background image

MARGIT SANDEMO

KLUCZ DO SZCZĘŚCIA

Z norweskiego przełożył

GRZEGORZ SKOMMER

POL - NORDICA Publishing Sp. z o.o.

Otwock 1997

background image

PROLOG

- Przez cały wieczór ani razu ze mną nie zatańczył! Nie chcę go znać!
Niewysoka  urzędniczka  zalała  się  łzami  i  wybiegła  z jadalni.  W pokoju  zaległa pełna 

współczucia cisza. Tylko siedząca na parapecie dziewczyna pozostała niewzruszona.

- Miłość to poniżenie - oświadczyła.
- Na miłość boską, Katju, skąd u ciebie ten cynizm?
-  Planowanie  przede  wszystkim  -  stwierdziła  Katja,  kładąc  ostatnią  warstwę 

purpurowego lakieru na paznokieć palca wskazującego, który doznał uszczerbku w zetknięciu 
z szufladą. - Trzeba wiedzieć, czego się w życiu chce. Wtedy nie popełnia się takich błędów 
jak ta biedaczka.

Przyglądała  się  z  zadowoleniem  swoim  dłoniom.  Większość  blondynek  wyglądałaby 

tragicznie  z  ciemnoczerwonymi  paznokciami,  u  Katji  podkreślały  one  jedynie  jej 
wyrafinowaną  elegancję,  pozostając  w  idealnej  harmonii  z  barwą  spódnicy,  bielą  bluzki  i 
miodowym odcieniem włosów.

Najmłodsza  z urzędniczek  zerkała  na  nią  z zazdrością,  pochłaniając  kolejną  kanapkę. 

Postanowiła  w duchu ubierać  się w tym samym  stylu, jeśli  tylko zdoła odłożyć coś z pensji. 
Jej postanowienie nie rokowało powodzenia.

- Dla ciebie to nic nie znaczy - powiedziała z kwaśną miną. - Ty masz wszystko!
Katja poprawiła ją łagodnym tonem:
-  Nie,  nie  wszystko,  tylko  to,  co  należy  mieć.  Ty  wydajesz  wszystkie  pieniądze  na 

ciuchy i kosmetyki bez opamiętania i z dzikością dziecka opychającego się czekoladkami, a i 
tak  jesteś niezadowolona.  Nie  potrzeba  setki  nowych  strojów  i  tuzina  lakierów,  by dobrze 
wyglądać. Panowanie nad sobą i planowanie to podstawa.

- Masz tyle ładnych ciuchów!
- Gdybyś zobaczyła,  jak niewiele  wisi w mojej szafie, to  byś ze  zdziwienia usiadła na 

swój  zbytnio  zaokrąglony  tyłeczek.  Lepiej  podaruj  sobie  tę  drożdżówkę!  -  dodała  Katja 
uszczypliwie.

- No cóż, nie  wszystko  zależy od dobrego planowania  - zwróciła  się do Katji  jedna  ze 

starszych sekretarek. - Urodę dostałaś w prezencie.

-  Ja?  - Katja  roześmiała  się. -  Szkoda,  że  nie  znałyśmy się  pięć  lat temu!  Długi  nos, 

wąska  twarz,  ciasno  osadzone  oczy i  mysie  włosy.  Wyższa  niż dziewczęta  w moim  wieku, 
nogi w iks, zgarbione plecy i kompletny brak inicjatywy. O nadwadze nie wspomnę. Nikt na 
mój  widok nie  gwizdał z podziwu. Niech wam  się nie wydaje, że wygląd jest bez znaczenia, 
że liczą się jedynie przymioty  ducha. W świecie stworzonym dla mężczyzn piękna kobieta ma 
znacznie  więcej  atutów  w  ręku.  Kto  twierdzi  inaczej,  ten  kłamie!  Dobrze  o  tym  wiem,  bo 
wystąpiłam w obu wcieleniach.

Niewysoka  urzędniczka  wróciła  do  pokoju  z  odświeżoną  twarzą.  Mądrości  życiowe, 

których  Katja  tak  szczodrze  udzielała  koleżankom,  pozwoliły  jej  zapomnieć  o  własnym 
nieszczęściu.

Najmłodsza z rozmawiających obrzuciła Katję krytycznym spojrzeniem.
-  Zgadza  się!  -  rzuciła  z  nutą  złośliwości.  -  Rzeczywiście  masz  za  długi  nos  i  zbyt 

ciasno osadzone oczy. Aż dziw, że wcześniej tego nie zauważyłam.

- Bo wszystko zależy  od sposobu bycia. Nikt nie rodzi się doskonały i Bogu dzięki, że 

tak właśnie jest, ale z własnym wyglądem zdziałać można cuda. Ukryj swoje usterki. Pokaż, 
ze  świat należy do ciebie, moja droga! Bądź otwarta na każde wyzwanie, ale  trzymaj goryle 
na dystans. Bierz to, co najlepsze, ale nie bądź zadufana w sobie! Imponuj innym, ale ich nie 

background image

odstraszaj.

- A ty co sobie zaplanowałaś? - rzuciła ironicznie jedna z koleżanek. - Podbój szefa?
Katja uznała, że lakier wysechł.
-  Szefa?  - uśmiechnęła  się  łagodnie.  - Szef  jest zbyt zadowolony  z siebie. Nie,  raczej 

kogoś, kto wie, jak  traktować  kobietę,  kogoś  łagodnego  jak  aksamit,  opiekuńczego,  kogoś, 
kto sprawia, że czujesz się damą.... Nie znoszę goryli!

-  Kogo  właściwie  masz  na  myśli?  -  spytała  najmłodsza  urzędniczka,  chowając  nie 

zjedzoną drożdżówkę. - Sądziłam, że goryle to faceci od czarnej roboty.

-  Nie  moi  goryle.  Moi  obłapiają  cię  spoconymi  łapskami  i  rozglądają  się  za  łóżkiem. 

Lub żują gumę i wydają polecenia ruchem głowy.

-  Więc  co  nazywasz planowaniem?  -  spytała  specjalistka  od  ironii.  -  Złapać  kogoś  z 

dużymi pieniędzmi?

Katja nie dała się sprowokować.
- Ależ skąd! Bycie wyłącznie żoną człowieka  sukcesu mi nie odpowiada. Mam własne 

ambicje.  Nie  marnuję  czasu  na  wypady  do  miasta,  chodzę  do  szkoły   wieczorowej.  Nie 
sądzicie  chyba, że zamierzam  resztę  życia  zmarnować  w  charakterze  urzędniczej  myszki  w 
firmie papierniczej Svantessona? To jedynie sposób na sfinansowanie nauki.

- Do jakiej szkoły chodzisz?
- Chcę zostać ilustratorką książek, projektować okładki, winiety.
- Do tego potrzebny jest talent rysowniczy!
- Wyobraźcie sobie, że go mam.
- Jakoś do tej pory nim nie błysnęłaś.
-  Bo  nie  zwykłam  się  chwalić  -  odrzekła  Katja,  przybierając  naprędce  pozory 

skromności. - Jak tylko zdobędę wykształcenie i posadę  grafika, rzucam tę  robotę. Z dnia na 
dzień, jeśli będzie trzeba.

Koleżanki  umilkły.  Wprawdzie  Katja  potrafiła  wyprowadzić  z  równowagi  nawet 

człowieka  anielsko  wprost  cierpliwego,  ale  bez  jej  barwnej  osobowości  biuro  stałoby się 
miejscem  cichym  i  opustoszałym.  Zdały  sobie  nagle  sprawę,  jak mało  wiedzą  o  tej  pewnej 
siebie  dziewczynie.  Sądziły,  że  wieczory spędza  w  luksusowych  restauracjach,  tymczasem 
ona chodzi do szkoły! A jak się głębiej zastanowić, to rzeczywiście nie ma zbyt wielu strojów. 
Tylko kilka podstawowych, którymi żongluje z niezwykłą wprawą.

Najstarsza  sekretarka  przyglądała  się  jej  z  namysłem.  Kiedy  płacząca  dziewczyna 

wybiegła z pokoju... W oczach Katji pojawił się błysk bólu i zrozumienia. A kiedy sekretarka 
leżała  w  szpitalu,  nieznajomy  nadawca  przesłał  jej  bukiet  anemonów.  Katja  uwielbia 
anemony... A jednak ta młoda i wyniosła dama za żadne skarby świata nie przyznałaby się do 
takich sentymentalnych odruchów.

Trzasnęły drzwi. Oszkloną  ścianę  jadalni minął  jakiś mężczyzna,  kierując się w stronę 

gabinetu  dyrektora. Dziewczęta ożywiły się. Mężczyzna  był  dobrze  zbudowany,  ruchy miał 
sprężyste, a jego opalenizna kontrastowała  z barwą  spłowiałych od słońca  włosów.  Spojrzał 
na  nie  przelotnie  i  zniknął  w  drzwiach,  ale  jeszcze  przez  chwilę  kobietom  towarzyszyło 
wspomnienie  jego  jasnoniebieskich,  nieomal  agresywnych  oczu.  Najmłodsza  urzędniczka 
gwizdnęła.

- Co za facet!
- Kto to jest? - spytała inna.
- Goryl - mruknęła Katja.
- To pilot - powiedziała  najstarsza. - Nazywa się Jonasz Callenberg. Od czasu do czasu 

background image

wozi dyrektora niewielką powietrzną taksówką. Wygląda na łowcę przygód.

Ostry głos przywołał dziewczęta do pracy. Leniwie wracały do biura.
-  Ojej,  zdaję  dziś po  południu  egzamin -  jęknęła  jedna  z urzędniczek.  - Strasznie  się 

boję, szef  coś ostatnio  nerwowy. Siedzi  jak  na szpilkach, źle  dyktuje,  a  potem  ma  do  mnie 
pretensje!

-  To  prawda,  ostatnio  był  dość  zdenerwowany -  powiedziała  Katja  z roztargnieniem, 

kierując się w stronę toalety.

W  drodze  powrotnej  natknęła  się  na  dyrektora  Svantessona.  Nawet jej  nie  zauważył. 

Zaciskał  mocno  usta,  a  jego  ciemnobrązowe  oczy  rozglądały  się  nerwowo.  Dyrektor 
Svantesson był eleganckim mężczyzną po czterdziestce, o skroniach przyprószonych siwizną. 
Podwładni nie potrafili pojąć, skąd brała się jego zamożność; z pewnością nie dochody firmy 
pozwalały  mu  prowadzić  życie  na  tak  wysokiej  stopie.  Svantesson  był  wdowcem,  miał 
przepiękną posiadłość na przedmieściach, uwielbiał drogie samochody i wystawne przyjęcia. 
Pozostałe dziewczęta nie wiedziały, że Katja była kiedyś gościem na jednym z nich. Opuściła 
je jednak bardzo wcześnie. Takie rzeczy w ogóle jej nie interesowały.

Dzień pracy zbliżał  się ku  końcowi.  Katja  zeszła  do archiwum  po  stare  faktury. Stała 

między wysokimi pólkami, kiedy dobiegły  ją jakieś męskie głosy. Ktoś pewnie włączył radio, 
to musiało być słuchowisko kryminalne, inaczej przedmiot rozmowy byłby zbyt groteskowy.

Jeden z głosów, zadziwiająco podobny do głosu dyrektora Svantessona, powiedział:
- Wraca jutro wieczorem o wpół do jedenastej i będzie miał przy sobie klucz. Poleciłem 

mu,  by  go  nikomu,  poza  mną,  nie  dawał.  No,  ale  ja  nie  wrócę,  tyle  że  on  nie  ma  o  tym 
zielonego pojęcia. - Mówiący zachichotał nerwowo.

Dobry aktor, pomyślała Katja. Znakomicie gra podekscytowanego konspiratora.
Drugi głos, młody i niewyraźny, spytał:
- Czy on wie, do czego jest ten klucz?
-  Jasne,  że  nie!  Tylko  wy  wiecie,  no  i  ja.  Zawartość  skrytki  jest  wasza,  jak  tylko 

zdobędziecie klucz. Zapewniam was, jest tego niemało, cały mój zapas tu w Szwecji.

- I tak nas to będzie drogo kosztowało.
-  Wiem  -  powiedział  głos.  Gdyby  nie  pochodził  z  radia,  pomyślała  Katja,  można  by 

naprawdę uznać, że należy do dyrektora. - Nie odda klucza po dobroci. Musicie go zdobyć, a 
jest tylko jeden sposób.

Młody głos zaśmiał się chrapliwie.
- Spokojnie! Dla nas to nie pierwszyzna...
Przerwał mu ten drugi:
-  Tylko  on  wie,  dokąd  się  wybieram.  Po  skończonej  robocie  macie  zniknąć. 

Gdziekolwiek.  Nie  będzie  śladu  po  was  ani  po  mnie.  A  zwłaszcza...  -  roześmiał  się 
histerycznie - po nim!

Jego młody rozmówca nabrał podejrzeń.
- A nas pan przypadkiem nie wyśle w tę samą podróż?
- Nie stanowicie dla mnie zagrożenia. I tak nie wiecie, dokąd wyjeżdżam. Pozwólcie mu 

wpierw dojechać do domu!

- Zrobi się. Już mówiłem, dla nas to nie pierwszyzna.
Trzasnęły drzwi, głos umilkł.
Dziwne słuchowiska puszcza się teraz w radiu, pomyślała Katja. W ogóle nie wiadomo, 

o  co  chodzi.  Kto  ma  klucz,  który  pragnie  zdobyć  właściciel  chrapliwego  głosu?  Kim  jest 
podejrzany typ wybierający się w podróż?

background image

Nieważne! Katja wzruszyła ramionami, zabrała papiery i wróciła do biura.
Godzinę  później  dziewczęta  uniosły   się  z  krzeseł  z  poczuciem  dobrze  spełnionego 

obowiązku. Kolejny dzień pracy dobiegł końca.

- Dyrektor znów wybiera się w podróż - powiedziała najstarsza.
Katja  wyjrzała  przez  okno  na  oświetlony  plac.  Nastała  późna  jesień,  na  zewnątrz 

panował  półmrok.  Zobaczyła,  jak  dyrektor  Svantesson  wsiada  do  samochodu.  Drzwi 
przytrzymywał  mu  wysoki  mężczyzna.  Katja  rozpoznała  w  nim  Jonasza  Callenberga, 
młodego pilota o ostrym spojrzeniu. Goryla, ze spłowiałymi włosami.

Może  ten  młody, niewyraźny głos należał  do niego? A ten  drugi,  może  naprawdę  był 

głosem dyrektora?

Niemożliwe. Callenberg  nie  był  wcale  młody,  według  Katji  tak  po  trzydziestce.  Poza 

tym miał właśnie dokądś lecieć...

Lecieć?
Może wraca jutro wieczorem?
Co za bzdury! To przecież tylko słuchowisko kryminalne w radiu, nic więcej.
Mimo to na kursie wieczorowym Katja nie potrafiła zebrać myśli. Wykładowca zarzucił 

jej brak koncentracji i miał całkowitą rację.

W  nocy źle  spała,  przez cały następny dzień  nie  potrafiła  skupić się  na  pracy. Gdzieś 

zapodział  się  jej  wizerunek  młodej,  idealnej  damy,  nie  zadbała  o  makijaż  i  ten  jeden  raz 
oszczędziła innym ciętych replik.

Po  powrocie  do  swego  jednopokojowego  mieszkania  sięgnęła  po  program  radiowy z 

poprzedniego dnia.

Nie,  o  tamtej  porze  nie  nadawano  żadnych  słuchowisk  kryminalnych.  Grał  zespół 

akordeonowy. I śpiewał chór dziewczęcy. Dla pewności sprawdziła program  telewizyjny, ale 
w tym czasie telewizja nie nadawała żadnej audycji.

Katja opuściła gazetę.
Iść na policję?
Po co? Nie pamiętała nawet, o czym rozmawiały tamte głosy. A jeśli nawet jeden z nich 

był głosem dyrektora Svantessona, to jaki sens miała ta rozmowa?

Gdyby chociaż była w stanie przypomnieć sobie jej treść...

background image

ROZDZIAŁ I

O  wpół  do  jedenastej  wieczorem  Katja  stała  na  lotnisku, elegancka  jak zwykle,  choć 

jednocześnie poirytowana koniecznością opuszczenia przytulnego mieszkania. Że też inni nie 
potrafią organizować sobie życia równie skutecznie jak ona!

Zdążyła już zasięgnąć informacji. W rzeczy samej, prywatny  samolot pilotowany przez 

Jonasza Callenberga miał wkrótce wylądować. Przylatywał ze Szwajcarii.

Pod podmuchami grudniowego wiatru Katja mocniej  owinęła  się płaszczem. Czuła się 

jak kompletna idiotka. Wynalazła  z dziesięć sposobów na rozpoczęcie rozmowy, ale  żaden z 
nich nie wydał się jej odpowiedni. Postanowiła zdać się na intuicję.

Niewielki  biało -  czerwony samolot podszedł  do  lądowania. Katja  wyprostowała  się  i 

przyjmując nonszalancką minę, ruszyła w kierunku kołującej maszyny.

Nie odpowiadała  jej ta rola, nie pasowała do wizerunku pewnej siebie damy. Katja  nie 

miała zresztą pojęcia, jak dama powinna się zachować w tak osobliwej sytuacji.

Pilot  nie  śpieszył  się.  Katja  obserwowała,  jak  w  bladoniebieskim  świetle  okrąża 

samolot,  wykrzykując  polecenia  do  mechaników.  Wyglądał  całkiem  atrakcyjnie,  szczupły i 
wysoki,  z  jasną  czupryną  targaną  podmuchami  wiatru.  Nonszalancka  mina  Katji  rzedła  z 
wolna.

W końcu podszedł  bliżej, omiótł  ją  spojrzeniem i  obojętnie  odwrócił  wzrok.  Katja  nie 

straciła rezonu. Ruszyła prosto w jego kierunku, tak by nie mógł jej zlekceważyć.

- Jonasz Callenberg? - spytała z chłodnym uśmiechem. Najchętniej dałaby sobie spokój 

z tym  prostakiem,  całym  sobą  demonstrował,  że  nie  ma  ochoty poświęcić  jej  ani  chwili.  - 
Nazywam  się  Katja  Francke  i  pracuję  w biurze  dyrektora  Svantessona.  Czy mogę  z panem 
zamienić parę słów? To ważne.

- Słucham!
- Nie tutaj! - rzuciła ze złością.
Rozejrzał się zrezygnowany.
- Może porozmawiamy w drodze do samochodu?
- Do mojego samochodu - odrzekła  pośpiesznie. - To dość...  poufna  sprawa, więc jeśli 

pan pozwoli...

Wzruszył  ramionami,  jakby  cała  ta  sprawa,  Katji  nie  wyłączając,  nudziła  go 

niemiłosiernie.  Katja  zdążyła  już  zauważyć,  że  jego  głos  nie  ma  nic  wspólnego  z 
niewyraźnym, chrapliwym głosem z archiwum.

Przeszli  płytę  lotniska,  nie  odzywając  się  do  siebie.  Katja  dorównywała  pilotowi 

wzrostem,  choć  on  wcale  nie  zaliczał  się  do  niskich.  Musiała  przyznać,  że  ma  atrakcyjną 
sylwetkę. Nie rozmawiali  ze sobą,  czuła  się więc zwolniona z obowiązku,  by  patrzeć  mu w 
twarz.

Z  pewnością  był  gorylem.  Z  tych  najgorszych,  Katja  potrafiła  takich  rozpoznać  bez 

cienia wątpliwości!

- Dlaczego się pani bez przerwy rozgląda? - spytał. - Sprawa jest aż tak poufna?
Ton jego głosu był pełen sarkazmu.
- Sam pan zdecyduje - odrzekła swobodnie.
Dotarli do małego samochodu Katji. Dziewczyna nie była wcale pewna, czy  Callenberg 

zmieści  się  w jego wnętrzu, ale zdołał  jakoś ulokować  się  w siedzeniu. Spodziewała  się, że 
owionie  ją  prymitywnie  męska  woń  potu  i  tytoniu,  ale  nic  takiego nie  nastąpiło. Obecność 
obcego mężczyzny w ciasnym samochodzie trudno jednak było zaliczyć do przyjemności!

- Możemy stąd odjechać? - spytała z lekkim podenerwowaniem.

background image

- Nie! Nie chciałbym oddalać się od mego wozu.
- Jak pan chce - zgodziła się z nagłą uległością.
W  światłach  przejeżdżających  samochodów  widziała  jego  twarz  -  silną,  wyrazistą, 

pozbawioną tej czułości, której szukała u mężczyzn.

- A więc? - rzucił ponaglająco.
Katja nabrała powietrza.
- Przede wszystkim... czy mogę mówić panu po imieniu?
- Proszę!
- Historia jest dość niesamowita...
-  Nie  interesują  mnie  niesamowite  historie.  Interesują  mnie  fakty. Przejdź do  rzeczy - 

chyba że szukasz jakiegoś pretekstu, by pójść ze mną do łóżka.

Katja obrzuciła go taksującym spojrzeniem.
- Mógłbyś podać choć jedną przyczynę, dla której warto by mieć na to ochotę? - spytała 

tak lodowatym tonem, że aż pociemniało mu w oczach. Nie zamierzała tracić panowania nad 
sobą,  mimo  że  ten  mężczyzna  był  wyjątkowo  nieprzyjemny.  -  Opowiem  ci  wszystko  jak 
najzwięźlej,  a  potem  rób,  co  chcesz.  Spełnię  swój  obowiązek  i  nie  życzę  sobie  dalszej 
znajomości z tobą.

Jego mina wyrażała wahanie, ale nie odezwał się.
-  A  więc  byłam  wczoraj  w  archiwum,  stałam  za  wysokim  regałem  i  usłyszałam 

nieprzyjemną rozmowę, która dotyczyła ciebie.

- Nie interesują mnie plotki.
Katja odwróciła się w jego stronę.
- Zdobądź się na odrobinę rozsądku i daj mi skończyć! Nie wybiegam na mróz tylko po 

to,  by poplotkować! To chyba  oczywiste! Dyrektor Svantesson  rozmawiał z jakimś młodym 
mężczyzną. Z ich rozmowy wywnioskowałam, że mają zamiar cię zabić.

Jonasz Callenberg odwrócił się w geście rezygnacji.
- Dostałeś jakiś klucz? Od dyrektora Svantessona czy od kogoś innego?
Zesztywniał.
- Co cię to obchodzi?
-  W  ogóle  mnie  to  nie  obchodzi.  Ale  potwierdza  moje  podejrzenia.  Pozwól  mi 

dokończyć!  Nie  wolno  ci  dawać  tego  klucza  nikomu,  poza  dyrektorem  Svantessonem. 
Tymczasem, pan dyrektor nie ma zamiaru wracać do kraju!

- Skąd wiesz?
- Sam to powiedział. Wiesz, do czego jest ten klucz?
- Nie.
-  Przynajmniej  przyznałeś,  że  go  masz!  Tamten  młody  człowiek  ma  polecenie,  by 

odebrać klucz od ciebie.

- Wręcz przeciwnie! Nikt nie ma go dostać. I nikt nie dostanie.
-  No  właśnie,  obaj  o  tym  wiedzieli.  Dlatego,  stwierdził  dyrektor,  istnieje  tylko  jeden 

sposób, by ci go zabrać. Sądząc z tonu ich głosów, zamierzają cię zabić.

- Sądząc z tonu głosów? Nie przesadzasz, młoda damo?
- Nie mam zwyczaju dramatyzować. Chcesz dostać kulkę w plecy, to wysiadaj. Mnie to 

nic nie obchodzi.

- Mów dalej - powiedział bezbarwnie.
- Jesteś jedyną osobą, która zna cel podróży Svantessona. Dlatego musisz zginąć.
- Dyrektor Svantesson pojechał do Szwajcarii. Co w tym dziwnego?

background image

- Miał dużo bagażu? Zamierzał zostać w Szwajcarii?
- Tak, miał sporo bagażu. Odwiozłem go do banku. A później pomogłem mu kupić bilet 

do...

Jonasz Callenberg przerwał i spojrzał na Katję.
- Do Rio de Janeiro. Powiedział mi, że wybiera się w podróż służbową. To na diabła mu 

taki bagaż?!

- Czemu więc nie poleciał stąd bezpośrednio do Argentyny?
- Do Brazylii - poprawił ją Callenberg nie bez satysfakcji.
- No jasne. - Katja zaczerwieniła się. - Czemu nie poleciał bezpośrednim samolotem?
- Miał coś do załatwienia w Szwajcarii, tak przynajmniej twierdził.
- Mówiłeś, że był w banku? - spytała Katja z namysłem.
Uczynił niecierpliwy gest.
-  Starczy  tych  bzdur!  Usiłujesz  sugerować,  że  dyrektor  Svantesson  prowadzi  jakieś 

podejrzane interesy?

- Ostatnio bywał rozdrażniony.
- Może spodziewał się kontroli?
- Nie, jeszcze nie teraz. Ale my, jego poddani, już od dawna się zastanawiamy, skąd ma 

takie  pieniądze.  Firma  jest dochodowa,  ale  nie  aż  tak  dochodowa.  Może  opróżnia  co  jakiś 
czas zawartość kasy?

Jonasz  Callenberg  otrząsnął  się  z  obojętności,  choć  nadal  sprawiał  wrażenie 

rozgniewanego. Ze ściągniętymi brwiami wpatrywał się w szybę.

-  To  najdziwniejsza  historia  gangsterska,  jaką  kiedykolwiek  słyszałem!  Ten  młody 

chłopak... Do czego potrzebny mu klucz?

- Miał dostać zawartość skrytki. Według słów dyrektora, niezwykle cenną.
- Czemu nie mógł dostać jej od razu? Po co mu klucz? I ja?
-  Dyrektor  chce,  żebyś  zniknął,  nie  rozumiesz,  głupcze?  Bez  śladu.  Ty  jeden  wiesz, 

dokąd wyjechał. Klucz to gwarancja, że ten młodzian pośle cię na tamten świat.

- W takim razie zawartość skrytki musi być niezwykle cenna - stwierdził Callenberg, nie 

zważając na jej obraźliwe zaczepki.

- Z pewnością! Pieniądze?
- Czyżby?
- Może diamenty?
- Nie bądź głupia - odwzajemnił się jej Jonasz Callenberg. - Sama mówiłaś, że to młody 

chłopak.  Tacy  nie  mordują  dla  diamentów.  To  zbyt  niebezpieczne  i  nie  warte  zachodu. 
Wymyśl coś lepszego!

Z roztargnieniem spoglądał przez okno.
Katja  miała  już  ciętą  odpowiedź  na  czubku  języka,  lecz  zamiast  tego  spytała  z 

napięciem:

- Co się stało?
-  Mój  samochód  stoi  pod  tamtą  latarnią.  Ktoś kręci  się  wokół  niego  od  mniej  więcej 

dziesięciu minut.

Katja wytężyła wzrok.
- Chyba dziewczyna.
- Trudno powiedzieć. W dzisiejszych czasach łatwo o pomyłkę w tych sprawach.
-  Zapomniałam  o  paru  szczegółach.  Dyrektor  powiedział:  „Pozwólcie  mu  wpierw 

dojechać do domu!” A młody głos odrzekł: „Zrobi się. Dla nas to nie pierwszyzna”.

background image

-  Dla  nas?  -  Callenberg  spojrzał  na  nią  ostro.  -  Jest  ich  kilku?  Cały  gang 

zdesperowanych szczeniaków?

- Nie sądzę, - rzekła Katja. - Dyrektor Svantesson to chytry lis. Najwyżej dwóch, może 

trzech.

Twarz Callenberga przybrała ponownie wyraz zwątpienia.
- Jak sądzisz - spytała niepewnie - może powinniśmy pójść na policję?
- Na policję? - prychnął. - I co im powiemy? My...
Katja przerwała mu lodowatym tonem:
- My, mówisz? Ja już zrobiłam, co do mnie należało. Ostrzegłam cię. Mam dosyć  twej 

nadętej arogancji. Wynoś się z mojego samochodu! I z mojego życia!

-  Jesteś  niezwykle  pewna  siebie,  młoda  damo  -  odrzekł,  a  oczy  pociemniały  mu 

ostrzegawczo.  -  Najpierw  wywracasz moje  spokojne  życie  do  góry nogami,  a  potem  mnie 
wyrzucasz. W porządku, to mi odpowiada. Właśnie miałem ci podziękować i ruszyć w swoją 
stronę.

-  Zaczekaj  -  Katja  pożałowała  swej  porywczości,  kiedy mężczyzna  położył  dłoń  na 

klamce. - Po pierwsze, nie sądzę, by twoje życie było tak spokojne, jak twierdzisz, po drugie, 
ta historia zaczyna mnie ciekawić. Chcę wziąć w niej udział, choć przez chwilę.

Jonasz Callenberg nie wyraził aprobaty.
- Rób, jak chcesz. Ja mam zamiar sprawdzić, kto kręci się przy moim samochodzie.
- Zaczekam tutaj. Jeśli odjedziesz, mam jechać za tobą?
Zawahał  się,  po  czym  spojrzał  na  nią  ze  złością  i  wycedził  powoli,  jakby te  słowa 

sprawiały mu przykrość:

- Tak... proszę.
Katja uśmiechnęła  się z zadowoleniem. A więc  przyda się na  coś! Ten arogancki goryl 

przyjął jej pomoc, choćby miała jedynie oznaczać czuwanie na odległość.

Katja Francke  odzyskała przewagę i mogła ze  spokojem uznać Jonasza Callenberga  za 

całkowicie niegroźnego osobnika.

Sama  na  dobrą sprawę  nie wiedziała, skąd brały się u niej takie myśli. Zmagania Katji 

ze  zbyt niskim poczuciem własnej  wartości pozostawały jedną wielką zagadką także dla niej 
samej.

background image

ROZDZIAŁ II

Jonasz  Callenberg  zbliżał  się  ostrożnie  do  samochodu.  Choć  niechętnie,  musiał 

przyznać,  że  opowieść  Katji  zrobiła  na  nim  pewne  wrażenie.  Jej  słowa  układały  się  w 
logiczną  całość, a tok rozumowania wydawał  się chłodny  i wyważony.  Miała  też atrakcyjną 
powierzchowność, nie była może piękna, ale bardzo szykowna.

Jednakże cała ta historia to jakaś wielka  bzdura.  Przez krótką  chwilę  Jonasz zapragnął 

poniżyć Katję, zmusić ją, by uznała swą porażkę, i doznać uczucia triumfu.

Coś mu mówiło,  że  Katję  Francke  niełatwo  złamać.  Wyczuwał,  że  Katja  go  nie  lubi, 

traktuje  jak  osobnika  niższego  gatunku, i  to tylko  zwiększało jego  irytację.  Pewnie  woli  te 
śliskie  typy,  które  znają  kunszt konwersacji  nad  kieliszkiem  drogiego  wina  w  wykwintnej 
restauracji!

Nieznośna pannica!
Podszedł do samochodu i natychmiast znalazła się przy nim tamta dziewczyna.
-  Przepraszam  -  zagadnęła, trzepocząc  rzęsami.  -  Czy mógłby mnie  pan  podwieźć  do 

miasta? Ostatni autobus już odjechał...

Wyglądała  miło  z twarzą  ukrytą  za  burzą  złotych  loków.  Gdyby nie  rewelacje  Katji, 

pewnie by się nad nią zlitował. Teraz miał się na baczności.

-  Jasne,  wskakuj  do  środka!  -  powiedział,  chociaż  wcale  nie  zamierzał  spełniać  jej 

prośby.

- Dziwne! - stwierdził, gdy silnik wydał z siebie żałosne prychnięcie. - Nie chce zapalić.
Dziewczyna  nie  potrafiła  ukryć  zdenerwowania.  Jonasz  wysiadł,  podniósł  maskę  i 

odłączył jeden z przewodów...

- Przykro mi - rozłożył bezradnie ramiona. - Nic nie zdziałam. Sprowadzę ci taksówkę.
- Nie, dziękuję, poradzę sobie - bąknęła,  wysiadając  z samochodu. Zawahała się. - No 

chyba że pojedziesz ze mną? - dorzuciła z olśniewającym uśmiechem.

- Niestety - Jonasz odwzajemnił uśmiech. - Muszę naprawić tego grata.
- Mogę poczekać.
- Znam go dobrze, to zajmie mnóstwo czasu - oświadczył, mimo że samochód był nowy 

jak spod igły. - Jedź! Przykro mi, że nie mogę ci pomóc.

Dziewczyna  namyślała  się  przez  chwilę,  po  czym  ruszyła  w  kierunku  poczekalni. 

Przypuszczalnie zamierzała zatelefonować.

Kiedy zniknęła mu z oczu, Jonasz rzucił się do samochodu Katji i wsiadł do środka.
- Ruszaj! - rozkazał.
Katja, która cały czas nie spuszczała z niego oczu, była już gotowa do drogi. Wyjechała 

na główną ulicę i skierowała się do miasta.

- Dokąd? - spytała spokojnie. - Na policję?
- Daj spokój z tą policją! - prychnął niecierpliwie. - Ani na chwilę nie uwierzyłem w tę 

twoją  opowiastkę  o  planowanym  morderstwie.  Jesteśmy  w  Skandynawii,  a  dyrektor 
Svantesson jest łagodny jak baranek. Odwieź mnie do domu...

- Nie! - przerwała mu gwałtownie Katja. - Myśl sobie co chcesz, ale ja wierzę w to, co 

słyszałam. Nie mam sumienia rzucać cię wilkom na pożarcie.

- Wilkom! - Jonasz uśmiechnął się  złośliwie. - Ta dziewczyna  wcale  nie przypominała 

wilka! W porządku, zawieź mnie do hotelu. Dla spokoju twojego sumienia.

- W hotelu znajdą cię bez trudu.
- Więc co mam robić? Przespać się pod mostem w papierowym worku?
Katja nie odzywała się przez chwilę.

background image

- Mam tylko jeden pokój... Ale jeśli starczy ci wanna czy kosz na śmieci... - dokończyła 

beznamiętnie.

Przez chwilę przyglądał się jej z ukosa.
- Wystarczy w zupełności - odrzekł ze śmiertelną powagą.
-  Nie  mam  zamiaru  dzielić  z  tobą  łóżka  -  dodała  tonem  nie  pozostawiającym 

wątpliwości.

- Ja też nie - zapewnił ją. - Nie kładę się z lodówką.
- Dobrze! Czy ktoś nas śledzi?
- To mi pachnie kiepskim kryminałem. - Jonasz uśmiechnął się mimowolnie i obejrzał. - 

Nie, nikt nas nie śledzi. Poza  jakimś starszawym  piratem drogowym  na motorowerze. Jedzie 
co najmniej z szybkością dwudziestu kilometrów na godzinę.

Katja  wykrzywiła  się.  W  jej  oczach  dojrzał  błysk  uznania  i  poczuł  ukłucie  dumy. 

Później nie zamienili już ani słowa.

Jonasz rozglądał się po malutkim mieszkanku z dezaprobatą.
- Perfekcjonistka z ciebie - powiedział z naganą w głosie.
-  Doprawdy?  -  rzuciła  swobodnie  Katja.  Powiesiła  już  płaszcz  i  właśnie  nastawiała 

czajnik.  -  Nigdy  się  nad  tym  nie  zastanawiałam.  Kupuję  tylko  rzeczy,  które  uznam  za 
odpowiednie.

- Na  tym polega  perfekcjonizm  - upierał  się  Jonasz. - Gdzie tu  znajdziesz miejsce  dla 

takiego dzikiego zwierza jak ja?

-  Powiedziałeś  zwierza,  zabawne  -  mruknęła  Katja.  -  Hm,  uznaję  to  zdarzenie  za 

wyjątek od reguły. Jaką pijesz herbatę, chińską czy rosyjską?

- Boże - jęknął - nie masz zwykłej?
-  Napijemy się  rosyjskiej  -  zdecydowała.  -  Dla  początkujących  nadaje  się  najlepiej. 

Usiądź, zaraz będę gotowa.

- Które miejsce przeznaczasz dla zwierzaków? Nie licząc kosza na śmieci?
- Siadaj gdzie bądź. I tak tu nie pasujesz!
Zajął  miejsce  w  białym  fotelu  z  jedwabnym  obiciem,  ale  szybko  przeniósł  się  na 

kuchenny  taboret.  Musiał  przyznać, że  kącik jadalny  sprawia  przytulne wrażenie. Przytulny 
był  zresztą  cały  pokój  z  niewielkim  aneksem  kuchennym  i  drzwiami  prowadzącymi  na 
balkon...

- Mogę spać na balkonie - zaproponował.
- W grudniu? Jestem może perfekcjonistka, ale nie pozbawioną ludzkich uczuć.
Od  dłuższej  chwili  Jonasz  kierował  zaciekawione  spojrzenia  na  biurko  zarzucone 

arkuszami papieru. Przy biurku brakowało krzesła. Katja podążyła za jego wzrokiem.

- Nie mam kiedy  kupić krzesła do pracy - wyjaśniła. - Wszystko w swoim czasie, moja 

pensja nie jest zbyt wysoka. Na razie używam taboretu.

Biurko  przyciągało  go,  w końcu  nie  mógł  się  już  opanować,  by nie  rzucić  okiem  na 

leżące na nim rysunki. Gwizdnął cicho z podziwu.

- Sama je zrobiłaś? A może to dzieło twojego narzeczonego?
- Bezczelne pytanie. Po pierwsze, podajesz w wątpliwość kobiece zdolności, po drugie, 

usiłujesz wybadać, czy mam narzeczonego. A po trzecie, sugerujesz, że on tu mieszka.

Jonasz Callenberg wykrzywił się na ten spektakl kobiecej przenikliwości.
Katja postawiła na stole duże angielskie filiżanki.
-  Udzielę  ci  jednak  odpowiedzi:  tak,  ja  je  zrobiłam.  Nie,  nie  mam  narzeczonego,  a 

nawet gdybym miała, to by tutaj nie mieszkał. Chcę mieć uporządkowane życie.

background image

- I bezbarwne - mruknął.
- Tego nie powiedziałam - rzuciła Katja, czerwieniąc się z lekka.
Nachylił się nad rysunkami.
- Są naprawdę świetne! Co przedstawiają?
Podeszła  bliżej i  Jonasz poczuł  subtelny zapach  perfum, idealnie, rzecz jasna, dobrany 

do jej typu urody.

- Chodzę na kursy wieczorowe, kształcę się na ilustratorkę. To tylko prace szkolne.
Z irytującą precyzją Jonasz wybrał rysunek przedstawiający tulącą się parę.
-  To  szkic  do  jakiegoś  opowiadania  -  powiedziała,  odbierając  mu  arkusz  -  Nie  jest 

najlepszy.

-  Technicznie  całkiem  niezły.  Tyle  że  w  twarzy  kobiety  widać  znudzenie. 

Odrysowywałaś się w lustrze?

Nie  był  w  stanie  panować  nad  gniewem.  Nie  uwierzył  jej  wcześniejszym 

zapewnieniom,  że  nie  chce  z  nim  iść  do  łóżka,  i  odczuwał  satysfakcję,  iż  będzie  mógł 
odrzucić jej zaloty. Teraz jednak wszystko stało się jasne, Katja pragnęła jedynie pomóc mu w 
trudnej  sytuacji.  Jej  lodowata  obojętność  wyznaczała  dystans,  którego  nie  wolno  mu  było 
naruszać! Mogła być spokojna, panny z wyższych sfer zupełnie go nie interesują!

- Herbata gotowa - oświadczyła Katja. - Mam tylko bułki i ser brie. Wystarczy?
- W zupełności! - odrzekł kwaśno.
Jedli w milczeniu. Jonasz obserwował ruchy jej dłoni, harmonijne i jakże kobiece. Katja 

okazała  się  niezwykłą  dziewczyną,  dotąd  takiej  nie  spotkał.  Jak  można  tak  dokładnie  i  w 
detalach  rozrysować  własne  życie  i  znać  odpowiedzi  na  wszystkie  pytania?  Nic  nie  było w 
stanie wytrącić jej z równowagi.

- Czytam w twoich myślach - powiedziała. - Uważasz mnie za dziwadło.
- Nie do końca - odrzekł. - Mam ochotę rzucić cię  na łóżko i wziąć siłą  tylko po to, by 

sprawdzić, jak się zachowasz.

- Potwierdziłbyś tylko moje przypuszczenia.
- Jakie?
- Że  należysz do  gatunku  mężczyzn,  których określam  mianem goryli. Tak cię  zresztą 

nazwałam wczoraj, kiedy przechodziłeś koło jadalni.

Jonasz poczuł niesmak w ustach i wypił łyk herbaty.
- Zawsze jesteś tak jadowita?
- Tylko wtedy, gdy chcę utrzymać kogoś na dystans.
- Nie fatyguj się. Nie mam na ciebie ochoty.
- Wielkie dzięki!
- U dziewcząt cenię spontaniczność. I gotowość do dawania.
- Tak też myślałam. A ty tylko bierzesz?
- Zdarza ci się pozostawić coś bez komentarza?
- Nie wiem. Nie spotkałam nikogo, kto potrafiłby zamknąć mi usta.
Po raz kolejny Jonasz poczuł ochotę, by zbudzić do życia  tę Królową Śniegu,  i  po raz 

kolejny się opanował.

- Co zrobisz jutro? - spytała. - Pójdziesz na policję?
-  Nie! -  westchnął. -  Nie  mam  zamiaru iść  na  policję!  Co  im  powiem?  O kluczu  bez 

zamka? O twoich urojeniach? Zdążyłem się już ośmieszyć, słuchając ciebie!

- Chcesz, żebym poszła z tobą?
- Natrętna mucha... Nie idziesz do pracy?

background image

- A ty?
- Jutro nie. Jestem z tych wolnych i nie zdyscyplinowanych goryli.
Określenie Katji musiało go urazić.
- Zobaczymy jutro - stwierdziła wstając. - Jestem wykończona, nie mam siły myśleć.
- W  takim razie  biada  temu,  kto cię  spotka  rześką  i  wypoczętą!  Gdzie będę spać? Na 

podłodze?

-  Gdzieżby indziej?  Powinnam  może  odegrać  rolę  szlachetnej  gospodyni  i odstąpić  ci 

łóżko?

-  Broń  Boże,  pewnie  pełno  w  nim  babskich  fidrygałków.  Starczy   mi  poduszka, 

wyciągnę się na dywanie. Z tego, co zdążyłem  się  o tobie dowiedzieć, wnioskuję, że  nie ma 
na nim drobiny kurzu.

- Obyś się nie pomylił. Weź jeszcze  tę narzutę - dodała wspaniałomyślnie. - I wełniany 

pled.

- Prosto z Meksyku - wykrzywił się. - Tego mi tylko brakowało!
- Idź pierwszy do łazienki, ja tymczasem  pozmywam. Nie  odwrócę  się, kiedy będziesz 

się kładł.

Jonasz zmył  z siebie  trudy dnia  i  położył  się.  Katja  zniknęła  w łazience.  Nie  było jej 

dłuższą chwilę.

- Utopiłaś się? - krzyknął.
- Nie, ale w przeciwieństwie do pewnych osób wszystko robię starannie.
- No jasne, trzeba ci więcej czasu, by się doczyścić - odrzekł, dumny ze swej repliki.
- Myję też zęby - dorzuciła.
-  Jesteś  niesprawiedliwa!  Nie  chodzę  ze  szczoteczką  w  kieszeni.  Poza  tym  użyłem 

twego frotowego ręcznika.

- Barbarzyńca!
- Hemingway też tak robił.
-  To  żadne  wytłumaczenie.  Odwróć  się,  wychodzę!  Jonasz  słyszał,  jak  kręci  się  po 

mieszkaniu i gasi światła. Owionął go zapach czystości, zaszeleściły prześcieradła.

- Dobranoc - powiedziała.
- Dobranoc - odmruknął. - Wyjdę zapewne wcześnie rano, więc dziękuję za pomoc!
- Nie ma za co! Wpadnij, jak będziesz miał kłopoty!
Ostatnie słowo musi należeć do niej! Nie ma sposobu, by zamknąć jej usta? Jonasz nie 

zamierzał się poddać.

-  Dziękuję!  Daj  mi  jednak  okazję  się  odwdzięczyć!  Chętnie  poratuję  dziewicę  w 

potrzebie.

- To musisz się pośpieszyć - mruknęła z twarzą częściowo ukrytą pod kocem.
- Chcesz powiedzieć, że naprawdę jesteś dziewicą?
Wystawiła nos spod koca.
- A co w tym złego? W końcu ma się jakieś zasady.
Jonasz na moment zaniemówił.
- Ile masz lat? Dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa?
- Skończyłam dwadzieścia trzy.
- Masz zamiar czekać do ślubu?
- Niekoniecznie. Chcę mieć tylko pewność, że dobrze robię.
- Co za wyrachowanie!
Nagle przypomniał sobie jej słowa.

background image

- Powiedziałaś, że muszę się pośpieszyć?
- To nie była zachęta. Po prostu jutro po szkole spotykam się z moim przyjacielem.
- Sądziłem, że nie masz chłopaka?
Katja spojrzała na Jonasza. Jego jasne włosy połyskiwały w półmroku.
- Bo nie mam. Ale znam go od dawna. I bardzo lubię.
- Domyślam się, że to wzór wszelkich cnót.
- Tak właśnie jest. Kończy studia prawnicze. Dżentelmen w każdym calu.
- Smacznego - rzucił sucho Jonasz i odwrócił się do niej plecami. - Dobranoc!
- Dobranoc - odrzekła miękko.
Nie tym razem, pomyślał. Ostatnie słowo będzie należeć do mnie! Odczekał chwilkę i 

mruknął cicho:

- Dobranoc!
Nie odpowiedziała. Wygrałem, pomyślał z idiotycznym  poczuciem triumfu. Pięć minut 

później, kiedy odpływał już w sen, dobiegł go nieomal niedosłyszalny szept:

- Dobranoc!
Tego było już za wiele.
- Dobranoc! - wrzasnął, aż zatrząsł się dom.
Zapadła cisza, którą przerywał jedynie jej stłumiony, beztroski chichot.
Jonasz też się roześmiał. Po czym zwinął się w kłębek i starał się zasnąć.

background image

ROZDZIAŁ III

Następny  poranek  należał  do  Katji.  Zaszczebiotała  słodko:  „Kawa  gotowa”,  i  kiedy 

Jonasz otworzył  znużone  powieki, ujrzał  ją  jak  w  anielskiej  glorii  na  tle  kuchennego okna. 
Odświeżona,  apetycznie  wyglądająca  w  biało  -  różowym  stroju,  z  wymalowanymi 
paznokciami i długimi, szczupłymi  nogami W jej głosie zabrzmiał triumfalny ton. Jonasz się 
zirytował.

Wziął  prysznic i poczuł, jak opuszcza  go zmęczenie. Za nic nie przyznałby, że źle spał 

tej  nocy.  Historia  z kluczem,  niewygodne  posłanie,  kobiecy pokój  i  bliskość  dziewczyny - 
wszystko to przez długie godziny nie pozwoliło mu zasnąć.

Po kąpieli  poczuł  się  jednak jak nowo  narodzony.  Wyprężył  szeroką  klatkę  piersiową 

skrytą pod podkoszulkiem i jasnoniebieską koszulą.

-  Siadaj  -  powiedziała  Katja  -  nie  mieścisz  się  w  moim  małym  gniazdku  z  tą  górą 

mięśni. Myślałam trochę o tej dziewczynie przy samochodzie. Czego właściwie chciała?

- Prymitywny  numer!  Zamierzała  wprosić się  do mnie, a  po upojnej nocy wpuścić do 

mieszkania swoich kompanów. Zakładając, oczywiście, że  twoje przypuszczenia  są trafne, w 
co nadal powątpiewam.

- Ach,  tak.  Wybacz mi  naiwne  pytanie.  Łatwo  dajesz się  namówić  na...  upojną  noc  z 

nieznajomą?

- Tylko jeśli owa nieznajoma mnie zainteresuje.
- Często się to zdarza?
- Daj  spokój, taka  dociekliwość  nie  przystoi  prawdziwej damie! Nie,  nieczęsto. Wolę, 

by inicjatywa należała do mnie.

- Rozumiem. „Rzucić na łóżko i wziąć siłą”, czyż nie tak się wyraziłeś? Muszę już iść. 

Dasz  sobie  radę?  Wychodząc  zatrzaśnij  po  prostu  drzwi.  Co  właściwie  zamierzasz  teraz 
zrobić?

-  Pytasz,  nie  oczekując  odpowiedzi?  Trzy pytania  i  dwa  stwierdzenia  na  raz.  Wpierw 

pojadę po samochód, potem do domu! I nie  interesuje  mnie,  co o tym sądzisz! - zakończył, 
rzucając jej agresywne spojrzenie.

-  Nic  nie  sądzę  -  zapewniła  niewinnie.  -  Uważaj  na  siebie.  Nie  chcę,  by moja  ofiara 

poszła na marne. Trzymaj się, miło było cię poznać!

- Cała przyjemność po mojej stronie - odrzekł sucho.
Samochód  stał  tam,  gdzie  go  zostawił.  Jonasz  umocował  luźny  przewód  i  z 

zadowoleniem ruszył w kierunku miasta. Wreszcie pozbył się tej zarozumiałej Katji! Z pozoru 
wyglądała  na  zrównoważoną  osobę,  ale  w istocie  była  przewrażliwiona  i  zupełnie  szalona. 
Czego jednakże można się było spodziewać  po  dziewczynie o tak obłudnym  nastawieniu do 
miłości? Jej emocjonalne potrzeby  znajdowały upust w dzikich fantazjach, jakże odległych od 
jałowego życia, które prowadziła.

Wąską  bramą  wjechał  na  podwórze  budynku,  w którym  mieszkał. Wysiadł  i  zamknął 

samochód.

Co zrobić  z resztą  dnia?  Ruszyć  do  miasta,  siedzieć  w  domu? Perspektywa  spędzenia 

czasu  w  nieprzytulnym,  zagraconym  mieszkaniu  nie  przedstawiała  się  zbyt  zachęcająco. 
Gdyby  tylko  mógł  z  kimś  porozmawiać,  poćwiczyć  umysł  w  trafnych,  ciętych  replikach. 
Takich jak...

Nie, dość tego, koniec z Katją! Nadęta snobka!
Kiedy zbliżał  się  do  drzwi  wejściowych do  budynku,  kątem  oka  dostrzegł  jakiś cień. 

Podwórze  było  wąskie  i  ciemne,  obramowane  rzędami  nie  oświetlonych  okien  rzadko 

background image

używanych  spiżarń  i  komórek.  W  epoce  odkurzaczy  parkowano  tu  jedynie  samochody  i 
wyrzucano śmieci. Jonasz odwrócił nieznacznie głowę i drgnął.

Gdyby  nie  ostrzeżenie  Katji,  pewnie  w  ogóle  by  nie  zareagował;  zarys  sylwetki  na 

ścianie był ledwo widoczny. Teraz jednak jego ciało sprężyło się gwałtownie, z jednej strony 
dostrzegł postać z długim nożem w ręce, z przeciwnej cień głowy drugiego napastnika.

Instynkt podpowiedział mu, co należy zrobić. Tamtych  było co  najmniej  dwóch,  mieli 

nóż.  Jonasz rzucił  się  do przodu,  szarpnął  drzwi, wpadł  do środka  i  przekręcił  zasuwkę. W 
ułamek  sekundy później  ktoś uderzył  z łomotem  w drzwi  od  zewnątrz i  zaklął  siarczyście. 
Przypuszczenia  Jonasza  potwierdziły   się.  Wpadając  do  budynku  zdołał  zarejestrować,  że 
napastników jest dwóch i że mają twarze zakryte chustami.

Nie wbiegł na górę, tylko korytarzem dostał się do drzwi frontowych prowadzących na 

ulicę.  Na  ulicy  panował  spory  ruch  i  Jonasz  poczuł  się  bezpiecznie.  Napastnicy   się  nie 
pojawili, wejście na  podwórze  znajdowało się za rogiem i pewnie  nie  mieli odwagi pokazać 
mu się w świetle dnia.

Jonasz wsiadł do taksówki stojącej na postoju.
Tuż przed  lunchem  przywołano  Katję  do  telefonu.  Podniosła  słuchawkę  w gabinecie 

szefa, czując na sobie jego pełen dezaprobaty wzrok.

- Cześć, mówi Jonasz.
Mógłby mówić ciszej. Katja odwróciła się plecami do szefa.
-  Muszę  niestety  jeszcze  raz  prosić  cię  o  pomoc  -  ciągnął  Jonasz.  -  Jestem  w 

komisariacie, chcą, byś potwierdziła moją historyjkę kryminalną. Twierdzą, że mam delirium. 
Możesz poświęcić im pół godziny?

- A więc poszedłeś na policję - powiedziała z ulgą. - Za pięć minut jest lunch, mogę go 

sobie darować.

- Mam kanapki z serem. Wydział narkotykowy. Pytaj o inspektora Hulténa!
- Zaraz będę.
Wydział narkotykowy? Pewnie to właśnie Jonasz miał na myśli napomykając, że młodzi 

i  zdesperowani  mordercy  nie  interesowali  się  diamentami.  Skrytka,  ta  tajemnicza  skrytka 
musiała  być  wypełniona  narkotykami.  Młody  człowiek  o  chrapliwym  głosie  był  to  z 
pewnością ktoś uzależniony, inaczej nie przystałby na żądania Svantessona.

I poniekąd tłumaczyłoby to zamożność dyrektora...
Katja  weszła  do  gabinetu  inspektora,  chłodna  i  wyniosła.  Jonasza  wprost oślepiła  jej 

wyrafinowana elegancja.

- Sprawnie ci  to poszło - przyznał. - Powtórz panu swoją  historię. On zdaje się sądzić, 

że oglądam zbyt wiele filmów kryminalnych.

-  Ależ  skąd.  -  Inspektor  Hultén  uśmiechnął  się  nieznacznie.  -  Taki  jest  mój  zawód, 

wszystko sprawdzam dwukrotnie...

Sprawdza dwukrotnie? Kto tu ogląda więcej filmów kryminalnych?
W  świetle  dnia  Jonasz  Callenberg  prezentował  się  zupełnie  inaczej.  Opalona  twarz 

poznaczona  była  bliznami,  a  wyblakłe  od  słońca  włosy poprzetykane  siwymi  nitkami.  Tak 
wcześnie?  Ile  właściwie ma  lat?  Oczy  błyszczały  mu  przenikliwie, miał  młode  spojrzenie  i 
piękne  zęby.  A  usta...  Jeśli  usta  bywają  sugestywne,  to  Jonasz  miał  sugestywne  usta.  I 
miękkie, pełne ukrytej siły  ruchy, które Katję fascynowały. Jonasz Callenberg  był seksownym 
mężczyzną!

Seksowny goryl, mocna rzecz, pomyślała. Lepiej trzymać się z daleka.
Inspektor należał bez wątpienia do rodzaju ludzkiego. Koło pięćdziesiątki, o ciemnych, 

background image

przerzedzonych włosach. W jego groźnym spojrzeniu ukrytym za okularami błyskały czasami 
iskierki  humoru.  Wysłuchał  uprzejmie  historii  Katji  o  rozmowie  w  archiwum,  kluczu  i 
dziewczynie na lotnisku.

-  Kiedy  dotarł  do  mnie  sens  tej  dziwnej  rozmowy,  uznałam,  że  muszę  ostrzec  pana 

Callenberga - zakończyła Katja.

- Dlaczego nie przyszła pani do nas?
-  Chciałam.  Jednak  dopiero  następnego  dnia  odkryłam,  że  nie  chodziło  wcale  o 

słuchowisko radiowe. Zaniepokoiłam się. Na wizytę w policji było już za  późno, pojechałam 
więc  prosto  na  lotnisko.  Szczerze  mówiąc,  to  wszystko  brzmi  niezwykle  sensacyjnie, 
nieprawdaż?

- A więc trochę pani wstyd?
- Panna Francke zawsze postępuje w sposób właściwy - wyjaśnił Jonasz.
-  Mam  nadzieję,  że  nie  uważa  pan,  bym  marnowała  pański  czas  -  powiedziała 

niepewnie  Katja.  -  Pan  Callenberg  uznał  moją  historię  za  dziewczęce  fantazjowanie,  więc 
jestem odrobinę zaskoczona, że go tutaj widzę...

- Pan Callenberg stał  się dziś rano ofiarą napadu - oznajmił inspektor, obrzucając Katję 

nieodgadnionym spojrzeniem.

- Och! - krzyknęła. - Czy ty...? Jesteś może...?
-  Daj  spokój!  -  Jonasz  wykrzywił  twarz  w  grymasie.  -  Wymachiwali  nożami,  więc 

uznałem, że lepiej wiać niż wdawać się w nierówny pojedynek.

- Doskonale! - pochwaliła go. - Masz więcej rozsądku, niż się można spodziewać!
Inspektor wciągnął głośno powietrze przez nos.
- Czy ma pani powody, by przypuszczać, że pani szef handluje narkotykami?
- Nie. A pan?
- Jego nazwisko nigdy nie pojawiło się w tym kontekście.
- Jest podejrzanie bogaty - powiedziała.
-  Tak,  pan  Callenberg  wspomniał  mi  o  tym.  Zajmiemy  się  jego  powiązaniami 

handlowymi.

- A więc potwierdza pan naszą teorię, że jego wyjazd to ucieczka?
-  Nie  bez  zastrzeżeń  -  uśmiechnął  się  Hultén.  -  Dzwoniłem  do  biura  i  pytałem  o 

dyrektora  Svantessona.  Jego  sekretarka  powiedziała  mi,  że  szef  jest z  prywatną  wizytą  w 
Londynie i wróci za cztery dni.

- Nic się nie zgadza.
- No właśnie. Pewnie  chciał utrzymać wyjazd do Szwajcarii  w tajemnicy,  nie mówiąc 

już  o  podróży do  Rio.  Poprosiliśmy odpowiednie  władze  w  Brazylii,  by  miały go  na  oku. 
Dyskretnie. Jeśli zajdzie potrzeba, będziemy wiedzieć, gdzie go szukać.

Inspektor Hultén podniósł się z wytartego krzesła  i  przywołał jakiegoś mężczyznę. Ten 

wyszedł i po chwili pojawił się z grubym albumem.

-  Panie  Callenberg,  zechciałby pan przejrzeć  zdjęcia  narkomanów z naszego  rejestru? 

Może rozpozna pan tę dziewczynę?

Cichym głosem opisał mężczyźnie wygląd dziewczyny.
- Jasne, kręcone włosy? O miłej powierzchowności? Może ta?
Mężczyzna  przekartkował  album  i  zatrzymał  się  przy  zdjęciu  odpowiadającemu 

opisowi.

Jonasz pokręcił przecząco głową.
- Nie widziałem zbyt dobrze w ciemności, ale to z pewnością nie ona.

background image

Katja  nie  mogła  znieść  widoku  młodych,  niewinnych  twarzy,  tak  przedwcześnie 

zniszczonych i zrezygnowanych, pozbawionych wszelkich złudzeń. Odwróciła głowę.

- Może ta? - spytał mężczyzna pewnym głosem, jakby z góry znał odpowiedź.
- Tak! To ona!
-  A  więc  narkomanka  -  powiedział  przeciągle  inspektor.  -  Miał  pan  rację,  panie 

Callenberg.

- To Birgit Karlsson - dodał jego asystent. - Dobrze ją pamiętam. Jak i te typy, z którymi 

przestaje.

- Kto to taki? - zainteresował się inspektor.
-  Było  ich  trzech.  Jeden  przedawkował  i  wypadł  z gry.  Za  to  jej  chłopak  to  twarda 

sztuka. Sutener bez żadnych  zahamowań.  Nie  mamy go w kartotece,  nie  wiemy nawet,  jak 
wygląda. Nazywają  go Berra.  Sam  nie  bierze, tylko  sprzedaje, drobni handlarze odnoszą się 
do niego z wielkim respektem. Nie jest już taki młody...

- To znaczy, że nie jego  słyszałam  w archiwum - przerwała  mu Katja. - Tamten głos z 

pewnością należał do młodej osoby, może nawet nastoletniej.

- To się może zgadzać, kolejnym członkiem  gangu jest dziewiętnastolatek, niejaki Stig 

zwany Stickan. Jego kartoteka znajduje się z pewnością w wydziale zabójstw, choć jak dotąd 
nic  mu  nie  udowodniono.  Nie  wiemy,  czy  jest  narkomanem,  ale  zapewne  zajmuje  się 
handlem.

Hultén podniósł słuchawkę. Po chwili zjawiła się sekretarka z teczką Stickana.
- To on!  - stwierdził  Jonasz,  rzuciwszy okiem  na  zdjęcie.  - Widziałem  jego  oczy nad 

krawędzią chusty.

Katja zajrzała  mu przez ramię.  Stickan  miał długie włosy i  mętne  oczy, właściwie  był 

dość  przystojny,  o  twarzy nie  pozbawionej  uroku.  Nosił  długie  wąsy sięgające  aż do  linii 
podbródka,  a  jego  spojrzenie,  choć  mało  klarowne,  miało  w  sobie  jakąś  stalową 
przenikliwość.

- A więc coś już wiemy - orzekł Jonasz. - Przyjemniaczki, nie ma co!
- Ktoś mi kiedyś opisał  tego Berrę  - oznajmił  inspektor.  - Ciemna  karnacja,  kanciasta 

twarz i czarne zrośnięte brwi. Staromodna fryzura w stylu Elvisa, sami wiecie, tłuste kędziory, 
dziwaczne uczesanie. Ciemne, twarde oczy i szeroki podbródek.

- Tak właśnie wyglądają goryle! - powiedziała z drżeniem Katja.
- I mnie porównujesz z takim typem? - zdziwił się Jonasz.
- Tylko pod względem mentalności.
- A więc on to taka moja bratnia dusza?
Inspektor przerwał tę wymianę zdań.
- Nie ma pewności, że Birgit Karlsson wciąż przestaje z tymi typami. Proszę z góry nie 

przesądzać sprawy.

- To ci dwaj mnie napadli, mogę przysiąc - stwierdził stanowczo Jonasz.
- Istnieje duże prawdopodobieństwo, że tak właśnie było. Czy może pan pokazać mi ten 

klucz?

Jonasz sięgnął do portfela i położył niewielki, płaski klucz na stole.
Hultén wziął go do ręki.
- Z pewnością nie  pasuje do skrytek dworcowych, ale to  typowy klucz, numer seryjny 

łatwo usunąć. Pokaż go Andersonowi.

Asystent  wyszedł.  W  chwilę  później  zadzwonił  telefon.  Hultén  wysłuchał  swego 

rozmówcy, rzucił do słuchawki kilka gniewnych chrząknięć i odłożył ją na widełki.

background image

- Jak  pan wie,  panie  Callenberg,  wysłałem  kilku ludzi do  pańskiego  mieszkania.  Ktoś 

się do niego włamał. Obawiam się, że solidnie je splądrowano.

Ku zgorszeniu Katji Jonasz zaklął siarczyście.
- Proponuję, by pan zniknął na parę dni, dopóki nie zbadamy sprawy.
- Nie mam w zwyczaju się ukrywać.
- Ci ludzie nie żartują. Należą do elity świata przestępczego. Nie jesteśmy w stanie ich 

przymknąć,  bo  nie  mają  stałego  adresu.  Świetnie  się  kamuflują,  poza  tym  mają  mnóstwo 
znajomych, którzy gotowi są ich przechować.

Wzrok inspektora powędrował w przestrzeń.
-  Nie  mogę  dociec  przyczyn  nagłego  wyjazdu  Svantessona.  Wygląda  na  to,  że  grunt 

zaczął  mu  się  palić  pod  nogami,  a  cała  afera  ma  związek  z narkotykami.  Tymczasem  nie 
prowadzimy  obecnie  żadnej  większej  sprawy!  Przed  paroma  tygodniami  zakończyliśmy 
wielkie  łowy   i  wyłapaliśmy  większość  grubych  ryb.  Handel  ustał,  narkomani  zaczynają 
popadać w desperację.

- Mieliśmy  tego dowód - mruknął Jonasz. - No dobrze, ukryję się na parę dni, problem 

tylko, gdzie...

- Gdzie spędził pan noc?
Jonasz zawahał się.
- Hm... pani Francke była na tyle miła, by udzielić mi schronienia.
- Czy mogłaby pani...?
- Nie ma mowy! - zaprotestowała Katja. - Nie znamy się, ta jedna noc to i tak za dużo!
- Rozwiążę jakoś ten problem - powiedział Jonasz.
- Dobrze! Zajmiemy się sprawą. Proszę skontaktować się z nami, kiedy  będzie pan miał 

już jakiś adres. I proszę nie zbliżać się do samolotu!

- Rozumiem. Dziękuję za pomoc!
Jonasz z Katją znaleźli się na ulicy.
- Naprawdę nie wiesz, co ze sobą zrobić? - spytała z wahaniem.
Jonasz  pamiętał  dobrze,  że  Katja  zamierza  spotkać  się  ze  wschodzącą  gwiazdą 

adwokatury, i wykorzystał okazję do zemsty.

- Wiem, nie  chciałem  tylko  mówić  o  tym  przy inspektorze. Znam  pewną  dziewczynę, 

zaproszę ją gdzieś dziś wieczorem. Noc spędzę u niej. Pewnie spotkamy się w restauracji?

- Nie sądzę - odrzekła uszczypliwie Katja. - Wybieramy się do hotelu Majestic.
-  Niczego  innego  się  nie  spodziewałem  -  odrzekł  z  goryczą.  -  My  idziemy  do  baru 

mlecznego.

-  Nie  wierzę!  -  uśmiechnęła  się.  -  Ojej,  spóźnię  się  do  pracy!  Powodzenia,  w barze 

mlecznym!

- Nawzajem, w hotelu Majestic!

background image

ROZDZIAŁ IV

Miriam  zdziwiła  się,  kiedy  Jonasz  do  niej  zadzwonił.  Była  dziewczyną  o  krótkich, 

rudych włosach i dużych oczach, podkreślonych mocnym makijażem.

- Jonasz Callenberg? Dawno się nie odzywałeś! Mam  inne plany na  wieczór, ale  skoro 

ty zapraszasz! Gdzie  pójdziemy,  może  tym  razem  do hotelu Majestic?  Nie? Tego się  można 
było po tobie spodziewać. Więc gdzie? W porządku. Do zobaczenia na miejscu.

Miriam mogła  przebierać  w adoratorach, ale Jonasz Callenberg  był  kimś szczególnym. 

Kiedyś  miała  go  już  nieomal  na  haczyku,  postawiła  wszystko  na  jedną  kartę  i  przegrała. 
Miriam nie zwykła przegrywać. Co więc oznacza ten telefon?

Jonasz rozmyślił się w ostatniej chwili. Miriam mocno się napracowała, by atrakcyjnie 

wyglądać. Od biedy wystarczy, niech będzie Majestic, uznał.

Gładko  ulizany,  zniewieściały  goguś,  myślał  Jonasz,  rzucając  ponure  spojrzenia  w 

kierunku stołu Katji. Co też ona widzi w tym nieudaczniku? Nic dziwnego, że jej jeszcze nie 
tknął! Wystarczy spojrzeć  na  te  jego  białe  dłonie, jak dziwacznie  nimi  wymachuje  podczas 
rozmowy!

Za  to  Katja  prezentowała  się  wspaniale  w  jasnofioletowej  sukni,  miękko  opinającej 

figurę  (Jonasz  miał  zbyt  nikłe  pojęcie  o  tkaninach,  by  wiedzieć,  że  suknia  uszyta  jest  z 
szyfonu). Dama w każdym calu! Szybko odwrócił wzrok ku swojej towarzyszce.

- Świetnie dziś wyglądasz, Miriam - stwierdził, wykrzywiając twarz w uśmiechu.
-  Doprawdy?  Kupiłam  tę  suknię  na  wyprzedaży,  prawda,  że  nie  sposób  poznać?  - 

Miriam  miała  chrapliwy,  zmysłowy  głos,  wydatne  wargi  i  oczy   o  wyrazie  wiecznego 
nienasycenia.  -  Przede  mną  stała  jakaś  kobieta i  chciała  ją  wziąć. Miała  ze  czterdzieści  lat, 
była  gruba  i  niewysoka.  Ta  suknia  zupełnie  na  nią  nie  pasowała.  Więc  mówię  do 
sprzedawczyni: Ja ją pierwsza zauważyłam! Tamta strasznie się piekliła, ale i tak postawiłam 
na swoim!

Wielki Boże, pomyślał  Jonasz. Teraz już rozumiem, czemu ją  zostawiłem! Cieszył się, 

że  włożył swój najlepszy garnitur, świeżo odebrany  od czyszczenia, choć  nie ze  względu na 
Miriam...

- Co u ciebie? - spytał przyjaźnie.
Miriam wzruszyła ramionami.
- Nic ciekawego. Wakacje spędziłam na Rodos. Straszna nuda, za dużo tam Greków. Są 

tacy mali, nawet w butach na  grubej podeszwie. W soboty chodzę na dyskotekę, ale  tam  też 
jest drętwo. W mieście nic się nie dzieje.

Powinien był postawić to samo pytanie Katji, ta miałaby gotową odpowiedź!
Katja  uniosła  nagle  swój  kieliszek  i  skinęła  w  jego  kierunku.  Jonasz  instynktownie 

zrobił  to  samo i  poczuł,  jak  ogarnia  go  fala  radości.  Oczy Katji  taksowały go  wymownie  i 
ironicznie.

Jonasz nie  pozostał  jej  dłużny.  Jego  spojrzenie  mówiło,  co  sądzi  o  jej  adoratorze,  w 

oczach  Katji  zawarta  była  cała  prawda  o  Miriam.  „Niezła,  ale  dość  wulgarna,  nie 
sądzisz?” „Masz rację, ale swój do swego ciągnie”. „Ty nie jesteś wulgarny”.

-  Kto  to?  -  spytała  Miriam,  odwracając  się.  -  Co,  masz  znajome  w  takich  kręgach? 

Szykowna, ale pewnie straszna nudziara!

Co  ty   możesz  wiedzieć  o  takiej  dziewczynie,  pomyślał  Jonasz.  Choć  szykowna, 

przyznać  trzeba,  to  odpowiednie  określenie  dla  Katji.  Do  szczegółów  można  się  było 
przyczepić, natomiast całość sprawiała wrażenie perfekcji.

Perfekcyjna! To dopiero właściwe słowo!

background image

-  Tak,  jest  dość  nudna  -  mruknął  jak  zdrajca,  choć  nie  bez  odrobiny  satysfakcji.  - 

Chciałbym kiedyś zobaczyć, jak ta dziewczyna idzie na całość.

- Chciałbyś? - spytała ostro Miriam.
- No nie, chodzi mi o to, że... och, daj spokój! Chodźmy już!
- Tak wcześnie? Nie potańczymy?
- Dobrze wiesz, że nie tańczę. A poza tym nie znoszę takich miejsc jak to.
Miriam westchnęła. Zupełnie nie wiedziała, dlaczego znów poniosła klęskę.
Późno w nocy u Katji zadzwonił telefon.
- Rozmawiam z dziewicą Katją, czy po prostu z Katją? Jesteś sama?
- Jonasz! Jak możesz dzwonić o tej porze? Poza tym rozmawiasz z szanowną dziewicą, 

panną Katją Francke. Postanowiłam to odłożyć.

- Rozsądne posunięcie. Nie był w twoim typie.
-  A  ten  twój  Czerwony  Kapturek  o  żarłocznym  spojrzeniu  i  zgłodniałych  wargach? 

Kupiłeś ją na wyprzedaży razem z opakowaniem?

-  Jesteś  złośliwa,  ale  masz  rację.  Historyjkę  o  kupnie  sukni  poznałem  w 

najdrobniejszych  szczegółach.  Wynudziłem  się  śmiertelnie,  a  skutek  jest  taki,  że  nie  mam 
schronienia na dzisiejszą noc. Nie mogę iść ani  do domu, ani do hotelu, ani do samolotu. Do 
samochodu nie  wolno mi  się  zbliżać, policja  twierdzi,  że takie  typy potrafią  zamienić  go w 
śmiertelną pułapkę. Spotkałaś kiedykolwiek kogoś równie bezdomnego jak ja?

- Nigdy. I nigdy nie spotkałam nikogo  równie  żałosnego jak ty! Jeśli  jednak myślisz o 

noclegu  u  mnie,  to  odpowiedź  jest  odmowna.  Znasz  pewnie  sporo  lekko  przechodzonych 
panienek - dokończyła zjadliwie.

-  Nie  miałem  zamiaru  wpraszać  się  do  ciebie  -  odrzekł  lekko  poirytowany.  -  Jesteś 

jednakże  jedyną  trzeźwo  myślącą  osobą,  jaką  znam,  więc  może  znajdziesz  jakieś 
rozwiązanie?

W słuchawce zapadła długa cisza.
-  Jesteś  tam?  Może  mój  komplement  zbił  cię  z  tropu?  Prawdę  mówiąc,  był  dość 

dwuznaczny...

- Nie, nie, myślę. Tak, mam rozwiązanie. Dom moich rodziców. Leży za miastem.
- A co oni na to powiedzą?
- Nic. Nie żyją. W historię  o przewracaniu się w grobie nie wierzę, choć  przyznam, że 

nie byłbyś u nich mile widzianym gościem. Teraz ja jestem właścicielką domu, jeżdżę tam w 
wolnym czasie. Mogę ci go udostępnić.

- Nic lepszego niż ty nie mogło mi się przytrafić!
-  Doprawdy?  Dostaniesz się  tam  pociągiem,  najbliższy odchodzi,  niech  sprawdzę,  za 

godzinę. Czekam na dworcu, z kluczem i instrukcjami. W porządku?

- W porządku! Tego właśnie mi trzeba.
Tylko  Katja  Francke  mogła  pojawić  się  o  piątej  rano  na  dworcu  po  wieczorze 

spędzonym  w  restauracji  i  wyglądać  równie  świeżo.  Padało,  miała  więc  na  sobie 
przezroczysty  płaszcz przeciwdeszczowy, narzucony na  białą  bluzkę  i jasnozielony kostium. 
Poruszyła głową, by strząsnąć krople deszczu. Jej włosy miały barwę złocistego miodu.

Wygląda  jak lalka, pomyślał  z niechęcią Jonasz. Nie  chciał się  przyznać przed samym 

sobą, że znów mu zaimponowała.

- Cześć  - rzucił  na  przywitanie. - Przykro mi, że wyciągam cię z łóżka o tej porze. Na 

jakiś czas zniknę ci z oczu.

- To  wspaniale! Tu  jest klucz do drzwi  wejściowych. Drewno jest w komórce, telefon 

background image

podłączony, rachunek za prąd zapłacony. Toaleta na zewnątrz.

- Sielanka!
- Jedzenie dostaniesz w wiejskim sklepiku.
- A więc nic nie zostanie mi oszczędzone? - mruknął.
Kupili bilet, Katja wyjaśniła mu, jak trafić do domu ze stacji.
- Mam dla ciebie butelkę wina - powiedział Jonasz. - Drobne podziękowanie za okazaną 

pomoc.

- Och! - krzyknęła z zachwytem. - Moje ulubione! Skąd wiedziałeś?
- Poprosiłem o coś dla prawdziwych snobów.
Katja wsunęła butelkę do torebki.
- Facet, który psuje wszystkim zabawę, zgadnij o kim mówię?
Jonasz uśmiechnął się niewzruszenie.
- Pośpiesz się, pociąg zaraz odchodzi.
W sali dworcowej rozbrzmiał metaliczny głos zapowiadający odjazd.
Jonasz  Callenberg  nie  mógł  oderwać  oczu  od  eleganckiej  postaci  Katji.  Wiedziony 

diabolicznym  impulsem,  ujął  ją  za  ramiona,  przyciągnął  do  siebie  i,  zanim  zdążyła 
zareagować, mocno pocałował.

Ujrzał  gniew  w  jej  oczach  i  poczuł  odpychające  go  dłonie.  Katja  była  jednak  zbyt 

opanowana, by pozwolić  sobie  na  wzbudzanie  taniej  sensacji Tkwiła  w jego  ramionach jak 
bryła lodu, dopóki jej nie puścił.

- Trzymaj się, moja miła - powiedział ironicznie, bardziej do otaczających ich ludzi niż 

do niej. - Dbaj o siebie, podlewaj kwiaty.

I wsiadł do pociągu.
Nie  wiedział  jednak zupełnie, dlaczego drżą  mu  ręce, a  serce  trzepocze  w piersi. Być 

może dlatego,  że odkrył  w tej zrównoważonej  Królowej  Śniegu coś nowego. Słaby  dreszcz, 
miękkość i łagodność, skrywany żar?

I wszystko to miał dostać w darze jakiś wymuskany adwokacina?
W tej chwili Jonasz czuł nieopisaną niechęć do wszystkich adwokatów.
Katja  odprowadziła  go  spojrzeniem.  Nie  mogła  się  poruszyć.  Jak  śmiał  ją  tak 

upokorzyć? Czułe  pożegnanie na oczach tłumu. Czyżby rzeczywiście sądził, że  tego właśnie 
pragnie? Z mężczyzną jego pokroju? Z którym wstydziła się pokazywać publicznie?

Paliły ją wargi. Odwróciła się, by odejść. Nikt dotąd nie pocałował Katji Francke w ten 

sposób! Nikt, kto tak mało dbał o nią, kto chciał wyłącznie ją skompromitować, wystawić na 
pośmiewisko.

Była bliska omdlenia.
W  oszołomieniu  nie  zwróciła  uwagi  na  dwóch  mężczyzn  i  młodą  kobietę,  którzy 

zastąpili  jej  drogę  przy  wyjściu z dworca. Uniosła  głowę  dopiero  wtedy,  gdy  usłyszała  ich 
głosy:

- Witaj, skarbie! Pożegnałaś się z przyjacielem? Nie ma co, bardzo czule.
Katja  spojrzała  na  nich  z przerażeniem.  Krępy  typ  o  ciemnych  ulizanych  włosach  i 

szerokiej  żuchwie. Młody chłopak o niezgrabnej  sylwetce, długich,  zniszczonych  włosach i 
stalowym  spojrzeniu zmęczonych oczu. Dziewczyna z jasnymi  włosami  układającymi  się  w 
loki.

Katja minęła ich z godnością, ale ten krępy złapał ją za ramię.
- Puść mnie, małpo! - wycedziła lodowatym tonem.
Tamci odwrócili się w stronę pociągu, by sprawdzić, czy Jonasz ich widzi.

background image

Tak właśnie było. Jonasz odprowadzał wzrokiem szczupłą sylwetkę Katji, widział trójkę 

napastników i już zdążył pożałować swego impulsywnego zachowania.

Odgwizdano odjazd pociągu.
- Katju! - Głos Jonasza poniósł się echem po hali. - Biegnij!
Sam  ruszył  do drzwi wagonu. Zamierzał wyskoczyć,  gdyby Katji  nie udało się dobiec 

do pociągu; wciąż jednak miała szansę.

Katja  usłyszała  jego  głos  i  pojęła  intencję.  Uwolniła  się  gwałtownym  ruchem,  który 

rozerwał jej  płaszcz przeciwdeszczowy, i puściła pędem przez halę dworcową, ścigana przez 
dwu prześladowców - i spojrzenia zdumionych pasażerów.

To  był  prawdziwy  sprint.  Miała  przewagę  tych  kilku  sekund,  które  zdobyła  z 

zaskoczenia.  Byli  bez  wątpienia  szybsi  od  niej,  a  bieg  dodatkowo  utrudniała  jej  ciężka 
torebka,  której  nie  chciała  porzucić.  Pociąg  drgnął  i  ruszył  z miejsca. Jonasz wyciągnął  ku 
niej  rękę,  drugą  mocno  trzymając  się  drzwi. Katja  biegła  przez chwilę  wzdłuż wagonu i  w 
końcu  zdołała  uchwycić  jego  dłoń.  Poczuła,  jak  napręża  mięśnie;  śmiertelnie  przerażona 
pozwoliła  się  unieść  w  tej  samej  chwili,  gdy  palce  jednego  z  napastników  dotknęły  jej 
płaszcza. Była bezpieczna. Jonasz zatrzasnął drzwi wagonu.

- Już nigdy się ciebie nie pozbędę? - westchnął, gdy  dziewczyna z wyczerpania osunęła 

się na ścianę.

Katja  miała  gotową  odpowiedź  na  końcu  języka.  To  przecież  on  dzwonił  do  niej  po 

nocy,  on  wciągnął  do  pociągu.  Wesołe  iskierki  w  oczach  Jonasza  zdradzały  jednak,  że 
doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

- No, ale jesteśmy uratowani - dodał.
-  Butelka  wina  też -  uśmiechnęła  się  Katja.  -  Wysiadam  na  następnej  stacji,  muszę 

zdążyć do pracy.

Jonasz patrzył na nią beznamiętnie.
- Sądzę, że powinnaś zostać ze mną.
- Chyba żartujesz! Nie mam na to ochoty.
- Nic nie rozumiesz? Teraz jesteś w takim samym niebezpieczeństwie jak ja.
Katja  usiłowała  zebrać  myśli.  Ze  zdziwieniem  zauważyła,  że  twarz  Jonasza  mimo 

opalenizny  wydawała się blada. Nie chciała tego komentować, nic dowcipnego nie cisnęło się 
jej na usta. Pragnęła jedynie usiąść i odpocząć.

Jonasz czytał w jej myślach.
- Chodź! - powiedział i poprowadził ją w głąb wagonu.
Znaleźli pusty przedział.
- Podarłaś sobie  płaszcz - stwierdził, pomagając jej się rozebrać. - To moja wina, kupię 

ci nowy, ale sama go sobie wybierzesz.

- I tak już miałam go powyżej uszu - odrzekła Katja. - Był strasznie stary.
- Myślałem, że wyrzucasz wszystko po jednokrotnym użyciu.
-  Źle  myślałeś  -  oświadczyła  krótko.  Poprawiła  spódnicę  i  włosy  z  właściwą  sobie 

starannością. - Może wskoczyli do następnego wagonu.

- Nie sądzę. Siedzimy w przedostatnim, a pociąg zdążył nabrać szybkości. Przynajmniej 

mam taką nadzieję.

Zapadli  w  milczenie,  popatrując  na  przelatujące  za  oknem  przedmieścia,  ponure  w 

grudniowym poranku.

Katja westchnęła.
- Palnęliśmy głupstwo! Trzeba im było powiedzieć, że klucz ma policja.

background image

Jonasz potrząsnął głową. Siedział naprzeciw niej, silny i spokojny. Jasnoniebieskie oczy 

zapłonęły niezwykłym blaskiem, kiedy spotkały jej wzrok, a usta...

Katja odwróciła głowę.
-  Inspektor  uznał  takie  rozwiązanie  za  ostateczność  -  wyjaśnił.  -  Jeśli  będą  trwać  w 

przekonaniu,  że  klucz  jest  u  mnie,  to  muszą  działać,  a  wtedy   mogą  popełnić  błąd.  Jeśli 
dowiedzą  się,  że  klucz ma  policja,  to zrezygnują. Wtedy nigdy nie  dowiemy się,  co  jest w 
skrytce, i nie poznamy przyczyn ucieczki Svantessona.

Katji zrobiło się gorąco.
- A więc narażają cię na śmiertelne niebezpieczeństwo tylko po to, by...
- Nas, moja miła, nas - przerwał jej delikatnie. - Tkwisz w tym po same uszy, spróbuj to 

sobie uzmysłowić! Dla nich jesteś moją dziewczyną.

- Twoją dziewczyną! - westchnęła ponuro z oczami utkwionymi w zmoczone deszczem 

świerki. - To śmieszne! Niewyobrażalne!

- Wybacz mi ten pocałunek - dodał cicho. - To było okropnie głupie.
- Mam te przeprosiny uznać za komplement czy obelgę?
- Czasami bywasz podła! Doskonale wiesz, co mam na myśli. Daleko jeszcze?
- Nie. Dom leży na uboczu. Teraz nie wiem już, czy to zaleta, czy wada.
- Daj sobie choć na chwilę  spokój z docinkami. Potrafisz być  bardzo dowcipna, ale nie 

kiedy zioniesz agresją.

- Wpakowałeś mnie w niezłe tarapaty.
- Tracisz spokój  ducha,  kiedy ktoś naruszy twoje  terytorium?  - Jonasz nachylił  się ku 

niej i dodał z pasją: - Uwierz mi, z mojej strony nic ci nie grozi! Ten pocałunek nie rozbudził 
we mnie apetytu.  Nie  byłaś wcale chłodna,  wtedy być może zechciałbym  sprawdzić, czy da 
się w ciebie tchnąć odrobinę życia! Byłaś letnia! I nudna!

Jonasz  odchylił  się  z  zadowoleniem.  W  końcu  udało  mu  się  zbić  Katję  Francke  z 

pantałyku.

Nie na dłużej jednak niż na parę sekund. Oddała mu z całą mocą:
-  To  i  tak  miałeś  szczęście,  że  nie  poczułeś  nic  mocniejszego!  Bo  dla  mnie  byłeś 

odrażający! Przeraźliwie odrażający!

Jonasz zmełł w ustach przekleństwo. Co go podkusiło by poruszać ten temat?

background image

ROZDZIAŁ V

Kiedy  dotarli  na  miejsce,  właśnie  otwierano  sklepik.  Jonasz  kupił  szczoteczkę  do 

zębów,  koszulę  i  kilka  innych  drobiazgów.  Miał  wrażenie,  że  nie  przebierał  się  już  całą 
wieczność. Do swoich rzeczy w splądrowanym mieszkaniu nie miał dostępu.

Katja kupiła coś do jedzenia,  po czym ruszyli  leśną ścieżką w kierunku jej rodzinnego 

domu.

- Latem musi tu być pięknie - stwierdził Jonasz, spoglądając na nagie drzewa i pożółkłą 

trawę na poboczu.

- Tak - odrzekła Katja z nieoczekiwaną łagodnością.
W  pociągu  zawarli  rozejm.  Ustalili  wzajemny   brak  zainteresowania  i  wprowadzili 

całkowity zakaz agresji. Utarczki słowne uznali za dozwolone, bowiem bawiły ich oboje. Od 
tej pory mieli  szanować  swą  prywatność. Dom  był na  to  wystarczająco  obszerny,  wyjaśniła 
Katja.

Jonasz zrozumiał, że uwaga o pocałunku zraniła ją głęboko. Przyznał więc, że chciał ją 

urazić, i cofnął swoje słowa, a Katja uczyniła to samo. Wzajemna spowiedź wprowadziła ich 
w stan napięcia, resztę podróży odbyli w niezręcznej ciszy. Przerwali ją dopiero w sklepiku.

-  Nie  powinnam  cię  tu zabierać -  jęczała Katja  z niezadowoleniem, gdy szli  miękkim 

duktem.

- Nie przyjmujesz gości?
- Nie, tutaj zawsze przyjeżdżam sama. Chcę być sobą, choć przez parę dni.
- Chętnie zobaczę, co to oznacza - mruknął. - Myślałem, że już zapomniałaś.
O dziwo, w tej  pełnej  sztuczności  dziewczynie była odrobina autentyzmu. Jej poczucie 

humoru.  Potrafiła  zachować  dystans  wobec  własnych  poczynań,  spoglądać  na  siebie  z 
zewnątrz i śmiać się ze swych słabości.

- Pozwolisz mi  być sobą?  - spytała nieomal zawstydzona.  -  Niczego innego  ode mnie 

nie oczekujesz?

- Broń Boże, bądź naturalna!  - wykrzyknął,  zdziwiony  tonem  jej  głosu. - Nic  bardziej 

mnie nie ucieszy!

Uśmiechnęła się, drżąco i niepewnie, ale ten uśmiech sprawił, że Jonasz pogrążył się w 

myślach i nie odezwał ani słowem.

Katja przerwała milczenie w charakterystyczny dla siebie, bezpośredni sposób:
- Te plastykowe torby są okropne! Palców nie czuję!
- Daj, ja ją poniosę!
- Nie, niesiesz całą resztę. Może ja...
- Daj spokój, będzie mi łatwiej utrzymać równowagę - powiedział i odebrał jej torbę bez 

dalszych ceregieli. Katja odetchnęła z ulgą i rozprostowała palce.

Minęli kolejny zakręt i znaleźli się na miejscu.
-  Och!  -  krzyknęła  Katja.  - To  miejsce  za  każdym  razem  napełnia  mnie  tym  samym 

uczuciem smutku i tęsknoty.

Jonasz zatrzymał  się  ze  zdumieniem. Właściwie  nie  wiedział,  czego  się  spodziewać  - 

pięknej posiadłości wiejskiej? Z pewnością jednak nie tego, co ujrzał.

Mały  czerwony   domek  o  białych  narożnikach,  podniszczone  zabudowania  i 

zapuszczony ogród. W pożółkłej trawie jaśniał zabłąkany biały kwiat.

- To jest twój dom rodzinny?
- Tak -  odrzekła, a  kąciki  jej  oczu zwęziły się w  wyczekującym  uśmiechu. - Tajemne 

życie Katji Francke.

background image

- Katja wieśniaczką! - rzucił ze zdziwieniem. - To ostatnia rzecz...
Odwróciła się gwałtownie i pchnęła skrzypiącą furtkę.
- Wiedziałam, że nie powinnam cię tu zabierać - rzuciła urywanym, zduszonym głosem.
Objął ją i odwrócił ku sobie. Zanim zdążyła ukryć twarz, ujrzał w jej oczach łzy.
- Teraz dopiero zaczynasz mnie naprawdę ciekawić moja miła - powiedział cicho. - Kto 

cię tak skrzywdził? Dziękuję  ci za  zaufanie! Nie myśl, że tobą  gardzę! Rozumiem, dlaczego 
darzysz to miejsce uczuciem.

Wciągnęła głęboko powietrze, by powstrzymać łzy i odzyskać równowagę.
- Obora zapada się co roku o parę centymetrów. Proszę, nie kichaj w pobliżu!
- Może chcesz, bym ją podreperował? Obawiam się, że spędzę tu trochę czasu.
- Ojej, muszę zadzwonić do pracy!
Weszli do niewielkiego saloniku pachnącego sterylną czystością. Wnętrze zachowano w 

oryginalnym  stylu  -  nie  pasujące  do  siebie  meble,  na  ścianach  tanie  makatki  z  ludowymi 
mądrościami, staromodna, niepraktyczna, choć przytulna kuchnia.

- Pozwól mi najpierw zatelefonować do inspektora - poprosił, a Katja wyraziła zgodę.
Jonasz  przedstawił  zwięźle  przebieg  wydarzeń  na  stacji.  Katja  nie  słyszała  słów 

inspektora, lecz policjant mówił dużo, raz nawet jakaś kwestia wzbudziła niepokój na twarzy 
Jonasza.

W końcu  odłożył  słuchawkę. Siedział  przez chwilę nieruchomo, po czym odwrócił się 

do Katji:

-  Nie  musisz  nigdzie  dzwonić.  Inspektor  skontaktuje  się  z  kierownikiem  biura. 

Kierownik wie już zresztą o tajemniczych poczynaniach dyrektora. Coś się wydarzyło...

- No to wyduś to wreszcie z siebie!
- Młoda dziewczyna o jasnych kręconych włosach była dziś w biurze i pytała o wysoką, 

jasnowłosą urzędniczkę. Portier domyślił  się, że chodzi o ciebie, i podał  jej twoje nazwisko i 
adres.

- Żegnaj, moje mieszkanko! - jęknęła.
-  Byłoby  szkoda  -  powiedział  Jonasz  w  zamyśleniu.  -  Moje  to  tylko  zapuszczona 

kawalerka, ale ty masz wypieszczone gniazdko.

- Twierdziłeś, że jest sterylne.
- Tego nie powiedziałem. Powiedziałem, perfekcyjne.
- W twoich ustach zabrzmiało to jak sterylne.
- Być może. Teraz to cofam. Masz dwa oblicza, Katju.
- Tylko dwa? Tak małą różnorodność kobieta poczytuje sobie za zniewagę.
Rozsunęła firanki, wpuszczając do środka jesienne światło.
- Jesteś zamyślony, Jonaszu. A może masz odciski?
Drgnął.
- Wiesz, że pierwszy raz nazwałaś mnie po imieniu? Jestem trochę zaniepokojony...
- Czym?
- To nic takiego - Jonasz zawahał się.
-  No,  no!  -  krzyknęła.  -  Nie  znasz  się  na  kobietach. To  najgorsza  rzecz,  jaką  można 

powiedzieć, jeśli chce się uniknąć ciekawskich pytań.

- Jak chcesz. Jaka jest szansa, że odnajdą ten adres?
Katja zamyśliła się.
-  Niewielka.  Paszport  mam  przy  sobie...  Nie,  nie  mam  żadnych  dokumentów,  które 

mogłyby zaprowadzić do tego miejsca.

background image

- Innymi słowy, starannie wymazałaś swoją przeszłość?
-  Tak  sądzisz?  Po co  więc  zatrzymałam  to  stare  gospodarstwo?  Można  za  nie  dostać 

sporo pieniędzy, choćby nie wiem jak było podupadłe. Chodź, pokażę ci twój pokój.

Wdrapali się po wąskich i stromych schodach na strych z dwojgiem drzwi.
- Panie na prawo, panowie na lewo - zakomenderowała.
- Jak na wycieczce autobusowej - uśmiechnął się Jonasz.
Weszli do jego pokoju. Stało w nim duże łoże małżeńskie.
- Wszystko będzie dobrze, niech no tylko usunę  tę tonę much z parapetu - powiedziała 

Katja,  włączając  piecyk  elektryczny.  -  Dostaniesz  czystą  pościel.  A dla  uspokojenia,  oboje 
zmarli w szpitalu.

- Nie jestem ani przesądny, ani bojaźliwy! - Zdjął fotografię stojącą na nocnym stoliku i 

przyjrzał się jej z niedowierzaniem. - Jesteś jedynaczką?

- Tak, za to prawdziwą lwicą!
- Więc to ty na tym zdjęciu?
- Jasne, nie poznajesz mnie po kościstych kolanach? I po nosie?
- Twój nos od początku mi się podobał. Prawdziwie egipski, jak u Nefretete. Na zdjęciu 

masz ciemniejsze włosy.

- Cud techniki fryzjerskiej, drogi Jonaszu.
- Ile masz tu lat? Piętnaście?
-  Osiemnaście,  i  czternaście  kilogramów  więcej.  Zdjęcie  zrobiono  tuż przed  śmiercią 

ojca, a ja nie wiedziałam jeszcze nic o życiu.

- To widać. Jesteś na nim taka... niepewna... zastraszona
-  Tylko  przygarbiona.  Byłam  wysoka  jak  na  swój  wiek  i  usiłowałam  wyglądać  na 

niższą. Może obejrzymy coś innego? - zakończyła, odbierając mu zdjęcie.

Piecyk elektryczny trzaskał, w powietrzu unosił się zapach spalonego kurzu.
- Nie sposób cię zrozumieć. - Jonasz przypatrywał się jej szczerze zdziwiony.
-  I  też  nie  o  to  chodzi.  Nie  darzę  zaufaniem  mężczyzn,  którzy  twierdzą,  że  wiedzą 

wszystko o kobietach. Albo są potwornie  zarozumiali, albo naprawdę wiedzą  wszystko, a co 
w  tym  zabawnego?  Przesuń  się,  muszę  wymieść  muchy  i  nie  chcę,  żebyś  trafił  na 
śmietniczkę!

Katja wyszukała  swoje  wiejskie  ubranie. Tak w każdym  razie  nazwała sprane  dżinsy i 

golf  w  odcieniu  ciepłej  czerwieni,  która  idealnie  pasowała  do  jej  urody.  Jonasz  nie  mógł 
oderwać oczu od szczupłej sylwetki dziewczyny, uwydatnionej przez cienki sweter. Dostrzegł 
kształtne piersi, miękki zarys bioder...

- Zapomniałaś pomalować paznokcie - powiedział. - Obraz mi się nie zgadza.
- Nic mnie to nie obchodzi - odrzekła. - Tu czuję się swobodnie. Twoja obecność nic dla 

mnie nie znaczy.

- Uznaję to za komplement! Pierwszy raz widzę cię w spodniach.
- Prawdziwa dama chodzi zawsze w spódnicach. Cóż z tego, skoro najlepiej czuję się w 

spodniach.  Och,  tęsknię  za  szkołą!  Opuściłam  już  tyle  zajęć,  co  będzie,  jak  nie  zdam 
egzaminu?

- Takie to ma dla ciebie znaczenie?
-  To  moja  przyszłość.  Rozmawiałam  o  tym  z  koleżankami  przedwczoraj,  nie  mam 

zamiaru być wyłącznie dodatkiem do mężczyzny.

- A jeśli jemu potrzebna jest gospodyni domowa?
-  Nie  ma  w tym  nic  złego,  jeśli  dzieciom  potrzebna jest matka. Ale  rola  kucharki  dla 

background image

męża  i  rozpuszczonych  dzieciaków,  to  nie  dla  mnie!  Och,  po  co  mnie  wciągasz  w  taką 
dyskusję?

- Strasznie się ekscytujesz.
- Fakt. Zresztą i tak nie zamierzam wyjść za mąż.
Jonasz zrobił znudzoną minę.
- Tę historyjkę słyszałem setki razy. I te, które ją opowiadały, wychodziły za pierwszego 

spotkanego mężczyznę! Sądziłem, że jesteś zbyt inteligentna na podobne dyrdymałki!

W tym  samym  momencie  zrozumiał  jednak, że  Katja  nie żartowała. Skuliła  się, po jej 

twarzy  przemknął  wyraz strachu i  bólu. Nie  skomentowała jego uszczypliwych uwag, tylko 
dodała lekkim tonem:

- Zrobię coś do jedzenia, nie po to, by bawić się w gospodynię; jestem po prostu głodna. 

I chętnie napiję się wina.

Chciał ją przeprosić i zrobił to w zawoalowany sposób:
- Czy mogę rozejrzeć się trochę? To miejsce naprawdę mnie pociąga.
Ujrzał w jej twarzy wyraz wzruszenia i wdzięczności, choć starała się to ukryć.
- Bardzo proszę.
W parę chwil  później, kiedy podsmażała  cebulę na  patelni, usłyszała odgłosy stukania 

młotkiem dobiegające od strony obory. Uśmiechnęła się szeroko, przepełniona szczęściem.

background image

ROZDZIAŁ VI

Kiedy nadszedł wieczór, Jonasz padał z nóg, ale miał ogromne powody do zadowolenia 

z siebie. Wykonał konieczne naprawy w oborze, tak by przetrzymała jeszcze parę burz. Katja 
służyła  mu  za  pomocnika.  Zadowoleni,  z  uczuciem  przyjemnego  zmęczenia,  myli  się  do 
wieczornej  herbaty.  I  choć  Katja  wciąż nie  mogła  pogodzić  się  z obecnością  mężczyzny w 
swym rodzinnym domu i oboje odczuwali pewną niezręczność we wspólnym przebywaniu w 
tym odległym miejscu, to wspólna ciężka praca okazała się znakomitą terapią. Jonasz słuchał 
jej beztroskiego śmiechu i czuł się niemal jak dobroczyńca.

Katja  posprzątała  w  domu,  naniosła  sosnowych  gałązek  i  przykryła  stół  czystym 

obrusem, wyhaftowanym przez jej matkę.

- Opowiedz o swoich rodzicach - poprosił Jonasz, kiedy usiedli.
Przez twarz dziewczyny  przemknął  cień. Przez ułamek chwili Jonasz sądził, że zbędzie 

jego pytanie głupim żartem, lecz zachowała powagę.

- Miałam lepszy kontakt z ojcem, on zresztą żył dłużej. Był pracowity i  spokojny, lubił 

pracę  na  roli. Matka  chciała  się  stąd wyrwać,  miała  artystyczną  duszę,  choć  nie  umiała  nic 
poza  haftowaniem  i  robieniem  na  drutach. Wiesz, wielu ludzi  czuje  się  artystami,  lecz całe 
życie bezskutecznie poszukuje właściwego zajęcia.

Jonasz skinął głową. Nie miał zdania w tej kwestii, ale nie chciał przerywać.
- Oskarżała ojca, że zmarnował  jej możliwości, no i  życie, a to nie najlepiej wpływało 

na  atmosferę  domową.  Nie  sądzę  jednak,  by była  szczęśliwsza,  gdyby los  dał  jej  szansę; 
chyba  nie  potrafiłaby  rozpoznać  właściwego  momentu.  Ja  rzeczywiście  okazałam  się 
uzdolniona artystycznie i matka nalegała, bym wyjechała stąd w świat i stała się sławna. Ona 
żyła poprzez mnie! Dla młodej  dziewczyny to straszne obciążenie. Czułam  się tu dobrze i z 
niechęcią myślałam o karierze artystki.

- Rozumiem.
Posłała mu agresywne spojrzenie, jakby gotując się do obrony.
- Nikomu o tym nie opowiadałam, nie miałam  odwagi. Ty to co innego, i tak niedługo 

się  rozstaniemy. Matka  przelała  swoje  marzenia  na  mnie.  Musiałam  chodzić  do wszystkich 
możliwych  szkół  w  pobliżu.  Uważaliśmy  z  ojcem,  że  to  zupełnie  niepotrzebne,  ale  teraz 
jestem jej wdzięczna. Matka pochodziła z dość dobrej rodziny i to ona kładła mi w głowę, że 
muszę stać się damą. Uznałam to za idiotyczny pomysł.

Katja wyrzucała  z siebie zdanie  za  zdaniem.  Jonasz miał  ochotę dotknąć jej  dłoni, ale 

bał się, że nastrój pryśnie.

-  Ja  damą?  Byłam  równie  niezgrabna  jak  na  tej  fotografii.  W  szkole  wołali  na  mnie 

„krowa”.  Uważałam,  że  jestem  głupia,  brakowało  mi  odwagi,  nie  wiedziałam,  co  zrobić  z 
ogromnymi dłońmi...

- Masz bardzo wyraziste dłonie - powiedział cicho Jonasz.
- Czemu wszystkie moje wady musisz opatrywać miłym komentarzem? - zaczęła ostro, 

ale opamiętała się i roześmiała z zażenowaniem. - No cóż, w końcu dorosłam. Matka zmarła, 
a jej ostatnie słowa brzmiały: „Wyjedź z tego okropnego miejsca, Katarzyno, jedź do miasta i 
zostań  kimś!  Możesz  zdobyć  każdego mężczyznę, jeśli  tylko będziesz zachowywać  się  jak 
dama  i  posiądziesz odpowiednie  wykształcenie”.  Lecz  ja  nie  chciałam  opuszczać  ojca,  nie 
chciałam  stąd  wyjeżdżać.  Ojciec  umarł,  kiedy  miałam  osiemnaście  lat.  -  W  oczach  Katji 
pojawił się wyraz rozmarzenia. - Zatrzymałam dwie krowy i zaczęłam walczyć o przetrwanie. 
I...

Zadrżała gwałtownie.

background image

- I co? - spytał Jonasz, kiedy zamilkła.
Jej wzrok powędrował gdzieś w dal, nie była już świadoma jego obecności.
- Wróciłam do domu i oparta o ciepły bok krowy płakałam całą noc. W końcu podjęłam 

decyzję o wyjeździe.

Jonasz nie mógł już dłużej się powstrzymać, by nie dotknąć jej dłoni. W ogóle tego nie 

zauważyła.

- Coś pominęłaś - powiedział miękko. - Coś ważnego.
Powoli odwróciła wzrok w jego stronę, lecz wciąż była jak nieobecna.
- Nie, uznałam po prostu, że nie mogę już tutaj zostać. Oddałam inwentarz w dobre ręce 

i  wyjechałam. A krowa  Katarzyna stała się szczupłą, zuchwałą Katją i jest jej z tym dobrze. 
Choć przez pierwsze lata uważałam, że zdradziłam ojca. Chyba nadal tak uważam.

Jonasz przyglądał się jej badawczo. Zapadł zmrok, ale żadne z nich nie zapalało lampy. 

W słabym świetle oczy dziewczyny przybrały nieodgadniony wyraz.

Coś  przemilczała.  Jakiś  ważny  rozdział  swego  życia.  Zdarzenie,  które  przemieniło 

zalęknioną  wiejską  dziewczynę  w  dynamiczną  perfekcjonistkę.  Gwałt?  Nie...  Zgwałcona 
dziewica? Ale  rzecz  musiała  leżeć  w  sferze  intymnej.  Takie  wyrachowane  dziewczyny jak 
Katja  rzadko  kiedy  zachowywały  dziewictwo  do  dwudziestego  trzeciego  roku  życia. 
Przynajmniej nie w dzisiejszych czasach.

- Jakąś cząstkę siebie zostawiłaś tutaj?
-  Tak.  Nie  byłam  w  stanie  sprzedać  gospodarstwo.  To  mój  wentyl  bezpieczeństwa. 

Jonasz! - zawołała rozbawiona. - Nie jest mi potrzebna pomocna dłoń. Katja zawsze da sobie 
radę!

Jonasz cofnął rękę.
- Jedna rzecz nie podoba mi się w twojej opowieści. Dlaczego nigdy  nie przyjmujesz tu 

gości? Wstydzisz się swojej przeszłości?

- O, nie! Po prostu nie  chcę  ich tu,  nie chcę słyszeć  ich  okrzyków o malowniczej  wsi. 

Nie chcę, by hasali „wdychając ozon”, by  ich następnego dnia  „łamało w kościach”. To jest 
tylko moje,  Jonaszu! Jedyna  rzecz,  jaką  mam  na  tym  świecie, jedyna,  do której  odczuwam 
szacunek!

Poczuł mimowolną radość, że mógł być w tym miejscu. Nawet jeśli dla niej nie miało to 

żadnego znaczenia.

- Nie chcesz się tu przeprowadzić?
- To  nie  ma sensu. Jest dobrze, tak jak jest.  Wiem,  że mogę  tu  przyjechać,  by  zmyć  z 

siebie miejskie trudy. Tak jest mi dobrze.

Doprawdy? pomyślał. W życiorysie Katji Francke coś się nie zgadzało.
- Co się stało, Katarzyno?
Na  twarzy  dziewczyny  odmalowała  się  rozpacz,  jakby  samo  imię  „Katarzyna” 

automatycznie nakazywało jej zwierzać się z przeszłości. Katja wstała.

- Wiesz, która  godzina?  Pracowaliśmy dzielnie  cały dzień. Nie  życzę  sobie, by ciebie 

łamało jutro w kościach. Marsz do łóżka!

Na strychu zatrzymała się gwałtownie.
- Poza  tym,  Jonasz... Sprytnie  wyciągnąłeś mnie na  zwierzenia, a  ja, zbyt zajęta sobą, 

opowiedziałam ci wszystko w najdrobniejszych szczegółach...

- Poza jednym, tym najważniejszym - stwierdził ironicznie, trzymając dłoń na klamce.
Udała, że nie słyszy.
- Pewnie cię wynudziłam. A ja nie wiem o tobie nic. Co z ciebie za ptaszek?

background image

-  Nie  jestem  ptaszkiem, jestem  gorylem,  nie  pamiętasz?  Tak na  stojąco,  na  chłodnym 

strychu, mogę ci jedynie powiedzieć, że wychowałem się na przedmieściach, przodowałem w 
jeździe na  motocyklu i pierwszy  nauczyłem  się prowadzić samochód, jak  miałem  piętnaście 
lat. Nienawidziłem szkoły, więc uciekłem z domu i zacząłem latać. Poznałem języki naturalną 
metodą,  która  nauczycieli  przyprawiłaby o  dreszcze.  Mam  trzydzieści  dwa  lata  i  jak  dotąd 
udało  mi  się  uniknąć  małżeństwa.  Chcesz  poznać  więcej  szczegółów,  to  musisz  wejść  do 
środka, tu jest niewygodnie.

- Nie, dziękuję, zdążyłam już sobie wyrobić pogląd na twój temat - powiedziała Katja i 

zatrzasnęła drzwi. Jonasz usłyszał, jak przekręciła klucz w zamku.

Mogłaś sobie darować, pomyślał z grymasem na twarzy. Nie jestem zainteresowany.

background image

ROZDZIAŁ VII

Katja  właśnie  zasypiała,  kiedy zadzwonił  telefon.  Minęła  chwila,  zanim  w  ciemności 

zdołała  znaleźć  coś  do  ubrania.  Zanim  wyszła  z  pokoju,  Jonasz  zdążył  już  podnieść 
słuchawkę. Zatrzymała się na schodach.

Rozmowa nie trwała długo.
- Kto to był? - zapytała, kiedy usłyszała jego kroki.
- Hultén - krzyknął, unosząc głowę. - Połóż się.
Odpowiedź jej nie zadowoliła.
- Czego chciał?
- Niczego szczególnego. Pytał o Svantessona.
- O tej porze?
- Policja nie ma stałych godzin pracy  - odrzekł lekko poirytowany. - Pory snu zwykłych 

śmiertelników ich nie obowiązują. Połóż się, ja tylko...

Jego głos zamarł gdzieś w oddali. Katja zakręciła się niepewnie i weszła do pokoju.
Słyszała, jak krąży po domu i zamyka drzwi. Stukał tajemniczo przy oknach, zajęło mu 

to dłuższą chwilę.

W końcu usłyszała odgłos kroków na schodach, ale Jonasz nie wszedł do pokoju. Katja 

wstrzymała  oddech. Czyżby miał zamiar...?  Nie, przecież przekręciła  klucz, nie  mógł się  do 
niej dostać.

Na zewnątrz zapadła cisza. O co mu chodzi?
Nie  mogła  dłużej wytrzymać.  Zarzuciła  pled  na  nocną  koszulę  i  ostrożnie wyślizgnęła 

się z pokoju.

Usłyszawszy  szmer,  Jonasz  odwrócił  głowę.  Siedział  przy  oknie  i  wyglądał  w  noc; 

drzwi do jego sypialni  były otwarte  i płynął stamtąd strumień ciepłego powietrza. Ale drzwi 
na strych były zamknięte i na dodatek zastawione komodą.

To ją trochę przestraszyło.
Zrobił jej miejsce na małej sofie, którą przyciągnął do okna. Katja zauważyła, że Jonasz 

jest ubrany.

- Co się dzieje?
Zanim udzielił odpowiedzi, owinął jej stopy  w koc. Ten nieoczekiwany gest wprawił ją 

w zakłopotanie.

- Miałaś spać! - skarcił ją.
- A ty? Czego chciał inspektor?
Jonasz westchnął.
- Ale  jesteś uparta...  Kilku  policjantów pojechało  do twojego  mieszkania. Ci  z szajki 

musieli  być  tam  przed  nimi, ale  zdołali  uciec  przed  przybyciem  policji  Nic  nie  zniszczyli, 
tylko grzebali po szufladach.  Na biurku, wśród innych  dokumentów, leżał rachunek za prąd. 
Na ten dom.

- Och! - jęknęła Katja.
- Uspokój się, na rachunku nie ma adresu, tylko nazwa gminy.
- To wystarczy, by tu trafić.
- Tak też uznaliśmy. Dlatego siedzę na straży.
- W takim razie zostaję.
Uśmiechnął się w ciemności.
- To ciebie miałem strzec!
- Miło z twojej strony! Naprawdę sądzisz, że po tym wszystkim uda mi się zasnąć?

background image

-  Nie.  Poza  tym  sprawisz  mi  przyjemność  swoją  obecnością,  nie  mówiąc  już  o 

docinkach. Przynajmniej nie zasnę.

- Co zrobimy, jeśli się tu zjawią?
- Zamknąłem wszystkie drzwi i zabezpieczyłem okna.
- Mogą podpalić dom.
- Po co? Chcą mieć klucz, a nie kawałek spalonego metalu.
- To dobra nowina! Byłabym bardziej spokojna, gdybyśmy mieli naładowaną rusznicę.
- Aż tak jesteś żądna krwi?
- Ja nie, ale oni tak.
- Dodajesz mi otuchy, nie ma co.
Milczeli,  wyglądając  w noc.  Ich  oczy przyzwyczaiły się  już  do  ciemności, więc  dość 

dobrze widzieli podwórze, prawie do samej furtki, ciemny zarys obory i lasu świerkowego.

-  Zastanawiałam  się nad tym, co  mi  powiedziałeś o  sobie -  zaczęła  ostrożnie  Katja. - 

Szkoda,  że  rzuciłeś  szkołę.  Jesteś  inteligentny!  Wybacz,  że  łamię  reguły  i  prawię  ci 
komplementy!

- Co  to za  komplement -  odrzekł.  - Oznacza  jedynie  tyle, że  zmarnowałem zdolności, 

którymi obdarzyła mnie natura.

- Żałujesz?
- Nie, dlaczego? Co mi po wykształceniu?  Mnóstwo ludzi je zdobyło, a i  tak nie może 

dostać pracy.

- Chyba masz jakieś ambicje?
- Miałem jedną, zostać pilotem. Spełniła się, czego chcieć więcej?
-  Może  i  racja.  Nie  możesz jednak być  pilotem  całe  życie,  jest pewnie  jakaś granica 

wieku?

- Tak, ale emerytura jest wysoka. Poza tym mogę szkolić adeptów latania. Zresztą po co 

tak daleko wybiegać w przyszłość?

- Masz własny samolot?
- Oszalałaś? Należy do firmy. Mam jednak w niej udziały i pracuję na własny rachunek. 

Dobrze zarabiam. Co jeszcze chcesz wiedzieć? Jestem dobrym kandydatem na męża?

Udała, że rozważa ten pomysł.
- Potrzebny mi ktoś, kto zająłby się gospodarstwem... Masz do tego smykałkę.
-  To  gospodarstwo  czyni  z  ciebie  niezłą  partię.  Wziąłbym  je  z  dobrodziejstwem 

inwentarza.

- Wiesz co, chyba nie reflektuję.
- To dobrze. Nie dorastam do twoich ideałów.
- Wykazałam tylko zainteresowanie. Nie wolno?
- Nie wmawiaj mi, że jestem próżny.
- Nie wmawiaj? Nie ma takiej potrzeby.
Znów zamilkli, tym razem jednak cisza przyniosła im ulgę. Jonasz przyglądał się Katji z 

boku. W  ciemności,  opatulona  w wełniany koc, wyglądała  jak Katarzyna  z dziecięcych  lat. 
Było w niej  coś wzruszającego, jakaś bezbronność, która w żaden sposób nie kojarzyła się z 
Katją Francke.

- Cicho! - syknęła nagle.
- Od paru minut nie powiedziałem ani słowa - zaprotestował. - O co chodzi?
- Zobaczyłam coś koło furtki.
Jonasz natężył  uwagę. Katja  przysunęła się  do niego zupełnie nieświadomie i położyła 

background image

mu rękę na ramieniu.

Objął  ją  ostrożnie.  Pozwoliła  na  to,  wpatrzona  w  ciemność  zapomniała  o  jego 

obecności.

Jonasz poczuł, że opieka nad Katją zaczyna sprawiać mu przyjemność. Dotąd ona miała 

przewagę, a on musiał prosić o pomoc. Teraz zamienili się rolami i oboje uznali to za całkiem 
naturalne.

- Coś tam jest! - szepnęła.
Serce  jej biło, przechyliła  się  do przodu, a całe ciało sprężyło się w oczekiwaniu. Koło 

furtki pojawił się jakiś cień. Katja drgnęła i przytuliła się do Jonasza.

- Nie bój się - wyszeptał i musnął policzkiem jej skroń. - Ze mną nic ci nie grozi.
- Chyba nas nie widzą?
- Nie.
Słychać było jedynie ich oddechy. Cień wychynął z ciemności.
- To lis! - powiedziała.
Jonasz odetchnął.
- Lis. To znaczy, że w pobliżu nie ma ludzi.
Katja  westchnęła  z ulgą  i  roześmiała  się  nerwowo.  Potem  uwolniła  się  z godnością  z 

jego objęć.

-  Jutro  wyłożę  mu  jakiś  smakołyk  -  obiecał  Jonasz,  a  ona  spojrzała  na  niego,  by 

upewnić się co do sensu tych słów. W ciemności nie mogła jednak dostrzec jego twarzy.

- Tak, lubię lisy - stwierdziła niepewnie. - Myślę, że możemy się położyć.
-  Jeśli  dotąd  się  nie  pojawili, to  już się  nie  zjawią  - odrzekł.  Nie  był w  stanie  skupić 

myśli i poskładać słów. Reakcja na stres, pomyślał. - Wskakuj do łóżka. Smok będzie czuwał 
nad dziewicą, a smok ma lekki sen.

- Sen ma lekki, a czy równie lekko się budzi? - uśmiechnęła się, wchodząc do pokoju. - 

Bo inaczej to kiepskie czuwanie.

background image

ROZDZIAŁ VIII

Jonasz ucieszył  się,  że  pierwszy wstał  z łóżka. W  domu panowała  cisza.  Na  palcach 

zszedł  po  schodach.  Był  cały połamany po  dniu  wypełnionym  pracą,  ale  nie  miał  zamiaru 
tego okazywać. Z pokoju Katji nie dochodziły żadne odgłosy.

Mina mu się wydłużyła, kiedy znalazł kartkę na stole kuchennym.
„Cześć,  śpiochu.  Postanowiłam  wrócić  do  cywilizowanego  życia.  Zadzwoniłam  do 

inspektora Wzięli Birgit Karlsson na przesłuchanie. Wygląda na to, że szajka nie zna naszego 
adresu. Inspektor uznał, że nie  jestem niebezpieczna (co za obraza  dla  kobiety!), więc mogę 
wrócić  do  pracy. Mam  działać  jako  szpieg  w  firmie.  Pomyśl, Jonaszu!  Ja  szpiegiem.  Katja 
Hari. A może Mata Katja? Trzymaj się ciepło, jeśli cię to ciekawi, to w skrzynce na chleb jest 
dopisek”.

Jonasz stracił gwałtownie ochotę do pracy. Co za diabelska dziewczyna!
Ruszył wprost do skrzynki na chleb.
„Kominek w saloniku dymi,  pewnie wygląda w środku  jak płuca  palacza.  Możesz mu 

się przyjrzeć, skoro i tak czeka cię parę dni lenistwa? Wieczorem spotykam się z adwokatem, 
trzeba  mi  trochę  wytwornej  odmiany.  Następny  dopisek  znajdziesz  tam,  gdzie  krowy 
filozofują”.

Jonasz  rzucił  się  bez  wahania  do  obory,  choć  wszystko  się  w  nim  gotowało.  Ten 

wymoczkowaty adwokacina! Zresztą  to  wyłącznie  jej  problem, że  gustuje  w takich  typach. 
Sama nie jest lepsza. Najbardziej zarozumiała istota na świecie! Dobrze, że wyjechała.

Drżącymi rękoma zerwał kartkę z zardzewiałego gwoździa.
Notatka była krótka. Przeczytał ją, wracając do domu.
„Zapomniałam już, że  byłam  harcerką,  choć nigdy  nie  zdobyłam żadnych sprawności. 

Ostatnią kartkę ukryłam. Nie przypuszczam, byś miał ochotę ją przeczytać. Zresztą i tak by ci 
się nie spodobała”.

Jonasz był wściekły. Jak wicher przebiegł cały dom w poszukiwaniu kartki.
- Co mnie  obchodzą jej głupie wypociny? - wrzasnął  na  cały głos, wchodząc pod ławę 

kuchenną.

Gdzie? Gdzie ją schowała?
To bez znaczenia.
Musi zadzwonić do Hulténa! To gruba nieodpowiedzialność posyłać to dziewczę prosto 

w paszczę lwa.

Co z niej za dziewczę? Wzór samodzielności Niech robi, co chce.
Czyścić kominek! Co za  robota! W sadzy po łokcie. Z odrazą  zdjął  ozdobną pokrywę. 

Na ruszcie leżał biały arkusz papieru.

Ostatni list Katji.
Jonasz opuścił się ze znużeniem na krzesło kuchenne i zaczął czytać. List był długi.
„Cześć, gorylu!
Będę szczera. Uciekłam.
Goryle  nie są  moim  ulubionym  gatunkiem,  wiesz o tym. Zwłaszcza  nie  te, które  mają 

owłosienie  na  klatce  piersiowej,  wąskim  pasmem  znikające  za  paskiem  spodni.  I  nie  te  o 
szerokich,  pokrytych  opalenizną  plecach  i  kocich  ruchach.  A  już  zwłaszcza  nie  te,  które 
potrafią  patrzeć  na  ciebie  oczyma  pełnymi  współczucia  i  wyciągać  na  zwierzenia,  dotąd 
będące tematem tabu. Nie te, co bryłę lodu doprowadzają do płaczu i mają mądre dłonie.

To  nie  dla  niedoświadczonej  dziewczyny z wieży z kości  słoniowej,  do  której  dostęp 

mają  jedynie  oziębli  adwokaci  (pewnie  jest lepsze  słowo  niż  „oziębli”,  wstaw,  co  chcesz). 

background image

Katja Francke  ma  zamiar zrobić karierę,  w której nie  ma  miejsca dla  mężczyzny. Dla męża, 
miłości i  poniżenia! Katarzyna nie żyje. Umarła  tamtej  nocy, płacząc  wtulona w ciepłe ciało 
zwierzęcia.

Żegnaj,  gorylu!  Nie  mogę  ci  nic  zaofiarować.  Zupełnie  nic.  Mam  błogą  nadzieję,  że 

nigdy się nie spotkamy. Klucz możesz przesłać pocztą”.

Serce Jonasza biło z podniecenia. Wyschły  mu wargi i z ledwością utrzymywał skrawek 

papieru w dłoniach. Nie mógł powstrzymać się od radosnego uśmiechu.

Nic do zaofiarowania? Okłamywała samą siebie.
Gdzieś w środku zimnej Katji wciąż tkwiła Katarzyna. Nie umarła, przez chwilę widział 

jej twarz.

Musiał  ją  wydobyć  na  światło  dzienne,  tę  brzydką,  zahukaną  dziewczynę,  pełną 

zmysłowego ciepła. Katja go  nie  obchodziła,  dalej mogła  żyć  w swoim  sztucznym  świecie. 
Pożądał dziewczyny, którą była przedtem, zanim los tak ciężko ją doświadczył. Dla niej mógł 
być pocieszycielem - i kochankiem.

Katarzyna  należała  wyłącznie  do  niego,  nikt  poza  nim  jej  nie  znał.  Z  Katją  mogą 

pokazywać się wszyscy adwokaci na tym świecie.

Zadzwonił  do  Hulténa,  by   uzyskać  zwolnienie  z  przymusowego  wygnania.  Miał 

mnóstwo spraw do załatwienia w mieście.

-  Jeszcze  tylko  jedna  doba,  panie  Callenberg.  Przesłuchaliśmy  tę  dziewczynę,  nie 

podając, rzecz jasna, powodów. Pytaliśmy jedynie o powód zainteresowania pańską osobą i o 
przyczyny  napadu  na  pannę  Francke.  Nic  z  niej  nie  wyciągnęliśmy,  choć  była  na  tyle 
bezczelna,  by pytać  o  pański  adres! Wyglądała  na  przygnębioną,  chyba  jest na  głodzie.  Na 
rynku prawie nie ma narkotyków, co sporo osób doprowadza do prawdziwej desperacji.

- Jak mógł pan pozwolić, by Kat... panna Francke wróciła do pracy?
-  Zatrzymaliśmy Birgit Karlsson, kiedy była  w  drodze  do mieszkania  panny Francke. 

Zostawiłem  tam  mojego  człowieka  na  straży,  nikt się  nie  prześlizgnie.  Panna  Francke  jest 
bezpieczna.

- Człowieka na straży? W jej mieszkaniu?
- Nie! W mieszkaniu naprzeciwko. Jest puste i ma szklane drzwi wejściowe.
- Sam ją mogę ochraniać, inspektorze.
- W rozmowie telefonicznej ze  mną nie wykazywała  tym zainteresowania. Jak i zresztą 

znajomością z panem.

Nie wiedziała, co mówi, pomyślał Jonasz, głośno zaś powiedział:
- W porządku, jedna doba, potem jednak wracam! Jeśli coś stanie się pannie Francke...
Inspektor Hultén nie dał się zastraszyć.
-  Znaleźliśmy   powiązania  między  dyrektorem  Svantessonem  a  tymi  bandziorami. 

Czwarty  członek  szajki,  ten,  który  zmarł  z  przedawkowania  trzy  miesiące  temu,  był  jego 
szwagrem. Bratem jego żony. Svantesson został wdowcem jakiś rok temu.

- Czy jego żona była... narkomanką?
- Ależ skąd.  Przejmowała  się  bardzo  losem  brata. Małżeństwo było, zdaje  się,  udane. 

Ona utonęła. Wypłynęła samotnie na żaglówce i trafiła na niepogodę. - Inspektor zawahał się 
przez chwilę.  -  Dziś  mam  inne  zajęcia.  Jutro  zamierzam  wybrać  się  do  willi  Svantessona 
razem z panną Francke. Była tam kiedyś na jakimś przyjęciu. Może by pan...

- Zjawię się tam - przerwał mu gwałtownie Jonasz.
- Dobrze. Do zobaczenia o dwunastej.
Katja siedziała na skraju stołu i zabawiała koleżanki.

background image

- To prawda, poznałam Jonasza Callenberga - rzuciła obojętnie.
- Jaki on jest? - spytała najmłodsza, otwierając szeroko oczy. - Umie się kochać?
- Kochać? - Śmiech Katji zabrzmiał z lekka sztucznie. - Nie sądzisz chyba, że sypiam z 

takimi typami?

-  Myślę,  że  jest  super  w  tych  sprawach  -  rozmarzyła  się  koleżanka.  -  To  widać.  Po 

oczach, a zwłaszcza po ustach. No i jeszcze w okolicach nosa. Coś strasznie sugestywnego.

I jeszcze w ruchach, pomyślała Katja z roztargnieniem. I dłoniach.
Dziwny dreszcz przebiegł jej po plecach.
- Tak dobrze się temu Callenbergowi nie przyjrzałam - stwierdziła z lekką pogardą.
- No to co robiliście?
- Rozmawialiśmy. Nie przypadliśmy sobie do gustu. To bawół.
- Czego ty właściwie chcesz? - spytają inna. - Przedtem był gorylem.
-  Dla  mnie  może  być  czymkolwiek,  i  tak  nie  ma  pojęcia,  jak  traktować  damę.  Jak 

porcelanę, a nie plastykowy kubek bez uszka.

background image

ROZDZIAŁ IX

Punktualnie  o  dwunastej  inspektor  Hultén  zajechał  z  Katją  pod  willę  Svantessona. 

Jonasz czekał  już  od  kwadransa  i  zaczął  się  niecierpliwić.  Katja  wysiadła  z  samochodu  z 
gracją należną damie.

Tego  słonecznego  ranka  u  progu  zimy  Katja  prezentowała  się  niezwykle  kobieco. 

Przeżycia  ostatnich  dni  nie  zostawiły  na  niej  żadnego  śladu.  Jak  zwykle  biel  stanowiła 
dominującą barwę jej stroju - biały kostium z miękkiej wełny  kontrastował z bluzką o żywych 
kolorach jak u tropikalnego motyla.

Jak  ona  to  robi,  pomyślał  Jonasz.  Katja  w  najlepszym  wydaniu,  powabna,  kobieca  i 

chłodna. Nie mógł się powstrzymać od złośliwości.

- Wypoczęta po prawniczych orgiach, jak widzę?
A więc pamiętał o spotkaniu z adwokatem!
- Tak, omawialiśmy prawne aspekty odstrzału wałęsających się małp człekokształtnych. 

Niezwykle zajmujący problem.

- Sądziłem, że jesteś przyjacielem zwierząt, Katarzyno?
To był cios poniżej pasa, niemal natychmiast pożałował swych słów.
- Wybacz - szepnął, kiedy zobaczył wyraz bólu w jej twarzy.
Katja odzyskała rezon.
- Czasami biorę je do domu i rzucam kość do obgryzania - rzuciła zaczepnie.
- Wielkie nieba! - mruknął inspektor. - Nic dziwnego, że się unikacie!
-  Wręcz  przeciwnie!  -  powiedziała  Katja  słodkim  tonem.  -  Uwielbiamy  wzajemne 

docinki. Nie wychodzi nam dopiero wtedy, gdy usiłujemy się zaprzyjaźnić.

- Święta prawda - potwierdził Jonasz.
- Powariowaliście!
-  Inspektorze!  Ten  człowiek  mnie  prześladuje!  Czy moglibyśmy uwolnić  się  od  jego 

towarzystwa?

- Nie, pan Callenberg jest nam potrzebny. Wielokrotnie odwoził Svantessona do domu.
Katja westchnęła. Nie wyglądała na zadowoloną i Jonasz rozumiał dlaczego. Nie  mógł 

jednak opanować uczucia złośliwej satysfakcji.

Weszli na teren sporej, dobrze utrzymanej  posesji Dom  dyrektora Svantessona  leżał na 

wzniesieniu, otwierał się stąd piękny widok na miasto i morze.

- Dyrektor lubi dominować - zauważył Jonasz.
-  Zaanektował  spory kawałek -  dodała  Katja. -  Po  co  mu aż tak duży  skrawek naszej 

ziemi ojczystej? Stawia duże kroki, czy co?

- Miasto odebrało mu część tamtej brzeziny - powiedział Hultén. - Na cele mieszkalne.
- A co to za tajemnicza budowla? - spytała Katja.
- Lasek brzozowy miał ustąpić miejsca wybiegowi dla koni, a ta tajemnicza budowla to 

w zamierzeniu stajnia. Tak mi  przynajmniej  opowiadał - wyjaśniał  Jonasz. - Jego żona miała 
bzika na punkcie koni. A więc tam powstanie osiedle! Svantesson kupił dużą działkę po to, by 
nie użerać się z sąsiadami. Teraz będzie miał ich wielu - zakończył z wyraźną złośliwością.

Jakiś policjant przywołał  Hulténa  do wnętrza willi. Katja z Jonaszem  zostali na tarasie 

widokowym, kontynuując wymianę zdań.

-  Odczuwasz  niechęć  do  ludzi  zamożnych  -  stwierdziła  Katja.  -  Typowy  kompleks 

proletariusza.

-  I  kto  to  mówi?  -  syknął  Jonasz  przez  zaciśnięte  zęby.  -  Ja  nie  mam  kompleksu 

niemodnego imienia...

background image

Strzepnęła niewidzialny pyłek ze spódnicy.
- Miałam nadzieję, że już się nie spotkamy.
- Wyraziłaś się wystarczająco jasno w listach. Zwłaszcza ostatni był wyjątkowo szczery.
- Ten o harcerzach?
-  Nie,  ostatni.  Jestem  obowiązkowy,  więc  wyczyściłem  kominek  i  znalazłem  kartkę. 

Zresztą chyba tego właśnie oczekiwałaś?

- Zapomnij o niej! - Katja zadrżała.
- Zapomnieć? Wkleję ją do księgi trofeów!
- Kłamiesz. Nie masz takiej księgi.
- Masz rację -  przyznał  z przygnębieniem. -  Jestem  bezpańskim  psem.  Nie znajdziesz 

dla mnie kawałka kości? I miejsca na słomiance?

- Nie! Pozwól mi napawać się moimi kompleksami w samotności.
Jonasz miał dość jej protekcjonalnego tonu i rzucił ostro:
- Odniosłem inne wrażenie, tam na strychu.
Zesztywniała.
- Co masz na myśli?
- Przytuliłaś się do mnie.
- Niepotrzebnie bawiłeś się w rycerza. Wybacz, jeśli cię do tego skłoniłam. Nie miałam 

takiego zamiaru.

- Doprawdy?  - spytał szyderczo. - A może  doskonałe wiedziałaś, co robisz, właśnie po 

to, by odegrać czarującą scenę zakłopotania?

Jej  reakcja  zaskoczyła  go.  Zbladła,  wargi  zaczęły  jej  drżeć.  Spojrzała  na  niego  z 

autentycznym przerażeniem.

- To nie tak - wyszeptała. - Jonasz, przysięgam, to nie tak!
- W porządku - odrzekł zimnym tonem. - Więc nic się nie stało?
Katja nie dawała za wygraną.
- Jonasz, proszę, uwierz mi, naprawdę nie  zdawałam sobie sprawy, że  szukam u ciebie 

opieki.

Jonasz zmarszczył czoło. W jej oczach pojawiły się łzy, była śmiertelnie blada.
- Co to ma za znaczenie, czy w to uwierzę, czy też nie?
Pokręciła tylko bezradnie głową. I wydusiła z siebie:
- Ty... lub ktokolwiek. Och, koniec z tym! Nic mnie to nie obchodzi!
Odwróciła się, zamierzając odejść. Jonasz złapał ją za ramię.
-  Nie,  chcę  wiedzieć,  czemu  to  takie  istotne.  Może  istnieje  jakiś  związek  z  tym 

zdarzeniem sprzed lat, które cię tak odmieniło?

Katja odzyskała już równowagę.
- Cóż to ma  być, piąty akt „Zwierzeń wiejskiej idiotki”  czy może  „Uwiedzionej przez 

goryla”. Puść mnie, mój miły, bo cię złapie inspektor!

Jonasz przyglądał się jej przez chwilę w zamyśleniu, w końcu uśmiechnął się i rozluźnił 

palce.

- Jak to dobrze, że stać cię na ironię, Katju! Inaczej byłabyś nie do wytrzymania!
- Obiecaliśmy sobie unikać agresji - przypomniała ze smutkiem. - I nic z tego.
- Balansujemy na linie.
- I wciąż z niej spadamy.
- Na szczęście niedługo się rozstaniemy - stwierdził Jonasz. - Inspektor Hultén załatwił 

mi nowe mieszkanie, stare nie nadawało się już do niczego. Czy... pomożesz mi je urządzić?

background image

Ożywiła się, ale tylko na chwilę.
- Naprawdę tego chcesz, czy to tylko kolejna zaczepka? Jednym tchem powiedziałeś, że 

na szczęście niedługo...

- I dokładnie  to miałem na myśli. Nie  lubię  perfekcjonistek,  ale  nie mogę odmówić  ci 

artystycznego smaku.

- Dziękuję, Jonaszu! Zobaczymy. A... ty... Wierzysz mi? Że...
-  Wierzę  -  odrzekł  poważnie,  bo  wiedział,  że  ma  to  dla  niej  ogromne  znaczenie.  - 

Wierzę, że zupełnie bezwiednie rzuciłaś się w moje ramiona Nie możemy ze sobą wytrzymać, 
a twój ostatni list był jedynie żartem.

Odprężyła się.
-  No  właśnie.  Głupim  żartem,  przyznaję,  nawet  go  pożałowałam.  Jak  to  dobrze 

wiedzieć, że znów jesteśmy wrogami!

- Otóż to! Inspektor nas woła. Chodź, mała wojowniczko!
- Mała! To miło z twojej strony, że tak mnie nazwałeś! Nieczęsto mi się to przytrafia!
- Nie poczytuj sobie tego za komplement, bo znów zaczniemy  się kłócić, a nie mamy na 

to czasu.

W  domu  było  pełno  policjantów.  Mieli  ze  sobą  psa  i,  ku  rozpaczy  gospodyni, 

przetrząsali każdy zakamarek w poszukiwaniu narkotyków.

- Dyrektor Svantesson nie zrobił nic złego - biadała. - To taki porządny człowiek. Po co 

to całe zamieszanie? Wyjechał na parę dni do Londynu.

- Więc czemu jest w Brazylii? - spytał ostro Hultén.
- To śmieszne! Pan dyrektor powiedział, że jedzie do Londynu, więc z pewnością jest w 

Londynie. Nawet zapłacił mi za miesiąc z góry. Prawdziwy dżentelmen.

Hultén przyglądał się jej badawczo. Naiwność ludzka nie ma granic.
- Skąd Svantesson miał tyle pieniędzy?
- Z firmy, oczywiście! Poza tym to nie żaden Svantesson, tylko dyrektor Svantesson!
- Czy odwiedzał go szwagier?
- Jego szwagier nie żyje.
- Wiem. A wcześniej?
- Nie po śmierci pani Svantesson.
- A inni, czy odwiedzali go inni ludzie? Młodzi mężczyźni lub kobiety?
- Pan dyrektor ma  wielu  znajomych - odrzekła  z godnością  gospodyni - ale nie  wśród 

kompanów szwagra Tacy nie mają tu wstępu.

- Przejrzeliśmy jego rachunki, nie ma w nich żadnych niezgodności.
- Oczywiście, że nie! Pan dyrektor jest uczciwym człowiekiem.
- Dochody z przedsiębiorstwa nie  wystarczyłyby jednak na  tak luksusowe  życie. Skąd 

bierze na nie pieniądze?

Gospodyni nabrała wody w usta
- Nic więcej nie wiem.
- W takim razie porozmawiamy z jego adwokatem.
Na  słowo  „adwokat”  Jonasz  zrobił  kwaśną  minę.  Katja  uśmiechnęła  się  ukradkiem, 

usiłując stłumić w sobie uczucie satysfakcji, choć nie bardzo się to jej udało.

- Wyglądasz jak kot, który właśnie schwytał tłustą mysz - stwierdził ponuro.
- A ty jak wygłodniały kot, któremu nie powiodło się polowanie - zareplikowała.
- Czy dyrektor kontaktował się z panią od chwili wyjazdu? - spytał Hultén gospodynię.
- Nie, choć ma taki zwyczaj. Pewnie był zbyt zajęty.

background image

Inspektor  wyprowadził  Katję  i  Jonasza  do  drugiego  pokoju,  równie  elegancko 

urządzonego.

- Mam do państwa pytanie. Może dostrzegliście jakieś zmiany w tym domu od waszego 

ostatniego pobytu, coś, co by mogło stanowić dla nas punkt zaczepienia?

Jonasz  nie  był  w  stanie  mu  pomóc,  jak  większość  mężczyzn  nie  zwracał  uwagi  na 

detale. Hultén westchnął z rozczarowaniem.

Katja miała zakłopotaną minę.
-  Byłam  tu  tylko  raz, trzy tygodnie  temu,  na  przyjęciu.  Od  razu  odkryłam,  że  byłam 

wybranką  dyrektora  na  tamten  wieczór,  więc  szybko  uwolniłam  się  od  jego  towarzystwa. 
Nawet nie zdążyłam się rozejrzeć.

-  „Uwolniłaś  się  od  jego  towarzystwa”,  zachowując  cnotę  i  pracę?  To  niebywałe!  - 

stwierdził sucho Jonasz.

- Zupełnie banalne,  drogi Jonaszu! Kiedy  zorientowałam się  w sytuacji, zajrzałam  mu 

głęboko w oczy  i  powiedziałam przypochlebnym głosem: „Wie pan, co dziewczęta w biurze 
najbardziej  w panu  podziwiają?”  „Nie?”  odrzekł,  wyraźnie  zaciekawiony.  „Pański  stosunek 
do  pracowników,  to,  że  nigdy me  wykorzystuje  pan swej  pozycji.  Rzadka  cecha  u  szefów, 
umiemy  to  docenić!”  Trzeba  było  widzieć  ten  jego  głupi  uśmieszek!  W  chwilę  później 
wyszłam, zasłaniając się migreną, najskuteczniejszą bronią kobiety.

- Miewasz migrenę?
- Nawet nie wiem, co to znaczy!
-  Jesteś  potworem!  -  stwierdził  Jonasz.  -  Choć  nieźle  sobie  poradziłaś.  Adwokata 

traktujesz w podobny sposób?

- Nie ma takiej potrzeby. Adwokat powoli zabiera się do rzeczy. Czai się do skoku.
Jonasz zagryzł wargi,
- Ale w końcu skoczy?
-  Chyba  odbiegliśmy od  tematu?  - wtrącił  się  Hultén. -  Cnota  panny Francke  nie  ma 

żadnego związku ze  sprawą.  Zresztą  możecie  już iść.  Liczyłem  na waszą pomoc  i doznałem 
srogiego  rozczarowania.  Idźcie  kłócić się  gdzie  indziej. Autobusy przejeżdżają tędy co dwie 
minuty.

Autobus  był  przepełniony,  wcisnęli  się  w  kąt  przy oknie.  Na  następnym  przystanku 

dosiadło  jeszcze  parę  osób.  Jonasz  zasłonił  Katję,  biorąc  na  siebie  nacisk  tłoczących  się 
pasażerów.

- Masz jakieś wiadomości od Jonasza? - spytała, walcząc o miejsce z podsłuchującą ich 

parą. - Nie powinien przestać prześladować Katji?

Jonasz zajrzał jej z bliska w oczy.
- Katja nigdy  go nie  interesowała.  Szuka  Katarzyny, brzydkiej, niezgrabnej, ale  pełnej 

zmysłowego ciepła.

Zesztywniała.
- Jej już nie ma.
- On nie chce  w to wierzyć. Widział jej cień kilka razy, raz w okolicach pewnej  furtki. 

Katja nic dla niego nie znaczy.

- Cóż więc zrobi, jak znajdzie Katarzynę?
- Pewnie się w niej zakocha.
Katja  nie  poruszyła  się.  Stali  blisko  siebie,  Jonasz  przywarł  do  niej  całym  ciałem. 

Chciała się odsunąć, ale nie była w stanie, a on bezwstydnie to wykorzystał.

- Nigdy jej nie znajdzie - powiedziała cicho. - Katarzyna nie żyje.

background image

- Gdyby jednak? Co by wtedy zrobiła, jak sądzisz?
Zatrzepotała długimi rzęsami.
- Teoretyczne rozważania mnie nie interesują.
Coś budziło się w nich obojgu. Katja zarumieniła się i wbiła wzrok w okno.
Jonasz  podniósł  rękę  i  delikatnie  pogładził  palcem  jej  policzek.  Podniosła  głowę  i 

zajrzała mu w oczy. Patrzył  na nią  poważnie  i  czule, a jego wyrazista  twarz nigdy dotąd nie 
emanowała taką zmysłowością.

Odwróciła się gwałtownie.
- Pańską  najlepszą cechą, panie  dyrektorze - zaczęła cierpkim tonem  - jest to, że nigdy 

nie wykorzystuje pan swojej pozycji wobec podwładnych.

- Nie jestem dyrektorem. Jestem zwykłym prostakiem, bez krzty finezji.
- Jeśli się nie odsuniesz, powiem ci parę słów prawdy! - syknęła z iskrami w oczach.
- Bardzo proszę!
- Dobrze! Sam tego chcesz! Nigdy nie znajdziesz Katarzyny! Ona przeznaczona jest dla 

adwokata.

Jonasz zacisnął wargi.
- On ją zna?
- A jak sądzisz?
- Wie to, czego mi nie opowiedziałaś? To, co przytrafiło się Katarzynie?
- Tutaj wysiadam.
Jonasz przedarł  się  za  nią  przez  tłum.  Byli  w  centrum  miasta.  Dogonił  ją  na  ulicy i 

złapał za ramię.

- Wie? Zdradziłaś moją Katarzynę! Oddałaś ją temu... wymoczkowi!
Katja zatrzymała się.
- Puść mnie! W autobusie zachowałeś się nieprzyzwoicie, tego ci nie wybaczę!
- Nie zareagowałabyś tak ostro, gdybyś nie żywiła wobec mnie żadnych uczuć. Wiesz o 

tym doskonale!

Jej twarz straciła wszelki wyraz.
- Zostaw mnie w spokoju, Jonaszu! Prześladujesz mnie!
Przez  chwilę  patrzył  na  nią  z  nienawiścią  i  w  końcu  się  poddał.  Był  zmęczony  i 

rozczarowany.

- Jak chcesz, dam ci spokój. Teraz to już wszystko jedno. Nie chcę dzielić Katarzyny z 

kimkolwiek. Jeśli wybrałaś sobie adwokata na powiernika, to nie mam już nic do dodania.

Katja poczuła nagle pustkę.
- Prosiłeś, żebym pomogła urządzić ci mieszkanie - przypomniała żałośnie.
-  Nie  mam  już  siły  sprzeczać  się  z  tobą.  Żegnaj,  Katju!  Żyj  szczęśliwie  w  swoim 

sztucznym świecie.

W jej oczach znów pojawiły się iskry.
- Jesteś upartym, obrażalskim osłem!
- No to mamy już prawdziwy ogród zoologiczny - mruknął.
-  Dopytujesz  się  o  tę  twoją  Katarzynę,  jakbyśmy  były  dwoma  osobami.  Nie 

opowiadałam Göranowi o swoim dzieciństwie, bo go to w ogóle nie obchodzi. Nigdy  nie był 
w  domu  moich  rodziców.  A  ja  nie  wyjechałam  stamtąd  dlatego,  że  coś  szczególnego  się 
zdarzyło. Więc jak mogłam komukolwiek o tym opowiedzieć?

- Katju, aniele! - Jonasz roześmiał się i objął ją na środku chodnika. - A ja już chciałem 

wyzwać  wymoczka  na  pojedynek! Tego,  jak  mu  tam, Görana?  Wybaczam  mu.  Możesz iść, 

background image

nigdy już mnie  nie zobaczysz, jeśli taka twoja  wola. Będę trzymał się dyskretnie na uboczu, 
jak chiński kelner. A jeśli zechcesz, to odezwij się, ruch należy do ciebie.

-  Puść  mnie,  wariacie!  -  uśmiechnęła  się,  wtulona  w  niego.  -  Chińscy  kelnerzy  nie 

zachowują się w ten sposób wobec swoich klientów.

- Potargałem ci włosy, moja miła. Pozwól...
Poprawił jasne kosmyki Katji. Obok nich przemykali ludzie.
- Ciemnieją już przy skórze. Czas na kolejny seans piękności.
Katja odsunęła się z godnością.
-  Jesteś  beznadziejny!  -  powiedziała,  udając  powagę.  -  Miałeś,  zdaje  się,  zachować 

dyskrecję.

- Jedzie mój autobus! - wykrzyknął. - Masz, to mój nowy adres. Zrób z nim, co chcesz. 

Wyrzuć, wpisz na listę trofeów. Dziękuję za długą wojnę! Była niezwykle stymulująca.

Wyciągnął dłoń, a ona ją ujęła.
- Jonaszu...
Jonasz był już w autobusie.
Odwrócił  się.  Katja  stała  tuż za  drzwiami.  W  jej  oczach  krył  się  ból  i  strach,  jak  u 

zalęknionej sarny. Przypominała Katarzynę, tę, którą ujrzał przy furtce.

Mógłby przysiąc, że słyszy jej zduszony szept:
- Pomóż mi, Jonaszu!
Drzwi zamknęły się, wciąż widział jej sylwetkę. Młoda, elegancka kobieta ściskająca w 

ręku kawałek papieru.

„Pomóż mi, Jonaszu?” Naprawdę to powiedziała?
Tak, powiedziała! Powiedziała!
Powiedziała! „Pomóż mi...”
Katja? Katja Francke?
Jonasz wyskoczył  na  następnym  przystanku  i  popędził  z powrotem  jak  szalony. Katji 

już nie było. Szukał jej po najbliższych ulicach, ale na próżno.

background image

ROZDZIAŁ X

Jonasz dotrzymał obietnicy i nie odezwał się do Katji. Przez dwa dni.
Potem zadzwonił.
Usłyszał chłodny, ale uprzejmy głos - głos idealnej sekretarki.
- Katja Francke.
- Nie mogę sobie dać rady z firankami.
- Jonasz? - szepnęła. - Zmierz długość i szerokość, przyniosę jakiś materiał.
- Świetnie! Najlepiej brązowy w goryle. Co się z tobą działo?
- Robiłam na drutach, by uspokoić skołatane nerwy.
- Weź taksówkę, bo tu nie trafisz! Ja płacę.
- Nie trzeba, wiem, gdzie mieszkasz.
- Wiesz?
-  Wiem.  Wczoraj  wieczorem  stałam  przez  pół  godziny  pod  twoim  oknem.  Jak  ta 

dziewczynka z zapałkami, zmarznięta wpatrywałam się w rozświetlone okna.

W słuchawce zapadła cisza. Jonasz poczuł, że ogarnia go niezwykła, ciepła radość.
- Dlaczego nie weszłaś na górę? - spytał cicho.
- U ciebie się nie paliło.
Uśmiechnął się szeroko.
- Te twoje  metafory o rozświetlonych oknach! Byłem na policji. Przyjedź natychmiast! 

Teraz! Wieczorem!

Usiłowała hamować jego entuzjazm.
- Jonasz... nic się nie zmieniło.
- To nieważne. I tak największą radość sprawia mi wygrywanie pojedynków na słowa.
- Mnie też. Wiesz co, sama zmierzę okna. Nie mam zaufania do kawalerów.
-  Doskonale,  więc  przyjedziesz od  razu?  I  wybacz mi  moje  zachowanie  w autobusie. 

Już nigdy nie będę cię naciskał.

- Potrafisz dobierać słowa! - mruknęła. - W porządku, wybaczam.
Jonasz czekał na nią na ulicy. Wokół panowała dziwna cisza. Padał pierwszy grudniowy 

śnieg,  ale  ziemia  nie  była  jeszcze  gotowa  na  jego  przyjęcie;  zbyt  ciepła  i  wilgotna, 
przemieniała białe płatki w krople wody.

Jonasz miał mokre włosy i ramiona, kiedy zjawiła się Katja.
- Cześć, wyglądasz jak wycięta z „Harper’s Bazaar”.
- Musiałeś to gdzieś wyczytać, nigdy nie miałeś w ręku „Harper’s Bazaar”. Dziękuję - 

dodała miękko, kiedy przytrzymał drzwi do budynku.

Miała na sobie ładny płaszcz zimowy, ale Jonasz dostrzegł bez trudu, że musiał  służyć 

dziewczynie od paru sezonów. Przyłapał się na myśli, że chętnie kupiłby jej nowy.

- Nowe mieszkanie! Szczęściarz z ciebie!
- Mogę podziękować tym łobuzom. Jak się miewa wymoczek?
- Oświadczył się - odrzekła Katja w drodze do windy.
- A ty? - spytał Jonasz, kiedy jechali w górę. - Chcesz zostać żoną wymoczka?
- Odrzekłam zgodnie z prawdą, że nie chcę zostać niczyją żoną.
- Nawet żoną goryla, osła czy bawołu?
- Zwłaszcza!
- Dlaczego?
- Wyjaśniłam już to w ostatnim liście. Oświadczasz mi się, Jonaszu?
- Bynajmniej! Nie chcę się znaleźć w twym plastikowym świecie! Trenuję.

background image

- Myślałam, że... - Przerwała na chwile, po czym dodała: - Trenujesz na jakąś specjalną 

okazję?

Jonasz  trzymał  ją  jakiś  czas  w  niepewności,  gmerając  kluczem  w  zamku.  Wreszcie 

odrzekł przeciągle:

- Nie. Uczę się znosić niepowodzenia. Wiedziałem, że powiesz nie.
- A gdybym powiedziała tak?
- Nie przerażaj mnie! Doznałbym szoku!
Katja rozejrzała się wokół.
- Jonasz! Co za piękne mieszkanie!
- Dość  puste  -  stwierdził skromnie. - Z mojego  starego  niewiele zostało,  a  jeszcze  nie 

zdążyłem wiele kupić.

- Cudowne! Nie mógłby ktoś splądrować mojego mieszkania? Takie jak to, to marzenie. 

Kupiłeś ten komplet wypoczynkowy? Jest wspaniały!

- Tak uważasz? - spytał, dumny z jej pochwały.
- Jasne!  Wielki  Boże, tu  są  trzy pokoje!  Czym  je  masz zamiar  zapełnić? Będziesz się 

przekrzykiwał z własnym echem?

- Gdzie tam. To się nazywa planowanie rodziny. Długofalowe - dodał szybko.
Katja zniknęła w drugim pokoju, jej głos odbijał się od pustych ścian.
- Jakie tu jest piękne światło!
- Możemy tam wstawić biurko dla ciebie.
Rzuciła mu długie, badawcze spojrzenie.
- Nie kuś mnie - odrzekła. - Pracuję w fatalnych warunkach. Kiedy  kładę arkusz papieru 

na blacie, to nie ma już miejsca dla farb.

-  Oferta  pozostaje  w  mocy  -  odrzekł  swobodnie.  -  Więc  co,  najpierw  firanki  czy 

filiżanka kawy przy zlewozmywaku?

Zadzwonił telefon, Jonasz podniósł słuchawkę.
- Pewnie Hultén.
Młoda  kobieta  powiedziała,  że  dzwoni  z  lotniska.  Przyszedł  list  do  pana  Jonasza 

Callenberga, gdyby miała nowy adres, mogłaby go natychmiast odesłać.

Jonasz zamierzał już spełnić prośbę nieznajomej, ale się zawahał.
- Proszę przesłać list na stary adres - rzucił krótko i rozłączył się.
- Jakiś problem? - spytała Katja, podchodząc bliżej.
Jonasz westchnął.
-  Sądzę,  że  to  była  Birgit Karlsson.  Próbują  różnych  sztuczek,  by wydobyć  ze  mnie 

nowy adres.

- Skąd znają numer telefonu?
- Bo mi go nie zmieniono, centrala ma tylko polecenie, by nikomu nie podawać adresu. 

Och, obrzydła  mi już ta  zabawa w ciuciubabkę. Nie lubię uciekać, lubię działać! A poza tym 
marzę, żeby wrócić do pracy. Latać, czuć się potrzebny!

- Jeśli brakuje ci pieniędzy...
-  Ależ skąd,  wypchałem  nimi  materac!  To  ta  bezczynność  mnie  zabija!  Jeśli  potrwa 

dłużej, będę musiał zabrać się  za jakieś ćwiczenia, bo diabli  wezmą sprawność, moją dumę. 
Policja  nigdy ich nie  złapie.  Puścili  dziewczynę  wolno,  a tamci  dwaj  ukryli  się  jak szczury. 
Niech wreszcie coś się stanie!

- Będę wdzięczna, jeśli nic się nie stanie - mruknęła w odpowiedzi.
Jonasz zajrzał do  szafki i  znalazł  jedną  filiżankę i  jeden kufel  Nie miał  nic przeciwko 

background image

piciu kawy z kufla. Wstawił rondel z wodą, znalazł dwie porcje kawy  rozpuszczalnej i wsypał 
je  do  rondla.  Katja  zdusiła  w  sobie  jęk  rezygnacji,  czyniąc  nadludzkie  wysiłki,  by  do 
pozbawionej firanek kuchni wprowadzić choć odrobinę domowej przytulności.

- Co robisz w święta?
Podskoczyła.
-  W  święta?  Mój  Boże,  znów  są  święta?  Nie  mam  pojęcia.  A  jak  ty  obchodzisz 

gwiazdkę?

- Przez ostatnie  lata  byłem za  granicą. A jeszcze  wcześniej jeździłem do siostry,  która 

traktowała mnie jak intruza w swoim uporządkowanym świecie. A ty.

- Różnie bywa - odrzekła wymijająco. - Raz byłam u siebie, na wsi, ale niezbyt mile to 

wspominam.

- Sama?
-  Nie,  miałam  ze  sobą  dzieła  zebrane  Steinbecka.  Steinbeck  nie  zdołał  jednak  zabić 

wszystkich wspomnień.

Przyglądał się jej w zamyśleniu.
- A poza tym... spędzałaś święta samotnie w mieszkaniu?
-  Tak  -  odrzekła,  schylając  głowę.  -  Gwiazdka  to  głupi  wynalazek,  stworzona  przez 

ludzi, którzy uwielbiają kandyzowane aniołki. Nie lubię gwiazdki.

Jonasz pracowicie rozpakowywał paczkę herbatników.
- Nie chciałabyś spędzić Wigilii ze mną? Tutaj?
Odwróciła się do niego plecami, by nie mógł zajrzeć jej w twarz.
- To by  się chyba nie udało - odparła zduszonym głosem. - Jestem słabym pocieszeniem 

dla kawalera. Pamiętasz, co napisałam? Nie mam ci nic do zaofiarowania.

Jonasz wiedział doskonale, że nie miała na myśli podarków świątecznych.
- Mylisz się - stwierdził z niezwykłą powagą. - Dałaś mi już bardzo wiele.
- Naprawdę? - spytała z niedowierzaniem. I nagle  zmieniła ton. - Nie wierzę, ty chcesz 

wyłącznie seksu. A tego nie mogę ci dać.

- Kto powiedział, że ja chcę wyłącznie seksu? - spytał z irytacją.
- Takie przynajmniej sprawiasz wrażenie.
Kawa  wykipiała  na  oczach  Jonasza  i  tylko  jego  stłumione  przekleństwa  rozładowały 

napiętą atmosferę.

Zjedli  improwizowany posiłek,  zajęci  beztroską  paplaniną,  potem  zmierzyli  firanki  i 

omówili  kwestię  pozostałych  mebli.  Dopiero  kiedy   Katja  z  przerażeniem  spojrzała  na 
zegarek, Jonasz wrócił do przerwanego tematu.

- Czemu boisz się seksu, Katju?
- Jonasz! - powiedziała z wyrzutem. - Wszystko musisz popsuć! A było tak miło!
Tak,  było  miło.  Na  jej  twarzy  pojawił  się  rumieniec,  oczy  błyszczały  jak  gwiazdy, 

niewiele  w  niej  zostało  uporządkowanej  Katji  Francke.  Teraz w  jej  spojrzeniu  pojawił  się 
cień.

- Nie możesz zostać na noc? - spytał.
Wybiegła do przedpokoju.
- To wykluczone! - krzyknęła ostro.
Jonasz ruszył za nią powoli.
- Odstąpię ci pokój i łóżko, możesz czuć  się  bezpiecznie. Jak chcesz, zamknij drzwi na 

klucz, choć to zupełnie zbędne.

- Dlaczego chcesz, żebym została?

background image

-  Po  pierwsze,  znakomicie  czuję  się  w  twoim  towarzystwie  i  wprost uwielbiam  twoje 

docinki. A po drugie, boję się o ciebie. Dobrze wiesz dlaczego.

- Mam samochód! I policjanta, który mnie pilnuje.
- To nie wystarczy. No, ale jeśli nie chcesz zostać...
Rozglądała się bezradnie wokół.
- Nie o to chodzi. Wcale nie mam ochoty już iść, bo... bardzo mi ciebie brakowało przez 

te parę dni Różnimy się bardzo, ale nadajemy na tej samej długości fali, prawda?

Skinął głową.
Uczyniła niecierpliwy gest.
- Gdybyś tylko nie był tak bardzo...
- Pochłonięty myślami o seksie? Nie jestem, Katju.
- Nie, nie jesteś nachalny. Przynajmniej nie  za bardzo - poprawiła się szybko. - Chodzi 

mi o ciebie!

Czekał.
- Co to znaczy, Katju? - spytał łagodnie.
-  Spójrz na  siebie!  -  prychnęła  gwałtownie.  -  Stoisz,  leniwie  oparty o  drzwi.  I  jesteś 

taki... taki... pociągający! Och, muszę już iść - zakończyła z zażenowaniem.

- Katju - powiedział cicho, nie ruszając się z miejsca.
Zaczęła płakać.
-  Jesteś  gorylem,  mówię  rzeczy,  których...  Wcale  tak  nie  myślę,  w  ogóle  mnie  nie 

interesujesz. I... Gdzie, do diaska, są moje rękawiczki?

- Tutaj - odrzekł spokojnie, podnosząc je z podłogi - To twoja paczka?
Katja otrząsnęła się i otworzyła szeroko oczy.
-  Tak!  Korona  Łucji  i  świece  na  jutrzejsze  święto!  Miałam  zostawić  je  w  biurze, 

dziewczęta potrzebują ich wcześnie rano. Muszę tam teraz wpaść.

- Jadę z tobą.
- Nie! - zaprotestowała. - Nie, proszę, nie rób tego! Dam sobie radę.
Jonasz zrozumiał, że nie była w stanie znieść jego obecności ani chwili dłużej, więc nie 

nalegał.

- Nie powinnaś ty być Łucją? - zdziwił się.
Katja odrzekła spiesznie, naciągając rękawiczki, jakby chciała  już mieć to wszystko za 

sobą:

-  Byłam  w  zeszłym  roku  i  teraz  znów  mnie  poproszono,  jak  wszystkie  długonogie 

blondynki.  Odmówiłam.  Mam  złe  doświadczenia.  Żonaci  urzędnicy  dodają  wódki  do 
grzanego  wina,  potem  pojawiają  się  ich  rozhisteryzowane  żony   i  mają  do  nas  pretensje. 
Żałosne przedstawienie.

-  Więc  wyśpisz  się  rano?  To  mi  oszczędzi  wyrzutów  sumienia.  Odprowadzę  cię  do 

windy.

- Nie, Jonasz, żadnych wind! Do widzenia, dziękuję za cudowny wieczór!
- Kiedy się zobaczymy?
Zatrzymała się w drzwiach.
-  Znajdź  sobie  jakąś  miłą,  seksowną  dziewczynę  i  zapomnij  o  brzydkiej  Katji.  Ona 

wybiera się do domu lizać rany i wracać do równowagi.

- A więc ją troszkę naruszyłem?
- Troszkę? Prawdziwe trzęsienie ziemi!
Drzwi  zatrzasnęły  się  i  Jonasz  został  sam.  Powoli  wszedł  do  pokoju,  w  którym 

background image

królowała jedynie sofa obita jasną skórą. W pustych ścianach wciąż rozbrzmiewało echo.

Jonasz uśmiechnął się do siebie. Przepełniała go radość. Chwycił miarkę i rąbnął nią w 

oparcie sofy. Miarka pękła na pół.

To nic. Musiał jakoś dać upust uczuciom.

background image

ROZDZIAŁ XI

Dyrektor  Svantesson  siedział  w  hotelu  w  Rio  de  Janeiro  z  drinkiem  w  dłoni  i 

rozkoszował się widokiem na ogromny posąg  Chrystusa. Jednak nie sprawy natury duchowej 
zaprzątały jego myśli.

Uratowany,  myślał  z  ulgą  i  triumfem.  Uratowany  w  ostatniej  chwili!  Przeżył  kilka 

trudnych dni, ale w końcu w genialny sposób wystrychnął ich na dudka. Wszystkich!

Zaniósł się rechotliwym śmiechem.
Niewielu mężczyzn mogło dorównać mu inteligencją. Kissinger, może Einstein, choć to 

właściwie  zaspany  naukowiec,  a  tacy   się  nie  liczą.  Trzeba  żyć  pełnią  życia,  zarabiać 
pieniądze, działać szybko, a myśleć jeszcze szybciej. Jak on, dyrektor Svantesson!

Tylko  jeden  człowiek  wiedział,  gdzie  się  teraz  znajduje.  Pilot,  Jonasz  Callenberg.  A 

znając  Berrę  i  Stickana  mógł  być  pewien,  że  nie  ma  już nikogo,  kto  by znał  jego  miejsce 
pobytu. Berra i Stickan lubili zabijać. Mieli swoje nawyki...

Tak, w genialny sposób zatarł wszelkie ślady.
Wymacał  w kieszeni  klucz do hotelowego  sejfu. W  bezpiecznym  schowku w recepcji 

spoczywała cała jego fortuna. Dość  pieniędzy, by biały człowiek mógł  opływać w tym kraju 
we wszelkie zbytki.

Jedynie  konieczność  nagłego  opuszczenia  firmy   mąciła  nieco  jego  znakomite 

samopoczucie. Ale w końcu, zbyt wiele  czasu musiał  jej poświęcać. Równie dobrze kto inny 
mógł  przejąć na  swoje  barki cały ten ciężar. Pewnie biją się  już o schedę po nim! Niech się 
biją! Starczy mu to, co zabrał ze sobą.

Tu nikt nie będzie zadawał nieprzyjemnych pytań.
Znów pojawił się ten mężczyzna. Ten sam, który przyglądał mu się ukradkiem w holu.
Policjant?
Skąd? Czemu, u diabła, miałby  to być policjant? Svantesson był jednym z wielu gości, 

rzecz jasna wyglądał lepiej  niż większość (odruchowo przejrzał się  w lustrze), ale poza tym 
nie rzucał się wcale w oczy.

To pewnie detektyw hotelowy. Taką ma pracę, przygląda się gościom.
Svantesson przeciągnął się z zadowoleniem. Wszystkich oszukał. Jeden po drugim dali 

się złapać  na  haczyk. I wszystko mogło zostać po staremu, mógłby spędzić w Szwecji resztę 
swych dni, gdyby nie ten przeklęty wypadek. Zdarzył się tak niespodziewanie! Co za idioci!

Na samo wspomnienie Svantesson poczerwieniał z irytacji.
Zachowując zimną krew, zdołał umknąć na czas.
Nie zostawiając śladów.
Znów  przejrzał  się  w  lustrze  i  przygładził  szpakowate  włosy.  Wciąż  był  przystojny. 

Czterdzieści trzy lata to żaden wiek. I ten wybitny umysł...

Pora zbudować sobie nowe życie.
Katja zaparkowała  samochód przed imponującą  fasadą firmy  Svantessona. Zbliżała się 

północ,  budynek  pogrążony  był  w  mroku.  Wyjęła  klucz  i  otworzyła  drzwi  wejściowe. 
Wymacała kontakt i zimne światło świetlówek zalało po chwili całe wnętrze. Winda zawiozła 
ją na drugie piętro, głuchy, metaliczny łoskot niósł się echem po opustoszałym budynku.

Ogromne  biuro wyglądało dziwnie  o  tej  porze  nocy, jak od dawna  nieczynna  fabryka. 

Katja  podeszła  do  okna,  gdzie  leżał  karton  z  dekoracjami.  Znalazła  małe  świeczniki  dla 
orszaku  Łucji,  ozdobione  gałązkami  borówkowymi.  Otworzyła  swoją  paczkę  i  wyjęła 
świeczki.

Te świece dają słabe światło, pomyślała. Będziecie, dziewczęta, kiepsko wyglądać.

background image

Przed  budynkiem  zatrzymało się dwóch młodych mężczyzn i badawczym  spojrzeniem 

obrzuciło jej samochód. Nie kradnijcie go, poprosiła  w duchu.  Jest stary  i zniszczony,  co po 
nim takim twardzielom jak wy!

Jej  prośby  odniosły   skutek.  Obrzuciwszy   wzrokiem  fasadę  budynku,  zostawili 

samochód w spokoju, po czym zniknęli w cieniu bramy. Zamknięte, chłopcy!

Pojawili się ponownie  i okrążyli narożnik budynku. Tam też jest zamknięte, nie  macie 

czego tu szukać, firma produkuje kartony, a dyrektor zwiał z kasą.

A może nie zwiał. To bez znaczenia. Katja wróciła do wkładania opornych świec. Po co 

ich aż tyle? Dziewczęta mogły zresztą zrobić to same...

Coś kazało jej przerwać pracę. Gdzieś w budynku trzasnęły drzwi.
Urojenie!
Czy to nie odgłos kroków na schodach? Ostrożnych, ale jednak odbijających się słabym 

echem od kamiennych ścian.

Katja  złapała  torebkę  i  rękawiczki,  podkradła  się  do  drzwi  i  zgasiła  światło.  Jakiś 

ostrzegawczy  głos  podpowiadał  jej,  że  nieproszeni  goście  nie  mieli  uczciwych  zamiarów. 
Stanęła za drzwiami i wstrzymała oddech.

Dobiegły ją jakieś szepty, całkiem dobrze słyszalne w pustym budynku.
- To jest jej  samochód, przysięgam! Mamy szansę, Callenberg  zrobi dla niej  wszystko, 

mogę się założyć.

Możesz? Ja nie, pomyślała Katja, drętwiejąc ze strachu. Z pewnością zauważyli światło 

w biurze...

Rozejrzała  się  wokół,  po  czym  ruszyła  do  pokoju  kierownika  i  podniosła  słuchawkę 

telefonu Nie miała numeru Hulténa, ale ku swemu zdziwieniu potrafiła z pamięci odtworzyć 
numer Jonasza.

Wykręciła  go  drżącym  palcem  i  czekała  z  niecierpliwością.  Byli  już z  pewnością  na 

drugim piętrze, ale nie wiedzieli, które drzwi prowadzą do biura.

Przynajmniej taką miała nadzieję.
Wreszcie! Głęboki głos Jonasza.
- Jonasz! - wyszeptała z pośpiechem. -  Mówi Katja, jestem w biurze. Oni  też tu są, za 

drzwiami! Złap Hulténa, szybko!

- Katja! - krzyknął z przerażeniem. - Powinienem był...
- Pośpiesz się! - przerwała mu. - Boję  się, Jonasz! Tylko nie przyjeżdżaj sam, oni chcą 

ciebie, nie mnie.

- Jedziemy! - powiedział i rzucił słuchawkę.
Teraz tylko trzeba znaleźć jakieś drzwi, które można zamknąć na klucz!
W  chwili  gdy  tamci  otworzyli  drzwi  do  biura,  Katja  zniknęła  w  wewnętrznym 

korytarzu. Rozejrzała się  nerwowo wokół, nie miała wiele czasu, by  wybrać właściwe drzwi, 
jeszcze mniej, by stwierdzić, które z nich zamykają się od wewnątrz.

Damska szatnia.
Bez wahania wpadła  do środka  i  przekręciła  klucz w zamku. Nasłuchując  ich  głosów, 

opadła wyczerpana na ławkę pośród drewniaków i zapomnianych parasolek.

Uratowana! Żeby tylko pomoc z zewnątrz dotarła na czas!
Pięć minut później zza drzwi dobiegł ją wyraźny, młody głos.
- Berra! Chodź tu! Te drzwi są zamknięte od wewnątrz!
Szybkie kroki. I skrobanie do drzwi.
- Małe piwo - powiedział drugi, chropawy głos. - Załatwię je w sekundę.

background image

Nie! Objęła ją gorąca fala strachu. Rozejrzała się rozpaczliwie wokoło. Co teraz?
Jonasz, Hultén i kilku policjantów szarpało za klamkę.
- Zamknięte - stwierdził inspektor. - Musimy znaleźć kogoś z kluczem.
Lodowaty dreszcz strachu przebiegł po plecach Jonasza.
- Tu są świeże ślady  - rzucił jeden z policjantów. - Sprawdzę od zaplecza. - Zniknął za 

rogiem budynku.

Pozostali ruszyli za nim. W chwilę później dobiegł ich jego głos:
- Tylna brama jest otwarta. Wyłamano ją.
Wbiegli  do środka  i rzucili  się  schodami  w górę. Jonasz i  Hultén  wiedzieli, na  którym 

piętrze mieszczą się biura.

Nigdy dotąd Jonasz nie odczuwał takiego strachu. Stracił mnóstwo czasu na znalezienie 

inspektora,  a  na  dodatek  ta  zamknięta  brama...  W  budynku  panowała  całkowita  ciemność. 
Zapalali kolejne lampy, ale nigdzie ani śladu życia.

W końcu dotarli do korytarza.
Nagle  zobaczyli  dwie  sylwetki,  które  na  ich  widok  zniknęły  za  przeciwległymi 

drzwiami. Policjanci puścili się pędem za nimi, lecz Jonasz się zatrzymał.

Skąd się pojawili?
Drogę wskazały mu wyważone drzwi.
- Katja! - krzyknął i wpadł do środka. Cisza, dziewczyny ani śladu.
- Katju! - krzyknął z rozpaczą.
Jego  uwagę  zwróciły  małe  drzwi.  Znać  było  na  nich  ślady  wściekłych  kopniaków, 

klamka zwisała.

Rozległ  się  chrobot zasuwki i  drzwi otworzyły  się powoli. Jonasz nie  był w stanie  się 

poruszyć.

W środku stała Katja, nienaturalnie wyprostowana, nienaturalnie blada i poważna.
- Jak godnie opuścić damską toaletę? - spytała żałosnym głosem.
Inspektor  Hultén  znalazł  ich  przed  wejściem  do  damskiej  szatni.  Oparta  o  ramię 

Jonasza,  Katja  drżała  jak  osika,  a  on,  twardy  lotnik  i  łowca  przygód,  szeptał  jej  słowa 
pociechy, gładząc po jasnych lokach.

- Dość nieoczekiwany widok - stwierdził sucho Hultén. - Bez wątpienia jednak krok we 

właściwym kierunku.

background image

ROZDZIAŁ XII

Katja nie mogła opanować drżenia.
- Wiem, że to zabrzmi głupio, Jonaszu - szepnęła - ale nie zostawiaj mnie.
- Nie zostawię - zapewnił. - Złapaliście ich, inspektorze?
- Tylko Stickana. Ten drugi uciekł.
- Ten drugi jest gorszy, prawda?
- Obaj to typy spod ciemnej gwiazdy, ale ten Berra to prawdziwy twardziel. Poza tym to 

handlarz,  nie  bierze  narkotyków,  tylko  żyje  z cudzego  nieszczęścia.  Niech  pan  się  zajmie 
dziewczyną, panie Callenberg, potrzebuje pańskiej opieki. Porozmawiamy jutro rano.

Jonasz skinął głową.
- Chodź, Katarzyno! Wujek Jonasz zabierze cię do domu. W moim mieszkaniu będziesz 

bezpieczna.

Odruchowo posłużył  się  jej  prawdziwym  imieniem.  Wciąż dygocząc, nabrała  głęboko 

powietrza i wkładając w to całą siłę woli, na powrót stała się Katją.

- Czy twoja łazienka nadaje się do czegokolwiek?
- Jest w pełni wyposażona! Mam nawet mydło i ręcznik. I jedną szczoteczkę do zębów, 

ale wolałbym zachować ją dla siebie.

-  Całkowicie  się  z  tobą  zgadzam!  Własny  grzebień,  własna  poduszka  i  własna 

szczoteczka.  Mówiłeś,  że  Hemingway  szorował  zęby frotowym  ręcznikiem?  Przyjdzie  mi 
więc złożyć hołd literaturze.

- Świetnie!  Muszę  pamiętać o poduszce, kiedy następny  raz złożę ci  wizytę. -  I  dodał 

szybko, zanim  zdążyła skomentować jego uwagę:  - Cieszę się,  że mogę  odwzajemnić twoją 
gościnność.

Skinęła głową z wdzięcznością.
-  A  twoja  wcześniejsza  obietnica  jest  wciąż  aktualna?  Że  mogę  się  czuć  u  ciebie 

bezpiecznie, pod każdym względem?

- Całkowicie! Uważasz mnie za jakieś zwierzę? No, tak - dodał spokojnie - tak właśnie 

uważasz.  Zapewniam  cię,  jestem  całkowicie  niegroźnym  egzemplarzem.  Wielkim, 
sympatycznym  leniwcem, który  nawet nie  pomyśli o samicy,  póki  ta nie zniknie z jego pola 
widzenia.

Na  twarzy   dziewczyny  pojawił  się  słaby  uśmiech.  Następne  pytanie  całkowicie  go 

zaskoczyło.

- Masz kolegów?
- Kolegów?  O co  ci...?  Hm, mam. Pilotów, mechaników. Żadnych bliskich przyjaciół. 

Dlaczego pytasz?

- Nikt z nich  nie  mieszka  w pobliżu?  Nie widziałeś się  z nimi  dzisiaj  lub  wczoraj? A 

może rozmawiałeś przez telefon?

-  Nie  -  odrzekł  zupełnie  zaskoczony.  -  Nie  rozumiem  cię,  Katju.  Czemu  cię  to 

interesuje?

Odprężyła się.
- Nic takiego.
- Mam do któregoś zadzwonić? Potrzebna ci przyzwoitka?
Znów zadrżała.
- Nie, za żadne skarby! Idę z tobą. Jeśli pozwolisz.
Jonasz patrzył  na  nią  z nie skrywanym  podziwem. Inspektor  uznał  zapewne, że Katja 

wróciła  do  równowagi,  lecz  Jonasz  wciąż  czuł  kurczowy  uścisk  jej  wąskiej  dłoni.  Chciał 

background image

przekazać jej choć odrobinę własnej pewności siebie, ale nie potrafił.

Mógł  wyobrazić  sobie,  co  czuła  przez  te  długie  minuty,  zanim  nadeszła  pomoc. 

Zamknięta  w malutkiej  toalecie,  oddzielona  cienkimi  drzwiami  od dwóch  zdesperowanych, 
niebezpiecznych zbirów.

Nie był właściwie w stanie pojąć, jakim cudem wciąż trzymała się na nogach.
Zjechali windą w całkowitym milczeniu. Katja nie puszczała jego dłoni, a Jonasz uznał, 

że  nie  czyniła  tego  wyłącznie  pod  wpływem  zdarzeń  tego  wieczora.  Pięć  lat  życia  w 
samotności, brak przyjaciela czy powiernika myśli - to musiało pozostawić w jej świadomości 
niezatarty ślad.

Zrobiło mu się ciepło na duszy. Został wybrany! Tylko on zasłużył na jej zaufanie!
- Katju - szepnął czule i pogłaskał ją po włosach.
-  Nie,  Jonasz  -  poprosiła,  odwracając  twarz.  -  Tylko  nie  to!  Powiedz  lepiej  coś 

zabawnego.

- Nie mogę. Jestem pusty, wypalony. Dla mnie to też były ciężkie chwile.
Nie poruszyła się, ale z wdzięcznością i lekkim zażenowaniem ścisnęła jego dłoń.
Jaką  tajemnicę  skrywała  ta  kobieta,  jakie  rozterki  nią  targały?  Co  jej  się  przytrafiło? 

Jonasz czuł podświadomie, że to on właśnie ma szansę, by uchylić drzwi do jej duszy. Gdyby 
tylko znalazł właściwy klucz. Klucz? Uderzyła go myśl, że klucze odgrywały niezwykłą rolę 
w wydarzeniach ostatnich dni...

Wracali  jej  samochodem,  bo  Jonasz  przyjechał  razem  z  inspektorem.  Usiadł  za 

kierownicą,  Katja  była  wciąż zbyt zdenerwowana,  by  prowadzić. Przez chwilę  pomyślał, że 
może  Berra  stoi  gdzieś  za  rogiem  i  będzie  ich  śledzić,  ale  on  przecież  nie  miał  auta.  Na 
wszelki wypadek Jonasz pojechał do domu okrężną drogą.

Kiedy znaleźli się w mieszkaniu, musiał rozebrać ją z płaszcza. Katja zachowywała się 

apatycznie, jak lunatyk ruszyła  przez pokoje. Jonasz miał wrażenie,  że szuka  śladów czyjejś 
obecności.

Zareagowała dopiero, gdy odstąpił jej swoją sypialnię.
- Nie zostawiaj mnie! - rzuciła pospiesznie.
Spojrzał  na  nią  pytająco. Stała  z zamkniętymi  oczami,  ciężko oddychając. Usta  miała 

zupełnie sine.

- Wiem, że  nie powinnam  - powiedziała głosem  na granicy płaczu.  -  Mogę  posiedzieć 

na krześle? Przy twoim łóżku?

- Ja nie chcę spać. Połóż się, będę cię pilnować.
-  Nie! To niesprawiedliwe. Jestem  taka  wściekła  na  siebie  za  tę  histerię,  ale  teraz nie 

mogę zostać sama!

- To zupełnie naturalne - uspokoił ją. - Ufasz mi, Katju?
- To nie  kwestia zaufania. Wiem,  że nie  rzucisz się  na mnie jak zwierzę. Chodzi  o coś 

in... Zresztą nieważne. Ufam ci. Nie mam wyjścia.

-  Zrobimy tak,  położymy  tu  oba  materace  i  zaśniemy razem.  Przysięgam,  że  cię  nie 

dotknę.

Wpatrywała  się  długo  w  jego  twarz,  której  starał  się  nadać  możliwie  najbardziej 

przyjazny  wyraz.  Patrzyła  na  jego  mocne  ciało,  na  usta,  które  czekały  na  odpowiedź. 
Przypomniała sobie gorący pocałunek na stacji i ujrzała tamto wydarzenie w nowym świetle. 
Wtedy chciał  ją  rozzłościć i  zaszokować  i  dopiął  swego. Teraz na myśl  o  wargach, które  jej 
dotknęły, poczuła falę odurzającego podniecenia. Odwróciła głowę.

- Więc jak, Katju? Złożyłem ci propozycję.

background image

- Jesteś pewien, że nikogo tu nie ma?
- Ależ moja droga!
-  Nie  przejmuj  się  mną  - dodała  szybko,  chcąc  uniknąć  dalszych pytań. -  Chcę  tylko, 

byś wiedział, że jeśli nie masz wobec mnie uczciwych zamiarów, to... mnie to zabije.

Jej oczy wyrażały przejmujący smutek i  Jonasz zrozumiał, że Katja  nie histeryzuje. Ta 

świadomość  wstrząsnęła  nim,  jej  problemy  musiały  być  znacznie  poważniejsze,  niż 
przypuszczał.

- Pragnę  wyłącznie  ci  pomóc  - zapewnił  z powagą. - Nie  mogę  pozwolić, byś została 

sama.

Pochyliła głowę, jej twarz skryła się pod falą jasnych włosów.
- Więc zgadzam się - odrzekła nieśmiało.
- Chcesz kawy?
Mając świeżo w pamięci jego wyczyny kulinarne, odrzekła pośpiesznie:
- Nie, dziękuję, nie teraz!
Jonasz stał przed nią, trochę bezradny; cieszył się, że Katja zostaje, ale nie wiedział, jak 

sprostać sytuacji.

-  Możemy  się  po  bratersku  podzielić  piżamą  -  powiedział  ze  zmieszaniem.  -  Tobie 

wystarczy góra, a ja wezmę... resztę.

- Dziękuję - uśmiechnęła się z przymusem. - Chyba nie będzie mi potrzebna. Zostanę w 

ubraniu.

- Ale... Zresztą jak chcesz, ja też się nie rozbiorę.
Pół godziny później  leżeli na  materacach, wpatrując się w sufit i trzymając za  ręce, bo 

Katja  wciąż  nie  mogła  pozbyć  się  lęku  przed  samotnością.  Jonasz wiedział,  że  nie  spała, 
poznawał to po oddechu.

- Zawróciłaś mi w głowie, Katju - szepnął.
Katja wstrzymała oddech, a jej dłoń znieruchomiała.
- To był głupi żart! - powiedziała po chwili.
- To nie był żart. Mówię poważnie.
Milczała długo. Wreszcie odezwała się:
- Masz na myśli Katarzynę?
-  Nie,  całość.  Doszedłem  do  wniosku,  że  Katja  jest  częścią  twojej  osobowości. 

Katarzyna to autentyczna, zmysłowa dziewczyna ze wsi, a Katja to dowcip i pewność siebie; 
elegancja  mniej  mnie  obchodzi.  Podziwiam  obie,  wszystko  co  jest  tobą!  Uwierz mi, nigdy 
dotąd nikomu nie mówiłem o miłości!

Katja milczała uparcie, jakby tocząc ze sobą walkę.
- Nie myśl, że to mnie raduje - dodał cierpko. - Masz skomplikowaną naturę. Nic jednak 

nie mogę poradzić, zajmujesz moje myśli w stopniu wysoce niepokojącym.

-  Przykro  mi  -  odrzekła  po  dłuższej  przerwie.  Jej  głos  miał  chłodną  barwę.  Jonasz 

odniósł  wrażenie, że  mówienie sprawia  jej  trudność. -  Przykro  mi,  ale  nie  możesz liczyć na 
wzajemność.

Westchnął.
- Wolałabyś, żeby Göran tu leżał?
- Göran? - zamyśliła się. - Nie wyobrażam go sobie leżącego na materacu na podłodze.
- Nie w tym rzecz.
- Wiem. W pewnym sensie wolałabym, bo Göran nic dla mnie nie znaczy.
Jonasz wstrzymał oddech.

background image

- Więc ja coś znaczę dla ciebie?
-  Nie,  ty  nic  dla  mnie  nie  znaczysz  -  warknęła.  -  Zupełnie  nic!  Musisz  zawsze 

przekręcać moje słowa?

Jonasz zrozumiał, że  posunął  się  za  daleko  i  stracił  tę  drobną  przewagę,  którą  zdołał 

sobie wypracować. Ale przecież powiedziała kiedyś coś o „trzęsieniu ziemi”...

Katja opanowała się z wysiłkiem.
-  Wybacz  mi!  Göran  to  jest  na  swój  sposób  wymoczek,  dlatego  znajomość  z  nim 

traktuję  tak  nieobowiązująco.  Jest  nudnawy,  nie  ma  żadnych  wymagań  poza  tym,  bym 
atrakcyjnie  wyglądała  i  zachowywała  się  właściwie.  Oświadczynami  zupełnie  mnie 
zaskoczył. Zresztą to był głupi krok z jego strony.

- Ja też nie stawiałem ci żadnych wymagań - przypomniał jej Jonasz.
- Nie, przynajmniej nie w sposób  świadomy. Czy  ja  leżę na  materacu z pieniędzmi? - 

spytała, zmieniając temat.

- Zwariowałaś? Nigdy się z nim nie rozstaję.
Roześmiała się. Słabo i bezradnie.
Jonasz nie mógł się już opanować, miał ochotę coś zrobić i panicznie się bał. Nie chciał 

skrzywdzić  Katji,  ale  sztuczna  niewzruszoność  pogłębiała  tylko  jej  cierpienie.  Nie  mógł  jej 
wziąć w ramiona, na to by  nie pozwoliła, ale musiał znaleźć sposób na dotarcie do jej  duszy. 
Teraz miał jedyną może szansę - byli tak blisko siebie, tak blisko prawdy.

Z pełną premedytacją zapytał:
- Göranowi zwierzyłaś się ze wszystkiego?
Katja była zbyt zmęczona i zdenerwowana, by zauważyć podchwytliwość pytania,
- Göranowi? Nie powiedziałam mu ani słowa!
- Więc jednak skrywasz jakąś tajemnicę?
Zachłysnęła się ze zdumienia.
- Jonasz! Obiecałeś!
Jonasz zdecydował się na kolejny drastyczny krok. Uniósł się na łokciu i wyszeptał:
- Jestem pewien, że jeślibym cię teraz pocałował, to odwzajemniłabyś pocałunek.
Objął ją, a gdy mu się wyrwała, ponownie zamknął ją w mocnym uścisku.
- Oszukałeś mnie! - krzyknęła z goryczą.
- Nie, nie oszukałem cię - syknął. - Pragnę jedynie twego dobra!
- Wykorzystujesz swój niezwykły urok jedynie po to, by mnie ośmieszyć!
- Ośmieszyć? - Jonasz oniemiał.
- Tak, ośmieszyć! Zrób to  szybko! Ale to  nieprawda,  nieprawda, nie obchodzisz mnie, 

możesz zrobić ze mną, co zechcesz, i tak mnie nic nie obchodzisz. Nic a nic!

Starała się wyzwolić z jego ramion. Bez powodzenia.
- Miła moja! - krzyknął z przerażeniem. - Nie jesteś mi obojętna! Czy to przestępstwo? 

A ten idiotyczny urok... zapomnij  o nim choć  na chwilę. Wcale taki nie  jestem. Nie gryź, to 
boli!  Mogę  zaczekać  aż  do  czterdziestki,  ale  ani  minuty  dłużej.  Wtedy  chcę  cię  mieć. 
Niezależnie od tego, co powiesz.

Żart  spalił  na  panewce.  Walczyła  jak  dzikie  zwierzę,  by   się  uwolnić.  Jonasz  nie 

zamierzał jej puścić, jeszcze nie w tej chwili. Chciał ją zmęczyć, by wreszcie miała dość.

-  Uspokój  się  -  prosił  -  ze  mną  jesteś  bezpieczna.  Powiedziałem:  jeślibym  cię 

pocałował, a nie mam takiego zamiaru. No już! Katarzyno!

- Jonasz, jesteś bestią, potworem, powinieneś...
Jej  głos  przeszedł  w  bolesny   krzyk  i  zaczęła  płakać.  Opadła  na  jego  ramię,  łkając 

background image

bezradnie. Jonasz dziękował w duchu, że jeszcze nie dorobił się sąsiadów.

- Bogu dzięki! - wysapał. - Koniec walki.
Poklepał ją pocieszająco po wstrząsanych płaczem ramionach.
- Doprawdy, stawiłaś twardy opór, dziewczyno!
Pięć  lat  treningu,  pomyślał  ze  współczuciem.  Pięć  lat  treningu,  by  zachować  w 

tajemnicy coś, co powoli zaczęło się przed nim odsłaniać.

- Płacz - szepnął. - To pomaga. Potem porozmawiamy!

background image

ROZDZIAŁ XIII

Jonasz  dał  Katji  czas  na  uspokojenie.  Ręce  i  nogi  zdrętwiały  mu  w  niewygodnej 

pozycji, a koszula przemokła od jej łez, ale co to miało za znaczenie? Zwycięstwo wydawało 
się być tak blisko.

W końcu usiadła i pociągnęła nosem.
- Przepraszam - wymamrotała i wytarła oczy rękawem swetra.
- Ostatnim razem świadkiem była krowa - powiedział miękko. - Teraz...
- Nic  nie  mów - przerwała  mu błagalnie.  -  Nie jesteś gorylem. Jesteś cudowny. Może 

ulepiony z gorszej  gliny niż ludzie  pokroju Görana, ale rozumiesz znacznie więcej niż oni. I 
jesteś bardziej tolerancyjny.

Pociągnęła nosem.
-  Poza  tym  mam  wrażenie,  że  wyrządziłam  krzywdę  gorylom  -  dodała  z niepewnym 

uśmiechem. - To  miłe i  przyjazne  zwierzęta,  które  żują  liście  i  trzymają się  z dala  od  złych 
ludzi. Jesteś miły, Jonasz!

Nie był zbyt pewien, czy żuje liście, ale na wszelki wypadek przytulił ją.
- Nie jesteś zła na mnie? Byłem troszkę brutalny.
Uśmiechnęła się i potrząsnęła głową.
- Chyba tego mi było trzeba.
-  Kiedyś  poprosiłaś  mnie  o  pomoc,  pamiętasz?  -  zapytał.  -  To  właśnie  usiłowałem 

zrobić. Pomóc ci.

- Muszę umyć twarz - powiedziała wstając. - I wytrzeć nos.
Poszła  do  łazienki.  Jonasz  też  się  podniósł.  Najchętniej  zapaliłby  papierosa,  ale  już 

dawno rzucił palenie. Znalazł butelkę Drambuie w kuchni i napełnił dwa kieliszki.

- Masz - podał jej jeden, kiedy wróciła. - Tego nam trzeba. Obojgu.
- Chcesz mnie upić, żebym była łatwiejsza? - spytała podejrzliwie.
- Tak - przyznał szczerze - żeby ci było łatwiej opowiadać.
Obrzuciła  go  długim, bardzo  długim  spojrzeniem.  Jej  twarz była  jak  ekran, na  którym 

Jonasz  widział  przebiegające  myśli.  Wzięła  kieliszek  i  jednym  haustem  wychyliła  jego 
zawartość.

- W takim razie nalej mi jeszcze jednego - poprosiła.
- Znakomicie! - Jonasz obdarzył ją ciepłym uśmiechem.
I  znów  położyli  się  na  materacach.  Przedtem  jednak  podzielili  się  jego  piżamą  i 

przykryli kołdrami. Jonasz znalazł jej dłoń swoją dłonią, a Katja przyjęła to z wdzięcznością.

- Dlaczego tak bardzo chcesz znać prawdę?
- Bo strasznie mi na tobie zależy. Czy  to nie tłumaczy wszystkiego?  Chcę wiedzieć, co 

zaszło,  bo  przytrafiło  się  to  tobie.  Nie  dajesz  mi  szansy,  bym  zdobył  twoją  miłość,  jeśli 
skrywasz w sobie prawdziwe uczucia. Ten płacz nie wystarczy.

- Nie - przyznała - nie wystarczy.
- Płakałaś przecież tamtego wieczora.
- Tak, lecz później już ani razu. Aż do dziś.
- Wtedy nie pomogło, teraz też nie pomoże. Tamto zdarzenie musiało być dla ciebie tak 

wielkim szokiem, że zbudowałaś sobie nowe życie, stałaś się inną kobietą. Kobietą, która boi 
się  być  sobą,  nie  traktuje  siebie  poważnie  i  wszystko  zbywa  lekkim  i  dowcipnym  tonem. 
Mam rację?

- Chyba tak - zgodziła się nieśmiało.
-  Czy teraz  rozumiesz,  dlaczego  muszę  wiedzieć?  To  znaczy,  jeśli  choć  trochę  ci  na 

background image

mnie zależy.

Nie poruszyła się przez dłuższą chwilę. Jonasz czekał z bijącym sercem.
- Jakie to ma znaczenie? - powiedziała cicho i żałośnie. - I tak nie mogę pokazać ci, co 

czuję.  Nie  mogę  wyjść  za  mąż,  przyjmować  czułości  i  odwzajemniać  jej.  Jestem 
zablokowana, przepełnia mnie bezbrzeżny strach.

Odczekał chwilę.
- Może chcesz się przysunąć bliżej?
- Nie. Tak jest dobrze.
Najgorsze,  że  nie  potrafi  się  przyznać  do  miłości,  pomyślał.  Dlaczego?  Co  ją 

powstrzymuje?

W pokoju zapadła cisza. Światła miasta rysowały się jasną smugą na niebie.
- Chyba nie dam rady, Jonaszu.
- Spróbuj!
- To ohydne! Tak się wstydzę.
- Moja mała Katju, mam trzydzieści dwa lata i niejedno w życiu widziałem. Cokolwiek 

zrobiłaś, nic mnie nie zdziwi.

Ścisnęła jego dłoń z wdzięcznością i niemą prośbą o wyrozumiałość.
- Tak się starałam o wszystkim zapomnieć.
- I nie udało się.
- Nie. Ale i tak trudno wracać do tamtych chwil.
- Świetnie to rozumiem.
- Naprawdę tak trzeba?
- Tak! Nie ma wyjścia. Nie odkładaj już tego dłużej.
Katja westchnęła ciężko.
Minęło parę minut, zanim podjęła kolejną próbę.
- Chodziłam do szkoły. W mieście.
Koniec opowieści.
-  I?  -  zachęcił  ją  Jonasz.  - Domyślam  się, że  nie  chodzi  o  dom  rodziców,  bo  byś  nie 

mogła w nim mieszkać.

- To nie stało się w domu. Ani we wsi. W mieście.
- Miałaś osiemnaście lat?
-  Tak.  Opowiadałam  ci,  że  w szkole  mi  dokuczano,  pamiętasz?  Przezywano  krową  i 

wieśniaczką.  Byłam  brzydka  i  niezdarna,  miałam  przeciwko  sobie  nawet  nauczycielkę 
gimnastyki, co tylko pogłębiało moje kompleksy. Zdawałam sobie sprawę ze swego wyglądu. 
Niewiele mówiłam, słowa przychodziły mi z trudem, a zresztą i tak nikt mnie nie słuchał.

Przerwała,  a  Jonasz czekał.  Cieszył  się, że  nie  musiała  wcześnie  wstawać  następnego 

dnia; było już bardzo późno.

- Ale miałam uczucia, jak wszyscy. I zakochałam się w pewnym chłopcu.
Tego się spodziewałem, pomyślał Jonasz.
- Niestety, serce nie zawsze wybiera właściwie. On był bogaty i zepsuty, rozpieszczany 

przez ojca,  właściciela  warsztatu samochodowego. Nazywał  się  Sven  - Arne  Lund  i  stał  na 
czele  grupki  podobnych do  niego chłopaków.  Był  o  rok  wyżej  i doskonale  wiedział, że  jest 
obiektem mego cichego uwielbienia. Myślę, że go to dość irytowało.

- Rozumiem - zapewnił Jonasz, ściskając jej dłoń.
- W  końcu zrobiłam  coś  głupiego.  Chodziłam  od czasu do  czasu na  dyskoteki, on też 

tam  bywał.  Tamtego  wieczora  przyszedł  razem  z  kumplami.  Byli  wstawieni,  ale  dla  mnie 

background image

istniał tylko on. Tuż przed zamknięciem zatańczył ze mną.

Jonasz zaklął w duchu. Katja musiała to zauważyć, bo spytała z nadzieją w głosie:
- Mam przestać?
- Nie, mów dalej.
Westchnęła z rezygnacją.
-  Byłam  w  euforii.  On  czekał  na  mnie  przed  wyjściem,  a  ja  nie  mogłam  uwierzyć 

własnemu szczęściu. Wiesz, chłopcy nigdy nie zwracali na mnie uwagi, a tu nagle... Zapytał, 
czy  wpadnę do niego na chwilę. Była sobota, zdążyłam już wydoić krowy, więc nie musiałam 
jeszcze wracać do domu. Pojechałam z nim.

- To zupełnie naturalne - stwierdził Jonasz.
Poczuł jednak ukłucie zazdrości, chodziło przecież o jego Katarzynę.
-  Po  drodze  naopowiadałam  mu  masę  głupstw,  bo  chciałam  mu  zaimponować. 

Dojechaliśmy  na miejsce, jego rodziców nie było w domu. No i wylądowałam bez większych 
oporów w jego sypialni.

Jej głos drżał, kurczowo ściskała go za rękę.
-  Nigdy  przedtem  nie  byłam  w  takiej  sytuacji,  rozumiesz.  On  był  moją  pierwszą 

miłością,  a  ja  opętana  uczuciem  i  jeszcze  bardzo  dziecinna.  Kazał  mi  się  rozebrać, 
zawstydziłam się  i z początku odmówiłam, ale  w pokoju panowała  ciemność, a  ja chciałam 
sprawić  mu przyjemność.  Napomknął  coś o innych dziewczynach, na wypadek gdybym mu 
odmówiła,  i  to  podziałało.  Właściwie  nie  miałam  ochoty,  nie  dorosłam  jeszcze  do  takich 
zabaw,  ale  rodzice  już  nie  żyli,  więc  czułam  się  zupełnie  samodzielna.  Tak  przynajmniej 
wtedy  sądziłam.  Dziewczęta  z  mojej  klasy miały  znacznie  większe  doświadczenie  w  tych 
sprawach.  Byłam  na  tyle  głupia,  by  uważać,  że  tak  być  powinno!  Choć  zażenowana  i 
zawstydzona, zaczęłam ściągać ubranie, a on mi pomagał. Dziękowałam losowi, że w pokoju 
jest ciemno, bo nie byłam ani ładna, ani szczupła.

Katja cierpiała. Jonasz pomyślał z dumą, że tego nigdy nie opowiedziałaby Göranowi, i 

to go utwierdziło w przekonaniu, że postępuje słusznie. On też cierpiał, nie chciał sprawiać jej 
bólu, ale uznał, że to konieczne.

- Jonasz, chyba zaczynam płakać.
- To nic. Musimy przez to przebrnąć.
- Tak - westchnęła. - Och, boli mnie brzuch, mam kurcz. Nie mogę mówić dalej!
Przyciągnął  ją  do  siebie  i  tym  razem  nie  zaprotestowała.  Położyła  głowę  na  jego 

ramieniu, zbierając siły.

-  I  wtedy powiedziałam  coś  głupiego.  Że  go  kocham,  od  wielu  lat.  Mój  Boże,  co  ja 

mogłam wiedzieć o miłości?

- Dziewczęta mówią takie rzeczy. To normalne.
-  Siedziałam  na  łóżku  i  czekałam.  Nie  wiedziałam,  co  mam  robić, byłam  śmiertelnie 

przerażona.  To  wszystko  wydało  mi  się  odrażające,  chciałam  wracać  do  domu.  Zaczęłam 
szukać ubrania, ale nie mogłam go znaleźć...

- Mów dalej!
- On podszedł do drzwi - zaczęła łkać. - I wiesz, co zrobił?
- Nie?
Płakała już.
- Zapalił światło. I wtedy weszli jego kumple, we trzech.
- Nie! To nieprawda! - Jonasz usiadł gwałtownie na łóżku.
- Prawda. I zaczęli  rżeć  ze  śmiechu,  cała  czwórka!  Sven - Arne nie  rozebrał się, tylko 

background image

wrzucił  moje  ubranie  za  sofę  i  krzyczał:  „Patrzcie  na  tę  krowę!  Widzieliście  kiedyś  coś 
straszniejszego? Śmierdzi oborą!”

- Katju! - szepnął Jonasz i przytulił ją mocniej. - Teraz rozumiem, dlaczego nie chciałaś 

przyznać, że dobrowolnie  rzuciłaś się w moje  ramiona, tam  na strychu! I dlaczego pytałaś o 
moich kolegów dziś wieczorem. Czy naprawdę sądziłaś, że ja...?

-  Nie  -  łkała  -  ale  nie  mogę  pozbyć  się  lęku,  on  tkwi  we  mnie  tak  głęboko.  Jonasz, 

następne  minuty,  gdy walczyłam  o  moje  ubranie,  gdy ubierałam  się  pod  ich  nieustannym 
śmiechem... Byłam bliska omdlenia!

- Nie mogę pojąć, jak to zniosłaś!
-  Przeszkadzali  mi.  Rzucali  do  siebie  ubranie.  I  szydzili.  Słowa,  które  zapadły mi  w 

pamięć i nie dają się zapomnieć. Przedrzeźniali mnie, parodiowali moje słowa o miłości.

- Dlatego tak bardzo boisz się okazywać uczucia!
Jonasz  zaczął  kląć  tak  gwałtownie,  że  Katja  nieomal  zapomniała  o  złych 

wspomnieniach.

- To wszystko - zakończyła. - Zachorowałam, szkoła skończyła się następnego tygodnia, 

więc już ich więcej nie zobaczyłam. Zaraz potem przeprowadziłam się do miasta.

- Przeszłaś przez piekło! - szepnął. - Teraz rozumiem, czemu przemieniłaś się w twardą, 

samotną Katję!

- Tak, mogłam się ukryć pod jej postacią.
Jonasz pogłaskał ją po policzku.
-  Trudniej  zrozumieć  przemianę  z  brzydkiego  kaczątka  w  łabędzicę  -  powiedział  w 

zamyśleniu.

-  Nie  zaszła  tak od  razu,  o, nie! To  był  długi  proces,  chwilami  bardzo  bolesny.  Przez 

ostatnie dwa lata dokonywałam ostatecznego retuszu.

- Rozumiem. Jestem pod wrażeniem, chociaż wolałbym brzydkie kaczątko.
-  Wątpię,  czy  w  ogóle  zwróciłbyś  na  mnie  uwagę.  Nie  było  na  co.  Chłopcy  muszą 

widzieć błyszczące opakowanie, dopiero wtedy  nabierają ochoty, by  sprawdzić, czy  w środku 
jest jakaś zawartość.

- To surowy sąd, ale chyba masz rację. A skąd wzięłaś ciętość języka?
- Ćwiczenie czyni mistrza.
Połaskotał ją po policzku.
- Wiesz, że  leżysz w moich ramionach i  nie  próbujesz się  uwolnić? Może  już jest po 

wszystkim?

- O, nie  - odrzekła gorzko.  - Traktuję  cię  raczej  jak  ojca  lub starszego brata. I tak  jest 

dobrze. Spinam się w sobie dopiero wtedy, gdy ktoś usiłuje dotrzeć do mojego wnętrza. I nic 
nie mogę na to poradzić.

Oparła czoło o jego ramię.
-  Jonasz,  to  boli!  Czasami  chcę  zniknąć  stąd  na  zawsze.  Nie  mam  nic  przeciwko 

małżeństwu,  miłości,  dzieciom,  choć  wygaduję  na  ten  temat  niestworzone  historie.  Nie 
marnuj czasu, znajdź sobie dziewczynę, która da ci ciepło, na jakie zasługujesz! Ja nie mogę 
dać ci nic.

- Żartujesz! - odpowiedział i pogładził ją łagodnie po włosach. - Właź pod kołdrę i śpij! 

Zbudzę w tobie tę iskrę, bądź pewna! Trzeba nam obojgu cierpliwości!

Nie był tego jednak pewien. Ci nędznicy zadali Katarzynie śmiertelny  cios. Skąd miała 

wziąć  wiarę  w męską  szczerość  i  odwagę,  by wyjść  na  spotkanie  miłości?  I  dać  własną  w 
zamian?

background image

Starannie otulił ją kołdrą. Kąciki ust opadły mu w wyrazie gorzkiej bezradności.
Pragnął jej. Nigdy wcześniej nie spotkał podobnej kobiety. Chciał dać jej miłość, opiekę 

i spokojne życie. Jak miał jednak zburzyć ten mur, który zbudowała wokół siebie?

background image

ROZDZIAŁ XIV

Jonasz stał  nad Katją. Jeszcze się  nie obudziła. Jasne włosy zakrywały  jej  twarz, palce 

dłoni  ginęły w  rękawie  za  dużej  piżamy.  Nie  miał  serca  jej  budzić,  bo wiedział, że zasnęła 
dopiero nad ranem.

Przykucnął i dotknął delikatnie ramienia dziewczyny.
- Katja. Jest późno.
- Mmm.
- Katja! Obudź się! Szef stoi z zegarkiem w ręku.
Zatrzepotała powiekami
- Gdzie? Boże, on jest tutaj?
Jonasz uśmiechnął się.
- Ależ skąd. Siedzi pewnie  zawiany, z jakąś druhną świętej Łucji  na  kolanach, i wcale 

nie  myśli  o  trudach  poranka.  Jest  wpół  do  dziewiątej.  Łazienka  wolna,  idę  kupić  coś  na 
śniadanie. Chcesz kawy?

Tknięta złym przeczuciem spytała:
- Wsypałeś rozpuszczalnej?
- Nie, właśnie mam zamiar to zrobić.
- Sama to zrobię - powiedziała szybko. - Idź!
- Dasz sobie radę? Trzeba wsypać...
- Nic nie trzeba wsypywać - mruknęła. - Idź, muszę wstać!
Kiedy  wrócił  z  zakupami,  była  już  ubrana  i  nakrywała  do  stołu.  Posiłek  przy 

zlewozmywaku nie miał dla Katji żadnego uroku.

Nie  wiedział,  jak  tego  dokonała,  lecz  o  nocnych  przeżyciach  świadczyły  jedynie 

spuchnięte, choć znakomicie przykryte makijażem powieki.

Była niespokojna.
- Jonasz, przez to wszystko zapomniałam o czymś bardzo ważnym.
Z entuzjazmem zasiadł przy nakrytym stole, nieczęsto miał po temu okazję.
- O czym?
- Mam egzaminy w szkole! Trzy lata pracy, testy  zaczynają się jutro! I jeszcze pojutrze 

wieczorem, a trzeciego dnia trwają  od rana, nawet na to konto zwolniłam się z pracy. A teraz 
o wszystkim zapomniałam!

- Nic dziwnego, po tylu przejściach. Dasz sobie radę, moja miła, pomogę ci.
Katja zagryzła wargi.
- Muszę uczyć się historii sztuki i dokończyć rysunek. Jonasz, nie zdążę.
-  Narysuj  mnie, wtedy  wybaczą  ci  wszelkie  błędy!  Dlaczego  macie  egzamin  właśnie 

teraz, szkoła przecież kończy się na wiosnę?

- Przez ostatnie półrocze odbywamy praktyki.
- Więc rzucasz pracę u Svantessona?
Spłoszyła się.
- Jeśli zdam egzamin. Pewnie i tak mnie wyleją.
- Zwolnij się, zanim zdążą cię wylać - poradził. - To nie jest miejsce dla ciebie. Świetna 

kawa, co z nią zrobiłaś?

- Nic  wielkiego - uśmiechnęła  się, zastanawiając  się nad  jego radą. Byłoby cudownie, 

gdyby rzuciła tę firmę...

Chwycił pukiel jej włosów i nawinął sobie na palec.
- Katju, muszę wyjechać. Zobaczymy się wieczorem?

background image

- A chcesz? - spytała zaskoczona. - Nie masz już dość histerycznych bab?
- Nigdy nie mam ich dość. Poważnie mówiąc, musisz iść dzisiaj do szkoły?
- Muszę, skandalicznie się zaniedbałam.
- Więc przyjadę po ciebie.
Zawahała się, potem uśmiechnęła niepewnie.
- To miłe z twojej strony, ale muszę wrócić do domu.
- Oczywiście, rozumiem. Odkazić się po gwałtownym zetknięciu z męskimi bakteriami. 

Jesteś słodka!

Niemal w tej samej chwili zjawił się inspektor Hultén.
- Proszę siadać - powiedziała Katja. - Może kanapkę? Kawę podajemy w kieliszkach.
- Dziękuję, jestem po śniadaniu. Noc minęła spokojnie?
Zapadła cisza.
- Gangsterzy się nie pojawili - zaczął dyplomatycznie Jonasz. - A co u was?
-  No  cóż,  mamy  Stickana,  ale  on,  rzecz  jasna,  nabrał  wody  w  usta.  Zrobiliśmy  co 

innego.

- Co takiego?
- Wezwaliśmy do domu dyrektora Svantessona. Musimy wreszcie poznać całą prawdę.
- Jak do niego dotarliście?
-  Policja  brazylijska  śledziła  go  dyskretnie.  Dyrektor  zaczął  rozglądać  się  za  jakimś 

domem, więc zdaje się miał zamiar zabawić tam jakiś czas.

- Wraca dobrowolnie?
-  Nie  -  odrzekł  sucho  Hultén  -  ale  wraca,  głęboko  obrażony  i  z  gotową  bajeczką  o 

konieczności nagłego wyjazdu do Brazylii.

- Inspektorze, mogę odebrać samochód?  -  spytał  Jonasz.  - Mam dzisiaj  ważne  sprawy 

do załatwienia.

Inspektor zamyślił się.
- Hm, właściwie czemu  nie?  Berra został sam,  a w pojedynkę  już nie jest taki  groźny. 

Ale proszę się nim za bardzo nie afiszować!

- Oczywiście. A samolot? Chciałbym wrócić do pracy.
-  Daj  mu  palec...  Nasi  eksperci  zbadają  najpierw,  czy  ktoś  przy  nim  nie  grzebał. 

Szczerze  w to  wątpię,  wszak  chodzi  im  przede  wszystkim  o  klucz,  a  nie  o  pańskie  życie. 
Potem może pan latać.

- Dziękuję! Mam mnóstwo zleceń, część pewnie straciłem.
Katja spojrzała na zegarek i zerwała się. Jonasz wyprowadził ją do przedpokoju.
- Ciepło się ubrałaś? - spytał. - Ochłodziło się.
- Tak, tato! Dziękuję, Jonasz - dodała, kiedy otwierał drzwi. - Jesteś taki dobry!
I wymknęła się, zanim zdążył zareagować.
Jonasz zatrzymał samochód w małym miasteczku i zapytał o drogę do warsztatu Lunda. 

Zajechał na miejsce i wszedł do biura.

- Szukam Svena - Arne Lunda - powiedział do mężczyzny za biurkiem.
- Ma własny salon samochodowy. Niedaleko, w następnym domu.
Jonasz  wszedł  do  eleganckiego,  przeszklonego  salonu  wypełnionego  błyszczącymi 

samochodami. Młody mężczyzna wyszedł z biura i ukłonił się usłużnie.

- Mogę panu w czymś pomóc?
Możesz,  pomyślał  z  goryczą  Jonasz.  Sven  -  Arne  Lund  był  zadbanym  młodym 

mężczyzną, świadomym swej znakomitej prezencji. Jonasz potraktował go lodowato.

background image

- Pamiętasz pewną dziewczynę, Katarzynę Francke?
Firmowy uśmiech zniknął z twarzy Lunda.
- Katarzynę  Francke? Słyszałem  to  nazwisko... -  zastanowił  się,  a  potem  zarechotał. - 

Ach, ona! Boże! Jasne, że pamiętam! A dlaczego?

- Wiesz, co się z nią stało?
-  Nie,  nie  interesują  mnie  takie  dziewczyny.  Pewnie  wyszła  za  jakiegoś  wiejskiego 

przygłupa i grzebie się teraz w gnoju.

Jonasz poczuł, jak narasta w nim  gniew. Obiecał sobie, ze zapanuje nad emocjami i da 

temu draniowi szansę.

-  Nie,  nie  wyszła  za  przygłupa.  Nie  ma  takich  możliwości,  ponieważ pewien  nic  nie 

znaczący sukinsyn i jego kompani zniszczyli jej przyszłość!

Lund rozejrzał się nerwowo.
- Czego pan chce? - spytał. - To był kawał!
Jonasz zrobił się biały na twarzy.
- Kawał? To wszystko, co masz do powiedzenia?
-  O  co  ten  hałas?  Chcieliśmy  dać  tej  krowie  nauczkę.  Żeby  wyobrażać  sobie,  że  ja 

mogłem być zainteresowany...

Jonasz poczuł,  że  za moment eksploduje. Koniec  z samokontrolą, pomyślał,  i  przestał 

myśleć.

background image

ROZDZIAŁ XV

Dyrektor  Svantesson  tkwił  sztywno w fotelu lotniczym  obok mężczyzny,  który śledził 

go w hotelu.

A więc jednak był policjantem! I od samego początku miał na niego oko.
Gdzie tkwił błąd? Gdzie tkwił błąd?
Wzywano go na przesłuchanie...
Doskonale  wiedział,  o co  chodzi,  choć  z wielkim  kunsztem  odegrał  scenę zdziwienia. 

Skąd mogli wiedzieć o wszystkim, i to od samego początku?

Berra i Stickan nie donieśli policji, tego był pewien, mieli zbyt wiele na sumieniu.
Niepojęte! Znali jego miejsce pobytu. Skąd?
Ten  Callenberg  nie  miał  najmniejszego  powodu,  by opowiadać  o  służbowej  podróży 

swego klienta. Zresztą cóż było w niej niezwykłego? Poza tym Callenberg  to fantasta, a Berra 
i  Stickan obiecali  zająć  się  nim  zaraz pierwszego wieczora.  I  z pewnością  wykonali  robotę, 
częściowo dla własnej satysfakcji, częściowo dla nagrody.

Dla nagrody? Svantessona przeszedł zimny dreszcz. A zresztą, do diabła z tym, i tak ich 

już nigdy nie spotka.

W firmie nikt nic nie wiedział, to stado głupich baranów.
Załóżmy jednak, że „drobne nadużycia” dyrektora wyszły na jaw w dniu jego wyjazdu?
Nie. To niemożliwe. A nawet gdyby, to i tak nie  wiązano by jego ze sprawą. Minęłyby 

tygodnie, zanim doszliby do sedna...

Svantesson  nic  nie  pojmował,  w  głowie  czuł  całkowitą  pustkę.  Samolot  przemierzał 

przestrzeń nad Atlantykiem, unosząc dyrektora do ojczyzny.

W biurze wrzało, omawiano wieczór świętej Łucji i włamanie do damskiej toalety, które 

uznano za szczyt ekscentryczności. Kto chciałby ukraść rolkę papieru toaletowego?

Prawda  wyszła  na  jaw  i  Katja  z  miejsca  znalazła  się  w  centrum  uwagi,  tym  razem 

wbrew swojej woli. Kierownik biura wezwał ją do siebie.

Miał  skwaszoną  minę  -  czy to  z powodu  kaca,  czy rozbitych  drzwi,  nie  sposób  było 

stwierdzić.

- Spotkało cię ostatnio zbyt wiele przywilejów - powiedział zrzędliwie, a Katja nie była 

pewna,  czy  zalicza  do  nich  zamknięcie  w  toalecie  szturmowanej  przez  bandziorów.  -  Tak 
dalej być  nie może, inne  dziewczęta  zaraz zaczynają wołać  o to samo. A ty  znów chcesz się 
zwolnić na jakiś tam hobbistyczny egzamin...

Katja nabrała tchu i wypaliła, zanim skończył mówić:
- I jeszcze chcę wymówić posadę od nowego roku.
- Co? Dlaczego? Jesteśmy może zbyt mało elastyczni? Śniadanie do łóżka co rano?
-  Dobry  pomysł.  Zaproponowano  mi  inną  pracę,  właśnie  w  związku  z  tym 

„hobbistycznym egzaminem”, do którego przygotowuję się od trzech lat.

Ryzykowała  wiele, co będzie,  jeśli  nie zda? Spojrzała  jednak  na swoją dotychczasową 

pracę  oczami  Jonasza  i  zobaczyła,  jaka  jest nudna  i  jednostajna.  Niech  się  dzieje  co chce  - 
musi się stąd wyrwać, zaczerpnąć świeżego powietrza!

Kierownik gwałtownie zmienił zdanie. Katja usłyszała, jakim to skarbem była dla firmy. 

Zaproponował  podwyżkę,  którą  odrzuciła.  Miała  serdecznie  dość  Svantessona  i  jego 
interesów.

Po  nocnych  zwierzeniach  Katja  nie  potrafiła  dokładnie  określić,  czy  ich  żałuje,  nie 

wiedziała właściwie, czy czuje cokolwiek. Przez cały ranek usiłowała oswoić się z myślą, że 
podzieliła się z kimś swą największą tajemnicą.

background image

Wróciła  do  mieszkania.  Naprawdę  było  całkiem  małe,  że  też  nie  zauważyła  tego 

wcześniej! Meble świetnie by pasowały do...

Skąd u niej takie idiotyczne pomysły?
Zadzwonił  Jonasz,  na  dźwięk  jego  głosu  zrobiło  się  jej  gorąco.  Świat  wokół  nabrał 

kolorów.

-  Chciałem  tylko  zapytać,  co  u  ciebie  -  spytał  przyjaźnie.  Przełknęła  ślinę,  by 

zapanować nad sobą.

- Dobrze. Już wróciłeś? Wszystko załatwiłeś? Tak szybko?
- Tak, ja tylko... To była błahostka - dokończył pośpiesznie, zamykając temat. - Jedziesz 

do szkoły?

-  Tak,  właśnie  wychodziłam.  Muszę  tylko  doprowadzić  się  do  porządku  po  nocnych 

orgiach.

Po raz pierwszy napomknęła  o wydarzeniach  poprzedniego dnia.  Jonasz zrozumiał, że 

nie chce o tym mówić.

- Przyjadę po ciebie później. Nie mogę się doczekać.
Katja  skinęła  głową  i  natychmiast zdała  sobie  sprawę  z absurdalności tego gestu. Nie 

mogła się przełamać, by odwzajemnić jego słowa.

- Wiesz, rzuciłam pracę - powiedziała. - Jeśli skończę jako uliczna żebraczka, to będzie 

twoja wina.

- To znakomicie! Pomogę ci, będę skakał wokół ciebie na łańcuchu z puszką w dłoni.
Teraz nie mogła już opanować śmiechu.
- Do zobaczenia w szkole. Dziękuję za telefon.
Odłożyła  słuchawkę.  Biedny  Jonasz,  nie  zasługiwał  na  takie  traktowanie!  Za  każdym 

razem,  gdy  chciała  powiedzieć  mu  coś  ważnego,  słowa  grzęzły  jej  w  gardle  i  wszystko 
obracała w żart lub banalną paplaninę.

Gdyby  tylko mogła  wyrazić swoją wdzięczność, powiedzieć, jak wiele dla niej znaczy, 

coraz więcej  z każdym  mijającym  dniem! Gdyby  mogła  okazać tęsknotę  za  jego czułością, 
dłońmi, ustami! Gdyby tylko potrafiła  pokonać strach, paniczny strach, który  zaglądał  jej  w 
oczy  przy  każdej  próbie!  Tak  bardzo pragnęła  wybiec  mu  na  spotkanie  i  najzwyczajniej  w 
świecie skryć się w jego objęciach...

I  zaraz  z  przerażeniem  odpędziła  te  myśli,  ten  niewiarygodny  obraz  szczęśliwej, 

zakochanej Katji. Ogarnęła ją rozpacz.

Żyła  dotąd  w  zimnym,  sztucznym  świecie,  w  którym  nie  było  miejsca  dla  nikogo  z 

zewnątrz. Jonasz wdarł się w ten świat z dziką, niepohamowaną siłą, a Katja nie potrafiła nic 
jej przeciwstawić. Gdyby  pociągał  ją wyłącznie fizycznie, byłaby w stanie go odrzucić. Lecz 
Jonasz wniósł  swoją  osobą  znacznie  więcej  -  był  dobry, opiekuńczy i  wyrozumiały, był  jak 
spokojna  przystań, w której mogła się  schronić. W  gruncie  rzeczy nie  różnili się  zbytnio  od 
siebie,  świetnie  się  rozumieli  i  mieli  to samo wyrafinowane  poczucie  humoru.  Pochodzili z 
podobnych środowisk, choć ona wychowała się na wsi, a on na przedmieściach. Oboje stawili 
czoło trudom życia i dopięli celu, nie wypierając się swoich korzeni.

Nic dziwnego, że w świecie Görana nigdy nie czuła się swobodnie!
Czasami zdarzało się jej marzyć. Leżała wtedy na  miękkich obłokach, Jonasz był przy 

niej  i  pieścił  gorąco. Ta  myśl  była  tak  oszołamiająca,  że  Katja  bała  się  doprowadzić  ją  do 
końca. Nieosiągalne mrzonki, świat, który na zawsze zamknął się przed nią.

Westchnęła ciężko i zebrała się do wyjścia.
Nie mogła przestać o nim myśleć. Nie zdawała sobie zupełnie sprawy, że to ona właśnie 

background image

wyzwoliła  w  nim  wszystkie  najlepsze  cechy.  Jonasz  nie  miał  wysokiego  mniemania  o 
kobietach, a przecież Katja zdobyła sobie jego szacunek.

Samochód stał w zwykłym miejscu, pod wysokimi drzewami, które wiosną skrapiały go 

kroplami gęstego soku. Parking był niewielki i leżał na uboczu.

Błądziła  myślami  daleko,  inaczej  w  porę  zauważyłaby niebezpieczeństwo.  Teraz  nie 

zwróciła nawet uwagi, że samochód nie był zamknięty. Wsiadła i uruchomiła silnik.

Wyjeżdżała  z parkingu,  kiedy poczuła  dotyk  ostrego  przedmiotu  między łopatkami,  a 

jakiś chrapliwy głos szepnął jej do ucha:

- Skręć w lewo i nie krzycz, bo pchnę cię nożem!
Lodowaty  dreszcz przebiegł jej po plecach i mocniej zacisnęła dłonie na kierownicy. W 

pierwszym  irracjonalnym odruchu pomyślała, że nie  zobaczy się  wieczorem z Jonaszem. Po 
chwili ogarnęła ją wściekłość, że nie zdąży na egzamin. Dopiero na końcu się przeraziła.

Głos należał bez wątpienia do Berry.
W  takich  chwilach  mało  kto  dorównałby  Katji  w zuchwalstwie.  Zachowując  spokój, 

skręciła w lewo i powiedziała:

-  Jak  rozumiem,  goszczę  w  swoim  samochodzie  terrorystę  amatora.  Mogłabym 

wiedzieć, skąd wzięło się zainteresowanie moją skromną osobą?

- Zamknij się i jedź, bo ci udowodnię, że nie masz do czynienia z amatorami.
- Najwyższy czas!
- Stuknąłem twardszych facetów jak ty. Lepiej uważaj!
- Po pierwsze, nie jestem facetem, po drugie nie mówi się „jak ty” tylko „niż ty”.
- Pieprzę to... Czemu się zatrzymujesz?
- Bo nie dałeś polecenia. W prawo czy w lewo?
- W lewo - syknął z wściekłością.
Katja rozejrzała się, nigdzie nie  było policjanta. Czubek noża  nieprzyjemnie drażnił  ją 

w plecy.

- Szczerze mówiąc, nie  mam  czasu na te  bzdury - powiedziała  - więc może  przejdźmy 

do rzeczy...

- Nie gadaj, tylko jedź!
Jechali  w kierunku wzgórz nad  fiordem. Berra  był  wyraźnie  podenerwowany,  pewnie 

dlatego, że aresztowanie kompana zmusiło go do działania w pojedynkę.

Katja  nie  straciła  panowania  nad  sobą.  Trudne  lata  samotności  uczyniły  z  niej 

mistrzynię w tej sztuce. Jedynie Jonasz znał jej słabości i potrafił przebić się przez mur, który 
zbudowała wokół siebie.

Nie  zdziwiła  się  wcale  na  widok  willi  Svantessona.  Nastał  wieczór,  kiedy wjeżdżali 

przez bramę, ogromna posiadłość pogrążona była w mroku.

- Skręć w prawo! - rozkazał Berra.
Usłuchała.  Droga  wiła  się  przez ogród  w kierunku brzozowego  zagajnika.  Większość 

drzew już wycięto,  na tle  ciemniejącego nieba sterczały ogromne  łopaty koparek i  lemiesze 
buldożerów.

Berra  skierował  ją  do  nie  dokończonej  stajni  Svantessona. Wjechali  do  środka  przez 

otwartą bramę. Zbir kazał jej wysiąść z samochodu i zamknął wrota. Byli sami w ogromnym, 
pustym, zimnym budynku.

Nie dał jej najmniejszej szansy ucieczki.
W  środku  panowała  ciemność,  lecz Berra  miał  latarkę. Katja  dostrzegła zarys białych 

ścian i  podłogi. Budynek  nie  przypominał  jeszcze  stajni,  miał  jednak tę  zaletę,  że  był  dość 

background image

szczelny. Temperatura na zewnątrz spadła znacznie poniżej zera.

- Wejdź tutaj! - powiedział.
Znaleźli  się  w  małym  pomieszczeniu  biurowym.  Katja  nie  miała  pojęcia,  po  co  je 

zbudowano.  W  środku  stało  krzesło  i  biurko,  na  nim  telefon,  a  obok biurka  piecyk.  Miała 
nadzieję, że tu zostaną.

- Siadaj! - polecił.
Katja  nie  zaprotestowała,  bowiem  dostrzegła  z przerażeniem, że  Berra  trzyma  w ręku 

pistolet.  Pistolet był  gorszy od noża,  uznała. Z psychologicznego punktu widzenia łatwiej w 
afekcie o strzał niż pchnięcie.

Katja postanowiła powstrzymać się od prowokacyjnych zaczepek.
- Nie odzywaj się, kiedy będę rozmawiał z twoim ukochanym - warknął.
- Nie mam ukochanego.
- Nie kłam, taka gadka u mnie nie przejdzie!
Słownictwo  Berry było poniżej  wszelkiej  krytyki.  Oświetlił  telefon  i  wykręcił  numer 

Jonasza.  W  słabym  blasku  latarki  Berra wyglądał  odrażająco. Pożółkłe od  nikotyny,  krótkie 
palce  zakończone płaskimi,  czarnymi paznokciami  Wystrzępione  i  brudne mankiety koszuli. 
Prymitywna,  zdradzająca  brutalność  twarz.  Tak  prezentował  się  idol  Birgit  Karlsson,  jej 
opiekun. Cóż, są gusta i guściki.

Katja  poczuła  gorzkie  przygnębienie,  kiedy nikt nie  podniósł  słuchawki  Z trudnością 

powstrzymała się od łez.

Pozostawało czekać.
Berra  przywiązał  ją  do  krzesła,  klnąc  tak  ordynarnie,  że  aż  się  zaczerwieniła.  Potem 

zapalił papierosa  i  wyszedł  do stajni. Po chwili wrócił  i  ponownie wykręcił  numer Jonasza. 
Żadnej odpowiedzi. Berra usiadł na podłodze i zapalił kolejnego papierosa.

Dzwonił  jeszcze  kilkakrotnie, obrzucając Katję  wyzwiskami,  wściekły, że  Jonasza  nie 

ma  w  domu.  Wyjaśnił  jej  też,  co  powinien  z  nią  zrobić,  gdyby chciało  mu  się  rozwiązać 
więzy.  Katja  zachowywała  godne  milczenie.  Wiedziała,  że  Jonasz  znalazłby   się  w 
śmiertelnym  niebezpieczeństwie,  gdyby   Berra  ściągnął  go  do  willi  Svantessona,  lecz 
jednocześnie nie mogła opanować tęsknoty. Chciała, by Jonasz znalazł się przy niej i natchnął 
otuchą.

Czas mijał  powoli. Sznury uwierały ją w nadgarstki  i  kostki,  ścierpła  od niewygodnej 

pozycji na twardym krześle. Piecyk dawał niewiele ciepła, od okien i drzwi szedł ziąb.

I jeszcze szkoła! Jak sobie  da  radę na egzaminie, przecież to już jutro! Czyżby cała jej 

przyszłość miała lec w gruzach?

Pokój wypełnił się nikotynowym dymem, a Katja nie cierpiała dymu.
Zachowanie godności i spokoju przychodziło jej z coraz większym trudem.
Jonasz czekał  przed  szkołą.  Stał  dłuższą  chwilę,  uczniowie  opuścili  już budynek, ale 

Katji nie było widać. Jego niepokój rósł z każdą minutą.

Wreszcie pojawił się jakiś wykładowca. Jonasz podszedł do niego i zapytał o Katję.
Nie,  Katja  nie  zjawiła  się  na  zajęciach.  Niedobrze,  powinna  była  przyjść,  robili 

powtórkę przed egzaminem. Sporo opuszczała w ostatnich dniach...

Jonasz wyjaśnił, że Katja przeżywa trudny  okres, lecz wciąż ma nadzieję, że nie straciła 

szansy na dobrą ocenę.

- Nie, to jej nie  grozi. Katja zawsze znajdzie pracę. Ma wszelkie  dane na to, by zostać 

dobrą ilustratorką. Bez egzaminu jednak daleko nie zajdzie.

-  Obiecuję,  że  pojawi  się  jutro  - powiedział  Jonasz.  -  Opuściła  zajęcia  nie  z  własnej 

background image

winy, pomaga komuś wybrnąć z kłopotów. Poważnych kłopotów.

Czcza gadanina! Myślami Jonasz był już gdzie indziej, musiał ją znaleźć, natychmiast!
Pojechał pod jej dom, ale w oknach nie paliło się  światło. Objechał sąsiednie ulice, po 

czym zadzwonił do Hulténa. Inspektor był nieuchwytny.

W końcu wrócił do siebie.
Kiedy wszedł w drzwi, zadzwonił telefon.
Ale ze mnie idiota, pomyślał. Pewnie dzwoni cały wieczór, a ja siedzę w kinie i czekam, 

aż skończą się zajęcia!

- Halo! - wrzasnął do słuchawki.
Katja  usłyszała  jego  głos.  Nareszcie,  dzięki  Bogu!  Żeby  wreszcie  się  zjawił!  Jakże 

mogła  nazywać  go  gorylem?  Powinna  przestać  oceniać  ludzi  po  niekonwencjonalnym 
zachowaniu.

- Mamy twoją pannę - warknął Berra. - Oddaj klucz, to ją odzyskasz.
Katja siedziała na  tyle  blisko,  że zarejestrowała,  iż w słuchawce  zapadła głucha cisza. 

Wiadomość musiała ściąć Jonasza z nóg.

- Jaki klucz? - spytał w końcu.
- Nie wysilaj się. Dobrze wiesz. Klucz Svantessona.
- Mogę go oddać wyłącznie dyrektorowi.
- W porządku. W takim razie kieruję w nią spluwę.
Katja nieomal usłyszała, jak Jonasz wstrzymał oddech.
- Mogę z nią porozmawiać?
- Po co?
- Nie oddam klucza, póki nie będę miał pewności, że ją macie i że nic jej nie jest.
Berra zawahał się. W końcu odwrócił się do Katji.
- Pogadaj z nim! - powiedział. - Tylko bez wygłupów!
Skinęła głową.
- Mówiłam  ci, że  nie  mam  czasu  -  szepnęła do Berry. - Naprawdę.  Jeździłam  konno i 

zostawiłam  konia  na  dworze.  Właśnie  wybierałam  się  tam,  kiedy  mnie  zatrzymałeś.  On 
zamarznie na śmierć. Mogę poprosić Jonasza, by...?

- Pieprzę konie.
- A ja nie. Nie rozumiesz, że przez tego konia zaczną mnie szukać znacznie wcześniej, 

niż się spodziewasz?

To  była  dość  naciągana  historyjka,  ale  Berra  nie  odznaczał  się  inteligencją;  poza  tym 

był tak zdenerwowany, że dał się złapać na haczyk. Zmełł w ustach przekleństwo.

- W porządku, tylko nie zrób jakiejś bzdury!
Katja podniosła słuchawkę.
- Jonasz? Mówi Katja.
Berra słuchał z napięciem.
- Najdroższa, gdzie jesteś?
- Nie mogę powiedzieć. Musisz zrobić, co ci każe, ten pistolet jest prawdziwy.
Berra skinął z zadowoleniem głową.
- Ale - ciągnęła - mój koń jest na wybiegu. Możesz odprowadzić go do stajni?
- Twój...?
- Byłeś tam raz, więc dasz sobie radę - przerwała mu.
- Rozumiem - odrzekł. - Załatwię to. Dobrze się czujesz?
- Nic mi nie grozi. Teraz musisz porozmawiać z pewnym dżentelmenem. Rób, co każe, 

background image

bo mu się trzęsą ręce i łydki.

- Zamknij się! - ryknął wściekle Berra.
Katja przekazała mu słuchawkę z łagodnym uśmiechem.
- Słyszałeś, że  to nie  żarty? - powiedział  Berra  triumfalnie. - Wsadź klucz do  koperty. 

Kopertę  złożysz  w  koszu  na  rynku  o...  powiedzmy,  wpół  do  pierwszej  w nocy.  Zwolnimy 
dziewczynę, jeśli klucz okaże się prawdziwy. Tylko nie nawal, bo ją załatwimy!

- Rozumiem.
- Jeśli gliny będą na nas czekać, to ten, co ją pilnuje, ma ją zabić i ukryć ciało.
On jest sam, Jonaszu, on kłamie, powiedziała w duchu Katja.
Berra rozłączył się.
Katja i Jonasz wiedzieli, że Berra nie dotrzyma umowy. Katja musiała zniknąć, zniknąć 

bez śladu. Dla bandy oboje stanowili osoby wysoce niepożądane.

Wiadomość  o  powrocie  dyrektora  pewnie  by ich nawet  nie  zainteresowała.  Berry nie 

obchodził Svantesson. Chciał klucz i zawartość skrytki.

- Dobra - rzucił, zerkając na zegarek - na mnie już czas. Nie myśl, że zostawię cię tutaj 

przy telefonie. W szopie będzie ci przyjemniej. Trochę ochłoniesz.

Uśmiechnął się złośliwie, zadowolony z dowcipu.
Katja  westchnęła. Perspektywa  spędzenia  nocy w zimnej  szopie  nie  przedstawiała  się 

zbyt  różowo.  Jedno  było  pocieszające:  Berra  nie  znał  przeznaczenia  tego  budynku,  nie 
wiedział, że Svantesson wznosi stajnię z wybiegiem dla koni!

Nieobecność  Hulténa  wkrótce  się  wyjaśniła.  Inspektor  wyruszył  na  lotnisko,  by 

przywieźć bardzo obrażonego i bardzo zdenerwowanego dyrektora Svantessona.

W drodze do miasta obaj  policjanci  zaczęli  rozmawiać. Svantesson nie odezwał  się ani 

słowem.

Czuł nieopisaną ulgę.
Co  za  głupstwa,  myślał  z pogardą.  Wzywać  go  z powrotem  z tak  błahych  powodów! 

Nie mieli pojęcia o niczym! Załatwię to w sekundę!

Jak  mógł  przypuszczać,  że  tacy twardziele  jak Berra  i  Stickan nie dadzą  sobie rady  z 

niczego  nie podejrzewającym  Callenbergiem! Coś się  zresztą  nie  zgadzało. Skąd Callenberg 
wiedział o związku między napadem a kluczem? Poza tym inspektor Lunden, czy jak mu tam, 
wspominał  raz  po  raz  o  Katji  Francke!  Katja  pracowała  w  jego  biurze.  Co  ją  łączyło  ze 
sprawą?

Inspektor zadał mu pytanie i dyrektor udzielił odpowiedzi.
- Mój wyjazd do Brazylii  ma bardzo proste  wytłumaczenie. Podróż była  ściśle poufna, 

od  dawna  planowałem  otwarcie  tam  filii,  więc  pojechałem  zbadać  możliwości  ku  temu. 
Powinniśmy wspierać kraje rozwijające się - dodał szorstko.

Hultén wykazał sceptycyzm wobec filantropijnych zamiarów Svantessona.
- Rozglądał się pan za domem?
Co za wścibstwo, pomyślał Svantesson.
- Oczywiście! Szef mojego przedsiębiorstwa musi mieć odpowiednią siedzibę.
Świetnie mu poszło, inspektorowi całkiem zrzedła mina. Svantesson wiedział o tym od 

dawna: wprawdzie nigdy nie sprawdził swego ilorazu inteligencji, ale i tak miał pewność, że 
mieści się w przedziale geniuszu.

By uwiarygodnić swoją historyjkę, dodał:
- Inspektorze! Uważam się za estetę, kocham piękno, nie znoszę brzydoty. Wyjechałem 

właśnie  teraz, bo nie  mogę patrzeć, jak te groteskowe, miejskie maszyny niszczą mój piękny 

background image

brzozowy zagajnik. Mam bardzo specyficzny stosunek do przyrody.

- Nie  wątpię  - odrzekł Hultén pojednawczo.  -  Mogę  pana  pocieszyć. Czytałem dziś w 

gazecie, że zniszczenie się dokonało.

- To dobrze! Następny krok będzie  jednak znacznie gorszy! Zbudują ogromne, szpetne 

domy na mojej posiadłości!

- Należy do państwa - mruknął inspektor. - Poza tym mamy teraz lepszych architektów.
- Nie jestem taki pewien - odrzekł kwaśno dyrektor.
- A klucz,  który dał  pan Callenbergowi?  - spytał  powoli inspektor. - Do czego jest ten 

klucz?

Przeklęty Callenberg! Nikomu już nie można ufać! Svantesson miał gotową odpowiedź.
- Do mojej prywatnej skrytki bankowej  w Szwajcarii - odrzekł z namaszczeniem. - Nie 

chciałem brać go ze sobą do Brazylii, więc dałem go Callenbergowi, polecając, by zawiózł go 
do Szwecji i nikomu nie przekazywał. Pan Callenberg najwyraźniej nie spełnił tego polecenia.

- O jaki bank chodzi?
- Nie mam obowiązku udzielać panu takich informacji
- Nie, ale mogłoby to pomóc w rozwiązaniu pańskiej sprawy.
- Mojej sprawy? Nie ma żadnej „mojej sprawy” - wybuchnął Svantesson. - Wezwał pan 

mnie  bez powodu  i  w  uwłaczający mi  sposób. Bez ustanku oskarża  mnie  pan  o  kontakty z 
jakimiś  gangsterami.  Już  sama  myśl  o  tym  jest  absurdalna!  Niech  pan  lepiej  zajmie  się 
przeszłością tego pilota, Jonasza Callenberga. Może ma jakieś nieczyste sprawki na sumieniu, 
może popadł w jakiś konflikt z ludźmi jego pokroju. Zrzucanie winy na mnie i łączenie jej z 
kluczem...  Nie,  tego  za  wiele!  Zapłaci  mi  za  to!  I  pan  też,  inspektorze!  Nie  ma  pan  do 
czynienia z byle kim!

Hultén nie przestraszył się groźby, ale nie mógł ukryć zaniepokojenia. Dyrektor wił się 

jak  piskorz.  Poza  zeznaniem  Katji  Francke  o  rozmowie  podsłuchanej  w archiwum  nic  nie 
łączyło  Svantessona  z  przestępstwami.  Może  była  mitomanką?  Lub  działała  z  innych 
pobudek?  Pozostawało  jedynie mieć  nadzieję,  że  konfrontacja Svantessona  ze  Stickanem da 
jakiś rezultat.

-  Jesteśmy  na  miejscu  -  powiedział  Hultén,  kiedy  samochód  zatrzymał  się  na 

opustoszałej o tej porze ulicy. - Proszę na komisariat!

Spotkanie  ze  Stickanem  nie  spełniło  nadziei  inspektora.  Svantesson  obrzucił  młodego 

przestępcę pogardliwym spojrzeniem i wzruszył ramionami.

- Ma pan złe mniemanie o towarzystwie, w którym się obracam. To dla mnie niezwykła 

obraza!

Tępe oczy Stickana nie wyrażały nic poza tępotą.
- Nie znam tego starucha - stwierdził z obojętnością. - Takie snoby nie powinny chodzić 

po ulicach.

Stickan wykazywał równie małą finezję w doborze słów.
Wszedł dyżurny.
- Inspektorze Hultén, dzwoni  Callenberg. Nie  po raz pierwszy zresztą. Twierdzi, że  to 

ważne. Sprawa życia i śmierci!

background image

ROZDZIAŁ XVI

Hultén odebrał telefon. Kiedy wrócił, jego twarz miała inny wyraz.
- A więc, dyrektorze Svantesson! Zaszły nowe okoliczności. Weźmie pan udział w akcji 

policyjnej.

- Co to ma znaczyć? Co to za brednie? W jakiej akcji?
- Najpierw na rynek, potem do pańskiej posiadłości.
- Do mojej posiadłości?
Svantesson  niczego  nie  pojmował,  był  wściekły  i  przestraszony.  Oczy  Hulténa 

natomiast płonęły ogniem. Wyglądał jak pies gończy, który właśnie chwycił trop.

Zatrzymali  się  w  bocznej  uliczce  z  widokiem  na  rynek,  w  samochodzie  siedział 

inspektor  z  jednym  ze  swoich  ludzi  i  Svantesson.  W  pobliżu  nie  było  więcej  wozów 
policyjnych,  w  tę  przedświąteczną  noc  policja  miała  dość  innych  zadań.  Inspektor  wezwał 
posiłki, ale dotarcie na miejsce musiało zająć im sporo czasu.

Jonasz zjawił się punktualnie i położył kopertę z kluczem w umówionym miejscu.
- Niech pan patrzy! - rzucił z podnieceniem  Svantesson.  - To Callenberg! Wiedziałem, 

że ma nieczyste zamiary. Proszę go aresztować, inspektorze!

- Niech się pan uspokoi - odrzekł Hultén, - Panujemy nad sytuacją.
Jonasz zniknął  im  z pola  widzenia.  Dalszy  nadzór  nad  Berrą  zostawił  policji,  a  sam 

ruszył w kierunku willi Svantessona. Nie przypuszczał, by Berra miał zamiar jechać za nim, z 
pewnością zechce najpierw sprawdzić klucz.

Jonasz się bał, bardzo się bał. Nie miał  pojęcia, kto pilnuje Katji, ale nie o to chodziło. 

Znacznie straszniejsza była myśl, że dziewczyna może już nie żyć.

Jazda trwała całą wieczność.
Hultén  nie  miał  wolnych  ludzi,  zresztą  Jonasz  upierał  się,  że  do  stajni  pojedzie  w 

pojedynkę.  Nie  chciał  czekać,  poza  tym  uważał,  że  gang  składa  się  z trzech  osób.  Berra  i 
Stickan są zajęci, więc...

Hultén wahał  się, ale Jonasz nie dał  się zatrzymać. Inspektor udzielił mu  niezbędnych 

wskazówek, odradził pośpiech, zalecił rozwagę i cierpliwość.

Jonasz  zaparkował  samochód  z  dala  od  domu  Svantessona  i  resztę  drogi  przebył 

piechotą. Przez nierówny, skopany teren dotarł na tyły stajni. Było cicho i ciemno.

Siedzą w ciemności, pomyślał z niepokojem. A może nikogo tam nie ma? Może już nie 

ma kogo pilnować?

Odpędził od siebie złe myśli.
Do stajni prowadziło jedno wejście, szerokie, podwójne wrota. Jonasz okrążył budynek, 

ale okna umieszczono zbyt wysoko, by mógł zajrzeć do środka.

A więc przez drzwi...
Może jednak poczekać na policję?
Nie!  Zbyt długo już zwlekał,  jeden człowiek  mógł zresztą  zdziałać  więcej  niż oddział 

policji, który  raczej skłoniłby przestępców do aktów paniki. Poza tym chodziło o jego Katję! 
Jego Katarzynę, która dość w życiu wycierpiała i która odważnie stawiła czoło poniżeniu.

Tu na zewnątrz nic nie mógł zrobić.
Hultén by protestował, ale Hultén był daleko.
Jonasz nacisnął klamkę i ze zdumieniem odkrył, że drzwi są otwarte.
Od wewnętrznej strony znajdowała się zasuwa, której nikt nie użył. Może w środku nie 

ma nikogo? Może źle zrozumiał tajemniczą informację?

Nie, rebus był w jej stylu. Katja wiedziała, że zrozumie. To musi być to miejsce!

background image

W środku panowały takie same ciemności jak na zewnątrz, więc Jonasz założył, że nikt 

nie zauważy otwierających się drzwi. Ostrożnie zamknął je za sobą.

Ani  jeden  dźwięk  nie  zakłócił  ciszy.  Jonasz  znalazł  się  w  ogromnym  pomieszczeniu, 

które przypuszczalnie miało służyć jako stajnia. Było zimno, Jonasz zadrżał mimowolnie.

Katju,  Katju,  czyżbym  przyszedł  za  późno?  Miałaś  być  moja.  Jesteśmy  dla  siebie 

stworzeni. Niech się nie kończy coś, co się jeszcze na dobre nie zaczęło!

Zrobił kilka ostrożnych kroków. Co kryła ciemność? Ilu ich było? Berra był w mieście, 

Stickan aresztowany, została Birgit. Jonasz nie obawiał się Birgit Karlsson. Nie dlatego, że to 
kobieta - kobiety  potrafiły  być czasami  twardsze i okrutniejsze od mężczyzn. Lecz wtedy, na 
lotnisku,  zobaczył  jej  oczy,  oczy  znękanej  narkomanki  Zresztą  Birgit  nie  brała  udziału  w 
napadach.

Mogli być jeszcze inni, których nie znał. Nieszczęśnicy gotowi na wszystko, by zdobyć 

choć jeden gram...

Jeśli są tu naprawdę, to gdzie się ukrywają?
Panowała cisza, tak przeraźliwa cisza, jakby ktoś w ciemności wstrzymał oddech.
Bzdury, tego nikt nie jest w stanie wyczuć. Przynajmniej nie on.
Zrobił jeszcze kilka niepewnych kroków. Latarki nie ośmielił się zapalić.
Nie  był  przekonany, czy  postępuje  właściwie, ale  teraz nie  miał już odwrotu. Poruszał 

się na tyle bezszelestnie, że chyba nikt go nie zauważył.

Pod sufitem wzdłuż jednej ze ścian biegł rząd okienek, w ciemności widać je było jako 

nie  do końca czarne czworokąty. Na przeciwnej ścianie  nie dostrzegł okienek, czyżby  za nią 
kryły się jakieś pomieszczenia?

Po omacku zbliżył się do ściany i wymacał drzwi.
Przesunął ręką po murze i znalazł drugie drzwi. A więc dwa pokoje...
Wejść? Które drzwi wybrać?
Może wedrzeć się siłą?
A jeśli wybierze niewłaściwe drzwi i napastnicy zajdą go od tyłu? Nie, lepiej nie.
Z niezwykłą ostrożnością pchnął pierwsze drzwi.
Nic się nie stało. Jonasz wszedł do środka.
Zobaczył zarys drabiny  opartej o parapet okienny  i kubły z farbą. Magazyn budowlany. 

Jonasz już miał wyjść, kiedy coś kazało mu się zatrzymać.

Słaby znajomy zapach.
Delikatne perfumy Katji!
Musiała być tu niedawno albo wciąż jest!
Nie był dłużej w stanie zachować milczenia. Niech się dzieje, co chce,
- Katja? - spytał cicho.
Dobiegł go zduszony jęk. Była blisko, jeszcze krok, a potknąłby się o nią. Jonasz zapalił 

latarkę.

Siedziała na krześle, związana i zakneblowana.
- Katju! - szepnął z ulgą. Teraz mogły zjawić się wszystkie złe moce tego świata, i  tak 

by ją obronił. Znalazł ją, żywą! Reszta się nie liczy.

Upadł przed nią na kolana i zaczął mocować się z kneblem.
- Jesteś sama?
Skinęła  gwałtownie  głową.  Jonasz  zerwał  knebel  i  Katja  wciągnęła  łapczywie 

powietrze.

-  Jonasz,  mój  kochany!  - jęknęła, opierając czoło  na jego ramieniu. Po chwili  uniosła 

background image

głowę: - Dziękuję, że się zjawiłeś!

- Obiecałem, że stawisz się na egzamin - starał się żartować, ale głos mu się załamał.
- Szybko, uwolnij mnie, zanim wróci! - poprosiła nerwowo.
- Ilu ich jest? - spytał, szarpiąc węzły. Były mocno zaciągnięte, a Jonasz nie miał noża.
- Tylko Berra. Wziął mój samochód i pojechał po klucz. Jonasz, on naprawdę chce mnie 

zabić!

- Powstrzymamy go - odrzekł stanowczo. - Hultén go śledzi, a potem zaaresztuje.
Jonasz się przeliczył.
W  kilka  minut  po  jego  odjeździe  do  kosza  zbliżyła  się  jakaś  postać  i,  zachowując 

pozory obojętności, zatrzymała się. Svantesson zdusił jęk. Znał tę postać...

- Berra  we  własnej osobie  -  powiedział Hultén do policjanta. - Zaczekaj, a potem rusz 

za nim dyskretnie.

-  Widzi  pan!  -  syknął  Svantesson.  -  Wszystko  jasne.  Callenberg  zostawił  mu  jakąś 

wiadomość. Te  typy współpracują  ze  sobą.  I  jak  pan  może  wierzyć  w  jego  słowa,  a  nie  w 
moje!

- Klucz należał do pana - odrzekł zwięźle Hultén.
- Klucz? Do skrytki w szwajcarskim banku? Jak pan może na to pozwolić?
- Proszę się uspokoić! - stanowczo zażądał inspektor.
Policjant  wysiadł  i  poszedł  za  Berrą.  Samochód  ruszył  za  nim  powoli,  utrzymując 

stosowny dystans. Policjant nagle zawrócił.

- On ma samochód! - krzyknął, wskakując do środka. - Gazu!
Po chwili ujrzeli małe, czerwone auto.
-  Chyba  jest  własnością  Katji  Francke.  Jedź,  jesteś  młodszy   -  rzucił  inspektor, 

zatrzymując  samochód,  by mogli  zamienić  się  miejscami.  -  Ostrożnie,  Anderson,  żeby nie 
nabrał podejrzeń!

-  Jaki  jest  związek  między  moją  pracownicą  a  tą  dziwaczną  sprawą?  -  spytał 

Svantesson, kładąc nacisk na każde słowo. - Czy to ona zmyśliła tę historyjkę o mnie?

Hultén obrócił się w jego kierunku.
-  Prawdę  mówiąc,  podsłuchała  rozmowę  między panem  a  Stickanem.  Kazał  pan  tym 

draniom zabić Callenberga i odebrać mu klucz.

-  Co za  oszczerstwo!  -  Svantesson  zzieleniał  na  twarzy. -  I na  nim  buduje  pan swoje 

oskarżenie!

Do diabła, zaklął  w duchu.  Jak  mógł być na  tyle  nieostrożny? Ale  przecież wtedy  byli 

sami...

-  Jak  dotąd  potwierdza  się  każde  słowo  -  oznajmił  Hultén  lodowatym  tonem.  - 

Zobaczymy, dokąd zaprowadzi nas ten klucz.

Nie!  Dyrektor  Svantesson wpadł  w panikę.  Jeśli  Berra  to  zrobi,  to  koniec! Obaj  przy 

skrytce, w towarzystwie policjantów! Katastrofa! Trzeba coś wymyślić. Tylko co?

Szczęście uśmiechnęło się do niego.
Svantesson poczuł, jak oblewa go zimny pot, kiedy mały samochodzik skierował się do 

centrum. Nagle przyśpieszył i zniknął za rogiem.

- Do diabła! - krzyknął Hultén. - Dodaj gazu!
Svantesson zaciskał  dłonie. Ktoś musiał  wysłuchać  jego modlitwy -  choć z pewnością 

nie  były to  żadne  dobre  moce  -  bo  kiedy  skręcili,  czerwony samochód zniknął  im  z oczu. 
Hultén zaklął po raz drugi, a wóz policyjny skoczył do przodu jak strzała. Mknął ulicami, ale 
po samochodzie Katji zaginął wszelki ślad.

background image

- A niech to trafi...! - Hultén z trudem hamował wściekłość.
Katja była wolna. Trzęsąc się masowała nadgarstki.
- Jestem przemarznięta do szpiku kości. Nie mogę się poruszyć!
-  Chodź  -  powiedział  Jonasz,  obejmując  ją  czule  ramieniem.  -  Jedziemy  do  domu. 

Ogrzejesz się.

W stajni przytulił ją mocniej do siebie, a Katja pozwoliła mu na to z ociąganiem.
- Traktuj mnie jak ojca - mruknął. - Lub jak starszego brata!
Odprężyła się.
-  Nie  -  szepnęła  tuż  przy   jego  twarzy  -  nie  tak,  to  zbyt  anonimowe.  Lepiej  jak 

przyjaciela. Bardzo dobrego, silnego, opiekuńczego przyjaciela.

- To znakomity początek - odrzekł.
W tej samej chwili oboje zamarli.
- Posłuchaj! - wyszeptała. - Mój samochód! On wrócił! I jest uzbrojony!
Ostatnie słowa zabrzmiały cicho jak tchnienie.
Jonasz rozejrzał się.
-  Nie  zdążymy  wyjść.  Tam  jest  jednak  jakaś  nadbudówka,  coś  w  rodzaju  strychu 

przykrywającego połowę stajni...

Pomacał dłonią dokoła.
- Wejdź na tę beczkę i spróbuj uchwycić się skraju podłogi.
Pomógł jej wejść. Beczka miała nierówne dno i zachybotała się hałaśliwie.
- Już - wyszeptała. - Podsadź mnie!
W  chwilę  potem  znalazła  się  na  górze,  a  Jonasz pokonał tę  samą  drogę  z jej pomocą. 

Przemknęli  przez podłogę i  wcisnęli się  w jakiś kąt. W tej  samej  chwili  drzwi  do stajni się 
otworzyły.

Katja  z  trudem  opanowała  kichnięcie,  gdy  wzniecili  drobiny  kurzu  i  trocin.  Złapała 

Jonasza  za rękę, ale on wolał  objąć ją  mocno  ramionami.  Katja  nie  protestowała, nie  mogła 
się odezwać.

Berra nie był sam.
-  Ja  miałbym  nie  rozpoznać  glin!  -  syknął  pogardliwie.  -  Mogą  się  kamuflować, 

wyczuwam ich na odległość! Zgubiłem ich bez problemu!

- Jedźmy już po to - powiedział jakiś kobiecy głos.
-  Nie,  później,  jak  się  uspokoi.  Najpierw  załatwimy  tę  lalę.  Callenberg  pożałuje,  że 

chciał nas nabrać!

Co za język, myślała Katja, tuląc się do Jonasza i bezwstydnie korzystając z ciepła jego 

ciała.

-  Nie,  Berra  -  sprzeciwiła  się  dziewczyna.  Jonasz  miał  wrażenie,  że  rozpoznaje  głos 

Birgit Karlsson. - Nie chcę na to patrzeć.

- Musisz się nauczyć, że ta zabawa nie jest dla mięczaków!
- Wiem, ale nie chcę!
- Chodźmy wpierw do  biura na  papierosa  - zaproponował Berra. -  Mamy czas, tu nas 

nikt nie znajdzie. A tam jest ciepło - wykrzywił twarz w uśmiechu.

Zniknęli za drzwiami.
- Uciekamy? - szepnęła Katja.
- Nie, nie da rady. Ta beczka strasznie zgrzyta.
Położył jej dłonie na głowie.
- Zimno ci?

background image

- Tak.
- Schowaj się pod moją kurtkę - powiedział.
Katja znieruchomiała, więc Jonasz dodał:
- Jak przyjaciel.
Usłyszał jej cichy śmiech.
- Jak przyjaciel - odrzekła i przylgnęła do niego, a on opatulił ją połami kurtki. - Czuję 

się jak pilarz podwodny.

- Jak kto?!
-  Pilarz  podwodny,  a  właściwie  lodowy.  Dawniej,  kiedy  nie  było  jeszcze  lodówek, 

wycinano  bloki  lodu  takimi  długimi  piłami  o  uchwytach  z  obu  stron.  Wyobrażałam  sobie 
zawsze, że  jeden  człowiek stoi na  lodzie, a  drugi  trzyma za  uchwyt pod lodem. Nazywałam 
go pilarzem podwodnym. Chociaż właściwie czuję się jak ten blok lodu.

- O, nie - zaśmiał się. - Mam zupełnie inne wrażenie.
- Nie utrudniaj sytuacji, proszę!
- Już dobrze. Wybacz mi.
Stali nieruchomo, przytuleni do siebie. Katja nie panowała już nad zmęczeniem, bolała 

ją głowa, a stopy miała przemarznięte. Nigdy nie czuła się gorzej, lecz bliskość Jonasza niosła 
ze sobą całkiem nowe doznania - bezpieczeństwo i nawet szczęście! Dopóki traktowała go jak 
przyjaciela, nie czuła strachu. Przyjaciel niczego nie żąda. Przyjaźń to coś dobrego.

Podniósł rękę i przeciągnął palcem po jej brwi.
- Jestem taka szczęśliwa, że przyszedłeś - powiedziała. - To było straszne!
- Zrobił ci krzywdę?
- Nie - uśmiechnęła się. - Twierdził, że nie gustuje w kaktusach.
- A więc i jemu nie oszczędziłaś ciętych replik?
- No właśnie - uśmiechnęła się z zawstydzeniem. - Wiesz, Jonasz, teraz się nie boję!
- To dla mnie komplement. Ładnie pachniesz, wiesz o tym?
Wstrzymała na chwilę oddech.
- Naprawdę?
- Chciałbym być jeszcze bliżej ciebie.
Wiedział, że to doceni. Rzucono jej w twarz złe, pogardliwe słowa. Człowiek, którego 

oskarża  się  o  zły  zapach,  reaguje  zwykle  paniczną  potrzebą  czystości.  Nie  spotkał  dotąd 
nikogo, kto by tak dbał o higienę jak Katja, i był pewien, że wciąż nie może zapomnieć.

Jak miał przywrócić tej biednej dziewczynie pewność siebie?
Koleżanki z biura nie posiadałyby się ze zdumienia, gdyby  usłyszały  o jego rozterkach. 

Katja - biedną dziewczyną? Kto miał więcej pewności siebie niż ona?

Jonasz znał prawdę.
Poczuła jego twarz niebezpiecznie blisko.
- Jonasz - powiedziała błagalnie.
- Tylko wdycham twój zapach - zapewnił. - Jak przyjaciel.
- Ty wariacie! - roześmiała się cicho.
Dotknął wargami jej policzka.
Przez Katję przebiegł dreszcz.
- Nie rób tego!
- Dlaczego?
- Dobrze wiesz.
-  Nie,  nie  wiem  -  szepnął  z  podnieceniem.  -  Nie  wiem,  co  do  mnie  czujesz.  Wciąż 

background image

unikasz odpowiedzi.

Katja walczyła ze sobą. Bliskość Jonasza - jego twarz, którą kochała, ciepłe, silne ciało, 

osobowość, głos, ruchy, uśmiech - wszystko tak mocno na nią działało. Pragnęła wyznać mu, 
że nikt w jej życiu nie znaczył więcej.

-  Powiedz,  Katju  -  szeptał,  lekkimi  pocałunkami  muskając  jej  policzki  i  szyję.  - 

Powiedz, co do mnie czujesz!

Wiedziała, że wciąż jest żywą kobietą, że tamto zdarzenie nie zgasiło w niej żaru. Lecz 

gdy zarzuciła  mu  ramiona  na  szyję,  przeszył  ją  gwałtowny ból  na  wspomnienie  dawnego 
poniżenia.

Przypomniała  sobie swój  drżący  i niepewny uśmiech  na  widok chłopaka, który zapalił 

światło.  W  ubraniu,  z  drwiącym  uśmieszkiem  na  wargach,  przywoływał  kumpli.  I  to 
najgorsze - pogardliwy rechot, który miał jej uświadomić, że nie jest nic warta i nie zasługuje 
na miłość.

Katja jęknęła żałośnie, usiłując wyrwać się z mocnego uścisku Jonasza.
-  Nie,  nie  -  szepnęła.  -  Nic  dla  mnie  nie  znaczysz,  tyle  razy już ci  mówiłam...  Puść 

mnie!

-  Uspokój  się!  -  powiedział  ostro.  -  Katju!  Wybacz  mi,  nie  powinienem  był 

wykorzystywać sytuacji. Mogłaś wpaść w panikę.

Powoli odzyskała równowagę.
Jonasz westchnął. Tak niewiele brakowało, by  się  poddała. Uraz był jednak wciąż zbyt 

silny i Jonasz dobrze to rozumiał.

Czeka go długa droga, zanim zdobędzie jej zaufanie. A sposób był tylko jeden: miłość, 

nieskończona i delikatna, która sprawi, że Katja uwierzy w jego słowa.

Nieważne, co mówiła. Jonasz wiedział, że nie jest jej obojętny.
- Przepraszam - zaczęła Katja, ale  przerwała. W tej  samej chwili drzwi otworzyły się i 

wszedł Berra w towarzystwie Birgit.

- Czeka  cię  pierwsza  lekcja  - powiedział  Berra. -  Jak  się  załatwia  panienki z dobrych 

domów.

- Czy to nieprzyjemne?
- Ależ skąd! Sama zobaczysz.
Otworzył drzwi do magazynu.
Katja wstrzymała oddech i poszukała dłoni Jonasza.

background image

ROZDZIAŁ XVII

Ryk Berry rozległ się echem w ogromnej stajni.
- Zwiała! Jak, do diabła, się to jej udało?
Biegał  w  napadzie  wściekłości,  omiatając  pomieszczenie  światłem  latarki.  Jonasz 

pociągnął Katję w dół i oboje przykucnęli.

- Nie rozumiem! - wrzeszczał Berra. - Owinąłem ją jak paczkę.
- Co teraz zrobimy? - spytała przestraszona Birgit.
- Musimy stąd zniknąć, zanim ta suka zdąży donieść. Trzeba było załatwić ją od razu...
- Cicho! - pisnęła Birgit. - Ktoś się zbliża.
Berra zesztywniał na sekundę, a potem krzyknął:
- Uciekaj! Szybko!
Było już za późno.
Ktoś otworzył drzwi. Katja i Jonasz usłyszeli jakiś głos:
-  Hultén  uważa,  że  Callenberg  zdążył  zabrać  dziewczynę,  ale  kazał  nam  dokonać 

rutynowej kontroli. Ma któryś latarkę?

Policjanci wyraźnie nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji.
Berra zdał się na instynkt.
- Jeszcze krok i strzelam! Mam dziewczynę.
Nie powiedział, którą, policjanci usłyszeli przestraszony pisk Birgit Karlsson.
Miał  nad nimi  przewagę,  bowiem  stał w półmroku; sylwetki  policjantów rysowały się 

wyraźnie na tle nieba. Byli już w środku, nie mogli więc rzucić się na ziemię i szukać osłony.

- Ilu was jest? Jeden, dwóch, trzech, czterech - powiedział Berra triumfalnym głosem. - 

Mam po kuli dla każdego. No, który pierwszy? Ruszcie się tylko, a strzelam!

Jonasz puścił Katję i podkradł się do skraju poddasza. Chciała go powstrzymać, ale tego 

by jej nie wybaczył; zacisnęła więc tylko wargi.

Napiętą ciszę przerwał szum powietrza i przekleństwa Berry.
W  ułamku  sekundy  policjanci  wkroczyli  do  akcji.  Katja  usłyszała  strzał  i  odgłosy 

gwałtownej bijatyki.

Zrobiła  kilka  niepewnych  kroków, ale zatrzymała się, kiedy jej stopa natrafiła na  jakiś 

przedmiot,  który  potoczył  się  po  podłodze  z  metalicznym  dźwiękiem.  Lepiej  jeszcze  nie 
zdradzać swej obecności...

Ktoś  upadł  na  podłogę,  zapewne  Berra,  bo  słyszała,  jak  miota  obelgi  pod  adresem 

policjantów.

Wreszcie zrobiło się cicho. Do stajni wszedł, spóźniony Hultén.
- Czy ktoś jest ranny? - zapytał.
- Nie, kula ugrzęzła w ścianie.
-  Zawsze  możemy  oskarżyć  go  o  nielegalne  posiadanie  broni  i  stawianie  czynnego 

oporu - powiedział  jeden  z policjantów. -  Podejrzewam  jednak, że lista grzeszków tego typa 
jest znacznie dłuższa.

Ciemność rozdarły reflektory policyjne.
- A gdzie  jest panna  Francke?  - spytał  Hultén.  -  Ta  myśl  niepokoi  mnie  od  pewnego 

czasu.

Katja zbliżyła się do skraju stryszku.
-  Czas,  by   tchórze  pojawili  się  w  świetle  reflektorów  -  zaszczebiotała.  -  W  czyje 

ramiona mogę się rzucić? Obiecuję, że nie włożę w skok tyle siły, co Jonasz.

Zaczęła tyłem opuszczać się na beczkę, lecz zawisła bezradnie w powietrzu.

background image

- Nie należy oświetlać dam w spódniczkach! - rzuciła z wyrzutem w stronę barczystego 

policjanta w średnim wieku i ten natychmiast zgasił latarkę. - Kto odsunął beczkę?

Jonasz złapał  ją  za  stopę i  opuścił  o  parę  centymetrów.  Uszczęśliwiona  Katja  znalazła 

się na dole.

-  Jonaszu,  mój  bohaterze!  -  powiedziała.  -  Nie  wiedziałam,  że  cierpisz na  kompleks 

Tarzana.

-  Skoro  się  jest  gorylem?  Po  tej  poniżającej  bezczynności  paliłem  się  do  akcji.  Nie 

przejmujcie  się nią  - uśmiechnął  się do policjantów - w stanie  silnego  wzburzenia  Katja nie 
przebiera w słowach. Inspektorze, mogę odwieźć ją do domu? Jest sina jak szmaragd.

- Że  też muszę  przebywać  w takim towarzystwie! -  westchnęła  Katja. - Szmaragdy są 

zielone, drogi Jonaszu!

- Nie bądź taka sarkastyczna. Kto umiejscowił Rio de Janeiro w Argentynie?
- No cóż, rzeczą ludzką jest błądzić, przynajmniej w moim wypadku.
- Proszę ją odwieźć - uśmiechnął się Hultén. - Jestem pewien, że zdoła pan ją ogrzać.
Katja udała, że nie słyszy tej uwagi.
- Moje stopy! - powiedziała, usiłując ruszyć się z miejsca. - Zmarznięte na kość! Czuję 

się jak Frankenstein.

-  Frankensteinowi  marzły  stopy?  -  spytał  Jonasz,  po  czym  odwrócił  się  w  stronę 

inspektora. - Co z Svantessonem?

- Siedzi w samochodzie, pilnuje go Anderson. Obawiam się  jednak,  że będę  go musiał 

zwolnić,  ryzykując  rzecz  jasna  proces  o  zniesławienie.  Nic  na  niego  nie  mamy,  poza 
podsłuchaną  rozmową  i  niejasnymi  domysłami.  Skąd  mamy  wiedzieć,  do  czego  jest  ten 
klucz?

- Niech pan nie będzie takim pesymistą - pocieszył go Jonasz. - Znajdzie pan sposób, by 

spuścić powietrze z tego nadętego bufona.

- Nic by mnie bardziej nie ucieszyło - mruknął Hultén.
Jeden z policjantów zaofiarował się odprowadzić samochód Katji. Jonasz umieścił ją w 

swoim wozie, opatulił jej nogi pledem i włączył ogrzewanie na pełną moc.

- Jutro nie pójdziesz do pracy  - oznajmił stanowczo, ruszając w kierunku centrum. - Nie 

masz już żadnych zobowiązań  wobec  Svantessona. Musisz odpocząć i skoncentrować się na 
egzaminie!

- Tak, panie sierżancie - odrzekła potulnie. Przyjęła rozkaz z wyraźnym zadowoleniem.
- Obiecałem, że dostarczę cię na egzamin, i tak się stanie - dokończył z satysfakcją.
-  Czekasz  na  pochwały?  -  spytała,  wciąż  trzęsąc  się  z  zimna.  -  A  więc  to  jest  twój 

samochód. Bez wątpienia, niezwykle efektowny, Hultén miał rację. Najnowszy model?

- Oczywiście - odparł z dumą.
- Po prostu cudowny! Używasz go jako przynętę?
- Przynętę? Na dziewczyny? Czy nie dostrzegam w twoim głosie cienia zazdrości?
- Nie, wciąż dygoczę z zimna. Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie!
-  Możesz  być  zupełnie  spokojna.  Kupiłem  samochód  trzy  miesiące  temu.  Żadnych 

triumfalnych karbów w desce rozdzielczej.

Katja  naprawdę  się  uspokoiła  i  stłumiła  uśmiech  radości.  A  więc  Jonasz  nie  miał 

dziewczyny co najmniej od trzech miesięcy! To dobrze!

Skręcił  na  główną  ulicę  miasta.  O tej  późnej  porze  miasto  było  wymarłe, powitał  ich 

błysk świątecznych dekoracji, jakby uradowanych wizytą niespodziewanych gości.

- Pewnie chcesz wrócić do siebie?

background image

- Tak będzie najlepiej. Jestem zamrożona!
-  Wszystko  będzie  dobrze  -  pocieszył  ją.  -  Na  najgorszą  ewentualność  mam  lampę 

lutowniczą w samochodzie.

Przygotował  jej  gorącą  kąpiel  -  najlepsze  lekarstwo  dla  zmarzniętych,  jak  stwierdził. 

Gdy  Katja się kąpała, Jonasz zaparzył herbatę i zrobił  coś do jedzenia z resztek znalezionych 
w lodówce.

- Czuję  się bosko! -  stwierdziła  Katja,  wchodząc  do  kuchni  we  frotowym szlafroku. - 

Mogę poruszać kończynami, Frankenstein ustąpił  miejsca kruchej kobiecie. Nie  musiałeś się 
trudzić!

Obrzuciła  podejrzliwym  spojrzeniem  jego  dzieło.  Jonasz  był  przypuszczalnie 

najgorszym  kucharzem  Północy,  ale  traktował  swe  kuchenne  dokonania  z  powagą.  Ilu 
mężczyzn jego pokroju zachowywałoby się w ten sposób?

- Nie jesteś głodna? Ja bardzo.
-  Ale  ze  mnie  egoistka!  -  odpowiedziała.  -  Tak  to  jest,  jeśli  ktoś  myśli,  że  ma 

wyłączność na współczucie.

- Wskakuj do łóżka, zaraz znajdzie się coś dla zmarzniętej duszy.
- To nie dusza jest zmarznięta. Masz duńskie landrynki?
- Znalazłem torebkę w samochodzie. Chciałem je podać z herbatą.
- Mogę  je  wrzucić  do środka?  - spytała z zachwytem. - Uwielbiam  ten  dźwięk,  kiedy 

pękają od gorąca.

- Ty też? - uśmiechnął się. - Jesteśmy podobni do siebie jak rodzeństwo.
- Jakie szczęście, że nie jesteśmy rodzeństwem! - krzyknęła spontanicznie.
Jonasz spojrzał  na  nią przeciągle, ale Katja  odwróciła twarz. Gorączkową ruchliwością 

usiłowała zatuszować słowa.

- Kładź się!
Dał jej lekkiego klapsa i Katja posłuchała.
- Ładnie pachnie ta potrawa.
- No jasne, przecież ja ją zrobiłem.
- To dość wątpliwa gwarancja - mruknęła. - Postawię wszystko na tacy.
Jonasz nalał  jej  herbaty.  Jego  umiejętności  kulinarne  nie  były wcale  takie  złe,  Katja 

rozpoznała  kotlety  mielone  z  poprzedniego  dnia,  spaghetti,  cebulę,  pieczarki,  wszystko 
obficie posypane przyprawami.

I  mogła  wrzucać  landrynki  do  herbaty  i  śmiać  się  za  każdym  razem,  gdy  pękały  z 

głośnym trzaskiem. Jonasz przyglądał się jej z czułym rozbawieniem.

- Dobrze ci teraz? - spytał cicho.
- Cudownie! Pomyśl, mogliśmy wciąż tkwić w tej okropnej stajni albo jeszcze gorzej... 

Och! Po co nam niebo, Jonasz, tutaj jest jak w niebie. Ale, miły, co zrobiłeś sobie w rękę? Jest 
spuchnięta i pokaleczona.

Wstał pośpiesznie.
- Uderzyłem się, bawiąc się w Tarzana.
- Nieprawda - odpowiedziała z namysłem. - Była już taka, kiedy rozwiązywałeś węzły.
- Więc musiałem zranić się wcześniej. Nie jest ci za zimno?
Głos Katji zabrzmiał łagodnie lecz stanowczo:
- Jonasz! Chodź tutaj!
Usiadł przy łóżku, ale nie podniósł głowy.
- Co się stało? Kto cię skrzywdził?

background image

- Raczej na odwrót. Katju, musisz zasnąć. Już idę, więc...
Rozgniewała się.
- Dlaczego unikasz odpowiedzi? Jesteśmy kumplami. Przyjaciółmi, prawda?
- Tak. - Westchnął. - Biłem się.
- Jonasz! Z kim? To ta sprawa, którą musiałeś załatwić?
Jonasz wykrzywił twarz z zażenowaniem.
-  Za  dużo  pytań!  To  żadna  sprawa.  Odwiedziłem  pewnego  młodego  człowieka  o 

nazwisku... Sven - Arne Lund.

Katja zaniemówiła.
- Co takiego? - szepnęła po chwili.
Dotknął jej dłoni.
- Wybacz! Nie mogłem się opanować.
- Co mu powiedziałeś? Co on powiedział?
-  Hm,  pamiętam  tylko,  jak leżał  skulony,  opierając  się  o  samochód.  Podejrzewam,  że 

przez parę  dni  nie  będzie  wychodził  z  domu.  Podbiłem  mu  oczy i  rozkwasiłem  wargi,  jak 
sądzę. Katja... chyba go już nie kochasz?

Wyraz obrzydzenia na jej twarzy wystarczył za odpowiedź.
- To twoje wielkie przeobrażenie nie miało być wyłącznie zemstą wobec niego? - spytał. 

- Chciałaś mu coś udowodnić?

- Zemstą? Nie, zrobiłam to ze strachu i by uniknąć takiego samego losu w przyszłości.
- Ale musiałaś być bardzo zła, skąd inaczej wzięłabyś tyle siły?
Zamyśliła się.
- Tak... byłam zła. Zła na samą siebie, za własną bezradność. Tak, byłam zła.
- To zdrowo. Nie gniewasz się?
- Nie powinieneś był tego robić! - szepnęła. - Nie powinieneś!
I nagle wybuchnęła  śmiechem, tak gwałtownym i  serdecznym, że Jonasz z miejsca się 

do niej przyłączył.

- Jonasz! Jesteś najbardziej prymitywnym dżentelmenem, jakiego znam! Teraz czekają 

cię przykrości?

- Nie przedstawiłem się. Poza tym sądzę, że zachował na tyle rozsądku, by milczeć.
- Wszedłeś po prostu i go uderzyłeś?
- O, nie, najpierw wygarnąłem mu, co o nim myślę. Katja, muszę już iść. Możesz spać 

spokojnie, wszyscy przestępcy są za kratkami.

Nie  chciała,  by odchodził.  Rozpaczliwie  pragnęła,  by  został,  ale  nie  umiała  mu  tego 

powiedzieć.

-  Jonasz  -  zaczęła,  kiedy  zakładał  kurtkę  -  pojutrze  jest  zabawa  w  szkole,  zaraz po 

egzaminach.  Göran  zagroził,  że  pójdzie  z inną, jeśli  go  wkrótce  nie  zaproszę.  Uważam,  że 
powinien z nią pójść.

- Ja też tak uważam - odrzekł wyczekująco.
Niezdarnie składała słowa.
- Opłacałoby się zaprosić tego, jak mu tam, Jonasza Callenberga?
- Jego? Na zabawę? Jesteś szalona, on nie ma w sobie krzty wychowania!
- Więc nie ma sensu pytać.
Jonasz bawił się rękawiczkami.
- Nie zaszkodzi spróbować. Może jest na tyle bezwstydny i głupi, że się zgodzi.
- Tak uważasz?

background image

- Spróbuj!
- Pójdziesz ze mną, Jonaszu? - spytała cicho.
- Z przyjemnością - odrzekł poważnie i z takim wzruszeniem, że Katja się zdumiała. - Z 

ogromną przyjemnością. W co mam się ubrać?

- W garnitur, który miałeś na sobie w hotelu Majestic.
- Zwróciłaś na niego uwagę?
- Jestem powierzchowną snobką, oceniam ludzi po ubiorze.
- Bzdura! - powiedział czule i pocałował ją w nos. - Dobranoc! I dziękuję!
- To ja dziękuję. Moja przyszłość nagle nabrała sensu i atrakcyjności.
- Dlaczego? - spytał Jonasz, płonąc z ciekawości.
Katja straciła z miejsca pewność siebie.
- Z różnych względów - odrzekła wymijająco. - Rzuciłam  pracę  w firmie  papierniczej 

Svantessona,  mam  ważny   egzamin,  zyskałam  przyjaciela,  któremu  pomogę  urządzić 
mieszkanie i... Poza tym, całkiem mimochodem, uratowałeś mi życie.

- Nie ma za co dziękować.
- To już chyba przesada! - roześmiała się.
Jonasz też się uśmiechnął. Katja chciała coś dodać, ale słowa ugrzęzły jej w gardle.
-  Mogłabyś  założyć  tę  suknię,  którą  miałaś  na  sobie  w  Majesticu?  -  poprosił.  - 

Wyglądałaś w niej jak marzenie.

Katja ucieszyła się.
-  Podobała  ci  się?  To  ją  założę.  Zresztą  i  tak  nie  mam  wyboru,  to  moja  jedyna 

wyjściowa sukienka. Będę mogła kiedyś zaprosić cię na obiad? W dowód wdzięczności?

- Traktuję te słowa jak obietnicę.
- Lubisz tatara?
- Nie wiem - odrzekł niepewnie. - Jak go ostatnio jadłem, był zbyt mało wypieczony.
Roześmiała się serdecznie.
-  Nie  -  dodała.  -  Tobie  nie  podam  surowego  mięsa  i  jajek.  Lepszy  będzie  zwykły 

pudding.

- W sam raz dla mnie.
W  drzwiach  obrócił  się.  W  mieszkaniu  było  prawie  ciemno,  tylko  łagodne  światło 

lampki nocnej rozjaśniało jej postać.

- Chyba cię kocham, Katju - powiedział cicho.
I wyszedł, zanim jego słowa zdążyły wprawić ją w zakłopotanie.

background image

ROZDZIAŁ XVIII

Trzy  dni  egzaminów  minęły  szybko.  Katja  rysowała  i  uczyła  się,  do  znudzenia 

powtarzając historię sztuki.  Jonasz odwoził ją  do szkoły, był bardzo dyskretny i opiekuńczy. 
Jego spokój wzbudzał w Katji lęk - taki stan  nie  mógł trwać  wiecznie  i prędzej  czy później 
musiał skończyć  się wybuchem. Na razie Jonasz wydawał  się bardzo dumny z jej  zdolności 
rysunkowych i  niezwykle  przejęty  egzaminem.  Pewnego  dnia  dwóch posłańców przyniosło 
jej do domu krzesło. Pan Callenberg  zapłacił za nie, wyjaśnili. Z ulgą odstawiła niewygodny 
taboret do kąta.

Cieszyła się ze swoich postępów w szkole...
Jonasz całe dni spędzał w samolocie. Krążąc nad ziemią, wciąż myślał o Katji. Nie było 

rzeczy, której by dla niej nie zrobił. Tryskał radością i entuzjazmem.

Inspektor  Hultén  miał  się  znacznie  gorzej.  Przeżył  gorzki  zawód,  musiał  wypuścić 

dyrektora Svantessona, który  zaszył  się  w swojej  willi  z sercem  przepełnionym  pragnieniem 
zemsty i zakazem  opuszczania kraju. Stamtąd słał gniewne listy do przełożonych inspektora, 
którzy   już  zaczynali  się  zastanawiać,  czy  Hultén  nie  zasługuje  na  naganę,  a  dyrektor  na 
powrót do Brazylii.

Policja  miała  dość  dowodów,  by  zatrzymać  Berrę,  ale  nie  dość, by uczynić  to samo z 

Birgit i Stickanem. Poza tym zginął klucz, poszukiwania w stajni i samochodzie Katji spełzły 
na niczym. Szanse dotarcia do skrytki stawały się złudne.

Dla inspektora Hulténa przyszłość malowała się w ponurych barwach.
Nadszedł  trzeci  i  najdłuższy   dzień  egzaminów.  Katja  spędziła  go  w  klasie,  w 

intensywnym skupieniu odpowiadając na pytania. Wróciła do domu zmęczona i zadowolona i 
resztę dnia poświęciła pracy nad swoim wyglądem. Bardzo jej zależało, by  dobrze wypaść na 
wieczornej zabawie.

Kiedy w końcu usiadła  przy stole  w oczekiwaniu  na  przyjście  Jonasza, na  jej  twarzy 

rysował się wyraz niezwykłej powagi. Katja postanowiła napisać list.

To  już  koniec,  pisała.  To  nie  ma  sensu,  nie  chce  go  już  więcej  widzieć,  by go  nie 

skrzywdzić. Sama może prowadzić życie bez problemów, jeśli tylko nie będzie angażować się 
uczuciowo, po prostu pracować i spotykać się z ludźmi takimi jaki Göran.

Teraz  zaś  zaangażowała  się  po  same  uszy,  co  mogło  jedynie  skończyć  się  gorzkim 

rozczarowaniem dla nich obojga. A więc czas, by to przerwać.

Jeszcze  tylko  jeden  wieczór  spędzi  w  jego  obecności,  będzie  czuć  silny  uścisk  jego 

dłoni i słyszeć jego głos, który wprawiał jej ciało w drżenie...

Wszystko to przelała na papier, nigdy dotąd równie łatwo i szczerze nie pisała o swoich 

uczuciach. Mogłaby zresztą dodać znacznie więcej, ale nie chciała narażać się na śmieszność.

Usłyszała na schodach kroki Jonasza i zdziwiła się, że tak mocno zabiło jej serce.
Dyrektor  Svantesson siedział  ze  szklanką  alkoholu w dłoni. Zagrożenie  minęło, zakaz 

opuszczania kraju nic nie znaczył, skoro sprawy  potoczyły się w ten sposób. Mógł wrócić do 
firmy  i  czekać,  aż hałas  wokół  jego  osoby ucichnie.  Zawartość  skrytki  nigdy  nie  zostanie 
ujawniona, klucz zniknął, a Berra i Stickan siedzieli za kratkami. I tak zresztą nie przyszłoby 
im  do  głowy donieść  na  dyrektora,  mieli  dość  własnych  kłopotów.  Inspektor  Hultén  ma  za 
swoje!  Tak  kończyli  wszyscy,  którzy  rzucali  wyzwanie  Svantessonowi  -  geniuszowi  nad 
geniusze!

Dyrektor  dostał  zaproszenie  na  zabawę  artystów  od  młodej  damy,  którą  poznał  jakiś 

czas  temu.  Jak  na  jego  gust  była  zbyt  ekstrawagancka,  ale  niebrzydka,  więc  czemu  nie? 
Bardzo potrzebował odprężenia po przejściach ostatnich dni.

background image

Pierwsza  część  zabawy przebiegła  wspaniale.  Zjawiła  się  Miriam  i  pożerała  Jonasza 

oczami. Jonasz zachowywał wobec niej obojętną taktowność, co Miriam odebrała jak obelgę. 
Katja  bawiła  się  wyśmienicie. Oczy  Jonasza  wyrażały dokładnie  to,  co  chciała;  przychylne 
komentarze szkolnych kolegów o jej partnerze tylko poprawiały jej nastrój.

Potem jednak wszystko się zmieniło.
Jonasz  nie  chciał  tańczyć.  Katja  nic  nie  mogła  na  to  poradzić,  choć  marzyła  o  tej 

niezobowiązującej bliskości, jaką daje taniec.

Jonasz był  zły, wzburzony listem, który właśnie  przeczytał. Stali w zatłoczonej  sali, a 

on starał się przekrzyczeć muzykę, nie wzbudzając ciekawości najbliżej stojących osób. Było 
to zupełnie niemożliwe, chwycił więc Katję pod ramię i wyprowadził do sąsiedniej sali.

- Katju! - powiedział z rozpaczą. - Nawet nie dajesz mi szansy!
-  Bo  wiem,  że  nic  z  tego  nie  będzie  -  odrzekła  zmęczonym  głosem.  -  Jestem  zimna, 

martwa, nie umiem otworzyć się dla nikogo.

- Próbowałaś?
Westchnęła.
- Był ktoś, rok temu. Uciekłam, kiedy starał się mnie pocałować.
- Czułaś do niego to samo co do mnie?
- O, nie! - krzyknęła impulsywnie. - To znaczy... Skończmy już z tym, sprawiamy  sobie 

nawzajem ból.

- A święta, Katju! Miałem  takie  plany,  dotąd  nie  miałem  komu  dawać  prezentów. Już 

nawet kupiłem parę...

Na sekundę na jej twarzy odmalowały się żal i tęsknota, lecz zaraz potrząsnęła głową.
- Nie widzisz, jak szybko nasz związek zmierza ku temu, co nieuchronne? Nie możemy 

być wyłącznie przyjaciółmi, to iluzja. A wtedy przyjdzie katastrofa. Uwierz mi! Boję się, a za 
nic w świecie nie chcę cię skrzywdzić!

- Nie wiem, skąd się bierze ten twój pesymizm...
Przerwał im jakiś głos.
- Cześć, Katja, a więc jednak przyszłaś!
Głos  należał  do  Görana,  który  zjawił  się  na  balu  z  jedną  ze  studentek.  Katja 

przedstawiła im Jonasza, udając, że nie zauważa jego kwaśnej miny. Sama była rada, że ktoś 
przerwał im rozmowę. Jonasz miał niezwykły dar przekonywania, a Katja nie chciała się dać 
przekonać.

-  Katja  dużo  o  panu  opowiadała  -  zagadnął  przyjaźnie  Göran.  -  Autentyczny  kult 

jednostki! Aa! Czemu mnie szczypiesz?

- Idiota! - wysyczała przez zęby.
Jonasz przyglądał  się  młodemu  adwokatowi  z ciekawością.  Nie  był  może  specjalnie 

interesujący,  typowy elegancik,  ale  w  sumie  dość  sympatyczny.  Inaczej  zresztą  Katja  nie 
obdarzyłaby go przyjaźnią.

Wtedy  zjawił  się  dyrektor  Svantesson  w  towarzystwie  najbardziej  ekscentrycznej 

studentki  na  kursach. Jej  ekscentryczność  polegała  na  demonstrowaniu swej  przynależności 
do  bohemy,  z  którą  na  dobrą  sprawę  nie  miała  wiele  wspólnego.  Było  to  rozpieszczone 
dziewczę z dobrej rodziny, które uważało się za niezwykle oryginalną osobowość artystyczną. 
Katja unikała jej jak ognia.

Znaleźli  się  więc  w  grupie  sześciorga  osób,  bo  dyrektor  Svantesson  z  premedytacją 

przyłączył się do nich. Czuł nieodpartą potrzebę wylania z siebie jadu, który przepełniał mu 
duszę. W końcu to Katja i Jonasz byli powodem jego kłopotów.

background image

Katji dostało się najwięcej. Drobne wzmianki i bezpośrednie oskarżenia o skłonność do 

fantazjowania,  potrzebę  adoracji,  kobiecą  lekkomyślność  oraz  podkreślanie  jego  własnej 
męczeńskiej  chwały.  Katja  nie  pozostała  mu  dłużna.  Göran  musiał  użyć  całych  swych 
adwokackich zdolności, by hamować wzburzone  umysły tych dwojga. Rozmowa  toczyła się 
w pozornie ugrzecznionym tonie.

-  Zostaje  pan  w  domu,  dyrektorze  Svantesson?  -  Göran  podjął  jeszcze  jedną  próbę 

mediacji.

- Tak. Oczyszczono mnie z wszelkich zarzutów. Mam nadzieję, że nikt mnie nie będzie 

niepokoił  w  mojej  posiadłości.  Nie  życzę  sobie  koparek  ani  nieproszonych  gości  w mojej 
stajni.

Zanim Katja zdążyła rzucić jedną ze swoich zjadliwych replik, Göran dokończył:
- Słyszałem na posiedzeniu rady miejskiej, że jeszcze trochę pokopią. A Katja nie trafiła 

do pańskiej stajni z własnej woli, stała się ofiarą nieszczęśliwego zbiegu okoliczności

Svantesson włożył w uśmiech cały swój zapas sarkazmu.
- Zbiegu okoliczności? Niezłe sformułowanie! Czyżby szukał  pan cynicznej sekretarki 

do swojego nowego biura?

- Spudłował pan, dyrektorze - odrzekła bezczelnie Katja. - Sama wymówiłam pracę parę 

dni temu, nie lubię firm  o podejrzanej  reputacji.  Poza  tym  nie po to  chodzę  od trzech lat do 
szkoły  artystycznej,  by  skończyć  w  biurze  adwokackim.  Nie  mam  zamiaru  narzucać 
Göranowi swojego towarzystwa.

Dwie pozostałe dziewczęta zaniemówiły. Nie miały  pojęcia, o co chodzi, ale wyczuwały 

wzajemną nienawiść tych dwojga.

Podeszła do nich kelnerka.
- Przepraszam... Telefon do pana Jonasza Callenberga. Czy to może...?
- To  ja  -  odpowiedział Jonasz.  Ulżyło mu, że  ktoś przerwał  ten  pojedynek na słowa. - 

Idziesz ze mną, Katju?

- Z przyjemnością.
Dzwoniono  z  lotniska  z  nagłym  zleceniem.  Jakieś  małżeństwo  przebywające  na 

wakacjach w górach musiało wracać do chorego dziecka.

- Odwiozę cię najpierw do domu - oświadczył.
- Nie, pojadę taksówką, śpiesz się do czekających rodziców!
Na  schodach  minęli  Svantessona  z  dziewczyną.  Dyrektor  nie  zaszczycił  ich  nawet 

spojrzeniem, chyba uznał, że skończył z nimi na dobre.

- Zadzwonię zaraz po powrocie - obiecał Jonasz.
- Czy jest sens, byś dzwonił? Lepiej...
- Tak wcale nie byłoby lepiej! Sądzisz, że się tak łatwo poddam?
Westchnęła.
- Znęcasz się nad samym sobą! No, ale... uważaj na siebie!
Uśmiechnął się.
- Ty też, maleńka!
- Jestem  taka  bezradna, kiedy  cię  nie ma. Wiem, że jestem  teraz niekonsekwentna, ale 

nic nie mogę poradzić na to, że tęsknię do ciebie.

- Wcale nie musisz tęsknić do mnie. Możesz budzić się  co rano i  znajdować mnie przy 

swoim boku.

- Kolejna próba oświadczyn?
- Nie, skończyłem z próbami. Postanowiłem zdobyć  to twoje gospodarstwo za wszelką 

background image

cenę!

Schyliła głowę, by nie zobaczył jej twarzy.
- Jedź już! Istnieją granice mojego poświęcenia.
Stał,  przypatrując  się  jej  z  namysłem.  Wyglądała  dokładnie  tak,  jak  wtedy  na  stacji, 

kiedy ją pocałował. W końcu ruszyła szybko w kierunku czekającej taksówki.

Katja ledwo zdążyła zapaść w sen, kiedy zadzwonił telefon.
-  Cześć!  -  usłyszała  w  słuchawce.  Głos  Jonasza  brzmiał  świeżo,  -  Już  jestem  z 

powrotem.

Nigdy nie przyzwyczai się do brzmienia jego głosu? Serce znów zabiło jej mocniej.
- Jak miło - syknęła przez zęby - zwłaszcza że jest za piętnaście szósta.
- Tak wcześnie? - spytał strapiony. - Przepraszam!
- Nic się  nie stało - odparła  już rozbudzona - przynajmniej  dopóki  nie  ma telefonów z 

ekranem. Nie przypominam teraz niczym mojego pieczołowicie budowanego wizerunku.

- Brzmi wspaniale! Przyjeżdżam od razu.
- Daj mi chociaż pięć minut! Poza tym spędziłeś całą noc w powietrzu. Nie powinieneś 

się przespać?

- Masz rację. Przyjdę o dziesiątej, dobrze? Dokończymy naszą dyskusję od tego samego 

miejsca, w którym ją przerwaliśmy.

O dziesiątej nie było czasu na dyskusję. Dwie minuty przed Jonaszem zjawił się Hultén. 

Nigdy dotąd nie powitały inspektora równie zakochane oczy i nigdy dotąd ich blask nie zgasł 
równie szybko.

Biedny   inspektor  był  niezwykle  zatroskany.  W  ostatnim  odruchu  nadziei  odwiedził 

Katję. Kiedy zjawił się Jonasz, Hultén wyłuszczył przyczynę swego zmartwienia.

- Sprawy przybrały zły obrót! Wiem,  że  macie  rację, choć  moi  zwierzchnicy twierdzą 

coś wręcz przeciwnego. Nie dysponuję żadnymi dowodami przeciwko temu człowiekowi!

- Przecież jest winny! - powiedziała Katja.
- Jasne! Przyskrzyniłbym go z największą przyjemnością, potraktował mnie jak natrętną 

muchę! A ten  jego  triumfalizm  jest nie  do  zniesienia.  Nic  nie  rozumiem.  Nie  ma  żadnych 
dowodów  na  jego  związek  z  narkotykami,  a  przecież  spotykał  się  z  tymi  drobnymi 
handlarzami. Gdyby nie oni, pomyślałbym, że chodzi o coś zupełnie innego.

- No właśnie - zamyśliła się Katja - Birgit Karlsson na pewno zależy na narkotykach.
- Gdybyśmy tylko znaleźli klucz do skrytki! Zanim Berra wyjdzie na wolność.
- Klucz? Jeszcze go nie znaleźliście? - spytała ze zdziwieniem.
-  Nie.  Szukaliśmy  wszędzie.  Założyliśmy,  że  Berra  miał  go  ze  sobą,  kiedy wrócił  do 

stajni, ale chyba nie miał. Problem nie do rozwiązania.

Mężczyźni spojrzeli na Katję.
- Wyglądasz jakoś dziwnie - powiedział Jonasz.
- Bo myślę.
- Więc tak wyglądasz, jak myślisz! O czym?
- Cicho, usiłuję się skoncentrować! Dlaczego nie zwrócił się pan do mnie, inspektorze?
- Zdawała pani egzamin, nie wolno było przeszkadzać. Polecenie pana Callenberga. Ma 

pani coś dla mnie?

Katja  nie  zareagowała  od  razu.  Poruszała  nerwowo  rękoma,  jakby  nie  mogła  sobie 

czegoś przypomnieć.

- Szukaliście w stajni?
- Oczywiście! We wszystkich możliwych miejscach.

background image

- Poza jednym! Tak mogło być, mogło być!
- Co mogło być? - spytał Jonasz.
Nie słuchała go.
- Kiedy zostałam sama na strychu, po tym jak zeskoczyłeś, chyba  potrąciłam coś nogą, 

coś co z brzękiem potoczyło się po podłodze...

- Na górze? - stwierdzili sceptycznie.
- Tak. Może to był...
- Klucz - dokończył Hultén. - Który Berra wyrzucił podczas bójki?
- Przecież nie wiedział, że tam jestem.
Hultén nabrał energii
- Dalej! Jedziemy tam!
Jonasz uśmiechnął się.
- Jak dobrze znów zobaczyć nadzieję w pańskich oczach, inspektorze. Jedziesz z nami, 

Katju?

- Oczywiście! Mam zamiar pogonić dyrektorowi Svantessonowi kota za wszystkie jego 

wczorajsze złośliwości. Co tam kota. Lwa.

- Gonisz lwy? Może podajesz je na obiad?  - spytał z niedowierzaniem  Jonasz. - Cofam 

moje oświadczyny.

- Niech pan tego nie  robi  - oświadczył Hultén. - Dziewczyna  jest pierwsza klasa, niech 

ją pan bierze razem z lwami!

- To już nieaktualne - odpowiedział Jonasz. - Dostałem kosza.
-  To  bardzo  nierozsądnie  z  pani  strony,  panno  Francke.  Bylibyście  mistrzami  kłótni 

małżeńskiej.

Katja wzięła go pod ramię.
- Ruszamy, panie swacie. I proszę mówić nam po imieniu. Tworzymy zgraną drużynę!
Hultén wezwał Andersona i pojechali do willi Svantessona. W ogrodzie  natknęli się na 

jego gospodynię.

- Proszę poprosić Svantessona do stajni - rzucił krótko inspektor.
- Dyrektor Svantesson jest nieobecny - odparła z godnością. - Wyjechał w nocy.
- Co takiego? Nie miał prawa. Dokąd?
- Nie wiem. Spakował walizkę i zabrał samochód. Wyjeżdżał w pośpiechu.
- Rzeczywiście, wyszedł wczoraj dość wcześnie - powiedział Jonasz.
Hultén spoglądał na nich z zaskoczeniem.
- Czy wczoraj zaszło coś niezwykłego?
- Nie - odrzekł Jonasz - poza tym, że Katja i Svantesson obrzucali się wyzwiskami.
- To nic nowego. Z tego powodu nie uciekł. Chodźmy!
Znaleźli się przed stajnią, z niewielkiej odległości dobiegł ich hałas koparek.
-  Miałam  nadzieję,  że  nigdy  już  nie  zobaczę  tego  miejsca  -  westchnęła  Katja.  -  W 

każdym razie na górę nie wchodzę. Nie mam zamiaru znów niszczyć sobie ubrania.

- My wejdziemy - odrzekł inspektor. - To znaczy Anderson.
- Więc po to pan go zabrał - stwierdził Jonasz. - Wy, inspektorzy, macie wygodne życie!
- Tak pan myśli? - mruknął inspektor, kiedy Anderson gramolił się na beczkę.
Policjant  zaczaj  buszować  po  strychu,  migotliwe  światło  latarki  raz po  raz omiatało 

podłogę.

- Nic tu nie ma - krzyknął głucho.
Koparki  przestały  pracować  -  pewnie  robotnicy  mieli  przerwę  śniadaniową  -  więc 

background image

słyszeli go całkiem wyraźnie.

- Znalazł pan coś, co mogłam wtedy kopnąć?
Snop światła poruszył się ponownie.
- Nie, nic tu nie ma... Chwileczkę!
Zapadła cisza, policjant zniknął im z pola widzenia.
- Czekamy - powiedział cierpliwie Hultén.
- Coś się błyszczy...
Anderson pojawił się po chwili.
- To ten klucz?
Zszedł na  dół  i wszyscy zaczęli podziwiać  jego znalezisko. Nagle  ich uwagę  przykuły 

jakieś odgłosy na zewnątrz stajni. Szmer podnieconych męskich głosów.

- Wracamy na komisariat, zanim ten klucz znów nam zniknie - oświadczył inspektor.
- I tak nas daleko nie  zaprowadzi  - stwierdził Anderson. - Wciąż nie wiemy, gdzie  jest 

zamek.

W tej samej chwili w drzwiach stajni pojawił się jeden z robotników.
- Przepraszam, zobaczyliśmy samochód policyjny i...
- Tak? Jestem inspektor Hultén. O co chodzi?
- Hm, może chciałby pan rzucić na to okiem. Znaleźliśmy coś...
Spojrzeli po sobie, ruszając za mężczyzną.
- Narkotyki? - spytali wszyscy jednocześnie.
Robotnicy  zebrali  się  pod  łyżką  koparki,  zwieszającą  się  groźnie  nad  ich  głowami. 

Wpatrywali  się  w otwór w ziemi. Katja zauważyła, że jeden z mężczyzn odsunął  się  na bok, 
jakby miał dość tego, co ujrzał.

Hultén z Jonaszem podeszli pierwsi i nachylili się nad wykopem.
- Ojej! - powiedział inspektor z zadziwiającym spokojem.
Jonasz odwrócił się gwałtownie.
- Katja! Nie podchodź!
Zatrzymała się.
- Nigdy nie byłam specjalnie odważna. Co to jest?
- Ciało - odrzekł wstrząśnięty. - Niezbyt przyjemny widok.
-  Myślę  - powiedział  Hultén do Andersona -  że  wreszcie  mamy powód,  by  ponownie 

zająć się naszym dyrektorem!

background image

ROZDZIAŁ XIX

Inspektor Hultén z miejsca nabrał wigoru. Walka z cieniem nareszcie się skończyła.
Katja z podziwem obserwowała szybkość jego działań i sprawność ekipy śledczej, którą 

wezwał na miejsce zbrodni.

-  Wracamy  do  miasta?  -  spytał  Jonasz.  Stali  w  gromadzie  robotników,  w  stosownej 

odległości od wykopu.

Katja  marzła  w  lekkich  botkach,  a  zdarzenie  ją  przygnębiło.  Mimo  to  odrzekła  z 

wahaniem:

- Zaraz. Chcę się dowiedzieć czegoś więcej.
Jonasz przywołał Hulténa gestem dłoni.
- Musimy jechać - powiedział. - Katji jest zimno. Czy możemy  coś jeszcze  zrobić  dla 

pana?

Hultén był podekscytowany czekającym go zadaniem. Oczy mu błyszczały.
- Nie, zrobiliście już dość.
- Wiecie, kto to jest? I jak długo...?
-  To  ciało  kobiety.  Lekarz sądzi,  że  leży tu  najwyżej  dwa  lata,  przypuszczalnie  tylko 

rok.

Podszedł Anderson.
- Znaleźliśmy torebkę. To może być pani Svantesson.
- Doprawdy? - warknął inspektor.
- Pani Svantesson? - zdziwiła się Katja. - Przecież ona utonęła? Na żaglówce.
-  Jak  tam  z  nią  właściwie  było?  -  Inspektor  podrapał  się  po  karku.  -  Znaleziono  tę 

żaglówkę?

- Tak, przewróconą do góry dnem - odrzekł Anderson. - Nie znaleziono ciała.
- Płynęła sama?
- Tak przynajmniej twierdził  Svantesson. Sam miał  świetne alibi,  cały  dzień spędził  w 

biurze.

- Sprawdź, czy Berra lub Stickan potrafią obchodzić się z żaglówką! Co powiedziała ta 

gospodyni? Że dokąd wyjechał Svantesson?

- Nie wiedziała. Tylko tyle, że zabrał samochód.
- A więc to go wystraszyło! - wykrzyknął zamyślony Jonasz.
- Co takiego?
- Słowa Görana. O tym, że  mają tu kopać. Rozumiecie? Za pierwszym razem uciekł do 

Brazylii, wtedy kiedy go  wywłaszczono,  co to za  okropne słowo, nie ma lepszego?  No,  ale 
musiał  wrócić,  po  to  tylko  by z ulgą  stwierdzić,  że  chodzi  o  drobnostkę. W  jego  oczach to 
drobnostka! Wczorajszej nocy doznał szoku. Koparki wróciły!

- W rzeczy samej, podejrzanie coś mu się wczoraj śpieszyło - powiedziała Katja.
- O której wyjechał? - spytał Hultén Andersona.
- O piątej rano.
Inspektor zamyślił się.
- Musimy zamknąć wszystkie drogi prowadzące do Danii. Jeśli jest na tyle głupi, by tam 

jechać...

-  Nie  sądzę  -  przerwała  mu  Katja.  -  Ma  zakaz  opuszczania  kraju,  prawda?  Więc  z 

pewnością  zostanie  zatrzymany  na  lotniskach  czy w  portach.  Służba  promowa  też  go  nie 
przepuści. Coś innego mnie zastanawia.

- Proszę mówić!

background image

-  Kiedy  byłam  tutaj  na  przyjęciu,  dyrektor  gościł  jakąś  Norweżkę.  Była  nim 

oczarowana, co za fatalny gust! Miała wracać do Norwegii następnego dnia.

- Z jakiego regionu Norwegii pochodziła?
- Tego nie powiedziała, ale sądząc po dialekcie, z okolic Oslo.
- Norwegia?  - powtórzył inspektor. - Więc albo ukryje się u niej, albo ruszy  wprost na 

lotnisko.  To  mu  możemy  utrudnić.  Jest  jeden  kłopot  z  Norwegią,  ma  zbyt  wiele  przejść 
granicznych.

- Mógł już dotrzeć do granicy? - spytał Jonasz.
Hultén spojrzał na zegarek.
- Nie sądzę. Co to nam jednak daje? Nie zdążymy  zawiadomić wszystkich posterunków, 

a  samochodem  go  nie  dogonimy.  Wyślemy  natychmiast  rozkaz  aresztowania  do  głównych 
okręgów policyjnych, ale  Svantesson wybrał  z pewnością  jakąś leśną  drogę. Poza tym  może 
pozbyć  się  samochodu  i  przekroczyć  granicę  piechotą  albo  autostopem.  Nawet  pociągiem. 
Jeśli się mu to uda, wszelki ślad po nim zaginie.

- Niekoniecznie - powiedział Jonasz z namysłem.
Hultén spojrzał na niego spod zmarszczonych brwi.
Nie od razu zrozumiał.
- Chodzi ci o...? Oczywiście! Miło z twojej strony, Callenberg. Spałeś w nocy? Przecież 

miałeś jakieś zlecenie?

- Spałem trzy godziny. W zupełności wystarczy.
- Świetnie! - rzucił Hultén, odzyskując pewność siebie. - Zabierz ze sobą Andersona, ja 

muszę  zostać  tutaj.  Sprawdźcie  najpierw  główną  drogę,  dopiero  potem  boczne.  Svantesson 
porusza  się  samochodem  kombi,  kolor  zielony  metalik,  Anderson  zna  markę.  Powinniście 
dotrzeć do granicy o tym samym czasie. Jeśli wyruszycie natychmiast!

- Jadę z wami - oświadczyła Katja.
-  O,  nie,  moja  miła!  - Jonasz zatrzymał  się  na  chwilę.  - Svantesson  jest podejrzany o 

morderstwo!

- Jeszcze nigdy z tobą nie latałam.
- Znajdziemy na to lepszy moment.
- A jeśli coś ci się stanie...
-  To  stałoby się  i  tobie,  gdybym  cię  zabrał.  Poza  tym  mam  Andersona  za  opiekuna. 

Głowa do góry! Jeszcze nie tak dawno gotowa byłaś poświęcić się i mnie porzucić.

- Jest pewna różnica! Chcę tylko, byś miał przyszłość bez trosk, a nie żebyś w ogóle nie 

miał przyszłości!

- Wariatka! - uśmiechnął się Jonasz i potargał jej włosy. - Nie chcę mieć przyszłości bez 

trosk, chcę ciebie z całym bagażem złości, rozpaczy, rozczarowań i porażek. To dodaje życiu 
smaku,  jak mówią. Idź do domu, uważaj  na  siebie  i  bądź piękna,  jak wrócę!  No,  no,  mamy 
plamę  na  buciku!  Tak  nie  można,  trzeba  dbać  o  siebie,  nawet  jeśli  przebywa  się  wśród 
pospólstwa! Będę w domu za parę godzin.

Katja schyliła się i odruchowo przetarła buty.
Jonasz zadzwonił o trzeciej. Katja siedziała jak przyklejona do aparatu, nie odważyła się 

nawet zejść do sklepu w obawie, że odezwie się pod jej nieobecność.

-  Nie  mogę  długo  rozmawiać  -  krzyknął.  Połączenie  było  bardzo  słabe.  -  Anderson 

czeka. Mamy go!

- Wspaniale! Gdzie jesteś?
- Gdzieś pod granicą. Dostrzegliśmy go na  małej bocznej drodze i wezwaliśmy policję 

background image

przez  radio.  Svantesson  siedzi  w  moim  samolocie.  Za  dwie  godziny  będę  z  powrotem  i 
przyjadę prosto do ciebie.

- A nie jesteś zbyt zmęczony?
- Na co?
Katja zaczerwieniła się.
- Chodzi mi o...
- Tak, wiem. A o czym myślałaś?
Katja udała, że nie słyszy.
- Wyjadę po ciebie na lotnisko.
- Dobrze! Obiecuję, że będę w lepszym humorze niż przy pierwszym naszym spotkaniu.
Pierwsze spotkanie! Dwoje ludzi  od początku nastawionych wrogo do siebie. Z dwóch 

całkowicie różnych światów...

Na ulicach panował przedświąteczny ruch. Katja nie miała nawet czasu, by pomyśleć o 

świętach.

Co miała kupić Jonaszowi? Ekspres do kawy? Nie, coś bardziej osobistego.
Mijały godziny.  Katja  odbyła  już  trzy wizyty w  kawiarni,  kilkanaście  razy zasięgała 

informacji. Zapadał zmrok, kiedy przez przypadek w poczekalni, z małego przenośnego radia, 
usłyszała wiadomość:

„W  godzinach  popołudniowych  nad  południową  Szwecją  zaginęła  taksówka 

powietrzna.  Samolot  wyleciał  z  Torsby  o  godzinie  15.15  i  wziął  kurs  na  Sztokholm.  W 
godzinę  później  odebrano  sygnał  z  samolotu,  który   znajdował  się  wtedy  na  południe  od 
Göteborga, ale w chwilę potem stracono z nim łączność. Na pokładzie  maszyny znajduje się 
osobnik  podejrzany o  zabójstwo.  Prawdopodobnie  uprowadził  on  samolot i  zmusił  pilota, 
Jonasza Callenberga, do zmiany kursu w kierunku kontynentu. Nie ma żadnych wiadomości o 
dalszych losach samolotu”.

Katja nie  mogła  się  poruszyć. Nie! To  nieprawda! Chyba  się przesłyszała.  Pobiegła do 

punktu  informacyjnego,  gdzie  potwierdzono  wiadomość  radiową.  Katja  rzuciła  się  do 
telefonu.

Hultén wiedział o wszystkim, od dłuższego czasu usiłował się z nią skontaktować.
- Zaraz tam będę - rzucił zwięźle.
Katja odłożyła słuchawkę drżącą ręką. Jonasz. Och, Jonasz!
Razem  z  inspektorem  zajęli  miejsca  w  pobliżu  biura  kontroli  lotów,  by  na  bieżąco 

śledzić rozwój wydarzeń. Katja chwyciła się krzesła, jakby w obawie, że ją stamtąd wyrzucą. 
Była blada i miała sine usta.

- To jest pani Svantesson - oznajmił Hultén. - Strzał w plecy. A Berra ma pistolet...
- Więc dyrektora nie można łączyć z tym morderstwem?
- Uważasz, że jest niewinny?
- Nie! Co będzie, jeśli znów się wyplącze?
- Nie z tych sideł!
- Jaki miał motyw?
- Jeszcze nie wiemy. Sprawa ma z pewnością związek ze śmiercią jej brata.
- Zmarł po niej, prawda?
- Tak, trzy, cztery miesiące.
-  Svantesson  nie  zrobił  tego  przez  jakąś  inną  kobietę  -  powiedziała  Katja  z 

zamyśleniem.  -  Przez całe  życie  skakał  z kwiatka  na  kwiatek.  Robił  to  za  jej  życia,  więc 
śmierć żony niczego w jego żałosnej egzystencji nie zmieniała.

background image

Hultén poruszył się nerwowo, wstał i podszedł do ogromnego okna.
- Dowiedzieliśmy się co nieco o jego żonie. Była dużo od niego młodsza. Spotkali się w 

Kopenhadze,  Svantesson  oszalał  na  jej  punkcie.  Pobrali  się  zaraz  potem.  Bardzo  piękna 
kobieta,  widziałem  zdjęcia.  Miała  sporo  pieniędzy,  no,  może  nie  miliony,  ale  dość,  by 
Svantesson  mógł  zainwestować.  Po  ślubie  jego  majątek  ciągle  rósł.  Motyw  finansowy 
możemy jednak wyeliminować, w końcu zawsze był od niej bogatszy.

Nadeszła  noc.  Z  pokoju  kontrolerów  lotu  nie  było  żadnych  wiadomości.  Lotnisko 

oblegali  dziennikarze,  a  Hultén  robił  co  mógł,  by nie  rozpoznano  w  nim  inspektora  policji. 
Katja była śmiertelnie zmęczona, ale nawet hipnotyzer nie zmusiłby jej teraz do snu. Bolał ją 
brzuch, nie tyle z głodu, choć nie jadła cały dzień, lecz z głuchej rozpaczy i bezradności.

Koło północy podbiegł do nich jakiś mężczyzna. Katja i inspektor zerwali się z krzeseł.
- Dzieje się coś dziwnego - powiedział mężczyzna. - Dostaliśmy spóźnioną wiadomość, 

że  samolot widziano nad  wyżyną  Småland. Tymczasem  w naszą  stronę  leci  mała  maszyna, 
tyle że pilot wzywa nas po niemiecku!

- Co? - spytała Katja. - To musi być inny samolot.
- Nie, to na pewno Callenberg. Wygląda na to, że nie działa z własnej woli.
- Ale dlaczego mówi po niemiecku?
- Myślę, że wiem dlaczego - powiedział Hultén.
Mężczyzna skinął głową.
-  Po  to,  żeby  ktoś  w  samolocie  go  nie  zrozumiał.  Pojęliśmy  jego  intencje  i 

odpowiedzieliśmy tak samo.

Katja wreszcie domyśliła się, o co chodzi.
- Sądzicie, że  gra przed Svantessonem  komedię?  Symuluje  lot nad Niemcami, choć  w 

rzeczywistości dawno już zawrócił w kierunku Sztokholmu?

-  Tak!  Jest  bardzo  słaba  widoczność,  więc  jego  podstęp  ma  szanse  powodzenia. 

Wysyłamy  na  płytę  nasz  personel  naziemny,  wszyscy  mają  polecenie,  by  mówić  po 
niemiecku. Porywacza czeka niezła niespodzianka!

- Z pewnością ma pistolet Andersona! - rzucił ostrzegawczo Hultén. - Mam nadzieję, że 

Andersonowi nic się nie stało!

-  Jest  jeszcze  coś  -  dokończył  z  zasępieniem  kontroler.  -  Gonią  resztkami  paliwa. 

Callenberg musiał wykonać duży łuk, żeby Svantesson nie zauważył zmiany kierunku lotu.

-  Nie,  dłużej  nie  wytrzymam  tego  napięcia!  -  jęknęła  Katja.  -  Oddajcie  mi  Jonasza, 

świat bez niego nie będzie taki sam!

- Zostań tutaj! - powiedział Hultén. - Muszę przygotować komitet powitalny.
- Jeśli w ogóle dotrą do lotniska - mruknęła.
Jonasz, musisz dolecieć! Nie wytrzymam myśli, że ty...
Zza drzwi wychynął inny kontroler.
- Podchodzą do lądowania. Pilot twierdzi, że silnik się krztusi.
Katja  podbiegła  do  okna  w odruchu panicznego  lęku  i  wyjrzała  w ciemność.  Nic  nie 

zobaczyła.

Jonasz  czuł  nieznośny  ból  w  zaciśniętych  szczękach.  Nieustannie  omiatał  wzrokiem 

wskaźnik paliwa. Wychylona w lewo strzałka przestała się już poruszać.

Svantesson  otarł  pot z czoła,  ale  nie  puścił  pistoletu,  którego  lufa  skierowana  była  w 

Jonasza.  Z  tyłu  kabiny leżał  Anderson  ze  skrępowanymi  dłońmi  i  nogami  Jęczał  z  bólu. 
Svantesson uderzył go w głowę kajdankami, później dołożył parę kopniaków. Wszystko stało 
się tak szybko, że Jonasz znalazł się na muszce, zanim zdążył zareagować.

background image

Jonasz Callenberg  był zmęczony. Od nieustannego wpatrywania się w ciemność piekły 

go  oczy,  brak  snu  zaczął  się  już  dawać  we  znaki.  Nie  mógł  sobie  pozwolić  na  chwilę 
nieuwagi.

Pojawiły  się  światła  lotniska.  Żeby  tylko  zrozumieli,  co  miał  na  myśli,  mówiąc  po 

niemiecku! Musieli udawać, że to Hamburg - póki Svantesson nie zostanie unieszkodliwiony.

Silnik  małego  czteromiejscowego  samolotu  przerywał  niepokojąco.  Jonasz  napiął 

wszystkie  mięśnie  i  wykonał  zwrot,  aby  ustawić  maszynę  w  odpowiedniej  pozycji  do 
lądowania. Dłoń zacisnął na drążku.

W  tej  samej  chwili  silnik  zamilkł.  Trochę  zbyt  wcześnie.  Lecieli  teraz  siłą 

bezwładności, Jonasz liczył na łut szczęścia; nie mieli już szans na drugie podejście.

Samolot tracił  wysokość,  trochę  za  szybko,  i  wreszcie  uderzył  w ziemię  z trzaskiem. 

Jonasz walczył, by utrzymać go na prostej.

Kabina  zatrzęsła  się,  ciało Andersona  przesunęło  się  bezwładnie  w  przód.  Gdzieś  w 

oddali zawyły syreny karetek pogotowia.

Wreszcie  drżenie  ustało,  a  Jonasz ze  zdziwieniem  stwierdził,  że  sprowadził  maszynę 

cało na ziemię.

Dyrektor  Svantesson  podniósł  się.  Był  zamroczony,  ale  trzymał  pistolet  w  pełnej 

gotowości

- Zostańcie na miejscach! - rozkazał. - Ja wychodzę. Jeśli odezwiecie się choć słowem, 

zabiję pierwszą napotkaną osobę!

Otworzył  drzwiczki i  wyskoczył.  Jonasz zajął  się Andersonem. Uwolnił  go z więzów. 

Svantesson wcześniej udał, że jest chory, i kiedy Anderson nachylił się nad nim, powalił go na 
ziemię...

Dyrektor  ruszył  szybkim  krokiem  w  kierunku  wyjścia,  nie  zwracając  uwagi  na 

zbliżające się samochody. Nie posiadał się z radości

Jeszcze raz mi się udało! Jestem w Niemczech, nikt mnie nie dostanie, za chwilę zgubię 

się w tłumie! Jestem niepokonany!

Zbliżył  się  do  hali  przylotów.  Dziwne,  wszystkie  lotniska  wyglądają  tak  samo!  To 

przypominało do złudzenia sztokholmskie.

Svantesson pchnął drzwi i znalazł się w ciepłym wnętrzu. Otoczyła go grupa mężczyzn. 

Wyglądali zupełnie jak...

Kto to? Inspektor Hultén? Tutaj?
Jego wzrok zatrzymał się na tablicy informacyjnej. Cło...
Cło? Napis powinien brzmieć „Zoll”!
Dyrektor  chciał  rzucić  się  do  ucieczki,  ale  mężczyźni  otaczali  go  ścisłym  kręgiem. 

Sięgnął po pistolet, lecz ktoś wytrącił mu broń z ręki.

- Dyrektorze Svantesson, w imieniu prawa... - zaczął Hultén.
- Przeklęty Callenberg! - zawył dyrektor. - Oszukał mnie!
W kabinie samolotu pojawiło się nagle mnóstwo ludzi. Jonasz oddał Andersona pod ich 

opiekę, a  sam  chwiejnym krokiem opuścił  maszynę. Słyszał  zewsząd pochwały i wykrzywił 
twarz w grymasie uśmiechu. Był zmęczony i głodny, poruszał się jak we mgle.

Jakaś postać biegła ku niemu poprzez betonowy plac. Młoda dziewczyna z rozwianymi 

jasnymi włosami. Zalała go fala ciepła i radości, uśmiechnął się i przyśpieszył kroku.

-  Jonasz! -  krzyknęła  Katja  i  rzuciła  się  w  jego  ramiona.  Objął  ją  wolną  ręką, dłonie 

dziewczyny dotknęły jego szyi, a ciepły, pachnący policzek przylgnął do jego twarzy. Poczuł 
jej słone, gorące łzy.

background image

-  Jonasz,  wybacz mi  wszystko  -  szepnęła  pośpiesznie. -  Byłam  taka  samolubna, taka 

głupia...

- Co masz na myśli, Katju? - powiedział, rozkoszując się sytuacją.
-  To  nic  nie  znaczy,  jeśli  pośmiejesz  się  ze  mnie,  prawda?  To  nic  nie  znaczy, 

najważniejsze to dawać! Dawać samą siebie, nie bojąc się wzgardy!

- Znów wszystko ci się pomieszało - uśmiechnął się. - Ale rozumiem, o co ci chodzi.
- Byłam  taka małostkowa, że  nie chciałam dzielić się z tobą  moimi  uczuciami. I wcale 

nie  chodzi o pociąg  fizyczny. Jonasz, najdroższy przyjacielu, mogłeś zginąć! Mogłeś zginąć! 
Nie zniosłabym tego!

- Mów dalej! Nie przerywaj! - mruknął jej wprost do ucha.
- Tak trzymać! - usłyszeli głos Hulténa. - Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Czy  to 

jednak nie zbyt drastyczna metoda, by dziewczynie otworzyć oczy? Narażać życie, co?

-  Takie  kobiety  jak  Katja  wymagają  specjalnych  metod  -  oświadczył  Jonasz.  -  I 

heroicznych czynów.

Objął ją i w trójkę ruszyli do wyjścia.

background image

ROZDZIAŁ XX

Jonasz zasnął w samochodzie. Katja pojechała wprost do jego  mieszkania i  zaciągnęła 

go do windy.

- Bądź kochany, nie  przewróć  się  teraz! - prosiła, podpierając go  z całych  sił. - Jesteś 

taki ciężki. Umieram z ciekawości, ale chyba będę musiała poczekać, aż się wyśpisz.

-  Moja  gaduło,  jak  to  dobrze  być  w domu  i  słuchać  tej  twojej  paplaniny!  - mruknął, 

pozwalając wprowadzić się do mieszkania. - Kto tu mieszka?

- Ty.
- Aha, przeprowadziłem się. Materace na podłodze i...
- Nie - przerwała mu szybko. - Tam stoi twoje łóżko. Chcesz coś zjeść?
-  Nie  mogę.  Bolą  mnie  szczęki,  zaciskałem  je  jak  uczniak  na  pierwszej  wizycie  u 

dentysty.

Usiadł na skraju łóżka i opadł w tył.
- Zaczekaj! - krzyknęła nerwowo Katja. - Nie rozebrałeś się.
- Mmm - mruknął.
Wybiegła do kuchni i wróciła po chwili ze szklanką mleka.
- Masz. To na pewno przełkniesz.
Uniosła mu głowę i Jonasz mechanicznie opróżnił szklankę.
- Chodź tu - wymamrotał. - Powiedziałaś prawie, że mogę cię pocałować.
-  Nie,  dziękuję,  wolę,  żebyś  to  zrobił,  jak  oprzytomniejesz.  Podnieś  rękę,  zdejmę  ci 

sweter.

Uczynił  słaby gest,  ale  ręka  opadła  mu  z  powrotem.  Katja  mruknęła  coś pod  nosem, 

zdjęła  mu  buty,  a  kiedy  nie  zareagował,  zabrała  się  za  sweter.  Kiedy  skończyła,  była  tak 
zmęczona, że musiała usiąść.

Potem  przykryła  go  kocem. Stanęła  nad nim,  wpatrując  się  w jego twarz o mocnych 

rysach, teraz wykrzywioną zmęczeniem. Ciemne rzęsy rzucały cień na policzek. Jonasz spał.

Ostrożnie  nachyliła się i pocałowała  go w czoło, zaskoczona własną śmiałością. Potem 

przytuliła policzek do jego twarzy i szepnęła:

- Kocham cię, Jonasz. Kocham cię bardziej, niż mogę to okazać. Nikogo innego tak nie 

kochałam...

Ze strachem i wahaniem wpatrywała się w jego zmysłowe usta, sen złagodził ich zarys. 

Bardzo wolno  przysunęła  się  i  musnęła  je  wargami,  najpierw  lekko  i  pośpiesznie,  potem  z 
większą odwagą.

Nagle  poczuła  niedźwiedzi  uścisk  w  talii  i  jego  usta  na  swoich,  mocne  i  gorące. 

Instynktownie oparła się, ale zaraz potem uległa i oddała pocałunek.

To było piękne, cudowne!
W końcu puścił ją.
- Jeszcze jest we mnie trochę życia.
- Tak, czuję - szepnęła, łapiąc oddech. - Leżeć, Burek, leżeć!
- Nie wabię się Burek. Jestem Azor, dzielny stróż, po wybitnym ojcu i wybitnej matce.
- Dzielny stróż? Ładny mi stróż, którego trzeba odnosić do domu!
Oczy zalśniły mu  pod  przymkniętymi  powiekami,  uśmiechnął  się  leniwie  i  odrzekł  z 

rezygnacją:

-  Umiesz  wybierać  właściwy  moment!  Zobaczysz  rano!  Teraz  byłoby 

niesprawiedliwie...

Głos  Jonasza  przeszedł  w  niezrozumiały  bełkot.  Katja  uwolniła  się  delikatnie  z  jego 

background image

uścisku.  W  nagłym  przypływie  odwagi  postanowiła  zostać  na  noc.  Była  roztrzęsiona,  a 
perspektywa  jazdy   zimnym  samochodem  nie  przedstawiała  się  zachęcająco.  Jonasz  i  tak 
prześpi pół dnia, a jej już wtedy nie będzie.

Na  czubkach  palców  przemknęła  przez  mieszkanie,  nucąc  ułożoną  spontanicznie 

melodię. Rozłożyła pościel  na  podłodze dużego pokoju, rozebrała się i wśliznęła pod kołdrę. 
Drzwi  do  pokoju  Jonasza  stały  otwarte,  ale  Jonasz  spał  jak  zabity.  Katja  poszła  za  jego 
przykładem.

Obudziła  się  nagle.  Gdzieś  w  mieszkaniu  trzasnęły  drzwi  z  głuchym,  tajemniczym 

łoskotem.

Usiadła z przestrachem, na wpół rozbudzona. Serce biło jej jak szalone.
Nie  dadzą  im  spokoju?  Przecież  wszyscy  siedzieli  za  kratkami?  Svantesson,  Berra, 

Stickan...

A Birgit Karlsson?
Jonasz spał. Nic nie słyszał!
Zdobyła się na chrapliwy szept:
- Jonasz! - I głośniej: - Jonasz! Ktoś tu jest. Trzasnęły drzwi.
- Wiem - odpowiedział z kuchni. - Drzwi do lodówki. Zgłodniałem.
Opadła z ulgą na poduszkę.
- Łobuzie! Miałeś spać pół dnia.
-  Twoja  obecność  mnie  zbudziła.  Nie,  nie  chrapałaś,  instynkt  podpowiedział  mi,  że 

jesteś w pobliżu.

- I dlatego zgłodniałeś?
- Tak. Chodź na małą przekąskę! Piwo i szynka. I jajka, jeśli masz ochotę.
- Nic nie mów, burczy mi w brzuchu, ale nie mogę się pokazać.
Otworzył drzwi i rzucił jej coś niebieskiego.
- Góra piżamy. Ogrzana.
Katja wymknęła się do łazienki, by się odświeżyć, po czym weszła do kuchni.
-  Nigdy się  nie  zmienisz!  -  Jonasz siedział  przy nowo  zakupionym  stole  i  odkrawał 

plastry   z  wielkiego  kawałka  szynki.  -  Umyta  i  uczesana.  Nie  stać  cię  na  odrobinę 
spontanicznego nieładu?

- Nie. Ktoś zbrukał moją prymitywną naturę i teraz jestem jałowa jak pustynia. I równie 

mało we mnie życia.

- Powinienem był tego „kogoś” potraktować surowiej. Ale jeszcze będą z ciebie ludzie.
-  Jesteś  optymistą  -  powiedziała  lekkim  tonem,  biorąc  się  za  smażenie  jajek.  Jonasz 

wyjął  dla  niej nakrycie. - Zdaje  mi  się, że postawiłeś sobie  za  punkt honoru,  by  sprawdzić, 
czy ta pustynia nie jest tak całkiem jałowa.

- Możesz wyrażać się jaśniej?
- Hm... Wyczyn sportowy, może. Obudzić  zmysłowość  w zimnej Katji, pokazać swoją 

męskość i porzucić. Dziękuję i żegnam!

W jego niebieskich oczach zamigotały groźne ogniki, ale odpowiedział równie lekko:
- No właśnie! Wrzucić ją do pojemnika na śmieci, głową w dół!
Katja znieruchomiała ze szklanką piwa w dłoni.
- Wyglądasz teraz mało inteligentnie - rzucił spokojnie - co zupełnie nie pasuje do mojej 

piżamy. Siadaj i jedz.

- Mówiłeś poważnie? - pisnęła żałośnie.
- Tak, mamy dość jedzenia.

background image

- Ja nie o tym. O tym pojemniku na śmieci. Nie dosłownie, ale...
-  Twoje  prowokacyjne  słowa  o  wyczynie  sportowym  nie  wydały się  zabawne  osobie, 

która  cię  kocha  i  uczyni  dla  ciebie  wszystko  -  stwierdził  chłodno.  -  Jedz  jajko,  bo  ci 
wystygnie!

-  Nie  chciałam,  by  moje  słowa  zabrzmiały  prowokacyjnie.  To  mnie,  po  prostu,  od 

dawna prześladuje.

Jonasz nachylił się nad stołem.
- Wiesz co, ten drań nie zabił w tobie zmysłowości, czuję ją w każdym twoim oddechu. 

Zrobił  coś  dużo  gorszego,  odebrał  ci  wiarę  w  siebie.  Ale  odbudujemy  ją,  kawałek  po 
kawałeczku,  choćby  to  miało  zająć  całe  życie!  Bowiem  mam  zamiar  dożyć  z tobą  późnej 
starości, Katarzyno, przecież tak nam dobrze ze sobą, nieprawdaż?

- Tak. Bardzo dobrze!
- Więc chcesz? Chcesz się wreszcie pozbyć tego upiora? Pamiętaj, ja też się zestarzeję, 

przybiorę  na  wadze,  zrobię  się  szpakowaty, nieruchawy i  zapominalski,  będę  nosił  okulary, 
przesiadywał  przed  telewizorem,  zasypiał  na  stołku,  chrapał,  tracił  włosy i  zęby i  zostanę 
dziadkiem wtedy, kiedy ty zostaniesz babcią... To  właśnie  rozumiem  pod pojęciem miłości! 
Ty zdajesz się sądzić, że traktuję cię jak przedmiot jednorazowego użytku.

Katja usiłowała  się uśmiechnąć. Zamrugała  powiekami, by odpędzić  łzy, i  zajrzała do 

szklanki.

- Piwo uderza mi do głowy - powiedziała niepewnie.
- To dobrze! Tego właśnie ci trzeba. Odprężenia i spontaniczności.
Jonasz wstał  i podniósł  ją  z krzesła. Katja  spojrzała  na  niego  pytająco, ale  nie stawiła 

mu oporu.

- Powiedziałaś w nocy, że mnie kochasz - zaczął łagodnie - i pocałowałaś mnie, pięknie 

pocałowałaś.  Stój  spokojnie,  nie  przeprowadzam  egzekucji,  chcę  jedynie,  byś  to  zrobiła 
jeszcze raz. Jestem teraz przytomny, ale to żadna różnica. Nie bój się, nie rozbiorę cię. Wiem, 
to by wzbudziło złe wspomnienia.

- Jonasz, proszę! To będzie katastrofa!
-  Ubzdurałaś  sobie  tę katastrofę. W nocy  ci  się  udało! Zamknij  oczy i  stój  spokojnie. 

Będzie dobrze!

Katja  zamknęła  oczy.  Trzęsła  się  teraz  jak  osika.  Walcząc  z  panicznym  lękiem, 

wsłuchiwała się w głos Jonasza, który opowiadał jej o rzeczach nie mających nic wspólnego z 
wyglądem.

-  Wiesz,  że  podziwiam  cię  bezgranicznie,  Katju?  Za  odwagę  samotności,  za  życiową 

siłę,  którą  dała  ci  chłopska  krew.  Jestem  z  ciebie  dumny,  bo  przezwyciężyłaś  gorycz 
upokorzenia  i  zmieniłaś się  we  wspaniałą  kobietę.  I  wiem,  że  skrywasz w sobie  bogactwo, 
które uda mi się wyzwolić.

Czuła  się  pijana  jego  słowami.  Szepcząc  gładził  ją  po włosach i  twarzy, by złagodzić 

drżenie  jej  ciała.  Stała  nieruchomo,  pojękując  ze  strachu,  gotowa  do  ucieczki,  a  jego  ręce 
zsunęły się teraz na jej biodra, pod piżamę.

Potem wolno odwrócił jej twarz i pocałował ją.
To  był spokojny,  ostrożny pocałunek  -  gwarancja, że  Katja nie  ma  się czego obawiać. 

Była  w  nim  też  jednak  ukryta  namiętność,  jak  i  w  rozpalonych  dłoniach  na  jej  skórze. 
Przylgnęła mocniej do Jonasza, pełna wahania niby małe dziecko.

- Jestem taka brzydka! Taka beznadziejna...
- Gdybyś była najbrzydsza na świecie czy nawet najpiękniejsza, co to ma za znaczenie? 

background image

Miłość  wszystkich  nas  czyni  pięknymi.  Jest  coś  niezwykłego  w  każdym  twoim  ruchu,  w 
rysach twarzy, w sposobie mówienia...

Katji zakręciło się w głowie.
- Nie  zostawiaj mnie, Jonasz -  szepnęła bezgłośnie.  - Bądź cierpliwy! Potrzebuję  twej 

wyrozumiałości.

- Masz ją.
- Jonasz, chcę powtórzyć to, co powiedziałam w nocy.
- Więc mów! Pragnę to usłyszeć.
Czuła,  jak  skóra  drży i  płonie  pod  dotykiem  jego  dłoni.  Serce  Katji  biło  oszalałym 

rytmem, a ciało przenikało słodkie, niezwykłe ciepło.

Ukryła twarz na jego ramieniu.
- Kocham cię, Jonasz - szepnęła zawstydzona. - Teraz już możesz się śmiać.
Jonasz zadrżał. Pocałował ją jeszcze raz, tym razem mocniej.
Nigdy nie  przypuszczała,  że  Jonasz  Callenberg  ma  w  sobie  takie  pokłady  czułości  i 

delikatności. Było tak, jakby rozumiał jej strach i zwątpienie, jakby czekał, aż zbierze w sobie 
wszystkie siły. Z ustami na jej ustach podniósł ją i delikatnie położył na swoim łóżku.

Dawny strach wrócił do niej z nową mocą, a wzrok powędrował ku drzwiom od szafy.
- Nie zmieściliby się tam we trzech? - jęknęła żałośnie. - Jest za mała?
- Za mała - zapewnił ją. - Jesteśmy  sami, tylko ty  i  ja, a ja nigdy  cię nie  poniżę. Czuję 

tylko pokorną wdzięczność za to, że chcesz mnie przyjąć. Rozumiesz, Katju?

Płakała cicho, kiedy rozpinał guziki jej  piżamy. Płakała, bo jej ciało płonęło z tęsknoty 

do niego, a strach wciąż tkwił głęboko w duszy.

background image

ROZDZIAŁ XXI

Katję  zbudziło  przeciągłe  dzwonienie.  Niechętnie  otworzyła  oczy,  odwróciła  głowę  i 

spojrzała ze zdumieniem na Jonasza.

- Jeszcze tu jesteś? - spytała sennym głosem.
- To moje mieszkanie - wymamrotał.
Katja oprzytomniała.
- Chyba nie tkwię głową w dół w pojemniku na śmieci... Jonasz, dzwoni telefon, lepiej 

będzie, jeśli ty odbierzesz.

Podniósł się z jękiem i złapał słuchawkę.
-  Tak?  Dzień  dobry,  inspektorze,  dzwoni  pan  w  środku  nocy?...  Co,  jest  wpół  do 

dwunastej?  Mój  Boże,  to  co  się  stało  z  porankiem?...  Nic  dziwnego,  że  u  niej  telefon  nie 
odpowiada,  Katja  jest  u  mnie...  Tak, wszystko  dobrze,  chce  pan  być  świadkiem  na  ślubie? 
Obecność  przedstawiciela  władzy   doda  uroczystości  splendoru.  Może  Katja  wreszcie 
zrozumie, że nie żartuję... Pobierzemy się jak najszybciej, niech no tylko Katja się zdecyduje, 
jest trochę kapryśna. Ale nie, właśnie kiwa ochoczo głową, coś skłoniło ją do zmiany zdania, 
zupełnie nie wiem co... Proszę dać nam trzy kwadranse, zjawimy się na pewno.

Skończył, a Katja usiadła na łóżku.
- Ojej - jęknęła - jestem jednym wielkim siniakiem.
-  Chyba  byłem  zbyt  gwałtowny  -  przyznał  ze  wstydem.  -  Kiedy  wreszcie  uległaś, 

ogarnęło mnie takie szczęście, że zachowywałem się w sposób równie mało cywilizowany jak 
ty.

- Ja nie zachowywałam się w sposób mało cywilizowany! - odrzekła dostojnie.
- O, tak, i Bogu za to dzięki! Byłaś cudowna!
Na próżno usiłowała ukryć uśmiech szczęścia.
- Co chciał Hultén?
-  Svantesson  nie  przyznaje  się  do  zabójstwa,  a  policja  nie  ma  wystarczających 

dowodów.

-  Czy  ten  nadęty  bufon  znów  się  wyślizgnie?  Tak  nie  może  być!  Słyszałam,  jak 

planowali zamach na ciebie.

-  Wiem.  Inspektor  sądzi,  że  może  pamiętasz  jakieś  okoliczności  śmierci  pani 

Svantesson.

-  Skąd  mogę  pamiętać?  No,  ale  ruszymy  inspektorowi  na  ratunek,  prawda?  Musimy 

wziąć w tym udział do końca!

W  dwie  godziny później  sprawa  Svantessona  wciąż  nie  ruszała  z  miejsca.  Dyrektor 

twierdził,  że  uwierzył  w  śmierć  żony,  kiedy  znaleziono  przewróconą  żaglówkę.  Nie  miał 
pojęcia, że jej ciało zakopano na terenie posiadłości! Wyjazd do Norwegii też nie był niczym 
szczególnym.  Chciał  odwiedzić  swoją  przyjaciółkę  i  nie  sądził,  że  zakaz  podróżowania 
obejmuje  Skandynawię. Porwanie  samolotu?  Stracił głowę z powodu brutalnej  presji policji, 
bał się niesłusznych oskarżeń.

Niewinna owieczka...
Berra tkwił w celi ze złym uśmiechem przylepionym do warg i milczał. Nie miał, rzecz 

jasna, pojęcia, że policja znalazła klucz; wierzył, że będzie leżał na strychu aż do jego wyjścia 
na  wolność. Nawet jeśliby miało to  trochę  potrwać.  Na  wieść o zabójstwie  pani  Svantesson 
wzruszył jedynie ramionami To nie jego sprawa.

Policja  zdołała jednak wyszperać trochę faktów z jego zamierzchłej przeszłości.  Berra 

nie  był  wprawdzie  doświadczonym  żeglarzem,  ale  w  dzieciństwie  pracował  jako  chłopiec 

background image

okrętowy.

Hultén siedział w swoim  biurze  z Katją, Jonaszem i Andersonem, który wydobrzał  już 

po doznanych urazach.

-  W  starych  sprawach  o  zabójstwo  bardzo  trudno  o  dowody  -  zaczął  Hultén.  - 

Znaleźliśmy przy ciele zabitej notatnik z adresami, prowadzony z pewnością jej ręką, ale zbyt 
zniszczony  i  nieczytelny.  Ten  ślad  prowadzi  donikąd,  więc  pozostaje  już  tylko  jedno 
rozwiązanie. Raz już próbowaliśmy, lecz bezskutecznie. Tym razem lepiej się przygotujemy.

Niedługo  potem  wprowadzono  do  pokoju  Stickana.  Hultén  czekał  na  niego  w 

pojedynkę.

- Co wiesz o tym kluczu? - spytał inspektor.
- Nic - odrzekł niewinnie Stickan.
Hultén odłożył klucz na biurko i zadał młodzieńcowi kilka nieistotnych pytań. Po chwili 

otworzyły  się drzwi  i  zgodnie z planem  jakiś policjant poprosił  inspektora  do siebie. Hultén 
odwrócił się do Stickana.

- W porządku, możesz iść - powiedział  ponuro. - Jesteś wolny, nie  możemy cię dłużej 

trzymać. Ale pamiętaj, jeśli wpadniesz w kłopoty, trafisz tu ponownie.

I wyszedł z pokoju, zostawiając klucz na biurku.
Stickan nie  wahał się ani chwili. Z obojętną miną wymaszerował z komisariatu. Klucz 

tkwił w jego kieszeni.

Zaczął się ostatni akt polowania.
Stickan  nie  miał  samochodu,  co  znacznie  ułatwiało  zadanie  policji  Jego  wędrówkę 

śledziły czujne  oczy.  Hultén  zakładał,  że  młodzieniec  ruszy wprost  do  celu,  zanim  policja 
zauważy brak klucza i puści się w pogoń za nim. Stickan rozglądał się nieustannie, ale agenci 
znali się na swoim fachu.

Szedł  w  kierunku  centrum,  dokładnie  tak  jak  Berra.  Jonasz  i  Katja  czekali  w 

samochodzie  w  stosownej  odległości,  by Stickan  ich  nie  zauważył.  Z  miejsca  gdzie  stali, 
widzieli  samochód  Hulténa  i  siedzącego  w nim  dyrektora  Svantessona. To stanowiło  część 
planu - dyrektor miał być obecny przy otwarciu skrytki, choć jeszcze o tym nie wiedział.

Stickan nie marnował czasu, zmierzał wprost do celu.
Radio w samochodzie Hulténa zatrzeszczało.
-  Jest na  Lövgatan,  zatrzymuje  się  pod  numerem  pięćdziesiąt  cztery.  Mieści  się  tam 

niewielka firma ochrony mienia. Chyba zamierza wejść do środka.

- Jedziemy.
Wszystkie samochody i agenci ruszyli pod wskazany  adres. Katja z Jonaszem zajechali 

w parę sekund po inspektorze i  do środka weszli razem z innymi. Oczy Svantessona  zrobiły 
się wielkie jak talerze, kiedy dotarli do celu.

Jakiś mężczyzna za kontuarem obrzucił ich pytającym spojrzeniem.
- Policja - rzucił Hultén. - Czy macie skrytki?
- Tak - odrzekł mężczyzna z lekkim przestrachem. - Mamy niewielki dział ze skrytkami, 

pierwsze drzwi na prawo. Wcześniej jednak trzeba okazać klucz.

- Czy wchodził tam przed chwilą jakiś mężczyzna?
- Tak.  Zajęło  mu to  trochę  czasu, bo  nie  znał  numeru skrytki.  Klucz jednak był  nasz, 

więc pozwoliliśmy mu wejść.

- Dziękuję! - powiedział Hultén. - Idziemy!
Dyrektor zaparł się  w drzwiach na widok Stickana, ale inspektor pchnął go do przodu. 

Svantesson wyglądał jak przed atakiem apopleksji. Hultén zdawał się tym nie przejmować.

background image

Stickan  buszował  pośród  wysokich  na  pół  metra  skrytek. Odwrócił  się  z irytacją  i  na 

widok policjantów rzucił się do ucieczki. Drogę zagrodziło mu kilku mężczyzn.

- Poproszę o klucz - powiedział spokojnie  inspektor, wyciągając rękę. - Jaki  jest numer 

skrytki?

Stickan nie odpowiedział.
- Dyrektorze Svantesson?
- Skąd mam wiedzieć?
Hultén odwrócił się w stronę właściciela.
- Proszę sprawdzić, czy dyrektor Svantesson wynajął u was skrytkę!
Mężczyzna wyszedł i po chwili wrócił z grubą księgą.
- Tak, wynajął. Numer czterdzieści trzy.
- Doskonale. Spróbujmy więc.
Wsunął  klucz  w  zamek,  który  wydał  z  siebie  metaliczny  dźwięk.  Powoli,  z 

namaszczeniem inspektor Hultén pociągnął za drzwiczki.

W niewielkim pomieszczeniu zapadła pełna zdumienia cisza.
Skrytka była pusta.

background image

ROZDZIAŁ XXII

Stickan zareagował pierwszy. Ze wściekłością odwrócił się do Svantessona.
-  Co to  ma  znaczyć?  Gdzie  jest towar,  który nam  obiecałeś?  Pełna  skrytka,  mówiłeś. 

Gdzie to jest?

- A więc, Svantesson! - powiedział inspektor. - Jednak chodziło o narkotyki!
- Oczywiście, że nie! - odrzekł z godnością dyrektor.
- Jednak im pan je obiecał, prawda? Kolejne z pańskich brzydkich oszustw?
-  Wręcz przeciwnie. Narkomanom  nic  się  nie  należy,  dla  ich  własnego  dobra  i  dobra 

społeczeństwa.

Stickan nie  ukrywał wściekłości Inspektor  nie miał  wątpliwości,  że ma do czynienia z 

człowiekiem uzależnionym.

-  Logika  pańskiej  moralności  jest  zadziwiająca,  Svantesson  -  stwierdził  Hultén.  - 

Przyznaje pan jednak, że zmusił pan tych drani do pewnych usług, obiecując im nagrodę?

- Wręcz przeciwnie! To oni mnie naciskali. Wymyśliłem ten podstęp, by się ich pozbyć.
-  Kłamiesz!  -  zawył  Stickan,  nie  posiadając  się  z  wściekłości  i  rozczarowania.  - 

Obiecałeś nam cały swój zapas, jeśli załatwimy Callenberga. Kazałeś, byśmy z Berrą zatopili 
tę  żaglówkę  i  zakopali  twoją  starą!  Topielec  mógł  wypłynąć,  a  wtedy znaleźliby dziurę  po 
kuli, którą zrobił jej Berra.

- Dlaczego? - spytał szybko Hultén.
- Bo obiecał nam prochy, oczywiście. Wtedy dostaliśmy.
- Ale dlaczego chciał się pozbyć żony?
- Nie słuchajcie tego typa - krzyknął Svantesson - on nie wie, co mówi!
- Wiem i powiem wszystko! Nabrałeś nas, ty przeklęty  obłudniku, ale teraz już koniec! 

Koniec, rozumiesz?

Svantesson chwycił się za serce.
- Chyba mam atak.. Powietrza, potrzebuję powietrza!
- Pańskie serce wytrzyma - stwierdził zimno Hultén. - Nie dajcie się nabrać, chłopcy!
Stickan  odwrócił  się  do  inspektora  i  z  podnieceniem  zaczął  wyrzucać  z  siebie  całą 

historię. Svantesson raz po raz zagłuszał go okrzykami protestu.

Stickan nie dał się powstrzymać.
- Myślał, że trafił na kurę znoszącą złote jajka, tę Lolę z Kopenhagi, z którą się ożenił, 

ale  ona  była  sprytniejsza.  Luksusowa  dziwka,  sporządziła  kartotekę  klientów,  z  których 
później  wyciskała  pieniądze.  Miała  szmalu  jak  lodu!  I  robiła  to  nawet  po  ślubie  z  tym 
szczurem.  Zamknij  się,  Svantesson,  teraz  ja  mówię!  Jej  brat  pilnował  interesu,  zbierał 
pieniądze od tych grubych kozłów, którzy płacili za jej milczenie. Dawała bratu prochy, które 
zdobywała  w  czasie  swych  podróży  za  granicę.  Svantesson  dowiedział  się  o  wszystkim  i 
zaczął  robić  w portki. Znał  Berrę  i  mnie, bo  pomagaliśmy szwagrowi  zbierać  kasę,  ale  nie 
chciał  nas widzieć  w swoim domu. Nie  mieliśmy prezencji, mówił. Przeklęty snob!  Kiedyś 
przyszedł  i  prosił  nas,  byśmy załatwili  tę  jego  lalę.  Mieliśmy dostać  wszystko, co  miała, a 
było tego dużo, więc zgodziliśmy  się i załatwiliśmy ją tak, jak chciał. Jej brat niczego się nie 
domyślał,  sądził,  że  siostra  utonęła,  i  wciąż  wyciskał  pieniądze  z  jej  klientów.  W  końcu 
stoczył  się  i  zaczaj  szantażować  Svantessona.  To  był  jego  koniec.  Wiem,  że  Svantesson 
poszedł  do  jego  mieszkania  w  dniu  jego  śmierci,  więc  to  pewnie  on  podsunął  mu  za  dużą 
dawkę. A potem  dyrektor kazał  nam załatwić Callenberga, mieliśmy dostać więcej  prochów, 
mówił, że zaczął szmuglować narkotyki. Więc połknęliśmy  haczyk, bo gliny oczyściły rynek i 
było cienko. A ten drań kłamał, od początku do końca!

background image

Stickan zawył i rzucił się na dyrektora. Policjanci rozdzielili ich.
- Dziękuję, to wszystko - powiedział Hultén z głębokim westchnieniem. - Z powrotem 

na komisariat!

Katja  dzwoniła  uporczywie  do  drzwi  Jonasza.  Jonasz  otworzył.  Miał  złote  nitki  na 

swetrze i palce ubrudzone klejem.

- Cześć! Czy to ty za tymi paczkami?
- Nie wiem, kogo masz na myśli, mówiąc „ty”, ale w każdym razie to ja. Bądź tak miły, 

odbierz je ode mnie. Na tę jedną uważaj!

- Co jest w tych wszystkich paczkach?
Weszła do środka i strząsnęła śnieg z włosów.
- Dowiesz się wieczorem. Nie miałam komu kupować prezentów świątecznych od wielu 

lat, więc zaszalałam!

- Rzeczywiście jesteś szalona - potwierdził słabym głosem.
- Nic nie mów! Myślisz, że nie widziałam tych pakunków w nie umeblowanym pokoju?
Roześmiał się, rozbrojony.
- Lepiej rzuć okiem na pudding, jakoś dziwnie wygląda.
-  Boże!  -  mruknęła  pod  nosem  i  ruszyła  do  kuchni.  Jeśli  Jonasz  twierdził,  że  jakaś 

potrawa dziwnie wygląda, to sytuacja była w najwyższym stopniu alarmująca.

Pudding  okazał  się  doskonały,  Katja  odstawiła  go  na  bok  i  weszła  do  pokoju,  gdzie 

Jonasz usiłował utopić w złocie i ozdobach żałośnie wyglądającą choinkę. Katja wybrała takie 
marne drzewko celowo, twierdziła, że zna los niechcianych i odrzucanych. Jonasz obiecał, że 
uczyni  je  równie  pięknym  jak  ona  i  Katja  zgodziła  się,  choć  zaplanowała  prosty  wystrój. 
Widząc  rezultat  wysiłków  Jonasza  zastanawiała  się,  czy  i  ona  hołduje  równie 
przeładowanemu i efekciarskiemu stylowi. Miała nadzieję, że nie, zawsze lubiła prostotę.

Jonasz proponował,  by  święta  spędzili  na  wsi,  ale  Katja  się  nie  zgodziła.  Wieś  była 

dobra na lato.

Stanął za nią, wdychając zapach jej włosów.
- Czyż nasza choinka nie jest piękna? - spytał z nabożnym podziwem.
Katja zdusiła protesty swej artystycznej duszy.
- Rzeczywiście, piękna!
I wtedy przypomniała sobie coś.
- Jonasz! -  odwróciła  się  i  objęła  go ramionami. - Zdałam  egzamin! I dostałam pracę! 

Na  początek  na  okres  próbny.  W  wydawnictwie  podręczników  szkolnych.  Będę  robić 
mnóstwo drobnych ilustracji, zaczynam zaraz po Nowym Roku.

- Moje gratulacje - powiedział równie dumny jak ona. - Jasne, że zdałaś, nikt nie rysuje 

lepiej  od  ciebie  - kontynuował  w naiwnym  uwielbieniu.  -  Ja mam  wiadomości  od  Hulténa. 
Birgit Karlsson  zgodziła  się  na  kurację  odwykową, spróbują  ją  uratować.  I jeszcze  okazało 
się, że  pieniądze Svantessona pochodziły z interesów żony. Na  pieniądze miał ochotę, na nią 
nie,  bo  była  plamą  na  jego  honorze.  Starał  się  zachowywać  pozory.  Poza  tym  dostaliśmy 
prezent świąteczny od Hulténa. Mam go gdzieś tutaj.

- To miło z jego strony! Co to jest?
- Książka. Jest w tej papierowej torbie. Myślisz, że możemy ją otworzyć?
- Czemu nie?
Jonasz wyciągnął książkę z torby. Katja przeczytała tytuł na okładce.
- „Małżeństwo doskonałe”. Ach, ten inspektor! Co on sobie o nas myśli?
- No właśnie, co?

background image

- Nie zaprosimy go na wesele!
- Nie zaprosimy! Za te jego libertyńskie poglądy!
I oboje wybuchnęli śmiechem.
- Chodź, Katju powiedział  Jonasz. - Przeglądnijmy tę książkę, może jednak czegoś nas 

nauczy. Ale czekają nas święta! Co za święta!