background image

CHRISTINE RIMMER

RODOWY TALIZMAN

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ogłoszenie było krótkie i zwięzłe:

Do wynajęcia od zaraz wiejska posiadłość niedaleko Twin Cities. Dostąp do jeziora, 

przystań, duży jacht. Okres wynajmu do uzgodnienia. Dzwonić: agencja nieruchomości, Bud 

Tankhurst, tel. 555 - 8972.

Rick Dalton odłożył gazetę i zatelefonował pod wskazany numer. Uzyskał informację, 

że wspomniane jezioro to Travis, a dom, o który chodzi, stanowi „wprost niezwykły przykład 

udanego   połączenia   tradycji   z   nowoczesnością”.   Sprawa   w   dalszym   ciągu   jest   aktualna; 

całość można obejrzeć w sobotę, 29 czerwca o godzinie czternastej.

Nazajutrz Rick i jego pięcioletni syn, Toby, kilka minut po pierwszej wyruszyli  z 

domu i skierowali się na autostradę. Kiedy z niej zjechali, od razu znaleźli się w zaczarowanej 

krainie. Droga wśród klonów i jesionów, rozwibrowanym zielenią tunelem, prowadziła do 

samej posiadłości.

Rick   otworzył   okno   i   zaciągnął   się   niezwykłym,   dawno   zapomnianym   zapachem. 

Dobiegł go śpiew ptaków i brzęczenie cykad. Pośrednik wspominał, że dostęp do jeziora mają 

jedynie właściciele domu i rzeczywiście tak było: po drodze prawie nie mijali ludzi, mimo że 

Travis znajdowało się bardzo blisko miasta. Minęli zaledwie kilka samochodów.

- Pięknie tu, prawda? - Puck kątem oka zerknął na syna i odczekał chwilę w nadziei, 

że usłyszy odpowiedź.

Odpowiedziało mu jedynie milczenie. Drobna twarz dziecka pozostała nieporuszona. 

Toby siedział wyprostowany ze wzrokiem utkwionym w pustkę. Rick miał ochotę zapytać, 

czy syn go usłyszał, ale zrezygnował. Przypomniał sobie słowa doktor Dawkins, psychiatry, 

pod której opieką pozostawał Toby.

- Musi pan do niego jak najwięcej mówić, nie zrażając się brakiem reakcji. Wszystko 

przyjdzie z czasem. Konieczna jest cierpliwość i wytrwałość. Toby pana słyszy i rozumie, a 

pewnego dnia odblokuje się i przemówi.

Rick starał się jej wierzyć, ale nieraz przychodziło mu to z ogromną trudnością. Teraz 

skupił się na numerach mijanych skrzynek na listy i po chwili zauważył właściwy.

- Zdaje się, że jesteśmy na miejscu, synku... Skręcił w alejkę i wkrótce znaleźli się 

przed domem.

Był piękny. Piętrowy, biały, opleciony bluszczem i pnącymi różami. Na ganku stały 

fotele   i   wiklinowy   stolik.   Drzewa   wokół   szumiały   kojąco,   muskane   wiatrem,   a   niebo 

gładkością i kolorem przypominało kołderkę na łóżeczku niemowlęcia.

background image

Za   domem,   między   liśćmi,   połyskiwała   tafla   jeziora,   w   promieniach   słońca 

przypominająca lane srebro.

Idylla...

Rick uśmiechnął się do siebie i rozjaśnionym wzrokiem spojrzał na bladą twarzyczkę 

dziecka.

- Tu będzie nam dobrze, zobaczysz, synku... Cokolwiek chciał dodać, nie było mu 

dane.

Z otwartego okna buchnął nagle ryk rocka. Janis Joplin! Dobrze pamiętał ten kawałek. 

Ulubiony przebój pewnej dziewczyny, z którą spotykał się jeszcze w szkole...

Poczuł na sobie spojrzenie Toby'ego i uspokajająco dotknął jego ramienia.

- Poczekaj tu na mnie, synku. Zobaczę, co i jak. Chłopiec zrobił niedostrzegalny ruch 

głową, który od biedy można by uznać za przytaknięcie. Rick dobrze to znał. Toby zwykle 

właśnie   tak   reagował.   Nie   odpowiadał,   ale   posłusznie,   niczym   automat,   wykonywał 

polecenia.

Wkrótce do wrzasku piosenkarki dołączyło się przeraźliwe wycie psa. Co tam się, u 

licha, dzieje?

Rick znowu spojrzał na chłopca i energicznym krokiem ruszył w stronę drzwi. Bez 

przekonania nacisnął dzwonek. W takim hałasie i tak nikt go nie usłyszy. Przez chwilę miał 

wrażenie, że do krzyku Janis i wycia psa dołączył się głos wtórującej im kobiety.

Otworzył drzwi i wszedł do środka. Niemal zachwiał się pod naporem fali dźwięków 

wydawanych przez upiorne trio. W korytarzu pachniało słońcem i lawendą.

„Koncert” odbywał się w pokoju obok...

Rick   przestąpił   próg   i   znalazł   się   w   staroświecko   urządzonym   saloniku.   Jedyny 

nowoczesny element wyposażenia stanowiła superwieża, niemal trzęsąca się w posadach od 

wydobywającej się z niej „piosenki”. Naprzeciwko, na kanapie, siedział ogromny pies ber-

nardyn. Łeb odrzucił do tyłu, rozwarł paszczę i w najlepsze wtórował wyciem gwieździe 

rocka.

Nie tylko on.

Na   środku   pokoju   podskakiwała   w   rytm   muzyki   zgrabna   brunetka   w   koktajlowej 

sukience  z  lat  czterdziestych   i...  abażurze na  głowie,  pełnym   głosem  wyśpiewując  słowa 

„Piece of my Heart”. Rick przystanął i z rozbawieniem czekał na chwilę, kiedy dziewczyna 

zorientuje się, że ma widownię.

Była  tak  pochłonięta   tańcem  i śpiewem,  że  wydawało  się,  iż  ta  chwila  nigdy nie 

nastąpi. Pies okazał się bardziej czujny. Zwrócił ku gościowi ogromny łeb, zaskowyczał i 

background image

zeskoczył z kanapy. Ominął wirującą dziewczynę i podszedł do Ricka. Poważnie i mądrze 

popatrzył mu w oczy, a potem przyjaźnie polizał w rękę. Rick podrapał go za uchem.

Dziewczyna tańczyła dalej.

Rick nie widział jej twarzy, ale z tyłu drobna postać wyglądała bardzo zachęcająco. W 

pewnej chwili poprawiła sobie abażur opadający na oczy i spojrzała w stronę kanapy. Nie 

dostrzegła psa i poszukała go wzrokiem.

Znalazła go u boku nieznajomego mężczyzny stojącego w progu i patrzącego na nią z 

uśmiechem! Zerwała swe oryginalne nakrycie z głowy i zarumieniła się jak piwonia.

- Długo pan tu tak stoi? - zapytała głośno. Rick lekko się skłonił.

- Wystarczająco...

- Tego się obawiałam!

- Dzwoniłem... - próbował wyjaśnić Rick, ale gospodyni tylko machnęła ręką.

- Jasne, rozumiem.

Odłożyła abażur na lampę i wyłączyła odtwarzacz stereo. Zapadła dziwna, dzwoniąca 

w uszach cisza.

- Przyjechał  pan pewnie obejrzeć dom. - Jej głos był miły i melodyjny.  - Bardzo 

przepraszam, ale Bernie miał ochotę posłuchać Janis Joplin i nie mogłam mu odmówić.

Rick ze zrozumieniem skinął głową.

- Jak rozumiem, Bernie to pies.

- Tak.

- A jak powiedział, że ma ochotę na muzykę? Roześmiała się. Zupełnie jakby ktoś 

potrząsnął srebrnym dzwoneczkiem.

- Po prostu przyniósł mi płytę kompaktową.

- Bardzo inteligentny.

- Rzeczywiście.

Nie   zauważyli,   że   bernardyn   skorzystał   z   uchylonych   drzwi   i   merdając   ogonem, 

wyszedł   z   pokoju.   Dziewczyna   odrzuciła   do   tyłu   ciemne   włosy   i   podeszła   do   Ricka   z 

wyciągniętą dłonią.

- Jestem Natalie, Natalie Fortune. Ujął jej rękę i przedstawił się.

- Rick Dalton.

- I syn, prawda? Gdzie on jest? - Uniosła na niego wielkie ciemne oczy. - Bud mówił, 

że przyjedzie pan z synkiem.

Rick nigdy nie widział tak niezwykłych oczu...

- Tak, z synkiem, i jak widzę, trochę za wcześnie - odparł, spoglądając na zegarek.

background image

Wzrok Natalie powędrował gdzieś obok, a jej spojrzenie zrobiło się nagle czułe i 

łagodne.

- Witaj.

Rick   odwrócił   się   i   ujrzał   Toby'ego.   Usteczka   dziecka   drgnęły,   jakby   chciał 

odwzajemnić słowa powitania; mała rączka spoczywała bez ruchu na potężnym  grzbiecie 

bernardyna. Rick mógłby przysiąc, że jego syn próbuje się uśmiechnąć!

Natalie,   tupiąc   dziwacznymi   staromodnymi   pantofelkami,   podbiegła   do   dziecka   i 

przykucnęła obok. Przez chwilę gładzili razem grzbiet Berniego.

- Jak widzę, poznałeś już mojego psa - szepnęła. Toby kiwnął głową.

- Jestem Natalie. A ty, jak masz na imię?

-   Toby   -   szybko   odparł   Rick.   -   Ma   na   imię   Toby.   Chłopiec   nieśmiało   dotknął 

paluszkiem sukienki Natalie. Srebrny dzwoneczek rozległ się znowu.

- Podoba ci się? Widać, że się na tym znasz, kochanie. Zaraz ci pokażę, skąd się bierze 

takie rzeczy!

Zerwała się, wzięła małego za rączkę i podprowadziła do kufra stojącego na kanapie. 

Pies, merdając ogonem, podążył za nimi.

- To stroje mojej babki, Kate - wyjaśniła Natalie.

- Zniosłam to ze strychu. Nie pytaj jak, jeszcze teraz bolą mnie plecy. Z powrotem 

chyba   każę   mu   samemu   pofrunąć   na   górę!   Cudne,   prawda?   Ta   sukienka   ma   chyba   z 

pięćdziesiąt lat, a te pantofelki... - Uniosła śliczną małą stopkę i roześmiała się znowu. - 

Pamiętają niejeden bal!

Pochyliła się nad kufrem i Toby zrobił to samo.

- Są tu również ubrania mojego dziadka, Bena, bo trzeba ci wiedzieć, że w tym domu 

moi dziadkowie spędzili swój drugi miesiąc miodowy w życiu. Byli już wiele lat po ślubie, 

mieli duże dzieci, i postanowili sobie kupić dom nad jeziorem.

Wyciągnęła z kufra jakieś kolorowe fatałaszki i rzuciła je na podłogę.

- A wiesz, dlaczego go kupili? Zaraz ci powiem. Nagle zrozumieli, że bardzo się od 

siebie oddalili i postanowili się odnaleźć, a to miejsce doskonale się do tego nadawało. Było 

ciche i wygodne i pozwoliło im pokochać się od nowa.

Chłopiec patrzył na nią jak zaczarowany.

-  Pokochali  się  i   wiesz  co?  -  Natalie   spojrzała   na  niego   z  błyskiem   w   oku.  -  W 

dziewięć miesięcy później moja babcia urodziła maleńką córeczkę! - Natalie wyjęła z kufra 

śmieszny czepeczek i włożyła go psu na głowę. - I tak przyszła na świat moja ciocia Rebeka. 

Jest ode mnie starsza tylko o kilka lat. - Zawiązała psu na szyi kolorową apaszkę i cmoknęła z 

background image

zachwytu. - Ślicznie mu w tym, prawda? Bernie, jesteś cudowny!

Urzeczony chłopiec kiwnął główką. Pies energicznie zawachlował ogonem. Natalie 

uniosła oczy i napotkała wzrok Ricka. Zarumieniła się.

- Bawcie się dalej sami - rzekła do chłopca. - Bernie uwielbia się przebierać! Możesz 

coś dla niego wybrać w kuferku, a ja tymczasem pokażę twojemu tacie dom. Idziemy?

Nie   czekając   na   odpowiedź   Ricka,   ruszyła   przodem,   ślizgając   się   w   babcinych 

pantofelkach.

Rick posłusznie poszedł za dziewczyną. Już w progu obejrzał się, chcąc się upewnić, 

czy może zostawić syna samego.

Toby   z   zapałem   próbował   właśnie   wcisnąć   psu   na   łeb   coś,   co   do   złudzenia 

przypominało hełm z czasów drugiej wojny...

- Cztery lata temu zrobiono tu generalny remont - mówiła Natalie, prowadząc gościa 

na piętro. - Zmodernizowano ogrzewanie, odnowiono kuchnię i łazienki. Jest też klimatyzacja 

i podwójne okna.

Rick machinalnie kiwał głową, przeżywając nadal to, co widział w salonie.

- Doskonale sobie radzisz z dziećmi - odezwał się wreszcie.

Odwróciła się ku niemu; zalśniły paciorki i cekiny sukni.

- Owszem, z dziećmi i ze zwierzętami - przytaknęła z zapałem.

- Zupełnie jakbyś stale z nimi przestawała.

- Jestem nauczycielką, uczę w pierwszej i drugiej klasie, tu, w miasteczku.

- W jakim miasteczku?

- Zaraz ci wytłumaczę. Przyjechaliście od strony Twin Cities, tak?

Rick przytaknął.

- W takim razie - ciągnęła - gdybyś pojechał dalej wzdłuż jeziora, dojechałbyś prosto 

do Travistown. Trzy i pół tysiąca mieszkańców, szkoła, poczta, kościół i straż pożarna. Kilka 

sklepów i restauracji, no i oczywiście agencja nieruchomości Buda Tankhursta. Jedyne tego 

rodzaju biuro w okolicy. Bud zajmuje się pośrednictwem, a jego żona, Latilla, prowadzi mu 

księgowość.

- Rozumiem.

Jakie ona ma piękne oczy! I taką otwartą twarz... Zresztą, chyba już gdzieś ją widział. 

Natalie zmarszczyła brwi.

- Czy z Tobym jest coś nie tak? Rick zesztywniał.

- Co masz na myśli? - zapytał, chcąc zyskać na czasie.

Położyła rękę na poręczy i przystanęła.

background image

- Nie wiem... jest jakiś nieobecny. Nic nie mówi. Przecież to całkiem obca osoba! 

Jestem w jej domu od dziesięciu minut, pomyślał Rick, więc dlaczego mam wrażenie, że to 

ktoś   bliski   i   przyjazny?   Może   dlatego,   że   Toby   w   jej   obecności   prawie   się   uśmiechnął. 

Spojrzał prosto w wielkie czarne oczy.

- Jego matka i babka zginęły w wypadku kilka miesięcy temu - powiedział szybko. - 

Toby był z nimi w samochodzie.

- O Boże...

- Od tamtej pory się nie odzywa.

-   To   straszne...   Przepraszam,   że   zapytałam.   W   jej   oczach   ujrzał   tak   wielkie 

współczucie, że musiał jeszcze coś dodać.

- Ja i jego matka byliśmy rozwiedzeni. Toby mieszkał z matką i... dość rzadko go 

widywałem. Teraz mamy tylko siebie. Zainteresowało mnie ogłoszenie, bo szukam właśnie 

czegoś takiego. Doktor mówi, że Toby potrzebuje spokoju, musi nabrać do mnie zaufania, 

dlatego powinniśmy być razem. Żeby się lepiej poznać... Chyba mówię bez sensu.

Ogromne czarne oczy spoglądały na niego z sympatią i zrozumieniem.

- Nie, nic podobnego, to wszystko ma sens. Chodź, pokażę ci resztę domu.

Mógł  tak   stać  i   rozmawiać  z  nią   całą  wieczność,   ale  wiedział,   że  to   niemożliwe. 

Posłusznie poszedł za nią.

- Dobrze.

Pokazała mu dwie małe sypialnie połączone łazienką. Po drugiej stronie korytarza 

ujrzał zamknięte drzwi.

- Tam jest moja sypialnia, łazienka i salonik. Jeśli ci to nie przeszkadza, wyłączymy tę 

część   domu   z   umowy,   skoro   jest   was   tylko   dwóch.   Zostawiłabym   tam   swoje   rzeczy   i 

płaciłbyś mniejszą sumę za wynajem. Na parterze jest duża sypialnia i gabinet do pracy.

- Dobrze, dom jest wystarczająco duży.

- Teraz pokażę ci, co jest na dole.

Zeszli z powrotem na parter i Rick obejrzał sypialnię z łazienką, gabinet i obszerną 

kuchnię z przylegającą do niej jadalnią, spiżarnię i pralnię. Była też wielka wygodna weranda 

z fotelami i kanapą, którą Natalie żartobliwie nazwała „świetlicą”.

Obeszli   wszystkie   zakamarki   i   usiedli   za   stołem   w   jadalnej   części   kuchni,   żeby 

omówić szczegóły wynajmu.  Natalie szukała  kogoś,  kto wynająłby  wszystko  jak  leci”, z 

meblami i wyposażeniem. Rickowi bardzo to odpowiadało.

-   Chciałbym   tylko,   jeśli   to   możliwe,   urządzić   na  dole,   w   gabinecie,   sypialnię   dla 

Toby'ego. Miewa koszmarne sny i budzi się w nocy z płaczem. Chciałbym być w pobliżu.

background image

- Zniesiemy mu łóżko z sypialni na piętrze.

- Doskonale.

Natalie oparła się łokciami o stół i uniosła oczy na swojego rozmówcę.

- W takim razie możemy chyba dobijać targu.

Nagle   przypomniał   sobie,   gdzie   widział   te   niezwykłe   oczy.   Kiedyś,   w   pewnym 

ilustrowanym   magazynie,   jego   wzrok   przyciągnęło   zdjęcie   ślicznej   dziewczyny   o 

kasztanowatych włosach i wielkich ciemnych oczach... To musiała być ona.

Artykuł   dotyczył   rodziny   Fortune'ów,   jednej   z   najbogatszych   rodzin   w   kraju. 

Postanowił się upewnić.

- Wspomniałaś, że twoja babka miała na imię Kate. Czy chodzi o Kate Fortune?

Natalie skinęła głową.

- Wszystko się wydało.

- Słynna Kate Fortune z branży kosmetycznej?

- Właśnie.

- Jesteś strasznie podobna do...

-   Allison   Fortune   -   dokończyła   Natalie   z   rezygnacją.   -   Do   tej   modelki,   nieraz   to 

słyszałam. Jest moją siostrą, niedawno wyszła za mąż i nazywa się teraz Stone, Allie Stone.

Powiedziała to takim tonem, jakby chciała wszystko mieć jak najszybciej za sobą. 

Rick   poczuł   się   głupio.   Niepotrzebnie   się   wyrwał...  Przecież   jej   babka   prawie   rok   temu 

zginęła tragicznie w katastrofie lotniczej gdzieś w Brazylii. Spłonęła razem z samolotem i, jak 

donosiła prasa, nigdy nie zidentyfikowano jej ciała.

-   Jeśli   się   zdecydujesz   na   wynajem   -   zmieniła   temat   Natalie   -   nie   będziesz   miał 

kłopotu z utrzymaniem posiadłości. Wszystko załatwi służba z drugiej strony jeziora. Stoi tam 

nasz rodzinny dom, i ogrodnik oraz ktoś do sprzątania zawsze tutaj do ciebie wpadną.

- Świetnie.

Natalie uchyliła usta i zamknęła je znowu. Zupełnie jakby chciała coś powiedzieć, ale 

się bała. Rick spojrzał na nią spod oka i uśmiechnął się.

- Jest coś jeszcze?

- Tak.

- Boisz się powiedzieć?

- Zgadłeś.

- Spróbuj.

Natalie przygryzła wargę.

- Jest pewien warunek... - zaczęła.

background image

- Słucham uważnie.

- Będziesz się musiał zaopiekować moim psem! - wypaliła.

Zaskoczyła go.

- Będę się musiał zajmować psem? Zaczerwieniła się, wyraźnie zmieszana.

- To taka wiązana transakcja, ale...

- Dlaczego tak ma być?

- Bo to jego dom.

Nie dodała nic więcej i zapadła cisza. Rick oczami duszy ujrzał swojego synka z 

rączką ufnie złożoną na grzbiecie olbrzyma... Zresztą posiadłość jest ogromna i nawet tak 

wielki pies ma się gdzie wybiegać. Nie powinno być z nim kłopotu.

- Wynajmuję dom - wyjaśniła Natalie - bo zamierzam się wybrać w daleką podróż 

statkiem po Morzu Śródziemnym. Chcę wyruszyć dwudziestego ósmego lipca i wrócić w 

końcu sierpnia, żeby zdążyć na rozpoczęcie roku szkolnego. Jeśli te terminy ci nie odpo-

wiadają,   mogę   się   w   każdej   chwili   przenieść   do   naszej   rodzinnej   posiadłości   po   drugiej 

stronie jeziora, mogę też zamieszkać tam po powrocie z podróży. Mój ojciec mieszka teraz 

sam i na pewno bardzo się ucieszy z mojego towarzystwa. - Ton jej głosu mówił, że z ojcem 

dzieje się coś niedobrego.

Byli potężną i znaną rodziną, a od tragicznej śmierci nestorki rodu, Kate Fortune, w 

gazetach   stale   coś   o   nich   pisano.   A   to,   że   niespodziewanie   odnalazła   się   porwana   w 

dzieciństwie czyjaś siostra, a to, że akcje firmy gwałtownie spadły, a to, że Jacob Fortune, 

przewodniczący rady nadzorczej... Zaraz, zaraz, Rick nie dalej jak tego samego ranka, na 

pierwszej stronie „Star Tribune”, przeczytał o ojcu Natalie jakiś bardzo niepochlebny artykuł. 

Nic dziwnego, że córka się o niego martwi.

Rick   spojrzał   na   swoją   rozmówczynię.   Ten   pomysł   z   podróżą   bardzo   mu   się   nie 

podobał. Wolałby, żeby Natalie została gdzieś w pobliżu. Nagle ogarnął go lęk, że nie zdoła 

stawić   czoła   sytuacji   i   eksperyment   z   Tobym   się   nie   powiedzie.   Zupełnie   nie   umiał 

postępować   z   dziećmi,   a   ona...   Wystarczyło,   że   uśmiechnęła   się   do   niego   i   powiedziała 

„witaj”, a wyraz twarzy dziecka zmienił się, jakby padł na nią promień słońca.

- O czym myślisz? - spytała zaniepokojona Natalie. - Nie możesz się zdecydować? 

Coś jest nie tak?

- Nie, nie - zaprzeczył szybko. - Wszystko w porządku. Chętnie zaopiekuję się twoim 

psem. Potrzebuję około dwóch tygodni, żeby załatwić sprawy w pracy.  Sprowadzimy się 

dwudziestego lipca i zostaniemy do końca sierpnia. I wcale nie musisz się przeprowadzać, 

jakoś się pomieścimy.

background image

Uśmiechnęła się tak cudownie, że zabrakło mu tchu.

- Wspaniale! Jaka ulga. Przez duże U. Tak strasznie się bałam, że zrezygnujesz...

- Nie ma mowy.

- Bardzo się cieszę, bo od razu mi się spodobaliście.  Bernie będzie miał  z wami 

dobrze.

- To dla ciebie takie ważne? Ciemne oczy Natalie spoważniały.

- Bernie należał do mojej babki. Zapisała mi ten dom razem z psem. W testamencie 

zaznaczyła, że kiedy wyjeżdżam, ktoś tu musi z nim mieszkać. Ma tak być do chwili mojego 

zamążpójścia.

Rick spojrzał na nią pytająco.

-   Co   ma   z   tym   wspólnego   twoje   zamążpójście?   Natalie   lekko   dotknęła   złotego 

łańcuszka, który miała na szyi. Rick zauważył wisiorek w kształcie pączka róży.

- Nie wiem, zapytałabym babci, gdyby żyła. Postanowił nie zadawać więcej pytań; 

bogacze mają swoje dziwactwa.

- W takim razie możemy chyba kończyć negocjacje? - Natalie znowu przeniosła na 

niego wzrok.

- Najpierw musisz wymienić sumę. Suma była dość rozsądna.

- Bardzo mi to odpowiada. Natalie też wyglądała na zadowoloną.

- Zaraz dam ci umowę, ale to czysta formalność. Możesz się wprowadzać, kiedy tylko 

zechcesz, dom jest twój.

- Dzięki.

Przyniosła dokumenty i zostawiła go nad papierami, a sama poszła do Toby'ego i psa.

- Przestudiowałeś już te papierzyska?

Uniósł głowę i spojrzał w stronę, skąd dochodził głos. Stali w progu wszyscy troje: 

Natalie, Toby i Bernie. Zupełnie jakby od zawsze stanowili całość.

- Właśnie skończyłem - odparł.

- Więc zostaw to i chodź z nami nad jezioro. Chcę wam pokazać „Lady Kate”.

Ścieżką za domem zeszli do przystani, gdzie stał wspomniany w ogłoszeniu duży jacht 

i niewielka motorówka używana do jazdy na nartach wodnych. Natalie podeszła do jachtu i 

pogłaskała kadłub.

- To jest właśnie „Lady Kate”, ukochana zabawka dziadka Bena. Babcia Kate kochała 

przygody i szybkość. Była świetnym pilotem, miała też własny ślizgacz, który trzymała na 

przystani w posiadłości po drugiej stronie. Kilka lat temu kupiła narty wodne i zamęczała nas, 

żebyśmy wszyscy z nią trenowali. Dziadek był zupełnie inny. Uwielbiał siedzieć spokojnie na 

background image

pokładzie z wędką w ręku. Nieraz zabierał mnie ze sobą. Kilka razy wybraliśmy się z nim 

wszyscy, cała rodzina, tatuś, mama, moje siostry, mój brat i ja. Nocowaliśmy na wodzie i było 

wspaniale.

Roześmiała się w ten swój niezwykły sposób i spojrzała na Ricka, mrużąc oczy.

- A ponieważ jacht jest komfortowo urządzony, wszystko odbyło się w luksusowych 

warunkach. Niczego tam nie brakuje, zupełnie jakbyś pływał w hotelu. Sam się przekonasz, 

jacht jest do ,twojej dyspozycji.

Spojrzał w ogromne ciemne oczy i pomyślał, że nie tylko jacht chciałby mieć do 

swojej dyspozycji...

Myśl ta pojawiła się niespodziewanie. Od czasu swego burzliwego, krótkiego związku 

z Vanessa Rick trzymał  się od kobiet  z daleka. Dopiero kiedy wszedł do domu Natalie, 

odległość ta zaczęła się niebezpiecznie zmniejszać...

Spojrzał   na   jezioro   połyskujące   w   promieniach   słońca   i   zamyślił   się.   Tak   dobrze 

byłoby   zapomnieć   o   życiu   w   Minneapolis   i   pracy   w   architektonicznym   biurze.   Porzucić 

wygodny dom w eleganckiej dzielnicy i zostać tutaj. Raz na zawsze rozstać się z przeszłością 

i rozpocząć wszystko od nowa u boku tej ślicznej dziewczyny, która pląsa przy dźwięku rocka 

w abażurze na głowie.

Spojrzał na odmienioną buzię dziecka i na ogromnego psa stojącego u jego boku.

- Czas na nas, synku - powiedział. - Musimy wracać.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Natalie skończyła machać ręką za oddalającym się samochodem i pogłaskała psa.

- Spodobali ci się, co?

Bernie polizał jej dłoń ciepłym ozorem i „uśmiechnął się”. Tak przynajmniej określiła 

w myślach wyraz jego mądrych psich oczu.

Ona też czuła się szczęśliwa. Poprzedniego dnia miała pięciu klientów, ale żaden nie 

przypadł jej do gustu. A teraz...

Teraz   nareszcie   znalazła   odpowiednich   ludzi.   Puck   i   jego   synek   zaopiekują   się 

domem, a Bernie będzie miał towarzystwo. Ten rozpaczliwie smutny chłopiec poruszył jej 

serce, a Rick Dalton wzbudził zaufanie. Ma taki ujmujący uśmiech i takie jakieś spojrzenie... 

Dobrze będzie pomieszkać razem z nim choćby przez dwa tygodnie.

Nieco się zagalopowała i zaraz zganiła się w myślach. Taki mężczyzna jak Rick nigdy 

nie zwróci na nią uwagi; zresztą wynajmuje dom ze względu na syna i jemu poświęci cały 

swój czas. Nic takiego jak wakacyjna przygoda nawet nie przyjdzie mu do głowy. Jej zresztą 

też nie. Chyba żeby na statku spotkała kogoś wyjątkowo interesującego. Wtedy może, w 

ramach podroży po Morzu Śródziemnym, skusi się na jakiegoś egzotycznego samotnika...

Roześmiała się cicho i odrzuciła włosy.

- Chodź, Bernie, wracamy do domu.

Dźwięk telefonu dotarł do niej w połowie drogi. Rzuciła się w stronę ganku, ślizgając 

się   i   potykając   w   niewygodnych   pantofelkach.   Wpadła   do   gabinetu   na   sekundę   przed 

włączeniem się automatycznej sekretarki i zaraz gorzko tego pożałowała.

-   Co   tak   długo?   -   W   słuchawce   rozległ   się   głos   Joela   Bainesa.   -   Dlaczego   nie 

odbierasz?

Spędzili ze sobą pięć lat, a przed miesiącem Joel z nią zerwał. Najpierw czuła się tak, 

jakby świat zwalił jej się na głowę. Krążyła po domu w szlafroku, piła jeden kubek kawy po 

drugim i szukała w sobie winy. Potem nagle olśniło ją i poznała prawdę. Joel spotykał się z 

nią,   bo   należała   do   Fortune'ów   i   jej   towarzystwo   było   wyjątkowo   korzystne   dla 

początkującego biznesmena. Oprócz tego było mu z nią bardzo wygodnie. Przybiegała na 

każde skinienie i opiekowała się nim jak matka.

Wcale nie potrzebowała takiego mężczyzny. Na nieszczęście, Joel przemyślał sobie 

wszystko, postanowił do niej wrócić i od kilku dni nękał ją telefonami.

- Mówiłam ci, żebyś nie dzwonił.

- Ależ, moja droga...

background image

- Powtórzę jeszcze raz. Nie dzwoń do mnie. Nigdy! Rozumiesz?

- Bardzo żałuję tego, co się stało. Zachowałem się jak głupiec.

- Ty mnie zdradziłeś.

Przypomniała sobie, z jaką miną opowiadał jej, że chciał spróbować „czegoś nowego” 

i poszedł do łóżka z inną.

- Niepotrzebnie ci powiedziałem o tym... życiowym błędzie.

- Zostaw mnie w spokoju.

-  Ale   ja  cię   kocham,   Natalie.  Dopiero  teraz   to  zrozumiałem   i  strasznie   mi   ciebie 

brakuje.

- Cześć, Joel.

Rozłączyła   się   i   poczuła   naprawdę   dobrze.   Jakby   wyprała   brudny   sweterek   albo 

wyniosła śmieci.

Spojrzała w stronę otwartych drzwi i miły nastrój prysnął. Na podjeździe ujrzała biały 

mercedes matki. Głęboko westchnęła i wyszła jej na spotkanie.

Erica z gracją wyłoniła się z samochodu, w nieskazitelnie białej sukni. Nie wiedzieć 

czemu, jej ubrania nigdy się nie gniotły, nawet lniane i nawet po długiej jeździe samochodem.

- Jak dobrze, że cię zastałam, córeczko. - Coś się stało, mamo?

Erica wąską, wypielęgnowaną dłonią poprawiła idealnie uczesane platynowe włosy. 

Błysnął wielki szmaragd. Drugą dłonią podała córce zwiniętą gazetę.

- Przeczytaj, córeczko, na pierwszej stronie.

Natalie  z wahaniem  wzięła  od niej  najnowszy  numer „Star  Tribune”. Z fotografii 

spojrzała na nią twarz ojca. Wytłuszczony tytuł głosił: „Fortune Cosmetics znowu przeżywa 

ciężkie chwile”.

-   Musiałam   z   tobą   porozmawiać.   -   Erica   machinalnie   pogładziła   łeb   psa,   który 

spokojnie, z godnością czekał, aż zwróci na niego uwagę. - Czy ty coś z tego rozumiesz? Co 

się właściwie dzieje z twoim ojcem? - Ponieważ Natalie milczała, matka mówiła dalej. - 

Wyciągnęli wszystkie stare brudy i znowu oskarżyli go o działanie na szkodę własnej firmy. 

Opisali, jak odsprzedał swoje udziały tej strasznej Monice Malone. Podobnie jak kiedyś Erica, 

a   obecnie   Allison,   Monica   Malone   była   przed   laty   „twarzą   firmy”.   Reklamowała 

produkowane przez nią kosmetyki, a z czasem przeszła do filmu i stała się gwiazdą ekranu. 

Bezwzględna i powszechnie nie lubiana przez członków rodziny Fortune'ów, zawsze tkwiła w 

jej tle, niczym złowrogi cień. Po tragicznej śmierci Kate znacznie się uaktywniła i jak mogła 

szkodziła   swoim   dawnym   chlebodawcom.   Na   gwałt   skupowała   akcje   firmy,   a   przed   pół 

rokiem wykupiła spory pakiet od samego szefa, Jacoba Fortune'a, który stanowczo odmówił 

background image

podania powodów swej zaskakującej decyzji.

-   O   niczym   nie   zapomnieli   -   ciągnęła   Erica   modulowanym   głosem.   -   Ani   o 

tajemniczym pożarze w naszych laboratoriach, ani o pogróżkach pod adresem Allie, ani o 

systematycznym spadku cen naszych akcji. A o wszystkie nieszczęścia oskarżają Jake'a i tę 

jego niefortunną sprzedaż.

-   Dlaczego   on   to   właściwie   zrobił?   -   zapytała   retorycznie   Natalie.   -   Nie   mogę 

zrozumieć,   jak   mógł   tak   postąpić.   Przecież   zawsze   stawiał   sprawy   firmy   na   pierwszym 

miejscu. - Przejrzała pobieżnie artykuł. - Nie widzę tu nic nowego. Same stare kawałki.

Erica głęboko westchnęła.

- Każdy, kto chce, może sobie o nas przeczytać po raz setny.

Natalie uniosła wzrok na matkę.

- Co zamierzasz zrobić? - zapytała ostrożnie.

- A cóż ja mogę zrobić?

- Może pojechałabyś do taty i porozmawiała z nim.

- To nic nie da. Jak wiesz, od pewnego czasu nie potrafimy się porozumieć.

Zapadła dręcząca cisza; Erica przerwała ją pierwsza.

- Bardzo mnie to męczy. Byłam wściekła na twojego ojca, ale teraz... Nie można tak 

od razu zapomnieć mężczyzny, z którym się przeżyło trzydzieści lat.

Natalie wiedziała, że matka w dalszym ciągu kocha ojca, a on w dalszym ciągu kocha 

ją. Czuła, że nic nie jest stracone i rodzice mogliby do siebie wrócić. Nie zamierzała jednak 

służyć im za pośrednika.

Zawsze,   odkąd   pamiętała,   wszyscy   w   rodzinie   wypłakiwali   się   na   jej   ramieniu   i 

obarczali   ją   swymi   kłopotami.   Zawsze   wszystkich   wysłuchała,   zawsze   potrafiła   udzielić 

dobrej rady i pocieszyć. Tak samo robili mężczyźni, z którymi się spotykała. Teraz wreszcie 

postanowiła odmienić swoje życie i zająć się wyłącznie sobą.

- Nat...

- Słucham, mamo.

- Tylko ty jedna mogłabyś z nim porozmawiać. Masz taki dobry kontakt z ludźmi, od 

razu wzbudzasz zaufanie.

Natalie spojrzała prosto w wyraziste zielone oczy matki.

- Mamo, ja nie chcę już nigdy więcej rozwiązywać niczyich problemów. Skończyłam 

z tym, zrozum.

Erica lekko skinęła głową; jej porcelanowa twarz nie drgnęła.

- Rozumiem, masz rację.

background image

Mimo postanowień, że już nigdy nie odegra roli niczyjej powiernicy, Natalie objęła 

ramieniem idealnie proste plecy matki. Doskonale wiedziała, co się kryje za niewzruszonym 

pięknem tej niezwykłej twarzy. Erica nie była wyniosłą, chłodną damą, za jaką wszyscy ją 

uważali. Była krucha i nadwrażliwa i byle co mogło ją zranić. Teraz, kiedy rozstała się z 

mężem, tym bardziej potrzebowała czułości i opieki.

- Wejdźmy do domu, mamo. Napijemy się mrożonej herbaty.

- Na ciebie zawsze można liczyć, córeczko. Chwilkę sobie porozmawiamy i zaraz 

poczuję się lepiej. Ale... co ty masz na sobie?

Dopiero   teraz   zauważyła   dziwaczne   przebranie   córki   i   utkwiła   w   niej   zdumiony 

wzrok.

- Prześliczną sukienkę prosto z kufra - odparła wesoło Natalie, zadowolona, że matka 

choć na chwilę przestała myśleć o swym nieszczęściu. - Wyglądam w niej cudownie, prawda?

- Nieprawda.

Natalie zawirowała w miejscu.

- Wy, zwykli zjadacze chleba, nigdy nie zrozumiecie artystycznej duszy! - zanuciła.

Erica przechyliła jasną głowę.

- Pięćdziesiąt lat temu to pewnie był ostatni krzyk mody.

- No właśnie!

- Skąd ty to wyciągnęłaś?

- Mówiłam ci już. Z kufra na strychu. Erica roześmiała się i zaraz spoważniała.

- To nie mogło należeć do Kate. Ona nigdy nie nosiła takich szmatek.

Natalie podkasała sukienkę.

- Też tak myślałam, ale kto wie... Tak czy owak, znalazłam to w kufrze i nie mogłam 

się oprzeć.

Ona też spoważniała. Wspomnienie babki wróciło i słońce nagle przygasło.

- Tak bardzo mi jej brak, mamo. Teraz Erica objęła ją ramieniem.

- Wszystkim nam jej brakuje, córeczko. Natalie wtuliła się w uperfumowane ramiona 

matki.

- Odkąd jej nie ma, wszystko tak strasznie się zmieniło. Zupełnie jakby świat zatrząsł 

się w posadach.

- Tak właśnie jest.

- Stale myślę, że gdyby tu z nami była, wszystko wróciłoby do normy. Rozwiązałaby 

problemy taty. Zajęłaby się tą koszmarną Monicą Mallone. Wiedziałaby, co zrobić z Tracey.

Tracey Ducet pojawiła się w ich życiu niespodziewanie, utrzymując, że jest zaginioną 

background image

bliźniaczą siostrą Lindsay, ciotki Natalie. Sprawę badał prawnik rodziny, Sterling Foster, ale 

mimo jego głębokiej intuicji, że ma do czynienia z oszustką, niczego nie mógł dowieść, bo 

pewne bardzo ważne dokumenty zaginęły gdzieś w FBI.

- Ale Kate już nie ma - westchnęła Erica. - Musimy sobie radzić sami.

Natalie dotknęła łańcuszka z wisiorkiem w kształcie różyczki. Dostała go od babki. 

Kate każdemu z dzieci i wnucząt podarowała przed śmiercią talizman.

- Wiesz co, mamo?

- Tak, kochanie?

- Nieraz mam wrażenie, że ona tu jest. Czuję, że na nas patrzy. Zupełnie, jakby w 

dalszym ciągu się nami opiekowała.

Erica pocałowała córkę w policzek.

- Ty, kochanie, zawsze byłaś najbardziej sentymentalna ze wszystkich moich dzieci.

- Tak po prostu czuję - szepnęła Natalie.

Ujęła dłoń matki i ruszyły w stronę domu. Nie zauważyły, że pies wcale za nimi nie 

poszedł.

Cały ten czas, kiedy matka z córką, gawędząc, piły mrożoną herbatę, Bernie spędził na 

końcu pomostu ze wzrokiem utkwionym w niebiesko - białym jachcie, kołyszącym się na 

spokojnych wodach jeziora.

- To czyste wariactwo, Kate, i dobrze o tym wiesz. Sterling Foster przeszedł na dziób 

łodzi   i   stanął   w   pełnym   słońcu.   Kate   obrzuciła   go   wzrokiem.   Był   przystojny,   wysoki, 

szczupły i jak na swoje sześćdziesiąt pięć lat miał świetną sylwetkę. Kate zawsze bardzo go 

lubiła i szanowała, a od ponad roku ciągle przebywała w jego towarzystwie. Na początku nie 

przypuszczała, że „umiera” na tak długo, sprawy jednak się skomplikowały i na razie nie było 

mowy o jej „zmartwychwstaniu”.

Sterling pozostawał jej jedynym łącznikiem ze światem. Teraz ten łącznik patrzył na 

nią z wyraźną dezaprobatą.

- Strasznie się rzucasz w oczy - mówił z wyrzutem. - Ciebie nie można nie zauważyć.

Udała, że bierze to za komplement.

- Bardzo ci dziękuję, mój drogi. Wcale go tym nie udobruchała.

- Ciemne okulary i duży kapelusz nie wystarczą - zrzędził dalej. - Każdy, kto cię choć 

raz widział, zaraz cię rozpozna.

Kate poprawiła obszerne sombrero.

- Nie przesadzaj i nie trzęś się tak nade mną. Sterling spojrzał na nią z godnością.

- Nad nikim się nie trzęsę. Jestem .po prostu realistą. Mieszkałaś tutaj wiele lat i 

background image

wszyscy cię znają. Ktoś cię zauważy i wszystko się wyda.

Kate tylko wzruszyła ramionami i zapatrzyła się w stronę, gdzie stał dom, w którym 

była szczęśliwa. Dom jej i Bena. Z daleka widziała Berniego; wierny pies cierpliwie siedział 

na pomoście i czekał. Trwał na swym posterunku już od godziny i serce Kate rwało się do 

niego. Prawie czuła na dłoni szeroki ciepły ozór. Trudno, musi jeszcze poczekać.

Ciekawe, jak wiedzie się Natalie. Sterling donosił jej o wszystkim, co działo się w 

rodzinie, i wiedziała, że ukochana wnuczka zerwała ze swoim chłopakiem. Kate uśmiechnęła 

się w duchu. Nigdy nie lubiła Joela Bainesa. Teraz Natalie znajdzie sobie kogoś lepszego i 

zacznie życie od nowa.

Głos Sterlinga wyrwał ją z zamyślenia.

-  Przypominam   ci,  że  zaplanowaliśmy   twoje   zniknięcie,  bo  nie  mieliśmy   wyjścia. 

Chodzi o przyszłość twoich dzieci i firmy. Jeśli teraz z powodu lekkomyślności wszystko 

zepsujesz...

Kate z rezygnacją machnęła ręką.

- Już dobrze, dobrze, będę grzeczna.

Sterling coś mruknął, lecz nie próbowała dociekać znaczenia tego pomruku.

- Zrozum mnie - powiedziała łagodnym głosem. - Spędziłam tutaj najszczęśliwsze dni 

życia. Musiałam przyjechać chociaż na kilka godzin.

Przeniosła spojrzenie w stronę, gdzie za zasłoną drzew znajdowała się rezydencja, 

którą wznieśli z Benem w pierwszych latach małżeństwa, kiedy interesy szły rewelacyjnie i 

myśleli, że tak będzie zawsze.

Teraz mieszkał tam Jacob; samotny i zrozpaczony, pogrążony w oparach pijaństwa i 

złych myślach.

- Kate?

Poczuła na sobie zaniepokojony wzrok Sterlinga.

- Przepraszam, zamyśliłam się.

- Wiem, o czym myślałaś. Jake nie daje sobie rady. Jeśli tak dalej pójdzie, wszystko, 

do czego doszliście razem z Benem, rozsypie się jak domek z kart.

Kate machnęła ręką, jakby odganiała utrapioną muchę.

- Nie teraz, proszę - powiedziała  i znowu utkwiła wzrok tam, gdzie  na pomoście 

siedział wierny pies.

- Poczekaj, Bernie, jeszcze trochę... - szepnęła.

- Co z tobą, piesku? Nie mogłam cię znaleźć.

Bernie zwrócił łeb ku Natalie, a potem znowu zapatrzył się na jezioro. Natalie osłoniła 

background image

dłonią oczy i spojrzała w tym samym kierunku. Niebiesko - biały jacht lekko kołysał się na 

wodzie. Pewnie jacyś letnicy.

- Przykro mi, stary, ale to nikt znajomy. Chodź, wrócimy do domu, przebiorę się i 

odniosę na strych babciny kufer.

Ruszyła w stronę domu i po kilku krokach zorientowała się, że pies wcale za nią nie 

idzie. Odwróciła się i zobaczyła, że dalej tkwi nieruchomo na pomoście.

- Bernie, chodź! - Klasnęła w dłonie. Podniósł się z ociąganiem i wolno poszedł nią.

- Sterling, zobacz. - Kate uniosła lornetę do oczu i przez chwilę sama patrzyła na 

postać stojącą na pomoście. - Moja wnuczka buszowała na strychu i przebrała się za mnie.

Rozpoznała sukienkę i pantofelki; miała je na sobie dwadzieścia lat temu, kiedy to na 

Halloween przebrała się w ciuchy, które już wtedy były mocno przestarzałe.

Kobieta na pomoście, z psem u boku, wolno odeszła w stronę domu.

- Jaka ona samotna... - W głosie Kate zabrzmiał smutek. - Przydałby jej się jakiś 

prawdziwy, kochający mężczyzna. Mądry i oddany, taki jak ona. Dlatego właśnie zapisałam 

jej   ten   dom.   Byliśmy   w   nim   z   Benem   tak   szczęśliwi...   Bernie   jej   pomoże   rozpoznać 

właściwego człowieka. Ma nosa do ludzi. Nigdy nie lubił Joela. - Nagle parsknęła śmiechem. 

- Nie zapomnę, jak go Natalie po raz pierwszy do nas  przywiozła.  Bernie zagnał go do 

spiżarki i nie wypuszczał tak długo, aż ktoś zaczął go szukać. To dopiero był numer, co?

Sterling próbował zachować powagę.

- Nie przypominam sobie.

- Nie udawaj. Byłeś wtedy na kolacji i też robiłeś poważną minę, zupełnie jak teraz. 

Ale to nieistotne. Ważne jest co innego. Natalie nareszcie uwolniła się od Joela i na pewno 

znajdzie sobie teraz wspaniałego faceta, który ją doceni i pokocha na zawsze.

Sterling zmarszczył czoło.

- Czy trochę nie za szybko planujesz cudze życie? - spytał z przekąsem.

- Nigdy nie jest za szybko, kiedy w grę wchodzi miłość - odparła mu Kate z wielkim 

przekonaniem.

Spojrzał na nią podejrzliwie.

- A co ma znaczyć ta klauzula, że do chwili zamążpójścia nie wolno jej zostawiać 

domu nie zamieszkanego?

Kate zdmuchnęła niewidzialny pyłek z jedwabnych spodni.

- Nic specjalnego. Po prostu zawsze dbałam o moje kwiatki.

- Innymi słowy, mimochodem skomplikowałaś dziewczynie życie - zauważył cierpko 

Sterling. - Ile razy chce gdzieś wyjechać, musi szukać kogoś, kto jej popilnuje domu i psa.

background image

Kate uśmiechnęła się leciutko.

- Jakoś daje sobie radę. A mnie żywo obchodzi jej los, dlatego będę ci wdzięczna, jeśli 

mi będziesz o wszystkim donosił. Bądź z Natalie w stałym kontakcie, dobrze?

- Zawsze jestem.

Nazajutrz   Natalie   ścinała   właśnie   róże   do   salonu,   kiedy   na   podjazd   wtoczyła   się 

limuzyna   Sterlinga.   Wybiegła   mu   na   spotkanie   i   serdecznie   ucałowała.   Znała   go   od 

dzieciństwa i uważała za członka rodziny. Zasiedli w saloniku nad wysokimi szklankami z 

lemoniadą.

- Co tam u ciebie słychać? - zapytał adwokat. Opowiedziała mu o planowanej podróży 

statkiem.

- Jak zapewne pamiętasz - zauważył, wysłuchawszy jej - wolą twojej babki było, żeby 

się ktoś zajmował domem i psem w czasie twojej nieobecności.

Powiedziała   mu   o   planie   wynajęcia   domu   na   prawie   dwa   miesiące   i   o   najemcy, 

jakiego właśnie znalazła.

- To uroczy młody człowiek, architekt  z Minneapolis. Ma synka  i chce z nim tu 

spokojnie pomieszkać. Sprowadzą się dwudziestego i trochę z nimi pobędę, zanim wyjadę. 

Puck mówi, że im to wcale nie przeszkadza.

Sterling uniósł pytająco brwi.

- Rick?

- Tak, Rick Dalton. Pracuje w firmie Langley i Bates, a jego synek ma na imię Toby.

- Podpisałaś z nim umowę?

- Tak, ale chyba nawet jej nie czytałam. Dałam mu to, co mi przygotowałeś.

- Nie sprawdziłaś, czy podał prawdziwe dane? Natalie wzruszyła ramionami.

- A po co? Wierzę ludziom.

Sterling dłuższą chwilę patrzył na nią w milczeniu.

- Wiem - odezwał się potem. - Dlatego chciałbym rzucić na to okiem.

- Daj spokój... Nie ustąpił.

- To dobrze, że mu ufasz, ale ja wolałbym wszystko sprawdzić.

Natalie zawahała się. Rick wzbudził w niej zaufanie od pierwszej chwili i była pewna, 

że się nie myli. Co prawda, Joela też była pewna przez bardzo długi czas...

- Dobrze, przyniosę ci te papiery.

Wstała i wolno poszła do gabinetu. Wróciła z dokumentami i wręczyła je Sterlingowi.

- Jeśli znajdziesz coś niepokojącego, od razu mi o tym powiedz.

Adwokat skinął głową.

background image

- Oczywiście. Pierwsza się o tym dowiesz.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Tym razem dźwięk telefonu dopadł ją na ganku, kiedy wtaszczała do domu wielkie 

torby z zakupami. Zostawiła je na progu i podbiegła do aparatu.

Sterling   Foster   donosił,   że   wszystko   sprawdził   i   Rick   Dalton   jest   osobą   godną 

zaufania.

- Najwyższy czas na te wiadomości - prychnęła Natalie. - Wprowadzają się pojutrze.

- Przepraszam, ale chciałem to zrobić dokładnie.

- Wiem, znam cię.

- W każdym bądź razie teraz możemy uznać, że jest odpowiednim człowiekiem.

- Mówiłam ci to tydzień temu.

W głosie prawnika zabrzmiało pobłażanie.

- Sugerujesz mi, że zwyciężyła twoja intuicja. Ale przecież nie ma w tym nic złego, że 

fakty potwierdziły twoje przeczucia.

Natalie   uprzejmie   przytaknęła   i   rozmowa   zeszła   na   przygotowania   do   morskiej 

podróży. Umówili się na lunch i pożegnali. Telefon powtórnie zadzwonił zaraz potem.

-   Natalie.   Dzwoniłem   przed   chwilą,   strasznie   długo   z   kimś   rozmawiałaś.   - 

Naburmuszony   głos   Joela   przypomniał   jej,   że   na   świecie   jest   jeszcze   coś   poza   udanym 

wynajmowaniem domu.

- Prosiłam, żebyś nie dzwonił - wycedziła.

- Musimy porozmawiać.

- Nic nie musimy, do widzenia.

Rozłączyła się i spojrzała na Berniego. Leżał na podłodze z łbem opartym na łapach.

- Niektóre osoby nie rozumieją słowa „nie” - oznajmiła mu porozumiewawczo i pies 

poruszył   ogonem.   Potem   uniósł   łeb   i   ziewnął   szeroko.   -   Właśnie   to   miałam   na   myśli   - 

dorzuciła i już miała się zabrać do rozpakowywania toreb, kiedy nagle przypomniała sobie, że 

może byłoby rozsądniej przesłuchać automatyczną sekretarkę. W końcu nie było jej w domu 

cały dzień.

Nagrała się tylko jedna osoba.

- Dzień dobry, nazywam się Jessica Holmes. - Przerwa, lekkie westchnienie, i dalszy 

ciąg. - Mam pewną sprawę. Szukam bliskich krewnych Benjamina Fortune'a. Chodzi o... to 

znaczy...   sprawa   jest   bardzo   pilna.   Gdyby   pani   mogła   do   mnie   zadzwonić,   byłabym 

wdzięczna.   Szukam   kogoś,   kto   znał   Benjamina   Fortunek,   który   podczas   drugiej   wojny 

światowej służył na terenie Francji. Dziękuję. Oto mój londyński numer...

background image

Natalie   odłożyła   słuchawkę.   Podobnie   jak   inni   członkowie   rodziny,   płaciła   cenę 

swojej popularności. Telefony od ludzi niezbyt zrównoważonych albo tylko żądnych sensacji 

zdarzały się bardzo często. Całkiem obcy ludzie dzwonili, bo mieli coś niesłychanie ważnego 

do przekazania. Nieraz byli to zwariowani wynalazcy, a czasem dziennikarze, za wszelką 

cenę pragnący uzyskać jakiś ochłap informacji.

Nikt   dotąd   nie   wspominał   co   prawda   dziadka   Bena,   ale   to   za   mało,   żeby 

przywiązywać wagę akurat do tego telefonu. Mimo to machinalnie wybrała numer podany 

przez nieznajomą i natychmiast odłożyła słuchawkę.

Przypomniała sobie o zakupionych strojach. Ostatnio spędziła trzy dni w Chicago, 

kompletując garderobę, a dzisiaj wróciła właśnie z Twin Cities, gdzie dokupiła jeszcze spory 

stosik ubrań. Zamierzała na statku przebierać się do każdego posiłku, a od czasu do czasu 

stawać   sobie   na   pokładzie   w   lekkim   powiewie   bryzy,   z   rozpuszczonymi   włosami   i 

romantycznej muślinowej szacie...

Podczas   tej   podróży   wszystko   miało   być   inaczej,   a   ona   miała   wystąpić   w   roli 

tajemniczej  damy odbywającej  egzotyczną  wyprawę  w  sobie  tylko  znanych  tajemniczych 

celach...

W   myślach   wirowała   już   na   stole   w   greckiej   tawernie   i   czuła   na   obnażonych 

ramionach wiatr od Gibraltaru.

Za dwa dni przyjeżdża Rick i ten mały smutny chłopiec. A ten mały smutny chłopiec 

musi spać w pokoju obok ojca, bo budzi się w nocy i krzyczy, przerażony koszmarnym snem. 

Trzeba mu przygotować sypialnię, poprzesuwać meble i tak dalej.

Przeszył ją ból w plecach, pamiątka po znoszeniu babcinego kufra ze strychu, i szybko 

wystukała numer rezydencji znajdującej się po drugiej stronie jeziora.

Nadszedł wielki dzień wyjazdu. Było  cieplej niż przed dwoma tygodniami i Puck 

włączył klimatyzację. W ten sposób nie czuli tym razem cudownego zapachu pól, ale widoki 

za oknem sowicie im to wynagradzały.

W miarę jak zbliżali się do miejsca przeznaczenia, Rick stawał się coraz bardziej 

niespokojny. Fakt, że znowu ujrzy tę kobietę, cieszył go i niepokoił.

Myślał o niej przez cały czas, chociaż wiedział, że to szaleństwo. Stale miał przed 

oczami jej śliczną twarz okoloną ciemnymi włosami, zapach kwiatów i słońca, jaki z niej 

emanował i sposób, w jaki odnosiła się do jego dziecka.

Od   pobytu   w   jej   domu   Toby   się   zmienił.   Rick   zerknął   na   syna,   a   ten,   o   dziwo, 

odwzajemnił jego spojrzenie.

- Cieszysz się, że tam jedziemy? - zapytał.

background image

Usta dziecka lekko drgnęły, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

Natalie czekała na nich na trawniku przed domem, dokładnie tak, jak to sobie Rick 

wyobrażał.   Włosy   miała   spięte   w   koński   ogon   i   wyglądała   jak   marzenie   każdego 

amerykańskiego chłopaka. Prześliczna, radosna „dziewczyna z sąsiedztwa”.

W niczym  nie przypominała dziedziczki wielkiej fortuny. Rzuciła psu trzymany w 

ręku patyk i pomachała im ręką na powitanie. Patyk poszybował w powietrzu, pies puścił się 

za nim w pogoń, a Natalie podbiegła do samochodu.

Rick opuścił szybę.

Podeszła bliżej i poczuł zapach kwiatów i piżma. Podniecenie spadło na niego jak 

nagła ulewa.

Z opresji wybawił go Bernie. Odnalazł patyk i właśnie wesoło meldował o aporcie.

Toby wyskoczył z samochodu, podbiegł do psa i objął go małymi rączkami.

Rick napotkał wzrok Natalie; uśmiechnęła się do niego, wyraźnie wzruszona. Ona też 

zauważyła, co dzieje się z dzieckiem. Jeszcze przed chwilą pożądał jej jak nikogo dotąd; teraz 

- ją wielbił. Nie miał wątpliwości, że ta kobieta i jej pies mają w sobie jakąś magię, którą 

szczodrze obdarzają jego dziecko. Toby podniósł patyk i z psem przy nodze wędrował już po 

trawniku.

- Chodźmy - rzekła Natalie. - Trzeba się rozpakować.

Automatycznie   otworzył   bagażnik   i   wyjął   walizki,   a   Natalie   sięgnęła   po   torby   z 

artykułami spożywczymi. Poszli w stronę domu, jakby robili to razem od lat.

Parter został przemeblowany. W gabinecie Natalie urządziła sypialnię dla chłopca.

- Pomogła mi służba z domu ojca - wyjaśniła. - Znieśli potrzebne rzeczy z górnej 

sypialni.

Rick podszedł do łóżka nakrytego narzutą w samolociki.

- Nie widziałem tego na górze. Natalie zarumieniła się.

- Dobrze, powiem całą prawdę. Kupiłam tę narzutę dla Toby'ego. I tę lampę też. - Na 

nocnym   stoliku   stała   lampka   w   kształcie   samolotu.   Pod   sufitem   unosił   się   papierowy 

szybowiec. - Pomyślałam, że mu się spodoba.

Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie, rozdzieleni szerokością łóżka. Rick poczuł, że 

brakuje mu tchu.

- Zadałaś sobie tyle trudu...

- To nic takiego.

- Chciałbym ci zwrócić pieniądze za dodatkowy wydatek.

- Nie ma mowy. - Z filuternym uśmiechem położyła palec na ustach. - Ani słowa 

background image

więcej. Chodźmy kończyć rozpakowywanie.

Opuściła pokój tak szybko, że nawet nie zdążył zaprotestować. Przez chwilę stał bez 

ruchu, wpatrzony w papierowy szybowiec unoszony lekkim powiewem klimatyzacji, a potem 

posłusznie poszedł za Natalie.

Pół   godziny   później   samochód   stał   zaparkowany   w   garażu,   obok   samochodu 

gospodyni. Rick wskazał torby z zakupami.

- Przywiozłem trochę jedzenia. Lunch zjemy na pokładzie „Lady Kate”.

- Doskonały pomysł.

Wskazała mu spiżarnię i przyłapała się na myśli, że nieco zbyt szybko przyzwyczaja 

się   do   obecności   tego   mężczyzny   w   swoim   domu.   Problem   w   tym,   że   Rick   tym   razem 

wyglądał jeszcze atrakcyjniej niż przed dwoma tygodniami. Miał jeszcze bardziej błękitne 

oczy,  jeszcze szersze ramiona  i jeszcze ładniej się uśmiechał.  Tak czy owak, za każdym 

razem, kiedy to robił, czuła skurcz żołądka. Chcąc się czymś zająć, podeszła do lodówki i 

wyjęła z niej cienko pokrojoną szynkę, musztardę i duży słój ogórków.

- Co robisz?

Usłyszała głos Ricka i ujrzała go w drzwiach wiodących do spiżarni. Uświadomiła 

sobie,   że   zamierzała   zrobić   mu   kanapkę,   i   bezradnie   spojrzała   na   trzymane   w   dłoniach 

produkty.

Po prostu tak zareagowała na słowo „lunch”. Zapomniała tylko, że on jest lokatorem, a 

ona właścicielką domu i że w umowie nie ma słowa o tym, że będzie mu szykować jedzenie.

Jest niepoprawna! Beznadziejna i głupia! Czy nigdy się nie nauczy, że nie wolno 

mężczyznom usługiwać? Tak właśnie traktowała Joela. Kiedy nie miał pieniędzy, pożyczała 

mu „na święty nigdy”; porządkowała mu papiery i sprzątała gabinet, robiła zakupy i czekała 

do późna z kolacją.

I była szczęśliwa, kiedy wreszcie się zjawiał, z nieodmiennym: „co dzisiaj jemy?” na 

ustach.

Rick nie zrozumiał jej zakłopotania.

- Wszystko gotowe - oznajmił z uśmiechem. - Kupiłem, co trzeba w Minneapolis.

- Tak? - zapytała niezbyt rozsądnie.

- Zapakowali mi wszystko w piękny piknikowy koszyk - dodał. - O nic nie musisz się 

martwić.   Mam   plastikowe   talerze   i   sztućce.   Wszystko   czeka   na   ganku.   Musiałaś   nie 

zauważyć.

- Rzeczywiście. - Czuła, że się rumieni i szybko odwróciła się ku lodówce. Schowała z 

powrotem szynkę i słoiki i starannie zamknęła drzwiczki, by zyskać na czasie. - Teraz cię na 

background image

chwilę przeproszę, mam coś do zrobienia.

Chciała odejść, ale zawód, jaki dostrzegła w jego oczach, sprawił, że została.

- Szkoda. Miałem nadzieję, że z nami popłyniesz.

- Naprawdę?

Miał   takie   piękne   usta   i   cudowne,   lekko   kręcone   włosy.   Kiedy   całuje,   można   je 

gładzić dłońmi...

- Natalie?

- Tak? Słucham.

- Popłyń z nami, proszę.

- Nie mogę. Naprawdę. Mam tyle różnych... Dobrze, jadę z wami!

Uśmiechnął się jak anioł.

- Cudownie!

- Tylko się przebiorę, bo wyglądam jak kocmołuch. Rick zrobił krok w jej stronę.

- Wyglądasz ślicznie, ale jeśli chcesz się przebrać, poczekam, ile będzie trzeba.

Cofnęła się w popłochu. Nie powinna była się zgodzić na tę wycieczkę. Wynajęła mu 

dom; za dwa miesiące Rick się wyprowadzi, i koniec. Niepotrzebnie wszystko komplikuje.

- Za pięć minut będę gotowa - powiedziała, zmieszana jego spojrzeniem.

Rick stanął na środku kuchni.

- To ja w tym czasie poszukam Toby'ego i psa.

- Bardzo dobrze.

Nagle,   wyprowadzona   z   równowagi   tą   niewinną   wymianą   zdań,   zakręciła   się   w 

miejscu,   nie   wiedząc,   co   począć,   a   potem   tyłem   zaczęła   się   cofać   do   holu.   Jego   wzrok 

uświadomił jej, jak pociesznie musi wyglądać. Odwróciła się i szybko wbiegła na górę.

Zeszła   po   dwudziestu   minutach   przebrana   i   odświeżona.   W   białych   szortach, 

czerwonej   koszulce   i   sandałkach   czuła   się   znacznie   lepiej.   Dobrze   zrobił   jej   zwłaszcza 

chłodny prysznic.

Wystarczyło jednak, że Puck uśmiechnął się na jej widok i powiedział, że wygląda 

ślicznie, a zarumieniła się jak pensjonarka.

Wszyscy   czworo   zeszli   na   przystań   i   Natalie   wyprowadziła   jacht   z   portu.   Rick 

umieścił zapasy w kabinie i po chwili zastąpił Natalie za sterem.

Wypłynęli   na   jezioro   i   zgasili   silnik,   pozwalając   jachtowi   łagodnie   dryfować   po 

jeziorze. Potem zasiedli na pokładzie do pieczonego kurczaka i sałaty. Toby raz po raz rzucał 

Berniemu smakowite kąski.

- Nie dawaj mu tyle, bo utyje - roześmiał się Rick.

background image

- I tak jest już za gruby - zawtórowała mu Natalie. - Niedługo nie zmieści się w 

drzwiach domu.

- Jacht nie wytrzyma jego ciężaru - dorzucił Rick.

- Pomost się pod nim załamie - dodała Natalie. Toby popatrzył na nich uważnie i 

spokojnie oddał psu ostatni kawałek kurczaka.

Dorośli, najedzeni i napojeni, rozsiedli się wygodnie po posiłku na pokładzie, a Toby z 

psem poszli na dziób.

- Tam - odezwała się Natalie, wskazując dłonią widoczną linię brzegu - jest dom 

moich rodziców.

Między   drzewami   Rick   dostrzegł   kolumny,   biały   zarys   tarasu   i   odblask   słońca   w 

wielkich oknach. Siedziba rodu prezentowała się imponująco.

- Bardzo piękny.

Natalie posmutniała, jakby cień szarością osnuł jej zaróżowioną buzię. Dawniej był to 

dom rodzinny. Teraz mieszkał tam tylko jej ojciec i kilka osób ze służby. Rozmawiała z nim 

tego dnia, kiedy poprosiła o pomoc przy przestawianiu mebli, i nie mogła zapomnieć jego 

głosu. Brzmiał obco i dziwnie, jak głos kogoś, kto nie ma nic do stracenia i topi smutki w 

alkoholu. Mimo postanowienia, że już nigdy nie będzie pełnić w rodzinie roli powiernika, 

zapytała, czy wszystko w porządku.

- Oczywiście! - odparł Jake i roześmiał się z przymusem. - W jak najlepszym, tylko 

pamiętaj, nie wierz w to, co wypisują o mnie w gazetach.

Teraz, siedząc z Rickiem na pokładzie, opowiadała mu o dawnych czasach.

- Spędzaliśmy w nim więcej czasu niż w naszym domu w mieście. Tutaj zbierała się 

cała rodzina. Przyjeżdżaliśmy na weekendy nawet w środku zimy, kiedy nie można było nosa 

wytknąć z domu. No i oczywiście w lecie. Babcia Kate z dziadkiem Benem mieszkali tu do 

jego śmierci dziesięć lat temu. Kiedy byłam mała, moja ciocia Rebeka... Jest najmłodszą 

córką moich dziadków, pewnie o niej słyszałeś?

- Rebeka Fortune? Ta pisarka?

- Tak. Ona też była jeszcze mała, jest ode mnie starsza tylko o kilka lat. Wtedy tu 

mieszkała.   Przyjeżdżał   też   wuj   Nathaniel   ze   swoimi   dziećmi.   Zawsze   było   pełno   ludzi, 

wspaniale się bawiliśmy. Rick słuchał jej z uśmiechem.

- Ile masz rodzeństwa?

- Trzy siostry i jednego brata - odparła.

- To bardzo duża rodzina.

W jego głosie zabrzmiała zazdrość i zauważyła to.

background image

- Tak - przyznał - zazdroszczę ci. Całe życie byłem jedynakiem.

- Chciałeś mieć rodzeństwo?

- Jeszcze jak! Natalie zamyśliła się.

- A ja nieraz chętnie bym zrezygnowała z niektórych osób - wyznała po chwili.

- Konkretnie z kogo? Roześmiała się.

- Chyba nie sądzisz, że ci powiem!

- Pewnie, że mi powiesz. No, śmiało.

- W takim razie zdradzę ci: z bliźniaczek, Allie i Rocky.

- Allie, o ile wiem, jest modelką. Natalie skinęła głową.

- Tak, a Rocky jest do niej podobna jak dwie krople wody. Są po prostu identyczne i 

zjawiskowo piękne. Tylko że Rocky wcale tego nie wykorzystuje. Jest świetnym pilotem, 

zupełnie jak babcia Kate.

- A dlaczego chętnie byś się ich pozbyła? Zerknęła na niego łobuzersko.

- Muszę powiedzieć?

- Tak - Wyrzuć to z siebie.

Parsknęła śmiechem.

-   W   takim   razie   wyznam   całą   prawdę   i   tylko   prawdę.   Byłam   o   nie   potwornie 

zazdrosna! One czytały we własnych myślach! Łączyło je coś, co mają tylko bliźnięta. Miały 

własny świat, do którego nikt nie miał dostępu. I chociaż były ode mnie młodsze o dwa lata, 

to ja zabiegałam o ich względy, a nie one o moje.

- Jednym słowem, zazdrościłaś im, że mają siebie.

- Tak, ale to nie wszystko.

- A co jeszcze?

Mówiła i mówiła, a on uważnie słuchał.

- Dlaczego ja ci to wszystko opowiadam? - zdziwiła się w końcu.

- Bo cię zapytałem. Mów dalej.

- Przecież to nieważne.

- Dla mnie bardzo.

Uwierzyła, chociaż nie powinna, i znowu usłyszała swój ściszony głos.

-   One   były   doskonałe,   piękne   i   mądre,   i   odważne.   Gdziekolwiek   się   pojawiły, 

roztaczały   dokoła   siebie   niezwykłą   atmosferę.   Wszystko   nagle   stawało   się   jakieś   inne   i 

podniecające. I wiesz co?

Zachęcił ją wzrokiem, aby mówiła dalej.

- One w dalszym ciągu takie są. Prześliczne i inteligentne, przebojowe i ekscytujące. 

background image

Moja starsza siostra, Caroline, też jest niezwykła. Tylko ja jedna jestem nudziarą w naszej 

rodzinie.

Rick skrzywił się.

- Skończyłaś już prawić sobie komplementy? Zbliżył ku niej twarz i prawie zetknęli 

się nosami.

Poczuła zapach wody po goleniu i pomyślała, że Puck pachnie tak samo dobrze jak 

wygląda.

- Wcale nie jesteś nudna.

Skinęła posłusznie głową; on jest wspaniały. Zbyt wspaniały jak na mnie, natychmiast 

ostrzegła się w duchu. Od takiego faceta najlepiej trzymać się z daleka.

Cofnęła się gwałtownie.

- Musimy chyba zarzucić kotwicę - oznajmiła rzeczowo. - Albo włączyć silnik. Znosi 

nas, za bardzo zbliżyliśmy się do brzegu.

Włączyli silnik i Toby z dumą stanął obok ojca za kołem sterowym. W zatoce rzucili 

kotwicę i wrócili na dawne miejsca na pokładzie.

- A ty masz rodziców? - zapytała Natalie. Rick pokręcił głową.

- Zginęli, kiedy byłem nastolatkiem. W pożarze spowodowanym krótkim spięciem w 

przewodach elektrycznych. Spłonął cały nasz dom. Ja się uratowałem, pomogli mi sąsiedzi. 

Wyniosłem mamę, ale ojca nie mogłem znaleźć.

Zamilkł i zapatrzył się w wodę. Natalie położyła rękę na jego dłoni.

- Strasznie ci współczuję. Spojrzał na jej dłoń.

- To było bardzo dawno temu. Zamieszkałem potem z ciotką i wujem, ale oni też nie 

mieli dzieci. Zawsze chciałem mieć rodzeństwo. Ale wiesz, jak to jest z marzeniami...

Spojrzał jej w oczy, odwrócił dłoń i splótł palce z jej palcami. Ten pozornie niewinny 

gest zrobił na niej niesamowite wrażenie. Było w nim coś tak intymnego i podniecającego, że 

poczuła kropelki potu na skórze.

Odważyła się spojrzeć mu w oczy i zobaczyła, że Rick z uśmiechem patrzy na coś za 

jej plecami. Odwróciła się.

Bernie leżał na pokładzie i spał, a Toby, przytuliwszy małą ciemną główkę do boku 

psa, również pogrążony był w głębokim śnie. Oddychali spokojnie jednym rytmem.

Natalie znowu wróciła spojrzeniem do Pucka. Siedzieli tak, trzymając się za ręce i 

popatrując na ufnie śpiące dziecko, zupełnie jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.

A przecież wcale tak nie było.

Natalie! - surowo upomniała samą siebie. Czyś  ty zwariowała! Przecież za chwilę 

background image

zaczniesz go opierać, karmić i oprzątać, jak to masz w zwyczaju. Zapomniałaś o wszystkich 

swoich postanowieniach?

Doskonale o nich pamiętała. Problem w tym, że „oprzątanie” Ricka i jego syna wcale 

nie wydawało jej się takie straszne! A powinno. Przecież dopiero co uwolniła się od Joela. To 

znaczy, raczej Joel uwolnił się od niej. Zresztą nieważne: jest wolna i nie zamierza znowu się 

pakować w jakąś historię.

Zwłaszcza z tym mężczyzną, zbyt atrakcyjnym i zbyt dobrym dla niej. Wysunęła rękę 

z jego dłoni i zapanowało niezręczne milczenie. Rozejrzała się rozpaczliwie w poszukiwaniu 

pretekstu   do   rozmowy   i   ujrzała   niebiesko   -   biały   jacht,   zakotwiczony   dość   daleko, 

wystarczająco jednak blisko, by zauważyć dwie postaci na pokładzie. Zapragnęła nagle być 

tam z nimi, daleko od Ricka.

- Natalie? - Jego głos zabrzmiał znowu zbyt blisko. - Wszystko w porządku?

- Tak - odparła, nie patrząc mu w oczy.

Wbiła wzrok w tamtą łódź, żeby nie musieć patrzeć na tego mężczyznę. Czuła jego 

wzrok na swojej twarzy i nie wiedziała, jak długo to wytrzyma. Odrzuciła włosy na plecy; 

upał stawał się nie do zniesienia.

- Gorąco - szepnęła.

- Bardzo - przytaknął po chwili milczenia, które znowu podniosło temperaturę o kilka 

stopni.

- Ludziom na ogół się wydaje - odezwała się, z trudem wymawiając słowa - że tu u 

nas panują wieczne śniegi, a przecież i my mamy gorące lata.

- Bardzo gorące.

Sięgnęła do kieszonki szortów, żeby zająć czymś ręce, i wyjęła elastyczną opaskę. 

Zebrała włosy w koński ogon i głęboko westchnęła.

- Tak lepiej - powiedziała i nareszcie na niego spojrzała.

Popełniła  błąd. W jego  oczach  ujrzała  coś, co  powinno ją skłonić  do krzyknięcia 

„nie!”, chociaż cała jej istota mówiła „tak”. Wiedziała, że teraz musi szybko coś powiedzieć, 

ale nie miała pojęcia co. Pierwszy przerwał milczenie Rick, i to też niezbyt zręcznie.

- Bardzo długo byłem sam...

Zerknął na uśpione dziecko i teraz on zaczął opowiadać.

- Moją żonę, Vanesse, poznałem na przyjęciu u znajomych. Pobraliśmy się w rok 

później. Bardzo dużo pracowałem i chyba ją zaniedbywałem. Urodził się Toby, ale jemu też 

nie poświęcałem zbyt wiele czasu. Kiedy skończył roczek, Vanessa rozwiodła się ze mną i 

przeprowadziła do Louisville, do swojej owdowiałej matki. Zabrała dziecko i widywałem je 

background image

bardzo rzadko. Sądziłem, że praca to wszystko i chyba byłem kiepskim ojcem. Może właśnie 

dlatego postanowiłem teraz poświęcić mu cały swój czas, żeby naprawić dawne błędy.

- Zrobiłeś bardzo dobry początek.

- Dziękuję.

Zamilkli, ale teraz cisza zrobiła się nieco łatwiejsza do zniesienia.

- A ty?

- Pytasz, czy miałam męża?

- Tak.

- Nigdy.

- A kogoś w tym rodzaju?

Opowiedziała mu o Joelu; jak się poznali w szkole w Travistown i jak spędzili razem 

pięć długich lat. Jak Joel z nią zerwał miesiąc temu i jak strasznie wtedy cierpiała.

- A teraz czuję się świetnie i zamierzam wykorzystać odzyskaną wolność - oznajmiła 

na zakończenie.

- Dlatego wyruszasz w tę daleką, egzotyczną podróż?

Natalie z zapałem przytaknęła.

- Tak. Będę szaleć, nigdy nie odwołam się do rozsądku i raz na zawsze zapomnę o 

rodzinie i obowiązkach.

Rick nie spuszczał z niej oczu, chłonąc każde jej słowo i może dlatego żadne z nich 

nie zauważyło, że Toby ześliznął się z psiego futra. Bernie wstał i usiadł ze wzrokiem wbitym 

w niebiesko - białą łódź unoszącą się na jeziorze za prawą burtą.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

- Za pierwszym razem ci się udało - powiedział Sterling z przyganą w głosie - ale nie 

przeciągaj struny, Kate. Czy mogłabyś łaskawie zostawić tę lornetkę w spokoju? Jesteśmy 

bardzo blisko, słońce odbite w soczewkach przyciągnie ich uwagę i będzie nieszczęście.

Kate bez słowa wskazała mu parasol nad głową.

- Przecież siedzę w cieniu - objaśniła, starannie regulując lornetę.

Zupełnie wyraźnie mogła teraz zobaczyć swojego ukochanego psa. Bernie leżał na 

pokładzie z oczami utkwionymi w jej kierunku. Skierowała lornetkę nieco bardziej w prawo i 

ujrzała tył głowy Pucka Daltona i delikatny profil Natalie. Siedzieli bardzo blisko siebie, 

pogrążeni w rozmowie.

- Kate, proszę. - Sterling podszedł i stanowczym ruchem odebrał jej sprzęt.

- Daj spokój - próbowała protestować, ale bez efektu.

Sterling już był na rufie i chował lornetkę do pokrowca.

Potem usiadł obok Kate, nie kryjąc satysfakcji.

- Niech ci będzie - westchnęła i chusteczką otarła pot z czoła. - Tak czy inaczej, jest za 

gorąco, żeby się kłócić.

- Dobrze wiesz, że niepotrzebnie tu przypłynęliśmy.

Machnęła ręką.

- Wiem, wiem, ale nie mogłam się powstrzymać. - Poklepała go po dłoni. - Zrozum, 

musiałam zobaczyć tego człowieka i jego syna.

- No i co?

- No i jestem zadowolona. Podobają mi się. Zobaczysz, wystarczy poczekać.

Sterling odchrząknął.

- Skoro tak sądzisz, niech się dzieje, co chce. Mamy niestety poważniejsze sprawy na 

głowie, niż Natalie i jej romanse.

- Miłość jest najważniejsza - obruszyła się Kate. Spojrzał na nią poważnie.

- Wiesz, co się dzieje na giełdzie z naszymi akcjami? Wczoraj...

- Dobrze wiem, jak to wyglądało wczoraj.

-   Akcjonariusze   są   przerażeni.   A   nasi   pracownicy   zupełnie   zdezorientowani.   Nikt 

niczego nie kontroluje. Skład eliksiru...

Ruchem ręki nakazała mu, by zamilkł.

-   Wiem,   wiem,   nie   musisz   mi   o   tym   przypominać.   Sama   opracowała   tajemniczą 

formułę   eliksiru,   z   którego   miano   produkować   krem   powstrzymujący   proces   starzenia. 

background image

Wkrótce potem ktoś wykradł ją z laboratorium. Zapewne ta sama osoba podłożyła ogień, 

próbowała   zamordować   Kate   i   nasłała   faceta,   który  miał   porwać   Allie.   Na   razie   nic   nie 

wskazywało na to, że czarna seria się skończyła. Przeciwnie.

- Wyszliśmy cało z niejednej opresji  - wojowniczo oświadczyła  Kate. - Teraz też 

damy sobie radę.

Sperling Foster był bardziej sceptyczny.

-  Tym   razem   sytuację   pogarsza   fakt,   że   twoi   synowie   skaczą   sobie   do   gardła. 

Nathaniel zawsze  myślał, że zarządzałby firmą lepiej od brata, a wziąwszy pod uwagę, co 

ostatnio wyprawia Jake, nie można nie przyznać mu racji.

Kate chyba nie doceniała powagi sytuacji.

- Jakoś to przeżyjemy.

- Czas nie pracuje dla nas. Ponadto mamy na głowie tę pannę Ducet.

- Tak, to jest problem.

- Chyba nawet więcej - skrzywił się Sterling. - Ta kobieta bardzo sprawnie manipuluje 

prasą. Udziela wywiadów na prawo i lewo i głosi, że rodzina nie chce jej zaakceptować.

Kate pokręciła głową.

- Rodzina nie ma wobec niej żadnych zobowiązań, ponieważ ta osoba nie ma z nami 

nic wspólnego. Nie jest moją córką.

Co   do   tego   Kate   nie   miała   żadnych   wątpliwości.   Zaginione   dziecko,   bliźniak 

maleńkiej Lindsay, było chłopcem. Wiedzieli o tym tylko rodzice. Gdy niemowlę porwano, 

FBI utajniło wszystkie informacje dla dobra śledztwa i opinia publiczna nigdy się nie do-

wiedziała, jakiej płci było zaginione bez śladu dziecko. Obecnie, w związku ze zniknięciem 

całej   dokumentacji,   tylko   Kate   i   porywacze   znali   prawdę.   Jedynie   Kate   mogła   swoim 

oświadczeniem położyć kres finansowym żądaniom oszustki.

-   W   obecnej   sytuacji   każda   prasowa   nagonka   wyrządza   nam   wielką   krzywdę   - 

napomknął Sterling.

Zerknął na swą rozmówczynię, jakby wzrokiem chciał podkreślić sugestię zawartą w 

tym zdaniu.

- Jeszcze nie pora. - W głosie Kate brzmiała determinacja. - Pozwolimy pannie Ducet 

się rozhulać i dopiero później damy jej po łapach. Na razie niech pokaże, co ma w ręku. 

Musimy się przekonać, czy coś ją łączy z innymi naszymi kłopotami, z pożarem, z katastrofą 

lotniczą i tak dalej.

Sterling Foster spojrzał na nią ze zrozumieniem.

- Może masz rację. Ja ostatnio zrobiłem się nerwowy, ale nie mogę się opanować. 

background image

Trochę tego za dużo.

Uśmiechnęła się do niego.

- Cierpliwości, mój drogi. Trzeba przecież się dowiedzieć, kto nam ostatnio tak miesza 

szyki.

Sterling zapatrzył się w gładką taflę wody.

- Martwię się o Jake'a - oznajmił po chwili milczenia. - Bardzo się o niego niepokoję. 

Zachowuje się jak człowiek kompletnie zdesperowany.

- Pojedź do niego i spróbuj się czegoś dowiedzieć. Sterling westchnął.

- Jake jest twoim synem i sama najlepiej wiesz, że niełatwo coś od niego wyciągnąć.

Kate wstała.

- Wymyśl coś. Rób, co chcesz, ale dowiedz się, co go gnębi i wszystko mi opowiedz - 

oświadczyła tonem nie znoszącym sprzeciwu i energicznym krokiem udała się na rufę.

- Kate, zostaw to...

Nie posłuchała go. Wyjęła lornetę z pokrowca i skierowała ją w kierunku jachtu.

- Jesteś niesamowita.

Uśmiechnęła się i nie odpowiedziała, wpatrzona w mężczyznę i kobietę na pokładzie 

„Lady Kate”.

Siedzieli obok siebie, rozkoszując się ciszą. W pewnej chwili Natalie wychyliła się za 

burtę, jakby czegoś wypatrywała w gładkiej tafli jeziora.

- Na co tak patrzysz? - zapytał Rick, spoglądając w tę samą stronę.

- Czegoś szukam - odparła, nie zwracając ku niemu głowy.

Uśmiechnął się.

- A czegóż to pani szuka, panno Fortune? Natalie zmrużyła oczy.

- Dobrego potwora z jeziora Travis.

- Kogo?

Westchnęła i wydęła wargi jak mała dziewczynka.

- Dziadek Ben zawsze mówił, że w naszym jeziorze mieszka dobry potwór. Zabierał 

mnie na wycieczki i szukaliśmy jakiegoś znaku na wodzie.

Zwróciła   ku   niemu   wzrok   i   głęboko   spojrzała   mu   w   oczy.   Uśmiechnęli   się 

jednocześnie, a potem wzrok Ricka powędrował ku jej ustom. Wiedziała, że zamierza ją 

pocałować i bardzo tego pragnęła. Jego pocałunek musi być wspaniały, czuły i podniecający...

Odsunęła się gwałtownie. Nie wolno jej popełnić kolejnego błędu. Jest naiwna, nie 

zna go i nie może wierzyć swojemu sposobowi osądzania ludzi.

- Natalie, ja... - zaczął.

background image

-  Musimy  wracać   -  wtrąciła  szybko.  Odwrócił   głowę  i  jego   wzrok  padł  na  puste 

miejsce na pokładzie.

- Gdzie oni są? - Po psie i chłopcu nie było śladu. Rick zerwał się gwałtownie. - On 

nigdy tak sam nie odchodzi!

Natalie również wstała.

- Na pewno są w środku. Rick otwierał już drzwi kabiny.

Bernie siedział pod schowkiem w kuchennej części kabiny. Zwrócił łeb ku Natalie i 

poskrobał łapą w drzwiczki. Rick otworzył je jednym ruchem. W środku znajdował się Toby, 

skulony, z podkurczonymi nogami i głową schowaną w dłoniach.

- Synku, chodź.

Dziecko bez słowa skuliło się jeszcze bardziej.

- Chodź, Toby...

Kupka nieszczęścia ani drgnęła. Rick obejrzał się i bezradnie spojrzał na stojącą za 

nim Natalie.

- Czasem tak robi - wyjaśnił. - Szuka sobie miejsca, żeby się schować. Doktor mówi, 

żeby się tym nie przejmować.

Wyglądało na to, że Natalie ma jakiś pomysł.

- Idź tam do niego. Rick zamrugał powiekami.

- Co mam zrobić?

- Usiądź obok.

W jego wzroku niedowierzanie mieszało się z irytacją.

- Zrób to. Wiem, co mówię. - W jej głosie zabrzmiała pewność, której wcale nie miała. 

Mogła tylko mieć nadzieję, że jej pomysł poskutkuje. Podświadomie czuła, że zrozpaczone 

dziecko dobrze zareaguje na milczącą obecność kogoś bliskiego, kto wejdzie do jego świata - 

Idź do niego, Puck.

Zawahał się, a potem niechętnie ukląkł i na kolanach wczołgał się do schowka.

-  Posuń   się, synku,   posiedzę   przy  tobie.  Miejsca  było  tak  mało,   że  udało  mu  się 

wsunąć tylko ramiona i głowę. Z tyłu usłyszał głos Natalie.

- Nie będę wam przeszkadzać. Posiedźcie tak sobie, a ja doprowadzę „Lady Kate” do 

portu.

Usłyszał,   jak   kobieta   i   pies   opuszczają   kabinę;   następnie'   dobiegł   go   odgłos 

podnoszonej kotwicy i dźwięk zapuszczanych silników. Chłopiec przytulił się do ściany.

- Jesteś tu bezpieczny, synku, prawda? - szepnął Rick, nie czekając na odpowiedź.

Doktor Dawkins mówiła, że nie należy się przejmować tym, że Toby chowa się w 

background image

małych  pomieszczeniach. Daje mu to poczucie bezpieczeństwa i przynosi chwilową ulgę. 

Mimo to, Ricka zawsze w takiej sytuacji ogarniała panika i dojmujące poczucie bezradności. 

Tym razem, na domiar złego, wbity w schowek, z wystającą na zewnątrz tylną częścią ciała, 

czuł się jak idiota. Ale przecież poradziła mu to sama Natalie, a ona jak nikt wyczuwała 

nastroje jego syna.

Pochylił głowę i przez chwilę myślał, że uległ halucynacji: poczuł we włosach małe 

paluszki dziecka. Toby wyraźnie próbował przyciągnąć go do siebie.

Powstrzymał oddech i pozwolił dziecku działać. Po chwili jego głowa spoczęła na 

małych chudych kolankach syna. Tkwił tak bez ruchu, z zesztywniałym karkiem i bólem w 

plecach, dopóki jacht nie wpłynął do przystani.

Kiedy silniki ucichły, wypełzł powoli ze schowka, a Toby wyczołgał się za nim. Jego 

buzia   była   jak   zwykle   blada   i   niewzruszona.   Tym   razem   jednak   Ricka   to   nie   zabolało. 

Wiedział, że w ciemnym schowku syn nawiązał z nim kontakt.

Natalie czekała na nich na pokładzie.

- Wszystko w porządku? - zapytała.

- Tak - odparł z przekonaniem w głosie.

Na   niebie   zebrały   się   chmury.   Ledwo   zdążyli   zacumować   jacht   i   zabrać   rzeczy, 

zaczęło padać.

Rick   wystawił   twarz   na   krople   deszczu   i   pomyślał,   że   los   pozwolił   mu   spotkać 

zupełnie niezwykłą osobę. W Natalie jest magiczna siła; co do tego nie miał wątpliwości.

Dwa tygodnie, które mieli spędzić razem, wydały mu się nagle strasznie krótkie i 

zapragnął zostać z nią na zawsze. Zafascynowała go, a przecież przez ostatnie cztery lata 

przyrzekał sobie, że już nigdy nie pozwoli na to żadnej kobiecie. Po związku z Vanessa 

pozostało w nim zbyt wiele goryczy. Ale Natalie to nie Vanessa.

Natalie   jest   zupełnie   inna   i,   prawdę   mówiąc,   nie   przypomina   żadnej   znanej   mu 

kobiety. Bardzo by chciał poznać ją lepiej...

Nie pozwoliła mu się pocałować, tam, na jachcie. Nic dziwnego, pewnie zbytnio się 

pośpieszył. Do takiej kobiety jak ona trzeba zbliżać się powoli i ostrożnie.

Ma jeszcze trochę czasu. Wiele rzeczy może się wydarzyć, jak się tak mieszka razem, 

w jednym domu przez dwa tygodnie.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Tymczasem Natalie, wychodząc z tych samych przesłanek, dochodziła do zupełnie 

odmiennych wniosków. Fascynacja Rickiem stanowiła zagrożenie i należało się ubezpieczyć. 

Skoro   mają   przez   pewien   czas   mieszkać   razem,   trzeba   przede   wszystkim   zachować 

odpowiedni dystans.

Zaraz po powrocie schroniła się na górze w swoim pokoju i zadzwoniła do ciotki 

Lindsay. Lindsay Fortune Todd z zawodu była lekarzem i wraz z mężem i dwojgiem dzieci 

mieszkała po drugiej stronie zatoki Ich duże, wygodne domostwo znajdowało się nieopodal 

rodzinnej   rezydencji.   Ciotka   Lindsay   pracowali   w   szpitalu   w   Minneapolis   i   było   bardzo 

trudno zastać ją w domu. Tego dnia, na szczęście, właśnie wróciła.

- Cześć, Natalie. Gdzie się podziewałaś?

W jej głosie brzmiała lekka wymówka; Natalie długo się nie odzywała, bo odkąd 

przysięgła sobie nie mieszać się do rodzinnych spraw, starała się trzymać na uboczu. Teraz 

jednak problemy rodziny wydały jej się niczym w porównaniu z zagrożeniem owiązanym z 

parą pewnych niebieskich oczu...

- Nie wpadłabyś do nas? Robimy grilla. Może nie będzie padać...

Natalie chętnie przyjęła zaproszenie i zeszła na dół.

- Idę do ciotki na kolację - oznajmiła Rickowi. Siedział w salonie, przeglądając prasę; 

Toby patrzył w telewizor, a Bernie leżał obok niego.

- Baw się dobrze - rzekł Rick życzliwie  i serce Natalie podskoczyło  w piersi jak 

szalone.

Nie wyglądał na zmartwionego i pomyślała, że może niepotrzebnie przed nim umyka. 

Ze strony takiego faceta jak Rick chyba nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo. Niestety...

Niebo   się   rozpogodziło   i   deszcz   ustał.   Natalie   podjechała   pod   dom   ciotki   i   ze 

zdziwieniem   spostrzegła   nieznany   sportowy   samochód   zaparkowany   na   podjeździe. 

Zaciekawiona, zapukała i otworzono jej natychmiast. W drzwiach stała nieco gorsza wersja 

ciotki Lindsay, z nieco zbyt  silną trwałą i nieco zbyt  czerwonymi,  długimi paznokciami. 

Tracey Ducet!

Miała   przed   sobą   kobietę   stanowiącą   ucieleśnienie   Jednego   z   problemów   rodu 

Fortune'ów,   pannę   Ducet,   która   od   pewnego   czasu   podawała   się   za   zaginioną   bliźniaczą 

siostrę ciotki Lindsay. Zza jej ramienia wyglądał Wayne, jej narzeczony.

Obok, z kwaśnymi minami, stali gospodarze.

- Jak się masz, Natalie? - zaszczebiotała Tracey i ucałowała gościa w policzek.

background image

Natalie wstrzymała oddech, żeby nie zaciągnąć się zapachem podłych perfum.

- Wpadłam na chwilę - ciągnęła Tracey - żeby się zobaczyć z moją siostrzyczką.

Rzuciła „siostrzyczce” ciepłe spojrzenie, które padł w pustkę. Lindsay wyraźnie nie 

czuła się „siostrzyczką” uzurpatorki.

- Teraz musimy już lecieć - oświadczył Wayne. Miał białe spodnie, obfitą ciemną 

czuprynę i przypominał nędzną namiastkę Elvisa Presleya.

- No to pa! - Tracey pomachała zebranym dłonie wyposażoną w karminowe szpony i 

odpłynęła w stronę sportowego wozu.

W holu zapadła cisza.

- Czego chciała? - przerwała milczenie Natalie.

- A jak myślisz? - odpowiedział Frank znużonym  głosem. - Zgadnij. Takie długie 

słowo, zaczyna się na literę „p”.

- Przyszła po pieniądze - wyjaśniła Lindsay. - Chciała dostać jakąś okrągłą sumkę od 

swojej „siostrzyczki”, zanim sprawa spadku ostatecznie się wyjaśni.

Natalie przeciągle westchnęła. .

- Co jej powiedzieliście?

- Odmówiliśmy jej - twardo odparł Frank.

Z pokoju dobiegło ich wołanie sześcioletniego Cartera.

- Mamo!

- Idę już! Idę!

Otworzyli butelkę wina, Frank przyrządził hamburgery i przed dłuższy czas siedzieli 

nad brzegiem, broniąc się przed komarami za pomocą specjalnych świec. Potem Frank zabrał 

dzieciaki do miasta na lody, a kobiety poszły do kuchni  posprzątać,  ponieważ tego dnia 

służąca miała wychodne.

Rozmowa oczywiście zeszła na problemy rodzinne. Lindsay bardzo się martwiła o 

swojego starszego brata, Jake'a.

- Ilekroć dzwonię i chcę do niego zajrzeć, słyszę, że właśnie jest bardzo zajęty. A to 

pracuje, a to wychodzi, i tak dalej. - Lindsay włożyła kolejny talerz do zmywarki i ciągnęła: - 

Przypadkiem   wpadłam   wczoraj   na   niego   w   Travistown.   W   ogóle   mnie   nie   zauważył, 

musiałam   trzy   razy   zawołać.   Patrzył   na   mnie   nieprzytomnym   wzrokiem,   jakby   mnie   nie 

poznawał. Wyglądał strasznie! Podkrążone oczy, nie ogolony, zapadnięte policzki. Jakby nie 

spał od tygodnia. Wiem, że po śmierci mamy miał bardzo trudne chwile, a teraz ta historia ze 

sprzedażą akcji Monice Malone. Znasz swojego ojca. Przed nikim się nie otworzy, będzie się 

tak gryzł w samotności. To bardzo trudny człowiek, mam nadzieję, że jakoś sobie poradzi.

background image

Natalie wszystko to wiedziała i nie miała pojęcia, co począć. Lindsay roześmiała się 

gorzko.

- Do tego ta koszmarna panna Ducet. Jak widzisz, nie potrafię nawet wymówić jej 

imienia. Trzeba przyznać, że na nieszczęście jest do mnie dość podobna. Ona naprawdę może 

być tym, za kogo się podaje. Ale...

Przerwała zmieszana.

- Ale co? - Natalie spojrzała w ciemne oczy ciotki. - Powiedz.

- Ona jest... taka...

- Tandetna? - podsunęła Natalie i ujrzała w myślach czerwone paznokcie tamtej.

Lindsay odetchnęła z ulgą.

- Nie ja to powiedziałam. Czy uważasz, że jestem ohydną snobką?

Natalie wzruszyła ramionami.

- To nie snobizm. Masz prawo myśleć o niej, co chcesz.

- Myślę, że to oszustka - wycedziła sucho Lindsay.

- Wszyscy tak myślimy. Tatuś zaangażował nawet detektywa, żeby ją prześwietlił.

- Wiem.

Śledztwo miał przeprowadzić Gabe Devereax; wynalazła go Rebeka. Lindsay splotła 

machinalnie dłonie na piersi.

- Robi, co może, ale nie na wiele się to zdaje. Jej rodzina zastępcza wymarła, nie 

istnieje nawet jej metryka. Ta Ducet mówi, że nigdy czegoś takiego nie miała. - Lindsay 

parsknęła ironicznym śmiechem. - Pewnie, po co jej metryka. Facetka ma trzydzieści siedem 

lat i nigdy dotąd nie potrzebowała metryki! Już to widzę.

Natalie zamyśliła się.

- Trzeba chyba po prostu cierpliwie poczekać - powiedziała w końcu. - Detektyw 

wreszcie coś znajdzie. Na razie nie dawaj jej ani grosza.

- Nie ma obawy. Frank mi nie pozwoli.

- Bardzo dobrze.

Natalie podeszła do bufetu i znacząco spojrzała na stojącą na nim butelkę wina.

- Coś niecoś chyba w niej zostało...

- Akurat na dwie szklaneczki - dokończyła Lindsay. - Wypijemy sobie nad jeziorem.

Usiadły na brzegu i zasłuchały w brzęczenie komarów.

- Frank i dzieci niedługo wrócą - leniwie odezwała się Lindsay. - Dobrze się z tobą 

rozmawia. Jesteś najrozsądniejszą osobą w całej rodzinie, Nat.

- Zawsze do usług.

background image

Lindsay nie dostrzegła szyderstwa w głosie siostrzenicy.

- A jak sprawa wynajmu domu? - zapytała.

- Właśnie kogoś znalazłam. Już się nawet wprowadził.

Ciotka wyraźnie się zainteresowała.

- On?

- Tak, nazywa się Rick Dalton, jest samotnym ojcem, chłopczyk ma na imię Toby, 

Bernie za nim przepada.

Lindsay umoczyła usta w kieliszku.

-   Bernie   przepada   za   synem,   rozumiem,   a   jaki   jest   ojciec?   Też   można   za   nim 

przepadać?

Natalie rozejrzała się; nie miała ochoty odpowiadać na to pytanie.

- Straszne tu komary...

Lindsay spojrzała na nią znacząco.

- Nie zmieniaj tematu, moja droga. Czuję w powietrzu romans.

- Ani mi to w głowie! - stanowczo zaprzeczyła Natalie. - Nie wymawiaj tego słowa!

- Dlaczego? Zawsze byłaś romantyczna i szukałaś prawdziwej miłości.

Natalie zapatrzyła się przed siebie.

- Nigdy mi się nie wiodło. Ciotka spojrzała na nią uważnie.

- Ten drań, Joel, dał ci się nieźle we znaki.

- Chodzi nie tylko o niego. Tak... ogólnie nie jest za dobrze.

- A w szczególe?

Natalie   pomyślała   o   babci   Kate,   która   odeszła   na   zawsze,   o   swych   skłóconych 

rodzicach,   o   krachu   grożącym   firmie,   a   także   o   pewnym   samotnym   mężczyźnie   i   jego 

nieszczęśliwym dziecku.

- Daj spokój - poprosiła cicho. Ciotka nie nalegała.

- Jeśli nie chcesz o tym rozmawiać, nie musisz, ale pamiętaj, jestem tutaj i zawsze 

możesz na mnie liczyć.

Natalie uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością.

Frank z dzieciakami wrócili trochę po ósmej, a ponieważ Lindsay nazajutrz wcześnie 

rano miała być w pracy, Natalie szybko się pożegnała.

Nie bardzo wiedziała, co ze sobą zrobić. Nie chciała tak wcześnie wracać do domu z 

obawy przed spotkaniem z Rickiem. Po drodze wstąpiła jeszcze do baru, ale nie mogła w 

nieskończoność grać na zwłokę. Postanowiła porozmawiać z tym facetem. Trzeba stawiać 

sprawy jasno. Nie można przecież w nieskończoność wynajdywać sobie pretekstów, żeby nie 

background image

bywać we własnym domu. Albo ustalą jakiś modus vivendi, albo na dwa tygodnie przeniesie 

się do rezydencji ojca.

Nie można oczywiście wykluczyć, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa i wszystko 

jest   tylko   wytworem   jej   wyobraźni.   Przeczył   temu   jednak   pocałunek,   który   wisiał   w 

powietrzu, i zauroczenie, jakie niewątpliwie pojawiło się między nią a jej lokatorem.

Ricka zastała przed telewizorem.

- Dobrze było? - zapytał uprzejmie.

- Tak. A gdzie Toby?

- W łóżku.

Nie wiedziała, czy czuje się rozczarowana tak banalnym powitaniem, czy też docenia 

jego pozytywny aspekt.

Bernie podniósł się leniwie i podszedł do niej. Pogłaskała wielki łeb i podeszła do 

telefonu. Machinalnie włączyła sekretarkę.

- Natalie - usłyszała głos Joela - to ja. Skoro nie chcesz mi dać szansy, to trudno, 

muszę z tym jakoś żyć. Jest jednak pewien problem. Pamiętasz tę moją hawajską koszulę, 

niebieską, z takimi palmami? Nie mogę jej nigdzie znaleźć. Może jest u ciebie. Rozejrzyj się, 

dobrze? Bardzo ją lubię i zależy mi...

Jednym ruchem skasowała dalszy ciąg nagrania, Joela i jego hawajską koszulę. Rick 

siedział odwrócony do niej tyłem, wpatrzony w ekran. Ciekawe, czy słyszał wynurzenia tego 

głupka? Może na szczęście nie było go w pobliżu, kiedy tamten dzwonił. Wyobraziła sobie 

Ricka w kuchni, przygotowującego kolację dla siebie i syna; stoi nad zlewem i obiera, na 

przykład, marchewkę... Nagle włącza się automatyczna sekretarka i rozlega się głos Joela!

Okropne! Trzeba położyć temu kres! Raz na zawsze! Natychmiast!

- Bernie, idziemy na górę! Rick nawet nie drgnął.

- Dobranoc - powiedziała.

Najwyraźniej nie był to odpowiedni moment na szczerą, poważną rozmowę.

Tylko  z powodu chorobliwej  drobiazgowości przejrzała szafę w swej sypialni,  ale 

niebieskiej koszuli Joela nie znalazła.

Następnego   dnia,   w   niedzielę,   Rick   postanowił   znowu   wybrać   się   na   wycieczkę 

jachtem.  Zaprosił Natalie,  ale  grzecznie i  stanowczo odmówiła.  Zapytał  wobec  tego, czy 

mogą zabrać psa.

- Jasne, uwielbia pływać łodzią.

- Świetnie się składa, dziękuję - powiedział Rick i to było wszystko.

Natalie spędziła cały dzień w domu sama, próbując nie myśleć, jak cudownie jest na 

background image

wodzie. Po południu spadł deszcz i zaczęła raz po raz podchodzić do okna i spoglądać na 

jezioro. Po dwóch godzinach znowu wyjrzało słońce, a jachtu jak nie było, tak nie było.

Około czwartej zabrała się do przygotowywania kurczaka w brokułach, żeby zabić 

czas. Danie było już w piekarniku, kiedy „Lady Kate” w końcu się ukazała. Natalie stanęła 

przy oknie i przez dłuższą chwilę patrzyła, jak wielka łódź wpływa do portu.

Po   dziesięciu   minutach   w   kuchni   pojawił   się   Rick.   Wszedł   tylnymi   drzwiami   i 

wyglądał jak młody bóg. Ogorzały od słońca i wiatru, z błyszczącymi oczami. Toby i pies 

pomaszerowali prosto do holu.

-   Toby,   umyj   ręce!   -   krzyknął   Rick,   a   potem   zwrócił   uśmiechnięte   spojrzenie   ku 

Natalie i zaczął wyjmować resztki jedzenia, jakie zostały im z lunchu.

Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu, a potem odezwała się, jakby nigdy nic:

- Zrobiłam dla nas kolację, zaraz będzie gotowa. Rick pociągnął nosem.

- Cudownie pachnie. O której siadamy?

- Za jakieś czterdzieści minut. Dobrze będzie?

Z jego miny można było wnioskować, że będzie wspaniale.

- Wezmę tylko prysznic i nakrywam do stołu! - zawołał i pobiegł w ślad za chłopcem i 

psem.

Toby z nieodłącznym  Berniem  u boku pojawił się w kilka minut później. Natalie 

zrobiła już sałatę i sięgnęła po sztućce.

- Czas nakrywać - powiedziała i chłopiec zrozumiał, że prosi go o pomoc.

Niepewnym krokiem podszedł bliżej i powoli, z wahaniem, zaczął rozstawiać na stole 

talerze.

- Doskonale ci idzie - pochwaliła go Natalie. - Sądzisz, że poradzisz sobie również z 

serwetkami i szklankami?

Chłopiec   z   powagą   skinął   głową.   Podała   mu   potrzebne   przedmioty   i   Toby,   z 

wysuniętym językiem, zabrał się do pracy.

- Doskonale!

Kiedy zjawił się Rick, wszystko było gotowe.

- Nie musisz nakrywać do stołu - powiedziała Natalie. - Toby już to zrobił.

Na twarzy Ricka odmalowało się zdumienie.

- Toby?

- Nakrył do stołu - wyjaśniła spokojnie Natalie. Rick podszedł i z niedowierzaniem 

zaczął przyglądać się dziełu swojego syna.

- To... to naprawdę...

background image

Natalie przerwała mu, kładąc rękę na jego ramieniu.

-   Bardzo   dobrze   -   dokończyła   zwyczajnym   głosem,   jakby   nie   zaszło   nic 

nadzwyczajnego.

Rick zrozumiał, że tak właśnie należy potraktować wyczyn chłopca.

- To... bardzo dobrze - powtórzył za nią.

Toby uśmiechnął się nieśmiało i przeszedł do saloniku. Włączył telewizor, a Bernie, 

cały czas śledzący jego ruchy, natychmiast położył się obok.

- Potrafisz dokonać cudu - szepnął Rick do ucha Natalie.

Lekko się odsunęła.

- Może Toby zawsze powinien pomagać w pracach domowych - powiedziała, siląc się 

na obojętność.

- Może...

Wymienili porozumiewawcze uśmiechy i Natalie dopiero teraz spostrzegła, że jej ręka 

nadal spoczywa na ramieniu Ricka. Cofnęła ją, jakby się sparzyła.

Rick spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Co się stało?

Zrozumiała,   że   nawet   jeśli   jemu   nie   jest   potrzebna   szczerość,   to   ona   bardzo   jej 

potrzebuje.

- Musimy porozmawiać - oświadczyła. Zupełnie jakby na to czekał.

- Kiedy?

- Wieczorem. Jak Toby zaśnie.

- Czy interesuję cię jako kobieta?

Rick, siedzący na drugim końcu kanapy, przez chwilę na nią patrzył.

- Tak - odpowiedział w końcu.

- Tak właśnie myślałam. - Natalie pokiwała głową.

- A nie chcesz, żeby tak było?

Chcę, chcę i to bardzo! - krzyknęła w duchu, ale natychmiast się opanowała.

- Nie chcę się z nikim wiązać. Teraz po prostu nie mogę.

Zatrzymał na niej spojrzenie swych błękitnych oczu.

- Z powodu tego faceta w hawajskiej koszuli? Natalie żałośnie jęknęła.

- Słyszałeś?

- Stałem sobie właśnie przy zlewie i...

- ...obierałeś marchewkę?

- Nie, płukałem sałatę.

background image

- Nieważne. - Machnęła ręką. - Tak, to był Joel.

- Twój były chłopak. Ten, co z tobą niedawno zerwał.

- Właśnie. Ostatnio zmienił zdanie i chce wszystko zacząć od nowa. Ale ja nie chcę. 

Muszę teraz być sama i wiele spraw sobie przemyśleć.

- Rozumiem.

Uniosła na niego wzrok, zdecydowana powiedzieć wszystko.

- Rick, kiedy przyjechaliście tutaj po raz pierwszy, strasznie mi się spodobaliście i 

bardzo   chętnie   wynajęłam   wam   dom.   Polubiłam   was,   ciebie   i   Toby'ego,   i   uznałam,   że 

znalazłam odpowiednie osoby, które zajmują się Berniem. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie 

sprawy... - Urwała, nie wiedząc, jak dokończyć.

Rick pośpieszył jej z pomocą.

- ...że podobam ci się w inny jeszcze sposób.

- Ja...

Znowu jej przerwał.

- Daj spokój, przecież to oczywiste, coś jest w powietrzu. Kiedy na siebie patrzymy, 

kiedy rozmawiamy, jest jakiś fluid. Czy uważasz, że to wychodzi tylko ode mnie?

Bardzo pragnęła przytaknąć, ale nie zdobyła się na tak oczywiste kłamstwo.

- Nie.

- Ty też coś do mnie czujesz?

- Tak.

Wyznała to tak cicho, że musiał się ku niej pochylić, aby usłyszeć.

- I nie chcesz tego ciągnąć? Spuściła oczy.

- Dla mnie to wszystko stało się zbyt  szybko,  nie jestem przygotowana.  Na razie 

powinnam zająć się czym innym.

- A czym?

Uniosła ręce obronnym gestem.

- Sama dokładnie nie wiem. Wokół mnie cały świat oszalał. Czytasz gazety i wiesz, co 

wypisują o mojej rodzinie. Do tego dochodzą sprawy czysto osobiste, ja naprawdę myślałam, 

że   kocham   Joela,   ale   kiedy   się   rozstaliśmy,   zrozumiałam,   że   łączyło   mnie   z   nim   tylko 

przyzwyczajenie i poczucie bezpieczeństwa. Był ode mnie uzależniony, byłam mu potrzebna, 

sądziłam... Po co ja ci to właściwie opowiadam?

Rick nie od razu odpowiedział, a kiedy to zrobił, w jego głosie brzmiała powaga.

- Szukasz zrozumienia.

- Pewnie tak - westchnęła, a Rick zrobił to samo.

background image

- W każdym bądź razie byłaś ze mną szczera. - Potarł kark i spojrzał na nią. - Co teraz 

zrobimy?

- Chyba najlepiej będzie, jeśli się przeniosę do rezydencji rodziców.

- Ta perspektywa zbytnio cię nie martwi, jak widzę - rzucił sarkastycznie.

Natalie spojrzała na widniejące za oknem jezioro.

- Tam, za tą wodą, w tym wielkim domu, niedobrze się dzieje - oznajmiła smutnym 

głosem. - Przysięgałam sobie, co prawda, że raz na zawsze przestanę  się mieszać  w ich 

sprawy, ale to nie takie proste. Nie wiem, co zrobię. Mogłabym również wyprowadzić się do 

hotelu.

Rick poszukał jej wzroku.

- Jest jeszcze inne rozwiązanie. My możemy się wyprowadzić.

Dzielnie wytrzymała jego spojrzenie.

- Nie, to nie wchodzi w rachubę. Jesteście idealnymi lokatorami, a twojemu synowi 

świetnie robi pobyt tutaj. Wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie to, co dzieje się z nami.

Rick skinął głową.

- Co do mojego syna, zgadzam się z tobą całkowicie. A na razie to on jest dla mnie 

najważniejszy.

- W takim razie zostaniesz?

- A ty nie wyprowadzisz się?

- Chyba że naprawdę będę musiała.

Zdali sobie sprawę, że szczera rozmowa niczego nie rozwiązała i nadal są w punkcie 

wyjścia.

- To co robimy?

Natalie z powątpiewaniem pokręciła głową.

- Nie wiem, może... Zachęcił ją wzrokiem.

- Myślę, że możemy spróbować - dokończyła.

- Jak to sobie wyobrażasz?

W jej głosie nie było zbytniej wiary w to, co mówi.

- Będę ci schodzić z drogi, będziemy się unikać. Uśmiechnął się do niej smętnie.

- Koniec z wycieczkami jachtem, koniec z kurczakiem w brokułach, tak? - zapytał.

Natalie z powagą skinęła głową.

- Tak. Ponieważ to ty wynajmujesz dom, masz prawo pierwszeństwa. Korzystasz z 

kuchni, kiedy chcesz, a ja gotuję, kiedy ciebie nie ma albo jadam w mieście.

Nie wyglądał na przekonanego.

background image

- Nie wiem, czy to dobry pomysł.

- Zawsze możemy spróbować - oświadczyła. - Jeśli się nie uda, coś sobie znajdę.

Późno w nocy, leżąc w łóżku, przemyślał sobie wszystko jeszcze raz. Z rozmowy 

wynikało, że Natalie nie bardzo wie, czego chce, ale na pewno nie chce w swoim życiu jego.

Pomylił się, widząc w niej typową amerykańską dziewczynę, ładną i wesołą, a przede 

wszystkim nieskomplikowaną. Natalie jest zupełnie inna.

Ujrzał   w   myślach   prześliczną   istotę   w   abażurze   na   głowie,   podrygującą   w   rytm 

piosenki Janis Joplin. Zobaczył, jak uśmiecha się do Toby'ego, a on odwzajemnia jej uśmiech 

kącikami warg. I jak wczoraj czekała na nich na trawniku przed domem, uczesana w koński 

ogon.

Chyba zwariował. Jest na najlepszej drodze do zakochania się w kobiecie, która go 

przed chwilą poprosiła, żeby się od niej trzymał z daleka.

Próbował   skupić   się   na   czymś   innym,   ale   nie   mógł.   Zacisnął   zęby:   przyjmie   jej 

warunki i będą żyli obok siebie jak obcy ludzie, będą się mijali i jakoś to pójdzie. Jemu też 

nie   są   potrzebne   komplikacje,   a   zwłaszcza   romans   z   bogatą   dziewczyną   o   nie 

uporządkowanym życiu wewnętrznym.

Około północy wreszcie zasnął i wtedy z pokoju syna dobiegł go przeraźliwy krzyk.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Sforsował drzwi dzielące go od sypialni chłopca i zmrużył oczy w świetle lampy.

Kołdra w samolociki leżała na podłodze, w skotłowanej pościeli nie było nikogo. W 

kącie ujrzał skulone dziecko wstrząsane rozdzierającym płaczem.

- Toby, syneczku...

Próbował mówić spokojnym głosem, ale serce łomotało mu w piersi jak szalone.

- Toby, syneczku, już dobrze... To ja, tata. Ostrożnie zbliżył się do chłopca. Mała, 

chuda postać w piżamce w pieski wydała mu się nagle czymś niezwykle kruchym i poczuł, 

jak paraliżuje go bezradność.

Obroniłby   syna   przed   każdym   wrogiem,   ale   musiałby   najpierw   go   zobaczyć. 

Unicestwiłby   każdego,   kto   zagroziłby   jego   dziecku.   Przeciwnik   Toby'ego   był   jednak 

niewidzialny, krył się w jego duszy, a ojciec mógł tylko bezsilnie zaciskać pięści.

Doktor Dawkins mówiła:

„Trzeba   mu   zapewnić   poczucie   bezpieczeństwa   w   każdej   sytuacji.   Kiedy   ma 

koszmarny sen i krzyczy,  należy otoczyć  go ciepłem, a przede wszystkim nie wpadać w 

panikę. Chłopiec musi wiedzieć, że opiekujący się nim dorosły panuje nad sytuacją i pomoże 

mu zmniejszyć zagrożenie”.

Słowa, słowa, bardzo mądre słowa... Problem w tym, że w takich sytuacjach Rick 

wcale   nie   panował   nad   sobą.   Ogarniała   go   wściekłość,   że   nie   może   walczyć   na   swoich 

warunkach. Nie może przyłożyć demonowi nękającemu tę małą, bezbronną istotę.

Opanował się i ukląkł obok syna.

- Toby, kochanie...

Dziecko uniosło głowę i ujrzał przerażone oczy zaszczutego zwierzątka. Toby patrzył 

gdzieś ponad jego ramieniem, jakby widział ducha.

- Syneczku...

Rick odwrócił się, ale nie ujrzał nikogo. W rogu pokoju stała tylko niewielka szafa.

Dziecko znowu ukryło głowę w dłoniach i skuliło się jeszcze bardziej. Rick nie miał 

pojęcia, jak postąpić.

I wtedy dobiegł go łagodny głos Natalie.

- Rick...

Odwrócił   się   i   ujrzał   drobną   postać   w   białym   szlafroczku,   z   drobnymi   bosymi 

stopkami i rozpuszczonymi włosami. Blask lampy zalśnił w różyczce na złotym łańcuszku. W 

korytarzu majaczył kształt wielkiego psa Rick w jednej chwili zapomniał o wszystkich po-

background image

stanowieniach; czuł teraz do niej jedynie ogromną wdzięczność. Przyszła tu, stała obok niego 

i mogła mu pomóc.

Ani   na   chwilę   nie   wątpił,   że   Natalie   wie,   co   robić.   Odsunął   się   i   przepuścił   ją. 

Przykucnęła obok dziecka.

Bernie wszedł za nią do pokoju i usadowił się przy drzwiach.

Rick   nie   spuszczał   oczu   z   Natalie.   Nie   zrobiła   najmniejszego   ruchu;   przemówiła 

jedynie do dziecka cichym, łagodnym głosem:

- Powiedz mi, Toby, kochanie, co to takiego było Toby zachlipał i uniósł głowę.

-   Powiedz   mi,   proszę   -   powtórzyła   Natalie.   Długo   się   jej   przyglądał,   a   potem 

wyszeptał:

- Potwór.

- Gdzie on był? - zapytała.

Spojrzał na coś za jej plecami, a potem mały drżący paluszek z wahaniem wskazał 

szafę. Bernie warknął. Rick ze zdumieniem spojrzał na łagodnego zwykle olbrzyma i ujrzał, 

że pies zwrócił łeb w stronę szafy i wyszczerzył zęby.

Toby nagle przestał się trząść i z zachwytem utkwił wzrok w psie. Natalie natychmiast 

wykorzystała właściwy moment.

- Chodź do mnie, maleńki.

Toby pociągnął nosem i wtulił się w nią. Wstała z dzieckiem w ramionach i lekko je 

pokołysała.

- Posłuchaj, teraz jesteś bezpieczny. Tatuś jest przy tobie. I Bernie. I ja. Nigdy nie 

pozwolimy, żeby ta potwór cię skrzywdził. Nigdy, nawet za milion lat.

Wolno zaniosła go do łóżka i otuliła kołderką.

- Możesz teraz spokojnie zasnąć, kochanie. Bernie będzie cię pilnował.

Pies natychmiast ulokował się przy łóżku i polizał chłopca w stopę. Toby przymknął 

oczy,  a Natalie ruchem dłoni kazała Rickowi zgasić  górne światło. Jednocześnie zapaliła 

lampkę w kształcie samolotu. W jej łagodnym świetle zrobiło się nagle bezpiecznie i przy-

tulnie.

Natalie dała znak Rickowi, żeby przysiadł z drugiej strony łóżka.

- Ten potwór wyszedł z szafy, prawda, Toby? - zapytała.

Dziecko przytuliło się do niej kurczowo. Objęła je ramieniem i pogłaskała po głowie.

- Wiesz, że tak naprawdę to potwory wcale nie istnieją prawda? - pytała dalej takim 

samym tonem.

Toby spróbował skinąć główką.

background image

- Rozumiem - ciągnęła. - Muszę ci zdradzić pewną tajemnicę. Mój dziadek, Ben, 

zawsze   mówił,   że   w   naszym   jeziorze   mieszka   potwór,   ale   to   jest   bardzo   dobry   potwór, 

przyjazny ludziom i zwierzętom.

Chłopiec wyraźnie się zainteresował. Cofnął główkę i uważnie spojrzał na Natalie.

- Nie wiedziałeś, że istnieją dobre potwory? Toby stanowczo pokręcił głową.

- A ja - mówiła dalej Natalie - jestem przekonana, że tylko takie naprawdę istnieją.

Widać było, że chłopiec rozpaczliwie pragnie jej wierzyć, ale nie potrafi.

- A może by tak Bernie pospał tutaj z tobą dzisiaj w nocy? Oczywiście, jeśli tatuś 

pozwoli.

- Nie mam nic przeciwko temu - zgodził się Rick.

- Wszystko w porządku? - zapytała Natalie Toby'ego.

Tym razem Toby skinął główką zupełnie wyraźnie.

- W takim razie śpij dobrze. - Wstała i spojrzała na psa. - Bernie, zostajesz tutaj.

Poszła w stronę drzwi, ale Puck zatrzymał  ją. W jego oczach dostrzegła podziw i 

wdzięczność.

- Natalie, bardzo ci dziękuję.

Uśmiechnęła się lekko, skinęła głową i wyszła z pokoju.

Rick   wrócił   do   Toby'ego   i   patrząc   na   rozpogodzoną   buzię   chłopca   pomyślał,   że 

cokolwiek by Natalie powiedziała o ich wzajemnych stosunkach, nic nie zmieni faktu, że do 

końca życia pozostanie w jego oczach czarodziejką, która podarowała jego dziecku spokojny 

sen.

Natalie zaś przystanęła w holu, nie wiedząc, czy iść do siebie na górę, czy wrócić do 

Ricka. Mogliby jeszcze chwilę porozmawiać. Potem przypomniała sobie wzrok, jakim na nią 

patrzył, i z westchnieniem weszła na schody.

Nazajutrz przy śniadaniu panowała ogólna serdeczność i nikt nie wtajemniczony nie 

zauważyłby   napięcia   między   Rickiem   a   Natalie.   Toby   jadł   z   wielkim   apetytem   i   Rick 

pomyślał, że od dwóch dni spędzonych w domu nad jeziorem jego syn zachowuje się zupełnie 

jak  normalny  chłopiec.   Nie  licząc   oczywiście   tego,  że   od  czasu  do  czasu   zamyka   się  w 

schowku, nic nie mówi, a w nocy krzyczy, bo dręczą go koszmary.

Za to od czasu do czasu się uśmiecha i lepiej je I ma bardziej ożywioną buzię. Doktor 

Dawkins mówiła że z czasem wszystko wróci do normy, ale Rick dopiero teraz zaczynał w to 

wierzyć. Sprawiła to Natalie i jej pies.

Wczoraj, kiedy wrócił do siebie, zdał sobie sprawę, że gdyby nie Natalie i Bernie, 

byliby   nadal   w   tym   samym   punkcie.   Toby   milczący,   zamknięty   w   sobie,   z   nieobecnym 

background image

spojrzeniem, i on, jego ojciec, w pułapce strachu i bezsilności.

Dzięki Natalie stało się inaczej.

Ona jednak za dwa tygodnie wyjedzie, a pies będzie z nimi tylko do końca sierpnia. 

Potem wrócą do Minneapolis i wszystko zacznie się od nowa. Musi o tym porozmawiać z 

lekarką; dobrze, że właśnie dzisiaj, o drugiej, mają kontrolną wizytę.

Tymczasem może sobie popatrzeć na swoją śliczną gospodynię, na jej gładką jak atłas 

skórę i ciemne kręgi pod oczami, mówiące, że może tej nocy spała równie kiepsko jak on.

Po   śniadaniu   poszedł   z   synem   na   przystań   i   przez   jakiś   czas   bawili   się   starymi 

wędkami znalezionymi w hangarze.

Potem wrócili do domu i usiedli w salonie. Wyjęli puzzle z żółwiami Ninja i Rick 

zaczął uczyć Toby'ego je układać.

W   pewnej   chwili   leżący   dotąd   spokojnie   Bernie   uniósł   łeb   i   warknął.   Tak   samo 

warczał w nocy na wzmiankę o potworze ukrytym w szafie. Zaraz potem rozległo się pukanie 

do oszklonych drzwi i Rick spojrzał w tym kierunku. Za szybą ujrzał mężczyznę mniej więcej 

w swoim wieku.

Natalie siedziała na górze i nic nie słyszała.

-   Poszukaj   takiego   kawałka   ze   skorupą   Rafaela,   polecił   Rick   synowi   i   poszedł 

otworzyć.

Przybysz był nieco od niego niższy, starannie ogolony i znakomicie ubrany.

- Czy... zastałem Natalie? - spytał, zdumiony widokiem nieznajomego.

To musi być Joel, jej były narzeczony. Rick przez chwilę bawił się jego zmieszaniem.

- Natalie jest na górze. Dzień dobry, nazywam się Rick Dalton, a pan to pewnie Joel 

Baines?

Wymienili uścisk dłoni i przybysz się przedstawił.

- Natalie nic mi nie mówiła, że ma towarzystwo - dodał.

Z pokoju rozległo się ostrzegawcze warknięcie i Joel z niechęcią spojrzał na psa. Rick 

szeroko się uśmiechnął.

- Zaraz po nią pójdę, proszę wejść.

- Dziękuję.

Bernie podniósł się i spojrzał wrogo na przybysza, szczerząc zęby. Widać było, że ma 

mu coś za złe. Rick uważnie przyjrzał się aroganckiej minie Joela i w myślach przyznał 

Berniemu rację.

- Wolałbym poczekać na ganku - oświadczył z godnością Joel.

- Jak pan woli.

background image

W tej samej chwili w holu ukazała się Natalie.

- Ach, to ty - odezwała się lodowatym tonem.

- Chciałem z tobą porozmawiać. Gdybyś mogła mnie wysłuchać...

Ujęła go pod ramię i energicznym ruchem wyprowadziła na ganek.

- - Pomówimy tutaj.

Zamknęła za sobą drzwi i Puck wrócił do stolika żółwi Ninja. Próbował nie patrzeć w 

stronę,   gdzie   zniknęła   Natalie   i   nieoczekiwany   gość.   Bernie   ziewnął   i   wrócił   na   swoje 

miejsce. Wyglądał teraz tak poczciwie, jakby nigdy nawet mu na myśl nie przyszło pożreć 

żywcem dawnego narzeczonego swojej pani.

Na zewnątrz jego pani mówiła do Joela:

- Nie znalazłam tej koszuli, nie ma tu nic twojego, dlatego zostaw mnie w spokoju, nie 

dzwoń i nie przychodź.

Joel zapatrzył się w czubki swoich butów.

- Nie chodziło mi o koszulę, tak naprawdę chciałem... Kto to jest tamten facet?

- Mój lokator. Mieszka tu z synem, zresztą to nie twoja sprawa.

- Lokator? Od kiedy potrzebujesz lokatorów?

- Joel, nie przeciągaj struny.

- W porządku. Chciałem ci tylko powiedzieć, że się żenię.

Zaskoczył   ją.   Stała,   mrugając   powiekami,   niezdolna   wymówić   słowa.   Joel 

wykorzystał jej milczenie.

- Pamiętasz tę... przygodę, o której ci wspominałem?

- Nie mam pojęcia, co to ma do rzeczy.

- Ta kobieta... osoba, z którą wtedy byłem wobec ciebie nielojalny, nie zachowała 

należytej ostrożności. Wkrótce zostanę ojcem i muszę ją poślubić.

Postanowiła natychmiast przerwać jego wynurzenia nie chciała już słyszeć nic więcej.

- A co to ma wspólnego ze mną?

-  Po prostu  zawsze  tak  dobrze  umiałaś  mnie   wysłuchać.   Z tobą  naprawdę  można 

porozmawiać i bardzo mi tego brakuje. Tak bym chciał znowu móc ci się zwierzyć. Mam 

mnóstwo   problemów   i   bardzo   byś   mi   się   przydała.   Zawsze   coś   tak   rozsądnie   doradzisz 

Melissa,  bo  tak   ma  na  imię   matka  mojego   dziecka  jest   bardzo  ładna   i  zabawna,   ale   też 

strasznie   wymagająca.   Nie   to   co   ty.   Nieraz   naprawdę   żałuję   starych   dobrych   czasów, 

spędzonych z tobą. Miałem spokój, ciszę; bardzo bym chciał móc od czasu do czasu do ciebie 

wpadać.

Nie była pewna, czy dobrze go rozumie.

background image

- Chwileczkę, Joel. Jakaś kobieta jest z tobą w dążywkrótce macie się pobrać, a ty 

stale chcesz się ze mną spotykać? Mniej więcej to chciałeś powiedzieć?

Zamyślił się.

- Sam nie wiem. Tak naprawdę to sam nie wiem czego chcę. Bardzo mi ciebie brak, 

Natalie.   Wczoraj   kiedy   Melissa   powiedziała   mi   o   dziecku,   zaraz   chciałem   do   ciebie 

zadzwonić, żebyś mi doradziła, co robić Rozumiem, że masz do mnie żal, ale chyba możemy 

zostać przyjaciółmi. Zgódź się, proszę.

Patrzyła na niego z otwartymi ustami. Chyba się przesłyszała albo to tylko sen, bo to 

przecież nie może dziać się naprawdę!

- Joel, czy ty uważasz mnie za idiotkę?

- O czym ty mówisz? Oczywiście, że nie.

- To dlaczego traktujesz mnie, jakbym nią była? niepewnie przestąpił z nogi na nogę.

- Ja chciałem tylko... chwilkę porozmawiać.

- Jeśli kiedykolwiek znowu się tu pokażesz, wezwę policję, rozumiesz?

Nie rozumiał nic, absolutnie nic.

- Ale, Nat...

- Do widzenia. Wynoś się stąd, bo w przeciwnym razie wezwę policję zaraz!

Zmarszczył czoło, jakby dotarła do niego realność groźby.

- Mówisz poważnie? - upewnił się na wszelki wypadek.

- Jak najbardziej.

-   I   nie   chcesz   mnie   już   nigdy   więcej   widzieć?   -   W   jego   głosie   brzmiało 

niedowierzanie.

- Zgadłeś.

- W takim razie - powiedział z wahaniem i odrzucił rzadkie włosy z czoła - jednak 

chyba już sobie pójdę.

- Doskonały pomysł.

Stała   na   ganku   i   patrzyła,   jak   Joel   niknie   za   drzewami,   gdzie   musiał   zostawić 

samochód.

Mogła sobie pogratulować. Sądząc po jego minie, chyba odwiedził ją po raz ostatni. 

W dalszym ciągu jednak nie miała pojęcia, jak mogła z nim być przez całe długie pięć lat i nie 

zorientować się, z kim ma do czynienia.

- Natalie?

Obejrzała się. W progu stał Rick w czarnej koszulce i spłowiałych dżinsach. Wyglądał 

cudownie, a w jego głosie brzmiał niepokój. Martwił się o nią.

background image

- Wszystko w porządku?

Jak mogła wierzyć swemu sercu? Zabiło w przyspieszonym rytmie, ale wiedziała, że 

nie może mu ufać.

-   Tak,   wszystko   w   porządku   -   odparła   znużona   głosem.   -   Zaszło   pewne 

nieporozumienie, ale już wszystko sobie wyjaśniliśmy.

- Miło mi to słyszeć.

Miał   bardzo   niebezpieczny   uśmiech   i   zagrażając   spokojowi   głos;   w   ogóle   cały 

stanowił dla niej zagra żenię.

Uważaj, pomyślała, pamiętaj, że zupełnie nie znasz się na mężczyznach i gotowaś 

powtórnie wpaść w pułapkę.

- Zrobię sobie kawę - oświadczyła rzeczowym tonem - i wracam do swojego pokoju.

Uśmiech na twarzy Ricka zbladł. Odsunął się i wpuścił ją do domu. Wchodziła na 

górę z poczuciem wygranej bitwy i przegranej wojny.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Tego samego dnia po południu doktor Dawkins, po spotkaniu z Tobym, poprosiła jego 

ojca do siebie na krótkie podsumowanie. Była bardzo zadowolona.

- Toby robi ogromne postępy. Bez trudu nawiązuje kontakt wzrokowy. Dzisiaj nawet 

dwa razy się do mnie uśmiechnął. Mam nadzieję, że najgorszy okres jest już za nim i chyba 

przezwyciężył kryzys. Niedługo zacznie mówić. Kiedy do tego dojdzie, proszę niczego nie 

przyspieszać. Powie słowo, potem dwa, wszystko we właściwym czasie.

Oparła się wygodnie w obszernym skórzanym fotelu i dodała, że w obecnym stanie 

rzeczy   można   ograniczyć   liczbę   kontrolnych   wizyt   do   dwóch   w   miesiącu.   Serce   Ricka 

wypełniło szczęście i natychmiast stanęła mu przed oczami drobna brunetka z bernardynem 

przy nodze.

- Chce mi pan coś powiedzieć? - domyśliła się lekarka.

- Tak. - Opowiedział jej pokrótce o swojej gospodyni i jej psie. - Toby na jej widok po 

raz pierwszy się uśmiechnął. Za dwa tygodnie ona wyjeżdża w daleką podróż i zostawia nam 

psa, a Toby za nim szaleje.

Boję się, że kiedy jesienią wrócimy do domu, będzie mu go strasznie brakowało.

- I jego stan znowu się pogorszy?

- Tak, tego się właśnie obawiam. W oczach lekarki ujrzał zrozumienie.

- Proszę się nie bać.

- Ale przecież...

- Pozwolę sobie przypomnieć, że to pan jest tutaj najważniejszą osobą. Czas, który pan 

poświęca dziecku i pański stosunek do dziecka są podstawową sprawą Dopóki między wami 

wszystko   będzie   jak   dotąd,   chłopiec   będzie   robił   postępy.   Nie   mam   wątpliwości,   że   już 

niedługo będzie pan miał przed sobą zdrowego normalnego, szczęśliwego chłopca. Kontakt z 

tą miłą panią i jej psem jest niewątpliwie bardzo korzystny ale rozstanie może spowodować 

co najwyżej przejściowy smutek, któremu psychika chłopca z pewnością podoła. To pan jest 

kluczową postacią i to pańska miłość zapewnia mu oparcie i poczucie bezpieczeństwa.

Rick przymknął oczy.

- Wiem - ciągnęła lekarka - to ogromna odpowiedzialność, ale jak widzę, doskonale 

daje pan sobie radę.

Przypomniał  sobie  panikę,  jaka  go  ogarnęła,   kiedy  w  nocy  poczuł  się  kompletnie 

bezsilny wobec potwora ukrytego w szafie. Pokręcił głową.

- Bardzo mi miło, że tak to pani widzi, ale czasem jestem zupełnie bezsilny.

background image

- Nic nie szkodzi. Postępuje pan dokładnie tak jak trzeba.

- Czasem myślę, że potrzebuję żony.

Powiedział to bez zastanowienia i tak szybko, że nie zdążył pomyśleć, czy to prawda. 

Doktor Dawkins przez chwilę milczała.

- Niepotrzebna jest panu żona ze względu na syna. w tej sprawie doskonale daje pan 

sobie radę sam. Chodzi o coś innego. - Uniosła się z fotela. - Na dzisiaj to byłoby wszystko.

Rick wstał również.

- Proszę się zapisać na następną wizytę - usłyszał na pożegnanie.

Po powrocie do domu ujrzeli na podjeździe zaparkowany biały mercedes. Postanowili 

skorzystać z kuchennych drzwi, bo Rick chciał zostawić w kuchni zakupy, które zrobił po 

drodze.

Zanim jednak wysiedli z samochodu, na progu ukazała się Natalie. Bernie pojawił się 

również i natychmiast podbiegł do Toby'ego. Rick wolnym krokiem podszedł do Natalie. 

Była wyraźnie zamyślona i jakby nieobecna, chociaż stała blisko niego w króciutkich szortach 

i spłowiałej koszulce. Włosy, jak zwykle, miała zebrane w koński ogon.

- Odniosę zakupy - powiedział, żeby się odezwać. Spojrzała na niego i leciutko się 

uśmiechnęła.

-   Strasznie   dużo   kupujesz.   Przywiozłeś   ze   sobą   pół   sklepu   przedwczoraj,   kiedy 

przyjechałeś.

Niesamowite! Po raz pierwszy zobaczył ją przed dwoma tygodniami, mieszka w jej 

domu dopiero trzeci dzień, a już jest tak ważna w jego życiu. Dopiero co przyrzekł sobie, że 

będzie się od niej trzymał z daleka, a już marzy tylko o tym, by znaleźć się jak najbliżej 

Uśmiech z jej twarzy zniknął, jakby i ona przypomniała sobie o swoich postanowieniach. 

Rick zawrócił do bagażnika.

- Pomogę ci - powiedziała szybko.

- Nie, dziękuję, dam sobie radę. Zatrzymała się w połowie drogi między domem a 

autem.

- To przecież nic takiego.

- Dam sobie radę - powtórzył. Natalie postąpiła krok do tyłu.

- W takim razie dobrze.

Zrozumiał, że sprawił jej przykrość i poczuł się podle.

- Natalie? - zabrzmiał na ganku melodyjny kobiecy głos.

Rick uniósł oczy i ujrzał cudowną wersję Grace Kelly, smukłą sylwetkę w bieli stojącą 

na schodkach ganku, z których przed chwilą zeszła Natalie.

background image

Zamrugał oczami, lecz zjawa nie zniknęła. Spojrzał raz jeszcze i pojął, że nie uległ 

halucynacji. Piękna kobieta była nieco wyższa i szczuplejsza niż legendarna księżna i mogła 

mieć równie dobrze trzydzieści, co pięćdziesiąt lat.

- Już idę, mamo. - Natalie odwróciła się i odeszła Piękna blondynka uśmiechnęła się 

do Ricka ponad jej głową.

- Witam. Jestem mamą Natalie, Erica Fortune.

- Bardzo mi miło. - Rick się ukłonił. - A ja jestem jej lokatorem, nazywam się Rick 

Dalton.

Natalie podeszła i objęła matkę ramieniem.

- Chodźmy, mamo, Puck chce wyładować rzeczy z samochodu.

Erica już jednak schodziła z ganku.

-   Przedtem   możemy   chyba   chwilę   porozmawiać.   Bardzo   bym   chciała   poznać 

pańskiego synka.

Toby, nie zdejmując rączki z grzbietu psa, podszedł do nich z wahaniem.

- Witaj. - Cudowna zjawa w bieli przyklękła na trawniku obok chłopca, a białe szaty 

rozpostarły się dokoła niej jak płatki egzotycznego kwiatu.

- Mam na imię Erica.

Uśmiechnęła się serdecznie i Rick po raz pierwszy zauważył, że jest bardzo podobna 

do córki. Toby nieśmiało się uśmiechnął.

- Ma na imię Toby - wyręczyła go Natalie.

- Wiem, mówiłaś mi. - Erica znowu spojrzała na chłopca - Wiesz, ja też mam synka. 

Teraz jest już duży, ma własną rodzinę i wspaniałą, kochającą żonę.

Toby wyciągnął  rączkę i delikatnie dotknął platynowych  włosów kobiety, które w 

słońcu zalśniły srebrem i złotem.  Erica roześmiała  się, objęła dziecko i pocałowała je w 

policzek.

Rick zrobił krok do przodu, by chronić syna. Wiedział, że Toby może bardzo się 

przestraszyć. Nic takiego jednak się nie stało. Toby zarzucił kobiecie rączki na szyję i wtulił 

buzię w jej ramię. Po chwili Erica delikatnie wyswobodziła się z uścisku i powoli wstała.

- Jesteś słodki - powiedziała i przeniosła wzrok z syna na ojca. - Uwielbiam dzieci - 

wyjaśniła.  - Czasem bardzo żałuję, że moje są już dorosłe. Dawniej wszystko  było  takie 

proste... A może tak tylko mi się wydaje.

- Chodź, mamo - odezwała się Natalie ze schodów. - Pójdziemy do mojego pokoju i 

jeszcze chwil porozmawiamy.

Erica przecząco pokręciła głową.

background image

- Nie, kochanie, już bardzo mi pomogłaś. Teraz  muszę jechać, czuję się znacznie 

lepiej.

- Jesteś pewna?

-   Całkowicie.   Odprowadź   mnie   do   samochodu.   Spojrzała   na   Pucka   pięknymi 

zielonymi oczami. - Było mi bardzo miło pana poznać.

Kiedy   obie   kobiety   znikły   za   drzewami,   Rick   zawrócił   do   samochodu   i   otworzył 

bagażnik. Przyszli mu do głowy, że chłopiec, który tak swobodnie zachowuje się wobec obcej 

kobiety, może równie dobra pomóc ojcu wnieść zakupy do domu.

Spojrzał na syna baraszkującego na trawie z psem.

- Hej, Toby!

Chłopiec zwrócił ku niemu głowę.

- Musisz mi pomóc!

Na twarzy dziecka odmalowało się zdziwienie.

- Chodź tutaj! Pomożesz mi!

Toby podbiegł i po prostu wziął od niego jedną z toreb.

W kuchni na stole leżała gazeta. Rick odstawił torby na blat i wziął ją do ręki. Na 

pierwszej stronie wielkie litery głosiły: „Monica Malone i Ben Fortune, tajemniczy romans”. 

Tekst zdobiły dwie duże fotografie przedstawiające nobliwego starszego pana i królową pięk-

ności i tak skomponowane, że mogło się wydawać, iż Monica Mallone zamierza za chwilę 

pocałować   Bena  Fortune.   Znalazło  się   również  miejsce   na  zdjęcie  Kate   Fortune,  która   z 

dezaprobatą spogląda na przytuloną parę.

Wszystko   było   szyte   tak   grubymi   nićmi,   że   tylko   bardzo   naiwny   czytelnik   mógł 

uwierzyć w opisywany, trwający ponoć dwadzieścia pięć lat, związek. Mimo to Rick zagłębił 

się w lekturze i dopiero kiedy spostrzegł, że Toby stoi obok i spogląda na niego pytająco, 

oderwał oczy od gazety.

- O co chodzi, synku?

Mimo braku odpowiedzi zrozumiał, w czym problem. Toby wyraźnie chciał wrócić do 

przerwanej zabawy z psem.

- Przynieś jeszcze tylko torbę z kartoflami i tę paczkę z proszkiem do prania. Potem 

możesz wracać do zabawy.

Toby skrzywił nosek.

- Zrób to, proszę.

Chłopiec podreptał z powrotem do samochodu, a Bernie pomaszerował za nim. Rick 

wrócił do przerwanej lektury.

background image

Szybko przebiegł oczami tekst. Nie znalazł w nim niczego, czego nie byłoby w tytule. 

Autor   artykułu   rozpoczynającego   się   od   sakramentalnej   formuły:   „Z  dobrze 

poinformowanych   źródeł   dowiadujemy   się,   że”   dorzucał   jedynie   komentarz,   z   którego 

wynikało,  że Monica Malone, skupując  na gwałt  akcje Fortune Industries, pragnie wziąć 

odwet na rodzinie właścicieli.

„Mimo że Monica była jego jedyną wielką prawdziwą miłością, Ben nigdy nie chciał 

rzucić dla niej żony i dzieci. Kochali się w tajemnicy, ich miłość nigdy nie ujrzała dziennego 

światła. Teraz Monica Malone mści się za wszystkie doznane upokorzenia i walczy o swoje 

miejsce pod słońcem”.

Potem następował krótki opis życiowych dokonań Bena i Kate oraz spis filmów, w 

których w ciągu swojej długiej kariery zagrała Monica.

Toby  nadszedł   w   chwili,   kiedy  ojciec   skończył   czytać.   Z  westchnieniem   postawił 

torbę z kartoflami tuż przy drzwiach i zawrócił po kolejny pakunek.

- Poczekaj, pomogę ci! - krzyknął Rick w kierunku znikających pleców chłopca.

Sam wniósł do kuchni ostatnią torbę z zakupami i właśnie stawiał ją na kuchennym 

blacie, kiedy zjawiła się Natalie. Rick kątem oka zauważył, że idzie prosto do stołu, gdzie 

leży gazeta, bierze ją i kieruje się do holu.

Po drodze uniosła oczy i ich spojrzenia spotkały się. Natalie uniosła brwi i zrozumiał, 

że dobrze wie, co robił podczas jej pożegnania z matką.

- Czytałeś to - rzekła oskarżycielskim tonem.

-   Tak,   przyznaję   się   do   winy   -   odparł   i   otworzył   lodówkę,   by   umieścić   w   niej 

przywiezione z miasta warzywa.

Natalie przez chwilę stała bez ruchu, a potem zwinęła gazetę i uderzyła nią o brzeg 

stołu.

-   Matka   mi   to   przywiozła,   strasznie   zdenerwowana.   Takie   rzeczy   zupełnie 

wyprowadzają ją z równowagi.

- Zupełnie zrozumiałe. Przecież to obrzydliwe, a do tego wszystko wyssane z palca.

W jej oczach dostrzegł iskierki nadziei.

- Naprawdę tak myślisz? Wzruszył ramionami.

- Na twoim miejscu powiedziałbym matce, żeby nie traciła czasu na czytanie takich 

śmieci.

- Chyba coś takiego właśnie jej poradziłam... Rick wyjął sałatę z papierowej torby, 

zamierzając włożyć ją do lodówki.

- Bardzo dobrze - powiedział z uśmiechem.

background image

Na twarzy Natalie też pojawił się uśmiech. Puck poczuł, że ciągnie go ku niej jakaś 

niewidzialna nić, i stał tak z sałatą w ręku przy uchylonych drzwiach lodówki, patrząc na 

dziewczynę, która uśmiechała się do niego.

Mógłby tak stać w nieskończoność.

Natalie pierwsza przerwała magiczny moment.

- Na mnie już czas, muszę iść.

Poszła na górę, a Rick z westchnieniem włożył wreszcie sałatę do lodówki i umieścił 

ją na odpowiedniej półce.

Kate   siedziała   za   biureczkiem   w   wynajętym   przez   Sterlinga   apartamencie   na 

najwyższym   piętrze.   Przed   sobą   miała   rozłożoną   gazetę.   Sterling   spacerował   po   pokoju, 

czekając, aż jego chlebodawczyni skończy czytać.

Kiedy uniosła na niego oczy, zatrzymał się.

- Posłuchaj... - zaczął niepewnym głosem, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.

Kate znowu skierowała wzrok na brukowiec i zatrzymała się dłużej na fotografii męża. 

Przez całe lata podejrzewała, że coś może go łączyć z tą kobietą Zwłaszcza w okresie, gdy ich 

małżeństwo   przeżywało   kryzys.   Było   to   w   czasach   największej   prosperity   firmy;   Kate 

odnosiła sukcesy, a Bena bardzo irytowała rosnąca niezależność żony. W końcu jednak dali 

sobie jakoś radę i uratowali swój związek. Zawsze wiedziała że Ben naprawdę ją kocha. A 

jednak nie mogła nie dostrzegać pewnych rzeczy...

Były pewne sygnały. Drobne, nie warte uwagi rzeczy, które zauważyć może tylko ktoś 

bezpośrednio zaangażowany. Jakieś przemilczenie, zawieszenie głosu, spojrzenie szukające 

kogoś w tłumie na przyjęciu...

Nigdy jednak nie przyszło jej do głowy, że mąż może ją zdradzać z kobietą, którą 

sama wybrała jako modelkę dla firmy. Może po prostu nie chciała o tym wiedzieć.

Jedyną   osobą,   która   musiała   znać   prawdę,   był   Sterling.   Sterling   Foster   wiedział 

wszystko i nic nie uszło jego uwagi. Miała do niego absolutne zaufanie, podobnie jak Ben.

- Czy to prawda? - zapytała matowym głosem.

- Nie wiem - odparł i uwierzyła mu.

- Ale chyba coś słyszałeś - drążyła dalej. - Jakieś plotki, jakieś... Może coś widziałeś?

Sterling odchrząknął; wiedziała, że nie skłamie.

Coś tak... Chyba miałem jakieś podejrzenia. Kate splotła dłonie.

- Rozumiem. Teraz musimy dowiedzieć się, skąd nastąpił przeciek. Ten ktoś może 

wiedzieć znacznie więcej.

Sterling skinął głową.

background image

- Tak. Zaraz się tym  zajmę. Niestety,  możliwości jest bardzo dużo. To może być 

każdy.   Na   przykład   jakiś   nasz   zwolniony   pracownik   albo   jakiś   reporter,   który   zamierza 

upichcić sensacyjną bajeczkę, albo ktoś zupełnie z nami nie związany, kelner czy sprzedawca, 

który kiedyś gdzieś zobaczył ich razem.

Kate wysłuchała go uważnie.

- Rozumiem. A może to ta Tracey Ducet albo ten jej facet? - podsunęła.

- Wszystko sprawdzimy.

- A może to ona sama, ta Malone?

- Sprawdzimy każdy ślad. Zaraz się zwrócę do Gabe'a Devereax.

Kate wstała od biurka.

- Rób, co uważasz za stosowne, a teraz porozmawiajmy o Jacobie.

Twarz Sterlinga spochmurniała.

- Pojechałem do niego, jak prosiłaś, wczoraj o dziewiątej rano.

- I co? - Spojrzała mu prosto w oczy.

-   Wszystko   odbyło   się   tak,   jak   przypuszczałem.   Spławił   mnie   grzecznie   i   jak 

najszybciej wyprawił z domu.

- Nic się nie dowiedziałeś? W dalszym ciągu nie wiemy, dlaczego ta kobieta ma na 

niego taki wpływ, że bez słowa odstępuje jej swoje udziały?

- Nie pozwolił mi nawet o tym napomknąć - wyjaśnił Sterling. - W ogóle o tym nie 

było mowy.

- A jak on się miewa? Jak wygląda? - W głosie Kate zabrzmiał niepokój.

- Posłuchaj... Przerwała mu niecierpliwie.

- Przecież wiem, że dzieje się z nim coś złego. Widzę po twoich oczach.

Wahał się przez dłuższą chwilę; potem zaczerpnął powietrza.

- Jake był pijany.

- O dziewiątej rano?

- Tak, i wyglądał bardzo źle.

Wolnym krokiem podeszła do okna, tak skonstruowanego, że z zewnątrz nikt nie mógł 

dostrzec, co dzieje się w środku.

- Wszystko wkrótce się wyjaśni. - powiedziała do siebie cicho. - Czuję to...

Z tyłu dobiegł ją spokojny głos Sterlinga.

-   Rzadko   się   mylisz,   Kate,   i   mam   nadzieję,   że   tym   razem   przeczucie   też   cię   nie 

zawiedzie.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Z   niewielką   paczuszką   bardzo   śmiałej   bielizny   w   dłoni   Natalie   weszła   do   domu 

bocznymi drzwiami. Cały dzień panował potworny upał i była strasznie zmęczona. Wybrała 

się po zakupy do miasta wcześnie rano z zamiarem wykupienia połowy sklepów, ale jakoś do 

niczego nie miała serca. W końcu nabyła kilka sztuk bielizny, jakiej nigdy dotąd nie nosiła, i 

poszła na lunch do restauracji.

Wybrała stolik przy oknie i dłubała w talerzu, melancholijnie popatrując na idących 

ulicą   ludzi.   Potem   poszła   do   kina   i   obejrzała   za   jednym   zamachem   dwa   filmy   Disneya: 

„Pocahontas” i „Kopciuszka”. Wyszła z niego nucąc pod nosem: „Bibbity, Bobbity, Boo”.

W drodze powrotnej długo stała w korku i miała czas, by się zastanowić, dlaczego 

właściwie   tak   bardzo   się   starała   jak   najwięcej   czasu   spędzić   poza   domem.   Odpowiedź 

narzucała się sama: chciała po prostu trzymać się z dala od Ricka.

Ale przecież gdyby nawet nie było Ricka, i tak wybrałaby się po zakupy, bo przecież 

postanowiła zaszaleć podczas planowanej eskapady. Na wycieczce po Morzu Śródziemnym 

wszystko miało być inaczej, miała stać się zupełnie kimś innym, uwodzicielską femme fatale 

w erotycznej bieliźnie.

Żałosne. Uśmiechnęła się do siebie smętnie i nie wiedzieć czemu zrobiło jej się bardzo 

smutno.

Kiedy   wreszcie   dotarła   do   domu   i   wśliznęła   się   do   środka   kuchennym   wejściem, 

natychmiast usłyszała głos Ricka.

Cichy, łagodny, melodyjny i bardzo ciepły.

Przystanęła, nasłuchując. Puck coś czytał. Na paluszkach podeszła do drzwi salonu i 

przystanęła w progu, powstrzymując oddech. Ojciec i syn siedzieli obok siebie na kanapie, z 

dużą książką na kolanach. Bernie leżał u ich stóp z głową wspartą o łapy.  Natalie nagle 

zapragnęła  siedzieć   tam   z  nimi  i  słuchać,   jak   Rick  czyta  bajkę,  odgrodzona   od  upału  w 

klimatyzowanym pomieszczeniu.

Wszyscy trzej spojrzeli na nią jednocześnie.

- Cześć - odezwała się nieśmiało.

Bernie na powitanie kilka razy poruszył ogonem, Toby uśmiechnął się.

- Czytamy właśnie „Lampę Alladyna” - wyjaśnił Rick.

Z miejsca, gdzie stała, mogła dostrzec kolorowe obrazki.

- Disneyowską wersję? - zapytała.

- Tak - odparł i naraz coś sobie przypomniał. - Przed godziną ktoś do ciebie dzwonił. 

background image

To chyba ważne, powinnaś zaraz odsłuchać.

Natychmiast pomyślała o ojcu, samotnym i nieszczęśliwym po drugiej stronie jeziora, 

i o wszystkich innych członkach rodziny, których mogło spotkać coś niedobrego.

- Dziękuję - powiedziała i poszła w stronę kuchni. Na automatycznej sekretarce paliło 

się światełko.

Natalie odłożyła paczuszkę z bielizną i nacisnęła przycisk. Rozległ się miły kobiecy 

głos z brytyjskim akcentem, który już kiedyś słyszała: „Dzień dobry, to znowu ja, Jessica 

Holmes. Dzwoniłam kilka dni temu i dzwonię powtórnie, bo sprawa jest bardzo ważna i 

niezwykle   mi   zależy   na   kontakcie   z   kimś   z   rodziny   Fortune'ów.   Chodzi   o   Benjamina 

Fortune'a, który podczas  drugiej  wojny  światowej  służył na terenie Francji.  Miałby teraz 

siedemdziesiąt kilka lat. Szukam spokrewnionych z nim osób, to sprawa życia lub śmierci. 

Bardzo proszę o telefon, dziękuję”.

- Co ty na to?

Rick stał kilka kroków od niej i patrzył pytająco. Przerwał czytanie bajki i poszedł za 

Natalie do kuchni, żeby zobaczyć, jak zareaguje na tak ważny jego zdaniem telefon.

Natalie stanowczym ruchem skasowała nagranie.

- Nawet do niej nie zadzwonisz, żeby zapytać, o co chodzi?

W jego głosie niedowierzanie mieszało się z naganą Podszedł bliżej. Natalie milczała.

- Przecież to sprawa życia lub śmierci... - dodał.

Natalie policzyła w myślach do dziesięciu. Postanowiła opanować się i zrozumieć, że 

Rick o pewnych sprawach może nie mieć pojęcia. Nie wie, co to znaczy należeć do potężnej, 

znanej rodziny, zewsząd wystawionej na ataki nie przebierających w środkach dziennikarzy i 

reporterów.

- Natalie, zadzwoń do niej.

Jednak udało mu się wyprowadzić ją z równowagi.

- To nie są twoje sprawy - powiedziała niebezpiecznie spokojnym głosem.

- Mylisz się. Sprawy życia i śmierci powinny obchodzić każdego. Ciebie też.

- To nie jest sprawa życia lub śmierci.

- Skąd wiesz, skoro z nią nie rozmawiałaś?

- Wiem i już. Wszystko o tym świadczy. Spojrzał nas nią takim wzrokiem, że straciła 

nadzieję, iż ta rozmowa kiedyś się skończy.

- A konkretnie co?

- Rick... daj spokój - westchnęła i uniosła oczy do nieba.

- Nie zamierzam dać ci spokoju, póki mi nie wyjaśnisz...

background image

Postanowiła zmienić temat.

- A gdzie są Toby i Bernie? Nie odniosła sukcesu.

- Siedzą sobie w pokoju. Nie rób uników, w dalszym ciągu czekam na odpowiedź.

Trudno, chyba trzeba ustąpić.

- Czytałeś  to, co wypisują  o dziadku i Monice Malone, prawda? - powiedziała, z 

trudem panując nad głosem.

- I co z tego?

- Przecież to oczywiste.

- Nie rozumiem.

Przybrała męczeński wyraz twarzy. Jak tak inteligentny człowiek może nie rozumieć 

najprostszych rzeczy? Wszystko trzeba mu tłumaczyć jak dziecku.

-   To   bardzo   dziwny   zbieg   okoliczności   -   wyjaśniła   -   Nagle   wszyscy   tak   bardzo 

zainteresowali   się   osobą   która   nie   żyje   od   dziesięciu   lat.   To   jakaś   dziennikarka,   Rick. 

Bezczelna, zdecydowana na wszystko dziennikarka, która za wszelką cenę chce mnie zmusić 

do rozmowy. Ale ja się nie dam.

Nie wyglądało na to, że go przekonała.

- Jeśli się okaże, że masz rację, możesz się wycofać.

- Nie masz pojęcia, jak to funkcjonuje - jęknęła. - Oni są jak rekiny. Dasz im palec, a 

pożrą ci całą rękę. Ta kobieta chce zdobyć o dziadku jakąś nową informację, żeby potem 

znowu nakłamać w jakimś szmatławcu.

Jego wzrok złagodniał.

-   Wiem,   że   kochałaś   dziadka   i   bardzo   cię   boli,   kiedy   wypisują   o   nim   różne 

nieprzyjemne rzeczy.

- Pewnie, że go kochałam. Był dobry, mądry... był nadzwyczajnym człowiekiem.

Mówił teraz do niej jak do małej dziewczynki.

- Jestem pewien, że taki właśnie był, ale mam wrażenie, że przenosisz zrozumiałą 

złość na autora czytanego niedawno artykułu na kogoś, czyje intencje mogą być zupełnie 

inne.

Natalie stanowczo pokręciła głową.

- Ja wiem, jakie są jej intencje.

- Przypominam ci, że ona jest Angielką.

Wzruszyła ramionami.

- W Anglii też są dziennikarze. Rick lekko się zniecierpliwił.

- Daj spokój, nie wydaje ci się dziwne, że ta kobieta prosi, żebyś do niej zadzwoniła 

background image

do Londynu? Czy gdyby była dziennikarką na tropie sensacji, nie pofatygowałaby się raczej 

tu, do ciebie?

- Z dziennikarzami  wszystko  jest możliwe.  Zrobiła ruch, jakby zamierzała  odejść. 

Rick powstrzymał ją gestem dłoni.

- W porządku. Załóżmy, że masz rację i jest to agresywna dziennikarka. A jeżeli się 

mylisz, co wtedy?

Natalie mimo woli przypomniała sobie głos i słowa tamtej kobiety. „Bardzo proszę o 

kontakt kogoś z rodziny Bena Fortune'a. To sprawa życia lub śmierci”.

Może niedokładnie tak to brzmiało, ale napięcie w jej głosie było chyba autentyczne. 

Zawahała się na ułamek sekundy. Może rzeczywiście powinna zadzwonić do Londynu...

Nie! Biedny dziadek nie żyje i nie może się bronić przed nikczemnymi oskarżeniami. 

Jeśli  ona teraz  zadzwoni i zacznie rozmawiać  z tą kobietą, tamta natychmiast  coś z niej 

wyciągnie i jakiś brukowiec znowu zacznie szargać dobre imię Bena. Nie wolno jej do tego 

dopuścić!

Całe życie była łatwym łupem i każdy mógł ją podejść. W szkole nigdy nie miała 

prawdziwej przyjaciółki; koleżanki nadskakiwały jej, bo bardzo im imponowała jej rodzina i 

chciały bywać w jej domu, żeby na własne oczy zobaczyć jej piękną matkę albo poznać 

legendarną Kate Fortune. Kiedy poszła do szkoły średniej, chłopcy umawiali  się z nią z 

powodu jej sławnego nazwiska i chęci zbliżenia się do Allison.

Miała   tego   dość.   Postanowiła   studiować   na   zwykłym   stanowym   uniwersytecie   w 

Minnesocie,   stanowczo   odrzucając   propozycję   zapisania   się   do   którejś   z   prywatnych 

snobistycznych uczelni.

Rozczarowała się jeszcze bardziej. Przyjaźniono się z nią wyłącznie dla pieniędzy lub 

po to, by jej wszechmocna rodzina załatwiła dobrą posadę po studiach.

Niczego   jej   to   nie   nauczyło.   Stale   zbyt   łatwo   obdarzała   ludzi   zaufaniem   i   nieraz 

mocno się sparzyła.

Teraz jednak nagle wydoroślała. Może z powodu nieszczęść, jakie w ostatnim czasie 

spadły na jej rodzinę, a może z powodu sposobu, w jaki porzucił ją Joel Baines, czuła, że już 

nigdy nie pozwoli się wykorzystywać.  Jej dotychczasowe  spojrzenie na świat i ludzi nie 

sprawdziło się i trzeba raz na zawsze zdjąć różowe okulary.

- Nie mylę się, jestem tego pewna - stwierdziła głosem nie znoszącym sprzeciwu.

- Ale Natalie, posłuchaj...

- Nie zamierzam dłużej rozmawiać na ten temat - przerwała mu nieco ostrzej, niż 

zamierzała. - A teraz przepraszam, ale muszę iść do siebie.

background image

Wzięła   torebkę   z   kuchennego   blatu,   odwróciła   się   do   Ricka   plecami   i   szybkim 

krokiem pomaszerowała do holu.

Jego słowa sprawiły, że na chwilę stanęła jak wryta.

- Nie dajesz ludziom szansy, a to błąd.

Zwróciła ku niemu głowę i spojrzała mu w oczy Ujrzała w nich wyrzut i potępienie i 

zrozumiała, że Rick ma na myśli coś więcej niż ten nieszczęsny telefon do Londynu.

- Trudno - powiedziała cichym głosem. - Życie to nie bajka... ani film Walta Disneya.

Po tej rozmowie unikanie Ricka stało się znacznie łatwiejsze, bo teraz on starał się 

trzymać od niej jak najdalej. Wiedziała, że go rozczarowała, że wiele w jego oczach straciła i 

że przestał ją lubić.

Postanowiła przekonać samą siebie, że tak właśnie jest najlepiej. Może w tej sytuacji 

uda im się być po prostu najemcą i wynajmującym, bez zbędnego balastu wzajemnej, tak 

bardzo wszystko komplikującej sympatii.

Właściwie się nie widywali. Miała u siebie na górze salonik ze stereofoniczną wieżą, 

telewizorem i wideo i nie musiała korzystać z bawialni na dole, gdzie królował Rick.

Kuchnia   oczywiście   była   wspólna,   ale   można   było   tak   wszystko   urządzić,   by  nie 

spotykać  się  również  w  godzinach posiłków.  Rick i  Toby jedli śniadanie  około  siódmej, 

Natalie rano gimnastykowała się i schodziła na kawę dopiero po dziewiątej. W dni, kiedy oj-

ciec z synem nie wypływali na jezioro, robili sobie lunch o wpół do dwunastej. Natalie jadała 

o pierwszej. Wieczorem odczekiwała, aż panowie zjedzą kolację, i pojawiała się na dole 

grubo po siódmej.

Najtrudniejsze do zniesienia było zachowanie Ricka wobec innych osób. W stosunku 

do syna był łagodny i czuły, matkę Natalie traktował z wyraźną sympatią, a ciotkę Lindsay 

oczarował zaraz za pierwszym razem, kiedy do nich wpadła w drodze ze szpitala.

Podobnie było ze Sterlingiem Fosterem. Zjawił się kiedyś,  żeby zabrać Natalie na 

lunch, i po krótkiej wymianie zdań z jej lokatorem stwierdził, że to niezwykle miły człowiek.

Wszyscy,  oczywiście,  mieli   rację:  Rick   był  nadzwyczajny. Tylko  w   jej   obecności 

stawał się okropny. Najpierw był po prostu chłodny i oficjalny, a potem zaczął o wszystko 

mieć pretensje. Pewnego popołudnia zwrócił jej uwagę, że zawsze zostawia kubek po kawie 

w zlewie. Natalie przyrzekła, że to się zmieni. Następnego dnia oświadczył, że nie powinna 

zostawiać książki kucharskiej na stole, bo to nieporządnie wygląda i że po sobie zawsze 

trzeba sprzątać.

Całkowicie się z nim zgodziła.

- Uwierzę, kiedy zobaczę - mruknął nieuprzejmie w odpowiedzi.

background image

Zapowiedź   burzy   pojawiła   się   w   związku   z   tygodnikiem   „Newsweek”,   a   w   tym 

przypadku Natalie naprawdę nic nie zawiniła. Od lat prenumerowała to pismo i skąd mogła 

wiedzieć, że on też to robi? Cała sprawa rozegrała się w poniedziałek, w tydzień i dwa dni po 

wprowadzeniu się lokatorów do jej domu.

Rick   siedział   na   ganku,   kiedy   Natalie   wróciła   do   domu   ze   spaceru,   po   drodze 

wyjąwszy ze skrzynki pocztę. Podała mu listy do niego, a gazetę zatrzymała sobie.

- Możesz mi dać mojego „Newsweeka”? - zapytał chłodno.

Odparła, że gazeta należy do niej.

-   Czy   mogłabyś   w   takim   razie   przeczytać   nazwisko   adresata?   -   pytał   dalej 

zdenerwowanym głosem.

Uprzejmie odpowiedziała, że nie musi, bo od wielu lat ma prenumeratę.

-   Cała   ty.   -   W   jego   głosie   zabrzmiała   bezbrzeżna   pogarda.   -   Znowu   pochopnie 

wyciągasz wnioski.

Zerknęła na kopertę. Gazeta należała do niego.

- Przepraszam - powiedziała zmieszana. - Myślałam...

Przerwał jej.

- Doskonale wiem, co myślałaś, ale się myliłaś. Zerwał się na równe nogi i odszedł, 

zostawiając   ją   zdumioną,   urażoną   i   smutną,   z   niepotrzebną   nikomu   gazetą   w   dłoni. 

Następnego dnia ćwiczyła właśnie codzienny aerobic, kiedy rozległo się energiczne pukanie 

do drzwi.

O   mało   się   nie   potknęła   i   nie   skręciła   sobie   nogi   w   kostce.   Pomasowała   bolące 

miejsce, poprawiła przepaskę na włosach, wyłączyła muzykę i poszła otworzyć.

W   drzwiach   stał   wściekły   Rick.   Pod   pachą   miał   jakieś   zawiniątko.   Poznała   swój 

ręcznik:   suszyła   na   nim   wieczorem   swoje   miniaturowe   majteczki,   które   kupiła   na 

ekstrawagancką wycieczkę statkiem.

- Zostawiłaś to wczoraj w pralni - oświadczył Rick oskarżycielskim tonem, rozwijając 

przed nią zawiniątko.

Natalie wzruszyła ramionami.

- Przepraszam.

Nie był usatysfakcjonowany.

- Wolałbym, żeby to się nie powtórzyło. Pamiętaj, że w tym domu mieszka dziecko. 

Nie życzę sobie, żeby Toby oglądał takie rzeczy. Jest na to za mały.

Powinna coś mruknąć i zamknąć drzwi, ale niezamierzony komizm sytuacji sprawił, 

że postanowiła stawić czoło swojemu prześladowcy.

background image

- Czy twój syn widział moje majtki? - zapytała. Obciął ją wzrokiem od stóp do głów i 

poczuła się fatalnie. Musi okropnie wyglądać w przepoconej koszulce i starych szortach, z 

tymi   mokrymi   kosmykami   wymykającymi   się   spod   opaski.   Zauważyła,   że   Rick   ciężko 

oddycha. Sama też tak oddychała, ale ona miała wymówkę - ćwiczyła aerobic, zanim jej 

przerwał.

- Czy twój syn widział moje majtki? - powtórzyła. Rick milczał, nie odrywając od niej 

wzroku.

- Nie, o ile wiem, nie - przyznał wreszcie.

- W takim razie nie widzę problemu. Zresztą, nawet gdybym je zostawiła w salonie na 

stole, nie zgorszyłby się, bo nie bardzo by wiedział, co to takiego.

Spojrzał na nią z wyższością.

- Nie masz pojęcia, ile może wiedzieć taki pięcioletni chłopiec.

Natalie pokręciła głową.

- Toby jest słodkim, niewinnym dzieckiem...

- To nie ma z tym nic wspólnego. Nieważne, jaki jest.

Przyznała mu w duszy rację. Toby w ogóle nie miał z tym nic wspólnego, bo ich 

rozmowa   dotyczyła   czegoś   zupełnie   innego   niż   stopień   uświadomienia   pięcioletnich 

chłopców.

Stali tak w drzwiach ciężko dysząc, i patrzyli na siebie. Zrozumiała, że należy jak 

najszybciej skończyć tę niebezpieczną rozmowę, nawet za cenę drobnego upokorzenia.

- Jeszcze raz przepraszam - powiedziała wyniosłym tonem, dumna, że tak świetnie 

potrafi się opanować. - Po prostu zapomniałam.

Rick mruknął coś pod nosem.

- Już nigdy nie zostawię na wierzchu mojej bielizny - dodała pojednawczo.

Rick odwrócił się na pięcie.

- Mam nadzieję - usłyszała.

Kiedy w pól godziny później zeszła na śniadanie, podszedł do niej Toby i wziął ją za 

rękę.

- Co, kochanie? - zapytała.

Pociągnął ją za sobą do salonu, gdzie na małym stoliku do kawy stał garaż zbudowany 

z klocków lego.

- Sam to zrobiłeś? Chłopiec z dumą skinął głową.

Natalie przykucnęła przy stoliku i z zachwytem zaczęła oglądać małe samochodziki 

stojące w szeregu przed garażem.

background image

- Fantastyczne! Dobra robota, Toby. - W jej głosie zabrzmiał szczery podziw.

Ricka  stojącego  tuż  obok, za jej  plecami,  spostrzegła  dopiero w  chwili,  kiedy się 

podniosła. Patrzył na ni dziwnym wzrokiem.

- O co chodzi? - zapytała niespokojnie. Przez dłuższą chwilę się zastanawiał.

- Co ci się stało? - powtórzyła zaniepokojona.

- Nic, nic.

Odwróciła się, żeby odejść, ale chwycił ją za ramię. Zadrżała pod wpływem dotyku 

jego ręki.

- Rick...

Puścił ją i nareszcie podjął jakąś decyzję.

-   Wybieramy   się   dzisiaj   na   jezioro   -   oznajmił   nieswoim   głosem.   -   Chciałem... 

chciałem cię tylko zapytać, czy możemy wziąć psa.

- Oczywiście.

Nie rozumiała, dlaczego pyta. Bernie ani na chwilę nie odstępował chłopca, spał w 

jego pokoju i chodził za nim krok w krok. Zawsze też zabierali go na pokład „Lady Kate” i 

Rick od dawna już nie pytał jej o pozwolenie.

- Myślałem, że może masz coś przeciwko temu - wyjaśnił niezręcznie.

- Nie, nic.

- W takim razie dobrze - powiedział, jakby myślał zupełnie o czym innym, i wolnym 

krokiem wyszedł z pokoju.

Natalie patrzyła na niego zdziwiona i niespokojna.

Mniej więcej w godzinę później wypłynęli,  lecz Natalie wcale nie odczuła z tego 

powodu ulgi. Nieobecność Ricka, zamiast ją uspokoić, jakoś dziwnie ją rozstroiła.

Dom wydał jej się smutny i pusty. Zupełnie nie wiedziała, co ze sobą zrobić.

O wpół do jedenastej zjawił się biały mercedes matki i Natalie zbiegła z góry, żeby 

otworzyć drzwi, zanim Erica zdąży zapukać. Matka była bledsza niż zazwyczaj.

- Jak dobrze, że cię zastałam, córeczko, Zaprowadziła matkę do kuchni i poczęstowała 

czymś zimnym do picia.

- Jakaś godzinę temu - zaczęła Erica załamującym  się głosem - dzwonił do mnie 

Nathaniel.

- Czego chciał?

- Prosił, żebym koniecznie porozmawiała z twoim ojcem.

- ...?

- f będę musiała to zrobić.

background image

Natalie   zrozumiała,   że   matka   jak   zwykle   oczekuje   od   niej   pomocy   i   zdrowego 

rozsądku.

- Nic nie rozumiem - próbowała zyskać na czasie. - Przecież sama mi mówiłaś, że nie 

rozmawiacie z sobą, bo nie potraficie się porozumieć.

Erica dostojnie skinęła platynową głową.

- Tak, ale to nie zmienia faktu, że Jake w dalszym ciągu jest moim mężem.

Natalie siła się powstrzymała, by nie wzruszyć ramionami; matka tego nie znosiła.

- Ale jak możesz sądzić, że twoja rozmowa z nim będzie miała sens, skoro wiesz, że 

natychmiast zaczniecie się kłócić?

Erica zatrzepotała rzęsami.

- Muszę zobaczyć, co się z nim dzieje. Mam jak najgorsze przeczucia.

- Ale dlaczego?

- Trochę się domyślam, no a trochę... mi powiedziano.

Natalie wyprostowała się na krześle i zmrużyła oczy.

- Mamo, powinnaś chyba wiedzieć, że stryj Nathaniel zawsze przesadza, a do tego 

uwielbia upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Wysyła cię do ojca, bo ma w tym jakiś cel.

W pięknych szmaragdowych oczach Eriki odmalowało się zdumienie.

- Jaki cel?

- Może ma nadzieję, że się pokłócicie. Erica machnęła wąską białą dłonią.

- Cóż za pomysł! Po prostu boi się o brata. Był bardzo zdenerwowany.

- Zawsze się denerwuje, kiedy sprawy dotyczą ojca - zauważyła z przekąsem Natalie.

Erica zbagatelizowała jej komentarz.

- Tym razem nie chodzi o jego kompleksy i zazdrość, że to Jake, a nie on, został 

szefem firmy. To coś poważniejszego.

- Ale co?

- Uważa, że z Jakiem dzieje się coś bardzo złego. Natalie milczała i matka mówiła 

dalej.

- Nathaniel powiedział mi, że twój ojciec prawie nie bywa w firmie. Wpada dwa razy 

w tygodniu i zaraz wychodzi. Nigdzie nie można go złapać. Dziś rano Nathaniel do niego 

zadzwonił i poprosił, żeby pojawił się w pracy. Umówili się na dwunastą, ale nie wiadomo, 

czy   twój   ojciec   przyjdzie.   Ostatnim   razem...   -   Urwała,   a   dopiero   po   chwili   ciągnęła:   - 

Ostatnim razem, kiedy był w biurze...

Natalie ujęła rękę matki.

- Mamo...

background image

Erica potrząsnęła głową, jakby zmuszała się do dokończenia zdania.

- Ostatnim razem, kiedy zjawił się w biurze, byt pijany.

Natalie przez dłuższą chwilę trawiła sens jej słów. To zupełnie nie pasuje do jej ojca! 

Jacob Fortune jest potężny i niezłomny. Od śmierci Kate kieruje rodzinna, firmą i nigdy, 

przenigdy nie pozwolił sobie na najmniejsze uchybienie. Miał żelazny charakter i niezłomne 

zasady.

Poczuła na sobie błagalne spojrzenie matki.

- Muszę tam pojechać, córeczko. - Wiedziała doskonale, co teraz nastąpi. - Jeśli pojadę 

do niego sama wiadomo, jak się to skończy.

Natalie uniosła na nią oczy.

- Dlatego chcesz, żebym ci towarzyszyła? Nie ma mowy.

Oczy matki zwilgotniały.

- Córeczko, tylko ty jedna mogłabyś.... Tak bard/o cię proszę...

- Mamo, nie.

- Tak bardzo cię proszę, kochanie.

Rozpaczliwie przywołała z pamięci wszystkie swoje postanowienia, że już nigdy nie 

pozwoli się wykorzystać w rodzinnych rozgrywkach. Skoro jednak nawet stryj Nathaniel jest 

zaniepokojony... Sprawy muszą wyglądać naprawdę bardzo źle.

- Córeczko, pojedziesz? Natalie przełknęła ślinę.

- Teraz? Zaraz?

Erica uniosła rękę i odgarnęła jej włosy z policzka, tak jak to robiła w dzieciństwie.

- Tak, wolałabym teraz, tak bardzo się boję. Nie uspokoję się, póki go nie zobaczę, nie 

porozmawiam z nim i na własne oczy nie przekonam się, w jakim jest stanie.

- Może najpierw do niego zadzwonimy? - zapytała z nadzieją w głosie Natalie, ale 

matka tylko machnęła ręką - Może go nie ma w domu?

- Jeśli zadzwonimy, powie, że wszystko w porządku i że nie chce nas widzieć. A jeśli 

go nie ma... To nie potrwa długo, wystarczy tylko objechać jezioro. Jedziemy?

- Mamo...

- Proszę, córeczko.

Nie było sensu opierać się dłużej.

- Dobrze, jedziemy - westchnęła z rezygnacją Natalie.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Erica postanowiła jechać samochodem, mimo że mogły popłynąć motorówką stojącą 

na przystani. Przebyły długą drogę wzdłuż jeziora, wśród klonów i dębów, których uroda o tej 

porze roku przyciągnęłaby wzrok każdego, kto byłby mniej zaaferowany.

Kiedy się zatrzymały pod bramą wiodącą do rezydencji, zaczął siąpić drobny deszcz. 

Nacisnęły dzwonek i rozległ się jakiś nieznany, kobiecy głos.

- Tak, słucham.

- Erica i Natalie do Jake'a - oświadczyła Erica.

- Proszę, już otwieram.

Po chwili głos odezwał się znowu i. poprosił, by wjechały. Ciężka żelazna brama 

otworzyła się, a potem za samochodem automatycznie zamknęła. Wkrótce znalazły się na 

podjeździe pod ozdobionym kolumnami frontem rezydencji.

Natalie   rozejrzała   się.   Nic   się   nie   zmieniło.   Rozległe   trawniki   były   zielone   i 

wypielęgnowane i przeszło jej przez myśl, że cokolwiek dzieje się z jej ojcem, ogrodnicy 

sprawują się bez zarzutu.

Osobisty szofer pana domu natychmiast wyszedł im na spotkanie z wielkim czarnym 

parasolem. Otworzył drzwiczki od strony Eriki i osłonił ją przed deszczem.

- Witaj, Edgarze - przywitała go z uśmiechem i schroniła się pod parasol.

- Dzień dobry pani. Podała mu kluczyki.

- Nie wstawiaj samochodu do garażu. Nie wiem, czy długo tu zabawimy.

Edgar wprowadził Erice po schodach pod masywne drewniane odrzwia i zawrócił po 

Natalie, zamierzając ją również osłonić od deszczu. Ku jego dezaprobacie, Natalie wbiegała 

już na schody.

- Jak się masz, Edgarze!

- Witam,  panno Fortune - odparł  szofer z godnością  i osłonił  czarnym  parasolem 

samego siebie. - Bardzo się cieszę, że panią widzę.

Erica zdążyła przycisnąć dzwonek i wielkie drzwi zaraz się otworzyły. W progu stała 

siwowłosa kobieta w jasnoniebieskiej spódnicy i takiej samej bluzce.

- Dzień dobry paniom - odezwała się i rozpoznały głos z domofonu.

Erica przyjrzała się jej uważnie.

- My się chyba nie znamy.

- Jestem tutaj nową gospodynią, nazywam się Laughlin.

- Ach, tak. Chciałabym się zobaczyć z moim mężem.

background image

Kobieta zamknęła za nimi wielkie drzwi.

- Pan Fortune czeka w bibliotece. Zaraz panie zaprowadzę.

Erica dumnie uniosła głowę.

- Dziękuję, znam drogę.

Gospodyni przystanęła i spojrzała na nią ze zdziwieniem.

- To znaczy... że nie mam pani zaanonsować? Erica wyprostowała się, przybierając 

wyniosłą postawę.

- Sama się zaanonsuję. Zapewniam panią, że potrafię.

W niczym  nie przypomniała teraz tej słabej, drżącej kobiety,  która przyjechała do 

córki błagać o pomoc i wsparcie.

Erica Fortune przygotowywała się do walki ze swym największym wrogiem i jedyną 

szaloną miłością swojego życia... ze swoim mężem.

- Może pani wrócić do swoich zajęć - oświadczyła zdumionej pani Laughlin i ruszyła 

przed siebie.

Gospodyni,   która   najwyraźniej   miała   bardzo   ścisłe   polecenia,   próbowała   jej 

towarzyszyć.

- Pan Fortune...

Erica spojrzała na nią groźnie i gospodyni natychmiast zamilkła.

- Jak pani sobie życzy - wyszeptała tylko i oddaliła się bezszelestnie po wypastowanej 

jak lustro podłodze.

Erica zwróciła głowę do córki.

- Od kiedy ona tu jest?

- Nigdy jej tu nie widziałam.

Erica lekkim ruchem poprawiła włosy; szmaragd, który przed laty dostała od męża, 

rozjaśnił mroczny korytarz.

- Skoro musiał zmienić służbę...

- Mamo - przerwała jej córka - nie wyciągaj wniosków zbyt pochopnie, dobrze? To, że 

tata zatrudnił nową gospodynię, nic nie znaczy.

- Masz rację, przepraszam.

Ramię   w   ramię   matka   z   córką   przebyły   rozległy   hol   i   dotarły   do   podwójnych 

dębowych drzwi wiodących do biblioteki. Erica wzięła głęboki oddech jak przed skokiem na 

głęboką wodę i pchnęła drzwi.

Jacob Fortune siedział za ogromnym biurkiem, które Natalie tak dobrze pamiętała. 

Kiedy była mała, wydawało jej się, że ojciec zza takiego biurka może kierować światem. Miał 

background image

na sobie wytworny garnitur od Armaniego, wyprostowane sztywno plecy, ręce nieruchomo 

złożone na biurku.

Na widok żony jego ciężkie spojrzenie zmatowiało.

- Dzień dobry, kochanie - odezwała się Erica. W jej głosie była czułość, niechęć i lęk.

- Erica... - rzekł przeciągle Jake. Jego głos stanowił jakby echo jej głosu.

Przez długą chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.

Natalie poczuła się zbędna. Co ją, u licha, podkusiło, by towarzyszyć  matce? Nie 

powinna się tu znaleźć. Między tą parą nie było dla niej miejsca, a matka doskonale potrafiła 

dać sobie radę z ojcem. Miała za sobą lata praktyki.

Nagle, zupełnie nieoczekiwanie, przypomniał jej się Rick. We wzroku, jakim ojciec 

patrzył na matkę, odnajdywała coś, co widziała w spojrzeniu Ricka. Rick tak właśnie ostatnio 

patrzył na nią. Śmieszne.  Przecież to zupełnie co innego. Między nią a Rickiem nie ma 

zniszczonej,   zawiedzionej   miłości.   A   ona   nie   należy   do   kobiet,   które   wzbudzają   w 

mężczyznach szaleńczą namiętność.

Mężczyźni po prostu ją lubią i dobrze się przy niej czują. Zapewnia im komfort i 

poczucie bezpieczeństwa.

Nieraz, trzeba przyznać, potrafią ją wykorzystywać... Tak czy inaczej, nie jest osobą, o 

której marzą i śnią.

Suchy, drwiący głos ojca wyrwał ją z zamyślenia.

- Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? - powiedział Jake do jej matki.

Erica zbliżyła się do biurka.

- Zaraz się dowiesz.

Natalie jak automat podeszła razem z nią; poczuła na sobie wzrok ojca.

- Witaj, Natalie. - Jego głos złagodniał, na ustach pojawił się cień uśmiechu.

Mimo rozlicznych rodzinnych konfliktów i nieporozumień, Jake i Natalie zawsze się 

rozumieli. Miał córki bardziej atrakcyjne i błyskotliwsze od niej, miał również syna, ale w 

przeciwieństwie do swego rodzeństwa, Natalie nigdy o nic nie walczyła  i nie dochodziła 

żadnych swoich praw. Niczym mu nie zagrażała, a on niczego jej nie narzucał.

- Dzień dobry, tatusiu - powiedziała teraz cichutkim głosem.

Jake niechętnym wzrokiem obrzucił żonę.

- Nie wiem, po co przyszłaś, ale niepotrzebnie wplątujesz w to biedną Natalie.

Nieskazitelna twarz Eriki pozostała niewzruszona.

- Potrzebowałam kogoś do pomocy.

Jake prychnął, wstał zza biurka, okrążył je i wskazał swoim gościom kanapę.

background image

- Usiądźcie, proszę.

Natalie   zerknęła   we   wskazanym   kierunku   i   już   chciała   spełnić   jego   prośbę,   gdy 

powstrzymał ją głos matki.

- Nie, dziękujemy, postoimy. Przyjrzała mu się uważnie.

- Wyglądasz... dość dobrze - stwierdziła niepewnie.

Natalie przytaknęła jej w myślach. Tak, ojciec wyglądał... dość dobrze. W żadnym 

razie   nie   można   było   powiedzieć,   że   wygląda   dobrze;   miał   ciemne   kręgi   pod   oczami, 

zmęczoną twarz i głębokie bruzdy na policzkach.

Jake uniósł siwe brwi.

- Przyjechałaś, żeby sprawdzić, jak wyglądam?

- Właśnie - odparła ze spokojem.

- A co cię tak zaniepokoiło?

- Słowa twojego brata, Nathaniela - odrzekła bez wahania.

Jake westchnął.

-   Kochany   braciszek!   Jak   zwykle   bruździ.   -   Obrzucił   wzrokiem   swój   elegancki 

garnitur i starannie wyczyszczone buty. - Jak widzisz, jeszcze jakoś się prezentuję.

Erica potrząsnęła głową.

- Jake, czytałam gazety.

Każda inna kobieta, widząc jego spojrzenie, uciekłaby gdzie pieprz rośnie; każda, ale 

nie Erica Fortune.

- Nawet nie udawaj, że rozumiesz moje posunięcia w sprawach dotyczących firmy - 

warknął.

Erica uśmiechnęła się chłodno i Natalie poczuła na plecach zimny dreszcz.

-   Nie,   Jake,   już   nigdy   nie   będę   próbowała   zrozumieć   twoich   posunięć.   Nigdy, 

skończyłam   z   tym   raz   na   zawsze   -   syknęła   i   zwróciła   się   do   córki.   -   Chyba   już   sobie 

pójdziemy. Mam wrażenie, że tylko niepotrzebnie tracimy czas.

- A twój czas jest tak niezwykle cenny?  Zupełnie zapomniałem - powiedział Jake 

bardzo cicho, ale jego słowa zrobiły na żonie piorunujące wrażenie.

Natalie bała się na nią spojrzeć. Wiedziała, że ojciec uderzył bardzo celnie.

Pomijając krótki okres, kiedy pracowała jako modelka, Erica nigdy nic nie robiła. Jake 

nie życzył sobie, by pracowała, i żądał, żeby cały czas. poświęcała wyłącznie jemu i rodzinie. 

Zarzucając jej teraz, że niczego w życiu nie dokonała, obrażał ją i celowo upokarzał.

Jej oczy zapłonęły, porcelanowa twarz się zaróżowiła.

- Jak śmiesz... ty...

background image

Nie zdążyła dokończyć, bo córka ujęła ją pod ramię.

- Mamo, proszę, nie.

Erica spojrzała na nią z gniewem, ale zaraz się opanowała.

- Przepraszam, nie powinienem tak mówić - odezwał się Jake.

Żona patrzyła na niego płonącymi oczami.

- Przepraszam - powtórzył.

W   przypadku   kogoś   takiego   jak   Jake   było   to   bardzo   dużo   i   Natalie   poczuła,   jak 

napięcie matki maleje.

- Na nas już czas - powiedziała Erica lodowatym tonem, lecz nie poruszyła się.

Jake utkwił w niej spojrzenie.

- Tak będzie chyba najlepiej - powiedział zmęczonym głosem.

Erica dalej stała nieruchomo.

- Mamo, chodźmy. - Natalie lekko pociągnęła ją za sobą.

Jak manekin pozwoliła zaprowadzić się do korytarza i dalej, do wyjścia.

Po   ich   wyjściu   Jake   przez   chwilę   czekał.   Potem   upewniwszy   się,   że   nie   wrócą, 

starannie zamknął za nimi drzwi. Uspokojony, że nikt mu nie przeszkodzi, podszedł do szafki 

z alkoholami i otworzył ją. Nalał sobie szklaneczkę whisky i wychylił ją łapczywie. Drugą pił 

już wolniej, smakując alkohol.

Poczuł, jak się odpręża, a węzeł w gardle zwalnia ucisk. W sumie nie ma powodu do 

obaw. Niczego się nie domyśliły.  Wypadł bardzo dobrze i ani córka, ani żona na pewno 

niczego nie podejrzewają.

Ujrzał odbicie swojej twarzy w lustrzanej powierzchni barku i szybko odwrócił wzrok. 

Ostatnio nie lubił tego widoku. Zwłaszcza wyrazu swoich oczu. Nie poznawał tego człowieka 

w   lustrze   i   jego   wzroku   zaszczutego   zwierzęcia.   Odkąd   ta   suka,   Monica   Malone,   go 

szantażowała, był kimś innym. Zupełnie nie przypominał dawnego Jacoba Fortune'a.

Jęknął głośno i zawrócił w stronę biurka. Zapadł się w fotel i zapatrzył w wielkie 

dębowe drzwi.

Monica. Monica Malone.

Nie mógł o niej zapomnieć.

Często łapał się na myśli, że całe jego życie jest teraz w rękach tej kobiety. Całe życie 

jego,   jego   rodziny   i   jego   firmy.   Za   wszystkim   kryła   się   Monica   To   przez   nią   spłonęło 

laboratorium, to przez nią Kate zginęła w katastrofie, to ona nasłała na Allison tamtego faceta. 

To ona była wszystkiemu winna.

A ostatnio te brukowce wywlokły na dokładkę na światło dzienne jej romans z Benem. 

background image

Podobno kochała go do szaleństwa. Czy taka miłość może się z czasem zamienić w nienawiść 

i chęć zniszczenia wszystkiego, co pozostało po ukochanym człowieku?

Nie znał odpowiedzi na to pytanie. Wiedział tylko, że romans Moniki z Benem wiele 

wyjaśniał. Kochankowie nieraz zdradzają sobie największe tajemnice. Szepczą sobie do ucha 

sprawy, o których nikt nie wie.

Dlatego Monica zna jego sekret. Wie, że on, Jake Fortune, wcale nie jest synem Bena. 

Cholera jasna! Ale miała frajdę, mówiąc mu, że urodził się sześć miesięcy po ślubie Kate i 

Bena.   I   był   takim   dużym   dzieckiem.   Znała   wszystkie   szczegóły;   wiedziała,   że   jego 

prawdziwy ojciec, niejaki Joe Stover, zginął we Francji na polu walki, przed jego urodzeniem. 

A Ben, namiętnie kochający Kate, ożenił się z nią i uznał bękarta za swoje własne dziecko.

Wychowywał   go   jak   syna   i   Jake   nigdy   niczego   nie   podejrzewał.   Uważał   się   za 

prawowitego członka rodu, chociaż nieraz czuł się jakoś dziwnie, jakby coś w głębi duszy 

mówiło mu, że w rzeczywistości jest obcy. Kłamstwo przeszło na następne pokolenie i jego 

dzieci uwielbiały dziadka Bena.

A potem Kate i Ben zabrali swą tajemnicę do grobu i nikt o niczym nigdy by się nie 

dowiedział, gdyby nie...

Gdyby nie ta przeklęta Monica Malone!

Ona wiedziała wszystko i pół roku temu poinformowała go o tym. Teraz szantażuje go 

i zamierza zrujnować. Będzie tak długo ciągnęła od niego pieniądze, aż rodzinna firma ogłosi 

upadłość.

Jake rozluźnił krawat i znowu jęknął. Spojrzał na trzymaną w ręku szklankę. Była 

pusta.

Trzeba sobie nalać.

Nie, nie może teraz pić. Musi jechać do biura, bo obiecał cholernemu braciszkowi, że 

w południe pokaże się w firmie. Niech sobie Monica Malone wyciąga króliki z jedwabnego 

rękawa, on nigdy się nie podda. Stoi na czele firmy i nikomu nie ustąpi fotela przewodni-

czącego rady nadzorczej.

Zawsze marzył o tym, żeby pójść w ślady ojca, to znaczy w ślady Bena Fortune'a, i 

każdemu wara od jego zdobyczy.

Przymknął oczy i ujrzał wysmukłą postać żony. Erica z uśmiechem pochyliła się nad 

nim i zarzuciła mu ręce na szyję, tak jak dawniej, zanim rozpoczął się cały ten koszmar.

Potem   biały   obraz   zbladł   i   rozwiał   się,   a   jego   miejsce   zajęła   Monica   Malone. 

Wykrzywiła   się   złośliwie   i   rozchyliła   purpurowe   wargi.   Zanim   zaczęła   go   szantażować, 

próbowała go uwieść. Ma chyba z sześćdziesiątkę, ale stale jest bardzo piękna. Piękna i ostra 

background image

jak żyleta.

A do tego okrutna. Zawsze szła po trupach i ktoś wreszcie powinien ją zatrzymać.

Jake zacisnął palce na pustej szklance. Trzeba coś z tym zrobić. Zaraz, natychmiast.

Tylko sobie naleje, jedną, jedyną szklaneczkę.

A potem każe wyprowadzić samochód i pojedzie.

Po powrocie Erica nie chciała dłużej zostawać u córki.

Ucałowała ją i serdecznie podziękowała za to, że Natalie zgodziła się jej towarzyszyć.

- Bez ciebie nie poradziłabym sobie, córeczko.

- Owszem, mamo, poradziłabyś sobie.

- Pewnie tak, ale powiedziałabym coś, czego bym potem żałowała.

Natalie nie zaprzeczyła.

- W każdym bądź razie, mamy to już za sobą - podsumowała tylko.

Matka przytaknęła.

- Tak, i muszę przyznać, że nieco lepiej się czuję. Zobaczyłam go i wiem, że nie jest z 

nim tak bardzo źle. Po rozmowie z Nathanielem sądziłam, że naprawdę jest alkoholikiem albo 

jeszcze gorzej. - Roześmiała się nerwowo. - Ale ze mnie głuptas, prawda?

Pożegnały się i Natalie odprowadziła matkę do samochodu.

Stała potem i patrzyła, jak biały mercedes znika w alejce. Następnie wolno wróciła do 

pustego domu. Rick, Toby i Bernie jeszcze nie wrócili.

Postanowiła przejrzeć materiały o nowych metodach nauczania. Usiadła z książką w 

ręku, ale zupełnie nie mogła się skupić. Czuła się dziwnie podniecona. Chyba z powodu 

ojca...

Nie   chciała   niepokoić   matki,   ale   wizyta   u   ojca   wcale   jej   nie   uspokoiła.   Jake   nie 

wyglądał   dobrze.   W   jego   oczach   dostrzegła   lęk,   a   cały   spokój   i   opanowanie,   które   tak 

ostentacyjnie demonstrował, robiły wrażenie udawanych.

Grał przed nimi rolę dawnego Jacoba Fortune'a, takiego, jakiego znały.

- Głuptas ze mnie... - powtórzyła półgłosem słowa matki, próbując sobie wmówić, że 

przesadza i niepotrzebnie dopatruje się drugiego dna tam, gdzie go nie ma.

Ale przecież nie jest jej wymysłem fakt, że rodzina ma kłopoty. Może sobie wmawiać 

do   woli,   że   nic   jej   to   nie   obchodzi,   bo   postanowiła   żyć   własnym   życiem,   ale   i   tak   nie 

przestanie się dręczyć. Może porozmawiać z ojcem...

Ale   on   przecież   zawsze   wszystkie   swoje   sprawy   załatwiał   sam.   Erica   nieraz   mu 

zarzucała, że nie dzieli się z nią kłopotami i nie rozmawia o swoich problemach. Tym bardziej 

nie będzie o nich rozmawiał z córką Tylko go wyprowadzisz z równowagi, powiedziała sobie. 

background image

Przestań o tym myśleć i niepotrzebnie się denerwować.

Podeszła do okna w salonie i zapatrzyła  się na jezioro, wzrokiem szukając „Lady 

Kate”. Ciekawe, kiedy oni wrócą?

Przypomniała sobie dziwne zachowanie Ricka tego ranka.

Najpierw wpadł do niej jak burza z jakimiś absurdalnymi zarzutami, a potem, ni z 

tego, ni z owego, zaczął pytać, czy może zabrać psa, co akurat było zupełnie oczywiste.

Za jakie właściwie grzechy musi znosić humory swojego kapryśnego lokatora?

A swoją drogą chyba  ma nie po kolei w głowie, skoro tak uporczywie  wypatruje 

powrotu kogoś, kto nie ma dla niej dobrego słowa, patrzy na nią wilkiem i nieustannie ma 

pretensje.

Chyba powinna się wyprowadzić. Nie do rezydencji, bo po tym, co właśnie zobaczyła, 

nie miała ochoty tam mieszkać, i nie do matki, bo to by zniweczyło wszystkie jej ostatnie 

postanowienia. Lindsay i Frank bardzo chętnie by ją przyjęli, ale są tak zajęci, że u nich 

czułaby się, jakby mieszkała na torach. Najlepiej przeprowadzić się do hotelu. Przecież to 

tylko kilka dni. Za niecały tydzień wyjeżdża.

Odwróciła się od okna i jej wzrok padł na garaż Toby'ego. Uśmiechnęła się smutno; 

bardzo będzie tęskniła za tym chłopcem.

Może   wcale   nie   musi   się   wyprowadzać?   Dom   jest   duży   i   na   ogół   żyje   im   się 

wszystkim razem całkiem dobrze. Wystarczy unikać Ricka i wszystko jakoś się ułoży.

Potem ona wyjedzie w świat, a kiedy wróci, Rick z synem pojadę z powrotem do 

Minneapolis.

Zdecydowanym krokiem podeszła do telefonu i zadzwoniła do koleżanki mieszkającej 

w Travistown. Umówiła się z nią na wczesną kolację w restauracji.

Kiedy Rick i Toby wrócą, nie będzie jej w domu.

Podczas   gdy   Natalie   robiła   plany   na   wieczór,   Sterling   odwiedzał   Kate   w   jej 

podniebnym apartamencie.

- Znaleźliśmy przeciek i wiemy już, kto dał do gazety tę historię o Benie i Monice - 

oświadczył.

Kate pytająco uniosła brwi.

- Któż taki?

- Sama Monica. Gabe rozmawiał z jej pokojówką. Dowiedział się, że jakiś reporter był 

u jej pani z wizytą dwa dni przed ukazaniem się artykułu. Musiała oczywiście zastrzec sobie, 

że nie wolno mu się na nią powoływać.

Wszystko było jasne.

background image

- W takim razie - powiedziała powoli Kate - nie mamy już wątpliwości, że ta kobieta 

chce nas zniszczyć.

Sterling milczał.

Kate pomyślała o mężu i o tym, jak wychowywał jej syna Nigdy ani słowem nie 

wspomniał, że to nie jego dziecko.

Ale   skoro   mógł   zdradzić   swoją   ślubną   żonę,   mógł   również   zdradzić   ich   wspólny 

sekret. Mógł wyznać tej kobiecie prawdę o „swoim pierworodnym”. A teraz Monica może to 

wykorzystać.

- Coś trzeba z nią zrobić - powiedziała do adwokata.

Sterling skinął głową.

- Całkowicie się z tobą zgadzam, Kate. Tylko co?

Kiedy wrócili z wyprawy, zastali dom pusty. Toby uniósł oczy na ojca i Rick wyczytał 

w nich pytanie.

- Chyba gdzieś wyszła - bąknął w odpowiedzi. Wyjął  klucz z kieszeni i otworzył 

drzwi.

- Najpierw weź kąpiel, potem coś zjemy - polecił synowi.

Chłopiec spojrzał na niego, jakby chciał go uspokoić. „Wiem, co mam robić, tato”, 

mówiły jego oczy.

Rick poszedł do kuchni, odstawił lodówkę turystyczną i udał się do salonu. Wziął 

pilota i włączył telewizor, chcąc z kuchni wysłuchać ostatnich wiadomości. Przeskakiwał z 

kanału na kanał, kiedy nagle w ucho wpadło mu znajome nazwisko. Zatrzymał się, żeby się 

dowiedzieć o co chodzi.

Najpierw   powtórzono   stare   kawałki   o   romansie   łączącym   Bena   z  wiecznie   młodą 

Monicą Malone, a potem na ekranie ukazała się Tracey Ducet. Rzeczywiście, była bardzo 

podobna do ciotki Natalie, Lindsay.

- Mam nadzieję, że z czasem moja rodzina mnie zaakceptuje - szczebiotała Tracey i 

Rickowi zrobiło się jej żal.

Nawet   jeśli   była   oszustką,   miała   w   sobie   coś   wzruszającego:   uboga,   źle   ubrana 

dziewczyna, która postanowiła walczyć o swoje prawa w świecie, który ją odrzucał i nie 

chciał się z nią dzielić swym bogactwem.

Potem nastąpiła wzmianka o tym, że jak zwykle są jakieś nieporozumienia między 

Jacobem i jego bratem, i krótka historia rodu Fortune'ów, oparta na montażu zdjęć różnych jej 

członków z różnych okresów życia. Ujrzał Kate za sterami samolotu, a potem resztki innej 

maszyny w tropikalnym lesie; było też zdjęcie Natalie w czerwonej aksamitnej sukience, z 

background image

wielkimi   zamyślonymi   ciemnymi   oczami.   Spiker   nie   wymienił   jej   imienia,   ale   Puck 

rozpoznałby te oczy wszędzie.

Kiedy   nastąpił   blok   reklamowy,   nie   zgasił   telewizora,   tylko   przez   dłuższą   chwilę 

patrzył   nie   widzącym   wzrokiem   na   migające   obrazki.   Ogarnęły   go   wyrzuty   sumienia; 

zachował się rano okropnie. Sposób,  w jaki napadł na nią z powodu  tych  nieszczęsnych 

majteczek,   kompromitował   go   jako   lokatora,   mężczyznę   i   człowieka.   Zachował   się   jak 

znerwicowany idiota.

Miał powody; obecność tej dziewczyny doprowadzała go do szaleństwa. Myślał o niej 

przez całą noc i kiedy rano wszedł do pralni i zobaczył  tę jedwabną szmatkę, po prostu 

zwariował.

Pierwszą rzeczą, jaka mu przyszła do głowy, było to, jak Natalie musi wyglądać w 

czymś takim; zaraz potem zjawiło się podejrzenie, że musi się tak ubierać dla jakiegoś faceta i 

coś w nim pękło. Zawinął „to” w ręcznik i pobiegł do niej na górę, by jej powiedzieć, co 

myśli o takim postępowaniu.

Kiedy mu otworzyła, śliczna i zdyszana, w króciutkich szortach i obcisłej koszulce, 

miał ochotę rzucić się na nią i zdusić w objęciach. Oczywiście, nic takiego nie zrobił. Zamiast 

tego wygłosił to kretyńskie przemówienie o gorszeniu małych chłopców. A potem ona zeszła 

na śniadanie i Toby pokazał jej swoje dzieło. Przykucnęła, żeby podziwiać garaż z klocków 

lego, i była taka czuła i łagodna. Nie mógł od niej oderwać oczu.

Odwróciła się i przyłapała jego wzrok, a on poczuł się jak nastolatek podglądający 

koleżankę. Nie wiedział, co powiedzieć, i zapytał, czy Bernie może z nimi popłynąć, zupełnie 

jakby to nie było oczywiste.

Powinien coś z tym zrobić; musi zmienić swoje zachowanie, bo dotychczasowe do 

niczego nie prowadzi.

Natalie jest miła i dobra, a ten jej chłopak chyba bardzo ją skrzywdził. Nie można jej 

winić za to, ze na razie nie chce wiązać się z innym  mężczyzną. A on pragnął jej coraz 

bardziej i nie dawał sobie z tym rady.

Tak samo nie dał sobie rady z Vanessa. Jego żoną była piękna i rozpieszczona; zawsze 

dostawała   to,   czy   go   chciała.   Pochodziła   z   zamożnej   rodziny   i   nigdy   niczego   jej   nie 

brakowało. Zapragnęła mieć Ricka i dopięła swego. Przynajmniej na jakiś czas.

Zaczął właśnie pracować w biurze architektonicznym i całe dnie spędzał w pracy. 

Zarzucała mu, że nie poświęca jej dość czasu. Zaszła w ciążę, zanim zdążyli się zastanowić, 

czy naprawdę chcą mieć dziecko. Chyba właśnie za to go znienawidziła. Kiedy Toby przy-

szedł na świat, prawie już ze sobą nie rozmawiali. Po roku Vanessa wyprowadziła się do 

background image

jedynej osoby, która umiała ją kochać - do matki mieszkającej w Louisville.

Rick całkowicie poświęcił się pracy. Alimenty wysyłał przed terminem. Przez kolejne 

cztery lata nie związał się z żadną kobietą. Zawsze na początku romansu stawiał sprawę 

jasno:   nie   zamierza   się   z   nikim   wiązać,   chce   być   sam.   Kobiety   albo   przyjmowały   jego 

warunki, albo natychmiast odchodziły.

Potem zdarzył się wypadek i Toby został sam. Musiał go zabrać do siebie i wtedy 

zrozumiał, że dotąd jego życie było beznadziejnie puste.

Niecały miesiąc temu przyjechał do tego domu i poznał Natalie. Zafascynowała go od 

pierwszego   wejrzenia,   a   jej   śmiech   wprawił   w   drżenie   całe   jego   ciało.   Wystarczyło   mu 

zobaczyć jej kubek w zlewie i dostawał szału. Stale widział, jak się uśmiecha do jego syna i 

głaszcze psa. W całym domu prześladował go jej zapach. Widok Natalie stojącej na trawniku 

przed domem w zniszczonych  szortach podniecał go silniej niż najbardziej wyrafinowana 

pieszczota.

Czas jednak okazał się jego wrogiem. Rany Natalie były świeże, podczas gdy dla 

Ricka nadszedł moment powrotu do życia.

Przypomniał sobie tę nieszczęsną dyskusję o telefonie do Londynu. Nie miał racji. W 

dalszym ciągu uważał, że tamta kobieta nie jest dziennikarką, ale starał się zrozumieć reakcję 

Natalie.   Przecież   on   nie   ma   Pojęcia,   co   to   znaczy   stale   być   wystawionym   na   ryzyko 

Pomówień i bezpodstawnych zarzutów. Nie wiedział, co się czuje, kiedy jakiś szmatławiec 

szarga dobre imię kogoś, kogo się kocha.

Musi się zmienić, musi być dla niej dobry. Nie wolno mu się na nią obrażać tylko 

dlatego, że nie chce mu dać czegoś, czego on tak rozpaczliwie pragnie.

Postanowił udowodnić Natalie, że potrafi uszanować jej decyzję.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Natalie dotarła do domu przed dziewiątą, a ponieważ w salonie paliło się światło, 

postanowiła wśliznąć się tylnym wejściem, żeby uniknąć spotkania z Rickiem.

Wchodziła już na schody wiodące do jej apartamentu na górze, kiedy zatrzymał ją głos 

Ricka.

- Natalie...

Stał w drzwiach do salonu, w dżinsach, koszulce i mokasynach. Przystanęła i spojrzała 

na niego.

- Cześć - powiedział z uśmiechem.

Dziwne. Nie uśmiechał się do niej od wielu dni. Serce uderzyło jej szybciej i poczuła, 

że się czerwieni.

- Cześć - odrzekła i odczekała chwilę.

Rick milczał i postanowiła iść jednak do siebie.

- Dobranoc.

Zrobił ruch, jakby chciał ją zatrzymać.

- Natalie... ja...

Zatrzymała się na drugim stopniu i znowu spojrzała na niego pytająco.

- Tak? Słucham. Przestąpił z nogi na nogę.

- Czy moglibyśmy chwilę porozmawiać? - zapytał.

Już miała powiedzieć „nie”, bo po tym, jak się ostatnio zachowywał, nie spodziewała 

się niczego miłego, ale dla dobra sprawy skinęła głową.

- Dobrze.

Rick odetchnął z ulgą.

- Usiądźmy w salonie.

Zmarszczyła brwi. O co mu może chodzić? Rick uśmiechnął się znowu.

- Nie bój się, nie ugryzę.

Parsknęła nerwowym śmiechem, sztywno przekroczyła próg i skierowała się w stronę 

kanapy. Rick zasiadł w fotelu naprzeciwko. Widać było, że nie wie, od czego zacząć. Spojrzał 

na swoje dłonie złożone na oparciu fotela.

Natalie poszła w ślad za jego wzrokiem. Miał bardzo ładne ręce, szczupłe i silne, o 

starannie opiłowanych paznokciach.

- Przemyślałem sobie pewne sprawy - zaczął.

- Jakie? - spytała z nadzieją i natychmiast spuściła oczy. - Policzyła w myślach do 

background image

pięciu i spokojniejszym już tonem powtórzyła. - Jakie sprawy?

- Wiem, że ostatnio byłem wobec ciebie... nieuprzejmy.

Zmusiła się do podniesienia wzroku.

- To prawda. Zachowywałeś się jakoś... dziwnie. Rick wyprostował się w fotelu.

- Zbyt pochopnie oceniłem twoje zachowanie w sprawie tego telefonu do Londynu.

Skinęła głową.

- To prawda.

- Niewłaściwie reagowałem na różne drobiazgi, jak ten kubek w zlewie, „Newsweeek” 

czy ostatnio...

Przez moment szukał właściwego słowa.

- Moja bielizna - podpowiedziała mu. Odchrząknął.

- Właśnie. Zachowywałem się niegrzecznie, bo nie chciałaś dać mi szansy, a ja bardzo 

tego pragnąłem. Dlatego...

- Dlatego tak się dąsałeś?

- Mężczyźni się nie dąsają. Tak czy inaczej, bardzo cię przepraszam.

Zupełnie jakby widziała swojego ojca. Jake takim samym tonem przepraszał dziś rano 

jej matkę. Przełamywał się z takim trudem i wysiłkiem, jakby od tego zależały losy świata. 

Ogarnęła ją nagła irytacja. Wszyscy faceci są tacy sami.

Rick wyczytał w jej oczach dezaprobatę.

- Nie przyjmujesz moich przeprosin? - spytał z niepokojem.

Tym  razem  zabrzmiało  to lepiej i życzliwiej.  Mimo to przez chwilę miała ochotę 

trochę utrudnić mu zadanie za wszystko, co przez niego wycierpiała. Cóż by to jednak dało?

- Przyjmuję - odparła z godnością. - Przyjmuję twoje przeprosiny.

Spojrzał   na   nią   z   niedowierzaniem,   czym   również   przypomniał   jej   ojca,   i   nagle 

poczuła się bardzo zmęczona Zwróciła wzrok w stronę okna, za którym czaił się mrok.

-   Natalie,   co  ci   jest?   Przecież   widzę,   że   coś  cię   dręczy.   -  Uśmiechnął   się.   -  Coś 

poważniejszego niż moje gderanie.

Z zupełnie niezrozumiałego powodu poczuła, że ma ochotę mu się zwierzyć. Chce mu 

wyznać wszystko. Opowiedzieć o matce, o ojcu i o jego niepokojącym zachowaniu. Chce się 

przed nim otworzyć. Przypomniała sobie dzień, kiedy po raz pierwszy wypłynęli razem na 

jezioro. Opowiedziała mu wtedy o swoim dzieciństwie, o siostrach i o zerwaniu z Joelem. Już 

wtedy   zachowała   się   zupełnie   jak   nie   ona.   Natalie   Fortune   nigdy   nie   zwierzała   się 

mężczyznom. To oni się jej zwierzali.

- Powiedz mi, Natalie.

background image

- Rick, ja...

W   jego   niebieskich   oczach   dostrzegła   cierpliwość   i   zrozumienie.   Ricka   naprawdę 

interesuje jej los.

Potrząsnęła głową. Jej lokator nie ma nic wspólnego z rodzinnymi kłopotami.

Rick czekał jeszcze przez chwilę, a potem spuścił wzrok. Teraz znowu patrzył  na 

swoje ręce.

- Dobrze, nie musisz. Niedługo wyjedziesz.

- Za pięć dni - szepnęła. Skinął głową.

- Chciałbym, żebyśmy przez ten czas byli... Nie mógł znaleźć właściwego słowa i 

Natalie mu podpowiedziała:

- Przyjaciółmi? Skrzywił się.

- Strasznie to banalnie zabrzmiało.

- W takim razie może lepiej powiedzieć, że dobrze by było, gdyby przez ten czas 

łączyły nas „przyjazne stosunki”.

Przez chwilę milczał.

- Od biedy może być - przyznał potem. - Ale coś mi się wydaje, że mówisz to bez 

przekonania.

Nie zamierzała ukrywać prawdy.

- Tak, mam pewne wątpliwości.

- Dlaczego?

Natalie starannie dobrała słowa.

- Mimo że to ja sama użyłam określenia „przyjazne stosunki”, nie mogę powstrzymać 

się od obaw, że to może niezupełnie bezpieczne rozwiązanie.

Rick wytrzymał jej spojrzenie.

- Jestem gotów zapewnić ci całkowite bezpieczeństwo.

Nie skomentowała, więc dodał:

- Teraz się pewnie zastanawiasz, co przez to rozumiem.

- Tak - przyznała.

-   Rozumiem   przez   to   trzymanie   się   od   siebie   na   bezpieczną   odległość.   Unikanie 

wspólnych posiłków i wypraw na jezioro.

Poczuła rozczarowanie i złość na siebie za podobną niekonsekwencję.

- Ale chyba od czasu do czasu - ciągnął Rick - możemy ze sobą zamienić kilka słów, 

kiedy mijamy się w holu albo przypadkiem znajdziemy w tym samym pomieszczeniu. Co ty 

na to?

background image

Wszystko lepsze od tego wrogiego milczenia kilku ostatnich dni. Rick jest wobec niej 

szczery i lojalny, można więc chyba zaryzykować minimum kontaktów, które proponuje? A 

jeśli to podstęp?

Chyba zwariowała i dostała manii prześladowczej. Zaraz gotowa pomyśleć, że chodzi 

mu o jej pieniądze albo znajomości.

- Ja ciebie naprawdę lubię, Nat - odezwał się Rick cichym głosem.

Wierzyła  mu, chociaż chyba nie powinna. Przecież dotąd zawsze myliła  się co do 

mężczyzn.   Puck   był   dużo   przystojniejszy   niż   wszyscy   jej   dotychczasowi   znajomi,   a   to 

znacznie - zwiększało jego możliwość manipulowania kobietami.

Ale Rick jest nie tylko niezwykle atrakcyjny. Emanuje z niego dziwna szlachetność i 

wielkoduszność. Ma dobre oczy i silny charakter.

Jest   po  prostu   prawdziwym   mężczyzną.   Nie   dostrzegła   w   nim   słabości   Joela;   był 

naprawdę inny.

Czekał na jej słowa, zmuszając się do cierpliwości.

- Ja też cię lubię, Rick - zaryzykowała po długiej chwili milczenia.

Kąciki jego ust drgnęły.

- Dzięki Bogu i za to.

- Bardzo się cieszę, że tak sobie wszystko ułożyliśmy - dodała nieśmiało.

Następnego dnia rano, kiedy zeszła, uśmiechnął się do niej i powiedział, że kawa 

gotowa.   Natalie   nalała   jej   sobie   do   kubka   i   usiadła   na   bujanym   fotelu   w   salonie   obok 

Toby'ego, który właśnie oglądał w telewizji film rysunkowy.

Siedziała tak, bujając się leniwie i pijąc kawę, z psem u swoich stóp i bawiącym się 

dzieckiem obok, a Rick w kuchni czytał „Star Tribune”.

Potem usmażyła sobie jajko i usiadła naprzeciw niego przy kuchennym stole. Puck od 

czasu do czasu unosił wzrok znad gazety i coś mówił.

- Od piątku jest wielka wyprzedaż u Daytona,  na pewno zaraz tam pobiegniesz - 

zawiadomił ją w pewnej chwili.

- Jasne, lecę zaraz po śniadaniu - odparła żartobliwie.

- Może mają tam takie śmieszne staroświeckie pantofelki - dodał, robiąc aluzję do 

stroju, w jakim ujrzał ją po raz pierwszy.

- A może wyprzedają też abażury - zadumała się znacząco.

- Warto by kupić jeszcze jeden, nosiłabyś je na zmianę.

Potem przerzucili się na baseballa. Rick uważał, że prawdziwe rozgrywki muszą mieć 

miejsce pod gołym niebem.

background image

- To całe zawracanie głowy w jakiejś hali zupełnie mnie nie interesuje - oświadczył.

Natalie przytaknęła z wielkim przekonaniem.

- Masz rację. A najbardziej lubię, jak grają młodziki, to znacznie zabawniejsze. Od 

razu widać, że nie grają dla forsy, tylko dla przyjemności.

Tym razem on przytaknął.

- Święte słowa. Takie chłopaki po prostu kochają sport i nie są zdemoralizowani przez 

pieniądze.

Natalie spojrzała w stronę Toby'ego i ujrzała zdziwienie w jego oczach. Może uważał, 

że trochę za prędko się „zaprzyjaźniła” z jego tatą.

Wstała i zaniosła brudne naczynia do zlewu. Przemyła je i wstawiła do zmywarki, 

nucąc piosenkę z filmu „Pocahontas”.

Przerwała i zawstydzona przeniosła wzrok za Ricka. Siedział schowany za gazetą i 

chyba nie słyszał. A nawet jeśli słyszał, to bez znaczenia; przecież to tylko głupia piosenka.

Wieczorem zagrała z Tobym w koncentrację. Gra polegała na zapamiętywaniu kart 

leżących w kilku rzędach. Gracze odkrywali je, dobierając pary. Chłopiec miał wspaniałą 

pamięć i ograł ją dwa razy pod rząd.

Kiedy poszedł spać, dorośli zostali jeszcze chwilę w salonie, by porozmawiać. Mówili 

o tym i o owym: o tym, że warto by naprawić pomost i zrobić trochę porządku w hangarach, i 

że jutro Rick jedzie z synem do miasta, więc może zrobić jej zakupy. Natalie podziękowała; 

sama też wybiera się do Twin Cities, musi przed wyjazdem pokazać psa weterynarzowi. Już 

miała zaproponować, że mogliby pojechać wszyscy razem, lecz w porę ugryzła się w język.

Nie ma co przeciągać struny.

Następnego dnia wieczorem, kiedy Rick kładł dziecko spać, zadzwoniła Erica.

- Stale myślę o tej wizycie u twojego ojca - zaczęła z wahaniem. - I coraz bardziej się 

niepokoję. To spotkanie było w gruncie rzeczy bardzo dziwne. Jak ty to odebrałaś, córeczko?

Nie chciała kłamać, ale nie chciała też dodatkowo niepokoić matki.

- Nie zastanawiałam się nad tym. Erica mówiła dalej.

- Zauważyłaś, że miał mokre włosy? Zupełnie jakby przed chwilą wziął prysznic, a 

było już po jedenastej. Że też od razu nie zwróciłam na to uwagi... O tej porze siedział w 

domu, zamiast być w pracy, przecież to bardzo znaczące. O jedenastej, w dzień powszedni, 

prezes firmy  siedzi  sobie  w  domu, jakby  nigdy nic! Przecież  to zupełnie  niepodobne do 

twojego ojca. I te jego oczy... Niedobre, spłoszone. Zauważyłaś?

Próbowała uspokoić matkę, mówiąc, że nic nie można zrobić, dopóki ojciec sam nie 

poprosi o pomoc.

background image

-   Tego   się   nie   doczekamy   -   odrzekła   z   goryczą   Erica.   -   Nie   znasz   go?   Zawsze 

wszystko w sobie tłumił i nikogo nie dopuszczał do swoich spraw. Dlatego nie mam pojęcia, 

co się z nim dzieje.

- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz - rzekła Natalie bez przekonania.

Pożegnały się i właśnie odkładała słuchawkę, kiedy pojawił się Rick.

- Kto dzwonił? - zapytał, widząc jej zasępioną minę.

- Mama.

- Co mówiła?

Jeszcze niedawno odpowiedziałaby, że to nie jego sprawa, ale teraz chętnie mu się 

wyżaliła.

Siedzieli na kanapie i Rick uważnie jej słuchał.

-   Z   tego,   co   mówisz   -   powiedział   potem   -   wygląda   na   to,   że   z   twoim   ojcem 

rzeczywiście nie jest dobrze, ale nie wiem, jak możesz mu pomóc.

- Nie mogę mu pomóc, mogę tylko próbować przestać się o niego martwić i czekać, aż 

sarn mnie wezwie.

Podkurczyła nogi i lekko przysunęła się do Ricka.

- Dzięki, że mnie wysłuchałeś. Dobrze mi to zrobiło.

- Zawsze do usług.

Spojrzeli sobie w oczy i poczuła do niego ogromną wdzięczność za to, że mogą tak 

zwyczajnie być razem. Rick nagle odwrócił wzrok i wstał.

- Pójdę na ganek posłuchać cykad. Nieco zaskoczona próbowała zażartować:

- Komary zjedzą cię żywcem. Uśmiechnął się z przymusem.

- Trudno, zaryzykuję.

Nie poprosił, żeby mu towarzyszyła  i zrozumiała, że woli być sam. Przypomniała 

sobie, że w mieście wypożyczyła komedię filmową; przywiozła ją, żeby obejrzeć i zostawiła 

u siebie na górze. Może Rick zechce ją zobaczyć? Ruszyła na górę po kasetę. Kiedy zeszła na 

dół, spostrzegła, że Rick w dalszym ciągu stoi na ganku. Może naprawdę chce być sam; może 

lepiej mu nie przeszkadzać?

Chyba   zwariowała!   Boi   się   zapytać   go,   czy   ma   ochotę   obejrzeć   z   nią   film! 

Postanowiła najpierw uprażyć trochę kukurydzy i zyskać na czasie - Rick sobie pomedytuje, a 

ona trochę się uspokoi.

Włączyła kuchenkę mikrofalową i po chwili kukurydza była gotowa. Wsypała ją do 

misy i postawiła na stoliku w salonie, tuż obok budowli z lego. Rick nadszedł, kiedy już 

prawie się zdecydowała dać mu spokój.

background image

- Zrobiłaś kukurydzę? Poczuła suchość w ustach.

- Tak, pomyślałam, że moglibyśmy... obejrzeć sobie film. Komedię... może...

- Świetny pomysł. Napijesz się czegoś zimnego?

- Z przyjemnością.

Przyniósł z lodówki dwie puszki coli, a Natalie włączyła wideo. Usiedli na podłodze i 

raz   po   raz   sięgając   do   misy   z   kukurydzą   i   pociągając   colę   z   puszki,   patrzyli   na   ekran, 

wybuchając śmiechem dokładnie w tym samym momencie.

Kiedy chłopak na ekranie całował dziewczynę, w pokoju robiło się dziwnie gęsto, a 

kiedy ręce Ricka i Natalie nagle spotykały się w misie kukurydzy, odskakiwały od siebie, 

jakby coś je sparzyło.

Po skończonym seansie Natalie wstawiła misę do zmywarki, wrzuciła puszki do kosza 

i powiedziała Rickowi dobranoc.

Następnego   dnia   obudziła   się   wcześnie   rano,   lekka   i   szczęśliwa,   i   natychmiast 

postanowiła zachowywać większy dystans. Kiedy jednak po zejściu do kuchni ujrzała Ricka z 

gazetą za stołem, jakby to była najzwyklejsza rzecz pod słońcem, nalała sobie do kubka kawy 

i zasiadła naprzeciw niego, swobodnie zagadując.

Rozmowa zeszła na jej wyjazd i oboje zdali sobie sprawę z tego, że mają bardzo mało 

czasu. Jest piątek, a ona w poniedziałek odlatuje do Nowego Jorku, a stamtąd na Teneryfę, 

gdzie czeka statek.

Nie ma się czego obawiać. W tak krótkim czasie nic nie naruszy ich „przyjaznych 

stosunków”. Natalie postanowiła przestać się mieć na baczności i swobodnie rozkoszować się 

towarzystwem Ricka i jego syna.

Rick i Toby tego dnia zostawali w domu i Natalie zrobiła to samo, mimo że przedtem 

planowała wybrać się do Travistown, by przygotować klasę na zbliżający się początek roku 

szkolnego. Nic się nie stanie, jeśli to zrobi po powrocie, na pewno zdąży. Ubrań też nie musi 

już kupować. Ma ich tyle, że starczyłoby na podróż dookoła świata, a nie na miesięczną 

wycieczkę po Morzu Śródziemnym.

Poszła z nimi na przystań, gdzie złowili dwa maleńkie pstrągi, i na prośbę Toby'ego z 

powrotem wrzucili je do wody. W porze lunchu zrobili sobie piknik przed domem, a potem 

wyciągnęli   z   garażu   stary   zestaw   do   gry   w   krykieta   i   przez   dłuższy   czas   bawili   się   na 

trawniku.

Przerwał im dopiero telefon Franka. Lindsay była w pracy, służąca miała wychodne, a 

on musiał pilnie jechać do Minneapolis. Dzwonił, żeby zapytać, czy może zostawić dzieciaki 

u Natalie.

background image

- Jasne, przywieź je zaraz.

Dwadzieścia   minut   później   Chelsea   i   Carter   wyskakiwali   już   z   samochodu   ojca. 

Dochodziła piąta i Natalie postanowiła, że zjedzą wczesną kolację na dworze.

- Mamy chipsy, zrobimy sobie hot dogi i napijemy się czegoś zimnego - oznajmiła 

wesoło.

Dzieci były zachwycone, a Rick od razu zabrał się do przygotowywania grilla, który 

zbudował przed laty dziadek Ben.

- Strasznie lubię hot dogi - oblizała się łakomie Chelsea.

- Ja też - zawtórował jej brat. Nawet Toby się uśmiechnął.

Rick wziął się do rozpalania ognia, a Natalie zaczęła rozkładać kolorowe papierowe 

serwetki na ogrodowym stole.

Dzieci stały, popatrując na siebie spod oka. Carter, równie nieśmiały jak Toby, nic nie 

mówił, natomiast jego siostra trajkotała za całą trójkę. W pewnej chwili przestała i pytająco 

spojrzała na Toby'ego.

- Umiesz mówić? - spytała znienacka. Chłopiec spuścił wzrok. Rick oderwał się od 

pracy przy palenisku, gotów w każdej chwili przyjść chłopcu z pomocą.

- Czy ty umiesz mówić? - powtórzyła z zaciekawieniem dziewczynka.

Toby rozejrzał się bezradnie jak cudzoziemiec w obcym kraju, rozpaczliwie szukający 

tłumacza. Natalie uspokajająco położyła rękę na ramieniu Ricka.

- Słyszysz mnie? - Chelsea lekko podniosła głos. Toby wyraźnie skinął głową.

- I umiesz mówić? - dociekała dziewczynka. Chłopiec znowu pokiwał główką.

-   To   bardzo   dobrze   -   ucieszyła   się   Chelsea.   -   Widzisz   to   drzewo?   -   Paluszkiem 

wskazała topolę rosnącą przy garażu. - Zaraz na nie wleziemy, chcesz?

Oczy chłopca rozbłysły. Chelsea zwróciła się teraz do brata:

- Biegniemy, mały - zakomenderowała. - Wdrapiemy się na tamto drzewo.

Ruszyli   biegiem   przez   trawnik,   a   pies   w   podskokach   podążył   za   nimi.   Natalie 

przepraszająco uśmiechnęła się do Ricka.

- Myślałam, że będzie lepiej, jak Toby nauczy się sam radzić sobie z innymi dziećmi.

- Jak zwykle miałaś rację - odparł z powagą. Wiedziała, że powinna jak najszybciej 

zdjąć rękę z jego ramienia i wycofać się, ale nie mogła. Z daleka dobiegał śmiech dzieci i 

poszczekiwanie psa, wiatr szumiał w gałęziach drzew, ptaki śpiewały gdzieś w liściach, a 

Rick był tuż obok.

- Natalie...

- Słucham?

background image

- Muszę dołożyć do ognia.

Nie od razu zrozumiała, pogrążona w błogostanie. Potem, zmieszana, zdjęła rękę z 

jego ramienia i cofnęła się.

- Tak, tak, oczywiście.

Rick   zachowywał   się   tak,   jakby   nie   zaszło   nic   nadzwyczajnego.   Dołożył   kilka 

brykietów i ogień błysnął żółtawym językiem.

Natalie z wolna się uspokajała. Skoro Rick nic nie zauważył, skoro uznał, że dotknęła 

jego ramienia ot tak sobie, by go powstrzymać przed zabraniem głosu w imieniu synka, to 

znaczy, że nic się nie stało.

Tak czy inaczej, trzeba się mieć na baczności i unikać kontaktu z jego ciałem.

Dzieci rzuciły się na hot dogi, jakby od roku nie miały nic w ustach. Na deser były 

lody czekoladowe, a potem wszyscy schronili się w domu. Dzieci zasiadły do wznoszenia 

lotniska z klocków lego, a dorośli zabrali się do sprzątania po uczcie.

Frank zjawił się o siódmej.

- Czy Toby kiedyś do nas przyjedzie? - zapytała od razu Chelsea.

Jej ojciec skinął głową.

- Zadzwonię w przyszłym tygodniu i jakoś się umówimy.  Wpadniecie do nas, co, 

Rick?

- Doskonały pomysł - zgodził się z entuzjazmem zapytany.

Natalie zrobiło się smutno. W przyszłym tygodniu ona będzie daleko stąd.

A   przecież   powinna   się   cieszyć,   że   wszystko   tak   dobrze   się   układa.   Dzieciaki 

przypadły sobie do gustu, a Frank najwyraźniej polubił Ricka.

Więc skąd ten dojmujący smutek? Tak bardzo ją cieszyła perspektywa podróży po 

Morzu Śródziemnym i wszystkie ekstrawagancje, które sobie po niej obiecywała ..

Powinna się cieszyć i cieszy się; naprawdę.

Po odjeździe dzieci pomogli Toby'emu dokończyć budowę z klocków lego, a potem 

trzeba   było   położyć   go   spać.   Rick   poszedł   do   sypialni   chłopca,   a   Natalie   usiadła   przed 

telewizorem, bawiąc się pilotem. Przerwał jej zmieniony głos Pucka.

- Natalie...

Odwróciła się i uśmiech zamarł jej na ustach. Miała przed sobą pobladłą, zmienioną 

twarz kogoś, kto właśnie przeżył szok. Zerwała się na równe nogi.

- Co się stało, Rick?

- Prosi, żebyś do niego przyszła.

- Kto?

background image

- Toby.

- Dobrze, zaraz do niego pójdę.

- Natalie - powtórzył z naciskiem Rick - on prosi, żebyś do niego przyszła.

Nareszcie zrozumiała.

- Jak to? Słowami?

Rick uroczyście skinął głową.

- Tak. Zupełnie wyraźnie powiedział: poproś, żeby Natalie przyszła pocałować mnie 

na dobranoc.

Natalie jednym ruchem wyłączyła telewizor i zwróciła się do Ricka. Jego twarz znowu 

się zmieniła; był teraz mniej blady i lekko odprężony; uśmiechnął się do niej.

- Pójdziesz? Odłożyła pilot na stolik.

- Pewnie, że pójdę.

Bernie leżał już na zwykłym miejscu w sypialni chłopca i na widok swojej pani tylko 

uniósł łeb. Natalie przysiadła na brzegu łóżka.

- Tatuś mówi, że chciałeś, żebym do ciebie przyszła.

Odpowiedziało jej kiwnięcie główką.

- Powiedział, że chcesz, żebym cię pocałowała na dobranoc.

Toby przytaknął znowu. Lekko dotknęła wargami jego czoła i poczuła, że obejmują ją 

dwie małe rączki.

- To był piękny dzień - szepnęła.

Pocałował ją w policzek, a ona otuliła go kołderką.

- A teraz śpij dobrze, kochanie.

Chłopiec odwrócił się do ściany i zamknął oczy. Rick czekał na nią w progu. Kiedy 

opuściła sypialnię chłopca, starannie zamknął za nią drzwi.

- Może jakoś to uczcimy? - Jego oczy się śmiały i szczęście brzmiało w jego głosie.

- Dobrze - odparła bez wahania i poszli razem do salonu.

- Doktor Dawkins, ta, co leczy Toby'ego - mówił rozgorączkowany Rick - zawsze mi 

powtarzała, że to się kiedyś stanie, ale muszę przyznać, że nie bardzo jej wierzyłem. Kiedy 

byliśmy u niej ostatni raz, powiedziała, że Toby niedługo zacznie mówić i żebym przyjął to 

spokojnie, nie spłoszył go i niczego nie przyśpieszał.

Natalie kiwnęła głową.

- Rozumiem. Przysiadła na kanapie.

- Napijemy się szampana? - zapytał  Rick. - To chyba  dobra okazja. - Poszedł do 

kuchni   i   wrócił   z   pustymi   rękami.   -   Zapomniałem   kupić.   To   nie   do   wiary.   Przecież 

background image

powinienem być przygotowany na taką okazję.

- Może napijemy się koniaku? - zaproponowała. - W spiżarni mam chyba butelkę 

courvoisiera.

Przez chwilę się zastanawiał; widać było, że nie bardzo się pali do picia koniaku. 

Sprawiło   jej   to   przyjemność.   Joel   uwielbiał   ten   trunek.   Na   ostatnie   Boże   Narodzenie 

podarował jej komplet odpowiednich pękatych kieliszków, żeby wszystko było jak należy.

Szybko przegnała myśl o Joelu.

- W takim razie napijmy się białego wina - oświadczyła. - Mam coś niemieckiego w 

lodówce.

Roześmiał się.

- Coś niemieckiego?

- Tak, ciotka Lindsay podarowała mi kiedyś butelkę rieslinga.

Rick otworzył butelkę, a Natalie wyjęła kieliszki i pokroiła ser. Ustawili wszystko na 

stoliku i usiedli na kanapie. Rick uniósł kieliszek w górę.

- Zdrowie mojej gospodyni. - Upił łyk. - Wcale nie takie złe - orzekł ze zdziwieniem.

- Ciotka Lindsay ma świetny gust. - Natalie ze smakiem spróbowała wina.

- W takim razie wypijmy jej zdrowie - zaproponował.

Natalie zgodziła się z ochotą i wznieśli toast.

- Za kogo teraz? - zapytał niecierpliwie. - Nie chciałbym nikogo pominąć. Czuję się 

taki szczęśliwy.

- Mamy tylko jedną butelkę - upomniała go.

- To musimy uważnie wybierać. Już wiem! Wypijemy zdrowie twojej matki. Bardzo 

ją polubiłem.

Zaskoczyło ją to. Ludzie na ogół podziwiali Erice i trzymali się od niej z daleka, 

utrzymując, że jest chłodna i nieprzystępna. Trudno było ją po prostu lubić.

- Naprawdę? - zapytała, nie kryjąc zdziwienia.

- Jak najbardziej. Jest bardzo miła i potrafi obchodzić się z dziećmi.

- Bardzo je kocha.

Rick położył rękę na oparciu kanapy.

- Musi być wrażliwą i delikatną osobą. Pewnie się o nią martwisz.

Natalie pociągnęła łyk wina.

- Jest tak piękna, że nikomu nie przyjdzie do głowy, jak bardzo łatwo ją zranić - 

powiedziała.

- Zrobiłaś unik.

background image

- Jak to?

- Powiedziałem, że pewnie martwisz się o swoją matkę.

- Tak - przyznała - martwię się o nią. Nieraz myślę, że jest za słaba, żeby dać sobie 

radę w życiu. Bardzo młodo wyszła za mojego ojca, a on całkowicie ją zdominował. Trudno 

jej będzie żyć o własnych siłach.

- Jakoś daje sobie radę. Spojrzała na niego uważnie.

- Dlaczego właściwie o tym mówisz? Chcesz mi coś poradzić? Na przykład, że nie 

powinnam tak bardzo przejmować się matką?

Uniósł rękę, jakby składał przysięgę.

-  Żadnych  porad,  przysięgam,  żadnych   lekcji.  Po  Prostu  tak  mi  się  wydawało,   to 

wszystko.

- W takim razie zgoda.

Wieczór   był   zbyt   piękny,   żeby   go   psuć   jakimiś   wydumanymi   pretensjami.   Rick 

ponownie uniósł kieliszek.

- W takim razie zdrowie Eriki Fortune.

- Zdrowie mamy.

Wypili i Rick ponownie napełnił kieliszki.

- Teraz twoja kolej - orzekł.

- Na co?

- Ty masz zaproponować jakiś toast.

- Nic mi nie przychodzi do głowy.

- Daj spokój, wymyśl coś. Natalie uniosła kieliszek.

- Zdrowie Toby'ego.

- Bardzo proszę.

Wypili i Rick spojrzał na nią zachęcająco.

- A teraz czyje?

Nie   wiadomo   dlaczego   przypomniała   sobie   babcię   Kate.   Bardzo   za   nią   tęskniła. 

Dotknęła talizmanu ukrytego pod bluzką.

Rick przysunął się i ujął ją pod brodę.

- No, uśmiechnij się! To miał być wesoły wieczór. Próbowała się cofnąć, ale niezbyt 

zdecydowanie.

- To z powodu wina - wyjaśniła.

- Trochę za wcześnie, żeby już zaczęło działać - rzekł Rick z uśmiechem.

- Bardzo mi brak mojej babci - szepnęła. - Nie mogę się pogodzić z myślą, że już 

background image

nigdy jej nie zobaczę.

Delikatnie pogłaskał ją po policzku. Zrozumiała, że płacze, dopiero kiedy otarł jej łzę.

- Głupia jestem - szepnęła, mimo woli przysuwając się do niego.

Jego muśnięcie było jak pieszczota.

- Po prostu bardzo za nią tęsknisz.

- Rick...

Przytulił ją i nagle ich usta znalazły się blisko siebie. Zmniejszyła jeszcze tę odległość 

i dotknęła wargami jego ust.

- Rick... ja...

Nie pozwolił jej dokończyć. Całował ją i chciała, żeby to się nigdy nie skończyło. 

Pocałunek jednak dobiegł końca.

- Wznieś toast - szepnął Rick, odsuwając się od niej.

Wiedziała, że właśnie nadszedł ostatni moment. Powinna teraz jak najszybciej wstać, 

powiedzieć mu dobranoc i pójść do siebie. Ale... Jak on umiał całować... Nigdy nie zaznała 

takich pocałunków. Całował  ją namiętnie  i ostrożnie. Całował  do utraty tchu i do utraty 

zmysłów.   Dlatego   właśnie   powinna   to   przerwać   i   nie   wplątywać   się   w   kolejną   kabałę. 

Czekają ich tylko dwa razem spędzone dni. Jak będą wyglądały, jeśli teraz stanie się coś 

nieodwracalnego?

A tak dobrze sobie radzili w roli przyjaciół.

- Co z twoim toastem, Natalie?

Jego   oczy   zmieniły   się,   pociemniały,   był   w   nich   ogień   gotów   strawić   wszystko, 

zwłaszcza ją.

- Wznieś toast albo wstań i wyjdź.

Spojrzała na niego oszołomiona. Zupełnie jakby czytał w jej myślach.

- Szło nam tak dobrze - mówił dalej. - Wszystko było tak, jak chciałaś. Przyjaźnie i 

bezpiecznie, ale ja nigdy nie kryłem, że wcale mi nie zależy, żeby było bezpiecznie.

Nie wiedziała, co powiedzieć.

- Chciałaś tego pocałunku tak samo jak ja.

- Ja...

- Bądź ze mną szczera. Chciałaś, żebym cię pocałował.

Powoli skinęła głową.

-   Sama   przekroczyłaś   niewidzialną   linię,   ale   ja   cię   powstrzymałem.   Teraz   znowu 

stoimy   w   bezpiecznym   punkcie.   Ale   jeśli   znowu   mnie   zachęcisz,   nie   zdołasz   już   mnie 

powstrzymać i będę się z tobą kochał. Rozumiesz?

background image

Rozumiała doskonale.

- Wybór należy do ciebie, Nat.

- Rick...

- Wybór należy do ciebie.

Wiedziała, że wybór należy do niej, ale nie był łatwy. Z jednej strony, Rick podobał 

jej się bardziej niż jakikolwiek inny znany dotąd mężczyzna i bardzo do siebie pasowali, z 

drugiej jednak...

Podniecał ją w sposób budzący lęk i strach. Traciła przy nim głowę i przestawała być 

sobą. Rick mógł z łatwością stać się dla niej osobą najważniejszą w życiu. Joel Baines ciężko 

ją zranił. Rick Dalton mógł złamać jej serce.

W jego oczach dostrzegła oczekiwanie i nadzieję. Odstawił kieliszek na stolik i chciał 

wstać.

- Dobrze, w takim razie idę.

Natalie położyła dłoń na jego ramieniu.

- Zostań - szepnęła. Oparł się o kanapę.

- Jeśli zostanę... - powiedział.

- Wiem - przerwała cicho, sama nie wiedząc, co mówi. - Wtedy będziemy się kochać - 

dokończyła prawie niedosłyszalnym szeptem.

On jednak ją usłyszał.

- Naprawdę tego chcesz? - zapytał.

- Tak.

Wiedziała, że to też usłyszał. Uniosła kieliszek.

- Wypijmy za babcię Kate.

- Za Kate - powtórzyć jak echo. Po czym spełnili toast.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Wyjął kieliszek z jej dłoni i zajrzał głęboko w oczy. Ujrzał w nich niepewność, którą 

już słyszał w słowach.

Pomyślał, że może powinien wstać z kanapy i odejść, oszczędzając w ten sposób im 

obojgu konsekwencji tego, co zaraz się stanie. Pragnął jej, pragną! jej jak żadnej kobiety w 

życiu, a ona za dwa dni miał;: wyjechać. Ten wieczór był jego jedyną szansą.

Byłby skończonym idiotą, gdyby z tego nie skorzystał.

Trzeba też pomyśleć o tym, o czym w podobnej sytuacji myśli każdy odpowiedzialny 

człowiek.

- Nie jestem przygotowany - oznajmił. - Nie mani przy sobie...

Natalie gwałtownie się zaczerwieniła.

- Nic nie szkodzi - wybąkała. - Ja mam, na górze, w sypialni. Używaliśmy z Joelem i 

coś na pewno zostało... Co ja mówię, przecież to straszne.

Zawstydzona ukryła twarz w dłoniach. Rick delikatnie je odsunął.

- Nie przejmuj się, wszystko w porządku.

- Czuję się okropnie.

- Nic się nie stało, Natalie.

Uniosła na niego oczy.

- Naprawdę?

Przytaknął   i   opuszkami   palców   obrysował   jej   twarz:   policzki,   usta,   przymknięte 

powieki. Rozchyliła wargi.

Ich drugi pocałunek trwał dłużej, był delikatny i spokojny, pełen rozkoszy odkrywania 

tajemnic. Rick przytulił ją i poczuła pod piersiami jego twarde ciało.

Tym  razem  to ona  pierwsza oderwała  się od niego.  Rick odsunął ją  lekko;  przez 

chwilę w milczeniu patrzył na jej zaróżowioną twarz, błyszczące oczy, rozchylone wargi. 

Potem, na nowo podniecony, przyciągnął ją do siebie.

Jeden po drugim odpiął guziki jej bluzki, tak jak to sobie wyobrażał we wszystkie 

bezsenne noce spędzone pod jej dachem.

Ukazał   się   złoty   łańcuszek   z   wisiorkiem   w   kształcie   różyczki.   Rick   zdjął   Natalie 

malutki staniczek i ucałował zaróżowioną pierś.

Jej oczy błyszczały. Ujął wargami twardą brodawkę i Natalie jęknęła. Położył ją i 

przykrył   własnym   ciałem.   Nagle   zesztywniała   i   zdjęła   dłonie   z   jego   karku.   Czyżby   się 

rozmyśliła? W takim momencie? Rick uniósł się na łokciach i spojrzał na jej poruszające się 

background image

usta.

- Co będzie, jak Toby...? - szepnęła.

Miała rację. Chyba oszalał, chcąc ją wziąć tu, na kanapie w salonie, naprzeciwko 

wielkiego okna wychodzącego na ogród, tuż obok pokoju, gdzie śpi jego syn.

- Pójdziemy do twojej sypialni? - zapytał.

- Tak, ale najpierw sprawdzimy, co z Tobym. Na palcach poszli do pokoju chłopca i 

zajrzeli   do   środka.   Dziecko   spało   spokojnym   snem.   Na   podłodze   Bernie   uniósł   ciężkie 

powieki i jedno ucho. Spojrzał na nich, jakby pytał, czy wszystko w porządku, i uspokojony 

znowu złożył wielki łeb na łapach. Rick cichutko zamknął drzwi i przyciągnął Natalie do 

siebie.

- Chodźmy na górę - szepnęła.

Wzięła go za rękę i poprowadziła  schodami  do swojej sypialni.  Duże przestronne 

pomieszczenie wychodziło na jezioro. Rick mimo napięcia i podniecenia zdołał zauważyć 

stare piękne meble, jedwabne narzuty i małą toaletkę z wiśniowego drewna.

Natalie   sięgnęła   do   szufladki   i   wyjęła   prezerwatywy.   Podała   mu   niewielkie 

opakowanie.   Zaniósł   ją   do   łóżka,   nie   przestając   całować.   Potem   rozebrał   ją   do   naga   i 

łagodnym ruchem odsunął dłonie, którymi próbowała się zasłonić.

- Rick...

- Nie zakrywaj się, przede mną nie musisz, nigdy.

- Ja nigdy z nikim... nigdy tak się nie czułam. Rick objął wzrokiem jej śliczne ciało i 

zaczął się rozbierać. Patrzyła na niego jak zahipnotyzowana, a kiedy poczuła na sobie jego 

nagie ciało, zrozumiała, że ich pierwszy raz będzie tak niesamowity, jak to sobie wyobrażała. 

Oplotła nogami jego biodra i wspólnie dali się unieść fali, która niosła ich ku nieznanym 

dotąd przeżyciom.

Leżeli potem wtuleni w siebie, a Rick muśnięciem odsuwał kosmyki włosów z jej 

czoła. Kochali się jeszcze wiele razy, a każdy z nich był jak odkrycie nieznanego lądu i 

powrót do domu jednocześnie.

Po jakimś czasie drgnęła i spróbowała wyzwolić się z ramion drzemiącego Ricka.

- Muszę iść do łazienki...

Puścił ją niechętnie i spod przymkniętych powiek śledził każdy ruch jej nagiego ciała.

Weszła do łazienki i zapaliła światło, po czym spojrzała w wiszące nad umywalką 

lustro. Ujrzała swoją twarz, zarumienioną od niedawnej rozkoszy, błyszczące oczy, potargane 

włosy. Poczuła,  jak zalewa ją fala  podniecenia na myśl  o tym,  co przed chwilą robiła z 

Rickiem.

background image

Wszystko   to   było   cudowne...   trochę   nawet   za   cudowne,   żeby   być   prawdziwe. 

Dotknęła swoich rozpalonych policzków i przypomniała sobie, jak tamtego pierwszego dnia, 

na jeziorze, kiedy już miał ją pocałować, cofnęła się w ostatniej chwili.

Zupełnie   jakby   przeczuwała,   czego   może   w   niej   dokonać   jego   jeden   jedyny 

pocałunek!

Kilka godzin temu, w salonie na kanapie, wystarczyło, że ją pocałował, i jej zdolność 

rozumowania i oceniania sytuacji rozwiała się jak dym. Oddała mu się bez najmniejszego 

oporu i teraz już wie, jak cudownie jest się kochać z takim mężczyzną. Ale to nie zmienia 

faktu, że Rick w dalszym ciągu pozostał dla niej wielką niewiadomą.

Jak echo wróciły do niej słowa Joela.

- Zrozum - powiedział, kiedy się rozstawali - jesteś bardzo miła i dobra, ale mówiąc 

szczerze, nie jesteś zbyt podniecająca. A ja, co tu mówić, potrzebuję kogoś ekscytującego...

Przed   chwilą   Rick   wydawał   się   z   niej   zadowolony,   ale   czy   można   wierzyć 

mężczyźnie? Mogłaby przysiąc, że bardzo go podnieciła, ale jak może mieć pewność, że to 

prawda?

Zanim poszła do łóżka z Joelem, spotykała  się z nim przez wiele  miesięcy.  Rick 

mieszka u niej niecałe dwa tygodnie i już zostali kochankami. Spryskała rozpaloną twarz 

zimną wodą i obmyła  ślady rozmazanego tuszu. Wytarła się ręcznikiem i starannie przy-

czesała włosy.

Zachowała się jak wariatka i to, co się stało, już się nie odstanie. A było takie piękne...

Cudowne, niezapomniane  przeżycie,  którego  nie ma  sensu  niszczyć  niewczesnymi 

wyrzutami sumienia. Jedno, co teraz może zrobić, to opanować się i z uśmiechem wrócić do 

sypialni. Łatwo powiedzieć...

Przysiadła na brzegu wanny i ciężko westchnęła. Pukanie do drzwi rozległo się niemal 

w tym samym momencie.

- Natalie? Nic ci się nie stało?

Miała ochotę krzyknąć, żeby sobie poszedł, ale zdała sobie sprawę, jak głupio by to 

zabrzmiało. Drzwi otworzyły się powoli i do łazienki wszedł Rick jak go Pan Bóg stworzył.

Natalie odwróciła wzrok. Co ona tu robi, we własnej łazience, z tym nieprzytomnie 

przystojnym gołym facetem? To chyba sen. Całe to wydarzenie wydało jej się nagle nierealne 

i nierzeczywiste. Przecież to się nie mogło naprawdę zdarzyć. Jak stawić czoło czemuś, w co 

nie można uwierzyć?

- Rick, ja...

Ton jej głosu zaniepokoił go.

background image

- Co się stało? - zapytał, próbując z jej twarzy odgadnąć przyczynę.

Siedziała przed nim, drobna, skulona na brzegu wanny, dłońmi zakrywając piersi, i 

przypomniało mu się, jak niedawno prosił, żeby tego przy nim nie robiła.

- Czy mógłbyś... podać mi szlafrok? - poprosiła. - Wisi na drzwiach.

Sięgnął po żądany przedmiot i rzucił go jej. Natalie wyciągnęła ręce i złapała szlafrok, 

odsłaniając piersi. Szybko włożyła ręce w rękawy i otuliła się szczelnie.

Z jej twarzy wyczytał, że czeka go poważna rozmowa. Wrócił do pokoju i włożył 

dżinsy. Cokolwiek miał usłyszeć, wolał to usłyszeć w spodniach. Właśnie się zapinał, gdy 

Natalie stanęła w drzwiach sypialni.

- Rick, ja... - Znowu nie wiedziała, jak dokończyć.

Przecież jeszcze tak niedawno wszystko było wspaniale; dlaczego teraz nagle robi taką 

minę, jakby... jakby chciała wszystko odwołać!

- O co chodzi? Wykrztuś to wreszcie - powiedział, czując dziwny chłód w okolicy 

serca.

- Rick... ja... my... - Spojrzała na niego, jakby błagała o pomoc, a nie doczekawszy się, 

dokończyła z wysiłkiem: - Popełniliśmy błąd.

Opanował się.

-   Miałem   wrażenie,   że   dokonałaś   świadomego   wyboru   -   odezwał   się   spokojnym 

głosem.

- Tak, oczywiście, ale... ja jestem taka, że do mnie to nie pasuje. Taka noc jak ta... być 

z mężczyzną tak na jedną noc...

Rick głęboko odetchnął.

- Dla ciebie to była tylko taka przygoda? - zapytał. Wbiła ręce w kieszenie szlafroka.

- A dla ciebie?

Chciał powiedzieć, że może by najpierw łaskawie odpowiedziała na jego pytanie, a 

dopiero potem zadawała pytanie jemu, ale nie mógł wykrztusić słowa.

- Rozumiem - rzekła z wyraźną ulgą w głosie. Sprężył się, bo wiedział, że prawdziwy 

cios dopiero nastąpi. I tak właśnie się stało.

- Musisz wiedzieć - oświadczyła - że nic więcej nie wchodzi w rachubę.

- Dlaczego? - zapytał ochrypłym głosem. Natalie przygryzła obrzmiałą wargę.

- Już ci tłumaczyłam, że na razie nie mam zamiaru z nikim się wiązać. Zwłaszcza z 

kimś takim jak ty.

Dałby wiele, by się dowiedzieć, co ona przez to rozumie, ale tylko powtórzył:

- Z kimś takim jak ja? Natalie nerwowo przełknęła ślinę.

background image

-   Tak,   z   kimś   takim   jak   ty,   przystojnym   i   atrakcyjnym,   z   kimś,   kto   może   mnie 

wykorzystać.

Poczuł się, jakby ktoś wymierzył mu policzek.

- Wykorzystać cię?

Z determinacją skinęła głową.

- Tak. Powiedz mi, ale szczerze. Musi być jakiś powód, żeby się ze mną kochać. Nie 

zrobiłeś tego, bo oszalałeś na moim punkcie. - Mówiła teraz pewniejszym głosem, szlafrok 

dodał jej odwagi; nie czuła się już bezbronna, wydana w swej nagości na pastwę jego wzroku. 

- Spójrz na mnie - rozkazała i sama zerknęła do lustra na toaletce. - Czy ja wyglądam na 

kobietę, dla której się traci głowę?

Cóż miał jej odpowiedzieć? Gdyby jej teraz oznajmił, że owszem, że właśnie stracił 

dla niej głowę, zarzuciłaby mu kłamstwo.

- Natalie...

Uniosła rękę, nie odrywając wzroku od lustra.

- Daj spokój, nie kłam. Możesz mieć każdą kobietę, jaką zechcesz. - Przygryzła usta i 

spojrzała mu prosto w oczy. - Powiedz mi prawdę. Chodzi o Toby'ego? Szukasz kogoś, kto 

będzie dla niego dobrą matką?

Przesadziła. Najwyraźniej uparła się, żeby zrobić z niego łajdaka, i chyba jej się uda. 

Czuł, jak ogarnia go wściekłość. Przysiadł na brzegu rozgrzebanego łóżka i spojrzał na nią 

chłodnym wzrokiem.

- Naprawdę myślisz, że szukam kobiety, która by zastąpiła Toby'emu matkę? - zapytał 

cicho.

- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - Próbuję zrozumieć.

Miał pewne wątpliwości co do jej dobrej woli.

- Naprawdę? Zmarszczyła brwi.

- Tak. Próbuję zrozumieć, dlaczego mnie uwiodłeś.

Czy chodzi ci o moją rodzinę? O pieniądze? Jeśli potrzebne ci są pieniądze, powiedz 

wprost. Chcę znać prawdę.

Teraz   zarzuca   mu,   że   jest   zwyczajnym   oszustem,   który   próbuje   obrabować 

dziedziczkę bogatego rodu. Oparł się o poduszki i spojrzał na nią z udanym spokojem.

-   Zastanówmy   się,   zatem   -   wycedził   -   o   co   tak   naprawdę   może   mi   chodzić.   Po 

pierwsze, nie potrzebuję pieniędzy, mam ich dość. Po drugie, jest mi absolutnie wszystko 

jedno, z jakiej rodziny pochodzisz. W takim razie powód może być tylko jeden. - Usiadł 

wyprostowany. - Szukam niani dla swojego syna i uwiodłem cię, żeby cię z nami związać.

background image

Natalie zbladła i powoli osunęła się na taboret przed toaletką.

- Mówisz to takim tonem... Nie wiem, czy żartujesz, czy to na poważnie, a muszę to 

wiedzieć.

Próbował przekonać samego siebie, - że Natalie jest bardzo wrażliwa, że niedawno 

została skrzywdzona, i że powinien ją zrozumieć, i być dla niej czuły, dobry i wyrozumiały, 

ale...

Głęboko przeżył ich szaloną noc i nie mógł teraz opanować się na tyle, by logicznie, 

na zimno, wyjaśnić jej, że nie jest wielbłądem i że ani mu w głowie uwodzić ją w jakichś 

sobie tylko znanych nikczemnych celach.

- Rick, ja muszę to wiedzieć.

Jeśli to dłużej potrwa, powie jej coś, czego potem będzie żałował. A było tak pięknie...

Coś się jednak popsuło i trzeba jak najszybciej przerwać tę scenę. Wstał.

- Może masz rację, Natalie. Może rzeczywiście popełniliśmy błąd.

Mocniej otuliła się szlafrokiem i spuściła głowę.

- Tak, ja też tak sądzę - powiedziała bezradnie.

Bardzo pragnął wziąć ją w ramiona, ale tylko zacisnął zęby i pięści. Natalie uniosła na 

niego zgaszone spojrzenie.

- Myślę, że będzie lepiej, jak się wyprowadzę do ojca na te dwa dni. Nie mogę tu 

zostać, nie zniosłabym tego.

Przypomniał sobie upór Vanessy. Kiedy coś sobie wbiła do głowy, za nic nie można 

było jej przekonać, żeby zmieniła zdanie. Po krótkim okresie wzajemnej fascynacji ich życie 

zmieniło się w piekło. Uważał, że czegoś go to nauczyło.

Potem spotkał Natalie i uznał, że jest zupełnie inna. Ze różnią się od siebie jak noc od 

dnia.

A wszystko wskazuje na to, że znowu nastała noc.

- Rick, słyszysz mnie? Bez słowa skinął głową.

- Przeprowadzam się do ojca.

- Rób, co chcesz - powiedział i zebrawszy swoje rzeczy, szybkim krokiem opuścił 

pokój.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Wstała i patrzyła na zamykające się za nim drzwi, a nogi się pod nią uginały. Usiadła, 

żeby nie upaść.

Powiedziała mu, że się wyprowadzi, i zrobi to. Natychmiast, zaraz. Nie zostanie w 

tym domu ani chwili dłużej.

Poczuła dziwne podniecenie i zamknęła oczy. Trwała bez ruchu, głęboko oddychając i 

próbując  uspokoić łomot serca. Pod zamkniętymi  powiekami przesunął się obraz Ricka i 

ujrzała jego oczy, patrzące na nią tak, jakby była najbardziej ekscytującą kobietą na świecie.

Zerwała się z jękiem, podeszła do szafy i wyjęła z niej niewielką walizkę. Postawiła ją 

na łóżku i zaczęła na oślep wrzucać do niej rzeczy.

Wróci tu dopiero w ostatniej chwili, żeby zabrać wytworne stroje, które sobie kupiła 

na  wymarzoną   wycieczkę.  Zajmie   się tym   w  niedzielę  wieczorem,  wpadnie  do  domu  na 

chwilę i wcale nie spotka się z Rickiem.

Przypomniała   sobie   chłopca   i   jego   pierwsze   słowa.   Przemówił   dla   niej!   Objął   ją 

drobnymi ramionkami i pocałował w policzek. Będzie za nim tęskniła, będzie go jej bardzo 

brakowało! Usiadła na łóżku i ukryła twarz w dłoniach. Chwilę odczekała i znowu się uspo-

koiła.

Do niedzieli całkiem odzyska równowagę i wtedy pożegna się z dzieckiem.

To, co wydarzyło  się między nią a Rickiem, właściwie niczego nie zmienia.  Ona 

wyjedzie na wycieczkę, a oni zostaną w jej domu z psem, tak jak to przedtem ustalili. Jedyną 

zmianą planów będą dwa ostatnie dni, jakie ona spędzi w rodzinnej posiadłości. Wstała i 

zamknęła niedbale spakowaną walizkę. Poszła do łazienki, zdjęła szlafrok i wzięła prysznic.

Stała pod strugami wody, wmawiając sobie, że niedługo o wszystkim zapomni. Czas 

leczy   rany.   Zresztą,   przecież   liczyła   się   z   czymś   takim:   obiecywała   sobie,   że   będzie 

ekstrawagancka i nieodpowiedzialna.  To, co się stało tej nocy,  doskonale pasuje  do tego 

ambitnego planu.

Pozostaje ponieść konsekwencje. Nie powinny być wielkie; przecież bardzo uważali, 

uprawiali bezpieczny seks.

Ubrała się w czyste dżinsy i koszulkę. Poczuła się odświeżona i gotowa do drogi.

Postanowiła   pojechać   samochodem.   Zgodnie   z   umową,   Rick   ma   prawo   używać 

motorówki, a samochód na pewno jej się przyda.

Musiała  poczekać  pod  bramą,  aż  nowa gospodyni   wpuści  ją  na  teren  posiadłości. 

Rezydencja była jasno oświetlona i podjazd tonął w świetle lamp.

background image

Postanowiła dać Edgarowi szansę wyjścia jej na spotkanie, ale nadworny szofer nie 

nadchodził.   Pewnie   śpi,   jest   już   przecież   późno.   Zauważyła   czarny   sportowy   samochód 

zaparkowany przed rezydencją. Ojciec zwykle go używał, kiedy gdzieś jechał bez kierowcy. 

Drzwi otworzyła jej gospodyni w ciemnym szlafroku.

- Przepraszam, że obudziłam.

- Nic się nie stało.

- Zastałam ojca?

- Nie wiem. Wyjeżdżał gdzieś, ale mógł już wrócić. Od godziny jestem w swoim 

pokoju i nikt na mnie nie dzwonił.

Natalie przełożyła bagaż z ręki do ręki, nie wiedząc, co robić.

- Czy mogę prosić o walizkę? - Gospodyni wyciągnęła ku niej rękę.

Natalie mocniej zacisnęła dłoń na swojej własności.

- Nie, dziękuję, dam sobie radę. Prześpię się w jednym z pokojów gościnnych.

- Pokój błękitny jest świeżo wywietrzony.

- Doskonale, przenocuję w błękitnym. Gospodyni nie odchodziła.

- Może jednak w czymś pomóc? Natalie grzecznie podziękowała.

- Wystarczająco panią fatygowałam.

- To żadna fatyga.

- Naprawdę bardzo dziękuję.

- Dobrej nocy.

- Dobranoc.

Gospodyni   zniknęła   w   skrzydle,   gdzie   mieściły   się   pokoje   dla   służby,   a   Natalie 

skierowała się ku głównym schodom. W pewnej chwili zwolniła jednak kroku. Była zbyt 

zdenerwowana, by zasnąć. Wiedziała, że będzie leżała w obcym łóżku, z oczami wbitymi w 

sufit i głową pełną myśli o Ricku.

Nie będzie mowy o spaniu; jej ciało zbyt dokładnie pamięta dotyk jego rąk, a ręce - 

jego skórę.

Postawiła walizkę na podłodze i poszła w stronę biblioteki. Postanowiła wziąć jakąś 

książkę i trochę poczytać.

Pod   wielkimi   dębowymi   drzwiami   wiodącymi   do   biblioteki   ze   zdumieniem 

spostrzegła wąskie pasemko światła. Zwykle służba gasiła na noc wszystkie lampy!

Przypomniała   sobie   nową   gospodynię   i   pomyślała,   że   teraz   pewnie   nastały   nowe 

porządki   i  nikt   tak  skrupulatnie  nie   przestrzega  zasad   prowadzenia   domu,  jak  to   było  w 

czasach babci Kate. Pchnęła ciężkie drzwi i stanęła w progu.

background image

Za biurkiem siedział ojciec. Ciężko uniósł głowę i spojrzał na nią mętnym wzrokiem.

Przez chwilę nie mogła zrobić kroku. Jacob Fortune wyglądał strasznie. Szarozielona 

twarz, czarno podkrążone oczy, zmierzwione włosy. Na szyi czerwony ślad po zadrapaniu, 

porwana, skrwawiona koszula.

Na biurku opróżniona do połowy butelka whisky, obok ciężka kryształowa szklanka.

- Nat? To ty?

Nie   mogła   wymówić   słowa.   Jej   ojciec   był,   po   dziadku   Benie,   najsilniejszym 

człowiekiem, jakiego znała. Widok tej przerażającej maski rozbitego człowieka spowodował, 

że nagle zapragnęła rzucić się do ucieczki.

- Natalie?

- Tak, tato, to ja - wykrztusiła nieswoim głosem.

- Witaj, córeczko.

Wziął butelkę i nalał alkoholu do szklanki.

- Wejdź, nie krępuj się.

Pociągnął spory łyk i spojrzał na zastygłą w progu córkę.

- Nie patrz tak na mnie - powiedział pijackim głosem. - Jestem zupełnie trzeźwy. 

Znasz przecież swojego tatusia, tatuś zawsze wszystko ma pod kontrolą.

Zajrzał   do   szklanki,   jakby   czegoś   tam   szukał,   a   potem   nieco   przytomniejszym 

wzrokiem obrzucił Natalie.

- Co ty tu robisz o tej porze? Natalie odchrząknęła.

- Chciałam przenocować. To znaczy, chciałabym zostać do poniedziałku rano. Mogę?

Jake przeczesał ręką potargane włosy.

- Pewnie, że możesz. Zawsze możesz tu mieszkać. - Z wysiłkiem zmarszczył brwi. - 

Ale dlaczego przyjechałaś tutaj o tej porze?

Natalie ścisnęło się serce. Co takiego strasznego się stało, że jej niezłomny ojciec 

siedzi sam w bibliotece, w zakrwawionej koszuli, z takim wzrokiem, jakby przed chwilą 

zobaczył upiora? Musi się dowiedzieć; musi, mimo że tak stanowczo sobie przyrzekała, że już 

nigdy nie będzie się mieszać w cudze sprawy!

- Zamierzasz tak stać w drzwiach i gapić się na mnie? - zapytał nieprzyjaznym tonem.

- Nie, oczywiście, że nie, tato. - Weszła i zamknęła za sobą ciężkie drzwi.

Niepewnym ruchem wskazał jej krzesło.

- Siadaj i napij się ze mną. Chcesz whisky?

- Nie, dziękuję.

- W takim razie, weź co chcesz, barek jest dobrze zaopatrzony.

background image

- Dziękuję, nie będę nic piła.

- Jak chcesz.

Ostrożnie zbliżyła się do biurka.

- Chyba masz już dość, tatusiu.

Wzruszył   ramionami,   napełnił   szklankę   i   wychylił   ją   jednym   haustem.   Natalie 

podeszła jeszcze bliżej i zauważyła ranę na jego ramieniu.

- Tato, co to jest? Co ci się stało?

Jake   odwrócił   głowę,   próbując   dojrzeć   miejsce,   gdzie   zakrzepła   krew,   a   potem 

lekceważąco machnął ręką.

- To nic, takie tam zadrapanie. Natalie pochyliła się nad nim.

- Tato, o co chodzi? Co się stało? Spojrzał na nią spod spuchniętych powiek.

- To moje sprawy, lepiej się nie dopytuj. - Odsunął się niezręcznie.

- Ale ja muszę wiedzieć, to są również i moje sprawy.

Uśmiechnął się krzywo i niezręcznie pogładził ją po policzku.

- Biedna,  dobra Nat. Mała dziewczynka  o gołębim sercu, patrząca na świat przez 

różowe okulary.

- Tato, powiedz mi wszystko, proszę. Dziwny uśmiech nie schodził z jego twarzy.

- W dalszym ciągu tak bardzo lubisz filmy Disneya?

- Tatusiu...

Nagle zmienił temat.

- Podobno rozstałaś się z tym łobuzem, Joelem.

- Tak, to prawda.

- Bardzo dobrze, był ciebie niewart.

- Tatusiu, powiedz mi, co się stało. Odwrócił wzrok ku ścianie.

- Tato, błagam! Jake potrząsnął głową.

- Nie ma powodu... cię w to mieszać.

-   Owszem,   jest   -   rzekła   twardo.   -   Chcę   być   w   to   wmieszana.   Muszę   wszystko 

wiedzieć.

Przejechał dłonią po twarzy, jakby próbował zetrzeć z niej pajęczynę.

- Nie wolno mi... nie powinnaś... to nie twoje... ja sam...

Czuła,   że   ojciec   upiera   się   tylko   dla   zasady,   bo   w   rzeczywistości   bardzo   pragnie 

wyrzucić z siebie wszystko, co go dręczy.

- Powiedz mi, tatusiu. Musisz z kimś o tym porozmawiać. Jesteśmy rodziną. Bardzo 

cię kocham i możesz mi ufać. Powiedz mi, tato.

background image

- Nat, ja... O Boże!

- Słucham cię, tatusiu.

Powiedział coś tak cicho, że nie dosłyszała.

- Co takiego?

- Monica - powtórzył. - To ta suka Monica Malone.

Pożałowała, że go zmusiła do wymówienia tego imienia. Czuła, że czai się za tym coś 

strasznego   i   nagle   zapragnęła   znowu   być   małą   dziewczynką,   która   ma   silnego   ojca, 

panującego nad wszystkim. Świat zakołysał się jej pod stopami.

Musi sama odzyskać równowagę.

- Co z nią, tatusiu? Co ona ci zrobiła?

- Szantażowała mnie, suka! - wyrzucił z siebie i ukrył twarz w dłoniach.

Delikatnie odjęła ręce od jego twarzy. Wszyscy w rodzinie domyślali się, że Monica 

ma na niego haczyk, ale Jake nigdy tego nie potwierdził.

- Monica Malone cię szantażowała?! Jęknął.

-  Wszystko  chciała  dostać,   wszystkie   moje   udziały.  To  dlatego  odstąpił  jej  swoje 

akcje. Natalie wreszcie zaczynała coś rozumieć.

- Powiedziałeś, że cię szantażowała, tatusiu - przypomniała Natalie. - Ale czym?

Zamrugał powiekami i odwrócił głowę.

- Muszę się napić. Jeszcze trochę.

- Nie, masz dosyć. Powiedz...

Przerwał jej, jakby sam chciał mieć to już za sobą.

- Postanowiłem coś z tym zrobić, żeby ona... raz na zawsze... załatwić sprawę - zaczął 

chaotycznie. - Nie mogłem pozwolić, żeby nas zniszczyła. Uprzedziłem ją, żeby uważała, bo 

następna kropla przepełni kielich i będzie źle.

- I co? Co ona zrobiła?

- Wcale nie straciła apetytu - powiedział z udręczonym i złym uśmiechem. - Musiałem 

przemówić jej do rozsądku i pojechałem do niej.

- Byłeś u niej dzisiaj wieczorem?

- Pojechałem do niej do domu. Widziałaś kiedyś ten jej dom?

- Nie, nigdy.

- Jest ohydny! Klasyczny przykład prostactwa i złego gustu. Cała Monica. Zupełnie 

jak te jej filmy.

Natalie nie spuszczała wzroku z twarzy ojca.

- Co się tam stało?

background image

- Komu? Tej suce?

Machinalnie skinęła głową. Jacob popatrzył na zamknięte drzwi wiodące na korytarz. 

Potem wrócił wzrokiem do córki.

- Powiedziałem, że mam dosyć jej i tych jej podłych sztuczek i że może sobie gadać, 

co chce, a i tak nie dostanie już nic, ani grosza. I że teraz będę ją niszczył, jak tylko będę 

mógł.

- A co ona na to? Zmrużył oczy.

- Suka się wściekła. A teraz muszę się napić. Natalie zacisnęła dłonie na poręczach 

fotela.

- Nic nie rozumiem. Co tam zaszło?

- Upadła.

- Jak to, upadła? Tato, tatusiu, spójrz na mnie!

- Przecież na ciebie patrzę.

- Co z nią? Jak ona się czuje? Jake przez chwilę się namyślał.

- Jak ona się czuje? - powtórzył bezmyślnie.

- Powiedziałeś, że upadła.

Z namysłem zmarszczył brwi.

- Nic takiego nie mówiłem. Trochę się posprzeczaliśmy, to wszystko.

- Jak się skończyła ta wasza sprzeczka? Otarł przekrwione oczy.

- Powiedziałem jej wszystko, co chciałem powiedzieć, i poszedłem do drzwi, a ona 

zaczęła przeklinać i czymś we mnie rzuciła. - Czknął. - Muszę się czegoś napić.

Natalie udała, że nie usłyszała ostatniego zdania.

- A co ci się stało w ramię?

Popatrzył na nią nieprzytomnym wzrokiem.

- Co ci się stało w ramię? - powtórzyła wolno. Zerknął na poszarpaną koszulę.

- A to? Nic takiego. Zresztą, nie pamiętam... Teraz muszę się napić, córeczko.

Natalie energicznym ruchem odsunęła od niego butelkę.

- Nic z tego, jesteś wykończony. Musisz jak najszybciej położyć się spać.

Wstała i wyciągnęła do niego ręce.

- Idziemy, tato.

- Nat... ja...

Próbował protestować, ale wypadło to bardzo żałośnie.

- Idziemy na górę, wykąpiesz się, a ja opatrzę ci ramię.

Mówiąc to, miała wrażenie, że znowu uczestniczy w czymś nierzeczywistym. Ona, 

background image

mała Nat, rozkazuje swojemu ojcu, potężnemu Jacobowi Fortune, jak małemu dziecku.

Ta noc rzeczywiście jest nocą cudów...

- Najpierw się napiję - upierał się Jake.

- Nie.

Niespodziewanie szybko ustąpił i chwiejnym ruchem wstał z fotela.

- Coś za szybko kręci się ten świat, córeczko... Ujęła go pod zdrowe ramię.

- Pomogę ci.

Jake rozejrzał się niemrawo.

- A gdzie moja marynarka? Zdjęła marynarkę z oparcia fotela.

- Jest tutaj, poniosę ci.

Jake pijackim zwyczajem rozczulił się.

- Dobra z ciebie dziewczynka, Nat. Zawsze byłaś dobra dla swojego tatusia. Dobra i 

wyrozumiała... Gdyby twoja matka była choć trochę do ciebie podobna...

- Idziemy, tato. Ostrożnie!

Zaprowadziła go na górę do sypialni i zmusiła do wzięcia prysznica. Przygotowała 

piżamę, ale ponieważ Jake zza drzwi oświadczył jej, że nie zamierza się kłaść, wyjęła również 

bieliznę, skarpety i spodnie. Potem starannie opatrzyła ranę, zabandażowała ją i pomogła ojcu 

włożyć koszulkę polo.

- Daj mi spokój - zrzędził, ale grzecznie połknął dwie aspiryny. Przyrzekł nawet, że 

już do rana nie sięgnie po butelkę.

Zostawiła go w jego apartamencie przed telewizorem.

Zanim udała się do błękitnego pokoju, zajrzała ponownie do biblioteki i wzięła sobie 

coś do czytania.

Położyła się dopiero grubo po północy.

Jake siedział w salonie i bezmyślnie patrzył w telewizor. Jego uwagę zwrócił dopiero 

skrót ostatnich wiadomości.

-   Jak   już   państwa   informowaliśmy,   Monica   Malone,   gwiazda   filmowa,   została 

znaleziona martwa w swojej rezydencji w Minneapolis...

Nie od razu dotarło do niego znaczenie tej informacji. Umysł pogrążony w oparach 

whisky pracował powoli i leniwie.

- Policjanci, którzy przybyli na miejsce tragedii, wysuwają hipotezę, że może chodzić 

o morderstwo...

Chyba   krzyknął,   bo   echo   powtórzyło   żałosny   dźwięk.   Jake   zadrżał.   Dokładnie 

pamiętał scenę, która rozegrała się w domu tej jędzy, a którą tak starannie ukrył przed Natalie.

background image

„Mój syn zasiądzie na twoim fotelu w radzie nadzorczej!” - wrzasnęła, z wykrzywiona 

twarzą. „Brandon będzie szefem waszej firmy. Dopnę swego, choćbym miała przypłacić to 

życiem!”

Ogarnął go wtedy diabelski rechot i śmiał się jej w twarz długo i obraźliwie. Brandon, 

jej przybrany syn, był zdemoralizowanym playboyem, niezdolnym do zsumowania dwóch 

pozycji w słupkach.

„Nie śmiej się z niego!” - krzyczała, a na jej twarzy wystąpiły krwawe plamy. W 

niczym nie przypominała teraz filmowego wampa. „Nie śmiej się z niego, ty sukinsynu bez 

ojca, ty bękarcie!”

Złapała   w   purpurowe   szpony   nóż   do   rozcinania   listów   i   wbiła   mu   go   w   ramię, 

rozrywając   koszulę.   Poczuł   wtedy,   że   zalewa   go   wściekłość.   Przez   pomarańczowe   kręgi 

wirujące przed oczami widział twarz swojego wroga, twarz osoby, która zatruła mu życie i 

zaprowadziła na skraj przepaści. Zaklął.

Monica nie pozostała mu dłużna. Przez chwilę obrzucali się wyzwiskami, a potem ją 

popchnął. Upadła, głową uderzając o marmurowy kominek ozdobiony amorkami.

Stał nad nią i patrzył. Jasne włosy miała splamione krwią. Wyglądała staro i brzydko. 

Musiała mieć jakieś sześćdziesiąt, siedemdziesiąt lat. Nie była już wiecznie młodą ulubienicą 

kinowej publiczności. Potem zaczęła zawodzić i zbierać się z podłogi. Pomógł jej dowlec się 

do kanapy; znowu nazwała go bękartem f obiecała, że wkrótce go wykończy.

Wyszedł i to było wszystko.

Czy na pewno? Czy jest pewien, że nic więcej się nie stało? Ostatnio bardzo dużo pił i 

nieraz prawie urywał mu się film. Poczuł suchość w gardle i upiorny strach paraliżujący 

członki. A może on ją...

Otrząsnął się; nie, na pewno nie. Wieczorem, kiedy wybierał się do Moniki, specjalnie 

wypił tylko kropelkę, żeby mieć jasny umysł.

Głos telewizyjnego spikera doszedł do niego z bardzo daleka.

- Jak już państwa informowaliśmy, Monica Malone, legendarna gwiazda srebrnego 

ekranu, odeszła od nas w tajemniczych okolicznościach.

Jake wstał; w głowie mu dudniło, w gardle zbierał się kwaśny osad. Przytrzymał się 

oparcia kanapy, żeby nie stracić równowagi. Ktoś na pewno go widział. Ludzie na ulicy, 

służący Moniki; wszędzie zostawił odciski palców, a ta suka ma pod tymi czerwonymi pa-

zurami jego krew.

Nie wygląda to dobrze. Wygląda gorzej niż źle. Przy takich poszlakach policja nie 

będzie szukała nikogo innego. Zaraz tu po niego przyjdą. Nie ma chwili do stracenia. Musi się 

background image

skoncentrować i - obmyślić plan ucieczki.

Próbował   się   skupić,   ale   przez   nieznośny   szum   w   uszach   usłyszał   tylko   głos 

namawiający go do ukrycia się.

„Uciekaj, uciekaj natychmiast, oni zaraz tu będą!”

Sportowy samochód czeka przed domem. Zostawił go tam po powrocie od Moniki. 

Nie musi wcale budzić Edgara; nikogo nie musi budzić. Wymknął się z domu jak złodziej... 

albo jak morderca.

Natalie  obudziła  się  bladym  świtem  i  przez  chwilę   miała   nadzieję,  że  uda jej   się 

ponownie zasnąć.

Przypomniała  sobie  jednak wydarzenia ostatniej nocy i natychmiast  rozbudziła się 

ostatecznie.  Włożyła  legginsy i tunikę i na bosaka zeszła do kuchni. Kawa była  gotowa; 

nalała sobie i podeszła do okna. W tej samej chwili rozległ się dźwięk domofonu. Nacisnęła 

odpowiedni przycisk znajdujący się na desce rozdzielczej wiszącej na ścianie.

- Tak? Słucham? Kto tam?

- Detektyw Harbing i Rosczak z komendy policji w Minneapolis. Do pana Jacoba 

Fortune'a.

Serce zamarło jej w piersi i nie mogła zrobić ruchu. Kłopoty ojca mogą być znacznie 

poważniejsze, niż przypuszczała.

- Jest tam pani? - Męski głos rozległ się znowu. - Proszę otworzyć.

Próbowała   myśleć   logicznie   i   nie   znalazła   powodu,   dla   którego   miałaby   ich   nie 

wpuścić.

- Dziękujemy - rzekł policjant i usłyszała dźwięk otwieranej bramy.

Pobiegła   do   apartamentów   ojca,   czując   lód   w   żołądku.   Zapukała   i   przez   chwilę 

czekała; bezskutecznie. Przyłożyła ucho do drzwi, i nic. Może tylko jakieś niezbyt głośne 

głosy.

Pewnie ojciec upił się do nieprzytomności i nie może wstać z łóżka... Ale kto w takim 

razie tam rozmawia?

Nacisnęła klamkę.

- Tato?

W   pustym   salonie   zalśnił   ekran   włączonego   telewizora.   To   z   niego   pochodziły 

słyszane przez nią dźwięki.

- Tato? - powtórzyła i zajrzała do łazienki.

Ani śladu ojca. Łóżko w jego sypialni też było nietknięte.

Przymknęła oczy, próbując się skupić. Może później wrócił do biblioteki po butelkę 

background image

whisky, mimo że jej przyrzekł, że tego nie zrobi.

Zbiegła na dół i dopadła ciężkich dębowych drzwi. Biblioteka świeciła pustkami. Do 

połowy wypełniona butelka stała na biurku w tym samym miejscu co wieczorem.

Dzwonek do drzwi wejściowych podziałał na Natalie jak prąd elektryczny. Musi tam 

iść i wpuścić ich.

W holu spotkała panią Laughlin. Gospodyni spojrzała na jej gołe stopy.

- Mam otworzyć? - zapytała. Natalie wzruszyła ramionami.

- Chyba tak.

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Przed ósmą, gdy kończyli  śniadanie, zadzwonił telefon. W normalnych  warunkach 

Natalie, odbywająca poranną gimnastykę, odebrałaby go u siebie na górze. Tak się jednak nie 

stało.

Toby pytająco spojrzał na ojca i Rick odpowiedział mu obojętnym spojrzeniem, w 

którym można było wyczytać: „To nie nasza sprawa, synku”.

Wiedział, że Natalie wieczorem się wyprowadziła, więc nie może odebrać telefonu. 

Zrobi   to   za   nią   automatyczna   sekretarka.   Po   czwartym   sygnale   usłyszeli   głos   Natalie, 

zawiadamiający, że nie ma jej w domu i proszący o nagranie wiadomości.

- Natalie? Córeczko, jeśli jesteś, odbierz, bardzo proszę. To ogromnie ważne. - Erica 

powiedziała to takim tonem, że Toby z przerażeniem spojrzał na ojca.

Tato, mówił jego wzrok, stało się coś złego, musisz odebrać ten telefon i coś zrobić. 

Zrób coś, bardzo cię proszę.

- Natalie... córeczko, błagam... Rick podniósł się z krzesła.

- Dobrze, rozumiem, że cię nie ma. - Erica głęboko westchnęła.

Rick sięgnął po słuchawkę, zanim się rozłączyła.

- Dzień dobry pani...

- Rick, to pan? Bogu dzięki. Koniecznie muszę porozmawiać z Natalie.

- Niestety, nie ma jej w domu.

- A gdzie ona jest?

Zawahał się na krótką chwilę, niepewny, czy Natalie by chciała, żeby matka znała 

miejsce jej pobytu.

- Pojechała wieczorem do rezydencji - powiedział wreszcie.

- Jest tam... od kiedy?

- Wyjechała stąd po dziesiątej.

Erica zamilkła, a potem podjęła rozmowę drżącym głosem.

- Po dziesiątej, rozumiem. A czy widziała się z ojcem?

- Nie wiem, później już z nią nie rozmawiałem. Cały czas czuł na sobie przerażony 

wzrok Toby'ego.

Odwrócił się i ściszył głos.

-   Czy   stało   się   coś   złego?   -   zapytał.   Odpowiedziała   mu   cisza,   a   potem   Erica 

zgaszonym głosem odparła, że to tylko rodzinne sprawy, które go nie dotyczą.

-  Może  mógłbym   jakoś   pomóc?  -  spytał   jednak.  Odezwała  się  znowu dopiero  po 

background image

pewnym czasie.

- To dotyczy... mojego męża. Dzwonili do mnie z policji, szukają go. Powiedzieli, że 

byli   u   niego   w   domu,   ale   go   nie   zastali.   Oczywiście   natychmiast   powiadomiłam   o   tym 

Sterlinga. To nasz adwokat, od lat zajmuje się naszymi sprawami.

- Wiem, miałem okazję go poznać.

Erica westchnęła.

- Próbował mnie uspokoić, ale nie bardzo mu się udało. Powiedział, że wszystkim się 

zajmie, ale ja nie mogę sobie znaleźć miejsca. Nie chciałam zawracać głowy Natalie. Wiem, 

że ona ma swoje życie i nie może stale zajmować się nami, ale... ona tak dobrze na mnie 

działa.

- Rozumiem.

- Teraz boję się jeszcze bardziej. Kiedy pomyślę, że musiała tam sama rozmawiać z 

policją... To straszne.

Podzielał jej zdanie, ale nie mógł jej tego powiedzieć.

- Dlaczego policja poszukuje pani męża?

Erica długo milczała, a w końcu powiedziała ledwo dosłyszalnym szeptem:

- Chcą się dowiedzieć, co robił... wczoraj wieczorem.

- Dlaczego?

- Ktoś zamordował Monice Malone i policja podejrzewa... - przerwała, nie mogąc 

dokończyć.

- Rozumiem - powtórzył.

Wolałby tego nie rozumieć, ale po tym wszystkim, co gazety wypisywały o konflikcie 

pomiędzy Monicą a Jacobem, to wcale nie było takie absurdalne. Jacob Fortune doskonale 

nadawał się na podejrzanego.

- Mój mąż nikogo nie zabił - z rozpaczą w głosie oświadczyła Erica. - Nie mam tylko 

pojęcia, gdzie on jest? Gdzie Jake może być?

- Proszę pani, ja...

- Nie powinnam mieszać pana do tego, przepraszam. Zaraz  zadzwonię do córki i 

porozmawiam z nią. Dobrze mi to zrobi.

Pomyślał o Natalie, samej i zrozpaczonej, w wielkim pustym domu po drugiej stronie 

jeziora, szalejącej ze strachu o ojca. Erica mówiła dalej:

- Gdyby w tym czasie wróciła, proszę ją poprosić, żeby zaraz do mnie zadzwoniła.

- Oczywiście.

- Do widzenia i dziękuję.

background image

Rick rozłączył się i odłożył słuchawkę. Odwrócił się do syna i napotkał jego wielkie, 

przestraszone oczy.

- Natalie? - z trudem wymówił chłopiec.

- Nic jej się nie stało, chodzi o... kogoś innego - uspokoił go Rick.

Oczy chłopca nie zmieniły wyrazu.

- To takie ich... rodzinne sprawy - brnął dalej Rick. - To nie ma z nami nic wspólnego.

Toby zmarszczył czoło.

- Naprawdę, synku, nic nie możemy zrobić.

Jakoś nie mógł go przekonać. Na domiar złego Bernie, leżący dotąd spokojnie obok 

krzesła, uniósł nagle łeb i zawył przeciągle i upiornie. Potem z wyrzutem spojrzał na Ricka.

- Uspokój się - warknął Rick, ale pies nie odwrócił wzroku.

Teraz obaj - chłopiec i pies - patrzyli na niego z niemym wyrzutem. Próbował się nie 

przejmować. On tu jest szefem; da sobie radę z psem i dzieckiem, nikt mu nie będzie mówił, 

co ma robić. Zresztą, pies i tak niczego nie rozumie, a Toby jest za mały, żeby wiedzieć, o co 

chodzi.

- Nie powinniśmy się wtrącać - powiedział, żeby sobie dodać otuchy.

Bernardyn i chłopiec ani drgnęli.

- Nic jej nie zagraża - oświadczył Rick polubownie. - Naprawdę.

Gdyby nie ten ich wzrok...

- A niech was... - Machnął ręką. - Jedziemy.

Postanowili   popłynąć   łodzią,   żeby   być   szybciej.   Rick   zamierzał   zostawić   psa   na 

pomoście, ale Bernie natychmiast wskoczył do motorówki, zajmując większą jej część.

- Może byś się tak łaskawie położył i jakoś skulił. Pies niechętnie ulokował się z tyłu i 

ponaglił go wzrokiem.

- Dobrze, już dobrze, ruszamy...

Rick pomógł synowi włożyć kamizelkę, ratunkową i kilka razy zapuścił motor. Kiedy 

ten wreszcie zaskoczył, skierował łódź na jezioro i pomknęli przed siebie w kierunku białej 

posiadłości, majaczącej na drugim brzegu.

Dobrze znali drogę; nieraz widzieli ten dom podczas swoich wypraw jachtem.

Przepłynięcie   jeziora   zajęło   im   dziesięć   minut.   Zacumowali   na   przystani   i   Rick 

pomógł chłopcu wyjść z motorówki. Bernie nie potrzebował niczyjej pomocy, doskonale dał 

sobie radę sam.

Podeszli pod dom od strony tarasu i Rick przez chwilę rozważał możliwość dostania 

się do środka przez wielkie oszklone drzwi, ale ostatecznie zdecydował się obejść dom i 

background image

zadzwonić od drugiej strony.

Trochę   to   trwało,   bo   rezydencja   była   ogromna,   ale   wreszcie   dotarli   do   głównego 

wejścia i Rick nacisnął dzwonek.

Otworzyła im siwowłosa pani o surowym wyglądzie.

- Pan do kogo?

Zdziwionym wzrokiem obrzuciła dziecko i psa.

- Nazywam się Rick Dalton, wynajmuję dom od Natalie Fortune po drugiej stronie 

jeziora. Chciałbym się z nią widzieć. Wiem, że przyjechała tu wczoraj wieczorem.

Kobieta bacznie mu się przyjrzała.

- Jak pan się tu dostał?

- Od strony jeziora, przypłynęliśmy łodzią.

- Ach, tak. - Twarz kobiety nieco się rozchmurzyła - Zapytam pannę Fortune, czy pana 

przyjmie.

Wpuściła ich do obszernego holu i poszła zawiadomić Natalie.

Dziecko i pies spojrzeli na niego pytająco. Rick uśmiechnął się w odpowiedzi z udaną 

pewnością siebie.

Gospodyni po chwili wróciła.

- Powiedziała, że pana przyjmie. Pies też może wejść. Tędy, proszę.

W   milczeniu   szli   za   nią   korytarzem.   Tylko   dźwięk   pazurów   psa   postukujących   o 

wyfroterowaną  podłogę zakłócał ciszę  ogromnego domostwa. Gospodyni  otworzyła  przed 

nimi drzwi rozległego salonu i Rick po oszklonej ścianie rozpoznał pomieszczenie widziane 

od strony tarasu.

Natalie siedziała na kanapie, mała i zagubiona, wśród wspaniałych stylowych mebli. 

Toby i Bernie natychmiast ulokowali się po obu jej stronach.

-   Życzy   sobie   pani   czegoś?   -   zapytała   służąca   i   Natalie   podziękowała   skinieniem 

głowy.

- Nie, dziękuję, może pani odejść. Gospodyni zostawiła ich samych i Natalie zajęła się 

dzieckiem i psem.

- Cześć, witajcie. Jak dobrze, że jesteście. - Przytuliła ich, a w jej oczach zalśniły łzy.

Rick ze ściśniętym sercem patrzył, jak całuje Toby'ego, a potem przytula głowę do 

psa. Wreszcie uniosła oczy na niego.

- Nie powinieneś tu przychodzić - rzekła cichym, smutnym głosem.

- Martwiliśmy się o ciebie.

Szczupłą dłonią odrzuciła włosy z czoła.

background image

- Mama do mnie dzwoniła i mówiła, że wszystko ci powiedziała.

- Tak.

Patrzyła na niego bezradnym wzrokiem, w którym czaił się lęk.

- Zupełnie nie wiem, co robić, Rick.

Dziecko i pies, wyczuwszy jej rozpacz, mocniej przytuliły się do niej. Toby pogłaskał 

ją po ramieniu, a Bernie szerokim ozorem polizał rękę.

- Twoja matka mówiła, że twój ojciec... gdzieś wyjechał - zaczął Puck ostrożnie, nie 

chcąc powiedzieć więcej przy takim audytorium.

-  Tak...   wyjechał,   nie   wiem  dokąd.  Próbowałam   skontaktować   się  ze  Sterlingiem, 

pamiętasz go?

- Oczywiście.

- Nie zastałam go, zostawiłam mu tylko wiadomość.

- Twoja matka już z nim rozmawiała.

Natalie utkwiła wzrok w pustce za ogromnymi oknami.

- Tak, ale... są pewne sprawy, które wolałabym omówić z nim osobiście. Moja matka 

nie o wszystkim wie.

- Jakie sprawy?

Znacząco   spojrzała   na   dziecko.   Rick   zrozumiał:   rozmowę   o   szczegółach   muszą 

odłożyć na później.

- Teraz - rzekł łagodnie - powinnaś wrócić z nami do domu.

Zamrugała powiekami.

- Do domu? Przecież ja...

Po tym, co zaszło ubiegłego wieczoru, chyba już nie miała domu.

- Masz jakąś walizkę? - Rick nie czekał, aż mu odmówi..

- Tak, bardzo niedużą, jest na górze. Ale ja... Rick, naprawdę...

- Idź po nią. - Spojrzał na jej bose stopy. - I włóż jakieś buty. Jedziemy.

- Przecież muszę najpierw skontaktować się ze Sterlingiem.

- Zadzwonisz do niego z domu.

- Naprawdę uważasz, że to ma sens? Spojrzał na nią.

- W domu będzie ci lepiej - oznajmił ogólnikowo.

- Dobrze o tym wiesz. Ta posiadłość jest za duża i za pusta, żebyś tu teraz mieszkała 

sama.

- Ale przecież my... - Zerknęła na chłopca i przerwała, nie wiedząc, jak skończyć.

Rick zrobił to za nią.

background image

-   Wczoraj   wieczorem   -   powiedział,   starannie   dobierając   słowa,   żeby   Toby   nie 

wszystko zrozumiał - wczoraj wieczorem wiele sobie wyjaśniliśmy. Co do mnie, nic się nie 

zmieniło. Ty teraz masz problem i ja chcę ci pomóc. Możesz chyba przyjąć moją pomoc i 

przynajmniej raz w życiu nie zastanawiać się, co się za tym kryje.

Patrzyła na niego przez chwilę, a potem skinęła głową.

- Dobrze, pójdę po swoje rzeczy.

Rick, Toby i Bernie wrócili motorówką, a Natalie - samochodem wzdłuż jeziora.

Na widok własnego domu poczuła, że Rick miał rację: jej miejsce było tutaj, w starym 

drewnianym domostwie, a nie - w ogromnej, luksusowej i pustej posiadłości.

Czekali na nią w środku. Natychmiast zadzwoniła do Sterlinga, ale go nie zastała. 

Zostawiła mu wiadomość, że ma mu coś bardzo pilnego do zakomunikowania.

Odłożyła słuchawkę i już miała iść do siebie, kiedy Rick postawił przed nią talerz z 

grzanką.

- Zjedz, a tu masz kawę.

- Nie jestem głodna.

- Musisz coś przełknąć.

Posłusznie skubnęła kawałek grzanki i z trudem zaczęła ją przeżuwać.

Sterling   zadzwonił   kilka   minut   po   dziewiątej.   Obiecał,   że   zaraz   przyjedzie   i 

rzeczywiście po pół godzinie pukał do drzwi.

Rick  posadził  syna  przed telewizorem  i nastawił  „Króla  lwa”, żeby dorośli  mogli 

spokojnie   porozmawiać.   Udali   się   do   saloniku   przy   werandzie.   Sterling   usiadł   w   fotelu, 

Natalie skuliła się na kanapie, a Rick stanął obok.

Zauważył   pytający   wzrok   Sterlinga.   Wcale   by   się   nie   zdziwił,   gdyby   adwokat 

grzecznie poprosił, żeby lokator jego klientki zostawił ich samych.

- Jak widzę, Natalie panu ufa - powiedział tylko Sterling i przeszedł do rzeczy.

Natalie cichym, zmęczonym głosem opowiedziała, w jakim stanie zastała ojca, kiedy 

wieczorem zjawiła się w rezydencji.

- Miał rozdartą koszulę i ranę na ramieniu? - Sterling zmarszczył czoło i spojrzał na 

nią badawczo. - Jesteś pewna?

Skinęła głową.

- Musiał gdzieś się skaleczyć...

- Tak ci powiedział?

- Nie. - Natalie rozejrzała się, jakby szukała wsparcia. - Nic mi nie mówił. Był... 

rozkojarzony. Poradziłam mu, żeby więcej nie pił i zaprowadziłam na górę do sypialni.

background image

- I co dalej?

- Opatrzyłam mu ranę. Nie była duża, obmyłam ją i zabandażowałam.

- A potem?

-   Zostawiłam   go   samego.   -   Uniosła   dłonie   do   skroni   umęczonym   ruchem   i   Rick 

zapragnął pogłaskać ją po ramieniu, ale się powstrzymał.

Sterling przeszedł do następnej sprawy.

- Opowiedz, jak to było, kiedy przyjechała policja. Wyjaśniła, że o wpół do siódmej 

ktoś zadzwonił do bramy i że wpuściła dwóch policjantów z Minneapolis.

- Mieli nakaz rewizji? - chciał wiedzieć Sterling.

- Chyba nie. Nawet o tym nie wspomnieli, a ja o nic nie pytałam. Pomyślałam, że nie 

ma powodu, żeby nie wpuszczać ich do domu.

Sterling z uznaniem pokiwał głową.

- Bardzo mądrze. A więc wpuściłaś ich i...

-   Otworzyłam   im   automatycznie   bramę   i   pobiegłam   na   górę   uprzedzić   ojca,   że 

przyszli. - Przerwała i dalej mówiła już wolniej. - Sypialnia była pusta, łóżko nietknięte, w 

saloniku włączony telewizor. Zeszłam do biblioteki, ale tam też go nie było.

- Co stało się potem?

- Policjanci tymczasem doszli do frontowych drzwi i nowa gospodyni ich wpuściła. 

Zapytali, czy mogą się rozejrzeć, i pozwoliłam im. Zapytali, co się wydarzyło wieczorem i 

powiedziałam im to, co teraz tobie. Kiedy w końcu poszli, domyśliłam się, że tatuś musiał 

wziąć   czarny   samochód,   bo   taki   właśnie   stał   przed   domem   wieczorem,   kiedy   tam 

przyjechałam przed jedenastą.

- Na ile dokładnie powtórzyłaś im swoją rozmowę z ojcem?

Zamrugała powiekami i spojrzała w okno.

- Nic im nie powiedziałam, prócz tego, co teraz tobie. Powiedziałam tylko, że pił i był 

niezupełnie trzeźwy i że zaprowadziłam go na górę i zostawiłam przed telewizorem. Zapytali, 

czy zauważyłam w jego zachowaniu coś dziwnego, czy wspominał o... Monice Malone i ja...

Zawahała się i zamknęła usta, jakby nie chciała już nigdy powiedzieć słowa.

Sterling pochylił się ku niej.

- Natalie, nie denerwuj się, powiedz wszystko, co wiesz.

Odezwała się prawie szeptem:

- On coś o niej wspomniał, że go szantażowała i że pojechał do niej wieczorem, i 

chyba... się pokłócili, ale ja...

- Powiedziałaś o tym policji?

background image

Zadrżała, jakby nagle zrobiło się bardzo zimno.

- Natalie?

Nagłym ruchem podniosła głowę do góry.

- Nie, tego im nie mówiłam. Tylko to, że był nietrzeźwy i zupełnie go nie rozumiałam.

- Aha.

- Wiem, że to nie w porządku i że skłamałam, ale zrobiłabym to jeszcze raz, gdyby 

zaszła taka konieczność. Kiedy tak na niego patrzyłam, nagle zrozumiałam, że jestem częścią 

tej rodziny i że to dla mnie najważniejsze. Ostatnio trochę się zagubiłam, ale teraz już wiem, 

że przynależność do rodziny do czegoś mnie zobowiązuje.

Sterling skinął głową.

- Rozumiem. A z tego, co słyszę, biedny Jake jest w nie najlepszej sytuacji. Mnóstwo 

poszlak przemawia przeciwko niemu. Wystarczy już tego, co mi powiedziałaś, a reszta...

- Co masz na myśli?

Jego spojrzenie zrobiło się lodowate.

- Sądzę, że jeśli przypadkiem wyznał ci coś jeszcze, powinnaś zaraz mi to powtórzyć. 

Może wspomniał, że nie tylko się pokłócili z tą kobietą...

Z twarzy Natalie można było wyczytać, że zamierza bronić ojca do upadłego.

- Nic takiego mi nie mówił - oświadczyła twardo. - Powiedział, że się kłócili, potem 

ona chyba się przewróciła, ale kiedy wychodził, była w doskonałej formie.

- Czy ci powiedział, czym Monica go szantażowała?

- Nie. Pytałam kilka razy, ale się nie dowiedziałam.

- Czytałaś dzisiejsze gazety albo może słuchałaś wiadomości?

Parsknęła nerwowym śmiechem.

- Jakoś nie miałam do tego głowy.

Rick położył rękę na jej ramieniu; Natalie uniosła na niego wzrok.

- Wszystko w porządku. - Uśmiechnął się do niej. Nie odwzajemniła jego uśmiechu, 

ale poczuła się nieco lepiej. Rick spojrzał na Sterlinga.

- Dlaczego pytasz?

- Dziennikarze wszystko już wiedzą. Piszą, że Monica zginęła od kilku ciosów nożem 

do rozcinania kopert.

Natalie zakryła oczy.

- Och, nie... Sterling wstał z fotela.

- Wspomniałaś, że ojciec miał zranione ramię.

- Ale nie pamiętał, jak to się stało - zaprzeczyła stanowczo. - Spojrzał na ranę, jakby 

background image

nie miał pojęcia, skąd się wzięła. On... był pijany. Ledwo rozumiałam, co do mnie mówi.

-   Rozumiem,   ale   czy   jesteś   pewna,   że   to   wszystko   i   że   nie   ma   już   nic,   o   czym 

powinienem wiedzieć?

Spojrzała na niego wielkimi smutnymi oczami.

- To wszystko, jestem pewna.

- W takim razie idę. Mam dużo spraw do załatwienia. Gdyby znowu nachodzili cię 

policjanci, powiedz, że nie będziesz z nimi rozmawiać bez swojego adwokata i zadzwoń do 

mnie.

- Dobrze, zrobię tak, przyrzekam. Starszy pan przeniósł wzrok na Ricka.

- Proszę się nią opiekować - polecił z uśmiechem.

- Dobrze - odparł bez wahania Rick.

Natalie powiodła wzrokiem od jednego do drugiego.

- Nie - zaczęła - nie rozumiesz... Sterling uniósł siwą brew.

- Czego nie rozumiem? Zaczerwieniła się gwałtownie.

- Nieważne. Odprowadzę cię do drzwi.

Wyszli i Rick został sam. Już na progu Natalie dotknęła ramienia adwokata.

- Zawiadom mnie natychmiast, kiedy tylko czegoś się dowiesz.

Poklepał ją po ręce.

- Oczywiście, zaraz dam ci znać.

Sterling zadzwonił do Kate natychmiast po powrocie do domu.

Z   samego   rana,   kiedy   tylko   został   o   wszystkim   powiadomiony   przez   Erice, 

natychmiast   udał   się   do   kryjówki   Kate   i   odbyli   konferencję   na   temat   aktualnej   sytuacji. 

Szybko wyprawiła go z powrotem, żeby był pod telefonem, w razie gdyby Jake zechciał się z 

nim skontaktować.

- Rozmawiałeś z nim? - zapytała w pierwszych słowach.

- Nie, jeszcze nie, ale widziałem się z Natalie.

- Po co?

Opowiedział jej pokrótce, czego się dowiedział od jej wnuczki.

- Nie wygląda to dobrze - westchnęła Kate.

- Wygląda całkiem źle - przytaknął i żeby nieco poprawić jej humor, dodał, że miała 

rację, jeśli idzie o Natalie i jej lokatora.

- Naprawdę? Opowiedz mi, co i jak. - Kate wyraźnie się ożywiła.

- Nie wiem nic pewnego, to tylko przeczucie.

- W takich sprawach to najważniejsze.

background image

- Cały czas był przy niej. Dopiero kiedy odprowadzała mnie do drzwi, został sam w 

salonie.

- Co ty powiesz...

- Stał obok niej, jakby chciał ją bronić przed całym światem.

Kate zachowała stoicki spokój.

- Dobrze, bardzo dobrze - rzekła zamyślona. - Jeśli się czegoś dowiesz, zadzwoń.

- Przecież wiesz, że tak zrobię.

Przeczytała wszystko od deski do deski i wiedziała już, dlaczego Sterling zapytał, czy 

przeglądała dzisiejszą prasę. Okoliczności śmierci Moniki Malone były straszne, kiedy się tak 

o nich czytało czarno na białym.

Natalie spędziła godzinę pełną trwogi. Potem odezwał się Sterling Foster.

- Właśnie rozmawiałem z twoim ojcem - oznajmił.

Zacisnęła palce na słuchawce i poczuła, że jeszcze chwila i zemdleje.

- Co z nim? Jak on się czuje? - zapytała bez tchu.

- Całkiem... dobrze - odparł adwokat.

Nie podobał jej się ton jego głosu, lecz teraz nie chciała pytać o nic więcej.

- Muszę kończyć - dodał szybko  Sterling.  - Mam mnóstwo pilnych  spraw, chyba 

rozumiesz?

Nie bardzo pojmowała, o co mu chodzi, ale na wszelki wypadek przytaknęła.

- Możesz w moim imieniu zatelefonować do matki i powiedzieć jej, że Jake się znalazł 

i czuje się dobrze? - zapytał jeszcze Sterling.

- Tak, oczywiście, ale...

- Naprawdę muszę już kończyć - przerwał i rozłączył się.

Rick wyjął słuchawkę z bezwładnych palców Natalie.

- Coś nowego?

Uniosła na niego smutne oczy.

- Nie wiem. Wygląda na to, że ojciec skontaktował się ze Sterlingiem i mają się teraz 

spotkać.

- To chyba dobra wiadomość? Natalie bezradnie wzruszyła ramionami.

- Nie mam pojęcia. Nic więcej mi nie mówił, strasznie się śpieszył.

- Sterling wie, co robi - pocieszył ją Rick.

- Wiem, a teraz muszę zadzwonić do mamy. Prosił mnie, żebym to zrobiła.

- Może wolisz, żebym ja do niej zadzwonił? - zaproponował Rick.

Długo na niego patrzyła. Nie dlatego, że chciał ją wyręczyć, ale dlatego, że tak bardzo 

background image

ją kusiło, by się zgodzić.

Nie mogła jednak sobie na to pozwolić.

-   Bardzo   ci   dziękuję,   ale   muszę   zadzwonić   sama.   Wystukał   numer   Eriki   i   oddał 

słuchawkę Natalie.

- To ja, mamo.

- Jak dobrze, że dzwonisz. Myślałam, że zwariuję, tak bardzo się boję.

- Mamo, mam wiadomości.

Rick zaczął dawać jej znaki i zasłoniła słuchawkę ręką.

- O co ci chodzi?

- Zaproś ją tutaj - szepnął. - Zwariuje tam sama. Przez ułamek sekundy zastanawiała 

się, jak to możliwe, że Rick zna jej matkę lepiej od niej.

- Natalie? Jesteś tam? - zaniepokoiła się Erica.

-   Tak,   mamo.   Posłuchaj,   może   byś   do   mnie   wpadła?   Spokojnie   o   wszystkim 

porozmawiamy.

Erica jakby tylko na to czekała.

- Już jadę - zgodziła się natychmiast.

Gdy przyjechała, córka zabrała ją do siebie na górę, by Toby niczego nie słyszał, i 

powtórzyła, czego się dowiedziała od Sterlinga.

Erica zdenerwowała się jeszcze bardziej.

- Ale gdzie on jest? Co się z nim dzieje?

- Nie wiem - odparła Natalie. - Sterling prosił mnie tylko, żebym ci przekazała, że z 

ojcem wszystko w porządku.

- W porządku? - powtórzyła Erica. - Co to w takiej sytuacji znaczy?

- Sama chciałabym wiedzieć.

Kiedy zeszły na dół, Rick zaprosił je na lunch. Toby kończył nakrywać do stołu.

Zjedli w milczeniu zupę i kanapki, a Natalie przez cały czas myślała o tym, jak Rick 

potrafi   się   znaleźć   w   każdej   sytuacji.   W   pewnej   chwili   spojrzał   na   nią   znad   talerza   i 

uśmiechnął się, a jej serce podskoczyło w piersi jak szalone.

Przypomniała sobie, co mu nagadała wieczorem i jak bardzo się myliła, oskarżając go 

o interesowność. Ani ona, ani jej rodzina nie były mu do niczego potrzebne, to raczej on z 

każdą chwilą stawał się im coraz bardziej niezbędny!

- Jedz, Natalie - odezwał się niespodziewanie Toby.

Erica   wstrzymała   oddech.   Wiedziała,   że   chłopiec   od   kilku   miesięcy   nie   wymówił 

słowa.

background image

- Jedz, Natalie - powtórzył Toby z uśmiechem. - Powinnaś coś zjeść.

Ona też uśmiechnęła się do niego i posłusznie zanurzyła łyżkę w zupie.

Erica opuściła ich zaraz po posiłku i wtedy rozdzwoniły się telefony. Dzwoniły siostry 

Natalie i jej brat, potem Lindsay i ciotka Rebeka. Słyszeli  już, co się stało, i chcieli się 

dowiedzieć więcej.

Natalie   streszczała   im   całą   historię,   pomijając   to,   co   ojciec   opowiedział   jej   w 

bibliotece oraz fakt, że miał zakrwawioną koszulę i zranione ramię.

Późnym popołudniem Rick oznajmił, że jedzie do miasta po mleko, bo Toby znowu 

wypił cały karton, i zaproponował Natalie, żeby im towarzyszyła.

Odmówiła: musiała czekać na wiadomości o ojcu.

- Możesz Toby'ego zostawić ze mną - powiedziała z nadzieją w głosie. - Będzie mi 

przyjemnie, jak mi dotrzyma towarzystwa.

Rick się zgodził i pojechał  sam, a Natalie z bezprzewodowym  telefonem w dłoni 

usiadła na leżaku pod drzewem, patrząc, jak Toby rzuca psu patyki.

Chłopiec wkrótce się znudził. Poszedł do domu i wrócił z piłką i kijem do baseballa.

- Zagraj ze mną, Natalie - poprosił.

Mimo   kłopotów   i   smutku,   w   jakim   była   pogrążona,   nie   mogła   odmówić   prośbie 

zawartej w błękitnych oczach chłopca, tak bardzo podobnych do oczu Pucka.

Poszli na trawnik i zaczęli ćwiczyć. Na dziesięć rzutów Toby tylko raz odbił piłkę.

- Muszę ci zademonstrować, jak się to robi - oświadczyła i chłopiec spojrzał na nią z 

powątpiewaniem.

- Teraz ty rzucaj piłkę, a ja będę odbijać - zaproponowała i wzięła od niego kij.

W rzucaniu był tak samo słaby jak w odbijaniu, toteż Natalie postanowiła naprawdę 

solidnie nad nim popracować. Toby na szczęście okazał się równie wytrwały, co niezręczny, i 

po pewnym czasie nauka zaczęła przynosić efekty.

- Ale twój tata się zdziwi - rzekła Natalie z podziwem. - Teraz jeszcze poćwiczymy 

rzuty, a potem przekażę ci kij.

Toby z dumą wypiął pierś i z całej siły rzucił piłeczkę. Natalie odbiła ją zręcznie... i 

może nieco zbyt energicznie, bo piłka wysokim lukiem poszybowała wprost na dach domu.

Wszyscy troje z otwartymi ustami patrzyli na jej podniebny lot... a potem usłyszeli, 

jak upada z drugiej strony dachu.

Natalie spojrzała na chłopca.

- Lecimy zobaczyć, gdzie jest.

Z psem u boku obiegli dom dokoła i odkryli miejsce, gdzie spoczywała zguba. Leżała 

background image

sobie spokojnie w rynnie na wysokości pierwszego piętra.

- O rany, ale wysoko - szepnął podniecony chłopiec.

Natalie spojrzała na niego zuchowato.

-   Pewnie   sobie   myślisz,   że   musimy   poczekać,   aż   twój   tata   wróci   i   zdejmie   nam 

piłeczkę z dachu, co?

Toby skinął głową.

- Bo kobieta, dziecko i pies sami nie dadzą sobie rady, prawda? Taki wyczyn jak 

wyjęcie   piłki  z  rynny  to  dla  nich   za  trudne.   Do  takich   rzeczy  koniecznie  potrzebny  jest 

mężczyzna, co?

Toby w skupieniu kiwnął głową.

- Nieprawda - oświadczyła stanowczo Natalie. - Zaraz ci to udowodnię. Popatrz.

Obaj - Toby i Bernie - patrzyli, jak wyciąga aluminiową drabinę z garażu i opiera ją o 

dach. Sprawdziła jej stabilność i zaczęła się wdrapywać.

Znalazłszy się na wysokości rynny, jedną ręką mocno przytrzymała  się drabiny, a 

drugą sięgnęła po piłkę. Chwyciła ją i odwróciwszy do widzów, pokazała im z triumfem swą 

zdobycz. Toby zaczął klaskać, a Bernie energicznym merdaniem ogona wyraził swój podziw. 

Natalie poczuła, jak ogarnia ją euforia.

Uniosła wzrok i spojrzała na bezchmurne niebo, którego błękit przypomniał jej czyjeś 

oczy. Ogarnęła ją nagle wielka radość, zupełnie nie pasująca do tego, co wydarzyło się w 

ciągu ostatnich godzin.

Przez chwilę rozkoszowała się błogostanem, a potem postanowiła zejść z drabiny, 

zanim wróci Rick i zacznie gderać, że mogli na niego poczekać.

Poszukała nogą stopnia, uśmiechając się w duchu na myśl, jaką minę zrobi Rick, kiedy 

zobaczy postępy syna w baseballu. Kilka tygodni takich ćwiczeń i mały stanie się całkiem 

niezłym zawodnikiem... A może na razie lepiej nic Rickowi nie mówić? Potrenują trochę w 

tajemnicy, a potem...

Zastygła z nogą w powietrzu. Co ona znowu wymyśliła? Przecież nie ma żadnego 

„potem”! Planuje sobie przyszłość zupełnie jakby zapomniała, że Rick i jego syn nie stanowią 

części jej życia.

I nigdy nie będą jej stanowić. Może były na to jakieś szanse, ale sama je zmarnowała 

ostatniego wieczoru.

Postąpiła bardzo głupio i nierozważnie; wyciągnęła wnioski, zanim jeszcze pojawiły 

się jakiekolwiek przesłanki.

Cała radość z niedawnego triumfu prysła i Natalie poczuła, że dokoła niej rozciąga się 

background image

pustka. Nie myśląc o tym, co robi, postawiła na oślep stopę tam, gdzie powinien znajdować 

się szczebel drabiny.

Ale tam również była pustka.

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Krzyk Toby'ego brzmiał w jej uszach przez cały czas. Słyszała go, kiedy rozpaczliwie 

próbowała złapać się rynny, potem gzymsu, i kiedy spadała na trawę.

Trzask pękającej kości zbiegł się z przenikliwym bólem. Gdy zerknęła na swą nogę, 

stwierdziła, że jest dziwnie podkurczona pod jakimś nienormalnym kątem.

Opadła na plecy i przez chwilę bezwładnie leżała, a potem z wysiłkiem spróbowała 

unieść się na łokciach. Ból poniżej kolana odezwał się znowu. Poczuła jęzor Berniego na szyi 

i ujrzała obok siebie przerażoną twarz Toby'ego.

- Natalie! Co ci się stało? Spróbowała się uśmiechnąć.

- Nic takiego, uderzyłam się w nogę. Masz, trzymaj.

W   czasie   upadku   jakimś   cudem   nie   wypuściła   z   rąk   małej,   plastikowej   piłeczki. 

Podała ją chłopcu.

Patrzył z niepokojem na Natalie i nie od razu przyjął piłkę. Znowu wykrzywiła twarz 

w uśmiechu.

- Mógłbyś mi przynieść telefon? Zostawiłam go obok leżaka, z tamtej strony domu - 

poprosiła.

Toby rzucił piłeczkę i puścił się biegiem we wskazanym kierunku. W chwilę później 

był z powrotem.

Natalie wystukała numer pogotowia ratunkowego, podała swój adres i poprosiła, by 

przysłali po nią karetkę. Przeszło jej przez myśl, że mogłaby spróbować zawlec się do domu, 

ale zrezygnowała. Ból w nodze można było jakoś znieść pod warunkiem, że się leżało bez 

ruchu.

- Zostanę sobie tutaj, na trawie, dobrze? - powiedziała do przestraszonego chłopca.

Toby przykucnął obok niej. Poczuła małą rączkę na swoich włosach.

- Nie martw się, Nat, tatuś za chwilę wróci. Uśmiechnęła się do niego bez słowa. 

Ułożyła się na plecach i spojrzała w niebo. Było tak samo bezchmurne i błękitne jak w chwili 

niedawnej euforii. Przymknęła oczy; może istnieje na świecie coś naprawdę niezmiennego...

Potem uniosła powieki i spojrzała na przykucnięte obok dziecko.

- Wygląda na to, że nici z mojej wyprawy. Toby nie bardzo zrozumiał.

- Z jakiej wyprawy? - spytał ze zdziwieniem.

- Miałam w poniedziałek odlecieć stąd tam, gdzie czeka wielki statek, i popłynąć nim 

w egzotyczne kraje - wyjaśniła.

- W jakie kraje?

background image

- Dziwne i całkiem inne. Toby dotknął jej ramienia.

- A nie lepiej zostać w domu? - spytał z komiczną powagą.

- Chyba  masz rację  - zgodziła się. - Też myślę,  że nie ma co myśleć  o dalekich 

podróżach w takich warunkach.

Uspokojona podjętą decyzją, ujęła małą rączkę Toby'ego i z westchnieniem zamknęła 

oczy.

- Co tu się dzieje?

Nad nimi stał Rick z wyrazem osłupienia w oczach.

- Natalie spadła z dachu - wyjaśnił spokojnie Toby.

- Chyba złamałam nogę - dodała Natalie.

Rick ukląkł i dotknął jej nogi. Natalie jęknęła, a Toby mocno ścisnął ją za rękę.

- Nie pytam, co robiłaś na dachu - powiedział Rick.

- Bardzo słusznie - przytaknęła żałośnie. Rick sięgnął po telefon.

- Trzeba wezwać pogotowie.

- Już to zrobiłam.

- W takim razie pozostaje tylko czekać... Natalie spróbowała usiąść i natychmiast z 

powrotem opadła na trawę.

- Tak, to chyba mi się nie uda.

Po przyjeździe karetki Rick postanowił pojechać z Natalie do szpitala. Poszedł na 

górę,   odłożył   słuchawkę   bezprzewodowego   telefonu   na   miejsce   i   wziął   z   szafy   coś   do 

przebrania, bo usłyszał, jak pielęgniarze mówią, że legginsy pacjentki trzeba będzie rozciąć. 

Potem, razem z synem, pojechali za karetką. Bernie został w domu sam i długo patrzył za 

oddalającymi się samochodami.

Szpital,   do   którego   przewieziono   Natalie,   był   o   wiele   mniejszy   niż   klinika   w 

Minneapolis, gdzie jako pediatra pracowała Lindsay. W izbie przyjęć zastali tylko jednego 

lekarza   i   pielęgniarkę,   mających   pełne   ręce   roboty.   Na   prześwietlenie   nogi   trzeba   było 

poczekać.

Natalie próbowała namówić Ricka, żeby wrócił z dzieckiem do domu.

- Po co macie tutaj wysiadywać? - mówiła. - Zadzwonię po mamę i zaraz przyjedzie.

- Twoja matka ma wystarczająco dużo kłopotów - odparł Rick. - Nie będziemy jej 

dodatkowo denerwować. Powiemy jej dopiero, jak będzie po wszystkim i wrócisz do domu.

Wiedziała, że ma rację i zgodziła się z nim, ale w dalszym ciągu żal jej było chłopca. 

Postanowiła podejść Ricka z drugiej strony.

- Ktoś może zadzwonić w sprawie mojego ojca i nikogo nie zastanie w domu.

background image

Spojrzał na nią sceptycznie.

- W takim razie zostawi wiadomość i oddzwonisz zaraz po powrocie. Daj spokój, i tak 

cię tu nie zostawię samej, dopóki się nie dowiemy, co i jak.

Nagle   zapragnęła   zarzucić   mu   ramiona   na   szyję   i   szepnąć,   jak   cudownym   jest 

człowiekiem. Byłoby to jednak zupełnie nie na miejscu i dobrze zdawała sobie z tego sprawę. 

Skinęła  tylko  głową  i zamilkła.  Dostała  zresztą  środek przeciwbólowy i  wcale nie  miała 

ochoty się sprzeczać. Czuła się lekka i wesoła.

- Zostajemy z tobą - podkreślił raz jeszcze Rick.

- Możesz nam za to podziękować.

Tak zrobiła.

Wrócili do domu pod wieczór. Natalie miała nałożony na nogę lekki, nowoczesny 

gips, znacznie wygodniejszy niż to, w czym  dawniej unieruchamiano  złamane  kończyny. 

Otrzymała   także   parę   aluminiowych   kul   do   chodzenia   i   dużą   butlę   środków   przeciw-

bólowych.

- Miała pani szczęście - orzekł lekarz. - To proste złamanie kości goleniowej, bez 

przemieszczeń i komplikacji, i powinno ładnie się zrosnąć. Proszę trzymać nogę wysoko i jak 

najmniej chodzić. Gips zdejmiemy za sześć tygodni.

Przed opuszczeniem szpitala ponownie dostała zastrzyk przeciwbólowy i w' drodze 

powrotnej była w szampańskim nastroju. Siedziała na tylnym siedzeniu z wygodnie ułożoną 

nogą i czuła się radośnie podniecona.

W domu odsłuchała sekretarkę, ale nie dowiedziała się niczego nowego. Dzwonili 

głównie członkowie rodziny Fortune'ów, by się dowiedzieć czegoś o Jake'u, i dziennikarze 

proszący Natalie o wywiad. Sterling się nie odezwał.

Oddzwoniła do rodziny, zignorowała prośby dziennikarzy i postanowiła na razie nie 

zawiadamiać o swoim wypadku matki. Erica miała dosyć własnych problemów.

Ponieważ   nie   mogła   chodzić   po   schodach,   Rick   postanowił   zamienić   się   z   nią 

pokojami.

- Nie mogę zabierać ci sypialni - próbowała mu wyperswadować.

- Nic nie mów, bo i tak cię nie posłucham.

Siedziała i patrzyła, jak Rick zmienia pościel i znosi na dół jakieś drobiazgi z jej 

pokoju. Potem poszedł do kuchni i zrobił wszystkim kolację. Chciała mu pomóc, ale kazał jej 

siedzieć cicho i trzymać wysoko nogę.

Kiedy sprzątnął kuchnię, postanowiła z nim pomówić, i gdy tylko Toby znalazł się w 

łóżku, połknęła dwie pastylki z dużej butli i pokuśtykała do salonu.

background image

Rick siedział na kanapie ze „swoim Newsweekiem” w ręku. Obok szemrał telewizor, 

włączony na  wypadek,  gdyby  podano  jakieś  nowe  informacje.  Gdy  Natalie  weszła,   Rick 

wyłączył dźwięk, odłożył czytany magazyn na stolik i wstał.

- Miałaś trzymać nogę wysoko i nie chodzić.

- Czuję się bardzo dobrze.

Położył na kanapie kilka poduszek i wskazał Natalie stojący naprzeciwko fotel.

- Usiądź i połóż nogę tutaj. Chciał jej pomóc, ale podziękowała.

- Dam sobie radę sama. Zniechęcony wzruszył ramionami.

- Jak chcesz.

Usiadł na kanapie, a Natalie rozpoczęła manewr siadania na fotelu. Szło jej to dość 

opornie, ale w końcu jakoś się usadowiła i ułożyła nogę na poduszkach. Kule oparła obok 

siebie.

- Chciałaś porozmawiać? - zapytał takim tonem, jakby robił aluzję do ich poprzednich 

rozmów, kiedy to ustalali warunki mieszkania pod jednym dachem.

Przypomniała   sobie,   jak   omawiali   problem   „przyjaznych   stosunków”,   a   potem   tę 

koszmarną rozmowę, kiedy to zarzuciła mu, że kochał się z nią, bo zamierzał ją wykorzystać, 

i jak oboje przyznali, że to, co się stało tamtej nocy, było wielką pomyłką.

- Co masz do powiedzenia? - zapytał, unosząc brwi.

Poczuła wdzięczność, że nie dodał złośliwie „tym razem”. Nie wiedziała jednak, od 

czego zacząć.

- To nie w porządku wobec ciebie - odezwała się w końcu niezręcznie i nic dziwnego, 

że Rick nie zrozumiał.

- Co jest nie w porządku wobec mnie? - zapytał.

- To, że cały czas się mną opiekujesz.

- Jakoś sobie radzę.

-  Ale  to nie  fair   - powtórzyła  z  uporem.  -  Przyjechałeś   tutaj, żeby zajmować  się 

dzieckiem, a nie osobą wynajmującą ci dom.

Rick ziewnął niespodziewanie i bardzo ją to zdenerwowało.

- Przepraszam, chyba cię nudzę - rzekła z godnością.

- Jest późno.

Wstał i przypomniała sobie wspólnie spędzoną noc. Przymknęła na chwilę oczy.

- Powinnaś się przespać - powiedział. - Zaprowadzę cię do łóżka.

Gdy otworzyła oczy, Rick stał tuż nad nią.

- Mieliśmy porozmawiać...

background image

- W takim razie, wal.

Natalie uniosła głowę, próbując powstrzymać drżenie głosu.

- Myślę, że powinnam zamieszkać u matki. Spojrzał na nią uważnie.

- A chcesz tego?

Dlaczego on tak wszystko komplikuje? Co to ma do rzeczy?

- Nie wydaje mi się - odpowiedział zamiast niej na własne pytanie i uśmiechnął się z 

wyższością.

Westchnęła i sięgnęła po kule.

- Potrafię sama dać sobie radę - zaczęła niezbyt przekonująco.

- Wiem - odezwał się już łagodniej. - Po prostu ostatnio wydarzyło ci się zbyt wiele. A 

teraz daj spokój, pora spać.

Podał jej kule i pomógł wstać z fotela.

- Rick?

- Tak?

- Przepraszam.

Cofnął się nieznacznie, jakby chciał się jej lepiej przyjrzeć.

-   Bardzo   cię   przepraszam   -   ciągnęła   Natalie   -   za   to,   co   ci   powiedziałam   wtedy, 

wieczorem. Byłam... Nie miałam racji, nie wiedziałam, co myśleć. Teraz to zrozumiałam. Po 

tym wszystkim, co dla mnie i dla mojej rodziny dzisiaj zrobiłeś, zrozumiałam, że nie po-

trzebujesz nikogo, kto by zajmował się twoim synem.

Nie spuszczał z niej wzroku i wiele by dała, żeby czytać w jego myślach. Zebrała się 

na odwagę i mówiła dalej:

-   Sterling   cię   sprawdził,   zanim   się   wprowadziłeś.   Bardzo   się   przy   tym   upierał. 

Okazało się, że nie masz żadnych problemów finansowych i nie szukasz pracy. Powinnam 

była o tym pamiętać, zanim ci postawiłam te absurdalne zarzuty. Zachowałam się głupio i 

podle, dlatego bardzo cię przepraszam. Mam nadzieję, że mi wybaczysz.

Milczał, a Natalie ciężko wsparła się o kule.

- Rozumiem - rzekła w końcu z westchnieniem. - Nie możesz mi wybaczyć. Wcale ci 

się nie dziwię.

Miała wrażenie, że jego oczy przebiją ją na wylot.

- Przyjmuję twoje przeprosiny - odezwał się wreszcie. - A teraz pora spać.

W kwadrans później leżała w łóżku Ricka w jego wielkiej koszulce, za dużej na nią o 

kilka   numerów.   Noga   ulokowana   na   stosie   poduszek   lekko   pulsowała,   lecz   Natalie   nie 

myślała o nodze. Myślała o swoim nieszczęsnym ojcu, zastanawiając się, gdzie teraz może 

background image

być, i życząc mu, żeby jakoś dał sobie radę w najtrudniejszym momencie życia.

Myślała o Ricku i o tym, że teraz mogłaby chyba rozpocząć z nim wszystko od nowa, 

ale...

Jakoś dziwnie przyjął  jej przeprosiny,  zupełnie jakby naprawdę ze sobą skończyli, 

wtedy, wieczorem. Nic dziwnego, przecież stale podkreślała, że nie zamierza z nikim się 

wiązać.

Tak bardzo chciała, żeby ją pocałował na dobranoc. Nie jakoś specjalnie namiętnie, 

tylko tak, „po przyjacielsku”.

Nie zrobił tego. Była dla niego tylko kimś, kto złamał nogę i komu trzeba pomóc, nic 

więcej.

Westchnęła.

Rick Dalton jest przyzwoitym człowiekiem, zająłby się każdym w takiej sytuacji; im 

szybciej pogodzi się z faktem, że nic dla niego nie znaczy - tym lepiej.

Dopiero kiedy późno w nocy zadzwonił telefon, przypomniała sobie, że wieczorem 

zapomniała go przenieść z góry do swojej nowej sypialni.

Rick,   jak  zwykle,   i  temu  zaradził.   Ledwo  się  zdołała   wygrzebać  z   łóżka,   odebrał 

telefon i właśnie zamierzał znieść go Natalie, kiedy drobna postać o kulach wyłoniła się z 

pokoju. Spotkali się na podeście.

Spojrzał na nią i poczuła, że wygląda okropnie w tej dużej koszulce, z potarganymi 

włosami, zaspana i kulawa.

- Dlaczego wstałaś?

Szarpiący ból w nodze sprawił, że lekko się skrzywiła.

- Usłyszałam telefon. Myślałam, że to może...

- Dzwoni twoja matka. Właśnie rozmawiała z twoim ojcem.

Natalie wyciągnęła rękę po telefon.

- Najpierw się połóż. - Rick nie oddał jej słuchawki, tylko poprosił Erice, by chwilkę 

zaczekała.

Objął Natalie i zaprowadził ją z powrotem do łóżka. Ułożył nogę na poduszkach i 

dopiero wtedy podał jej telefon.

- Mamo, to ja.

- Nat! Jak się czujesz? Rick mi powiedział, że miałaś wypadek.

- Wszystko w porządku, mamo, naprawdę.

- Co ci się stało?

- Złamałam nogę, ale to bardzo proste złamanie. Lekarz mówi, że za sześć tygodni 

background image

zdejmą mi gips.

Erica westchnęła.

- Powinnam być z tobą.

- Nie, doskonale dajemy sobie radę. Puck mówił, że rozmawiałaś z tatą.

- Tak.

- Jak on się miewa? Erica zawahała się.

- Sama nie wiem, czy mam ci powiedzieć prawdę. Poprosił mnie, żebym się o niego 

nie martwiła. Czy ty to sobie wyobrażasz? Oskarżają go, że zabił Monice Malone, a on mi 

mówi, żebym się nie martwiła!

- Gdzie on jest?

- Wrócił do domu. Sterling pojechał po niego do Wisconsin i przekonał, że powinien 

wrócić i porozmawiać z policją.

Natalie poczuła kurcz w żołądku.

- Rozmawiał z policją?

- Tak, przesłuchiwali go kilka godzin.

- Oskarżyli go o coś?

- Nie, na razie  nie. Po przesłuchaniu Sterling  zabrał go do rezydencji.  Zadzwonił 

stamtąd do mnie, żeby mi to powiedzieć, i wtedy poprosiłam twojego ojca do telefonu. Mówił 

tak chaotycznie, że niewiele zrozumiałam. W kółko powtarzał, że nikogo nie zabił i żebym 

zadzwoniła do wszystkich naszych dzieci i powiedziała im, żeby nie wierzyły w to, co o nim 

wygadują,   bo   jest   niewinny.   Potem...   potem   zapytał,   czy   wiem,   co   powiedziałaś   policji. 

Dlaczego chciał to wiedzieć?

- Wszystko w porządku, mamo, nic się nie martw.

- Ja mam się nie martwić?

- Sama zaraz do niego zadzwonię i wszystko mu wyjaśnię.

Nie uspokoiła tym matki.

- Nie rozumiem, co masz mu wyjaśnić...

- Mamo, naprawdę się tym zajmę.

- Dobrze, ale czy nie jestem ci potrzebna? Mogłabym przyjechać i zająć się tobą.

-   Nie,   mamo,   mam   wszystko.   Jutro   zadzwonię.   Pożegnała   się   szybko   i   przerwała 

połączenie, zanim matka zdążyła coś dodać.

Szybko   wystukała   numer   ojca,   lecz   nikt   nie   odebrał   telefonu.   Włączyła   się 

automatyczna sekretarka i opanowany, dawny głos ojca poprosił, by zostawić wiadomość.

- Tato - powiedziała - to ja, Natalie. Właśnie rozmawiałam z mamą. Wiem, że jest 

background image

późno, ale jeśli jesteś... - Odczekała chwilę i dodała: - Zadzwoń do mnie, tatusiu, proszę.

Rozłączyła się i oddała telefon Puckowi.

- Co się stało? - zapytał.

Wyjaśniła   mu,   czego   dowiedziała   się   od   matki,   po   czym   zaczęła   się   głośno 

zastanawiać, czy nie byłoby dobrze pojechać do ojca. Rick nie pozwolił jej skończyć.

- Masz złamaną nogę. Nie ma mowy, żebyś gdziekolwiek jeździła. Jest druga w nocy. 

Musisz się przespać.

- Ale on może... - zaprotestowała.

- Nie jesteś pogotowiem ratunkowym - oświadczył. - Przynajmniej nie teraz. Jutro 

mo... - Dzwonek do drzwi przerwał mu w pół słowa.

- Kto to, u licha, może być? Natalie już spuszczała zdrową nogę z łóżka.

- Leż! - rozkazał, jakby mówił do psa.

- Rick... ja muszę...

- Zostań, sam otworzę. Wyszedł, energicznie zamykając za sobą drzwi.

Wrócił po dwóch minutach.

- Ktoś do ciebie - zaanonsował z posępną miną. Zanim zdążyła zapytać, któż to taki, 

odsunął się i zobaczyła w progu... swojego ojca.

background image

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

- Tato... - powiedziała łagodnie.

Jacob Fortune wszedł do pokoju. Mimo że był świeżo ogolony, wykąpany i miał na 

sobie   doskonale   skrojony   garnitur,   wyglądał   strasznie.   Podkrążone,   zaczerwienione   oczy, 

spuchnięte   powieki   i   wymięta   szara   twarz   świadczyły   o   wielu   nie   przespanych,   pełnych 

udręki nocach.

- Chciałbym porozmawiać z córką w cztery oczy - oznajmił zmęczonym głosem, ale 

Rick skrzyżował tylko ręce na piersi.

- Chyba lepiej będzie, jeśli zostanę.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem i starszy mężczyzna pierwszy odwrócił oczy.

- Tato - zabrała głos Natalie - wszystko w porządku. On o wszystkim wie, asystował 

przy mojej rozmowie ze Sterlingiem.

Jake westchnął i podszedł do jej łóżka.

- W takim razie, niech będzie... Ale co z twoją nogą?

-  Złamałam   ją  - wyjaśniła.   - Spadłam   z drabiny, bo  chciałam  coś  zdjąć  z  dachu. 

Zresztą nieważne. Za kilka tygodni znowu będę biegać po schodach.

Widać było, że ojciec krąży myślami gdzieś daleko.

Usiadł ciężko na brzegu łóżka i o mało nie uraził jej w nogę.

- Strasznie mi przykro, Nat, że to tak wyszło, ale ja naprawdę jestem niewinny. Nic 

złego nie zrobiłem.

- Wiem - odparła z przekonaniem. Jej ojciec nie mógł nikogo zabić.

- Nie bardzo pamiętam, co ci mówiłem wtedy w nocy - ciągnął. - Nic nie pamiętam. 

Ja... byłem w stanie...

Przerwała mu.

- Tak, tato, rozumiem.

- Wiem od Sterlinga, że mówiłaś policji, że znalazłaś mnie pijanego w bibliotece i 

zaprowadziłaś na górę.

- Tak.

Poklepał ją po dłoni i usiadł bliżej niej. Poczuła odór whisky i lekko się odsunęła.

- Wyjaśniłem policji, że trochę pokłóciłem się z Monicą, i to wszystko.

- Tak, tato, też mi to mówiłeś. Jake wyprostował się.

- Jeśli policja znowu do ciebie przyjdzie, powtórz im to. Nie mów nic więcej.

Spojrzała w jego przekrwione oczy.

background image

- Oczywiście, że tylko to im powiem. Zresztą, nie wiem nic więcej.

Zamrugał oczami.

- No właśnie, nic więcej nie wiesz. Byłem pijany, coś tam bełkotałem o jakiejś kłótni i 

położyłaś mnie spać.

- Właśnie tak.

Zrobił ruch, jakby chciał wstać.

- W takim razie, w porządku. Ujęła jego rękę i zatrzymała go.

- Wyglądasz na bardzo zmęczonego, tatusiu.

- Jestem w doskonałej formie.

Udała, że przyszedł jej właśnie do głowy znakomity pomysł.

- Może byś został tutaj na noc? Prześpisz się na górze, trochę wypoczniesz.

Jake wstał.

- Nie mogę, muszę iść.

- Ale, tato...

- Przepraszam cię, córeczko, ale muszę iść. Odwrócił się i opuścił pokój.

Rick długo patrzył w ślad za nim.

- Nie powinien prowadzić w takim stanie - zaniepokoiła się Natalie.

- Pójdę i zobaczę, jak sobie radzi - oznajmił Rick i ruszył za wychodzącym z domu 

Jakiem.

Zanim zwlekła się z łóżka, dobiegł ją odgłos odjeżdżającego samochodu. Niemal w tej 

samej chwili w pokoju pojawił się Rick.

- Co ty wyprawiasz?

- Chciałam go zatrzymać. Usłyszałam warkot silnika. ..

Pomógł jej ponownie ułożyć chorą nogę na poduszkach.

- Uspokój się. On nie prowadzi, siedzi z tyłu. Przyjechał limuzyną z szoferem.

- Z Edgarem - odetchnęła Natalie. - Na pewno z Edgarem.

Rick zmarszczył brwi.

- Najważniejsze, że nie spowoduje żadnego wypadku. W tym stanie mógłby sobie albo 

komuś innemu wyrządzić krzywdę.

Natalie spuściła głowę.

- Wyglądał strasznie... Rick nie zaprzeczył.

- Owszem.

- Tak bardzo bym chciała... - zaczęła Natalie.

- Co byś chciała?

background image

- Chciałabym - ciągnęła z wahaniem. - Nie wiem... żeby wszystko jakoś się ułożyło.

- Doskonale cię rozumiem.

Spojrzał na słuchawkę leżącą na nocnym stoliku.

- Odniosę to na górę.

Chwyciła ją, zanim zdołał wyciągnąć rękę.

- Nie, niech zostanie tutaj.

- Przecież się rozładuje. Przycisnęła słuchawkę do piersi.

- Zostaw ją. Nie chcę, żeby telefon znowu cię obudził. Musisz się wyspać.

- Ty też musisz się wyspać.

Popatrzyli sobie w oczy i uśmiechnęli się do siebie. Potem Rick poszedł w stronę 

korytarza.

- Dobranoc, śpij dobrze.

- Ty też - odparła, spoglądając z żalem, jak Rick zamyka za sobą drzwi.

Następnego ranka Natalie mozolnie dotarła do łazienki i wzięła kąpiel, zanim Rick 

wstał. Usłyszał szum wody i zapukał.

- Dasz sobie sama radę?

- Tak, tak.

Zajęło jej to godzinę, ale kiedy wyłoniła się z łazienki, była czyściutka i odświeżona.

Zaraz   po   śniadaniu   mieli   gości.   Przyjechała   ciotka   Rebeka   ze   swoim   nadwornym 

detektywem,   Gabe'em   Devereax,   wynajętym   przez   rodzinę   Fortune'ów   do   zbadania 

okoliczności katastrofy lotniczej, w której zginęła Kate.

Wyjaśnili, że jadą prosto z rezydencji, że Jake jeszcze spał i że Gabe zabezpieczył 

rezydencję przed wścibskimi dziennikarzami, którzy na razie nie wpadli jeszcze na pomysł, 

by oblegać twierdzę od strony jeziora.

Ciocia Rebeka wzniosła oczy do nieba.

- Gabe zna się na zabezpieczaniu jak nikt! - oświadczyła z zachwytem, a detektyw 

spojrzał na nią porozumiewawczo.

- Twój ojciec nie byłby zachwycony, gdyby zobaczył reporterów oblegających bramę i 

wieszających się na ogrodzeniu.

Zwrócił swą potężną postać ku siedzącej w fotelu, z nogą na poduszkach, Natalie.

- Jak rozumiem, była pani u ojca tego wieczoru, kiedy zamordowano Monice Malone?

Dobrze  wiedziała,  po  co  przyjechali.  Gabe   prowadził  śledztwo   w  sprawie   śmierci 

Moniki   Malone,   dlatego   próbował   wybadać,   czy   Natalie   wie   coś   więcej   o   wydarzeniach 

tamtego dnia.

background image

- Tak, byłam tam - odparła po prostu.

- Rozmawiała pani z ojcem? Opowiedziała im to samo, co przedtem policji.

- To wszystko? - upewniał się Gabe, kiedy skończyła.

Wytrzymała jego baczne spojrzenie.

- Tak - odparła.

Ktoś   zadzwonił   do   frontowych   drzwi   i   Rick   poszedł   otworzyć.   Gabe   i   Rebeka 

wymienili znaczące spojrzenia.

- Czy jest pani pewna, że o niczym nie zapomniała? - szybko zapytał detektyw, jakby 

się bał, że ktoś im przeszkodzi.

- Najzupełniej.

Z holu dobiegł głos Eriki.

-   Przyjechałam,   żeby   się   zaopiekować   córką.   Rick   posadził   ją   w   fotelu   i   podał 

filiżankę kawy.

Natalie z rosnącym zdumieniem obserwowała, jak szybko potrafił porozumieć się z jej 

matką, osobą bardzo trudną i nieprzystępną.

Jak   mogła   go   podejrzewać   o   wyrachowanie?   Jak   mogła   go   porównywać   z 

mężczyznami, których dotąd znała?

Przecież Rick... jest dokładnie taki jak ona. Opiekuńczy, otwarty, gotowy każdego 

wysłuchać i każdemu przyjść z pomocą. Dlaczego nie od razu to spostrzegła? Dlaczego tak 

strasznie się pomyliła?

Rick odprowadził gości do drzwi i wrócił do salonu.

- Gdzie jest Toby?

- Wyszedł jakieś pół godziny temu.

Rick niezbyt długo szukał syna. Okrążył dom, a potem zajrzał na przystań. Z hangaru 

dobiegł go dziecinny głos.

- Tutaj wszystko jest dobrze, nie szkodzi, że jest ciemno i wilgotno... wcale się nie 

boję...

Rick zajrzał  do hangaru i ujrzał  syna  pochylonego  nad stosem pożółkłych  kartek. 

Bernie siedział obok chłopca i uważnie go słuchał. Toby bawił się, że czyta otrzymany od 

kogoś   list.   Rick   poczuł   łzy   w   oczach;   widok   syna,   mówiącego   i   zachowującego   się   jak 

większość dzieci w jego wieku, stale jeszcze bardzo go wzruszał.

Wszedł do hangaru.

- Co tam masz, synku? - zapytał neutralnym głosem.

Toby podniósł głowę.

background image

- List od dobrego potwora z naszego jeziora  - odparł chłopiec z przekonaniem. - 

Zobacz, tatusiu.

Rick przykląkł obok syna i wziął do ręki pożółkłą kopertę. Była zaadresowana do 

Benjamina Fortune'a! Nadawca mieszkał z Anglii, w hrabstwie Sussex; list został wysłany 

dwadzieścia lat temu...

Spojrzał na stos takich samych kopert leżących na ziemi.

- Gdzie to znalazłeś, synku?

Toby wziął go za rękę, zaprowadził pod ścianę i palcem pokazał obluzowaną deskę w 

podłodze. Pod deską znajdowała się metalowa skrzynka.

- Tu je znalazłeś? Chłopiec z dumą skinął głową.

- Tak, pewnie dobry potwór tutaj je schował. Rick lekko się skrzywił.

- Nie wiem, czy potwory pisują listy. Toby nie miał wątpliwości.

- Dobre potwory tak.

Rick postanowił więcej nie dyskutować.

- Może i tak. Natalie pewnie bardzo by chciała przeczytać te listy.

- Zaraz jej zaniosę. Były związane tym sznurkiem - oświadczył Toby.

Zebrali wszystkie koperty, związali sznurkiem i zanieśli je do domu.

Natalie powitała ich uśmiechem i lekką wymówką.

- Gdzie się podziewaliście? Już się o was niepokoiłam. Co tam macie?

Rick podszedł i wręczył jej trzymane w ręku papiery.

Zanim   je   przeczytała,   Toby   stracił   już   zainteresowanie   listami   dobrego   potwora   i 

wybiegł z psem na podwórze.

Natalie skończyła lekturę i uniosła oczy na Ricka siedzącego naprzeciwko na kanapie.

- Rick, to...

- Co tam jest?

- Te listy pisała niejaka Celia Simpson z Anglii.

Pisze, że ma z dziadkiem Benem córkę imieniem Lana, wychowywaną, jeśli dobrze 

rozumiem,   jako   jej   prawowite,   małżeńskie   dziecko.   Dziadek   chyba   nalegał,   żeby   mu   ją 

pokazała, ale ona pragnęła zachować sekret. W ostatnim liście, pisanym na jakieś piętnaście 

lat przed śmiercią dziadka, wspomina o swojej wnuczce, Jessice. Ta wnuczka musi być kilka 

lat młodsza ode mnie.

Rick powoli podniósł się z kanapy.

- Ma na imię Jessica? - zapytał.

- Tak.

background image

- Przypominasz sobie tę kobietę, która do ciebie dzwoniła?

- Tak... Jessica Holmes.

- Dzwoniła do ciebie z Anglii. Natalie przygryzła usta.

-   To   pewnie   tylko   zbieg   okoliczności,   nie   sądzisz?   Widać   było,   że   Rick   jest 

odmiennego zdania.

- Zanotowałaś jej numer? Natalie przecząco pokręciła głową.

- Możemy zadzwonić do informacji - podpowiedział.

- Dobrze - zgodziła się po dłuższej chwili. Złożyła listy i ponownie je związała.

Rick przysłonił słuchawkę ręką.

- W informacji mają Jessikę Holmes i J. Holmes. Spróbujemy do nich zadzwonić?

Przytaknęła bez przekonania. Dziesięć minut później wiedzieli już, że J. Holmes to 

mężczyzna. Jessica Holmes musiała być kobietą; ponieważ nie było jej w domu, Rick nagrał 

się na automatyczną sekretarkę.

- Na razie nic więcej nie możemy zrobić - stwierdził potem, a patrząc na kupkę listów, 

spytał: - Co z nimi zrobisz?

- Przy najbliższej okazji przekażę je Sterlingowi - odparła przygnębionym głosem.

Przyjrzał jej się uważnie.

- Dlaczego tak posmutniałaś?

- Sama nie wiem...

- Wiesz bardzo dobrze. Przysiadł na kanapie obok jej fotela.

- Powiedz.

Komu miała się zwierzyć, jak nie jemu?

- Przykro mi, bo z tych listów widać, że dziadek Ben zdradzał babcię Kate.

- A ty uważałaś go za ideał?

- W pewnym sensie. Najgorsze jest to, że teraz ta historia jego romansu z Monicą 

Malone też zaczyna być całkiem prawdopodobna...

- Niekoniecznie.

Spojrzała na niego wielkimi ciemnymi oczami, w których był bezbrzeżny smutek.

- Dla  mnie dziadek  był  cudownym  człowiekiem.  Zabierał  mnie  na ryby  i zawsze 

słuchał, co mu opowiadam, mimo że w naszej rodzinie było dużo dzieci znacznie bardziej 

interesujących niż ja.

- Był dla ciebie dobry.

- Tak, bardzo.

- Ale nie był doskonały.

background image

- Wszystko na to wskazuje.

Przez chwile oboje milczeli. Pierwsza odezwała się Natalie.

-   Zawsze  miałam   problem   z   widzeniem   świata.   Ludzie   się   śmiali,   że   patrzę   na 

wszystko przez różowe okulary. Ostatnio postanowiłam z tym zerwać i też jakoś nie bardzo 

mi wyszło.

Nie pomógł jej, nie zadał żadnego pomocniczego pytania. Musiała dalej brnąć sama.

- Oceniłam cię zbyt pochopnie, Rick, i wszystko między nami zniszczyłam.

Czekała, aż Rick zaprzeczy i powie, że da jej jeszcze jedną szansę, ale tego nie zrobił.

Zacisnęła usta i postanowiła mieść cios z. godnością. Rick wyraźnie nadal przebywał 

myślami przy tamtych Ustach.

- Czy uważasz, że dziadek Ben cię kochał? - zapytał w pewnej chwili.

- Oczywiście - odparła bez wahania.

-   W   takim   razie   skup   się   na   tym   -   poradził   jej   -   i   nie   zapominaj,   że   był   tylko 

człowiekiem, słabym, zwykłym człowiekiem. Jak my wszyscy.

W   niedzielę   bezskutecznie   próbowała   skontaktować   się   z   biurem   podróży   i 

dowiedzieć, czy uzyska zwrot chociaż części kosztów odwołanej wycieczki. Potem włączyła 

telewizor, by zobaczyć, czy nie ma czegoś nowego w sprawie morderstwa.

W południe wywiadu udzieliła Tracey Ducet.

-   Strasznie   przykro   mi   o   tym   mówić   -  zaszczebiotała   i   zawachlowała   sztucznymi 

rzęsami - ale przecież moja rodzina od dawna pozostawała z Monicą Malone w bardzo złych 

stosunkach. To się musiało tak skończyć. To straszna tragedia, ale...

- Daj sobie z tym spokój - usłyszała za sobą głos Ricka. - Lepiej jedź z nami.

Odwróciła się.

- Jak to? - zapytała z niedowierzaniem.

- Weźmiemy dziecko i psa, zrobię kilka kanapek i popłyniemy na jezioro.

Nie pozwolił jej zaprotestować.

- Na jachcie jest radio i telewizor, więc nie przegapisz żadnej wiadomości. Zresztą 

wezmę telefon komórkowy. Zadzwonię do twojej matki i dam jej numer.

- Ale...

Nie słuchał jej, tylko już pakował prowiant.

W pół godziny później siedziała na pokładzie z nogą na podwyższeniu i chrupała 

krakersy z serem.

Słońce mocno świeciło, budząc złociste refleksy w wodzie. Zapatrzyła się na nie i 

zamyśliła.

background image

Jak daleko odszedł dzień, kiedy po raz pierwszy siedziała z Rickiem na pokładzie 

„Lady Kate”, i jak wiele się w tym czasie wydarzyło...

Dziś czuła się tak, jakby całe życie spędziła z tym mężczyzną i jego synem. Toby i 

Bernie tym razem też zasnęli na pokładzie spokojnym snem. Czas stanął w miejscu.

Dotknęła talizmanu w kształcie złotej różyczki i Rick, jak na zaklęcie, pojawił się tuż 

obok. Usiadł przy niej i również zapatrzył się w złote refleksy na powierzchni wody.

- Na co tak patrzysz? - zapytała, zwracając się ku niemu z trudem, bo wysoko ułożona 

noga znacznie ograniczała jej ruchy.

Odpowiedź znała.

- Szukam dobrego potwora z jeziora Travis. Naraz wszystko  zrozumiała i prawda 

przyprawiła ją o zawrót głowy: kochała go, kochała go całym sercem i nie miała pojęcia, jak 

będzie żyć, kiedy Rick z synem opuszczą jej dom.

- Spójrz, widzisz go? - zapytał Rick. Zerknęła na taflę jeziora przez zasłonę łez.

- Widzisz go? - powtórzył.

- Nie... ja... nie mogę - zaczęła przez łzy.

- Możesz.

Spojrzała mu w oczy i rozpłakała się.

- Rick...

- Natalie... chodź do mnie.

Objął   ją   i   przytulił.   Podał   jej   chusteczkę   i   otarła   oczy.   Znajdowała   się   teraz   w 

najbardziej odpowiednim dla siebie miejscu pod słońcem: w ramionach Ricka.

- Popełniłem błąd - zaczął.

- Jak to? Jaki błąd?

- Pozwól mi mówić. Wtuliła się w jego ramiona.

- Dobrze.

-   Byłem   zbyt   szybki   i   natarczywy,   nie   szanowałem   twoich   wątpliwości.   Moja 

przeszłość...

- Masz na myśli żonę?

Skinął głową.

- Tak, ona zawsze bardzo pochopnie wyciągała wnioski i nic nie mogło jej przekonać 

do zmiany decyzji.

Natalie posmutniała.

- Zupełnie jak ja. Odsunął jej włosy z czoła.

- Powinienem być cierpliwszy, ale nie umiałem. Wczoraj, kiedy mnie przeprosiłaś za 

background image

swoje podejrzenia, zrozumiałem, że nie chcę niszczyć tego, co nas łączy.

Miała ochotę śmiać się i płakać ze szczęścia.

- Rick...

- Daj mi skończyć. Obiecałem sobie, że dam ci tyle czasu, ile będziesz potrzebowała, i 

zaopiekuję się tobą w każdej sytuacji, tak jak ty byś zrobiła na moim miejscu. Pokochałem cię 

od pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłem w abażurze na głowie, w tym cudacznym stroju.

Ujęła jego dłoń i pocałowała jej wnętrze.

- Czy mogę coś powiedzieć? - szepnęła. - Wydaje mi się, że przez całe życie na ciebie 

czekałam. Zmęczyłam się już i zwątpiłam, związałam z kim innym... A potem nagle zjawiłeś 

się! I nie potrafiłam uwierzyć, że moje marzenia niespodziewanie się urzeczywistniły.

Pocałował jej skroń.

-   Twoje   życie   będzie   znacznie   łatwiejsze,   jeśli   za   mnie   wyjdziesz  -   powiedział   z 

uśmiechem.

Świat zrobił się tak piękny i lekki jak kolorowe ważki muskające lśniącą taflę wody.

- Co przez to rozumiesz? - zapytała.

- Jeśli się pobierzemy,  będziemy mogli wyjechać  w podróż poślubną, nie musząc 

wynajmować domu i kogoś do opieki nad psem.

Znowu dotknęła talizmanu; babcia Kate wiedziała, co robi.

Rick pocałował ją w czubek nosa.

- Tym bardziej, że psa weźmiemy ze sobą - dodał.

- I Toby'ego też.

- Jasne. Czym byłoby nasze życie bez dziecka i psa? Wtuliła się w niego.

- Byłoby beznadziejne.

- Więc wyjdziesz za mnie?

Tym razem nie miała najmniejszych wątpliwości.

- Tak. Kocham cię, Rick.

- Ja cię też kocham, Natalie.

Zarzuciła mu ramiona na szyję i zaczęli się całować.

Kate z satysfakcją odjęła lornetkę od oczu.

Jej ukochana wnuczka znalazła szczęście. Sterling oczywiście wściekłby się, że znowu 

tu przypłynęła, ale Sterling o niczym się nie dowie.

Musiała   na   własne   oczy   zobaczyć   triumf   miłości.   Właśnie   teraz,   kiedy   rodzina 

przeżywa ciężkie chwile, a jej najstarszemu synowi grozi więzienie za zabójstwo.

Schowała lornetkę i skierowała łódź w stronę brzegu. Musiała wracać do Minneapolis 

background image

w sprawach nie cierpiących zwłoki.

background image

DROGIE CZYTELNICZKI!

Macie już za sobą lekturę kolejnego tomu sagi  Dzieci Szczęścia,  w której Nathalie 

Fortune, wnuczka legendarnej Kate, przekonuje się, że dramatyczne wydarzenia wcale nie 

muszą oznaczać katastrofy.

Czyżby nad wszystkimi wnukami nieżyjącej rzekomo Kate czuwała opatrzność, czy 

też ona sama w jakiś sposób roztacza nad nimi opiekę?

W marcu ukaże się następny tom sagi pod tytułem Dar życia. Suzanne Carey zdradza 

w nim, że Kate ma jeszcze jedną „wnuczkę”, o istnieniu której rodzina nie miała pojęcia...