background image

MARGIT SANDEMO 

KLUCZ DO SZCZĘŚCIA 

Z norweskiego przełożył 

GRZEGORZ SKOMMER 

POL - NORDICA Publishing Sp. z o.o. 

Otwock 1997 

background image

PROLOG 

- Przez cały wieczór ani razu ze mną nie zatańczył! Nie chcę go znać! 

Niewysoka urzędniczka zalała się łzami i wybiegła z jadalni. W pokoju zaległa pełna 

współczucia cisza. Tylko siedząca na parapecie dziewczyna pozostała niewzruszona. 

- Miłość to poniżenie - oświadczyła. 

- Na miłość boską, Katju, skąd u ciebie ten cynizm? 

-  Planowanie  przede  wszystkim  -  stwierdziła  Katja,  kładąc  ostatnią  warstwę 

purpurowego lakieru na paznokieć palca wskazującego, który doznał uszczerbku w zetknięciu 

z szufladą. - Trzeba wiedzieć, czego się w życiu chce. Wtedy nie popełnia się takich błędów 

jak ta biedaczka. 

Przyglądała  się  z  zadowoleniem  swoim  dłoniom.  Większość  blondynek  wyglądałaby 

tragicznie  z  ciemnoczerwonymi  paznokciami,  u  Katji  podkreślały  one  jedynie  jej 

wyrafinowaną  elegancję,  pozostając  w  idealnej  harmonii  z  barwą  spódnicy,  bielą  bluzki  i 

miodowym odcieniem włosów. 

Najmłodsza z urzędniczek zerkała na nią z zazdrością, pochłaniając kolejną kanapkę. 

Postanowiła w duchu ubierać się w tym samym stylu, jeśli tylko zdoła odłożyć coś z pensji. 

Jej postanowienie nie rokowało powodzenia. 

- Dla ciebie to nic nie znaczy - powiedziała z kwaśną miną. - Ty masz wszystko! 

Katja poprawiła ją łagodnym tonem: 

-  Nie,  nie  wszystko,  tylko  to,  co  należy  mieć.  Ty  wydajesz  wszystkie  pieniądze  na 

ciuchy i kosmetyki bez opamiętania i z dzikością dziecka opychającego się czekoladkami, a i 

tak  jesteś  niezadowolona.  Nie  potrzeba  setki  nowych  strojów  i  tuzina  lakierów,  by  dobrze 

wyglądać. Panowanie nad sobą i planowanie to podstawa. 

- Masz tyle ładnych ciuchów! 

- Gdybyś zobaczyła, jak niewiele wisi w mojej szafie, to byś ze zdziwienia usiadła na 

swój  zbytnio  zaokrąglony  tyłeczek.  Lepiej  podaruj  sobie  tę  drożdżówkę!  -  dodała  Katja 

uszczypliwie. 

- No cóż, nie wszystko zależy od dobrego planowania - zwróciła się do Katji jedna ze 

starszych sekretarek. - Urodę dostałaś w prezencie. 

-  Ja?  -  Katja  roześmiała  się.  -  Szkoda, że  nie  znałyśmy  się  pięć  lat  temu!  Długi  nos, 

wąska  twarz,  ciasno  osadzone  oczy  i  mysie  włosy.  Wyższa  niż  dziewczęta  w  moim  wieku, 

nogi w iks, zgarbione plecy i kompletny brak inicjatywy. O nadwadze nie wspomnę. Nikt na 

background image

mój widok nie gwizdał z podziwu. Niech wam się nie wydaje, że wygląd jest bez znaczenia, 

ż

e liczą się jedynie przymioty ducha. W świecie stworzonym dla mężczyzn piękna kobieta ma 

znacznie  więcej  atutów  w  ręku.  Kto  twierdzi  inaczej,  ten  kłamie!  Dobrze  o  tym  wiem,  bo 

wystąpiłam w obu wcieleniach. 

Niewysoka  urzędniczka  wróciła  do  pokoju  z  odświeżoną  twarzą.  Mądrości  życiowe, 

których  Katja  tak  szczodrze  udzielała  koleżankom,  pozwoliły  jej  zapomnieć  o  własnym 

nieszczęściu. 

Najmłodsza z rozmawiających obrzuciła Katję krytycznym spojrzeniem. 

-  Zgadza  się!  -  rzuciła  z  nutą  złośliwości.  -  Rzeczywiście  masz  za  długi  nos  i  zbyt 

ciasno osadzone oczy. Aż dziw, że wcześniej tego nie zauważyłam. 

- Bo wszystko zależy od sposobu bycia. Nikt nie rodzi się doskonały i Bogu dzięki, że 

tak właśnie jest, ale z własnym wyglądem zdziałać można cuda. Ukryj swoje usterki. Pokaż, 

ze świat należy do ciebie, moja droga! Bądź otwarta na każde wyzwanie, ale trzymaj goryle 

na dystans. Bierz to, co najlepsze, ale nie bądź zadufana w sobie! Imponuj innym, ale ich nie 

odstraszaj. 

- A ty co sobie zaplanowałaś? - rzuciła ironicznie jedna z koleżanek. - Podbój szefa? 

Katja uznała, że lakier wysechł. 

- Szefa? - uśmiechnęła się łagodnie. - Szef jest zbyt zadowolony z siebie. Nie, raczej 

kogoś,  kto  wie,  jak  traktować  kobietę,  kogoś  łagodnego  jak  aksamit,  opiekuńczego,  kogoś, 

kto sprawia, że czujesz się damą.... Nie znoszę goryli! 

-  Kogo  właściwie  masz  na  myśli?  -  spytała  najmłodsza  urzędniczka,  chowając  nie 

zjedzoną drożdżówkę. - Sądziłam, że goryle to faceci od czarnej roboty. 

- Nie moi goryle. Moi obłapiają cię spoconymi łapskami i rozglądają się za łóżkiem. 

Lub żują gumę i wydają polecenia ruchem głowy. 

-  Więc  co  nazywasz  planowaniem?  -  spytała  specjalistka  od  ironii.  -  Złapać  kogoś  z 

dużymi pieniędzmi? 

Katja nie dała się sprowokować. 

- Ależ skąd! Bycie wyłącznie żoną człowieka sukcesu mi nie odpowiada. Mam własne 

ambicje.  Nie  marnuję  czasu  na  wypady  do  miasta,  chodzę  do  szkoły  wieczorowej.  Nie 

sądzicie  chyba,  że  zamierzam  resztę  życia  zmarnować  w  charakterze  urzędniczej  myszki  w 

firmie papierniczej Svantessona? To jedynie sposób na sfinansowanie nauki. 

- Do jakiej szkoły chodzisz? 

- Chcę zostać ilustratorką książek, projektować okładki, winiety. 

- Do tego potrzebny jest talent rysowniczy! 

background image

- Wyobraźcie sobie, że go mam. 

- Jakoś do tej pory nim nie błysnęłaś. 

-  Bo  nie  zwykłam  się  chwalić  -  odrzekła  Katja,  przybierając  naprędce  pozory 

skromności. - Jak tylko zdobędę wykształcenie i posadę grafika, rzucam tę robotę. Z dnia na 

dzień, jeśli będzie trzeba. 

Koleżanki  umilkły.  Wprawdzie  Katja  potrafiła  wyprowadzić  z  równowagi  nawet 

człowieka  anielsko  wprost  cierpliwego,  ale  bez  jej  barwnej  osobowości  biuro  stałoby  się 

miejscem  cichym  i  opustoszałym.  Zdały  sobie  nagle  sprawę,  jak  mało  wiedzą  o  tej  pewnej 

siebie  dziewczynie.  Sądziły,  że  wieczory  spędza  w  luksusowych  restauracjach,  tymczasem 

ona  chodzi  do  szkoły!  A  jak  się  głębiej  zastanowić,  to  rzeczywiście  nie  ma  zbyt  wielu 

strojów. Tylko kilka podstawowych, którymi żongluje z niezwykłą wprawą. 

Najstarsza  sekretarka  przyglądała  się  jej  z  namysłem.  Kiedy  płacząca  dziewczyna 

wybiegła z pokoju... W oczach Katji pojawił się błysk bólu i zrozumienia. A kiedy sekretarka 

leżała  w  szpitalu,  nieznajomy  nadawca  przesłał  jej  bukiet  anemonów.  Katja  uwielbia 

anemony... A jednak ta młoda i wyniosła dama za żadne skarby świata nie przyznałaby się do 

takich sentymentalnych odruchów. 

Trzasnęły drzwi. Oszkloną ścianę jadalni minął jakiś mężczyzna, kierując się w stronę 

gabinetu  dyrektora.  Dziewczęta  ożywiły  się.  Mężczyzna  był  dobrze  zbudowany,  ruchy  miał 

sprężyste,  a jego opalenizna kontrastowała z barwą spłowiałych od słońca włosów. Spojrzał 

na  nie  przelotnie  i  zniknął  w  drzwiach,  ale  jeszcze  przez  chwilę  kobietom  towarzyszyło 

wspomnienie  jego  jasnoniebieskich,  nieomal  agresywnych  oczu.  Najmłodsza  urzędniczka 

gwizdnęła. 

- Co za facet! 

- Kto to jest? - spytała inna. 

- Goryl - mruknęła Katja. 

- To pilot - powiedziała najstarsza. - Nazywa się Jonasz Callenberg. Od czasu do czasu 

wozi dyrektora niewielką powietrzną taksówką. Wygląda na łowcę przygód. 

Ostry głos przywołał dziewczęta do pracy. Leniwie wracały do biura. 

-  Ojej,  zdaję  dziś  po  południu  egzamin  -  jęknęła  jedna  z  urzędniczek.  - Strasznie  się 

boję,  szef  coś  ostatnio  nerwowy.  Siedzi  jak  na  szpilkach,  źle  dyktuje,  a  potem  ma  do  mnie 

pretensje! 

-  To  prawda,  ostatnio  był  dość  zdenerwowany  -  powiedziała  Katja  z  roztargnieniem, 

kierując się w stronę toalety. 

W  drodze  powrotnej  natknęła  się  na  dyrektora  Svantessona.  Nawet  jej  nie  zauważył. 

background image

Zaciskał  mocno  usta,  a  jego  ciemnobrązowe  oczy  rozglądały  się  nerwowo.  Dyrektor 

Svantesson był eleganckim mężczyzną po czterdziestce, o skroniach przyprószonych siwizną. 

Podwładni nie potrafili pojąć, skąd brała się jego zamożność; z pewnością nie dochody firmy 

pozwalały  mu  prowadzić  życie  na  tak  wysokiej  stopie.  Svantesson  był  wdowcem,  miał 

przepiękną posiadłość na przedmieściach, uwielbiał drogie samochody i wystawne przyjęcia. 

Pozostałe dziewczęta nie wiedziały, że Katja była kiedyś gościem na jednym z nich. Opuściła 

je jednak bardzo wcześnie. Takie rzeczy w ogóle jej nie interesowały. 

Dzień pracy zbliżał się ku końcowi. Katja zeszła do archiwum po stare faktury. Stała 

między wysokimi pólkami, kiedy dobiegły ją jakieś męskie głosy. Ktoś pewnie włączył radio, 

to musiało być słuchowisko kryminalne, inaczej przedmiot rozmowy byłby zbyt groteskowy. 

Jeden z głosów, zadziwiająco podobny do głosu dyrektora Svantessona, powiedział: 

-  Wraca  jutro  wieczorem  o  wpół  do  jedenastej  i  będzie  miał  przy  sobie  klucz. 

Poleciłem mu, by go nikomu, poza mną, nie dawał. No, ale ja nie wrócę, tyle że on nie ma o 

tym zielonego pojęcia. - Mówiący zachichotał nerwowo. 

Dobry aktor, pomyślała Katja. Znakomicie gra podekscytowanego konspiratora. 

Drugi głos, młody i niewyraźny, spytał: 

- Czy on wie, do czego jest ten klucz? 

-  Jasne,  że  nie!  Tylko  wy  wiecie,  no  i  ja.  Zawartość  skrytki  jest  wasza,  jak  tylko 

zdobędziecie klucz. Zapewniam was, jest tego niemało, cały mój zapas tu w Szwecji. 

- I tak nas to będzie drogo kosztowało. 

-  Wiem  -  powiedział  głos.  Gdyby  nie  pochodził  z  radia,  pomyślała  Katja,  można  by 

naprawdę uznać, że należy do dyrektora. - Nie odda klucza po dobroci. Musicie go zdobyć, a 

jest tylko jeden sposób. 

Młody głos zaśmiał się chrapliwie. 

- Spokojnie! Dla nas to nie pierwszyzna... 

Przerwał mu ten drugi: 

-  Tylko  on  wie,  dokąd  się  wybieram.  Po  skończonej  robocie  macie  zniknąć. 

Gdziekolwiek.  Nie  będzie  śladu  po  was  ani  po  mnie.  A  zwłaszcza...  -  roześmiał  się 

histerycznie - po nim! 

Jego młody rozmówca nabrał podejrzeń. 

- A nas pan przypadkiem nie wyśle w tę samą podróż? 

- Nie stanowicie dla mnie zagrożenia. I tak nie wiecie, dokąd wyjeżdżam. Pozwólcie 

mu wpierw dojechać do domu! 

- Zrobi się. Już mówiłem, dla nas to nie pierwszyzna. 

background image

Trzasnęły drzwi, głos umilkł. 

Dziwne  słuchowiska  puszcza  się  teraz  w  radiu,  pomyślała  Katja.  W  ogóle  nie 

wiadomo,  o  co  chodzi.  Kto  ma  klucz,  który  pragnie  zdobyć  właściciel  chrapliwego  głosu? 

Kim jest podejrzany typ wybierający się w podróż? 

Nieważne! Katja wzruszyła ramionami, zabrała papiery i wróciła do biura. 

Godzinę  później  dziewczęta  uniosły  się  z  krzeseł  z  poczuciem  dobrze  spełnionego 

obowiązku. Kolejny dzień pracy dobiegł końca. 

- Dyrektor znów wybiera się w podróż - powiedziała najstarsza. 

Katja  wyjrzała  przez  okno  na  oświetlony  plac.  Nastała  późna  jesień,  na  zewnątrz 

panował  półmrok.  Zobaczyła,  jak  dyrektor  Svantesson  wsiada  do  samochodu.  Drzwi 

przytrzymywał  mu  wysoki  mężczyzna.  Katja  rozpoznała  w  nim  Jonasza  Callenberga, 

młodego pilota o ostrym spojrzeniu. Goryla, ze spłowiałymi włosami. 

Może ten młody, niewyraźny głos należał do niego? A ten drugi, może naprawdę był 

głosem dyrektora? 

Niemożliwe. Callenberg nie był wcale młody, według Katji tak po trzydziestce. Poza 

tym miał właśnie dokądś lecieć... 

Lecieć? 

Może wraca jutro wieczorem? 

Co za bzdury! To przecież tylko słuchowisko kryminalne w radiu, nic więcej. 

Mimo  to  na  kursie  wieczorowym  Katja  nie  potrafiła  zebrać  myśli.  Wykładowca 

zarzucił jej brak koncentracji i miał całkowitą rację. 

W nocy źle spała, przez cały następny dzień nie potrafiła skupić się na pracy. Gdzieś 

zapodział  się  jej  wizerunek  młodej,  idealnej  damy,  nie  zadbała  o  makijaż  i  ten  jeden  raz 

oszczędziła innym ciętych replik. 

Po  powrocie  do  swego  jednopokojowego  mieszkania  sięgnęła  po  program  radiowy  z 

poprzedniego dnia. 

Nie,  o  tamtej  porze  nie  nadawano  żadnych  słuchowisk  kryminalnych.  Grał  zespół 

akordeonowy. I śpiewał chór dziewczęcy. Dla pewności sprawdziła program telewizyjny, ale 

w tym czasie telewizja nie nadawała żadnej audycji. 

Katja opuściła gazetę. 

Iść na policję? 

Po  co?  Nie  pamiętała  nawet,  o  czym  rozmawiały  tamte  głosy.  A  jeśli  nawet  jeden  z 

nich był głosem dyrektora Svantessona, to jaki sens miała ta rozmowa? 

Gdyby chociaż była w stanie przypomnieć sobie jej treść... 

background image

ROZDZIAŁ I 

O wpół do jedenastej wieczorem Katja stała na lotnisku, elegancka jak zwykle,  choć 

jednocześnie poirytowana koniecznością opuszczenia przytulnego mieszkania. Że też inni nie 

potrafią organizować sobie życia równie skutecznie jak ona! 

Zdążyła  już  zasięgnąć  informacji.  W  rzeczy  samej,  prywatny  samolot  pilotowany 

przez Jonasza Callenberga miał wkrótce wylądować. Przylatywał ze Szwajcarii. 

Pod podmuchami grudniowego wiatru Katja mocniej owinęła się płaszczem. Czuła się 

jak kompletna idiotka. Wynalazła z dziesięć sposobów na rozpoczęcie rozmowy, ale żaden z 

nich nie wydał się jej odpowiedni. Postanowiła zdać się na intuicję. 

Niewielki biało - czerwony samolot podszedł do lądowania. Katja wyprostowała się i 

przyjmując nonszalancką minę, ruszyła w kierunku kołującej maszyny. 

Nie odpowiadała jej ta rola, nie pasowała do wizerunku pewnej siebie damy. Katja nie 

miała zresztą pojęcia, jak dama powinna się zachować w tak osobliwej sytuacji. 

Pilot  nie  śpieszył  się.  Katja  obserwowała,  jak  w  bladoniebieskim  świetle  okrąża 

samolot,  wykrzykując  polecenia  do  mechaników.  Wyglądał  całkiem  atrakcyjnie,  szczupły  i 

wysoki,  z  jasną  czupryną  targaną  podmuchami  wiatru.  Nonszalancka  mina  Katji  rzedła  z 

wolna. 

W końcu podszedł bliżej, omiótł ją spojrzeniem i obojętnie odwrócił wzrok. Katja nie 

straciła rezonu. Ruszyła prosto w jego kierunku, tak by nie mógł jej zlekceważyć. 

-  Jonasz  Callenberg?  -  spytała  z  chłodnym  uśmiechem.  Najchętniej  dałaby  sobie 

spokój  z  tym  prostakiem,  całym  sobą  demonstrował,  że  nie  ma  ochoty  poświęcić  jej  ani 

chwili. - Nazywam się Katja Francke i pracuję w biurze dyrektora Svantessona. Czy mogę z 

panem zamienić parę słów? To ważne. 

- Słucham! 

- Nie tutaj! - rzuciła ze złością. 

Rozejrzał się zrezygnowany. 

- Może porozmawiamy w drodze do samochodu? 

- Do mojego samochodu - odrzekła pośpiesznie. - To dość... poufna sprawa, więc jeśli 

pan pozwoli... 

Wzruszył  ramionami,  jakby  cała  ta  sprawa,  Katji  nie  wyłączając,  nudziła  go 

niemiłosiernie.  Katja  zdążyła  już  zauważyć,  że  jego  głos  nie  ma  nic  wspólnego  z 

niewyraźnym, chrapliwym głosem z archiwum. 

background image

Przeszli  płytę  lotniska,  nie  odzywając  się  do  siebie.  Katja  dorównywała  pilotowi 

wzrostem,  choć  on  wcale  nie  zaliczał  się  do  niskich.  Musiała  przyznać,  że  ma  atrakcyjną 

sylwetkę.  Nie  rozmawiali  ze  sobą,  czuła  się  więc  zwolniona z  obowiązku,  by  patrzeć  mu  w 

twarz. 

Z  pewnością  był  gorylem.  Z  tych  najgorszych,  Katja  potrafiła  takich  rozpoznać  bez 

cienia wątpliwości! 

- Dlaczego się pani bez przerwy rozgląda? - spytał. - Sprawa jest aż tak poufna? 

Ton jego głosu był pełen sarkazmu. 

- Sam pan zdecyduje - odrzekła swobodnie. 

Dotarli  do  małego  samochodu  Katji.  Dziewczyna  nie  była  wcale  pewna,  czy 

Callenberg  zmieści  się  w  jego  wnętrzu,  ale  zdołał  jakoś  ulokować  się  w  siedzeniu. 

Spodziewała  się,  że  owionie  ją  prymitywnie  męska  woń  potu  i  tytoniu,  ale  nic  takiego  nie 

nastąpiło. Obecność obcego mężczyzny w ciasnym samochodzie trudno jednak było zaliczyć 

do przyjemności! 

- Możemy stąd odjechać? - spytała z lekkim podenerwowaniem. 

- Nie! Nie chciałbym oddalać się od mego wozu. 

- Jak pan chce - zgodziła się z nagłą uległością. 

W  światłach  przejeżdżających  samochodów  widziała  jego  twarz  -  silną,  wyrazistą, 

pozbawioną tej czułości, której szukała u mężczyzn. 

- A więc? - rzucił ponaglająco. 

Katja nabrała powietrza. 

- Przede wszystkim... czy mogę mówić panu po imieniu? 

- Proszę! 

- Historia jest dość niesamowita... 

- Nie interesują mnie niesamowite historie. Interesują mnie fakty. Przejdź do rzeczy - 

chyba że szukasz jakiegoś pretekstu, by pójść ze mną do łóżka. 

Katja obrzuciła go taksującym spojrzeniem. 

-  Mógłbyś  podać  choć  jedną  przyczynę,  dla  której  warto  by  mieć  na  to  ochotę?  - 

spytała  tak  lodowatym  tonem,  że  aż  pociemniało  mu  w  oczach.  Nie  zamierzała  tracić 

panowania  nad  sobą,  mimo  że  ten  mężczyzna  był  wyjątkowo  nieprzyjemny.  -  Opowiem  ci 

wszystko jak najzwięźlej, a potem rób, co chcesz. Spełnię swój obowiązek i nie życzę sobie 

dalszej znajomości z tobą. 

Jego mina wyrażała wahanie, ale nie odezwał się. 

-  A  więc  byłam  wczoraj  w  archiwum,  stałam  za  wysokim  regałem  i  usłyszałam 

background image

nieprzyjemną rozmowę, która dotyczyła ciebie. 

- Nie interesują mnie plotki. 

Katja odwróciła się w jego stronę. 

- Zdobądź się na odrobinę rozsądku i daj mi skończyć! Nie wybiegam na mróz tylko 

po  to,  by  poplotkować!  To  chyba  oczywiste!  Dyrektor  Svantesson  rozmawiał  z  jakimś 

młodym mężczyzną. Z ich rozmowy wywnioskowałam, że mają zamiar cię zabić. 

Jonasz Callenberg odwrócił się w geście rezygnacji. 

- Dostałeś jakiś klucz? Od dyrektora Svantessona czy od kogoś innego? 

Zesztywniał. 

- Co cię to obchodzi? 

-  W  ogóle  mnie  to  nie  obchodzi.  Ale  potwierdza  moje  podejrzenia.  Pozwól  mi 

dokończyć!  Nie  wolno  ci  dawać  tego  klucza  nikomu,  poza  dyrektorem  Svantessonem. 

Tymczasem, pan dyrektor nie ma zamiaru wracać do kraju! 

- Skąd wiesz? 

- Sam to powiedział. Wiesz, do czego jest ten klucz? 

- Nie. 

-  Przynajmniej  przyznałeś,  że  go  masz!  Tamten  młody  człowiek  ma  polecenie,  by 

odebrać klucz od ciebie. 

- Wręcz przeciwnie! Nikt nie ma go dostać. I nikt nie dostanie. 

-  No  właśnie,  obaj  o  tym  wiedzieli.  Dlatego,  stwierdził  dyrektor,  istnieje  tylko  jeden 

sposób, by ci go zabrać. Sądząc z tonu ich głosów, zamierzają cię zabić. 

- Sądząc z tonu głosów? Nie przesadzasz, młoda damo? 

- Nie mam zwyczaju dramatyzować. Chcesz dostać kulkę w plecy, to wysiadaj. Mnie 

to nic nie obchodzi. 

- Mów dalej - powiedział bezbarwnie. 

- Jesteś jedyną osobą, która zna cel podróży Svantessona. Dlatego musisz zginąć. 

- Dyrektor Svantesson pojechał do Szwajcarii. Co w tym dziwnego? 

- Miał dużo bagażu? Zamierzał zostać w Szwajcarii? 

-  Tak,  miał  sporo  bagażu.  Odwiozłem  go  do  banku.  A  później  pomogłem  mu  kupić 

bilet do... 

Jonasz Callenberg przerwał i spojrzał na Katję. 

- Do Rio de Janeiro. Powiedział mi, że wybiera się w podróż służbową. To na diabła 

mu taki bagaż?! 

- Czemu więc nie poleciał stąd bezpośrednio do Argentyny? 

background image

- Do Brazylii - poprawił ją Callenberg nie bez satysfakcji. 

- No jasne. - Katja zaczerwieniła się. - Czemu nie poleciał bezpośrednim samolotem? 

- Miał coś do załatwienia w Szwajcarii, tak przynajmniej twierdził. 

- Mówiłeś, że był w banku? - spytała Katja z namysłem. 

Uczynił niecierpliwy gest. 

-  Starczy  tych  bzdur!  Usiłujesz  sugerować,  że  dyrektor  Svantesson  prowadzi  jakieś 

podejrzane interesy? 

- Ostatnio bywał rozdrażniony. 

- Może spodziewał się kontroli? 

- Nie, jeszcze nie teraz. Ale my, jego poddani, już od dawna się zastanawiamy, skąd 

ma takie pieniądze. Firma jest dochodowa, ale nie aż tak dochodowa. Może opróżnia co jakiś 

czas zawartość kasy? 

Jonasz  Callenberg  otrząsnął  się  z  obojętności,  choć  nadal  sprawiał  wrażenie 

rozgniewanego. Ze ściągniętymi brwiami wpatrywał się w szybę. 

-  To  najdziwniejsza  historia  gangsterska,  jaką  kiedykolwiek  słyszałem!  Ten  młody 

chłopak... Do czego potrzebny mu klucz? 

- Miał dostać zawartość skrytki. Według słów dyrektora, niezwykle cenną. 

- Czemu nie mógł dostać jej od razu? Po co mu klucz? I ja? 

-  Dyrektor  chce,  żebyś  zniknął,  nie  rozumiesz,  głupcze?  Bez  śladu.  Ty  jeden  wiesz, 

dokąd wyjechał. Klucz to gwarancja, że ten młodzian pośle cię na tamten świat. 

- W takim razie zawartość skrytki musi być niezwykle cenna - stwierdził Callenberg, 

nie zważając na jej obraźliwe zaczepki. 

- Z pewnością! Pieniądze? 

- Czyżby? 

- Może diamenty? 

-  Nie  bądź  głupia  -  odwzajemnił  się  jej  Jonasz  Callenberg.  -  Sama  mówiłaś,  że  to 

młody chłopak. Tacy nie mordują dla diamentów. To zbyt niebezpieczne i nie warte zachodu. 

Wymyśl coś lepszego! 

Z roztargnieniem spoglądał przez okno. 

Katja  miała  już  ciętą  odpowiedź  na  czubku  języka,  lecz  zamiast  tego  spytała  z 

napięciem: 

- Co się stało? 

- Mój samochód stoi pod tamtą latarnią. Ktoś kręci się wokół niego od  mniej więcej 

dziesięciu minut. 

background image

Katja wytężyła wzrok. 

- Chyba dziewczyna. 

- Trudno powiedzieć. W dzisiejszych czasach łatwo o pomyłkę w tych sprawach. 

-  Zapomniałam  o  paru  szczegółach.  Dyrektor  powiedział:  „Pozwólcie  mu  wpierw 

dojechać do domu!” A młody głos odrzekł: „Zrobi się. Dla nas to nie pierwszyzna”. 

-  Dla  nas?  -  Callenberg  spojrzał  na  nią  ostro.  -  Jest  ich  kilku?  Cały  gang 

zdesperowanych szczeniaków? 

- Nie sądzę, - rzekła Katja. - Dyrektor Svantesson to chytry lis. Najwyżej dwóch, może 

trzech. 

Twarz Callenberga przybrała ponownie wyraz zwątpienia. 

- Jak sądzisz - spytała niepewnie - może powinniśmy pójść na policję? 

- Na policję? - prychnął. - I co im powiemy? My... 

Katja przerwała mu lodowatym tonem: 

- My, mówisz? Ja już zrobiłam, co do mnie należało. Ostrzegłam cię. Mam dosyć twej 

nadętej arogancji. Wynoś się z mojego samochodu! I z mojego życia! 

-  Jesteś  niezwykle  pewna  siebie,  młoda  damo  -  odrzekł,  a  oczy  pociemniały  mu 

ostrzegawczo.  -  Najpierw  wywracasz  moje  spokojne  życie  do  góry  nogami,  a  potem  mnie 

wyrzucasz. W porządku, to mi odpowiada. Właśnie miałem ci podziękować i ruszyć w swoją 

stronę. 

-  Zaczekaj  -  Katja  pożałowała  swej  porywczości,  kiedy  mężczyzna  położył  dłoń  na 

klamce. - Po pierwsze, nie sądzę, by twoje życie było tak spokojne, jak twierdzisz, po drugie, 

ta historia zaczyna mnie ciekawić. Chcę wziąć w niej udział, choć przez chwilę. 

Jonasz Callenberg nie wyraził aprobaty. 

- Rób, jak chcesz. Ja mam zamiar sprawdzić, kto kręci się przy moim samochodzie. 

- Zaczekam tutaj. Jeśli odjedziesz, mam jechać za tobą? 

Zawahał  się,  po  czym  spojrzał  na  nią  ze  złością  i  wycedził  powoli,  jakby  te  słowa 

sprawiały mu przykrość: 

- Tak... proszę. 

Katja uśmiechnęła się z zadowoleniem. A więc przyda się na coś! Ten arogancki goryl 

przyjął jej pomoc, choćby miała jedynie oznaczać czuwanie na odległość. 

Katja Francke odzyskała przewagę i mogła ze spokojem uznać Jonasza Callenberga za 

całkowicie niegroźnego osobnika. 

Sama na dobrą sprawę nie wiedziała, skąd brały się u niej takie myśli. Zmagania Katji 

ze zbyt niskim poczuciem własnej wartości pozostawały jedną wielką zagadką także dla niej 

background image

samej. 

background image

ROZDZIAŁ II 

Jonasz  Callenberg  zbliżał  się  ostrożnie  do  samochodu.  Choć  niechętnie,  musiał 

przyznać,  że  opowieść  Katji  zrobiła  na  nim  pewne  wrażenie.  Jej  słowa  układały  się  w 

logiczną całość, a tok rozumowania wydawał się chłodny i wyważony.  Miała też atrakcyjną 

powierzchowność, nie była może piękna, ale bardzo szykowna. 

Jednakże cała ta historia to jakaś wielka bzdura. Przez krótką chwilę Jonasz zapragnął 

poniżyć Katję, zmusić ją, by uznała swą porażkę, i doznać uczucia triumfu. 

Coś mu mówiło, że Katję Francke niełatwo złamać. Wyczuwał, że Katja go nie lubi, 

traktuje  jak  osobnika  niższego  gatunku,  i  to  tylko  zwiększało  jego  irytację.  Pewnie  woli  te 

ś

liskie  typy,  które  znają  kunszt  konwersacji  nad  kieliszkiem  drogiego  wina  w  wykwintnej 

restauracji! 

Nieznośna pannica! 

Podszedł do samochodu i natychmiast znalazła się przy nim tamta dziewczyna. 

- Przepraszam - zagadnęła, trzepocząc rzęsami. - Czy mógłby mnie pan podwieźć do 

miasta? Ostatni autobus już odjechał... 

Wyglądała  miło  z  twarzą  ukrytą  za  burzą  złotych  loków.  Gdyby  nie  rewelacje  Katji, 

pewnie by się nad nią zlitował. Teraz miał się na baczności. 

-  Jasne,  wskakuj  do  środka!  -  powiedział,  chociaż  wcale  nie  zamierzał  spełniać  jej 

prośby. 

-  Dziwne!  -  stwierdził,  gdy  silnik  wydał  z  siebie  żałosne  prychnięcie.  -  Nie  chce 

zapalić. 

Dziewczyna  nie  potrafiła  ukryć  zdenerwowania.  Jonasz  wysiadł,  podniósł  maskę  i 

odłączył jeden z przewodów... 

-  Przykro  mi  -  rozłożył  bezradnie  ramiona.  -  Nic  nie  zdziałam.  Sprowadzę  ci 

taksówkę. 

- Nie, dziękuję, poradzę sobie - bąknęła, wysiadając z samochodu. Zawahała się. - No 

chyba że pojedziesz ze mną? - dorzuciła z olśniewającym uśmiechem. 

- Niestety - Jonasz odwzajemnił uśmiech. - Muszę naprawić tego grata. 

- Mogę poczekać. 

-  Znam  go  dobrze,  to  zajmie  mnóstwo  czasu  -  oświadczył,  mimo  że  samochód  był 

nowy jak spod igły. - Jedź! Przykro mi, że nie mogę ci pomóc. 

Dziewczyna  namyślała  się  przez  chwilę,  po  czym  ruszyła  w  kierunku  poczekalni. 

background image

Przypuszczalnie zamierzała zatelefonować. 

Kiedy zniknęła mu z oczu, Jonasz rzucił się do samochodu Katji i wsiadł do środka. 

- Ruszaj! - rozkazał. 

Katja,  która  cały  czas  nie  spuszczała  z  niego  oczu,  była  już  gotowa  do  drogi. 

Wyjechała na główną ulicę i skierowała się do miasta. 

- Dokąd? - spytała spokojnie. - Na policję? 

- Daj spokój z tą policją! - prychnął niecierpliwie. - Ani na chwilę nie uwierzyłem w tę 

twoją  opowiastkę  o  planowanym  morderstwie.  Jesteśmy  w  Skandynawii,  a  dyrektor 

Svantesson jest łagodny jak baranek. Odwieź mnie do domu... 

- Nie! - przerwała mu gwałtownie Katja. - Myśl sobie co chcesz, ale ja wierzę w to, co 

słyszałam. Nie mam sumienia rzucać cię wilkom na pożarcie. 

- Wilkom! - Jonasz uśmiechnął się złośliwie. - Ta dziewczyna wcale nie przypominała 

wilka! W porządku, zawieź mnie do hotelu. Dla spokoju twojego sumienia. 

- W hotelu znajdą cię bez trudu. 

- Więc co mam robić? Przespać się pod mostem w papierowym worku? 

Katja nie odzywała się przez chwilę. 

-  Mam  tylko  jeden  pokój...  Ale  jeśli  starczy  ci  wanna  czy  kosz  na  śmieci...  - 

dokończyła beznamiętnie. 

Przez chwilę przyglądał się jej z ukosa. 

- Wystarczy w zupełności - odrzekł ze śmiertelną powagą. 

-  Nie  mam  zamiaru  dzielić  z  tobą  łóżka  -  dodała  tonem  nie  pozostawiającym 

wątpliwości. 

- Ja też nie - zapewnił ją. - Nie kładę się z lodówką. 

- Dobrze! Czy ktoś nas śledzi? 

- To mi pachnie kiepskim kryminałem. - Jonasz uśmiechnął się mimowolnie i obejrzał. 

- Nie, nikt nas nie śledzi. Poza jakimś starszawym piratem drogowym na motorowerze. Jedzie 

co najmniej z szybkością dwudziestu kilometrów na godzinę. 

Katja  wykrzywiła  się.  W  jej  oczach  dojrzał  błysk  uznania  i  poczuł  ukłucie  dumy. 

Później nie zamienili już ani słowa. 

Jonasz rozglądał się po malutkim mieszkanku z dezaprobatą. 

- Perfekcjonistka z ciebie - powiedział z naganą w głosie. 

-  Doprawdy?  -  rzuciła  swobodnie  Katja.  Powiesiła  już  płaszcz  i  właśnie  nastawiała 

czajnik.  -  Nigdy  się  nad  tym  nie  zastanawiałam.  Kupuję  tylko  rzeczy,  które  uznam  za 

odpowiednie. 

background image

- Na tym polega perfekcjonizm - upierał się Jonasz. - Gdzie tu znajdziesz miejsce dla 

takiego dzikiego zwierza jak ja? 

-  Powiedziałeś  zwierza,  zabawne  -  mruknęła  Katja.  -  Hm,  uznaję  to  zdarzenie  za 

wyjątek od reguły. Jaką pijesz herbatę, chińską czy rosyjską? 

- Boże - jęknął - nie masz zwykłej? 

-  Napijemy  się  rosyjskiej  -  zdecydowała.  -  Dla  początkujących  nadaje  się  najlepiej. 

Usiądź, zaraz będę gotowa. 

- Które miejsce przeznaczasz dla zwierzaków? Nie licząc kosza na śmieci? 

- Siadaj gdzie bądź. I tak tu nie pasujesz! 

Zajął  miejsce  w  białym  fotelu  z  jedwabnym  obiciem,  ale  szybko  przeniósł  się  na 

kuchenny  taboret.  Musiał  przyznać,  że  kącik  jadalny  sprawia  przytulne  wrażenie.  Przytulny 

był  zresztą  cały  pokój  z  niewielkim  aneksem  kuchennym  i  drzwiami  prowadzącymi  na 

balkon... 

- Mogę spać na balkonie - zaproponował. 

- W grudniu? Jestem może perfekcjonistka, ale nie pozbawioną ludzkich uczuć. 

Od  dłuższej  chwili  Jonasz  kierował  zaciekawione  spojrzenia  na  biurko  zarzucone 

arkuszami papieru. Przy biurku brakowało krzesła. Katja podążyła za jego wzrokiem. 

- Nie mam kiedy kupić krzesła do pracy - wyjaśniła. - Wszystko w swoim czasie, moja 

pensja nie jest zbyt wysoka. Na razie używam taboretu. 

Biurko  przyciągało  go,  w  końcu  nie  mógł  się  już  opanować,  by  nie  rzucić  okiem  na 

leżące na nim rysunki. Gwizdnął cicho z podziwu. 

- Sama je zrobiłaś? A może to dzieło twojego narzeczonego? 

-  Bezczelne  pytanie.  Po  pierwsze,  podajesz  w  wątpliwość  kobiece  zdolności,  po 

drugie, usiłujesz wybadać, czy mam narzeczonego. A po trzecie, sugerujesz, że on tu mieszka. 

Jonasz Callenberg wykrzywił się na ten spektakl kobiecej przenikliwości. 

Katja postawiła na stole duże angielskie filiżanki. 

-  Udzielę  ci  jednak  odpowiedzi:  tak,  ja  je  zrobiłam.  Nie,  nie  mam  narzeczonego,  a 

nawet gdybym miała, to by tutaj nie mieszkał. Chcę mieć uporządkowane życie. 

- I bezbarwne - mruknął. 

- Tego nie powiedziałam - rzuciła Katja, czerwieniąc się z lekka. 

Nachylił się nad rysunkami. 

- Są naprawdę świetne! Co przedstawiają? 

Podeszła bliżej i Jonasz poczuł subtelny zapach perfum, idealnie, rzecz jasna, dobrany 

do jej typu urody. 

background image

- Chodzę na kursy wieczorowe, kształcę się na ilustratorkę. To tylko prace szkolne. 

Z irytującą precyzją Jonasz wybrał rysunek przedstawiający tulącą się parę. 

-  To  szkic  do  jakiegoś  opowiadania  -  powiedziała,  odbierając  mu  arkusz  -  Nie  jest 

najlepszy. 

-  Technicznie  całkiem  niezły.  Tyle  że  w  twarzy  kobiety  widać  znudzenie. 

Odrysowywałaś się w lustrze? 

Nie  był  w  stanie  panować  nad  gniewem.  Nie  uwierzył  jej  wcześniejszym 

zapewnieniom,  że  nie  chce  z  nim  iść  do  łóżka,  i  odczuwał  satysfakcję,  iż  będzie  mógł 

odrzucić jej zaloty. Teraz jednak wszystko stało się jasne, Katja pragnęła jedynie pomóc mu 

w trudnej sytuacji. Jej lodowata obojętność wyznaczała dystans, którego  nie wolno mu było 

naruszać! Mogła być spokojna, panny z wyższych sfer zupełnie go nie interesują! 

- Herbata gotowa - oświadczyła Katja. - Mam tylko bułki i ser brie. Wystarczy? 

- W zupełności! - odrzekł kwaśno. 

Jedli  w  milczeniu.  Jonasz  obserwował  ruchy  jej  dłoni,  harmonijne  i  jakże  kobiece. 

Katja okazała się niezwykłą dziewczyną, dotąd takiej nie spotkał. Jak można tak dokładnie i 

w detalach rozrysować własne życie i znać odpowiedzi na wszystkie pytania? Nic nie było w 

stanie wytrącić jej z równowagi. 

- Czytam w twoich myślach - powiedziała. - Uważasz mnie za dziwadło. 

- Nie do końca - odrzekł. - Mam ochotę rzucić cię na łóżko i wziąć siłą tylko po to, by 

sprawdzić, jak się zachowasz. 

- Potwierdziłbyś tylko moje przypuszczenia. 

- Jakie? 

- Że należysz do gatunku mężczyzn, których określam mianem goryli. Tak cię zresztą 

nazwałam wczoraj, kiedy przechodziłeś koło jadalni. 

Jonasz poczuł niesmak w ustach i wypił łyk herbaty. 

- Zawsze jesteś tak jadowita? 

- Tylko wtedy, gdy chcę utrzymać kogoś na dystans. 

- Nie fatyguj się. Nie mam na ciebie ochoty. 

- Wielkie dzięki! 

- U dziewcząt cenię spontaniczność. I gotowość do dawania. 

- Tak też myślałam. A ty tylko bierzesz? 

- Zdarza ci się pozostawić coś bez komentarza? 

- Nie wiem. Nie spotkałam nikogo, kto potrafiłby zamknąć mi usta. 

Po raz kolejny Jonasz poczuł ochotę, by zbudzić do życia tę Królową Śniegu, i po raz 

background image

kolejny się opanował. 

- Co zrobisz jutro? - spytała. - Pójdziesz na policję? 

- Nie! - westchnął. - Nie mam zamiaru iść na policję! Co im powiem? O kluczu bez 

zamka? O twoich urojeniach? Zdążyłem się już ośmieszyć, słuchając ciebie! 

- Chcesz, żebym poszła z tobą? 

- Natrętna mucha... Nie idziesz do pracy? 

- A ty? 

- Jutro nie. Jestem z tych wolnych i nie zdyscyplinowanych goryli. 

Określenie Katji musiało go urazić. 

- Zobaczymy jutro - stwierdziła wstając. - Jestem wykończona, nie mam siły myśleć. 

- W takim razie biada temu, kto cię spotka rześką i wypoczętą! Gdzie będę spać? Na 

podłodze? 

- Gdzieżby indziej? Powinnam może odegrać rolę szlachetnej gospodyni i odstąpić ci 

łóżko? 

-  Broń  Boże,  pewnie  pełno  w  nim  babskich  fidrygałków.  Starczy  mi  poduszka, 

wyciągnę się na dywanie. Z tego, co zdążyłem się o tobie dowiedzieć, wnioskuję, że nie ma 

na nim drobiny kurzu. 

- Obyś się nie pomylił. Weź jeszcze tę narzutę - dodała wspaniałomyślnie. - I wełniany 

pled. 

- Prosto z Meksyku - wykrzywił się. - Tego mi tylko brakowało! 

- Idź pierwszy do łazienki, ja tymczasem pozmywam. Nie odwrócę się, kiedy będziesz 

się kładł. 

Jonasz zmył z siebie trudy dnia i położył się. Katja zniknęła w łazience. Nie było jej 

dłuższą chwilę. 

- Utopiłaś się? - krzyknął. 

- Nie, ale w przeciwieństwie do pewnych osób wszystko robię starannie. 

- No jasne, trzeba ci więcej czasu, by się doczyścić - odrzekł, dumny ze swej repliki. 

- Myję też zęby - dorzuciła. 

-  Jesteś  niesprawiedliwa!  Nie  chodzę  ze  szczoteczką  w  kieszeni.  Poza  tym  użyłem 

twego frotowego ręcznika. 

- Barbarzyńca! 

- Hemingway też tak robił. 

-  To  żadne  wytłumaczenie.  Odwróć  się,  wychodzę!  Jonasz  słyszał,  jak  kręci  się  po 

mieszkaniu i gasi światła. Owionął go zapach czystości, zaszeleściły prześcieradła. 

background image

- Dobranoc - powiedziała. 

- Dobranoc - odmruknął. - Wyjdę zapewne wcześnie rano, więc dziękuję za pomoc! 

- Nie ma za co! Wpadnij, jak będziesz miał kłopoty! 

Ostatnie słowo musi należeć do niej! Nie ma sposobu, by zamknąć jej usta? Jonasz nie 

zamierzał się poddać. 

-  Dziękuję!  Daj  mi  jednak  okazję  się  odwdzięczyć!  Chętnie  poratuję  dziewicę  w 

potrzebie. 

- To musisz się pośpieszyć - mruknęła z twarzą częściowo ukrytą pod kocem. 

- Chcesz powiedzieć, że naprawdę jesteś dziewicą? 

Wystawiła nos spod koca. 

- A co w tym złego? W końcu ma się jakieś zasady. 

Jonasz na moment zaniemówił. 

- Ile masz lat? Dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa? 

- Skończyłam dwadzieścia trzy. 

- Masz zamiar czekać do ślubu? 

- Niekoniecznie. Chcę mieć tylko pewność, że dobrze robię. 

- Co za wyrachowanie! 

Nagle przypomniał sobie jej słowa. 

- Powiedziałaś, że muszę się pośpieszyć? 

- To nie była zachęta. Po prostu jutro po szkole spotykam się z moim przyjacielem. 

- Sądziłem, że nie masz chłopaka? 

Katja spojrzała na Jonasza. Jego jasne włosy połyskiwały w półmroku. 

- Bo nie mam. Ale znam go od dawna. I bardzo lubię. 

- Domyślam się, że to wzór wszelkich cnót. 

- Tak właśnie jest. Kończy studia prawnicze. Dżentelmen w każdym calu. 

- Smacznego - rzucił sucho Jonasz i odwrócił się do niej plecami. - Dobranoc! 

- Dobranoc - odrzekła miękko. 

Nie tym razem, pomyślał. Ostatnie słowo będzie należeć do mnie! Odczekał chwilkę i 

mruknął cicho: 

- Dobranoc! 

Nie  odpowiedziała.  Wygrałem,  pomyślał  z  idiotycznym  poczuciem  triumfu.  Pięć 

minut później, kiedy odpływał już w sen, dobiegł go nieomal niedosłyszalny szept: 

- Dobranoc! 

Tego było już za wiele. 

background image

- Dobranoc! - wrzasnął, aż zatrząsł się dom. 

Zapadła cisza, którą przerywał jedynie jej stłumiony, beztroski chichot. 

Jonasz też się roześmiał. Po czym zwinął się w kłębek i starał się zasnąć. 

background image

ROZDZIAŁ III 

Następny  poranek  należał  do  Katji.  Zaszczebiotała  słodko:  „Kawa  gotowa”,  i  kiedy 

Jonasz  otworzył  znużone  powieki,  ujrzał  ją  jak  w  anielskiej  glorii  na  tle  kuchennego  okna. 

Odświeżona,  apetycznie  wyglądająca  w  biało  -  różowym  stroju,  z  wymalowanymi 

paznokciami i długimi, szczupłymi nogami W jej głosie zabrzmiał triumfalny ton. Jonasz się 

zirytował. 

Wziął prysznic i poczuł, jak opuszcza go zmęczenie. Za nic nie przyznałby, że źle spał 

tej  nocy.  Historia  z  kluczem,  niewygodne  posłanie,  kobiecy  pokój  i  bliskość  dziewczyny  - 

wszystko to przez długie godziny nie pozwoliło mu zasnąć. 

Po kąpieli poczuł się jednak jak nowo narodzony. Wyprężył szeroką klatkę piersiową 

skrytą pod podkoszulkiem i jasnoniebieską koszulą. 

-  Siadaj  -  powiedziała  Katja  -  nie  mieścisz  się  w  moim  małym  gniazdku  z  tą  górą 

mięśni. Myślałam trochę o tej dziewczynie przy samochodzie. Czego właściwie chciała? 

- Prymitywny numer! Zamierzała wprosić się do mnie, a po upojnej nocy wpuścić do 

mieszkania swoich kompanów. Zakładając, oczywiście, że twoje przypuszczenia są trafne, w 

co nadal powątpiewam. 

- Ach, tak. Wybacz mi naiwne pytanie. Łatwo dajesz się namówić na... upojną noc z 

nieznajomą? 

- Tylko jeśli owa nieznajoma mnie zainteresuje. 

- Często się to zdarza? 

- Daj spokój, taka dociekliwość nie przystoi prawdziwej damie! Nie, nieczęsto. Wolę, 

by inicjatywa należała do mnie. 

- Rozumiem. „Rzucić na łóżko i wziąć siłą”, czyż nie tak się wyraziłeś? Muszę już iść. 

Dasz  sobie  radę?  Wychodząc  zatrzaśnij  po  prostu  drzwi.  Co  właściwie  zamierzasz  teraz 

zrobić? 

- Pytasz, nie oczekując odpowiedzi? Trzy pytania i dwa stwierdzenia na raz. Wpierw 

pojadę po samochód, potem do domu!  I nie interesuje mnie,  co o tym sądzisz! - zakończył, 

rzucając jej agresywne spojrzenie. 

-  Nic  nie  sądzę  -  zapewniła  niewinnie.  -  Uważaj  na  siebie.  Nie  chcę,  by  moja  ofiara 

poszła na marne. Trzymaj się, miło było cię poznać! 

- Cała przyjemność po mojej stronie - odrzekł sucho. 

Samochód  stał  tam,  gdzie  go  zostawił.  Jonasz  umocował  luźny  przewód  i  z 

background image

zadowoleniem  ruszył  w  kierunku  miasta.  Wreszcie  pozbył  się  tej  zarozumiałej  Katji!  Z 

pozoru  wyglądała  na  zrównoważoną  osobę,  ale  w  istocie  była  przewrażliwiona  i  zupełnie 

szalona.  Czego  jednakże  można  się  było  spodziewać  po  dziewczynie  o  tak  obłudnym 

nastawieniu  do  miłości?  Jej  emocjonalne  potrzeby  znajdowały  upust  w  dzikich  fantazjach, 

jakże odległych od jałowego życia, które prowadziła. 

Wąską bramą wjechał na podwórze budynku, w którym mieszkał. Wysiadł i zamknął 

samochód. 

Co zrobić z resztą dnia? Ruszyć do miasta, siedzieć w domu? Perspektywa spędzenia 

czasu  w  nieprzytulnym,  zagraconym  mieszkaniu  nie  przedstawiała  się  zbyt  zachęcająco. 

Gdyby  tylko  mógł  z  kimś  porozmawiać,  poćwiczyć  umysł  w  trafnych,  ciętych  replikach. 

Takich jak... 

Nie, dość tego, koniec z Katją! Nadęta snobka! 

Kiedy zbliżał się do drzwi wejściowych do budynku, kątem oka dostrzegł jakiś cień. 

Podwórze  było  wąskie  i  ciemne,  obramowane  rzędami  nie  oświetlonych  okien  rzadko 

używanych  spiżarń  i  komórek.  W  epoce  odkurzaczy  parkowano  tu  jedynie  samochody  i 

wyrzucano śmieci. Jonasz odwrócił nieznacznie głowę i drgnął. 

Gdyby  nie  ostrzeżenie  Katji,  pewnie  w  ogóle  by  nie  zareagował;  zarys  sylwetki  na 

ś

cianie był ledwo widoczny. Teraz jednak jego ciało sprężyło się gwałtownie, z jednej strony 

dostrzegł postać z długim nożem w ręce, z przeciwnej cień głowy drugiego napastnika. 

Instynkt podpowiedział mu, co należy zrobić. Tamtych było co najmniej dwóch, mieli 

nóż.  Jonasz  rzucił  się  do  przodu,  szarpnął  drzwi,  wpadł  do  środka  i  przekręcił  zasuwkę.  W 

ułamek  sekundy  później  ktoś  uderzył  z  łomotem  w  drzwi  od  zewnątrz  i  zaklął  siarczyście. 

Przypuszczenia  Jonasza  potwierdziły  się.  Wpadając  do  budynku  zdołał  zarejestrować,  że 

napastników jest dwóch i że mają twarze zakryte chustami. 

Nie  wbiegł  na  górę,  tylko  korytarzem  dostał  się  do  drzwi  frontowych  prowadzących 

na  ulicę.  Na  ulicy  panował  spory  ruch  i  Jonasz  poczuł  się  bezpiecznie.  Napastnicy  się  nie 

pojawili, wejście na podwórze znajdowało się za rogiem i pewnie nie mieli odwagi pokazać 

mu się w świetle dnia. 

Jonasz wsiadł do taksówki stojącej na postoju. 

Tuż  przed  lunchem  przywołano  Katję  do  telefonu.  Podniosła  słuchawkę  w  gabinecie 

szefa, czując na sobie jego pełen dezaprobaty wzrok. 

- Cześć, mówi Jonasz. 

Mógłby mówić ciszej. Katja odwróciła się plecami do szefa. 

-  Muszę  niestety  jeszcze  raz  prosić  cię  o  pomoc  -  ciągnął  Jonasz.  -  Jestem  w 

background image

komisariacie, chcą, byś potwierdziła moją historyjkę kryminalną. Twierdzą, że mam delirium. 

Możesz poświęcić im pół godziny? 

- A więc poszedłeś na policję - powiedziała z ulgą. - Za pięć minut jest lunch, mogę go 

sobie darować. 

- Mam kanapki z serem. Wydział narkotykowy. Pytaj o inspektora Hulténa! 

- Zaraz będę. 

Wydział  narkotykowy?  Pewnie  to  właśnie  Jonasz  miał  na  myśli  napomykając,  że 

młodzi  i  zdesperowani  mordercy  nie  interesowali  się  diamentami.  Skrytka,  ta  tajemnicza 

skrytka musiała być wypełniona narkotykami. Młody człowiek o chrapliwym głosie był to z 

pewnością ktoś uzależniony, inaczej nie przystałby na żądania Svantessona. 

I poniekąd tłumaczyłoby to zamożność dyrektora... 

Katja  weszła  do  gabinetu  inspektora,  chłodna  i  wyniosła.  Jonasza  wprost  oślepiła  jej 

wyrafinowana elegancja. 

- Sprawnie ci to poszło - przyznał. - Powtórz panu swoją historię. On zdaje się sądzić, 

ż

e oglądam zbyt wiele filmów kryminalnych. 

-  Ależ  skąd.  -  Inspektor  Hultén  uśmiechnął  się  nieznacznie.  -  Taki  jest  mój  zawód, 

wszystko sprawdzam dwukrotnie... 

Sprawdza dwukrotnie? Kto tu ogląda więcej filmów kryminalnych? 

W  świetle  dnia  Jonasz  Callenberg  prezentował  się  zupełnie  inaczej.  Opalona  twarz 

poznaczona  była  bliznami,  a  wyblakłe  od  słońca  włosy  poprzetykane  siwymi  nitkami.  Tak 

wcześnie?  Ile  właściwie  ma  lat?  Oczy  błyszczały  mu  przenikliwie,  miał  młode  spojrzenie  i 

piękne  zęby.  A  usta...  Jeśli  usta  bywają  sugestywne,  to  Jonasz  miał  sugestywne  usta.  I 

miękkie, pełne ukrytej siły ruchy, które Katję fascynowały. Jonasz Callenberg był seksownym 

mężczyzną! 

Seksowny goryl, mocna rzecz, pomyślała. Lepiej trzymać się z daleka. 

Inspektor  należał  bez  wątpienia  do  rodzaju  ludzkiego.  Koło  pięćdziesiątki,  o 

ciemnych,  przerzedzonych  włosach.  W  jego  groźnym  spojrzeniu  ukrytym  za  okularami 

błyskały  czasami  iskierki  humoru.  Wysłuchał  uprzejmie  historii  Katji  o  rozmowie  w 

archiwum, kluczu i dziewczynie na lotnisku. 

-  Kiedy  dotarł  do  mnie  sens  tej  dziwnej  rozmowy,  uznałam,  że  muszę  ostrzec  pana 

Callenberga - zakończyła Katja. 

- Dlaczego nie przyszła pani do nas? 

-  Chciałam.  Jednak  dopiero  następnego  dnia  odkryłam,  że  nie  chodziło  wcale  o 

słuchowisko radiowe. Zaniepokoiłam się. Na wizytę w policji było już za późno, pojechałam 

background image

więc  prosto  na  lotnisko.  Szczerze  mówiąc,  to  wszystko  brzmi  niezwykle  sensacyjnie, 

nieprawdaż? 

- A więc trochę pani wstyd? 

- Panna Francke zawsze postępuje w sposób właściwy - wyjaśnił Jonasz. 

-  Mam  nadzieję,  że  nie  uważa  pan,  bym  marnowała  pański  czas  -  powiedziała 

niepewnie  Katja.  -  Pan  Callenberg  uznał  moją  historię  za  dziewczęce  fantazjowanie,  więc 

jestem odrobinę zaskoczona, że go tutaj widzę... 

-  Pan  Callenberg  stał  się  dziś  rano  ofiarą  napadu  -  oznajmił  inspektor,  obrzucając 

Katję nieodgadnionym spojrzeniem. 

- Och! - krzyknęła. - Czy ty...? Jesteś może...? 

-  Daj  spokój!  -  Jonasz  wykrzywił  twarz  w  grymasie.  -  Wymachiwali  nożami,  więc 

uznałem, że lepiej wiać niż wdawać się w nierówny pojedynek. 

- Doskonale! - pochwaliła go. - Masz więcej rozsądku, niż się można spodziewać! 

Inspektor wciągnął głośno powietrze przez nos. 

- Czy ma pani powody, by przypuszczać, że pani szef handluje narkotykami? 

- Nie. A pan? 

- Jego nazwisko nigdy nie pojawiło się w tym kontekście. 

- Jest podejrzanie bogaty - powiedziała. 

-  Tak,  pan  Callenberg  wspomniał  mi  o  tym.  Zajmiemy  się  jego  powiązaniami 

handlowymi. 

- A więc potwierdza pan naszą teorię, że jego wyjazd to ucieczka? 

-  Nie  bez  zastrzeżeń  -  uśmiechnął  się  Hultén.  -  Dzwoniłem  do  biura  i  pytałem  o 

dyrektora  Svantessona.  Jego  sekretarka  powiedziała  mi,  że  szef  jest  z  prywatną  wizytą  w 

Londynie i wróci za cztery dni. 

- Nic się nie zgadza. 

- No właśnie. Pewnie chciał utrzymać wyjazd do Szwajcarii w tajemnicy, nie mówiąc 

już  o  podróży  do  Rio.  Poprosiliśmy  odpowiednie  władze  w  Brazylii,  by  miały  go  na  oku. 

Dyskretnie. Jeśli zajdzie potrzeba, będziemy wiedzieć, gdzie go szukać. 

Inspektor  Hultén  podniósł  się  z  wytartego  krzesła  i  przywołał  jakiegoś  mężczyznę. 

Ten wyszedł i po chwili pojawił się z grubym albumem. 

- Panie Callenberg, zechciałby pan przejrzeć zdjęcia narkomanów z naszego rejestru? 

Może rozpozna pan tę dziewczynę? 

Cichym głosem opisał mężczyźnie wygląd dziewczyny. 

- Jasne, kręcone włosy? O miłej powierzchowności? Może ta? 

background image

Mężczyzna  przekartkował  album  i  zatrzymał  się  przy  zdjęciu  odpowiadającemu 

opisowi. 

Jonasz pokręcił przecząco głową. 

- Nie widziałem zbyt dobrze w ciemności, ale to z pewnością nie ona. 

Katja  nie  mogła  znieść  widoku  młodych,  niewinnych  twarzy,  tak  przedwcześnie 

zniszczonych i zrezygnowanych, pozbawionych wszelkich złudzeń. Odwróciła głowę. 

- Może ta? - spytał mężczyzna pewnym głosem, jakby z góry znał odpowiedź. 

- Tak! To ona! 

-  A  więc  narkomanka  -  powiedział  przeciągle  inspektor.  -  Miał  pan  rację,  panie 

Callenberg. 

-  To  Birgit  Karlsson  -  dodał  jego  asystent.  -  Dobrze  ją  pamiętam.  Jak  i  te  typy,  z 

którymi przestaje. 

- Kto to taki? - zainteresował się inspektor. 

-  Było  ich  trzech.  Jeden  przedawkował  i  wypadł  z  gry.  Za  to  jej  chłopak  to  twarda 

sztuka.  Sutener  bez  żadnych  zahamowań.  Nie  mamy  go  w  kartotece,  nie  wiemy  nawet,  jak 

wygląda. Nazywają  go  Berra. Sam nie bierze, tylko sprzedaje, drobni handlarze odnoszą się 

do niego z wielkim respektem. Nie jest już taki młody... 

- To znaczy, że nie jego słyszałam w archiwum - przerwała mu Katja. - Tamten głos z 

pewnością należał do młodej osoby, może nawet nastoletniej. 

- To się może zgadzać, kolejnym członkiem gangu jest dziewiętnastolatek, niejaki Stig 

zwany Stickan. Jego kartoteka znajduje się z pewnością w wydziale zabójstw, choć jak dotąd 

nic  mu  nie  udowodniono.  Nie  wiemy,  czy  jest  narkomanem,  ale  zapewne  zajmuje  się 

handlem. 

Hultén podniósł słuchawkę. Po chwili zjawiła się sekretarka z teczką Stickana. 

- To on! - stwierdził Jonasz, rzuciwszy okiem na zdjęcie. - Widziałem jego oczy nad 

krawędzią chusty. 

Katja zajrzała mu przez ramię. Stickan miał długie włosy i mętne oczy, właściwie był 

dość  przystojny,  o  twarzy  nie  pozbawionej  uroku.  Nosił  długie  wąsy  sięgające  aż  do  linii 

podbródka,  a  jego  spojrzenie,  choć  mało  klarowne,  miało  w  sobie  jakąś  stalową 

przenikliwość. 

- A więc coś już wiemy - orzekł Jonasz. - Przyjemniaczki, nie ma co! 

- Ktoś mi kiedyś opisał tego Berrę - oznajmił inspektor. - Ciemna karnacja, kanciasta 

twarz  i  czarne  zrośnięte  brwi.  Staromodna  fryzura  w  stylu  Elvisa,  sami  wiecie,  tłuste 

kędziory, dziwaczne uczesanie. Ciemne, twarde oczy i szeroki podbródek. 

background image

- Tak właśnie wyglądają goryle! - powiedziała z drżeniem Katja. 

- I mnie porównujesz z takim typem? - zdziwił się Jonasz. 

- Tylko pod względem mentalności. 

- A więc on to taka moja bratnia dusza? 

Inspektor przerwał tę wymianę zdań. 

-  Nie  ma  pewności,  że  Birgit  Karlsson  wciąż  przestaje  z  tymi  typami.  Proszę  z  góry 

nie przesądzać sprawy. 

- To ci dwaj mnie napadli, mogę przysiąc - stwierdził stanowczo Jonasz. 

-  Istnieje duże prawdopodobieństwo, że tak właśnie było. Czy może pan  pokazać mi 

ten klucz? 

Jonasz sięgnął do portfela i położył niewielki, płaski klucz na stole. 

Hultén wziął go do ręki. 

- Z pewnością nie pasuje do skrytek dworcowych, ale to typowy klucz, numer seryjny 

łatwo usunąć. Pokaż go Andersonowi. 

Asystent  wyszedł.  W  chwilę  później  zadzwonił  telefon.  Hultén  wysłuchał  swego 

rozmówcy, rzucił do słuchawki kilka gniewnych chrząknięć i odłożył ją na widełki. 

- Jak pan wie, panie Callenberg, wysłałem kilku ludzi do pańskiego mieszkania. Ktoś 

się do niego włamał. Obawiam się, że solidnie je splądrowano. 

Ku zgorszeniu Katji Jonasz zaklął siarczyście. 

- Proponuję, by pan zniknął na parę dni, dopóki nie zbadamy sprawy. 

- Nie mam w zwyczaju się ukrywać. 

- Ci ludzie nie żartują. Należą do elity świata przestępczego. Nie jesteśmy w stanie ich 

przymknąć,  bo  nie  mają  stałego  adresu.  Świetnie  się  kamuflują,  poza  tym  mają  mnóstwo 

znajomych, którzy gotowi są ich przechować. 

Wzrok inspektora powędrował w przestrzeń. 

-  Nie  mogę  dociec  przyczyn  nagłego  wyjazdu  Svantessona.  Wygląda  na  to,  że  grunt 

zaczął  mu  się  palić  pod  nogami,  a  cała  afera  ma  związek  z  narkotykami.  Tymczasem  nie 

prowadzimy  obecnie  żadnej  większej  sprawy!  Przed  paroma  tygodniami  zakończyliśmy 

wielkie  łowy  i  wyłapaliśmy  większość  grubych  ryb.  Handel  ustał,  narkomani  zaczynają 

popadać w desperację. 

- Mieliśmy tego dowód - mruknął Jonasz. - No dobrze, ukryję się na parę dni, problem 

tylko, gdzie... 

- Gdzie spędził pan noc? 

Jonasz zawahał się. 

background image

- Hm... pani Francke była na tyle miła, by udzielić mi schronienia. 

- Czy mogłaby pani...? 

- Nie ma mowy! - zaprotestowała Katja. - Nie znamy się, ta jedna noc to i tak za dużo! 

- Rozwiążę jakoś ten problem - powiedział Jonasz. 

-  Dobrze!  Zajmiemy  się  sprawą.  Proszę  skontaktować  się  z  nami,  kiedy  będzie  pan 

miał już jakiś adres. I proszę nie zbliżać się do samolotu! 

- Rozumiem. Dziękuję za pomoc! 

Jonasz z Katją znaleźli się na ulicy. 

- Naprawdę nie wiesz, co ze sobą zrobić? - spytała z wahaniem. 

Jonasz  pamiętał  dobrze,  że  Katja  zamierza  spotkać  się  ze  wschodzącą  gwiazdą 

adwokatury, i wykorzystał okazję do zemsty. 

- Wiem, nie chciałem tylko mówić o tym przy inspektorze. Znam pewną dziewczynę, 

zaproszę ją gdzieś dziś wieczorem. Noc spędzę u niej. Pewnie spotkamy się w restauracji? 

- Nie sądzę - odrzekła uszczypliwie Katja. - Wybieramy się do hotelu Majestic. 

-  Niczego  innego  się  nie  spodziewałem  -  odrzekł  z  goryczą.  -  My  idziemy  do  baru 

mlecznego. 

-  Nie  wierzę!  -  uśmiechnęła  się.  -  Ojej,  spóźnię  się  do  pracy!  Powodzenia,  w  barze 

mlecznym! 

- Nawzajem, w hotelu Majestic! 

background image

ROZDZIAŁ IV 

Miriam  zdziwiła  się,  kiedy  Jonasz  do  niej  zadzwonił.  Była  dziewczyną  o  krótkich, 

rudych włosach i dużych oczach, podkreślonych mocnym makijażem. 

- Jonasz Callenberg? Dawno się nie odzywałeś! Mam inne plany na wieczór, ale skoro 

ty zapraszasz! Gdzie pójdziemy, może tym razem do hotelu Majestic? Nie? Tego się można 

było po tobie spodziewać. Więc gdzie? W porządku. Do zobaczenia na miejscu. 

Miriam mogła przebierać w adoratorach, ale Jonasz Callenberg był kimś szczególnym. 

Kiedyś  miała  go  już  nieomal  na  haczyku,  postawiła  wszystko  na  jedną  kartę  i  przegrała. 

Miriam nie zwykła przegrywać. Co więc oznacza ten telefon? 

Jonasz rozmyślił się w ostatniej chwili. Miriam mocno się napracowała, by atrakcyjnie 

wyglądać. Od biedy wystarczy, niech będzie Majestic, uznał. 

Gładko  ulizany,  zniewieściały  goguś,  myślał  Jonasz,  rzucając  ponure  spojrzenia  w 

kierunku stołu Katji. Co też ona widzi w tym nieudaczniku? Nic dziwnego, że jej jeszcze nie 

tknął!  Wystarczy  spojrzeć  na  te  jego  białe  dłonie,  jak  dziwacznie  nimi  wymachuje  podczas 

rozmowy! 

Za  to  Katja  prezentowała  się  wspaniale  w  jasnofioletowej  sukni,  miękko  opinającej 

figurę  (Jonasz  miał  zbyt  nikłe  pojęcie  o  tkaninach,  by  wiedzieć,  że  suknia  uszyta  jest  z 

szyfonu). Dama w każdym calu! Szybko odwrócił wzrok ku swojej towarzyszce. 

- Świetnie dziś wyglądasz, Miriam - stwierdził, wykrzywiając twarz w uśmiechu. 

-  Doprawdy?  Kupiłam  tę  suknię  na  wyprzedaży,  prawda,  że  nie  sposób  poznać?  - 

Miriam  miała  chrapliwy,  zmysłowy  głos,  wydatne  wargi  i  oczy  o  wyrazie  wiecznego 

nienasycenia.  -  Przede  mną  stała  jakaś  kobieta  i  chciała  ją  wziąć.  Miała  ze  czterdzieści  lat, 

była  gruba  i  niewysoka.  Ta  suknia  zupełnie  na  nią  nie  pasowała.  Więc  mówię  do 

sprzedawczyni: Ja ją pierwsza zauważyłam! Tamta strasznie się piekliła, ale i tak postawiłam 

na swoim! 

Wielki Boże, pomyślał Jonasz. Teraz już rozumiem, czemu ją zostawiłem! Cieszył się, 

ż

e włożył swój najlepszy garnitur, świeżo odebrany od czyszczenia, choć nie ze względu na 

Miriam... 

- Co u ciebie? - spytał przyjaźnie. 

Miriam wzruszyła ramionami. 

- Nic ciekawego. Wakacje spędziłam na Rodos. Straszna nuda, za dużo tam Greków. 

Są tacy mali, nawet w butach na grubej podeszwie. W soboty chodzę na dyskotekę, ale tam 

background image

też jest drętwo. W mieście nic się nie dzieje. 

Powinien był postawić to samo pytanie Katji, ta miałaby gotową odpowiedź! 

Katja  uniosła  nagle  swój  kieliszek  i  skinęła  w  jego  kierunku.  Jonasz  instynktownie 

zrobił  to  samo  i  poczuł,  jak  ogarnia  go  fala  radości.  Oczy  Katji  taksowały  go  wymownie  i 

ironicznie. 

Jonasz  nie  pozostał  jej  dłużny.  Jego  spojrzenie  mówiło,  co  sądzi  o  jej  adoratorze,  w 

oczach  Katji  zawarta  była  cała  prawda  o  Miriam.  „Niezła,  ale  dość  wulgarna,  nie  sądzisz?” 

„Masz rację, ale swój do swego ciągnie”. „Ty nie jesteś wulgarny”. 

-  Kto  to?  -  spytała  Miriam,  odwracając  się.  -  Co,  masz  znajome  w  takich  kręgach? 

Szykowna, ale pewnie straszna nudziara! 

Co  ty  możesz  wiedzieć  o  takiej  dziewczynie,  pomyślał  Jonasz.  Choć  szykowna, 

przyznać  trzeba,  to  odpowiednie  określenie  dla  Katji.  Do  szczegółów  można  się  było 

przyczepić, natomiast całość sprawiała wrażenie perfekcji. 

Perfekcyjna! To dopiero właściwe słowo! 

-  Tak,  jest  dość  nudna  -  mruknął  jak  zdrajca,  choć  nie  bez  odrobiny  satysfakcji.  - 

Chciałbym kiedyś zobaczyć, jak ta dziewczyna idzie na całość. 

- Chciałbyś? - spytała ostro Miriam. 

- No nie, chodzi mi o to, że... och, daj spokój! Chodźmy już! 

- Tak wcześnie? Nie potańczymy? 

- Dobrze wiesz, że nie tańczę. A poza tym nie znoszę takich miejsc jak to. 

Miriam westchnęła. Zupełnie nie wiedziała, dlaczego znów poniosła klęskę. 

Późno w nocy u Katji zadzwonił telefon. 

- Rozmawiam z dziewicą Katją, czy po prostu z Katją? Jesteś sama? 

-  Jonasz!  Jak  możesz  dzwonić  o  tej  porze?  Poza  tym  rozmawiasz  z  szanowną 

dziewicą, panną Katją Francke. Postanowiłam to odłożyć. 

- Rozsądne posunięcie. Nie był w twoim typie. 

-  A  ten  twój  Czerwony  Kapturek  o  żarłocznym  spojrzeniu  i  zgłodniałych  wargach? 

Kupiłeś ją na wyprzedaży razem z opakowaniem? 

-  Jesteś  złośliwa,  ale  masz  rację.  Historyjkę  o  kupnie  sukni  poznałem  w 

najdrobniejszych  szczegółach.  Wynudziłem  się  śmiertelnie,  a  skutek  jest  taki,  że  nie  mam 

schronienia na dzisiejszą noc. Nie mogę iść ani do domu, ani do hotelu, ani do samolotu. Do 

samochodu  nie  wolno  mi  się  zbliżać,  policja  twierdzi,  że  takie  typy  potrafią  zamienić  go  w 

ś

miertelną pułapkę. Spotkałaś kiedykolwiek kogoś równie bezdomnego jak ja? 

- Nigdy. I nigdy nie spotkałam nikogo równie żałosnego jak ty! Jeśli jednak myślisz o 

background image

noclegu  u  mnie,  to  odpowiedź  jest  odmowna.  Znasz  pewnie  sporo  lekko  przechodzonych 

panienek - dokończyła zjadliwie. 

-  Nie  miałem  zamiaru  wpraszać  się  do  ciebie  -  odrzekł  lekko  poirytowany.  -  Jesteś 

jednakże  jedyną  trzeźwo  myślącą  osobą,  jaką  znam,  więc  może  znajdziesz  jakieś 

rozwiązanie? 

W słuchawce zapadła długa cisza. 

-  Jesteś  tam?  Może  mój  komplement  zbił  cię  z  tropu?  Prawdę  mówiąc,  był  dość 

dwuznaczny... 

- Nie, nie, myślę. Tak, mam rozwiązanie. Dom moich rodziców. Leży za miastem. 

- A co oni na to powiedzą? 

- Nic. Nie żyją. W historię o przewracaniu się w grobie nie wierzę, choć przyznam, że 

nie byłbyś u nich mile widzianym gościem. Teraz ja jestem właścicielką domu, jeżdżę tam w 

wolnym czasie. Mogę ci go udostępnić. 

- Nic lepszego niż ty nie mogło mi się przytrafić! 

- Doprawdy? Dostaniesz się tam pociągiem, najbliższy odchodzi, niech sprawdzę, za 

godzinę. Czekam na dworcu, z kluczem i instrukcjami. W porządku? 

- W porządku! Tego właśnie mi trzeba. 

Tylko  Katja  Francke  mogła  pojawić  się  o  piątej  rano  na  dworcu  po  wieczorze 

spędzonym  w  restauracji  i  wyglądać  równie  świeżo.  Padało,  miała  więc  na  sobie 

przezroczysty płaszcz przeciwdeszczowy, narzucony na białą bluzkę i jasnozielony kostium. 

Poruszyła głową, by strząsnąć krople deszczu. Jej włosy miały barwę złocistego miodu. 

Wygląda jak lalka, pomyślał z niechęcią Jonasz. Nie chciał się przyznać przed samym 

sobą, że znów mu zaimponowała. 

- Cześć - rzucił na przywitanie. - Przykro mi, że wyciągam cię z łóżka o tej porze. Na 

jakiś czas zniknę ci z oczu. 

- To wspaniale! Tu jest klucz do drzwi wejściowych. Drewno jest w komórce, telefon 

podłączony, rachunek za prąd zapłacony. Toaleta na zewnątrz. 

- Sielanka! 

- Jedzenie dostaniesz w wiejskim sklepiku. 

- A więc nic nie zostanie mi oszczędzone? - mruknął. 

Kupili bilet, Katja wyjaśniła mu, jak trafić do domu ze stacji. 

-  Mam  dla  ciebie  butelkę  wina  -  powiedział  Jonasz.  -  Drobne  podziękowanie  za 

okazaną pomoc. 

- Och! - krzyknęła z zachwytem. - Moje ulubione! Skąd wiedziałeś? 

background image

- Poprosiłem o coś dla prawdziwych snobów. 

Katja wsunęła butelkę do torebki. 

- Facet, który psuje wszystkim zabawę, zgadnij o kim mówię? 

Jonasz uśmiechnął się niewzruszenie. 

- Pośpiesz się, pociąg zaraz odchodzi. 

W sali dworcowej rozbrzmiał metaliczny głos zapowiadający odjazd. 

Jonasz  Callenberg  nie  mógł  oderwać  oczu  od  eleganckiej  postaci  Katji.  Wiedziony 

diabolicznym  impulsem,  ujął  ją  za  ramiona,  przyciągnął  do  siebie  i,  zanim  zdążyła 

zareagować, mocno pocałował. 

Ujrzał  gniew  w  jej  oczach  i  poczuł  odpychające  go  dłonie.  Katja  była  jednak  zbyt 

opanowana,  by  pozwolić  sobie  na  wzbudzanie  taniej  sensacji  Tkwiła  w  jego  ramionach  jak 

bryła lodu, dopóki jej nie puścił. 

-  Trzymaj  się,  moja  miła  -  powiedział  ironicznie,  bardziej  do  otaczających  ich  ludzi 

niż do niej. - Dbaj o siebie, podlewaj kwiaty. 

I wsiadł do pociągu. 

Nie wiedział jednak zupełnie, dlaczego drżą mu ręce, a serce trzepocze w piersi. Być 

może dlatego, że odkrył  w tej zrównoważonej Królowej Śniegu coś nowego. Słaby dreszcz, 

miękkość i łagodność, skrywany żar? 

I wszystko to miał dostać w darze jakiś wymuskany adwokacina? 

W tej chwili Jonasz czuł nieopisaną niechęć do wszystkich adwokatów. 

Katja  odprowadziła  go  spojrzeniem.  Nie  mogła  się  poruszyć.  Jak  śmiał  ją  tak 

upokorzyć? Czułe pożegnanie na oczach tłumu. Czyżby rzeczywiście sądził, że tego właśnie 

pragnie? Z mężczyzną jego pokroju? Z którym wstydziła się pokazywać publicznie? 

Paliły  ją  wargi.  Odwróciła  się,  by  odejść.  Nikt  dotąd  nie  pocałował  Katji  Francke  w 

ten sposób! Nikt, kto tak mało dbał o nią, kto chciał wyłącznie ją skompromitować, wystawić 

na pośmiewisko. 

Była bliska omdlenia. 

W  oszołomieniu  nie  zwróciła  uwagi  na  dwóch  mężczyzn  i  młodą  kobietę,  którzy 

zastąpili  jej  drogę  przy  wyjściu  z  dworca.  Uniosła  głowę  dopiero  wtedy,  gdy  usłyszała  ich 

głosy: 

- Witaj, skarbie! Pożegnałaś się z przyjacielem? Nie ma co, bardzo czule. 

Katja  spojrzała  na  nich  z  przerażeniem.  Krępy  typ  o  ciemnych  ulizanych  włosach  i 

szerokiej  żuchwie.  Młody  chłopak  o  niezgrabnej  sylwetce,  długich,  zniszczonych  włosach  i 

stalowym  spojrzeniu  zmęczonych  oczu.  Dziewczyna  z  jasnymi  włosami układającymi  się  w 

background image

loki. 

Katja minęła ich z godnością, ale ten krępy złapał ją za ramię. 

- Puść mnie, małpo! - wycedziła lodowatym tonem. 

Tamci odwrócili się w stronę pociągu, by sprawdzić, czy Jonasz ich widzi. 

Tak  właśnie  było.  Jonasz  odprowadzał  wzrokiem  szczupłą  sylwetkę  Katji,  widział 

trójkę napastników i już zdążył pożałować swego impulsywnego zachowania. 

Odgwizdano odjazd pociągu. 

- Katju! - Głos Jonasza poniósł się echem po hali. - Biegnij! 

Sam ruszył do drzwi wagonu. Zamierzał wyskoczyć, gdyby Katji nie udało się dobiec 

do pociągu; wciąż jednak miała szansę. 

Katja  usłyszała  jego  głos  i  pojęła  intencję.  Uwolniła  się  gwałtownym  ruchem,  który 

rozerwał jej płaszcz przeciwdeszczowy, i puściła pędem przez halę dworcową, ścigana przez 

dwu prześladowców - i spojrzenia zdumionych pasażerów. 

To  był  prawdziwy  sprint.  Miała  przewagę  tych  kilku  sekund,  które  zdobyła  z 

zaskoczenia.  Byli  bez  wątpienia  szybsi  od  niej,  a  bieg  dodatkowo  utrudniała  jej  ciężka 

torebka,  której  nie  chciała  porzucić.  Pociąg  drgnął  i  ruszył  z  miejsca.  Jonasz  wyciągnął  ku 

niej  rękę,  drugą  mocno  trzymając  się  drzwi.  Katja  biegła  przez  chwilę  wzdłuż  wagonu  i  w 

końcu  zdołała  uchwycić  jego  dłoń.  Poczuła,  jak  napręża  mięśnie;  śmiertelnie  przerażona 

pozwoliła  się  unieść  w  tej  samej  chwili,  gdy  palce  jednego  z  napastników  dotknęły  jej 

płaszcza. Była bezpieczna. Jonasz zatrzasnął drzwi wagonu. 

-  Już  nigdy  się  ciebie  nie  pozbędę?  -  westchnął,  gdy  dziewczyna  z  wyczerpania 

osunęła się na ścianę. 

Katja  miała  gotową  odpowiedź  na  końcu  języka.  To  przecież  on  dzwonił  do  niej  po 

nocy,  on  wciągnął  do  pociągu.  Wesołe  iskierki  w  oczach  Jonasza  zdradzały  jednak,  że 

doskonale zdawał sobie z tego sprawę. 

- No, ale jesteśmy uratowani - dodał. 

-  Butelka  wina  też  -  uśmiechnęła  się  Katja.  -  Wysiadam  na  następnej  stacji,  muszę 

zdążyć do pracy. 

Jonasz patrzył na nią beznamiętnie. 

- Sądzę, że powinnaś zostać ze mną. 

- Chyba żartujesz! Nie mam na to ochoty. 

- Nic nie rozumiesz? Teraz jesteś w takim samym niebezpieczeństwie jak ja. 

Katja  usiłowała  zebrać  myśli.  Ze  zdziwieniem  zauważyła,  że  twarz  Jonasza  mimo 

opalenizny wydawała się blada. Nie chciała tego komentować, nic dowcipnego nie cisnęło się 

background image

jej na usta. Pragnęła jedynie usiąść i odpocząć. 

Jonasz czytał w jej myślach. 

- Chodź! - powiedział i poprowadził ją w głąb wagonu. 

Znaleźli pusty przedział. 

-  Podarłaś  sobie  płaszcz  -  stwierdził,  pomagając  jej  się  rozebrać.  -  To  moja  wina, 

kupię ci nowy, ale sama go sobie wybierzesz. 

- I tak już miałam go powyżej uszu - odrzekła Katja. - Był strasznie stary. 

- Myślałem, że wyrzucasz wszystko po jednokrotnym użyciu. 

-  Źle  myślałeś  -  oświadczyła  krótko.  Poprawiła  spódnicę  i  włosy  z  właściwą  sobie 

starannością. - Może wskoczyli do następnego wagonu. 

-  Nie  sądzę.  Siedzimy  w  przedostatnim,  a  pociąg  zdążył  nabrać  szybkości. 

Przynajmniej mam taką nadzieję. 

Zapadli  w  milczenie,  popatrując  na  przelatujące  za  oknem  przedmieścia,  ponure  w 

grudniowym poranku. 

Katja westchnęła. 

- Palnęliśmy głupstwo! Trzeba im było powiedzieć, że klucz ma policja. 

Jonasz  potrząsnął  głową.  Siedział  naprzeciw  niej,  silny  i  spokojny.  Jasnoniebieskie 

oczy zapłonęły niezwykłym blaskiem, kiedy spotkały jej wzrok, a usta... 

Katja odwróciła głowę. 

-  Inspektor  uznał  takie  rozwiązanie  za  ostateczność  -  wyjaśnił.  -  Jeśli  będą  trwać  w 

przekonaniu,  że  klucz  jest  u  mnie,  to  muszą  działać,  a  wtedy  mogą  popełnić  błąd.  Jeśli 

dowiedzą  się,  że  klucz  ma  policja,  to  zrezygnują.  Wtedy  nigdy  nie  dowiemy  się,  co  jest  w 

skrytce, i nie poznamy przyczyn ucieczki Svantessona. 

Katji zrobiło się gorąco. 

- A więc narażają cię na śmiertelne niebezpieczeństwo tylko po to, by... 

- Nas, moja miła, nas - przerwał jej delikatnie. - Tkwisz w tym po same uszy, spróbuj 

to sobie uzmysłowić! Dla nich jesteś moją dziewczyną. 

-  Twoją  dziewczyną!  -  westchnęła  ponuro  z  oczami  utkwionymi  w  zmoczone 

deszczem świerki. - To śmieszne! Niewyobrażalne! 

- Wybacz mi ten pocałunek - dodał cicho. - To było okropnie głupie. 

- Mam te przeprosiny uznać za komplement czy obelgę? 

- Czasami bywasz podła! Doskonale wiesz, co mam na myśli. Daleko jeszcze? 

- Nie. Dom leży na uboczu. Teraz nie wiem już, czy to zaleta, czy wada. 

- Daj sobie choć na chwilę spokój z docinkami. Potrafisz być bardzo dowcipna, ale nie 

background image

kiedy zioniesz agresją. 

- Wpakowałeś mnie w niezłe tarapaty. 

- Tracisz spokój ducha, kiedy ktoś naruszy twoje terytorium? - Jonasz nachylił się ku 

niej i dodał z pasją: - Uwierz mi, z mojej strony nic ci nie grozi! Ten pocałunek nie rozbudził 

we mnie apetytu. Nie byłaś wcale chłodna, wtedy  być może zechciałbym sprawdzić, czy da 

się w ciebie tchnąć odrobinę życia! Byłaś letnia! I nudna! 

Jonasz  odchylił  się  z  zadowoleniem.  W  końcu  udało  mu  się  zbić  Katję  Francke  z 

pantałyku. 

Nie na dłużej jednak niż na parę sekund. Oddała mu z całą mocą: 

-  To  i  tak  miałeś  szczęście,  że  nie  poczułeś  nic  mocniejszego!  Bo  dla  mnie  byłeś 

odrażający! Przeraźliwie odrażający! 

Jonasz zmełł w ustach przekleństwo. Co go podkusiło by poruszać ten temat? 

background image

ROZDZIAŁ V 

Kiedy  dotarli  na  miejsce,  właśnie  otwierano  sklepik.  Jonasz  kupił  szczoteczkę  do 

zębów,  koszulę  i  kilka  innych  drobiazgów.  Miał  wrażenie,  że  nie  przebierał  się  już  całą 

wieczność. Do swoich rzeczy w splądrowanym mieszkaniu nie miał dostępu. 

Katja kupiła coś do jedzenia, po czym ruszyli leśną ścieżką w kierunku jej rodzinnego 

domu. 

-  Latem  musi  tu  być  pięknie  -  stwierdził  Jonasz,  spoglądając  na  nagie  drzewa  i 

pożółkłą trawę na poboczu. 

- Tak - odrzekła Katja z nieoczekiwaną łagodnością. 

W  pociągu  zawarli  rozejm.  Ustalili  wzajemny  brak  zainteresowania  i  wprowadzili 

całkowity zakaz agresji. Utarczki słowne uznali za dozwolone, bowiem bawiły ich oboje. Od 

tej  pory  mieli  szanować  swą  prywatność.  Dom  był  na  to  wystarczająco  obszerny,  wyjaśniła 

Katja. 

Jonasz zrozumiał, że uwaga o pocałunku zraniła ją głęboko. Przyznał więc, że chciał 

ją urazić, i cofnął swoje słowa, a Katja uczyniła to samo. Wzajemna spowiedź wprowadziła 

ich  w  stan  napięcia,  resztę  podróży  odbyli  w  niezręcznej  ciszy.  Przerwali  ją  dopiero  w 

sklepiku. 

- Nie powinnam cię tu zabierać - jęczała Katja z niezadowoleniem, gdy szli miękkim 

duktem. 

- Nie przyjmujesz gości? 

- Nie, tutaj zawsze przyjeżdżam sama. Chcę być sobą, choć przez parę dni. 

- Chętnie zobaczę, co to oznacza - mruknął. - Myślałem, że już zapomniałaś. 

O dziwo, w tej pełnej sztuczności dziewczynie była odrobina autentyzmu. Jej poczucie 

humoru.  Potrafiła  zachować  dystans  wobec  własnych  poczynań,  spoglądać  na  siebie  z 

zewnątrz i śmiać się ze swych słabości. 

- Pozwolisz mi być sobą? - spytała nieomal zawstydzona. - Niczego innego ode mnie 

nie oczekujesz? 

- Broń Boże, bądź naturalna! - wykrzyknął, zdziwiony tonem jej głosu. - Nic bardziej 

mnie nie ucieszy! 

Uśmiechnęła się, drżąco i niepewnie, ale ten uśmiech sprawił, że Jonasz pogrążył się 

w myślach i nie odezwał ani słowem. 

Katja przerwała milczenie w charakterystyczny dla siebie, bezpośredni sposób: 

background image

- Te plastykowe torby są okropne! Palców nie czuję! 

- Daj, ja ją poniosę! 

- Nie, niesiesz całą resztę. Może ja... 

- Daj spokój, będzie mi łatwiej utrzymać równowagę - powiedział i odebrał jej torbę 

bez dalszych ceregieli. Katja odetchnęła z ulgą i rozprostowała palce. 

Minęli kolejny zakręt i znaleźli się na miejscu. 

-  Och!  -  krzyknęła  Katja.  -  To  miejsce  za  każdym  razem  napełnia  mnie  tym  samym 

uczuciem smutku i tęsknoty. 

Jonasz zatrzymał się ze zdumieniem. Właściwie nie wiedział, czego się spodziewać - 

pięknej posiadłości wiejskiej? Z pewnością jednak nie tego, co ujrzał. 

Mały  czerwony  domek  o  białych  narożnikach,  podniszczone  zabudowania  i 

zapuszczony ogród. W pożółkłej trawie jaśniał zabłąkany biały kwiat. 

- To jest twój dom rodzinny? 

- Tak - odrzekła, a kąciki jej oczu zwęziły się w wyczekującym uśmiechu. - Tajemne 

ż

ycie Katji Francke. 

- Katja wieśniaczką! - rzucił ze zdziwieniem. - To ostatnia rzecz... 

Odwróciła się gwałtownie i pchnęła skrzypiącą furtkę. 

-  Wiedziałam,  że  nie  powinnam  cię  tu  zabierać  -  rzuciła  urywanym,  zduszonym 

głosem. 

Objął ją i odwrócił ku sobie. Zanim zdążyła ukryć twarz, ujrzał w jej oczach łzy. 

-  Teraz  dopiero  zaczynasz  mnie  naprawdę  ciekawić  moja  miła  -  powiedział  cicho.  - 

Kto  cię  tak  skrzywdził?  Dziękuję  ci  za  zaufanie!  Nie  myśl,  że  tobą  gardzę!  Rozumiem, 

dlaczego darzysz to miejsce uczuciem. 

Wciągnęła głęboko powietrze, by powstrzymać łzy i odzyskać równowagę. 

- Obora zapada się co roku o parę centymetrów. Proszę, nie kichaj w pobliżu! 

- Może chcesz, bym ją podreperował? Obawiam się, że spędzę tu trochę czasu. 

- Ojej, muszę zadzwonić do pracy! 

Weszli do niewielkiego saloniku pachnącego sterylną czystością. Wnętrze zachowano 

w  oryginalnym  stylu  -  nie  pasujące  do  siebie  meble,  na  ścianach  tanie  makatki  z  ludowymi 

mądrościami, staromodna, niepraktyczna, choć przytulna kuchnia. 

- Pozwól mi najpierw zatelefonować do inspektora - poprosił, a Katja wyraziła zgodę. 

Jonasz  przedstawił  zwięźle  przebieg  wydarzeń  na  stacji.  Katja  nie  słyszała  słów 

inspektora, lecz policjant mówił dużo, raz nawet jakaś kwestia wzbudziła niepokój na twarzy 

Jonasza. 

background image

W końcu odłożył słuchawkę. Siedział przez chwilę nieruchomo, po czym odwrócił się 

do Katji: 

-  Nie  musisz  nigdzie  dzwonić.  Inspektor  skontaktuje  się  z  kierownikiem  biura. 

Kierownik wie już zresztą o tajemniczych poczynaniach dyrektora. Coś się wydarzyło... 

- No to wyduś to wreszcie z siebie! 

-  Młoda  dziewczyna  o  jasnych  kręconych  włosach  była  dziś  w  biurze  i  pytała  o 

wysoką,  jasnowłosą  urzędniczkę.  Portier  domyślił  się,  że  chodzi  o  ciebie,  i  podał  jej  twoje 

nazwisko i adres. 

- Żegnaj, moje mieszkanko! - jęknęła. 

-  Byłoby  szkoda  -  powiedział  Jonasz  w  zamyśleniu.  -  Moje  to  tylko  zapuszczona 

kawalerka, ale ty masz wypieszczone gniazdko. 

- Twierdziłeś, że jest sterylne. 

- Tego nie powiedziałem. Powiedziałem, perfekcyjne. 

- W twoich ustach zabrzmiało to jak sterylne. 

- Być może. Teraz to cofam. Masz dwa oblicza, Katju. 

- Tylko dwa? Tak małą różnorodność kobieta poczytuje sobie za zniewagę. 

Rozsunęła firanki, wpuszczając do środka jesienne światło. 

- Jesteś zamyślony, Jonaszu. A może masz odciski? 

Drgnął. 

- Wiesz, że pierwszy raz nazwałaś mnie po imieniu? Jestem trochę zaniepokojony... 

- Czym? 

- To nic takiego - Jonasz zawahał się. 

-  No,  no!  -  krzyknęła.  -  Nie  znasz  się  na  kobietach.  To  najgorsza  rzecz,  jaką  można 

powiedzieć, jeśli chce się uniknąć ciekawskich pytań. 

- Jak chcesz. Jaka jest szansa, że odnajdą ten adres? 

Katja zamyśliła się. 

-  Niewielka.  Paszport  mam  przy  sobie...  Nie,  nie  mam  żadnych  dokumentów,  które 

mogłyby zaprowadzić do tego miejsca. 

- Innymi słowy, starannie wymazałaś swoją przeszłość? 

- Tak sądzisz? Po co więc zatrzymałam to stare  gospodarstwo? Można za nie dostać 

sporo pieniędzy, choćby nie wiem jak było podupadłe. Chodź, pokażę ci twój pokój. 

Wdrapali się po wąskich i stromych schodach na strych z dwojgiem drzwi. 

- Panie na prawo, panowie na lewo - zakomenderowała. 

- Jak na wycieczce autobusowej - uśmiechnął się Jonasz. 

background image

Weszli do jego pokoju. Stało w nim duże łoże małżeńskie. 

- Wszystko będzie dobrze, niech no tylko usunę tę tonę much z parapetu - powiedziała 

Katja,  włączając  piecyk  elektryczny.  -  Dostaniesz  czystą  pościel.  A  dla  uspokojenia,  oboje 

zmarli w szpitalu. 

- Nie jestem ani przesądny, ani bojaźliwy! - Zdjął fotografię stojącą na nocnym stoliku 

i przyjrzał się jej z niedowierzaniem. - Jesteś jedynaczką? 

- Tak, za to prawdziwą lwicą! 

- Więc to ty na tym zdjęciu? 

- Jasne, nie poznajesz mnie po kościstych kolanach? I po nosie? 

-  Twój  nos  od  początku  mi  się  podobał.  Prawdziwie  egipski,  jak  u  Nefretete.  Na 

zdjęciu masz ciemniejsze włosy. 

- Cud techniki fryzjerskiej, drogi Jonaszu. 

- Ile masz tu lat? Piętnaście? 

- Osiemnaście, i czternaście kilogramów więcej. Zdjęcie zrobiono tuż przed śmiercią 

ojca, a ja nie wiedziałam jeszcze nic o życiu. 

- To widać. Jesteś na nim taka... niepewna... zastraszona 

-  Tylko  przygarbiona.  Byłam  wysoka  jak  na  swój  wiek  i  usiłowałam  wyglądać  na 

niższą. Może obejrzymy coś innego? - zakończyła, odbierając mu zdjęcie. 

Piecyk elektryczny trzaskał, w powietrzu unosił się zapach spalonego kurzu. 

- Nie sposób cię zrozumieć. - Jonasz przypatrywał się jej szczerze zdziwiony. 

-  I  też  nie  o  to  chodzi.  Nie  darzę  zaufaniem  mężczyzn,  którzy  twierdzą,  że  wiedzą 

wszystko o kobietach. Albo są potwornie zarozumiali, albo naprawdę wiedzą wszystko, a co 

w  tym  zabawnego?  Przesuń  się,  muszę  wymieść  muchy  i  nie  chcę,  żebyś  trafił  na 

ś

mietniczkę! 

Katja wyszukała swoje wiejskie ubranie. Tak w każdym razie nazwała sprane dżinsy i 

golf  w  odcieniu  ciepłej  czerwieni,  która  idealnie  pasowała  do  jej  urody.  Jonasz  nie  mógł 

oderwać oczu od szczupłej sylwetki dziewczyny, uwydatnionej przez cienki sweter. Dostrzegł 

kształtne piersi, miękki zarys bioder... 

- Zapomniałaś pomalować paznokcie - powiedział. - Obraz mi się nie zgadza. 

- Nic mnie to nie obchodzi - odrzekła. - Tu czuję się swobodnie. Twoja obecność nic 

dla mnie nie znaczy. 

- Uznaję to za komplement! Pierwszy raz widzę cię w spodniach. 

- Prawdziwa dama chodzi zawsze w spódnicach. Cóż z tego, skoro najlepiej czuję się 

w  spodniach.  Och,  tęsknię  za  szkołą!  Opuściłam  już  tyle  zajęć,  co  będzie,  jak  nie  zdam 

background image

egzaminu? 

- Takie to ma dla ciebie znaczenie? 

-  To  moja  przyszłość.  Rozmawiałam  o  tym  z  koleżankami  przedwczoraj,  nie  mam 

zamiaru być wyłącznie dodatkiem do mężczyzny. 

- A jeśli jemu potrzebna jest gospodyni domowa? 

- Nie ma w tym nic złego, jeśli dzieciom potrzebna jest matka. Ale rola kucharki dla 

męża  i  rozpuszczonych  dzieciaków,  to  nie  dla  mnie!  Och,  po  co  mnie  wciągasz  w  taką 

dyskusję? 

- Strasznie się ekscytujesz. 

- Fakt. Zresztą i tak nie zamierzam wyjść za mąż. 

Jonasz zrobił znudzoną minę. 

-  Tę  historyjkę  słyszałem  setki  razy.  I  te,  które  ją  opowiadały,  wychodziły  za 

pierwszego  spotkanego  mężczyznę!  Sądziłem,  że  jesteś  zbyt  inteligentna  na  podobne 

dyrdymałki! 

W tym samym momencie zrozumiał jednak, że Katja nie żartowała. Skuliła się, po jej 

twarzy  przemknął  wyraz  strachu  i  bólu.  Nie  skomentowała  jego  uszczypliwych  uwag,  tylko 

dodała lekkim tonem: 

-  Zrobię  coś  do  jedzenia,  nie  po  to,  by  bawić  się  w  gospodynię;  jestem  po  prostu 

głodna. I chętnie napiję się wina. 

Chciał ją przeprosić i zrobił to w zawoalowany sposób: 

- Czy mogę rozejrzeć się trochę? To miejsce naprawdę mnie pociąga. 

Ujrzał w jej twarzy wyraz wzruszenia i wdzięczności, choć starała się to ukryć. 

- Bardzo proszę. 

W parę chwil później, kiedy podsmażała cebulę na patelni, usłyszała odgłosy stukania 

młotkiem dobiegające od strony obory. Uśmiechnęła się szeroko, przepełniona szczęściem. 

background image

ROZDZIAŁ VI 

Kiedy  nadszedł  wieczór,  Jonasz  padał  z  nóg,  ale  miał  ogromne  powody  do 

zadowolenia  z  siebie.  Wykonał  konieczne  naprawy  w  oborze,  tak  by  przetrzymała  jeszcze 

parę burz. Katja służyła mu za pomocnika. Zadowoleni, z uczuciem przyjemnego zmęczenia, 

myli  się  do  wieczornej  herbaty.  I  choć  Katja  wciąż  nie  mogła  pogodzić  się  z  obecnością 

mężczyzny  w  swym  rodzinnym  domu  i  oboje  odczuwali  pewną  niezręczność  we  wspólnym 

przebywaniu w tym odległym miejscu, to wspólna ciężka praca okazała się znakomitą terapią. 

Jonasz słuchał jej beztroskiego śmiechu i czuł się niemal jak dobroczyńca. 

Katja  posprzątała  w  domu,  naniosła  sosnowych  gałązek  i  przykryła  stół  czystym 

obrusem, wyhaftowanym przez jej matkę. 

- Opowiedz o swoich rodzicach - poprosił Jonasz, kiedy usiedli. 

Przez  twarz  dziewczyny  przemknął  cień.  Przez  ułamek  chwili  Jonasz  sądził,  że 

zbędzie jego pytanie głupim żartem, lecz zachowała powagę. 

- Miałam lepszy kontakt z ojcem, on zresztą żył dłużej. Był pracowity i spokojny, lubił 

pracę  na  roli.  Matka  chciała  się  stąd  wyrwać,  miała  artystyczną  duszę,  choć  nie  umiała  nic 

poza  haftowaniem  i  robieniem  na  drutach.  Wiesz,  wielu  ludzi  czuje  się  artystami,  lecz  całe 

ż

ycie bezskutecznie poszukuje właściwego zajęcia. 

Jonasz skinął głową. Nie miał zdania w tej kwestii, ale nie chciał przerywać. 

- Oskarżała ojca, że zmarnował jej możliwości, no i życie, a to nie najlepiej wpływało 

na  atmosferę  domową.  Nie  sądzę  jednak,  by  była  szczęśliwsza,  gdyby  los  dał  jej  szansę; 

chyba  nie  potrafiłaby  rozpoznać  właściwego  momentu.  Ja  rzeczywiście  okazałam  się 

uzdolniona artystycznie i matka nalegała, bym wyjechała stąd w świat i stała się sławna. Ona 

ż

yła poprzez mnie! Dla młodej dziewczyny to straszne obciążenie. Czułam się tu dobrze i z 

niechęcią myślałam o karierze artystki. 

- Rozumiem. 

Posłała mu agresywne spojrzenie, jakby gotując się do obrony. 

- Nikomu o tym nie opowiadałam, nie miałam odwagi. Ty to co innego, i tak niedługo 

się  rozstaniemy.  Matka  przelała  swoje  marzenia  na  mnie.  Musiałam  chodzić  do  wszystkich 

możliwych  szkół  w  pobliżu.  Uważaliśmy  z  ojcem,  że  to  zupełnie  niepotrzebne,  ale  teraz 

jestem jej wdzięczna. Matka pochodziła z dość dobrej rodziny i to ona kładła mi w głowę, że 

muszę stać się damą. Uznałam to za idiotyczny pomysł. 

Katja wyrzucała z siebie zdanie za zdaniem. Jonasz miał ochotę dotknąć jej dłoni, ale 

background image

bał się, że nastrój pryśnie. 

-  Ja  damą?  Byłam  równie  niezgrabna  jak  na  tej  fotografii.  W  szkole  wołali  na  mnie 

„krowa”.  Uważałam,  że  jestem  głupia,  brakowało  mi  odwagi,  nie  wiedziałam,  co  zrobić  z 

ogromnymi dłońmi... 

- Masz bardzo wyraziste dłonie - powiedział cicho Jonasz. 

-  Czemu  wszystkie  moje  wady  musisz  opatrywać  miłym  komentarzem?  -  zaczęła 

ostro, ale opamiętała się i roześmiała z zażenowaniem. - No cóż, w końcu dorosłam. Matka 

zmarła, a jej ostatnie słowa brzmiały: „Wyjedź z tego okropnego miejsca, Katarzyno, jedź do 

miasta i zostań kimś! Możesz zdobyć każdego  mężczyznę, jeśli tylko będziesz zachowywać 

się jak dama i posiądziesz odpowiednie wykształcenie”. Lecz ja nie chciałam opuszczać ojca, 

nie chciałam stąd wyjeżdżać. Ojciec umarł, kiedy miałam osiemnaście lat. - W oczach Katji 

pojawił się wyraz rozmarzenia. - Zatrzymałam dwie krowy i zaczęłam walczyć o przetrwanie. 

I... 

Zadrżała gwałtownie. 

- I co? - spytał Jonasz, kiedy zamilkła. 

Jej wzrok powędrował gdzieś w dal, nie była już świadoma jego obecności. 

-  Wróciłam  do  domu  i  oparta  o  ciepły  bok  krowy  płakałam  całą  noc.  W  końcu 

podjęłam decyzję o wyjeździe. 

Jonasz  nie  mógł  już  dłużej  się  powstrzymać,  by  nie  dotknąć  jej  dłoni.  W  ogóle  tego 

nie zauważyła. 

- Coś pominęłaś - powiedział miękko. - Coś ważnego. 

Powoli odwróciła wzrok w jego stronę, lecz wciąż była jak nieobecna. 

-  Nie,  uznałam  po  prostu,  że  nie  mogę  już  tutaj  zostać.  Oddałam  inwentarz  w  dobre 

ręce  i  wyjechałam.  A  krowa  Katarzyna  stała  się  szczupłą,  zuchwałą  Katją  i  jest  jej  z  tym 

dobrze. Choć przez pierwsze lata uważałam, że zdradziłam ojca. Chyba nadal tak uważam. 

Jonasz  przyglądał  się  jej  badawczo.  Zapadł  zmrok,  ale  żadne  z  nich  nie  zapalało 

lampy. W słabym świetle oczy dziewczyny przybrały nieodgadniony wyraz. 

Coś  przemilczała.  Jakiś  ważny  rozdział  swego  życia.  Zdarzenie,  które  przemieniło 

zalęknioną  wiejską  dziewczynę  w  dynamiczną  perfekcjonistkę.  Gwałt?  Nie...  Zgwałcona 

dziewica?  Ale  rzecz  musiała  leżeć  w  sferze  intymnej.  Takie  wyrachowane  dziewczyny  jak 

Katja  rzadko  kiedy  zachowywały  dziewictwo  do  dwudziestego  trzeciego  roku  życia. 

Przynajmniej nie w dzisiejszych czasach. 

- Jakąś cząstkę siebie zostawiłaś tutaj? 

-  Tak.  Nie  byłam  w  stanie  sprzedać  gospodarstwo.  To  mój  wentyl  bezpieczeństwa. 

background image

Jonasz! - zawołała rozbawiona. - Nie jest mi potrzebna pomocna dłoń. Katja zawsze da sobie 

radę! 

Jonasz cofnął rękę. 

- Jedna rzecz nie podoba mi się w twojej opowieści. Dlaczego nigdy nie przyjmujesz 

tu gości? Wstydzisz się swojej przeszłości? 

- O, nie! Po prostu nie chcę ich tu, nie chcę słyszeć ich okrzyków o malowniczej wsi. 

Nie chcę, by hasali „wdychając ozon”, by ich następnego dnia „łamało w kościach”. To jest 

tylko  moje,  Jonaszu!  Jedyna  rzecz,  jaką  mam  na  tym  świecie,  jedyna,  do  której  odczuwam 

szacunek! 

Poczuł mimowolną radość, że mógł być w tym miejscu. Nawet jeśli dla niej nie miało 

to żadnego znaczenia. 

- Nie chcesz się tu przeprowadzić? 

- To nie ma sensu. Jest dobrze, tak jak jest. Wiem, że mogę tu przyjechać, by zmyć z 

siebie miejskie trudy. Tak jest mi dobrze. 

Doprawdy? pomyślał. W życiorysie Katji Francke coś się nie zgadzało. 

- Co się stało, Katarzyno? 

Na  twarzy  dziewczyny  odmalowała  się  rozpacz,  jakby  samo  imię  „Katarzyna” 

automatycznie nakazywało jej zwierzać się z przeszłości. Katja wstała. 

- Wiesz, która godzina? Pracowaliśmy dzielnie cały dzień. Nie życzę sobie, by ciebie 

łamało jutro w kościach. Marsz do łóżka! 

Na strychu zatrzymała się gwałtownie. 

- Poza tym, Jonasz... Sprytnie wyciągnąłeś mnie na zwierzenia, a ja, zbyt zajęta sobą, 

opowiedziałam ci wszystko w najdrobniejszych szczegółach... 

- Poza jednym, tym najważniejszym - stwierdził ironicznie, trzymając dłoń na klamce. 

Udała, że nie słyszy. 

- Pewnie cię wynudziłam. A ja nie wiem o tobie nic. Co z ciebie za ptaszek? 

- Nie jestem ptaszkiem, jestem gorylem, nie pamiętasz? Tak na stojąco, na chłodnym 

strychu, mogę ci jedynie powiedzieć, że wychowałem się na przedmieściach, przodowałem w 

jeździe na motocyklu i pierwszy nauczyłem się prowadzić samochód, jak  miałem piętnaście 

lat. Nienawidziłem szkoły, więc uciekłem z domu i zacząłem latać. Poznałem języki naturalną 

metodą,  która  nauczycieli  przyprawiłaby  o  dreszcze.  Mam  trzydzieści  dwa  lata  i  jak  dotąd 

udało  mi  się  uniknąć  małżeństwa.  Chcesz  poznać  więcej  szczegółów,  to  musisz  wejść  do 

ś

rodka, tu jest niewygodnie. 

- Nie, dziękuję, zdążyłam już sobie wyrobić pogląd na twój temat - powiedziała Katja 

background image

i zatrzasnęła drzwi. Jonasz usłyszał, jak przekręciła klucz w zamku. 

Mogłaś sobie darować, pomyślał z grymasem na twarzy. Nie jestem zainteresowany. 

background image

ROZDZIAŁ VII 

Katja właśnie zasypiała, kiedy zadzwonił telefon. Minęła chwila, zanim w ciemności 

zdołała  znaleźć  coś  do  ubrania.  Zanim  wyszła  z  pokoju,  Jonasz  zdążył  już  podnieść 

słuchawkę. Zatrzymała się na schodach. 

Rozmowa nie trwała długo. 

- Kto to był? - zapytała, kiedy usłyszała jego kroki. 

- Hultén - krzyknął, unosząc głowę. - Połóż się. 

Odpowiedź jej nie zadowoliła. 

- Czego chciał? 

- Niczego szczególnego. Pytał o Svantessona. 

- O tej porze? 

-  Policja  nie  ma  stałych  godzin  pracy  -  odrzekł  lekko  poirytowany.  -  Pory  snu 

zwykłych śmiertelników ich nie obowiązują. Połóż się, ja tylko... 

Jego głos zamarł gdzieś w oddali. Katja zakręciła się niepewnie i weszła do pokoju. 

Słyszała,  jak  krąży  po  domu  i  zamyka  drzwi.  Stukał  tajemniczo  przy  oknach,  zajęło 

mu to dłuższą chwilę. 

W  końcu  usłyszała  odgłos  kroków  na  schodach,  ale  Jonasz  nie  wszedł  do  pokoju. 

Katja  wstrzymała  oddech.  Czyżby  miał  zamiar...?  Nie,  przecież  przekręciła  klucz,  nie  mógł 

się do niej dostać. 

Na zewnątrz zapadła cisza. O co mu chodzi? 

Nie mogła dłużej wytrzymać. Zarzuciła pled na nocną koszulę i ostrożnie wyślizgnęła 

się z pokoju. 

Usłyszawszy  szmer,  Jonasz  odwrócił  głowę.  Siedział  przy  oknie  i  wyglądał  w  noc; 

drzwi do jego sypialni były otwarte i płynął stamtąd strumień ciepłego powietrza. Ale drzwi 

na strych były zamknięte i na dodatek zastawione komodą. 

To ją trochę przestraszyło. 

Zrobił  jej  miejsce  na  małej  sofie,  którą  przyciągnął  do  okna.  Katja  zauważyła,  że 

Jonasz jest ubrany. 

- Co się dzieje? 

Zanim udzielił odpowiedzi, owinął jej stopy w koc. Ten nieoczekiwany gest wprawił 

ją w zakłopotanie. 

- Miałaś spać! - skarcił ją. 

background image

- A ty? Czego chciał inspektor? 

Jonasz westchnął. 

- Ale jesteś uparta... Kilku policjantów pojechało do twojego mieszkania. Ci z szajki 

musieli  być  tam  przed  nimi,  ale  zdołali  uciec  przed  przybyciem  policji  Nic  nie  zniszczyli, 

tylko grzebali po szufladach. Na biurku, wśród innych dokumentów, leżał rachunek za prąd. 

Na ten dom. 

- Och! - jęknęła Katja. 

- Uspokój się, na rachunku nie ma adresu, tylko nazwa gminy. 

- To wystarczy, by tu trafić. 

- Tak też uznaliśmy. Dlatego siedzę na straży. 

- W takim razie zostaję. 

Uśmiechnął się w ciemności. 

- To ciebie miałem strzec! 

- Miło z twojej strony! Naprawdę sądzisz, że po tym wszystkim uda mi się zasnąć? 

-  Nie.  Poza  tym  sprawisz  mi  przyjemność  swoją  obecnością,  nie  mówiąc  już  o 

docinkach. Przynajmniej nie zasnę. 

- Co zrobimy, jeśli się tu zjawią? 

- Zamknąłem wszystkie drzwi i zabezpieczyłem okna. 

- Mogą podpalić dom. 

- Po co? Chcą mieć klucz, a nie kawałek spalonego metalu. 

- To dobra nowina! Byłabym bardziej spokojna, gdybyśmy mieli naładowaną rusznicę. 

- Aż tak jesteś żądna krwi? 

- Ja nie, ale oni tak. 

- Dodajesz mi otuchy, nie ma co. 

Milczeli, wyglądając w noc. Ich oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, więc dość 

dobrze widzieli podwórze, prawie do samej furtki, ciemny zarys obory i lasu świerkowego. 

- Zastanawiałam się nad tym, co mi powiedziałeś o sobie - zaczęła ostrożnie Katja. - 

Szkoda,  że  rzuciłeś  szkołę.  Jesteś  inteligentny!  Wybacz,  że  łamię  reguły  i  prawię  ci 

komplementy! 

- Co to za komplement - odrzekł. - Oznacza jedynie tyle, że zmarnowałem zdolności, 

którymi obdarzyła mnie natura. 

- Żałujesz? 

- Nie, dlaczego? Co mi po wykształceniu? Mnóstwo ludzi je zdobyło, a i tak nie może 

dostać pracy. 

background image

- Chyba masz jakieś ambicje? 

- Miałem jedną, zostać pilotem. Spełniła się, czego chcieć więcej? 

-  Może  i  racja.  Nie  możesz  jednak  być  pilotem  całe  życie,  jest  pewnie  jakaś  granica 

wieku? 

- Tak, ale emerytura jest wysoka. Poza tym mogę szkolić adeptów latania. Zresztą po 

co tak daleko wybiegać w przyszłość? 

- Masz własny samolot? 

-  Oszalałaś?  Należy  do  firmy.  Mam  jednak  w  niej  udziały  i  pracuję  na  własny 

rachunek.  Dobrze  zarabiam.  Co  jeszcze  chcesz  wiedzieć?  Jestem  dobrym  kandydatem  na 

męża? 

Udała, że rozważa ten pomysł. 

- Potrzebny mi ktoś, kto zająłby się gospodarstwem... Masz do tego smykałkę. 

-  To  gospodarstwo  czyni  z  ciebie  niezłą  partię.  Wziąłbym  je  z  dobrodziejstwem 

inwentarza. 

- Wiesz co, chyba nie reflektuję. 

- To dobrze. Nie dorastam do twoich ideałów. 

- Wykazałam tylko zainteresowanie. Nie wolno? 

- Nie wmawiaj mi, że jestem próżny. 

- Nie wmawiaj? Nie ma takiej potrzeby. 

Znów zamilkli, tym razem jednak cisza przyniosła im ulgę. Jonasz przyglądał się Katji 

z boku. W ciemności, opatulona w wełniany koc, wyglądała jak Katarzyna z dziecięcych lat. 

Było w niej coś wzruszającego, jakaś bezbronność, która w żaden sposób nie kojarzyła się z 

Katją Francke. 

- Cicho! - syknęła nagle. 

- Od paru minut nie powiedziałem ani słowa - zaprotestował. - O co chodzi? 

- Zobaczyłam coś koło furtki. 

Jonasz natężył uwagę. Katja przysunęła się do niego zupełnie nieświadomie i położyła 

mu rękę na ramieniu. 

Objął  ją  ostrożnie.  Pozwoliła  na  to,  wpatrzona  w  ciemność  zapomniała  o  jego 

obecności. 

Jonasz  poczuł,  że  opieka  nad  Katją  zaczyna  sprawiać  mu  przyjemność.  Dotąd  ona 

miała przewagę, a on musiał prosić o pomoc. Teraz zamienili się rolami i oboje uznali to za 

całkiem naturalne. 

- Coś tam jest! - szepnęła. 

background image

Serce jej biło, przechyliła się do przodu, a całe ciało sprężyło się w oczekiwaniu. Koło 

furtki pojawił się jakiś cień. Katja drgnęła i przytuliła się do Jonasza. 

- Nie bój się - wyszeptał i musnął policzkiem jej skroń. - Ze mną nic ci nie grozi. 

- Chyba nas nie widzą? 

- Nie. 

Słychać było jedynie ich oddechy. Cień wychynął z ciemności. 

- To lis! - powiedziała. 

Jonasz odetchnął. 

- Lis. To znaczy, że w pobliżu nie ma ludzi. 

Katja westchnęła z ulgą i roześmiała się nerwowo. Potem uwolniła się z godnością z 

jego objęć. 

-  Jutro  wyłożę  mu  jakiś  smakołyk  -  obiecał  Jonasz,  a  ona  spojrzała  na  niego,  by 

upewnić się co do sensu tych słów. W ciemności nie mogła jednak dostrzec jego twarzy. 

- Tak, lubię lisy - stwierdziła niepewnie. - Myślę, że możemy się położyć. 

- Jeśli dotąd się nie pojawili, to już się nie zjawią - odrzekł. Nie był w stanie skupić 

myśli i poskładać słów. Reakcja na stres, pomyślał. - Wskakuj do łóżka. Smok będzie czuwał 

nad dziewicą, a smok ma lekki sen. 

- Sen ma lekki, a czy równie lekko się budzi? - uśmiechnęła się, wchodząc do pokoju. 

- Bo inaczej to kiepskie czuwanie. 

background image

ROZDZIAŁ VIII 

Jonasz  ucieszył  się,  że  pierwszy  wstał  z  łóżka.  W  domu  panowała  cisza.  Na  palcach 

zszedł  po  schodach.  Był  cały  połamany  po  dniu  wypełnionym  pracą,  ale  nie  miał  zamiaru 

tego okazywać. Z pokoju Katji nie dochodziły żadne odgłosy. 

Mina mu się wydłużyła, kiedy znalazł kartkę na stole kuchennym. 

„Cześć,  śpiochu.  Postanowiłam  wrócić  do  cywilizowanego  życia.  Zadzwoniłam  do 

inspektora Wzięli Birgit Karlsson na przesłuchanie. Wygląda na to, że szajka nie zna naszego 

adresu. Inspektor uznał, że nie jestem niebezpieczna (co za obraza dla kobiety!), więc mogę 

wrócić  do  pracy.  Mam  działać  jako  szpieg  w  firmie.  Pomyśl,  Jonaszu!  Ja  szpiegiem.  Katja 

Hari. A może Mata Katja? Trzymaj się ciepło, jeśli cię to ciekawi, to w skrzynce na chleb jest 

dopisek”. 

Jonasz stracił gwałtownie ochotę do pracy. Co za diabelska dziewczyna! 

Ruszył wprost do skrzynki na chleb. 

„Kominek w saloniku dymi, pewnie wygląda w środku jak płuca palacza. Możesz mu 

się przyjrzeć, skoro i tak czeka cię parę dni lenistwa? Wieczorem spotykam się z adwokatem, 

trzeba  mi  trochę  wytwornej  odmiany.  Następny  dopisek  znajdziesz  tam,  gdzie  krowy 

filozofują”. 

Jonasz  rzucił  się  bez  wahania  do  obory,  choć  wszystko  się  w  nim  gotowało.  Ten 

wymoczkowaty  adwokacina!  Zresztą  to  wyłącznie  jej  problem,  że  gustuje  w  takich  typach. 

Sama nie jest lepsza. Najbardziej zarozumiała istota na świecie! Dobrze, że wyjechała. 

Drżącymi rękoma zerwał kartkę z zardzewiałego gwoździa. 

Notatka była krótka. Przeczytał ją, wracając do domu. 

„Zapomniałam już, że byłam harcerką, choć nigdy nie zdobyłam żadnych sprawności. 

Ostatnią kartkę ukryłam. Nie przypuszczam, byś miał ochotę ją przeczytać. Zresztą i tak by ci 

się nie spodobała”. 

Jonasz był wściekły. Jak wicher przebiegł cały dom w poszukiwaniu kartki. 

- Co mnie obchodzą jej głupie wypociny? - wrzasnął na cały głos, wchodząc pod ławę 

kuchenną. 

Gdzie? Gdzie ją schowała? 

To bez znaczenia. 

Musi  zadzwonić  do  Hulténa!  To  gruba  nieodpowiedzialność  posyłać  to  dziewczę 

prosto w paszczę lwa. 

background image

Co z niej za dziewczę? Wzór samodzielności Niech robi, co chce. 

Czyścić kominek! Co za robota! W sadzy po łokcie. Z odrazą zdjął ozdobną pokrywę. 

Na ruszcie leżał biały arkusz papieru. 

Ostatni list Katji. 

Jonasz opuścił się ze znużeniem na krzesło kuchenne i zaczął czytać. List był długi. 

„Cześć, gorylu! 

Będę szczera. Uciekłam. 

Goryle nie są moim ulubionym gatunkiem, wiesz o tym. Zwłaszcza nie te, które mają 

owłosienie  na  klatce  piersiowej,  wąskim  pasmem  znikające  za  paskiem  spodni.  I  nie  te  o 

szerokich,  pokrytych  opalenizną  plecach  i  kocich  ruchach.  A  już  zwłaszcza  nie  te,  które 

potrafią  patrzeć  na  ciebie  oczyma  pełnymi  współczucia  i  wyciągać  na  zwierzenia,  dotąd 

będące tematem tabu. Nie te, co bryłę lodu doprowadzają do płaczu i mają mądre dłonie. 

To nie dla niedoświadczonej dziewczyny z wieży z kości słoniowej, do której dostęp 

mają  jedynie  oziębli  adwokaci  (pewnie  jest  lepsze  słowo  niż  „oziębli”,  wstaw,  co  chcesz). 

Katja Francke ma zamiar zrobić karierę, w której nie ma miejsca dla mężczyzny. Dla męża, 

miłości i poniżenia! Katarzyna nie żyje. Umarła tamtej nocy, płacząc wtulona w ciepłe ciało 

zwierzęcia. 

Ż

egnaj,  gorylu!  Nie  mogę  ci  nic  zaofiarować.  Zupełnie  nic.  Mam  błogą  nadzieję,  że 

nigdy się nie spotkamy. Klucz możesz przesłać pocztą”. 

Serce  Jonasza  biło  z  podniecenia.  Wyschły  mu  wargi  i  z  ledwością  utrzymywał 

skrawek papieru w dłoniach. Nie mógł powstrzymać się od radosnego uśmiechu. 

Nic do zaofiarowania? Okłamywała samą siebie. 

Gdzieś  w  środku  zimnej  Katji  wciąż  tkwiła  Katarzyna.  Nie  umarła,  przez  chwilę 

widział jej twarz. 

Musiał  ją  wydobyć  na  światło  dzienne,  tę  brzydką,  zahukaną  dziewczynę,  pełną 

zmysłowego  ciepła.  Katja  go  nie  obchodziła,  dalej  mogła  żyć  w  swoim  sztucznym  świecie. 

Pożądał dziewczyny, którą była przedtem, zanim los tak ciężko ją doświadczył. Dla niej mógł 

być pocieszycielem - i kochankiem. 

Katarzyna  należała  wyłącznie  do  niego,  nikt  poza  nim  jej  nie  znał.  Z  Katją  mogą 

pokazywać się wszyscy adwokaci na tym świecie. 

Zadzwonił  do  Hulténa,  by  uzyskać  zwolnienie  z  przymusowego  wygnania.  Miał 

mnóstwo spraw do załatwienia w mieście. 

-  Jeszcze  tylko  jedna  doba,  panie  Callenberg.  Przesłuchaliśmy  tę  dziewczynę,  nie 

podając, rzecz jasna, powodów. Pytaliśmy jedynie o powód zainteresowania pańską osobą i o 

background image

przyczyny  napadu  na  pannę  Francke.  Nic  z  niej  nie  wyciągnęliśmy,  choć  była  na  tyle 

bezczelna,  by  pytać  o  pański  adres!  Wyglądała  na  przygnębioną,  chyba  jest  na  głodzie.  Na 

rynku prawie nie ma narkotyków, co sporo osób doprowadza do prawdziwej desperacji. 

- Jak mógł pan pozwolić, by Kat... panna Francke wróciła do pracy? 

- Zatrzymaliśmy Birgit Karlsson, kiedy była w drodze do mieszkania panny Francke. 

Zostawiłem  tam  mojego  człowieka  na  straży,  nikt  się  nie  prześlizgnie.  Panna  Francke  jest 

bezpieczna. 

- Człowieka na straży? W jej mieszkaniu? 

- Nie! W mieszkaniu naprzeciwko. Jest puste i ma szklane drzwi wejściowe. 

- Sam ją mogę ochraniać, inspektorze. 

-  W  rozmowie  telefonicznej  ze  mną  nie  wykazywała  tym  zainteresowania.  Jak  i 

zresztą znajomością z panem. 

Nie wiedziała, co mówi, pomyślał Jonasz, głośno zaś powiedział: 

- W porządku, jedna doba, potem jednak wracam! Jeśli coś stanie się pannie Francke... 

Inspektor Hultén nie dał się zastraszyć. 

-  Znaleźliśmy  powiązania  między  dyrektorem  Svantessonem  a  tymi  bandziorami. 

Czwarty  członek  szajki,  ten,  który  zmarł  z  przedawkowania  trzy  miesiące  temu,  był  jego 

szwagrem. Bratem jego żony. Svantesson został wdowcem jakiś rok temu. 

- Czy jego żona była... narkomanką? 

- Ależ skąd. Przejmowała się bardzo losem brata. Małżeństwo było, zdaje się, udane. 

Ona utonęła. Wypłynęła samotnie na żaglówce i trafiła na niepogodę. - Inspektor zawahał się 

przez  chwilę.  -  Dziś  mam  inne  zajęcia.  Jutro  zamierzam  wybrać  się  do  willi  Svantessona 

razem z panną Francke. Była tam kiedyś na jakimś przyjęciu. Może by pan... 

- Zjawię się tam - przerwał mu gwałtownie Jonasz. 

- Dobrze. Do zobaczenia o dwunastej. 

Katja siedziała na skraju stołu i zabawiała koleżanki. 

- To prawda, poznałam Jonasza Callenberga - rzuciła obojętnie. 

- Jaki on jest? - spytała najmłodsza, otwierając szeroko oczy. - Umie się kochać? 

- Kochać? - Śmiech Katji zabrzmiał z lekka sztucznie. - Nie sądzisz chyba, że sypiam 

z takimi typami? 

-  Myślę,  że  jest  super  w  tych  sprawach  -  rozmarzyła  się  koleżanka.  -  To  widać.  Po 

oczach, a zwłaszcza po ustach. No i jeszcze w okolicach nosa. Coś strasznie sugestywnego. 

I jeszcze w ruchach, pomyślała Katja z roztargnieniem. I dłoniach. 

Dziwny dreszcz przebiegł jej po plecach. 

background image

- Tak dobrze się temu Callenbergowi nie przyjrzałam - stwierdziła z lekką pogardą. 

- No to co robiliście? 

- Rozmawialiśmy. Nie przypadliśmy sobie do gustu. To bawół. 

- Czego ty właściwie chcesz? - spytają inna. - Przedtem był gorylem. 

-  Dla  mnie  może  być  czymkolwiek,  i  tak  nie  ma  pojęcia,  jak  traktować  damę.  Jak 

porcelanę, a nie plastykowy kubek bez uszka. 

background image

ROZDZIAŁ IX 

Punktualnie  o  dwunastej  inspektor  Hultén  zajechał  z  Katją  pod  willę  Svantessona. 

Jonasz  czekał  już  od  kwadransa  i  zaczął  się  niecierpliwić.  Katja  wysiadła  z  samochodu  z 

gracją należną damie. 

Tego  słonecznego  ranka  u  progu  zimy  Katja  prezentowała  się  niezwykle  kobieco. 

Przeżycia  ostatnich  dni  nie  zostawiły  na  niej  żadnego  śladu.  Jak  zwykle  biel  stanowiła 

dominującą barwę jej stroju - biały kostium z miękkiej wełny kontrastował z bluzką o żywych 

kolorach jak u tropikalnego motyla. 

Jak  ona  to  robi,  pomyślał  Jonasz.  Katja  w  najlepszym  wydaniu,  powabna,  kobieca  i 

chłodna. Nie mógł się powstrzymać od złośliwości. 

- Wypoczęta po prawniczych orgiach, jak widzę? 

A więc pamiętał o spotkaniu z adwokatem! 

-  Tak,  omawialiśmy  prawne  aspekty  odstrzału  wałęsających  się  małp 

człekokształtnych. Niezwykle zajmujący problem. 

- Sądziłem, że jesteś przyjacielem zwierząt, Katarzyno? 

To był cios poniżej pasa, niemal natychmiast pożałował swych słów. 

- Wybacz - szepnął, kiedy zobaczył wyraz bólu w jej twarzy. 

Katja odzyskała rezon. 

- Czasami biorę je do domu i rzucam kość do obgryzania - rzuciła zaczepnie. 

- Wielkie nieba! - mruknął inspektor. - Nic dziwnego, że się unikacie! 

-  Wręcz  przeciwnie!  -  powiedziała  Katja  słodkim  tonem.  -  Uwielbiamy  wzajemne 

docinki. Nie wychodzi nam dopiero wtedy, gdy usiłujemy się zaprzyjaźnić. 

- Święta prawda - potwierdził Jonasz. 

- Powariowaliście! 

-  Inspektorze!  Ten  człowiek  mnie  prześladuje!  Czy  moglibyśmy  uwolnić  się  od  jego 

towarzystwa? 

-  Nie,  pan  Callenberg  jest  nam  potrzebny.  Wielokrotnie  odwoził  Svantessona  do 

domu. 

Katja westchnęła. Nie wyglądała na zadowoloną i Jonasz rozumiał dlaczego. Nie mógł 

jednak opanować uczucia złośliwej satysfakcji. 

Weszli na teren sporej, dobrze utrzymanej posesji Dom dyrektora Svantessona leżał na 

wzniesieniu, otwierał się stąd piękny widok na miasto i morze. 

background image

- Dyrektor lubi dominować - zauważył Jonasz. 

- Zaanektował spory kawałek - dodała Katja. - Po co mu aż tak duży skrawek naszej 

ziemi ojczystej? Stawia duże kroki, czy co? 

- Miasto odebrało mu część tamtej brzeziny - powiedział Hultén. - Na cele mieszkalne. 

- A co to za tajemnicza budowla? - spytała Katja. 

- Lasek brzozowy miał ustąpić miejsca wybiegowi dla koni, a ta tajemnicza budowla 

to  w  zamierzeniu  stajnia.  Tak  mi  przynajmniej  opowiadał  -  wyjaśniał  Jonasz.  -  Jego  żona 

miała bzika na punkcie koni. A więc tam powstanie osiedle! Svantesson kupił dużą działkę po 

to,  by  nie  użerać  się  z  sąsiadami.  Teraz  będzie  miał  ich  wielu  -  zakończył  z  wyraźną 

złośliwością. 

Jakiś policjant przywołał Hulténa do wnętrza willi. Katja z Jonaszem zostali na tarasie 

widokowym, kontynuując wymianę zdań. 

-  Odczuwasz  niechęć  do  ludzi  zamożnych  -  stwierdziła  Katja.  -  Typowy  kompleks 

proletariusza. 

-  I  kto  to  mówi?  -  syknął  Jonasz  przez  zaciśnięte  zęby.  -  Ja  nie  mam  kompleksu 

niemodnego imienia... 

Strzepnęła niewidzialny pyłek ze spódnicy. 

- Miałam nadzieję, że już się nie spotkamy. 

-  Wyraziłaś  się  wystarczająco  jasno  w  listach.  Zwłaszcza  ostatni  był  wyjątkowo 

szczery. 

- Ten o harcerzach? 

-  Nie,  ostatni.  Jestem  obowiązkowy,  więc  wyczyściłem  kominek  i  znalazłem  kartkę. 

Zresztą chyba tego właśnie oczekiwałaś? 

- Zapomnij o niej! - Katja zadrżała. 

- Zapomnieć? Wkleję ją do księgi trofeów! 

- Kłamiesz. Nie masz takiej księgi. 

- Masz rację - przyznał z przygnębieniem. - Jestem bezpańskim psem. Nie znajdziesz 

dla mnie kawałka kości? I miejsca na słomiance? 

- Nie! Pozwól mi napawać się moimi kompleksami w samotności. 

Jonasz miał dość jej protekcjonalnego tonu i rzucił ostro: 

- Odniosłem inne wrażenie, tam na strychu. 

Zesztywniała. 

- Co masz na myśli? 

- Przytuliłaś się do mnie. 

background image

-  Niepotrzebnie  bawiłeś  się  w  rycerza.  Wybacz,  jeśli  cię  do  tego  skłoniłam.  Nie 

miałam takiego zamiaru. 

- Doprawdy? - spytał szyderczo. - A może doskonałe wiedziałaś, co robisz, właśnie po 

to, by odegrać czarującą scenę zakłopotania? 

Jej  reakcja  zaskoczyła  go.  Zbladła,  wargi  zaczęły  jej  drżeć.  Spojrzała  na  niego  z 

autentycznym przerażeniem. 

- To nie tak - wyszeptała. - Jonasz, przysięgam, to nie tak! 

- W porządku - odrzekł zimnym tonem. - Więc nic się nie stało? 

Katja nie dawała za wygraną. 

- Jonasz, proszę, uwierz mi, naprawdę nie zdawałam sobie sprawy, że szukam u ciebie 

opieki. 

Jonasz zmarszczył czoło. W jej oczach pojawiły się łzy, była śmiertelnie blada. 

- Co to ma za znaczenie, czy w to uwierzę, czy też nie? 

Pokręciła tylko bezradnie głową. I wydusiła z siebie: 

- Ty... lub ktokolwiek. Och, koniec z tym! Nic mnie to nie obchodzi! 

Odwróciła się, zamierzając odejść. Jonasz złapał ją za ramię. 

-  Nie,  chcę  wiedzieć,  czemu  to  takie  istotne.  Może  istnieje  jakiś  związek  z  tym 

zdarzeniem sprzed lat, które cię tak odmieniło? 

Katja odzyskała już równowagę. 

- Cóż to ma być, piąty akt „Zwierzeń wiejskiej idiotki” czy może „Uwiedzionej przez 

goryla”. Puść mnie, mój miły, bo cię złapie inspektor! 

Jonasz  przyglądał  się  jej  przez  chwilę  w  zamyśleniu,  w  końcu  uśmiechnął  się  i 

rozluźnił palce. 

- Jak to dobrze, że stać cię na ironię, Katju! Inaczej byłabyś nie do wytrzymania! 

- Obiecaliśmy sobie unikać agresji - przypomniała ze smutkiem. - I nic z tego. 

- Balansujemy na linie. 

- I wciąż z niej spadamy. 

-  Na  szczęście  niedługo  się  rozstaniemy  -  stwierdził  Jonasz.  -  Inspektor  Hultén 

załatwił  mi  nowe  mieszkanie,  stare  nie  nadawało  się  już  do  niczego.  Czy...  pomożesz  mi  je 

urządzić? 

Ożywiła się, ale tylko na chwilę. 

- Naprawdę tego chcesz, czy to tylko kolejna zaczepka? Jednym tchem powiedziałeś, 

ż

e na szczęście niedługo... 

- I dokładnie to miałem na myśli. Nie lubię perfekcjonistek, ale nie mogę odmówić ci 

background image

artystycznego smaku. 

- Dziękuję, Jonaszu! Zobaczymy. A... ty... Wierzysz mi? Że... 

-  Wierzę  -  odrzekł  poważnie,  bo  wiedział,  że  ma  to  dla  niej  ogromne  znaczenie.  - 

Wierzę, że zupełnie bezwiednie rzuciłaś się w moje ramiona Nie możemy ze sobą wytrzymać, 

a twój ostatni list był jedynie żartem. 

Odprężyła się. 

-  No  właśnie.  Głupim  żartem,  przyznaję,  nawet  go  pożałowałam.  Jak  to  dobrze 

wiedzieć, że znów jesteśmy wrogami! 

- Otóż to! Inspektor nas woła. Chodź, mała wojowniczko! 

- Mała! To miło z twojej strony, że tak mnie nazwałeś! Nieczęsto mi się to przytrafia! 

- Nie poczytuj sobie tego za komplement, bo znów zaczniemy się kłócić, a nie mamy 

na to czasu. 

W  domu  było  pełno  policjantów.  Mieli  ze  sobą  psa  i,  ku  rozpaczy  gospodyni, 

przetrząsali każdy zakamarek w poszukiwaniu narkotyków. 

- Dyrektor Svantesson nie zrobił nic złego - biadała. - To taki porządny człowiek. Po 

co to całe zamieszanie? Wyjechał na parę dni do Londynu. 

- Więc czemu jest w Brazylii? - spytał ostro Hultén. 

- To śmieszne! Pan dyrektor powiedział, że jedzie do Londynu, więc z pewnością jest 

w Londynie. Nawet zapłacił mi za miesiąc z góry. Prawdziwy dżentelmen. 

Hultén przyglądał się jej badawczo. Naiwność ludzka nie ma granic. 

- Skąd Svantesson miał tyle pieniędzy? 

- Z firmy, oczywiście! Poza tym to nie żaden Svantesson, tylko dyrektor Svantesson! 

- Czy odwiedzał go szwagier? 

- Jego szwagier nie żyje. 

- Wiem. A wcześniej? 

- Nie po śmierci pani Svantesson. 

- A inni, czy odwiedzali go inni ludzie? Młodzi mężczyźni lub kobiety? 

- Pan dyrektor ma wielu znajomych - odrzekła z godnością gospodyni - ale nie wśród 

kompanów szwagra Tacy nie mają tu wstępu. 

- Przejrzeliśmy jego rachunki, nie ma w nich żadnych niezgodności. 

- Oczywiście, że nie! Pan dyrektor jest uczciwym człowiekiem. 

- Dochody z przedsiębiorstwa nie wystarczyłyby jednak na tak luksusowe życie. Skąd 

bierze na nie pieniądze? 

Gospodyni nabrała wody w usta 

background image

- Nic więcej nie wiem. 

- W takim razie porozmawiamy z jego adwokatem. 

Na  słowo  „adwokat”  Jonasz  zrobił  kwaśną  minę.  Katja  uśmiechnęła  się  ukradkiem, 

usiłując stłumić w sobie uczucie satysfakcji, choć nie bardzo się to jej udało. 

- Wyglądasz jak kot, który właśnie schwytał tłustą mysz - stwierdził ponuro. 

- A ty jak wygłodniały kot, któremu nie powiodło się polowanie - zareplikowała. 

-  Czy  dyrektor  kontaktował  się  z  panią  od  chwili  wyjazdu?  -  spytał  Hultén 

gospodynię. 

- Nie, choć ma taki zwyczaj. Pewnie był zbyt zajęty. 

Inspektor  wyprowadził  Katję  i  Jonasza  do  drugiego  pokoju,  równie  elegancko 

urządzonego. 

-  Mam  do  państwa  pytanie.  Może  dostrzegliście  jakieś  zmiany  w  tym  domu  od 

waszego ostatniego pobytu, coś, co by mogło stanowić dla nas punkt zaczepienia? 

Jonasz  nie  był  w  stanie  mu  pomóc,  jak  większość  mężczyzn  nie  zwracał  uwagi  na 

detale. Hultén westchnął z rozczarowaniem. 

Katja miała zakłopotaną minę. 

-  Byłam  tu  tylko  raz,  trzy  tygodnie  temu,  na  przyjęciu.  Od  razu  odkryłam,  że  byłam 

wybranką  dyrektora  na  tamten  wieczór,  więc  szybko  uwolniłam  się  od  jego  towarzystwa. 

Nawet nie zdążyłam się rozejrzeć. 

-  „Uwolniłaś  się  od  jego  towarzystwa”,  zachowując  cnotę  i  pracę?  To  niebywałe!  - 

stwierdził sucho Jonasz. 

- Zupełnie banalne, drogi Jonaszu! Kiedy zorientowałam się w sytuacji, zajrzałam mu 

głęboko w oczy i powiedziałam przypochlebnym głosem: „Wie pan, co dziewczęta w biurze 

najbardziej  w  panu  podziwiają?”  „Nie?”  odrzekł,  wyraźnie  zaciekawiony.  „Pański  stosunek 

do  pracowników,  to,  że  nigdy  me  wykorzystuje  pan  swej  pozycji.  Rzadka  cecha  u  szefów, 

umiemy  to  docenić!”  Trzeba  było  widzieć  ten  jego  głupi  uśmieszek!  W  chwilę  później 

wyszłam, zasłaniając się migreną, najskuteczniejszą bronią kobiety. 

- Miewasz migrenę? 

- Nawet nie wiem, co to znaczy! 

-  Jesteś  potworem!  -  stwierdził  Jonasz.  -  Choć  nieźle  sobie  poradziłaś.  Adwokata 

traktujesz w podobny sposób? 

- Nie ma takiej potrzeby. Adwokat powoli zabiera się do rzeczy. Czai się do skoku. 

Jonasz zagryzł wargi, 

- Ale w końcu skoczy? 

background image

- Chyba odbiegliśmy od tematu? - wtrącił się Hultén. - Cnota panny  Francke nie ma 

ż

adnego związku ze sprawą. Zresztą możecie już iść. Liczyłem na waszą pomoc i doznałem 

srogiego rozczarowania. Idźcie kłócić się gdzie indziej. Autobusy przejeżdżają tędy co dwie 

minuty. 

Autobus  był  przepełniony,  wcisnęli  się  w  kąt  przy  oknie.  Na  następnym  przystanku 

dosiadło  jeszcze  parę  osób.  Jonasz  zasłonił  Katję,  biorąc  na  siebie  nacisk  tłoczących  się 

pasażerów. 

-  Masz  jakieś  wiadomości  od  Jonasza?  -  spytała,  walcząc  o  miejsce  z  podsłuchującą 

ich parą. - Nie powinien przestać prześladować Katji? 

Jonasz zajrzał jej z bliska w oczy. 

- Katja nigdy go nie interesowała. Szuka Katarzyny, brzydkiej, niezgrabnej, ale pełnej 

zmysłowego ciepła. 

Zesztywniała. 

- Jej już nie ma. 

- On nie chce w to wierzyć. Widział jej cień kilka razy, raz w okolicach pewnej furtki. 

Katja nic dla niego nie znaczy. 

- Cóż więc zrobi, jak znajdzie Katarzynę? 

- Pewnie się w niej zakocha. 

Katja  nie  poruszyła  się.  Stali  blisko  siebie,  Jonasz  przywarł  do  niej  całym  ciałem. 

Chciała się odsunąć, ale nie była w stanie, a on bezwstydnie to wykorzystał. 

- Nigdy jej nie znajdzie - powiedziała cicho. - Katarzyna nie żyje. 

- Gdyby jednak? Co by wtedy zrobiła, jak sądzisz? 

Zatrzepotała długimi rzęsami. 

- Teoretyczne rozważania mnie nie interesują. 

Coś budziło się w nich obojgu. Katja zarumieniła się i wbiła wzrok w okno. 

Jonasz  podniósł  rękę  i  delikatnie  pogładził  palcem  jej  policzek.  Podniosła  głowę  i 

zajrzała mu w oczy. Patrzył na nią poważnie i czule, a jego wyrazista twarz nigdy dotąd nie 

emanowała taką zmysłowością. 

Odwróciła się gwałtownie. 

- Pańską najlepszą cechą, panie dyrektorze - zaczęła cierpkim tonem - jest to, że nigdy 

nie wykorzystuje pan swojej pozycji wobec podwładnych. 

- Nie jestem dyrektorem. Jestem zwykłym prostakiem, bez krzty finezji. 

- Jeśli się nie odsuniesz, powiem ci parę słów prawdy! - syknęła z iskrami w oczach. 

- Bardzo proszę! 

background image

-  Dobrze!  Sam  tego  chcesz!  Nigdy  nie  znajdziesz  Katarzyny!  Ona  przeznaczona  jest 

dla adwokata. 

Jonasz zacisnął wargi. 

- On ją zna? 

- A jak sądzisz? 

- Wie to, czego mi nie opowiedziałaś? To, co przytrafiło się Katarzynie? 

- Tutaj wysiadam. 

Jonasz  przedarł  się  za  nią  przez  tłum.  Byli  w  centrum  miasta.  Dogonił  ją  na  ulicy  i 

złapał za ramię. 

- Wie? Zdradziłaś moją Katarzynę! Oddałaś ją temu... wymoczkowi! 

Katja zatrzymała się. 

- Puść mnie! W autobusie zachowałeś się nieprzyzwoicie, tego ci nie wybaczę! 

- Nie zareagowałabyś tak ostro, gdybyś nie żywiła wobec mnie żadnych uczuć. Wiesz 

o tym doskonale! 

Jej twarz straciła wszelki wyraz. 

- Zostaw mnie w spokoju, Jonaszu! Prześladujesz mnie! 

Przez  chwilę  patrzył  na  nią  z  nienawiścią  i  w  końcu  się  poddał.  Był  zmęczony  i 

rozczarowany. 

- Jak chcesz, dam ci spokój. Teraz to już wszystko jedno. Nie chcę dzielić Katarzyny z 

kimkolwiek. Jeśli wybrałaś sobie adwokata na powiernika, to nie mam już nic do dodania. 

Katja poczuła nagle pustkę. 

- Prosiłeś, żebym pomogła urządzić ci mieszkanie - przypomniała żałośnie. 

-  Nie  mam  już  siły  sprzeczać  się  z  tobą.  Żegnaj,  Katju!  Żyj  szczęśliwie  w  swoim 

sztucznym świecie. 

W jej oczach znów pojawiły się iskry. 

- Jesteś upartym, obrażalskim osłem! 

- No to mamy już prawdziwy ogród zoologiczny - mruknął. 

-  Dopytujesz  się  o  tę  twoją  Katarzynę,  jakbyśmy  były  dwoma  osobami.  Nie 

opowiadałam Göranowi o swoim dzieciństwie, bo go to w ogóle nie obchodzi. Nigdy nie był 

w  domu  moich  rodziców.  A  ja  nie  wyjechałam  stamtąd  dlatego,  że  coś  szczególnego  się 

zdarzyło. Więc jak mogłam komukolwiek o tym opowiedzieć? 

-  Katju,  aniele!  -  Jonasz  roześmiał  się  i  objął  ją  na  środku  chodnika.  -  A  ja  już 

chciałem  wyzwać  wymoczka  na  pojedynek!  Tego,  jak  mu  tam,  Görana?  Wybaczam  mu. 

Możesz iść, nigdy już mnie nie zobaczysz, jeśli taka twoja wola. Będę trzymał się dyskretnie 

background image

na uboczu, jak chiński kelner. A jeśli zechcesz, to odezwij się, ruch należy do ciebie. 

-  Puść  mnie,  wariacie!  -  uśmiechnęła  się,  wtulona  w  niego.  -  Chińscy  kelnerzy  nie 

zachowują się w ten sposób wobec swoich klientów. 

- Potargałem ci włosy, moja miła. Pozwól... 

Poprawił jasne kosmyki Katji. Obok nich przemykali ludzie. 

- Ciemnieją już przy skórze. Czas na kolejny seans piękności. 

Katja odsunęła się z godnością. 

-  Jesteś  beznadziejny!  -  powiedziała,  udając  powagę.  -  Miałeś,  zdaje  się,  zachować 

dyskrecję. 

-  Jedzie  mój  autobus!  -  wykrzyknął.  -  Masz,  to  mój  nowy  adres.  Zrób  z  nim,  co 

chcesz.  Wyrzuć,  wpisz  na  listę  trofeów.  Dziękuję  za  długą  wojnę!  Była  niezwykle 

stymulująca. 

Wyciągnął dłoń, a ona ją ujęła. 

- Jonaszu... 

Jonasz był już w autobusie. 

Odwrócił  się.  Katja  stała  tuż  za  drzwiami.  W  jej  oczach  krył  się  ból  i  strach,  jak  u 

zalęknionej sarny. Przypominała Katarzynę, tę, którą ujrzał przy furtce. 

Mógłby przysiąc, że słyszy jej zduszony szept: 

- Pomóż mi, Jonaszu! 

Drzwi zamknęły się, wciąż widział jej sylwetkę. Młoda, elegancka kobieta ściskająca 

w ręku kawałek papieru. 

„Pomóż mi, Jonaszu?” Naprawdę to powiedziała? 

Tak, powiedziała! Powiedziała! 

Powiedziała! „Pomóż mi...” 

Katja? Katja Francke? 

Jonasz wyskoczył na następnym przystanku i popędził z powrotem jak szalony. Katji 

już nie było. Szukał jej po najbliższych ulicach, ale na próżno. 

background image

ROZDZIAŁ X 

Jonasz dotrzymał obietnicy i nie odezwał się do Katji. Przez dwa dni. 

Potem zadzwonił. 

Usłyszał chłodny, ale uprzejmy głos - głos idealnej sekretarki. 

- Katja Francke. 

- Nie mogę sobie dać rady z firankami. 

- Jonasz? - szepnęła. - Zmierz długość i szerokość, przyniosę jakiś materiał. 

- Świetnie! Najlepiej brązowy w goryle. Co się z tobą działo? 

- Robiłam na drutach, by uspokoić skołatane nerwy. 

- Weź taksówkę, bo tu nie trafisz! Ja płacę. 

- Nie trzeba, wiem, gdzie mieszkasz. 

- Wiesz? 

-  Wiem.  Wczoraj  wieczorem  stałam  przez  pół  godziny  pod  twoim  oknem.  Jak  ta 

dziewczynka z zapałkami, zmarznięta wpatrywałam się w rozświetlone okna. 

W słuchawce zapadła cisza. Jonasz poczuł, że ogarnia go niezwykła, ciepła radość. 

- Dlaczego nie weszłaś na górę? - spytał cicho. 

- U ciebie się nie paliło. 

Uśmiechnął się szeroko. 

-  Te  twoje  metafory  o  rozświetlonych  oknach!  Byłem  na  policji.  Przyjedź 

natychmiast! Teraz! Wieczorem! 

Usiłowała hamować jego entuzjazm. 

- Jonasz... nic się nie zmieniło. 

- To nieważne. I tak największą radość sprawia mi wygrywanie pojedynków na słowa. 

- Mnie też. Wiesz co, sama zmierzę okna. Nie mam zaufania do kawalerów. 

- Doskonale, więc przyjedziesz od razu? I wybacz mi moje zachowanie w autobusie. 

Już nigdy nie będę cię naciskał. 

- Potrafisz dobierać słowa! - mruknęła. - W porządku, wybaczam. 

Jonasz  czekał  na  nią  na  ulicy.  Wokół  panowała  dziwna  cisza.  Padał  pierwszy 

grudniowy śnieg, ale ziemia nie była jeszcze gotowa na jego przyjęcie; zbyt ciepła i wilgotna, 

przemieniała białe płatki w krople wody. 

Jonasz miał mokre włosy i ramiona, kiedy zjawiła się Katja. 

- Cześć, wyglądasz jak wycięta z „Harper’s Bazaar”. 

background image

- Musiałeś to gdzieś wyczytać, nigdy nie miałeś w ręku „Harper’s Bazaar”. Dziękuję - 

dodała miękko, kiedy przytrzymał drzwi do budynku. 

Miała na sobie ładny płaszcz zimowy, ale Jonasz dostrzegł bez trudu, że musiał służyć 

dziewczynie od paru sezonów. Przyłapał się na myśli, że chętnie kupiłby jej nowy. 

- Nowe mieszkanie! Szczęściarz z ciebie! 

- Mogę podziękować tym łobuzom. Jak się miewa wymoczek? 

- Oświadczył się - odrzekła Katja w drodze do windy. 

- A ty? - spytał Jonasz, kiedy jechali w górę. - Chcesz zostać żoną wymoczka? 

- Odrzekłam zgodnie z prawdą, że nie chcę zostać niczyją żoną. 

- Nawet żoną goryla, osła czy bawołu? 

- Zwłaszcza! 

- Dlaczego? 

- Wyjaśniłam już to w ostatnim liście. Oświadczasz mi się, Jonaszu? 

- Bynajmniej! Nie chcę się znaleźć w twym plastikowym świecie! Trenuję. 

-  Myślałam,  że...  -  Przerwała  na  chwile,  po  czym  dodała:  -  Trenujesz  na  jakąś 

specjalną okazję? 

Jonasz  trzymał  ją  jakiś  czas  w  niepewności,  gmerając  kluczem  w  zamku.  Wreszcie 

odrzekł przeciągle: 

- Nie. Uczę się znosić niepowodzenia. Wiedziałem, że powiesz nie. 

- A gdybym powiedziała tak? 

- Nie przerażaj mnie! Doznałbym szoku! 

Katja rozejrzała się wokół. 

- Jonasz! Co za piękne mieszkanie! 

- Dość puste - stwierdził skromnie. - Z mojego starego niewiele zostało, a jeszcze nie 

zdążyłem wiele kupić. 

-  Cudowne!  Nie  mógłby  ktoś  splądrować  mojego  mieszkania?  Takie  jak  to,  to 

marzenie. Kupiłeś ten komplet wypoczynkowy? Jest wspaniały! 

- Tak uważasz? - spytał, dumny z jej pochwały. 

- Jasne! Wielki Boże, tu są trzy pokoje! Czym je masz zamiar zapełnić? Będziesz się 

przekrzykiwał z własnym echem? 

- Gdzie tam. To się nazywa planowanie rodziny. Długofalowe - dodał szybko. 

Katja zniknęła w drugim pokoju, jej głos odbijał się od pustych ścian. 

- Jakie tu jest piękne światło! 

- Możemy tam wstawić biurko dla ciebie. 

background image

Rzuciła mu długie, badawcze spojrzenie. 

-  Nie  kuś  mnie  -  odrzekła.  -  Pracuję  w  fatalnych  warunkach.  Kiedy  kładę  arkusz 

papieru na blacie, to nie ma już miejsca dla farb. 

-  Oferta  pozostaje  w  mocy  -  odrzekł  swobodnie.  -  Więc  co,  najpierw  firanki  czy 

filiżanka kawy przy zlewozmywaku? 

Zadzwonił telefon, Jonasz podniósł słuchawkę. 

- Pewnie Hultén. 

Młoda  kobieta  powiedziała,  że  dzwoni  z  lotniska.  Przyszedł  list  do  pana  Jonasza 

Callenberga, gdyby miała nowy adres, mogłaby go natychmiast odesłać. 

Jonasz zamierzał już spełnić prośbę nieznajomej, ale się zawahał. 

- Proszę przesłać list na stary adres - rzucił krótko i rozłączył się. 

- Jakiś problem? - spytała Katja, podchodząc bliżej. 

Jonasz westchnął. 

-  Sądzę,  że  to  była  Birgit  Karlsson.  Próbują  różnych  sztuczek,  by  wydobyć  ze  mnie 

nowy adres. 

- Skąd znają numer telefonu? 

-  Bo  mi  go  nie  zmieniono,  centrala  ma  tylko  polecenie,  by  nikomu  nie  podawać 

adresu.  Och,  obrzydła  mi  już  ta  zabawa  w  ciuciubabkę.  Nie  lubię  uciekać,  lubię  działać!  A 

poza tym marzę, żeby wrócić do pracy. Latać, czuć się potrzebny! 

- Jeśli brakuje ci pieniędzy... 

-  Ależ  skąd,  wypchałem  nimi  materac!  To  ta  bezczynność  mnie  zabija!  Jeśli  potrwa 

dłużej, będę musiał zabrać się za jakieś ćwiczenia, bo diabli wezmą sprawność, moją dumę. 

Policja  nigdy  ich  nie  złapie.  Puścili  dziewczynę  wolno,  a  tamci  dwaj  ukryli  się  jak  szczury. 

Niech wreszcie coś się stanie! 

- Będę wdzięczna, jeśli nic się nie stanie - mruknęła w odpowiedzi. 

Jonasz zajrzał do szafki i znalazł jedną filiżankę i jeden kufel Nie miał nic przeciwko 

piciu kawy z kufla. Wstawił rondel z wodą, znalazł dwie porcje kawy rozpuszczalnej i wsypał 

je  do  rondla.  Katja  zdusiła  w  sobie  jęk  rezygnacji,  czyniąc  nadludzkie  wysiłki,  by  do 

pozbawionej firanek kuchni wprowadzić choć odrobinę domowej przytulności. 

- Co robisz w święta? 

Podskoczyła. 

-  W  święta?  Mój  Boże,  znów  są  święta?  Nie  mam  pojęcia.  A  jak  ty  obchodzisz 

gwiazdkę? 

- Przez ostatnie lata byłem za granicą. A jeszcze wcześniej jeździłem do siostry, która 

background image

traktowała mnie jak intruza w swoim uporządkowanym świecie. A ty. 

- Różnie bywa - odrzekła wymijająco. - Raz byłam u siebie, na wsi, ale niezbyt mile to 

wspominam. 

- Sama? 

-  Nie,  miałam  ze  sobą  dzieła  zebrane  Steinbecka.  Steinbeck  nie  zdołał  jednak  zabić 

wszystkich wspomnień. 

Przyglądał się jej w zamyśleniu. 

- A poza tym... spędzałaś święta samotnie w mieszkaniu? 

-  Tak  -  odrzekła,  schylając  głowę.  -  Gwiazdka  to  głupi  wynalazek,  stworzona  przez 

ludzi, którzy uwielbiają kandyzowane aniołki. Nie lubię gwiazdki. 

Jonasz pracowicie rozpakowywał paczkę herbatników. 

- Nie chciałabyś spędzić Wigilii ze mną? Tutaj? 

Odwróciła się do niego plecami, by nie mógł zajrzeć jej w twarz. 

-  To  by  się  chyba  nie  udało  -  odparła  zduszonym  głosem.  -  Jestem  słabym 

pocieszeniem dla kawalera. Pamiętasz, co napisałam? Nie mam ci nic do zaofiarowania. 

Jonasz wiedział doskonale, że nie miała na myśli podarków świątecznych. 

- Mylisz się - stwierdził z niezwykłą powagą. - Dałaś mi już bardzo wiele. 

- Naprawdę? - spytała z niedowierzaniem. I nagle zmieniła ton. - Nie wierzę, ty chcesz 

wyłącznie seksu. A tego nie mogę ci dać. 

- Kto powiedział, że ja chcę wyłącznie seksu? - spytał z irytacją. 

- Takie przynajmniej sprawiasz wrażenie. 

Kawa  wykipiała  na  oczach  Jonasza  i  tylko  jego  stłumione  przekleństwa  rozładowały 

napiętą atmosferę. 

Zjedli  improwizowany  posiłek,  zajęci  beztroską  paplaniną,  potem  zmierzyli  firanki  i 

omówili  kwestię  pozostałych  mebli.  Dopiero  kiedy  Katja  z  przerażeniem  spojrzała  na 

zegarek, Jonasz wrócił do przerwanego tematu. 

- Czemu boisz się seksu, Katju? 

- Jonasz! - powiedziała z wyrzutem. - Wszystko musisz popsuć! A było tak miło! 

Tak,  było  miło.  Na  jej  twarzy  pojawił  się  rumieniec,  oczy  błyszczały  jak  gwiazdy, 

niewiele  w  niej  zostało  uporządkowanej  Katji  Francke.  Teraz  w  jej  spojrzeniu  pojawił  się 

cień. 

- Nie możesz zostać na noc? - spytał. 

Wybiegła do przedpokoju. 

- To wykluczone! - krzyknęła ostro. 

background image

Jonasz ruszył za nią powoli. 

- Odstąpię ci pokój i łóżko, możesz czuć się bezpiecznie. Jak chcesz, zamknij drzwi na 

klucz, choć to zupełnie zbędne. 

- Dlaczego chcesz, żebym została? 

- Po pierwsze, znakomicie czuję się w twoim towarzystwie i wprost uwielbiam twoje 

docinki. A po drugie, boję się o ciebie. Dobrze wiesz dlaczego. 

- Mam samochód! I policjanta, który mnie pilnuje. 

- To nie wystarczy. No, ale jeśli nie chcesz zostać... 

Rozglądała się bezradnie wokół. 

-  Nie  o  to  chodzi.  Wcale  nie  mam  ochoty  już  iść,  bo...  bardzo  mi  ciebie  brakowało 

przez te parę dni Różnimy się bardzo, ale nadajemy na tej samej długości fali, prawda? 

Skinął głową. 

Uczyniła niecierpliwy gest. 

- Gdybyś tylko nie był tak bardzo... 

- Pochłonięty myślami o seksie? Nie jestem, Katju. 

- Nie, nie jesteś nachalny. Przynajmniej nie za bardzo - poprawiła się szybko. - Chodzi 

mi o ciebie! 

Czekał. 

- Co to znaczy, Katju? - spytał łagodnie. 

-  Spójrz  na  siebie!  -  prychnęła  gwałtownie.  -  Stoisz,  leniwie  oparty  o  drzwi.  I  jesteś 

taki... taki... pociągający! Och, muszę już iść - zakończyła z zażenowaniem. 

- Katju - powiedział cicho, nie ruszając się z miejsca. 

Zaczęła płakać. 

-  Jesteś  gorylem,  mówię  rzeczy,  których...  Wcale  tak  nie  myślę,  w  ogóle  mnie  nie 

interesujesz. I... Gdzie, do diaska, są moje rękawiczki? 

- Tutaj - odrzekł spokojnie, podnosząc je z podłogi - To twoja paczka? 

Katja otrząsnęła się i otworzyła szeroko oczy. 

-  Tak!  Korona  Łucji  i  świece  na  jutrzejsze  święto!  Miałam  zostawić  je  w  biurze, 

dziewczęta potrzebują ich wcześnie rano. Muszę tam teraz wpaść. 

- Jadę z tobą. 

- Nie! - zaprotestowała. - Nie, proszę, nie rób tego! Dam sobie radę. 

Jonasz  zrozumiał, że  nie  była  w  stanie  znieść  jego  obecności  ani  chwili  dłużej,  więc 

nie nalegał. 

- Nie powinnaś ty być Łucją? - zdziwił się. 

background image

Katja odrzekła spiesznie, naciągając rękawiczki, jakby chciała już mieć to wszystko za 

sobą: 

-  Byłam  w  zeszłym  roku  i  teraz  znów  mnie  poproszono,  jak  wszystkie  długonogie 

blondynki.  Odmówiłam.  Mam  złe  doświadczenia.  Żonaci  urzędnicy  dodają  wódki  do 

grzanego  wina,  potem  pojawiają  się  ich  rozhisteryzowane  żony  i  mają  do  nas  pretensje. 

Ż

ałosne przedstawienie. 

-  Więc  wyśpisz  się  rano?  To  mi  oszczędzi  wyrzutów  sumienia.  Odprowadzę  cię  do 

windy. 

- Nie, Jonasz, żadnych wind! Do widzenia, dziękuję za cudowny wieczór! 

- Kiedy się zobaczymy? 

Zatrzymała się w drzwiach. 

-  Znajdź  sobie  jakąś  miłą,  seksowną  dziewczynę  i  zapomnij  o  brzydkiej  Katji.  Ona 

wybiera się do domu lizać rany i wracać do równowagi. 

- A więc ją troszkę naruszyłem? 

- Troszkę? Prawdziwe trzęsienie ziemi! 

Drzwi  zatrzasnęły  się  i  Jonasz  został  sam.  Powoli  wszedł  do  pokoju,  w  którym 

królowała jedynie sofa obita jasną skórą. W pustych ścianach wciąż rozbrzmiewało echo. 

Jonasz uśmiechnął się do siebie. Przepełniała go radość. Chwycił miarkę i rąbnął nią 

w oparcie sofy. Miarka pękła na pół. 

To nic. Musiał jakoś dać upust uczuciom. 

background image

ROZDZIAŁ XI 

Dyrektor  Svantesson  siedział  w  hotelu  w  Rio  de  Janeiro  z  drinkiem  w  dłoni  i 

rozkoszował się widokiem na ogromny posąg Chrystusa. Jednak nie sprawy natury duchowej 

zaprzątały jego myśli. 

Uratowany,  myślał  z  ulgą  i  triumfem.  Uratowany  w  ostatniej  chwili!  Przeżył  kilka 

trudnych dni, ale w końcu w genialny sposób wystrychnął ich na dudka. Wszystkich! 

Zaniósł się rechotliwym śmiechem. 

Niewielu mężczyzn mogło dorównać mu inteligencją. Kissinger, może Einstein, choć 

to  właściwie  zaspany  naukowiec,  a  tacy  się  nie  liczą.  Trzeba  żyć  pełnią  życia,  zarabiać 

pieniądze, działać szybko, a myśleć jeszcze szybciej. Jak on, dyrektor Svantesson! 

Tylko  jeden  człowiek  wiedział,  gdzie  się  teraz  znajduje.  Pilot,  Jonasz  Callenberg.  A 

znając  Berrę  i  Stickana  mógł  być  pewien,  że  nie  ma  już  nikogo,  kto  by  znał  jego  miejsce 

pobytu. Berra i Stickan lubili zabijać. Mieli swoje nawyki... 

Tak, w genialny sposób zatarł wszelkie ślady. 

Wymacał w kieszeni klucz do hotelowego sejfu. W bezpiecznym schowku w recepcji 

spoczywała cała jego fortuna. Dość pieniędzy, by biały człowiek mógł opływać w tym kraju 

we wszelkie zbytki. 

Jedynie  konieczność  nagłego  opuszczenia  firmy  mąciła  nieco  jego  znakomite 

samopoczucie. Ale w końcu, zbyt wiele czasu musiał jej poświęcać. Równie dobrze kto inny 

mógł przejąć na swoje barki cały ten ciężar. Pewnie biją się już o schedę po nim! Niech się 

biją! Starczy mu to, co zabrał ze sobą. 

Tu nikt nie będzie zadawał nieprzyjemnych pytań. 

Znów pojawił się ten mężczyzna. Ten sam, który przyglądał mu się ukradkiem w holu. 

Policjant? 

Skąd? Czemu, u diabła, miałby to być policjant? Svantesson był jednym z wielu gości, 

rzecz jasna wyglądał lepiej niż większość (odruchowo przejrzał się w lustrze), ale poza tym 

nie rzucał się wcale w oczy. 

To pewnie detektyw hotelowy. Taką ma pracę, przygląda się gościom. 

Svantesson  przeciągnął  się  z  zadowoleniem.  Wszystkich  oszukał.  Jeden  po  drugim 

dali  się  złapać  na  haczyk.  I  wszystko  mogło  zostać  po  staremu,  mógłby  spędzić  w  Szwecji 

resztę swych dni, gdyby nie ten przeklęty wypadek. Zdarzył się tak niespodziewanie! Co za 

idioci! 

background image

Na samo wspomnienie Svantesson poczerwieniał z irytacji. 

Zachowując zimną krew, zdołał umknąć na czas. 

Nie zostawiając śladów. 

Znów  przejrzał  się  w  lustrze  i  przygładził  szpakowate  włosy.  Wciąż  był  przystojny. 

Czterdzieści trzy lata to żaden wiek. I ten wybitny umysł... 

Pora zbudować sobie nowe życie. 

Katja zaparkowała samochód przed imponującą fasadą firmy Svantessona. Zbliżała się 

północ,  budynek  pogrążony  był  w  mroku.  Wyjęła  klucz  i  otworzyła  drzwi  wejściowe. 

Wymacała kontakt i zimne światło świetlówek zalało po chwili całe wnętrze. Winda zawiozła 

ją na drugie piętro, głuchy, metaliczny łoskot niósł się echem po opustoszałym budynku. 

Ogromne biuro wyglądało dziwnie o tej porze nocy, jak od dawna nieczynna fabryka. 

Katja  podeszła  do  okna,  gdzie  leżał  karton  z  dekoracjami.  Znalazła  małe  świeczniki  dla 

orszaku  Łucji,  ozdobione  gałązkami  borówkowymi.  Otworzyła  swoją  paczkę  i  wyjęła 

ś

wieczki. 

Te świece dają słabe światło, pomyślała. Będziecie, dziewczęta, kiepsko wyglądać. 

Przed budynkiem zatrzymało się dwóch młodych mężczyzn i badawczym spojrzeniem 

obrzuciło jej samochód. Nie kradnijcie go, poprosiła w duchu. Jest stary i zniszczony, co po 

nim takim twardzielom jak wy! 

Jej  prośby  odniosły  skutek.  Obrzuciwszy  wzrokiem  fasadę  budynku,  zostawili 

samochód w spokoju, po czym zniknęli w cieniu bramy. Zamknięte, chłopcy! 

Pojawili się ponownie i okrążyli narożnik budynku. Tam też jest zamknięte, nie macie 

czego tu szukać, firma produkuje kartony, a dyrektor zwiał z kasą. 

A może nie zwiał. To bez znaczenia. Katja wróciła do wkładania opornych świec. Po 

co ich aż tyle? Dziewczęta mogły zresztą zrobić to same... 

Coś kazało jej przerwać pracę. Gdzieś w budynku trzasnęły drzwi. 

Urojenie! 

Czy  to  nie  odgłos  kroków  na  schodach?  Ostrożnych,  ale  jednak  odbijających  się 

słabym echem od kamiennych ścian. 

Katja  złapała  torebkę  i  rękawiczki,  podkradła  się  do  drzwi  i  zgasiła  światło.  Jakiś 

ostrzegawczy  głos  podpowiadał  jej,  że  nieproszeni  goście  nie  mieli  uczciwych  zamiarów. 

Stanęła za drzwiami i wstrzymała oddech. 

Dobiegły ją jakieś szepty, całkiem dobrze słyszalne w pustym budynku. 

- To jest jej samochód, przysięgam! Mamy szansę, Callenberg zrobi dla niej wszystko, 

mogę się założyć. 

background image

Możesz?  Ja  nie,  pomyślała  Katja,  drętwiejąc  ze  strachu.  Z  pewnością  zauważyli 

ś

wiatło w biurze... 

Rozejrzała  się  wokół,  po  czym  ruszyła  do  pokoju  kierownika  i  podniosła  słuchawkę 

telefonu Nie miała numeru Hulténa, ale ku swemu zdziwieniu potrafiła z pamięci odtworzyć 

numer Jonasza. 

Wykręciła  go  drżącym  palcem  i  czekała  z  niecierpliwością.  Byli  już  z  pewnością  na 

drugim piętrze, ale nie wiedzieli, które drzwi prowadzą do biura. 

Przynajmniej taką miała nadzieję. 

Wreszcie! Głęboki głos Jonasza. 

- Jonasz! - wyszeptała z pośpiechem. - Mówi Katja, jestem w biurze. Oni też tu są, za 

drzwiami! Złap Hulténa, szybko! 

- Katja! - krzyknął z przerażeniem. - Powinienem był... 

- Pośpiesz się! - przerwała mu. - Boję się, Jonasz! Tylko nie przyjeżdżaj sam, oni chcą 

ciebie, nie mnie. 

- Jedziemy! - powiedział i rzucił słuchawkę. 

Teraz tylko trzeba znaleźć jakieś drzwi, które można zamknąć na klucz! 

W  chwili  gdy  tamci  otworzyli  drzwi  do  biura,  Katja  zniknęła  w  wewnętrznym 

korytarzu. Rozejrzała się nerwowo wokół, nie miała wiele czasu, by wybrać właściwe drzwi, 

jeszcze mniej, by stwierdzić, które z nich zamykają się od wewnątrz. 

Damska szatnia. 

Bez wahania wpadła do środka i przekręciła klucz w zamku. Nasłuchując ich głosów, 

opadła wyczerpana na ławkę pośród drewniaków i zapomnianych parasolek. 

Uratowana! Żeby tylko pomoc z zewnątrz dotarła na czas! 

Pięć minut później zza drzwi dobiegł ją wyraźny, młody głos. 

- Berra! Chodź tu! Te drzwi są zamknięte od wewnątrz! 

Szybkie kroki. I skrobanie do drzwi. 

- Małe piwo - powiedział drugi, chropawy głos. - Załatwię je w sekundę. 

Nie! Objęła ją gorąca fala strachu. Rozejrzała się rozpaczliwie wokoło. Co teraz? 

Jonasz, Hultén i kilku policjantów szarpało za klamkę. 

- Zamknięte - stwierdził inspektor. - Musimy znaleźć kogoś z kluczem. 

Lodowaty dreszcz strachu przebiegł po plecach Jonasza. 

- Tu są świeże ślady - rzucił jeden z policjantów. - Sprawdzę od zaplecza. - Zniknął za 

rogiem budynku. 

Pozostali ruszyli za nim. W chwilę później dobiegł ich jego głos: 

background image

- Tylna brama jest otwarta. Wyłamano ją. 

Wbiegli do środka i rzucili się schodami w górę. Jonasz i Hultén wiedzieli, na którym 

piętrze mieszczą się biura. 

Nigdy  dotąd  Jonasz  nie  odczuwał  takiego  strachu.  Stracił  mnóstwo  czasu  na 

znalezienie  inspektora,  a  na  dodatek  ta  zamknięta  brama...  W  budynku  panowała  całkowita 

ciemność. Zapalali kolejne lampy, ale nigdzie ani śladu życia. 

W końcu dotarli do korytarza. 

Nagle  zobaczyli  dwie  sylwetki,  które  na  ich  widok  zniknęły  za  przeciwległymi 

drzwiami. Policjanci puścili się pędem za nimi, lecz Jonasz się zatrzymał. 

Skąd się pojawili? 

Drogę wskazały mu wyważone drzwi. 

- Katja! - krzyknął i wpadł do środka. Cisza, dziewczyny ani śladu. 

- Katju! - krzyknął z rozpaczą. 

Jego  uwagę  zwróciły  małe  drzwi.  Znać  było  na  nich  ślady  wściekłych  kopniaków, 

klamka zwisała. 

Rozległ się chrobot zasuwki i drzwi otworzyły się powoli. Jonasz nie był w stanie się 

poruszyć. 

W środku stała Katja, nienaturalnie wyprostowana, nienaturalnie blada i poważna. 

- Jak godnie opuścić damską toaletę? - spytała żałosnym głosem. 

Inspektor  Hultén  znalazł  ich  przed  wejściem  do  damskiej  szatni.  Oparta  o  ramię 

Jonasza,  Katja  drżała  jak  osika,  a  on,  twardy  lotnik  i  łowca  przygód,  szeptał  jej  słowa 

pociechy, gładząc po jasnych lokach. 

- Dość nieoczekiwany widok - stwierdził sucho  Hultén. -  Bez wątpienia  jednak krok 

we właściwym kierunku. 

background image

ROZDZIAŁ XII 

Katja nie mogła opanować drżenia. 

- Wiem, że to zabrzmi głupio, Jonaszu - szepnęła - ale nie zostawiaj mnie. 

- Nie zostawię - zapewnił. - Złapaliście ich, inspektorze? 

- Tylko Stickana. Ten drugi uciekł. 

- Ten drugi jest gorszy, prawda? 

- Obaj to typy spod ciemnej gwiazdy, ale ten Berra to prawdziwy twardziel. Poza tym 

to handlarz, nie bierze narkotyków, tylko żyje z cudzego nieszczęścia. Niech pan się zajmie 

dziewczyną, panie Callenberg, potrzebuje pańskiej opieki. Porozmawiamy jutro rano. 

Jonasz skinął głową. 

-  Chodź,  Katarzyno!  Wujek  Jonasz  zabierze  cię  do  domu.  W  moim  mieszkaniu 

będziesz bezpieczna. 

Odruchowo posłużył się jej prawdziwym imieniem. Wciąż dygocząc, nabrała głęboko 

powietrza i wkładając w to całą siłę woli, na powrót stała się Katją. 

- Czy twoja łazienka nadaje się do czegokolwiek? 

-  Jest  w  pełni  wyposażona!  Mam  nawet  mydło  i  ręcznik.  I  jedną  szczoteczkę  do 

zębów, ale wolałbym zachować ją dla siebie. 

-  Całkowicie  się  z  tobą  zgadzam!  Własny  grzebień,  własna  poduszka  i  własna 

szczoteczka.  Mówiłeś,  że  Hemingway  szorował  zęby  frotowym  ręcznikiem?  Przyjdzie  mi 

więc złożyć hołd literaturze. 

- Świetnie! Muszę pamiętać o poduszce, kiedy następny raz złożę ci wizytę. - I dodał 

szybko, zanim zdążyła skomentować jego uwagę: - Cieszę się, że mogę  odwzajemnić twoją 

gościnność. 

Skinęła głową z wdzięcznością. 

-  A  twoja  wcześniejsza  obietnica  jest  wciąż  aktualna?  Że  mogę  się  czuć  u  ciebie 

bezpiecznie, pod każdym względem? 

-  Całkowicie!  Uważasz  mnie  za  jakieś  zwierzę?  No,  tak  -  dodał  spokojnie  -  tak 

właśnie  uważasz.  Zapewniam  cię,  jestem  całkowicie  niegroźnym  egzemplarzem.  Wielkim, 

sympatycznym leniwcem, który nawet nie pomyśli o samicy, póki ta nie zniknie z jego pola 

widzenia. 

Na  twarzy  dziewczyny  pojawił  się  słaby  uśmiech.  Następne  pytanie  całkowicie  go 

zaskoczyło. 

background image

- Masz kolegów? 

- Kolegów? O co ci...? Hm, mam. Pilotów, mechaników. Żadnych bliskich przyjaciół. 

Dlaczego pytasz? 

- Nikt z nich nie mieszka w pobliżu? Nie widziałeś się z nimi dzisiaj lub wczoraj? A 

może rozmawiałeś przez telefon? 

-  Nie  -  odrzekł  zupełnie  zaskoczony.  -  Nie  rozumiem  cię,  Katju.  Czemu  cię  to 

interesuje? 

Odprężyła się. 

- Nic takiego. 

- Mam do któregoś zadzwonić? Potrzebna ci przyzwoitka? 

Znów zadrżała. 

- Nie, za żadne skarby! Idę z tobą. Jeśli pozwolisz. 

Jonasz patrzył na nią z nie skrywanym podziwem. Inspektor uznał zapewne, że Katja 

wróciła  do  równowagi,  lecz  Jonasz  wciąż  czuł  kurczowy  uścisk  jej  wąskiej  dłoni.  Chciał 

przekazać jej choć odrobinę własnej pewności siebie, ale nie potrafił. 

Mógł  wyobrazić  sobie,  co  czuła  przez  te  długie  minuty,  zanim  nadeszła  pomoc. 

Zamknięta  w  malutkiej  toalecie,  oddzielona  cienkimi  drzwiami  od  dwóch  zdesperowanych, 

niebezpiecznych zbirów. 

Nie był właściwie w stanie pojąć, jakim cudem wciąż trzymała się na nogach. 

Zjechali  windą  w  całkowitym  milczeniu.  Katja  nie  puszczała  jego  dłoni,  a  Jonasz 

uznał,  że  nie  czyniła  tego  wyłącznie  pod  wpływem  zdarzeń  tego  wieczora.  Pięć  lat  życia  w 

samotności, brak przyjaciela czy powiernika myśli - to musiało pozostawić w jej świadomości 

niezatarty ślad. 

Zrobiło mu się ciepło na duszy. Został wybrany! Tylko on zasłużył na jej zaufanie! 

- Katju - szepnął czule i pogłaskał ją po włosach. 

-  Nie,  Jonasz  -  poprosiła,  odwracając  twarz.  -  Tylko  nie  to!  Powiedz  lepiej  coś 

zabawnego. 

- Nie mogę. Jestem pusty, wypalony. Dla mnie to też były ciężkie chwile. 

Nie poruszyła się, ale z wdzięcznością i lekkim zażenowaniem ścisnęła jego dłoń. 

Jaką  tajemnicę  skrywała  ta  kobieta,  jakie  rozterki  nią  targały?  Co  jej  się  przytrafiło? 

Jonasz czuł podświadomie, że to on właśnie ma szansę, by uchylić drzwi do jej duszy. Gdyby 

tylko znalazł właściwy klucz. Klucz? Uderzyła go myśl, że klucze odgrywały niezwykłą rolę 

w wydarzeniach ostatnich dni... 

Wracali  jej  samochodem,  bo  Jonasz  przyjechał  razem  z  inspektorem.  Usiadł  za 

background image

kierownicą,  Katja  była  wciąż  zbyt  zdenerwowana,  by  prowadzić.  Przez chwilę  pomyślał,  że 

może  Berra  stoi  gdzieś  za  rogiem  i  będzie  ich  śledzić,  ale  on  przecież  nie  miał  auta.  Na 

wszelki wypadek Jonasz pojechał do domu okrężną drogą. 

Kiedy znaleźli się w mieszkaniu, musiał rozebrać ją z płaszcza. Katja zachowywała się 

apatycznie, jak lunatyk ruszyła przez pokoje. Jonasz miał wrażenie, że szuka śladów czyjejś 

obecności. 

Zareagowała dopiero, gdy odstąpił jej swoją sypialnię. 

- Nie zostawiaj mnie! - rzuciła pospiesznie. 

Spojrzał na nią pytająco. Stała z zamkniętymi oczami, ciężko oddychając. Usta miała 

zupełnie sine. 

- Wiem, że nie powinnam - powiedziała głosem na granicy płaczu. - Mogę posiedzieć 

na krześle? Przy twoim łóżku? 

- Ja nie chcę spać. Połóż się, będę cię pilnować. 

- Nie! To niesprawiedliwe. Jestem taka wściekła na siebie za tę histerię, ale teraz nie 

mogę zostać sama! 

- To zupełnie naturalne - uspokoił ją. - Ufasz mi, Katju? 

- To nie kwestia zaufania. Wiem, że nie rzucisz się na mnie jak zwierzę. Chodzi o coś 

in... Zresztą nieważne. Ufam ci. Nie mam wyjścia. 

-  Zrobimy  tak,  położymy  tu  oba  materace  i  zaśniemy  razem.  Przysięgam,  że  cię  nie 

dotknę. 

Wpatrywała  się  długo  w  jego  twarz,  której  starał  się  nadać  możliwie  najbardziej 

przyjazny  wyraz.  Patrzyła  na  jego  mocne  ciało,  na  usta,  które  czekały  na  odpowiedź. 

Przypomniała sobie gorący pocałunek na stacji i ujrzała tamto wydarzenie w nowym świetle. 

Wtedy chciał ją rozzłościć i zaszokować i dopiął swego. Teraz na myśl o wargach, które jej 

dotknęły, poczuła falę odurzającego podniecenia. Odwróciła głowę. 

- Więc jak, Katju? Złożyłem ci propozycję. 

- Jesteś pewien, że nikogo tu nie ma? 

- Ależ moja droga! 

- Nie przejmuj się mną - dodała szybko, chcąc uniknąć dalszych pytań. - Chcę tylko, 

byś wiedział, że jeśli nie masz wobec mnie uczciwych zamiarów, to... mnie to zabije. 

Jej oczy wyrażały przejmujący smutek i Jonasz zrozumiał, że Katja nie histeryzuje. Ta 

ś

wiadomość  wstrząsnęła  nim,  jej  problemy  musiały  być  znacznie  poważniejsze,  niż 

przypuszczał. 

- Pragnę wyłącznie ci pomóc - zapewnił z powagą. - Nie mogę pozwolić, byś została 

background image

sama. 

Pochyliła głowę, jej twarz skryła się pod falą jasnych włosów. 

- Więc zgadzam się - odrzekła nieśmiało. 

- Chcesz kawy? 

Mając świeżo w pamięci jego wyczyny kulinarne, odrzekła pośpiesznie: 

- Nie, dziękuję, nie teraz! 

Jonasz stał przed nią, trochę bezradny; cieszył się, że Katja zostaje, ale nie wiedział, 

jak sprostać sytuacji. 

-  Możemy  się  po  bratersku  podzielić  piżamą  -  powiedział  ze  zmieszaniem.  -  Tobie 

wystarczy góra, a ja wezmę... resztę. 

- Dziękuję - uśmiechnęła się z przymusem. - Chyba nie będzie mi potrzebna. Zostanę 

w ubraniu. 

- Ale... Zresztą jak chcesz, ja też się nie rozbiorę. 

Pół godziny później leżeli na materacach, wpatrując się w sufit i trzymając za ręce, bo 

Katja  wciąż  nie  mogła  pozbyć  się  lęku  przed  samotnością.  Jonasz  wiedział,  że  nie  spała, 

poznawał to po oddechu. 

- Zawróciłaś mi w głowie, Katju - szepnął. 

Katja wstrzymała oddech, a jej dłoń znieruchomiała. 

- To był głupi żart! - powiedziała po chwili. 

- To nie był żart. Mówię poważnie. 

Milczała długo. Wreszcie odezwała się: 

- Masz na myśli Katarzynę? 

-  Nie,  całość.  Doszedłem  do  wniosku,  że  Katja  jest  częścią  twojej  osobowości. 

Katarzyna to autentyczna, zmysłowa dziewczyna ze wsi, a Katja to dowcip i pewność siebie; 

elegancja  mniej  mnie  obchodzi.  Podziwiam  obie,  wszystko  co  jest  tobą!  Uwierz  mi,  nigdy 

dotąd nikomu nie mówiłem o miłości! 

Katja milczała uparcie, jakby tocząc ze sobą walkę. 

-  Nie  myśl,  że  to  mnie  raduje  -  dodał  cierpko.  -  Masz  skomplikowaną  naturę.  Nic 

jednak nie mogę poradzić, zajmujesz moje myśli w stopniu wysoce niepokojącym. 

-  Przykro  mi  -  odrzekła  po  dłuższej  przerwie.  Jej  głos  miał  chłodną  barwę.  Jonasz 

odniósł  wrażenie,  że  mówienie  sprawia  jej  trudność.  -  Przykro  mi,  ale  nie  możesz  liczyć  na 

wzajemność. 

Westchnął. 

- Wolałabyś, żeby Göran tu leżał? 

background image

- Göran? - zamyśliła się. - Nie wyobrażam go sobie leżącego na materacu na podłodze. 

- Nie w tym rzecz. 

- Wiem. W pewnym sensie wolałabym, bo Göran nic dla mnie nie znaczy. 

Jonasz wstrzymał oddech. 

- Więc ja coś znaczę dla ciebie? 

-  Nie,  ty  nic  dla  mnie  nie  znaczysz  -  warknęła.  -  Zupełnie  nic!  Musisz  zawsze 

przekręcać moje słowa? 

Jonasz zrozumiał, że posunął się za daleko i stracił tę drobną przewagę,  którą zdołał 

sobie wypracować. Ale przecież powiedziała kiedyś coś o „trzęsieniu ziemi”... 

Katja opanowała się z wysiłkiem. 

-  Wybacz  mi!  Göran  to  jest  na  swój  sposób  wymoczek,  dlatego  znajomość  z  nim 

traktuję  tak  nieobowiązująco.  Jest  nudnawy,  nie  ma  żadnych  wymagań  poza  tym,  bym 

atrakcyjnie  wyglądała  i  zachowywała  się  właściwie.  Oświadczynami  zupełnie  mnie 

zaskoczył. Zresztą to był głupi krok z jego strony. 

- Ja też nie stawiałem ci żadnych wymagań - przypomniał jej Jonasz. 

- Nie, przynajmniej nie w sposób świadomy. Czy ja leżę na materacu z pieniędzmi? - 

spytała, zmieniając temat. 

- Zwariowałaś? Nigdy się z nim nie rozstaję. 

Roześmiała się. Słabo i bezradnie. 

Jonasz  nie  mógł  się  już  opanować,  miał  ochotę  coś  zrobić  i  panicznie  się  bał.  Nie 

chciał  skrzywdzić  Katji,  ale  sztuczna  niewzruszoność  pogłębiała  tylko  jej  cierpienie.  Nie 

mógł jej wziąć w ramiona, na to by nie pozwoliła, ale musiał znaleźć sposób na dotarcie do jej 

duszy. Teraz miał jedyną może szansę - byli tak blisko siebie, tak blisko prawdy. 

Z pełną premedytacją zapytał: 

- Göranowi zwierzyłaś się ze wszystkiego? 

Katja była zbyt zmęczona i zdenerwowana, by zauważyć podchwytliwość pytania, 

- Göranowi? Nie powiedziałam mu ani słowa! 

- Więc jednak skrywasz jakąś tajemnicę? 

Zachłysnęła się ze zdumienia. 

- Jonasz! Obiecałeś! 

Jonasz zdecydował się na kolejny drastyczny krok. Uniósł się na łokciu i wyszeptał: 

- Jestem pewien, że jeślibym cię teraz pocałował, to odwzajemniłabyś pocałunek. 

Objął ją, a gdy mu się wyrwała, ponownie zamknął ją w mocnym uścisku. 

- Oszukałeś mnie! - krzyknęła z goryczą. 

background image

- Nie, nie oszukałem cię - syknął. - Pragnę jedynie twego dobra! 

- Wykorzystujesz swój niezwykły urok jedynie po to, by mnie ośmieszyć! 

- Ośmieszyć? - Jonasz oniemiał. 

- Tak, ośmieszyć! Zrób to szybko! Ale to nieprawda, nieprawda, nie obchodzisz mnie, 

możesz zrobić ze mną, co zechcesz, i tak mnie nic nie obchodzisz. Nic a nic! 

Starała się wyzwolić z jego ramion. Bez powodzenia. 

-  Miła  moja!  -  krzyknął  z  przerażeniem.  -  Nie  jesteś  mi  obojętna!  Czy  to 

przestępstwo? A ten idiotyczny urok... zapomnij o nim choć na chwilę. Wcale taki nie jestem. 

Nie gryź, to boli! Mogę zaczekać aż do czterdziestki, ale ani minuty dłużej. Wtedy chcę cię 

mieć. Niezależnie od tego, co powiesz. 

Ż

art  spalił  na  panewce.  Walczyła  jak  dzikie  zwierzę,  by  się  uwolnić.  Jonasz  nie 

zamierzał jej puścić, jeszcze nie w tej chwili. Chciał ją zmęczyć, by wreszcie miała dość. 

-  Uspokój  się  -  prosił  -  ze  mną  jesteś  bezpieczna.  Powiedziałem:  jeślibym  cię 

pocałował, a nie mam takiego zamiaru. No już! Katarzyno! 

- Jonasz, jesteś bestią, potworem, powinieneś... 

Jej  głos  przeszedł  w  bolesny  krzyk  i  zaczęła  płakać.  Opadła  na  jego  ramię,  łkając 

bezradnie. Jonasz dziękował w duchu, że jeszcze nie dorobił się sąsiadów. 

- Bogu dzięki! - wysapał. - Koniec walki. 

Poklepał ją pocieszająco po wstrząsanych płaczem ramionach. 

- Doprawdy, stawiłaś twardy opór, dziewczyno! 

Pięć  lat  treningu,  pomyślał  ze  współczuciem.  Pięć  lat  treningu,  by  zachować  w 

tajemnicy coś, co powoli zaczęło się przed nim odsłaniać. 

- Płacz - szepnął. - To pomaga. Potem porozmawiamy! 

background image

ROZDZIAŁ XIII 

Jonasz  dał  Katji  czas  na  uspokojenie.  Ręce  i  nogi  zdrętwiały  mu  w  niewygodnej 

pozycji, a koszula przemokła od jej łez, ale co to miało za znaczenie? Zwycięstwo wydawało 

się być tak blisko. 

W końcu usiadła i pociągnęła nosem. 

- Przepraszam - wymamrotała i wytarła oczy rękawem swetra. 

- Ostatnim razem świadkiem była krowa - powiedział miękko. - Teraz... 

- Nic nie mów - przerwała mu błagalnie. - Nie jesteś gorylem. Jesteś cudowny. Może 

ulepiony z gorszej gliny niż ludzie pokroju Görana, ale rozumiesz znacznie więcej niż oni. I 

jesteś bardziej tolerancyjny. 

Pociągnęła nosem. 

-  Poza  tym  mam  wrażenie,  że  wyrządziłam  krzywdę  gorylom  -  dodała  z niepewnym 

uśmiechem.  -  To  miłe  i przyjazne  zwierzęta,  które  żują  liście  i trzymają  się  z  dala  od złych 

ludzi. Jesteś miły, Jonasz! 

Nie był zbyt pewien, czy żuje liście, ale na wszelki wypadek przytulił ją. 

- Nie jesteś zła na mnie? Byłem troszkę brutalny. 

Uśmiechnęła się i potrząsnęła głową. 

- Chyba tego mi było trzeba. 

-  Kiedyś  poprosiłaś  mnie  o  pomoc,  pamiętasz?  -  zapytał.  -  To  właśnie  usiłowałem 

zrobić. Pomóc ci. 

- Muszę umyć twarz - powiedziała wstając. - I wytrzeć nos. 

Poszła  do  łazienki.  Jonasz  też  się  podniósł.  Najchętniej  zapaliłby  papierosa,  ale  już 

dawno rzucił palenie. Znalazł butelkę Drambuie w kuchni i napełnił dwa kieliszki. 

- Masz - podał jej jeden, kiedy wróciła. - Tego nam trzeba. Obojgu. 

- Chcesz mnie upić, żebym była łatwiejsza? - spytała podejrzliwie. 

- Tak - przyznał szczerze - żeby ci było łatwiej opowiadać. 

Obrzuciła go długim, bardzo długim spojrzeniem. Jej twarz była jak ekran, na którym 

Jonasz  widział  przebiegające  myśli.  Wzięła  kieliszek  i  jednym  haustem  wychyliła  jego 

zawartość. 

- W takim razie nalej mi jeszcze jednego - poprosiła. 

- Znakomicie! - Jonasz obdarzył ją ciepłym uśmiechem. 

I  znów  położyli  się  na  materacach.  Przedtem  jednak  podzielili  się  jego  piżamą  i 

background image

przykryli kołdrami. Jonasz znalazł jej dłoń swoją dłonią, a Katja przyjęła to z wdzięcznością. 

- Dlaczego tak bardzo chcesz znać prawdę? 

- Bo strasznie mi na tobie zależy. Czy to nie tłumaczy wszystkiego? Chcę wiedzieć, co 

zaszło,  bo  przytrafiło  się  to  tobie.  Nie  dajesz  mi  szansy,  bym  zdobył  twoją  miłość,  jeśli 

skrywasz w sobie prawdziwe uczucia. Ten płacz nie wystarczy. 

- Nie - przyznała - nie wystarczy. 

- Płakałaś przecież tamtego wieczora. 

- Tak, lecz później już ani razu. Aż do dziś. 

- Wtedy nie pomogło, teraz też nie pomoże. Tamto zdarzenie musiało być dla ciebie 

tak wielkim szokiem, że zbudowałaś sobie nowe życie, stałaś się inną kobietą. Kobietą, która 

boi się być sobą, nie traktuje siebie poważnie i wszystko zbywa lekkim i dowcipnym tonem. 

Mam rację? 

- Chyba tak - zgodziła się nieśmiało. 

-  Czy  teraz  rozumiesz,  dlaczego  muszę  wiedzieć?  To  znaczy,  jeśli  choć  trochę  ci  na 

mnie zależy. 

Nie poruszyła się przez dłuższą chwilę. Jonasz czekał z bijącym sercem. 

- Jakie to ma znaczenie? - powiedziała cicho i żałośnie. - I tak nie mogę pokazać ci, co 

czuję.  Nie  mogę  wyjść  za  mąż,  przyjmować  czułości  i  odwzajemniać  jej.  Jestem 

zablokowana, przepełnia mnie bezbrzeżny strach. 

Odczekał chwilę. 

- Może chcesz się przysunąć bliżej? 

- Nie. Tak jest dobrze. 

Najgorsze,  że  nie  potrafi  się  przyznać  do  miłości,  pomyślał.  Dlaczego?  Co  ją 

powstrzymuje? 

W pokoju zapadła cisza. Światła miasta rysowały się jasną smugą na niebie. 

- Chyba nie dam rady, Jonaszu. 

- Spróbuj! 

- To ohydne! Tak się wstydzę. 

-  Moja  mała  Katju,  mam  trzydzieści  dwa  lata  i  niejedno  w  życiu  widziałem. 

Cokolwiek zrobiłaś, nic mnie nie zdziwi. 

Ś

cisnęła jego dłoń z wdzięcznością i niemą prośbą o wyrozumiałość. 

- Tak się starałam o wszystkim zapomnieć. 

- I nie udało się. 

- Nie. Ale i tak trudno wracać do tamtych chwil. 

background image

- Świetnie to rozumiem. 

- Naprawdę tak trzeba? 

- Tak! Nie ma wyjścia. Nie odkładaj już tego dłużej. 

Katja westchnęła ciężko. 

Minęło parę minut, zanim podjęła kolejną próbę. 

- Chodziłam do szkoły. W mieście. 

Koniec opowieści. 

-  I? - zachęcił ją Jonasz. - Domyślam się, że nie  chodzi o dom rodziców, bo byś nie 

mogła w nim mieszkać. 

- To nie stało się w domu. Ani we wsi. W mieście. 

- Miałaś osiemnaście lat? 

-  Tak.  Opowiadałam  ci,  że  w  szkole  mi  dokuczano,  pamiętasz?  Przezywano  krową  i 

wieśniaczką.  Byłam  brzydka  i  niezdarna,  miałam  przeciwko  sobie  nawet  nauczycielkę 

gimnastyki, co tylko pogłębiało moje kompleksy. Zdawałam sobie sprawę ze swego wyglądu. 

Niewiele mówiłam, słowa przychodziły mi z trudem, a zresztą i tak nikt mnie nie słuchał. 

Przerwała, a Jonasz czekał. Cieszył się, że nie musiała wcześnie wstawać następnego 

dnia; było już bardzo późno. 

- Ale miałam uczucia, jak wszyscy. I zakochałam się w pewnym chłopcu. 

Tego się spodziewałem, pomyślał Jonasz. 

-  Niestety,  serce  nie  zawsze  wybiera  właściwie.  On  był  bogaty  i  zepsuty, 

rozpieszczany  przez  ojca,  właściciela  warsztatu  samochodowego.  Nazywał  się  Sven  -  Arne 

Lund  i  stał  na  czele  grupki  podobnych  do  niego  chłopaków.  Był  o  rok  wyżej  i  doskonale 

wiedział, że jest obiektem mego cichego uwielbienia. Myślę, że go to dość irytowało. 

- Rozumiem - zapewnił Jonasz, ściskając jej dłoń. 

- W końcu zrobiłam coś głupiego. Chodziłam od czasu do czasu na dyskoteki, on też 

tam  bywał.  Tamtego  wieczora  przyszedł  razem  z  kumplami.  Byli  wstawieni,  ale  dla  mnie 

istniał tylko on. Tuż przed zamknięciem zatańczył ze mną. 

Jonasz zaklął w duchu. Katja musiała to zauważyć, bo spytała z nadzieją w głosie: 

- Mam przestać? 

- Nie, mów dalej. 

Westchnęła z rezygnacją. 

-  Byłam  w  euforii.  On  czekał  na  mnie  przed  wyjściem,  a  ja  nie  mogłam  uwierzyć 

własnemu szczęściu. Wiesz, chłopcy nigdy nie zwracali na mnie uwagi, a tu nagle... Zapytał, 

czy wpadnę do niego na chwilę. Była sobota, zdążyłam już wydoić krowy, więc nie musiałam 

background image

jeszcze wracać do domu. Pojechałam z nim. 

- To zupełnie naturalne - stwierdził Jonasz. 

Poczuł jednak ukłucie zazdrości, chodziło przecież o jego Katarzynę. 

-  Po  drodze  naopowiadałam  mu  masę  głupstw,  bo  chciałam  mu  zaimponować. 

Dojechaliśmy na miejsce, jego rodziców nie było w domu. No i wylądowałam bez większych 

oporów w jego sypialni. 

Jej głos drżał, kurczowo ściskała go za rękę. 

-  Nigdy  przedtem  nie  byłam  w  takiej  sytuacji,  rozumiesz.  On  był  moją  pierwszą 

miłością,  a  ja  opętana  uczuciem  i  jeszcze  bardzo  dziecinna.  Kazał  mi  się  rozebrać, 

zawstydziłam  się  i  z  początku  odmówiłam,  ale  w  pokoju  panowała  ciemność,  a  ja  chciałam 

sprawić  mu  przyjemność.  Napomknął  coś  o  innych  dziewczynach,  na  wypadek  gdybym  mu 

odmówiła,  i  to  podziałało.  Właściwie  nie  miałam  ochoty,  nie  dorosłam  jeszcze  do  takich 

zabaw,  ale  rodzice  już  nie  żyli,  więc  czułam  się  zupełnie  samodzielna.  Tak  przynajmniej 

wtedy  sądziłam.  Dziewczęta  z  mojej  klasy  miały  znacznie  większe  doświadczenie  w  tych 

sprawach.  Byłam  na  tyle  głupia,  by  uważać,  że  tak  być  powinno!  Choć  zażenowana  i 

zawstydzona, zaczęłam ściągać ubranie, a on mi pomagał. Dziękowałam losowi, że w pokoju 

jest ciemno, bo nie byłam ani ładna, ani szczupła. 

Katja cierpiała. Jonasz pomyślał z dumą, że tego nigdy nie opowiedziałaby Göranowi, 

i to go utwierdziło w przekonaniu, że postępuje słusznie. On też cierpiał, nie chciał sprawiać 

jej bólu, ale uznał, że to konieczne. 

- Jonasz, chyba zaczynam płakać. 

- To nic. Musimy przez to przebrnąć. 

- Tak - westchnęła. - Och, boli mnie brzuch, mam kurcz. Nie mogę mówić dalej! 

Przyciągnął  ją  do  siebie  i  tym  razem  nie  zaprotestowała.  Położyła  głowę  na  jego 

ramieniu, zbierając siły. 

-  I  wtedy  powiedziałam  coś  głupiego.  Że  go  kocham,  od  wielu  lat.  Mój  Boże,  co  ja 

mogłam wiedzieć o miłości? 

- Dziewczęta mówią takie rzeczy. To normalne. 

- Siedziałam na łóżku i czekałam. Nie  wiedziałam, co mam robić, byłam śmiertelnie 

przerażona.  To  wszystko  wydało  mi  się  odrażające,  chciałam  wracać  do  domu.  Zaczęłam 

szukać ubrania, ale nie mogłam go znaleźć... 

- Mów dalej! 

- On podszedł do drzwi - zaczęła łkać. - I wiesz, co zrobił? 

- Nie? 

background image

Płakała już. 

- Zapalił światło. I wtedy weszli jego kumple, we trzech. 

- Nie! To nieprawda! - Jonasz usiadł gwałtownie na łóżku. 

- Prawda. I zaczęli rżeć ze śmiechu, cała czwórka! Sven - Arne nie rozebrał się, tylko 

wrzucił  moje  ubranie  za  sofę  i  krzyczał:  „Patrzcie  na  tę  krowę!  Widzieliście  kiedyś  coś 

straszniejszego? Śmierdzi oborą!” 

-  Katju!  -  szepnął  Jonasz  i  przytulił  ją  mocniej.  -  Teraz  rozumiem,  dlaczego  nie 

chciałaś  przyznać,  że  dobrowolnie  rzuciłaś  się  w  moje  ramiona,  tam  na  strychu!  I  dlaczego 

pytałaś o moich kolegów dziś wieczorem. Czy naprawdę sądziłaś, że ja...? 

-  Nie  -  łkała  -  ale  nie  mogę  pozbyć  się  lęku,  on  tkwi  we  mnie  tak  głęboko.  Jonasz, 

następne  minuty,  gdy  walczyłam  o  moje  ubranie,  gdy  ubierałam  się  pod  ich  nieustannym 

ś

miechem... Byłam bliska omdlenia! 

- Nie mogę pojąć, jak to zniosłaś! 

-  Przeszkadzali  mi.  Rzucali  do  siebie  ubranie.  I  szydzili.  Słowa,  które  zapadły  mi  w 

pamięć i nie dają się zapomnieć. Przedrzeźniali mnie, parodiowali moje słowa o miłości. 

- Dlatego tak bardzo boisz się okazywać uczucia! 

Jonasz  zaczął  kląć  tak  gwałtownie,  że  Katja  nieomal  zapomniała  o  złych 

wspomnieniach. 

-  To  wszystko  -  zakończyła.  -  Zachorowałam,  szkoła  skończyła  się  następnego 

tygodnia, więc już ich więcej nie zobaczyłam. Zaraz potem przeprowadziłam się do miasta. 

-  Przeszłaś  przez  piekło!  -  szepnął.  -  Teraz  rozumiem,  czemu  przemieniłaś  się  w 

twardą, samotną Katję! 

- Tak, mogłam się ukryć pod jej postacią. 

Jonasz pogłaskał ją po policzku. 

-  Trudniej  zrozumieć  przemianę  z  brzydkiego  kaczątka  w  łabędzicę  -  powiedział  w 

zamyśleniu. 

- Nie zaszła tak od razu, o, nie! To był długi proces, chwilami bardzo bolesny. Przez 

ostatnie dwa lata dokonywałam ostatecznego retuszu. 

- Rozumiem. Jestem pod wrażeniem, chociaż wolałbym brzydkie kaczątko. 

-  Wątpię,  czy  w  ogóle  zwróciłbyś  na  mnie  uwagę.  Nie  było  na  co.  Chłopcy  muszą 

widzieć błyszczące opakowanie, dopiero wtedy nabierają ochoty, by sprawdzić, czy w środku 

jest jakaś zawartość. 

- To surowy sąd, ale chyba masz rację. A skąd wzięłaś ciętość języka? 

- Ćwiczenie czyni mistrza. 

background image

Połaskotał ją po policzku. 

- Wiesz, że leżysz w moich ramionach i nie próbujesz się uwolnić? Może już jest po 

wszystkim? 

- O, nie - odrzekła gorzko. - Traktuję cię raczej jak ojca lub starszego brata. I tak jest 

dobrze. Spinam się w sobie dopiero wtedy, gdy ktoś usiłuje dotrzeć do mojego wnętrza. I nic 

nie mogę na to poradzić. 

Oparła czoło o jego ramię. 

-  Jonasz,  to  boli!  Czasami  chcę  zniknąć  stąd  na  zawsze.  Nie  mam  nic  przeciwko 

małżeństwu,  miłości,  dzieciom,  choć  wygaduję  na  ten  temat  niestworzone  historie.  Nie 

marnuj czasu, znajdź sobie dziewczynę, która da ci ciepło, na jakie zasługujesz! Ja nie mogę 

dać ci nic. 

-  Żartujesz!  -  odpowiedział  i  pogładził  ją  łagodnie  po  włosach.  -  Właź  pod  kołdrę  i 

ś

pij! Zbudzę w tobie tę iskrę, bądź pewna! Trzeba nam obojgu cierpliwości! 

Nie  był  tego  jednak  pewien.  Ci  nędznicy  zadali  Katarzynie  śmiertelny  cios.  Skąd 

miała wziąć wiarę w męską szczerość i odwagę, by wyjść na spotkanie miłości? I dać własną 

w zamian? 

Starannie otulił ją kołdrą. Kąciki ust opadły mu w wyrazie gorzkiej bezradności. 

Pragnął  jej.  Nigdy  wcześniej  nie  spotkał  podobnej  kobiety.  Chciał  dać  jej  miłość, 

opiekę i spokojne życie. Jak miał jednak zburzyć ten mur, który zbudowała wokół siebie? 

background image

ROZDZIAŁ XIV 

Jonasz stał nad Katją. Jeszcze się nie obudziła. Jasne włosy zakrywały jej twarz, palce 

dłoni  ginęły  w  rękawie  za  dużej  piżamy.  Nie  miał  serca  jej  budzić,  bo  wiedział,  że  zasnęła 

dopiero nad ranem. 

Przykucnął i dotknął delikatnie ramienia dziewczyny. 

- Katja. Jest późno. 

- Mmm. 

- Katja! Obudź się! Szef stoi z zegarkiem w ręku. 

Zatrzepotała powiekami 

- Gdzie? Boże, on jest tutaj? 

Jonasz uśmiechnął się. 

- Ależ skąd. Siedzi pewnie zawiany, z jakąś druhną świętej Łucji na kolanach, i wcale 

nie  myśli  o  trudach  poranka.  Jest  wpół  do  dziewiątej.  Łazienka  wolna,  idę  kupić  coś  na 

ś

niadanie. Chcesz kawy? 

Tknięta złym przeczuciem spytała: 

- Wsypałeś rozpuszczalnej? 

- Nie, właśnie mam zamiar to zrobić. 

- Sama to zrobię - powiedziała szybko. - Idź! 

- Dasz sobie radę? Trzeba wsypać... 

- Nic nie trzeba wsypywać - mruknęła. - Idź, muszę wstać! 

Kiedy  wrócił  z  zakupami,  była  już  ubrana  i  nakrywała  do  stołu.  Posiłek  przy 

zlewozmywaku nie miał dla Katji żadnego uroku. 

Nie  wiedział,  jak  tego  dokonała,  lecz  o  nocnych  przeżyciach  świadczyły  jedynie 

spuchnięte, choć znakomicie przykryte makijażem powieki. 

Była niespokojna. 

- Jonasz, przez to wszystko zapomniałam o czymś bardzo ważnym. 

Z entuzjazmem zasiadł przy nakrytym stole, nieczęsto miał po temu okazję. 

- O czym? 

-  Mam  egzaminy  w  szkole!  Trzy  lata  pracy,  testy  zaczynają  się  jutro!  I  jeszcze 

pojutrze wieczorem, a trzeciego dnia trwają od rana, nawet na to konto zwolniłam się z pracy. 

A teraz o wszystkim zapomniałam! 

- Nic dziwnego, po tylu przejściach. Dasz sobie radę, moja miła, pomogę ci. 

background image

Katja zagryzła wargi. 

- Muszę uczyć się historii sztuki i dokończyć rysunek. Jonasz, nie zdążę. 

- Narysuj mnie, wtedy  wybaczą  ci wszelkie błędy! Dlaczego macie egzamin właśnie 

teraz, szkoła przecież kończy się na wiosnę? 

- Przez ostatnie półrocze odbywamy praktyki. 

- Więc rzucasz pracę u Svantessona? 

Spłoszyła się. 

- Jeśli zdam egzamin. Pewnie i tak mnie wyleją. 

-  Zwolnij  się,  zanim  zdążą  cię  wylać  -  poradził.  -  To  nie  jest  miejsce  dla  ciebie. 

Ś

wietna kawa, co z nią zrobiłaś? 

- Nic wielkiego - uśmiechnęła się, zastanawiając się nad jego radą. Byłoby cudownie, 

gdyby rzuciła tę firmę... 

Chwycił pukiel jej włosów i nawinął sobie na palec. 

- Katju, muszę wyjechać. Zobaczymy się wieczorem? 

- A chcesz? - spytała zaskoczona. - Nie masz już dość histerycznych bab? 

- Nigdy nie mam ich dość. Poważnie mówiąc, musisz iść dzisiaj do szkoły? 

- Muszę, skandalicznie się zaniedbałam. 

- Więc przyjadę po ciebie. 

Zawahała się, potem uśmiechnęła niepewnie. 

- To miłe z twojej strony, ale muszę wrócić do domu. 

-  Oczywiście,  rozumiem.  Odkazić  się  po  gwałtownym  zetknięciu  z  męskimi 

bakteriami. Jesteś słodka! 

Niemal w tej samej chwili zjawił się inspektor Hultén. 

- Proszę siadać - powiedziała Katja. - Może kanapkę? Kawę podajemy w kieliszkach. 

- Dziękuję, jestem po śniadaniu. Noc minęła spokojnie? 

Zapadła cisza. 

- Gangsterzy się nie pojawili - zaczął dyplomatycznie Jonasz. - A co u was? 

-  No  cóż,  mamy  Stickana,  ale  on,  rzecz  jasna,  nabrał  wody  w  usta.  Zrobiliśmy  co 

innego. 

- Co takiego? 

- Wezwaliśmy do domu dyrektora Svantessona. Musimy wreszcie poznać całą prawdę. 

- Jak do niego dotarliście? 

-  Policja  brazylijska  śledziła  go  dyskretnie.  Dyrektor  zaczął  rozglądać  się  za  jakimś 

domem, więc zdaje się miał zamiar zabawić tam jakiś czas. 

background image

- Wraca dobrowolnie? 

-  Nie  -  odrzekł  sucho  Hultén  -  ale  wraca,  głęboko  obrażony  i  z  gotową  bajeczką  o 

konieczności nagłego wyjazdu do Brazylii. 

- Inspektorze, mogę odebrać samochód? - spytał Jonasz. - Mam dzisiaj ważne sprawy 

do załatwienia. 

Inspektor zamyślił się. 

- Hm, właściwie czemu nie? Berra został sam, a w pojedynkę już nie jest taki groźny. 

Ale proszę się nim za bardzo nie afiszować! 

- Oczywiście. A samolot? Chciałbym wrócić do pracy. 

-  Daj  mu  palec...  Nasi  eksperci  zbadają  najpierw,  czy  ktoś  przy  nim  nie  grzebał. 

Szczerze  w  to  wątpię,  wszak  chodzi  im  przede  wszystkim  o  klucz,  a  nie  o  pańskie  życie. 

Potem może pan latać. 

- Dziękuję! Mam mnóstwo zleceń, część pewnie straciłem. 

Katja spojrzała na zegarek i zerwała się. Jonasz wyprowadził ją do przedpokoju. 

- Ciepło się ubrałaś? - spytał. - Ochłodziło się. 

- Tak, tato! Dziękuję, Jonasz - dodała, kiedy otwierał drzwi. - Jesteś taki dobry! 

I wymknęła się, zanim zdążył zareagować. 

Jonasz  zatrzymał  samochód  w  małym  miasteczku  i  zapytał  o  drogę  do  warsztatu 

Lunda. Zajechał na miejsce i wszedł do biura. 

- Szukam Svena - Arne Lunda - powiedział do mężczyzny za biurkiem. 

- Ma własny salon samochodowy. Niedaleko, w następnym domu. 

Jonasz  wszedł  do  eleganckiego,  przeszklonego  salonu  wypełnionego  błyszczącymi 

samochodami. Młody mężczyzna wyszedł z biura i ukłonił się usłużnie. 

- Mogę panu w czymś pomóc? 

Możesz,  pomyślał  z  goryczą  Jonasz.  Sven  -  Arne  Lund  był  zadbanym  młodym 

mężczyzną, świadomym swej znakomitej prezencji. Jonasz potraktował go lodowato. 

- Pamiętasz pewną dziewczynę, Katarzynę Francke? 

Firmowy uśmiech zniknął z twarzy Lunda. 

- Katarzynę Francke? Słyszałem to nazwisko... - zastanowił się, a potem zarechotał. - 

Ach, ona! Boże! Jasne, że pamiętam! A dlaczego? 

- Wiesz, co się z nią stało? 

-  Nie,  nie  interesują  mnie  takie  dziewczyny.  Pewnie  wyszła  za  jakiegoś  wiejskiego 

przygłupa i grzebie się teraz w gnoju. 

Jonasz poczuł, jak narasta w nim gniew. Obiecał sobie, ze zapanuje nad emocjami i da 

background image

temu draniowi szansę. 

-  Nie,  nie  wyszła  za  przygłupa.  Nie  ma  takich  możliwości,  ponieważ  pewien  nic  nie 

znaczący sukinsyn i jego kompani zniszczyli jej przyszłość! 

Lund rozejrzał się nerwowo. 

- Czego pan chce? - spytał. - To był kawał! 

Jonasz zrobił się biały na twarzy. 

- Kawał? To wszystko, co masz do powiedzenia? 

-  O  co  ten  hałas?  Chcieliśmy  dać  tej  krowie  nauczkę.  Żeby  wyobrażać  sobie,  że  ja 

mogłem być zainteresowany... 

Jonasz poczuł, że za moment eksploduje. Koniec z samokontrolą, pomyślał, i przestał 

myśleć. 

background image

ROZDZIAŁ XV 

Dyrektor Svantesson tkwił sztywno w fotelu lotniczym obok mężczyzny, który śledził 

go w hotelu. 

A więc jednak był policjantem! I od samego początku miał na niego oko. 

Gdzie tkwił błąd? Gdzie tkwił błąd? 

Wzywano go na przesłuchanie... 

Doskonale wiedział, o co chodzi, choć z wielkim kunsztem odegrał scenę zdziwienia. 

Skąd mogli wiedzieć o wszystkim, i to od samego początku? 

Berra i Stickan nie donieśli policji, tego był pewien, mieli zbyt wiele na sumieniu. 

Niepojęte! Znali jego miejsce pobytu. Skąd? 

Ten  Callenberg  nie  miał  najmniejszego  powodu,  by  opowiadać  o  służbowej  podróży 

swego klienta. Zresztą cóż było w niej niezwykłego? Poza tym Callenberg to fantasta, a Berra 

i  Stickan  obiecali  zająć  się  nim  zaraz  pierwszego  wieczora.  I  z  pewnością  wykonali  robotę, 

częściowo dla własnej satysfakcji, częściowo dla nagrody. 

Dla nagrody? Svantessona przeszedł zimny dreszcz. A zresztą, do diabła z tym, i tak 

ich już nigdy nie spotka. 

W firmie nikt nic nie wiedział, to stado głupich baranów. 

Załóżmy  jednak,  że  „drobne  nadużycia”  dyrektora  wyszły  na  jaw  w  dniu  jego 

wyjazdu? 

Nie. To niemożliwe. A nawet gdyby, to i tak nie wiązano by jego ze sprawą. Minęłyby 

tygodnie, zanim doszliby do sedna... 

Svantesson  nic  nie  pojmował,  w  głowie  czuł  całkowitą  pustkę.  Samolot  przemierzał 

przestrzeń nad Atlantykiem, unosząc dyrektora do ojczyzny. 

W  biurze  wrzało,  omawiano  wieczór  świętej  Łucji  i  włamanie  do  damskiej  toalety, 

które uznano za szczyt ekscentryczności. Kto chciałby ukraść rolkę papieru toaletowego? 

Prawda  wyszła  na  jaw  i  Katja  z  miejsca  znalazła  się  w  centrum  uwagi,  tym  razem 

wbrew swojej woli. Kierownik biura wezwał ją do siebie. 

Miał  skwaszoną  minę  -  czy  to  z  powodu  kaca,  czy  rozbitych  drzwi,  nie  sposób  było 

stwierdzić. 

-  Spotkało  cię  ostatnio  zbyt  wiele  przywilejów  -  powiedział  zrzędliwie,  a  Katja  nie 

była pewna, czy zalicza do nich zamknięcie w toalecie szturmowanej przez bandziorów. - Tak 

dalej być nie może, inne dziewczęta zaraz zaczynają wołać o to samo. A ty znów chcesz się 

background image

zwolnić na jakiś tam hobbistyczny egzamin... 

Katja nabrała tchu i wypaliła, zanim skończył mówić: 

- I jeszcze chcę wymówić posadę od nowego roku. 

- Co? Dlaczego? Jesteśmy może zbyt mało elastyczni? Śniadanie do łóżka co rano? 

-  Dobry  pomysł.  Zaproponowano  mi  inną  pracę,  właśnie  w  związku  z  tym 

„hobbistycznym egzaminem”, do którego przygotowuję się od trzech lat. 

Ryzykowała wiele, co będzie, jeśli nie zda? Spojrzała jednak na swoją dotychczasową 

pracę  oczami  Jonasza  i  zobaczyła,  jaka  jest  nudna  i  jednostajna.  Niech  się  dzieje  co  chce  - 

musi się stąd wyrwać, zaczerpnąć świeżego powietrza! 

Kierownik  gwałtownie  zmienił  zdanie.  Katja  usłyszała,  jakim  to  skarbem  była  dla 

firmy.  Zaproponował  podwyżkę,  którą  odrzuciła.  Miała  serdecznie  dość  Svantessona  i  jego 

interesów. 

Po  nocnych  zwierzeniach  Katja  nie  potrafiła  dokładnie  określić,  czy  ich  żałuje,  nie 

wiedziała właściwie, czy czuje cokolwiek. Przez cały ranek usiłowała oswoić się z myślą, że 

podzieliła się z kimś swą największą tajemnicą. 

Wróciła  do  mieszkania.  Naprawdę  było  całkiem  małe,  że  też  nie  zauważyła  tego 

wcześniej! Meble świetnie by pasowały do... 

Skąd u niej takie idiotyczne pomysły? 

Zadzwonił  Jonasz,  na  dźwięk  jego  głosu  zrobiło  się  jej  gorąco.  Świat  wokół  nabrał 

kolorów. 

-  Chciałem  tylko  zapytać,  co  u  ciebie  -  spytał  przyjaźnie.  Przełknęła  ślinę,  by 

zapanować nad sobą. 

- Dobrze. Już wróciłeś? Wszystko załatwiłeś? Tak szybko? 

-  Tak,  ja  tylko...  To  była  błahostka  -  dokończył  pośpiesznie,  zamykając  temat.  - 

Jedziesz do szkoły? 

-  Tak,  właśnie  wychodziłam.  Muszę  tylko  doprowadzić  się  do  porządku  po  nocnych 

orgiach. 

Po raz pierwszy napomknęła o wydarzeniach poprzedniego dnia. Jonasz zrozumiał, że 

nie chce o tym mówić. 

- Przyjadę po ciebie później. Nie mogę się doczekać. 

Katja skinęła głową i natychmiast zdała sobie sprawę z absurdalności tego gestu. Nie 

mogła się przełamać, by odwzajemnić jego słowa. 

-  Wiesz,  rzuciłam  pracę  -  powiedziała.  -  Jeśli  skończę  jako  uliczna  żebraczka,  to 

będzie twoja wina. 

background image

- To znakomicie! Pomogę ci, będę skakał wokół ciebie na łańcuchu z puszką w dłoni. 

Teraz nie mogła już opanować śmiechu. 

- Do zobaczenia w szkole. Dziękuję za telefon. 

Odłożyła słuchawkę. Biedny Jonasz, nie zasługiwał na takie traktowanie! Za każdym 

razem,  gdy  chciała  powiedzieć  mu  coś  ważnego,  słowa  grzęzły  jej  w  gardle  i  wszystko 

obracała w żart lub banalną paplaninę. 

Gdyby tylko mogła wyrazić swoją wdzięczność, powiedzieć, jak wiele dla niej znaczy, 

coraz  więcej  z  każdym  mijającym  dniem!  Gdyby  mogła  okazać  tęsknotę  za  jego  czułością, 

dłońmi, ustami! Gdyby tylko potrafiła pokonać strach, paniczny strach, który zaglądał jej w 

oczy  przy  każdej  próbie!  Tak  bardzo  pragnęła  wybiec  mu  na  spotkanie  i  najzwyczajniej  w 

ś

wiecie skryć się w jego objęciach... 

I  zaraz  z  przerażeniem  odpędziła  te  myśli,  ten  niewiarygodny  obraz  szczęśliwej, 

zakochanej Katji. Ogarnęła ją rozpacz. 

Ż

yła  dotąd  w  zimnym,  sztucznym  świecie,  w  którym  nie  było  miejsca  dla  nikogo  z 

zewnątrz. Jonasz wdarł się w ten świat z dziką, niepohamowaną siłą, a Katja nie potrafiła nic 

jej przeciwstawić. Gdyby pociągał ją wyłącznie fizycznie, byłaby w stanie go odrzucić. Lecz 

Jonasz  wniósł  swoją  osobą  znacznie  więcej  -  był  dobry,  opiekuńczy  i  wyrozumiały,  był  jak 

spokojna przystań, w której mogła się schronić.  W gruncie  rzeczy nie różnili się zbytnio od 

siebie,  świetnie  się  rozumieli  i  mieli  to  samo  wyrafinowane  poczucie  humoru.  Pochodzili  z 

podobnych środowisk, choć ona wychowała się na wsi, a on na przedmieściach. Oboje stawili 

czoło trudom życia i dopięli celu, nie wypierając się swoich korzeni. 

Nic dziwnego, że w świecie Görana nigdy nie czuła się swobodnie! 

Czasami zdarzało się jej marzyć. Leżała wtedy na miękkich obłokach, Jonasz był przy 

niej  i  pieścił  gorąco.  Ta  myśl  była  tak  oszołamiająca,  że  Katja  bała  się  doprowadzić  ją  do 

końca. Nieosiągalne mrzonki, świat, który na zawsze zamknął się przed nią. 

Westchnęła ciężko i zebrała się do wyjścia. 

Nie  mogła  przestać  o  nim  myśleć.  Nie  zdawała  sobie  zupełnie  sprawy,  że  to  ona 

właśnie wyzwoliła w nim wszystkie najlepsze cechy. Jonasz nie miał wysokiego mniemania o 

kobietach, a przecież Katja zdobyła sobie jego szacunek. 

Samochód stał w zwykłym miejscu, pod wysokimi drzewami, które wiosną skrapiały 

go kroplami gęstego soku. Parking był niewielki i leżał na uboczu. 

Błądziła  myślami  daleko,  inaczej  w  porę  zauważyłaby  niebezpieczeństwo.  Teraz  nie 

zwróciła nawet uwagi, że samochód nie był zamknięty. Wsiadła i uruchomiła silnik. 

Wyjeżdżała z parkingu, kiedy poczuła dotyk ostrego przedmiotu między łopatkami, a 

background image

jakiś chrapliwy głos szepnął jej do ucha: 

- Skręć w lewo i nie krzycz, bo pchnę cię nożem! 

Lodowaty dreszcz przebiegł jej po plecach i mocniej zacisnęła dłonie na kierownicy. 

W pierwszym irracjonalnym odruchu pomyślała, że nie zobaczy się  wieczorem z Jonaszem. 

Po chwili ogarnęła ją wściekłość, że nie zdąży na egzamin. Dopiero na końcu się przeraziła. 

Głos należał bez wątpienia do Berry. 

W  takich  chwilach  mało  kto  dorównałby  Katji  w  zuchwalstwie.  Zachowując  spokój, 

skręciła w lewo i powiedziała: 

-  Jak  rozumiem,  goszczę  w  swoim  samochodzie  terrorystę  amatora.  Mogłabym 

wiedzieć, skąd wzięło się zainteresowanie moją skromną osobą? 

- Zamknij się i jedź, bo ci udowodnię, że nie masz do czynienia z amatorami. 

- Najwyższy czas! 

- Stuknąłem twardszych facetów jak ty. Lepiej uważaj! 

- Po pierwsze, nie jestem facetem, po drugie nie mówi się „jak ty” tylko „niż ty”. 

- Pieprzę to... Czemu się zatrzymujesz? 

- Bo nie dałeś polecenia. W prawo czy w lewo? 

- W lewo - syknął z wściekłością. 

Katja rozejrzała się, nigdzie nie było policjanta. Czubek noża nieprzyjemnie drażnił ją 

w plecy. 

- Szczerze mówiąc, nie mam czasu na te bzdury - powiedziała - więc może przejdźmy 

do rzeczy... 

- Nie gadaj, tylko jedź! 

Jechali w kierunku wzgórz nad fiordem. Berra był wyraźnie podenerwowany, pewnie 

dlatego, że aresztowanie kompana zmusiło go do działania w pojedynkę. 

Katja  nie  straciła  panowania  nad  sobą.  Trudne  lata  samotności  uczyniły  z  niej 

mistrzynię w tej sztuce. Jedynie Jonasz znał jej słabości i potrafił przebić się przez mur, który 

zbudowała wokół siebie. 

Nie  zdziwiła  się  wcale  na  widok  willi  Svantessona.  Nastał  wieczór,  kiedy  wjeżdżali 

przez bramę, ogromna posiadłość pogrążona była w mroku. 

- Skręć w prawo! - rozkazał Berra. 

Usłuchała. Droga wiła się przez ogród w kierunku brzozowego zagajnika. Większość 

drzew  już  wycięto,  na  tle  ciemniejącego  nieba  sterczały  ogromne  łopaty  koparek  i  lemiesze 

buldożerów. 

Berra  skierował  ją  do  nie  dokończonej  stajni  Svantessona.  Wjechali  do  środka  przez 

background image

otwartą bramę. Zbir kazał jej wysiąść z samochodu i zamknął wrota. Byli sami w ogromnym, 

pustym, zimnym budynku. 

Nie dał jej najmniejszej szansy ucieczki. 

W środku panowała ciemność, lecz Berra miał latarkę. Katja dostrzegła zarys białych 

ś

cian  i  podłogi.  Budynek  nie  przypominał  jeszcze  stajni,  miał  jednak  tę  zaletę,  że  był  dość 

szczelny. Temperatura na zewnątrz spadła znacznie poniżej zera. 

- Wejdź tutaj! - powiedział. 

Znaleźli  się  w  małym  pomieszczeniu  biurowym.  Katja  nie  miała  pojęcia,  po  co  je 

zbudowano.  W  środku  stało  krzesło  i  biurko,  na  nim  telefon,  a  obok  biurka  piecyk.  Miała 

nadzieję, że tu zostaną. 

- Siadaj! - polecił. 

Katja nie zaprotestowała, bowiem dostrzegła z przerażeniem, że Berra trzyma w ręku 

pistolet. Pistolet był gorszy od noża, uznała. Z psychologicznego punktu widzenia łatwiej w 

afekcie o strzał niż pchnięcie. 

Katja postanowiła powstrzymać się od prowokacyjnych zaczepek. 

- Nie odzywaj się, kiedy będę rozmawiał z twoim ukochanym - warknął. 

- Nie mam ukochanego. 

- Nie kłam, taka gadka u mnie nie przejdzie! 

Słownictwo Berry było  poniżej wszelkiej krytyki. Oświetlił telefon i wykręcił numer 

Jonasza. W  słabym  blasku  latarki  Berra  wyglądał  odrażająco.  Pożółkłe  od  nikotyny,  krótkie 

palce zakończone płaskimi, czarnymi paznokciami Wystrzępione i brudne mankiety koszuli. 

Prymitywna,  zdradzająca  brutalność  twarz.  Tak  prezentował  się  idol  Birgit  Karlsson,  jej 

opiekun. Cóż, są gusta i guściki. 

Katja poczuła gorzkie przygnębienie, kiedy nikt nie podniósł słuchawki Z trudnością 

powstrzymała się od łez. 

Pozostawało czekać. 

Berra  przywiązał  ją  do  krzesła,  klnąc  tak  ordynarnie,  że  aż  się  zaczerwieniła.  Potem 

zapalił  papierosa  i  wyszedł  do  stajni.  Po  chwili  wrócił  i  ponownie  wykręcił  numer  Jonasza. 

Ż

adnej odpowiedzi. Berra usiadł na podłodze i zapalił kolejnego papierosa. 

Dzwonił jeszcze kilkakrotnie, obrzucając Katję wyzwiskami, wściekły, że Jonasza nie 

ma  w  domu.  Wyjaśnił  jej  też,  co  powinien  z  nią  zrobić,  gdyby  chciało  mu  się  rozwiązać 

więzy.  Katja  zachowywała  godne  milczenie.  Wiedziała,  że  Jonasz  znalazłby  się  w 

ś

miertelnym  niebezpieczeństwie,  gdyby  Berra  ściągnął  go  do  willi  Svantessona,  lecz 

jednocześnie nie mogła opanować tęsknoty. Chciała, by Jonasz znalazł się przy niej i natchnął 

background image

otuchą. 

Czas mijał powoli. Sznury uwierały ją w nadgarstki i kostki, ścierpła od niewygodnej 

pozycji na twardym krześle. Piecyk dawał niewiele ciepła, od okien i drzwi szedł ziąb. 

I jeszcze szkoła! Jak sobie da radę na egzaminie, przecież to już jutro! Czyżby cała jej 

przyszłość miała lec w gruzach? 

Pokój wypełnił się nikotynowym dymem, a Katja nie cierpiała dymu. 

Zachowanie godności i spokoju przychodziło jej z coraz większym trudem. 

Jonasz czekał przed szkołą. Stał dłuższą chwilę, uczniowie opuścili już budynek, ale 

Katji nie było widać. Jego niepokój rósł z każdą minutą. 

Wreszcie pojawił się jakiś wykładowca. Jonasz podszedł do niego i zapytał o Katję. 

Nie,  Katja  nie  zjawiła  się  na  zajęciach.  Niedobrze,  powinna  była  przyjść,  robili 

powtórkę przed egzaminem. Sporo opuszczała w ostatnich dniach... 

Jonasz  wyjaśnił,  że  Katja  przeżywa  trudny  okres,  lecz  wciąż  ma  nadzieję,  że  nie 

straciła szansy na dobrą ocenę. 

- Nie, to jej nie grozi. Katja zawsze znajdzie pracę. Ma wszelkie dane na to, by zostać 

dobrą ilustratorką. Bez egzaminu jednak daleko nie zajdzie. 

-  Obiecuję,  że  pojawi  się  jutro  -  powiedział  Jonasz.  -  Opuściła  zajęcia  nie  z  własnej 

winy, pomaga komuś wybrnąć z kłopotów. Poważnych kłopotów. 

Czcza gadanina! Myślami Jonasz był już gdzie indziej, musiał ją znaleźć, natychmiast! 

Pojechał pod jej dom, ale w oknach nie paliło się światło. Objechał sąsiednie ulice, po 

czym zadzwonił do Hulténa. Inspektor był nieuchwytny. 

W końcu wrócił do siebie. 

Kiedy wszedł w drzwi, zadzwonił telefon. 

Ale  ze  mnie  idiota,  pomyślał.  Pewnie  dzwoni  cały  wieczór,  a  ja  siedzę  w  kinie  i 

czekam, aż skończą się zajęcia! 

- Halo! - wrzasnął do słuchawki. 

Katja  usłyszała  jego  głos.  Nareszcie,  dzięki  Bogu!  Żeby  wreszcie  się  zjawił!  Jakże 

mogła  nazywać  go  gorylem?  Powinna  przestać  oceniać  ludzi  po  niekonwencjonalnym 

zachowaniu. 

- Mamy twoją pannę - warknął Berra. - Oddaj klucz, to ją odzyskasz. 

Katja siedziała na tyle blisko, że zarejestrowała, iż w słuchawce zapadła głucha cisza. 

Wiadomość musiała ściąć Jonasza z nóg. 

- Jaki klucz? - spytał w końcu. 

- Nie wysilaj się. Dobrze wiesz. Klucz Svantessona. 

background image

- Mogę go oddać wyłącznie dyrektorowi. 

- W porządku. W takim razie kieruję w nią spluwę. 

Katja nieomal usłyszała, jak Jonasz wstrzymał oddech. 

- Mogę z nią porozmawiać? 

- Po co? 

- Nie oddam klucza, póki nie będę miał pewności, że ją macie i że nic jej nie jest. 

Berra zawahał się. W końcu odwrócił się do Katji. 

- Pogadaj z nim! - powiedział. - Tylko bez wygłupów! 

Skinęła głową. 

- Mówiłam ci, że nie mam czasu - szepnęła do Berry. - Naprawdę. Jeździłam konno i 

zostawiłam  konia  na  dworze.  Właśnie  wybierałam  się  tam,  kiedy  mnie  zatrzymałeś.  On 

zamarznie na śmierć. Mogę poprosić Jonasza, by...? 

- Pieprzę konie. 

- A ja nie. Nie rozumiesz, że przez tego konia zaczną mnie szukać znacznie wcześniej, 

niż się spodziewasz? 

To była dość naciągana historyjka, ale Berra nie odznaczał się inteligencją; poza tym 

był tak zdenerwowany, że dał się złapać na haczyk. Zmełł w ustach przekleństwo. 

- W porządku, tylko nie zrób jakiejś bzdury! 

Katja podniosła słuchawkę. 

- Jonasz? Mówi Katja. 

Berra słuchał z napięciem. 

- Najdroższa, gdzie jesteś? 

- Nie mogę powiedzieć. Musisz zrobić, co ci każe, ten pistolet jest prawdziwy. 

Berra skinął z zadowoleniem głową. 

- Ale - ciągnęła - mój koń jest na wybiegu. Możesz odprowadzić go do stajni? 

- Twój...? 

- Byłeś tam raz, więc dasz sobie radę - przerwała mu. 

- Rozumiem - odrzekł. - Załatwię to. Dobrze się czujesz? 

-  Nic  mi  nie  grozi.  Teraz  musisz  porozmawiać  z  pewnym  dżentelmenem.  Rób,  co 

każe, bo mu się trzęsą ręce i łydki. 

- Zamknij się! - ryknął wściekle Berra. 

Katja przekazała mu słuchawkę z łagodnym uśmiechem. 

- Słyszałeś, że to nie żarty? - powiedział Berra triumfalnie. - Wsadź klucz do koperty. 

Kopertę  złożysz  w  koszu  na  rynku  o...  powiedzmy,  wpół  do  pierwszej  w  nocy.  Zwolnimy 

background image

dziewczynę, jeśli klucz okaże się prawdziwy. Tylko nie nawal, bo ją załatwimy! 

- Rozumiem. 

- Jeśli gliny będą na nas czekać, to ten, co ją pilnuje, ma ją zabić i ukryć ciało. 

On jest sam, Jonaszu, on kłamie, powiedziała w duchu Katja. 

Berra rozłączył się. 

Katja  i  Jonasz  wiedzieli,  że  Berra  nie  dotrzyma  umowy.  Katja  musiała  zniknąć, 

zniknąć bez śladu. Dla bandy oboje stanowili osoby wysoce niepożądane. 

Wiadomość o powrocie dyrektora pewnie by ich nawet nie zainteresowała. Berry nie 

obchodził Svantesson. Chciał klucz i zawartość skrytki. 

- Dobra - rzucił, zerkając na zegarek - na mnie już czas. Nie myśl, że zostawię cię tutaj 

przy telefonie. W szopie będzie ci przyjemniej. Trochę ochłoniesz. 

Uśmiechnął się złośliwie, zadowolony z dowcipu. 

Katja westchnęła. Perspektywa spędzenia nocy w zimnej szopie nie przedstawiała się 

zbyt  różowo.  Jedno  było  pocieszające:  Berra  nie  znał  przeznaczenia  tego  budynku,  nie 

wiedział, że Svantesson wznosi stajnię z wybiegiem dla koni! 

Nieobecność  Hulténa  wkrótce  się  wyjaśniła.  Inspektor  wyruszył  na  lotnisko,  by 

przywieźć bardzo obrażonego i bardzo zdenerwowanego dyrektora Svantessona. 

W drodze do miasta obaj policjanci zaczęli rozmawiać. Svantesson nie odezwał się ani 

słowem. 

Czuł nieopisaną ulgę. 

Co za głupstwa, myślał z pogardą. Wzywać go z powrotem z tak błahych powodów! 

Nie mieli pojęcia o niczym! Załatwię to w sekundę! 

Jak mógł przypuszczać, że tacy twardziele jak Berra i Stickan nie dadzą sobie rady z 

niczego nie podejrzewającym Callenbergiem! Coś się zresztą nie zgadzało. Skąd Callenberg 

wiedział o związku między napadem a kluczem? Poza tym inspektor Lunden, czy jak mu tam, 

wspominał  raz  po  raz  o  Katji  Francke!  Katja  pracowała  w  jego  biurze.  Co  ją  łączyło  ze 

sprawą? 

Inspektor zadał mu pytanie i dyrektor udzielił odpowiedzi. 

- Mój wyjazd do Brazylii ma bardzo proste wytłumaczenie. Podróż była ściśle poufna, 

od  dawna  planowałem  otwarcie  tam  filii,  więc  pojechałem  zbadać  możliwości  ku  temu. 

Powinniśmy wspierać kraje rozwijające się - dodał szorstko. 

Hultén wykazał sceptycyzm wobec filantropijnych zamiarów Svantessona. 

- Rozglądał się pan za domem? 

Co za wścibstwo, pomyślał Svantesson. 

background image

- Oczywiście! Szef mojego przedsiębiorstwa musi mieć odpowiednią siedzibę. 

Ś

wietnie  mu  poszło,  inspektorowi  całkiem  zrzedła  mina.  Svantesson  wiedział  o  tym 

od dawna: wprawdzie nigdy nie sprawdził swego ilorazu inteligencji, ale i tak miał pewność, 

ż

e mieści się w przedziale geniuszu. 

By uwiarygodnić swoją historyjkę, dodał: 

-  Inspektorze!  Uważam  się  za  estetę,  kocham  piękno,  nie  znoszę  brzydoty. 

Wyjechałem właśnie teraz, bo nie mogę patrzeć, jak te groteskowe, miejskie maszyny niszczą 

mój piękny brzozowy zagajnik. Mam bardzo specyficzny stosunek do przyrody. 

- Nie wątpię - odrzekł Hultén pojednawczo. - Mogę pana pocieszyć. Czytałem dziś w 

gazecie, że zniszczenie się dokonało. 

- To dobrze! Następny krok będzie jednak znacznie gorszy! Zbudują ogromne, szpetne 

domy na mojej posiadłości! 

-  Należy  do  państwa  -  mruknął  inspektor.  -  Poza  tym  mamy  teraz  lepszych 

architektów. 

- Nie jestem taki pewien - odrzekł kwaśno dyrektor. 

- A klucz, który dał pan Callenbergowi? - spytał powoli inspektor. - Do czego jest ten 

klucz? 

Przeklęty  Callenberg!  Nikomu  już  nie  można  ufać!  Svantesson  miał  gotową 

odpowiedź. 

- Do mojej prywatnej skrytki bankowej w Szwajcarii - odrzekł z namaszczeniem. - Nie 

chciałem brać go ze sobą do Brazylii, więc dałem go Callenbergowi, polecając, by zawiózł go 

do Szwecji i nikomu nie przekazywał. Pan Callenberg najwyraźniej nie spełnił tego polecenia. 

- O jaki bank chodzi? 

- Nie mam obowiązku udzielać panu takich informacji 

- Nie, ale mogłoby to pomóc w rozwiązaniu pańskiej sprawy. 

-  Mojej  sprawy?  Nie  ma  żadnej  „mojej  sprawy”  -  wybuchnął  Svantesson.  -  Wezwał 

pan mnie bez powodu i w uwłaczający mi sposób. Bez ustanku oskarża mnie pan o kontakty z 

jakimiś  gangsterami.  Już  sama  myśl  o  tym  jest  absurdalna!  Niech  pan  lepiej  zajmie  się 

przeszłością tego pilota, Jonasza Callenberga. Może ma jakieś nieczyste sprawki na sumieniu, 

może popadł w jakiś konflikt z ludźmi jego pokroju. Zrzucanie winy na mnie i łączenie jej z 

kluczem...  Nie,  tego  za  wiele!  Zapłaci  mi  za  to!  I  pan  też,  inspektorze!  Nie  ma  pan  do 

czynienia z byle kim! 

Hultén  nie  przestraszył  się  groźby,  ale  nie  mógł  ukryć  zaniepokojenia.  Dyrektor  wił 

się jak piskorz. Poza zeznaniem Katji Francke o rozmowie podsłuchanej w archiwum nic nie 

background image

łączyło  Svantessona  z  przestępstwami.  Może  była  mitomanką?  Lub  działała  z  innych 

pobudek?  Pozostawało  jedynie  mieć  nadzieję,  że  konfrontacja  Svantessona  ze  Stickanem  da 

jakiś rezultat. 

-  Jesteśmy  na  miejscu  -  powiedział  Hultén,  kiedy  samochód  zatrzymał  się  na 

opustoszałej o tej porze ulicy. - Proszę na komisariat! 

Spotkanie ze Stickanem nie spełniło nadziei inspektora. Svantesson obrzucił młodego 

przestępcę pogardliwym spojrzeniem i wzruszył ramionami. 

-  Ma  pan  złe  mniemanie  o  towarzystwie,  w  którym  się  obracam.  To  dla  mnie 

niezwykła obraza! 

Tępe oczy Stickana nie wyrażały nic poza tępotą. 

-  Nie  znam  tego  starucha  -  stwierdził  z  obojętnością.  -  Takie  snoby  nie  powinny 

chodzić po ulicach. 

Stickan wykazywał równie małą finezję w doborze słów. 

Wszedł dyżurny. 

- Inspektorze Hultén, dzwoni Callenberg. Nie po raz pierwszy zresztą. Twierdzi, że to 

ważne. Sprawa życia i śmierci! 

background image

ROZDZIAŁ XVI 

Hultén odebrał telefon. Kiedy wrócił, jego twarz miała inny wyraz. 

-  A  więc,  dyrektorze  Svantesson!  Zaszły  nowe  okoliczności.  Weźmie  pan  udział  w 

akcji policyjnej. 

- Co to ma znaczyć? Co to za brednie? W jakiej akcji? 

- Najpierw na rynek, potem do pańskiej posiadłości. 

- Do mojej posiadłości? 

Svantesson  niczego  nie  pojmował,  był  wściekły  i  przestraszony.  Oczy  Hulténa 

natomiast płonęły ogniem. Wyglądał jak pies gończy, który właśnie chwycił trop. 

Zatrzymali  się  w  bocznej  uliczce  z  widokiem  na  rynek,  w  samochodzie  siedział 

inspektor  z  jednym  ze  swoich  ludzi  i  Svantesson.  W  pobliżu  nie  było  więcej  wozów 

policyjnych,  w  tę  przedświąteczną  noc  policja  miała  dość  innych  zadań.  Inspektor  wezwał 

posiłki, ale dotarcie na miejsce musiało zająć im sporo czasu. 

Jonasz zjawił się punktualnie i położył kopertę z kluczem w umówionym miejscu. 

- Niech pan patrzy! - rzucił z podnieceniem Svantesson. - To Callenberg! Wiedziałem, 

ż

e ma nieczyste zamiary. Proszę go aresztować, inspektorze! 

- Niech się pan uspokoi - odrzekł Hultén, - Panujemy nad sytuacją. 

Jonasz  zniknął  im  z  pola  widzenia.  Dalszy  nadzór  nad  Berrą  zostawił  policji,  a  sam 

ruszył w kierunku willi Svantessona. Nie przypuszczał, by Berra miał zamiar jechać za nim, z 

pewnością zechce najpierw sprawdzić klucz. 

Jonasz się bał, bardzo się bał. Nie miał pojęcia, kto pilnuje Katji, ale nie o to chodziło. 

Znacznie straszniejsza była myśl, że dziewczyna może już nie żyć. 

Jazda trwała całą wieczność. 

Hultén  nie  miał  wolnych  ludzi,  zresztą  Jonasz  upierał  się,  że  do  stajni  pojedzie  w 

pojedynkę.  Nie  chciał  czekać,  poza  tym  uważał,  że  gang  składa  się  z  trzech  osób.  Berra  i 

Stickan są zajęci, więc... 

Hultén wahał się, ale Jonasz nie dał się zatrzymać. Inspektor udzielił mu niezbędnych 

wskazówek, odradził pośpiech, zalecił rozwagę i cierpliwość. 

Jonasz  zaparkował  samochód  z  dala  od  domu  Svantessona  i  resztę  drogi  przebył 

piechotą. Przez nierówny, skopany teren dotarł na tyły stajni. Było cicho i ciemno. 

Siedzą  w  ciemności,  pomyślał  z  niepokojem.  A  może  nikogo  tam  nie  ma? Może  już 

nie ma kogo pilnować? 

background image

Odpędził od siebie złe myśli. 

Do  stajni  prowadziło  jedno  wejście,  szerokie,  podwójne  wrota.  Jonasz  okrążył 

budynek, ale okna umieszczono zbyt wysoko, by mógł zajrzeć do środka. 

A więc przez drzwi... 

Może jednak poczekać na policję? 

Nie! Zbyt długo już zwlekał, jeden człowiek mógł zresztą zdziałać więcej niż oddział 

policji, który raczej skłoniłby przestępców do aktów paniki. Poza tym chodziło o jego Katję! 

Jego Katarzynę, która dość w życiu wycierpiała i która odważnie stawiła czoło poniżeniu. 

Tu na zewnątrz nic nie mógł zrobić. 

Hultén by protestował, ale Hultén był daleko. 

Jonasz nacisnął klamkę i ze zdumieniem odkrył, że drzwi są otwarte. 

Od  wewnętrznej  strony  znajdowała  się  zasuwa,  której  nikt  nie  użył.  Może  w  środku 

nie ma nikogo? Może źle zrozumiał tajemniczą informację? 

Nie, rebus był w jej stylu. Katja wiedziała, że zrozumie. To musi być to miejsce! 

W  środku  panowały  takie  same  ciemności  jak  na  zewnątrz,  więc  Jonasz  założył,  że 

nikt nie zauważy otwierających się drzwi. Ostrożnie zamknął je za sobą. 

Ani jeden dźwięk nie zakłócił ciszy. Jonasz znalazł się w ogromnym pomieszczeniu, 

które przypuszczalnie miało służyć jako stajnia. Było zimno, Jonasz zadrżał mimowolnie. 

Katju,  Katju,  czyżbym  przyszedł  za  późno?  Miałaś  być  moja.  Jesteśmy  dla  siebie 

stworzeni. Niech się nie kończy coś, co się jeszcze na dobre nie zaczęło! 

Zrobił  kilka  ostrożnych  kroków.  Co  kryła  ciemność?  Ilu  ich  było?  Berra  był  w 

mieście,  Stickan  aresztowany,  została  Birgit.  Jonasz  nie  obawiał  się  Birgit  Karlsson.  Nie 

dlatego,  że  to  kobieta  -  kobiety  potrafiły  być  czasami  twardsze  i  okrutniejsze  od  mężczyzn. 

Lecz wtedy, na lotnisku, zobaczył jej oczy, oczy znękanej narkomanki Zresztą Birgit nie brała 

udziału w napadach. 

Mogli  być  jeszcze  inni,  których  nie  znał.  Nieszczęśnicy  gotowi  na  wszystko,  by 

zdobyć choć jeden gram... 

Jeśli są tu naprawdę, to gdzie się ukrywają? 

Panowała cisza, tak przeraźliwa cisza, jakby ktoś w ciemności wstrzymał oddech. 

Bzdury, tego nikt nie jest w stanie wyczuć. Przynajmniej nie on. 

Zrobił jeszcze kilka niepewnych kroków. Latarki nie ośmielił się zapalić. 

Nie był przekonany, czy postępuje właściwie, ale teraz nie miał już odwrotu. Poruszał 

się na tyle bezszelestnie, że chyba nikt go nie zauważył. 

Pod  sufitem  wzdłuż  jednej  ze  ścian  biegł  rząd  okienek,  w  ciemności  widać  je  było 

background image

jako nie do końca czarne czworokąty. Na przeciwnej ścianie nie dostrzegł okienek, czyżby za 

nią kryły się jakieś pomieszczenia? 

Po omacku zbliżył się do ściany i wymacał drzwi. 

Przesunął ręką po murze i znalazł drugie drzwi. A więc dwa pokoje... 

Wejść? Które drzwi wybrać? 

Może wedrzeć się siłą? 

A jeśli wybierze niewłaściwe drzwi i napastnicy zajdą go od tyłu? Nie, lepiej nie. 

Z niezwykłą ostrożnością pchnął pierwsze drzwi. 

Nic się nie stało. Jonasz wszedł do środka. 

Zobaczył  zarys  drabiny  opartej  o  parapet  okienny  i  kubły  z  farbą.  Magazyn 

budowlany. Jonasz już miał wyjść, kiedy coś kazało mu się zatrzymać. 

Słaby znajomy zapach. 

Delikatne perfumy Katji! 

Musiała być tu niedawno albo wciąż jest! 

Nie był dłużej w stanie zachować milczenia. Niech się dzieje, co chce, 

- Katja? - spytał cicho. 

Dobiegł  go  zduszony  jęk.  Była  blisko,  jeszcze  krok,  a  potknąłby  się  o  nią.  Jonasz 

zapalił latarkę. 

Siedziała na krześle, związana i zakneblowana. 

- Katju! - szepnął z ulgą. Teraz mogły zjawić się wszystkie złe moce tego świata, i tak 

by ją obronił. Znalazł ją, żywą! Reszta się nie liczy. 

Upadł przed nią na kolana i zaczął mocować się z kneblem. 

- Jesteś sama? 

Skinęła  gwałtownie  głową.  Jonasz  zerwał  knebel  i  Katja  wciągnęła  łapczywie 

powietrze. 

- Jonasz, mój kochany! - jęknęła, opierając czoło na jego ramieniu. Po chwili uniosła 

głowę: - Dziękuję, że się zjawiłeś! 

- Obiecałem, że stawisz się na egzamin - starał się żartować, ale głos mu się załamał. 

- Szybko, uwolnij mnie, zanim wróci! - poprosiła nerwowo. 

- Ilu ich jest? - spytał, szarpiąc węzły. Były mocno zaciągnięte, a Jonasz nie miał noża. 

-  Tylko  Berra.  Wziął  mój  samochód  i  pojechał  po  klucz.  Jonasz,  on  naprawdę  chce 

mnie zabić! 

- Powstrzymamy go - odrzekł stanowczo. - Hultén go śledzi, a potem zaaresztuje. 

Jonasz się przeliczył. 

background image

W  kilka  minut  po  jego  odjeździe  do  kosza  zbliżyła  się  jakaś  postać  i,  zachowując 

pozory obojętności, zatrzymała się. Svantesson zdusił jęk. Znał tę postać... 

- Berra we własnej osobie - powiedział Hultén do policjanta. - Zaczekaj, a potem rusz 

za nim dyskretnie. 

-  Widzi  pan!  -  syknął  Svantesson.  -  Wszystko  jasne.  Callenberg  zostawił  mu  jakąś 

wiadomość.  Te  typy  współpracują  ze  sobą.  I  jak  pan  może  wierzyć  w  jego  słowa,  a  nie  w 

moje! 

- Klucz należał do pana - odrzekł zwięźle Hultén. 

- Klucz? Do skrytki w szwajcarskim banku? Jak pan może na to pozwolić? 

- Proszę się uspokoić! - stanowczo zażądał inspektor. 

Policjant  wysiadł  i  poszedł  za  Berrą.  Samochód  ruszył  za  nim  powoli,  utrzymując 

stosowny dystans. Policjant nagle zawrócił. 

- On ma samochód! - krzyknął, wskakując do środka. - Gazu! 

Po chwili ujrzeli małe, czerwone auto. 

-  Chyba  jest  własnością  Katji  Francke.  Jedź,  jesteś  młodszy  -  rzucił  inspektor, 

zatrzymując  samochód,  by  mogli  zamienić  się  miejscami.  -  Ostrożnie,  Anderson,  żeby  nie 

nabrał podejrzeń! 

-  Jaki  jest  związek  między  moją  pracownicą  a  tą  dziwaczną  sprawą?  -  spytał 

Svantesson, kładąc nacisk na każde słowo. - Czy to ona zmyśliła tę historyjkę o mnie? 

Hultén obrócił się w jego kierunku. 

- Prawdę mówiąc, podsłuchała rozmowę między panem a Stickanem. Kazał pan tym 

draniom zabić Callenberga i odebrać mu klucz. 

- Co za oszczerstwo! - Svantesson zzieleniał na twarzy. -  I na nim buduje pan swoje 

oskarżenie! 

Do diabła, zaklął w duchu. Jak mógł być na tyle nieostrożny? Ale przecież wtedy byli 

sami... 

-  Jak  dotąd  potwierdza  się  każde  słowo  -  oznajmił  Hultén  lodowatym  tonem.  - 

Zobaczymy, dokąd zaprowadzi nas ten klucz. 

Nie! Dyrektor Svantesson wpadł w panikę. Jeśli Berra to zrobi, to koniec! Obaj przy 

skrytce, w towarzystwie policjantów! Katastrofa! Trzeba coś wymyślić. Tylko co? 

Szczęście uśmiechnęło się do niego. 

Svantesson  poczuł, jak  oblewa  go  zimny  pot,  kiedy  mały  samochodzik  skierował  się 

do centrum. Nagle przyśpieszył i zniknął za rogiem. 

- Do diabła! - krzyknął Hultén. - Dodaj gazu! 

background image

Svantesson zaciskał dłonie. Ktoś musiał wysłuchać jego modlitwy - choć z pewnością 

nie  były  to  żadne  dobre  moce  -  bo  kiedy  skręcili,  czerwony  samochód  zniknął  im  z  oczu. 

Hultén zaklął po raz drugi, a wóz policyjny skoczył do przodu jak strzała. Mknął ulicami, ale 

po samochodzie Katji zaginął wszelki ślad. 

- A niech to trafi...! - Hultén z trudem hamował wściekłość. 

Katja była wolna. Trzęsąc się masowała nadgarstki. 

- Jestem przemarznięta do szpiku kości. Nie mogę się poruszyć! 

-  Chodź  -  powiedział  Jonasz,  obejmując  ją  czule  ramieniem.  -  Jedziemy  do  domu. 

Ogrzejesz się. 

W stajni przytulił ją mocniej do siebie, a Katja pozwoliła mu na to z ociąganiem. 

- Traktuj mnie jak ojca - mruknął. - Lub jak starszego brata! 

Odprężyła się. 

-  Nie  -  szepnęła  tuż  przy  jego  twarzy  -  nie  tak,  to  zbyt  anonimowe.  Lepiej  jak 

przyjaciela. Bardzo dobrego, silnego, opiekuńczego przyjaciela. 

- To znakomity początek - odrzekł. 

W tej samej chwili oboje zamarli. 

- Posłuchaj! - wyszeptała. - Mój samochód! On wrócił! I jest uzbrojony! 

Ostatnie słowa zabrzmiały cicho jak tchnienie. 

Jonasz rozejrzał się. 

-  Nie  zdążymy  wyjść.  Tam  jest  jednak  jakaś  nadbudówka,  coś  w  rodzaju  strychu 

przykrywającego połowę stajni... 

Pomacał dłonią dokoła. 

- Wejdź na tę beczkę i spróbuj uchwycić się skraju podłogi. 

Pomógł jej wejść. Beczka miała nierówne dno i zachybotała się hałaśliwie. 

- Już - wyszeptała. - Podsadź mnie! 

W chwilę potem znalazła się na górze, a Jonasz pokonał tę samą drogę z jej pomocą. 

Przemknęli  przez  podłogę  i  wcisnęli  się  w  jakiś  kąt.  W  tej  samej  chwili  drzwi  do  stajni  się 

otworzyły. 

Katja  z  trudem  opanowała  kichnięcie,  gdy  wzniecili  drobiny  kurzu  i  trocin.  Złapała 

Jonasza za rękę, ale on  wolał objąć ją mocno ramionami. Katja nie protestowała, nie mogła 

się odezwać. 

Berra nie był sam. 

-  Ja  miałbym  nie  rozpoznać  glin!  -  syknął  pogardliwie.  -  Mogą  się  kamuflować, 

wyczuwam ich na odległość! Zgubiłem ich bez problemu! 

background image

- Jedźmy już po to - powiedział jakiś kobiecy głos. 

-  Nie,  później,  jak  się  uspokoi.  Najpierw  załatwimy  tę  lalę.  Callenberg  pożałuje,  że 

chciał nas nabrać! 

Co  za  język,  myślała  Katja,  tuląc  się  do  Jonasza  i  bezwstydnie  korzystając  z  ciepła 

jego ciała. 

-  Nie,  Berra  -  sprzeciwiła  się  dziewczyna.  Jonasz  miał  wrażenie,  że  rozpoznaje  głos 

Birgit Karlsson. - Nie chcę na to patrzeć. 

- Musisz się nauczyć, że ta zabawa nie jest dla mięczaków! 

- Wiem, ale nie chcę! 

- Chodźmy wpierw do biura na papierosa - zaproponował Berra. - Mamy czas, tu nas 

nikt nie znajdzie. A tam jest ciepło - wykrzywił twarz w uśmiechu. 

Zniknęli za drzwiami. 

- Uciekamy? - szepnęła Katja. 

- Nie, nie da rady. Ta beczka strasznie zgrzyta. 

Położył jej dłonie na głowie. 

- Zimno ci? 

- Tak. 

- Schowaj się pod moją kurtkę - powiedział. 

Katja znieruchomiała, więc Jonasz dodał: 

- Jak przyjaciel. 

Usłyszał jej cichy śmiech. 

- Jak przyjaciel - odrzekła i przylgnęła do niego, a on opatulił ją połami kurtki. - Czuję 

się jak pilarz podwodny. 

- Jak kto?! 

-  Pilarz  podwodny,  a  właściwie  lodowy.  Dawniej,  kiedy  nie  było  jeszcze  lodówek, 

wycinano  bloki  lodu  takimi  długimi  piłami  o  uchwytach  z  obu  stron.  Wyobrażałam  sobie 

zawsze, że jeden człowiek stoi na lodzie, a drugi trzyma za uchwyt pod  lodem. Nazywałam 

go pilarzem podwodnym. Chociaż właściwie czuję się jak ten blok lodu. 

- O, nie - zaśmiał się. - Mam zupełnie inne wrażenie. 

- Nie utrudniaj sytuacji, proszę! 

- Już dobrze. Wybacz mi. 

Stali nieruchomo, przytuleni do siebie. Katja nie panowała już nad zmęczeniem, bolała 

ją głowa, a stopy miała przemarznięte. Nigdy nie czuła się gorzej, lecz bliskość Jonasza niosła 

ze sobą całkiem nowe doznania - bezpieczeństwo i nawet szczęście! Dopóki traktowała go jak 

background image

przyjaciela, nie czuła strachu. Przyjaciel niczego nie żąda. Przyjaźń to coś dobrego. 

Podniósł rękę i przeciągnął palcem po jej brwi. 

- Jestem taka szczęśliwa, że przyszedłeś - powiedziała. - To było straszne! 

- Zrobił ci krzywdę? 

- Nie - uśmiechnęła się. - Twierdził, że nie gustuje w kaktusach. 

- A więc i jemu nie oszczędziłaś ciętych replik? 

- No właśnie - uśmiechnęła się z zawstydzeniem. - Wiesz, Jonasz, teraz się nie boję! 

- To dla mnie komplement. Ładnie pachniesz, wiesz o tym? 

Wstrzymała na chwilę oddech. 

- Naprawdę? 

- Chciałbym być jeszcze bliżej ciebie. 

Wiedział, że to doceni. Rzucono jej w twarz złe, pogardliwe słowa. Człowiek, którego 

oskarża  się  o  zły  zapach,  reaguje  zwykle  paniczną  potrzebą  czystości.  Nie  spotkał  dotąd 

nikogo, kto by tak dbał o higienę jak Katja, i był pewien, że wciąż nie może zapomnieć. 

Jak miał przywrócić tej biednej dziewczynie pewność siebie? 

Koleżanki  z  biura  nie  posiadałyby  się  ze  zdumienia,  gdyby  usłyszały  o  jego 

rozterkach. Katja - biedną dziewczyną? Kto miał więcej pewności siebie niż ona? 

Jonasz znał prawdę. 

Poczuła jego twarz niebezpiecznie blisko. 

- Jonasz - powiedziała błagalnie. 

- Tylko wdycham twój zapach - zapewnił. - Jak przyjaciel. 

- Ty wariacie! - roześmiała się cicho. 

Dotknął wargami jej policzka. 

Przez Katję przebiegł dreszcz. 

- Nie rób tego! 

- Dlaczego? 

- Dobrze wiesz. 

-  Nie,  nie  wiem  -  szepnął  z  podnieceniem.  -  Nie  wiem,  co  do  mnie  czujesz.  Wciąż 

unikasz odpowiedzi. 

Katja  walczyła  ze  sobą.  Bliskość  Jonasza  -  jego  twarz,  którą  kochała,  ciepłe,  silne 

ciało,  osobowość,  głos,  ruchy,  uśmiech  -  wszystko  tak  mocno  na  nią  działało.  Pragnęła 

wyznać mu, że nikt w jej życiu nie znaczył więcej. 

-  Powiedz,  Katju  -  szeptał,  lekkimi  pocałunkami  muskając  jej  policzki  i  szyję.  - 

Powiedz, co do mnie czujesz! 

background image

Wiedziała,  że  wciąż  jest  żywą  kobietą,  że  tamto  zdarzenie  nie  zgasiło  w  niej  żaru. 

Lecz gdy zarzuciła mu ramiona na szyję, przeszył ją gwałtowny ból na wspomnienie dawnego 

poniżenia. 

Przypomniała sobie swój drżący i niepewny uśmiech na widok chłopaka, który zapalił 

ś

wiatło.  W  ubraniu,  z  drwiącym  uśmieszkiem  na  wargach,  przywoływał  kumpli.  I  to 

najgorsze - pogardliwy rechot, który miał jej uświadomić, że nie jest nic warta i nie zasługuje 

na miłość. 

Katja jęknęła żałośnie, usiłując wyrwać się z mocnego uścisku Jonasza. 

-  Nie,  nie  -  szepnęła.  -  Nic  dla  mnie  nie  znaczysz,  tyle  razy  już  ci  mówiłam...  Puść 

mnie! 

-  Uspokój  się!  -  powiedział  ostro.  -  Katju!  Wybacz  mi,  nie  powinienem  był 

wykorzystywać sytuacji. Mogłaś wpaść w panikę. 

Powoli odzyskała równowagę. 

Jonasz westchnął. Tak niewiele brakowało, by się poddała. Uraz był jednak wciąż zbyt 

silny i Jonasz dobrze to rozumiał. 

Czeka go długa droga, zanim zdobędzie jej zaufanie. A sposób był tylko jeden: miłość, 

nieskończona i delikatna, która sprawi, że Katja uwierzy w jego słowa. 

Nieważne, co mówiła. Jonasz wiedział, że nie jest jej obojętny. 

- Przepraszam - zaczęła Katja, ale przerwała. W tej samej chwili drzwi otworzyły się i 

wszedł Berra w towarzystwie Birgit. 

- Czeka cię pierwsza lekcja - powiedział Berra. - Jak się załatwia panienki z dobrych 

domów. 

- Czy to nieprzyjemne? 

- Ależ skąd! Sama zobaczysz. 

Otworzył drzwi do magazynu. 

Katja wstrzymała oddech i poszukała dłoni Jonasza. 

background image

ROZDZIAŁ XVII 

Ryk Berry rozległ się echem w ogromnej stajni. 

- Zwiała! Jak, do diabła, się to jej udało? 

Biegał  w  napadzie  wściekłości,  omiatając  pomieszczenie  światłem  latarki.  Jonasz 

pociągnął Katję w dół i oboje przykucnęli. 

- Nie rozumiem! - wrzeszczał Berra. - Owinąłem ją jak paczkę. 

- Co teraz zrobimy? - spytała przestraszona Birgit. 

-  Musimy  stąd  zniknąć,  zanim  ta  suka  zdąży  donieść.  Trzeba  było  załatwić  ją  od 

razu... 

- Cicho! - pisnęła Birgit. - Ktoś się zbliża. 

Berra zesztywniał na sekundę, a potem krzyknął: 

- Uciekaj! Szybko! 

Było już za późno. 

Ktoś otworzył drzwi. Katja i Jonasz usłyszeli jakiś głos: 

-  Hultén  uważa,  że  Callenberg  zdążył  zabrać  dziewczynę,  ale  kazał  nam  dokonać 

rutynowej kontroli. Ma któryś latarkę? 

Policjanci wyraźnie nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji. 

Berra zdał się na instynkt. 

- Jeszcze krok i strzelam! Mam dziewczynę. 

Nie powiedział, którą, policjanci usłyszeli przestraszony pisk Birgit Karlsson. 

Miał nad nimi przewagę, bowiem stał w półmroku; sylwetki policjantów rysowały się 

wyraźnie na tle nieba. Byli już w środku, nie mogli więc rzucić się na ziemię i szukać osłony. 

- Ilu was jest? Jeden, dwóch, trzech, czterech - powiedział Berra triumfalnym głosem. 

- Mam po kuli dla każdego. No, który pierwszy? Ruszcie się tylko, a strzelam! 

Jonasz  puścił  Katję  i  podkradł  się  do  skraju  poddasza.  Chciała  go  powstrzymać,  ale 

tego by jej nie wybaczył; zacisnęła więc tylko wargi. 

Napiętą ciszę przerwał szum powietrza i przekleństwa Berry. 

W  ułamku  sekundy  policjanci  wkroczyli  do  akcji.  Katja  usłyszała  strzał  i  odgłosy 

gwałtownej bijatyki. 

Zrobiła kilka niepewnych kroków, ale zatrzymała się, kiedy jej stopa natrafiła na jakiś 

przedmiot,  który  potoczył  się  po  podłodze  z  metalicznym  dźwiękiem.  Lepiej  jeszcze  nie 

zdradzać swej obecności... 

background image

Ktoś  upadł  na  podłogę,  zapewne  Berra,  bo  słyszała,  jak  miota  obelgi  pod  adresem 

policjantów. 

Wreszcie zrobiło się cicho. Do stajni wszedł, spóźniony Hultén. 

- Czy ktoś jest ranny? - zapytał. 

- Nie, kula ugrzęzła w ścianie. 

-  Zawsze  możemy  oskarżyć  go  o  nielegalne  posiadanie  broni  i  stawianie  czynnego 

oporu - powiedział jeden z policjantów. - Podejrzewam jednak, że lista grzeszków tego typa 

jest znacznie dłuższa. 

Ciemność rozdarły reflektory policyjne. 

- A gdzie jest panna Francke? - spytał Hultén. - Ta myśl niepokoi mnie od pewnego 

czasu. 

Katja zbliżyła się do skraju stryszku. 

-  Czas,  by  tchórze  pojawili  się  w  świetle  reflektorów  -  zaszczebiotała.  -  W  czyje 

ramiona mogę się rzucić? Obiecuję, że nie włożę w skok tyle siły, co Jonasz. 

Zaczęła tyłem opuszczać się na beczkę, lecz zawisła bezradnie w powietrzu. 

-  Nie  należy  oświetlać  dam  w  spódniczkach!  -  rzuciła  z  wyrzutem  w  stronę 

barczystego  policjanta  w  średnim  wieku  i  ten  natychmiast  zgasił  latarkę.  -  Kto  odsunął 

beczkę? 

Jonasz złapał ją za stopę i opuścił o parę centymetrów. Uszczęśliwiona Katja znalazła 

się na dole. 

-  Jonaszu,  mój  bohaterze!  -  powiedziała.  -  Nie  wiedziałam,  że  cierpisz  na  kompleks 

Tarzana. 

-  Skoro  się  jest  gorylem?  Po  tej  poniżającej  bezczynności  paliłem  się  do  akcji.  Nie 

przejmujcie się nią - uśmiechnął się do policjantów - w stanie silnego wzburzenia Katja nie 

przebiera w słowach. Inspektorze, mogę odwieźć ją do domu? Jest sina jak szmaragd. 

- Że też muszę przebywać w takim towarzystwie! - westchnęła Katja. - Szmaragdy są 

zielone, drogi Jonaszu! 

- Nie bądź taka sarkastyczna. Kto umiejscowił Rio de Janeiro w Argentynie? 

- No cóż, rzeczą ludzką jest błądzić, przynajmniej w moim wypadku. 

- Proszę ją odwieźć - uśmiechnął się Hultén. - Jestem pewien, że zdoła pan ją ogrzać. 

Katja udała, że nie słyszy tej uwagi. 

- Moje stopy! - powiedziała, usiłując ruszyć się z miejsca. - Zmarznięte na kość! Czuję 

się jak Frankenstein. 

-  Frankensteinowi  marzły  stopy?  -  spytał  Jonasz,  po  czym  odwrócił  się  w  stronę 

background image

inspektora. - Co z Svantessonem? 

- Siedzi w samochodzie, pilnuje go Anderson. Obawiam się jednak, że będę go musiał 

zwolnić,  ryzykując  rzecz  jasna  proces  o  zniesławienie.  Nic  na  niego  nie  mamy,  poza 

podsłuchaną  rozmową  i  niejasnymi  domysłami.  Skąd  mamy  wiedzieć,  do  czego  jest  ten 

klucz? 

- Niech pan nie będzie takim pesymistą - pocieszył go Jonasz. - Znajdzie pan sposób, 

by spuścić powietrze z tego nadętego bufona. 

- Nic by mnie bardziej nie ucieszyło - mruknął Hultén. 

Jeden z policjantów zaofiarował się odprowadzić samochód Katji. Jonasz umieścił ją 

w swoim wozie, opatulił jej nogi pledem i włączył ogrzewanie na pełną moc. 

-  Jutro  nie  pójdziesz  do pracy  -  oznajmił  stanowczo,  ruszając  w  kierunku  centrum.  - 

Nie masz już żadnych zobowiązań wobec Svantessona. Musisz odpocząć i skoncentrować się 

na egzaminie! 

-  Tak,  panie  sierżancie  -  odrzekła  potulnie.  Przyjęła  rozkaz  z  wyraźnym 

zadowoleniem. 

- Obiecałem, że dostarczę cię na egzamin, i tak się stanie - dokończył z satysfakcją. 

-  Czekasz  na  pochwały?  -  spytała,  wciąż  trzęsąc  się  z  zimna.  -  A  więc  to  jest  twój 

samochód. Bez wątpienia, niezwykle efektowny, Hultén miał rację. Najnowszy model? 

- Oczywiście - odparł z dumą. 

- Po prostu cudowny! Używasz go jako przynętę? 

- Przynętę? Na dziewczyny? Czy nie dostrzegam w twoim głosie cienia zazdrości? 

- Nie, wciąż dygoczę z zimna. Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie! 

-  Możesz  być  zupełnie  spokojna.  Kupiłem  samochód  trzy  miesiące  temu.  Żadnych 

triumfalnych karbów w desce rozdzielczej. 

Katja  naprawdę  się  uspokoiła  i  stłumiła  uśmiech  radości.  A  więc  Jonasz  nie  miał 

dziewczyny co najmniej od trzech miesięcy! To dobrze! 

Skręcił na główną ulicę miasta. O tej późnej porze miasto było wymarłe, powitał ich 

błysk świątecznych dekoracji, jakby uradowanych wizytą niespodziewanych gości. 

- Pewnie chcesz wrócić do siebie? 

- Tak będzie najlepiej. Jestem zamrożona! 

-  Wszystko  będzie  dobrze  -  pocieszył  ją.  -  Na  najgorszą  ewentualność  mam  lampę 

lutowniczą w samochodzie. 

Przygotował  jej  gorącą  kąpiel  -  najlepsze  lekarstwo  dla  zmarzniętych,  jak  stwierdził. 

Gdy Katja się kąpała, Jonasz zaparzył herbatę i zrobił coś do jedzenia z resztek znalezionych 

background image

w lodówce. 

- Czuję się bosko! - stwierdziła Katja, wchodząc do kuchni we frotowym szlafroku. - 

Mogę poruszać kończynami, Frankenstein ustąpił miejsca kruchej kobiecie. Nie musiałeś się 

trudzić! 

Obrzuciła  podejrzliwym  spojrzeniem  jego  dzieło.  Jonasz  był  przypuszczalnie 

najgorszym  kucharzem  Północy,  ale  traktował  swe  kuchenne  dokonania  z  powagą.  Ilu 

mężczyzn jego pokroju zachowywałoby się w ten sposób? 

- Nie jesteś głodna? Ja bardzo. 

-  Ale  ze  mnie  egoistka!  -  odpowiedziała.  -  Tak  to  jest,  jeśli  ktoś  myśli,  że  ma 

wyłączność na współczucie. 

- Wskakuj do łóżka, zaraz znajdzie się coś dla zmarzniętej duszy. 

- To nie dusza jest zmarznięta. Masz duńskie landrynki? 

- Znalazłem torebkę w samochodzie. Chciałem je podać z herbatą. 

- Mogę je wrzucić do środka? - spytała z zachwytem. - Uwielbiam ten dźwięk, kiedy 

pękają od gorąca. 

- Ty też? - uśmiechnął się. - Jesteśmy podobni do siebie jak rodzeństwo. 

- Jakie szczęście, że nie jesteśmy rodzeństwem! - krzyknęła spontanicznie. 

Jonasz spojrzał na nią przeciągle, ale Katja odwróciła twarz. Gorączkową ruchliwością 

usiłowała zatuszować słowa. 

- Kładź się! 

Dał jej lekkiego klapsa i Katja posłuchała. 

- Ładnie pachnie ta potrawa. 

- No jasne, przecież ja ją zrobiłem. 

- To dość wątpliwa gwarancja - mruknęła. - Postawię wszystko na tacy. 

Jonasz  nalał  jej  herbaty.  Jego  umiejętności  kulinarne  nie  były  wcale  takie  złe,  Katja 

rozpoznała  kotlety  mielone  z  poprzedniego  dnia,  spaghetti,  cebulę,  pieczarki,  wszystko 

obficie posypane przyprawami. 

I  mogła  wrzucać  landrynki  do  herbaty  i  śmiać  się  za  każdym  razem,  gdy  pękały  z 

głośnym trzaskiem. Jonasz przyglądał się jej z czułym rozbawieniem. 

- Dobrze ci teraz? - spytał cicho. 

-  Cudownie!  Pomyśl,  mogliśmy  wciąż  tkwić  w  tej  okropnej  stajni  albo  jeszcze 

gorzej... Och! Po co nam niebo, Jonasz, tutaj jest jak w niebie. Ale, miły, co zrobiłeś sobie w 

rękę? Jest spuchnięta i pokaleczona. 

Wstał pośpiesznie. 

background image

- Uderzyłem się, bawiąc się w Tarzana. 

-  Nieprawda  -  odpowiedziała  z  namysłem.  -  Była  już  taka,  kiedy  rozwiązywałeś 

węzły. 

- Więc musiałem zranić się wcześniej. Nie jest ci za zimno? 

Głos Katji zabrzmiał łagodnie lecz stanowczo: 

- Jonasz! Chodź tutaj! 

Usiadł przy łóżku, ale nie podniósł głowy. 

- Co się stało? Kto cię skrzywdził? 

- Raczej na odwrót. Katju, musisz zasnąć. Już idę, więc... 

Rozgniewała się. 

- Dlaczego unikasz odpowiedzi? Jesteśmy kumplami. Przyjaciółmi, prawda? 

- Tak. - Westchnął. - Biłem się. 

- Jonasz! Z kim? To ta sprawa, którą musiałeś załatwić? 

Jonasz wykrzywił twarz z zażenowaniem. 

-  Za  dużo  pytań!  To  żadna  sprawa.  Odwiedziłem  pewnego  młodego  człowieka  o 

nazwisku... Sven - Arne Lund. 

Katja zaniemówiła. 

- Co takiego? - szepnęła po chwili. 

Dotknął jej dłoni. 

- Wybacz! Nie mogłem się opanować. 

- Co mu powiedziałeś? Co on powiedział? 

- Hm, pamiętam tylko, jak leżał skulony, opierając się o samochód. Podejrzewam, że 

przez  parę  dni  nie  będzie  wychodził  z  domu.  Podbiłem  mu  oczy  i  rozkwasiłem  wargi,  jak 

sądzę. Katja... chyba go już nie kochasz? 

Wyraz obrzydzenia na jej twarzy wystarczył za odpowiedź. 

-  To  twoje  wielkie  przeobrażenie  nie  miało  być  wyłącznie  zemstą  wobec  niego?  - 

spytał. - Chciałaś mu coś udowodnić? 

- Zemstą? Nie, zrobiłam to ze strachu i by uniknąć takiego samego losu w przyszłości. 

- Ale musiałaś być bardzo zła, skąd inaczej wzięłabyś tyle siły? 

Zamyśliła się. 

- Tak... byłam zła. Zła na samą siebie, za własną bezradność. Tak, byłam zła. 

- To zdrowo. Nie gniewasz się? 

- Nie powinieneś był tego robić! - szepnęła. - Nie powinieneś! 

I nagle wybuchnęła śmiechem, tak gwałtownym i serdecznym, że Jonasz z miejsca się 

background image

do niej przyłączył. 

- Jonasz! Jesteś najbardziej prymitywnym dżentelmenem, jakiego znam! Teraz czekają 

cię przykrości? 

- Nie przedstawiłem się. Poza tym sądzę, że zachował na tyle rozsądku, by milczeć. 

- Wszedłeś po prostu i go uderzyłeś? 

- O, nie, najpierw wygarnąłem mu, co o nim myślę. Katja, muszę już iść. Możesz spać 

spokojnie, wszyscy przestępcy są za kratkami. 

Nie  chciała,  by  odchodził.  Rozpaczliwie  pragnęła,  by  został,  ale  nie  umiała  mu  tego 

powiedzieć. 

-  Jonasz  -  zaczęła,  kiedy  zakładał  kurtkę  -  pojutrze  jest  zabawa  w  szkole,  zaraz  po 

egzaminach.  Göran  zagroził,  że  pójdzie  z  inną,  jeśli  go  wkrótce  nie  zaproszę.  Uważam,  że 

powinien z nią pójść. 

- Ja też tak uważam - odrzekł wyczekująco. 

Niezdarnie składała słowa. 

- Opłacałoby się zaprosić tego, jak mu tam, Jonasza Callenberga? 

- Jego? Na zabawę? Jesteś szalona, on nie ma w sobie krzty wychowania! 

- Więc nie ma sensu pytać. 

Jonasz bawił się rękawiczkami. 

- Nie zaszkodzi spróbować. Może jest na tyle bezwstydny i głupi, że się zgodzi. 

- Tak uważasz? 

- Spróbuj! 

- Pójdziesz ze mną, Jonaszu? - spytała cicho. 

- Z przyjemnością - odrzekł poważnie i z takim wzruszeniem, że Katja się zdumiała. - 

Z ogromną przyjemnością. W co mam się ubrać? 

- W garnitur, który miałeś na sobie w hotelu Majestic. 

- Zwróciłaś na niego uwagę? 

- Jestem powierzchowną snobką, oceniam ludzi po ubiorze. 

- Bzdura! - powiedział czule i pocałował ją w nos. - Dobranoc! I dziękuję! 

- To ja dziękuję. Moja przyszłość nagle nabrała sensu i atrakcyjności. 

- Dlaczego? - spytał Jonasz, płonąc z ciekawości. 

Katja straciła z miejsca pewność siebie. 

- Z różnych względów - odrzekła wymijająco. - Rzuciłam pracę w firmie papierniczej 

Svantessona,  mam  ważny  egzamin,  zyskałam  przyjaciela,  któremu  pomogę  urządzić 

mieszkanie i... Poza tym, całkiem mimochodem, uratowałeś mi życie. 

background image

- Nie ma za co dziękować. 

- To już chyba przesada! - roześmiała się. 

Jonasz też się uśmiechnął. Katja chciała coś dodać, ale słowa ugrzęzły jej w gardle. 

-  Mogłabyś  założyć  tę  suknię,  którą  miałaś  na  sobie  w  Majesticu?  -  poprosił.  - 

Wyglądałaś w niej jak marzenie. 

Katja ucieszyła się. 

-  Podobała  ci  się?  To  ją  założę.  Zresztą  i  tak  nie  mam  wyboru,  to  moja  jedyna 

wyjściowa sukienka. Będę mogła kiedyś zaprosić cię na obiad? W dowód wdzięczności? 

- Traktuję te słowa jak obietnicę. 

- Lubisz tatara? 

- Nie wiem - odrzekł niepewnie. - Jak go ostatnio jadłem, był zbyt mało wypieczony. 

Roześmiała się serdecznie. 

-  Nie  -  dodała.  -  Tobie  nie  podam  surowego  mięsa  i  jajek.  Lepszy  będzie  zwykły 

pudding. 

- W sam raz dla mnie. 

W  drzwiach  obrócił  się.  W  mieszkaniu  było  prawie  ciemno,  tylko  łagodne  światło 

lampki nocnej rozjaśniało jej postać. 

- Chyba cię kocham, Katju - powiedział cicho. 

I wyszedł, zanim jego słowa zdążyły wprawić ją w zakłopotanie. 

background image

ROZDZIAŁ XVIII 

Trzy  dni  egzaminów  minęły  szybko.  Katja  rysowała  i  uczyła  się,  do  znudzenia 

powtarzając historię sztuki. Jonasz odwoził ją do szkoły, był bardzo dyskretny i opiekuńczy. 

Jego spokój wzbudzał w Katji lęk - taki stan nie mógł trwać  wiecznie i  prędzej czy  później 

musiał skończyć się wybuchem. Na razie Jonasz wydawał się bardzo dumny z jej zdolności 

rysunkowych  i  niezwykle  przejęty  egzaminem.  Pewnego  dnia  dwóch  posłańców  przyniosło 

jej do domu krzesło. Pan Callenberg zapłacił za nie, wyjaśnili. Z ulgą odstawiła niewygodny 

taboret do kąta. 

Cieszyła się ze swoich postępów w szkole... 

Jonasz  całe  dni  spędzał  w  samolocie.  Krążąc  nad  ziemią,  wciąż  myślał  o  Katji.  Nie 

było rzeczy, której by dla niej nie zrobił. Tryskał radością i entuzjazmem. 

Inspektor  Hultén  miał  się  znacznie  gorzej.  Przeżył  gorzki  zawód,  musiał  wypuścić 

dyrektora Svantessona, który zaszył się w swojej willi z sercem przepełnionym pragnieniem 

zemsty i zakazem opuszczania kraju. Stamtąd słał gniewne listy do przełożonych inspektora, 

którzy  już  zaczynali  się  zastanawiać,  czy  Hultén  nie  zasługuje  na  naganę,  a  dyrektor  na 

powrót do Brazylii. 

Policja miała dość dowodów, by zatrzymać Berrę, ale nie dość, by uczynić to samo z 

Birgit i Stickanem. Poza tym zginął klucz, poszukiwania w stajni i samochodzie Katji spełzły 

na niczym. Szanse dotarcia do skrytki stawały się złudne. 

Dla inspektora Hulténa przyszłość malowała się w ponurych barwach. 

Nadszedł  trzeci  i  najdłuższy  dzień  egzaminów.  Katja  spędziła  go  w  klasie,  w 

intensywnym skupieniu odpowiadając na pytania. Wróciła do domu zmęczona i zadowolona i 

resztę dnia poświęciła pracy nad swoim wyglądem. Bardzo jej zależało, by dobrze wypaść na 

wieczornej zabawie. 

Kiedy w końcu usiadła przy stole w oczekiwaniu na przyjście Jonasza, na jej twarzy 

rysował się wyraz niezwykłej powagi. Katja postanowiła napisać list. 

To  już  koniec,  pisała.  To  nie  ma  sensu,  nie  chce  go  już  więcej  widzieć,  by  go  nie 

skrzywdzić. Sama może prowadzić życie bez problemów, jeśli tylko nie będzie angażować się 

uczuciowo, po prostu pracować i spotykać się z ludźmi takimi jaki Göran. 

Teraz  zaś  zaangażowała  się  po  same  uszy,  co  mogło  jedynie  skończyć  się  gorzkim 

rozczarowaniem dla nich obojga. A więc czas, by to przerwać. 

Jeszcze  tylko  jeden  wieczór  spędzi  w  jego  obecności,  będzie  czuć  silny  uścisk  jego 

background image

dłoni i słyszeć jego głos, który wprawiał jej ciało w drżenie... 

Wszystko  to  przelała  na  papier,  nigdy  dotąd  równie  łatwo  i  szczerze  nie  pisała  o 

swoich  uczuciach.  Mogłaby  zresztą  dodać  znacznie  więcej,  ale  nie  chciała  narażać  się  na 

ś

mieszność. 

Usłyszała na schodach kroki Jonasza i zdziwiła się, że tak mocno zabiło jej serce. 

Dyrektor Svantesson siedział ze szklanką alkoholu w dłoni. Zagrożenie minęło, zakaz 

opuszczania kraju nic nie znaczył, skoro sprawy potoczyły się w ten sposób. Mógł wrócić do 

firmy  i  czekać,  aż  hałas  wokół  jego  osoby  ucichnie.  Zawartość  skrytki  nigdy  nie  zostanie 

ujawniona, klucz zniknął, a Berra i Stickan siedzieli za kratkami. I tak zresztą nie przyszłoby 

im  do  głowy  donieść  na  dyrektora,  mieli  dość  własnych  kłopotów.  Inspektor  Hultén  ma  za 

swoje!  Tak  kończyli  wszyscy,  którzy  rzucali  wyzwanie  Svantessonowi  -  geniuszowi  nad 

geniusze! 

Dyrektor  dostał  zaproszenie  na  zabawę  artystów  od  młodej  damy,  którą  poznał  jakiś 

czas  temu.  Jak  na  jego  gust  była  zbyt  ekstrawagancka,  ale  niebrzydka,  więc  czemu  nie? 

Bardzo potrzebował odprężenia po przejściach ostatnich dni. 

Pierwsza  część  zabawy  przebiegła  wspaniale.  Zjawiła  się  Miriam  i  pożerała  Jonasza 

oczami. Jonasz zachowywał wobec niej obojętną taktowność, co Miriam odebrała jak obelgę. 

Katja  bawiła  się  wyśmienicie.  Oczy  Jonasza  wyrażały  dokładnie  to,  co  chciała;  przychylne 

komentarze szkolnych kolegów o jej partnerze tylko poprawiały jej nastrój. 

Potem jednak wszystko się zmieniło. 

Jonasz  nie  chciał  tańczyć.  Katja  nic  nie  mogła  na  to  poradzić,  choć  marzyła  o  tej 

niezobowiązującej bliskości, jaką daje taniec. 

Jonasz był zły, wzburzony listem, który właśnie przeczytał. Stali w zatłoczonej sali, a 

on starał się przekrzyczeć muzykę, nie wzbudzając ciekawości najbliżej stojących osób. Było 

to zupełnie niemożliwe, chwycił więc Katję pod ramię i wyprowadził do sąsiedniej sali. 

- Katju! - powiedział z rozpaczą. - Nawet nie dajesz mi szansy! 

-  Bo  wiem,  że  nic  z  tego  nie  będzie  -  odrzekła  zmęczonym  głosem.  -  Jestem  zimna, 

martwa, nie umiem otworzyć się dla nikogo. 

- Próbowałaś? 

Westchnęła. 

- Był ktoś, rok temu. Uciekłam, kiedy starał się mnie pocałować. 

- Czułaś do niego to samo co do mnie? 

-  O,  nie!  -  krzyknęła  impulsywnie.  -  To  znaczy...  Skończmy  już  z  tym,  sprawiamy 

sobie nawzajem ból. 

background image

- A święta, Katju! Miałem takie plany, dotąd nie miałem komu dawać prezentów. Już 

nawet kupiłem parę... 

Na sekundę na jej twarzy odmalowały się żal i tęsknota, lecz zaraz potrząsnęła głową. 

-  Nie  widzisz,  jak  szybko  nasz  związek  zmierza  ku  temu,  co  nieuchronne?  Nie 

możemy być wyłącznie przyjaciółmi, to iluzja. A wtedy przyjdzie katastrofa. Uwierz mi! Boję 

się, a za nic w świecie nie chcę cię skrzywdzić! 

- Nie wiem, skąd się bierze ten twój pesymizm... 

Przerwał im jakiś głos. 

- Cześć, Katja, a więc jednak przyszłaś! 

Głos  należał  do  Görana,  który  zjawił  się  na  balu  z  jedną  ze  studentek.  Katja 

przedstawiła im Jonasza, udając, że nie zauważa jego kwaśnej miny. Sama była rada, że ktoś 

przerwał im rozmowę. Jonasz miał niezwykły dar przekonywania, a Katja nie chciała się dać 

przekonać. 

-  Katja  dużo  o  panu  opowiadała  -  zagadnął  przyjaźnie  Göran.  -  Autentyczny  kult 

jednostki! Aa! Czemu mnie szczypiesz? 

- Idiota! - wysyczała przez zęby. 

Jonasz  przyglądał  się  młodemu  adwokatowi  z  ciekawością.  Nie  był  może  specjalnie 

interesujący,  typowy  elegancik,  ale  w  sumie  dość  sympatyczny.  Inaczej  zresztą  Katja  nie 

obdarzyłaby go przyjaźnią. 

Wtedy  zjawił  się  dyrektor  Svantesson  w  towarzystwie  najbardziej  ekscentrycznej 

studentki  na  kursach.  Jej  ekscentryczność  polegała  na  demonstrowaniu  swej  przynależności 

do  bohemy,  z  którą  na  dobrą  sprawę  nie  miała  wiele  wspólnego.  Było  to  rozpieszczone 

dziewczę z dobrej rodziny, które uważało się za niezwykle oryginalną osobowość artystyczną. 

Katja unikała jej jak ognia. 

Znaleźli  się  więc  w  grupie  sześciorga  osób,  bo  dyrektor  Svantesson  z  premedytacją 

przyłączył się do nich. Czuł nieodpartą potrzebę wylania z siebie jadu, który przepełniał mu 

duszę. W końcu to Katja i Jonasz byli powodem jego kłopotów. 

Katji  dostało  się  najwięcej.  Drobne  wzmianki  i  bezpośrednie  oskarżenia  o  skłonność 

do  fantazjowania,  potrzebę  adoracji,  kobiecą  lekkomyślność  oraz  podkreślanie  jego  własnej 

męczeńskiej  chwały.  Katja  nie  pozostała  mu  dłużna.  Göran  musiał  użyć  całych  swych 

adwokackich zdolności, by hamować wzburzone umysły tych dwojga. Rozmowa toczyła się 

w pozornie ugrzecznionym tonie. 

-  Zostaje  pan  w  domu,  dyrektorze  Svantesson?  -  Göran  podjął  jeszcze  jedną  próbę 

mediacji. 

background image

-  Tak.  Oczyszczono  mnie  z  wszelkich  zarzutów.  Mam  nadzieję,  że  nikt  mnie  nie 

będzie  niepokoił  w  mojej  posiadłości.  Nie  życzę  sobie  koparek  ani  nieproszonych  gości  w 

mojej stajni. 

Zanim Katja zdążyła rzucić jedną ze swoich zjadliwych replik, Göran dokończył: 

-  Słyszałem  na  posiedzeniu  rady  miejskiej,  że  jeszcze  trochę  pokopią.  A  Katja  nie 

trafiła do pańskiej stajni z własnej woli, stała się ofiarą nieszczęśliwego zbiegu okoliczności 

Svantesson włożył w uśmiech cały swój zapas sarkazmu. 

- Zbiegu okoliczności? Niezłe sformułowanie! Czyżby szukał pan cynicznej sekretarki 

do swojego nowego biura? 

-  Spudłował  pan,  dyrektorze  -  odrzekła  bezczelnie  Katja.  -  Sama  wymówiłam  pracę 

parę dni temu, nie lubię firm o podejrzanej reputacji. Poza tym nie po to chodzę od trzech lat 

do  szkoły  artystycznej,  by  skończyć  w  biurze  adwokackim.  Nie  mam  zamiaru  narzucać 

Göranowi swojego towarzystwa. 

Dwie  pozostałe  dziewczęta  zaniemówiły.  Nie  miały  pojęcia,  o  co  chodzi,  ale 

wyczuwały wzajemną nienawiść tych dwojga. 

Podeszła do nich kelnerka. 

- Przepraszam... Telefon do pana Jonasza Callenberga. Czy to może...? 

- To ja - odpowiedział Jonasz. Ulżyło mu, że ktoś przerwał ten pojedynek na słowa. - 

Idziesz ze mną, Katju? 

- Z przyjemnością. 

Dzwoniono  z  lotniska  z  nagłym  zleceniem.  Jakieś  małżeństwo  przebywające  na 

wakacjach w górach musiało wracać do chorego dziecka. 

- Odwiozę cię najpierw do domu - oświadczył. 

- Nie, pojadę taksówką, śpiesz się do czekających rodziców! 

Na  schodach  minęli  Svantessona  z  dziewczyną.  Dyrektor  nie  zaszczycił  ich  nawet 

spojrzeniem, chyba uznał, że skończył z nimi na dobre. 

- Zadzwonię zaraz po powrocie - obiecał Jonasz. 

- Czy jest sens, byś dzwonił? Lepiej... 

- Tak wcale nie byłoby lepiej! Sądzisz, że się tak łatwo poddam? 

Westchnęła. 

- Znęcasz się nad samym sobą! No, ale... uważaj na siebie! 

Uśmiechnął się. 

- Ty też, maleńka! 

- Jestem taka bezradna, kiedy cię nie ma. Wiem, że jestem teraz niekonsekwentna, ale 

background image

nic nie mogę poradzić na to, że tęsknię do ciebie. 

- Wcale nie musisz tęsknić do mnie. Możesz budzić się co rano i znajdować mnie przy 

swoim boku. 

- Kolejna próba oświadczyn? 

- Nie, skończyłem z próbami. Postanowiłem zdobyć to twoje gospodarstwo za wszelką 

cenę! 

Schyliła głowę, by nie zobaczył jej twarzy. 

- Jedź już! Istnieją granice mojego poświęcenia. 

Stał,  przypatrując  się  jej  z  namysłem.  Wyglądała  dokładnie  tak,  jak  wtedy  na  stacji, 

kiedy ją pocałował. W końcu ruszyła szybko w kierunku czekającej taksówki. 

Katja ledwo zdążyła zapaść w sen, kiedy zadzwonił telefon. 

-  Cześć!  -  usłyszała  w  słuchawce.  Głos  Jonasza  brzmiał  świeżo,  -  Już  jestem  z 

powrotem. 

Nigdy nie przyzwyczai się do brzmienia jego głosu? Serce znów zabiło jej mocniej. 

- Jak miło - syknęła przez zęby - zwłaszcza że jest za piętnaście szósta. 

- Tak wcześnie? - spytał strapiony. - Przepraszam! 

- Nic się nie stało - odparła już rozbudzona - przynajmniej dopóki nie ma telefonów z 

ekranem. Nie przypominam teraz niczym mojego pieczołowicie budowanego wizerunku. 

- Brzmi wspaniale! Przyjeżdżam od razu. 

-  Daj  mi  chociaż  pięć  minut!  Poza  tym  spędziłeś  całą  noc  w  powietrzu.  Nie 

powinieneś się przespać? 

-  Masz  rację.  Przyjdę  o  dziesiątej,  dobrze?  Dokończymy  naszą  dyskusję  od  tego 

samego miejsca, w którym ją przerwaliśmy. 

O  dziesiątej  nie  było  czasu  na  dyskusję.  Dwie  minuty  przed  Jonaszem  zjawił  się 

Hultén. Nigdy dotąd nie powitały inspektora równie zakochane oczy i nigdy dotąd ich blask 

nie zgasł równie szybko. 

Biedny  inspektor  był  niezwykle  zatroskany.  W  ostatnim  odruchu  nadziei  odwiedził 

Katję. Kiedy zjawił się Jonasz, Hultén wyłuszczył przyczynę swego zmartwienia. 

- Sprawy przybrały zły obrót! Wiem, że macie rację, choć moi zwierzchnicy twierdzą 

coś wręcz przeciwnego. Nie dysponuję żadnymi dowodami przeciwko temu człowiekowi! 

- Przecież jest winny! - powiedziała Katja. 

-  Jasne!  Przyskrzyniłbym  go  z  największą  przyjemnością,  potraktował  mnie  jak 

natrętną  muchę!  A  ten  jego  triumfalizm  jest  nie  do  zniesienia.  Nic  nie  rozumiem.  Nie  ma 

ż

adnych dowodów na jego związek z narkotykami, a przecież spotykał się z tymi drobnymi 

background image

handlarzami. Gdyby nie oni, pomyślałbym, że chodzi o coś zupełnie innego. 

- No właśnie - zamyśliła się Katja - Birgit Karlsson na pewno zależy na narkotykach. 

- Gdybyśmy tylko znaleźli klucz do skrytki! Zanim Berra wyjdzie na wolność. 

- Klucz? Jeszcze go nie znaleźliście? - spytała ze zdziwieniem. 

- Nie. Szukaliśmy wszędzie. Założyliśmy, że Berra miał go ze sobą, kiedy  wrócił do 

stajni, ale chyba nie miał. Problem nie do rozwiązania. 

Mężczyźni spojrzeli na Katję. 

- Wyglądasz jakoś dziwnie - powiedział Jonasz. 

- Bo myślę. 

- Więc tak wyglądasz, jak myślisz! O czym? 

-  Cicho,  usiłuję  się  skoncentrować!  Dlaczego  nie  zwrócił  się  pan  do  mnie, 

inspektorze? 

-  Zdawała  pani  egzamin,  nie  wolno  było  przeszkadzać.  Polecenie  pana  Callenberga. 

Ma pani coś dla mnie? 

Katja  nie  zareagowała  od  razu.  Poruszała  nerwowo  rękoma,  jakby  nie  mogła  sobie 

czegoś przypomnieć. 

- Szukaliście w stajni? 

- Oczywiście! We wszystkich możliwych miejscach. 

- Poza jednym! Tak mogło być, mogło być! 

- Co mogło być? - spytał Jonasz. 

Nie słuchała go. 

- Kiedy zostałam sama na strychu, po tym jak zeskoczyłeś, chyba potrąciłam coś nogą, 

coś co z brzękiem potoczyło się po podłodze... 

- Na górze? - stwierdzili sceptycznie. 

- Tak. Może to był... 

- Klucz - dokończył Hultén. - Który Berra wyrzucił podczas bójki? 

- Przecież nie wiedział, że tam jestem. 

Hultén nabrał energii 

- Dalej! Jedziemy tam! 

Jonasz uśmiechnął się. 

- Jak dobrze znów zobaczyć nadzieję w pańskich oczach, inspektorze. Jedziesz z nami, 

Katju? 

-  Oczywiście!  Mam  zamiar  pogonić  dyrektorowi  Svantessonowi  kota  za  wszystkie 

jego wczorajsze złośliwości. Co tam kota. Lwa. 

background image

- Gonisz lwy? Może podajesz je na obiad? - spytał z niedowierzaniem Jonasz. - Cofam 

moje oświadczyny. 

- Niech pan tego nie robi - oświadczył Hultén. - Dziewczyna jest pierwsza klasa, niech 

ją pan bierze razem z lwami! 

- To już nieaktualne - odpowiedział Jonasz. - Dostałem kosza. 

-  To  bardzo  nierozsądnie  z  pani  strony,  panno  Francke.  Bylibyście  mistrzami  kłótni 

małżeńskiej. 

Katja wzięła go pod ramię. 

- Ruszamy, panie swacie. I proszę mówić nam po imieniu. Tworzymy zgraną drużynę! 

Hultén wezwał Andersona i pojechali do willi Svantessona. W ogrodzie natknęli się na 

jego gospodynię. 

- Proszę poprosić Svantessona do stajni - rzucił krótko inspektor. 

- Dyrektor Svantesson jest nieobecny - odparła z godnością. - Wyjechał w nocy. 

- Co takiego? Nie miał prawa. Dokąd? 

- Nie wiem. Spakował walizkę i zabrał samochód. Wyjeżdżał w pośpiechu. 

- Rzeczywiście, wyszedł wczoraj dość wcześnie - powiedział Jonasz. 

Hultén spoglądał na nich z zaskoczeniem. 

- Czy wczoraj zaszło coś niezwykłego? 

- Nie - odrzekł Jonasz - poza tym, że Katja i Svantesson obrzucali się wyzwiskami. 

- To nic nowego. Z tego powodu nie uciekł. Chodźmy! 

Znaleźli się przed stajnią, z niewielkiej odległości dobiegł ich hałas koparek. 

-  Miałam  nadzieję,  że  nigdy  już  nie  zobaczę  tego  miejsca  -  westchnęła  Katja.  -  W 

każdym razie na górę nie wchodzę. Nie mam zamiaru znów niszczyć sobie ubrania. 

- My wejdziemy - odrzekł inspektor. - To znaczy Anderson. 

-  Więc  po  to  pan  go  zabrał  -  stwierdził  Jonasz.  -  Wy,  inspektorzy,  macie  wygodne 

ż

ycie! 

- Tak pan myśli? - mruknął inspektor, kiedy Anderson gramolił się na beczkę. 

Policjant  zaczaj  buszować  po  strychu,  migotliwe  światło  latarki  raz  po  raz  omiatało 

podłogę. 

- Nic tu nie ma - krzyknął głucho. 

Koparki  przestały  pracować  -  pewnie  robotnicy  mieli  przerwę  śniadaniową  -  więc 

słyszeli go całkiem wyraźnie. 

- Znalazł pan coś, co mogłam wtedy kopnąć? 

Snop światła poruszył się ponownie. 

background image

- Nie, nic tu nie ma... Chwileczkę! 

Zapadła cisza, policjant zniknął im z pola widzenia. 

- Czekamy - powiedział cierpliwie Hultén. 

- Coś się błyszczy... 

Anderson pojawił się po chwili. 

- To ten klucz? 

Zszedł na dół i wszyscy zaczęli podziwiać jego znalezisko. Nagle ich uwagę przykuły 

jakieś odgłosy na zewnątrz stajni. Szmer podnieconych męskich głosów. 

- Wracamy na komisariat, zanim ten klucz znów nam zniknie - oświadczył inspektor. 

- I tak nas daleko nie zaprowadzi - stwierdził Anderson. - Wciąż nie wiemy, gdzie jest 

zamek. 

W tej samej chwili w drzwiach stajni pojawił się jeden z robotników. 

- Przepraszam, zobaczyliśmy samochód policyjny i... 

- Tak? Jestem inspektor Hultén. O co chodzi? 

- Hm, może chciałby pan rzucić na to okiem. Znaleźliśmy coś... 

Spojrzeli po sobie, ruszając za mężczyzną. 

- Narkotyki? - spytali wszyscy jednocześnie. 

Robotnicy  zebrali  się  pod  łyżką  koparki,  zwieszającą  się  groźnie  nad  ich  głowami. 

Wpatrywali się w otwór w ziemi. Katja zauważyła, że jeden z mężczyzn odsunął się na bok, 

jakby miał dość tego, co ujrzał. 

Hultén z Jonaszem podeszli pierwsi i nachylili się nad wykopem. 

- Ojej! - powiedział inspektor z zadziwiającym spokojem. 

Jonasz odwrócił się gwałtownie. 

- Katja! Nie podchodź! 

Zatrzymała się. 

- Nigdy nie byłam specjalnie odważna. Co to jest? 

- Ciało - odrzekł wstrząśnięty. - Niezbyt przyjemny widok. 

- Myślę - powiedział Hultén do Andersona - że wreszcie mamy powód, by ponownie 

zająć się naszym dyrektorem! 

background image

ROZDZIAŁ XIX 

Inspektor Hultén z miejsca nabrał wigoru. Walka z cieniem nareszcie się skończyła. 

Katja  z  podziwem  obserwowała  szybkość  jego  działań  i  sprawność  ekipy  śledczej, 

którą wezwał na miejsce zbrodni. 

-  Wracamy  do  miasta?  -  spytał  Jonasz.  Stali  w  gromadzie  robotników,  w  stosownej 

odległości od wykopu. 

Katja  marzła  w  lekkich  botkach,  a  zdarzenie  ją  przygnębiło.  Mimo  to  odrzekła  z 

wahaniem: 

- Zaraz. Chcę się dowiedzieć czegoś więcej. 

Jonasz przywołał Hulténa gestem dłoni. 

- Musimy jechać - powiedział. - Katji jest zimno. Czy możemy coś jeszcze zrobić dla 

pana? 

Hultén był podekscytowany czekającym go zadaniem. Oczy mu błyszczały. 

- Nie, zrobiliście już dość. 

- Wiecie, kto to jest? I jak długo...? 

- To ciało kobiety. Lekarz sądzi, że leży tu najwyżej dwa lata, przypuszczalnie tylko 

rok. 

Podszedł Anderson. 

- Znaleźliśmy torebkę. To może być pani Svantesson. 

- Doprawdy? - warknął inspektor. 

- Pani Svantesson? - zdziwiła się Katja. - Przecież ona utonęła? Na żaglówce. 

-  Jak  tam  z  nią  właściwie  było?  -  Inspektor  podrapał  się  po  karku.  -  Znaleziono  tę 

ż

aglówkę? 

- Tak, przewróconą do góry dnem - odrzekł Anderson. - Nie znaleziono ciała. 

- Płynęła sama? 

- Tak przynajmniej twierdził Svantesson. Sam miał świetne alibi, cały dzień spędził w 

biurze. 

- Sprawdź, czy Berra lub Stickan potrafią obchodzić się z żaglówką! Co powiedziała 

ta gospodyni? Że dokąd wyjechał Svantesson? 

- Nie wiedziała. Tylko tyle, że zabrał samochód. 

- A więc to go wystraszyło! - wykrzyknął zamyślony Jonasz. 

- Co takiego? 

background image

-  Słowa  Görana.  O  tym,  że  mają  tu  kopać.  Rozumiecie?  Za  pierwszym  razem  uciekł 

do Brazylii, wtedy kiedy go wywłaszczono, co to za okropne słowo, nie ma lepszego? No, ale 

musiał  wrócić,  po  to  tylko  by  z  ulgą  stwierdzić,  że  chodzi  o  drobnostkę.  W  jego  oczach  to 

drobnostka! Wczorajszej nocy doznał szoku. Koparki wróciły! 

- W rzeczy samej, podejrzanie coś mu się wczoraj śpieszyło - powiedziała Katja. 

- O której wyjechał? - spytał Hultén Andersona. 

- O piątej rano. 

Inspektor zamyślił się. 

- Musimy zamknąć wszystkie drogi prowadzące do Danii. Jeśli jest na tyle  głupi, by 

tam jechać... 

-  Nie  sądzę  -  przerwała  mu  Katja.  -  Ma  zakaz  opuszczania  kraju,  prawda?  Więc  z 

pewnością  zostanie  zatrzymany  na  lotniskach  czy  w  portach.  Służba  promowa  też  go  nie 

przepuści. Coś innego mnie zastanawia. 

- Proszę mówić! 

-  Kiedy  byłam  tutaj  na  przyjęciu,  dyrektor  gościł  jakąś  Norweżkę.  Była  nim 

oczarowana, co za fatalny gust! Miała wracać do Norwegii następnego dnia. 

- Z jakiego regionu Norwegii pochodziła? 

- Tego nie powiedziała, ale sądząc po dialekcie, z okolic Oslo. 

- Norwegia? - powtórzył inspektor. - Więc albo ukryje się u niej, albo ruszy wprost na 

lotnisko.  To  mu  możemy  utrudnić.  Jest  jeden  kłopot  z  Norwegią,  ma  zbyt  wiele  przejść 

granicznych. 

- Mógł już dotrzeć do granicy? - spytał Jonasz. 

Hultén spojrzał na zegarek. 

-  Nie  sądzę.  Co  to  nam  jednak  daje?  Nie  zdążymy  zawiadomić  wszystkich 

posterunków, a samochodem go nie dogonimy. Wyślemy natychmiast rozkaz aresztowania do 

głównych okręgów policyjnych, ale Svantesson  wybrał z pewnością jakąś leśną drogę. Poza 

tym  może  pozbyć  się  samochodu  i  przekroczyć  granicę  piechotą  albo  autostopem.  Nawet 

pociągiem. Jeśli się mu to uda, wszelki ślad po nim zaginie. 

- Niekoniecznie - powiedział Jonasz z namysłem. 

Hultén spojrzał na niego spod zmarszczonych brwi. 

Nie od razu zrozumiał. 

-  Chodzi  ci  o...?  Oczywiście!  Miło  z  twojej  strony,  Callenberg.  Spałeś  w  nocy? 

Przecież miałeś jakieś zlecenie? 

- Spałem trzy godziny. W zupełności wystarczy. 

background image

- Świetnie! - rzucił Hultén, odzyskując pewność siebie. - Zabierz ze sobą Andersona, 

ja muszę zostać tutaj. Sprawdźcie najpierw główną drogę, dopiero potem boczne. Svantesson 

porusza  się  samochodem  kombi,  kolor  zielony  metalik,  Anderson  zna  markę.  Powinniście 

dotrzeć do granicy o tym samym czasie. Jeśli wyruszycie natychmiast! 

- Jadę z wami - oświadczyła Katja. 

- O, nie, moja miła! - Jonasz zatrzymał się na chwilę. - Svantesson jest podejrzany o 

morderstwo! 

- Jeszcze nigdy z tobą nie latałam. 

- Znajdziemy na to lepszy moment. 

- A jeśli coś ci się stanie... 

-  To  stałoby  się  i  tobie,  gdybym  cię  zabrał.  Poza  tym  mam  Andersona  za  opiekuna. 

Głowa do góry! Jeszcze nie tak dawno gotowa byłaś poświęcić się i mnie porzucić. 

- Jest pewna różnica! Chcę tylko, byś miał przyszłość bez trosk, a nie żebyś w ogóle 

nie miał przyszłości! 

- Wariatka! - uśmiechnął się Jonasz i potargał jej włosy. - Nie chcę mieć przyszłości 

bez  trosk,  chcę  ciebie  z całym  bagażem  złości,  rozpaczy,  rozczarowań  i  porażek.  To  dodaje 

ż

yciu  smaku,  jak  mówią.  Idź  do  domu,  uważaj  na  siebie  i  bądź  piękna,  jak  wrócę!  No,  no, 

mamy plamę na buciku! Tak nie można, trzeba dbać o siebie, nawet jeśli przebywa się wśród 

pospólstwa! Będę w domu za parę godzin. 

Katja schyliła się i odruchowo przetarła buty. 

Jonasz zadzwonił o trzeciej. Katja siedziała jak przyklejona do aparatu, nie odważyła 

się nawet zejść do sklepu w obawie, że odezwie się pod jej nieobecność. 

-  Nie  mogę  długo  rozmawiać  -  krzyknął.  Połączenie  było  bardzo  słabe.  -  Anderson 

czeka. Mamy go! 

- Wspaniale! Gdzie jesteś? 

- Gdzieś pod granicą. Dostrzegliśmy go na małej bocznej drodze i wezwaliśmy policję 

przez  radio.  Svantesson  siedzi  w  moim  samolocie.  Za  dwie  godziny  będę  z  powrotem  i 

przyjadę prosto do ciebie. 

- A nie jesteś zbyt zmęczony? 

- Na co? 

Katja zaczerwieniła się. 

- Chodzi mi o... 

- Tak, wiem. A o czym myślałaś? 

Katja udała, że nie słyszy. 

background image

- Wyjadę po ciebie na lotnisko. 

-  Dobrze!  Obiecuję,  że  będę  w  lepszym  humorze  niż  przy  pierwszym  naszym 

spotkaniu. 

Pierwsze spotkanie! Dwoje ludzi od początku nastawionych wrogo do siebie. Z dwóch 

całkowicie różnych światów... 

Na ulicach panował przedświąteczny ruch. Katja nie miała nawet czasu, by pomyśleć 

o świętach. 

Co miała kupić Jonaszowi? Ekspres do kawy? Nie, coś bardziej osobistego. 

Mijały  godziny.  Katja  odbyła  już  trzy  wizyty  w  kawiarni,  kilkanaście  razy  zasięgała 

informacji. Zapadał zmrok, kiedy przez przypadek w poczekalni, z małego przenośnego radia, 

usłyszała wiadomość: 

„W  godzinach  popołudniowych  nad  południową  Szwecją  zaginęła  taksówka 

powietrzna.  Samolot  wyleciał  z  Torsby  o  godzinie  15.15  i  wziął  kurs  na  Sztokholm.  W 

godzinę  później  odebrano  sygnał  z  samolotu,  który  znajdował  się  wtedy  na  południe  od 

Göteborga, ale w chwilę potem stracono z nim łączność. Na pokładzie maszyny znajduje się 

osobnik  podejrzany  o  zabójstwo.  Prawdopodobnie  uprowadził  on  samolot  i  zmusił  pilota, 

Jonasza Callenberga, do zmiany kursu w kierunku kontynentu. Nie ma żadnych wiadomości o 

dalszych losach samolotu”. 

Katja nie mogła się poruszyć. Nie! To nieprawda! Chyba się przesłyszała. Pobiegła do 

punktu  informacyjnego,  gdzie  potwierdzono  wiadomość  radiową.  Katja  rzuciła  się  do 

telefonu. 

Hultén wiedział o wszystkim, od dłuższego czasu usiłował się z nią skontaktować. 

- Zaraz tam będę - rzucił zwięźle. 

Katja odłożyła słuchawkę drżącą ręką. Jonasz. Och, Jonasz! 

Razem  z  inspektorem  zajęli  miejsca  w  pobliżu  biura  kontroli  lotów,  by  na  bieżąco 

ś

ledzić rozwój wydarzeń. Katja chwyciła się krzesła, jakby w obawie, że ją stamtąd wyrzucą. 

Była blada i miała sine usta. 

- To jest pani Svantesson - oznajmił Hultén. - Strzał w plecy. A Berra ma pistolet... 

- Więc dyrektora nie można łączyć z tym morderstwem? 

- Uważasz, że jest niewinny? 

- Nie! Co będzie, jeśli znów się wyplącze? 

- Nie z tych sideł! 

- Jaki miał motyw? 

- Jeszcze nie wiemy. Sprawa ma z pewnością związek ze śmiercią jej brata. 

background image

- Zmarł po niej, prawda? 

- Tak, trzy, cztery miesiące. 

-  Svantesson  nie  zrobił  tego  przez  jakąś  inną  kobietę  -  powiedziała  Katja  z 

zamyśleniem.  -  Przez  całe  życie  skakał  z  kwiatka  na  kwiatek.  Robił  to  za  jej  życia,  więc 

ś

mierć żony niczego w jego żałosnej egzystencji nie zmieniała. 

Hultén poruszył się nerwowo, wstał i podszedł do ogromnego okna. 

- Dowiedzieliśmy się co nieco o jego żonie. Była dużo od niego młodsza. Spotkali się 

w  Kopenhadze,  Svantesson  oszalał  na  jej  punkcie.  Pobrali  się  zaraz  potem.  Bardzo  piękna 

kobieta,  widziałem  zdjęcia.  Miała  sporo  pieniędzy,  no,  może  nie  miliony,  ale  dość,  by 

Svantesson  mógł  zainwestować.  Po  ślubie  jego  majątek  ciągle  rósł.  Motyw  finansowy 

możemy jednak wyeliminować, w końcu zawsze był od niej bogatszy. 

Nadeszła  noc.  Z  pokoju  kontrolerów  lotu  nie  było  żadnych  wiadomości.  Lotnisko 

oblegali  dziennikarze,  a  Hultén  robił  co  mógł,  by  nie  rozpoznano  w  nim  inspektora  policji. 

Katja była śmiertelnie zmęczona, ale nawet hipnotyzer nie zmusiłby jej teraz do snu. Bolał ją 

brzuch, nie tyle z głodu, choć nie jadła cały dzień, lecz z głuchej rozpaczy i bezradności. 

Koło  północy  podbiegł  do  nich  jakiś  mężczyzna.  Katja  i  inspektor  zerwali  się  z 

krzeseł. 

-  Dzieje  się  coś  dziwnego  -  powiedział  mężczyzna.  -  Dostaliśmy  spóźnioną 

wiadomość, że samolot widziano nad wyżyną Småland. Tymczasem w naszą stronę leci mała 

maszyna, tyle że pilot wzywa nas po niemiecku! 

- Co? - spytała Katja. - To musi być inny samolot. 

- Nie, to na pewno Callenberg. Wygląda na to, że nie działa z własnej woli. 

- Ale dlaczego mówi po niemiecku? 

- Myślę, że wiem dlaczego - powiedział Hultén. 

Mężczyzna skinął głową. 

-  Po  to,  żeby  ktoś  w  samolocie  go  nie  zrozumiał.  Pojęliśmy  jego  intencje  i 

odpowiedzieliśmy tak samo. 

Katja wreszcie domyśliła się, o co chodzi. 

- Sądzicie, że gra przed Svantessonem komedię? Symuluje lot nad Niemcami, choć w 

rzeczywistości dawno już zawrócił w kierunku Sztokholmu? 

-  Tak!  Jest  bardzo  słaba  widoczność,  więc  jego  podstęp  ma  szanse  powodzenia. 

Wysyłamy  na  płytę  nasz  personel  naziemny,  wszyscy  mają  polecenie,  by  mówić  po 

niemiecku. Porywacza czeka niezła niespodzianka! 

- Z pewnością ma pistolet Andersona! - rzucił ostrzegawczo Hultén. - Mam nadzieję, 

background image

ż

e Andersonowi nic się nie stało! 

-  Jest  jeszcze  coś  -  dokończył  z  zasępieniem  kontroler.  -  Gonią  resztkami  paliwa. 

Callenberg musiał wykonać duży łuk, żeby Svantesson nie zauważył zmiany kierunku lotu. 

-  Nie,  dłużej  nie  wytrzymam  tego  napięcia!  -  jęknęła  Katja.  -  Oddajcie  mi  Jonasza, 

ś

wiat bez niego nie będzie taki sam! 

- Zostań tutaj! - powiedział Hultén. - Muszę przygotować komitet powitalny. 

- Jeśli w ogóle dotrą do lotniska - mruknęła. 

Jonasz, musisz dolecieć! Nie wytrzymam myśli, że ty... 

Zza drzwi wychynął inny kontroler. 

- Podchodzą do lądowania. Pilot twierdzi, że silnik się krztusi. 

Katja podbiegła do okna w odruchu panicznego lęku i wyjrzała w ciemność. Nic nie 

zobaczyła. 

Jonasz  czuł  nieznośny  ból  w  zaciśniętych  szczękach.  Nieustannie  omiatał  wzrokiem 

wskaźnik paliwa. Wychylona w lewo strzałka przestała się już poruszać. 

Svantesson otarł pot z czoła, ale nie puścił pistoletu, którego lufa skierowana była w 

Jonasza.  Z  tyłu  kabiny  leżał  Anderson  ze  skrępowanymi  dłońmi  i  nogami  Jęczał  z  bólu. 

Svantesson uderzył go w głowę kajdankami, później dołożył parę kopniaków. Wszystko stało 

się tak szybko, że Jonasz znalazł się na muszce, zanim zdążył zareagować. 

Jonasz  Callenberg  był  zmęczony.  Od  nieustannego  wpatrywania  się  w  ciemność 

piekły go oczy, brak snu zaczął się już dawać we znaki. Nie mógł sobie pozwolić na chwilę 

nieuwagi. 

Pojawiły  się  światła  lotniska.  Żeby  tylko  zrozumieli,  co  miał  na  myśli,  mówiąc  po 

niemiecku! Musieli udawać, że to Hamburg - póki Svantesson nie zostanie unieszkodliwiony. 

Silnik  małego  czteromiejscowego  samolotu  przerywał  niepokojąco.  Jonasz  napiął 

wszystkie  mięśnie  i  wykonał  zwrot,  aby  ustawić  maszynę  w  odpowiedniej  pozycji  do 

lądowania. Dłoń zacisnął na drążku. 

W  tej  samej  chwili  silnik  zamilkł.  Trochę  zbyt  wcześnie.  Lecieli  teraz  siłą 

bezwładności, Jonasz liczył na łut szczęścia; nie mieli już szans na drugie podejście. 

Samolot tracił wysokość, trochę za szybko, i wreszcie uderzył w ziemię z trzaskiem. 

Jonasz walczył, by utrzymać go na prostej. 

Kabina  zatrzęsła  się,  ciało  Andersona  przesunęło  się  bezwładnie  w  przód.  Gdzieś  w 

oddali zawyły syreny karetek pogotowia. 

Wreszcie  drżenie  ustało,  a  Jonasz  ze zdziwieniem  stwierdził, że  sprowadził maszynę 

cało na ziemię. 

background image

Dyrektor  Svantesson  podniósł  się.  Był  zamroczony,  ale  trzymał  pistolet  w  pełnej 

gotowości 

- Zostańcie na miejscach! - rozkazał. - Ja wychodzę. Jeśli odezwiecie się choć słowem, 

zabiję pierwszą napotkaną osobę! 

Otworzył drzwiczki i wyskoczył. Jonasz zajął się Andersonem. Uwolnił go z więzów. 

Svantesson wcześniej udał, że jest chory, i kiedy Anderson nachylił się nad nim, powalił go 

na ziemię... 

Dyrektor  ruszył  szybkim  krokiem  w  kierunku  wyjścia,  nie  zwracając  uwagi  na 

zbliżające się samochody. Nie posiadał się z radości 

Jeszcze  raz  mi  się  udało!  Jestem  w  Niemczech,  nikt  mnie  nie  dostanie,  za  chwilę 

zgubię się w tłumie! Jestem niepokonany! 

Zbliżył  się  do  hali  przylotów.  Dziwne,  wszystkie  lotniska  wyglądają  tak  samo!  To 

przypominało do złudzenia sztokholmskie. 

Svantesson  pchnął  drzwi  i  znalazł  się  w  ciepłym  wnętrzu.  Otoczyła  go  grupa 

mężczyzn. Wyglądali zupełnie jak... 

Kto to? Inspektor Hultén? Tutaj? 

Jego wzrok zatrzymał się na tablicy informacyjnej. Cło... 

Cło? Napis powinien brzmieć „Zoll”! 

Dyrektor  chciał  rzucić  się  do  ucieczki,  ale  mężczyźni  otaczali  go  ścisłym  kręgiem. 

Sięgnął po pistolet, lecz ktoś wytrącił mu broń z ręki. 

- Dyrektorze Svantesson, w imieniu prawa... - zaczął Hultén. 

- Przeklęty Callenberg! - zawył dyrektor. - Oszukał mnie! 

W  kabinie  samolotu  pojawiło  się  nagle  mnóstwo  ludzi. Jonasz  oddał  Andersona  pod 

ich  opiekę,  a  sam  chwiejnym  krokiem  opuścił  maszynę.  Słyszał  zewsząd  pochwały  i 

wykrzywił twarz w grymasie uśmiechu. Był zmęczony i głodny, poruszał się jak we mgle. 

Jakaś  postać  biegła  ku  niemu  poprzez  betonowy  plac.  Młoda  dziewczyna  z 

rozwianymi  jasnymi  włosami.  Zalała  go  fala  ciepła  i  radości,  uśmiechnął  się  i  przyśpieszył 

kroku. 

- Jonasz! - krzyknęła Katja i rzuciła się w jego ramiona. Objął ją  wolną  ręką, dłonie 

dziewczyny dotknęły jego szyi, a ciepły, pachnący policzek przylgnął do jego twarzy. Poczuł 

jej słone, gorące łzy. 

-  Jonasz,  wybacz  mi  wszystko  -  szepnęła  pośpiesznie.  -  Byłam  taka  samolubna,  taka 

głupia... 

- Co masz na myśli, Katju? - powiedział, rozkoszując się sytuacją. 

background image

-  To  nic  nie  znaczy,  jeśli  pośmiejesz  się  ze  mnie,  prawda?  To  nic  nie  znaczy, 

najważniejsze to dawać! Dawać samą siebie, nie bojąc się wzgardy! 

- Znów wszystko ci się pomieszało - uśmiechnął się. - Ale rozumiem, o co ci chodzi. 

- Byłam taka małostkowa, że nie chciałam dzielić się z tobą moimi uczuciami. I wcale 

nie chodzi o pociąg fizyczny. Jonasz, najdroższy przyjacielu, mogłeś zginąć! Mogłeś zginąć! 

Nie zniosłabym tego! 

- Mów dalej! Nie przerywaj! - mruknął jej wprost do ucha. 

- Tak trzymać! - usłyszeli głos Hulténa. - Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Czy 

to jednak nie zbyt drastyczna metoda, by dziewczynie otworzyć oczy? Narażać życie, co? 

-  Takie  kobiety  jak  Katja  wymagają  specjalnych  metod  -  oświadczył  Jonasz.  -  I 

heroicznych czynów. 

Objął ją i w trójkę ruszyli do wyjścia. 

background image

ROZDZIAŁ XX 

Jonasz zasnął w samochodzie. Katja pojechała wprost do jego mieszkania i zaciągnęła 

go do windy. 

- Bądź kochany, nie przewróć się teraz! - prosiła, podpierając go z całych sił. - Jesteś 

taki ciężki. Umieram z ciekawości, ale chyba będę musiała poczekać, aż się wyśpisz. 

-  Moja  gaduło,  jak  to  dobrze  być  w  domu  i  słuchać  tej  twojej  paplaniny!  -  mruknął, 

pozwalając wprowadzić się do mieszkania. - Kto tu mieszka? 

- Ty. 

- Aha, przeprowadziłem się. Materace na podłodze i... 

- Nie - przerwała mu szybko. - Tam stoi twoje łóżko. Chcesz coś zjeść? 

-  Nie  mogę.  Bolą  mnie  szczęki,  zaciskałem  je  jak  uczniak  na  pierwszej  wizycie  u 

dentysty. 

Usiadł na skraju łóżka i opadł w tył. 

- Zaczekaj! - krzyknęła nerwowo Katja. - Nie rozebrałeś się. 

- Mmm - mruknął. 

Wybiegła do kuchni i wróciła po chwili ze szklanką mleka. 

- Masz. To na pewno przełkniesz. 

Uniosła mu głowę i Jonasz mechanicznie opróżnił szklankę. 

- Chodź tu - wymamrotał. - Powiedziałaś prawie, że mogę cię pocałować. 

-  Nie,  dziękuję,  wolę,  żebyś  to  zrobił,  jak  oprzytomniejesz.  Podnieś  rękę,  zdejmę  ci 

sweter. 

Uczynił  słaby  gest,  ale  ręka  opadła  mu  z  powrotem.  Katja  mruknęła  coś  pod  nosem, 

zdjęła  mu  buty,  a  kiedy  nie  zareagował,  zabrała  się  za  sweter.  Kiedy  skończyła,  była  tak 

zmęczona, że musiała usiąść. 

Potem przykryła  go kocem. Stanęła nad nim, wpatrując się w jego twarz o mocnych 

rysach, teraz wykrzywioną zmęczeniem. Ciemne rzęsy rzucały cień na policzek. Jonasz spał. 

Ostrożnie nachyliła się i pocałowała go w czoło, zaskoczona własną śmiałością. Potem 

przytuliła policzek do jego twarzy i szepnęła: 

-  Kocham  cię,  Jonasz.  Kocham  cię  bardziej,  niż  mogę  to  okazać.  Nikogo  innego  tak 

nie kochałam... 

Ze  strachem  i  wahaniem  wpatrywała  się  w  jego  zmysłowe  usta,  sen  złagodził  ich 

zarys.  Bardzo  wolno  przysunęła  się  i  musnęła  je  wargami,  najpierw  lekko  i  pośpiesznie, 

background image

potem z większą odwagą. 

Nagle  poczuła  niedźwiedzi  uścisk  w  talii  i  jego  usta  na  swoich,  mocne  i  gorące. 

Instynktownie oparła się, ale zaraz potem uległa i oddała pocałunek. 

To było piękne, cudowne! 

W końcu puścił ją. 

- Jeszcze jest we mnie trochę życia. 

- Tak, czuję - szepnęła, łapiąc oddech. - Leżeć, Burek, leżeć! 

- Nie wabię się Burek. Jestem Azor, dzielny stróż, po wybitnym ojcu i wybitnej matce. 

- Dzielny stróż? Ładny mi stróż, którego trzeba odnosić do domu! 

Oczy zalśniły mu pod przymkniętymi powiekami, uśmiechnął się leniwie i odrzekł z 

rezygnacją: 

-  Umiesz  wybierać  właściwy  moment!  Zobaczysz  rano!  Teraz  byłoby 

niesprawiedliwie... 

Głos  Jonasza  przeszedł  w  niezrozumiały  bełkot.  Katja  uwolniła  się  delikatnie  z  jego 

uścisku.  W  nagłym  przypływie  odwagi  postanowiła  zostać  na  noc.  Była  roztrzęsiona,  a 

perspektywa  jazdy  zimnym  samochodem  nie  przedstawiała  się  zachęcająco.  Jonasz  i  tak 

prześpi pół dnia, a jej już wtedy nie będzie. 

Na  czubkach  palców  przemknęła  przez  mieszkanie,  nucąc  ułożoną  spontanicznie 

melodię. Rozłożyła pościel na podłodze dużego pokoju, rozebrała się i wśliznęła pod kołdrę. 

Drzwi  do  pokoju  Jonasza  stały  otwarte,  ale  Jonasz  spał  jak  zabity.  Katja  poszła  za  jego 

przykładem. 

Obudziła  się  nagle.  Gdzieś  w  mieszkaniu  trzasnęły  drzwi  z  głuchym,  tajemniczym 

łoskotem. 

Usiadła z przestrachem, na wpół rozbudzona. Serce biło jej jak szalone. 

Nie  dadzą  im  spokoju?  Przecież  wszyscy  siedzieli  za  kratkami?  Svantesson,  Berra, 

Stickan... 

A Birgit Karlsson? 

Jonasz spał. Nic nie słyszał! 

Zdobyła się na chrapliwy szept: 

- Jonasz! - I głośniej: - Jonasz! Ktoś tu jest. Trzasnęły drzwi. 

- Wiem - odpowiedział z kuchni. - Drzwi do lodówki. Zgłodniałem. 

Opadła z ulgą na poduszkę. 

- Łobuzie! Miałeś spać pół dnia. 

-  Twoja  obecność  mnie  zbudziła.  Nie,  nie  chrapałaś,  instynkt  podpowiedział  mi,  że 

background image

jesteś w pobliżu. 

- I dlatego zgłodniałeś? 

- Tak. Chodź na małą przekąskę! Piwo i szynka. I jajka, jeśli masz ochotę. 

- Nic nie mów, burczy mi w brzuchu, ale nie mogę się pokazać. 

Otworzył drzwi i rzucił jej coś niebieskiego. 

- Góra piżamy. Ogrzana. 

Katja wymknęła się do łazienki, by się odświeżyć, po czym weszła do kuchni. 

-  Nigdy  się  nie  zmienisz!  -  Jonasz  siedział  przy  nowo  zakupionym  stole  i  odkrawał 

plastry  z  wielkiego  kawałka  szynki.  -  Umyta  i  uczesana.  Nie  stać  cię  na  odrobinę 

spontanicznego nieładu? 

-  Nie.  Ktoś  zbrukał  moją  prymitywną  naturę  i  teraz  jestem  jałowa  jak  pustynia.  I 

równie mało we mnie życia. 

-  Powinienem  był  tego  „kogoś”  potraktować  surowiej.  Ale  jeszcze  będą  z  ciebie 

ludzie. 

-  Jesteś  optymistą  -  powiedziała  lekkim  tonem,  biorąc  się  za  smażenie  jajek.  Jonasz 

wyjął  dla  niej  nakrycie.  -  Zdaje  mi  się,  że  postawiłeś  sobie  za  punkt  honoru,  by  sprawdzić, 

czy ta pustynia nie jest tak całkiem jałowa. 

- Możesz wyrażać się jaśniej? 

- Hm... Wyczyn sportowy, może. Obudzić zmysłowość w zimnej Katji, pokazać swoją 

męskość i porzucić. Dziękuję i żegnam! 

W jego niebieskich oczach zamigotały groźne ogniki, ale odpowiedział równie lekko: 

- No właśnie! Wrzucić ją do pojemnika na śmieci, głową w dół! 

Katja znieruchomiała ze szklanką piwa w dłoni. 

-  Wyglądasz  teraz  mało  inteligentnie  -  rzucił  spokojnie  -  co  zupełnie  nie  pasuje  do 

mojej piżamy. Siadaj i jedz. 

- Mówiłeś poważnie? - pisnęła żałośnie. 

- Tak, mamy dość jedzenia. 

- Ja nie o tym. O tym pojemniku na śmieci. Nie dosłownie, ale... 

- Twoje prowokacyjne słowa o wyczynie sportowym nie wydały się zabawne osobie, 

która  cię  kocha  i  uczyni  dla  ciebie  wszystko  -  stwierdził  chłodno.  -  Jedz  jajko,  bo  ci 

wystygnie! 

-  Nie  chciałam,  by  moje  słowa  zabrzmiały  prowokacyjnie.  To  mnie,  po  prostu,  od 

dawna prześladuje. 

Jonasz nachylił się nad stołem. 

background image

-  Wiesz  co,  ten  drań  nie  zabił  w  tobie  zmysłowości,  czuję  ją  w  każdym  twoim 

oddechu. Zrobił coś dużo gorszego, odebrał ci wiarę w siebie. Ale odbudujemy ją, kawałek po 

kawałeczku,  choćby  to  miało  zająć  całe  życie!  Bowiem  mam  zamiar  dożyć  z  tobą  późnej 

starości, Katarzyno, przecież tak nam dobrze ze sobą, nieprawdaż? 

- Tak. Bardzo dobrze! 

- Więc chcesz? Chcesz się wreszcie pozbyć tego upiora? Pamiętaj, ja też się zestarzeję, 

przybiorę  na  wadze,  zrobię  się  szpakowaty,  nieruchawy  i  zapominalski,  będę  nosił  okulary, 

przesiadywał  przed  telewizorem,  zasypiał  na  stołku,  chrapał,  tracił  włosy  i  zęby  i  zostanę 

dziadkiem  wtedy,  kiedy  ty  zostaniesz  babcią...  To  właśnie  rozumiem  pod  pojęciem  miłości! 

Ty zdajesz się sądzić, że traktuję cię jak przedmiot jednorazowego użytku. 

Katja usiłowała się uśmiechnąć. Zamrugała powiekami, by odpędzić łzy, i zajrzała do 

szklanki. 

- Piwo uderza mi do głowy - powiedziała niepewnie. 

- To dobrze! Tego właśnie ci trzeba. Odprężenia i spontaniczności. 

Jonasz wstał i podniósł ją z krzesła. Katja spojrzała na niego pytająco, ale nie stawiła 

mu oporu. 

-  Powiedziałaś  w  nocy,  że  mnie  kochasz  -  zaczął  łagodnie  -  i  pocałowałaś  mnie, 

pięknie  pocałowałaś.  Stój  spokojnie,  nie  przeprowadzam  egzekucji,  chcę  jedynie,  byś  to 

zrobiła jeszcze raz. Jestem teraz przytomny, ale to żadna różnica. Nie bój się, nie rozbiorę cię. 

Wiem, to by wzbudziło złe wspomnienia. 

- Jonasz, proszę! To będzie katastrofa! 

- Ubzdurałaś sobie tę katastrofę. W nocy ci się udało! Zamknij oczy i stój spokojnie. 

Będzie dobrze! 

Katja  zamknęła  oczy.  Trzęsła  się  teraz  jak  osika.  Walcząc  z  panicznym  lękiem, 

wsłuchiwała się w głos Jonasza, który opowiadał jej o rzeczach nie mających nic wspólnego z 

wyglądem. 

- Wiesz, że podziwiam cię bezgranicznie, Katju? Za odwagę samotności, za życiową 

siłę,  którą  dała  ci  chłopska  krew.  Jestem  z  ciebie  dumny,  bo  przezwyciężyłaś  gorycz 

upokorzenia  i  zmieniłaś  się  we  wspaniałą  kobietę.  I  wiem,  że  skrywasz  w  sobie  bogactwo, 

które uda mi się wyzwolić. 

Czuła się pijana jego słowami. Szepcząc gładził ją po włosach i twarzy, by złagodzić 

drżenie  jej  ciała.  Stała  nieruchomo,  pojękując  ze  strachu,  gotowa  do  ucieczki,  a  jego  ręce 

zsunęły się teraz na jej biodra, pod piżamę. 

Potem wolno odwrócił jej twarz i pocałował ją. 

background image

To był spokojny, ostrożny pocałunek - gwarancja, że Katja nie ma się czego obawiać. 

Była  w  nim  też  jednak  ukryta  namiętność,  jak  i  w  rozpalonych  dłoniach  na  jej  skórze. 

Przylgnęła mocniej do Jonasza, pełna wahania niby małe dziecko. 

- Jestem taka brzydka! Taka beznadziejna... 

-  Gdybyś  była  najbrzydsza  na  świecie  czy  nawet  najpiękniejsza,  co  to  ma  za 

znaczenie?  Miłość  wszystkich  nas  czyni  pięknymi.  Jest  coś  niezwykłego  w  każdym  twoim 

ruchu, w rysach twarzy, w sposobie mówienia... 

Katji zakręciło się w głowie. 

- Nie zostawiaj mnie, Jonasz - szepnęła bezgłośnie. - Bądź cierpliwy! Potrzebuję twej 

wyrozumiałości. 

- Masz ją. 

- Jonasz, chcę powtórzyć to, co powiedziałam w nocy. 

- Więc mów! Pragnę to usłyszeć. 

Czuła,  jak  skóra  drży  i  płonie  pod  dotykiem  jego  dłoni.  Serce  Katji  biło  oszalałym 

rytmem, a ciało przenikało słodkie, niezwykłe ciepło. 

Ukryła twarz na jego ramieniu. 

- Kocham cię, Jonasz - szepnęła zawstydzona. - Teraz już możesz się śmiać. 

Jonasz zadrżał. Pocałował ją jeszcze raz, tym razem mocniej. 

Nigdy  nie  przypuszczała,  że  Jonasz  Callenberg  ma  w  sobie  takie  pokłady  czułości  i 

delikatności. Było tak, jakby rozumiał jej strach i zwątpienie, jakby czekał, aż zbierze w sobie 

wszystkie siły. Z ustami na jej ustach podniósł ją i delikatnie położył na swoim łóżku. 

Dawny strach wrócił do niej z nową mocą, a wzrok powędrował ku drzwiom od szafy. 

- Nie zmieściliby się tam we trzech? - jęknęła żałośnie. - Jest za mała? 

- Za mała - zapewnił ją. - Jesteśmy sami, tylko ty i ja, a ja nigdy cię nie poniżę. Czuję 

tylko pokorną wdzięczność za to, że chcesz mnie przyjąć. Rozumiesz, Katju? 

Płakała cicho, kiedy rozpinał guziki jej piżamy. Płakała, bo jej ciało płonęło z tęsknoty 

do niego, a strach wciąż tkwił głęboko w duszy. 

background image

ROZDZIAŁ XXI 

Katję zbudziło przeciągłe dzwonienie. Niechętnie otworzyła oczy, odwróciła  głowę i 

spojrzała ze zdumieniem na Jonasza. 

- Jeszcze tu jesteś? - spytała sennym głosem. 

- To moje mieszkanie - wymamrotał. 

Katja oprzytomniała. 

- Chyba nie tkwię głową w dół w pojemniku na śmieci... Jonasz, dzwoni telefon, lepiej 

będzie, jeśli ty odbierzesz. 

Podniósł się z jękiem i złapał słuchawkę. 

-  Tak?  Dzień  dobry,  inspektorze,  dzwoni  pan  w  środku  nocy?...  Co,  jest  wpół  do 

dwunastej?  Mój  Boże,  to  co  się  stało  z  porankiem?...  Nic  dziwnego,  że  u  niej  telefon  nie 

odpowiada,  Katja  jest  u  mnie...  Tak,  wszystko  dobrze,  chce  pan  być  świadkiem  na  ślubie? 

Obecność  przedstawiciela  władzy  doda  uroczystości  splendoru.  Może  Katja  wreszcie 

zrozumie, że nie żartuję... Pobierzemy się jak najszybciej, niech no tylko Katja się zdecyduje, 

jest trochę kapryśna. Ale nie, właśnie kiwa ochoczo głową, coś skłoniło ją do zmiany zdania, 

zupełnie nie wiem co... Proszę dać nam trzy kwadranse, zjawimy się na pewno. 

Skończył, a Katja usiadła na łóżku. 

- Ojej - jęknęła - jestem jednym wielkim siniakiem. 

-  Chyba  byłem  zbyt  gwałtowny  -  przyznał  ze  wstydem.  -  Kiedy  wreszcie  uległaś, 

ogarnęło mnie takie szczęście, że zachowywałem się w sposób równie mało cywilizowany jak 

ty. 

- Ja nie zachowywałam się w sposób mało cywilizowany! - odrzekła dostojnie. 

- O, tak, i Bogu za to dzięki! Byłaś cudowna! 

Na próżno usiłowała ukryć uśmiech szczęścia. 

- Co chciał Hultén? 

-  Svantesson  nie  przyznaje  się  do  zabójstwa,  a  policja  nie  ma  wystarczających 

dowodów. 

-  Czy  ten  nadęty  bufon  znów  się  wyślizgnie?  Tak  nie  może  być!  Słyszałam,  jak 

planowali zamach na ciebie. 

-  Wiem.  Inspektor  sądzi,  że  może  pamiętasz  jakieś  okoliczności  śmierci  pani 

Svantesson. 

-  Skąd  mogę  pamiętać?  No,  ale  ruszymy  inspektorowi  na  ratunek,  prawda?  Musimy 

background image

wziąć w tym udział do końca! 

W  dwie  godziny  później  sprawa  Svantessona  wciąż  nie  ruszała  z  miejsca.  Dyrektor 

twierdził,  że  uwierzył  w  śmierć  żony,  kiedy  znaleziono  przewróconą  żaglówkę.  Nie  miał 

pojęcia, że jej ciało zakopano na terenie posiadłości! Wyjazd do Norwegii też nie był niczym 

szczególnym.  Chciał  odwiedzić  swoją  przyjaciółkę  i  nie  sądził,  że  zakaz  podróżowania 

obejmuje Skandynawię. Porwanie samolotu? Stracił głowę z powodu brutalnej presji policji, 

bał się niesłusznych oskarżeń. 

Niewinna owieczka... 

Berra  tkwił  w  celi  ze  złym  uśmiechem  przylepionym  do  warg  i  milczał.  Nie  miał, 

rzecz jasna, pojęcia, że policja znalazła klucz; wierzył, że będzie leżał na strychu aż do jego 

wyjścia  na  wolność.  Nawet  jeśliby  miało  to  trochę  potrwać.  Na  wieść  o  zabójstwie  pani 

Svantesson wzruszył jedynie ramionami To nie jego sprawa. 

Policja zdołała jednak wyszperać trochę faktów z jego zamierzchłej przeszłości. Berra 

nie  był  wprawdzie  doświadczonym  żeglarzem,  ale  w  dzieciństwie  pracował  jako  chłopiec 

okrętowy. 

Hultén siedział w swoim biurze z Katją, Jonaszem i Andersonem, który wydobrzał już 

po doznanych urazach. 

-  W  starych  sprawach  o  zabójstwo  bardzo  trudno  o  dowody  -  zaczął  Hultén.  - 

Znaleźliśmy przy ciele zabitej notatnik z adresami, prowadzony z pewnością jej ręką, ale zbyt 

zniszczony  i  nieczytelny.  Ten  ślad  prowadzi  donikąd,  więc  pozostaje  już  tylko  jedno 

rozwiązanie. Raz już próbowaliśmy, lecz bezskutecznie. Tym razem lepiej się przygotujemy. 

Niedługo  potem  wprowadzono  do  pokoju  Stickana.  Hultén  czekał  na  niego  w 

pojedynkę. 

- Co wiesz o tym kluczu? - spytał inspektor. 

- Nic - odrzekł niewinnie Stickan. 

Hultén  odłożył  klucz  na  biurko  i  zadał  młodzieńcowi  kilka  nieistotnych  pytań.  Po 

chwili  otworzyły  się  drzwi  i  zgodnie  z  planem  jakiś  policjant  poprosił  inspektora  do  siebie. 

Hultén odwrócił się do Stickana. 

- W porządku, możesz iść - powiedział ponuro. - Jesteś wolny, nie możemy cię dłużej 

trzymać. Ale pamiętaj, jeśli wpadniesz w kłopoty, trafisz tu ponownie. 

I wyszedł z pokoju, zostawiając klucz na biurku. 

Stickan nie wahał się ani chwili. Z obojętną miną wymaszerował z komisariatu. Klucz 

tkwił w jego kieszeni. 

Zaczął się ostatni akt polowania. 

background image

Stickan  nie  miał  samochodu,  co  znacznie  ułatwiało  zadanie  policji  Jego  wędrówkę 

ś

ledziły  czujne  oczy.  Hultén  zakładał,  że  młodzieniec  ruszy  wprost  do  celu,  zanim  policja 

zauważy brak klucza i puści się w pogoń za nim. Stickan rozglądał się nieustannie, ale agenci 

znali się na swoim fachu. 

Szedł  w  kierunku  centrum,  dokładnie  tak  jak  Berra.  Jonasz  i  Katja  czekali  w 

samochodzie  w  stosownej  odległości,  by  Stickan  ich  nie  zauważył.  Z  miejsca  gdzie  stali, 

widzieli  samochód  Hulténa  i  siedzącego  w  nim  dyrektora  Svantessona.  To  stanowiło  część 

planu - dyrektor miał być obecny przy otwarciu skrytki, choć jeszcze o tym nie wiedział. 

Stickan nie marnował czasu, zmierzał wprost do celu. 

Radio w samochodzie Hulténa zatrzeszczało. 

-  Jest  na  Lövgatan,  zatrzymuje  się  pod  numerem  pięćdziesiąt  cztery.  Mieści  się  tam 

niewielka firma ochrony mienia. Chyba zamierza wejść do środka. 

- Jedziemy. 

Wszystkie  samochody  i  agenci  ruszyli  pod  wskazany  adres.  Katja  z  Jonaszem 

zajechali w parę sekund po inspektorze i do środka weszli razem z innymi. Oczy Svantessona 

zrobiły się wielkie jak talerze, kiedy dotarli do celu. 

Jakiś mężczyzna za kontuarem obrzucił ich pytającym spojrzeniem. 

- Policja - rzucił Hultén. - Czy macie skrytki? 

-  Tak  -  odrzekł  mężczyzna  z  lekkim  przestrachem.  -  Mamy  niewielki  dział  ze 

skrytkami, pierwsze drzwi na prawo. Wcześniej jednak trzeba okazać klucz. 

- Czy wchodził tam przed chwilą jakiś mężczyzna? 

- Tak. Zajęło mu to trochę czasu, bo nie znał numeru skrytki. Klucz jednak był nasz, 

więc pozwoliliśmy mu wejść. 

- Dziękuję! - powiedział Hultén. - Idziemy! 

Dyrektor zaparł się w drzwiach na widok Stickana, ale inspektor pchnął go do przodu. 

Svantesson wyglądał jak przed atakiem apopleksji. Hultén zdawał się tym nie przejmować. 

Stickan buszował pośród wysokich na pół metra skrytek. Odwrócił się z irytacją i na 

widok policjantów rzucił się do ucieczki. Drogę zagrodziło mu kilku mężczyzn. 

-  Poproszę  o  klucz  -  powiedział  spokojnie  inspektor,  wyciągając  rękę.  -  Jaki  jest 

numer skrytki? 

Stickan nie odpowiedział. 

- Dyrektorze Svantesson? 

- Skąd mam wiedzieć? 

Hultén odwrócił się w stronę właściciela. 

background image

- Proszę sprawdzić, czy dyrektor Svantesson wynajął u was skrytkę! 

Mężczyzna wyszedł i po chwili wrócił z grubą księgą. 

- Tak, wynajął. Numer czterdzieści trzy. 

- Doskonale. Spróbujmy więc. 

Wsunął  klucz  w  zamek,  który  wydał  z  siebie  metaliczny  dźwięk.  Powoli,  z 

namaszczeniem inspektor Hultén pociągnął za drzwiczki. 

W niewielkim pomieszczeniu zapadła pełna zdumienia cisza. 

Skrytka była pusta. 

background image

ROZDZIAŁ XXII 

Stickan zareagował pierwszy. Ze wściekłością odwrócił się do Svantessona. 

- Co to ma znaczyć? Gdzie jest towar, który nam obiecałeś? Pełna skrytka, mówiłeś. 

Gdzie to jest? 

- A więc, Svantesson! - powiedział inspektor. - Jednak chodziło o narkotyki! 

- Oczywiście, że nie! - odrzekł z godnością dyrektor. 

- Jednak im pan je obiecał, prawda? Kolejne z pańskich brzydkich oszustw? 

- Wręcz przeciwnie. Narkomanom nic się nie należy, dla ich własnego dobra i dobra 

społeczeństwa. 

Stickan nie ukrywał wściekłości Inspektor nie miał wątpliwości, że ma do czynienia z 

człowiekiem uzależnionym. 

-  Logika  pańskiej  moralności  jest  zadziwiająca,  Svantesson  -  stwierdził  Hultén.  - 

Przyznaje pan jednak, że zmusił pan tych drani do pewnych usług, obiecując im nagrodę? 

-  Wręcz  przeciwnie!  To  oni  mnie  naciskali.  Wymyśliłem  ten  podstęp,  by  się  ich 

pozbyć. 

-  Kłamiesz!  -  zawył  Stickan,  nie  posiadając  się  z  wściekłości  i  rozczarowania.  - 

Obiecałeś nam cały swój zapas, jeśli załatwimy Callenberga. Kazałeś, byśmy z Berrą zatopili 

tę  żaglówkę  i  zakopali  twoją  starą!  Topielec  mógł  wypłynąć,  a  wtedy  znaleźliby  dziurę  po 

kuli, którą zrobił jej Berra. 

- Dlaczego? - spytał szybko Hultén. 

- Bo obiecał nam prochy, oczywiście. Wtedy dostaliśmy. 

- Ale dlaczego chciał się pozbyć żony? 

- Nie słuchajcie tego typa - krzyknął Svantesson - on nie wie, co mówi! 

-  Wiem  i  powiem  wszystko!  Nabrałeś  nas,  ty  przeklęty  obłudniku,  ale  teraz  już 

koniec! Koniec, rozumiesz? 

Svantesson chwycił się za serce. 

- Chyba mam atak.. Powietrza, potrzebuję powietrza! 

- Pańskie serce wytrzyma - stwierdził zimno Hultén. - Nie dajcie się nabrać, chłopcy! 

Stickan  odwrócił  się  do  inspektora  i  z  podnieceniem  zaczął  wyrzucać  z  siebie  całą 

historię. Svantesson raz po raz zagłuszał go okrzykami protestu. 

Stickan nie dał się powstrzymać. 

- Myślał, że trafił na kurę znoszącą złote jajka, tę Lolę z Kopenhagi, z którą się ożenił, 

background image

ale  ona  była  sprytniejsza.  Luksusowa  dziwka,  sporządziła  kartotekę  klientów,  z  których 

później  wyciskała  pieniądze.  Miała  szmalu  jak  lodu!  I  robiła  to  nawet  po  ślubie  z  tym 

szczurem.  Zamknij  się,  Svantesson,  teraz  ja  mówię!  Jej  brat  pilnował  interesu,  zbierał 

pieniądze od tych grubych kozłów, którzy płacili za jej milczenie. Dawała bratu prochy, które 

zdobywała  w  czasie  swych  podróży  za  granicę.  Svantesson  dowiedział  się  o  wszystkim  i 

zaczął  robić  w  portki.  Znał  Berrę  i  mnie,  bo  pomagaliśmy  szwagrowi  zbierać  kasę,  ale  nie 

chciał  nas  widzieć  w  swoim  domu.  Nie  mieliśmy  prezencji,  mówił.  Przeklęty  snob!  Kiedyś 

przyszedł  i  prosił  nas,  byśmy  załatwili  tę  jego  lalę.  Mieliśmy  dostać  wszystko,  co  miała,  a 

było tego dużo, więc zgodziliśmy się i załatwiliśmy ją tak, jak chciał. Jej brat niczego się nie 

domyślał,  sądził,  że  siostra  utonęła,  i  wciąż  wyciskał  pieniądze  z  jej  klientów.  W  końcu 

stoczył  się  i  zaczaj  szantażować  Svantessona.  To  był  jego  koniec.  Wiem,  że  Svantesson 

poszedł  do  jego  mieszkania  w  dniu  jego  śmierci,  więc  to  pewnie  on  podsunął  mu  za  dużą 

dawkę. A potem dyrektor kazał nam załatwić Callenberga, mieliśmy dostać więcej prochów, 

mówił, że zaczął szmuglować narkotyki. Więc połknęliśmy haczyk, bo gliny oczyściły rynek i 

było cienko. A ten drań kłamał, od początku do końca! 

Stickan zawył i rzucił się na dyrektora. Policjanci rozdzielili ich. 

- Dziękuję, to wszystko - powiedział Hultén z głębokim westchnieniem. - Z powrotem 

na komisariat! 

Katja  dzwoniła  uporczywie  do  drzwi  Jonasza.  Jonasz  otworzył.  Miał  złote  nitki  na 

swetrze i palce ubrudzone klejem. 

- Cześć! Czy to ty za tymi paczkami? 

-  Nie  wiem,  kogo  masz  na  myśli,  mówiąc  „ty”,  ale  w  każdym  razie  to  ja.  Bądź  tak 

miły, odbierz je ode mnie. Na tę jedną uważaj! 

- Co jest w tych wszystkich paczkach? 

Weszła do środka i strząsnęła śnieg z włosów. 

-  Dowiesz  się  wieczorem.  Nie  miałam  komu  kupować  prezentów  świątecznych  od 

wielu lat, więc zaszalałam! 

- Rzeczywiście jesteś szalona - potwierdził słabym głosem. 

-  Nic  nie  mów!  Myślisz,  że  nie  widziałam  tych  pakunków  w  nie  umeblowanym 

pokoju? 

Roześmiał się, rozbrojony. 

- Lepiej rzuć okiem na pudding, jakoś dziwnie wygląda. 

-  Boże!  -  mruknęła  pod  nosem  i  ruszyła  do  kuchni.  Jeśli  Jonasz  twierdził,  że  jakaś 

potrawa dziwnie wygląda, to sytuacja była w najwyższym stopniu alarmująca. 

background image

Pudding  okazał  się  doskonały,  Katja  odstawiła  go  na  bok  i  weszła  do  pokoju,  gdzie 

Jonasz usiłował utopić w złocie i ozdobach żałośnie wyglądającą choinkę. Katja wybrała takie 

marne drzewko celowo, twierdziła, że zna los niechcianych i odrzucanych. Jonasz obiecał, że 

uczyni  je  równie  pięknym  jak  ona  i  Katja  zgodziła  się,  choć  zaplanowała  prosty  wystrój. 

Widząc  rezultat  wysiłków  Jonasza  zastanawiała  się,  czy  i  ona  hołduje  równie 

przeładowanemu i efekciarskiemu stylowi. Miała nadzieję, że nie, zawsze lubiła prostotę. 

Jonasz  proponował,  by  święta  spędzili  na  wsi,  ale  Katja  się  nie  zgodziła.  Wieś  była 

dobra na lato. 

Stanął za nią, wdychając zapach jej włosów. 

- Czyż nasza choinka nie jest piękna? - spytał z nabożnym podziwem. 

Katja zdusiła protesty swej artystycznej duszy. 

- Rzeczywiście, piękna! 

I wtedy przypomniała sobie coś. 

- Jonasz! - odwróciła się i objęła go ramionami. - Zdałam egzamin! I dostałam pracę! 

Na  początek  na  okres  próbny.  W  wydawnictwie  podręczników  szkolnych.  Będę  robić 

mnóstwo drobnych ilustracji, zaczynam zaraz po Nowym Roku. 

-  Moje  gratulacje  -  powiedział  równie  dumny  jak  ona.  -  Jasne,  że  zdałaś,  nikt  nie 

rysuje  lepiej  od  ciebie  -  kontynuował  w  naiwnym  uwielbieniu.  -  Ja  mam  wiadomości  od 

Hulténa.  Birgit  Karlsson  zgodziła  się  na  kurację  odwykową,  spróbują  ją  uratować.  I  jeszcze 

okazało się, że pieniądze Svantessona pochodziły z interesów żony. Na pieniądze miał ochotę, 

na  nią  nie,  bo  była  plamą  na  jego  honorze.  Starał  się  zachowywać  pozory.  Poza  tym 

dostaliśmy prezent świąteczny od Hulténa. Mam go gdzieś tutaj. 

- To miło z jego strony! Co to jest? 

- Książka. Jest w tej papierowej torbie. Myślisz, że możemy ją otworzyć? 

- Czemu nie? 

Jonasz wyciągnął książkę z torby. Katja przeczytała tytuł na okładce. 

- „Małżeństwo doskonałe”. Ach, ten inspektor! Co on sobie o nas myśli? 

- No właśnie, co? 

- Nie zaprosimy go na wesele! 

- Nie zaprosimy! Za te jego libertyńskie poglądy! 

I oboje wybuchnęli śmiechem. 

- Chodź, Katju powiedział Jonasz. - Przeglądnijmy tę książkę, może jednak czegoś nas 

nauczy. Ale czekają nas święta! Co za święta!