background image

Sandra Field

W krainie fiordów

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristine  czuła  się  w  tym  mieście  jak  u  siebie  w  domu. 

choć Oslo od Kanady dzieliły tysiące mil. Rodzice wyjechali z 
Norwegii,  gdy  miała  trzy  latka.  Wychowała  się  na  farmie 
wśród  kanadyjskich  lasów.  A  jednak ta  północna metropolia, 
leżąca  nad  wielkim  fiordem,  wtopiona  w  łańcuch  wzgórz  i 
lasów, była jej dziwnie znajoma.

Szła niespiesznie przez Karl Johansgate, sławny handlowy 

deptak,  oglądając  kolorowe  witryny  sklepowe  i  zatłoczone 
ogródki  niezliczonych  restauracji.  Jasny,  lipcowy  wieczór 
ściągnął  na  ulice  tłumy  rozkoszujące  się  łagodną  letnią 
atmosferą.  Kristine  spoglądała  na  wesołe,  rozgadane  twarze, 
ignorując pełne uznania spojrzenia mężczyzn, śledzące ją spod 
ogródkowych  parasoli.  Jej  umysł  coraz  bardziej  zaprzątała 
myśl  o  apetycznej  kanapce  i  szklance  chłodnego  piwa,  lecz 
wiedziała, że ceny w tym miejscu nie są na jej kieszeń.

Jeszcze  rano,  na  granicy,  zastanawiała  się,  czy  nie 

zawrócić do Szwecji. W głębi duszy obawiała się powrotu do 
miejsca swoich narodzin i tego, co może tam odkryć. Dlatego 
cieszyła  się,  że  znalazła  w  sobie  odwagę,  by  przejechać  pod 
szlabanem z czerwono - biało - niebieską flagą.

Minęła  dokazujących  na  chodniku  klaunów  i  grupę 

ubranych w kolorowe stroje boliwijskich Indian, śpiewających 
tradycyjne  pieśni.  Marząc  o  polse,  czymś  w  rodzaju 
norweskiego  hot  doga,  lub  o  pieczonych  ziemniakach, 
oferowanych  przez  ulicznych  sprzedawców,  Kristine 
zatrzymała  się na  chwilę,  by  posłuchać  egzotycznej  muzyki. 
Rozkoszowała  się  poczuciem  wolności,  jakie  dawał  jej  ten 
długi, ciepły wieczór i wiadomość, iż kuzyn Harald, u którego 
się zatrzymała, wróci dopiero w weekend.

Kolejny uliczny sprzedawca usiłował jej wcisnąć dorodną 

różę  o  morelowym  odcieniu.  Potrząsnęła  głową  i  z 

background image

uśmiechem,  niepewnie,  odparła:  nci  takk.  Żałowała,  że  nie 
zdążyła się poduczyć języka przed przyjazdem - teraz byłoby 
jej  o  wiele  łatwiej.  Ba,  przecież  do  zeszłej  soboty,  kiedy  to 
zadzwoniła  do  Haralda,  nie  miała  pewności,  czy  w  ogóle  tu 
przyjedzie...

Z  eleganckiego,  zbyt  drogiego  dla  niej  baru  dobiegały 

dźwięki  jazzu.  Gdy  go  minęła,  zza  budynków  wyłoniła  się 
zieleń  niewielkiego  parku.  Słyszała  dochodzący  z  oddali 
śpiew. Nie mogła sobie pozwolić na jedzenie w lokalach, lecz 
ogromną radość sprawiało jej samo obserwowanie ludzi i ulic. 
Zwłaszcza  ludzi  tego  kraju,  z  którym  łączyły  ją  więzy  krwi. 
Tym chętniej ruszyła w kierunku parku.

W  ciągu  ostatnich  dwóch  lat  Kristine  podróżowała  wiele 

po Indiach, Tajlandii. Turcji i Grecji. W żadnym z tych miejsc 
nie  pozwoliłaby  sobie  na  samotny,  nocny  spacer  po  parku. 
Tutaj,  w  Norwegii,  czuła  się  całkowicie  bezpieczna,  niemal 
jak w domu. W jej umyśle w dalszym ciągu toczyła się walka. 
Przyjazd tutaj nie był jedyną decyzją, jaką musiała podjąć. W 
Fjaerland,  w  małej  osadzie,  leżącej  wiele  mil  na  północ  od
Oslo,  mieszkał  dziadek  ze  strony  ojca.  Czy  powinna  go 
odwiedzić?  Nie  mogła  zbytnio  zwlekać  z  decyzją,  bo 
pieniądze  topniały  szybciej,  niż  się  spodziewała.  Jeszcze 
chwila,  a  będzie  musiała  szukać  pracy.  Zatopiona  w 
rozważaniach,  Kristine  weszła  do  parku  i  zanurzyła  się  w 
ciemnawą alejkę.

Nagle tuż przed nią z mroku wyłoniła się postać rodem z 

horroru,  z  pomalowaną  na  biało  twarzą,  krwistoczerwonymi, 
zastygłymi w uśmiechu ustami i oczami w grubych, czarnych 
obwódkach.  Czarny  kostium  rozpływał  się  wśród  nocnych 
cieni i upiorna maska klauna zdawała się wisieć w powietrzu. 
Poczuła  silne  szarpniecie  za  torebkę.  To  nie  był  senny 
koszmar!  Kristine  zobaczyła  męskie  dłonie  z  brudem  za 
paznokciami.  Niewiele  myśląc,  cisnęła  resztkę  lodów 

background image

napastnikowi w twarz i nabrała powietrza, by krzyknąć - lecz 
wtedy inna brudna dłoń zakryła jej usta.

A  więc  jest  ich  dwóch!  Jak  mogła  być  tak  głupia,  lak 

niewiarygodnie  naiwna?  Palce  napastnika  wpijały  się  w  jej 
policzek.  Czuła  intensywną  woń  szminki  i  nikotyny.  Jeszcze 
parę lat wcześniej w podobnej sytuacji uległaby panice, jednak 
podczas 

ostatnich 

podróży 

nauczyła 

się 

pewnych 

pożytecznych  obronnych  sztuczek.  Udając  strach,  przywarła 
do napastnika, sięgając jednocześnie po nożyczki do paznokci, 
które zawsze nosiła w kieszeni. Zręcznym ruchem dźgnęła w 
rękę pierwszego mężczyznę, który odskoczył, wyjąc z bólu, i 
niemal  jednocześnie  kopnęła  drugiego,  stojącego  za  nią. 
Philippe,  który  nauczył  ją  tej  sztuczki  w  czasie  podróży  po 
Turcji,  nie  miał  sobie  równych  w  sztukach  walki,  choć 
wyglądał jak cherubinek z obrazów Rafaela.

Kopniak  zadziałał.  Poza  tym  miała  dużo  szczęścia,  bo 

klaun,  przeklinając  po  norwesku,  potknął  się  o  metalową 
ławeczkę i przewrócił w krzaki. Kristine nabrała powietrza w 
płuca i zaczęła krzyczeć najgłośniej, jak potrafiła. Pierwszy z 
rabusiów rzucił się na nią z pięściami, lecz zdołała się uchylić 
i  uniknąć  ciosu.  Ponownie  skierowała  ku  niemu  swą 
niepozorną, lecz jakże skuteczną broń. Gdy ostrze wbiło się w 
ciało,  szarpnął  się  tak,  że  oboje  stracili  równowagę.  Wy -
puściła  z  ręki  nożyczki,  ale  ta  chwila  wystarczyła  jej,  by 
wyrwać się z łap napastnika i skoczyć między drzewa.

Kristine  poczuła  na  policzku  smagnięcie  gałęzi,  bolesne 

niczym strzał z bicza. Była pewna, że rabusie ruszą w pościg. 
Kluczyła  miedzy  drzewami,  potem  wybiegła  na  parkową 
alejkę - i  wpadła  prosto  w  objęcia  czekającego  tam 
mężczyzny.  Była  przerażona,  lecz  nie  poddała  się.  Philippe 
nauczył ją jeszcze jednej rzeczy.

background image

- Pamiętaj - powtarzał - jedne  nożyczki  nie  wystarcza. 

Wcześniej  czy  później  możesz  się  znaleźć  w  prawdziwych 
opałach.

W  tylnej  kieszeni  spodni  nosiła  więc  scyzoryk.  Zanim 

kolejny  prześladowca  zdążył  wykonać  jakikolwiek  ruch, 
sięgnęła do kieszeni i wbiła ostrze w jego nagie ramię. Jęknął 
z  bólu,  lecz  nie  wycofał  się.  Mocnym  chwytem  złapał  ją  za 
ramiona,  szybko  mówiąc  coś  po  norwesku.  I  to  był  błąd. 
Kristine  podwinęła  nogę,  celując  kolanem  w  czułe  miejsce. 
Jednak  reakcja  nieznajomego  była  szybsza  i  kolano  trafiło  w 
pustkę.

- Stop! - sapnął. - Usiłuję  pani  pomóc.  Je  suis  un  ami... 

ein Freund.

Zamarła  i  cofnęła  sięgające  ku  jego  oczom  palce.  Nagle 

dotarło  do  niej,  że  ten  facet  nie  ma  na  sobie  przeklętego 
kostiumu klauna. Nie walczył, starał się jedynie chronić przed 
jej obronnymi posunięciami.

- Co  pan  powiedział? - wykrztusiła.  Nadal  czuła  na 

ramionach ciepło jego rąk.

- Usiłuję pani pomóc - powtórzył po angielsku. - Zdaje się 

jednak, że to niezbyt rozsądne z mojej strony. Wołała pani o 
pomoc?

- Tak, wołałam. Myślałam, że pan jest jednym z nich. To 

znaczy  jednym  z  tych,  którzy  mnie  zaatakowali. - Zadrżała. 
Pod  drzewami  było  ciemno  i  nadal  nie  miała  pewności,  czy 
może mu ufać.

- Chodźmy na ulicę, tam jest więcej światła - powiedział, 

jakby  czytał  w  jej  myślach.  Bez  wahania  wziął  ją  za  rękę  i 
poprowadził w kierunku wyjścia z parku.

Kristine poczuła nagle,  ze ma nogi jak z waty. Potykając 

się, podążała za swoim wybawcą. Gdy wyszli w krąg światła 
latarni,  zauważyła,  że  jest  wysoki  i  barczysty,  a  ruchy  ma 
stanowcze i szybkie.

background image

Wyszli  na  wąską  uliczkę,  przy  której  stały  masywne, 

kamienne  budynki.  Zatrzymali  się  pod  najbliższą  latarnią, 
udekorowaną  malowniczo  koszami  pełnymi  kwiatów. 
Nieznajomy, nadal trzymając Kristine, odwrócił się ku niej i w 
milczeniu taksował wzrokiem od stóp do głów.

Zobaczył  młodą  kobietę  średniego  wzrostu,  ubraną  w 

jasnozieloną  koszulkę  i  szorty  koloru  khaki.  Nie  była 
umalowana. Światło lśniło na jasnych włosach i odbijało się w 
błękitnych,  szeroko  otwartych  z  przerażenia  oczach.  Ich 
zadziorny  błysk  i  uniesione  kąciki  ust  świadczyły  o 
kobiecości,  której  nie  musiała  w  żaden  inny  sposób
podkreślać.

Z  kolei Kristine, patrząc na swego wybawcę, stwierdziła. 

że  bez  przeszkód  mógłby  pozować  do  zdjęć  reklamujących 
Norwegię  jako  kraj  wikingów.  Tak  jak  ona  należał  do 
blondynów  o  niebieskich  oczach,  lecz  na  tym  podobieństwo 
się  kończyło.  Miał  włosy  ciemniejsze,  choć  spłowiałe  od 
słońca, a oczy lśniły stalowoszarym odcieniem, niczym morze 
w  mglisty  dzień.  Nos  miał  prosty,  ładnie  zarysowane  usta  i 
mocną, męską szczękę.

Przeciągająca  się  cisza  skłoniła  Kristine  do  dalszych 

rozważań.  Z  pobieżnej  obserwacji  wyglądu  nieznajomego 
wynikało,  że  niewątpliwie  ma  męski  urok,  i  to  w 
niepokojącym nadmiarze.

- Dziękuję za pomoc - zaczęła, uwalniając dłoń.
- Zdaje się, że pani doskonale poradziła sobie beze mnie.
- Twarz Norwega nie wyrażała żadnych emocji. Mówił po 

angielsku z niemal idealnym akcentem.

- Ja...  Myślałam,  że  mnie  gonią - wykrztusiła  Kristine, 

uświadamiając sobie, że znów cała drży.

- Kto to był?
- Chcieli mi wyrwać torebkę. Byli przebrani za klaunów.
- Wzdrygnęła się. - To było straszne, jak zły sen.

background image

- Od  razu  widać,  że  pani  nie  jest  stad.  Co  też  pani 

przyszło  do głowy,  by  się  włóczyć  nocą po  parku? Owszem, 
Oslo  należy  do  najbezpieczniejszych  miast  Europy,  ale  w 
dzisiejszych czasach kieszonkowcy i narkomani są wszędzie.

- Zazwyczaj  nie  jestem  aż  tak  beztroska - Naprawdę 

głupio postąpiłam - odparła, czując, że ten człowiek zasługuje 
na uczciwą odpowiedź.

- Więcej  niż  głupio.  Po  prostu  bezmyślnie!  Jest  pani 

młodą,  bardzo  atrakcyjną  kobietą  i  najprawdopodobniej  ci 
dranie nie poprzestaliby na kradzieży.

Kristine hardo spojrzała mu w oczy.

- Dopiero  co  powiedział  pan,  że  nieźle  sobie  z  nimi 

poradziłam.

- Ha! Nie tylko nierozsądna, lecz także nieustraszona
- skomentował z przekąsem.
- Już mówiłam, że zazwyczaj się tak nie zachowuję.
- Wiec dlaczego dzisiaj było inaczej?
- To już nie pańska sprawa - burknęła, zaciskając pięści. 

Niespodziewanie  poczuła  chłód  wpijającego  się  w  dłoń 
scyzoryka  i  z  przerażeniem przypomniała  sobie, jak  ugodziła 
swego wybawcę w ramię. Skonsternowana wyciągnęła rękę i 
chwyciła  go  za  nadgarstek. - Pewnie  pana  zraniłam...  Proszę 
mi pokazać ramię.

Zrolowany rękaw odsłaniał długą szramę, z której sączyła 

się krew.

- Boże,  jak  mi  przykro... - powiedziała  nerwowo. - Nie 

chciałam panu zrobić krzywdy.

Zauważył, że ma smukłe palce i nic nosi pierścionków.

- Ich też tak pani potraktowała? - zapytał tonem, którego 

nie potrafiła zinterpretować.

Spojrzała  na  niego  z  figlarnym  błyskiem  w  oku, 

zapominając o strachu.

background image

- Miałam  przy  sobie  nożyczki  do  paznokci - odparła - i 

zrobiłam z nich odpowiedni użytek.

Brwi  mężczyzny  zabawnie  podjechały  do  góry.  Nie 

odrywał wzroku od twarzy Kristine.

- Czy  nosi  pani  także  przy  sobie  zestaw  pierwszej 

pomocy,  żeby  opatrywać  rany  tych,  którzy  stanęli  w  jej 
obronie?

- Niestety,  nie  wzięłam  apteczki  na  spacer,  ale 

zatrzymałam  się  jakieś  pięć  minut  drogi  stąd.  Może  pan 
wpadnie  do  mnie  i  pozwoli  mi  przemyć  i  opatrzyć 
skaleczenie?  Jestem  to  panu  winna, - Wypowiedziane  słowa 
odbijały  się  echem  w  jej  głowie.  To  szaleństwo.  Kristine. 
myślała gorączkowo. Powinnaś uciekać przed tym mężczyzną 
szybciej, niż uciekałaś przed klaunami.

Uprzejmie skłonił głowę.

- Dziękuję.  A  tak  przy  okazji,  nazywam  się  Lars 

Bronstad.

- Kristine Kleiven.
- To chyba norweskie nazwisko?
- Tutaj się urodziłam - wyjaśniła. - Możemy już iść?
- Ale nie mówi pani po norwesku.

Nikomu nic zamierzała opowiadać o swoim dzieciństwie, 

a już zwłaszcza zabójczo przystojnym nieznajomym.

- Mieszkam  w  Kanadzie  od  trzeciego  roku  życia -

wyjaśniła niechętnie. - A pan mieszka w Oslo?

- Nieustraszona,  nierozsądna  i  tajemnicza - westchnął, 

kręcąc głową.

- Każdy ma jakieś tajemnice.
- To  fakt - zgodził  się dziwnie łatwo.  Nie zamierzała  go 

wypytywać.

- Mieszka pan w Oslo? - powtórzyła.

background image

- Konkretnie w posiadłości mojego dziadka na północ od 

miasta.  To  miejsce  nazywa  się  Asgard.  Rozumie  pani, 
pradziadek miał aspiracje.

- Obawiam się, że nie rozumiem.
- Asgard  to  dawne  określenie  domu  bogów  ze 

skandynawskich wierzeń.

- W  takim  razie  powinni  dać  panu  na  imię  Thor! -

zachichotała.

- Stary  bóg  Thor  był  prymitywnym  osiłkiem,  który  nie 

grzeszył  inteligencją.  Wątpliwy  to  komplement,  panno 
Kleiven.

- Mów mi po imieniu, dobrze?
- Chętnie, Kristine. Zatrzymałaś się w Oslo?
- Nie  mam  jeszcze  konkretnych  planów - odparła 

wymijająco. - Na  szczęście  mogę  pomieszkać  u  mojego 
kuzyna, Haralda.

Rozmawiając  o  wysokich  cenach  mieszkań  i  kosztach 

utrzymania,  doszli  do  eleganckiego,  kamiennego  budynku, 
gdzie  na  czwartym  piętrze  mieściło  się  mieszkanie  Haralda. 
Gdy  wchodzili  po  schodach,  Kristine  zaczęła  całować 
pochopnego  zaproszenia  Larsa  Bronstada.  Nigdy  dotąd  nie 
zachowywała  się  tak  beztrosko.  Miała  wrażenie,  że  Oslo 
wywiera  na  nią  zgubny  wpływ.  A  może  nawet  nie  samo 
miasto,  tylko  pewien  mężczyzna  o  uroku  wikinga.  Zawahała 
się z ręką na klamce.

- Kuzyn niedługo wróci.
- Możesz zostawić otwarte drzwi, jeśli będziesz się przez 

to czuła bezpieczniej - powiedział z uśmiechem Lars.

Gdy  zerkała  na  niego  przez  ramię,  światło  padło  na  jej 

policzek, lekko opuchnięty od uderzenia napastnika.

- Czy  oni  cię  uderzyli? - zapytał  ze  złością  mężczyzna  i 

delikatnie musnął palcami zaczerwienione miejsce.

background image

- Nic  takiego,  drasnęła  mnie  gałązka,  kiedy  przed  nimi 

uciekałam...

- Przyłożę ci lód.

Odwróciła się, otworzyła drzwi i wpuściła go do środka. I 

zamknęła  je.  Doskonale  rozumiała,  że  jej  poczucie 
bezpieczeństwa przy Larsie Bronstadzie nie ma nic wspólnego 
z otwartymi drzwiami.

Kristine  nie  zdążyła  jeszcze  poznać  swojego  kuzyna. 

Haralda,  lecz  sądząc  po  mieszkaniu,  był  człowiekiem 
zamożnym.  Dębowe  podłogi  i  antyki  kontrastowały  z 
wszechobecnym,  iście  twórczym  bałaganem.  Zauważyła 
także, iż jeździ na nartach, gra w tenisa, nie stroni od piwa i -
sądząc po koronkowym szlafroczku wiszącym na drzwiach w 
łazience - ma  przynajmniej  jedną  dziewczynę  o  równie 
ekstrawaganckich upodobaniach.

A  jednak  Lars  Bronstad  od  razu  zdominował  swoją 

postacią  przestronny  salon  Haralda.  Zresztą  i  on  sprawiał 
wrażenie  człowieka  zamożnego:  miał  na  sobie  szyte  na 
zamówienie,  płócienne  spodnie,  dopasowaną  koszulkę  i 
skórzane,  eleganckie  pantofle.  W  niczym  nie  przypominał 
Andreasa,  Billa  czy  Philippe'a - włóczykijów,  którzy 
towarzyszyli jej w podróżach. Nie chodziło tylko o to, że był 
starszy  i  wyglądał  jak  chodząca  definicja  męskości.  To  było 
coś więcej.

- Napijesz się zimnego piwa? - zapytała uprzejmie.
- Chętnie - odparł,  nie  odrywając  wzroku  od  obrazu 

zdobiącego  marmurowy  kominek. - Twój  kuzyn  ma  niezły 
gust.

Poszli  do  kuchni,  gdzie  nalała  piwa  do  kufli.  Z  pokoju 

gościnnego wzięła apteczkę.

- Lars, zanim wypijemy, chodźmy na chwilę do łazienki, 

to przemyję ci ranę - zaproponowała.

background image

- Wyglądasz  na  zmęczoną.  Kiedy  przyjechałaś  do 

Norwegii, dzisiaj? - zapytał stojąc w drzwiach. Skinęła głową.
- Nie byłaś tu od dzieciństwa?

- Zgadza się.
- Domyślam się, że jest ci ciężko?

Ostatnią  rzeczą,  jakiej  by  sobie  życzyła,  było 

rozpatrywanie  stanu  jej  ducha  i  portfela  od  chwili,  gdy 
zdecydowała się wyruszyć do Oslo.

- Nie wiem, skąd te domysły - odparła sucho.
- Dlaczego jesteś tak zgnębiona?
- Lars, jestem ci naprawdę wdzięczna za pomoc i bardzo 

mi  przykro,  że cię  zraniłam,  ale moje  życie  i  uczucia  nic cię 
nic  powinny  obchodzić - wycedziła,  dziwiąc  się  własnej 
złości. - To ciebie nie dotyczy.

- Zobaczymy. Jednym krótkim słowem udowodnił, że jest 

mężczyzną,  który  nie  da  się  zlekceważyć.  Kristine  zaklętą  w 
duchu  i  gwałtownym  ruchem  odkręciła  kran  umywalki.  Na 
środku  pomieszczenia  stała  wielka  wanna  z  jacuzzi,  a  całe 
ściany  pokryte  były  lustrami.  W  jednym  z  nich  ukradkiem 
obserwowała rozglądającego się ciekawie Larsa.

- Prawdziwy  hedonista - skomentował. - Czemu  nie 

towarzyszył  kuzynce  z  Kanady  podczas  jej  pierwszego 
spaceru po Oslo?

- Był  bardzo  zajęty - odparła  częściowo  przynajmniej 

zgodnie z prawdą, kończąc mycie rąk.

Gestem nakazała Larsowi, by włożył zranione przedramię 

pod  strumień  zimnej  wody.  Rana  zasklepiła  się,  lecz  była 
opuchnięta.  Bladoczerwona  strużka  spłynęła  do  umywalki. 
Kristine  zakręciła  wodę  i  osuszyła  papierowym  ręcznikiem
umięśnioną,  opaloną  rękę.  Z  uczuciem  niespodziewanej 
suchości  w  ustach  schyliła  się  do  apteczki  po  maść. 
Zdezynfekowała ranę i przygryzając dolną wargę, w skupieniu 
nakładała  maść  wzdłuż  długiego,  czerwonego  nacięcia.  W 

background image

czasie  licznych  podróży  nie  raz  opatrywała  pokaleczonych 
towarzyszy, lecz nigdy nie czuła się w ten sposób. Siląc się na 
swobodę, spojrzała Larsowi w oczy i oceniła własne dzieło:

- Teraz wygląda znacznie lepiej.

Ich  twarze  niespodziewanie  znalazły  się  bardzo  blisko 

siebie. Nie miała pojęcia, o czym myśli ten człowiek. Pragnęła 
zgłębić tajemnicę spojrzenia, jakim ją obdarzył, lecz czuła, że 
nic ma prawa o nic pytać.

Teraz  Lars  przejął  inicjatywę.  Odkręcił  ponownie  zimną 

wodę i sięgnął po ręcznik, aby go zmoczyć pod kranem.

- Siedź spokojnie - nakazał.

Kristine  przymknęła  oczy,  czując  na  policzku  wilgotny 

dotyk miękkiego materiału. Drugi, zdrowy policzek ogrzewał 
ciepły oddech, który sprawił, że jej serce ruszyło galopem.

Co się z nią dzieje? Nigdy nie reagowała w ten sposób na 

mężczyznę!

- Jutro będziesz miała niezłą śliwę. - Dziwnie napięty ton 

głosu  Larsa  wyrwał  ją  z  zamyślenia.  Przez  krótką,  szaloną 
chwilę  miała  wrażenie,  że  zaraz  ją  pocałuje.  Poczuła,  że  się
rumieni.

- Chciałem to zrobić. Wierz mi, naprawdę tego chciałem -

powiedział, jakby czytał w jej myślach.

Gdy  ich  spojrzenia  się  spotkały,  Kristine  uświadomiła 

sobie, iż nigdy dotąd nie widziała tak ostro i nie odczuwała tak
wyraźnie.  Ciepło  palców  na  policzku  rozchodziło  się  po  jej
ciele jak  prąd. Miała  wrażenie, że tonie w stalowym błękicie
oczu  Larsa.  Nie  byli  parą  nieznajomych.  Byli  kobietą  i 
mężczyzną. przeżywającymi magiczną chwilę porozumienia.

Gdy  Lars  opuścił  rękę,  czar  chwili  prysł.  Kristine  dłużej 

niż trzeba wycierała twarz, kryjąc ją w ręczniku.

- Czy to już ci się kiedyś przytrafiło? - zapytał Potrząsnęła 

głową.

- Mnie też nic. Co to może znaczyć, jak myślisz?

background image

- Nic!  Jestem  zmęczona,  najadłam  się  strachu,  jesteśmy 

sami... To wszystko.

- Nie możesz tak mówić - sprzeciwił się. a Kristine po raz 

pierwszy zdała sobie sprawę z panującej wokół ciszy.

- Sama decyduję o tym, co mówię - odparła hardo.
- Wojownicza  z  ciebie  istota,  Kristine  Kleiven. - Z 

tajemniczym uśmiechem spojrzał na swoje skaleczone ramię.

- Powinienem  już  o  tym  wiedzieć.  Chodźmy  do  kuchni, 

piwo się grzeje.

Z ulgą powitała nagłą zmianę tematu.

- Za wcześnie nalałam. Już nie będzie takie dobre.
- Twój kuzyn wcale dzisiaj nie wraca, mam rację?
- Tak, będzie dopiero w weekend.
- A  jednak  zaprosiłaś  obcego  faceta  do  mieszkania. 

Szukasz kłopotów?

- Zaprosiłam cię, aby ci pomóc, a nie żebyś mnie obrażał!
- fuknęła.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- Nie musiałeś przyjmować zaproszenia, Lars - odparła z 

drwiącym uśmieszkiem.

- Nadawałabyś  się  na  kobietę  wikinga,  nie  ma  co -

zawyrokował  kpiąco. - A  skoro  już  o  tym  mowa,  może 
wybierzemy się jutro do muzeum łodzi wikingów w Bygdy?

W innej sytuacji ucieszyłaby się, ale nie tym razem. Niech 

nie myśli, że łatwo mu pójdzie!

- Nie, dziękuję - odparła chłodno.
- Każdy turysta powinien tam się wybrać.
- W takim razie ja też się wybiorę, ale sama.
- Jak długo zostajesz w Oslo? - nie rezygnował.
- Niedługo.
- W takim razie nie zaszkodzi ci jeden wspólny wypad -

powiedział z czarującym uśmiechem.

background image

- Sam  mówiłeś,  że  głupio  się  zachowuję.  Jeśli  przyjmę 

twoje zaproszenie, popełnię kolejne głupstwo.

- Daj spokój. O której mam po ciebie przyjechać? Gdyby 

potrafiła  zachować  resztki  zdrowego  rozsądku,  odmówiłaby, 
Ale nie potrafiła.

- Dobrze - poddała się. - Dziesiąta trzydzieści, okay?
- Okay. - Lars  z  wyraźnym  zadowoleniem  wyprostował 

się  i  ruszył  przez  hol  w  kierunku wyjścia. - Zamknij za  mną 
drzwi. Życzę słodkich snów.

Kristine nie mogła uwierzyć, że jeszcze chwilę wcześniej 

zastanawiała  się,  jak  się  zachowa,  jeśli  ten  facet  zechce  ją 
pocałować  na  dobranoc.  Doprawdy,  nie  pozostało  jej  nic 
innego.  jak mieć nadzieję, że wreszcie zmądrzeje i  nigdy już 
nie  popełni  tylu  głupstw,  co  pierwszego  dnia  pobytu  w 
Norwegii.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI
Kristine  długo  nie  mogła  zasnąć.  Następnego  dnia  rano 

wzięła  prysznic  i  zrobiła  małą  przepierkę.  Ubrała  się  w 
niebieskie szorty i ulubioną kwiecistą bluzkę, po czym wyszła 
kupić coś do jedzenia.

Całą  noc  myślała  o  Larsie,  lecz  teraz,  w  świetle  nowego 

dnia,  nie  robił  już  na  niej  tak  piorunującego  wrażenia.  Ot. 
przystojny  facet,  jakich  wielu.  Pojedzie  z  nim  do  muzeum 
wikingów,  a  później  ich  drogi  się  rozejdą.  Zadowolona  z 
siebie przeszła na drugą stronę ulicy, na targ warzywny,

W  drodze  powrotnej  wstąpiła  na  pocztę,  gdzie - ku  jej 

zaskoczeniu - czekał  na  nią  list  od  Paula,  najmłodszego  i 
najukochańszego  z  braci,  któremu  zwierzyła  się  z  zamiaru 
odwiedzenia  Oslo.  Kristine  usiadła  na  rozgrzanym  słońcem 
kamiennym murku i otworzyła kopertę.

W  wieku  osiemnastu  lat  Paul  kochał  koszykówkę  i 

kobiety,  w  takiej  dokładnie  kolejności.  Studiował  dzięki 
sportowemu  stypendium,  a  lato  spędzał  na  koedukacyjnym 
obozie treningowym. Po dwóch stronach opisu jakiejś słodkiej 
Lisy  przeszedł  do  swojej  ostatniej  wizyty  u  rodziców.  U 
mamy  nic  się  nie  zmieniło,  natomiast  ojciec  pozwał  do  sądu 
sąsiada, który postawił płot na jego ziemi.

Kristine położyła zapisane maczkiem kartki na kolanach i 

utkwiła  wzrok  w  chodniku.  Słusznie  postąpiła,  opuszczając 
dwa lata temu rodzinną farmę. Spłaciła wszystkie długi wobec 
rodziny.  A  jednak  każdy  list  z  domu  sprawiał,  że  czuła  się 
winna...

- Złe  wieści? - zapylał  głęboki,  męski  głos.  Podnosząc 

głowę, Kristine miała okazję z bardzo bliska

zobaczyć  długie,  umięśnione  nogi,  marynarskie  szorty  i 

przylegającą  do  płaskiego  brzucha  koszulkę.  Lars...  Rana  na 
ramieniu  za  dnia  wyglądała  znacznie  gorzej  niż  w  nocy. 

background image

Kristine nerwowym ruchem zmięła kopertę. Mężczyzna usiadł 
obok i objął ją przyjacielsko ramieniem.

- Coś nie tak, Kristine?
- Nic  takiego.  Dostałam  list  od  jednego  z  braci,  którego 

nie  widziałam  od  dwóch  lat - odparła,  usiłując  włożyć 
zapisane arkusiki z powrotem do koperty.

- Wyjechałaś  z  Kanady  dwa  lata  temu  i  od  tamtej  pory 

cały  czas  jesteś  w  podróży? - zapytał  z  niedowierzaniem, 
zerkając  na  znaczek.  Przytaknęła,  nie  odrywając  wzroku  od 
koperty. - Uciekasz od czegoś?

Czuła  irracjonalne  pragnienie  zwierzenia  mu  się  ze 

wszystkiego,  lecz  to  oznaczałoby  niedotrzymanie  słowa 
danego samej sobie.

- Już  ci  mówiłam,  że  moje  życie  osobiste  jest  moją 

prywatna  sprawą - odparła  ostrzej,  niż  zamierzała.  Wstała, 
uwalniając się od ciepła opiekuńczego ramienia. Ten gest miał 
znaczenie  symboliczne - pomimo  iż  miała  matkę,  ojca  i 
czterech  braci,  zawsze  starała  się  być  samodzielna. 
Zadowolona  z siebie,  wzięła  do  ręki  torby  z  zakupami  i 
oznajmiła stanowczo:

- Zaniosę  to  do  domu  i  możemy  iść.  Lars  schylił  się  po 

jedną z toreb.

- Dziękuję, dam sobie radę. Już wiesz, że zwykłam sama 

podróżować i załatwiać swoje sprawy.

- Ale nie musisz, jeśli jestem obok. Podróżujemy razem.
- W  takim  razie  nie  będziemy  w  ogóle  podróżowali -

oznajmiła niemal wrogo.

- Owszem, będziemy. Oboje dobrze wiemy, jak doszło do 

naszego  pierwszego  spotkania.  Potrzebowałaś  pomocy,  a  ja 
usłyszałem twoje wołanie.

- Bardzo  sprytnie  to  sobie  wykombinowałeś - syknęła. -

Nie możesz mnie do niczego zmusić.

- Wcale nie zamierzałem - odparł przyjaźnie.

background image

- Na Boga, możemy zmienić temat? - jęknęła. - Opowiedz 

mi  o  wikingach,  o  starych,  poczciwych  wikingach,  którzy 
myśleli głównie o gwałtach i grabieżach.

Przystanął i zmierzył ją wzrokiem, od błękitnych oczu aż 

po smukłe kostki.

- Wiesz,  czasami  wyzwalasz  we  mnie  barbarzyńcę -

stwierdził, parząc, jak się rumieni.

- Nawet o tym nie myśl - zagroziła.
- Nie tutaj. Nie teraz.
- W ogóle! Nigdy.
- Moja  filozofia  życiowa  każe  mi  nie  akceptować  słowa 

„nigdy" - odparł z błyskiem w oku.

W  parę  godzin  później  dotarli  do  muzeum.  Przejażdżka 

promem  i  spacer  na  wzgórze  pomogły  Kristine  uspokoić 
skołatane nerwy. Po drodze mijali schludne domki z dachami 
krytymi  czerwoną  dachówką,  otoczone  zadbanymi ogrodami, 
pełnymi róż i ostróżek.

Weszli  do  przestronnego,  łukowo  sklepionego  holu  z 

podłużnymi  oknami  po  obu  stronach.  Pośrodku  stał 
majestatyczny,  smukły  drewniany  drakkar.  Dziób,  ozdobiony 
rzeźbioną  głową  smoka,  wznosił  się  ponad  ich  głowami. 
Maszt nikł wysoko pod sufitem.

Kristine  nie  kryła,  że  zrobiło  to  na  niej  wrażenie. 

Spacerowała między statkiem i pozostałymi dwoma łodziami, 
weszła  na  galerię,  by  z  góry  podziwiać  drewniane  twory 
ludzkiej  wyobraźni  i  odwagi,  na  których  twardzi  wojownicy 
żeglowali po lodowatych oceanach. Uważnie oglądała szeroki 
kokpit  z  lawami  dla  wioślarzy,  gdzie  ludzi  przed  działaniem 
żywiołów chroniły jedynie niskie burty, obite skórami.

- To musieli być szaleńczo odważni faceci - westchnęła w 

zamyśleniu. - Wyruszali  w  nieznane  taką  niepozorna  łódką -
Trzydzieści osób na pokładzie i morze...

- Statek kształtem przypomina kobietę.

background image

- A  zdobią  go  rzeźby  przedstawiające  wojnę  i  śmierć -

dodała Kristine i z uśmiechem zwróciła się do Larsa: - Dzięki, 
że mnie tu przyprowadziłeś. W tym miejscu czuje się historię!

Przyjaźnie pogłaskał ją po policzku.

- Ja nie...
- Co takiego? - zaniepokoiła się.
- Nie, nic. - Zerknął na zegarek. - Pora coś zjeść.
- Nie potrafię cię rozgryźć, Larsie Bronstad - stwierdziła 

niespodziewanie.

- Ty  także  jesteś  bardzo  tajemnicza,  Kristine.  Chodź, 

umieram z głodu.

Znaleźli  restaurację  nad  wodą  i  zjedli  smorbrod,  rodzaj 

kanapki z krewetkami i świeżą sałatą. Kristine zauważyła, że 
jej  partner  jest  nie  tylko  inteligentny,  lecz  także  tolerancyjny 
w  swoich  poglądach.  Świetnie  się  bawiła  w  jego 
towarzystwie.  Jedyny  problem  stanowił  niepokojący  pociąg 
fizyczny, jaki do niego czuła. To nie pozwalało jej traktować 
Larsa  jak  zwykłego  towarzysza  podróży.  Wystarczyło,  że 
wziął  ją  za  rękę,  a  nogi  się  pod  nią  ugięły  i  zaschło  jej  w 
ustach.  Kiedy  skończyli  posiłek,  nie  pozwoliła  za  siebie 
zapłacić.

Wstali  i  ruszyli  dalej  przez  labirynt  urokliwych  uliczek. 

Gdy mijali stragan z wiśniami, Lars kupił trochę i poczęstował 
Kristine.  Były  wielkie  i  soczyste  jak  te,  które  uprawiał  jej 
ojciec,  zanim  zbankrutował.  Zapach  owocu  przyniósł 
wspomnienie o farmie, na której spędziła dzieciństwo i gdzie 
po  raz  pierwszy  zrozumiała,  że  małżeństwo  rodziców  nie 
należy  do  idealnych.  Z  zamyślenia  wyrwał  ją  kapiący  po 
brodzie lepki sok. Zanim zdążyła sięgnąć po chusteczkę, Lars 
zręcznym  ruchem  otarł  jej  buzię  i - na  co  zupełnie  nie  była 
przygotowana - pocałował.

- Nie, nie chcę... - wybełkotała nerwowo, odpychając go 

od siebie.

background image

- Czekałem na ten pocałunek od wczorajszego wieczoru -

wyjaśnił z niezmąconym spokojem, po czym jak gdyby nigdy 
nic zaproponował jej kolejną wisienkę.

Przez  chwilę  nie  mogła  złapać  tchu.  Miała  dwadzieścia 

trzy  lata  i  zarówno  Philippe,  jak  i  Andreas  pocałowali  ją, 
zanim  zdążyła  wyjaśnić,  że  oczekuje  od  nich  jedynie 
towarzystwa w podróży. Czuła, jak serce wali jej w piersi. Nie 
chcąc,  by  Lars  zauważył  zmieszanie,  sięgnęła  do  torebki, 
udając, że szuka chusteczki.

Wrócili do Oslo promem, minęli zatłoczony port i masyw 

zamku  Arnhus.  Spacerowali  po  mieście,  oglądając  wystawy, 
gdy  Lars  zatrzymał  się  nagle  przed  sklepem  oferującym 
typowe norweskie swetry i zapytał:

- Pójdziemy na kolację?
- Nie  stać  mnie  na  jedzenie  w  restauracjach  dwa  razy 

dziennie - odparła zgodnie z prawda.

- Zapraszam  cię,  będziesz  moim  gościem - nalegał 

ostrożnie;

- Nie  mogę  się  zgodzić.  Lars.  Nie  mam  tyle  pieniędzy, 

żeby się odwdzięczyć.

- Twoje  towarzystwo  jest  dla  mnie  największym 

podziękowaniem.

- Może  tobie  to  wystarcza,  ale  mnie  nie - odparta 

niepewna, czy żartuje, czy też mówi poważnie.

- Kristine, jesteś gościem w moim mieście!
- Nie  chcę  cię  wykorzystywać.  Lars.  W  ciągu  ostatnich 

dwóch  lat  poznałam  wielu  mężczyzn  i  nie  lubiłam  być  ich 
dłużniczką.

- Jesteś  niebywale  skrupulatna. - Wzruszył  ramionami, 

usiłując  pohamować  złość. - I  do  tego  masz  chorobliwie 
niezłomne zasady.

- Po prostu mam zasady.
- Zasady są po to, by je łamać.

background image

- Nic, Lars, mylisz się.
- Wyjaśnijmy  sobie  jedno.  Nie  chcesz  zjeść  ze  mną 

kolacji czy cię na nią nie stać? - zapytał, gdy mijali hałaśliwą 
grupkę Amerykanów.

Kristine  westchnęła,  wspominając  bogato  rzeźbiony  sta -

tek wikingów łączący w sobie męską siłę i kobiecy wdzięk.

- Nie  wiem,  Lars,  sama  nie  wiem.  Nie  interesuje  mnie 

letnia przygoda...

- Mnie też nie.
- Więc o co chodzi? W poniedziałek wyjadę i już tu nie

wrócę.

- Kristine, pytałem cię, czy masz ochotę zjeść ze mną
- Tak, ale... - Stanowczo nie potrafiła kłamać.
- W takim razie zapraszam cię na jutro do mojej babci, do 

Asgardu. Wstęp wolny - dodał, zanim zdążyła się sprzeciwić.

- Niech będzie - poddała się od razu. Pomysł odwiedzenia 

prawdziwej norweskiej rodziny bardzo przypadł jej do gustu.

- Spodobasz  się  babci - uśmiechnął  się  przewrotnie. -

Przyjadę  po  ciebie  o  wpół  do  siódmej - dodał  i  ruszył  przez 
plac, zostawiając Kristine samą pod domem.

Zła  z powodu  tak  bezceremonialnego  porzucenia, 

zawołała za nim:

- Widać,  że  żadna  ci  nie  odmawia!  Zatrzymał  się  i 

spojrzał w jej kierunku.

- Kristine,  na  Boga,  czy  wyobrażasz  mnie  sobie  jako 

donżuana pośród kobiet?!

Mimo dzielących ich metrów nadal czuła jego bliskość.

- Tak! Widocznie kobieta musi wyjechać z Norwegii, aby 

móc  w  pełni  docenić  seksownego  mężczyznę - odpaliła, 
zapominając o ostrożności i dobrym wychowaniu.

Lars zaśmiał się.

- Dziewczynka,  która  wyjechała  z  Norwegii  w  wieku 

trzech lat. wyrosła na piękną kobietę.

background image

- Kto,  ja? - zapytała  z  niedowierzaniem.  Rozejrzał  się 

wokoło.

- Nikogo innego tu nie ma.
- Piękne kobiety malują się, elegancko ubierają i  chodzą 

do  fryzjera.  Ja  obcinam  sobie  włosy  sama  nożyczkami  do 
paznokci.

- Jesteś  najpiękniejszą  kobietą,  jaką  kiedykolwiek 

widziałem - odparł niewinnie.

Kristine  wiedziała  tylko  jedno:  pragnie  tego  mężczyzny 

jak  żadnego  innego.  Czuła  się  wprost  opętana  przez  palące, 
zwierzęce  pożądanie.  Doprawdy,  plac  w  centrum  miasta  nie 
jest odpowiednim miejscem na dawanie upustu żądzom?

- Ja...  Muszę  już  iść - wymamrotała. - Zobaczymy  się 

jutro. - Odwróciła  się  i  ruszyła  prawie  biegiem.  Miała 
rozpalone policzki i błyszczące oczy.

Powiedział,  że  jest  najpiękniejszą  kobietą,  jaką 

kiedykolwiek widział. Nie, stanowczo nie powinna ryzykować 
kolejnego spotkania.

Następnego dnia Kristine zwiedziła Galerię Narodową. Jej 

uwagę przykuły dwa portrety Muncha. Pierwszy przedstawiał 
młodą  kobietę  w  czarnej  sukni  z  wysokim  kołnierzem,  z
rękami złożonymi skromnie na podołku i włosami spiętymi w
ciasny  kok.  Drugi - półnagą  Madonnę  z  rozwianym  włosem. 
Do której z nich była bardziej podobna? A może do żadnej?

W jej głowie kłębiło się wiele pytań, z których większość 

pozostawała bez odpowiedzi. Myśl o wieczornym spotkaniu z 
Larsem  napawała  ją  przerażeniem.  Usiłowała  nawet  znaleźć 
jego  numer  w  książce  telefonicznej,  ale  widocznie  musiał 
mieć  zastrzeżony.  Czy  zresztą  potrafiłaby  się  zdobyć  na 
odwołanie spotkania?

Po powrocie do domu Kristine wzięła prysznic i ubrała się 

w  jedyną  sukienkę,  jaką  ze  sobą  przywiozła.  Gdy  zadzwonił 
dzwonek  do  drzwi,  przeglądała  się  w  łazienkowych  lunach. 

background image

Nim  poszła  otworzyć,  wzięła  głęboki  oddech,  usiłując 
uspokoić rozszalałe serce.

Lars  był  ubrany  w  jasnopopielatą,  letnią  marynarkę, 

dobraną  kolorem  koszulę  i  gustowny  krawat.  Wyglądał 
imponująco.

- Cześć - przywitała  się,  gestem  zapraszając  gościa  do 

pokoju.

Nie  odpowiedział,  przyglądał  się  jej  w  milczeniu. 

Sukienka  dyskretnie  podkreślała  jej  kształtne  piersi  i  biodra. 
Odłożył na  stolik  bukiet  kwiatów  i  położył  dłonie  na  nagich 
ramionach Kristine.

- Jeśli cię rzadko dotykam, to tylko dlatego, że zbyt moc 

no cię pragnę - powiedział po chwili.

- Jeszcze  się  nigdy  z  nikim  nie  kochałam - odparła 

szczerze.

- Na kogo czekałaś? - zapytał, nie okazując zdziwienia.
- Na nikogo. Po prostu...
- Jesteś  taka  piękna!  Przy  tobie  zapominam  o  bożym 

świecie - przerwał, dosłownie pochłaniając ją spojrzeniem.

Gdyby  ją  teraz  pocałował,  byłaby  zgubiona  Cofnęła  się 

gwałtownie.

- Lars,  zrozum,  nie  chcę  się  angażować...  Pogłaskał  ją 

czule po ramionach.

- Rozumiem. Prędzej czy później powiesz mi, dlaczego
- szepnął.
- Nie  muszę  ci  niczego  wyjaśniać - odparła,  na  moment 

odzyskując  rezon. - Miejmy  nadzieję,  że  twoja  babcia  jest 
mniej dociekliwa niż ty - dodała z przekąsem.

- Zobaczymy. - Figlarnie zmrużył oko. - A propos babci, 

przywiozłem  ci  róże  z  Asgardu - powiedział,  wręczając 
Kristine  wyczarowany  nie  wiadomo  skąd  bukiet  kwiatów  o 
wielkich,  wonnych  płatkach. - I  uważaj - dodał,  uśmiechając 
się przekornie - bo mają kolce równie ostre, jak twój scyzoryk.

background image

- Są piękne, dziękuję.

Wstawiła  kwiaty  do  kryształowego  wazonu  i  opuścili 

mieszkanie Haralda. Czekający na dole ciemnozielony jaguar 
już  jej  nie  zaskoczył;  taki  wóz  pasował  do  Larsa.  Wkrótce 
jechali malowniczą drogą, pnącą się wśród zieleni po zboczu 
niewysokiego wzgórza.

- To wszystko należy do mojej babci - wyjaśnił Lars.
- Zaraz dojedziemy do domu.

Zza zakrętu wyłonił się okazały kamienny budynek.

- Mieszkasz  tutaj? - zapytała  .Kristine  spłoszona 

widokiem ponurej, szarej bryły rezydencji.

- Na razie tak.

Kristine wysiadła z auta i Lars poprowadził ją do wejścia z 

szerokimi  schodami,  których  strzegły  dwa  potężne  gryfy.  Na 
progu powitał ich lokaj i powiódł do salonu. Kristine zdążyła 
rzucić  okiem  na  ciemną  podłogę,  bogato  zdobione  meble  i 
ponure obrazy na ścianach, gdy usłyszała, jak Lars mówi:

- Bestemor,  chciałbym  ci  przedstawić  Kristine  Kleiven. 

Kristine, to moja babcia. Marta Bronstad.

Dostojna, 

siwowłosa  dama,  odziana  w  ciężką 

ciemnozieloną  suknię  z  tafty,  uprzejmie  podsunęła  jej 
pomarszczoną  dłoń.  Na  bladych  wargach  pojawił  się  ledwie 
widoczny uśmiech. Chyba oczekuje, że pocałuję ją w mankiet, 
pomyślała Kristine, czując, iż jest poddawana próbie.

- Dobry wieczór, pani Bronstad - powiedziała grzecznie.
- Bardzo  dziękuję  za  zaproszenie  na  kolację - dodała  i 

uścisnęła wyciągniętą dłoń.

- Fru Bronstad - poprawiła starsza pani.
- Niestety, prawie nie mówię po norwesku.
- Lars mówił, że urodziła się pani w Norwegii. Dlaczego 

ojciec pani zdecydował się opuścić ojczysty kraj?

- Być  może,  podobnie  jak  jego  przodkowie  wikingowie, 

pragnął odkryć nowe ziemie - odparła swobodnie Kristine,

background image

częstując się przyniesioną przez lokaja sherry.

- A co zrobił, gdy już je odkrył?
- Kupił  sad  i  hodował  wiśnie.  Kirsbaer - tak  się  mówi, 

prawda? - Spojrzała pytająco na Larsa, ale natychmiastowe

wspomnienie  pocałunku  sprawiło,  iż  musiała  odwrócić 

głowę ku staruszce. - Zawsze pani tu mieszkała, Fm Bronstad?

- Tak.  Po  mojej  śmierci  majątek  odziedziczy  mój 

najstarszy wnuk, Lars.

A  zatem  ta  ponura  posiadłość  pewnego  dnia  będzie 

należała  do Larsa,  pomyślała  Kristine.  bezskutecznie usiłując 
sobie  wyobrazić,  że  sama  czeka  na  spadek.  W  głębi  duszy 
poczuła  ulgę.  Odkrycie,  kim  jest.  Lars,  sprawiło,  że  stał  się 
znacznie  mniej  interesujący.  Typowy  synek  z  dobrego  rodu. 
który  nie  musi  martwić  się  o  byt,  bo  zapewniły  mu  go  całe 
pokolenia przodków.

- To jeszcze nic pewnego - wtrącił Lars.

Marta  Bronstad zmierzyła wnuka bacznym  wzrokiem, by 

po chwili ponownie zwrócić się do Kristine:

- Przyjechała  pani  do  Norwegii  odwiedzić  krewnych, 

panno Kleiven?

- Między  innymi - odparła  Kristine,  tracąc  na  chwilę 

pewność siebie. - W tej chwili mieszkam u mojego kuzyna.

- Skąd pochodzi pani ojciec?
- Z Fjaerland.
- Ach, tak... Farmerska kraina - skwitowała wyniośle Fru 

Bronstad.

Kristine poczuła, że krew zaczyna burzyć się jej w żyłach. 

Już miała na końcu języka celną ripostę, gdy zjawił się lokaj i 
poprosił  do  stołu.  Babcia  Larsa  wstała,  szeleszcząc  suknią  i 
połyskując diamentowymi kolczykami. Wnuk podał jej ramię 
i ruszyli do jadalni. Kristine, chcąc nie chcąc, poszła za nimi.

Kolację  podano  na  stole,  przy  którym  zmieściłoby  się 

swobodnie  dwadzieścia  osób.  Onieśmielający  blask  sreber  i 

background image

kryształów  sprawił,  iż  Kristine  Z  rozczuleniem  wróciła 
myślami  do  starego  stołu  z  sosnowego  drewna  w  kuchni 
matki.  przy  którym  jadano  prostymi,  chłopskimi  sztućcami, 
przywiezionymi z Fjaerland.

Ucztę  otworzyły  dzwonka  śledzia  w  smakowitym  sosie. 

Niepewna,  jak  ma  się  zachować,  czekała,  aż  Lars  wybierze 
odpowiednie sztućce. Drgnęła, słysząc głos Marty Bronstad -
Czy  rodzice  pani  jeszcze  żyją,  panno  Kleiven?  Kristine 
przytaknęła.

- Ma pani braci tub siostry?
- Mam  czterech  młodszych  braci - odparła,  maskując 

zniecierpliwienie. - Praktycznie  ich  wychowałam,  bo  moja 
mama  od  lat  ma  kłopoty  ze  zdrowiem.  Gdy  najmłodszy  z 
chłopców skończył szesnaście lat i wyjechał z domu, ja także 
wyjechałam. Od tej pory cały czas jestem w podróży.

- Żeby  podróżować,  trzeba  mieć  pieniądze - zauważyła 

staruszka.

- Pracowałam  od  szesnastego  roku  życia,  oszczędzając 

każdy  grosz.  Ponadto  w  Grecji  i  Francji  znajdowałam  sobie 
dorywcze  zajęcia.  W  Norwegii  też  będę  musiała  to  zrobić, 
jeśli nadal chcę jeść - uśmiechnęła się ostrożnie.

Starsza pani rzuciła jej lodowate spojrzenie.

- A więc nie ma pani pieniędzy.

Lars  poruszył  się  niespokojnie,  lecz  Kristine,  od 

dzieciństwa  przyzwyczajona  radzić  sobie  z  ojcem,  nie 
zamierzała się ugiąć przed Martą Bronstad.

- To  prawda,  nie  mam  pieniędzy.  Nie  mam  też  zamiaru 

korzystać  z  cudzych - powiedziała,  zanim  Lars  zdążył  się 
odezwać.

- Jest pani bardzo bezpośrednia, panno Kleiven. Za moich

czasów młode panienki tak się nie zachowywały.

- Byłam  dziś  w  Galerii  Narodowej  i  widziałam  portret 

młodej kobiety ubranej w czarną suknię, która równie dobrze 

background image

mogłaby być kaftanem bezpieczeństwa - odparła Kristine. nie
dając  się  zbić  z  tropu. - Jestem  wdzięczna  losowi,  że
urodziłam  się  w  czasach,  kiedy  kobiety  mogą  same 
podróżować  i  zarabiać  na  swoje  utrzymanie.  Marta  Bronstad 
zmrużyła oczy.

- I nie zamierza pani zmienić stylu życia?
- Będę  podróżowała  tak  długo,  jak  długo  starczy  mi 

środków i chęci.

- Nie  ma  pani  żadnych  zobowiązań  wobec  rodziców? 

Wobec słabującej matki?

Kristine  poczuła  ucisk  w  dołku.  Każdy  list  z  domu 

wywoływał  u  niej  nieuzasadnione  wyrzuty  sumienia. 
Spojrzała nieprzyjaznej damie prosto w oczy, kryjąc ból.

- Zajmowałam się braćmi od czasu, gdy skończyłam sześć 

lat,  Fru  Bronstad.  Praktycznie  nie  miałam  własnego 
dzieciństwa. Co jeszcze, pani zdaniem, powinnam zrobić?

- Zawsze  będzie  pani  dłużniczką  rodziców.  Zawsze. 

Lokaj przyniósł dymiącą wazę z zupą, a zadowolona z siebie 
Marta  Bronstad  zmieniła  temat  rozmowy.  Opowiadała  o 
Munchu,  wybitnym  malarzu  i  przyjacielu  jej  matki,  oraz  o 
rzeźbiarzu  Vigelandzie - jej  własnym  znajomym  z  lat 
młodości.  Po  obiedzie  podano  niezwykłe  mocną  kawę  w 
maleńkich filiżankach, a gdy została wypita, Lars podszedł do 
babci i oznajmił:

- Odwiozę Kristine do domu, bestemor. Kristine wstała.
- Dziękuję  za  gościnę,  Fru  Bronstad - powiedziała,  siląc 

się na życzliwość.

- Skoro  wkrótce  pani  wyjeżdża  z  Oslo,  nie  sądzę, 

żebyśmy miały się jeszcze spotkać - odparła Marta Bronstad. 
po  raz  ostatni  mierząc  ją  spojrzeniem. - Dobranoc,  panno 
Kleiven.

background image

Kristine  zeszła  szerokimi  schodami  między  gryfami,  po 

czym  wsiadła  do  samochodu  i  z  rozmachem  trzasnęła 
drzwiami.

- Co  to  było,  u  diabła?  Test? - wyrzuciła  z  siebie  z 

wściekłością. - Jeśli tak, to na pewno oblałam.

- Wręcz  przeciwnie,  zdałaś  w  pokazowym  stylu. 

Proponowałem  ci  zresztą  kolację  w  lokalu,  ale  ty  sama 
wybrałaś wizytę u mojej, babci.

- Ona myśli, że lecę na ciebie dla pieniędzy! - Kristine nie 

kryla wzburzenia.

- Ale się myli, prawda?
- Wcale na ciebie nie lecę!
- Babcia  swata  mnie  z  sąsiadką,  słodką,  uległą  i 

obrzydliwie bogatą. Sigrid się jej boi... Ona nie stawia się tak, 
jak ty.

- No  to  ożeń  się  z  nią  i  daj  mi  święty  spokój! -

wykrzyknęła  Kristine,  której  na  wieść  o  innej  kobiecie  w 
życiu  Larsa  do  reszty  puściły  nerwy. - A  tymczasem  proszę, 
żebyś odwiózł ranie do domu. Jestem wykończona,

- Sekundkę. - Zanim zdążyła zareagować, zdecydowanym 

ruchem przyciągnął ją do siebie i zaczął całować.

Kristine  poczuła,  jak  krew  pulsuje  jej  w  żyłach.  Drżąc  z 

pożądania  i  nie  myśląc,  co  robi,  zarzuciła  mu  ręce  na  szyję, 
zatapiając  palce  w  gęstych  włosach.  Niczego  bardziej  nie 
pragnęła, jak kochać się z Larsem - na tylnym siedzeniu auta, 
tu i teraz.

- A  może  jednak  odrobinę  na  mnie  lecisz? - szepnął 

figlarnie.

Czy mogła odmówić mu racji? Odsunęła się i nerwowym 

ruchem poprawiła spódnicę.

- Odwieź mnie do domu.

Bez słowa włączył silnik i ruszył. Rozświetlone tysiącami 

świateł  miasto  malowniczymi  estakadami  kładło  się  na 

background image

wzgórzach.  Gdy  stanęli  pod  domem  Haralda,  Lars  zacisnął 
palce na kierownicy i jednym tchem wyrzucił z siebie:

- Chcę  się  z  tobą  kochać,  Kristine,  dzisiaj,  zaraz,  już! 

Wiem, że poznaliśmy się zaledwie dwa dni temu i że żadne z 
nas tak się zazwyczaj nie zachowuje. Ale muszę się upewnić, 
że to się dzieje naprawdę, że nie śnię. I mogę zaufać... Ech, do 
diabła, sam już nie wiem, co właściwie chcę ci powiedzieć.

Wieczorna  przejażdżka  z Asgardu zdążyła nieco ostudzić 

zapał Kristine i przywrócić jej trzeźwość myślenia.

- Nie  mogę,  Lars,  dobrze  o  tym  wiesz - powiedziała 

spokojniej. - Pochodzimy z innych światów. Niedługo wyjadę 
i już się więcej nic zobaczymy. Nigdy cię nie zapomnę, ale nie 
pójdę z tobą do łóżka.

- Nie pozwolę ci zniknąć z mojego życia! - zaprotestował.
- To nie zależy od ciebie.
- Kristine, zbyt długo czekałem na kobietę taką jak ty, aby 

tak  po  prostu  pozwolić  ci  odejść.  Możemy  podróżować  we 
dwoje. O której mam po ciebie jutro przyjechać?

- Nigdzie się z tobą nie wybieram!
- Jeśli  to  będzie  konieczne,  jestem  gotów  spać  na 

wycieraczce pod twoimi drzwiami - powiedział ze śmiertelną 
powagą.

Czując, że Lars naprawdę jest w stanie posunąć się do tak 

desperackiego kroku, powtórzyła miękko:

- Nie  zobaczymy  się  więcej,  Lars,  więc  rozstańmy  się 

szybko i w spokoju, dobrze?

- Moja  babcia  ma  trudny  charakter  i  nie  była  dla  ciebie 

zbyt  miła,  lecz  jestem  przekonany,  że  szanuje  cię  o  wiele 
bardziej niż Sigrid.

- To bez znaczenia, nie rozumiesz?
- Na pewno masz jej dosyć, ale tak się składa, że jutro są 

jej urodziny i zabieram ją na obiad do restauracji. Chciałbym, 
żebyś z nami poszła.

background image

- Wykluczone - odparła  Kristine  bez  chwili  wahania. -

Jutro wraca Harald, a potem znikam stąd.

- Czy on znaczy dla ciebie więcej niż ja? - zapylał Lars z 

nutą goryczy w głosie.

- Jest  moim  kuzynem,  pierwszym  członkiem  norweskiej 

rodziny, jakiego poznam. To dla mnie bardzo ważne.

- W takim razie zadzwonię - zapewnił Lars, wzdychając.
- Nie odbiorę! - krzyknęła, zastanawiając się, czy będzie 

miała wystarczająco dużo silnej woli.

Wysiadła  z  wozu  ze  świadomością,  że  nie  by  się  nie 

wydarzyło,  gdyby  dwa  dni  temu  nie  poszła  do  parku,  tylko 
grzecznie spacerowała po deptaku Johansgate.

Winda  skrzypiała  niemiłosiernie.  Pogrążona  w  myślach 

Kristine  wyjęła  klucze  i  otworzyła  drzwi  do  mieszkania.  W 
sypialni Haralda paliło się światło.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI
Kristine  zatrzymała  się  w  przedpokoju  i  niepewnie 

zawołała:

- Haraldzie? Cześć!
- Kristine,  to  ty?  Wróciłem  wcześniej. - Z  sypialni 

wynurzył  się  młody  mężczyzna.  Biodra  miał  owinięte 
czarnym  ręcznikiem.  Figlarny  kosmyk  mokrych,  brązowych 
włosów opadał mu na czoło. Uściskał ją serdecznie i ucałował 
w  oba  policzki. - Chodź,  otworzymy  szampana,  żeby  uczcić 
nasze  spotkanie.  Nie  wiedziałem,  że  mam  taką  piękną 
kuzynkę! - dodał szarmancko.

Kristine  z  przerażeniem  stwierdziła,  że  łzy  napływają  jej 

do oczu. Harald popatrzył na nią z niepokojem.

- Masz siniaka na policzku. Czy coś się stało? - zapytał, 

poważniejąc.

- To długa historia - odparła niepewnym głosem.
- Uwielbiam długie historie i uwielbiam pić szampana
- rozpromienił się. - Poczekaj chwilkę, zarzucę tylko coś 

na siebie i wszystko mi opowiesz.

Pod wpływem szampana Kristine opowiedziała Haraldowi 

znacznie  więcej,  niż  zamierzała.  Gdy  skończyła,  kuzyn 
oznajmił stanowczo:

- Zabiorę cię jutro na kolację i na tańce. Nie będziesz już 

musiała spędzać czasu z babciami. Tylko czy przypadkiem nie 
zakochałaś się we wnuku? To byłoby niezwykle romantyczne!

- Seks i romantyczna miłość to nie to samo - stwierdziła, 

choć tak naprawdę nie miała zbytniego pojęcia ani o jednym, 
ani o drugim.

- Za to gdy występują razem, nie sposób im się oprzeć -

odparł  Harald,  wznosząc  kolejny  toast  i  puszczając  oko  do
Kristine.

Jeszcze parę godzin wcześniej nie uwierzyłaby, gdyby jej 

powiedziano, że do trzeciej nad ranem będzie wznosiła toasty 

background image

z nowo poznanym kuzynem. O dziesiątej obudził ją silny ból 
głowy. Zimny prysznic nie zdołał usunąć objawów potężnego 
kaca.  Gdy  dotarła  do  kuchni,  Haraldowi  wystarczył  jeden 
fachowy rzut oka.

- Lekkie śniadanie i mocna kawa w jakiejś miłej kafejce, 

oto, czego ci potrzeba - stwierdził.

- Niech  ci  będzie - zgodziła  się,  uznając,  iż  nie  jest  to 

najlepszy  moment,  by  podkreślać  własną  niezależność 
finansową.

Gdy  wyszli  na  ulicę,  jęknęła,  oślepiona  blaskiem 

porannego  słońca.  Harald  domyślnie  sięgnął  do  kieszeni 
koszuli  i  wręczył  jej  swoje  okulary  przeciwsłoneczne.  Świat 
widziały zza  niebieskich szkieł wyglądał tak surrealistycznie, 
że w pierwszym momencie nie zwróciła uwagi na idącego ku 
nim mężczyznę.

- Witaj,  Kristine. - Na  dźwięk  znajomego  głosu 

oprzytomniała  i  rozejrzała  się  wokoło.  A  więc  jednak  czekał 
pod drzwiami, dokładnie tak, jak obiecywał.

- Mój kuzyn Harald, Lars Bronstad.

Lars uprzejmie skinął głową i zdjął jej okulary.

- Coś ty ze sobą zrobiła!
- Najpierw  wino  z tobą,  potem  szampan  z  Haraldem,  to 

wszystko - wyjaśniła, nie puszczając ramienia kuzyna. - A co 
ty tutaj robisz?

- Muszę  dziś  jechać  do  Lillehammer  w  interesach.  Ale 

chciałbym, żebyś spędziła ze mną jutrzejszy dzień.

- Jutro  rano  jadę  na  lotnisko  odebrać  moją  dziewczynę, 

która  przylatuje  z  Mediolanu - wtrącił  Harald  z  podstępną 
miną.

Kristine  posłała  mu  piorunujące  spojrzenie,  po  czym 

zwróciła się do Larsa:

- Możesz do mnie zadzwonić rano, jeśli masz ochotę.

background image

- Czy  tak  bardzo  nie  lubisz  zobowiązań,  że  nie  możesz 

zaplanować swojego życia jeden dzień naprzód? - wykrzyknął 
Lars.

- Nie  wrzeszcz,  głowa  mi  pęka - jęknęła. - Dzisiaj  nie 

jestem  nawet  w  stanie  zdecydować,  którą  stroną  ulicy 
powinnam iść.

Lars, nie zwracając uwagi na Haralda, ujął twarz Christine 

w dłonie i złożył na jej wargach ciepły pocałunek.

- Jutro rano, pamiętaj - rzucił na pożegnanie i oddalił się 

niespiesznym krokiem.

Harald pokręcił głową z podziwem.

- O  rany,  kuzyneczko,  widzę,  że  nieźle  zawróciłaś 

facetowi w głowie.

- On  po  prostu  nie  przywykł  do  kobiet,  które  mu 

odmawiają. Słuchaj, Haraldzie, umrę, jeśli nie napiję się kawy. 
Musi być czarna jak smoła i mocna jak siekiera!

- On jest w tobie zakochany - ciągnął bezlitośnie.
- Nic opowiadaj głupstw. Znamy się od trzech dni i cały 

czas się kłócimy!

- Jest  nadziany,  przystojny  i  szaleje  za  tobą.  Czy 

wszystkie Kanadyjki tak kręcą nosem?

- Jego arystokratyczna babka życzy sobie, żeby się ożenił

z zamożną sąsiadką.

- Bez obaw. - Harald z lekceważeniem machnął ręką - To 

człowiek,  który  robi  tylko  to,  co  sam  chce...  Myślę,  że 
powinnaś  zostać  jeszcze  tydzień  i  dać  mu  szansę.  Fjaerland 
może okazać się pomocne.

- Harald! - w tonie Kristine brzmiała desperacja. Wreszcie 

posłuchał i zaprowadził ją do kafejki. Tam musiała wysłuchać 
barwnej opowieści o nowej pani jego serca.

Gdy  wrócili  do  domu,  Kristine  położyła  się  do  łóżka  i 

przespała  całe  popołudnie.  Wstała,  czując  się  jak  nowo 
narodzona. Kuzyn przywitał ]ą słowami:

background image

- Ubieraj się, idziemy do restauracji.
- Mam  tylko  jedną  sukienkę,  widziałeś  ją  wczoraj -

odparła z bezradnym uśmiechem,

- Chodź, zobaczymy, może coś z rzeczy Gianerty będzie 

na ciebie pasować.

- Przecież jej nie znam i nie mogę pożyczać sobie ubrań 

bez  jej  wiedzy - zaprotestowała  Kristine,  niepewna,  jak 
właściwie powinna się zachować.

- Na  pewno  chętnie  by  ci  coś  pożyczyła - .  zapewnił 

rozkoszny kuzynek, mrugając porozumiewawczo.

Gdy  weszli  do  mieszczącej  się  naprzeciw  pałacu 

królewskiego  restauracji,  Kristine  wyglądała,  jakby  w  jej 
żyłach płynęła błękitna krew. Smukła sylwetka w seksownej, 
eleganckiej  kreacji  przyciągała  męskie  spojrzenia.  W  tym 
również spojrzenie Larsa. Dostrzegła go natychmiast - siedział 
w  rogu  sali  i  nie  odrywał  od  niej  wzroku.  Wyglądał,  jakby 
dostał obuchem w głowę.

Kelner przyniósł oprawne w skórę menu i zapytał o coś po 

norwesku.  Harald  odwrócił  się,  skinął  Larsowi  i  uśmiechnął 
się z rozbawieniem.

- No tak, urodziny babuni - zachichotał. - Powinienem się 

domyślić, że to idealne miejsce do świętowania.

- Pewnie się od razu domyśliłeś - syknęła.
- Niczego  mi  nie  udowodnisz - odpowiedział  z 

bezczelnym  uśmiechem. - Czego  się  napijesz,  śliczna 
kuzynko?

- Byle nie szampana - szepnęła i zajęła się studiowaniem 

karty.  Znad  okładki  zerkała  na  Larsa,  siedzącego  przy 
owalnym  stoliku  w  towarzystwie  czterech  innych  osób. 
Dziewczyna  w  białej  koronkowej  sukni  była  zapewne  ową 
słodziutką  i  bogatą  Sigrid.  Szybko  się  pocieszył,  stwierdziła 
Kristine  z  niesmakiem.  Gdy  podano  koktajle  i  udało  się 
wreszcie złożyć zamówienie, Harald wskazał parkiet.

background image

- Zatańczymy?
- Jasne - odparła  zadowolona,  że  będzie  miała  jakieś 

zajęcie.

Harald  okazał  się  doskonałym  tancerzem,  dzięki  czemu 

bez  trudu  złapała  szybki  i  skomplikowany  rytm  granej  przez 
orkiestrę 

melodii. 

Gdy 

skończyli 

taniec, 

kuzyn 

zdecydowanym ruchem wziął ją za rękę.

- Myślę,  że  powinnaś  złożyć  starszej  pani  życzenia 

urodzinowe - oznajmił, ruszając w stronę owalnego stolika.

- Nie,  Haraldzie! - szepnęła,  usiłując  wyrwać  dłoń. 

Zaróżowione od tańca policzki pulsowały z bezsilnej złości.

Na  ich  widok  Lars  i  młodszy,  bardzo  do  niego  podobny 

mężczyzna,  wstali  z  krzeseł.  Harald  przywitał  się  z  Larsem, 
który następnie przedstawił babcię, brata, bratową oraz Sigrid 
Christensen,  jeszcze ładniejszą z  bliska  niż z  oddali. Kristine 
złożyła życzenia Marcie Bronstad, która wcale nie wyglądała 
na zadowoloną. Okruchy  tortu dobitnie świadczyły o tym, że 
uroczysta kolacja dobiegała końca.

Orkiestra  zagrała  walca,  a  Harald  z  czarującym 

uśmiechem poprosił Sigrid do tańca. Lars obszedł stół dookoła 
i nie pytając o zgodę, wziął Kristine za rękę i zaprowadził na 
parkiet.

- To  bestemor  zaprosiła  Sigrid,  nie  ja - wyjaśnił  nie 

pytany,  po  czym  jedną  ręką  objął  Kristine  w  talii,  a  drugą 
mocno  przyciągnął  do  siebie.  Zatopiwszy  policzek  w  jej 
aksamitnych włosach, pozwolił się prowadzić muzyce.

Czując pod palcami mocne uderzenia serca Larsa, Kristine 

westchnęła,  przepełniona  nie  znanym  jej  dotąd  uczuciem 
bliskości.

Melodia zdawała się trwać wiecznie, a zarazem skończyła 

się o wiele za wcześnie. Lars odprowadził Kristine do stolika 
babci. Marta Bronstad siedziała sztywno, nie przyłączając się 
do  rozmowy  Haralda  z  bratem  Larsa.  Miało  się  wrażenie,  że 

background image

jedynie  dobre  wychowanie  nic  pozwala  jej  okazać  głębokiej 
irytacji.

Gdy  wrócili  do  swojego  stolika,  na  srebrnej  tacy  czekał 

wybór smakowicie wyglądających przekąsek. Harald podsunął
je Kristine.

- Mała  Sigrid  jest  przeurocza  i  zupełnie  nieodpowiednia 

dla  Larsa - oznajmił ze  znawstwem. - To  tak,  jakby  stręczyć 
gołębicę jastrzębiowi. W twardym ręku babuni będzie miękka 
jak wosk.  A  propos,  muszę  powiedzieć,  że  z  prawdziwą
przyjemnością  obserwowałem  twój  wyzwolony  taniec,  droga 
kuzynko.

Kristine wypuściła z ręki widelec wraz z przygotowaną na 

nim porcją wędzonego łososia z kaparami.

- Haraldzie, zlituj się, możemy rozmawiać o kimkolwiek 

chcesz, tylko nie o Larsie - wyszeptała błagalnie.

- W  zeszłym  miesiącu  skończyłem  trzydzieści  lat,  moja 

droga - powiedział  tonem  mędrca - i  wiem,  że  życie  nie 
rozdaje nam tylu drugich szans, ile byśmy sobie życzyli.

Uważaj,  Kristine.  Ten  twój  Lars...  o  ile  się  nie  mylę,  dla 

was obojga  to  nie  był  zwyczajny  taniec.  Kristine  posłała  mu 
rozpaczliwe  spojrzenie  i  raz  jeszcze z  błaganiem  w  glosie 
poprosiła,  by  przestał,  Harald  zrozumiał  i  zmienił  temat.  W 
zamian  zaczął  opowiadać  niezwykle  barwnie,  jak  poznał 
Gianettę  na  zatłoczonym  peronie  dworca  wiedeńskiego.  Gdy 
skończył,  Larsa  z  rodziną  już  nie  było,  a  Kristine  odzyskała 
spokój.

O dziewiątej trzydzieści rano obudził ją dzwonek telefonu. 

Gdy Harald podał jej słuchawkę, z udawaną swobodą rzuciła:

- Cześć, Lars.
- Już wróciłem. Możemy się spotkać?
- Harald poleca park Vigelanda. Co ty na to?
- Przy  pomniku,  o  dwunastej.  Dzięki,  Kristine. -

Szczęknęła odkładana słuchawka.

background image

- Gratuluję! - uśmiechnął się Harald.
- Chyba  jestem  szalona - odparła  bez  przekonania. -

Chodź,  pomogę  ci  w  sprzątaniu - zaproponowała  i  nie 
czekając na odpowiedź, zabrała się do odkurzania.

W  drodze  na  spotkanie  Kristine  zdążyła  przejrzeć 

przewodnik  pożyczony  od  Haralda.  Wchodząc  do  parku, 
wiedziała,  że  znajdują  się  tam  liczne  rzeźby  Gustava 
Vigelanda  przedstawiające  cykl  życia  ludzkiego  od  narodzin 
po  śmierć.  Mijając  kolejne  posągi,  uznała,  że  fotografie  w 
książce  nie  oddają  rzeczywistości.  Przeszła  mostem 
ozdobionym wielkimi figurami z brązu, a potem spacerowała 
wśród  róż,  wsłuchując  się  w  plusk  wody  w  fontannie 
podtrzymywanej  przez  sześciu  nagich  mężczyzn.  Fontannę 
otaczały splecione z drzewami ludzkie postacie wyobrażające 
mężczyzn i kobiety, młodych i starych, początek łączący się z 
końcem  w  wiecznym  cyklu  śmierci  i  narodzin.  Masywne, 
granitów.  rzeźby  stały  wzdłuż  schodów  prowadzących  do 
monumentu, przy którym miała się spotkać z Larsem. Kristine 
przyglądała  się  wysokiej  na  pięćdziesiąt  stóp  granitowej 
kolumnie  pokrytej  płaskorzeźbami  setek  nagich  kształtów 
ludzkich:  życie  obok  życia,  pragnienia,  trudy,  ból  i  wola 
istnienia.  Potrzeba  drugiego  człowieka,  pomyślała  z  żalem. 
Żadna  z  tych  postaci  nie  jest  oddzielona  od  reszty.  Poczuła, 
jak  łzy  napływają  jej  do oczu.  Nie  możesz  być  całkiem 
niezależna,  pomyślała.  To  niemożliwe.  To  wbrew  ludzkiej 
naturze. Wszystkie byty są od siebie zależne.

Kątem  oka  zauważyła  zbliżającego  się  Larsa.  Szedł 

swobodnym,  pełnym  swoistego  wdzięku  krokiem,  i  równie 
swobodnie  wziął  Kristine  w  ramiona.  Nadmiar  emocji 
spowodował,  iż  wtuliła  twarz  w  jego  koszulę  i  wybuchnęła 
płaczem.  Uspokoiła  się  równie  szybko.  Lars  przytomnie 
wcisnął  jej  do  ręki  paczkę  chusteczek.  Niespodziewanie  dla 

background image

samej  siebie  Kristine  poczuła  się  zagubiona  niczym  mała 
dziewczynka.

- Chodź, usiądźmy gdzieś - zaproponował Lars.

U  stóp  schodów  stała  rzeźba  przedstawiająca  kobietę  i 

mężczyznę  przytulających  do  siebie  dziecko,  owoc  ich 
miłości.

- W mojej rodzinie tak nie było. Nigdy nie widziałam. by 

ojciec przytulał mamę. I to ja zajmowałam się chłopcami, nie 
oni - wyznała cicho.

- Nic dziwnego, że nie chcesz się z nikim wiązać.
- Jesteś  na  mnie  zły? - wyszeptała,  gdy  przechodzili  po 

okalającej  fontannę  mozaice. - Strasznie  się  nad  sobą 
rozczulam

- Nie, Kristine. Nie jestem zły na ciebie, tylko na twoich 

rodziców - zapewnił Lars z przekonaniem i poprowadził ją do 
ukrytego w gęstych krzakach kręgu posągów.

- Nazywają  to  miejsce  dziecięcym  kącikiem - oznajmił. 

Lars usiadł na jednej z ławek, a Kristine spacerowała.

Przyglądając  się  brązowym  rzeźbom  niemowląt  i  dzieci, 

które  nieodparcie  przywodziły  jej  na  myśl  braci.  Wreszcie 
usiadła na ławce, odchyliła głowę do tyłu i przymknęła oczy. 
Dopiero  teraz  poczuła  zmęczenie,  ogarniające  ją  jak  szara, 
ciężka fala.

- Opowiedz  mi,  jak  było  z  tobą  i  z  twoją  rodziną -

poprosił Lars.

Zaczęła  opowiadać,  nie  otwierając  oczu,  a  z  jej  słów 

wyłonił się obraz ojca, stale mającego o coś pretensję, maiki, 
która  rodziła  pięcioro  dzieci  rok  po  roku.  oraz  małej 
dziewczynki, obarczanej obowiązkami ponad wiek.

- Czułam,  ze  nie  mam  wyboru - ciągnęła - Gdybym  nie 

zajmowała  się  chłopcami,  nikt  by  tego  nie  robił.  Kochałam 
ich...

background image

- Kochałaś  ich  i  miałaś  do  nich  żal,  że  cię  ograbili  z 

dzieciństwa.

- Pewnie  tak.  Nie  miałam  czasu  na  zabawę  z  innymi 

dzieciakami. Bracia opuścili dom najszybciej, jak mogli, i nie 
potrafię  ich  za  to  winić.  Zostałam  z  Paulem  do  czasu,  gdy 
skończył  szesnaście  lat  i  przeprowadził  się  do  Carla,  do 
Manitoby. Potem ja także wyjechałam. Matka płakała...

- Oczekiwała, że zostaniesz? Chłopcy mogli wyjechać, a 

ty nie?

- Takie są zasady w mojej rodzinie.
- Musiałaś  stamtąd  uciec,  by  móc  zacząć  żyć  własnym 

życiem - podsumował.

- Właśnie - powiedziała  z  uczuciem  ogromnej  ulgi. 

Cieszyła się, że Lars zrozumiał. I współczuł.

Od strony fontanny dochodziły dźwięki skrzypiec. Gdzieś 

na moście płakało dziecko. Kristine westchnęła, wspominając 
ukojenie, jakie znalazła w ramionach mężczyzny.

- Już  dawno  zdecydowałam,  że  nie  wyjdę  za  mąż  i  nie 

będę  miała  dzieci,  Lars - wyznała. - Miłość  umiera,  a  jej 
miejsce  zajmują  złość  i  przygnębienie.  Dzieci  odbierają  ci 
życie i odchodzą. Dlatego nie chcę się wiązać.

Lars  w  milczeniu  patrzył  w  błyszczące  od  łez.  wielkie 

oczy.

- Wszystkie  rzeźby  w  tym  parku  mówią  o  miłości  i  jej 

braku,  o  radościach,  jakie  daje,  i  o  cenie,  jaką  każe  sobie 
płacić.  Miłość  jest  wszędzie,  a  tam,  gdzie  jej  nie  ma,  jest 
śmierć - powiedział dobitnie.

- Wiem, co myśleć o małżeństwie i dzieciach - stwierdziła 

uparcie. - Dorastałam  z  ludźmi,  którzy  z  cała  pewnością  nie 
byli dobraną parą. i wychowałam czworo dzieci.

- Nie  chodziło  o  twoje  małżeństwo  ani  o  twoje  dzieci -

zaznaczył z naciskiem.

- Wystarczy mi takie doświadczenie, jakie mam.

background image

- Twoje własne dzieci pokażą ci, że może być inaczej.
- Mina, z którą mówił te słowa, świadczyła, iż głęboko w 

nie  wierzy. - Pozwól  mi  jechać  z  tobą,  jeśli  zdecydujesz  się 
wyjechać  z  Oslo. - Nie  spuszczał  wzroku  z  błękitnych  oczu 
Kristine. - Udowodnię ci, że kobieta i mężczyzna mogą dobrze 
się, razem bawić i być szczęśliwi.

- Nie  musisz,  wiem  to.  Po  Tajlandii  podróżowałam z 

Billem, po  Grecji  z  Andreasem,  a  z  Philippe'em  zwiedziłam 
Grecję i Francję. Dobrze się z nimi bawiłam.

- Spałaś z nimi?
- Przecież ci mówiłam, że nie!
- My bylibyśmy razem w każdym znaczeniu tego słowa, 

Kristine.  Dzień  i  noc,  jak  w  małżeństwie.  Dopiero  wtedy 
szczęście  może  być  pełne. - Przesunął  opuszkiem  palca
wzdłuż dolnej wargi dziewczyny.

- Zachowujesz się nie fair, Lars.
- Nie, to tylko szczerość. Pragniemy siebie nawzajem - po 

co więc udawać, że tak nie jest?

- Nie  mogę  ci  się  ofiarować.  Nie  potrafię. - Spuszczone 

oczy i drżenie rąk najdobitniej świadczyły, jak ciężko jest jej
mówić  te  stawa. - Boję  się,  Lars.  Jestem  przerażona, 
sparaliżowana strachem.

- Boisz  się, ale nie  jesteś tchórzem. Nie  jest twoją winą, 

że nie miałaś normalnej rodziny ani dzieciństwa - powiedział 
ze współczuciem. - W każdym razie wiedz, że nie zrezygnuję 
z ciebie. W pewnym sensie walczę także o samego siebie.

- Nie rozumiem? - Kristine zmarszczyła brwi.
- Nigdy  wcześniej  nie  pragnąłem  tak  żadnej  kobiety. 

Usilnie dajesz mi do zrozumienia, że mnie nie chcesz, ale nie 
jestem w stanie z ciebie zrezygnować.

Kristine poderwała się ze złością.

- Nie  zamierzam  wychodzić  za  mąż  i  nie  jestem 

zainteresowana romansem. Przestań za mną chodzić!

background image

- Żyjesz  życiem  rodziców,  przedkładając  strach  nad 

namiętność. - Lars wyrósł obok niej jak dominujący cień.

- To  moja  sprawa  i  przestańmy  w  kółko  wałkować  ten 

temat  Lepiej  oszczędźmy  sobie  późniejszych  rozczarowań  i 
żalu,

- Nie  dajesz  nam  szansy.  Kristine.  Kiedy  sobie 

wyobrażam  nas  dwoje  razem,  czuję,  że  tak  właśnie  powinno 
być.

- Przestań! Nienawidzę, gdy tak mówisz.
- Nienawidzę? Mocne słowo!
- Lars, musisz zostawić mnie w spokoju! Tu nie chodzi o 

żadne gierki z mojej strony, o zgrywanie niedostępnej i temu 
podobne  chwyty.  Po  prostu  nie  chcę  cię  więcej  widzieć. 
Koniec, kropka.

- Oboje będziemy tego żałować.
- Trudno.  Nie  mogę  inaczej.  Nie  wyobrażam  sobie.  że 

mogłabym się z kimś związać - powiedziała, zaciskając usta.

- W takim razie nic pozostaje mi nic innego, jak odejść -

stwierdził krótko. Rysy twarzy stężały mu jak maska. - Żegnaj 
i powodzenia.

Opadła  na  ławkę,  patrząc,  jak  odchodzi  w  stronę  mostu. 

Tak  bardzo  pragnęła,  by  dał  jej  spokój.  Posłuchał.  Dlaczego 
więc czuje w sercu straszliwą pustkę?

Jeszcze  przez  godzinę  Kristine  siedziała  na  ławce, 

zatopiona  w  niewesołych  rozmyślaniach.  Gdy  wreszcie 
wstała, postanowiła wrócić piechotą. Przed wejściem do domu 
parkował  długi,  czarny  samochód.  Ody  podeszła  bliżej, 
wysiadł z niego szofer.

- Fru  Bronstad  pragnie  z  panią  rozmawiać - oznajmił, 

otwierając tylne drzwi.

Kristine  wsiadła  po  chwili  wahania,  nie  kryjąc 

niezadowolenia.

background image

- Dzień  dobry,  pani  Bronstad - wydusiła  z  siebie 

powitanie, siląc się na uprzejmość.

Marta Bronstad wyniośle skinęła głową.

- Nie zabiorę pani zbyt wiele czasu, panno Kleiven. Chcę. 

aby zostawiła pani mojego wnuka w spokoju.

Co za ironia losu, pomyślała Kristine z przekąsem.

- Mogła  się  pani  nie  fatygować.  Właśnie  mu 

powiedziałam,  że  nie  będziemy  się  więcej  widywać -
oznajmiła nie bez satysfakcji.

- Trudno mi w to uwierzyć.
- To pani sprawa, czy pani mi wierzy, czy nie. - Kristine 

była tak sfrustrowana, że nie zamierzała szukać miłych słów.

Marta Bronstad wyprostowała się.

- Sigrid  to dobra  partnerka  dla  Larsa.  Pobiorą  się  i  będą 

mieli zdrowych synów.

- Nie  daj  Boże,  by  miała  mu  urodzić  córki - zakpiła 

Kristine,  usiłując  odpędzić  od  siebie  myśl  o  Sigrid  noszącej
dziecko Larsa. - W każdym razie traci pani czas, Fru Bronstad. 
Jutro  wyjeżdżam  z  Oslo  i  nie  zamierzam  tu  wracać.  Już  się 
pożegnałam  z  pani  wnukiem.  A  jeśli  mam  być  szczera... 
Myślę,  że  Lars  ożeni  się  z  dziewczyną,  którą  sam  sobie 
wybierze.

- Sigrid nigdy by się tak do mnie nie odezwała!
- Ja też nie. - Kristine poczuła, że jej irytacja zmienia się 

w  czarną  rozpacz. - Ale  nic  lubię,  gdy  ktoś,  kogo  właściwie 
nie znam, wtrąca się w moje życie i mówi mi, co mam robić.

Marta  Bronstad  nerwowo  obracała  na  palcu  diamentowy 

pierścionek.

- Nie rozumiem pani, panno Kleiven.
- Nie próbowała pani.

Staruszka  rzuciła  Kristine  badawcze  spojrzenie  i  po  raz 

pierwszy jej oczy złagodniały.

- Chyba ma pani rację - przyznała uczciwie.

background image

- Jestem  dla  pani  tylko  biedną  turystką  o  wątpliwej 

postawie  moralnej,  która  zastawia  sidła  na  pani 
wychuchanego.  przystojnego  wnuka. - Odgarnęła  włosy 
właściwym  sobie.  buntowniczym  gestem. - To  prawda,  nie 
mam  pieniędzy,  ale  osiedlenie  się  w  Norwegii  jest  ostatnią 
rzeczą,  o  jakiej  marzę.  Zresztą  nie  zamierzam  nigdzie 
zapuszczać korzeni.

- Zaczynam sądzić, że jest pani niezwykłą młodą kobietą. 

Chyba źle panią oceniłam - przyznała starsza dama.

- Dziękuję.
- Naprawdę niezwykłą.

Po  raz  pierwszy  Kristine  dostrzegła  w  spojrzeniu 

arystokratycznej  babci  Larsa  coś  na  kształt  szacunku.  Była 
przekonana, że ta dama nieczęsto przyznaje się do błędu.

- Miło  mi,  że  pani  tak  myśli,  ale  na  mnie  już  czas. -

Zawahała się, przypominając sobie odpowiednie słowo. - Far -
vel, Fm Bronstad - powiedziała, podając jej rękę.

- Do widzenia, panno Kleiven. - Mana Bronstad uścisnęła 

podaną dłoń.

Kristine szybkim krokiem pokonywała odległość dzieląca 

ją od mieszkania Haralda. Była zdecydowana wyjechać z Oslo 
jeszcze tego samego dnia. jeśli tylko zdąży się spakować. Im 
szybciej oddali się od Larsa, tym lepiej.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY
W  dwie  godziny  później  była  już  w  drodze.  Harald 

spakował  prowiant,  a  Gianetta,  słodka  czarnooka  piękność, 
uparła  się,  aby  Kristine  zabrała  jej  sukienkę  w  kolorze 
morskiej zieleni.

- Nie  zajmuje  miejsca,  a  pasuje  do  twoich  oczu, 

bellissima!

- Co z Larsem? - zapytał Harald bez ogródek.
- Radzę sobie - odrzekła Kristine bojowo.
- Wybierasz się do Fjaerland?
- Możliwe. Ale nie uprzedzaj ich, że przyjeżdżam.

Harald  rzucił  jej  uważne  spojrzenie.  Widać  było,  że 

chciałby  wiedzieć  więcej,  ale  w  końcu  ucałował  kuzynkę 
serdecznie  w  obydwa  policzki  i  kazał  obiecać,  że  będzie 
dzwoniła.  Na  pożegnanie  wręczył  jej  pięknie  wyrysowany 
plan wyjazdu z miasta.

Wyjechała  trasą  El8,  na  południe.  Był  to  kierunek 

przeciwny  do  Fjaerland,  ale  potrzebowała  czasu,  nim  stanie 
przed dziadkiem. Prowadziła spokojnie. Stary fiat pokonywał 
kolejne  mile.  Chciała  odjechać  jak  najdalej  od  Oslo,  zanim 
zatrzyma się na nocny postój.

Krajobraz był uroczy, sielski - pola dojrzewających zbóż. 

czerwone  dachy  stodół,  chaty  wśród  ruskich  pagórków. 
Zatrzymała  się  za  Larvik,  nad  morzem.  Zjadła  połowę 
zapasów  i  spacerowała  wzdłuż  brzegu,  klucząc  między 
skałami.  Choć  była  już  poza  zasięgiem  Larsa,  nie  mogła 
przestać  o  nim myśleć.  Jej  mózg  odtwarzał  uparcie  każdą 
chwilę spędzoną razem.

Zdumiewające,  ile  miała  wspomnień  związanych  z  tym 

człowiekiem, choć tak krótko się znali. Właściwie, pomyślała 
zgnębiona, niewiele się o nim dowiedziałam. Czy musiała go 
opuścić, żeby dojść do tego wniosku?

background image

Obserwowała,  jak  mewa  śmiga  nad  wodą,  raz  po  raz 

nurkując po upatrzoną rybę. Gdzie Lars nauczył się tak dobrze 
angielskiego?  Jak  zarabiał  na  życie?  Czy  kręcił  się  po  Oslo, 
oczekując, że odziedziczy Asgard? Nie zadała mu tych pytań. 
Czyżby nie chciała znać odpowiedzi? A może przeciwnie, za 
bardzo chciała je poznać?

Lars  wiedział  o  jej  rodzicach,  o  czterech  braciach  i  o 

stosunku  do  małżeństwa  Sam  musiał  mieć  trzydzieści  lat  i 
jeszcze się nie ożenił. Dlaczego?

Czy był kiedyś zakochany?
Podniosła płaski kamień i cisnęła w wodę, usiłując puścić 

kaczkę. Czy jej brak zainteresowania zranił jego uczucia?

- Nie poznasz odpowiedzi na te pytania ani na pozostałe -

powiedziała do siebie, gapiąc się na ciężkie szare chmury nad 
horyzontem - bo  nie  chciałaś  ich  zadać. - Zrezygnowała  ze 
znajomości  z  Larsem,  człowiekiem  tak  różnym  od  mężczyzn 
jej  życia,  czterech  braci,  gdyż  histerycznie  bała  się  tego,  co 
może się wydarzyć.

Zajechała  na  kemping,  rozbiła  namiot  i  wczołgała  się  do 

śpiwora.  Szum  fał  utulił  ją  do  snu.  Rano  resztka  zapasów 
Haralda  posłużyła  jej  jako  śniadanie.  Zjadła  je  pod  wiatą, 
kryjąc się przed ciężką, mglistą mżawką.

Deszcz  nasilił  się,  kiedy  ruszyła  w  drogę.  Popołudnie

spędziła  w  Kristiansand.  a  kolejną  noc - koło  Mandal. 
Prognozy  w  biurze  turystycznym  na  plaży  w  Mandal  nie 
zapowiadały poprawy pogody na następny dzień.

Do  licha,  z  jakiego  powodu  miałabym  się  czuć 

nieszczęśliwa?  myślała  z  irytacją,  mocując  się  z  suwakiem
śpiwora.  Właściwie  Lars  dokonał  jednego:  obudził  w  niej 
uśpioną  seksualność.  Ale  była  normalną  młodą  kobietą  i 
prędzej  czy  później  ktoś  i  lak  pobudziłby  jej  hormony. 
Larsowi się to udało, Billowi, Andreasowi i Philippe'owi nie. 
Co nie oznacza, że musi o nim myśleć przez cały czas.

background image

Zwinęła  sweter  pod  głową  i  zamknęła  oczy.  Gdzieś  na 

wzgórzu  trwała  zabawa.  Spomiędzy  drzew  dobiegały  urywki 
piosenek  i  śmiechy.  Kiedy  zaszyła  się  głębiej  w  śpiworze, 
zdradziecki umysł wyprodukował wizję Larsa leżącego obok. 
męskich  dłoni  błądzących  po jej  ciele  oraz  ust,  całujących  ją 
namiętnie.

Wzdychając w ciemności i przeklinając rabusiów z parku 

w Oslo, w końcu zasnęła.

Następny  dzień  był  niespodziewanie  słoneczny  i  ciepły. 

Kristine nie spała dobrze, lecz poranny błękit nieba i łagodna 
bryza  podniosły  ją  na  duchu.  Zjadła  kilka  owoców  i 
rogalików,  a  potem  przespacerowała  się  do  miasteczka.  Na 
głównej  ulicy  stały  kramy  z  kolorowymi  latawcami  i 
balonami.  Pobliska  plaża  była  długą  łachą  czystego,  jasnego 
piasku.  Czas  na  kąpiel,  zdecydowała  i  wróciła  na  kemping, 
aby przebrać się w kostium.

Idąc  ku  swemu  namiotowi,  rozbitemu  pod  drzewami,  z 

dala  od  innych,  zobaczyła,  że  przed  wejściem  siedzi  mały 
chłopczyk.  Wpychał  piąstkę  w  usta.  a  na  jego  buzi  brud 
mieszał się ze łzami. Kristine uklękła przy nim.

- Co się stało? - spytała miękko.

Spojrzał  na  nią  mokrymi,  niebieskimi  oczkami, 

wymamrotał  coś  po  norwesku  i  rozpłakał  się  na  dobre. 
Kristine  strzepnęła  mu  komara  z  uszka,  usiadła  na  trawie  i 
wzięła malucha w ramiona. Język gestów, pomyślała kwaśno, 
jest  uniwersalny.  Kołysząc  łagodnie  dzieciaka,  zaśpiewała 
kołysankę,  która  zawsze  uspokajała  Carla,  gdy  jako  brzdąc 
miewał napady kolki. Kiedy dzieciak ucichł, obtarta mu łzy i 
zademonstrowała  palcami  sztuczkę,  znaną  również  jej 
braciszkom. Chłopczyk wymamrotał kolejne proste zdanie.

- Nie  rozumiem  ani  słowa,  malutki - oświadczyła 

Kristine. - Ale  podejrzewam,  że  się  zgubiłeś.  Pójdziemy 
poszukać twojej mamy?

background image

Pociągnął ją za palce.

- Om igjen, om igjen - powiedział.
- Om  igjen? - powtórzyła  niezdecydowanie.  Trzasnęła 

gałązka.  Kristine  spojrzała  w  górę  i  zobaczyła wysokiego, 
barczystego mężczyznę, idącego ku nim.

- Chce,  żebyś  to  zrobiła  jeszcze  raz - powiedział.  Serce 

podskoczyło jej w piersi, a chłopczyk powtórzył niecierpliwie:

- Om igjen.

Lars? Tutaj, na kampingu w Mandal, setki kilometrów od 

Oslo?  Wysoka  posiać  na  tle  zieleni  drzew,  jasne  włosy 
rozświetlone promieniami słońca... Pokazała sztuczkę jeszcze 
raz,  żeby  dać  sobie  czas  do  namysłu.  Zastanawiała  się,  jak 
długo  ją  obserwował.  Gdy  chłopiec  przytulił  się  do  niej, 
zaśmiewając  się  do  rozpuku,  powiedziała  z  udawanym 
spokojem:

- Cześć, Lars. Co tu robisz?
- Szukam cię... Czy ten mały się zgubił?
- Sam go zapytaj. Nie rozumiem ani słowa.

Słońce, prześwitujące spomiędzy drzew, układało na ciele 

Kristine  wzór  ze  światła  i  cienia.  Dziecko  leżało  ufnie  w  jej 
ramionach. Lars ukucnął obok nich i zagadnął chłopca. Ciepły 
uśmiech  rozjaśnił  szaroniebieskie  oczy.  Był  tak  blisko 
Kristine.  że  poczuła  zapach  jego  wody  kolońskiej.  Miał  na
sobie  luźny  koszulkę  i  bawełniane  spodnie.  Chłopczyk 
wymamrotał  odpowiedź,  a  łzy  znów  zawisły  na  końcach 
długich rzęs.

- Nazywa  się  Leif  i  nie  może  trafić  do  mamy -

zaraportował Lars. - Tu go znalazłaś?

- Tak,  na  moment  przed  tym,  jak  ty  znalazłeś  mnie -

odrzekła, wyzywająco unosząc podbródek.

Mężczyzna zerknął na nią krótko i kiwnął głową.

- Chodźmy do recepcji. Jeśli to nie pomoże, pójdziemy na 

policję.

background image

Pochylił  się  i  pomógł Kristine  wstać.  Przez moment  jego 

dłonie  spoczęły  na  jej  łopatkach.  Szarpnęła  się,  a  dziecko 
pisnęło  ze  strachu.  W  nagłym  odruchu  pocałowała  jasną 
główkę.

Lars przystawał przy każdym namiocie i pytał o chłopca, 

ale nikt nic nie wiedział. Dopiero recepcjonistka przy bramie 
wiedziała o poszukiwaniu dziecka.

- Dwie ulice stąd - przetłumaczył Lars. - Matka dzwoniła 

do nich pół godziny temu.

- Musi  być  strasznie  zdenerwowana.  Szukałam  kiedyś 

Carla,  kiedy  uciekł...  To  były  najdłuższe  dwie  godziny  w 
moim życiu.

- Pozwól, że ja go wezmę. Ciężko ci.
- Poradzę sobie.

Lars pochylił się i wyjął chłopca z jej objęć.

- Wiem, ale to nie jest konieczne - powiedział ciepło. Leif 

uśmiechnął  się  sennie  i  znów  zamknął  oczy.  Kristine
zauroczyły  jego  długie  rzęsy,  których  cień  padał  na 
pucołowate  policzki.  A  przecież  nie  chciała  już  mieć  nic 
wspólnego z małymi dziećmi, zwłaszcza z chłopcami.

Jaguar Larsa stał w cieniu niedaleko wejścia na kemping. 

Byli  w  połowie  drogi,  kiedy  szczerbata  dziewczynka  na 
rowerze wyhamowała przy nich, zawołała coś z uśmiechem i 
zawróciła w dół ulicy.

- Jego  kuzynka - wyjaśnił  Lars. - Pojechała  powiadomić 

matkę.

Po  kilku  minutach  zobaczyli  biegnąca  ku  nim  kobietę  w 

kwiecistej sukni. Gdy zobaczyła dziecko  w ramionach Larsa, 
zaczęła  śmiać  się  i  płakać  jednocześnie.  Natychmiast 
przekazał  jej  Leifa,  Chłopczyk  obudził  się  i  zobaczywszy 
matkę,  chwycił  ją  pulchnymi  ramionkami  za  szyję,  po  czym 
rozwrzeszczał  się  na  całe  gardło.  Kobieta  przytuliła  go  i 
zaczęła  dziękować,  a  Lars  wyjaśnił,  że  odnalezienie  chłopca 

background image

jest  zasługa  Kristine.  Kiedy  już  rozstali  się  z  uszczęśliwioną 
mamą i jej zgubą, zaproponował.

- Chodź, kupię ci loda.
- Chciałam popływać.
- Jedno  nie  przeszkadza  drugiemu. - Uśmiechał  się  tak 

uroczo, że wrogość Kristine natychmiast stopniała jak lody w 
słońcu.

- Czy  twoja  babcia  wie,  że  tu  jesteś? - zapytała  z 

niepohamowaną ciekawością.

- Wie. Kiedy odkryłem, że była u ciebie, mieliśmy coś, co 

bestemor nazwałaby zasadniczą różnicą zdań, a ja - awantura. 
Powiedziałem  jej  między  innymi,  że  nigdy  nie  ożenię  się  z 
Sigrid.

- To dlatego jesteś taki zadowolony?
- Owszem,  bo  choć  zbyt  łatwo  pozwoliłem  ci  opuścić 

Oslo,.  bardzo  mi  się  spodobało  śledzenie  cię.  Jakiego  chcesz 
loda?

Kristine nie miała jeszcze zamiaru kapitulować.

- Jak mnie znalazłeś?
- Mam  dobrego  przyjaciela,  który  przypadkiem  jest 

komisarzem policji. Harald opisał mi twoje auto i namierzenie
go  nie  było  zbyt  trudne.  Niewiele  tak  starych  fiatów  jeździ 
jeszcze po drogach.

- Niech tylko dorwę tego zdrajcę!
- Był całkiem zadowolony, widząc mnie.
- Coś takiego!

. - Bardziej zadowolony niż ty.

- Lars, nic się nie zmieniło! - powiedziała ostrzegawczym 

tonem.

- Wręcz przeciwnie. Wreszcie wiem, co myśleć...
- Ja wiem już od dłuższego czasu - odparowała.
- Cóż, pozostaje mi tylko zmienić twoją opinię, prawda? -

podsumował spokojnie. - O, budka z lodami. Co chcesz?

background image

- Chcę trzy kulki z polewą czekoladową - oznajmiła. - A 

potem idę popływać.

- Utoniesz.
- Nie martw się o mnie.
- Będę cię musiał ratować. Znów.

Błysk  w  jego  oku  był  po  prostu  porywający.  Nie  mogła 

dłużej ukrywać radości z tego spotkania.

- I żeby  lód  był posypany  orzeszkami - zażyczyła  sobie, 

oblizując się jak łakome dziecko.

- Czegokolwiek  pragnie  twoje  serce,  o  pani -

odpowiedział z komicznym ukłonem.

Kiedy  wędrowali  między  kramikami,  Kristine  udało  się 

poplamić bluzkę wszystkimi trzema rodzajami lodów. Wrócili 
na kemping po kostium i spacerem ruszyli ku plaży.

Weszli  na  jasny,  gorący  piasek  i  rozłożyli  ręczniki.  Lars 

zdjął  koszulę i  spodnie. Kristine odwróciła  wzrok i  ściągnęła 
koszulkę przez głowę. Miała nadzieję, że Morze Północne jest 
wystarczająco zimne, aby ostudzić jej rozpaloną krew.

- Na tej plaży można chodzić topless - zauważył niedbale 

Lars.

- O, nie, to nie dla mnie - ucięła natychmiast.
- Szkoda - westchnął.
- Lars, powiedz mi, co ty tu naprawdę robisz? - zapytała z 

napięciem,  choć  wiedziała,  że  nie  dostanie  konkretnej 
odpowiedzi.

- Dobrze się bawię.
- Cieszę  się,  ze  chociaż  jedno  z  nas...  Teraz  śmiał  się  z 

niej otwarcie.

- Lepiej, gdybyśmy się dobrze bawili we dwoje.
- Nie rób mi tego!
- Niczego  ci  nie  robię.  Nawet  cię  nie  dotknąłem. -

Zmierzył  ją  przeciągłym  spojrzeniem. - Za  co  zresztą  należy 
mi się medal.

background image

- Bardzo  zabawne! - prychnęła.  Niespodziewanie 

zrezygnował z żartobliwego tonu.

- Wcale  nie  było  mi  do  śmiechu  w  sobotnią  noc,  kiedy 

zrozumiałem, że już nigdy cię nie zobaczę. Wypiłem za dużo i 
obudziłem  się  w  niedzielę  z  dobrze  zasłużonym,  paskudnym 
kacem - i  to  też  nie  było  zabawne.  Nie  wiem,  co  tu  robię, 
Kristine. Wiem tylko, że muszę być z tobą.

Po  tej  wyczerpującej  przemowie  pobiegł  w  kierunku 

morza  i  rzucił  się  szczupakiem  w  fale.  Kristine  podążyła  za 
nim.  Zanurzywszy  palec  w  wodzie,  stwierdziła,  że  Morze 
Północne  jest  bardzo  zimne.  Lars  wypłynął  na  powierzchnię. 
Jego oczy na tle wody stały się bardzo jasne i niebieskie.

- Temperatura oceanu i skandynawski brak temperamentu 

są ze sobą, ściśle powiązane! - krzyknął.

Śmiejąc  się,  pobiegła  ku  niemu.  Skurczyła  się,  gdy  fala 

sięgnęła jej talii. Potem zanurkowała pod wodą, aż zamajaczył 
przed  nią  tors  pływaka.  Wynurzyła  się  i  głęboko  nabrała 
powietrza.

- Gdzie nauczyłeś się tak dobrze mówić po angielsku?
- W Londynie, w Nowym Jorku i w Brisbane.

Jej  oczy  zwęziły  się,  ale  nim  zdążyła  zadać  następne 

pytanie, ostrzegł:

- Nie  można  się  chlapać  w  tym  morzu,  Kristine,  trzeba 

pływać. To się nazywa szkoła przeżycia.

Pacnęła  go  dłonią.  Ruszył  ku  niej.  ale  umknęła  mu 

zgrabnie.  Była  dobrą  pływaczką,  bo  dwaj  bracia  należeli  do 
szkolnej  drużyny  pływackiej,  a  ona  sama  kochała  wodę.  Ale 
nigdy nie bawiła się tak świetnie w żadnym basenie, jak przez 
następny kwadrans z Larsem w tych lodowatych falach. I nie 
była  już  tak  pewna,  czy  temperatura  wody  może  zabić 
temperament.

W końcu wrócili na plażę. Kristine energicznie rozcierała 

ręcznikiem ramiona, pokryte gęsią skórką.

background image

- Czy  ktoś  ci  już  dzisiaj  powiedział,  jaka  jesteś  piękna? 

Zerknęła na Larsa. Kropelki wody ściekały mu po torsie.

Przełknęła ślinę.

- Jeszcze nie.
- I  ty  mnie  pytasz,  dlaczego  tu  jestem? - Wycierał  się, 

szukając  wzrokiem  jej  oczu. - Ktoś  musi  ci  mówić  takie 
rzeczy i wolałbym to robić osobiście.

Dłonie  Kristine,  trzymające  ręcznik,  znieruchomiały. 

Mężczyzna  podziwiał  każdy  szczegół  jej  ciała - od  długich 
smukłych  nóg,  przez  wdzięczny  łuk  bioder,  po  zacieniony 
rowek między piersiami. Na krótką chwilę cała nieokiełznana 
tęsknota  za  tym  kobiecym  ciałem  ujawniła  się  w  jego 
spojrzeniu,

W końcu z ociąganiem rozłożył na piasku ręcznik i legł na 

nim. ukrywając twarz w zgięciu łokcia. Kristine usiadła obok. 
Nareszcie  mogła  przyjrzeć  mu  się,  nie  będąc  jednocześnie 
obserwowaną.

- Skąd ta blizna na plecach? - zapytała.
- Po katastrofie lotniczej.
- Gdzie? - napierała.
- W Malezji.
- Właściwie jak długo mieszkałeś z babcią? I gdzie byłeś 

wcześniej? - Kristine  z  trudem  zmuszała  się  do  zadawania 
pytali lekkim tonem.

- Dwa miesiące. W Brazylii. Babcia była po zawale, a ja 

potrzebowałem  odpoczynku,  więc  przyjechałem,  aby  pomóc 
jej dojść do siebie.

Podejrzenia Kristine, iż Lars kręcił się koło swojej babci w 

oczekiwaniu na spadek, nie mogły być bardziej chybione.

- Ile masz lat, Lars? - Już nie kryła ciekawości.
- Trzydzieści jeden.

Miała  w  zanadrzu  więcej  pytań,  ale  słoneczna  plaża  nie 

sprzyjała  dalszym  indagacjom,  a  Lars  odpowiadał 

background image

monosylabami.  Kristine  wyjęła  z  torby  olejek  do  opalania, 
roztarta  odrobinę  w  dłoniach  i  zebrawszy  się  na  odwagę, 
klęknęła przy boku Larsa.

Mięśnie  pod  gładką,  chłodną  skórą  napięły  się  pod  jej 

dotykiem.  Kristine  wcierała  olejek,  przesuwając  dłonie  od 
żeber  po  łopatki.  Czuła,  że  igra  z  ogniem.  Kiedy  skończyła, 
Lars przyciągnął ją do siebie gwałtownie i pocałował.

- Można  na  plaży  chodzić  topless - wymruczał - a  nie 

można się kochać. Skandaliczne!

-

Starzy,  nudni  Skandynawowie

-

odszepnęła 

prowokująco, choć wcale nie miała takiego namiaru.

Następnym  pocałunkiem  wyraźnie  zapragnął  jej 

udowodnić,  że  nie  ma  racji.  Błyskawicznie  uległa  jego 
argumentom.

- Lars,  musimy  przestać - wykrztusiła  z  wysiłkiem. -

Skończymy  w  areszcie  i  twój  przyjaciel  komisarz  będzie 
musiał interweniować.

- A babcia by się załamała - zachichotał.

Kiedy  odsuwał  się  od  niej,  zmusiła  się,  by  go  nie 

przytrzymać.

- Odwróć się, bo zaraz się przypalisz - rzucił.

Nie  kuś  licha,  kochana,  pomyślała,  odwracając  się,  jak 

kazał. Nie zaprotestowała,  kiedy rozpiął jej stanik. Tak samo 
jak  ona  kilka  chwil  wcześniej,  studiował  teraz  linie  jej  ciała. 
Każdą  cząstką  pragnęła  połączyć  się  z  nim,  doświadczyć 
nieznanego.  Po  raz  pierwszy  w  życiu  odczuła  tłumioną  siłę 
własnej seksualności.

Wreszcie  Lars  powoli  położył  się  koło  Kristine.  Powoli, 

bardzo  powoli  wracała  do  rzeczywistości.  Poczuła  drapanie 
piasku. Zachciało jej się pić, ale tylko oblizała usta. I usłyszała 
chłodny,  racjonalny  głos  rozsądku,  tłumiący  emocje 
wzbudzone przez Larsa.

background image

Nigdy się z nikim nie kochałaś, bo histerycznie bałaś się, 

że zajdziesz w ciążę i skończysz jak twoja matka - mówił głos. 
A  teraz  chciałabyś  kochać  się  z  Larsem  na  plaży,  namiętnie, 
nie  zważając  na  konsekwencję.  Nie  zamierzasz  za  niego 
wyjść. Jak możesz ryzykować ciążę? Oszalałaś?

Zawsze  taka  byłam,  pomyślała.  Ale  teraz  dostała  się  we 

władanie nieznanych sił. Nie była pewna, czy potrafiłaby mu 
się  oprzeć,  gdyby  Lars  pocałował  ją  w  bardziej  dyskretnym
miejscu.

Wiedziała,  że  ma  tylko  dwa  wyjścia.  Albo  związać  się  z 

Larsem i zabezpieczyć przed ciążą, albo wsiąść do samochodu 
i znowu uciec. Tym razem na zawsze.

Z  rytmu  jego  oddechu  wywnioskowała,  że  zasnął. 

Obserwowała rzęsy, ocieniające policzki, jak u małego Leifa. 
Zastanawiała się, co robił w Brisbane, Brazylii i Malezji. Jego 
twarz zdradzała siłę i doświadczenie.

Dokładnie  zdawała  sobie  sprawę,  że  im  więcej  czasu  z 

nim spędzi, tym trudniejsze będzie odejście.

Zapięta bikini i wtedy Lars otworzył oczy. Patrzył na nią z 

otwartością, która odbierała jej siły.

- Od  kiedy  cię  spotkałem,  marzyłem,  by  obudzić  się  z 

tobą u boku - powiedział cicho.

Co mogła odpowiedzieć? - Spuściła oczy i skubała rąbek 

ręcznika,  myśląc  o  tym,  że  powinna  odejść.  Ale  jak 
przechytrzyć Larsa?

- Nie  wstydzisz  się  tego,  co  robiliśmy  razem,  prawda, 

Kristine? - spytał gwałtownie,

- Nie - odrzekła  zgodnie  z  prawdą. - Nie  wstydzę  się. 

Jestem 

tylko 

przerażona, 

pomyślała. 

Moje 

całe 

dwudziestotrzyletnie  życiowe  doświadczenie  nakazuje  mi 
uciekać,  podczas  gdy  najbardziej  ze  wszystkiego  pragnę 
pozostać...

background image

- Chodźmy gdzieś na lunch. Kiedy zjedli w uroczej małej 

restauracji z widokiem na przybrzeżne wysepki, powiedział:

- Kilka przecznic stąd jest hotel. Zamówię pokój na noc. 

Nie  sprecyzował,  czy  pokój  będzie  dla  niego,  czy  dla  nich
obojga.  Ale  kiedy  mówił,  w  głowie  Kristine  ułożył  się  plan. 
Udając  spokój  i  brak  zainteresowania  kwestią  hotelu,  a 
jednocześnie czując się paskudnie nieuczciwa, rzuciła lekkim
tonem:

- Daj mi kluczyki, to odstawię twój wóz pod hotel. Mam 

ochotę poprowadzić jaguara.

Lars bez namysłu sięgnął do kieszeni.

- Hotel  jest  przy  następnej  ulicy,  za  domem  Leifa -

powiedział, wręczając kluczyki Kristine.

- Za  krótki  dystans - mruknęła. - Może  jutro  poszaleję 

sobie na autostradzie.

-

Albo  dziś  wieczorem,  kiedy  pojedziemy  do 

Kristianstand, żeby potańczyć.

O, nie, taniec z nim był sporym ryzykiem!

- Pomyślimy  jeszcze. - Machnęła  ręką. - Do  zobaczenia 

za parę minut.

Czekał  na  rachunek.  Prześlizgnęła  się  miedzy  stolikami  i 

wyszła  na  ulicę.  Za  rogiem  zaczęła  biec.  Zdyszana,  dopadła 
kempingu,  zwinęła  namiot  w  rekordowym  tempie  i  wrzuciła 
go  do  samochodu.  Z  fatalistycznym  poczuciem,  że  odmienia 
swoje  przeznaczenie  na  zawsze,  cisnęła  kluczyki  Larsa 
między  drzewa.  Usłyszała,  jak  uderzają  o  pień  i  spadają  na 
ziemię.

Wskoczyła  do  samochodu,  przy  bramie  zapłaciła 

recepcjonistce  i  wyjechała  na  drogę.  Wybrała  trasę,  która 
omijała  hotel  i  główną  ulicę.  Wkrótce  znalazła  się  na 
autostradzie.  Zamierzała  jechać  prosto  do  Stavanger.  Na 
mapie  wydawało  się  na  tyle  duże,  by  można  było  się  w  nim 
zaszyć bez śladu.

background image

Podświadomie obawiała się, że Lars będzie ją dalej ścigał. 

choć tak naprawdę nie powinien. Dała mu do zrozumienia, że 
nie chce mieć z nim nic wspólnego. Oszukała go i wpędziła w 
kłopoty.  Nie,  tym  razem  już  nie  pojedzie  za  nią.  Nie  będzie 
chciał jej znać.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY
Przez  kilka  pierwszych  kilometrów  po  opuszczeniu 

Mandal  Kristine  była  zbyt  zdenerwowana,  by  zauważać 
krajobraz.  Złapała  się  na  ciągłym  zerkaniu  we  wsteczne 
lusterko. jakby bała się zobaczyć tam samochód Larsa.

Niemożliwe, przecież wyrzuciła mu kluczyki.
Mógł  wysłać  za  nią  wóz  policyjny.  Tylko  wówczas 

musiałby się tłumaczyć, dlaczego młoda kobieta ucieka przed 
nim w popłochu...

Nie,  nie  zrobiłby  tego.  Wstydziłby  się.  Zaakceptuje  jej 

wybór i wróci do Asgardu, do babki.

Ale nie do Sigrid.
Z  niecierpliwym  westchnieniem  Kristine  zredukowała 

bieg. Fiat nie lubił ostrych wzniesień. Nie obchodzi ją, z kim 
ożeni  się  Lars.  Odwracając  się  plecami  do  wszystkiego,  co 
sobą  reprezentował,  wybrała  beztroskie  podróżowanie. 
Dlaczego więc wciąż o nim myśli? Jest przecież w Norwegii, 
w  swoim  rodzinnym  kraju.  Powinna  chociaż  zwrócić  uwagę 
na krajobraz.

Uciekając z Mandal w kierunku Stavanger, skierowała się 

ku północy. Tam leżało Fjaerland.

Ale  na  razie  nie  mogła  myśleć  o  dziadku.  Wspomnienie 

Larsa i chwil na plaży było zbyt świeże.

Górski  strumień,  wijący  się  wzdłuż  drogi,  przerodził  się 

wyżej  w  serię  małych  wodospadów  kipiących  śnieżną  pianą. 
Za  następnym  zakrętem  Kristine  po  raz  pierwszy  w  życiu 
zobaczyła fiord. Mijała cuchnące spalinami tunele, farmy przy 
Heskestad i pasterskie tereny Algardu W lusterku wstecznym 
nadal  nie  pojawił  się  Lars  w  policyjnym  wozie  z  wyjącą 
syreną.

Nie pojechał za nią. Załatwiła to sobie jednym, wrednym 

kłamstwem.

background image

Wjechała do Stavanger, zgubiła się, lecz w końcu znalazła 

biuro turystyczne w pobliżu portu. Od razu zwrócił jej uwagę 
kolorowy  plakat  przedstawiający  poszarpany  klif,  opadający 
pionową ścianą w błękitne wody fiordu.

- Gdzie to jest? - zapytała młodą kobietę za kontuarem.

Okazało  się,  że  był  to  szczyt  Prekestolen,  czyli  Ambona. 

Żeby  się  tam  dostać,  należało  przeprawić  się  promem  przez 
fiord,  podjechać  samochodem  i  odbyć  dwugodzinną  pieszą 
wędrówkę.  Najbliższy  prom  odpływał  następnego  ranka. 
Musiała gdzieś przenocować.

Opuściła  biuro  zaopatrzona  w  listę  tanich  hoteli  i 

kempingów.  Pomyślała,  że  Lars  mógłby  jej  szukać  w 
obozowiskach,  więc  postanowiła  iść  do  najtańszego  hotelu. 
Wybrała piąty do którego się dodzwoniła.

Hotel  mieścił  się  w  starym  budynku,  wciśniętym  między 

dwa inne, i potwierdzał powiedzenie, że dostaniesz dokładnie 
to,  za  co  zapłacisz.  Weszła  do  środka  i  obejrzała  pokój,  nie 
większy od przedziału kolejowego, wyposażony tylko w stare 
łóżko  i  szafkę.  Zapłaciła.  Właścicielka  miała  rzadkie,  siwe 
włosy,  przygaszony  głos  i  denerwujący  zwyczaj  ciągłego 
oglądania się przez ramię, jakby zaczajony w kącie złoczyńca 
miał rzucić się na nią w każdej chwili. Kristine, która również 
miała  powody,  by  przez  cały  dzień  zerkać  do  tyłu,  szybko 
wniosła bagaż, aby nie patrzeć na nią.

Popołudnie  spędziła  nad  wodą,  karmiąc  mewy  i 

obserwując  turystów.  W  końcu  przekąsiwszy  coś  w 
niewielkiej  kawiarence,  z  niechęcią  zawróciła  w  stronę 
hoteliku.

Po  zmroku  małe,  ciemne  okna  i  kamienna  klatka 

schodowa  wyglądały  przygnębiająco.  Kristine  dotarta  do 
swego pokoju i zamknęła się od środka. Cisza aż dzwoniła w 
uszach,  jakby  nikt  prócz  niej  tu  nic  mieszkał.  Dreszcz 
przebiegł  jej  po  plecach  i  przez,  moment  miała  wrażenie,  że 

background image

coś  wisi  w  powietrzu.  Odnalazła  przybory  toaletowe.  Czuła, 
że  musi  wreszcie  zmyć  z siebie  morską  sól,  która  boleśnie 
przypominała jej o zabawie wśród fal i pocałunkach na piasku.

Zdała sobie sprawę, że znów myśli o Larsie. Skrzywiła się 

pośpieszyła  do  ciasnej  łazienki.  Po  letnim,  niezbyt  miłym 
prysznicu znalazła się wreszcie w łóżku.

Nie  spała.  Myślała  ze  smutkiem  o  tym,  jak  podle  i  z 

premedytacją  okłamała  Larsa.  Ojciec  uderzył  ją  tylko  raz  w 
życiu. - kiedy  miała  pięć  lat  i  usiłowała  oszukać  go,  patrząc 
mu  w  oczy.  Później  strach  zawsze  powstrzymywał  ją  przed 
kłamstwem.  Lars  z  pewnością  zasługiwał  na  lepsze 
traktowanie. Czemu nie powiedziała mu po prostu, że nie chce 
go już widzieć? Mówiła to już w Oslo. I nie podziałało.

Może  chodziło  o  inny,  głębszy  strach - strach  przed 

bliskością  i  oddaniem?  Jej  matka  i  ojciec,  rodzice  pięciorga 
dzieci  nie  odnosili  się  do  siebie  z  miłością.  Może  nawet  się 
nienawidzili.

Łóżko było krzywe, a poduszka twarda jak skała. Kristine 

zamknęła  powieki. Liczyła  owce, a  potem mewy i  pingwiny. 
Poszła  do  łazienki,  gdzie  rury  bulgotały  niczym  starzec 
płukający  gardło.  Wczołgała  się  ponownie  pod  kołdrę  i 
rozważała  sprzedaż  samochodu,  przeprawę  promem  do 
Bergen  i  odlot  do  domu.  Byle  dalej  od  Larsa.  Gdzieś  w 
pobliżu co piętnaście minut rozlegało się piknięcie budzika. O 
drugiej  czterdzieści  pięć  Kristine  znienawidziła  koszmarne 
urządzenie.  Kolejny  raz  usłyszała  go  dopiero,  kiedy 
wydzwaniał ósmą rano.

Postanowiła, że jutro pojedzie do Bergen i zdecyduje, czy 

odwiedzić dziadka, a dzisiaj zobaczy Prekestolen. I będzie się 
zachowywać tak, jakby Lars nigdy nie istniał.

Opuściła  hotel  z  przekonaniem,  ze  następną  noc  w 

Stavanger  spędzi  na  kempingu.  Na  bazarze  kupiła  owoce  i 
naleśniki  na  śniadanie.  Zjadła  je  na  kamiennych  schodkach, 

background image

rozmawiając  z  przygodnie  poznanymi  turystami  ze  Szwecji. 
Potem  zeszła  do  doków  i  kupiła  bilet  na  prom  do  Tau.  W 
tłumie  kręcącym  się  wokół  straganów  z  rybami  zobaczyła 
nagle wysokiego, jasnowłosego człowieka. Stał tyłem do niej. 
Serce  podskoczyło  jej  do  gardła  i  przez  chwilę  nie  mogła 
złapać tchu.

Mężczyzna zniknął w jednej z pobliskich kafejek. Czy to 

był Lars? Choć widziała jedynie tył jego głowy, coś w samym 
jej  kształcie,  w  układzie  włosów,  niepokojąco  przypominało 
tego, przed którym uciekała.

To  mógł  być  Lars!  Puls  wybijał  wściekły  rytm  w  żyłach 

Kristine,  gdy  pędziła  po  kamiennych  schodach  w  górę,  do 
ogromnej  dwunastowiecznej  katedry.  Masywny  westybul 
nawa o wysokich gotyckich łukach i prezbiterium zwieńczone 
świetlistymi  witrażami  przemknęły  jej  przed  oczami,  nie 
zapadając  w  pamięć.  Źle  się  dzieje,  zaczynasz  mieć  zwidy -
ofuknęła się w myśli.

Ktoś  potrącił  ją.  Odskoczyła  i  zobaczyła  przed  sobą 

młodego mężczyznę,  który w niczym  nie przypominał Larsa. 
Z  trudem  znajdując  słowa  przeprosin,  wyjąkała:  Unnskyld 
meg.

- Spoko,  dziecinko! - odkrzyknął  w  radosnym 

amerykańskim slangu i odwrócił się do swego towarzysza.

Kristine  bezsilnie  opadła  na  najbliższą  ławkę.  To  było

szaleństwo! Nie może wypatrywać Larsa na każdym kroku, bo 
zwariuje.  Wzięła  kilka  głębokich  oddechów,  pozwalając, aby 
stopniowo przeniknął ją odwieczny spokój świątyni. W końcu 
doszła do wniosku, że człowiek na targu rybnym był po prostu 
wysokim  Norwegiem  o  jasnych  włosach,  mężczyzną,  jakich 
były w tym kraju tysiące. Zarzuciła swój mały plecak na ramię 
i ruszyła do samochodu.

background image

Miała szczęście, znalazła miejsce do parkowania tuż przy 

biurze turystycznym. Właśnie otwierała drzwi, kiedy ktoś bez 
ostrzeżenia wyjął jej kluczyki z dłoni.

- Pozwól, że ja to zrobię - usłyszała za sobą nieprzyjemny 

głos  Larsa. - Okazało  się,  że  masz  skłonność  do  gubienia 
kluczyków.

Otworzył  przed  nią  drzwi.  Jak  automat  usiadła  za 

kierownicą,  rzucając  na  tylne  siedzenie  plecak  z 
wycieczkowym  prowiantem.  Lars  otworzył  drugie  drzwi, 
wsunął  do  środka  swoje  długie  ciało  i  zapytał,  wciąż 
trzymając w ręku talerzyki:

- Dokąd jedziesz?
- Na prom do Tau.
- Wiedziałem,  że  nie  oprzesz  się  urokowi  Ambony. -

Rzucił jej kluczyki na kolana. - Nie ma po co brać dwóch aut. 
Jedźmy.

Kątem oka zauważyła, że miał na sobie traperskie spodnie 

i znoszone górskie buty. - A jeśli nie zechcę jechać z tobą?

- Jeśli  chodzisz  szybciej  niż  ja,  zgubisz  mnie  w  drodze 

rzekł zimno. - Nie marudziłbym dłużej na twoim miejscu.

Prom  nie  będzie  czekać.  Włożyła  kluczyk  do  stacyjki  i 

ruszyła.  Następnym  razem  powinna  bardziej  ufać  własnym 
instynktom.  Tam,  na  targu  rybnym,  rzeczywiście  widziała 
Larsa.

Wjechała  na  prom,  zaparkowała  na  dolnym  pokładzie  i 

zamknęła  samochód.  W  ciszy  ciężkiej  od  napięcia  weszli  na 
górny pokład. Prom odbił od brzegu, wzbijając kaskady piany. 
Pokład  był  pełen  turystów,  którzy  zaczęli  robić  zdjęcia  już 
przy wyjściu z portu.

- Nie  chce  mi  się  stać  tu  z  tobą  i  prowadzić  grzeczną 

konwersację,  a  nie  jest  to  najlepsze  miejsce  na  awanturę -
powiedział  Lars  lodowatym  tonem. - Spotkamy  się  przy 
samochodzie, w Tau.

background image

Przepchnął się pomiędzy ludźmi stłoczonymi przy relingu 

i zniknął w mesie.

Kristine  odetchnęła  głęboko,  wypuszczając  długo 

wstrzymywane  powietrze.  Minęli  most  i  kilka  portowych 
dźwigów.  Powietrze  chłodziło  jej  twarz.  Dobry  dzień  na 
wycieczkę - pomyślała.

Ton  Larsa  sugerował  niedwuznacznie,  że  najchętniej 

zepchnąłby ją z Ambony w zielone odmęty fiordu.

Spacerowała  po  wietrznym  pokładzie.  Pod  chmurnym 

niebem  morze  stało  się  ciemnoszare.  Mijali  małe  pasterskie 
wysepki.  Stanowczo  zbyt  szybko  ogłoszono,  że  prom  zbliża 
się  do  Tau.  Zwlekała  jak  najdłużej,  nim  zeszła  na  dół,  gdzie 
przy fiacie czekał Lars. Na moment ich spojrzenia spotkał się 
ponad  rzędem  pojazdów - twarde,  napięte  i  pełne  emocji 
Kristine odwróciła wzrok i wsiadła do samochodu.

W tej samej chwili prom przybił do nabrzeża.

- Na lądzie skręć w prawo - nakazał Lars szorstko i ukrył 

twarz za płachta gazety.

Ucieszyła się, że nic muszą rozmawiać.  Nie wiedziałaby, 

co  mówić,  a  kręta  droga  i  rzadko  umieszczone  drogowskazy 
wymagały pełnej koncentracji.

Kiedy  wreszcie  dotarli  do  szlaku  wycieczkowego, 

zaparkowała przy kiosku i rzuciła Larsowi kluczyki na kolana.

- Nie  musisz  ze  mną  iść - burknęła. - Oddaję,  więc  nic 

ucieknę.

Wsunął je do kieszeni i wzruszył ramionami.

- Czuję  przemożną potrzebę  wspięcia  się  na  co najmniej 

jedną  górę.  To  się  chyba  W  psychologii  nazywa  sublimacją. 
Jesteś gotowa?

Kristine sięgnęła po plecak, starannie unikając dotknięcia 

Larsa.

Nie czekając, ruszyła ku ścieżce między drzewami - Lars 

wkrótce  się  z  nią  zrównał.  Czuła  każdym  nerwem  jego 

background image

obecność  za  plecami  i  wiedziała,  że  nie  wytrzyma  tego 
napięcia  ani minuty  dłużej - a  cóż  dopiero  mówić  o  dwóch 
godzinach! Odsunęła się na bok i zaproponowała ironicznie:

- Może  byś  tak  poszedł  przodem?  Nie  chcę  cię 

zatrzymywać.

Spiorunował ją spojrzeniem z taką furią, że aż cofnęła się
w  paprocie.  Potem,  jakby  nagle  ktoś  zaciągnął  zasłonę, 

wzrok Larsa stracił agresywny wyraz.

- Dobrze - powiedział tylko i wyminął ją na ścieżce. Tak 

wymierzył tempo, aby przez cały czas pozostawać w jej polu 
widzenia,  gdy  wędrowali  przez  świerkowe  i  brzozowe
zagajniki. Paprocie kołysały się na wietrze. Nad ich głowami 
kruki krążyły po szarym niebie, a ich ponure krakanie odbijało 
się echem wśród gór.

Przeszli  po  kładce  nad  trzęsawiskiem.  Kristine  chciwie

chłonęła  w  nozdrza  bogaty  aromat  torfu,  próbując  odwrócić
uwagę  od  długiej,  zgrabnej  postaci  Larsa.  Wydaje  się,  że
mogłaby  tak  iść  godzinami,  pomyślała,  oganiając  się  od 
komarów.  Dotarli  do  podstawy  klifu  i  szlak  zaczął  się  piąć 
coraz wyżej.

W połowie drogi zatrzymała się, by sięgnąć po jabłko do 

plecaka,  lecz  tak  naprawdę  musiała  złapać  oddech.  Drugie
jabłko 

podała 

swemu 

milczącemu 

przewodnikowi. 

Podziękował  i  wbił  w nie  białe  zęby.  Odwróciła się  i  ujrzała 
figurki czworga ludzi, przekraczających trzęsawisko.

Lars  wyrzucił  ogryzek  w  las  i  ruszył  przed  siebie. 

Czerwone strzałki wyznaczały szlak pomiędzy wygładzonymi 
przez  lodowiec  skałami.  Kępy  różowego  wrzosu  i  żółtej 
skalnicy  zwisały  nad  ciemną  wodą  górskich  oczek.  Rzędy 
granitowych klifów piętrzyły się aż po horyzont.

Gdyby  nie  Lars,  byłaby  bardzo  szczęśliwa.  Jego  długie 

nogi zdobywały skały tak łatwo, jak gdyby to były schody na 
piętro  w  domu,  myślała  z  rozdrażnieniem,  czując  narastające 

background image

napięcie  w  kolanach  i  udach.  Kiedy  przekraczał  szczelinę, 
mięśnie napięły się pod podkoszulkiem. Kristine złapała się na 
kontemplacji  jego  ramion,  czesanych  wiatrem  włosów  i  linii 
ud pod materią spodni.

- Skupiona na tym widoku, przestała patrzeć pod nogi, co 

szybko zaowocowało poślizgnięciem się na żwirowej ścieżce i 
bolesnym  uderzeniem  kolanem  o  granitowy  głaz.  Choć 
momentalnie stłumiła jęk bólu, Lars odwrócił się gwałtownie, 
zbiegi ku niej i pomógł wstać.

- W porządku? - spytał z niepokojem.

Nie  mogła  znieść  ciepła  jego  dłoni  i  łatwości,  z  jaką  ją 

podniósł. Wyszarpnęła rękę.

- Nic dotykaj mnie! Lars zagryzł wargi.
- Tak bardzo mnie nie znosisz? - warknął. - Tak bardzo, 

że musisz kraść i kłamać?

Jego dotyk palii jej dłoń. Zaśmiała się nerwowo.

- Więc tak o tym myślisz?
- A jak mam myśleć? Okłamałaś mnie, zabrałaś kluczyki 

żebym nie mógł za tobą jechać. Czemu pozwoliłaś całować się 
na  plaży,  skoro  tak  okropnie  się  ze  mną  czujesz?  Naprawdę 
umiesz tak świetnie grać? Taka jesteś fałszywa? - wyrzucił z 
siebie gwałtownie.

Postąpił krok ku niej. Cofając się, połknęła się o ten sam 

głaz. Wyciągnął ku niej ręce, ale w ostatniej chwili cofnął je i 
zacisnął w pięści dramatycznym gestem.

- Boże - jęknął,  potrząsając  głową,  jakby  chciał  się 

obudzić  z  przykrego  snu. - Co  ja  wyprawiam?  Ścigam  przez 
pół  kraju  kobietę,  która  nienawidzi  nawet  mojego  dotyku. 
Żałosny dureń!

Kristine  nie  mogła  znieść  pogardy  wobec  samego  siebie, 

emanującej z jego twarzy.

- Spróbuj  innej  wersji,  Lars! - podsunęła  z  ryzykancką 

szczerością. - Wyobraź sobie, że polubiłam twój dotyk i twoje 

background image

pocałunki tak bardzo, że przestraszyłam się jak nigdy w życia. 
Dlatego  okłamałam  cię,  ukradłam  ci  kluczyki  i  uciekłam  od 
ciebie.

Gwałtownie usiadła na głazie. Ponad ich głowami rozległ 

się chrzęst butów i opadającego żwiru. Minęła ich schodząca 
w dół roześmiana para.

- God morgen... God margen.

Kristine  milczała.  Powiedziała  już  i  tak  za  dużo  i  teraz 

czekała na jego odpowiedź. Kiedy młodzi ludzie znikli z pola 
widzenia, odezwał się tak cicho, że ledwie usłyszała.

- Czy to prawda. Kristine?
- Tak, Lars, to prawda. - Nagle poczuła zniechęcenie. Nie 

miała  już  siły  walczyć  dłużej. - Pomyślałam,  że  jeśli  cię
okłamię  i  zabiorę  kluczyki,  będziesz  tak  wściekły,  że  nie 
pojedziesz za mną. Jej twarz muskała paprotka, wyrastająca ze 
skalnej  szczeliny,  a  wiatr  zabawiał  się  jasnymi  włosami. 
Spokojnie wytrzymała spojrzenie Larsa.

- Chcę ci uwierzyć - powiedział.
- Przepraszam,  że  kłamałam - zagryzła  wargę. - Nie 

potrafiłam wymyślić nic lepszego, wierz mi.

- Chciałbym,  żebyś  się  mnie  tak  nie  bała. - Lars  z 

trudnością wypowiadał słowa.

- Nic nie mogę na to poradzić!
- Historia się powtarza... - westchnął z udręką.

A  więc  miał  własne  demony  z  przeszłości  i  to  ona  je 

przywołała.

- Zraniłam  cię - rzekła  ze  smutkiem. - Przepraszam. 

Chciała  móc  go  pocieszyć,  lecz  nie  ośmieliła  się.  Nagle ujął 
jej dłoń i czule pocałował wnętrze, przymykając oczy.

Kristine, bliska łez, zdała sobie sprawę, że ów drobny gest 

zrodził intymność nieporównywalnie głębszą niż pocałunki na 
plaży. Już miała mu o tym powiedzieć, lecz Lars nagle puścił 
jej dłoń, zerknął w niebo i stwierdził:

background image

- Za parę godzin będzie padać. Pospieszmy się.

Ruszyli.  Piął  się  w  górę  szybko,  jakby  gonił  go  legion 

trolli.  Kristine  zaciskała  zęby.  zmuszając  się  do  żmudnego 
marszu.  Wiatr  przybrał  na  sile  i  chmury  żwawo  sunęły  po 
niebie. Stąpała po wyślizganych skałach i torfowej ziemi. Nie 
pierwszy raz żałowała, że nie może poznać myśli Larsa,

Za  zakrętem  zaczekał  na  nią  przed  wyjątkowo  ostrym 

podejściem.

- Daj mi rękę - nakazał.

Przez kilka ostatnich metrów po prostu ją wciągał. Kiedy 

stanęła na górze, dyszała ciężko. Zerknęła na Larsa. Patrzył na 
nią z posępną miną.

- Wciąż jesteś na mnie zły? - spytała niepewnie. - Nie.
- Naprawdę mi przykro, że cię oszukałam.
- Było, minęło - uśmiechnął się blado. - Lepiej chodźmy.

Czy  był  szczery?  Czy  uwierzył,  że  panicznie  bała  się 

własnych uczuć? I co znaczyło: „historia się powtarza"?

Ścieżka wyrównała poziom i łatwiej było iść. Lars zniknął 

za  zakrętem.  Pospieszyła  za  nim  i  nagle  zatrzymała  się  w 
osłupieniu - Przed nią wyłonił się Prekestolen - Ambona - klif 
o krawędziach ostrych jak nóż.

Jego  ściany  stanowiły  prawie  perfekcyjny  kąt  prosty, 

odcinający  się  na  tle  nieba.  Podstawa  tonęła  w 
szmaragdowoniebieskiej  głębi  fiordu.  W  żadnej  ze  swoich 
podróży Kristine nie widziała czegoś tak olśniewającego.

Dwoje  ludzi  spacerowało  po  płaskiej  powierzchni  skały. 

ich  sylwetki  rysowały  się  na  tle  chmur.  Zapragnęła  również 
być tam, wysoko, gdzie niebo spotyka się z granitem,

- Chodźmy - zachęcił Lars, uśmiechając się na widok jej 

zachwyconej miny.

To byt jego pierwszy prawdziwy uśmiech od chwili, kiedy 

zostawiła go w Mandat.

background image

- Mówiłeś  że  widok  jest  wart  wspinaczki.  Powiedziała -

bym, że jest wart wszystkiego.

- Nie  chciałem,  żebyś  oskarżyła  mnie  o  przesadną 

promocję swojego kraju. Nie masz kłopotów na wysokości?

- Chyba nie. Wchodziłam bez problemu na wyższe skały 

w Grecji.

Przepuścił  ją  przodem.  Walcząc  z  przeciwnym  wiatrem,

podążyła  szlakiem  i  wkrótce,  sama  nie  wiedząc  kiedy, 
wkroczyła na ogromny, kwadratowy szczyt Prekestolenu.

Kręty fiord otoczony szarymi klifami niknął tajemniczo w 

chmurach  i  we  mgle.  Ambona  urywała  się  gwałtownie  jak
ostrze  topora  wikinga,  jak  przeszywające  wezwanie  do
śmiertelnego boju.

Kristine szła po spękanej skale, kuląc się pod podmuchami

gwałtownego  wiatru.  Opadła  na  kolana,  a  potem  doczołgała
się do miejsca, gdzie materia łączyła się z nicością, i wyjrzała 
za krawędź.

Przepaść  skoczyła  ku  niej  jak  zwierz  z  zasadzki. 

Chropowata  skała,  na której leżała, zdawała  się rozpływać  w 
niebyt. Kristine poczuła z przerażeniem, że coś pcha ją dalej; 
palce  traciły  czucie,  a  ciało  stawało  się  lekkie  jak  liść  na 
wietrze. Niebo i woda zawirowały, nieubłaganie wciągając ją 
w swoje objęcia.

Ręce,  które  chwyciły  ją  za  biodra  i  mocno  szarpnęły  do 

tyłu, zdawały się należeć do innego wymiaru, do kogoś z innej 
planety.  Drapała  paznokciami  wyszczerbiony  granit,  a  z  jej 
gardła  wydobył  się  pisk  strachu.  Zamknęła  oczy,  ale  niebo 
wciąż wirowało, a ona spadała, spadała, spadała...

Zatrzymał ją głęboki głos Larsa.

- Kristine, puść. Jesteś bezpieczna. Trzymam cię.

Uderzyła  policzkiem  o  występ  skalny.  Nagły  ból 

przywrócił jej świadomość. Otworzyła oczy i zobaczyła skałę 
porysowaną żyłkami jak twarz starca. Niebo zniknęło.

background image

Lars  ukląkł  przy  niej  i  objął  ją  w  pasie.  Ciało  miała 

wiotkie,  jakby  pozbawione  kości.  Po  chwili  wstał.  Z  oddali 
usłyszała  obcy  głos  zadający  pytanie  i  uspokajającą 
odpowiedź  Larsa.  Odprowadził  ją  jak  najdalej  od  krawędzi, 
pod  skalny  nawis,  gdzie  nie  docierał  wiatr  i  spojrzenia 
ciekawskich. Tam długo rozgrzewał jej zziębnięte dłonie. Nic 
mogła powstrzymać drżenia, tak jak wtedy, gdy ją całował.

Tulił ją do siebie i szeptał coś uspokajająco po norwesku. 

Nie  potrzebowała  tłumacza - to  były  słowa  czułości  i 
pocieszenia.  Wtulona  w  Larsa,  zaczęła  mówić  drżącym 
głosem, bezładnie wyrzucając słowa:

- Lars,  nigdy  się  z  nikim  nie  kochałam,  bo  bałam  się 

fizycznej  bliskości...  Przez  lata  widziałam,  jak  moi  rodzice 
oddalali  się  od  siebie.  Z  każdym  nowym  dzieckiem 
nienawidzili  się  bardziej.  Kiedy  miałam  dwanaście  lat, 
postanowiłam, że nigdy nie wyjdę za maż i nie urodzę dziecka
- bo  po  co?  To  jest  jak  klatka,  pułapka.  Nie  ma  w  tym 
radości...  tylko  wiecznie  zły  ojciec  i  matka,  która  chowa  się 
przed  życiem  w  choroby.  Dzieci  to  ciągła  harówka - zawsze 
trzeba  coś  dla  nich  zrobić,  martwić  się  o  nie,  być  za  nie 
odpowiedzialnym. Jeśli się coś stanie, wina spada na ciebie. A 
ja chciałam się bawić z koleżankami ze szkoły. Czy to znaczy, 
że jestem zła?

- Nie, wcale nie.
- A  potem  zjawiłeś  się  ty. - Spojrzała  na  niego  smutno. 

Irysowy  błękit  jej  oczu  przetykany  był  drobnymi  czarnymi 
cętkami. - I okazało się, że wytrwałam w postanowieniu tyle 
lat, bo żadnemu mężczyźnie wcześniej nie udało się sprawić, 
abym  poczuła  się  jak  kobieta.  Jak  seksowna  kobieta.  Twój 
dotyk,  pocałunki,  nawet  spojrzenia,  czyniły  moje  lęki 
bezsensownymi.  Zapragnęłam  cię  całą  sobą - nerwowo 
wciągnęła  powietrze. - Ale  gdy  się  rozstawaliśmy,  lęki 
wracały.  Przerażała  mnie  myśl,  że  skończę  jak  moi  rodzice. 

background image

Więc  w  Oslo  i  w  Mandal  uciekałam.  Nie  widziałam  innego 
wyjścia. Spróbuj mnie zrozumieć, Lars.

Nie  miała  już  nic  do  powiedzenia.  Czuła  się  pusta  i 

zarazem  dziwnie  spokojna,  bo  wyjawiła  całą  prawdę.  Oparta 
głowę o jego tors.

Milczał długo - tak długo, że zaczęła się znowu bać. Może 

źle  go  oceniła?  Może  chodziło  mu  tylko  o  łóżko,  a  nie  o 
szczerość? Wówczas odebrałby jej spowiedź jako niewygodne 
obciążenie.

W końcu odezwał się.

- Nie wiedziałem, że to tak poważna sprawa, Kristine. Nie 

wyczułem... nawet kiedy płakałaś tam, przy pomniku.

- Może chodzi ci tylko o letni romans?
- Nie mów tak, proszę!

Więc  czego  chcesz?  Kristine  miała  to  pytanie  na  końcu 

języka. Ale nie spytała, gdyż sama nie wiedziała, czego chce. 
Lars puścił ją.

- Lepiej  się  czujesz?  Rozejrzyj  się  jeszcze  przez  chwile. 

tylko nie podchodź do krawędzi.

Skinęła  głową  z  bladym  uśmiechem.  Nic  nie  zostało 

ustalone,  ale  na  razie  nie  miała  siły  na  dalsze  wyjaśnienia. 
Poszła  za  jego  radą  i  pozwoliła  zmysłom  czerpać  radość  z 
piękna  świata.  Przyszło  jej  do  głowy,  że  Lars  ma  w  sobie 
zarówno twardość skały, jak tajemniczą głębię otaczającego ją 
fiordu.  Coś  jednak  stało  się  jasne.  W  chwili  śmiertelnego 
przerażenia  na  krawędzi  przepaści  podjęła  dwie  decyzje. 
Postanowiła zobaczyć się z dziadkiem. I zapragnęła, żeby Lars
- jeśli nie zarzucił tego zamiaru - pojechał z nią.

Zbyt długo uciekała przed bliskością tego człowieka.
W cztery godziny później Lars wyjeżdżał fiatem z promu 

w Stavanger. Przepuścił inne auta i oznajmił bez emocji:

- Mam  zarezerwowany  hotel  na  tej  ulicy.  Chciałbym  cię 

zabrać na obiad.

background image

- Dobrze.  Jakieś  trudne  do  odgadnięcia  uczucie  mignęło 

na jego twarzy.

- Żadnych wątpliwości w związku z pieniędzmi? - zapytał 

z wymuszoną lekkością.

- Dzisiaj żadnych, Lars. Może jutro - odparła zuchwale.
- W  takim  razie  zamówimy  kawior  i  szampana. -

Wyraźnie mu ulżyło. - Gdzie się zatrzymałaś?

Opisała w skrócie swój podły hotelik i stwierdziła, że woli 

nocować na kempingu.

- Skoro  twoje  skrupuły  finansowe  mają  dzisiaj  wolne, 

zamówię ci pokój w hotelu.

- Z wanną i z gorącą wodą?
- To bardzo dobry hotel, moja droga.

Kristine przypomniała sobie, jak niedawno tańczyli razem 

w pewnej restauracji w Oslo, i zgodziła się.

Hotel  był  rzeczywiście  elegancki,  a  Lars - w  brudnych 

wojskowych  spodniach  i  w  górskich  butach - wyglądał  na 
całkiem  zadomowionego.  Jej  plecak  i  torbę  załadowano 
ceremonialnie  na  wózek,  a  auto  odprowadzono  na  parking. 
Dostała pokój na tym samym piętrze co Lars. Odprowadził ją i 
dał  napiwek  tragarzowi.  Zostali  sami.  Wzrok  Kristine 
zatrzymał się na królewskim łożu, okrytym piękna wzorzystą 
kapą.

- Postawmy sprawy jasno, Kristine. To chyba odpowiedni 

moment.  Nie  zamierzam  pozwolić  ci  znów  zniknąć -
powiedział, stając przed nią.

- Nie  chcę  znikać - odparła,  patrząc  mu  prosto  w  oczy. 

Triumf, szczęście i ulga rozjaśniły mu twarz.

- To  pięknie - rozpromienił  się. - Ja  ze  swojej  strony 

zamierzam  na  razie  zrezygnować  z  wszelkich  wymagań 
wobec  ciebie.  Fizycznych  wymagań.  Bawmy  się  razem  jak 
turyści - wspinajmy  się,  pływajmy,  zwiedzajmy.  Nie  wiem,
czy  zamierzasz  odwiedzić  dziadka,  ale  powinnaś  zobaczyć 

background image

takie  miejsca  jak  Geiranger  czy  Dalsnibba...  Chcę  ci 
towarzyszyć,  jeśli  pozwolisz.  Zadanie  tego  pytania  przyszło 
jej z ogromnym trudem, jakby miała pokonać stromą ścianę.

- Już  nie  chcesz się  ze  mną kochać,  Lars? - Nie o to  mi 

chodziło, Kristine. Oczywiście, że chcę, ale nie będę nalegał, 
ponieważ rozumiem twój problem. - Pochylił się i pocałował 
ją  w  czubek  nosa. - Chciałbym,  żebyś  zabrała  turkusowy 
kostium, ale moja samokontrola ma swoje granice.

Coś  tu  nie  grało.  Marszcząc  brwi,  bez  wahania 

sformułowała swoje wątpliwości;

- A  jeśli  ja  zmienię  zdanie  i  będę  chciała  iść  z  tobą  do 

łóżka?

Nie poruszył się, ale zdradził go wyraz oczu, mierzących 

ją od stóp do głów.

- Chcę,  żebyś  zdecydowała  o  tym,  gdy  nie  będziemy  w 

bezpośredniej  bliskości.  Nawet  nic  w  tym  samym  pokoju. 
Rozumiesz, o co mi chodzi?

Skinęła  głową,  choć  wątpiła,  czy  będzie  w  stanie  podjąć 

jakiekolwiek decyzje w tych sprawach.

Lars ruszył do drzwi i po raz pierwszy Kristine wydało się, 

że on także boi się łóżka.

- Zabiorę cię na obiad za godzinę.
- W  porządku - odparła  i  drzwi  zamknęły  się  za  nim 

cicho.

Poza  braterskim pocałunkiem wcale  jej  nie dotknął.  I nie 

dotknie. Następny ruch należał do niej.

Popatrzyła  koso  na  spore  łóżko,  wypróbowała  dłonią 

materac  i  zdusiła  wszelkie  fantazje  na  temat  dzielenia  go  z 
Larsem.  Miał  rację.  Oboje  wiedzieli,  że  potrafiłby  ją  uwieść 
jednym pocałunkiem.

Wyjęła  z  torby  niebieską  sukienkę,  a  turkusowy  kostium 

upchnęła  jeszcze  głębiej.  Odkręciła  wodę  w  wannie  i 
poweselała  na  widok  baterii  hotelowych  mydełek,  pianek  i 

background image

szamponów.  Było  się  z  czego  cieszyć!  Wszystko  zostało 
powiedziane i Lars nadal chciał z nią podróżować.

Dziwne  tylko,  że  jeszcze  nie  zapytał,  co  zrobiła  z  jego 

kluczykami.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kristine,  porzuciwszy  na  ten  wieczór  skrupuły, 

rozkoszowała się obiadem. Jedzenie było wyśmienite, a wino 
dało  jej  pewność  siebie  i  poczucie  własnej  atrakcyjności.  Na 
szczęście w lokalu nie było parkietu do tańca.

Po  kolacji  poszli  na  spacer  w  stronę  portu,  wstępując  po 

drodze do kilku barów. W jednym z nich pośpiewali nawet z 
rozbawionym towarzystwem. W sali było tłoczno, trzymali się 
więc blisko siebie. Lars opiekuńczo objął Kristine ramieniem. 
Usiłując  nie  myśleć  o  jego  dotyku,  próbowała  policzyć,  ile 
języków słyszy wokół siebie. Jakiś czas temu zdecydowała, że 
gdy  wróci  do  domu,  będzie  studiować  języki,  aby  zostać 
tłumaczem.  Już  teraz  powinna  korzystać  z  okazji  i  pracować 
nad norweskim.

Jej  towarzysz  właśnie  zamówił  drugie  piwo,  kiedy  rudy 

mężczyzna  w  jego  wieku  przepchnął  się  ku  nim  przez  tłum. 
Uśmiechając się od ucha do ucha, zagadnął:

- Lars  Bronstad,  jeśli  się  nie  mylę?  Pamiętasz  mnie? 

Kevine Armstrong, drużyna kanadyjska, slalom.

Wyciągnął  rękę.  Lars  uścisnął  ja  z  widoczną  rezerwą. 

Kevine przeniósł  uśmiech  na  Kristine,  podał  jej  rękę  i 
przedstawił się ponownie. Od razu poczuła do niego sympatię. 
Wkrótce  okazało  się,  że  mieszkał  kiedyś  kilkanaście 
kilometrów od niej w Welland.

- Więc  jesteś  z  kanadyjskiej  drużyny  narciarskiej? -

spytała.

- Tak... Ten facet pokonał mnie nie raz. - Po przyjacielsku 

klepnął Larsa w ramię.

- Co  tu  robisz,  Kevin? - Lars  niezbyt  subtelnie  zmienił 

temat.

- Kręcę  reklamy  piwa.  Fiordy,  ładne  dziewczyny  w 

strojach  ludowych,  tutejsze  klimaty.  Dobrze  płacą.  A  co  u 
ciebie?

background image

- Mieszkam w Oslo. Mam tam sprawy rodzinne.
- No cóż, napijmy się - Kevin uniósł kufel. - Szkoda, że 

przestałeś  jeździć,  Lars.  Mogłeś  dużo  osiągnąć. - Jego  twarz 
spoważniała. - Przykro  mi  z  powodu  twojej  żony.  Pewnie 
dlatego zerwałeś ze sportem. Musiałeś przejść ciężkie chwile.

- Tak - uciął  Lars. - W  każdym  razie  cieszę  się,  że  się 

spotkaliśmy,  Kev.  Baw  się  dobrze.  Kristine  i  ja  wyruszamy 
jutro wcześnie rano, więc musimy już wracać do hotelu.

Jego  stanowczy  gest  nie  pozostawił  Kristine  wyboru. 

Słowo  „żona"  wciąż  rozbrzmiewało  jej  w  głowie.  Pożegnała 
się, podziwiając własne opanowanie.

Lars sterował nią w tłumie. Po raz pierwszy jego dotyk nie 

budził żądzy. Kiedy wyszli na dwór, puścił ją. Jego mina nie 
zachęcała  do  rozmowy.  Pospieszyli  do hotelu. Kristine  miała 
niewygodne  sandały,  no  i  czuła  w  nogach  wyprawę  na 
Prekestolen.

- Zwolnij, przecież Kevin nas nie goni - wysapała, bojąc 

się, że zaraz zacznie kuleć.

- Przepraszam.
- Na  pewno  wyczuł,  że  nie  odpowiadała  ci  wzmianka  o 

żonie. Nie wyglądał na gruboskórnego prostaczka.

Odpowiedziało jej kamienne spojrzenie.

- Nie chcę o tym rozmawiać.
- Nawet  nie  wiedziałam,  że  byłeś  żonaty - wyrzuciła  z 

siebie  spiesznie. - Zakładam,  że  już  nie  jesteś - dodała  z 
nadzieją.

- Umarła  osiem  lat  temu.  Mówiłem,  że  nie  chcę  o  niej 

rozmawiać.

Nie powinna tego komentować, ale czuła, że musi.

- Ciągle ją kochasz.
- Nie! Na Boga, Kristine, zmień temat.

background image

- Czy  są  inne  niespodzianki,  które  poznam  w  czasie 

naszej wspólnej podróży? Jeśli tak, wolałabym, żebyś ostrzegł 
mnie teraz.

- Powiedziałbym ci o niej prędzej czy później.
- Wybacz,  ale  nie  bardzo  w  to  wierzę. - Jej  rozżalenie 

minęło  i  po  chwili  spytała  łagodnie: - Może  przynajmniej 
powiesz mi, co się z nią stało?

- Może kiedyś. Nie dzisiaj.
- Myślałam,  że  jesteś  inny.  Że  potrafisz  rozmawiać  o 

uczuciach.

- Nie mam ochoty rozmawiać o najgorszym roku w moim 

życiu, nocą, na zatłoczonej ulicy, z kobietą, której prawie nie 
znam. Tylko tyle - oznajmił dobitnie.

Z kobietą, której prawie nie zna... Rzeczywiście, nie było 

o  czym  mówić.  Kristine  przyśpieszyła  kroku,  na  ile  tylko 
pozwalały  jej  sandały.  W  tej  chwili  najbardziej  pragnęła 
pozbyć  się  towarzystwa  Larsa.  Dobrze,  że  mają  osobne 
pokoje. Wkroczyła do hotelu i, ostentacyjnie milcząc, czekała, 
aż  winda  powiezie  ich  na  właściwe  piętro.  Powiedziała 
„dobranoc", aby zachować minimum grzeczności.

- Spotkamy się na śniadaniu o ósmej - rzucił, znikając w 

swoim pokoju.

Może, tak, a może nie - pomyślała, starannie zamykając za 

sobą drzwi. Pomimo obaw, że kipiące emocje nie pozwolą jej 
zmrużyć  oka,  spała  całkiem  dobrze.  Rano  nie  była  już  zła, 
może  tylko trochę  rozżalona.  Obudziła  się  z  myślą,  że  Lars, 
tak jak ona, ma blizny z przeszłości. Traktował jej problemy z 
respektem, więc jest mu winna to samo. Za pięć ósma, ubrana 
w dżinsy i jasnożółty podkoszulek, zapukała do pokoju Larsa.

- Nie powinnam się tak wczoraj złościć - oznajmiła już od 

progu.

Lars uśmiechnął się smętnie.

background image

- Ja  również  nie  zachowałem  się  najlepiej.  To  nie  od 

Kevina powinnaś się dowiedzieć o moim małżeństwie.

Miał  na  sobie  dżinsy,  mokre  włosy  zwijały  mu  się  nad 

uszami, a z nagiego ramienia zwisał wilgotny ręcznik. Kristine 
zmieszała się.

- Przyszłam za wcześnie...
- Nie, zaczekaj. Za chwilę będę gotowy.

Odsunął  się,  żeby  mogła  wejść,  i  zaczął  energicznie 

wycierać  włosy.  Mięśnie  zagrały  na  jego  płaskim  brzuchu. 
Kristine przełknęła ślinę, odwróciła się i usłyszała szept:

- Nawet nie musimy się dotykać, prawda?
- Powinieneś  włożyć  podkoszulek - odrzekła,  szukając 

tonu, którym strofowała braci.

- Podejrzewam,  że  poranny  pocałunek  byłby  wbrew 

regułom, które tak głupio ustaliłem.

- Zdecydowanie.
- W twoim głosie nie słyszę stuprocentowego przekonania

- stwierdził,  i  nie  czekając  na  wyjaśnienie,  podszedł  i 
pocałował Kristine w usta. Kiedy ją puścił, sięgnął po koszulę 
i  tylko  niezwykle  uważny  obserwator  dostrzegłby  lekkie 
drżenie palców, gdy zapinał guziki.

- To nie fair - oburzyła się, czując zdradziecki rumieniec 

wypływający jej na twarz.

- Daj spokój. Kris, tak to już jest w życiu.
- Moi bracia mówili do mnie Kris.
- Jakoś  nie  obawiam  się,  że  mnie  z  nimi  pomylisz -

powiedział z rozbawieniem.

Kristine zmieniła temat:

- Co będziemy dzisiaj robić?
- Popłyniemy  promem  do  Bergen.  Weźmiemy  mój 

samochód,  bo  jest  wygodniejszy,  a  twój  zostawimy  na 
parkingu.

background image

- Myślałam o tym - przyznała otwarcie - i sądzę, że mino 

wyższych kosztów lepiej wziąć obydwa auta, choćby tylko do 
Fjaerland.  Nie  wiem,  jak  mnie  lam  przyjmą,  bo  ojciec  nigdy 
nie  chciał  mi  powiedzieć,  czemu  wyjechał.  Dziadek  może 
równie  dobrze  nie  wpuścić  mnie  za  próg,  jak  i  zatrzymać  na 
miesiąc. Nie sądzę, żebyś chciał tkwić tam zbyt długo. Pewnie 
będziesz wolał wrócić do Oslo.

- To  brzmi  rozsądnie,  chociaż  nie  bardzo  podoba  mi  się 

pomysł, żebyś sama prowadziła swojego weterana po górskich 
drogach. Ten fiat jest chyba w twoim wieku.

- Trudno,  na  lepszy  mnie  nie  stać...  i  jak  dotąd  nie 

zawiódł. Zresztą będziemy jechali razem.

- Dobrze. Zarezerwuję bilety na prom i zostaniemy kilka 

dni w Bergen.

Postanowiła ustalić wszystko od razu.

- Jestem  ci  wdzięczna  za  pobyt  w  tym  pięknym  hotelu, 

Lars,  ale  nie  chcę,  żebyś  za  mnie  płacił.  Będę  korzystać  z 
kempingów.

Lars uniósł brwi.

- W  takim  razie  muszę  kupić  sobie  namiot,  zanim 

wyjedziemy.  Inaczej  wspólne  podróżowanie  stanie  się  tylko 
iluzją. - Przynajmniej nie będzie okazji do ulegania pokusom -
zaznaczyła.

- Zanudzisz się!
- Z tobą? Nie wierzę.
- Dobrze,  skończmy  te  dyskusje.  Umieram  z  głodu  i 

marzę  o  śniadaniu,  Kristine.  A  ponieważ  nadal  jesteśmy  w 
hotelu, ja płacę.

Uciekła na korytarz, zanim złapał ją w objęcia. Wchodząc 

do windy, nie mogli powstrzymać śmiechu.

Ten  poranek  nadal  ton  trzem  następnym  dniom,  które 

spędzili  w  Bergen - mieście  siedmiu  gór.  Obiady  jadali  w 
tawernie w Bryggen, w miejscu, gdzie miasto zostało założone 

background image

w  XI  wieku.  Tego  popołudnia  pojechali  kolejką  na  szczyt 
jednej  z  gór  i  odwiedzili  drewniany  kościółek  w  Fantoft, 
liczący ponad osiemset lat. Poskrzypywał w porywach wiatru 
tak,  jak  musiały  skrzypieć  na  morzu  łodzie  wikingów. 
Wieczorem trafili na koncert do domu Griega - Troldhaugen -
i  obejrzeli  jego  maleńką  pracownię  nad  jeziorem,  wśród 
drzew.  Ostatniego dnia  Lars  kupił  Kristine  na  bazarze bukiet 
pachnącego  groszku.  W  tajemnicy  schowała  dwa  kwiatki 
między  strony  paszportu,  na  pamiątkę  najszczęśliwszych  dni 
w jej życiu.

Chociaż obydwoje zachowywali się z rezerwą, zmysłowe 

napięcie  miedzy  nimi  narastało  nieznośnie.  Kristine  wiele 
dowiedziała  się  o  Larsie - o  jego  kontroli  nad  własną 
seksualnością,  o  wrażliwości  muzycznej,  o  skłonności  do 
wygłupów  i  opiekuńczości.  Z  kolei  opowiedziana  przez 
Kristine historia jej dzieciństwa i młodości ujawniła straszliwe 
osamotnienie  dziewczyny,  żyjącej  w  siedmioosobowej 
rodzinie. Lars pragnął jej teraz pokazać na każdym kroku, że z 
nim nigdy nie będzie samotna.

Było  to  dla  niej  coś  pięknego  i  nieznanego.  Czuła,  że 

otwiera się jak kwiat do słońca.

Padało,  kiedy  opuszczali  Bergen,  ale  Kristine  miała  iście 

słoneczny  nastrój.  Podśpiewywała,  jadąc  za  ciemnozielonym 
jaguarem  przez  kolejne  tunele,  mijając  wodospady,  zalesione 
wzgórza  i  wiśniowe  sady.  W  Kvanndal  przepłynęli  promem
przez  wcinający  się  głęboko  w  ląd  Hardangerfjord.  Kristine 
spotkała  tam  parę  amerykańskich  turystów,  którzy  z 
zachwytem opowiadali o Ulvik - małym miasteczku na brzegu 
fiordu.  Gdy  Lars  dołączył  do  niej  na  pokładzie,  natychmiast 
zapytała:

- Odwiedzimy Ulvik?

background image

- Nie. - Jego twarz zmieniła się, przeszedł po niej cień. -

To  nie  po  drodze...  Chciałem,  żebyś  za  to  obejrzała  sady  w 
Lofthus.

- Rozmawiałam  właśnie  z  jakimiś  ludźmi,  którzy  byli  w 

Ulvik i mówili, że tam jest ślicznie. - Nieoczekiwana niechęć 
Larsa  zwiększyła  tylko  u  Kristine  chęć  zobaczenia  tego 
miasteczka. - Podobno  jest  tam  ciepła  woda,  bo  ono  leży  na 
końcu fiordu, więc można popływać. Przecież się nigdzie nie 
spieszymy? Pojedźmy tam, proszę.

- Jedź sama, jeśli chcesz.

Miał  taką  samą  minę,  jak  po  rozmowie  z  Kevinem  w 

barze. Popatrzyła na niego uważnie.

- Dobrze, wobec tego pojadę sama. Spotkamy się później, 

w Voss albo w Gudvangen.

Lars uderzył zaciśniętą dłonią w poręcz z gwałtownością. 

która ją przestraszyła.

- Rób, jak uważasz - wycedził.

Kristine  nie  rozumiała  tych  nagłych  emocji,  ale czuła,  że

nie ma sensu pytać. Odeszła, by popatrzeć, jak zbliżają się do 
wsi  Utne  z  małymi,  białymi  domkami  przylepionymi  do
stoków. Na następnym przystanku opuścili prom i pojechali na 
południe,  do  Lofthus,  leżącego  wśród  sadów  pełnych 
dojrzałych  owoców.  Zaparkowali  i  ruszyli  dróżką  pomiędzy
konarami  drzew.  Pomimo  lekkiej  mżawki  Kristine  zobaczyła 
na drugim  brzegu  dwie  góry,  roziskrzone  spływającym
pomiędzy nimi jęzorem lodowca.

- Pojadę  z  tobą  do  Ulvik - powiedział  nagle  Lars 

dziwnym, bezbarwnym tonem.

Spojrzała na niego zdziwiona.

- Powiesz mi wreszcie, co jest nie tak?
- Moja żona jest tam pochowana. Nie wracałem tam przez 

lata. - Po  wyrazie  jego  twarzy  można  było  poznać,  z  jakim 
bólem wydarł z siebie te słowa.

background image

- A więc nie tylko ja podróżuję samotnie.
- Widzisz zbyt wiele, Kristine.

Nie  była  pewna,  czy  te  słowa  miały  być  komplementem. 

Miała  już  na  końcu  języka  uwagę,  że  zmieniła  zdanie  i  nie 
chce  jechać  do  Ulvik,  ale  w  ostatniej  chwili  coś  ją 
powstrzymało.

- Może pojedziemy tam od razu? - zapytała rzeczowo.
- Zgoda, miejmy to już za sobą - odrzekł poważnie. - Jedź 

za mną, poprowadzę cię.

Wsiedli  do  aut.  Z  głową  pełną  pytań  Kristine  podążała 

śladem  Larsa.  Przepłynęli  promem  z  Brimnes  do  Ulvik. 
Miasteczko było zachwycające. Na tle gór, pokrytych białymi 
czapami śniegu i lodu, widniały zielone wzgórza z punkcikami 
domów  o  czerwonych  dachówkach.  Wody  fiordu  były 
krystalicznie czyste.

Lars  poprowadził  ich  na  kemping,  który  ku  jej  radości 

mieścił  się  nad  brzegiem  Fiordu.  Deszcz  powoli  ustawał  i 
niebo  pojaśniało  nad  górami.  Odczytała  to  jako  dobry  znak. 
Kiedy rozstawili namioty pod drzewami, Lars powiedział:

- Idę się przejść. Wrócę za godzinę.

Odszedł drogą w kierunku wioski. Ponieważ nie zabrał jej 

ze  sobą,  Kristine  wywnioskowała,  że  chce  odwiedzić  grób 
żony.  Rozpakowała  rzeczy,  rozejrzała  się  po  kempingu  i 
porozmawiała  z  parą  młodych  Niemców.  Potem  wróciła  do 
namiotu  i  czekała  niespokojnie.  Nieobecność  Larsa 
przedłużała się. W końcu - mając nadzieję, że nie oskarży jej o 
śledzenie go - ruszyła ku wiosce.

Przestało  padać  i  las  pachniał  butwiejącymi  liśćmi  i 

wilgotną  ziemią.  W  ogrodach  maki  zwieszały  ciężkie  głowy. 
Przyśpieszyła  kroku,  czując,  że  potrzebuje  ruchu.  Z  bocznej 
uliczki  wynurzył  się  starszy  kościsty  mężczyzna  i  żwawo 
ruszył w dół drogi.

background image

Zatrzymała się, aby powąchać czerwone róże pnące się po 

żelaznym  ogrodzeniu  kościoła,  i  kątem  oka  zauważyła,  że 
starszy  pan  wszedł  na  dziedziniec.  Może  tu  pochowano żonę 
Larsa?  Miała  nadzieję,  że  kiedyś  opowie  jej  więcej  o  swoim 
małżeństwie.

Nagle  ciszę  popołudnia  przecięły  podniesione  głosy. 

Rozpoznała głos Larsa. Dochodził z kościelnego dziedzińca.

Ukryta za krzewami, przysunęła się bliżej. Poprzez mokre

liście zobaczyła Larsa i owego chudego mężczyznę, stojących 
po  dwóch  stronach  porośniętego  bujnymi  kwiatami  grobu. 
Usłyszała  słowa  starego,  który  mówił  z  wyostrzonym przez 
złość brytyjskim akcentem.

- Jak śmiałeś wrócić?
- Mam prawo tu być, Edwardzie. - Lars mówił spokojnie

lecz Kristine dostrzegła, jak zaciska pięści.

- Osiem lat temu straciłeś wszelkie prawa. Powiedziałem 

ci  wtedy,  że  nie  chcę  cię  więcej  widzieć,  i  nic  się  od  tego 
czasu  nie  zmieniło. - Mężczyzna  o  imieniu  Edward 
wyprostował  się  bojowo.  Pełna  pasji  groźba  w  jego  głosie
sprawiała,  że  był  daleki  od  śmieszności. - Odejdź  stąd,  Lars. 
Nie chcę cię tu widzieć - powiedział twardym tonem.

- Ona była moją żoną. 
- Zabiłeś ją! Ją i dziecko. 
- To dziecko było moją córką!

Kristine  tak  mocno  zaciskała  ręce  na  ogrodzeniu,  że 

zdobienia boleśnie wbijały się w jej dłonie. Nigdy nie słyszała 
takiej  desperacji  w  głosie  człowieka - a  fakt,  iż  był  to  głos 
Larsa,  sprawiał,  że  czuła,  jakby  wbijano  jej  nóż  w  trzewia. 
Edward zgarbił się, chude ramiona zadrżały.

- Przeklinam  dzień,  w  którym  spotkałeś  moją  piękną 

Annę.  Jej  matka nigdy  nie doszła do siebie  po śmierci córki. 
Wszystko to twoja wina, draniu!

background image

- Byłem młody, a ona pojechała na zawody narciarskie z 

własnej woli - odparł Lars drżącym głosem.

- Pojechała,  bo  nie  mogła  bez  ciebie  żyć!  Musiała,  tak 

bardzo  się  o  ciebie  bała.  Umierała  ze  strachu  za  każdym 
razem,  kiedy  wyjeżdżałeś,  żeby  prowokować  śmierć  na 
stoku... Żałuję, że ci się nie udało.

Lars westchnął.

- Nie umiesz znaleźć w sobie przebaczenia?  Anna nigdy 

nie  pozwoliłaby  ci  wyhodować  w  sobie  tak  zażartej 
nienawiści.

Edward  odepchnął  Larsa.  Kristine  stłumiła  okrzyk 

przerażenia.

- Nigdy ci nie wybaczę! Nigdy! I nie chcę cię widzieć w 

Ulvik!

Kristine  skuliła  się  za  krzewami,  kiedy  rozsierdzony 

Edward  zmierzał  W  kierunku  furtki.  Minął  ją,  obojętny  na 
wszystko  poza  własnym  cierpieniem.  Apoplektycznie 
zaczerwienioną  twarz  wykrzywiał  grymas,  a  w  oczach  lśniły 
łzy.

Lars stał nieruchomo przy grobie żony, z rękami wbitymi 

w  kieszenie.  Dopiero  teraz  zauważyła  drugi  grób - mniejszy, 
pokryty delikatnymi biało - niebieskimi kwiatkami. Grób jego 
córki, pomyślała z bólem.

Teraz zrozumiała, czemu Lars nie chciał jechać do Ulvik. 

Wiedziała  również, czemu  zmienił zdanie - miał nadzieję,  że 
teść przebaczy mu po latach, i ta nadzieja warta była ryzyka.

Ale ojciec Anny nie przebaczył, a Lars - była tego prawie 

pewna - także nie przebaczył samemu sobie.

Nic jej o tym wszystkim nie powiedział. Gdyby nie Kevin, 

nie  wiedziałaby  nawet,  że  jest  wdowcem.  Jednak  ostatnią 
rzeczą,  jaką  mogła  zrobić,  było  narzucanie  się  ze  swoją 
obecnością w takiej chwili. Wycofała się cichutko.

background image

Postanowiła zawrócić i nie wspomnieć ani słowem o tym, 

co  usłyszała.  Cały  urok  tego  miejsca  prysnął.  Kiedy  wyszła 
zza  rogu  kościoła,  zamarła.  Nie  mogła  trafić  gorzej - Lars 
właśnie wyłonił się z bramy.

Zobaczył ją od razu i spytał ze złością:

- Co tu robisz?

Kristine z wielkim wysiłkiem zachowała neutralny wyraz 

twarzy. Nie zamierzała kłamać.

- Słyszałam  twoją  rozmowę  z  tamtym  człowiekiem. 

Przypadkowo... Nie chciałam...

- I przypadkiem  znalazłaś  się  to,  kiedy  wychodziłem? 

Kristine bojowo uniosła głowę.

- Żebyś wiedział, to też przypadek.
- Oczywiście - zgodził się z ironiczną miną. Zbliżyła się 

do  niego.  Stał  nieruchomo,  odsunął  tylko gałąź,  z  której 
skapywały  mu  na  ramię  krople  wody.  Jak  łzy,  pomyślała  i 
poprosiła cicho.

- Opowiedz mi, co się stało, Lars.
- Słyszałaś, więc wiesz. Jestem odpowiedzialny za śmierć 

mojej żony i córki.

- To była wersja twojego teścia. Chcę poznać twoją,
- Dobrze,  powiem  ci - zgodził  się,  choć  ton  jego  głosu

brzmiał  nieprzyjemny. - To  jedyny  sposób,  żebyś  dała  mi 
spokój, prawda? Co chcesz wiedzieć, Kristine?

- Co  się  stało  na  zawodach? - spytała.  Zerwał  liść  i 

metodycznie darł go na kawałki.

- Anna nienawidziła ryzyka. Nie wiedziałem o tym, kiedy 

się  z  nią  żeniłem.  Prosto  po  uniwersytecie,  pełen  książkowej 
wiedzy, chciałem podbić świat. Kiedy się poznaliśmy, byłem 
pasjonatem  narciarstwa  zjazdowego  i  należałem  do  kadry 
narodowej.  Rodzice  Anny  żyli  z  emerytury  w  Ulvik.  a  ona 
pracowała  w  Oslo.  Była  piękna  i  delikatna  jak  wiosenny 
deszcz. Kochaliśmy się... więc wzięliśmy ślub. Pracowałem w 

background image

Asgardzie  i  wykorzystywałem  każdą  okazję,  żeby  jeździć  na 
nartach. - Zerwał  następny  liść  tylko  po  to,  by  go  znów 
unicestwić. - Nienawidziła  zawodów  i  przed  każdym 
zgrupowaniem błagała mnie, żebym został w domu. Ale ja nie 
mogłem.  Potrzebowałem  tej  dawki  adrenaliny  i  nie  mogłem 
zrozumieć jej lęku. Czułem się ubezwłasnowolniony przez jej 
strach.  Kiedy  zaszła  w  ciążę,  nie  ryzykowała  chodzenia  na 
stoki,  żeby  mnie  oglądać,  i  przez  chwilę  było  lepiej.  Ale  po 
urodzeniu  Elisabet  znów  zaczęła  płakać  i  prosić...  w  końcu 
obiecałem jej, że najbliższy sezon będzie dla mnie ostatnim.

Jego myśli wypełniły wspomnienia.

- Przyjechała  na  ostatnie  zawody,  wiosną,  z  małą  w 

nosidełku  na  plecach.  Była  szczęśliwa,  bo  obiecałem,  że  to 
ostatni raz, i wiedziała, że dotrzymam słowa. Zeszła lawina... -
może  słyszałaś  o  tym? - i  zabiła  ponad  sto  osób.  Anna  i 
Elisabet były wśród nich. Ich ciała znaleziono dwa dni potem.

Upuścił strzępki liścia i wytarł ręce o spodnie.

- Edward wini mnie za ich śmierć. Nie musi. Sam siebie 

obwiniam. Gdybym zrezygnował z kariery sportowej od razu, 
kiedy  po  raz  pierwszy  Anna  mnie  o  to  poprosiła,  obie  by 
żyły...  Ale  ja  egoistycznie  nie  chciałem  tego  zostawić... -
Spojrzał na Kristine pustym wzrokiem. - Koniec historii.

Mogłaby  mu  powiedzieć  tyle  rzeczy.  Że  był  bardzo 

młody. Że zamierzał porzucić coś, co kochał, dla dobra żony i 
dziecka.  Że  nie  może  się  winić  za  zejście  lawiny.  Ale 
milczała.  Nie próbowała go też dotknąć.  Była prawie  pewna, 
że  odepchnąłby  ją  tak,  jak  Edward  odepchnął  jego. 
Powiedziała tylko zdawkowo:

- Dzięki,  że  mi  o  tym  opowiedziałeś.  Bardzo,  bardzo  ci 

współczuję.

Spojrzał  na  nią  uważniej,  jakby  zaczął  wracać  do 

rzeczywistości.

background image

- Współczujesz,  no,  tak.  Dzięki.  Jesteś  zupełnie  inna  od 

niej, Kristine. Nie wyobrażam sobie Anny broniącej się przed 
parą zbirów nożyczkami do paznokci.

- Ale kiedy mówię ci, jak bardzo się boję, przypominam 

ci ją. To miałeś na myśli, mówiąc o powtarzaniu się historii.

Chociaż przytaknął, jego spojrzenie straciło ostrość.

- Wracajmy  na  kemping.  Jestem  w  kiepskim  nastroju  i 

potrzebuję samotności za kierownicą. Jedźmy na wycieczkę.

- Możemy wyjechać z Ulvik teraz, jeśli zechcesz.
- Nie, skoro już tu się znalazłem, wolę zostać.

W  kwadrans  później  już  go  nie  było.  Kristine  poszła 

popływać, zwiedziła wioskę i zjadła samotną kolację. Położyła 
się  do łóżka o dziesiątej trzydzieści  i przez  następną godzinę 
leżała, nasłuchując. Przebudziła się z ciężkiego snu o trzeciej 
nad  ranem.  Wyjrzała  przez  moskitierę  i  zobaczyła,  że  jaguar 
jest zaparkowany obok jej fiata. Lars wrócił.

Próbowała znów zasnąć, ale nie mogła uspokoić myśli. W 

końcu  wyślizgnęła  się  ze  śpiwora  i  na  bosaka  powędrowała 
nad  brzeg  wody.  Usiadła  na  skale  i  owinęła  kolana  koszulą 
nocną.  Niebo  było  czyste  i  gwiazdy  migotały  nad  linią  gór. 
Sierp  księżyca  wyglądał  jak  namalowany.  Drobne  fale 
pluskały  między  skałami.  Słuchała  ich  szumu,  zagubiona w 
myślach. Przypominała sobie, jak Lars prosił o przebaczenie. 
Chciała  pomóc  i  wiedziała,  że  nie  potrafi.  Wiedziała  jeszcze 
jedno - skończyło  się  beztroskie  podróżowanie.  Czy  tego 
chciała, czy nie, Lars Bronstad stał się częścią jej życia.

Pod  nocnym  niebem  woda  migotała  jak  obsydian.  Nagły 

powiew  wiatru  zburzył  jej  gładką  powierzchnie  i  fale 
hałaśliwie uderzały o brzeg. Jeśli pojedzie odwiedzić dziadka, 
podróż stanie się jeszcze cięższa...

Poczuła dłoń na ramieniu. Odwróciła się z krzykiem, omal 

spadając ze skały. Lars chwycił ją mocno i objął ramionami.

- Myślałem, że usłyszysz. Wołałem cię.

background image

- Byłam  lata  świetlne  stąd - szepnęła  niepewnie.  Ramię 

mężczyzny  dotykało  jej  piersi,  a  kolano  wbijało  się w  jego 
nagie  udo.  Poczuła  gwałtowne  bicie  serca.  Jej  oczy 
pociemniały. Lars pocałował ją.

Zmysłowy  głód  wzburzył  w  niej  krew.  Tęskniła  za  tym 

uczuciem,  od  kiedy  pocałował  ją  na  plaży  w  Mandal.  Teraz 
już nie chciała uciekać.

Pocałunek  był  długi,  aż  do  utraty  tchu.  Potem  usta  Larsa 

powędrowały  wzdłuż  szyi  Kristine.  Rozdarta  między 
podnieceniem  a  rzeczywistością,  wyszeptała  stłumionym 
głosem:

- Lars, nie chcę, żebyś przestał mnie całować, ale jeśli nie 

zejdziemy z tej skały, spadnę.

- To drobnostka - mruknął, przenosząc ją lekko na trawę. 

Zsunął  ramiączko  koszuli  i  muskał  ustami  obnażone  ramię. 
Kiedy wsunęła dłonie w jego włosy, dotknął jej piersi Słodko -
gorzki  spazm  targnął  ciałem  Kristine.  Uniosła  głowę i 
poczuła,  że  spogląda  wprost  w  dusze  Larsa - poprzez 
pociemniałe oczy o głębi wód fiordu.

- Chcę  się  z  tobą  kochać.  Już  się  nic  boję - wyszeptała. 

Oboje  byli  prawie  nadzy  i  oboje  poddali  się  zniewalającemu 
urokowi  letniej  nocy.  Lars  objął  Kristine.  Teraz  była  gotowa 
na  wszystko.  Miała  wrażenie,  że  przez  całe  lata  czekała,  by 
pokochać  tego człowieka.  Nagle puścił ją i  postawił na nogi, 
trzymając dłonie w mocnym uścisku.

- Umówiliśmy  się,  że  podejmiemy  te  decyzję,  kiedy  nie 

będziemy  nawet  w  tym  samym  pokoju,  nie  mówiąc  już  o 
trzymaniu się w ramionach - powiedział. - Poza tym mam tu 
za  dużo  wspomnień,  Kris...  Nie  chcę,  żebyśmy  pierwszy  raz 
byli ze sobą w tym miejscu. Jeszcze nie teraz.

- Ale niedługo?

Jego  palec  sunął  powoli  od  gładkiego  policzka,  przez 

szyję, ku piersi, a oczy śledziły cień pragnienia na jej twarzy.

background image

- Tak.  bardzo  niedługo,  Kris.  Usiłowała  nadać  głosowi 

lekki ton,

- Miałam  kłopoty  ze  snem,  dlatego  wstałam -

powiedziała. - Ale teraz chyba nie będzie lepiej. Zaśmiał się.

- Nie proponuję, że będę cię trzymał za rękę, gdy będziesz 

zasypiać, bo oboje wiemy, do czego by to doprowadziło.

- W takim razie dobranoc, Lars. Na moment oparła dłonie 

na  jego  nagiej,  rozgrzanej  piersi, wspięła  się  na  palce  i 
pocałowała go w usta. W odpowiedzi przyciągnął ją mocno do 
siebie  i  objął  tak,  jakby  nie  było  jutra  ani  wczoraj,  tylko  ta 
jedna,  jedyna  chwila,  jakby oznajmiał,  że  należy  do  niego. 
Marzyła, aby być gdziekolwiek, byle nie w Ulvik. W każdym 
innym miejscu, gdzie by jej od siebie nie odsunął. - No, to tyle 
w kwestii dobrych intencji - mruknął. - Nie zawsze będziemy 
w Ulvik - zaznaczyła. - Przysięgam, że nie pragnąłem żadnej 
kobiety tak bardzo, jak ciebie teraz.

Kristine  zrozumiała,  że  zaznał  w  życiu  równie  wiele 

samotności,  co  ona.  i  oczy  zaszły jej  Izami.  Uśmiechnęła się 
blado,  lecz  nie  miała  odwagi  znów  go  dotknąć,  więc 
pospieszyła do namiotu. Kilka minut później usłyszała zgrzyt 
suwaka, gdy Lars wchodził do swojego namiotu. Fale obijały 
się o skały, wiatr czesał trawy, a Kristine nie mogła zasnąć z 
tęsknoty  za  mężczyzną,  który  leżał  zaledwie  parę  metrów  od 
niej.

Noc  ustąpiła  różanemu  światłu  świtu.  Ptaki  rozśpiewały 

się,  jakby  nigdy  wcześniej  nic  widziały  wschodu  słońca. 
Kristine naciągnęła śpiwór na głowę i po raz kolejny zacisnęła 
powieki. Kiedy w końcu zasnęła, przyśniło się jej, że znajduje 
się  na  tonącym  promie.  Obudziła  się,  zlana  potem.  Ktoś 
niedaleko włączał motor i ten hałas rozbudził ją do końca.

Przebrała  się  w  kostium  kąpielowy.  Była  zmęczona  i

sfrustrowana.  Jej  frustracja  sięgnęła  zenitu,  kiedy  zobaczyła 

background image

Larsa  wracającego  z  kąpieli.  Woda  ściekała  mu  z włosów. 
Uśmiechnął się do niej radośnie.

- Woda jest świetna.
- Mam nadzieję, że jest zimna - powiedziała, odwracając 

głowę od widoku jego nagiej piersi.

- Wiesz,  mój  brat  ma  chatę  w  Vetlefjord  i  wyjechał  do 

Danii na dwa tygodnie! - krzyknął za nią.

- Jak daleko stąd do Vetlefjord?
- Moglibyśmy  dotrzeć  tam  wieczorem,  jeśli  złapiemy 

promy.

- Spałam  tylko  parę  godzin  i  chyba  padnę,  jeśli  się 

wreszcie nie wyśpię - ziewnęła.

- To bardzo ładna chata, Z wygodnymi łóżkami.
- Wystarczy  jedno.  I  nie  mów  mi,  że  zachowuję  się  jak 

zepsuty dzieciak. Wiem o tym.

- Kiedy  się  złościsz,  masz  oczy  zielone  jak  kotka. 

Otwarcie śmiał się z niej. Poczęstowała go paroma dosadnymi 
słowami,  których  nauczył  ją  Andreas,  i  poszła  się  wykąpać 
Woda  była  wprawdzie  zimna,  ale  nie  zdołała  odpędzić 
senności.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY
Po  śniadaniu  Kristine  i  Lars  spakowali  się  i  ruszyli  w 

dalszą  drogę.  Gdy  dotarli  do  przystani,  prom  włośnię 
wypływał z portu.

- Następny  za  dwie  godziny - poinformował  Lars. -

Przejdziemy się?

- Wolałabym  się  zdrzemnąć - odparła  bez  entuzjazmu, 

odwracając  twarz  do  słońca. - Przyjemnego  spaceru. -
Ziewnęła przeciągle.

- Możemy  nie  dotrzeć  dzisiaj  do  chaty. - Lars  nie 

odchodził  od  samochodu. - Kristine... - zaczął  po  chwili  z 
napięciem. - Nikogo  nie  pragnąłem  tak  mocno,  jak  ciebie.  I 
nigdy nie byłem tak bardzo niepewny uczuć drugiej osoby.

Nie  wiedząc,  co  odpowiedzieć,  stała  w  milczeniu.  Lars 

popatrzył na nią z wyrzutem, odwrócił się na pięcie i oddalił 
szybkim  krokiem.  Kristine  zwinęła  się  na  tylnym  siedzeniu, 
podłożywszy  pod głowę zwiniętą kurtkę, i zasnęła  w ułamku 
sekundy.

Obudził  ją  ból  głowy.  Wysiadła,  usiłując  rozruszać 

zesztywniały  kark,  gdy  nagle  za  plecami  usłyszała  znajomy 
głos:

- Kristine... c'est toi?
- Philippe! - wykrzyknęła,  rozpoznając  go.  Podróżowali 

razem  przez  pięć  miesięcy. - Mówiłeś,  ze  się  wybierasz  do 
Norwegii, ale nie przypuszczałam, że się spotkamy!

Siary  kumpel  chwycił  ją  w  ramiona,  okręcił  dokoła  i 

ucałował w policzki.

- Widocznie los tak chciał - odparł ze śmiechem.

Stali przytuleni i Kristine musiała przyznać, iż zdążyła już 

zapomnieć,  jak  piękne  oczy  ma  ten  chłopak.  Mimo  to  nie 
czuła  w  jego  objęciach  nawet  ułamka  tego,  co  czuła  przy 
Larsie.

- Dokąd jedziesz? - zapytała. - Jesteś sam?

background image

- Zmieniłaś  się - odpowiedział,  przyglądając  się  jej 

uważnie.

- Naprawdę?  Czy  ja  wiem... - Zawahała  się,  widząc 

nadchodzącego Larsa. - W każdym razie nie podróżuję sama. 
O, mój towarzysz właśnie tu idzie. Nazywa się Lars.

- Norweg? - Spojrzenie,  jakim  Philippe  obrzucił  Larsa, 

było  równie  niechętne,  jak  chłodny  był  wzrok  potomka 
wikingów. - Oni są oziębli, Kristine. Nie mów mi, że napaliłaś 
się na Norwega!

- Daj  spokój! - syknęła,  nie  zamierzając  wyjaśniać,  jak 

bardzo  pragnie  tego  konkretnego  Norwega. - Jesteśmy 
przyjaciółmi, to wszystko.

- To  dlaczego  on  patrzy  tak,  jakby  chciał  mnie 

poćwiartować i rzucić rybom na pożarcie?

- Chodź,  przedstawię  was  sobie. - Przeczesała  palcami 

zwichrzone włosy, ignorując pytanie.

- Dobry  pomysł. - W  oczach  Philippe'a  pojawił  się 

tajemniczy  ognik. - Muszę  sprawdzić,  czy  ten  wiking  jest 
wystarczająco dobry dla ciebie.

Kristine podeszła do Larsa, siląc się na uśmiech.

- Lars,  poznaj Philippe'a.  Opowiadałam ci  o  nim - to  on 

nauczył  mnie  sztuczki  z  nożyczkami  do  paznokci.  Philippe 
Aubin, Lars Bronstad.

Francuz skłonił się sztywno.

- Kristine  i  ja  podróżowaliśmy  razem  przez  wiele 

miesięcy. To wspaniała dziewczyna.

- Całkowicie  zgadzam  się  z  tą  oceną - odparł  Lars  z 

wymuszonym uśmiechem.

- Jak  się  poznaliście? - zagadnął  Philippe  podejrzliwie. 

Kristine opowiedziała przygodę z klaunami.

- Dzięki  chwytowi,  którego  cię  nauczyłem,  nie 

potrzebowałaś pomocy - zaznaczył, tak jak się spodziewała.

background image

W  oczach  Larsa  pojawił  się  szatański  ognik.  Swobodnie 

oparł rękę na ramieniu Kristine.

- Fakt, dobrze ją uczyłeś. Kiedy się zjawiłem, nie miałem 

już nic do roboty.

Philippe  był  wystarczająco  bystry,  by  zauważyć,  że 

zadrżała  pod  dotykiem  Larsa.  Wyprostował  się,  a  jego  mina 
nie wróżyła niczego dobrego.

- Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że cię widzę - wtrąciła 

pospiesznie. - Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnicie.

Philippe  oderwał  wzrok  od  Larsa  i  posłał  Kristine 

czarujący uśmiech.

- Byłoby  cudownie  powspominać  stare  czasy.  Pamiętasz 

Daniela i Suzette? Podróżujemy razem, rozbiliśmy się na noc 
na  Kaupanger,  tam,  dokąd  płynie  prom.  Chcemy  wieczorem 
upiec  steki  na  ognisku.  Przyłączycie  się  do  nas? - rzucił 
rywalowi wyzywające spojrzenie.

- Wspaniały  pomysł,  prawda,  Lars? - zachwyciła  się 

Kristine pewna, iż dzięki wspólnej kolacji na pewno nie dotrą 
do chaty.

- Bien. - Philippe nie czekał na odpowiedź Larsa. - No to 

spotkamy się na miejscu. Nadpływa prom.

Kristine 

podskoczyła, 

spłoszona 

przeszywającym 

dźwiękiem  syreny.  Philippe  posłał  Larsowi  zwycięskie 
spojrzenie i odszedł.

- Zdecyduj  się,  panno  Kleiven:  chcesz  w  końcu  iść  ze 

mną do łóżka, czy nie? - warknął Lars.

- Nie spałam z Philippe'em.
- Bo tego nie chciał!
- Nie, ja nie chciałam!
- Dobrze,  pojedziemy  do  chały  jutro.  Tam  są  dwie 

sypialnie i hamak. Sama zdecydujesz, gdzie zamierzasz spać. 
Nie  mam  zwyczaju  zapraszać  do  swojego  łóżka  osób,  które 
nie mają ochoty być tam ze mną,

background image

- Spóźnimy się na prom - powiedziała chłodno.
- Jasne,  nie  możemy  ryzykować,  że  nie  zdążymy  na 

wspaniałą kolację w towarzystwie namiętnego Francuzika!

- Jesteś  zazdrosny - stwierdziła  z  rozbawieniem. -

Zupełnie niepotrzebnie.

- Jestem  zły,  sfrustrowany  i  nie  wiem,  co  mam  o  tym 

wszystkim  myśleć.  Jeśli  chcesz  do  tej  listy  dodać  zazdrość, 
bardzo  proszę,  nie  krępuj  się. - Pocałował  ją  krótko,  ze 
złością,  po  czym  szybkim  krokiem  ruszył  w  stronę 
samochodu.  Kristine  przez  dobrą  chwilę  stała  otumaniona, 
niezdolna do żadnego ruchu.

Kolacja  z  Philippe'em  nie  była  koszmarem,  jakiego 

obawiała się Kristine. Lars starał się być przyjacielski, a dobre 
wino  zrobiło  swoje.  Wyśmienite  pieczyste  i  wspólne 
śpiewanie  przy  akompaniamencie  gitary  wprowadziło 
wspaniałą  atmosferę.  Przez  cały  wieczór  Lars  nie  poświęcał 
swojej towarzyszce więcej uwagi niż pozostałym uczestnikom 
spotkania,  aż  Philippe  w  końcu  zwątpił,  czy  rzeczywiście  są 
kochankami.

Gdy  późnym  wieczorem  szli  spać - każde  do  własnego 

śpiwora - Lars nie pocałował Kristine na dobranoc. Pojęła, że 
pragnie  konsekwentnie  dotrzymać  zasady,  w  myśl  której
Kristine  sama  zadecyduje,  czy  będzie  dzielić  z  nim  łóżko. 
Zrozumiała  jeszcze  coś:  jeśli  zdecyduje  się  na  to,  Lars  nie 
odejdzie z jej życia. Już nigdy nie będzie wolna i niezależna. 
Czy tego właśnie pragnie? Czy jeden człowiek może sprawić, 
iż zapomni o swoich postanowieniach?

Ranek  przywitał  ich  ciepłą,  słoneczną  pogodą.  Gdy 

pakowali bagaże, Kristine ostrzegła:

- Będę  jechała  dość  wolno.  Wczoraj  coś  się  działo  z 

silnikiem.

- Mogliśmy  zatrzymać  się  na  przegląd  w  Balestrand. 

Mechanicy kosztują, pomyślała niechętnie.

background image

- Już  niedaleko  do  Fjaerland,  prawda?  Może  ktoś  z 

rodziny pomoże mi naprawić tego grata. - Mówiła te słowa z 
nadzieją,  choć  równie  dobrze  rodzina  mogła  jej  nie  wpuścić 
do domu.

- Więc jednak zamierzasz odwiedzić dziadka?
- Chyba  tak - westchnęła. - Muszę  się  dowiedzieć, 

dlaczego  ojciec  wyjechał  stąd  dwadzieścia  lat  temu.  Sam 
nigdy  mi  tego  nie  powie.  Pamiętam,  jak  na  samym  początku 
naszego  pobytu  w  Kanadzie,  kiedy  byłam  jeszcze  bardzo 
mała, przyszedł list ze ślicznym znaczkiem, a tata podarł go na 
drobne  kawałeczki.  Mama  zanosiła  się  płaczem.  Nigdy  nie 
lubiła  Kanady  i  nadal  źle  się  tam czuje.  Jedyny kontakt,  jaki 
ma z Norwegią, to kartka świąteczna, którą co roku wysyła do 
matki Haralda.

- W takim razie powinnaś tam jechać - powiedział czule 

Lars. - Ale to nie będzie proste. Kristine.

- Nic  nie  jest  proste! - wybuchła. - Gdy  tak  na  mnie 

patrzysz,  mam ochotę  kochać  się  z  tobą  na  tylnym  siedzeniu 
samochodu.  Wystarczy,  że  znikniesz  na  chwilę,  a  znów 
nachodzą mnie wątpliwości. Mam dosyć!

- Do tej pory nie myślałaś o jutrze. Teraz przyszedł czas 

na decyzję, jak chcesz spędzić resztę życia. Nie ukrywam, że 
chciałbym,  abyś  ją  podjęła,  lecz  takie  zmiany  zawsze  są 
przerażające. Decyzja należy do ciebie. Ja poczekam. Kristine.

- To, że pójdę z tobą do łóżka, nie zmieni mojego życia!
- Obyś się nie zdziwiła, jeśli się okaże, że jednak zmieni. -

Ciepły  tembr  jego  głosu  sprawiał,  iż  nie  była  w  stanie 
spokojnie ciągnąć tej rozmowy.

- Jedźmy już, dobrze?
- Jedź  przodem.  Gdybyś  tylko  miała  jakieś  problemy  z 

silnikiem,  daj  znak  i  zjedź  na  pobocze - zaproponował, 
rozkładając atlas na masce auta.

background image

Kristine  obserwowała  wodzące  po  mapie  pałce  i 

wydawało  się  jej,  że  czuje  ich  dotyk  na  własnych  piersiach. 
Usiłowała  skupić  wzrok  na  czerwonych  i  żółtych  wstążkach 
dróg, poprzecinanych błękitem fiordów.

- Tutaj  wsiądziemy  na  prom  i  przedostaniemy  się  na 

drugą  stronę  fiordu,  by  zaraz  potem  znów  skierować  się  na 
północ - zakończył Lars.

- W  porządku. - Wsiadła  do  samochodu  i  uruchomiła 

silnik.

Jechali  drogą  wykutą  w  stromych  zboczach  gór 

otaczających  fiord.  Widoki,  zapierające  dech  w  piersiach, 
pozwoliły  Kristine  na  krótko  zapomnieć  o  dręczących  ją 
wątpliwościach. Oślepiająco białe, lodowe czapy na szczytach 
kontrastowały  z  kwitnącymi  poniżej  polami  różowych 
goździków, chabrów i stokrotek. W dole cieszyły oko błękitne 
wody fiordu.

Po krótkiej  przeprawie promowej ruszyli w dalszą drogę. 

Stromy  podjazd  zdawał  się  nie  mieć  końca  i  Kristine  z 
rosnącym  niepokojem  obserwowała  wskaźnik  temperatury 
silnika.  Droga niczym  wąż  wiła  się  serpentynami  po  zboczu. 
W duchu przekonywała samą siebie, że dojedzie do Fjaerland, 
a  tam  spotka  ją  życzliwe  przyjęcie.  Pragnęła  wierzyć,  iż 
dziadek, który przed laty wyrzucił syna z domu, chętnie pozna 
kanadyjską wnuczkę.

Silnik  ciężko  pracował  na  wysokich  obrotach,  a  Kristine 

ze zgrozą odnotowywała kolejne znaki ostrzegające o ostrych 
zakrętach  i  stromych  wzniesieniach.  W  lusterku  wstecznym 
raz  za  razem  pojawiał  się  i znikał  trzymający  się  w 
bezpiecznej odległości jaguar. Gdy wreszcie dotarli na szczyt, 
otworzyła  się  przed  nimi  zapierająca  dech  w  piersiach 
panorama.  Aż  po  horyzont  ciągnęły  się  wysokie,  surowe 
szczyty.  Kristine,  urzeczona  dzikim  krajobrazem,  w  ostatniej 
chwili  zauważyła  ostry  zakręt  zaczynającego  się  stromego 

background image

zjazdu.  Z  całej  siły  wcisnęła  pedał  hamulca,  lecz  wóz  nie 
zmniejszył prędkości. Mimo iż odruchowo zredukowała bieg, 
auto weszło w zakręt zdecydowanie za szybko. Pisk opon zlał 
się  z  trąbieniem  klaksonu  nadjeżdżającego  z  przeciwka 
samochodu.

Przy  kolejnej  próbie  pedał  bez  najmniejszego  oporu 

wcisnął się aż do podłogi. Mimo prędkości zredukowała bieg 
do  dwójki.  Miała  wrażenie,  że  skrzynia  biegów  za  chwilę 
rozpadnie  się  na  kawałki.  Wóz  zaczął  podskakiwać  jak 
znarowiony koń.

Zza  skal  wyłonił  się  następny  zakręt,  zawieszony  nad 

urwiskiem.  Ogarnęły  ją  mdłości.  Za  wszelką  cenę  pragnęła 
przezwyciężyć  panikę.  Wrzuciła  jedynkę  i  szarpnęła  ręczny 
hamulec.  Samochód  zatańczył  na  drodze.  Kristine  ujrzała 
zbliżającą  się  z  drugiej  strony  ciężarówkę.  Z  całej  siły 
chwyciła kierownicę, modląc się, by fiat dał się sprowadzić na 
drugą  stronę.  Gdy  auto  posłusznie  skręciło,  przed  oczami 
Kristine ukazała się ponura, szara ściana skalna. Chwytając się 
kierownicy  niczym  koła  ratunkowego,  zdołała  jeszcze 
pomyśleć:  Boże,  dlaczego  byłam  tak  głupia,  by  ani  razu  nie 
kochać  się  z  Larsem - po  czym  zacisnęła  powieki  w 
oczekiwaniu na uderzenie.

Usłyszała  przeraźliwy  huk,  zgrzyt  blach,  dartych  przez 

skały, brzęk tłuczonego szkła... A potem zapadła dzwoniąca w 
uszach cisza.

Przez rozbitą przednią szybę do wnętrza wozu wdarły się 

brzozowe  gałązki.  Kristine  podniosła  rękę,  by  je  odgarnąć,  i 
zobaczyła krew na mankiecie bluzki. Krwawię, pomyślała. A 
więc  żyję.  W  bocznym  okienku  pojawiła  się  trupioblada, 
znajoma twarz. Lars. O coś pytał, lecz nie potrafiła zrozumieć 
słów.  Chce  wiedzieć,  czy  nie  jest  ranna?  Jak  ma  mu 
odpowiedzieć, skoro sama nie wie?

background image

Lars  rozpoczął walkę ze  stawiającymi opór drzwiami. Po 

serii  zgrzytów  i  pisków  otworzyły  się  wreszcie  z  łomotem, 
który  przyprawił  Kristine  o  atak  paniki.  Lars  odpiął  pasy  i 
powolutku,  ostrożnie,  wyciągnął  ją  z  samochodu.  Poczuła 
przeszywający  ból  w  nadgarstku  i  w  kolanie.  Oparłszy 
bezsilnie głowę na jego piersi, oddychała ciężko.

Lars  odwrócił  się  i  biegiem  począł  się  oddalać  od 

rozbitego  auta.  Półprzytomna  z  bólu  wymamrotała  słowa 
protestu,  gdy  nagle  z  tyłu  dobiegł  ich  huk  przypominający 
uderzenie pioruna. Lars stanął w miejscu, a gdy się odwrócił, 
oczom  Kristine  ukazał  się  wrak  fiata  w  chmurze  czarnego 
dymu i płomieni.

- Dzięki  Boga, że  jechałem tuż za  tobą - wyszeptał Lars 

zbielałymi wargami.

Kristine zamknęła oczy, wsłuchując się w rytmiczne bicie 

jego serca.

Leżała sama, w obcym, bardzo przytulnym pokoju. Ściany 

były  pomalowane  na  bladoróżowo,  a  przez  wysokie  okna 
wpadało  ciepłe  złociste  światło.  W  powietrzu  unosił  się 
zapach róż.

Chata? Nie, zdecydowanie nie. Nie miałaby tak wysokiego 

sufitu i eleganckiego wystroju.

Leżała płasko na plecach na szerokim małżeńskim łożu, w 

pościeli  pachnącej  słońcem  i  letnim  wiatrem.  Ręce 
spoczywały  płasko  na  kocu,  jeden  z  nadgarstków  miała 
zabandażowany.  Głowa  pękała  jej  z  bólu.  a  gdy  usiłowała 
zmienić  pozycję,  poczuła,  że  cała  jest  bardzo  obolała. 
Otworzyły się drzwi. Wszedł Lars.

- Gdzie jesteśmy? - Głos miała słaby, skrzekliwy.
- Obudziłaś  się! - wykrzyknął  radośnie  i  w  paru  susach 

znalazł się przy łóżku. Ostrożnie przysiadł na krawędzi.

- Lekarz  naszpikował  cię  środkami  przeciwbólowymi. 

Powiedział, że obudzisz się dopiero wieczorem.

background image

- Lekarz?  Ja... - Nagle  przypomniała  sobie,  co  się 

wydarzyło. - Samochód...  hamulce wysiadły... Och,  Lars, tak 
się bałam, myślałam, że zginę!

Kristine  uniosła  się  na  poduszkach,  wyciągnęła  do  niego 

ręce.  Przytulił  ją,  pozwalając  wyrzucić  z  siebie  cały  bezmiar 
strachu,  jaki  przeżyła  w  ciągu  kilku  chwil  poprzedzających 
wypadek. Nagle podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.

- Uratowałeś  mi  życie - szepnęła. - Tak,  już  pamiętam, 

samochód  wybuchł,  prawda?  Bałeś  się,  że  to  może  nastąpić, 
dlatego  starałeś  się  jak  najszybciej  mnie  wydostać. - Nagły 
dreszcz  wstrząsnął  jej  ciałem. - Lars,  jak  ja  ci  mam 
dziękować? Czy kiedykolwiek zdołam ci się odwdzięczyć?

- Nie musisz mi dziękować, Kristine. - Jego głos drżał ze 

wzruszenia. - Wystarczy, że jesteś tu ze mną.

- Wiesz, o czym myślałam, zanim samochód się rozbił? -

przerwała  drżącym  głosem. - Że  byłam  głupia  i...  nie 
kochaliśmy się. Bałam się... że już za późno... - Łzy napłynęły 
jej do oczu.

- Powinnaś  odpoczywać,  a  o  kochaniu  się  zapomnij  na

jakiś  czas - powiedział  takim  tonem,  jakim  mówi  się  do 
małego  dziecka. - Masz  stłuczone  kolana  i  nadgarstek,  a  na 
ciele  piękną  kolekcję  siniaków.  Jutro  pojedziemy  do  chaty, 
tam spokojnie wydobrzejesz.

- A gdzie teraz jesteśmy?
- W  najlepszym  hotelu  w  Balestrand.  Nawet  nie  próbuj 

dyskutować o kosztach.

Zdołała się roześmiać.

- Nie  ma  obawy,  nie  mam  siły  się  kłócić.  Czy  jest  już 

wieczór? - Przytaknął. - Zostaniesz ze mną na noc?

- Obsługa  przyniesie  dodatkowe  łóżko,  abyśmy  mogli 

spać  w  jednym  pokoju.  A,  jeszcze  jedno - nie  martw  się  o 
swoje  rzeczy:  facet,  który  jechał  za  nami,  zdążył  wyciągnąć 
twój plecak z płonącego wraku.

background image

Gdy  pochylił  się,  by  poprawić  poduszki.  Kristine 

wyszeptała:

- Lars,  nie  udało  ci  się  uratować  Anny  i  dziecka,  ale 

zdołałeś uratować moje życie.

W milczeniu bawił się jej szczupłymi palcami.

- Kiedy wyjechałem zza zakrętu i zobaczyłem twój wóz, 

rozbity  o  skały,  pomyślałem,  że  ciebie  także  straciłem.  Nic 
wytrzymałbym takiego cierpienia, Kristine.

Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale wyczerpana opadła na 

poduszki.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY
W  cztery  dni  później  Kristine  leżała  w  hamaku 

rozwieszonym  na  ganku  chaty  należącej  do  brata  Larsa.  W 
oddali lśnił bielą w promieniach słońca lodowiec Veggebreen,

Lars  ani  na  chwilę  nie  spuszczał  jej  z  oka.  Nawet  kiedy 

przyrządzał  posiłki,  obserwował  ją  przez  kuchenne  okno. 
Zmieniał Kristine opatrunki i trzymał za rękę, gdy budziła się 
z  krzykiem  w  nocy.  Skaleczenia  na  kolanach  goiły  się.  a 
posiniaczone  ciało  mieniło  się  wszystkimi  odcieniami  żółci, 
fioletu  i  zieleni.  Rano  po  raz  pierwszy  poszła  popływać  w 
jeziorze za chatą. Szok, przeżyty podczas wypadku, osłabił ją 
znacznie  bardziej,  niż  przypuszczała.  Teraz,  gdy  czuła  się 
lepiej,  znów  zaczęta  się  zastanawiać  nad  sobą  i  Larsem.  W 
chwilach  zwątpienia  martwiła  się,  że  nie  jest  już  dla  niego 
wystarczająco atrakcyjna. Coś w głębi duszy podpowiadało jej 
jednak, że nie ma powodu, by się martwić. Dobrze pamiętała 
rozmowę  podczas  oczekiwania  na  prom  w  Gudvagen.  Czuła, 
że to ona musi zdecydować, czy i kiedy chce się z nim kochać.

Wypadek pozwolił jej zrozumieć, co jest naprawdę ważne 

w życiu. Dostała od losu drugą szansę. Żałowała, że podczas 
ich pierwszego razu Lars będzie musiał oglądać szwy i siniaki, 
lecz była już zmęczona czekaniem.

Sycząc z bólu, wstała z hamaka i wolnym krokiem poszła 

do kuchni. Przywitała Larsa promiennym uśmiechem.

- Kiedy kolacja?
- Za pół godziny - odparł, z krytyczną miną wpatrując się 

w  sos.  Krótkie  szorty  i  wycięty  podkoszulek,  które  miał  na 
sobie, utwierdziły Kristine w przekonaniu, iż podjęła właściwą 
decyzję.

- Wezmę prysznic.
- Idź, idź.

Urażona  faktem,  że  nie  zwraca  na  nią  uwagi,  podreptała 

do łazienki. Wzięła prysznic i umyła włosy, po czym owinięta 

background image

ręcznikiem wróciła do sypialni. Podsuszyła włosy, pozwalając 
im niesforną falą opaść na posiniaczone czoło. Przez następne 
dwadzieścia  minut  nakładała  na  twarz  staranny  makijaż. 
Włożyła  sukienkę  w  kolorze  morskim,  prezent  od  Gianetty, 
pomalowała  paznokcie  u  rąk  i  nóg  i  włożyła  sandałki  na 
obcasach.

Usłyszała  z  kuchni  wołanie  Larsa.  Zawahała  się  przez 

chwilę.  Sukienka  zakrywała  co  prawda  pokaleczone  kolana, 
lecz  ogólnie zasłaniała  bardzo niewiele.  Nie była pewna, czy 
znajdzie w sobie tyle odwagi, by się w niej pokazać. Zerknęła 
w  lustro,  ćwicząc  uwodzicielski  uśmiech,  i  ruszyła  w  stronę 
kuchni,  usiłując  nie  zważać  na  ból,  jaki  sprawiało  jej 
chodzenie na wysokich obcasach.

Lars nakrywał do stołu z takim zapałem, że nawet jej nie 

zauważył.  Wzięła świece  z  kominka, zaniosła  na stojący  pod 
oknem  stół,  a  potem  szybko  wymknęła  się  do  ogrodu,  by 
zerwać  kwiat  jednej  z  pnących  dzikich  róż  rosnących  wokół
chaty. Gdy wróciła. Lars z łomotem postawił na stole garnek, 
który trzymał w rękach.

- O mój Boże! - wyszeptał z zachwytem.

Stała  na  progu  z  różą  przyciśniętą  do  piersi,  ubrana  w 

turkusową  sukienkę  odsłaniającą  delikatną  biel  ramion. 
Zaróżowione policzki podkreślały wyrazisty błękit oczu.

Po chwili Lars zdołał otrząsnąć się z osłupienia.

- Kolacja  tak  prędko  nic  ostygnie.  Czy  możesz  chwilę 

poczekać?

- Jasne - odparła,  zastanawiając  się,  co  zamierza  zrobić. 

Lars  skokiem  przemierzył  przedpokój  i  zniknął  w  swoim 
pokoju.

Kristine  odniosła  garnek  z  powrotem  do  kuchni  i  nalała 

sobie  kieliszek  schłodzonego  białego  wina.  Serce  waliło  jej 
jak  oszalałe.  Nie  ulegało  wątpliwości,  że  zrobiła  na  Larsie 
wrażenie.  Wstawiła  różę  do  wazonu  i  stanęła  w  oknie. 

background image

Podziwiała  rozległy  widok  na  górskie  szczyty  i  błękitne 
jezioro, usiłując zapomnieć o zdenerwowaniu.

Z  zamyślenia  wyrwał  ją  odgłos  zbliżających  się  kroków. 

Gdy się odwróciła, zobaczyła, że Lars także się przebrał. Miał 
na  sobie  zamszowe  spodnie  i  koszulę  z  długim  rękawem. 
Wilgotne włosy opadały mu na czoło. Podszedł do Kristine i 
przycisnął wargi do jej dłoni.

- Nigdy  nie  potrafię  przewidzieć,  jaki  będzie  twój 

następny ruch - powiedział cicho.

Odgarnęła mu włosy z czoła, dostrzegła namiętny błysk W 

oczach i uśmiechnęła się.

- A więc nadal mnie pragniesz.
- Miałaś co do tego wątpliwości?
- Tak się tylko zastanawiałam.
- A zatem ukrywanie własnych uczuć wychodzi mi lepiej, 

niż  się  spodziewałem.  Chciałbym,  abyś  była  pewna  swojej 
decyzji.

- Jestem  pewna. - Twardniejące  pod  delikatną  tkaniną 

sutki potwierdzały prawdziwość jej słów. - Nalać ci wina?

- Chwileczkę. - Zamknął  jej  usta  długim,  gorącym 

pocałunkiem.  Drżąc  z  emocji,  czuła,  jak  jej  wargi 
instynktownie  odpowiadają  na  każdy  ruch  jego  warg,  jak 
spragnione bliskości ciało tonie w jego objęciach.

Gdy Lars podniósł głowę, jego roziskrzone oczy wyrażały 

coś więcej niż tylko żądzę - były pełne czułości.

- To  twój  pierwszy  raz.  Chcę.  żebyś  go  nigdy  nie 

zapomniała. I pamiętaj - dodał z mocą - nie musisz się niczego 
obawiać.

Kristine nalała mu wina i wzniosła swój kieliszek.

- Za nasze zdrowie!

Zachodzące  za  górskimi  szczytami  słońce  było  niemym 

towarzyszem ich kolacji. Na stole płonęły świece, cicho grała 
muzyka.  Rozmawiali,  trzymali  się  za  ręce  i  pieścili  pełnymi 

background image

uczucia  spojrzeniami.  Po  kolacji  Lars  poprosił  Kristine  do 
tańca.  Zarzuciwszy  mu  ramiona  na  szyję,  rozkoszowała  się
delikatnym  dotykiem  jego  spragnionych  dłoni.  Czuła,  jak 
pożądanie wzbiera w niej niepohamowaną falą.

W pewnej chwili Lars porwał Kristine w ramiona i zaniósł 

do  sypialni.  Jednym  ruchem  zsunęła  sandały.  Lars  ściągnął 
koszulę.  Poczuła  na  plecach  ciepły  dotyk  jego  palców 
rozpinających suwak sukienki. Zsunął paseczki podtrzymujące 
tkaninę  na  ramionach  i  rozgrzanymi  dłońmi  objął  jej  piersi. 
Westchnęła z rozkoszy i zaczęła na oślep szukać jego ust. Lars 
powtarzał jej imię w dzikiej litanii namiętności.

Sukienka  zsunęła  się  po  biodrach  Kristine  i  opadła 

bezładnie na ziemię. Dumna z własnej nagości, odwróciła się 
ku Larsowi, by zobaczyć w jego oczach podziw, żądzę i... coś 
jeszcze.

- Coś nie tak. Lars? Potrząsnął głową.
- Jesteś taka piękna! I tak wiele chcesz mi dać. Wiedziała, 

że  mówi  nie  tylko  o  niej,  lecz  takie  o  zmarłej żonie,  lecz 
zrozumiała, że nie pora zadawać pytania.

- Nietrudno  jest  dawać  komuś,  kto  chce  brać - odparła, 

rozpinając mu spodnie.

Za  moment  stał  przed  nią  nagi.  Gdy  już  leżeli  na  łóżku, 

zapewnił szeptem;

- Będę tak delikatny, jak to tylko możliwe, elskling.
- Chcę być z tobą tu i teraz - odparła, ujmując jego twarz 

w dłonie.

Najbliższe  minuty  należały  do  niej.  Zapominając  o 

niedawnych  lękach  i  niepewności,  pozwalała  się  wieść 
kobiecemu  instynktowi.  Spragnionymi  dłońmi  muskała 
ramiona i pierś Larsa, całując każdy centymetr jego opalonego 
ciała.  Gdy  pewna  siebie  przywarła  ustami  do  jego  warg,  ich 
języki rozpoczęły dziki taniec. Nagle oderwała wargi od jego 

background image

poszukujących ust. Muskając językiem jego twarz, dotarła do 
ucha. Lars wykrzyknął jej imię. Kristine zawahała się.

- Nie podoba ci się? Mam przestać?
- Ależ  nie!  Jest  naprawdę  cudownie!  Tylko  boję  się,  że 

sprawię ci ból.

Czuła,  że  gra  na  zwłokę,  lecz  nie  potrafiła  sobie 

wytłumaczyć, dlaczego.

- Nie  bój  się,  nie  jestem  aż  tak  delikatna. - Wiedziona 

intuicją położyła jego dłonie na swoich piersiach.

Lars  popatrzył  na  nią  nieprzytomnym  wzrokiem.  Długo 

tłumiony  żar  sprawiał,  że  był  bliski  eksplozji.  Wilgotne, 
rozgorączkowane  wargi  przywarty  do  śnieżnobiałej  skóry. 
Kristine  jęknęła,  zaskoczona  nieznaną  siłą  tego  zmysłowego 
doznania.  Ich  ciała  splotły  się  w  ciasnym,  gorącym  uścisku. 
Oddając  się  bogactwu  nowych  doznań,  odpowiadała 
pocałunkiem  na  pocałunek,  pieszczotą  na  pieszczotę.  Gdy 
Lars  odkrył  delikatny  kwiat  jej  kobiecości,  wiedział,  że 
gotowa jest go przyjąć.

Nawet  najgorętsze  pragnienie  nie  zdołało  zabić  czułej 

troski, jaką jej okazywał. Świadoma, że boi się sprawić jej ból, 
objęła go rękami i przyciągnęła do siebie.

- Teraz, Lars, proszę - wyszeptała. - Teraz...

Wszedł  w  nią,  śledząc  w  jej  oczach  wszystkie  odcienie 

uczuć - resztki  lęku,  krótki  błysk  bólu,  a  potem  narastający 
zachwyt i zdumienie, że można przeżywać tak piękne chwile. 
Słowa  przestały  być  ważne,  bo  zagarnął  ich  rozkołysany  wir 
namiętności.

Po  raz  pierwszy  w  życiu  Kristine  czuła  pełnię  swego 

jestestwa; 

nareszcie 

była 

naprawdę 

sobą. 

Coraz 

spieszniejszemu  biciu  serc  towarzyszyły  westchnienia,  które 
po  chwili  przerodziły  cię  w  niepohamowane  jęki 
bezgranicznej  rozkoszy. Nagle, gdy  obojgu  wydawało się, że 

background image

nie  są  w  stanie  sprostać  narastającym  emocjom,  ich  ciałami 
wstrząsnął cudowny w swej potędze dreszcz rozkoszy.

A  potem,  po  szaleńczym  sztormie,  zapanowała  wielka 

cisza.  Osiągnęli  spokój.  Kristine  leżała  na  plecach,  nakryta 
rozpalonym  ciałem kochanka.  Oddech  mężczyzny  powoli  się 
uspokajał.

- Wszystko w porządku? - wyszeptał z twarzą wtuloną w 

jej włosy.

- W  porządku? - żachnęła  się. - Dlaczego  mnie  nie 

uprzedziłeś, jakie to wspaniałe przeżycie?

- Nie chciałem się przechwalać.

Twarz Larsa rozświetlił promienny uśmiech.

- Pewnie  i  tak  bym  nie  uwierzyła.  Uniósł  się,  prężąc 

umięśniony tors.

- Czy było ci równie wspaniale jak mnie?
- A nie było tego widać? - zapytał z rozbawieniem.
- Cóż, nie mam porównania. Poza tym byłam dość zajęta 

własną osobą.

Uśmiech zamarł mu na ustach.

- Tak  Kris,  było  mi  cudownie.  Nie  powinienem  ci  tego 

mówić,  ale...  chcę,  żebyś  mnie  zrozumiała.  Kochałem  Annę,
gdy  się  pobieraliśmy.  Była  piękną  kobietą,  czułą  i  kochającą 
matką  dla naszej córki. Lecz  bała się wszystkiego,  nad czym 
nie  mogła  sprawować  kontroli - stromego  zbocza,  miłości -
wszystkiego,  co  dzikie,  szalone  i  radosne.  Przy  niej  nie 
mogłem być naprawdę sobą, musiałem zapomnieć o własnych 
przyjemnościach,  zaspokajając  wyłącznie  jej  potrzeby.  W 
przeciwnym razie zaczynała się bać, a ja bardzo nie chciałem 
sprawić jej przykrości. Kristine leżała nieruchomo.

- Bałeś się ze mną kochać, prawda? Prawie tak samo jak 

ja. - Współczuła mu głęboko.

background image

- Niesłusznie.  Jesteś  odważna  i  namiętna,  potrafisz  dać 

wiele.  Dzięki  tobie  odzyskałem  wiarę  w  siebie,  min  kjaere 
elskling.

- Przy mnie możesz być sobą.
- Jestem  sobą, Kristine.  A  następnym razem,  gdy zagoją 

się twoje rany, będę czuł się jeszcze bardziej wolny.

- Następnym  razem? - zachichotała. - Ledwie  zjedliśmy 

obiad, a ty już myślisz o kolacji?

Ucałował  ją  w  czoło  i  przytulił.  Oparła  mu  głowę  na 

ramieniu  i  zamknęła  oczy.  Gdy  je  otworzyła,  za  oknem 
świeciło słońce. Upewniwszy się, że nie śni, przeciągnęła się i 
zagadnęła kokieteryjnie:

- Nie przyniesiesz mi kawy do łóżka?
- Za chwilę. Najpierw daj całusa.
- Zgoda - odparła, prężąc się jak kotka.
- Zrób tak jeszcze raz, a będziesz miała kłopoty.

Niewiele  myśląc,  wyprężyła  się  z  jeszcze  bardziej 

prowokującym  wdziękiem.  Lars  zapomniał  o  kontrolowaniu 
samego siebie, a Kristine o porannej kawie.

Tydzień minął im w prawdziwie idyllicznej atmosferze.
Kristine  była  roześmiana.  Ćwiczyła  swój  norweski.  Po 

siniakach  nie  pozostał  nawet  ślad.  Lars  gotował  wyszukane 
potrawy  i  naprawiał  pomost  nad  jeziorem.  Nigdy  dotąd  nie 
widziała, by tyle się śmiał.

Kochali  się  codziennie,  raz  miłością,  dziką  i  szaloną, 

innym  razem  zaspokajając  potrzebę  czułości  i  delikatności. 
Kochali  się  za  dnia  i  przy  świetle  świec,  leżąc  w  hamaku  i 
wsłuchując  się  w  szum  wiatru  wśród  drzew.  Kristine 
wiedziała,  że  nigdy  nie  zapomni  człowieka,  który  nauczył  ją 
kochać i być kochaną.

Obserwując  Larsa,  z  radością  zauważyła  pogodną  stronę 

jego  duszy.  Wygłupia!  się  i  dowcipkował.  Doskonale  się 
razem  bawili.  Była  pewna,  że  jej  rodzicom  nigdy  nie  było 

background image

dane  przeżyć  niczego  podobnego.  Czuła  ponadto,  że  Lars 
powoli  wyzwala  się  spod  władzy  dręczących  go  demonów 
przeszłości.

- Opowiedz mi coś o sobie - poprosiła pewnego dnia przy 

kolacji. - Wiem,  że  jeździłeś  na  nartach,  startowałeś  w 
zawodach, a teraz zajmujesz się majątkiem babci. Ale musisz 
przecież robić coś jeszcze.

- Zawsze  marzyłem  o  zdobyciu  licencji  pilota. - Utkwił 

zamyślony  wzrok  w  kieliszku  wina,  obserwując  odblask 
świecy,  tańczący  po  jego  szklanych  ściankach. - Po  śmierci 
Anny  i  Elisabet  zapisałem  się  na  kurs.  Gdy  wylatałem 
odpowiednią liczbę godzin, pojechałem za ocean i zatrudniłem 
się  w  małej  firmie  przewozowej,  specjalizującej  się  w 
dostarczaniu żywności uchodźcom wojennym  i ofiarom susz. 
Często  latałem  w  niebezpiecznych  misjach  i  bardzo  mi  to 
odpowiadało. Nie podejmowałem niepotrzebnego ryzyka, gdy 
miałem  ludzi  na  pokładzie,  ale  gdyby  mnie  zestrzelono... 
chyba nie miałbym im tego za złe.

- O rany, a pomyśleć, że gdy się poznaliśmy, miałam cię 

za bezczynnie czekającego na spadek lowelasa!

- Po  pewnym  czasie  zaproponowano  mi  pracę  w  firmie 

inżynieryjnej,  która  zajmowała  się  rozwojem  Trzeciego 
Świata.  Mieli  bardzo  rozsądne  projekty,  które  dawały  szansę 
rzeczywistej poprawy warunków życia. Z Malezji przeniosłem 
się  do  Brazylii.  Właśnie  kończyliśmy  pracę  nad  kolejnym 
projektem, gdy bestemor dostała wylewu. Wróciłem do domu, 
a w niecały miesiąc później poznałem ciebie.

- Zamierzasz wrócić do Brazylii?
- Starałem  się  o  pracę  przy  ONZ  i  dostałem  ją.  Czeka 

mnie  mnóstwo  podróżowania. - Posłał  Kristine  pełne  ciepła,
poważne spojrzenie. - Spodobałoby ci się.

background image

Nie  była  pewna,  co  Lars  ma  na  myśli.  Nagłe  dotarło  do 

niej, że prędzej czy później będą musieli przerwać trwającą od 
przeszło tygodnia idyllę. Wstała z ponurą miną.

- Zebrałam trochę poziomek, chcesz spróbować?
- Znów uciekasz.
- Nie, po prostu póki mogę, wolę żyć teraźniejszością.
- Musimy  kiedyś  porozmawiać  o  przyszłości - nie 

ustępował.

- Ale  nie  teraz.  Jeszcze  nie - rzuciła,  znikając  za 

kuchennymi drzwiami.

Wiedziała,  że  przyszłość  coraz  natarczywiej  puka  do  ich 

drzwi.  Za  dzień,  dwa  przyjedzie  tu  brat  Larsa  i  będą  musieli 
opuścić  chatę.  Fjaerland,  przypomniała  sobie.  Muszę  tam 
pojechać  i  dowiedzieć  się,  czy  dziadek  zechce  ze  mną 
rozmawiać.  Jeśli  nie,  będę  musiała  wrócić  do  Oslo,  a  to  nie 
będzie  proste.  Nie  mam  samochodu  ani  pieniędzy,  a  nie 
zamierzam pozostać na utrzymaniu Larsa.

Mimo  iż  Lars  zajął  się  sprawą  należnego  odszkodowania 

za  samochód,  Kristine  nie  liczyła  na  dużą  sumę.  Musiała 
znaleźć pracę lub wrócić do domu.

Kątem oka zobaczyła, że Lars idzie w jej stronę.

- Zawieziesz mnie do Fjaerland? - zapytała, zanim zdążył 

się odezwać.

- Kiedy?
- Jutro.
- Nie musimy jeszcze wyjeżdżać.
- Muszę się dowiedzieć, czy dziadek będzie chciał się ze 

mną zobaczyć, czy nie. - W jej głosie zabrzmiał tak dobrze mu 
znany, uparty ton.

- A  jeśli  poprosi,  abyś  została  u  niego  na  miesiąc? 

Oczekujesz,  że  grzecznie  się  pożegnam  i  wrócę  do  Oslo, 
napominając o wszystkim, co się ostatnio wydarzyło?

background image

- Lars, nie złość się. Było cudownie, ale przecież nic nie 

trwa wiecznie. Muszę tam pojechać. Zrozum...

- Ależ  rozumiem  doskonale - wycedził  przez  zaciśnięte 

zęby. - Zawiozę cię, lecz nie mogę, obiecać, że wrócę do Oslo, 
kiedy tylko przestanę ci być potrzebny.

- Przestań! - głos  Kristine  załamał  się. - Zupełnie 

opacznie  interpretujesz  moje  słowa.  Jesteśmy  przyjaciółmi  i 
wcale nic zamierzam znikać z twojego życia.

- Jesteśmy kochankami, Kristine.
- Tak,  jesteśmy!  Ale  twój  brat  wkrótce  przyjeżdża,  a  ja 

muszę jechać do Fjaerland. I kłócimy się po raz pierwszy od 
prawie dwóch tygodni...

Objął ją czule i poprowadził w stronę hamaka.

- Tak, jeszcze tylko tego nie robiliśmy - szepnął. Kristine 

uspokoiła się szybko, ukojona słodyczą jego pocałunków.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Fjaerland.  niewielka  wioska,  leżała  na  końcu  długiego, 

wąskiego  fiordu  o  tej  samej  nazwie.  Kristine  od  razu 
zakochała się w tym malowniczym miejscu położonym wśród 
gór.  Z  pokładu  promu  obserwowała  farmy  wyrastające  na 
niedostępnych  skalnych  półkach.  Otoczone  drzewami, 
zdawały się oazami spokoju. Przypomniały się jej opowieści o 
zwierzętach  i  dzieciach  trzymanych  na  postronku,  by  nie 
spadły w przepaść. Wysoko nad ludzkimi siedzibami wznosiły 
się dumne, tonące w chmurach czapy lodowców. Serce wioski 
znajdowało się na zboczu lodowca Supphellebreen.

Radość,  jaką  sprawiało  Kristine  oglądanie  drewnianych 

domów,  pomalowanych  na  czerwono  stodół  i  starych  sieci 
porozwieszanych  wzdłuż  wybrzeża,  zakłócały  myśli  o  ojcu, 
który  dwadzieścia  lat  temu,  targany  złością,  uciekał  z  tego 
miejsca za ocean.

Gdy prom zacumował w porcie, Larsowi udało się szybko 

dowiedzieć,  że  dziadek  Kleiven  mieszka  wyżej,  w  górach. 
Pojechali  drogą  wzdłuż  rzeki,  przez  wąską  dolinę,  w  której 
leżało kilka farm.

- Podobno  dom  twojego  dziadka  jest  żółty - powiedział 

Lars,  gdy  mijali  jedno  z  gospodarstw. - Powinniśmy  być  już 
blisko.

Rzeczywiście,  niedługo  potem  zza  zakrętu  wyłonił  się 

żółty  dom otoczony licznymi zabudowaniami  gospodarskimi. 
Kristine  zauważyła  z  niepokojem,  że  duży  dziedziniec  jest 
zastawiony samochodami.

- Jesteś pewien, że to tu?
- Raczej tak. Zdaje się, że trafiliśmy na jakąś uroczystość. 

Może wolałabyś przyjechać tu później?

Kristine  pokręciła  przecząco  głową.  Cała  wyprawa  zbyt 

wiele  ją  kosztowała  i  czuła,  że  jutro  mogłaby  nie  znaleźć  w 
sobie dość odwagi, by przekroczyć tę bramę.

background image

Lars skręcił na drogę prowadzącą ku zabudowaniom. Dom 

dziadka  był  równie  uroczy,  jak  inne,  które  mijali  po  drodze. 
Fasadę zdobiły rzeźbienia, a po kamiennej podmurówce pięły 
się  róże.  Na  podwórku  nie  było  widać  żywej  duszy.  Kristine 
zerknęła na zegarek.

- Trochę za wcześnie na kolację. A jeżeli coś się stało?
- To  wyjedziemy - odparł  spokojnie Lars, parkując  wóz, 

w cieniu kępy drzew.

Kristine wzięła głęboki oddech.

- Chciałabym  mieć  już  to  za  sobą - westchnęła, 

wysiadając z samochodu.

Miejsce,  w  którym  spędziła  pierwsze  lata  swojego 

dzieciństwa,  powitało  ją  intensywnym  zapachem  róż. 
Upewniwszy  się,  że  Lars  idzie  z  tyłu,  weszła  na  drewniane 
schodki i zapukała do drzwi.

Ze środka dochodził śmiech i odgłos ożywionych rozmów. 

Kristine  słyszała  płacz  dziecka,  po  czym  męski  głos  zawołał 
coś,  czego  nie  zrozumiała,  i  usłyszała  odgłos  kroków 
zbliżających  się  do  drzwi.  Siląc  się  na  uśmiech,  wytarła 
spocone dłonie o spodnie.

Drzwi  otworzyły  się  z  rozmachem  i  na  progu  stanął 

postawny  starszy  mężczyzna  w  białej  koszuli  i  wełnianej 
kamizelce.  Wyglądał  na  siedemdziesiąt  kilka  lat,  miał 
kędzierzawą,  siwą  brodę  i  wyraziste,  błękitne  oczy.  Moje 
oczy, pomyślała z niedowierzaniem. Była pewna, że stoi przed 
nią  Jakob  Kleiven,  jej  rodzony  dziadek.  W  jednej  chwili 
wyleciały  jej  z  głowy  słowa  powitania  po  norwesku,  które 
miesiącami ćwiczyła.

- Jestem  Kristine.  Z  Kanady - powiedziała  drżącym 

głosem po angielsku.

Gdy  uśmiech  zamarł  na  twarzy  mężczyzny,  uświadomiła 

sobie,  jak  bardzo  jest  podobny  do  jej  ojca.  Z  rozpaczą

background image

pomyślała,  że  nie  wpuści  jej  do  środka  i  że  na  darmo 
przejechała pół świata.

Przez  dłuższą  chwilę  stali  w  milczeniu.  Niepewna,  czy 

dziadek mówi po angielsku, wybełkotała:

- Gustav Kleiven... d - datter.
- Czy  sprowadza  cię  tu  gniew? - zapytał  Jakob  Kleiven 

płynnie po angielsku.

- Nie! - wykrzyknęła, zbierając odwagę do pytania, które 

od  lat  pozostawało  bez  odpowiedzi. - A  ty  gniewasz  się  na 
mnie?

- Nie,  dziecino,  ależ  skąd...  Przyjechałaś  aż  z  Kanady, 

żeby się ze mną zobaczyć?

- Od  dwóch  lat  jestem  w  podróży.  Ojciec  nie  wie,  że  tu 

przyjechałam.

- Ach, Gustav... - Twarz mężczyzny pociemniała. - Przez 

te  wszystkie  lata  nie  raz  do  niego  pisałem,  lecz  nigdy  nie 
otrzymałem odpowiedzi.

- Myślę,  że  niszczył  listy - westchnęła,  wspominając 

kopertę z pięknym znaczkiem.

Jakob pokiwał głową ze zrozumieniem.

- Ale  ty  nie  jesteś  Gustavem.  Jesteś  jego  córką,  która 

przyjechała  do  mnie  aż  z  Kanady. - Szeroki  uśmiech 
rozświetlił  zasmuconą  twarz. - Velkommen,  Kristine, 
velkommen. Witaj w moim domu.

Nagle  znalazła  się  w  ramionach  dziadka.  W  oczach 

starszego mężczyzny zakręciły się łzy. Jego koszula pachniała 
krochmalem i tytoniem.

- Jesteś taka piękna - westchnął - i tak bardzo podobna do 

ojca.  Masz  jego  oczy,  jego  podbródek.  Mój  Boże.  Gustav... 
Złamał mi serce. Mój najstarszy, najdroższy syn.

- Powiesz mi, dlaczego wyjechał?
- To ty nic nie wiesz? - zdziwił się Jakob.
- Tata nie chciał mi nic powiedzieć. Mama też nie.

background image

- Ja  ci  wszystko  opowiem.  Ale  nie  teraz. - Uroczyście 

ucałował ją w oba policzki. - Kristine, uczyniłaś mnie dzisiaj 
szczęśliwym człowiekiem.

- Tak  bardzo  się  bałam,  że  nie  zechcesz  ze  mną 

rozmawiać, wiesz? - wyznała, skrycie ocierając łzę.

- Chodź do środka! - Zaprosił ją gestem. - Mamy dzisiaj 

małe przyjęcie. Wejdź i zaproś swojego przyjaciela - dodał z 
uśmiechem.

Kristine  przedstawiła  Larsa.  Jakob  uścisnął  mu  dłoń,  po 

czym zwrócił się do wnuczki:

- Dziś są urodziny Margrethe, więc zgromadziła  się cała 

rodzina.  Pewnie  nawet  nie  przypuszczałaś,  że  od  razu 
wszystkich poznasz.

Salon, do którego ich wprowadził, był pełen ludzi. Jakob 

w  kilku  krótkich  słowach  wyjaśnił  zgromadzonym,  kim  są 
nowi  goście.  Kristine  w  zakłopotaniu  spoglądała  na 
uśmiechające  się  do  niej  twarze,  by  nagle  z  ogromną  ulgą 
wyłowić jedną, znajomą.

- Cześć, Haraldzie - przywitała się.
- Zastanawiałem się, kiedy tu dotrzesz - uśmiechnął się jej 

kuzyn.

- Cieszę  się,  że  jesteście  razem - powiedział,  zwracając 

się do Larsa.

- To  wy  się  znacie?! - wykrzyknął  Jakob,  żartobliwie 

grożąc wnuczce palcem. - Jakim cudem?

- Poznaliśmy się w Oslo - wyjaśniła pospiesznie Kristine.

- Harald  obiecał,  że  nie  zdradzi  ci,  że  jestem  w  Norwegii. 
Naprawdę  się  bałam,  że  nie  zechcesz  ze  mną  rozmawiać, 
bestefar.

- No  i  dotrzymał  słowa. - Promienny  uśmiech  Jakoba 

najdobitniej  świadczył  o  jego  szczęściu. - Chodź.  Kristine, 
przedstawię cię naszej szanownej rodzince.

background image

Otoczyła  ją  gromadka  rozgadanych  ludzi.  Chłopak 

imieniem  Iver  wsunął  jej  do  ręki  kieliszek,  a  jakiś  rezolutny 
malec  chciał  koniecznie  wiedzieć,  czy  widziała  polarnego 
niedźwiedzia.  Niektórzy  mówili  po  angielsku,  inni  po 
norwesku,  prosząc  Larsa  o  tłumaczenie.  Harald  narzekał,  że 
Gianetta  musiała  wyjechać  do  Genui  i  nie  mogła  mu 
towarzyszyć w rodzinnym święcie.

Otumaniona Kristine upiła solidny łyk trunku i na moment 

straciła oddech.

- Uważaj, to gorzałka, jest jak dynamit - szepnął jej Lars. 

Jubilatka  Margrethe  podeszła  do  Kristine  z  małym,  może
sześciomiesięcznym  dzieckiem  na  ręku  i  nieśmiało 
zaproponowała po angielsku:

- To Sonja, chcesz się z nią przywitać?

Kristine  bez  namysłu  wzięła  dziewczynkę  na  ręce. 

Dziecko  radośnie  zamachało  rączkami,  a  Kristine  stanęło 
przed  oczami  wspomnienie  sprzed  lat,  gdy  opiekowała  się 
młodszymi  braćmi.  Poczuła  na  plecach  spojrzenie  Larsa. 
Przed laty przysięgała sobie, że nie będzie miała dzieci. Teraz 
nic nie było jak dawniej.

Natłok wrażeń sprawił, że napięte nerwy nagle puściły. Do 

jej oczu napłynęła fala łez. Zdezorientowani goście przerwali 
rozmowy,  nie  wiedząc,  jak  się  powinni  zachować.  Kristine 
spiesznie oddała dziecko matce i schroniła się w bezpiecznych 
ramionach Larsa, który wyprowadził ja na podwórze.

Oślepiające  słońce  i  ciepły  powiew  wiatru  pomogły 

Kristine  odzyskać  równowagę.  Spacerowali  wzdłuż  łąki,  na 
której pasły się krowy, leniwie przeżuwając trawę.

- Wiesz - zaczął  Lars  spokojnie - kiedy  patrzyłem,  jak 

tulisz tę małą w ramionach, przypomniała mi się Elisabet. Ale 
nie tylko to; zrozumiałem, że chcę mieć dzieci. I pragnę, abyś 
była ich matką.

Kristine niespokojnie wyszarpnęła rękę z jego dłoni.

background image

- Nie, Lars, nie ja.
- Wiem,  że  kiedy  trzymałaś  Sonję,  sama  też  o  tym 

pomyślałaś.

- Co nie znaczy, że tak musi być!
- Powiedziałem „kiedyś", Kris. Nie dziś, nie jutro. Może 

za kilka lat.

- Jesteś  jak  lodowiec.  Pochłaniasz  mnie  powoli,  ale 

nieustępliwie - prychnęła.

Uśmiechnął się figlarnie i ucałował jej rękę.

- Wracajmy do środka.

W czasie ich nieobecności na stole pojawiły się półmiski z 

kanapkami, piwo i wino. Kristine dopiła wódkę i postanowiła 
poukładać  sobie  w  głowie  rodzinne  relacje.  Margrethe  była 
siostrą Haralda. Ich matka, Mari, była ciotką Kristine, jedyną 
osobą,  która  przez  te  wszystkie  lata  utrzymywała  kontakt  z 
rodziną w Kanadzie. Knut i Edvard to jej wujowie, a Iver był 
mężem  Margrethe.  Kristine  rozluźniła  się  i  zadowolona  z 
siebie  próbowała  nawet  rozmawiać  po  norwesku.  Gdy 
Karoline, siostra Jakoba, wniosła tort, Knut usiadł do pianina, 
a Edvard wyciągnął skrzypce. Ucichły rozmowy. Zaczęły się 
śpiewy i tańce.

Nim  się  obejrzała,  na  dworze  zapadł  zmierzch.  Około 

północy  Lars  i  Kristine  rozstawili  swoje  namioty  na  łące  i 
poszli  spać.  Następnego  dnia  rano,  kiedy  rodzina  rozjechała 
się  do  swoich  domów,  ochoczo  zabrali  się  do  pomocy  w 
pracach  polowych,  których  o  tej  porze  roku  nie  brakowało. 
Zajęci  przerzucaniem  siana,  nie  zauważyli,  że  nadszedł 
kolejny  wieczór.  Jakob  usiadł  na  ganku  w  bujanym  fotelu  i 
zaprosił Kristine, by mu towarzyszyła.

- Opowieść  o  tym,  dlaczego  Gustav  wyjechał  stąd,  jest 

krótka, ale smutna. Czy chcesz ją usłyszeć?

- Tak, dziadku. Mam nadzieję, że dzięki temu zrozumiem 

moich rodziców...

background image

- No  cóż,  Gustav  nigdy  nie  lubił  życia  na  farmie.  Był 

najstarszy i powinien odziedziczyć ziemię, ale on wolał wy -
jechać do Oslo. Mówił, że tutaj nic się nie dzieje. Wyjechał do 
miasta,  spodziewał się  tam  znaleźć  wspaniałą  pracę.  Po  roku 
wrócił i nie chciał nam powiedzieć, co się z nim przez ten czas 
działo.  Potem  poznał  śliczną  Ninę,  pobrali  się  i  zamieszkali 
tutaj.  Gdy  się  urodziłaś,  byłem  szczęśliwy,  bo  miałem
nadzieję,  że  może  Gustav  wreszcie  się  ustatkuje. - Jakob  ze 
smutkiem  pokiwał  głową. - W  tym  czasie  założył  we  wsi 
spółkę  zajmującą  się  rybołówstwem  i  uprawą  roli.  Został  jej 
skarbnikiem.  Po  dwóch  latach  wyszło  na  jaw,  że  kradł 
pieniądze.  Okradał  ludzi  z  własnej  wioski!  Mój  syn... - głos 
Jakoba zadrżał - okazał się złodziejem.

Kristine siedziała bez ruchu.

- Strasznie się pokłóciliśmy - ciągnął dziadek. - Chciałem, 

żeby  pracował  u  mnie  na  farmie  i  zwrócił  zagrabione 
pieniądze.  Roześmiał  mi  się  w  twarz,  a  dwa  dni  później 
wyjechał,  zabierając  Ninę  i  ciebie.  Powiedział,  że  jedzie  do 
Kanady i już nigdy tu nie wróci.

Po latach wszystko stało się jasne. Kristine w jednej chwili

pojęła, czemu jej ojciec tak bardzo nienawidził sadów i farm, 
na których pracował, i czemu matka - oderwana od korzeni i 
rzucona  na  obcą,  nieznaną  ziemię - była  przez  całe  życie 
nieszczęśliwa.

- Myślę,  że  nigdy  więcej  niczego  nie  ukradł. - Ponury 

wyraz  twarzy  Jakoba  świadczył  o  udręce,  w  jakiej  żył  przez 
ostatnie dwadzieścia lat. - Ale myślę też, że nigdy potem nie 
był  szczęśliwy.  Kiedy  wrócisz  do  domu,  powiedz  mu,  że 
chętnie przyjmę go z powrotem.

- Przekażę  mu - odparła  smutno - ale  nie  wiem,  jak 

zareaguje.  Nigdy  nie  pozwalał  nam  mówić  po  norwesku,  a 
chłopcom dał angielskie imiona.

- Może wystarczy, gdy zapomnimy o gniewie.

background image

Przez  resztę  wieczoru  Jakob  i  Kristine  opowiadali  sobie 

nawzajem historie własnego życia. Gdy nadeszła pora kolacji, 
Kristine poszła do kuchni, by pomóc Karoline przygotowywać 
jedzenie.  Krojąc  świeżo  zerwane  pomidory,  uświadomiła 
sobie,  iż  osiągnęła  cel,  dla  którego  przyjechała  do  Norwegii. 
Za kilka dni będzie musiała wrócić do domu.

Do Kanady. I zostawić Larsa.
Minęły  trzy  dni.  Lars  pomagał  Jakobowi  w  pracach 

polowych.  Gdy pogoda  się  popsuła,  obaj panowie zaszyli  się 
w  kącie,  pochyleni  nad  szachownicą.  Kristine  nie  wiedziała, 
czy  bardziej  tęskni,  gdy  cały  dzień  nie  widzi  Larsa,  czy  też 
gdy  cały  dzień  ogląda  go  z  bliska,  a  jednak  tak  bardzo 
niedostępnego.

Wczesnym popołudniem przerwali grę. Lars, wyprosiwszy 

Karoline z kuchni, zabrał się do zmywania naczyń.

- Chodźmy  na  spacer.  Kris.  Możemy  podejść  aż  pod 

lodowiec - zaproponował, gdy skończył.

- Niedługo  zacznie  się  ściemniać - odpowiedziała 

wymijająco,  oczyma  wyobraźni  widząc,  jak  zdziera  z  Larsa 
ubrania.

- Jedna  noc  w  chacie  mojego  brata  poprawiłaby  nam 

humor. - Miała wrażenie, iż czyta w jej myślach.

- Pochlebiasz sobie.
- Może byśmy gdzieś wyskoczyli na parę dni? Chciałbym 

pokazać ci fiord Geiranger... Potem byśmy wrócili.

- Dobrze. - Czuła,  że  nic  jest  w  stanie  dłużej  bez  niego 

wytrzymać.

Lars uśmiechnął się zawadiacko.

- Lubię, gdy kobieta wie, czego chce.

Dwadzieścia  minut  później  szli  ścieżką  prowadzącą 

między drzewami po zboczach Supphellebreen. Lars nadawał 
marszowi  dość  szybkie  tempo,  a  Kristine  miała  nadzieję,  że 
dzięki  forsownemu  spacerowi  wieczorem  łatwo  zaśnie. 

background image

Czyżby uzależniła się od Larsa? Już nie jesteś tak niezależna, 
jak  przed  kilkoma  tygodniami,  szeptał  drwiący  głos.  Odejdź, 
zamilknij,  uciszała  go.  Tu  chodzi  tylko  o  seks,  o  chwilowe 
zauroczenie.

Niespodziewanie zza drzew wyłonił się rozległy widok na 

ostre  szczyty.  Surowe,  ponure  skały  w  górnych  partiach 
pokrywała gruba warstwa lodu.

- Ten  lód  może  mieć  nawet  pięć  tysięcy  lat - oznajmił 

Lars. - Co chwila schodzą tu lawiny. - Jakby na potwierdzenie 
jego słów od lodowej bryły oderwał się mniejszy fragment i z 
hukiem runął w dół, porywając za sobą śnieżne masy.

Utkwiwszy  wzrok  w  rysującym  się  na  tle  skalnej  ściany 

profilu  Larsa.  Kristine  zastanawiała  się,  czy  uda  jej  się 
pogodzić  z  własną  przeszłością,  tak  jak  to  się  udało  jemu. 
Nagle poprzez towarzyszący im szum spienionej rzeki przebił 
się inny, wyższy dźwięk. Brzmiał rozpaczliwie, jak wołanie o 
pomoc.

- Co to? - zapytała zaciekawiona.
- Jakob  mówił,  że  u  stóp  lodowca  pasie  się  stado  koni. 

Chodź, rozejrzymy się.

Przeszli zaledwie parę kroków, gdy ich oczom ukazała się 

zielona  polana,  na  której  pasło  się  nieduże  stado  koni. 
Zwierzęta  biegały  niespokojnie,  rzucały  łbami  i  rżały 
rozpaczliwie.  Nagle  Kristine  pojęła  przyczynę  ich  niepokoju: 
na brzegu rzeki stało dwóch mężczyzn, ubranych w skórzane 
kurtki,  i  rzucało  kamieniami  w  konie.  Trafiona  klacz  zarżała 
żałośnie,  krążąc  wokół  źrebięcia.  Lars  skinieniem  głowy 
nakazał,  by  szła  za  nim.  W  milczeniu  przemknęli  na  drugą 
stronę lodowatej rzeki i zaczaili się w gęstych krzakach.

Kristine  wiele  czasu  spędziła  z  braćmi  na  zabawach  na 

dworze.  Starała  się - zarówno  ze  względu  na  siebie,  jak  i  na 
nich - jak najmniej przebywać w domu z rodzicami. Potrafiła 
wspinać  się  na  drzewa  ze  sprawnością  małpy  i  ciskać 

background image

kamieniami,  bezbłędnie  trafiając  w  odległy  cel.  Teraz 
chwyciła  spory,  płaski  odłamek  skalny  i  rzuciła  nim  w 
stojącego bliżej mężczyznę. Trafiony w kark, wrzasnął z bólu 
i  odwrócił  się  ku  swemu  niewidzialnemu  prześladowcy. 
Bezpiecznie  ukryta  w  zaroślach,  wycelowała  drugi,  a  potem 
trzeci  i  czwarty  kamień,  trafiając  zdezorientowanych 
mężczyzn  to  w  kostkę,  to  w  brzuch.  Lars  patrzył  na  nią  z 
podziwem,  a  po  chwili  przyłączył  się  do  ataku.  Spłoszone 
łobuzy rzuciły się do ucieczki.

- Za  nimi! - nakazał  Lars  szeptem. - Spiszemy  ich 

numery, trzeba zawiadomić policję!

Biegli przez krzaki, nie zważając na ostre gałązki raniące 

gołe nogi. Minęli porośniętą trawą łąkę i samotną kępę drzew. 
Kątem  oka  Kristine  zauważyła  błysk  metalu.  Wytężając 
wzrok,  usiłowała  zrozumieć,  co  zobaczyła.  Motory, 
pomyślała. To muszą być motory.

Zanim dotarło do niej, że zaparkowano tam trzy maszyny, 

a nie dwie, wpadła prosto w ręce trzeciego zbira. Słyszała, jak 
pozostali  dwaj wołają coś do niego.  Spróbowała się uwolnić, 
lecz bezskutecznie. Śmierdział potem i był silny.

Jej scyzoryk został na biurku, na farmie.
Potem  wszystko  potoczyło  się  błyskawicznie.  Z  cienia 

wyłoniła  się  postać,  która  rzuciwszy  się  napastnikowi  na 
plecy, zdołała ją uwolnić z brutalnego uścisku.

- Uciekamy,  Kristine! - Poznała  głos  Larsa. - Tą  samą 

drogą, którą przyszliśmy!

Dwaj  pozostali  bandyci  zbliżali  się  ku  nim,  torując  sobie 

drogę  wśród  krzaków.  Kristine  wyrwała  kluczyki  ze  stacyjki 
jednego z motorów, zapamiętała numer rejestracyjny drugiego 
i pędem puściła się do domu. Tuż za sobą czuła oddech swego 
towarzysza.

Biegli ile sił w nogach,  usiłując kryć się w cieniu drzew. 

Gdy dotarli do rzeki, Lars wszedł pierwszy i pomógł Kristine 

background image

przejść przez niespokojny nurt, a potem wczołgać się na śliski 
brzeg.

Gorący pocałunek uświadomił jej, jak bardzo go pragnie.

- Musimy  stąd  znikać,  Kris.  Raczej  nie  chciałbym  ich 

spotkać jeszcze raz. Zapamiętałem dwa numery, a ty?

- Jeden, ale mam kluczyki - roześmiała się, wyciągając z 

kieszeni brzęczące trofeum.

- Ty  rzeczywiście  masz  jakąś  kluczykową  manię -

mruknął  z  podziwem. - Cieszę  się,  że  tym  razem  jesteś  po 
mojej stronie.

- Dziękuję, że znów mnie uratowałeś.
- No  cóż...  Najwyższa  pora,  bym  udowodnił  swoją 

męskość.

- Och, na to akurat są inne sposoby.
- Jutro pojedziemy do Geiranger - zapowiedział, biorąc ją 

za  rękę  i  prowadząc  przez  krzaki. - Cztery  dni  celibatu  w 
zupełności mi wystarczą.

Mnie także, pomyślała Kristine. Przemoczona i zmarznięta 

zastanawiała się. czy kiedykolwiek będzie w stanie wrócić bez 
niego za Atlantyk.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Do  Geiranger  prowadziła  wąska  szosa,  wijąca  się  po 

górskim  zboczu.  Zakręty  ciasne  jak  agrafka  pozwałaby 
podziwiać  iście  odlotowy  widok  to  z  jednej,  to  z  drugiej 
strony.  Poniżej  rozpościerał  się  błękit  jednego  z 
najpiękniejszych fiordów w Norwegii.

Lars  jechał  ostrożnie,  zachowuje  bezpieczną  prędkość  i 

raz  po  raz  zerkając  na  Kristine.  Siedziała  sztywno,  z 
zaciśniętymi dłońmi i z niepewną miną.

- Nie bój się, już prawie jesteśmy na miejscu.
- Czy ty... jeździłeś na nartach po tamtym wypadku?
- Dwa  dni  po  pogrzebie  zmusiłem  się  do  paru  zjazdów. 

Gdybym  tego  nie  zrobił,  pewnie  już  nigdy  bym  się  nie 
przełamał.  Bestemor  uważała,  że  frywolną  zabawą 
bezczeszczę pamięć zmarłej.

Nie  odrywając  oczu  od  szosy,  pokonał  kolejny,  ostry 

zakręt.

- Później jeździłem jeszcze w Austrii i Szwajcarii. Już nie 

potrzebowałem się zmuszać. Zobacz - zmienił temat - widzisz 
ten budynek tuż nad wodą? Tam się zatrzymamy. Nad samym 
fiordem jest spokojniej niż w centrum miasta.

Tej  nocy  bez  reszty  oddali  się  tłumionej  od  wielu  dni 

namiętności. Kristine przerażała siła emocji, które nią targały. 
Była  całkowicie  zależna  od  prymitywnych  instynktów,  które 
wzięły we władanie jej ciało i umysł.

Na  śniadanie  wybrali  się  do  niedużej  knajpki  niedaleko

portu.  Kristine  w  milczeniu  przyglądała  się  pająkowi 
pracowicie  tkającemu  swoją  sieć.  Głos  Larsa  wyrwał  ją  z 
zamyślenia.

- Pojedźmy  dzisiaj  do  Dalsnihha.  Jest  piękna  pogoda, 

dobry dzień na wyprawę w góry.

- Mam nadzieję, że nie będę musiała się po nich wspinać.

- Kristine zdawała się nie podzielać jego entuzjazmu.

background image

Roześmiał się.

- Można  wjechać  samochodem  na  sam  szczyt.  To  nie 

Prekestolen.

Rzeczywiście. Krętą drogą dojechali prawie na sam szczyt 

i zostawili samochód na parkingu położonym ponad kilometr 
nad  poziomem  morza.  Kristine  włożyła  kurtkę,  usiłując  się 
ochronić przed silnym, zimnym wiatrem.

Ze szczytu rozpościerał się niesamowity widok. Kristine z 

niedowierzaniem  patrzyła  na  szare,  ciągnące  się  aż  po 
horyzont  szeregi  masywnych  skał.  W  promieniu  wielu  setek 
metrów  nie  rosło  ani  jedno  drzewo,  jedynie  w  szczelinach 
wyrastały  drobne  roślinki.  Ze  wszystkich  stron  otaczały  ich 
spowite  mgłą  szczyty  o  oślepiająco  białych,  ośnieżonych 
zboczach.  Leżąca  daleko  w  dole  zielona  dolina,  z  której 
przyjechali,  przecięta  błękitną  wstążką  fiordu  Geiranger, 
zdawała się należeć do zupełnie innego świata.

Na niebie pojawiło się kilka chmur. Kristine przysiadła na 

okrągłym, głazie i wzięła głęboki oddech.

- To  wspaniale, dzikie  miejsce, Lars - wyszeptała. - Tak 

się cieszę, że tu przyjechaliśmy.

- W  ten  właśnie  sposób  wyobrażałem  sobie  zawsze 

małżeństwo:  jako  przestrzeń - wysokość,  głębokość  i 
szerokość.

- Można i tak - odparła w roztargnieniu.
- Miejsce, by móc oddychać, i miejsce, by móc rosnąć.
- Małżeństwo  może  też  wyglądać  tak! - Kristine  ze 

złością  kopnęła  leżące  kamienie. - Kamieniste  i  bezowocne, 
nic tam nie rośnie, bo nie ma gdzie zaczepić swoich korzeni.

- Najpiękniejsze kwiaty północy kwitną wiosną.
- Górskie szczyty lód pokrywa przez dziesięć miesięcy w 

roku - zripostowała.

Lars  oparł  nogę  na  głazie,  na  którym  siedziała,  i 

śmiertelnie poważnym głosem powiedział:

background image

- Kris, przecież dobrze wiesz, do czego zmierzam. Chcę, 

żebyś za mnie wyszła.

Powstrzymując  odruch  ucieczki,  odpowiedziała  słabym 

głosem:

- Nie mogę, Lars. Nie chcę.
- Jest  takie  słowo,  którego  do  tej  pory  nie 

wypowiedzieliśmy.  Potężne,  magiczne  zaklęcie.  Miłość. 
Kocham  cię,  Kristine. - Ostrożny  uśmiech  na  krótką  chwilę 
zawitał  na  twarzy  Larsa. - Nie  wiem,  czy  zakochałem  się  w 
tobie  już  tej  pierwszej  nocy,  gdy  napadłaś  na  mnie  w  parku, 
czy może trochę później. Wiem jedynie, że cię kocham i że to 
się nie zmieni. Chcę z tobą dzielić noce i dni, radości i smutki; 
chcę, abyśmy razem wychowywali nasze dzieci.

Kristine miała wrażenie, że ziemia usuwa się jej spod nóg. 

Drżącymi ustami, nie patrząc mu w oczy, poprosiła:

- Nie rób tego, Lars. Błagam, nie psuj wszystkiego...
- Nie  popsuję.  Przyrzekam - odpowiedział,  przysuwając 

się jeszcze bliżej.

Przerażona zakryła twarz rękami.

- Nie chcę nawet słyszeć słowa „miłość"!
- Nie  udawaj,  iż  nie  zauważyłaś,  że  się  w  tobie 

zakochałem.

- Mówiłeś,  że  się  będziemy  razem  dobrze  bawili,  tylko 

tyle. Że będziemy się śmiać i przeżywać przygody. I tak było! 
A teraz sam wszystko psujesz...

- Dla  ciebie  to  była  tylko  gra?  Miesięczny  romans,  a 

potem każdy ma iść swoją drogą?

- Nie  musiałeś  się  we  mnie  zakochiwać!  Od  początku 

robiłam,  co  mogłam,  by  cię  zniechęcić.  I  byłam  absolutnie 
szczera w kwestii małżeństwa.

- Naprawdę  nic  się  nic  zmieniło  przez  ostatnie  trzy 

tygodnie?  Czy  pobyt  w  chacie  mojego  brata  nie  uprzytomnił 

background image

ci,  że  miłość  kobiety  i  mężczyzny  może  być  radosna  i 
intymna?

- Nie  mogę  za  ciebie  wyjść - wyszeptała. - Nie 

potrafiłabym spędzić całego życia w Asgardzie.

- Babcia zapisze Asgard mojemu bratu. To jedna z rzeczy, 

jakie  ustaliliśmy  po  twoim  wyjeździe.  Nigdy  nie  pragnąłem 
tego  miejsca  tak  jak  on.  Dlatego  ubiegałem  się  o  pracę  w 
ONZ.  Nie  musimy  się  pobierać  od  razu.  Kris.  Ślub  może 
poczekać.

- Nie o to chodzi! - wykrzyknęła z rozpaczą w głosie. - Ja 

nie chcę się z nikim wiązać!

- Pamiętasz,  co powiedziałaś,  gdy się  kochaliśmy  po raz 

pierwszy? Powiedziałaś, że nareszcie byłaś sobą.

- Tak.
- Przy tobie uwolniłem się od widma przeszłości. Kocham 

cię i pragnę, abyś wyszła za mnie.

- Proszę... - Kristine  mówiła  cichym,  pełnym  bólu 

głosem. - Chodźmy stąd i zapomnijmy o wszystkim.

- Może  ty  będziesz  potrafiła  zapomnieć.  Ja  nie. -

Przeciągnął  dłońmi  po  włosach. - Kristine,  masz  prawo  być 
zła  na  swoich  rodziców.  Ale  jeśli  nie  uwolnisz  się  od 
przeszłości,  nie  będziesz  potrafiła  zbudować  szczęśliwej 
przyszłości. Czy ty tego nie rozumiesz?

Każde  kolejne słowo Larsa  sprawiało, że wszystko,  w co 

wierzyła przez tyle lat, zdawało się wywracać do góry nogami. 
Czy  dla  mężczyzny,  którego  zna  się  od  miesiąca,  można 
zapomnieć o wypracowanych przez lata zasadach?

A przecież ten mężczyzna uratował jej życie i nauczył, jak 

być szczęśliwą.

- Miłość przemija - rzuciła sentencjonalnie, jakby chciała 

zapewnić o tym samą siebie.

background image

- Mylisz  się,  lecz  nie  udowodnię  ci  tego,  dopóki  nie 

będziemy  bujali  prawnuków  na  naszych  artretycznych 
kolanach.

Kristine schyliła się i podniosła płaski kamień.

- A jeśli powiem, że cię nie kocham? - Podniosła głowę i 

spojrzała Larsowi prosto w oczy.

- Nic uwierzę ci - powiedział z absolutną pewnością.
- Będziesz  musiał,  bo  taka  jest  prawda.  Nie  wyjdę  za 

ciebie, bo cię nie kocham. Chcę wracać do Fjaerland!

Lars zacisnął pięści w kieszeniach wiatrówki.

- W takim razie wracam do Oslo.
- Dobrze.
- I już nigdy się nie zobaczymy.
- Tak  będzie  najlepiej.  Nie  jestem  w  stanie  dać  ci  tego, 

czego pragniesz.

- Myślałem, że cię znam - powiedział gorzko. - Nawet nie 

przypuszczałem, że jesteś takim tchórzem.

- Jestem realistką. To duża różnica,
- Anna  potrafiła  się  przyznać  do  swoich  lęków  i  obaw. 

Była uczciwa. Ty nie potrafisz nawet tego.

- Nie jestem nieuczciwa, ja...
- Dość! Już raz dzieliłem życie z kobietą pełną lęków i nie 

zamierzam  tego  powtarzać.  Wracamy  do  Fjaerland.  Co  do 
jednego  się  z  tobą  zgadzam:  nie jesteś  w  stanie dać  mi  tego, 
czego pragnę.

Lars  odwrócił  się  na  pięcie  i  szybkim  krokiem  ruszył w 

stronę  parkingu.  Kristine  utkwiła  wzrok  w  obojętnych, 
odległych  szczytach  gór.  Małżeństwo  nie  niesie  ze  sobą 
wolności  i  przestrzeni,  myślała,  można  je  raczej  przyrównać 
do  klatki  lub  czarnej,  obcisłej  sukienki.  Małżeństwo  to 
ograniczenia i wyrzeczenia. Miała prawo się lego obawiać.

Po  powrocie  do  hotelu  w  milczeniu  spakowali  bagaże. 

Także  w  czasie  podróży  nie  odezwali  się  ani  słowem.  Gdy 

background image

samochód  zatrzymał  się  na  podjeździe  przed  domem  Jakoba 
Kleivena, Lars odezwał się pierwszy.

- Wezmę  swoje  rzeczy  i  pożegnam  się  z  Jakobem  i 

Karoline.

Wyszedł  z  samochodu,  zanim  zdążyła  cokolwiek 

odpowiedzieć. Sięgnęła po leżący na tylnym siedzeniu plecak 
i wysiadła z auta. Na schodach pojawił się dziadek.

- Karoline  upiekła  ciasteczka,  całe  mnóstwo,  starczy  dla 

nas wszystkich! Spodziewaliśmy się was dopiero jutro.

- Lars wraca do Oslo - odparła Kristine beznamiętnie.
- Ale  chyba  zostanie  na  kolacji.  Po  co  taki  pośpiech? 

Kristine  milczała,  nie  chcąc  kłamać.  Po  chwili  Lars  zszedł z 
plecakiem,  podał  Jakobowi  dłoń  i  powiedział  coś  po 
norwesku. Dziadek usiłował protestować, lecz Lars przecząco 
pokręcił głową, dodając kolejne wyjaśnienia, których nie była 
w stanie  zrozumieć. Uścisnęli  sobie dłonie i  Lars zwrócił  się 
do Kristine:

- W  razie  potrzeby  wiesz,  gdzie  mieszka  moja  babcia. 

Przyjemnych podróży, Kristine - bo to właśnie wybrałaś, czyż 
nie?

- Żegnaj - wymamrotała, z całej siły zaciskając pięści. Nie 

kocha Larsa. Nie kocha. Tylko dlaczego ma wrażenie, że serce 
zamiera jej w piersi?

Patrzyła  przez  okno,  jak  Lars  wrzuca  bagaże  do 

samochodu, wsiada, zapuszcza silnik i odjeżdża.

- Szkoda, że musiał już jechać - usłyszała głos dziadka za 

plecami. - Będzie mi brakowało naszych partyjek szachów. To 
niezły przeciwnik. Ale cóż. interesy są interesami.

A  wiec  nic  powiedział  dziadkowi  prawdy,  pomyślała 

Kristine  i  pobiegła  na  górę.  W  sypialni,  która,  zajmował, 
wszystko było poukładane i uprzątnięte. Nie pozostał ślad jego 
obecności.  Weszła  do  łazienki  i  zamknęła  drzwi  na  klucz. 
Oparłszy  się  o  umywalkę,  utkwiła  wzrok  w  swoim  odbiciu. 

background image

Takie samo jak zwykłe. Jak to możliwe, że twarz nie wyraża 
wszystkiego, co dzieje się w duszy? Lars wyjechał na zawsze. 
Nie będzie się już za nią uganiał, tak jak to było w Mandal i w 
Stavanger. Wyjechał i nigdy nie wróci.

Nie  mogę  za  niego wyjść,  bo go nie  kocham,  powtarzała 

sobie. Postąpiłam słusznie.

Karoline  zawołała  ją  do  stołu.  Po  męczącej  kolacji,  w 

czasie  której  dziadek  nie  raz  wspominał  Larsa.  Kristine 
wyłgała się zmęczeniem i wcześnie poszła do łóżka. Nie udało 
jej się jednak szybko zasnąć.

Gdy  następnego  dnia  okazało  się,  że  w  polu  przyda  się 

dodatkowa para rąk, Kristine bez wahania zaoferowała pomoc. 
Potrzebowała zajęcia bardziej niż czegokolwiek innego.

Następne  dni  przebiegały  wedle  sztywnego  schematu. 

Kristine  wcześnie rano jechała  pracować W polu. wracała na 
kolację, a po posiłku siadała do szachownicy. Dziadek uczył ją 
strategii  gry,  raz  po  raz  wspominając  posunięcia  Larsa.  Gdy 
wreszcie  padała  zmęczona  na  łóżko,  targana  sprzecznymi 
uczuciami  i  gnębiona  przez  niezaspokojone  pożądanie, 
zasypiała dopiero nad ranem.

Piątego  dnia  po  wyjeździe  Larsa  rozpadał  się  deszcz. 

Kristine pomogła Karoline robić dżem porzeczkowy, po czym 
wymknęła się do stodoły pod pretekstem porządków. Zapach 
siana i cisza sprawiły, że stanęła i zamyśliła się.

- Kristine?

Aż podskoczyła w miejscu, upuszczając widły.

- Ach, to ty. Margrethe...
- Przestraszyłam  cię. - Margrethe  podeszła  bliżej. - Nie 

najlepiej wyglądasz. Źle się czujesz?

- Jestem tylko trochę zmęczona.
- Jakob  cię  wykorzystuje.  Pójdziemy  do  domu  na 

herbatkę?

background image

- Tu  nie  chodzi  o  pracę  w  polu - wyrzuciła  z  siebie 

Kristine. - Chodzi  o  Larsa.  Poprosił  mnie  o  rękę,  a  ja 
odmówiłam, no i wyjechał.

- Zmieniłaś zdanie?
- Nie! - krzyknęła. - Nic kocham go, wiec jak mogłabym 

za niego wyjść?

- Rzeczywiście,  nie  mogłabyś.  Słusznie  postąpiłaś, 

Kristine.  Choć,  jak  widzę,  nie  było  to  proste.  Sprawiał 
wrażenie  porządnego  i  miłego  człowieka. - Słysząc  tę ocenę, 
Kristine  nie  poczuła  się  ani  trochę  lepiej. - Choć  ja  na 
przykład uważam - dodała Margrethe po chwili - że przyjaźń 
w  małżeństwie  jest  co  najmniej  tak  samo  ważna,  jak  miłość. 
Ale jestem mężatką dopiero pięć lat, nie uważam się więc za 
eksperta.

-

Miłość  przemija

-

powiedziała  Kristine  z 

rozdrażnieniem. - Moi rodzice już się nie kochają.

- Iver i ja się kochamy. Nic wiem, co będzie za dziesięć 

czy  dwadzieścia  lat.  Mam  nadzieję,  że  nadal  będziemy  się 
kochali. Ale jeśli nie? Takie jest życie, Kristine.

- Więc myślisz, że chcę gwarancji?
- Myślę,  że  zanim  kogoś  poślubisz,  powinnaś  go  dobrze 

poznać.  Lubisz  Larsa?  Ufasz  mu?  Czy  jest  dobrym 
człowiekiem?  To  bardzo  ważne,  czy  chcesz,  aby  mężczyzna, 
którego wybierasz, był ojcem twoich dzieci.

- Czym jest miłość, Margrethe?
- Och,  nie  wiem... - Zmarszczyła  czoło  w  zamyśleniu. -

Miłość jest jak... płatki róży, które razem tworzą piękny kwiat.

- Dziękuje,  Margrethe. - Kristine  postarała  się  o  blady 

uśmiech. - Chodźmy na herbatę.

Po obiedzie Jakob usiadł obok Kristine i zapalił fajkę.

- Margrethe  powiedziała  mi,  żebym  był  dla  ciebie  miły, 

bo  jesteś  nieszczęśliwa  z  powodu  Larsa.  Dlaczego  mi  nie 
powiedziałaś, jaki był prawdziwy powód jego wyjazdu?

background image

Wiedziała, że zraniła uczucia dziadka.

- Przepraszam... - wyszeptała. - Sama nie wiem, co mam 

robić. Lars mi się oświadczył, a ja odmówiłam.

- Ach,  więc  to  są  te  pilne  sprawy,  o  których  wspomniał 

przed  wyjazdem.  No  cóż,  skoro  nie  chcesz  za  niego  wyjść, 
musisz o nim zapomnieć.

- Tak, dziadku.
- Zresztą i tak jest dla ciebie za stary.
- Wcale nie, ma dopiero trzydzieści jeden lat.
- Owszem, ale pochodzicie z zupełnie innych środowisk. 

On  jest  zamożnym  mieszkańcem  Oslo,  a  twój  dom  jest  w 
Kanadzie. Takie rzeczy są bardzo ważne.

- Różnice  pochodzenia  nigdy  nie  stanowiły  dla  nas 

problemu - odparła z uporem. - Poza tym on i tak nie zamierza 
mieszkać w Asgardzie.

- No  i  jest  wdowcem.  Te  wszystkie  przeszkody...  Tak, 

podjęłaś mądrą decyzję.

- Nie mówmy już o tym, dziadku.
- Jestem  starym  człowiekiem - zaczął  Jakob  ciepłym 

głosem - mam  doświadczenie  zebrane  w  ciągu  całego, 
długiego życia. Czyżbyście mieli problem w sypialni?

Zaskoczona Kristine zarumieniła się jak pensjonarka.

- Nie, absolutnie nie - wyjąkała.

Do pokoju weszła Karoline z ciasteczkiem dla Sonji, wiec 

zmienili  lemat.  Wieczorem,  gdy  grali  w  szachy,  Kristine  nie 
potrafiła przestać myśleć o Larsie i popełniła szkolny błąd.

- Dobrze, że Lars tego nie widzi - skomentował dziadek.
- Czy mógłbyś nie mówić o nim? - zapytała ze złością.
- Czemu?  Przecież  nie  umarł.  Dałaś  mu  tylko  kosza,  to 

wszystko.

Przed  oczami  stanął  jej  obraz  Larsa  biorącego  ślub  z 

Sigrid.

background image

- Nie  martwię  się  o  niego,  tylko  o  siebie - odparła  bez 

związku.

- Uważaj  na  gońca.  Przecież  to  ty  go  spławiłaś,  nie 

rozumiem więc, dlaczego się zamartwiasz,

- Sama nie wiem. czego chcę.

Jakob wyprostował się i popatrzył uważnie na wnuczkę.

- Myślę,  że  twój  ojciec  nigdy  nie  kochał  twojej  matki -

rzekł, wytrząsając popiół z fajki.

- Nigdy?
- Była  ładna  i  zapatrzona  w  niego  jak  w  obraz.  Gdy  nie 

wyszło mu w Oslo, wrócił i ożenił się z nią. Ale miłość... nie, 
on tego nie poznał.

Czyli miłość ojca do matki nie wygasła - ona się po prostu 

nigdy nie narodziła. Kristine nigdy o tym nie pomyślała

- A ty kochałeś swoją żonę?
- Naturalnie! Choć czasami się kłóciliśmy - i to jak! Ona 

miała  bardzo  porywczy  charakter.  Ale  żyliśmy  razem 
trzydzieści lat i przez cały ten czas kochałem ją całym sercem.

- Dziękuję, że mi to powiedziałeś - szepnęła Kristine.
- Harald przyjeżdża na weekend. W niedzielę chce wrócić 

do Oslo.

Wrócić  z  nim  do  Oslo?  I  co  powiedzieć  Larsowi?  Że 

miłość jest jak płatki róży?

Harald  przyjechał  w  sobotę  rano.  Szybkim  krokiem 

przeszedł  przez  podwórze  prosto  ku  grządkom,  które  pełła 
Kristine.

- Co  ty  sobie  wyobrażasz?!  Jak  mogłaś  tak  po  prostu 

odesłać Larsa!

- To nie twoja sprawa, Haraldzie - odparła, zła, że znów 

musi się tłumaczyć.

- Nie sądziłem, że jesteś zdolna do czegoś takiego.
- Chyba mam prawo nie wychodzić za mąż, jeśli tego nie 

chcę!

background image

- Przecież ty za nim szalejesz!
- I  twoim  zdaniem  to  wystarcza,  by  stworzyć  trwały, 

szczęśliwy związek?

- Dobra,  to  nie  było  właściwe  określenie.  Według  mnie, 

zakochaliście się w sobie od pierwszego wejrzenia.

- A  według  mnie,  nie - ucięła  Kristine. - Powtarzam  do 

znudzenia: nawet nie wiem, czym jest miłość!

- Przecież to oczywiste, kotku. Miłość zwycięża podziały. 

Spójrz  na  mnie  i  Gianettę.  Wychowaliśmy  się  w  innych 
kulturach, mówimy innymi językami. Ale gdy jesteśmy razem
- nie mam na myśli wyłącznie łóżka, choć ono się bardzo liczy
- czujemy  się  tak,  jakbyśmy  stawali  się  jednością. 
Uzupełniamy  się. - Wzruszył  ramionami. - Chemia  uczuć 
także  jest  ważna.  Jestem  przekonany,  że  pod  tym  względem 
niczego nie brakowało waszemu związkowi.

- To prawda - przyznała zbolałym głosem.
- W takim razie daj mu drugą szansę. Pojedź jutro ze mną 

do  Oslo - zaproponować  od  niechcenia. - A  tymczasem 
napijmy się piwa.

- Chętnie.

Harald  ruszył  w  stronę  domu,  zostawiając  Kristine 

zatopioną  w  rozmyślaniach.  Wszystko,  co  usłyszała  w  ciągu
ostatnich  kilku  godzin,  odbijało  się  echem  w  jej  głowie.  A 
może  tyle  jest  definicji  miłości,  ilu  ludzi  na  Ziemi?  Jeśli 
pojedzie  jutro  z  Haraldem,  będzie  mogła  już  niedługo 
zobaczyć Larsa, usłyszeć jego głos, poczuć dotyk dłoni.

Drzwi  domu  otworzyły  się  i  stanął  w  nich  Harald  z 

dwiema butelkami piwa. Kristine pochyliła się nad chwastami, 
wyobrażając sobie, że to Lars idzie ku niej.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

niedzielę 

wieczorem 

Harald 

zajechał 

pod 

majestatyczną, kamienną rezydencję zwaną Asgardem.

- Zaczekam  na  ciebie  w  samochodzie - powiedział  z

błyskiem w oku. - Ten ruch należy do ciebie, maleńka.

- A jeśli go nie ma? - zapytała w przypływie paniki.
- To  zostaw  wiadomość.  Najlepiej  jego  babci,  nikomu 

innemu.

Kristine  wysiadła  z  samochodu  i  strzepnęła  niewidoczne 

pyłki  z  błękitnej  sukienki.  Z  wysoko  podniesioną  głową 
weszła  po  schodach,  ignorując  posępne,  kamienne  gryfy. 
Nacisnęła dzwonek.

Serce  waliło  jej  jak  miotem.  Po  chwili  usłyszała  odgłos 

kroków  i  drzwi  się  otworzyły.  Wymamrotała  powitanie  i 
szukając w głowie norweskich zwrotów, zapytała o Larsa.

- Nie ma go w domu, proszę pani - odparł lokaj. Kristine 

przygryzła wargę, starając się ukryć rozczarowanie.

- A  mogłabym  w  takim  razie  porozmawiać  z  Fm 

Bronstad? - zapytała.

Lokaj  wpuścił  ją  do  środka  i  poprowadził  do  niedużego, 

mrocznego pokoju, którego nie widziała podczas poprzedniej 
wizyty. Marta Bronstad siedziała w fotelu i czytała. Na widok 
Kristine  podniosła  głowę  znad  książki.  Nie  wydawała  się 
specjalnie zdziwiona.

- A,  panna  Kleiven...  Proszę  się  rozgościć - zaprosiła 

obojętnym głosem.

Kristine  usiadła  na  najbliższym  krześle - dębowym, 

rzeźbionym  niczym  łódź  wikingów  i,  jak  się  domyślała, 
równie niewygodnym.

- Chciałam się zobaczyć z Larsem - oznajmiła, siląc się na 

spokój.

- Niestety, nie zastała go pani.

background image

Nagle Kristine uświadomiła sobie, że czeka ją rozgrywka 

podobna  do  partii  szachów:  seria  ruchów  dwóch 
przeciwników.

- Czy mogłaby mi pani powiedzieć, kiedy wróci?
- Nie  mam  pojęcia.  On  wyjechał  w  ogóle  z  Norwegii, 

panno Kleiven.

Kristine nie spodziewała się usłyszeć niczego miłego, lecz 

ta wiadomość całkowicie ją zaskoczyła.

- Wyjechał z Norwegii? - jęknęła.

Marta Bronstad skinęła głową i w doniosłej ciszy czekała 

na  następny  ruch  Kristine,  która  walcząc  z  rozpaczą  i 
poczuciem bezradności, postanowiła przejść do ataku.

- Lars  poprosił  mnie  o  rękę,  lecz  nie  przyjęłam 

oświadczyn.

- Po co w takim razie pani przyjechała? - zapytała starsza 

pani lodowatym tonem.

- To sprawa osobista - odparła Kristine świadoma, że nie 

jest to najlepsza odpowiedź.

Marta  Bronstad  splotła  dłonie  na  kolanach  i  uprzejmym 

tonem powtórzyła:

- Niestety, jak już mówiłam. Lars wyjechał.
- Kiedy?
- W tym tygodniu.
- Kiedy wróci?
- Obiecał przyjechać na swoje urodziny w październiku.
- Lekki  uśmiech  na  krótką  chwile  zawitał  na  wargach 

Marty.

W październiku Kristine już od dawna będzie w Kanadzie.

- Powie mi pani, dokąd pojechał?
- Dlaczego miałabym to zrobić, panno Kleiven? Kristine 

straciła panowanie nad sobą.

- Jeśli pani wnuk mnie kocha i chce się ze mną ożenić

background image

- powtarzam "jeśli", Fru Bronstad - czy pragnęłaby pani, 

by  był  szczęśliwy  ze mną?  A  może  wolałaby  pani  odmówić 
mu prawa do szczęścia tylko dlatego, że jestem bezpruderyjną 
Kanadyjką  bez  grosza  przy  duszy,  którą  pani  najwyraźniej 
gardzi?

- Potrafi  pani  bezbłędnie  trafić  w  sedno  sprawy -

stwierdziła  starsza  pani  z  nutą  szacunku  w  głosie. - Teraz  ja 
zadam  pani  pytanie:  dlaczego  odrzuciła  pani  jego 
oświadczyny?

- Ponieważ  się  boję - odparła  szczerze  Kristine,  nie 

próbując  nawet  wymyślać  wymówek. - Boję  się  miłości  i 
zaangażowania.  Boję  się,  że  moje  małżeństwo  okazałoby  się 
takim  samym  pasmem  cierpień,  jak  małżeństwo  moich 
rodziców.

- Szkoda mi czasu na tchórzy - stwierdziła sucho Marta.
- Życie  potrafi  być  okrutne.  Trzeba  brać  z  niego  to,  co 

radosne, i nie marnować czasu, szukając gwarancji wiecznego 
szczęścia.

Niespodziewanie  Kristine  otrzymała  kolejną  definicję 

miłości.

- A więc w życiu nie ma nic pewnego?
- Nic - odparła  stara  kobieta,  nieruchomym  wzrokiem 

wpatrzona gdzieś ponad głową Kristine. - Mój ukochany mąż 
zginął na wojnie. Mój jedyny syn, ojciec Larsa, zginął razem z 
żoną w wypadku, gdy Lars miał sześć lat. Nie, w życiu nie ma 
nic pewnego.

- Pani  bardzo  kocha  Larsa... - odezwała  się  Kristine 

ostrożnie.

- Kocham  obydwu  moich  wnuków.  Miłość  może  nas 

niszczyć,  może być  źródłem  cierpienia.  Masz  prawo  tego  się 
obawiać.

Po  raz  pierwszy  od  wyjazdu  Larsa  z  Fjaerland  Kristine 

choć trochę się uspokoiła.

background image

- Dziękuję, że jest pani tak otwarta w stosunku do mnie. 

Marta  nachyliła  się  ku  młodej  kobiecie,  przeszywając  ją
surowym spojrzeniem.

- Kocha pani Larsa?

Kristine  spuściła  oczy  i  utkwiła  wzrok  w  płatkach  róż, 

stojących w wazonie na stoliku.

- Tak,  kocham  go. - Wypowiedzenie  tych  słów  było  dla 

niej  jak  oczyszczający  akt.  Poczuła  przepełniającą  serce 
radość. Nie była pewna, co znaczą, lecz podświadomie czuła, 
iż właśnie odkryła swoją definicję miłości.

Marta  Bronstad  oparła  się  wygodnie  i poprawiła  fałdy 

czarnej sukni.

- Lars jest w Nowym Jorku na rozmowie w sprawie pracy 

dla  Organizacji  Narodów  Zjednoczonych.  Powiem  ci,  w 
którym hotelu się zatrzymał.

-

Dziękuję

-

wyszeptała  Kristine,  zaskoczona 

niespodziewaną życzliwością. - Dziękuję - powtórzyła.

Jakaż to ironia losu, pomyślała: zrozumiałam, że kocham 

Larsa,  właśnie  tu,  w  tym  ponurym  pokoju,  w  domu,  którego 
nie lubię, dzięki kobiecie, która jest moim przeciwnikiem.

- Pojedzie pani do niego?
- Tak. Najszybciej, jak to będzie możliwe.
- Być może nie będzie już chciał się z panią ożenić. - W 

głosie  Marty  zabrzmiała  nutka  złośliwości.  W  głębi  serca 
Kristine bała się tego bardziej niż czegokolwiek innego.

- Jeśli mnie  nie  zechce,  będzie  to  znaczyło,  że  miałam 

rację, odrzucając jego oświadczyny, prawda?

Ku  wielkiemu  zaskoczeniu  Kristine,  Marta  Bronstad 

wybuchła  skrzekliwym,  donośnym  śmiechem.  Sięgnęła  po 
srebrny  dzwoneczek  leżący  na  stole  i  zapytała  z  nagłym 
ożywieniem:

- Napijesz się ze mną sherry, Kristine?

background image

- Tak,  chętnie - wykrztusiła  Kristine.  Nagle  dotarło  do 

niej,  jak  ogromne  odniosła  zwycięstwo.  Bestemor  jeszcze 
nigdy nie zwróciła się do niej po imieniu.

Kristine  stała  przed  wejściem  do  hotelu,  w  którym 

zatrzymał  się  Lars.  W  pobliskim  Central  Parku  szumiały 
drzewa, a na Piątej Alei toczyło się zwyczajne, miejskie życie. 
Hotel,  sądząc  z  jego  lokalizacji  i  przepychu  jego  fasady, 
musiał być jednym z najbardziej ekskluzywnych w mieście.

W  Nowym  Jorku  pito  właśnie  poranną  kawę,  lecz 

wewnętrzny  zegar  Kristine  wskazywał  czwartą  rano. 
Zmęczona  długim  lotem,  w  czasie  którego  zdołała  się 
zdrzemnąć  jedynie  przez  chwilę,  nękana  migreną,  czuła  się 
zupełnie  nie  w  formie.  Miała  poza  tym  świadomość,  że  nie 
wygląda  najlepiej,  mimo  zgrabnych  dżinsów  i  nowej  bluzki. 
Plecak,  do  którego  zapakowała  wszystkie  ubrania,  namiot  i 
śpiwór, gniótł jej ramiona.

Kristine  wzięła  głęboki  oddech  i  weszła  na  czerwony 

dywan  prowadzący  do  przeszklonego  wejścia.  Stojący  przy 
drzwiach  ubrany  w  zielony  mundur  boy  hotelowy  otworzył 
przed  nią  drzwi.  Uśmiechnęła  się,  konstatując,  iż  jest 
traktowana jak księżna. Pewniejszym już krokiem podeszła do 
recepcji.

- Pan  Lars  Bronstad  jest  gościem  państwa  hotelu.  Czy 

mógłby mnie pan z nim połączyć? - zapytała.

Młody mężczyzna zerknął na nią, nie przerywając pracy, i 

odpowiedział z wyliczoną uprzejmością:

- Chwileczkę, proszę pani.

Przebiegł  wprawnie  palcami  po  klawiaturze  komputera  i 

ponownie odwrócił się do Kristine.

- Niestety,  pan  Bronstad  wymeldował  się  dziś  rano -

oznajmił z lodowatą uprzejmością.

- Wymeldował się? To znaczy, że wyjechał?
- Tak, proszę pani.

background image

- Nie wie pan... dokąd? - Czuła, że załamuje się jej głos.
- Nie, proszę pani.
- Nie zostawił żadnego adresu?
- Nie, proszę pani.

I  tak  byś  mi  go  nie  dał,  pomyślała  Kristine  i  siląc  się  na 

uprzejmość, wycedziła:

- Dziękuję za pomoc.

Wyszła z hotelu i półprzytomnie, niczym nakręcona lalka, 

szła  prosto  przed  siebie.  Po  krótkim  spacerze  postanowiła 
zebrać myśli w jednym z mijanych barków. Zamówiła kawę i 
ciastko, zdjęła plecak i usiadła w kącie.

Była  sama  w  jednym  z  największych  miast  na  świecie. 

Nikogo  nie  znała,  miała  już  tylko  resztkę  pieniędzy  i  minęła 
się z Larsem o włos. Mógł wrócić do Norwegii albo pojechać 
do  Gwatemali,  Meksyku  lub  jakiegokolwiek  innego,  równie 
odległego miejsca na ziemi. Mógł dostać pracę i zapomnieć o 
niej.

Odłożone  na  czarną  godzinę  czterysta  dolarów  było  dla 

niej  gwarancją  powrotu  do  Ontario.  Zamierzała  przekazać 
ojcu pozdrowienia od dziadka bez względu na to, czy będzie 
chciał ich wysłuchać, czy nie. Lecz jeszcze nie teraz. Jeszcze 
nie była gotowa.

Miała  dwie  możliwości:  poczekać  kilka  godzin  i 

zadzwonić  do  Asgardu  w  nadziei,  że  Lars  poinformował 
bestemor  o  swoich  planach,  lub  skontaktować  się  z 
odpowiednią agendą ONZ. Postanowiła najpierw wypróbować 
pierwszy wariant

Dla  zabicia  czasu  udała  się  do  muzeum  miejskiego,  po 

czym  zjadła  lekki  lunch.  Gdy  nadeszła  odpowiednia  pora, 
znalazła spokojną budkę telefoniczną i drżącą ręką wykręciła 
numer.  Po  dłuższym  oczekiwaniu  usłyszała  wreszcie  głos 
Marty Bronstad.

background image

- Tu Kristine Kleiven. Jestem w Nowym Jorku. Lars rano 

wymeldował się z hotelu.

- Cieszę  się,  że  dzwonisz - odpowiedział  ciepły  głos  w 

słuchawce. - Rozmawiałam  z  Larsem  wczoraj  po  twoim 
wyjściu.  Pojechał  na  wieś  z  jednym  z  szefów,  Charlesem 
Franklinem.  Ma  tam  spędzić  trzy  dni.  Miejscowość  nazywa 
się  Lamboume,  w  Catskills.  Najbliższe  miasto  to  Tranton. 
Dasz radę tam dotrzeć?

- Tak - odparła Kristine, pospiesznie notując informacje. -

Na pewno.

- Nie  powiedziałam  mu,  że  lecisz  do  Nowego  Jorku. 

Dobrze zrobiłam?

- Jak  najbardziej - zgodziła  się,  zadowolona,  że  pani 

Bronstad pyta ją o opinię.

- Masz  pieniądze  na  odpowiedni  hotel?  Nowy  Jork  nie 

jest bezpiecznym miejscem dla samotnej kobiety.

- Dałam  sobie  radę  w  Stambule,  dam  i  tutaj - odparła 

Kristine oschle.

Zapanowała cisza, którą przerwał ostry głos Fru Bronstad:

- Rodzina  zyska  dzięki  tobie  znacznie  więcej,  niż 

zyskałaby dzięki Sigrid. Powodzenia, moja droga. - Bestemor 
zakończyła rozmowę.

Kristine  tępo  wpatrywała  się  w  słuchawkę,  nie  mogąc

uwierzyć  w  to.  co  usłyszała.  Po  chwili  ocknęła  się  i  zaczęła 
pospiesznie szukać numeru telefonu na dworzec autobusowy. 
Dowiedziawszy się, że autobus do Lambourne odjeżdża za pół 
godziny, bez wahania zatrzymała taksówkę. Na dworcu kupiła 
bilet,  znalazła  właściwe  stanowisko i  przeszła  do poczekalni. 
W  hali  kłębiły  się  tłumy  wulgarnych,  pełnych  złości  ludzi. 
Kristine  mocno  trzymała  plecak,  ciesząc  się  w  duchu,  że 
arystokratyczna  babcia  Larsa  nie  może  jej  w  tej  chwili 
oglądać.

background image

W końcu podjechał autobus. Podczas dwugodzinnej jazdy 

Kristine  siedziała  wpatrzona  w zmieniające  się krajobrazy  za 
oknem.  Wkrótce  betonowe  blokowiska  ustąpiły  miejsca 
zielonym  polom  i  niedużym,  spokojnym  miasteczkom. 
Zastanawiała  się,  czy  Lars  ucieszy  się  na  jej  widok.  Było 
oczywiste,  że  nie  przyjechała  z Norwegii  tylko  po  to,  by 
uścisnąć  dłoń  staremu  kumplowi.  Zamierzała  zburzyć  spokój 
wiejskiego  życia,  przerywając spotkanie,  na  które nie została 
zaproszona.  Co  więcej,  spotkanie  dotyczące  nowej  pracy 
Larsa. Jeśli naprawdę już jej nie kocha, dostanie za swoje!

Dorośnij,  Kristine,  przekonywał  wewnętrzny  głos.  Czyż 

nie  widziałaś  siły  uczuć  tego  człowieka?  Naprawdę  myślisz, 
że tydzień wystarczy, by zapomnieć o miłości? Lars zostawił 
cię - i wyjechał z kraju - bo nie mógł znieść myśli, że go nie 
kochasz. Oprzytomnij!

Ocknęła się, czując, że ktoś szarpie ją za ramię.

- Niech się pani obudzi! Kierowca mówi, że pani chciała 

tu  wysiąść. - Starsza  pani  siedząca  na  sąsiednim  fotelu 
szturchała delikatnie Kristine.

Bełkocząc  podziękowania,  przecisnęła  się  miedzy 

fotelami,  odebrała  od  kierowcy  bagaż  i  odprowadziła 
wzrokiem autobus, odjeżdżający w chmurze spalin.

Zapadał  zmrok.  Na  pobliskiej  stacji  benzynowej 

dowiedziała  się  o  adres  Charlesa  Franklina,  kupiła  batonik  i 
coś  do  picia,  zarzuciła  plecak  na  ramię  i  ruszyła  poboczem 
drogi we wskazanym kierunku.

Urokliwe,  spokojne  miasteczko  pachniało  wiciokrzewem. 

Im dalej szła, tym większe odległości oddzielały poszczególne 
domy.  Za  skrzyżowaniem  zaczęła  liczyć  mijane  rezydencje. 
Franklin mieszkał podobno w trzeciej po lewej stronie.

Dom,  do  którego  zmierzała,  otaczał  równiutko 

przystrzyżony  żywopłot.  Do  ogrodu  wchodziło  się.  przez 
ozdobną  furtkę.  Sam  budynek  był  znacznie  większy  od 

background image

pozostałych  i  pięknie  oświetlony.  Przed  garażem  parkował 
samochód. A więc jest ktoś w domu, pomyślała.

Serce  Kristine  waliło  jak  oszalałe.  Weszła  na  podjazd, 

minęła  zaparkowane auto,  dała się  obwąchać  dwóm czarnym 
labradorom  i  nacisnęła  na  dzwonek.  Miłość  jest  jak  płatki 
róży, pomyślała, patrząc na oplatające pergolę krzewy.

- Idę! - oznajmił kobiecy głos.

Otworzyły  się  drzwi  i  oczom  Kristine  ukazała  się  duża, 

zwalista postać.

- Czym  mogę  służyć? - zapytała  pachnąca  świeżym 

chlebem kobieta.

- Szukam pana Larsa Bronstada z Norwegii, podobno się 

tu zatrzymał. Mogłabym z nim porozmawiać?

- Mogłabyś,  złotko,  gdyby  był w  domu.  Niestety,  cała 

czwórka niedawno wyszła.

- Cała czwórka? - zaniepokoiła się Kristine.
- Zgadza  się:  państwo  Franklin,  pan  Bronstad  i  siostra 

pana Franklina, Heidi. Pewnie nie wrócą przed północą, bo są 
na przyjęciu u sąsiada.

Heidi...  Oczyma  wyobraźni  Kristine  zobaczyła  zadbaną 

brunetkę, uroczą, inteligentną i bogatą.

- W  takim  razie  przyjdę  jutro  rano - wymamrotała, 

wycofując się.

- Powiedz,  jak  się  nazywasz,  to  przekażę  panu 

Bronstadowi.  że  pytałaś  o  niego.  Albo  nie,  lepiej  wejdź, 
zaczekasz  na  niego.  Oglądamy z  Jackiem  teleturnieje,  będzie 
nam miło. Lepiej, żebyś nie plątała się sama po nocy.

Kristine  cofnęła  się  jeszcze  o  krok  i  o  mały  włos  nie 

nadepnęła jednego z psów, który z miną konesera obwąchiwał 
jej buty.

- Och, nie, nie chcę sprawiać kłopotu. Dziękuję. - Na jej 

twarzy  na  chwilę  zagościł  wymuszony  uśmiech. - Przyjdę 
jutro.

background image

Albo i nie, westchnęła w myśli.

- Poczekaj, Jack podwiezie cię do miasta. Jest już ciemno, 

nie powinnaś iść sama szosą.

- Nic mi się nie stanie, naprawdę - zapewniła. - Dziękuję, 

bardzo mi pani pomogła. Do widzenia.

Szybkim krokiem doszła do furtki i skręciła w prawo. W 

okolicy  skrzyżowania  zauważyła  kępę  drzew  nad 
strumieniem.  Postanowiła  tam spędzić  noc,  a  rano wrócić  do 
Nowego Jorku.

Lars był na przyjęciu Z inną kobietą.
W oczach Kristine zakręciły się łzy. Nie miało znaczenia, 

iż miał święte prawo spotykać się z inną kobietą po tym, jak 
go  potraktowała.  Dręczona  niepowstrzymanym  odruchem 
zazdrości, Kristine przyśpieszyła kroku. Obawiała się, że Lars 
i  piękna  Heidi - bo  przecież  musi  być  piękna! - mogą 
wcześniej  wrócić  i  zastać  ją  pod  domem.  Nie  zniosłaby 
widoku tego mężczyzny z inną kobietą.

W  pobliżu  drzew  nie  było  żadnych  domów.  Dokoła 

szumiało  zboże,  gdzieś  niedaleko  szemrał  strumień.  Chcąc 
mieć  pewność,  że  nie  będzie  widoczna  z  drogi,  Kristine 
przeskoczyła  rów  i  weszła  między  drzewa.  Dopiero  wtedy 
zrzuciła plecak na ziemię i wyciągnęła latarkę.

Była  zbyt  zmęczona,  by  rozstawiać  namiot.  Zadarta 

głowę. Gwiazdy, migocące na pogodnym niebie, nie wróżyły 
rychłego  pogorszenia  pogody.  Napompowała  materac, 
rozwinęła śpiwór i nie rozbierając się wskoczyła do środka.

Zasłuchana  w  szelest  liści  i  kumkanie  żab  w 

ciemnościach,  Kristine  rozmyślała  nad  sensem  miłości. 
Świadomość,  że  Lars  jednak  jej  nie  kocha,  zdawała  się 
potwierdzać najbardziej pesymistyczne poglądy. Bez względu 
na  to,  co  mówili  Margrethe,  Jakob  czy  Harald,  miłość  jest 
równie zmienna jak przypływy i odpływy, równie niestała, jak 
wiatr. Róże nie kwitną ciągle, ich płatki więdną i opadają.

background image

Jeszcze nigdy nie czuła się tak beznadziejnie samotna. Łzy 

ciekły  jej  po  policzkach  i  wsiąkały  w  śpiwór.  Była  tak 
wyczerpana, że nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła.

Niedźwiedź  podchodził  coraz  bliżej.  Małe,  czarne  oczka 

wpatrywały  się  w  znieruchomiałą  ofiarę.  Półotwarty  pysk 
odsłaniał  pożółkłe  kły.  Wilgotny,  czarny  nos  węszył  coraz 
bliżej, niemal dotykając jej gardła.

Kristine, zlana potem, poderwała się, odpychając od siebie 

czarny, obwąchujący ją pysk.

Labrador  stracił  równowagę  i  przysiadł  niezgrabnie  na 

zadzie.  Czarne  futro  zlewało  się  z  mrokami  nocy.  Z  oddali 
dobiegło znajome wołanie:

- Kristine, to ty?

Niepewna,  co  jest  snem,  a  co  jawą.  Kristine  mocniej 

otuliła  się  śpiworem.  Chrzęst  żwiru  pod  stopami  stawał  się 
coraz bliższy. Wreszcie z ciemności wyłoniła się męska postać 
w  towarzystwie  drugiego  z  psów.  Mocne  światło  latarki 
wystrzeliło z mroku.

- Odejdź!
- Kristine! Boże, jak dobrze, że cię znalazłem!

Lars  padł  obok  niej  na  kolana,  puścił  latarkę  i  chciał  ją 

chwycić w ramiona. Odepchnęła go.

- Nie  prosiłam,  byś  mnie  szukał.  Nie  powinnam  tu 

przyjeżdżać - wyrzuciła  z  siebie. - Wracaj  do  Franklinów  i 
zapomnij, że mnie spotkałeś!

Wątłe  światło  leżącej  w  trawie  latarki  wystarczyło,  by 

zobaczyła, że Lars patrzy na nią jak na kogoś, kto kompletnie 
postradał zmysły.

- Skoro  nie  chciałaś  się  ze  mną  zobaczyć,  co  w  takim 

razie robisz w Catskills? Przecież zostawiłem cię w Fjaerland!

- Myślałam, że cię kocham, więc przyjechałam, aby ci o 

tym  powiedzieć.  Tymczasem  dowiedziałam  się,  że  już 

background image

pocieszyłeś  się  inną - wyjaśniła. - Jak  widzisz,  od  początku 
miałam rację - miłość przemija!

- Co to znaczy: myślałaś, że mnie kochasz? Albo kochasz, 

albo  nie,  zdecyduj  się.  Miłość  to  nie  kurek,  który  można 
zakręcać i odkręcać według własnego widzimisię.

- No pewnie,  że nie! Wiec jakim cudem udało  ci się tak 

szybko mnie zapomnieć. Larsie Bronstad?

- Wcale cię nie zapomniałem! - ryknął, zdesperowany.
- Nie wrzeszcz!
- Będę,  jeśli  dzięki  temu  przywołam  cię  do  porządku -

odparł  z  irytacją. - Kochałem  cię  wczoraj,  Kristine  Kleiven, 
kocham  cię  dzisiaj  i  będę  kochał  jutro.  Szczerze  mówiąc, 
jestem  przekonany,  iż  moim  przeznaczeniem  jest  kochać  cię 
do  końca  moich  dni.  Jakim  więc  prawem  mnie  oskarżasz  o 
coś, czego nic zrobiłem?

- Wczoraj  poszedłeś  na  przyjęcie  z  Heidi.  Tylko  nie 

próbuj zaprzeczać.

- To było dzisiaj - poprawił. - Jest dokładnie za piętnaście 

dwunasta.  Wróciłem  wcześniej,  bo  nie  miałem  ochoty  na 
głupawe  rozmowy  przy  kieliszku.  Po  powrocie  pani  Bentley 
powiedziała  mi, że  szukała  mnie młoda  kobieta  z  plecakiem, 
blondynka  o  niebieskich  oczach.  Jesteś  jedyną  znajomą 
kobietą,  która  odpowiada  temu  opisowi,  wiec  zacząłem  cię 
szukać.

- A gdzie jest Heidi? Lars wzruszył ramionami.
- Pewnie na przyjęciu, skąd mam wiedzieć.
- Ona cię nic nie obchodzi?
- Oczywiście,  że  nie!  To  miła  i  atrakcyjna  dziewczyna, 

lecz gdybym miał jej nigdy nie zobaczyć, ani trochę bym się 
nie  zmartwił. - Głos  Larsa  spoważniał. - Jeżeli  natomiast... 
jeżeli  ty  zamierzasz  znów  zniknąć. - Kristine,  przez  ostatni 
tydzień  nie  wiedziałem,  co  mam  z  sobą  począć.  Koszmarnie 
mi ciebie brakowało!

background image

- Przecież  powiedziałeś,  że  nie  jestem  w  stanie  ci  dać 

tego, czego potrzebujesz - wyszeptała.

- Myliłem się, kochana.

Nagle  kolejny  kawałek  układanki,  składającej  się  na 

definicję  słowa  „miłość",  wpasował  się  na  swoje  miejsce: 
zaufanie. Teraz była pewna, że Lars nie kłamie, że naprawdę 
ją kocha. Zawstydzona swoim zachowaniem, Kristine zaczęta 
się usprawiedliwiać.

- Wyleciałam z Oslo wczoraj wieczorem, choć wydaje mi 

się, że to było wieki temu. Padałam ze zmęczenia, a w hotelu 
powiedziano  mi,  że  dopiero  co  wyjechałeś.  Kiedy  gosposia 
zakomunikowała,  że  jesteś  na  przyjęciu  z  inną  kobietą, 
poczułam  się  koszmarnie.  Niesłusznie,  powinnam  była  mieć 
do ciebie większe zaufanie.

- Skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać?
- Od twojej babci. - Uśmiechnęła się. - Nie uwierzysz, ale 

bestemor  stwierdziła,  ze  jestem  bardziej  interesująca  niż 
Sigrid!

- Mówiłem  ci,  że  się  na  tobie poznała. - Lars  odepchnął 

gramolącego  się  na  kolana  psa. - Zatem  przyjechałaś  z 
Fjaerland  do  Oslo,  potem  do  Nowego  Jorku  i  wreszcie  do 
Lamboume tylko po to, by mnie odnaleźć?

Przytaknęła,  żałując,  że  nie  potrafi  czytać  w  cudzych 

myślach.

- Dlaczego, Kristine? Po co przyjechałaś?
- Po  twoim  wyjeździe  byłam  taka  nieszczęśliwa -

westchnęła. - Nie  potrafię  tego  wyjaśnić...  Chyba  wcześniej 
nie  rozumiałam,  czym  jest  miłość.  Bałam  się  przyznać,  że 
zakochałam się w tobie, więc...

- Zakochałaś się? - przerwał.
- Oczywiście,  że  tak!  Właśnie  próbuję  ci  to  powiedzieć. 

Tylko kiedy tak na mnie patrzysz, nie jestem w stanie zebrać 
myśli... - dodała drżącym głosem.

background image

- Wyjaśnienia  mogą  poczekać - zawyrokował  Lars  i 

złożył na ustach Kristine pocałunek pełen radości, pragnienia i 
pokory.

Świadomość,  że  wreszcie  kocha i  jest  kochana,  napełniła 

jej serce bezgraniczną radością.

- Kocham  cię,  Lars - wyznała,  zanim  zdążył  cokolwiek 

powiedzieć.

- Nigdy nie myślałem, że to od ciebie usłyszę. Ja też cię 

kocham, elskling.

- Przepraszam,  że  kazałam  ci  odejść - wymamrotała 

między  jednym  pocałunkiem,  a  drugim,  czując,  jak  jej  ciało 
budzi  się  do  życia. - Chyba  musiałam  zostać  sama,  by 
zrozumieć, ile dla mnie znaczysz. Czy to ma sens?

- Musi, skoro dzięki temu do mnie przyjechałaś. Kocham

cię  bardziej,  niż  potrafię  to  wyrazić,  i  ożenię  się  z  tobą,  jak 
tylko... - Przerwał  i  podniósł  ku  niej  głowę. - Wyjdziesz  za 
mnie, Kristine?

- Och, tak - odpowiedziała bez wahania, uśmiechając się 

promiennie.

- To dobrze - odparł, głaszcząc jej piersi i całując szyję.
- Jedyne, o czym teraz marzę, to wziąć cię do łóżka. Psy 

nie  pozwolą  nam  się  tutaj  kochać.  Zdajesz  sobie  sprawę,  że 
dopiero jutro będę cię mógł zabrać do hotelu?

- Kiedy  twoja  babcia  powiedziała  mi,  że  wrócisz  w 

październiku,  zabrzmiało  to  jak  cała  wieczność. - Męski 
zapach jego skóry odświeżył nie tak dawne wspomnienia.

- Teraz jutro wydaje mi się nie mniej odległe.
- Jak widać, wszystko jest względne! - roześmiał się.
- Kocham  cię,  Lars! - wykrzyknęła  na  cały  głos,  aż  psy 

zastrzygły  uszami. - Definicja  Margrethe  była  najbliższa 
prawdy. Miłość jest jak płatki róży, które razem tworzą piękny 
kwiat. Mam do ciebie zaufanie i wiem, że czasami będziemy 
się kłócili. Wiem też, że się wzajemnie uzupełniamy. Chcę się 

background image

z  tobą  kochać  i  urodzić  nasze  dziecko.  Tak  wiele  płatków, 
żaden nie utworzy kwiatu bez pozostałych.

- Żadne  z  nas  nie  może  istnieć  w  pełni  bez  drugiego -

dodał Lars cicho. - Nauczyłem się tego w ciągu ostatnich kilku 
dni.

- Będziemy  nadal  niezależni - uzupełniła  Kristine  z 

przekonaniem - lecz będziemy szli ramię w ramię.

- To najlepszy sposób podróżowania. Tak na marginesie -

dostałem  tę  pracę,  więc  będziemy  podróżować  także  w 
dosłownym sensie tego słowa.

- Co  znaczy,  że  będę  miała  możliwość  nauczenia  się 

wielu języków. Wspaniałe!

Coś  zaszeleściło  w  poszyciu  i  uciekło  spłoszone.  Psy 

nastawiły  uszu,  niespokojnie  poruszyły  nozdrzami  i  ujadając 
puściły się w mroczną gęstwinę.

- Skorzystajmy  z  ich  nieobecności - zaproponował  Lars, 

rozpinając  suwak  śpiwora. - Jutrzejsza  noc  jest  zbyt  odległa.
Zresztą  jeszcze  przynajmniej  przez  godzinę  nie  musimy 
wracać do domu Franklina.

Gdy  w  trzy  kwadranse  później  psy  wróciły,  zdyszane  i 

szczęśliwe mimo zakończonej fiaskiem pogoni, Lars i Kristine 
właśnie ruszali w stronę domu. Szli. trzymając się za ręce.