Rozdział trzeci


Rozdział trzeci

Po popołudniowej drzemce Honey wspólnie udajemy się do Sainsbury's, a kiedy wracamy koło szóstej, wykończone (małe dziecko w wózku sklepowym: po prostu koszmar), w salonie każdą możliwą powierzchnię zajmują lilie Casablanca: są poutykane w wazonach, dzbankach, w niewielkim imbryczku herbaty z Serves, który dostałam od ojca na osiemnaste urodziny, i powciskane do szklanek i słoików po dżemie. Cały dom jest przepojony aromatycznym zapachem cytryny i rozmarynu. Jak na zawołanie zjawia się Frank w moim fartuszku w róże od Cath Kidston.

- Przeprosiny - oświadcza, głupawo się uśmiechając. - To moje przeprosiny. Kwiaty, a potem pieczony kurczak, pieczone ziemniaki, glazurowana marchewka i czekoladowa tarta.

- Nie trzeba było - mówię, posyłając mu promienny uśmiech, i schylam się, by wypiąć Honey z wózka. - Ale cieszę się, że to zrobiłeś.

- Droga do twego serca widzie przez żołądek, doskonale o tym wiem. I naprawdę przepraszam za wczorajszą noc - ciągnie Frank, przytrzymując Honey, podczas gdy ja szukam po omacku w koszu pod wózkiem trzech spłaszczonych toreb z zakupami. - Witaj, Honey.

- Ja tu - odpowiada Honey, uśmiechając się do niego. Nie wiem, dlaczego ona mówi jak prosty kmiotek. To jedna z zagadek: dlaczego moja córka mówi jak Pam Ayers?

- Nie musisz przepraszać. Jesteś dorosły, wolno ci uprawiać seks. - Mimo, że aż tyle seksu z tak wieloma osobami nie jest wyjściem idealnym, dodaję w myślach. - Teraz pomknę z panienką na górę, wykąpię ją, przeczytam króciutką bajeczkę, a potem będę cała twoja.

- Super - stwierdza Frank. - Kolacja będzie gotowa na ósmą. Aha, dzwonił twój tata.

O Boże.

- Co mówił?

- Coś wspominał, że przyjeżdża na kilka dni. Zadzwoni później jeszcze raz.

- Czy wiesz - mówi Frank podczas kolacji - że odkąd się tutaj wprowadziłem, jeszcze ani razu nigdzie wieczorem nie wyszłaś?

- To niezupełnie prawda. Wyszłam kilka razy, Frank. Poza tym mam na głowie kolejne cholerne tłumaczenie, a pracować mogę jedynie wieczorami. Zresztą ty wychodzisz wystarczająco za nas dwoje. Dolej mi trochę wina, dobrze?

- Proszę bardzo, podaj mi kieliszek. No cóż, w takim razie prawie nigdy. Powinnaś to robić częściej. Wiesz, że chętnie zabawię się w nianię, zawsze też możesz liczyć na Mary.

- No tak - mówię, nadziewając na widelec marchewkę. - Mogłabym. Dodałeś do niej tymianek? Jest przepyszna. Chodzi o to, że gdzie ja mogę wyjść? Naprawdę nie przepadam za chodzeniem w pojedynkę niczym jakaś żałosna ofiara losu. Co mam robić? Włóczyć się po ulicach? Przesiedzieć godzinę albo dwie na dworcu w kabinie robiącej ekspresowe zdjęcia?

- Masz przecież chyba znajomych, z którymi mogłabyś się spotkać? - Frank wygląda na zaniepokojonego, chwała mu za to, lecz to z kolei sprawia, że ja czuję się zakłopotana, tak jakbym była dla kogoś ciężarem.

- To mi o czymś przypomina. Jutro wieczorem idę na kolację do Isabelli Howard. Widzisz? Ha! Nie jestem jednak taka żałosna.

- W takim razie ja popilnuję Honey. Nie powiedziałem, że jesteś żałosna. Ale co z innymi wieczorami? Nie możesz przez cały czas przesiadywać w domu. Jesteś w kwiecie wieku, Stello. Chodzi mi o to, że… no wiesz, co z randkami?

- Cóż, no pewnie, że mi ich brakuje. Jednak z kim mam się umówić? I mówię teraz poważnie.

Frank się śmieje.

- Przestań, Stella. Nie może być aż tak źle. Jesteś atrakcyjną kobietą. Masz interesującą twarz. Z wielką chęcią bym ją pewnego dnia naszkicował.

- Nie jestem krową. Chociaż jedna kobieta ze świetlicy jest. Chcesz jej numer? Jest po prostu bydlęca. Jakby była człowiekiem i zwierzęciem w jednym.

- Nie maluję jedynie krów, wiesz? - W jego głosie wyraźnie pobrzmiewa uraza. - To znaczy potrafię się posługiwać ołówkiem, wierz w to albo nie. Rysuję portrety, tyle że ich po prostu nie wystawiam.

- Oj wiem, wiem. W takim razie narysuj mnie - odpowiadam z pełnymi ustami. - To może być niezła zabawa. A więc skoro jestem atrakcyjna i prawdopodobnie nie taka najgorsza, jeżeli chodzi o osobowość, gdzie się w takim razie podziewa ten przystojniak, Frank? Pokaż mi tego przystojniaka.

Mój towarzysz ponownie się śmieje.

- O tym, że istniejesz, przystojniak nie dowie się drogą telepatyczną. Nie znajdzie cię, gdy się krzątasz w domu w Primrose Hill. Musiałabyś wyjść z domu, Stello. Zapuść się nieco dalej.

- Nie mów tak, jakbym cierpiała na agorafobię. Z wielką chęcią wychodzę z domu. Czy mógłbyś mi podać ziemniaki?

Podaje. Jego ziemniaki to niebo w gębie: chrupiące, polane sosem od kurczaka i pachnące rozmarynem.

- Jesteś bardzo francuska, jeżeli chodzi o jedzenie - zauważa Frank.

- Co masz na myśli?

- No cóż, jesz tak, jakbyś była głodna.

- Bo jestem, ty idioto. Mamy porę kolacji. Wolałbyś, bym odpychała jedzenie na drugi koniec talerza i zadowalała się jedynie połową maleńkiej marchewki?

- Nie, skąd - odpowiada Frank. - To po prostu miła odmiana i tyle. Angielki jedzą tak, jakby tego nie lubiły, zwłaszcza te z południa. Ty z kolei często bierzesz drugą dokładkę.

-Którą Irlandczycy często wymawiają jako „drugom”, zauważyłeś? Ja tam lubię nawet i trzecią dokładkę, jeżeli tylko jestem w stanie ją zjeść. Zwłaszcza gdy ktoś zadał sobie trud ugotowania dla mnie pysznej kolacji, a tak właśnie jest dzisiaj. Mogę prosić o jeszcze odrobinę kurczaka?

Przez minutę bądź dwie przeżuwamy z zadowoleniem.

- Gdzie wyszukujesz sobie partnerki? - pytam. - Czy to fanki sztuki? Takie groupies?

- Czasami. Tak było w Berlinie. Lecz w innych przypadkach poznaję ludzi, no wiesz, bywając tu i tam. Na imprezach i tym podobnych. Czy następnym razem mam cię ze sobą zabrać?

Nie sądzę, by mówił to najzupełniej poważnie, ale jednak ma rację: nie mogę po prostu siedzieć i porastać pajęczyną.

- Tak, poproszę - odpowiadam. - Może w następnym piątek? Mógłbyś mnie nauczyć, jak się podrywa, bo chyba już zapomniałam. To może być fascynujące.

- W porządku - zgadza się Frank. - Tak się akurat składa, że w następny piątek szykuje się impreza, wcześniej zaś możemy wyskoczyć na drinka. I poderwałabyś kogoś, Stello, gdybyś tylko chciała.

- Nie mogę się doczekać. A tak przy okazji, to co się stało z tą nocną krzykaczką? Panną Maseczką na Twarz? Dzwoniłeś do niej?

- To było tylko dymanko. - Frank wzrusza ramionami.

- Czy to mi właśnie sugerujesz? Ja już chyba wyrosłam z przygód na jedną noc. To zbyt brudne. Jestem przecież matką. - Mówię to w taki sposób, jakbym była Błogosławioną Dziewicą.

- Ty - Frank wskazuje na mnie nożem - nigdy otwarcie nie dałaś do zrozumienia, że jesteś kobietą, która lubi seks.

- I?

- I jeśli lubisz seks, wyjdź gdzieś i się zabaw. Wiesz, to wcale nie musi być brudne.

- Nie?

- Nie.

- Nie wierzę ci. Nie znam też w zasadzie etykiety, która rządzi dziś seksem. Prawdopodobnie teraz każdy facet spuszcza się na twarz partnerki i to wydaje się zupełnie normalne bądź też raczej słodko staromodne. A ja nie potrafiłabym tego znieść. Poza tym zapominasz, że od czasu Dominika z nikim nie spałam. Dziwaczne byłoby uprawiać seks z kimś innym niż własny mąż. Tak właściwie to nawet surrealistycznie.

- On nie jest twoim mężem.

- Nigdy nim nie był, jeśli już chcesz się wdawać w szczegóły techniczne. Faktem jednak pozostaje, że cholernie dziwnie będzie to robić z kimś innym po upływie takiego czasu.

- Pewnie tak - przyznaje Frank. - Ale kiedyś w końcu będziesz musiała to zrobić, a więc równie dobrze możesz zacząć już teraz. Nie ma się co kryć za krzaczkiem.

- Cóż za trafny dobór słów, Frankie.

- Wiem - odpowiada zaczynając chichotać. - Zrobiłem to celowo. Gotowa na deser.

W samym środku tego wszystkiego dzwoni mój ojciec. Oświadcza, że przyjeżdża do Londynu na zakupy.

- W Paryżu nie ma żadnych sklepów, papo?

- Non, cherie - odpowiada tym swoim głosem ochrypłym od nadmiaru papierosów. - Tamte sklepy są dla staruszków, a ja ostatnimi czasy czuję się pełen życia. Krew zaczyna mi szybciej krążyć w żyłach i koniecznie muszę się spotkać z moim krawcem. Przechowasz mnie przez kilka dni? Tak sobie pomyślałem, by się zjawić w następny piątek.

- Oczywiście. Tyle, że w piątek wieczorem wychodzę.

- Sam się sobą zajmę.

- Będziesz mógł uciąć sobie pogawędkę z nianią.

- Nianią? - ryczy. - Ja będę nianią. Możemy łyknąć sobie po drinku i obejrzeć jakiś film.

- Honey ma dopiero osiemnaście miesięcy, papo - mówię i chce mi się śmiać: mam przed oczami obraz mojego ojca ubranego w szlafrok od Noela Cowardesque, palącego papierosa, nalewającego Honey kubek ginu i sadowiącego się, by wyjaśnić jej najlepsze momenty z Truffauta.

- Naprawdę? - pyta, w jego głosie zaś pobrzmiewa zdumienie. Po chwili wzdycha. - Święci pańscy, dzieci wolno rosną, no nie? W porównaniu z innymi ssakami. Gdyby była, dzisiaj byłby z niej podlotek. Och, cóż w takim razie może jakaś kreskówka. Szalony Królik albo coś w tym rodzaju. - A potem wypowiada słowa, na samą myśl o których drżę, odkąd skończyłam trzynaście lat: - Kupiłem ci wprost bajeczny strój, Estelle.

Mój ojciec wprost uwielbia nabywać dla mnie ubrania. Problem w tym, że on nie kupuje zwykłych ciuchów, on kupuje mi kostiumy. Kiedy miałam trzynaście lat, przez cały tydzień musiałam chodzić przebrana za Carmen w szerokiej, czerwonej, falbaniastej sukni, by zaspokoić jego fiksację na punkcie flamenco (moja matka musiała w domu nosić mantylę i ciągle na coś wpadała; wkrótce potem zaczęła się ich separacja). Kostium Carmen, patrząc wstecz, nie był jeszcze taki zły. Mój ojciec na przestrzeni lat kupił mi strój Brunhildy (razem z peruką), Ofelii (płożące zielsko z zielonej bibuły), Bodicei („by uczcić korzenie mamusi”), kowboja (trudno wytłumaczyć akurat ten, ale - jak już wspomniałam - sądzę, że papa jest gejem) i tak dalej, i tak dalej, i tak dalej.

Kupuje mi ubrania , a potem kręci się tak długo, aż je przymierzę, po czym upiera się, by zabrać mnie tak odstrojoną na lunch albo kolację , podczas których wydaje z siebie okrzyki zachwytu nad pięknem kostiumu, do którego nałożenia mnie zmusił. Jest nieco ekscentrycznym , ale jednocześnie kochanym, słodkim człowiekiem i nie umiałabym go zranić, odmawiając się wciśnięcia się w strój, jaki dla mnie wybrał.

Mój ojciec chichocze radośnie.

- Masz się dokąd wybrać, Stello? Zadziwiłabyś wszystkich gdybyś się ubrała w mój prezent. Opadłyby im szczeny. - Uwielbia te dziwaczne wyrażenia z lat siedemdziesiątych, niech mu to idzie na zdrowie.

- Zobaczymy. O której godzinie się zjawisz?

- Najpewniej coś koło czwartej. Na stacji Waterloo wezmę taksówkę. W takim razie do zobaczenia, mon ange.

- A bientot, papo.

Odwracam się do Franka, a dzięki wypitemu winu mam pogodny nastrój.

- Może będziemy musieli ruszyć na podryw w osobliwym stroju - oznajmiam mu. Przyjeżdża mój tata, a on zawsze przywozi mi jakiś kostium.

- Może być - śmieje się Frank. To, co w nim lubię, to fakt, że nigdy niczego nie trzeba mu wyjaśniać: przyjmuje rzeczy takimi, jakie są.

Udaję się na górę, czując się dość dobrze naoliwiona, i tak sobie myślę, że to był udany dzień. Znalazłam potencjalną przyjaciółkę, Honey zresztą też, uroczy Frank ugotował mi kolację i naprawdę nie mogę się doczekać, kiedy spotkam się z ojcem, nawet pomimo jego podarunków. Poza tym wychodzę jutro wieczorem i w następny piątek też: prawie zaczyna to przypominać normalne życie.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
3(9), ROZDZIA˙ TRZECI
17(1), Rozdzia˙ trzeci
ROZDZIAŁ TRZECI 46A7LWXCQPZMS7ZCO44BUY2WOFNZS75MQSVUY6Q
Rozdział trzeci treść i rodzaj swiadczenia strony 72-96, prawo cywilne, prawo cywilne część II, Zobo
Hiszpańska Trucizna Rozdział trzeci
Walking DISASTER ROZDZIAŁ TRZECI TŁUMACZENIE DiabLica090
DOM NOCY 11 rozdział trzeci
Rozdział trzeci
Rozdział trzeci bella
ROZDZIAŁ TRZECI
Rozdział trzeci
Światło pod wodą Rozdział trzeci
Dawn McClure Fallen Angel 2 Asmodeus ROZDZIAŁ TRZECI
Rozdział trzeci bella
ROZDZIAŁ TRZECI
Sandy Lynn Bloodmates 01 Kiss and Tell Rozdział Trzeci
23(2), ROZDZIA

więcej podobnych podstron