background image

1

Christine Rimmer

MUSISZ BYĆ DZIELNA

background image

2

PROLOG

Nocne  niebo  nad  pustynią  w  Las  Vegas  jarzyło  się  sztucznymi  ogniami.  Był  4  Lipca,  święto  narodowe 

Stanów  Zjednoczonych.  Dillon  McKenna  szykował  się  do  skoku  motocyklem  nad  postawionym  przed 

kasynem „Mirage” sztucznym kraterem wulkanu, który co piętnaście minut wybuchał prawdziwym ogniem.

Na  ulicy  Strip  zebrały  się  tłumy.  Wszyscy  wiwatowali.  To  był  mistrzowski  pokaz.  Dillon  kilka  razy 

poderwał motocykl do góry, jadąc na jednym kole, potem uniósł się i błyskawicznie opadł na siodełko. Przez 

moment utrzymywał równowagę jak akrobata na linie, puścił kierownicę, powoli wyprostował się, stanął na 

siodełku i pokłonił widzom.

Ludzie  oszaleli.  Wymachiwali  miniaturowymi  flagami  i  podrzucali  w  górę  czerwono-biało-niebieskie 

czapki.

Schylając  się  ku  kierownicy,  Dillon  cicho  zaklął.  W  ciężkim,  twardym  kasku  i  gwiaździstym 

kombinezonie,  zamówionym  na  tę  okazję  przez  L.W.,  było  mu  gorąco  jak  w  piekle.  Dillon  zamrugał 

powiekami, bo pot, który zalewał mu twarz, piekł w oczy.

To  ostatni  skok  w  życiu.  Ta  myśl  uspokoiła  go.  Zapragnął  skoczyć  ten  jeden  raz,  specjalnie  dla 

zgromadzonych tłumów.

Przez ostatnie lata miał grono wiernych widzów.

Zasłużyli  sobie  na  mistrzowski  pokaz.  Nie  wiedzieli,  że  zamierza  zrezygnować.  Nikt  jeszcze  o  tym  nie 

wiedział.

Zsunął  stopy  z  siodełka  i  usiadł,  bezbłędnie  trafiając  stopami  na  podnóżki.  Pomachał  ręką  widzom.  W 

odpowiedzi ludzie wrzeszczeli, tupali, klaskali i gwizdali jak opętani.

Dojechał  do  ulicy  Flamingo.  Teraz  musi  zawrócić  i  skierować  się  ku  rampie.  Z.  małego  mikrofonu 

umieszczonego  wewnątrz  kasku  dobiegł  go  głos  informujący,  że  sztuczny  wulkan  wybuchnie  za  dwie 

minuty.  Rozpędził  motocykl,  popuszczając  sprzęgło  tylko  na  tyle,  by  jechać  z  rykiem  motoru  i  piskiem 

opon. Specjalnie na tę okazję przerobił motocykl. Silnik pracował dobrze, nawet bardzo dobrze.

Tłum  ogarnęło  wrzenie.  Ludzie  skandowali:  „Dii-lon,  Dii-lon,  Dii-lon”.  Ryczący  motor  zagłuszał 

wszystko, więc motocyklista ledwie ich słyszał.

- Jedna minuta - odezwał się głos w słuchawce. -Pięćdziesiąt dziewięć sekund, pięćdziesiąt osiem...

Dodał  gazu i  puścił sprzęgło. Motor zagłuszył  śpiewne  skandowanie  tłumu. Jechał  w kierunku  rampy,  z 

której miał skakać. Wybuch już się zaczął - ostry słup ognia wystrzelił w górę.

Wyskoczył z rampy w niebo z szybkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę nad strzelającym ogniem. 

Leciał  wyżej  i  wyżej,  oddalając  się  od  ludzi  i  wulkanu.  Uniósł  się  na  podnóżkach,  wypatrując  rampy  do 

lądowania.  Wsłuchany  w  ryk  motoru,  skupiony,  kurczowo  ściskał  rączki  kierownicy.  Dotarł  do  szczytu  i 

motocykl zaczął opadać prosto w kierunku rampy.

Gdy tylne koło uderzyło o brzeg, odczuł wstrząs całym ciałem. Przez ułamek sekundy myślał, że jeszcze 

raz mu się udało.

I wtedy wszystko poszło nie tak, jak powinno. Przez głowę przebiegła jedna myśl. Wylądował na rampie 

za szybko i ze zbyt dużą prędkością. Motocykl zaczął żyć własnym życiem, stał się jego wrogiem. Dillon nie 

był zabezpieczony, więc wyleciał w powietrze jak z katapulty. Przekoziołkował i dostrzegł, że gdzieś pod 

background image

3

nim  ogień  ze  sztucznego  wulkanu  rozchodzi  się  na  boki,  spadając  na  rampę  tuż  przed  rozpędzonym 

motocyklem. Człowiek i motor stali się jednolitą, toczącą się po twardej nawierzchni rampy, masą.

Nim stracił przytomność, usłyszał sarkastyczny głos swojego nieżyjącego ojca:

- Zgadza się, ty nic niewart draniu. To twój ostatni skok. Już nie żyjesz...

Był  w  swoim  rodzinnym  mieście,  Red  Dog  City  w  Kalifornii.  W  jesienny  wieczór  stał  na  ganku 

Beaudine’ów. Czuł zapach palonych liści. Miał siedemnaście lat. Wstrętna Cat Beaudine krzyczała na niego.

-  Prosiłam  cię,  Dillonie  McKenna,  by  moja  siostra  była  w  domu  przed  dziewiątą.  To  chyba  niewiele, 

prawda? Ale nawet tej obietnicy nie dotrzymałeś.

Adora, siostra Cat i jego szkolna miłość, trzymała go za ramię. Chciał jej zaimponować oraz pokazać Cat 

Beaudine,  że  jest  równie  twardy  jak  ona.  Otworzył  usta,  by  powiedzieć  Cat,  co  o  niej  myśli,  lecz  nie 

wydobył z siebie głosu.

Ganek zniknął. Ktoś mówił o oznakach życia. Twarze w chirurgicznych maskach wpatrywały się w niego. 

Spod masek dobiegały uspokajające zapewnienia, że

wszystko będzie dobrze, że wszystko w porządku, ale w błyszczących oczach czaiło się zaniepokojenie.

Znów stał  na ganku Beaudine’ów. Cat  podniosła strzelbę ojca i  wycelowała  prosto w jego  serce. Wtedy 

zrozumiał, że to nie może być prawda. W rzeczywistości Cat nigdy do niego nie strzelała, tylko groziła, że to 

zrobi. W tym śnie, czy też halucynacji, odzyskał głos.

- Co cię to obchodzi - zapytał Cat - co robi twoja siostra i o której wraca do domu?

- Kogoś to musi obchodzić - odpowiedziała. - Ktoś musi trzymać tę rodzinę w ryzach. Podjęłam się tego 

dobrowolnie, Dillonie McKenna, i nie zamierzam rezygnować. Jutro Adora idzie do szkoły. Powiedziałeś, że 

odprowadzisz ją przed dziewiątą.

Patrzył wprost w dwururkę. Z niedowierzaniem przyglądał się, jak Cat odbezpiecza broń i kładzie palec na 

cynglu.

Z krzykiem uniósł ręce nad głowę.

- Słuchaj, nie możesz mnie zastrzelić tylko dlatego, że wróciliśmy godzinę później!

Cat pociągnęła za spust.

Przeszył go ostry, gorący ból, jakby ktoś zębami odrywał mu kawałki ciała.

Ktoś spytał:

-  Gdzie  jest  anestezjolog?  Czekamy  tylko  na  niego...  Świadomość  wracała  powoli.  Ból  był  nieco  inny, 

ciągle szarpał ciało Dillona, ale jakby z odległości. Musieli mu dać silny środek przeciwbólowy. Wiedział, 

że to ból, jakiego jeszcze nigdy nie doznał, ale jakoś trzymali go na uwięzi, jak psa. A on czuwał, czekał, aż 

go uwolnią, i wtedy zaatakuje z całą mocą. Dillon obrócił głowę i ostrożnie otworzył oczy. Przy łóżku na 

metalowym  stojaku  wisiała  podłączona  do  jego  ręki  butla.  Obok  stał  jakiś  cicho  szumiący  aparat.  W 

powietrzu unosił się zapach środków dezynfekujących i kwiatów.

Z drugiej części pokoju dochodziły szepczące głosy.

- Mój Boże, L.W, nie mogę tego zrobić.

- Możesz i zrobisz to. McKenna potrzebuje cię.

background image

4

- Podobno on już nigdy nie będzie chodził. Zostanie na wózku inwalidzkim do końca życia. To okropne, 

wstrętne, ja nie mogę...

- Na miłość boską, Natalie, weź się w garść. On się chyba budzi.

Zerknął w kierunku, skąd dobiegały głosy. Dwie znane mu twarze nabrały ostrości. Natalie, dziewczyna, z 

którą  miał  się  ożenić,  i  L.W,  który  sprawił,  że  jego  nazwisko  stało  się  sławne.  Oboje  sztucznie  się 

uśmiechali.

Zrobiło  mu  się  ich  żal.  Już  im  się  do  niczego  nie  przyda.  Ani  oni  jemu.  Nie  oszukiwał  się.  Przeżył 

wystarczająco wiele wypadków i  wiedział,  co go czeka. Jakoś  przeżył  również ten  ostatni, ale czekało go 

piekło i to piekło na ziemi.

Przeszyła go tęsknota, w pewnym sensie bardziej bolesna niż ból fizyczny. Tęsknota za domem, kobietą, 

która  potrafiłaby  stawić  czoło  wyzwaniu.  Kobietą  wystarczająco  silną,  by  być  przy  nim  przez  ciężkie 

miesiące cierpień i nadludzkiego wysiłku, który go czeka.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Osiemnaście miesięcy później

Cat Beaudine stała w drzwiach sypialni swojej siostry. Jednym rzutem oka ogarnęła cały pokój. Na toaletce 

cicho  grał  mały  telewizor.  Właśnie  pokazywano  wieczorne  wiadomości.  Po  całym  pokoju  porozrzucano 

setki zmiętych chusteczek higienicznych. Na środku łóżka leżała Adora, siostra Cat, zanosząc się od płaczu.

Farley Underwood, ostatni ukochany Adory, porzucił ją. Adora, oczywiście, wezwała Cat na pomoc.

Powoli, jakby to bolało, Adora uniosła głowę. Jęknęła i przysiadła na piętach. Zmierzwione brązowe włosy 

otaczały lokami jej śliczną, zaczerwienioną teraz twarz i opadały na jedwabną bieliznę.

- Och, Cat!

Cat podeszła do łóżka.

Adora sięgnęła po chusteczkę i otarła łzy.

- Dziękuję ci, że przyszłaś. Zawsze przychodziłaś, przez całe lata. Jesteś najlepszą siostrą na świecie. Nie 

wiem, co bym bez ciebie zrobiła. - Adora łkając wyciągnęła ręce ku Cat.

Cat przysiadła na brzegu łóżka. Poczuła silny zapach perfum. Adora płakała z twarzą wtuloną w zimową 

kurtkę Cat.

- Przykro mi, że sprawiam tyle kłopotu, ale komuś muszę się zwierzyć. Rozumiesz?

Cat skinęła głową ze zrozumieniem. Adora jęczała dalej.

- Dlaczego ja?  Czemu wszyscy faceci  mnie rzucają? Chcę przecież tego samego, co mają moje młodsze 

siostry. Dobrego męża, rodziny, kogoś, kto by o mnie się troszczył i kim ja mogłabym się opiekować. Czy to 

tak dużo? A może nie powinnam mieć nadziei? - Znów zaczęła płakać.

- Oczywiście, że powinnaś.

- Oczywiście, że powinnam!  - Adora powtórzyła  słowa siostry. - Mam trzydzieści  cztery lata. Jak długo 

jeszcze  mam  czekać?  Nie umiem, tak jak  ty,  być szczęśliwą, łażąc po lesie  w roboczych  butach i  starych 

background image

5

dżinsach,  bez  mężczyzny  u  boku.  Nie  chcę  żyć  na  pustkowiu,  w  rozwalającej  się  chałupie.  Jestem  tylko 

kobietą. Zwykłą kobietą. Chcę domu z ładnymi firankami i dziećmi.

Wybuchnęła  płaczem.  Cat  usiłowała  ją  pocieszyć.  W  końcu  Adora  się  uspokoiła.  Wtedy  Cat  objęła ją  i 

zaczęła mówić.

- On na ciebie nie zasługiwał. Wkrótce pojawi się ktoś wspaniały, zobaczysz.

Adora płakała, wtulona w ramiona starszej siostry.

- Naprawdę myślisz, że znajdę właściwego człowieka?

- Oczywiście, że tak. Obiecuję ci. To tylko kwestia... - Cat przerwała, gdyż Adora przestała słuchać. Gapiła 

się w ekran telewizora.

- O mój Boże! - krzyknęła cicho. Cat zerknęła na ekran. Nadawano jeden z nocnych programów. Redaktor, 

którego  nie  znała,  rozmawiał  z  ciemnowłosym  mężczyzną  w  dżinsach  i  stylowych,  wysokich  butach  ze 

skóry aligatora.

- Kto to jest?

Adora przyciskała do piersi zmiętą chusteczkę.

- To Dillon. Dillon McKenna. Nastaw głośniej, proszę.

Cat nie poruszyła się. Adora wyskoczyła z łóżka, zrzuciła na podłogę zmięte poduszki i wyciągnęła spod 

nich pilota.

- A więc, Dillonie - dziennikarz podniósł do góry książkę z fotografią pogiętego motocykla na okładce i 

tytułem  wypisanym  ogromnymi  literami:  „Szatańskie  wyzwanie”.  -  Opowiedz  nam  o  książce,  którą 

napisałeś.

Cat mruknęła z niedowierzaniem.

- Dajcie spokój. Dillon McKenna na pewno nie napisał książki. Tego mi nie wmówicie.

- Cicho - zasyczała Adora i pochyliła się ku ekranowi. - Boże, on jest wspaniały. Zupełnie nie widać, że 

miał taki straszny wypadek w Las Vegas. Wygląda tak samo jak przedtem.

Ciemnowłosy mężczyzna na ekranie zaczął mówić.

-  No  cóż,  jeśli  pan  spojrzy  na  okładkę,  to  zobaczy  pan,  że  ja  tej  książki  nie  napisałem.  -  Wskazał  na 

szczupłego, poważnego mężczyznę, który siedział obok. -Napisał ją Oliver. To on jest pisarzem.

Oliver zaczął mówić:

- Ale historia jest prawdziwa. Taka, jak ją opowiedział Dillon. Od samego początku, od rodeo, przez lata, 

gdy pracował  jako  kaskader  w  filmie,  aż  do  ostatniego  wyzwania,  które  podjął. Opisany  jest  każdy  skok, 

łącznie z tymi z ciężarówki na autostradzie Anaheim. No i oczywiście cała historia kończy się wypadkiem w 

Las Vegas, półtora roku temu.

Cat  przyglądała  się  siostrze  wpatrzonej  w  Dillona  McKennę.  Adora  miała  rozmarzony  wyraz  twarzy. 

Farley Underwood przestał się liczyć.

- Dillon stał się przystojniakiem, prawda, Cat? - zapytała.

Cat  nawet  nie  spojrzała  na  mężczyznę  występującego  w  programie.  Adora  i  tak  oczekiwała  wyłącznie 

potwierdzenia, więc powiedziała:

- Rzeczywiście, masz rację. Prowadzący program pytał dalej:

background image

6

- A co teraz, Dillonie McKenna?

- Muszę przyznać, że jeszcze nie wiem.

- Żartuje pan!

- Nie. Wiem tylko, że wszystko się zmieniło. Potrzebuję chwili spokoju, bym mógł się zastanowić nad tym, 

co będę robił przez resztę życia.

Cat  przestała  słuchać.  Zajęła  się  zbieraniem  chustek.  W  końcu  jej  siostra  wyłączyła  dźwięk  i  głęboko 

westchnęła.

- Och, Cat. Dobrze mu się powiodło, prawda? Zrobił karierę.

Trudno było temu zaprzeczyć. Cat uśmiechnęła się.

- Tak, istotnie.

- Słyszałaś, jak powiedział, że nie wie, jak żyć dalej? Że potrzebuje czasu, by wszystko przemyśleć?

Błękitne oczy Adory błyszczały z podekscytowania.

- Jak sądzisz, czy wróci do domu?

Cat nic nie sądziła. W jej przekonaniu nie było najmniejszego powodu, by taka sława jak Dillon McKenna 

chciała wracać do Red Dog City.

- No więc? - ponaglała Adora.

- Więc co?

- Myślisz, że może wrócić?

- Nie, nie myślę.

Adora zmarszczyła brwi. Oczekiwała innej odpowiedzi.

- Gdyby wrócił, wiedziałabyś o tym pierwsza, prawda? To ty opiekujesz się jego domem.

Cat podniosła z podłogi jeszcze parę chusteczek i wrzuciła je do kosza. Potem powiedziała spokojnie:

- Adoro, od kiedy powierzono mi pieczę nad tym domem, Dillon nie zjawił się ani razu. Wynajmuje go 

przez pośrednika i płaci mi za opiekę. To dla niego wyłącznie źródło dochodu.

- Wiem. Ale to ładny dom, więc jeśli chce mieć trochę czasu dla siebie, przemyśleć sprawy i ułożyć sobie 

na nowo życie, to jest to idealne miejsce, w którym mógłby się schronić.

Cat objęła ręce siostry i spojrzała jej prosto w oczy.

- Posłuchaj. - Przytuliła Adorę do siebie. - Zapomnij o Dillonie McKennie. Pomyśl o sobie. Czy już lepiej 

się czujesz?

Adora odsunęła się i zaczęła skubać chusteczkę.

- Pewnie chcesz wrócić do domu i iść spać?

- Skłamałabym, zaprzeczając. Ale jeśli chcesz, to zostanę.

- Nie. Widok Dillona mnie pokrzepił. Czuję się na tyle dobrze, że jakoś przetrwam tę noc.

- To dobrze.

Cat pochyliła się i pocałowała jaw policzek.

Adora zmusiła się do uśmiechu.

- Dziękuję. Cat wstała.

- Gdybyś mnie potrzebowała, będę w domu.

background image

7

- Wiem.

ROZDZIAŁ DRUGI

Dillon  McKenna  wysiadł  ze  swojego  land  cruisera,  ignorując  tępy,  pulsujący  ból  w  okolicy  sztucznego 

stawu  biodrowego.  Westchnął  głęboko,  wdychając  chłodne,  górskie  powietrze.  Na  pobliskiej  jodle 

zaświergotała sikorka.

Dom, przed którym stanął, wyglądał wspaniale. Z jednej strony cały drewniany, z drugiej przeszklony, tak 

więc nawet w najciemniejsze zimowe dni było w nim pełno światła. W pobliżu ktoś rąbał drzewo. Z boku, 

pod świerkiem, stał pickup. Zapewne samochód opiekującego się domem faceta. Dillon zamknął drzwiczki, 

podniósł kołnierz kurtki i ruszył w kierunku, skąd dobiegały odgłosy rąbania.

Śnieg  skrzypiał  mu  pod  nogami.  Nie  musiał  iść  zbyt  daleko.  Dostrzegł  chłopaka  po  drugiej  stronie 

pomostu, na niewielkiej przestrzeni płaskiego gruntu, niemal na krawędzi wąwozu. Był odwrócony plecami. 

Dillon przystanął i przyglądał mu się przez chwilę.

Chłopak  wbijał  siekierę  w  kloc  drewna  wyjątkowo sprawnie  i  rytmicznie,  potem  unosił  go  wysoko  nad 

głową i opuszczał na pieniek. Dillon obserwował wdzięk i oszczędność ruchów oraz efektywność każdego 

uderzenia  siekierą.  Uśmiechnął  się.  Dziewiętnaście  miesięcy temu nawet  by nie  spojrzał  w  tym kierunku. 

Lecz jak  się połamie  połowę kości, to w człowieku coś  się zmienią.  Zaczyna doceniać zwykłe, codzienne 

sprawy, w tym i przyglądanie się rąbiącemu drzewo na opał chłopakowi.

Pracownik chyba wyczuł, że jest obserwowany. Wbił siekierę w pieniek, wyprostował się i odwrócił.

Dillon  od  razu  zauważył  delikatne  rysy  i  gładką,  złocistą  skórę.  Minęła  jednak  chwila,  zanim  się 

zorientował, że ten chłopak ma również ładne piersi, rysujące się pod jego... to znaczy, jej czerwoną koszulą.

Zatkało  go.  To  była  dziewczyna!  Ściągnęła  robocze  rękawice  i  przeczesała  palcami  rozwiane,  krótko 

przystrzyżone włosy koloru zboża. Raźnym krokiem podeszła do Dillona.

Zobaczył z bliska jej szaroniebieskie oczy. Dokładnie w tym samym momencie, gdy z jej oczu wyczytał, 

że dziewczyna go rozpoznała, uświadomił sobie, kto to jest. Cat Beaudine, starsza siostra Adory.

Jak to dobrze wrócić do domu. Myśl ta przyszła mu do głowy zupełnie nieoczekiwanie. Przypomniał sobie, 

że Cat mu się śniła, ale zupełnie nie pamiętał, kiedy i w jakich okolicznościach.

- Dillon? Dillon McKenna? - W głosie Cat kryło się wyraźne niedowierzanie. Uśmiechnął się szeroko.

- Tak, to ja. Witaj, Cat.

Teraz  ona  wpatrywała  się  w  Dillona.  To  zrozumiałe.  Poza  przypadkowymi  migawkami  w  telewizji  i 

zdjęciami w gazetach nie widziała go od szesnastu lat. Był tu ostatnio na pogrzebie swego ojca. Od tego dnia 

minęło sporo czasu. Musiała przyzwyczaić się do zmian, jakie w nim zaszły. Dillon też był zaskoczony jej 

widokiem.

Wyciągnął  rękę.  Przywitali  się.  Cat  miała  szorstką,  stwardniałą  od  ciężkiej  pracy  dłoń.  Przyjrzał  się  jej 

dokładnie. Zobaczył kropelki potu nad górną wargą i wilgotne kosmyki włosów przyklejone do skroni. Czuł 

emanujące od niej ciepło.

Ręka  Cat,  którą  trzymał  w  dłoni,  poruszyła  się  niespokojnie.  Ściskał  ją  dłużej,  niż  to  jest  w  zwyczaju. 

background image

8

Niechętnie puścił szorstką dłoń.

- Jak się masz, Dillonie? - zapytała uprzejmie.

- Jestem już całkiem dorosły. Między brwiami Cat pojawiła się drobna, poprzeczna zmarszczka.

- Tak, widzę. - W głosie zabrzmiało zdenerwowanie. Natomiast Dillon świetnie się bawił. Cat wyglądała 

dokładnie tak, jak pamiętał. Z jednym wyjątkiem - wtedy, wiele lat temu, nie przyszło mu do głowy, że jest 

intrygującą kobietą.

- Tak więc - Cat z zakłopotaniem wciągnęła rękawiczkę, jakby chciała mu dać do zrozumienia, że wraca do 

rąbania drewna - to prawdziwa niespodzianka. Jak zatelefonowali z agencji i powiedzieli, żebym otworzyła i 

przygotowała dom, myślałam...

- Że to jakiś nowy lokator, jeden z wielu, którzy przewinęli się przez mój dom? Skinęła głową.

- Tak. Choć, prawdę mówiąc, powinnam była się spodziewać, że to ty. Słyszeliśmy, że potrzebujesz trochę 

czasu na przemyślenie pewnych spraw.

- Gdzie to słyszałaś?

Odwróciła wzrok, jakby nie chciała mu odpowiedzieć. Potem wzruszyła ramionami.

- Sam to powiedziałeś. W jednym z nocnych programów telewizyjnych, kilka tygodni temu.

Nie potrafił się powstrzymać od złośliwej uwagi.

-  Zaskakujesz  mnie.  Oglądasz  takie  programy?  Nigdy  przecież  nie  należałaś  do  moich  wielbicielek! 

Spojrzała mu prosto w oczy.

-  W  tej  głuszy  lubimy  wiedzieć,  co  się  dzieje  z  naszymi  znajomymi,  którzy  zrobili  karierę.  Jeśli 

potrzebujesz spokoju, wybrałeś właściwe miejsce. Dziesięć kilometrów od Red Dog City, w środku zimy, to 

aż za wiele samotności.

Roześmiał się.

- Pamiętaj, że do Reno nie ma nawet siedemdziesięciu kilometrów. Oczywiście, gdyby samotność zbytnio 

zaczęła mi doskwierać.

- Przy dużych opadach śniegu te kilometry stają się bardzo długie i trudne do przebycia.

- Wiem. Wychowałem się tutaj. - Znów z niej Zakpił. - Czy starasz się mnie stąd pozbyć?

- Nie, oczywiście, że nie.

- To dobrze, bo zamierzam tu zostać. Przynajmniej na jakiś czas.

- Cóż, to twoja sprawa. Patrzyli na siebie.

Cat kaszlnęła.

- Słuchaj, na pewno chcesz odpocząć. Dom jest wysprzątany.

- Przez ciebie? Potrząsnęła głową.

- Ja nie sprzątam. Do tego celu agencja wynajmuje sprzątaczki. - Mówiła szybko. - Włączyłam ogrzewanie 

kilka godzin temu, więc powinno być już ciepło, jest też gorąca woda. Muszę narąbać jeszcze trochę drzewa, 

na wypadek gdybyś chciał napalić w piecu. Nie wiem, kto je dostarczał, ale większość polan jest za duża.

Dillon  poczuł idiotyczną, nieodpartą  ochotę, by podejść  do  wbitej  w  pieniek siekiery i  samemu  porąbać 

polana.  Pokazać,  że  jest  w  nim  równie  dużo  siły  jak  w  Cat.  Zaskoczył  samego  siebie.  Miał  nadzieję,  że 

ostatnie miesiące wyleczyły go z pragnienia udowadniania męskości w drobnych sprawach.

background image

9

Rąbanie  z pewnością by mu zaszkodziło.  Ciągle uczył  się  kontrolowania  różnych  szpilek,  szyn i  protez, 

które wstawiono mu tam, gdzie dawniej miał własne stawy.

- W każdym razie - ciągnęła Cat - wracam do roboty. Jak skończę, to przyniosę szczapy do domu i rozpalę 

ogień.

Dillon miał lepszy pomysł.

- Posłuchaj, na razie zapomnij o rąbaniu drzewa.

- Ale...

- Po prostu wnieś to, co narąbałaś, i rozpal ogień.

Będę wdzięczny za to.

- Dobrze, ja...

- A potem napijemy się piwa. Zastanowiła się nad jego propozycją i zaczęła protestować.

- Nie, naprawdę, ja...

Spojrzała mu prosto w oczy. Chciała potrząsnąć odmownie głową, ale nic z tego nie wyszło.

- No dobrze - mówiąc to, zaczerwieniła się, a uroczy rumieniec podkreślił jej opaleniznę.

- Wspaniale. - Dillon przeszedł obok i ruszył ku domowi, nim zdążyła zmienić zdanie. - W samochodzie 

mam kilka butelek piwa. Przyniosę je.

Słyszał,  jak  Cat  usiłuje  odmówić,  ale  nie  zatrzymał  się.  Odszedł  na  tyle  szybko,  na  ile  pozwalały 

odtworzone biodra i zrekonstruowane lewe kolano.

Nim  wstawił  land  cmi  sera  do  garażu  i  dotarł  do  kuchni,  Cat  już  stała  obładowana  drewnem  przed 

oszklonymi  drzwiami wychodzącymi  na podest. Postawił torbę z jedzeniem oraz butelki na stole i szybko 

przeszedł przez ogromny salon, by ją wpuścić.

Cat  wrzuciła  drewno  do  skrzyni  przy  piecu,  ściągnęła  rękawiczki  i  wcisnęła  do  tylnej  kieszeni  spodni. 

Uklękła przed piecem, a Dillon wrócił do kuchni po piwo. Rozpakował torbę z jedzeniem. -

W salonie palił się ogień, a Cat dokładała drewna. Przez szybkę pieca widać było skaczące ogniki. Podał 

jej butelkę i wskazał kanapę oraz fotel.

- Usiądźmy.

Cat potrząsnęła głową, zerkając na starą koszulę i wytarte robocze spodnie koloru khaki.

- Kanapa jest beżowa. A ja dziś czołgałam się po podłodze w piwnicy, by sprawdzić wszystkie rury.

To  nie  miało  specjalnego  znaczenia,  a  strój  był  tylko  wymówką.  Cat  nie  chciała  przebywać  w  jego 

towarzystwie.

Dillon nic nie powiedział. Podszedł do oszklonej ściany. Tuż za podestem świat znikał, zmieniając się w 

morze oproszonej śniegiem zieleni. W dali jaśniały góry, powoli niknące w popołudniowej mgle.

- Ależ tu jest pięknie. Nie mogę uwierzyć, że wreszcie wróciłem - powiedział.

Uniósł w górę butelkę i wypił łyk piwa.

- Kupiłem ten dom siedem lat temu - powiedział znienacka.

Cat mruknęła coś, udając zaciekawioną.

-  To  było  po  śmierci  ojca.  Zobaczyłem  ogłoszenie  i  przyjechałem  go  obejrzeć.  Zakochałem  się  w  tym 

miejscu  i  kupiłem  dom  bez  namysłu.  Chyba  podniecał  mnie  fakt,  że  mogłem  go  kupić  tylko  dlatego,  że 

background image

10

miałem taką zachciankę.

Odezwała się obojętnym tonem:

- Dobrze pokierowałeś swoim życiem, Dillonie. Masz prawo być z siebie dumny.

Przyglądał  się  jej  uważnie,  myśląc  o  zmianach  wywołanych  upływem  czasu.  Szesnaście  lat  temu  nie 

zauważył jej głębokiego, wewnętrznego spokoju. Ani ogromnej siły charakteru i godności malującej się w 

oczach.  Do  diabła!  W  tamtych  czasach  nie  obchodziła  go  siła  czy  godność  kobiety.  Uważał,  że  była 

niesympatyczną i złośliwą dziewczyną.

- Słyszeliśmy, że jakiś czas temu miałeś groźny wypadek - powiedziała.

- Tak. Skakałem na motocyklu nad sztucznym wulkanem przed kasynem „Mirage” w Las Vegas. Niestety, 

lądowanie mi się nie udało.

Złagodniała.

- Tak mi przykro.

- Daj spokój. To ryzyko wiążące się z taką zabawą.

- W każdym razie wydaje się, że wracasz do zdrowia.

-  Mniej  więcej. Wszystko  działa,  tylko wolniej  i  trudniej. -  Uniósł  do  góry butelkę  z piwem  w  niemym 

toaście. - Opowiedz mi o domu.

- To znaczy: o czym?

- No, na początek o rodzinie Beaudine. Jak czuje się twoja matka i co słychać u sióstr.

Cat bawiła się nalepką na butelce. Miała taką minę, jakby zastawił na nią pułapkę.

- Mama wyszła drugi raz za mąż.

- Żartujesz?

-  Skądże.  To  było  kilka  lat  temu.  Poznała,  grając  w  bingo  w  miejskim  domu  kultury,  emerytowanego 

malarza  pokojowego.  Zdobył  ją  przebojem  i  pokochała  go  od  pierwszego  wejrzenia.  Pobrali  się  kilka 

miesięcy później. Teraz mieszkają w Tuscon.

- A co z dzieciakami?

-  Phoebe  i  Deirdre?  Już  nie  są  dzieciakami.  Obie  wyszły  za  mąż,  jeśli  o  to  chodzi.  Deirdre  mieszka  w 

Loyalton, a Phoebe w Portola.

- Czyli niedaleko.

- No tak. - Cat pociągnęła łyk piwa.

- A ty? Jesteś mężatką?

- Ja? - Na twarzy malowało się zdumienie. - Nie, nie jestem.

Nie  spodziewał  się  takiej  odpowiedzi.  Chciał  dowiedzieć  się  o  niej  czegoś  więcej,  ale  była  zbyt  spięta. 

Prawdopodobnie każde dodatkowe pytanie zdenerwowałoby ją jeszcze bardziej. Rozmowa nie powinna jej 

peszyć.

- Masz jakichś siostrzeńców lub siostrzenice?

- Pięcioro. - Znów zdzierała nalepkę z butelki. -Deirdre ma trzy córki, a Phoebe dwóch chłopców.

-  O  rany!  Trudno  to  sobie  wyobrazić.  Nie tylko  mężatki,  ale  i  matki.  Kiedy  wyjeżdżałem,  były  małymi 

szkrabami.

background image

11

Cat na chwilę odwróciła wzrok. Dillon zadał następne pytanie.

- A co z Adorą?

Natychmiast zrozumiał, że wszystko zepsuł. Cat zacisnęła palce na butelce. Przedtem była zdenerwowana, 

teraz  chciała  po  prostu  uciec.  Wiedział,  że  zastanawiała  się  nad  tym,  co  robi,  pijąc  piwo  z  dawnym 

chłopakiem swojej młodszej siostry.

Z wysiłkiem uśmiechnęła się.

-  Adora  świetnie  sobie  radzi.  Ma  salon  piękności  na  ulicy  Bridge,  który  nazywa  się  „Shear  Elegance”. 

Mieszka w apartamencie znajdującym się piętro wyżej.

Dillon w duchu przeklinał własną głupotę, ale nie było wyjścia. Musiał pytać dalej.

- Czyli wszystko dobrze?

- Tak, bardzo dobrze. - Cat odstawiła na stolik niemal całkowicie opróżnioną butelkę. - Słuchaj, robi się 

późno, muszę iść. - Odwróciła się w kierunku drzwi.

Za chwilę zostanie sam. Wyciągnął rękę i chwycił ją za ramię.

- Zaczekaj.

Cat drgnęła, odwróciła głowę i spojrzała na niego. Zdumienie na jej twarzy mówiło samo za siebie - rzadko 

mężczyźni odważali się jej dotknąć. Nie wiedziała, jak się zachować.

Ile ona właściwie ma lat? Jeśli dobrze pamięta, to jest młodsza od niego o rok, czyli ma trzydzieści pięć, 

może sześć lat. Mógłby przysiąc, że nigdy dotąd dłonie mężczyzny nie doprowadziły jej do ekstazy.

-  Co?  -  wyszeptała  zdławionym  głosem.  Dillon  nic  nie  odpowiedział.  Mógł  tylko  prosić,  żeby  z  nim 

została, ale wiedział, że jej nie zatrzyma.

- Czego chcesz? - W jej głosie słychać było zdumienie, ale pomimo to brzmiał stanowczo.

Znów nie odpowiedział. Przez grubą flanelę koszuli czuł ciepło skóry i mięśnie twarde jak stal.

- Puść mnie. - Tym razem to był rozkaz. Ręka Dillona opadła. Dzięki bezczelności ukradł chwilę, kiedy 

mógł dotknąć Cat, ale ten moment już się skończył.

Cat zamrugała powiekami i potrząsnęła głową, jak ktoś zbudzony ze snu. Ciekawe, co teraz zrobi? Czy się 

rozgniewa?

Musi znaleźć wyjście z sytuacji. Będzie udawał, że nic się nie stało. To zresztą była prawda. Przecież nic 

się nie stało, jeszcze nie.

- Dzięki za włączenie ogrzewania. Przez chwilę patrzyła na niego badawczo. Potem wzruszyła ramionami.

- Nie ma za co.

Oczy miała zimne i spokojne.

- Czy mam coś zrobić przed wyjściem? Przyszła mu do głowy dwuznaczna, prowokacyjna odpowiedź, ale 

odparł tylko:

- Nie. Wszystko jest jak trzeba.

- W takim razie...

- Jeszcze raz dziękuję.

Skinęła lekko głową, odwróciła się i zostawiła go samego.

Długo  stał  przed  oszkloną  ścianą.  Było  mu  dobrze.  Po  wypadku,  rozczarowaniach,  długich  miesiącach 

background image

12

bólu,  potu  i  strachu,  kiedy zmuszał  nogi,  by  znów  go  nosiły,  dobrze  było  stać  przy oknie  w  domu,  który 

kochał, patrząc na przykryte śniegiem góry.

Dobrze też, że Cat Beaudine jest tak cholernie kompetentna. Będzie potrzebował jej pomocy, zanim się w 

pełni zagospodaruje.

ROZDZIAŁ TRZECI

- No i co? Widziałaś go?

Zaskoczona Cat obróciła się na pięcie. Na środku salonu stała Adora.

- Wejdź, proszę - wymamrotała złośliwie. Adora zmieszała się.

- Drzwi kuchenne były otwarte.

- To prawda.

- Więc widziałaś go?

- Kogo?

- Cat, przestań. Dobrze wiesz, kogo.

- Dillona McKennę? - zapytała z rezygnacją w głosie.

-  Tak,  Dillona.  -  Adora  westchnęła.  -  Wszyscy  o  nim  mówią.  Przejeżdżając  przez  miasto,  wstąpił  do 

sklepu.  Lizzie  Spooner  pakowała  mu  zakupy.  Wiem,  że  ktoś  z  tej  cholernej  agencji,  która  cię  zatrudnia, 

dzwonił do ciebie, prosząc, byś przygotowała jego dom. Byłaś tam, prawda?

-  Tak,  byłam  przez chwilę  -  przyznała  się  Cat  i  dodała: -  Byłam też  w  domu na Turner  Road. I tym na 

Jackson Pike.

Adora spojrzała na nią z wyrzutem.

- Dzwoniłam do ciebie trzy razy. Czemu nie oddzwoniłaś?

Cat nienawistnie spojrzała na automatyczną sekretarkę stojącą na biurku. Pulsujące światełko dawało znać, 

że są nagrane wiadomości.

- Dopiero co przyszłam. - Pochyliła się i dołożyła drewna do gasnącego ognia. Zamknęła drzwiczki pieca.

- Chcesz kawy?

- Wolałabym herbatę.

- Niech będzie herbata. - Wyjęła dwa kubki i puszkę z herbatą. Adora podreptała za nią. - Jak ty to robisz? 

Nie potrafię tego pojąć.

- Co robię? - Cat podeszła do kuchenki, która była i na prąd, i na opał. Na płycie, pod którą palił się ogień, 

stał ogromny, syczący czajnik.

- Dobrze wiesz, co - powiedziała Adora. - Jak możesz żyć na takim odludziu? Nie masz nawet do kogo ust 

otworzyć.

- Lubię samotność. I dużo czytam. - Wskazała na stojące w salonie półki pełne książek.

- Wielka inte-le-ktua-list-ka - z uśmiechem wysylabizowała Adora. Potem, zamyślona, pochyliła głowę.

- Nie brakuje ci domu i nas wszystkich?

Cat  pomyślała  o  domu, w którym wyrosła.  Nie był  zbyt duży, mieli tylko jedną  łazienkę, zawsze zajętą 

background image

13

przez którąś z dziewcząt.

- Nie brak ci tego? - dopytywała się Adora.

-  Trochę,  ale  bardzo  lubię  samotność.  -  Cat  nalała  wrzątek  do  kubków  i  wrzuciła  do  nich  herbatę  w 

torebkach.

- A mnie brak. - Oczy Adory były pełne melancholii.

- Jestem osobą sentymentalną.

- Wiem. - Cat uśmiechnęła się. Adora ciężko przeżyła powtórne zamążpójście matki. Charlotte Beaudine 

Shanahan  to  kobieta  stworzona  dla  mężczyzn.  Po  ślubie  córki  zostały  odsunięte  na  drugi  plan.  Cat  to 

odpowiadało. Phoebe i Deirdre miały własne rodziny, ale Adora poczuła się opuszczona.

- Chodź - powiedziała łagodnie Cat. - Zdejmij płaszcz. Siadaj i wypij herbatę.

Adora usiadła, przewiesiła płaszcz przez oparcie krzesła i uśmiechnęła się do Cat, która zajęła krzesło po 

drugiej stronie stołu.

- Proszę, opowiedz mi wszystko. - Zacierała ręce z podniecenia. - Widziałaś go, prawda?

Cat nie miała ochoty myśleć o spotkaniu z Dillonem McKenną. Wytrąciło ją z równowagi. I zupełnie nie 

chciała o tym mówić.

- Widziałaś go?

Cat wycisnęła przy użyciu łyżeczki torebkę herbaty.

- Och, daj spokój - Adora parsknęła zdegustowana. - Co się z tobą dzieje? Dlaczego mnie torturujesz?

- Nie torturuję. - Odłożyła wyciśniętą torebkę na spodek i podniosła kubek do ust. - Tak, widziałam go.

- Wiedziałam. - Adora podskakiwała na krześle. -Miałam rację. Potrzeba mu czasu, żeby... zastanowić się 

nad własnym życiem. Zdecydować, co zamierza robić.

- Nie powiedział tego tak wyraźnie. - Cat odstawiła kubek. - Ale myślę, że masz rację. Adora bawiła się 

torebką herbaty.

- Chyba go znam, no nie?

- Adoro... - Nie wiedziała, jak to powiedzieć.

- Co?

Cat myślała o niespokojnym, beztroskim Dillonie McKennie, który opuścił ich miasto szesnaście lat temu, 

i o poważnym, opanowanym mężczyźnie, którego dziś spotkała.

- Co? - dopytywała się Adora. - Powiedz, o co chodzi?

- Ludzie się zmieniają - zaczęła niepewnie Cat. - To wszystko. Kiedy Dillon wyjeżdżał, byliście jeszcze 

dziećmi. Każde z was wiele potem przeżyło.

Na twarzy Adory pojawił się upór.

- Ja go znam. Był moją pierwszą miłością. O czym jeszcze rozmawialiście? Opowiedz mi dokładnie.

Cat zerknęła na siostrę. Chciała zakończyć tę rozmowę.

- Mów - przynaglała Adora.

- Naprawdę nie ma o czym - odpowiedziała Cat. Z niewiadomego powodu czuła się winna. Przecież nic się 

nie stało. Dillon poczęstował ją piwem, ona je wypiła i rozmawiali o zwykłych sprawach.

Szczęśliwie Adora nie wyczuła zmieszania siostry. Znów zaczęła się wiercić na krześle.

background image

14

- Ale i tak powiedz. Powtórz każde słowo waszej rozmowy.

Nie było wyjścia. Cat szybko opisała spotkanie z Dillonem. Nie wspomniała tylko o tym, że na odchodnym 

chwycił ją za ramię. Adora odchyliła się na krześle.

- Świetnie. Bardzo dobrze.

- Adoro, to była zwykła pogawędka, nic więcej.

- Może dla ciebie.

- Adoro...

- W tym fragmencie rozmowy, dotyczącym mnie, tkwi sedno sprawy, rozumiesz?

- Nie, nie rozumiem.

- Powiedziałaś mu, co u mnie słychać, ale on pytał dalej. Na pewno myśli o tym, co będzie, kiedy się znów 

spotkamy. - Adora wstała gwałtownie. Odsunięte krzesło porysowało stare linoleum. - Idę. Muszę powitać 

go w domu. Natychmiast.

- Może nie powinnaś...

-  Idę.  -  Uniosła  głowę  z  determinacją.  Jako  małe  dziecko  robiła  tak  samo,  zwłaszcza  gdy  jej  czegoś 

zabraniano.

Cat zmusiła się do uśmiechu.

- Rób, jak chcesz.

-  No  właśnie.  -  Adora  chwyciła  płaszcz  i  zarzuciła  go  na  ramiona.  Z  zaróżowionymi  policzkami  i 

rozjaśnionym wzrokiem skierowała się ku drzwiom.

Nazajutrz była sobota. O dziesiątej zadzwonił telefon. Cat była pewna, że to Adora. Podniosła słuchawkę 

dopiero po trzecim dzwonku.

- Cześć, Cat. - Głęboki, ciepły głos nie należał do jej siostry.

Denerwujący dreszcz przeszedł ciało Cat. Odczekała chwilę, nim się odezwała.

- Cześć, Dillon.

- Posłuchaj - powiedział obojętnie - od wczoraj miałem trochę czasu, by. się rozejrzeć.

- Rozejrzeć? O czym mówisz?

- Potrzebuję kogoś, kto zajmie się kilkoma sprawami.

- Jakimi sprawami? - spytała  podejrzliwie. Dillon zachichotał, ale może to  były po prostu  zakłócenia  na 

linii.

- Potrzebuję więcej drewna na opał. Kupiłem też przyzwoitą wieżę stereo, wideo i telewizor. Słyszałem, że 

znasz się na urządzeniach elektronicznych, więc liczę na twoją pomoc w zainstalowaniu i uruchomieniu tego 

sprzętu. Zamówiłem  małą antenę satelitarną, którą trzeba zamontować.  Podobnie ze sprzętem do ćwiczeń. 

Poza tym mam mnóstwo książek. Chciałbym, żeby ktoś mi zrobił półki, a ty to umiesz.

Cat  nie  odpowiadała.  Bardzo  szybko,  w  ciągu  dwudziestu  czterech  godzin,  dowiedział  się  o  jej 

umiejętnościach, a  teraz  proponuje jej  pracę.  Zimą  zawsze  potrzebowała  zleceń,  gdyż niczego o  tej  porze 

roku nie budowano. Spłacała swój mały domek i pięcioakrową działkę. To ogromna inwestycja, zwłaszcza 

dla kogoś o ograniczonych, jak jej, funduszach.

background image

15

Dillon  McKenna  był  niebezpieczny.  Wczoraj,  bez  żadnego  powodu,  chwycił  ją  za  ramię  i  nie  puścił, 

dopóki mu nie kazała. Naruszył jej spokój. Chciała wierzyć, że nic się za tym nie kryło. Przypomniała sobie 

wzrok wybiegającej z domu Adory.

- Cat? - Dillon przerwał jej rozmyślania.

-  Tak,  jestem.  Zastanawiam  się.  -  Rozpaczliwie  szukała  sposobu,  by  nie  odpowiadać.  -  Dziękuję  za 

propozycję, ale obawiam się, że będziesz musiał porozmawiać z agencją. Nie mogę tak po prostu...

- Już się tym zająłem.

- Słucham?

- Dzwoniłem do agencji. Powiedzieli, że skoro będę mieszkał tu na stałe i chcę cię zatrudnić, to nie będą 

protestowali. Dobrze ci zapłacę. - Wymienił ogromną kwotę. Dwa razy wyższą niż normalna zapłata za taką 

pracę.

Pomyślała o długu hipotecznym, o różnych ulepszeniach, które chciała wprowadzić latem: nowej izolacji i 

podwójnych  oknach,  co  zmniejszyłoby  zużycie  opału.  Dom  Cat  nie  umywał  się  do  tego,  który  posiadał 

Dillon. Nie miał centralnego ogrzewania na gaz. Cat musiała ogrzewać go drewnem.

- Może potrzebny ci dzień lub dwa na rozważenie mojej propozycji? Jak się zdecydujesz, to zadzwoń do 

mnie - mówił lekkim tonem, jakby za tą propozycją nic się nie kryło.

Chyba  jest  dziwaczką.  Przecież  między  nimi  nic  się  nie  zdarzyło.  Dillon  jest  rekonwalescentem  po 

poważnym wypadku i chce mieć kogoś do pomocy. A ona potrzebuje pieniędzy.

- Nie muszę się zastanawiać - powiedziała. - Kiedy mogę zacząć?

Cisza trwała tylko ułamek sekundy. Była pewna, że Dillon powie: „Od zaraz”.

Nie zrobił tego.

- Większość rzeczy dostarczą w poniedziałek rano. Czy mogłabyś przyjść około dziesiątej?

Zgodziła się. Godzinę później zadzwoniła Adora. Głos jej drżał z podniecenia.

- Widziałam się z nim. Chyba był zadowolony, że wpadłam. I zgadnij, co się stało.

- Co?

- Potrzebna mu pomoc. Wiem, jak bardzo potrzebujesz pracy, więc powiedziałam, co potrafisz. Mówił, że 

zadzwoni do ciebie rano. Zrobił to?

- Zrobił.

- Byłam pewna. Podziękuj mi.

- Dzięki - powiedziała Cat z ironią, ale Adora, jak zwykle, nie dostrzegała tego.

- Zrobię wszystko dla mojej starszej siostry, Cat odłożyła słuchawkę. Dobrze wiedziała, co Adora knuje. 

Chciała utrzymać kontakt z Dillonem. Jeśli ona będzie pracowała dla Dillona, to Adora zdobędzie preteksty 

do  wizyt.  Nigdy  by  jej  nie  przyszło  do  głowy,  że  bliższa  znajomość  Cat  z  Dillonem  może  być  jakimś 

problemem.  W  końcu  była  dziesięć  razy  ładniejsza  i  przekonana,  że  jej  starsza  siostra  nie  interesuje  się 

mężczyznami.

W  poniedziałek,  piętnaście  po  dziewiątej  rano,  przed  dom  Dillona  zajechał  samochód  dostawczy  z 

telewizorem, wideo i sprzętem stereofonicznym. Dillon poprosił, by wszystko wniesiono do środka. Pokazał, 

background image

16

gdzie  ma  stać  telewizor,  a  resztę  sprzętu  kazał  zostawić  na  środku  pokoju.  Kiedy  odjechali,  rozpakował 

wszystkie  pudła.  Chciał  sprawić wrażenie,  że  zabrał  się  do instalowania urządzeń, choć  nie  ma zielonego 

pojęcia, co i jak powinien robić. Miał nadzieję, że Cat nie będzie się nad tym zastanawiać. W przeciwnym 

razie mogłaby się zdziwić, że człowiek, który potrafi przerobić motocykl, nie wie, jak podłączyć wideo do 

telewizora.

Kiedy  przyszła,  siedział  w  salonie,  otoczony  pustymi  kartonami,  styropianem  i  plastikowymi  torbami. 

Czytał coś, co wyglądało jak instrukcja obsługi. Podniósł głowę.

-  Dzięki  Bogu,  że  jesteś  -  powiedział.  Poczuła  niespodziewany  skurcz  w  żołądku.  W  myślach  nakazała 

sobie spokój.

- Co się  dzieje?  - spytała  pozornie obojętnym tonem. Dillon  spojrzał na nią  błagalnie znad trzymanej  w 

ręku instrukcji i zawołał:

- Pomocy!

Zerknęła mu przez ramię. To była instrukcja dotycząca wideo. Powiedziała spokojnie:

- Na początek odwróć ten schemat. Trzymasz go do góry nogami.

Uśmiechnął się zażenowany i zażartował:

- Nie bądź taka mądra. Przyszłaś tu pracować, a nie kpić ze mnie.

Ułożyła sobie w głowie dowcipną ripostę, ale się opanowała. Postanowiła, że zachowa dystans.

- Co mam robić?

- Usiądź.  - Poklepał  dłonią miejsce  obok siebie.  Zawahała się. Bała  się usiąść blisko niego. Jeśli jednak 

tego nie zrobi, Dillon mógłby sobie pomyśleć, że wytrąca ją z równowagi. A przecież tak nie było. Podał jej 

papiery.

- Weź to i coś zrób.

Zerknęła na instrukcję i usiadła. Skoncentrowała się na schemacie.

- Boże - jęknął Dillon. Zerknęła na niego ze zdziwieniem.

- Co się stało?

- Och, nic. Po prostu marzę. Wiedziała, że nie powinna pytać, ale nie mogła się powstrzymać.

- O czym marzysz? Wzruszył ramionami.

- By móc wstać z taką łatwością, z jaką ty usiadłaś.

- A chcesz wstać? Chętnie ci pomogę. Potrząsnął głową.

- Jeszcze nie. Przygotowuję się do tego stopniowo. Siedziała tak blisko, że widziała złote plamki w jego 

brązowych tęczówkach. Miał  mały  dołeczek w  brodzie. Tylko  nos  był trochę bardziej krzywy  niż  kiedyś, 

pewnie  Dillon  złamał  go  podczas  skoków,  które  wykonywał  jako  kaskader,  albo  w  czasie  jazdy  na 

rozwścieczonym, dzikim koniu na rodeo.

- Po co siadasz na podłodze, skoro jest ci ciężko wstać?

- Bo muszę to robić. Jeśli chcę być sprawny, powinienem utrudniać sobie życie.

- Czy kiedyś będziesz sprawny?

- To rzecz względna. Na pewno nigdy nie wezmę udziału w maratonie, jeśli o to ci chodzi.

Uśmiechnęli się do siebie. Cat zaczęła czytać instrukcję. W końcu przyszła tu do pracy. Schemat był prosty 

background image

17

i jasny. Zerknęła na Dillona, by mu to powiedzieć, ale bezwiednie zapytała;

- Czy po wypadku było ci bardzo trudno?

- Tak - odparł szczerze. - Z wielu powodów. Ale wiesz, i tak zamierzałem wszystko zmienić.

- Jak to?

-  Zwyczajnie. W  ostatnich  latach  zacząłem  mieć wątpliwości, czy jakikolwiek sens  ma to,  co robię  i  co 

chcę  udowodnić.  Ryzykowanie  życia  po  to,  by  przeskoczyć  piramidę  z  sześćdziesięciu  buicków,  Jadąc 

przerobionym harleyem, zaczęło wydawać mi się głupie, a nie bohaterskie. No i ten wypadek w „Mirage” 

naprawdę  był  groźny.  Wiele  razy  łamałem  kości,  ale  nigdy  aż  tak.  Leżałem  unieruchomiony,  a  potem 

przesiedziałem na wózku inwalidzkim ponad pół roku.

Pomyślała  o  własnym,  sprawnym  ciele.  Cały  jej  byt  od  niego  zależał.  Jak  by  się  czuła,  gdyby  musiała 

spędzić pół roku bez ruchu? Okropne.

- Pewnie można było zwariować, co?

-  Tak,  niewiele  brakowało.  -  Uśmiechnął  się.  Patrzyła  na  jego  usta.  Miał  pięknie  ukształtowane  wargi, 

stworzone do łobuzerskiego uśmiechu. Nad górną wargą dostrzegła niewielką bliznę, małą, jasną kreseczkę.

- Co to? - Wyciągnęła palec. W ostatniej chwili się powstrzymała.

Dillon wiedział, o co Cat pyta. Dotknął blizny palcem, unosząc brwi w niemym pytaniu. Skinęła głową.

- Nadziałem się na byka. Dawno temu, jak uczestniczyłem w rodeo.

- Chcesz powiedzieć, że wziął cię na rogi?

-  Dokładnie  tak.  Rozciął  mi  wargę  na  połowę.  Ale  to  było  piętnaście  lat  temu.  Teraz  blizna  prawie 

zniknęła. - Pochylił ku niej głowę, by mogła lepiej ją obejrzeć.

Przysunęła  się,  mimo  że  ze  swego  miejsca  widziała  bliznę  bardzo  dokładnie.  Złote  plamki  w  oczach 

pojaśniały. Poczuła jego zapach.

Zabrzęczał dzwonek u drzwi. Cat gwałtownie się wyprostowała i zaczerwieniła jak piwonia.

- Ja... znaczy...

Ale Dillon wydawał się zupełnie spokojny.

- Świetnie - powiedział. - Na pewno przywieźli sprzęt do ćwiczeń.

Uspokoił ją jego ton. Widocznie nic się nie wydarzyło. Po prostu pochyliła się, by obejrzeć jego bliznę, i 

tyle.

Uśmiechnął się ze smutkiem.

- Albo pomóż mi wstać, albo proszę, idź otworzyć drzwi.

- Nie ma sprawy. Już otwieram. - Poderwała się na równe nogi i pobiegła do drzwi.

Istotnie przywieziono sprzęt gimnastyczny. Dillon musiał pokwitować odbiór i pokazać dostawcom pokój, 

w którym miał być zainstalowany. Cat pomogła mu wstać z podłogi.

Większość pokoi znajdowała się na górze, w tym także sypialnia. Na dole był duży hol, dwie łazienki, i 

trzy  jeszcze  większe  pokoje.  Jeden  został  przeznaczony  na  salę  ćwiczeń,  ponieważ  miał  dwie  ściany 

wyłożone lustrami. Tam właśnie wniesiono sprzęt.

Cat  zostawiła  Dillona  razem  z  dostawcami  i  udała  się  do  salonu  na  górze,  by  zająć  się  sprzętem 

elektronicznym.  Potem  pokazała  Dillonowi,  jak  to  wszystko  obsługiwać.  Powiedziała  mu,  że  dopóki  nie 

background image

18

doprowadzi kabla lub nie zainstaluje anteny satelitarnej, o której wspominał, jego telewizor będzie odbierał 

jedynie kilka programów stacji publicznych.

Odparł, że antenę dostarczą w ciągu tygodnia.

- A poza tym - dodał - umieram z głodu. Musimy coś zjeść.

-  W  samochodzie  mam  kanapkę  -  odpowiedziała.  -Ale  to  chyba  już  koniec  mojej  pracy  na  dzisiaj? 

Potrząsnął głową.

- Zapomniałaś o drewnie. Lubię ogień w kominku, szczególnie wieczorem. Zużyłem już prawie cały zapas.

Cat nawet była zadowolona. Więcej godzin pracy to więcej pieniędzy.

- W takim razie pójdę zjeść i...

- Co znaczy „pójdę zjeść”?

- Mówiłam ci, że mam kanapkę w...

- Na pewno z dżemem i masłem orzechowym. Zgadłem?

Zaczęła się bronić.

- Masz coś przeciwko dżemowi i masłu orzechowemu?

- Naprawdę masz kanapkę z dżemem i masłem?! -Promieniał dziecinną radością, że trafił w dziesiątkę. -

Wiedziałem! Zapomnij o tym. Nie będziesz siedziała w samochodzie i na mrozie jadła kanapkę.

- Wcale nie jest zimno, a ja bardzo lubię dżem i masło orzechowe.

- Na przekąskę. Nieco później. Teraz ja przygotuję lunch.

- Ale...

- Przestań się spierać. Jestem szefem, więc nie rób problemu z drobiazgów, dobrze?

Zerknęła  na  niego.  Czuła  się  pokonana.  Nieokiełznany  Dillon  McKenna  zmienił  się  w  bardzo  miłego 

człowieka,  który  nieźle  płaci  za  uczciwą  pracę.  Dlaczego  miałaby  nie  zjeść  dobrego,  domowego  lunchu? 

Musi  się  wziąć  w  garść.  Podejrzenia,  że  za  zachowaniem  Dillona  coś  się  kryje,  to  tylko  podszepty  jej 

wybujałej wyobraźni. W końcu nazywa się Cat Beaudine. Dobrze wie, co o niej mówią ludzie, kiedy wydaje 

im się, że nie słyszy.

Mówią,  że  jest  silna,  twarda  i  można  na  niej  polegać,  ale  równie  kobieca  jak  faceci.  Mężczyźni  są  jej 

kumplami. I nigdy nie patrzą na nią tak jak na jej matkę czy siostry.

Nie ma żadnego powodu, by Dillon McKenna, który zapewne może mieć każdą kobietę, miał zachowywać 

się inaczej niż wszyscy. Uśmiechnęła się.

- Dzięki. Lunch zjem z przyjemnością. W kuchni umyła ręce i usiadła przy stole. Dillon wyjął z lodówki 

upieczonego i pokrojonego na części kurczaka.

- Skąd to masz?

- Ze sklepu.

- Kupiłeś upieczonego i pokrojonego? Przyznał się, że sam go przyrządził.

-  Lubię  gotować  -  powiedział.  -  Zwłaszcza  ostatnio.  To  jedna  z  niewielu  rzeczy,  jakie  mogę  robić  bez 

większego wysiłku. - Wyjął deskę i ogromny nóż. Mięso wyglądało tak smakowicie, że Cat poczuła ślinę w 

ustach. Dillon puścił do niej oko. - Szkoda, że nie

widziałaś, jak na wózku inwalidzkim niemal fruwałem po kuchni. Byłem imponujący.

background image

19

- Nie wątpię.

Pokroił mięso, wyjął majonez, sałatę i przygotował ogromne, wspaniałe kanapki. Podał do nich borówki i 

mleko.

- Miałeś rację - powiedziała po pierwszym kęsie. - To o wiele lepsze niż dżem i masło orzechowe.

Po  lunchu  Cat  przez  dwie  godziny  rąbała  drzewo.  Nakryła  płachtą  resztę  sterty,  a  szczapy  wniosła  do 

garażu i ułożyła je pod ścianą. Stąd Dillon mógł bez trudu przenieść je do domu.

Nim skończyła, zaczęło się ściemniać. Chciała już iść do domu, więc wsunęła głowę do kuchni, wołając, że 

wychodzi. Dillona nie było w kuchni. Zaniepokojona weszła do domu.

- Dillon! - Przeszła przez kuchnię do salonu. Wtedy usłyszała dochodzącą z dołu muzykę.

Poszła w jej kierunku. Dillon był w pokoju ćwiczeń. Miał na sobie spodnie od dresu i bawełnianą koszulkę. 

Stał  przed  ścianą  wyłożoną  lustrami  i  podnosił  ciężarki.  Słuchając  nagrania  „Talking  Heads”,  włączył 

odtwarzacz na cały regulator.

Na widok Cat odłożył ciężarki i wyłączył magnetofon.

- Muszę zamontować tutaj drugą wieżę. - Wyprostował się i podszedł do niej.

Był  spocony.  Na  koszulce  widać  było  ślady  potu  pod  pachami,  a  także  na  piersi  i  wokół  szyi,  gdzie 

skapywał z włosów.

- Wszystko skończone? - spytał.

- Co? Ach, tak. Wszystko zrobione.

- Jutro o tej samej porze?

- Jutro?

Na jego twarzy nie drgnął żaden mięsień, ale w oczach rozbłysły iskierki.

- No tak. Wiesz, jutro to taki dzień, który następuje po dniu dzisiejszym.

- Będziesz potrzebował mnie jutro?

- No pewnie.

- Do czego?

- Do tysiąca rzeczy.

- Na przykład?

- Może przywiozą antenę satelitarną.

- I co jeszcze?

- Porozmawiamy o tym jutro. O dziesiątej. Jak zwykle. Czuła, że ją prowokuje.

- Jak zwykle? Co to ma znaczyć? Pracowałam dla ciebie tylko przez jeden dzień.

- A czy to ważne?

- Oczywiście, że nie. Chcę tylko, by wszystko było jasne.

- W porządku. A co dla ciebie nie jest jasne? - Po nosie spłynęła mu kropla potu. Otarł ją wierzchem dłoni. 

- No więc?

Nie mogła myśleć. Była oszołomiona.

- Ja... nic.

Znów się uśmiechnął.

background image

20

- To dobrze. Cieszę się.

Cat poczuła się głupio.

- Ja również.

- A więc do jutra. O dziesiątej.

- Tak, będę jutro o dziesiątej.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Następnego dnia nie dostarczono anteny satelitarnej, ale przywieziono książki. Dillon zagonił Cat do pracy. 

Mierzyła  ściany  i  wyliczała  koszt  instalacji  półek  na  górze,  a  także  na  dole,  w  holu.  Potem  Dillon 

postanowił, że pojadą do Reno po materiały.

Jej zdaniem nie było sensu, by jechał z nią.

- Owszem, jest. Chciałbym sam wybrać deski. Proszę.

Dillon  umiał  wykorzystać  swój  urok,  ale  Cat  nie  potrafiła  się  przyznać,  że  jego  czar  na  nią  działa.  Nie 

mogła znieść widoku patrzących na nią błagalnie brązowych oczu. Wskazała ręką na porozrzucane po całym 

pokoju otwarte kartony pełne książek.

- Nie rozumiem, skąd się u ciebie nagle wzięła mania zbierania książek.

Westchnął z dezaprobatą.

- Och, Cat, czy to ładnie tak mówić?

- O co ci chodzi?

- Chciałaś mi przypomnieć, że omal nie wyleciałem z ostatniej klasy w szkole, czyż nie? Nie możesz pojąć, 

że taki lekkoduch mógł wyrosnąć na człowieka mającego dom pełen książek.

- Nie mówiłam, że byłeś lekkoduchem.

- Nie, ale tak myślałaś. Masz rację, byłem nieznośnym smarkaczem i to nie jest żadna tajemnica, ale już 

nim nie jestem. I lubię czytać. Kiedy zacząłem brać udział w gagach filmowych, to książki sprawiły, że nie 

zwariowałem.

- W gagach?

- Tak nazywaliśmy pracę kaskadera.

- Dlaczego książki pozwoliły ci utrzymać się przy zdrowych zmysłach?

-  Pracując  przy  realizacji  filmów,  zawsze  albo  się  strasznie  spieszysz,  albo  czekasz.  Czasami  czeka  się 

godzinami, dniami, na przykład na odpowiednią pogodę czy na ustawienie planu. Nauczyłem się nosić przy 

sobie książki, więc kiedy trzeba było czekać, czytałem.

Bezwiednie zadała kolejne pytanie.

- Czy zdobyłeś jeszcze jakieś wykształcenie poza średnim?

Pochylił się trochę sztywno i niezdarnie.

- Nie. Nigdy się na to nie zdobyłem. Zresztą i tak nie przyjęto by mnie do żadnego college’u. - Podniósł 

wzrok znad książki. - A ty? Skończyłaś college?

- Nie - odparła szybko. Po co w ogóle o to pytała?

background image

21

- Dlaczego? Pamiętam, że zawsze dobrze się uczyłaś. Chyba dostałaś nawet jakieś stypendium, prawda?

Cat wsunęła ręce do kieszeni i spojrzała na drzewa okryte śniegiem.

- Tak, dostałam.

-  Powiedz,  do  jakiego  college’u,  bo  nie  pamiętam?  Nie  chciała  o  tym  rozmawiać,  ale  Dillon  mógłby 

pomyśleć,  że  jest  to  bolesny  dla  niej  temat.  Domyśliłby  się,  że  żałuje  zaprzepaszczonej  szansy.  To  była 

bardzo przykra i drażliwa sprawa.

- Cat, jaki to był college? - zapytał po raz drugi. Zmusiła się, by na niego spojrzeć.

- Stanford. Stypendium na wydział inżynierii.

- A prawda, Stanford. Dlaczego tam nie poszłaś?

- Po śmierci ojca musiałam zrezygnować z dalszej nauki. Jestem pewna, że wiesz o tym.

Jego uśmiech wydawał się zupełnie szczery.

- Tak, teraz, kiedy to powiedziałaś, przypominam sobie.

Zmieszana Cat chwyciła leżącą na stoliku miarkę i wrzuciła ją do torby z narzędziami.

- A co potem? Dlaczego nie poszłaś do college’u później?

Za żadne skarby nie chciała się przyznać, że rozmowa na ten temat wytrąca ją z równowagi. Przycisnęła 

klapę torby i zamknęła zamek.

- Czy to ma jakiekolwiek znaczenie?

- Po prostu jestem ciekawy.

- Posłuchaj,  zwyczajnie mi nie wyszło. Phoebe i Deirdre były małe, a mama jakoś zupełnie nie potrafiła 

znaleźć sobie miejsca. Miała osiemnaście lat, gdy wyszła za ojca, i po jego śmierci nie umiała dać sobie rady 

bez mężczyzny w domu.

- Wobec tego ty się nim stałaś?

- Czy to jakaś aluzja?

- Nie, zwyczajne pytanie. Sformułowane bez ogródek.

-  Dobrze,  odpowiedź  brzmi:  tak.  Pod  wieloma  względami  po  śmierci  ojca  zajęłam  jego  miejsce. 

Podejmowałam decyzje i załatwiałam wszystkie sprawy, bo matka nie potrafiła tego zrobić. Opiekowałam 

się siostrami i przynosiłam do domu pieniądze, które pozwalały nam wiązać koniec z końcem.

Dillon skinął głową, jakby pochwalał dobrze wykonaną pracę, i zamknął trzymaną w ręku książkę.

- A co teraz?

- Jak to: co teraz?

- Mogłabyś pójść do college’u.

- Już jest za późno.

- Niekoniecznie. - Pochylił się i włożył książkę do pudła.

- Tak, jest za późno. - Mówiła spokojnym, opanowanym tonem. Była zbyt dumna, by powiedzieć mu, że 

nie  powinien  wtrącać  się  do  nie  swoich  spraw.  -  Lubię  życie,  które  prowadzę.  Czuję  się  wolna.  I  cenię 

niezależność.

- Można czuć się wolnym i niezależnym, studiując. Tego było już za wiele.

- Tak, można, ale to moja sprawa, prawda? - powiedziała sarkastycznie.

background image

22

Dillon znów się roześmiał. Z przyjemnością cisnęłaby w niego jedną z tych cennych książek.

-  Tak,  to  prawda  -  powiedział.  -  To  twoja  sprawa.  -  Zerknął  na  zegarek.  -  O  rany!  Marnujemy  czas. 

Powinniśmy już wyruszyć.

- Dokąd?

- Do Reno. Nie pamiętasz, musimy zdobyć drewno na półki.

Pojechali pickupem Cat, aby od razu przywieźć drewno. Dotarli do Reno po dwunastej. Dillon oświadczył, 

że  umiera  z  głodu.  Przez  pół  godziny  jeździli  w  kółko,  dopóki  nie  dostrzegł  restauracji,  która  mu  się 

podobała. Wydawała się przytulna i spokojna.

Pod każdym względem spełniła ich oczekiwania.  Z wyjątkiem cen.  Cat rzuciła okiem na kartę i  od razu 

zdecydowała, że jej wystarczy sałatka.

- Nie rób ponurej miny - skarcił ją Dillon, zerkając znad karty. - Ja tu jestem szefem i płacę.

Zaczęła  się  z  nim  sprzeczać.  Zadowoliłaby  się  czymkolwiek,  kanapką  zjedzoną  w  samochodzie,  ale  on 

uparł się, że zamówią coś w restauracji. Postanowiła, że będzie obstawać przy sałatce i pozwoli mu zapłacić. 

Kiedy  pojawił  się  kelner,  Dillon  przerwał  jej  w  pół  słowa,  zamawiając  befsztyki.  Odczekała,  aż  odejdzie 

kelner, i powiedziała, że sama potrafi zamówić jedzenie.

Dillon wydawał się zażenowany.

- Masz rację - powiedział. - Przepraszam. Czy zawołać kelnera?

Zerknęła  na  niego,  zastanawiając  się,  dlaczego  tak  ją  denerwuje.  Zawsze,  kiedy  chciała  mu  dogryźć, 

odbijał piłeczkę tak, że wychodziła na idiotkę.

- Nie - powiedziała. - Wszystko w porządku.

Uśmiechnął się. Kurze łapki w kącikach jego oczu sprawiały, że wyglądał na jeszcze przystojniejszego niż 

zazwyczaj.

- To wspaniale - powiedział. W połowie obiadu do ich stolika podeszły dwie bardzo eleganckie kobiety. 

Wyższa chrząknęła zażenowana.

- Hm, przepraszam, czy pan Dillon McKenna?

Zrobił do nich słodkie oczy.

- We własnej osobie.

Wyższa zachichotała i zwróciła się do niższej:

- Miałam rację. I co ty na to, Elaine?

Elaine wyciągnęła serwetkę z wydrukowaną nazwą restauracji.

- Zapewne ma pan tego powyżej dziurek od nosa, ale czy mógłby pan...

- Z rozkoszą, proszę pani.

Elaine usłużnie podała mu długopis.

- Proszę.

Dillon podpisał się na serwetce i oddał ją z uwodzicielskim uśmiechem Elaine. Druga z kobiet wpatrywała 

się w niego głodnym wzrokiem. Nagle drgnęła.

- Och! - krzyknęła. - Proszę nie zapominać o mnie. - Podsunęła Dillonowi serwetkę, którą ten podpisał bez 

wahania.

background image

23

- Dziękujemy, naprawdę bardzo dziękujemy. - Obie, zaczerwienione, nieco się jąkały.

Cat przyglądała się, jak odchodzą. Nigdy nie widziała dorosłych kobiet zachowujących się jak zażenowane 

nastolatki.  Zastanawiała  się,  co  to  za  uczucie  być  człowiekiem  powszechnie  znanym  tak  jak  Dillon.  Nie 

chciałaby żyć na świeczniku, zbyt ceniła sobie swoją samotność.

Po  powrocie  do  domu  zobaczyli,  że  na  podjeździe  stoi  zielona  ciężarówka  z  napisem  „Tamberlaine 

Housekeeping Service”. Kiedy tylko Cat zatrzymała samochód, z ciężarówki wyskoczyła Adora.

- Gdzieście się podziewali przez tyle czasu? Już prawie zrezygnowałam z czekania.

Cat wskazała ręką na plandekę przykrywającą deski.

- Byliśmy w Reno po drewno. Dillon potrzebuje półek na książki. - Z nie znanych sobie powodów nic nie 

powiedziała o wspólnym, kosztownym obiedzie.

Dillon wysiadł z pickupa, okrążył go i podszedł do Adory.

- Cześć, Doro. Co się dzieje;? Adora odwróciła się do niego z promiennym uśmiechem,  który zirytował 

Cat.

- Mówiłeś niedawno, że potrzebna ci gosposia.

- To prawda. Jeśli kogoś nie znajdę, będę zmuszony sam biegać z odkurzaczem. Poprosiłbym o to Cat, ale 

ona...

Adora machnęła ręką.

- Cat się do tego nie nadaje.

- Wiem, powiedziała mi o tym pierwszego dnia.

- Możesz się nie martwić. Znalazłam ci gosposię. Oto ona. - Adora odwróciła się i krzyknęła do kierowcy 

ciężarówki: - Bobby, chodź tutaj!

Bob  Tamberlaine  wyłonił  się  z  samochodu.  Miał  ponad  dwa  metry  wzrostu  i  wyglądał  jak  olbrzym. 

Radośnie uśmiechnięty, podszedł do nich.

Adora przedstawiła Boba i wszyscy weszli do domu. Cat oświadczyła, że wraca do siebie i zabiera się do 

półek, ale Dillon nalegał, by została. Na jego prośbę rozpaliła ogień. Dillon szybko dogadał się z Bobem co 

do jego obowiązków i zaproponował wszystkim drinka dla uczczenia faktu, że nie będzie musiał uczyć się 

posługiwania odkurzaczem.

Dillon  podał  Cat piwo.  Potem zaprowadził  Adorę i  Boba  na dół,  by pokazać im  salę  gimnastyczną.  Cat 

została na górze. To bardzo przytulny dom, mimo walających się wszędzie pudeł z książkami. W kominku 

palił się ogień, grała muzyka, a z dołu dochodziły odgłosy rozmowy.

Kiedy  cała  trójka  wróciła na  górę,  poszli  do  kuchni.  Dowcipkowali  i  rozmawiali  o  zwykłych  sprawach: 

pogodzie, sporcie  i  filmach.  Dillon  wyjmował  różne rzeczy  z lodówki.  Kiedy wszystko  było  już  na  stole, 

zręcznie pokroił mięso i warzywa, wrzucił na patelnię, dolał oleju i posypał całość przyprawami. Następnie 

zaczął wydawać instrukcje.

- Cat, talerze są w tamtej szafce. Czy możesz postawić je na stole?

- Oczywiście. - Cat podeszła do szafki, ale w tym momencie Adora podbiegła do niej.

- Zostaw to, Cat. Ja się wszystkim zajmę.

background image

24

Cat usiadła na stołku, a Adora nakryła do stołu.

- Nie nakrywaj dla mnie - powiedziała Cat. - Ja naprawdę muszę już iść.

Dillon uniósł głowę znad patelni.

- Wcale nie musisz. Doro, przygotuj nakrycie i dla niej.

Zdumiona Adora popatrzyła niepewnie na Cat i Dillona. W końcu uśmiechnęła się promiennie.

- Jasne, że nakryję dla niej - powiedziała. Pół godziny później wszyscy siedzieli przy stole. Potrawy, które 

Dillon  przygotował  jakby  mimochodem,  bez  wysiłku,  były wspaniałe.  Rozmowa  toczyła  się  gładko. Było 

miło, tylko Adora rzucała podejrzliwe spojrzenia raz na Cat, raz na Dillona. Te spojrzenia wytrącały Cat z 

równowagi,  choć  wmawiała  sobie,  że  nic  się  za  nimi  nie  kryje.  Zupełnie  nic.  Gdy  zbliżała  się  dziewiąta, 

wyszła.  Adora  i  Bob  jeszcze  zostali.  Siedzieli  w  salonie,  a  Dillon  grzebał  w  płytach  kompaktowych, 

powtarzając chyba po raz setny, że gdzieś musi być album z nagraniami Jerry’ego Jeffa Walkera.

Przez  następne  dwa  tygodnie  Cat  pracowała  dla  Dillona  niemal  codziennie.  Antena  satelitarna  była  już 

zainstalowana, a książki stały na półkach. Jednak Dillon ciągle znajdował dla niej pracę.

Pewnego  ranka  stłukł  w  sali  gimnastycznej  dwa  lustra.  Podobno  wypadła  mu  z  rąk  sztanga.  Musieli 

pojechać do Reno po nowe.

Postanowił przerobić jedną z sypialni na gabinet, więc potrzebował nowych półek. Poprosił też o zrobienie 

dużego, sosnowego biurka. Cat potrząsnęła głową.

- A po co ci gabinet?

- Po nic. Po prostu chcę go mieć. Kto wie? Może napiszę drugą książkę?

- Chcesz powiedzieć, że sprowadzisz tego biednego, wykorzystywanego Olivera, żeby napisał ją za ciebie?

Cat przeczytała pierwszą książkę Dillona i była nią zachwycona. Nie chciała się przyznawać, że nie tylko 

spędza u niego całe dnie pracując, ale jeszcze wieczorami studiuje jego życiorys.

Dillon rozłościł się.

- Oliver Ames  wcale  nie jest  wykorzystywany. Jego  agent to  prawdziwy krwiopijca, najlepszy w swojej 

branży. Dopilnował, by Oliver dostał połowę zysków.

- Lecz jeśli to on napisał książkę, czy nie powinien dostać więcej?

- Posłuchaj, Cat. Chcę mieć gabinet i będę go miał. Czy zrobisz mi półki i biurko? i

- Cóż, to twoje pieniądze. Jeśli chcesz je wyrzucać w błoto...

- W porządku. Chodźmy na dół, pokażę ci, o co mi chodzi.

Któregoś dnia Dillon zatkał młynek pod zlewem obierkami od kartofli. Cat porządnie się namęczyła, by je 

stamtąd wydostać. Gdy wreszcie udało się, stwierdziła, że nożyki są powyginane i nie nadają się do użytku. 

Trzeba było kupić i zainstalować nowy młynek.

Koło południa siedziała wewnątrz szafki pod zlewem i usłyszała dzwonek do drzwi. Kilka minut później 

zobaczyła nad sobą Dillona.

- Cat, to jest L.W. Creedy.

Wysunęła  głowę  spod  zlewu  i  spojrzała  w  górę.  Zobaczyła  przysadzistego,  łysiejącego  mężczyznę  w 

drogim garniturze, kamizelce i z wielkim diamentem na palcu.

background image

25

- L.W. to najlepszy żyjący agent - wyjaśnił Dillon.

- Miło mi pana poznać. - Cat pomachała mu na powitanie trzymanym w ręku kluczem francuskim.

L.W. Creedy uśmiechnął się wesoło i uniósł krzaczaste brwi.

- Aha, kobieta do wszystkiego. Dobrze jest mieć taką pod ręką.

Cat uśmiechnęła się, starając sobie przypomnieć, skąd zna to nazwisko. No tak, z biografii Dillona. L.W. 

Creedy to facet, który organizował i reklamował większość występów Dillona.

Dillon wskazał kuchenny stołek i powiedział:

- Zaparkuj tutaj, L.W.

Agent stęknął i usadowił na stołku swoje potężne cielsko. Dillon otworzył lodówkę.

Cat  głośno  westchnęła.  Dillon  miał  manię  ugaszczania  wszystkich.  Potrzeba  ta  miała  swoje  korzenie  w 

dzieciństwie Dillona, kiedy rzadko jadał do syta. Było to bardzo miłe, ale nie w trakcie naprawiania zlewu.

- Czy mogę najpierw skończyć tę pracę? Może zabierzesz swojego przyjaciela na lunch do miasta?

Dillon otworzył drzwi lodówki i zastanawiał się, czym uraczyć gościa. Uśmiechnął się do Cat.

- Zrobię kanapki. I nie będę ci przeszkadzał. Obiecuję. Cat jęknęła i wsunęła się pod zlew. L.W. i Dillon 

kontynuowali swoją rozmowę.

- Mówię ci, McKenna, to może być coś naprawdę wystrzałowego.

- Mnie to nie interesuje, L.W. - powiedział Dillon znużonym głosem.

- Wąwóz Rattlesnake - oświadczył L.W. - Słyszałeś kiedyś o tym miejscu?

Dillon westchnął.

- Nie.

- W pobliżu góry Shasta. Rozmawiałem z ludźmi od Harleya. Gdybyś zobaczył, nad czym teraz pracują! 

To nieprawdopodobna maszyna. Odrzutowy motocykl. Czegoś takiego jeszcze nie widziałeś.

- Z majonezem, L.W.?

- Tylko z ostrą musztardą, nie pamiętasz? O czym to ja  mówiłem? Ach, tak. Uważam, że 4 Lipca byłby 

odpowiednim terminem. Jest już  ciepło, więc  będą tłumy i  na dodatek dokładnie miną dwa lata  od twego 

wypadku  w  Vegas.  Można  to  wykorzystać.  Wiesz,  wtedy  uważali,  że  nie  będziesz  już  nigdy  chodzić.  A 

tymczasem ty robisz coś najbardziej karkołomnego i nieprawdopodobnego. To będzie wspaniałe. Już mam 

projekt kostiumu. Ubierzemy cię we flagę i...

-  L.W.,  czy  nie  rozumiesz?  -  zapytał  Dillon.  -  Powiedziałem:  nie.  Dziękuję,  ale  nie.  Po  raz  tysięczny 

powtarzam - skończyła się nasza współpraca.

L.W.  zamilkł  na  minutę  lub  dwie.  Cat  usłyszała  szczęk  talerzy.  Domyśliła  się,  że  Dillon  przygotował 

kanapki. Po chwili L.W. odezwał się z pełnymi ustami.

- Jeszcze ci nie przeszło? Ciągle jesteś wściekły o... Dillon mu przerwał.

- Nie jestem wściekły. Nie mam ci niczego za złe. Po prostu stało się i już. Nie martw się.

- Naprawdę nie masz mi za złe? - upewniał się L.W.

- Absolutnie nie. To się skończyło, zanim ty wkroczyłeś na scenę.

- To dobrze.

Przez chwilę panowała cisza.

background image

26

- Ale jeśli rezygnujesz ze skoków, to co będziesz robił przez resztę życia, Dillonie McKenna?

- Kto to wie. Może się ożenię i będę miał tuzin dzieciaków? Wychowanie dzieci to ciężka praca, wiesz?

- Z kim się ożenisz?

Cat zdała sobie sprawę, że wstrzymuje oddech, czekając w napięciu na odpowiedź. Dillon roześmiał się.

- A co ci do tego?

- Po prostu jestem ciekawy.

- Aha.

- Mój Boże - powiedział agent zbolałym głosem. - Co się z tobą dzieje? Kiedyś powiedziałeś, że aby nie 

uschnąć z nudów, musisz się stale narażać.

- L.W., wychowywałeś kiedyś dzieci?

- Nie! - zawołał agent z niesmakiem. - Nienawidzę małych bachorów.

-  Cóż,  słyszałem,  że  to  ciężki  kawałek  chleba.  Dużo  trudniejszy  niż  skakanie  z  budynków  czy 

przeskakiwanie wąwozów na motocyklu.

- Dobrze, dobrze, ale teraz posłuchaj. Kiedy zmienisz zdanie...

- Nie zmienię.

L.W. molestował go jeszcze przez chwilę, ale Dillon był nieugięty. Cat rozbolały mięśnie od odwracania 

głowy. Otrząsnęła się i wróciła do pracy.

Następnego  dnia  przed  drzwiami  Dillona  pojawił  się  dziennikarz.  Słyszał,  że  McKenna  planuje  nowy 

pokaz, i chciał poznać szczegóły.

- A kto panu powiedział, że planuję?

- Przepraszam, ale nie mogę ujawnić nazwiska swojego informatora.

- Czy nie jest nim przypadkiem niejaki L.W. Creedy?

- Jak już mówiłem, otrzymałem poufne informacje.

-  Więc  proszę  przekazać  swojemu  informatorowi,  żeby  dał  sobie  spokój.  Dillon  mówi:  nie.  Skończył  z 

pokazami.

- Ależ, panie McKenna, ja...

- Życzę miłego dnia. - Dillon zamknął drzwi przed nosem reportera.

Dwa  dni  później,  w  piątek, przyszedł  następny  gość.  Cat  wymieniała  uszczelkę  w  spłuczce,  w  ubikacji. 

Usłyszała  dzwonek.  Wiedziała,  że  Dillon  ćwiczy,  więc  nie  otworzy.  Spuściła  wodę,  sprawdzając,  czy 

wszystko działa, wytarta ręce i podeszła do drzwi.

Gdy  otworzyła,  serce  podeszło  jej  do  gardła.  Na  ganku  stała  kobieta.  Bardzo  piękna  kobieta.  Jej  włosy 

lśniły jak czarny jedwab.

Nieznajoma uśmiechnęła się nerwowo.

- Dzień dobry. Jestem Natalie Evans. Szukam Dillona McKenny. Czy jest w domu?

Cat zmusiła  się do uśmiechu, nie zwracając uwagi na bolesny ucisk w piersi. Kim jest ta kobieta i co ją 

łączy z Dillonem?

Natalie pospieszyła z wyjaśnieniami.

- Jestem... osobistą przyjaciółką Dillona. Proszę mu powiedzieć, że to ja.

background image

27

Cat cofnęła się, by Natalie mogła wejść.

- Oczywiście. - Skinęła głową w kierunku kanapy. - Proszę usiąść. Zawołam go.

W  sali  gimnastycznej  Tina  Turner  wrzeszczała  pełną  mocą  nowych  głośników.  Na  widok  Cat  Dillon 

ściszył muzykę i chwycił ręcznik leżący na ławie.

- Co się dzieje?

- Masz gościa. Natalie Evans. Dillon zaklął cicho i otarł pot z twarzy, szyi i karku. Potem zmusił się do 

uśmiechu.

- W porządku. Dzięki.

Cat poczuła, że musi stąd uciec.

- Posłuchaj, wszystko już naprawiłam. Zbiornik działa jak należy. Myślę więc, że po prostu...

- Chcesz uciec, co? - powiedział szorstko. Na twarzy Cat malowało się zakłopotanie z powodu jego nagłej 

złości, więc opanował się. - To nie było miłe, prawda?

- Nie bardzo, Westchnął.

- Idź więc, skoro tego chcesz. Przyjdziesz jutro? Powiedzmy, koło południa.

- Po co? Robię w domu twoje biurko. Nie ma potrzeby, żebym...

- W południe. - To zabrzmiało jak rozkaz. Kiedy tylko obca, piękna kobieta pojawiła się w jego domu, stał 

się szorstki i niegrzeczny. Dlaczego wyżywa się na niej? Równocześnie czuła potrzebę uspokojenia go, że 

wszystko ułoży się w końcu dobrze. Była zaskoczona własną chęcią pocieszania go.

- Chcę, byś była tu jutro w południe - powtórzył rozkazującym tonem.

- W porządku, będę - wykrztusiła przez zaciśnięte zęby.

Obróciła się na pięcie i wyszła przez szklane drzwi, by nie przechodzić przez salon, gdzie siedziała Natalie 

Evans.

Wsiadając do pickupa, zobaczyła srebrnego mercedesa zaparkowanego na podjeździe. Natalie Evans była 

nie tylko piękna, lubiła też drogie samochody.

W nocy Cat poważnie rozważała rzucenie pracy u Dillona. Jednak rano przyjechała. Srebrnego mercedesa 

już nie było. Dillon stał przy kuchence i mieszał coś, co wyglądało jak zupa z małży. Zerknął na nią przez 

ramię.

- Przyszłaś w samą porę. Usiądź, proszę. Szkoda, że nie została w domu, by skończyć biurko.

Dillon zachowywał się tak, jakby nie miał dla niej żadnej

roboty.

-  Przyszłam  do  pracy,  a  nie  na  jedzenie.  Leniwie  wzruszył  ramionami,  ale  Cat  wyczuła,  że  jest 

zdenerwowany.

- Znajdę ci jakąś pracę później. Najpierw zjemy. Znajdzie jej jakąś pracę? Nie powinna była przyjeżdżać. 

Teraz  była tego  pewna. Nic  nie rozumiała:  ani  nagle pojawiającej się  i  znikającej  Natalie Evans, ani jego 

uporu w tym, by przyszła do pracy, a tym bardziej własnych, mieszanych uczuć.

- Co się dzieje?

Dillon wlał zupę do dużej wazy.

- Siadaj. Porozmawiamy po lunchu.

background image

28

- Nie chcę lunchu.

- Zrób to dla mnie. Zjedz.

- Nie mam ochoty.

Odwrócił się z poważnym wyrazem twarzy.

- To nie jedz, po prostu siądź i porozmawiaj ze mną.

Przez  chwilę,  która  trwała  całą  wieczność,  patrzyli  na  siebie.  Cat  przegrała.  Pierwsza  spuściła  wzrok  i 

opadła na krzesło.

Dillon podszedł do stołu, postawił wazę na podstawce obok koszyka pełnego bułeczek i usiadł. Nalał zupę 

dla  Cat,  potem  dla  siebie.  Cat  trzymała  dłonie  na  kolanach.  Wpatrywała  się  w  parujący  talerz.  Po  chwili 

zerknęła na Dillona, który w skupieniu rozkładał serwetkę na kolanach.

-  Wiem,  jakie  znaczenie  przypisujesz  jedzeniu,  ale  tym  razem  posiłek  niczego  nie  załatwi  -  mówiła 

najspokojniej, jak tylko mogła.

Podniósł łyżkę, jakby jej nie słyszał, i zaczął jeść.

- Dillonie, powtórzę moje pytanie jeszcze raz. Co się dzieje?

Dillon wypuścił z ręki pełną łyżkę, która podnosił do ust. Z brzękiem wpadła do talerza, a zupa prysnęła na 

jego sweter.

Chwycił serwetkę i starannie wytarł plamy.

-  Chcesz  teraz  rozmawiać?  -  spytał  bardzo  cicho.  -  Dobrze.  -  Wcisnął  serwetkę  pod  talerz.  -

Porozmawiajmy. Od czego zaczynamy?

Serce zaczęło jej mocniej bić.

- Więc ja...

- Może od Natalie? Wciąż myślisz o niej, o tym, kim jest i co dla mnie znaczy, prawda? Przełknęła ślinę.

- Ja...

Dillon odchylił się na krześle i położył obie dłonie na stole.

- Pod pewnymi względami jesteś okropnym tchórzem. Po prostu mi odpowiedz. Czy to prawda?

Wpatrywała się w niego. Powoli podniosła się z krzesła.

- Posłuchaj, nie mam pojęcia, co się tutaj dzieje.

Westchnął zniecierpliwiony.

- Akurat uwierzę, że nie wiesz.

Poczuła  się  tak,  jakby  przekroczyła  niewidzialną  krawędź  przepaści.  Teraz,  koziołkując,  spada  w  dół. 

Nawet się nie zorientowała, kiedy zaczęła tracić grunt pod nogami.

Polubiła  Dillona  McKennę,  który  powrócił  do  Red  Dog  City  po  szesnastu  latach  pobytu  w  wielkim 

świecie. Dawny Dillon już nie istnieje. Ze zbuntowanego, niebezpiecznego chłopca wyrósł na opanowanego, 

miłego i życzliwego ludziom mężczyznę.

Ale ciągle tkwiło w nim coś niebezpiecznego. Dlaczego tego nie dostrzegła? Tygrysa można wytresować i 

prowadzić na  smyczy,  a  i  tak  pozostaje tygrysem.  Każdy,  kto  zapomni  o  tym,  będzie  głupcem.  Podniosła 

głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Mała blizna na wardze odznaczała się wyraźną, białą kreską. Ciemne 

oczy świdrowały ją tak intensywnie, że zabrakło jej tchu. Oddychał głęboko, powoli, jakby z przymusem.

background image

29

- Siadaj - powiedział. - Skończmy z tym wreszcie. Naprawdę był jak tygrys. Szykował się do skoku. Nie 

miała wątpliwości, że musi się stąd wydostać. Wstała.

- To bez sensu. Wychodzę. - Odwróciła się na pięcie i ruszyła ku drzwiom.

Zrobiła tylko jeden krok. Dillon zerwał się z krzesła błyskawicznie, jakby nie miał ani jednego sztucznego 

stawu. Chwycił ją za ramię, obrócił i pociągnął tak mocno, że straciła równowagę. Z krzykiem upadła prosto 

na jego szeroką pierś.

- Dillonie! - Zdumiona, wczepiła palce w jego ramiona, uniosła głowę i popatrzyła mu prosto w oczy.

- Cat. - Pochylił głowę i ustami dotknął jej warg.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Cat  nie  wiedziała,  co  zrobić.  Wargi  Dillona  uwodziły  ją  i  podniecały,  a  jej  ciało  nie  słuchało  żadnych 

rozkazów. To było przerażające i jednocześnie wspaniałe uczucie. Bezwiednie jęknęła i rozchyliła usta. Nie 

mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Chwyciła go za ramiona. Objął ją mocno i przytulił do siebie. Głaskał po 

plecach i całował.

Na chwilę odsunęła się od niego, by spojrzeć mu prosto w oczy.

- Dillonie, ja nie... - wymruczała.

Nie pozwolił jej mówić. Całował dalej. Objął ją za pośladki i przyciągnął do siebie. Wstrzymała oddech. 

Nigdy w życiu tak się nie czuła... Przysięgała sobie, że nie będzie uległa w ramionach mężczyzny. A teraz...

Powoli, nieustannie ją całując, Dillon otarł się o nią.

Pragnie jej. Ta myśl pojawiła się jak błyskawica. To przecież niemożliwe. Niemożliwe, ale prawdziwe.

Przesunął dłonie wyżej, obejmując piersi, i jeszcze wyżej, aż wreszcie wziął w ręce jej twarz.

- Cat. - Przestał całować po to, by wyszeptać jej imię. Potem pociągnął ją w kierunku salonu, ku ogromnej 

sofie. Cat poczuła, jak rozpina jej bluzkę i wsuwa dłonie pod stanik. Dotyk dłoni Dillona zaskoczył ją. Był 

szorstki i czuły. Przechyliła się do tyłu.

- Tak - wyszeptał ochryple Dillon. - Rób tak dalej, Cat. Pokaż mi, czego pragniesz.

Jęknęła z rozkoszy. Dillon szybko rozpiął jej bluzkę, przesunął palcami po brzuchu, dżinsach i wsunął dłoń 

między uda. Dotknął najczulszego miejsca. To był gest pełen obietnic. Ugryzł ją lekko w ucho.

- Myślałem, że oszaleję - wyszeptał. - Cały czas zastanawiałem się, kiedy i jak to się stanie. Od pierwszej 

chwili, odkąd cię zobaczyłem.

Cat  zadrżała.  Powoli  dotarło  do  niej,  co  powiedział.  Pragnął  jej  od  pierwszego  dnia.  To,  co  uważała  za 

niemożliwe, stało  się.  Była  obiektem pragnień  mężczyzny.  Dillon  McKenna  chciał  się  z nią  kochać.  Tu  i 

teraz. Na tej sofie.-Chyba że... weźmie się w garść i przerwie tę zabawę.

Dillon znów ujął w dłonie jej twarz i odwrócił, patrząc prosto w oczy.

-  Powiedz,  że  mnie  pragniesz.  Chcę  usłyszeć,  jak  to  mówisz.  Musisz  skończyć  z  udawaniem,  że 

przychodzisz  tu  tylko  po  to,  by  dla  mnie  pracować.  Oboje  wiemy,  dlaczego  tu  jesteś.  Powiedz  to. 

Wypowiedz to na głos.

Wpatrywała się w niego. Jej ciało pragnęło go, ale w głowie kłębiły się różne, sprzeczne ze sobą myśli.

background image

30

- Powiedz, Cat.

Wszystko jej się pomieszało. Myślała o własnym życiu i o tym, jaką chciała być. Wolną, niezależną, nie 

będącą własnością żadnego mężczyzny. Myślała o Adorze, Natalie Evans i innych kobietach. Ile ich było?

- Przestań - rozkazał Dillon. - Przestań myśleć. Dłoń na jej piersi była ciepła i uwodzicielska.

- Przestań myśleć o wszystkim. Myśl tylko o tym.

- Nie... - bardziej westchnęła, niż powiedziała.

- Powiedz. Przyznaj się, że mnie pragniesz.

- Nie potrafię...

- Potrafisz.

- Tak.

Objął ją mocniej. Chciała tego pocałunku, pragnęła go, ale nie mogła sobie na niego pozwolić. Nim zdążył 

ją pocałować, odwróciła głowę.

- Nie - szepnęła.

- Nie odwracaj się.

Milczała.  Dillon  cicho  zaklął  i  przesunął  się  na  drugi  koniec  sofy.  Przez  kilka  nieskończenie  długich 

sekund  Cat  siedziała  jak  sparaliżowana.  Wpatrywała  się  w  sufit  i  czekała,  aż  przestanie  jej  walić  serce. 

Potem  zesztywniałymi  palcami  zapięła  bluzkę  i  wsunęła  ją  do  spodni.  Doprowadziła  się  do  porządku  i 

zerknęła na Dillona. On też już się jakoś pozbierał.

Z trudem wstała i spojrzała na niego z góry. Nie odwrócił wzroku.

- Tchórz - powiedział chłodno i pieszczotliwie.

- Mów sobie, co chcesz. Nigdy nie będę się z tobą kochać.

- „Nigdy” to takie słowo, które sprawia, że nie można ci wierzyć.

- Ja nie blefuję. Wszystko zaplanowałeś, prawda?

- Co zaplanowałem?

- Pracę dla mnie. Wymyślałeś mi różne zajęcia. Wzruszył ramionami.

- Tak, a w każdym razie niektóre.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

-  Naprawdę  potrzebowałem  półek  i  biurka.  Ale  lustra  w  sali  gimnastycznej  stłukłem  specjalnie  i  ponad 

godzinę  męczyłem  się,  by  zapchać  młynek  w  zlewie  i  powyginać  jego  noże  na  tyle,  by  całe  urządzenie 

wymagało wymiany.

- Dlaczego to robiłeś?

- Och, Cat, daj spokój. Nie miałem innego wyboru. Nigdy nie poznałbym cię bliżej, nawet chodząc z tobą 

na randki. Zresztą ty chyba nigdy nie byłaś na randce. - Przerwał i czekał na zaprzeczenie. Nie mogła tego 

zrobić, bo miał rację. Nigdy nie była na randce. Po chwili Dillon mówił dalej: - Potrzebowałem pretekstów, 

by móc poznać cię choć trochę, nim zaproponowałbym coś, twoim zdaniem, tak radykalnego, jak wspólny 

obiad, spacer czy pójście do teatru.

Ciągle nie mogła w to uwierzyć.

- Ale dlaczego? Możesz mieć każdą inną kobietę. Uśmiechnął się smutno.

background image

31

- Nie chcę innej kobiety.

Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, więc stwierdziła tonem nie znoszącym sprzeciwu:

- Cóż, jednak będziesz musiał sobie poszukać innej.

- Dlaczego?

- Są tysiące powodów.

- Wystarczy mi jeden, jeśli będzie przekonujący. Wsunęła dłoń we włosy i chwyciła je tak mocno, że aż 

zabolało.

- Tylko jeden?

- Tak, jeden.

- Bo... - Opuściła dłoń i przerwała.

- Nic nie powiedziałaś.

- Zaraz powiem.

- Czekam.

Miała ochotę odwrócić się i wyjść. Po co odwzajemniała jego pocałunki? Dlaczego jego dotyk budził w 

niej pożądanie? Teraz jest mu winna jakieś wyjaśnienie.

- Czas mija - przypomniał.

- Dobrze, dobrze. - Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze. Potem desperacko zaczęła: - Bo... 

sama kieruję własnym życiem, jestem wolna i nie chcę zmiany. Po śmierci ojca poświęciłam dziesięć lat na 

utrzymywanie rodziny i uważam, że odrobiłam już pańszczyznę. Dość mam zajmowania się innymi. Teraz 

jestem sama sobie sterem, żeglarzem i okrętem. I chcę, by tak pozostało.

Wpatrywał  się  w  nią  pożądliwym  spojrzeniem.  Nikt  jeszcze  tak  na  nią  nie  patrzył.  Wyprostowała  się. 

Nienawidziła własnego ciała za to, że oblała ją fala gorąca.

Dillon roześmiał się ironicznie.

- Powiedziałem, że cię pragnę, Cat. Nie pamiętam, bym prosił cię o rękę.

Opanowała się i odpowiedziała spokojnie:

- Nie. Prosiłeś wyłącznie o seks.

- Zgadza się. Chcę się z tobą kochać.

- Ale ja nie chcę.

- Kłamiesz.

- Nie chcę wynikających z tego konsekwencji.

- To znaczy: jakich?

Przez chwilę szukała w myślach właściwego słowa. W końcu znalazła.

- Uwikłania. Nie chcę uwikłania.

- Uwikłania? Co to ma znaczyć? Parsknęła pogardliwie.

-  Dokładnie  to,  co  znaczy.  Niepotrzebne,  ulotne  i  zużywające  energię  uczucia.  Nie  potrzebuję  ich.  Ani 

trochę.

Podniósł się z sofy. Spojrzała mu prosto w oczy, dając do zrozumienia, że zabije go, jeśli ośmieli się jej 

dotknąć.

background image

32

Nie dotknął, tylko łagodnie powiedział:

- Och, Cat. Daj szansę tym właśnie uczuciom. Możesz mówić, że ich nie potrzebujesz, ale bez wątpienia 

będziesz je lubić.

Znów cofnęła się o krok.

- Nie. Daj spokój. Mówię poważnie.

- Jeśli będziesz to stale powtarzać, gotów jestem ci uwierzyć.

- Więc uwierz. Naprawdę. Niespodziewanie zrobił się bardzo smutny.

- Cały w tym ambaras, aby dwoje chciało naraz.

- To właśnie usiłuję ci powiedzieć. Ja nie chcę. A jeśli będzie ci potrzebna złota rączka, zwróć się do kogoś 

innego.

Zapadła cisza. Ciągle patrzył na nią z dziwnym smutkiem w oczach.

- Rozumiesz? - spytała surowo.

- Tak. Powiedziałaś to jasno i wyraźnie.

- Więc do widzenia.

Nie odpowiedział. Cat na uginających się nogach ruszyła w kierunku drzwi.

- Zanim wyjdziesz, chcę, byś o czymś wiedziała.

- O czym? - Nie odwróciła się od drzwi.

- Nie pozwoliłaś, bym opowiedział ci o Natalie. Powiem więc coś innego. Między mną a Adorą nic nie ma. 

Spotykaliśmy  się,  kiedy  byliśmy  dziećmi.  Skończyło  się  to  raz  na  zawsze  w  dniu,  w  którym  opuściłem 

miasto.

Poczuła, że słabnie. Ogarnęła ją dziwna, nieznana niemoc. Przyłożyła czoło do drzwi.

- Nie ma potrzeby, bym tego słuchała - wyszeptała.

- Jest. Kochasz swoją siostrę. Zrobisz wszystko dla kogoś, kogo kochasz. Wydaje ci się, że jeśli nie będę 

mógł mieć ciebie, to wrócę do Adory.

Zmusiła  się  do  zrobienia  kroku  w  tył.  Szarpnęła  za  klamkę  i  otworzyła  drzwi.  Uderzyło  ją  zimowe 

powietrze.

- Cat, czy słyszałaś?

- Słyszałam, ale to nie ma znaczenia. To sprawa między tobą a Adorą.

Resztę  dnia  spędziła,  obchodząc  domy,  które  były  pod  jej  opieką.  Kiedy  wróciła  do  własnego  domu, 

zapadał zmierzch i sypał drobny śnieg. Zrobiła sobie kanapkę i zjadła ją, stojąc przy zlewie. Potem poszła do 

warsztatu i do późna w nocy robiła biurko Dillona. Musiała je jak najszybciej skończyć, nie chciała bowiem, 

aby łączyły ich jakiekolwiek nie załatwione sprawy.

W niedzielę poszła do kościoła,  ale nie znalazła ukojenia.  Resztę dnia spędziła w warsztacie. Skończyła 

biurko o drugiej dwadzieścia nad ranem. Był słoneczny poranek. Zadzwoniła do Boba Tamberlaine’a, który 

miał  sprzątać  u  Dillona.  Zgodził  się  przyjechać  do  niej.  Załadowali biurko  do  pickupa  Cat  i  pojechali  do 

Dillona. Bob pomógł wnieść mebel do domu i ustawić w gabinecie. Dillon stwierdził, że biurko jest takie, 

jak chciał. Odpowiadał mu i kolor i styl. Wbrew sobie Cat zaczerwieniła się, słysząc pochwały.

background image

33

Dillon wypisał czek na wysoką kwotę. W tym samym czasie Cat wyjęła klucze od domu i garażu Dillona.

- Sądzę, że załatwiliśmy wszystkie sprawy i jesteśmy kwita - powiedział, wręczając jej czek i odbierając 

klucze.

- Tak. - Zmusiła się do uśmiechu i dołożyła wszelkich starań, by przypadkiem nie dotknąć jego ręki. Bob 

wsunął głowę przez drzwi.

- Hej, czujesz ten zapach z kuchni? Zdaje się, że lunch będzie ekstra. Na twoim miejscu pokręciłbym się 

tutaj trochę, by się załapać na tak pyszne jedzenie. Cat miała ochotę się rozpłakać.

-  Nie.  Muszę  już  iść.  -  Zmusiła  się,  by  spojrzeć  na  Dillona,  który  przyglądał  się  jej  w  skupieniu  i  z 

kamienną twarzą.

Nagle przeraziła się. Będzie za nim tęskniła. Dotąd nie zdawała sobie z tego sprawy, ale zaprzyjaźniła się z 

nim. A teraz zrywa wszelkie kontakty.

Czy ma jakiś wybór? On chce czegoś więcej niż tylko przyjaźni. A to nie dla niej.

- Ja... to znaczy...

- Myślę, że chciałaś się pożegnać - powiedział.

- Tak. Do widzenia. - Wychodząc, uśmiechnęła się i pomachała ręką do Boba.

Cat odkryła w swoim życiu coś zupełnie nowego: prawdziwą samotność. Taką, która nie dawała spokoju. 

Cisza w odosobnionym, małym domku już nie sprawiała jej przyjemności, wręcz przeciwnie - doprowadzała 

do szału. W nocy przesiadywała przed telewizorem, bo książki, które normalnie były jej ucieczką i radością, 

wymagały  koncentracji.  Przez  następne  dni  popołudnia  zaczynały  się  „Kołem  Fortuny”,  potem  było 

„Ryzyko”, „Wieczór rozrywki” i film.

Parę razy zasnęła w fotelu. Budziła się i patrzyła w świecący ekran, nie wiedząc, gdzie jest. W końcu nie 

mogła tego wytrzymać i postanowiła dokądś wyjść.

W sklepie przypadkiem spotkała Lizzie Spooner.

-  Dziś  wieczorem  mamy  z  Adorą  wychodne  -  powiedziała  Lizzie.  -  Spotykamy  się  w  „Kropkowanej 

Sowie”  około  ósmej.  -  „Kropkowana Sowa”  była jedynym  klubem  nocnym  w  Red  Dog  City.  -  Powinnaś 

wpaść. Może być dobra zabawa. Adora zaprosiła Dillona. Przyjdzie też Bob Tamberlaine.

Usłyszawszy, że będzie Dillon, Cat postanowiła nie iść do klubu. Późnym popołudniem stwierdziła jednak, 

że  wszystko,  nawet  spotkanie  twarzą  w  twarz  z  Dillonem,  jest  lepsze  niż  samotne  przysypianie  przed 

telewizorem.

Dotarła do baru przed dziewiątą. Zaraz po wejściu zrozumiała, że się oszukiwała. Wprawdzie Dillona nie 

było, ale atmosfera panująca w barze była bardziej przygnębiająca niż głupie seriale. Restauracja mieszcząca 

się  w  następnej sali  była  dość  przytulna,  ale  bar wyglądał ponuro. Ciemna,  zadymiona  sala, z klientelą w 

większości  składającą  się  z  miejscowych  samotnych  facetów  nie  mających  nic  do  roboty.  Siedzieli  przy 

barze, obracali w dłoniach butelki piwa i wpatrywali się ponuro we własne odbicia w lustrze.

Lizzie  i  Adora  usadowiły  się  przy  stoliku  na  środku  sali.  W  pobliżu  kręciło  się  kilku  podejrzanie 

wyglądających młodzieńców. Udawali, że grają w bilard, ale tak naprawdę starali się wywrzeć wrażenie na 

jedynych dziewczynach obecnych w lokalu.

background image

34

Nie  było  to  miejsce,  w  którym  Cat  miała  ochotę  spędzać  wieczór.  Odwróciła  się,  by  wyjść,  ale  Lizzie 

zauważyła ją.

- Hej, Cat! Tutaj!

Postanowiła  przed  pójściem  do  domu  wypić  jedno  piwo.  Kiwnęła  głową  na  powitanie  kilku  znajomym 

siedzącym  przy  barze  i  poprosiła  Bernice,  właścicielkę  i  barmankę  w  jednej  osobie,  o  kufel  piwa.  Potem 

przysiadła się do dziewcząt.

- Cześć - powiedziała Adora fałszywie wesołym tonem. - Gdzieś się do tej pory chowała?

To  prawda,  ostatnio  unikała  Adory,  ale  siostra  też  nie  była  lepsza.  Od  dnia,  w  którym  wtargnęła  do  jej 

domu kuchennymi drzwiami, minęło kilka tygodni. Zdaje się, że unikały się nawzajem.

- Byłam zajęta - skłamała Cat i wypiła łyk piwa.

- A co robiłaś? - pytała Adora sztucznie swobodnym tonem.

Cat nie musiała wymyślać następnego kłamstwa, bo w tym momencie jeden z facetów grających w bilard 

wsunął głowę między nią a Adorę.

-  Czy  te  trzy  słodkie  dziewczęta  nie  miałyby  ochoty posłuchać muzyki?  -  Szeroko się  uśmiechnął.  Miał 

imponujące  bicepsy  i  tatuaż  na  ramieniu  przedstawiający  węża  boa  wyciskającego  krew  z  trzymanego  w 

paszczy serca.

- Muzyki chętnie posłuchamy - powiedziała Adora.

- O rany, dziecinko, ale jesteś ładna! - Objął Adorę masywnym ramieniem i dmuchnął jej w ucho. Adora 

odsunęła jego rękę.

- Dziękuję. Może pójdziesz nastawić jakąś płytę? Intruz przyciągnął Adorę ku sobie.

- Nie pójdziesz razem ze mną? Wybrałabyś sobie ulubiony przebój.

- Ja... nie mogę. Jestem z przyjaciółką i siostrą. -Wskazała na Cat, która właśnie zastanawiała się, dlaczego 

Adora nie potrafi żadnemu, nawet najokropniejszemu mężczyźnie powiedzieć wprost, by poszedł do diabła.

-  Siostrzyczka  nie  będzie  protestowała,  prawda?  -Mężczyzna  odwrócił  głowę,  ciągle  obejmując  Adorę 

ramieniem i głupio się uśmiechając.

Tego wieczora Cat nie była w pokojowym nastroju. Spojrzała z niesmakiem na umięśnionego olbrzyma.

- A jak ty się właściwie nazywasz? - spytała pogardliwie.

Nie wyczuł pogardy. Uśmiechnął się jeszcze szerzej pokazując trzonowe, srebrne zęby.

- Spike. A ty?

Przez chwilę milczała, a potem z niechęcią powiedziała:

- Cat.

- No więc, Cat, czy masz coś przeciwko temu, by twoja śliczna siostra poszła ze mną wybrać kilka płyt? 

Cat wypiła łyk piwa i powoli odstawiła kufel.

-  Spike,  zrozum.  Moja  siostra  jest  dobrze  wychowana,  więc  nie  powie  ci,  że  wolałaby  wyrwać  sobie 

wszystkie zęby niż pójść z tobą.

Spike nie od razu zrozumiał i jeszcze przez chwilę głupio się uśmiechał.

- No wiesz...

- Tak, wiem. Zdejmij z niej swoje łapska. Warknął i objął Adorę jeszcze mocniej. Wyczuł, że z Cat nie 

background image

35

pójdzie mu łatwo.

- A kto mnie do tego zmusi?

Adora jęknęła.

- Słuchaj, czy nie moglibyśmy...?

- Zamknij się, słodziutka. Sam porozmawiam z twoją siostrą. Jeśli to siostra, bo wygląda raczej jak brat. -

Spike zerknął przez ramię na kumpla. - Czy nie tak, Dooley?

Dooley parsknął śmiechem.

- No tak, Spike, może i to jest jej brat. Całkiem możliwe, choć ma zupełnie niezłą, małą dupkę...

Tego było już za wiele, nawet dla Adory.

- Wystarczy. Dosyć tego. - Wysunęła się z objęć Spike’a.

- Hej, a ty dokąd idziesz? - Wyciągnął rękę, by ją chwycić.

Adora odskoczyła, przewracając krzesło.

- Zostaw mnie w spokoju!

- Hej, chłopcy! - Lizzie, bezpieczna po drugiej stronie stołu, wtrąciła nerwowo: - Może byście...

- Wracaj tu, słodziutka - powiedział Spike groźnym tonem. - Nie drażnij mnie. To nikomu nie wychodzi na 

dobre. - Zrobił krok w kierunku Adory.

Cat wysunęła nogę. Spike potknął się i runął jak długi na podłogę.

- Tylko bez bójek w lokalu! Idźcie sobie na dwór! - krzyknęła zza baru Bernice.

Cat wstała. Ktoś zapytał, czy potrzebuje pomocy. Machnęła ręką i potrząsnęła przecząco głową. Podeszła 

do leżącego Spike’a, który właśnie podnosił się z podłogi.

- Jak już mówiłam - zaczęła spokojnym tonem -moja siostra wolałaby raczej wyciąć sobie czerniaka niż 

mieć do czynienia z takim żułem jak ty.

Spike wyraźnie nie wiedział, ani co to jest czerniak, ani żul. Był natomiast pewien, że żadne z tych słów 

nie jest miłe.

- A więc, ty... - tu użył nieprzyzwoitego słowa oznaczającego osobę parającą się najstarszą profesją świata 

- sama tego chciałaś. Chodzisz ubrana i zachowujesz się jak facet, więc oberwiesz jak facet.

- Och, nie. - Adora zaczęła płakać. - Cat, przeproś go! Cat nie miała zamiaru przepraszać. Była wściekła. 

Frustracja, żal i ból z powodu tego, co wydarzyło się z Dillonem, doprowadzały ją do szaleństwa. Znalazła 

znakomitą okazję do rozładowania wewnętrznego napięcia.

- W porządku, Spike - powiedziała. - Podejdź tu i...

- Tego wysokiego zostaw mnie - odezwał się za plecami Cat głęboki, ciepły głos. Spike otworzył usta.

- A niech mnie - powiedział.

- Dillon! - Adora klasnęła radośnie w dłonie. -Dzięki Bogu, że przyszedłeś.

Cat  gwałtownie się odwróciła. Dillon patrzył  na nią i  łobuzersko się uśmiechał. Ogarnęła ją  fala gorąca. 

Miała miękkie nogi i mocno biło jej serce.

Spike nie mógł wyjść ze zdumienia.

- To jest Dillon McKenna? O rany, Dooley, powiedz mi, że to nie sen!

-  Na  pewno  nie,  Spike.  -  Dooley  nerwowo  przestępował  z  nogi  na  nogę.  -  Jak  rany,  to  jest  Dillon 

background image

36

McKenna.

Dillon minął Cat, podszedł do Spike’a, wyciągnął rękę i pomógł mu wstać.

- To cholerny zaszczyt - powiedział Spike, potrząsając dłonią Dillona. - Oglądałem wszystkie pana skoki, 

w  każdym  razie  wszystkie  te,  które  pan  zrobił  w  „Uniwersytecie  Sportu”  i  w  „Prawdziwym  życiu 

gladiatorów dwudziestego pierwszego wieku”.

-  Dziękuję.  -  Dillon  zachowywał  się  skromnie.  -Naprawdę  dziękuję.  Właśnie  tacy  fani  jak  ty  zrobili  ze 

mnie sławnego człowieka. - Zawołał do Bernice: - Piwo dla wszystkich! Na mój rachunek.

- Się robi! - odkrzyknęła Bernice i zaczęła napełniać kufle.

- Dooley. Nazywam się Dooley. - Przyjaciel Spike’a e; wyciągnął potężne łapsko.

- Miło mi cię poznać - powiedział Dillon. Objął Dooleya oraz Spike’a i poprowadził ich na koniec baru, 

gdzie  Bernice  nalewała  piwo.  Usiadł  razem  z  nimi  i  zaczął  opowieść  o  tym,  jak  wjechał  ciężarówką  do 

obory.

Adora westchnęła:

- To jest facet.

Rozmarzonym wzrokiem wpatrywała się w barczyste plecy Dillona. Cat zagryzła zęby.

- Tak. Jest jedyny w swoim rodzaju, to prawda.

- Cat  - w tonie Adory kryła się wymówka - jak  możesz tak o nim mówić?  Od samego początku był dla 

ciebie taki dobry. Dał ci pracę. A teraz? Wkroczył i uratował cię od...

- Dawałam sobie świetnie radę. Adora skrzywiła się z dezaprobatą.

- Bardzo cię przepraszam, ale właśnie miałaś dostać manto od faceta o imieniu Spike.

- Nie bądź tego taka pewna. Potrafię sobie poradzić w takich sytuacjach.

Adora potrząsnęła głową.

-  Powiedz  prawdę,  co  cię  dzisiaj  ugryzło?  Gryzła  się  z  powodu  ukochanego  Adory,  czyli  Dillona 

McKenny. Nie umiała jednak tego powiedzieć. Cała energia ją opuściła. Czuła się jak przekłuty balonik.

- O, jest nasze piwo. - Adora wyprostowała się i pomachała ręką do Dillona. - Dzięki.

Cat podniosła z podłogi krzesło Adory i ustawiła je przy stole. Sięgnęła po kufel, który Bernice postawiła 

przed nią, i wypiła jego zawartość jednym haustem.

- Muszę już iść.

- Ależ, Cat... - zaprotestowała Lizzie.

Adora pogardliwie spojrzała na siostrę.

- Nie, Lizzie. Nie zatrzymuj jej. Jeśli musi iść, to trudno. I tak ostatnio nie jest zbyt sympatyczna.

Cat spojrzała na Adorę. Czuła złość, ból i smutek.

- Do zobaczenia - powiedziała i skierowała się ku drzwiom.

O pół do drugiej  w nocy zrozumiała,  że nie zaśnie. Za każdym razem, gdy przysypiała, stawał jej przed 

oczyma  Dillon.  W  półśnie  było  gorzej  niż  na  jawie.  Stawała  się  bezwstydna,  podchodziła  do  Dillona  i 

zarzucała mu ręce na szyję. A on uśmiechał się, widząc jej pożądanie. Potem dawał jej to, czego pragnęła. 

Całował ją.

background image

37

Jęknęła i usiadła na łóżku. Zrzuciła kołdrę. Drżała z zimna. Ogień już dawno zgasł, a słabo izolowany dom 

nie trzymał ciepła. Wstała, włożyła dżinsy i dwa swetry, wełniane skarpety i kozaki.

Sypialnia była obok kuchni, więc wyszła na dwór tylnymi drzwiami, chwytając po drodze kurtkę i klucze.

Na zewnątrz było tak zimno, że przez kilka minut rozgrzewała samochód. Potem ruszyła przed siebie.

Pickup sam wiedział, dokąd jechać. Cat była gotowa przysięgać, że nie miała zamiaru udawać się w tym 

właśnie kierunku. Od domu Dillona dzieliły ją już tylko niecałe cztery kilometry. Dotarła na miejsce w ciągu 

pięciu minut.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Przed domem Dillona paliła się lampa, rzucając szerokie, jasne smugi światła. Frontowe okna były ciemne. 

Przez kilkanaście minut Cat siedziała w pickupie i zastanawiała się, co ona tu robi.

Adora  wielokrotnie  opowiadała  jej,  że  zakochane  kobiety  miewają  głupie  pomysły.  Jej  młodsza  siostra 

wiedziała o tym dobrze, bo sama często się zakochiwała.

-  Najgorsze  jest  to  -  jęczała  wtedy  -  że  zachowujesz  się  bezdennie  głupio.  Nagle,  w  środku  nocy, 

znajdujesz się przed jego domem. Wpatrujesz się w okna, by zobaczyć światełko, cień, i zastanawiasz się, 

czy on myśli o tobie. Albo czy jest z kimś innym...

Cat  zacisnęła  dłoń  w  pięść  i  uderzyła  w  karoserię.  Wyskoczyła  z  szoferki  i  pomaszerowała  na  ganek. 

Zastukała i nacisnęła na dzwonek. Nic się nie wydarzyło. Zadzwoniła jeszcze raz.

Chwilę  później zrozumiała,  że  Dillona nie  ma albo  nie  chce otworzyć.  Przeszła do  garażu i  zerknęła do 

wnętrza przez malutkie okienko. Pięknego czerwonego land cruisera nie było w garażu.

Wróciła do samochodu, uruchomiła go i wyjechała na drogę. Jednak nie skręciła do domu, tylko pojechała 

prosto do miasta. Potrzebowała towarzystwa. Było już po drugiej. „Kropkowaną Sowę” zamknięto.

Pojedzie do Adory. Da jej szansę zrewanżowania się za te wszystkie noce, które z nią spędziła. Cat była 

roztrzęsiona i miała ochotę z kimś pogadać. Chciała opowiedzieć siostrze o wszystkim: o Dillonie, nowym 

uczuciu i o tym, do czego może ono doprowadzić, jeśli mu się ulegnie.

Na myśl, jaka mogłaby być reakcja Adory, Cat zadrżała. Wiedziała, że siostra nie będzie zachwycona jej 

opowieścią. Jakoś muszą to wspólnie rozwiązać, w końcu są rodzeństwem i kochają się.

Dojechała  do  ulicy  Bridge.  Rozglądając  się  za  miejscem  do  zaparkowania,  zobaczyła  czerwonego  land 

cruisera Dillona. Stał dokładnie przed wejściem do salonu piękności Adory. Zatrzymała samochód na środku 

ulicy. Zerknęła na okna nad salonem. Paliło się światło.

Czy  są  sami?  Rozpaczliwie  szukała  małego  samochodu  Lizzie  lub  ciężarówki  Boba  Tamberlaine’a. 

Niestety, ulica była pusta.

Oparła głowę na kierownicy. Chciała kląć, krzyczeć, płakać. Czuła się tak, jakby ktoś wyrywał jej serce. 

Miała ochotę zaparkować, wysiąść z samochodu, wejść tylnymi drzwiami i zobaczyć, co się tam dzieje. Nie 

zrobi  tego.  Powiedziała  Dillonowi,  że  nigdy  nie  będzie  się  z  nim  kochać.  Nie  przewidywał  powrotu  do 

Adory, ale mógł zmienić zdanie.

Nazwał ją tchórzem. Miał rację. Dillon mógł siedzieć u Adory z tysiąca powodów, ale Cat nie chciała ich 

background image

38

znać. Wrzuciła wsteczny bieg i zawróciła. Kiedyś zapomni o Dillonie, niezależnie od licznych czekających 

ją bezsennych nocy. A potem życie będzie takie samo jak dawniej.

Po  powrocie  nawet nie  próbowała się  położyć.  Włączyła  telewizor i  usiadła na kanapie,  otulona kocem. 

Drzemała.

Ocknęła  się  przemarznięta  do  szpiku  kości.  Na  dworze  świeciło  słońce,  choć  zapowiadano  śnieżycę  i 

wichurę.

Rozpaliła ogień. Marzyła  o gorącej  kawie, więc  chwyciła  szklany dzbanek i  napełniła go wodą z  kranu. 

Dzbanek  uderzył  o  krawędź  zlewu,  pękając  z  trzaskiem  na  tysiące  kawałków.  Cat  stała  osłupiała  i 

przerażona. Zacisnęła ręce na krawędzi zlewu.

- Przecież to tylko dzbanek od ekspresu - wymamrotała.

Dlaczego miała ochotę usiąść i płakać? Nie zrobi tego. Nie podda się głupim emocjom. Zacisnęła zęby i 

posprzątała szkło.

Do dziesiątej objechała wszystkie domy, które miała pod opieką. Sprawdziła, czy są zabezpieczone przed 

nadchodzącą  śnieżycą.  Niebo  już  ciemniało.  Pojechała  do  miasta  po  mleko,  jajka  i  chleb.  Jeśli  śnieżyca 

będzie tak silna, jak zapowiadano, to może padać nawet przez dwa dni.

W ostatniej chwili zatrzymała się przed sklepem z artykułami gospodarstwa domowego Reggie’ego Kratta. 

Chciała kupić dzbanek do ekspresu. Niestety, nie było to możliwe.

- Możesz kupić nowy - zaproponował Reggie, wskazując półkę pełną ekspresów do kawy.

-  Nie,  dziękuję.  Kupię dzbanek w  Reno.  Sympatyczny właściciel  sklepu postawił  przed Cat  aluminiowy 

ekspres starego typu.

- Weź ten. Po co ci ta nowoczesna maszyna do kawy? Ten się nie stłucze. Będzie ci służył do końca życia.

- Nie, Reggie, dziękuję. Mam taki sam w domu.

- No to zacznij go używać i zapomnij o tej nowoczesnej, bezdusznej maszynie.

- Pomyślę nad tym - odparła sucho. Staruszek roześmiał się.

- To grzeczny sposób powiedzenia mi, bym nie wsadzał nosa w nie swoje sprawy, prawda?

- Cóż...

Nagle owiała ją fala zimnego powietrza. Ktoś wszedł do sklepu.

- Cześć, Dillon - zaskrzeczał Reggie. - Co nowego?

Cat poczuła się słabo i miała ochotę usiąść. Nie poruszyła się, ale serce zabiło jej mocno.

Dillon podszedł do lady i stanął obok Cat.

- Cześć - powiedział grzecznym, obojętnym tonem. Zmusiła się do uśmiechu.

- Cześć, Dillonie.

-  Pomyślałem, że  skoro  nadciąga  śnieżyca,  mogą  mi  się  przydać  naftowe  lampy  -  zwrócił  się  Dillon  do 

sprzedawcy. - Na wszelki wypadek, gdyby była awaria prądu.

- Są - odparł dumnie Reggie - na tamtej półce, przy tylnej ścianie. Wybierz sobie kilka. Masz naftę?

- Tak. Pięć galonów.

- To dobrze. Coś jeszcze?

- To wszystko. Jadę do Reno po zakupy. Chcę się zaopatrzyć przed...

background image

39

- Chłopcze, czyś ty oszalał?! - przerwał mu Reggie. - Zerknij na niebo. Jeśli teraz pojedziesz do Reno, to 

utkniesz tam, dopóki nie skończy się nawałnica.

Dillon roześmiał się. Po plecach Cat przebiegł dreszcz i coś ścisnęło ją w żołądku.

- Dam sobie radę, Reggie. Mam zimowe opony, napęd na cztery koła i łańcuchy w bagażniku.

- Jeśli chcesz się ścigać ze śnieżycą, to znaczy, że masz niedobrze w głowie.

Reggie miał rację. Cat odezwała się, zanim pomyślała, że lepiej byłoby wyjść ze sklepu:

- Dillonie, Reggie ma rację. Powinieneś poczekać, aż...

Spojrzał na nią swoimi ciemnymi oczyma, ale nie uśmiechnął się.

- Doceniam twoją troskę o mnie, Cat - położył nacisk na słowo „troska”, jakby chciał podkreślić, że to nie 

jej sprawa - ale potrafię dbać o siebie.

Zaniemówiła ze zdumienia. Poczuła się tak, jakby wymierzył jej policzek. Tymczasem Dillon zwrócił się 

do Reggie’ego.

- Gdzie stoją te lampy?

Reggie wskazał ręką półkę, a Dillon podszedł do niej bliżej.

- Potrzebujesz czegoś jeszcze, Cat? - Sprzedawca był wyraźnie zmieszany. Miał wprawdzie swoje lata, ale 

wiedział, że Dillon McKenna zrobił z Cat idiotkę.

- Nie, to wszystko. - Cat zmusiła ciężkie jak z ołowiu nogi do posłuszeństwa. Zatrzymała się przy drzwiach 

i powiedziała: - Uważaj na siebie, Reggie.

- Ty też, Cat.

Półtorej godziny później zaczęła się zamieć. Około trzeciej zadzwonił telefon. Adora chciała wiedzieć, czy 

Cat jest już w domu. Powiedziała, że zamknęła salon i siedzi w domu, przeczekując śnieżycę.

- Czy u ciebie  wszystko w porządku? - spytała. Cat wzruszyła się. Bez względu na ich oddalenie się od 

siebie z powodu Dillona, warto mieć siostrę.

- Tak, wszystko dobrze. Mam mnóstwo drewna,  świece i  naftę. Wytrzymam tydzień bez wychodzenia  z 

domu.

- Mam nadzieję, że nie będzie aż tak źle.

- Ja też.

Na chwilę zapadła cisza i słychać było tylko trzaski na linii. W końcu Adora odezwała się:

- Cat, ja...

Cat zacisnęła palce na słuchawce.

- Tak?

W słuchawce coś zatrzeszczało. Adora roześmiała się nerwowo.

- Och, nic takiego. Trzymaj się ciepło, dobrze?

- Dobrze.

Pół  godziny  później  zgasło  światło.  Śnieg  padał  tak  gęsto,  że  w  domu  zrobiło  się  zupełnie  ciemno. Cat 

miała  przygotowane  świece  i  lampy.  Zapaliła  je,  ustawiła  w  kuchni  i  w  salonie.  Napełniły  dom  ciepłym 

światłem.

Starała się nie martwić o Dillona. Nie miała do tego ani prawa, ani powodu. Powiedział jej, nie owijając w 

background image

40

bawełnę, że potrafi dbać o siebie. Być może, gdy zaczęło padać, zmienił zdanie i zatrzymał się w Reno. W 

każdym razie nie zadzwoni do niego.

Zaledwie  kilka  minut  później  wykręcała  jego  numer.  Ręka  ze  słuchawką  przy  uchu  lekko  drżała.  Po 

czterech dzwonkach włączyła się automatyczna sekretarka. Głos Dillona prosił o zostawienie wiadomości. 

Coś  ścisnęło  ją  w  gardle.  Strach  o  niego  był  silniejszy  niż  poczucie  własnej  godności.  Zmusiła  się  do 

mówienia.

- Dillonie, tu Cat. Martwię się o ciebie. Nie wiem, czy wróciłeś z Reno. Jeśli jesteś, proszę, odezwij się.

Odczekała chwilę. Nikt się nie odezwał. Spróbowała jeszcze raz:

-  Dillonie,  proszę.  Daj  mi  znać,  że  wszystko  w  porządku.  Podnieś  słuchawkę  i  powiedz,  żebym  się  nie 

wtrącała w cudze sprawy. Potem możesz ją odłożyć.

Ale  Dillon  nie  podniósł  słuchawki.  Jeśli  jest  w  domu,  to  musi  mieć  serce  z  kamienia.  Paliła  ją  twarz. 

Odłożyła słuchawkę na widełki. Chciała być na niego zła, wmawiała sobie, że stał tam, słuchał i śmiał się z 

jej obaw. Bez skutku. Wiedziała, że Dillon nie jest człowiekiem o sercu z kamienia. Po prostu nie ma go w 

domu. Być może jest gdzieś na szosie i walczy z burzą śnieżną i wichurą.

Zdenerwowana chodziła między kuchnią a pokojem, usiłując się uspokoić. Na pewno nic mu się nie stało. 

Zatrzymał się w Reno w jakimś eleganckim hotelu. Ona i tak nic nie może zrobić.

Wyjrzała przez okno. Patrzyła na białą ścianę śniegu. Nie było widać nawet jodeł rosnących dwa metry od 

ganku. Nagle przez ułamek sekundy zobaczyła błysk światła. Bezwiednie wstrzymała oddech i przycisnęła 

nos do szyby.

Przez  wirujące  płatki  śniegu  dostrzegła  czerwony,  metaliczny  błysk.  Do  jej  domu  podjeżdżał  jakiś 

samochód. Krzyknęła i pobiegła do kuchennych drzwi. Otworzyła je na oścież, nie zważając na wichurę.

Przy  ganku  stał  zaparkowany  czerwony  land  cruiser.  To  nie  była  halucynacja.  Dillon  przesunął  się  na 

siedzenie pasażera i otworzył drzwi samochodu.

-  Bałem  się  jechać  dalej!  -  zawołał,  przekrzykując  wichurę.  -  Bałem  się,  że  nie  przejadę  tych  ostatnich 

czterech kilometrów. Ale to nie wszystko. Ja...

Serce  waliło jej  w  piersi jak  młotem.  Na  dworze  było  lodowato, a  ona  wybiegła  bez  płaszcza. Stanie  w 

środku  zamieci  i  rozmawianie  o  tym,  dlaczego  Dillon  nie  pojechał  dalej,  jest  bez  sensu.  To  przecież 

oczywiste - dalsza droga jest niebezpieczna. Przerwała mu.

- Bardzo dobrze zrobiłeś. Pospiesz się i wchodź.

Dillon  wyskoczył  z  samochodu.  Stanęli  naprzeciw  siebie  bez  słowa.  W  jednej chwili  zrozumieli,  co  ich 

czeka. Tę noc, i najprawdopodobniej kilka następnych, spędzą razem w małym domku Cat.

Cat czuła ciepło bijące od Dillona. Pragnęła go tak mocno, że niemal nie pamiętała, jak to było, gdy tego 

nie doznawała. Zadrżała, choć prawie nie czuła zimna.

- Wejdź, proszę - powiedziała, skłaniając nieco głowę.

- Wejdę, ale najpierw muszę... - przerwał, jakby nie wiedział, co powiedzieć. Zerknęła na niego badawczo.

- O co chodzi?

Na chwilę odwrócił głowę.

- Mam trochę... rzeczy z tyłu. Żywność i jeszcze coś. Zmarznie, jeśli...

background image

41

- Rozumiem. Włożę kurtkę i pomogę ci. Chwycił ją za ramię.

- Nie. Poczekaj. Patrzyła na niego zdumiona. - Dillonie, o co chodzi?

-  Cholera  -  powiedział  ponuro.  -  Po  prostu  zaczekaj.  tu.  -  Odwrócił  się  na  pięcie  i  podszedł  do  tyłu 

samochodu.

Stała  przed  kuchennymi  drzwiami,  drżąc  z  zimna.  W  końcu  Dillon  pojawił  się.  Niósł  w  ramionach 

zawiniątko okręcone różowym kocykiem. Kiedy usłyszała płacz, pojęła, że to dziecko.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Dillon podszedł do niej.

- Myślę, że to dziewczynka, bo wszystkie jej rzeczy są różowe. - Z zawiniątka dobiegał płacz głośniejszy 

nawet od wycia wiatru.

Cat otuliła się ramionami.

- Dillonie, co się dzieje?

-  Słuchaj,  ja...  -  spojrzał  na  nią  zmieszany.  Nie  wiedział,  od  czego  zacząć.  Trzymał  wrzeszczące 

wniebogłosy  dziecko.  Zerknął  na  nie.  -  Hej,  ty!  Nie  krzycz  tak  głośno.  -  Potrząsnął  energicznie 

zawiniątkiem.

Cat wyciągnęła ręce.

- Daj mi ją.

Oddał jej zawiniątko z wyraźną ulgą. Z kocyka wypadła butelka. Dillon złapał ją w porę.

- Mam ją. Pójdę po żywność. Cat wzięła od niego butelkę.

- Dobrze. - Odwróciła się i weszła do domu. Położyła dziecko na łóżku w sypialni. Mała zaczęła płakać 

jeszcze  głośniej.  Cat  szybko  zapaliła  świece  i  lampę  naftową,  które  wcześniej  ustawiła  na  toaletce. 

Tymczasem  dziewczynka  zdążyła  już  rozkopać  kocyk.  Wściekła,  wymachiwała  rączkami  i  nóżkami 

odzianymi w różowe śpioszki. Cat podniosła dziecko, szczelnie owinęła i przytuliła do piersi.

- Już dobrze, uspokój się - powiedziała łagodnie.

Dziewczynka  ucichła.  Otworzyła  błękitne  oczy  i  popatrzyła  na  Cat  z  wyraźnym  zainteresowaniem. 

Uśmiechnęła  się  do  niej,  przypominając  sobie  swoje  młodsze siostry.  Deirdre  urodziła  się,  gdy  Cat  miała 

dziesięć lat, Phoebe rok później. Pomagała zmieniać im pieluszki i przygotowywać posiłki. Czasami nawet 

wstawała do nich w nocy.

Mała znów zaczęła popłakiwać.

- O co ci chodzi? Może masz mokro?

Dziewczynka zaniosła się krzykiem.

- Rozumiem. Potrzebna nam czysta pielucha.

Usłyszała kroki wchodzącego do środka Dillona. Zawołała do niego:

- Potrzebne mi pieluchy! Trzeba ją przewinąć. - Dziecko znów zapłakało, jakby chciało potwierdzić słowa 

Cat.

- Pieluchy - powtórzył bezmyślnie. - Zaraz zobaczę. - Wrócił do kuchni.

background image

42

Mała, niezadowolona, że nikt nie zwraca na nią uwagi, krzyczała i machała nóżkami. Dostała czkawki. Cat 

usiadła z nią na bujanym fotelu koło okna. Kołysząc się, tuliła rozkapryszone dziecko.

- Czy to jest to?

Cat  uniosła  w  górę  głowę. Dillon  stał  w  drzwiach, trzymając  w  ręku  różową  torbę  z  naszytymi  żółtymi 

żyrafami. Skinęła głową.

- Postaw ją na łóżku.

Cat  wstała  i  podeszła  do  łóżka.  Ostrożnie  położyła  dziecko  i  otworzyła  torbę.  Były w  niej  jednorazowe 

pieluchy, kilka zabawek, druga butelka z jedzeniem, kocyk i złożona cerata.

- W porządku, mała. - Cat rozłożyła ceratę. - Zaraz zajmiemy się twoim problemem.

Położyła dziecko na ceratce. Unosząc głowę dostrzegła, że Dillon wciąż stoi w drzwiach i ją obserwuje.

- Dlaczego się gapisz?

- Dobrze sobie radzisz z dzieckiem. Nawet nie wiesz, jakie to ważne.

Spojrzała na niego podejrzliwie.

- Niby dlaczego? - Nim otworzył usta, powstrzymała go gestem dłoni. - Nie teraz. Porozmawiamy później. 

Przynieś resztę rzeczy z samochodu.

- Dobry pomysł. - Odwrócił się na pięcie i zniknął.

- Nie zapomnij o lampach, które kupiłeś u Kratta. Przydadzą się! - krzyknęła za nim.

- Jasne.

Cat  przewinęła  małą,  mrucząc  kołysankę,  którą  śpiewała  swoim  siostrom  wiele  lat  temu.  Potem  wzięła 

zadowolone i uspokojone dziecko na ręce i wyjęła z torby butelkę z jedzeniem.

Dillon wszedł, niosąc lampy.

- To już wszystko - oświadczył, stawiając na stole trzy wysokie pudełka. - Gdzie jest telefon? Wskazała 

ręką drzwi salonu.

-  Tam.  Na  biurku,  przy  schodach.  Podszedł  do  aparatu  i  podniósł  słuchawkę.  Kilka  razy  postukał  w 

widełki.

- Jest głuchy - powiedział.

Godzinę później cała żywność przywieziona przez Dillona była już rozpakowana, a dziecko spało między 

poduszkami na łóżku Cat. Siedzieli w salonie, pili kawę i jedli kanapki. Ciągle nie było światła, telefon też 

nie działał. Na dworze zapadała noc, choć śnieg padał tak gęsto, że i tak trudno było odgadnąć porę dnia.

Dillon siedział na kanapie i patrzył w okno.

-  Za  długo  mieszkałem  w  Los  Angeles  -  powiedział  cicho.  -  Zapomniałem,  jakie  figle  może  tu  płatać 

pogoda. Spędzimy w tym domu wiele dni.

Cat przełknęła ostatni kęs kanapki.

- Owszem.

Nie  kontynuowała  tego  tematu.  Mieli  ważniejsze  sprawy  do  omówienia.  Zrzuciła  mokasyny,  w  których 

chodziła po domu, i podwinęła nogi pod siebie.

Dillon spojrzał na nią i westchnął;

- W porządku. Strzelaj. Wyprostowała się.

background image

43

- Mam taki zamiar. Czyje to dziecko?

Dillon przesunął dłonią po twarzy. Cat zdenerwowana czekała na odpowiedź. Niespodziewanie zapytała:

- Czy to dziecko Natalie Evans? Zamarł. Miał tak zdumiony wyraz twarzy, że Cat niemal się roześmiała. 

Ale to on zaczął się pierwszy śmiać.

- Co w tym takiego śmiesznego?

- Do diabła. - Usiłował opanować śmiech.

- Co: do diabła?

- Nic. Po prostu musiałabyś znać Natalie, by zrozumieć. To ostatnia kobieta na świecie, która urodziłaby 

dziecko, a więc nie ma mowy, by je zgubiła.

Cat zmarszczyła czoło.

- W takim razie czyja to córka?

- Nie mam zielonego pojęcia.

- Słucham?

-  Powiedziałem,  że  nie  mam  pojęcia.  -  Pochylił  się,  obejmując  ramionami  kolana.  -  To  było  tak. 

Dojechałem do Reno i poszedłem do sklepu. Kiedy wychodziłem, zaczął już padać śnieg, więc ruszyłem, by 

jak najszybciej

wrócić. Okazało się, że nie mam benzyny. Zatrzymałem się przy jednej z tych dużych stacji, wiesz, tam, 

gdzie jest sklep i restauracja.

- Tak, wiem.

- Nalewali mi benzynę, a ja poszedłem do ubikacji.

- A co to ma wspólnego z dzieckiem?

- Uspokój się, zaraz do tego dojdę. Wszedłem, zrobiłem, co trzeba, wyszedłem, zapłaciłem za benzynę i 

odjechałem. Dlatego nic nie rozumiem.

- Czego dokładnie nie rozumiesz?

-  Tego,  że  kiedy  byłem  w  ubikacji,  ktoś  włożył  dziecko  i  wszystkie  rzeczy  do  land  cruisera.  Jak 

wyjeżdżałem ze sklepu, nie miałem dziecka w samochodzie. Wysiadłem po drodze tylko raz i skorzystałem 

z ubikacji. To było piekło. Czułem się jak w maszynie do popcornu. Walił śnieg i niczego nie widziałem. Z 

Reno do Red Dog City jechałem ponad trzy godziny. Powinienem był zostać w Reno, ale chciałem dotrzeć 

do  domu.  Dopiero  wówczas,  kiedy  skręciłem  w  Barlin  Creek  Road,  prawie  dwa  kilometry  stąd,  dziecko 

zaczęło płakać.

Potrząsnął głową.

- Mówię ci, to było niesamowite. Wlokę się do przodu, zastanawiam, czy za chwilę nie utknę w zaspie, i za 

moimi plecami coś zaczyna kwilić. Zatkało mnie. Omal nie zjechałem do rowu. Jak już serce przestało mi 

walić, zrozumiałem, co się stało. Potrzebowałem pomocy, więc myślałem o tobie. Nie wiem, jakim cudem 

znalazłem drogę w tej śnieżycy, ale jakoś dojechałem.

Podniósł filiżankę ze stolika i wypił łyk kawy.

- Resztę już znasz.

Cat zerknęła na niego i spytała:

background image

44

- Ale dlaczego? Dlaczego ktoś to zrobił?

- Nie mam pojęcia. Nie dowiemy się, dopóki nie zacznie działać telefon.

Cat nie odpowiedziała. Na jej twarzy malowała się niepewność. Dillon to zauważył i powiedział cicho:

- Daj spokój, Cat. Nie porwałem dziecka. Być może nie byłem w stosunku do ciebie całkiem szczery, ale 

tłuczenie luster i  zatykanie młynka to  wszystko, na co mnie stać.  Przysięgam. Uważasz, że jestem zdolny 

porwać niewinne dziecko?

-  Nie  -  odpowiedziała  cicho  po  namyśle.  -  Ta  historia  jest  bardziej  prawdopodobna  niż  to,  co  ja  sobie 

wyobrażałam.

- Co za ulga otrzymać rozgrzeszenie - powiedział z ironią.

- Ale pozostaje zasadniczy problem. Kto mógł zrobić coś tak okropnego bezbronnemu dziecku?

- Jak już mówiłem, w najbliższym czasie nie poznamy odpowiedzi na to pytanie. Nic się nie da zrobić bez 

elektryczności, telefonu i przejezdnych dróg.

Zapadła cisza. Na zewnątrz wył wiatr. W końcu Dillon zapytał:

- I co dalej?

Cat miała jeszcze tysiące pytań, ale bała sieje zadać. Wyprostowała nogi i wsunęła stopy w mokasyny.

- Wydaje mi się, że na strychu jest moja stara kołyska. Chodź, pójdziemy jej poszukać.

Kołyska  stała  na  wielkiej  skrzyni,  w  której  kiedyś  przywieziono  bojler,  tuż  pod  pochyłymi  belkami  i 

wiązaniami  dachowymi.  Cat  z  trudem  się  tam  wcisnęła.  Skulona,  bo  było  zbyt  nisko,  by  stanąć,  uniosła 

lampę. Długie cienie  zatańczyły  po ukośnym suficie. Staroświecka drewniana kołyska ukazała się  w całej 

krasie.

- Cat? - Dillon krzyknął z dołu.

- Znalazłam ją. - Ostrożnie odstawiła lampę na zakurzony stół i wyciągnęła kołyskę.

Chwilę później stanęła przed Dillonem.

- No i proszę. - Postawiła kołyskę jak trofeum u jego stóp i wróciła na strych po lampę.

-  Obejrzyjmy ją.  -  Uklękła  przy  kołysce. Dillon  zrobił  to  samo, choć  nieco  wolniej, z trudem.  Lekko ją 

pchnął. Zakołysała się, a stare deski podłogowe zaskrzypiały.

- Ojciec zrobił ją dla mnie, jeszcze przed moim urodzeniem.

- To oczywiste - powiedział.

- Co jest oczywiste? - zapytała zdziwiona. Pokazał palcem.

- Że zrobił ją przed twoim urodzeniem. Spojrzała na miejsce, które Dillon wskazywał. Dobrze wiedziała, 

że widniało tam wymalowane farbą jej imię - Catherine. Ostatnie „e” przechodziło w mały, prosty bukiecik 

różyczek. Teraz farba wyblakła i w wielu miejscach poodpadała. Pod nią widać było inny napis:

- Mitchell Junior.

- Cóż. - Nieśmiało dotknęła imienia wyłaniającego się spod jej własnego. - Pentimento.

- Co takiego?

- To włoskie słowo używane przez historyków sztuki.

- A co znaczy?

- Czasami artysta zmieniał zdanie i malował coś na wierzchu poprzedniego dzieła. Po latach zamalowany 

background image

45

obraz zawsze przebijał. Słowo pentimento pochodzi z łaciny i oznacza skruchę, żal za grzechy. Stosuje sieje 

w takiej sytuacji, jeśli ma się wrażenie, że artysta żałował swego pierwotnego dzieła.

Dillon bacznie się jej przyglądał.

-  Czyli  twój  stary  od  samego  początku  zaplanował,  że  będziesz  chłopcem.  Małym  Mitchellem. 

Zakłopotana kaszlnęła i podniosła się z klęczek.

- Tak, ale nim nie byłam.

Zerknął na nią.

- Właśnie, nie byłaś.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- To, co powiedziałem. - Chwycił dłonią poręcz schodów i wstał. - Niestety, wbrew marzeniom ojca nie 

byłaś chłopcem.

- To chyba samo przez się rozumie.

- Czyżby?

Patrzyła  na  niego  ze  złością.  Miał  minę  wszystkowiedzącego.  Czuła  narastającą  wściekłość.  Opanowała 

się, ale złość nie minęła. Odezwała się chłodno:

- Nienawidzę, kiedy ludzie zadają dziwaczne pytania, zamiast powiedzieć wprost, o co im chodzi.

- Czy powinienem wyrażać się bardziej precyzyjnie?

- Tak. - Przemyślała swoją odpowiedź i zmieniła zdanie. - Nie. Zapomnij o tym.

Dillon chwycił ją za ramię. Zupełnie tak jak pierwszego dnia, w jego domu, przy przeszklonej ścianie. Od 

tamtej chwili wszystko układało się nie tak, jak chciała. Zaniemówiła. Odwróciła głowę.

- Puść mnie - zażądała. Tym razem nie posłuchał jej.

- Za chwilę - powiedział. Poczuła skurcz w krtani. Była zdumiona jego bezczelnością.

- Może ta cholerna śnieżyca to najlepsza rzecz, jaka mogła się nam przytrafić - powiedział.

- Zwariowałeś?

-  Może.  Jesteśmy  na  siebie  skazani,  więc  zanim  to  się  skończy,  będziesz  musiała  mieć  ze  mną  do 

czynienia.

- Nie licz na to.

- Czy to wyzwanie? Uważaj, kocham wyzwania. Zapytaj L.W. Creedy’ego. Dobrze o tym wie.

- Puść moje ramię. Udawał, że nie słyszy.

- Czy kiedyś zastanawiałaś się nad tym, jak bardzo jesteśmy do siebie podobni?

Szarpnęła się, próbując wyrwać ramię z uścisku Dillona. Cat była silna, ale on jeszcze silniejszy. Przecież 

nie będzie się z nim bić.

- W ogóle nie jesteśmy do siebie podobni - zawołała.

- A właśnie, że tak. Na to, kim teraz jesteśmy, wpłynęli nasi ojcowie. Twój wychował cię tak, byś zajęła 

miejsce syna, którego nie miał. A potem odszedł, a ty przejęłaś jego obowiązki.

- On nie odszedł. Umarł na atak serca. To nie była jego wina.

- Ale ty go obwiniasz.

- Jak śmiesz!

background image

46

-  Tak  jest,  obwiniasz  go.  Za  to,  że  zostawił  cię  z  tymi  wszystkimi  nieporadnymi  kobietami,  którymi 

musiałaś się zająć. Za to, że straciłaś szansę na ukończenie college’u i zrealizowanie własnych marzeń.

- Nie..

Dillon nie słuchał.

- A teraz o mnie. Cholera! Przy moim starym twój ojciec to anioł. Stary nauczył mnie tylko tego, że moje 

życie jest nic niewarte. Wszystko stało się wbrew jego woli, bo matka umarła, gdy miałem dwa lata. Nigdy 

mnie  nie  kochał.  Ciągle  mówił,  że  przeszkadzam,  że  wolałby,  bym  się  nie  narodził.  To  przez  niego 

stawiałem  czoło  niebezpieczeństwom,  po  to,  by  pokazać,  że  jestem  coś  wart.  Że  nie  jestem  tylko 

smarkaczem, synem tego wykolejeńca, Lonnie’ego McKenny.

Słowa Dillona poruszyły Cat do głębi. Złość zamieniła się w nagłą sympatię dla zranionego dziecka. Przez 

chwilę oczyma duszy oglądała małego chłopca, bosego, brudnego i siedzącego przed sklepem w Red Dog 

City. Ściskał w dłoni kawałek bułki, którą niewątpliwie kupił mu ktoś litościwy, i szarpał ją zębami, jakby 

od kilku dni nie jadł.

- Dobrze pamiętasz, jaki byłem - powiedział ochryple. Cat spojrzała mu w oczy. Dostrzegła w nich ból i 

wstyd.

- Dillonie, ja...

- Nic nie mów. Nie potrzebuję litości. Oboje przyjmowaliśmy wyzwania. Ty, za ojca, utrzymywałaś całą 

rodzinę. Ja ryzykowałem życie przy każdej możliwej okazji.

- Dillonie, proszę...

- Oboje mamy około trzydziestu pięciu lat i jesteśmy samotni. Unikamy prawdziwego ryzyka. Nie mamy 

ani partnerów, ani dzieci.

Tego już nie mogła zaakceptować.

- Bardzo wielu ludzi w naszym wieku nie ma rodzin. Choćby Bob Tamberlaine, Lizzie Spooner czy Adora.

Nim  skończyła,  żałowała,  że  wspomniała  o  siostrze.  Zbyt  wiele  spraw,  o  których  nie  chciała  mówić, 

wiązało się z Adora.

Dillon dobrze o tym wiedział.

- Aha, Adora. To też część problemu. Nie cały, oczywiście, ale jego lwia część. Od tego się zaczyna.

- Nie chcę mówić o...

Dillon puścił jej ramię szybko, ze złością.

- To żadna nowość. Oczywiście, że nie chcesz mówić o Adorze. W ogóle nie chcesz mówić, a zwłaszcza o 

niczym, co mogłoby zburzyć mur pomiędzy nami.

Cat cofnęła się, ale Dillon mówił dalej:

-  Będziesz  wymyślać  różne  rzeczy  i  wmawiać  sobie,  że  facet  to  tylko  kłopot.  W  ten  sposób  masz 

wymówkę, by trzymać się od mężczyzn z daleka.

Tego już nie mogła znieść. Obróciła się na pięcie i stanęła twarzą w twarz z Dillonem.

- To nieprawda - powiedziała. Nie brzmiało to zbyt przekonywająco, nawet dla niej samej.

-  Być  może  kiedyś  w  to  uwierzysz.  Cholera,  a  jeśli  już  w  to  uwierzyłaś?  Zapamiętaj  raz  na  zawsze  -

pomiędzy mną a Adorą nie ma niczego poza przyjaźnią.

background image

47

- Powiedziałeś to Adorze?

- Oczywiście, że tak.

Zaskoczona, przez chwilę milczała.

- Kiedy?

- Wczoraj w nocy.

- Ja... To znaczy... o której z nią rozmawiałeś? I gdzie?

Spojrzał na Cat podejrzliwie i wzruszył ramionami.

- Po zamknięciu baru pojechałem do jej mieszkania i tam rozmawialiśmy. Dlaczego pytasz?

- Co jej powiedziałeś?

-  To  samo,  co  powiedziałem  tobie  parę  tygodni  temu.  Że  to,  co  było  kiedyś  między  nami,  dawno  się 

skończyło. Szesnaście lat temu.

- To wszystko?

- Powiedziałem też, co czuję do ciebie. Że mnie pociągasz i chcę się do ciebie zbliżyć, ale nie dajesz mi 

szansy.

- I co na to Adora?

- Słuchała i kiwała głową. Nie wiem, czy naprawdę w to uwierzyła. Co, do diabła, mogłem jeszcze zrobić?

Cat  pomyślała  o  swojej  siostrze  i  o  tym,  czego  sobie  nie  powiedziały  przez  telefon  kilka  godzin  temu. 

Muszą odbyć ze sobą długą rozmowę. Zerknęła przez okno, za którym szalała śnieżyca.

- Cat? - zapytał Dillon cicho miękkim głosem. - Dlaczego to takie ważne, kiedy i o której rozmawiałem z 

Adorą?

Odwróciła się od okna. Nie powinna mu mówić  o zeszłej nocy. Wystarczy już,  że widział, jak zrobiła z 

siebie idiotkę w rozgrywce ze Spikiem. Nie musiał znać całej reszty.

Podszedł do niej i ukląkł u jej stóp. Skrzywił się z bólu.

- O co chodzi? - zapytał miękkim, czułym i pełnym niepokoju głosem.

- Ja... widziałam w nocy twój samochód pod domem Adory.

- Co?

-  Nie  mogłam  spać,  więc  wstałam,  ubrałam  się  i  pojechałam  do  ciebie.  Siedziałam  w  samochodzie  i 

zastanawiałam się, co właściwie robię pod twoim domem. Nie wiedziałam, czy jesteś w środku i czy jesteś 

sam. Potem wysiadłam i stukałam w drzwi przez jakiś czas.

- Cat - powiedział z czułością i ujął jej dłonie. Ten gest dodał jej odwagi i wyznała resztę. Opowiedziała, że 

pojechała do miasta i zobaczyła jego samochód przed domem Adory.

Kiedy skończyła, zapytał:

- Jeśli chciałaś wiedzieć, co robimy, to czemu nie weszłaś?

Spojrzała na ich dłonie. Jego były gładsze i bardziej zadbane. Jej wyglądały jak ręce kogoś, kim naprawdę 

była - stolarza i cieśli.

Westchnęła głęboko.

-  Chyba  dlatego,  że  tak  naprawdę  nie  chciałam  wiedzieć,  co  robicie.  Tak  jak  mówiłeś,  potrzebowałam 

wymówki, by trzymać się od ciebie z daleka.

background image

48

- Ciągle tego potrzebujesz?

Jednocześnie pomyślała, że tak i nie. Pragnęła go, a uczucie to napawało ją przerażeniem.

- Zadałem ci pytanie. Czy nadal szukasz wymówki? Stał zbyt blisko, więc nie mogła myśleć logicznie.

- Och, Dillonie.

Otoczył ją ramieniem i przytulił.

-  Uwielbiam  cię  dotykać  -  powiedział.  -  Jesteś  taka  silna,  a  mimo  to  masz  w  sobie  skrzętnie  ukrywaną 

miękkość.

- Dillonie...

-  Odkąd  uciekłaś,  sam  nie  wiem,  czego  chcę.  Raz  przysięgam  sobie,  że  nie  będę  o  tobie  myślał,  innym 

razem marzę.

- O czym?

- O tobie, o nas. O tym, jak mogłoby być.

- Być?

- Tak. Ty i ja razem, kochając się. Jej twarz płonęła rumieńcem, a serce biło mocno. Przypomniała sobie 

scenę w sklepie.

- Dziś u Reggie’ego byłeś taki zimny i odpychający.

- Do diabła, Cat! A czego się spodziewałaś? Powiedziałaś, bym się trzymał od ciebie z daleka. Nawet mi 

nie podziękowałaś za wybawienie od tego cholernego Spike’a. A potem spotykam cię w sklepie, martwiącą 

się o mnie. Po prostu szlag mnie trafił.

- Wiem, ale...

- Posłuchaj. Pocałuj mnie. Tylko raz.

- Ja nie...

- Nie mów: nie. To była pokusa.

- Tylko raz?

-  Tylko  raz  -  obiecał.  Kąciki jego  ust  uniosły się  w  łobuzerskim uśmiechu,  zmieniając  kształt  blizny  na 

górnej wardze. - Ręczę za to.

- Nie myślę, żeby... Uniósł jej brodę do góry.

- I bardzo dobrze. Nie myśl.

- Och, Dillonie.

- Powiedz: tak. Pozwól się pocałować.

- Ale, Dillonie...

- Chcę to usłyszeć. Jedno proste słowo. „Tak”.

- Ale...

- Potrafisz to powiedzieć.

- Wiem, że potrafię.

- Czy to znaczy, że...

- Och, Dillonie.

- Po prostu wypowiedz to jedno słowo.

background image

49

- Dobrze. Tak.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Usta Dillona dotknęły jej warg. Była to cudowna pieszczota. Mrucząc coś, objął ją w pasie i przyciągnął 

bliżej. Ciało Cat ożywiało się, ale nadal miała miękkie nogi, zupełnie jak za pierwszym razem. Objęła go za 

szyję i poddała się magii pocałunku.

Rozległ się głośny płacz. Dillon z westchnieniem lekko odsunął ją od siebie.

- Czy słyszysz to co ja?

Skinęła głową.

- Dziecko się obudziło.

Małą znów trzeba było przewinąć.

- W tym tempie  - powiedziała Cat - zabraknie nam pieluch już jutro  po południu. Trzeba coś wymyślić. 

Może znajdę jakieś szmaty. Gdzieś powinny być agrafki, muszę poszukać.

- Na pewno coś wymyślisz. - Dillon wierzył w jej instynkt macierzyński bardziej niż ona sama. Wyciągnął 

z  torby  jedną  z  zabawek,  pęk  kolorowych  plastikowych  kluczy,  i  wymachiwał  nią  przed  nosem  małej. 

Dziewczynka gaworzyła i rozkosznie się śmiała.

- Jedzenie się skończyło - mówiła Cat. - Damy jej chude mleko, może jakieś utarte owoce. Niedługo znów 

zrobi się głodna. Martwię się o nią.

- Czemu tak mówisz?

- Organizm dziecka jest bardzo delikatny. Mimo naszych starań będzie miała kłopoty z żołądkiem.

- Jestem pewien, że coś wymyślisz.

-  Mam  nadzieję.  Chciałabym  znać  jej  wiek.  Nie  wiem,  czy  już  je  zupki,  czy  tylko  mleko.  Dość  dawno 

zajmowałam się dziećmi!

Dillon  wydawał  z  siebie  idiotyczne  dźwięki,  które  rozśmieszały  dziecko.  Potrząsając  kluczami,  opuścił 

nisko zabawkę tak, by dziewczynka mogła dotknąć jej malutkimi paluszkami.

- Nie panikuj - powiedział do Cat. - Zrobisz wszystko, co w twojej mocy. Niczego więcej nie dokonamy.

Wiedziała,  że  Dillon  ma  rację.  Musi  się  przestać  martwić.  Zapięła  jednorazową  pieluszkę.  Dziecko 

wydawało  się  zupełnie  szczęśliwe.  Paluszkami  usiłowało  złapać  klucze.  Cat  położyła  się  na  łóżku  i 

obserwowała zabawę Dillona z małą. Na zewnątrz szalała śnieżyca, ale tu było przytulnie i miło. Poczuła się 

bezpiecznie.

Delikatnie  położyła  dłoń  na  główce  dziewczynki.  Pogładziła  puszyste  włoski.  Mała,  uszczęśliwiona, 

gaworzyła z zapałem, nie wiadomo, czy z powodu pieszczot Cat, czy zabawy z Dillonem.

- Mogła gorzej trafić - powiedział cicho. - Zwłaszcza przy tej śnieżycy.

Cat zadrżała na myśl, co mogłoby się stać bezbronnemu dziecku, gdyby trafiło gdzie indziej. Zerknęła na 

Dillona. W jego oczach wyczytała, że podziela jej obawy.

- Pójdę po kołyskę - powiedziała.

- Dobry pomysł.

background image

50

Wróciła obładowana stertą miękkich bawełnianych ściereczek, kołyską i dwoma zniszczonymi kocykami. 

Przemyła kołyskę mokrą szmatką i wytarła. Jeden kocyk położyła na dno zamiast materaca. Wniosła kołyskę 

do sypialni.

- Wygląda wspaniale - stwierdził Dillon.

- Prawda? Na drugie imię mam „Pełna Dobrych Pomysłów”.

Mała  wyciągnęła  rączki  i  paluszkiem  dotknęła  ust  Dillona.  Chwycił  palec  wargami,  na  co  dziecko 

odpowiedziało wesołym gruchaniem.

- Byłem pewien, że masz na drugie imię Desiree - powiedział Dillon.

Cat skrzywiła się z niesmakiem. Wstydziła się swego drugiego imienia. Matka usłyszała je w jednym ze 

starych filmów o kochance Napoleona. Cat uznała je za niestosowne, zwłaszcza dla kogoś takiego jak ona. 

Zbyt przypominało „pożądanie”.

- Aha - kpił Dillon - widzę po twojej minie, że nie lubisz tego imienia. Cat wyprostowała się.

- Kto ci o nim powiedział?

- Adora. - Patrzył w zdumieniu, jak małe paluszki schwyciły jego kciuk. - Jeszcze w szkole. Bałem się, że 

kiedyś naprawdę  strzelisz do  mnie z  dwururki  swego  ojca.  -  Uśmiechnął  się.  -  Adora  uważała,  że  się  nie 

ośmielisz. „Powiedziałam jej - mówiła - co zrobię, jeśli stanie ci się coś złego”.

Dobry humor Dillona był zaraźliwy. Cat uśmiechnęła się.

- Nie pamiętam, czym mi groziła?

-  Że  rozgłosi  po  całym  mieście,  jak  brzmi  twoje  drugie  imię.  Twierdziła,  że  go  nienawidzisz.  Cat 

westchnęła, wspominając przeszłość.

- Teraz sobie przypominam.

- Czy dlatego nigdy do mnie nie strzeliłaś? Bo nie mogłabyś znieść wstydu, gdyby wszyscy poznali twoje 

drugie imię?

Udawała, że zastanawia się nad odpowiedzią.

- Może - Podniosła dziecko. - No, chodź, mała. Sprawdzimy. - Ostrożnie położyła ją do kołyski.

- Nieźle - stwierdził Dillon, kiedy dziecko już leżało i radośnie zajmowało się swoimi nóżkami. - Ale za 

miesiąc lub dwa kołyska będzie już za mała.

Cat spojrzała na niego.

- Jeśli  za miesiąc lub dwa nie wyjdziemy stąd, będziemy mieli znacznie poważniejsze kłopoty niż to, że 

kołyska jest za mała.

- To prawda - westchnął i podniósł się z łóżka. Wziął drugi kocyk i otulił małą. Dziewczynka gaworzyła.

- Zdaje się, że jest jej wygodnie.

- Chyba tak.

Spojrzeli sobie prosto w oczy i uśmiechnęli się. Dla Cat, pomimo szalejącej zawieruchy, były to najmilsze 

chwile, jakie dotąd przeżyła. Nigdy nie było jej tak dobrze. Mężczyzna i dziecko. Rodzina, o którą dbała. 

Uważała, że nie chce wyjść za mąż, bo byłaby uwiązana. Kiedy miała osiemnaście lat, została uwiązana w 

domu.  Gdzie  naprawdę  była  ta  wymarzona  wolność?  Od  powrotu  Dillona  McKenny  do  Red  Dog  City 

zmieniła swoje znaczenie. Stała się synonimem samotności.

background image

51

-  Cat...  -  Pod  wpływem  pieszczotliwego  tonu  Dillona  zabiło  jej  mocniej  serce.  -  O  co  chodzi?  O  czym 

myślisz?

Dillon klęczał po drugiej stronie kołyski. W końcu zapytała go o to, co już dawno chciała wiedzieć.

- Czy mógłbyś... opowiedzieć mi o Natalie Evans?

Uśmiechnął się promiennie.

- Wszystko. Cokolwiek zechcesz wiedzieć.

- Ja...

Dillon wyciągnął rękę nad kołyską, trącił Cat i palcem wskazał dziecko. Ciemne rzęsy małej wyglądały jak 

miniaturowe wachlarze na pucołowatych policzkach. Usta poruszały się w odruchu ssania. Cat uniosła głowę 

i gestem ręki poleciła, by przeszli do drugiego pokoju.

-  Żyłem  z Natalie  przez dwa lata -  powiedział  Dillon, gdy  już  siedzieli  w  salonie.  -  Mówiliśmy  wiele  o 

małżeństwie, ale jakoś do niego nie doszło. Bardzo chciałem mieć rodzinę.

- Ona nie chciała?

- Absolutnie nie. Nie znosi dzieci. Lubi być w centrum uwagi i dobrze się bawić.

- Czy dlatego ze sobą zerwaliście? To znaczy, bo ty chciałeś mieć dzieci, a ona nie?

- Teraz, patrząc wstecz, myślę, że częściowo tak. Ale bezpośrednia przyczyna była inna.

- Jaka?

- Zaraz po wypadku przed „Mirage” wszyscy myśleli, że do końca życia będę inwalidą.

- I?

- Powiedzmy, to ją ostatecznie do mnie zniechęciło.

- Wtedy zerwała z tobą?

- Nie jest na tyle uczciwa.

- Nie rozumiem.

-  Nie  możesz.  -  Położył  rękę  na  oparciu  kanapy  i  palcami  dotknął  policzka  Cat.  -  To  był  komplement. 

Położyła swoją rękę na jego dłoni.

- Dziękuję. Mów dalej.

- Natalie zaczęła romansować z L.W.

Cat przypomniała sobie postać przysadzistego, łysiejącego agenta.

- Z L.W. Creedym? Przecież on ma co najmniej sześćdziesiąt lat!

Dillon roześmiał się.

-  Nie  doceniasz  dobrego,  starego  L.W.  Jest  znakomitym  kompanem.  Ma  mnóstwo  pieniędzy.  No  i 

oczywiście sprawne nogi, których ja wtedy nie miałem.

- Jak się o tym dowiedziałeś?

-  Powiedział  mi  o  wszystkim  mój  przyjaciel.  Widział  ich  razem  w  klubie,  w  dość  intymnej  sytuacji. 

Mówiąc szczerze, nie byłem zaskoczony. Wiedziałem, że z naszego związku nic nie będzie. Powiedziałem 

Natalie,  iż  wiem  o  wszystkim.  Zaczęła  płakać  i  opowiadać,  jak  okropnie  się  czuje  i  jakie  ma  wyrzuty 

sumienia. Kiedy się uspokoiła, oboje zdecydowaliśmy zerwać ze sobą.

- Dziwnie łatwo ci to przyszło - powiedziała sceptycznie Cat.

background image

52

Dillon wzruszył ramionami.

- Nie było powodu do rozterek. Już nie bolało.

- Ale przedtem bolało?

- Tak. Zaraz po wypadku. Moja operacja trwała dwanaście godzin. Natalie przyszła do szpitala. Nie byłem 

jeszcze  całkiem  przytomny,  ale  usłyszałem  jej  rozmowę  z  L.W.  Nie  zdawali  sobie  sprawy,  że  już  się 

ocknąłem. Odraza  w  jej  tonie  mówiła  sama za  siebie.  To  nie  jest  kobieta, która potrafiłaby  związać się  z 

kaleką. Tak więc, zanim dowiedziałem się o niej i L.W., przyzwyczaiłem się do myśli, że nasz związek się 

skończył.

-  Dlaczego  zjawiła  się  w  twoim  domu  dwa  tygodnie  temu?  Czy  chciała  cię  odzyskać?  Skrzywił  się  z 

niesmakiem.

- W pewnym sensie tak.

- W pewnym sensie?

- L.W. ją przysłał.

- Co takiego?

- Miała być zapłatą, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi. Przyjechała, by mnie omamić, a potem namówić do 

podjęcia  próby  skoku  przez  ten  wąwóz,  o  którym  mówił  L.W.  -  Dillon  roześmiał  się.  -  Z  twojej  twarzy 

można czytać. Jesteś zszokowana.

-  Ale  jeśli  teraz  jest  jego  dziewczyną,  to  czemu  L.W.  zrobił  coś  takiego?  To  znaczy,  czy  ona  miała 

naprawdę... - Cat przełknęła ślinę - czy miała zamiar cię uwieść?

- Myślę, że o to właśnie chodziło.

- To dlatego byłeś taki zły, kiedy powiedziałam ci, że przyjechała?

-  Tak.  Od  razu  domyśliłem  się,  o  co  chodzi.  I  wcale  mi  się  to  nie  podobało.  Zwłaszcza  że  bardziej 

obchodziłaś mnie ty niż L.W. Na widok Natalie odwróciłaś się i uciekłaś.

- To mnie naprawdę gryzło - przyznała Cat. - Pojawiła się znikąd. Taka piękna. Myślę, że byłam...

- Zazdrosna? - podpowiedział Dillon. Ścisnęła jego rękę.

- Tak. I nie rozumiałam tego. Co się działo, jak już poszedłeś z nią na górę?

- Nic. Powiedziałem jej bez ogródek, że nie wpadnę w pułapkę zastawioną przez L.W.

- Ugotowałeś coś dla niej? - Nie mogła się powstrzymać.

Dillon zrobił obrażoną minę.

- Ależ skąd. Od razu się jej pozbyłem.

- To dobrze.

- Dlaczego?

- Bo nie zasługuje na jedzenie twoich przysmaków.

Dillon spuścił oczy, ale wyraźnie był zadowolony.

- Wtedy myślałem wyłącznie o tym, jak ci to wszystko wytłumaczyć.

- A ja nie pozwoliłam ci dojść do słowa.

- Jesteś zbyt dumna. To twoja jedyna wada.

- Wiem. Pracuję nad tym - odpowiedziała bez zmrużenia oka.

background image

53

- To dobrze. Czy masz jeszcze jakieś pytania?

Zastanowiła się.

- Nie. Na razie nie.

Przez chwilę  siedzieli w milczeniu. Cat,  po raz pierwszy od dnia,  w którym pojawiła  się Natalie Evans, 

uspokoiła  się.  Potem  pokazała  Dillonowi  dwa  pokoje  na  górze.  Miał  zająć  jeden  z  nich.  Trochę 

zdenerwowana faktem, że Dillon zostaje na noc, wręczyła mu dodatkowe koce. Posłała jego łóżko i pokazała 

łazienkę koło kuchni.

- Jeśli chcesz wziąć prysznic, zrób to teraz. Bojler działa na prąd, więc jeśli nadal nie będzie światła, woda 

zupełnie wystygnie i będziemy się myli w zimnej.

- Z przyjemnością się wykąpię. Postaram się zrobić to szybko i zostawię trochę wody dla ciebie.

Wszedł  do  łazienki.  Cat  przeniosła  kołyskę  do  kuchni.  W  nocy,  kiedy  ogień  wygasał,  kuchnia  była 

najcieplejszym  miejscem w  domu. Potem wzięła  prysznic  i  położyła  się.  Nie leżała  zbyt długo.  Usłyszała 

ciche  kwilenie.  Wsunęła  bose  stopy  w  mokasyny  i  usiadła  na  łóżku,  mając  nadzieję,  że  dziecko  zaśnie. 

Niestety, kwilenie przeszło w głośny płacz. Zapaliła lampę w sypialni.

-  Dobrze,  dobrze,  już  jestem.  Uspokój  się.  -  Wzięła  na  ręce  płaczące  dziecko,  zaniosła  je  do  sypialni  i 

przewinęła. Dziewczynka uspokoiła się tylko na chwilę. Cat wiedziała, dlaczego płacze. Była głodna. Wzięła 

małą na ręce i poklepała po plecach.

- Już dobrze, zaraz coś wymyślimy. Wróciła do kuchni. W drzwiach stał Dillon. Miał na sobie tylko dżinsy 

i skarpetki. Przecierał oczy.

- W tych gaikach wyglądasz cudownie - powiedział. Nim Cat zdążyła się zaczerwienić, zapytał: - Co się 

stało?

Muskularne ciało Dillona rozpraszało ją, a musiała zająć się dzieckiem.

- Myślę, że jest głodna - powiedziała.

- I co zrobimy?

-  Na  początek  spróbujemy  nakarmić ją  rozgniecionym  bananem.  Potem  rozcieńczę  mleko  ciepłą  wodą i 

dam jej pić.

- Niezły pomysł.  -  Zabrał się  do rozgniatania  banana. Kiedy papka była  gotowa, wziął od Cat  dziecko i 

posadził je sobie na kolanach. Cat karmiła dziewczynkę łyżeczką. Mała jadła z apetytem.

Potem  Cat  wlała  mleko  do  butelki.  Dziecko  skrzywiło  się  niemiłosiernie,  ale  wszystko  wypiło.  Dillon 

trzymał małą i butelkę, a Cat rozpaliła ogień. Ustawiła na blasze ogromne garnki z wodą.

W  końcu  dziewczynka  zasnęła.  Cat  ułożyła  ją  w  kołysce  i  otuliła  kocykiem.  Podniosła  głowę.  Chciała 

powiedzieć Dillonowi, że teraz będą mieli wreszcie spokój. Słowa utknęły jej w gardle. Dillon patrzył na nią 

tak, że zabrakło jej tchu, a serce podeszło do gardła.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Cat powoli wstała z krzesła.

- Dillonie, ja... Położył palec na ustach.

background image

54

- Cicho, obudzisz małą. - Pochylił się i zgasił lampę stojącą na kuchennym stole. Zapanował półmrok. Pod 

blachą  trzaskał  ogień,  dziecko  oddychało  równo  i  spokojnie.  Nawet  wichura  na  zewnątrz  jakby  trochę 

przycichła.  Cat  nie  mogła  oderwać  wzroku  od  Dillona.  Za  jej  plecami,  w  sypialni,  paliła  się  lampa, 

oświetlając jego twarz.

Bezwiednie cofnęła się do sypialni. Dillon minął kołyskę i wszedł do pokoju. Nie spuszczając oczu z Cat, 

zamknął drzwi prowadzące do kuchni. Cat poczuła, że drżą jej łydki, więc oparła się o łóżko.

- Jeśli zamkniesz drzwi, zrobi się tu bardzo zimno - wykrztusiła.

Dillon nie zwrócił na to uwagi i powiedział:

- Cat, chodź tu.

- Ja...

Nogi miała jak z waty.

- Dobrze - powiedziała nieswoim głosem. - Idę.

Wtedy uśmiechnął się.

Zrobiła krok w jego kierunku. I kolejny, i jeszcze jeden. Podeszła już tak blisko, że mógłby jej dotknąć. 

Nie zrobił tego.

- Miałem zamiar poczekać - powiedział. - Nie wiem, dlaczego, ale wydawało mi się, że tak trzeba. Cat, nie 

chcę już dłużej czekać.

Patrzyła  na  twarz  Dillona,  ciemne  oczy,  silną  szyję  i  szerokie  barki.  Na  lewym  ramieniu  miał  bliznę 

biegnącą przez cały staw i znikającą pod pachą. Dostrzegła, że ma podobne blizny na całym ciele.

- Cat? Co ty na to?

- Ja...

Znów się uśmiechnął.

- Już raz to powiedziałaś. Zaczęła wyjaśniać.

- Ja... tak naprawdę nie wiem, jak. - Jęknęła. - Boże. Nie wiem, jak. To chyba strasznie głupie stwierdzenie, 

prawda?

Potrząsnął głową.

- Nie. Wcale nie. Chcesz powiedzieć, że nigdy się nie kochałaś, tak?

Skinęła głową, zanim skończył mówić.

- Tak. Nie. Nigdy.

- Nie szkodzi - powiedział, ale wyglądał na zmieszanego.

Paliły ją policzki. Wiedziała, że się zaczerwieniła. Stale się przy nim rumieniła.

- Czemu masz taką minę? Co się stało? - zapytała.

- Nic. Tylko... uświadomiłem sobie, że jestem nie przygotowany.

- Nie przygotowany na co?

- Na to, żeby się z tobą kochać. Nagle zrozumiała.

- Och, chodzi ci o...

- Tak. Zabezpieczenie przed ciążą. - Dillon roześmiał się z goryczą. - Aż trudno w to uwierzyć. Kiedy w 

końcu zbliża się chwila, o której marzyłem, jestem nie przygotowany.

background image

55

- Nie martw się - powiedziała z trudem. - Poczekaj. Zerknął na nią z ukosa.

- Nie przejmuj się. Nigdzie nie idę.

Czuła  jego  wzrok  na  plecach.  Przeszła  przez  pokój,  wysunęła  szufladę  komody  i  wyjęła  pudełko  z 

prezerwatywami. Wsunęła szufladę i podeszła do Dillona.

- Proszę.

Zdumiony wpatrywał się w jej wyciągniętą dłoń. Czuła, że ma twarz w kolorze dojrzałego pomidora.

- No, no - pokiwał głową. - Dzięki. - Wziął pudełko z jej dłoni. Zawstydziła się.

-  Nie  patrz  na  mnie  z  takim  zaskoczeniem.  To,  że  nigdy  tego  nie  robiłam,  nie  znaczy,  że  nie  planuję 

pewnych rzeczy. Mniej lub bardziej.

Uniósł brwi.

- Mniej lub bardziej? Cofnęła się i usiadła na łóżku.

- W porządku. Powiem prawdę. Adora dała mi to kilka miesięcy temu. Na wszelki wypadek. Żebym była 

zabezpieczona, gdyby zdarzył się jakiś cud.

Teraz było jej naprawdę wstyd. Czuła się upokorzona. Dillon podszedł i stanął przed nią. Nie miała odwagi 

podnieść głowy. Wpatrywała się w jego skarpetki.

Rzucił pudełko na łóżko i usiadł obok niej.

- Cat - powiedział bardzo łagodnie. Złożyła dłonie i wsunęła je między kolana. Przygarbiła się.

Objął ją ramieniem i przyciągnął ku sobie. Gdy tylko poczuła dotyk jego ciała, odprężyła się.

- Tak lepiej -powiedział i pocałował jej skroń. Szorstki zarost na jego twarzy łaskotał Cat w policzek. Przez 

chwilę Dillon trzymał ją w ramionach, gładził włosy, masował ramiona. Lubiła zapach jego ciała i poczucie 

bezpieczeństwa, jakie jej dawał.

Po  chwili  odsunął  ją  od  siebie  i  lekko  pchnął  na  łóżko.  Zdjęła  mokasyny.  Dillon  położył  się  na  boku  i 

pocałował  ją.  Dotykał  jej  szyi,  uszu,  policzków.  Powoli,  z  rozmysłem,  rozpinał  guzik  za  guzikiem 

kombinezonu Cat, całując każdy kawałek odkrywanej skóry.

W końcu rozchylił kombinezon i dotknął jej piersi. Cat westchnęła z rozkoszą i poddała się pieszczocie. 

Dillon delikatnie zsunął kombinezon z ramion. Zamknęła oczy i poczuła, jak Dillon całuje jej piersi.

Przesunął dłoń na brzuch, potem niżej i jeszcze niżej. Jęknęła z rozkoszy.

-  Och  -  westchnął.  Całował  ją  po  całym  ciele,  aż  wreszcie  dosięgną!  jej  ust.  -  Pocałuj  mnie,  Cat  -

wyszeptał.

Rozkosznie mruknęła i zaczęła go namiętnie całować.

- Wiedziałem - szepnął po chwili. - Wiedziałem, że jesteś prawdziwą kobietą. Od początku do końca. Tego 

nie da się ukryć.

Cat straciła wszelką kontrolę nad sobą. Cała należała do Dillona. Zachowywała się jak prawdziwa kobieta 

w ramionach mężczyzny.

Odezwał się cicho.

- Przeżyj spełnienie. Uczyń to dla mnie...

I tak się stało, jeszcze zanim skończył mówić. To było jak błyskawica, obejmowało całe ciało, od stóp aż 

po czubki włosów.

background image

56

Cat leżała na łóżku wpatrzona w Dillona zamglonymi oczyma. Uśmiechnął się do niej czule, a potem wstał 

z łóżka, zdjął dżinsy i skarpetki. Na widok nagiego męskiego ciała, gotowego do dalszego kochania się z nią, 

zamrugała powiekami. Po policzku spłynęła jej łza. Na biodrach i udach Dillon miał ogromne, długie blizny, 

białe szramy wżerające się w ciało. Jedna biegła wzdłuż lewego uda i kończyła się tuż nad kolanem, druga 

po zewnętrznej stronie prawego biodra.

- Wstrętne, prawda? Jestem potwornie zeszpecony - mówił cicho, z goryczą w głosie.

Cat przygryzła wargę, by powstrzymać łzy i gwałtownie potrząsnęła głową.

- Nie są wstrętne - wykrztusiła. - Wcale nie są wstrętne.

Usiadła i pochyliła głowę. Pocałowała szramę na jego lewej nodze, nad kolanem, by udowodnić, że mówi 

prawdę.

- Cat  -  wyrwało  mu się.  Chwycił  ją  za  ramiona,  wpijając  palce  w ciało. Po  chwili jednak  odsunął ją  na 

odległość ręki i spojrzał prosto w oczy.

Potem wszystko nabrało tempa. Zdjął z niej kombinezon.

- Ściągnij to - zażądał.

Skinęła głową, zdjęła swoją bieliznę i rzuciła ją na podłogę.

- Cat. - Upadł na łóżko. - Ja nie mogę, nie chcę...

Położyła dłoń na jego ustach.

- Wszystko jest w porządku. Proszę, zacznij.

Jęknął. Cat objęła go za szyję okrzyknęła. Dillon znieruchomiał.

- Sprawiłem ci ból...

- Nie szkodzi.

- Nie chciałem. Myślałem, że to będzie...

- Cicho.

Przytuliła go i pogładziła po włosach.

- Wszystko jest w porządku - powiedziała szeptem. Dillon poruszył się i westchnął z ulgą. Potem obrócił 

się na bok i zakrył twarz rękoma.

Cat chciała czuć jego ciało. Odwróciła się i przytuliła do Dillona. Objął ją ramieniem, by mogła położyć 

głowę na jego piersi. W zamyśleniu gładził ją po włosach.

- Tak wygląda kiepskie kochanie się - powiedział z goryczą. Był zły na siebie. Cat uszczypnęła go w ramię.

- Przestań. Następnym razem będzie lepiej. To był nasz pierwszy raz. A mój pierwszy w życiu.

- Bardzo dawno nie miałem kobiety. Ponad rok. -Zaśmiał się. - Lecz to tylko wymówka.

- Nie musisz się tłumaczyć, szczególnie przede mną.

- Wiem. I cieszę się z tego.

Chciała się upewnić, czy dobrze zrozumiała jego słowa.

- Chcesz powiedzieć, że nie kochałeś się z nikim od czasu wypadku w Las Vegas?

Położyła głowę na jego piersi i pieściła go palcami.

- Dillonie? Myślę, że mogę to polubić, choć trwało tak krótko.

Uśmiechnął się.

background image

57

- To dobrze.

- I wcale nie uważam, by twoje blizny były wstrętne.

Przestał ją gładzić po włosach.

- To dlaczego rozpłakałaś się na ich widok?

Podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.

- Z kilku powodów.

- Jakich?

Przez chwilę milczała. Nie wiedziała, jak wyrazić to, co czuje.

-  Do  tej  pory  nie  zdawałam  sobie  sprawy,  jak  niewiele  brakowało,  byś  rzeczywiście  został  inwalidą  do 

końca życia.

- Rozumiem.

- Ale to nie wszystko.

- Naprawdę?

- Tak. Wyobraziłam sobie, co przeżywałeś - ból, strach i ogromny, niewiarygodny wysiłek, by znów stanąć 

na nogach. To wymagało wielkiej odwagi i samozaparcia. Po prostu zdumiałeś mnie, i to wszystko.

Małe iskierki zamigotały w jego oczach. Położył dłoń na głowie Cat. Znów głaskał ją po włosach.

- A ja nigdy nie płaczę, Dillonie McKenno - dodała. Roześmiał się.

- I niech tak będzie zawsze, Cat Beaudine.

Po dłuższej chwili wstali i poszli do łazienki. Wspólna kąpiel skończyła się ponownym kochaniem. Wrócili 

do łóżka, ale tym razem Dillon posadził Cat na sobie, twierdząc, że jej się to spodoba.

I  tak  było.  Cat  długo  pławiła  się  w  rozkoszy.  Patrzyła  na  ciemną  głowę  Dillona,  na  wyrażające  ekstazę 

rysy, wdychała jego zapach. Na zewnątrz szalała śnieżyca, w kuchni spało podrzucone dziecko, a w sypialni 

panowało nie kończące się szaleństwo miłości.

Tym razem udało im się osiągnąć satysfakcję równocześnie. Cat z cichym westchnieniem osunęła się na 

pierś Dillona. Otoczył ją ramionami i pieszczotliwie gładził po plecach.

Po chwili nadszedł sen. Był dla Cat równie mile widziany jak pieszczoty Dillona.

Rano  śnieg  padał  dalej.  Nie było  światła  i  nie  działał  telefon.  Dziecko kaprysiło  z powodu  jedzenia,  do 

którego nie było przyzwyczajone. Kołysali małą i na zmianę nosili na rękach.

O drugiej po południu zużyli ostatnią jednorazową pieluszkę. Zostały tylko ściereczki. Spinali je dwoma 

starymi agrafkami.

Dillon szybko nauczył się przewijać dziecko. Cat była wdzięczna za pomoc, zwłaszcza gdy zabrał się do 

prania pieluch, które gotował w garnku na płycie kuchennej.

Na  strychu  rozciągnęli  sznurek  do  suszenia  pieluch.  Pojawiły  się  na  nim  także  dżinsy  Dillona.  Kiedy 

trzymał małą na kolanach, zdarzył się mały wypadek. Cat dała mu w zamian stare dresy ojca. »

Lodówkę  zamienili  na  pojemnik  z  lodem.  Przynieśli  dwa  ogromne  garnki  śniegu  i  wstawili  je  na  górną 

półkę, by utrzymać niską temperaturę. Gorzej było z zamrażarką. Wyjęli z niej wszystko, włożyli do torby i 

wynieśli na dwór.

Za każdym razem, gdy śnieg przestawał padać choćby na chwilę, a dziecko nie płakało, chwytali za szufle i 

background image

58

odśnieżali  dojazd  do  szosy,  który  był  nie  do  przebycia.  Pod  świeżym  śniegiem  leżały  stare,  zamarznięte 

warstwy. Przekopanie się do drogi zajęłoby im co najmniej pół dnia ciężkiej pracy, pod warunkiem, że śnieg 

przestałby padać.

Mimo  pewnych  trudności  odizolowanie  od  zewnętrznego  świata  wcale  nie  było  uciążliwe.  Grali  w 

„Scrabble”. Cat było dużo lepsza w wymyślaniu długich słów i znajdowaniu wysoko punktowanych miejsc 

do  ich  ułożenia,  zaś  Dillon  bawił  się,  oszukując  podczas  gry.  W  końcu  jednak  przegrywał  z  kretesem. 

Wieczorem wzięli się do lektury książek. Leżeli obok siebie i czytali przy świetle lamp naftowych.

W  ciągu  dnia  dużo  rozmawiali,  o  wszystkim  i  o  niczym.  Jedynym  tematem,  którego  unikali,  była  ich 

wspólna przyszłość.

W miarę upływu czasu również i  dziecko zaadaptowało się do nowej sytuacji. Przed upływem trzeciego 

dnia,  a  była  to  sobota,  mała  przyzwyczaiła  się  do  rozwodnionego  mleka  i  papek  warzywno-owocowych. 

Przestała mieć kłopoty żołądkowe i skończyły się kaprysy.

We  troje mieli idealny, magiczny świat,  w którym nie  istniała ani  przeszłość, ani przyszłość.  Była tylko 

teraźniejszość, dbanie o dziecko i siebie samych.

A także kochanie się.

Cat miała wrażenie, że większość czasu spędzali na uprawianiu miłości. Dillon to uwielbiał, a Cat polubiła.

Wpadali na różne dziwne pomysły. Raz kochali się w bujanym fotelu prababci. Cat siedziała Dillonowi na 

kolanach, a on szeptał, że rozbuja fotel tak, iż dolecą do nieba. Wybuchnęła niepohamowanym śmiechem, 

który obudził dziecko.

Kilka godzin później, gdy mała już spała, dokończyli przerwaną zabawę. Kiedy było już po wszystkim, Cat 

lekko ugryzła Dillona w ucho i szepnęła, że miał rację. Istotnie, dotarła do nieba, nie opuszczając bujanego 

fotela.

W  sobotę,  kiedy  odśnieżali  drogę,  Dillon  wsunął  garść  śniegu  za  spodnie  Cat.  Zaskoczona,  krzyknęła, 

upuściła szuflę, ulepiła ogromną śnieżkę i zamierzyła się na niego.

- Ani mi się waż - oświadczył ze śmiechem Dillon.

Podeszła bliżej.

- Ty się odważyłeś.

- To co innego.

-  Wcale  nie.  -  Błyskawicznie  chwyciła  go  za  spodnie  i  wcisnęła  mu  śniegową  kulę  za  pasek.  Niestety, 

Dillon miał dość wąskie dżinsy, więc Cat nie mogła wyjąć swojej ręki.

Roześmiał się. Chwycił ją, wywrócił na śnieg i upadł na nią.

-  Złapałem  cię  w  pułapkę  -  oświadczył  groźnym  tonem.  Cat  walczyła  i  starała  się  zepchnąć  z  siebie 

Dillona.

- Złaź ze mnie - powiedziała. Zrobił obrażoną minę.

- Powiedz, że wcale nie miałaś tego na myśli.

- Dillonie, jest mi cholernie zimno.

- Ogrzejecie.

Udało  jej  się  wyrwać  dłoń  zza  paska  jego  spodni,  ale  bez  rękawiczki.  Spojrzała  mu  prosto  w  oczy  i 

background image

59

odgadła, o czym myślał.

- O nie, nie tutaj. Nie na podjeździe.

- Śnieg będzie naszym posłaniem - zaczął poetycko i sięgnął do zamka błyskawicznego w spodniach Cat.

- Powiedz, proszę, czemu zwykła kołdra na łóżku nie może być naszym posłaniem?

-  Uwielbiam,  kiedy  mnie  prosisz.  -  Wyciągnął  jej  rękawiczkę  ze  spodni  i  odrzucił  na  bok.  Cat  nie 

powstrzymywała go. Zębami zdjął swoje rękawiczki i wsunął zimną dłoń pod kurtkę, koszulę i podkoszulek 

Cat.

Zadrżała i westchnęła. Zapomniała o zimnie, o tym, że znów zaczął padać śnieg. O wszystkim. Istniał tylko 

Dillon.

- Och, Cat - wyszeptał, całując ją. Uśmiechnęła się i rozchyliła usta. Zdjęli z siebie ubrania na tyle, na ile 

było to niezbędne. Dillon sięgnął do kieszeni po prezerwatywę.

- Zaplanowałeś to! - zawołała zdumiona.

- Tak. Jestem winny. Możesz mnie ukarać.

Nie miała na to ochoty. Chciała jęczeć z rozkoszy. Kochanie się z nim było cudowne. Reagowała na każdy 

ruch  Dillona, mimo że leżała  na śniegu, na środku podjazdu  do domu. Otworzyła oczy dopiero  wówczas, 

gdy było już po wszystkim. Niebo miało ołowiany kolor. Na twarzy Cat topniały płatki śniegu. Moment, w 

którym stali się jednością, pośrodku zawieruchy, wydawał się być najbardziej niezwykłym przeżyciem dla 

obojga.

Kilka minut później podnieśli się z ziemi. Odstawili szufle do komórki i weszli do domu. Mała nie spała. 

Śmiała  się,  gaworzyła  i  wymachiwała  rączkami.  Przygotowali  obiad,  zjedli,  nakarmili  małą  i  wyprali 

ściereczki służące jako pieluchy. Dziecko usnęło. Chwilę czytali, potem znów zaczęli się kochać.

O trzeciej w nocy obudził ich płacz dziewczynki. Wstali, przewinęli ją i nakarmili. Dillon trzymał małą na 

rękach. Kiedy już zasypiała, odezwał się szeptem:

- Posłuchaj - powiedział.

- Czego?

- Jest cicho. Na dworze. - Położył dziecko do kołyski. Szybko ubrali się i wyszli na zewnątrz. Stanęli na 

podjeździe,  gdzie  od  popołudnia  zdążyła  pojawić  się  nowa  warstwa  śniegu.  Nad  ich  głowami  świeciły 

gwiazdy.

- Przejaśniło się - powiedziała Cat. - To może być to.

- Co? - spytał Dillon stłumionym głosem.

- Koniec zawieruchy. Dzień, w którym wydostaniemy się stąd.

Gwałtownie wyciągnął rękę i przyciągnął Cat ku sobie.

- Dillonie?

Nie odpowiedział. Pochylił głowę i pocałował ją tak delikatnie, że poczuła żal, gdy skończył.

- Och, Dillonie. - Podniosła ręce i chwyciła go za szyję.

- Co?

- Zrób to jeszcze raz.

- Z przyjemnością. - Pocałował ją jeszcze raz, potem poprowadził do domu. Znów się kochali gwałtownie i 

background image

60

namiętnie. Cat miała wrażenie, że stała się własnością Dillona.

Ranek  był  słoneczny.  Ponieważ  napadało  tyle  śniegu,  że  zasłaniał  okna  na  parterze,  więc,  by  zobaczyć 

słońce, trzeba było wyjść na dwór lub wejść na piętro. Zjedli  śniadanie, przewinęli i  nakarmili dziecko, a 

potem wyszli na dwór. Zaczęli odśnieżać.

O dziewiątej włączono elektryczność. Cat przyszła, by zajrzeć do małej, i zobaczyła, że w kuchni pali się 

światło. Sprawdziła telefon, ale wciąż nie działał. Włączyła telewizor. Nastawiła na program emitowany z 

Reno i krzyknęła do Dillona, że jest prąd. Przestał odśnieżać podjazd, wyprostował się i pomachał do niej.

Podgrzała jedzenie  dla  dziecka.  Potem  wzięła je  na ręce i  poszła do salonu. Usiadła wygodnie  i  zaczęła 

karmić małą, która wypiła prawie pół butelki mleka. W telewizji zaczęły się wiadomości.

-  Nadal  nie  odnaleziono  małej  Alexy  Todd  -  powiedział  spiker,  a  na  ekranie  ukazało  się  zdjęcie 

dziewczynki. - Dziecko zniknęło w Reno siedemdziesiąt dwie godziny temu, kiedy pewna psychicznie chora 

kobieta  porwała  je  w  supermarkecie  i,  zgodnie  ze  swoimi  zeznaniami,  umieściła  w  dużym  czerwonym 

samochodzie.

Władze  czekają  na  koniec  śnieżycy  i  informację  od  właściciela  samochodu,  że  czteromiesięczna 

dziewczynka jest cała i zdrowa.

Fotografie  dziecka  zastąpiły  teraz  zdjęcia  ośnieżonych  sosen  i  czegoś,  co  wyglądało  na  zasypaną 

autostradę.

- Dalsze wiadomości. Trzydniowa zawierucha wreszcie się skończyła. Niemal cała północna Kalifornia jest 

zasypana. Mieszkańcy uznali zawieję za najgwałtowniejszą od dwudziestu lat...

Spiker mówił coś dalej, ale Cat nie słuchała. Myślała o fotografii dziecka, którą pokazano przed chwilą. Na 

zdjęciu dziewczynka była młodsza niż ta, którą trzymała na kolanach, ale zawsze rozpozna te oczy i brodę z 

dołeczkiem.

Ich znajda miała imię i nazwisko, rodziców, którzy pewnie szaleją z rozpaczy. Myśl o nich zmobilizowała 

Cat. Wstała. Z ust małej wysunął się smoczek, więc spojrzała na Cat ogromnymi, zdumionymi oczyma.

- Wszystko będzie dobrze, kochanie - szepnęła uspokajająco. - Oddamy cię twojej mamie i tacie, jak tylko 

będzie to możliwe. - Podeszła do telefonu i podniosła słuchawkę. Nadal nie było sygnału.

Położyła dziewczynkę w kołysce i wyszła do Dillona. Muszą jak najszybciej dostać się do miasta.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Odśnieżenie drogi zajęło im ponad trzy godziny. Cat posprzątała i w zaledwie kilka minut przygotowała 

lunch. Nakarmiła i przewinęła małą, włożyła ją w czysty śpiwór, owinęła różowym kocykiem i jednym ze 

swoich starych, by dziecko nie zmarzło w drodze. Trzymając dziewczynkę na ręku, zarzuciła torbę na ramię 

i wyszła z Dillonem na dwór.

Na podjeździe natknęli się na Nestora Brinkmana. Normalnie pracował w miejscowym urzędzie, ale tym 

razem  siedział  za  kierownicą  pługa.  Postanowił  przyjść  Cat  z  pomocą  i  poszerzyć  wąski  przejazd,  który 

przekopali w śniegu. Cat podziękowała mu za to.

- Nie ma sprawy. - Nestor przywitał się z Dillonem. Nie odrywał wzroku od zawiniątka na ręku Cat. - Co 

background image

61

tam masz?

- Dziecko.

- Co? - Nestor uśmiechnął się szeroko. - Jakoś szybko wam to poszło.

Cat spojrzała na niego karcąco.

- To wcale nie jest śmieszne, Nestorze.

Dillon krótko opowiedział historię znalezienia dziecka. Dodał, że są niemal całkowicie pewni, iż to właśnie 

jest zaginiona dziewczynka.

Nestor nie wierzył własnym uszom.

- Mój Boże. Słyszałem o tym. Ciągle mówią o niej w wiadomościach. Cat skinęła głową.

-  Telefon  jest  wyłączony,  więc  nie  możemy  nikogo  zawiadomić.  Chcemy  jak  najszybciej odwieźć ją  do 

biura szeryfa.

- I słusznie - oświadczył Nestor. - Droga do miasta jest już przetarta. Mam przy sobie radio. Zawiadomię 

ich, by byli przygotowani na wasz przyjazd. - Wskoczył do pługa i uruchomił, odbiornik.

Jechali  bardzo  wolno.  Co  prawda,  droga  była  przejezdna,  ale  cała  pokryta  niebezpieczną  warstwą  lodu. 

Dziecko, ukołysane jazdą, natychmiast usnęło. Dillon nie odrywał wzroku od zdradliwej szosy. Chcieli jak 

najszybciej dotrzeć do miasta.

Cat uświadomiła sobie, że mimo iż poczucie obowiązku kazało małą oddać rodzicom jak najszybciej, czuła 

smutek. Jakby traciła coś drogocennego.

Przez  trzy  niezapomniane dni  żyli jak  rodzina.  Za  chwilę  mała,  śpiąca tak  smacznie,  zostanie  zwrócona 

prawdziwym rodzicom. Być może już nigdy Cat nie zobaczy tych ogromnych, błękitnych oczu.

Delikatnie poprawiła kocyk. Była z siebie dumna. Zrobili wszystko, by dziewczynka wróciła do rodziców 

zdrowa  i  szczęśliwa.  To,  co  mogło  skończyć  się  tragicznie,  stanie  się  tylko  wspomnieniem.  Gdy  Alexa 

trochę podrośnie, opowiedzą jej, jak zaginęła w czasie śnieżycy i była pod opieką dwojga obcych ludzi.

Dwoje obcych ludzi. Nie można zaprzeczać rzeczom oczywistym. Są dla niej obcy. W którymś momencie 

Cat przekroczyła niewidzialną granicę i zaczęła traktować małą jak swoje dziecko.

Uznała też, że Dillon należy do niej. Podniosła oczy. Dillon patrzył na nią z niepokojem.

- Cat, czy wszystko w porządku?

Podjeżdżając  pod  biuro  szeryfa  od  razu  wiedzieli,  że  wiadomość  od  Nestora  dotarła  w  porę.  Wanda 

Spooner, szwagierka Lizzie, pracująca w miejscowej opiece społecznej, była już na miejscu. Obok niej stało 

dwóch policjantów. Jeden to Don Peebles, drugiego Cat nie znała.

-  No  -  powiedział  Don  -  muszę  przyznać,  że  jesteście  mile  widziani.  -  Podali  sobie  ręce.  Policjanci 

poprosili Dillona na przesłuchanie.

Wanda i Cat zostały same. Patrzyły na siebie ponad zawiniątkiem. Mała się poruszyła.

-  Pozwól,  wezmę ją.  -  Wanda  wyciągnęła ręce.  Cat  podała jej dziecko. Dodatkowy  kocyk zsunął  się  na 

podłogę.

-  Trzymam  ją.  Ty  podnieś  kocyk  -  powiedziała  Wanda.  Cat  schyliła  się  i  podniosła  koc.  Mała  zaczęła 

kwilić i wyciągać rączki, jakby nie chciała rozstawać się z Cat.

- Wszystko będzie dobrze, cicho - uspokajała dziecko Wanda. Cat przycisnęła kocyk do piersi i odwróciła 

background image

62

wzrok.  Miała  wielką  ochotę  wyrwać  małą  i  uciec  z  nią  przez  oszklone  drzwi.  Wanda  przemawiała  do 

dziecka. Cat nie miała odwagi patrzeć na to. Mała uspokoiła się.

- Tak, teraz już będziesz grzeczna, prawda? - Wanda zerknęła na Cat. - Zawiadomiono już jej rodziców. Są 

w drodze.

- To dobrze - powiedziała bezwiednie Cat. Wanda nadal szeptała coś do dziecka. Cat pragnęła trzymać je w 

swoich  ramionach.  Wpatrywała  się  w  drzwi,  którymi  wyszedł  Dillon  razem  z  policjantami.  Pewnie  są  w 

sąsiednim pokoju. Chciała, by to wszystko wreszcie się skończyło.

- Powinnam wziąć tę torbę - powiedziała Wanda.

- Ach, tak. Oczywiście. - Cat zsunęła torbę z ramienia i podała ją Wandzie. Potem przypomniała sobie, co 

było  w  środku.  -  Jednorazowe  pieluszki  skończyły  się  w  piątek.  W  środku  są  tylko  ściereczki,  których 

używaliśmy zamiast pieluch. I kawałki ceraty służące jako majteczki.

Wadna uśmiechnęła się.

- Mieliście dobre pomysły.

Cat powtórzyła w myślach to zdanie. Dobre pomysły. Gdy powiedziała Dillonowi, że ma na drugie imię: 

„Pełna  Dobrych  Pomysłów”,  to  jej  przypomniał,  jak  naprawdę  ma  na  imię.  Desiree.  Ostatnie  dni  były 

najlepszym okresem w jej życiu. W całym jej życiu. Ona, Dillon i znalezione dziecko. Rodzina stworzona w 

jednej chwili. Na trzy cudowne dni. -

A teraz wszystko się skończyło i trzeba wrócić do rzeczywistości.

Szklane drzwi otworzyły się. Wszedł szeryf okręgowy i dwóch policjantów.

Szeryf zwrócił się do Cat:

- Czy pani jest tą Catherine Beaudine?

- Tak.

Jarzeniówki  nad  głową świeciły oślepiająco jasno.  Gdzieś  zza drzwi,  którymi wyszedł  Dillon,  dobiegała 

muzyka. Szeryf chwycił dłoń Cat i potrząsnął z entuzjazmem.

- To wspaniała wiadomość. Cudowna. - Zerknął na Wandę Spooner. - Co z małą? - Wskazał na dziecko.

- Wygląda zupełnie dobrze, szeryfie.

-  To  znakomicie.  -  Szeryf  otoczył  Cat  ramieniem  i  uśmiechnął  się  szeroko.  -  Jak  tylko  skończy  pani 

rozmowę z Wandą, poprosimy o pełne zeznanie.

Cat również się uśmiechnęła. Szeryf miał dobre zamiary, ale ona myślała tylko o tym, by zdjął tę swoją 

ciężką rękę z jej ramienia.

- Z przyjemnością powiem wszystko, co będziecie chcieli wiedzieć.

- To dobrze. - Szeryf ścisnął ją za ramię i odsunął się.

- Co ona jadła? - zapytała Wanda. Cat nie od razu zrozumiała pytanie.

- Mała. Czym ją karmiliście?

Cat opowiedziała o tym, czym żywili dziecko.

- Były jakieś kłopoty żołądkowe?

- Tak, na samym początku. Ale mała zaadaptowało się zupełnie dobrze.

- Wspaniale. Czy jeszcze coś powinnam wiedzieć? - Twarz Cat musiała wyrażać zaskoczenie, bo Wanda 

background image

63

natychmiast  pospieszyła  z  wyjaśnieniami.  -  O  Aleksie.  Czy  miała  jakieś  wysypki,  dziwne  reakcje, 

temperaturę?

- Niczego takiego nie zauważyłam. Szklane drzwi znów się otworzyły i wszedł Xavier Mott, jeden z dwóch 

pediatrów w Red Dog City.

-  O,  jest  lekarz.  -  Wanda  zerknęła  na  dziecko  i  zwróciła  się  do  małej  pieszczotliwie:  -  On  cię  zbada  i 

wszystko sprawdzi, maleńka. - Potem powiedziała do szeryfa: - W porządku. Może pan porozmawiać z Cat. 

Jeśli będę miała jakieś pytania, skontaktuję się z nią przed wyjściem stąd.

- Dobrze - odpowiedział szeryf. Poprowadził Cat za barierkę w kierunku korytarza z licznymi drzwiami. 

Otworzył  jedne  z  nich  i  wskazał  krzesło  stojące  przed  biurkiem.  Przy  klawiaturze  komputera  siedziała 

policjantka. Spytała o pełne imię i nazwisko Cat, adres, numer telefonu i wprowadziła dane do komputera.

- Wspaniale - powiedział szeryf. - Opowiedz nam, jak znaleźliście dziecko i o tym, co się potem działo.

Z  trudem,  ale  opowiedziała  wszystko,  co  szeryf  powinien  wiedzieć.  Wyjaśniła,  że  odwieźli  małą  na 

posterunek,  jak  tylko  było  to  możliwe.  Szeryf  słuchał  i  nie  komentował.  Na  samym  początku  zadał  kilka 

pytań. Dotyczyły one okoliczności znalezienia dziecka. Kiedy Dillon i dwaj policjanci stanęli w drzwiach, 

Cat kończyła swoje zeznania.

- Co o tym myślisz, Don? - zapytał szeryf. Peebles wzruszył ramionami.

- To, co powiedział Dillon, pasuje do zeznania tej porywaczki, Rankin. Twierdzi, że zostawiła dziecko w 

dużym  czerwonym  samochodzie  stojącym  na  stacji  benzynowej,  gdzie  Dillon  się  zatrzymał.  Wyszedł  z 

samochodu do toalety.

- Ale dlaczego? - zapytał Dillon. - Po co to zrobiła?

Szeryf położył nogi na biurku i potrząsnął głową.

- To smutna historia. Jakieś trzy miesiące temu umarło na zapalenie płuc dziecko Rankin. Dziewczynka. 

Była w tym samym wieku co Alexa Todd. Od tego czasu Rankin cierpi na zaburzenia psychiczne. Zobaczyła 

małą Alexę w wózku w supermarkecie. Kiedy matka Alexy odwróciła się...

- Rankin ukradła dziecko - dokończył za niego bilion.

- Właśnie - potwierdził drugi policjant. - Ale się przestraszyła. Była zdenerwowana i nie myślała logicznie. 

Kiedy była przesłuchiwana w Reno, twierdziła, że

opatuliła małą kocykiem i włożyła do dużego, ciepłego samochodu.

- No i dzięki wam wszystko dobrze się skończyło - rzekł z uśmiechem szeryf.

- Cieszymy się, że mogliśmy pomóc. Cat myślała tylko o ucieczce.

- Czy to już wszystko? - spytała.

Składano  jej  podziękowania  i  wyrazy  uznania.  W  końcu  szeryf  oświadczył,  że  mogą  iść.  Dillon  skinął 

głową.

- Proszę zadzwonić, jeśli będziemy panu potrzebni.

Cat wstała. Dillon podał jej rękę. Chwyciła ją, wdzięczna za podnoszący na duchu uścisk. Mogłaby jednak 

przysiąc,  że  Don  Peebles,  którego  znała  od  przedszkola,  wydał  za  jej  plecami  pomruk  zdziwienia.  Bez 

wątpienia  nie  wierzył  własnym  oczom:  Cat  Beaudine  trzymająca  mężczyznę  za  rękę.  Drugi  policjant 

powiedział:

background image

64

- Tędy, proszę.

Zaprowadził ich do sali przyjęć. Poprosił, by poczekali jeszcze chwilę. Zamienił  kilka słów z siedzącym 

tam policjantem i zwrócił się do Cat i Dillona.

-  Wanda  chce  się  jeszcze  z  wami  zobaczyć.  -  Dłonią  wskazał  krzesła  stojące  wzdłuż  ściany.  -  Proszę, 

usiądźcie.

Nie zareagowali na zaproszenie. Czekali na Wandę. Mijały minuty. Cat czuła się coraz bardziej nieswojo. 

Posterunek  był  miejscem  publicznym.  Każdy,  kto  wchodził  i  wychodził  stąd,  widział,  że  trzymają  się  z 

Dillonem za ręce. Szarpnęła dłoń z nadzieją, że ją puści.

Dillon puścił jedynie do niej oczko i wyszeptał:

- Nie ma mowy.

Odwróciła wzrok. Czuła, że się czerwiem. Dostrzegła wpatrzoną w nią kobietę. Była młoda i ładna, ubrana 

w czerwony płaszcz i czapkę. Miała rude włosy. Siedziała na krześle przy drzwiach z wyrazem zdumienia na 

twarzy. Cat od razu zgadła, o czym myśli. Co taki facet jak Dillon, może widzieć w kimś takim jak ona?

Przyszła Wanda.

- Dziękuję, że poczekaliście - powiedziała.

- Gdzie mała? - Cat zażądała wyjaśnień.

- Nie martw się - uspokoiła ją Wanda. - Wszystko w porządku. Bada ją doktor Mott.

- Ach, to dobrze. - Cat odetchnęła z ulgą. Czuła się jak idiotka. - Chciałaś z nami porozmawiać?

- Tak. Sądziłam, że zaczekacie na przyjazd Toddów. Powinni być tu najdalej za pół godziny.

Cat  wpatrywała  się  w  Wandę.  Spotkanie  z  rodzicami  małej  było  ostatnią  rzeczą,  na  którą  miała  ochotę. 

Dillon domyślił się tego. Zapytał dyplomatycznie:

- Czy jest jakiś powód, dla którego powinniśmy się z nimi spotkać?

-  Nie,  oczywiście,  że  nie.  Po  prostu  chcieliby  wam  podziękować  -  powiedziała  Wanda.  -  Chcą  poznać 

ludzi, którzy tak dobrze zaopiekowali się ich córeczką.

Dillon zerknął na Cat.

- Co o tym myślisz?

Cat  lekko  potrząsnęła  głową.  Nie  miała  na  to  siły.  Nie  w  tej  chwili.  Za  dużo  przeżyć  -  rozstanie  z 

dzieckiem,  światła,  ruch,  hałas,  Dillon  trzymający  ją  za  rękę,  Don  Peebles  wstrzymujący  oddech  ze 

zdumienia i ta ładna kobieta, patrząca na nią z niedowierzaniem. Czuła się tak, jakby uczestniczyła w jakimś 

koszmarze.

Dillon odpowiedział z nich oboje:

- Nie. Myślę, że po prostu wrócimy do domu.

- Czy możemy im podać wasze numery telefonów? - spytała Wanda.

- Rodzicom małej? Oczywiście. Masz kawałek papieru?

Wanda  przypomniała  im,  że  ich  numery  są  spisane  w  zeznaniach.  Wymienili  więc  jeszcze  kilka 

uprzejmości i opuścili posterunek.

Kiedy tylko szklane drzwi zamknęły się za nimi, Cat poczuła ulgę. Niestety, spokój nie trwał długo. Rudy 

Crebs, redaktor i główny reporter z lokalnej gazety „Red Dog City Clarion”, czekał na nich na schodach.

background image

65

- Dillon, Cat, chcę z wami porozmawiać.

- Nie teraz, Rudy. Zadzwoń do mnie później, dobrze? - Dillon przeprowadził Cat obok dziennikarza.

-  Och,  dajcie  spokój.  Sprawa  tego  dziecka  będzie  komentowana  w  krajowych  wiadomościach.  Dajcie 

szansę naszej gazecie.

Dillon nie przystanął. Rzucił jednak przez ramię:

- Później. Obiecujemy.

Rudy mówił coś jeszcze, ale wsiedli do samochodu, więc krzyknął:

- O której godzinie?

Dillon machnął ręką i uruchomił silnik.

- Od kogo się tak szybko o wszystkim dowiedział?

- zastanawiała się głośno Cat. Wyjechali na szosę do Barlin Creek.

Dillon wzruszył ramionami.

- Jest reporterem. Oni naprawdę są bardzo operatywni.

- Powiedział, że będą mówić o nas w krajowych wiadomościach.

Dillon skrzywił się z niesmakiem.

- Pewnie ma rację. Takie historie zawsze budzą zainteresowanie.

Cat westchnęła i zamknęła oczy.

- Tak, chyba tak.

Dillon był powszechnie znany, a mała jest czarująca. No i cała historia miała szczęśliwy koniec.

Ciągle  trzymała  w  ręku  kocyk.  Był  miękki  i  ciepły.  Wiedziała,  że  jeśli  uniesie  go  do  twarzy,  poczuje 

zapach dziecka. Znów ogarnęło ją uczucie pustki.

- Cat, czy ty się dobrze czujesz? - W tonie Dillona krył się niepokój. Nie otworzyła oczu i zmusiła się do 

odpowiedzi.

- Tak. Zupełnie dobrze.

Dojechali do domu. Dillon wyłączył silnik. Cat otworzyła drzwiczki.

- Nareszcie odpoczniemy - powiedział. Z wysiłkiem odwzajemniła uśmiech Dillona. Czekało ją strasznie 

dużo pracy. Jego zresztą też.

-  Wiesz  -  powiedziała  -  myślę,  że  powinieneś  pojechać  do  siebie  i  sprawdzić,  czy  wszystko  jest  w 

porządku.

Dillon wpatrywał się w szybę samochodu.

- Posłuchaj, jeśli pękła jakaś rura, albo coś takiego, to i tak muszę wezwać złotą rączkę. To znaczy ciebie. 

Może więc od razu pojedziesz ze mną?

- Nie, proszę. Powinieneś pojechać i wszystko sprawdzić. A ja muszę obejrzeć domy, którymi się opiekuję. 

Pochylił się ku niej.

- Cat? O co chodzi? Co się stało?

- Nic, naprawdę.  - Po raz  drugi skłamała. Dalej  mówiła już szczerze. - Ja  po prostu... Chyba potrzebuję 

trochę czasu dla siebie. To wszystko.

- Ile?

background image

66

- Nie wiem.

- No to daję ci czas do wieczora. - Mówił stanowczo. - Wieczorem zabieram cię na obiad.

Zamrugała powiekami.

- Co takiego?

Dillon uśmiechnął się.

- Nie bądź taka zasadnicza. Nie przejmuj się. To nic wielkiego. Siadasz przy stoliku, podają ci jedzenie i 

cieszysz się towarzystwem. A tym towarzystwem będę ja.

Otworzyła usta, by odmówić, ale Dillon promiennie się uśmiechnął.

- Proszę.

- Dobrze - odpowiedziała, zanim pomyślała, co mówi.

- Wspaniale. - Przyciągnął ją ku sobie. Dotknął jej ust i lekko je pocałował. Potem odsunął się. - Przyjadę 

po ciebie o siódmej trzydzieści.

Chwilę później stała przy kuchennych drzwiach, z kocykiem w jednej ręce, a drugą machając Dillonowi na 

pożegnanie.  Kiedy  odjechał,  weszła  do  domu,  odłożyła  koc,  chwyciła  pęk  kluczy  i  ruszyła  na  przegląd 

domów.

Dwie godziny później wróciła i wtedy uświadomiła sobie, jak puste jest jej mieszkanie. Zauważyła stojącą 

w kuchni przy piecu kołyskę. Oczy jej się napełniły łzami. Nie wolno płakać. Wrzuciła do kołyski kocyk i 

zaniosła ją z powrotem na strych.

Zeszła  na  dół,  zabrała  jedzenie,  które  ciągle  stało  na  ganku,  i  włożyła  je  do  zamrażarki.  Po  drodze 

zauważyła  pulsujące  światełko  automatycznej  sekretarki.  Ktoś  zostawił  jej  jakąś  wiadomość,  ale 

wysłuchiwanie nagrania przekraczało jej siły.

Wzięła  gorący  prysznic.  Siedziała  w  łazience  tak  długo,  aż  zużyła  niemal  całą  ciepłą  wodę.  Ubrała  się. 

Zadzwonił telefon. Nie miała ochoty podnosić słuchawki, ale poczucie obowiązku okazało się silniejsze. W 

ciągu tych trzech dni mogło wydarzyć się coś ważnego, a przecież nie sprawdziła nagranych wiadomości. 

Stanęła więc obok sekretarki. Nie chciała rozmawiać, ale chciała wiedzieć, kto dzwoni.

Jej najskrytsze obawy sprawdziły się. To była Adora.

- Siostrzyczko, to  ja  -  usłyszała.  -  Dzwoniłam  już  wcześniej,  jak  tylko podłączono telefony, ale  nikt nie 

odpowiadał. Obawiam się, czy...

Cat podniosła słuchawkę.

- Cześć. Jestem. Adora odetchnęła z ulgą.

- Och, to dobrze. Jak się czujesz? Czy wszystko w porządku?

- Oczywiście, że tak.

- Jak możesz być taka spokojna?

- A o co ci chodzi?

-  Jak  to:  o  co?!  Całe  miasto  aż  huczy.  Wszyscy  mówią  o  tobie,  tej  biednej,  porwanej  dziewczynce  i 

Dillonie.

- Jacy wszyscy?

- Och, daj spokój. Dzwoniła do mnie Lizzie. I Tasha Brinkman. Nawet stary Rudy Crebs wpadł do mnie. 

background image

67

Chciał wiedzieć, czy rozmawiałam z tobą. Miał nadzieję coś ode mnie wyciągnąć. Mówią, że będzie o tym 

mowa w wiadomościach. Jesteście bohaterami.

- Bohaterami?

- Oczywiście. Uratowaliście dziecko.

Cat nie miała ochoty myśleć o dziecku. Poczuła ucisk w krtani. Wykrztusiła stłumionym głosem:

- Zrobiliśmy tylko to, co należało.

Przez chwilę Adora milczała. Potem zapytała.

- Cat? Jak ty się naprawdę czujesz? Czy wszystko jest... w porządku?

- Tak, oczywiście. - Ciekawe, ile już razy w ciągu ostatnich kilku godzin wypowiedziała te słowa. Jeszcze 

jedno kłamstwo nie zaszkodzi. - Wszystko jest w porządku - dodała.

- Może i tak - powiedziała Adora, próbując przekonać siebie samą. Ostrożnie zapytała: - Czy chcesz, bym 

do ciebie przyjechała?

Cat nie miała ochoty przyjmować gości, ale musiała porozmawiać z siostrą.

- Posłuchaj, ja...

Adora przerwała jej w połowie zdania.

- Właściwie powinnaś odpocząć. Chyba nie jest to najodpowiedniejsza pora na rozmowy.

- Aleja...

- Porozmawiamy innym razem. Cześć. Do widzenia.

Odłożyła słuchawkę, zanim Cat zdążyła cokolwiek powiedzieć.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

W domu Dillona wszystko było w porządku. Nie pękła żadna rura ani nic się nie zepsuło, a ktoś, zapewne 

Nestor  Brinkman,  oczyścił  podjazd.  Na  automatycznej  sekretarce  była  nagrana  wiadomość  od  Cat,  którą 

musiała zostawić jeszcze na początku śnieżycy. Przesłuchał to nagranie trzy razy. Chciał usłyszeć jej głos 

błagający,  by  oddzwonił  i  dał  znać,  że  jest  cały  i  zdrowy.  Poprawiło  mu  to  humor,  bowiem  od  momentu 

pożegnania z Cat był zdenerwowany.

To  nie  była  łatwa  kobieta,  pod  żadnym  względem.  Wiedział,  że  go  kocha.  Dzwoniła  do  niego,  zanim 

spędzili ze sobą trzy dni. Miał nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży. Trzeba jej tylko dać trochę czasu. Idąc 

do łazienki, powtarzał te słowa.

Marzył  o  gorącym  prysznicu.  Wykąpał  się,  a  potem  zadzwonił  do  właścicielki  „Kropkowanej  Sowy”. 

Zamówił stojący w głębi sali stolik na godzinę ósmą. Ledwie odłożył słuchawkę, telefon rozdzwonił się.

Przez  następnych  kilka  godzin  chyba  wszyscy  reporterzy  z  zachodniego  wybrzeża  chcieli  z  nim 

rozmawiać.  Historia  nieustraszonego  Dillona,  kobiety  mieszkającej  na  odludziu  i  maleńkiej  Alexy

przedostała się do prasy.

Wiedziony  starymi  nawykami,  odebrał  kilka  pierwszych  telefonów,  ale  niczego  rewelacyjnego  nie 

powiedział.  Potem  uświadomił  sobie,  że  nie  musi  już  dbać  o  dobre  kontakty  z  prasą,  i  wyłączył  telefon. 

Pozwolił automatycznej sekretarce zająć się dziennikarzami.

background image

68

Nim  wyruszył  na  umówione  spotkanie  z  Cat,  do  drzwi  jego  domu  zapukało  czterech  reporterów. 

Wszystkich  odprawił  z  kwitkiem.  Skręcając  w  drogę  wiodącą  do  Barlin  Creek,  zauważył  sunący  za  nim 

mikrobus.

Tylko tego brakowało. Właśnie jedzie na pierwszą randkę z najbardziej ceniącą sobie prywatność kobietą i 

śledzi go samochód pełen reporterów.

Cat stała w łazience ubrana jedynie w stanik i majtki. Wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze. Krótko 

przystrzyżone włosy, szorstkie dłonie i pospolita twarz.

Nawet  nie  ma  na  co  patrzeć.  Z  pewnością  nie  jest  kobietą,  która  mogłaby  zdobyć  serce 

najprzystojniejszego i najbardziej czarującego mężczyzny, jakiego znała. Więc jak to się wszystko stało?

Musi się od niego wyzwolić. Lepiej powiedzieć to sobie otwarcie. Umówił się z nią na randkę, ale co się 

podczas  takiego  spotkania  robi?  Jeszcze  na  początku  ich  znajomości  zgadł,  że  nigdy  nie  była  na  randce. 

Nawet  nie  miała  sukienki,  a  jeśli  nawet  znalazłaby  jakąś,  to  i  tak  czułaby  się  w  niej  jak  idiotka,  bo  od 

pogrzebu ojca chodzi wyłącznie w spodniach. Zresztą włożyła wtedy spódnicę tylko dlatego, że prosiła ją o 

to matka.

Zrozpaczona,  otworzyła drzwi  łazienki  i  wbiegła  do  sypialni.  Wyjęła  z szafy  dżinsy  i  koszulę i  jedno,  i 

drugie  było  nowe,  ale  co  z  tego?  To  nie  jest  kobiecy  strój.  Z  dna  szafy  wyciągnęła  skórzane  kowbojskie 

buty,  która  kilka  lat  temu  kupiła  w  Tahoe.  Wkładając  je,  pomyślała  z  goryczą,  że  nie  jest  z  niej  wielka 

elegantka.

Wróciła do łazienki i zerknęła w lustro. Wyglądała równie mało atrakcyjnie jak przedtem, tyle że teraz była 

ubrana. Usłyszała pukanie do kuchennych drzwi. Och nie, Dillon już tu jest?!

Chciała krzyknąć, że drzwi są otwarte, ale w ostatniej. chwili powstrzymała się. Wcześniej do drzwi pukało 

kilku  reporterów.  Odesłała  ich  z  kwitkiem,  ale  byli  nachalni.  Gdyby  krzyknęła,  że  drzwi  są  otwarte,  z 

pewnością weszliby do domu i rozgościli się w salonie.

Znów pukanie. Cat po raz kolejny sprawdziła, czy koszula jest dobrze wsunięta w spodnie, wyprostowała 

się i podeszła do drzwi.

Na  widok  Dillona  załomotało  jej  serce,  chociaż  rozstali  się  tylko  kilka  godzin  temu.  Wyglądał  jeszcze 

lepiej niż zazwyczaj, o ile to w ogóle możliwe.

- Czy mogę wejść?

Cat odsunęła się od drzwi. Wszedł za próg i zamknął za sobą drzwi.

- Muszę cię ostrzec.

- Przed czym?

- Nie jesteśmy sami.

Patrzyła na niego pytająco. W końcu zrozumiała.

- Reporterzy?

Skinął głową.

-  Przed  twoim  domem  stoi  mikrobus  pełen  reporterów,  a  po  przeciwnej  stronie  zaparkował  najnowszy 

model chevroleta z kilkoma facetami w środku. Wyjazd stąd będzie swego rodzaju przygodą.

background image

69

- Chcesz powiedzieć, że pojadą za nami?

- Tak, i za każdym razem, kiedy zbliżymy się do nich na odległość mniejszą niż dwa metry, będą usiłowali 

uzyskać od nas jakąś wypowiedź. Nasz obiad nie będzie tak romantyczny, jak to sobie wyobrażałem.

Cat przyłożyła dłonie do skroni i opadła na krzesło.

- Och, Dillonie, sama nie wiem...

Przez chwilę milczał. Wreszcie westchnął i zapytał:

- Czego nie wiesz?

- Ja... nie wiem, czy sobie z tym poradzę.

- Z czym?

Spuściła dłonie gestem rezygnacji.

- Ze wszystkim. Trochę tego za wiele.

- Czego jest za wiele?

- Wszystkiego - powiedziała. - Reporterzy, dziecko...

- O co ci chodzi z dzieckiem?

- Nigdy już jej nie zobaczę!

Zastanowił się nad jej słowami i powiedział:

- Nie sądzę, by tak musiało być.

Ogarnęła  ją  złość  na  Dillona.  Wiedziała,  że  to  idiotyczne,  ale  nie  potrafiła  się  opanować.  Zawołała 

rozdrażniona:

- Co ty opowiadasz! Małej nie ma! I to jest fakt.

Wytrzymał jej nagły wybuch i odezwał się spokojnym tonem:

- To zależy od ciebie. Jeśli skontaktujesz się z jej rodzicami...

- Właśnie o to chodzi. Nie chcę tego robić. Mogę co najwyżej zobaczyć ją. Na chwilę. Przywiązałam się do 

niej. Nie chciałam tego, ale niestety, stało się.

- Gdybyś poznała jej rodziców, może mogłabyś...

Nie chciała go słuchać. Przerwała mu.

- Nie, nie. Nie chcę jej widzieć. Ale to nie wszystko, Dillonie. Są jeszcze inne sprawy.

- Jakie?

- To po prostu... to nie ma sensu. Nic z tego nie wyjdzie. Z tobą i ze mną. Musisz to zrozumieć. Nie umiem 

sobie z tym poradzić.

- Cat...

- A Adora? O niej też trzeba pomyśleć. Jeszcze nie rozmawiałyśmy, więc jak mogę iść z tobą na obiad, 

skoro stchórzyłam i nie powiedziałam swojej siostrze o tym, co wydarzyło się między nami? A co będzie, 

jeśli nas zobaczy albo dowie się o wszystkim od kogoś obcego? Musisz zrozumieć, że...

Dillon najwyraźniej nie rozumiał.

- Czy tylko to cię dręczy?

- Tak, nie. Proszę. Nie mogę dzisiaj iść z tobą na obiad. Zrozum mnie.

- Cat. - Chwycił jej dłoń. Niechętnie wstała. Objął ją ramieniem i przytulił.

background image

70

Jego obecność działała uspokajająco. Cat oparła głowę o pierś Dillona i szepnęła:

- Dillonie, proszę. Naprawdę nie mogę.

Pogładził ją po włosach.

- Cicho. Możesz. Zobaczysz...

Wdychała jego zapach. Uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.

- Och, Dillonie.

Pochylił się i dotknął ustami jej warg. Zesztywniała. Zaczęła powtarzać w myślach przyczyny, dla których 

ich związek nie ma sensu. Mimo to pragnęła pozostać w jego ramionach.

- Pocałuj mnie, Cat - wymamrotał Dillon. - Wszystko będzie dobrze.

Zrobiła to, o co prosił. Pocałowała go, objęła za szyję i wygięła całe ciało, przytulając się do niego. We 

dwoje mogą podbić świat, pokonać wszystkie przeszkody, w tym i jej własne obawy oraz wątpliwości.

Ktoś głośno zastukał. Nie zdążyła zareagować. Drzwi otworzyły się szeroko. Cat usłyszała głośny okrzyk. 

Równocześnie oślepił ją błysk flesza. Z przerażenia znieruchomiała. Powoli obróciła się i spojrzała w stronę 

drzwi.

Na progu stała nieruchomo zaskoczona Adora. Za jej plecami pojawił się facet z aparatem fotograficznym.

Znów błysnął flesz. Fotograf opuścił aparat i mrugnął do nich porozumiewawczo.

- Dzięki - powiedział.

-  Co  się,  do  cholery,  dzieje!  -  krzyknął  Dillon.  Zrobił  krok  w  kierunku  fotoreportera,  więc  ten 

błyskawicznie obrócił się na pięcie i zniknął w ciemnościach.

Cat nie zwracała na niego uwagi. Myślała tylko o Adorze. Wyciągnęła ku niej ręce.

- Adoro, proszę, ja...

- Nie! - krzyknęła siostra. - Nie podchodź do mnie.

- Obróciła się i, podobnie jak fotograf, zniknęła.

- Adoro! - Cat rzuciła się za nią pędem. Dillon zagrodził jej drzwi.

- Niech idzie - powiedział.

- Muszę ją zatrzymać.

- Nie, nie musisz.

Próbowała go wyminąć, ale stanął w progu.

- Zejdź mi z drogi - rozkazała. Chwycił ją za ramiona.

- Nic jej się nie stanie.

- Puść mnie! - krzyknęła.

-  Spójrz  na  mnie.  -  Trzymał  ją  mocno  i  czekał.  -  Zostaw  ją  w  spokoju.  Niech  sama  rozwiąże  swoje 

problemy.

Cat miała poczucie winy.

- Nie, ja ją zdradziłam. Jej zależy na tobie, a ja...

Dillon potrząsnął głową.

- Nikt z nas jej nie zdradził. Nie zrobiliśmy niczego złego. Przestań się karać. Nie jesteś już jej zastępczym 

ojcem. To dorosła kobieta. Podobnie jak ty.

background image

71

Tego było za wiele.

- Nie mów mi, kim jestem! - Głos Cat aż drżał z wściekłości. - Po prostu... wynoś się, Dillonie McKenno! 

Wynoś się z mojego życia!

Ręce Dillona opadły z ramion Cat. Wpatrywał się w nią, szukając tego, czego w tym momencie nie czuła. 

Powoli odwrócił się, zamknął drzwi i cicho zapytał:

- Mówisz poważnie?

Serce pękło jej na tysiące kawałków. Skinęła głową.

- Starałam się powiedzieć to wcześniej. Nie chciałeś słuchać. Ja... się do tego nie nadaję.

- Nadajesz się. - Na jego twarzy pojawił się smutek. - Po prostu się boisz. Rządzi tobą strach. Nie będę cię 

więcej błagać. Raz już powiedziałem, że cały w tym ambaras, aby dwoje chciało naraz.

- Ale ja nie mogę... Nie pozwolił jej skończyć.

-  To  prawda.  -  Teraz  ton  jego  głosu  był  zimniejszy  niż  zwisające  z  ganku  sople  lodu.  -  Nie  możesz. 

Powtarzaj to w kółko. Aż naprawdę uwierzysz, że nie możesz być kobietą. Twój ojciec chciał syna, więc ma 

upragnionego syna.

- Nie, to nie to...

- A co? Do cholery! - Położył dłoń na blacie i zacisnął palce na jego krawędzi. - Rozmawiasz z Dillonem, 

wiesz? Chłopakiem, który tu mieszkał. Wiem, jaki był twój ojciec.

A Cat cofnęła się o krok.

- Przestań.

- Nie przestanę. Chcę, byś, do jasnej cholery, wiedziała, co myślę. Dobrze go pamiętam. Ogromny facet. A 

twoja śliczna, drobna, roztrzepana matka patrzyła na niego jak na Pana Boga. Zawsze, kiedy widziałem ich 

razem,  tak  się  zachowywała.  Uwielbiał  to.  Nie  oszukuj  się,  że  było  inaczej.  Kochał  być  Panem  Bogiem. 

Wszystkim córkom wbijał do głowy, jaka powinna być kobieta, zgodnie ze swoim prymitywnym poglądem 

na ten temat, czyż nie?

- Nie, on...

Dillon roześmiał się.

- Właśnie, że tak. Wszystkim córkom, z wyjątkiem jednej. Twoja matka go zawiodła. Nie dała mu syna, 

więc  musiał  go  sam  stworzyć.  Z  ciebie.  Pozwolił  matce,  by  cię  nazwała  Catherine  Desiree,  ale  wszyscy 

wiedzieli, kim naprawdę jesteś. Mitchellem Juniorem. Wypisał to na twojej kołysce. Synem, którego nigdy 

nie miał. Twardym, silnym, gotowym zająć jego miejsce, kiedy Mitchell Senior odejdzie.

- On nie odszedł!

- Nie krzycz. Kogo starasz się przekrzyczeć, mnie czy samą siebie?

- On umarł. Nie miał na to wpływu. To nie jego wina.

- Że umarł? Oczywiście, że nie. Ale ponosi winę za odmawianie ci prawa do bycia tym, kim jesteś.

- On nie...

- Owszem, tak. Uwierzyłaś mu, kiedy mówił, że kobieta nie może być silna, nie powinna przewodzić i nie 

potrafi istnieć bez mężczyzny. To facet powinien jej dyktować, co ma robić. Miał rację, bo matka po jego 

śmierci była całkiem bezradna.

background image

72

- Ojciec zrobił dla mnie wszystko, co mógł.

-  Zrobił, co mógł,  by zadowolić siebie samego.  I choć  od siedemnastu lat nie żyje, ciągle kieruje twoim 

życiem.

- Nieprawda.

-  Do  cholery,  to  prawda!  Kieruje  tobą  codziennie.  Bo  nie  pozwalasz  sobie  na  bycie  kobietą.  Jesteś 

przeświadczona,  że  zgodnie  z  jakimś  wydumanym  prawem  natury  kobieta  nie  może  być  silna,  twarda  i 

zdecydowana. To on nie pozwala ci się zbliżyć do mnie. Nie mam siły z nim walczyć.

Głęboko wciągnął powietrze, spuścił głowę, spojrzał na własne buty, potem na Cat.

- Myślałem, że zawieja i ta historia z dzieckiem coś zmienią. Łudziłem się, że zobaczysz, co możesz mieć i 

jakie może być twoje życie. Ale to nic nie zmieniło.

- Dillonie, ja...

Potrząsnął głową.

- Lepiej już nic nie mów. Skończyło się. Masz rację. Nic z tego nie wyjdzie. Żegnaj, Cat Beaudine.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Dillon  odwrócił  się  na  pięcie  i  wyszedł.  Cat  stała  nieruchomo,  a  jego  słowa  odbijały  się  echem  od 

otaczających ją ścian. Nie może wiecznie stać w kuchni. Niezdarnie poruszyła się, zamknęła drzwi i zgasiła 

światło.

- Tak lepiej - szepnęła do siebie. Nie wiedziała, co robić. Poszła do sypialni. Położyła się. Patrzyła na sufit 

i czekała na sen. Zamiast spać, myślała o tym, co powiedział Dillon.

Miał rację. Stała się tym, kim jej ojciec chciał, żeby była. Ale to nie jego wina. Naprawdę starał się jak 

najlepiej. To ona pragnęła sprostać oczekiwaniom ojca. Wmawiała sobie, że chce być wolna i samodzielna, a 

w rzeczywistości uciekała przed sobą. Przed wyzwaniem, jakie stawiało jej życie, przed byciem kobietą.

Zadzwonił  telefon. Dzwonił bez przerwy, chyba przez kilka godzin. W końcu, ktokolwiek to  był, dał  za 

wygraną. Zapadła cisza.

Obudziło ją pukanie do kuchennych drzwi. Przewróciła się na bok i zerknęła na zegarek stojący przy łóżku. 

Wskazywał pomoc. No tak, zapomniała go nastawić, gdy włączono prąd.

Pukanie powtórzyło się. Wyciągnęła rękę, szukając ręcznego zegarka. Po chwili uświadomiła sobie, iż ma 

go na ręku i że jest ubrana.

Zaspała.  Była  dziesiąta rano. Ogień już  dawno  zgasł  i  w  pokoju  było  zimno.  W  dodatku  ktoś  z uporem 

maniaka  stukał  do  drzwi.  Pewnie  znowu  jakiś  cholerny  reporter.  Usiadła  na  łóżku,  przygładziła  włosy  i 

zdjęła buty. Wstała, poszła do kuchni i otworzyła drzwi.

Już otwierała usta, kiedy dostrzegła, że domniemany reporter to kobieta z dzieckiem na ręku. Dzieckiem, 

którego Cat nie spodziewała się już nigdy zobaczyć.

Kobieta miała dołek w brodzie, taki sam jak mała.

- Dzień dobry. Jestem Maria. Maria Todd.

Cat zaniemówiła z wrażenia. Maria Todd ciągle się uśmiechała.

background image

73

- Ty jesteś Cat, prawda?

- Tak, prawda.

-  Możemy  wejść?  Na  końcu  podjazdu  jest  pełno  reporterów.  -  Maria  zrobiła  gest  w  kierunku  szosy.  -

Powiedziałam im, że nie życzę sobie, aby za mną szli, ale jeśli będę tu stała, na pewno przybiegną.

Cat zmobilizowała się. Chwyciła Marię za ramiona i wciągnęła razem z dzieckiem do domu. Jeszcze nie 

zdążyła zamknąć drzwi, a mała już wyciągnęła rączki do niej, uśmiechając się i radośnie gaworząc.

-  Pamięta  cię  -  powiedziała  Maria  i  podała  jej  dziecko.  Cat  poczuła,  że  ma  spocone  ręce.  Otarła  je  o 

spodnie.

- Tu jest bardzo zimno - powiedziała. - Zaraz rozpalę ogień i zaparzę kawę.

Maria przytuliła małą do siebie i stwierdziła, że chętnie napije się kawy.

- Proszę usiąść. - Cat wskazała krzesło przy stole i zaczęła się krzątać po kuchni. Maria posadziła dziecko 

na kolanach.

- Staraliśmy się do ciebie dodzwonić.

- Przykro mi. Nie odbierałam telefonów  - powiedziała Cat. Jakby na potwierdzenie jej stów odezwał się 

dzwonek. Wzruszyła ramionami i nie ruszyła się z miejsca. Maria pokiwała głową.

- Rozumiem. To musi być dla ciebie dość uciążliwe.

- Tak, uciążliwe to właściwe słowo - potwierdziła Cat.

-  Wczoraj  wieczorem  zadzwoniliśmy  do  twojego  przyjaciela,  Dillona.  Dziś  rano  go  odwiedziliśmy  -

wyjaśniła Maria. - Powiedział, że cenisz sobie prywatność. I że masz kłopoty z reporterami. Więc Lany, to 

znaczy mój mąż, i ja zdecydowaliśmy, że przyjadę do ciebie sama z Alexą. Chciałam... to znaczy... - Oczy 

Marii  napełniły  się  łzami.  Trzymała  małą  na  kolanach  i  bujała  ją.  Przygryzła  dolną  wargę  i  stłumionym, 

przerywanym głosem mówiła dalej: - Te trzy dni były koszmarne. Ale jakoś je przeżyliśmy. I Alexa ma się 

dobrze. Nie potrafię wyrazić, jak bardzo...

Cat poczuła, że nie może dłużej siedzieć. Musi się ruszyć. Wstała. Mała wyciągnęła do niej rączki.

- Ga, ga - wyszczebiotała.

- Ona... chce, byś ją wzięła na ręce - wyszeptała Maria.

Cat  znów  wytarła  dłonie  w  spodnie.  Nie  umiała  zignorować  gestu  pulchnych  małych  rączek  i  prośby 

kryjącej się w niebieskich oczkach. Wyciągnęła ręce. Maria wstała i podała jej Alexę.

Dziecko radośnie uśmiechnęło się i dotknęło twarzy Cat. Ta przytuliła małą do siebie i schyliła głowę, by 

dziecko mogło chwycić ją za brodę.

Alexa  westchnęła  zadowolona.  Serce  Cat  biło  mocno.  Trzymanie  dziecka  w  ramionach  to  prawdziwa 

rozkosz. Jednocześnie było to nie do zniesienia. Mała, bezbronna istotka ucieleśniała wszystko, czego Cat 

sobie dotąd odmawiała - lalki, sukienki, randki, pierwsze pocałunki, białą suknię i złotą obrączkę.

I Dillona. Śmiejącego się, patrzącego jej prosto w oczy, znającego ją lepiej niż ona sama.

- Alexa cieszy się, że znów cię widzi - powiedziała Maria.

- Cześć - wyszeptała Cat. - Jak leci... - po raz pierwszy zaakceptowała imię dziecka - ...Alexo? - Uniosła 

głowę. Maria nie spuszczała z niej wzroku.

-  Jestem  ci  wdzięczna  -  powiedziała.  -  Bardziej,  niż  możesz  to  sobie  wyobrazić.  Bardziej,  niż  potrafię 

background image

74

wyrazić.

Kawa zaczęła bulgotać. Cat wyłączyła gaz i usiadła. Maria została u niej przez godzinę. Wiele się przez ten 

czas zmieniło. Utrata Alexy już nie była tak bolesna. Widziała ją w ramionach matki i wiedziała, że jej życie 

będzie szczęśliwe.

Kiedy piły trzecią filiżankę kawy, Maria powiedziała Cat, że organizują konferencję prasową. O drugiej po 

południu w Reno. Następnego dnia.

-  Proszę  cię,  Cat  -  powiedziała  błagalnym  tonem.  -Wszyscy  chcemy  wrócić  do  normalnego  życia. 

Powinniśmy umożliwić dziennikarzom zadanie nam kilku pytań. I musimy na nie odpowiedzieć. Inaczej nie 

dadzą  nam  spokoju.  Jeśli  pojawimy  się  tam  wszyscy,  ty,  Dillon,  ja,  Larry  i  Alexa,  i  poświęcimy  im 

dwadzieścia  minut, to  może wreszcie  będziemy  mogli  spokojnie  wyjść  z domu  i  nikt  nie  będzie podtykał 

nam mikrofonu pod nos.

Cat  skinęła  głową. Wiedziała,  że  Maria  miała  rację,  ale  nie  była  zachwycona  pomysłem  stawania  przed 

tłumem reporterów i odpowiadania na jakiekolwiek pytania. Na samą myśl o tym miała ochotę schować się 

do mysiej dziury.

- Czy to oznacza zgodę? - spytała Maria z nadzieją w głosie.

Cat głęboko westchnęła.

- Pomyślę o tym, przyrzekam.

- O nic więcej cię nie proszę. - Maria uśmiechnęła się ciepło.

Po  jej  wyjściu Cat  nie  mogła usiedzieć  w  miejscu.  Myślała  o  Adorze.  Nie  będzie dłużej  ukrywać  się  w 

domu,  słuchać  dzwoniącego  telefonu  i  modlić  się,  by  reporterzy  sobie  poszli.  Chwyciła  klucze,  kurtkę  i 

pobiegła do samochodu. Zignorowała mikrobus i brązowego chevroleta, który ruszył za nią, i pojechała do 

miasta.

Lola Pierce, współwłaścicielka salonu piękności, uniosła głowę znad notatnika.

- Hej, Adoro, masz gościa.

Adora  właśnie  modelowała  włosy  Filarze  Swenson,  sprzedawczyni  ze  sklepu  obok.  Cat  przekrzykiwała 

szum suszarki.

- Adoro, musimy porozmawiać.

Adora wyłączyła suszarkę.

- Pilar? - zapytała. - Czy Lola może za mnie dokończyć modelowanie?

- Ależ oczywiście. Nie ma sprawy. Idź, porozmawiaj z Cat.

Siedziały w saloniku Adory, po przeciwnych krańcach sofy. Cat usiłowała zacząć rozmowę.

- Adoro, ja...

Siostra przerwała jej gwałtownie.

- Och, Cat. Nie mogłam usnąć przez całą noc. Mam takie wrażenie, jakbym nie spała od wielu dni.

Cat przetarła oczy.

- Dobrze wiem, o czym mówisz.

- Byłam kompletną idiotką.

- Nie...

background image

75

-  Tak.  Kretynką.  I  jest  mi  strasznie  przykro.  Postanowiłam  pojechać  do  ciebie  i  przeprosić,  ale  mnie 

uprzedziłaś.

- Naprawdę?

- Tak. O Boże, to okropne. Strasznie trudno jest mi o tym mówić.

- O czym?

- Po prostu mu nie uwierzyłam.

- Chodzi o Dillona?

Adora skinęła głową.

- Tak. Od początku był ze mną szczery. Od razu powiedział, że między nami nic nie będzie. Że interesuje 

się  tobą.  I  wiesz  co,  myślę,  że  w  głębi  ducha  wiedziałam,  że  to,  co  było  między  nami,  skończyło  się 

szesnaście lat temu. Przez cały czas byłam pewna, że ty po prostu nie chcesz mieć żadnego mężczyzny. A ja 

desperacko tego chciałam. Sama pomogłam mu poznać ciebie bliżej, bo zaproponowałam, by cię zatrudnił. 

Czułam się jak idiotka. Uważałam, że to. niesprawiedliwe, rozumiesz?

Cat skinęła głową.

- Znam cię bardzo dobrze - mówiła dalej Adora. - Wiem, co zrobiłaś. Wiem, że próbowałaś... zrezygnować 

z niego ze względu na mnie, prawda?

- Och, Adoro...

- Przestań. - Uniosła dłoń. Jej oczy napełniły się łzami, które zaczęły spływać po policzkach. - Czytam to w 

twojej twarzy. Nawet jeśli mi wybaczysz, to i tak nic nie zmieni. Byłam wstrętna. Po wczorajszym spotkaniu 

wiedziałam, że muszę spojrzeć prawdzie prosto w oczy. Przestałam się okłamywać. Byłam potwornie

zazdrosna. I okazałam to. Naprawdę jest mi przykro. Wybacz.

Cat wyciągnęła dłoń i przygładziła kosmyk jedwabistych, brązowych włosów siostry.

- Już ci wybaczyłam. I zapomniałam.

- Cieszę się. - Adora wstała. Przyniosła butelkę brandy i paczkę chusteczek.

- Chyba nie powinnyśmy... - zaprotestowała Cat. - Nie ma jeszcze dwunastej.

- Wiem, ale to jest bez znaczenia. Potrzymaj butelkę, zaraz przyniosę kieliszki.

Pół godziny później Adora nabrała odwagi i zapytała:

- Powiedz wreszcie, gdzie on teraz jest. I nie zadawaj głupiego pytania: „Kto”?

Cat pociągnęła łyk brandy. Miłe ciepło rozeszło się po jej ciele.

- Nie wiem, gdzie jest Dillon - odpowiedziała. Adora potrząsnęła głową. Znów zaczęła chlipać.

- Och, Cat, nie rób tego. Nie odrzucaj miłości. Nigdy sobie nie wybaczę, jeśli nie ułożysz swoich spraw z 

Dillonem.

Cat ścierpły nogi. Wstała, podeszła do okna wychodzącego na zasypaną śniegiem ulicę Bridge. Odwróciła 

się i spojrzała na Adorę.

-  Jutro  w  Reno  odbędzie  się  konferencja  prasowa.  Maria,  to  jest  matka  dziecka,  które  Dillon  znalazł  w 

samochodzie, prosiła, bym na nią przyszła.

Adora wydmuchała nos.

- Czy Dillon tam będzie?

background image

76

- Tak sądzę.

- To wspaniale. - Wstała i z determinacją uniosła brodę. - Mamy bardzo dużo do zrobienia.

Cat spojrzała na nią zdziwiona.

- Co mamy do zrobienia?

-  Musisz  odpowiednio  wyglądać.  Uwierz  mi,  w  końcu  jestem  ekspertem.  Są  takie  sytuacje,  w  których 

dobra fryzura to klucz do sukcesu. To właśnie jest taka sytuacja.

Następnego dnia o trzynastej trzydzieści pięć Cat została wprowadzona tylnymi drzwiami do lokalu, który 

wynajęto na konferencję prasową.

-  Panna  Beaudine?  -  zapytała  kobieta  z  notatnikiem  w  ręku.  -  Teraz  ja  się  nią  zajmę  -  powiedziała  do 

strażnika, który wprowadził Cat. Obróciła się. - Czy pani jest panną Cat Beaudine?

- Tak. - Cat uśmiechnęła się. Starała się zachować spokój i pewność siebie, jakby noszenie eleganckiego 

kostiumu,  nie  mówiąc  o  makijażu,  rajstopach  i  pantoflach  na  wysokich  obcasach,  było  jej  chlebem 

powszednim.

- Wygląda pani cudownie - powiedziała kobieta, pomagając Cat zdjąć płaszcz.

- Dziękuję pani, ja...

Kobieta zatrzymała przechodzącego mężczyznę.

- Ernie, powieś płaszcz panny Beaudine, dobrze? - Ernie wziął od niej płaszcz. - Zostanie pani zwrócony 

po konferencji - powiedziała kobieta.

- Dobrze.

Przewodniczka Cat odsunęła się o krok i obejrzała ją od stóp do głów.

-  Wspaniale  -  powiedziała.  -  Naprawdę  wspaniale.  Mieliśmy  wrażenie,  że  woli  pani  stroje  bardziej, 

powiedzmy, sportowe.

- Cóż, ja...

- Ależ wszystko w porządku. Wygląda pani znakomicie. Proszę tędy. Zaprowadzę panią do pokoju, gdzie 

można się zrelaksować przed wejściem na salę.

Jak można się zrelaksować w ciągu kilku minut, które zostały do rozpoczęcia konferencji? Organizatorka 

odwróciła się na pięcie i szybko ruszyła do przodu. Z notesem pod pachą wyglądała bardzo oficjalnie. Cat 

wzruszyła ramionami i podreptała za nią.

Toddowie  byli  już  na  miejscu.  Cat  przedstawiła  się  Larry’emu,  który  miał  równie  przyjacielski  i  ciepły 

uśmiech jak Maria, Usiadła obok nich.

Dillon pojawił się kilka minut później. Miał na sobie szare spodnie i sweter. Wyglądał wspaniale. Cat znów 

zaczęła się zastanawiać, czy jest wystarczająco atrakcyjną kobietą dla niego. Stanął w drzwiach i rozejrzał 

się po sali.

Kiedy spojrzał na Cat, czuła, jak jego wzrok przeszywają na wskroś. Wiedziała, że zauważył wszystko -

nowe ubranie, fryzurę, której Adora poświęciła wiele godzin, nie mówiąc już o makijażu i szmince. Czuła 

się głupio. Miała ochotę wstać i uciec, a jednocześnie chciała rzucić się w jego ramiona i błagać, by dał jej 

jeszcze jedną szansę.

Nie zrobiła ani jednego, ani  drugiego. Dillon z uprzejmym uśmiechem na ustach ruszył w ich  kierunku. 

background image

77

Larry Todd wstał.

- Witam cię, Dillonie - zawołał. Podali sobie ręce. Alexa zagaworzyła i machała pulchnymi łapkami. Maria

uniosła dziecko w górę. Dillon chwycił małą i podniósł wysoko.

- Jak leci?

Uszczęśliwiona  dziewczynka  roześmiała  się.  Dillon  usiadł  obok  Larry’ego  i  posadził  sobie  dziecko  na 

kolanach.

-  Ga,  ga  -  odezwała  się  Alexa  z  dumną  miną.  Mała  kokardka  we  włosach  przekrzywiła  się.  Maria 

wyciągnęła rękę i poprawiła ją.

Przez  chwilę  siedzieli  cicho,  rozmawiając.  Cat  unikała  wzroku  Dillona.  Każde  jego  słowo  wywoływało 

dreszcz. W końcu pojawiła się kobieta z notesem.

- Proszę pójść  za mną - powiedziała.  Zaprowadziła  ich za kulisy sali  konferencyjnej,  a potem bocznymi 

drzwiami  na  podium.  Przed  kurtyną  stały  dwa  składane  stoły  i  kilkanaście  krzeseł.  Do  każdego 

przytwierdzono mikrofon. Na jednym z krzeseł siedział jakiś mężczyzna.

- To lekarz Darah Rankin - szepnęła Maria do ucha Cat.

Kobieta z notesem wskazała Cat krzesło. Dillona posadzono po jej prawej stronie, Marię, z Alexą na ręku, 

po lewej. Larry siedział obok Marii, a dalej psychiatra.

Przez  kilka  sekund  Cat  starała  się  nie  patrzeć  na  salę.  Wiedziała,  że  rzędy  składanych  krzeseł  są  pełne 

ludzi,  słyszała  szum  kamer i  aparatów  fotograficznych.  Nieznajomy  mężczyzna  w  granatowym garniturze 

wymienił po kolei ich nazwiska i poprosił, by w trakcie konferencji nie robiono zdjęć. Pierwszy odpowiadał 

na pytania doktor Poole, psychiatra. Miał przygotowane krótkie wystąpienie.

- Pani Darah Rankin - powiedział - kobieta, która porwała Alexę, to bardzo poważnie chora osoba. Obecnie 

jest pod ścisłą kontrolą psychiatryczną. Ma zapewnioną niezbędną opiekę.

Jeden z reporterów wstał.

- Czy została oskarżona o porwanie dziecka?

Larry odpowiedział na jego pytanie:

-  My  jej  nie  oskarżyliśmy.  Rozumiemy,  że  pani  Rankin  wiele  wycierpiała.  Wystarcza  nam  fakt,  że,  jak 

powiedział doktor Poole, jest pod opieką lekarską.

- Obawiam się, że wpłynie oficjalne oskarżenie władz Nevady o porwanie dziecka i narażenie jego życia na 

szwank - wtrącił się mężczyzna w granatowym garniturze. - To jest ustawowy obowiązek. Sąd orzeknie, czy 

pani Rankin ponosi pełną odpowiedzialność za swój czyn, czy też będzie uwolniona z zarzutów.

Wstała jakaś kobieta.

-  Panie  McKenna,  z  naszych  źródeł  wynika,  że  ta  historia  zainspirowała  pana  do  wykonania  skoku  nad 

pewnym wąwozem, niedaleko góry Shasta, na motocyklu przygotowanym specjalnie do tego celu.

Dillon potarł skroń palcami lewej dłoni.’

- Czy to źródło to nie jest przypadkiem pan L.W Creedy? - zapytał.

- Nie wolno nam ujawniać informatorów.

- Cóż, zostali państwo wprowadzeni w błąd. Już dawno z tego zrezygnowałem. I nawet tak śliczne dziecko, 

jak mała Alexa, nie jest w stanie skłonić mnie do zmiany zdania w tym względzie.

background image

78

Ktoś inny zapytał:

- Pani Todd, jakie to jest uczucie odzyskać własne dziecko?

- Tego nie da się opisać. To największa radość w moim życiu.

- Panno Beaudine, czy przywiązała się pani do małej? Na dźwięk swojego nazwiska Cat poczuła ucisk w 

gardle. Chrząknęła.

-  Czy  się  przywiązałam?  -  wykrztusiła  zduszonym  głosem,  wpadając  w  falset  na  ostatniej  sylabie. 

Zgromadzeni wybuchnęli śmiechem. Cat jednak wyczuła, że

reporterzy czują do niej sympatię. Odetchnęła z ulgą. Nie było tak źle, jak sobie wyobrażała.

Teraz pytania padały szybko, jedno po drugim. Przez następne dwadzieścia minut Dillon, Cat i Toddowie 

musieli opowiedzieć o każdym szczególe. Poruszano tyle spraw, że Cat zaczęła mieć nadzieję, że jej związek

z Dillonem i to, co się wydarzyło w ciągu tych trzech dni, w ogóle nie wyjdzie na jaw.

Były  to  płonne  nadzieje.  To  pytanie  musiało  paść.  Wysoka  kobieta  o  dźwięcznym,  donośnym  głosie 

zawołała:

-  Chodzą  plotki,  że  w  tym  okresie  nawiązał  się  romans  pomiędzy  panem,  panie  McKenna,  a  panną 

Beaudine. Czy może pan to skomentować?

Na ustach Dillona zastygł uśmiech. Pochylił się do mikrofonu.

- Nie - powiedział bardzo wyraźnie.

Ktoś uniósł do góry gazetę. Na pierwszej stronie opublikowano jedno z dwóch zdjęć, które fotograf zrobił 

bez wiedzy i zgody Cat i Dillona, w chwili kiedy całowali się namiętnie w kuchni.

- A czy to mógłby pan skomentować, panie McKenna? - zapytał ironicznie.

Tym razem Dillon nawet nie usiłował się uśmiechnąć.

- Już oświadczyłem, nie mam nic do powiedzenia na ten temat. Między mną a panną Beaudine nic nie ma.

- Jeśli to jest „nic” - powiedział reporter, trzymający gazetę - to chciałbym zobaczyć, jak wygląda „coś”.

Na sali rozległy się chichoty i szepty. Tym razem nie brzmiały przyjacielsko.

-  W  porządku  -  wtrącił  mężczyzna  w  granatowym  ubraniu.  -  Proszę  o  uwagę.  Czy  są  jeszcze  jakieś 

pytania?

Cat  pochyliła  się  do  mikrofonu.  Sala  zamilkła.  To  było  okropne.  Nie  mogła  wydobyć  z  siebie  głosu,  a 

wszyscy wpatrywali się w nią w napięciu. Westchnęła głęboko i zaczęła:

- Chciałabym powiedzieć coś na ten temat. Na temat mnie i pana McKenny.

Na sali zapadła taka cisza, że było słychać topniejący na zewnątrz śnieg. Cat czuła wpatrzone w nią oczy, 

baczne i uważne. Wszystkie te spojrzenia nie miały znaczenia. Ważna była tylko jedna para oczu - Dillona. 

Nie miała odwagi odwrócić głowy. Jeszcze raz wzięła głęboki oddech, aż zapiszczało w mikrofonach. Potem 

powiedziała głośno, tak by usłyszał to cały świat:

- Jestem zakochana w Dillonie McKennie. Zebrani byli tak zaszokowani, że zapadła jeszcze większa cisza. 

I  wtedy  mała  Alexa  zaśmiała  się  radośnie  i  zaklaskała.  Zaczęło  się  pandemonium.  Sala  zawrzała.  Przez 

ogłuszający ryk przebił się wrzask:

- McKenna, co pan teraz powie?

Dillon zaklął pod nosem.

background image

79

- Czy może pan to powtórzyć? - poprosił reporter. - Nie dosłyszeliśmy.

- Mówiłem do siebie - warknął Dillon. Cat ciągle nie miała odwagi spojrzeć na niego. Poczuła, jak chwyta 

ją za rękę. Zamrugała powiekami i uniosła głowę. Dillon zerwał się z krzesła, przewracając stół i mikrofony. 

Sala zareagowała jeszcze większym wrzaskiem.

- Chodź! - zawołał, przekrzykując wrzawę.- Wynosimy się stąd. - Trzymał Cat za rękę.

- Czy nie sądzisz, że powinniśmy...

- Mówię poważnie, chodź. - Pociągnął Cat za sobą.

Nigdy  nie  zrozumiała,  co  ją  do  tego  skłoniło.  W  ostatnim  momencie  pochyliła  się  do  mikrofonu  i 

powiedziała:

- Przekażemy wam oświadczenie...

-  Chodź!  -  Dillon  ciągnął  ją  do  bocznych  drzwi.  Cat  poddała  się,  bo  poszłaby  za  nim  nawet  na  koniec 

świata. Kobieta z notesem próbowała ich zatrzymać.

- Proszę państwa, to jest wysoce niestosowne... -oświadczyła.

Dillon nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Biegli wzdłuż korytarza, oddalając się od wrzawy sali, minęli 

pokój, w którym czekali przed konferencją, hol i dotarli do tylnych drzwi budynku.

- Dillonie - zawołała Cat. - Mój płaszcz. Zostawiłam swój...

- Zapomnij o tym cholernym płaszczu - zawołał. -Kupię ci tysiąc piękniejszych. Spływamy stąd. - Pchnął 

wyjściowe drzwi.

-  Ojej,  do  widzenia,  panie  McKenna,  do  widzenia  panno  Beaudine  -  zawołał  strażnik  stojący  przed 

drzwiami.

Cat zdążyła pomachać mu ręką, a potem Dillon pociągnął ją przez ośnieżony parking.

- Wsiadaj - rozkazał, otwierając drzwiczki błękitnego sportowego samochodu, którego Cat wcześniej nie

widziała.

- A gdzie jest twój land cruiser?

Wzruszył ramionami.

- Wczoraj wpadłem w taką depresję, że kupiłem sobie masserati na pocieszenie.

- Rozumiem. Mam nadzieję, że to ci pomogło.

- Wcale nie. Wsiadaj.

Posłusznie spełniła jego rozkaz. Dillon usiadł za kierownicą i uruchomił potężny silnik. Kiedy reporterzy

wybiegli  z  budynku,  motor  już  pracował.  Ruszyli  z  piskiem  opon.  Samochód  wpadł  w  poślizg  na 

oblodzonym parkingu, więc Dillon na moment zdjął nogę z gazu, opanował samochód i ruszył ulicą.

- Dillonie, uważaj! - krzyknęła Cat, zapinając pasy. Roześmiał się.

- Odpręż się, byłem przecież kaskaderem. Czyżbyś zapomniała?

Pokonał  zakręt,  nawet  nie  dotykając  hamulca.  Cat  chwyciła  się  kurczowo  oparcia  i  z  sercem 

podchodzącym do gardła czekała na śmierć. Nie było jednak żadnego wypadku.

Godzinę później wchodzili do apartamentu na ostatnim piętrze największego hotelu-kasyna w Reno. Dillon 

przekręcił klucz w drzwiach, obrócił się i spojrzał na Cat.

Widok jego twarzy sprawił, że ugięły się pod nią kolana. Było to cudowne uczucie. Przeszła przez mały 

background image

80

korytarzyk do saloniku. Dillon szedł za nią krok w krok.

- Recepcjonista na twój widok podwoił cenę - powiedziała.

Dillon wzruszył ramionami.

- To cena popularności.

- Za pół godziny za tymi drzwiami będzie tłum reporterów.

- No to co? Przecież sama im powiedziałaś, że przekażemy oświadczenie.

-  Nie  jestem  tego  pewna.  Wszystko  stało  się  tak  szybko.  -  Ciągle  cofała  się,  aż  dotknęła  łydkami 

ogromnego, pluszowego fotela i opadła na niego z ulgą.

- Nie odgrywaj roli niewiniątka. Dobrze wiem, co powiedziałaś. - Stanął przed nią z zapierającym dech w 

piersiach  spojrzeniem.  Założyła  nogę  na  nogę.  Rozkoszowała  się  uczuciem,  jakie  dawało  posiadanie 

nylonowych rajstop.

- Jak się odprężyłam, to odpowiadanie reporterom

wcale nie było takie okropne.

Na ustach Dillona pojawił się cień uśmiechu.

- Powiedziałbym, że całkiem nieźle się odprężyłaś.

- Naprawdę?

- Kto ci zrobił tę fryzurę?

- Adora.

- A makijaż?

- Też Adora. Omówiłyśmy nasze sprawy, a potem dała mi odpowiednie wskazówki. Ma znakomity gust.

- Wyglądasz wspaniale.

- Dziękuję.

- Czy to, co powiedziałaś na konferencji, jest prawdą? Jeśli teraz zapytasz, o co mi chodzi, obejmę dłońmi 

twoją śliczną szyję i cię uduszę.

- To jest prawda.

- Więc powtórz to jeszcze raz. Powiedz to.

- Kocham cię, Dillonie.

Przez chwilę stał bez ruchu, potem chwycił ją za dłoń i zmusił, żeby wstała z fotela. Powoli zaczął rozpinać 

żakiet kostiumu.

- Podobasz mi się w tym, ale lubię cię także w starych dżinsach i kowbojskich butach.

- Cieszę się.

- A  najbardziej  podobasz mi się  bez ubrania.  -  Zsunął  żakiet z jej ramion,  rzucił  go na krzesło i  rozpiął 

zamek  spódnicy.  Delikatnie  zsunął  spódnicę,  która  spadła  na  podłogę  i  zaczął  rozpinać  bluzkę.  Cat  z 

godnością odsunęła nogą spódnicę na bok i zdjęła buty. Stała teraz

w  pończochach,  koszulce  i  majtkach,  które  Adora  kazała  jej  kupić.  Nie  miała  stanika.  Dillon  cicho 

westchnął.

- Ja też cię kocham.

Cat uśmiechnęła się, chwyciła brzeg swetra i ściągnęła go Dillonowi przez głowę.

background image

81

- Chyba wiem o tym, uwielbiam jednak, kiedy to mówisz.

- Czy mam powtórzyć?

- Tak, powiedz mi to jeszcze raz. - Położyła głowę na jego piersi. - Powtarzaj mi to ciągle.

- Będę to robić, jeśli zostaniesz moją żoną.

- Och, tak.

Porwał ją w ramiona i zaniósł do ogromnego łóżka. Wtedy uświadomiła sobie, że o czymś zapomniała.

-  Dillon,  nie  mam  przy  sobie  prezerwatyw.  Położył  ją  na  łóżku,  wyciągnął  się  obok  i  pocałował  Cat  w 

ramię.

- Zupełnie dobrze radziliśmy sobie z Alexą, prawda?

Spojrzała mu w oczy.

- O co ci chodzi?

- Chyba damy sobie radę z własnym dzieckiem. Jeśli  o to chodzi, mam mnóstwo planów co do naszego 

dalszego życia.

Odgarnęła włosy z jego czoła.

- Czy możesz mi je zdradzić? Proszę.

Pocałował ją w czubek nosa i roześmiał się.

- Powiedz mi, co planujesz - prosiła.

- Dobrze. Chcę, byś skończyła college i zdobyła tytuł inżyniera.

- Och, Dillonie.

- I chcę, żebyśmy mieli dzieci. Będę je wychowywać. Nasze własne, a może także i inne, które staną się 

naszymi, bo je pokochamy.

- Chcesz adoptować dzieci?

Skinął głową.

-  Miałem  okropne  dzieciństwo.  Chciałbym  dać  szansę  dzieciom,  które  jej  potrzebują.  Czy  to  by  ci 

przeszkadzało, gdybyśmy zaadoptowali jedno lub dwoje?

- Nie wiem. Nigdy o tym nie myślałam.

- Moglibyśmy dzielić się obowiązkami, tak jak przy Aleksie.

Cat miała łzy w oczach, ale zaczęła się śmiać.

- To szaleństwo!

- Co?

- Zawsze wydawało mi się, że jestem osobą kochającą samotność, a moja wolność to najważniejsza rzecz 

na świecie. Gdy się pojawiłeś, oświadczyłam publicznie w sali pełnej reporterów, że cię kocham, i uważam, 

że to fantastyczny pomysł, bym zdobyła tytuł inżyniera i miała dom pełen dzieci.

Przyciągnął ją ku sobie.

- Uda nam się, Cat. Będziemy mieli cudowne życie - wyszeptał, całując ją.

Nie odpowiedziała. Żadne słowa nie były potrzebne. Odkąd Dillon McKenna powrócił do Red Dog City, 

wszystko było możliwe. Nawet to, że samotna chłopczyca, Cat Beaudine, znalazła miłość i szczęście, które 

ją dotychczas omijało.