background image

MARGIT SANDEMO 

CZAROWNICE NIE PŁACZĄ 

Z norweskiego przełożyła 

IWONA ZIMNICKA 

POL-NORDICA Publishing Ltd. 

Otwock 1995 

background image

ROZDZIAŁ I 

Osobie  postronnej  szpital  mógłby  się  wydać  pogrążony  we  śnie,  odpoczywający  w 

najczarniejszych godzinach nocy. Ciężka sylwetka budynku na tle granatowego wiosennego 

nieba sprawiała wrażenie wielkiej, zamarłej bryły. 

Na oddziale intensywnej terapii panowała jednak gorączkowa aktywność. Jedna z sal 

była w pełni oświetlona, przy łóżku chorego stało trzech mężczyzn: lekarz, adwokat i pastor. 

- Tak, Georg? - spytał adwokat. - Co chcesz powiedzieć? 

- Mój majątek... wszystko, co posiadam... - Chory z ogromnym trudem dobywał słów. 

- Wszystko już załatwione, Georg. Ponieważ nie masz bezpośrednich spadkobierców, 

cały twój majątek przechodzi na... 

- Nie! Nie! Mam spadkobiercę, syna! 

- Co takiego? 

Georg  Abrahamsen  głęboko  zaczerpnął  powietrza,  by  powiedzieć  to,  co  konieczne, 

zanim będzie za późno. Słowa mu się rwały. 

-  Przez  tyle  lat...  Miałem  wyrzuty  sumienia...  Myślałem,  że  uda  mi  się  to  jakoś 

załatwić,  ale  nie...  nie  sądziłem,  że  koniec  nastąpi  tak  szybko...  Miałem  nadzieję,  że  ona 

umrze pierwsza i nic nie wpadnie w jej szpony... On ma dostać wszystko! Wszystko! Lindane 

w Hedom... 

- Jak się nazywa twój syn? 

Chory mówił tak cicho, że adwokat, by zrozumieć słowa, musiał mocno się nad nim 

pochylić. 

-  Nie  wiem.  Ona,  czarownica  z  Hedom,  napisała  do  mnie  później  o  dziecku.  Nie 

odpowiedziałem,  bałem  się  jej  i  bałem  się  skandalu.  Wiesz  przecież,  że  byłem  żonaty. 

Posłałem  jej  tylko  jednorazową  kwotę,  dwadzieścia  tysięcy...  ale  przez  ostatnie  lata  wiele 

myślałem  o  moim  synu.  Odnajdźcie  go  dla  mnie.  On  ma  dostać  wszystko,  co  posiadam. 

Podajcie mi papier i coś do pisania, prędko! Wy będziecie świadkami, wszyscy trzej! 

Adwokat wyjął kartkę i długopis, miał zamiar pisać pod dyktando chorego, ale Georg 

Abrahamsen pokręcił głową. Brakowało mu już sił na mówienie, dał znak, że sam chce pisać. 

Z wysiłkiem naskrobał kilka słów. 

Adwokat, obserwując go, zapytał: 

- Czy matka dziecka ma na to jakiś dokument? 

- Nie, nie ma... Ta przeklęta czarownica... zwabiła mnie w wiarołomstwo. A potem... 

background image

potem próbowała mnie zabić. Wiele lat później... Ona jest zła! I niebezpieczna! Piękna młoda 

czarownica... 

Dłoń bezwładnie osunęła się na prześcieradło. Pastor, dostrzegłszy to, zapytał prędko: 

- Jak ona się nazywa? 

Georg  Abrahamsen  popatrzył  na  niego  szklanym  spojrzeniem,  próbując  coś 

powiedzieć,  ale  z  gardła  wydobył  mu  się  jedynie  chrapliwy  dźwięk.  Powieki  opadły, 

znieruchomiał. 

Lekarz pochylił się nad pacjentem. 

- Już za późno - mruknął. - No cóż, niczego innego nie można się było spodziewać. Co 

zdążył napisać? 

Adwokat wziął do ręki pomiętą kartkę i odczytał: 

Moja ostatnia wola: Mój syn z Lindane w Hedom ma dostać wszystko, co posiadam... 

Georg  Abrahamsen  najwyraźniej  zrozumiał,  że  jego  czas  dobiega  już  końca,  i  pod 

spodem nagryzmolił swój podpis. Wprawdzie prawie nieczytelny, ale jednak był. 

- I co my z tym zrobimy? - zastanawiał się pastor. 

- Moim zdaniem testament jest w pełni ważny - po namyśle orzekł adwokat. - Musimy 

odnaleźć tego  chłopca.  Ale to zapewne nie będzie łatwe. Nie wiemy, ile ma lat i czy nadal 

mieszka  w  Hedom.  Matka  w  tym  czasie  mogła  się  stamtąd  wyprowadzić.  Poszukiwania 

muszą odbywać się w tajemnicy, inaczej obstąpią nas tłumy matek, gotowych przyznać się do 

popełnienia małżeńskiej zdrady, byle tylko zapewnić synowi spadek. 

- Sam tam się wybierzesz? 

-  Niestety,  nie  mam  czasu.  Prowadzę  właśnie  bardzo  skomplikowaną  sprawę.  Ale 

musi znaleźć się ktoś, kto się tym zajmie... 

- Lindane w Hedom - powtórzył zamyślony doktor Lanz. - Gdzie ja to już słyszałem? 

Jestem  absolutnie  przekonany,  że...  Nie,  nie  przypomnę  sobie.  Ale  znam  chyba  kogoś,  kto 

idealnie  nadaje  się  do  tego  zadania.  Allan  Wide!  To  policjant,  obecnie  na  zwolnieniu 

lekarskim. Trafiła go kula i został czasowo wykluczony z czynnej służby, ale nie znaczy to 

wcale, że nie może się podjąć pracy takiej jak ta. Bezczynność tylko go nudzi. 

- To, co mówisz, brzmi zachęcająco - stwierdził adwokat. - Ale gdzie leży to Hedom? 

-  Nie  mam  pojęcia  -  odparł  lekarz.  -  Wiem  jedynie,  że  słyszałem  już  tę  nazwę,  i  to 

całkiem niedawno. - Nagle jego twarz się rozjaśniła. - Pamiętam już. To było tutaj, w szpitalu. 

Dziwna historia, ma związek z młodą kobietą... 

 

Doktor Lanz wiedział, że nie zazna spokoju, jeśli nie zajrzy do Isabell Falk. Leżała na 

background image

oddziale psychiatrycznym. W szpitalu znalazła się cztery dni wcześniej z powodu załamania 

nerwowego.  W  biurze,  w  którym  pracowała,  opadła  na  biurko,  szczękając  zębami  jakby  z 

zimna. Koledzy z pracy opowiadali, że błagała, by pozwolono jej spać, tylko spać... I przez 

cztery  ostatnie  dni  nic  innego  właściwie  nie  robiła.  Leżała  skulona,  jakby  usiłowała  się 

odgrodzić od okrutnego świata. 

Isabell  Falk  miała  trzydzieści  dwa  lata,  urodziła  się  w  Lindane  w  Hedom.  Miała 

jednego  syna.  Doktor  Lanz,  zanim  do  niej  poszedł,  zapoznał  się  z  jej  kartą  choroby.  O  ile 

dobrze wiedział, nikt o nią nie pytał od czasu przyjęcia jej do szpitala. Wydawało się, że nie 

ma  żadnej  rodziny  poza  synem,  a  gdzie  on  mógł  być,  nie  dało  się  ustalić.  Isabell  nie 

odpowiadała, kiedy ktoś próbował się czegoś od niej dowiedzieć, odwracała się po prostu i 

uciekała w sen. 

Doktor delikatnie otworzył drzwi do sali i stojąc w nich przyglądał się leżącej w łóżku 

nieszczęśliwej  kobiecie.  Była  w  szczególny  sposób  piękna.  Miedzianorude  ciężkie  loki 

otaczały  wąską  twarzyczkę.  Doktor  zgadywał,  że  oczy  ma  zielone.  Figurę  miała  jak 

młodziutka dziewczyna, smukłą i wiotką. 

Nagle  poruszyła  się  i  otworzyła  oczy.  Rzeczywiście  są  zielone,  stwierdził  lekarz. 

Spoglądała na niego bez wyrazu, ale nagle wzrok jej się zmącił, z żalu czy ze strachu, tego 

doktor nie był pewien. 

- Chcę spać - wymamrotała, odwracając się do ściany. 

-  Och,  nie,  proszę  chwilę  poczekać!  -  zaprotestował  szybko.  -  Chciałem  z  panią 

porozmawiać, pani Falk. 

- Panno Falk, Falk to moje panieńskie nazwisko - odparła ledwie słyszalnie. - Mam na 

imię Isabell. 

-  Isabell  -  powtórzył  wolno,  jakby  na  próbę,  zaskoczony,  że  w  ogóle  mu 

odpowiedziała. Zdarzyło się to po raz pierwszy. Czy mogło oznaczać, że powraca wreszcie do 

rzeczywistości? 

-  Isabell,  jest  parę  szczegółów,  które  musimy  poznać  ze  względów  praktycznych. 

Może uda nam się rozwiązać twoje problemy. Kto zajmuje się twoim synem? Nie jest chyba 

sam? 

- Matti jest w Anglii. 

- U krewnych? 

- Nie, na kursie językowym. 

Na kursie językowym? Doktor Lanz nie potrafił oprzeć się zdumieniu. Czy ta młoda 

kobieta naprawdę miała syna w takim wieku, by sam mógł podróżować za granicę? 

background image

Zaniosła  się  nagle  szyderczym,  a  jednocześnie  gorzkim  śmiechem,  od  którego 

doktorowi ciarki przebiegły po plecach. 

- Problemy! - powtórzyła niemal drwiąco. - Gdyby ktokolwiek wiedział! 

- Czy nikt nie może ci pomóc? - spytał lekarz ostrożnie. - Na przykład ktoś w domu, w 

Hedom? 

Wreszcie nastąpiła reakcja, znacznie bardziej gwałtowna, niż się spodziewał. Nagłym 

ruchem odwróciła się w jego stronę. Z szeroko otwartych oczu wyzierał lęk, lęk tak głęboki i 

bolesny, że doktor sam się przeraził. 

Isabell uspokoiła się jednak i znów skuliła, jak gdyby chciała się przed czymś obronić, 

ale dłonie na prześcieradle mocno drżały. Kontakt się urwał, lecz doktor i tak był zadowolony 

z postępu, jaki osiągnął. Prawdopodobnie przyczyna neurozy pacjentki wiązała się z rodzinną 

miejscowością.  Znów  Lindane  w  Hedom,  pomyślał.  Coś  musiało  się  jej  tam  przydarzyć; 

przypuszczał,  że  znalazła  się  pod  niezwykle  silną  presją  psychiczną  i  jej  równowaga 

umysłowa została gwałtownie zachwiana. 

W głowie doktora zaczął nabierać kształtów fantastyczny plan. Czy to się da zrobić? 

zastanawiał się. Należy wszystko starannie rozważyć... 

Podszedł do drzwi, ale odwrócił się, by jeszcze raz rzucić okiem na pogrążoną we śnie 

kobietę. Salę spowijał półmrok, dostrzec mógł jedynie zarys szczupłej postaci na łóżku. Nagle 

przeszedł go dreszcz. Przez krótki moment miał wrażenie, że zajrzał w jakiś zakazany rewir, 

tajemniczy, mistyczny, którego raczej nie powinno się zgłębiać... 

 

Znów  była  sama.  Natrętny  lekarz,  który  zadawał  tyle  pytań,  odszedł.  Wspomniał 

Hedom... 

Isabell  znajdowała  się  w  mglistej  krainie  pomiędzy  snem  a  jawą.  Była  na  powrót  w 

Hedom  i  czuła,  jak  łagodna,  słona  bryza  wichrzy  jej  włosy.  Przed  oczami  miała  smagane 

wiatrem wrzosowiska, jasne, zwietrzałe skały, niewielką gromadkę domów, wszystkie dobrze 

znane, drogie sercu miejsca, w których bawiła się jako dziecko. 

Matti powinien kiedyś to zobaczyć. Tam było tak pięknie. On nie pasuje do miasta, o 

wiele lepiej dla niego byłoby, gdyby mogli wrócić do Lindane w Hedom... 

Nagle świadomość przebiła się przez sen i Isabell znów zdała sobie sprawę z bolesnej 

prawdy:  Nigdy  więcej  nie  będzie  mogła  powrócić  do  Lindane.  To  miejsce  było  przed  nią 

zamknięte, tak jak wiele innych rzeczy w życiu, jak miłość i poczucie bliskości innych ludzi. 

Nikt nie może mnie kochać, nikomu nie wolno mnie pokochać! Nikt nie wytrzyma z 

takim  człowiekiem  jak  ja.  A  ja...  ja  nie  potrafię  pokochać  nikogo,  żadnego  człowieka  na 

background image

ś

wiecie! Jestem skazana na życie w samotności, w samotności, w samotności! 

Taka była jej ostatnia przytomna myśl, potem znów pochłonęła ją ciemność. 

 

Doktor Lanz zadzwonił do drzwi i stał przyglądając się tabliczce z nazwiskiem Allana 

Wide. Rozmyślał o tym, jak bardzo Allan zmienił się w ostatnich latach. Kiedyś był wesołym, 

otwartym młodym człowiekiem, ale teraz, w wieku trzydziestu czterech lat, stał się cyniczny, 

niemal zgorzkniały. 

Być może nic w tym dziwnego, zadumał się doktor Lanz. Przeżycia Allana w każdym 

mogłyby  zrodzić  cynizm  i  zwątpienie  w  bliźnich.  Allan  był  przystojny,  ale  miał  fatalną 

właściwość  podobania  się  kobietom,  które  go  wykorzystywały.  Przeżył  dwa  nieszczęśliwe 

romanse, a potem tragedię, kiedy to kolega z pracy, jego najbliższy przyjaciel, zginął od kuli 

młodocianego przestępcy. 

- O, to ty! Wejdź, proszę! - Allan nagle stanął w drzwiach, wysoki, ciemnowłosy, o 

bystrych, szarych oczach. Ubrany był w chabrową koszulę i jasne spodnie ze sztruksu. 

- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? 

- Oczywiście, że nie, raczej wprost przeciwnie - odparł Allan z uśmiechem. - Umieram 

z nudów, rozmyślając, za co by się tu zabrać. Wiesz dobrze, że nie jestem przyzwyczajony do 

takiego próżnowania. 

- Jak się czujesz? 

-  Nieźle,  poza  tym,  że  ta  kula  od  czasu  do  czasu  daje  o  sobie  znać.  Na  przykład 

wczorajszy wieczór... Miałem go spędzić z najpiękniejszą dziewczyną w całym Göteborgu, a 

zamiast  tego  musiałem  wrócić  do  domu  taksówką  i  zażyć  środki  przeciwbólowe.  Można 

powiedzieć, że to była katastrofa, ale, miejmy nadzieję, będą jeszcze inne wieczory! 

- Kim jest ostatnia wybranka? - spytał doktor Lanz, 

- Nazywa się Lena Dahlgren i jest najbardziej fantastyczną osobą, jaką kiedykolwiek 

wydała  ludzkość  -  odparł  Allan,  najwyraźniej  dumny.  -  Prześliczna  i  niesamowicie  zdolna! 

Dowcipna, inteligentna i ma niezwykle trzeźwy stosunek do życia. Potrafi nawet gotować, a 

ja bardzo to sobie cenię, bo moja nieco ekscentryczna matka potrafi użyć zielonego barwnika 

spożywczego do sosu do klopsików rybnych. Żeby dodać całości odrobiny smaczku, jak się 

wyraziła, kiedy ostatnio u niej byłem i nieopatrznie wspomniałem, że jestem głodny. 

Doktor Lanz zaniósł się głośnym śmiechem. 

-  Twoja  matka  jest  czarująca!  -  powiedział  ciepło.  -  Oby  takich  jak  ona  było  jak 

najwięcej! 

Allan nie słuchał. Myślał o Lenie, w jego oczach pojawił się wyraz rozmarzenia. 

background image

-  Widzisz,  ona  jest  naprawdę  porządną  dziewczyną,  a  takich  w  naszych  czasach  ze 

ś

wiecą szukać. Znamy się już od dłuższego czasu, a ona w dalszym ciągu nie pozwala mi na 

nic  więcej  poza  pocałunkiem  na  dobranoc.  A  to  wnosi  w  naszą  znajomość  jeszcze  więcej 

napięcia. 

Doktor Lanz mruknął coś niezrozumiałego. Cieszył się, że Allan znów zainteresował 

się płcią przeciwną, ale w tym, co mówił o zaletach swej wybranki, trudno było się doszukać 

choćby odrobiny romantyzmu. 

- To znaczy, że jesteś zakochany w tej swojej Lenie? - spytał. 

- Zakochany! - Allan uśmiechnął się krzywo. - O, nie, z tym skończyłem już na dobre! 

Te wszystkie namiętne, płomienne uczucia mają to do siebie, że w ostrym świetle dnia gasną. 

Mnie  zależy  na  normalnym  trzeźwym  związku,  opierającym  się  na  wzajemnym  szacunku  i 

wspólnych  zainteresowaniach.  Dopiero  wtedy  człowiek  ma  szansę  na  osiągnięcie  pełni 

szczęścia. 

Doktor  Lanz westchnął.  Takie to niepodobne do Allana - idealisty o  gorącym sercu, 

jakiego znał wcześniej. Rozumiał jego zgorzkniałość po wszystkich doznanych zawodach, ale 

taka postawa to popadanie w skrajność. No cóż, innym nic do tego... 

-  Przychodzę  zapytać,  czy  nie  podjąłbyś  się  pewnej  sprawy,  prywatne  zlecenie. 

Interesuje cię to? 

- Jeszcze jak! - wykrzyknął Allan z zapałem. 

- Wiąże się z koniecznością wyjazdu do miejsca, które nazywa się Lindane w Hedom - 

oznajmił doktor Lanz. - Chodzi o sprawę spadkową... 

W jak najkrótszych słowach opowiedział o ostatniej woli Georga Abrahamsena. 

-  A  więc  mam  dyskretnie  powęszyć.  Muszę  jednak  przyznać,  że  podstawy  do  tego 

dajesz mi mizerne - powiedział Allan zamyślony. 

-  Lindane to nieduża miejscowość. Możliwości nie powinno być zbyt wiele - odparł 

doktor  Lanz.  -  Mogę  ci  podać  kilka  faktów.  Georg  wspomniał,  że  był  wtedy  żonaty.  Jego 

małżeństwo trwało dwadzieścia pięć lat, a żona zmarła przed piętnastu laty. Syn musi więc 

mieć teraz od piętnastu do czterdziestu lat. 

- To niezwykle upraszcza sprawę - stwierdził Allan z nieskrywaną ironią. 

- Georg Abrahamsen mówił, że matki chłopca trzeba się wystrzegać - ciągnął doktor 

Lanz.  -  Powiedział,  że  to  prawdziwa  czarownica,  zła  i  niebezpieczna.  Z  tego  co  mówił 

wynikało,  że  usiłowała  go  zabić.  Sam  przeprowadziłem  coś  na  kształt  dochodzenia  i 

wyciągnąłem  od  gospodyni  Georga  historię  o  czymś,  co  wydarzyło  się  mniej  więcej  pięć-

sześć  lat  temu.  Wrócił  do  domu  blady  jak  trup  i  opowiedział,  że  o  mały  włos,  a  jakaś 

background image

rozwścieczona kobieta rozjechałaby go samochodem. Gospodyni spytała, czy wiedział, kto to, 

a on kiwnął głową i odparł: „Tak, znałem ją kiedyś. Wiedziałem, że jest zła, ale nie że może 

być aż tak niebezpieczna!” Nazywał ją „czarownicą z Hedom”. 

-  Czarownica  z  Hedom  -  powtórzył  Allan  z  krzywym  uśmiechem.  -  No  cóż,  wobec 

tego  wiem,  czego  mam  szukać.  Czy  możesz  być  tak  dobry  i  powiedzieć  mi,  jak  wygląda 

czarownica? 

-  Nie  mam  pojęcia!  -  Doktor  Lanz  wzruszył  ramionami.  -  Ale  na  pewno  zdołasz  ją 

odnaleźć, Allanie. Jest coś jeszcze... 

- Co takiego? 

- Nie dotyczy to bezpośrednio sprawy, ale ma związek z miejscowością, z Lindane w 

Hedom.  Mamy  w  szpitalu  pacjentkę,  trzydziestodwuletnią  kobietę,  która  świadomie  lub 

nieświadomie stara się zerwać wszelki kontakt z otaczającym ją światem. 

- Kiepski ze mnie psychiatra... - zaczął Allan, ale lekarz przerwał mu: 

- Wcale nie musisz nim być. Ta kobieta przede wszystkim potrzebuje ochrony i kogoś, 

kto  rozwiąże  realną  stronę  jej  tajemnicy.  Tym  razem  także  przeprowadziłem  pewne 

dochodzenie i o ile się dobrze orientuję, mamy tu do czynienia ze sprawą kryminalną. 

- Jakiego rodzaju? 

-  Ktoś  systematycznie  próbuje  doprowadzić  ją  do  samobójstwa,  a  przynajmniej  do 

utraty zmysłów. 

- Terror psychiczny? Paskudna sprawa. Wyjaśnij mi to bliżej - poprosił Allan. 

-  Usiłowałem  nawiązać  z  nią  kontakt,  ale  niespecjalnie  mi  się  powiodło. 

Rozmawiałem z jej kolegami z pracy i otrzymałem adres dziewczyny, z którą Isabell Falk, tak 

się  nazywa  pacjentka,  dzieliła  kiedyś  mieszkanie.  Dziewczyna  niewiele  wiedziała  o 

współlokatorce, ale powiedziała mi, że mieszkał z nimi szesnastoletni syn Isabell, Matti, i że 

miłość Isabell do chłopca była naprawdę wzruszająca. 

- Wydawało mi się, że powiedziałeś, że ona ma trzydzieści dwa lata! Nie może więc 

mieć szesnastoletniego syna! - przerwał mu Allan. 

- Tak się czasami zdarza. 

- No cóż, to prawda. Mów dalej. 

- Niedługo pomieszkali we wspólnym mieszkaniu. Pewnego dnia gospodarz oznajmił, 

ż

e Isabell musi się wynieść. Dostał list... 

- Jaki list? - dopytywał się zaciekawiony Allan. 

- O ile dobrze zrozumiałem, pełen złośliwości. Anonimowy nadawca postarał się jak 

umiał oczernić Isabell. Isabell wpadła w rozpacz i powiedziała koleżance, że tego właśnie się 

background image

spodziewała.  Wszystko  jedno  gdzie  się  znalazła,  bez  względu  na  to  gdzie  mieszkała  czy 

pracowała, jej zwierzchnicy zawsze otrzymywali listy, a potem okazywało się, że nie może 

tam dłużej zostać. Wciąż zmuszano ją do przenosin. Jeśli zaprzyjaźniła się z mężczyzną, on 

także otrzymywał taki list i nieodmiennie kończyło się tym, że się wycofywał. Przez kilka lat 

udawało jej się ukrywać, miała więc nadzieję, że nareszcie będzie mogła żyć w spokoju. Listy 

jednak znów zaczęły nadchodzić, przeganiając ją jak tropione zwierzę z miejsca na miejsce. 

Kiedy przywieziono ją do szpitala, w ręce trzymała pomiętą kopertę. Ściskała ją tak mocno, 

ż

e musieliśmy rozewrzeć dłoń siłą. Koperta zawierała fotografię. Masz tu jedno i drugie. 

Allan badawczo przyglądał się pogniecionej kopercie. 

-  Zaadresowana  do  miejsca  pracy  -  mruknął.  -  Drukowane  litery.  Stempel  pocztowy 

Hedom. - Spojrzał na fotografię, przedstawiającą dość ładną młodą dziewczynę. - Czy to jest 

Isabell Falk? 

Doktor Lanz pokręcił głową. 

- Nie, nie mam pojęcia, kto to może być. 

- Jakim człowiekiem jest ta twoja pacjentka? - spytał Allan. 

- Dziewczyna, z którą dzieliła mieszkanie, określiła ją jako miłą, z rodzaju tych co to 

zawsze  i  wszędzie  gotowe  są  służyć  pomocą  ludziom,  którym  nie  ułożyło  się  najlepiej. 

Nieliczne  historie  miłosne,  jakie  przeżyła,  skończyły  się  fiaskiem,  i  to  nie  wyłącznie  z 

powodu  owych  anonimowych  listów,  ale  też  i  dlatego,  że  miała  tendencję  do  wybierania 

niewłaściwego partnera. Jakby żywiła słabość do mężczyzn, którym się dotąd nie powiodło, a 

którzy potem wykorzystywali ją i jej dobroć. 

- To przykre - mruknął Allan. - Być może wyjaśnia, dlaczego urodziła dziecko w tak 

młodym wieku. Czy była zamężna? 

- Najprawdopodobniej nie. Co innego jest dziwne w romansach Isabell Falk. Zdaniem 

jej  współlokatorki,  Isabell  zdawała  się  pragnąć  kogoś,  kogo  mogłaby  obdarzyć  swoją 

miłością, ale gdy tylko ktoś próbował się do niej zbliżyć, wpadała w dziki popłoch. 

- Może nie znalazła jeszcze tego jedynego - podsunął Allan z uśmiechem. 

- Och, nie żartuj sobie! Podobną reakcję zaobserwowaliśmy w szpitalu. Gdy tylko ktoś 

jej dotknął, podrywała się i patrzyła na nas przerażona do obłędu. 

- Szok? 

- Na to wygląda. Taka reakcja odstrasza pewnie ewentualnych zalotników. Koleżanka 

była  zdania,  że  choć  Isabell  na  zewnątrz  sprawiała  wrażenie  spokojnej  i  zrównoważonej, 

nerwy miała napięte do ostatnich granic i w zasadzie w każdej chwili groziło jej załamanie 

psychiczne. 

background image

-  To  zrozumiałe,  jeśli  przez  wiele  lat  ją  terroryzowano  -  stwierdził  Allan  po  chwili 

zastanowienia. - Ale czego oczekujesz ode mnie? 

- Isabell Falk urodziła się i wychowała w Hedom - powiedział lekarz powoli. - Kiedy 

dziś w nocy wspomniałem tę nazwę, śmiertelnie się przeraziła. Mimo to jednak dziewczyna, 

która  dzieliła  z  nią  mieszkanie,  twierdziła,  że  Isabell  wielokrotnie  wspominała  rodzinne 

strony, jak gdyby do nich tęskniła. 

- Świetnie to rozumiem - powiedział Allan. - Tam jest niezwykle pięknie. 

Doktor Lanz patrzył na niego zdumiony. 

- Znasz to miejsce? 

-  Oczywiście!  -  uśmiechnął  się  Allan.  -  Kiedy  byłem  dzieckiem,  w  czasie  wakacji 

mieszkaliśmy niedaleko Lindane. 

- Gdzie to, na miłość boską, jest? 

- Nad morzem. To smagane wichrem pustkowie ze wzgórzami porośniętymi wrzosem 

i małymi zacisznymi zatoczkami, w których latem panuje niemal tropikalny upał. Trudno to 

miejsce określić jako ośrodek turystyczny. Ostatni raz byłem tam wiele lat temu, ale dobrze 

pamiętam  surowe  prawa  moralne  panujące  wśród  tamtejszej  ludności.  Ludzie  w  Hedom 

zawsze czyhali na błędy innych. 

- Znam takich - pokiwał głową doktor Lanz. - Znaleźć ich można nie tylko tam. 

- Chcesz więc, abym spróbował się dowiedzieć, czy anonimowy autor listów mieszka 

w Lindane? 

-  Chcę  wiedzieć  jeszcze  więcej,  Allanie.  Jak  powiedziałem,  moim  zdaniem  Isabell 

Falk potrzebuje ochrony policyjnej... 

Oczy Allana zwęziły się. 

- Do rzeczy, doktorku! Ku czemu zmierzasz? 

-  Dobrze,  niczego  nie  będę  owijać  w  bawełnę  -  odparł  doktor  Lanz  poważnie.  -  Te 

prześladowania  należy  przerwać,  inaczej  Isabell  Falk  całkowicie  się  załamie.  Teraz  ciągle 

jeszcze ma szansę, by być zdrowa i szczęśliwa, ale kolejny wstrząs może ją doprowadzić do 

ostateczności. Za prawdziwy cud uważam, że wytrzymała tak długo. Musimy ustalić, kim jest 

autor listów... 

- Łatwiej powiedzieć niż zrobić - zauważył Allan. 

- Być może się zdradzi, jeśli Isabell powróci do rodzinnej miejscowości. 

- Pytanie, czy jej nerwy wytrzymają taką próbę - rzekł Allan z powątpiewaniem. - Nie 

mówiąc  już  o  tym,  że  to  może  się  łączyć  z  zagrożeniem.  Ktoś  jej  nienawidzi,  a  należy 

przypuszczać, że ta osoba przebywa właśnie w Hedom. W jaki sposób miałbym jej pilnować? 

background image

Będzie potrzebowała osobistej ochrony przez dwadzieścia cztery godziny na dobę! 

-  Właśnie  o  to  mi  chodzi!  Chcę,  abyś  był  przy  niej  dzień  i  noc!  -  z  zapałem 

wykrzyknął doktor Lanz. - Listy otrzymują zawsze osoby jej najbliższe. I ktoś musi postarać 

się zdobyć zaufanie  Isabell, żebyśmy mogli się dowiedzieć, co ją naprawdę dręczy. Proszę, 

abyś mi w tym pomógł, Allanie. 

Allan popatrzył zdumiony, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo doktor Lanz dokończył 

stanowczo: 

- Chodzi tylko o miesiąc! Chcę, żebyś wynajął  dom w  Lindane i wprowadził się do 

niego razem z Isabell Falk. Będziecie udawać nowożeńców! 

background image

ROZDZIAŁ II 

Allan z niedowierzaniem wpatrywał się w doktora Lanza. 

-  Chyba  całkiem  oszalałeś!  -  krzyknął.  -  Miałbym  jechać  do  Hedom  i  udawać,  że 

jestem mężem kobiety, której nigdy przedtem nie widziałem na oczy? Jak myślisz, co powie 

na to Lena? 

-  Nie  musisz  jej  wcale  informować,  że  będziesz  mieszkać  razem  z  Isabell  Falk  - 

spokojnie  podpowiedział  lekarz.  -  Mówimy  o  czysto  praktycznym  rozwiązaniu,  które 

umożliwi przyjście z pomocą nieszczęśliwej istocie. Tu nie chodzi o żadną przygodę miłosną. 

I tak wybierasz się do Hedom, żeby odnaleźć pozamałżeńskiego syna Georga Abrahamsena. 

Czyżbyś już o tym zapomniał? 

- O niczym nie zapomniałem - odrzekł Allan gniewnie. - Ale czym innym jest wyjazd 

w  całkiem  zwyczajnej  sprawie,  a  czym  innym  zamieszkanie  pod  jednym  dachem  z  młodą 

kobietą o, jeśli dobrze rozumiem, bardzo nieciekawej reputacji. 

-  Wcale  nie  odniosłem  wrażenia,  że  Isabell  Falk  jest  kobietą  rozwiązłą  -  chłodno 

odparł  doktor  Lanz.  -  Wprawdzie  jako  bardzo  młoda  dziewczyna  urodziła  dziecko,  ale  być 

może  winne  są  temu  okoliczności,  nad  którymi  nie  panowała.  Takie  osądzanie  ludzi  bez 

uprzedniego  poznania  prawdy  bardzo  jest  do  ciebie  niepodobne,  Allanie.  Przed  chwilą  z 

pogardą wyrażałeś się o tych, którzy za wszelką cenę starają się wytknąć błędy innym. 

- Przepraszam - powiedział Allan. - Ale sam chyba rozumiesz... 

-  Pozwól  mi  dokończyć!  -  przerwał  mu  lekarz.  -  Co  do  Isabell  Falk,  odniosłem 

wrażenie,  że  doświadczyła  ona  wiele  zła.  Jest  zaszczuta  i  nieszczęśliwa,  nie  potrafi  też 

przełamać nienaturalnego lęku przed fizycznym kontaktem z mężczyzną, sądzę więc, że nie 

musisz  się  z  jej  strony  obawiać  żadnych  uwodzicielskich  sztuczek.  Poza  tym  obchodzą  ją 

jedynie słabi i tacy, którym się nie powiodło, a ciebie do tej grupy trudno zaliczyć. 

- Mnie chodzi o Lenę! - zaprotestował Allan. - Nigdy nawet mi się nie śniło, że znajdę 

kobietę taką jak ona, piękną, inteligentną i jednocześnie realistkę! Nie chcę ryzykować, że ją 

utracę. 

Doktor  Lanz  miał  dosyć  wysłuchiwania  pochwał  na  temat  owej  nieznanej  Leny,  ale 

zanim zdążył coś powiedzieć, rozległ się dzwonek u drzwi. Allan pospieszył otworzyć i po 

chwili wprowadził do salonu jedną z najpiękniejszych dziewcząt, jakie doktor Lanz widział w 

ż

yciu. 

- Mowa o słońcu i już zaczyna świecić! - powiedział Allan z uśmiechem. - Oto i Lena! 

background image

Leno, pozwól, że ci przedstawię doktora Lanza, starego przyjaciela mego ojca. Właśnie mu 

opowiadałem, jakim jestem szczęściarzem, że cię spotkałem. 

- Miło z twojej strony, że tak myślisz - Lena pokazała w uśmiechu równe białe zęby. 

Ubrana w bladozielone spodnium; była szczupła, opalona, miała złote włosy i klasyczne rysy. 

Nosiła w sobie pewność, która zaimponowała doktorowi Lanzowi. Nagle zapragnął, by ubyło 

mu trzydzieści lat. Rzeczywiście, Allan nie przesadza, pomyślał. Lena okazała się prawdziwą 

pięknością, a jeśli na dodatek jest zdolna i inteligentna, to nic dziwnego, że Allan boi się ją 

utracić. 

-  Byłam  w  pobliżu  i  pomyślałam  sobie,  że  zajrzę  i  dowiem  się,  jak  się  miewasz  - 

ciągnęła. - Wczoraj wyglądałeś marnie. Lepiej się już czujesz? 

-  Tak,  dość  szybko  mi  przeszło  -  odparł  zakłopotany.  -  Szkoda,  że  musieliśmy 

odwołać obiad, ale odrobimy to kiedy indziej. 

- Allan dostał postrzał w obojczyk i kula wciąż tam tkwi - wyjaśniła Lena doktorowi. - 

Ale niedługo wreszcie ją usuną, prawda, Allanie? 

- Doktor Lanz wie wszystko o tym przeklętym wypadku - odpowiedział Allan. - To on 

mnie wtedy pocerował. Masz ochotę na coś do picia, Leno? 

- Nie, dziękuję, dopiero co jadłam w „Grandzie” z szefem jakiejś agencji reklamowej. 

Chciał,  żebym  wystąpiła  w  filmie  reklamowym,  ale  mnie  cały  pomysł  nieszczególnie  się 

spodobał, więc grzecznie odmówiłam. 

- Pani jest fotomodelką? - spytał doktor Lanz. 

-  Traktuję  to  wyłącznie  jako  hobby.  Z  pewnością  mogłabym  zrobić  karierę  w  tej 

branży, gdybym tylko chciała, ale moim zdaniem mądrze jest zdobyć solidne wykształcenie. 

Jakiś  tytuł  trzeba  przecież  mieć,  a  „kurator  społeczny”  brzmi  bardzo  godnie,  prawda?  - 

Roześmiała się. - Ale, rzecz jasna, jako fotomodelka mogę więcej zarobić. 

- Z całą pewnością - odparł uprzejmie doktor Lanz. 

Allan  nie  słuchał.  Ciągle  czuł  się  urażony  propozycją  lekarza  i  zanim  doktor  Lanz 

zdołał go powstrzymać, opowiedział Lenie całą historię. 

- On chce, żebym przez cały miesiąc odgrywał rolę męża Isabell Falk! Słyszałaś kiedy 

coś podobnego? 

Lena się uśmiechnęła. 

-  Czy  to  naprawdę  powód,  by  się  tak  unosić?  Praca  to  praca.  Oczywiście  zależy  od 

warunków,  to  znaczy,  czy  się  to  opłaca  pod  względem  finansowym.  I  jak  ta  Isabell  Falk 

wygląda? 

- Nie mam pojęcia - fuknął Allan. - I wcale mnie to nie interesuje! 

background image

- Czy ona jest ładna? - Lena pytająco popatrzyła na doktora Lanza. 

Lekarz zastanowił się. Piękno ma tak różne oblicza w zależności od oczu, które na nie 

spoglądają...  Jego  akurat  ujęła  oryginalna  uroda  nieszczęsnej  kobiety,  ale  należałoby  chyba 

określić ją raczej jako fascynującą niż piękną. 

- Niełatwo mi na to odpowiedzieć - odrzekł dyplomatycznie. 

- Czy jest ładniejsza ode mnie? - błyskawicznie padło kolejne pytanie. 

- Czy to w ogóle możliwe? - elegancko odparował lekarz. 

- Pan mi schlebia, doktorze - stwierdziła Lena z lekko drwiącym uśmieszkiem. 

- Wcale nie - odparł takim samym tonem. - Ale żarty na bok, nie sądzę, aby  Isabell 

Falk  w  jej  obecnym  stanie  wydała  się  Allanowi  pociągająca.  Jest  bardzo  apatyczna.  Nie 

podejrzewam też, aby on był w jej typie. 

- Tego nigdy nie wiadomo - powiedziała Lena beztrosko. 

-  Mówiąc  serio,  wydaje  mi  się,  że  nie  ma  pani  żadnych  powodów  do  niepokoju  - 

zapewnił doktor Lanz. 

- Wcale się nie niepokoję o Allana - odparła Lena. - Ale dla żadnego z nas nie byłoby 

przyjemne, gdyby ludzie się dowiedzieli, że on mieszka z inną kobietą i w dodatku uchodzi za 

jej męża. 

- Hedom to maleńka mieścina na odludziu, poza tym wszystko przebiegać będzie  w 

jak  największej  dyskrecji.  Isabell  Falk  z  całą  pewnością  zrozumie  sytuację,  jest  dojrzałą, 

trzydziestodwuletnią kobietą. 

- Taka stara! - wykrzyknęła Lena z wyraźną ulgą. 

- Serdecznie dziękuję! - powiedział Allan z przekąsem. 

- Z mężczyznami to zupełnie co innego - stwierdziła Lena z uśmiechem, wsuwając mu 

dłoń pod ramię. 

- Rozmawiacie o tej sprawie, jak gdyby wszystko już zostało postanowione - oburzył 

się Allan. - Czy ja nie mam już nic do powiedzenia? W końcu jednak to mnie dotyczy! 

- Przede wszystkim dotyczy to nieszczęśliwej, udręczonej osoby i jedynej szansy, by 

wyplątała  się  z  matni  -  spokojnie  powiedział  lekarz.  -  Jeśli  to  prześladowanie  się  nie 

zakończy, ona całkowicie się załamie. Dopóki nie zdemaskujemy nadawcy listów, dla Isabell 

Falk nie ma nadziei. Jej stan na krótko może się poprawić, ale kiedy terror znów się zacznie, 

może nastąpić katastrofa. 

Allan nic na to nie powiedział. 

- To przecież tylko na miesiąc - przekonywał go lekarz. - A poza tym i tak masz w 

Hedom zadanie do wypełnienia. 

background image

W pokoju zapadła cisza. Lena przenosiła wzrok z jednego mężczyzny na drugiego i to 

ona w końcu przerwała milczenie. 

- Wydaje mi się, Allanie, że powinieneś się zgodzić - oświadczyła. 

Allan spojrzał na dziewczynę zdumiony i cokolwiek rozczarowany. 

- A co z samą Isabell Falk? - spytał krótko. - Czy ktoś zapytał ją o zdanie? 

Lekarz potrząsnął głową. 

-  Konieczna  jest  najpierw  twoja  wyraźna  odpowiedź  -  wyjaśnił.  -  Jak  więc  będzie, 

Allanie? 

Młody człowiek głęboko zaczerpnął powietrza. 

- No cóż, zgoda! - odpowiedział zrezygnowany. - Ale w dalszym ciągu twierdzę, że to 

igranie z ogniem. 

Później miał przypomnieć sobie te słowa i stwierdzić, że kryły w sobie więcej prawdy, 

niż mógł to sobie wyobrazić. 

 

Allan złościł się na siebie za to, że okazał się na tyle  głupi, by  rozpocząć podróż w 

samym środku godzin szczytu. On i jego nieznajoma towarzyszka podróży utknęli w korku na 

drodze wyjazdowej z Göteborga na południe. 

Od  czasu  do  czasu  ukradkiem  zerkał  na  młodą  kobietę,  siedzącą  obok  niego  w 

milczeniu,  nieruchomo.  Zwrócił  uwagę,  że  starała  się  utrzymać  między  nimi  bezpieczną 

odległość.  Doktor  Lanz  miał  rację  -  starannie  unikała  jakiejkolwiek  formy  fizycznego 

kontaktu. Nie podała mu nawet ręki, kiedy lekarz ich sobie przedstawiał. 

Zdumiewało go, że doktorowi naprawdę udało się namówić Isabell Falk do powrotu w 

rodzinne  strony,  których  lękała  się  bardziej  niż  czegokolwiek  innego.  Sprawiała  jednak 

wrażenie  całkowicie  zobojętniałej.  Być  może  z  ulgą  przyjmowała  fakt,  że  ktoś  inny,  po 

wszystkich tych złych latach, podejmuje za nią decyzję. Jeszcze bardziej dziwiło go, że sam 

przystał  na  ten  szalony  projekt.  Teraz,  po  wszystkim,  nie  miał  właściwie  pewności,  jak  do 

tego  doszło.  Wiedział  jedynie,  że  stało  się  tak  w  wyniku  pomieszania  współczucia,  jakie 

odczuwał  dla  nieznajomej  kobiety,  ze  sporą  porcją  protestu,  jaki  zrodził  się  w  nim,  kiedy 

Lena nie sprzeciwiła się jego wyjazdowi 

Ż

al mu było Isabell, ale to nie przeszkadzało, by odczuwał wobec niej coś na kształt 

niechęci.  Stanowiła  absolutne  przeciwieństwo  Leny.  Podczas  gdy  jego  wybranka  zawsze 

robiła  ogromne  wrażenie  swoją  urodą  i  bijącym  pewnością  siebie  zachowaniem,  Isabell 

zdawała się przepraszać, że żyje. 

Owszem, była bardzo ładna z tymi płomiennie rudymi włosami i wielkimi zielonymi 

background image

oczami, profil, jak zauważył, też miała śliczny. Była jednak zbyt blada, niemal przezroczysta, 

a sylwetkę miała wysmukłą jak podlotek. 

Kilkakrotnie próbował nawiązać z nią rozmowę, ale prawie bez powodzenia. 

Kiedy spytał, dlaczego zgodziła się jechać z nim do Hedom, odpowiedziała dziwnym, 

bezbarwnym głosem: 

- A dlaczego nie? 

- To nie jest żadna odpowiedź - stwierdził, starając się ukryć irytację. 

-  Zawsze  pragnęłam  jeszcze  raz  ujrzeć  Hedom  -  powiedziała  w  końcu  cicho,  ze 

smutkiem. - I doktor Lanz był dla mnie taki dobry. Chciałam zrobić to, o co prosił. 

- Nie masz ani trochę własnej woli? - wybuchnął Allan. 

- Nie - odparła po prostu. 

- Te obrzydliwe listy, czy one naprawdę przychodzą z Hedom? 

Ż

adnej reakcji poza lekkim drgnięciem rąk. 

- Tak - powiedziała krótko. 

- Nie boisz się? 

- Owszem, boję. 

- Musimy wreszcie położyć temu kres. Zgadzasz się ze mną? 

Pochyliła głowę i powiedziała ledwie słyszalnie: 

- Nie będzie żadnego kresu. Może być tylko gorzej. 

- I to cię przeraża? 

- Tak. 

- Doktor Lanz wyjaśnił ci chyba, że jadę z tobą po to, by nad tobą czuwać? 

- Tak, ale czy można ustrzec kogoś przed złem niesionym wiatrem? Albo przed tym, 

które tkwi w jego własnym wnętrzu? 

Wydawało się, że uznała rozmowę za zakończoną, lecz Allan teraz, kiedy udało mu 

się nawiązać z nią bodaj wątły kontakt, nie miał zamiaru rezygnować. 

-  Wiesz  przecież,  że  jesteśmy  najzwyczajniej  w  świecie  zmuszeni  do  zamieszkania 

pod  jednym  dachem  -  powiedział  wręcz  zaczepnie.  -  Ale  nie  musisz  się  mnie  bać.  Jest 

dziewczyna,  z  którą  wkrótce  mam  nadzieję  się  ożenić,  i  żadna  inna  poza  nią  mnie  nie 

interesuje. 

Pokiwała głową i odwróciła się do okna. 

- Rozumiem. O mnie też możesz być spokojny. 

- Masz pewnie jakiegoś przyjaciela? 

- Nie, ja... ja nie mogę się z nikim wiązać. 

background image

- No tak, prawda. Znów te anonimowe listy! Co w nich właściwie jest? 

Pytanie spadło na nią zbyt nagle. 

- Bardzo proszę, nie pytaj mnie o to - powiedziała cicho. 

Nagle  zdał  sobie  sprawę,  że  Isabell  z  pełną  świadomością  kroczy  ku  własnej 

zagładzie. Zrezygnowała z wszelkiej walki, dlatego tak łatwo dała się namówić na powrót do 

Hedom. Pogodziła się z losem. W Allanie wszystko protestowało przeciw takiej postawie. 

- Zapewnię ci ochronę, jakiej potrzebujesz - oświadczył, lekko zakłopotany. 

Odpowiedziała dopiero po chwili. 

-  Wiem,  że  cię  nie  obchodzę.  To  jeden  z  powodów,  dla  których  przyjęłam  tę 

propozycję.  Dzięki  temu  te  okrutne  listy  nie  wyrządzą  ci  żadnej  krzywdy.  Dość  się  już 

napatrzyłam, jak raniły moich przyjaciół i w końcu zmuszały, by się ze mną rozstali. 

- A twój syn, Matti? Czy on także padł ofiarą tego terroru? 

- Zawsze starałam się mieć oko na jego pocztę, ale on i tak się o tym dowiedział. 

- Jak to przyjmuje? 

Zrozumiał, że niełatwo jej odpowiedzieć na to pytanie. Kilkakrotnie przełknęła ślinę i 

wreszcie wydusiła z siebie: 

- Przedtem wszystko było w porządku. Ale teraz... wszedł w wiek buntu. On się mnie 

boi. 

Allana  zastanowiły  jej  ostatnie  słowa.  Boi?  Dlaczego  syn  miałby  się  bać  własnej 

matki?  Gdyby  się  na  nią  gniewał  albo  gardził  nią  dlatego,  że  urodziła  dziecko  jako  bardzo 

młoda dziewczyna, byłoby to bardziej zrozumiałe. Ale bać się? 

Zdziwiony pokręcił głową i o nic więcej już nie pytał. 

 

Zatrzymali się w przydrożnym zajeździe, żeby coś zjeść. Allan miał nadzieję, że przy 

posiłku  dowie  się  czegoś  więcej  o  przeszłości  Isabell,  ale  ona  była  teraz  jeszcze  bardziej 

milcząca  i  zamknięta  w  sobie.  Siedziała  ze  wzrokiem  wbitym  w  talerz  i  ledwie  tknęła 

jedzenie. Jej ostrożne ruchy niezmiernie irytowały Allana, miał ochotę złapać ją za ramiona i 

mocno potrząsnąć. 

Myślał  o  beztroskim  usposobieniu  Leny,  o  jej  ogromnym  apetycie  na  życie  i 

zastanawiał się, jak zdoła przetrwać z tą cieplarnianą roślinką cały miesiąc. 

- Przepraszam na chwilę - mruknęła Isabell, wstając. 

Allan uprzejmie odsunął jej krzesło, a potem patrzył, jak idzie do toalety. Poruszała się 

w  osobliwy,  posuwisty  sposób.  Jak  lunatyczka,  przyszło  mu  do  głowy.  Westchnął  z 

rezygnacją. 

background image

Isabell ciepłą wodą opłukała lodowate dłonie. Podniosła głowę i popatrzyła na swoje 

odbicie  w  lustrze.  Upłynęło  kilka  sekund,  zanim  zrozumiała,  że  widzi  swą  własną  twarz  z 

wielkimi, szeroko otwartymi oczami. Wyglądała bardzo źle. Co się wydarzyło? Dlaczego tu 

stoi? 

Dokądś zmierzała. Jechała samochodem razem z obcym mężczyzną. 

Hedom... 

Czyżby oszalała? Jechać do Hedom? Ona? Jak w transie osuszyła ręce, zabrała torebkę 

i  wyszła.  Wiedziała,  co powinna  zrobić.  To  jedyne  rozwiązanie...  Allan  widział,  jak  Isabell 

przechodzi  przez  kafeterię  w  stronę  drzwi  wyjściowych,  ale  nie  zareagował.  Przyjął  za 

oczywiste,  że  poszła  po  coś  do  samochodu.  Upłynęło  dziesięć  minut,  cały  kwadrans...  W 

końcu zrozumiał, że coś jest nie tak. A może wsiadła do samochodu i czeka? Dlaczego nie 

mogła  mnie  uprzedzić?  pomyślał  gniewnie.  Mruknął  coś  przez  zęby  i  pospiesznie  opuścił 

zajazd. 

Wóz  okazał  się  pusty,  Isabell  nigdzie  nie  było  widać.  Schował  dumę  do  kieszeni  i 

spytał  siedzącą  w  budce  kioskarkę,  czy  nie  widziała  przechodzącej  tędy  młodej  rudowłosej 

kobiety. 

Kioskarka skinęła głową. 

- Poszła dalej drogą, będzie jakieś dziesięć minut temu. 

- W stronę Göteborga? 

- Tak. 

Allan  biegiem  wrócił  do  samochodu.  Bardziej  niż  kiedykolwiek  żałował,  że  dał  się 

namówić na udział w tym eksperymencie. Doktor Lanz musiał postradać rozum, że wypuścił 

ze szpitala chorą osobę! Jak zdoła jej przez cały czas pilnować, skoro ona ma takie szalone 

pomysły! 

Ruszył w drogę powrotną. Nigdzie ani śladu Isabell. Mogła gdzieś zboczyć. A jeśli w 

ogóle jej nie znajdzie? Przecież był teraz za nią odpowiedzialny... 

Droga skręcała i zaraz za zakrętem ją zobaczył. Szła poboczem, nie zwracając uwagi 

na sunące obok samochody. Kamień spadł mu z serca. Nigdy nie przypuszczał, że widok jej 

drobnej, przygarbionej postaci sprawi mu tyle radości. 

Zahamował tuż przy niej i otworzył drzwiczki samochodu. 

- Wskakuj - powiedział krótko. 

Isabell popatrzyła na niego oczami zranionego zwierzęcia. 

- Nie mogę - szepnęła. - Nie mogę tam wrócić. 

Uzgodniliśmy, że podejmiemy próbę, czyż nie tak? Obiecałaś doktorowi Lanzowi, że 

background image

ze mną pojedziesz. 

- Tak, ale wtedy nie wiedziałam, co robię. Byłam chora. 

- Teraz też nie jesteś zdrowa - stwierdził Allan z brutalną szczerością. - Wsiadaj do 

samochodu. Nie masz chyba zamiaru wracać do samego Göteborga piechotą! 

Isabell nie ruszyła się z miejsca. 

- Czego się tak boisz? - spytał zniecierpliwiony. - Nikt nie ma zamiaru pozbawiać cię 

ż

ycia. 

Drgnęła. 

- Tak by było najlepiej - powiedziała cicho. 

Allan  wpatrzył  się  w  nią,  jakby  wzrokiem  próbował  przeniknąć  jej  duszę  aż  do 

samego dna. Potem zrezygnowany wzruszył ramionami, wyskoczył na szosę i mocno złapał 

swą podopieczną za ramiona, chcąc zmusić ją, by wsiadła. 

Z ust Isabell wydobył się zduszony krzyk. Wyrwała mu się z siłą, o jaką nigdy by nie 

podejrzewał drobnego ciała. Allan musiał się cofnąć. 

- Co znowu? - zapytał gniewnie. - Nie możesz znieść nawet... 

Urwał  gwałtownie.  Taka  właśnie  była  prawda.  Doktor  Lanz  go  ostrzegł.  Isabell  nie 

znosiła, by ktokolwiek się do niej zbliżał. W zdenerwowaniu całkiem o tym zapomniał 

-  Wybacz  mi  -  mruknął.  -  Isabell,  proszę!  Obiecałem,  że  będę  cię  strzegł,  a  zwykle 

dotrzymuję słowa. Możesz mi zaufać. 

Zielone oczy popatrzyły na niego dziwnie, badawczo. Przez moment zwęziły się jak u 

kota, a potem pojawiła się w nich pustka, wszelki wyraz zniknął. Westchnęła zrezygnowana i 

usadowiła  się  na  przednim  siedzeniu.  Milcząca  i  śmiertelnie  zmęczona  pozwoliła  Allanowi 

zawrócić i jechać dalej drogą, którą przybyli - ku Lindane w Hedom. 

background image

ROZDZIAŁ III 

Jechali przez wiele godzin, wreszcie zaczęli zbliżać się do wybrzeża. Allan zerknął na 

Isabell. Siedziała z dłońmi mocno splecionymi na kolanach, a im bardziej intensywny stawał 

się aromat wrzosowisk wymieszany ze słonym zapachem morza, tym wyraźniej rysował jej 

się na twarzy wyraz napięcia. 

Rozumiał,  że  pełna  jest  wyczekiwania,  a  zarazem  się  boi.  Wkrótce  będą  już  w  jej 

ukochanym  Lindane  w  Hedom,  ale  każdy  kilometr  przybliżał  ich  też  do  wroga,  który 

nienawidził Isabell do tego stopnia, że dręczył ją latami, zmieniając jej życie w koszmar. 

Allan  ani  trochę  nie  cieszył  się  na  nadchodzący  miesiąc.  Niechęć  w  stosunku  do 

Isabell Falk nie zmniejszyła się wcale po jej próbie ucieczki z zajazdu, ale jeszcze bardziej 

było mu jej żal. Próbował postawić się w jej sytuacji, wyobrazić powrót w rodzinne strony po 

wielu latach nieobecności. 

-  Chcesz,  żebyśmy  się  na  chwilę  zatrzymali?  -  spytał.  -  Powietrze  jest  tu  zupełnie 

niezwykłe, znam też pewne miejsce, z którego będziemy mieli widok na całe Lindane. 

Odwróciła się do niego, w zielonych oczach błysnął płomyk podejrzliwości. 

- Byłeś tu już kiedyś? 

- Tak, jako dziecko. Moi rodzice wynajmowali w pobliżu dom na lato. 

Patrzyła na niego zaskoczona, ale nic nie powiedziała. 

Kiedy  wysiedli  z  samochodu,  uderzył  ich  wiatr  od  morza.  Mglisto  niebieska  linia 

horyzontu  odcinała  się  od  wiosennego  nieba.  Isabell,  stojąc  nieruchomo,  spoglądała  na  raj 

swego dzieciństwa. Przez krótką chwilę zdołała zapomnieć o swej rozpaczy i strachu przed 

tym, co ją czeka w Hedom. 

Allan  przyłapał  się  na  tym,  że  zadaje  sobie  pytanie,  jak  wygląda  Isabell,  kiedy  się 

uśmiecha. Trudno było wyobrazić sobie tę kobietę śmiejącą się w głos, z czystej, niczym nie 

zmąconej  radości.  Kiedyś  jednak  musiała  przecież  być  wesoła  i  szczęśliwa  jak  inne  młode 

dziewczyny i chichotała, dzieląc się z przyjaciółkami sekretami. 

Dziwnie było o tym myśleć, to wydawało się niemal tak samo nieprawdopodobne jak 

fakt, że ma trzydzieści dwa lata i szesnastoletniego syna. Przeżycia nie wyryły śladów na jej 

wciąż gładkiej twarzy, tylko wyraz oczu świadczył o koszmarze, z którym żyła od długiego 

czasu. 

W  Isabell  tkwiło  coś,  co  czyniło  ją  zaskakująco  odmienną  od  innych  kobiet,  coś 

niezwykle  trudnego  do  zdefiniowania...  Allan  zwrócił  się  myślą  ku  Lenie,  na  jego  twarzy 

background image

pojawił się lekki uśmiech. Cudowna, śliczna  Lena i ten jej błogosławiony spokój, który nie 

dopuszczał histerii i nerwic! Już zdążył za nią zatęsknić. 

- Tak tu pięknie - usłyszał cichy głos Isabell. - Ale to złe miejsce i niebezpieczne... 

Allan nie odpowiedział. Zdawał sobie sprawę, że pytanie, co też ma ona na myśli, na 

nic  się  nie  zda.  Po  prostu  nie  potrafiła  mówić  o  swojej  tajemnicy.  Sam  będzie  musiał 

rozwikłać  tę  zagadkę,  delikatnie  podpytując  mieszkańców  Hedom.  Wkrótce  też  powinien 

otrzymać list od anonimowego nadawcy, zdziwiłby się, gdyby było inaczej. 

Miał  nadzieję,  że  tajemnicę  Isabell  rozszyfruje  w  miarę  szybko  i  będzie  mógł  się 

zabrać  do  odszukania  spadkobiercy  Georga  Abrahamsena.  Ta  sprawa  interesowała  go 

znacznie bardziej. 

- No, chyba powinniśmy ruszać dalej - oświadczył nagle. Isabell posłusznie wróciła do 

samochodu  i  usiadła  z  przodu.  Allan  zapalił  silnik  i  skoncentrował  się  na  wąskiej,  krętej 

drodze, schodzącej ku morzu. Upłynęła chwila, zanim się zorientował, że jego towarzyszka 

siedzi z zamkniętymi oczami i głową opartą o szybę. Spała. 

Allan westchnął z rezygnacją. Pamiętał, co powiedział mu doktor Lanz - Isabell miała 

zwyczaj uciekać od rzeczywistości w sen. Bez żadnego uprzedzenia, w dowolnym miejscu i 

czasie  potrafiła  zapaść  w  drzemkę.  To  będzie  o  wiele  trudniejsze,  niż  mi  się  wydawało, 

pomyślał z niechęcią. 

 

Isabell  powoli  wracała  ze  swego  świata  snu.  Fale  strachu  wysyłane  z  mózgu 

rozprzestrzeniały  się  po  całym  ciele,  spływały  w  koniuszki  palców,  w  nogi,  które  same  z 

siebie chciały poderwać się do ucieczki. 

Znów przecież była w Hedom! W Lindane! 

Gdzieś  z  daleka,  z  bardzo  daleka  dobiegał  ją  głos  Allana  Wide,  rozmawiającego  ze 

starszą kobietą, która wydawała jej się znajoma, ale nie potrafiła jej umiejscowić. Z wymiany 

zdań zrozumiała, że kobieta pokaże im dom, a potem odejdzie. 

Isabell przypomniała sobie, co powiedział Allan, nim wsiedli do samochodu: 

„No, chyba powinniśmy ruszać dalej!” 

Dalej,  czyli  do  Lindane!  Nagle  zdała  sobie  sprawę,  że  naprawdę  tam  jadą,  i  znów 

ogarnęło  ją  owo  niewyjaśnione  zmęczenie.  Z  całej  podróży  nic  nie  pamiętała,  zostało  jej 

jedynie niejasne wspomnienie, że szli wysypaną żwirem ścieżką do jakiegoś domu. 

Teraz  jednak...  Teraz  już  wiedziała,  gdzie  jest.  Nie  mogła  w  to  uwierzyć,  szeroko 

otworzyła przepełnione lękiem oczy. 

- Ten dom! - jęknęła. - Oni zrobili to celowo! 

background image

-  Nie  bądź  niemądra  -  żachnął  się  Allan.  -  Dom  jest  własnością  gminy  i  był  akurat 

wolny. Nikt nie wiedział, że masz przyjechać. Został wynajęty na moje nazwisko, a kto mógł 

przypuszczać, że właśnie ty jesteś moją tak zwaną żoną. Dlaczego tak się tym przejmujesz? 

Isabell nie mogła zapanować nad drżeniem całego ciała. 

- Ta kobieta? - spytała szczękając zębami. - Ona na mnie patrzyła! Poznała mnie! 

- Jak mogła na ciebie nie patrzeć! Przywitała się z tobą! 

Postanowił  nie  mówić,  jak  dziwnie  zareagowała  kobieta  na  widok  Isabell.  Przez 

ułamek  chwili  jej  twarz  wyrażała  obrzydzenie,  wymieszane  ze  strachem.  Zdołała  jednak 

wziąć się w garść i uprzejmie przywitać, kiedy przedstawił Isabell jako swoją żonę. 

- Kim ona była? - spytała nagle Isabell. 

- Powiedziała, że nazywa się Karin Simonsen. 

-  Ach,  tak,  pani  Simonsen!  Matka  Torego...  -  Isabell  zapatrzyła  się  gdzieś  w  dal. 

Powoli,  jakby  pokonując  zmęczenie,  potarła  czoło.  -  Czy  mogę  się  wprowadzić  do  tego 

małego pokoiku z prawej strony na piętrze? - spytała cicho. 

-  Skąd  wiesz,  że  na  górze  z  prawej  strony  w  ogóle  jest  jakiś  pokój?  -  zdumiał  się 

Allan. 

- To mój rodzinny dom. 

Allan wytrzeszczył oczy. 

- Nie wiedziałem o tym... 

Zapadła cisza, wreszcie Allan wyjąkał: 

- Czy z tym miejscem łączą się twoje złe wspomnienia? 

Isabell zawahała się chwilę. 

- Nie... Nie gorsze niż z innymi miejscami tu w Hedom. Jeśli nie masz nic przeciwko 

temu, pójdę teraz na górę trochę odpocząć. Czuję się zmęczona po podróży. 

Skinął głową, wziął jej walizkę i poszedł przodem w górę po schodach. 

- Do licha! - wyrwało mu się, kiedy dotarł na piętro. - Pani Simonsen pościeliła tylko 

małżeńskie łoże w wielkiej sypialni. 

Isabell  zaczęła  się  śmiać,  ale  jej  śmiech  wydawał  się  sztuczny,  wymuszony,  jakby 

zapomniała, co to znaczy dostrzec element komizmu w trudnej sytuacji. 

- To brzmi jak wyjęte z taniego francuskiego romansidła! - stwierdziła. 

Allan spojrzał na nią ze zdziwieniem, ale w końcu i on musiał się uśmiechnąć. 

- Masz rację! Dlaczego traktować wszystko ze śmiertelną powagą, Isabell? Postarajmy 

się  znaleźć  w  tej  przymusowej  sytuacji  dobre  strony.  Żadne  z  nas  nie  jest  szczególnie 

zachwycone tym układem, ale patrzenie spode łba na drugą osobę w niczym tu nie pomoże. 

background image

Posiedź tu sobie chwilę, a ja przygotuję ci łóżko w twoim pokoju. 

- Ja... może w tym czasie zrobię jakąś kolację? - spytała nieśmiało. 

- Doskonale! I pamiętaj, gdyby zajrzeli tu jacyś sąsiedzi, nie wpuszczaj ich na piętro. 

Najlepiej będzie nie pozbawiać ich iluzji o parze szczęśliwych nowożeńców! 

Traktował to jak dowcip, ale Isabell patrzyła na niego z powagą. 

- Nie sądzę, by ktokolwiek chciał tu przyjść, jeśli ludzie dowiedzą się, że to ja tutaj 

mieszkam. 

Nie  czekając  na  odpowiedź  zeszła  na  dół.  Długo  stała  wpatrując  się  w  nieduże 

drzwiczki w korytarzu na dole. Wzięła głęboki oddech i otworzyła je. Czuła jak wali jej serce, 

kiedy  wspinała  się  na  palce,  by  zajrzeć  na  najwyższą  półkę  schowka.  Odetchnęła  jednak  z 

ulgą.  To,  owo  okropieństwo,  które  kiedyś  tam  leżało,  zniknęło.  Może  istniało  tylko  w  jej 

wyobraźni? O, nie, to by było zbyt proste... 

Po cichu wyszła z kuchni. Jej twarz wyrażała pustkę. 

 

Skończyli  jeść  i  usiedli  na  schodkach  domu,  skąd  roztaczał  się  widok  na  morze,  a 

także na nieduży placyk przed sklepem, na którym skupiła się gromadka ludzi, pochłoniętych 

rozmową. 

Allan  obserwował  zebranych  przez  lornetkę,  którą  znalazł  na  ścianie  w  korytarzu. 

Podał ją teraz Isabell. 

- Znasz ich wszystkich, powiedz mi, kim są, po kolei. 

Liczył się z tym, że Isabell odmówi, ale ku jego zaskoczeniu spokojnie wzięła lornetkę 

z jego rąk i zaczęła wyliczać: 

-  Tam  stoi  pani  Simonsen,  ją  już  poznałeś.  Patrzy  w  naszą  stronę,  na  pewno  składa 

raport  o  tym,  że  ja  wróciłam.  Elegancka  dama  w  kapeluszu  z  szerokim  rondem  i  białych 

rękawiczkach to pani Jahr. Jest wdową. Jej mąż powiesił się w lesie tuż za domem. Wybuchł 

chyba  wielki  skandal.  Mnie  wtedy  jeszcze  nie  było  na  świecie,  mogę  więc  ci  tylko 

powiedzieć, co mówili inni. 

-  Z  jakiego  powodu  się  powiesił?  -  spytał  Allan.  -  Pani  Jahr  nie  wygląda  na  osobę, 

która mogłaby doprowadzić męża do ostateczności. 

-  Bo  to  prawda.  W  moim  odczuciu  jest  prawdziwą  damą.  Zawsze  mi  jej  było  żal. 

Starała  się  robić  dla  innych  co  mogła.  Kilka  lat  po  śmierci  męża  objęła  stanowisko  szefa 

Wydziału  Spraw  Socjalnych,  po  pewnym  czasie,  rzecz  jasna.  Stopniowo  awansowała.  Mąż 

wpadł podobno w tarapaty finansowe... Obok pani Jahr stoi jej córka Ella, parę lat starsza ode 

mnie. Wyszła za mąż, ale z tego, co ludzie mówili, to małżeństwo nie było szczególnie udane. 

background image

Była już rozwiedziona, kiedy ja... 

- Kiedy ty: co? - Allan patrzył na nią z zainteresowaniem. 

Isabell odwróciła głowę. 

- Kiedy wyrzucono mnie z Hedom. 

- Wyrzucono? 

- Kiedy nie mogłam tu już dłużej mieszkać. 

Ledwie było słychać, co wydusiła z siebie, i Allan pospieszył z pytaniem: 

- Co to za maluchy, które stoją razem z dorosłymi? 

- Przypuszczam, że to córki Pera-Arnego. Per-Arne i ja przyjaźniliśmy się jako dzieci. 

Ożenił się z Torą, największą plotkarką w okolicy. 

Na  twarzy  Isabell  pojawił  się  obcy,  twardy  wyraz.  Allan  obserwował  ją  ze 

zdziwieniem. 

-  W  Lindane  mieszka  chyba  niewiele  rodzin.  Widzę  nie  więcej  niż  sześć,  siedem 

domów. Nie miałaś zbyt wielu towarzyszy zabaw, kiedy byłaś mała? 

- O, nie, byliśmy zgraną gromadką, zawsze trzymaliśmy się razem - odparła Isabell z 

nieobecnym wyrazem twarzy, który miał tak dobrze poznać. - Biedny Tore zapadł na paraliż 

dziecięcy i miał kłopoty z chodzeniem, ale i tak zawsze bawił się z nami. Tore to syn pani 

Simonsen. No i była jeszcze Ella i Per-Arne, i ja. I oczywiście Kjell, brat Elli... Dobrze nam 

było razem. Do czasu - dodała. Drobnym ciałem wstrząsnął dreszcz. 

Trzy możliwości, pomyślał Allan. Trzech ewentualnych dziedziców milionów Georga 

Abrahamsena: Tore Simonsen, Per-Arne i Kjell Jahr. 

- Nie zmarzłaś? - zapytał. - Może wejdziemy do środka? 

- Nie, nie jest mi zimno. 

Znów zapadła cisza. Allan wyciągnął się na schodku. Cudowne miejsce. Gdyby tylko 

była z nim Lena zamiast... 

W  następnej  chwili  poderwał  się  na  równe  nogi.  Na  huk  i  brzęk  tłuczonego  szkła 

zareagował, jakby był na służbie. W sekundę znalazł się w domu... 

Isabell  siedziała  jak  sparaliżowana,  w  końcu  jednak  poszła  za  Allanem.  Okno  w 

salonie zostało wybite kamieniem, do którego taśmą przyklejono kawałek papieru. Allan go 

rozwinął. 

- Chcesz zobaczyć? - Podał kartkę Isabell. 

- Nie. 

-  Zaadresowano  ją  do  „pana  Falka”!  -  wykrzyknął  Allan.  -  Muszę  przyznać,  że  to 

niezwykle bezczelne... 

background image

Urwał. Krótka notatka była jednoznaczna: 

Czarownice nie potrafią płakać! Powodzenia! 

Próba schwytania osoby, która wrzuciła kamień przez okno, nie miała sensu. Krzaki 

rosnące wokół domu zapewniały temu komuś schronienie, a poza tym minęło już zbyt wiele 

czasu. 

Spojrzał  na  Isabell.  Zrezygnowana  osunęła  się  na  krzesło.  Ciężkie  miedzianorude 

włosy skrywały twarz. Milczała. 

Doktor Lanz, który był przy łożu śmierci Georga Abrahamsena, wspomniał, że zmarły 

w ostatnich słowach powiedział: 

Ona jest zła! I niebezpieczna! Piękna młoda czarownica... 

Isabell  miała  szesnastoletniego  syna,  Mattiego,  a  to  znaczyło,  że  i  jego  należało 

wpisać na listę ewentualnych spadkobierców majątku milionera. Allan nie wiedział, dlaczego 

ta myśl mu się nie spodobała. 

- Porozmawiajmy chwilę! - poprosił. - Muszę rozeznać się w sytuacji. Dlaczego autor 

anonimu  insynuuje,  że  jesteś  czarownicą?  Miałaś  kiedykolwiek  coś  wspólnego  z  czymś 

takim? 

Isabell potrząsnęła głową. 

Allan  popatrzył  na  nią  zrezygnowany.  Sprawiała  wrażenie,  jakby  całkowicie  się 

poddała, jakby nie miała już sił ani ochoty na walkę z wrogiem. 

-  Isabell!  -  próbował  ją  przekonać.  -  Jeśli  mam  ci  pomóc,  to  w  każdym  razie  ty  nie 

możesz działać przeciwko mnie. Co ma znaczyć cała ta historia z czarownicami? 

- Nie wiem - odparła bezradnie. 

- Owszem, wiesz - uniósł się Allan. - Nie kłam mi prosto w oczy! 

Pokręciła głową, jakby chciała wyrazić sprzeciw. 

- To tylko stara historia, która ze mną nie ma nic wspólnego - powiedziała cicho. 

- Jaka historia? - spytał Allan ostro. 

-  Na  wrzosowiskach  jest  pewne  miejsce...  Podobno  kilkaset  lat  temu  spalono  tu 

czarownicę. - Powtórzyła z uporem: - To nie ma nic wspólnego ze mną! 

Allan podejrzewał, że to stwierdzenie mija się z prawdą, wiedział jednak, że aby coś 

wydobyć z Isabell, musi postępować z nią delikatnie. Albo też próbować ją zaskoczyć. 

- Wcześniej wspomniałaś kiedyś o złu, które tkwi we wnętrzu człowieka. Z jakiegoś 

powodu dręczą cię wyrzuty sumienia, prawda? 

- Przestań! Ja już dłużej nie wytrzymam! Nie wytrzymam! - powiedziała zduszonym 

głosem. 

background image

Allan  zdawał  sobie  sprawę,  że  Isabell  balansuje  na  krawędzi  choroby  psychicznej, 

dlatego nie śmiał więcej jej naciskać. Zamiast tego poprosił, aby opowiedziała mu o swoim 

ż

yciu, od dzieciństwa do dnia dzisiejszego. 

- Pomiń wszystko, o czym trudno ci jest mówić. Podaj mi przynajmniej najważniejsze 

informacje.  Jeśli  mam  sobie  stworzyć  twój  zgodny  z  prawdą  wizerunek,  muszę  dowiedzieć 

się o tobie czegoś więcej. 

- Rozumiem - pokiwała głową. 

- A więc zaczynaj! 

- Miałam wspaniałe dzieciństwo - cichym głosem zaczęła swą opowieść Isabell. - Mój 

ojciec  był  kierownikiem  szkoły,  a  mama,  jak  to  się  mówi,  „tylko”  gospodynią  domową. 

Zmarła, gdy skończyłam siedem lat... 

- Miałaś wielu towarzyszy zabaw? 

- Tak, było nas pięcioro, zawsze trzymaliśmy się razem. Ella i Kjell Jahr, Per-Arne, 

biedny Tore i ja. Oczywiście od czasu do czasu się kłóciliśmy, ale na ogół wszystko między 

nami układało się jak najlepiej. Pani Jahr surowo wychowywała Ellę i Kjella. To prawdziwa 

dama starej daty. Ella nie zawsze potrafiła iść w ślady matki. A Kjell... 

- Co z Kjellem? 

- Ja... Kiedy byliśmy mali, nie lubiłam być blisko niego. On nie był ładny, ale to wcale 

nie dlatego. Mnie wydawał się wręcz odrażający, zasmarkany, brudny i... Dziecko natury w 

najgorszym znaczeniu tego słowa, mam nadzieję, że rozumiesz, o co mi chodzi. Wstydziłam 

się swoich uczuć, bo on był przecież taki miły. Per-Arne był od nas starszy i wcześnie ożenił 

się  z  Torą,  której  żadne  z  nas  nie  polubiło.  Mój  ojciec  zmarł  na  wylew,  a  potem...  Potem 

musieliśmy stąd wyjechać, Matti i ja. 

Ani słowa o tym, kto jest ojcem jej dziecka ani dlaczego go nie poślubiła, pomyślał 

Allan. Nie miała więcej niż szesnaście lat, kiedy zaszła w ciążę. Ledwie dziewczynka! 

No cóż, wyjaśnienie tej kwestii musiało poczekać. Najważniejsze, że Isabell miała do 

niego zaufanie. Głośno zapytał: 

- Dokąd pojechaliście, ty i twój syn? 

- Najpierw do Göteborga, ale on był maleńki, nie mogłam podjąć żadnej pracy i źle mi 

się  powodziło.  Stanęło  więc  na  tym,  że  przeniosłam  się  na  wieś,  do  gospodarza,  gdzie 

jednocześnie  mogłam  pracować  i  opiekować  się  Mattim.  Przez  jakiś  czas  żyło  nam  się  nie 

najgorzej, ale potem przyszedł pierwszy anonim i straciłam tę pracę. Matti był już wtedy na 

tyle  duży,  że  mógł  chodzić  do  żłobka,  ale  ciągle  musieliśmy  przenosić  się  z  miejsca  na 

miejsce,  bo  listy  stale  nas  prześladowały.  Wreszcie  wyjechaliśmy  do  Norwegii  i  w  Oslo 

background image

mieliśmy  kilka  lat  spokoju.  Matti  przez  dłuższy  czas  mógł  chodzić  do  tej  samej  szkoły. 

Znaleźliśmy przyjaciół, i on, i ja. Był nawet ktoś, kto chciał się ze mną ożenić, chociaż... 

Umilkła nagle i spuściła wzrok. 

- Chociaż nie znosisz, kiedy ktoś cię dotyka? 

- Tak - odparła szeptem. - Ale miałam nadzieję, że wszystko się zmieni, kiedy już się 

pobierzemy. On jednak także dostał list, okrutny, wstrętny list. Ślub został odwołany. I tak już 

było ciągle do czasu, kiedy Matti także zaczął we mnie wątpić. Tego już nie mogłam znieść... 

- Innymi słowy, systematyczny terror. Dlaczego nie zgłosiłaś się z tym wszystkim na 

policję? 

- Nie mogłam. Po pierwsze, nie wiedziałam, co się wtedy wydarzyło. Bałam się, że to 

z mojej winy, bo w pewnym sensie tak to było. A po drugie, znaczyłoby to, że musiałabym 

mówić o rzeczach... 

- O tym, co cię spotkało, kiedy miałaś szesnaście lat? 

Pochylenie  głowy  musiało  starczyć  za  odpowiedź.  Ten  ruch  był  delikatny  i  pełen 

wdzięku, jak wszystko co ona robi, pomyślał Allan. 

-  Wiem,  jak  to  bywa  w  takich  małych  społecznościach  -  powiedział.  -  Młodą 

dziewczynę, która „znajdzie się w kłopocie”, jak się to mówi, otacza zewsząd mur wrogości. 

Ale tego prześladowania, tego terroru, nie mogę zrozumieć. Musi się za tym kryć coś więcej! 

- Owszem - przytaknęła zmęczonym głosem. - Było coś jeszcze. 

Allan  spodziewał  się  dalszego  ciągu,  lecz  Isabell  nie  miała  zamiaru  niczego  więcej 

wyjaśniać. 

- Bez względu na to, co zrobiłaś, poniosłaś już za to dostateczną karę! 

-  Najgorsza  była  samotność  -  rzekła  powoli.  -  Nie  móc  się  z  nikim  podzielić 

radościami  i  smutkami.  Nigdy...  Pierwsze  ząbki  Mattiego,  wszystkie  te  jego  śmieszne 

powiedzonka...  Nie  miałam  komu  o  tym  opowiedzieć.  Siedzieliśmy  we  dwoje  w  jednym 

pokoju, całkowicie odizolowani od innych ludzi. 

Allan w zamyśleniu wpatrywał się w jej profil. 

Dziwne,  że  Lena  ze  swym  ogromnym  apetytem  na  życie  wydawała  mu  się  taka 

chłodna, podczas gdy to żałosne, małe stworzenie przywodziło na myśl żar z ogniska. 

Rozumiał,  że  skoro  teraz  wpadała  w  panikę,  kiedy  tylko  ktoś  próbował  jej  dotknąć, 

musiała przejść przez piekło. Znów zaczęło nurtować go pytanie, co takiego się wydarzyło, 

kiedy Isabell miała szesnaście lat. 

-  Dziękuję,  że  zechciałeś  mnie  wysłuchać  -  powiedziała  cicho.  -  Ale  czuję  się  już 

bardzo zmęczona. Czy bardzo będzie ci przeszkadzać, jeśli się położę? 

background image

- Ależ skąd, oczywiście, że nie... - Zawstydził się pokornego tonu, zapraszającego do 

intymności, której tak naprawdę sobie nie życzył. 

I  tak  niedobrze  się  stało,  że  byli  skazani  na  spędzenie  całego  miesiąca  w  swoim 

towarzystwie  i  zmuszeni  do  udawania  przed  otoczeniem  pary  świeżo  upieczonych 

małżonków.  Owszem,  Allan  pragnął  wywiązać  się  ze  zleconego  mu  zadania,  ale  nie 

interesowała  go  bliższa  przyjaźń  z  Isabell  Falk.  Nigdy  nie  wiadomo,  co  może  się  zdarzyć, 

jeśli  tak  niezrównoważona  psychicznie  osoba  zacznie  żywić  wobec  niego  jakieś  głębsze 

uczucia. W dodatku przecież była Lena... 

Ś

liczna twarz Leny stanęła mu przed oczami jak żywa i nie mógł powstrzymać się od 

uśmiechu.  Wydawało  mu  się,  że  od  czasu  ich  ostatniego  spotkania  upłynęła  już  cała 

wieczność,  w  rzeczywistości  jednak  widział  się  z  nią  zaledwie  wczoraj.  O  zbyt  wielu 

zagadkowych sprawach dowiedział się w ciągu ostatniej doby. Nie przypuszczał nawet, że to 

dopiero  początek,  że  przyjdzie  mu  usłyszeć  i  uczestniczyć  w  dramatycznych  wydarzeniach, 

których nawet nie byłby w stanie sobie wyobrazić... 

background image

ROZDZIAŁ IV 

Allana  obudziło  stuknięcie  ostrożnie  zamykanych  drzwi,  drzwi  wejściowych!  W 

następnej  chwili  już  był  przy  oknie,  wychodzącym  na  wrzosowiska.  W  oddali,  na  tle 

pociemniałego  letniego  nieba,  dostrzegł  światełko,  przedziwny  migotliwy  blask,  który 

pojawiał się i znikał. 

Nagle  drgnął.  W  dole,  na  skałach  pod  domem,  dostrzegł  szczupłą  i  drobną  kobiecą 

postać, ubraną w coś jasnego, powiewnego. Stała całkiem nieruchomo, plecami zwrócona do 

niego, a twarzą w stronę czarodziejskiego światełka w oddali. 

Isabell. 

Po  chwili  szybko  i  zdecydowanie  ruszyła  przed  siebie;  szła  tym  swoim  osobliwym, 

posuwistym  krokiem,  który  już  wcześniej  tak  go  zdziwił.  Kierowała  się  pod  górę,  na 

wrzosowiska. 

W szalonym pośpiechu naciągnął spodnie i sweter i zbiegł po schodach. Kiedy znalazł 

się przed domem, Isabell była już daleko przed nim. Bał się ją zawołać, bo może poruszała się 

we  śnie?  Czytał,  że  niebezpiecznie  jest  budzić  lunatyka,  a  dla  pacjentki  oddziału 

psychiatrycznego, jaką była Isabell Falk, mogło się to okazać wręcz katastrofalne. 

Pnąc  się  ku  wrzosowiskom  na  moment  stracił  swoją  podopieczną  z  oczu.  Wkrótce 

jednak  był  już  na  górze  i  widział  ją  wyraźnie.  Znów  stała  nieruchomo,  niecałe  sto  metrów 

przed nim. Nocny wiatr rozwiewał jej długie, wijące się włosy. 

Ś

wiatełka nie było już widać. Przed nimi rozciągały się pagórkowate wrzosowiska, na 

których  poruszały  się  cienie  gnających  po  niebie  chmur.  Allan  w  jednej  chwili  stracił 

poczucie  czasu  i  miejsca.  Równie  dobrze  mógł  znajdować  się  w  którymś  z  poprzednich 

stuleci, na przykład w tym, kiedy palono tu czarownice... 

Ostrożnie zaczął się zbliżać do Isabell. Usłyszała szelest jego kroków wśród wrzosów 

i odwróciła się gwałtownie. Na tle ciemnych włosów jej twarz wydawała się kredowo biała. 

Otworzyła usta do krzyku, zrozumiał, że w półmroku go nie poznała. 

- Isabell! To ja, Allan! 

Zachwiała się i byłaby upadła, gdyby w ostatniej chwili jej nie podtrzymał. Przez jej 

ciało przebiegł dreszcz, gdy poczuła jego dłoń na ramieniu, ale szok był zbyt gwałtowny, by 

mogła  stawiać  opór.  Dopiero  gdy  zaczęła  przychodzić  do  siebie,  delikatnie  wysunęła  się  z 

jego uścisku. 

- Przestraszyłeś mnie, Allanie. Myślałam że... 

background image

- Co takiego? 

- Nie wiem - odparła wymijająco. 

- Co tu robisz w środku nocy? - spytał. Zabrzmiało to ostrzej, niż zamierzał. 

- Zobaczyłam, że gdzieś tutaj się świeci. 

- Ja też to widziałem. Ale nie wyszedłem sprawdzić, co to może być. Dopiero kiedy 

zobaczyłem, jak ty pędzisz. Dlaczego przyszłaś aż tutaj? 

Podniosła na niego wzrok. W mroku jej oczy wyglądały jak głębokie studnie. 

- Widziałeś to? Naprawdę to widziałeś? 

- Naturalnie - odparł zniecierpliwiony. - Migoczące żółtawe światełko. 

Odetchnęła. 

- Dzięki Bogu, że i ty to zobaczyłeś. Sądziłam, że tylko ja... Och, Allanie, musisz mi 

pomóc! 

Zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy wyrwała się ze stanu rezygnacji. Do tej chwili 

była mu ślepo posłuszna, nie wierzyła jednak, by był w stanie zmienić jej sytuację, wiedział o 

tym. Zgodziła się na wyjazd do Lindane, ponieważ prosił o to doktor Lanz, a ona chciała mu 

odpłacić za okazywaną życzliwość. Przede wszystkim jednak przypominała Allanowi więźnia 

z  wyrokiem  śmierci,  który  porzucił  już  wszelką  nadzieję.  Irytowało  go  to  bardziej  niż 

cokolwiek innego. 

- Po to tu jestem - rzekł krótko. - Po to, żeby ci pomóc. 

-  Pójdźmy  razem  i  zobaczmy,  co  to  za  światełko  -  poprosiła.  -  Nie  boję  się,  kiedy 

jesteś ze mną. 

-  Wcześniej  także  nie  sprawiałaś  wrażenia  osoby  szczególnie  bojaźliwej  -  stwierdził 

gniewnie.  -  Szłaś  prosto  w  stronę  tego  światła,  nie  wahając  się  ani  przez  chwilę... 

Przepraszam! - dodał prędko, widząc wyraz jej twarzy. - Ale, szczerze mówiąc, Isabell, nie 

mamy możliwości odnalezienia światełka, które już zgasło, zwłaszcza teraz, w środku nocy. 

Chodź, wracamy. 

Posłusznie  ruszyła  za  nim  w  stronę  domu,  ale  nagle  odwróciła  się  i  spojrzała  na 

wrzosowiska.  Allan,  który  szedł  szybko,  musiał  się  zatrzymać  i  na  nią  poczekać.  Teraz  już 

wiedział,  że  jej  jasne  zwiewne  szaty  to  po  prostu  biała  peleryna.  A  zatem  nic 

nadzwyczajnego... 

- Czy to tutaj czarownice urządzały sabaty? 

- Tak przypuszczam - odpowiedziała cicho. 

Allan  był  przekonany,  że  Isabell  kłamie.  Na  pewno  dobrze  wiedziała.  Musiała 

wiedzieć, przecież ludzie w Hedom przekazywali sobie historie z pokolenia na pokolenie. 

background image

Wreszcie doszli do domu, otworzył przed nią drzwi. 

-  Posłuchaj  mnie  przez  moment,  zanim  pójdziesz  się  położyć,  Isabell!  -  oświadczył 

krótko.  -  W  przyszłości  nie  chcę  słyszeć  o  podobnych  nocnych  spacerach.  Doktor  Lanz 

nakazał mi cię pilnować i ty nie musisz mi tego utrudniać. Nie czuję potrzeby dzielenia z tobą 

sypialni wyłącznie dlatego, że w środku nocy gdzieś uciekasz. 

- No tak... 

- Idź się już położyć. Musisz być pewnie zmęczona? 

- Tak, bardzo - odparła ledwie słyszalnie. 

Kiedy  wchodziła  na  górę  po  schodach,  popatrzył  za  nią  i  wzruszył  ramionami. 

Naprawdę trudno było ją zrozumieć. Spędzili w Hedom jedną jedyną dobę a już wydarzyło 

się  tyle  dziwnych  rzeczy,  że  zaczął  wątpić,  czy  on  sam  jest  przy  zdrowych  zmysłach. 

Spodziewał się anonimowego listu, nie przypuszczał jednak, że jego nadawca oskarży Isabell 

o czary. 

Allan był trzeźwo myślącym, rzeczowym człowiekiem, ale siedząc w salonie z fajką 

przyłapał  się  na  próbie  przypomnienia  sobie  wszystkiego,  co  czytał  na  temat  czarownic  i 

czarnej magii. Czarownice zwykle bywały pięknymi kobietami i, jak twierdzono, nie potrafiły 

płakać. 

Isabell  Falk  jego  zdaniem  trudno  było  nazwać  piękną,  ale  zwracała  na  siebie  uwagę 

swymi gęstymi rudymi włosami i wielkimi zielonymi oczami, które czasami zwężały się po 

kociemu. Była zbyt chuda, by można ją zaliczyć do piękności, ale przecież chorowała... Myśli 

plątały  mu  się  w  głowie.  Czy  kiedykolwiek  widział,  jak  płacze?  Cóż  za  bzdury!  Znał  ją 

zaledwie od paru dni. Leny przez cały okres ich znajomości także nie widział we łzach, ale 

nikt z tego powodu nie oskarżał jej o to, że jest czarownicą. 

-  Brednie,  stare  przesądy!  -  mruknął  pod  nosem  i  wstał.  -  Wszystko  ma  swoje 

naturalne wytłumaczenie i ja rozwikłam tę tajemnicę, nawet gdyby miało to być ostatnie, co 

zrobię w życiu. 

 

Nazajutrz  przy  śniadaniu  Isabell  prawie  się  nie  odzywała,  odpowiadała  Allanowi 

ledwie monosylabami. 

-  Pojadę  do  Hedom  po  zakupy  na  weekend  -  powiedział,  wstając  od  stołu.  - 

Obiecujesz, że nie wyjdziesz z domu? 

W milczeniu pokiwała głową. 

Allan zgodnie z tym, do czego sam się zobowiązał, pojechał prosto do sklepu i zrobił 

zakupy, nie wrócił jednak od razu do  Lindane. Po drodze wstąpił do lensmana, wysokiego, 

background image

chudego mężczyzny w wieku około pięćdziesięciu lat. 

Przede  wszystkim  miał  ochotę  zapytać  go,  czy  nie  wie  nic  o  pobycie  Georga 

Abrahamsena w Lindane, ale otrzymał polecenie zachowania jak najdalej idącej dyskrecji. Jak 

powiedział  doktor  Lanz  -  nie  będą  mogli  opędzić  się  od  matek,  gotowych  przysiąc,  że 

dopuściły  się  zdrady  małżeńskiej,  byle  tylko  zapewnić  synowi  milionowy  spadek. 

Spadkobierca  Georga  Abrahamsena  mógł  mieć  od  piętnastu  do  czterdziestu  lat.  Allan 

zmuszony był działać niezwykle ostrożnie. 

Okazał lensmanowi swoją odznakę policyjną i zaczął zadawać mu pytania. 

- Czy zna pan kogoś, kto mógłby opowiedzieć mi, co się wydarzyło w Hedom przez 

ostatnie dwadzieścia - trzydzieści lat? Otrzymałem zadanie mające związek z historią, której 

korzenie tkwią w przeszłości. 

- Hm - zastanowił się lensman. - Ja sam słyszałem o tym i o owym, ale jeśli chodzi 

panu  o  najzwyklejsze  plotki,  powinien  pan  się  wybrać  do  domu  starców  i  porozmawiać  z 

moją  matką.  Jeśli  ona  nie  wie  czegoś  na  temat  przeszłości  Hedom,  to znaczy,  że  nie  warto 

tego wiedzieć. 

- Nie bardzo mogę - zaczął Allan. - Moje zadanie wymaga wielkiej dyskrecji. 

- Nie musi się pan obawiać, że ktoś się o tym dowie - zapewnił lensman. - Matka leży 

w jednoosobowym pokoju, a pielęgniarki bardziej obchodzą ich własne kłopoty niż ploteczki 

z dawnych czasów. Ku rozpaczy mojej matki - dodał. 

Allan nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. 

-  Rzeczywiście  ona  jest  chyba  właściwą  osobą  -  przyznał.  -  Mam  jeszcze  coś...  - 

Wyciągnął portfel i podał lensmanowi wymiętą fotografię, którą wyjęto z dłoni Isabell, kiedy 

znalazła się w szpitalu. - Czy może mi pan powiedzieć, kim jest kobieta na tym zdjęciu? 

Lensman zerknął na fotografię i skrzywił się. 

- Tak, to smutna historia, miałem nadzieję, że już została zapomniana. 

- Nie, najwyraźniej nie. 

Zanim Allan zdążył powiedzieć coś więcej, zadzwonił telefon. Lensman odebrał go, a 

kiedy zakończył rozmowę, odłożył słuchawkę, mówiąc: 

- Niestety, muszę wyjść, ale proszę wybrać się do domu starców i pozdrowić ode mnie 

matkę. I mówię panu, panie Wide, gdyby kiedykolwiek wpadła mi w ręce dziewczyna, która 

była przyczyną całej tej historii, z przyjemnością ukręciłbym jej głowę. 

- Jaka dziewczyna? 

-  Córka  Falka,  kierownika  szkoły.  Powinna  nosić  imię  Jezabel,  a  nie  Isabell.  Ta 

bezczelna dziwka! 

background image

Z  tymi  słowami  wyszedł.  Allan  wolnym  krokiem  wrócił  do  samochodu.  Nic 

dziwnego,  że  Isabell  trzymała  się  z  dala  od  Hedom,  pomyślał.  Co  to  za  historia?  Jaką  rolę 

odegrała w niej jego podopieczna? 

Z posterunku policji skierował się prosto do kościoła i tam poprosił, aby pozwolono 

mu  przejrzeć  księgi  parafialne  z  okresu  od  piętnastu  do  czterdziestu  lat  wcześniej.  Była  to 

długa, mozolna praca. Kiedy opuszczał kościół, nie czuł się wcale o wiele mądrzejszy. Nadal 

miał tylko czterech możliwych spadkobierców: 

Tore Simonsen

, 27 lat. Jego matka miała teraz zaledwie 48 lat. Czy to ona mogła być 

piękną  młodą  czarownicą  z  Hedom,  ową  niebezpieczną  kobietą,  która  w  swoim  czasie 

uwiodła Georga Abrahamsena? Nie jest to niemożliwe... 

Per-Arne Johansen

. Oboje rodzice jeszcze żyli. Trzeba to zbadać dokładniej. 

Kjell  Jahr

. 40 lat, a więc także mieścił się w dopuszczalnych granicach wieku. Jego 

matka była zaledwie o kilka lat młodsza od Georga Abrahamsena. Trochę za stara, zdaniem 

Allana, by można ją było nazwać „piękną młodą czarownicą”. 

Ostatni  z  czterech  nie  został  wymieniony  w  księgach  parafialnych.  Matti  Falk  nie 

urodził się w Hedom. 

 

Isabell  niespokojnie  przechadzała  się  wokół  domu.  Allan  nie  wracał  tak  długo! 

Obiecała mu, że nie wyjdzie, ale nie zaszkodzi chyba, jeśli przespaceruje się kawałek drogą, 

byle tylko trzymała się z dala od innych domostw? 

Powoli zaczęła schodzić w dół ku plaży. Nigdzie nie widać było żywej duszy, dlatego 

też wystraszyła się, słysząc męski głos: 

- Isabell! To naprawdę ty? 

Odwróciła się błyskawicznie i spojrzała prosto w roześmiane oczy Torego Simonsena, 

jej  dawnego  towarzysza  zabaw,  choć  znacznie  od  niej  młodszego.  Pamiętała  go  jako 

biednego,  słabowitego  chłopca,  dotkniętego  polio,  ale  teraz  nie  było  w  nim  nic  z  tamtego 

biedaka. 

-  Tore!  Jaki  ty  jesteś  wysoki!  -  wyrwało  jej  się.  Nieco  zakłopotana  podała  mu  rękę, 

którą chłopak mocno uścisnął. 

- A ty! Dorosła, elegancka dama, jeszcze ładniejsza niż kiedyś. Słyszałem, że wyszłaś 

za mąż? 

- Tak, my... Allan i ja pobraliśmy się tydzień temu. 

- Powinienem gratulować, ale uważam, że to smutne. 

- Smutne? Dlaczego? - Isabell natychmiast zrobiła się czujna. 

background image

- Smutne dla innego biedaczyska, który już nie ma szans u pięknej małej czarownicy. 

Isabell zadrżała i w jednej chwili pobielała na twarzy. 

- Dlaczego nazywasz mnie... małą czarownicą? 

- My, chłopcy, zawsze tak o tobie mówiliśmy. Nie wiedziałaś o tym? Byliśmy pewni, 

ż

e  masz  różne  zdolności  i  że  możesz  mieć,  kogo  tylko  zechcesz,  jeśli  tylko  posłużysz  się 

czarną magią. Co prawda z twoją urodą było to zupełnie zbędne - dodał. Potem zmarszczył 

czoło. - Taka jesteś blada, Isabell. Czy twój mąż nie jest dla ciebie dobry? 

- To nie z powodu Allana - zapewniła prędko. - Byłam... byłam chora. 

- Oj, oj - zafrasował się. - Mam nadzieję, że tutaj dojdziesz do siebie. Wiesz przecież, 

ż

e  nie  ma  na  świecie  wspanialszego  miejsca  niż  Lindane  w  Hedom.  Tak  w  każdym  razie 

mówiłaś za dawnych dni. Ja nie do końca się z tobą zgadzałem. 

- Tak, ty zawsze marzyłeś o tym, żeby ruszyć w świat - rzekła powoli. - Dlaczego nie 

zrealizowałeś swoich planów, Tore? 

-  O,  były  ku  temu  powody  -  odparł  wymijająco.  -  Porozmawiajmy  o  czymś 

przyjemniejszym, Isabell... 

 

Allan  wrócił  z  miasteczka.  Zajrzał  po  drodze  do  domu  starców,  ale  przyszedł  poza 

wyznaczoną  porą  odwiedzin  i  dowiedział  się,  że  matka  lensmana  odpoczywa.  Powiedziano 

mu, że najlepiej będzie, jeśli wstąpi tu innego dnia. 

Wysiadł  z  samochodu  i  odruchowo  zajrzał  do  skrzynki  na  listy.  Nie  spodziewał  się 

wprawdzie  żadnej  korespondencji,  ale...  W  środku  leżała  biała  koperta  bez  znaczka, 

zaadresowana do niego. 

Doprawdy, autor anonimów nie marnuje czasu, pomyślał rozrywając kopertę. Zaczął 

czytać:, 

A  więc  poślubił  pan  czarownicę.  Jest  pan  pewnie  szczęśliwy  ze  swoją  wybranką

Zadowolony  z  tego,  co  robi  w  kuchni  i  w  sypialni?  Zwłaszcza  w  tym  ostatnim  miejscu, 

wyobrażam to sobie. Bo to to ona potrafi! Czy pan właściwie wie, jaka ona jest? Isabell Falk 

to... 

Dalej następowała seria obelżywych wyzwisk. Allan w swej karierze policjanta rzadko 

stykał się z czymś podobnym. Nie bardzo jednak go to zdziwiło, czegoś takiego właśnie się 

spodziewał. Ale na tym list się nie kończył: 

Nie dość na tym, ona jest również morderczynią, lecz naturalnie ten czyn uszedł jej na 

sucho! Pewnie wobec policji posłużyła się swą zwykłą taktyką

Ona zna takie sztuczki. Ale prawdziwej miłości do mężczyzny czarownice nie potrafią 

background image

odczuwać, tylko ją udają. Zapamiętaj to sobie, Allanie Wide!

 

Westchnął  i  starannie  umieścił  anonim  w  plastikowej  torebce.  Jeśli  poprzedni 

przyjaciele  Isabell  uciekli  od  niej  z  powodu  podobnych  listów,  ich  miłość  do  niej  budziła 

wątpliwości. Takim pisanym przez szaleńca anonimom nigdy nie powinno się ufać. Wiedział 

jednak,  że  w  liście  tkwiło  także  źdźbło  prawdy.  Isabell  sama  to  przyznała.  Jego  zadanie 

polegało na stwierdzeniu, co było prawdą, a co wypływało wyłącznie z czystej złośliwości. 

W  domu  panowała  niezwykła  cisza.  Allan  kilkakrotnie  zawołał  Isabell,  ale  nie 

doczekał się odzewu. Ogarnął go gniew. Choć obiecała nie ruszać się z domu, nie dotrzymała 

przyrzeczenia.  Wściekły  wybiegł  jej  szukać  i  tuż  za  bramą  omal  się  nie  zderzył  z  dwiema 

kobietami. Poznał je. To pani Jahr, wdowa, i jej córka Ella wybrały się z sąsiedzką wizytą. 

- Żony niestety nie ma w domu - powiedział. 

- O, jaka szkoda. Ale czy pan nie zechciałby nas odwiedzić, panie Wide? Zapraszamy 

na  filiżankę  kawy  -  życzliwie  zaproponowała  pani  Jahr.  Głos  miała  niski,  spokojny.  Allan 

przypomniał sobie, że zdaniem Isabell była prawdziwą damą. 

Córka natomiast przy swej eleganckiej matce sprawiała wrażenie niezgrabnej i grubo 

ciosanej. Dość ładna, ale w żaden sposób nie rzucająca się w oczy. Z zapałem usiłowała się 

przypodobać matce, co rozbawiło Allana. 

Dwadzieścia  minut  później  siedział  już  w  pięknym  salonie  pani  Jahr  i  pił  kawę  z 

porcelanowej filiżanki ze złotym brzeżkiem. Sądził, że trafiła mu się okazja dowiedzenia się 

czegoś więcej o Isabell, ale gospodyni z jakiegoś powodu przez cały czas kierowała rozmowę 

na inne tory. W końcu nadszedł czas, by się pożegnać. 

Już miał wstać i podziękować za poczęstunek, kiedy nagle Elli wyrwała się uwaga nie 

pasująca do eleganckiego salonu: 

- Nigdy nie przypuszczaliśmy, że Isabell kiedykolwiek tu wróci, panie Wide. 

- Ależ, Ella! - przywołała ją do porządku matka. 

Córka pokraśniała. 

- Chciałam tylko powiedzieć, że... Po tym okrutnym polowaniu na czarownice, jakie 

urządzili tu ludzie... biedna Isabell! Ja w każdym razie się cieszę, że znów tu przyjechała. 

-  Á  propos  polowania  na  czarownice  -  powiedział  Allan  beztroskim  tonem.  - 

Słyszałem,  że  macie  tu  na  wrzosowiskach  słynne,  czy  też  raczej  cieszące  się  złą  sławą 

miejsce, w którym za dawnych czasów palono wiedźmy. Czy to prawda? 

-  Żywa  jest  historia  przynajmniej  jednej  czarownicy,  Karoline  Falk,  która  mieszkała 

tutaj w siedemnastym wieku - odparła pani Jahr. - Zbierała pomniejsze wiedźmy na wzgórzu 

zwanym teraz Wzgórzem Czarownic, tam urządzały sabaty. Schwytano je i Karoline spłonęła 

background image

na stosie. Czy to prawda, czy nie, trudno powiedzieć. 

- Falk? - pytającym tonem powtórzył Allan. 

- Tak, to była praprapraprababka  Isabell -  wyjaśniła podekscytowana Ella. -  A teraz 

ludzie twierdzą, że się w niej odrodziła. Wie pan, reinkarnacja i tak dalej. Tylko dlatego, że 

Isabell nie płakała, kiedy... 

- To wszystko dawne dzieje - przerwała jej matka. - W tym domu nie mamy zwyczaju 

nikogo osądzać, panie Wide. 

Zapadła  niezręczna  cisza.  Zanim  Allan  zdołał  wymyślić  jakąś  odpowiednią  uwagę, 

rozległo  się  pukanie  do  drzwi  i  do  środka  weszła  jakaś  obca  pani.  Nie  od  razu  zauważyła 

Allana i z ust wypłynął jej potok słów. Pani Jahr nie udało się jej powstrzymać. 

- Czyście już słyszały, że ta straszliwa kobieta wróciła? Trudno mi pojąć, jak śmie się 

tu pokazywać. 

-  Tora,  pan  Wide  jest  u  nas  z  wizytą  -  upomniała  ją  cicho,  lecz  zdecydowanie  pani 

Jahr. 

Tora  Johansen  odwróciła  się  i  popatrzyła  na  Allana.  Zaniemówiła  na  moment,  ale 

zaraz na jej twarzy pojawił się wyraz gniewu. 

- A co mi tam! - oświadczyła nieprzyjemnym, zaczepnym tonem. - Nie odwołam ani 

słowa z tego, co powiedziałam! Niech się dowie, jaką ma żonę! 

Powiedziawszy to, odwróciła się na pięcie i wyszła. Usłyszeli trzaśniecie wejściowych 

drzwi. 

Znów zapadło kłopotliwe milczenie, przerwało je westchnienie Elli. 

- Sam pan widzi, panie Wide, jaka żona dostała się Perowi-Arnemu. 

-  Isabell  opowiadała  mi  o  Perze-Arnem  Johansenie  -  Allan  spróbował  sprowadzić 

rozmowę  na  inny  temat.  -  Z  tego,  co  zrozumiałem,  jako  dzieci  stanowiliście  nierozłączną 

grupę, bawiliście się razem. Wspominała także pani brata, Kjella. 

Odpowiedziała mu pani Jahr. 

- Mój syn nie żyje, panie Wide. Został marynarzem i zginął na morzu. Od jego śmierci 

upłynęło już pięć lat. 

-  Przykro  mi  to  słyszeć  -  powiedział.  -  Isabell  bardzo  się  zmartwi,  kiedy  się  o  tym 

dowie. Bardzo wiele się zmieniło podczas jej nieobecności w rodzinnych stronach. 

- O, tak - przyświadczyła pani Jahr. - Z całą pewnością. A mimo to wszystko jest po 

staremu. 

Allan  zastanowił  się,  co  chciała  dać  do  zrozumienia  ostatnią  uwagą.  Czy  miała  na 

myśli plotki na temat Isabell? 

background image

- Mój ty świecie, już piąta, a ja jeszcze nie zabrałam się za obiad! - wykrzyknęła nagle 

przerażona Ella. - Mój mąż wraca o piątej do domu. Muszę pędzić. 

Ella zniknęła za drzwiami. Allan ciekaw był, kim jest jej małżonek i czy naprawdę jest 

tak surowy, że jedzenie musi stać na stole, kiedy wraca z pracy. 

- To zdjęcie Kjella - powiedziała pani Jahr, wskazując na półkę z książkami. - Bardzo 

go nam brakuje. 

Allan  przyjrzał  się  fotografii  młodego  chłopaka.  Zdjęcie  musiało  zostać  zrobione, 

kiedy  był  w  wieku  konfirmacyjnym.  Miły  i  dobroduszny  -  to  najlepsze,  co  dało  się 

powiedzieć o Kjellu Jahrze, pomyślał Allan. Rzadko spotyka się tak mało pociągającą twarz. 

Nalana, z małymi oczkami, kluchowatym nosem i nieco obwisłymi ustami. 

-  Wygląda  na  dobrego  człowieka  -  powiedział  nie  znalazłszy  nic  lepszego.  Omiótł 

wzrokiem  ustawione  na  półce  książki.  Na  samym  dole  zauważył  kilka  powieści 

detektywistycznych. - Widzę, że pani czytuje kryminały. 

- O, nie, to książki Elli - wyjaśniła pani Jahr uśmiechając się przepraszająco. - Kiedy 

była młodsza, przepadała za taką rozrywką. Prosiłam, żeby wyniosła je na strych, ale to nigdy 

nie doszło do skutku. 

- Ja także nie gardzę kryminałami - powiedział Allan. 

Pani Jahr nie była w stanie nic na to odpowiedzieć. 

-  No  cóż,  najwyższy  czas  wracać  do  domu,  pani  Jahr.  Dziękuję  za  kawę.  Mam 

nadzieję, że pani i pani córka odwiedzicie któregoś dnia Isabell? Bardzo by nam było miło. 

- Z wielką chęcią - odparła równie uprzejmie gospodyni. 

Kiedy Allan nareszcie został sam, odetchnął z ulgą. Nie potrafił sobie wyobrazić nic 

nudniejszego od takich wizyt. Ta jednak na coś się przydała. Posunął się odrobinę naprzód w 

swoim śledztwie. 

Czarownice nie potrafią płakać!

 napisano w pierwszym anonimie, jaki otrzymał. Ella 

wspomniała  coś  o  jakiejś  okazji,  kiedy  to  ludzie  dziwili  się,  dlaczego  Isabell  nie  uroniła 

ż

adnej łzy, ale matka przerwała jej, powstrzymując od powiedzenia czegoś więcej. 

Chętnie by się dowiedział, jakie wydarzenie miała na myśli Ella, i był przekonany, że 

to tylko kwestia czasu. W tak małej miejscowości jak ta wszyscy mieszkańcy stykali się ze 

sobą na co dzień i byłoby dziwne, gdyby nie zdołał wycisnąć z Elli odpowiednich informacji. 

W  tej  chwili  jednak  ważne  było  odszukanie  Isabell.  Gdzie  ona  mogła  się  podziać? 

Dlaczego  nie  została  w  domu,  tak  jak  uzgodnili?  Przecież  ktoś  stąd,  z  Lindane,  jej 

nienawidził... 

Odruchowo przyspieszył kroku. 

background image

ROZDZIAŁ V 

Allan truchtem podążał w stronę domu, ale mniej więcej w połowie drogi spostrzegł 

dwoje ludzi, idących pod górę od strony plaży. Isabell towarzyszył młody mężczyzna, którego 

rozpoznał dopiero, gdy znacznie się do nich zbliżył. 

Miał  przede  wszystkim  ochotę  złajać  Isabell  za  niedotrzymanie  umowy,  ale  w  porę 

przypomniał sobie, że ma odgrywać rolę kochającego, świeżo upieczonego małżonka. 

- Cześć! - przywitał się na tyle wesoło, na ile go było stać. - Już się zacząłem martwić, 

co się z tobą stało. 

- Spotkałam dawnego przyjaciela z czasów dzieciństwa - wyjaśniła Isabell. - To Tore 

Simonsen, opowiadałam ci o nim. Tore, to jest... mój mąż. 

Allan  zastanawiał  się,  czy  Tore  zwrócił  uwagę  na  króciutką  pauzę  poprzedzającą 

słowa „mój mąż”. Pewnie nie. Akurat w tej chwili Tore zajęty był czymś całkiem innym. 

- My już się znamy - powiedział Allan. 

- O? - Isabell patrzyła na niego zdumiona. 

Tore sprawiał wrażenie, że najchętniej zapadłby się pod ziemię, lecz Allan nie miał dla 

niego ani odrobiny współczucia. 

- Zetknęliśmy się w areszcie - ciągnął bezlitośnie. - Kiedy sprawa poszła do sądu, Tore 

dostał wyrok w zawieszeniu. Właśnie mnie wyznaczono na jego kuratora. 

Tore uśmiechnął się zakłopotany. 

- Widzisz, Isabell, trafiłem do grupy facetów, którzy nie okazali się najgrzeczniejsi... 

No i skończyło się tak, jak się skończyło. 

Isabell jak zwykle wzięła stronę słabszego. 

- Bardzo mi przykro, Tore. Ale każdy może popełnić błąd... 

-  Czy  nie  czas  już,  byśmy  wrócili  do  domu,  Isabell?  -  przerwał  jej  Allan.  -  Jestem 

głodny jak wilk, pora obiadu dawno już minęła. 

Wiedział, że mówi jak tyran domowy, ale nic nie mógł na to poradzić. Pomimo całej 

swej dobrej woli nie potrafił okazać Toremu Simonsenowi nic poza chłodną uprzejmością, nie 

miał też ochoty udawać zakochanego żonkosia. 

- Oczywiście - odpowiedziała Isabell pokornie. 

Bezgranicznie  go  to  zirytowało,  a  jeszcze  bardziej  się  rozgniewał,  kiedy  Tore, 

ż

egnając się, poufale poklepał Isabell po ramieniu. 

- Trzymaj się, Isabell! Do zobaczenia! 

background image

- Do widzenia! Miło było znów cię widzieć, Tore! 

 

-  Twierdzisz,  że  nie  znosisz  dotyku  mężczyzn  -  zwrócił  się  Allan  do  Isabell,  kiedy 

zostali sami. - Ale nie zareagowałaś, jak Tore poklepał cię po ramieniu. 

- To różnica - odparła cicho. - Znam Torego od dziecka. Zawsze mi go było szkoda. 

Miał niełatwą sytuację w domu, a w dodatku był prawie inwalidą. 

-  W  każdym  razie  teraz  nim  nie  jest  -  stwierdził  Allan  oschle.  -  To  zwykły 

złodziejaszek. Nie chciałbym, żebyś się z nim spotykała. 

- Tore nie jest żadnym złodziejaszkiem! Każdy może popełnić w życiu błąd! 

-  Jeśli  mówimy  o  cudzych  błędach  -  wyrzucił  z  siebie  -  to  powiedz  mi,  czy 

potrafiłabyś się zainteresować starszym mężczyzną? 

- Nie rozumiem, o co ci chodzi. - Isabell zatrzymała się i patrzyła na niego zdziwiona. 

- Jestem przecież dorosłą kobietą... 

No  cóż,  dorosła,  pomyślał  ogarnięty  nagłą  irytacją.  Blada  twarz  Isabell  otoczona 

ciemnorudymi  włosami  wyglądała  na  buzię  małej  dziewczynki.  Nie  zmieniało  to  jednak 

faktu, że była matką szesnastoletniego chłopca. Matti mógł być synem Georga Abrahamsena, 

co oznaczałoby, że Isabell w wieku szesnastu lat przeżyła przygodę z pięćdziesięciolatkiem. 

- Nie, chodzi mi o to, czy jako nastolatka mogłaś się zakochać w starszym mężczyźnie 

- wyjaśnił zniecierpliwiony. 

Upłynęła chwila, zanim odpowiedziała. 

-  Nie  -  usłyszał  wreszcie.  -  Chyba  nie.  W  tym  wieku  traci  się  głowę  dla  gwiazd 

filmowych i umięśnionych sportowców. Sam wiesz... 

- Skąd mogę wiedzieć? - mruknął. - Nigdy nie mogłem zrozumieć kobiet. 

Zastanawiał się, czy Isabell kłamie. Sprawiała wrażenie szczerej i godnej zaufania, ale 

co  on  wiedział  o  tak  zwanych  czarownicach?  Czy  ich  moc  nie  tkwiła  właśnie  w  tym,  że 

wydawały się niewinne i uczciwe? 

Miał ochotę zapytać wprost, czy znała Georga Abrahamsena, choć wiedział, że to nie 

byłoby  mądre.  Jak  wielokrotnie  wcześniej  jego  myśli  powędrowały  do  Leny.  Nie  potrafił 

wyobrazić sobie dwóch  bardziej różniących się  od siebie kobiet. Dzięki  Bogu, że  Lena jest 

taka  rzeczowa  i  trzeźwo  myśląca!  Po  uszy  miał  już  tajemniczego  usposobienia  Isabell. 

Oczywiście współczuł jej, ale to uczucie mieszało się z niechęcią. Nie znosił niedopowiedzeń, 

były sprzeczne z jego naturą! 

Wieczorem  zabrał  się  za  pisanie  listu  do  Leny.  Wiedział,  że  dziewczyna  nie  znosi 

sentymentalnych zwrotów, rozpoczął więc koleżeńskim „cześć!” 

background image

Naprawdę nie musisz się martwić o to, że w tym czasie wykręcę jakąś sztuczkę. Moja 

tak  zwana  żona  jest  mniej  więcej  tak  samo  interesująca  jak  kubeł  lodowatej  wody.  Jest  jak 

uśpiona  żalem  i  strachem  i  nadal  nic  nie  wiem  o  niej  poza  tym,  iż  jest  jakoby  potomkinią 

czarownicy,  spalonej  tu  na  stosie  kilkaset  lat  temu.  Najwyraźniej  sama  też  zachowywała  się 

jak czarownica... 

Allan  przyjrzał  się  temu,  co  napisał,  i  z  gniewem  podarł  kartkę  na  strzępy.  Gdyby 

wysłał  Lenie  taki  list,  mogłaby  przypuszczać,  że  postradał  zmysły.  Westchnął  i  zaczął  od 

nowa. 

Zbliżała  się  północ,  kiedy  Isabell  delikatnie  zapukała  do  jego  drzwi.  Pospiesznie 

schował rozpoczęty list do Leny, ciekaw, jaką wymówkę znalazła Isabell, by odwiedzić go o 

tak późnej porze. Nie miał wątpliwości co do jej zamiarów. Ciągłe mówienie o tym, że nie 

znosi, aby ktokolwiek się do niej zbliżał, wydawało mu się mocno przesadzone. 

-  Allanie,  wybacz,  że  przeszkadzam  ci  tak  późno,  ale  ktoś  jest  w  domu.  Słyszałam 

jakiś hałas - powiedziała wystraszona. 

O, nie, moja droga, tak łatwo nie dam się nabrać! Wstał jednak i otworzył drzwi. O 

dziwo, nie próbowała wcale wykorzystać okazji i przysunąć się do niego, lecz odskoczyła na 

bok. 

- Uważaj - szepnęła. 

Dobre  sobie,  na  co  mam  uważać?  pomyślał  z  sarkazmem,  ale  w  tej  samej  chwili 

usłyszał stłumiony łoskot dochodzący z piwnicy.  Isabell głośno jęknęła i przycisnęła się do 

ś

ciany. Allan niemal jednym skokiem pokonał schody i rzucił się do frontowych drzwi. Do 

piwnicy  wchodziło  się  od  tyłu.  Wejście,  zwykle  zamknięte  na  kłódkę,  teraz  stało  otworem. 

Nieproszony gość zniknął, a Allan nie miał najmniejszych szans, by go dogonić po ciemku. 

Isabell przyszła zaraz za nim. 

- Widziałeś, kto to był? - spytała zdyszana. 

- Nie! Rzućmy okiem na piwnicę - zaproponował. - Czy tam na dole jest światło? 

- Tak, kontakt znajdziesz na ścianie z prawej strony. 

Chwilę później piwnicę zalała jasność. Allan gwizdnął, z niedowierzaniem wpatrując 

się  w  półki  zastawione  radiami  tranzystorowymi,  aparatami  fotograficznymi  i  innymi  tego 

typu urządzeniami 

- Czy to z kradzieży? - spytała przerażona Isabell. 

-  Z  całą  pewnością!  Dom  od  dłuższego  czasu  stał  pusty.  Piwnica  była  idealnym 

miejscem  na  schowek,  do  czasu  kiedy  my  się  tu  sprowadziliśmy.  U  kogoś,  kto  to  tu  ukrył, 

nasz  przyjazd  wywołał  szok.  Jak  widzisz  ten  ktoś  zaczął  już  zabierać  stąd  rzeczy.  Będę 

background image

zmuszony wybrać się do Simonsenów. 

-  Masz  na  myśli  Torego?  -  z  niedowierzaniem  w  głosie  spytała  Isabell.  -  Chyba 

oszalałeś,  Allanie!  Bez  względu  na  to,  kto  to  był,  zdołał  prędko  uciec.  A  Tore  kuleje.  Nie 

potrafiłby tak szybko biec. 

Allan  westchnął.  Pamiętał,  co  o  Isabell  powiedział  doktor  Lanz:  miała  słabość  do 

nieudaczników, takich, którym się nie powiodło. Jasne było jak słońce, że los Torego bardzo 

ją poruszył. Szczerze powiedziawszy, brakowało też dowodów, że to właśnie Tore krył się za 

całą tą historią. Allan nie miał prawa osądzać człowieka tylko z tego powodu, że wcześniej 

wplątał się w podejrzane sprawki. 

-  Będziemy  musieli  znaleźć  inną  kłódkę  i  zamknąć  drzwi  do  piwnicy  na  sztabę  - 

stwierdził. - No i przekazać sprawę lensmanowi. Jest jeszcze coś, Isabell... 

Byli  już  w  korytarzu.  Isabell  zaczęła  wspinać  się  na  schody,  ale  odwróciła  się  i 

popatrzyła na niego pytająco. 

- Co takiego? 

- Muszę poprosić o wybaczenie. 

- Nie rozumiem, dlaczego... 

- Kiedy zapukałaś do mojego pokoju, podejrzewałem cię o coś innego. 

Po  jej  twarzy  przebiegł  grymas  bólu  i  rozpaczy,  potem  uśmiechnęła  się  sztucznym, 

wymuszonym  uśmiechem,  który  zawsze  skłaniał  go  do  zastanowienia,  jak  wygląda  Isabell, 

kiedy śmieje się z czystej, niczym nie zmąconej radości życia. Od chwili gdy ostatnio się tak 

ś

miała, upłynęło na pewno dużo czasu, pomyślał. 

- Nie musisz się niczego obawiać - rzekła z goryczą. - Wiele lat temu dostałam niezłą 

nauczkę. Te sprawy już mnie nie dotyczą. 

- Nie chcesz mi opowiedzieć, co się wtedy stało? - spytał cicho. - Być może to by ci 

pomogło. 

Popatrzyła na niego z uwagą, zanim odpowiedziała: 

- Gdybyś był moim przyjacielem, może i byłoby to możliwe. Ale ty mnie nie lubisz, 

wyczuwam to, choć starasz się to ukryć. Dlatego nie potrafię ci zaufać. Czy mogę już pójść 

się położyć? 

Odwrócił wzrok, zawstydzony. 

- Rozumiem. Wybacz mi, Isabell, bardzo mi z tego powodu przykro. 

- Na uczucia nic nie można poradzić - powiedziała cicho. - Dobranoc, Allanie, i bądź 

spokojny, ten miesiąc też się kiedyś skończy i będziesz mógł wrócić do swojej Leny. 

 

background image

Isabell  obudziła  się  słaba  i  znużona  jak  niemal  każdego  poranka  w  swym  dorosłym 

ż

yciu.  Jakże  często  pragnęła  już  więcej  się  nie  obudzić!  A  jednak  myśl  o  Mattim,  małym 

niewinnym Mattim zmuszała ją do dalszego życia w koszmarnym świecie terroru i lęku. 

Teraz Matti już niedługo dorośnie i sam będzie sobie dawać radę. Stracił zaufanie do 

niej, do własnej matki. Za kilka dni wróci z Anglii. Cieszyła się, a jednocześnie zamartwiała z 

tego  powodu.  Jak  przyjmie  nową  sytuację?  Mieszkała  przecież  z  całkiem  obcym 

człowiekiem,  pozwalając  ludziom  wierzyć,  że  to  jej  mąż!  Czy  Matti  zrozumie,  dlaczego 

przystała na tę obłąkaną propozycję? 

Teraz musiała przyznać, że plan doktora naprawdę przypominał wymysł szaleńca. Nie 

wierzyła, by Allan Wide zdołał rozwiązać jej problemy. Jak mógłby sobie z nimi poradzić, 

skoro  ona  sama  nie  ma  żadnego  rozeznania  w  sytuacji?  Wiedziała,  że  nigdy  nie  powinna 

wracać do Hedom, jedynie o tym była w pełni przekonana. 

Wzięła  prysznic  i  ubrała  się.  Kiedy  zeszła  na  dół  do  kuchni,  Allana  tam  nie  było, 

zrozumiała jednak, że już dawno wstał. Zdążył nawet zjeść śniadanie. 

Wyjrzała  przez  okno  i  zobaczyła  go  w  ogrodzie.  Zajęty  był  przekopywaniem  rabaty 

kwiatowej, żałośnie zaniedbanej przez te wszystkie lata, kiedy dom stał pusty. 

- Co ty robisz? - zawołała. 

- Przygotowuję grządkę, żeby dało się na niej coś posiać. Będziesz miała prawdziwy 

ogród - odpowiedział. 

- W ciągu miesiąca? - spytała z niedowierzaniem. 

Allan  zmieszał  się.  Nie  pomyślał,  że  zostaną  tutaj  tylko  przez  cztery  tygodnie.  Do 

przekopywania grządek zapędziły go wyrzuty sumienia z powodu tego, co powiedział w nocy 

Isabell.  Zauważył  też  zasmucony  wzrok  Isabell,  jakim  obrzuciła  żałosne  resztki  ogrodu 

kwiatowego, który był taki piękny, gdy chodziła po nim jako dziecko. Uznał przygotowanie 

klombu za odpowiednie przeprosiny, a poza tym uważał, że zajęcie się kwiatami może okazać 

się korzystne dla jej zdrowia psychicznego. 

-  Czy  nie  można  kupić  gotowych  sadzonek?  -  spytał.  -  Gdzieś  w  okolicy  musi 

znajdować się targ kwiatowy. Wydawało mi się, że w każdej mniejszej miejscowości jest coś 

takiego. 

Isabell  uśmiechnęła  się  leciutko,  po  raz  pierwszy  w  zielonych  oczach  zamigotał 

jaśniejszy promyk. 

- Jest, w pobliskim mieście. Godzinę jazdy samochodem. 

- Możemy pojechać od razu, jeśli tylko masz ochotę - zaproponował. 

- Z przyjemnością. 

background image

- Czy jednak nie lepiej, żebyś najpierw zjadła śniadanie? - Uśmiechnął się do niej. - 

Napijemy się razem kawy, jeśli nie masz nic przeciw temu. 

- Ja tu nie mam nic do powiedzenia - odparła sztywno. Twarz znów jej się ściągnęła, 

pobladła. 

Allan wszedł do kuchni i usiadł na krześle, ale w następnej chwili opadł na stół. Twarz 

wykrzywił mu ból. 

- Co się stało? - dopytywała się przerażona Isabell. 

- Dawna rana... Mam tabletki, w pokoju... W kieszeni kurtki, wisi na krześle... 

Isabell pobiegła na górę i przyniosła środki przeciwbólowe, przepisane przez doktora 

Lanza. Podała Allanowi szklankę wody, starannie jednak uważała, by go nie dotknąć. 

- Lepiej ci już? - zapytała lękliwie. 

Kiwnął głową. 

- Tabletki zaczną działać za kilka minut. 

- Przypominam sobie teraz, że doktor Lanz mówił mi o tym - szepnęła. - Otrzymałeś 

postrzał w bark. Jak to się stało? 

To był przypadkowy strzał oddany przez włamywacza... - odparł Allan oddychając z 

trudem. Nie miał sił, by powiedzieć jej, że tamtego wieczoru zginął jego najbliższy przyjaciel. 

Coś  jednak  w  jego  tonie  sprawiło,  że  Isabell  spojrzała  na  niego  zdziwiona.  Zielone 

oczy pociemniały od współczucia. 

- Coś jeszcze się wtedy stało, prawda? Coś, o czym nie chcesz mówić? 

Skąd  ona  może  to  wiedzieć,  pomyślał,  starając  się  zapanować  nad  bólem.  Czyżby 

naprawdę, jak twierdzili okoliczni mieszkańcy, posiadała nadprzyrodzone zdolności? 

- Przestań! - wydusił z siebie. - Niech tylko nie będzie ci mnie szkoda, tak jak Torego 

Simonsena! Od współczucia niedaleko do... zakochania, a ja nie chcę o niczym takim słyszeć! 

Zdawał sobie sprawę, jak to zabrzmiało, i nie rozumiał, skąd wzięła się u niego taka 

brutalna szczerość, ale nie żałował swoich słów. 

Nie  przewidział  jednak  reakcji  Isabell.  Mocno  uderzyła  pięścią  w  stół,  a  z  jej  oczu 

posypały się iskry gniewu. 

-  Dość  już  tego,  Allanie!  Ile  razy  mam  ci  powtarzać,  że  nie  wydajesz  mi  się  tak 

nieodparcie  pociągający,  za  jakiego  najwyraźniej  się  uważasz!  Czy  okazałam  ci  choć  cień 

zainteresowania? Czy kiedykolwiek dałam jakiś sygnał? Staram się być zwyczajnie uprzejma, 

ż

eby jakoś przetrwać w sytuacji, która w ogóle mi się nie podoba. Ale ty zachowujesz się jak 

wszyscy tutaj w Hedom - osądzasz mnie, bo jako szesnastolatka urodziłam dziecko, i jesteś 

gotów  myśleć  o  mnie  jak  najgorzej.  Posłuchaj  mnie  uważnie,  Allanie  Wide,  bo  nie  mam 

background image

zamiaru  powtarzać  tego  jeszcze  raz:  nie  interesujesz  mnie  ani  jako  człowiek,  ani  jako 

ewentualny kochanek! Zrozumiano? 

Patrzył na nią wściekły i niemal całkowicie zapomniał o bólu. 

-  Zaczynam  teraz  lepiej  cię  rozumieć!  Jesteś  pełnej  krwi  egoistką,  którą  obchodzą 

tylko  najsłabsi,  ponieważ  oni  uzależniają  się  od  ciebie,  a  przez  to  sama  możesz  poczuć  się 

lepiej, silna, szlachetna i ofiarna. Jeśli to nie egoizm, to nie nazywam się Allan Wide! 

Isabell  zaniemówiła.  Znieruchomiała  na  środku  kuchni.  Skrzyżowały  się  ich 

spojrzenia. Oboje byli tak samo rozgniewani, urażeni i zdecydowani postawić na swoim. 

A  potem  zdarzyło  się  coś,  czego  Allan  miał  nigdy  nie  zapomnieć.  Wyraz  twarzy 

Isabell  zaczął  się  powoli  zmieniać.  Łagodniał  coraz  bardziej,  kąciki  ust  podciągnęły  się  w 

górę i nagle zaczęła się głośno śmiać, uwalniając się od napięcia. 

Allan rozumiał, że Isabell wcale nie z niego się śmieje, tylko bawi ją cała ta sytuacja. I 

on  nie  mógł  powstrzymać  się  od  śmiechu,  choć  sprawiało  mu  to  ból.  W  jednej  chwili 

wszystko wydało mu się komiczne, poza tym czuł się uszczęśliwiony faktem, że to za jego 

przyczyną ta biedna istota po raz pierwszy od dawna się roześmiała. 

Odruchowo  wyciągnął  rękę,  żeby  pogładzić  ją  po  policzku,  ale  Isabell  pobladła  i 

gwałtownie się cofnęła. Z oczu wyzierał jej nieopisany strach, a Allan przeklinał siebie za to, 

ż

e się na chwilę zapomniał. 

- Przepraszam, Isabell... Chyba musimy odłożyć naszą wyprawę do miasta na później. 

Kiedy mam taki atak, muszę się po prostu położyć. 

Bez słowa pokiwała głową i odsunęła się na bok, żeby przepuścić go na górę. 

 

Allan  siedział  rozmyślając  o  gościu,  który  odwiedził  go  wczesnym  rankiem,  zanim 

Isabell  wstała.  Pracował  w  ogrodzie,  kiedy  nagle  spostrzegł  mężczyznę  o  okrągłych, 

niebieskich oczach i postrzępionych jasnych włosach przechylającego się przez płot. 

- A więc będą rosły tu kwiaty? - zapytał. - Dawno już ich tu nie było. 

- Miałem zamiar zrobić niespodziankę Isabell - odparł Allan. - Ona tak lubi kwiaty. 

-  To  prawda,  kocha  wszystko,  co  piękne.  Jest  bardzo  wrażliwa,  co  często  bywało 

opacznie rozumiane. 

Allan zostawił łopatę i podszedł do płotu. 

-  Pan  jest  pewnie  Perem-Arnem  Johansenem?  -  spytał.  -  Isabell  wiele  mi  o  panu 

opowiadała. 

-  Rzeczywiście,  to  ja  -  roześmiał  się  mężczyzna.  -  Ale  mówmy  sobie  po  imieniu, 

dobrze? Ty pewnie jesteś Allan Wide. Witaj w Lindane i pozwól mi wyrazić radość z tego, że 

background image

Isabell znalazła mężczyznę, który ją rozumie. 

Allan zakłopotany odwrócił wzrok. 

- Jeśli potrzebujesz nawozu, możesz dostać ode mnie - ciągnął Per-Arne. - Isabell wie, 

gdzie  mieszkam.  Tak,  tak,  Isabell...  Bóg  jeden  wie,  jak  bardzo  byłem  w  niej  za  młodu 

zakochany. Ona miała w sobie coś. No, ale ty, który się z nią ożeniłeś, na pewno rozumiesz, o 

czym  mówię.  Traktowała  mnie  tylko  jak  dobrego  przyjaciela,  nic  poza  tym.  A  potem 

poznałem Torę i musieliśmy się pobrać, jak to się pięknie określa. Powiedz mi, czy  Isabell 

wciąż jest taka śliczna, jak kiedyś? Wiele przeszła, a to przecież odbija się na urodzie. 

-  Powiedziałbym,  że  jest  raczej  piękna  niż  śliczna  -  odpowiedział  Allan  zdumiony 

własnymi słowami. - Ale prawdą jest, że wiele wycierpiała. 

- W Hedom okrutnie ją potraktowano - powiedział Per-Arne. - Urządzono prawdziwe 

polowanie na czarownice. Moja żona należała do jej najzagorzalszych prześladowców, choć 

sama  nie  była  wcale  lepsza.  Tyle  tylko  że  zdążyła  wyjść  za  mąż,  zanim  nasze  pierwsze 

dziecko przyszło na świat. Na tym polegała różnica. 

Allan pokiwał głową. 

Drogą zbliżał się w ich stronę jakiś mężczyzna. Nie mógł to być nikt inny jak ojciec 

Pera-Arnego - podobieństwo było uderzające. 

- Tora cię szuka, Per-Arne. 

- Lejnej będzie wrócić do domu - stwierdził Per-Arne zrezygnowany. - Miło mi było z 

tobą porozmawiać. Pewnie się jeszcze zobaczymy! 

-  Ja  także  się  cieszę,  że  cię  poznałem  -  odparł  Allan.  -  Zawsze  będziesz  tu  mile 

widziany! 

- Jeśli kiedyś jeszcze uda mi się wymknąć z domu - krzywo uśmiechnął się Per-Arne i 

razem z ojcem odeszli drogą. 

Per-Arne  Johansen  był  bez  wątpienia  synem  swego  ojca.  Allan  spokojnie  mógł 

skreślić go z listy możliwych spadkobierców Georga Abrahamsena. A poznawszy panią Jahr, 

nabrał stuprocentowego przekonania, że jej zmarły syn, Kjell, także nie wchodził w grę. Nie 

sposób wyobrazić sobie eleganckiej damy w roli zdradzającej żony. Pozostawały więc dwie 

możliwości: Tore Simonsen i Matti Falk. 

Dla  pewności  zajrzał  do  skrzynki  na  listy  i  rzeczywiście  -  leżał  w  niej  kolejny  list 

zaadresowany  do  niego.  Tym  razem  miał  stempel  pocztowy.  Rozerwał  kopertę  i  zaczął 

czytać: 

Panie Wide! 

Czy  pan  wie,  że  ona  ma  syna?  A  może  nic  o  tym  nie  powiedziała?  Chłopiec  ma 

background image

szesnaście lat, resztę więc sam pan może sobie obliczyć

A  tak  w  ogóle,  czy  widział  pan  kiedykolwiek,  jak  żona  płacze?  Czy  i  pana  zdołała 

omamić swoimi czarnoksięskimi sztuczkami? 

Czarownice nie potrafią ani płakać, ani kochać. Serce mają zimne jak lód. Niech pan 

usłucha szczerej, przyjacielskiej rady i ucieka jak najdalej od przeklętej wiedźmy!

 

Listu nie podpisano. Allan złożył go i wsunął do kieszeni, mówienie o nim Isabell nie 

miało żadnego sensu. Takich bzdur nie należało traktować poważnie. Czarownice! Kto wierzy 

w czarownice w dwudziestym wieku? 

A  jednak  prawdą  było,  że  nigdy  nie  widział  Isabell  płaczącej.  Doktor  Lanz  także  o 

czymś  takim  nie  wspominał.  Kiedy  z  powodu  załamania  nerwowego  umieszczono  ją  w 

szpitalu,  szczelnie  zamknęła  się  w  sobie,  jakby  ściśnięta  skurczem,  a  potem  uciekła  w  sen 

przypominający trans. Czy nie byłoby bardziej naturalne, gdyby histerycznie płakała? 

Nie,  to  idiotyczne,  pomyślał  zły  na  siebie.  Kto  może  określać  reguły  zachowania 

pacjenta  cierpiącego  na  chorobę  nerwową?  Jedno  było  pewne  -  Isabell  będzie  miała  swój 

kwietnik. Podniósł się i poszedł przekopać ostatni kawałek. 

background image

ROZDZIAŁ VI 

Wracali  z  rynku  kwiatowego  w  sąsiednim  miasteczku,  samochód  pełen  był  roślin  w 

ilości wystarczającej na obsadzenie całego ogrodu, a nie tylko pojedynczej rabatki. 

Allan zatrzymał się przed sklepem i popatrzył na Isabell. 

- Starczy ci sił, żeby zrobić zakupy na obiad? Mam parę spraw do załatwienia. 

- Tak, ale... - Isabell urwała w pół słowa. 

- Nie masz ochoty pokazywać się w sklepie? 

- Nie, nie o to chodzi, ale prawdę powiedziawszy zostało mi nie więcej niż dziesięć 

koron. Prawie wszystkie pieniądze wydałam na kwiaty. 

-  O,  moja  droga,  pieniądze  na  utrzymanie  dostaniesz  ode  mnie!  -  powiedział  ze 

ś

miechem. - Tego by jeszcze brakowało! Mamy przecież uchodzić za małżeństwo i musimy 

się tak zachowywać. - Podał jej setkę. - Wystarczy? 

- Aż za dużo! - uśmiechnęła się niepewnie. - Czy masz ochotę na coś szczególnego na 

obiad? 

- Wybór pozostawiam tobie - odparł. - O ile dobrze wiem, to należy do obowiązków 

ż

ony. 

- Dobrze. Nie musisz po mnie przyjeżdżać. Wrócę do domu piechotą - powiedziała, 

stając przy samochodzie. 

- Jak chcesz, ale... bądź ostrożna! - Nie wiedział, dlaczego to dodał. 

- Oczywiście - odparła cicho. 

Obserwował,  jak  znika  w  drzwiach  sklepu,  drobna  postać,  samotna  i  zagubiona  w 

okrutnym, bezlitosnym świecie. 

 

Lensman speszył się na widok Allana wchodzącego do biura. 

- Mógł mnie pan uprzedzić, panie Wide... 

-  O  czym?  spytał  Allan,  niczego  nie  rozumiejąc,  zaraz  jednak  pojął,  o  co  chodzi. 

Lensman  wstydził  się  swej  napaści  na  Isabell  podczas  jego  poprzedniej  wizyty.  Allan  nie 

powiedział mu, że Isabell jest jego „żoną”, po prostu nie zdążył tego zrobić. 

- Proszę o tym zapomnieć - powiedział Allan nie urażony. - Isabell i ja przywykliśmy 

już do wysłuchiwania krytycznych opinii. Dzisiaj przychodzę w zupełnie innej sprawie. Oto 

klucz do naszej piwnicy. Proszę tam pojechać i częstować się do woli. 

Teraz  z  kolei  lensman  nie  mógł  niczego  zrozumieć,  Allan  opowiedział  mu  więc  o 

background image

nieproszonym nocnym gościu i o odkryciu, jakiego dokonali w piwnicy. 

- To nieprawdopodobne... - Lensman z rozdziawionymi ustami wpatrywał się w swego 

rozmówcę. 

Następnie  przyszła  kolej  na  wizytę  w  domu  starców.  Tym  razem  Allan  przybył  w 

wyznaczonej  porze  odwiedzin  i  łaskawie  zezwolono  mu  wejść  do  matki  lensmana  -  chudej 

starej  damy  o  srebrzystobiałych  włosach  i  zdumiewająco  bystrych  oczach,  skrytych  za 

szkłami okularów. 

Allan  przedstawił  się  i  wyjaśnił,  że  zajmuje  się  badaniem  wydarzenia,  które  miało 

miejsce w Hedom przed wielu laty. 

Staruszka pokiwała głową. 

- Wiem, kim jesteś, synkiem Mai. Strasznie urosłeś. 

Allan patrzył na nią zdziwiony. 

- Pani zna moją matkę? 

- Oczywiście. Jesteście letnikami z Ytreland. 

Byliśmy,  pomyślał  Allan.  Od  tamtych  czasów  upłynęło  już  wiele  lat.  Nie 

wyprowadzał starszej pani jednak z błędu, zapytał natomiast: 

- Pani zna tu wszystkich w okolicy, pamięta pani tę starą historię Isabell Falk? 

W oczach za okularami pojawił się błysk zainteresowania. 

- Chodzi ci o czarownicę? 

-  Hm...  Chciałbym  się  dowiedzieć,  co  się  wówczas  wydarzyło.  Tutejsi  mieszkańcy 

napomykają  o  tym  jedynie  półsłówkami.  Isabell  otrzymała  wiele  niegodziwych, 

odsądzających ją od czci listów, zależy mi na odkryciu ich anonimowego autora. 

-  Odsądzające  od  czci  listy!  A  to  dobre!  Ona  przecież  nie  ma  czci,  którą  dałoby  się 

splamić! Rozpustnica! Ale możesz być pewny, poniesie zasłużoną karę! 

-  Nie  mogę  zrozumieć,  co  tak  strasznego  zrobiła!  -  Allan  starał  się  sprowokować 

rozmówczynię. 

-  Czarna  magia!  Oto  czym  się  zajmowała.  I  udało  jej  się.  Ta  mała  wiedźma  była 

naprawdę zdolna! Zawróciła w głowie młodemu nauczycielowi, po prostu go zaczarowała! A 

jego biedna żona musiała przez to cierpieć. 

Allan  wyciągnął  fotografię  młodej  jasnowłosej  kobiety,  zdjęcie  wyjęte  z  zaciśniętej 

dłoni Isabell w szpitalu w Göteborgu. 

- Czy to ona? 

-  Tak,  to  Lillemor  Bruun,  tak  się  nazywała.  Śliczna  młoda  dziewczyna,  miła  i 

uśmiechnięta jak dzień długi. Za dobra dla tego świata. 

background image

Allan  uznał,  że  jeśli  Lillemor  Bruun  rzeczywiście  była  tak  fantastyczną  osobą,  to 

zdjęcie  kłamało.  Młoda  kobieta  na  fotografii  była  w  istocie  dość  ładna,  ale  nic  poza  tym. 

Twarz miała rozmytą, jakby bez wyrazu, a oczy, jego zdaniem, spoglądały bezmyślnie. 

- Rozumiem, że nie żyje. 

- Tak. To ona odebrała jej życie! 

- Ma pani na myśli Isabell Falk? 

-  A  kogóż  by  innego?  Nauczyła  się  sztuczek  od  swej  praprababki,  Karoline  Falk, 

spalonej w swoim czasie na Wzgórzu Czarownic. 

- Proszę opowiedzieć mi wszystko od początku - poprosił Allan. 

- Zaczęło się od tego, że kierownik szkoły, Falk, zaczął niedomagać, zatrudniono więc 

młodego  nauczyciela,  by  trochę  go  odciążył.  Isabell  była  wtedy  jeszcze  uczennicą  i 

wieczorami odwiedzała nauczyciela. Twierdziła, że po to, by pomóc mu we wdrażaniu się w 

pracę,  ale  wszyscy  i  tak  wiedzieli,  co  się  tam  wyprawiało.  Pewnego  dnia  młoda  żona 

nauczyciela  znalazła  w  domu  kilka  tajemniczych  przedmiotów,  rzeczy  skradzionych  z 

muzeum  w  Hedom.  Pochodziły  z  czasów,  kiedy  w  okolicy  było  całe  mnóstwo  czarownic, 

obrzydliwości, jakich wiedźmy używały przy rzucaniu czarów na ludzi. Oczywiście zostawiła 

je tam Isabell. 

-  Dlaczego  miałaby  to  zrobić?  -  spytał  zdezorientowany  Allan.  Miał  trudności  z 

połączeniem w sensowną całość nie wiążących się ze sobą informacji. 

- Po to, rzecz jasna, żeby rzucić urok na żonę nauczyciela. Nad nim, biedaczyskiem, 

już miała władzę. 

- Co się stało potem? 

-  Dalej  sprawy  potoczyły  się  tak,  jak  można  się  tego  było  spodziewać.  Lillemor 

znaleziono na wrzosowiskach koło Wzgórza Czarownic. Nie żyła, w torebce miała list. 

- Co było w tym liście? - dopytywał się Allan. 

- Że Isabell spodziewa się dziecka z jej mężem! - triumfalnie oznajmiła stara dama. - 

A  na  pogrzebie  ta  dziwka  stała  spokojna  i  opanowana,  jakby  cała  sprawa  zupełnie  jej  nie 

dotyczyła.  Nie  uroniła  nawet  jednej  łzy  nad  losem  nieszczęśliwej  kobiety,  zmarłej  z  jej 

powodu! 

- Co było przyczyną śmierci? 

Staruszka prychnęła drwiąco. 

- Doktor mówił coś o zażyciu nadmiernej ilości tabletek nasennych, ale wszyscy i tak 

wiedzieli  o  czarnej  magii  Isabell.  Na  pewno  wmusiła  w  nią  czarodziejski  wywar.  A  potem 

okazało się, że ten, kto napisał list miał rację. Isabell spodziewała się dziecka i, rzecz jasna, 

background image

musiała  stąd  wyjechać.  Nie  chcemy  u  nas  w  Hedom  takiego  plugastwa.  Wypędzono  ją  z 

Lindane. Na nic innego nie zasługiwała. 

Szesnaście lat! pomyślał Allan wzburzony. Isabell miała szesnaście lat, kiedy urodziła 

syna! Sama jeszcze była prawie dzieckiem. 

- Czy nikt jej nie pomógł? - spytał ostrożnie. 

- Jej ojciec zmarł niedługo przed tym, jak ta historia wyszła na jaw. 

- A co z młodym nauczycielem? 

-  Biedaczysko,  naturalnie  stąd  wyjechał.  Nie  mógł  tu  zostać  po  tragicznej  śmierci 

ż

ony. Ale wrócił później, ożenił się. Z dobrą dziewczyną z porządnej rodziny. 

- Przyznał się, że jest ojcem dziecka Isabell? 

- Nie, oboje zaprzeczali, i Isabell, i on. Ale jego można wytłumaczyć. Pozostawał pod 

wpływem czarnej magii, sztuczek wiedźmy, bezbronny w jej szponach. 

- Czy Isabell kiedykolwiek wyznała, kto jest ojcem jej dziecka? 

- O, nie! Przez cały czas była uparta, do ostatniej chwili. Szatański pomiot! 

Allan odczuł gwałtowną chęć, by powiedzieć: Mówisz o mojej żonie, stara plotkarko! 

Oczywiście  nie  zrobił  tego.  Po  pierwsze,  Isabell  nie  była  jego  żoną,  a  po  drugie, 

niemądrze byłoby robić sobie wroga z matki lensmana. Mogła mu się przecież jeszcze kiedyś 

przydać.  Wstał,  dziękując  za  informacje,  których  mu  udzieliła.  Czuł,  że  po  tej  porcji 

hipokryzji potrzebny mu łyk świeżego powietrza, 

W drzwiach zatrzymał się i odwrócił. Coś mu się przypomniało. 

- Proszę mi jeszcze powiedzieć, czy pani zna Georga Abrahamsena? 

-  Georga?  Ależ  naturalnie,  znam  Georga.  Każdego  lata  przyjeżdża  do  Ytreland.  Ale 

dlaczego nie spytasz swej własnej matki, chłopcze? Ona zna go o wiele lepiej niż ja. 

Nie miał zamiaru mówić jej, że Georg Abrahamsen nie żyje, zanotował sobie tylko w 

pamięci,  że  musi  pomówić  z  matką.  Przyszła  mu  do  głowy  idiotyczna  myśl.  A  jeśli  jego 

matka i Georg Abrahamsen... W takim razie to on jest dziedzicem milionowej fortuny! 

Nie,  to  śmieszne.  Małżeństwo  jego  rodziców  było  szczęśliwie  i  matka,  wprawdzie 

roztargniona, z głową w chmurach, nigdy nie zdradziłaby ojca! 

Z domu starców Allan wyruszył prosto do muzeum w Hedom. Tam poprosił kustosza 

o pokazanie wszelkich materiałów związanych z procesami czarownic przed trzystoma laty. 

Staruszek z namysłem pocierał brodę. 

- Z tym będzie gorzej - powiedział. - Niewiele nam z tych zbiorów zostało. Większość 

rzeczy należących do Karoline Falk skradziono jakiś czas temu. 

- Ach, tak? Słyszałem, że nauczyciel Bruun znalazł sporą część tego u siebie w domu? 

background image

- To prawda, ale oddał zaledwie kilka drobiazgów. Reszta zniknęła bez śladu. 

- Czy może mi pan opowiedzieć o tej Karoline Falk? 

-  Ona  była,  można  rzec,  prawdziwą  czarownicą.  Dumną  z  tego,  co  robi  i  co  umie. 

Najprawdopodobniej  była  utalentowaną  kobietą.  W  przeciwieństwie  do  większości  ludzi  w 

tamtych latach umiała pisać i czytać. W dzisiejszych czasach nazywano by ją pewnie „mądrą 

babką”.  No  cóż,  nie  była  chyba  dobrym  człowiekiem.  Skusiła  wiele  kobiet  z  Hedom, 

urządzały swoje sabaty na wrzosowiskach, nie opodal miejsca zwanego do dzisiaj Wzgórzem 

Czarownic.  Bardzo  nieprzyjemne  miejsce,  muszę  przyznać...  Karoline  Falk  spalono  tam  na 

stosie, pozostał po niej zbiór okropności. Ale, jak już mówiłem, zniknęły bez śladu. 

-  Sądzi  pan,  że  ktoś  ze  współcześnie  żyjących  ludzi  chciał  wypróbować  jej  stare 

czarodziejskie formuły? 

- Nikt chyba nie jest aż tak dziecinny - z uśmiechem odparł kustosz. - Te rzeczy zabrał 

raczej jakiś kolekcjoner. Choć ludzie wiele gadają. Twierdzą, że jakieś piętnaście-szesnaście 

lat temu młoda dziewczyna z rodu Karoline Falk zajmowała się czarną magią. Ale nikt nie ma 

na to żadnych dowodów. 

Nareszcie  rzeczowy,  trzeźwo  myślący  człowiek!  pomyślał  Allan  dziękując  za 

rozmowę. Był zadowolony. W swoim dochodzeniu zdołał posunąć się parę kroków. 

 

Jak tu cicho, pomyślała Isabell. Siedziała na schodkach, wyglądając na drogę. Obiad 

był  gotowy, nakryła nawet do stołu. Czekała już tylko na  Allana.  Dlaczego potrzebował  aż 

tyle  czasu  na  załatwienie  tych  swoich  spraw?  I  jakie  to  sprawy?  pomyślała  z  ukłuciem 

strachu. 

Usłyszała odgłos nadjeżdżającego samochodu i szybko wstała. To Allan. Nareszcie! 

Miała ochotę pobiec do furtki, ale postanowiła tego nie robić. Oto parodia szczęśliwej 

rodziny. Ale, jak powiedział Allan, muszą z tej trudnej sytuacji czerpać tyle korzyści, ile tylko 

się da. Isabell ciekawa była, jaka też jest ta jego dziewczyna, Lena Dahlgren... 

- Cześć - krótko przywitał się Allan. - Czy był tutaj lensman? 

-  Tak,  zabrał  wszystkie  rzeczy  z  piwnicy.  Potem  najwidoczniej  pojechał  do  Torego 

Simonsena. To niemądre! Jakby Tore był jakimś włamywaczem! 

- Zapominasz, że już wcześniej wszedł w konflikt z prawem. 

- Właśnie dlatego! - obruszyła się Isabell. - Nie jest na tyle głupi, by jeszcze raz coś 

takiego zrobić. Pamiętaj, że znałam Torego przez całe życie. W nim nie ma zła! 

Allan nic na to nie powiedział. Nie był zachwycony Torem Simonsenem w równym 

stopniu co Isabell, wiedział jednak, że dyskusja na temat jej dawnego towarzysza zabaw nie 

background image

ma sensu. 

- Obiad gotowy - powiedziała Isabell nieśmiało. 

- Świetnie! Jestem głodny jak wilk! 

Podczas jedzenia Allan milczał, a Isabell czuła się zawiedziona. Przygotowała posiłek 

ze  szczególną  starannością  i  miała  nadzieję  na  kilka  słów  pochwały,  lecz  najwyraźniej 

Allanowi równie dobrze można zaserwować jajka sadzone. Zastanawiała się, co go gnębi. 

-  Dziękuję  -  powiedział,  wstając  od  stołu.  -  Chyba  pójdę  na  górę  trochę  odpocząć. 

Twoje roślinki postawiłem w cieniu przy schodach. 

- Bardzo ci jestem wdzięczna. Zaraz je posadzę. 

Cieszyła  się,  że  będzie  miała  jakieś  zajęcie.  Może  to  pozwoli  jej  się  oderwać  od 

dręczących myśli. Ciekawe, ile w ciągu tego popołudnia Allan zdołał się o niej dowiedzieć. 

 

Allan  rzucił  się  na  łóżko  i  długo  leżał,  gapiąc  się  w  sufit.  Jak  duże  znaczenie  miała 

właściwie  historia  opowiedziana  przez  matkę  lensmana?  Czy  to  nie  zwyczajna  banalna 

historia  trójkąta  małżeńskiego:  młody,  łatwo  ulegający  wpływom  nauczyciel,  nieszczęśliwa 

ż

ona i przedwcześnie dojrzała dziewczyna... 

Bezczelna dziwka, tak nazwał ją lensman. I matka lensmana także. 

Per-Arne  Johansen  bronił  Isabell,  mówił,  że  jest  wrażliwa  i  że  ludzie  w  Hedom  nie 

potrafili jej zrozumieć. Ale on się w niej kochał, być może jego uczucie wciąż nie wygasło. 

Ile z tego, co Allan słyszał, było prawdą, a ile wytworem umysłów złych, zawistnych ludzi? 

Jego myśli powędrowały ku Lenie. Naprawdę mógł uważać się za szczęściarza. Taka 

piękna,  zdolna  i  cudownie  normalna,  bez  humorów  i  zmiennych  nastrojów  Isabell.  Gdyby 

tylko Lena mogła teraz tu być, pomyślał stęskniony. Stanowiłaby cudowną przeciwwagę tych 

otaczających go tajemnic. 

Uderzyła go myśl, że właściwie Isabell bardzo przypomina jego własną matkę, osobę 

dość  nieobliczalną  -  Maię  Wide,  słynną  autorkę  powieści  kryminalnych,  która  z  pewnością 

nigdy nie zdobędzie żadnej nagrody w dziedzinie literatury, a mimo to ma swój wierny krąg 

czytelników.  Nie  potrafił  wprawdzie  wyobrazić  sobie  Isabell  stukającej  na  maszynie  do 

pisania  do  późnej  nocy  i  z  powodu  kolejnej  zagadki  kryminalnej  zapominającej  o  domu  i 

całym świecie. Podobieństwo tkwiło w czymś bardziej ulotnym, w czymś, czego nie da się 

nazwać. Odkąd poznał Lenę, zaczęło go to jeszcze bardziej irytować. 

Gdyby  tylko  mógł  pozbyć  się  tego  niezwykłego  uczucia  zawodu...  Gnębiło  go 

rozczarowanie, choć sam nie wiedział, z jakiego powodu. 

Wyjrzał przez okno. Isabell pracowała przy rabacie kwiatowej. Powinien może zejść 

background image

na dół i trochę jej pomóc. 

Kiedy przyszedł, zdziwiona podniosła na niego wzrok. 

-  Co  myślisz  o  tych  niebieskich  bratkach  obok  żółtych?  -  spytała  nieśmiało.  -  Może 

trochę za bardzo przypominają szwedzką flagę. 

-  A  co  złego  w  szwedzkiej  fladze?  -  odpowiedział  próbując  się  uśmiechnąć,  ale 

natrętne myśli wciąż nie dawały mu spokoju. Musi wreszcie otwarcie z nią porozmawiać. 

- Isabell! - powiedział bez wstępów. - Znam już teraz całą twoją historię, przynajmniej 

tak, jak ją sobie opowiadają ludzie w Hedom. Teraz muszę poznać twoją wersję  wydarzeń, 

inaczej dalej się nie posunę. 

- Och! - westchnęła tylko. 

-  Siądźmy  na  schodach  i  mów  -  zaproponował.  -  Poświęć  na  to  tyle  czasu,  ile  ci 

potrzeba.  To,  że  opowiesz  mi  wszystko  od  początku  do  końca,  naprawdę  w  niczym  nie 

zaszkodzi. Nic do siebie nie czujemy, możesz mnie uważać za całkiem neutralną stronę w tej 

sprawie. 

Posłusznie  siadła  razem  z  nim  na  schodkach,  ale  spomiędzy  pobladłych  warg  nie 

wydobyło się ani jedno słowo. 

- Miałaś romans z nauczycielem Bruunem, prawda? - zaczął brutalnie. 

- Nie, to nie jest prawda! 

-  Nie  rozumiem...  -  Allan  nie  dokończył  zdania.  Czyżby  mimo  wszystko  ojcem  jej 

syna był Georg Abrahamsen? Po wizycie w domu starców niemal całkiem odrzucił wersję, by 

spadkobiercą Abrahamsena był Matti Falk. Zdaniem starej plotkarki, matki lensmana, ojcem 

Mattiego był bez wątpienia nauczyciel. 

Isabell podniosła twarz i popatrzyła na niego wielkimi zielonymi oczami. 

- Jak chcesz - rzekła porywczo. - Opowiem ci prawie wszystko, ale jedno pominę. 

- Dlaczego? 

-  Dlatego,  że  nie  potrafię  o  tym  mówić.  -  Jej  oczy  zapatrzyły  się  gdzieś  w  dal,  usta 

drżały. 

Allan zrozumiał, jak trudno jest jej zacząć, pomógł więc pytaniem: 

- Mówiłaś o wyrzutach sumienia. Czy to znaczy, że poczuwasz się do winy w sprawie 

ś

mierci Lillemor Bruun? 

- Tak. Nadal jednak nie wiem, jak wielka była moja wina. 

Ta  odpowiedź  wprawiła  go  w  stan  szoku.  W  głębi  ducha  żywił  nadzieję,  że  Isabell 

przedstawi  mu  satysfakcjonujące  wyjaśnienie  i  udowodni  swą  niewinność  w  związku  ze 

ś

miercią młodej żony nauczyciela. A ona otwarcie mówi, że być może Lillemor Bruun żyłaby 

background image

do dzisiaj, gdyby nie ona, Isabell. Nie, nie wolno mu wyciągać zbyt pochopnych wniosków. 

- Czy to ty... - Już miał powiedzieć „ukradłaś”, ale ugryzł się w język. - To ty zabrałaś 

z muzeum stare receptury i magiczne przedmioty należące do Karoline Falk? 

- Nie, nie ja. Ale miałam... dostęp do niektórych z nich. 

Te słowa były dla niego kolejnym szokiem. Miał szczerą ochotę potrząsnąć Isabell i 

zmusić  do  opowiedzenia  całej  prawdy,  zdawał  sobie  jednak  sprawę,  że  to  najgłupsze,  co 

mógłby zrobić. 

A więc naprawdę zajmowała się czarną magią... 

- Zacznij od samego początku! - zażądał. 

-  Od  początku?  -  powtórzyła  zamyślona.  Chwilę  trwało,  nim  podjęła  tym  samym, 

nieobecnym głosem. - Wszystko się zaczęło, kiedy do Hedom przybył Jan Bruun... 

background image

ROZDZIAŁ VII 

Wszystko się zaczęło, kiedy do Hedom przybył Jan Bruun... 

Allan  siedział  w  milczeniu.  Czekał,  aż  Isabell  podejmie  opowieść.  Widział  tylko  jej 

delikatny profil; zastanawiał się, jakież to mroczne myśli kłębią się w tej zgrabnej główce. 

- Był niesamowicie przystojny - mówiła drżącym głosem. - Dokładnie w takim typie, 

dla jakiego traci się głowę, kiedy się ma naście lat. Wysportowany, uprzejmy, innymi słowy 

marzenie  wszystkich  nastolatek.  Miałam  około  piętnastu  lat  i  beznadziejnie  się  w  nim 

zakochałam. Ella drażniła się ze mną z tego powodu, ale sama świata poza nim nie widziała... 

W  końcu  przyszedł  nam  do  głowy  iście  szaleńczy  pomysł.  Postanowiłyśmy  zaczarować  go 

tak, aby zakochał się w jednej z nas. Wiedziałam, że jestem potomkinią osławionej Karoline 

Falk, i uznałam, iż ogromnie emocjonujące będzie udawać, że odziedziczyłam jej magiczne 

moce. 

Isabell przerwała. Nerwowo przełykała ślinę, w końcu znów zaczęła mówić: 

-  Poza  tym  inni  z  naszej  grupki  nazywali  mnie  za  plecami  małą  czarownicą, 

dowiedziałam się o tym wczoraj. Zawsze lubiłam być tajemnicza i twierdziłam, że zostałam 

obdarzona nadprzyrodzonymi zdolnościami, ale to były tylko moje wymysły. 

-  Powiedziałaś,  że  postanowiłyście  zaczarować  Jana  Bruuna.  Która  wpadła  na  to 

pierwsza, Ella czy ty? 

- Tego już nie pamiętam. Chociaż wspomniałam chyba, że pragnę mieć starą formułę 

Karoline Falk na napój miłosny, a Ella zaproponowała, żebyśmy wykradły ją z muzeum. Ja 

jednak  nie  chciałam  brać  w  tym  udziału.  Elli  także  zabrakło  odwagi,  kiedy  przyszło  co  do 

czego, ale jej brat zgodził się zrobić to dla nas. 

- Kjell Jahr? 

- Tak - odpowiedziała cicho Isabell. 

Allan  zrozumiał,  że  z  ciężkim  sercem  przyjęła  wieść  o  śmierci  Kjella.  Otwarcie 

przyznała, że zawsze odczuwała wobec niego fizyczną niechęć i wstydziła się tego, ponieważ 

był taki miły i dobroduszny. 

- To znaczy, że złodziejem był Kjell? 

- Tak. Naprawdę przyniósł nam przepis Jak skierować na siebie miłość ukochanego

To albo coś podobnego napisano na formule starodawnym pismem z zawijasami. 

Isabell  mocno  zacisnęła  dłonie,  by  zapanować  nad  ich  drżeniem,  i  Allan  zrozumiał, 

jak  wiele  musi  ją  kosztować  mówienie  o  przeszłości.  Tym  razem  jednak  był  zdecydowany 

background image

dotrzeć do sedna tajemnicy. Bezlitośnie wypytywał ją dalej: 

- Czy Kjell zabrał cały zbiór Karoline Falk? 

-  Tego  nie  wiem.  Pokazał  nam  niektóre  przedmioty,  szkielet  szczura  i  jakieś 

powykręcane, sękate korzenie. Ale ile zabrał, nie mam pojęcia. 

- Wam dał tylko stary przepis na pozyskanie miłości. Jak się udał eksperyment? 

-  Strasznie  się  bałam,  chociaż  udawałam,  że  nie.  Upłynęło  sporo  czasu,  zanim 

zgromadziłyśmy  wszystkie  ingrediencje  niezbędne  do  sporządzenia  napoju  miłosnego. 

Zaczęłyśmy  się  zastanawiać,  w  jaki  sposób  zmusimy  Jana  Bruuna  do  wypicia  go,  ale  nic  z 

tego  nigdy  nie  wyszło.  Nagle  bowiem  pojawiła  się  w  Hedom  Lillemor  Bruun  i 

dowiedziałyśmy  się,  że  od  wielu  lat  są  małżeństwem.  Przeżyłyśmy  wielkie  rozczarowanie. 

Pamiętam,  że  chciałyśmy  także  na  nią  rzucić  urok,  ale  to  były  tylko  takie  pomysły 

pensjonarek, połączone z chichotami. Tak naprawdę nic złego nie miałyśmy na myśli. 

- Kto to zaproponował, ty czy Ella? 

- Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że nie ja. Ella była o wiele twardsza, w każdym 

razie na zewnątrz. Ale dość już o tym, i tak cały nasz napój miłosny wylałyśmy. Wiele w nim 

było paskudztw, możesz mi wierzyć. 

- Ale ty dalej odwiedzałaś nauczyciela Bruuna wieczorami. 

- Tak, prosił, żebym mu pomagała, ponieważ byłam córką kierownika szkoły, a ojciec 

czuł  się  już  tak  źle,  że  prawie  cały  czas  musiał  leżeć.  Ale  między  nami  nic  nie  było. 

Rozmawialiśmy tylko o szkole. Całe moje zainteresowanie dla niego minęło jak ręką odjął, 

kiedy dowiedziałam się, że jest żonaty. Przestał już wydawać mi się ciekawy, mam nadzieję, 

ż

e rozumiesz, o co mi chodzi. Poza tym... 

- Co poza tym? - ostrożnie dopytywał się Allan. 

- Poza tym wydarzyło się coś... 

Zielone oczy Isabell stały się jakby nieobecne. Allan wyczuł, że traci z nią kontakt, i 

szybko powiedział: 

-  Tak  więc  z  twojej  strony  było  to  tylko  zadurzenie,  typowe  dla  dziewczyny  w  tym 

wieku. Ale zostawiłaś u niego w domu jakieś obrzydliwe rzeczy. 

- Nie, nie zrobiłam tego - odparła Isabell cicho. 

Allan  zastanawiał  się,  czy  skłamała.  Matka  lensmana  opowiedziała  mu,  że  Lillemor 

Bruun znalazła jakieś wstrętne przedmioty ze zbioru Karoline Falk. Uznał jednak, że akurat w 

tej chwili lepiej w to nie wnikać. 

- Jaka właściwie była żona nauczyciela? - spytał. 

-  Nie  lubiłam  jej.  Wydawała  się...  w  pewnym  sensie  prostacka.  Ale  spotkałam  ją 

background image

zaledwie  kilka  razy.  I  nagle  okazało  się,  że  nie  żyje.  Znaleziono  ją  siedzącą  koło  Wzgórza 

Czarownic. To było bardzo dziwne. 

- Dlaczego uważasz, że jesteś winna jej śmierci? 

- Nie wiem... Może z powodu magicznego napoju, który przygotowałyśmy. Możliwe, 

ż

e się o nim dowiedziała. W takiej małej miejscowości plotki szybko się roznoszą. A Bruun i 

ja często przesiadywaliśmy w szkole do późnego wieczora. Mogła sądzić, że... 

Isabell urwała. Podjęła dopiero po chwili: 

- Było coś jeszcze, coś okrutnego, złego, tak złego, że nie stać mnie na to, by o tym 

opowiadać. Być może wydam ci się głupia, ale to było straszne, naprawdę straszne! 

Nastąpiła długa pauza. Isabell siedziała nieruchomo patrząc prosto przed siebie. Twarz 

ś

ciągnął jej strach i przerażenie na myśl o tym, co wydarzyło się kiedyś, dawno temu. 

-  A  co  z  listem,  znalezionym  w  torebce  Lillemor  Bruun?  -  brutalnie  przerwał  ciszę 

Allan. - Napisano w nim, że spodziewasz się dziecka Bruuna! 

Isabell drgnęła i ukryła twarz w dłoniach. 

-  Biedna  kobieta,  musiała  uwierzyć,  że  to  prawda.  Chyba  rozumiesz  teraz,  że  w 

pewnym sensie byłam winna? 

-  Pośrednio,  owszem.  Ale  to  nie  to  samo,  co  być  winowajcą  wobec  prawa.  Kto 

wiedział, że jesteś w ciąży? 

- Nikt! Ale pewnie to było dość oczywiste, w pierwszym okresie bardzo chorowałam. 

-  Oskarżono  cię,  że  nie  płakałaś  na  pogrzebie  Lillemor  Bruun  -  powiedział  krótko, 

myśląc o tym, co autor anonimów kilkakrotnie powtarzał w listach kierowanych do niego: że 

czarownice nie potrafią płakać! 

-  Dlaczego  miałabym  wylewać  łzy  nad  kimś,  kogo  prawie  w  ogóle  nie  znałam  i  w 

dodatku nie lubiłam? - odparła Isabell. - Wtedy jeszcze nie wiedziałam, o co mnie oskarżają. 

Nagonka na mnie rozpoczęła się dopiero po pogrzebie. Mój ojciec zmarł mniej więcej w tym 

samym  czasie.  Długo  leżał  nieprzytomny.  A  potem  ludzie  zrozumieli,  że  prawdą  jest,  iż 

spodziewam się dziecka, no i... Nie, nie chcę mówić o tym strasznym okresie! 

- Dobrze, nie mów - zgodził się. - Ale powiedz mi, czy nikt nie próbował ci pomóc w 

tych trudnych miesiącach? 

Isabell kiwnęła głową. 

-  Per-Arne  był  dla  mnie  dobry,  ale  niewiele  mógł  zdziałać.  Jego  żona,  Tora,  robiła 

koszmarne awantury, jak tylko się do mnie odezwał. Kiedy wyjeżdżałam, pani Jahr przysłała 

mi kilka ubranek dla niemowlęcia i trochę pieniędzy. Bardzo się przydały. Później zwróciłam 

dług. Ella w ogóle się nie pokazała, pewnie nie było jej w domu. 

background image

- Jeszcze tylko jedno pytanie, Isabell - poprosił Allan. 

- Nie! 

- Muszę cię o to zapytać! Kto jest ojcem twojego syna? 

Isabell odwróciła się i nie odpowiedziała. 

-  Nie  pytam  z  ciekawości  -  próbował  ją  przekonać.  -  Mam  powody,  by  żądać 

wyjaśnień. Czy on się nazywał Georg Abrahamsen? 

Isabell spojrzała na niego zdziwiona. 

- Georg Abrahamsen? Nigdy wcześniej o nim nie słyszałam. 

-  Może  nie  zdradził  swego  nazwiska?  Czy  ojciec  Mattiego  był  dla  ciebie  kimś 

nieznajomym? 

Isabell  potrząsnęła  głową  i  uśmiechnęła  się  swym  wymuszonym,  pełnym  rozpaczy 

uśmiechem, który Allan poznał już tak dobrze. 

- Nie, to nie był nieznajomy, Allanie. I nie wiem, kim jest ten Georg Abrahamsen, ale 

zakładam,  że  to  starszy  mężczyzna.  Pytałeś  mnie  przecież,  czy  jako  młoda  dziewczyna 

mogłabym zakochać się w starszym mężczyźnie. 

Allan pokiwał głową. 

- O niego właśnie mi wtedy chodziło. Powiedz mi coś! Czy to był gwałt? Ponieważ 

nie znosisz dotyku mężczyzny... 

W oczach pojawił jej się wyraz obłędnego przerażenia. 

- Przestań, Allanie! Nie wytrzymam już nic więcej! 

- Dobrze, już dobrze. I tak byłaś bardzo dzielna. Chodź, pójdziemy zobaczyć, jak się 

prezentuje nasz ogród. Powinniśmy może podlać kwiaty przed zapadnięciem zmroku! 

Kiwnęła  głową na zgodę i posłusznie ruszyła za nim na drugą stronę domu. Później 

patrzyła, jak napełnia wodą konewkę i delikatnie zrasza kruche sadzonki. 

- Co wyrośnie z tych? - wskazał na zielone roślinki z jednej strony rabatki. 

-  Prawdę  mówiąc,  nie  wiem.  Pomyślałam  sobie,  że  ciekawie  będzie  się  przekonać  - 

odparła Isabell zakłopotana. 

- Wspaniale! Odrobina napięcia nigdy nie zawadzi - stwierdził z przesadną wesołością 

i w tej samej chwili pożałował swoich słów. Isabell przez ostatnich piętnaście, szesnaście lat 

miała  „napięcia”  więcej  niż  dość.  Cud,  że  w  ogóle  wytrzymała  tak  długo,  zanim  nastąpiło 

załamanie. 

- Czegoś tu nie rozumiem - stwierdził zamyślony. - Śmierć Lillemor Bruun z początku 

nie  miała  żadnego  związku  z  tobą.  Dopiero  przez  ten  terror,  poprzez  listy  i  wszystkie 

oskarżenia,  stopniowo  zaczęłaś  czuć  się  winna.  Byłaś  szczególnie  wrażliwa,  ponieważ 

background image

zostałaś sama, taka młoda, tylko na tobie spoczywała odpowiedzialność za Mattiego. Właśnie 

to cię złamało oprócz wydarzenia, o którym nie chcesz mówić, prawda? 

- Tak - zawahała się chwilę: - I jeszcze coś... 

- Czy znasz kogoś, kto cię naprawdę nienawidzi, Isabell? 

Zrezygnowana potrząsnęła głową. 

- Nie... Może Tora? 

-  Żona  Pera-Arnego.  To  zrozumiałe.  Swego  czasu  był  w  tobie  zakochany  i  może 

nawet  nadal  jest.  Spotkałem  Torę  przelotnie,  wydała  mi  się  osobą  ziejącą  nienawiścią  i 

zazdrosną  o  wszystko  i  wszystkich.  Ale  w  Lindane  może  być  jeszcze  ktoś,  kto  z  jakiegoś 

powodu żywi do ciebie urazę. 

Isabell nie odpowiedziała. 

Stali przy rabacie pogrążeni w myślach, dopóki hałas przy skrzynce na listy nie zmusił 

ich do podniesienia głów. 

-  Przypuszczam,  że  to  kolejny  anonim  -  powiedział  Allan  z  niesmakiem.  - 

Przepraszam - dodał prędko, widząc twarz Isabell. 

Okazało  się,  że  miał  rację.  Tak  jak  poprzednie,  list  był  zaadresowany  do  niego. 

Rozerwał kopertę. 

- Zobaczymy, co ma do powiedzenia dzisiaj! - powiedział, rozkładając kartkę. 

Panie Wide! 

Czy  pan  wie,  co  ona  trzyma  w  małym  schowku  pod  schodami?  Jeśli  ma  pan  dość 

odwagi, niech pan sprawdzi!

 

Isabell zaczęła się śmiać. 

- Spokojnie możesz tam zajrzeć, Allanie! 

- Chodź, pójdziemy razem! 

W  korytarzyku  panował  półmrok.  Allan  zdjął  z  haczyka  kieszonkową  latarkę  i 

otworzył drzwi do schowka. 

- Nic tu nie ma! - powiedział z uśmiechem. Nagle jego twarz spoważniała. Dostrzegł 

coś na najwyższej półce. - Poczekaj chwilę... 

Isabell  znieruchomiała.  Allan  zerknął  na  nią.  Biała  jak  kreda  twarz  odcinała  się  od 

rudych włosów. 

- To mi wygląda na jakieś stare szmaty! 

- Nie! - rozległ się w odpowiedzi zduszony krzyk Isabell. 

Nie  posłuchał,  wspiął  się  na  palce  i  zdjął  zawiniątko  z  góry.  Kiedy  położył  je  na 

najniższej półce, samo się rozwinęło. Z niedowierzaniem przyjrzał się zawartości i cofnął ze 

background image

wstrętem. 

- Do diabła! - więcej nie zdołał powiedzieć. 

Węzełek zawierał suszone korzenie, wyschniętego nietoperza, grudki ziemi i najgorsze 

ze wszystkiego - maleńką czaszkę. 

Isabell bez słowa osunęła się na podłogę. 

 

Przez trzy doby Isabell nie wstawała z łóżka, udręczona, zatopiona w mrocznej głębi 

własnego ja. 

Nie  przez  cały  czas  spała.  Słyszała  głosy,  widziała  cienie  ludzi,  ale  to  ją  nie 

obchodziło, oni należeli do świata, do którego nie mogła ani nie chciała dotrzeć. 

Przyjechał doktor Lanz. Słyszała fragmenty jego rozmowy z Allanem. 

-  Nie,  nie  trzeba  jej  przenosić,  jest  już  na  dobrej  drodze.  Osiągnąłeś  więcej,  niż 

zdołałby uczynić jakikolwiek lekarz! 

- Trudno mi w to uwierzyć, gdy patrzę na rezultaty - odparł Allan. 

- Bez pośpiechu, ten stan minie. Już samo to, że do tego stopnia otworzyła się przed 

tobą, jest olbrzymim krokiem do przodu. To, co się później stało, nie było ani twoją, ani jej 

winą. Ona niedługo się obudzi, a jeśli zdoła przełamać ostatnie opory, będzie nareszcie wolna. 

- Skąd możesz mieć taką pewność? 

- Ponieważ ta blokada powstała w umyśle Isabell, kiedy miała szesnaście lat, i cały lęk 

bierze swój początek w tamtym okresie, w jej dzieciństwie. Między osobą szesnastoletnią a 

dorosłym  człowiekiem  jest  ogromna  różnica.  Musi  się  tylko  pozbyć  tego  wszystkiego, 

wyrzucić to z siebie, wypowiedzieć... 

Głosy rozpłynęły się w oddali. 

Kilka godzin później do Isabell dotarły strzępy innej rozmowy: 

-  W  tej  historii  uderzają  mnie  dwie  rzeczy  -  mówił  Allan.  -  Po  pierwsze:  kto  miał 

powody i możliwości prześladować ją przez tyle lat? I co robiła Lillemor Bruun tak daleko, 

koło Wzgórza Czarownic? To dopiero miejsce na samobójstwo! 

-  Mnie  zastanawia  coś  jeszcze  -  powiedział  doktor  Lanz.  -  Co  oznaczają  te 

paskudztwa,  które  znaleźliście  w  zawiniątku  na  półce  schowka?  Założę  się,  że  Isabell 

widziała je już wcześniej. 

- Z całą pewnością. Prawdopodobnie o tym nie chciała mówić. 

Doktor  Lanz  najwidoczniej  wrócił  do  Göteborga,  Isabell  bowiem  nie  słyszała  już 

więcej  jego  głosu.  Pojawił  się  natomiast  głos  kobiecy,  ciepły,  życzliwy  w  tonie,  często 

roześmiany. Kiedyś doszło ją kilka oderwanych zdań: 

background image

-  Nie,  nie  musisz  jechać  po  zakupy,  zrobię  coś  z  tego,  co  macie  w  domu,  pudding 

rybny z kalafiorem i ananasem... 

- O, nie, serdeczne dzięki, pudding rybny z ananasem to nie dla mnie - zdecydowanie 

sprzeciwił  się  Allan.  -  Mam  ochotę  na  kotlety  i  sam  je  usmażę,  jeśli  nie  masz  nic  przeciw 

temu, mamo. 

- Dobrze, mój drogi... 

Isabell nie wiedziała jednak, że mieli jeszcze jednego gościa. Z najbliższego dworca 

zatelefonował  Matti  i  Allan  przywiózł  do  Lindane  chudego,  wysokiego  chłopaka  o  rudych 

włosach i zielonych oczach, zdumiewająco podobnego do Isabell. 

 

- Cześć, jestem Allan Wide! Twoja matka nie najlepiej się czuje, dlatego przyjechałem 

sam! 

Matti  Falk  przywitał  się  zaskoczony.  Allan  od  pierwszej  chwili  miał  wrażenie,  że 

chłopiec  przyjął  postawę  obronną.  Odpowiadał  monosylabami,  a  podczas  jazdy  do  Lindane 

uporczywie wyglądał przez okno. 

Gdy przybyli na miejsce, natychmiast poszedł do pokoju Isabell, ale ona wciąż leżała 

pogrążona w swym dziwnym, podobnym do transu śnie, nie zdając sobie sprawy z obecności 

syna. Matti nawet grymasem twarzy nie zdradził, co czuje, kiedy z powrotem zszedł na dół. 

Następnego ranka przy śniadaniu powiedział Allanowi, że znalazł sobie pracę na lato i 

przyjechał w zasadzie po to, żeby uprać ubranie i wziąć trochę pieniędzy, by starczyło mu do 

pierwszej wypłaty. O matce mówił bez śladu ciepła w głosie, jakby była jedynie przygodną 

znajomą. 

Allan  wyjaśnił  chłopcu,  że  Isabell  nie  najlepiej  stoi  finansowo,  i  zaofiarował  mu 

pożyczkę.  Matti  z  początku  protestował,  w  końcu  jednak  przystał  na  propozycję.  Allan 

zapędził go do prania i chłopiec rzeczywiście wziął się do roboty. W tym czasie Allan wybrał 

się do Pera-Arnego Johansena z prośbą o pożyczenie łodzi wiosłowej na kilka godzin, żeby 

móc popłynąć z Mattim na ryby. 

Dopiero na morzu udało mu się nawiązać kontakt z chłopcem. 

Na ostrożne pytania Allana Matti odpowiadał z pogardą w głosie. 

- Jak możesz się spodziewać, że będę miał dla matki prawdziwy szacunek! Przecież 

nikt  jej  nie  lubi.  Wszędzie,  gdzie  się  pojawi,  zaraz  ją  wyrzucają.  Sam  dostałem  kilka 

anonimów, z których jasno wynika, jak się zachowała. Nie wiem nawet, kto jest moim ojcem, 

a teraz znów mieszka z tobą, choć nie jesteście małżeństwem! 

- Twoja matka całymi latami była prześladowana w okrutny sposób przez osobę, która 

background image

musi być chora na umyśle - tłumaczył mu Allan, ważąc każde słowo. - Nie wiem, kim jest 

autor  anonimów,  ale  za  wszelką  cenę  muszę  go  odnaleźć.  Mieszkamy  razem  wyłącznie  z 

przyczyn praktycznych, zapewniam cię, że między nami nic nie ma. Twoja matka jest jednym 

z najlepszych i najbardziej nieszczęśliwych ludzi, jakich spotkałem, Matti! 

Chłopiec nie odpowiedział. Przed nimi rozciągała się gładka tafla morza. Łódź lekko 

się zakołysała, kiedy Allan pochylił się i zarzucił wędkę. Niedługo potem spławik zadygotał i 

Allan wyciągnął trzepocącego się witlinka. Widział, że Matti ma wielką ochotę zabrać się za 

łowienie, ale najpierw chce wszystko wyjaśnić. 

Powodowany gniewem chłopiec odwrócił się do Allana. 

- Kto wobec tego jest moim ojcem? - zapytał ostro. 

- Tego nie wiem, ale jestem przekonany, że wyrządził krzywdę twojej matce. Wiem 

też, jak bardzo boli ją fakt, że straciłeś do niej zaufanie. Powiedz mi, Matti, nie masz żadnych 

dobrych wspomnień z dzieciństwa? Nie pamiętasz, jak bardzo matka cię kochała, jak bardzo 

się starała, żeby zapewnić ci wszystko, pomimo że była prześladowana, zewsząd otaczała ją 

nienawiść i podejrzenia? Z całych sił próbowała odgrodzić cię od swoich kłopotów, prawda? 

Walczyła  z  trudnościami  finansowymi,  całkiem  sama  zajmowała  się  twoim  wychowaniem. 

Naprawdę nie zasłużyła na twoją pogardę. 

- Wcale nią nie gardzę - niechętnie przyznał Matti. - Raczej odczułem zawód, kiedy 

usłyszałem  wszystko  złe,  co  się  o  niej  mówi.  I  zacząłem  się  zastanawiać,  czy  rzeczywiście 

jest taka, jak pisze ta osoba w anonimach. 

-  Potrafię  to  zrozumieć  -  spokojnie  odparł  Allan.  -  Ale  fakt,  że  autor  listów  przez 

wszystkie  te  lata  pozostaje  anonimowy  i  nie  ma  odwagi  otwarcie  wystąpić  z  zarzutami, 

dowodzi, że to człowiek zły, kierujący się nienawiścią, i nie można traktować go poważnie. 

- Dlaczego ktoś miałby nienawidzić matki? - zdziwił się Matti. 

-  Twoja  matka  jest  bardzo  piękną  kobietą  -  odparł  Allan.  -  Tkwi  w  niej  coś 

szczególnego.  Ludzie  tacy  jak  ona  często  bywają  nienawidzeni  bez  żadnego  powodu  tylko 

dlatego, że inni są zazdrośni. 

- Czy ty jesteś... kimś w rodzaju detektywa? - spytał Matti. 

Allan nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. 

-  Można  to  i  tak  nazwać.  W  każdym  razie  to  najtrudniejsze  zadanie,  jakie 

kiedykolwiek  mi  się  w  życiu  trafiło.  Niewiele  też  udało  mi  się  zdziałać,  ale  prędzej  czy 

później  dotrę  do  sedna  tej  sprawy.  A  na  razie  proszę  cię,  Matti,  żebyś  postarał  się  być 

wyrozumiały dla matki! Nawet odrobina życzliwości ma dla niej ogromne znaczenie. 

Chłopak wolno pokiwał głową i zarzucił wędkę. 

background image

Kiedy  parę  godzin  później  szli  pod  górę  z  plaży  do  domu,  niosąc  pełne  wiadro  ryb, 

twarz Mattiego była jasna i otwarta, taka, jaka powinna być twarz szesnastoletniego chłopca. 

background image

ROZDZIAŁ VIII 

Późnym popołudniem trzeciego dnia Isabell obudziła się z przypominającego śpiączkę 

snu  i  otworzyła  oczy.  Przy  jej  łóżku  siedziała  starsza  pani  o  gęstych  siwych  włosach,  w 

kolorowym wdzianku i jasnych spodniach. 

- Dzień dobry - powitała ją przyjaźnie. - Jestem matką Allana. Jak się miewasz? 

-  Dziękuję,  o  wiele  lepiej  -  odparła  zawstydzona  Isabell.  -  Ja...  robię  wam  chyba 

strasznie dużo kłopotu. 

-  Bzdury  -  stanowczym  tonem  odparła  Maia  Wide.  -  Ogromnie  się  ucieszyłam,  że 

trafia  mi  się  okazja,  by  przyjechać  tutaj  i  zobaczyć  się  z  synem.  Nieczęsto  go  widuję  od 

czasów, kiedy dorósł, i bardzo się o niego niepokoję... 

- Niepokoi się pani? - słabym głosem spytała Isabell. 

-  Zmienił  się  ostatnio,  stał  się  taki  zimny  i  cyniczny  -  tłumaczyła  zamyślona  Maia 

Wide. - Może to i nic dziwnego po tym, co przeszedł, ale... 

- Allan może sprawiać wrażenie twardego i surowego, ale w głębi ducha jest bardzo 

łagodny - powiedziała cicho Isabell. - Tyle tylko, że nie rozumie kobiet. 

-  Święta  prawda!  -  zaśmiała  się  Maia  Wide.  -  Ale  cieszę  się,  że  wiesz,  jaki  jest 

naprawdę. 

W  tej  samej  chwili  na  schodach  rozległy  się  prędkie  kroki.  Matti  otworzył  drzwi, 

wsunął głowę do środka i na widok przebudzonej Isabell uśmiechnął się szeroko. 

- Cześć, mamo! Lepiej się już czujesz? 

-  Matti!  -  wykrzyknęła  Isabell  z  rozjaśnioną  twarzą.  -  I  ty  jesteś  tutaj?  Nic  nie 

wiedziałam... 

- Allan powiedział, że potrzebujesz porządnie wypocząć - rzekł Matti. - A ja właśnie 

wyjeżdżam. Znalazłem pracę na lato, ale przyjadę do was jak tylko będę mógł. 

-  Co  ty  mówisz?  -  Isabell  wpatrywała  się  w  syna  oszołomiona.  -  Matti,  czy  masz 

czyste ubrania? I pieniądze? 

-  Sam  zrobiłem  pranie  -  odparł  chłopiec  z  dumą.  -  Allan  pożyczył  mi  parę  koron, 

wystarczy, bym dotrwał do pierwszej wypłaty. Wtedy mu oddam, nie martw się o to. Muszę 

już pędzić, trzymaj się, mamo! I niczego się nie bój, Allan się tobą zajmie! 

Z tymi słowami zniknął. Isabell próbowała się niepewnie uśmiechnąć. 

- Wygląda na to, że Allan w oczach Mattiego jest wielkim bohaterem. 

Maia Wide pokiwała głową. 

background image

- Przez te dni byli nierozłączni. Matti chodził za tym moim upartym synem trop w trop 

jak wierny pies, a Allanowi bez wątpienia ogromnie to schlebiało! 

 

Allan, odwiózłszy Mattiego na dworzec, wrócił do domu. Wszedł na górę i zatrzymał 

się  pod  drzwiami  pokoju  Isabell.  Usłyszał  szmer  toczącej  się  rozmowy  i  zaskoczony 

przysłuchiwał  się  głosom  kobiet.  To,  czego  on  nie  zdołał  osiągnąć  przez  te  wszystkie  dni, 

jego  matce  udało  się  w  ciągu  godziny.  Głos  Isabell  brzmiał  słabo.  Była  zdenerwowana,  to 

dało się wyczuć, ale mówiła otwarcie: 

-  Rzeczywiście  widziałam  już  kiedyś  te  straszne  przedmioty.  Leżały  w  węzełku  na 

najwyższej półce schowka, jak teraz. Ale zajrzałam tam od razu, kiedy się tu sprowadziliśmy, 

i niczego nie było. Nie rozumiem... Czy list też tam był? 

- Jaki list? 

- Straszny list, który... o którym nie udało mi się zapomnieć przez te wszystkie lata. 

Allan słyszał, jak bardzo drży głos Isabell. 

- Ach, prawda - dodała po chwili. - Przecież własnoręcznie go zniszczyłam! 

- Ale resztę tych obrzydliwości zostawiłaś? 

- Tak, to było już ostatniego dnia przed tym, jak musiałam stąd odjechać. Chciałam 

zdjąć  walizkę z  półki  i wtedy  znalazłam  zawiniątko  z... z...  Allan  powiedział  ci  pewnie,  co 

było w środku? 

- Tak - cicho odrzekła Maia Wide. 

Allan stał pod drzwiami i bezwstydnie podsłuchiwał. Na myśl o ohydnej zawartości 

węzełka  -  szkielecie  zwierzęcia,  grudkach  ziemi  i  małej  czaszce,  dreszcz  przebiegł  mu  po 

plecach. 

- Wtedy był tam jeszcze list - ciągnęła Isabell tak cicho, że ledwie mógł zrozumieć, co 

mówi. - Straszny list! Nie masz pojęcia... 

- Już dobrze, dobrze - łagodnie przemawiała do niej Maia Wide. - Uspokój się, to już 

minęło i Allan zrobi wszystko, żeby ci pomóc. 

- Czy tak powiedział? 

-  Oczywiście.  Sądzę,  że  bardzo  cię  lubi,  tylko  nie  chce  się  do  tego  przyznać. 

Prawdziwy dziwak z tego mojego syna. 

Allan  drgnął.  Co,  u  licha,  matka  miała  na  myśli,  występując  z  podobnymi 

przypuszczeniami? Wiedziała przecież o jego związku z Leną. Poza nią nie interesowały go 

inne  kobiety!  Isabell  rzeczywiście  była  piękna  i  posiadała  osobliwą  siłę  przyciągania,  tyle 

tylko że on nie był na nią wrażliwy. 

background image

- A więc wyrzuciłaś ten straszny list? - usłyszał zadane przez matkę pytanie. 

- Tak, naturalnie - podejrzanie szybko odpowiedziała Isabell. 

Allan nie był już w stanie się opanować. Zapukał do drzwi i wszedł do środka. Isabell 

poderwała się na jego widok. 

- Miło cię widzieć w lepszej formie - powiedział krótko. - Nie mogłem nie słyszeć, o 

czym przed chwilą mówiłyście. Czy naprawdę wyrzuciłaś ten list, Isabell? 

- Ja... To nie był tylko list, lecz także recepta... ale list był najgorszy. Miałam dopiero 

szesnaście lat i ogromnie się wystraszyłam. Nigdy nie udało mi się pozbyć tego strachu. 

- Czy gdybyś dostała go dzisiaj, zareagowałabyś tak samo? 

-  Nie,  chyba  nie.  Może  po  prostu  bym  się  z  tego  śmiała.  Ale  wtedy...  O,  ty  nie 

rozumiesz, Allanie! Nie ma takiej możliwości, byś zrozumiał! 

- Czy naprawdę go wyrzuciłaś? 

Odpowiedziała dopiero po chwili: 

- Nie, nie wyrzuciłam. 

-  Co  z  nim  zrobiłaś?  -  pytanie  smagnęło  Isabell  jak  uderzenie  batem.  Maia  posłała 

synowi ostrzegawcze spojrzenie, ale on się tym nie przejął. Dość już miał wszystkich kłamstw 

i niedopowiedzeń. Teraz postanowił dotrzeć do sedna sprawy. 

- Nie pamiętam! Pozwól mi się zastanowić... - Isabell ciężko westchnęła. - To stało się 

tuż po śmierci ojca, byłam nieprzytomna z żalu. Ludzie w Hedom mnie unikali, dzieci wołały 

za  mną  „czarownica”.  Po  śmierci  Lillemor  Bruun  odsunięto  się  ode  mnie...  Musiałam 

wyjechać...  Walizka  leżała  na  półce  w  schowku.  Znalazłam  węzełek  z  tymi  strasznymi 

rzeczami i list. Przeczytałam go. Stałam w korytarzu jak sparaliżowana... Chciałam go spalić, 

ale zabrakło mi odwagi... 

Oczy  Isabell  znów  stały  się  nieobecne,  co  oznaczało,  że  pogrążyła  się  w  swym 

własnym świecie. 

- Dlaczego bałaś się spalić list? 

- Bałam się że... ona się rozgniewa. 

- Jaka ona? 

Isabell zesztywniała i odpowiedziała jak w transie, jak gdyby zapomniała, że Allan i 

jego matka są przy niej: 

- Ona żyje! Ona musi żyć, bo wiedziała! 

Maia Wide i jej syn wymienili zdumione spojrzenia. Co to miało znaczyć? 

Isabell powróciła do rzeczywistości. 

- Potem nic już nie pamiętam... schodziłam po wąskich, stromych schodach. 

background image

-  Po  schodach  na  strych!  Czy  schowałaś  list  na  strychu,  Isabell?  -  uporczywie 

dopytywał się Allan. 

- Nie wiem. Może i tak. Może w starej skrzyni, gdzie przechowywałam moje rzeczy, 

których nie chciałam nikomu pokazywać. Skrzyni nikt nigdy nie otwierał. 

W  następnej  chwili  Allan  zerwał  się  na  równe  nogi.  Usłyszały,  jak  wbiega  po 

schodach na strych i przeszukuje pomieszczenie. Wrócił na dół zawiedziony. 

- Nie znalazłem żadnej skrzyni. Nic tam nie było, nawet jednego tekturowego pudła. 

- Może nasze rzeczy zostały złożone u Pera-Arnego? - niepewnie powiedziała Isabell. 

- Wydaje mi się, że zaofiarował się, iż je przechowa. 

- Najlepiej będzie, jeśli pójdziemy od razu i go spytamy - oświadczył Allan. - Masz 

dość sił? 

- Tak... 

- Daję ci kwadrans na przygotowanie się. Czekamy na dole w kuchni. 

- Allanie! - z wyrzutem zwróciła się do niego matka. - Isabell chorowała! Musisz dać 

jej tyle czasu, ile potrzebuje, poza tym musi najpierw coś zjeść. 

-  Wobec  tego  pół  godziny!  -  Allan  sam  nie  wiedział,  dlaczego  jest  tak  zirytowany. 

Widok drobnej postaci w łóżku działał mu na nerwy. Rude włosy były potargane, twarz biała 

jak poduszka - Isabell wyglądała zdecydowanie niekorzystnie, a mimo to było w niej coś, co 

wzbudzało jego niepokój w zupełnie inny sposób niż obecność Leny. Zaczął się zastanawiać, 

czy Isabell naprawdę nie jest czarownicą zdolną zauroczyć każdego mężczyznę, który stanął 

na jej drodze. 

Matka na pewno tego tak nie odbierała. Była kobietą, w dodatku bardzo roztargnioną. 

Nie widziała nic poza tym, co chciała zobaczyć. On jednak czuł niezwykłą moc, płynącą od 

Isabell, i zdawał sobie sprawę, że może ona mieć wpływ na jego losy. 

 

Isabell  schodząc  po  schodach  musiała  mocno  przytrzymywać  się  poręczy.  Z  kuchni 

słyszała głos Mai Wide: 

- Jak się mają twoje sprawy z tą piękną fotomodelką, którą mi wtedy przedstawiłeś, 

Allanie? Miała, zdaje się, na imię Lotte? 

- Lena! - poprawił Allan i w jego głosie zabrzmiał cieplejszy ton. - Mam nadzieję, że 

jak  najlepiej.  Być  może  już  niedługo  będziesz  miała  synową,  mamo!  Bylebym  tylko  zdołał 

rozwiązać tę przeklętą zagadkę! 

- To rzeczywiście dziwna historia - przyznała starsza pani zadumana. - Tak mi szkoda 

Isabell! 

background image

- Sądzisz więc, że jest niewinna? Mimo że ludzie ją oskarżają? 

- Naturalnie - odparła Maia Wide. - A ty nie? 

Isabell znieruchomiała w oczekiwaniu na odpowiedź Allana. 

-  Nie  wiem  -  usłyszała  wreszcie.  -  Bez  wątpienia  z  jakiegoś  powodu  ma  wyrzuty 

sumienia. 

- O wyrzuty sumienia nietrudno, gdy bezustannie słyszy się o sobie tylko złe słowa. 

Ale to wcale nie znaczy, że tak naprawdę jest się winnym - oświadczyła Maia Wide. 

 

Dwadzieścia minut później stali na dziedzińcu gospodarstwa Pera-Arnego. 

Rozpromienił się na widok Isabell. 

- Szesnaście lat upłynęło od czasu, gdy się ostatni raz widzieliśmy! A ty z latami tylko 

piękniejesz! 

Właśnie  na  te  słowa  wyszła  z  domu  Tora.  Obrzuciła  Isabell  szybkim,  podejrzliwym 

spojrzeniem i demonstracyjnie się nie przywitała. 

- Zastanawiałam się nad czymś - zaczęła Isabell niepewnym głosem. - Te stare rzeczy 

po moim ojcu... Czy nadal je masz, Per-Arne? 

Tora uprzedziła męża: 

-  Nie,  już  wiele  lat  temu  kazałam  mu  je  spalić.  Nie  mogliśmy  dłużej  trzymać  tych 

klamotów, zajmowały tylko miejsce w stodole! 

Isabell pokiwała głową. Allan bacznie ją obserwował. Czy nie odetchnęła z ulgą? 

- Chodzi o starą skrzynię... - zaczął. 

-  Wiem,  wiem  -  przerwał  mu  Per-Arne.  -  To  prawda,  że  część  rzeczy  spaliłem,  ale 

skrzynia stoi w wozowni razem z kilkoma innymi sprzętami, które były osobistą własnością 

Isabell. 

Tora chciała coś wtrącić, lecz Allan okazał się szybszy. 

- Doskonale! Czy możemy zabrać skrzynię z wozowni? 

- Ależ oczywiście... 

Skrzynia naprawdę była stara, farba odpadała z niej płatami. Po brzegi wypełniały ją 

listy i drobiazgi, zbierane przez romantyczną nastolatkę. Allan otworzył wieko i odsunął się 

na bok, by Isabell przejrzała swoje rzeczy, ale ona tylko potrząsnęła głową, jak gdyby chciała 

powiedzieć:  „Niech  to  pozostanie  twoją  sprawą.  To  ty  prowadzisz  dochodzenie,  nie  ja. 

Musisz też wziąć na siebie wydanie wyroku”. 

Odwróciła  się  plecami  i  wyczekująco  zatrzymała  się  w  drzwiach  do  wozowni.  Jej 

postawa niepomiernie zirytowała Allana. Stała pochylona, jakby została już skazana i przyjęła 

background image

to bez protestu. Z powrotem napłynęły wszystkie jego dawne wątpliwości. 

Znalazł  arkusz  przypominający  pergamin  i  kawałek  czegoś,  co  wyglądało  na  cienką 

wygarbowaną skórę. Maia Wide pochyliła się nad pergaminem. 

-  Jak  wypędzić  dziecko  z  łona  matki...

 - odczytała cicho. - Widać problem usuwania 

ciąży  w  siedemnastym  wieku  był  tak  samo  aktualny!  Podane  są  wszystkie  niezbędne 

ingrediencje. Lista zgadza się z zawartością tego okropnego węzełka, który znalazła Isabell. 

Uff! 

Allan  nie  odezwał  się  ani  słowem.  Na  starej  recepcie  widniała  pieczęć  muzeum  w 

Hedom,  a  zatem  należała  kiedyś  do  Karoline  Falk.  Natomiast  cienki  płatek  skóry,  pokryty 

niemal  zatartym  pismem,  nie  miał  stempla  muzeum.  To  musiał  być  ów  straszny  list,  który 

sprawił,  że  w  gruzy  rozsypał  się  świat  szesnastoletniej  Isabell,  oczekującej  dziecka  i  nie 

mającej nikogo, kto by jej pomógł. 

 

Odczytanie listu zajęło Allanowi i jego matce niemal godzinę. Wysławszy Isabell na 

górę do łóżka, zasiedli w kuchni. 

Maia Wide popatrzyła na Allana. 

- Biedna dziewczyna - szepnęła. - Jaki to musiał być dla niej wstrząs! 

- Przecież nie ma tu nic aż tak strasznego - zaprotestował Allan. 

- Ty niczego nie rozumiesz, bo jesteś mężczyzną. Nie potrafisz sobie wyobrazić, jak 

wrażliwa  dziewczyna,  która  na  dodatek,  jak  się  to  mówi,  „znalazła  się  w  kłopocie”, 

zareagowałaby na taki list. Proszę, odczytaj to jeszcze raz, w normalnym szwedzkim. Tego 

starodawnego języka nie da się zrozumieć. 

Allan z trudem brnął przez „tłumaczenie”, jakiego wspólnie dokonali: 

Moja droga krewniaczko i następczyni! 

Dumna  jestem  z  ciebie.  Jesteś  prawdziwą  przedstawicielką  rodu  Falk.  Wiedziałam  to 

od  samego  początku,  dlatego  strzegłam  cię  i  udzielałam  ci  pomocy.  Wiem,  że  pragnęłaś  jej 

śmierci,  dlatego  pozwoliłam  mej  duszy  zamieszkać  w  twoim  ciele  i  umożliwić  ci  spełnienie 

twego  życzenia.  Wspaniale  jest  móc  znów  żyć,  znów  działać!  Ty  jesteś  mną,  a  ja  tobą

wspólnymi siłami zatrułyśmy jej umysł, aż w końcu sama zapragnęła umrzeć. Znam też twoje 

inne  życzenia,  nie  musisz  się  niczego  obawiać!  Wykorzystaj  to,  co  dla  ciebie  zostawiam,  a 

pozbędziesz się dziecka. Spełnię wszystko, czego zapragniesz. 

Twoja przodkini, Karoline Falk

 

- To okrutne! Nieludzkie! - mówiła wzburzona Maia Wide. - Że też ktoś ośmiela się w 

ten sposób obciążać sumienie niedojrzałej nastolatki! 

background image

- Skąd wiesz, że Isabell miała wtedy wyrzuty sumienia? - spytał Allan. 

Słaby dźwięk od strony  drzwi zmusił ich do odwrócenia  głów. Stała w  nich  Isabell, 

blada  jak  kreda,  z  ciemnorudymi  włosami,  spływającymi  na  ramiona.  Oczy  miała 

przerażająco mroczne. 

-  Twoja  matka  jest  mądrą  kobietą,  Allanie  -  powiedziała  cicho.  -  Rzeczywiście 

zastanawiałam się, czy istnieje jakaś możliwość pozbycia się dziecka. 

-  To  oczywiste  -  spokojnie  oświadczyła  pani  Wide.  -  Nie  ma  chyba  młodej 

dziewczyny,  która  znalazłszy  się  w  podobnej  sytuacji  jak  ty  nie  bierze  pod  uwagę  takiego 

rozwiązania. Istotne jest, na co się która decyduje. Pamiętaj o jednym, Allanie, to wydarzyło 

się  przed  szesnastoma  laty,  a  ludzie  nie  byli  wówczas  tacy  tolerancyjni,  zwłaszcza  tutaj,  w 

Hedom. Pamiętam sama, jak gapili się na mnie, gdy odważyłam się założyć na plaży kostium 

bikini  -  dodała  z  uśmiechem.  -  Ale  przejdźmy  do  poważniejszych  spraw,  Isabell!  Czy 

rozważałaś możliwość wykorzystania tej starodawnej formuły na przerwanie ciąży? 

Isabell odwróciła głowę., 

- Nie spaliłam jej. Może miałam co do niej jakiś ukryty zamiar? 

- Nie, nie - gwałtownie zaprotestował Allan. - Wcześniej mówiłaś, że nie zniszczyłaś 

tej  recepty,  bo  obawiałaś  się  jej  gniewu.  Miałaś  na  myśli  Karoline  Falk,  prawda? 

Rzeczywiście uwierzyłaś w te brednie? 

-  Wtedy  wierzyłam  -  odparła  Isabell  z  namysłem.  -  Bo  przez  chwilę  rzeczywiście 

pragnęłam,  by  Lillemor  Bruun  nigdy  nie  istniała.  Zakochałam  się  w  Janie  Bruunie.  Nie 

chciałam  śmierci  Lillemor,  pragnęłam  jedynie,  aby  nigdy  nie  pojawiła  się  w  Lindane.  A 

potem ona umarła, przy Wzgórzu Czarownic, i uwierzyłam, że to stało się za moją sprawą, 

moją i Karoline Falk. 

Allan, wzburzony, nic nie mówił, tylko kręcił głową. 

- Czy ty nie rozumiesz, jakie to uczucie, kiedy się wierzy, że licząca sobie trzysta lat 

czarownica  wcieliła  się  w  ciebie?!  -  zawołała  zrozpaczona  Isabell.  -  Że  potrafi  odczytać 

wszystkie  twoje  myśli,  spełnia  każde  najdrobniejsze  życzenie...  Przecież  człowiekowi 

przychodzą do głowy bardzo różne myśli, choć tak naprawdę wcale tak nie uważa! 

-  Według  mnie  to  wszystko  brzmi  idiotycznie  -  oświadczył  krótko  Allan.  -  Na 

przykład  Lena  nigdy  nie  dałaby  się  nabrać  na  takie  bzdury.  Wyśmiałaby  te  brednie.  Ale  ty 

jesteś zupełnie inna... 

W pokoju zapadła cisza. 

- Spójrzmy na to bardziej realnie. Kto mógł wejść tutaj podczas naszej nieobecności i 

podłożyć na półce w schowku to straszne zawiniątko? 

background image

Isabell pokręciła głową. 

- Nie wiem. Chyba każdy, przypuszczam. Każdy mógł dorobić sobie klucz w czasie, 

kiedy dom stał pusty. 

-  Przyjemnie  pomyśleć,  że  ludzie  mogą  do  nas  wchodzić  i  wychodzić,  kiedy  im  się 

ż

ywnie podoba - skrzywił się Allan. - No cóż... naprawdę musisz mieć bujną wyobraźnię, jeśli 

uwierzyłaś, że wcieliła się w ciebie czarownica sprzed wieków. 

-  To  jeszcze  nie  wszystko  -  wolno  powiedziała  Isabell.  -  Wiecie,  że  moi  najbliżsi 

otrzymywali anonimy. Ale nigdy nie zapytałeś, czy ja ich nie dostawałam, Allanie. Owszem, 

oto te, które zachowałam. 

Podała mu koperty. Allan otwierał je i czytał na głos. 

Wiem,  że  nienawidzisz  myśli  o  urodzeniu  dziecka.  Miałaś  tak  wiele  planów  na 

przyszłość,  z  których  nic  nie  wyjdzie,  jeśli  nie  pozbędziesz  się  płodu.  Chcesz,  żeby  ci  w  tym 

pomóc?  Nie  musisz  się  bać,  że  zostaniesz  odkryta.  Nikt  się  o  tym  nie  dowie.  Jesteś  przecież 

czarownicą

Następny list brzmiał: 

Nigdy nie zapomnij, że to ty spowodowałaś śmierć Lillemor Bruun! Uczyniłaś to siłą 

woli.  Nie  takie  rzeczy  potrafisz!  Pamiętaj,  że  wszystkie  twoje  myśli  i  pragnienia  staną  się 

rzeczywistością! Zapragnij tylko nie mieć tego dziecka! 

Allan mruknął coś niezrozumiale i otworzył następny list. 

- Przecież ten jest zaadresowany do Mattiego! - wykrzyknął zdumiony. 

- Tak - odparła Isabell. - Ale udało mi się go przechwycić. 

Czy wiesz, że twoja matka nie chciała, żebyś się urodził? Dlaczego nie wyjedziesz i nie 

oszczędzisz sobie i jej tych okropności? 

Allan popatrzył na Isabell. 

- Nie mogę pojąć, jak mogłaś tak długo wytrzymać - rzekł powoli. - Co za terror! To 

sprawa kryminalna, zdajesz sobie z tego sprawę? 

- Musiałam wytrzymać ze względu na Mattiego. Nie miał nikogo poza mną. 

-  Zastanawiam  się,  kto  kryje  się  za  tymi  listami.  Żona  Pera-Arnego  nie  jest  tobą 

zachwycona i wcale tego nie ukrywa. Wątpię jednak, by była dość inteligentna i wymyśliła 

coś tak wyrafinowanego. A co z samym Perem-Arnem? 

- On nigdy by czegoś takiego nie zrobił! - szybko zapewniła Isabell. - Zawsze był dla 

mnie dobry. 

- Dlatego, że się w tobie kochał - przypomniał jej Allan. - Można sobie wyobrazić, że 

szalał z zazdrości i rozpaczy, ponieważ spodziewałaś się dziecka z... z kimś innym... 

background image

- To nie Per-Arne! - powtórzyła rozgorączkowana Isabell. 

Maia Wide zerknęła na zegarek. 

-  Jest  już  tak  późno?  Allanie,  musisz  natychmiast  odwieźć  mnie  na  stację.  Ojciec 

spodziewa się mnie dziś wieczorem! 

Na twarzy Isabell odbiło się rozczarowanie. 

- Musisz jechać? - wyrwało jej się z głębi serca. 

- Niestety, tak. Ale nie bój się, Isabell. Allan będzie nad tobą czuwać! 

Nie, nie wyjeżdżaj! miała ochotę zawołać. Nie zostawiaj mnie z nim samej! To się źle 

skończy! 

Ale Isabell zaczęła tylko uważnie przyglądać się swoim dłoniom i nic nie powiedziała. 

background image

ROZDZIAŁ IX 

Allan  nie  chciał  zostawiać  Isabell  w  domu  samej,  poprosił  więc,  by  razem  z  nim 

odwiozła matkę na stację. Do samochodu wsiadły trzy milczące, zatopione w myślach osoby. 

Ostatnie odkrycia dały podstawy do nowych spekulacji. 

Przed szesnastoma laty ktoś wykorzystał wrażliwość Isabell i trudną sytuację, w jakiej 

się  znalazła,  i  od  tej  pory  z  całą  świadomością  ją  prześladował.  Allan  nie  przypuszczał,  by 

zagrażało  jej  realne  niebezpieczeństwo,  ale  nerwy  miała  napięte  do  granic  wytrzymałości. 

Nawet niewielki stres mógł ją całkowicie załamać. 

Jechali z Lindane pod górę. Na szczycie wzgórza mijali samochód jadący w przeciwną 

stronę.  Mężczyzna  za  kierownicą  na  ich  widok  skulił  się  i  podniósł  rękę,  jak  gdyby  chciał 

zasłonić  twarz.  Siedząca  obok  kobieta  ostrzegawczym  gestem  złapała  go  za  ramię  i  zaraz 

zniknęli z pola widzenia. 

- To była Ella! - wykrzyknęła Isabell. - I Jan Bruun. Nic nie rozumiem... 

-  Jan  Bruun!  Nauczyciel  z  czasów,  kiedy...?  -  Maia  Wide  urwała  w  pół  zdania, 

przestraszona, że powiedziała za dużo. 

Isabell nagle zaczęła się śmiać, głośno, niemal histerycznie. 

Ś

miech  czarownicy!  przeleciało  przez  głowę  Allanowi  i  natychmiast  się  zawstydził. 

Dlaczego  nie  opuszczała  go  myśl,  że  Isabell  naprawdę  jest  czarownicą,  obdarzoną 

nadprzyrodzonymi  zdolnościami?  To  przecież  idiotyczne!  W  dwudziestym  wieku... 

Rzeczywiście płynęła od niej niesamowita siła przyciągania, ale nie była jedyną taką kobietą. 

Lena, na przykład... 

Próbował sobie przypomnieć twarz Leny, ale nie bardzo mu to wyszło. Wydawało mu 

się, że cała wieczność upłynęła od momentu, kiedy byli razem. W krótkim czasie wiele się 

wydarzyło, poza tym  Lindane w Hedom było takie odległe od wszystkiego, co zwyczajne i 

znajome w Göteborgu. 

- Czy to on jest mężem Elli? - spytał. - Wobec tego nic dziwnego, że dowiedziawszy 

się o naszym powrocie próbuje się ukryć. Wydaje mi się, że w dramacie, jaki rozegrał się tu 

przed szesnastoma laty, jego rola była żałosna. Jeśli chodzi o Ellę, to i ona, moim zdaniem, 

zachowuje się nieco dziwnie. 

Isabell nie odpowiedziała. 

Nagle Allanowi coś się przypomniało. 

-  Mamo,  ta  starsza  pani  w  domu  starców  wspominała,  że  znałaś  kiedyś  Georga 

background image

Abrahamsena? 

-  O,  tak,  świetnie  go  pamiętam.  Bardzo  przystojny  mężczyzna.  Jego  żona  natomiast 

nie była radością dla oka. 

- Czy wiesz coś o jego romansie z jedną z mieszkanek Hedom? 

- Doprawdy, wstydziłbyś się, Allanie! Nie należę do tych, co węszą i wtrącają się w 

prywatne życie innych ludzi. - Maia Wide poczuła się naprawdę urażona. 

- To bardzo ważne - Allan obstawał przy swoim. - Czy wiadomo ci o jakiejś kobiecie, 

którą szczególnie się interesował? 

Matka potrząsnęła głową. 

- Nie mam pojęcia. No, ale jesteśmy na miejscu. Szybko nam poszło. Trzymajcie się 

na razie, oboje! Do widzenia! 

Allan  pomógł  jej  zanieść  walizkę,  potem  razem  z  Isabell  stali  na  peronie  i  machali, 

dopóki pociąg nie zniknął im z oczu. Wrócili do samochodu. 

-  Co  z  moim  ogrodem?  -  spytała  Isabell,  kiedy  zajechali  przed  dom.  -  Czy  kwiaty 

przetrwały przez ten czas, kiedy leżałam chora? 

- Chodź, zobacz sama! - odparł Allan z uśmiechem. - Własnoręcznie je podlewałem i 

pielęgnowałem! 

Isabell z zachwytem patrzyła na piękny kwietnik. 

-  Allanie,  świetnie  się  spisałeś!  Spójrz!  Te  roślinki,  których  nie  znałam,  wypuściły 

pączki! Zakwitną, zanim wyjedziemy! Czy to nie emocjonujące? 

Oczy  zalśniły  jej  nadzieją,  Allan  impulsywnie  objął  ją  i  uścisnął.  Przez  moment  jej 

szczupłe  ciało  opierało  się  o  jego  pierś,  ale  zaraz  zareagowała  tak  jak  zwykle,  gdy  ktoś  jej 

dotknął  -  wyrwała  się  gwałtownie  i  zniknęła  w  głębi  domu.  Usłyszał,  że  wbiega  na  piętro. 

Tego wieczoru już więcej się nie pokazała, lecz Allan mimo wszystko traktował ten króciutki 

epizod  jako  krok  na  drodze  ku  jej  wyzdrowieniu.  Przez  chwilę  rozluźniła  się  w  jego 

objęciach, wcześniej od razu zareagowałaby gwałtownie. 

Przyłapał  się  na  pragnieniu,  by  to  on,  właśnie  on  ostatecznie  zdołał  zburzyć 

nienaturalne mury, jakimi odgrodziła się od świata Isabell, i uczynił z niej na powrót zdrową 

kobietę  z  normalnymi  uczuciami  i  instynktami.  Jak  wiele  musiała  wycierpieć  przez  te  lata, 

zmuszona tłumić ciepło, które, był o tym przekonany, w niej tkwiło. 

Prawda,  przecież  miał  Lenę!  Jak  mógł  myśleć  o  Isabell,  mając  tak  piękną,  idealną 

dziewczynę jak Lena? 

W  dodatku  byłoby  to  nie  fair  w  stosunku  do  Isabell.  Przecież  on  nie  lubił  jej  w  ten 

sposób. Odczuwał jedynie fizyczny pociąg, nic poza tym. 

background image

 

Następnego  dnia  skończyła  się  piękna  pogoda.  Znad  morza  nadciągnęły  ciężkie 

chmury,  wiatr  szarpał  korony  drzew.  Kiedy  Allan  zszedł  do  kuchni,  Isabell  nie  było,  ale  w 

termosie  czekała  na  niego  gorąca  kawa.  Nalał  sobie  filiżankę  i  ukroił  kromkę  chleba,  a  po 

ś

niadaniu narzucił sztormiak i wyszedł do ogrodu na inspekcję rabatki z kwiatami. Wydawało 

się jednak, że niepogoda nie zaszkodziła roślinom. 

Gdzie się podziała Isabell? 

Wątpił,  by  poszła  do  kogoś  w  odwiedziny.  Nadal  była  onieśmielona  i  bała  się 

spotkania ze starymi znajomymi. Z wyjątkiem Torego Simonsena. Allan skrzywił się na myśl 

o nim. Nawet przy swej najlepszej woli nie mógł zmusić się do sympatii dla tego nieco zbyt 

czarującego młodego człowieka. 

Stanął  rozmyślając.  Najprawdopodobniej  zeszła  na  plażę.  No  cóż,  on  może  w  tym 

czasie pozmywać... 

Upłynęła  godzina,  a  Isabell  wciąż  nie  wracała.  Irytacja  Allana  zmieniła  się  w 

niepokój, że jego podopiecznej coś się przytrafiło. W końcu postanowił jej poszukać. 

Długimi  krokami  maszerował  ścieżką  w  dół  ku  smaganym  wichrem  skałom.  Nad 

głową  jękliwie  skrzeczały  mewy,  a  w  miejscu,  gdzie  fale  biły  o  skaliste  wysepki,  wiatr 

podrywał w powietrze strzępki słonej piany. 

Wtedy  spostrzegł  Isabell.  Siedziała  nieruchomo  na  małym  kamieniu  tuż  nad  wodą. 

Musiała być przemoczona do suchej nitki. Co, na miłość boską, robi tu przy takiej pogodzie? 

pomyślał wściekły i zawołał ją, ale jego głos porwał wiatr. 

Z  wysiłkiem  przedzierał  się  między  skałami,  przeklinając  każde  bliskie  upadku 

poślizgnięcie na mokrym kamieniu. Wreszcie znalazł się tuż nad Isabell, ale nie odważył się 

jej dotknąć w obawie, że szarpnie się i straci przy tym równowagę. 

- Musiałaś trochę poczekać, żebym w końcu za tobą poszedł! - krzyknął gniewnie. - 

Ale  liczyłaś  na  to,  że  cię  znajdę,  samotną  i  tragiczną,  pozostawioną  na  pastwę  sztormu! 

Chciałaś,  bym  szalał  z  niepokoju,  że  może  nagle  przyjdzie  ci  do  głowy  skoczyć  prosto  w 

morze, prawda? Mam szczerą nadzieję, że złapiesz po tym porządne przeziębienie. Nie, wcale 

tak nie myślałem - dodał prędko. - Ale, prawdę mówiąc, Isabell... 

Nic więcej nie powiedział, bo Isabell zaczęła się śmiać. 

- Drogi Allanie, nie miałam aż tak dramatycznych zamiarów. Usiadłam tu, jak miałam 

w zwyczaju, kiedy byłam dzieckiem, ale zorientowałam się, że przestałam już być odważną 

dziewczynką.  Po  prostu  ogarnęła  mnie  panika  i  zabrakło  mi  odwagi.  Bałam  się  ruszyć  z 

miejsca. Dobrze, że przyszedłeś. Siedziałam tu niemal przez dwie godziny i zapewniam cię, 

background image

ż

e było mi i mokro, i zimno! 

Popatrzył na nią badawczo, ale w końcu i on nie mógł powstrzymać się od śmiechu. 

Zaraz jednak spoważniał. 

-  Niełatwo  będzie  cię  stąd  wyciągnąć,  chyba  że  złapiesz  mnie  za  rękę.  Możesz  to 

zrobić? 

Przez twarz przeleciał jej skurcz i odpowiedziała dopiero po chwili: 

- Nie mam chyba innego wyjścia. 

Z wahaniem podała mu rękę, a Allana ogarnęło uczucie triumfu. Wiedział, jak bardzo 

Isabell musiała się przemóc. To kolejny krok na drodze do wyzdrowienia. 

Wzruszony jej zaufaniem ostrożnie ją podtrzymał, a zdrętwiała z zimna dłoń  Isabell 

rozpaczliwie uczepiła się jego ręki. Wreszcie pokonali ostatnie nierówności i znaleźli się na 

stosunkowo płaskim terenie. Isabell była tak wyczerpana, że ledwie trzymała się na nogach. 

Allan delikatnie przygarnął ją do siebie i prowadził, dopóki się nie uspokoiła. 

Zdumiało  go,  jak  miękki  i  kuszący  wydawał  się  jej  chłodny  policzek  przy  jego 

policzku. Długie rzęsy drżały.  Zrozumiał, że Isabell nie myśli o tym, że stoją przytuleni do 

siebie. Był dla niej tylko bezpiecznym portem po długim wyczekiwaniu w zimnie i strachu. 

Znów uderzył go jej powab, tajemniczość, coś niezgłębionego, co jakby nie mieściło się w ich 

epoce.  Znalazł  na  to  jedno  jedyne  słowo:  zauroczenie.  Kojarzyło  się  z  niebezpiecznym 

określeniem „rzucanie uroku”. 

 

Allan  rozpalił  w  kominku.  Isabell  siedziała  owinięta  w  koce,  z  filiżanką  parującej 

kawy.  Pyknął  z  fajki  i  zamyślony  obserwował  tańczące  płomienie.  Od  czasu  do  czasu 

ukradkiem zerkał na Isabell. W migotliwym blasku ognia była piękniejsza niż kiedykolwiek. 

Zielone  oczy  lśniły  głębokim  tajemniczym  blaskiem,  w  rudych  włosach  przesypywały  się 

iskry. Już wiedział, że można dla niej popełnić szaleństwo. Znów zaczął się zastanawiać, kto 

jest ojcem jej syna. 

- Powiedz mi, Isabell, co się właściwie wtedy wydarzyło? - zaczął. 

Natychmiast  zrozumiała,  o  co  mu  chodzi,  i  uczyniła  dłonią  gest,  jakby  chciała  go 

powstrzymać. 

- Nie, Allanie! Nie potrafię o tym mówić! 

- Sama przyznałaś, że ulgę przyniosła ci wczorajsza rozmowa o tym okropnym liście i 

starej recepcie. 

- To było co innego... 

- A więc pozwól mówić mnie - przekonywał ją. - Ty nie musisz w ogóle się odzywać. 

background image

Wystarczy, jak będziesz kiwać albo kręcić głową. 

- Nawet tego nie obiecuję - mruknęła Isabell. 

- Zrobisz jak zechcesz, ale pozwól mi przynajmniej powiedzieć, do jakich wniosków 

doszedłem.  Chodzi  mi  o  ojca  Mattiego.  Ty  wykluczyłaś  Georga  Abrahamsena.  Tore 

Simonsen również nie wchodzi w grę, bo był wówczas za młody. Ale mamy Pera-Arnego... 

-  Nie!  -  Isabell  zdecydowanie  potrząsnęła  głową.  -  Per-Arne  i  ja  byliśmy  dobrymi 

przyjaciółmi. Nie zareagowałabym tak gwałtownie, nawet gdyby... 

-  Dobrze,  a  więc  i  jego  odrzucimy.  Pozostają,  o  ile  idę  właściwym  tropem,  dwie 

osoby: Jan Bruun i Kjell Jahr. Jeśli podtrzymujesz, że nie miałaś romansu z Bruunem, musiał 

to być Kjell... 

- To nieprawda! - rozległ się zduszony krzyk Isabell. Cała się trzęsła. - To kłamstwo... 

kłamstwo! 

-  To  on,  prawda,  Isabell?  -  powiedział  Allan  spokojnie.  -  Próbujesz  się  oszukiwać, 

może dlatego, że zawsze czułaś wobec niego ogromną niechęć, kiedy byliście dziećmi. Sama 

to przyznajesz. Czy bardziej go polubiłaś, kiedy dorastaliście? 

- Nie! - Krótkie słowo zabrzmiało jak szloch. - Wydawał mi się wstrętny, ohydny! Są 

ludzie, których widoku się nie znosi, nawet jeśli nie uczynili nic złego, i taki właśnie był mój 

stosunek do niego! 

- Rozumiem cię świetnie. Gdzie to się stało? Tutaj, w Lindane? 

- Nie, byliśmy na tańcach w Hedom, wszyscy razem, a potem... 

Nagle  Isabell  zorientowała  się,  że  oto  właśnie  opowiada  całą  historię.  Urwała 

gwałtownie i przerażona wpatrywała się w Allana. 

- Byliście na tańcach w Hedom - powtórzył, zachęcając ją do dalszych wyznań. - I co 

się wydarzyło? 

Isabell wzięła głęboki oddech i wróciła w przeszłość. 

-  Nikt  nie  chciał...  tańczyć...  z  Kjellem.  Prosił  wszystkie  równe  mu  wiekiem 

dziewczęta, ale każda uprzejmie odmawiała albo w ogóle nic sobie z tego nie robiła. Ja nie 

mogłam go znieść, ale... Ogromnie mi go było żal. 

-  Tak,  tak,  masz  słabość  do  nieudaczników  -  zauważył  Allan.  -  Doktor  Lanz 

opowiedział mi o tym. Co się stało dalej? 

- Pamiętam, jak pomyślałam sobie, że to wcale nie Torego Simonsena najbardziej żal, 

choć on był na wpół inwalidą, tylko Kjella, zawsze miłego i pomocnego, wykorzystywanego, 

ponieważ w każdej chwili był gotów wyświadczyć innym przysługę. Tylko po to, by móc być 

jednym z grupy, rozumiesz? 

background image

-  Kupował  sobie  przyjaźń  -  pokiwał  głową  Allan.  -  Dobrze  wiem,  o  czym  mówisz. 

Często się zdarza, że ci, którzy nie cieszą się szczególną sympatią, w ten sposób pozyskują 

sobie przyjaciół. To bardzo smutne. Ale wróćmy do tego wieczoru. 

- Spytałam Kjella, czy ze mną zatańczy. On udawał wyniosłego i łaskawie stwierdził, 

ż

e się zlituje nad taką smarkulą. Zatańczyliśmy jeden taniec. Spytał, czy może odprowadzić 

mnie  do  domu,  ale  odmówiłam.  Odczekałam  chwilę  i  wymknęłam  się  z  lokalu  tanecznego, 

ale on mnie dogonił tuż przy leszczynowych zaroślach. Wiesz, gdzie to jest. 

- Tak, nie przerywaj. 

-  A  potem...  Allanie,  czy  naprawdę  muszę  ci  o  tym  opowiadać?  -  Patrzyła  na  niego 

błagalnie, ale był nieugięty. Prawda musiała w końcu wyjść na jaw, dla dobra Isabell. 

- Owszem, musisz - odparł krótko. - Mów dalej. 

- Kjell powiedział... Wygadywał wiele dziwnych rzeczy - jąkając się ciągnęła Isabell. - 

Stwierdził na przykład, że nie wiedział, że się w nim zakochałam. Usiłowałam protestować, a 

jednocześnie  nie  chciałam  go  zranić.  Potem  pociągnął  mnie  w  las  i...  -  Twarz  Isabell 

wykrzywił  grymas  obrzydzenia.  -  Pocałował  mnie,  a  ja  rozgniewałam  się  i  wyrwałam.  Ty 

tego  nie  rozumiesz,  Allanie,  bo  nigdy  go  nie  widziałeś,  ale  on  był  naprawdę  bardzo  mało 

pociągający. Włosy miał zawsze tłuste i brudne i chyba nigdy nie miał zwyczaju myć zębów. 

Cuchnęło od niego i... i... 

- Rozumiem - odparł Allan cicho. Nie  chciał, by  Isabell zagłębiała się  w odrażające 

szczegóły. 

- A potem zaczął płakać. Dorosły mężczyzna... W każdym razie w moich oczach nim 

był.  Padł  na  ziemię,  szlochając,  że  nawet  jego  własna  matka  nie  znosi  jego  widoku  i  że 

pozostaje mu tylko jedno rozwiązanie, a mianowicie popełnić samobójstwo. Wtedy ogarnęło 

mnie współczucie, usiadłam koło niego, próbując go pocieszyć. Starałam się go przekonać, że 

wiele osób go lubi, ale on twierdził, że jestem dokładnie taka sama jak inni i tylko się z niego 

wyśmiewam. Mówiłam mu, że to nieprawda. Głaskałam go po głowie, mówiąc, że go lubię, 

choć  nie  w  tym  znaczeniu,  jakie  on  ma  na  myśli,  bo  jestem za  młoda... Ale  on  nagle  mnie 

złapał... Walczyłam jak oszalała, Allanie. Próbowałam krzyczeć, ale zatkał mi usta, wyciągnął 

nawet nóż i skierował go ku sobie, grożąc, że odbierze sobie życie, jeśli mu nie ulegnę... 

Isabell ciężko dyszała. Twarz ściągnęła jej odraza i przerażenie. Allan delikatnie objął 

ją za ramiona. 

- Szantaż - mruknął. - Najzwyklejszy szantaż. Poddałaś się jego naciskom, bo się po 

prostu bałaś, że spełni swoje groźby, a poza tym nie chciałaś go zranić. 

-  Tak.  To  nie  był  gwałt,  Allanie,  a  w  każdym  razie  nie  w  sensie  prawnym...  - 

background image

powiedziała  szeptem.  -  I  to  właśnie  było  najgorsze.  Czułam  się  chora  ze  wstydu  i 

obrzydzenia, ale chciałam... chciałam udowodnić mu, że ktoś naprawdę dobrze o nim myśli. 

Byle tylko nie odbierał sobie życia... To było straszne! Straszne! Nie wytrzymam tego... 

- Ależ tak, Isabell, wytrzymasz, bo to już minęło. Opowiedziałaś, co się wydarzyło, i 

rozumiem, dlaczego tak postąpiłaś. Najgorsze, że rozumiem także tamtego biedaka, choć nie 

ma żadnego usprawiedliwienia dla tego, co tobie zrobił. 

- To dlatego, że tak mi było szkoda Kjella - ledwie słyszalnie szepnęła Isabell. 

Allan pokiwał głową. 

- Co się stało potem? - spytał krótko. 

-  Rozchorowałam  się  i  wiele  dni  przeleżałam  w  łóżku.  Nie  miałam  siły  z  nikim 

rozmawiać. 

- Nikomu nie wydawało się to dziwne? 

- A komu? Ojciec leżał w szpitalu, mieszkałam całkiem sama. Po tym, co się zdarzyło 

tego wieczoru, nie mogłam znieść bliskości jakiegokolwiek mężczyzny. Wydawało mi się, że 

znów czuję dotyk dłoni Kjella na skórze i mam przed sobą jego twarz. Nigdy nie zdołam tego 

przezwyciężyć. 

Allan  nie  odpowiedział.  Isabell  najwyraźniej  nie  zdawała  sobie  sprawy,  że  siedzi 

wtulona  w  jego  ramię.  Pomyślał,  że  może  wcale  nie  traktuje  go  jak  mężczyznę,  raczej  jak 

dobrego wujka. 

- Dlaczego nie przyznał się, że to on był ojcem twojego dziecka? - spytał wreszcie. 

- Nie wiedział, nie od razu. Przyszedł do mnie i błagał, żebym nie wyjawiła nikomu 

prawdy  o  tym,  co  się  wydarzyło.  Powiedział,  że  jeśli  matka  się  dowie,  nigdy  mu  tego  nie 

wybaczy. A ja... przede wszystkim starałam się zapomnieć... 

- Ale potem zorientowałaś się, że będziesz miała dziecko. Zrozumieli to także ludzie 

w Hedom. Co on wtedy zrobił? 

Isabell ukryła twarz na ramieniu Allana. 

- Zaciągnął się na statek, pozwalając im wierzyć, że to Jan Bruun zdradził żonę ze mną 

i jest ojcem dziecka. 

Allan mocno zacisnął szczęki. 

-  Tego  Kjellowi  Jahrowi  nigdy  nie  wybaczę.  To,  co  zaszło  wieczorem  po  tańcach, 

można  od  biedy  zrozumieć,  kiedy  pomyśli  się,  jak  rozpaczliwie  był  samotny,  ale  że  nie 

przyznał się do winy, to po prostu nikczemne! Biedne dziecko, miałaś ledwie szesnaście lat! 

Musiałaś  przejść  więcej,  niż  ludziom  może  pomieścić  się  w  głowie.  Żyć  w  podwójnym 

strachu... 

background image

Isabell podniosła głowę i popatrzyła na niego oczyma głębokimi jak studnie. 

-  Naprawdę  rozumiesz?  -  spytała  zdumiona.  -  Rozumiesz,  że  się  bałam,  iż  dziecko 

będzie do niego podobne? 

- Oczywiście. 

-  A  jednak...  Nie  potrafię  nienawidzić  Kjella  -  szepnęła.  -  Bo  przecież  on  dał  mi 

Mattiego. A Matti w ogóle go nie przypomina! 

-  Nie.  Matti  to  wspaniały  chłopiec!  -  W  głosie  Allana  pojawił  się  ciepły,  serdeczny 

ton. 

-  Tak...  -  Isabell  zapatrzyła  się  w  dal.  -  Tylko  poczęty  w  tak  straszny  sposób.  To 

okropne, Allanie! 

-  Spróbuj  płakać,  Isabell!  Wszystko  już  minęło.  Płacz,  żebyś  wreszcie  mogła  z  tym 

skończyć. 

- Nie mogę! 

- Owszem, możesz! Spróbuj! 

Delikatnie  jedną  ręką  pogładził  ją  po  włosach,  drugą  tulił  do  siebie,  szepcząc  czułe 

słowa,  aby  wygnać  z  jej  ciała  to  dziwne  odrętwienie.  W  kominku  strzelały  iskry,  na  półce 

tykał zegar, poza tym słychać było tylko drżący oddech Isabell i łagodny głos Allana. 

- Płacz, moja droga... 

Isabell  starała  się  z  całych  sił,  ale  łzy  nie  chciały  popłynąć.  Nie  zdając  sobie  z  tego 

sprawy, mocniej przytuliła się do niego, a ciepło bijące z jej ciała sprawiło, że oszołomiony 

Allan  się  zapomniał.  Jego  dłonie,  nieświadome  tego,  co  robią,  przesuwały  się  po  jej 

szczupłym  ciele,  poczuł,  że  przyciska  się  do  niego  wiedziona  tłumioną  tęsknotą  i  że  nagle 

odrywa  się  z  rozpaczliwym  krzykiem,  śmiertelnie  przerażona.  W  następnej  chwili  siedział 

przy kominku sam. 

Usłyszał, jak na górze z trzaskiem zamykają się drzwi do jej pokoju, a klucz przekręca 

się  w  zamku.  Przeklinał  siebie  za  to,  że  oszołomiony  wykorzystał  tę  chwilę,  kiedy  po  raz 

pierwszy w pełni mu zaufała. 

Zawstydzony poszedł na piętro i cicho zapukał do drzwi sypialni Isabell. 

-  Słucham  -  dobiegł  go  jej  zmęczony  głos,  ale  najwyraźniej  nie  miała  zamiaru  mu 

otwierać. 

- Proszę, wybacz mi, Isabell! Zachowałem się bardzo niestosownie. Obiecuję, że to się 

nigdy nie powtórzy! 

- Wszystko zepsułeś - odparła cicho. - Co ci po mnie? Masz przecież Lenę! 

- Nie mieszaj do tego Leny! - zniecierpliwił się. - To dotyczy wyłącznie ciebie i mnie. 

background image

Po  drugiej  stronie  drzwi  na  chwilę  zapadła  cisza,  w  końcu  Isabell  powiedziała 

cichutko: 

- Może to w równym stopniu moja wina. Zapomnijmy o tym. 

-  Och,  oczywiście!  -  odparł  Allan  z  ulgą  pomieszaną  z  rozczarowaniem.  Ale  tak 

pewnie było najlepiej... - Zejdź na dół, Isabell, zjemy coś! 

Nie odpowiedziała. 

- Isabell? - powtórzył. 

- Ciii, Allanie! Ktoś stoi na drodze. Śliczna, jasnowłosa dziewczyna, razem z Torem 

Simonsenem. 

Ś

liczna,  jasnowłosa  dziewczyna.  Lena!  przemknęło  przez  głowę  Allanowi.  Był  tego 

pewien, jeszcze zanim wyjrzał przez okienko w korytarzu. 

- Do diabła... Isabell, to Lena! Nie prosiłem, żeby tu przyjeżdżała! Do licha! Co my 

teraz zrobimy? 

Isabell przekręciła klucz w zamku i wyszła z pokoju. Pobladły Allan stał nieruchomo. 

- To twój problem, prawda? - mijając go powiedziała drwiącym tonem. 

background image

ROZDZIAŁ X 

-  Nie  prosiłem,  żeby  przyjeżdżała!  -  powtórzył  Allan,  jeszcze  raz  wyglądając  przez 

okno. 

Lena  stała  przy  furtce,  zatopiona  w  rozmowie  z  Torem  Simonsenem.  Sprawiała 

wrażenie, że wcale jej się nie spieszy. 

- Nie pojmuję, o czym mogą tyle gadać! - mruknął zaniepokojony. - Mam nadzieję, że 

nie zdradzi mu, że jesteśmy małżeństwem tylko na niby. To może wszystko zepsuć! 

-  Tore  jest  bardzo  przystojny  -  chłodno  zauważyła  Isabell.  -  A  twoja  Lena  jest 

niezwykle piękną dziewczyną. Co w tym dziwnego, że chcą przez chwilę pogawędzić? 

- Nie bądź niemądra! - odpowiedział gniewnie. - Schodzę na dół! 

Zanim jednak zdążył otworzyć drzwi, Lena i Tore szli już ścieżką przez ogród. Lena 

uśmiechnęła  się  promiennie,  uśmiechem  przeznaczonym  w  równym  stopniu  dla  Torego,  co 

dla Allana. 

-  Witaj,  braciszku!  Pomyślałam  sobie,  że  jak  już  jestem  w  tych  stronach,  wpadnę 

zobaczyć  się  z  tobą  i  moją  ulubioną  szwagierką!  -  Lena  porozumiewawczo  spojrzała  na 

Allana  i  ciągnęła  beztrosko:  -  Pewnie  w  ogóle  się  nie  spodziewałeś  takich  nie 

zapowiedzianych odwiedzin młodszej siostry! 

- Rzeczywiście, to prawdziwa niespodzianka! - powiedział Allan starając się, aby jego 

głos zabrzmiał naturalnie. - Jak długo możesz u nas zostać? 

- O, wpadłam tylko na chwilę jak błyskawica. Jadę właśnie na konferencję reklamową 

i... No i postanowiłam zajrzeć. 

- Bardzo nam miło! - Isabell ledwie była w stanie wydusić z siebie słowa, pamiętała 

jednak, że w obecności Torego Simonsena musi odgrywać rolę żony Allana. 

Czuła się taka mała i niepozorna przy tej pięknej, młodej dziewczynie, promieniejącej 

wprost urodą i zdrowiem.  Lena była niesłychanie zgrabna i elegancka.  Wyglądała na mniej 

niż dwadzieścia lat, ale musiała być starsza, studiowała przecież na uniwersytecie i niedługo 

już miała zostać dyplomowanym kuratorem społecznym. 

- No, chyba sobie pójdę - powiedział w końcu Tore. Wyraźnie widać było, że nie ma 

na  to  najmniejszej  ochoty.  Ponieważ  jednak  nikt  nie  zaproponował,  by  został,  nie  miał 

wyboru. 

Isabell  nie  chciała  przysłuchiwać  się  rozmowie  Allana  i  Leny,  wymówiła  się  więc 

zmęczeniem i poszła na górę. 

background image

 

- Ona bardzo wiele przeszła - wyjaśniał Allan, kiedy zostali z Leną sami. - Zwłaszcza 

dzisiaj. Ale nareszcie posunęliśmy się kawałek. 

- O? W jakim sensie? - pospieszyła z pytaniem Lena. 

- Nie w takim jak myślisz - odparł z uśmiechem. - Nie chcesz chyba powiedzieć, że 

jesteś zazdrosna? 

-  Najwidoczniej  powinnam.  Serdecznie  dziękuję  za  list,  w  dziewięćdziesięciu 

procentach  mówił  o  Isabell,  jedynie  marne  dziesięć  procent  poświęcone  było  mnie.  Co  ty 

właściwie w niej widzisz? Założę się, że ma farbowane włosy, to po pierwsze, a... 

- Uspokój się, Leno. Isabell interesuje mnie wyłącznie jako szczególny przypadek. 

-  Nawet  mnie  nie  uścisnąłeś!  -  przerwała  mu.  -  Co  się  z  tobą  dzieje,  Allanie?  Nie 

poznaję cię. 

- Nic się ze mną nie dzieje - skłamał, zastanawiając się, dlaczego nie odczuwa pokusy, 

by objąć Lenę i pocałować ją tak, jak o tym marzył od chwili, kiedy wyjechał z Göteborga. 

Zmusił  się  do  tego,  ale  Lena  wyczuła  brak  ciepła  w  uścisku  i  wywinęła  się  z  jego  ramion. 

Przyjrzała mu się badawczo. 

- Naprawdę się zmieniłeś, Allanie! 

- Bzdury! To tylko dlatego, że... Chodź obejrzeć nasz ogród! - powiedział szybko. 

Isabell usłyszała ich głosy pod oknem. 

- Mój Boże, a cóż to za orgia barw! - wykrzyknęła Lena. 

- Isabell lubi kolory - krótko wyjaśnił Allan. - Popatrz na te pączki. Nie mamy pojęcia, 

jakie kwiaty z nich wyrosną. To bardzo emocjonujące. 

- Maki - stwierdziła Lena obojętnie. 

Allan nie odpowiedział. Isabell zrozumiała, że jest równie zawiedziony jak ona. Teraz 

już nie będzie niespodzianki... 

- Jaka ona właściwie jest, ta Isabell? - usłyszała pytanie Leny. - Muszę przyznać, że 

trochę  mnie  przeraża.  Wydaje  się...  Nie  wiem,  jak  to  wyrazić.  Bardzo  zainteresowana 

mężczyznami, łagodnie mówiąc. 

- Isabell? Nie, co do tego się mylisz, Leno. 

-  Wcale  nie  jestem  taka  pewna.  Powinieneś  być  ostrożny,  Allanie.  Jest  w  niej  coś 

tajemniczego, niemal nieprzyjemnego. 

- To tylko w twojej wyobraźni! 

-  Pomówmy  o  czymś  innym!  -  Lena  pospiesznie  zmieniła  temat.  -  Na  przykład  o 

wakacjach. Co powiesz o wyjeździe na Riwierę? Zawsze miałam na to ochotę. 

background image

-  Żartujesz?  Jak,  twoim  zdaniem,  skromnego  policjanta  byłoby  stać  na  taką 

ekstrawagancję? 

-  Nie  mógłbyś  poprosić  rodziców  o  zaliczkę  na  poczet  spadku?  -  ciągnęła  Lena  nie 

zniechęcona.  -  Twój  ojciec  jest  przecież  profesorem,  chyba  nie  najgorzej  zarabia.  A  matka 

musiała nieźle się wzbogacić na tych swoich powieściach kryminalnych. 

Allan wpatrywał się w nią z niedowierzaniem. 

- Chcesz powiedzieć, że... Nie, moja droga, mowy nie ma! - odparł krótko. - Powiedz 

mi jedno. Czy ty mnie kochasz, Leno? 

-  Czy  cię  kocham?  Uzgodniliśmy  przecież,  że  kończymy  z  podobnymi  nonsensami, 

prawda? Mówiliśmy o partnerstwie, zapomniałeś już? 

- Owszem, ty  chcesz być koleżanką, a ja mam  wielbić cię i ubóstwiać jak boginię - 

uniósł się Allan. - Przystałem na twoje warunki, bo byłem załamany po śmierci najbliższego 

przyjaciela, ale widzę teraz, że nie potrafię żyć bez ciepła i czułości. 

- I wszystko to może dać ci Isabell? - odgryzła się Lena. 

-  Pomiędzy  mną  a  Isabell  nic  takiego  nie  istnieje.  Poza  tym  mówimy  teraz  o  nas 

dwojgu  i  zaczynam  się  zastanawiać,  czy  ty  w  ogóle  potrafisz  kogoś  kochać.  Tobie  zależy 

jedynie na wielbicielu! 

- Szczerze mówiąc, Allanie... 

-  Tak,  właśnie,  spróbujmy  być  ze  sobą  szczerzy!  -  powiedział  spokojnie,  nie 

rozumiejąc, co się z nim dzieje. Od wyjazdu z Göteborga rozpaczliwie tęsknił, ale teraz, kiedy 

tu była, nic do niej nie czuł. Była dla niego jak obca. Nie mówili tym samym językiem. Ona 

marzyła  o  zrobieniu  kariery  i  luksusie,  a  on...  No  właśnie,  o  czym  on  marzył?  Co  pragnął 

osiągnąć w życiu? Nie wiedział. Był jedynie pewien, że bez względu na to, co to jest, Lena i 

tak nie może mu tego dać. 

- Na szczęście są na świecie inni mężczyźni! - oświadczyła lodowatym tonem. - Na 

przykład  dyrektor  agencji  reklamowej.  Interesuje  się  mną  i  może  mi  zapewnić  bezpieczną 

przyszłość. 

- A co ty mu możesz dać? 

- Ja? Czy nie wystarczy, że... 

- Że będzie miał piękną, reprezentacyjną żonę, którą z dumą będzie mógł pokazywać? 

Idealną gospodynię? No cóż, może jemu to wystarczy. Nie wiem, przecież go nie znam. 

- Teraz posunąłeś się za daleko, Allanie. Chyba najlepiej będzie, jak zaraz odjadę. 

- Rzeczywiście uważam, że tak właśnie powinnaś zrobić - odparł krótko. 

- Jeszcze tego pożałujesz. 

background image

- Może i tak - odparł szczerze. - Ale tak czy inaczej nigdzie nas to nie zaprowadzi. 

-  Zadzwoń  do  hotelu,  jeśli  zmienisz  decyzję,  tu  masz  numer  telefonu.  Ale  jutro 

wieczorem już stamtąd wyjeżdżam, potem będzie za późno. 

Allan  kiwnął  głową.  Zaraz  potem  Isabell  usłyszała  milknący  w  dali  szum  silnika 

samochodu.  Wyjrzała  przez  okno.  Allan  schodził  na  plażę,  zrozumiała,  że  chce  być  sam. 

Ciekawa była, co myśli. 

 

Wieczorem przyszedł Tore Simonsen. Od razu zaczął się tłumaczyć. 

- Przepraszam, jeśli przeszkadzam, ale zastanawiałem się, czy mógłbyś mi pomóc w 

wypełnieniu formularza do Zakładu Ubezpieczeń? 

- Naturalnie - odparł Allan. - Co w tym takiego trudnego? 

- Nie jestem do końca pewien, co mam wpisać w rubryce „nazwisko ojca”. 

- To chyba dość proste. Twój ojciec nazywa się Svein Simonsen, prawda? 

- Oficjalnie, tak - Tore uśmiechnął się krzywo. 

Chcesz powiedzieć, że on nie jest twoim prawdziwym ojcem? - spytał Allan ostro. 

Tore wzruszył ramionami. 

- Wiesz, kto nim jest? 

-  Matka  nigdy  nic  mi  nie  wyjawiła,  ale  kiedy  byłem  mały,  słyszałem,  jak  sąsiedzi 

poszeptywali. 

- A co mówili? 

-  Że  żal  im  Sveina  Simonsena,  bo  taki  jest  dumny  z  syna,  który  nie  jest  jego 

dzieckiem. 

- Czy to wszystko? 

- Wydaje mi się, że wymieniali też jakieś nazwisko, Abramsen albo jakoś podobnie. 

- Abrahamsen? - wypalił Allan bez zastanowienia. 

- Właśnie tak. Mówili o jakimś Abrahamsenie - odparł Tore z przekonaniem. 

- Dopóki nie masz innych podstaw, powinieneś wpisać Sveina Simonsena jako swego 

ojca - szorstko stwierdził Allan. - Czy jeszcze czegoś nie wiesz? 

- Nie, reszta jest chyba łatwa. Dziękuję ci - rzekł Tore i skierował się do drzwi. 

Kiedy wyszedł, Allan długo siedział, rozmyślając w milczeniu. Czy to możliwe, aby 

Tore Simonsen był synem i spadkobiercą Georga Abrahamsena? 

No,  dlaczego  nie?  Co  prawda  trudno  sobie  wyobrazić  matkę  Torego  w  roli 

fascynującej, urodziwej „czarownicy”, ale ciężkie życie może zniszczyć urodę kobiety. 

Dziwne, że Tore przyszedł akurat teraz i tylko  po to, by dać do zrozumienia, że nie 

background image

jest  synem  Sveina  Simonsena.  Allan  gorzko  żałował,  że  wyrwało  mu  się  nazwisko 

„Abrahamsen”.  Jeśli  syn  Georga  Abrahamsena  naprawdę  mieszkał  w  Lindane,  Tore 

Simonsen wydawał się najbardziej prawdopodobny. Kjell Jahr? O, nie, Allanowi nie mieściło 

się  w  głowie,  że  dostojna  pani  Jahr  wdała  się  w  miłosną  aferę  z  żonatym  mężczyzną.  Per-

Arne  był  tak  podobny  do  swego  ojca,  że  nie  mogło  być  żadnych  wątpliwości.  Pozostawał 

jeszcze  Matti,  syn  Isabell,  ale  ona  przecież  wyjawiła  wreszcie,  kim  był  ojciec  chłopca.  Co 

prawda  miał  na  to  tylko  jej  słowa.  Kjell  Jahr  nie  żył  i  nie  mógł  już  ani  potwierdzić,  ani 

zaprzeczyć. 

Allan  pokręcił  głową.  Miał  uczucie,  że  jego  myśli,  krążąc  bezustannie,  zataczają 

błędne  koło  wokół  stale  powracającego  pytania:  kim  jest  autor  anonimów,  który  dręczył 

Isabell przez te wszystkie lata? 

-  Allan?  -  usłyszał  jej  cichutki  głos.  -  Zapomniałam  cię  o  coś  zapytać.  Czy  podczas 

mojej... choroby przyszedł jakiś list? 

Poderwał  się  zdumiony  jej  dziwną  zdolnością  odgadywania  jego  myśli.  To  niemal 

straszne... 

Bez słowa podał jej cienki płatek skóry, który pewnego ranka znalazł owinięty wokół 

klamki. Isabell z wahaniem wzięła go do ręki. Kiedy przeczytała list, straszliwie pobladła. 

- To od niej, od czarownicy! - szepnęła. 

- Isabell, nie wierzysz już chyba w te brednie! - skarcił ją gniewnie. - Karoline Falk 

nie żyje od trzystu lat! Nic ci nie może zrobić. 

Isabell  sprawiała  wrażenie,  że  nie  słyszy,  co  się  do  niej  mówi.  W  zielonych  oczach 

pojawił się ten dziwny wyraz, od którego jak zawsze przebiegł mu po plecach dreszcz. 

Umiał  krótki  list  na  pamięć.  Słowa  i  wyrażenia  były  staroświeckie,  ale  we 

współczesnym szwedzkim brzmiałoby to mniej więcej tak: 

Chciałabym  cię  spotkać.  Czy  chcesz  zobaczyć,  gdzie  mnie  spalono?  Przyjdź  o  pełni 

księżyca, sama! 

- Napisał to żywy człowiek, Isabell! 

Kręciła głową, zrozpaczona. 

- Nie wiem, co mam myśleć, Allanie, dłużej tego nie zniosę! 

Gniew ustąpił głębokiemu współczuciu dla tej biednej, udręczonej istoty, tak samotnej 

w twardym, brutalnym świecie. Pomyślał o Lenie. Ona nigdy nie zareagowałaby jak Isabell. 

Głośno  wyśmiałaby  wszystkie  ohydne  listy,  pozostawiając  policji  rozwiązanie  sprawy.  Ale 

Isabell była inna. 

- Nie bój się, Isabell - powiedział cicho. - Masz przecież mnie. Ja ci pomogę przez to 

background image

przejść. Prędzej czy później dowiemy się, kto cię prześladuje tymi listami. 

Znieruchomiała  Isabell  patrzyła  na  niego,  walcząc  z  pragnieniem  rzucenia  mu  się  w 

ramiona i szukania w nich pociechy. Nie śmiała jednak tego uczynić... 

- Kiedy będzie pełnia? - spytała ledwie słyszalnie. 

- Za dwa dni. 

- Co wtedy zrobimy? 

- Ty nie będziesz nic robić. Ja pójdę na Wzgórze Czarownic. 

- Sam? Allanie, nie wolno ci... 

- Zobaczymy!  - Wskazał na schody i rzucił z udawaną  wesołością: - A teraz przede 

wszystkim potrzebujesz się wyspać. Marsz do łóżka! 

Następnego  ranka  Isabell  długo  spała.  Kiedy  zeszła  do  kuchni,  Allan  od  dawna  już 

działał. 

-  Sporo  różnych  rzeczy  już  dziś  załatwiłem!  -  pochwalił  się,  nalewając  jej  kawy.  - 

Przede wszystkim zatelefonowałem do Leny.... 

- Pogodziliście się? - szybko spytała Isabell. 

- Nie, zadzwoniłem, by wyjaśnić, że podtrzymuję wszystko, co wczoraj powiedziałem. 

Isabell bacznie mu się przyglądała, pragnąc zrozumieć, co on czuje. 

-  W  pewnym  sensie  przyniosło  mi  to  ulgę  -  wyznał  Allan.  -  Ale  trochę  też  piecze, 

może  najbardziej  dlatego,  że  nie  przejrzałem  jej  wcześniej.  Kiedy  zaproponowała,  żebym 

poprosił rodziców o zaliczkę na poczet spadku... Nie, nie ma o czym mówić. Przejdźmy do 

ważniejszych spraw. Odbyłem jeszcze inne rozmowy telefoniczne i sprawdziłem grupy krwi 

rodziny  Simonsenów.  Tore  jest  synem  Karin  i  Sveina  Simonsenów,  nie  ma  co  do  tego 

najmniejszych wątpliwości. Grupa jego krwi nie zgadza się w każdym razie z grupą Georga 

Abrahamsena. 

- Kim był ten Georg Abrahamsen? 

- Nie mówiłem ci? To multimilioner, który zmarł niedawno i wszystko, co posiadał, 

pozostawił swemu synowi spoza małżeństwa, pochodzącemu stąd, z Hedom. Tore musiał w 

jakiś sposób się o tym dowiedzieć, najprawdopodobniej od Leny, i próbował przejąć spadek, 

twierdząc, że Svein Simonsen nie jest jego prawdziwym ojcem, ale to mu się nie uda. Pera-

Arnego  także  można  wykluczyć.  Jest  tak  podobny  do  swego  ojca,  że  nie  ma  żadnych 

wątpliwości. 

-  To  dlatego  pytałeś  mnie,  czy  mogłabym  zakochać  się  w  starszym  mężczyźnie  - 

domyśliła się Isabell. - Zakładałeś, że Matti jest ewentualnym spadkobiercą? 

-  Tak.  Ale  on  nim  nie  jest.  A  nie  potrafię  wyobrazić  sobie  pani  Jahr  w  roli 

background image

wiarołomnej  żony,  nawiązującej  romans  z  przypadkowym  mężczyzną.  Poza  tym  Kjell  Jahr 

ledwie  mieści  się  w  wyznaczonych  ramach  wiekowych,  sądzę  więc,  że  i  jego  możemy 

wykluczyć.  Ale  pozostawmy  tę  sprawę  na  później.  Ważniejsze  jest  by  się  dowiedzieć,  kim 

jest  autor  listów.  Przypuszczam,  że  rozwiązanie  znajdziemy  w  domu  rodziny  Jahrów. 

Przypomniała  mi  się  bowiem  książka,  którą  widziałem  tam  na  półce,  pod  tytułem  „Czarna 

msza”. Bohaterką jej jest kobieta podejrzewana niegdyś o uprawianie czarów, która odradza 

się po kilku pokoleniach... 

Powiedziawszy to, Allan już w tej samej chwili gotów był odgryźć sobie język. Isabell 

bowiem drgnęła i zaczęła się w niego wpatrywać szeroko otwartymi ogromnymi oczyma. 

- Czy ona naprawdę była czarownicą, Allanie? - spytała szeptem. 

- Isabell, skończ z tymi niemądrymi myślami! Przecież to zmyślona fabuła, nic więcej! 

I wiesz tak samo dobrze jak ja, że te listy napisał żywy człowiek, a nie Karoline Falk. 

Pokiwała  głową  na  znak  zgody,  ale  wyraz  powątpiewania  nie  zniknął  z  jej  twarzy. 

Allan bardziej niż kiedykolwiek zapragnął odkryć tożsamość osoby dręczącej Isabell przez te 

wszystkie lata. 

- Wybierzemy się dziś z wizytą, Isabell! - oświadczył nagle. 

- Do kogo? - spytała wystraszona. 

- Do pani Jahr. Historia Elli i Jana Bruuna wydaje mi się tajemnicza. Zastanawiam się, 

dlaczego oni się pobrali. 

- Ja także jestem tego ciekawa. 

 

Ella,  otworzywszy  drzwi,  patrzyła  na  Isabell  zmieszana  i  zakłopotana;  Allan 

zrozumiał, że jej mąż jest w domu. 

- Isabell! Jak miło! - wykrzyknęła głośno, najwyraźniej po to, by Jan Bruun usłyszał i 

mógł się odpowiednio przygotować. - Wejdźcie, napijemy się kawy. 

-  Dziękujemy,  z  wielką  chęcią  -  Isabell  uśmiechnęła  się  leciutko.  -  Słyszałam,  że 

wyszłaś ponownie za mąż, Ello. Za Jana Bruuna. Jakie to zabawne! Pamiętasz czarodziejski 

wywar,  jaki  planowałyśmy  mu  kiedyś  podać,  żeby  zakochał  się  w  jednej  z  nas?  Takie 

byłyśmy dziecinne! 

Mój  ty  świecie,  Isabell  naprawdę  umie  pokazać,  co  potrafi!  pomyślał  Allan 

zadowolony. Spojrzeniem zachęcił ją do dalszego działania. 

Elli na policzkach wystąpiły czerwone plamy. Spróbowała się odgryźć. 

- No, czarna magia była twoją specjalnością, Isabell. Nie pamiętam, żebym to ja... Ale 

wejdźcie do środka, poznajcie Jana! 

background image

-  My  przecież  jesteśmy  dawnymi  znajomymi  -  powiedziała  Isabell  przechodząc  do 

salonu. Allan bacznie obserwował Jana Bruuna. Kiedyś bez wątpienia był bardzo przystojny, 

z latami jednak przygarbił się, włosy mu się przerzedziły, a rysy twarzy rozmyły. 

- Witaj, Janie! - przyjaźnie odezwała się Isabell. - Doprawdy wiele czasu upłynęło od 

naszego ostatniego spotkania. Gdybym nie wiedziała, kim jesteś, chyba bym cię nie poznała. 

Isabell odgrywa się za wszystkie lata, pomyślał Allan. Bawiła go ta sytuacja. 

Jan  Bruun  w  odpowiedzi  wymamrotał  coś  niezrozumiałego.  Allanowi  przyszło  do 

głowy, że gnębią go chyba wyrzuty sumienia. 

Pani Jahr uśmiechnęła się życzliwie. 

- Ello, nastaw kawę! - poprosiła. 

-  Dziękujemy,  ale  nie  mamy  czasu  -  powiedział  Allan.  -  Przyszliśmy  tylko  zapytać, 

czy nie mielibyście ochoty przyjść do nas jutro na kolację? 

Co  on  zamierza?  zastanawiała  się  Isabell.  Następnego  wieczoru  przypadała  wszak 

pełnia księżyca i Karoline Falk ją wzywała. Na samą myśl jej ciałem wstrząsnął dreszcz. 

Pani Jahr pospieszyła z odpowiedzią: 

- Ja muszę, niestety, odmówić - stwierdziła z żalem. - Obiecałam, że jutro wieczorem 

wygłoszę odczyt w Stowarzyszeniu Kobiet. 

-  A  my  oczekujemy  odwiedzin  mego  brata  -  równie  szybko  oświadczył  nagle  Jan 

Bruun. - Musimy więc zostać w domu. Ale bardzo dziękujemy za zaproszenie. 

- Może kiedy indziej? - podsunęła z uśmiechem pani Jahr. - Zostaniecie tu chyba przez 

jakiś czas? 

-  O,  tak,  z  pewnością  -  odparł  Allan.  -  No  cóż,  odłożymy  to  na  później.  A  teraz 

musimy już iść. Przykro mi, że nie możemy zostać, ale mamy jeszcze kilka spraw, a już i tak 

jesteśmy spóźnieni. 

- Na co jesteśmy spóźnieni? - spytała Isabell, kiedy wyszli od Jahrów. 

-  Na  nic  specjalnego  -  odparł  Allan  z  uśmiechem.  -  Tyle  tylko  że  nie  potrafiłem 

znaleźć  tematu  do  rozmowy.  Jutrzejsza  kolacja  była  tylko  pretekstem.  Chciałem  sprawdzić, 

czy któreś z nich jest jutro zajęte. Okazało się, że wszyscy troje coś zaplanowali. 

- Cały czas miałam wrażenie, że się czegoś boją - stwierdziła Isabell zamyślona. - Nie 

rozumiem... 

-  Ja  też  nie,  choć  powoli  zaczyna  mi  się  rozjaśniać  w  głowie  -  odparł  Allan.  -  Ale 

pomówmy o czymś innym. Na przykład o tobie. Jesteś bardzo piękna, Isabell, wiesz o tym? 

-  Kiedyś  chyba  rzeczywiście  byłam  ładna,  ale  teraz...  -  roześmiała  się  zawstydzona, 

patrząc w bok. 

background image

-  Jesteś  więcej  niż  ładna  -  ciągnął  Allan  po  namyśle.  Jesteś  prawdziwą  pięknością. 

Inną niż Lena. Jej uroda przytłacza od pierwszego wejrzenia. Ty zaś należysz do tych, które 

zakradają się do serca mężczyzny. 

- Nie mów tak, Allanie! 

- Dlaczego? Zatrzymaj się i popatrz na mnie - poprosił. 

Znajdowali  się  sami  na  wąskiej  ścieżce  wiodącej  do  domu.  Isabell  z  wahaniem 

spełniła  prośbę  Allana.  Wydało  mu  się,  że  tonie  w  jej  wielkich  zielonych  oczach.  Znów 

poczuł  ową  przedziwną  siłę  przyciągania,  która  od  niej  biła,  ale  towarzyszyło  temu  jeszcze 

coś: trudna do opisania czułość, jakiej nigdy nie odczuwał w stosunku do Leny. 

Delikatnie dotknął palcem jej policzka. Drgnęła, całą siłą woli zmuszając się do stania 

w miejscu. 

- Jesteś dzisiaj taki inny - szepnęła. 

-  Oboje  jesteśmy  inni,  Isabell.  Ja  jestem  teraz  wolny,  a  ty...  Zaczynasz  czuć,  że 

uwolniłaś się od tego przekleństwa, prawda? 

- Nie wiem - bezradnie pokręciła głową. 

- Isabell, lubisz mnie, prawda? 

- Tak, ale... 

Długo stała ze wzrokiem wbitym w ziemię i nagle uniosła głowę, jakby podjęła jakąś 

decyzję. 

-  Przytul  mnie,  Allanie!  -  powiedziała  cicho.  -  Ale  musisz  być  ostrożny.  Puść  mnie 

natychmiast, jeśli zacznę się bać! Tak bardzo bym chciała... zapomnieć o tym, co złe. Stać się 

taka jak inne... 

Najdelikatniej jak umiał otoczył ją ramionami i powoli przygarnął do siebie. Poczuł, 

ż

e  wszystko  w  niej  się  opiera,  i  zrozumiał,  jak  bardzo  było  jej  trudno.  Nie  wiedział,  czy 

powinien ją puścić, czy też nie. 

- Zaczekaj! - poprosiła samym oddechem i oparła dłonie na jego piersi. 

Stali nieruchomo. Isabell drżała na całym ciele. Na jej twarzy malował się lęk. Allan 

nadal ją obejmował, ale następny krok należał do niej. Najdrobniejszy gest z jego strony mógł 

teraz wszystko zepsuć. 

Isabell cofnęła się. 

- To niemożliwe - powiedziała bezdźwięcznie. - Bardzo cię lubię, Allanie, ale... Nie 

potrafię pokochać żadnego mężczyzny. 

Przez głowę przemknęło mu jedno zdanie z anonimowych listów: 

Czarownice nie potrafią ani płakać, ani kochać

background image

ROZDZIAŁ XI 

Tego wieczoru Isabell nie mogła zasnąć. Przewracała się w łóżku z boku na bok. W 

sąsiednim  pokoju,  w  odległości  zaledwie  kilku  metrów,  leżał  Allan,  ale  miała  wrażenie,  że 

oddziela ich wysoki, nieprzebyty mur. 

Tęsknota za nim płonęła gorączką w jej ciele, ale wiedziała, że nawet jeśli jej ulegnie, 

w ostatniej chwili dojmujący strach odezwie się paniką i zmusi do ucieczki jak wielokrotnie 

przedtem. Lękała się też, że to, co on dla niej czuje, to jedynie pociąg fizyczny. 

Nie  miała  sił,  nie  śmiała  ryzykować  w  obawie,  że  znów  zostanie  zraniona.  Lepiej 

udawać, że nic się nie stało, i próbować przetrwać resztę tego miesiąca, jaki mają spędzić tu 

razem... 

Zniecierpliwiona  odrzuciła  na  bok  koce  i  wstała.  Podeszła  do  okna.  Przed  nią, 

mroczne i ciche, rozciągało się Lindane. Jak miasteczko z klocków, pomyślała uśmiechając 

się  z  goryczą.  Gdyby  naprawdę  tak  było!  Ale  Lindane  i  Hedom  istniały  naprawdę.  Gdzieś 

tutaj kryło się zło, może przede wszystkim w jej wnętrzu? 

Nagle  wychyliła  się  z  okna.  Serce  zaczęło  walić  jak  oszalałe.  Dostrzegła  coś,  co 

widziała  już  raz  wcześniej:  migotliwe  światełko  daleko  na  wrzosowiskach,  tam  gdzie,  jak 

wiedziała,  leżało  Wzgórze  Czarownic.  Kiedyś  spalono  tam  jej  praprababkę,  ponieważ  była 

wiedźmą.  Ludzie z Hedom spalili ją na stosie, a teraz poblask płomieni kusił i wabił duszę 

Isabell... 

Pełnia? Allan twierdził, że pełnia księżyca przypada dopiero następnego wieczoru. Ale 

może  się  pomylił?  Isabell  nie  widziała  księżyca  wyraźnie,  zaledwie  słabą  poświatę  nad 

horyzontem.  Był  czwartek,  noc  czarownic.  Jej  noc.  Bo  przecież  i  ona  jest  czarownicą. 

Powtarzało się to w kolejnych listach. Karoline  Falk odrodziła się w niej, krew czarownicy 

płynęła w jej żyłach. Zasłużyła na nazwisko Falk. Z poplątanych myśli wyłoniła się pewność. 

Isabell pochyliła głowę i zaakceptowała swoje przeznaczenie. Zapomniała o Allanie i Mattim. 

Wzywała ją Karoline Falk, wielka czarownica z Hedom, musiała więc iść. 

 

Allana obudził dzwonek telefonu. Na pół we śnie zbiegł na dół  go odebrać. Któż, u 

licha, może telefonować o tej porze? zastanawiał się przestraszony. 

-  Allan  Wide?  Mówi  Per-Arne  Johansen.  Przepraszam,  że  dzwonię  tak  późno,  ale 

przypadkiem wstałem i zobaczyłem Isabell. 

- Isabell! - Allan w jednej chwili całkiem się przebudził. 

background image

- Szła pod górę, na wrzosowiska. Nie chcę mieszać się w wasze prywatne życie, ale... 

Zdziwiło mnie to trochę i pomyślałem, że na wszelki wypadek najlepiej będzie dać ci znać. 

Ktoś rozpalił na górze ognisko. 

-  Dzięki  Bogu,  że  zadzwoniłeś!  -  mówił  Allan  bez  tchu.  -  Posłuchaj,  Perze-Arne! 

Isabell poważnie chorowała i nie jest jeszcze zupełnie zdrowa. Potrzebuje pomocy. Nie wiem, 

czy sam zdołam sobie z tym poradzić. Czy możesz się ze mną spotkać za pięć minut? Tylko 

nie mów o tym nikomu ani słowa! 

- Zaraz będę - odparł Per-Arne i odłożył słuchawkę. 

Niedługo po tym wspinali się pod górę ku Wzgórzu Czarownic. Kierowali się prosto 

ku  migotliwemu  światełku  połyskującemu  w  oddali.  Per-Arne  znał  okolicę  i  wskazał 

Allanowi  wąską,  krętą  ścieżkę  między  skałami.  Po  drodze  opowiedział  mu  coś,  od  czego 

Allanowi ciarki przeszły po plecach. 

- To ja znalazłem wtedy Lillemor Bruun. Lasek po drugiej stronie Wzgórza Czarownic 

należy  do  naszej  rodziny.  Właśnie  stamtąd  wracałem.  Ona  szła  pod  górę.  Widziałem  ją  z 

daleka, ale ona mnie nie dostrzegła. Na ramieniu niosła koszyk, lecz następnego dnia, kiedy ją 

znalazłem, nie było go przy niej. 

-  Następnego  dnia?  Nie  rozmawiałeś  z  nią  wtedy,  kiedy  zobaczyłeś  ją  po  raz 

pierwszy? - ostro spytał Allan. 

- Nie, byłem za daleko i szedłem skrótem przez wrzosowiska. Następnego ranka znów 

wyszedłem  wcześnie  rano,  nie  wiedząc  nic  o  jej  zaginięciu.  Znalazłem  ją  siedzącą  przy 

kamieniu  u  stóp  Wzgórza  Czarownic,  martwą.  Koszyk  zniknął,  ale  torebka  została.  Była 

otwarta, a wszystkie rzeczy rozsypane dookoła, wśród nich pusta fiolka po tabletkach i list. W 

związku z tym listem wiele było hałasu. 

- Słyszałem o tym - odparł Allan. - Isabell powiedziała mi, co w nim było. O tym, że 

Jan Bruun i Isabell mieli romans, że ona spodziewa się jego dziecka. Ale to nieprawda. Ojcem 

Mattiego jest Kjell Jahr... 

W krótkich słowach powtórzył, co opowiedziała mu Isabell. Per-Arne przeklinał pod 

nosem. 

- Gdybym to wtedy wiedział, policzyłbym się z tym draniem! 

- Wiem, co czujesz - pokiwał głową Allan. - Ale w pewnym sensie można zrozumieć i 

Kjella Jahra. O ile wiem, potem odebrał sobie życie. Nie było mu lekko. Poza tym Isabell jest 

bardzo pociągającą kobietą. Ma w sobie coś szczególnego... 

- Mnie nie musisz o tym przekonywać - sucho powiedział Per-Arne. - Kochałem się w 

niej, odkąd sięgam pamięcią. Ale nie miałem szans! Ona straciła głowę dla Jana Bruuna i to 

background image

także potrafię pojąć. Był typem, za którym nastolatki szaleją. 

- Zawrócił w głowie nie tylko Isabell - powiedział Allan. - Zauroczył także Ellę Jahr. 

Obie  z  Isabell  postanowiły  uwarzyć  czarodziejski  napój,  który  miał  sprawić,  że  Jan  Bruun 

zakocha  się  w  którejś  z  nich.  Młode  dziewczyny  miewają  takie  szalone  pomysły.  To  Kjell 

pomógł im wydobyć z muzeum stary przepis Karoline Falk na magiczny napój miłosny. 

- To się nie do końca zgadza - rzekł Per-Arne powoli. - Eksponaty zniknęły z muzeum 

dużo wcześniej. Nie zgadza się także ta historia z koszykiem, który Lillemor Bruun zabrała ze 

sobą.  Znaleziono  go  potem  u  nich  w  domu.  Policja  uznała,  że  musiała  pójść  na  Wzgórze 

Czarownic dwukrotnie; innymi słowy, że wróciła do domu i wtedy odebrała anonim. A poczta 

tego dnia przyszła dopiero później. Nie chciałem do końca w to uwierzyć, ale nie wypadało 

dyskutować  z  pogrążonym  w  żałobie  małżonkiem.  Jan  Bruun  wyjechał  stąd  zaraz  po 

pogrzebie i powrócił dopiero rok później, a wtedy także niełatwo było podjąć bolesny temat. 

- Rzeczywiście, wiele punktów w tej historii do siebie nie pasuje - przyznał Allan. - 

Ale teraz najważniejsze to odnaleźć Isabell. Kryje się za tym jakiś szaleniec i bardzo się o nią 

boję. Ona więcej już nie zniesie. - Przyspieszył kroku. - Dziwne - mruknął. - Nie widzę już 

tego światełka. 

- Zastanawiam się, czy nie dochodziło z samego szczytu Wzgórza Czarownic - rzekł 

Per-Arne zamyślony. 

-  Isabell  otrzymała  list,  niby  to  napisany  przez  jej  przodkinię,  Karoline  Falk,  która 

prosiła Isabell o przybycie podczas pełni księżyca. Wydawało mi się, że to dopiero jutro. 

-  Pełnię  równie  dobrze  można  liczyć  od  dzisiaj.  Biedna  dziewczyna,  musiała  się 

ś

miertelnie przerazić. Zawsze strasznie się bała Wzgórza Czarownic! 

- Dlaczego? 

- Nie wiem. Przyszliśmy tu kiedyś całą paczką i Isabell gdzieś się od nas odłączyła. 

Potem  przybiegła,  prawie  nieprzytomna  ze  strachu.  Twierdziła,  że  widziała  czarownicę. 

Pewnie  była  to  po  prostu  stara,  rosochata  sosna.  Isabell  jako  dziecko  miała  bardzo  żywą 

wyobraźnię. Później nie chciała tu więcej przychodzić. Nie rozumiem... Ze też teraz się nie 

boi? 

Allan nie odpowiedział, oszczędzał oddech. Per-Arne najwyraźniej nie miał kłopotów 

z odnajdywaniem drogi w ciemności. Szedł sprężyście, miarowym, długim krokiem, podczas 

gdy Allan coraz to się potykał o korzeń lub kamień, boleśnie odzywała się także stara rana 

postrzałowa. 

-  Musimy  okrążyć  Wzgórze  Czarownic,  żeby  wejść  na  szczyt  -  usłyszał  głos  Pera-

Arnego. - Od tej strony to niemożliwe. 

background image

- W porządku... - Allan nie zatrzymywał się. 

Nagle zorientował się, że idą po równym podłożu. To chyba musi być jakaś droga? 

- Dawna droga drwali. Nikt. już jej nie używa. 

Allan zaświecił latarkę. 

- Ktoś niedawno tędy jechał - powiedział cicho. - Widzisz ślady kół samochodowych? 

Per-Arne pochylił się, żeby lepiej się przyjrzeć. 

- Chyba masz rację. 

Allan  powiódł  dookoła  latarką.  Snop  światła  na  moment  wyłowił  z  mroku  coś 

niezmiernie interesującego. Pod kępą krzewów leżał stos odbiorników radiowych. Przedmioty 

pochodzące z kradzieży - identyczne jak te, które on i Isabell odkryli w piwnicy i przekazali 

lensmanowi. Znalezisko samo w sobie ciekawe, ale ważniejsze było odszukanie Isabell. 

- Per-Arne, chodźmy dalej! 

Bez słowa wznowili wspinaczkę ku blaskowi ogniska. 

- Allanie, patrz - szepnął Per-Arne. - To ona! 

Isabell zatrzymała się, nie wiedząc, iść dalej czy nie. Na tle ognia jej szczupła postać 

odcinała się ostrą linią. 

- Isabell! - cicho zawołał Allan. - To my, Per-Arne i ja! 

- Allanie! 

Odwróciła  się  gwałtownie  i  zaczęła  zbiegać  w  dół  ku  nim  jak  przerażone  dziecko, 

które  wreszcie  odnalazło  ciepłe,  bezpieczne  miejsce.  W  następnej  chwili  rzuciła  się  w 

ramiona Allana. 

- Dziękuję! Dziękuję, że przyszliście - szeptała mu w pierś. 

Ze  wzruszenia  nie  zdołał  nic  powiedzieć.  Przybiegła  do  niego!  Spontanicznie  padła 

mu w objęcia, jak gdyby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. Delikatnie głaskał 

ją po włosach, dopóki się nie uspokoiła. 

- Dokąd miałaś zamiar iść? - spytał wreszcie. 

- Nie wiem. To było takie dziwne... Zobaczyłam ognisko i przepełniło mnie uczucie, 

ż

e  muszę  iść...  Nie  pamiętam,  jak  dotarłam  tu  na  górę,  ale  potem  znów  zobaczyłam 

płomienie,  ale  nie  w  tym  miejscu,  co  trzeba.  Allanie,  myślę,  że  jestem  czarownicą!  Sama 

mogłam napisać te listy. I nie potrafię płakać... 

- Ani kochać? - łagodnie spytał Allan. 

- Ja już nic nie wiem! 

- Isabell, wracasz do zdrowia, nie rozumiesz tego? Ale porozmawiamy o tym później, 

teraz muszę zapytać o coś innego. Widziałaś kogoś tu na górze? 

background image

Pokręciła głową. 

- Nikogo nie widziałam. Ale wydawało mi się, że słyszę głosy. 

- Gdzie? 

- Z przodu... Przy ognisku! 

- Masz dość odwagi, żeby pójść z nami i to sprawdzić? 

Popatrzyła na niego ufnie jak dziecko. 

- Tak, kiedy ty jesteś ze mną. 

Znów  zaczęli  wspinać  się  pod  górę.  Droga  okazała  się  dłuższa,  niż  Allan 

przypuszczał,  ale  w  końcu  dotarli  na  miejsce.  Osłonięci  świerkami  przyglądali  się  ognisku. 

Nie było przy nim ludzi. 

-  Kartonowe  pudła!  -  mruknął  Allan.  -  Zaczynam  już  rozumieć.  Pamiętasz  rzeczy, 

które znaleźliśmy w piwnicy, Isabell? Ktoś w Hedom kradnie albo zajmuje się przemytem na 

wielką skalę, a opakowania palą tu na górze. To jednocześnie sygnał dla osoby, która ma się 

zgłosić po towar albo przynieść go tutaj, bo z tego, co wiem... 

W  tym  momencie  oślepił  ich  ostry  blask  lampy  błyskowej,  a  jakiś  głos  zawołał 

triumfalnie: 

- Teraz już ich mamy! 

Allan  instynktownie  rzucił  się  do  przodu  i  złapał  za  nogi  najbliżej  stojącego 

człowieka. Mężczyzna padając pociągnął go za sobą. 

-  Stój!  -  rozległ  się  stanowczy  głos.  -  Nie  widzisz,  że  schwytałeś  niewłaściwego 

człowieka? 

Allan wstał i zapalił latarkę. W jej świetle dojrzał Jana Bruuna i lensmana. 

- Przepraszam - powiedział. - Sądziłem, że to złodzieje. 

- My to samo myśleliśmy o was. - Lensman patrzył na niego zdziwiony. - Co, u licha, 

robicie tu w środku nocy? 

- Podejrzewam, że to samo co wy - odparł Allan nie do końca zgodnie z prawdą, ale 

nie widział powodu, by opowiadać lensmanowi i Janowi Bruunowi o kłopotach Isabell. - Już 

drugi raz dostrzegliśmy bijące stąd światło, postanowiliśmy więc sprawdzić, co to jest. 

-  O,  to  nie  drugi  raz  -  stwierdził  lensman.  -  Prawdopodobnie  ma  związek  z 

przedmiotami znalezionymi w waszej piwnicy. 

-  Skoro  już  tu  jesteśmy  -  odezwał  się  Per-Arne  w  charakterystyczny  dla  siebie 

spokojny  sposób  -  chciałbym  o  czymś  z  panem  pomówić,  panie  lensmanie.  To  dotyczy 

ś

mierci Lillemor Bruun... 

- Jaki sens ma wyciąganie tej historii? - ostro przerwał mu Jan Bruun. - Nie sądzisz, że 

background image

dość już przeszedłem? Jakie to, twoim zdaniem, uczucie, gdy w taki sposób traci się żonę? 

- Znam kogoś, kto przez te lata przecierpiał o wiele więcej niż ty - Per-Arne nie dał 

zbić się z tropu. - Mam na myśli Isabell. Wiesz, co myślę? 

- Nie odważysz się tego powiedzieć! - Jan Bruun postąpił o krok w jego kierunku, ale 

lensman ostrzegawczym gestem położył mu dłoń na ramieniu. 

- Posłuchajmy, co on ma do powiedzenia - rzekł spokojnie. 

- Chodzi mi o koszyk, który zniknął - powiedział Per-Arne. - Po co był jej potrzebny 

na wrzosowiskach? No i ten list, którego nie mogła otrzymać, zanim wyszła z domu. Pocztę 

tego dnia przyniesiono dopiero później. 

- Słyszałem już o tym - powiedział lensman. - Ale ustalono, że w tym czasie musiała 

wrócić do domu, prawda? 

- Lekarz twierdził, że kiedy ją znalazłem, nie żyła już prawie dobę - mówił Per-Arne. - 

I  moim  zdaniem  jedyną  osobą,  która  mogła  wyjąć  list ze  skrzynki,  był  jej  mąż, Jan  Bruun. 

Musiał przyjść tu znacznie wcześniej ode mnie, włożył list do jej torebki i zabrał koszyk do 

domu. 

- Dlaczego na miłość boską miałbym robić coś takiego? - zawołał Jan Bruun. 

- Ja także się nad tym zastanawiam. - Lensman popatrzył na Pera-Arnego. - Czy to ma 

znaczyć, że oskarżasz Bruuna o morderstwo? 

- Nie - odparł tak samo spokojnie Per-Arne. - Myślę, że on ją znalazł martwą i że to 

było samobójstwo. Lillemor była słabą kobietą, która nie potrafiła radzić sobie z problemami. 

- Samobójstwo! Tu, na Wzgórzu Czarownic? Dlaczego akurat tutaj? 

Per-Arne  odpowiedział  dopiero  po  chwili.  Allan  pojął,  że  robi  to  niechętnie,  ale 

postanowił za wszelką cenę bronić Isabell. 

- Przypuszczam, że Lillemor Bruun planowała wyjazd i tutaj właśnie miała się z kimś 

spotkać - powiedział cicho. - Sądzę, że w koszyku miała ubranie i przybory toaletowe. Ale 

osoba, na którą czekała, nie przybyła na spotkanie. 

- Podejrzewasz, że miała kochanka? 

- To czysty idiotyzm! - wybuchnął z wściekłością Jan Bruun. 

- Nie podejrzewam, wiem! Wiem na pewno, że miała kochanka. Widziałem ich kiedyś 

razem, i ty także, Janie. Zrobiłeś piekielną awanturę... 

- Czy to był ktoś stąd? - zainteresował się Allan. 

- Ja w każdym razie nigdy przedtem go nie widziałem. 

- Ale on nie dotrzymał umowy. I Lillemor odebrała sobie życie - powiedział lensman 

zamyślony. - To wyjaśnia, dlaczego znaleziono ją przy drodze drwali. Nie rozumiem tylko, 

background image

dlaczego  nie  wróciła  do  domu.  Nie  wiedziała  przecież  nic  o  liście,  w  którym  napisano,  że 

Isabell spodziewa się dziecka jej męża. 

-  A  ja  dobrze  rozumiem,  dlaczego  nie  miała  ochoty  wracać  do  domu  -  odparł  Per-

Arne. - Jan Bruun sam chadzał zakazanymi ścieżkami. Ale nie z Isabell. Z Ellą Jahr. 

Jan Bruun nic nie powiedział. 

-  Jaki  był  sens  wkładania  kompromitującego  listu  do  torebki  żony?  -  spytał  Allan.  - 

Skoro Jan nie był ojcem dziecka, którego oczekiwała Isabell? 

-  Wiele  rzeczy  liczy  się  w  życiu  mężczyzny  -  powiedział  Per-Arne,  patrząc  na  Jana 

Bruuna. - Nie podobało ci się, że przyprawiono ci rogi. Jeśli któreś z was miało mieć romans, 

musiałeś to być ty.  A ponieważ z  Isabell się nie udało, zamiast tego zdradziłeś żonę z Ellą 

Jahr, tylko nie miałeś odwagi się do tego przyznać. Sprawa była zbyt poważna. Anonimowy 

list  nadszedł  tego  samego  dnia,  kiedy  Lillemor  zdecydowała  się  odejść  z  innym.  Ale  o  jej 

zdradzie nikt nie wiedział. To ty miałeś odnosić sukcesy u płci przeciwnej! 

-  Przez  cały  czas  zaprzeczałem  plotkom  o  tym,  że  jestem  ojcem  dziecka  Isabell!  - 

uniósł się Jan Bruun. 

- Rzeczywiście - odparł Per-Arne z pogardą. - Ale nie okazywałeś w tym specjalnej 

ż

arliwości, nie wypowiedziane małe „być może” wisiało w powietrzu! 

- Isabell także zaprzeczała! 

-  A  kto  wierzył  słowom  biednej  dziewczyny?  -  włączył  się  Allan.  Nagle  wyobraził 

sobie  Isabell,  szesnastoletnią,  ciężarną  i  całkiem  samą  na  świecie,  nie  mającą  nikogo,  kto 

mógłby albo chciał jej pomóc. Przepełniała go niepohamowana złość, postąpił w stronę Jana 

Bruuna i uderzyłby go, gdyby Per-Arne go nie powstrzymał. 

- W ten sposób daleko nie zajdziemy, Allanie - powiedział cicho. - Najlepiej pomówić 

o wszystkim spokojnie. - Znów obrócił się do Jana Bruuna. - To, co wówczas zrobiłeś, to nic 

w porównaniu z prześladowaniem listami, którymi dręczyłeś Isabell przez całe lata! 

- Prześladowanie listami? - Jan Bruun wpatrywał się w niego, niczego nie rozumiejąc. 

- O co ci chodzi? 

Zanim Per-Arne zdążył odpowiedzieć, wtrącił się Allan: 

- To nie mógł być on! Jemu nie starczyłoby fantazji, zabrakłoby mu też wytrwałości, 

jest za słaby i zbyt tchórzliwy! Zabierzcie go stąd, nie mogę na niego patrzeć! 

-  Najlepiej  będzie,  jak  wrócisz  do  domu,  Bruun  -  oświadczył  lensman.  - 

Porozmawiamy sobie później. 

Jan Bruun przenosił rozpaczliwe spojrzenie z przedstawiciela władzy na Allana, który 

trzymał  Isabell  za  rękę.  Chciał  coś  powiedzieć,  ale  zrezygnowany  wzruszył  ramionami  i 

background image

zaczął schodzić ścieżką w dół. 

- No cóż, zaczaimy się tu teraz, trzech mężczyzn zamiast dwóch. To dobrze, ale co z 

panią Wide? 

-  Biorę  odpowiedzialność  za  moją  żonę  -  odparł  Allan,  zdumiony,  jak  naturalnie  to 

powiedział. Perowi-Arnemu przyznał się po drodze, że Isabell i on nie są małżeństwem, ale 

lensman nie miał o tym pojęcia. 

Lensman pokiwał głową. 

-  Jak  pan  chce.  Rzeczywiście  sporo  się  wyjaśniło  dziś  wieczorem.  Ale  jedno 

chciałbym  wiedzieć...  -  Zakłopotany  spojrzał  na  Isabell.  -  Jeśli  nie  Jan  Bruun  jest  ojcem 

waszego chłopaka, to kto nim jest? 

- Kjell Jahr - Allan wyręczył Isabell w odpowiedzi. - Zmusił ją do czegoś, czego nie 

chciała, i Isabell, chcąc go osłonić, milczała przez te wszystkie lata. 

-  Nieprawda!  -  krzyknęła  Isabell.  -  To  wcale  nie  przez  lojalność.  Nie  rób  ze  mnie 

lepszej,  niż  jestem.  Postąpiłam  tak,  ponieważ  odczuwałam  niewypowiedzianą  niechęć  w 

stosunku  do  Kjella  i  nie  mogłam  znieść  myśli,  że  on  jest  ojcem  dziecka,  którego 

oczekiwałam. Sama przed sobą nie chciałam się  do tego przyznać! To wcale nie z powodu 

chęci uchronienia Kjella przed czymkolwiek. Po prostu z obrzydzenia do prawdy. Zrozum to, 

Allanie! 

Popatrzyła  na  niego  błagalnie.  Oczy  miała  głębokie  jak  studnie,  burza  włosów 

otaczała  wąską  twarzyczkę.  W  tym  momencie  była  zachwycająco,  wprost  do  bólu  piękna. 

Allan  nagle  zdał  sobie  sprawę,  że  naprawdę  ją  pokochał.  Ale  ona,  czy  ona  kiedykolwiek 

będzie w stanie odwzajemnić jego miłość? 

Lensman  i  Per-Arne  ruszyli  przodem.  Allan  wciąż  stał,  nie  spuszczając  wzroku  z 

Isabell. 

- Będziesz musiała stąd wyjechać - oświadczył cichym, schrypniętym głosem. 

- Dlaczego? 

-  Ponieważ  właśnie  odkryłem  coś,  co  uniemożliwia  nam  dalsze  zamieszkiwanie  pod 

jednym dachem - odparł z powagą. - Kocham cię i nie wystarczy mi już trzymanie cię za rękę. 

Rozpaliłaś moją krew. Chcę ciebie, chcę cię całować, czuć twoją skórę przy swojej. Nie mogę 

być tak blisko ciebie, nie dotykając cię! 

Powiedziawszy to, w tej samej chwili pożałował. Isabell cofnęła się, jakby ją uderzył. 

- Ja... ja także cię pokochałam - rzekła bezgłośnie. - A jednak to niemożliwe. Oboje o 

tym wiemy. 

background image

ROZDZIAŁ XII 

Allan bezradnie wpatrywał się w Isabell. Była taka piękna, ale on kochał nie tylko jej 

urodę; pokochał jej duszę, wszystkie najbardziej skryte myśli, i nie pragnął niczego innego, 

jak tylko być przy niej i ochraniać przez resztę życia. 

Ale ona powiedziała, że to niemożliwe. Miał ochotę krzyknąć: dlaczego? Jeszcze kilka 

minut temu sama, z własnej woli, rzuciła mu się w objęcia. Gdy przyjechali do Lindane, coś 

takiego było nie do pomyślenia. Od tamtej pory uczyniła ogromny krok naprzód, czy tego nie 

widziała? Dlaczego miłość między nimi była niemożliwa? 

Dlatego, że ona nie kocha mnie tak, jak ja ją, pomyślał w następnej chwili. Dlatego, że 

nie potrafi pokochać żadnego mężczyzny... 

Ciąg myśli przerwał mu stłumiony okrzyk lensmana. 

- Oto i ten, który ma zabrać skradzione rzeczy! 

Znieruchomieli  nasłuchując,  wreszcie  i  do  nich  dotarł  odgłos  samochodu 

zatrzymującego  się  dokładnie  pod  nimi.  Trzasnęły  drzwiczki  i  wkrótce  potem  na  ścieżce 

rozległy się kroki. To musi być młody  człowiek, przyszło do  głowy Allanowi. Poruszał się 

szybko, bez wysiłku, wyraźnie szedł tędy nie po raz pierwszy. 

Trzej  mężczyźni  i  kobieta  stali  nieruchomo,  czekając,  aż  jego  twarz  ukaże  się 

wyraźnie  w  blasku  ogniska.  Nagle  ciszę  rozdarł  krzyk  Isabell:  stał  przed  nią  Tore,  dawny 

przyjaciel z dzieciństwa. 

Na moment ich oczy się spotkały, potem Tore Simonsen gwałtownie się odwrócił i jak 

zając pomknął w dół zbocza. Mężczyźni ruszyli za nim, Isabell została sama. Wydało jej się, 

ż

e cały jej świat legł w gruzach. Ella, stara przyjaciółka, zawiodła ją. Kjell Jahr... Na myśl o 

nim wstrząsnął nią dreszcz. A teraz Tore! 

Coś  zmusiło  ją  do  podniesienia  głowy  i  spojrzenia  na  szczyt  Wzgórza  Czarownic. 

Ujrzała poświatę. To księżyc w pełni wyłaniał się zza góry. A nieco dalej w prawo zobaczyła 

wąziutką spiralę dymu, unoszącą się z nagiej półki skalnej - dym jeszcze jednego ogniska. 

Isabell  drżała.  Mroczny  las  wydał  się  w  jednej  chwili  po  dwakroć  bardziej  ponury  i 

przerażający. Przymknęła oczy, by nie widzieć nowego ogniska, ale kiedy je otworzyła, było 

w tym samym miejscu. 

A  więc  jednak  muszę  tam  iść,  pomyślała  zmęczona.  Z  rezygnacją  pokiwała  głową 

samej sobie. Nic temu nie zapobiegnie, nic mnie nie uwolni. Karoline Falk jest silniejsza. Jej 

krew  płynie  w  moich  żyłach.  Wzywa  mnie,  a  ja  muszę  uczynić  to,  czego  ona  żąda.  Może 

background image

sama tego chcę. Właściwie to ulga tak się poddać... 

Powoli,  jak  zahipnotyzowana,  Isabell  zaczęła  wspinać  się  na  szczyt  Wzgórza 

Czarownic. 

 

Nieco niżej w lesie lensman zatrzymał się i zawołał Allana i Pera-Arnego. 

-  Nie  ma  sensu  iść  dalej!  -  oznajmił  zdyszany.  -  Dzisiaj  i  tak  go  nie  złapiemy.  Ale 

wiemy przynajmniej, kto się za tym kryje. 

- Nie wiemy, z kim współpracuje - zauważył Allan. 

-  O,  jeśli  dobrze  znam  Torego,  to  zdradzi  wszystkich,  kiedy  tylko  go  aresztujemy  - 

odparł  lensman  szorstko.  -  Nie  należy  do  tych,  którzy  pozwalają  kumplom  pozostać  na 

wolności, podczas gdy sami siedzą w pace. 

Allan pokiwał głową. Spojrzał na Wzgórze Czarownic. 

- Niepokoję się o Isabell - powiedział. - Niedobrze, że została tam sama. 

Znów zaczął wspinać się pod górę. Posuwał się tak szybko, że podążający za nim Per-

Arne  i  lensman  z  trudem  dotrzymywali  mu  kroku.  Allan  ostatni  kawałek  przebył  biegiem, 

wołając Isabell, ale ona mu nie odpowiedziała. 

Ognisko, w którym złodzieje palili opakowania po skradzionych towarach, żarzyło się 

słabo. Isabell nigdzie nie było widać. 

- Może zeszła na dół, do drogi drwali? - podsunął Per-Arne. 

Allan potrząsnął głową. 

- Już dawno by nas usłyszała. 

- Ach, te kobiety! - gniewnie mruknął lensman. 

Allan  już  miał  mu  coś  ostro  odpowiedzieć,  ale  zanim  zdążył  się  odezwać,  Per-Arne 

mocno ścisnął go za ramię. 

- Zobacz! - szepnął. - Tam na górze! 

Zapatrzyli się w szczyt. Księżyc zawisł nad Wzgórzem Czarownic, a na tle jaśniejącej 

okrągłej tarczy, niczym złowróżbny symbol prastarych czasów, rysowała się spirala dymu. 

- O mój Boże! - jęknął lensman. - To płonie ogień czarownic! 

 

Później  Allan  nie  mógł  sobie  przypomnieć,  w  jaki  sposób  wdrapali  się  po  ostatnim 

odcinku  stromego  zbocza.  Przed  oczami  przesuwały  mu  się  nagie  skały  i  koślawe  sosny, 

wyciągające się ku niebu. Po głowie kołatała mu się myśl, że przed trzystu laty żądni sensacji 

mieszkańcy wioski wyprawiali się tu, aby patrzeć, jak Karoline Falk i inne czarownice płoną 

na stosie. 

background image

Zasłona kłębiącego się dymu przesłaniała środek nagiej płaszczyzny szczytu, ale ognia 

nie było widać. Po drugiej stronie dymnego welonu stała Isabell, na wpół odwrócona w ich 

stronę. Nie widziała ich jednak. Stała nieruchomo jak posąg, zapatrzona w postać znajdującą 

się pomiędzy nią a dymem: w kobietę o długich siwych włosach, spływających na ramiona, 

ubraną  w  dziwaczną,  staromodną  suknię.  Na  moment  w  blasku  księżyca  ujrzeli  twarz  tej 

kobiety. Pokrywała ją śmiertelna bladość. Wyciągała coś w stronę Isabell. 

-  Karoline  Falk!  -  szepnął  Per-Arne  z  niedowierzaniem.  -  Wielka  czarownica  z 

Hedom! 

Na wrzosowisku ochryple zaskrzeczał jakiś ptak, poza tym panowała cisza. Allan stał 

jak skamieniały, nie mogąc pozbierać myśli. Zwilżył wyschnięte wargi i zobaczył, że Isabell 

robi krok do przodu. Czarownica szła jej na spotkanie. 

I wtedy coś się w nim obudziło, gniew tak wielki, że miał wrażenie, że zaraz się udusi. 

Szybkim krokiem przeszedł na nagą półkę skalną. Lensman próbował go powstrzymać, lecz 

Allan gwałtownym ruchem wyrwał się z jego uścisku. 

To on był odpowiedzialny za  Isabell! Dość się już wycierpiała. Kochał ją i nie miał 

zamiaru  stać  bezczynnie,  nie  ruszyć  nawet  palcem,  żeby  jej  pomóc.  To  wszystko  to  jakieś 

szaleństwo. On nie wierzy w duchy! 

- Isabell! - zawołał z całej mocy. - Isabell, uciekaj! 

Drgnęła i spojrzała na niego z wyrazem rozpaczy w wielkich oczach. 

- Uciekaj! - krzyknął jeszcze raz. - To tylko człowiek! 

Stara kobieta odwróciła się. Prychnęła jak rozzłoszczony kot. Isabell zdążyła zniknąć 

w zaroślach po drugiej stronie. Allan już nie myślał. Gdyby się zastanawiał, być może trwałby 

nieruchomo sparaliżowany strachem przed tym,  co  go czeka. Per-Arne i  lensman ostrzegali 

go, krzycząc, ale on ruszył ku upiornej postaci. 

Przerażeni  patrzyli,  jak  brodzi  w  niskiej,  skłębionej  warstwie  dymu,  aż  wreszcie 

zaledwie  parę  metrów  oddzielało  go  od  strasznej  kobiety  o  długich,  rozwianych  włosach. 

Wtedy i ona pobiegła w dół zbocza. 

Dla pozostałych był to sygnał do działania. Wiedzieli teraz, że mają do czynienia nie z 

upiorem,  lecz  z  żywym  człowiekiem.  Zaszli  „czarownicę”  z  trzech  stron  i  schwytali  ją  tuż 

przy skraju lasu. 

Per-Arne  mocno  przytrzymał  ją  za  ramiona.  Kiedy  kobiecie  spadła  z  głowy  peruka, 

wrzasnęła  głośno,  nienawistnie.  Allan  zostawił  ją  swym  towarzyszom  i  pomknął  na 

poszukiwanie Isabell. Głośno raz po raz wołał jej imię, wreszcie usłyszał odpowiedź. 

- Allanie, czy to ty? - dobiegło go żałosne pytanie. 

background image

-  Jestem  tutaj,  kochana!  Wszystko  już  minęło.  Już  nie  musisz  się  bać.  To  nie  była 

czarownica, Isabell, to człowiek z krwi i kości, który w tak okrutny sposób dręczył cię przez 

te wszystkie lata! 

Zaszeleściły  wrzosy  i  Isabell  wyszła  z  cienia.  Podbiegła  do  Allana,  raz  po  raz 

powtarzając  jego  imię.  Bez  odrobiny  wyrzutów  sumienia  wykorzystał  okazję,  gdy  szukając 

pociechy rzuciła się w jego ramiona. 

Przytulił  ją  i  gładził  po  plecach,  całując  jej  włosy  i  policzki,  szepcząc  cicho  czułe 

słowa.  Nie  bardzo  wiedział,  jak  to  się  stało,  ale  gdy  jego  usta  odnalazły  wargi  Isabell, 

odpowiedziała  na  jego  pocałunek  z  rozpaczliwą  tęsknotą.  Poczuł,  że  strach  z  wolna  ją 

opuszcza, ustępując miejsca namiętności, od której zagotowała mu się krew w żyłach. 

Wreszcie  odstąpili  na  krok  od  siebie.  Stali  zdumieni,  wstrząśnięci  owym 

nieprawdopodobnym, co się właśnie z nimi działo. 

- Moja niemądra Isabell! - próbował się śmiać, ale sytuacja była zbyt poważna. - Czy 

rozumiesz teraz, że mimo wszystko mamy przed sobą szansę? 

- Nie śmiałam w to wierzyć - szepnęła, a oczy jej błyszczały jak gwiazdy. - Ja... się 

bałam, że sprawię ci zawód! 

-  Najdroższa  Isabell!  -  ciągnął  ochrypłym  głosem.  -  Wiesz,  że  pragnę  cię  poślubić, 

prawda? Nie, nie musisz mi teraz odpowiadać! - dodał prędko. - Ale zastanów się nad tym! 

Teraz najlepiej chyba będzie, jak zejdziemy do tamtych. Ciekaw jestem, kim jest ta kobieta. 

- Nie widziałeś? - zdziwiła się Isabell. 

Potrząsnął głową. 

- Nie, ale to nie może być nikt inny jak Ella. 

Isabell potwierdziła to. 

-  Sądziłam,  że  to  naprawdę  Karoline  Falk  -  powiedziała  bezradnie.  -  Gdybyś  nie 

przyszedł... - Odetchnęła głęboko. - Gdybyś wiedział, jak bardzo się bałam, Allanie. Byłam 

pewna, że nie ma już dla mnie ratunku. 

- Dzięki Bogu, że przybyliśmy na czas - westchnął. 

Wziął ją za rękę i zaczęli schodzić ku grupce zebranej na płaskiej półce. Allan zapalił 

latarkę i zaświecił nią w twarz wysokiej kobiety, która zrezygnowała już ze stawiania oporu. 

Lensman spojrzał na Allana i powiedział: 

-  Pozwól  mi  przedstawić  sobie  naszego  szanownego  szefa  Wydziału  Spraw 

Socjalnych, panią Sofie Jahr! 

Pani Jahr nie zdawała sobie najwidoczniej sprawy, że w blasku księżyca prezentuje się 

nieco dziwacznie z rozczochranymi włosami i twarzą uszminkowaną na upiorny biały kolor. 

background image

- Jeszcze tego pożałujecie! - zagroziła cicho. - Posiadam moc, która pozwoli mi rzucić 

urok na was wszystkich. Wszystkich was mogę zaczarować... 

- A  więc to pani była piękną młodą czarownicą, o której na łożu śmierci opowiadał 

Georg Abrahamsen - zdumiał się Allan. - Czarownica z Hedom, która go uwiodła... To pani 

skradła z muzeum rzeczy należące do Karoline Falk! 

W oczach pani Jahr zapłonął blask triumfu. 

- W tamtym czasie ludzie o czymś zapomnieli. Nikt nie pamiętał, że także i ja jestem 

potomkinią Karoline Falk, tylko wywodzę się z innej gałęzi rodziny! 

- To znaczy, że synem Georga Abrahamsena był Kjell Jahr - ciągnął Allan. 

-  To  łgarstwo!  -  wykrzyknęła  pani  Jahr,  w  jednej  chwili  rozgniewana.  -  Co  pan 

insynuuje! Jestem przyzwoitą kobietą. 

-  Musi  się  pani  na  coś  zdecydować,  pani  Jahr  -  cierpko  zauważył  lensman.  -  Nie 

można być jednocześnie przyzwoitą kobietą i czarownicą. Pani próbowała, ale nic pani z tego 

nie wyszło. Chodźmy stąd! Myślę, że najlepiej będzie przekazać tymczasem panią Jahr pod 

opiekę doktorowi, potem niech władze zadecydują, jak rozstrzygnąć tę sprawę. - Westchnął. - 

Muszę przyznać, że nigdy się z niczym podobnym nie spotkałem... 

Był już jasny dzień, kiedy Allan towarzyszący lensmanowi w umieszczaniu pani Jahr 

w odpowiednim miejscu, wrócił do domu do Isabell. Pod oczami z niewyspania kładły mu się 

głębokie cienie, ale na jego twarzy malowała się ulga. Isabell popatrzyła na niego badawczo. 

- Jak poszło? - spytała. 

- Przyznała się. 

- Opowiedz mi! - prosiła Isabell podniecona. 

-  To  właściwie  bardzo  długa  historia,  mająca  swój  początek  wiele,  wiele  lat  temu... 

Daj mi filiżankę kawy, a opowiem ci wszystko dokładnie. 

Zaczął  mówić,  kiedy  razem  z  Isabell  zasiedli  naprzeciwko  siebie  przy  kuchennym 

stole. 

- Sofie Jahr już jako młoda dziewczyna była niezwykle ambitna. Niby nie ma w tym 

nic  złego,  ale  ona  posunęła  się  za  daleko.  Chciała  być  najpiękniejsza  i  najlepsza  we 

wszystkim.  Na  jej  temat  nie  dało  się  powiedzieć  nic  złego.  Zawsze  zachowywała  się 

stosownie  do  sytuacji,  nie  podnosiła  głosu,  zajmowała  się  działalnością  charytatywną  i  tak 

dalej. Jaką dyscyplinę wewnętrzną musiała mieć ta kobieta! Ale cóż, medal ma zawsze dwie 

strony.  Sofie  Jahr  nie  potrafiła  zwalczyć  swego  pociągu  do  tajemniczości  i  mistycyzmu. 

Wiedziała, że wywodzi się z rodu Karoline Falk; jeśli mogę się tak wyrazić, dostała bzika na 

tym  punkcie.  „Oficjalna”  pani  Jahr  nawet  przed  samą  sobą  nie  chciała  się  przyznać  do 

background image

kradzieży  starych  receptur  i  magicznych  rekwizytów  z  muzeum,  ale  jej  drugie,  skrywane 

przed  wszystkimi  „ja”  to  właśnie  zrobiło.  Kiedyś  latem  spotkała  w  Ytreland  Georga 

Abrahamsena.  Była  wówczas  niedługo  po  ślubie,  lecz  małżeństwo  pozostawało  bezdzietne. 

Zanosiło się na to, że nie przyjdzie na świat żadne dziecko. Do szaleństwa zakochała się w 

Abrahamsenie,  który  był  wtedy  bardzo  przystojnym  mężczyzną,  na  dodatek  bogatym,  i 

zwierzyła mu się ze swego potajemnego hobby. Młoda i piękna, zdołała go uwieść. Twierdzi, 

co prawda, że było odwrotnie, ale ja mam wątpliwości... 

No cóż, Georga Abrahamsena ogarnęły wyrzuty sumienia, pożałował swego skoku w 

bok. Zerwał romans, a to ogromnie uraziło ambicję pani Jahr. Wpadła we wściekłość, ale nic 

nie mogła zrobić, w każdym razie oficjalnie. Była przecież elegancką damą z wyższych sfer. 

Abrahamsen zniknął, nie mając pojęcia, że pani Jahr jest w ciąży. Jej mężowi nawet się nie 

ś

niło, że kto inny może być ojcem ich syna. Później zresztą urodziła się Ella... 

Allan  zapalił  fajkę  i  pyknął  z  niej  kilka  razy.  Isabell  w  napięciu  czekała,  co  powie 

dalej. 

-  Upłynęło  cztery,  może  pięć  lat  i  Peter  Jahr  wpadł  w  tarapaty  finansowe. 

Sprzeniewierzył powierzone mu środki i jak najszybciej musiał zdobyć znaczną sumę, inaczej 

by  zbankrutował,  a  machlojka  zostałaby  odkryta.  Pani Jahr  nie  mogła  znieść  myśli  o  takim 

skandalu, napisała więc do Georga Abrahamsena, informując go o synu i żądając pieniędzy. 

Otrzymała je, ale mąż w jakiś sposób się zorientował, skąd pochodziły. Zrozumiał, że Kjell 

nie jest jego synem, i to było kroplą przepełniającą kielich. Odebrał sobie życie. To sprawiło, 

ż

e Sofie Jahr z całą premedytacją zaczęła prześladować ciebie. 

- Mnie? - powtórzyła zdumiona Isabell. - Nie rozumiem... 

- Wrócę do tego za chwilę. Najpierw muszę powiedzieć parę słów o Kjellu Jahrze. Nie 

dało  się  go  nazwać  czarującym  dzieckiem.  Brzydki,  miał  bardzo  nieładne  przyzwyczajenia. 

Na nic się nie zdały starania pani Jahr, by jakoś go zmienić. W  głębi ducha nie dawały jej 

spokoju wyrzuty sumienia z powodu tego, co stało się tamtego lata w Ytreland, uważała, że 

Kjell przez nią jest takim nieudacznikiem. Najgorsze, że nie mogła go pokochać. Próbowała 

udawać miłość do syna, w rzeczywistości jednak z trudem znosiła jego widok, a chłopiec to 

wyczuwał. Nikt go nie lubił. Musiał kupować sobie przyjaźń. Jedyną osobą, która okazała mu 

trochę życzliwości, byłaś ty, Isabell, a on to wykorzystał. Zdesperowany uciekł na morze... 

Allan  urwał.  Pomyślał  o  synu  Isabell  i  Kjella  Jahra.  Matti  był  podobny  do  swojej 

matki, to go bardzo cieszyło. 

- W miarę upływu lat wyrzuty sumienia coraz bardziej dokuczały pani Jahr - ciągnął. - 

Winna  była  samobójczej  śmierci  męża,  przynajmniej  w  pewnym  stopniu.  Myślała  też  o 

background image

swoim  „grzechu”,  jak  to  nazywała.  Długo  tłumione  uczucia  nie  znajdowały  ujścia  i  to 

pogarszało całą sprawę.  A później wydarzyła się historia z  Lillemor  Bruun, która popełniła 

samobójstwo rzekomo z powodu zdrady męża. Pani Jahr wiedziała, że wiele przebywałaś z 

Janem  Bruunem,  zrozumiała  też,  że  jesteś  w  ciąży.  Dodała  więc  dwa  do  dwóch.  To,  że 

wyciągnęła  błędne  wnioski,  to  zupełnie  inna  sprawa.  W  każdym  razie  swoje  potajemne 

grzeszki przypisała tobie. Rozumiesz, o czym mówię? 

- Tak, chyba tak - odparła Isabell, niezupełnie przekonana. 

-  W  jej  poplątanej  wyobraźni  ty  przyjęłaś  postać  młodej  czarownicy,  która  uprawia 

czarną magię, uwodzi mężczyznę i oczekuje jego dziecka. To pani Jahr napisała pierwszy list 

do  Lillemor  Bruun,  aby  zranić  ją  tak,  jak  zraniony  został  jej  własny  mąż,  kiedy  poznał 

prawdę.  Lillemor  odebrała  sobie  życie,  lecz  o  tym  pani  Jahr  nie  wiedziała.  Rozpoczęła 

nagonkę na ciebie, a z czasem zdołała samą siebie przekonać, że ty jesteś o wiele gorszym 

człowiekiem,  niż  ona  kiedykolwiek  była.  Doprowadziłaś  do  śmierci  Lillemor  i  pragnęłaś 

pozbyć się dziecka, tak jak ona chciała pozbyć się Kjella. Dlatego pisała anonimy, zachęcając 

cię w nich do usunięcia ciąży, a potem do oddania Mattiego. Za każdym razem, gdy wysłała 

list do ciebie lub do kogoś z twoich najbliższych, sama czuła się o wiele lepiej i mogła dalej 

wieść  swoje  życie  bez  skazy  jako  jedna  z  najbardziej  poważanych  mieszkanek  Hedom. 

Wreszcie uspokoiła swe sumienie na tyle, że przestała pisać. 

-  To  te  lata,  kiedy  żyliśmy  spokojniej  -  domyśliła  się  Isabell.  Odruchowo  sięgnęła 

przez stół, poszukując ręki Allana. 

- Kjell wyruszył na morze, nie musiała więc znosić jego widoku, który przypominał 

jej,  co  się  wydarzyło.  Wkrótce  jednak  otrzymała  wiadomość  o  jego  śmierci.  Mówiono  o 

samobójstwie. Śmierć Kjella na nowo rozjątrzyła stare rany, pani Jahr musiała przyznać, że to 

ona sama ponosi największą winę za śmierć syna. Znów zaczęła wysyłać anonimy, chciała cię 

ukarać.  Przeganiała  cię  z  miejsca  na  miejsce,  traciłaś  wszystkich  przyjaciół.  Jako  szef 

Wydziału Spraw Socjalnych, wypłacającego ci zasiłek na Mattiego, zawsze wiedziała, gdzie 

cię szukać. 

- A więc ja miałam ponieść karę za jej winy? 

-  Właśnie  tak!  -  pokiwał  głową  Allan.  -  Ale  ty  nagle  przyjechałaś  do  Lindane,  z 

pozoru szczęśliwie zamężna. To był wielki szok  dla pani Jahr.  Zaczęła bombardować mnie 

anonimowymi listami. Bez rezultatu. A potem wpadła w desperację. 

-  Czy  ona  wie,  że  Georg  Abrahamsen  zapisał  w  testamencie  cały  swój  majątek 

Kjellowi? - spytała Isabell. 

- Tak, powiedziałem jej. Dało jej to najwyraźniej wiele do myślenia. Pytała, czy nie 

background image

można przenieść tych pieniędzy na Ellę, ale to oczywiście nie wchodzi w grę. Faktem jest, że, 

ponieważ Kjell nie żyje, dziedzicem całej fortuny jest Matti. 

- Och, nie! - krzyknęła przerażona Isabell. 

-  Sprawa  może  być  trudna  -  uprzedził  Allan.  - Najpierw  trzeba  udowodnić,  że  Kjell 

był synem Georga Abrahamsena, a potem, że Matti jest synem Kjella. 

- Muszę nad tym pomyśleć - oświadczyła Isabell. - Nie jestem pewna, czy to będzie 

miało dobry wpływ na Mattiego. Zawsze jakoś sobie radziliśmy, Matti i ja... 

- Teraz jest nas troje! - przerwał jej Allan. 

Isabell uścisnęła go za rękę, ale unikała bezpośredniej odpowiedzi. 

- Muszę cię zapytać o coś innego - rzekła po chwili. - Czy to pani Jahr sporządziła te 

stare listy na skórze, te od... Karoline Falk? 

Allan  dostrzegł  napięcie  i  lęk  w  jej  oczach.  Biedna  mała,  pomyślał  z  czułością. 

Czyżby nadal się bała, że wcieliła się w nią stara czarownica sprzed trzystu lat? Cieszył się, 

ż

e mógł jej szczerze odpowiedzieć: 

-  Oczywiście,  że  zrobiła  je  pani  Jahr.  Bardzo  dumna  była  ze  swoich  dzieł,  jak  je 

nazwała. 

- A co z czarownicą, którą jako dziecko widziałam w miejscu, gdzie kiedyś znajdował 

się stos? - spytała Isabell bez tchu. 

- To musiała być stara, koślawa sosna, moja kochana - uśmiechnął się Allan. 

Isabell  zaszlochała.  Jej  ramiona  drgały,  wstrząsane  powstrzymywanym  łkaniem.  W 

końcu opadła na stół i wybuchnęła gwałtownym płaczem. 

- Och, Allanie, Allanie, tak się bałam! 

Delikatnie przyciągnął ją do siebie i otarł jej łzy. 

-  Ty  płaczesz,  kochana.  To  znaczy,  że  nie  musisz  się  już  więcej  bać.  Wiesz,  że 

czarownice  nie  potrafią  płakać.  Nie  jesteś  czarownicą,  Isabell.  Jesteś  w  stu  procentach 

normalną kobietą, tylko piękniejszą i znacznie bardziej pociągającą od innych! 

Ś

miała się i płakała na przemian. 

- To prawie nie do pojęcia! Jestem wolna! Nareszcie wolna! Czy potrafisz zrozumieć, 

dlaczego dałam się zwabić na Wzgórze Czarownic w środku nocy? 

-  Nic  w  tym  dziwnego  -  odparł  z  powagą.  -  Przez  szesnaście  lat  byłaś  ofiarą 

psychicznego terroru, mózg miałaś wyprany! 

- Czego ona ode mnie chciała? - spytała nagle Isabell. 

Allan odwrócił wzrok. 

- Zapomnij o tym. To już minęło. 

background image

- Muszę to wiedzieć, inaczej nie przestanę o tym rozmyślać! 

Zawahał się chwilę i wreszcie powiedział: 

- Miałaś tam na górze popełnić samobójstwo, Isabell. 

Przez jej ciało przebiegł dreszcz. Powiedziała szybko: 

- Porozmawiajmy o czymś innym! 

- Z przyjemnością! Czy zastanawiałaś się nad tym, co powiedziałem wczoraj? 

- Oczywiście. Kocham cię, Allanie! Ale... 

-  Czarownice  nie  potrafią  też  kochać!  Oto  i  ostateczny  dowód,  że  nie  jesteś 

czarownicą,  najdroższa,  obalający  wszelkie  twoje  wątpliwości.  Z  biura  lensmana 

zatelefonowałem  do  Mattiego  i  krótko  opowiedziałem  mu  całą  historię.  Wyznałem,  że 

poprosiłem cię o rękę, a on skomentował to mówiąc, że okażesz się głupia, jeśli odmówisz. 

Jest więc nas dwóch na jedną, kochana! Możesz zatem od razu odpowiedzieć „tak”! 

- Strasznie jesteście przebiegli! - wykrzyknęła. - Spiskujecie za moimi plecami! 

- Musimy, jeśli ty nie wiesz, co jest dla ciebie szczęściem - odparł Allan. - Jaka więc 

będzie twoja odpowiedź? 

- Ja... chyba się zgodzę - szepnęła Isabell, patrząc na niego rozpromienionymi oczyma. 

- Skoro naprawdę wierzysz, że będziemy we dwoje szczęśliwi... 

- Ja nie wierzę, ja to wiem! - Allan mówił z całą powagą.  -  I sama to potwierdzisz, 

jeśli  się  chwilę  zastanowisz.  Jesteś  teraz  zupełnie  inna,  niż  wtedy  gdy  przyjechaliśmy  do 

Lindane. Nie mogłaś znieść nawet myśli, że mógłbym się do ciebie zbliżyć. Teraz z własnej 

woli wychodzisz mi naprzeciw. Nie zauważyłaś tego? 

-  Tak,  owszem,  ja...  -  Zmieszana  spuściła  wzrok,  brakowało  jej  śmiałości,  by 

wytrzymać jego spojrzenie. 

Takie  to  było  dziwne!  Czuła  się  zawstydzona,  a  zarazem  pełna  nadziei  jak  młoda 

dziewczyna.  Nagle  ogarnęło  ją  oszałamiające  poczucie  szczęścia.  Całe  zło  zniknęło  jak 

zdmuchnięty  płomień  świecy.  Nareszcie  odważyła  się  zapomnieć  o  przeszłości  i  zacząć 

myśleć o tym, co ją czeka z Allanem. Teraz bowiem była wolna i mogła go kochać! 

Powoli  podniosła  głowę  i  popatrzyła  na  niego.  Wzrok  miała  spokojny,  bez  cienia 

wątpliwości. 

- Mówię „tak”, Allanie...