background image

Sandra Field

W krainie fiordów

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristine czuła się w tym mieście jak u siebie w domu. 

choć Oslo od Kanady dzieliły tysiące mil. Rodzice wyjechali z 
Norwegii,   gdy   miała   trzy   latka.   Wychowała   się   na   farmie 
wśród kanadyjskich lasów. A jednak ta północna metropolia, 
leżąca   nad   wielkim   fiordem,   wtopiona   w   łańcuch   wzgórz   i 
lasów, była jej dziwnie znajoma.

Szła niespiesznie przez Karl Johansgate, sławny handlowy 

deptak,   oglądając   kolorowe   witryny   sklepowe   i   zatłoczone 
ogródki   niezliczonych   restauracji.   Jasny,   lipcowy   wieczór 
ściągnął   na   ulice   tłumy   rozkoszujące   się   łagodną   letnią 
atmosferą. Kristine spoglądała na wesołe, rozgadane twarze, 
ignorując pełne uznania spojrzenia mężczyzn, śledzące ją spod 
ogródkowych   parasoli.   Jej   umysł   coraz   bardziej   zaprzątała 
myśl o apetycznej kanapce i szklance chłodnego piwa, lecz 
wiedziała, że ceny w tym miejscu nie są na jej kieszeń.

Jeszcze   rano,   na   granicy,   zastanawiała   się,   czy   nie 

zawrócić do Szwecji. W głębi duszy obawiała się powrotu do 
miejsca swoich narodzin i tego, co może tam odkryć. Dlatego 
cieszyła się, że znalazła w sobie odwagę, by przejechać pod 
szlabanem z czerwono - biało - niebieską flagą.

Minęła   dokazujących   na   chodniku   klaunów   i   grupę 

ubranych w kolorowe stroje boliwijskich Indian, śpiewających 
tradycyjne   pieśni.   Marząc   o  polse,  czymś   w   rodzaju 
norweskiego   hot   doga,   lub   o   pieczonych   ziemniakach, 
oferowanych   przez   ulicznych   sprzedawców,   Kristine 
zatrzymała się  na chwilę, by posłuchać egzotycznej muzyki. 
Rozkoszowała   się   poczuciem   wolności,   jakie   dawał   jej   ten 
długi, ciepły wieczór i wiadomość, iż kuzyn Harald, u którego 
się zatrzymała, wróci dopiero w weekend.

Kolejny uliczny sprzedawca usiłował jej wcisnąć dorodną 

różę   o   morelowym   odcieniu.   Potrząsnęła   głową   i   z 

background image

uśmiechem,   niepewnie,   odparła:  nci   takk.  Żałowała,   że   nie 
zdążyła się poduczyć języka przed przyjazdem - teraz byłoby 
jej o wiele łatwiej. Ba, przecież do zeszłej soboty, kiedy to 
zadzwoniła do Haralda, nie miała pewności, czy w ogóle tu 
przyjedzie...

Z  eleganckiego,   zbyt   drogiego   dla   niej   baru   dobiegały 

dźwięki   jazzu.   Gdy   go   minęła,   zza   budynków   wyłoniła   się 
zieleń   niewielkiego   parku.   Słyszała   dochodzący   z   oddali 
śpiew. Nie mogła sobie pozwolić na jedzenie w lokalach, lecz 
ogromną radość sprawiało jej samo obserwowanie ludzi i ulic. 
Zwłaszcza ludzi tego kraju, z którym łączyły ją więzy krwi. 
Tym chętniej ruszyła w kierunku parku.

W ciągu ostatnich dwóch lat Kristine podróżowała wiele 

po Indiach, Tajlandii. Turcji i Grecji. W żadnym z tych miejsc 
nie   pozwoliłaby   sobie   na   samotny,   nocny   spacer   po   parku. 
Tutaj, w Norwegii, czuła się całkowicie bezpieczna, niemal 
jak w domu. W jej umyśle w dalszym ciągu toczyła się walka. 
Przyjazd tutaj nie był jedyną decyzją, jaką musiała podjąć. W 
Fjaerland, w małej osadzie, leżącej wiele mil na północ od 
Oslo,   mieszkał   dziadek   ze   strony   ojca.   Czy   powinna   go 
odwiedzić?   Nie   mogła   zbytnio   zwlekać   z   decyzją,   bo 
pieniądze   topniały   szybciej,   niż   się   spodziewała.   Jeszcze 
chwila,   a   będzie   musiała   szukać   pracy.   Zatopiona   w 
rozważaniach,   Kristine   weszła   do   parku   i   zanurzyła   się   w 
ciemnawą alejkę.

Nagle tuż przed nią z mroku wyłoniła się postać rodem z 

horroru, z pomalowaną na biało twarzą, krwistoczerwonymi, 
zastygłymi w uśmiechu ustami i oczami w grubych, czarnych 
obwódkach.   Czarny   kostium   rozpływał   się   wśród   nocnych 
cieni i upiorna maska klauna zdawała się wisieć w powietrzu. 
Poczuła   silne   szarpniecie   za   torebkę.   To   nie   był   senny 
koszmar!   Kristine   zobaczyła   męskie   dłonie   z   brudem   za 
paznokciami.   Niewiele   myśląc,   cisnęła   resztkę   lodów 

background image

napastnikowi w twarz i nabrała powietrza, by krzyknąć - lecz 
wtedy inna brudna dłoń zakryła jej usta.

A   więc   jest   ich   dwóch!   Jak   mogła   być   tak   głupia,   lak 

niewiarygodnie   naiwna?   Palce   napastnika   wpijały   się   w   jej 
policzek. Czuła intensywną woń szminki i nikotyny. Jeszcze 
parę lat wcześniej w podobnej sytuacji uległaby panice, jednak 
podczas   ostatnich   podróży   nauczyła   się   pewnych 
pożytecznych obronnych sztuczek. Udając strach, przywarła 
do napastnika, sięgając jednocześnie po nożyczki do paznokci, 
które zawsze nosiła w kieszeni. Zręcznym ruchem dźgnęła w 
rękę pierwszego mężczyznę, który odskoczył, wyjąc z bólu, i 
niemal   jednocześnie   kopnęła   drugiego,   stojącego   za   nią. 
Philippe, który nauczył ją tej sztuczki w czasie podróży po 
Turcji,   nie   miał   sobie   równych   w   sztukach   walki,   choć 
wyglądał jak cherubinek z obrazów Rafaela.

Kopniak   zadziałał.   Poza   tym   miała   dużo   szczęścia,   bo 

klaun,   przeklinając   po   norwesku,   potknął   się   o   metalową 
ławeczkę i przewrócił w krzaki. Kristine nabrała powietrza w 
płuca i zaczęła krzyczeć najgłośniej, jak potrafiła. Pierwszy z 
rabusiów rzucił się na nią z pięściami, lecz zdołała się uchylić 
i   uniknąć   ciosu.   Ponownie   skierowała   ku   niemu   swą 
niepozorną, lecz jakże skuteczną broń. Gdy ostrze wbiło się w 
ciało,   szarpnął   się   tak,   że   oboje   stracili   równowagę.   Wy   - 
puściła   z   ręki   nożyczki,   ale   ta   chwila   wystarczyła   jej,   by 
wyrwać się z łap napastnika i skoczyć między drzewa.

Kristine poczuła na policzku smagnięcie gałęzi, bolesne 

niczym strzał z bicza. Była pewna, że rabusie ruszą w pościg. 
Kluczyła   miedzy   drzewami,   potem   wybiegła   na   parkową 
alejkę   -   i   wpadła   prosto   w   objęcia   czekającego   tam 
mężczyzny. Była przerażona, lecz nie poddała się. Philippe 
nauczył ją jeszcze jednej rzeczy.

background image

  - Pamiętaj - powtarzał - jedne nożyczki nie wystarcza. 

Wcześniej   czy   później   możesz   się   znaleźć   w   prawdziwych 
opałach.

W   tylnej   kieszeni   spodni   nosiła   więc   scyzoryk.   Zanim 

kolejny   prześladowca   zdążył   wykonać   jakikolwiek   ruch, 
sięgnęła do kieszeni i wbiła ostrze w jego nagie ramię. Jęknął 
z bólu, lecz nie wycofał się. Mocnym chwytem złapał ją za 
ramiona,   szybko   mówiąc   coś   po   norwesku.   I   to   był   błąd. 
Kristine podwinęła nogę, celując kolanem w czułe miejsce. 
Jednak reakcja nieznajomego była szybsza i kolano trafiło w 
pustkę.

  - Stop! - sapnął. - Usiłuję pani pomóc.  Je suis un ami... 

ein Freund.

Zamarła i cofnęła sięgające ku jego oczom palce. Nagle 

dotarło   do   niej,   że   ten   facet   nie   ma   na   sobie   przeklętego 
kostiumu klauna. Nie walczył, starał się jedynie chronić przed 
jej obronnymi posunięciami.

  -   Co   pan   powiedział?   -   wykrztusiła.   Nadal   czuła   na 

ramionach ciepło jego rąk.

 - Usiłuję pani pomóc - powtórzył po angielsku. - Zdaje się 

jednak, że to niezbyt rozsądne z mojej strony. Wołała pani o 
pomoc?

 - Tak, wołałam. Myślałam, że pan jest jednym z nich. To 

znaczy jednym z tych, którzy mnie zaatakowali. - Zadrżała. 
Pod drzewami było ciemno i nadal nie miała pewności, czy 
może mu ufać.

 - Chodźmy na ulicę, tam jest więcej światła - powiedział, 

jakby czytał w jej myślach. Bez wahania wziął ją za rękę i 
poprowadził w kierunku wyjścia z parku.

Kristine poczuła nagle, ze ma nogi jak z waty. Potykając 

się, podążała za swoim wybawcą. Gdy wyszli w krąg światła 
latarni,   zauważyła,   że   jest   wysoki   i   barczysty,   a   ruchy   ma 
stanowcze i szybkie.

background image

Wyszli   na   wąską   uliczkę,   przy   której   stały   masywne, 

kamienne   budynki.   Zatrzymali   się   pod   najbliższą   latarnią, 
udekorowaną   malowniczo   koszami   pełnymi   kwiatów. 
Nieznajomy, nadal trzymając Kristine, odwrócił się ku niej i w 
milczeniu taksował wzrokiem od stóp do głów.

Zobaczył   młodą   kobietę   średniego   wzrostu,   ubraną   w 

jasnozieloną   koszulkę   i   szorty   koloru   khaki.   Nie   była 
umalowana. Światło lśniło na jasnych włosach i odbijało się w 
błękitnych,   szeroko   otwartych   z   przerażenia   oczach.   Ich 
zadziorny   błysk   i   uniesione   kąciki   ust   świadczyły   o 
kobiecości,   której   nie   musiała   w   żaden   inny   sposób 
podkreślać.

Z kolei Kristine, patrząc na swego wybawcę, stwierdziła. 

że bez przeszkód  mógłby  pozować do  zdjęć reklamujących 
Norwegię   jako   kraj   wikingów.   Tak   jak   ona   należał   do 
blondynów o niebieskich oczach, lecz na tym podobieństwo 
się   kończyło.   Miał   włosy   ciemniejsze,   choć   spłowiałe   od 
słońca, a oczy lśniły stalowoszarym odcieniem, niczym morze 
w mglisty dzień. Nos miał prosty, ładnie zarysowane usta i 
mocną, męską szczękę.

Przeciągająca   się   cisza   skłoniła   Kristine   do   dalszych 

rozważań.   Z   pobieżnej   obserwacji   wyglądu   nieznajomego 
wynikało,   że   niewątpliwie   ma   męski   urok,   i   to   w 
niepokojącym nadmiarze.

 - Dziękuję za pomoc - zaczęła, uwalniając dłoń.
 - Zdaje się, że pani doskonale poradziła sobie beze mnie.
 - Twarz Norwega nie wyrażała żadnych emocji. Mówił po 

angielsku z niemal idealnym akcentem.

  - Ja... Myślałam, że  mnie gonią  - wykrztusiła Kristine, 

uświadamiając sobie, że znów cała drży.

 - Kto to był?
 - Chcieli mi wyrwać torebkę. Byli przebrani za klaunów.
 - Wzdrygnęła się. - To było straszne, jak zły sen.

background image

  -   Od   razu   widać,   że   pani   nie   jest   stad.   Co   też   pani 

przyszło do głowy, by się włóczyć nocą po parku? Owszem, 
Oslo   należy   do   najbezpieczniejszych   miast   Europy,   ale   w 
dzisiejszych czasach kieszonkowcy i narkomani są wszędzie.

  -   Zazwyczaj   nie   jestem   aż   tak   beztroska   -   Naprawdę 

głupio postąpiłam - odparła, czując, że ten człowiek zasługuje 
na uczciwą odpowiedź.

  -   Więcej   niż   głupio.   Po   prostu   bezmyślnie!   Jest   pani 

młodą,   bardzo   atrakcyjną   kobietą   i   najprawdopodobniej   ci 
dranie nie poprzestaliby na kradzieży.

Kristine hardo spojrzała mu w oczy.
  -   Dopiero   co   powiedział   pan,   że   nieźle   sobie   z   nimi 

poradziłam.

 - Ha! Nie tylko nierozsądna, lecz także nieustraszona
 - skomentował z przekąsem.
 - Już mówiłam, że zazwyczaj się tak nie zachowuję.
 - Wiec dlaczego dzisiaj było inaczej?
 - To już nie pańska sprawa - burknęła, zaciskając pięści. 

Niespodziewanie   poczuła   chłód   wpijającego   się   w   dłoń 
scyzoryka i z przerażeniem przypomniała sobie, jak ugodziła 
swego wybawcę w ramię. Skonsternowana wyciągnęła rękę i 
chwyciła go za nadgarstek. - Pewnie pana zraniłam... Proszę 
mi pokazać ramię.

Zrolowany rękaw odsłaniał długą szramę, z której sączyła 

się krew.

  - Boże, jak mi przykro... - powiedziała nerwowo. - Nie 

chciałam panu zrobić krzywdy.

Zauważył, że ma smukłe palce i nic nosi pierścionków.
 - Ich też tak pani potraktowała? - zapytał tonem, którego 

nie potrafiła zinterpretować.

Spojrzała   na   niego   z   figlarnym   błyskiem   w   oku, 

zapominając o strachu.

background image

  - Miałam przy sobie nożyczki do paznokci - odparła - i 

zrobiłam z nich odpowiedni użytek.

Brwi   mężczyzny   zabawnie   podjechały   do   góry.   Nie 

odrywał wzroku od twarzy Kristine.

  -   Czy   nosi   pani   także   przy   sobie   zestaw   pierwszej 

pomocy,   żeby   opatrywać   rany   tych,   którzy   stanęli   w   jej 
obronie?

  -   Niestety,   nie   wzięłam   apteczki   na   spacer,   ale 

zatrzymałam   się   jakieś   pięć   minut   drogi   stąd.   Może   pan 
wpadnie   do   mnie   i   pozwoli   mi   przemyć   i   opatrzyć 
skaleczenie? Jestem to panu winna, - Wypowiedziane słowa 
odbijały   się   echem   w   jej   głowie.   To   szaleństwo.   Kristine. 
myślała gorączkowo. Powinnaś uciekać przed tym mężczyzną 
szybciej, niż uciekałaś przed klaunami.

Uprzejmie skłonił głowę.
  -   Dziękuję.   A   tak   przy   okazji,   nazywam   się   Lars 

Bronstad.

 - Kristine Kleiven.
 - To chyba norweskie nazwisko?
 - Tutaj się urodziłam - wyjaśniła. - Możemy już iść?
 - Ale nie mówi pani po norwesku.
Nikomu nic zamierzała opowiadać o swoim dzieciństwie, 

a już zwłaszcza zabójczo przystojnym nieznajomym.

  -   Mieszkam   w   Kanadzie   od   trzeciego   roku  życia   - 

wyjaśniła niechętnie. - A pan mieszka w Oslo?

  -   Nieustraszona,   nierozsądna   i   tajemnicza   -   westchnął, 

kręcąc głową.

 - Każdy ma jakieś tajemnice.
 - To fakt - zgodził się dziwnie łatwo. Nie zamierzała go 

wypytywać.

 - Mieszka pan w Oslo? - powtórzyła.

background image

 - Konkretnie w posiadłości mojego dziadka na północ od 

miasta.   To   miejsce   nazywa   się   Asgard.   Rozumie   pani, 
pradziadek miał aspiracje.

 - Obawiam się, że nie rozumiem.
  -   Asgard   to   dawne   określenie   domu   bogów   ze 

skandynawskich wierzeń.

  -   W   takim   razie   powinni   dać   panu   na   imię   Thor!   - 

zachichotała.

  - Stary bóg Thor był prymitywnym osiłkiem, który nie 

grzeszył   inteligencją.   Wątpliwy   to   komplement,   panno 
Kleiven.

 - Mów mi po imieniu, dobrze?
 - Chętnie, Kristine. Zatrzymałaś się w Oslo?
  -   Nie   mam   jeszcze   konkretnych   planów   -   odparła 

wymijająco.   -   Na   szczęście   mogę   pomieszkać   u   mojego 
kuzyna, Haralda.

Rozmawiając   o   wysokich   cenach   mieszkań   i   kosztach 

utrzymania,   doszli   do   eleganckiego,   kamiennego   budynku, 
gdzie na czwartym piętrze mieściło się mieszkanie Haralda. 
Gdy   wchodzili   po   schodach,   Kristine   zaczęła   całować 
pochopnego   zaproszenia   Larsa   Bronstada.   Nigdy   dotąd   nie 
zachowywała   się   tak   beztrosko.   Miała   wrażenie,   że   Oslo 
wywiera   na   nią   zgubny   wpływ.   A   może   nawet   nie   samo 
miasto, tylko pewien mężczyzna o uroku wikinga. Zawahała 
się z ręką na klamce.

 - Kuzyn niedługo wróci.
 - Możesz zostawić otwarte drzwi, jeśli będziesz się przez 

to czuła bezpieczniej - powiedział z uśmiechem Lars.

Gdy zerkała na niego przez ramię, światło padło na jej 

policzek, lekko opuchnięty od uderzenia napastnika.

 - Czy oni cię uderzyli? - zapytał ze złością mężczyzna i 

delikatnie musnął palcami zaczerwienione miejsce.

background image

  - Nic takiego, drasnęła mnie gałązka, kiedy przed nimi 

uciekałam...

 - Przyłożę ci lód.
Odwróciła się, otworzyła drzwi i wpuściła go do środka. I 

zamknęła   je.   Doskonale   rozumiała,   że   jej   poczucie 
bezpieczeństwa przy Larsie Bronstadzie nie ma nic wspólnego 
z otwartymi drzwiami.

Kristine   nie   zdążyła   jeszcze   poznać   swojego   kuzyna. 

Haralda,   lecz   sądząc   po   mieszkaniu,   był   człowiekiem 
zamożnym.   Dębowe   podłogi   i   antyki   kontrastowały   z 
wszechobecnym,   iście   twórczym   bałaganem.   Zauważyła 
także, iż jeździ na nartach, gra w tenisa, nie stroni od piwa i - 
sądząc po koronkowym szlafroczku wiszącym na drzwiach w 
łazience   -   ma   przynajmniej   jedną   dziewczynę   o   równie 
ekstrawaganckich upodobaniach.

A   jednak   Lars   Bronstad   od   razu   zdominował   swoją 

postacią   przestronny   salon   Haralda.   Zresztą   i   on   sprawiał 
wrażenie   człowieka   zamożnego:   miał   na   sobie   szyte   na 
zamówienie,   płócienne   spodnie,   dopasowaną   koszulkę   i 
skórzane,   eleganckie   pantofle.   W   niczym   nie   przypominał 
Andreasa,   Billa   czy   Philippe'a   -   włóczykijów,   którzy 
towarzyszyli jej w podróżach. Nie chodziło tylko o to, że był 
starszy i wyglądał jak chodząca definicja męskości. To było 
coś więcej.

 - Napijesz się zimnego piwa? - zapytała uprzejmie.
  -   Chętnie   -   odparł,   nie   odrywając   wzroku   od   obrazu 

zdobiącego   marmurowy   kominek.   -   Twój   kuzyn   ma   niezły 
gust.

Poszli  do kuchni,  gdzie nalała  piwa do  kufli. Z pokoju 

gościnnego wzięła apteczkę.

 - Lars, zanim wypijemy, chodźmy na chwilę do łazienki, 

to przemyję ci ranę - zaproponowała.

background image

  -   Wyglądasz   na   zmęczoną.   Kiedy   przyjechałaś   do 

Norwegii, dzisiaj? - zapytał stojąc w drzwiach. Skinęła głową. 
- Nie byłaś tu od dzieciństwa?

 - Zgadza się.
 - Domyślam się, że jest ci ciężko?
Ostatnią   rzeczą,   jakiej   by   sobie   życzyła,   było 

rozpatrywanie   stanu   jej   ducha   i   portfela   od   chwili,   gdy 
zdecydowała się wyruszyć do Oslo.

 - Nie wiem, skąd te domysły - odparła sucho.
 - Dlaczego jesteś tak zgnębiona?
 - Lars, jestem ci naprawdę wdzięczna za pomoc i bardzo 

mi przykro, że cię zraniłam, ale moje życie i uczucia nic cię 
nic   powinny   obchodzić   -   wycedziła,   dziwiąc   się   własnej 
złości. - To ciebie nie dotyczy.

 - Zobaczymy. Jednym krótkim słowem udowodnił, że jest 

mężczyzną, który nie da się zlekceważyć. Kristine zaklętą w 
duchu   i   gwałtownym  ruchem   odkręciła   kran   umywalki.   Na 
środku   pomieszczenia   stała   wielka   wanna   z  jacuzzi,   a  całe 
ściany   pokryte   były   lustrami.   W   jednym   z   nich   ukradkiem 
obserwowała rozglądającego się ciekawie Larsa.

  -   Prawdziwy   hedonista   -   skomentował.   -   Czemu   nie 

towarzyszył   kuzynce   z   Kanady   podczas   jej   pierwszego 
spaceru po Oslo?

  -   Był   bardzo   zajęty   -   odparła   częściowo   przynajmniej 

zgodnie z prawdą, kończąc mycie rąk.

Gestem nakazała Larsowi, by włożył zranione przedramię 

pod   strumień   zimnej   wody.   Rana   zasklepiła   się,   lecz   była 
opuchnięta.   Bladoczerwona   strużka   spłynęła   do   umywalki. 
Kristine   zakręciła   wodę   i   osuszyła   papierowym   ręcznikiem 
umięśnioną,   opaloną   rękę.   Z   uczuciem   niespodziewanej 
suchości   w   ustach   schyliła   się   do   apteczki   po   maść. 
Zdezynfekowała ranę i przygryzając dolną wargę, w skupieniu 
nakładała   maść   wzdłuż   długiego,   czerwonego   nacięcia.   W 

background image

czasie   licznych   podróży   nie   raz   opatrywała   pokaleczonych 
towarzyszy, lecz nigdy nie czuła się w ten sposób. Siląc się na 
swobodę, spojrzała Larsowi w oczy i oceniła własne dzieło:

 - Teraz wygląda znacznie lepiej.
Ich   twarze   niespodziewanie   znalazły   się   bardzo   blisko 

siebie. Nie miała pojęcia, o czym myśli ten człowiek. Pragnęła 
zgłębić tajemnicę spojrzenia, jakim ją obdarzył, lecz czuła, że 
nic ma prawa o nic pytać.

Teraz Lars przejął inicjatywę. Odkręcił ponownie zimną 

wodę i sięgnął po ręcznik, aby go zmoczyć pod kranem.

 - Siedź spokojnie - nakazał.
Kristine   przymknęła   oczy,   czując   na   policzku   wilgotny 

dotyk miękkiego materiału. Drugi, zdrowy policzek ogrzewał 
ciepły oddech, który sprawił, że jej serce ruszyło galopem.

Co się z nią dzieje? Nigdy nie reagowała w ten sposób na 

mężczyznę!

 - Jutro będziesz miała niezłą śliwę. - Dziwnie napięty ton 

głosu   Larsa   wyrwał   ją   z   zamyślenia.   Przez   krótką,   szaloną 
chwilę miała wrażenie, że zaraz ją pocałuje. Poczuła, że się 
rumieni.

 - Chciałem to zrobić. Wierz mi, naprawdę tego chciałem - 

powiedział, jakby czytał w jej myślach.

Gdy   ich   spojrzenia   się   spotkały,   Kristine   uświadomiła 

sobie, iż nigdy dotąd nie widziała tak ostro i nie odczuwała tak 
wyraźnie. Ciepło palców na policzku rozchodziło się po jej 
ciele jak prąd. Miała wrażenie, że tonie w stalowym błękicie 
oczu   Larsa.   Nie   byli   parą   nieznajomych.   Byli   kobietą   i 
mężczyzną. przeżywającymi magiczną chwilę porozumienia.

Gdy Lars opuścił rękę, czar chwili prysł. Kristine dłużej 

niż trzeba wycierała twarz, kryjąc ją w ręczniku.

  -  Czy  to   już   ci  się  kiedyś  przytrafiło?  -  zapytał 

Potrząsnęła głową.

 - Mnie też nic. Co to może znaczyć, jak myślisz?

background image

  - Nic! Jestem zmęczona, najadłam się strachu, jesteśmy 

sami... To wszystko.

 - Nie możesz tak mówić - sprzeciwił się. a Kristine po raz 

pierwszy zdała sobie sprawę z panującej wokół ciszy.

 - Sama decyduję o tym, co mówię - odparła hardo.
  -   Wojownicza   z   ciebie   istota,   Kristine   Kleiven.   -   Z 

tajemniczym uśmiechem spojrzał na swoje skaleczone ramię.

  - Powinienem już o tym wiedzieć. Chodźmy do kuchni, 

piwo się grzeje.

Z ulgą powitała nagłą zmianę tematu.
 - Za wcześnie nalałam. Już nie będzie takie dobre.
 - Twój kuzyn wcale dzisiaj nie wraca, mam rację?
 - Tak, będzie dopiero w weekend.
  -  A   jednak  zaprosiłaś   obcego   faceta  do  mieszkania. 

Szukasz kłopotów?

 - Zaprosiłam cię, aby ci pomóc, a nie żebyś mnie obrażał!
 - fuknęła.
 - Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
 - Nie musiałeś przyjmować zaproszenia, Lars - odparła z 

drwiącym uśmieszkiem.

  -   Nadawałabyś   się   na   kobietę   wikinga,   nie   ma   co   - 

zawyrokował   kpiąco.   -   A   skoro   już   o   tym   mowa,   może 
wybierzemy się jutro do muzeum łodzi wikingów w Bygdy?

W innej sytuacji ucieszyłaby się, ale nie tym razem. Niech 

nie myśli, że łatwo mu pójdzie!

 - Nie, dziękuję - odparła chłodno.
 - Każdy turysta powinien tam się wybrać.
 - W takim razie ja też się wybiorę, ale sama.
 - Jak długo zostajesz w Oslo? - nie rezygnował.
 - Niedługo.
 - W takim razie nie zaszkodzi ci jeden wspólny wypad - 

powiedział z czarującym uśmiechem.

background image

  - Sam mówiłeś, że głupio się zachowuję. Jeśli przyjmę 

twoje zaproszenie, popełnię kolejne głupstwo.

 - Daj spokój. O której mam po ciebie przyjechać? Gdyby 

potrafiła zachować resztki zdrowego rozsądku, odmówiłaby, 
Ale nie potrafiła.

 - Dobrze - poddała się. - Dziesiąta trzydzieści, okay?
  - Okay. - Lars z wyraźnym zadowoleniem wyprostował 

się i ruszył przez hol w kierunku wyjścia. - Zamknij za mną 
drzwi. Życzę słodkich snów.

Kristine nie mogła uwierzyć, że jeszcze chwilę wcześniej 

zastanawiała   się,   jak   się   zachowa,   jeśli   ten   facet   zechce   ją 
pocałować   na   dobranoc.   Doprawdy,   nie   pozostało   jej   nic 
innego. jak mieć nadzieję, że wreszcie zmądrzeje i nigdy już 
nie   popełni   tylu   głupstw,   co   pierwszego   dnia   pobytu   w 
Norwegii.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI
Kristine  długo  nie  mogła  zasnąć.  Następnego  dnia  rano 

wzięła   prysznic   i   zrobiła   małą   przepierkę.   Ubrała   się   w 
niebieskie szorty i ulubioną kwiecistą bluzkę, po czym wyszła 
kupić coś do jedzenia.

Całą noc myślała o Larsie, lecz teraz, w świetle nowego 

dnia,   nie   robił   już   na   niej   tak   piorunującego   wrażenia.   Ot. 
przystojny   facet,   jakich   wielu.   Pojedzie   z   nim   do   muzeum 
wikingów,   a   później   ich   drogi   się   rozejdą.   Zadowolona   z 
siebie przeszła na drugą stronę ulicy, na targ warzywny,

W   drodze   powrotnej   wstąpiła   na   pocztę,   gdzie   -   ku   jej 

zaskoczeniu   -   czekał   na   nią   list   od   Paula,   najmłodszego   i 
najukochańszego   z   braci,   któremu   zwierzyła   się   z   zamiaru 
odwiedzenia   Oslo.   Kristine   usiadła   na   rozgrzanym   słońcem 
kamiennym murku i otworzyła kopertę.

W   wieku   osiemnastu   lat   Paul   kochał   koszykówkę   i 

kobiety,   w   takiej   dokładnie   kolejności.   Studiował   dzięki 
sportowemu   stypendium,   a   lato   spędzał   na   koedukacyjnym 
obozie treningowym. Po dwóch stronach opisu jakiejś słodkiej 
Lisy   przeszedł   do   swojej   ostatniej   wizyty   u   rodziców.  U 
mamy nic się nie zmieniło, natomiast ojciec pozwał do sądu 
sąsiada, który postawił płot na jego ziemi.

Kristine położyła zapisane maczkiem kartki na kolanach i 

utkwiła   wzrok   w   chodniku.   Słusznie   postąpiła,   opuszczając 
dwa lata temu rodzinną farmę. Spłaciła wszystkie długi wobec 
rodziny. A jednak każdy list z domu sprawiał, że czuła się 
winna...

  - Złe wieści? - zapylał głęboki, męski głos. Podnosząc 

głowę, Kristine miała okazję z bardzo bliska

zobaczyć   długie,   umięśnione   nogi,   marynarskie   szorty   i 

przylegającą do płaskiego brzucha koszulkę. Lars... Rana na 
ramieniu   za   dnia   wyglądała   znacznie   gorzej   niż   w   nocy. 

background image

Kristine nerwowym ruchem zmięła kopertę. Mężczyzna usiadł 
obok i objął ją przyjacielsko ramieniem.

 - Coś nie tak, Kristine?
  - Nic takiego. Dostałam list od jednego z braci, którego 

nie   widziałam   od   dwóch   lat   -   odparła,   usiłując   włożyć 
zapisane arkusiki z powrotem do koperty.

  - Wyjechałaś z Kanady dwa lata temu i od tamtej pory 

cały   czas   jesteś   w   podróży?   -   zapytał   z   niedowierzaniem, 
zerkając na znaczek. Przytaknęła, nie odrywając wzroku od 
koperty. - Uciekasz od czegoś?

Czuła   irracjonalne   pragnienie   zwierzenia   mu   się   ze 

wszystkiego,   lecz   to   oznaczałoby   niedotrzymanie   słowa 
danego samej sobie.

  -   Już   ci   mówiłam,   że   moje   życie   osobiste   jest   moją 

prywatna   sprawą   -   odparła   ostrzej,   niż   zamierzała.   Wstała, 
uwalniając się od ciepła opiekuńczego ramienia. Ten gest miał 
znaczenie   symboliczne   -   pomimo   iż   miała   matkę,   ojca   i 
czterech   braci,   zawsze   starała   się   być   samodzielna. 
Zadowolona   z  siebie,   wzięła   do   ręki   torby   z   zakupami   i 
oznajmiła stanowczo:

  - Zaniosę to do domu i możemy iść. Lars schylił się po 

jedną z toreb.

 - Dziękuję, dam sobie radę. Już wiesz, że zwykłam sama 

podróżować i załatwiać swoje sprawy.

 - Ale nie musisz, jeśli jestem obok. Podróżujemy razem.
  -   W   takim   razie   nie   będziemy   w   ogóle   podróżowali   - 

oznajmiła niemal wrogo.

 - Owszem, będziemy. Oboje dobrze wiemy, jak doszło do 

naszego   pierwszego   spotkania.   Potrzebowałaś   pomocy,   a   ja 
usłyszałem twoje wołanie.

  - Bardzo sprytnie to sobie wykombinowałeś - syknęła. - 

Nie możesz mnie do niczego zmusić.

 - Wcale nie zamierzałem - odparł przyjaźnie.

background image

 - Na Boga, możemy zmienić temat? - jęknęła. - Opowiedz 

mi   o   wikingach,   o   starych,   poczciwych   wikingach,   którzy 
myśleli głównie o gwałtach i grabieżach.

Przystanął i zmierzył ją wzrokiem, od błękitnych oczu aż 

po smukłe kostki.

  -   Wiesz,   czasami   wyzwalasz   we   mnie   barbarzyńcę   - 

stwierdził, parząc, jak się rumieni.

 - Nawet o tym nie myśl - zagroziła.
 - Nie tutaj. Nie teraz.
 - W ogóle! Nigdy.
  - Moja filozofia  życiowa każe mi nie akceptować słowa 

„nigdy" - odparł z błyskiem w oku.

W  parę godzin później dotarli do muzeum.  Przejażdżka 

promem   i   spacer   na   wzgórze   pomogły   Kristine   uspokoić 
skołatane nerwy. Po drodze mijali schludne domki z dachami 
krytymi czerwoną dachówką, otoczone zadbanymi ogrodami, 
pełnymi róż i ostróżek.

Weszli   do   przestronnego,  łukowo   sklepionego   holu   z 

podłużnymi   oknami   po   obu   stronach.   Pośrodku   stał 
majestatyczny, smukły drewniany drakkar. Dziób, ozdobiony 
rzeźbioną   głową   smoka,   wznosił   się   ponad   ich   głowami. 
Maszt nikł wysoko pod sufitem.

Kristine   nie   kryła,   że   zrobiło   to   na   niej   wrażenie. 

Spacerowała między statkiem i pozostałymi dwoma łodziami, 
weszła   na   galerię,   by   z   góry   podziwiać   drewniane   twory 
ludzkiej wyobraźni i odwagi, na których twardzi wojownicy 
żeglowali po lodowatych oceanach. Uważnie oglądała szeroki 
kokpit z lawami dla wioślarzy, gdzie ludzi przed działaniem 
żywiołów chroniły jedynie niskie burty, obite skórami.

 - To musieli być szaleńczo odważni faceci - westchnęła w 

zamyśleniu. - Wyruszali w nieznane taką niepozorna łódką - 
Trzydzieści osób na pokładzie i morze...

 - Statek kształtem przypomina kobietę.

background image

  - A zdobią go rzeźby przedstawiające wojnę i śmierć - 

dodała Kristine i z uśmiechem zwróciła się do Larsa: - Dzięki, 
że mnie tu przyprowadziłeś. W tym miejscu czuje się historię!

Przyjaźnie pogłaskał ją po policzku.
 - Ja nie...
 - Co takiego? - zaniepokoiła się.
 - Nie, nic. - Zerknął na zegarek. - Pora coś zjeść.
 - Nie potrafię cię rozgryźć, Larsie Bronstad - stwierdziła 

niespodziewanie.

  -   Ty   także   jesteś   bardzo   tajemnicza,   Kristine.   Chodź, 

umieram z głodu.

Znaleźli   restaurację   nad   wodą   i   zjedli  smorbrod,  rodzaj 

kanapki z krewetkami i świeżą sałatą. Kristine zauważyła, że 
jej partner jest nie tylko inteligentny, lecz także tolerancyjny 
w   swoich   poglądach.   Świetnie   się   bawiła   w   jego 
towarzystwie.  Jedyny   problem   stanowił   niepokojący   pociąg 
fizyczny, jaki do niego czuła. To nie pozwalało jej traktować 
Larsa   jak   zwykłego   towarzysza   podróży.   Wystarczyło,   że 
wziął ją za rękę, a nogi się pod nią ugięły i zaschło jej w 
ustach.   Kiedy   skończyli   posiłek,   nie   pozwoliła   za   siebie 
zapłacić.

Wstali i ruszyli dalej przez labirynt urokliwych uliczek. 

Gdy mijali stragan z wiśniami, Lars kupił trochę i poczęstował 
Kristine.   Były   wielkie   i   soczyste   jak   te,  które  uprawiał  jej 
ojciec,   zanim   zbankrutował.   Zapach   owocu   przyniósł 
wspomnienie o farmie, na której spędziła dzieciństwo i gdzie 
po   raz   pierwszy   zrozumiała,   że   małżeństwo   rodziców   nie 
należy   do   idealnych.   Z   zamyślenia   wyrwał   ją   kapiący   po 
brodzie lepki sok. Zanim zdążyła sięgnąć po chusteczkę, Lars 
zręcznym ruchem otarł jej buzię i - na co zupełnie nie była 
przygotowana - pocałował.

 - Nie, nie chcę... - wybełkotała nerwowo, odpychając go 

od siebie.

background image

 - Czekałem na ten pocałunek od wczorajszego wieczoru - 

wyjaśnił z niezmąconym spokojem, po czym jak gdyby nigdy 
nic zaproponował jej kolejną wisienkę.

Przez  chwilę  nie  mogła   złapać  tchu.  Miała  dwadzieścia 

trzy   lata   i   zarówno   Philippe,   jak   i   Andreas   pocałowali   ją, 
zanim   zdążyła   wyjaśnić,   że   oczekuje   od   nich   jedynie 
towarzystwa w podróży. Czuła, jak serce wali jej w piersi. Nie 
chcąc,   by   Lars   zauważył   zmieszanie,   sięgnęła   do   torebki, 
udając, że szuka chusteczki.

Wrócili do Oslo promem, minęli zatłoczony port i masyw 

zamku Arnhus. Spacerowali po mieście, oglądając wystawy, 
gdy   Lars   zatrzymał   się   nagle   przed   sklepem   oferującym 
typowe norweskie swetry i zapytał:

 - Pójdziemy na kolację?
  - Nie stać mnie  na jedzenie w restauracjach dwa razy 

dziennie - odparła zgodnie z prawda.

  -   Zapraszam   cię,   będziesz   moim   gościem   -   nalegał 

ostrożnie;

  - Nie mogę się zgodzić. Lars. Nie mam tyle pieniędzy, 

żeby się odwdzięczyć.

  -  Twoje   towarzystwo   jest   dla   mnie   największym 

podziękowaniem.

  -   Może   tobie   to   wystarcza,   ale   mnie   nie   -   odparta 

niepewna, czy żartuje, czy też mówi poważnie.

 - Kristine, jesteś gościem w moim mieście!
  - Nie chcę cię wykorzystywać. Lars. W ciągu ostatnich 

dwóch  lat  poznałam  wielu  mężczyzn  i  nie  lubiłam  być  ich 
dłużniczką.

  - Jesteś niebywale skrupulatna. - Wzruszył ramionami, 

usiłując   pohamować   złość.   -   I   do   tego   masz   chorobliwie 
niezłomne zasady.

 - Po prostu mam zasady.
 - Zasady są po to, by je łamać.

background image

 - Nic, Lars, mylisz się.
  -   Wyjaśnijmy   sobie   jedno.   Nie   chcesz   zjeść   ze   mną 

kolacji czy cię na nią nie stać? - zapytał, gdy mijali hałaśliwą 
grupkę Amerykanów.

Kristine westchnęła, wspominając bogato rzeźbiony sta - 

tek wikingów łączący w sobie męską siłę i kobiecy wdzięk.

  - Nie wiem, Lars, sama nie wiem. Nie interesuje mnie 

letnia przygoda...

 - Mnie też nie.
 - Więc o co chodzi? W poniedziałek wyjadę i już tu nie
wrócę.
 - Kristine, pytałem cię, czy masz ochotę zjeść ze mną
 - Tak, ale... - Stanowczo nie potrafiła kłamać.
 - W takim razie zapraszam cię na jutro do mojej babci, do 

Asgardu. Wstęp wolny - dodał, zanim zdążyła się sprzeciwić.

 - Niech będzie - poddała się od razu. Pomysł odwiedzenia 

prawdziwej norweskiej rodziny bardzo przypadł jej do gustu.

  -   Spodobasz   się   babci   -   uśmiechnął   się   przewrotnie.   - 

Przyjadę po ciebie o wpół do siódmej - dodał i ruszył przez 
plac, zostawiając Kristine samą pod domem.

Zła   z  powodu   tak   bezceremonialnego   porzucenia, 

zawołała za nim:

  -   Widać,   że   żadna   ci   nie   odmawia!   Zatrzymał   się   i 

spojrzał w jej kierunku.

  -   Kristine,   na   Boga,   czy   wyobrażasz   mnie   sobie   jako 

donżuana pośród kobiet?!

Mimo dzielących ich metrów nadal czuła jego bliskość.
 - Tak! Widocznie kobieta musi wyjechać z Norwegii, aby 

móc   w   pełni   docenić   seksownego   mężczyznę   -   odpaliła, 
zapominając o ostrożności i dobrym wychowaniu.

Lars zaśmiał się.
  -   Dziewczynka,   która   wyjechała   z   Norwegii   w   wieku 

trzech lat. wyrosła na piękną kobietę.

background image

  - Kto,  ja?  - zapytała z  niedowierzaniem.   Rozejrzał  się 

wokoło.

 - Nikogo innego tu nie ma.
 - Piękne kobiety malują się, elegancko ubierają i chodzą 

do   fryzjera.   Ja   obcinam   sobie   włosy   sama   nożyczkami   do 
paznokci.

  -  Jesteś   najpiękniejszą   kobietą,   jaką  kiedykolwiek 

widziałem - odparł niewinnie.

Kristine  wiedziała  tylko  jedno:  pragnie  tego  mężczyzny 

jak żadnego innego. Czuła się wprost opętana przez palące, 
zwierzęce pożądanie. Doprawdy, plac w centrum miasta nie 
jest odpowiednim miejscem na dawanie upustu żądzom?

  - Ja... Muszę już iść - wymamrotała. - Zobaczymy się 

jutro.   -   Odwróciła   się   i   ruszyła   prawie   biegiem.   Miała 
rozpalone policzki i błyszczące oczy.

Powiedział,   że   jest   najpiękniejszą   kobietą,   jaką 

kiedykolwiek widział. Nie, stanowczo nie powinna ryzykować 
kolejnego spotkania.

Następnego dnia Kristine zwiedziła Galerię Narodową. Jej 

uwagę przykuły dwa portrety Muncha. Pierwszy przedstawiał 
młodą   kobietę   w   czarnej   sukni   z   wysokim   kołnierzem,   z 
rękami złożonymi skromnie na podołku i włosami spiętymi w 
ciasny kok. Drugi - półnagą Madonnę z rozwianym włosem. 
Do której z nich była bardziej podobna? A może do żadnej?

W jej głowie kłębiło się wiele pytań, z których większość 

pozostawała bez odpowiedzi. Myśl o wieczornym spotkaniu z 
Larsem napawała ją przerażeniem. Usiłowała nawet znaleźć 
jego   numer   w   książce   telefonicznej,   ale   widocznie   musiał 
mieć   zastrzeżony.   Czy   zresztą   potrafiłaby   się   zdobyć   na 
odwołanie spotkania?

Po powrocie do domu Kristine wzięła prysznic i ubrała się 

w jedyną sukienkę, jaką ze sobą przywiozła. Gdy zadzwonił 
dzwonek do drzwi, przeglądała się w łazienkowych lunach. 

background image

Nim   poszła   otworzyć,   wzięła   głęboki   oddech,   usiłując 
uspokoić rozszalałe serce.

Lars   był   ubrany   w   jasnopopielatą,   letnią   marynarkę, 

dobraną   kolorem   koszulę   i   gustowny   krawat.   Wyglądał 
imponująco.

  - Cześć - przywitała się, gestem zapraszając gościa do 

pokoju.

Nie   odpowiedział,   przyglądał   się   jej   w   milczeniu. 

Sukienka dyskretnie podkreślała jej kształtne piersi i biodra. 
Odłożył  na stolik bukiet kwiatów i położył dłonie na nagich 
ramionach Kristine.

 - Jeśli cię rzadko dotykam, to tylko dlatego, że zbyt moc 

no cię pragnę - powiedział po chwili.

  -  Jeszcze   się   nigdy   z   nikim   nie   kochałam   -   odparła 

szczerze.

 - Na kogo czekałaś? - zapytał, nie okazując zdziwienia.
 - Na nikogo. Po prostu...
  -  Jesteś   taka  piękna!  Przy   tobie   zapominam   o   bożym 

świecie - przerwał, dosłownie pochłaniając ją spojrzeniem.

Gdyby ją teraz pocałował, byłaby zgubiona Cofnęła  się 

gwałtownie.

  - Lars, zrozum, nie chcę się angażować... Pogłaskał ją 

czule po ramionach.

 - Rozumiem. Prędzej czy później powiesz mi, dlaczego
 - szepnął.
  - Nie muszę ci niczego wyjaśniać - odparła, na moment 

odzyskując   rezon.   -   Miejmy   nadzieję,   że   twoja   babcia   jest 
mniej dociekliwa niż ty - dodała z przekąsem.

 - Zobaczymy. - Figlarnie zmrużył oko. - A propos babci, 

przywiozłem   ci   róże   z   Asgardu   -   powiedział,   wręczając 
Kristine wyczarowany nie wiadomo  skąd bukiet kwiatów  o 
wielkich, wonnych płatkach. - I uważaj - dodał, uśmiechając 
się przekornie - bo mają kolce równie ostre, jak twój scyzoryk.

background image

 - Są piękne, dziękuję.
Wstawiła   kwiaty   do   kryształowego   wazonu   i   opuścili 

mieszkanie Haralda. Czekający na dole ciemnozielony jaguar 
już jej  nie zaskoczył; taki  wóz pasował  do Larsa. Wkrótce 
jechali malowniczą drogą, pnącą się wśród zieleni po zboczu 
niewysokiego wzgórza.

 - To wszystko należy do mojej babci - wyjaśnił Lars.
 - Zaraz dojedziemy do domu.
Zza zakrętu wyłonił się okazały kamienny budynek.
  -   Mieszkasz   tutaj?   -   zapytała   .Kristine   spłoszona 

widokiem ponurej, szarej bryły rezydencji.

 - Na razie tak.
Kristine wysiadła z auta i Lars poprowadził ją do wejścia z 

szerokimi schodami, których strzegły dwa potężne gryfy. Na 
progu powitał ich lokaj i powiódł do salonu. Kristine zdążyła 
rzucić   okiem   na   ciemną   podłogę,   bogato   zdobione   meble   i 
ponure obrazy na ścianach, gdy usłyszała, jak Lars mówi:

  -  Bestemor,  chciałbym ci przedstawić Kristine Kleiven. 

Kristine, to moja babcia. Marta Bronstad.

Dostojna,   siwowłosa   dama,   odziana   w   ciężką 

ciemnozieloną   suknię   z   tafty,   uprzejmie   podsunęła   jej 
pomarszczoną dłoń. Na bladych wargach pojawił się ledwie 
widoczny uśmiech. Chyba oczekuje, że pocałuję ją w mankiet, 
pomyślała Kristine, czując, iż jest poddawana próbie.

 - Dobry wieczór, pani Bronstad - powiedziała grzecznie.
  - Bardzo dziękuję za zaproszenie na kolację - dodała i 

uścisnęła wyciągniętą dłoń.

 - Fru Bronstad - poprawiła starsza pani.
 - Niestety, prawie nie mówię po norwesku.
 - Lars mówił, że urodziła się pani w Norwegii. Dlaczego 

ojciec pani zdecydował się opuścić ojczysty kraj?

  - Być może, podobnie jak jego przodkowie wikingowie, 

pragnął odkryć nowe ziemie - odparła swobodnie Kristine,

background image

częstując się przyniesioną przez lokaja sherry.
 - A co zrobił, gdy już je odkrył?
  - Kupił sad i hodował wiśnie.  Kirsbaer  - tak się mówi, 

prawda? - Spojrzała pytająco na Larsa, ale natychmiastowe

wspomnienie   pocałunku   sprawiło,   iż   musiała   odwrócić 

głowę ku staruszce. - Zawsze pani tu mieszkała, Fm Bronstad?

  -   Tak.   Po   mojej  śmierci   majątek   odziedziczy   mój 

najstarszy wnuk, Lars.

A   zatem   ta   ponura   posiadłość   pewnego   dnia   będzie 

należała do Larsa, pomyślała Kristine. bezskutecznie usiłując 
sobie  wyobrazić,  że  sama  czeka  na  spadek.  W  głębi  duszy 
poczuła ulgę. Odkrycie, kim jest. Lars, sprawiło, że stał się 
znacznie mniej interesujący. Typowy synek z dobrego rodu. 
który nie musi martwić się o byt, bo zapewniły mu go całe 
pokolenia przodków.

 - To jeszcze nic pewnego - wtrącił Lars.
Marta Bronstad zmierzyła wnuka bacznym wzrokiem, by 

po chwili ponownie zwrócić się do Kristine:

  -   Przyjechała   pani   do   Norwegii   odwiedzić   krewnych, 

panno Kleiven?

  -  Między   innymi  -  odparła   Kristine,   tracąc   na   chwilę 

pewność siebie. - W tej chwili mieszkam u mojego kuzyna.

 - Skąd pochodzi pani ojciec?
 - Z Fjaerland.
 - Ach, tak... Farmerska kraina - skwitowała wyniośle Fru 

Bronstad.

Kristine poczuła, że krew zaczyna burzyć się jej w żyłach. 

Już miała na końcu języka celną ripostę, gdy zjawił się lokaj i 
poprosił do stołu. Babcia Larsa wstała, szeleszcząc suknią i 
połyskując diamentowymi kolczykami. Wnuk podał jej ramię 
i ruszyli do jadalni. Kristine, chcąc nie chcąc, poszła za nimi.

Kolację   podano   na   stole,   przy   którym   zmieściłoby   się 

swobodnie dwadzieścia osób.  Onieśmielający  blask  sreber  i 

background image

kryształów   sprawił,   iż   Kristine   Z   rozczuleniem   wróciła 
myślami   do   starego   stołu   z   sosnowego   drewna   w   kuchni 
matki.   przy  którym  jadano   prostymi,   chłopskimi   sztućcami, 
przywiezionymi z Fjaerland.

Ucztę otworzyły dzwonka śledzia w smakowitym sosie. 

Niepewna, jak ma się zachować, czekała, aż Lars wybierze 
odpowiednie sztućce. Drgnęła, słysząc głos Marty Bronstad - 
Czy   rodzice   pani   jeszcze  żyją,   panno   Kleiven?   Kristine 
przytaknęła.

 - Ma pani braci tub siostry?
  -   Mam   czterech   młodszych   braci   -   odparła,   maskując 

zniecierpliwienie.   -   Praktycznie   ich   wychowałam,   bo   moja 
mama   od   lat   ma   kłopoty   ze   zdrowiem.   Gdy   najmłodszy   z 
chłopców skończył szesnaście lat i wyjechał z domu, ja także 
wyjechałam. Od tej pory cały czas jestem w podróży.

  -  Żeby podróżować, trzeba mieć pieniądze - zauważyła 

staruszka.

  - Pracowałam od szesnastego roku życia, oszczędzając 

każdy grosz. Ponadto w Grecji i Francji znajdowałam sobie 
dorywcze   zajęcia.   W   Norwegii   też   będę   musiała   to   zrobić, 
jeśli nadal chcę jeść - uśmiechnęła się ostrożnie.

Starsza pani rzuciła jej lodowate spojrzenie.
 - A więc nie ma pani pieniędzy.
Lars   poruszył   się   niespokojnie,   lecz   Kristine,   od 

dzieciństwa   przyzwyczajona   radzić   sobie   z   ojcem,   nie 
zamierzała się ugiąć przed Martą Bronstad.

  - To prawda, nie mam pieniędzy. Nie mam też zamiaru 

korzystać   z   cudzych   -   powiedziała,   zanim   Lars   zdążył   się 
odezwać.

 - Jest pani bardzo bezpośrednia, panno Kleiven. Za moich 

czasów młode panienki tak się nie zachowywały.

  - Byłam dziś w Galerii Narodowej i widziałam portret 

młodej kobiety ubranej w czarną suknię, która równie dobrze 

background image

mogłaby być kaftanem bezpieczeństwa - odparła Kristine. nie 
dając   się   zbić   z   tropu.   -   Jestem   wdzięczna   losowi,   że 
urodziłam   się   w   czasach,   kiedy   kobiety   mogą   same 
podróżować i zarabiać na swoje utrzymanie. Marta Bronstad 
zmrużyła oczy.

 - I nie zamierza pani zmienić stylu życia?
  -   Będę   podróżowała   tak   długo,   jak   długo   starczy   mi 

środków i chęci.

  -   Nie   ma   pani  żadnych   zobowiązań   wobec   rodziców? 

Wobec słabującej matki?

Kristine   poczuła   ucisk   w   dołku.   Każdy   list   z   domu 

wywoływał   u   niej   nieuzasadnione   wyrzuty   sumienia. 
Spojrzała nieprzyjaznej damie prosto w oczy, kryjąc ból.

 - Zajmowałam się braćmi od czasu, gdy skończyłam sześć 

lat,  Fru  Bronstad.   Praktycznie   nie   miałam   własnego 
dzieciństwa. Co jeszcze, pani zdaniem, powinnam zrobić?

  -   Zawsze   będzie   pani   dłużniczką   rodziców.   Zawsze. 

Lokaj przyniósł dymiącą wazę z zupą, a zadowolona z siebie 
Marta   Bronstad   zmieniła   temat   rozmowy.   Opowiadała   o 
Munchu,   wybitnym   malarzu   i   przyjacielu   jej   matki,   oraz   o 
rzeźbiarzu   Vigelandzie   -   jej   własnym   znajomym   z   lat 
młodości.   Po   obiedzie   podano   niezwykłe   mocną   kawę   w 
maleńkich filiżankach, a gdy została wypita, Lars podszedł do 
babci i oznajmił:

 - Odwiozę Kristine do domu, bestemor. Kristine wstała.
  - Dziękuję za gościnę,  Fru  Bronstad - powiedziała, siląc 

się na życzliwość.

  -   Skoro   wkrótce   pani   wyjeżdża   z   Oslo,   nie   sądzę, 

żebyśmy miały się jeszcze spotkać - odparła Marta Bronstad. 
po   raz   ostatni   mierząc   ją   spojrzeniem.   -   Dobranoc,   panno 
Kleiven.

background image

Kristine   zeszła  szerokimi   schodami   między   gryfami,   po 

czym   wsiadła   do   samochodu   i   z   rozmachem   trzasnęła 
drzwiami.

  -   Co   to   było,   u   diabła?   Test?   -   wyrzuciła   z   siebie   z 

wściekłością. - Jeśli tak, to na pewno oblałam.

  -   Wręcz   przeciwnie,   zdałaś   w   pokazowym   stylu. 

Proponowałem   ci   zresztą   kolację   w   lokalu,   ale   ty   sama 
wybrałaś wizytę u mojej, babci.

 - Ona myśli, że lecę na ciebie dla pieniędzy! - Kristine nie 

kryla wzburzenia.

 - Ale się myli, prawda?
 - Wcale na ciebie nie lecę!
  -   Babcia   swata   mnie   z   sąsiadką,   słodką,   uległą   i 

obrzydliwie bogatą. Sigrid się jej boi... Ona nie stawia się tak, 
jak ty.

  -   No   to   ożeń   się   z   nią   i   daj   mi   święty   spokój!   - 

wykrzyknęła   Kristine,   której   na   wieść   o   innej   kobiecie   w 
życiu Larsa do reszty puściły nerwy. - A tymczasem proszę, 
żebyś odwiózł ranie do domu. Jestem wykończona,

 - Sekundkę. - Zanim zdążyła zareagować, zdecydowanym 

ruchem przyciągnął ją do siebie i zaczął całować.

Kristine poczuła, jak krew pulsuje jej w żyłach. Drżąc z 

pożądania i nie myśląc, co robi, zarzuciła mu ręce na szyję, 
zatapiając   palce   w   gęstych   włosach.   Niczego   bardziej   nie 
pragnęła, jak kochać się z Larsem - na tylnym siedzeniu auta, 
tu i teraz.

  -   A   może   jednak   odrobinę   na   mnie   lecisz?   -   szepnął 

figlarnie.

Czy mogła odmówić mu racji? Odsunęła się i nerwowym 

ruchem poprawiła spódnicę.

 - Odwieź mnie do domu.
Bez słowa włączył silnik i ruszył. Rozświetlone tysiącami 

świateł   miasto   malowniczymi   estakadami   kładło   się   na 

background image

wzgórzach.   Gdy   stanęli   pod   domem   Haralda,   Lars   zacisnął 
palce na kierownicy i jednym tchem wyrzucił z siebie:

  - Chcę się z tobą kochać, Kristine, dzisiaj, zaraz, już! 

Wiem, że poznaliśmy się zaledwie dwa dni temu i że żadne z 
nas tak się zazwyczaj nie zachowuje. Ale muszę się upewnić, 
że to się dzieje naprawdę, że nie śnię. I mogę zaufać... Ech, do 
diabła, sam już nie wiem, co właściwie chcę ci powiedzieć.

Wieczorna przejażdżka z Asgardu zdążyła nieco ostudzić 

zapał Kristine i przywrócić jej trzeźwość myślenia.

  -   Nie   mogę,   Lars,   dobrze   o   tym   wiesz   -   powiedziała 

spokojniej. - Pochodzimy z innych światów. Niedługo wyjadę 
i już się więcej nic zobaczymy. Nigdy cię nie zapomnę, ale nie 
pójdę z tobą do łóżka.

 - Nie pozwolę ci zniknąć z mojego życia! - zaprotestował.
 - To nie zależy od ciebie.
 - Kristine, zbyt długo czekałem na kobietę taką jak ty, aby 

tak po prostu pozwolić ci odejść. Możemy  podróżować we 
dwoje. O której mam po ciebie jutro przyjechać?

 - Nigdzie się z tobą nie wybieram!
  -   Jeśli   to   będzie   konieczne,   jestem   gotów   spać   na 

wycieraczce pod twoimi drzwiami - powiedział ze śmiertelną 
powagą.

Czując, że Lars naprawdę jest w stanie posunąć się do tak 

desperackiego kroku, powtórzyła miękko:

  - Nie zobaczymy się więcej, Lars, więc rozstańmy  się 

szybko i w spokoju, dobrze?

  - Moja babcia ma trudny charakter i nie była dla ciebie 

zbyt   miła,   lecz   jestem   przekonany,   że   szanuje   cię   o   wiele 
bardziej niż Sigrid.

 - To bez znaczenia, nie rozumiesz?
 - Na pewno masz jej dosyć, ale tak się składa, że jutro są 

jej urodziny i zabieram ją na obiad do restauracji. Chciałbym, 
żebyś z nami poszła.

background image

  - Wykluczone - odparła Kristine bez chwili wahania. - 

Jutro wraca Harald, a potem znikam stąd.

 - Czy on znaczy dla ciebie więcej niż ja? - zapylał Lars z 

nutą goryczy w głosie.

  - Jest moim kuzynem, pierwszym członkiem norweskiej 

rodziny, jakiego poznam. To dla mnie bardzo ważne.

 - W takim razie zadzwonię - zapewnił Lars, wzdychając.
 - Nie odbiorę! - krzyknęła, zastanawiając się, czy będzie 

miała wystarczająco dużo silnej woli.

Wysiadła   z   wozu   ze   świadomością,   że   nie   by   się   nie 

wydarzyło, gdyby dwa dni temu nie poszła do parku, tylko 
grzecznie spacerowała po deptaku Johansgate.

Winda   skrzypiała   niemiłosiernie.   Pogrążona   w   myślach 

Kristine wyjęła klucze i otworzyła drzwi do mieszkania. W 
sypialni Haralda paliło się światło.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI
Kristine   zatrzymała   się   w   przedpokoju   i   niepewnie 

zawołała:

 - Haraldzie? Cześć!
  -   Kristine,   to   ty?   Wróciłem   wcześniej.   -   Z   sypialni 

wynurzył   się   młody   mężczyzna.   Biodra   miał   owinięte 
czarnym ręcznikiem.  Figlarny  kosmyk mokrych, brązowych 
włosów opadał mu na czoło. Uściskał ją serdecznie i ucałował 
w oba policzki. - Chodź, otworzymy szampana, żeby uczcić 
nasze   spotkanie.   Nie   wiedziałem,   że   mam   taką   piękną 
kuzynkę! - dodał szarmancko.

Kristine z przerażeniem stwierdziła, że łzy napływają jej 

do oczu. Harald popatrzył na nią z niepokojem.

 - Masz siniaka na policzku. Czy coś się stało? - zapytał, 

poważniejąc.

 - To długa historia - odparła niepewnym głosem.
 - Uwielbiam długie historie i uwielbiam pić szampana
 - rozpromienił się. - Poczekaj chwilkę, zarzucę tylko coś 

na siebie i wszystko mi opowiesz.

Pod wpływem szampana Kristine opowiedziała Haraldowi 

znacznie   więcej,   niż   zamierzała.   Gdy   skończyła,   kuzyn 
oznajmił stanowczo:

 - Zabiorę cię jutro na kolację i na tańce. Nie będziesz już 

musiała spędzać czasu z babciami. Tylko czy przypadkiem nie 
zakochałaś się we wnuku? To byłoby niezwykle romantyczne!

 - Seks i romantyczna miłość to nie to samo - stwierdziła, 

choć tak naprawdę nie miała zbytniego pojęcia ani o jednym, 
ani o drugim.

 - Za to gdy występują razem, nie sposób im się oprzeć - 

odparł   Harald,   wznosząc   kolejny   toast   i   puszczając   oko   do 
Kristine.

Jeszcze parę godzin wcześniej nie uwierzyłaby, gdyby jej 

powiedziano, że do trzeciej nad ranem będzie wznosiła toasty 

background image

z nowo poznanym kuzynem. O dziesiątej obudził ją silny ból 
głowy. Zimny prysznic nie zdołał usunąć objawów potężnego 
kaca.   Gdy   dotarła   do   kuchni,   Haraldowi   wystarczył   jeden 
fachowy rzut oka.

 - Lekkie śniadanie i mocna kawa w jakiejś miłej kafejce, 

oto, czego ci potrzeba - stwierdził.

  - Niech ci będzie - zgodziła się, uznając, iż nie jest to 

najlepszy   moment,   by   podkreślać   własną   niezależność 
finansową.

Gdy   wyszli   na   ulicę,   jęknęła,   oślepiona   blaskiem 

porannego   słońca.   Harald   domyślnie   sięgnął  do  kieszeni 
koszuli i wręczył jej swoje okulary przeciwsłoneczne. Świat 
widziały zza niebieskich szkieł wyglądał tak surrealistycznie, 
że w pierwszym momencie nie zwróciła uwagi na idącego ku 
nim mężczyznę.

  -   Witaj,   Kristine.   -   Na   dźwięk   znajomego   głosu 

oprzytomniała i rozejrzała się wokoło. A więc jednak czekał 
pod drzwiami, dokładnie tak, jak obiecywał.

 - Mój kuzyn Harald, Lars Bronstad.
Lars uprzejmie skinął głową i zdjął jej okulary.
 - Coś ty ze sobą zrobiła!
  - Najpierw wino z  tobą, potem szampan  z  Haraldem, to 

wszystko - wyjaśniła, nie puszczając ramienia kuzyna. - A co 
ty tutaj robisz?

  - Muszę dziś jechać do Lillehammer w interesach. Ale 

chciałbym, żebyś spędziła ze mną jutrzejszy dzień.

  - Jutro rano jadę na lotnisko odebrać moją dziewczynę, 

która   przylatuje   z   Mediolanu   -   wtrącił   Harald   z   podstępną 
miną.

Kristine   posłała   mu   piorunujące   spojrzenie,   po   czym 

zwróciła się do Larsa:

 - Możesz do mnie zadzwonić rano, jeśli masz ochotę.

background image

  - Czy tak bardzo nie lubisz zobowiązań, że nie możesz 

zaplanować swojego życia jeden dzień naprzód? - wykrzyknął 
Lars.

  - Nie wrzeszcz, głowa mi pęka - jęknęła. - Dzisiaj nie 

jestem   nawet   w   stanie   zdecydować,   którą   stroną   ulicy 
powinnam iść.

Lars, nie zwracając uwagi na Haralda, ujął twarz Christine 

w dłonie i złożył na jej wargach ciepły pocałunek.

 - Jutro rano, pamiętaj - rzucił na pożegnanie i oddalił się 

niespiesznym krokiem.

Harald pokręcił głową z podziwem.
  -   O   rany,   kuzyneczko,   widzę,   że   nieźle   zawróciłaś 

facetowi w głowie.

  -   On   po   prostu   nie   przywykł   do   kobiet,   które   mu 

odmawiają. Słuchaj, Haraldzie, umrę, jeśli nie napiję się kawy. 
Musi być czarna jak smoła i mocna jak siekiera!

 - On jest w tobie zakochany - ciągnął bezlitośnie.
 - Nic opowiadaj głupstw. Znamy się od trzech dni i cały 

czas się kłócimy!

  -   Jest   nadziany,   przystojny   i   szaleje   za   tobą.   Czy 

wszystkie Kanadyjki tak kręcą nosem?

 - Jego arystokratyczna babka życzy sobie, żeby się ożenił 

z zamożną sąsiadką.

 - Bez obaw. - Harald z lekceważeniem machnął ręką - To 

człowiek,   który   robi   tylko   to,   co   sam   chce...   Myślę,   że 
powinnaś zostać jeszcze tydzień i dać mu szansę. Fjaerland 
może okazać się pomocne.

 - Harald! - w tonie Kristine brzmiała desperacja. Wreszcie 

posłuchał i zaprowadził ją do kafejki. Tam musiała wysłuchać 
barwnej opowieści o nowej pani jego serca.

Gdy   wrócili   do   domu,   Kristine   położyła  się   do   łóżka   i 

przespała   całe   popołudnie.   Wstała,   czując   się   jak   nowo 
narodzona. Kuzyn przywitał ]ą słowami:

background image

 - Ubieraj się, idziemy do restauracji.
  -   Mam   tylko   jedną   sukienkę,   widziałeś   ją   wczoraj   - 

odparła z bezradnym uśmiechem,

 - Chodź, zobaczymy, może coś z rzeczy Gianerty będzie 

na ciebie pasować.

 - Przecież jej nie znam i nie mogę pożyczać sobie ubrań 

bez   jej   wiedzy   -   zaprotestowała   Kristine,   niepewna,   jak 
właściwie powinna się zachować.

  -   Na   pewno   chętnie   by   ci   coś   pożyczyła   -   .   zapewnił 

rozkoszny kuzynek, mrugając porozumiewawczo.

Gdy   weszli   do   mieszczącej   się   naprzeciw   pałacu 

królewskiego   restauracji,   Kristine   wyglądała,   jakby   w   jej 
żyłach płynęła błękitna krew. Smukła sylwetka w seksownej, 
eleganckiej   kreacji   przyciągała   męskie   spojrzenia.   W   tym 
również spojrzenie Larsa. Dostrzegła go natychmiast - siedział 
w rogu sali i nie odrywał od niej wzroku. Wyglądał, jakby 
dostał obuchem w głowę.

Kelner przyniósł oprawne w skórę menu i zapytał o coś po 

norwesku. Harald odwrócił się, skinął Larsowi i uśmiechnął 
się z rozbawieniem.

 - No tak, urodziny babuni - zachichotał. - Powinienem się 

domyślić, że to idealne miejsce do świętowania.

 - Pewnie się od razu domyśliłeś - syknęła.
  -   Niczego   mi   nie   udowodnisz   -   odpowiedział   z 

bezczelnym   uśmiechem.   -   Czego   się   napijesz,   śliczna 
kuzynko?

 - Byle nie szampana - szepnęła i zajęła się studiowaniem 

karty.   Znad   okładki   zerkała   na   Larsa,   siedzącego   przy 
owalnym   stoliku   w   towarzystwie   czterech   innych   osób. 
Dziewczyna   w   białej   koronkowej   sukni   była   zapewne   ową 
słodziutką i bogatą Sigrid. Szybko się pocieszył, stwierdziła 
Kristine   z   niesmakiem.   Gdy   podano   koktajle   i   udało   się 
wreszcie złożyć zamówienie, Harald wskazał parkiet.

background image

 - Zatańczymy?
  -   Jasne   -   odparła   zadowolona,   że   będzie   miała   jakieś 

zajęcie.

Harald   okazał   się   doskonałym   tancerzem,   dzięki   czemu 

bez trudu złapała szybki i skomplikowany rytm granej przez 
orkiestrę   melodii.   Gdy   skończyli   taniec,   kuzyn 
zdecydowanym ruchem wziął ją za rękę.

  -   Myślę,   że   powinnaś   złożyć   starszej   pani   życzenia 

urodzinowe - oznajmił, ruszając w stronę owalnego stolika.

  -   Nie,   Haraldzie!   -   szepnęła,   usiłując   wyrwać   dłoń. 

Zaróżowione od tańca policzki pulsowały z bezsilnej złości.

Na ich widok Lars i młodszy, bardzo do niego podobny 

mężczyzna, wstali z krzeseł. Harald przywitał się z Larsem, 
który następnie przedstawił babcię, brata, bratową oraz Sigrid 
Christensen, jeszcze ładniejszą z bliska niż z oddali. Kristine 
złożyła życzenia Marcie Bronstad, która wcale nie wyglądała 
na zadowoloną. Okruchy tortu dobitnie świadczyły o tym, że 
uroczysta kolacja dobiegała końca.

Orkiestra   zagrała   walca,   a   Harald   z   czarującym 

uśmiechem poprosił Sigrid do tańca. Lars obszedł stół dookoła 
i nie pytając o zgodę, wziął Kristine za rękę i zaprowadził na 
parkiet.

  -   To  bestemor  zaprosiła   Sigrid,   nie   ja   -   wyjaśnił   nie 

pytany,  po   czym  jedną  ręką   objął  Kristine  w   talii,  a   drugą 
mocno   przyciągnął   do   siebie.   Zatopiwszy   policzek   w   jej 
aksamitnych włosach, pozwolił się prowadzić muzyce.

Czując pod palcami mocne uderzenia serca Larsa, Kristine 

westchnęła,   przepełniona   nie   znanym   jej   dotąd   uczuciem 
bliskości.

Melodia zdawała się trwać wiecznie, a zarazem skończyła 

się o wiele za wcześnie. Lars odprowadził Kristine do stolika 
babci. Marta Bronstad siedziała sztywno, nie przyłączając się 
do rozmowy Haralda z bratem Larsa. Miało się wrażenie, że 

background image

jedynie dobre wychowanie nic pozwala jej okazać głębokiej 
irytacji.

Gdy wrócili do swojego stolika, na srebrnej tacy czekał 

wybór smakowicie wyglądających przekąsek. Harald podsunął 
je Kristine.

  - Mała Sigrid jest przeurocza i zupełnie nieodpowiednia 

dla Larsa - oznajmił ze znawstwem. - To tak, jakby stręczyć 
gołębicę jastrzębiowi. W twardym ręku babuni będzie miękka 
jak  wosk.   A   propos,   muszę   powiedzieć,   że   z   prawdziwą 
przyjemnością obserwowałem twój wyzwolony taniec, droga 
kuzynko.

Kristine wypuściła z ręki widelec wraz z przygotowaną na 

nim porcją wędzonego łososia z kaparami.

 - Haraldzie, zlituj się, możemy rozmawiać o kimkolwiek 

chcesz, tylko nie o Larsie - wyszeptała błagalnie.

  - W zeszłym miesiącu skończyłem trzydzieści lat, moja 

droga  -   powiedział   tonem   mędrca   -   i   wiem,   że   życie   nie 
rozdaje nam tylu drugich szans, ile byśmy sobie życzyli.

Uważaj, Kristine. Ten twój Lars... o ile się nie mylę, dla 

was  obojga to nie był zwyczajny taniec. Kristine posłała mu 
rozpaczliwe   spojrzenie   i   raz   jeszcze  z   błaganiem   w   glosie 
poprosiła, by przestał, Harald zrozumiał i zmienił temat. W 
zamian   zaczął   opowiadać   niezwykle   barwnie,   jak   poznał 
Gianettę na zatłoczonym peronie dworca wiedeńskiego. Gdy 
skończył, Larsa z rodziną już nie było, a Kristine odzyskała 
spokój.

O dziewiątej trzydzieści rano obudził ją dzwonek telefonu. 

Gdy Harald podał jej słuchawkę, z udawaną swobodą rzuciła:

 - Cześć, Lars.
 - Już wróciłem. Możemy się spotkać?
 - Harald poleca park Vigelanda. Co ty na to?
  -   Przy   pomniku,   o   dwunastej.   Dzięki,   Kristine.   - 

Szczęknęła odkładana słuchawka.

background image

 - Gratuluję! - uśmiechnął się Harald.
  -   Chyba   jestem   szalona   -   odparła   bez   przekonania.   - 

Chodź,   pomogę   ci   w   sprzątaniu   -   zaproponowała   i   nie 
czekając na odpowiedź, zabrała się do odkurzania.

W   drodze   na   spotkanie   Kristine   zdążyła   przejrzeć 

przewodnik   pożyczony   od   Haralda.   Wchodząc   do   parku, 
wiedziała,   że   znajdują   się   tam   liczne   rzeźby   Gustava 
Vigelanda przedstawiające cykl życia ludzkiego od narodzin 
po   śmierć.   Mijając   kolejne   posągi,   uznała,   że   fotografie   w 
książce   nie   oddają   rzeczywistości.   Przeszła   mostem 
ozdobionym wielkimi figurami z brązu, a potem spacerowała 
wśród   róż,   wsłuchując   się   w   plusk   wody   w   fontannie 
podtrzymywanej   przez   sześciu   nagich   mężczyzn.   Fontannę 
otaczały splecione z drzewami ludzkie postacie wyobrażające 
mężczyzn i kobiety, młodych i starych, początek łączący się z 
końcem   w   wiecznym   cyklu   śmierci   i   narodzin.   Masywne, 
granitów.   rzeźby   stały   wzdłuż   schodów   prowadzących   do 
monumentu, przy którym miała się spotkać z Larsem. Kristine 
przyglądała   się   wysokiej   na   pięćdziesiąt   stóp   granitowej 
kolumnie   pokrytej   płaskorzeźbami   setek   nagich   kształtów 
ludzkich:   życie   obok   życia,   pragnienia,   trudy,   ból   i   wola 
istnienia.   Potrzeba   drugiego   człowieka,   pomyślała   z   żalem. 
Żadna z tych postaci nie jest oddzielona od reszty. Poczuła, 
jak   łzy   napływają   jej   do  oczu.   Nie   możesz   być   całkiem 
niezależna,   pomyślała.   To   niemożliwe.   To   wbrew   ludzkiej 
naturze. Wszystkie byty są od siebie zależne.

Kątem   oka   zauważyła   zbliżającego   się   Larsa.   Szedł 

swobodnym,   pełnym   swoistego   wdzięku   krokiem,   i   równie 
swobodnie   wziął   Kristine   w   ramiona.   Nadmiar   emocji 
spowodował, iż wtuliła twarz w jego koszulę i wybuchnęła 
płaczem.   Uspokoiła   się   równie   szybko.   Lars   przytomnie 
wcisnął jej do ręki paczkę chusteczek. Niespodziewanie dla 

background image

samej   siebie   Kristine   poczuła   się   zagubiona   niczym   mała 
dziewczynka.

 - Chodź, usiądźmy gdzieś - zaproponował Lars.
U   stóp   schodów   stała   rzeźba   przedstawiająca   kobietę   i 

mężczyznę   przytulających   do   siebie   dziecko,   owoc   ich 
miłości.

 - W mojej rodzinie tak nie było. Nigdy nie widziałam. by 

ojciec przytulał mamę. I to ja zajmowałam się chłopcami, nie 
oni - wyznała cicho.

 - Nic dziwnego, że nie chcesz się z nikim wiązać.
  - Jesteś na mnie zły? - wyszeptała, gdy przechodzili po 

okalającej   fontannę   mozaice.   -   Strasznie   się   nad   sobą 
rozczulam

 - Nie, Kristine. Nie jestem zły na ciebie, tylko na twoich 

rodziców - zapewnił Lars z przekonaniem i poprowadził ją do 
ukrytego w gęstych krzakach kręgu posągów.

  - Nazywają to miejsce dziecięcym kącikiem - oznajmił. 

Lars usiadł na jednej z ławek, a Kristine spacerowała.

Przyglądając się brązowym rzeźbom niemowląt i dzieci, 

które   nieodparcie   przywodziły   jej   na   myśl   braci.   Wreszcie 
usiadła na ławce, odchyliła głowę do tyłu i przymknęła oczy. 
Dopiero   teraz   poczuła   zmęczenie,   ogarniające   ją   jak   szara, 
ciężka fala.

  -   Opowiedz   mi,   jak   było   z   tobą   i   z   twoją   rodziną   - 

poprosił Lars.

Zaczęła   opowiadać,   nie   otwierając   oczu,   a   z   jej   słów 

wyłonił się obraz ojca, stale mającego o coś pretensję, maiki, 
która   rodziła   pięcioro   dzieci   rok   po   roku.   oraz   małej 
dziewczynki, obarczanej obowiązkami ponad wiek.

  - Czułam, ze nie mam wyboru - ciągnęła - Gdybym nie 

zajmowała się chłopcami, nikt by tego nie robił. Kochałam 
ich...

background image

  -   Kochałaś   ich   i   miałaś   do   nich   żal,   że   cię   ograbili   z 

dzieciństwa.

  -   Pewnie   tak.   Nie   miałam   czasu   na   zabawę   z   innymi 

dzieciakami. Bracia opuścili dom najszybciej, jak mogli, i nie 
potrafię ich za to winić. Zostałam z Paulem do czasu, gdy 
skończył   szesnaście   lat   i   przeprowadził   się   do   Carla,   do 
Manitoby. Potem ja także wyjechałam. Matka płakała...

 - Oczekiwała, że zostaniesz? Chłopcy mogli wyjechać, a 

ty nie?

 - Takie są zasady w mojej rodzinie.
  - Musiałaś stamtąd uciec, by móc zacząć żyć własnym 

życiem - podsumował.

  -   Właśnie   -   powiedziała   z   uczuciem   ogromnej   ulgi. 

Cieszyła się, że Lars zrozumiał. I współczuł.

Od strony fontanny dochodziły dźwięki skrzypiec. Gdzieś 

na moście płakało dziecko. Kristine westchnęła, wspominając 
ukojenie, jakie znalazła w ramionach mężczyzny.

  - Już dawno zdecydowałam, że nie wyjdę za mąż i nie 

będę   miała   dzieci,   Lars   -   wyznała.   -   Miłość   umiera,   a   jej 
miejsce   zajmują   złość   i   przygnębienie.   Dzieci   odbierają   ci 
życie i odchodzą. Dlatego nie chcę się wiązać.

Lars   w   milczeniu   patrzył   w   błyszczące   od   łez.   wielkie 

oczy.

  - Wszystkie rzeźby w tym parku mówią o miłości i jej 

braku,   o   radościach,   jakie   daje,   i   o   cenie,   jaką   każe   sobie 
płacić.   Miłość   jest   wszędzie,   a   tam,   gdzie   jej   nie   ma,   jest 
śmierć - powiedział dobitnie.

 - Wiem, co myśleć o małżeństwie i dzieciach - stwierdziła 

uparcie. - Dorastałam z ludźmi, którzy z cała pewnością nie 
byli dobraną parą. i wychowałam czworo dzieci.

  - Nie chodziło o twoje małżeństwo ani o twoje dzieci  - 

zaznaczył z naciskiem.

 - Wystarczy mi takie doświadczenie, jakie mam.

background image

 - Twoje własne dzieci pokażą ci, że może być inaczej.
 - Mina, z którą mówił te słowa, świadczyła, iż głęboko w 

nie wierzy. - Pozwól mi jechać z tobą, jeśli zdecydujesz się 
wyjechać  z Oslo. - Nie spuszczał wzroku z błękitnych oczu 
Kristine. - Udowodnię ci, że kobieta i mężczyzna mogą dobrze 
się, razem bawić i być szczęśliwi.

  -   Nie   musisz,   wiem   to.   Po   Tajlandii   podróżowałam  z 

Billem,  po Grecji z Andreasem, a z Philippe'em zwiedziłam 
Grecję i Francję. Dobrze się z nimi bawiłam.

 - Spałaś z nimi?
 - Przecież ci mówiłam, że nie!
 - My bylibyśmy razem w każdym znaczeniu tego słowa, 

Kristine.   Dzień   i   noc,   jak   w   małżeństwie.   Dopiero   wtedy 
szczęście   może   być   pełne.   -   Przesunął   opuszkiem   palca 
wzdłuż dolnej wargi dziewczyny.

 - Zachowujesz się nie fair, Lars.
 - Nie, to tylko szczerość. Pragniemy siebie nawzajem - po 

co więc udawać, że tak nie jest?

  - Nie mogę ci się ofiarować. Nie potrafię. - Spuszczone 

oczy i drżenie rąk najdobitniej świadczyły, jak ciężko jest jej 
mówić   te   stawa.   -  Boję  się,   Lars.  Jestem   przerażona, 
sparaliżowana strachem.

 - Boisz się, ale nie jesteś tchórzem. Nie jest twoją winą, 

że nie miałaś normalnej rodziny ani dzieciństwa - powiedział 
ze współczuciem. - W każdym razie wiedz, że nie zrezygnuję 
z ciebie. W pewnym sensie walczę także o samego siebie.

 - Nie rozumiem? - Kristine zmarszczyła brwi.
  -   Nigdy   wcześniej   nie   pragnąłem   tak   żadnej   kobiety. 

Usilnie dajesz mi do zrozumienia, że mnie nie chcesz, ale nie 
jestem w stanie z ciebie zrezygnować.

Kristine poderwała się ze złością.
  -   Nie   zamierzam   wychodzić   za   mąż   i   nie   jestem 

zainteresowana romansem. Przestań za mną chodzić!

background image

  -  Żyjesz   życiem   rodziców,   przedkładając   strach   nad 

namiętność. - Lars wyrósł obok niej jak dominujący cień.

  - To moja sprawa i przestańmy w kółko wałkować ten 

temat   Lepiej   oszczędźmy   sobie  późniejszych  rozczarowań  i 
żalu,

  -   Nie   dajesz   nam   szansy.   Kristine.   Kiedy   sobie 

wyobrażam nas dwoje razem, czuję, że tak właśnie powinno 
być.

 - Przestań! Nienawidzę, gdy tak mówisz.
 - Nienawidzę? Mocne słowo!
 - Lars, musisz zostawić mnie w spokoju! Tu nie chodzi o 

żadne gierki z mojej strony, o zgrywanie niedostępnej i temu 
podobne   chwyty.   Po   prostu   nie   chcę   cię   więcej   widzieć. 
Koniec, kropka.

 - Oboje będziemy tego żałować.
  - Trudno. Nie mogę inaczej. Nie wyobrażam sobie. że 

mogłabym się z kimś związać - powiedziała, zaciskając usta.

 - W takim razie nic pozostaje mi nic innego, jak odejść - 

stwierdził krótko. Rysy twarzy stężały mu jak maska. - Żegnaj 
i powodzenia.

Opadła na ławkę, patrząc, jak odchodzi w stronę mostu. 

Tak bardzo pragnęła, by dał jej spokój. Posłuchał. Dlaczego 
więc czuje w sercu straszliwą pustkę?

Jeszcze   przez   godzinę   Kristine   siedziała   na   ławce, 

zatopiona   w   niewesołych   rozmyślaniach.   Gdy   wreszcie 
wstała, postanowiła wrócić piechotą. Przed wejściem do domu 
parkował   długi,   czarny   samochód.   Ody   podeszła   bliżej, 
wysiadł z niego szofer.

  -  Fru  Bronstad  pragnie  z panią  rozmawiać  -  oznajmił, 

otwierając tylne drzwi.

Kristine   wsiadła   po   chwili   wahania,   nie   kryjąc 

niezadowolenia.

background image

  -   Dzień   dobry,   pani   Bronstad   -   wydusiła   z   siebie 

powitanie, siląc się na uprzejmość.

Marta Bronstad wyniośle skinęła głową.
 - Nie zabiorę pani zbyt wiele czasu, panno Kleiven. Chcę. 

aby zostawiła pani mojego wnuka w spokoju.

Co za ironia losu, pomyślała Kristine z przekąsem.
  -   Mogła   się   pani   nie   fatygować.   Właśnie   mu 

powiedziałam,   że   nie   będziemy   się   więcej   widywać   - 
oznajmiła nie bez satysfakcji.

 - Trudno mi w to uwierzyć.
 - To pani sprawa, czy pani mi wierzy, czy nie. - Kristine 

była tak sfrustrowana, że nie zamierzała szukać miłych słów.

Marta Bronstad wyprostowała się.
 - Sigrid to dobra partnerka dla Larsa. Pobiorą się i będą 

mieli zdrowych synów.

  -   Nie   daj   Boże,   by   miała   mu   urodzić   córki   -   zakpiła 

Kristine, usiłując odpędzić od siebie myśl o Sigrid noszącej 
dziecko Larsa. - W każdym razie traci pani czas, Fru Bronstad. 
Jutro wyjeżdżam z Oslo i nie zamierzam tu wracać. Już się 
pożegnałam   z   pani   wnukiem.   A   jeśli   mam   być   szczera... 
Myślę,   że   Lars   ożeni   się   z   dziewczyną,   którą   sam   sobie 
wybierze.

 - Sigrid nigdy by się tak do mnie nie odezwała!
 - Ja też nie. - Kristine poczuła, że jej irytacja zmienia się 

w czarną rozpacz. - Ale nic lubię, gdy ktoś, kogo właściwie 
nie znam, wtrąca się w moje życie i mówi mi, co mam robić.

Marta Bronstad nerwowo obracała na palcu diamentowy 

pierścionek.

 - Nie rozumiem pani, panno Kleiven.
 - Nie próbowała pani.
Staruszka rzuciła Kristine badawcze spojrzenie i po raz 

pierwszy jej oczy złagodniały.

 - Chyba ma pani rację - przyznała uczciwie.

background image

  -   Jestem   dla   pani   tylko   biedną   turystką   o   wątpliwej 

postawie   moralnej,   która   zastawia   sidła   na   pani 
wychuchanego.   przystojnego   wnuka.   -   Odgarnęła   włosy 
właściwym   sobie.   buntowniczym   gestem.   -   To   prawda,   nie 
mam   pieniędzy, ale  osiedlenie  się  w  Norwegii  jest  ostatnią 
rzeczą,   o   jakiej   marzę.   Zresztą   nie   zamierzam   nigdzie 
zapuszczać korzeni.

 - Zaczynam sądzić, że jest pani niezwykłą młodą kobietą. 

Chyba źle panią oceniłam - przyznała starsza dama.

 - Dziękuję.
 - Naprawdę niezwykłą.
Po   raz   pierwszy   Kristine   dostrzegła   w   spojrzeniu 

arystokratycznej   babci   Larsa   coś   na   kształt   szacunku.   Była 
przekonana, że ta dama nieczęsto przyznaje się do błędu.

  -  Miło   mi,   że   pani  tak  myśli,  ale  na   mnie   już   czas.   - 

Zawahała się, przypominając sobie odpowiednie słowo. - Far - 
vel, Fm Bronstad - powiedziała, podając jej rękę.

 - Do widzenia, panno Kleiven. - Mana Bronstad uścisnęła 

podaną dłoń.

Kristine szybkim krokiem pokonywała odległość dzieląca 

ją od mieszkania Haralda. Była zdecydowana wyjechać z Oslo 
jeszcze tego samego dnia. jeśli tylko zdąży się spakować. Im 
szybciej oddali się od Larsa, tym lepiej.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY
W   dwie   godziny   później   była   już   w   drodze.   Harald 

spakował   prowiant,   a   Gianetta,   słodka   czarnooka   piękność, 
uparła   się,   aby   Kristine   zabrała   jej   sukienkę   w   kolorze 
morskiej zieleni.

  -   Nie   zajmuje   miejsca,   a   pasuje   do   twoich   oczu, 

bellissima!

 - Co z Larsem? - zapytał Harald bez ogródek.
 - Radzę sobie - odrzekła Kristine bojowo.
 - Wybierasz się do Fjaerland?
 - Możliwe. Ale nie uprzedzaj ich, że przyjeżdżam.
Harald   rzucił   jej   uważne   spojrzenie.   Widać   było,   że 

chciałby   wiedzieć   więcej,   ale   w   końcu   ucałował   kuzynkę 
serdecznie   w   obydwa   policzki   i   kazał   obiecać,   że   będzie 
dzwoniła.   Na   pożegnanie   wręczył   jej   pięknie   wyrysowany 
plan wyjazdu z miasta.

Wyjechała   trasą   El8,   na   południe.   Był   to   kierunek 

przeciwny do Fjaerland, ale potrzebowała czasu, nim stanie 
przed dziadkiem. Prowadziła spokojnie. Stary fiat pokonywał 
kolejne mile. Chciała odjechać jak najdalej od Oslo, zanim 
zatrzyma się na nocny postój.

Krajobraz był uroczy, sielski - pola dojrzewających zbóż. 

czerwone   dachy   stodół,   chaty   wśród   ruskich   pagórków. 
Zatrzymała   się   za   Larvik,   nad   morzem.   Zjadła   połowę 
zapasów   i   spacerowała   wzdłuż   brzegu,   klucząc   między 
skałami.   Choć   była   już   poza   zasięgiem   Larsa,   nie   mogła 
przestać   o   nim  myśleć.   Jej   mózg   odtwarzał   uparcie   każdą 
chwilę spędzoną razem.

Zdumiewające,   ile   miała   wspomnień   związanych   z   tym 

człowiekiem, choć tak krótko się znali. Właściwie, pomyślała 
zgnębiona, niewiele się o nim dowiedziałam. Czy musiała go 
opuścić, żeby dojść do tego wniosku?

background image

Obserwowała,   jak   mewa   śmiga   nad   wodą,   raz   po   raz 

nurkując po upatrzoną rybę. Gdzie Lars nauczył się tak dobrze 
angielskiego? Jak zarabiał na życie? Czy kręcił się po Oslo, 
oczekując, że odziedziczy Asgard? Nie zadała mu tych pytań. 
Czyżby nie chciała znać odpowiedzi? A może przeciwnie, za 
bardzo chciała je poznać?

Lars   wiedział   o   jej   rodzicach,   o   czterech   braciach   i   o 

stosunku   do   małżeństwa   Sam   musiał   mieć   trzydzieści   lat   i 
jeszcze się nie ożenił. Dlaczego?

Czy był kiedyś zakochany?
Podniosła płaski kamień i cisnęła w wodę, usiłując puścić 

kaczkę. Czy jej brak zainteresowania zranił jego uczucia?

 - Nie poznasz odpowiedzi na te pytania ani na pozostałe - 

powiedziała do siebie, gapiąc się na ciężkie szare chmury nad 
horyzontem - bo nie chciałaś ich zadać. - Zrezygnowała ze 
znajomości z Larsem, człowiekiem tak różnym od mężczyzn 
jej życia, czterech braci, gdyż histerycznie bała się tego, co 
może się wydarzyć.

Zajechała na kemping, rozbiła namiot i wczołgała się do 

śpiwora.   Szum   fał   utulił   ją   do   snu.   Rano   resztka   zapasów 
Haralda   posłużyła   jej   jako   śniadanie.   Zjadła   je   pod   wiatą, 
kryjąc się przed ciężką, mglistą mżawką.

Deszcz   nasilił   się,   kiedy   ruszyła   w   drogę.   Popołudnie 

spędziła   w   Kristiansand.   a   kolejną   noc   -   koło   Mandal. 
Prognozy   w   biurze   turystycznym   na   plaży   w   Mandal   nie 
zapowiadały poprawy pogody na następny dzień.

Do   licha,   z   jakiego   powodu   miałabym   się   czuć 

nieszczęśliwa?   myślała   z   irytacją,   mocując   się   z   suwakiem 
śpiwora.   Właściwie   Lars   dokonał   jednego:   obudził   w   niej 
uśpioną   seksualność.   Ale   była   normalną   młodą   kobietą   i 
prędzej   czy   później   ktoś   i   lak   pobudziłby   jej   hormony. 
Larsowi się to udało, Billowi, Andreasowi i Philippe'owi nie. 
Co nie oznacza, że musi o nim myśleć przez cały czas.

background image

Zwinęła   sweter   pod   głową   i   zamknęła   oczy.   Gdzieś   na 

wzgórzu trwała zabawa. Spomiędzy drzew dobiegały urywki 
piosenek   i   śmiechy.   Kiedy   zaszyła   się   głębiej   w   śpiworze, 
zdradziecki umysł wyprodukował wizję Larsa leżącego obok. 
męskich dłoni błądzących po jej ciele oraz ust, całujących ją 
namiętnie.

Wzdychając w ciemności i przeklinając rabusiów z parku 

w Oslo, w końcu zasnęła.

Następny dzień był niespodziewanie słoneczny  i ciepły. 

Kristine nie spała dobrze, lecz poranny błękit nieba i łagodna 
bryza   podniosły   ją   na   duchu.   Zjadła   kilka   owoców   i 
rogalików,   a   potem   przespacerowała   się   do   miasteczka.   Na 
głównej   ulicy   stały   kramy   z   kolorowymi   latawcami   i 
balonami. Pobliska plaża była długą łachą czystego, jasnego 
piasku. Czas na kąpiel, zdecydowała i wróciła na kemping, 
aby przebrać się w kostium.

Idąc   ku   swemu   namiotowi,   rozbitemu   pod   drzewami,   z 

dala   od   innych,   zobaczyła,   że   przed   wejściem   siedzi   mały 
chłopczyk.   Wpychał   piąstkę   w   usta.   a   na   jego   buzi   brud 
mieszał się ze łzami. Kristine uklękła przy nim.

 - Co się stało? - spytała miękko.
Spojrzał   na   nią   mokrymi,   niebieskimi   oczkami, 

wymamrotał   coś   po   norwesku   i   rozpłakał   się   na   dobre. 
Kristine strzepnęła mu  komara  z uszka, usiadła na trawie i 
wzięła malucha w ramiona. Język gestów, pomyślała kwaśno, 
jest   uniwersalny.   Kołysząc   łagodnie   dzieciaka,   zaśpiewała 
kołysankę,   która   zawsze   uspokajała   Carla,   gdy   jako   brzdąc 
miewał napady kolki. Kiedy dzieciak ucichł, obtarta mu łzy i 
zademonstrowała   palcami   sztuczkę,   znaną   również   jej 
braciszkom. Chłopczyk wymamrotał kolejne proste zdanie.

  -   Nie   rozumiem   ani   słowa,   malutki   -   oświadczyła 

Kristine.   -   Ale   podejrzewam,   że   się   zgubiłeś.   Pójdziemy 
poszukać twojej mamy?

background image

Pociągnął ją za palce.
 - Om igjen, om igjen - powiedział.
  -  Om   igjen?   -  powtórzyła   niezdecydowanie.   Trzasnęła 

gałązka.   Kristine   spojrzała   w   górę   i   zobaczyła  wysokiego, 
barczystego mężczyznę, idącego ku nim.

  - Chce,  żebyś to zrobiła jeszcze raz - powiedział. Serce 

podskoczyło jej w piersi, a chłopczyk powtórzył niecierpliwie:

 - Om igjen.
Lars? Tutaj, na kampingu w Mandal, setki kilometrów od 

Oslo?   Wysoka   posiać   na   tle   zieleni   drzew,   jasne   włosy 
rozświetlone promieniami słońca... Pokazała sztuczkę jeszcze 
raz, żeby dać sobie czas do namysłu. Zastanawiała się, jak 
długo   ją   obserwował.   Gdy   chłopiec   przytulił   się   do   niej, 
zaśmiewając   się   do   rozpuku,   powiedziała   z   udawanym 
spokojem:

 - Cześć, Lars. Co tu robisz?
 - Szukam cię... Czy ten mały się zgubił?
 - Sam go zapytaj. Nie rozumiem ani słowa.
Słońce, prześwitujące spomiędzy drzew, układało na ciele 

Kristine wzór ze światła i cienia. Dziecko leżało ufnie w jej 
ramionach. Lars ukucnął obok nich i zagadnął chłopca. Ciepły 
uśmiech   rozjaśnił   szaroniebieskie   oczy.   Był   tak   blisko 
Kristine.  że   poczuła   zapach   jego  wody   kolońskiej.  Miał   na 
sobie   luźny   koszulkę   i   bawełniane   spodnie.   Chłopczyk 
wymamrotał   odpowiedź,   a   łzy   znów   zawisły   na   końcach 
długich rzęs.

  -   Nazywa   się   Leif   i   nie   może   trafić   do   mamy   - 

zaraportował Lars. - Tu go znalazłaś?

  -   Tak,   na   moment   przed   tym,   jak   ty   znalazłeś   mnie   - 

odrzekła, wyzywająco unosząc podbródek.

Mężczyzna zerknął na nią krótko i kiwnął głową.
 - Chodźmy do recepcji. Jeśli to nie pomoże, pójdziemy na 

policję.

background image

Pochylił się i pomógł Kristine wstać. Przez moment jego 

dłonie   spoczęły   na   jej   łopatkach.   Szarpnęła   się,   a   dziecko 
pisnęło   ze   strachu.   W   nagłym   odruchu   pocałowała   jasną 
główkę.

Lars przystawał przy każdym namiocie i pytał o chłopca, 

ale nikt nic nie wiedział. Dopiero recepcjonistka przy bramie 
wiedziała o poszukiwaniu dziecka.

 - Dwie ulice stąd - przetłumaczył Lars. - Matka dzwoniła 

do nich pół godziny temu.

  -   Musi   być   strasznie   zdenerwowana.   Szukałam   kiedyś 

Carla,   kiedy   uciekł...   To   były   najdłuższe   dwie   godziny   w 
moim życiu.

 - Pozwól, że ja go wezmę. Ciężko ci.
 - Poradzę sobie.
Lars pochylił się i wyjął chłopca z jej objęć.
 - Wiem, ale to nie jest konieczne - powiedział ciepło. Leif 

uśmiechnął   się   sennie   i   znów   zamknął   oczy.   Kristine 
zauroczyły   jego   długie   rzęsy,   których   cień   padał   na 
pucołowate   policzki.   A   przecież   nie   chciała   już   mieć   nic 
wspólnego z małymi dziećmi, zwłaszcza z chłopcami.

Jaguar Larsa stał w cieniu niedaleko wejścia na kemping. 

Byli   w   połowie   drogi,   kiedy   szczerbata   dziewczynka   na 
rowerze wyhamowała przy nich, zawołała coś z uśmiechem i 
zawróciła w dół ulicy.

 - Jego kuzynka - wyjaśnił Lars. - Pojechała powiadomić 

matkę.

Po kilku minutach zobaczyli biegnąca ku nim kobietę w 

kwiecistej sukni. Gdy zobaczyła dziecko w ramionach Larsa, 
zaczęła   śmiać   się   i   płakać   jednocześnie.   Natychmiast 
przekazał   jej   Leifa,   Chłopczyk   obudził   się   i   zobaczywszy 
matkę, chwycił ją pulchnymi ramionkami za szyję, po czym 
rozwrzeszczał   się   na   całe   gardło.   Kobieta   przytuliła   go   i 
zaczęła dziękować, a Lars wyjaśnił, że odnalezienie chłopca 

background image

jest zasługa Kristine. Kiedy już rozstali się z uszczęśliwioną 
mamą i jej zgubą, zaproponował.

 - Chodź, kupię ci loda.
 - Chciałam popływać.
  - Jedno nie przeszkadza drugiemu. - Uśmiechał się tak 

uroczo, że wrogość Kristine natychmiast stopniała jak lody w 
słońcu.

  -   Czy   twoja   babcia   wie,  że   tu   jesteś?   -   zapytała   z 

niepohamowaną ciekawością.

 - Wie. Kiedy odkryłem, że była u ciebie, mieliśmy coś, co 

bestemor nazwałaby zasadniczą różnicą zdań, a ja - awantura. 
Powiedziałem jej między innymi, że nigdy nie ożenię się z 
Sigrid.

 - To dlatego jesteś taki zadowolony?
  -  Owszem,  bo  choć  zbyt  łatwo  pozwoliłem  ci  opuścić 

Oslo,. bardzo mi się spodobało śledzenie cię. Jakiego chcesz 
loda?

Kristine nie miała jeszcze zamiaru kapitulować.
 - Jak mnie znalazłeś?
  -   Mam   dobrego   przyjaciela,   który   przypadkiem   jest 

komisarzem policji. Harald opisał mi twoje auto i namierzenie 
go nie było zbyt trudne. Niewiele tak starych fiatów jeździ 
jeszcze po drogach.

 - Niech tylko dorwę tego zdrajcę!
 - Był całkiem zadowolony, widząc mnie.
 - Coś takiego!
. - Bardziej zadowolony niż ty.
 - Lars, nic się nie zmieniło! - powiedziała ostrzegawczym 

tonem.

 - Wręcz przeciwnie. Wreszcie wiem, co myśleć...
 - Ja wiem już od dłuższego czasu - odparowała.
 - Cóż, pozostaje mi tylko zmienić twoją opinię, prawda? - 

podsumował spokojnie. - O, budka z lodami. Co chcesz?

background image

 - Chcę trzy kulki z polewą czekoladową - oznajmiła. - A 

potem idę popływać.

 - Utoniesz.
 - Nie martw się o mnie.
 - Będę cię musiał ratować. Znów.
Błysk w jego oku był po prostu porywający. Nie mogła 

dłużej ukrywać radości z tego spotkania.

 - I żeby lód był posypany orzeszkami - zażyczyła sobie, 

oblizując się jak łakome dziecko.

  -   Czegokolwiek   pragnie   twoje   serce,   o   pani   - 

odpowiedział z komicznym ukłonem.

Kiedy   wędrowali   między   kramikami,   Kristine   udało   się 

poplamić bluzkę wszystkimi trzema rodzajami lodów. Wrócili 
na kemping po kostium i spacerem ruszyli ku plaży.

Weszli na jasny, gorący piasek i rozłożyli ręczniki. Lars 

zdjął koszulę i spodnie. Kristine odwróciła wzrok i ściągnęła 
koszulkę przez głowę. Miała nadzieję, że Morze Północne jest 
wystarczająco zimne, aby ostudzić jej rozpaloną krew.

 - Na tej plaży można chodzić topless - zauważył niedbale 

Lars.

 - O, nie, to nie dla mnie - ucięła natychmiast.
 - Szkoda - westchnął.
 - Lars, powiedz mi, co ty tu naprawdę robisz? - zapytała z 

napięciem,   choć   wiedziała,   że   nie   dostanie   konkretnej 
odpowiedzi.

 - Dobrze się bawię.
  - Cieszę się, ze chociaż jedno z nas... Teraz śmiał się z 

niej otwarcie.

 - Lepiej, gdybyśmy się dobrze bawili we dwoje.
 - Nie rób mi tego!
  -   Niczego   ci   nie   robię.   Nawet   cię   nie   dotknąłem.   - 

Zmierzył ją przeciągłym spojrzeniem. - Za co zresztą należy 
mi się medal.

background image

  -   Bardzo   zabawne!   -   prychnęła.   Niespodziewanie 

zrezygnował z żartobliwego tonu.

  - Wcale nie było mi do śmiechu w sobotnią noc, kiedy 

zrozumiałem, że już nigdy cię nie zobaczę. Wypiłem za dużo i 
obudziłem się w niedzielę z dobrze zasłużonym, paskudnym 
kacem - i to też nie było zabawne. Nie wiem, co tu robię, 
Kristine. Wiem tylko, że muszę być z tobą.

Po   tej   wyczerpującej   przemowie   pobiegł   w   kierunku 

morza i rzucił się szczupakiem w fale. Kristine podążyła za 
nim.   Zanurzywszy   palec   w   wodzie,   stwierdziła,   że   Morze 
Północne jest bardzo zimne. Lars wypłynął na powierzchnię. 
Jego oczy na tle wody stały się bardzo jasne i niebieskie.

 - Temperatura oceanu i skandynawski brak temperamentu 

są ze sobą, ściśle powiązane! - krzyknął.

Śmiejąc się, pobiegła ku niemu. Skurczyła się, gdy fala 

sięgnęła jej talii. Potem zanurkowała pod wodą, aż zamajaczył 
przed   nią   tors   pływaka.   Wynurzyła   się   i   głęboko   nabrała 
powietrza.

 - Gdzie nauczyłeś się tak dobrze mówić po angielsku?
 - W Londynie, w Nowym Jorku i w Brisbane.
Jej   oczy   zwęziły   się,   ale   nim   zdążyła   zadać   następne 

pytanie, ostrzegł:

  - Nie można się chlapać w tym morzu, Kristine, trzeba 

pływać. To się nazywa szkoła przeżycia.

Pacnęła   go   dłonią.   Ruszył   ku   niej.   ale   umknęła   mu 

zgrabnie. Była dobrą pływaczką, bo dwaj bracia należeli do 
szkolnej drużyny pływackiej, a ona sama kochała wodę. Ale 
nigdy nie bawiła się tak świetnie w żadnym basenie, jak przez 
następny kwadrans z Larsem w tych lodowatych falach. I nie 
była   już   tak   pewna,   czy   temperatura   wody   może   zabić 
temperament.

W końcu wrócili na plażę. Kristine energicznie rozcierała 

ręcznikiem ramiona, pokryte gęsią skórką.

background image

  - Czy ktoś ci już dzisiaj powiedział, jaka jesteś piękna? 

Zerknęła na Larsa. Kropelki wody ściekały mu po torsie.

Przełknęła ślinę.
 - Jeszcze nie.
  - I ty mnie pytasz, dlaczego tu jestem? - Wycierał się, 

szukając   wzrokiem   jej   oczu.   -   Ktoś   musi   ci   mówić   takie 
rzeczy i wolałbym to robić osobiście.

Dłonie   Kristine,   trzymające   ręcznik,   znieruchomiały. 

Mężczyzna podziwiał każdy szczegół jej ciała - od długich 
smukłych   nóg,   przez   wdzięczny   łuk   bioder,   po   zacieniony 
rowek między piersiami. Na krótką chwilę cała nieokiełznana 
tęsknota   za   tym   kobiecym   ciałem   ujawniła   się   w   jego 
spojrzeniu,

W końcu z ociąganiem rozłożył na piasku ręcznik i legł na 

nim. ukrywając twarz w zgięciu łokcia. Kristine usiadła obok. 
Nareszcie   mogła   przyjrzeć   mu   się,   nie   będąc   jednocześnie 
obserwowaną.

 - Skąd ta blizna na plecach? - zapytała.
 - Po katastrofie lotniczej.
 - Gdzie? - napierała.
 - W Malezji.
 - Właściwie jak długo mieszkałeś z babcią? I gdzie byłeś 

wcześniej?   -   Kristine   z   trudem   zmuszała   się   do   zadawania 
pytali lekkim tonem.

 - Dwa miesiące. W Brazylii. Babcia była po zawale, a ja 

potrzebowałem odpoczynku, więc przyjechałem, aby pomóc 
jej dojść do siebie.

Podejrzenia Kristine, iż Lars kręcił się koło swojej babci w 

oczekiwaniu na spadek, nie mogły być bardziej chybione.

 - Ile masz lat, Lars? - Już nie kryła ciekawości.
 - Trzydzieści jeden.
Miała w zanadrzu więcej pytań, ale słoneczna plaża nie 

sprzyjała   dalszym   indagacjom,   a   Lars   odpowiadał 

background image

monosylabami.   Kristine   wyjęła   z   torby   olejek   do   opalania, 
roztarta   odrobinę   w   dłoniach   i   zebrawszy   się   na   odwagę, 
klęknęła przy boku Larsa.

Mięśnie   pod   gładką,   chłodną   skórą   napięły   się   pod   jej 

dotykiem.   Kristine   wcierała   olejek,   przesuwając   dłonie  od 
żeber po łopatki. Czuła, że igra z ogniem. Kiedy skończyła, 
Lars przyciągnął ją do siebie gwałtownie i pocałował.

  - Można na plaży chodzić topless - wymruczał - a nie 

można się kochać. Skandaliczne!

  -   Starzy,   nudni   Skandynawowie   -   odszepnęła 

prowokująco, choć wcale nie miała takiego namiaru.

Następnym   pocałunkiem   wyraźnie   zapragnął   jej 

udowodnić,  że   nie   ma   racji.   Błyskawicznie   uległa   jego 
argumentom.

  -   Lars,   musimy   przestać   -   wykrztusiła   z   wysiłkiem.   - 

Skończymy   w   areszcie   i   twój   przyjaciel   komisarz   będzie 
musiał interweniować.

 - A babcia by się załamała - zachichotał.
Kiedy   odsuwał   się   od   niej,   zmusiła   się,   by   go   nie 

przytrzymać.

 - Odwróć się, bo zaraz się przypalisz - rzucił.
Nie   kuś   licha,   kochana,   pomyślała,   odwracając   się,   jak 

kazał. Nie zaprotestowała, kiedy rozpiął jej stanik. Tak samo 
jak ona kilka chwil wcześniej, studiował teraz linie jej ciała. 
Każdą   cząstką   pragnęła   połączyć   się   z   nim,   doświadczyć 
nieznanego. Po raz pierwszy w życiu odczuła tłumioną siłę 
własnej seksualności.

Wreszcie Lars powoli położył się koło Kristine. Powoli, 

bardzo   powoli   wracała   do   rzeczywistości.   Poczuła   drapanie 
piasku. Zachciało jej się pić, ale tylko oblizała usta. I usłyszała 
chłodny,   racjonalny   głos   rozsądku,   tłumiący   emocje 
wzbudzone przez Larsa.

background image

Nigdy się z nikim nie kochałaś, bo histerycznie bałaś się, 

że zajdziesz w ciążę i skończysz jak twoja matka - mówił głos. 
A teraz chciałabyś kochać się z Larsem na plaży, namiętnie, 
nie   zważając   na   konsekwencję.   Nie   zamierzasz   za   niego 
wyjść. Jak możesz ryzykować ciążę? Oszalałaś?

Zawsze taka byłam, pomyślała. Ale teraz dostała się we 

władanie nieznanych sił. Nie była pewna, czy potrafiłaby mu 
się oprzeć, gdyby Lars pocałował ją w bardziej dyskretnym 
miejscu.

Wiedziała, że ma tylko dwa wyjścia. Albo związać się z 

Larsem i zabezpieczyć przed ciążą, albo wsiąść do samochodu 
i znowu uciec. Tym razem na zawsze.

Z   rytmu   jego   oddechu   wywnioskowała,   że   zasnął. 

Obserwowała rzęsy, ocieniające policzki, jak u małego Leifa. 
Zastanawiała się, co robił w Brisbane, Brazylii i Malezji. Jego 
twarz zdradzała siłę i doświadczenie.

Dokładnie   zdawała   sobie  sprawę,   że   im  więcej   czasu   z 

nim spędzi, tym trudniejsze będzie odejście.

Zapięta bikini i wtedy Lars otworzył oczy. Patrzył na nią z 

otwartością, która odbierała jej siły.

  -  Od  kiedy cię spotkałem, marzyłem, by obudzić się z 

tobą u boku - powiedział cicho.

Co mogła odpowiedzieć? - Spuściła oczy i skubała rąbek 

ręcznika,   myśląc   o   tym,   że   powinna   odejść.   Ale   jak 
przechytrzyć Larsa?

  - Nie wstydzisz się tego, co robiliśmy  razem,  prawda, 

Kristine? - spytał gwałtownie,

  - Nie - odrzekła zgodnie z prawdą. - Nie wstydzę się. 

Jestem   tylko   przerażona,   pomyślała.   Moje   całe 
dwudziestotrzyletnie  życiowe   doświadczenie   nakazuje   mi 
uciekać,   podczas   gdy   najbardziej   ze   wszystkiego   pragnę 
pozostać...

background image

 - Chodźmy gdzieś na lunch. Kiedy zjedli w uroczej małej 

restauracji z widokiem na przybrzeżne wysepki, powiedział:

 - Kilka przecznic stąd jest hotel. Zamówię pokój na noc. 

Nie  sprecyzował,  czy  pokój  będzie  dla  niego,  czy   dla  nich 
obojga. Ale kiedy mówił, w głowie Kristine ułożył się plan. 
Udając   spokój   i   brak   zainteresowania   kwestią   hotelu,   a 
jednocześnie czując się paskudnie nieuczciwa, rzuciła lekkim 
tonem:

 - Daj mi kluczyki, to odstawię twój wóz pod hotel. Mam 

ochotę poprowadzić jaguara.

Lars bez namysłu sięgnął do kieszeni.
  -   Hotel   jest   przy   następnej   ulicy,   za   domem   Leifa   - 

powiedział, wręczając kluczyki Kristine.

  - Za krótki dystans - mruknęła. - Może jutro poszaleję 

sobie na autostradzie.

  -   Albo   dziś   wieczorem,   kiedy   pojedziemy   do 

Kristianstand, żeby potańczyć.

O, nie, taniec z nim był sporym ryzykiem!
  - Pomyślimy jeszcze. - Machnęła ręką. - Do zobaczenia 

za parę minut.

Czekał na rachunek. Prześlizgnęła się miedzy stolikami i 

wyszła na ulicę. Za rogiem zaczęła biec. Zdyszana, dopadła 
kempingu, zwinęła namiot w rekordowym tempie i wrzuciła 
go do samochodu. Z fatalistycznym poczuciem, że odmienia 
swoje   przeznaczenie   na   zawsze,   cisnęła   kluczyki   Larsa 
między drzewa. Usłyszała, jak uderzają o pień i spadają na 
ziemię.

Wskoczyła   do   samochodu,   przy   bramie   zapłaciła 

recepcjonistce   i   wyjechała   na   drogę.   Wybrała   trasę,   która 
omijała   hotel   i   główną   ulicę.   Wkrótce   znalazła   się   na 
autostradzie.   Zamierzała   jechać   prosto   do   Stavanger.   Na 
mapie wydawało się na tyle duże, by można było się w nim 
zaszyć bez śladu.

background image

Podświadomie obawiała się, że Lars będzie ją dalej ścigał. 

choć tak naprawdę nie powinien. Dała mu do zrozumienia, że 
nie chce mieć z nim nic wspólnego. Oszukała go i wpędziła w 
kłopoty. Nie, tym razem już nie pojedzie za nią. Nie będzie 
chciał jej znać.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY
Przez   kilka   pierwszych   kilometrów   po   opuszczeniu 

Mandal   Kristine   była   zbyt   zdenerwowana,   by   zauważać 
krajobraz.   Złapała   się   na   ciągłym   zerkaniu   we   wsteczne 
lusterko. jakby bała się zobaczyć tam samochód Larsa.

Niemożliwe, przecież wyrzuciła mu kluczyki.
Mógł   wysłać   za   nią   wóz   policyjny.   Tylko   wówczas 

musiałby się tłumaczyć, dlaczego młoda kobieta ucieka przed 
nim w popłochu...

Nie,   nie   zrobiłby   tego.   Wstydziłby   się.   Zaakceptuje   jej 

wybór i wróci do Asgardu, do babki.

Ale nie do Sigrid.
Z   niecierpliwym   westchnieniem   Kristine   zredukowała 

bieg. Fiat nie lubił ostrych wzniesień. Nie obchodzi ją, z kim 
ożeni się Lars. Odwracając się plecami  do wszystkiego, co 
sobą   reprezentował,   wybrała   beztroskie   podróżowanie. 
Dlaczego więc wciąż o nim myśli? Jest przecież w Norwegii, 
w swoim rodzinnym kraju. Powinna chociaż zwrócić uwagę 
na krajobraz.

Uciekając z Mandal w kierunku Stavanger, skierowała się 

ku północy. Tam leżało Fjaerland.

Ale na razie nie mogła myśleć o dziadku. Wspomnienie 

Larsa i chwil na plaży było zbyt świeże.

Górski strumień, wijący się wzdłuż drogi, przerodził się 

wyżej w serię małych wodospadów kipiących śnieżną pianą. 
Za   następnym   zakrętem   Kristine   po   raz   pierwszy   w   życiu 
zobaczyła fiord. Mijała cuchnące spalinami tunele, farmy przy 
Heskestad i pasterskie tereny Algardu W lusterku wstecznym 
nadal   nie   pojawił   się   Lars   w   policyjnym   wozie   z   wyjącą 
syreną.

Nie pojechał za nią. Załatwiła to sobie jednym, wrednym 

kłamstwem.

background image

Wjechała do Stavanger, zgubiła się, lecz w końcu znalazła 

biuro turystyczne w pobliżu portu. Od razu zwrócił jej uwagę 
kolorowy plakat przedstawiający poszarpany klif, opadający 
pionową ścianą w błękitne wody fiordu.

 - Gdzie to jest? - zapytała młodą kobietę za kontuarem.
Okazało się, że był to szczyt Prekestolen, czyli Ambona. 

Żeby się tam dostać, należało przeprawić się promem przez 
fiord,   podjechać   samochodem   i   odbyć   dwugodzinną   pieszą 
wędrówkę.   Najbliższy   prom   odpływał   następnego   ranka. 
Musiała gdzieś przenocować.

Opuściła   biuro   zaopatrzona   w   listę   tanich   hoteli   i 

kempingów.   Pomyślała,   że   Lars   mógłby   jej   szukać   w 
obozowiskach,   więc   postanowiła   iść   do   najtańszego   hotelu. 
Wybrała piąty do którego się dodzwoniła.

Hotel mieścił się w starym budynku, wciśniętym między 

dwa inne, i potwierdzał powiedzenie, że dostaniesz dokładnie 
to, za co zapłacisz. Weszła do środka i obejrzała pokój, nie 
większy od przedziału kolejowego, wyposażony tylko w stare 
łóżko   i   szafkę.   Zapłaciła.   Właścicielka   miała   rzadkie,   siwe 
włosy,   przygaszony   głos   i   denerwujący   zwyczaj   ciągłego 
oglądania się przez ramię, jakby zaczajony w kącie złoczyńca 
miał rzucić się na nią w każdej chwili. Kristine, która również 
miała   powody,  by   przez   cały   dzień   zerkać   do   tyłu,   szybko 
wniosła bagaż, aby nie patrzeć na nią.

Popołudnie   spędziła   nad   wodą,   karmiąc   mewy   i 

obserwując   turystów.   W   końcu   przekąsiwszy   coś   w 
niewielkiej   kawiarence,   z   niechęcią   zawróciła   w   stronę 
hoteliku.

Po   zmroku   małe,   ciemne   okna   i   kamienna   klatka 

schodowa   wyglądały   przygnębiająco.   Kristine   dotarta   do 
swego pokoju i zamknęła się od środka. Cisza aż dzwoniła w 
uszach,   jakby   nikt   prócz   niej   tu   nic   mieszkał.   Dreszcz 
przebiegł jej po plecach i przez, moment miała wrażenie, że 

background image

coś wisi w powietrzu. Odnalazła przybory toaletowe. Czuła, 
że musi   wreszcie  zmyć z  siebie morską   sól, która  boleśnie 
przypominała jej o zabawie wśród fal i pocałunkach na piasku.

Zdała sobie sprawę, że znów myśli o Larsie. Skrzywiła się 

pośpieszyła   do   ciasnej   łazienki.   Po   letnim,   niezbyt   miłym 
prysznicu znalazła się wreszcie w łóżku.

Nie   spała.   Myślała   ze   smutkiem   o   tym,   jak   podle   i   z 

premedytacją okłamała Larsa. Ojciec uderzył ją tylko raz w 
życiu.  - kiedy miała pięć lat i usiłowała oszukać go, patrząc 
mu w oczy. Później strach zawsze powstrzymywał ją przed 
kłamstwem.   Lars   z   pewnością   zasługiwał   na   lepsze 
traktowanie. Czemu nie powiedziała mu po prostu, że nie chce 
go już widzieć? Mówiła to już w Oslo. I nie podziałało.

Może   chodziło   o   inny,   głębszy   strach   -   strach   przed 

bliskością i oddaniem? Jej matka i ojciec, rodzice pięciorga 
dzieci nie odnosili się do siebie z miłością. Może nawet się 
nienawidzili.

Łóżko było krzywe, a poduszka twarda jak skała. Kristine 

zamknęła powieki. Liczyła owce, a potem mewy i pingwiny. 
Poszła   do   łazienki,   gdzie   rury   bulgotały   niczym   starzec 
płukający   gardło.   Wczołgała   się   ponownie   pod   kołdrę   i 
rozważała   sprzedaż   samochodu,   przeprawę   promem   do 
Bergen   i   odlot   do   domu.   Byle   dalej   od   Larsa.  Gdzieś  w 
pobliżu co piętnaście minut rozlegało się piknięcie budzika. O 
drugiej   czterdzieści   pięć   Kristine   znienawidziła   koszmarne 
urządzenie.   Kolejny   raz   usłyszała   go   dopiero,   kiedy 
wydzwaniał ósmą rano.

Postanowiła, że jutro pojedzie do Bergen i zdecyduje, czy 

odwiedzić dziadka, a dzisiaj zobaczy Prekestolen. I będzie się 
zachowywać tak, jakby Lars nigdy nie istniał.

Opuściła   hotel   z   przekonaniem,   ze   następną   noc   w 

Stavanger   spędzi   na   kempingu.   Na   bazarze   kupiła   owoce   i 
naleśniki na śniadanie. Zjadła je na kamiennych schodkach, 

background image

rozmawiając z przygodnie poznanymi turystami ze Szwecji. 
Potem zeszła  do doków  i kupiła bilet  na prom  do Tau.  W 
tłumie   kręcącym   się   wokół   straganów   z   rybami   zobaczyła 
nagle wysokiego, jasnowłosego człowieka. Stał tyłem do niej. 
Serce   podskoczyło   jej   do   gardła   i   przez   chwilę   nie   mogła 
złapać tchu.

Mężczyzna zniknął w jednej z pobliskich kafejek. Czy to 

był Lars? Choć widziała jedynie tył jego głowy, coś w samym 
jej kształcie, w układzie włosów, niepokojąco przypominało 
tego, przed którym uciekała.

To mógł być Lars! Puls wybijał wściekły rytm w żyłach 

Kristine,   gdy   pędziła   po   kamiennych   schodach   w   górę,   do 
ogromnej   dwunastowiecznej   katedry.   Masywny   westybul 
nawa o wysokich gotyckich łukach i prezbiterium zwieńczone 
świetlistymi   witrażami   przemknęły   jej   przed   oczami,   nie 
zapadając w pamięć. Źle się dzieje, zaczynasz mieć zwidy - 
ofuknęła się w myśli.

Ktoś   potrącił   ją.   Odskoczyła   i   zobaczyła   przed   sobą 

młodego mężczyznę, który w niczym nie przypominał Larsa. 
Z   trudem   znajdując   słowa   przeprosin,   wyjąkała:  Unnskyld 
meg.

  -   Spoko,   dziecinko!   -   odkrzyknął   w   radosnym 

amerykańskim slangu i odwrócił się do swego towarzysza.

Kristine   bezsilnie   opadła   na   najbliższą   ławkę.   To   było 

szaleństwo! Nie może wypatrywać Larsa na każdym kroku, bo 
zwariuje. Wzięła kilka głębokich oddechów, pozwalając, aby 
stopniowo przeniknął ją odwieczny spokój świątyni. W końcu 
doszła do wniosku, że człowiek na targu rybnym był po prostu 
wysokim Norwegiem o jasnych włosach, mężczyzną, jakich 
były w tym kraju tysiące. Zarzuciła swój mały plecak na ramię 
i ruszyła do samochodu.

background image

Miała szczęście, znalazła miejsce do parkowania tuż przy 

biurze turystycznym. Właśnie otwierała drzwi, kiedy ktoś bez 
ostrzeżenia wyjął jej kluczyki z dłoni.

 - Pozwól, że ja to zrobię - usłyszała za sobą nieprzyjemny 

głos   Larsa.   -   Okazało   się,   że   masz   skłonność   do   gubienia 
kluczyków.

Otworzył   przed   nią   drzwi.   Jak   automat   usiadła   za 

kierownicą,   rzucając   na   tylne   siedzenie   plecak   z 
wycieczkowym   prowiantem.   Lars   otworzył   drugie   drzwi, 
wsunął   do   środka   swoje   długie   ciało   i   zapytał,   wciąż 
trzymając w ręku talerzyki:

 - Dokąd jedziesz?
 - Na prom do Tau.
  -   Wiedziałem,   że   nie   oprzesz   się   urokowi   Ambony.   - 

Rzucił jej kluczyki na kolana. - Nie ma po co brać dwóch aut. 
Jedźmy.

Kątem oka zauważyła, że miał na sobie traperskie spodnie 

i znoszone górskie buty. - A jeśli nie zechcę jechać z tobą?

  - Jeśli chodzisz szybciej niż ja, zgubisz mnie w drodze 

rzekł zimno. - Nie marudziłbym dłużej na twoim miejscu.

Prom  nie będzie  czekać.  Włożyła  kluczyk do  stacyjki i 

ruszyła.   Następnym   razem   powinna   bardziej   ufać   własnym 
instynktom.   Tam,   na   targu   rybnym,   rzeczywiście   widziała 
Larsa.

Wjechała   na   prom,   zaparkowała   na   dolnym  pokładzie   i 

zamknęła samochód. W ciszy ciężkiej od napięcia weszli na 
górny pokład. Prom odbił od brzegu, wzbijając kaskady piany. 
Pokład   był  pełen   turystów,   którzy   zaczęli   robić   zdjęcia   już 
przy wyjściu z portu.

  - Nie chce mi się stać tu z tobą i prowadzić grzeczną 

konwersację,   a   nie   jest   to   najlepsze   miejsce   na   awanturę   - 
powiedział   Lars   lodowatym   tonem.   -   Spotkamy   się   przy 
samochodzie, w Tau.

background image

Przepchnął się pomiędzy ludźmi stłoczonymi przy relingu 

i zniknął w mesie.

Kristine   odetchnęła   głęboko,   wypuszczając   długo 

wstrzymywane   powietrze.   Minęli   most   i   kilka   portowych 
dźwigów.   Powietrze   chłodziło   jej   twarz.   Dobry   dzień   na 
wycieczkę - pomyślała.

Ton   Larsa   sugerował   niedwuznacznie,   że   najchętniej 

zepchnąłby ją z Ambony w zielone odmęty fiordu.

Spacerowała   po   wietrznym   pokładzie.   Pod   chmurnym 

niebem morze stało się ciemnoszare. Mijali małe pasterskie 
wysepki. Stanowczo zbyt szybko ogłoszono, że prom zbliża 
się do Tau. Zwlekała jak najdłużej, nim zeszła na dół, gdzie 
przy fiacie czekał Lars. Na moment ich spojrzenia spotkał się 
ponad   rzędem   pojazdów   -   twarde,   napięte   i   pełne   emocji 
Kristine odwróciła wzrok i wsiadła do samochodu.

W tej samej chwili prom przybił do nabrzeża.
 - Na lądzie skręć w prawo - nakazał Lars szorstko i ukrył 

twarz za płachta gazety.

Ucieszyła się, że nic muszą rozmawiać. Nie wiedziałaby, 

co mówić, a kręta droga i rzadko umieszczone drogowskazy 
wymagały pełnej koncentracji.

Kiedy   wreszcie   dotarli   do   szlaku   wycieczkowego, 

zaparkowała przy kiosku i rzuciła Larsowi kluczyki na kolana.

  - Nie musisz ze mną iść - burknęła. - Oddaję, więc nic 

ucieknę.

Wsunął je do kieszeni i wzruszył ramionami.
 - Czuję przemożną potrzebę wspięcia się na co najmniej 

jedną górę. To się chyba W psychologii nazywa sublimacją. 
Jesteś gotowa?

Kristine sięgnęła po plecak, starannie unikając dotknięcia 

Larsa.

Nie czekając, ruszyła ku ścieżce między drzewami - Lars 

wkrótce   się   z   nią   zrównał.   Czuła   każdym   nerwem   jego 

background image

obecność   za   plecami   i   wiedziała,   że   nie   wytrzyma   tego 
napięcia ani  minuty dłużej - a cóż dopiero mówić o dwóch 
godzinach! Odsunęła się na bok i zaproponowała ironicznie:

  -   Może   byś   tak   poszedł   przodem?   Nie   chcę   cię 

zatrzymywać.

Spiorunował ją spojrzeniem z taką furią, że aż cofnęła się
w   paprocie.   Potem,   jakby   nagle   ktoś   zaciągnął   zasłonę, 

wzrok Larsa stracił agresywny wyraz.

 - Dobrze - powiedział tylko i wyminął ją na ścieżce. Tak 

wymierzył tempo, aby przez cały czas pozostawać w jej polu 
widzenia,   gdy   wędrowali   przez   świerkowe   i   brzozowe 
zagajniki. Paprocie kołysały się na wietrze. Nad ich głowami 
kruki krążyły po szarym niebie, a ich ponure krakanie odbijało 
się echem wśród gór.

Przeszli   po   kładce   nad   trzęsawiskiem.   Kristine   chciwie 

chłonęła w nozdrza bogaty aromat torfu, próbując odwrócić 
uwagę   od   długiej,   zgrabnej   postaci   Larsa.   Wydaje   się,   że 
mogłaby   tak   iść   godzinami,   pomyślała,   oganiając   się   od 
komarów. Dotarli do podstawy klifu i szlak  zaczął się piąć 
coraz wyżej.

W połowie drogi zatrzymała się, by sięgnąć po jabłko do 

plecaka,   lecz   tak   naprawdę   musiała   złapać   oddech.   Drugie 
jabłko   podała   swemu   milczącemu   przewodnikowi. 
Podziękował i wbił w nie białe zęby. Odwróciła się i ujrzała 
figurki czworga ludzi, przekraczających trzęsawisko.

Lars   wyrzucił   ogryzek   w   las   i   ruszył   przed   siebie. 

Czerwone strzałki wyznaczały szlak pomiędzy wygładzonymi 
przez   lodowiec   skałami.   Kępy   różowego   wrzosu   i   żółtej 
skalnicy   zwisały   nad   ciemną   wodą   górskich   oczek.   Rzędy 
granitowych klifów piętrzyły się aż po horyzont.

Gdyby   nie   Lars,   byłaby   bardzo   szczęśliwa.   Jego   długie 

nogi zdobywały skały tak łatwo, jak gdyby to były schody na 
piętro w domu, myślała z rozdrażnieniem, czując narastające 

background image

napięcie   w   kolanach   i   udach.   Kiedy   przekraczał   szczelinę, 
mięśnie napięły się pod podkoszulkiem. Kristine złapała się na 
kontemplacji jego ramion, czesanych wiatrem włosów i linii 
ud pod materią spodni.

 - Skupiona na tym widoku, przestała patrzeć pod nogi, co 

szybko zaowocowało poślizgnięciem się na żwirowej ścieżce i 
bolesnym   uderzeniem   kolanem   o   granitowy   głaz.   Choć 
momentalnie stłumiła jęk bólu, Lars odwrócił się gwałtownie, 
zbiegi ku niej i pomógł wstać.

 - W porządku? - spytał z niepokojem.
Nie mogła znieść ciepła jego dłoni i łatwości, z jaką ją 

podniósł. Wyszarpnęła rękę.

 - Nic dotykaj mnie! Lars zagryzł wargi.
 - Tak bardzo mnie nie znosisz? - warknął. - Tak bardzo, 

że musisz kraść i kłamać?

Jego dotyk palii jej dłoń. Zaśmiała się nerwowo.
 - Więc tak o tym myślisz?
 - A jak mam myśleć? Okłamałaś mnie, zabrałaś kluczyki 

żebym nie mógł za tobą jechać. Czemu pozwoliłaś całować się 
na plaży, skoro tak okropnie się ze mną czujesz? Naprawdę 
umiesz tak świetnie grać? Taka jesteś fałszywa? - wyrzucił z 
siebie gwałtownie.

Postąpił krok ku niej. Cofając się, połknęła się o ten sam 

głaz. Wyciągnął ku niej ręce, ale w ostatniej chwili cofnął je i 
zacisnął w pięści dramatycznym gestem.

  -   Boże   -   jęknął,   potrząsając   głową,   jakby   chciał   się 

obudzić z przykrego snu. - Co ja wyprawiam? Ścigam przez 
pół   kraju   kobietę,   która   nienawidzi   nawet   mojego   dotyku. 
Żałosny dureń!

Kristine nie mogła znieść pogardy wobec samego siebie, 

emanującej z jego twarzy.

  - Spróbuj innej wersji, Lars! - podsunęła z ryzykancką 

szczerością. - Wyobraź sobie, że polubiłam twój dotyk i twoje 

background image

pocałunki tak bardzo, że przestraszyłam się jak nigdy w życia. 
Dlatego okłamałam cię, ukradłam ci kluczyki i uciekłam od 
ciebie.

Gwałtownie usiadła na głazie. Ponad ich głowami rozległ 

się chrzęst butów i opadającego żwiru. Minęła ich schodząca 
w dół roześmiana para.

 - God morgen... God margen.
Kristine milczała. Powiedziała już i tak za dużo i teraz 

czekała na jego odpowiedź. Kiedy młodzi ludzie znikli z pola 
widzenia, odezwał się tak cicho, że ledwie usłyszała.

 - Czy to prawda. Kristine?
 - Tak, Lars, to prawda. - Nagle poczuła zniechęcenie. Nie 

miała   już   siły   walczyć   dłużej.   -   Pomyślałam,   że   jeśli   cię 
okłamię  i   zabiorę   kluczyki,   będziesz   tak   wściekły,   że   nie 
pojedziesz za mną. Jej twarz muskała paprotka, wyrastająca ze 
skalnej   szczeliny,   a   wiatr   zabawiał   się   jasnymi   włosami. 
Spokojnie wytrzymała spojrzenie Larsa.

 - Chcę ci uwierzyć - powiedział.
  -   Przepraszam,  że   kłamałam   -   zagryzła   wargę.   -   Nie 

potrafiłam wymyślić nic lepszego, wierz mi.

  -   Chciałbym,   żebyś   się   mnie   tak   nie   bała.   -   Lars   z 

trudnością wypowiadał słowa.

 - Nic nie mogę na to poradzić!
 - Historia się powtarza... - westchnął z udręką.
A   więc   miał   własne   demony   z   przeszłości   i   to   ona   je 

przywołała.

  -  Zraniłam   cię   -   rzekła   ze   smutkiem.   -   Przepraszam. 

Chciała móc go pocieszyć, lecz nie ośmieliła się. Nagle  ujął 
jej dłoń i czule pocałował wnętrze, przymykając oczy.

Kristine, bliska łez, zdała sobie sprawę, że ów drobny gest 

zrodził intymność nieporównywalnie głębszą niż pocałunki na 
plaży. Już miała mu o tym powiedzieć, lecz Lars nagle puścił 
jej dłoń, zerknął w niebo i stwierdził:

background image

 - Za parę godzin będzie padać. Pospieszmy się.
Ruszyli.   Piął   się   w   górę   szybko,   jakby   gonił   go   legion 

trolli.   Kristine   zaciskała   zęby.   zmuszając   się   do   żmudnego 
marszu.   Wiatr   przybrał   na   sile   i   chmury   żwawo   sunęły   po 
niebie. Stąpała po wyślizganych skałach i torfowej ziemi. Nie 
pierwszy raz żałowała, że nie może poznać myśli Larsa,

Za   zakrętem   zaczekał   na   nią   przed   wyjątkowo   ostrym 

podejściem.

 - Daj mi rękę - nakazał.
Przez kilka ostatnich metrów po prostu ją wciągał. Kiedy 

stanęła na górze, dyszała ciężko. Zerknęła na Larsa. Patrzył na 
nią z posępną miną.

 - Wciąż jesteś na mnie zły? - spytała niepewnie. - Nie.
 - Naprawdę mi przykro, że cię oszukałam.
 - Było, minęło - uśmiechnął się blado. - Lepiej chodźmy.
Czy   był   szczery?   Czy   uwierzył,   że   panicznie   bała   się 

własnych uczuć? I co znaczyło: „historia się powtarza"?

Ścieżka wyrównała poziom i łatwiej było iść. Lars zniknął 

za   zakrętem.   Pospieszyła   za   nim   i   nagle   zatrzymała   się   w 
osłupieniu - Przed nią wyłonił się Prekestolen - Ambona - klif 
o krawędziach ostrych jak nóż.

Jego  ściany   stanowiły   prawie   perfekcyjny   kąt   prosty, 

odcinający   się   na   tle   nieba.   Podstawa   tonęła   w 
szmaragdowoniebieskiej   głębi   fiordu.   W   żadnej   ze   swoich 
podróży Kristine nie widziała czegoś tak olśniewającego.

Dwoje ludzi spacerowało po płaskiej powierzchni skały. 

ich sylwetki rysowały się na tle chmur. Zapragnęła również 
być tam, wysoko, gdzie niebo spotyka się z granitem,

 - Chodźmy - zachęcił Lars, uśmiechając się na widok jej 

zachwyconej miny.

To byt jego pierwszy prawdziwy uśmiech od chwili, kiedy 

zostawiła go w Mandat.

background image

  - Mówiłeś że widok jest wart wspinaczki. Powiedziała - 

bym, że jest wart wszystkiego.

  -   Nie   chciałem,   żebyś   oskarżyła   mnie   o   przesadną 

promocję swojego kraju. Nie masz kłopotów na wysokości?

 - Chyba nie. Wchodziłam bez problemu na wyższe skały 

w Grecji.

Przepuścił ją przodem. Walcząc z przeciwnym wiatrem, 

podążyła   szlakiem   i   wkrótce,   sama   nie   wiedząc   kiedy, 
wkroczyła na ogromny, kwadratowy szczyt Prekestolenu.

Kręty fiord otoczony szarymi klifami niknął tajemniczo w 

chmurach   i   we   mgle.   Ambona   urywała   się   gwałtownie   jak 
ostrze   topora   wikinga,   jak   przeszywające   wezwanie   do 
śmiertelnego boju.

Kristine szła po spękanej skale, kuląc się pod podmuchami 

gwałtownego wiatru. Opadła na kolana, a potem doczołgała 
się do miejsca, gdzie materia łączyła się z nicością, i wyjrzała 
za krawędź.

Przepaść   skoczyła   ku   niej   jak   zwierz   z   zasadzki. 

Chropowata skała, na której leżała, zdawała się rozpływać w 
niebyt. Kristine poczuła z przerażeniem, że coś pcha ją dalej; 
palce   traciły   czucie,   a   ciało   stawało   się   lekkie   jak   liść   na 
wietrze. Niebo i woda zawirowały, nieubłaganie wciągając ją 
w swoje objęcia.

Ręce, które chwyciły ją za biodra i mocno szarpnęły do 

tyłu, zdawały się należeć do innego wymiaru, do kogoś z innej 
planety. Drapała paznokciami  wyszczerbiony  granit,  a z  jej 
gardła  wydobył  się  pisk   strachu.   Zamknęła   oczy,  ale   niebo 
wciąż wirowało, a ona spadała, spadała, spadała...

Zatrzymał ją głęboki głos Larsa.
 - Kristine, puść. Jesteś bezpieczna. Trzymam cię.
Uderzyła   policzkiem   o   występ   skalny.   Nagły   ból 

przywrócił jej świadomość. Otworzyła oczy i zobaczyła skałę 
porysowaną żyłkami jak twarz starca. Niebo zniknęło.

background image

Lars   ukląkł   przy   niej   i   objął   ją   w   pasie.   Ciało   miała 

wiotkie, jakby pozbawione kości. Po chwili wstał. Z oddali 
usłyszała   obcy   głos   zadający   pytanie   i   uspokajającą 
odpowiedź Larsa. Odprowadził ją jak najdalej od krawędzi, 
pod   skalny   nawis,   gdzie   nie   docierał   wiatr   i   spojrzenia 
ciekawskich. Tam długo rozgrzewał jej zziębnięte dłonie. Nic 
mogła powstrzymać drżenia, tak jak wtedy, gdy ją całował.

Tulił ją do siebie i szeptał coś uspokajająco po norwesku. 

Nie   potrzebowała   tłumacza   -   to   były   słowa   czułości   i 
pocieszenia.   Wtulona   w   Larsa,   zaczęła   mówić   drżącym 
głosem, bezładnie wyrzucając słowa:

  -  Lars,   nigdy   się   z  nikim   nie  kochałam,   bo   bałam  się 

fizycznej   bliskości...   Przez   lata   widziałam,   jak   moi   rodzice 
oddalali   się   od   siebie.   Z   każdym   nowym   dzieckiem 
nienawidzili   się   bardziej.   Kiedy   miałam   dwanaście   lat, 
postanowiłam, że nigdy nie wyjdę za maż i nie urodzę dziecka 
-   bo   po   co?   To   jest   jak   klatka,   pułapka.   Nie   ma   w   tym 
radości... tylko wiecznie zły ojciec i matka, która chowa się 
przed życiem w choroby. Dzieci to ciągła harówka - zawsze 
trzeba   coś   dla   nich   zrobić,   martwić   się   o   nie,   być   za   nie 
odpowiedzialnym. Jeśli się coś stanie, wina spada na ciebie. A 
ja chciałam się bawić z koleżankami ze szkoły. Czy to znaczy, 
że jestem zła?

 - Nie, wcale nie.
  - A potem zjawiłeś się ty. - Spojrzała na niego smutno. 

Irysowy   błękit   jej   oczu   przetykany   był   drobnymi   czarnymi 
cętkami. - I okazało się, że wytrwałam w postanowieniu tyle 
lat, bo żadnemu mężczyźnie wcześniej nie udało się sprawić, 
abym  poczuła   się   jak   kobieta.   Jak   seksowna   kobieta.   Twój 
dotyk,   pocałunki,   nawet   spojrzenia,   czyniły   moje   lęki 
bezsensownymi.   Zapragnęłam   cię   całą   sobą   -   nerwowo 
wciągnęła   powietrze.   -   Ale   gdy   się   rozstawaliśmy,   lęki 
wracały. Przerażała mnie myśl, że skończę jak moi rodzice. 

background image

Więc w Oslo i w Mandal uciekałam. Nie widziałam innego 
wyjścia. Spróbuj mnie zrozumieć, Lars.

Nie   miała   już   nic   do   powiedzenia.   Czuła   się   pusta   i 

zarazem dziwnie spokojna, bo wyjawiła całą prawdę. Oparta 
głowę o jego tors.

Milczał długo - tak długo, że zaczęła się znowu bać. Może 

źle   go   oceniła?   Może   chodziło   mu   tylko   o   łóżko,   a   nie   o 
szczerość? Wówczas odebrałby jej spowiedź jako niewygodne 
obciążenie.

W końcu odezwał się.
 - Nie wiedziałem, że to tak poważna sprawa, Kristine. Nie 

wyczułem... nawet kiedy płakałaś tam, przy pomniku.

 - Może chodzi ci tylko o letni romans?
 - Nie mów tak, proszę!
Więc czego chcesz? Kristine miała to pytanie na końcu 

języka. Ale nie spytała, gdyż sama nie wiedziała, czego chce. 
Lars puścił ją.

  - Lepiej się czujesz? Rozejrzyj się jeszcze przez chwile. 

tylko nie podchodź do krawędzi.

Skinęła   głową  z  bladym   uśmiechem.  Nic   nie   zostało 

ustalone,  ale  na  razie  nie  miała   siły  na  dalsze  wyjaśnienia. 
Poszła   za   jego   radą   i   pozwoliła   zmysłom   czerpać   radość   z 
piękna   świata.   Przyszło   jej   do   głowy,  że   Lars   ma   w   sobie 
zarówno twardość skały, jak tajemniczą głębię otaczającego ją 
fiordu.   Coś   jednak   stało   się   jasne.   W   chwili   śmiertelnego 
przerażenia   na   krawędzi   przepaści   podjęła   dwie   decyzje. 
Postanowiła zobaczyć się z dziadkiem. I zapragnęła, żeby Lars 
- jeśli nie zarzucił tego zamiaru - pojechał z nią.

Zbyt długo uciekała przed bliskością tego człowieka.
W cztery godziny później Lars wyjeżdżał fiatem z promu 

w Stavanger. Przepuścił inne auta i oznajmił bez emocji:

 - Mam zarezerwowany hotel na tej ulicy. Chciałbym cię 

zabrać na obiad.

background image

  - Dobrze. Jakieś trudne do odgadnięcia uczucie mignęło 

na jego twarzy.

 - Żadnych wątpliwości w związku z pieniędzmi? - zapytał 

z wymuszoną lekkością.

 - Dzisiaj żadnych, Lars. Może jutro - odparła zuchwale.
  -   W   takim   razie   zamówimy   kawior   i   szampana.   - 

Wyraźnie mu ulżyło. - Gdzie się zatrzymałaś?

Opisała w skrócie swój podły hotelik i stwierdziła, że woli 

nocować na kempingu.

  -   Skoro   twoje   skrupuły   finansowe   mają   dzisiaj   wolne, 

zamówię ci pokój w hotelu.

 - Z wanną i z gorącą wodą?
 - To bardzo dobry hotel, moja droga.
Kristine przypomniała sobie, jak niedawno tańczyli razem 

w pewnej restauracji w Oslo, i zgodziła się.

Hotel   był   rzeczywiście   elegancki,   a   Lars   -   w   brudnych 

wojskowych   spodniach   i   w   górskich   butach   -   wyglądał   na 
całkiem   zadomowionego.   Jej   plecak   i   torbę   załadowano 
ceremonialnie   na   wózek,   a   auto   odprowadzono   na   parking. 
Dostała pokój na tym samym piętrze co Lars. Odprowadził ją i 
dał   napiwek   tragarzowi.   Zostali   sami.   Wzrok   Kristine 
zatrzymał się na królewskim łożu, okrytym piękna wzorzystą 
kapą.

 - Postawmy sprawy jasno, Kristine. To chyba odpowiedni 

moment.   Nie   zamierzam   pozwolić   ci   znów   zniknąć   - 
powiedział, stając przed nią.

  - Nie chcę znikać - odparła, patrząc mu prosto w oczy. 

Triumf, szczęście i ulga rozjaśniły mu twarz.

  -   To  pięknie   -   rozpromienił   się.   -   Ja   ze   swojej   strony 

zamierzam   na   razie   zrezygnować   z   wszelkich   wymagań 
wobec   ciebie.   Fizycznych  wymagań.   Bawmy   się   razem   jak 
turyści - wspinajmy się, pływajmy, zwiedzajmy. Nie wiem, 
czy  zamierzasz   odwiedzić   dziadka,   ale   powinnaś   zobaczyć 

background image

takie   miejsca   jak   Geiranger   czy   Dalsnibba...   Chcę   ci 
towarzyszyć, jeśli pozwolisz. Zadanie tego pytania przyszło 
jej z ogromnym trudem, jakby miała pokonać stromą ścianę.

 - Już nie chcesz się ze mną kochać, Lars? - Nie o to mi 

chodziło, Kristine. Oczywiście, że chcę, ale nie będę nalegał, 
ponieważ rozumiem twój problem. - Pochylił się i pocałował 
ją   w   czubek   nosa.   -   Chciałbym,   żebyś   zabrała   turkusowy 
kostium, ale moja samokontrola ma swoje granice.

Coś   tu   nie   grało.   Marszcząc   brwi,   bez   wahania 

sformułowała swoje wątpliwości;

  - A jeśli ja zmienię zdanie i będę chciała iść z tobą do 

łóżka?

Nie poruszył się, ale zdradził go wyraz oczu, mierzących 

ją od stóp do głów.

  - Chcę, żebyś zdecydowała o tym, gdy nie będziemy w 

bezpośredniej   bliskości.   Nawet   nic   w   tym   samym   pokoju. 
Rozumiesz, o co mi chodzi?

Skinęła głową, choć wątpiła, czy będzie w stanie podjąć 

jakiekolwiek decyzje w tych sprawach.

Lars ruszył do drzwi i po raz pierwszy Kristine wydało 

się, że on także boi się łóżka.

 - Zabiorę cię na obiad za godzinę.
  -   W   porządku   -   odparła   i   drzwi   zamknęły   się   za   nim 

cicho.

Poza braterskim pocałunkiem wcale jej nie dotknął. I nie 

dotknie. Następny ruch należał do niej.

Popatrzyła   koso   na   spore   łóżko,   wypróbowała   dłonią 

materac i zdusiła wszelkie fantazje na temat dzielenia go z 
Larsem. Miał rację. Oboje wiedzieli, że potrafiłby ją uwieść 
jednym pocałunkiem.

Wyjęła z torby niebieską sukienkę, a turkusowy kostium 

upchnęła   jeszcze   głębiej.   Odkręciła   wodę   w   wannie   i 
poweselała   na   widok   baterii   hotelowych   mydełek,   pianek   i 

background image

szamponów.   Było   się   z   czego   cieszyć!   Wszystko   zostało 
powiedziane i Lars nadal chciał z nią podróżować.

Dziwne  tylko,  że jeszcze nie  zapytał,  co zrobiła  z jego 

kluczykami.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kristine,   porzuciwszy   na   ten   wieczór   skrupuły, 

rozkoszowała się obiadem. Jedzenie było wyśmienite, a wino 
dało jej pewność siebie i poczucie własnej atrakcyjności. Na 
szczęście w lokalu nie było parkietu do tańca.

Po kolacji poszli na spacer w stronę portu, wstępując po 

drodze do kilku barów. W jednym z nich pośpiewali nawet z 
rozbawionym towarzystwem. W sali było tłoczno, trzymali się 
więc blisko siebie. Lars opiekuńczo objął Kristine ramieniem. 
Usiłując nie myśleć o jego dotyku, próbowała policzyć, ile 
języków słyszy wokół siebie. Jakiś czas temu zdecydowała, że 
gdy   wróci   do   domu,   będzie   studiować   języki,   aby   zostać 
tłumaczem. Już teraz powinna korzystać z okazji i pracować 
nad norweskim.

Jej towarzysz właśnie zamówił drugie piwo, kiedy rudy 

mężczyzna w jego wieku przepchnął się ku nim przez tłum. 
Uśmiechając się od ucha do ucha, zagadnął:

  -   Lars   Bronstad,   jeśli   się   nie   mylę?   Pamiętasz   mnie? 

Kevine Armstrong, drużyna kanadyjska, slalom.

Wyciągnął   rękę.   Lars   uścisnął   ja   z   widoczną   rezerwą. 

Kevine  przeniósł   uśmiech   na   Kristine,   podał   jej   rękę   i 
przedstawił się ponownie. Od razu poczuła do niego sympatię. 
Wkrótce   okazało   się,   że   mieszkał   kiedyś   kilkanaście 
kilometrów od niej w Welland.

  -   Więc   jesteś   z   kanadyjskiej   drużyny   narciarskiej?   - 

spytała.

 - Tak... Ten facet pokonał mnie nie raz. - Po przyjacielsku 

klepnął Larsa w ramię.

  - Co tu robisz, Kevin? - Lars niezbyt subtelnie zmienił 

temat.

  -   Kręcę   reklamy   piwa.   Fiordy,   ładne   dziewczyny   w 

strojach  ludowych,   tutejsze   klimaty.   Dobrze   płacą.   A   co   u 
ciebie?

background image

 - Mieszkam w Oslo. Mam tam sprawy rodzinne.
 - No cóż, napijmy się - Kevin uniósł kufel. - Szkoda, że 

przestałeś jeździć, Lars. Mogłeś dużo osiągnąć. - Jego twarz 
spoważniała.   -   Przykro   mi   z   powodu   twojej   żony.   Pewnie 
dlatego zerwałeś ze sportem. Musiałeś przejść ciężkie chwile.

  - Tak - uciął Lars. - W każdym razie cieszę się, że się 

spotkaliśmy,  Kev. Baw się dobrze. Kristine i ja wyruszamy 
jutro wcześnie rano, więc musimy już wracać do hotelu.

Jego   stanowczy   gest   nie   pozostawił   Kristine   wyboru. 

Słowo „żona" wciąż rozbrzmiewało jej w głowie. Pożegnała 
się, podziwiając własne opanowanie.

Lars sterował nią w tłumie. Po raz pierwszy jego dotyk nie 

budził żądzy. Kiedy wyszli na dwór, puścił ją. Jego mina nie 
zachęcała do rozmowy. Pospieszyli do hotelu.  Kristine miała 
niewygodne   sandały,   no   i   czuła   w   nogach   wyprawę   na 
Prekestolen.

 - Zwolnij, przecież Kevin nas nie goni - wysapała, bojąc 

się, że zaraz zacznie kuleć.

 - Przepraszam.
  - Na pewno wyczuł, że nie odpowiadała ci wzmianka o 

żonie. Nie wyglądał na gruboskórnego prostaczka.

Odpowiedziało jej kamienne spojrzenie.
 - Nie chcę o tym rozmawiać.
  - Nawet nie wiedziałam, że byłeś żonaty - wyrzuciła z 

siebie   spiesznie.   -   Zakładam,   że   już   nie   jesteś   -   dodała   z 
nadzieją.

  - Umarła osiem lat temu. Mówiłem, że nie chcę o niej 

rozmawiać.

Nie powinna tego komentować, ale czuła, że musi.
 - Ciągle ją kochasz.
 - Nie! Na Boga, Kristine, zmień temat.

background image

  -   Czy   są   inne   niespodzianki,   które   poznam   w   czasie 

naszej wspólnej podróży? Jeśli tak, wolałabym, żebyś ostrzegł 
mnie teraz.

 - Powiedziałbym ci o niej prędzej czy później.
  - Wybacz, ale nie bardzo w to wierzę. - Jej rozżalenie 

minęło   i   po   chwili   spytała   łagodnie:   -   Może   przynajmniej 
powiesz mi, co się z nią stało?

 - Może kiedyś. Nie dzisiaj.
  -   Myślałam,   że   jesteś   inny.  Że  potrafisz   rozmawiać   o 

uczuciach.

 - Nie mam ochoty rozmawiać o najgorszym roku w moim 

życiu, nocą, na zatłoczonej ulicy, z kobietą, której prawie nie 
znam. Tylko tyle - oznajmił dobitnie.

Z kobietą, której prawie nie zna... Rzeczywiście, nie było 

o   czym   mówić.   Kristine   przyśpieszyła   kroku,   na   ile   tylko 
pozwalały   jej   sandały.   W   tej   chwili   najbardziej   pragnęła 
pozbyć   się   towarzystwa   Larsa.   Dobrze,   że   mają   osobne 
pokoje. Wkroczyła do hotelu i, ostentacyjnie milcząc, czekała, 
aż   winda   powiezie   ich   na   właściwe   piętro.   Powiedziała 
„dobranoc", aby zachować minimum grzeczności.

 - Spotkamy się na śniadaniu o ósmej - rzucił, znikając w 

swoim pokoju.

Może, tak, a może nie - pomyślała, starannie zamykając za 

sobą drzwi. Pomimo obaw, że kipiące emocje nie pozwolą jej 
zmrużyć  oka, spała  całkiem dobrze. Rano  nie była  już zła, 
może tylko  trochę rozżalona. Obudziła się z myślą, że Lars, 
tak jak ona, ma blizny z przeszłości. Traktował jej problemy z 
respektem, więc jest mu winna to samo. Za pięć ósma, ubrana 
w dżinsy i jasnożółty podkoszulek, zapukała do pokoju Larsa.

 - Nie powinnam się tak wczoraj złościć - oznajmiła już od 

progu.

Lars uśmiechnął się smętnie.

background image

  -   Ja   również   nie   zachowałem   się   najlepiej.   To   nie   od 

Kevina powinnaś się dowiedzieć o moim małżeństwie.

Miał na sobie dżinsy, mokre  włosy zwijały mu się nad 

uszami, a z nagiego ramienia zwisał wilgotny ręcznik. Kristine 
zmieszała się.

 - Przyszłam za wcześnie...
 - Nie, zaczekaj. Za chwilę będę gotowy.
Odsunął   się,   żeby   mogła   wejść,   i   zaczął   energicznie 

wycierać   włosy.   Mięśnie   zagrały   na   jego   płaskim   brzuchu. 
Kristine przełknęła ślinę, odwróciła się i usłyszała szept:

 - Nawet nie musimy się dotykać, prawda?
  -  Powinieneś  włożyć podkoszulek  -  odrzekła,  szukając 

tonu, którym strofowała braci.

  -   Podejrzewam,  że   poranny   pocałunek   byłby   wbrew 

regułom, które tak głupio ustaliłem.

 - Zdecydowanie.
 - W twoim głosie nie słyszę stuprocentowego przekonania 

-   stwierdził,   i   nie  czekając   na  wyjaśnienie,   podszedł   i 
pocałował Kristine w usta. Kiedy ją puścił, sięgnął po koszulę 
i   tylko   niezwykle   uważny   obserwator   dostrzegłby   lekkie 
drżenie palców, gdy zapinał guziki.

 - To nie fair - oburzyła się, czując zdradziecki rumieniec 

wypływający jej na twarz.

 - Daj spokój. Kris, tak to już jest w życiu.
 - Moi bracia mówili do mnie Kris.
  -   Jakoś   nie   obawiam   się,   że   mnie   z   nimi   pomylisz   - 

powiedział z rozbawieniem.

Kristine zmieniła temat:
 - Co będziemy dzisiaj robić?
  -   Popłyniemy   promem   do   Bergen.   Weźmiemy   mój 

samochód,   bo   jest   wygodniejszy,   a   twój   zostawimy   na 
parkingu.

background image

 - Myślałam o tym - przyznała otwarcie - i sądzę, że mino 

wyższych kosztów lepiej wziąć obydwa auta, choćby tylko do 
Fjaerland. Nie wiem, jak mnie lam przyjmą, bo ojciec nigdy 
nie   chciał   mi   powiedzieć,   czemu   wyjechał.   Dziadek   może 
równie dobrze nie wpuścić mnie za próg, jak i zatrzymać na 
miesiąc. Nie sądzę, żebyś chciał tkwić tam zbyt długo. Pewnie 
będziesz wolał wrócić do Oslo.

  - To brzmi rozsądnie, chociaż nie bardzo podoba mi się 

pomysł, żebyś sama prowadziła swojego weterana po górskich 
drogach. Ten fiat jest chyba w twoim wieku.

  -   Trudno,   na   lepszy   mnie   nie   stać...   i   jak   dotąd   nie 

zawiódł. Zresztą będziemy jechali razem.

 - Dobrze. Zarezerwuję bilety na prom i zostaniemy kilka 

dni w Bergen.

Postanowiła ustalić wszystko od razu.
  - Jestem ci wdzięczna za pobyt w tym pięknym hotelu, 

Lars,   ale   nie   chcę,   żebyś  za   mnie   płacił.   Będę   korzystać   z 
kempingów.

Lars uniósł brwi.
  -   W   takim   razie   muszę   kupić   sobie   namiot,   zanim 

wyjedziemy. Inaczej wspólne podróżowanie stanie się tylko 
iluzją. - Przynajmniej nie będzie okazji do ulegania pokusom - 
zaznaczyła.

 - Zanudzisz się!
 - Z tobą? Nie wierzę.
  -   Dobrze,   skończmy   te   dyskusje.   Umieram   z   głodu   i 

marzę  o   śniadaniu,  Kristine.   A  ponieważ  nadal   jesteśmy   w 
hotelu, ja płacę.

Uciekła na korytarz, zanim złapał ją w objęcia. Wchodząc 

do windy, nie mogli powstrzymać śmiechu.

Ten   poranek   nadal   ton   trzem   następnym   dniom,   które 

spędzili   w   Bergen   -   mieście   siedmiu   gór.   Obiady   jadali   w 
tawernie w Bryggen, w miejscu, gdzie miasto zostało założone 

background image

w   XI   wieku.   Tego   popołudnia   pojechali   kolejką   na   szczyt 
jednej   z   gór   i   odwiedzili   drewniany   kościółek   w   Fantoft, 
liczący ponad osiemset lat. Poskrzypywał w porywach wiatru 
tak,   jak   musiały   skrzypieć   na   morzu   łodzie   wikingów. 
Wieczorem trafili na koncert do domu Griega - Troldhaugen - 
i   obejrzeli   jego   maleńką   pracownię   nad   jeziorem,   wśród 
drzew. Ostatniego dnia Lars kupił Kristine na bazarze bukiet 
pachnącego   groszku.   W   tajemnicy   schowała   dwa   kwiatki 
między strony paszportu, na pamiątkę najszczęśliwszych dni 
w jej życiu.

Chociaż obydwoje zachowywali się z rezerwą, zmysłowe 

napięcie   miedzy   nimi   narastało   nieznośnie.   Kristine   wiele 
dowiedziała   się   o   Larsie   -   o   jego   kontroli   nad   własną 
seksualnością,   o   wrażliwości   muzycznej,   o   skłonności   do 
wygłupów   i   opiekuńczości.   Z   kolei   opowiedziana   przez 
Kristine historia jej dzieciństwa i młodości ujawniła straszliwe 
osamotnienie   dziewczyny,   żyjącej   w   siedmioosobowej 
rodzinie. Lars pragnął jej teraz pokazać na każdym kroku, że z 
nim nigdy nie będzie samotna.

Było   to   dla   niej   coś   pięknego   i   nieznanego.   Czuła,   że 

otwiera się jak kwiat do słońca.

Padało, kiedy opuszczali Bergen, ale Kristine miała iście 

słoneczny nastrój. Podśpiewywała, jadąc za ciemnozielonym 
jaguarem przez kolejne tunele, mijając wodospady, zalesione 
wzgórza i wiśniowe sady. W Kvanndal przepłynęli promem 
przez wcinający się głęboko w ląd Hardangerfjord. Kristine 
spotkała   tam   parę   amerykańskich   turystów,   którzy   z 
zachwytem opowiadali o Ulvik - małym miasteczku na brzegu 
fiordu. Gdy Lars dołączył do niej na pokładzie, natychmiast 
zapytała:

 - Odwiedzimy Ulvik?

background image

 - Nie. - Jego twarz zmieniła się, przeszedł po niej cień. - 

To nie po drodze... Chciałem, żebyś za to obejrzała sady w 
Lofthus.

 - Rozmawiałam właśnie z jakimiś ludźmi, którzy byli w 

Ulvik i mówili, że tam jest ślicznie. - Nieoczekiwana niechęć 
Larsa   zwiększyła   tylko   u   Kristine   chęć   zobaczenia   tego 
miasteczka. - Podobno jest tam ciepła woda, bo ono leży na 
końcu fiordu, więc można popływać. Przecież się nigdzie nie 
spieszymy? Pojedźmy tam, proszę.

 - Jedź sama, jeśli chcesz.
Miał   taką   samą   minę,   jak   po   rozmowie   z   Kevinem   w 

barze. Popatrzyła na niego uważnie.

 - Dobrze, wobec tego pojadę sama. Spotkamy się później, 

w Voss albo w Gudvangen.

Lars uderzył zaciśniętą dłonią w poręcz z gwałtownością. 

która ją przestraszyła.

 - Rób, jak uważasz - wycedził.
Kristine nie rozumiała tych nagłych emocji, ale czuła, że 

nie ma sensu pytać. Odeszła, by popatrzeć, jak zbliżają się do 
wsi   Utne   z   małymi,   białymi   domkami   przylepionymi   do 
stoków. Na następnym przystanku opuścili prom i pojechali na 
południe,   do   Lofthus,   leżącego   wśród   sadów   pełnych 
dojrzałych owoców. Zaparkowali i ruszyli dróżką pomiędzy 
konarami drzew. Pomimo lekkiej mżawki Kristine zobaczyła 
na  drugim   brzegu   dwie   góry,   roziskrzone   spływającym 
pomiędzy nimi jęzorem lodowca.

  -   Pojadę   z   tobą   do   Ulvik   -   powiedział   nagle   Lars 

dziwnym, bezbarwnym tonem.

Spojrzała na niego zdziwiona.
 - Powiesz mi wreszcie, co jest nie tak?
 - Moja żona jest tam pochowana. Nie wracałem tam przez 

lata. - Po wyrazie jego twarzy można było poznać, z jakim 
bólem wydarł z siebie te słowa.

background image

 - A więc nie tylko ja podróżuję samotnie.
 - Widzisz zbyt wiele, Kristine.
Nie była pewna, czy te słowa miały być komplementem. 

Miała już na końcu języka uwagę, że zmieniła zdanie i nie 
chce   jechać   do   Ulvik,   ale   w   ostatniej   chwili   coś   ją 
powstrzymało.

 - Może pojedziemy tam od razu? - zapytała rzeczowo.
 - Zgoda, miejmy to już za sobą - odrzekł poważnie. - Jedź 

za mną, poprowadzę cię.

Wsiedli   do   aut.   Z   głową   pełną   pytań   Kristine   podążała 

śladem   Larsa.   Przepłynęli   promem   z   Brimnes   do  Ulvik. 
Miasteczko było zachwycające. Na tle gór, pokrytych białymi 
czapami śniegu i lodu, widniały zielone wzgórza z punkcikami 
domów   o   czerwonych   dachówkach.   Wody   fiordu   były 
krystalicznie czyste.

Lars   poprowadził   ich   na   kemping,   który   ku   jej   radości 

mieścił   się   nad   brzegiem   Fiordu.   Deszcz   powoli   ustawał   i 
niebo pojaśniało nad górami. Odczytała to jako dobry znak. 
Kiedy rozstawili namioty pod drzewami, Lars powiedział:

 - Idę się przejść. Wrócę za godzinę.
Odszedł drogą w kierunku wioski. Ponieważ nie zabrał jej 

ze   sobą,   Kristine   wywnioskowała,   że   chce   odwiedzić   grób 
żony.   Rozpakowała   rzeczy,   rozejrzała   się   po   kempingu   i 
porozmawiała z parą młodych Niemców. Potem wróciła do 
namiotu   i   czekała   niespokojnie.   Nieobecność   Larsa 
przedłużała się. W końcu - mając nadzieję, że nie oskarży jej o 
śledzenie go - ruszyła ku wiosce.

Przestało   padać   i   las   pachniał   butwiejącymi   liśćmi   i 

wilgotną ziemią. W ogrodach maki zwieszały ciężkie głowy. 
Przyśpieszyła kroku, czując, że potrzebuje ruchu. Z bocznej 
uliczki   wynurzył   się   starszy   kościsty   mężczyzna   i   żwawo 
ruszył w dół drogi.

background image

Zatrzymała się, aby powąchać czerwone róże pnące się po 

żelaznym   ogrodzeniu   kościoła,   i   kątem   oka   zauważyła,   że 
starszy pan wszedł na dziedziniec. Może tu pochowano żonę 
Larsa? Miała nadzieję, że kiedyś opowie jej więcej o swoim 
małżeństwie.

Nagle   ciszę   popołudnia   przecięły   podniesione   głosy. 

Rozpoznała głos Larsa. Dochodził z kościelnego dziedzińca.

Ukryta za krzewami, przysunęła się bliżej. Poprzez mokre 

liście zobaczyła Larsa i owego chudego mężczyznę, stojących 
po   dwóch   stronach   porośniętego   bujnymi   kwiatami   grobu. 
Usłyszała słowa starego, który mówił z wyostrzonym  przez 
złość brytyjskim akcentem.

 - Jak śmiałeś wrócić?
 - Mam prawo tu być, Edwardzie. - Lars mówił spokojnie 

lecz Kristine dostrzegła, jak zaciska pięści.

 - Osiem lat temu straciłeś wszelkie prawa. Powiedziałem 

ci wtedy, że nie chcę cię więcej widzieć, i nic się od tego 
czasu   nie   zmieniło.   -   Mężczyzna   o   imieniu   Edward 
wyprostował   się   bojowo.   Pełna   pasji   groźba   w   jego   głosie 
sprawiała, że był daleki od śmieszności. - Odejdź stąd, Lars. 
Nie chcę cię tu widzieć - powiedział twardym tonem.

 - Ona była moją żoną. 
 - Zabiłeś ją! Ją i dziecko. 
 - To dziecko było moją córką!
Kristine   tak   mocno   zaciskała   ręce   na   ogrodzeniu,   że 

zdobienia boleśnie wbijały się w jej dłonie. Nigdy nie słyszała 
takiej desperacji w głosie człowieka - a fakt, iż był to głos 
Larsa, sprawiał, że czuła, jakby wbijano jej nóż w trzewia. 
Edward zgarbił się, chude ramiona zadrżały.

  -   Przeklinam   dzień,   w   którym   spotkałeś   moją   piękną 

Annę. Jej matka nigdy nie doszła do siebie po śmierci córki. 
Wszystko to twoja wina, draniu!

background image

 - Byłem młody, a ona pojechała na zawody narciarskie z 

własnej woli - odparł Lars drżącym głosem.

  - Pojechała, bo nie mogła bez ciebie żyć! Musiała, tak 

bardzo   się   o   ciebie   bała.   Umierała   ze   strachu   za   każdym 
razem,   kiedy   wyjeżdżałeś,   żeby   prowokować   śmierć   na 
stoku... Żałuję, że ci się nie udało.

Lars westchnął.
 - Nie umiesz znaleźć w sobie przebaczenia? Anna nigdy 

nie   pozwoliłaby   ci   wyhodować   w   sobie   tak   zażartej 
nienawiści.

Edward   odepchnął   Larsa.   Kristine   stłumiła   okrzyk 

przerażenia.

 - Nigdy ci nie wybaczę! Nigdy! I nie chcę cię widzieć w 

Ulvik!

Kristine   skuliła   się   za   krzewami,   kiedy   rozsierdzony 

Edward   zmierzał   W   kierunku   furtki.   Minął   ją,   obojętny   na 
wszystko   poza   własnym   cierpieniem.   Apoplektycznie 
zaczerwienioną twarz wykrzywiał grymas, a w oczach lśniły 
łzy.

Lars stał nieruchomo przy grobie żony, z rękami wbitymi 

w kieszenie. Dopiero teraz zauważyła drugi grób - mniejszy, 
pokryty delikatnymi biało - niebieskimi kwiatkami. Grób jego 
córki, pomyślała z bólem.

Teraz zrozumiała, czemu Lars nie chciał jechać do Ulvik. 

Wiedziała również, czemu zmienił zdanie - miał nadzieję, że 
teść przebaczy mu po latach, i ta nadzieja warta była ryzyka.

Ale ojciec Anny nie przebaczył, a Lars - była tego prawie 

pewna - także nie przebaczył samemu sobie.

Nic jej o tym wszystkim nie powiedział. Gdyby nie Kevin, 

nie   wiedziałaby   nawet,   że   jest   wdowcem.   Jednak   ostatnią 
rzeczą,   jaką   mogła   zrobić,   było   narzucanie   się   ze   swoją 
obecnością w takiej chwili. Wycofała się cichutko.

background image

Postanowiła zawrócić i nie wspomnieć ani słowem o tym, 

co usłyszała. Cały urok tego miejsca prysnął. Kiedy wyszła 
zza   rogu   kościoła,   zamarła.   Nie   mogła   trafić   gorzej   -   Lars 
właśnie wyłonił się z bramy.

Zobaczył ją od razu i spytał ze złością:
 - Co tu robisz?
Kristine z wielkim wysiłkiem zachowała neutralny wyraz 

twarzy. Nie zamierzała kłamać.

  -   Słyszałam   twoją   rozmowę   z   tamtym   człowiekiem. 

Przypadkowo... Nie chciałam...

  -   I  przypadkiem   znalazłaś   się   to,   kiedy   wychodziłem? 

Kristine bojowo uniosła głowę.

 - Żebyś wiedział, to też przypadek.
 - Oczywiście - zgodził się z ironiczną miną. Zbliżyła się 

do   niego.   Stał   nieruchomo,   odsunął   tylko  gałąź,   z   której 
skapywały   mu   na  ramię  krople  wody. Jak  łzy, pomyślała  i 
poprosiła cicho.

 - Opowiedz mi, co się stało, Lars.
 - Słyszałaś, więc wiesz. Jestem odpowiedzialny za śmierć 

mojej żony i córki.

 - To była wersja twojego teścia. Chcę poznać twoją,
  - Dobrze, powiem ci - zgodził się, choć ton jego głosu 

brzmiał   nieprzyjemny.   -   To   jedyny   sposób,   żebyś   dała   mi 
spokój, prawda? Co chcesz wiedzieć, Kristine?

  -   Co   się   stało   na   zawodach?   -   spytała.   Zerwał   liść   i 

metodycznie darł go na kawałki.

 - Anna nienawidziła ryzyka. Nie wiedziałem o tym, kiedy 

się z nią żeniłem. Prosto po uniwersytecie, pełen książkowej 
wiedzy, chciałem podbić świat. Kiedy się poznaliśmy, byłem 
pasjonatem   narciarstwa   zjazdowego   i   należałem   do   kadry 
narodowej. Rodzice Anny żyli z emerytury w Ulvik. a ona 
pracowała   w   Oslo.   Była   piękna   i   delikatna   jak   wiosenny 
deszcz. Kochaliśmy się... więc wzięliśmy ślub. Pracowałem w 

background image

Asgardzie i wykorzystywałem każdą okazję, żeby jeździć na 
nartach.   -   Zerwał   następny   liść   tylko   po   to,   by   go   znów 
unicestwić.   -   Nienawidziła   zawodów   i   przed   każdym 
zgrupowaniem błagała mnie, żebym został w domu. Ale ja nie 
mogłem. Potrzebowałem tej dawki adrenaliny i nie mogłem 
zrozumieć jej lęku. Czułem się ubezwłasnowolniony przez jej 
strach.  Kiedy   zaszła   w  ciążę,  nie   ryzykowała  chodzenia  na 
stoki, żeby mnie oglądać, i przez chwilę było lepiej. Ale po 
urodzeniu Elisabet znów zaczęła płakać i prosić... w końcu 
obiecałem jej, że najbliższy sezon będzie dla mnie ostatnim.

Jego myśli wypełniły wspomnienia.
  -   Przyjechała   na   ostatnie   zawody,   wiosną,   z   małą   w 

nosidełku na plecach. Była szczęśliwa, bo obiecałem, że to 
ostatni raz, i wiedziała, że dotrzymam słowa. Zeszła lawina... - 
może   słyszałaś   o   tym?   -   i   zabiła   ponad   sto   osób.   Anna   i 
Elisabet były wśród nich. Ich ciała znaleziono dwa dni potem.

Upuścił strzępki liścia i wytarł ręce o spodnie.
 - Edward wini mnie za ich śmierć. Nie musi. Sam siebie 

obwiniam. Gdybym zrezygnował z kariery sportowej od razu, 
kiedy   po   raz   pierwszy   Anna   mnie   o   to   poprosiła,   obie   by 
żyły...  Ale   ja   egoistycznie   nie   chciałem   tego   zostawić...  - 
Spojrzał na Kristine pustym wzrokiem. - Koniec historii.

Mogłaby   mu   powiedzieć   tyle   rzeczy.   Że   był   bardzo 

młody. Że zamierzał porzucić coś, co kochał, dla dobra żony i 
dziecka.   Że   nie   może   się   winić   za   zejście   lawiny.   Ale 
milczała. Nie próbowała go też dotknąć. Była prawie pewna, 
że   odepchnąłby   ją   tak,   jak   Edward   odepchnął   jego. 
Powiedziała tylko zdawkowo:

  - Dzięki, że mi o tym opowiedziałeś. Bardzo, bardzo ci 

współczuję.

Spojrzał   na   nią   uważniej,   jakby   zaczął   wracać   do 

rzeczywistości.

background image

  - Współczujesz, no, tak. Dzięki. Jesteś zupełnie inna od 

niej, Kristine. Nie wyobrażam sobie Anny broniącej się przed 
parą zbirów nożyczkami do paznokci.

 - Ale kiedy mówię ci, jak bardzo się boję, przypominam 

ci ją. To miałeś na myśli, mówiąc o powtarzaniu się historii.

Chociaż przytaknął, jego spojrzenie straciło ostrość.
  - Wracajmy na kemping. Jestem w kiepskim nastroju i 

potrzebuję samotności za kierownicą. Jedźmy na wycieczkę.

 - Możemy wyjechać z Ulvik teraz, jeśli zechcesz.
 - Nie, skoro już tu się znalazłem, wolę zostać.
W   kwadrans   później   już   go   nie   było.   Kristine   poszła 

popływać, zwiedziła wioskę i zjadła samotną kolację. Położyła 
się do łóżka o dziesiątej trzydzieści i przez następną godzinę 
leżała, nasłuchując. Przebudziła się z ciężkiego snu o trzeciej 
nad ranem. Wyjrzała przez moskitierę i zobaczyła, że jaguar 
jest zaparkowany obok jej fiata. Lars wrócił.

Próbowała znów zasnąć, ale nie mogła uspokoić myśli. W 

końcu wyślizgnęła się ze śpiwora i na bosaka powędrowała 
nad brzeg wody. Usiadła na skale i owinęła kolana koszulą 
nocną. Niebo było czyste i gwiazdy migotały nad linią gór. 
Sierp   księżyca   wyglądał   jak   namalowany.   Drobne   fale 
pluskały między skałami. Słuchała ich szumu, zagubiona  w 
myślach. Przypominała sobie, jak Lars prosił o przebaczenie. 
Chciała pomóc i wiedziała, że nie potrafi. Wiedziała jeszcze 
jedno   -   skończyło   się   beztroskie   podróżowanie.   Czy   tego 
chciała, czy nie, Lars Bronstad stał się częścią jej życia.

Pod nocnym niebem woda migotała jak obsydian. Nagły 

powiew   wiatru   zburzył   jej   gładką   powierzchnie   i   fale 
hałaśliwie uderzały o brzeg. Jeśli pojedzie odwiedzić dziadka, 
podróż stanie się jeszcze cięższa...

Poczuła dłoń na ramieniu. Odwróciła się z krzykiem, omal 

spadając ze skały. Lars chwycił ją mocno i objął ramionami.

 - Myślałem, że usłyszysz. Wołałem cię.

background image

  - Byłam lata świetlne stąd - szepnęła niepewnie. Ramię 

mężczyzny dotykało jej piersi, a kolano wbijało się  w jego 
nagie   udo.   Poczuła   gwałtowne   bicie   serca.   Jej   oczy 
pociemniały. Lars pocałował ją.

Zmysłowy głód wzburzył w niej krew. Tęskniła za tym 

uczuciem, od kiedy pocałował ją na plaży w Mandal. Teraz 
już nie chciała uciekać.

Pocałunek był długi, aż do utraty tchu. Potem usta Larsa 

powędrowały   wzdłuż   szyi   Kristine.   Rozdarta   między 
podnieceniem   a   rzeczywistością,   wyszeptała   stłumionym 
głosem:

 - Lars, nie chcę, żebyś przestał mnie całować, ale jeśli nie 

zejdziemy z tej skały, spadnę.

 - To drobnostka - mruknął, przenosząc ją lekko na trawę. 

Zsunął ramiączko koszuli i muskał  ustami  obnażone ramię. 
Kiedy wsunęła dłonie w jego włosy, dotknął jej piersi Słodko - 
gorzki   spazm   targnął   ciałem   Kristine.   Uniosła   głowę  i 
poczuła,   że   spogląda   wprost   w   dusze   Larsa   -   poprzez 
pociemniałe oczy o głębi wód fiordu.

  - Chcę się z tobą kochać. Już się nic boję - wyszeptała. 

Oboje byli prawie nadzy i oboje poddali się zniewalającemu 
urokowi letniej nocy. Lars objął Kristine. Teraz była gotowa 
na wszystko. Miała wrażenie, że przez całe lata czekała, by 
pokochać tego człowieka. Nagle puścił ją i postawił na nogi, 
trzymając dłonie w mocnym uścisku.

  - Umówiliśmy się, że podejmiemy te decyzję, kiedy nie 

będziemy   nawet   w   tym   samym   pokoju,   nie   mówiąc   już   o 
trzymaniu się w ramionach - powiedział. - Poza tym mam tu 
za dużo wspomnień, Kris... Nie chcę, żebyśmy pierwszy raz 
byli ze sobą w tym miejscu. Jeszcze nie teraz.

 - Ale niedługo?
Jego  palec   sunął   powoli   od   gładkiego   policzka,   przez 

szyję, ku piersi, a oczy śledziły cień pragnienia na jej twarzy.

background image

  - Tak. bardzo niedługo, Kris. Usiłowała nadać głosowi 

lekki ton,

  -   Miałam   kłopoty   ze   snem,   dlatego   wstałam   - 

powiedziała. - Ale teraz chyba nie będzie lepiej. Zaśmiał się.

  -   Nie   proponuję,   że   będę   cię   trzymał   za   rękę,   gdy 

będziesz   zasypiać,   bo   oboje   wiemy,   do   czego   by   to 
doprowadziło.

 - W takim razie dobranoc, Lars. Na moment oparła dłonie 

na   jego   nagiej,   rozgrzanej   piersi,  wspięła   się   na   palce   i 
pocałowała go w usta. W odpowiedzi przyciągnął ją mocno do 
siebie i objął tak, jakby nie było jutra ani wczoraj, tylko ta 
jedna,   jedyna  chwila,   jakby  oznajmiał,   że   należy   do   niego. 
Marzyła, aby być gdziekolwiek, byle nie w Ulvik. W każdym 
innym miejscu, gdzie by jej od siebie nie odsunął. - No, to tyle 
w kwestii dobrych intencji - mruknął. - Nie zawsze będziemy 
w Ulvik - zaznaczyła. - Przysięgam, że nie pragnąłem żadnej 
kobiety tak bardzo, jak ciebie teraz.

Kristine   zrozumiała,   że   zaznał   w   życiu   równie   wiele 

samotności, co ona. i oczy zaszły jej Izami. Uśmiechnęła się 
blado,   lecz   nie   miała   odwagi   znów   go   dotknąć,   więc 
pospieszyła do namiotu. Kilka minut później usłyszała zgrzyt 
suwaka, gdy Lars wchodził do swojego namiotu. Fale obijały 
się o skały, wiatr czesał trawy, a Kristine nie mogła zasnąć z 
tęsknoty za mężczyzną, który leżał zaledwie parę metrów od 
niej.

Noc ustąpiła różanemu światłu świtu. Ptaki rozśpiewały 

się,   jakby   nigdy   wcześniej   nic   widziały   wschodu   słońca. 
Kristine naciągnęła śpiwór na głowę i po raz kolejny zacisnęła 
powieki. Kiedy w końcu zasnęła, przyśniło się jej, że znajduje 
się   na   tonącym   promie.   Obudziła   się,   zlana   potem.   Ktoś 
niedaleko włączał motor i ten hałas rozbudził ją do końca.

Przebrała   się   w   kostium   kąpielowy.   Była   zmęczona   i 

sfrustrowana. Jej frustracja sięgnęła zenitu, kiedy zobaczyła 

background image

Larsa   wracającego   z   kąpieli.   Woda   ściekała   mu   z  włosów. 
Uśmiechnął się do niej radośnie.

 - Woda jest świetna.
 - Mam nadzieję, że jest zimna - powiedziała, odwracając 

głowę od widoku jego nagiej piersi.

  - Wiesz, mój brat ma chatę w Vetlefjord i wyjechał do 

Danii na dwa tygodnie! - krzyknął za nią.

 - Jak daleko stąd do Vetlefjord?
  -   Moglibyśmy   dotrzeć   tam   wieczorem,   jeśli   złapiemy 

promy.

  -   Spałam   tylko   parę   godzin   i   chyba   padnę,   jeśli   się 

wreszcie nie wyśpię - ziewnęła.

 - To bardzo ładna chata, Z wygodnymi łóżkami.
  - Wystarczy jedno. I nie mów mi, że zachowuję się jak 

zepsuty dzieciak. Wiem o tym.

  -   Kiedy   się   złościsz,   masz   oczy   zielone   jak   kotka. 

Otwarcie śmiał się z niej. Poczęstowała go paroma dosadnymi 
słowami, których nauczył ją Andreas, i poszła się wykąpać 
Woda   była   wprawdzie   zimna,   ale   nie   zdołała   odpędzić 
senności.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY
Po  śniadaniu   Kristine   i   Lars   spakowali   się   i   ruszyli   w 

dalszą   drogę.   Gdy  dotarli   do   przystani,   prom   włośnię 
wypływał z portu.

  -   Następny   za   dwie   godziny   -   poinformował   Lars.   - 

Przejdziemy się?

  - Wolałabym się zdrzemnąć - odparła bez entuzjazmu, 

odwracając   twarz   do   słońca.   -   Przyjemnego   spaceru.   - 
Ziewnęła przeciągle.

  -   Możemy   nie   dotrzeć   dzisiaj   do   chaty.   -   Lars   nie 

odchodził   od   samochodu.   -   Kristine...   -   zaczął   po   chwili   z 
napięciem. - Nikogo nie pragnąłem tak mocno, jak ciebie. I 
nigdy nie byłem tak bardzo niepewny uczuć drugiej osoby.

Nie   wiedząc,   co   odpowiedzieć,   stała   w   milczeniu.   Lars 

popatrzył na nią z wyrzutem, odwrócił się na pięcie i oddalił 
szybkim krokiem. Kristine zwinęła się na tylnym siedzeniu, 
podłożywszy pod głowę zwiniętą kurtkę, i zasnęła w ułamku 
sekundy.

Obudził   ją   ból   głowy.   Wysiadła,   usiłując   rozruszać 

zesztywniały kark, gdy nagle za plecami usłyszała znajomy 
głos:

 - Kristine... c'est toi?
  - Philippe! - wykrzyknęła, rozpoznając go. Podróżowali 

razem przez pięć miesięcy. - Mówiłeś, ze się wybierasz do 
Norwegii, ale nie przypuszczałam, że się spotkamy!

Siary   kumpel   chwycił   ją   w   ramiona,   okręcił   dokoła   i 

ucałował w policzki.

 - Widocznie los tak chciał - odparł ze śmiechem.
Stali przytuleni i Kristine musiała przyznać, iż zdążyła już 

zapomnieć,   jak   piękne   oczy   ma   ten   chłopak.   Mimo   to   nie 
czuła   w   jego   objęciach   nawet   ułamka   tego,   co   czuła   przy 
Larsie.

 - Dokąd jedziesz? - zapytała. - Jesteś sam?

background image

  -   Zmieniłaś   się   -   odpowiedział,   przyglądając   się   jej 

uważnie.

  -   Naprawdę?   Czy   ja   wiem...   -   Zawahała   się,   widząc 

nadchodzącego Larsa. - W każdym razie nie podróżuję sama. 
O, mój towarzysz właśnie tu idzie. Nazywa się Lars.

  - Norweg? - Spojrzenie, jakim Philippe obrzucił Larsa, 

było   równie   niechętne,   jak   chłodny   był   wzrok   potomka 
wikingów. - Oni są oziębli, Kristine. Nie mów mi, że napaliłaś 
się na Norwega!

  - Daj spokój! - syknęła, nie zamierzając wyjaśniać, jak 

bardzo   pragnie   tego   konkretnego   Norwega.   -   Jesteśmy 
przyjaciółmi, to wszystko.

  -   To   dlaczego   on   patrzy   tak,   jakby   chciał   mnie 

poćwiartować i rzucić rybom na pożarcie?

  - Chodź, przedstawię was sobie. - Przeczesała palcami 

zwichrzone włosy, ignorując pytanie.

  -   Dobry   pomysł.   -   W   oczach   Philippe'a   pojawił   się 

tajemniczy   ognik.   -   Muszę   sprawdzić,   czy   ten   wiking   jest 
wystarczająco dobry dla ciebie.

Kristine podeszła do Larsa, siląc się na uśmiech.
 - Lars, poznaj Philippe'a. Opowiadałam ci o nim - to on 

nauczył  mnie   sztuczki   z   nożyczkami   do   paznokci.   Philippe 
Aubin, Lars Bronstad.

Francuz skłonił się sztywno.
  -   Kristine   i   ja   podróżowaliśmy   razem   przez   wiele 

miesięcy. To wspaniała dziewczyna.

  -   Całkowicie   zgadzam   się   z   tą   oceną   -   odparł   Lars   z 

wymuszonym uśmiechem.

  - Jak się poznaliście? - zagadnął Philippe podejrzliwie. 

Kristine opowiedziała przygodę z klaunami.

  -   Dzięki   chwytowi,   którego   cię   nauczyłem,   nie 

potrzebowałaś pomocy - zaznaczył, tak jak się spodziewała.

background image

W oczach Larsa pojawił się szatański ognik. Swobodnie 

oparł rękę na ramieniu Kristine.

 - Fakt, dobrze ją uczyłeś. Kiedy się zjawiłem, nie miałem 

już nic do roboty.

Philippe   był   wystarczająco   bystry,   by   zauważyć,   że 

zadrżała pod dotykiem Larsa. Wyprostował się, a jego mina 
nie wróżyła niczego dobrego.

 - Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że cię widzę - wtrąciła 

pospiesznie. - Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnicie.

Philippe   oderwał   wzrok   od   Larsa   i   posłał   Kristine 

czarujący uśmiech.

 - Byłoby cudownie powspominać stare czasy. Pamiętasz 

Daniela i Suzette? Podróżujemy razem, rozbiliśmy się na noc 
na Kaupanger, tam, dokąd płynie prom. Chcemy wieczorem 
upiec   steki   na   ognisku.   Przyłączycie   się   do   nas?   -   rzucił 
rywalowi wyzywające spojrzenie.

  -   Wspaniały   pomysł,   prawda,   Lars?   -   zachwyciła   się 

Kristine pewna, iż dzięki wspólnej kolacji na pewno nie dotrą 
do chaty.

 - Bien. - Philippe nie czekał na odpowiedź Larsa. - No to 

spotkamy się na miejscu. Nadpływa prom.

Kristine   podskoczyła,   spłoszona   przeszywającym 

dźwiękiem   syreny.   Philippe   posłał   Larsowi   zwycięskie 
spojrzenie i odszedł.

  - Zdecyduj się, panno Kleiven: chcesz w końcu iść ze 

mną do łóżka, czy nie? - warknął Lars.

 - Nie spałam z Philippe'em.
 - Bo tego nie chciał!
 - Nie, ja nie chciałam!
  -   Dobrze,   pojedziemy   do   chały   jutro.   Tam   są   dwie 

sypialnie i hamak. Sama zdecydujesz, gdzie zamierzasz spać. 
Nie mam zwyczaju zapraszać do swojego łóżka osób, które 
nie mają ochoty być tam ze mną,

background image

 - Spóźnimy się na prom - powiedziała chłodno.
  -   Jasne,   nie   możemy   ryzykować,   że   nie   zdążymy   na 

wspaniałą kolację w towarzystwie namiętnego Francuzika!

  -   Jesteś   zazdrosny   -   stwierdziła   z   rozbawieniem.   - 

Zupełnie niepotrzebnie.

  - Jestem zły, sfrustrowany i nie wiem, co mam o tym 

wszystkim myśleć. Jeśli chcesz do tej listy dodać zazdrość, 
bardzo   proszę,   nie   krępuj   się.   -   Pocałował   ją   krótko,   ze 
złością,   po   czym   szybkim   krokiem   ruszył   w   stronę 
samochodu.   Kristine   przez   dobrą   chwilę   stała   otumaniona, 
niezdolna do żadnego ruchu.

Kolacja   z   Philippe'em   nie   była   koszmarem,   jakiego 

obawiała się Kristine. Lars starał się być przyjacielski, a dobre 
wino   zrobiło   swoje.   Wyśmienite   pieczyste   i   wspólne 
śpiewanie   przy   akompaniamencie   gitary   wprowadziło 
wspaniałą atmosferę. Przez cały wieczór Lars nie poświęcał 
swojej towarzyszce więcej uwagi niż pozostałym uczestnikom 
spotkania, aż Philippe w końcu zwątpił, czy rzeczywiście  są 
kochankami.

Gdy późnym wieczorem szli spać - każde do własnego 

śpiwora - Lars nie pocałował Kristine na dobranoc. Pojęła, że 
pragnie   konsekwentnie   dotrzymać   zasady,   w   myśl   której 
Kristine   sama   zadecyduje,   czy   będzie   dzielić   z   nim   łóżko. 
Zrozumiała   jeszcze   coś:   jeśli   zdecyduje   się   na   to,   Lars   nie 
odejdzie z jej życia. Już nigdy nie będzie wolna i niezależna. 
Czy tego właśnie pragnie? Czy jeden człowiek może sprawić, 
iż zapomni o swoich postanowieniach?

Ranek   przywitał   ich   ciepłą,   słoneczną   pogodą.   Gdy 

pakowali bagaże, Kristine ostrzegła:

  -   Będę   jechała   dość   wolno.   Wczoraj   coś   się   działo   z 

silnikiem.

  -   Mogliśmy   zatrzymać   się   na   przegląd   w   Balestrand. 

Mechanicy kosztują, pomyślała niechętnie.

background image

  -   Już   niedaleko   do   Fjaerland,   prawda?   Może   ktoś   z 

rodziny pomoże mi naprawić tego grata. - Mówiła te słowa z 
nadzieją, choć równie dobrze rodzina mogła jej nie wpuścić 
do domu.

 - Więc jednak zamierzasz odwiedzić dziadka?
  -   Chyba   tak   -   westchnęła.   -   Muszę   się   dowiedzieć, 

dlaczego   ojciec   wyjechał   stąd   dwadzieścia   lat   temu.   Sam 
nigdy mi tego nie powie. Pamiętam, jak na samym początku 
naszego   pobytu   w   Kanadzie,   kiedy   byłam   jeszcze   bardzo 
mała, przyszedł list ze ślicznym znaczkiem, a tata podarł go na 
drobne   kawałeczki.   Mama   zanosiła   się   płaczem.   Nigdy   nie 
lubiła Kanady i nadal źle się tam czuje. Jedyny kontakt, jaki 
ma z Norwegią, to kartka świąteczna, którą co roku wysyła do 
matki Haralda.

 - W takim razie powinnaś tam jechać - powiedział czule 

Lars. - Ale to nie będzie proste. Kristine.

  -   Nic   nie   jest   proste!   -   wybuchła.   -   Gdy   tak   na   mnie 

patrzysz, mam ochotę kochać się z tobą na tylnym siedzeniu 
samochodu.   Wystarczy,   że   znikniesz   na   chwilę,   a   znów 
nachodzą mnie wątpliwości. Mam dosyć!

 - Do tej pory nie myślałaś o jutrze. Teraz przyszedł czas 

na decyzję, jak chcesz spędzić resztę życia. Nie ukrywam, że 
chciałbym,   abyś   ją   podjęła,   lecz   takie   zmiany   zawsze   są 
przerażające. Decyzja należy do ciebie. Ja poczekam. Kristine.

 - To, że pójdę z tobą do łóżka, nie zmieni mojego życia!
 - Obyś się nie zdziwiła, jeśli się okaże, że jednak zmieni. 

-   Ciepły   tembr   jego   głosu   sprawiał,   iż   nie   była   w   stanie 
spokojnie ciągnąć tej rozmowy.

 - Jedźmy już, dobrze?
  - Jedź przodem. Gdybyś tylko miała jakieś problemy z 

silnikiem,   daj   znak   i   zjedź   na   pobocze   -   zaproponował, 
rozkładając atlas na masce auta.

background image

Kristine   obserwowała   wodzące   po   mapie   pałce   i 

wydawało się jej, że czuje ich dotyk na własnych piersiach. 
Usiłowała skupić wzrok na czerwonych i żółtych wstążkach 
dróg, poprzecinanych błękitem fiordów.

  -   Tutaj   wsiądziemy   na   prom   i   przedostaniemy   się   na 

drugą stronę fiordu, by zaraz potem znów skierować się na 
północ - zakończył Lars.

  -   W   porządku.   -   Wsiadła   do   samochodu   i   uruchomiła 

silnik.

Jechali   drogą   wykutą   w   stromych   zboczach   gór 

otaczających   fiord.   Widoki,   zapierające   dech   w   piersiach, 
pozwoliły   Kristine   na   krótko   zapomnieć   o   dręczących   ją 
wątpliwościach. Oślepiająco białe, lodowe czapy na szczytach 
kontrastowały   z   kwitnącymi   poniżej   polami   różowych 
goździków, chabrów i stokrotek. W dole cieszyły oko błękitne 
wody fiordu.

Po krótkiej przeprawie promowej ruszyli w dalszą drogę. 

Stromy   podjazd   zdawał   się   nie   mieć   końca   i   Kristine   z 
rosnącym   niepokojem   obserwowała   wskaźnik   temperatury 
silnika. Droga niczym wąż wiła się serpentynami po zboczu. 
W duchu przekonywała samą siebie, że dojedzie do Fjaerland, 
a   tam   spotka   ją   życzliwe   przyjęcie.   Pragnęła   wierzyć,   iż 
dziadek, który przed laty wyrzucił syna z domu, chętnie pozna 
kanadyjską wnuczkę.

Silnik ciężko pracował na wysokich obrotach, a Kristine 

ze zgrozą odnotowywała kolejne znaki ostrzegające o ostrych 
zakrętach  i stromych  wzniesieniach.  W lusterku  wstecznym 
raz   za   razem   pojawiał   się   i  znikał   trzymający   się   w 
bezpiecznej odległości jaguar. Gdy wreszcie dotarli na szczyt, 
otworzyła   się   przed   nimi   zapierająca   dech   w   piersiach 
panorama.   Aż   po   horyzont   ciągnęły   się   wysokie,   surowe 
szczyty. Kristine, urzeczona dzikim krajobrazem, w ostatniej 
chwili   zauważyła   ostry   zakręt   zaczynającego   się   stromego 

background image

zjazdu.   Z   całej   siły   wcisnęła   pedał   hamulca,   lecz   wóz   nie 
zmniejszył prędkości. Mimo iż odruchowo zredukowała bieg, 
auto weszło w zakręt zdecydowanie za szybko. Pisk opon zlał 
się   z   trąbieniem   klaksonu   nadjeżdżającego   z   przeciwka 
samochodu.

Przy   kolejnej   próbie   pedał   bez   najmniejszego   oporu 

wcisnął się aż do podłogi. Mimo prędkości zredukowała bieg 
do   dwójki.   Miała   wrażenie,   że   skrzynia   biegów   za   chwilę 
rozpadnie   się   na   kawałki.   Wóz   zaczął   podskakiwać   jak 
znarowiony koń.

Zza   skal   wyłonił   się   następny   zakręt,   zawieszony   nad 

urwiskiem.   Ogarnęły   ją  mdłości.   Za   wszelką   cenę   pragnęła 
przezwyciężyć  panikę.  Wrzuciła jedynkę i  szarpnęła ręczny 
hamulec.   Samochód   zatańczył   na   drodze.   Kristine   ujrzała 
zbliżającą   się   z   drugiej   strony   ciężarówkę.   Z   całej   siły 
chwyciła kierownicę, modląc się, by fiat dał się sprowadzić na 
drugą   stronę.   Gdy   auto   posłusznie   skręciło,   przed   oczami 
Kristine ukazała się ponura, szara ściana skalna. Chwytając się 
kierownicy   niczym   koła   ratunkowego,   zdołała   jeszcze 
pomyśleć: Boże, dlaczego byłam tak głupia, by ani razu nie 
kochać   się   z   Larsem   -   po   czym   zacisnęła   powieki   w 
oczekiwaniu na uderzenie.

Usłyszała   przeraźliwy   huk,   zgrzyt   blach,   dartych   przez 

skały, brzęk tłuczonego szkła... A potem zapadła dzwoniąca w 
uszach cisza.

Przez rozbitą przednią szybę do wnętrza wozu wdarły się 

brzozowe gałązki. Kristine podniosła rękę, by je odgarnąć, i 
zobaczyła krew na mankiecie bluzki. Krwawię, pomyślała. A 
więc   żyję.   W   bocznym   okienku   pojawiła   się   trupioblada, 
znajoma twarz. Lars. O coś pytał, lecz nie potrafiła zrozumieć 
słów.   Chce   wiedzieć,   czy   nie   jest   ranna?   Jak   ma   mu 
odpowiedzieć, skoro sama nie wie?

background image

Lars rozpoczął walkę ze stawiającymi opór drzwiami. Po 

serii zgrzytów i pisków otworzyły się wreszcie z łomotem, 
który   przyprawił  Kristine   o  atak   paniki.  Lars  odpiął   pasy   i 
powolutku,   ostrożnie,   wyciągnął   ją   z   samochodu.   Poczuła 
przeszywający   ból   w   nadgarstku   i   w   kolanie.   Oparłszy 
bezsilnie głowę na jego piersi, oddychała ciężko.

Lars   odwrócił   się   i   biegiem   począł   się   oddalać   od 

rozbitego   auta.   Półprzytomna   z   bólu   wymamrotała   słowa 
protestu,   gdy   nagle   z   tyłu   dobiegł   ich   huk   przypominający 
uderzenie pioruna. Lars stanął w miejscu, a gdy się odwrócił, 
oczom   Kristine   ukazał   się   wrak   fiata   w   chmurze   czarnego 
dymu i płomieni.

 - Dzięki Boga, że jechałem tuż za tobą - wyszeptał Lars 

zbielałymi wargami.

Kristine zamknęła oczy, wsłuchując się w rytmiczne bicie 

jego serca.

Leżała sama, w obcym, bardzo przytulnym pokoju. Ściany 

były   pomalowane   na   bladoróżowo,   a   przez   wysokie   okna 
wpadało   ciepłe   złociste   światło.   W   powietrzu   unosił   się 
zapach róż.

Chata?   Nie,   zdecydowanie   nie.   Nie   miałaby   tak 

wysokiego sufitu i eleganckiego wystroju.

Leżała płasko na plecach na szerokim małżeńskim łożu, w 

pościeli   pachnącej   słońcem   i   letnim   wiatrem.   Ręce 
spoczywały   płasko   na   kocu,   jeden   z   nadgarstków   miała 
zabandażowany.   Głowa   pękała   jej   z   bólu.   a   gdy   usiłowała 
zmienić   pozycję,   poczuła,   że   cała   jest   bardzo   obolała. 
Otworzyły się drzwi. Wszedł Lars.

 - Gdzie jesteśmy? - Głos miała słaby, skrzekliwy.
  - Obudziłaś się! - wykrzyknął radośnie i w paru susach 

znalazł się przy łóżku. Ostrożnie przysiadł na krawędzi.

  -   Lekarz   naszpikował   cię   środkami   przeciwbólowymi. 

Powiedział, że obudzisz się dopiero wieczorem.

background image

  -   Lekarz?   Ja...   -   Nagle   przypomniała   sobie,   co   się 

wydarzyło. - Samochód... hamulce wysiadły... Och, Lars, tak 
się bałam, myślałam, że zginę!

Kristine uniosła się na poduszkach, wyciągnęła do niego 

ręce. Przytulił ją, pozwalając wyrzucić z siebie cały bezmiar 
strachu,  jaki   przeżyła  w  ciągu  kilku   chwil  poprzedzających 
wypadek. Nagle podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.

  - Uratowałeś mi życie - szepnęła. - Tak, już pamiętam, 

samochód wybuchł, prawda? Bałeś się, że to może nastąpić, 
dlatego starałeś się jak najszybciej mnie wydostać. - Nagły 
dreszcz   wstrząsnął   jej   ciałem.   -   Lars,   jak   ja   ci   mam 
dziękować? Czy kiedykolwiek zdołam ci się odwdzięczyć?

 - Nie musisz mi dziękować, Kristine. - Jego głos drżał ze 

wzruszenia. - Wystarczy, że jesteś tu ze mną.

 - Wiesz, o czym myślałam, zanim samochód się rozbił? - 

przerwała   drżącym   głosem.   -   Że   byłam   głupia   i...   nie 
kochaliśmy się. Bałam się... że już za późno... - Łzy napłynęły 
jej do oczu.

  - Powinnaś odpoczywać, a o kochaniu się zapomnij na 

jakiś   czas   -   powiedział   takim   tonem,   jakim   mówi   się   do 
małego dziecka. - Masz stłuczone kolana i nadgarstek, a na 
ciele   piękną   kolekcję   siniaków.   Jutro   pojedziemy   do   chaty, 
tam spokojnie wydobrzejesz.

 - A gdzie teraz jesteśmy?
  - W najlepszym hotelu w Balestrand. Nawet nie próbuj 

dyskutować o kosztach.

Zdołała się roześmiać.
  - Nie ma obawy, nie mam siły się kłócić. Czy jest już 

wieczór? - Przytaknął. - Zostaniesz ze mną na noc?

  -   Obsługa   przyniesie   dodatkowe   łóżko,   abyśmy   mogli 

spać w jednym pokoju. A, jeszcze jedno - nie martw się o 
swoje rzeczy: facet, który jechał za nami, zdążył wyciągnąć 
twój plecak z płonącego wraku.

background image

Gdy   pochylił   się,   by   poprawić   poduszki.   Kristine 

wyszeptała:

  -   Lars,   nie   udało   ci   się   uratować   Anny   i   dziecka,   ale 

zdołałeś uratować moje życie.

W milczeniu bawił się jej szczupłymi palcami.
 - Kiedy wyjechałem zza zakrętu i zobaczyłem twój wóz, 

rozbity o skały, pomyślałem, że ciebie także straciłem. Nic 
wytrzymałbym takiego cierpienia, Kristine.

Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale wyczerpana opadła na 

poduszki.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY
W   cztery   dni   później   Kristine   leżała   w   hamaku 

rozwieszonym na ganku chaty należącej do brata Larsa. W 
oddali lśnił bielą w promieniach słońca lodowiec Veggebreen,

Lars ani na chwilę nie spuszczał jej z oka. Nawet kiedy 

przyrządzał   posiłki,   obserwował   ją   przez   kuchenne   okno. 
Zmieniał Kristine opatrunki i trzymał za rękę, gdy budziła się 
z   krzykiem   w   nocy.   Skaleczenia   na   kolanach   goiły   się.   a 
posiniaczone ciało mieniło się wszystkimi odcieniami żółci, 
fioletu   i   zieleni.   Rano   po   raz   pierwszy   poszła   popływać   w 
jeziorze za chatą. Szok, przeżyty podczas wypadku, osłabił ją 
znacznie   bardziej,   niż   przypuszczała.   Teraz,   gdy   czuła   się 
lepiej, znów zaczęta się zastanawiać nad sobą i Larsem. W 
chwilach zwątpienia martwiła  się,  że nie  jest już  dla niego 
wystarczająco atrakcyjna. Coś w głębi duszy podpowiadało jej 
jednak, że nie ma powodu, by się martwić. Dobrze pamiętała 
rozmowę podczas oczekiwania na prom w Gudvagen. Czuła, 
że to ona musi zdecydować, czy i kiedy chce się z nim kochać.

Wypadek pozwolił jej zrozumieć, co jest naprawdę ważne 

w życiu. Dostała od losu drugą szansę. Żałowała, że podczas 
ich pierwszego razu Lars będzie musiał oglądać szwy i siniaki, 
lecz była już zmęczona czekaniem.

Sycząc z bólu, wstała z hamaka i wolnym krokiem poszła 

do kuchni. Przywitała Larsa promiennym uśmiechem.

 - Kiedy kolacja?
 - Za pół godziny - odparł, z krytyczną miną wpatrując się 

w sos. Krótkie szorty i wycięty podkoszulek, które miał na 
sobie, utwierdziły Kristine w przekonaniu, iż podjęła właściwą 
decyzję.

 - Wezmę prysznic.
 - Idź, idź.
Urażona faktem, że nie zwraca na nią uwagi, podreptała 

do łazienki. Wzięła prysznic i umyła włosy, po czym owinięta 

background image

ręcznikiem wróciła do sypialni. Podsuszyła włosy, pozwalając 
im niesforną falą opaść na posiniaczone czoło. Przez następne 
dwadzieścia   minut   nakładała   na   twarz   staranny   makijaż. 
Włożyła sukienkę w kolorze morskim, prezent od Gianetty, 
pomalowała   paznokcie   u   rąk   i   nóg   i   włożyła   sandałki   na 
obcasach.

Usłyszała   z   kuchni   wołanie   Larsa.   Zawahała   się   przez 

chwilę. Sukienka zakrywała co prawda pokaleczone kolana, 
lecz ogólnie zasłaniała bardzo niewiele. Nie była pewna, czy 
znajdzie w sobie tyle odwagi, by się w niej pokazać. Zerknęła 
w lustro, ćwicząc uwodzicielski uśmiech, i ruszyła w stronę 
kuchni,   usiłując   nie   zważać   na   ból,   jaki   sprawiało   jej 
chodzenie na wysokich obcasach.

Lars nakrywał do stołu z takim zapałem, że nawet jej nie 

zauważył. Wzięła świece z kominka, zaniosła na stojący pod 
oknem   stół,   a   potem   szybko   wymknęła   się   do   ogrodu,   by 
zerwać kwiat jednej z pnących dzikich róż rosnących wokół 
chaty. Gdy wróciła. Lars z łomotem postawił na stole garnek, 
który trzymał w rękach.

 - O mój Boże! - wyszeptał z zachwytem.
Stała   na   progu   z   różą   przyciśniętą   do   piersi,   ubrana   w 

turkusową   sukienkę   odsłaniającą   delikatną   biel   ramion. 
Zaróżowione policzki podkreślały wyrazisty błękit oczu.

Po chwili Lars zdołał otrząsnąć się z osłupienia.
  - Kolacja tak prędko nic ostygnie. Czy możesz chwilę 

poczekać?

  - Jasne - odparła, zastanawiając się, co zamierza zrobić. 

Lars   skokiem   przemierzył   przedpokój   i   zniknął   w   swoim 
pokoju.

Kristine odniosła garnek z powrotem do kuchni i nalała 

sobie kieliszek schłodzonego białego wina. Serce waliło jej 
jak   oszalałe.   Nie   ulegało   wątpliwości,   że   zrobiła   na   Larsie 
wrażenie.   Wstawiła   różę   do   wazonu   i   stanęła   w   oknie. 

background image

Podziwiała   rozległy   widok   na   górskie   szczyty   i   błękitne 
jezioro, usiłując zapomnieć o zdenerwowaniu.

Z zamyślenia wyrwał ją odgłos zbliżających się kroków. 

Gdy się odwróciła, zobaczyła, że Lars także się przebrał. Miał 
na   sobie   zamszowe   spodnie   i   koszulę   z   długim   rękawem. 
Wilgotne włosy opadały mu na czoło. Podszedł do Kristine i 
przycisnął wargi do jej dłoni.

  -   Nigdy   nie   potrafię   przewidzieć,   jaki   będzie   twój 

następny ruch - powiedział cicho.

Odgarnęła mu włosy z czoła, dostrzegła namiętny błysk W 

oczach i uśmiechnęła się.

 - A więc nadal mnie pragniesz.
 - Miałaś co do tego wątpliwości?
 - Tak się tylko zastanawiałam.
 - A zatem ukrywanie własnych uczuć wychodzi mi lepiej, 

niż   się   spodziewałem.   Chciałbym,   abyś   była   pewna   swojej 
decyzji.

  -   Jestem   pewna.   -   Twardniejące   pod   delikatną   tkaniną 

sutki potwierdzały prawdziwość jej słów. - Nalać ci wina?

  -   Chwileczkę.   -   Zamknął   jej   usta   długim,   gorącym 

pocałunkiem.   Drżąc   z   emocji,   czuła,   jak   jej   wargi 
instynktownie   odpowiadają   na   każdy   ruch   jego   warg,   jak 
spragnione bliskości ciało tonie w jego objęciach.

Gdy Lars podniósł głowę, jego roziskrzone oczy wyrażały 

coś więcej niż tylko żądzę - były pełne czułości.

  -   To   twój   pierwszy   raz.   Chcę.   żebyś   go   nigdy   nie 

zapomniała. I pamiętaj - dodał z mocą - nie musisz się niczego 
obawiać.

Kristine nalała mu wina i wzniosła swój kieliszek.
 - Za nasze zdrowie!
Zachodzące  za  górskimi  szczytami  słońce  było niemym 

towarzyszem ich kolacji. Na stole płonęły świece, cicho grała 
muzyka. Rozmawiali, trzymali się za ręce i pieścili pełnymi 

background image

uczucia   spojrzeniami.   Po   kolacji   Lars   poprosił   Kristine   do 
tańca.   Zarzuciwszy   mu   ramiona   na   szyję,   rozkoszowała   się 
delikatnym   dotykiem   jego   spragnionych   dłoni.   Czuła,   jak 
pożądanie wzbiera w niej niepohamowaną falą.

W pewnej chwili Lars porwał Kristine w ramiona i zaniósł 

do   sypialni.   Jednym  ruchem   zsunęła   sandały.  Lars   ściągnął 
koszulę.   Poczuła   na   plecach   ciepły   dotyk   jego   palców 
rozpinających suwak sukienki. Zsunął paseczki podtrzymujące 
tkaninę na ramionach i rozgrzanymi dłońmi objął jej piersi. 
Westchnęła z rozkoszy i zaczęła na oślep szukać jego ust. Lars 
powtarzał jej imię w dzikiej litanii namiętności.

Sukienka   zsunęła   się   po   biodrach   Kristine   i   opadła 

bezładnie na ziemię. Dumna z własnej nagości, odwróciła się 
ku Larsowi, by zobaczyć w jego oczach podziw, żądzę i... coś 
jeszcze.

 - Coś nie tak. Lars? Potrząsnął głową.
 - Jesteś taka piękna! I tak wiele chcesz mi dać. Wiedziała, 

że   mówi   nie   tylko   o   niej,   lecz   takie   o   zmarłej   żonie,   lecz 
zrozumiała, że nie pora zadawać pytania.

  - Nietrudno jest dawać komuś, kto chce brać - odparła, 

rozpinając mu spodnie.

Za moment stał przed nią nagi. Gdy już leżeli na łóżku, 

zapewnił szeptem;

 - Będę tak delikatny, jak to tylko możliwe, elskling.
 - Chcę być z tobą tu i teraz - odparła, ujmując jego twarz 

w dłonie.

Najbliższe   minuty   należały   do   niej.   Zapominając   o 

niedawnych   lękach   i   niepewności,   pozwalała   się   wieść 
kobiecemu   instynktowi.   Spragnionymi   dłońmi   muskała 
ramiona i pierś Larsa, całując każdy centymetr jego opalonego 
ciała. Gdy pewna siebie przywarła ustami do jego warg, ich 
języki rozpoczęły dziki taniec. Nagle oderwała wargi od jego 

background image

poszukujących ust. Muskając językiem jego twarz, dotarła do 
ucha. Lars wykrzyknął jej imię. Kristine zawahała się.

 - Nie podoba ci się? Mam przestać?
  - Ależ nie! Jest naprawdę cudownie! Tylko boję się, że 

sprawię ci ból.

Czuła,   że   gra   na   zwłokę,   lecz   nie   potrafiła   sobie 

wytłumaczyć, dlaczego.

  - Nie bój się, nie jestem aż tak delikatna. - Wiedziona 

intuicją położyła jego dłonie na swoich piersiach.

Lars   popatrzył   na  nią   nieprzytomnym  wzrokiem.   Długo 

tłumiony   żar   sprawiał,   że   był   bliski   eksplozji.   Wilgotne, 
rozgorączkowane   wargi   przywarty   do   śnieżnobiałej   skóry. 
Kristine jęknęła, zaskoczona nieznaną siłą tego zmysłowego 
doznania. Ich ciała splotły się w ciasnym, gorącym uścisku. 
Oddając   się   bogactwu   nowych   doznań,   odpowiadała 
pocałunkiem   na   pocałunek,   pieszczotą   na   pieszczotę.   Gdy 
Lars   odkrył   delikatny   kwiat   jej   kobiecości,   wiedział,   że 
gotowa jest go przyjąć.

Nawet   najgorętsze   pragnienie   nie   zdołało   zabić   czułej 

troski, jaką jej okazywał. Świadoma, że boi się sprawić jej ból, 
objęła go rękami i przyciągnęła do siebie.

 - Teraz, Lars, proszę - wyszeptała. - Teraz...
Wszedł w nią, śledząc w jej oczach wszystkie odcienie 

uczuć - resztki lęku, krótki błysk bólu, a potem narastający 
zachwyt i zdumienie, że można przeżywać tak piękne chwile. 
Słowa przestały być ważne, bo zagarnął ich rozkołysany wir 
namiętności.

Po   raz   pierwszy   w  życiu   Kristine   czuła   pełnię   swego 

jestestwa;   nareszcie   była   naprawdę   sobą.   Coraz 
spieszniejszemu biciu serc towarzyszyły westchnienia, które 
po   chwili   przerodziły   cię   w   niepohamowane   jęki 
bezgranicznej  rozkoszy. Nagle, gdy obojgu wydawało się, że 

background image

nie są w stanie sprostać narastającym emocjom, ich ciałami 
wstrząsnął cudowny w swej potędze dreszcz rozkoszy.

A   potem,   po   szaleńczym   sztormie,   zapanowała   wielka 

cisza.   Osiągnęli   spokój.   Kristine   leżała   na   plecach,   nakryta 
rozpalonym ciałem kochanka. Oddech mężczyzny powoli się 
uspokajał.

 - Wszystko w porządku? - wyszeptał z twarzą wtuloną w 

jej włosy.

  -   W   porządku?   -   żachnęła   się.   -   Dlaczego   mnie   nie 

uprzedziłeś, jakie to wspaniałe przeżycie?

 - Nie chciałem się przechwalać.
Twarz Larsa rozświetlił promienny uśmiech.
  -   Pewnie   i   tak   bym   nie   uwierzyła.   Uniósł   się,   prężąc 

umięśniony tors.

 - Czy było ci równie wspaniale jak mnie?
 - A nie było tego widać? - zapytał z rozbawieniem.
 - Cóż, nie mam porównania. Poza tym byłam dość zajęta 

własną osobą.

Uśmiech zamarł mu na ustach.
  - Tak Kris, było mi cudownie. Nie powinienem ci tego 

mówić, ale... chcę, żebyś mnie zrozumiała. Kochałem Annę, 
gdy się pobieraliśmy. Była  piękną  kobietą, czułą i kochającą 
matką dla naszej córki. Lecz bała się wszystkiego, nad czym 
nie mogła sprawować kontroli - stromego zbocza, miłości - 
wszystkiego,   co   dzikie,   szalone   i   radosne.   Przy   niej   nie 
mogłem być naprawdę sobą, musiałem zapomnieć o własnych 
przyjemnościach,   zaspokajając   wyłącznie   jej   potrzeby.   W 
przeciwnym razie zaczynała się bać, a ja bardzo nie chciałem 
sprawić jej przykrości. Kristine leżała nieruchomo.

 - Bałeś się ze mną kochać, prawda? Prawie tak samo jak 

ja. - Współczuła mu głęboko.

background image

  - Niesłusznie. Jesteś odważna i namiętna, potrafisz dać 

wiele.   Dzięki   tobie   odzyskałem   wiarę   w   siebie,  min   kjaere 
elskling.

 - Przy mnie możesz być sobą.
 - Jestem sobą, Kristine. A następnym razem, gdy zagoją 

się twoje rany, będę czuł się jeszcze bardziej wolny.

  - Następnym razem? - zachichotała. - Ledwie zjedliśmy 

obiad, a ty już myślisz o kolacji?

Ucałował   ją   w   czoło   i   przytulił.   Oparła   mu   głowę   na 

ramieniu   i   zamknęła   oczy.   Gdy   je   otworzyła,   za   oknem 
świeciło słońce. Upewniwszy się, że nie śni, przeciągnęła się i 
zagadnęła kokieteryjnie:

 - Nie przyniesiesz mi kawy do łóżka?
 - Za chwilę. Najpierw daj całusa.
 - Zgoda - odparła, prężąc się jak kotka.
 - Zrób tak jeszcze raz, a będziesz miała kłopoty.
Niewiele   myśląc,   wyprężyła   się   z   jeszcze   bardziej 

prowokującym wdziękiem.  Lars zapomniał o kontrolowaniu 
samego siebie, a Kristine o porannej kawie.

Tydzień minął im w prawdziwie idyllicznej atmosferze.
Kristine   była   roześmiana.   Ćwiczyła   swój   norweski.   Po 

siniakach nie pozostał nawet ślad. Lars gotował wyszukane 
potrawy i naprawiał pomost nad jeziorem. Nigdy dotąd nie 
widziała, by tyle się śmiał.

Kochali   się   codziennie,   raz   miłością,   dziką   i   szaloną, 

innym   razem   zaspokajając   potrzebę   czułości   i   delikatności. 
Kochali się za dnia i przy świetle świec, leżąc w hamaku i 
wsłuchując   się   w   szum   wiatru   wśród   drzew.   Kristine 
wiedziała, że nigdy nie zapomni człowieka, który nauczył ją 
kochać i być kochaną.

Obserwując Larsa, z radością zauważyła pogodną stronę 

jego   duszy.   Wygłupia!   się   i   dowcipkował.   Doskonale   się 
razem   bawili.   Była   pewna,   że   jej   rodzicom   nigdy   nie   było 

background image

dane   przeżyć   niczego   podobnego.   Czuła   ponadto,   że   Lars 
powoli   wyzwala   się   spod   władzy   dręczących   go   demonów 
przeszłości.

 - Opowiedz mi coś o sobie - poprosiła pewnego dnia przy 

kolacji.   -   Wiem,   że   jeździłeś   na   nartach,   startowałeś   w 
zawodach, a teraz zajmujesz się majątkiem babci. Ale musisz 
przecież robić coś jeszcze.

  - Zawsze marzyłem o zdobyciu licencji pilota. - Utkwił 

zamyślony   wzrok   w   kieliszku   wina,   obserwując   odblask 
świecy, tańczący po jego szklanych ściankach. - Po śmierci 
Anny   i   Elisabet   zapisałem   się   na   kurs.   Gdy   wylatałem 
odpowiednią liczbę godzin, pojechałem za ocean i zatrudniłem 
się   w   małej   firmie   przewozowej,   specjalizującej   się   w 
dostarczaniu żywności uchodźcom wojennym i ofiarom susz. 
Często   latałem   w   niebezpiecznych   misjach   i   bardzo   mi   to 
odpowiadało. Nie podejmowałem niepotrzebnego ryzyka, gdy 
miałem   ludzi   na   pokładzie,   ale   gdyby   mnie   zestrzelono... 
chyba nie miałbym im tego za złe.

 - O rany, a pomyśleć, że gdy się poznaliśmy, miałam cię 

za bezczynnie czekającego na spadek lowelasa!

  - Po pewnym czasie zaproponowano mi pracę w firmie 

inżynieryjnej,   która   zajmowała   się   rozwojem   Trzeciego 
Świata. Mieli bardzo rozsądne projekty, które dawały szansę 
rzeczywistej poprawy warunków życia. Z Malezji przeniosłem 
się   do   Brazylii.   Właśnie   kończyliśmy   pracę   nad   kolejnym 
projektem, gdy bestemor dostała wylewu. Wróciłem do domu, 
a w niecały miesiąc później poznałem ciebie.

 - Zamierzasz wrócić do Brazylii?
  - Starałem się o pracę przy ONZ i dostałem ją. Czeka 

mnie mnóstwo podróżowania. - Posłał Kristine pełne ciepła, 
poważne spojrzenie. - Spodobałoby ci się.

background image

Nie była pewna, co Lars ma na myśli. Nagłe dotarło do 

niej, że prędzej czy później będą musieli przerwać trwającą od 
przeszło tygodnia idyllę. Wstała z ponurą miną.

 - Zebrałam trochę poziomek, chcesz spróbować?
 - Znów uciekasz.
 - Nie, po prostu póki mogę, wolę żyć teraźniejszością.
  -   Musimy   kiedyś   porozmawiać   o   przyszłości   -   nie 

ustępował.

  -   Ale   nie   teraz.   Jeszcze   nie   -   rzuciła,   znikając   za 

kuchennymi drzwiami.

Wiedziała, że przyszłość coraz natarczywiej puka do ich 

drzwi. Za dzień, dwa przyjedzie tu brat Larsa i będą musieli 
opuścić   chatę.   Fjaerland,   przypomniała   sobie.   Muszę   tam 
pojechać   i   dowiedzieć   się,   czy   dziadek   zechce   ze   mną 
rozmawiać. Jeśli nie, będę musiała wrócić do Oslo, a to nie 
będzie   proste.   Nie   mam   samochodu   ani   pieniędzy,   a   nie 
zamierzam pozostać na utrzymaniu Larsa.

Mimo iż Lars zajął się sprawą należnego odszkodowania 

za   samochód,   Kristine   nie   liczyła   na   dużą   sumę.   Musiała 
znaleźć pracę lub wrócić do domu.

Kątem oka zobaczyła, że Lars idzie w jej stronę.
 - Zawieziesz mnie do Fjaerland? - zapytała, zanim zdążył 

się odezwać.

 - Kiedy?
 - Jutro.
 - Nie musimy jeszcze wyjeżdżać.
 - Muszę się dowiedzieć, czy dziadek będzie chciał się ze 

mną zobaczyć, czy nie. - W jej głosie zabrzmiał tak dobrze mu 
znany, uparty ton.

  -   A   jeśli   poprosi,   abyś   została   u   niego   na   miesiąc? 

Oczekujesz,   że   grzecznie   się   pożegnam   i   wrócę   do   Oslo, 
napominając o wszystkim, co się ostatnio wydarzyło?

background image

 - Lars, nie złość się. Było cudownie, ale przecież nic nie 

trwa wiecznie. Muszę tam pojechać. Zrozum...

  - Ależ rozumiem doskonale - wycedził przez zaciśnięte 

zęby. - 

Zawiozę cię

, lecz nie mogę, obiecać, że wrócę do Oslo, 

kiedy tylko przestanę ci być potrzebny.

  -   Przestań!   -   głos   Kristine   załamał   się.   -   Zupełnie 

opacznie interpretujesz moje słowa. Jesteśmy  przyjaciółmi i 
wcale nic zamierzam znikać z twojego życia.

 - Jesteśmy kochankami, Kristine.
  - Tak, jesteśmy! Ale twój brat wkrótce przyjeżdża, a ja 

muszę jechać do Fjaerland. I kłócimy się po raz pierwszy od 
prawie dwóch tygodni...

Objął ją czule i poprowadził w stronę hamaka.
 - Tak, jeszcze tylko tego nie robiliśmy - szepnął. Kristine 

uspokoiła się szybko, ukojona słodyczą jego pocałunków.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Fjaerland.   niewielka   wioska,   leżała   na   końcu   długiego, 

wąskiego   fiordu   o   tej   samej   nazwie.   Kristine   od   razu 
zakochała się w tym malowniczym miejscu położonym wśród 
gór.   Z   pokładu   promu   obserwowała   farmy   wyrastające   na 
niedostępnych   skalnych   półkach.   Otoczone   drzewami, 
zdawały się oazami spokoju. Przypomniały się jej opowieści o 
zwierzętach   i   dzieciach   trzymanych   na   postronku,   by   nie 
spadły w przepaść. Wysoko nad ludzkimi siedzibami wznosiły 
się dumne, tonące w chmurach czapy lodowców. Serce wioski 
znajdowało się na zboczu lodowca Supphellebreen.

Radość,   jaką   sprawiało   Kristine   oglądanie   drewnianych 

domów,   pomalowanych   na   czerwono   stodół   i   starych   sieci 
porozwieszanych wzdłuż wybrzeża, zakłócały myśli o ojcu, 
który   dwadzieścia   lat   temu,   targany   złością,   uciekał   z   tego 
miejsca za ocean.

Gdy prom zacumował w porcie, Larsowi udało się szybko 

dowiedzieć,   że   dziadek   Kleiven   mieszka   wyżej,   w   górach. 
Pojechali drogą wzdłuż rzeki, przez wąską dolinę, w której 
leżało kilka farm.

  - Podobno dom twojego dziadka jest  żółty - powiedział 

Lars, gdy mijali jedno z gospodarstw. - Powinniśmy być już 
blisko.

Rzeczywiście,   niedługo   potem   zza   zakrętu   wyłonił   się 

żółty dom otoczony licznymi zabudowaniami gospodarskimi. 
Kristine   zauważyła   z   niepokojem,   że   duży   dziedziniec   jest 
zastawiony samochodami.

 - Jesteś pewien, że to tu?
 - Raczej tak. Zdaje się, że trafiliśmy na jakąś uroczystość. 

Może wolałabyś przyjechać tu później?

Kristine pokręciła przecząco głową. Cała wyprawa zbyt 

wiele ją kosztowała i czuła, że jutro mogłaby nie znaleźć w 
sobie dość odwagi, by przekroczyć tę bramę.

background image

Lars skręcił na drogę prowadzącą ku zabudowaniom. Dom 

dziadka był równie uroczy, jak inne, które mijali po drodze. 
Fasadę zdobiły rzeźbienia, a po kamiennej podmurówce pięły 
się róże. Na podwórku nie było widać żywej duszy. Kristine 
zerknęła na zegarek.

 - Trochę za wcześnie na kolację. A jeżeli coś się stało?
 - To wyjedziemy - odparł spokojnie Lars, parkując wóz, 

w cieniu kępy drzew.

Kristine wzięła głęboki oddech.
  -   Chciałabym   mieć   już   to   za   sobą   -   westchnęła, 

wysiadając z samochodu.

Miejsce,   w   którym   spędziła   pierwsze   lata   swojego 

dzieciństwa,   powitało   ją   intensywnym   zapachem   róż. 
Upewniwszy się, że Lars idzie z tyłu, weszła na drewniane 
schodki i zapukała do drzwi.

Ze środka dochodził śmiech i odgłos ożywionych rozmów. 

Kristine słyszała płacz dziecka, po czym męski głos zawołał 
coś,   czego   nie   zrozumiała,   i   usłyszała   odgłos   kroków 
zbliżających   się   do   drzwi.   Siląc   się   na   uśmiech,   wytarła 
spocone dłonie o spodnie.

Drzwi   otworzyły   się   z   rozmachem   i   na   progu   stanął 

postawny   starszy   mężczyzna   w   białej   koszuli   i   wełnianej 
kamizelce.   Wyglądał   na   siedemdziesiąt   kilka   lat,   miał 
kędzierzawą,   siwą   brodę   i   wyraziste,   błękitne   oczy.   Moje 
oczy, pomyślała z niedowierzaniem. Była pewna, że stoi przed 
nią   Jakob   Kleiven,   jej   rodzony   dziadek.   W   jednej   chwili 
wyleciały   jej   z   głowy   słowa   powitania   po   norwesku,   które 
miesiącami ćwiczyła.

  -   Jestem   Kristine.   Z   Kanady   -   powiedziała   drżącym 

głosem po angielsku.

Gdy uśmiech zamarł na twarzy mężczyzny, uświadomiła 

sobie,   jak   bardzo   jest   podobny   do   jej   ojca.   Z   rozpaczą 

background image

pomyślała,   że   nie   wpuści   jej   do   środka   i   że   na   darmo 
przejechała pół świata.

Przez   dłuższą   chwilę   stali   w   milczeniu.   Niepewna,   czy 

dziadek mówi po angielsku, wybełkotała:

 - Gustav Kleiven... d - datter.
  - Czy sprowadza cię tu gniew? - zapytał Jakob Kleiven 

płynnie po angielsku.

 - Nie! - wykrzyknęła, zbierając odwagę do pytania, które 

od lat pozostawało bez odpowiedzi. - A ty gniewasz się na 
mnie?

  - Nie, dziecino, ależ skąd... Przyjechałaś aż z Kanady, 

żeby się ze mną zobaczyć?

  -  Od  dwóch lat jestem w podróży. Ojciec nie wie, że tu 

przyjechałam.

 - Ach, Gustav... - Twarz mężczyzny pociemniała. - Przez 

te   wszystkie   lata   nie   raz   do   niego   pisałem,   lecz   nigdy   nie 
otrzymałem odpowiedzi.

  -   Myślę,   że   niszczył   listy   -   westchnęła,   wspominając 

kopertę z pięknym znaczkiem.

Jakob pokiwał głową ze zrozumieniem.
  -   Ale   ty   nie   jesteś   Gustavem.   Jesteś   jego   córką,   która 

przyjechała   do   mnie   aż   z   Kanady.   -   Szeroki   uśmiech 
rozświetlił   zasmuconą   twarz.   -  Velkommen,  Kristine, 
velkommen. Witaj w moim domu.

Nagle   znalazła   się   w   ramionach   dziadka.   W   oczach 

starszego mężczyzny zakręciły się łzy. Jego koszula pachniała 
krochmalem i tytoniem.

 - Jesteś taka piękna - westchnął - i tak bardzo podobna do 

ojca. Masz jego oczy, jego podbródek. Mój Boże. Gustav... 
Złamał mi serce. Mój najstarszy, najdroższy syn.

 - Powiesz mi, dlaczego wyjechał?
 - To ty nic nie wiesz? - zdziwił się Jakob.
 - Tata nie chciał mi nic powiedzieć. Mama też nie.

background image

  - Ja ci wszystko opowiem. Ale nie teraz. - Uroczyście 

ucałował ją w oba policzki. - Kristine, uczyniłaś mnie dzisiaj 
szczęśliwym człowiekiem.

  -   Tak   bardzo   się   bałam,   że   nie   zechcesz   ze   mną 

rozmawiać, wiesz? - wyznała, skrycie ocierając łzę.

 - Chodź do środka! - Zaprosił ją gestem. - Mamy dzisiaj 

małe przyjęcie. Wejdź i zaproś swojego przyjaciela - dodał z 
uśmiechem.

Kristine przedstawiła Larsa. Jakob uścisnął mu dłoń, po 

czym zwrócił się do wnuczki:

 - Dziś są urodziny Margrethe, więc zgromadziła się cała 

rodzina.   Pewnie   nawet   nie   przypuszczałaś,   że   od   razu 
wszystkich poznasz.

Salon, do którego ich wprowadził, był pełen ludzi. Jakob 

w   kilku   krótkich   słowach   wyjaśnił   zgromadzonym,   kim   są 
nowi   goście.   Kristine   w   zakłopotaniu   spoglądała   na 
uśmiechające   się   do   niej   twarze,   by   nagle   z   ogromną   ulgą 
wyłowić jedną, znajomą.

 - Cześć, Haraldzie - przywitała się.
 - Zastanawiałem się, kiedy tu dotrzesz - uśmiechnął się jej 

kuzyn.

  - Cieszę się, że jesteście razem - powiedział, zwracając 

się do Larsa.

  -   To   wy   się   znacie?!   -   wykrzyknął   Jakob,   żartobliwie 

grożąc wnuczce palcem. - Jakim cudem?

 - Poznaliśmy się w Oslo - wyjaśniła pospiesznie Kristine. 

-   Harald   obiecał,   że   nie   zdradzi   ci,   że   jestem   w   Norwegii. 
Naprawdę   się   bałam,   że   nie   zechcesz   ze   mną   rozmawiać, 
bestefar.

  -  No   i   dotrzymał   słowa.   -   Promienny   uśmiech   Jakoba 

najdobitniej   świadczył   o   jego   szczęściu.   -   Chodź.   Kristine, 
przedstawię cię naszej szanownej rodzince.

background image

Otoczyła   ją   gromadka   rozgadanych   ludzi.   Chłopak 

imieniem Iver wsunął jej do ręki kieliszek, a jakiś rezolutny 
malec   chciał   koniecznie   wiedzieć,   czy   widziała   polarnego 
niedźwiedzia.   Niektórzy   mówili   po   angielsku,   inni   po 
norwesku, prosząc Larsa o tłumaczenie. Harald narzekał, że 
Gianetta   musiała   wyjechać   do   Genui   i   nie   mogła   mu 
towarzyszyć w rodzinnym święcie.

Otumaniona Kristine upiła solidny łyk trunku i na moment 

straciła oddech.

 - Uważaj, to gorzałka, jest jak dynamit - szepnął jej Lars. 

Jubilatka   Margrethe   podeszła   do   Kristine   z   małym,   może 
sześciomiesięcznym   dzieckiem   na   ręku   i   nieśmiało 
zaproponowała po angielsku:

 - To Sonja, chcesz się z nią przywitać?
Kristine   bez   namysłu   wzięła   dziewczynkę   na   ręce. 

Dziecko   radośnie   zamachało   rączkami,   a   Kristine   stanęło 
przed   oczami   wspomnienie   sprzed   lat,   gdy   opiekowała   się 
młodszymi   braćmi.   Poczuła   na   plecach   spojrzenie   Larsa. 
Przed laty przysięgała sobie, że nie będzie miała dzieci. Teraz 
nic nie było jak dawniej.

Natłok wrażeń sprawił, że napięte nerwy nagle puściły. Do 

jej oczu napłynęła fala łez. Zdezorientowani goście przerwali 
rozmowy,   nie   wiedząc,   jak   się   powinni   zachować.   Kristine 
spiesznie oddała dziecko matce i schroniła się w bezpiecznych 
ramionach Larsa, który wyprowadził ja na podwórze.

Oślepiające   słońce   i   ciepły   powiew   wiatru   pomogły 

Kristine  odzyskać   równowagę.   Spacerowali   wzdłuż  łąki,   na 
której pasły się krowy, leniwie przeżuwając trawę.

  - Wiesz - zaczął Lars spokojnie - kiedy patrzyłem, jak 

tulisz tę małą w ramionach, przypomniała mi się Elisabet. Ale 
nie tylko to; zrozumiałem, że chcę mieć dzieci. I pragnę, abyś 
była ich matką.

Kristine niespokojnie wyszarpnęła rękę z jego dłoni.

background image

 - Nie, Lars, nie ja.
  -   Wiem,  że   kiedy   trzymałaś   Sonję,   sama   też   o   tym 

pomyślałaś.

 - Co nie znaczy, że tak musi być!
 - Powiedziałem „kiedyś", Kris. Nie dziś, nie jutro. Może 

za kilka lat.

  -   Jesteś   jak   lodowiec.   Pochłaniasz   mnie   powoli,   ale 

nieustępliwie - prychnęła.

Uśmiechnął się figlarnie i ucałował jej rękę.
 - Wracajmy do środka.
W czasie ich nieobecności na stole pojawiły się półmiski z 

kanapkami, piwo i wino. Kristine dopiła wódkę i postanowiła 
poukładać sobie w głowie rodzinne relacje. Margrethe była 
siostrą Haralda. Ich matka, Mari, była ciotką Kristine, jedyną 
osobą, która przez te wszystkie lata utrzymywała kontakt z 
rodziną w Kanadzie. Knut i Edvard to jej wujowie, a Iver był 
mężem   Margrethe.   Kristine   rozluźniła   się   i   zadowolona   z 
siebie   próbowała   nawet   rozmawiać   po   norwesku.   Gdy 
Karoline, siostra Jakoba, wniosła tort, Knut usiadł do pianina, 
a Edvard wyciągnął skrzypce. Ucichły rozmowy. Zaczęły się 
śpiewy i tańce.

Nim   się   obejrzała,   na   dworze   zapadł   zmierzch.   Około 

północy   Lars   i   Kristine   rozstawili   swoje   namioty   na   łące   i 
poszli spać. Następnego dnia rano, kiedy rodzina rozjechała 
się   do   swoich   domów,   ochoczo   zabrali   się   do   pomocy   w 
pracach polowych, których o tej porze roku nie brakowało. 
Zajęci   przerzucaniem   siana,   nie   zauważyli,   że   nadszedł 
kolejny wieczór. Jakob usiadł na ganku w bujanym fotelu i 
zaprosił Kristine, by mu towarzyszyła.

  - Opowieść o tym, dlaczego Gustav wyjechał stąd, jest 

krótka, ale smutna. Czy chcesz ją usłyszeć?

 - Tak, dziadku. Mam nadzieję, że dzięki temu zrozumiem 

moich rodziców...

background image

  - No cóż, Gustav nigdy nie lubił życia na farmie. Był 

najstarszy i powinien odziedziczyć ziemię, ale on wolał wy - 
jechać do Oslo. Mówił, że tutaj nic się nie dzieje. Wyjechał do 
miasta, spodziewał się tam znaleźć wspaniałą pracę. Po roku 
wrócił i nie chciał nam powiedzieć, co się z nim przez ten czas 
działo. Potem poznał śliczną Ninę, pobrali się i zamieszkali 
tutaj.   Gdy   się   urodziłaś,   byłem   szczęśliwy,   bo   miałem 
nadzieję, że może Gustav wreszcie się ustatkuje.  - Jakob ze 
smutkiem   pokiwał   głową.   -   W   tym   czasie   założył   we   wsi 
spółkę zajmującą się rybołówstwem i uprawą roli. Został jej 
skarbnikiem.   Po   dwóch   latach   wyszło   na   jaw,   że   kradł 
pieniądze. Okradał ludzi z własnej wioski! Mój syn... - głos 
Jakoba zadrżał - okazał się złodziejem.

Kristine siedziała bez ruchu.
 - Strasznie się pokłóciliśmy - ciągnął dziadek. - Chciałem, 

żeby   pracował   u   mnie   na   farmie   i   zwrócił   zagrabione 
pieniądze.   Roześmiał   mi   się   w   twarz,   a   dwa   dni   później 
wyjechał, zabierając Ninę i ciebie. Powiedział, że  jedzie  do 
Kanady i już nigdy tu nie wróci.

Po latach wszystko stało się jasne. Kristine w jednej chwili 

pojęła, czemu jej ojciec tak bardzo nienawidził sadów i farm, 
na których pracował, i czemu matka - oderwana od korzeni i 
rzucona   na   obcą,   nieznaną   ziemię   -   była   przez   całe   życie 
nieszczęśliwa.

  - Myślę, że nigdy więcej niczego nie ukradł. - Ponury 

wyraz twarzy Jakoba świadczył o udręce, w jakiej żył przez 
ostatnie dwadzieścia lat. - Ale myślę też, że nigdy potem nie 
był   szczęśliwy.   Kiedy   wrócisz   do   domu,   powiedz   mu,   że 
chętnie przyjmę go z powrotem.

  -   Przekażę   mu   -   odparła   smutno   -   ale   nie   wiem,   jak 

zareaguje.   Nigdy   nie   pozwalał   nam  mówić   po  norwesku,   a 
chłopcom dał angielskie imiona.

 - Może wystarczy, gdy zapomnimy o gniewie.

background image

Przez resztę wieczoru Jakob i Kristine opowiadali sobie 

nawzajem historie własnego życia. Gdy nadeszła pora kolacji, 
Kristine poszła do kuchni, by pomóc Karoline przygotowywać 
jedzenie.   Krojąc   świeżo   zerwane   pomidory,   uświadomiła 
sobie, iż osiągnęła cel, dla którego przyjechała do Norwegii. 
Za kilka dni będzie musiała wrócić do domu.

Do Kanady. I zostawić Larsa.
Minęły   trzy   dni.   Lars   pomagał   Jakobowi   w   pracach 

polowych. Gdy pogoda się popsuła, obaj panowie zaszyli się 
w kącie, pochyleni nad szachownicą. Kristine nie wiedziała, 
czy bardziej tęskni, gdy cały dzień nie widzi Larsa, czy też 
gdy   cały   dzień   ogląda   go   z   bliska,   a   jednak   tak   bardzo 
niedostępnego.

Wczesnym popołudniem przerwali grę. Lars, wyprosiwszy 

Karoline z kuchni, zabrał się do zmywania naczyń.

  -   Chodźmy   na   spacer.   Kris.   Możemy   podejść   aż   pod 

lodowiec - zaproponował, gdy skończył.

  -   Niedługo   zacznie   się   ściemniać   -   odpowiedziała 

wymijająco, oczyma wyobraźni widząc, jak zdziera z Larsa 
ubrania.

  -   Jedna   noc   w   chacie   mojego   brata   poprawiłaby   nam 

humor. - Miała wrażenie, iż czyta w jej myślach.

 - Pochlebiasz sobie.
 - Może byśmy gdzieś wyskoczyli na parę dni? Chciałbym 

pokazać ci fiord Geiranger... Potem byśmy wrócili.

  - Dobrze. - Czuła, że nic jest w stanie dłużej bez niego 

wytrzymać.

Lars uśmiechnął się zawadiacko.
 - Lubię, gdy kobieta wie, czego chce.
Dwadzieścia   minut   później   szli   ścieżką   prowadzącą 

między drzewami po zboczach Supphellebreen. Lars nadawał 
marszowi dość szybkie tempo, a Kristine miała nadzieję, że 
dzięki   forsownemu   spacerowi   wieczorem   łatwo   zaśnie. 

background image

Czyżby uzależniła się od Larsa? Już nie jesteś tak niezależna, 
jak przed kilkoma tygodniami, szeptał drwiący głos. Odejdź, 
zamilknij, uciszała go. Tu chodzi tylko o seks, o chwilowe 
zauroczenie.

Niespodziewanie zza drzew wyłonił się rozległy widok na 

ostre   szczyty.   Surowe,   ponure   skały   w   górnych   partiach 
pokrywała gruba warstwa lodu.

  - Ten lód może mieć nawet pięć tysięcy lat - oznajmił 

Lars. - Co chwila schodzą tu lawiny. - Jakby na potwierdzenie 
jego słów od lodowej bryły oderwał się mniejszy fragment i z 
hukiem runął w dół, porywając za sobą śnieżne masy.

Utkwiwszy wzrok w rysującym się na tle skalnej ściany 

profilu   Larsa.   Kristine   zastanawiała   się,   czy   uda   jej   się 
pogodzić   z   własną   przeszłością,   tak   jak   to   się   udało   jemu. 
Nagle poprzez towarzyszący im szum spienionej rzeki przebił 
się inny, wyższy dźwięk. Brzmiał rozpaczliwie, jak wołanie o 
pomoc.

 - Co to? - zapytała zaciekawiona.
  - Jakob mówił, że u stóp lodowca pasie się stado koni. 

Chodź, rozejrzymy się.

Przeszli zaledwie parę kroków, gdy ich oczom ukazała się 

zielona   polana,   na   której   pasło   się   nieduże   stado   koni. 
Zwierzęta   biegały   niespokojnie,   rzucały   łbami   i   rżały 
rozpaczliwie. Nagle Kristine pojęła przyczynę ich niepokoju: 
na brzegu rzeki stało dwóch mężczyzn, ubranych w skórzane 
kurtki, i rzucało kamieniami w konie. Trafiona klacz zarżała 
żałośnie,   krążąc   wokół   źrebięcia.   Lars   skinieniem   głowy 
nakazał, by szła za nim. W milczeniu przemknęli na drugą 
stronę lodowatej rzeki i zaczaili się w gęstych krzakach.

Kristine wiele czasu spędziła z braćmi  na zabawach na 

dworze. Starała się - zarówno ze względu na siebie, jak i na 
nich - jak najmniej przebywać w domu z rodzicami. Potrafiła 
wspinać   się   na   drzewa   ze   sprawnością   małpy   i   ciskać 

background image

kamieniami,   bezbłędnie   trafiając   w   odległy   cel.   Teraz 
chwyciła   spory,   płaski   odłamek   skalny   i   rzuciła   nim   w 
stojącego bliżej mężczyznę. Trafiony w kark, wrzasnął z bólu 
i   odwrócił   się   ku   swemu   niewidzialnemu   prześladowcy. 
Bezpiecznie ukryta w zaroślach, wycelowała drugi, a potem 
trzeci   i   czwarty   kamień,   trafiając   zdezorientowanych 
mężczyzn   to   w   kostkę,   to   w   brzuch.   Lars   patrzył  na   nią   z 
podziwem,   a   po   chwili   przyłączył   się   do   ataku.   Spłoszone 
łobuzy rzuciły się do ucieczki.

  -   Za   nimi!   -   nakazał   Lars   szeptem.   -   Spiszemy   ich 

numery, trzeba zawiadomić policję!

Biegli przez krzaki, nie zważając na ostre gałązki raniące 

gołe nogi. Minęli porośniętą trawą łąkę i samotną kępę drzew. 
Kątem   oka   Kristine   zauważyła   błysk   metalu.   Wytężając 
wzrok,   usiłowała   zrozumieć,   co   zobaczyła.   Motory, 
pomyślała. To muszą być motory.

Zanim dotarło do niej, że zaparkowano tam trzy maszyny, 

a nie dwie, wpadła prosto w ręce trzeciego zbira. Słyszała, jak 
pozostali dwaj wołają coś do niego. Spróbowała się uwolnić, 
lecz bezskutecznie. Śmierdział potem i był silny.

Jej scyzoryk został na biurku, na farmie.
Potem   wszystko   potoczyło   się   błyskawicznie.   Z   cienia 

wyłoniła   się   postać,   która   rzuciwszy   się   napastnikowi   na 
plecy, zdołała ją uwolnić z brutalnego uścisku.

  -  Uciekamy, Kristine! - Poznała głos Larsa. - Tą samą 

drogą, którą przyszliśmy!

Dwaj pozostali bandyci zbliżali się ku nim, torując sobie 

drogę wśród krzaków. Kristine wyrwała kluczyki ze stacyjki 
jednego z motorów, zapamiętała numer rejestracyjny drugiego 
i pędem puściła się do domu. Tuż za sobą czuła oddech swego 
towarzysza.

Biegli ile sił w nogach, usiłując kryć się w cieniu drzew. 

Gdy dotarli do rzeki, Lars wszedł pierwszy i pomógł Kristine 

background image

przejść przez niespokojny nurt, a potem wczołgać się na śliski 
brzeg.

Gorący pocałunek uświadomił jej, jak bardzo go pragnie.
  - Musimy   stąd  znikać,  Kris. Raczej  nie chciałbym ich 

spotkać jeszcze raz. Zapamiętałem dwa numery, a ty?

 - Jeden, ale mam kluczyki - roześmiała się, wyciągając z 

kieszeni brzęczące trofeum.

  -   Ty   rzeczywiście   masz   jakąś   kluczykową   manię   - 

mruknął z podziwem. - Cieszę się, że tym razem jesteś po 
mojej stronie.

 - Dziękuję, że znów mnie uratowałeś.
  -   No   cóż...   Najwyższa   pora,   bym   udowodnił   swoją 

męskość.

 - Och, na to akurat są inne sposoby.
 - Jutro pojedziemy do Geiranger - zapowiedział, biorąc ją 

za   rękę   i   prowadząc   przez   krzaki.   -   Cztery   dni   celibatu   w 
zupełności mi wystarczą.

Mnie także, pomyślała Kristine. Przemoczona i zmarznięta 

zastanawiała się. czy kiedykolwiek będzie w stanie wrócić bez 
niego za Atlantyk.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Do   Geiranger   prowadziła   wąska   szosa,   wijąca   się   po 

górskim   zboczu.   Zakręty   ciasne   jak   agrafka   pozwałaby 
podziwiać   iście   odlotowy   widok   to   z   jednej,   to   z   drugiej 
strony.   Poniżej   rozpościerał   się   błękit   jednego   z 
najpiękniejszych fiordów w Norwegii.

Lars  jechał   ostrożnie,  zachowuje   bezpieczną   prędkość   i 

raz   po   raz   zerkając   na   Kristine.   Siedziała   sztywno,   z 
zaciśniętymi dłońmi i z niepewną miną.

 - Nie bój się, już prawie jesteśmy na miejscu.
 - Czy ty... jeździłeś na nartach po tamtym wypadku?
  - Dwa dni po pogrzebie zmusiłem się do paru zjazdów. 

Gdybym   tego   nie   zrobił,   pewnie   już   nigdy   bym   się   nie 
przełamał.  Bestemor  uważała,   że   frywolną   zabawą 
bezczeszczę pamięć zmarłej.

Nie   odrywając   oczu   od   szosy,   pokonał   kolejny,   ostry 

zakręt.

 - Później jeździłem jeszcze w Austrii i Szwajcarii. Już nie 

potrzebowałem się zmuszać. Zobacz - zmienił temat - widzisz 
ten budynek tuż nad wodą? Tam się zatrzymamy. Nad samym 
fiordem jest spokojniej niż w centrum miasta.

Tej   nocy   bez   reszty   oddali   się   tłumionej   od   wielu   dni 

namiętności. Kristine przerażała siła emocji, które nią targały. 
Była całkowicie zależna od prymitywnych instynktów, które 
wzięły we władanie jej ciało i umysł.

Na  śniadanie wybrali się do niedużej  knajpki niedaleko 

portu.   Kristine   w   milczeniu   przyglądała   się   pająkowi 
pracowicie   tkającemu   swoją   sieć.   Głos   Larsa   wyrwał   ją   z 
zamyślenia.

  -   Pojedźmy   dzisiaj   do   Dalsnihha.   Jest   piękna   pogoda, 

dobry dzień na wyprawę w góry.

 - Mam nadzieję, że nie będę musiała się po nich wspinać. 

- Kristine zdawała się nie podzielać jego entuzjazmu.

background image

Roześmiał się.
  -   Można   wjechać   samochodem   na   sam   szczyt.   To   nie 

Prekestolen.

Rzeczywiście. Krętą drogą dojechali prawie na sam szczyt 

i zostawili samochód na parkingu położonym ponad kilometr 
nad  poziomem   morza.   Kristine   włożyła   kurtkę,   usiłując   się 
ochronić przed silnym, zimnym wiatrem.

Ze szczytu rozpościerał się niesamowity widok. Kristine z 

niedowierzaniem   patrzyła   na   szare,   ciągnące   się   aż   po 
horyzont szeregi masywnych skał. W promieniu wielu setek 
metrów   nie   rosło   ani   jedno   drzewo,   jedynie   w   szczelinach 
wyrastały drobne roślinki. Ze wszystkich stron otaczały ich 
spowite   mgłą   szczyty   o   oślepiająco   białych,   ośnieżonych 
zboczach.   Leżąca   daleko   w   dole   zielona   dolina,   z   której 
przyjechali,   przecięta   błękitną   wstążką   fiordu   Geiranger, 
zdawała się należeć do zupełnie innego świata.

Na niebie pojawiło się kilka chmur. Kristine przysiadła na 

okrągłym, głazie i wzięła głęboki oddech.

 - To wspaniale, dzikie miejsce, Lars - wyszeptała. - Tak 

się cieszę, że tu przyjechaliśmy.

  -   W   ten   właśnie   sposób   wyobrażałem   sobie   zawsze 

małżeństwo:   jako   przestrzeń   -   wysokość,   głębokość   i 
szerokość.

 - Można i tak - odparła w roztargnieniu.
 - Miejsce, by móc oddychać, i miejsce, by móc rosnąć.
  -   Małżeństwo   może   też   wyglądać   tak!   -   Kristine   ze 

złością kopnęła leżące kamienie. - Kamieniste i bezowocne, 
nic tam nie rośnie, bo nie ma gdzie zaczepić swoich korzeni.

 - Najpiękniejsze kwiaty północy kwitną wiosną.
 - Górskie szczyty lód pokrywa przez dziesięć miesięcy w 

roku - zripostowała.

Lars   oparł   nogę   na   głazie,   na   którym   siedziała,   i 

śmiertelnie poważnym głosem powiedział:

background image

 - Kris, przecież dobrze wiesz, do czego zmierzam. Chcę, 

żebyś za mnie wyszła.

Powstrzymując   odruch   ucieczki,   odpowiedziała   słabym 

głosem:

 - Nie mogę, Lars. Nie chcę.
  -   Jest   takie   słowo,   którego   do   tej   pory   nie 

wypowiedzieliśmy.   Potężne,   magiczne   zaklęcie.   Miłość. 
Kocham cię, Kristine. - Ostrożny uśmiech na krótką chwilę 
zawitał na twarzy Larsa. - Nie wiem, czy zakochałem się w 
tobie już tej pierwszej nocy, gdy napadłaś na mnie w parku, 
czy może trochę później. Wiem jedynie, że cię kocham i że to 
się nie zmieni. Chcę z tobą dzielić noce i dni, radości i smutki; 
chcę, abyśmy razem wychowywali nasze dzieci.

Kristine miała wrażenie, że ziemia usuwa się jej spod nóg. 

Drżącymi ustami, nie patrząc mu w oczy, poprosiła:

 - Nie rób tego, Lars. Błagam, nie psuj wszystkiego...
  - Nie popsuję. Przyrzekam - odpowiedział, przysuwając 

się jeszcze bliżej.

Przerażona zakryła twarz rękami.
 - Nie chcę nawet słyszeć słowa „miłość"!
  -   Nie   udawaj,   iż   nie   zauważyłaś,   że   się   w   tobie 

zakochałem.

  - Mówiłeś, że się będziemy razem dobrze bawili, tylko 

tyle. Że będziemy się śmiać i przeżywać przygody. I tak było! 
A teraz sam wszystko psujesz...

  -   Dla   ciebie   to   była   tylko   gra?   Miesięczny   romans,   a 

potem każdy ma iść swoją drogą?

  - Nie  musiałeś  się we  mnie  zakochiwać! Od  początku 

robiłam,   co   mogłam,   by   cię   zniechęcić.   I   byłam   absolutnie 
szczera w kwestii małżeństwa.

  -   Naprawdę   nic   się   nic   zmieniło   przez   ostatnie   trzy 

tygodnie? Czy pobyt w chacie mojego brata nie uprzytomnił 

background image

ci,   że   miłość   kobiety   i   mężczyzny   może   być   radosna   i 
intymna?

  -   Nie   mogę   za   ciebie   wyjść   -   wyszeptała.   -   Nie 

potrafiłabym spędzić całego życia w Asgardzie.

 - Babcia zapisze Asgard mojemu bratu. To jedna z rzeczy, 

jakie ustaliliśmy po twoim wyjeździe. Nigdy nie pragnąłem 
tego   miejsca   tak   jak   on.   Dlatego   ubiegałem   się   o   pracę   w 
ONZ.   Nie   musimy   się   pobierać   od   razu.   Kris.   Ślub   może 
poczekać.

 - Nie o to chodzi! - wykrzyknęła z rozpaczą w głosie. - Ja 

nie chcę się z nikim wiązać!

 - Pamiętasz, co powiedziałaś, gdy się kochaliśmy po raz 

pierwszy? Powiedziałaś, że nareszcie byłaś sobą.

 - Tak.
 - Przy tobie uwolniłem się od widma przeszłości. Kocham 

cię i pragnę, abyś wyszła za mnie.

  -   Proszę...   -   Kristine   mówiła   cichym,   pełnym   bólu 

głosem. - Chodźmy stąd i zapomnijmy o wszystkim.

  -   Może   ty   będziesz   potrafiła   zapomnieć.   Ja   nie.   - 

Przeciągnął dłońmi po włosach. - Kristine, masz prawo być 
zła   na   swoich   rodziców.   Ale   jeśli   nie   uwolnisz   się   od 
przeszłości,   nie   będziesz   potrafiła   zbudować   szczęśliwej 
przyszłości. Czy ty tego nie rozumiesz?

Każde kolejne słowo Larsa sprawiało, że wszystko, w co 

wierzyła przez tyle lat, zdawało się wywracać do góry nogami. 
Czy   dla   mężczyzny,   którego   zna   się   od   miesiąca,   można 
zapomnieć o wypracowanych przez lata zasadach?

A przecież ten mężczyzna uratował jej życie i nauczył, jak 

być szczęśliwą.

 - Miłość przemija - rzuciła sentencjonalnie, jakby chciała 

zapewnić o tym samą siebie.

background image

  -   Mylisz   się,   lecz   nie   udowodnię   ci  tego,  dopóki   nie 

będziemy   bujali   prawnuków   na   naszych   artretycznych 
kolanach.

Kristine schyliła się i podniosła płaski kamień.
 - A jeśli powiem, że cię nie kocham? - Podniosła głowę i 

spojrzała Larsowi prosto w oczy.

 - Nic uwierzę ci - powiedział z absolutną pewnością.
  -   Będziesz  

musiał

  bo   taka   jest   prawda.   Nie   wyjdę  za 

ciebie, bo cię nie kocham. Chcę wracać do Fjaerland!

Lars zacisnął pięści w kieszeniach wiatrówki.
 - W takim razie wracam do Oslo.
 - Dobrze.
 - I już nigdy się nie zobaczymy.
  - Tak będzie najlepiej. Nie jestem w stanie dać ci tego, 

czego pragniesz.

 - Myślałem, że cię znam - powiedział gorzko. - Nawet nie 

przypuszczałem, że jesteś takim tchórzem.

 - Jestem realistką. To duża różnica,
  - Anna potrafiła się przyznać do swoich lęków i obaw. 

Była uczciwa. Ty nie potrafisz nawet tego.

 - Nie jestem nieuczciwa, ja...
 - Dość! Już raz dzieliłem życie z kobietą pełną lęków i nie 

zamierzam   tego   powtarzać.   Wracamy   do   Fjaerland.   Co   do 
jednego się z tobą zgadzam: nie jesteś w stanie dać mi tego, 
czego pragnę.

Lars odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem ruszył  w 

stronę   parkingu.   Kristine   utkwiła   wzrok   w   obojętnych, 
odległych   szczytach   gór.   Małżeństwo   nie   niesie   ze   sobą 
wolności i przestrzeni, myślała, można je raczej przyrównać 
do   klatki   lub   czarnej,   obcisłej   sukienki.   Małżeństwo   to 
ograniczenia i wyrzeczenia. Miała prawo się lego obawiać.

Po   powrocie   do   hotelu   w   milczeniu   spakowali   bagaże. 

Także w czasie podróży nie odezwali się ani słowem. Gdy 

background image

samochód zatrzymał się na podjeździe przed domem Jakoba 
Kleivena, Lars odezwał się pierwszy.

  -   Wezmę   swoje   rzeczy   i   pożegnam   się   z   Jakobem   i 

Karoline.

Wyszedł   z   samochodu,   zanim   zdążyła   cokolwiek 

odpowiedzieć. Sięgnęła po leżący na tylnym siedzeniu plecak 
i wysiadła z auta. Na schodach pojawił się dziadek.

  - Karoline upiekła ciasteczka, całe mnóstwo, starczy dla 

nas wszystkich! Spodziewaliśmy się was dopiero jutro.

 - Lars wraca do Oslo - odparła Kristine beznamiętnie.
  -   Ale   chyba  zostanie   na   kolacji.   Po   co   taki   pośpiech? 

Kristine milczała, nie chcąc kłamać. Po chwili Lars zszedł  z 
plecakiem,   podał   Jakobowi   dłoń   i   powiedział   coś   po 
norwesku. Dziadek usiłował protestować, lecz Lars przecząco 
pokręcił głową, dodając kolejne wyjaśnienia, których nie była 
w stanie zrozumieć. Uścisnęli sobie dłonie i Lars zwrócił się 
do Kristine:

  - W razie potrzeby wiesz, gdzie mieszka moja babcia. 

Przyjemnych podróży, Kristine - bo to właśnie wybrałaś, czyż 
nie?

 - Żegnaj - wymamrotała, z całej siły zaciskając pięści. Nie 

kocha Larsa. Nie kocha. Tylko dlaczego ma wrażenie, że serce 
zamiera jej w piersi?

Patrzyła   przez   okno,   jak   Lars  

wrzuca

  bagaże   do 

samochodu, wsiada, zapuszcza silnik i odjeżdża.

 - Szkoda, że musiał już jechać - usłyszała głos dziadka za 

plecami. - Będzie mi brakowało naszych partyjek szachów. To 
niezły przeciwnik. Ale cóż. interesy są interesami.

A   wiec   nic   powiedział   dziadkowi   prawdy,   pomyślała 

Kristine   i   pobiegła   na   górę.   W   sypialni,   która,   zajmował, 
wszystko było poukładane i uprzątnięte. Nie pozostał ślad jego 
obecności.   Weszła   do   łazienki   i   zamknęła   drzwi   na   klucz. 
Oparłszy się o umywalkę, utkwiła wzrok w swoim odbiciu. 

background image

Takie samo jak zwykłe. Jak to możliwe, że twarz nie wyraża 
wszystkiego, co dzieje się w duszy? Lars wyjechał na zawsze. 
Nie będzie się już za nią uganiał, tak jak to było w Mandal i w 
Stavanger. Wyjechał i nigdy nie wróci.

Nie mogę za niego wyjść, bo go nie kocham, powtarzała 

sobie. Postąpiłam słusznie.

Karoline   zawołała   ją   do   stołu.   Po   męczącej   kolacji,   w 

czasie   której   dziadek   nie   raz   wspominał   Larsa.   Kristine 
wyłgała się zmęczeniem i wcześnie poszła do łóżka. Nie udało 
jej się jednak szybko zasnąć.

Gdy następnego dnia okazało się, że w polu przyda się 

dodatkowa para rąk, Kristine bez wahania zaoferowała pomoc. 
Potrzebowała zajęcia bardziej niż czegokolwiek innego.

Następne   dni   przebiegały   wedle   sztywnego   schematu. 

Kristine wcześnie rano jechała pracować W polu. wracała na 
kolację, a po posiłku siadała do szachownicy. Dziadek uczył ją 
strategii gry, raz po raz wspominając posunięcia Larsa. Gdy 
wreszcie   padała   zmęczona   na   łóżko,   targana   sprzecznymi 
uczuciami   i   gnębiona   przez   niezaspokojone   pożądanie, 
zasypiała dopiero nad ranem.

Piątego  dnia  po   wyjeździe  Larsa   rozpadał   się  deszcz. 

Kristine pomogła Karoline robić dżem porzeczkowy, po czym 
wymknęła się do stodoły pod pretekstem porządków. Zapach 
siana i cisza sprawiły, że stanęła i zamyśliła się.

 - Kristine?
Aż podskoczyła w miejscu, upuszczając widły.
 - Ach, to ty. Margrethe...
  - Przestraszyłam cię. - Margrethe podeszła bliżej. - Nie 

najlepiej wyglądasz. Źle się czujesz?

 - Jestem tylko trochę zmęczona.
  -   Jakob   cię   wykorzystuje.   Pójdziemy   do   domu   na 

herbatkę?

background image

  -  Tu  nie   chodzi   o   pracę   w   polu   -   wyrzuciła   z   siebie 

Kristine.   -   Chodzi   o   Larsa.   Poprosił   mnie   o   rękę,   a   ja 
odmówiłam, no i wyjechał.

 - Zmieniłaś zdanie?
 - Nie! - krzyknęła. - Nic kocham go, wiec jak mogłabym 

za niego wyjść?

  -   Rzeczywiście,   nie   mogłabyś.   Słusznie   postąpiłaś, 

Kristine.   Choć,   jak   widzę,   nie   było   to   proste.   Sprawiał 
wrażenie porządnego i miłego człowieka. - Słysząc tę ocenę, 
Kristine   nie   poczuła   się   ani   trochę   lepiej.   -   Choć   ja   na 
przykład uważam - dodała Margrethe po chwili - że przyjaźń 
w małżeństwie jest co najmniej tak samo ważna, jak miłość. 
Ale jestem mężatką dopiero pięć lat, nie uważam się więc za 
eksperta.

  -   Miłość   przemija   -   powiedziała   Kristine   z 

rozdrażnieniem. - Moi rodzice już się nie kochają.

 - Iver i ja się kochamy. Nic wiem, co będzie za dziesięć 

czy   dwadzieścia   lat.   Mam   nadzieję,   że   nadal   będziemy   się 
kochali. Ale jeśli nie? Takie jest życie, Kristine.

 - Więc myślisz, że chcę gwarancji?
  - Myślę, że zanim kogoś poślubisz, powinnaś go dobrze 

poznać.   Lubisz   Larsa?   Ufasz   mu?   Czy   jest   dobrym 
człowiekiem? To bardzo ważne, czy chcesz, aby mężczyzna, 
którego wybierasz, był ojcem twoich dzieci.

 - Czym jest miłość, Margrethe?
  - Och, nie wiem... - Zmarszczyła czoło w zamyśleniu. - 

Miłość jest jak... płatki róży, które razem tworzą piękny kwiat.

  - Dziękuje, Margrethe. - Kristine postarała się o blady 

uśmiech. - Chodźmy na herbatę.

Po obiedzie Jakob usiadł obok Kristine i zapalił fajkę.
  - Margrethe powiedziała mi, żebym był dla ciebie miły, 

bo   jesteś   nieszczęśliwa   z   powodu   Larsa.  Dlaczego   mi  nie 
powiedziałaś, jaki był prawdziwy powód jego wyjazdu?

background image

Wiedziała, że zraniła uczucia dziadka.
 - Przepraszam... - wyszeptała. - Sama nie wiem, co mam 

robić. Lars mi się oświadczył, a ja odmówiłam.

  - Ach, więc to są te pilne sprawy, o których wspomniał 

przed wyjazdem. No cóż, skoro nie chcesz za niego wyjść, 
musisz o nim zapomnieć.

 - Tak, dziadku.
 - Zresztą i tak jest dla ciebie za stary.
 - Wcale nie, ma dopiero trzydzieści jeden lat.
 - Owszem, ale pochodzicie z zupełnie innych środowisk. 

On   jest   zamożnym   mieszkańcem   Oslo,   a   twój   dom   jest   w 
Kanadzie. Takie rzeczy są bardzo ważne.

  -   Różnice   pochodzenia   nigdy   nie   stanowiły   dla   nas 

problemu - odparła z uporem. - Poza tym on i tak nie zamierza 
mieszkać w Asgardzie.

  - No i jest wdowcem. Te wszystkie przeszkody... Tak, 

podjęłaś mądrą decyzję.

 - Nie mówmy już o tym, dziadku.
  -   Jestem   starym   człowiekiem   -   zaczął   Jakob   ciepłym 

głosem   -   mam   doświadczenie   zebrane   w   ciągu   całego, 
długiego życia. Czyżbyście mieli problem w sypialni?

Zaskoczona Kristine zarumieniła się jak pensjonarka.
 - Nie, absolutnie nie - wyjąkała.
Do pokoju weszła Karoline z ciasteczkiem dla Sonji, wiec 

zmienili lemat. Wieczorem, gdy grali w szachy, Kristine nie 
potrafiła przestać myśleć o Larsie i popełniła szkolny błąd.

 - Dobrze, że Lars tego nie widzi - skomentował dziadek.
 - Czy mógłbyś nie mówić o nim? - zapytała ze złością.
  - Czemu? Przecież nie umarł. Dałaś mu tylko kosza, to 

wszystko.

Przed   oczami   stanął   jej   obraz   Larsa   biorącego   ślub   z 

Sigrid.

background image

  - Nie martwię się o niego, tylko o siebie - odparła bez 

związku.

  -   Uważaj   na   gońca.   Przecież   to   ty   go   spławiłaś,   nie 

rozumiem więc, dlaczego się zamartwiasz,

 - Sama nie wiem. czego chcę.
Jakob wyprostował się i popatrzył uważnie na wnuczkę.
  - Myślę, że twój ojciec nigdy nie kochał twojej matki - 

rzekł, wytrząsając popiół z fajki.

 - Nigdy?
  - Była ładna i zapatrzona w niego jak w obraz. Gdy nie 

wyszło mu w Oslo, wrócił i ożenił się z nią. Ale miłość... nie, 
on tego nie poznał.

Czyli miłość ojca do matki nie wygasła - ona się po prostu 

nigdy nie narodziła. Kristine nigdy o tym nie pomyślała

 - A ty kochałeś swoją żonę?
 - Naturalnie! Choć czasami się kłóciliśmy - i to jak! Ona 

miała   bardzo   porywczy   charakter.   Ale   żyliśmy   razem 
trzydzieści lat i przez cały ten czas kochałem ją całym sercem.

 - Dziękuję, że mi to powiedziałeś - szepnęła Kristine.
 - Harald przyjeżdża na weekend. W niedzielę chce wrócić 

do Oslo.

Wrócić   z   nim   do   Oslo?   I   co   powiedzieć   Larsowi?   Że 

miłość jest jak płatki róży?

Harald   przyjechał   w   sobotę   rano.   Szybkim   krokiem 

przeszedł   przez   podwórze   prosto   ku   grządkom,   które   pełła 
Kristine.

  -  Co   ty   sobie   wyobrażasz?!  Jak   mogłaś   tak   po   prostu 

odesłać Larsa!

 - To nie twoja sprawa, Haraldzie - odparła, zła, że znów 

musi się tłumaczyć.

 - Nie sądziłem, że jesteś zdolna do czegoś takiego.
 - Chyba mam prawo nie wychodzić za mąż, jeśli tego nie 

chcę!

background image

 - Przecież ty za nim szalejesz!
  -   I   twoim   zdaniem   to   wystarcza,   by   stworzyć   trwały, 

szczęśliwy związek?

  - Dobra, to nie było właściwe określenie. Według mnie, 

zakochaliście się w sobie od pierwszego wejrzenia.

  - A według mnie, nie - ucięła Kristine. - Powtarzam do 

znudzenia: nawet nie wiem, czym jest miłość!

 - Przecież to oczywiste, kotku. Miłość zwycięża podziały. 

Spójrz   na   mnie   i   Gianettę.   Wychowaliśmy   się   w   innych 
kulturach, mówimy innymi językami. Ale gdy jesteśmy razem 
- nie mam na myśli wyłącznie łóżka, choć ono się bardzo liczy 
-   czujemy   się   tak,   jakbyśmy   stawali   się   jednością. 
Uzupełniamy   się.   -   Wzruszył   ramionami.   -   Chemia   uczuć 
także jest ważna. Jestem przekonany, że pod tym względem 
niczego nie brakowało waszemu związkowi.

 - To prawda - przyznała zbolałym głosem.
 - W takim razie daj mu drugą szansę. Pojedź jutro ze mną 

do   Oslo   -   zaproponować   od   niechcenia.  -  A   tymczasem 
napijmy się piwa.

 - Chętnie.
Harald   ruszył   w   stronę   domu,   zostawiając   Kristine 

zatopioną w rozmyślaniach. Wszystko, co usłyszała w ciągu 
ostatnich kilku godzin, odbijało się echem w jej głowie. A 
może   tyle   jest   definicji   miłości,   ilu   ludzi   na   Ziemi?   Jeśli 
pojedzie   jutro   z   Haraldem,   będzie   mogła   już   niedługo 
zobaczyć Larsa, usłyszeć jego głos, poczuć dotyk dłoni.

Drzwi   domu   otworzyły   się   i   stanął   w   nich   Harald   z 

dwiema butelkami piwa. Kristine pochyliła się nad chwastami, 
wyobrażając sobie, że to Lars idzie ku niej.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY
W   niedzielę   wieczorem   Harald   zajechał   pod 

majestatyczną, kamienną rezydencję zwaną Asgardem.

  -   Zaczekam   na   ciebie   w   samochodzie   -   powiedział   z 

błyskiem w oku. - Ten ruch należy do ciebie, maleńka.

 - A jeśli go nie ma? - zapytała w przypływie paniki.
  -  To zostaw  wiadomość.  Najlepiej  jego  babci,  nikomu 

innemu.

Kristine wysiadła z samochodu i strzepnęła niewidoczne 

pyłki   z   błękitnej   sukienki.   Z   wysoko   podniesioną   głową 
weszła   po   schodach,   ignorując   posępne,   kamienne   gryfy. 
Nacisnęła dzwonek.

Serce waliło jej jak miotem. Po chwili usłyszała odgłos 

kroków   i   drzwi   się   otworzyły.   Wymamrotała   powitanie   i 
szukając w głowie norweskich zwrotów, zapytała o Larsa.

 - Nie ma go w domu, proszę pani - odparł lokaj. Kristine 

przygryzła wargę, starając się ukryć rozczarowanie.

  -   A   mogłabym   w   takim   razie   porozmawiać   z  Fm 

Bronstad? - zapytała.

Lokaj wpuścił ją do środka i poprowadził do niedużego, 

mrocznego pokoju, którego nie widziała podczas poprzedniej 
wizyty. Marta Bronstad siedziała w fotelu i czytała. Na widok 
Kristine   podniosła   głowę   znad   książki.   Nie   wydawała   się 
specjalnie zdziwiona.

  -   A,   panna   Kleiven...   Proszę   się   rozgościć   -   zaprosiła 

obojętnym głosem.

Kristine   usiadła   na   najbliższym   krześle   -   dębowym, 

rzeźbionym   niczym   łódź   wikingów   i,   jak   się   domyślała, 
równie niewygodnym.

 - Chciałam się zobaczyć z Larsem - oznajmiła, siląc się na 

spokój.

 - Niestety, nie zastała go pani.

background image

Nagle Kristine uświadomiła sobie, że czeka ją rozgrywka 

podobna   do   partii   szachów:   seria   ruchów   dwóch 
przeciwników.

 - Czy mogłaby mi pani powiedzieć, kiedy wróci?
  - Nie mam pojęcia. On wyjechał w ogóle z Norwegii, 

panno Kleiven.

Kristine nie spodziewała się usłyszeć niczego miłego, lecz 

ta wiadomość całkowicie ją zaskoczyła.

 - Wyjechał z Norwegii? - jęknęła.
Marta Bronstad skinęła głową i w doniosłej ciszy czekała 

na   następny   ruch   Kristine,   która   walcząc   z   rozpaczą   i 
poczuciem bezradności, postanowiła przejść do ataku.

  -   Lars   poprosił   mnie   o   rękę,   lecz   nie   przyjęłam 

oświadczyn.

 - Po co w takim razie pani przyjechała? - zapytała starsza 

pani lodowatym tonem.

 - To sprawa osobista - odparła Kristine świadoma, że nie 

jest to najlepsza odpowiedź.

Marta Bronstad splotła dłonie na kolanach i uprzejmym 

tonem powtórzyła:

 - Niestety, jak już mówiłam. Lars wyjechał.
 - Kiedy?
 - W tym tygodniu.
 - Kiedy wróci?
 - Obiecał przyjechać na swoje urodziny w październiku.
  -  Lekki   uśmiech   na  krótką  chwile   zawitał  na  wargach 

Marty.

W październiku Kristine już od dawna będzie w Kanadzie.
 - Powie mi pani, dokąd pojechał?
 - Dlaczego miałabym to zrobić, panno Kleiven? Kristine 

straciła panowanie nad sobą.

 - Jeśli pani wnuk mnie kocha i chce się ze mną ożenić

background image

 - powtarzam "jeśli", Fru Bronstad - czy pragnęłaby pani, 

by był szczęśliwy ze  mną? A może wolałaby pani odmówić 
mu prawa do szczęścia tylko dlatego, że jestem bezpruderyjną 
Kanadyjką   bez   grosza   przy   duszy,   którą   pani   najwyraźniej 
gardzi?

  -   Potrafi   pani   bezbłędnie   trafić   w   sedno   sprawy   - 

stwierdziła starsza pani z nutą szacunku w głosie. - Teraz ja 
zadam   pani   pytanie:   dlaczego   odrzuciła   pani   jego 
oświadczyny?

  -   Ponieważ   się   boję   -   odparła   szczerze   Kristine,   nie 

próbując   nawet   wymyślać   wymówek.   -   Boję   się   miłości   i 
zaangażowania. Boję się, że moje małżeństwo okazałoby się 
takim   samym   pasmem   cierpień,   jak   małżeństwo   moich 
rodziców.

 - Szkoda mi czasu na tchórzy - stwierdziła sucho Marta.
  -  Życie potrafi być okrutne. Trzeba brać z niego to, co 

radosne, i nie marnować czasu, szukając gwarancji wiecznego 
szczęścia.

Niespodziewanie   Kristine   otrzymała   kolejną   definicję 

miłości.

 - A więc w życiu nie ma nic pewnego?
  -   Nic   -   odparła   stara   kobieta,   nieruchomym   wzrokiem 

wpatrzona gdzieś ponad głową Kristine. - Mój ukochany mąż 
zginął na wojnie. Mój jedyny syn, ojciec Larsa, zginął razem z 
żoną w wypadku, gdy Lars miał sześć lat. Nie, w życiu nie ma 
nic pewnego.

  -   Pani   bardzo   kocha   Larsa...   -   odezwała   się   Kristine 

ostrożnie.

  -   Kocham   obydwu   moich   wnuków.   Miłość   może   nas 

niszczyć, może być źródłem cierpienia. Masz prawo tego się 
obawiać.

Po raz pierwszy od wyjazdu Larsa z Fjaerland Kristine 

choć trochę się uspokoiła.

background image

 - Dziękuję, że jest pani tak otwarta w stosunku do mnie. 

Marta   nachyliła   się   ku   młodej   kobiecie,   przeszywając   ją 
surowym spojrzeniem.

 - Kocha pani Larsa?
Kristine   spuściła   oczy   i   utkwiła   wzrok   w   płatkach   róż, 

stojących w wazonie na stoliku.

  - Tak, kocham go. - Wypowiedzenie tych słów było dla 

niej   jak   oczyszczający   akt.   Poczuła   przepełniającą   serce 
radość. Nie była pewna, co znaczą, lecz podświadomie czuła, 
iż właśnie odkryła swoją definicję miłości.

Marta   Bronstad   oparła   się   wygodnie   i  poprawiła   fałdy 

czarnej sukni.

 - Lars jest w Nowym Jorku na rozmowie w sprawie pracy 

dla   Organizacji   Narodów   Zjednoczonych.   Powiem   ci,   w 
którym hotelu się zatrzymał.

  -   Dziękuję   -   wyszeptała   Kristine,   zaskoczona 

niespodziewaną życzliwością. - Dziękuję - powtórzyła.

Jakaż to ironia losu, pomyślała: zrozumiałam, że kocham 

Larsa, właśnie tu, w tym ponurym pokoju, w domu, którego 
nie lubię, dzięki kobiecie, która jest moim przeciwnikiem.

 - Pojedzie pani do niego?
 - Tak. Najszybciej, jak to będzie możliwe.
 - Być może nie będzie już chciał się z panią ożenić. - W 

głosie   Marty   zabrzmiała   nutka   złośliwości.   W   głębi   serca 
Kristine bała się tego bardziej niż czegokolwiek innego.

  - Jeśli  mnie nie zechce, będzie to znaczyło, że  miałam 

rację, odrzucając jego oświadczyny, prawda?

Ku   wielkiemu   zaskoczeniu   Kristine,   Marta   Bronstad 

wybuchła   skrzekliwym,   donośnym   śmiechem.   Sięgnęła   po 
srebrny   dzwoneczek   leżący   na   stole   i   zapytała   z   nagłym 
ożywieniem:

 - Napijesz się ze mną sherry, Kristine?

background image

  - Tak, chętnie - wykrztusiła Kristine. Nagle dotarło do 

niej,   jak   ogromne   odniosła   zwycięstwo.  Bestemor  jeszcze 
nigdy nie zwróciła się do niej po imieniu.

Kristine   stała   przed   wejściem   do   hotelu,   w   którym 

zatrzymał   się   Lars.   W   pobliskim   Central   Parku   szumiały 
drzewa, a na Piątej Alei toczyło się zwyczajne, miejskie życie. 
Hotel,   sądząc   z   jego   lokalizacji   i   przepychu   jego   fasady, 
musiał być jednym z najbardziej ekskluzywnych w mieście.

W   Nowym   Jorku   pito   właśnie   poranną   kawę,   lecz 

wewnętrzny   zegar   Kristine   wskazywał   czwartą   rano. 
Zmęczona   długim   lotem,   w   czasie   którego   zdołała   się 
zdrzemnąć  jedynie  przez  chwilę,  nękana  migreną,  czuła  się 
zupełnie nie  w formie. Miała poza tym świadomość, że nie 
wygląda najlepiej, mimo zgrabnych dżinsów i nowej bluzki. 
Plecak, do  którego  zapakowała wszystkie  ubrania,  namiot  i 
śpiwór, gniótł jej ramiona.

Kristine   wzięła   głęboki   oddech   i   weszła   na   czerwony 

dywan   prowadzący   do   przeszklonego   wejścia.   Stojący   przy 
drzwiach ubrany w zielony mundur  boy hotelowy otworzył 
przed   nią   drzwi.   Uśmiechnęła   się,   konstatując,   iż   jest 
traktowana jak księżna. Pewniejszym już krokiem podeszła do 
recepcji.

  - Pan Lars Bronstad jest gościem państwa hotelu.  Czy 

mógłby mnie pan z nim połączyć? - zapytała.

Młody mężczyzna zerknął na nią, nie przerywając pracy, i 

odpowiedział z wyliczoną uprzejmością:

 - Chwileczkę, proszę pani.
Przebiegł wprawnie palcami po klawiaturze komputera i 

ponownie odwrócił się do Kristine.

  -   Niestety,   pan   Bronstad   wymeldował   się   dziś   rano   - 

oznajmił z lodowatą uprzejmością.

 - Wymeldował się? To znaczy, że wyjechał?
 - Tak, proszę pani.

background image

 - Nie wie pan... dokąd? - Czuła, że załamuje się jej głos.
 - Nie, proszę pani.
 - Nie zostawił żadnego adresu?
 - Nie, proszę pani.
I tak byś mi go nie dał, pomyślała Kristine i siląc się na 

uprzejmość, wycedziła:

 - Dziękuję za pomoc.
Wyszła z hotelu i półprzytomnie, niczym nakręcona lalka, 

szła   prosto   przed   siebie.   Po   krótkim   spacerze   postanowiła 
zebrać myśli w jednym z mijanych barków. Zamówiła kawę i 
ciastko, zdjęła plecak i usiadła w kącie.

Była  sama  w  jednym z największych  miast  na  świecie. 

Nikogo nie znała, miała już tylko resztkę pieniędzy i minęła 
się z Larsem o włos. Mógł wrócić do Norwegii albo pojechać 
do Gwatemali, Meksyku lub jakiegokolwiek innego, równie 
odległego miejsca na ziemi. Mógł dostać pracę i zapomnieć o 
niej.

Odłożone na czarną godzinę czterysta dolarów było dla 

niej   gwarancją   powrotu   do   Ontario.   Zamierzała   przekazać 
ojcu pozdrowienia od dziadka bez względu na to, czy będzie 
chciał ich wysłuchać, czy nie. Lecz jeszcze nie teraz. Jeszcze 
nie była gotowa.

Miała   dwie   możliwości:   poczekać   kilka   godzin   i 

zadzwonić   do   Asgardu   w   nadziei,   że   Lars   poinformował 
bestemor  o   swoich   planach,   lub   skontaktować   się   z 
odpowiednią agendą ONZ. Postanowiła najpierw wypróbować 
pierwszy wariant

Dla   zabicia   czasu  udała  się   do  muzeum   miejskiego,   po 

czym   zjadła   lekki   lunch.   Gdy   nadeszła   odpowiednia   pora, 
znalazła spokojną budkę telefoniczną i drżącą ręką wykręciła 
numer.   Po   dłuższym   oczekiwaniu   usłyszała   wreszcie   głos 
Marty Bronstad.

background image

 - Tu Kristine Kleiven. Jestem w Nowym Jorku. Lars rano 

wymeldował się z hotelu.

  - Cieszę się, że dzwonisz - odpowiedział ciepły głos w 

słuchawce.   -   Rozmawiałam   z   Larsem   wczoraj   po   twoim 
wyjściu.   Pojechał   na   wieś   z   jednym   z   szefów,   Charlesem 
Franklinem. Ma tam spędzić trzy  dni.  Miejscowość nazywa 
się   Lamboume,   w   Catskills.   Najbliższe   miasto   to   Tranton. 
Dasz radę tam dotrzeć?

 - Tak - odparła Kristine, pospiesznie notując informacje. - 

Na pewno.

  -   Nie   powiedziałam   mu,   że   lecisz   do   Nowego   Jorku. 

Dobrze zrobiłam?

  -   Jak   najbardziej   -   zgodziła   się,   zadowolona,   że   pani 

Bronstad pyta ją o opinię.

  - Masz pieniądze na odpowiedni hotel? Nowy Jork nie 

jest bezpiecznym miejscem dla samotnej kobiety.

  - Dałam sobie radę w Stambule, dam i tutaj - odparła 

Kristine oschle.

Zapanowała cisza, którą przerwał ostry głos Fru Bronstad:
  -   Rodzina   zyska   dzięki   tobie   znacznie   więcej,   niż 

zyskałaby dzięki Sigrid. Powodzenia, moja droga. - Bestemor 
zakończyła rozmowę.

Kristine   tępo   wpatrywała   się   w   słuchawkę,   nie   mogąc 

uwierzyć w  to.  co usłyszała. Po chwili ocknęła się i zaczęła 
pospiesznie szukać numeru telefonu na dworzec autobusowy. 
Dowiedziawszy się, że autobus do Lambourne odjeżdża za pół 
godziny, bez wahania zatrzymała taksówkę. Na dworcu kupiła 
bilet, znalazła właściwe stanowisko i przeszła do poczekalni. 
W   hali   kłębiły   się   tłumy   wulgarnych,   pełnych  złości   ludzi. 
Kristine   mocno   trzymała   plecak,   ciesząc   się   w   duchu,   że 
arystokratyczna   babcia   Larsa   nie   może   jej   w   tej   chwili 
oglądać.

background image

W końcu podjechał autobus. Podczas dwugodzinnej jazdy 

Kristine siedziała wpatrzona w zmieniające się krajobrazy za 
oknem.   Wkrótce   betonowe   blokowiska   ustąpiły   miejsca 
zielonym   polom   i   niedużym,   spokojnym   miasteczkom. 
Zastanawiała   się,   czy   Lars   ucieszy   się   na   jej   widok.   Było 
oczywiste,   że   nie   przyjechała   z  Norwegii   tylko   po   to,   by 
uścisnąć dłoń staremu kumplowi. Zamierzała zburzyć spokój 
wiejskiego życia, przerywając spotkanie, na które nie została 
zaproszona.   Co   więcej,   spotkanie   dotyczące   nowej   pracy 
Larsa. Jeśli naprawdę już jej nie kocha, dostanie za swoje!

Dorośnij,   Kristine,   przekonywał   wewnętrzny   głos.   Czyż 

nie widziałaś siły uczuć tego człowieka? Naprawdę myślisz, 
że tydzień wystarczy, by zapomnieć o miłości? Lars zostawił 
cię - i wyjechał z kraju - bo nie mógł znieść myśli, że go nie 
kochasz. Oprzytomnij!

Ocknęła się, czując, że ktoś szarpie ją za ramię.
 - Niech się pani obudzi! Kierowca mówi, że pani chciała 

tu   wysiąść.   -   Starsza   pani   siedząca   na   sąsiednim   fotelu 
szturchała delikatnie Kristine.

Bełkocząc   podziękowania,   przecisnęła   się   miedzy 

fotelami,   odebrała   od   kierowcy   bagaż   i   odprowadziła 
wzrokiem autobus, odjeżdżający w chmurze spalin.

Zapadał   zmrok.   Na   pobliskiej   stacji   benzynowej 

dowiedziała się o adres Charlesa Franklina, kupiła batonik i 
coś do picia, zarzuciła plecak na ramię i ruszyła poboczem 
drogi we wskazanym kierunku.

Urokliwe, spokojne miasteczko pachniało wiciokrzewem. 

Im dalej szła, tym większe odległości oddzielały poszczególne 
domy. Za skrzyżowaniem zaczęła liczyć mijane rezydencje. 
Franklin mieszkał podobno w trzeciej po lewej stronie.

Dom,   do   którego   zmierzała,   otaczał   równiutko 

przystrzyżony   żywopłot.   Do   ogrodu   wchodziło  się.   przez 
ozdobną   furtkę.   Sam   budynek   był   znacznie   większy   od 

background image

pozostałych   i   pięknie   oświetlony.   Przed   garażem   parkował 
samochód. A więc jest ktoś w domu, pomyślała.

Serce   Kristine   waliło   jak   oszalałe.   Weszła   na   podjazd, 

minęła zaparkowane auto, dała się obwąchać dwóm czarnym 
labradorom   i   nacisnęła   na   dzwonek.   Miłość   jest   jak   płatki 
róży, pomyślała, patrząc na oplatające pergolę krzewy.

 - Idę! - oznajmił kobiecy głos.
Otworzyły się drzwi i oczom Kristine ukazała się duża, 

zwalista postać.

  -   Czym   mogę   służyć?   -   zapytała   pachnąca   świeżym 

chlebem kobieta.

 - Szukam pana Larsa Bronstada z Norwegii, podobno się 

tu zatrzymał. Mogłabym z nim porozmawiać?

  - Mogłabyś, złotko, gdyby był  w domu. Niestety, cała 

czwórka niedawno wyszła.

 - Cała czwórka? - zaniepokoiła się Kristine.
  - Zgadza się: państwo Franklin, pan Bronstad i siostra 

pana Franklina, Heidi. Pewnie nie wrócą przed północą, bo są 
na przyjęciu u sąsiada.

Heidi...   Oczyma   wyobraźni   Kristine   zobaczyła   zadbaną 

brunetkę, uroczą, inteligentną i bogatą.

  -   W   takim   razie   przyjdę   jutro   rano   -   wymamrotała, 

wycofując się.

  -   Powiedz,   jak   się   nazywasz,   to   przekażę   panu 

Bronstadowi.   że   pytałaś   o   niego.   Albo   nie,   lepiej   wejdź, 
zaczekasz na niego. Oglądamy z Jackiem teleturnieje, będzie 
nam miło. Lepiej, żebyś nie plątała się sama po nocy.

Kristine   cofnęła   się   jeszcze   o   krok   i   o   mały   włos   nie 

nadepnęła jednego z psów, który z miną konesera obwąchiwał 
jej buty.

 - Och, nie, nie chcę sprawiać kłopotu. Dziękuję. - Na jej 

twarzy   na   chwilę   zagościł   wymuszony   uśmiech.   -   Przyjdę 
jutro.

background image

Albo i nie, westchnęła w myśli.
 - Poczekaj, Jack podwiezie cię do miasta. Jest już ciemno, 

nie powinnaś iść sama szosą.

 - Nic mi się nie stanie, naprawdę - zapewniła. - Dziękuję, 

bardzo mi pani pomogła. Do widzenia.

Szybkim krokiem doszła do furtki i skręciła w prawo. W 

okolicy   skrzyżowania   zauważyła   kępę   drzew   nad 
strumieniem. Postanowiła tam spędzić noc, a rano wrócić do 
Nowego Jorku.

Lars był na przyjęciu Z inną kobietą.
W oczach Kristine zakręciły się łzy. Nie miało znaczenia, 

iż miał święte prawo spotykać się z inną kobietą po tym, jak 
go   potraktowała.   Dręczona   niepowstrzymanym   odruchem 
zazdrości, Kristine przyśpieszyła kroku. Obawiała się, że Lars 
i   piękna   Heidi   -   bo   przecież   musi   być   piękna!   -   mogą 
wcześniej   wrócić   i   zastać   ją   pod   domem.   Nie   zniosłaby 
widoku tego mężczyzny z inną kobietą.

W   pobliżu   drzew   nie   było   żadnych   domów.   Dokoła 

szumiało   zboże,   gdzieś   niedaleko   szemrał   strumień.   Chcąc 
mieć   pewność,   że   nie   będzie   widoczna   z   drogi,   Kristine 
przeskoczyła   rów   i   weszła   między   drzewa.   Dopiero   wtedy 
zrzuciła plecak na ziemię i wyciągnęła latarkę.

Była   zbyt   zmęczona,   by   rozstawiać   namiot.   Zadarta 

głowę. Gwiazdy, migocące na pogodnym niebie, nie wróżyły 
rychłego   pogorszenia   pogody.   Napompowała   materac, 
rozwinęła śpiwór i nie rozbierając się wskoczyła do środka.

Zasłuchana   w   szelest   liści   i   kumkanie   żab   w 

ciemnościach,   Kristine   rozmyślała   nad   sensem   miłości. 
Świadomość,   że   Lars   jednak   jej   nie   kocha,   zdawała   się 
potwierdzać najbardziej pesymistyczne poglądy. Bez względu 
na   to,   co   mówili   Margrethe,   Jakob   czy   Harald,   miłość   jest 
równie zmienna jak przypływy i odpływy, równie niestała, jak 
wiatr. Róże nie kwitną ciągle, ich płatki więdną i opadają.

background image

Jeszcze nigdy nie czuła się tak beznadziejnie samotna. Łzy 

ciekły   jej   po   policzkach   i   wsiąkały  w   śpiwór.   Była  tak 
wyczerpana, że nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła.

Niedźwiedź podchodził coraz bliżej. Małe, czarne oczka 

wpatrywały   się   w   znieruchomiałą   ofiarę.   Półotwarty   pysk 
odsłaniał   pożółkłe   kły.   Wilgotny,   czarny   nos   węszył   coraz 
bliżej, niemal dotykając jej gardła.

Kristine, zlana potem, poderwała się, odpychając od siebie 

czarny, obwąchujący ją pysk.

Labrador   stracił   równowagę   i   przysiadł   niezgrabnie   na 

zadzie. Czarne futro zlewało się z mrokami nocy. Z oddali 
dobiegło znajome wołanie:

 - Kristine, to ty?
Niepewna,   co   jest   snem,   a   co   jawą.   Kristine   mocniej 

otuliła się śpiworem. Chrzęst żwiru pod stopami  stawał się 
coraz bliższy. Wreszcie z ciemności wyłoniła się męska postać 
w   towarzystwie   drugiego   z   psów.   Mocne   światło   latarki 
wystrzeliło z mroku.

 - Odejdź!
 - Kristine! Boże, jak dobrze, że cię znalazłem!
Lars padł obok niej na kolana, puścił latarkę i chciał ją 

chwycić w ramiona. Odepchnęła go.

  -   Nie   prosiłam,   byś   mnie   szukał.   Nie   powinnam   tu 

przyjeżdżać - wyrzuciła z siebie. - Wracaj do Franklinów i 
zapomnij, że mnie spotkałeś!

Wątłe   światło   leżącej   w   trawie   latarki   wystarczyło,   by 

zobaczyła, że Lars patrzy na nią jak na kogoś, kto kompletnie 
postradał zmysły.

  - Skoro nie chciałaś się ze mną zobaczyć, co w takim 

razie robisz w Catskills? Przecież zostawiłem cię w Fjaerland!

 - Myślałam, że cię kocham, więc przyjechałam, aby ci o 

tym   powiedzieć.   Tymczasem   dowiedziałam   się,   że   już 

background image

pocieszyłeś się inną - wyjaśniła. - Jak widzisz, od początku 
miałam rację - miłość przemija!

 - Co to znaczy: myślałaś, że mnie kochasz? Albo kochasz, 

albo   nie,   zdecyduj   się.   Miłość   to   nie   kurek,   który   można 
zakręcać i odkręcać według własnego widzimisię.

 - No pewnie, że nie! Wiec jakim cudem udało ci się tak 

szybko mnie zapomnieć. Larsie Bronstad?

 - Wcale cię nie zapomniałem! - ryknął, zdesperowany.
 - Nie wrzeszcz!
  - Będę, jeśli dzięki temu przywołam cię do porządku - 

odparł z irytacją. - Kochałem cię wczoraj, Kristine Kleiven, 
kocham   cię   dzisiaj   i   będę   kochał   jutro.   Szczerze   mówiąc, 
jestem przekonany, iż moim przeznaczeniem jest kochać cię 
do końca moich dni. Jakim więc prawem mnie oskarżasz o 
coś, czego nic zrobiłem?

  -   Wczoraj   poszedłeś   na   przyjęcie   z   Heidi.   Tylko   nie 

próbuj zaprzeczać.

 - To było dzisiaj - poprawił. - Jest dokładnie za piętnaście 

dwunasta.   Wróciłem   wcześniej,   bo   nie   miałem   ochoty   na 
głupawe rozmowy przy kieliszku. Po powrocie pani Bentley 
powiedziała mi, że szukała mnie młoda kobieta z plecakiem, 
blondynka   o   niebieskich   oczach.   Jesteś   jedyną   znajomą 
kobietą,   która   odpowiada   temu   opisowi,   wiec   zacząłem   cię 
szukać.

 - A gdzie jest Heidi? Lars wzruszył ramionami.
 - Pewnie na przyjęciu, skąd mam wiedzieć.
 - Ona cię nic nie obchodzi?
  - Oczywiście, że nie! To miła i atrakcyjna dziewczyna, 

lecz gdybym miał jej nigdy nie zobaczyć, ani trochę bym się 
nie  zmartwił.  -  Głos  Larsa  spoważniał.  -  Jeżeli  natomiast... 
jeżeli  ty  zamierzasz znów zniknąć. - Kristine,  przez  ostatni 
tydzień nie wiedziałem, co mam z sobą począć. Koszmarnie 
mi ciebie brakowało!

background image

  - Przecież powiedziałeś, że nie jestem w stanie ci dać 

tego, czego potrzebujesz - wyszeptała.

 - Myliłem się, kochana.
Nagle   kolejny   kawałek   układanki,   składającej   się   na 

definicję   słowa   „miłość",   wpasował   się   na   swoje   miejsce: 
zaufanie. Teraz była pewna, że Lars nie kłamie, że naprawdę 
ją kocha. Zawstydzona swoim zachowaniem, Kristine zaczęta 
się usprawiedliwiać.

 - Wyleciałam z Oslo wczoraj wieczorem, choć wydaje mi 

się, że to było wieki temu. Padałam ze zmęczenia, a w hotelu 
powiedziano mi,   że  dopiero co  wyjechałeś.  Kiedy  gosposia 
zakomunikowała,   że   jesteś   na   przyjęciu   z   inną   kobietą, 
poczułam się koszmarnie. Niesłusznie, powinnam była mieć 
do ciebie większe zaufanie.

 - Skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać?
 - Od twojej babci. - Uśmiechnęła się. - Nie uwierzysz, ale 

bestemor   stwierdziła,   ze   jestem   bardziej   interesująca   niż 
Sigrid!

 - Mówiłem ci, że się na tobie poznała. - Lars odepchnął 

gramolącego   się   na   kolana   psa.   -   Zatem   przyjechałaś   z 
Fjaerland   do   Oslo,   potem   do   Nowego   Jorku   i   wreszcie   do 
Lamboume tylko po to, by mnie odnaleźć?

Przytaknęła,   żałując,   że   nie   potrafi   czytać   w   cudzych 

myślach.

 - Dlaczego, Kristine? Po co przyjechałaś?
  -   Po   twoim   wyjeździe   byłam   taka   nieszczęśliwa   - 

westchnęła. - Nie potrafię tego wyjaśnić... Chyba wcześniej 
nie   rozumiałam,   czym   jest   miłość.   Bałam   się   przyznać,   że 
zakochałam się w tobie, więc...

 - Zakochałaś się? - przerwał.
  - Oczywiście, że tak! Właśnie próbuję ci to powiedzieć. 

Tylko kiedy tak na mnie patrzysz, nie jestem w stanie zebrać 
myśli... - dodała drżącym głosem.

background image

  -   Wyjaśnienia   mogą   poczekać   -   zawyrokował   Lars   i 

złożył na ustach Kristine pocałunek pełen radości, pragnienia i 
pokory.

Świadomość, że wreszcie kocha i jest kochana, napełniła 

jej serce bezgraniczną radością.

  - Kocham cię, Lars - wyznała, zanim zdążył cokolwiek 

powiedzieć.

 - Nigdy nie myślałem, że to od ciebie usłyszę. Ja też cię 

kocham, elskling.

  -  Przepraszam,  że   kazałam   ci   odejść   -   wymamrotała 

między jednym pocałunkiem, a drugim, czując, jak jej ciało 
budzi   się   do   życia.   -   Chyba   musiałam   zostać   sama,   by 
zrozumieć, ile dla mnie znaczysz. Czy to ma sens?

 - Musi, skoro dzięki temu do mnie przyjechałaś. Kocham 

cię bardziej, niż potrafię to wyrazić, i ożenię się z tobą, jak 
tylko... - Przerwał i podniósł ku niej głowę. - Wyjdziesz za 
mnie, Kristine?

 - Och, tak - odpowiedziała bez wahania, uśmiechając się 

promiennie.

 - To dobrze - odparł, głaszcząc jej piersi i całując szyję.
 - Jedyne, o czym teraz marzę, to wziąć cię do łóżka. Psy 

nie pozwolą nam się tutaj kochać. Zdajesz sobie sprawę, że 
dopiero jutro będę cię mógł zabrać do hotelu?

  -   Kiedy   twoja   babcia   powiedziała   mi,   że   wrócisz   w 

październiku,   zabrzmiało   to   jak   cała   wieczność.   -   Męski 
zapach jego skóry odświeżył nie tak dawne wspomnienia.

 - Teraz jutro wydaje mi się nie mniej odległe.
 - Jak widać, wszystko jest względne! - roześmiał się.
  - Kocham cię, Lars! - wykrzyknęła na cały głos, aż psy 

zastrzygły   uszami.   -   Definicja   Margrethe   była   najbliższa 
prawdy. Miłość jest jak płatki róży, które razem tworzą piękny 
kwiat. Mam do ciebie zaufanie i wiem, że czasami będziemy 
się kłócili. Wiem też, że się wzajemnie uzupełniamy. Chcę się 

background image

z tobą kochać i urodzić nasze dziecko. Tak wiele płatków, 
żaden nie utworzy kwiatu bez pozostałych.

  -  Żadne z nas nie może istnieć w pełni bez drugiego - 

dodał Lars cicho. - Nauczyłem się tego w ciągu ostatnich kilku 
dni.

  -  Będziemy   nadal   niezależni   -   uzupełniła   Kristine  z 

przekonaniem - lecz będziemy szli ramię w ramię.

 - To najlepszy sposób podróżowania. Tak na marginesie - 

dostałem   tę   pracę,   więc   będziemy   podróżować   także   w 
dosłownym sensie tego słowa.

  -   Co   znaczy,  że   będę   miała   możliwość   nauczenia   się 

wielu języków. Wspaniałe!

Coś   zaszeleściło   w   poszyciu   i   uciekło   spłoszone.   Psy 

nastawiły uszu, niespokojnie poruszyły nozdrzami i ujadając 
puściły się w mroczną gęstwinę.

  - Skorzystajmy z ich nieobecności - zaproponował Lars, 

rozpinając suwak śpiwora. - Jutrzejsza noc jest zbyt odległa. 
Zresztą   jeszcze   przynajmniej   przez   godzinę   nie   musimy 
wracać do domu Franklina.

Gdy   w  trzy   kwadranse   później   psy   wróciły,  zdyszane  i 

szczęśliwe mimo zakończonej fiaskiem pogoni, Lars i Kristine 
właśnie ruszali w stronę domu. Szli. trzymając się za ręce.