
- Włóczęgostwo? Przecież nie mam nawet nogi.
- Prawo nie myli się nigdy - powiedział policjant. - Nie  utrudniaj mi, synu.

Widziałem, jak patriarcha odpełza do następnego stołu,   gdzie zapytano go o imię i datę 

urodzenia matki. Patriarcha  nie mógł sobie tego przypomnieć, więc inny oficer powiedział 
uprzejmie:

- To nie szkodzi, synu. Podaj, co chcesz. Chodzi o to, aby  była choć o dzień starsza od 

ciebie.

Czekając na swoją rozmowę z dwumetrowym policjantem,  patrzyłem na rozbierających się 

młodych ludzi o długich  włosach. Nie myślę, abym widział w życiu coś podobnego.  Byli to 
w większości narkomani; ich wyniszczone stare twarze  kontrastowały w sposób przerażający 
z wychudłymi ciałami  o mięśniach w stanie atrofii. Wyglądali jak statyści z filmu  o Bergen-
Belsen; brudu ich nie da się opisać, a nogi ich   - jakby to powiedział Mistrz Gałczyński - 
wydzielały niepokojący, metafizyczny zapach.

- Synu - powiedział dwumetrowy.

Podszedłem do ściany zniewolony do tego jego uśmiechem,  o którym on zapewne myślał, 

iż jest uprzejmy; ale który   niewątpliwie niósł w sobie elementy zachęty. Rewizja odbywa 
się w ten sposób, iż szeroko rozkraczywszy nogi trzeba oprzeć  się rękami o ścianę. Stojący 
za tobą policjant wsuwa swoją   nogę między twoje, tak aby przy próbie oporu zręcznie 
wytrącić ci ziemię spod nóg. Więzień pada wtedy twarzą na  betonową posadzkę, co stwarza 
niezapomniane efekty humorystyczne i zapewne przyczynia się do wesołości, a tym  samym 
zdrowia   moralnego   innych   bandytów.   Zauważywszy     moje   nieśmiałe   próby   utrzymania 
równowagi, co nie stanowiło  mojej mocnej strony owej nocy, dwumetrowy policjant powie-
dział łagodnie:

- Co z tobą, synu? Przecież już tu byłeś, nie?

Następnie   przeszedłem   do   skromnie,   lecz   gustownie   urządzonego   atelier   w   celu 

sporządzenia   fotografii   pamiątkowej,     która   stanowić   będzie   mój   mały   wkład   w   trud 
założenia  albumu przestępców. Fotografem nie był jednak policjant,  tylko więzień o duszy 
niewyżytego artysty. Człowiek oczekujący przede mną wyglądał na zawodowego dusiciela i 

22

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

twarzy jego trudno odmówić było siły i ekspresji; z jakiegoś jednak  powodu, mimo iż twarz 
oczekującego rozjaśniał żywy, wewnętrzny uśmiech, fotograf nie był zadowolony.

- Troszkę w lewo, Harry - mówił spoza kamery. - Tak,  teraz lepiej. O, nie, nie. Przedtem 

było lepiej. Nie gniewaj się,  Harry, ale naprawdę wyglądasz jak podlec. Teraz jest dobrze.  - 
Błysnęło światło i Harry odszedł w bok, dyskretnie brzęcząc  kajdanami.

Stanąłem przed kamerą starając się wyglądać swobodnie,   a jednak godnie jak przystało 

okolicznościom; artysta nie był  jednak zadowolony i ze mnie.

- Śmiej się!
- Nie mam powodu.
- Chcesz mieć chyba dobre zdjęcie, nie? Nie będzie ci  wstyd, jeśli wyglądać będziesz jak 

jełop? Powiedz: nie będzie  ci wstyd?

- Nie mam powodu, aby się uśmiechać - powiedziałem  małodusznie, myśląc o kosztach 

adwokata i sądu.  Odpowiedź moja zdumiała i być może nawet zgorszyła  artystę.

- Co to znaczy? - powiedział. - Spójrz na Harry'ego.   Dostanie najmarniej dziesiątkę, a 

dawno nie zrobiłem lepszego  zdjęcia.

Aby   mnie   przekonać   i   pomóc   w   przezwyciężeniu   mej     nędznej   małoduszności,   Harry 

zabrzęczał porozumiewawczo  kajdanami i artysta uznał, iż zdjęcie będzie w porządku.

Czekając na oficera pochłoniętego pobieraniem odcisków   daktyloskopijnych, słyszałem 

rozmowę,   jaką   prowadził   z   pewnym   panem,   również   wyglądającym   na   jednego   z   tych, 
których  nie powinniśmy spotykać na wąskim moście.

- Co jest? Spokojnie. Rękę trzeba trzymać luźno.  - Kiedy dostałem kulę w przegub.
- Od kogo?
- Od kogoś, kto chciał mnie zastrzelić.  - I co się z nim stało?
- Ktoś go zastrzelił.
- A ty pewnie nie wiesz kto?  - Nie.
- Jesteś dobry chłopak - powiedział policjant i skinął  na mnie.

Znalazłszy się w celi usiadłem obok jakiegoś pana, który  umilał swym towarzyszom czas 

gawędą towarzyską:

- I wtedy wyprowadzili Johnny'ego. Johnny trzymał się  jeszcze na nogach, ale wyglądał na 

wykończonego. Za nim  szedł ksiądz i też nie wyglądał lepiej i myliła mu się modlitwa,  tak 
że trwało to długo, zanim przywiązali Johnny'ego do   fotela. A potem rozcięli mu rękawy 
koszuli i założyli elektrody  i jeszcze jedną na czubek głowy.

- A nogi? - zapytał inny więzień.
- Nogi też. A potem puścili przez niego prąd i wtedy widać  było, jak wszystkie jego włosy 

wyprostowały się nagle...

- Prostują włosy? Gdzie? - zainteresował się nagle jakiś  kędzierzawy Murzyn siedzący do 

tego czasu w milczeniu.  Kiedy jednak udzielono mu życzliwych informacji, usunął się  w 
bok, wyglądając nie wiadomo dlaczego na człowieka zniechęconego.

Owej nocy jadąc ze stacji szeryfa w Malibu do więzienia  Centralnego wsłuchiwałem się w 

radio. Słyszałem głos jakiejś  młodej kobiety mówiący do wszystkich radiowozów: „Podej-
rzanego widziano na rogu Fuller i Sunset. Podejrzany krwawi   i jest uzbrojony. Ucieka w 
kierunku Santa Monica Boulevard.   Potwierdźcie". Potem usłyszałem kilkanaście głosów, 
podających numery swych jednostek i wypowiadających słowo Roger.   Przez chwilę trwała 
cisza, a potem któryś z policjantów  działających na tamtym terenie powiedział: „Mamy go. 
Sprowadźcie ambulans". Młoda kobieta powiedziała:  „Roger.   W Fordzie Fairlane, rocznik 
prawdopodobnie pięćdziesiąt   siedem, ucieka podejrzany o posiadanie narkotyków. Numer 
licencji nie zidentyfikowany; kolor czarny lub ciemnoniebieski. Potwierdźcie. Podejrzanego 
widziano uciekającego z Santa Monica w kierunku South". znów usłyszałem głosy policjan-
tów podających numery swych jednostek. A nim skręciliśmy  na autostradę, usłyszałem głos 
policjanta, znów tak samo   spokojny i beznamiętny jak i głos młodej kobiety: „Mamy go. 

23

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

Oper and out";  na co znów młoda kobieta odpowiedziała  Roger   i znów usłyszałem inną 
transmisję.

Słowa Roger, Over, Out należą do frazeologii lotniczej  i policyjnej. Słowo Roger oznacza 

potwierdzenie; słowa over  and out oznaczają: „Otrzymałem twoją ostatnią transmisję  i nie 
spodziewam się od ciebie odpowiedzi". Tak więc   w sprawie tych dwóch ludzi, z których 
jeden   uciekał   zakrwawiony  w   stronę   południową,   podczas   gdy  drugi  w   tę   samą     stronę 
uciekał skradzionym samochodem, nie będzie się już  więcej mówić tej nocy przy pomocy 
radia. Czekają ich godziny,  a może miesiące śledztwa; po czym wyrok i kara. Ale kim byli 
ci ludzie? Nie wiedziałem; mogłem o tym tylko myśleć  patrząc na innych więźniów.

Być może wmieszali się w zbrodnie przez głupotę; być   może zostali namówieni przez 

innych; być może zawinili tu  rodzice, przyjaciele czy ich żony. Lecz teraz nie było to już 
ważne; teraz nie byli już tymi samymi ludźmi, którymi byli  przed pięcioma minutami. Ich 
działanie, ich myślenie, nawet  ich funkcje fizjologiczne zależeć będą od myślenia, działania 
i fizjologii innych  ludzi. Stając się więźniem stajesz się dla   samego siebie człowiekiem 
nowym i nie znanym. To, co było  dla ciebie rzeczą naturalną przed minutą, może stać się 
przestępstwem teraz; to co napawało cię ohydą przed minutą,  musi stać się teraz dla ciebie 
rzeczą normalną. Nim odsłonisz  swoje myśli przed innymi ludźmi, musisz wpierw odsłonić 
swoje ciało, którego być może się wstydzisz; które być może  jest brzydkie i słabe i brudne z 
powodu tobie znanego, ale   który innym wyda się niewystarczającym usprawiedliwieniem. 
Tym innym, którzy także stali się innymi.

A potem musisz jeszcze odkryć swoje myśli. Od twej  inteligencji i od twego sprytu zależeć 

będzie, czy odkryjesz je  w sposób dla ciebie korzystny. Sartre w swej książce o Jean Genet, 
mówi: The fascination that ihe police have for ihe Chief is  manifesied by ihief s tempiation  
to confess when he is arrested. In  the presence of ihe examining magisirale who quesiions  
him, he is  seized wiih giddiness; the magistrale speaks gently to him, perhaps  with kindness,  
explaining what is expected of him; practically  nothing; an assent. If only once, just once, he  
dit what was asked  of him, if he uttered the ‘yes' that is requested, harmony of minds  would  
be achieved. He would be told, 'That’s fine ; perhaps he  would be congratulated. It would be 
the end of haired. The desire  to confess is the mad dream of universal love; it is, as Genet  
himself  says, the tempiation of the human. 
W tym, co napisał Sartre, jest  zalążek prawdy, 
czemu nie należy się dziwić.

W ciekawym piśmie „Psychology Today" znajdujemy artykuł pt. The Psychology of Police 

Confessions. Między innymi  opisany tu został casus Whitmore'a; historia o człowieku,  który 
przyznał się do całego szeregu nie popełnionych zbrodni.  W czerwcu 1964 policjant Frank 
Isola przybył na pomoc Mrs.  Elbie Borrero, która została napadnięta przez jakiegoś osobnika 
w Bronxville, części dzielnicy Brooklyn. Napastujący zbiegł;  Mrs. Borrero opisała go jako 
Murzyna, 5 stóp 9 cali wzrostu,  ze śladami ospy, ważącego około 165 funtów, ubranego  w 
płaszcz deszczowy, z którego udało jej się w czasie walki   z napastującym urwać guzik. 
Guzik ten stanowił jedyny  materiał obciążający w tej sprawie.

O   godzinie   ósmej   dnia   następnego   policjant   Frank   Isola     i   detektyw   Richard   Aidala 

zaaresztowali   George'a   Whitmore'a,     Jr.   pod   zarzutem   usiłowania   dokonania   gwałtu   na 
wspomnianej  już Mrs. Borrero. Whitmore był osobnikiem stosunkowo  niskiego wzrostu - 
około 5 stóp i 5 cali - i ważył zaledwie 140  funtów. Ale Whitmore miał na sobie płaszcz 
deszczowy bez  jednego guzika i był Murzynem. Został aresztowany, ponieważ,  jak cytuje 
autor: There was a reasonable ground for suspicion  supported by circumstances sirong in  
themselves.

Mrs. Borrero zidentyfikowała go jako napastnika i o godzinie  10.30 tego samego ranka 

Whitmore zeznał, iż usiłował dokonać  gwałtu na oskarżającej. Około południa tego samego 
dnia Whitmore zeznał również, że zamordował za pomocą noża  niejaką panią Edwards.

24

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

Przeglądając  rzeczy należące  do Whitmore'a detektyw  Bulger    znalazł fotografię  białej 

dziewczyny.   Przez   osiem   ostatnich     miesięcy,   poprzedzających   aresztowanie   Murzyna 
Whitmore'a,   Bulger i inni funkcjonariusze policji pracowali nad wykryciem   podwójnego 
morderstwa, popełnionego na dwóch młodych  dziewczynach, Janice Wylie i Emily Hoffert, 
które zostały  zasztyletowane w swoim mieszkaniu w dzielnicy Manhattan.  Bulger rozpoznał 
zdjęcie   znalezione   w   rzeczach   Whitmore'a     jako   fotografię   jednej   z   zamordowanych 
dziewczyn - Janice   Wylie. O godzinie 16.00 Whitmore „pękł" i zeznał, iż jest   również 
mordercą dwóch dziewczyn - było to jego trzecie   zeznanie w ciągu dwudziestu godzin i 
policjanci oświadczyli:  „Znaleźliśmy przestępcę; nie ma co do tego wątpliwości".  Zeznanie 
Whitmore'a zostało spisane na 61 stronach; zawierało  wszelkie niezbędne detale łącznie ze 
szkicem mieszkania,  w którym Whitmore „zamordował" dwie dziewczyny.

Jednak w dwa tygodnie później policja odkryła, iż zdjęcie  znalezione przy Murzynie nie 

było   wcale   zdjęciem   zamordowanej   miss   Wylie.   W   międzyczasie   Whitmore   został   już 
osądzony i skazany za próbę gwałtu; nieco później odkryto, iż  guziki płaszcza należącego do 
Whitmore'a were different in size,   shape, design and consiruction From the button Mrs.  
Borrero   had     torp   off   her   attacker’s   coat.  
District   Attorney   dzielnicy   Brooklyn,     S.A. 
Lichtman, powiedział: We have nailed George Whitmore on  the button, to speak so.

W   październiku   tego   samego   roku   mieszkaniec   Nowego     Jorku,   Nathan   Delaney, 

poinformował policję, iż przyjaciel  jego Richard Robles przyznał mu się do zamordowania 
dwóch   dziewcząt. Rozpoczęto nowe śledztwo, przy czym okazało się,   iż znaleziona przy 
Whitmorze fotografia przedstawia Arlene  Franco, która oświadczyła policji, iż zdjęcie to po 
prostu  wyrzuciła. Whitmore znalazł je i zatrzymał dla siebie. Zarówno  Arlene Franco, jak i 
George Whitmore mieszkali w Wildwood  i kiedy dwóch świadków przysięgło, iż widziało 
Whitmore'a w Wildwood tej samej nocy, kiedy zostały zamordowane dwie  dziewczyny na 
Manhattanie, George Whitmore został zwolniony.

Zagadką   pozostaje,   dlaczego   przyznał   się   do   szeregu   nie     popełnionych   przez   siebie 

przestępstw. Whitmore twierdzi, iż  był bity; policja temu zaprzecza. Na to właśnie stara się 
odpowiedzieć autor artykułu, Philip G. Zimbardo.

Metody policji, o których czytamy w książkach i które  pokazywano nam w kinie, nie mają 

nic wspólnego z rzeczywistością, powiada autor. Pokój, w którym odbywa się przesłuchanie, 
nie jest ciemną norą, w której jedynym źródłem  światła jest silna lampa świecąca wprost w 
oczy przesłuchiwanego. Pokój, w którym odbywa się śledztwo, według Zimbardo,  sprawia 
wrażenie pokoju prywatnego, a jeśli nawet w oknie są  kraty, przypominają one raczej wrota 
wiodące do ogrodu.  Pokój jest jednak nagi; bez obrazów; przesłuchiwany powinien  siedzieć 
na   krześle   bez   poręczy,   tak   aby   każdy   ruch   jego   ciała     mógł   być   obserwowany; 
przesłuchiwany   powinien   znajdować     się   jak   najbliżej   przesłuchującego,   gdyż:  When   a 
person is close  to another physically, he is closer psychologically. 
Przesłuchujący  powinien 
być ubrany skromnie i unikać krawatów w krzykliwych kolorach; oddech jego nie może być 
w żadnym  wypadku nieprzyjemny dla przesłuchiwanego. Przesłuchujący  musi kontrolować 
swoje   odruchy,   a   wreszcie   autor   artykułu     dochodzi   do   słusznego   wniosku,   iż 
przesłuchującym nie można  zostać; trzeba się nim urodzić.

Artykuł  ten jest dość przerażający i prawdopodobnie nie   zwróciłbym  na to wszystko 

większej uwagi, gdyby nie natrętnie   powtarzająca się forma „on", mężczyzna. Tak więc 
postanowiłem zajrzeć do bibliografii i znajdujemy tu między innymi   następującą pozycję: 
Communist Interrogation and Indocirination   of Enemies  of the State.  L.E. Hinkle, H.C. 
Wolff in Archives  of Neurology and Psychiatry. Tak, teraz łatwiej mi zrozumieć  ten artykuł 
i   rzeczywiście   podpisałbym   się   chętnie   pod     zdaniem   Sartre'a   o   „obłędzie   uniwersalnej 
miłości". Nie tylko   ja; wielu drwali pracujących w rześkim klimacie Północy, któregoś z 
Krajów Oddalenia, również chętnie przyłączyłoby   się do opinii laureata Nagrody Nobla. 
Niestety, jest na to zbyt  późno; władze sowieckie niechętnie przystępują do tego, co  nazywa 

25

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

się Stanach „powtórnym otworzeniem sprawy".  Przypadek nieszczęśliwego Murzyna jest 
niewątpliwie tragiczny, tak jak i tragiczną była sprawa Chessmana; mówiąc   jednak o tym 
chciałbym, aby pokazano mi kraj, w którym  skazany na śmierć człowiek dwanaście lat może 
walczyć  o swoje życie.

Dlaczego jednak ludzie ci przyznali się do rzeczy nie   popełnionych. Nie robią tego z 

powodów,   o   których   pisze     Sartre,   Koestłer,   i   inni.   Więzień   mówi   rzeczy   dziwne   do 
przesłuchującego go człowieka, gdyż człowiek siedzący przed  nim jest wspomnieniem jego 
samego. Wspomnieniem wolnego   świata;  porażek i zwycięstw;  smutków i radości; lecz 
wciąż  jeszcze jest wspomnieniem świata, który uważało się za własny;  za nieszczęśliwy i 
nienawistny; lecz, choćby nawet w stopniu  minimalnym, w skali kroku i szeptu - wolny. 
człowiek  siedzący naprzeciw ciebie jest tobą samym; tym, kim byłeś,  ale czym już nigdy nie 
będziesz, gdyż kara, podejrzenie czy  wspomnienie nocy spędzonej w niewolnictwie wlec się 
będzie  za tobą do końca twych dni. Tak więc ten, który siedzi  naprzeciw ciebie, jest tobą, 
tym, kim byłeś; jemu wolno ująć  słuchawkę telefonu, wstać, zapalić papierosa - podczas gdy 
ty     każdy   swój   ruch   musisz   skoordynować   z   jego   wolą.   Nie,     pojedynek   między 
sprawiedliwością i występkiem nie jest  oparty na prawie równego z równym, na szczęście 
dla nas   samych. Jak każde ludzkie poczynanie, pojedynek ten jest   opisem głupoty nas 
samych, którzy wplątaliśmy się w nierówną  walkę, w życie.

Tak więc więźniowie mówią brednie, które zostaną przeanalizowane przez fachowców. 

Podają nazwiska ludzi, którzy   zmarli; mówią o swoich żonach, o nieszczęściach; podają 
fakty, które w ich mniemaniu okażą się im pomocne, a które  mogą ich zniszczyć; ale mówią, 
mówią, mówią, ponieważ  siedzący naprzeciw nich jest człowiekiem; ma takie same nerki, 
oczy i serce, które i ty masz, i dlatego mówisz do niego  jak do samego siebie, gdyż on jest 
tobą, a ty może jeszcze  kiedyś będziesz nim; i na tym się to wszystko kończy. Może  jednak 
nie   kończy   się   i   na   tym?   Może   istnieje   jeszcze   jedno     uczucie,   jakiego   doznaje 
przesłuchiwany wobec przesłuchującego - uczucie zazdrości. Może ty chciałbyś być nim! 
Może  wyobrażasz sobie, iż nim jesteś; iż to od twojej woli zależeć  będzie los innego; a więc 
mówiąc zazdrościsz, zazdrościsz,  zazdrościsz, jak każda ofiara, która marzy o tym, aby stać 
się    katem;  aby z  niszczonego  stać się niszczącym;  z bitego    - bijącym.  Czyżby  o tym 
wszyscy zapomnieli?

Rano opuściłem gościnne mury więzienia Centralnego  w Los Angeles żegnany uprzejmie, 

lecz   w   sposób   pełen     powagi,   dającej   mi   w   jakiś   sposób   nadzieję,   iż   więzy   przyjaźni 
zadzierzgnięte  między nami  pozostaną trwałe i niezniszczalne;    gościnność zaś, szczerze 
okazana mi przez wszystkich, pozwala   mi również żywić nadzieję, iż znajdę tam zawsze 
przytulisko  i ludzi, którzy otoczą mnie ojcowską opieką, kiedy zajdą  odpowiednie po temu 
okoliczności. Dzień ten był jednym   z najpiękniejszych i najbardziej słonecznych w mym 
życiu;     był   jedynym   dniem,   który   spędziłem   bez   poniżających   godność     ludzką   trosk 
materialnych.

„Kultura" 10/1969, Paryż

Zadziwiający człowiek pająk

Pewnego dnia, po szeregu błyskotliwych  sukcesów w branży filmowej oraz sukcesów 

towarzyskich,   odniesionych   dzięki   darowi   żywego   słowa   w   więzieniu   Centralnym     Los 
Angeles,   znalazłem   się   bez   grosza   przy   duszy.   Dzięki     jednak   życzliwości   ludzkiej 
otrzymałem pracę tragarza.  O umówionej godzinie, czysto umyty i ogolony, stanąłem  przed 
obliczem szefa, który patrzył na mnie chwilę w milczeniu, a potem powiedział:

- Pan będzie pracował jako zadziwiający człowiek pająk.  Co pan na to?

26

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

Powiedziałem,   iż   przez   całe   życie   nie   marzyłem   o   niczym     innym,   jak   właśnie   o 

przeobrażeniu się w zadziwiającego  człowieka pająka; i że na chwilę tę czekałem trzydzieści 
cztery  lata; i oto właśnie sny moje stały się prawdą.

- Widzi pan - powiedział mój szef. - Nasza firma zajmuje  się kolportażem komiksów. Nie 

ma   gówna,   którego   by   pan     u   nas   nie   znalazł.   Mamy   wszystko:   „Miłość   dziewczyn", 
„Prawdziwe wyznania", „Misja nie do wykonania", „Człowiek-Nietoperz" i tak dalej. Myto 
rozprowadzamy po mieście. Pan   będzie w grupie „Przygody"; pana kierownikiem będzie 
Mickey,   czyli   automatycznie   będzie   pan   w   podgrupie   „Fantastyczne"   czyli   że   również 
automatycznie stanie się pan członkiem sekcji „Zdumiewający człowiek pająk". Jasne?

- Oczywiście - powiedziałem.
- Czy pan był kiedy zatrzymany przez policję?  - Nie.
Mój szef spojrzał na mnie raz jeszcze.
- Komu pan to mówi? - powiedział z rozbawieniem.  Przeszedłem na salę i zbliżyłem się 

do mego kierownika,  Mickeya. Przedstawiłem mu się i zapytałem jak mam do  niego mówić, 
na co Mickey powiedział, żeby mówić mu po  imieniu. Następnie dał mi fartuch, na plecach 
którego namalowany był człowiek wyglądający jak potomek Nikity  Chruszczowa i Florence 
Nightingale; twór ten wplątany był   w jakąś pajączynę; pod zachwycającym wizerunkiem 
biegł  olbrzymi napis:

ZADZIWIAJĄCY CZŁOWIEK PAJĄK
I to byłem ja.
Praca   zaczynała   się   o   godzinie   siódmej   rano.   Na   salę     wjeżdżał   olbrzymi   samochód 

ciężarowy, a ja i jeszcze   inny człowiek o twarzy syfilityka-sadysty, na którego fartuchu 
wymalowane było serce przebite strzałą oraz napis:   PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT 
zabieraliśmy się do  dzieła.

- Ty bierz swoje, a ja będę brał swoje - powiedział  PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT. 

- Uważaj, żeby nam się   wszystko nie popierdoliło. Jeżeli dołożysz swojego PAJĄKA   do 
moich kurew, to Francesco dostanie szału.

- Kto to jest Francesco?
-   Kierowca   ciężarówki   -   powiedział   PIERWSZA   MIŁOŚĆ     DZIEWCZĄT.   -   To   jest 

skurwysyn. On potem pójdzie do  Mickeya, powie, że jego wóz miał przestój z naszej winy, 
i w piątek obaj wyskakujemy z roboty. Jasne?

Zaczęliśmy zrzucać paczki, a Francesco stał patrząc na nas   z szyderczym uśmiechem i 

opatrując nasz wysiłek komentarzami nie nadającymi się do powtórzenia nawet w towarzy-
stwie filmowców. Jego słowa miały w sobie dużo zachęty; co  nie było bez znaczenia, jeśli 
weźmie   się   pod   uwagę,   iż   ciężar     jednej   paczki   wynosił   najmniej   czterdzieści   kilo.   Po 
kilkunastu  minutach wszedł powolnym krokiem na salę jakiś starzec o wyglądzie człowieka 
stojącego   nad   grobem.   Na   plecach     patriarchy   wypisane   było:   SEKSUOLOGIA. 
WSPANIAŁY  KOCHANEK. Ciężko dysząc i wybałuszając oczy w śmiertelnym wysiłku, 
SEKSUOLOGIA wdrapał się na ciężarówkę  i szepnął mi na ucho:

- Uważaj! Mickey tu był dwa razy i widział, jak siedzisz.   - Przecież dźwig odjechał - 

powiedziałem. - Musieliśmy  czekać na następny.

-   W   naszej   firmie   się   nie   siada   -   powiedział   SEKSUOLOGIA.   WSPANIAŁY 

KOCHANEK.  -  Nawet  jeśli   nie  ma   dźwigu,  musisz  stać.  Jeśli   Mickey  cię  zobaczy, to 
wykopie   cię    od  razu.   -  Charcząc  i  dysząc   z  wysiłku  SEKSUOLOGIA.    WSPANIAŁY 
KOCHANEK zlazł z ciężarówki i patrząc   przed siebie błędnym wzrokiem odszedł; jego 
rybie oczy  łzawiły.

Mickey wszedł na salę i krzyknął:  - Przerwa.
Widziałem, jak PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT podnosił akurat paczkę i puścił ją w 

tym samym momencie, kiedy  rozległ się ryk Mickeya. Wszyscy usiedliśmy, gdzie kto mógł, 
i każdy jadł przyniesione ze sobą sandwicze. Nagle na salę  wszedł jakiś garbus, wyglądający 

27

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

przy tym jak przejście Żydów   przez Morze Czerwone w jednej osobie. Na plecach miał 
napis: HERKULES, CZŁOWIEK MIĘŚNI. Garbus płakał  rozdzierająco.

- Dlaczego ten bękart płacze? - zapytałem.
- Nie wiesz dlaczego? - zapytał PIERWSZA MIŁOŚĆ  DZIEWCZĄT.
- Nie.
- Nasz szef ma dziwne poczucie humoru - odparł PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT. - 

Widzisz, on nas wszystkich   tak ponazywał, żeby nas krew zalewała, jak o tym myślimy. 
Ten   garbus   najpierw   był   TARZAN,   SYN   KNIEI,   potem   go     zrobili   PIĘKNO   I   SIŁA 
MĘŻCZYZNY, a teraz jest HERKULES. Kiedy ja tu przyszedłem, kiedy dali mi ten fartuch 
i   gdy   zobaczyłem,   że   już   nie   jestem   Billy   Andersonem,   tylko   PIERWSZĄ   MIŁOŚCIĄ 
DZIEWCZĄT,   poszedłem   do   szefa     i   mówię:   „Szefie,   czy   nie   mógłbym   być 
CZŁOWIEKIEM  BESTIĄ, MORDERCĄ DO WYNAJĘCIA?" A on popatrzył  na mnie i 
powiedział:   „Moim   zdaniem   ty   wyglądasz   jak     PIERWSZA   MIŁOŚĆ   DZIEWCZĄT". 
Odwrócił się do swojej   sekretarki i powiedział: „Susan, czy to nie jest najprzystojniejszy 
chłopak w Down-Town?" A Susan na to: „Tak, panie  Fischbajn". A on do mnie: „I co, teraz 
mi wierzysz?" I tak się  skończyło.

PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT zamyślił się. Jego  ponura twarz syfilityka-sadysty 

stężała;   czółko,   które   normalnie   miało   wielkość   znaczka  pocztowego,   zniknęło  zupełnie; 
zdawało się, że szczęka wyrastała mu wprost z głowy.

-   A   ja   przecież   nawet   seks   muszę   kupować   -   powiedział     PIERWSZA   MIŁOŚĆ 

DZIEWCZĄT. - Tak jak inni kupują  kartofle. Jestem wstrętny i nikt mnie nie chce. Kiedyś 
poszedłem do jednego baru z kurwami na Vine Street i one  tam siedziały i piły whisky, którą 
kupowali im faceci,  a potem wyprowadzali je ze sobą. Więc ja też chciałem kupić  jednej i 
zapytałem ją, co ona pija, a ona mi na to: „Ja piję   Seven and Seven. A ty co? Krokodyle 
gówno?" I nie chciała  nawet ze mną mówić. Wtedy jakiś szofer taksówki powiedział mi, że 
zna   w   Down-Town   jedną   prostytutkę,   która     nazwała   siebie   Josephine,   i   że   mnie   tam 
zawiezie. Zawiózł   mnie, kazał zapukać do drzwi trzy razy i powiedzieć, że   Harry mnie 
przysyła. On miał czekać na dole. Zapłaciłem  mu osiem dolarów za kurs; poszedłem na górę, 
zapukałem;   otworzył mi jakiś Murzyn. Ja mówię: ,,Chciałbym się   widzieć z Josephiną". 
Czy wiesz, kim był ten Murzyn? To   był zapaśnik, który zabił człowieka na ringu, za co 
odebrali  mu licencję; nie umiał udawać i bił się naprawdę. Ten  Murzyn dostał szału i potem 
ja leżałem trzy tygodnie  w szpitalu.

- Pewnie chciał ci zrobić kawał - powiedział człowiek  POGRZEBCIE MNIE ŻYWCEM.
- Kto?
- Ten szofer taksówki - powiedział POGRZEBCIE MNIE  ŻYWCEM.
- Tak myślisz? - zapytał PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT.
-   Człowiek   czasem   myśli,   że   jest   śmieszny,   jak   upierdoli     drugiego   -   powiedział 

POGRZEBCIE MNIE ŻYWCEM.

- Ja go jeszcze znajdę - rzekł PIERWSZA MIŁOŚĆ  DZIEWCZĄT.
- Oni nas tu wszystkich wpierdolili - powiedział POGRZEBCIE MNIE ŻYWCEM. - Żeby 

dostać tę pracę, musisz  należeć do związku. Nasz szef nikogo nie wyrzuci, bo Związek  by 
go wykończył w jeden dzień. Daddy Hoffa nie pozwoliłby  nikomu z nas nic zrobić. Dlatego 
my dostajemy dwa pięćdziesiąt trzy na godzinę, a nasz szef musi tyle płacić; on  nienawidzi 
Daddy Hoffy i odgrywa się na nas. Ja na przykład  jestem po dwóch zawałach serca, czterech 
operacjach przepukliny, nie mam ani jednego własnego zęba. i dlatego mój szef  pchnął mnie 
na tę serię o bandycie, który grzebie ludzi   żywcem. W zeszłym miesiącu zagrzebał dwie 
małe   dziewczynki,   zakonnicę   i   swojego   własnego   teścia.   A   to   wszystko     dlatego,   że   w 
młodości coś się z nim stało i on, zdaje się,  nienawidzi ludzi. Tak to przynajmniej wygląda.

- Powiedz PAJĄKOWI, jak nazywałeś się przedtem - powiedział PIERWSZA MIŁOŚĆ 

DZIEWCZĄT.

28

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

- Wolałbym o tym nie mówić.  - Powiedz mu.
- OK - powiedział POGRZEBCIE MNIE ŻYWCEM.   - Przedtem nazywałem się JOE 

ZMARTWYCHWSTANIEC.   To o takim jednym chłopaku z Kansas City, który porywał 
trupy.

- I co z nimi robił?
- Ja nie wiem. Akurat jak to się miało wyjaśnić, przeszedłem do innej grupy - powiedział 

POGRZEBCIE MNIE  ŻYWCEM.

- Nasz szef zawsze tak robi - zauważył PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT. - Jak ktoś 

się naprawdę zainteresuje, co tam piszą w tych śmieciach, to zaraz przesuwa cię na inną 
robotę. Ja jestem PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT, a nawet nie wiem, o czym tam jest.

- To wszystko dlatego, że nasz szef nienawidzi Daddy  Hoffy - powiedział POGRZEBCIE 

MNIE   ŻYWCEM.   -   Daddy     był   dobrym   człowiekiem,   chciał   nam   nawet   dać   opiekę 
dentystyczną. Teraz go zamknęli, ale nasz szef boi go się dalej.

- On nienawidzi Hoffy, bo Hoffa był kierowcą ciężarówki  i gdyby powiedział dziś jedno 

słowo, to cały kraj by stanął  - powiedział PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT. - Tylko  że 
Daddy tego nie zrobi. Daddy nie pozwoli nikomu nas  wpierdolić, ale nie może się mieszać w 
sprawy wewnętrzne  naszego szefa. Dlatego on nas wszystkich zrobił błaznami.

Mickey wszedł na salę i krzyknął:  - Let ś go!

Tym   razem   nie   było   ciężarówki   do   wyładowywania.   Ja     i   PIERWSZA   MIŁOŚĆ 

DZIEWCZĄT układaliśmy na kupę  stare komiksy i zdzieraliśmy z nich okładki.

PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT odszedł na chwilę,  więc ja sam zdzierałem okładki i 

układałem stosy tych śmieci,  ale potem wrócił i stanął koło mnie.

- Gdzie są okładki? - zapytał.
- Nie wiem - powiedziałem. - Ktoś je wziął przed chwilą.  - Wielkie Nieba! My to 

wszystko musimy ułożyć na kupę  i przykryć jedną okładką. O czym to teraz jest?

Wziąłem jeden z oddartych komiksów i zacząłem czytać:  „Pierwszy raz Tom wziął mnie 

siłą na Cmentarzu Wojskowym w Darlington. Działo to się nocą. Do dziś jeszcze  pamiętam 
jego kosmatą rękę wciskającą się niby kleszcze  w moje, bezbronne i niedoświadczone wtedy 
jeszcze uda..."

- OK - powiedział PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT.  - Przykryjemy to Donaldem 

Duckiem i wszystko będzie  w porządku. - Zerwał okładkę z DONALDA DUCKA i przy-
krywszy nią paczkę, zręcznie zawiązał ją sznurkiem i rzucił  następnemu z nas.

Ludziom pracującym po drugiej stronie stołu musiało się także coś pomylić. Słyszałem, 

jak jeden z nich usiłował  zidentyfikować tekst z okładką:

„Wtedy w ręku Johnny'ego błysnął krótki, meksykański   nóż. Johnny wbił go w brzuch 

Murzyna i jednym ruchem,  śmiejąc się szatańsko, wyrwał mu wnętrzności. - To cię  nauczy 
w przyszłości szacunku dla białego człowieka, czarny  psie - powiedział Johnny i spokojnie 
odszedł na bok  śmiejąc się upiornie". Czytający przerwał i powiedział po  chwili:

- W przyszłości?  - No tak?
- Ale jak ten człowiek może mieć przyszłość? Przecież   Johnny wyrwał mu wszystkie 

kiszki.

- Nie znasz się na literaturze - powiedział jego przyjaciel.  - To jest wszystko gówno, ale 

musi być prawda, nie?   Przecież jeśli sprzedają tego miliony tygodniowo i każdy   zeszyt 
kosztuje dwadzieścia pięć centów, więc to nie może być  całkiem głupie, nie? Czytaj teraz z 
tej kupy.

„Powiedziałem ci, abyś nigdy nie wracał do tego miasta,  rzekł szeryf i cofnął się o krok. 

Błyskawicznym ruchem  sięgnął do biodra, ale Billy The Kid był szybszy. Dwa strzały  zlały 
się w jeden i ciało szeryfa bezwładnie osunęło się na  ziemię..."

Przerwałem na chwilę zdzieranie okładek i usiłowałem  przemyśleć tę scenę. Jeśli szeryf 

sięgnął do biodra ruchem  błyskawicznym, a Billy The Kid był jeszcze szybszy, to jak  szybki 

29

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

musiał być ruch Billy'ego? Nie umiałem sobie na to   odpowiedzieć. Ale uderzony byłem 
precyzją   tej   sceny:   Billy    strzelił   celniej   i   już   nie   szeryf,   lecz   ciało   szeryfa   osunęło   się 
bezwładnie na ziemię. Gdyby autor usunął słowo „bezwładnie",   byłby to kawałek tęgiej 
prozy, ale każdy musi przecież  wygłupiać się jakoś w pisaniu. Do dziś nie rozumiem kom-
binacji finansowych przeprowadzanych  przez bohaterów powieści Balzaca; nie rozumiem 
bełkotu Żeromskiego; nie   rozumiem, dlaczego Jerzy Andrzejewski pisze tak mało, i nie 
rozumiem, dlaczego ja zacząłem pisać w ogóle.

-  I  jeszcze jednej rzeczy nie rozumiem - powiedziałem  głośno. - Dlaczego szef nazwał 

mnie ZADZIWIAJĄCY  CZŁOWIEK PAJĄK.

- On ci wymyśli coś innego - powiedział PIERWSZA  MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT. - ŚWIAT 

KOBIET odchodzi niedługo do Wietnamu, gdzie będzie kapelanem, i wtedy może  przerzuci 
cię na ŚWIAT KOBIET. Czy twoja żona żyje?

- A czy ja wyglądam na zadowolonego?
- Więc może cię przerzuci na ŚWIAT KOBIET. Tam   przedtem pracował jeden taki, 

którego żona kompletnie  zrujnowała, i dlatego szef go tam postawił.

- A dlaczego ŚWIAT KOBIET ma być kapelanem?
- ŚWIAT KOBIET jest księdzem. Księdzem-robotnikiem.   Dużo jest takich. Ale teraz 

ŚWIAT KOBIET ma też już dosyć  i jedzie na wojnę. ŚWIAT KOBIET to takie pismo ze 
zdjęciami nagich dziewczyn i tam jest jeszcze o tym, że one  za jedną godzinę modelowania 
zarabiają pięćdziesiąt zielonych.  Zresztą popatrz sobie na niego.

Odwróciłem się w lewo i zobaczyłem jakiegoś człowieka  zrywającego okładki z pisemka 

ŚWIAT KOBIET. Oczy miał  wbite w niebo i krzywił się za każdym razem, kiedy dotykać 
musiał okładki. Natychmiast po jej zerwaniu ukazywało się  zdjęcie nagiej kobiety leżącej na 
pluszowej kanapie, w pozie   jednoznacznie zachęcającej do jak najszybszego położenia się 
na niej, nawet bez uprzedniego kładzenia się na kanapie.   Podpis brzmiał: „Teresa W. ma 
tylko dziewiętnaście lat i całe  życie przed sobą. Kocha sport, muzykę i taniec". Nie zdołałem 
przeczytać   nic   więcej   o   Teresie   W.;   ŚWIAT   KOBIET   zrywał     okładki   z   męczeńskim 
wyrazem twarzy, szepcząc przy tym  słowa modlitwy.

Z  drugiego  końca  sali  dobiegły  nas straszne  krzyki.  To   Mickey rozmawiał  z  jakimś 

kulawym człowiekiem, którego  lewy but ważyć musiał chyba z piętnaście funtów, i dzięki 
temu kulas wyglądał trochę jak diabeł z operetki, której   producenci już przed premierą 
zrozumieli,   że   pójdą   na   żebry,     więc   do   roli   diabła   zaangażowali   najtańszego   aktora   w 
mieście.

Chude   plecy   kulawego   diabla   pokryte   były   pomarszczonym     fartuchem   z   napisem: 

ŚWIAT SPORTU.

- Co to ma wspólnego ze sportem? - mówił Mickey swym  jadowitym głosem. - Zawsze 

wszyscy mylicie okładki. Proszę,  przeczytaj mi kawałek tego.

- Nie muszę czytać - powiedział ŚWIAT SPORTU.  - Wiem, o czym to jest.
- A więc o czym?
- O takim jednym bandycie, który miał narzeczoną, i wtedy  go właśnie zamknęli.
- I co dalej?
- A potem on urwał się z więzienia i przyszedł do  niej, aby go ukryła, i trafił na jej ślub z 

jakimś innym  człowiekiem. I zadusił wszystkich weselnych gości, a Murzynowi, który grał 
na   trąbce,   wyrwał   oczy,   wyrzucił   go     przez   okno,   a   za   nim   wyrzucił   trąbkę   krzycząc 
szyderczo:  „Teraz nikt nie zarabia tak dobrze jak ślepcy-trąbkarze".  To wszystko.

- A co to wszystko ma wspólnego ze sportem? - zapytał  Mickey.
-   Ja   myślę,   że   człowiek,   który   własnoręcznie   zadusił   wszystkich   gości   weselnych   i 

wyrzucił   ciężkiego   Murzyna   przez     okno,   musiał   mieć   trochę   krzepy   -   powiedział   z 
godnością  ŚWIAT SPORTU. - Przynajmniej z mojego punktu widzenia.  Ja jestem chory na 
polio, nie przyjęto mnie do wojska i nie  mam nawet prawa jazdy.

30

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

- Twój punkt widzenia jest bez żadnej wartości - powiedział  Mickey. - Trzymaj się tekstu.
- A dla mnie ten człowiek był siłaczem.  - Ale u nas jest bandytą.
- A co, nie ma już silnych bandytów?  - To nie należy do rzeczy.
- A z mojego punktu widzenia człowiek, który zadusił  własnymi rękami wszystkich gości, 

musiał być wyrobiony  sportowo - z godnością odpowiadał ŚWIAT SPORTU. - Ja  bym tego 
nie umiał i ty byś tego nie umiał.

- Ja ci tłumaczę jak człowiekowi: ten gość był bandytą. To  była broń do wynajęcia.
- To jeszcze niczego nie dowodzi - powiedział ŚWIAT  SPORTU. - Baby Chessman też 

był bandytą, a w więzieniu  uprawiał sport, podnosił ciężary i czytałem o nim w gazecie,  że 
miał bicepsy jak wąż kobra. Jedno nie przeszkadza  drugiemu.

Mickey odszedł, a PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT  powiedział do mnie:
- To nasz szef zrobił z tego kulasa ŚWIAT SPORTU.   Przedtem on był DEMONEM 

SZYBKOŚCI,   CZYLI   WYZWANIEM   PRZESTWORZY,   ale   nikt   nie   kupował   tych 
komiksów,   i   stary   przesunął   go   na   ŚWIAT   SPORTU.   Trzeba     go   było   wtedy   widzieć. 
Patrzyliśmy wszyscy na niego; byłem  pewny, że mu serce pęknie ze złości. Był czerwony 
jak ktoś,  kogo mają wieszać, tylko że zapodział im się gdzieś sznur  i trzeba trochę poczekać. 
Czerwony i blady. Podszedł do  kulasa i powiedział: „OK, od jutra jesteś ŚWIAT SPORTU. 
Wyrzuć te śmieci. I własnoręcznie począł drzeć resztki  DEMONA SZYBKOŚCI.

- Przerwa - powiedział Mickey.
Kupiłem sobie butelkę mleka i kanapkę z szynką, a siedzący  koło mnie POGRZEBCIE 

MNIE   ŻYWCEM   mówił   do   jakiegoś   człowieka,   który   zdjął   fartuch   i   o   którym   nie 
wiedziałem    nic  ponadto, iż  spał chrapiąc  smacznie, podczas gdy POGRZEBCIE  MNIE 
ŻYWCEM rozwijał kunszt oratorski:

- Przez cały czas myślałem sobie, że kiedy stuknie mi  sześćdziesiątka, pójdę na emeryturę 

i   wynajmę   sobie   jakiś   tani     pokój   na   Brodwayu   w   Santa   Monica.   Posiedzę   trochę   nad 
morzem, ugotuję sobie obiad, a potem pójdę do piwiarni  i będę mówił z ludźmi, a jak się 
trafi ktoś fajny, to kupię mu  piwo. Wiesz, w tych małych barach liczą dwadzieścia, a nawet 
piętnaście centów za piwo. Ja nie mam dzieci, żona moja  umarła i cały czas myślałem, że 
kiedy będę już stary, to pójdę  do baru i będę gadał z ludźmi. Ja tam nie jestem żaden pijak, 
ale lubię usiąść i pogadać. I w końcu ten dzień przyszedł; wynająłem sobie pokój i chodziłem 
do barów i opowiadałem  ludziom, że zrywałem okładki z komiksów i układałem  je na kupę. 
I że tak było przez czterdzieści lat. I co?  Ludzie nie chcieli mnie słuchać. Ile czasu można 
opowiadać,  że zrywa się okładkę i rzuca na kupę? A ja nic innego  nie umiałem tym ludziom 
opowiedzieć, bo ani nie piłem,  ani nie jeździłem nigdzie; raz tylko pijany Murzyn trzasnął 
mnie samochodem, a kiedy leżałem na jezdni, podszedł   do mnie i kopnął mnie w dupę 
mówiąc: „Nie szwendaj  się na drugi raz ulicami, kiedy ja jeżdżę i piję". Odjechał  i nigdy go 
nie złapali. Tak więc opowiadałem im o tych  okładkach, aż w końcu ci właściciele tanich 
barów na   Brodwayu wyrzucali mnie, kiedy wchodziłem trzeźwy, krzycząc: „Pijakom nie 
sprzedajemy". Widocznie goście poprosili  ich, aby mnie wyrzucali. Wtedy wróciłem tutaj i 
szef     przyjął   mnie   z   powrotem   i   z   JOE   ZMARTWYCHWSTAŃCA   zrobił   mnie 
POGRZEBCIE MNIE ŻYWCEM. Rozumiesz?

Śpiący obudził się i powiedział:
- Jasne. Miałeś rację. Ja tam żadnej nie wierzę. Moja żona   była też z Południa i też 

odeszła z jakimś wszarzem i nigdy  o niej nie słyszałem.

PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT podszedł do mnie  blady.
-   Czy   pamiętasz,   gdzie   położyłeś   tę   paczkę   przykrytą     DONALDEM   DUCKIEM?   - 

zapytał. - Mickey szaleje.

- Leży tam jeszcze, na stole.
PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT porwał paczkę i gumką starł mój monogram.

31

background image

Marek Hłasko – Listy z Ameryki

- Przyjacielu! - krzyknął do jakiegoś Meksykanina. - Pokaż  mi tę twoją paczkę. Co ty tam 

masz?

- Twoja i innych - powiedział Meksykanin TWOJA  I INNYCH.
- Pokaż to na chwilę. Nie widziałem nigdy tego śmiecia.  TWOJA I INNYCH rzucił mu 

paczkę i PIERWSZA  MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT czytał przez chwilę tekst.

-   Dobra   historia   -   powiedział   PIERWSZA   MIŁOŚĆ     DZIEWCZĄT.   -   Jak   ty   się 

nazywasz?

- TWOJA I INNYCH.  - Ale przedtem?
- Carlos Romeo.
PIERWSZA MIŁOSĆ DZIEWCZĄT zmazał mój autograf  i szybko napisał dwie litery: 

„C.R." A potem przerzucił   paczkę poprzez całą salę, Murzyn zaś stojący przy maszynie, 
która zbijała paczki w kwadratowe bryły, owiązał ją drutem  i rzucił na ciężarówkę.

- Dlaczego nazywasz się TWOJA I INNYCH? - zapytałem.  - Moja żona pierdoli się ze 

wszystkimi.

PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT powiedział do mnie  szeptem:
- Oni będą myśleli, że to ten bękart przykrył  tę historię...   - Wiem - powiedziałem. - 

„Pierwszy raz Tom brał mnie  nocą na cmentarzu wojskowym w Darlington. Do dziś jeszcze 
i tak dalej...» A myśmy to przykryli DONALDEM DUCKIEM.

- Oni będą myśleli, że zrobił to TWOJA  I  INNYCH   powtórzył PIERWSZA MIŁOŚĆ 

DZIEWCZĄT. - I w piątek  wykopią go z roboty. Mickey przyjdzie i powie: „OK, to  twój 
ostatni dzień". Ale Mickey nie robi tego nigdy, kiedy  jest sam na sam z człowiekiem. On to 
powie, jak TWOJA  I INNYCH będzie pracował jeszcze do wieczora i tylko  szczęki będą 
mu chodzić, ale nie powie Mickeyowi nic   więcej jak tylko:  I'm sorry, sir. Thank you for  
giving me  a chance. 
I to koniec.

- Dlaczego wybrałeś jego?
- On nie należy do Związku. Nie przepracował jeszcze  trzydziestu dni.
- A jak poznają twój charakter pisma?
- Nie poznają - powiedział POGRZEBCIE MNIE ŻYWCEM
. - PIERWSZA MIŁOŚĆ DZIEWCZĄT odsiedział  swoje za sfałszowanie czeku. On nas 

wszystkich wyciąga  z kłopotów.

- Tak - powiedział ze smutkiem PIERWSZA MIŁOŚĆ   DZIEWCZĄT. - Ja wszystkim 

zawsze pomagam. Ale jak ja  raz poprosiłem, żeby mi zmienili imię, to nikt nie chciał  nawet 
słuchać. I to jest wolny kraj.

- A jak się chciałeś nazywać? - zapytałem.
-   PEŁEN   SZLACHETNOŚCI   DUSICIEL   -   powiedział     PIERWSZA   MIŁOŚĆ 

DZIEWCZĄT. - Ale nawet i to się nie  udało.

„Kultura" 3/1968, Paryż

32


Document Outline