Że róży bez ognia nie ma,

morza bez prądów chłodnych zbyt,

nocy bez światła -

mordercy.

Snu.

Pewnie dlatego co się zdarzyć powinno

się zdarza

codziennie.

Taka statystyka sumienia,

pęknięte liczby, zimne litery niesamarytańskie.

Zamknięta codzienność brudnego sufitu i te

lepkie pajęczyny świtu

chciwie sięgające

splątanych ciał.

Niezapomniane wieczory

z alkoholem

z sercem w garści

i srebrnym śniegiem u stóp.

Łzami?

Stukot podeszw,

klątwy i ten śmiech

co z sinych ust się wyrwał na wolność...

Krótki

jak cios kastetem.

I czasem myślę, że to tylko echo wykrzywia

Twoją piękną twarz

w grymasie.

Kłamię sobie.

To wtedy właśnie lepiej jest

odejść stąd

na śmierć.

A Ty budzisz się.

Po chwili znów zamykasz oczy.

Rano mówisz,

że nic się nie śniło.

Z krzywym uśmiechem.