1
Christine Rimmer MUSISZ BYĆ DZIELNA
PROLOG
Nocne niebo nad pustynią w Las Vegas jarzyło się sztucznymi ogniami. Był 4 Lipca, święto narodowe
Stanów Zjednoczonych. Dillon McKenna szykował się do skoku motocyklem nad postawionym przed
kasynem „Mirage” sztucznym kraterem wulkanu, który co piętnaście minut wybuchał prawdziwym ogniem.
Na ulicy Strip zebrały się tłumy. Wszyscy wiwatowali. To był mistrzowski pokaz. Dillon kilka razy
poderwał motocykl do góry, jadąc na jednym kole, potem uniósł się i błyskawicznie opadł na siodełko. Przez
moment utrzymywał równowagę jak akrobata na linie, puścił kierownicę, powoli wyprostował się, stanął na
siodełku i pokłonił widzom.
Ludzie oszaleli. Wymachiwali miniaturowymi flagami i podrzucali w górę czerwono-biało-niebieskie
czapki.
Schylając się ku kierownicy, Dillon cicho zaklął. W cięŜkim, twardym kasku i gwiaździstym
kombinezonie, zamówionym na tę okazję przez L.W., było mu gorąco jak w piekle. Dillon zamrugał
powiekami, bo pot, który zalewał mu twarz, piekł w oczy.
To ostatni skok w Ŝyciu. Ta myśl uspokoiła go. Zapragnął skoczyć ten jeden raz, specjalnie dla
zgromadzonych tłumów.
Przez ostatnie lata miał grono wiernych widzów.
ZasłuŜyli sobie na mistrzowski pokaz. Nie wiedzieli, Ŝe zamierza zrezygnować. Nikt jeszcze o tym nie
wiedział.
Zsunął stopy z siodełka i usiadł, bezbłędnie trafiając stopami na podnóŜki. Pomachał ręką widzom. W
odpowiedzi ludzie wrzeszczeli, tupali, klaskali i gwizdali jak opętani.
Dojechał do ulicy Flamingo. Teraz musi zawrócić i skierować się ku rampie. Z. małego mikrofonu
umieszczonego wewnątrz kasku dobiegł go głos informujący, Ŝe sztuczny wulkan wybuchnie za dwie
minuty. Rozpędził motocykl, popuszczając sprzęgło tylko na tyle, by jechać z rykiem motoru i piskiem
opon. Specjalnie na tę okazję przerobił motocykl. Silnik pracował dobrze, nawet bardzo dobrze.
Tłum ogarnęło wrzenie. Ludzie skandowali: „Dii-lon, Dii-lon, Dii-lon”. Ryczący motor zagłuszał
wszystko, więc motocyklista ledwie ich słyszał.
- Jedna minuta - odezwał się głos w słuchawce. -Pięćdziesiąt dziewięć sekund, pięćdziesiąt osiem...
Dodał gazu i puścił sprzęgło. Motor zagłuszył śpiewne skandowanie tłumu. Jechał w kierunku rampy, z
której miał skakać. Wybuch juŜ się zaczął - ostry słup ognia wystrzelił w górę.
Wyskoczył z rampy w niebo z szybkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę nad strzelającym ogniem.
Leciał wyŜej i wyŜej, oddalając się od ludzi i wulkanu. Uniósł się na podnóŜkach, wypatrując rampy do
lądowania. Wsłuchany w ryk motoru, skupiony, kurczowo ściskał rączki kierownicy. Dotarł do szczytu i
motocykl zaczął opadać prosto w kierunku rampy.
Gdy tylne koło uderzyło o brzeg, odczuł wstrząs całym ciałem. Przez ułamek sekundy myślał, Ŝe jeszcze
raz mu się udało.
I wtedy wszystko poszło nie tak, jak powinno. Przez głowę przebiegła jedna myśl. Wylądował na rampie
za szybko i ze zbyt duŜą prędkością. Motocykl zaczął Ŝyć własnym Ŝyciem, stał się jego wrogiem. Dillon nie
był zabezpieczony, więc wyleciał w powietrze jak z katapulty. Przekoziołkował i dostrzegł, Ŝe gdzieś pod
nim ogień ze sztucznego wulkanu rozchodzi się na boki, spadając na rampę tuŜ przed rozpędzonym
motocyklem. Człowiek i motor stali się jednolitą, toczącą się po twardej nawierzchni rampy, masą.
Nim stracił przytomność, usłyszał sarkastyczny głos swojego nieŜyjącego ojca:
- Zgadza się, ty nic niewart draniu. To twój ostatni skok. JuŜ nie Ŝyjesz...
Był w swoim rodzinnym mieście, Red Dog City w Kalifornii. W jesienny wieczór stał na ganku
Beaudine’ów. Czuł zapach palonych liści. Miał siedemnaście lat. Wstrętna Cat Beaudine krzyczała na niego.
- Prosiłam cię, Dillonie McKenna, by moja siostra była w domu przed dziewiątą. To chyba niewiele,
prawda? Ale nawet tej obietnicy nie dotrzymałeś.
Adora, siostra Cat i jego szkolna miłość, trzymała go za ramię. Chciał jej zaimponować oraz pokazać Cat
Beaudine, Ŝe jest równie twardy jak ona. Otworzył usta, by powiedzieć Cat, co o niej myśli, lecz nie
wydobył z siebie głosu.
Ganek zniknął. Ktoś mówił o oznakach Ŝycia. Twarze w chirurgicznych maskach wpatrywały się w niego.
Spod masek dobiegały uspokajające zapewnienia, Ŝe
wszystko będzie dobrze, Ŝe wszystko w porządku, ale w błyszczących oczach czaiło się zaniepokojenie.
Znów stał na ganku Beaudine’ów. Cat podniosła strzelbę ojca i wycelowała prosto w jego serce. Wtedy
2
zrozumiał, Ŝe to nie moŜe być prawda. W rzeczywistości Cat nigdy do niego nie strzelała, tylko groziła, Ŝe to
zrobi. W tym śnie, czy teŜ halucynacji, odzyskał głos.
- Co cię to obchodzi - zapytał Cat - co robi twoja siostra i o której wraca do domu?
- Kogoś to musi obchodzić - odpowiedziała. - Ktoś musi trzymać tę rodzinę w ryzach. Podjęłam się tego
dobrowolnie, Dillonie McKenna, i nie zamierzam rezygnować. Jutro Adora idzie do szkoły. Powiedziałeś, Ŝe
odprowadzisz ją przed dziewiątą.
Patrzył wprost w dwururkę. Z niedowierzaniem przyglądał się, jak Cat odbezpiecza broń i kładzie palec na
cynglu.
Z krzykiem uniósł ręce nad głowę.
- Słuchaj, nie moŜesz mnie zastrzelić tylko dlatego, Ŝe wróciliśmy godzinę później!
Cat pociągnęła za spust.
Przeszył go ostry, gorący ból, jakby ktoś zębami odrywał mu kawałki ciała.
Ktoś spytał:
- Gdzie jest anestezjolog? Czekamy tylko na niego... Świadomość wracała powoli. Ból był nieco inny,
ciągle szarpał ciało Dillona, ale jakby z odległości. Musieli mu dać silny środek przeciwbólowy. Wiedział,
Ŝ
e to ból, jakiego jeszcze nigdy nie doznał, ale jakoś trzymali go na uwięzi, jak psa. A on czuwał, czekał, aŜ
go uwolnią, i wtedy zaatakuje z całą mocą. Dillon obrócił głowę i ostroŜnie otworzył oczy. Przy łóŜku na
metalowym stojaku wisiała podłączona do jego ręki butla. Obok stał jakiś cicho szumiący aparat. W
powietrzu unosił się zapach środków dezynfekujących i kwiatów.
Z drugiej części pokoju dochodziły szepczące głosy.
- Mój BoŜe, L.W, nie mogę tego zrobić.
- MoŜesz i zrobisz to. McKenna potrzebuje cię.
- Podobno on juŜ nigdy nie będzie chodził. Zostanie na wózku inwalidzkim do końca Ŝycia. To okropne,
wstrętne, ja nie mogę...
- Na miłość boską, Natalie, weź się w garść. On się chyba budzi.
Zerknął w kierunku, skąd dobiegały głosy. Dwie znane mu twarze nabrały ostrości. Natalie, dziewczyna, z
którą miał się oŜenić, i L.W, który sprawił, Ŝe jego nazwisko stało się sławne. Oboje sztucznie się
uśmiechali.
Zrobiło mu się ich Ŝal. JuŜ im się do niczego nie przyda. Ani oni jemu. Nie oszukiwał się. PrzeŜył
wystarczająco wiele wypadków i wiedział, co go czeka. Jakoś przeŜył równieŜ ten ostatni, ale czekało go
piekło i to piekło na ziemi.
Przeszyła go tęsknota, w pewnym sensie bardziej bolesna niŜ ból fizyczny. Tęsknota za domem, kobietą,
która potrafiłaby stawić czoło wyzwaniu. Kobietą wystarczająco silną, by być przy nim przez cięŜkie
miesiące cierpień i nadludzkiego wysiłku, który go czeka.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Osiemnaście miesięcy później
Cat Beaudine stała w drzwiach sypialni swojej siostry. Jednym rzutem oka ogarnęła cały pokój. Na toaletce
cicho grał mały telewizor. Właśnie pokazywano wieczorne wiadomości. Po całym pokoju porozrzucano
setki zmiętych chusteczek higienicznych. Na środku łóŜka leŜała Adora, siostra Cat, zanosząc się od płaczu.
Farley Underwood, ostatni ukochany Adory, porzucił ją. Adora, oczywiście, wezwała Cat na pomoc.
Powoli, jakby to bolało, Adora uniosła głowę. Jęknęła i przysiadła na piętach. Zmierzwione brązowe włosy
otaczały lokami jej śliczną, zaczerwienioną teraz twarz i opadały na jedwabną bieliznę.
- Och, Cat!
Cat podeszła do łóŜka.
Adora sięgnęła po chusteczkę i otarła łzy.
- Dziękuję ci, Ŝe przyszłaś. Zawsze przychodziłaś, przez całe lata. Jesteś najlepszą siostrą na świecie. Nie
wiem, co bym bez ciebie zrobiła. - Adora łkając wyciągnęła ręce ku Cat.
Cat przysiadła na brzegu łóŜka. Poczuła silny zapach perfum. Adora płakała z twarzą wtuloną w zimową
kurtkę Cat.
- Przykro mi, Ŝe sprawiam tyle kłopotu, ale komuś muszę się zwierzyć. Rozumiesz?
Cat skinęła głową ze zrozumieniem. Adora jęczała dalej.
- Dlaczego ja? Czemu wszyscy faceci mnie rzucają? Chcę przecieŜ tego samego, co mają moje młodsze
siostry. Dobrego męŜa, rodziny, kogoś, kto by o mnie się troszczył i kim ja mogłabym się opiekować. Czy to
tak duŜo? A moŜe nie powinnam mieć nadziei? - Znów zaczęła płakać.
3
- Oczywiście, Ŝe powinnaś.
- Oczywiście, Ŝe powinnam! - Adora powtórzyła słowa siostry. - Mam trzydzieści cztery lata. Jak długo
jeszcze mam czekać? Nie umiem, tak jak ty, być szczęśliwą, łaŜąc po lesie w roboczych butach i starych
dŜinsach, bez męŜczyzny u boku. Nie chcę Ŝyć na pustkowiu, w rozwalającej się chałupie. Jestem tylko
kobietą. Zwykłą kobietą. Chcę domu z ładnymi firankami i dziećmi.
Wybuchnęła płaczem. Cat usiłowała ją pocieszyć. W końcu Adora się uspokoiła. Wtedy Cat objęła ją i
zaczęła mówić.
- On na ciebie nie zasługiwał. Wkrótce pojawi się ktoś wspaniały, zobaczysz.
Adora płakała, wtulona w ramiona starszej siostry.
- Naprawdę myślisz, Ŝe znajdę właściwego człowieka?
- Oczywiście, Ŝe tak. Obiecuję ci. To tylko kwestia... - Cat przerwała, gdyŜ Adora przestała słuchać. Gapiła
się w ekran telewizora.
- O mój BoŜe! - krzyknęła cicho. Cat zerknęła na ekran. Nadawano jeden z nocnych programów. Redaktor,
którego nie znała, rozmawiał z ciemnowłosym męŜczyzną w dŜinsach i stylowych, wysokich butach ze
skóry aligatora.
- Kto to jest?
Adora przyciskała do piersi zmiętą chusteczkę.
- To Dillon. Dillon McKenna. Nastaw głośniej, proszę.
Cat nie poruszyła się. Adora wyskoczyła z łóŜka, zrzuciła na podłogę zmięte poduszki i wyciągnęła spod
nich pilota.
- A więc, Dillonie - dziennikarz podniósł do góry ksiąŜkę z fotografią pogiętego motocykla na okładce i
tytułem wypisanym ogromnymi literami: „Szatańskie wyzwanie”. - Opowiedz nam o ksiąŜce, którą
napisałeś.
Cat mruknęła z niedowierzaniem.
- Dajcie spokój. Dillon McKenna na pewno nie napisał ksiąŜki. Tego mi nie wmówicie.
- Cicho - zasyczała Adora i pochyliła się ku ekranowi. - BoŜe, on jest wspaniały. Zupełnie nie widać, Ŝe
miał taki straszny wypadek w Las Vegas. Wygląda tak samo jak przedtem.
Ciemnowłosy męŜczyzna na ekranie zaczął mówić.
- No cóŜ, jeśli pan spojrzy na okładkę, to zobaczy pan, Ŝe ja tej ksiąŜki nie napisałem. - Wskazał na
szczupłego, powaŜnego męŜczyznę, który siedział obok. -Napisał ją Oliver. To on jest pisarzem.
Oliver zaczął mówić:
- Ale historia jest prawdziwa. Taka, jak ją opowiedział Dillon. Od samego początku, od rodeo, przez lata,
gdy pracował jako kaskader w filmie, aŜ do ostatniego wyzwania, które podjął. Opisany jest kaŜdy skok,
łącznie z tymi z cięŜarówki na autostradzie Anaheim. No i oczywiście cała historia kończy się wypadkiem w
Las Vegas, półtora roku temu.
Cat przyglądała się siostrze wpatrzonej w Dillona McKennę. Adora miała rozmarzony wyraz twarzy.
Farley Underwood przestał się liczyć.
- Dillon stał się przystojniakiem, prawda, Cat? - zapytała.
Cat nawet nie spojrzała na męŜczyznę występującego w programie. Adora i tak oczekiwała wyłącznie
potwierdzenia, więc powiedziała:
- Rzeczywiście, masz rację. Prowadzący program pytał dalej:
- A co teraz, Dillonie McKenna?
- Muszę przyznać, Ŝe jeszcze nie wiem.
- śartuje pan!
- Nie. Wiem tylko, Ŝe wszystko się zmieniło. Potrzebuję chwili spokoju, bym mógł się zastanowić nad tym,
co będę robił przez resztę Ŝycia.
Cat przestała słuchać. Zajęła się zbieraniem chustek. W końcu jej siostra wyłączyła dźwięk i głęboko
westchnęła.
- Och, Cat. Dobrze mu się powiodło, prawda? Zrobił karierę.
Trudno było temu zaprzeczyć. Cat uśmiechnęła się.
- Tak, istotnie.
- Słyszałaś, jak powiedział, Ŝe nie wie, jak Ŝyć dalej? śe potrzebuje czasu, by wszystko przemyśleć?
Błękitne oczy Adory błyszczały z podekscytowania.
- Jak sądzisz, czy wróci do domu?
Cat nic nie sądziła. W jej przekonaniu nie było najmniejszego powodu, by taka sława jak Dillon McKenna
chciała wracać do Red Dog City.
- No więc? - ponaglała Adora.
4
- Więc co?
- Myślisz, Ŝe moŜe wrócić?
- Nie, nie myślę.
Adora zmarszczyła brwi. Oczekiwała innej odpowiedzi.
- Gdyby wrócił, wiedziałabyś o tym pierwsza, prawda? To ty opiekujesz się jego domem.
Cat podniosła z podłogi jeszcze parę chusteczek i wrzuciła je do kosza. Potem powiedziała spokojnie:
- Adoro, od kiedy powierzono mi pieczę nad tym domem, Dillon nie zjawił się ani razu. Wynajmuje go
przez pośrednika i płaci mi za opiekę. To dla niego wyłącznie źródło dochodu.
- Wiem. Ale to ładny dom, więc jeśli chce mieć trochę czasu dla siebie, przemyśleć sprawy i ułoŜyć sobie
na nowo Ŝycie, to jest to idealne miejsce, w którym mógłby się schronić.
Cat objęła ręce siostry i spojrzała jej prosto w oczy.
- Posłuchaj. - Przytuliła Adorę do siebie. - Zapomnij o Dillonie McKennie. Pomyśl o sobie. Czy juŜ lepiej
się czujesz?
Adora odsunęła się i zaczęła skubać chusteczkę.
- Pewnie chcesz wrócić do domu i iść spać?
- Skłamałabym, zaprzeczając. Ale jeśli chcesz, to zostanę.
- Nie. Widok Dillona mnie pokrzepił. Czuję się na tyle dobrze, Ŝe jakoś przetrwam tę noc.
- To dobrze.
Cat pochyliła się i pocałowała jaw policzek.
Adora zmusiła się do uśmiechu.
- Dziękuję. Cat wstała.
- Gdybyś mnie potrzebowała, będę w domu.
- Wiem.
ROZDZIAŁ DRUGI
Dillon McKenna wysiadł ze swojego land cruisera, ignorując tępy, pulsujący ból w okolicy sztucznego
stawu biodrowego. Westchnął głęboko, wdychając chłodne, górskie powietrze. Na pobliskiej jodle
zaświergotała sikorka.
Dom, przed którym stanął, wyglądał wspaniale. Z jednej strony cały drewniany, z drugiej przeszklony, tak
więc nawet w najciemniejsze zimowe dni było w nim pełno światła. W pobliŜu ktoś rąbał drzewo. Z boku,
pod świerkiem, stał pickup. Zapewne samochód opiekującego się domem faceta. Dillon zamknął drzwiczki,
podniósł kołnierz kurtki i ruszył w kierunku, skąd dobiegały odgłosy rąbania.
Ś
nieg skrzypiał mu pod nogami. Nie musiał iść zbyt daleko. Dostrzegł chłopaka po drugiej stronie
pomostu, na niewielkiej przestrzeni płaskiego gruntu, niemal na krawędzi wąwozu. Był odwrócony plecami.
Dillon przystanął i przyglądał mu się przez chwilę.
Chłopak wbijał siekierę w kloc drewna wyjątkowo sprawnie i rytmicznie, potem unosił go wysoko nad
głową i opuszczał na pieniek. Dillon obserwował wdzięk i oszczędność ruchów oraz efektywność kaŜdego
uderzenia siekierą. Uśmiechnął się. Dziewiętnaście miesięcy temu nawet by nie spojrzał w tym kierunku.
Lecz jak się połamie połowę kości, to w człowieku coś się zmienią. Zaczyna doceniać zwykłe, codzienne
sprawy, w tym i przyglądanie się rąbiącemu drzewo na opał chłopakowi.
Pracownik chyba wyczuł, Ŝe jest obserwowany. Wbił siekierę w pieniek, wyprostował się i odwrócił.
Dillon od razu zauwaŜył delikatne rysy i gładką, złocistą skórę. Minęła jednak chwila, zanim się
zorientował, Ŝe ten chłopak ma równieŜ ładne piersi, rysujące się pod jego... to znaczy, jej czerwoną koszulą.
Zatkało go. To była dziewczyna! Ściągnęła robocze rękawice i przeczesała palcami rozwiane, krótko
przystrzyŜone włosy koloru zboŜa. Raźnym krokiem podeszła do Dillona.
Zobaczył z bliska jej szaroniebieskie oczy. Dokładnie w tym samym momencie, gdy z jej oczu wyczytał,
Ŝ
e dziewczyna go rozpoznała, uświadomił sobie, kto to jest. Cat Beaudine, starsza siostra Adory.
Jak to dobrze wrócić do domu. Myśl ta przyszła mu do głowy zupełnie nieoczekiwanie. Przypomniał sobie,
Ŝ
e Cat mu się śniła, ale zupełnie nie pamiętał, kiedy i w jakich okolicznościach.
- Dillon? Dillon McKenna? - W głosie Cat kryło się wyraźne niedowierzanie. Uśmiechnął się szeroko.
- Tak, to ja. Witaj, Cat.
Teraz ona wpatrywała się w Dillona. To zrozumiałe. Poza przypadkowymi migawkami w telewizji i
zdjęciami w gazetach nie widziała go od szesnastu lat. Był tu ostatnio na pogrzebie swego ojca. Od tego dnia
minęło sporo czasu. Musiała przyzwyczaić się do zmian, jakie w nim zaszły. Dillon teŜ był zaskoczony jej
widokiem.
Wyciągnął rękę. Przywitali się. Cat miała szorstką, stwardniałą od cięŜkiej pracy dłoń. Przyjrzał się jej
5
dokładnie. Zobaczył kropelki potu nad górną wargą i wilgotne kosmyki włosów przyklejone do skroni. Czuł
emanujące od niej ciepło.
Ręka Cat, którą trzymał w dłoni, poruszyła się niespokojnie. Ściskał ją dłuŜej, niŜ to jest w zwyczaju.
Niechętnie puścił szorstką dłoń.
- Jak się masz, Dillonie? - zapytała uprzejmie.
- Jestem juŜ całkiem dorosły. Między brwiami Cat pojawiła się drobna, poprzeczna zmarszczka.
- Tak, widzę. - W głosie zabrzmiało zdenerwowanie. Natomiast Dillon świetnie się bawił. Cat wyglądała
dokładnie tak, jak pamiętał. Z jednym wyjątkiem - wtedy, wiele lat temu, nie przyszło mu do głowy, Ŝe jest
intrygującą kobietą.
- Tak więc - Cat z zakłopotaniem wciągnęła rękawiczkę, jakby chciała mu dać do zrozumienia, Ŝe wraca do
rąbania drewna - to prawdziwa niespodzianka. Jak zatelefonowali z agencji i powiedzieli, Ŝebym otworzyła i
przygotowała dom, myślałam...
- śe to jakiś nowy lokator, jeden z wielu, którzy przewinęli się przez mój dom? Skinęła głową.
- Tak. Choć, prawdę mówiąc, powinnam była się spodziewać, Ŝe to ty. Słyszeliśmy, Ŝe potrzebujesz trochę
czasu na przemyślenie pewnych spraw.
- Gdzie to słyszałaś?
Odwróciła wzrok, jakby nie chciała mu odpowiedzieć. Potem wzruszyła ramionami.
- Sam to powiedziałeś. W jednym z nocnych programów telewizyjnych, kilka tygodni temu.
Nie potrafił się powstrzymać od złośliwej uwagi.
- Zaskakujesz mnie. Oglądasz takie programy? Nigdy przecieŜ nie naleŜałaś do moich wielbicielek!
Spojrzała mu prosto w oczy.
- W tej głuszy lubimy wiedzieć, co się dzieje z naszymi znajomymi, którzy zrobili karierę. Jeśli
potrzebujesz spokoju, wybrałeś właściwe miejsce. Dziesięć kilometrów od Red Dog City, w środku zimy, to
aŜ za wiele samotności.
Roześmiał się.
- Pamiętaj, Ŝe do Reno nie ma nawet siedemdziesięciu kilometrów. Oczywiście, gdyby samotność zbytnio
zaczęła mi doskwierać.
- Przy duŜych opadach śniegu te kilometry stają się bardzo długie i trudne do przebycia.
- Wiem. Wychowałem się tutaj. - Znów z niej Zakpił. - Czy starasz się mnie stąd pozbyć?
- Nie, oczywiście, Ŝe nie.
- To dobrze, bo zamierzam tu zostać. Przynajmniej na jakiś czas.
- CóŜ, to twoja sprawa. Patrzyli na siebie.
Cat kaszlnęła.
- Słuchaj, na pewno chcesz odpocząć. Dom jest wysprzątany.
- Przez ciebie? Potrząsnęła głową.
- Ja nie sprzątam. Do tego celu agencja wynajmuje sprzątaczki. - Mówiła szybko. - Włączyłam ogrzewanie
kilka godzin temu, więc powinno być juŜ ciepło, jest teŜ gorąca woda. Muszę narąbać jeszcze trochę drzewa,
na wypadek gdybyś chciał napalić w piecu. Nie wiem, kto je dostarczał, ale większość polan jest za duŜa.
Dillon poczuł idiotyczną, nieodpartą ochotę, by podejść do wbitej w pieniek siekiery i samemu porąbać
polana. Pokazać, Ŝe jest w nim równie duŜo siły jak w Cat. Zaskoczył samego siebie. Miał nadzieję, Ŝe
ostatnie miesiące wyleczyły go z pragnienia udowadniania męskości w drobnych sprawach.
Rąbanie z pewnością by mu zaszkodziło. Ciągle uczył się kontrolowania róŜnych szpilek, szyn i protez,
które wstawiono mu tam, gdzie dawniej miał własne stawy.
- W kaŜdym razie - ciągnęła Cat - wracam do roboty. Jak skończę, to przyniosę szczapy do domu i rozpalę
ogień.
Dillon miał lepszy pomysł.
- Posłuchaj, na razie zapomnij o rąbaniu drzewa.
- Ale...
- Po prostu wnieś to, co narąbałaś, i rozpal ogień.
Będę wdzięczny za to.
- Dobrze, ja...
- A potem napijemy się piwa. Zastanowiła się nad jego propozycją i zaczęła protestować.
- Nie, naprawdę, ja...
Spojrzała mu prosto w oczy. Chciała potrząsnąć odmownie głową, ale nic z tego nie wyszło.
- No dobrze - mówiąc to, zaczerwieniła się, a uroczy rumieniec podkreślił jej opaleniznę.
- Wspaniale. - Dillon przeszedł obok i ruszył ku domowi, nim zdąŜyła zmienić zdanie. - W samochodzie
mam kilka butelek piwa. Przyniosę je.
6
Słyszał, jak Cat usiłuje odmówić, ale nie zatrzymał się. Odszedł na tyle szybko, na ile pozwalały
odtworzone biodra i zrekonstruowane lewe kolano.
Nim wstawił land cmi sera do garaŜu i dotarł do kuchni, Cat juŜ stała obładowana drewnem przed
oszklonymi drzwiami wychodzącymi na podest. Postawił torbę z jedzeniem oraz butelki na stole i szybko
przeszedł przez ogromny salon, by ją wpuścić.
Cat wrzuciła drewno do skrzyni przy piecu, ściągnęła rękawiczki i wcisnęła do tylnej kieszeni spodni.
Uklękła przed piecem, a Dillon wrócił do kuchni po piwo. Rozpakował torbę z jedzeniem. -
W salonie palił się ogień, a Cat dokładała drewna. Przez szybkę pieca widać było skaczące ogniki. Podał
jej butelkę i wskazał kanapę oraz fotel.
- Usiądźmy.
Cat potrząsnęła głową, zerkając na starą koszulę i wytarte robocze spodnie koloru khaki.
- Kanapa jest beŜowa. A ja dziś czołgałam się po podłodze w piwnicy, by sprawdzić wszystkie rury.
To nie miało specjalnego znaczenia, a strój był tylko wymówką. Cat nie chciała przebywać w jego
towarzystwie.
Dillon nic nie powiedział. Podszedł do oszklonej ściany. TuŜ za podestem świat znikał, zmieniając się w
morze oproszonej śniegiem zieleni. W dali jaśniały góry, powoli niknące w popołudniowej mgle.
- AleŜ tu jest pięknie. Nie mogę uwierzyć, Ŝe wreszcie wróciłem - powiedział.
Uniósł w górę butelkę i wypił łyk piwa.
- Kupiłem ten dom siedem lat temu - powiedział znienacka.
Cat mruknęła coś, udając zaciekawioną.
- To było po śmierci ojca. Zobaczyłem ogłoszenie i przyjechałem go obejrzeć. Zakochałem się w tym
miejscu i kupiłem dom bez namysłu. Chyba podniecał mnie fakt, Ŝe mogłem go kupić tylko dlatego, Ŝe
miałem taką zachciankę.
Odezwała się obojętnym tonem:
- Dobrze pokierowałeś swoim Ŝyciem, Dillonie. Masz prawo być z siebie dumny.
Przyglądał się jej uwaŜnie, myśląc o zmianach wywołanych upływem czasu. Szesnaście lat temu nie
zauwaŜył jej głębokiego, wewnętrznego spokoju. Ani ogromnej siły charakteru i godności malującej się w
oczach. Do diabła! W tamtych czasach nie obchodziła go siła czy godność kobiety. UwaŜał, Ŝe była
niesympatyczną i złośliwą dziewczyną.
- Słyszeliśmy, Ŝe jakiś czas temu miałeś groźny wypadek - powiedziała.
- Tak. Skakałem na motocyklu nad sztucznym wulkanem przed kasynem „Mirage” w Las Vegas. Niestety,
lądowanie mi się nie udało.
Złagodniała.
- Tak mi przykro.
- Daj spokój. To ryzyko wiąŜące się z taką zabawą.
- W kaŜdym razie wydaje się, Ŝe wracasz do zdrowia.
- Mniej więcej. Wszystko działa, tylko wolniej i trudniej. - Uniósł do góry butelkę z piwem w niemym
toaście. - Opowiedz mi o domu.
- To znaczy: o czym?
- No, na początek o rodzinie Beaudine. Jak czuje się twoja matka i co słychać u sióstr.
Cat bawiła się nalepką na butelce. Miała taką minę, jakby zastawił na nią pułapkę.
- Mama wyszła drugi raz za mąŜ.
- śartujesz?
- SkądŜe. To było kilka lat temu. Poznała, grając w bingo w miejskim domu kultury, emerytowanego
malarza pokojowego. Zdobył ją przebojem i pokochała go od pierwszego wejrzenia. Pobrali się kilka
miesięcy później. Teraz mieszkają w Tuscon.
- A co z dzieciakami?
- Phoebe i Deirdre? JuŜ nie są dzieciakami. Obie wyszły za mąŜ, jeśli o to chodzi. Deirdre mieszka w
Loyalton, a Phoebe w Portola.
- Czyli niedaleko.
- No tak. - Cat pociągnęła łyk piwa.
- A ty? Jesteś męŜatką?
- Ja? - Na twarzy malowało się zdumienie. - Nie, nie jestem.
Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Chciał dowiedzieć się o niej czegoś więcej, ale była zbyt spięta.
Prawdopodobnie kaŜde dodatkowe pytanie zdenerwowałoby ją jeszcze bardziej. Rozmowa nie powinna jej
peszyć.
- Masz jakichś siostrzeńców lub siostrzenice?
7
- Pięcioro. - Znów zdzierała nalepkę z butelki. -Deirdre ma trzy córki, a Phoebe dwóch chłopców.
- O rany! Trudno to sobie wyobrazić. Nie tylko męŜatki, ale i matki. Kiedy wyjeŜdŜałem, były małymi
szkrabami.
Cat na chwilę odwróciła wzrok. Dillon zadał następne pytanie.
- A co z Adorą?
Natychmiast zrozumiał, Ŝe wszystko zepsuł. Cat zacisnęła palce na butelce. Przedtem była zdenerwowana,
teraz chciała po prostu uciec. Wiedział, Ŝe zastanawiała się nad tym, co robi, pijąc piwo z dawnym
chłopakiem swojej młodszej siostry.
Z wysiłkiem uśmiechnęła się.
- Adora świetnie sobie radzi. Ma salon piękności na ulicy Bridge, który nazywa się „Shear Elegance”.
Mieszka w apartamencie znajdującym się piętro wyŜej.
Dillon w duchu przeklinał własną głupotę, ale nie było wyjścia. Musiał pytać dalej.
- Czyli wszystko dobrze?
- Tak, bardzo dobrze. - Cat odstawiła na stolik niemal całkowicie opróŜnioną butelkę. - Słuchaj, robi się
późno, muszę iść. - Odwróciła się w kierunku drzwi.
Za chwilę zostanie sam. Wyciągnął rękę i chwycił ją za ramię.
- Zaczekaj.
Cat drgnęła, odwróciła głowę i spojrzała na niego. Zdumienie na jej twarzy mówiło samo za siebie - rzadko
męŜczyźni odwaŜali się jej dotknąć. Nie wiedziała, jak się zachować.
Ile ona właściwie ma lat? Jeśli dobrze pamięta, to jest młodsza od niego o rok, czyli ma trzydzieści pięć,
moŜe sześć lat. Mógłby przysiąc, Ŝe nigdy dotąd dłonie męŜczyzny nie doprowadziły jej do ekstazy.
- Co? - wyszeptała zdławionym głosem. Dillon nic nie odpowiedział. Mógł tylko prosić, Ŝeby z nim
została, ale wiedział, Ŝe jej nie zatrzyma.
- Czego chcesz? - W jej głosie słychać było zdumienie, ale pomimo to brzmiał stanowczo.
Znów nie odpowiedział. Przez grubą flanelę koszuli czuł ciepło skóry i mięśnie twarde jak stal.
- Puść mnie. - Tym razem to był rozkaz. Ręka Dillona opadła. Dzięki bezczelności ukradł chwilę, kiedy
mógł dotknąć Cat, ale ten moment juŜ się skończył.
Cat zamrugała powiekami i potrząsnęła głową, jak ktoś zbudzony ze snu. Ciekawe, co teraz zrobi? Czy się
rozgniewa?
Musi znaleźć wyjście z sytuacji. Będzie udawał, Ŝe nic się nie stało. To zresztą była prawda. PrzecieŜ nic
się nie stało, jeszcze nie.
- Dzięki za włączenie ogrzewania. Przez chwilę patrzyła na niego badawczo. Potem wzruszyła ramionami.
- Nie ma za co.
Oczy miała zimne i spokojne.
- Czy mam coś zrobić przed wyjściem? Przyszła mu do głowy dwuznaczna, prowokacyjna odpowiedź, ale
odparł tylko:
- Nie. Wszystko jest jak trzeba.
- W takim razie...
- Jeszcze raz dziękuję.
Skinęła lekko głową, odwróciła się i zostawiła go samego.
Długo stał przed oszkloną ścianą. Było mu dobrze. Po wypadku, rozczarowaniach, długich miesiącach
bólu, potu i strachu, kiedy zmuszał nogi, by znów go nosiły, dobrze było stać przy oknie w domu, który
kochał, patrząc na przykryte śniegiem góry.
Dobrze teŜ, Ŝe Cat Beaudine jest tak cholernie kompetentna. Będzie potrzebował jej pomocy, zanim się w
pełni zagospodaruje.
ROZDZIAŁ TRZECI
- No i co? Widziałaś go?
Zaskoczona Cat obróciła się na pięcie. Na środku salonu stała Adora.
- Wejdź, proszę - wymamrotała złośliwie. Adora zmieszała się.
- Drzwi kuchenne były otwarte.
- To prawda.
- Więc widziałaś go?
- Kogo?
- Cat, przestań. Dobrze wiesz, kogo.
- Dillona McKennę? - zapytała z rezygnacją w głosie.
8
- Tak, Dillona. - Adora westchnęła. - Wszyscy o nim mówią. PrzejeŜdŜając przez miasto, wstąpił do
sklepu. Lizzie Spooner pakowała mu zakupy. Wiem, Ŝe ktoś z tej cholernej agencji, która cię zatrudnia,
dzwonił do ciebie, prosząc, byś przygotowała jego dom. Byłaś tam, prawda?
- Tak, byłam przez chwilę - przyznała się Cat i dodała: - Byłam teŜ w domu na Turner Road. I tym na
Jackson Pike.
Adora spojrzała na nią z wyrzutem.
- Dzwoniłam do ciebie trzy razy. Czemu nie oddzwoniłaś?
Cat nienawistnie spojrzała na automatyczną sekretarkę stojącą na biurku. Pulsujące światełko dawało znać,
Ŝ
e są nagrane wiadomości.
- Dopiero co przyszłam. - Pochyliła się i dołoŜyła drewna do gasnącego ognia. Zamknęła drzwiczki pieca.
- Chcesz kawy?
- Wolałabym herbatę.
- Niech będzie herbata. - Wyjęła dwa kubki i puszkę z herbatą. Adora podreptała za nią. - Jak ty to robisz?
Nie potrafię tego pojąć.
- Co robię? - Cat podeszła do kuchenki, która była i na prąd, i na opał. Na płycie, pod którą palił się ogień,
stał ogromny, syczący czajnik.
- Dobrze wiesz, co - powiedziała Adora. - Jak moŜesz Ŝyć na takim odludziu? Nie masz nawet do kogo ust
otworzyć.
- Lubię samotność. I duŜo czytam. - Wskazała na stojące w salonie półki pełne ksiąŜek.
- Wielka inte-le-ktua-list-ka - z uśmiechem wysylabizowała Adora. Potem, zamyślona, pochyliła głowę.
- Nie brakuje ci domu i nas wszystkich?
Cat pomyślała o domu, w którym wyrosła. Nie był zbyt duŜy, mieli tylko jedną łazienkę, zawsze zajętą
przez którąś z dziewcząt.
- Nie brak ci tego? - dopytywała się Adora.
- Trochę, ale bardzo lubię samotność. - Cat nalała wrzątek do kubków i wrzuciła do nich herbatę w
torebkach.
- A mnie brak. - Oczy Adory były pełne melancholii.
- Jestem osobą sentymentalną.
- Wiem. - Cat uśmiechnęła się. Adora cięŜko przeŜyła powtórne zamąŜpójście matki. Charlotte Beaudine
Shanahan to kobieta stworzona dla męŜczyzn. Po ślubie córki zostały odsunięte na drugi plan. Cat to
odpowiadało. Phoebe i Deirdre miały własne rodziny, ale Adora poczuła się opuszczona.
- Chodź - powiedziała łagodnie Cat. - Zdejmij płaszcz. Siadaj i wypij herbatę.
Adora usiadła, przewiesiła płaszcz przez oparcie krzesła i uśmiechnęła się do Cat, która zajęła krzesło po
drugiej stronie stołu.
- Proszę, opowiedz mi wszystko. - Zacierała ręce z podniecenia. - Widziałaś go, prawda?
Cat nie miała ochoty myśleć o spotkaniu z Dillonem McKenną. Wytrąciło ją z równowagi. I zupełnie nie
chciała o tym mówić.
- Widziałaś go?
Cat wycisnęła przy uŜyciu łyŜeczki torebkę herbaty.
- Och, daj spokój - Adora parsknęła zdegustowana. - Co się z tobą dzieje? Dlaczego mnie torturujesz?
- Nie torturuję. - OdłoŜyła wyciśniętą torebkę na spodek i podniosła kubek do ust. - Tak, widziałam go.
- Wiedziałam. - Adora podskakiwała na krześle. -Miałam rację. Potrzeba mu czasu, Ŝeby... zastanowić się
nad własnym Ŝyciem. Zdecydować, co zamierza robić.
- Nie powiedział tego tak wyraźnie. - Cat odstawiła kubek. - Ale myślę, Ŝe masz rację. Adora bawiła się
torebką herbaty.
- Chyba go znam, no nie?
- Adoro... - Nie wiedziała, jak to powiedzieć.
- Co?
Cat myślała o niespokojnym, beztroskim Dillonie McKennie, który opuścił ich miasto szesnaście lat temu,
i o powaŜnym, opanowanym męŜczyźnie, którego dziś spotkała.
- Co? - dopytywała się Adora. - Powiedz, o co chodzi?
- Ludzie się zmieniają - zaczęła niepewnie Cat. - To wszystko. Kiedy Dillon wyjeŜdŜał, byliście jeszcze
dziećmi. KaŜde z was wiele potem przeŜyło.
Na twarzy Adory pojawił się upór.
- Ja go znam. Był moją pierwszą miłością. O czym jeszcze rozmawialiście? Opowiedz mi dokładnie.
Cat zerknęła na siostrę. Chciała zakończyć tę rozmowę.
- Mów - przynaglała Adora.
9
- Naprawdę nie ma o czym - odpowiedziała Cat. Z niewiadomego powodu czuła się winna. PrzecieŜ nic się
nie stało. Dillon poczęstował ją piwem, ona je wypiła i rozmawiali o zwykłych sprawach.
Szczęśliwie Adora nie wyczuła zmieszania siostry. Znów zaczęła się wiercić na krześle.
- Ale i tak powiedz. Powtórz kaŜde słowo waszej rozmowy.
Nie było wyjścia. Cat szybko opisała spotkanie z Dillonem. Nie wspomniała tylko o tym, Ŝe na odchodnym
chwycił ją za ramię. Adora odchyliła się na krześle.
- Świetnie. Bardzo dobrze.
- Adoro, to była zwykła pogawędka, nic więcej.
- MoŜe dla ciebie.
- Adoro...
- W tym fragmencie rozmowy, dotyczącym mnie, tkwi sedno sprawy, rozumiesz?
- Nie, nie rozumiem.
- Powiedziałaś mu, co u mnie słychać, ale on pytał dalej. Na pewno myśli o tym, co będzie, kiedy się znów
spotkamy. - Adora wstała gwałtownie. Odsunięte krzesło porysowało stare linoleum. - Idę. Muszę powitać
go w domu. Natychmiast.
- MoŜe nie powinnaś...
- Idę. - Uniosła głowę z determinacją. Jako małe dziecko robiła tak samo, zwłaszcza gdy jej czegoś
zabraniano.
Cat zmusiła się do uśmiechu.
- Rób, jak chcesz.
- No właśnie. - Adora chwyciła płaszcz i zarzuciła go na ramiona. Z zaróŜowionymi policzkami i
rozjaśnionym wzrokiem skierowała się ku drzwiom.
Nazajutrz była sobota. O dziesiątej zadzwonił telefon. Cat była pewna, Ŝe to Adora. Podniosła słuchawkę
dopiero po trzecim dzwonku.
- Cześć, Cat. - Głęboki, ciepły głos nie naleŜał do jej siostry.
Denerwujący dreszcz przeszedł ciało Cat. Odczekała chwilę, nim się odezwała.
- Cześć, Dillon.
- Posłuchaj - powiedział obojętnie - od wczoraj miałem trochę czasu, by. się rozejrzeć.
- Rozejrzeć? O czym mówisz?
- Potrzebuję kogoś, kto zajmie się kilkoma sprawami.
- Jakimi sprawami? - spytała podejrzliwie. Dillon zachichotał, ale moŜe to były po prostu zakłócenia na
linii.
- Potrzebuję więcej drewna na opał. Kupiłem teŜ przyzwoitą wieŜę stereo, wideo i telewizor. Słyszałem, Ŝe
znasz się na urządzeniach elektronicznych, więc liczę na twoją pomoc w zainstalowaniu i uruchomieniu tego
sprzętu. Zamówiłem małą antenę satelitarną, którą trzeba zamontować. Podobnie ze sprzętem do ćwiczeń.
Poza tym mam mnóstwo ksiąŜek. Chciałbym, Ŝeby ktoś mi zrobił półki, a ty to umiesz.
Cat nie odpowiadała. Bardzo szybko, w ciągu dwudziestu czterech godzin, dowiedział się o jej
umiejętnościach, a teraz proponuje jej pracę. Zimą zawsze potrzebowała zleceń, gdyŜ niczego o tej porze
roku nie budowano. Spłacała swój mały domek i pięcioakrową działkę. To ogromna inwestycja, zwłaszcza
dla kogoś o ograniczonych, jak jej, funduszach.
Dillon McKenna był niebezpieczny. Wczoraj, bez Ŝadnego powodu, chwycił ją za ramię i nie puścił,
dopóki mu nie kazała. Naruszył jej spokój. Chciała wierzyć, Ŝe nic się za tym nie kryło. Przypomniała sobie
wzrok wybiegającej z domu Adory.
- Cat? - Dillon przerwał jej rozmyślania.
- Tak, jestem. Zastanawiam się. - Rozpaczliwie szukała sposobu, by nie odpowiadać. - Dziękuję za
propozycję, ale obawiam się, Ŝe będziesz musiał porozmawiać z agencją. Nie mogę tak po prostu...
- JuŜ się tym zająłem.
- Słucham?
- Dzwoniłem do agencji. Powiedzieli, Ŝe skoro będę mieszkał tu na stałe i chcę cię zatrudnić, to nie będą
protestowali. Dobrze ci zapłacę. - Wymienił ogromną kwotę. Dwa razy wyŜszą niŜ normalna zapłata za taką
pracę.
Pomyślała o długu hipotecznym, o róŜnych ulepszeniach, które chciała wprowadzić latem: nowej izolacji i
podwójnych oknach, co zmniejszyłoby zuŜycie opału. Dom Cat nie umywał się do tego, który posiadał
Dillon. Nie miał centralnego ogrzewania na gaz. Cat musiała ogrzewać go drewnem.
- MoŜe potrzebny ci dzień lub dwa na rozwaŜenie mojej propozycji? Jak się zdecydujesz, to zadzwoń do
mnie - mówił lekkim tonem, jakby za tą propozycją nic się nie kryło.
10
Chyba jest dziwaczką. PrzecieŜ między nimi nic się nie zdarzyło. Dillon jest rekonwalescentem po
powaŜnym wypadku i chce mieć kogoś do pomocy. A ona potrzebuje pieniędzy.
- Nie muszę się zastanawiać - powiedziała. - Kiedy mogę zacząć?
Cisza trwała tylko ułamek sekundy. Była pewna, Ŝe Dillon powie: „Od zaraz”.
Nie zrobił tego.
- Większość rzeczy dostarczą w poniedziałek rano. Czy mogłabyś przyjść około dziesiątej?
Zgodziła się. Godzinę później zadzwoniła Adora. Głos jej drŜał z podniecenia.
- Widziałam się z nim. Chyba był zadowolony, Ŝe wpadłam. I zgadnij, co się stało.
- Co?
- Potrzebna mu pomoc. Wiem, jak bardzo potrzebujesz pracy, więc powiedziałam, co potrafisz. Mówił, Ŝe
zadzwoni do ciebie rano. Zrobił to?
- Zrobił.
- Byłam pewna. Podziękuj mi.
- Dzięki - powiedziała Cat z ironią, ale Adora, jak zwykle, nie dostrzegała tego.
- Zrobię wszystko dla mojej starszej siostry, Cat odłoŜyła słuchawkę. Dobrze wiedziała, co Adora knuje.
Chciała utrzymać kontakt z Dillonem. Jeśli ona będzie pracowała dla Dillona, to Adora zdobędzie preteksty
do wizyt. Nigdy by jej nie przyszło do głowy, Ŝe bliŜsza znajomość Cat z Dillonem moŜe być jakimś
problemem. W końcu była dziesięć razy ładniejsza i przekonana, Ŝe jej starsza siostra nie interesuje się
męŜczyznami.
W poniedziałek, piętnaście po dziewiątej rano, przed dom Dillona zajechał samochód dostawczy z
telewizorem, wideo i sprzętem stereofonicznym. Dillon poprosił, by wszystko wniesiono do środka. Pokazał,
gdzie ma stać telewizor, a resztę sprzętu kazał zostawić na środku pokoju. Kiedy odjechali, rozpakował
wszystkie pudła. Chciał sprawić wraŜenie, Ŝe zabrał się do instalowania urządzeń, choć nie ma zielonego
pojęcia, co i jak powinien robić. Miał nadzieję, Ŝe Cat nie będzie się nad tym zastanawiać. W przeciwnym
razie mogłaby się zdziwić, Ŝe człowiek, który potrafi przerobić motocykl, nie wie, jak podłączyć wideo do
telewizora.
Kiedy przyszła, siedział w salonie, otoczony pustymi kartonami, styropianem i plastikowymi torbami.
Czytał coś, co wyglądało jak instrukcja obsługi. Podniósł głowę.
- Dzięki Bogu, Ŝe jesteś - powiedział. Poczuła niespodziewany skurcz w Ŝołądku. W myślach nakazała
sobie spokój.
- Co się dzieje? - spytała pozornie obojętnym tonem. Dillon spojrzał na nią błagalnie znad trzymanej w
ręku instrukcji i zawołał:
- Pomocy!
Zerknęła mu przez ramię. To była instrukcja dotycząca wideo. Powiedziała spokojnie:
- Na początek odwróć ten schemat. Trzymasz go do góry nogami.
Uśmiechnął się zaŜenowany i zaŜartował:
- Nie bądź taka mądra. Przyszłaś tu pracować, a nie kpić ze mnie.
UłoŜyła sobie w głowie dowcipną ripostę, ale się opanowała. Postanowiła, Ŝe zachowa dystans.
- Co mam robić?
- Usiądź. - Poklepał dłonią miejsce obok siebie. Zawahała się. Bała się usiąść blisko niego. Jeśli jednak
tego nie zrobi, Dillon mógłby sobie pomyśleć, Ŝe wytrąca ją z równowagi. A przecieŜ tak nie było. Podał jej
papiery.
- Weź to i coś zrób.
Zerknęła na instrukcję i usiadła. Skoncentrowała się na schemacie.
- BoŜe - jęknął Dillon. Zerknęła na niego ze zdziwieniem.
- Co się stało?
- Och, nic. Po prostu marzę. Wiedziała, Ŝe nie powinna pytać, ale nie mogła się powstrzymać.
- O czym marzysz? Wzruszył ramionami.
- By móc wstać z taką łatwością, z jaką ty usiadłaś.
- A chcesz wstać? Chętnie ci pomogę. Potrząsnął głową.
- Jeszcze nie. Przygotowuję się do tego stopniowo. Siedziała tak blisko, Ŝe widziała złote plamki w jego
brązowych tęczówkach. Miał mały dołeczek w brodzie. Tylko nos był trochę bardziej krzywy niŜ kiedyś,
pewnie Dillon złamał go podczas skoków, które wykonywał jako kaskader, albo w czasie jazdy na
rozwścieczonym, dzikim koniu na rodeo.
- Po co siadasz na podłodze, skoro jest ci cięŜko wstać?
- Bo muszę to robić. Jeśli chcę być sprawny, powinienem utrudniać sobie Ŝycie.
11
- Czy kiedyś będziesz sprawny?
- To rzecz względna. Na pewno nigdy nie wezmę udziału w maratonie, jeśli o to ci chodzi.
Uśmiechnęli się do siebie. Cat zaczęła czytać instrukcję. W końcu przyszła tu do pracy. Schemat był prosty
i jasny. Zerknęła na Dillona, by mu to powiedzieć, ale bezwiednie zapytała;
- Czy po wypadku było ci bardzo trudno?
- Tak - odparł szczerze. - Z wielu powodów. Ale wiesz, i tak zamierzałem wszystko zmienić.
- Jak to?
- Zwyczajnie. W ostatnich latach zacząłem mieć wątpliwości, czy jakikolwiek sens ma to, co robię i co
chcę udowodnić. Ryzykowanie Ŝycia po to, by przeskoczyć piramidę z sześćdziesięciu buicków, Jadąc
przerobionym harleyem, zaczęło wydawać mi się głupie, a nie bohaterskie. No i ten wypadek w „Mirage”
naprawdę był groźny. Wiele razy łamałem kości, ale nigdy aŜ tak. LeŜałem unieruchomiony, a potem
przesiedziałem na wózku inwalidzkim ponad pół roku.
Pomyślała o własnym, sprawnym ciele. Cały jej byt od niego zaleŜał. Jak by się czuła, gdyby musiała
spędzić pół roku bez ruchu? Okropne.
- Pewnie moŜna było zwariować, co?
- Tak, niewiele brakowało. - Uśmiechnął się. Patrzyła na jego usta. Miał pięknie ukształtowane wargi,
stworzone do łobuzerskiego uśmiechu. Nad górną wargą dostrzegła niewielką bliznę, małą, jasną kreseczkę.
- Co to? - Wyciągnęła palec. W ostatniej chwili się powstrzymała.
Dillon wiedział, o co Cat pyta. Dotknął blizny palcem, unosząc brwi w niemym pytaniu. Skinęła głową.
- Nadziałem się na byka. Dawno temu, jak uczestniczyłem w rodeo.
- Chcesz powiedzieć, Ŝe wziął cię na rogi?
- Dokładnie tak. Rozciął mi wargę na połowę. Ale to było piętnaście lat temu. Teraz blizna prawie
zniknęła. - Pochylił ku niej głowę, by mogła lepiej ją obejrzeć.
Przysunęła się, mimo Ŝe ze swego miejsca widziała bliznę bardzo dokładnie. Złote plamki w oczach
pojaśniały. Poczuła jego zapach.
Zabrzęczał dzwonek u drzwi. Cat gwałtownie się wyprostowała i zaczerwieniła jak piwonia.
- Ja... znaczy...
Ale Dillon wydawał się zupełnie spokojny.
- Świetnie - powiedział. - Na pewno przywieźli sprzęt do ćwiczeń.
Uspokoił ją jego ton. Widocznie nic się nie wydarzyło. Po prostu pochyliła się, by obejrzeć jego bliznę, i
tyle.
Uśmiechnął się ze smutkiem.
- Albo pomóŜ mi wstać, albo proszę, idź otworzyć drzwi.
- Nie ma sprawy. JuŜ otwieram. - Poderwała się na równe nogi i pobiegła do drzwi.
Istotnie przywieziono sprzęt gimnastyczny. Dillon musiał pokwitować odbiór i pokazać dostawcom pokój,
w którym miał być zainstalowany. Cat pomogła mu wstać z podłogi.
Większość pokoi znajdowała się na górze, w tym takŜe sypialnia. Na dole był duŜy hol, dwie łazienki, i
trzy jeszcze większe pokoje. Jeden został przeznaczony na salę ćwiczeń, poniewaŜ miał dwie ściany
wyłoŜone lustrami. Tam właśnie wniesiono sprzęt.
Cat zostawiła Dillona razem z dostawcami i udała się do salonu na górze, by zająć się sprzętem
elektronicznym. Potem pokazała Dillonowi, jak to wszystko obsługiwać. Powiedziała mu, Ŝe dopóki nie
doprowadzi kabla lub nie zainstaluje anteny satelitarnej, o której wspominał, jego telewizor będzie odbierał
jedynie kilka programów stacji publicznych.
Odparł, Ŝe antenę dostarczą w ciągu tygodnia.
- A poza tym - dodał - umieram z głodu. Musimy coś zjeść.
- W samochodzie mam kanapkę - odpowiedziała. -Ale to chyba juŜ koniec mojej pracy na dzisiaj?
Potrząsnął głową.
- Zapomniałaś o drewnie. Lubię ogień w kominku, szczególnie wieczorem. ZuŜyłem juŜ prawie cały zapas.
Cat nawet była zadowolona. Więcej godzin pracy to więcej pieniędzy.
- W takim razie pójdę zjeść i...
- Co znaczy „pójdę zjeść”?
- Mówiłam ci, Ŝe mam kanapkę w...
- Na pewno z dŜemem i masłem orzechowym. Zgadłem?
Zaczęła się bronić.
- Masz coś przeciwko dŜemowi i masłu orzechowemu?
- Naprawdę masz kanapkę z dŜemem i masłem?! -Promieniał dziecinną radością, Ŝe trafił w dziesiątkę. -
Wiedziałem! Zapomnij o tym. Nie będziesz siedziała w samochodzie i na mrozie jadła kanapkę.
12
- Wcale nie jest zimno, a ja bardzo lubię dŜem i masło orzechowe.
- Na przekąskę. Nieco później. Teraz ja przygotuję lunch.
- Ale...
- Przestań się spierać. Jestem szefem, więc nie rób problemu z drobiazgów, dobrze?
Zerknęła na niego. Czuła się pokonana. Nieokiełznany Dillon McKenna zmienił się w bardzo miłego
człowieka, który nieźle płaci za uczciwą pracę. Dlaczego miałaby nie zjeść dobrego, domowego lunchu?
Musi się wziąć w garść. Podejrzenia, Ŝe za zachowaniem Dillona coś się kryje, to tylko podszepty jej
wybujałej wyobraźni. W końcu nazywa się Cat Beaudine. Dobrze wie, co o niej mówią ludzie, kiedy wydaje
im się, Ŝe nie słyszy.
Mówią, Ŝe jest silna, twarda i moŜna na niej polegać, ale równie kobieca jak faceci. MęŜczyźni są jej
kumplami. I nigdy nie patrzą na nią tak jak na jej matkę czy siostry.
Nie ma Ŝadnego powodu, by Dillon McKenna, który zapewne moŜe mieć kaŜdą kobietę, miał zachowywać
się inaczej niŜ wszyscy. Uśmiechnęła się.
- Dzięki. Lunch zjem z przyjemnością. W kuchni umyła ręce i usiadła przy stole. Dillon wyjął z lodówki
upieczonego i pokrojonego na części kurczaka.
- Skąd to masz?
- Ze sklepu.
- Kupiłeś upieczonego i pokrojonego? Przyznał się, Ŝe sam go przyrządził.
- Lubię gotować - powiedział. - Zwłaszcza ostatnio. To jedna z niewielu rzeczy, jakie mogę robić bez
większego wysiłku. - Wyjął deskę i ogromny nóŜ. Mięso wyglądało tak smakowicie, Ŝe Cat poczuła ślinę w
ustach. Dillon puścił do niej oko. - Szkoda, Ŝe nie
widziałaś, jak na wózku inwalidzkim niemal fruwałem po kuchni. Byłem imponujący.
- Nie wątpię.
Pokroił mięso, wyjął majonez, sałatę i przygotował ogromne, wspaniałe kanapki. Podał do nich borówki i
mleko.
- Miałeś rację - powiedziała po pierwszym kęsie. - To o wiele lepsze niŜ dŜem i masło orzechowe.
Po lunchu Cat przez dwie godziny rąbała drzewo. Nakryła płachtą resztę sterty, a szczapy wniosła do
garaŜu i ułoŜyła je pod ścianą. Stąd Dillon mógł bez trudu przenieść je do domu.
Nim skończyła, zaczęło się ściemniać. Chciała juŜ iść do domu, więc wsunęła głowę do kuchni, wołając, Ŝe
wychodzi. Dillona nie było w kuchni. Zaniepokojona weszła do domu.
- Dillon! - Przeszła przez kuchnię do salonu. Wtedy usłyszała dochodzącą z dołu muzykę.
Poszła w jej kierunku. Dillon był w pokoju ćwiczeń. Miał na sobie spodnie od dresu i bawełnianą koszulkę.
Stał przed ścianą wyłoŜoną lustrami i podnosił cięŜarki. Słuchając nagrania „Talking Heads”, włączył
odtwarzacz na cały regulator.
Na widok Cat odłoŜył cięŜarki i wyłączył magnetofon.
- Muszę zamontować tutaj drugą wieŜę. - Wyprostował się i podszedł do niej.
Był spocony. Na koszulce widać było ślady potu pod pachami, a takŜe na piersi i wokół szyi, gdzie
skapywał z włosów.
- Wszystko skończone? - spytał.
- Co? Ach, tak. Wszystko zrobione.
- Jutro o tej samej porze?
- Jutro?
Na jego twarzy nie drgnął Ŝaden mięsień, ale w oczach rozbłysły iskierki.
- No tak. Wiesz, jutro to taki dzień, który następuje po dniu dzisiejszym.
- Będziesz potrzebował mnie jutro?
- No pewnie.
- Do czego?
- Do tysiąca rzeczy.
- Na przykład?
- MoŜe przywiozą antenę satelitarną.
- I co jeszcze?
- Porozmawiamy o tym jutro. O dziesiątej. Jak zwykle. Czuła, Ŝe ją prowokuje.
- Jak zwykle? Co to ma znaczyć? Pracowałam dla ciebie tylko przez jeden dzień.
- A czy to waŜne?
- Oczywiście, Ŝe nie. Chcę tylko, by wszystko było jasne.
- W porządku. A co dla ciebie nie jest jasne? - Po nosie spłynęła mu kropla potu. Otarł ją wierzchem dłoni.
- No więc?
13
Nie mogła myśleć. Była oszołomiona.
- Ja... nic.
Znów się uśmiechnął.
- To dobrze. Cieszę się.
Cat poczuła się głupio.
- Ja równieŜ.
- A więc do jutra. O dziesiątej.
- Tak, będę jutro o dziesiątej.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Następnego dnia nie dostarczono anteny satelitarnej, ale przywieziono ksiąŜki. Dillon zagonił Cat do pracy.
Mierzyła ściany i wyliczała koszt instalacji półek na górze, a takŜe na dole, w holu. Potem Dillon
postanowił, Ŝe pojadą do Reno po materiały.
Jej zdaniem nie było sensu, by jechał z nią.
- Owszem, jest. Chciałbym sam wybrać deski. Proszę.
Dillon umiał wykorzystać swój urok, ale Cat nie potrafiła się przyznać, Ŝe jego czar na nią działa. Nie
mogła znieść widoku patrzących na nią błagalnie brązowych oczu. Wskazała ręką na porozrzucane po całym
pokoju otwarte kartony pełne ksiąŜek.
- Nie rozumiem, skąd się u ciebie nagle wzięła mania zbierania ksiąŜek.
Westchnął z dezaprobatą.
- Och, Cat, czy to ładnie tak mówić?
- O co ci chodzi?
- Chciałaś mi przypomnieć, Ŝe omal nie wyleciałem z ostatniej klasy w szkole, czyŜ nie? Nie moŜesz pojąć,
Ŝ
e taki lekkoduch mógł wyrosnąć na człowieka mającego dom pełen ksiąŜek.
- Nie mówiłam, Ŝe byłeś lekkoduchem.
- Nie, ale tak myślałaś. Masz rację, byłem nieznośnym smarkaczem i to nie jest Ŝadna tajemnica, ale juŜ
nim nie jestem. I lubię czytać. Kiedy zacząłem brać udział w gagach filmowych, to ksiąŜki sprawiły, Ŝe nie
zwariowałem.
- W gagach?
- Tak nazywaliśmy pracę kaskadera.
- Dlaczego ksiąŜki pozwoliły ci utrzymać się przy zdrowych zmysłach?
- Pracując przy realizacji filmów, zawsze albo się strasznie spieszysz, albo czekasz. Czasami czeka się
godzinami, dniami, na przykład na odpowiednią pogodę czy na ustawienie planu. Nauczyłem się nosić przy
sobie ksiąŜki, więc kiedy trzeba było czekać, czytałem.
Bezwiednie zadała kolejne pytanie.
- Czy zdobyłeś jeszcze jakieś wykształcenie poza średnim?
Pochylił się trochę sztywno i niezdarnie.
- Nie. Nigdy się na to nie zdobyłem. Zresztą i tak nie przyjęto by mnie do Ŝadnego college’u. - Podniósł
wzrok znad ksiąŜki. - A ty? Skończyłaś college?
- Nie - odparła szybko. Po co w ogóle o to pytała?
- Dlaczego? Pamiętam, Ŝe zawsze dobrze się uczyłaś. Chyba dostałaś nawet jakieś stypendium, prawda?
Cat wsunęła ręce do kieszeni i spojrzała na drzewa okryte śniegiem.
- Tak, dostałam.
- Powiedz, do jakiego college’u, bo nie pamiętam? Nie chciała o tym rozmawiać, ale Dillon mógłby
pomyśleć, Ŝe jest to bolesny dla niej temat. Domyśliłby się, Ŝe Ŝałuje zaprzepaszczonej szansy. To była
bardzo przykra i draŜliwa sprawa.
- Cat, jaki to był college? - zapytał po raz drugi. Zmusiła się, by na niego spojrzeć.
- Stanford. Stypendium na wydział inŜynierii.
- A prawda, Stanford. Dlaczego tam nie poszłaś?
- Po śmierci ojca musiałam zrezygnować z dalszej nauki. Jestem pewna, Ŝe wiesz o tym.
Jego uśmiech wydawał się zupełnie szczery.
- Tak, teraz, kiedy to powiedziałaś, przypominam sobie.
Zmieszana Cat chwyciła leŜącą na stoliku miarkę i wrzuciła ją do torby z narzędziami.
- A co potem? Dlaczego nie poszłaś do college’u później?
Za Ŝadne skarby nie chciała się przyznać, Ŝe rozmowa na ten temat wytrąca ją z równowagi. Przycisnęła
klapę torby i zamknęła zamek.
14
- Czy to ma jakiekolwiek znaczenie?
- Po prostu jestem ciekawy.
- Posłuchaj, zwyczajnie mi nie wyszło. Phoebe i Deirdre były małe, a mama jakoś zupełnie nie potrafiła
znaleźć sobie miejsca. Miała osiemnaście lat, gdy wyszła za ojca, i po jego śmierci nie umiała dać sobie rady
bez męŜczyzny w domu.
- Wobec tego ty się nim stałaś?
- Czy to jakaś aluzja?
- Nie, zwyczajne pytanie. Sformułowane bez ogródek.
- Dobrze, odpowiedź brzmi: tak. Pod wieloma względami po śmierci ojca zajęłam jego miejsce.
Podejmowałam decyzje i załatwiałam wszystkie sprawy, bo matka nie potrafiła tego zrobić. Opiekowałam
się siostrami i przynosiłam do domu pieniądze, które pozwalały nam wiązać koniec z końcem.
Dillon skinął głową, jakby pochwalał dobrze wykonaną pracę, i zamknął trzymaną w ręku ksiąŜkę.
- A co teraz?
- Jak to: co teraz?
- Mogłabyś pójść do college’u.
- JuŜ jest za późno.
- Niekoniecznie. - Pochylił się i włoŜył ksiąŜkę do pudła.
- Tak, jest za późno. - Mówiła spokojnym, opanowanym tonem. Była zbyt dumna, by powiedzieć mu, Ŝe
nie powinien wtrącać się do nie swoich spraw. - Lubię Ŝycie, które prowadzę. Czuję się wolna. I cenię
niezaleŜność.
- MoŜna czuć się wolnym i niezaleŜnym, studiując. Tego było juŜ za wiele.
- Tak, moŜna, ale to moja sprawa, prawda? - powiedziała sarkastycznie.
Dillon znów się roześmiał. Z przyjemnością cisnęłaby w niego jedną z tych cennych ksiąŜek.
- Tak, to prawda - powiedział. - To twoja sprawa. - Zerknął na zegarek. - O rany! Marnujemy czas.
Powinniśmy juŜ wyruszyć.
- Dokąd?
- Do Reno. Nie pamiętasz, musimy zdobyć drewno na półki.
Pojechali pickupem Cat, aby od razu przywieźć drewno. Dotarli do Reno po dwunastej. Dillon oświadczył,
Ŝ
e umiera z głodu. Przez pół godziny jeździli w kółko, dopóki nie dostrzegł restauracji, która mu się
podobała. Wydawała się przytulna i spokojna.
Pod kaŜdym względem spełniła ich oczekiwania. Z wyjątkiem cen. Cat rzuciła okiem na kartę i od razu
zdecydowała, Ŝe jej wystarczy sałatka.
- Nie rób ponurej miny - skarcił ją Dillon, zerkając znad karty. - Ja tu jestem szefem i płacę.
Zaczęła się z nim sprzeczać. Zadowoliłaby się czymkolwiek, kanapką zjedzoną w samochodzie, ale on
uparł się, Ŝe zamówią coś w restauracji. Postanowiła, Ŝe będzie obstawać przy sałatce i pozwoli mu zapłacić.
Kiedy pojawił się kelner, Dillon przerwał jej w pół słowa, zamawiając befsztyki. Odczekała, aŜ odejdzie
kelner, i powiedziała, Ŝe sama potrafi zamówić jedzenie.
Dillon wydawał się zaŜenowany.
- Masz rację - powiedział. - Przepraszam. Czy zawołać kelnera?
Zerknęła na niego, zastanawiając się, dlaczego tak ją denerwuje. Zawsze, kiedy chciała mu dogryźć,
odbijał piłeczkę tak, Ŝe wychodziła na idiotkę.
- Nie - powiedziała. - Wszystko w porządku.
Uśmiechnął się. Kurze łapki w kącikach jego oczu sprawiały, Ŝe wyglądał na jeszcze przystojniejszego niŜ
zazwyczaj.
- To wspaniale - powiedział. W połowie obiadu do ich stolika podeszły dwie bardzo eleganckie kobiety.
WyŜsza chrząknęła zaŜenowana.
- Hm, przepraszam, czy pan Dillon McKenna?
Zrobił do nich słodkie oczy.
- We własnej osobie.
WyŜsza zachichotała i zwróciła się do niŜszej:
- Miałam rację. I co ty na to, Elaine?
Elaine wyciągnęła serwetkę z wydrukowaną nazwą restauracji.
- Zapewne ma pan tego powyŜej dziurek od nosa, ale czy mógłby pan...
- Z rozkoszą, proszę pani.
Elaine usłuŜnie podała mu długopis.
- Proszę.
Dillon podpisał się na serwetce i oddał ją z uwodzicielskim uśmiechem Elaine. Druga z kobiet wpatrywała
15
się w niego głodnym wzrokiem. Nagle drgnęła.
- Och! - krzyknęła. - Proszę nie zapominać o mnie. - Podsunęła Dillonowi serwetkę, którą ten podpisał bez
wahania.
- Dziękujemy, naprawdę bardzo dziękujemy. - Obie, zaczerwienione, nieco się jąkały.
Cat przyglądała się, jak odchodzą. Nigdy nie widziała dorosłych kobiet zachowujących się jak zaŜenowane
nastolatki. Zastanawiała się, co to za uczucie być człowiekiem powszechnie znanym tak jak Dillon. Nie
chciałaby Ŝyć na świeczniku, zbyt ceniła sobie swoją samotność.
Po powrocie do domu zobaczyli, Ŝe na podjeździe stoi zielona cięŜarówka z napisem „Tamberlaine
Housekeeping Service”. Kiedy tylko Cat zatrzymała samochód, z cięŜarówki wyskoczyła Adora.
- Gdzieście się podziewali przez tyle czasu? JuŜ prawie zrezygnowałam z czekania.
Cat wskazała ręką na plandekę przykrywającą deski.
- Byliśmy w Reno po drewno. Dillon potrzebuje półek na ksiąŜki. - Z nie znanych sobie powodów nic nie
powiedziała o wspólnym, kosztownym obiedzie.
Dillon wysiadł z pickupa, okrąŜył go i podszedł do Adory.
- Cześć, Doro. Co się dzieje;? Adora odwróciła się do niego z promiennym uśmiechem, który zirytował
Cat.
- Mówiłeś niedawno, Ŝe potrzebna ci gosposia.
- To prawda. Jeśli kogoś nie znajdę, będę zmuszony sam biegać z odkurzaczem. Poprosiłbym o to Cat, ale
ona...
Adora machnęła ręką.
- Cat się do tego nie nadaje.
- Wiem, powiedziała mi o tym pierwszego dnia.
- MoŜesz się nie martwić. Znalazłam ci gosposię. Oto ona. - Adora odwróciła się i krzyknęła do kierowcy
cięŜarówki: - Bobby, chodź tutaj!
Bob Tamberlaine wyłonił się z samochodu. Miał ponad dwa metry wzrostu i wyglądał jak olbrzym.
Radośnie uśmiechnięty, podszedł do nich.
Adora przedstawiła Boba i wszyscy weszli do domu. Cat oświadczyła, Ŝe wraca do siebie i zabiera się do
półek, ale Dillon nalegał, by została. Na jego prośbę rozpaliła ogień. Dillon szybko dogadał się z Bobem co
do jego obowiązków i zaproponował wszystkim drinka dla uczczenia faktu, Ŝe nie będzie musiał uczyć się
posługiwania odkurzaczem.
Dillon podał Cat piwo. Potem zaprowadził Adorę i Boba na dół, by pokazać im salę gimnastyczną. Cat
została na górze. To bardzo przytulny dom, mimo walających się wszędzie pudeł z ksiąŜkami. W kominku
palił się ogień, grała muzyka, a z dołu dochodziły odgłosy rozmowy.
Kiedy cała trójka wróciła na górę, poszli do kuchni. Dowcipkowali i rozmawiali o zwykłych sprawach:
pogodzie, sporcie i filmach. Dillon wyjmował róŜne rzeczy z lodówki. Kiedy wszystko było juŜ na stole,
zręcznie pokroił mięso i warzywa, wrzucił na patelnię, dolał oleju i posypał całość przyprawami. Następnie
zaczął wydawać instrukcje.
- Cat, talerze są w tamtej szafce. Czy moŜesz postawić je na stole?
- Oczywiście. - Cat podeszła do szafki, ale w tym momencie Adora podbiegła do niej.
- Zostaw to, Cat. Ja się wszystkim zajmę.
Cat usiadła na stołku, a Adora nakryła do stołu.
- Nie nakrywaj dla mnie - powiedziała Cat. - Ja naprawdę muszę juŜ iść.
Dillon uniósł głowę znad patelni.
- Wcale nie musisz. Doro, przygotuj nakrycie i dla niej.
Zdumiona Adora popatrzyła niepewnie na Cat i Dillona. W końcu uśmiechnęła się promiennie.
- Jasne, Ŝe nakryję dla niej - powiedziała. Pół godziny później wszyscy siedzieli przy stole. Potrawy, które
Dillon przygotował jakby mimochodem, bez wysiłku, były wspaniałe. Rozmowa toczyła się gładko. Było
miło, tylko Adora rzucała podejrzliwe spojrzenia raz na Cat, raz na Dillona. Te spojrzenia wytrącały Cat z
równowagi, choć wmawiała sobie, Ŝe nic się za nimi nie kryje. Zupełnie nic. Gdy zbliŜała się dziewiąta,
wyszła. Adora i Bob jeszcze zostali. Siedzieli w salonie, a Dillon grzebał w płytach kompaktowych,
powtarzając chyba po raz setny, Ŝe gdzieś musi być album z nagraniami Jerry’ego Jeffa Walkera.
Przez następne dwa tygodnie Cat pracowała dla Dillona niemal codziennie. Antena satelitarna była juŜ
zainstalowana, a ksiąŜki stały na półkach. Jednak Dillon ciągle znajdował dla niej pracę.
Pewnego ranka stłukł w sali gimnastycznej dwa lustra. Podobno wypadła mu z rąk sztanga. Musieli
pojechać do Reno po nowe.
16
Postanowił przerobić jedną z sypialni na gabinet, więc potrzebował nowych półek. Poprosił teŜ o zrobienie
duŜego, sosnowego biurka. Cat potrząsnęła głową.
- A po co ci gabinet?
- Po nic. Po prostu chcę go mieć. Kto wie? MoŜe napiszę drugą ksiąŜkę?
- Chcesz powiedzieć, Ŝe sprowadzisz tego biednego, wykorzystywanego Olivera, Ŝeby napisał ją za ciebie?
Cat przeczytała pierwszą ksiąŜkę Dillona i była nią zachwycona. Nie chciała się przyznawać, Ŝe nie tylko
spędza u niego całe dnie pracując, ale jeszcze wieczorami studiuje jego Ŝyciorys.
Dillon rozłościł się.
- Oliver Ames wcale nie jest wykorzystywany. Jego agent to prawdziwy krwiopijca, najlepszy w swojej
branŜy. Dopilnował, by Oliver dostał połowę zysków.
- Lecz jeśli to on napisał ksiąŜkę, czy nie powinien dostać więcej?
- Posłuchaj, Cat. Chcę mieć gabinet i będę go miał. Czy zrobisz mi półki i biurko? i
- CóŜ, to twoje pieniądze. Jeśli chcesz je wyrzucać w błoto...
- W porządku. Chodźmy na dół, pokaŜę ci, o co mi chodzi.
Któregoś dnia Dillon zatkał młynek pod zlewem obierkami od kartofli. Cat porządnie się namęczyła, by je
stamtąd wydostać. Gdy wreszcie udało się, stwierdziła, Ŝe noŜyki są powyginane i nie nadają się do uŜytku.
Trzeba było kupić i zainstalować nowy młynek.
Koło południa siedziała wewnątrz szafki pod zlewem i usłyszała dzwonek do drzwi. Kilka minut później
zobaczyła nad sobą Dillona.
- Cat, to jest L.W. Creedy.
Wysunęła głowę spod zlewu i spojrzała w górę. Zobaczyła przysadzistego, łysiejącego męŜczyznę w
drogim garniturze, kamizelce i z wielkim diamentem na palcu.
- L.W. to najlepszy Ŝyjący agent - wyjaśnił Dillon.
- Miło mi pana poznać. - Cat pomachała mu na powitanie trzymanym w ręku kluczem francuskim.
L.W. Creedy uśmiechnął się wesoło i uniósł krzaczaste brwi.
- Aha, kobieta do wszystkiego. Dobrze jest mieć taką pod ręką.
Cat uśmiechnęła się, starając sobie przypomnieć, skąd zna to nazwisko. No tak, z biografii Dillona. L.W.
Creedy to facet, który organizował i reklamował większość występów Dillona.
Dillon wskazał kuchenny stołek i powiedział:
- Zaparkuj tutaj, L.W.
Agent stęknął i usadowił na stołku swoje potęŜne cielsko. Dillon otworzył lodówkę.
Cat głośno westchnęła. Dillon miał manię ugaszczania wszystkich. Potrzeba ta miała swoje korzenie w
dzieciństwie Dillona, kiedy rzadko jadał do syta. Było to bardzo miłe, ale nie w trakcie naprawiania zlewu.
- Czy mogę najpierw skończyć tę pracę? MoŜe zabierzesz swojego przyjaciela na lunch do miasta?
Dillon otworzył drzwi lodówki i zastanawiał się, czym uraczyć gościa. Uśmiechnął się do Cat.
- Zrobię kanapki. I nie będę ci przeszkadzał. Obiecuję. Cat jęknęła i wsunęła się pod zlew. L.W. i Dillon
kontynuowali swoją rozmowę.
- Mówię ci, McKenna, to moŜe być coś naprawdę wystrzałowego.
- Mnie to nie interesuje, L.W. - powiedział Dillon znuŜonym głosem.
- Wąwóz Rattlesnake - oświadczył L.W. - Słyszałeś kiedyś o tym miejscu?
Dillon westchnął.
- Nie.
- W pobliŜu góry Shasta. Rozmawiałem z ludźmi od Harleya. Gdybyś zobaczył, nad czym teraz pracują!
To nieprawdopodobna maszyna. Odrzutowy motocykl. Czegoś takiego jeszcze nie widziałeś.
- Z majonezem, L.W.?
- Tylko z ostrą musztardą, nie pamiętasz? O czym to ja mówiłem? Ach, tak. UwaŜam, Ŝe 4 Lipca byłby
odpowiednim terminem. Jest juŜ ciepło, więc będą tłumy i na dodatek dokładnie miną dwa lata od twego
wypadku w Vegas. MoŜna to wykorzystać. Wiesz, wtedy uwaŜali, Ŝe nie będziesz juŜ nigdy chodzić. A
tymczasem ty robisz coś najbardziej karkołomnego i nieprawdopodobnego. To będzie wspaniałe. JuŜ mam
projekt kostiumu. Ubierzemy cię we flagę i...
- L.W., czy nie rozumiesz? - zapytał Dillon. - Powiedziałem: nie. Dziękuję, ale nie. Po raz tysięczny
powtarzam - skończyła się nasza współpraca.
L.W. zamilkł na minutę lub dwie. Cat usłyszała szczęk talerzy. Domyśliła się, Ŝe Dillon przygotował
kanapki. Po chwili L.W. odezwał się z pełnymi ustami.
- Jeszcze ci nie przeszło? Ciągle jesteś wściekły o... Dillon mu przerwał.
- Nie jestem wściekły. Nie mam ci niczego za złe. Po prostu stało się i juŜ. Nie martw się.
- Naprawdę nie masz mi za złe? - upewniał się L.W.
17
- Absolutnie nie. To się skończyło, zanim ty wkroczyłeś na scenę.
- To dobrze.
Przez chwilę panowała cisza.
- Ale jeśli rezygnujesz ze skoków, to co będziesz robił przez resztę Ŝycia, Dillonie McKenna?
- Kto to wie. MoŜe się oŜenię i będę miał tuzin dzieciaków? Wychowanie dzieci to cięŜka praca, wiesz?
- Z kim się oŜenisz?
Cat zdała sobie sprawę, Ŝe wstrzymuje oddech, czekając w napięciu na odpowiedź. Dillon roześmiał się.
- A co ci do tego?
- Po prostu jestem ciekawy.
- Aha.
- Mój BoŜe - powiedział agent zbolałym głosem. - Co się z tobą dzieje? Kiedyś powiedziałeś, Ŝe aby nie
uschnąć z nudów, musisz się stale naraŜać.
- L.W., wychowywałeś kiedyś dzieci?
- Nie! - zawołał agent z niesmakiem. - Nienawidzę małych bachorów.
- CóŜ, słyszałem, Ŝe to cięŜki kawałek chleba. DuŜo trudniejszy niŜ skakanie z budynków czy
przeskakiwanie wąwozów na motocyklu.
- Dobrze, dobrze, ale teraz posłuchaj. Kiedy zmienisz zdanie...
- Nie zmienię.
L.W. molestował go jeszcze przez chwilę, ale Dillon był nieugięty. Cat rozbolały mięśnie od odwracania
głowy. Otrząsnęła się i wróciła do pracy.
Następnego dnia przed drzwiami Dillona pojawił się dziennikarz. Słyszał, Ŝe McKenna planuje nowy
pokaz, i chciał poznać szczegóły.
- A kto panu powiedział, Ŝe planuję?
- Przepraszam, ale nie mogę ujawnić nazwiska swojego informatora.
- Czy nie jest nim przypadkiem niejaki L.W. Creedy?
- Jak juŜ mówiłem, otrzymałem poufne informacje.
- Więc proszę przekazać swojemu informatorowi, Ŝeby dał sobie spokój. Dillon mówi: nie. Skończył z
pokazami.
- AleŜ, panie McKenna, ja...
- śyczę miłego dnia. - Dillon zamknął drzwi przed nosem reportera.
Dwa dni później, w piątek, przyszedł następny gość. Cat wymieniała uszczelkę w spłuczce, w ubikacji.
Usłyszała dzwonek. Wiedziała, Ŝe Dillon ćwiczy, więc nie otworzy. Spuściła wodę, sprawdzając, czy
wszystko działa, wytarta ręce i podeszła do drzwi.
Gdy otworzyła, serce podeszło jej do gardła. Na ganku stała kobieta. Bardzo piękna kobieta. Jej włosy
lśniły jak czarny jedwab.
Nieznajoma uśmiechnęła się nerwowo.
- Dzień dobry. Jestem Natalie Evans. Szukam Dillona McKenny. Czy jest w domu?
Cat zmusiła się do uśmiechu, nie zwracając uwagi na bolesny ucisk w piersi. Kim jest ta kobieta i co ją
łączy z Dillonem?
Natalie pospieszyła z wyjaśnieniami.
- Jestem... osobistą przyjaciółką Dillona. Proszę mu powiedzieć, Ŝe to ja.
Cat cofnęła się, by Natalie mogła wejść.
- Oczywiście. - Skinęła głową w kierunku kanapy. - Proszę usiąść. Zawołam go.
W sali gimnastycznej Tina Turner wrzeszczała pełną mocą nowych głośników. Na widok Cat Dillon
ś
ciszył muzykę i chwycił ręcznik leŜący na ławie.
- Co się dzieje?
- Masz gościa. Natalie Evans. Dillon zaklął cicho i otarł pot z twarzy, szyi i karku. Potem zmusił się do
uśmiechu.
- W porządku. Dzięki.
Cat poczuła, Ŝe musi stąd uciec.
- Posłuchaj, wszystko juŜ naprawiłam. Zbiornik działa jak naleŜy. Myślę więc, Ŝe po prostu...
- Chcesz uciec, co? - powiedział szorstko. Na twarzy Cat malowało się zakłopotanie z powodu jego nagłej
złości, więc opanował się. - To nie było miłe, prawda?
- Nie bardzo, Westchnął.
- Idź więc, skoro tego chcesz. Przyjdziesz jutro? Powiedzmy, koło południa.
- Po co? Robię w domu twoje biurko. Nie ma potrzeby, Ŝebym...
- W południe. - To zabrzmiało jak rozkaz. Kiedy tylko obca, piękna kobieta pojawiła się w jego domu, stał
18
się szorstki i niegrzeczny. Dlaczego wyŜywa się na niej? Równocześnie czuła potrzebę uspokojenia go, Ŝe
wszystko ułoŜy się w końcu dobrze. Była zaskoczona własną chęcią pocieszania go.
- Chcę, byś była tu jutro w południe - powtórzył rozkazującym tonem.
- W porządku, będę - wykrztusiła przez zaciśnięte zęby.
Obróciła się na pięcie i wyszła przez szklane drzwi, by nie przechodzić przez salon, gdzie siedziała Natalie
Evans.
Wsiadając do pickupa, zobaczyła srebrnego mercedesa zaparkowanego na podjeździe. Natalie Evans była
nie tylko piękna, lubiła teŜ drogie samochody.
W nocy Cat powaŜnie rozwaŜała rzucenie pracy u Dillona. Jednak rano przyjechała. Srebrnego mercedesa
juŜ nie było. Dillon stał przy kuchence i mieszał coś, co wyglądało jak zupa z małŜy. Zerknął na nią przez
ramię.
- Przyszłaś w samą porę. Usiądź, proszę. Szkoda, Ŝe nie została w domu, by skończyć biurko.
Dillon zachowywał się tak, jakby nie miał dla niej Ŝadnej
roboty.
- Przyszłam do pracy, a nie na jedzenie. Leniwie wzruszył ramionami, ale Cat wyczuła, Ŝe jest
zdenerwowany.
- Znajdę ci jakąś pracę później. Najpierw zjemy. Znajdzie jej jakąś pracę? Nie powinna była przyjeŜdŜać.
Teraz była tego pewna. Nic nie rozumiała: ani nagle pojawiającej się i znikającej Natalie Evans, ani jego
uporu w tym, by przyszła do pracy, a tym bardziej własnych, mieszanych uczuć.
- Co się dzieje?
Dillon wlał zupę do duŜej wazy.
- Siadaj. Porozmawiamy po lunchu.
- Nie chcę lunchu.
- Zrób to dla mnie. Zjedz.
- Nie mam ochoty.
Odwrócił się z powaŜnym wyrazem twarzy.
- To nie jedz, po prostu siądź i porozmawiaj ze mną.
Przez chwilę, która trwała całą wieczność, patrzyli na siebie. Cat przegrała. Pierwsza spuściła wzrok i
opadła na krzesło.
Dillon podszedł do stołu, postawił wazę na podstawce obok koszyka pełnego bułeczek i usiadł. Nalał zupę
dla Cat, potem dla siebie. Cat trzymała dłonie na kolanach. Wpatrywała się w parujący talerz. Po chwili
zerknęła na Dillona, który w skupieniu rozkładał serwetkę na kolanach.
- Wiem, jakie znaczenie przypisujesz jedzeniu, ale tym razem posiłek niczego nie załatwi - mówiła
najspokojniej, jak tylko mogła.
Podniósł łyŜkę, jakby jej nie słyszał, i zaczął jeść.
- Dillonie, powtórzę moje pytanie jeszcze raz. Co się dzieje?
Dillon wypuścił z ręki pełną łyŜkę, która podnosił do ust. Z brzękiem wpadła do talerza, a zupa prysnęła na
jego sweter.
Chwycił serwetkę i starannie wytarł plamy.
- Chcesz teraz rozmawiać? - spytał bardzo cicho. - Dobrze. - Wcisnął serwetkę pod talerz. -
Porozmawiajmy. Od czego zaczynamy?
Serce zaczęło jej mocniej bić.
- Więc ja...
- MoŜe od Natalie? WciąŜ myślisz o niej, o tym, kim jest i co dla mnie znaczy, prawda? Przełknęła ślinę.
- Ja...
Dillon odchylił się na krześle i połoŜył obie dłonie na stole.
- Pod pewnymi względami jesteś okropnym tchórzem. Po prostu mi odpowiedz. Czy to prawda?
Wpatrywała się w niego. Powoli podniosła się z krzesła.
- Posłuchaj, nie mam pojęcia, co się tutaj dzieje.
Westchnął zniecierpliwiony.
- Akurat uwierzę, Ŝe nie wiesz.
Poczuła się tak, jakby przekroczyła niewidzialną krawędź przepaści. Teraz, koziołkując, spada w dół.
Nawet się nie zorientowała, kiedy zaczęła tracić grunt pod nogami.
Polubiła Dillona McKennę, który powrócił do Red Dog City po szesnastu latach pobytu w wielkim
ś
wiecie. Dawny Dillon juŜ nie istnieje. Ze zbuntowanego, niebezpiecznego chłopca wyrósł na opanowanego,
miłego i Ŝyczliwego ludziom męŜczyznę.
Ale ciągle tkwiło w nim coś niebezpiecznego. Dlaczego tego nie dostrzegła? Tygrysa moŜna wytresować i
19
prowadzić na smyczy, a i tak pozostaje tygrysem. KaŜdy, kto zapomni o tym, będzie głupcem. Podniosła
głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Mała blizna na wardze odznaczała się wyraźną, białą kreską. Ciemne
oczy świdrowały ją tak intensywnie, Ŝe zabrakło jej tchu. Oddychał głęboko, powoli, jakby z przymusem.
- Siadaj - powiedział. - Skończmy z tym wreszcie. Naprawdę był jak tygrys. Szykował się do skoku. Nie
miała wątpliwości, Ŝe musi się stąd wydostać. Wstała.
- To bez sensu. Wychodzę. - Odwróciła się na pięcie i ruszyła ku drzwiom.
Zrobiła tylko jeden krok. Dillon zerwał się z krzesła błyskawicznie, jakby nie miał ani jednego sztucznego
stawu. Chwycił ją za ramię, obrócił i pociągnął tak mocno, Ŝe straciła równowagę. Z krzykiem upadła prosto
na jego szeroką pierś.
- Dillonie! - Zdumiona, wczepiła palce w jego ramiona, uniosła głowę i popatrzyła mu prosto w oczy.
- Cat. - Pochylił głowę i ustami dotknął jej warg.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Cat nie wiedziała, co zrobić. Wargi Dillona uwodziły ją i podniecały, a jej ciało nie słuchało Ŝadnych
rozkazów. To było przeraŜające i jednocześnie wspaniałe uczucie. Bezwiednie jęknęła i rozchyliła usta. Nie
mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Chwyciła go za ramiona. Objął ją mocno i przytulił do siebie. Głaskał po
plecach i całował.
Na chwilę odsunęła się od niego, by spojrzeć mu prosto w oczy.
- Dillonie, ja nie... - wymruczała.
Nie pozwolił jej mówić. Całował dalej. Objął ją za pośladki i przyciągnął do siebie. Wstrzymała oddech.
Nigdy w Ŝyciu tak się nie czuła... Przysięgała sobie, Ŝe nie będzie uległa w ramionach męŜczyzny. A teraz...
Powoli, nieustannie ją całując, Dillon otarł się o nią.
Pragnie jej. Ta myśl pojawiła się jak błyskawica. To przecieŜ niemoŜliwe. NiemoŜliwe, ale prawdziwe.
Przesunął dłonie wyŜej, obejmując piersi, i jeszcze wyŜej, aŜ wreszcie wziął w ręce jej twarz.
- Cat. - Przestał całować po to, by wyszeptać jej imię. Potem pociągnął ją w kierunku salonu, ku ogromnej
sofie. Cat poczuła, jak rozpina jej bluzkę i wsuwa dłonie pod stanik. Dotyk dłoni Dillona zaskoczył ją. Był
szorstki i czuły. Przechyliła się do tyłu.
- Tak - wyszeptał ochryple Dillon. - Rób tak dalej, Cat. PokaŜ mi, czego pragniesz.
Jęknęła z rozkoszy. Dillon szybko rozpiął jej bluzkę, przesunął palcami po brzuchu, dŜinsach i wsunął dłoń
między uda. Dotknął najczulszego miejsca. To był gest pełen obietnic. Ugryzł ją lekko w ucho.
- Myślałem, Ŝe oszaleję - wyszeptał. - Cały czas zastanawiałem się, kiedy i jak to się stanie. Od pierwszej
chwili, odkąd cię zobaczyłem.
Cat zadrŜała. Powoli dotarło do niej, co powiedział. Pragnął jej od pierwszego dnia. To, co uwaŜała za
niemoŜliwe, stało się. Była obiektem pragnień męŜczyzny. Dillon McKenna chciał się z nią kochać. Tu i
teraz. Na tej sofie.-Chyba Ŝe... weźmie się w garść i przerwie tę zabawę.
Dillon znów ujął w dłonie jej twarz i odwrócił, patrząc prosto w oczy.
- Powiedz, Ŝe mnie pragniesz. Chcę usłyszeć, jak to mówisz. Musisz skończyć z udawaniem, Ŝe
przychodzisz tu tylko po to, by dla mnie pracować. Oboje wiemy, dlaczego tu jesteś. Powiedz to.
Wypowiedz to na głos.
Wpatrywała się w niego. Jej ciało pragnęło go, ale w głowie kłębiły się róŜne, sprzeczne ze sobą myśli.
- Powiedz, Cat.
Wszystko jej się pomieszało. Myślała o własnym Ŝyciu i o tym, jaką chciała być. Wolną, niezaleŜną, nie
będącą własnością Ŝadnego męŜczyzny. Myślała o Adorze, Natalie Evans i innych kobietach. Ile ich było?
- Przestań - rozkazał Dillon. - Przestań myśleć. Dłoń na jej piersi była ciepła i uwodzicielska.
- Przestań myśleć o wszystkim. Myśl tylko o tym.
- Nie... - bardziej westchnęła, niŜ powiedziała.
- Powiedz. Przyznaj się, Ŝe mnie pragniesz.
- Nie potrafię...
- Potrafisz.
- Tak.
Objął ją mocniej. Chciała tego pocałunku, pragnęła go, ale nie mogła sobie na niego pozwolić. Nim zdąŜył
ją pocałować, odwróciła głowę.
- Nie - szepnęła.
- Nie odwracaj się.
Milczała. Dillon cicho zaklął i przesunął się na drugi koniec sofy. Przez kilka nieskończenie długich
sekund Cat siedziała jak sparaliŜowana. Wpatrywała się w sufit i czekała, aŜ przestanie jej walić serce.
20
Potem zesztywniałymi palcami zapięła bluzkę i wsunęła ją do spodni. Doprowadziła się do porządku i
zerknęła na Dillona. On teŜ juŜ się jakoś pozbierał.
Z trudem wstała i spojrzała na niego z góry. Nie odwrócił wzroku.
- Tchórz - powiedział chłodno i pieszczotliwie.
- Mów sobie, co chcesz. Nigdy nie będę się z tobą kochać.
- „Nigdy” to takie słowo, które sprawia, Ŝe nie moŜna ci wierzyć.
- Ja nie blefuję. Wszystko zaplanowałeś, prawda?
- Co zaplanowałem?
- Pracę dla mnie. Wymyślałeś mi róŜne zajęcia. Wzruszył ramionami.
- Tak, a w kaŜdym razie niektóre.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Naprawdę potrzebowałem półek i biurka. Ale lustra w sali gimnastycznej stłukłem specjalnie i ponad
godzinę męczyłem się, by zapchać młynek w zlewie i powyginać jego noŜe na tyle, by całe urządzenie
wymagało wymiany.
- Dlaczego to robiłeś?
- Och, Cat, daj spokój. Nie miałem innego wyboru. Nigdy nie poznałbym cię bliŜej, nawet chodząc z tobą
na randki. Zresztą ty chyba nigdy nie byłaś na randce. - Przerwał i czekał na zaprzeczenie. Nie mogła tego
zrobić, bo miał rację. Nigdy nie była na randce. Po chwili Dillon mówił dalej: - Potrzebowałem pretekstów,
by móc poznać cię choć trochę, nim zaproponowałbym coś, twoim zdaniem, tak radykalnego, jak wspólny
obiad, spacer czy pójście do teatru.
Ciągle nie mogła w to uwierzyć.
- Ale dlaczego? MoŜesz mieć kaŜdą inną kobietę. Uśmiechnął się smutno.
- Nie chcę innej kobiety.
Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, więc stwierdziła tonem nie znoszącym sprzeciwu:
- CóŜ, jednak będziesz musiał sobie poszukać innej.
- Dlaczego?
- Są tysiące powodów.
- Wystarczy mi jeden, jeśli będzie przekonujący. Wsunęła dłoń we włosy i chwyciła je tak mocno, Ŝe aŜ
zabolało.
- Tylko jeden?
- Tak, jeden.
- Bo... - Opuściła dłoń i przerwała.
- Nic nie powiedziałaś.
- Zaraz powiem.
- Czekam.
Miała ochotę odwrócić się i wyjść. Po co odwzajemniała jego pocałunki? Dlaczego jego dotyk budził w
niej poŜądanie? Teraz jest mu winna jakieś wyjaśnienie.
- Czas mija - przypomniał.
- Dobrze, dobrze. - Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze. Potem desperacko zaczęła: - Bo...
sama kieruję własnym Ŝyciem, jestem wolna i nie chcę zmiany. Po śmierci ojca poświęciłam dziesięć lat na
utrzymywanie rodziny i uwaŜam, Ŝe odrobiłam juŜ pańszczyznę. Dość mam zajmowania się innymi. Teraz
jestem sama sobie sterem, Ŝeglarzem i okrętem. I chcę, by tak pozostało.
Wpatrywał się w nią poŜądliwym spojrzeniem. Nikt jeszcze tak na nią nie patrzył. Wyprostowała się.
Nienawidziła własnego ciała za to, Ŝe oblała ją fala gorąca.
Dillon roześmiał się ironicznie.
- Powiedziałem, Ŝe cię pragnę, Cat. Nie pamiętam, bym prosił cię o rękę.
Opanowała się i odpowiedziała spokojnie:
- Nie. Prosiłeś wyłącznie o seks.
- Zgadza się. Chcę się z tobą kochać.
- Ale ja nie chcę.
- Kłamiesz.
- Nie chcę wynikających z tego konsekwencji.
- To znaczy: jakich?
Przez chwilę szukała w myślach właściwego słowa. W końcu znalazła.
- Uwikłania. Nie chcę uwikłania.
- Uwikłania? Co to ma znaczyć? Parsknęła pogardliwie.
- Dokładnie to, co znaczy. Niepotrzebne, ulotne i zuŜywające energię uczucia. Nie potrzebuję ich. Ani
21
trochę.
Podniósł się z sofy. Spojrzała mu prosto w oczy, dając do zrozumienia, Ŝe zabije go, jeśli ośmieli się jej
dotknąć.
Nie dotknął, tylko łagodnie powiedział:
- Och, Cat. Daj szansę tym właśnie uczuciom. MoŜesz mówić, Ŝe ich nie potrzebujesz, ale bez wątpienia
będziesz je lubić.
Znów cofnęła się o krok.
- Nie. Daj spokój. Mówię powaŜnie.
- Jeśli będziesz to stale powtarzać, gotów jestem ci uwierzyć.
- Więc uwierz. Naprawdę. Niespodziewanie zrobił się bardzo smutny.
- Cały w tym ambaras, aby dwoje chciało naraz.
- To właśnie usiłuję ci powiedzieć. Ja nie chcę. A jeśli będzie ci potrzebna złota rączka, zwróć się do kogoś
innego.
Zapadła cisza. Ciągle patrzył na nią z dziwnym smutkiem w oczach.
- Rozumiesz? - spytała surowo.
- Tak. Powiedziałaś to jasno i wyraźnie.
- Więc do widzenia.
Nie odpowiedział. Cat na uginających się nogach ruszyła w kierunku drzwi.
- Zanim wyjdziesz, chcę, byś o czymś wiedziała.
- O czym? - Nie odwróciła się od drzwi.
- Nie pozwoliłaś, bym opowiedział ci o Natalie. Powiem więc coś innego. Między mną a Adorą nic nie ma.
Spotykaliśmy się, kiedy byliśmy dziećmi. Skończyło się to raz na zawsze w dniu, w którym opuściłem
miasto.
Poczuła, Ŝe słabnie. Ogarnęła ją dziwna, nieznana niemoc. PrzyłoŜyła czoło do drzwi.
- Nie ma potrzeby, bym tego słuchała - wyszeptała.
- Jest. Kochasz swoją siostrę. Zrobisz wszystko dla kogoś, kogo kochasz. Wydaje ci się, Ŝe jeśli nie będę
mógł mieć ciebie, to wrócę do Adory.
Zmusiła się do zrobienia kroku w tył. Szarpnęła za klamkę i otworzyła drzwi. Uderzyło ją zimowe
powietrze.
- Cat, czy słyszałaś?
- Słyszałam, ale to nie ma znaczenia. To sprawa między tobą a Adorą.
Resztę dnia spędziła, obchodząc domy, które były pod jej opieką. Kiedy wróciła do własnego domu,
zapadał zmierzch i sypał drobny śnieg. Zrobiła sobie kanapkę i zjadła ją, stojąc przy zlewie. Potem poszła do
warsztatu i do późna w nocy robiła biurko Dillona. Musiała je jak najszybciej skończyć, nie chciała bowiem,
aby łączyły ich jakiekolwiek nie załatwione sprawy.
W niedzielę poszła do kościoła, ale nie znalazła ukojenia. Resztę dnia spędziła w warsztacie. Skończyła
biurko o drugiej dwadzieścia nad ranem. Był słoneczny poranek. Zadzwoniła do Boba Tamberlaine’a, który
miał sprzątać u Dillona. Zgodził się przyjechać do niej. Załadowali biurko do pickupa Cat i pojechali do
Dillona. Bob pomógł wnieść mebel do domu i ustawić w gabinecie. Dillon stwierdził, Ŝe biurko jest takie,
jak chciał. Odpowiadał mu i kolor i styl. Wbrew sobie Cat zaczerwieniła się, słysząc pochwały.
Dillon wypisał czek na wysoką kwotę. W tym samym czasie Cat wyjęła klucze od domu i garaŜu Dillona.
- Sądzę, Ŝe załatwiliśmy wszystkie sprawy i jesteśmy kwita - powiedział, wręczając jej czek i odbierając
klucze.
- Tak. - Zmusiła się do uśmiechu i dołoŜyła wszelkich starań, by przypadkiem nie dotknąć jego ręki. Bob
wsunął głowę przez drzwi.
- Hej, czujesz ten zapach z kuchni? Zdaje się, Ŝe lunch będzie ekstra. Na twoim miejscu pokręciłbym się
tutaj trochę, by się załapać na tak pyszne jedzenie. Cat miała ochotę się rozpłakać.
- Nie. Muszę juŜ iść. - Zmusiła się, by spojrzeć na Dillona, który przyglądał się jej w skupieniu i z
kamienną twarzą.
Nagle przeraziła się. Będzie za nim tęskniła. Dotąd nie zdawała sobie z tego sprawy, ale zaprzyjaźniła się z
nim. A teraz zrywa wszelkie kontakty.
Czy ma jakiś wybór? On chce czegoś więcej niŜ tylko przyjaźni. A to nie dla niej.
- Ja... to znaczy...
- Myślę, Ŝe chciałaś się poŜegnać - powiedział.
- Tak. Do widzenia. - Wychodząc, uśmiechnęła się i pomachała ręką do Boba.
22
Cat odkryła w swoim Ŝyciu coś zupełnie nowego: prawdziwą samotność. Taką, która nie dawała spokoju.
Cisza w odosobnionym, małym domku juŜ nie sprawiała jej przyjemności, wręcz przeciwnie - doprowadzała
do szału. W nocy przesiadywała przed telewizorem, bo ksiąŜki, które normalnie były jej ucieczką i radością,
wymagały koncentracji. Przez następne dni popołudnia zaczynały się „Kołem Fortuny”, potem było
„Ryzyko”, „Wieczór rozrywki” i film.
Parę razy zasnęła w fotelu. Budziła się i patrzyła w świecący ekran, nie wiedząc, gdzie jest. W końcu nie
mogła tego wytrzymać i postanowiła dokądś wyjść.
W sklepie przypadkiem spotkała Lizzie Spooner.
- Dziś wieczorem mamy z Adorą wychodne - powiedziała Lizzie. - Spotykamy się w „Kropkowanej
Sowie” około ósmej. - „Kropkowana Sowa” była jedynym klubem nocnym w Red Dog City. - Powinnaś
wpaść. MoŜe być dobra zabawa. Adora zaprosiła Dillona. Przyjdzie teŜ Bob Tamberlaine.
Usłyszawszy, Ŝe będzie Dillon, Cat postanowiła nie iść do klubu. Późnym popołudniem stwierdziła jednak,
Ŝ
e wszystko, nawet spotkanie twarzą w twarz z Dillonem, jest lepsze niŜ samotne przysypianie przed
telewizorem.
Dotarła do baru przed dziewiątą. Zaraz po wejściu zrozumiała, Ŝe się oszukiwała. Wprawdzie Dillona nie
było, ale atmosfera panująca w barze była bardziej przygnębiająca niŜ głupie seriale. Restauracja mieszcząca
się w następnej sali była dość przytulna, ale bar wyglądał ponuro. Ciemna, zadymiona sala, z klientelą w
większości składającą się z miejscowych samotnych facetów nie mających nic do roboty. Siedzieli przy
barze, obracali w dłoniach butelki piwa i wpatrywali się ponuro we własne odbicia w lustrze.
Lizzie i Adora usadowiły się przy stoliku na środku sali. W pobliŜu kręciło się kilku podejrzanie
wyglądających młodzieńców. Udawali, Ŝe grają w bilard, ale tak naprawdę starali się wywrzeć wraŜenie na
jedynych dziewczynach obecnych w lokalu.
Nie było to miejsce, w którym Cat miała ochotę spędzać wieczór. Odwróciła się, by wyjść, ale Lizzie
zauwaŜyła ją.
- Hej, Cat! Tutaj!
Postanowiła przed pójściem do domu wypić jedno piwo. Kiwnęła głową na powitanie kilku znajomym
siedzącym przy barze i poprosiła Bernice, właścicielkę i barmankę w jednej osobie, o kufel piwa. Potem
przysiadła się do dziewcząt.
- Cześć - powiedziała Adora fałszywie wesołym tonem. - Gdzieś się do tej pory chowała?
To prawda, ostatnio unikała Adory, ale siostra teŜ nie była lepsza. Od dnia, w którym wtargnęła do jej
domu kuchennymi drzwiami, minęło kilka tygodni. Zdaje się, Ŝe unikały się nawzajem.
- Byłam zajęta - skłamała Cat i wypiła łyk piwa.
- A co robiłaś? - pytała Adora sztucznie swobodnym tonem.
Cat nie musiała wymyślać następnego kłamstwa, bo w tym momencie jeden z facetów grających w bilard
wsunął głowę między nią a Adorę.
- Czy te trzy słodkie dziewczęta nie miałyby ochoty posłuchać muzyki? - Szeroko się uśmiechnął. Miał
imponujące bicepsy i tatuaŜ na ramieniu przedstawiający węŜa boa wyciskającego krew z trzymanego w
paszczy serca.
- Muzyki chętnie posłuchamy - powiedziała Adora.
- O rany, dziecinko, ale jesteś ładna! - Objął Adorę masywnym ramieniem i dmuchnął jej w ucho. Adora
odsunęła jego rękę.
- Dziękuję. MoŜe pójdziesz nastawić jakąś płytę? Intruz przyciągnął Adorę ku sobie.
- Nie pójdziesz razem ze mną? Wybrałabyś sobie ulubiony przebój.
- Ja... nie mogę. Jestem z przyjaciółką i siostrą. -Wskazała na Cat, która właśnie zastanawiała się, dlaczego
Adora nie potrafi Ŝadnemu, nawet najokropniejszemu męŜczyźnie powiedzieć wprost, by poszedł do diabła.
- Siostrzyczka nie będzie protestowała, prawda? -MęŜczyzna odwrócił głowę, ciągle obejmując Adorę
ramieniem i głupio się uśmiechając.
Tego wieczora Cat nie była w pokojowym nastroju. Spojrzała z niesmakiem na umięśnionego olbrzyma.
- A jak ty się właściwie nazywasz? - spytała pogardliwie.
Nie wyczuł pogardy. Uśmiechnął się jeszcze szerzej pokazując trzonowe, srebrne zęby.
- Spike. A ty?
Przez chwilę milczała, a potem z niechęcią powiedziała:
- Cat.
- No więc, Cat, czy masz coś przeciwko temu, by twoja śliczna siostra poszła ze mną wybrać kilka płyt?
Cat wypiła łyk piwa i powoli odstawiła kufel.
- Spike, zrozum. Moja siostra jest dobrze wychowana, więc nie powie ci, Ŝe wolałaby wyrwać sobie
wszystkie zęby niŜ pójść z tobą.
23
Spike nie od razu zrozumiał i jeszcze przez chwilę głupio się uśmiechał.
- No wiesz...
- Tak, wiem. Zdejmij z niej swoje łapska. Warknął i objął Adorę jeszcze mocniej. Wyczuł, Ŝe z Cat nie
pójdzie mu łatwo.
- A kto mnie do tego zmusi?
Adora jęknęła.
- Słuchaj, czy nie moglibyśmy...?
- Zamknij się, słodziutka. Sam porozmawiam z twoją siostrą. Jeśli to siostra, bo wygląda raczej jak brat. -
Spike zerknął przez ramię na kumpla. - Czy nie tak, Dooley?
Dooley parsknął śmiechem.
- No tak, Spike, moŜe i to jest jej brat. Całkiem moŜliwe, choć ma zupełnie niezłą, małą dupkę...
Tego było juŜ za wiele, nawet dla Adory.
- Wystarczy. Dosyć tego. - Wysunęła się z objęć Spike’a.
- Hej, a ty dokąd idziesz? - Wyciągnął rękę, by ją chwycić.
Adora odskoczyła, przewracając krzesło.
- Zostaw mnie w spokoju!
- Hej, chłopcy! - Lizzie, bezpieczna po drugiej stronie stołu, wtrąciła nerwowo: - MoŜe byście...
- Wracaj tu, słodziutka - powiedział Spike groźnym tonem. - Nie draŜnij mnie. To nikomu nie wychodzi na
dobre. - Zrobił krok w kierunku Adory.
Cat wysunęła nogę. Spike potknął się i runął jak długi na podłogę.
- Tylko bez bójek w lokalu! Idźcie sobie na dwór! - krzyknęła zza baru Bernice.
Cat wstała. Ktoś zapytał, czy potrzebuje pomocy. Machnęła ręką i potrząsnęła przecząco głową. Podeszła
do leŜącego Spike’a, który właśnie podnosił się z podłogi.
- Jak juŜ mówiłam - zaczęła spokojnym tonem -moja siostra wolałaby raczej wyciąć sobie czerniaka niŜ
mieć do czynienia z takim Ŝułem jak ty.
Spike wyraźnie nie wiedział, ani co to jest czerniak, ani Ŝul. Był natomiast pewien, Ŝe Ŝadne z tych słów
nie jest miłe.
- A więc, ty... - tu uŜył nieprzyzwoitego słowa oznaczającego osobę parającą się najstarszą profesją świata
- sama tego chciałaś. Chodzisz ubrana i zachowujesz się jak facet, więc oberwiesz jak facet.
- Och, nie. - Adora zaczęła płakać. - Cat, przeproś go! Cat nie miała zamiaru przepraszać. Była wściekła.
Frustracja, Ŝal i ból z powodu tego, co wydarzyło się z Dillonem, doprowadzały ją do szaleństwa. Znalazła
znakomitą okazję do rozładowania wewnętrznego napięcia.
- W porządku, Spike - powiedziała. - Podejdź tu i...
- Tego wysokiego zostaw mnie - odezwał się za plecami Cat głęboki, ciepły głos. Spike otworzył usta.
- A niech mnie - powiedział.
- Dillon! - Adora klasnęła radośnie w dłonie. -Dzięki Bogu, Ŝe przyszedłeś.
Cat gwałtownie się odwróciła. Dillon patrzył na nią i łobuzersko się uśmiechał. Ogarnęła ją fala gorąca.
Miała miękkie nogi i mocno biło jej serce.
Spike nie mógł wyjść ze zdumienia.
- To jest Dillon McKenna? O rany, Dooley, powiedz mi, Ŝe to nie sen!
- Na pewno nie, Spike. - Dooley nerwowo przestępował z nogi na nogę. - Jak rany, to jest Dillon
McKenna.
Dillon minął Cat, podszedł do Spike’a, wyciągnął rękę i pomógł mu wstać.
- To cholerny zaszczyt - powiedział Spike, potrząsając dłonią Dillona. - Oglądałem wszystkie pana skoki,
w kaŜdym razie wszystkie te, które pan zrobił w „Uniwersytecie Sportu” i w „Prawdziwym Ŝyciu
gladiatorów dwudziestego pierwszego wieku”.
- Dziękuję. - Dillon zachowywał się skromnie. -Naprawdę dziękuję. Właśnie tacy fani jak ty zrobili ze
mnie sławnego człowieka. - Zawołał do Bernice: - Piwo dla wszystkich! Na mój rachunek.
- Się robi! - odkrzyknęła Bernice i zaczęła napełniać kufle.
- Dooley. Nazywam się Dooley. - Przyjaciel Spike’a e; wyciągnął potęŜne łapsko.
- Miło mi cię poznać - powiedział Dillon. Objął Dooleya oraz Spike’a i poprowadził ich na koniec baru,
gdzie Bernice nalewała piwo. Usiadł razem z nimi i zaczął opowieść o tym, jak wjechał cięŜarówką do
obory.
Adora westchnęła:
- To jest facet.
Rozmarzonym wzrokiem wpatrywała się w barczyste plecy Dillona. Cat zagryzła zęby.
- Tak. Jest jedyny w swoim rodzaju, to prawda.
24
- Cat - w tonie Adory kryła się wymówka - jak moŜesz tak o nim mówić? Od samego początku był dla
ciebie taki dobry. Dał ci pracę. A teraz? Wkroczył i uratował cię od...
- Dawałam sobie świetnie radę. Adora skrzywiła się z dezaprobatą.
- Bardzo cię przepraszam, ale właśnie miałaś dostać manto od faceta o imieniu Spike.
- Nie bądź tego taka pewna. Potrafię sobie poradzić w takich sytuacjach.
Adora potrząsnęła głową.
- Powiedz prawdę, co cię dzisiaj ugryzło? Gryzła się z powodu ukochanego Adory, czyli Dillona
McKenny. Nie umiała jednak tego powiedzieć. Cała energia ją opuściła. Czuła się jak przekłuty balonik.
- O, jest nasze piwo. - Adora wyprostowała się i pomachała ręką do Dillona. - Dzięki.
Cat podniosła z podłogi krzesło Adory i ustawiła je przy stole. Sięgnęła po kufel, który Bernice postawiła
przed nią, i wypiła jego zawartość jednym haustem.
- Muszę juŜ iść.
- AleŜ, Cat... - zaprotestowała Lizzie.
Adora pogardliwie spojrzała na siostrę.
- Nie, Lizzie. Nie zatrzymuj jej. Jeśli musi iść, to trudno. I tak ostatnio nie jest zbyt sympatyczna.
Cat spojrzała na Adorę. Czuła złość, ból i smutek.
- Do zobaczenia - powiedziała i skierowała się ku drzwiom.
O pół do drugiej w nocy zrozumiała, Ŝe nie zaśnie. Za kaŜdym razem, gdy przysypiała, stawał jej przed
oczyma Dillon. W półśnie było gorzej niŜ na jawie. Stawała się bezwstydna, podchodziła do Dillona i
zarzucała mu ręce na szyję. A on uśmiechał się, widząc jej poŜądanie. Potem dawał jej to, czego pragnęła.
Całował ją.
Jęknęła i usiadła na łóŜku. Zrzuciła kołdrę. DrŜała z zimna. Ogień juŜ dawno zgasł, a słabo izolowany dom
nie trzymał ciepła. Wstała, włoŜyła dŜinsy i dwa swetry, wełniane skarpety i kozaki.
Sypialnia była obok kuchni, więc wyszła na dwór tylnymi drzwiami, chwytając po drodze kurtkę i klucze.
Na zewnątrz było tak zimno, Ŝe przez kilka minut rozgrzewała samochód. Potem ruszyła przed siebie.
Pickup sam wiedział, dokąd jechać. Cat była gotowa przysięgać, Ŝe nie miała zamiaru udawać się w tym
właśnie kierunku. Od domu Dillona dzieliły ją juŜ tylko niecałe cztery kilometry. Dotarła na miejsce w ciągu
pięciu minut.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Przed domem Dillona paliła się lampa, rzucając szerokie, jasne smugi światła. Frontowe okna były ciemne.
Przez kilkanaście minut Cat siedziała w pickupie i zastanawiała się, co ona tu robi.
Adora wielokrotnie opowiadała jej, Ŝe zakochane kobiety miewają głupie pomysły. Jej młodsza siostra
wiedziała o tym dobrze, bo sama często się zakochiwała.
- Najgorsze jest to - jęczała wtedy - Ŝe zachowujesz się bezdennie głupio. Nagle, w środku nocy,
znajdujesz się przed jego domem. Wpatrujesz się w okna, by zobaczyć światełko, cień, i zastanawiasz się,
czy on myśli o tobie. Albo czy jest z kimś innym...
Cat zacisnęła dłoń w pięść i uderzyła w karoserię. Wyskoczyła z szoferki i pomaszerowała na ganek.
Zastukała i nacisnęła na dzwonek. Nic się nie wydarzyło. Zadzwoniła jeszcze raz.
Chwilę później zrozumiała, Ŝe Dillona nie ma albo nie chce otworzyć. Przeszła do garaŜu i zerknęła do
wnętrza przez malutkie okienko. Pięknego czerwonego land cruisera nie było w garaŜu.
Wróciła do samochodu, uruchomiła go i wyjechała na drogę. Jednak nie skręciła do domu, tylko pojechała
prosto do miasta. Potrzebowała towarzystwa. Było juŜ po drugiej. „Kropkowaną Sowę” zamknięto.
Pojedzie do Adory. Da jej szansę zrewanŜowania się za te wszystkie noce, które z nią spędziła. Cat była
roztrzęsiona i miała ochotę z kimś pogadać. Chciała opowiedzieć siostrze o wszystkim: o Dillonie, nowym
uczuciu i o tym, do czego moŜe ono doprowadzić, jeśli mu się ulegnie.
Na myśl, jaka mogłaby być reakcja Adory, Cat zadrŜała. Wiedziała, Ŝe siostra nie będzie zachwycona jej
opowieścią. Jakoś muszą to wspólnie rozwiązać, w końcu są rodzeństwem i kochają się.
Dojechała do ulicy Bridge. Rozglądając się za miejscem do zaparkowania, zobaczyła czerwonego land
cruisera Dillona. Stał dokładnie przed wejściem do salonu piękności Adory. Zatrzymała samochód na środku
ulicy. Zerknęła na okna nad salonem. Paliło się światło.
Czy są sami? Rozpaczliwie szukała małego samochodu Lizzie lub cięŜarówki Boba Tamberlaine’a.
Niestety, ulica była pusta.
Oparła głowę na kierownicy. Chciała kląć, krzyczeć, płakać. Czuła się tak, jakby ktoś wyrywał jej serce.
Miała ochotę zaparkować, wysiąść z samochodu, wejść tylnymi drzwiami i zobaczyć, co się tam dzieje. Nie
25
zrobi tego. Powiedziała Dillonowi, Ŝe nigdy nie będzie się z nim kochać. Nie przewidywał powrotu do
Adory, ale mógł zmienić zdanie.
Nazwał ją tchórzem. Miał rację. Dillon mógł siedzieć u Adory z tysiąca powodów, ale Cat nie chciała ich
znać. Wrzuciła wsteczny bieg i zawróciła. Kiedyś zapomni o Dillonie, niezaleŜnie od licznych czekających
ją bezsennych nocy. A potem Ŝycie będzie takie samo jak dawniej.
Po powrocie nawet nie próbowała się połoŜyć. Włączyła telewizor i usiadła na kanapie, otulona kocem.
Drzemała.
Ocknęła się przemarznięta do szpiku kości. Na dworze świeciło słońce, choć zapowiadano śnieŜycę i
wichurę.
Rozpaliła ogień. Marzyła o gorącej kawie, więc chwyciła szklany dzbanek i napełniła go wodą z kranu.
Dzbanek uderzył o krawędź zlewu, pękając z trzaskiem na tysiące kawałków. Cat stała osłupiała i
przeraŜona. Zacisnęła ręce na krawędzi zlewu.
- PrzecieŜ to tylko dzbanek od ekspresu - wymamrotała.
Dlaczego miała ochotę usiąść i płakać? Nie zrobi tego. Nie podda się głupim emocjom. Zacisnęła zęby i
posprzątała szkło.
Do dziesiątej objechała wszystkie domy, które miała pod opieką. Sprawdziła, czy są zabezpieczone przed
nadchodzącą śnieŜycą. Niebo juŜ ciemniało. Pojechała do miasta po mleko, jajka i chleb. Jeśli śnieŜyca
będzie tak silna, jak zapowiadano, to moŜe padać nawet przez dwa dni.
W ostatniej chwili zatrzymała się przed sklepem z artykułami gospodarstwa domowego Reggie’ego Kratta.
Chciała kupić dzbanek do ekspresu. Niestety, nie było to moŜliwe.
- MoŜesz kupić nowy - zaproponował Reggie, wskazując półkę pełną ekspresów do kawy.
- Nie, dziękuję. Kupię dzbanek w Reno. Sympatyczny właściciel sklepu postawił przed Cat aluminiowy
ekspres starego typu.
- Weź ten. Po co ci ta nowoczesna maszyna do kawy? Ten się nie stłucze. Będzie ci słuŜył do końca Ŝycia.
- Nie, Reggie, dziękuję. Mam taki sam w domu.
- No to zacznij go uŜywać i zapomnij o tej nowoczesnej, bezdusznej maszynie.
- Pomyślę nad tym - odparła sucho. Staruszek roześmiał się.
- To grzeczny sposób powiedzenia mi, bym nie wsadzał nosa w nie swoje sprawy, prawda?
- CóŜ...
Nagle owiała ją fala zimnego powietrza. Ktoś wszedł do sklepu.
- Cześć, Dillon - zaskrzeczał Reggie. - Co nowego?
Cat poczuła się słabo i miała ochotę usiąść. Nie poruszyła się, ale serce zabiło jej mocno.
Dillon podszedł do lady i stanął obok Cat.
- Cześć - powiedział grzecznym, obojętnym tonem. Zmusiła się do uśmiechu.
- Cześć, Dillonie.
- Pomyślałem, Ŝe skoro nadciąga śnieŜyca, mogą mi się przydać naftowe lampy - zwrócił się Dillon do
sprzedawcy. - Na wszelki wypadek, gdyby była awaria prądu.
- Są - odparł dumnie Reggie - na tamtej półce, przy tylnej ścianie. Wybierz sobie kilka. Masz naftę?
- Tak. Pięć galonów.
- To dobrze. Coś jeszcze?
- To wszystko. Jadę do Reno po zakupy. Chcę się zaopatrzyć przed...
- Chłopcze, czyś ty oszalał?! - przerwał mu Reggie. - Zerknij na niebo. Jeśli teraz pojedziesz do Reno, to
utkniesz tam, dopóki nie skończy się nawałnica.
Dillon roześmiał się. Po plecach Cat przebiegł dreszcz i coś ścisnęło ją w Ŝołądku.
- Dam sobie radę, Reggie. Mam zimowe opony, napęd na cztery koła i łańcuchy w bagaŜniku.
- Jeśli chcesz się ścigać ze śnieŜycą, to znaczy, Ŝe masz niedobrze w głowie.
Reggie miał rację. Cat odezwała się, zanim pomyślała, Ŝe lepiej byłoby wyjść ze sklepu:
- Dillonie, Reggie ma rację. Powinieneś poczekać, aŜ...
Spojrzał na nią swoimi ciemnymi oczyma, ale nie uśmiechnął się.
- Doceniam twoją troskę o mnie, Cat - połoŜył nacisk na słowo „troska”, jakby chciał podkreślić, Ŝe to nie
jej sprawa - ale potrafię dbać o siebie.
Zaniemówiła ze zdumienia. Poczuła się tak, jakby wymierzył jej policzek. Tymczasem Dillon zwrócił się
do Reggie’ego.
- Gdzie stoją te lampy?
Reggie wskazał ręką półkę, a Dillon podszedł do niej bliŜej.
- Potrzebujesz czegoś jeszcze, Cat? - Sprzedawca był wyraźnie zmieszany. Miał wprawdzie swoje lata, ale
wiedział, Ŝe Dillon McKenna zrobił z Cat idiotkę.
26
- Nie, to wszystko. - Cat zmusiła cięŜkie jak z ołowiu nogi do posłuszeństwa. Zatrzymała się przy drzwiach
i powiedziała: - UwaŜaj na siebie, Reggie.
- Ty teŜ, Cat.
Półtorej godziny później zaczęła się zamieć. Około trzeciej zadzwonił telefon. Adora chciała wiedzieć, czy
Cat jest juŜ w domu. Powiedziała, Ŝe zamknęła salon i siedzi w domu, przeczekując śnieŜycę.
- Czy u ciebie wszystko w porządku? - spytała. Cat wzruszyła się. Bez względu na ich oddalenie się od
siebie z powodu Dillona, warto mieć siostrę.
- Tak, wszystko dobrze. Mam mnóstwo drewna, świece i naftę. Wytrzymam tydzień bez wychodzenia z
domu.
- Mam nadzieję, Ŝe nie będzie aŜ tak źle.
- Ja teŜ.
Na chwilę zapadła cisza i słychać było tylko trzaski na linii. W końcu Adora odezwała się:
- Cat, ja...
Cat zacisnęła palce na słuchawce.
- Tak?
W słuchawce coś zatrzeszczało. Adora roześmiała się nerwowo.
- Och, nic takiego. Trzymaj się ciepło, dobrze?
- Dobrze.
Pół godziny później zgasło światło. Śnieg padał tak gęsto, Ŝe w domu zrobiło się zupełnie ciemno. Cat
miała przygotowane świece i lampy. Zapaliła je, ustawiła w kuchni i w salonie. Napełniły dom ciepłym
ś
wiatłem.
Starała się nie martwić o Dillona. Nie miała do tego ani prawa, ani powodu. Powiedział jej, nie owijając w
bawełnę, Ŝe potrafi dbać o siebie. Być moŜe, gdy zaczęło padać, zmienił zdanie i zatrzymał się w Reno. W
kaŜdym razie nie zadzwoni do niego.
Zaledwie kilka minut później wykręcała jego numer. Ręka ze słuchawką przy uchu lekko drŜała. Po
czterech dzwonkach włączyła się automatyczna sekretarka. Głos Dillona prosił o zostawienie wiadomości.
Coś ścisnęło ją w gardle. Strach o niego był silniejszy niŜ poczucie własnej godności. Zmusiła się do
mówienia.
- Dillonie, tu Cat. Martwię się o ciebie. Nie wiem, czy wróciłeś z Reno. Jeśli jesteś, proszę, odezwij się.
Odczekała chwilę. Nikt się nie odezwał. Spróbowała jeszcze raz:
- Dillonie, proszę. Daj mi znać, Ŝe wszystko w porządku. Podnieś słuchawkę i powiedz, Ŝebym się nie
wtrącała w cudze sprawy. Potem moŜesz ją odłoŜyć.
Ale Dillon nie podniósł słuchawki. Jeśli jest w domu, to musi mieć serce z kamienia. Paliła ją twarz.
OdłoŜyła słuchawkę na widełki. Chciała być na niego zła, wmawiała sobie, Ŝe stał tam, słuchał i śmiał się z
jej obaw. Bez skutku. Wiedziała, Ŝe Dillon nie jest człowiekiem o sercu z kamienia. Po prostu nie ma go w
domu. Być moŜe jest gdzieś na szosie i walczy z burzą śnieŜną i wichurą.
Zdenerwowana chodziła między kuchnią a pokojem, usiłując się uspokoić. Na pewno nic mu się nie stało.
Zatrzymał się w Reno w jakimś eleganckim hotelu. Ona i tak nic nie moŜe zrobić.
Wyjrzała przez okno. Patrzyła na białą ścianę śniegu. Nie było widać nawet jodeł rosnących dwa metry od
ganku. Nagle przez ułamek sekundy zobaczyła błysk światła. Bezwiednie wstrzymała oddech i przycisnęła
nos do szyby.
Przez wirujące płatki śniegu dostrzegła czerwony, metaliczny błysk. Do jej domu podjeŜdŜał jakiś
samochód. Krzyknęła i pobiegła do kuchennych drzwi. Otworzyła je na ościeŜ, nie zwaŜając na wichurę.
Przy ganku stał zaparkowany czerwony land cruiser. To nie była halucynacja. Dillon przesunął się na
siedzenie pasaŜera i otworzył drzwi samochodu.
- Bałem się jechać dalej! - zawołał, przekrzykując wichurę. - Bałem się, Ŝe nie przejadę tych ostatnich
czterech kilometrów. Ale to nie wszystko. Ja...
Serce waliło jej w piersi jak młotem. Na dworze było lodowato, a ona wybiegła bez płaszcza. Stanie w
ś
rodku zamieci i rozmawianie o tym, dlaczego Dillon nie pojechał dalej, jest bez sensu. To przecieŜ
oczywiste - dalsza droga jest niebezpieczna. Przerwała mu.
- Bardzo dobrze zrobiłeś. Pospiesz się i wchodź.
Dillon wyskoczył z samochodu. Stanęli naprzeciw siebie bez słowa. W jednej chwili zrozumieli, co ich
czeka. Tę noc, i najprawdopodobniej kilka następnych, spędzą razem w małym domku Cat.
Cat czuła ciepło bijące od Dillona. Pragnęła go tak mocno, Ŝe niemal nie pamiętała, jak to było, gdy tego
nie doznawała. ZadrŜała, choć prawie nie czuła zimna.
- Wejdź, proszę - powiedziała, skłaniając nieco głowę.
- Wejdę, ale najpierw muszę... - przerwał, jakby nie wiedział, co powiedzieć. Zerknęła na niego badawczo.
27
- O co chodzi?
Na chwilę odwrócił głowę.
- Mam trochę... rzeczy z tyłu. śywność i jeszcze coś. Zmarznie, jeśli...
- Rozumiem. WłoŜę kurtkę i pomogę ci. Chwycił ją za ramię.
- Nie. Poczekaj. Patrzyła na niego zdumiona. - Dillonie, o co chodzi?
- Cholera - powiedział ponuro. - Po prostu zaczekaj. tu. - Odwrócił się na pięcie i podszedł do tyłu
samochodu.
Stała przed kuchennymi drzwiami, drŜąc z zimna. W końcu Dillon pojawił się. Niósł w ramionach
zawiniątko okręcone róŜowym kocykiem. Kiedy usłyszała płacz, pojęła, Ŝe to dziecko.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Dillon podszedł do niej.
- Myślę, Ŝe to dziewczynka, bo wszystkie jej rzeczy są róŜowe. - Z zawiniątka dobiegał płacz głośniejszy
nawet od wycia wiatru.
Cat otuliła się ramionami.
- Dillonie, co się dzieje?
- Słuchaj, ja... - spojrzał na nią zmieszany. Nie wiedział, od czego zacząć. Trzymał wrzeszczące
wniebogłosy dziecko. Zerknął na nie. - Hej, ty! Nie krzycz tak głośno. - Potrząsnął energicznie
zawiniątkiem.
Cat wyciągnęła ręce.
- Daj mi ją.
Oddał jej zawiniątko z wyraźną ulgą. Z kocyka wypadła butelka. Dillon złapał ją w porę.
- Mam ją. Pójdę po Ŝywność. Cat wzięła od niego butelkę.
- Dobrze. - Odwróciła się i weszła do domu. PołoŜyła dziecko na łóŜku w sypialni. Mała zaczęła płakać
jeszcze głośniej. Cat szybko zapaliła świece i lampę naftową, które wcześniej ustawiła na toaletce.
Tymczasem dziewczynka zdąŜyła juŜ rozkopać kocyk. Wściekła, wymachiwała rączkami i nóŜkami
odzianymi w róŜowe śpioszki. Cat podniosła dziecko, szczelnie owinęła i przytuliła do piersi.
- JuŜ dobrze, uspokój się - powiedziała łagodnie.
Dziewczynka ucichła. Otworzyła błękitne oczy i popatrzyła na Cat z wyraźnym zainteresowaniem.
Uśmiechnęła się do niej, przypominając sobie swoje młodsze siostry. Deirdre urodziła się, gdy Cat miała
dziesięć lat, Phoebe rok później. Pomagała zmieniać im pieluszki i przygotowywać posiłki. Czasami nawet
wstawała do nich w nocy.
Mała znów zaczęła popłakiwać.
- O co ci chodzi? MoŜe masz mokro?
Dziewczynka zaniosła się krzykiem.
- Rozumiem. Potrzebna nam czysta pielucha.
Usłyszała kroki wchodzącego do środka Dillona. Zawołała do niego:
- Potrzebne mi pieluchy! Trzeba ją przewinąć. - Dziecko znów zapłakało, jakby chciało potwierdzić słowa
Cat.
- Pieluchy - powtórzył bezmyślnie. - Zaraz zobaczę. - Wrócił do kuchni.
Mała, niezadowolona, Ŝe nikt nie zwraca na nią uwagi, krzyczała i machała nóŜkami. Dostała czkawki. Cat
usiadła z nią na bujanym fotelu koło okna. Kołysząc się, tuliła rozkapryszone dziecko.
- Czy to jest to?
Cat uniosła w górę głowę. Dillon stał w drzwiach, trzymając w ręku róŜową torbę z naszytymi Ŝółtymi
Ŝ
yrafami. Skinęła głową.
- Postaw ją na łóŜku.
Cat wstała i podeszła do łóŜka. OstroŜnie połoŜyła dziecko i otworzyła torbę. Były w niej jednorazowe
pieluchy, kilka zabawek, druga butelka z jedzeniem, kocyk i złoŜona cerata.
- W porządku, mała. - Cat rozłoŜyła ceratę. - Zaraz zajmiemy się twoim problemem.
PołoŜyła dziecko na ceratce. Unosząc głowę dostrzegła, Ŝe Dillon wciąŜ stoi w drzwiach i ją obserwuje.
- Dlaczego się gapisz?
- Dobrze sobie radzisz z dzieckiem. Nawet nie wiesz, jakie to waŜne.
Spojrzała na niego podejrzliwie.
- Niby dlaczego? - Nim otworzył usta, powstrzymała go gestem dłoni. - Nie teraz. Porozmawiamy później.
Przynieś resztę rzeczy z samochodu.
- Dobry pomysł. - Odwrócił się na pięcie i zniknął.
28
- Nie zapomnij o lampach, które kupiłeś u Kratta. Przydadzą się! - krzyknęła za nim.
- Jasne.
Cat przewinęła małą, mrucząc kołysankę, którą śpiewała swoim siostrom wiele lat temu. Potem wzięła
zadowolone i uspokojone dziecko na ręce i wyjęła z torby butelkę z jedzeniem.
Dillon wszedł, niosąc lampy.
- To juŜ wszystko - oświadczył, stawiając na stole trzy wysokie pudełka. - Gdzie jest telefon? Wskazała
ręką drzwi salonu.
- Tam. Na biurku, przy schodach. Podszedł do aparatu i podniósł słuchawkę. Kilka razy postukał w
widełki.
- Jest głuchy - powiedział.
Godzinę później cała Ŝywność przywieziona przez Dillona była juŜ rozpakowana, a dziecko spało między
poduszkami na łóŜku Cat. Siedzieli w salonie, pili kawę i jedli kanapki. Ciągle nie było światła, telefon teŜ
nie działał. Na dworze zapadała noc, choć śnieg padał tak gęsto, Ŝe i tak trudno było odgadnąć porę dnia.
Dillon siedział na kanapie i patrzył w okno.
- Za długo mieszkałem w Los Angeles - powiedział cicho. - Zapomniałem, jakie figle moŜe tu płatać
pogoda. Spędzimy w tym domu wiele dni.
Cat przełknęła ostatni kęs kanapki.
- Owszem.
Nie kontynuowała tego tematu. Mieli waŜniejsze sprawy do omówienia. Zrzuciła mokasyny, w których
chodziła po domu, i podwinęła nogi pod siebie.
Dillon spojrzał na nią i westchnął;
- W porządku. Strzelaj. Wyprostowała się.
- Mam taki zamiar. Czyje to dziecko?
Dillon przesunął dłonią po twarzy. Cat zdenerwowana czekała na odpowiedź. Niespodziewanie zapytała:
- Czy to dziecko Natalie Evans? Zamarł. Miał tak zdumiony wyraz twarzy, Ŝe Cat niemal się roześmiała.
Ale to on zaczął się pierwszy śmiać.
- Co w tym takiego śmiesznego?
- Do diabła. - Usiłował opanować śmiech.
- Co: do diabła?
- Nic. Po prostu musiałabyś znać Natalie, by zrozumieć. To ostatnia kobieta na świecie, która urodziłaby
dziecko, a więc nie ma mowy, by je zgubiła.
Cat zmarszczyła czoło.
- W takim razie czyja to córka?
- Nie mam zielonego pojęcia.
- Słucham?
- Powiedziałem, Ŝe nie mam pojęcia. - Pochylił się, obejmując ramionami kolana. - To było tak.
Dojechałem do Reno i poszedłem do sklepu. Kiedy wychodziłem, zaczął juŜ padać śnieg, więc ruszyłem, by
jak najszybciej
wrócić. Okazało się, Ŝe nie mam benzyny. Zatrzymałem się przy jednej z tych duŜych stacji, wiesz, tam,
gdzie jest sklep i restauracja.
- Tak, wiem.
- Nalewali mi benzynę, a ja poszedłem do ubikacji.
- A co to ma wspólnego z dzieckiem?
- Uspokój się, zaraz do tego dojdę. Wszedłem, zrobiłem, co trzeba, wyszedłem, zapłaciłem za benzynę i
odjechałem. Dlatego nic nie rozumiem.
- Czego dokładnie nie rozumiesz?
- Tego, Ŝe kiedy byłem w ubikacji, ktoś włoŜył dziecko i wszystkie rzeczy do land cruisera. Jak
wyjeŜdŜałem ze sklepu, nie miałem dziecka w samochodzie. Wysiadłem po drodze tylko raz i skorzystałem
z ubikacji. To było piekło. Czułem się jak w maszynie do popcornu. Walił śnieg i niczego nie widziałem. Z
Reno do Red Dog City jechałem ponad trzy godziny. Powinienem był zostać w Reno, ale chciałem dotrzeć
do domu. Dopiero wówczas, kiedy skręciłem w Barlin Creek Road, prawie dwa kilometry stąd, dziecko
zaczęło płakać.
Potrząsnął głową.
- Mówię ci, to było niesamowite. Wlokę się do przodu, zastanawiam, czy za chwilę nie utknę w zaspie, i za
moimi plecami coś zaczyna kwilić. Zatkało mnie. Omal nie zjechałem do rowu. Jak juŜ serce przestało mi
walić, zrozumiałem, co się stało. Potrzebowałem pomocy, więc myślałem o tobie. Nie wiem, jakim cudem
znalazłem drogę w tej śnieŜycy, ale jakoś dojechałem.
29
Podniósł filiŜankę ze stolika i wypił łyk kawy.
- Resztę juŜ znasz.
Cat zerknęła na niego i spytała:
- Ale dlaczego? Dlaczego ktoś to zrobił?
- Nie mam pojęcia. Nie dowiemy się, dopóki nie zacznie działać telefon.
Cat nie odpowiedziała. Na jej twarzy malowała się niepewność. Dillon to zauwaŜył i powiedział cicho:
- Daj spokój, Cat. Nie porwałem dziecka. Być moŜe nie byłem w stosunku do ciebie całkiem szczery, ale
tłuczenie luster i zatykanie młynka to wszystko, na co mnie stać. Przysięgam. UwaŜasz, Ŝe jestem zdolny
porwać niewinne dziecko?
- Nie - odpowiedziała cicho po namyśle. - Ta historia jest bardziej prawdopodobna niŜ to, co ja sobie
wyobraŜałam.
- Co za ulga otrzymać rozgrzeszenie - powiedział z ironią.
- Ale pozostaje zasadniczy problem. Kto mógł zrobić coś tak okropnego bezbronnemu dziecku?
- Jak juŜ mówiłem, w najbliŜszym czasie nie poznamy odpowiedzi na to pytanie. Nic się nie da zrobić bez
elektryczności, telefonu i przejezdnych dróg.
Zapadła cisza. Na zewnątrz wył wiatr. W końcu Dillon zapytał:
- I co dalej?
Cat miała jeszcze tysiące pytań, ale bała sieje zadać. Wyprostowała nogi i wsunęła stopy w mokasyny.
- Wydaje mi się, Ŝe na strychu jest moja stara kołyska. Chodź, pójdziemy jej poszukać.
Kołyska stała na wielkiej skrzyni, w której kiedyś przywieziono bojler, tuŜ pod pochyłymi belkami i
wiązaniami dachowymi. Cat z trudem się tam wcisnęła. Skulona, bo było zbyt nisko, by stanąć, uniosła
lampę. Długie cienie zatańczyły po ukośnym suficie. Staroświecka drewniana kołyska ukazała się w całej
krasie.
- Cat? - Dillon krzyknął z dołu.
- Znalazłam ją. - OstroŜnie odstawiła lampę na zakurzony stół i wyciągnęła kołyskę.
Chwilę później stanęła przed Dillonem.
- No i proszę. - Postawiła kołyskę jak trofeum u jego stóp i wróciła na strych po lampę.
- Obejrzyjmy ją. - Uklękła przy kołysce. Dillon zrobił to samo, choć nieco wolniej, z trudem. Lekko ją
pchnął. Zakołysała się, a stare deski podłogowe zaskrzypiały.
- Ojciec zrobił ją dla mnie, jeszcze przed moim urodzeniem.
- To oczywiste - powiedział.
- Co jest oczywiste? - zapytała zdziwiona. Pokazał palcem.
- śe zrobił ją przed twoim urodzeniem. Spojrzała na miejsce, które Dillon wskazywał. Dobrze wiedziała,
Ŝ
e widniało tam wymalowane farbą jej imię - Catherine. Ostatnie „e” przechodziło w mały, prosty bukiecik
róŜyczek. Teraz farba wyblakła i w wielu miejscach poodpadała. Pod nią widać było inny napis:
- Mitchell Junior.
- CóŜ. - Nieśmiało dotknęła imienia wyłaniającego się spod jej własnego. - Pentimento.
- Co takiego?
- To włoskie słowo uŜywane przez historyków sztuki.
- A co znaczy?
- Czasami artysta zmieniał zdanie i malował coś na wierzchu poprzedniego dzieła. Po latach zamalowany
obraz zawsze przebijał. Słowo pentimento pochodzi z łaciny i oznacza skruchę, Ŝal za grzechy. Stosuje sieje
w takiej sytuacji, jeśli ma się wraŜenie, Ŝe artysta Ŝałował swego pierwotnego dzieła.
Dillon bacznie się jej przyglądał.
- Czyli twój stary od samego początku zaplanował, Ŝe będziesz chłopcem. Małym Mitchellem.
Zakłopotana kaszlnęła i podniosła się z klęczek.
- Tak, ale nim nie byłam.
Zerknął na nią.
- Właśnie, nie byłaś.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- To, co powiedziałem. - Chwycił dłonią poręcz schodów i wstał. - Niestety, wbrew marzeniom ojca nie
byłaś chłopcem.
- To chyba samo przez się rozumie.
- CzyŜby?
Patrzyła na niego ze złością. Miał minę wszystkowiedzącego. Czuła narastającą wściekłość. Opanowała
się, ale złość nie minęła. Odezwała się chłodno:
- Nienawidzę, kiedy ludzie zadają dziwaczne pytania, zamiast powiedzieć wprost, o co im chodzi.
30
- Czy powinienem wyraŜać się bardziej precyzyjnie?
- Tak. - Przemyślała swoją odpowiedź i zmieniła zdanie. - Nie. Zapomnij o tym.
Dillon chwycił ją za ramię. Zupełnie tak jak pierwszego dnia, w jego domu, przy przeszklonej ścianie. Od
tamtej chwili wszystko układało się nie tak, jak chciała. Zaniemówiła. Odwróciła głowę.
- Puść mnie - zaŜądała. Tym razem nie posłuchał jej.
- Za chwilę - powiedział. Poczuła skurcz w krtani. Była zdumiona jego bezczelnością.
- MoŜe ta cholerna śnieŜyca to najlepsza rzecz, jaka mogła się nam przytrafić - powiedział.
- Zwariowałeś?
- MoŜe. Jesteśmy na siebie skazani, więc zanim to się skończy, będziesz musiała mieć ze mną do
czynienia.
- Nie licz na to.
- Czy to wyzwanie? UwaŜaj, kocham wyzwania. Zapytaj L.W. Creedy’ego. Dobrze o tym wie.
- Puść moje ramię. Udawał, Ŝe nie słyszy.
- Czy kiedyś zastanawiałaś się nad tym, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni?
Szarpnęła się, próbując wyrwać ramię z uścisku Dillona. Cat była silna, ale on jeszcze silniejszy. PrzecieŜ
nie będzie się z nim bić.
- W ogóle nie jesteśmy do siebie podobni - zawołała.
- A właśnie, Ŝe tak. Na to, kim teraz jesteśmy, wpłynęli nasi ojcowie. Twój wychował cię tak, byś zajęła
miejsce syna, którego nie miał. A potem odszedł, a ty przejęłaś jego obowiązki.
- On nie odszedł. Umarł na atak serca. To nie była jego wina.
- Ale ty go obwiniasz.
- Jak śmiesz!
- Tak jest, obwiniasz go. Za to, Ŝe zostawił cię z tymi wszystkimi nieporadnymi kobietami, którymi
musiałaś się zająć. Za to, Ŝe straciłaś szansę na ukończenie college’u i zrealizowanie własnych marzeń.
- Nie..
Dillon nie słuchał.
- A teraz o mnie. Cholera! Przy moim starym twój ojciec to anioł. Stary nauczył mnie tylko tego, Ŝe moje
Ŝ
ycie jest nic niewarte. Wszystko stało się wbrew jego woli, bo matka umarła, gdy miałem dwa lata. Nigdy
mnie nie kochał. Ciągle mówił, Ŝe przeszkadzam, Ŝe wolałby, bym się nie narodził. To przez niego
stawiałem czoło niebezpieczeństwom, po to, by pokazać, Ŝe jestem coś wart. śe nie jestem tylko
smarkaczem, synem tego wykolejeńca, Lonnie’ego McKenny.
Słowa Dillona poruszyły Cat do głębi. Złość zamieniła się w nagłą sympatię dla zranionego dziecka. Przez
chwilę oczyma duszy oglądała małego chłopca, bosego, brudnego i siedzącego przed sklepem w Red Dog
City. Ściskał w dłoni kawałek bułki, którą niewątpliwie kupił mu ktoś litościwy, i szarpał ją zębami, jakby
od kilku dni nie jadł.
- Dobrze pamiętasz, jaki byłem - powiedział ochryple. Cat spojrzała mu w oczy. Dostrzegła w nich ból i
wstyd.
- Dillonie, ja...
- Nic nie mów. Nie potrzebuję litości. Oboje przyjmowaliśmy wyzwania. Ty, za ojca, utrzymywałaś całą
rodzinę. Ja ryzykowałem Ŝycie przy kaŜdej moŜliwej okazji.
- Dillonie, proszę...
- Oboje mamy około trzydziestu pięciu lat i jesteśmy samotni. Unikamy prawdziwego ryzyka. Nie mamy
ani partnerów, ani dzieci.
Tego juŜ nie mogła zaakceptować.
- Bardzo wielu ludzi w naszym wieku nie ma rodzin. Choćby Bob Tamberlaine, Lizzie Spooner czy Adora.
Nim skończyła, Ŝałowała, Ŝe wspomniała o siostrze. Zbyt wiele spraw, o których nie chciała mówić,
wiązało się z Adora.
Dillon dobrze o tym wiedział.
- Aha, Adora. To teŜ część problemu. Nie cały, oczywiście, ale jego lwia część. Od tego się zaczyna.
- Nie chcę mówić o...
Dillon puścił jej ramię szybko, ze złością.
- To Ŝadna nowość. Oczywiście, Ŝe nie chcesz mówić o Adorze. W ogóle nie chcesz mówić, a zwłaszcza o
niczym, co mogłoby zburzyć mur pomiędzy nami.
Cat cofnęła się, ale Dillon mówił dalej:
- Będziesz wymyślać róŜne rzeczy i wmawiać sobie, Ŝe facet to tylko kłopot. W ten sposób masz
wymówkę, by trzymać się od męŜczyzn z daleka.
Tego juŜ nie mogła znieść. Obróciła się na pięcie i stanęła twarzą w twarz z Dillonem.
31
- To nieprawda - powiedziała. Nie brzmiało to zbyt przekonywająco, nawet dla niej samej.
- Być moŜe kiedyś w to uwierzysz. Cholera, a jeśli juŜ w to uwierzyłaś? Zapamiętaj raz na zawsze -
pomiędzy mną a Adorą nie ma niczego poza przyjaźnią.
- Powiedziałeś to Adorze?
- Oczywiście, Ŝe tak.
Zaskoczona, przez chwilę milczała.
- Kiedy?
- Wczoraj w nocy.
- Ja... To znaczy... o której z nią rozmawiałeś? I gdzie?
Spojrzał na Cat podejrzliwie i wzruszył ramionami.
- Po zamknięciu baru pojechałem do jej mieszkania i tam rozmawialiśmy. Dlaczego pytasz?
- Co jej powiedziałeś?
- To samo, co powiedziałem tobie parę tygodni temu. śe to, co było kiedyś między nami, dawno się
skończyło. Szesnaście lat temu.
- To wszystko?
- Powiedziałem teŜ, co czuję do ciebie. śe mnie pociągasz i chcę się do ciebie zbliŜyć, ale nie dajesz mi
szansy.
- I co na to Adora?
- Słuchała i kiwała głową. Nie wiem, czy naprawdę w to uwierzyła. Co, do diabła, mogłem jeszcze zrobić?
Cat pomyślała o swojej siostrze i o tym, czego sobie nie powiedziały przez telefon kilka godzin temu.
Muszą odbyć ze sobą długą rozmowę. Zerknęła przez okno, za którym szalała śnieŜyca.
- Cat? - zapytał Dillon cicho miękkim głosem. - Dlaczego to takie waŜne, kiedy i o której rozmawiałem z
Adorą?
Odwróciła się od okna. Nie powinna mu mówić o zeszłej nocy. Wystarczy juŜ, Ŝe widział, jak zrobiła z
siebie idiotkę w rozgrywce ze Spikiem. Nie musiał znać całej reszty.
Podszedł do niej i ukląkł u jej stóp. Skrzywił się z bólu.
- O co chodzi? - zapytał miękkim, czułym i pełnym niepokoju głosem.
- Ja... widziałam w nocy twój samochód pod domem Adory.
- Co?
- Nie mogłam spać, więc wstałam, ubrałam się i pojechałam do ciebie. Siedziałam w samochodzie i
zastanawiałam się, co właściwie robię pod twoim domem. Nie wiedziałam, czy jesteś w środku i czy jesteś
sam. Potem wysiadłam i stukałam w drzwi przez jakiś czas.
- Cat - powiedział z czułością i ujął jej dłonie. Ten gest dodał jej odwagi i wyznała resztę. Opowiedziała, Ŝe
pojechała do miasta i zobaczyła jego samochód przed domem Adory.
Kiedy skończyła, zapytał:
- Jeśli chciałaś wiedzieć, co robimy, to czemu nie weszłaś?
Spojrzała na ich dłonie. Jego były gładsze i bardziej zadbane. Jej wyglądały jak ręce kogoś, kim naprawdę
była - stolarza i cieśli.
Westchnęła głęboko.
- Chyba dlatego, Ŝe tak naprawdę nie chciałam wiedzieć, co robicie. Tak jak mówiłeś, potrzebowałam
wymówki, by trzymać się od ciebie z daleka.
- Ciągle tego potrzebujesz?
Jednocześnie pomyślała, Ŝe tak i nie. Pragnęła go, a uczucie to napawało ją przeraŜeniem.
- Zadałem ci pytanie. Czy nadal szukasz wymówki? Stał zbyt blisko, więc nie mogła myśleć logicznie.
- Och, Dillonie.
Otoczył ją ramieniem i przytulił.
- Uwielbiam cię dotykać - powiedział. - Jesteś taka silna, a mimo to masz w sobie skrzętnie ukrywaną
miękkość.
- Dillonie...
- Odkąd uciekłaś, sam nie wiem, czego chcę. Raz przysięgam sobie, Ŝe nie będę o tobie myślał, innym
razem marzę.
- O czym?
- O tobie, o nas. O tym, jak mogłoby być.
- Być?
- Tak. Ty i ja razem, kochając się. Jej twarz płonęła rumieńcem, a serce biło mocno. Przypomniała sobie
scenę w sklepie.
- Dziś u Reggie’ego byłeś taki zimny i odpychający.
32
- Do diabła, Cat! A czego się spodziewałaś? Powiedziałaś, bym się trzymał od ciebie z daleka. Nawet mi
nie podziękowałaś za wybawienie od tego cholernego Spike’a. A potem spotykam cię w sklepie, martwiącą
się o mnie. Po prostu szlag mnie trafił.
- Wiem, ale...
- Posłuchaj. Pocałuj mnie. Tylko raz.
- Ja nie...
- Nie mów: nie. To była pokusa.
- Tylko raz?
- Tylko raz - obiecał. Kąciki jego ust uniosły się w łobuzerskim uśmiechu, zmieniając kształt blizny na
górnej wardze. - Ręczę za to.
- Nie myślę, Ŝeby... Uniósł jej brodę do góry.
- I bardzo dobrze. Nie myśl.
- Och, Dillonie.
- Powiedz: tak. Pozwól się pocałować.
- Ale, Dillonie...
- Chcę to usłyszeć. Jedno proste słowo. „Tak”.
- Ale...
- Potrafisz to powiedzieć.
- Wiem, Ŝe potrafię.
- Czy to znaczy, Ŝe...
- Och, Dillonie.
- Po prostu wypowiedz to jedno słowo.
- Dobrze. Tak.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Usta Dillona dotknęły jej warg. Była to cudowna pieszczota. Mrucząc coś, objął ją w pasie i przyciągnął
bliŜej. Ciało Cat oŜywiało się, ale nadal miała miękkie nogi, zupełnie jak za pierwszym razem. Objęła go za
szyję i poddała się magii pocałunku.
Rozległ się głośny płacz. Dillon z westchnieniem lekko odsunął ją od siebie.
- Czy słyszysz to co ja?
Skinęła głową.
- Dziecko się obudziło.
Małą znów trzeba było przewinąć.
- W tym tempie - powiedziała Cat - zabraknie nam pieluch juŜ jutro po południu. Trzeba coś wymyślić.
MoŜe znajdę jakieś szmaty. Gdzieś powinny być agrafki, muszę poszukać.
- Na pewno coś wymyślisz. - Dillon wierzył w jej instynkt macierzyński bardziej niŜ ona sama. Wyciągnął
z torby jedną z zabawek, pęk kolorowych plastikowych kluczy, i wymachiwał nią przed nosem małej.
Dziewczynka gaworzyła i rozkosznie się śmiała.
- Jedzenie się skończyło - mówiła Cat. - Damy jej chude mleko, moŜe jakieś utarte owoce. Niedługo znów
zrobi się głodna. Martwię się o nią.
- Czemu tak mówisz?
- Organizm dziecka jest bardzo delikatny. Mimo naszych starań będzie miała kłopoty z Ŝołądkiem.
- Jestem pewien, Ŝe coś wymyślisz.
- Mam nadzieję. Chciałabym znać jej wiek. Nie wiem, czy juŜ je zupki, czy tylko mleko. Dość dawno
zajmowałam się dziećmi!
Dillon wydawał z siebie idiotyczne dźwięki, które rozśmieszały dziecko. Potrząsając kluczami, opuścił
nisko zabawkę tak, by dziewczynka mogła dotknąć jej malutkimi paluszkami.
- Nie panikuj - powiedział do Cat. - Zrobisz wszystko, co w twojej mocy. Niczego więcej nie dokonamy.
Wiedziała, Ŝe Dillon ma rację. Musi się przestać martwić. Zapięła jednorazową pieluszkę. Dziecko
wydawało się zupełnie szczęśliwe. Paluszkami usiłowało złapać klucze. Cat połoŜyła się na łóŜku i
obserwowała zabawę Dillona z małą. Na zewnątrz szalała śnieŜyca, ale tu było przytulnie i miło. Poczuła się
bezpiecznie.
Delikatnie połoŜyła dłoń na główce dziewczynki. Pogładziła puszyste włoski. Mała, uszczęśliwiona,
gaworzyła z zapałem, nie wiadomo, czy z powodu pieszczot Cat, czy zabawy z Dillonem.
- Mogła gorzej trafić - powiedział cicho. - Zwłaszcza przy tej śnieŜycy.
Cat zadrŜała na myśl, co mogłoby się stać bezbronnemu dziecku, gdyby trafiło gdzie indziej. Zerknęła na
33
Dillona. W jego oczach wyczytała, Ŝe podziela jej obawy.
- Pójdę po kołyskę - powiedziała.
- Dobry pomysł.
Wróciła obładowana stertą miękkich bawełnianych ściereczek, kołyską i dwoma zniszczonymi kocykami.
Przemyła kołyskę mokrą szmatką i wytarła. Jeden kocyk połoŜyła na dno zamiast materaca. Wniosła kołyskę
do sypialni.
- Wygląda wspaniale - stwierdził Dillon.
- Prawda? Na drugie imię mam „Pełna Dobrych Pomysłów”.
Mała wyciągnęła rączki i paluszkiem dotknęła ust Dillona. Chwycił palec wargami, na co dziecko
odpowiedziało wesołym gruchaniem.
- Byłem pewien, Ŝe masz na drugie imię Desiree - powiedział Dillon.
Cat skrzywiła się z niesmakiem. Wstydziła się swego drugiego imienia. Matka usłyszała je w jednym ze
starych filmów o kochance Napoleona. Cat uznała je za niestosowne, zwłaszcza dla kogoś takiego jak ona.
Zbyt przypominało „poŜądanie”.
- Aha - kpił Dillon - widzę po twojej minie, Ŝe nie lubisz tego imienia. Cat wyprostowała się.
- Kto ci o nim powiedział?
- Adora. - Patrzył w zdumieniu, jak małe paluszki schwyciły jego kciuk. - Jeszcze w szkole. Bałem się, Ŝe
kiedyś naprawdę strzelisz do mnie z dwururki swego ojca. - Uśmiechnął się. - Adora uwaŜała, Ŝe się nie
ośmielisz. „Powiedziałam jej - mówiła - co zrobię, jeśli stanie ci się coś złego”.
Dobry humor Dillona był zaraźliwy. Cat uśmiechnęła się.
- Nie pamiętam, czym mi groziła?
- śe rozgłosi po całym mieście, jak brzmi twoje drugie imię. Twierdziła, Ŝe go nienawidzisz. Cat
westchnęła, wspominając przeszłość.
- Teraz sobie przypominam.
- Czy dlatego nigdy do mnie nie strzeliłaś? Bo nie mogłabyś znieść wstydu, gdyby wszyscy poznali twoje
drugie imię?
Udawała, Ŝe zastanawia się nad odpowiedzią.
- MoŜe - Podniosła dziecko. - No, chodź, mała. Sprawdzimy. - OstroŜnie połoŜyła ją do kołyski.
- Nieźle - stwierdził Dillon, kiedy dziecko juŜ leŜało i radośnie zajmowało się swoimi nóŜkami. - Ale za
miesiąc lub dwa kołyska będzie juŜ za mała.
Cat spojrzała na niego.
- Jeśli za miesiąc lub dwa nie wyjdziemy stąd, będziemy mieli znacznie powaŜniejsze kłopoty niŜ to, Ŝe
kołyska jest za mała.
- To prawda - westchnął i podniósł się z łóŜka. Wziął drugi kocyk i otulił małą. Dziewczynka gaworzyła.
- Zdaje się, Ŝe jest jej wygodnie.
- Chyba tak.
Spojrzeli sobie prosto w oczy i uśmiechnęli się. Dla Cat, pomimo szalejącej zawieruchy, były to najmilsze
chwile, jakie dotąd przeŜyła. Nigdy nie było jej tak dobrze. MęŜczyzna i dziecko. Rodzina, o którą dbała.
UwaŜała, Ŝe nie chce wyjść za mąŜ, bo byłaby uwiązana. Kiedy miała osiemnaście lat, została uwiązana w
domu. Gdzie naprawdę była ta wymarzona wolność? Od powrotu Dillona McKenny do Red Dog City
zmieniła swoje znaczenie. Stała się synonimem samotności.
- Cat... - Pod wpływem pieszczotliwego tonu Dillona zabiło jej mocniej serce. - O co chodzi? O czym
myślisz?
Dillon klęczał po drugiej stronie kołyski. W końcu zapytała go o to, co juŜ dawno chciała wiedzieć.
- Czy mógłbyś... opowiedzieć mi o Natalie Evans?
Uśmiechnął się promiennie.
- Wszystko. Cokolwiek zechcesz wiedzieć.
- Ja...
Dillon wyciągnął rękę nad kołyską, trącił Cat i palcem wskazał dziecko. Ciemne rzęsy małej wyglądały jak
miniaturowe wachlarze na pucołowatych policzkach. Usta poruszały się w odruchu ssania. Cat uniosła głowę
i gestem ręki poleciła, by przeszli do drugiego pokoju.
- śyłem z Natalie przez dwa lata - powiedział Dillon, gdy juŜ siedzieli w salonie. - Mówiliśmy wiele o
małŜeństwie, ale jakoś do niego nie doszło. Bardzo chciałem mieć rodzinę.
- Ona nie chciała?
- Absolutnie nie. Nie znosi dzieci. Lubi być w centrum uwagi i dobrze się bawić.
- Czy dlatego ze sobą zerwaliście? To znaczy, bo ty chciałeś mieć dzieci, a ona nie?
- Teraz, patrząc wstecz, myślę, Ŝe częściowo tak. Ale bezpośrednia przyczyna była inna.
34
- Jaka?
- Zaraz po wypadku przed „Mirage” wszyscy myśleli, Ŝe do końca Ŝycia będę inwalidą.
- I?
- Powiedzmy, to ją ostatecznie do mnie zniechęciło.
- Wtedy zerwała z tobą?
- Nie jest na tyle uczciwa.
- Nie rozumiem.
- Nie moŜesz. - PołoŜył rękę na oparciu kanapy i palcami dotknął policzka Cat. - To był komplement.
PołoŜyła swoją rękę na jego dłoni.
- Dziękuję. Mów dalej.
- Natalie zaczęła romansować z L.W.
Cat przypomniała sobie postać przysadzistego, łysiejącego agenta.
- Z L.W. Creedym? PrzecieŜ on ma co najmniej sześćdziesiąt lat!
Dillon roześmiał się.
- Nie doceniasz dobrego, starego L.W. Jest znakomitym kompanem. Ma mnóstwo pieniędzy. No i
oczywiście sprawne nogi, których ja wtedy nie miałem.
- Jak się o tym dowiedziałeś?
- Powiedział mi o wszystkim mój przyjaciel. Widział ich razem w klubie, w dość intymnej sytuacji.
Mówiąc szczerze, nie byłem zaskoczony. Wiedziałem, Ŝe z naszego związku nic nie będzie. Powiedziałem
Natalie, iŜ wiem o wszystkim. Zaczęła płakać i opowiadać, jak okropnie się czuje i jakie ma wyrzuty
sumienia. Kiedy się uspokoiła, oboje zdecydowaliśmy zerwać ze sobą.
- Dziwnie łatwo ci to przyszło - powiedziała sceptycznie Cat.
Dillon wzruszył ramionami.
- Nie było powodu do rozterek. JuŜ nie bolało.
- Ale przedtem bolało?
- Tak. Zaraz po wypadku. Moja operacja trwała dwanaście godzin. Natalie przyszła do szpitala. Nie byłem
jeszcze całkiem przytomny, ale usłyszałem jej rozmowę z L.W. Nie zdawali sobie sprawy, Ŝe juŜ się
ocknąłem. Odraza w jej tonie mówiła sama za siebie. To nie jest kobieta, która potrafiłaby związać się z
kaleką. Tak więc, zanim dowiedziałem się o niej i L.W., przyzwyczaiłem się do myśli, Ŝe nasz związek się
skończył.
- Dlaczego zjawiła się w twoim domu dwa tygodnie temu? Czy chciała cię odzyskać? Skrzywił się z
niesmakiem.
- W pewnym sensie tak.
- W pewnym sensie?
- L.W. ją przysłał.
- Co takiego?
- Miała być zapłatą, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi. Przyjechała, by mnie omamić, a potem namówić do
podjęcia próby skoku przez ten wąwóz, o którym mówił L.W. - Dillon roześmiał się. - Z twojej twarzy
moŜna czytać. Jesteś zszokowana.
- Ale jeśli teraz jest jego dziewczyną, to czemu L.W. zrobił coś takiego? To znaczy, czy ona miała
naprawdę... - Cat przełknęła ślinę - czy miała zamiar cię uwieść?
- Myślę, Ŝe o to właśnie chodziło.
- To dlatego byłeś taki zły, kiedy powiedziałam ci, Ŝe przyjechała?
- Tak. Od razu domyśliłem się, o co chodzi. I wcale mi się to nie podobało. Zwłaszcza Ŝe bardziej
obchodziłaś mnie ty niŜ L.W. Na widok Natalie odwróciłaś się i uciekłaś.
- To mnie naprawdę gryzło - przyznała Cat. - Pojawiła się znikąd. Taka piękna. Myślę, Ŝe byłam...
- Zazdrosna? - podpowiedział Dillon. Ścisnęła jego rękę.
- Tak. I nie rozumiałam tego. Co się działo, jak juŜ poszedłeś z nią na górę?
- Nic. Powiedziałem jej bez ogródek, Ŝe nie wpadnę w pułapkę zastawioną przez L.W.
- Ugotowałeś coś dla niej? - Nie mogła się powstrzymać.
Dillon zrobił obraŜoną minę.
- AleŜ skąd. Od razu się jej pozbyłem.
- To dobrze.
- Dlaczego?
- Bo nie zasługuje na jedzenie twoich przysmaków.
Dillon spuścił oczy, ale wyraźnie był zadowolony.
- Wtedy myślałem wyłącznie o tym, jak ci to wszystko wytłumaczyć.
35
- A ja nie pozwoliłam ci dojść do słowa.
- Jesteś zbyt dumna. To twoja jedyna wada.
- Wiem. Pracuję nad tym - odpowiedziała bez zmruŜenia oka.
- To dobrze. Czy masz jeszcze jakieś pytania?
Zastanowiła się.
- Nie. Na razie nie.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Cat, po raz pierwszy od dnia, w którym pojawiła się Natalie Evans,
uspokoiła się. Potem pokazała Dillonowi dwa pokoje na górze. Miał zająć jeden z nich. Trochę
zdenerwowana faktem, Ŝe Dillon zostaje na noc, wręczyła mu dodatkowe koce. Posłała jego łóŜko i pokazała
łazienkę koło kuchni.
- Jeśli chcesz wziąć prysznic, zrób to teraz. Bojler działa na prąd, więc jeśli nadal nie będzie światła, woda
zupełnie wystygnie i będziemy się myli w zimnej.
- Z przyjemnością się wykąpię. Postaram się zrobić to szybko i zostawię trochę wody dla ciebie.
Wszedł do łazienki. Cat przeniosła kołyskę do kuchni. W nocy, kiedy ogień wygasał, kuchnia była
najcieplejszym miejscem w domu. Potem wzięła prysznic i połoŜyła się. Nie leŜała zbyt długo. Usłyszała
ciche kwilenie. Wsunęła bose stopy w mokasyny i usiadła na łóŜku, mając nadzieję, Ŝe dziecko zaśnie.
Niestety, kwilenie przeszło w głośny płacz. Zapaliła lampę w sypialni.
- Dobrze, dobrze, juŜ jestem. Uspokój się. - Wzięła na ręce płaczące dziecko, zaniosła je do sypialni i
przewinęła. Dziewczynka uspokoiła się tylko na chwilę. Cat wiedziała, dlaczego płacze. Była głodna. Wzięła
małą na ręce i poklepała po plecach.
- JuŜ dobrze, zaraz coś wymyślimy. Wróciła do kuchni. W drzwiach stał Dillon. Miał na sobie tylko dŜinsy
i skarpetki. Przecierał oczy.
- W tych gaikach wyglądasz cudownie - powiedział. Nim Cat zdąŜyła się zaczerwienić, zapytał: - Co się
stało?
Muskularne ciało Dillona rozpraszało ją, a musiała zająć się dzieckiem.
- Myślę, Ŝe jest głodna - powiedziała.
- I co zrobimy?
- Na początek spróbujemy nakarmić ją rozgniecionym bananem. Potem rozcieńczę mleko ciepłą wodą i
dam jej pić.
- Niezły pomysł. - Zabrał się do rozgniatania banana. Kiedy papka była gotowa, wziął od Cat dziecko i
posadził je sobie na kolanach. Cat karmiła dziewczynkę łyŜeczką. Mała jadła z apetytem.
Potem Cat wlała mleko do butelki. Dziecko skrzywiło się niemiłosiernie, ale wszystko wypiło. Dillon
trzymał małą i butelkę, a Cat rozpaliła ogień. Ustawiła na blasze ogromne garnki z wodą.
W końcu dziewczynka zasnęła. Cat ułoŜyła ją w kołysce i otuliła kocykiem. Podniosła głowę. Chciała
powiedzieć Dillonowi, Ŝe teraz będą mieli wreszcie spokój. Słowa utknęły jej w gardle. Dillon patrzył na nią
tak, Ŝe zabrakło jej tchu, a serce podeszło do gardła.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Cat powoli wstała z krzesła.
- Dillonie, ja... PołoŜył palec na ustach.
- Cicho, obudzisz małą. - Pochylił się i zgasił lampę stojącą na kuchennym stole. Zapanował półmrok. Pod
blachą trzaskał ogień, dziecko oddychało równo i spokojnie. Nawet wichura na zewnątrz jakby trochę
przycichła. Cat nie mogła oderwać wzroku od Dillona. Za jej plecami, w sypialni, paliła się lampa,
oświetlając jego twarz.
Bezwiednie cofnęła się do sypialni. Dillon minął kołyskę i wszedł do pokoju. Nie spuszczając oczu z Cat,
zamknął drzwi prowadzące do kuchni. Cat poczuła, Ŝe drŜą jej łydki, więc oparła się o łóŜko.
- Jeśli zamkniesz drzwi, zrobi się tu bardzo zimno - wykrztusiła.
Dillon nie zwrócił na to uwagi i powiedział:
- Cat, chodź tu.
- Ja...
Nogi miała jak z waty.
- Dobrze - powiedziała nieswoim głosem. - Idę.
Wtedy uśmiechnął się.
Zrobiła krok w jego kierunku. I kolejny, i jeszcze jeden. Podeszła juŜ tak blisko, Ŝe mógłby jej dotknąć.
Nie zrobił tego.
- Miałem zamiar poczekać - powiedział. - Nie wiem, dlaczego, ale wydawało mi się, Ŝe tak trzeba. Cat, nie
36
chcę juŜ dłuŜej czekać.
Patrzyła na twarz Dillona, ciemne oczy, silną szyję i szerokie barki. Na lewym ramieniu miał bliznę
biegnącą przez cały staw i znikającą pod pachą. Dostrzegła, Ŝe ma podobne blizny na całym ciele.
- Cat? Co ty na to?
- Ja...
Znów się uśmiechnął.
- JuŜ raz to powiedziałaś. Zaczęła wyjaśniać.
- Ja... tak naprawdę nie wiem, jak. - Jęknęła. - BoŜe. Nie wiem, jak. To chyba strasznie głupie stwierdzenie,
prawda?
Potrząsnął głową.
- Nie. Wcale nie. Chcesz powiedzieć, Ŝe nigdy się nie kochałaś, tak?
Skinęła głową, zanim skończył mówić.
- Tak. Nie. Nigdy.
- Nie szkodzi - powiedział, ale wyglądał na zmieszanego.
Paliły ją policzki. Wiedziała, Ŝe się zaczerwieniła. Stale się przy nim rumieniła.
- Czemu masz taką minę? Co się stało? - zapytała.
- Nic. Tylko... uświadomiłem sobie, Ŝe jestem nie przygotowany.
- Nie przygotowany na co?
- Na to, Ŝeby się z tobą kochać. Nagle zrozumiała.
- Och, chodzi ci o...
- Tak. Zabezpieczenie przed ciąŜą. - Dillon roześmiał się z goryczą. - AŜ trudno w to uwierzyć. Kiedy w
końcu zbliŜa się chwila, o której marzyłem, jestem nie przygotowany.
- Nie martw się - powiedziała z trudem. - Poczekaj. Zerknął na nią z ukosa.
- Nie przejmuj się. Nigdzie nie idę.
Czuła jego wzrok na plecach. Przeszła przez pokój, wysunęła szufladę komody i wyjęła pudełko z
prezerwatywami. Wsunęła szufladę i podeszła do Dillona.
- Proszę.
Zdumiony wpatrywał się w jej wyciągniętą dłoń. Czuła, Ŝe ma twarz w kolorze dojrzałego pomidora.
- No, no - pokiwał głową. - Dzięki. - Wziął pudełko z jej dłoni. Zawstydziła się.
- Nie patrz na mnie z takim zaskoczeniem. To, Ŝe nigdy tego nie robiłam, nie znaczy, Ŝe nie planuję
pewnych rzeczy. Mniej lub bardziej.
Uniósł brwi.
- Mniej lub bardziej? Cofnęła się i usiadła na łóŜku.
- W porządku. Powiem prawdę. Adora dała mi to kilka miesięcy temu. Na wszelki wypadek. śebym była
zabezpieczona, gdyby zdarzył się jakiś cud.
Teraz było jej naprawdę wstyd. Czuła się upokorzona. Dillon podszedł i stanął przed nią. Nie miała odwagi
podnieść głowy. Wpatrywała się w jego skarpetki.
Rzucił pudełko na łóŜko i usiadł obok niej.
- Cat - powiedział bardzo łagodnie. ZłoŜyła dłonie i wsunęła je między kolana. Przygarbiła się.
Objął ją ramieniem i przyciągnął ku sobie. Gdy tylko poczuła dotyk jego ciała, odpręŜyła się.
- Tak lepiej -powiedział i pocałował jej skroń. Szorstki zarost na jego twarzy łaskotał Cat w policzek. Przez
chwilę Dillon trzymał ją w ramionach, gładził włosy, masował ramiona. Lubiła zapach jego ciała i poczucie
bezpieczeństwa, jakie jej dawał.
Po chwili odsunął ją od siebie i lekko pchnął na łóŜko. Zdjęła mokasyny. Dillon połoŜył się na boku i
pocałował ją. Dotykał jej szyi, uszu, policzków. Powoli, z rozmysłem, rozpinał guzik za guzikiem
kombinezonu Cat, całując kaŜdy kawałek odkrywanej skóry.
W końcu rozchylił kombinezon i dotknął jej piersi. Cat westchnęła z rozkoszą i poddała się pieszczocie.
Dillon delikatnie zsunął kombinezon z ramion. Zamknęła oczy i poczuła, jak Dillon całuje jej piersi.
Przesunął dłoń na brzuch, potem niŜej i jeszcze niŜej. Jęknęła z rozkoszy.
- Och - westchnął. Całował ją po całym ciele, aŜ wreszcie dosięgną! jej ust. - Pocałuj mnie, Cat -
wyszeptał.
Rozkosznie mruknęła i zaczęła go namiętnie całować.
- Wiedziałem - szepnął po chwili. - Wiedziałem, Ŝe jesteś prawdziwą kobietą. Od początku do końca. Tego
nie da się ukryć.
Cat straciła wszelką kontrolę nad sobą. Cała naleŜała do Dillona. Zachowywała się jak prawdziwa kobieta
w ramionach męŜczyzny.
Odezwał się cicho.
37
- PrzeŜyj spełnienie. Uczyń to dla mnie...
I tak się stało, jeszcze zanim skończył mówić. To było jak błyskawica, obejmowało całe ciało, od stóp aŜ
po czubki włosów.
Cat leŜała na łóŜku wpatrzona w Dillona zamglonymi oczyma. Uśmiechnął się do niej czule, a potem wstał
z łóŜka, zdjął dŜinsy i skarpetki. Na widok nagiego męskiego ciała, gotowego do dalszego kochania się z nią,
zamrugała powiekami. Po policzku spłynęła jej łza. Na biodrach i udach Dillon miał ogromne, długie blizny,
białe szramy wŜerające się w ciało. Jedna biegła wzdłuŜ lewego uda i kończyła się tuŜ nad kolanem, druga
po zewnętrznej stronie prawego biodra.
- Wstrętne, prawda? Jestem potwornie zeszpecony - mówił cicho, z goryczą w głosie.
Cat przygryzła wargę, by powstrzymać łzy i gwałtownie potrząsnęła głową.
- Nie są wstrętne - wykrztusiła. - Wcale nie są wstrętne.
Usiadła i pochyliła głowę. Pocałowała szramę na jego lewej nodze, nad kolanem, by udowodnić, Ŝe mówi
prawdę.
- Cat - wyrwało mu się. Chwycił ją za ramiona, wpijając palce w ciało. Po chwili jednak odsunął ją na
odległość ręki i spojrzał prosto w oczy.
Potem wszystko nabrało tempa. Zdjął z niej kombinezon.
- Ściągnij to - zaŜądał.
Skinęła głową, zdjęła swoją bieliznę i rzuciła ją na podłogę.
- Cat. - Upadł na łóŜko. - Ja nie mogę, nie chcę...
PołoŜyła dłoń na jego ustach.
- Wszystko jest w porządku. Proszę, zacznij.
Jęknął. Cat objęła go za szyję okrzyknęła. Dillon znieruchomiał.
- Sprawiłem ci ból...
- Nie szkodzi.
- Nie chciałem. Myślałem, Ŝe to będzie...
- Cicho.
Przytuliła go i pogładziła po włosach.
- Wszystko jest w porządku - powiedziała szeptem. Dillon poruszył się i westchnął z ulgą. Potem obrócił
się na bok i zakrył twarz rękoma.
Cat chciała czuć jego ciało. Odwróciła się i przytuliła do Dillona. Objął ją ramieniem, by mogła połoŜyć
głowę na jego piersi. W zamyśleniu gładził ją po włosach.
- Tak wygląda kiepskie kochanie się - powiedział z goryczą. Był zły na siebie. Cat uszczypnęła go w ramię.
- Przestań. Następnym razem będzie lepiej. To był nasz pierwszy raz. A mój pierwszy w Ŝyciu.
- Bardzo dawno nie miałem kobiety. Ponad rok. -Zaśmiał się. - Lecz to tylko wymówka.
- Nie musisz się tłumaczyć, szczególnie przede mną.
- Wiem. I cieszę się z tego.
Chciała się upewnić, czy dobrze zrozumiała jego słowa.
- Chcesz powiedzieć, Ŝe nie kochałeś się z nikim od czasu wypadku w Las Vegas?
PołoŜyła głowę na jego piersi i pieściła go palcami.
- Dillonie? Myślę, Ŝe mogę to polubić, choć trwało tak krótko.
Uśmiechnął się.
- To dobrze.
- I wcale nie uwaŜam, by twoje blizny były wstrętne.
Przestał ją gładzić po włosach.
- To dlaczego rozpłakałaś się na ich widok?
Podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
- Z kilku powodów.
- Jakich?
Przez chwilę milczała. Nie wiedziała, jak wyrazić to, co czuje.
- Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, jak niewiele brakowało, byś rzeczywiście został inwalidą do
końca Ŝycia.
- Rozumiem.
- Ale to nie wszystko.
- Naprawdę?
- Tak. Wyobraziłam sobie, co przeŜywałeś - ból, strach i ogromny, niewiarygodny wysiłek, by znów stanąć
na nogach. To wymagało wielkiej odwagi i samozaparcia. Po prostu zdumiałeś mnie, i to wszystko.
Małe iskierki zamigotały w jego oczach. PołoŜył dłoń na głowie Cat. Znów głaskał ją po włosach.
38
- A ja nigdy nie płaczę, Dillonie McKenno - dodała. Roześmiał się.
- I niech tak będzie zawsze, Cat Beaudine.
Po dłuŜszej chwili wstali i poszli do łazienki. Wspólna kąpiel skończyła się ponownym kochaniem. Wrócili
do łóŜka, ale tym razem Dillon posadził Cat na sobie, twierdząc, Ŝe jej się to spodoba.
I tak było. Cat długo pławiła się w rozkoszy. Patrzyła na ciemną głowę Dillona, na wyraŜające ekstazę
rysy, wdychała jego zapach. Na zewnątrz szalała śnieŜyca, w kuchni spało podrzucone dziecko, a w sypialni
panowało nie kończące się szaleństwo miłości.
Tym razem udało im się osiągnąć satysfakcję równocześnie. Cat z cichym westchnieniem osunęła się na
pierś Dillona. Otoczył ją ramionami i pieszczotliwie gładził po plecach.
Po chwili nadszedł sen. Był dla Cat równie mile widziany jak pieszczoty Dillona.
Rano śnieg padał dalej. Nie było światła i nie działał telefon. Dziecko kaprysiło z powodu jedzenia, do
którego nie było przyzwyczajone. Kołysali małą i na zmianę nosili na rękach.
O drugiej po południu zuŜyli ostatnią jednorazową pieluszkę. Zostały tylko ściereczki. Spinali je dwoma
starymi agrafkami.
Dillon szybko nauczył się przewijać dziecko. Cat była wdzięczna za pomoc, zwłaszcza gdy zabrał się do
prania pieluch, które gotował w garnku na płycie kuchennej.
Na strychu rozciągnęli sznurek do suszenia pieluch. Pojawiły się na nim takŜe dŜinsy Dillona. Kiedy
trzymał małą na kolanach, zdarzył się mały wypadek. Cat dała mu w zamian stare dresy ojca. »
Lodówkę zamienili na pojemnik z lodem. Przynieśli dwa ogromne garnki śniegu i wstawili je na górną
półkę, by utrzymać niską temperaturę. Gorzej było z zamraŜarką. Wyjęli z niej wszystko, włoŜyli do torby i
wynieśli na dwór.
Za kaŜdym razem, gdy śnieg przestawał padać choćby na chwilę, a dziecko nie płakało, chwytali za szufle i
odśnieŜali dojazd do szosy, który był nie do przebycia. Pod świeŜym śniegiem leŜały stare, zamarznięte
warstwy. Przekopanie się do drogi zajęłoby im co najmniej pół dnia cięŜkiej pracy, pod warunkiem, Ŝe śnieg
przestałby padać.
Mimo pewnych trudności odizolowanie od zewnętrznego świata wcale nie było uciąŜliwe. Grali w
„Scrabble”. Cat było duŜo lepsza w wymyślaniu długich słów i znajdowaniu wysoko punktowanych miejsc
do ich ułoŜenia, zaś Dillon bawił się, oszukując podczas gry. W końcu jednak przegrywał z kretesem.
Wieczorem wzięli się do lektury ksiąŜek. LeŜeli obok siebie i czytali przy świetle lamp naftowych.
W ciągu dnia duŜo rozmawiali, o wszystkim i o niczym. Jedynym tematem, którego unikali, była ich
wspólna przyszłość.
W miarę upływu czasu równieŜ i dziecko zaadaptowało się do nowej sytuacji. Przed upływem trzeciego
dnia, a była to sobota, mała przyzwyczaiła się do rozwodnionego mleka i papek warzywno-owocowych.
Przestała mieć kłopoty Ŝołądkowe i skończyły się kaprysy.
We troje mieli idealny, magiczny świat, w którym nie istniała ani przeszłość, ani przyszłość. Była tylko
teraźniejszość, dbanie o dziecko i siebie samych.
A takŜe kochanie się.
Cat miała wraŜenie, Ŝe większość czasu spędzali na uprawianiu miłości. Dillon to uwielbiał, a Cat polubiła.
Wpadali na róŜne dziwne pomysły. Raz kochali się w bujanym fotelu prababci. Cat siedziała Dillonowi na
kolanach, a on szeptał, Ŝe rozbuja fotel tak, iŜ dolecą do nieba. Wybuchnęła niepohamowanym śmiechem,
który obudził dziecko.
Kilka godzin później, gdy mała juŜ spała, dokończyli przerwaną zabawę. Kiedy było juŜ po wszystkim, Cat
lekko ugryzła Dillona w ucho i szepnęła, Ŝe miał rację. Istotnie, dotarła do nieba, nie opuszczając bujanego
fotela.
W sobotę, kiedy odśnieŜali drogę, Dillon wsunął garść śniegu za spodnie Cat. Zaskoczona, krzyknęła,
upuściła szuflę, ulepiła ogromną śnieŜkę i zamierzyła się na niego.
- Ani mi się waŜ - oświadczył ze śmiechem Dillon.
Podeszła bliŜej.
- Ty się odwaŜyłeś.
- To co innego.
- Wcale nie. - Błyskawicznie chwyciła go za spodnie i wcisnęła mu śniegową kulę za pasek. Niestety,
Dillon miał dość wąskie dŜinsy, więc Cat nie mogła wyjąć swojej ręki.
Roześmiał się. Chwycił ją, wywrócił na śnieg i upadł na nią.
- Złapałem cię w pułapkę - oświadczył groźnym tonem. Cat walczyła i starała się zepchnąć z siebie
Dillona.
- Złaź ze mnie - powiedziała. Zrobił obraŜoną minę.
- Powiedz, Ŝe wcale nie miałaś tego na myśli.
39
- Dillonie, jest mi cholernie zimno.
- Ogrzejecie.
Udało jej się wyrwać dłoń zza paska jego spodni, ale bez rękawiczki. Spojrzała mu prosto w oczy i
odgadła, o czym myślał.
- O nie, nie tutaj. Nie na podjeździe.
- Śnieg będzie naszym posłaniem - zaczął poetycko i sięgnął do zamka błyskawicznego w spodniach Cat.
- Powiedz, proszę, czemu zwykła kołdra na łóŜku nie moŜe być naszym posłaniem?
- Uwielbiam, kiedy mnie prosisz. - Wyciągnął jej rękawiczkę ze spodni i odrzucił na bok. Cat nie
powstrzymywała go. Zębami zdjął swoje rękawiczki i wsunął zimną dłoń pod kurtkę, koszulę i podkoszulek
Cat.
ZadrŜała i westchnęła. Zapomniała o zimnie, o tym, Ŝe znów zaczął padać śnieg. O wszystkim. Istniał tylko
Dillon.
- Och, Cat - wyszeptał, całując ją. Uśmiechnęła się i rozchyliła usta. Zdjęli z siebie ubrania na tyle, na ile
było to niezbędne. Dillon sięgnął do kieszeni po prezerwatywę.
- Zaplanowałeś to! - zawołała zdumiona.
- Tak. Jestem winny. MoŜesz mnie ukarać.
Nie miała na to ochoty. Chciała jęczeć z rozkoszy. Kochanie się z nim było cudowne. Reagowała na kaŜdy
ruch Dillona, mimo Ŝe leŜała na śniegu, na środku podjazdu do domu. Otworzyła oczy dopiero wówczas,
gdy było juŜ po wszystkim. Niebo miało ołowiany kolor. Na twarzy Cat topniały płatki śniegu. Moment, w
którym stali się jednością, pośrodku zawieruchy, wydawał się być najbardziej niezwykłym przeŜyciem dla
obojga.
Kilka minut później podnieśli się z ziemi. Odstawili szufle do komórki i weszli do domu. Mała nie spała.
Ś
miała się, gaworzyła i wymachiwała rączkami. Przygotowali obiad, zjedli, nakarmili małą i wyprali
ś
ciereczki słuŜące jako pieluchy. Dziecko usnęło. Chwilę czytali, potem znów zaczęli się kochać.
O trzeciej w nocy obudził ich płacz dziewczynki. Wstali, przewinęli ją i nakarmili. Dillon trzymał małą na
rękach. Kiedy juŜ zasypiała, odezwał się szeptem:
- Posłuchaj - powiedział.
- Czego?
- Jest cicho. Na dworze. - PołoŜył dziecko do kołyski. Szybko ubrali się i wyszli na zewnątrz. Stanęli na
podjeździe, gdzie od popołudnia zdąŜyła pojawić się nowa warstwa śniegu. Nad ich głowami świeciły
gwiazdy.
- Przejaśniło się - powiedziała Cat. - To moŜe być to.
- Co? - spytał Dillon stłumionym głosem.
- Koniec zawieruchy. Dzień, w którym wydostaniemy się stąd.
Gwałtownie wyciągnął rękę i przyciągnął Cat ku sobie.
- Dillonie?
Nie odpowiedział. Pochylił głowę i pocałował ją tak delikatnie, Ŝe poczuła Ŝal, gdy skończył.
- Och, Dillonie. - Podniosła ręce i chwyciła go za szyję.
- Co?
- Zrób to jeszcze raz.
- Z przyjemnością. - Pocałował ją jeszcze raz, potem poprowadził do domu. Znów się kochali gwałtownie i
namiętnie. Cat miała wraŜenie, Ŝe stała się własnością Dillona.
Ranek był słoneczny. PoniewaŜ napadało tyle śniegu, Ŝe zasłaniał okna na parterze, więc, by zobaczyć
słońce, trzeba było wyjść na dwór lub wejść na piętro. Zjedli śniadanie, przewinęli i nakarmili dziecko, a
potem wyszli na dwór. Zaczęli odśnieŜać.
O dziewiątej włączono elektryczność. Cat przyszła, by zajrzeć do małej, i zobaczyła, Ŝe w kuchni pali się
ś
wiatło. Sprawdziła telefon, ale wciąŜ nie działał. Włączyła telewizor. Nastawiła na program emitowany z
Reno i krzyknęła do Dillona, Ŝe jest prąd. Przestał odśnieŜać podjazd, wyprostował się i pomachał do niej.
Podgrzała jedzenie dla dziecka. Potem wzięła je na ręce i poszła do salonu. Usiadła wygodnie i zaczęła
karmić małą, która wypiła prawie pół butelki mleka. W telewizji zaczęły się wiadomości.
- Nadal nie odnaleziono małej Alexy Todd - powiedział spiker, a na ekranie ukazało się zdjęcie
dziewczynki. - Dziecko zniknęło w Reno siedemdziesiąt dwie godziny temu, kiedy pewna psychicznie chora
kobieta porwała je w supermarkecie i, zgodnie ze swoimi zeznaniami, umieściła w duŜym czerwonym
samochodzie.
Władze czekają na koniec śnieŜycy i informację od właściciela samochodu, Ŝe czteromiesięczna
dziewczynka jest cała i zdrowa.
Fotografie dziecka zastąpiły teraz zdjęcia ośnieŜonych sosen i czegoś, co wyglądało na zasypaną
40
autostradę.
- Dalsze wiadomości. Trzydniowa zawierucha wreszcie się skończyła. Niemal cała północna Kalifornia jest
zasypana. Mieszkańcy uznali zawieję za najgwałtowniejszą od dwudziestu lat...
Spiker mówił coś dalej, ale Cat nie słuchała. Myślała o fotografii dziecka, którą pokazano przed chwilą. Na
zdjęciu dziewczynka była młodsza niŜ ta, którą trzymała na kolanach, ale zawsze rozpozna te oczy i brodę z
dołeczkiem.
Ich znajda miała imię i nazwisko, rodziców, którzy pewnie szaleją z rozpaczy. Myśl o nich zmobilizowała
Cat. Wstała. Z ust małej wysunął się smoczek, więc spojrzała na Cat ogromnymi, zdumionymi oczyma.
- Wszystko będzie dobrze, kochanie - szepnęła uspokajająco. - Oddamy cię twojej mamie i tacie, jak tylko
będzie to moŜliwe. - Podeszła do telefonu i podniosła słuchawkę. Nadal nie było sygnału.
PołoŜyła dziewczynkę w kołysce i wyszła do Dillona. Muszą jak najszybciej dostać się do miasta.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
OdśnieŜenie drogi zajęło im ponad trzy godziny. Cat posprzątała i w zaledwie kilka minut przygotowała
lunch. Nakarmiła i przewinęła małą, włoŜyła ją w czysty śpiwór, owinęła róŜowym kocykiem i jednym ze
swoich starych, by dziecko nie zmarzło w drodze. Trzymając dziewczynkę na ręku, zarzuciła torbę na ramię
i wyszła z Dillonem na dwór.
Na podjeździe natknęli się na Nestora Brinkmana. Normalnie pracował w miejscowym urzędzie, ale tym
razem siedział za kierownicą pługa. Postanowił przyjść Cat z pomocą i poszerzyć wąski przejazd, który
przekopali w śniegu. Cat podziękowała mu za to.
- Nie ma sprawy. - Nestor przywitał się z Dillonem. Nie odrywał wzroku od zawiniątka na ręku Cat. - Co
tam masz?
- Dziecko.
- Co? - Nestor uśmiechnął się szeroko. - Jakoś szybko wam to poszło.
Cat spojrzała na niego karcąco.
- To wcale nie jest śmieszne, Nestorze.
Dillon krótko opowiedział historię znalezienia dziecka. Dodał, Ŝe są niemal całkowicie pewni, iŜ to właśnie
jest zaginiona dziewczynka.
Nestor nie wierzył własnym uszom.
- Mój BoŜe. Słyszałem o tym. Ciągle mówią o niej w wiadomościach. Cat skinęła głową.
- Telefon jest wyłączony, więc nie moŜemy nikogo zawiadomić. Chcemy jak najszybciej odwieźć ją do
biura szeryfa.
- I słusznie - oświadczył Nestor. - Droga do miasta jest juŜ przetarta. Mam przy sobie radio. Zawiadomię
ich, by byli przygotowani na wasz przyjazd. - Wskoczył do pługa i uruchomił, odbiornik.
Jechali bardzo wolno. Co prawda, droga była przejezdna, ale cała pokryta niebezpieczną warstwą lodu.
Dziecko, ukołysane jazdą, natychmiast usnęło. Dillon nie odrywał wzroku od zdradliwej szosy. Chcieli jak
najszybciej dotrzeć do miasta.
Cat uświadomiła sobie, Ŝe mimo iŜ poczucie obowiązku kazało małą oddać rodzicom jak najszybciej, czuła
smutek. Jakby traciła coś drogocennego.
Przez trzy niezapomniane dni Ŝyli jak rodzina. Za chwilę mała, śpiąca tak smacznie, zostanie zwrócona
prawdziwym rodzicom. Być moŜe juŜ nigdy Cat nie zobaczy tych ogromnych, błękitnych oczu.
Delikatnie poprawiła kocyk. Była z siebie dumna. Zrobili wszystko, by dziewczynka wróciła do rodziców
zdrowa i szczęśliwa. To, co mogło skończyć się tragicznie, stanie się tylko wspomnieniem. Gdy Alexa
trochę podrośnie, opowiedzą jej, jak zaginęła w czasie śnieŜycy i była pod opieką dwojga obcych ludzi.
Dwoje obcych ludzi. Nie moŜna zaprzeczać rzeczom oczywistym. Są dla niej obcy. W którymś momencie
Cat przekroczyła niewidzialną granicę i zaczęła traktować małą jak swoje dziecko.
Uznała teŜ, Ŝe Dillon naleŜy do niej. Podniosła oczy. Dillon patrzył na nią z niepokojem.
- Cat, czy wszystko w porządku?
PodjeŜdŜając pod biuro szeryfa od razu wiedzieli, Ŝe wiadomość od Nestora dotarła w porę. Wanda
Spooner, szwagierka Lizzie, pracująca w miejscowej opiece społecznej, była juŜ na miejscu. Obok niej stało
dwóch policjantów. Jeden to Don Peebles, drugiego Cat nie znała.
- No - powiedział Don - muszę przyznać, Ŝe jesteście mile widziani. - Podali sobie ręce. Policjanci
poprosili Dillona na przesłuchanie.
Wanda i Cat zostały same. Patrzyły na siebie ponad zawiniątkiem. Mała się poruszyła.
- Pozwól, wezmę ją. - Wanda wyciągnęła ręce. Cat podała jej dziecko. Dodatkowy kocyk zsunął się na
podłogę.
41
- Trzymam ją. Ty podnieś kocyk - powiedziała Wanda. Cat schyliła się i podniosła koc. Mała zaczęła
kwilić i wyciągać rączki, jakby nie chciała rozstawać się z Cat.
- Wszystko będzie dobrze, cicho - uspokajała dziecko Wanda. Cat przycisnęła kocyk do piersi i odwróciła
wzrok. Miała wielką ochotę wyrwać małą i uciec z nią przez oszklone drzwi. Wanda przemawiała do
dziecka. Cat nie miała odwagi patrzeć na to. Mała uspokoiła się.
- Tak, teraz juŜ będziesz grzeczna, prawda? - Wanda zerknęła na Cat. - Zawiadomiono juŜ jej rodziców. Są
w drodze.
- To dobrze - powiedziała bezwiednie Cat. Wanda nadal szeptała coś do dziecka. Cat pragnęła trzymać je w
swoich ramionach. Wpatrywała się w drzwi, którymi wyszedł Dillon razem z policjantami. Pewnie są w
sąsiednim pokoju. Chciała, by to wszystko wreszcie się skończyło.
- Powinnam wziąć tę torbę - powiedziała Wanda.
- Ach, tak. Oczywiście. - Cat zsunęła torbę z ramienia i podała ją Wandzie. Potem przypomniała sobie, co
było w środku. - Jednorazowe pieluszki skończyły się w piątek. W środku są tylko ściereczki, których
uŜywaliśmy zamiast pieluch. I kawałki ceraty słuŜące jako majteczki.
Wadna uśmiechnęła się.
- Mieliście dobre pomysły.
Cat powtórzyła w myślach to zdanie. Dobre pomysły. Gdy powiedziała Dillonowi, Ŝe ma na drugie imię:
„Pełna Dobrych Pomysłów”, to jej przypomniał, jak naprawdę ma na imię. Desiree. Ostatnie dni były
najlepszym okresem w jej Ŝyciu. W całym jej Ŝyciu. Ona, Dillon i znalezione dziecko. Rodzina stworzona w
jednej chwili. Na trzy cudowne dni. -
A teraz wszystko się skończyło i trzeba wrócić do rzeczywistości.
Szklane drzwi otworzyły się. Wszedł szeryf okręgowy i dwóch policjantów.
Szeryf zwrócił się do Cat:
- Czy pani jest tą Catherine Beaudine?
- Tak.
Jarzeniówki nad głową świeciły oślepiająco jasno. Gdzieś zza drzwi, którymi wyszedł Dillon, dobiegała
muzyka. Szeryf chwycił dłoń Cat i potrząsnął z entuzjazmem.
- To wspaniała wiadomość. Cudowna. - Zerknął na Wandę Spooner. - Co z małą? - Wskazał na dziecko.
- Wygląda zupełnie dobrze, szeryfie.
- To znakomicie. - Szeryf otoczył Cat ramieniem i uśmiechnął się szeroko. - Jak tylko skończy pani
rozmowę z Wandą, poprosimy o pełne zeznanie.
Cat równieŜ się uśmiechnęła. Szeryf miał dobre zamiary, ale ona myślała tylko o tym, by zdjął tę swoją
cięŜką rękę z jej ramienia.
- Z przyjemnością powiem wszystko, co będziecie chcieli wiedzieć.
- To dobrze. - Szeryf ścisnął ją za ramię i odsunął się.
- Co ona jadła? - zapytała Wanda. Cat nie od razu zrozumiała pytanie.
- Mała. Czym ją karmiliście?
Cat opowiedziała o tym, czym Ŝywili dziecko.
- Były jakieś kłopoty Ŝołądkowe?
- Tak, na samym początku. Ale mała zaadaptowało się zupełnie dobrze.
- Wspaniale. Czy jeszcze coś powinnam wiedzieć? - Twarz Cat musiała wyraŜać zaskoczenie, bo Wanda
natychmiast pospieszyła z wyjaśnieniami. - O Aleksie. Czy miała jakieś wysypki, dziwne reakcje,
temperaturę?
- Niczego takiego nie zauwaŜyłam. Szklane drzwi znów się otworzyły i wszedł Xavier Mott, jeden z dwóch
pediatrów w Red Dog City.
- O, jest lekarz. - Wanda zerknęła na dziecko i zwróciła się do małej pieszczotliwie: - On cię zbada i
wszystko sprawdzi, maleńka. - Potem powiedziała do szeryfa: - W porządku. MoŜe pan porozmawiać z Cat.
Jeśli będę miała jakieś pytania, skontaktuję się z nią przed wyjściem stąd.
- Dobrze - odpowiedział szeryf. Poprowadził Cat za barierkę w kierunku korytarza z licznymi drzwiami.
Otworzył jedne z nich i wskazał krzesło stojące przed biurkiem. Przy klawiaturze komputera siedziała
policjantka. Spytała o pełne imię i nazwisko Cat, adres, numer telefonu i wprowadziła dane do komputera.
- Wspaniale - powiedział szeryf. - Opowiedz nam, jak znaleźliście dziecko i o tym, co się potem działo.
Z trudem, ale opowiedziała wszystko, co szeryf powinien wiedzieć. Wyjaśniła, Ŝe odwieźli małą na
posterunek, jak tylko było to moŜliwe. Szeryf słuchał i nie komentował. Na samym początku zadał kilka
pytań. Dotyczyły one okoliczności znalezienia dziecka. Kiedy Dillon i dwaj policjanci stanęli w drzwiach,
Cat kończyła swoje zeznania.
- Co o tym myślisz, Don? - zapytał szeryf. Peebles wzruszył ramionami.
42
- To, co powiedział Dillon, pasuje do zeznania tej porywaczki, Rankin. Twierdzi, Ŝe zostawiła dziecko w
duŜym czerwonym samochodzie stojącym na stacji benzynowej, gdzie Dillon się zatrzymał. Wyszedł z
samochodu do toalety.
- Ale dlaczego? - zapytał Dillon. - Po co to zrobiła?
Szeryf połoŜył nogi na biurku i potrząsnął głową.
- To smutna historia. Jakieś trzy miesiące temu umarło na zapalenie płuc dziecko Rankin. Dziewczynka.
Była w tym samym wieku co Alexa Todd. Od tego czasu Rankin cierpi na zaburzenia psychiczne. Zobaczyła
małą Alexę w wózku w supermarkecie. Kiedy matka Alexy odwróciła się...
- Rankin ukradła dziecko - dokończył za niego bilion.
- Właśnie - potwierdził drugi policjant. - Ale się przestraszyła. Była zdenerwowana i nie myślała logicznie.
Kiedy była przesłuchiwana w Reno, twierdziła, Ŝe
opatuliła małą kocykiem i włoŜyła do duŜego, ciepłego samochodu.
- No i dzięki wam wszystko dobrze się skończyło - rzekł z uśmiechem szeryf.
- Cieszymy się, Ŝe mogliśmy pomóc. Cat myślała tylko o ucieczce.
- Czy to juŜ wszystko? - spytała.
Składano jej podziękowania i wyrazy uznania. W końcu szeryf oświadczył, Ŝe mogą iść. Dillon skinął
głową.
- Proszę zadzwonić, jeśli będziemy panu potrzebni.
Cat wstała. Dillon podał jej rękę. Chwyciła ją, wdzięczna za podnoszący na duchu uścisk. Mogłaby jednak
przysiąc, Ŝe Don Peebles, którego znała od przedszkola, wydał za jej plecami pomruk zdziwienia. Bez
wątpienia nie wierzył własnym oczom: Cat Beaudine trzymająca męŜczyznę za rękę. Drugi policjant
powiedział:
- Tędy, proszę.
Zaprowadził ich do sali przyjęć. Poprosił, by poczekali jeszcze chwilę. Zamienił kilka słów z siedzącym
tam policjantem i zwrócił się do Cat i Dillona.
- Wanda chce się jeszcze z wami zobaczyć. - Dłonią wskazał krzesła stojące wzdłuŜ ściany. - Proszę,
usiądźcie.
Nie zareagowali na zaproszenie. Czekali na Wandę. Mijały minuty. Cat czuła się coraz bardziej nieswojo.
Posterunek był miejscem publicznym. KaŜdy, kto wchodził i wychodził stąd, widział, Ŝe trzymają się z
Dillonem za ręce. Szarpnęła dłoń z nadzieją, Ŝe ją puści.
Dillon puścił jedynie do niej oczko i wyszeptał:
- Nie ma mowy.
Odwróciła wzrok. Czuła, Ŝe się czerwiem. Dostrzegła wpatrzoną w nią kobietę. Była młoda i ładna, ubrana
w czerwony płaszcz i czapkę. Miała rude włosy. Siedziała na krześle przy drzwiach z wyrazem zdumienia na
twarzy. Cat od razu zgadła, o czym myśli. Co taki facet jak Dillon, moŜe widzieć w kimś takim jak ona?
Przyszła Wanda.
- Dziękuję, Ŝe poczekaliście - powiedziała.
- Gdzie mała? - Cat zaŜądała wyjaśnień.
- Nie martw się - uspokoiła ją Wanda. - Wszystko w porządku. Bada ją doktor Mott.
- Ach, to dobrze. - Cat odetchnęła z ulgą. Czuła się jak idiotka. - Chciałaś z nami porozmawiać?
- Tak. Sądziłam, Ŝe zaczekacie na przyjazd Toddów. Powinni być tu najdalej za pół godziny.
Cat wpatrywała się w Wandę. Spotkanie z rodzicami małej było ostatnią rzeczą, na którą miała ochotę.
Dillon domyślił się tego. Zapytał dyplomatycznie:
- Czy jest jakiś powód, dla którego powinniśmy się z nimi spotkać?
- Nie, oczywiście, Ŝe nie. Po prostu chcieliby wam podziękować - powiedziała Wanda. - Chcą poznać
ludzi, którzy tak dobrze zaopiekowali się ich córeczką.
Dillon zerknął na Cat.
- Co o tym myślisz?
Cat lekko potrząsnęła głową. Nie miała na to siły. Nie w tej chwili. Za duŜo przeŜyć - rozstanie z
dzieckiem, światła, ruch, hałas, Dillon trzymający ją za rękę, Don Peebles wstrzymujący oddech ze
zdumienia i ta ładna kobieta, patrząca na nią z niedowierzaniem. Czuła się tak, jakby uczestniczyła w jakimś
koszmarze.
Dillon odpowiedział z nich oboje:
- Nie. Myślę, Ŝe po prostu wrócimy do domu.
- Czy moŜemy im podać wasze numery telefonów? - spytała Wanda.
- Rodzicom małej? Oczywiście. Masz kawałek papieru?
Wanda przypomniała im, Ŝe ich numery są spisane w zeznaniach. Wymienili więc jeszcze kilka
43
uprzejmości i opuścili posterunek.
Kiedy tylko szklane drzwi zamknęły się za nimi, Cat poczuła ulgę. Niestety, spokój nie trwał długo. Rudy
Crebs, redaktor i główny reporter z lokalnej gazety „Red Dog City Clarion”, czekał na nich na schodach.
- Dillon, Cat, chcę z wami porozmawiać.
- Nie teraz, Rudy. Zadzwoń do mnie później, dobrze? - Dillon przeprowadził Cat obok dziennikarza.
- Och, dajcie spokój. Sprawa tego dziecka będzie komentowana w krajowych wiadomościach. Dajcie
szansę naszej gazecie.
Dillon nie przystanął. Rzucił jednak przez ramię:
- Później. Obiecujemy.
Rudy mówił coś jeszcze, ale wsiedli do samochodu, więc krzyknął:
- O której godzinie?
Dillon machnął ręką i uruchomił silnik.
- Od kogo się tak szybko o wszystkim dowiedział?
- zastanawiała się głośno Cat. Wyjechali na szosę do Barlin Creek.
Dillon wzruszył ramionami.
- Jest reporterem. Oni naprawdę są bardzo operatywni.
- Powiedział, Ŝe będą mówić o nas w krajowych wiadomościach.
Dillon skrzywił się z niesmakiem.
- Pewnie ma rację. Takie historie zawsze budzą zainteresowanie.
Cat westchnęła i zamknęła oczy.
- Tak, chyba tak.
Dillon był powszechnie znany, a mała jest czarująca. No i cała historia miała szczęśliwy koniec.
Ciągle trzymała w ręku kocyk. Był miękki i ciepły. Wiedziała, Ŝe jeśli uniesie go do twarzy, poczuje
zapach dziecka. Znów ogarnęło ją uczucie pustki.
- Cat, czy ty się dobrze czujesz? - W tonie Dillona krył się niepokój. Nie otworzyła oczu i zmusiła się do
odpowiedzi.
- Tak. Zupełnie dobrze.
Dojechali do domu. Dillon wyłączył silnik. Cat otworzyła drzwiczki.
- Nareszcie odpoczniemy - powiedział. Z wysiłkiem odwzajemniła uśmiech Dillona. Czekało ją strasznie
duŜo pracy. Jego zresztą teŜ.
- Wiesz - powiedziała - myślę, Ŝe powinieneś pojechać do siebie i sprawdzić, czy wszystko jest w
porządku.
Dillon wpatrywał się w szybę samochodu.
- Posłuchaj, jeśli pękła jakaś rura, albo coś takiego, to i tak muszę wezwać złotą rączkę. To znaczy ciebie.
MoŜe więc od razu pojedziesz ze mną?
- Nie, proszę. Powinieneś pojechać i wszystko sprawdzić. A ja muszę obejrzeć domy, którymi się opiekuję.
Pochylił się ku niej.
- Cat? O co chodzi? Co się stało?
- Nic, naprawdę. - Po raz drugi skłamała. Dalej mówiła juŜ szczerze. - Ja po prostu... Chyba potrzebuję
trochę czasu dla siebie. To wszystko.
- Ile?
- Nie wiem.
- No to daję ci czas do wieczora. - Mówił stanowczo. - Wieczorem zabieram cię na obiad.
Zamrugała powiekami.
- Co takiego?
Dillon uśmiechnął się.
- Nie bądź taka zasadnicza. Nie przejmuj się. To nic wielkiego. Siadasz przy stoliku, podają ci jedzenie i
cieszysz się towarzystwem. A tym towarzystwem będę ja.
Otworzyła usta, by odmówić, ale Dillon promiennie się uśmiechnął.
- Proszę.
- Dobrze - odpowiedziała, zanim pomyślała, co mówi.
- Wspaniale. - Przyciągnął ją ku sobie. Dotknął jej ust i lekko je pocałował. Potem odsunął się. - Przyjadę
po ciebie o siódmej trzydzieści.
Chwilę później stała przy kuchennych drzwiach, z kocykiem w jednej ręce, a drugą machając Dillonowi na
poŜegnanie. Kiedy odjechał, weszła do domu, odłoŜyła koc, chwyciła pęk kluczy i ruszyła na przegląd
domów.
Dwie godziny później wróciła i wtedy uświadomiła sobie, jak puste jest jej mieszkanie. ZauwaŜyła stojącą
44
w kuchni przy piecu kołyskę. Oczy jej się napełniły łzami. Nie wolno płakać. Wrzuciła do kołyski kocyk i
zaniosła ją z powrotem na strych.
Zeszła na dół, zabrała jedzenie, które ciągle stało na ganku, i włoŜyła je do zamraŜarki. Po drodze
zauwaŜyła pulsujące światełko automatycznej sekretarki. Ktoś zostawił jej jakąś wiadomość, ale
wysłuchiwanie nagrania przekraczało jej siły.
Wzięła gorący prysznic. Siedziała w łazience tak długo, aŜ zuŜyła niemal całą ciepłą wodę. Ubrała się.
Zadzwonił telefon. Nie miała ochoty podnosić słuchawki, ale poczucie obowiązku okazało się silniejsze. W
ciągu tych trzech dni mogło wydarzyć się coś waŜnego, a przecieŜ nie sprawdziła nagranych wiadomości.
Stanęła więc obok sekretarki. Nie chciała rozmawiać, ale chciała wiedzieć, kto dzwoni.
Jej najskrytsze obawy sprawdziły się. To była Adora.
- Siostrzyczko, to ja - usłyszała. - Dzwoniłam juŜ wcześniej, jak tylko podłączono telefony, ale nikt nie
odpowiadał. Obawiam się, czy...
Cat podniosła słuchawkę.
- Cześć. Jestem. Adora odetchnęła z ulgą.
- Och, to dobrze. Jak się czujesz? Czy wszystko w porządku?
- Oczywiście, Ŝe tak.
- Jak moŜesz być taka spokojna?
- A o co ci chodzi?
- Jak to: o co?! Całe miasto aŜ huczy. Wszyscy mówią o tobie, tej biednej, porwanej dziewczynce i
Dillonie.
- Jacy wszyscy?
- Och, daj spokój. Dzwoniła do mnie Lizzie. I Tasha Brinkman. Nawet stary Rudy Crebs wpadł do mnie.
Chciał wiedzieć, czy rozmawiałam z tobą. Miał nadzieję coś ode mnie wyciągnąć. Mówią, Ŝe będzie o tym
mowa w wiadomościach. Jesteście bohaterami.
- Bohaterami?
- Oczywiście. Uratowaliście dziecko.
Cat nie miała ochoty myśleć o dziecku. Poczuła ucisk w krtani. Wykrztusiła stłumionym głosem:
- Zrobiliśmy tylko to, co naleŜało.
Przez chwilę Adora milczała. Potem zapytała.
- Cat? Jak ty się naprawdę czujesz? Czy wszystko jest... w porządku?
- Tak, oczywiście. - Ciekawe, ile juŜ razy w ciągu ostatnich kilku godzin wypowiedziała te słowa. Jeszcze
jedno kłamstwo nie zaszkodzi. - Wszystko jest w porządku - dodała.
- MoŜe i tak - powiedziała Adora, próbując przekonać siebie samą. OstroŜnie zapytała: - Czy chcesz, bym
do ciebie przyjechała?
Cat nie miała ochoty przyjmować gości, ale musiała porozmawiać z siostrą.
- Posłuchaj, ja...
Adora przerwała jej w połowie zdania.
- Właściwie powinnaś odpocząć. Chyba nie jest to najodpowiedniejsza pora na rozmowy.
- Aleja...
- Porozmawiamy innym razem. Cześć. Do widzenia.
OdłoŜyła słuchawkę, zanim Cat zdąŜyła cokolwiek powiedzieć.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
W domu Dillona wszystko było w porządku. Nie pękła Ŝadna rura ani nic się nie zepsuło, a ktoś, zapewne
Nestor Brinkman, oczyścił podjazd. Na automatycznej sekretarce była nagrana wiadomość od Cat, którą
musiała zostawić jeszcze na początku śnieŜycy. Przesłuchał to nagranie trzy razy. Chciał usłyszeć jej głos
błagający, by oddzwonił i dał znać, Ŝe jest cały i zdrowy. Poprawiło mu to humor, bowiem od momentu
poŜegnania z Cat był zdenerwowany.
To nie była łatwa kobieta, pod Ŝadnym względem. Wiedział, Ŝe go kocha. Dzwoniła do niego, zanim
spędzili ze sobą trzy dni. Miał nadzieję, Ŝe wszystko się jakoś ułoŜy. Trzeba jej tylko dać trochę czasu. Idąc
do łazienki, powtarzał te słowa.
Marzył o gorącym prysznicu. Wykąpał się, a potem zadzwonił do właścicielki „Kropkowanej Sowy”.
Zamówił stojący w głębi sali stolik na godzinę ósmą. Ledwie odłoŜył słuchawkę, telefon rozdzwonił się.
Przez następnych kilka godzin chyba wszyscy reporterzy z zachodniego wybrzeŜa chcieli z nim
rozmawiać. Historia nieustraszonego Dillona, kobiety mieszkającej na odludziu i maleńkiej Alexy
przedostała się do prasy.
45
Wiedziony starymi nawykami, odebrał kilka pierwszych telefonów, ale niczego rewelacyjnego nie
powiedział. Potem uświadomił sobie, Ŝe nie musi juŜ dbać o dobre kontakty z prasą, i wyłączył telefon.
Pozwolił automatycznej sekretarce zająć się dziennikarzami.
Nim wyruszył na umówione spotkanie z Cat, do drzwi jego domu zapukało czterech reporterów.
Wszystkich odprawił z kwitkiem. Skręcając w drogę wiodącą do Barlin Creek, zauwaŜył sunący za nim
mikrobus.
Tylko tego brakowało. Właśnie jedzie na pierwszą randkę z najbardziej ceniącą sobie prywatność kobietą i
ś
ledzi go samochód pełen reporterów.
Cat stała w łazience ubrana jedynie w stanik i majtki. Wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze. Krótko
przystrzyŜone włosy, szorstkie dłonie i pospolita twarz.
Nawet nie ma na co patrzeć. Z pewnością nie jest kobietą, która mogłaby zdobyć serce
najprzystojniejszego i najbardziej czarującego męŜczyzny, jakiego znała. Więc jak to się wszystko stało?
Musi się od niego wyzwolić. Lepiej powiedzieć to sobie otwarcie. Umówił się z nią na randkę, ale co się
podczas takiego spotkania robi? Jeszcze na początku ich znajomości zgadł, Ŝe nigdy nie była na randce.
Nawet nie miała sukienki, a jeśli nawet znalazłaby jakąś, to i tak czułaby się w niej jak idiotka, bo od
pogrzebu ojca chodzi wyłącznie w spodniach. Zresztą włoŜyła wtedy spódnicę tylko dlatego, Ŝe prosiła ją o
to matka.
Zrozpaczona, otworzyła drzwi łazienki i wbiegła do sypialni. Wyjęła z szafy dŜinsy i koszulę i jedno, i
drugie było nowe, ale co z tego? To nie jest kobiecy strój. Z dna szafy wyciągnęła skórzane kowbojskie
buty, która kilka lat temu kupiła w Tahoe. Wkładając je, pomyślała z goryczą, Ŝe nie jest z niej wielka
elegantka.
Wróciła do łazienki i zerknęła w lustro. Wyglądała równie mało atrakcyjnie jak przedtem, tyle Ŝe teraz była
ubrana. Usłyszała pukanie do kuchennych drzwi. Och nie, Dillon juŜ tu jest?!
Chciała krzyknąć, Ŝe drzwi są otwarte, ale w ostatniej. chwili powstrzymała się. Wcześniej do drzwi pukało
kilku reporterów. Odesłała ich z kwitkiem, ale byli nachalni. Gdyby krzyknęła, Ŝe drzwi są otwarte, z
pewnością weszliby do domu i rozgościli się w salonie.
Znów pukanie. Cat po raz kolejny sprawdziła, czy koszula jest dobrze wsunięta w spodnie, wyprostowała
się i podeszła do drzwi.
Na widok Dillona załomotało jej serce, chociaŜ rozstali się tylko kilka godzin temu. Wyglądał jeszcze
lepiej niŜ zazwyczaj, o ile to w ogóle moŜliwe.
- Czy mogę wejść?
Cat odsunęła się od drzwi. Wszedł za próg i zamknął za sobą drzwi.
- Muszę cię ostrzec.
- Przed czym?
- Nie jesteśmy sami.
Patrzyła na niego pytająco. W końcu zrozumiała.
- Reporterzy?
Skinął głową.
- Przed twoim domem stoi mikrobus pełen reporterów, a po przeciwnej stronie zaparkował najnowszy
model chevroleta z kilkoma facetami w środku. Wyjazd stąd będzie swego rodzaju przygodą.
- Chcesz powiedzieć, Ŝe pojadą za nami?
- Tak, i za kaŜdym razem, kiedy zbliŜymy się do nich na odległość mniejszą niŜ dwa metry, będą usiłowali
uzyskać od nas jakąś wypowiedź. Nasz obiad nie będzie tak romantyczny, jak to sobie wyobraŜałem.
Cat przyłoŜyła dłonie do skroni i opadła na krzesło.
- Och, Dillonie, sama nie wiem...
Przez chwilę milczał. Wreszcie westchnął i zapytał:
- Czego nie wiesz?
- Ja... nie wiem, czy sobie z tym poradzę.
- Z czym?
Spuściła dłonie gestem rezygnacji.
- Ze wszystkim. Trochę tego za wiele.
- Czego jest za wiele?
- Wszystkiego - powiedziała. - Reporterzy, dziecko...
- O co ci chodzi z dzieckiem?
- Nigdy juŜ jej nie zobaczę!
Zastanowił się nad jej słowami i powiedział:
46
- Nie sądzę, by tak musiało być.
Ogarnęła ją złość na Dillona. Wiedziała, Ŝe to idiotyczne, ale nie potrafiła się opanować. Zawołała
rozdraŜniona:
- Co ty opowiadasz! Małej nie ma! I to jest fakt.
Wytrzymał jej nagły wybuch i odezwał się spokojnym tonem:
- To zaleŜy od ciebie. Jeśli skontaktujesz się z jej rodzicami...
- Właśnie o to chodzi. Nie chcę tego robić. Mogę co najwyŜej zobaczyć ją. Na chwilę. Przywiązałam się do
niej. Nie chciałam tego, ale niestety, stało się.
- Gdybyś poznała jej rodziców, moŜe mogłabyś...
Nie chciała go słuchać. Przerwała mu.
- Nie, nie. Nie chcę jej widzieć. Ale to nie wszystko, Dillonie. Są jeszcze inne sprawy.
- Jakie?
- To po prostu... to nie ma sensu. Nic z tego nie wyjdzie. Z tobą i ze mną. Musisz to zrozumieć. Nie umiem
sobie z tym poradzić.
- Cat...
- A Adora? O niej teŜ trzeba pomyśleć. Jeszcze nie rozmawiałyśmy, więc jak mogę iść z tobą na obiad,
skoro stchórzyłam i nie powiedziałam swojej siostrze o tym, co wydarzyło się między nami? A co będzie,
jeśli nas zobaczy albo dowie się o wszystkim od kogoś obcego? Musisz zrozumieć, Ŝe...
Dillon najwyraźniej nie rozumiał.
- Czy tylko to cię dręczy?
- Tak, nie. Proszę. Nie mogę dzisiaj iść z tobą na obiad. Zrozum mnie.
- Cat. - Chwycił jej dłoń. Niechętnie wstała. Objął ją ramieniem i przytulił.
Jego obecność działała uspokajająco. Cat oparła głowę o pierś Dillona i szepnęła:
- Dillonie, proszę. Naprawdę nie mogę.
Pogładził ją po włosach.
- Cicho. MoŜesz. Zobaczysz...
Wdychała jego zapach. Uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
- Och, Dillonie.
Pochylił się i dotknął ustami jej warg. Zesztywniała. Zaczęła powtarzać w myślach przyczyny, dla których
ich związek nie ma sensu. Mimo to pragnęła pozostać w jego ramionach.
- Pocałuj mnie, Cat - wymamrotał Dillon. - Wszystko będzie dobrze.
Zrobiła to, o co prosił. Pocałowała go, objęła za szyję i wygięła całe ciało, przytulając się do niego. We
dwoje mogą podbić świat, pokonać wszystkie przeszkody, w tym i jej własne obawy oraz wątpliwości.
Ktoś głośno zastukał. Nie zdąŜyła zareagować. Drzwi otworzyły się szeroko. Cat usłyszała głośny okrzyk.
Równocześnie oślepił ją błysk flesza. Z przeraŜenia znieruchomiała. Powoli obróciła się i spojrzała w stronę
drzwi.
Na progu stała nieruchomo zaskoczona Adora. Za jej plecami pojawił się facet z aparatem fotograficznym.
Znów błysnął flesz. Fotograf opuścił aparat i mrugnął do nich porozumiewawczo.
- Dzięki - powiedział.
- Co się, do cholery, dzieje! - krzyknął Dillon. Zrobił krok w kierunku fotoreportera, więc ten
błyskawicznie obrócił się na pięcie i zniknął w ciemnościach.
Cat nie zwracała na niego uwagi. Myślała tylko o Adorze. Wyciągnęła ku niej ręce.
- Adoro, proszę, ja...
- Nie! - krzyknęła siostra. - Nie podchodź do mnie.
- Obróciła się i, podobnie jak fotograf, zniknęła.
- Adoro! - Cat rzuciła się za nią pędem. Dillon zagrodził jej drzwi.
- Niech idzie - powiedział.
- Muszę ją zatrzymać.
- Nie, nie musisz.
Próbowała go wyminąć, ale stanął w progu.
- Zejdź mi z drogi - rozkazała. Chwycił ją za ramiona.
- Nic jej się nie stanie.
- Puść mnie! - krzyknęła.
- Spójrz na mnie. - Trzymał ją mocno i czekał. - Zostaw ją w spokoju. Niech sama rozwiąŜe swoje
problemy.
Cat miała poczucie winy.
- Nie, ja ją zdradziłam. Jej zaleŜy na tobie, a ja...
47
Dillon potrząsnął głową.
- Nikt z nas jej nie zdradził. Nie zrobiliśmy niczego złego. Przestań się karać. Nie jesteś juŜ jej zastępczym
ojcem. To dorosła kobieta. Podobnie jak ty.
Tego było za wiele.
- Nie mów mi, kim jestem! - Głos Cat aŜ drŜał z wściekłości. - Po prostu... wynoś się, Dillonie McKenno!
Wynoś się z mojego Ŝycia!
Ręce Dillona opadły z ramion Cat. Wpatrywał się w nią, szukając tego, czego w tym momencie nie czuła.
Powoli odwrócił się, zamknął drzwi i cicho zapytał:
- Mówisz powaŜnie?
Serce pękło jej na tysiące kawałków. Skinęła głową.
- Starałam się powiedzieć to wcześniej. Nie chciałeś słuchać. Ja... się do tego nie nadaję.
- Nadajesz się. - Na jego twarzy pojawił się smutek. - Po prostu się boisz. Rządzi tobą strach. Nie będę cię
więcej błagać. Raz juŜ powiedziałem, Ŝe cały w tym ambaras, aby dwoje chciało naraz.
- Ale ja nie mogę... Nie pozwolił jej skończyć.
- To prawda. - Teraz ton jego głosu był zimniejszy niŜ zwisające z ganku sople lodu. - Nie moŜesz.
Powtarzaj to w kółko. AŜ naprawdę uwierzysz, Ŝe nie moŜesz być kobietą. Twój ojciec chciał syna, więc ma
upragnionego syna.
- Nie, to nie to...
- A co? Do cholery! - PołoŜył dłoń na blacie i zacisnął palce na jego krawędzi. - Rozmawiasz z Dillonem,
wiesz? Chłopakiem, który tu mieszkał. Wiem, jaki był twój ojciec.
A Cat cofnęła się o krok.
- Przestań.
- Nie przestanę. Chcę, byś, do jasnej cholery, wiedziała, co myślę. Dobrze go pamiętam. Ogromny facet. A
twoja śliczna, drobna, roztrzepana matka patrzyła na niego jak na Pana Boga. Zawsze, kiedy widziałem ich
razem, tak się zachowywała. Uwielbiał to. Nie oszukuj się, Ŝe było inaczej. Kochał być Panem Bogiem.
Wszystkim córkom wbijał do głowy, jaka powinna być kobieta, zgodnie ze swoim prymitywnym poglądem
na ten temat, czyŜ nie?
- Nie, on...
Dillon roześmiał się.
- Właśnie, Ŝe tak. Wszystkim córkom, z wyjątkiem jednej. Twoja matka go zawiodła. Nie dała mu syna,
więc musiał go sam stworzyć. Z ciebie. Pozwolił matce, by cię nazwała Catherine Desiree, ale wszyscy
wiedzieli, kim naprawdę jesteś. Mitchellem Juniorem. Wypisał to na twojej kołysce. Synem, którego nigdy
nie miał. Twardym, silnym, gotowym zająć jego miejsce, kiedy Mitchell Senior odejdzie.
- On nie odszedł!
- Nie krzycz. Kogo starasz się przekrzyczeć, mnie czy samą siebie?
- On umarł. Nie miał na to wpływu. To nie jego wina.
- śe umarł? Oczywiście, Ŝe nie. Ale ponosi winę za odmawianie ci prawa do bycia tym, kim jesteś.
- On nie...
- Owszem, tak. Uwierzyłaś mu, kiedy mówił, Ŝe kobieta nie moŜe być silna, nie powinna przewodzić i nie
potrafi istnieć bez męŜczyzny. To facet powinien jej dyktować, co ma robić. Miał rację, bo matka po jego
ś
mierci była całkiem bezradna.
- Ojciec zrobił dla mnie wszystko, co mógł.
- Zrobił, co mógł, by zadowolić siebie samego. I choć od siedemnastu lat nie Ŝyje, ciągle kieruje twoim
Ŝ
yciem.
- Nieprawda.
- Do cholery, to prawda! Kieruje tobą codziennie. Bo nie pozwalasz sobie na bycie kobietą. Jesteś
przeświadczona, Ŝe zgodnie z jakimś wydumanym prawem natury kobieta nie moŜe być silna, twarda i
zdecydowana. To on nie pozwala ci się zbliŜyć do mnie. Nie mam siły z nim walczyć.
Głęboko wciągnął powietrze, spuścił głowę, spojrzał na własne buty, potem na Cat.
- Myślałem, Ŝe zawieja i ta historia z dzieckiem coś zmienią. Łudziłem się, Ŝe zobaczysz, co moŜesz mieć i
jakie moŜe być twoje Ŝycie. Ale to nic nie zmieniło.
- Dillonie, ja...
Potrząsnął głową.
- Lepiej juŜ nic nie mów. Skończyło się. Masz rację. Nic z tego nie wyjdzie. śegnaj, Cat Beaudine.
48
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Dillon odwrócił się na pięcie i wyszedł. Cat stała nieruchomo, a jego słowa odbijały się echem od
otaczających ją ścian. Nie moŜe wiecznie stać w kuchni. Niezdarnie poruszyła się, zamknęła drzwi i zgasiła
ś
wiatło.
- Tak lepiej - szepnęła do siebie. Nie wiedziała, co robić. Poszła do sypialni. PołoŜyła się. Patrzyła na sufit
i czekała na sen. Zamiast spać, myślała o tym, co powiedział Dillon.
Miał rację. Stała się tym, kim jej ojciec chciał, Ŝeby była. Ale to nie jego wina. Naprawdę starał się jak
najlepiej. To ona pragnęła sprostać oczekiwaniom ojca. Wmawiała sobie, Ŝe chce być wolna i samodzielna, a
w rzeczywistości uciekała przed sobą. Przed wyzwaniem, jakie stawiało jej Ŝycie, przed byciem kobietą.
Zadzwonił telefon. Dzwonił bez przerwy, chyba przez kilka godzin. W końcu, ktokolwiek to był, dał za
wygraną. Zapadła cisza.
Obudziło ją pukanie do kuchennych drzwi. Przewróciła się na bok i zerknęła na zegarek stojący przy łóŜku.
Wskazywał pomoc. No tak, zapomniała go nastawić, gdy włączono prąd.
Pukanie powtórzyło się. Wyciągnęła rękę, szukając ręcznego zegarka. Po chwili uświadomiła sobie, iŜ ma
go na ręku i Ŝe jest ubrana.
Zaspała. Była dziesiąta rano. Ogień juŜ dawno zgasł i w pokoju było zimno. W dodatku ktoś z uporem
maniaka stukał do drzwi. Pewnie znowu jakiś cholerny reporter. Usiadła na łóŜku, przygładziła włosy i
zdjęła buty. Wstała, poszła do kuchni i otworzyła drzwi.
JuŜ otwierała usta, kiedy dostrzegła, Ŝe domniemany reporter to kobieta z dzieckiem na ręku. Dzieckiem,
którego Cat nie spodziewała się juŜ nigdy zobaczyć.
Kobieta miała dołek w brodzie, taki sam jak mała.
- Dzień dobry. Jestem Maria. Maria Todd.
Cat zaniemówiła z wraŜenia. Maria Todd ciągle się uśmiechała.
- Ty jesteś Cat, prawda?
- Tak, prawda.
- MoŜemy wejść? Na końcu podjazdu jest pełno reporterów. - Maria zrobiła gest w kierunku szosy. -
Powiedziałam im, Ŝe nie Ŝyczę sobie, aby za mną szli, ale jeśli będę tu stała, na pewno przybiegną.
Cat zmobilizowała się. Chwyciła Marię za ramiona i wciągnęła razem z dzieckiem do domu. Jeszcze nie
zdąŜyła zamknąć drzwi, a mała juŜ wyciągnęła rączki do niej, uśmiechając się i radośnie gaworząc.
- Pamięta cię - powiedziała Maria i podała jej dziecko. Cat poczuła, Ŝe ma spocone ręce. Otarła je o
spodnie.
- Tu jest bardzo zimno - powiedziała. - Zaraz rozpalę ogień i zaparzę kawę.
Maria przytuliła małą do siebie i stwierdziła, Ŝe chętnie napije się kawy.
- Proszę usiąść. - Cat wskazała krzesło przy stole i zaczęła się krzątać po kuchni. Maria posadziła dziecko
na kolanach.
- Staraliśmy się do ciebie dodzwonić.
- Przykro mi. Nie odbierałam telefonów - powiedziała Cat. Jakby na potwierdzenie jej stów odezwał się
dzwonek. Wzruszyła ramionami i nie ruszyła się z miejsca. Maria pokiwała głową.
- Rozumiem. To musi być dla ciebie dość uciąŜliwe.
- Tak, uciąŜliwe to właściwe słowo - potwierdziła Cat.
- Wczoraj wieczorem zadzwoniliśmy do twojego przyjaciela, Dillona. Dziś rano go odwiedziliśmy -
wyjaśniła Maria. - Powiedział, Ŝe cenisz sobie prywatność. I Ŝe masz kłopoty z reporterami. Więc Lany, to
znaczy mój mąŜ, i ja zdecydowaliśmy, Ŝe przyjadę do ciebie sama z Alexą. Chciałam... to znaczy... - Oczy
Marii napełniły się łzami. Trzymała małą na kolanach i bujała ją. Przygryzła dolną wargę i stłumionym,
przerywanym głosem mówiła dalej: - Te trzy dni były koszmarne. Ale jakoś je przeŜyliśmy. I Alexa ma się
dobrze. Nie potrafię wyrazić, jak bardzo...
Cat poczuła, Ŝe nie moŜe dłuŜej siedzieć. Musi się ruszyć. Wstała. Mała wyciągnęła do niej rączki.
- Ga, ga - wyszczebiotała.
- Ona... chce, byś ją wzięła na ręce - wyszeptała Maria.
Cat znów wytarła dłonie w spodnie. Nie umiała zignorować gestu pulchnych małych rączek i prośby
kryjącej się w niebieskich oczkach. Wyciągnęła ręce. Maria wstała i podała jej Alexę.
Dziecko radośnie uśmiechnęło się i dotknęło twarzy Cat. Ta przytuliła małą do siebie i schyliła głowę, by
dziecko mogło chwycić ją za brodę.
Alexa westchnęła zadowolona. Serce Cat biło mocno. Trzymanie dziecka w ramionach to prawdziwa
rozkosz. Jednocześnie było to nie do zniesienia. Mała, bezbronna istotka ucieleśniała wszystko, czego Cat
sobie dotąd odmawiała - lalki, sukienki, randki, pierwsze pocałunki, białą suknię i złotą obrączkę.
I Dillona. Śmiejącego się, patrzącego jej prosto w oczy, znającego ją lepiej niŜ ona sama.
49
- Alexa cieszy się, Ŝe znów cię widzi - powiedziała Maria.
- Cześć - wyszeptała Cat. - Jak leci... - po raz pierwszy zaakceptowała imię dziecka - ...Alexo? - Uniosła
głowę. Maria nie spuszczała z niej wzroku.
- Jestem ci wdzięczna - powiedziała. - Bardziej, niŜ moŜesz to sobie wyobrazić. Bardziej, niŜ potrafię
wyrazić.
Kawa zaczęła bulgotać. Cat wyłączyła gaz i usiadła. Maria została u niej przez godzinę. Wiele się przez ten
czas zmieniło. Utrata Alexy juŜ nie była tak bolesna. Widziała ją w ramionach matki i wiedziała, Ŝe jej Ŝycie
będzie szczęśliwe.
Kiedy piły trzecią filiŜankę kawy, Maria powiedziała Cat, Ŝe organizują konferencję prasową. O drugiej po
południu w Reno. Następnego dnia.
- Proszę cię, Cat - powiedziała błagalnym tonem. -Wszyscy chcemy wrócić do normalnego Ŝycia.
Powinniśmy umoŜliwić dziennikarzom zadanie nam kilku pytań. I musimy na nie odpowiedzieć. Inaczej nie
dadzą nam spokoju. Jeśli pojawimy się tam wszyscy, ty, Dillon, ja, Larry i Alexa, i poświęcimy im
dwadzieścia minut, to moŜe wreszcie będziemy mogli spokojnie wyjść z domu i nikt nie będzie podtykał
nam mikrofonu pod nos.
Cat skinęła głową. Wiedziała, Ŝe Maria miała rację, ale nie była zachwycona pomysłem stawania przed
tłumem reporterów i odpowiadania na jakiekolwiek pytania. Na samą myśl o tym miała ochotę schować się
do mysiej dziury.
- Czy to oznacza zgodę? - spytała Maria z nadzieją w głosie.
Cat głęboko westchnęła.
- Pomyślę o tym, przyrzekam.
- O nic więcej cię nie proszę. - Maria uśmiechnęła się ciepło.
Po jej wyjściu Cat nie mogła usiedzieć w miejscu. Myślała o Adorze. Nie będzie dłuŜej ukrywać się w
domu, słuchać dzwoniącego telefonu i modlić się, by reporterzy sobie poszli. Chwyciła klucze, kurtkę i
pobiegła do samochodu. Zignorowała mikrobus i brązowego chevroleta, który ruszył za nią, i pojechała do
miasta.
Lola Pierce, współwłaścicielka salonu piękności, uniosła głowę znad notatnika.
- Hej, Adoro, masz gościa.
Adora właśnie modelowała włosy Filarze Swenson, sprzedawczyni ze sklepu obok. Cat przekrzykiwała
szum suszarki.
- Adoro, musimy porozmawiać.
Adora wyłączyła suszarkę.
- Pilar? - zapytała. - Czy Lola moŜe za mnie dokończyć modelowanie?
- AleŜ oczywiście. Nie ma sprawy. Idź, porozmawiaj z Cat.
Siedziały w saloniku Adory, po przeciwnych krańcach sofy. Cat usiłowała zacząć rozmowę.
- Adoro, ja...
Siostra przerwała jej gwałtownie.
- Och, Cat. Nie mogłam usnąć przez całą noc. Mam takie wraŜenie, jakbym nie spała od wielu dni.
Cat przetarła oczy.
- Dobrze wiem, o czym mówisz.
- Byłam kompletną idiotką.
- Nie...
- Tak. Kretynką. I jest mi strasznie przykro. Postanowiłam pojechać do ciebie i przeprosić, ale mnie
uprzedziłaś.
- Naprawdę?
- Tak. O BoŜe, to okropne. Strasznie trudno jest mi o tym mówić.
- O czym?
- Po prostu mu nie uwierzyłam.
- Chodzi o Dillona?
Adora skinęła głową.
- Tak. Od początku był ze mną szczery. Od razu powiedział, Ŝe między nami nic nie będzie. śe interesuje
się tobą. I wiesz co, myślę, Ŝe w głębi ducha wiedziałam, Ŝe to, co było między nami, skończyło się
szesnaście lat temu. Przez cały czas byłam pewna, Ŝe ty po prostu nie chcesz mieć Ŝadnego męŜczyzny. A ja
desperacko tego chciałam. Sama pomogłam mu poznać ciebie bliŜej, bo zaproponowałam, by cię zatrudnił.
Czułam się jak idiotka. UwaŜałam, Ŝe to. niesprawiedliwe, rozumiesz?
Cat skinęła głową.
- Znam cię bardzo dobrze - mówiła dalej Adora. - Wiem, co zrobiłaś. Wiem, Ŝe próbowałaś... zrezygnować
50
z niego ze względu na mnie, prawda?
- Och, Adoro...
- Przestań. - Uniosła dłoń. Jej oczy napełniły się łzami, które zaczęły spływać po policzkach. - Czytam to w
twojej twarzy. Nawet jeśli mi wybaczysz, to i tak nic nie zmieni. Byłam wstrętna. Po wczorajszym spotkaniu
wiedziałam, Ŝe muszę spojrzeć prawdzie prosto w oczy. Przestałam się okłamywać. Byłam potwornie
zazdrosna. I okazałam to. Naprawdę jest mi przykro. Wybacz.
Cat wyciągnęła dłoń i przygładziła kosmyk jedwabistych, brązowych włosów siostry.
- JuŜ ci wybaczyłam. I zapomniałam.
- Cieszę się. - Adora wstała. Przyniosła butelkę brandy i paczkę chusteczek.
- Chyba nie powinnyśmy... - zaprotestowała Cat. - Nie ma jeszcze dwunastej.
- Wiem, ale to jest bez znaczenia. Potrzymaj butelkę, zaraz przyniosę kieliszki.
Pół godziny później Adora nabrała odwagi i zapytała:
- Powiedz wreszcie, gdzie on teraz jest. I nie zadawaj głupiego pytania: „Kto”?
Cat pociągnęła łyk brandy. Miłe ciepło rozeszło się po jej ciele.
- Nie wiem, gdzie jest Dillon - odpowiedziała. Adora potrząsnęła głową. Znów zaczęła chlipać.
- Och, Cat, nie rób tego. Nie odrzucaj miłości. Nigdy sobie nie wybaczę, jeśli nie ułoŜysz swoich spraw z
Dillonem.
Cat ścierpły nogi. Wstała, podeszła do okna wychodzącego na zasypaną śniegiem ulicę Bridge. Odwróciła
się i spojrzała na Adorę.
- Jutro w Reno odbędzie się konferencja prasowa. Maria, to jest matka dziecka, które Dillon znalazł w
samochodzie, prosiła, bym na nią przyszła.
Adora wydmuchała nos.
- Czy Dillon tam będzie?
- Tak sądzę.
- To wspaniale. - Wstała i z determinacją uniosła brodę. - Mamy bardzo duŜo do zrobienia.
Cat spojrzała na nią zdziwiona.
- Co mamy do zrobienia?
- Musisz odpowiednio wyglądać. Uwierz mi, w końcu jestem ekspertem. Są takie sytuacje, w których
dobra fryzura to klucz do sukcesu. To właśnie jest taka sytuacja.
Następnego dnia o trzynastej trzydzieści pięć Cat została wprowadzona tylnymi drzwiami do lokalu, który
wynajęto na konferencję prasową.
- Panna Beaudine? - zapytała kobieta z notatnikiem w ręku. - Teraz ja się nią zajmę - powiedziała do
straŜnika, który wprowadził Cat. Obróciła się. - Czy pani jest panną Cat Beaudine?
- Tak. - Cat uśmiechnęła się. Starała się zachować spokój i pewność siebie, jakby noszenie eleganckiego
kostiumu, nie mówiąc o makijaŜu, rajstopach i pantoflach na wysokich obcasach, było jej chlebem
powszednim.
- Wygląda pani cudownie - powiedziała kobieta, pomagając Cat zdjąć płaszcz.
- Dziękuję pani, ja...
Kobieta zatrzymała przechodzącego męŜczyznę.
- Ernie, powieś płaszcz panny Beaudine, dobrze? - Ernie wziął od niej płaszcz. - Zostanie pani zwrócony
po konferencji - powiedziała kobieta.
- Dobrze.
Przewodniczka Cat odsunęła się o krok i obejrzała ją od stóp do głów.
- Wspaniale - powiedziała. - Naprawdę wspaniale. Mieliśmy wraŜenie, Ŝe woli pani stroje bardziej,
powiedzmy, sportowe.
- CóŜ, ja...
- AleŜ wszystko w porządku. Wygląda pani znakomicie. Proszę tędy. Zaprowadzę panią do pokoju, gdzie
moŜna się zrelaksować przed wejściem na salę.
Jak moŜna się zrelaksować w ciągu kilku minut, które zostały do rozpoczęcia konferencji? Organizatorka
odwróciła się na pięcie i szybko ruszyła do przodu. Z notesem pod pachą wyglądała bardzo oficjalnie. Cat
wzruszyła ramionami i podreptała za nią.
Toddowie byli juŜ na miejscu. Cat przedstawiła się Larry’emu, który miał równie przyjacielski i ciepły
uśmiech jak Maria, Usiadła obok nich.
Dillon pojawił się kilka minut później. Miał na sobie szare spodnie i sweter. Wyglądał wspaniale. Cat znów
zaczęła się zastanawiać, czy jest wystarczająco atrakcyjną kobietą dla niego. Stanął w drzwiach i rozejrzał
się po sali.
Kiedy spojrzał na Cat, czuła, jak jego wzrok przeszywają na wskroś. Wiedziała, Ŝe zauwaŜył wszystko -
51
nowe ubranie, fryzurę, której Adora poświęciła wiele godzin, nie mówiąc juŜ o makijaŜu i szmince. Czuła
się głupio. Miała ochotę wstać i uciec, a jednocześnie chciała rzucić się w jego ramiona i błagać, by dał jej
jeszcze jedną szansę.
Nie zrobiła ani jednego, ani drugiego. Dillon z uprzejmym uśmiechem na ustach ruszył w ich kierunku.
Larry Todd wstał.
- Witam cię, Dillonie - zawołał. Podali sobie ręce. Alexa zagaworzyła i machała pulchnymi łapkami. Maria
uniosła dziecko w górę. Dillon chwycił małą i podniósł wysoko.
- Jak leci?
Uszczęśliwiona dziewczynka roześmiała się. Dillon usiadł obok Larry’ego i posadził sobie dziecko na
kolanach.
- Ga, ga - odezwała się Alexa z dumną miną. Mała kokardka we włosach przekrzywiła się. Maria
wyciągnęła rękę i poprawiła ją.
Przez chwilę siedzieli cicho, rozmawiając. Cat unikała wzroku Dillona. KaŜde jego słowo wywoływało
dreszcz. W końcu pojawiła się kobieta z notesem.
- Proszę pójść za mną - powiedziała. Zaprowadziła ich za kulisy sali konferencyjnej, a potem bocznymi
drzwiami na podium. Przed kurtyną stały dwa składane stoły i kilkanaście krzeseł. Do kaŜdego
przytwierdzono mikrofon. Na jednym z krzeseł siedział jakiś męŜczyzna.
- To lekarz Darah Rankin - szepnęła Maria do ucha Cat.
Kobieta z notesem wskazała Cat krzesło. Dillona posadzono po jej prawej stronie, Marię, z Alexą na ręku,
po lewej. Larry siedział obok Marii, a dalej psychiatra.
Przez kilka sekund Cat starała się nie patrzeć na salę. Wiedziała, Ŝe rzędy składanych krzeseł są pełne
ludzi, słyszała szum kamer i aparatów fotograficznych. Nieznajomy męŜczyzna w granatowym garniturze
wymienił po kolei ich nazwiska i poprosił, by w trakcie konferencji nie robiono zdjęć. Pierwszy odpowiadał
na pytania doktor Poole, psychiatra. Miał przygotowane krótkie wystąpienie.
- Pani Darah Rankin - powiedział - kobieta, która porwała Alexę, to bardzo powaŜnie chora osoba. Obecnie
jest pod ścisłą kontrolą psychiatryczną. Ma zapewnioną niezbędną opiekę.
Jeden z reporterów wstał.
- Czy została oskarŜona o porwanie dziecka?
Larry odpowiedział na jego pytanie:
- My jej nie oskarŜyliśmy. Rozumiemy, Ŝe pani Rankin wiele wycierpiała. Wystarcza nam fakt, Ŝe, jak
powiedział doktor Poole, jest pod opieką lekarską.
- Obawiam się, Ŝe wpłynie oficjalne oskarŜenie władz Nevady o porwanie dziecka i naraŜenie jego Ŝycia na
szwank - wtrącił się męŜczyzna w granatowym garniturze. - To jest ustawowy obowiązek. Sąd orzeknie, czy
pani Rankin ponosi pełną odpowiedzialność za swój czyn, czy teŜ będzie uwolniona z zarzutów.
Wstała jakaś kobieta.
- Panie McKenna, z naszych źródeł wynika, Ŝe ta historia zainspirowała pana do wykonania skoku nad
pewnym wąwozem, niedaleko góry Shasta, na motocyklu przygotowanym specjalnie do tego celu.
Dillon potarł skroń palcami lewej dłoni.’
- Czy to źródło to nie jest przypadkiem pan L.W Creedy? - zapytał.
- Nie wolno nam ujawniać informatorów.
- CóŜ, zostali państwo wprowadzeni w błąd. JuŜ dawno z tego zrezygnowałem. I nawet tak śliczne dziecko,
jak mała Alexa, nie jest w stanie skłonić mnie do zmiany zdania w tym względzie.
Ktoś inny zapytał:
- Pani Todd, jakie to jest uczucie odzyskać własne dziecko?
- Tego nie da się opisać. To największa radość w moim Ŝyciu.
- Panno Beaudine, czy przywiązała się pani do małej? Na dźwięk swojego nazwiska Cat poczuła ucisk w
gardle. Chrząknęła.
- Czy się przywiązałam? - wykrztusiła zduszonym głosem, wpadając w falset na ostatniej sylabie.
Zgromadzeni wybuchnęli śmiechem. Cat jednak wyczuła, Ŝe
reporterzy czują do niej sympatię. Odetchnęła z ulgą. Nie było tak źle, jak sobie wyobraŜała.
Teraz pytania padały szybko, jedno po drugim. Przez następne dwadzieścia minut Dillon, Cat i Toddowie
musieli opowiedzieć o kaŜdym szczególe. Poruszano tyle spraw, Ŝe Cat zaczęła mieć nadzieję, Ŝe jej związek
z Dillonem i to, co się wydarzyło w ciągu tych trzech dni, w ogóle nie wyjdzie na jaw.
Były to płonne nadzieje. To pytanie musiało paść. Wysoka kobieta o dźwięcznym, donośnym głosie
zawołała:
- Chodzą plotki, Ŝe w tym okresie nawiązał się romans pomiędzy panem, panie McKenna, a panną
Beaudine. Czy moŜe pan to skomentować?
52
Na ustach Dillona zastygł uśmiech. Pochylił się do mikrofonu.
- Nie - powiedział bardzo wyraźnie.
Ktoś uniósł do góry gazetę. Na pierwszej stronie opublikowano jedno z dwóch zdjęć, które fotograf zrobił
bez wiedzy i zgody Cat i Dillona, w chwili kiedy całowali się namiętnie w kuchni.
- A czy to mógłby pan skomentować, panie McKenna? - zapytał ironicznie.
Tym razem Dillon nawet nie usiłował się uśmiechnąć.
- JuŜ oświadczyłem, nie mam nic do powiedzenia na ten temat. Między mną a panną Beaudine nic nie ma.
- Jeśli to jest „nic” - powiedział reporter, trzymający gazetę - to chciałbym zobaczyć, jak wygląda „coś”.
Na sali rozległy się chichoty i szepty. Tym razem nie brzmiały przyjacielsko.
- W porządku - wtrącił męŜczyzna w granatowym ubraniu. - Proszę o uwagę. Czy są jeszcze jakieś
pytania?
Cat pochyliła się do mikrofonu. Sala zamilkła. To było okropne. Nie mogła wydobyć z siebie głosu, a
wszyscy wpatrywali się w nią w napięciu. Westchnęła głęboko i zaczęła:
- Chciałabym powiedzieć coś na ten temat. Na temat mnie i pana McKenny.
Na sali zapadła taka cisza, Ŝe było słychać topniejący na zewnątrz śnieg. Cat czuła wpatrzone w nią oczy,
baczne i uwaŜne. Wszystkie te spojrzenia nie miały znaczenia. WaŜna była tylko jedna para oczu - Dillona.
Nie miała odwagi odwrócić głowy. Jeszcze raz wzięła głęboki oddech, aŜ zapiszczało w mikrofonach. Potem
powiedziała głośno, tak by usłyszał to cały świat:
- Jestem zakochana w Dillonie McKennie. Zebrani byli tak zaszokowani, Ŝe zapadła jeszcze większa cisza.
I wtedy mała Alexa zaśmiała się radośnie i zaklaskała. Zaczęło się pandemonium. Sala zawrzała. Przez
ogłuszający ryk przebił się wrzask:
- McKenna, co pan teraz powie?
Dillon zaklął pod nosem.
- Czy moŜe pan to powtórzyć? - poprosił reporter. - Nie dosłyszeliśmy.
- Mówiłem do siebie - warknął Dillon. Cat ciągle nie miała odwagi spojrzeć na niego. Poczuła, jak chwyta
ją za rękę. Zamrugała powiekami i uniosła głowę. Dillon zerwał się z krzesła, przewracając stół i mikrofony.
Sala zareagowała jeszcze większym wrzaskiem.
- Chodź! - zawołał, przekrzykując wrzawę.- Wynosimy się stąd. - Trzymał Cat za rękę.
- Czy nie sądzisz, Ŝe powinniśmy...
- Mówię powaŜnie, chodź. - Pociągnął Cat za sobą.
Nigdy nie zrozumiała, co ją do tego skłoniło. W ostatnim momencie pochyliła się do mikrofonu i
powiedziała:
- PrzekaŜemy wam oświadczenie...
- Chodź! - Dillon ciągnął ją do bocznych drzwi. Cat poddała się, bo poszłaby za nim nawet na koniec
ś
wiata. Kobieta z notesem próbowała ich zatrzymać.
- Proszę państwa, to jest wysoce niestosowne... -oświadczyła.
Dillon nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Biegli wzdłuŜ korytarza, oddalając się od wrzawy sali, minęli
pokój, w którym czekali przed konferencją, hol i dotarli do tylnych drzwi budynku.
- Dillonie - zawołała Cat. - Mój płaszcz. Zostawiłam swój...
- Zapomnij o tym cholernym płaszczu - zawołał. -Kupię ci tysiąc piękniejszych. Spływamy stąd. - Pchnął
wyjściowe drzwi.
- Ojej, do widzenia, panie McKenna, do widzenia panno Beaudine - zawołał straŜnik stojący przed
drzwiami.
Cat zdąŜyła pomachać mu ręką, a potem Dillon pociągnął ją przez ośnieŜony parking.
- Wsiadaj - rozkazał, otwierając drzwiczki błękitnego sportowego samochodu, którego Cat wcześniej nie
widziała.
- A gdzie jest twój land cruiser?
Wzruszył ramionami.
- Wczoraj wpadłem w taką depresję, Ŝe kupiłem sobie masserati na pocieszenie.
- Rozumiem. Mam nadzieję, Ŝe to ci pomogło.
- Wcale nie. Wsiadaj.
Posłusznie spełniła jego rozkaz. Dillon usiadł za kierownicą i uruchomił potęŜny silnik. Kiedy reporterzy
wybiegli z budynku, motor juŜ pracował. Ruszyli z piskiem opon. Samochód wpadł w poślizg na
oblodzonym parkingu, więc Dillon na moment zdjął nogę z gazu, opanował samochód i ruszył ulicą.
- Dillonie, uwaŜaj! - krzyknęła Cat, zapinając pasy. Roześmiał się.
- OdpręŜ się, byłem przecieŜ kaskaderem. CzyŜbyś zapomniała?
Pokonał zakręt, nawet nie dotykając hamulca. Cat chwyciła się kurczowo oparcia i z sercem
53
podchodzącym do gardła czekała na śmierć. Nie było jednak Ŝadnego wypadku.
Godzinę później wchodzili do apartamentu na ostatnim piętrze największego hotelu-kasyna w Reno. Dillon
przekręcił klucz w drzwiach, obrócił się i spojrzał na Cat.
Widok jego twarzy sprawił, Ŝe ugięły się pod nią kolana. Było to cudowne uczucie. Przeszła przez mały
korytarzyk do saloniku. Dillon szedł za nią krok w krok.
- Recepcjonista na twój widok podwoił cenę - powiedziała.
Dillon wzruszył ramionami.
- To cena popularności.
- Za pół godziny za tymi drzwiami będzie tłum reporterów.
- No to co? PrzecieŜ sama im powiedziałaś, Ŝe przekaŜemy oświadczenie.
- Nie jestem tego pewna. Wszystko stało się tak szybko. - Ciągle cofała się, aŜ dotknęła łydkami
ogromnego, pluszowego fotela i opadła na niego z ulgą.
- Nie odgrywaj roli niewiniątka. Dobrze wiem, co powiedziałaś. - Stanął przed nią z zapierającym dech w
piersiach spojrzeniem. ZałoŜyła nogę na nogę. Rozkoszowała się uczuciem, jakie dawało posiadanie
nylonowych rajstop.
- Jak się odpręŜyłam, to odpowiadanie reporterom
wcale nie było takie okropne.
Na ustach Dillona pojawił się cień uśmiechu.
- Powiedziałbym, Ŝe całkiem nieźle się odpręŜyłaś.
- Naprawdę?
- Kto ci zrobił tę fryzurę?
- Adora.
- A makijaŜ?
- TeŜ Adora. Omówiłyśmy nasze sprawy, a potem dała mi odpowiednie wskazówki. Ma znakomity gust.
- Wyglądasz wspaniale.
- Dziękuję.
- Czy to, co powiedziałaś na konferencji, jest prawdą? Jeśli teraz zapytasz, o co mi chodzi, obejmę dłońmi
twoją śliczną szyję i cię uduszę.
- To jest prawda.
- Więc powtórz to jeszcze raz. Powiedz to.
- Kocham cię, Dillonie.
Przez chwilę stał bez ruchu, potem chwycił ją za dłoń i zmusił, Ŝeby wstała z fotela. Powoli zaczął rozpinać
Ŝ
akiet kostiumu.
- Podobasz mi się w tym, ale lubię cię takŜe w starych dŜinsach i kowbojskich butach.
- Cieszę się.
- A najbardziej podobasz mi się bez ubrania. - Zsunął Ŝakiet z jej ramion, rzucił go na krzesło i rozpiął
zamek spódnicy. Delikatnie zsunął spódnicę, która spadła na podłogę i zaczął rozpinać bluzkę. Cat z
godnością odsunęła nogą spódnicę na bok i zdjęła buty. Stała teraz
w pończochach, koszulce i majtkach, które Adora kazała jej kupić. Nie miała stanika. Dillon cicho
westchnął.
- Ja teŜ cię kocham.
Cat uśmiechnęła się, chwyciła brzeg swetra i ściągnęła go Dillonowi przez głowę.
- Chyba wiem o tym, uwielbiam jednak, kiedy to mówisz.
- Czy mam powtórzyć?
- Tak, powiedz mi to jeszcze raz. - PołoŜyła głowę na jego piersi. - Powtarzaj mi to ciągle.
- Będę to robić, jeśli zostaniesz moją Ŝoną.
- Och, tak.
Porwał ją w ramiona i zaniósł do ogromnego łóŜka. Wtedy uświadomiła sobie, Ŝe o czymś zapomniała.
- Dillon, nie mam przy sobie prezerwatyw. PołoŜył ją na łóŜku, wyciągnął się obok i pocałował Cat w
ramię.
- Zupełnie dobrze radziliśmy sobie z Alexą, prawda?
Spojrzała mu w oczy.
- O co ci chodzi?
- Chyba damy sobie radę z własnym dzieckiem. Jeśli o to chodzi, mam mnóstwo planów co do naszego
dalszego Ŝycia.
Odgarnęła włosy z jego czoła.
- Czy moŜesz mi je zdradzić? Proszę.
54
Pocałował ją w czubek nosa i roześmiał się.
- Powiedz mi, co planujesz - prosiła.
- Dobrze. Chcę, byś skończyła college i zdobyła tytuł inŜyniera.
- Och, Dillonie.
- I chcę, Ŝebyśmy mieli dzieci. Będę je wychowywać. Nasze własne, a moŜe takŜe i inne, które staną się
naszymi, bo je pokochamy.
- Chcesz adoptować dzieci?
Skinął głową.
- Miałem okropne dzieciństwo. Chciałbym dać szansę dzieciom, które jej potrzebują. Czy to by ci
przeszkadzało, gdybyśmy zaadoptowali jedno lub dwoje?
- Nie wiem. Nigdy o tym nie myślałam.
- Moglibyśmy dzielić się obowiązkami, tak jak przy Aleksie.
Cat miała łzy w oczach, ale zaczęła się śmiać.
- To szaleństwo!
- Co?
- Zawsze wydawało mi się, Ŝe jestem osobą kochającą samotność, a moja wolność to najwaŜniejsza rzecz
na świecie. Gdy się pojawiłeś, oświadczyłam publicznie w sali pełnej reporterów, Ŝe cię kocham, i uwaŜam,
Ŝ
e to fantastyczny pomysł, bym zdobyła tytuł inŜyniera i miała dom pełen dzieci.
Przyciągnął ją ku sobie.
- Uda nam się, Cat. Będziemy mieli cudowne Ŝycie - wyszeptał, całując ją.
Nie odpowiedziała. śadne słowa nie były potrzebne. Odkąd Dillon McKenna powrócił do Red Dog City,
wszystko było moŜliwe. Nawet to, Ŝe samotna chłopczyca, Cat Beaudine, znalazła miłość i szczęście, które
ją dotychczas omijało.