background image
background image

Showalter Gena

Mroczna więź

background image

PROLOG

Nazywano   go   Mrocznym  Żniwiarzem   lub   mniej   wyszukanie   - 

Śmiercią.   Był   znany   jako   Malah  ha   -   Maet.   Yama.   Azrael.   Cień. 
Mojra   Król   Zmarłych.   Przede   wszystkim   był   Panem   Świata 
Podziemnego.

Dawno, dawno temu otworzył dimOuniak, puszkę potężnej mocy 

zrobioną z kości bogini, i uwolnił uwięzione w niej demony. Od tego 
czasu   wojownicy   w   służbie   Olimpu,   on   wśród   nich,   stali   się 
strażnikami złych duchów. Zatarła się granica między dobrem a złem, 
ładem a chaosem.

Ponieważ to on otworzył puszkę, bogowie pokarali go demonem 

Śmierci.   Sprawiedliwy   wyrok,   bo  swoim   czynem   omal   nie 
doprowadził świata na skraj zagłady.

Jego   zadanie   polegało   na   przeprowadzaniu   zmarłych   na   drugą 

stronę. Cierpiał, że musi przysparzać cierpienia rodzinom żegnającym 
bliskich,   którzy   uczciwie   przeszli   przez   życie.   Nie   cieszyło   go,   że 
odprowadza na męki  wiekuiste  niegodziwych. W jednym i drugim 
przypadku wypełniał w milczeniu swoją powinność. Wszelki opór, o 
czym zdążył się przekonać, mógł tylko pogorszyć jego położenie.

Konsekwencje były tak straszne, że sami bogowie drżeli na myśl 

o nich. 

Czy posłuszeństwo oznaczało łagodność? Troskę? Opiekuńczość? 

Skądże. Nie mógł sobie pozwolić  na takie subtelne uczucia. Miłość, 
współczucie,   miłosierdzie   były   wrogami   jego   kondycji.  Gniew? 
Złość? Te czasami go nawiedzały.

Biada   temu,   kto   posunął   się   za   daleko,   Mroczny   Żniwiarz 

zamieniał się wtedy w demona. Stawał się bestią, która potrafiła wbić 
pazury w serce człowieka i złożyć na ustach nieszczęśnika pocałunek 
śmierci.

Kto nie będzie miał się na baczności, Mroczny Żniwiarz przyjdzie 

po niego...

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Anya,   bogini   Anarchii,   córka   bogini   bezprawia   i   chaosu 

Dysnomii,  szafarka  zamętu,  obserwowała  dziewczyny na parkiecie. 
Piękne i roznegliżowane, miały umilać czas władcom podziemi. W 
pozycjach wertykalnych i horyzontalnych.

Ze stroboskopu sypały się płatki wirującego światła, rozjarzały 

delikatną   poświatą   mroczne   wnętrze  klubu.   Kątem   oka   dostrzegła 
zadek jednego z nieśmiertelnych pochłoniętego bez reszty dymaniem 
wniebowziętej młodej damy.

W   porządku   impreza,   pomyślała   z   przewrotnym   uśmiechem, 

chociaż amatora ćwiczeń seksualnych pewnie by nie zaprosiła.

Władcy podziemi, nieśmiertelni wojownicy opętani przez demony 

uwolnione   z   puszki   Pandory,  żegnali   się   z   Budapesztem,   miastem, 
które przez długie stulecia było ich domem.

Z jednym z nich miała do pogadania.
 - Rozstąpić się, z drogi - szeptała, wchodząc między tańczących. 

Miała   ochotę   krzyknąć   na   całe   gardło   „pali   się!"   i   obserwować 
uciekających   w   panice   śmiertelników,  właściwie   śmiertelniczki. 
Muzyka zagłuszała szeptane polecenia, ale dziewczyny i tak powoli 
schodziły jej z drogi, same zapewne nie zdając sobie sprawy dlaczego.

Wreszcie   dojrzała   obiekt   swoich   fascynacji,   wstrzymała   na 

moment oddech, przeszedł ją dreszcz.  Lucien. Zachwycający z tymi 
swoimi szramami na twarzy, stoicki, owładnięty przez ducha Śmierci. 
Siedział   przy   stoliku   w   głębi   sali   ze   swoim   przyjacielem, 
nieśmiertelnikiem jak on, Reyesem.

O czym rozmawiają? Jeśli chciał, żeby strażnik Bólu załatwił mu 

panienkę,   na   nic   zdałyby   się   okrzyki   „pali   się!".   Anya  przechyliła 
lekko głowę i zaczęła nasłuchiwać.

  -   ...miała   rację.   Oglądałem   zdjęcia   satelitarne   na   jednym   z 

komputerów Torina. Te świątynie naprawdę wyłaniają się z morza. - 
Reyes podniósł do ust srebrną piersiówkę. - Jedna u brzegów Grecji, 
druga na wysokości Rzymu. Jeśli dalej będą podnosić się w takim 
tempie, moglibyśmy przeszukać je już jutro.

background image

  - Dlaczego  śmiertelni nic o nich nie wiedzą? - Lucien, swoim 

zwyczajem, podrapał się w brodę. - Parys oglądał dzisiaj wiadomości 
na kilku kanałach. Ani słowa.

Głupek, to była pierwsza myśl Anyi, a zaraz po niej nastąpiła 

druga: dzięki bogom, nie gadają o seksie. Wiesz o świątyniach, bo ja 
chciałam, żebyś wiedział. Nikt inny nie może ich zobaczyć, nie widzi 
ich. Sztuczka się udała, trzeba było tylko wywołać trochę chaosu, a 
chaos to potęga. Wystarczyło osłonić budowle falami sztormowymi 
przed oczami ludzi i podsunąć wojownikom garść informacji, które 
wywabią ich z Budy.

Zależało jej  na tym, żeby  Lucien zniknął  z miasta,  choćby na 

trochę.   Wybitego   z   codziennego   rytmu,   zdezorientowanego   faceta 
łatwiej kontrolować.

Reyes westchnął.
  -   Być   może   to   robota   nowych   bogów.   Cały   czas   nie   mogę 

uwolnić się od przekonania, że nas nienawidzą i chcą się pozbyć tylko 
dlatego, że jesteśmy po części demonami. 

Twarz Luciena nic nie wyrażała, zero emocji.
  -   Nieważne,   czyja   to   robota.   Rano   wyjeżdżamy.   Musimy 

przeszukać obie świątynie. 

Reyes odstawił opróżnioną piersiówkę i zacisnął palce na oparciu 

krzesła.

  - Jeśli szczęście nam dopisze, powinniśmy znaleźć to cholerne 

puzdro.

Anya przesunęła językiem po zębach. Cholerne puzdro, inaczej 

dimOuniak albo puszka Pandory. Zrobiona z kości bogini opresji, tak 
była wytrzymała, że z powodzeniem więziono w niej demony, tak 
potężne, iż nawet moce piekielne były wobec nich bezsilne. Puszka, 
gdyby została znaleziona, wessalaby na powrót demony do środka, a 
uwolnionych od nich wojowników czekała śmierć. Nic dziwnego, że 
chcieli odzyskać cholerne puzdro dla siebie. Lucien skinął głową.

 - Jutro będziesz o tym myśleć, teraz się baw, zamiast marnować 

czas w moim nudnym towarzystwie. 

Nudnym towarzystwie? Anya nie spotkała nigdy nikogo równie 

ekscytującego.

Reyes wahał się chwilę, ale w końcu zostawił Luciena samego. 

Żadna z dziewczyn nie śmiała się do niego zbliżyć. Popatrywały w 
jego stronę, owszem, lecz odstręczały je straszne blizny na twarzy. 

background image

Nie chciały  mieć  z nim do czynienia, ratując tym samym życie, z 
czego najpewniej nie zdawały sobie sprawy.

Jest już zajęty, panienki.
Spójrz na mnie, nakazała Anya w milczeniu.
Minęła dobra chwila, żadnej reakcji.
Kilka dziewczyn posłusznych bezgłośnemu rozkazowi zerknęło w 

jej   stronę,   ale   Lucien   z   markotną  miną   wpatrywał   się   uparcie   w 
piersiówkę   zostawioną   przez   Reyesa.   Skonsternowana   Anya 
przekonała się, że nieśmiertelni są immunizowani na wydawane przez 
nią polecenia. Z podziękowaniami dla bogów.

  -   Sukinsyny   -   mruknęła.   Utrudniali   jej   życie   wszystkimi 

możliwymi restrykcjami. - Dopieprzyć kochanej Anarchii, pewnie.

Nie   była   lubiana   na   Olimpie.   Boginie   widziały   w   niej   replikę 

matki, a matkę miały za dziwkę.

Bogowie   nie   szanowali   jej   z   tego   samego   powodu,   ale 

przystawiali się. Kiedy zatłukła kapitana  olimpijskiej gwardii, uznali 
ją za niebezpieczną i wyrzucili ze świętej góry.

Idioci. Kapitan zasłużył sobie na śmierć albo i gorzej. Kanalia, 

próbował ją zgwałcić. Gdyby nie rzucił  się na nią, nie tknęłaby go. 
Wyrwała mu serce, zatknęła je na ostrzu włóczni i umieściła przed 
wejściem   do   świątyni   Afrodyty.   Nie   żałowała   swojego   uczynku. 
Najważniejszy jest wolny wybór.

Nikt nie miał prawa stosować wobec niej przemocy.
Wybór.  Otrząsnęła  się  ze  wspomnień   i  wróciła  na ziemię.  Jak 

przekonać Lucienia, żeby wybrał właśnie ją?

Spójrz na mnie, proszę.
Nie zwracał na nią uwagi.
Tupnęła nogą. Od tygodni niewidzialna dla nikogo śledziła go, 

obserwowała,   poznawała.   Miała   na  niego   ochotę.   A   on   nie   miał 
pojęcia, że ciągle jest obok niego, nawet kiedy się onanizował...

Uśmiechał.   To   ostatnie   było   miłe.   Chciała   widzieć   go 

rozpogodzonego, pragnęła tego równie mocno jak widzieć go nagiego, 
podnieconego.

Gdyby nigdy go nie zobaczyła, miałaby spokój. Wszystko zaczęło 

się   kilka   miesięcy   wcześniej,   kiedy  Kronos,   król   nowych   bogów, 
zaczął opowiadać jej o wojownikach.

Chyba jestem idiotką, pomyślała smętnie.

background image

Kronos   wydostał   się   właśnie   z   Tartaru,   więzienia   dla 

nieśmiertelnych, które znała doskonale. Uwięził tam Zeusa i całą jego 
ekipę,   także   rodziców   Anyi.   Czekał   na   nią   w   podziemiach.   Kiedy 
przyszła   po  swoich   staruszków,   zażądał,   by   oddała   mu   swój 
największy skarb. Kiedy odmówiła, próbował ją nastraszyć:

  -   Daj   mi,   czego  żądam,   albo   poszczuję   na   ciebie   władców 

podziemi.   To   bestie   opętane   przez   demony,  spragnione   krwi.   Jeśli 
dostaną cię w swoje łapy, pożrą żywcem.

Bla, bla, bla. Gadaj sobie.
Nie nastraszył jej, przeciwnie, zaintrygowana zaczęła szukać na 

własną   rękę   rozkosznych  wojowników.   Chciała   ich   pokonać   i 
ośmieszyć   Kronosa.   „Widzisz,   jak   załatwiłam   te   twoje  straaaaszne 
demony". Coś w tym stylu.

Jedno   spojrzenie   na   Lucienia   wystarczyło,   żeby   owładnęła   nią 

obsesja. Zapomniała o swoich zamiarach, pomogła nawet raz i drugi 
złym wojownikom.

Nie umiała poradzić sobie ze sprzecznościami, a Lucien składał 

się z samych sprzeczności. Był mocno  pokiereszowany, ale silny  i 
sprawny, dobry, ale twardy. Spokojny nadzwyczajnie, podręcznikowy 
nieśmiertelnik,   i   ani   trochę   żądny   krwi,   jak   opowiadał   Kronos. 
Owszem, był opętany przez złego ducha, ale zachował własny kodeks 
honorowy. Na co dzień miał do czynienia ze śmiercią, Panią Śmiercią, 
a jednak żył, funkcjonował na przekór swej doli.

Fascynujące.
Jakby   tego   było   mało,   ile   razy   zbliżała   się   do   niego,   kuszący 

zapach   idący   od   Lucienia   prowokował   różne   dekadenckie   myśli. 
Dlaczego?   Każdy   inny   facet   pachnący   różami   przyprawiłby   ją   o 
śmiech, lecz z tym było inaczej. Tęskniła za jego ustami, dotknięciem. 
Pożądanie rozgrzewało ją do białości. Nawet teraz, kiedy przyglądała 
mu   się   z   daleka,   czuła   gęsią   skórkę.   Chciała   potrzeć   ramiona, 
wyobraziła sobie, że to on przesuwa dłońmi po jej skórze, i mrowienie 
tylko   się   wzmogło.   Bogowie,   ależ   on   jest   seksowny.   Miał 
najdziwniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziała, jedno niebieskie, 
drugie brązowe. Oczy Luciena i demona. I te blizny. Miała ochotę 
wodzić po nich językiem. Były piękne: znak przeżytych cierpień.

  - Hej, cudna, zatańcz ze mną. - U jej boku wyrósł spod ziemi 

jeden z wojowników.

background image

Parys.   Rozpoznała   ten   głos   obiecujący   zmysłowe   rozkosze. 

Skończył   dymać   młodą   damę,   z   którą   przed   chwilą   go   widziała,   i 
szukał następnej. Niech szuka dalej.

 - Spadowa. 
Na   Parysie   brak   zainteresowania   ze   strony   Anyi   nie   wywarł 

najmniejszego wrażenia. Objął ją wpół.

 - Spodoba ci się.
Odepchnęła   go.   Parys,   strażnik   Rozwiązłości,   miał   jasną, 

delikatną   cerę,   intensywnie   błękitne   oczy   i   twarz   anioła 
wyśpiewującego Alleluja, ale u niej nie miał szans.

 - Łapy przy sobie - warknęła - bo ci je poobcinam. 
Zaśmiał się, jakby usłyszał dobry żart. Nie przyszło mu do głowy, 

że   Anya   jest   gotowa   spełnić   groźbę.   Zajmowała   się   sianiem 
zamieszania, drobne sprawy, ale zawsze doprowadzała do końca, co 
zaplanowała. Niewypełnienie pogróżek pachniałoby słabością, a Anya 
dawno temu ślubowała sobie, że nigdy, w żadnej sytuacji nie okaże 
słabości.

Jej wrogowie byliby zachwyceni.
Na szczęście Parys nie pchał się już z łapskami.
  - Za jeden pocałunek pozwolę ci zrobić z moimi  rękoma,  co 

zechcesz.

  -   Wobec   tego   obetnę   ci   za   jednym   zamachem   fiuta.   - 

Przeszkadzał jej wpatrywać się w Luciena, a niewiele miała ku temu 
okazji w ostatnich dniach, zajęta uprzykrzaniem życia Kronosowi. - 
Co ty na to?

Tak   go   rozbawiła   ta   propozycja,   że   Lucien   podniósł   wreszcie 

wzrok.   Najpierw   popatrzył   na   Parysa,   potem   utkwił   spojrzenie   w 
Anyi.   Kolana   się   pod   nią   ugięły.   Słodkie   niebiosa.   Zapomniała 
zupełnie o Parysie, dech zaparło jej w piersiach. Przywidziało się jej, 
czy   w   oczach   Luciena   naprawdę   błysnął   ogień?   Nozdrza   się 
rozszerzyły?

Teraz   albo   nigdy.   Przesunęła   językiem   po   wargach   i   kręcąc 

zmysłowo biodrami,  ruszyła w stronę stolika,  przy którym siedział 
Mroczny Żniwiarz. Zatrzymała się w pół drogi i kiwnęła na niego 
palcem. Podszedł, jakby przyciągała go niewidzialna siła, której nie 
potrafił się oprzeć.

Stanął przed Anyą. Metr osiemdziesiąt i coś samych muskułów. 

Wcielenie niebezpieczeństwa. Czysta pokusa. Uśmiechnęła się.

background image

 - Wreszcie mam okazję cię poznać, Kwiatku.
Nie   dając   mu   czasu   na   odpowiedź,   wraziła   wdzięcznie   biodro 

między jego uda i obróciła się plecami. Błękitny gorsecik trzymał się 
na   cienkich   tasiemkach,   a   spódniczka   odsłaniała   górny   pasek 
stringów. Proszę bardzo...

Mężczyźni, całkiem śmiertelni i mniej śmiertelni, zwykle tracili 

głowę, widząc coś, czego widzieć nie powinni.

Lucien wciągnął powietrze ze świstem.
To już jakiś postęp. Uśmiechnęła się szerzej.
Uniosła wysoko dłonie, zatopiła je leniwie w masie jasnych jak 

delikatny promyk słońca włosów.

Przesunęła po ramionach, po biodrach, wyobrażając sobie, że to 

dłonie Luciena.

 - Czemu mnie zawołałaś, kobieto? - Spokojny ton, jak przystało 

na   wdrożonego   do   dyscypliny   wojownika.   Jego   głos   był   bardziej 
podniecający niż dotknięcie jakiegolwiek innego faceta.

 - Chcę z tobą zatańczyć - rzuciła przez ramię, powoli zakręcając 

biodrami. - To zbrodnia?

 - Owszem - odparował natychmiast.
 - To dobrze. Lubię łamać prawo. 
Po pełnej zakłopotania chwili milczenia padło pytanie:
 - Ile Parys ci zapłacił za ten numer?
  -   Zapłacicie?   Super!   -   Cofnęła   się   o   krok   i   otarła   pupą   o 

Ponurego Żniwiarza, wygięła się przy tym i zakołysała tak zmysłowo, 
jak tylko potrafiła. Sie masz, wzwodzie. Od Luciena bił żar, który 
mógł topić kości na płynną masę.

 - W jakiej walucie? W orgazmach?
W marzeniach ten facet wchodził obecnie w nią jednym mocnym 

pchnięciem.   W   świecie   realnym   odskoczył   raptownie,   jakby   była 
bombą, która za chwilę sama się zdetonuje.

  -   Nie   dotykaj   mnie.   -   Dołożył   wysiłku,   żeby   zabrzmiało   to 

spokojnie, ale był najwyraźniej kompletnie wytrącony z równowagi, 
spięty ponad wszelką miarę. 

Anya przymknęła oczy. Ludzie przyglądali się im, widzieli, jak 

Lucien daje jej odprawę.

 - Pojebało się wam z You Can Dance, czy jak? - puściła w tłum 

bezgłośny komentarz. - W tył zwrot.

background image

Ludzie posłusznie usłuchali polecenia, za to wojownicy otoczyli 

ją i Luciena wianuszkiem, ciekawi, co to za jedna i co robi w klubie.

Musieli być ostrożni, rozumiała to. Ścigali ich Łowcy, śmiertelni, 

którzy   naiwnie   wierzyli,   że   na   świecie   zapanują   spokój   oraz 
szczęśliwość powszechna, jeśli pozbędą się wojowników razem z ich 
demonami.

Nie   zwracaj   na   nich   uwagi,   zostało   ci   niewiele   czasu, 

dziewczyno.

Odwróciła głowę i spojrzała na Luciena.
 - Na czym skończyliśmy? - Przesunęła palcem po pasku stringów 

i   zatrzymała   go   pośrodku,   na   mieniącym   się   wszystkimi   kolorami 
aniołku.

 - Właśnie miałem wychodzić - wykrztusił Lucien. 
Ledwie   to   usłyszała,   paznokcie   zamieniły   się   w   małe  szpony, 

kąśliwe szponki. Naprawdę miał ją w nosie? Mówił serio?

Pokazała mu się, zaryzykowała, chociaż wiedziała, że bogowie w 

każdej   chwili   mogą   ją   namierzyć   i   pozbyć   się   jak   parszywego 
zwierzęcia.   Nie   wyjdzie   z   klubu   bez   gratyfikacji.   Obróciła   się, 
zakołysała biodrami, wypięła piersi.

 - Nie chcę, żebyś wychodził - oświadczyła tonem małej kobietki. 
Lucien cofnął się jeszcze o krok.
 - Co jest, słodziutki? - Postąpiła do przodu. - Boisz się mnie? 
Zacisnął wargi, nie raczył odpowiedzieć, ale przestał się cofać.
 - Powiedz.
 - Nie wiesz, w co grasz, kobieto.
  -   Myślę,   że   wiem.   -   Przesunęła   po   nim   zachwyconym 

spojrzeniem od stóp do głów. Wspaniały. Tęczowy stroboskop sypał 
światełka na twarz, całe ciało, ciało tak doskonałe jak wyrzeźbione w 
marmurze.   Ubrany   był   w  czarny   T  -   shirt   i   sprane   dżinsy   pięknie 
uwydatniające muskuł po muskule. Tylko ściągać majtki. Mój.

 - Powiedziałem, żadnego dotykania - warknął. 
Rzuciła mu złe spojrzenie i podniosła ręce.
  -   Nie   dotykam   cię,   cukiereczku.   -   Ale   miałam   zamiar... 

chciałam... i dotknę, dodała bezgłośnie.

 - Dotykasz, oczami.
 - To dlatego, że...
 - Ja z tobą zatańczę. - Znowu ten Parys.

background image

 - Wal się. - Nie odrywała wzroku od Luciena. Tylko on się liczył. 

Reszta mogła spadać.

 - Nie wiadomo, czy to nie Przynęta - odezwał się inny wojownik. 
Podejrzliwy facet. Znała jego głos. Sabin, strażnik Zwątpienia.
No proszę, Przynęta. Jakby chciała zwieść kogoś dla tak zwanej 

Sprawy.   Przynęty   rekrutowały   się   spośród   panienek   gotowych   na 
każde poświęcenie. Podrywały wojowników, wtedy wkraczali Łowcy 
i   mordowali   nieostrożnych   amatorów   amorów.   Trzeba   być 
patentowaną   idiotką,   żeby   przykładać   rękę   do   likwidowania 
nieśmiertelników,   kiedy   można   całkiem   przyjemnie   spędzić   czas   z 
kimś takim.

  -   Wątpię,   czy   Łowcy   zdążyli   tak   szybko   pozbierać   się   po 

epidemii - powiedział Reyes.

Prawda, epidemia. Jeden z władców podziemi siał pomór, jego 

demonem   była   Zaraza.   Wystarczyło,   żeby   dotknął   śmiertelnego,   i 
pomór zaczynał się roznosić z zastraszającą szybkością.

Dlatego   Torin   zawsze   nosił   rękawiczki   i   rzadko   opuszczał 

twierdzę, bo nie chciał narażać ludzi na niechybną śmierć. Nie jego 
wina,   że   kilku   Łowców   zakradło   się   do   twierdzy.   Poderżnęli   mu 
gardło. 

On przeżył, oni nie.
Niestety  nie wszyscy. Byli jak muchy. Zatłuczesz jedną, w jej 

miejsce od razu pojawią się dwie następne. Czaili się teraz gdzieś w 
mieście, gotowali do ataku. Wojownicy musieli zachować ostrożność.

  -   Poza   tym   nie   zdołają   obejść   naszych   zabezpieczeń   -   dodał 

Reyes, wyrywając Anyę z zamyślenia.

  - Tak jak nie zdołali dostać się do twierdzy - sarknął Sabin. - 

Omal nie ucięli łba Torinowi.

  - Cholera! Parys, zostań tutaj i pilnuj jej, ja sprawdzę, co się 

dzieje dookoła. 

Powstało   małe   zamieszanie,   rozległy   się   rzucane   pod   nosem 

przekleństwa.

Niech to szlag. Jeśli wojownicy zwęszą Łowców, w żaden sposób 

nie przekona ich, że jest niewinna. W każdym razie w tej sprawie. 
Lucien będzie patrzył na nią nieufnie. Można zapomnieć o dotykaniu. 
Zachowała kamienną twarz.

 - Może zobaczyłam, że jest megaimpreza, i dlatego weszłam? - 

rzuciła do Parysa i jeszcze jakiegoś wojownika, który przyglądał się 

background image

jej uważnie. - Może chciałabym spędzić kilka minut sam na sam z tym 
olbrzymem?

Musieli   pojąć   aluzję,   ale   żaden   się   nie   ruszył.   W   porządku. 

Popracuje nad chłopcami.

Zaczęła   się   kołysać   w   rytm   muzyki,   przesuwając   palcami   po 

brzuchu. Niech to będą dłonie Luciena. Taka projekcja.

Tylko projekcja, bo Lucien stał jak pień. Tylko nozdrza cudnie 

mu się rozszerzały, oczy śledziły każdy jej ruch.

  -   Zatańcz   ze   mną.   -   Tym   razem   wypowiedziała   to   głośno, 

wyraźnie, z nadzieją, że Ponury nie zbędzie jej tak łatwo. Zwilżyła 
wargi językiem.

 - Nie. - Schrypnięty, ledwie słyszalny głos.
 - Słodko proszę, z wisienką na czubku.
Oczy   mu   zabłysły.   Prawdziwy   błysk,   żadne   życzeniowe 

złudzenie.   Już   zaczęła   mieć   nadzieję,   ale   Ponury   się   nie   ruszył   i 
nadzieja opadła jak źle ubita śmietana. Z wisienką na czubku. Czas 
pracował na jej niekorzyść. Im dłużej tkwiła w klubie, tym bardziej 
ryzykowała, że ją namierzą.

 - Nie podobam ci się, Kwiatku? 
Tik pod okiem.
 - Nie mam na imię Kwiatek.
 - W porządku. Nie podobam ci się, pączusiu? 
Tik przemieścił się w okolice brody.
 - To nie ma najmniejszego znaczenia, czy mi się podobasz, czy 

nie.

  - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - Miała ochotę znowu 

zastosować minki obrażonej dziewczynki.

 - Nie zamierzałem.
Wrrr!   Co   za   wkurzający   facet.   Spróbuj   czegoś   bardziej 

oczywistego.   Jakby   moje   wygłupy   już   nie   były   wystarczająco 
oczywiste.

W porządku. Odwróciła się, nachyliła, zaprezentowała mu widok 

oddolny,   którego   króciutka   mini   oraz   stringi   za   bardzo   nie 
przesłaniały, po czym wyprostowała się i wykonała kilka ruchów bara 
- bara, figo - fago. Ponury wciągnął głośno powietrze.

 - Pachniesz jak truskawki z bitą śmietaną. 
A gdzie wisienka, mój ty drapieżniku? Proszę, proszę, proszę.

background image

 - I tak smakuję. - Zatrzepotała rzęsami, chociaż to o truskawkach 

powiedział takim tonem, jakby chciał uczynić jej paskudny afront.

Z gardła pana Ponurego dobył się groźny pomruk. Zrobił krok, 

podniósł   rękę.   Chciał   ją   uderzyć?   Aj,  aj,   co   jest?   Opanował   się, 
zacisnął   palce.   Zanim   wypowiedział   się   na   temat  truskawkowo   - 
śmietankowego   zapachu,   można   było   uznać,   że,   uwaga:   jest   jakby 
trochę zainteresowany. Teraz wyglądał, jakby miał ochotę ją udusić.

 - Masz szczęście, oszczędzę cię - wycedził.
Znieruchomiała.   Baranim   wzrokiem   wpatrywała   się   w   niego, 

rozdziawiła przy tym usta. Zapach  truskawek ze  śmietaną budził w 
facecie   żądzę   mordu?   Co   za...   straszne   rozczarowanie.   Mózg 
podsuwał określenie „klęska", ale nie skorzystała z podpowiedzi. W 
końcu nie znała prawie Ponuraka,  więc jego zachowanie nie mogło 
wywołać poczucia klęski.

Nie oczekiwała, że padnie jej do stóp, ale miała prawo oczekiwać, 

że okaże... hm... przychylność. Choćby umiarkowaną.

Faceci   lubią   laski,   które   same   im   wchodzą   w   drogę,   nie? 

Obserwowała śmiertelnych od bogowie  wiedzą jak długiego  czasu, 
wiedziała,   co   jest   grane.   Dziewczyno,   myślisz   o   śmiertelnych,   a 
Lucien nie jest i nigdy nie był śmiertelnikiem.

Dlaczego on mnie nie chce?
Nie zwracał uwagi na kobiety, w każdym razie nie zauważyła, 

żeby się kimś interesował. Do Ashlyn,  partnerki przyjaciela, odnosił 
się z szacunkiem oraz serdecznością. Cameo, jedyną wojowniczkę w 
całej kompanii, traktował z ojcowską niemal czułością.

Na   pewno   nie   interesowali   go   faceci,   to   widać.   Kochał   jakąś 

jedną, wymarzoną, i dlatego żadna inna nie wchodziła w grę?

Anya zacisnęła dłonie. Śmiertelniczki powoli wracały na parkiet, 

rzucały zapraszające spojrzenia  wojownikom, ale oni przyglądali się 
zjawiskowej   blondynce,   która   śmiała   zaczepić   ich   przyjaciela,   i 
czekali na wynik pojedynku.

Lucien nie ruszał się, jakby wrósł w podłogę. Powinna dać sobie 

spokój, zanim Kronos ją znajdzie. Ale tylko słabeusze się poddają. No 
właśnie.   Wysunęła   hardo   brodę   i   bezgłośnym   poleceniem   zmieniła 
muzykę. Z głośników popłynęła spokojna, łagodna melodia. Podeszła 
do Luciena i przesunęła palcem po jego torsie. Żadnego dotykania! 
No to zobaczysz. Nikt nie będzie mówił Anarchii, co ma robić. Nie 
odsunął się.

background image

 - Zatańczysz ze mną - mruknęła jak kocica. - Inaczej się mnie nie 

pozbędziesz. - Żeby jeszcze bardziej rozdrażnić Ponurego, ugryzła go 
w ucho.

Jakiś nieartykułowany odgłos dobył się z gardła pana Żniwiarza i 

w   końcu   ją   objął.   W   pierwszej   chwili   pomyślała,   że   chce   ją 
odepchnąć, ale nie, przyciągnął do siebie. Ledwie piersi dotknęły jego 
torsu, hm, rozpłaszczyły się na jego torsie, już była wilgotna.

 - Chcesz zatańczyć, bardzo proszę. - Zaczął się powoli kołysać.
Ocierała się o jego udo jakoś trochę powyżej kolana i reakcje, 

trzeba powiedzieć, były wyjątkowo silne.

Bogowie na Olimpie, nie wyobrażała sobie, że to taka rozkosz. 

Przymknęła   oczy.  Wielki.   Tu   i   tam   i   sam.   Szerokie   bary,  potężna 
klata. Czuła się przy nim mała, drobna. Przesunęła dłońmi po plecach 
i zanurzyła palce w jego włosach.

Przystopuj, panienko. Nawet jeśli jej pragnął jak ona jego, nie 

mogła go mieć. Nie całkiem, nie do końca. Na niej też ciążyła klątwa. 
Mogła   jednak   cieszyć   się   chwilą.   O   tak.   W   końcu   zaczął   na   nią 
reagować! 

  - Każdy facet w tym klubie ma na ciebie ochotę  - powiedział 

cicho, a jednak słowa zabrzmiały ostro, jak cięcie noża. - Dlaczego 
akurat ja?

 - Dlatego.
 - To żadna odpowiedź.
  - Nie zamierzałam odpowiadać. - Była świadoma każdego jego 

ruchu, zapach róż uderzał do głowy. Nigdy nie przeżywała czegoś 
równie   zmysłowego.   Czuła   się...   świetnie?   Lucien   z   całej   siły 
pociągnął ją za włosy, omal nie wyrywając pasma.

 - Bawi cię, że kpisz sobie z najpaskudniejszego faceta w klubie?
 - Najpaskudniejszego? - Podobał się jej jak jeszcze nigdy nikt. - 

Parysa omijam z daleka. 

Zbiła   go   z   pantałyku.   Zachmurzył   się,   opuścił   ręce   i   pokręcił 

głową, jakby nie do końca rozumiał, co powiedziała.

 - Wiem, kim jestem. Paskudny to moja przypadłość. 
Spojrzała w te dwukolorowe oczy. Czy on naprawdę nie wie, że 

jest   pociągający?   Że   emanują   z   niego   siła   i   witalność?   Dzika 
męskość? Że ją zachwyca?

 - Gdybyś wiedział, jaki naprawdę jesteś, słodziutki... Seksowny i 

cudnie niebezpieczny... - Znowu przeszedł ją ten rozkoszny dreszcz. 

background image

Dotknij mnie jeszcze raz.
 - Niebezpieczny? - Posłał jej groźne spojrzenie.
 - Chcesz, żebym zrobił ci krzywdę?
 - Pod warunkiem, że mi przyłożysz. 
Znowu rozszerzyły się nozdrza.
 - Rozumiem,  że moje blizny ci nie przeszkadzają? - powiedział 

tonem wypranym z wszelkich emocji.

  - Przeszkadzają? - Czyniły go absolutnie nieodpartym. Bliżej... 

bliżej... Jest kontakt. O wielcy bogowie!  Przesuwała dłońmi po jego 
klatce   piersiowej,   wpadła   w   zachwyt,   kiedy   poczuła,   jak   pod   jej 
palcami sztywnieją sutki. - Kręcą mnie.

 - Kłamczucha.
 - Bywam - wyznała skromnie - ale nie w tym przypadku. 
Przyglądała się jego twarzy. W jakikolwiek sposób dorobił się 

tych blizn, nie mogło być to miłe. Cierpiał. Bardzo cierpiał. Myśl o 
tym rodziła w niej złość, jednocześnie wprawiała w trans. Kto zadał 
mu rany i dlaczego? Zazdrosny rywal? Wyglądało to tak, jakby ktoś 
wyjął   sztylet   i   ciął   Lucienia   niczym   melon,   a   potem   usiłował 
poskładać bez ładu i składu. Większość nieśmiertelnych miała to do 
siebie, że okaleczenia goiły się szybko i bez widomych śladów. Tak 
powinno być i w jego przypadku.

Na   całym   ciele   miał   takie   blizny?   Nowa   fala   podniecenia 

sprawiła, że ugięły się pod nią kolana. Śledziła go od wielu tygodni, 
ale nigdy nie mogła mu się przyjrzeć. Jakoś tak było, że kąpał się i 
przebierał, kiedy już zniknęła. Wyczuwał ją i czekał, aż sobie pójdzie?

 - Gdybym nie wiedział lepiej, pomyślałbym, że jesteś Przynętą, 

jak myślą moi towarzysze.

 - A skąd wiesz lepiej? 
Uniósł brew.
 - Jesteś?
Gdyby   zaprzeczyła,   przyznałaby,   że   wie,   kim   są   Przynęty. 

Uważała, że zna go na tyle dobrze, by wiedzieć, że w jego oczach 
zaprzeczenie równałoby się przyznaniu do grania tej roli. Wówczas 
musiałby  ją zabić. Gdyby powiedziała, że jest Przynętą, dokonując 
podwójnego zaprzeczenia, wówczas też musiałby ją zabić. Gra bez 
wygranej. 

  -   Chcesz,  żebym  była?   -   zapytała   najbardziej   uwodzicielskim 

głosem. - Dla ciebie mogę być wszystkim, Kwiatuszku.

background image

  - Stop - zawarczał. Na jedno mgnienie oka maska kamiennego 

spokoju opadła, ujawniając kryjący się pod nią ogień o niebywałej 
intensywności. Och, spłonąć. - Nie podoba mi się gra, w którą grasz.

 - Żadna gra, pączusiu, naprawdę.
 - Czego chcesz ode mnie? Tylko nie waż się kłamać.
Pytanie   z   tych,   na   które   odpowiada   się,   mówiąc   o   rzeczach 

najważniejszych. Chciała, żeby na niej skupił całą swoją męską siłę. 
Chciała godzinami eksplorować jego ciało. I nawzajem. Chciała, żeby 
się do niej uśmiechnął. Chciała poczuć jego język w ustach.

W   tym   momencie   tylko   to   ostatnie   było   osiągalne,   i   to   przy 

zastosowaniu  nieczystych chwytów. Nie na darmo  na drugie miała 
Przewrotna.

 - Wybieram pocałunek. - Spojrzała na jego usta.
 - Wręcz domagam się pocałunku.
  - Nie znalazłem nigdzie w pobliżu Łowców. - Obok Luciena 

stanął Reyes.

 - To nic nie znaczy - stwierdził Sabin.
  -   Ona   nie   jest  Łowczynią   i   nie   współdziała   z   nimi.  -   Nie 

spuszczając   ani   na   moment   wzroku   z   Anyi,   odprawił   przyjaciół.   - 
Muszę z nią zostać na chwilę sam. 

Zdumiała ją ta pewność siebie. Chce z nią zostać sam? Tyle że 

koledzy nie zamierzali odejść. Dupki.

 - Nie znamy się - powiedział Lucien, jakby nie było przerwy w 

konwersacji.

 - No to co? Ludzie nieznajomi też się kontaktują. - Odgięła plecy 

i   przycisnęła   się   mocno   do   niego   biodrami.   To,   co   tam   poczuła, 
świadczyło, że nieznajomi jak najbardziej kontaktują się z sobą, w 
każdym   razie   na  pewnym   poziomie.   Mniam,   erekcja.   Ciągle   był 
podniecony. - Nic złego w jednym małym pocałunku, prawda? Wpił 
palce w jej talię, przytrzymując nieruchomo.

 - Pójdziesz sobie? Później?
Pytanie powinno ją obrazić, ale przyjemność była zbyt wielka, by 

zwracać na to uwagę. Miała wrażenie, że cała pulsuje, po ciele rozlało 
się rozkoszne ciepło.

 - Tak. - Tyle tylko mogła od niego wziąć, więc wszystko jedno. 

Ale uzyska więcej przebiegłością, podstępem, siłą. Była już zmęczona 
wyobrażaniem   sobie   tego   pocałunku.   Musiała   wreszcie   mieć   go 

background image

naprawdę. Wreszcie. Z pewnością nie będzie smakował tak, jak sobie 
wyobrażała.

  -   Nie   rozumiem   -   mruknął,   przymykając   oczy.  Ciemne   rzęsy 

rzucały cień na ostro zarysowane policzki, czyniąc go jeszcze bardziej 
niebezpiecznym.

 - I dobrze. Ja też nie rozumiem. 
Nachylił   się   ku   niej.   Poczuła   gorący,   przesycony   zapachem 

kwiatów oddech...

 - Co da ci jeden pocałunek? 
Wszystko. Przesunęła końcem języka po jego wargach.
 - Zawsze jesteś taki rozmowny?
 - Nie.
  -   Pocałuj   ją,   Lucien,   zanim   ja   to   zrobię!   Przynęta   czy   nie   - 

zawołał Parys ze śmiechem. 

Niby dobroduszny śmiech, a dźwięczała w nim stal.
Lucien jeszcze się opierał. Czuła bicie jego serca. Krępowała go 

publiczność?   Kiepsko.   Zaryzykowała   wszystko   dla   tej   chwili   i   nie 
zamierzała pozwolić, żeby teraz się wycofał.

 - Próżne wysiłki - powiedział.
  - No to co? Próżne wysiłki też mogą być niezłą zabawą. Dość 

zwlekania, do dzieła. - Przyciągnęła jego głowę, przywarła ustami do 
ust. Już się nie opierał. Oto wspaniałe spotkanie języków. Ogarnął ją 
żar, zaatakował narkotyczny zapach róż i mięty.

Przeciągała pocałunek. Chciała więcej. Całego Luciena. Stała w 

ogniu. Ocierała się o jego fiuta, nie  mogła się powstrzymać. Tylko 
Lucien   mógł   uspokoić   tornado,   które   w   niej   szalało.   Przekroczyła 
bramy niebios, nie czyniąc jednego kroku.

Ktoś wiwatował, ktoś gwizdał.
Przez chwilę czuła się tak, jakby straciła grunt pod stopami i nie 

miała żadnej kotwicy. Jeszcze  moment i poczuła za plecami zimną 
ścianę.   Wiwaty   nagle   umilkły,   w   powietrzu   powiało   lodem.  Są   na 
zewnątrz? Wszystko jedno. Oplotła Luciena w pasie nogami, jęcząc, 
wijąc   się.   Nie   przerywali  pocałunku.   Lucien   ściskał   jej   biodro   w 
żelaznym uchwycie, och, jakie to wspaniałe, drugą rękę zatopił w jej 
włosach.

 - Jesteś, jesteś... - szepnął dziko, popędliwie.
 - Gotowa na wszystko. Nic nie mów. Całuj.

background image

Nie kontrolował się już. Namiętność, podniecenie jak gorąca fala, 

rozszalałe  piekło. Anya była w ogniu, rozgorączkowana w chaosie 
emocji. Lucien nad nią. Już jej część. Oby nigdy się to nie skończyło.

 - Więcej - zażądał, kładąc dłoń na jej piersi.
  - Tak. - Sutki jej stwardniały, dopominając się jego dotyku. - 

Więcej, więcej, więcej.

 - Tak dobrze.
 - Niesamowicie.
 - Dotknij mnie - dobyło się gdzieś z głębi gardła Luciena.
 - Dotykam.
 - Dotknij mnie.
Wreszcie do niej dotarło. Może jednak jej pragnął. Chciał poczuć 

jej dłonie na sobie, dopominał się dotknięcia, chciał czegoś więcej niż 
samego pocałunku. Wsunęła dłoń pod jego koszulkę i zaczęła pieścić 
brzuch. Lucien przygryzł jej dolną wargę.

 - Podoba mi się.
Lizał   ją   po   szyi,   zostawiając   na   skórze   zmysłowy   ślad,   małe 

błyskawice.   Otworzyła   nagle   oczy   i   zatchnęła   się.   Rzeczywiście 
znaleźli się na zewnątrz, w zaułku obok klubu. Przetransportował ich 
tam, filut.

Był jedynym spośród wojowników, który mógł przenosić się z 

miejsca na miejsce mocą myśli. Ona też posiadała tę zdolność. Teraz 
tylko   mogła   sobie   życzyć,   żeby   przeniósł   ich   do   sypialni.   Nie. 
Sypialnia zła. Zła, zła, zła. Zła Anya, że pomyślała choć przez chwilę 
o   sypialni.   Inne   kobiety   cieszyłyby   się   tymi   elektrycznymi 
wyładowaniami, kiedy naga skóra trze o nagą skórę, ale nie Anya. 
Nigdy Anya.

 - Chcę cię - wyrzucił z siebie.
 - Najwyższy czas.
Kolejny palący pocałunek. Jakby Lucien wypalał piętno na jej 

duszy. Nie była już Anyą, lecz kobietą Luciena. Jego niewolnicą. Już 
nigdy do końca się nim nie nasyci, jeśli teraz pozwoli mu wejść w 
siebie. Gdyby mogła pozwolić. Bogowie, rzeczywistość była o tyle 
lepsza niż fantazje.

Zsunęła  nogi  na ziemię,   chciała  już sięgnąć  do  jego  rozporka, 

zamknąć palce na fiucie, kiedy usłyszała kroki.

Lucien też musiał je usłyszeć, bo odskoczył.

background image

Dyszał.   Ona   też   dyszała.   Kiedy   ich   spojrzenia   na   moment   się 

spotkały, nogi się pod nią ugięły. Czas stanął w miejscu. Błyskawice, 
wyładowania. Nie miała pojęcia, że pocałunek może być materiałem 
zapalnym.

 - Popraw ubranie - nakazał.
 - Ale... ale... - Nie zamierzała kończyć, choćby mieli widownię. 

Niech da jej tylko chwilę, a ona przeniesie ich w inne miejsce.

 - Już. Natychmiast.
Nie   będzie   żadnego   przenoszenia,   pomyślała   zawiedziona. 

Stanowczy   wyraz   twarzy   Luciena   mówił,   że   on   skończył.   Z 
całowaniem się, z nią.

Spojrzała na siebie: top zsunięty poniżej piersi, stwardniałe sutki 

niczym dwa maleńkie różowe znaki pośród nocy. Króciutka spódnica 
podjechała w górę, ukazując symboliczne zupełnie stringi. Ogarnęła 
się.   Była   czerwona   jak   piwonia,   po   raz   pierwszy   od   setek   lat 
zaczerwieniła   się.  Dlaczego  nie?  Czy  to  ważne?  Dłonie  jej  drżały. 
Budząca   zakłopotanie   oznaka   słabości.   Próbowała   je   uspokoić   siłą 
woli, ale jedyny rozkaz, którego jej ciało gotowe było usłuchać, to 
paść   znowu   w   ramiona   Luciena.   Kilku   wojowników   wyszło   zza 
węgla. Wściekłe, pełne urazy miny.

  - Uwielbiam, jak tak znikasz - odezwał się Gideon, bez cienia 

sarkazmu.   Strażnik   Kłamstwa   nie   potrafił   po   prostu   powiedzieć 
jednego słowa prawdy.

  - Zamknij  się - warknął Reyes. Biedny Reyes, strażnik Bólu. 

Lubił się okaleczać. Kiedyś widziała nawet, jak rzucił się ze szczytu 
twierdzy,   żeby   zadać   sobie   jak   największe   cierpienie.   -   Może 
wyglądać na niewinną, Lucien, ale zapomniałeś sprawdzić, czy ma 
broń, zanim połknąłeś jej język.

  - Jestem właściwie naga - podkreśliła rzecz oczywistą, ale nikt 

nie   zwracał   na   nią   uwagi.   -   Jaką   broń  mogłabym   ukrywać?   -   W 
porządku, coś tam ukrywała. Wielkie mecyje. Dziewczyna musi być 
przygotowana na atak.

 - Miałem wszystko pod kontrolą - powiedział Lucien tym swoim 

obojętnym tonem. - Potrafię sobie poradzić z jedną kobietą, uzbrojoną 
czy nie.

Fascynował ją ten jego spokój. Do teraz. A gdzie namiętność? To 

nie w porządku, że doszedł do siebie tak szybko, kiedy ona ciągle nie 

background image

mogła złapać tchu. Drżała jeszcze cała. Gorzej, serce waliło w piersi 
niczym wojenny taraban.

 - Co to za jedna? - zapytał Reyes.
  -   Może   nie   jest   Przynętą,   ale   kimś   musi   być   -   wysunął 

błyskotliwą hipotezę Parys. - Przeniosłeś ją, a ona nawet nie pisnęła.

Dopiero w tym momencie wszystkie spojrzenia zwróciły się ku 

Anyi.   Nigdy,   od   wiek   wieków,   nie   czuła   się   bardziej   bezbronna, 
bardziej   obnażona.   Mogła   dla   pocałunku   Luciena   zaryzykować,   że 
zostanie pojmana, ale to nie znaczy, by ci tutaj mieli poddawać ją 
przesłuchaniu.

 - Możecie sobie darować. Nie powiem wam ani słowa.
 - Ja cię nie zaprosiłem i nikt inny nie przyznaje się do znajomości 

z tobą - powiedział Parys. - Dlaczego chciałaś uwieść Luciena?

Jego ton mówił: żadna przecież dobrowolnie nie zadawałaby się z 

oszpeconym wojownikiem. Parys zirytował ją, choć wiedziała, że nie 
chciał być grubiański, zadać bólu. Po prostu wyrażał to, co wszyscy 
towarzysze Luciena przyjmowali jako oczywiste.

 - Może przejdziecie od pytań do tortur? - Spojrzała po kolei na 

każdego z wojowników. Poza Lucienem. Nie zniosłaby widoku jego 
pozbawionej   wyrazu   twarzy.   -   Zobaczyłam   go,   spodobał   mi   się, 
zaczepiłam. Wielkie co. Koniec, kropka.

Wojownicy założyli ręce na piersiach. Taaa, pewnie, zdawali się 

mówić. Otoczyli ją półkolem, ale z tego zdała sobie sprawę dopiero 
po fakcie, bo żaden się nie poruszył, to znaczy jakby się nie poruszył. 
Omal nie przewróciła oczami na to widowisko.

 - Tak naprawdę wcale nie masz na niego ochoty - zawyrokował 

Reyes. - Wszyscy to wiemy. Powiedz, czego chcesz, zanim zmusimy 
cię siłą do mówienia.

Ją będą zmuszać siłą? No nie. Ona też założyła ręce na piersiach.
Kilka   minut   wcześniej   jeszcze   wiwatowali,   że   Lucien   ją 

pocałował, tak? A może to ona sama wiwatowała? Teraz urządzali jej 
proces i domagali się wyczerpujących odpowiedzi. Zachowywali się, 
jakby Lucien nie potrafił wzbudzić zainteresowania nawet u ślepej.

 - Chciałam, żeby wsadził mi fiuta. Teraz kumacie, dupki? 
Cisza. Szok.
Lucien stanął przed nią. Chciał ją ochronić przed kolegami? Jakie 

to słodkie.  Niepotrzebne, ale słodkie. Złość po części wyparowała. 
Miała ochotę go uściskać.

background image

 - Zostawcie ją w spokoju - oznajmił. - Ona się nie liczy. To ktoś 

bez znaczenia.

Radość   też   wyparowała.   Nie   liczy   się?   Bez   znaczenia?   Przed 

chwilą ściskał jej pierś w dłoni i ocierał się o jej biodra. Jak śmie 
mówić teraz coś podobnego?

Zrobiło się jej czerwono przed oczami. Tak zawsze musiała czuć 

się moja matka, pomyślała. Niemal wszyscy faceci, których Dysnomia 
brała do łóżka, obrzucali ją błotem, kiedy już wygodzili swojej chuci. 
Łatwa, powiadali, zdatna tylko do jednego. 

Anya dobrze znała matkę, wiedziała, jak bardzo jest niewolnicą 

nierządnej   natury,   a   przecież   szukała  miłości.   Biedna   Dysnomia, 
bogini Bezprawia, również w swym życiu osobistym zatraciła wszelki 
ład,  pozostały   jej   tylko   pełne   rozpaczliwego   chaosu   poszukiwania. 
Bogowie żyjący w związkach, single, wszystko jedno. Jeśli któryś jej 
pragnął,   oddawała   mu   się.   Być   może   przez   tych   kilka   godzin   w 
ramionach   kochanka   czuła   się   akceptowana,   doceniana,   mroczne 
popędy przycichały?

Późniejsze   odrzucenie   stawało   się   tym   boleśniejsze,   myślała 

Anya, patrząc na Luciena. Wszystkiego się spodziewała, ale nie „bez 
znaczenia". Jest moja, tak. Potrzebuję jej, ewentualnie. Nie tykajcie 
mojej własności, w najgorszym razie.

Nie chciała wieść takiego samego życia jak jej matka, chociaż 

bardzo ją kochała. Dawno ślubowała sobie, że nikomu nie pozwoli się 
użyć. I  spójrzcie  na mnie  teraz. Błagam,  dopraszam  się  pocałunku 
Luciena, a on potrafi powiedzieć tylko „bez znaczenia".

Zebrała wszystkie, niemałe przecież siły, i pchnęła go. Jak kula 

wystrzelona z pistoletu poleciał prosto  na Parysa. Jęknęli, stęknęli i 
odrzuciło ich od siebie.

Lucien wyprostował się i odwrócił gwałtownie do Anyi.
 - Tak to nie będzie.
 - Tak to dopiero będzie. - Podeszła do niego z uniesioną pięścią. 
Zaraz będzie połykał swoje olśniewająco białe ząbki.
 - Anya - powiedział z pogróżką w glosie. - Stop! 
Zamarła zaszokowana.
  - Aha, więc wiesz, kim jestem. Skąd? - Rozmawiali raz, parę 

tygodni wcześniej, ale nigdy jej nie widział. Zadbała o to. 

 - Śledzisz mnie. Rozpoznałem twój zapach.

background image

„Truskawki   ze   śmietaną",   powiedział   wcześniej,   niemal   z 

wyrzutem.   Szeroko   otworzyła   oczy.   Przyjemność   i   upokorzenie 
mieszały się z sobą, przenikały do trzewi. Cały czas wiedział, że go 
śledzi.

  -   Po   co   mnie   tak   dręczyli,   skoro   wiedziałeś,   kim   jestem? 

Dlaczego, skoro wiedziałeś, że za tobą chodzę, nie poprosiłeś, żebym 
ci się pokazała? - rzucała pytania ostrym tonem.

 - Po pierwsze nie wiedziałem, kim jesteś, dopóki nie zaczęła się 

rozmowa o Łowcach. Po drugie, nie chciałem cię spłoszyć, dopóki nie 
dowiem się, jakie masz intencje. - Zamilkł, czekał, że ona coś powie. 
Milczała. - Więc jakie masz intencje?

 - Ja... Ty... - Do cholery! Co ma mu powiedzieć?
  - Jesteś mi winien przysługę. Uratowałam twojego przyjaciela, 

uwolniłam cię od udziału w jego klątwie. - Wyjaśnienie racjonalne, 
prawdziwe. Oby zwekslowało rozmowę na jak najdalsze tory od jej 
prawdziwych motywów.

  -   Aha.   -   Pokiwał   głową,   prostując   ramiona.   -   To   wszystko 

wyjaśnia. Przychodzisz po zapłatę.

 - Nie. - Może uratowałaby w ten sposób dumę, ale nie chciała, by 

myślał, że rozdaje łatwo pocałunki. - Jeszcze nie. 

Zmarszczył czoło.
 - Powiedziałaś przecież...
 - Wiem, co powiedziałam.
  -   Po   co  w  takim   razie   przyszłaś?   Dlaczego  wiecznie   za   mną 

chodzisz?

Przycisnęła   język   do   podniebienia,   zniechęcona,   zawiedziona. 

Nawet   gdyby   chciała   odpowiedzieć,   nie   miałaby   czasu,   bo   Reyes, 
Parys   i   Gideon   przysunęli   się   do   niej,   jakby   zamierzali   pojmać   i 
unieruchomić. 

  - Czego? - napadła na nich. - Nie przypominam sobie, żebym 

was zapraszała do udziału w rozmowie.

 - Ty jesteś Anya? - Reyes zmierzył ją od stóp do głów z wyraźną 

odrazą.

Odraza? Powinien być jej wdzięczny. Czyż nie uwolniła go od 

obowiązku codziennego zabijania najlepszego przyjaciela? Owszem, 
cholera jasna. Uwolniła.

background image

Znała to spojrzenie i zawsze jeżyła się na nie. Swobodne obyczaje 

jej   matki   były   dobrze   znane   na   Olimpie.   Opinia,   która   do   niej 
przylgnęła, przeszła niemal automatycznie na Anyę.

Z początku bolało ją to lekceważenie i patrzenie z góry. Przez 

kilka   stuleci   usiłowała   być   grzeczną   dziewczynką,   ubierała   się   jak 
mniszka,   nigdy   nie   odzywała   się   pierwsza,   skromnie   spuszczała 
oczka. Na pewien czas udało się jej nawet powściągnąć rozpaczliwą 
potrzebę wywoływania katastrof. Wszystko po to, by zaskarbić sobie 
szacunek istot, które nie były w stanie dostrzec w niej nikogo więcej 
jak dziwkę.

Pewnego   dnia   zapłakana   wróciła   do   domu   z   jakiegoś 

idiotycznego treningu bogiń, bo Ares i ta zdzira Artemida nazwali ją 
tamade. Dysnomia wzięła ją na stronę.

  -   Cokolwiek   zrobisz,   jakkolwiek   się   zachowasz,   ocenią   cię 

bezlitośnie - powiedziała jej wtedy. - Musimy być wierni sobie. Nie 
próbuj zachowywać się jak inni, bo to tak, jakbyś wstydziła się tego, 
kim naprawdę jesteś. Wyczują twój wstyd, zjedzą cię i nic z ciebie nie 
zostanie.   Jesteś   wspaniałą   istotą,   Anyu.   Bądź   z   siebie   dumna.   Ja 
jestem.

Od   tamtej   chwili   ubierała   się   tak   seksownie,   jak   tylko   sobie 

zamarzyła,  rozmawiała,  kiedy   i  jak  chciała,   i  nigdy  nie   spuszczała 
wzroku,   chyba   żeby   przyjrzeć   się   swoim   potwornie   wysokim 
szpilkom.   Nie   walczyła   już   ze   swoim  pragnieniem   siania   chaosu. 
Mówiła   w   ten   sposób   „pierdolcie   się"   tym,   którzy   ją   odrzucali, 
owszem, ale przede wszystkim lubiła siebie. Nie miała już czego się 
wstydzić.

 - To... ciekawe widzieć cię po tylu poszukiwaniach, a szukałem 

cię intensywnie - ciągnął Reyes. - Jesteś córką Dysnomii, należysz do 
bogiń mniejszych i rządzisz Anarchią.

 - Nie ma we mnie nic mniejszego. - „Mniejsza" znaczyło tyle co 

„bez   znaczenia",   a   ona   była   tak   samo   ważna,   jak   inne,   „wyższe" 
istoty,   niech   go   szlag.   Ta   pomniejszość   brała   się   stąd,   że   nikt   nie 
wiedział, kim jest jej ojciec. Ona to wiedziała, ale dopiero teraz. - 
Owszem, jestem boginią. - Uniosła głowę, wyniosła i harda.

 - Tej nocy, kiedy uratowałaś życie Ashlyn, powiedziałaś, że nie 

jesteś - odezwał się Lucien. - Podałaś się za nieśmiertelną. 

Wzruszyła ramionami. Nienawidziła bogów tak bardzo, że rzadko 

używała swojego tytułu.

background image

 - Skłamałam. Często mi się to zdarza. Na tym polega mój urok, 

nie sądzicie? 

Żaden nie odpowiedział.
  -   Jak   zapewne   wiesz,   byliśmy   kiedyś   wojownikami   bogów   i 

żyliśmy w niebiosach - poinformował ją Reyes, jakby nie słyszał jej 
słów. - Nie pamiętam cię.

  - Może nie było mnie jeszcze na świecie, mądralo. W oczach 

błysnęła irytacja, ale ciągnął spokojnie:

  -   Od   czasu   twojego   pojawienia   się   przed   kilku   tygodniami 

prowadziłem   poszukiwania,   zbierałem   materiały   na   twój   temat. 
Dawno   temu   zostałaś   uwięziona   za   zabicie   niewinnego   człowieka. 
Jakieś sto lat później bogowie ustalili dla ciebie wreszcie karę, że tak 
powiem docelową,  ale wtedy zrobiłaś coś, co nie udało się żadnej 
innej istocie nieśmiertelnej. Uciekłaś. Nie próbowała zaprzeczać:

 - Wyniki twoich poszukiwań są zgodne z prawdą. - Po większej 

części.

  - Legenda mówi, że zaraziłaś pana Tartaru jakąś chorobą, bo 

zaraz   po   twojej   ucieczce   całkiem   opadł   z   sił   i   stracił   pamięć. 
Wzmocniono straże, wzmożono czujność. Bogowie byli przekonani, 
że solidność więzienia zależy od mocy pana Tartaru. Z czasem mury 
zaczęły pękać i sypać się. Tak doszło do ucieczki Tytanów. 

Facet nie ma chyba zamiaru jej o to obwiniać?
  - Legendy mają to do siebie, że zniekształcają prawdę, której 

śmiertelni inaczej by nie pojęli - wyjaśniła sucho. - Zabawne, że sam, 
będąc bohaterem tylu legend, tego nie rozumiesz.

 - Ukrywasz się wśród ludzi - Reyes po raz kolejny puścił mimo 

uszu   jej   słowa   -   ale   nawet   z   nimi   nie   potrafisz   żyć   w   pokoju. 
Wzniecasz   wojny,   kradniesz   broń,   nawet   okręty.   Wywoływałaś 
wielkie   pożary,   katastrofy,   które   rodziły   panikę,   i   zamieszki,   w 
wyniku których ludzie trafiali do więzienia. 

Krew uderzyła jej do głowy. Owszem, robiła takie rzeczy. Kiedy 

pojawiła   się   na   ziemi,   nie   wiedziała,   jak   panować   nad   swoją 
wywrotową naturą. Bogowie potrafili się przed tym chronić, ludzie 
nie. Poza tym zdziczała przez lata uwięzienia. Wystarczyła rzucona 
mimochodem uwaga: „Nie pozwolisz chyba, żeby twój brat zwracał 
się   tak   do   ciebie",   i   między   klanami   wybuchały   krwawe   waśnie. 
Pojawiła się na dworze, zakpiła z władcy, z jego polityki, i już lojalni 
dotąd rycerze mordowali nieszczęśnika.

background image

Jeśli   chodzi   o   pożary,   to   rzeczywiście   coś   zmuszało   ją,  by 

„przypadkowo" upuścić pochodnię i patrzyć, jak płomienie zaczynają 
tańczyć. Kradzieże... Nie potrafiła się oprzeć temu głosowi w głowie, 
który podszeptywał: „Bierz, nikt nie widzi". W końcu nauczyła się 
trochę siebie brać w cugle. Mała kradzież kieszonkowa, jątrzące, ale 
nie   krwawe   w   skutkach   kłamstwo,   sprowokowanie   burdy   ulicznej, 
rozładowywały dość skutecznie potrzebę siania zamętu i pozwalały 
unikać wywoływania poważnych nieszczęść.

 - Ja też odrobiłam lekcje na twój temat - powiedziała spokojnie. - 

Nie burzyłeś kiedyś miast i nie zabijałeś niewinnych? 

Teraz Reyes zrobił się czerwony.
  - Nie jesteś tym samym człowiekiem, którym kiedyś byłeś, tak 

jak ja nie jestem... - Zanim skończyła zdanie, wionął na nich silny 
wiatr,   uderzył   z   gwizdem,   wizgiem.   Zdezorientowana   Anya 
zamrugała, ale chwila moment,  i już wiedziała, co zaraz nastąpi. - 
Cholera! Sukinkot! - bluznęła.

Wojownicy znieruchomieli, czas dla nich się zatrzymał, przestał 

istnieć. Moc potężniejsza od nich zawładnęła światem wokół. Nawet 
Lucien,   który   wcześniej   uważnie   przysłuchiwał   się   wymianie   zdań 
między Anyą i Reyesem, zamienił się w żywy kamień. Ona też, rzecz 
oczywista. Niech to wszyscy diabli!

Nie,   nie,   nie,   pomyślała   i   z   tymi   słowami   niewidzialne   kraty 

więzienne wokół niej opadły jak jesienne liście z drzew. Nikt i nic jej 
nie będzie więzić. Już nie. Ojciec o to zadbał.

Anya   podeszła   do   Luciena,   chciała   go   uwolnić   -   chociaż   nie 

wiedziała   dlaczego,  po tym, co  o niej   powiedział  -  ale  wiatr  ustał 
równie nagle jak przyszedł. W ustach jej zaschło, serce zaczęło bić 
nieregularnie. Kronos, który zaledwie przed kilkoma miesiącami objął 
tron   w   niebiosach,   wprowadzając   nowe   reguły,   nowe   kary   i   nowe 
życzenia - przybywał. Znalazł ją.

Po prostu wspaniale. Silne błękitne światło rozproszyło ciemność 

i Anya zniknęła w jednym błysku. Z żalem, którego czuć nie miała 
najmniejszych powodów, zostawiła Luciena, zabierając z sobą smak i 
wspomnienie pocałunku.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Czarna mgła spowiła umysł Luciena, pozostawiając tylko jedną 

myśl: Anya.

Rozmawiał z nią, usiłował przy tym zapomnieć, jak świetnie do 

niego   pasowała,  jak  mocne,   ostre   było  jego  pożądanie,  jak  szybko 
znalazła się w jego ramionach. Gotów byłby oddać wszystko, wygnać 
z pamięci wszystkich za trochę więcej czasu z nią.

Nigdy pocałunek nie wywarł na nim większego wrażenia. Demon 

w jego głowie aż mruczał z zadowolenia. Tak, mruczał, jak domowy 
kot.   Nigdy   wcześniej   nic   takiego   się   nie   zdarzyło.   Lucien   nie 
rozumiał, dlaczego akurat dzisiaj.

Coś z nim nie tak.
Coś   nie   tak,   skoro   umierał   niemal,   mówiąc,   że   Anya   nic   nie 

znaczy,   jest   nieważna.   Musiał   to  powiedzieć   i   dla   jej   dobra,   i   ze 
względu na siebie. Takie pożądanie jest niebezpieczne. A przyznanie 
się,   że   pożąda,   pragnie,   oznaczałoby   całkowite   zaprzeczenie 
opanowania, które było jego znakiem firmowym.

Opanowanie.   Kontrola.   Prychnąłby,   gdyby   mógł   poruszyć 

wargami. Nad tą kobietą nie miał żadnej  kontroli, nie panował nad 
nią.

Dlaczego   udawała,   że   go   pragnie?   Dlaczego   całowała   go   tak, 

jakby miała umrzeć, gdyby nie poczuła jego języka w ustach? Kobiety 
nie zachowywały się tak wobec niego. Już nie. Wiedział to lepiej niż 
ktokolwiek inny. A Anya błagała o jeszcze.

Nie mógł uwolnić się od jej obrazu. Wysoka, o pięknej twarzy 

elfa, cudownej, przez słońce pieszczonej skórze, gładkiej, świetlistej, 
zmysłowej.   Wyobrażał   sobie,   że   liże   każdy   jej   centymetr.  Obfite 
piersi, które chciały wyskoczyć z niebieskiego gorseciku, całe mile 
wspaniałych ud widocznych spod króciuteńkiej czarnej mini.

Jasne, niemal białe włosy jak burza śnieżna opadające falami na 

plecy.   Wielkie   oczy,   błękitne   jak   top,  który   nosiła   tego   wieczoru. 
Zadarty nosek. Pełne usta stworzone do ssania. Proste białe zęby.

Promieniały od niej przewrotność i rozkosz, ziszczenie męskich 

fantazji.

background image

Nie   mógł   o   niej   zapomnieć   od   momentu,   gdy   kilka   tygodni 

wcześniej pojawiła się w ich życiu, by  uratować życie Ashlyn. Nie 
pokazała się im wtedy w całej swojej pysznej krasie, ale truskawkowy 
zapach przeniknął jego jestestwo do szpiku kości.

Posmakował jej w końcu, a teraz serce waliło jak młot, oddech 

palił  gardło. Doświadczał podobnych  sensacji, kiedy  przyglądał się 
swoim przyjaciołom, Maddoksowi i Ashlyn, gdy czulą się i tulą do 
siebie, jakby bali się rozstać choćby na moment.

Mgła   nagle   się   podniosła,   uwalniając   ciało   i   duszę.   Ciągle 

znajdował się w zaułku koło klubu, Anya zniknęła, a jego przyjaciele 
trwali w bezruchu. Co tu się dzieje?

 - Reyes? - Żadnej reakcji, choćby drgnienia powieki. - Gideon? 

Parys?

Nic.
Wyczuł jakiś ruch w mroku i powoli wyciągnął broń... Gotów był 

zrobić, co należy, acz do głowy zakradła się myśl. Anya mogła zabrać 
jego sztylety, użyć ich przeciwko niemu. Nawet by nie wiedział. Nie 
obeszłoby   go   to.   Zbyt   był  nią   pochłonięty.   Jednak   nie   wzięła   ich, 
zatem naprawdę nie miała wobec niego złych zamiarów. Dlaczego go 
zaczepiła?

 - Cześć, Żniwiarzu - odezwał się męski, grobowy głos. Nikt się 

nie pojawił, a jednak ktoś wyrwał mu broń z ręki i odrzucił na ziemię. 
- Wiesz, kim jestem?

Lucien   nie   pokazał   nic   po   sobie,   ale   zdjął   go   lęk   pożerający 

wszystko inne. Nie słyszał tego głosu wcześniej, ale wiedział, do kogo 
należy. Gdzieś w głębi duszy wiedział.

  - Tytan. - Nie tak dawno temu przyjąłby z radością wezwanie 

nowego   boga,   lecz   teraz   wiedział   lepiej.   Aeron,   strażnik   Gniewu, 
otrzymał   takie   wezwanie   miesiąc   wcześniej.   Rozkazano   mu   zabić 
cztery ludzkie istoty, cztery kobiety. Dlaczego, tego już Tytani nie 
wyjaśnili. Aeron odmówił wykonania rozkazu i teraz tkwił w lochu 
twierdzy, stanowiąc zagrożenie dla samego siebie i dla świata. Żądza 
mordu dręczyła go dniem i nocą, nie dawała odetchnąć, zapomnieć o 
sobie   ani   na   chwilę.   Został   zredukowany   do   zwierzęcego   stanu. 
Lucien nie mógł na to patrzyć. Choć tak mocarny, czuł się całkowicie 
bezradny.   Wszystko   to   stało   się   za   sprawą   istot,   z   których   jedna 
właśnie materializowała się przed nim.

 - Czemu zawdzięczam ten... zaszczyt?

background image

Kronos,   postać   płynna,   jakby   utworzona   z   wody,   stanął   w 

bursztynowym promieniu księżyca. Miał gęste srebrne włosy i takąż 
brodę.   Ubrany   był   w   długi   himation,   tak   pięknie,   misternie   tkany, 
jakby   to   był   jedwab.   W   lewej   dłoni   trzymał   Kosę   Śmierci,   której 
Lucien, gdyby mógł,  najchętniej użyłby przeciwko temu okrutnemu 
bogowi.   Kosa   była   w   stanie   ściąć   głowę   nawet   nieśmiertelnemu. 
Powinna   właściwie   należeć   do   niego,   ale   zniknęła,   gdy   bogowie 
strącili   Kronosa   wraz   z   innymi   Tytanami   do   Tartaru.   Lucienowi 
przemknęło   przez   głowę,   że   może   równie   łatwo   udałoby   się 
Kronosowi znaleźć puszkę Pandory, skoro znalazł kosę.

 - Nie podoba mi się twój ton - stwierdził król głosem tak bardzo 

spokojnym,   że   Lucien   aż   poczuł   ciarki.   Sam   zwykł   przemawiać   z 
podobnym spokojem, kiedy starał się utrzymać emocje na wodzy.

 - Proszę o wybaczenie. - Drań. Pomimo kosy, którą dzierżył, nie 

wydawał się na tyle potężny, by wydostać się z Tartaru i obalić Zeusa. 
A jednak dokonał tego. Brutalnością i podstępem, dowodząc ponad 
wszelką wątpliwość, że lepiej nie wchodzić z nim w konflikt.

 - Spotkałeś szaloną, nieuchwytną Anyę. - W nocnym powietrzu 

poniósł się miękki szept, a tak potężny, że mógłby powalić całą armię. 
Niepokój Luciena wzmógł się po tysiąckroć.

 - Owszem.
 - Całowałeś ją.
Lucien   zacisnął   dłonie.   Uderzające   do   głowy   wspomnienie.   I 

wściekłość,   że   ta   nienawistna   istota   obserwowała   moment 
namiętności.

 - Tak. - Tylko spokojnie, powtarzał sobie. 
Kronos przysunął się, cichy jak noc.
  - Umyka mi od wielu tygodni. A ciebie szuka. Dlaczego, jak 

myślisz?

  - Naprawdę nie wiem. - Bo też nie wiedział. Ciągle nie mógł 

zrozumieć   zainteresowania   Anyi   swoją   osobą.   Żar   jej   pocałunku 
musiał być udawany, na pewno. A jednak zdołała rozpalić Luciena, 
ciało, duszę i demona. 

  -   Nieważne.   -   Bóg   podpłynął   zupełnie   blisko,   spojrzał   mu   w 

oczy. Szedł od niego zapach mocy. - Zabijesz ją.

Na te słowa demon w głowie Luciena natychmiast się odezwał, 

ale nie było wiadomo, żądny mordu czy zdjęty odrazą.

 - Mam ją zabić?

background image

 - Słyszę w twoim głosie zdziwienie. - Bóg przesunął się dalej. 
Czyżby rozmowa dobiegła końca?
Muśnięcie ledwie, ale Luciena odrzuciło do tyłu, jakby potrącił go 

samochód.   Mięśnie   zesztywniały,   powietrze   uszło   z   płuc.   Kiedy 
odzyskał   równowagę   i   odwrócił   się,   Kronos   znikał   już   w 
ciemnościach.

 - Za pozwoleniem! - zawołał. - Mogę wiedzieć, dlaczego chcesz 

jej... śmierci? 

Bóg, sunąc dalej, odparł:
 - To Anarchia, jeden wielki kłopot dla wszystkich, którzy mają z 

nią   do   czynienia.   Chyba   wystarczający   powód.   Powinieneś 
podziękować mi za ten zaszczyt.

Miałby mu dziękować? 
Lucien   zacisnął   usta,   żeby   nie   puścić   komentarza   w   kierunku 

króla bogów. Teraz tym chętniej pozbawiłby go głowy. Nie ruszył się 
jednak z miejsca, zbyt dobrze wiedział, jak okrutna może być odpłata 
bogów. Właśnie zostali uwolnieni od jednej klątwy, która polegała na 
tym, że Reyes każdej nocy sześcioma ciosami miecza zadawał śmierć 
Maddoksowi,   a   Lucien   odprowadzał   duszę   zmarłego   do   świata 
podziemnego.

Bogowie rzucili na nich tę klątwę, kiedy Maddox niechcący zabił 

Pandorę. O ile gorsza musiałaby  być kara Tytanów, gdyby Lucien 
zabił ich króla?

Nie   dbał   o   siebie,   lękał   się   tylko   o   przyjaciół.   Dość   się   już 

nacierpieli   wszelakich   mąk,   więcej,   niż   mogłoby   się   przydarzyć 
innym, choćby przeżyli sto żywotów. 

A jednak usłyszał, jak mówi do siebie:
 - Nie dokonam tego czynu. - Nie dokona. Zabicie pięknej Anyi 

samo w sobie byłoby już przekleństwem.

Nie zauważył, jak Kronos się poruszał. Zaraz też znalazł się przy 

nim.   Nie   z   tego   świata   oczy   zdawały   się   przebijać   go   na   wskroś 
niczym miecz. Kosa zatrzymała się na wysokości gardła Reyesa.

  - Wszystko jedno, jak długo to potrwa, jakich będzie wymagać 

zabiegów,   ale   przyniesiesz   mi   jej   ciało.   Nie   posłuchasz   mojego 
rozkazu, zapłacisz ty i ci, których kochasz.

Bóg   zniknął   w   oślepiającym   lazurowym   świetle   równie 

błyskawicznie, jak się pojawił, i czas znowu zaczął płynąć zwykłym 

background image

nurtem, jakby nigdy się nie zatrzymał. Lucien nie mógł złapać tchu. 
Jeden ruch nadgarstka Kronosa i głowa Reyesa by spadła.

 - Co jest, do diabła? - warknął nieledwie zdekapitowany. - Gdzie 

ona się podziała? Ta cała Anya?

 - Dopiero co tu była. - Parys okręcił się, rozglądając uważnie, a 

sztylet dzierżył w dłoni. 

„Zapłacisz ty i ci, których kochasz", powiedział bóg. Nie była to 

czcza pogróżka. Prawda absolutna. Lucien zacisnął dłonie, przełknął z 
trudem gulę w gardle.

 - Wracajmy do środka i bawmy się - zdołał wykrztusić. 
Potrzebował czasu do namysłu.
 - Zaczekaj - powstrzymał go Parys. 
Lucien pokręcił głową.
 - Nie. Nie będziemy więcej o tym mówić. 
Wpatrywali   się   w   niego   długą   chwilę   w   milczeniu,   w   końcu 

przytaknęli. Nie wspomniał nic o wizycie boga ani o tym, jak zniknęła 
Anya.   Nie   powiedział   o   tym,   kiedy   wychodził   z   zaułka   ani   kiedy 
wkraczali do klubu, ani nawet wtedy, gdy ci wewnątrz rozstępowali 
się zdziwieni na jego widok. 

Kiedy   Reyes   chciał   go   minąć,   podniósł   dłoń,   powstrzymując 

przyjaciela.

Reyes popatrzył na niego, nie rozumiejąc, o co chodzi.
Lucien ruchem brody wskazał stolik w głębi sali, ten sam, przy 

którym siedział wcześniej. Reyes kiwnął głową.

  -   Mów   -   ponaglił,   rozsiadając   się   wygodnie,   jakby   mieli 

rozmawiać o pogodzie, i obojętnym wzrokiem śledził tańczących.

 - Zbierałeś informacje na temat Anyi. Kogo zabiła i dlaczego to 

zrobiła, że aż trafiła do Tartaru?

  -  Zwoje, które  czytałem,   nie  mówią,   dlaczego  zabiła,  jedynie 

kogo. Ajasa.

 - Pamiętam go. - Lucien nigdy nie lubił tego zadufanego w sobie 

sukinsyna. - Zapewne zasłużył sobie.

  -   Kiedy   zginął,   był   kapitanem   Gwardii   Nieśmiertelnych. 

Domyślam się, że Anya wywołała jedną ze swoich „małych katastrof, 
Ajas chciał ją aresztować, ona stawiała opór, i tak się to skończyło. 

Lucien   zamrugał   zdumiony.   Zadowolony   z   siebie,   dbający 

wyłącznie   o   własne   interesy   Ajas   został   jego   następcą?   Przed 
otwarciem puszki Pandory to on właśnie był dowódcą, strażnikiem 

background image

pokoju, obrońcą króla bogów. Później nie nadawał się już do pełnienia 
służby.   Otrzymał   swojego   demona,   pozbawiono   go   wszystkich 
zaszczytów, w końcu razem z pozostałymi wojownikami wygnano z 
niebios.

 - Ciekawe, czy będziesz następny - powiedział Reyes niby ot tak, 

mimochodem.

Może. Chociaż miała okazję tego wieczoru i nie wykorzystała jej. 

Zasługiwał na śmierć, nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Kiedy 
pojawili   się   na   ziemi,   przyczynili   ludziom   wiele   cierpienia.   Nie 
potrafili jeszcze  panować nad swoimi demonami. Zabijali na oślep, 
niszczyli domy, nieśli głód i choroby.

Zanim zdołał zapanować nad swoim gorszym, groźnym ja, było 

za   późno.   Spośród   ludzi   wyłonili   się   Łowcy   i   zaczęli   walczyć   z 
wojownikami.   Nie   winił   ich   wtedy,   uważał   nawet,   że   wojownicy 
zasłużyli  sobie na gniew. Ale wtedy  Łowcy zabili Badena, strażnika 
Nieufności, który Lucienowi był bratem.

Nie mógł pogodzić się z jego śmiercią.
Motywy  Łowców   przestały   mieć   jakiekolwiek   znaczenie, 

dziesiątkował ich, ale kiedy już zemsta się  dokonała, chciał żyć w 
spokoju.   Jednak   nie   wszyscy   wojownicy   tak   myśleli,   część   z   nich 
pragnęła wyciąć Łowców w pień, do ostatniego.

Lucien z pięcioma przyjaciółmi przeniósł się do Budapesztu i tu 

rzeczywiście   żyli   spokojnie   przez  długie   stulecia.   Przed   kilku 
tygodniami   w   mieście   pojawiło   się   pozostałych   sześciu   budrysów, 
depcząc   po   piętach   Łowcom,   którzy   zawzięli   się,   by   skończyć   z 
wojownikami z twierdzy, raz na zawsze oczyścić świat z „tej zarazy". 
Zaczęła   się   krwawa  rozprawa,   której   już  nie   sposób   było  uniknąć. 
Pokój mógł powrócić jedynie za cenę ostatecznej eliminacji Łowców.

 - Czego jeszcze dowiedziałeś się o Anyi? - pytał dalej Reyesa. 
Przyjaciel wzruszył ramionami.
  -   Wspomniałem   już   tam,   na   zewnątrz,   że   jest   jedyną   córką 

Dysnomii.

  - Dysnomia? - Lucien jakby się zafrasował, potarł brodę. - Nie 

pamiętam jej.

 - Bogini Bezprawia, najbardziej poniewierana pośród wszystkich 

nieśmiertelnych. Spała chyba z całym rodzajem męskim. Nikt nie wie, 
kto jest ojcem Anyi. 

 - Żadnych domysłów?

background image

  - Nie sposób snuć domysły, skoro matka codziennie miała po 

kilku kochanków.

Luciena ogarnęła wściekłość na myśl, że Anya mogłaby  iść w 

ślady matki. Nie chciał jej pragnąć, a przecież pragnął rozpaczliwie. 
Próbował się jej opierać, naprawdę. I opierał się, dopóki nie dotarło do 
niego, że jest jedną z nieśmiertelnych.

Nie może umrzeć, nie stracę jej, jeśli ją sobie upodobam. Nigdy 

nie będę musiał odprowadzać jej duszy do piekła.

Jakim był głupcem. Powinien był przewidzieć. W końcu to on był 

Żniwiarzem Śmierci. Każdy może odejść do świata podziemnego. On 
sam, jego przyjaciele. Bogini. Widział w ciągu jednego dnia więcej 
takich pożegnań niż inni przez całe swoje życie.

  -   Zdumiewa   mnie   -   mówił   Reyes   -   że   taka   kobieta   potrafiła 

urodzić córkę o urodzie anioła. Trudno uwierzyć, że śliczna Anya jest 
kimś niegodziwym.

Jej pocałunek był grzeszny. Rozkosznie grzeszny. Ale kobieta, 

którą trzymał w ramionach, nie wydawała się złą istotą. Słodką, tak. 
Zabawną,   zdecydowanie.   I,   dziw   nad   dziwy,   delikatną.   Zdjętą 
pożądaniem. Pożądaniem, które skierowała ku niemu.

Dlaczego   go   pocałowała?   Znowu   to   samo   pytanie,   które   go 

prześladowało   i   na   które   nie   znajdował   odpowiedzi.   Dlaczego 
tańczyła dla niego? Może stanowił dla niej tylko wyzwanie? Chciała 
go   uwieść,   usidlić,   żeby   potem   poszukać   sobie   innego,   bardziej 
atrakcyjnego, i śmiać się z łatwowierności oszpeconego głupca?

Zimno mu się zrobiło na samą myśl. Nie myśl tak. Torturujesz 

tylko siebie. O czym miał zatem myśleć? O jej śmierci? Bogi, chyba 
nie potrafiłby tego zrobić. 

Pomogła mu przed kilkoma tygodniami i winien jej był przysługę. 

Jak mógł zabić kobietę, wobec której miał dług wdzięczności? Jak 
mógł zabić kobietę, której posmakował? Poczuł, jak ogarnia go fala 
ciemności.

 - Co jeszcze wiesz o niej? Coś musiałeś znaleźć. 
Reyes ponownie wzruszył ramionami z niejakim lekceważeniem.
 - Na Anyi ciąży jakaś klątwa, ale nie potrafię ci powiedzieć, jaka.
Klątwa?   Wstrząsnęła   nim   ta   informacja,   wprawiła   w   gniew. 

Dlatego cierpiała? Co go to mogło obchodzić?

 - Jakieś wzmianki, kto rzucił na nią klątwę?

background image

  -   Temida,   bogini   sprawiedliwości.   Jest   Tytanką,  ale   zdradziła 

braci i wsparła Zeusa, kiedy przejął tron. 

Lucien   pamiętał   ją,   acz   dość   mgliście.   Wysoka,   wiotka, 

ciemnowłosa. Arystokratyczne rysy, delikatne dłonie, którymi żywo 
gestykulowała, kiedy mówiła. Raz łagodna, to znowu potwornie ostra.

 - Co o niej pamiętasz?
 - Tylko tyle, że była żoną Tartarosa, pana więzienia. 
Lucien zasępił się.
  -   Może   rzuciła   klątwę   na   Anyę   za   to,   że   zaraziła   czymś 

Tartarosa, żeby uciec? 

Reyes pokręcił głową.
  -   Jeśli   wierzyć   zwojom,   klątwa   została   rzucona   przed 

uwięzieniem.   -   Uderzył   głośno   językiem   w   podniebienie.   -   Może 
Anya jest taka, jak jej matka. Może spała z Tartarosem i Temida się 
wściekła. To główna przyczyna niesnasek między kobietami.

Taka możliwość jakoś nie przekonywała Luciena. Przetarł twarz, 

i blizny boleśnie podrażniły skórę po wewnętrznej stronie dłoni. Czy 
Anya   też   to   czuła?   Aż   poczerwieniał   ze   wstydu,   zakłopotania. 
Wybierała   zapewne   mężczyzn   pięknych,   o   doskonałej   urodzie. 
Zapamięta go jako oszpeconego wojownika, który podrapał jej śliczne 
policzki.

Reyes przesunął palcem po krawędzi pustej szklanki.
 - Nie podoba mi się, że jesteśmy jej dłużnikami. Nie podoba mi 

się,  że przyszła  do klubu. Anya wszędzie, gdzie  się pojawia,  sieje 
chaos i destrukcję.

 - My siejemy chaos i destrukcję wszędzie, gdzie się pojawiamy.
 - Sialiśmy, i nigdy nie sprawiało nam to przyjemności. Ona się 

uśmiechała, kiedy cię uwodziła. - Reyes skrzywił się. - Widziałem, jak 
na nią patrzysz. Tak jak ja patrzyłem na Danikę. 

Danika.   Jedna   z   kobiet   śmiertelnych,   które   Aeron   miał   zabić. 

Lucien czuł, że Reyes pragnął jej bardziej niż powietrza, ale musiał 
pozwolić jej odejść, jeśli chciał uratować dziewczynę przed brutalnym 
wyrokiem   bogów.   Teraz   zapewne   żałował   swojej   decyzji,   wolałby 
zatrzymać ją przy sobie i chronić osobiście.

Co powinien teraz robić? Wiedział, co chce zrobić. Zapomnieć o 

Anyi i zignorować rozkaz Kronosa, jak to uczynił Aeron. Lecz w ten 
sposób zacznie dopraszać się kary, a przykład miął w Aeronie. Jego 
przyjaciele więcej już nie zniosą, był tego pewien. Już balansowali na 

background image

cienkiej   granicy   między   dobrem   a   złem.   Jeszcze   jedno   brzemię   i 
poddadzą się, nie będą w stanie dłużej kontrolować żądzy zniszczenia. 
Westchnął.   Przeklęci   bogowie.   Rozkaz   przyszedł   w   najgorszym 
możliwym   momencie.   Gdzieś   tam   leżała   ukryta   puszka   Pandory, 
stanowiąca   zagrożenie   dla   jego   życia.   Jeśli   Łowca   znajdzie   ją 
pierwszy, jeśli go uprzedzi, puszka wessie demona, on zaś zginie, tak 
nierozerwalnie był związany ze swoim złym duchem. 

Z tym,  że spotka go smutny koniec, mógł się pogodzić, ale nie 

dopuszczał myśli, by coś złego mogło spotkać przyjaciół. Czuł się za 
nich odpowiedzialny. Gdyby nie otworzył puszki, a zrobił to tylko 
dlatego,   że   odezwała   się   w   nim   zraniona   duma,   bo   nie   on   został 
wybrany jej strażnikiem, jego towarzysze nie musieliby się męczyć z 
własnymi   demonami.   Zniszczył   ich   życie,   kiedyś   beztroskie,   może 
nawet szczęśliwe życie wojów należących do elitarnej gwardii bogów.

Westchnął   ponownie.   Będzie   musiał   zabić   Anyę,   jeśli   chce 

oszczędzić   swoim   druhom   kolejnych   cierpień.   To   oznaczało 
konieczność odszukania bogini. Znowu będzie blisko niej... Kusząca i 
przyprawiająca o udrękę myśl. Nawet bardzo, bardzo dawno temu, 
kiedy   pokochał   śmiertelniczkę,   piękną   Mariah,   nie   pragnął,   nie 
pożądał jak teraz. Całe ciało palił ból, którego pozbyć się nie sposób. 
Mariah...   Słodka,   niewinna   Mariah.   Kobieta,   której   oddał   serce 
wkrótce potem, jak nauczył się panować nad swoim demonem. Żył 
wtedy na ziemi sto, dwieście lat? Czas pozbawiony znaczenia, jeden 
dzień   podobny   do   drugiego.   Kiedy   ujrzał   Mariah,   życie   nabrało 
znaczenia.   Pragnął   czegoś   dobrego,   czystego,   co   rozproszyłoby 
ciemności.

Była   światłem   słonecznym   pośród   mroku,   płomykiem   świecy 

pośród   bezlitośnie   ponurej   egzystencji.   Chciał   spędzić   wieczność, 
wielbiąc ją. Nie cieszył się długą miłością, bo Mariah zachorowała. 
On,   Żniwiarz,   wiedział   od   początku,   że   ukochana   nie   przeżyje. 
Powinien był natychmiast wziąć jej duszę w zaświaty, ale nie potrafił 
się do tego zmusić.

Choroba dręczyła ją wiele tygodni, niszcząc stopniowo ciało. Im 

dłużej   czekał,   mamiąc   się   nadzieją   na   ozdrowienie,   tym   bardziej 
cierpiała. Pod koniec błagała o śmierć, zawodziła, krzyczała. Z bólem 
serca,   świadom,   że   rozstają   się   na   zawsze,   spełnił   w   końcu   swoją 
powinność.

background image

Tej nocy pociął się na paski zatrutym sztyletem. Gdy tylko rany 

zaczynały się zasklepiać, ciął znowu. I znowu. Przypalał nawet skórę, 
żeby się nie regenerowała, jakby chciał zyskać pewność, że już żadna 
kobieta na niego nie spojrzy i że już nigdy nie będzie musiał cierpieć z 
powodu odejścia ukochanej istoty.

Nigdy nie żałował tego, co zrobił. Aż do teraz. Przekreślił swoje 

szanse, Anya nie może pragnąć kogoś takiego. Kobieta bez skazy, jak 
ona, zasługiwała na mężczyznę podobnego sobie. Zasępił się. O czym 
on myśli? Anya musi przecież umrzeć. Pożądanie skomplikowałoby 
tylko sytuację. No dobrze, jeszcze bardziej by skomplikowało.

Obraz   Anyi   znowu   pojawiał   się   przed   oczami,   nie   pozwalał 

myśleć. Zmysłowa twarz, ciało jak  seksnarkotyk. Mężczyzna w nim 
wył z wściekłości, że będzie musiał zniszczyć coś takiego. Wył też 
nieśmiertelny wojownik.

Może   udałoby   się   przekonać   Kronosa,   żeby   poniechał   Anyi, 

cofnął rozkaz? Może... Lucien prychnął.  Nie, to się nie uda. Próby 
dobijania   targu   z   Kronosem   to   jeszcze   głupszy   pomysł   niż   próby 
ignorowania go. Król bogów dałby mu w zamian znacznie dotkliwsze 
od   poprzedniego   zlecenie,   bo  perfidia   pana   na   Olimpie   nie   znała 
granic.

Do diabła! Dlaczego Kronos chce jej śmierci? Co takiego zrobiła?
Odtrąciła go, wybrała innego?
Mgła zazdrości i zaborczości zasnuła umysł, w uszach dźwięczało 

„moja". Starał się nie zwracać na to uwagi.

Nagle przez plątaninę myśli dotarł do niego głos Reyesa, który 

rzucił krótko:

 - Czekam.
Lucien zamrugał, ocknął się.
 - Na co?
 - Chciałbym usłyszeć, co się zdarzyło na zewnątrz.
 - Nic się nie zdarzyło - skłamał gładko i od razu zdjął go wstręt 

do samego siebie. 

Reyes pokręcił głową.
  -  Masz  jeszcze spuchnięte  usta  po pocałunku.  Włosy  stoją  ci 

dęba, bo Anya przeczesywała je palcami. Z własnego ciała zrobiłeś 
zaporę, kiedy chcieliśmy zabrać pannę. W końcu zniknęła bez śladu. 
Nic się nie stało? Zacznij od początku. - Reyes przymknął na moment 

background image

znużone oczy. Miał dość własnych zmartwień, niepotrzebne mu były 
problemy Luciena.

  - Powiedz reszcie,  że spotkamy się w Grecji. Dołączę do nich. 

Nie jedziemy razem.

 - Co takiego? - Reyes spochmurniał jeszcze bardziej. - Dlaczego?
 - Mam rozkaz wziąć duszę. - Więcej ani słowa.
  -   Wziąć?   Co   to   znaczy?   Nie   odprowadzić   w   zaświaty,   tylko 

wziąć? Nie rozumiem.

 - Nie musisz.
  - Nie znoszę, kiedy mówisz  zagadkami. Powiedz jasno, kto i 

dlaczego.

  - Czy to ważne? Dusza to dusza. Efekt jest zawsze taki sam, 

niezależnie od powodów. Śmierć. - Lucien klepnął Reyesa w plecy i 
wstał.   Zanim   przyjaciel   zdążył   cokolwiek   powiedzieć,   wyszedł   z 
klubu i zatrzymał się w zaułku, gdzie i całował, i stracił Anyę.

Niemal słyszał jej jęk rozkoszy, czuł paznokcie wbijające się w 

plecy, biodra ocierające się o jego wzwód. Wzwód, który ciągle nie 
skląsł, na przekór wszystkiemu.

Ciągle   nękało   go   pożądanie,   ale   starał   się   nie   zwracać   na   to 

uwagi.   Zamknął   prawe   oko.   Wodził   wokół   tym   niebieskim, 
duchowym. Widział tęczę jaśniejących, nieziemskich barw. Wpatrując 
się w nie, był w stanie odczytać każdy czyn, który miał tu miejsce, 
każdą  emocję odczuwaną przez tych, którzy kiedykolwiek trafili do 
zaułka. Czasami potrafił powiedzieć dokładnie, co kto i kiedy zrobił.

Miał takie doświadczenie, że bez trudu przedarł się przez całe 

pokłady   rozmaitych   historii   w  poszukiwaniu   najświeższych.   Oto 
migocące gwiazdy namiętności.

Pocałunek.
W   tej   duchowej   dziedzinie   rozmaitych   barw,   w   tym 

niematerialnym  świecie, namiętność Anyi lśniła  różowo. Prawdziwa, 
nieudawana,   jak   skrycie   podejrzewał.   Świetlisty,   rozjarzony   róż. 
Zatem  naprawdę go pożądała? Istota fizycznie tak doskonała uznała 
go za godnego swojej uwagi? Wydawało się to niemożliwe, a jednak 
dowód lśnił w mroku niczym droga ku wybawieniu pośród najgorszej 
zawieruchy.

Poczuł ucisk w żołądku, oblała go fala gorąca. Odezwał się ostry, 

pulsujący ból w piersi. Och, poczuć  znowu jej skórę pod palcami. 
Wejść w nią, poruszać się powoli, a potem coraz szybciej i szybciej.

background image

Anya dochodzi, błaga o jeszcze. Jęknął.
Ma zginąć z twojej ręki, nie zapominaj.
Jakbym potrafił zapomnieć, pomyślał, zaciskając dłonie.
  -   Dokąd   poszłaś?   -   Odpowiedziało   mu   mrugnięcie   błękitu. 

Smutek. Była smutna? Bo powiedział, że jest bez znaczenia? Ogarnęły 
go wyrzuty sumienia.

Przyjrzał się  barwom uważnie. Wśród błękitów przebłyskiwała 

intensywna, pulsująca czerwień.

Furia. Musiał zranić jej uczucia, obudzić gniew. Zrobiło mu się 

jeszcze bardziej głupio, przykro.

Bronił się, zakładał, że Anya sobie z nim igra, że tak naprawdę 

wcale go nie chce. Nie przypuszczał, że to dla niej ważne, co on o niej 
myśli, czy pragnie jej, czy nie.

Zdumiewała go. Zaskoczyła kompletnie.
Gdzieś wśród barw znalazł ledwie widoczny ślad bieli. Lęk. Coś 

ją przestraszyło. Co? Wyczuła Kronosa? Zobaczyła go? Wiedziała, że 
bóg przychodzi z wyrokiem śmierci?

Nie podobał mu się ten strach.
Podążył za białym śladem. Złączył się ze swoim demonem, teraz 

był   już   tylko   istotą   duchową,   mgłą  nocy   przemieszczającą   się   z 
miejsca na miejsce w jednym mgnieniu.

Ślad prowadził do twierdzy. Prosto do jego sypialni. Nie zabawiła 

tu długo. Kilka razy przeszła w tę i  z powrotem po pokoju, potem 
przemieściła się do...

Sypialnia Maddoksa i Ashlyn. Zmarszczył czoło zbity z tropu. 

Dlaczego   tam?   Oboje   spali   spokojnie,  spleceni   z   sobą.   Twarze 
zaróżowione i spocone po seksualnym maratonie, jakżeby mogło być 
inaczej.

Nie bądź zazdrosny, powiedział sobie i dalej przenosił się śladem 

Anyi.

Trafił do jakiegoś mieszkania. Światło księżyca sączyło się przez 

szpary w czarnych zasłonach.

Skromnie   urządzony   pokój.   Pod   ścianą   stara   brązowa   kanapa, 

rozlatujący   się   fotel   wiklinowy.   Ani   śladu   telewizora,   komputera, 
nowoczesnych urządzeń, do których zdążył się przyzwyczaić.

Z sąsiedniego pokoju dochodził taki dźwięk, jakby ktoś uderzał 

ostrzem jednego sztyletu o drugi. Znał dobrze ten odgłos. Przeniósł się 
tam, ciągle niewidzialny.

background image

Zatrzymał   się   przy   drzwiach   osłupiały.   Danika,   dziewczyna 

skazana przez bogów na śmierć i obiekt  westchnień Reyesa, rzucała 
dwoma sztyletami w zawieszoną na ścianie kukłę mężczyzny, która 
przypominała jakimś cudem i Aerona, i Reyesa.

 - Porwij mnie, co? - mruczała. 
Pot spływał jej z czoła, szara koszulka przylgnęła do ciała, koński 

ogon  przylepił   się   do   karku.   Żeby   tak   się   spocić   w   zimnym 
mieszkaniu, musiała znęcać się nad kukłą od wielu godzin.

Dlaczego   Anya  się   tu   pojawiła?   Danika   się   ukrywała.   Jeszcze 

mogła cieszyć się życiem, ale jej los był przesądzony. Wkrótce Aeron 
ją znajdzie. Ucieknie z lochu, to tylko kwestia czasu. Wojownicy nie 
będą w stanie go powstrzymać, nakaz bogów był silniejszy.

Lucien   miał   ochotę   pokazać   się   Danice,   porozmawiać   z   nią, 

powstrzymał się jednak. Nie zapisał się najlepiej w jej pamięci, wątpił, 
by   chciała   mu   pomóc   w   szukaniu   Anyi.   Zafrasowany   przesunął 
palcami   po   brodzie.   Jakiekolwiek   bogini   Anarchii   miała   zamiary, 
najwyraźniej   interesowała   się  wszystkim,   co   związane   ze   światem 
podziemnym.

Gubił się w domysłach.
Nie   znalazłszy   w   kryjówce   Daniki   odpowiedzi,   przeciwnie, 

natrafiwszy na kolejne pytania, podążył świetlnym śladem Anyi, tym 
razem wyznaczanym jaskrawą czerwienią. Musiała być naprawdę zła!

Teraz   trafił   do...   małego   sklepiku   z   podstawowymi   artykułami 

spożywczymi,   prasą,   papierosami.   Śmiertelnicy   nazywali   je 
całodobowymi. Ten znajdował się przy stacji benzynowej.

Zmarszczył brwi. Nie mógł być w Budapeszcie, bo za oknami 

świeciło   słońce.   W   sklepie   panował  ożywiony   ruch,   na   ulicy   też. 
Mrowie przechodniów, dziesiątki mknących jezdnią samochodów.

Wyszedł, zmaterializował się w jakimś pustym zaułku, gdzie nikt 

nie mógł widzieć tego niezwykłego  momentu, i pchany ciekawością 
wrócił do sklepu. Zadźwięczał głośno dzwonek nad drzwiami.

Jakaś kobieta natychmiast odwróciła wzrok na jego widok. Jakiś 

dzieciak wskazał na niego i został zbesztany przez matkę.

Ludzie   odsuwali   się   możliwie   najdalej,   ale   dyskretnie,   by   nie 

okazać złych manier. Podszedł prosto do  kasy. Nie przepraszał i nie 
tłumaczył się.

Nikt ze stojących w długiej kolejce nie zaprotestował.

background image

Kasjer,   młodziutki   chłopak,   przypominał   trochę   Gideona. 

Niebieskie włosy, kolczyki, tatuaże. Jego stylizacji brakowało jednak 
tej odwagi czy siły, którą miał wizerunek Gideona. Szybkie spojrzenie 
na identyfikator i Lucien znał już imię chłopca.

  -   Dennis,   zauważyłeś   może   jasnowłosą   kobietę   w   króciutkiej 

czarnej mini...

  -  I  błękitnym  topie,  co  więcej   odsłaniał  niż   zakrywał?   Jasne, 

zauważyłem. - Chłopiec podniósł wzrok i zatchnął się na moment. - A 
bo co? - Głos mu drżał. 

Lucien rozpoznał akcent. Był w Stanach.
Poczuł   trzy   rzeczy   naraz:   zazdrość,   że   inny   mężczyzna   miał 

okazję   widzieć   Anyę,   radosne   podniecenie,   że   jest   bliski   jej 
odnalezienia, i lęk - z tego samego powodu.

 - Rozmawiała z kimś? 
Chłopiec cofnął się o krok, pokręcił głową.
 - Nie.
 - Kupowała coś? 
Milczenie, jakby dzieciak bał się, że odpowiedź wprawi Luciena 

we wściekłość.

 - Tak jakby. Tak jakby? 
Dennis   się   zaciął   na   tej   lakonicznej   odpowiedzi,   aż   Lucien 

zazgrzytał zębami.

 - Jakie tak jakby?
 - A na co panu wiedzieć? Glina, eksmąż czy jak? 
Lucien zacisnął usta. Nie unoś się, nakazał sobie. Spokój. Wpił 

spojrzenie  w chłopca,  w powietrzu  rozniósł  się  intensywny  zapach 
róż. Dennis przełknął ślinę, oczy zrobiły się szkliste.

 - Zadałem ci pytanie - przypomniał mu Lucien cichym głosem. - 

Odpowiesz mi na nie. Co ta kobieta kupiła?

 - Trzy lizaki truskawka z bitą śmietaną. - Dennis jakby popadł w 

trans. - Ale nie kupiła ich. Zwędziła i wyszła. Nie próbowałem nawet 
jej zatrzymywać.

 - Pokaż, które to lizaki.
Kolejka zaczęła pomrukiwać, protestować, uciszyła się dopiero 

pod groźnym spojrzeniem Luciena. Dennis wyszedł z kasy, skierował 
się do alejki ze słodyczami i wskazał do połowy opróżnione pudełko z 
lizakami.

background image

Lucien   schował   dwa   do   kieszeni,   nie   próbując   ich   wąchać, 

chociaż miał na to wielką ochotę. Wyjął kilka banknotów. Zła waluta, 
ale uznał, że lepsze to niż zero.

 - Ile się należy?
 - Nic. Proszę je sobie wziąć. - Dennis wyciągnął ręce w udanym 

geście przyjaźni. 

Chciał   wcisnąć   mu   banknoty,   ale   uznał,   że   lepiej   nie   ciągnąć 

przedstawienia. Schował pieniądze.

 - Wracaj do kasy - mruknął i odwrócił się. 
Chciał przyjrzeć się jeszcze wnętrzu sklepu. Miliony barw, wśród 

których   po   żmudnych   poszukiwaniach   odnalazł   ślad   Anyi.   Krew 
zawrzała.

Wszystko, co wiązało się z Anyą, nawet lekka mgiełka unosząca 

się   między   półkami,   przyzywało   go,   ciągnęło   ku   sobie.   Musiał 
uważać, jeśli nie chciał się zatracić. Anya była taka... zniewalająca. 
Piękna enigma.

Wyszedł   ze   sklepu   i   w   tym   samym   zaułku,   w   którym   był 

wcześniej,   na   powrót   się   zdematerializował   i  przeniósł,   podążając 
tropem Anyi. Znalazł ją w parku. Wreszcie. Poczuł ból w piersi, nie 
mógł  zaczerpnąć   powietrza.   Wyglądała   tak   spokojnie,   zupełnie   nie 
przypominała uwodzicielki z klubu.

Siedziała   na   huśtawce   otoczona   złotą   aureolą   światła 

słonecznego. Skroń oparła o łańcuch mocujący ławeczkę i huśtała się, 
zatopiona w myślach. Jedwabiste, srebrne włosy spływały na ramiona 
i   tylko  czasami   podmuch   wiatru   zawiewał   jakiś   kosmyk   na   twarz. 
Miał   ochotę   wziąć   ją   w   ramiona,   przytulić  i   tak   trwać.   Sprawiała 
wrażenie   takiej   bezbronnej,   kruchej.   Samotnej.   Lizała   jeden   ze 
skradzionych  lizaków,   wodziła   po   nim   koniuszkiem   języka.   Fiut 
natychmiast   się   odezwał,   podskoczył   żwawo.   Nie,  nie,   nic   z   tego, 
cwaniaku. Lucien mógł do niego przemawiać, pożądanie pozostało.

„Wszystko jedno, jak długo to potrwa, jakich będzie wymagać 

zabiegów, przyniesiesz mi jej ciało. Nie posłuchasz mojego rozkazu, 
zapłacisz ty i ci, których kochasz", powiedział Kronos.

Zaiskrzyła   złość,   gniew.   Żadnej   złości,   napomniał   się.   Jesteś 

Żniwiarzem   Śmierci,   nie   masz  ważniejszych   zadań.   Emocje   mogą 
tylko przeszkadzać, wiesz o tym aż za dobrze. „Wszystko jedno, jak 
długo to potrwa", powracały echem słowa Kronosa.

background image

Przez chwilę, tylko przez chwilę bawił się myślą, że mogłoby to 

trwać w nieskończoność. Wieczność całą. Wiesz co się dzieje, kiedy 
się wahasz. Ten, kto ma umrzeć, cierpi tylko większe męki. Zrób to!

Inaczej twoi przyjaciele zaznają straszliwych katuszy.
Zmaterializował się, postąpił kilka kroków. Gdy żwir zachrzęścił 

pod jego stopami, Anya poderwała głowę.

Spojrzała na niego z takim żarem w oczach, z taką tęsknotą, że jej 

wzrok zdawał się palić skórę. Zaszokowana zeskoczyła z huśtawki.

 - Lucien.
Słodki głos i zapach truskawek ze śmietaną w oddechu. Odeszła 

go cała stanowczość. Znowu. Bądź silny, do diabła.

Przyglądała   mu   się   spod   rzęs   nieświadoma   wiszącego   nad   nią 

niebezpieczeństwa.

 - Jak mnie znalazłeś?
  -   Nie   ty   jedna   potrafisz   tropić   nieśmiertelnych.   -   Co   za 

połowiczna odpowiedź.

Anya zdawała się rozbierać go wzrokiem. Kobiety tak na niego 

nie patrzyły, po prostu nie. A ta jedna... Coraz trudniej przychodziło 
mu kontrolować własne reakcje. Fiut twardniał z każdą sekundą coraz 
bardziej.

 - Przychodzisz dokończyć to, co zaczęliśmy, Kwiatku?
  -   Nie   dlatego   przychodzę.   -   Wymawiał   słowa   dokładnie, 

precyzyjnie. Nie masz wyjścia. Musisz spełnić naznaczony czyn.

 - Zatem dlaczego... - Sapnęła i wsparła dłoń na biodrze. - Żeby 

dalej mnie obrażać? Wiedz, że nie będę tego tolerować. Nie jestem 
bez znaczenia!

O   tak,   zranił   ją,   dotknął   do   żywego.   Miał   wyrzuty   sumienia. 

Śmieszne,   czuć   wyrzuty   sumienia,   że   zraniło   się   kogoś,   kiedy 
przychodzi się zranić śmiertelnie. A jednak tak właśnie czuł i było to 
silniejsze   od   niego.   I   chociaż   nie   potrafił   walczyć   z   własnymi 
odczuciami, powtórzył:

 - Nie dlatego przychodzę. Przykro mi, Anyu, ale będę musiał cię 

zabić.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

„Będę musiał cię zabić".
Słowa   odbijały   się   echem   w   głowie.   Mroczna   obietnica,   którą 

trudno uciszyć. Lucien nigdy nie żartował. Na tyle zdążyła go poznać. 
Obserwowała go od wielu tygodni i ani razu nie zauważyła na  jego 
twarzy   uśmiechu,   ani   razu   nie   dostrzegła   w   jego   słowach   cienia 
humoru.   Co  więcej,  duch  Śmierci  dawał   o  sobie  znać:   spod  skóry 
twarzy przebijał zarys czaszki.

Zapach   róż   wypełniał   powietrze,   ciężki,   narkotyczny, 

mesmeryczny,   sprawiał,   że   gotowa   była   zrobić  wszystko.   Nawet 
umrzeć.

Widziała już, jak Żniwiarz zabiera duszę. Był to widok posępny i 

piękny, ale nie sądziła, że sama doświadczy czegoś takiego. W końcu 
należała do nieśmiertelnych, wiedziała jednak aż nazbyt dobrze, że 
nawet istotę nieśmiertelną można zabić.

Tej nocy, kiedy wyjęła serce z piersi dowódcy gwardii, kładąc raz 

na   zawsze   kres   jego   nędznej  egzystencji,   otworzyła   się   przed   nią 
perspektywa   śmiertelności.   Potem   przyszło   uwięzienie.   Bogowie 
zastanawiali się, co dalej z nią robić, a ona miała czas, by tym lepiej 
zrozumieć, czym może być śmiertelność. Kraty celi stawały się coraz 
grubsze, jęki i krzyki współwięźniów coraz donośniejsze. A może to 
ona   krzyczała.   Niemożność   wzniecania   zamętu   była   najgorszą 
możliwą udręką.

Szybko uświadomiła sobie, że nawet nieśmiertelne życie można 

zniszczyć,   doprowadzić   do   ruiny  bądź   niespodziewanego   końca. 
Postanowiła,   że   o   swoje   będzie   walczyła.   Zawsze.   W   każdych 
okolicznościach, za każdą cenę. I nikt już nie odbierze jej wolności, i 
w sensie dosłownym, fizycznym, i tej rozumianej jako stanu ducha.

Bogowie mieli na ten temat zgoła inną koncepcję. Rada w radę 

postanowili  w końcu uczynić ją  niewolnicą wojowników, dziewką, 
która   będzie   zaspokajała   ich   potrzeby   seksualne.   Bardzo   stosowna 
kara, stwierdzili. Odebrała żołnierzom kapitana, niech teraz pociesza 
własnym ciałem osieroconą armię.

Wyrok zniszczyłby umysł, ciało, duszę, w krótkim czasie stałaby 

się wrakiem. Na ratunek pospieszył jej ojciec, ryzykując, że i na niego 

background image

spadnie kara bogów. Znowu była wolna. I znowu miała  szansę na 
szczęście, o jakim zawsze marzyła.

Teraz   Lucien,   mężczyzna,   którego   pragnęła,   którego   całowała, 

chciał   z   nią   skończyć,   odebrać   jej  wszystko.   Tysiące   rozmaitych 
emocji wzbierało w piersi, nie wiedziała, co przeważa. Wściekłość? 
Pomieszanie? Ból?

 - Dlaczego chcesz mnie zniszczyć?
 - Nie chcę. Muszę. Jesteś zbyt nieutemperowana, by chodzić po 

tym świecie.

Jakie straszne  słowa. Z tym, że Olimp ją odtrącał, zdążyła się 

pogodzić, ale z jakichś powodów, wbrew wszystkiemu, zależało jej na 
opinii Luciena.

 - Jak mnie znalazłeś? - ponowiła pytanie. 
Coś drgnęło w pozbawionej wyrazu, kamiennej twarzy Luciena.
 - Nieważne.
 - Mogę zniknąć w ułamku sekundy.
 - Znajdę cię. Dokądkolwiek się przeniesiesz, zawsze cię znajdę. 
Straszne i chwytające za serce słowa.
  -   Dlaczego   jeszcze   nie   atakujesz?   Skończ   ze   mną,   żebyś   już 

więcej nie musiał polować. 

Lucien wysunął brodę.
 - Zrobię to, ale najpierw muszę uwolnić od ciebie myśli. 
Zamknęła   dłoń   na   łańcuchu   huśtawki,   przybrała   niedbałą, 

swobodną pozę.

  -   Nie   wiem,   czy   mam   się   czuć   pochlebiona,   czy   wybuchnąć 

urazą, skarbie. Czy mała, szalona Anya tak źle całuje, że nie możesz 
pozbyć się niesmaku? - Mówiła lekko, jakby rzecz jej nie dotyczyła, 
ale w środku drżała.

Jak to możliwe, żeby widok Luciena tak na nią działał? Gorzej, 

teraz,   kiedy   poznała   jego   smak,   jego   dotyk,   odczucia   były   jeszcze 
intensywniejsze.   Pragnęła   więcej.   Powinnam   chyba   poszukać   sobie 
terapeuty, pomyślała strapiona.

  -   Jestem   pewien,  że   wiesz,   jak   dobrze   całujesz.   -   W   głosie 

Luciena zabrzmiała nuta goryczy.

 - W twoich ustach brzmi to tak, jakbym dopuściła się zbrodni.
 - Bo to zbrodnia.
Zmrużyła   oczy.   Żyła   wystarczająco   długo,   nie   była 

niewiniątkiem, ale jakiejś szczególnej rozwiązłości też nikt nie mógł 

background image

jej   zarzucić.   Niby   dlaczego?   Zbyt  dobrze   wiedziała,   jak   łatwo   jest 
przyczepić komuś etykietkę. Znała ten ból. 

Jak   każda   czująca   istota   pragnęła   admiracji   i   czułości.   Lubiła 

spojrzenia mężczyzn kierowane w jej stronę. Czasami leżała w łóżku, 
nie mogąc usnąć, i myślała o związku z jakimś facetem, związku, na 
który nie mogła sobie pozwolić.

 - Zrobimy to jak najprościej, Anyu.
 - Będziemy się całować? 
Z trudem przełknął ślinę.
 - Mówię o twojej śmierci.
Nie   okazuj   mu,   co   czujesz.   Dobry   wojownik   wykorzystuje 

emocje przeciwnika na swoją korzyść, a Lucien był cholernie dobrym 
wojownikiem. Ona też.

 - Powiedz mi jeszcze raz, dlaczego chcesz mnie zabić, słodziutki, 

bo zapomniałam. 

Zaczął mu drgać mięsień pod okiem.
 - Mówiłem ci już. Nie chcę cię zabijać, ale bogowie dali mi taki 

rozkaz.

Nikt,   nawet   pan  świata   podziemnego,   nie   może   bezkarnie 

sprzeciwić się woli bogów. Gdzieś w brzuchu zagnieździł się lęk, ale 
cieszyło   ją   na   swój   sposób,   że   Lucien   nie   rwie   się   do   spełnienia 
rozkazu.

 - Wszyscy bogowie czy jeden?
 - Jeden. Kronos.
  - Król bastard - stwierdziła pod adresem rozkazodawcy. Mam 

nadzieję, że słyszysz, ty chciwy tchórzu, posłała w przestrzeń.

Lucien   niemal   się   skulił   w   sobie.   Chyba   rzeczywiście   bał   się 

gniewu boga, ale nie bez racji. Kronos najwyraźniej opuścił dzień w 
szkole, kiedy akurat przerabiali miłosierdzie.

Kiedy   udało   mu   się   wreszcie   wydostać   z   więzienia,   brutalnie 

obalił Greków, pojmał tych, którzy przeżyli. Anya wróciła wtedy „na 
górę",   kilku   bogów   udało   się   jej  uwolnić.   Kronos   pochwycił   ją, 
uwięził   i   zażądał   jej   największego   skarbu   w   zamian   za   wolność. 
Zanim zdążył ukarać ją za odmowę, uciekła. Jeden zero dla drużyny 
Anya. Odnalazł ją wkrótce potem, straszył wojownikami. I oto proszę, 
zaczyna się „Halo 3 ", słynna gra komputerowa, tym razem w wersji 
„Anya kontra Lucien". Punkt dla drużyny Kronos.

 - Chcesz być posłuszny tej łajzie? 

background image

Lucien   spojrzał   jej   w   oczy,   usidlał   ją   spojrzeniem,   łamał   jej 

stanowczość.

 - Muszę. Nie odwiedziesz mnie od wypełnienia zadania. 
Uniosła brew. Grała pewną siebie.
 - Założymy się?
 - Nie, to dawałoby ci tylko fałszywą nadzieję.
Wpatrywała   się   w   jego   oczy.   Brązowa   tęczówka   zdawała   się 

przykuwać ją do miejsca, gdy niebieska wciągała ją głębiej i głębiej w 
świat, gdzie istniał tylko on. Bądź mi posłuszna. Podporządkuj się. 
Szept, który rozbrzmiewa w głowie.

Zacisnęła   szczęki.   Wiedziała,   co   on   chce   zrobić.   Uśpić   jej 

czujność, ukołysać, zmusić, by spokojnie przyjęła śmiertelny cios.

Do diabła, nie. To nie ona. Przez długie wieki, od czasu, gdy 

spadła na nią klątwa, zdobyła umiejętność opierania się mężczyznom. 
Potrząsnęła   głową,   wyswobadzając   się   z   sensualnych   pęt,   które 
próbował jej narzucić. Radź sobie teraz.

Nie   okazuj   mu   swoich   odczuć,   powtórzyła   w   myślach.   Lizała 

truskawkowego lizaka, podziwiała szeroką klatkę piersiową Luciena i 
zastanawiała się, co dalej.

 - Jesteś mi winien przysługę, Kwiatuszku. Pora prosić, żebyś ją 

wyświadczył. Nie zabijesz mnie. 

Długa, pełna udręki pauza.
  -   Wiesz,  że   muszę   -   wyznał   w   końcu.   Znieruchomiał,   jakby 

zbierał siły. - Poproś, żeby odbyło się to bezboleśnie. Tyle mogę dla 
ciebie   zrobić.   Poproś,   żebym   cię   pocałował,   zanim   zabiorę   twoją 
duszę do podziemi, to też mogę zrobić.

  - Wybacz, maleństwo, ale pozostanę przy swoim. Wolę, żebyś 

jednak mnie nie zabijał. Pozwól, że ci przypomnę. Kilka tygodni temu 
powiedziałam,   że   zabiję   cię,   jeśli   będziesz   próbował   renegocjować 
przysługę. Kolejna pauza, dłuższa, cięższa. Lucien przeczesał włosy 
palcami, minę miał mocno udręczoną.

 - Dlaczego Kronos chce twojej śmierci?
 - Sam odpowiedziałeś na to pytanie. Jestem nieutemperowana. - 

Usiadła   z   powrotem   na   huśtawce   i   ukradkiem   wsunęła   dłoń   w 
cholewkę   botka,   zacisnęła   palce   na   rękojeści   sztyletu.   Pomimo 
wyznaczonego zadania facet podniecał ją do granic szaleństwa, ale to 
nie oznaczało jeszcze, że ma się poddać bez walki.

 - Nie wierzę, że to jedyny powód.

background image

 - Może próbował jakichś konszachtów ze mną i go wyśmiałam. - 

Nie chciała powiedzieć prawdy, taki enigmat musiał wystarczyć.

Na twarzy Luciena wreszcie odmalowały się jakieś emocje, co 

prawda   nie   potrafiła   ich   do   końca   rozpoznać   i   nazwać,   wiedziała 
tylko, że nie da się z nim paktować.

 - Coś tam, coś tam... Czyżby był twoim kochankiem i rzuciłaś go 

dla innego? Roznamiętniłaś i zostawiłaś, zrobiłaś z niego durnia?

Anya rzuciła mu ostre jak brzytwa spojrzenie spod przymkniętych 

powiek. Zeskoczyła z ławeczki, chowając sztylet za plecami.

  - To bardzo nieuprzejme, co mówisz. Nie poniżyłabym się do 

zabawy mężczyzną, który mnie nie interesuje. 

Lucien mruknął coś, co zabrzmiało jak:
 - Mną się zabawiłaś. 
Zmarszczyła brwi, prychnęła gniewnie.
 - Myśl, co chcesz, ale nie masz najmniejszego powodu czuć się 

zraniony.

  -   Jesteś   boginią   Anarchii,   dlatego   wątpię,   by   obchodziły   cię 

uczucia innych.

 - Nic o mnie nie wiesz - rzuciła ostro.
 - Wiem, że tańczysz tak, jakbyś się kochała, i że smakujesz jak 

zatracenie.

Niech go szlag. Wystarczyło tych kilka słów, by znowu poczuła 

podniecenie. Do tego niski, zmysłowy głos - i cała złość odeszła. Była 
gotowa paść Lucienowi w ramiona.

  -   Mała   korekta   -   powiedziała,   powściągając   niewczesne 

pragnienie. - Nie jesteś niegrzeczny. Jesteś diabłem wcielonym. - Jak 
to   świadczyło   o   niej,   że   wydawał   się   jej   teraz   jeszcze   bardziej 
pociągający?

 - Tak czy inaczej to prawda. - Przechylił głowę i przyglądał się 

jej   uważnie.   Znowu   przybrał   nieprzenikniony   wyraz   twarzy,   ale 
otaczała   go   groźna,   rozżarzona   do   białości   aura.   -   Zawsze   tak 
swobodnie zachowujesz się wobec mężczyzn?

Nie   było   w   jego   słowach   potępienia,   a   jednak   ją   dotknęły. 

Podobne pytanie zdarzało się bogom zadawać jej matce. Pamiętała ten 
błysk bólu, który pojawiał się w oczach Dysnomii, ilekroć któryś z 
kochanków   stwierdzał,   że   nie   jest   dla   niego   wystarczająco   dobra. 
Lucien zapłaci jej za to, co powiedział.

background image

Przesunęła   językiem   po   lizaku,   udając   całkowitą   obojętność,   i 

zacisnęła mocniej palce na rękojeści sztyletu.

  - A jeśli tak? - odezwała się w końcu. - Większość mężczyzn 

poczyna   sobie   swobodnie,   ale   nikt   ich   nie  krytykuje.   Wręcz 
przeciwnie, są podziwiani niczym jacyś bogowie seksu.

Puścił mimo uszu jej uwagę, była bowiem niebezpiecznie bliska 

zbiorowego portretu wojowników.

 - Zanim ja... - Zamilkł, pokręcił głową, najwyraźniej chciał coś 

powiedzieć, lecz się rozmyślił. - Wytłumacz mi coś. Proszę - dodał, 
uświadomiwszy   sobie   widać,   że   inaczej   nie   doczeka   się   żadnej 
odpowiedzi. 

Anya zatrzepotała rzęsami.
 - Dla ciebie wszystko, pączusiu.
  -   Powiedz   mi   prawdę.   Dlaczego   mnie   pocałowałaś?   Mogłaś 

wybrać   Parysa,   Reyesa,   Gideona,   któregokolwiek.   Nie   mieliby   nic 
przeciwko temu. Każdy z nich miałby na ciebie ochotę. 

Po   pierwsze,   wrrrr!   „Każdy   z   nich   miałby   na   ciebie   ochotę", 

powtórzyła w myślach. Urocze. Tylko on jeden nie miał „ochoty". Nie 
jest   karmą   dla   psów,   do   cholery.   Po   drugie,   dlaczego   nie   potrafi 
zrozumieć, że pragnęła właśnie jego, nikogo innego?

Może to dobrze, że nie wierzy w autentyczność jej namiętności. 

Zachowa godność, bo przecież jest kimś „bez znaczenia" i on jej nie 
chce. Dupek.

 - Może wiedziałam, że Kronosek Kręcinosek poleci ci zabić mnie 

i postanowiłam cię zmiękczyć, żebyś nie wykonał boskiego rozkazu. - 
Proszę bardzo, jak ci się podoba taka wersja? 

W głowie Luciena najwyraźniej dokonała się iluminacja.
  -  To ma  sens  -  stwierdził  z  ledwie  słyszalną nutą  zawodu w 

głosie.

A   może   tylko   się   jej   wydawało,   może   chciała,   żeby   był 

zawiedziony?   W   końcu   miał   ją   zabić.   Musiał   być   pozbawiony 
subtelniejszych uczuć. Podporządkuj mi się.

Cholera jasna. Spojrzała mu w twarz i znowu to samo. Facet ją 

zniewalał. Wpadała w potrzask. Niebieskie oko jak wir, w spojrzeniu 
brązowego mogła utonąć, zatracić się bez reszty.

Nie, nie, nie! Obnażyła zęby i odwróciła wzrok. Zrań go, żeby nie 

mógł cię ścigać, i spadaj stąd. To jest myśl. Jako nieśmiertelny szybko 
wydobrzeje. Nie zrobi mu wielkiej krzywdy, a zdąży uciec. Tyle że, 

background image

niech to piekło pochłonie, nie miała ochoty uciekać. Od wielu tygodni 
z   nikim   nie   rozmawiała,  zbyt   pochłonięta   śledzeniem   go, 
obserwowaniem, pożądaniem.

Nieważne,   czego   chcesz,   nieważne,   na   co   nie   masz   ochoty. 

Zaatakuj go, zanim on zaatakuje ciebie.

 - Masz ostatnią szansę spłacić dług wdzięczności. Ochroń mnie 

przed Kronosem.

 - Bardzo mi przykro.
 - W porządku. Skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, możemy 

zacząć prywatkę. - Polizała lizaka i przeniosła ciężar ciała na lewą 
nogę.   Spódniczka   podjechała   do   góry   z   prawej,   co   obudziło   żywe 
zainteresowanie Luciena. Na to właśnie liczyła.

W jego oczach zabłysło pożądanie. Marna iskierka, ale zawsze. 

Za późno. Rzuciła sztyletem. Ostrze wykonało kilka salt w powietrzu i 
wbiło się w serce Luciena, zanim zdążył zrozumieć,  co się dzieje. 
Przez ciało przebiegł spazm, oczy wyszły mu z orbit.

 - Ugodziłaś mnie - stwierdził zdumiony. Skrzywił się, wyciągnął 

sztylet z rany, potarł to miejsce, po czym przyjrzał się zakrwawionym 
palcom. W miejsce zdumienia pojawiła się wściekłość.

  -   Zatrzymaj   sobie   sztylet   na   pamiątkę.   -   Posłała   mu   całusa   i 

przeniosła się na Antarktydę. Wiedziała, że Lucien podąży jej śladem, 
dlatego wybrała takie paskudne miejsce. Niech facet cierpi. Wionął na 
nią podbiegunowy wiatr, przeniknął mrozem do szpiku kości. Zaczęła 
szczękać zębami.

Gdyby była śmiertelniczką, zamarzłaby na śmierć w ciągu kilku 

sekund.   Praktycznie   była   prawie   naga:   skąpa   mini,   skąpy   top.   Co 
prawda boginie nie zamarzają na śmierć, ale czuła się paskudnie.

 - Warto się pomęczyć - powiedziała do siebie i z ust wydobyła 

się gęsta para, obłoczek kryształków lodu. Jeśli jej mróz dokuczał, to 
jak poczułby się ranny Lucien, gdyby...

Zmaterializował   się   właśnie   przed   jej   oczami   niczym   błysk 

światła pośród nocy polarnej. Wściekły, z obnażonymi zębami, bez 
koszuli. Imponujący tors, sama muskulatura bez śladu owłosienia, z 
jednej strony gładki jak aksamit, z drugiej oszpecony bliznami, ale tak 
cudny, że Anyi ślinka napływała do ust.

Sutki niewielkie, brązowe, twarde jak groty strzał. Jakże chciała 

dotknąć ich językiem. Pierś miał umazaną krwią, na wysokości serca 
ziała długa rana, która już zaczynała się zabliźniać.

background image

Podniecał   ją   jeszcze   bardziej   taki   skrwawiony,   dyszący 

wściekłością,   gotów   do   dalszej   walki.   Kolana   się   pod   nią   ugięły. 
Głupia   sprawa.   Nienawidzisz   przecież   słabości.   Cholera,   było   to 
całkiem przyjemne. Czy ten facet zawsze tak będzie na ciebie działał? 
Głupia sprawa, głupia dziewczyna.

Wystawiony na powiewy lodowatego wiatru, musiał doświadczać 

tego samego co ona uczucia paraliżu pod wpływem zimna.

 - Anya - dobył się z jego gardła groźny pomruk.
  - Miło cię znowu widzieć, Kwiatuszku. - Nie zastanawiając się 

ani przez chwilę, zepchnęła go do wody. 

Mógł się jej chwycić, by uniknąć antarktycznej kąpieli, ale nie 

zrobił tego. Wolał się skąpać, niż ryzykować, że pociągnie ją z sobą. 
Jakie to... słodkie. Sukinsyn. Nie miał prawa być teraz słodki. Sapnął 
głośno, kiedy zderzył się z lodowatą powierzchnią oceanu, wściekły, 
zdumiony, zdjęty przeraźliwym zimnem. Woda ochlapała Anyę, więc 
i ona sapnęła.

 - Anya! - wrzasnął, wynurzając się.
  -   Nie   musisz   dziękować   mi   za   kąpiel.   Byłeś   wysmarowany 

krwią, należało coś z tym zrobić. Do zobaczenia.

 - Nie odchodź. Proszę. 
Zatrzymała się wbrew własnej woli.
 - Dlaczego nie? 
Zamiast transportować się na brzeg, przebierał rękami w wodzie.
  - Nie chcesz chyba jeszcze bardziej mnie rozzłościć. - Księżyc 

wyszedł zza chmur i oświetlił go złotymi promieniami.

 - Bo co? Zamienisz się w strasznego zielonego potwora? Przykro 

mi, ale muszę cię rozczarować, Kwiatuszku. Włączam silnik. Miłego 
rozmrażania skostniałych członków. - Pomachała mu na pożegnanie i 
przeniosła się na swoją ulubioną plażę na Hawajach.

Tajała   w   promieniach   słońca,   zniknęła   cieniutka   warstwa   lodu 

pokrywająca skórę. Zwykle, kiedy się tu pojawiała, rozbierała się i 
leżała   godzinami   na   piasku   albo   barykadowała   się   w   otoczonym 
palmami domu i oglądała filmy.

Tym   razem   została   na   plaży,   nie   rozbierała   się.   Wyjęła   z 

cholewek dwa kolejne sztylety, położyła obok siebie i czekała.

Zły, drżący jeszcze z zimna Lucien pojawił się chwilę  później. 

Zsiniałe wargi zaciskał w grymasie niezadowolenia. Miał oszronione 
włosy, skórę pokrywała warstewka lodu.

background image

 - Dziękuję. Za plażę - powiedział, szczękając zębami.
  -   Jakim   cudem   mnie   odnajdujesz?   -   Posłała   mu   mordercze 

spojrzenie, rewanż za błyskawice, które ciskał w jej stronę. Wreszcie 
raczył odpowiedzieć:

 - Zostawiasz za sobą ślady energii, nimi się kieruję. Gdybyś nie 

zmaterializowała się w klubie, nie byłbym w stanie cię lokalizować.

Wspaniale. Teraz już nie będzie mogła go zgubić. Wszystko przez 

głupią   chęć   zatańczenia   z   nim.   Powinna   była   pozostać   w   cieniu. 
Muszę być bardziej podobna do matki, niż mi się wydaje, pomyślała 
samokrytycznie.

 - Nie zamierzam ułatwiać ci zadania - oznajmiła. 
Złość go odeszła, przynajmniej po części, i na ustach zadrgało coś 

na kształt uśmiechu.

 - Domyślam się.
Jak   on  śmie   okazywać  poczucie   humoru?!  Przez   to   stawał   się 

jeszcze bardziej seksowny. Gdzie była jego umiejętność dostrzegania 
zabawnych rzeczy wczoraj albo przedwczoraj?

 - Powiedziałem ci już i powtórzę. Nie chcę robić ci krzywdy.
 - Świetnie. - Pokręciła głową, jasne włosy zatańczyły. - Bardzo 

się cieszę. Po prostu mnie zabij. - Każde wypowiedziane przez nią 
słowo ociekało sarkazmem.

 - Anya.
 - Cicho. Byłam miła, pomogłam tobie i twoim przyjaciołom, a ty 

mi tak dziękujesz? 

Znowu odezwał się tik pod okiem. Czyżby trafiła w czuły punkt? 
 - Gdyby to ode mnie zależało...
 - Masz wybór. Możesz po prostu odejść.
 - Nie mogę.
  - Jak chcesz, Kwiatuszku. Kończmy sprawę. Od tego gadania 

boli mnie głowa. 

Uniósł wysoko brwi.
 - Pozwolisz mi zabrać swoją duszę?
 - Do cholery, nie. Chyba jasno dałam ci do zrozumienia, że będę 

z tobą walczyła do ostatniej kropli krwi. Twojej, ma się rozumieć, 
gdybyś   jeszcze   miał   jakieś   wątpliwości.   Kiedyś   już   zabiłam 
nieśmiertelnego. Pójdzie łatwo.

 - Reyes coś wspominał. Chodziło o Ajasa. - Lucien nie ruszał się. 

- Dlaczego go zabiłaś? 

background image

Wzruszyła   ramionami,   ale   z   trudem   mogła   zachować   spokój. 

Wspomnienie   walki,   którą   stoczyła   z   Ajasem,   nie   należało   do 
najprzyjemniejszych. Ciągle jeszcze nawiedzała ją myśl, co by było, 
gdyby...

  - Chciał mnie posunąć, a ja nie miałam ochoty. Uznał, że i tak 

dopnie   swego.   Ja   uznałam,   że   będzie   dobrze   wyglądał   z   dziurą   w 
piersi. 

Lucien wysunął brodę.
 - Mam nadzieję, że umierał w mękach.
Zrobiła   wielkie   oczy.   Musi   to   sobie   zapisać   w   pamięci. 

Nieśmiertelny,   w   dodatku   były   dowódca   gwardii,   wyrażał 
zadowolenie, że zabiła wojownika należącego do zbrojnej elity? Po 
raz pierwszy spotkała się z taką reakcją i wywarła ona na niej głębokie 
wrażenie. Ktoś wreszcie brał jej stronę, i to ktoś prawie obcy.

 - Bez obawy - wykrztusiła w końcu.
Zacisnął dłonie. Dlaczego? To chyba bez znaczenia. Była tylko 

dumna z siebie, że zauważyła, bo to oznaczało, że nie wpatruje się w 
te jego nieziemskie oczy jak zakochany kundel. 

 - Nie musi tak być - powiedział pozbawionym wyrazu tonem.
  -   Już   to   mówiłeś.   Odpowiem   ci,   owszem,   musi.   Nie   pójdę 

pokornie na rzeź tylko dlatego, że do władzy doszli nowi bogowie, 
którym nie  podoba się mój  sposób  bycia. Nie pójdę na rzeź tylko 
dlatego, że jakiś chciwiec chce zagarnąć, co moje. 

Lucien spojrzał na nią bystro.
 - Co takiego chce zagarnąć?
Zacisnęła wargi. Za dużo gada. Że też nigdy nie potrafi trzymać 

języka   za   zębami.   Oczywiście   Lucien   natychmiast   podchwycił   jej 
słowa.

  -   Nie   zwracaj   uwagi   na   to,   co   mówię.   Kiedy   jestem 

przestraszona,   plotę   różne   bzdury.   Informowałam   cię   już,   że   lubię 
kłamać, pamiętasz?

 - Nie jesteś przestraszona i założę się, że nie kłamiesz. - Nie dał 

jej   czasu   na   odpowiedź.   -   Zatem   nie   rzuciłaś   Kronosa   ani   go   nie 
zdradziłaś?

 - Czy to ważne? - Zaczęła okręcać kosmyk włosów wokół palca i 

spojrzała wymownie na połyskujący w słońcu sztylet. - Cokolwiek 
bym powiedziała, nie zmienisz swoich zamiarów.

 - Nie zmienię.

background image

 - Zatem nie widzę powodów, żeby odpowiadać. - On nie chciał 

ustąpić ani na krok, ona też potrafiła być uparta. Przetarł twarz dłonią. 
Sprawiał wrażenie wykończonego.

 - Mogę dać ci jeden dzień na pożegnanie z bliskimi.
  - Och, słodki jesteś - powiedziała cierpko. I zaraz posmutniała. 

Krótka   była   lista   bliskich.   Matka.   Ojciec.   William,   jej   jedyny 
przyjaciel.   Jeśli   Lucienowi   uda   się   ją   zlikwidować,   nigdy   się   nie 
dowiedzą, co się stało. Będą jej szukać, będą się martwić.

  - Wobec wszystkich swoich ofiar jesteś taki uprzejmy? - Nie 

myśl tak. Nie jesteś i nie będziesz ofiarą.

 - Nie.
 - Tylko ze mnie taka szczęściara?
Wygiął   usta   w   grymasie   niezadowolenia.   Pomimo   szpecących 

blizn na policzkach nie można było nie dostrzec, jak piękne ma usta. 
A ona je poznała, wiedziała, jakie są delikatne. Odcisnęły piętno na jej 
duszy, naznaczyły ją już na zawsze.

 - Tak - odpowiedział po długiej chwili.
  - Nie przyjmę twojej wspaniałomyślnej oferty, mój kochanku. 

Wolę   zabić   cię   już   teraz,   niż   czekać.   Twoja   obecność   zaczyna 
stanowić dla mnie obrazę.

Lucien   zesztywniał.   Gdyby   chodziło   o   kogoś   innego,   nie   o 

wypranego   niemal   z   wszelkich   emocji   wojownika,   mogłaby 
pomyśleć, że poczuł się dotknięty.

 - I kto tu jest źle wychowany? - zapytał sucho. 
Myślał, że mówi o jego wyglądzie? Idiota. Nie odpowiedziała, 

żeby nie wszczynać dyskusji. Zapytała tylko:

  -   Jak   to   zrobimy?   -   Rzuciła   sztyletami   i   złapała   je,   kiedy 

przekoziołkowały w powietrzu. Spojrzał na nią z rezygnacją, jakby ta 
rozgrywka była ostatnią rzeczą w świecie, w której miał ochotę brać 
udział.

 - Pamiętaj, to twój wybór, nie mój.
 - To ty mnie odszukałeś, cukiereczku, i to twój wybór. 
Ledwie skończyła zdanie, znalazł się tuż przy niej. Nos  w nos. 

Anya   zatchnęła   się   z   wrażenia,   poczuła   intensywny   zapach   róż. 
Wyrwał jej jeden sztylet z dłoni i sięgnął po następny.

Pierwszego nie uratowała, kompletnie zaskoczona, ale drugiego 

nie dała sobie odebrać. Zmaterializowała się za jego plecami i kopnęła 

background image

z całych sił w głowę. Nie potrafiła powiedzieć, czemu nie wbiła mu 
sztyletu pod łopatkę.

Zachwiał   się,   ale   zaraz   odzyskał   równowagę.   Obrócił   się 

gwałtownie, zmrużył oczy.

  -   Widziałam,   jak   zabijasz   -   powiedziała,   starając   się   nie 

okazywać, jakie zrobił na niej wrażenie. - Poznałam twoją technikę. 
Nie pokonasz mnie tak łatwo. - Znowu znalazła się za jego plecami, 
ale teraz już nie dał się zaskoczyć. Okręcił się na pięcie, chwycił ją 
wpół i wybił drugi sztylet z dłoni. Omal nie jęknęła. Znowu znalazła 
się w objęciach Luciena. Jego bliskość uderzała do głowy, przemoc 
podniecała. Nie próbowała się uwolnić. Czyżby czuła... erekcję? O 
maleńki, tak. Jemu widać też podobał się ich sparring. Interesujące. 
Zachwycające. Absolutnie rozkoszne.

  - Mój mały Lucien jest taki silny. Niemal mi przykro, że będę 

musiała grać nieczysto. - Kopnęła go kolanem w przyrodzenie. Zawył 
i zgiął się wpół. Anya zaśmiała się i zmaterializowała w bezpiecznej 
odległości od niego.

  -   Niegrzeczna   Anya   byłaby   o   wiele   milsza   dla   tych   rejonów 

twojej anatomii, gdybyś przybywał z innych powodów.

  -   Po   raz   ostatni,   kobieto.   Nie   chce   cię   skrzywdzić,   zostałem 

zmuszony. 

Anya spojrzała na swoje paznokcie, ziewnęła.
  - Przestaniesz walczyć? To zaczyna być nudne. Nie, zaczekaj. 

Zawsze jesteś taki słaby?

Raczej nie powinna była kpić z niego. Kto igra z ogniem, musi się 

poparzyć.   W   sekundę   był   przy   niej.   Kopnął   w   kostkę   i   obalił   na 
ziemię. Przez moment nie mogła chwycić powietrza, zakręciło się jej 
w głowie. 

Przycisnął ją do ziemi całym ciężarem ciała, ale nie skrępował 

rąk, co wykorzystała i dała mu fangę prosto w nos. Głowa Luciena 
poleciała   na   bok,   chrząstka   pękła,   polała   się   krew.   Moment   i 
przegroda   nosowa   wróciła   na   swoje   miejsce,   nienaruszona,   krew 
przestała lecieć. Rzucił jej wściekłe spojrzenie.

  - Walcz jak dziewczynka, na litość boską - sapnął zadyszany. 

Wreszcie udało mu się chwycić ją za nadgarstki, unieruchomić ręce.

Łatwo poszło. Ajas obezwładnił ją w podobny sposób, ale tylko 

na   moment.   Zepchnęła   go   szybko.   Z   Lucienem   nie   mogła   sobie 

background image

poradzić. Ale Lucien nie budził w niej morderczych instynktów, tylko 
podniecenie.

 - Boli - skłamała.
Popełnił błąd, bo puścił jej nadgarstki. Przyłożyła mu znowu, tym 

razem w oko. Pękła kość. Oko puchło, ona się śmiała. Zrobiło się 
czarne, śmiała się. Zaczęło wracać do normalnego stanu, nadąsała się.

 - Nie będziesz już się przemieszczać - wycedził, wwiercając się 

w nią spojrzeniem. 

Zapach róż uderzał do głowy, obezwładniał.  Nie miała  ochoty 

nigdzie   się   przemieszczać.   Najchętniej   zostałaby   w   takiej   pozycji, 
odprężyła się, przestała walczyć.

Oblizała wargi. Mogą zabawić się w uwodzenie, ale nie dlatego, 

żeby   miało   sprawiać   jej   to   przyjemność,   zapewniła   samą   siebie 
pospiesznie.

  -   Nie   będę   się   przemieszczać.   Właśnie   sobie   wyobrażam,   że 

oplatam nogi wokół twoich bioder  i to pochłania  mnie  bez reszty. 
Jęknął, rozszerzyły mu się źrenice.

 - Przestań. Rozkazuję ci.
 - Co mam przestać? - zapytała z niewinną miną. 
 - Przestań mówić takie rzeczy. I przestań tak na mnie patrzyć.
 - Tak jakbym miała zjeść cię na obiad? To chciałeś powiedzieć? 
Kiwnął głową.
 - Nie mogę - stwierdziła z leniwym uśmiechem.
 - Możesz i przestaniesz.
 - Posłucham, jeśli przestaniesz wyglądać tak jadalnie. - Igrała z 

nim,   ale   mózg   pracował   gorączkowo.   Jesteś   fighterką,   Anarchio. 
Stawałaś   przeciwko   potężniejszym   nieśmiertelnym   niż   ten   tutaj. 
Koniec zabawy.

Kierując   się   instynktem,   który   pozwolił   jej   przetrwać 

najmroczniejsze   chwile,   wyswobodziła   się   i   zmaterializowała   za 
plecami Luciena. On, nie mając Anyi pod sobą, zarył twarzą w piasek. 
Tak   musi   być.   Uniósł   się,   plując   piaskiem,   to   go   kopnęła   i   padł 
znowu. Usiadła mu na plecach, chwyciła za brodę. Chciała skręcić mu 
kark.

Nie zdążyła. Umknął jej i zmaterializował się pod rosnącą kilka 

metrów dalej palmą. Teraz ona została na piasku. Dopiero po chwili 
zdołała się poderwać na równe nogi. Lucien stał bez ruchu. Zdyszana 
otrzepała   kolana.   Powietrze   przesycone   było   zapachem   kokosów   i 

background image

słonej wody. Róż. Mało brakowało, a byłabym go zabiła, pomyślała 
wstrząśnięta.

 - Tym sposobem żadne z nas nie wygra - stwierdził. 
Anya uśmiechnęła się zadziornie.
  -   Kogo   ty   chcesz   nabrać?   Ja   wygrywam   bezapelacyjnie. 

Absolutnie. Uderzył pięścią w pień drzewa tak mocno, że posypały się 
owoce.

  - Musi być jakiś sposób. Musi być jakiś sposób, żeby obejść 

rozkaz. 

Ta nagła chęć, żeby ją uratować, aż bolała. Westchnęła. Potrafił 

sprawić, że w ciągu sekundy przenosiła się od jednej skrajnej emocji 
do przeciwnej, równie skrajnej.

  -   Jeśli   rozważasz   wnoszenie   petycji   do   Kronosa,   daj   sobie 

spokój. On nie zmieni decyzji, ukarze cię tylko, że próbujesz się z nim 
targować.

  Lucien   szeroko   rozłożył   ręce,   takie   uosobienie   męskiej 

bezradności.

 - Dlaczego sam cię nie zabije?
  - Jego musisz spytać. - Wzruszyła ramionami, jakby nie znała 

odpowiedzi.

 - Anya. - W jego głosie zabrzmiała ostrzegawcza nuta. - Powiedz 

mi.

 - Nie.
 - Anya!
 - Nie! - Mogła przenieść się na miejsce, gdzie leżały sztylety, ale 

nie   zrobiła   tego.   Czekała,   była   ciekawa,   co   Lucien   powie,   jak   się 
zachowa. Westchnął zupełnie jak ona, opuścił ręce.

 - Co dalej?
  -   Pieszczotki?   -   zaproponowała   bezczelnie.   Kpiła   oczywiście, 

wściekła, że na najmniejszy znak zachęty była gotowa paść mu  w 
ramiona. Jestem żałosna, oceniła się w duchu.

Lucien   pobladł,   jakby   wymierzyła   mu   cios.   Czyżby   myśl   o 

pocałunku przepełniała go aż takim obrzydzeniem?

 - Dlaczego mnie nienawidzisz? - zapytała, zanim zdążyła ugryźć 

się   w   język.   Cholera.   Była   zawstydzona,   jakby   nie   zasługiwała   na 
miłość. Przepraszam, mamo. Nie tego uczyła ją Dysnomia.

 - Nie nienawidzę cię - powiedział cicho. 
 - Czyżby? Wyglądasz tak, jakbyś za chwilę miał zwymiotować.

background image

Uśmiechnął się krzywo. Anya omal nie osunęła się na kolana w 

zbożnym   zachwycie.   Krzywy   uśmiech   przeszedł   w   promienny. 
Powinna   była   wiedzieć,   że   będzie   zmysłowy,   dekadencki.   Jak 
narkotyk. Jak samo słońce.

 - A jednak mam erekcję - oznajmił z kpiną w głosie. Okay. Co to 

za facet?  Najpierw się  uśmiecha,  zaraz potem naigrawa się  z niej. 
Krew zawrzała, sutki znów stwardniały.

 - Mężczyzna nie musi lubić kobiety, żeby jej pragnąć. - Otworzył 

usta, ale nie dopuściła go do głosu: - Siedź cicho. Nie chcę słyszeć 
twojej odpowiedzi. - Zepsułby jej dobry humor, wiedziała o tym. - 
Stój tam i wyglądaj ładnie. Muszę pomyśleć.

 - Próbujesz mnie sprowokować, prawda? 
Owszem, próbowała, jakkolwiek było to nierozsądne. Otrzymał 

rozkaz wykonania na niej wyroku śmierci. Drażniąc go, sprawiała, że 
myśl o jej śmierci stawała się łatwiejsza do strawienia. Nie mogła się 
jednak powstrzymać. Ten uśmiech...

 - Nie masz odpowiedzi?
  -  Żadnej, którą chciałabym się podzielić. - Dlaczego on musi 

wyglądać   tak   seksownie?   Słońce   pieściło   go   niczym   najczulsza 
kochanka, tworzyło świetlistą aureolę wokół ciemnej głowy. Anielską. 
Tak. Wyglądał w tej chwili jak upadły anioł.

Dlaczego nie mogą być po prostu kobietą i mężczyzną?
Dlaczego on nie może pragnąć jej w ten sam sposób, w jaki ona 

pragnie jego? Dlaczego jej obsesja nie mija? Przecież Lucien chce 
pozbawić ją życia.

 - Utrudniasz mi zadanie. 
 - Nie złamiesz dla mnie zasad? - zapytała, trzepocąc rzęsami. - 

Nie   wyświadczysz   mi   tej   maleńkiej   przysługi?   Jesteś   moim 
dłużnikiem.

 - Nie mogę.
Nawet   przez   moment   nie   zastanawiał   się   nad   odpowiedzią. 

Wkurzył ją. Przynajmniej tyle mógł zrobić, pomyśleć chwilę. Drań. 
Skrzywiła się.

 - Daję ci ostatnią szansę i będziemy kwita.
 - Przykro mi, ale muszę odmówić.
Bardzo   dobrze.   To   znaczyło,   że   pozostaje   tylko   jeden   sposób, 

żeby skończyć z tym szaleństwem. Przeniosła się tam, gdzie leżały 
sztylety,   a   potem   zmaterializowała   tuż   obok   Luciena.   Rękojeścią 

background image

zadała cios w gardło. Zaczął rozpaczliwie chwytać powietrze, wtedy 
uderzyła w skroń, żeby go ogłuszyć.

Zwarcie,   jak   mówią   bokserzy,   kontakt   w   nomenklaturze 

futbolowej. Akcja czy zagrywka - po prostu palce lizać.

Tyle że cholernik nie stracił przytomności. Osunął się z jękiem na 

kolana.   Nieważne.   Tak   czy   inaczej   wychodziło   na   jedno.   Z 
prawdziwym   poczuciem   przykrości,   że   do   tego   doszło,   podrzuciła 
sztylety i skierowała ostrzami ku niemu.

Dłonie jej drżały, wszystko w niej się buntowało przeciwko temu, 

co miała zrobić. Skrzyżowała sztylety. Istniało tylko kilka sposobów 
zadawania   nieodwracalnej   śmierci   nieśmiertelnym,   jednym   z   nich 
była dekapitacja. Zrób to... Nie pozostaje ci nic innego... Przytknęła 
ostrza sztyletów do jego gardła. Zrób to, zanim zdąży się przenieść w 
inne   miejsce,   zanim   ci   się   wyśmignie.   Och,   bogowie,   bogowie. 
Zdecydowała się. Teraz. Ostrza cięły powietrze. Wyśmignął się.

Uczucie   zawodu   walczyło   o   lepsze   z   radosnym   uniesieniem. 

Zanim zdążyła zdecydować, które zyskuje przewagę, poczuła palce 
wpijające się w ramię. Obrócił ją ku sobie i pocałował z takim żarem, 
że zabrakło jej tchu.

Gorący   pocałunek,   taki,   którego   nigdy   już   nie   zapomni,   który 

będzie do niej wracał we śnie i na jawie przez całe tysiąclecia. Żywej 
czy martwej. Błogość i udręka. Niebo i piekło.

 - Lucien - jęknęła i wypuściła sztylety z rąk.
 - Ani słowa więcej. Pocałuj mnie jak przedtem. 
Podniecała ją ta zapalczywość. Najwyraźniej tańczenie przed nim, 

rzucanie   się   na   niego   nie   wystarczały.   Najwyraźniej   trzeba   było 
perspektywy rychłej śmierci, żeby się ożywił.

Objął ją wpół i przygarnął do siebie. Nabrzmiały penis znalazł się 

w wilgotnym miejscu między jej udami. Oboje jęknęli w ekstazie.

Anya   mogłaby   spłonąć   żywcem.   Gdzieś   w   głębi   duszy 

podejrzewała niejasno, że zrobił to, by odwrócić jej uwagę, ale zajęty 
całowaniem nie przejawiał już morderczych intencji.

 - Lucien - jęknęła, co miało oznaczać, żeby zdjął z niej gorsecik. 

Naga skóra, tego jej było trzeba. Głupia jest, ale bardziej niż wolności 
pragnęła bezpośredniego kontaktu. - Lucien, moja bluzka. Ocknął się 
gwałtownie   na   te   słowa,   odskoczył.   Pozbawiona   oparcia   omal   nie 
zaryła twarzą w piasek, jak to jemu zdarzyło się wcześniej.

 - Co ty wyprawiasz? - oburzyła się, chwytając równowagę.

background image

  - Nie potrafię myśleć jasno w tej chwili. - Zdyszany cofnął się 

jeszcze o krok. - Muszę zostać sam. 

W jego oczach pojawił się gniewny błysk, groźny,  złowieszczy. 

Anyę przeszedł dreszcz strachu, a ten strach podniecał.

Co się ze mną dzieje?
Uprzedzał ją, żeby nie wprawiała go w gniew, bo stanie się coś 

złego. Cóż, mówił prawdę. Wprawiła go w gniew, ani o tym wiedząc, 
i przestał ją całować. Nie mogło stać się nic gorszego.

  - Zostawisz mnie tak? Nie dając mi nawet orgazmu? - Ooops, 

chciała być dowcipna, a zapiszczała tylko żałośnie, prosiła i skomlała. 
Nie mogła chwycić powietrza.

Jeszcze bardziej zagniewane spojrzenie.
  -   Zobaczymy   się   jeszcze,   Anyu.   Wkrótce   -   złożył   złowrogą 

obietnicę. I zniknął.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Tego   wieczoru   Lucien   odprowadzał   trzy   dusze   do   nieba,   ale 

myślami był gdzie indziej. Prawdę  powiedziawszy, nie wiedział, co 
myśleć. Miał mętlik w głowie. Miał mętlik w głowie, kiedy otworzyły 
się   perłowe   wrota,   ukazując   złote   ulice,   latarnie   wysadzane 
klejnotami.   Ubrane   na   biało  anioły   wyśpiewywały   melodyjne 
powitanie, poruszając z gracją skrzydłami.

Dusze przekroczyły próg raju, wrota się zawarły, zaległa cisza.
A on nadal miał mętlik w głowie.
Zwykle piękno i spokój raju budziły w nim zazdrość, żal. Nie 

miał tam wstępu. Dzisiaj było mu  wszystko jedno. Liczyła się tylko 
Anya. Nie wiedział, co z nią począć.

Przeniósł się do swojego pokoju w twierdzy. Stał bez ruchu w 

nogach łóżka targany emocjami,

których   wolałby   nie   odczuwać.   On,   Żniwiarz   Śmierci,   zbyt 

dobrze znał konsekwencje wahania. Tego dnia nie tylko się zawahał, 
omal nie przespał się z wyznaczoną ofiarą. Całował ją, pieścił. Miał 
okazję zlikwidować Anyę i powinien był to zrobić.

 - Jestem głupcem - mruknął do siebie.
Chciała go zasztyletować. Kiedy obrócił ją ku sobie, zatchnęła się 

z   wrażenia.   Poczuł   jej   ciepły  oddech   na   skórze,   poczuł   zapach 
truskawek   z   bitą   śmietaną,   słyszał,   jak   jego   demon   mruczy   z 
zadowolenia. Nigdy w życiu nikogo tak nie pożądał jak Anyi.

Jak   to   możliwe,   że   pragnął   jej   bardziej   niż   Mariah?   Kochał 

przecież Mariah.

Jak to możliwe?
Niewiele brakowało, żeby Anya go zabiła, a on myślał tylko o 

tym, że musi ją pocałować. Nie mogę  umrzeć, jeśli przedtem jej nie 
pocałuję. Nic więcej go nie obchodziło, tylko jej usta. Jej ciało. Ona. 
Posługiwała się nim w swoim pojedynku z Kronosem. Przyznała, że 
tak jest, co czyniło jego pożądanie tym śmieszniejszym. Nie miała nic 
przeciwko   pocałunkom.   Przeciwnie,   bardzo   się   jej  podobało 
całowanie, wydawała się nienasycona.

background image

 - Niech to jasna cholera. - Zrobił parę kroków i uderzył pięścią w 

ścianę. Posypał się gruz, otoczył go obłok pyłu. Poczuł ulgę, uderzył 
jeszcze raz, niemal miażdżąc knykcie. Odpręż się. Już.

Z gniewu nie wynikało nigdy nic dobrego.
Wypuścił powoli powietrze z płuc i rozejrzał się po sypialni. Już 

rano, stwierdził zdumiony. Przez okno wlewało się do sypialni światło 
słoneczne. Tyle razy przemieszczał się w ciągu ostatnich godzin,

że   stracił   poczucie   czasu.   Wszyscy   wojownicy   z   wyjątkiem 

Maddoksa   i   Torina   udali   się   do   Grecji   i  Rzymu.   Powinienem   też 
ruszyć w drogę. Anyą zajmę się później, najpierw muszę ochłonąć.

Podszedł do szafy. Dopiero teraz zauważył trzy wazony z białymi 

kwiatami ustawione na toaletce.

Wczoraj jeszcze ich nie było. Ashlyn musiała przynieść je rano.
Kochana Ashlyn chciała sprawić mu przyjemność, tymczasem on 

na widok kwiatów poczuł rozdzierający serce żal.

Mariah lubiła wpinać świeże kwiaty we włosy.
Drzwi   się   nagle   otworzyły   i   wbiegła   Ashlyn   z   niepokojem 

wypisanym na twarzy. Maddox jak zwykle nie odstępował jej na krok, 
cały w czerni, groźny i pełen gracji, ze sztyletami w dłoniach, gotów 
do ataku.

 - Wszystko w porządku? - zapytała Ashlyn. - Szliśmy korytarzem 

i usłyszeliśmy łoskot.

  - Wszystko w porządku - uspokoił ją i spojrzał na Maddoksa. 

Zabierz ją stąd, prosił bezgłośnie. Nie był sobą, a nie chciał sprawić 
Ashlyn przykrości.

Czuł,  że  jeszcze  chwila  i   straci  swoje  legendarne   opanowanie. 

Maddox zrozumiał, kiwnął głową.

 - Ashlyn - położył dłoń na ramieniu ukochanej. - Lucien musi się 

przygotować do wyjazdu. Zostawmy go samego. 

Nie   strąciła   ręki   Maddoksa,   ale   nie   ruszyła   się   z   miejsca. 

Przyglądała się uważnie Lucienowi.

 - Źle wyglądasz.
 - Nic mi nie jest - skłamał. 
Nachylił się, sięgnął po torbę i rzucił ją na łóżko.
 - Masz zakrwawioną rękę i kości są... Dobry Boże. - Podeszła do 

niego, ale Maddox powstrzymał ją. On, strażnik Furii, był wyjątkowo 
delikatny,   gdy   chodziło   o   ukochaną,   tak   opiekuńczy   przy   tym   i 
zaborczy, że aż śmieszny.

background image

  - Maddox - rzuciła zniecierpliwiona - chcę tylko zobaczyć, jak 

poważne ma obrażenia. Może trzeba będzie nastawiać kości.

 - Lucienowi nic nie będzie, a ty powinnaś odpocząć. 
  - Odpocząć, odpocząć. Jestem w czwartym tygodniu ciąży, nie 

traktuj mnie, jakbym była obłożnie chora.

Przyszli   rodzice   z   dumą   ogłosili   radosną   wiadomość   kilka   dni 

wcześniej.   Lucien   cieszył   się   ich   szczęściem,   ale   nie   mógł   nie 
zadawać   sobie   pytania,   kim   będzie   dziecko   wojownika   opętanego 
przez   demona   i   posiadającej   niezwykły   dar   śmiertelnej   kobiety. 
Półdemonem?   Demonem?   Istotą   śmiertelną?   Kiedyś   zadawał   sobie 
podobne pytanie, myśląc o własnym dziecku. Dziecku jego i Mariah. 
Ale Mariah odeszła, zanim zdążyli pomyśleć o poczęciu.

 - Twój mężczyzna ma rację. Nic mi nie będzie. 
Ashlyn przyglądała się Lucienowi. Miała dobre serce, ale była też 

osobą stanowczą i niezwykle upartą.

Wychowywała   się   w   laboratoriach   naukowych,   gdzie 

obserwowano i badano jej niezwykły dar, który dopiero teraz nauczyła 
się   kontrolować.   Gdziekolwiek   się   znalazła,   słyszała   wszystkie 
rozmowy przeprowadzone w danym miejscu, nawet przed wiekami. 
Rozmów między nieśmiertelnymi jednak nie słyszała. Złościło ją to, 
dar bardzo by się przydał, kiedy mieszkańcy twierdzy nie odpowiadali 
na   jej   pytania.   Tym  bardziej   ją   to   złościło,   że   choć   śmiertelna,   w 
prezencie   ślubnym   otrzymała   swoisty   abonament   na   wieczność,   to 
znaczy miała żyć tak długo, jak jej nieśmiertelny mąż, którego zabić i 
owszem, można, lecz by tego dokonać z nieśmiertelnikiem, naprawdę 
trzeba się natrudzić.

  - Słyszałam już o kobiecie  z klubu - powiedziała  niewinnym 

tonem. - Kto to taki?

 - Nikt. - Oraz najważniejsza osoba w jego świecie. Anya, piękna 

Anya. Zacisnął dłonie. Już samo jej imię wprawiało go w podniecenie, 
sprawiało, że krew zaczynała szybciej krążyć w żyłach, a ciało było 
gotowe na seks. Ona nie dla ciebie, przypomniał sobie. - Wojownicy 
nie powinni plotkować.

Razem   musieli   wyglądać   głupio.   Ona,   uosobienie   bujnej 

kobiecości, on, prawdziwy potwór.

A jednak nie mógł się powstrzymać, widział oczami wyobraźni, 

jak zaciska dłoń na jej włosach, jak się z nią kocha, to ostro, mocno, to 
delikatne, z czułością.

background image

Śliczna.   Śmierć   wydała   gardłowy   pomruk.   Lucien   zamrugał 

zaskoczony. Zawsze raczej ją czuł, objawiała się jako kompulsja, nie 
słyszał jej dotąd chyba nigdy. Była z nim zrośnięta, ale był też między 
nim a demonem znaczący dystans. Nie miał pojęcia, dlaczego akurat 
teraz zdecydowała się odezwać. Tak, jest śliczna, powtórzył. Widział 
ją   cztery   razy,   cztery   razy   z   nią   rozmawiał.   Przez   kilka  ostatnich 
tygodni czuł jej zapach. Wypełniała bez reszty jego myśli, pragnienia, 
stała się celem życia.

Nawet ukochana Mariah nie wrosła tak głęboko w jego duszę jak 

ona.

Chcemy jej.
To znowu Śmierć, to ona powiedziała, że jej chcą. Tak.
Dobrze   smakuje.   Weź   ją,   zanim   zabijesz.   Nie!   -   krzyknął 

bezgłośnie, a demon dopominał się, żeby odnalazł Anyę. Jeszcze nie 
teraz.

 - Lucien - odezwała się Ashlyn, zmuszając go, żeby się skupił. - 

Ja nie jestem wojownikiem, mogę plotkować. Całowałeś ją. Wszyscy 
mówią, że widzieli...

 - Ta kobieta nie ma żadnego znaczenia - skłamał. 
Bogowie,   znowu.   Zwykle   brzydził   się   kłamstwem.   Chciał   dać 

Ashlyn prztyczka w nos, lecz usłyszał groźne gulgotanie dobywające 
się z gardła Maddoksa i opuścił rękę. Maddox nie lubił, kiedy ktoś 
dotykał jego kobiety. Nigdy na to nie pozwalał. Lucien teraz dopiero 
zaczynał go rozumieć. Nie dopuszczał do siebie myśli, że ktoś mógłby 
jej dotknąć.

Idiota. Ta kobieta manipulowała nim z uśmiechem na doskonale 

pięknej twarzy. Gotów był się założyć, że jak jej matka miała legion 
mężczyzn.   Nie   wiedział,   czy   szukała   wyłącznie   rozkoszy,   czy 
chodziło o władzę. Zresztą nie powinno go to obchodzić.

Może właśnie w tej chwili uwodziła jakiegoś naiwniaka, starając 

się zapewnić sobie ochronę przed nim?

Ryknął jak zwierz i znowu zaczął walić w ścianę. Kątem oka 

widział,   jak   Maddox   zmusza   Ashlyn,   żeby   schowała   się   za   jego 
plecami.

Co wyprawiasz? Anya sama potrafi sobie  świetnie poradzić, nie 

potrzebuje faceta, żeby ją chronił.

Może siedzi teraz sama na plaży, może go pragnie, może ma w 

głowie chaos jak on. Uspokoił się nieco, ale nie przestawała dręczyć 

background image

go   myśl,   że   taka   kobieta   nie   może   pragnąć   oszpeconego   faceta. 
Wykluczone, choćby nie widzieć jak gorące były jej pocałunki. Jak 
wiele kobiet odwróciło się od  niego przez wieki? Na twarzach jak 
wielu widział skurcz wstrętu, kiedy się zbliżał?

Nie zliczyłby.
I to mu odpowiadało.
Głęboki wdech, głęboki wydech.
 - Jak się czuje Torin? - zapytał, zmieniając temat, i podszedł do 

łóżka. - Nie podoba mi się, że tak długo to trwa. 

Ashlyn   odsunęła   Maddoksa.   Olbrzym   skrzywił   się,   ale   nie 

protestował.

 - Chyba wiem, dlaczego rany nie goją się na nim tak szybko, jak 

u   was   wszystkich.   Jest   strażnikiem   Zarazy,   prawda?   Nosi   w   ciele 
chorobę. Jego organizm musi walczyć z wirusem i jeszcze mieć dość 
siły, żeby zabliźniać rany. Tak czy inaczej, wraca do zdrowia. Je już 
sam.

  - To dobrze. - Lucien czuł się odpowiedzialny za to, że Torin 

został zaatakowany. Powinien być przy nim, powinien wyczuć, co się 
dzieje z przyjacielem.

Gdyby Łowcy, którzy zakradli się do twierdzy, nie dotknęli go i 

nie zarazili się, Torin byłby umarł. Lucien myślał, że przedsięwziął 
konieczne   środki   ostrożności...   Prędzej   dałby   własną   głowę,   niż 
narażał na niebezpieczeństwo przyjaciół. Niestety środki ostrożności 
zawiodły.

 - Jak Aeron?
 - Z nim gorzej. - Ashlyn westchnęła, przygryzła wargę.
 - Taka żądza krwi w nim wezbrała, że rozorywa pazurami własne 

ciało - powiedział Maddox ponurym głosem. - Mogę przemawiać do 
niego w nieskończoność, nic nie dociera. 

Lucien potarł kark.
 - Poradzicie tu sobie sami?
  - Tak. - Maddox objął Ashlyn wpół. - Torin czuje się na tyle 

dobrze, że może kontrolować na komputerach, co się dzieje wokół 
twierdzy. Na mnie nie ciąży już klątwa umierania co noc. - Przygarnął 
do siebie swoją kobietę.

  - W każdej chwili mogę zrobić wypad za mury, gdyby Łowcy 

chcieli znów zaatakować. Mogę iść do miasta na zakupy, jeśli czegoś 
zabraknie. 

background image

Lucien pokiwał głową.
 - W porządku. Damy wam znać, jak coś znajdziemy. - Zarzucił 

torbę na ramię. - Dziękuję za kwiaty, Ashlyn. - I przeniósł się lotem 
błyskawicy na greckie Cyklady. Kupił  tu dom,  urządził  go. Rzucił 
torbę   i   wyszedł   na  taras,   z   którego   otwierał   się   widok   na   morze. 
Nigdzie nie  widział równie czystej wody. Idealna gładź, ani jednej 
fali,   zmarszczki   nawet   na   lazurowej  powierzchni.   Słońce   stało 
wysoko, było południe, wokół domu zieleniły się krzewy obsypane 
czerwonymi kwiatami.

Może powinni zatrzymać się w Atenach albo na Krecie, byliby 

bliżej świątyni, którą zamierzali  przeszukać, ale na wyspach łatwiej 
zachować   anonimowość.   Niewielu   turystów,   jeszcze   mniej 
mieszkańców.

 - Im mniej, tym lepiej - mruknął do siebie.
Nie pamiętał zbyt dobrze swoich greckich czasów. Minęło tyle 

tysięcy lat. Nie mając punktów  odniesienia, nie mógł porównywać. 
Mroczne dni, wypełnione cierpieniem, postępkami tak okrutnymi, że 
nie chciał pamiętać.

Teraz jestem kimś zupełnie innym.
A   jednak   wkrótce   miał   popełnić   uczynek   najokrutniejszy   z 

okrutnych. Zabije Anyę. Nie myśl o jej śmierci, nie teraz.

O czym zatem powinien myśleć, zastanawiał  się zapatrzony w 

krystalicznie czyste morze. Podobałby się jej ten widok? Potarł brodę 
i westchnął. Naprawdę był ciekaw. Spodobałoby się jej tutaj?

Nieważne.   Nie   powinno   mieć   to   dla   niego   znaczenia.   Zwrócił 

spojrzenie w lewo. Nie myśl o Anyi. Przed oczami miał szmaragdowe 
góry, gdzieniegdzie pojawiała się biel, fiolet. Najwspanialsze dzieło 
bogów.

Nie, najwspanialszym dziełem bogów była Anya.
Zacisnął   zęby.   Co   zrobić,   żeby   wymazać   z   pamięci   jej   obraz, 

zapomnieć? Wiedział, czego pragnie.

Zedrzeć z niej ubranie, tu, na balkonie, przyprzeć ją do żelaznej 

balustrady, kochać się z nią w słońcu.

Pieściłby   ją   tak,   że   przestałaby   widzieć   jego   oszpeconą   twarz. 

Doprowadzałby ją raz za razem do orgazmu, a ona krzyczałaby jego 
imię. Dopominałaby się więcej i więcej. Zapomniałaby  o wszystkich 
mężczyznach, z którymi kiedykolwiek się kochała. Pragnęłaby tylko 
jego, liczyłby się tylko on.

background image

Szanse, by coś takiego się zdarzyło, były równie mizerne jak to, 

że blizny znikną z jego twarzy.

Akurat tego nie chciał. Zapracował na te blizny, zrosły się z nim, 

były pamiątką miłości i cierpienia.

Teraz   bardziej   niż   kiedykolwiek   powinien   pamiętać   o   swojej 

miłości.

Nie może odsuwać od siebie myśli o śmierci Anyi. Będzie go 

prześladowała, dopóki czegoś nie  postanowi. Zrób to, miej za sobą. 
Jak ma ją zabić? Nie chciał przysparzać jej bólu. Powinna umrzeć 
szybko.  Kiedy   ma   to  zrobić?  W  nocy, kiedy   będzie  spała?   Poczuł 
bolesny ucisk w żołądku. Jak zachowają się Tytani, jeśli jej nie zabije? 
Czy ogarnie go żądza krwi, jak Aerona? Czy zginą jeden po drugim 
wszyscy jego przyjaciele? Wściekłość go ogarnęła na tę myśl.

Wyjął z kieszeni lizaka, ciągle je tam nosił, odwinął i powąchał. 

Truskawkowy zapach wypełnił nozdrza i wściekłość ustąpiła miejsca 
podnieceniu.

Dlaczego zachowuje się tak idiotycznie? Znowu się wściekał, tym 

razem na siebie.

Skrzywił się, wyrzucił lizak i usłyszał cichy plusk. Na idealnie 

gładkiej powierzchni wody pojawiły się niewielkie kręgi.

Ktoś otworzył drzwi prowadzące do pokoju, zamknął. Rozległy 

się   ciche   śmiechy.   Odwrócił   się   z  obojętną   miną.   Parys,   wysoki, 
jasnowłosy, piękny, zadowolony. Musiał przed chwilą kogoś bzyknąć, 
to   się   czuło   z   daleka.   Był   z   nim   Amun,   milczący,   mroczny   i 
tajemniczy. Ten zawsze miał jakieś sekrety.

Strider, czymś rozbawiony, stuknął Gideona w ramię.
 - Jesteś zazdrosny - wytknął mu.
 - Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby obie stewardesy zajęły 

się mną i moimi potrzebami. - Parys wyszczerzył zęby w szerokim 
uśmiechu. Lucien wrócił do pokoju. 

  - Koszt prywatnego lotu nie obejmował usług seksualnych dla 

Parysa.

Wszyscy   czterej   przybyli   natychmiast   wyciągnęli   broń.   Kiedy 

zobaczyli Luciena, odetchnęli, uśmiechnęli się.

  -   Prywatny   to   złe   określenie   -   stwierdził   Strider   z   wesołym 

błyskiem w oku. - Robili to na oczach wszystkich. Nie skarżę się. 
Film był do niczego, wolałem oglądać ich przedstawienie. 

Lucien przewrócił oczami, starając się nie okazywać zazdrości.

background image

 - Rozejrzyjcie się, wybierzcie sobie łóżka. - Ponieważ mógł się 

przenosić z miejsca na miejsce, był na wyspie wcześniej niż reszta. 
Nie   zajął   na   razie   żadnego   pokoju,   chciał   dać   przyjaciołom 
pierwszeństwo.   Zadowoli   się   tym,   co   zostanie.   Wojownicy   zaczęli 
obchodzić nową kwaterę, jak to określił Parys.

 - Fajnie tu - ocenił, wybrawszy pokój. - Laskom się spodoba.
  - Do dupy - powiedział Gideon, ale nikt nie zwracał na niego 

uwagi. Każde słowo, które wychodziło z jego ust, było kłamstwem. 
Wybrał sobie pokój najbliżej drzwi frontowych.

  - Dawno tu jesteś? - zapytał Strider Luciena, kiedy wrócił do 

bawialni.

 - Kilka minut.
 - Jak to możliwe? - Strider i Lucien spotkali się przed miesiącem 

po wiekach niekontaktowania się z sobą. Strider z kilkoma innymi 
wojownikami pozostał w Grecji i walczył z Łowcami, grupa Luciena 
przeniosła   się   do  Budapesztu.   Minęły   całe   stulecia,   teraz   dawni 
przyjaciele   poznawali  się   na  nowo.  -   Nie  wyleciałeś   z  Budapesztu 
przed nami, nie leciałeś z nami... 

Parys położył rękę na ramieniu Luciena.
 - Nasz drogi przyjaciel ma szczególną zdolność, którą nazywamy 

śmiganiem. - Tu wdał się w wyjaśnienia, jak to Lucien, zadomowiony 
w domenie duchowej, potrafi przemieszczać się w ułamku sekundy z 
miejsca   na   miejsce.   -   Nauczył   się   tego   kilka   lat   po   naszej 
przeprowadzce do Budy. Wcześniej nie potrafił na tyle panować nad 
demonem, by wykorzystywać niezwykłą umiejętność. 

Strider pokiwał głową. Wyraźnie był pod wrażeniem.
 - A niech cię - mruknął. - Nie mogłeś śmignąć nas wszystkich? 
I znowu Parys odpowiedział za przyjaciela:
  - Kiedyś próbował ogarnąć nas swoją śmigającą miłością, no i 

Reyes zarzygał mu koszulę. Nigdy w życiu tak się nie uśmiałem, ale 
Lucien nie ma poczucia humoru i przyrzekł sobie, że nigdy nas już nie 
zabierze z sobą.

 - Nie wspomniałeś nic o tym, jak zemdlałeś - zauważył Lucien 

zjadliwie. 

Strider parsknął śmiechem.
 - Rany! Zemdlałeś? Ale z ciebie subtelniaczek. Ja pieprzę, co za 

widok - dodał na jednym oddechu. - Przypomina mi się Olimp. 

Parys się naburmuszył.

background image

  -   Mówiłem   ci,   że   uderzyłem   się   w   głowę   -   zwrócił   się   do 

Luciena.

 - I tak jesteś subtelniaczek - rzucił Strider przez ramię. Oparł się 

o balustradę tarasu i wychylił. - Zawsze, kiedy wracam do Grecji, 
mam wrażenie, że widzę wszystko po raz pierwszy. 

Parys uczepił się jednego tematu:
  -   Ciekaw   jestem,   jak   ty   byś   zareagował,   Strider.   Nie 

zdzierżyłbyś. Założę się, że...

  - Dość. - Lucien podniósł  dłoń. Parys dobrze wiedział, że ze 

Striderem lepiej nie zaczynać. Facet nie umiał przegrywać, pokonany 
cierpiał katusze. Musiał być zawsze we wszystkim najlepszy. - Mamy 
robotę do zrobienia.

 - Pieprzyć robotę - odezwał się Gideon. 
Lucien zignorował jego uwagę.
 - Musimy zabezpieczyć dobrze dom, na wypadek gdyby pojawili 

się tu w ślad za nami Łowcy. Jutro praca w terenie. 

W ciągu godziny umieścili sensory w oknach i wokół domu. Zlani 

potem wrócili do bawialni.

 - Torin sprawdził kilka rzeczy przed naszym wyjazdem. - Parys 

wyjął broń zza cholewek i ułożył na najbliższym stoliku. - Świątynia, 
którą mamy przeszukać, to świątynia Wszystkich Bogów. Słyszeliście 
o niej?

Lucien   pokręcił   głową.   Anya   nie   wymieniła   żadnej   nazwy. 

Anya...   Krew   w   nim   zawrzała.   Z   pożądania   do   kobiety,   z   gniewu 
wobec boga, który żądał jej śmierci.

 - Co tam znajdziemy? - zapytał Strider w zamyśleniu i spojrzał 

na   Luciena.   -   I   czemu   masz   taką   minę,   jakbyś   chciał   kogoś 
zamordować?   Przez   ostatnie   tygodnie   pokazywałeś   nam   wyłącznie 
znudzone oblicze. Wspomniałem o świątyni, hop, hop, demonie. 

Wszyscy   zwrócili   spojrzenie   na   Luciena   i   to,   co   zobaczyli, 

przyprawiło ich o szok.

 - Miejmy nadzieję, że znajdziemy puszkę. - Na drugie pytanie nie 

próbował   nawet   odpowiadać.   -   Jeśli   nie   puszkę,   to   przynajmniej 
wskazówkę, gdzie jej szukać. - Niestety, w czasie poszukiwań będzie 
musiał mieć znowu do czynienia z Anyą. 

Anya. Walka. Umieranie. Kaput. 
  - Ja chromolę. On ma czerwone oczy. Nigdy czegoś takiego u 

niego nie widziałem - stwierdził Parys.

background image

  -   Pamiętam   go   z   czasów,   kiedy   demon   nim   rządził.   Nie 

przedstawiał sobą ładnego widoku - poinformował go Strider. - Może 
powinniśmy, nie wiem, zakuć go w łańcuchy.

 - Super - ucieszył się Gideon.
  -  Dajcie  mi  chwilę,  zaraz  dojdę  do  siebie.   -  Przeniósł  się   na 

Antarktydę, zanurzył w lodowatej wodzie. Straszliwy ziąb przeniknął 
go do szpiku kości. Wściekłość przeszła natychmiast, ochłonął, ale nic 
nie mogło  uciszyć pożądania skierowanego ku Anyi, która właśnie 
lokowała się wygodnie na pierwszym miejscu w jego myślach.

Dochodził do wniosku, że nie ma już dla niego ratunku.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Anya nie widziała Luciena od dwudziestu czterech godzin. Pod 

koniec   zaczęło   ją   nosić.   Co   chwilę  zadawała   sobie   pytanie,   czy 
Kwiatek   się   pojawi.   Na   każdy   odgłos   podskakiwała.   Chwytała 
gwałtownie powietrze. Serce przyspieszało.

Chodziła niespokojnie po domu, próbowała oglądać film, ale nie 

pamiętała nawet, jaką płytkę wsunęła do odtwarzacza DVD. W końcu 
zamknęła   się   w   swoim   ulubionym   pokoju,   w   skarbcu.   Zwykle 
oglądanie precjozów, które kradła przez wieki, uspokajało ją. Dzisiaj 
nie za bardzo.

Ustroiła   się   w   klejnoty   królowej   Elżbiety,   grała   w   rzutki 

sztyletem króla Jerzego V. Popijała sok z truskawek i kiwi z kielicha 
episkopalnego   i   dorysowała   wąsy   autentycznej,   oryginalnej   Monie 
Lisie.

Poznała   Leonarda   osobiście,   spędziła   z   nim   trochę   czasu, 

wiedziała, że nie miałby nic przeciwko temu.

Co   Lucien   pomyślałby   o   jej   skarbach?   Uciekłby   przerażony 

zakresem łupiestwa i kontrabandy?

Prawdopodobnie. Czasami potrafił być naprawdę beznadziejny. A 

może by zrozumiał, pomyślała z nadzieją. Sam od wieków zmagał się 
z własnym demonem, więc mógłby pojąć, że dla niej kradzieże były 
sposobem  chronienia  ludzi   przed mrocznymi  stronami   jej  natury. I 
jeszcze to, że po prostu lubiła ładne przedmioty.

Westchnęła   i   wyszła   na   plażę.   Nie   pojawi   się,   pomyślała 

zawiedziona, wpatrując się w dziewiczy ocean. Słońce zdążyło zajść, 
wzejść   i   znowu   zajść.   Na   widnokręgu   niebo   jeszcze   się   złociło, 
ciemniało fioletami nad lazurem wód. Piasek przesypywał się między 
palcami, powietrze pachniało kokosami i storczykami.

Tutaj walczyła i całowała się z Lucienem. Czy to oznaka głupoty, 

że za nim tęskni?

 - Prawdopodobnie - mruknęła i kopnęła piasek.
Miała   na   sobie   szafirowe,   skąpe   bikini.   Jeśli   Lucien   wróci, 

gotowa była na hard core. Pierś może „przypadkiem" wysunąć się ze 
stanika. Lucien spoci się z wrażenia, zaczną się całować.

Zaczną się pieścić.

background image

Westchnęła. Nic takiego się nie zdarzy.
Odgarnęła za ucho kosmyk, który wpadał w oczy. Co on teraz 

robi?   Tęskni   za   nią?   Choć   trochę?  Zastanawia   się   nad   najlepszym 
sposobem usunięcia jej z tego świata?

Drań pewnie jest szczęśliwy, że znajduje się daleko od niej. Nie 

ciesz się, Kwiatuszku, za wcześnie. Zmrużyła oczy, zacisnęła dłonie. 
Jeśli zaraz go tu nie zobaczy, ona będzie musiała delegować się do 
niego.

Łowcy   trafili   do   świątyni   Wszystkich   Bogów   przed   nimi. 

Maleńka wysepka zaczęła wyłaniać się z morza zaledwie przed kilku 
tygodniami   i  świat   najwyraźniej   o   niczym   nie   wiedział   mimo 
satelitów   i  innych   zaawansowanych   technologii.  Łowcy   też   nie 
powinni byli wiedzieć.

Kto im powiedział?
Lucien wiedział od Anyi. Kiedy pomogła Maddoksowi, pomogła 

przy okazji im wszystkim, bo znała lokalizację ruin, znała też intencje 
nowych bogów, którzy zamierzali zaprowadzić na świecie  porządek, 
przywrócić dawne rytuały i ofiarę krwi. Czy przekazała te informacje 
także Łowcom? 

Zapewne zrobiła to jemu na złość. W końcu chciał ją zabić.
I   zabierał   się   do   tego   zabijania   jak   ostatnia   ciemięga.   Gorszej 

fuszerki w życiu nie widział. Żenada. 

Zacisnął szczęki poirytowany. Nie czas teraz myśleć o Anyi.
Kiedy będzie czas? Później.
Niemal słyszał radosne klaskanie demona. Śmierć się cieszyła i 

raczej   nie   dlatego,   że   spieszno   jej   było  zabrać   duszę   Anyi.   Nie 
rozumiał, dlaczego demon tak bardzo chce ją widzieć, i nie pora była 
na   to,   by  się   nad   tym   zastanawiać.   Łowcy   kryli   się   w   pobliskich 
zaroślach  i   należało   zlikwidować   ich   czym   prędzej.   Kiedyś 
zrezygnował z prowadzenia wojny. To było kiedyś.

Teraz Łowcy bezpośrednio zagrażali jego przyjaciołom.
Nie zauważył ich rano, kiedy śmignął na wyspę, żeby ją sobie 

obejrzeć,   zanim   sprowadzi   pozostałych  wojowników.   Ale   był   tu 
krótko,   kilka   minut.   Śmierć   dopominała   się   swojego   haraczu,   nie 
dawała o  sobie zapomnieć. W końcu cały dzień odprowadzał dusze 
zmarłych w zaświaty. Na wyspę wrócił  dopiero o zmierzchu. Wtedy 
zauważył Łowców. Był wstrząśnięty, nadal nie mógł wyjść z szoku. 
Nie  tylko pojawili się na wyspie pierwsi, ale zdziesiątkowani przez 

background image

epidemię, niemal błyskawicznie odzyskali zdolność działania, znowu 
byli   gotowi   do  walki.   Dotąd   nie   zdawał   sobie   sprawy,   że   są   tak 
zdeterminowani.

Obserwował ich. Wrócili właśnie z ruin do swojego obozowiska. 

Dobrzeje   zamaskowali   gałęziami   z  krzaków.   Wykopali   jamy, 
wykorzystali naturalne zagłębienia terenu.

Od jak dawna byli na wyspie? W zasadzie nie miało to znaczenia, 

bo i tak wiedział, co planują.

 - Zabijemy ich wszystkich - usłyszał słowa jednego z nich, kiedy 

przechodzili obok. 

Lucien ukrył się w domenie duchowej, nie mogli go widzieć.
 - Najpierw muszą trochę pocierpieć - zarechotał inny.
 - Kiedy już demony znajdą się na powrót w puszce, zrobię sobie 

naszyjnik   z   zębów   strażników.   Każdy   ich   oddech   to   czyjeś 
nieszczęście, śmierć albo choroba kogoś mi bliskiego. Mam już tego 
dość. Gdybyśmy wybili ich wcześniej, moja Marilyn nie umarłaby na 
raka. Byłaby ciągle ze mną. Ja to wiem.

  -  Źle będzie działo się na świecie, dopóki nie zrobimy z nimi 

porządku. Tak potrafili omamić ludzi, że cały Budapeszt wierzył w 
anioły z twierdzy, ale historia mówi coś wręcz przeciwnego. Wiecie 
dobrze,   co   stało   się   w   starożytnych   Atenach.   Zniszczyli   miasto 
doszczętnie. Nikt nie przeżył.

Oczywiście szukali puszki. Może już nawet wiedzieli, gdzie jest 

ukryta. Rozumiał, dlaczego tak im zależy na jej znalezieniu. Kiedy 
zabili Badena, pozbawiony strażnika demon Nieufności zaczął czynić 
spustoszenie w świecie. Nikt nie był w stanie go kontrolować, nikt 
nad   nim   nie   panował.   Łowcy   zrozumieli,   że   nawet   jeśli   zabiją 
wszystkich wojowników, nie uwolnią świata od demonów, o ile nie 
zamkną   ich   na   powrót   w   puszce.   Najpierw   jednak   należało   ją 
odnaleźć. 

Liczyła się każda minuta. Lucien przeniósł się lotem błyskawicy 

do   domu,   gdzie   przyjaciele   oglądali   film   w   oczekiwaniu   na   jego 
powrót.

  -   Wreszcie   -   przywitał   go   Strider.   -   Już   zaczynaliśmy   się 

martwić.

 -  Łowcy - oznajmił krótko i wszyscy jak wstali na jego widok, 

tak teraz usiedli z wrażenia. 

Tylko Parys zerwał się z kanapy i wyciągnął broń.

background image

 - Ilu?
 - Doliczyłem się trzynastu, ale może być ich więcej ukrytych w 

jamach. 

Amun sprawdził magazynek w karabinku szybkostrzelnym.
 - Dzisiaj nie będzie żadnego przelewu krwi - oznajmił Gideon z 

szerokim uśmiechem. 

Zamiast popłynąć motorówką, jak planowali wcześniej, zgodzili 

się, żeby Lucien przeniósł ich, jednego po drugim, na wyspę. Należało 
działać szybko. Parys znowu zemdlał w trakcie teleportacji i ubawieni 
przyjaciele musieli go długo cucić. Strider zniósł śmiganie całkiem 
dobrze,   szczerzył   zęby   przez   całą   drogę,   czyli   raczej   krótko,   bo 
przenosiny odbywały się w mgnieniu oka. Amun zachował kamienną 
twarz, a Gideon się porzygał, jak kiedyś Reyes.

Lucien czuł, że Anya cały czas go obserwuje, rozbiera wzrokiem. 

Nie było to miłe, ale Śmierć mruczała, zadowolona nadzwyczajnie.

A   on   był   spięty.   Nie   bał   się   ataku,   był   na   to   przygotowany. 

Chodziło   o   coś   innego.   Przypominał   sobie,   jak   trzymał   ją   w 
ramionach,   i   to   wspomnienie   wywoływało   udrękę.   Nie   mógł 
zapomnieć, jak jęczała, kiedy wodził językiem po jej szyi. Jak twarde 
były   jej   sutki.   Jak   dopominała   się   jego   ust.   Jak   rozchylała   uda, 
zapraszając do nieba. Zdawało się, że taki facet jak on nie mógł nawet 
marzyć o podobnej rozkoszy.

Najchętniej zwinąłby się z wyspy. Chciał znaleźć się z Anyą w 

łóżku, pieścić ją, poczuć jej dłonie na  swoim ciele. Jej usta na jego 
fiucie. Jego usta między jej udami. Po prostu... chciał.

I nie mógł mieć.
Skup się! Schowany w zaroślach mruknął:
 - Nie przeszkadzaj.
 - Co takiego? - stropił się Strider, który przykucnął obok.
 - Nieważne. - Księżyc stał wysoko i srebrna poświata rozpraszała 

mrok nocy. 

Cykady   wygrywały   swój   koncert.   Mógł   sam   rozprawić   się   z 

Łowcami, śmigając po jamach i tunelach, w których się ukrywali, ale 
bał się, że kilku mogłoby mu uniknąć.

 - Jesteś pewien, że to Łowcy? - zapytał Parys przyczajony u jego 

drugiego boku.

background image

 - Tak. Widziałem ich tatuaże. - Każdy Łowca miał wytatuowany 

znak   nieskończoności   na   nadgarstku.   Nieskończone   dobro,   tak 
brzmiało ich credo.

Lucien   nie   uważał   się   za   zdecydowanie   złego,   choć   kiedyś 

pewnie był wcieleniem zła. Demon zmuszał go, by odbierał ludziom 
życie. Zabijał. Czynił to bez oporów, chętnie nawet. W porównaniu z 
tym   odprowadzanie   dusz   w   zaświaty   było   niewinnym   procederem. 
Dawno już uporał się z potrzebą zabijania. Teraz chciał chronić ludzi. 
I żyć w spokoju.

Zdjął go straszny żal, że tak mało jest mu dane. Zacisnął powieki. 

Gdyby był zwykłym śmiertelnikiem, dawno by się ożenił. Miałby z 
Mariah tuzin dzieci. W dzień troszczyłby się o rodzinę, w nocy kochał 
z żoną. Po śmierci trafiłby do raju. 

Nie został stworzony po to, żeby cieszyć się życiem. Pojawił się 

na świecie, by chronić dobrego króla, bronić niebios. Kiedy zawładnął 
nim demon, nawet tego go pozbawiono. Zasłużyłeś na karę, dobrze o 
tym wiesz.

  - To może być zasadzka - powiedział Strider, wyrywając go z 

zamyślenia.

  - Nie wiedzieli,  że ich obserwuję. I nie przygotowywali się do 

walki. 

Parys zacisnął palce na rękojeści sztyletu.
 - Jak to załatwimy?
  - Otoczymy obozowisko. Na mój znak ruszymy na tunele. Nie 

będą   mogli   uciec.  Są   cztery   wejścia,   sprawdziłem.   Parys  i   Strider, 
bierzecie zachodnie, Gideon wschodnie. Amun pójdzie od północy, a 
ja   od   południa.   Wojownicy   kiwnęli   głowami   i   rozeszli   się   na 
stanowiska.

  -   O   rany,   będzie   bitwa.   -   Anya   zmaterializowała   się   u   boku 

Luciena. 

Przykucnęła w zaroślach jak najprawdziwszy wojownik. Owionął 

go zapach truskawek z bitą śmietaną. Krew zawrzała.

  - Cicho - warknął, nie patrząc na nią. Bał się spojrzeć. Gdyby 

spojrzał, najpewniej zapomniałby o wszystkim innym.

 - Nie zaatakujesz mnie? 
Był gotów przysiąc, że usłyszał w jej głosie pretensję.

background image

 - Nie mam teraz czasu dla ciebie. - Chciał ją obrazić, tymczasem 

zabrzmiał   jak   ktoś   głęboko   rozczarowany.   -   Później   sobie 
powalczymy.

 - Lekceważysz mnie. Nie podoba mi się to.
 - Powinnaś się cieszyć.
 - Nie pochlebiaj sobie. - Nie zniknęła obrażona, jak podejrzewał, 

przeciwnie,   przysunęła   się   bliżej.   -   Chcę  wam   pomóc   walczyć   z 
Łowcami. Pozwól mi. Proszę, proszę, proszę. Mogę?

 - Nie. Bądź cicho. - Jeśli wojownicy słyszeli rozmowę, nie dali 

nic   po   sobie   poznać.   Widział   ich   sylwetki   na   wyznaczonych 
pozycjach, a może bardziej się domyślał, niż rzeczywiście widział. 
Przyczajeni w zaroślach, czekali na sygnał.

 - Jestem świetną wojowniczką.
 - Wiem - odparł cierpko. Jeszcze bolała go pierś od ciosu, który 

mu zadała. Ktoś taki jak ona powinien mieć zakaz używania broni. 
Strasznie była seksowna w tej swojej żądzy krwi. A on nie powinien 
widzieć w morderczych zapędach Anyi nic pociągającego.

 - Ty powiedziałaś Łowcom o świątyni?
 - Ałć. W imię czego miałabym im pomagać?
 - Żeby mnie zabili. Nie musiałabyś już się martwić, że ja zabiję 

ciebie.

 - Wcale się nie martwię - stwierdziła rzeczowym tonem. 
Niech go bogi mają w swojej opiece. Czy wszystkie kobiety są 

takie?

  -   Co   ty   tutaj   robisz,   Anyu?   Zostawiłem   cię,   bo   chciałem 

odetchnąć, potrzebowałem przestrzeni. Czasu. Czy to zbyt wiele?

  -   Owszem.   -   Przysunęła   się   jeszcze   bliżej.   -   Ja...   nie   mogę 

przestać o tobie myśleć. Tęskniłam. 

Jej słowa sprawiały ból. Kłamie?
 - Anya.
 - Nic nie mów. Tylko mnie zdenerwujesz i stanie się coś złego. O 

bogowie. - Zaśmiała się cichutko. - Mówię tak jak ty. Pozwól, że wam 
pomogę. Nie będę przeszkadzać. Przysięgam. Słowo skauta. Słowo 
czarownicy. Każde słowo, jakie tylko zechcesz. 

Zawiał   lekki   wiatr   i   kosmyk   włosów   Anyi   musnął   policzek 

Luciena. To wystarczyło, żeby go podniecić.

background image

 - Powiedziałem ci, że masz być cicho. Muszę obserwować teren. 

- Prawdę powiedziawszy, nie był w stanie skupić się na niczym poza 
Anyą. - 1 na miłość boską, zrób coś z włosami!

 - Ściąć?
 - Najlepiej zgól. - Wątpił, niestety, czy nawet wówczas stanie się 

mniej   pociągająca.   Skup   się,   powtórzył   w   myślach.   Łowcy   mniej 
więcej od godziny siedzieli w swoich tunelach. Mieli czas odpocząć, 
odprężyć się. Nikt nie wchodził, nie wychodził. Nie wystawili straży.

  - Naprawdę? - Och, jak się zdumiała. - Chcesz, żebym ogoliła 

głowę jak ten seksowny Vin Diesel? 

Ki czort? Co to za jeden? I dlaczego nagle miał ochotę poderżnąć 

facetowi gardło? Wysunął brodę.

 - Tak.
 - Jeśli ogolę głowę, będę mogła wam pomóc? 
Lucien podejrzewał, że naprawdę była gotowa ogolić się na łyso, 

żeby uzyskać jego zgodę, tyle w jej głosie było zapału. Włosy nie 
miały  dla niej  żadnego znaczenia. Zdumiał  go ten  kompletny  brak 
próżności. Dlaczego stała mu się jeszcze droższa?

 - Nie - powiedział w końcu.
  -   Jesteś   jak   wrzód   na   dupie.   Wiesz,   byłam   już   w   tych   ich 

tunelach. Muszą tam siedzieć od pewnego czasu, mają nawet jeńców. 
Lucien skamieniał.

  - Po pierwsze, weszłaś do ich obozu bez mojego pozwolenia. 

Narażałaś i siebie, i naszą akcję.

  -   Posłuchaj,   słodziutki.   -   W   głosie   Anyi   zabrzmiał   gniew.   - 

Jestem potężną istotą i sama decyduję, czy i kiedy się narażam. Poza 
tym   powinieneś   się   cieszyć,   że  tam   byłam.   Gdyby   mnie   złapali, 
zaoszczędziłbyś sobie kłopotu, nie musiałbyś mnie już zabijać.

 - Po drugie... - ciągnął z rozpędu. - Mają jeńców?
 - Mhm. Dwóch.
Spojrzał na nią wreszcie i zaraz pożałował. W przetykanej złotą 

nitką białej szacie z najdelikatniejszej tkaniny, skąpana w poświacie 
księżyca wyglądała jak królowa z baśni, piękniejsza jeszcze, niż ją 
zapamiętał.

Część   włosów   upięła   na   czubku   głowy,   reszta   spływała 

swobodnie   na   ramiona,   prosząc   o   dotknięcie.   Znowu   odezwało   się 
pożądanie.

 - Co to za jedni? - zapytał z wysiłkiem.

background image

 - Nic nie powiesz o moim pojawieniu się?
 - Nie. - Patrzyć na ciebie to przekraczać bramy niebios. Poczuł 

ucisk w piersi, serce omal mu nie stanęło. Co za męka straszliwa.

  - Po co ja sobie zawracam głowę - mruknęła naburmuszona. - 

Mogłabym   ważyć   pół   tony,   cuchnąć   ściekiem,   dźwigać   torby   ze 
śmieciami i doczekałabym się takiej samej reakcji z twojej strony.

 - Jeńcy - przypomniał jej.
Wzruszyła   ramionami.   Szata   zsunęła   się   z   jednej   strony, 

odsłaniając centymetr po centymetrze jasną skórę. Pierś... Bogowie, 
dałby wszystko, żeby jej dotknąć.

 - No, jeńcy - przytaknęła. - Śmiertelnicy.
Był   gotów   ofiarować   Kronosowi   własną   duszę,   jeśli   bóg 

zgodziłby się oszczędzić Anyę i pozwolił mu ją polizać. Tylko raz 
przesunąć językiem po jej skórze. Niczego więcej nie pragnął. Proszę.

 - No i? Uśmiechnęła się.
 - Mogą posiadać informacje, na których ci zależy. Nie pytaj mnie 

o   nic   więcej,   bo   nic   ci   nie   powiem.   Nie  zauważyłeś   nawet   mojej 
sukni, a ja zadałam sobie wiele trudu, żeby ją ukraść.

 - Nieładnie jest kraść, ale suknia... ładna. - Przesadna oględność. 

Kłamstwo.   Suknia   prezentowała   się   wspaniale.   Jeszcze   wspanialej 
wyglądałaby na podłodze sypialni. Co za głupia myśl.

 - Wiedzą coś o puszce Pandory?
  - Mówiłam ci, nic nie powiem - fuknęła. - Nie miałeś chwalić 

sukni, że ładna, miałeś poprosić, żebym ją zdjęła, bo bez niej będę 
wyglądać lepiej. Lucien, tyle brakuje, o tyle - zbliżyła dwa palce do 
siebie   -   żebym   dała   sobie   spokój.   Klnę   się   na   wszystkich   bogów. 
Tyle!

Nie zwracaj uwagi na to, co mówi. Gotów był założyć się, że 

jeńcy wiedzą coś na temat puszki. Dlatego Łowcy przetrzymywali ich 
u   siebie.   Spojrzał   w   stronę   tuneli.   Nie   może   dopuścić,   żeby   tym 
ludziom coś się stało. Nie tylko chciał ochronić niewinnych, ale też 
wydobyć od nich informacje, które posiadali.

 - Jesteś okropny. Wolałabym już, żebyś próbował mnie zabić, niż 

ignorował.

Westchnął i rozejrzał się po zaroślach. Wojownicy czekali na jego 

sygnał. Zapewne zastanawiali się, skąd ta zwłoka. Nic nie mówiąc 
Anyi, śmignął do Parysa i Stridera. Uprzedził ich, żeby uważali na 
jeńców,   wyjaśnił,   że   potrzebuje   jeszcze   kilka   minut,   po   czym 

background image

przeniósł się do Amuna i Gideona, powiedział im to samo, w końcu 
wrócił do Anyi. Wylądował wprost na niej. Przez moment mógł się 
rozkoszować  ciepłem   jej  ciała.  Mogłeś   wylądować  obok. Owszem, 
mógł, ale nie chciał. W ten sposób miał pewność, że nie ucieknie. Tak 
w każdym razie tłumaczył sobie swoje zachowanie.

 - Ty mały... - Jęknęła cicho z rozkoszy. Przymknęła oczy, długie 

rzęsy rzucały cienie na policzki. - Masz ochotę na pieszczotki? Tak.

  - Nie. Zaczekaj tutaj. -  Śmignął do swojej sypialni w twierdzy, 

żegnany wściekłym prychaniem Anyi. Kiedy na Maddoksie ciążyła 
jeszcze klątwa śmierci, miał ataki tak strasznej furii, że co noc musieli 
przykuwać   go   łańcuchami   do   łóżka   w   obawie   o   własne 
bezpieczeństwo.

Uwolniony   wreszcie   od   klątwy,   Maddox   chciał   je   zniszczyć. 

Próbowali   różnych   sposobów,   ale   wykonane   przez   boga   okowy 
okazały się niezniszczalne.  Lucien nie chciał użyć ich dla spętania 
Aerona, nie mógł się ich pozbyć, bał się, że Łowcy mogą je ukraść, 
więc   ukrył   je   w   swojej   sypialni.   Teraz   wydobył   je   z   dna   szafy, 
przytwierdził dwa końce do łóżka, dwa zostawił otwarte i wrócił do 
Anyi.   Trwała   w   tym   samym   miejscu,   jak   ją   zostawił.   Raz   jeszcze 
spadł   prosto   na   nią.   Oplotła   go   natychmiast   nogami   i   przesunęła 
językiem po jego gardle.

 - Nie wiem, czemu to robisz, ale całym sercem aprobuję.
Biedny Lucien znowu stanął w ogniu, zdesperowany, udręczony 

pożądaniem jak jeszcze nigdy. Kobieta, której pragnął, o której śnił na 
jawie, wierciła się pod nim, pieściła go i dopominała się pieszczot.

Jeden pocałunek. To wszystko.
Nie  wiedział,   czy   to   od   niego   wyszła  ta   myśl,   czy   demon   się 

odezwał. Wiedział za to, że jeśli pocałuje Anyę, nie będzie w stanie 
przestać.   Całowanie   tej   kobiety   było   bardziej   podniecające   niż 
kochanie się z jakąkolwiek inną. Nawet gdyby miejsce było bardziej 
odpowiednie i czas sprzyjający, nie powinien pozwalać sobie na takie 
rozkosze z kobietą, którą miał zabić. Nie pozwól, żeby historia się 
powtarzała, skończ z tym. 

 - Lucien - tchnęła. - Pocałuj mnie.
  -   Wkrótce   -   obiecał.   Nie   byłby   w   stanie   zgładzić   jej   bez 

ostatniego pocałunku.

background image

Przeniósł ich oboje do swojego pokoju w twierdzy, ułożył Anyę 

na łóżku, chwycił ją za ręce i zamknął nadgarstki w łańcuchach. Klik. 
Nie protestowała. Rozejrzała się, zadowolona.

  -   Hm...   Twoja   sypialnia.   Bardzo   czekałam   na   zaproszenie.   - 

Wygięła  biodra  tak,  że dotykała  jego bioder,   o bogowie,  i  zaczęła 
mruczeć jak kotka. Cudny dźwięk, połączony z pełnymi satysfakcji 
pomrukami demona.

  - To jakaś nowa, niegrzeczna zabawa? - Ugryzła go lekko w 

ucho.   -   Cokolwiek   zdarzy   się   w   Budzie,   pozostanie   w   Budzie. 
Obiecuję.

I znowu erekcja, żar w żyłach, już nie żar, gorąca lawa. Pożądanie 

ogarniające całe ciało. Już otworzył usta, chciał ją pocałować, jak to 
sobie   obiecywał,   jak   jej   obiecywał...   Powstrzymał   się   w   ostatniej 
chwili.

Nie będzie kontaktu. Nie będzie całowania. Jeszcze nie. Musiał 

zlikwidować Łowców.

Nie straci dla niej głowy. Nie będzie jej pragnął. Anya niedługo 

umrze. Gdyby został jej kochankiem, czułby się podle, zrównałby się 
ze swoim demonem. Godne pogardy.

  - Nie zabawisz się ze mną? - spytała tym swoim zmysłowym 

głosem. - Nie pocałujesz mnie? Już najwyższy czas.

 - Anya. - Nie wiedział, co powiedzieć. Leżał na niej, rozsunęła 

szerzej nogi, zapadał się w nią. Nie miał najmniejszego wpływu na 
erekcję.

Ugryzła go w szyję i zaczęła się poruszać rytmicznie. Chwycił ją 

za biodra, by się uspokoiła. Drogo go to kosztowało. Zacisnął z całych 
sił zęby. Odmawianie sobie zaspokojenia było najgorszą katorgą, na 
jaką mógł się skazać.

 - Podoba mi się ta zabawa - szepnęła. - Są jakieś zasady?
 - Jedna - wycedził przez zaciśnięte zęby.
 - Powiedz. - Pocierała kolanami jego biodra.
 - Jedyna zasada... - Ujął jej twarz w dwa palce, gładził kciukiem 

aksamitny policzek. Mógłby przeciągać tę bliskość w nieskończoność, 
trwać tak. Zapomnieć się, zatopić w niej. - Musisz tu zostać.

 - Mhm. Chętnie. - Zachmurzyła się. - Ale z tobą, jasne?
  -   Nie.   -   Podniósł   się   z   łóżka.   Ciało   protestowało,   demon   go 

przeklinał.   Nagle   zostawienie   Anyi   samej   sobie   wydało   mu   się 

background image

najgorszą zbrodnią, jakiej kiedykolwiek się dopuścił. Zachmurzyła się 
jeszcze bardziej.

 - Lucien? Co... - Chciała unieść ręce, nie mogła. Szarpnęła się, 

spojrzała na niego spod przymkniętych powiek. - Nie rozumiem.

 - Nie licz na rozkosze. - Nie teraz. - Chyba że będziesz zabawiać 

się sama z sobą. Bogowie, nie myśl tak.

 - Musiałbyś mnie rozkuć - zauważyła trzeźwo. 
Znowu   inna   odpowiedź,   niż   się   spodziewał.   Stłumił   jęk 

narastający   w   gardle.   Anya...   Dłoń   między   udami...   Pociera 
łechtaczkę...   Doprowadza   się   do   orgazmu...   Skoro   na   samą   myśl 
uginały się pod nim kolana, niczym pod zwykłym śmiertelnikiem, jak 
by zareagował, gdyby naprawdę to widział?

  - Zostaniesz tutaj - wykrztusił. - Bądź cicho. Wrócę po ciebie. 

Masz moje słowo. 

  -   Wrócisz   po   mnie?   -   Otworzyła   szeroko   oczy.   -   Dokąd   się 

wybierasz? Postaraj się o pejcz i obrożę, bo tego właśnie chcesz, albo 
będziesz żałował.

  -   Wracam   na   wyspę.   Wrócę,   jak   tylko   rozprawimy   się   z 

Łowcami. Zatchnęła się, zaszokowana. Może też dotknięta, ale o tym 
wolał nie myśleć.

 - Mogę przenieść się razem z tobą, mimo że przykułeś mnie do 

łóżka.

 - Z tych łańcuchów się nie uwolnisz. Są zrobione specjalnie dla 

nieśmiertelnych.

Wpatrywała   się   w   niego   z   gniewem   w  oczach,   z   zaciśniętymi 

ustami. Wolałby, żeby ich nie zaciskała, żeby błądziły po jego ciele. 
Mógł   marzyć.   Jeśli   miał   jakieś   szanse,   to   je   dzisiaj   ostatecznie 
przekreślił. Tak lepiej, mówił sobie, ale nie umniejszało to gorzkiego 
żalu.

 - Mówisz, że nie będę mogła się przenieść? - Zazgrzytała zębami.
 - To właśnie mówię.
 - I tak mnie zostawisz?
  -  Tak. Zachowuj   się  -  rzucił  jeszcze i  zmaterializował  się  na 

greckiej wysepce. Ledwie dotknął stopami trawy, zaczęły go dręczyć 
wyrzuty sumienia, znowu dawało znać o sobie pożądanie. Wyrzuty 
sumienia,   bo   zostawił   ją   w   twierdzy   samą,   skutą   łańcuchami, 
bezbronną. Pożądanie, bo jeszcze przed chwilą czuł pod sobą jej ciało.

background image

Anya chyba go pragnęła. A on wszystko przekreślił. Co ma z nią 

zrobić? Ta kobieta była jedną wielką udręką.

Pewnie   teraz   go   nienawidzi.   Nigdy   mu   nie   wybaczy.   Ona... 

Pojawiła się przed nim i przyłożyła mu w oko.

 - Sukinsyn - prychnęła.
Patrzył na nią zdumiony, przemagając ból. Cholera, ależ ona jest 

silna.   Chyba   złamała   mu   kość   policzkową.   Czuł,   jak   twarz   mu 
puchnie.

 - Jak się uwolniłaś? - Nikt dotąd nie zerwał wykutych na Olimpie 

pęt.

 - Mam swoje sposoby.
 - Jak? - dopytywał się.
 - Nie możesz mnie więzić. Ja nie dam się więzić. Jeśli jeszcze raz 

zrobisz   coś   takiego...   -   Zacisnęła   dłonie.   -   Wolność   jest   dla   mnie 
wszystkim. Powinieneś sam to wiedzieć, bo nosisz w sobie demona. 
Przez   wieki   musiałeś   odprowadzać   co   noc   swojego   przyjaciela   w 
zaświaty. Uwolniłam cię od tego obowiązku. Pamiętasz? A ty teraz 
próbujesz   odebrać   mi   wolność...   Och!   Mogłabym   jednym   palcem 
przeciąć cię na pół. Tak lepiej, pamiętasz, jak sobie tłumaczyłeś?

  - W te  łańcuchy zakuwano bogów. Nigdy nie zawiodły. Tylko 

klucz może je otworzyć, a ja mam go w kieszeni.

 - Wielkie mi co, ty pieprzony skurwielu. Mówiłam ci, że jestem 

potężna, nie moja wina, że nie słuchałeś. Pomogę wam zlikwidować 
Łowców.   Będziesz   miał   szczęście,   jeśli   przypadkiem...   no,   z 
rozmysłem   nie   zlikwiduję   i   ciebie.   Biorę   się   do   roboty,   nie   będę 
czekać, aż zdecydujesz się ruszyć do ataku. - Spojrzała w kierunku 
obozowiska, policzyła coś na palcach. - Do zobaczenia przy drugim 
tunelu, słodziutki. Tam siedział największy, najgorszy Łowca, kiedy 
ostatni raz sprawdzałam. Powiem sobie, że to ty, i wbiję mu dupę w 
ścianę.

Zniknęła,   zostawiając   za   sobą   obłok   zapachu   truskawek   ze 

śmietaną i wyniosłego gniewu. Niech to szlag! Gwizdnął i ruszył na 
obozowisko.   Zniecierpliwieni   długim   czekaniem   przyjaciele 
wyskoczyli z ukrycia, pognali za nim, jakby się zerwali z uwięzi. 

Dobiegł do drugiego tunelu, odrzucił zadaszenie i stoczył się do 

środka. Gideon trochę się zdziwił, ale bez słowa skoczył jego śladem.

Czyjś   pomruk,   krzyk.   Lucien   natężył   wzrok.   Cholera...   nie 

widział Anyi, nie widział...

background image

Łowcy.   Są.   Dwóch,   w   kącie.   Jeden   bił   starszego   mężczyznę, 

drugi   znęcał   się   nad   młodszym.   Obaj  jeńcy   błagali,   żeby   oprawcy 
przestali.

 - Powiedz, co wiesz, i skończy się twoje cierpienie - odezwał się 

Łowca.   Zabrzmiało   to   dziwnie   spokojnie   w   ustach   kogoś   tak 
rozjuszonego jak on. - Niczego więcej od ciebie nie chcę.

  - Nie wrócę stąd z pustymi rękoma.  - Drugi Łowca, wysoki, 

muskularny, kopnął starszego mężczyznę w brzuch.

 - Przestań! - krzyknął młodszy z jeńców. - On nic nie wie.
  -   Wie.   Musi   wiedzieć.   Powie   albo   zginie.   Nie   macie   innego 

wyjścia. 

Ten, który kopał, pochylił się nad jeńcami.
  -   Wybierzecie  śmierć,   będziecie   umierali   powoli,   w   mękach. 

Rozumiecie?

  - Zostawcie w spokoju mojego ojca. - Młodszy z jeńców objął 

starego, starał się osłonić go własnym ciałem.

  -   Przysięgam,   że   powiedzieliśmy   wam   wszystko,   co   wiemy. 

Wypuście nas. Proszę.

  - Nie powiedzieliście wszystkiego. Kryjecie te demony, może 

nawet   wysługujecie   się   im.   Anya   jakby   czekała   na   pojawienie   się 
Luciena. Przyskoczyła do wyższego, potężnego Łowcy i poderżnęła 
mu gardło, zanim zdążył ją zauważyć. Ciało osunęło się na ziemię, a 
ona wyszczerzyła zęby do Luciena, jakby mówiła: „Patrz i podziwiaj". 

Zabiła człowieka brutalnie, bez chwili wahania, miała na rękach 

jego krew. Świat Luciena zachwiał się w posadach. Ta kobieta była 
pięknym aniołem. I potrafiła mordować. Jak on.

Chociaż był zupełnie oszołomiony jej widokiem, chociaż myślał 

tylko o niej, udało mu się cisnąć dwa sztylety w drugiego Łowcę. 
Jeden   utkwił   w   gardle,   drugi   w   udzie.   Oba   oznaczały   niemal 
natychmiastową   śmierć,   a   on   chciał   mieć   absolutną   pewność,   że 
Łowca szybko skona. Nie podobało mu się, że Anya naraża się na 
niebezpieczeństwo, chociaż nieśmiertelna. Wściekłość go ogarniała na 
myśl, że któryś z łotrów mógłby zrobić jej krzywdę.

 - Za tobą! - krzyknęła strasznym głosem. Odwrócił się za późno 

o ułamek sekundy. Z cienia skoczył ku niemu kolejny Łowca. Zwarli 
się,   upadli   na   ziemię,   przeciwnik   uniósł   nóż,   gotów   do   zadania 
śmiertelnego ciosu. Zaślepiony potrzebą mordu nie zastanawiał się, że 
zabijając Luciena, uwolni demona.

background image

  -   Diabelskie   nasienie   -   wydyszał.   -   Czekałem   na   ten   piękny 

dzień.

Lucien wy  śmignął się. Kiedy Łowca padł na twarz, stał już za 

jego plecami. Nachylił się i złamał mu kark. Anya też już była przy 
nim, wbiła sztylet w pierś napastnika. Lucien wyprostował się.

 - Gdzie reszta? - zapytał zdyszany.
  -   Nie   widziałam   nikogo   poza   tymi   trzema.   -   Wytarła 

zakrwawione ręce o dziewiczo białą szatę. I znowu widok był bardziej 
podniecający,   niż   kiedy   leżała   na   jego   łóżku.   Piękna,   subtelna, 
śmiertelnie niebezpieczna i odważna. Księżniczka wojowniczek. Ona 
też  musiała  być pod wrażeniem,  bo patrzyła na niego pożądliwym 
wzrokiem.

 - Celnie rzucasz - pochwaliła.
Odwrócił się szybko, żeby nie zobaczyła wzwodu, i zaczął się 

rozglądać. Łowcy zadali sobie sporo trudu, przygotowując kryjówkę. 
Przestronny   tunel,   rozwidlające   się   korytarze,   które   musiały 
prowadzić do następnych pomieszczeń, ściany wzmacniane drewnem. 
W głębi stół z puszkami z jedzeniem, chrust na opał...

Kątem   oka   zobaczył,   że   Anya   nachyla   się   nad   jeńcami.   Obaj 

wciskali się w kąt, musieli się bać, że anioł zemsty i ich nie oszczędzi.

 - Nie bójcie się - przemówiła łagodnym głosem. - Ja wykańczam 

tylko złych facetów. Nic wam nie zrobię. Wyprowadzimy was stąd.

Tyle w niej łagodności. Nawet Lucien był oczarowany.
Z jednego z korytarzy dobiegł łoskot, zaraz potem przeraźliwy 

krzyk.   Po   chwili   równie   rozdzierający   krzyk   z   innego   korytarza.   I 
cisza. Lucien skoczył, zasłonił sobą Anyę, gotów do walki. Zamiast 
spodziewanych   wrogów   pojawił   się   Parys   z   rozciętą   twarzą,   cały 
posiniaczony.

 - Zabiłem dwóch - oznajmił z dumą, acz trochę słabym głosem.
Z sąsiedniego korytarza wyłonił się zbryzgany krwią Amun. Nic 

nie   powiedział,   nigdy   nic   nie   mówił,   kiwnął   tylko   głową.   On   też 
pokonał swoich przeciwników. Tuż za nim szli Strider i Gideon, obaj 
uśmiechnięci od ucha do ucha.

 - Ja załatwiłem trzech - zameldował. Lucien zauważył, że utyka. 

- Dostałem w udo, ale zwyciężyliśmy.

 - Mnie się nie udało - rzucił Gideon hardo.
  - Wygląda na to, że wszystkie te ziemianki są połączone. - Na 

pięknej   twarzy   Parysa   widać   było   zmęczenie.   Gonił   resztkami   sił. 

background image

Zwykle o tej porze miał już zaliczone jedną, dwie kobiety. Musiał 
mieć   zaliczone,   żeby   zaspokoić   głód   demona.   Nieszczęsna 
Rozwiązłość stukała się ostatnio poprzedniego dnia w samolocie. Od 
tego czasu nic.

Anya zostawiła jeńców i stanęła obok Luciena. Trzej wojownicy 

wciągnęli   gwałtownie   powietrze.   Pełni   uznania,   zachwyceni, 
zaskoczeni? Nie wiedziała.

  -   Co   ona,   do   diabła,   tu   robi?   -   chciał   wiedzieć   Strider.   -   I 

dlaczego bogini mniejsza walczy z Łow...

 - Ej! Nie jestem żadna mniejsza! - Tupnęła nogą. 
Lucienowi nie dane było odpowiedzieć. Śmierć, coraz  bardziej 

niespokojna,   bardziej   namolna   niż   zwykle,   domagała   się   nowych 
dusz.   Skomlała   głośno,   targana   sprzecznościami,   bo   rwała   się   do 
swoich zadań, jednocześnie chciała zostać przy ślicznej Anyi. Jakim 
sposobem potrafiła zawładnąć demonem? Jaką moc musiała posiadać?

 - Wrócę - mruknął i przeniósł się ze świata materialnego w świat 

duchowy.   Mógł   zostawić   ciało   na   wyspie,   ale   wtedy   przyjaciele 
musieliby pilnować pustej skorupy.

Nie widział ich już, znikli z jego pola widzenia. Dostrzegał tylko 

ciała Łowców, zbroczone krwią, bez życia. Ich dusze jeszcze się tam 
kołatały, czekały na niego.

 - Anya - zawołał. 
Nie chciał zostawiać jej z wojownikami. Kto wie, co może im 

wpaść do głowy, szczególnie Parysowi.

Nie   pojawiła   się.   Wcześniej   kilka   razy   towarzyszyła   mu, 

wyczuwał   jej   obecność.   Dlaczego   teraz   nie   odpowiedziała   na 
wezwanie? Ta kobieta potrafi sobie radzić. Pokazała ci to dowodnie. 
Pospiesz  się! Lucien nie musiał  zajmować  się wszystkimi  duszami 
umierających. Wiele z nich pozostawało na  ziemi, trzymały się tego 
świata, niewidzialne lokatorki ni tego, ni owego. On sam pewnie by 
zwariował, gdyby musiał przebywać cały czas w domenie duchowej, 
między   ziemią   a   piekłem,   ziemią  a   niebem.   Czasami   miał   dość 
odprowadzania duszyczek do miejsca przeznaczenia.

Zawsze wyczuwał instynktownie, gdzie która ma trafić. Zdarzało 

mu się widzieć ostatnie chwile życia  i bezwzględnych okrutników, i 
ludzi nieskończenie dobrych.

Westchnął. Wszyscy zabici Łowcy mieli czarną aurę. Źli ludzie, 

do cna wypaczeni. Niedługo będą smażyć się w wiecznym ogniu. Nie 

background image

dziwiło go to. Zdarzali się Łowcy, którzy szli do nieba, ale tym tutaj 
pisane   było   piekło.   Musieli   zapłacić   za   swój   fanatyzm,   za   to,   że 
torturowali niewinnych.

 - To jest ten spokój, za którym tak tęskniłeś? - Lucien podpłynął 

do pierwszych zwłok. Wyciągnął dłoń, zagłębił ją w piersi Łowcy. 
Kiedy   wyczuł   lodowatą   duszę,   zacisnął   palce.   Dusza   wierzgnęła, 
próbowała się uwolnić.

 - Nie! - krzyknęła. - Nie. Puść. Chcę tu zostać. 
Demon ujrzał w jednym błysku wszystkie grzechy zmarłego, a 

jak   demon,   to   i   Lucien.   Ten   człowiek   za   życia   stawiał   się   ponad 
prawem,   mordował   każdego,   kto   wszedł   mu   w   paradę,   mężczyzn, 
kobiety,   dzieci,   wszystko   w   imię   naprawy   świata.   Łotr.   Mocno 
dzierżąc   opierającą   się   duszę,   stanął   u   bram   piekieł.   Nie   mylić   z 
Hadesem. Hades zarezerwowany był dla tych, którzy nie zasłużyli ani 
na męki piekielne, ani na chwałę w niebiesiech. Ta tutaj duszyczka 
zapracowała sobie na wiekuiste płomienie. Choć wrota do palenisk w 
najniższym   kręgu   były   zawarte,   Lucien   czuł   bijący   stamtąd   żar, 
słyszał   krzyki   umęczonych   i   diabelski,   szyderczy  śmiech.   Zapach 
siarki był tak intensywny, że zrobiło mu się niedobrze.

Przez   tysiące   lat   co   noc   przyprowadzał   tu   Maddoksa.   Pragnął 

ulżyć przyjacielowi i nie był w stanie mu pomóc. Nic nie można było 
zrobić. Dopóki nie pojawiła się Anya. Wybawiła ich obydwu i lubiła o 
tym przypominać.

 - Proszę! - jęczała dusza. - Ja przepraszam za...
 - Daj sobie spokój - uciszył ją Lucien. Nasłuchał się przez wieki 

różnych targów. Żadne prośby i błagania go nie wzruszały.

Co zrobisz, kiedy Anya zacznie cię błagać? Co wtedy?
Tym   razem   zrobiło   mu   się   niedobrze   na   myśl,   że   ma 

przyprowadzić tutaj tak piękną istotę. Cokolwiek złego uczyniła, nie 
zasługiwała   z   pewnością   na   to,   żeby   smażyć   się   w   piekle.   Może 
jednak trafi po śmierci do nieba. Oby. Choć tyle.

  -   Proszę!   -   zawył   Łowca,   kiedy   otworzyło   się   przejście   do 

najniższego   kręgu   piekieł.   Buchnęły   pomarańczowe   płomienie,   w 
nozdrza   uderzył   udziesięciokrotniony   zapach   siarki,   swąd 
przypiekanych ciał, palących się włosów.

Dusza   wiła   się,   oszalała   z   przerażenia.   Lucien   zobaczył 

wyciągające   się   poprzez   płomienie,   pokryte   łuską   pazury,   usłyszał 

background image

diabelski chichot. Mógł już wrzucić duszę na dno piekła. Jeszcze tylko 
rozdzierający wrzask i przejście się zawarło.

Nie wiedział, co trzyma demony w piekle. W każdym razie coś je 

tam   trzymało,   siła,   która   nie   mogła   zatrzymać   w   podziemiu   jego 
demona,   jako   że   nie   został   oddelegowany   na   dół   po   tym,   jak   - 
podziękuj sam sobie - wymknął się z puszki Pandory. Gdybyś nie 
otworzył   puszki,   pewnie   nigdy   nie   spotkałbyś   Anyi.   I   tak   byłoby 
lepiej. Chociaż teraz myślał, że to niemożliwe, nie spotkać Anyi. Nie 
wyobrażał sobie świata bez niej. I nie wyobrażał sobie, jak mają zabić. 
No tak, ale gdyby jej nie spotkał, nikt nie kazałby mu jej zabijać.

Odprowadził   wszystkich   zabitych   Łowców,   po   czym   znów 

znalazł się w świecie materialnym, w tunelu na wyspie. Pusto tu było 
teraz i głucho. Nie wiedział już, czy przytłaczająca cisza jest wiele 
lepsza od krzyków potępieńców. Myśli bezwiednie kierowały się ku 
Anyi.

Stała się jego obsesją.
Zniknęła, nie czekała na niego. Strasznie był zawiedziony.
Dopiero po długiej chwili dostrzegł krzątających się w milczeniu 

przyjaciół. Musieli, widać, opatrzyć  nieszczęsnych jeńców. A może 
Anya się nimi zajęła, zanim zniknęła?

  -   Nie   rozumiem   -   odezwał   się   Parys   do   zmaltretowanego 

śmiertelnika. - Za co?

  - Artefakty - powiedział stary, z trudem otwierając opuchnięte 

usta. - Bezcenne, godne bogów, obdarzone mocą. Każdy z nich zbliża 
właściciela do puszki Pandory. 

Puszka   Pandory.   Te   dwa   słowa   wystarczyły,   żeby   Lucien 

nadstawił uszu. Podszedł do jeńców.

 - W jaki sposób artefakty pomogą nam odnaleźć puszkę?
Amun stał z boku. Kiedy Lucien się odezwał, zwrócił ku niemu 

głowę. Strider zerknął w jego stronę i mruknął:

 - Miło, że wróciłeś.
 - Kobieta?
  -   Jest   tutaj   -   skwapliwie   zapewnił   Gideon,   co   oznaczało,   że 

naprawdę zniknęła. 

Stanął obok Amuna i czekał, aż ktoś udzieli mu wyjaśnień. 
 - Zabrała się stąd zaraz po tobie - powiedział Strider.
 - O co jej właściwie chodzi?

background image

Lucien nie odpowiedział, bo nie znał intencji Anyi. „Tęskniłam za 

tobą". Czy rzeczywiście tęskniła? Nie potrafił powiedzieć. Była tak 
tajemnicza jak piękna.

 - Kim są ci ludzie i w jaki sposób artefakty mają nam pomóc w 

odnalezieniu puszki? 

Strider wzruszył ramionami na tę nagłą zmianę tematu.
  -   Dwaj  śmiertelnicy,   którzy   poświęcili   życie   studiowaniu 

mitologii. Nie wiem.

 - Możemy wrócić do domu? - odezwał się młodszy z mężczyzn. - 

Proszę.

 - Zaraz was wypuścimy - obiecał Lucien. - Najpierw chcieliśmy 

się tylko dowiedzieć, co powiedzieliście Łowcom.

 - Łowcom? - zapytali obaj chórem.
 - To ci, którzy was pojmali.
 - Dranie - wycedził młodszy przez zaciśnięte zęby.
 - Zabijecie nas, kiedy wam powiemy?
  - Nie. - Strider zaśmiał się. - Spójrzcie na mnie i spójrzcie na 

siebie. Ja nie zajmuję się takimi pchełkami. 

Stary omal się nie zakrztusił. Otworzył usta.
 - Nic nie mów - powstrzymał go syn.
 - Wszystko w porządku. Powiem im. - Stary odetchnął głęboko. - 

Według   starych   podań   istnieją   cztery   artefakty.   Wszystkowidzące 
Oko, Opończa Niewidka, Klatka Musu i Kij Samobij. 

O dwóch Lucien słyszał dawno, temu. Dwa pozostałe nigdy nie 

obiły mu się o uszy. Poczuł się głupio. Ci dwaj śmiertelnicy, jeśli 
mieli rację, wiedzieli więcej o jego świecie, niż on, niegdyś żołnierz w 
służbie bogów. Co za paskudna ironia.

 - Opowiedzcie o nich. Proszę. 
Stary miał lęk w oczach, ale mówił dalej:
  -   Według   niektórych   legend   wszystkie   cztery   należały   do 

Kronosa, według innych każdy znajdował się w posiadaniu  innego 
Tytana.   Wszystkie   przekazy   zgodne   są   co   do   jednego:   kiedy   Zeus 
pokonał Kronosa, zadbał, by zostały rozproszone po świecie, tak by 
król bogów nie mógł ich odnaleźć, gdyby jakimś cudem udało mu się 
wydostać na wolność. Znał przepowiednię, która mówiła, że Tytani w 
końcu zwyciężą Greków.

Dlaczego  Zeus   uwięził   Kronosa,   zamiast   go   zabić?   I  dlaczego 

Kronos nie odebrał życia Zeusowi, kiedy uciekł z Tartaru? Dlaczego 

background image

on   też   wolał   uwięzić   przeciwnika?   Bogowie.   Chyba   nigdy   ich   nie 
zrozumie, nawet gdyby badał latami ich obyczaje i zachowania, jak ci 
dwaj tutaj.

  -   Co   jeszcze   wiecie   o   tych   artefaktach?   Młodszy   podjął 

opowieść:

  - Wszystkowidzące Oko pozwala zajrzeć w zaświaty, wskazuje 

właściwą   drogę.   Opończa   chroni   przed   złymi   spojrzeniami.   Kij 
Samobij   potrafi   sprawić,   że  rozstąpią   się   wody   oceanów.   Z  Klatki 
nikt, kogo tam zamknąć, nie będzie mógł się wydostać. Trzeba mieć 
wszystkie cztery, żeby ruszyć na poszukiwanie puszki. Czemu,  nie 
wiemy. Tak mówi legenda.

 - A gdzie artefakty są teraz? - wyrwał się Parys. 
Wojownicy cisnęli się wokół jeńców w oczekiwaniu odpowiedzi. 

Stary westchnął, odsunął się głębiej w kąt, jakby się bał, że mocarni 
mężowie rozgniotą go jak pchełkę, gdy tylko wypowie słowo.

  - Nie wiemy. - Zaśmiał się gorzko. - Od dawna ich szukamy i 

nigdy   nie   natrafiliśmy   na   żaden   trop,   który   potwierdzałby,   że 
naprawdę istnieją.

  -   Dlatego   te  łotry   sprowadziły   nas   tutaj   -   dodał   młodszy.   - 

Myśleli, że pomożemy im, wskażemy, gdzie mają szukać.

 - Znaleźli coś? - zapytał Lucien.
  - Nie. - Młodszy pokręcił głową. - Z każdym dniem byli coraz 

bardziej zniechęceni. Wszędzie mają swoich ludzi, szukają po całym 
świecie. Chciałbym, żeby było inaczej, ale mocno  wątpię, czy jest 
sens szukać. Gdyby artefakty rzeczywiście istniały, znaleźlibyśmy je 
już dawno.

Lucien wiedział, że Łowcy są wszędzie, ale nie miał pojęcia o 

magicznych   przedmiotach.   Sam   był   sobie   winien.   Świadomie 
izolował się od świata i żył spokojnie za murami twierdzy. Niebo było 
tylko gorzkim wspomnieniem. Nigdy więcej.

Kronos chciał odzyskać artefakty. Za wszelką cenę. Może dałoby 

się   to   wykorzystać.   Musi   przenieść   się   do   Rzymu,   powtórzyć 
Sabinowi i reszcie, czego się dowiedział.

 - To wszystko? - zwrócił się do jeńców. Obaj pokiwali ostrożnie 

głowami.

 - Dziękujemy wam za informacje. Pora wracać do domu. - Ujął 

ojca i syna za ręce.

background image

 - Mieszkamy w Atenach - odezwał się młodszy drżącym, pełnym 

nadziei   głosem.   -   Znajdziemy   drogę.   Damy   sobie   radę.   Staremu 
spływały po policzkach łzy ulgi.

  -   To   my   dziękujemy.   Ty...   jesteś   jednym   z   nieśmiertelnych? 

Zniknąłeś wcześniej.

 - Podajcie mi swój adres. - Lucien udał, że nie słyszał pytania. - 

Odstawię was na miejsce. 

Ojciec   spojrzał   na   niego   z   rewerencją,   podał   adres   i   Lucien 

śmignął   nieszczęsnych   jeńców   do   domu.   Anya   już   tam   na   nich 
czekała,   chodząc   niespokojnie   po  niewielkiej,   ale   wygodnie 
urządzonej bawialni. 

Przywitała Luciena z obojętną miną.
  -   Sprawię,   że   nie   będą   nic   pamiętać   -   oznajmiła   równie 

obojętnym głosem. - Ani spotkania z Łowcami, ani z wami.

Lucien nie posiadał się z radości, że znowu ją widzi i że gotowa 

jest nadal mu pomagać, ale nie odezwał się słowem i po prostu wrócił 
na   wyspę.   Od   słowa   do   słowa   i   znowu   zaczęłoby   się   proszenie  o 
pocałunki,   tęsknota   za   jednym   dotknięciem,   jedną   pieszczotą.   W 
końcu będzie musiał sprzeciwić się Kronosowi.

Nie zabiję jej, zabiję ciebie.
Nie obchodziło go już, jakie klątwy bóg może rzucić na niego i 

jego przyjaciół. Nie dbał o to, że król  Kronos może ich skazać na 
wiekuiste cierpienia.

Bez Anyi i tak by cierpiał.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

  -   Ogolić   głowę   -   mruknęła   Anya   ponuro.   Co   powiedziałby 

Lucien, gdyby rzeczywiście to zrobiła? Następnym razem pokazała 
mu się łysa? Pewnie stwierdziłby, że jest paskudna i dała się nabrać. 
Miałby dobre powody, żeby jeszcze bardziej zawzięcie się jej opierać. 
- Bęcwał. A jednak, głupia, tęskniła za nim.

Kiedy   on   odprowadzał   dusze   Łowców,   ona   delegowała   się   do 

domu jeńców, wiedząc, że go tam spotka. Omal nie rzuciła mu się na 
szyję, szczęśliwa, że jest cały i zdrowy, a po siniaku nie ma już prawie 
śladu.   Z   trudem,   ale   jakoś   zapanowała   nad   sobą,   powściągnęła 
szalejące   w   sercu   emocje.   Z   Aten   smutna   i   samotna   wróciła   na 
Hawaje.   Włożyła   ulubiony   jednoczęściowy   biały   kostium   i   ruszyła 
brzegiem oceanu, kopiąc mokry piasek. Wilgotne włosy opadały na 
plecy. Słońce grzało mocno.  Emocje, które chwilowo udało się jej 
stłumić, wracały nieubłaganie, jak powraca na brzeg fala przybojowa.

 - Chciałam mu tylko pomóc.
I jaką zapłatę otrzymała w zamian za dobre chęci? Udawał, że jej 

pragnie, przykuł ją nawet do łóżka, po czym zniknął. To bolało. Nie 
potrafiła już obyć się bez niego, a on uciekał.

 - Jestem idiotką.
Żaden facet nigdy nie poruszał jej tak jak on, a mimo ciążącej na 

niej klątwy miała ich trochę. Sami śmiertelnicy. Bawili ją do czasu, 
obsypywali komplementami, po czym szybko o nich zapominała. O 
Lucienie   też   chciała   zapomnieć.   Ci   godni   zapamiętania   zostawali 
potem   jej   przyjaciółmi.   Starzeli   się,   umierali,   żegnała   ich   ze 
smutkiem,  nawet jeśli przyjaźń była dość luźna. W gruncie  rzeczy 
pogardzała kondycją ludzką, uważała ją za słabość. Od dawna już nie 
zadawała się z ludźmi. Czasami czuła się taka samotna, że zasypiała, 
tuląc   miśka,   którego   ukradła   na   hucznym   otwarciu   wielkiego 
magazynu z zabawkami.

Przy Lucienie nie czuła się samotna. Ekscytował ją. Każda chwila 

spędzona z nim niosła niespodziankę. A on nie chciał mieć z nią nic 
do czynienia.

background image

Wrrrr! Od tej chwili będzie się trzymała od niego z daleka. Niech 

jej   szuka.   W   końcu   będzie   musiał,   jeśli   chciał   wypełnić   rozkaz 
Kronosa.

Jednak cierpliwość nigdy nie była jej cnotą, bo już pod koniec 

dnia dałaby wszystko, żeby zobaczyć Luciena.

 - Nie jestem idiotką. Jestem pieprzniętą idiotką. 
Przyglądała się, jak Lucien walczy, i była to najbardziej seksowna 

scena, jaką kiedykolwiek zdarzyło się jej widzieć. Kiedykolwiek. Był 
szybki,   śmiertelnie   niebezpieczny.   Śmierć   wcielona,   z   zapowiedzią 
wiecznego potępienia w oczach o różnych barwach. Nie sposób się 
oprzeć takiemu widokowi. Ciągle była pod wrażeniem.

Lubiła ich sparringi. Dobrze się czuła w jego towarzystwie. Kiedy 

znikał, robiło się nudno. 

Nic   z   tego   nie   rozumiała.   Był   tak   poważny,   że   właściwie 

powinien być nudny. A jednak potrafił ją rozbawić, każda jego uwaga 
stanowiła wyzwanie. Przy nim ożywała, choć to dziwne, był przecież 
strażnikiem Śmierci.

Czuł coś do niej? Cokolwiek poza lekceważeniem i irytacją? Jeśli 

tak, dobrze ukrywał swoje uczucia. Chyba że akurat ją całował. Wtedy 
stawał   się   kompletnie   innym   człowiekiem.   Namiętnym,   czułym, 
trochę szalonym. Całował całym ciałem, tonęła w jego pożądaniu, w 
chmurze różanego zapachu.

  -   Kogo   ja   chcę   oszukać?   Wracam   do   niego.   Kronos   dobrze 

wybrał wykonawcę wyroku śmierci. Nie mogła długo wytrzymać bez 
Luciena, nie chciała, żeby on zbyt długo cieszył się jej nieobecnością. 
Była   nawet   gotowa,   za   jeden   pocałunek,   pozwolić   mu   na   próbę 
egzekucji.

 - Może być zabawnie - mruknęła, teleportując się.
Lucien po powrocie na wyspę od razu poczuł zapach truskawek. 

Anya.   Odprowadzał   do   nieba   całą   grupę   Amerykanów.   Jechali   na 
imprezę parafialną, lecz autokar zderzył się z ciężarówką prowadzoną 
przez pijanego kierowcę. Wszyscy zginęli.

Bezsensowna, niepotrzebna śmierć. Na szczęście uodpornił się na 

tyle, że nawet dusze dzieci nie robiły na nim wrażenia. Nie mógł sobie 
pozwolić na przeżywanie każdego odejścia, inaczej by się rozsypał.

Już się sypiesz, myśląc bez przerwy o Anyi.
Myśl   wyszła   od   niego,   ale   demon   natychmiast   wtrącił   swoje: 

Jeszcze jeden pocałunek.

background image

Lucien   nawet   się   nie   zdziwił.   Ilekroć   Anya   pojawiała  się   w 

pobliżu,  Śmierć  zaczynała pomruki  wniebowziętej  kotki. Nadal nie 
rozumiał tego zjawiska.

Dlaczego jej pragniesz?
Swoją   drogą,   cóż   za   nienawistna   myśl,   że   ktoś   może   pragnąć 

Anyi równie mocno jak on. Dobrze smakuje.

Trudno było polemizować z tym stwierdzeniem.
Lucien   coraz   mocniej   odczuwał   promieniejący   z   góry   gniew 

Kronosa. Przenikał do trzewi, palił duszę. Król nie będzie czekał. Jeśli 
Lucien   zawiedzie,   rzuci   na   niego   klątwę.   Na   niego   albo   na   jego 
przyjaciół.

W   tej   chwili   liczyła   się   tylko   perspektywa   zobaczenia   Anyi, 

wszystko inne było nieważne, wydany  przez Kronosa wyrok, kara, 
którą miał ponieść. Od potyczki z Łowcami minęły dwa dni, lecz ani 
on  nie był u Anyi, ani ona nie pojawiła się u niego. Tęsknił za nią. 
Ona też ostatnio twierdziła, że tęskni za nim.

Przeszukał   świątynię   Wszystkich   Bogów.   Omszałe   kolumny, 

sterty gruzu, oczka krystalicznie czystej wody. Ani śladu Anyi.

Tyle   razy   wyobrażał   ją   sobie   tutaj.   Oczami   duszy   widział 

jaśniejące   bielą   kolumny   oplecione  szmaragdowym   bluszczem, 
wspaniale tło dla jej egzotycznej urody. Oczka wodne zamieniały się 
w małe baseny, w których się kąpała. Nago.

 - Anya.
Żadnej odpowiedzi. Odczekał kilka  minut  i zawołał  ponownie. 

Dalej nic.

 - Wiem, że tu jesteś. Milczenie. W jaką grę ona gra?
Nachylił się nad kopczykiem piasku i zaczął go przegarniać. Jeśli 

nie był w stanie wywabić jej z ukrycia, może zająć się szukaniem 
śladów artefaktów. 

Coś   musnęło   go   w   plecy,   zapach   truskawek   stał   się 

intensywniejszy, słodki i dręczący. Nie odwrócił się, nie dał po sobie 
poznać, jak silnie reaguje, choć w środku drżał cały.

 - Co robisz? - Wreszcie się zmaterializowała. 
Poczuł ucisk w żołądku, podniósł wzrok i coś chwyciło go za 

gardło. Dobrzy bogowie. Jej ubranie...

Włożyła tego dnia przezroczystą białą szatę - miała ich większy 

zapas?   -   udrapowaną   na   ramieniu,   drugie   zostawiła   odsłonięte.   Do 

background image

tego   złoty   pas.   Rozcięcie   z   boku   prawie   do   samego   biodra. 
Truskawkowe sutki...

Lucien nie mógł oddychać, dech mu zaparło.
Truskawki. To słowo już zawsze będzie mu się kojarzyło z Anyą. 

Niech   sobie   stąd   pójdzie.  Niech   zniknie.   Nie   zniesiesz   dłużej   tego 
widoku. Chcę, żeby została! - zawarczał demon.

  -   Słońce   niedługo   zacznie   zachodzić,   więc...   -   zaczął 

schrypniętym głosem. W błękitnych oczach pojawiła się uraza.

 - Więc spadaj. To chciałeś powiedzieć?
  - Owszem.  - Odwrócił  się od niej. - Tak będzie lepiej, sama 

wiesz. - Przesypał kolejną garść piasku. Pocałuj ją. Całuj całuj całuj. 
Zacisnął zęby. Chwila milczenia, przerwała ją Anya:

  - Co z tobą, wojaku? Niezbyt mądrze wystawiać się do mnie 

plecami.

 - Reszta wojowników jest w pobliżu. - Rozproszyli się po całej 

wysepce.   Byli   wystarczająco   blisko,   by   usłyszeć   wołanie,   ale   za 
daleko,   by   natychmiast   zareagować,   gdyby   znalazł   się   w 
niebezpieczeństwie. - Niech oni się martwią o moje plecy. - Nie mógł 
znieść jej obecności, patrzyć na nią. Budziła w nim dziesiątki różnych 
emocji. Emocji, bez których czułby się znacznie lepiej.

 - Nie będziesz mnie atakował? Jestem na pierwszym miejscu na 

twojej liście obiektów do likwidacji.

  - Kiedy indziej, teraz jestem zajęty. - Słyszał, że się poruszyła, 

obsunął się jakiś kamień. Nie podniósł głowy. Chciał spojrzeć, nie 
spojrzał.   Jedno   spojrzenie   i   nie   byłby   w   stanie   odwrócić   wzroku. 
Owszem, mógł ją zaatakować, ale nie zrobiłby jej krzywdy. Raczej 
pocałowałby,   jak   domagała   się   Śmierć.   Całowałby   i   całował.   Aż 
zrzuciliby ubrania i przeszli do rzeczy. Ledwie to pomyślał, poczuł, że 
jeszcze chwila i eksploduje.

  -   Lucien!   -   gdzieś   spoza   murów   świątyni   zawołał   go   Parys. 

Sądząc po głosie, musiał być czymś zaniepokojony. Wyprostował się, 
nadal nie patrzył na Anyę.

 - Tak.
 - Czuję zapach kobiety. Twojej kobiety.
 - Nie wchodź tutaj. - Nie chciał, żeby inni widzieli ją tak ubraną. 

- Żaden niech tutaj nie wchodzi. Szukajcie znaków, które mogłyby 
naprowadzić nas na trop. 

Parys mruknął coś pod nosem, a Strider krzyknął:

background image

 - Szczęśliwy sukinsyn z ciebie. 
Amun i Gideon milczeli.
 - Coś mi się wydaje, że jednak nie będą pilnować twoich pleców 

- stwierdziła Anya obojętnym głosem.

Nie lubił, kiedy zamykała się w sobie, nie wiedział wtedy, co 

myśli, co czuje. Podejrzewał, że w ten sposób broni się przed nim. 
Przed cierpieniem, które może jej zadać.

 - Szukacie artefaktów, chłopaki?
 - Nie udawaj, że nie wiesz. Ty nas tu wysłałaś. 
Odwalił jakiś kamień, pod którym znalazł martwego piaskołaza. 

Zacisnął   zęby. Robi  z siebie   idiotę.   Który  szanujący  się  wojownik 
grzebie w piasku?

  - Ta  świątynia przez tysiące lat  była zatopiona  -  powiedziała 

Anya. - Słona woda musiała wypłukać wszystkie ślady przeszłości.

 - Coś może zostało. - Musiał wierzyć, że tak jest.
 - Myślałam, że wasza kochana Ashlyn powiedziała ci o Hydrze, 

która strzeże puszki - stwierdziła Anya ze wzgardą.

Owszem, w czasie swoich podróży instytutowych Ashlyn słyszała 

coś o Hydrze. Ale skąd ta wzgarda w głosie Anyi? Pomogła kiedyś 
Ashlyn, mogłoby się wydawać, że ją lubiła. Nieważne.

Hydra, jeśli wierzyć podaniom, była potworem o wielu głowach i 

trującym oddechu. Herkules miał ją pokonać w jeziorze Lerna. Ashlyn 
twierdziła jednak, że Hydra pojawiała się potem w różnych miejscach, 
na Arktyce, w Egipcie, w Czarnej Afryce, Szkocji, nawet w Stanach. 
Ludzie nazywali ją Nessie, Wielką Stopą, wymyślali różne imiona. 
Tak   to   jest   ze   śmiertelnikami,   nigdy   nie   wiedzą,   z   czym   mają   do 
czynienia.

Lucien   miał   ochotę   dać   sobie   spokój   z   poszukiwaniami   w 

świątyni   i   przenieść   się   w   jedno   z   miejsc,   gdzie   jakoby   widziano 
potwora. Gdyby udało mu się odnaleźć Hydrę, być może znalazłby też 
puszkę.   Zniszczyłby   ją  i   już  ani   Łowcy,  ani   bogowie  nie   mogliby 
uwięzić w niej demonów, skazując jego i pozostałych wojowników na 
śmierć.

A jednak ciekawość trzymała go na wyspie. Tytani wydobyli ją z 

morza   nie  bez  powodu.  Chcieli   przywrócić  stary  porządek.   Ludzie 
mieli   oddawać   należną   cześć   bogom,   składać   ofiary.   Coś   jednak 
musiało się za tym kryć, bo dlaczego Łowcy prowadzili poszukiwania 
akurat tutaj?

background image

 - Bardzo lubię poszukiwania skarbów - odezwała się Anya. - To 

takie ekscytujące.

 - Nie będziesz nam pomagała. 
Chwila ciszy i Anya stanęła obok Luciena.
Jej   włosy   musnęły   nagie   ramię.   Zdjął   koszulę   przed   godziną, 

słońce za bardzo prażyło, i teraz włosy przylepiły się do jego skóry. 
Zacisnął szczęki. Każdy kontakt z Anyą, nawet tak niepozorny, był 
prawdziwą katuszą.

  -   Dlaczego   nie   mogę   pomóc?   -   zapytała   zadziornie,   z   urazą. 

Bogowie, jak ona mu się podobała, kiedy się obrażała. - Do tej pory 
moja pomoc była wprost nieoceniona.

Głupek,   w   końcu   na   nią   spojrzał.   Najpierw   zobaczył   majtki   i 

zareagował, jak zareagowałby każdy facet na jego miejscu. Podniósł 
wzrok, spojrzał jej w oczy. Śliczne. Wyprostował się, choć nogi pod 
nim drżały.

Anya   przyglądała   się   wielkiemu   czarnemu   motylowi,   którego 

miał wytatuowanego na piersi. Musiał odwrócić czym prędzej wzrok, 
tyle   w   jej   spojrzeniu   było   pożądania.   Chciała   go   nawet   dotknąć, 
podniosła rękę, jednak gdy zorientowała się, co robi, czym prędzej ją 
opuściła.

Zrób to. Dotknij mnie. Zbyt wiele dni minęło od momentu, kiedy 

dane mu było poczuć jej palące palce na skórze. Nie dotknęła go.

 - Ładny - powiedziała, wskazując motyla.
 - Dziękuję. - Okropnie był zawiedziony, że go nie dotknęła, ale 

wiedział, że tak lepiej. - Ja go nie znoszę.

 - Naprawdę? Dlaczego?
  - To znak demona. Kiedy  Śmierć zamieszkała w moim ciele, 

pojawił się sam z siebie. 

 - Do twojej wiadomości. Działa jak magnes. Może zrobię sobie 

jakiś tatuaż. Sztylet albo skrzydła anielskie. Och, wiem. Chcę mieć 
takiego samego motyla. Będziemy bliźniakami! 

Anya   wytatuowana.   Wzór,   po   którym   przesuwałby   językiem. 

Dotknij mnie. Proszę, dotknij.

 - Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie, nie możesz nam 

pomagać,   bo   tylko   byś   nas   rozpraszała   -   oznajmił   trochę   bardziej 
twardo,   niż   zamierzał.   Kiedy   była   w   pobliżu,   nie   potrafił   się   na 
niczym   skupić.   Jej   zapach,   jej   uroda   zaprzątały   go   bez   reszty.   - 
Przykro mi.

background image

 - Wcale nie jest ci przykro - rzuciła ze złością i założyła ręce na 

piersi. - Wszystko jedno. No to ci nie powiem, gdzie jest puszka. 

Chwycił ją za ramiona i zacisnął kurczowo palce.
 - Wiesz, gdzie ona jest? 
Położyła dłonie na jego nadgarstkach. Nie odpychała go, chciała 

raczej przytrzymać.

 - A jeśli wiem, nie będziesz już próbował mnie zabić?
 - Będę. 
Skrzywiła się, tupnęła nogą.
 - Nie wiem, czemu zawracam sobie głowę.
 - Już to mówiłaś.
 - To ważna konkluzja. Nie zaszkodzi powtórzyć. 
Lucien westchnął.
 - Co tutaj robisz, Anyu?
 - Nie twój interes, Kwiatku.
  - Usiłujesz mnie urobić? Zamknęła oczy, ale zdążył zobaczyć 

błysk gniewu, a może jeszcze czegoś?

 - Jesteś jak wrzód na dupie, wiesz?
Nie   mógł   się   powstrzymać.   Przygarnął   ją   do   siebie.   Stracił 

kontrolę nad sobą. Coś takiego zdarzało mu się  tylko w pierwszych 
dniach po tym, jak demon zamieszkał w jego ciele, potem już nigdy.

 - Nawzajem. Doprowadzasz mnie do szału.
 - A jakże. To ty doprowadzasz mnie do szału. 
Potrząsnął nią i zatchnęła się z wrażenia. Cały gniew zniknął bez 

śladu. Jęknęła. Naprawdę jęknęła rozkosznie.

 - Mm. To chyba mój szczęśliwy dzień. Znów masz erekcję. 
Nozdrza mu się rozszerzyły, krew zawrzała. Skup się.
  - Co wiesz o puszce? - Wspomniała chyba, że wie? Nie mógł 

sobie   przypomnieć.   Pamiętał   tylko,   jak   Anya   smakuje.   Przesunęła 
językiem po wargach.

 - Nie wiem, gdzie jest. Szczerze. Ale wiem, gdzie na pewno jej 

nie znajdziesz. 

Żadnych emocji. Żadnych cholernych emocji.
 - Dlaczego?
  - Nawet bogowie nie wiedzą, gdzie ona jest. Gdyby wiedzieli, 

dawno   już   by   ją   odzyskali   i   uczynili   z   niej   użytek.   To   brzmiało 
logicznie.

background image

  -   Co   jeszcze   wiesz?   Wygięła   się   i   zaczęła   ocierać   o   niego 

biodrami.

  -   Kiedy   Tytani   pokonali   Greków...   to   znaczy   kiedy   pokonali 

większość Greków, bo niektórym udało się umknąć... wtedy zaczęły 
się   przesłuchania.   Paskudne,   z   torturami.   Kronos   chciał   odzyskać 
artefakty.   Zeus   powiedział   mu,   co   się   stało   z   tymi   przedmiotami, 
Kronos zaczął poszukiwania, ale nic nie znalazł. 

Lucien zacisnął zęby. Nie chciał odczuwać przyjemności. Nie!
 - Dlaczego Kronosowi tak na nich zależy?
  -   Lepiej   zapytaj,   komu   by   na   nich   nie   zależało.   Są   źródłem 

potęgi, wielkiej mocy. Jeśli wpadną w ręce jego wrogów, Kronosek 
znowu   zostanie   pokonany.   Jeśli   je   znajdzie,   ma   zagwarantowany 
wiekuisty sukces.

 - Jak artefakty mogą pomóc w odnalezieniu puszki? I po co ona 

bogom? Można w niej co najwyżej uwięzić demony, to wszystko.

  - Mylisz się. Pomyśl tylko, puszka zrobiona jest z kości bogini 

Opresji. Może wyssać duszę z każdego i ze wszystkiego. Tartar nie 
nadaje się już do niczego, żołnierze Kronosa muszą pilnować Greków. 
Puszka byłaby świetnym więzieniem i dla jego przeciwników, i dla 
waszych   demonów.   Czy   można   pomyśleć   o   lepszym   odwecie? 
Bogowie,   którzy   przyczynili   mu   tyle   udręki,   zamknięci   razem   z 
demonami, które im przyczyniały udręki.

Śmierć   tysiąc   lat   spędziła   uwięziona   w   tej   przeklętej   puszce, 

pogrążona   w   ciemnościach,   ogłuszana   krzykami   innych   demonów. 
Nie wróci dobrowolnie do więzienia, najpierw zniszczy jego, Lucien 
był tego pewien.

 - Rwiesz się do walki, Kwiatuszku. Chcesz powalczyć ze mną? 

Proszę.

Uspokój się, ochłoń. Puścił Anyę i chciał się cofnąć. Walczyć z 

Anyą...   przygwoździć   ją...   całować...   Ochłoń!   Trzymała   go   za 
nadgarstki, nie pozwalając się odsunąć.

 - Dlaczego Kronos nie zabije po prostu Greków?
 - Przebywałeś jakiś czas z bogami, prawda?
 - Dawno temu. 
Puściła   go   niespodziewanie,   ale   żadne   z   nich   nie   cofnęło   się, 

przeciwnie, podeszli bliżej do siebie.

  -   Mają   kręćka   na   punkcie   drobnych   przyjemności.   Są 

urodzonymi   rewanżystami.   Zeus,   gdyby   zginął,   nie   cierpiałby,   jak 

background image

cierpiał Kronos. A Kronos nie miałby przed kim chełpić się swoim 
zwycięstwem, z kogo szydzić.  Zeus jest mu potrzebny, stanowi dla 
niego ciągłe wyzwanie. Wieczność byłaby nudna bez niespodzianek.

 - Dlaczego Kronos nie szuka tutaj? Anya uśmiechnęła się kpiąco.
 - A po co? Ty odwalasz robotę za niego.
Co   mogło   znaczyć,   że   bóg   nie   chce   jego   śmierci.   Co   z   kolei 

oznaczało, że ma trochę czasu do namysłu, co począć z Anyą. Zrobiło 
mu się trochę lżej na sercu. Tylko trochę, bo radość przyćmiewała 
świadomość, że Kronos spokojnie czeka, żeby przywłaszczyć sobie 
wszystko, co on znajdzie. Chyba żeby wymyślił, jak i gdzie ukryć 
znalezione artefakty.

 - Jakim sposobem Klatka, Oko, Kij i Opończa mogą naprowadzić 

nas na trop puszki?

  - A tego to ja nie wiem. - Wzruszyła ramionami, ocierając się 

lekko o Luciena.

Przygryzł policzek, Śmierć zamruczała zachwycona. Dotyk Anyi, 

muśnięcie ledwie, wstrząsnął nim do głębi.

  -   Może   stanowią   coś   na   podobieństwo   klucza   czy   mapy, 

wskazują   właściwy   kierunek.   Co   robimy?   -   Z   trudem   chwytała 
powietrze. Na niej to muśnięcie też musiało zrobić wrażenie.

 - Nie wiem. 
Twarz Anyi złagodniała, oczy zabłysły.
 - A co chciałbyś robić?
 - Nadal przeszukiwać świątynię. - Tak naprawdę chciał błagać ją 

o   pocałunek.   Jakżeż   zazdrościł   Gideonowi,   któremu   kłamstwa 
przychodziły z taką łatwością, nie obciążając sumienia.

Gdy Anya zmrużyła oczy i cofnęła się, natychmiast poczuł się 

opuszczony, samotny. Rozzłoszczony demon zawarczał.

  - Wykorzystujesz mnie, co? Patrzysz na mnie tak, jakbyś mnie 

pragnął, ale naprawdę zależy ci tylko na tym, żeby wyciągnąć ze mnie 
jak najwięcej informacji.

 - Owszem - skłamał znów. 
Z Anyi jakby uszło życie.
Zrobiło mu się głupio. Nie powinien być dla niej taki okrutny. 

Może sypiała z kim popadnie, jak Parys, może używała go do swoich 
celów, czyli robiła to, co usiłowała zarzucać jemu. Ale była słodka, 
zabawna, każde spotkanie z nią stanowiło wyzwanie.

background image

  - Nie chcesz mnie, w porządku. - Odrzuciła włosy na plecy. - 

Uważasz   się   za   kogoś   lepszego   ode   mnie,   niech   ci   będzie.   Wiedz 
jednak, że nie jesteś ani trochę lepszy. Siedzisz na tyłku, nic nie robisz 
i   pozwalasz,   żeby   bogowie   pociągali   za   sznurki.   Ja   przynajmniej 
próbuję z nimi walczyć.

 - Anyu... 
Nie skończyła jeszcze:
 - Co zrobisz, kiedy twój drogi Aeronek ucieknie w końcu z lochu 

i zaszlachtuje całą tę Danikę wraz z przyległościami? Dalej będziesz 
siedział   z   założonymi   rękami?   Kiedy   oprzytomnieje,   stwierdzi,   że 
jego   życie   legło   w   gruzach.   A  ty   po   prostu   zabierzesz   dusze   tych 
kobiet do nieba, nie będziesz się przejmował, że odeszły za wcześnie.

Miała   rację.   W   tej   chwili   nienawidził   siebie.   Kim   on   jest? 

Marionetką   w   rękach   Kronosa.   Nie   przeciwstawiał   mu   się,   jak 
przystało wojownikowi, nie próbował zerwać sznurków.

  - Być może one nie są niewinne. - Wiedział doskonale, że to 

nieprawda,   ale   co   miał   powiedzieć?   -   Kronos   nie   skazałby   ich   na 
śmierć bez powodu.

 - Masz rację. Był powód, dla którego zostały wybrane.
 - Powiedz mi. - Wolał zająć się czterema śmiertelniczkami, niż 

rozpamiętywać własną klęskę. 

 - Sam rusz głową, dupku. Dość ci już powiedziałam. 
Dojrzał   kłamstwo   w   jej   oczach.   Nie   wiedziała.   Sprawił   jej 

przykrość, zadał ból, chciał ją pocieszyć, a nie miał do tego prawa.

  -   Powiedz   mi   przynajmniej,  że   nie   marnuję   czasu,   szukając 

wskazówek   właśnie   tutaj.   -   Nie   była   mu   nic   winna,   a   jednak   nie 
potrafił   powstrzymać   się   przed   zadawaniem   pytań.   Milczała   długą 
chwilę. Nie poruszyła się, bo nic nie słyszał.

 - Nie marnujesz czasu.
 - Dziękuję. Co...
 - Nie. Dość pytań. Nie powiem ci, czego masz szukać ani jak to 

znaleźć, mimo  że twoje „dziękuję" było niesamowite. - Nie mogła 
odmówić sobie sarkazmu.

  - Zawsze do usług - odpowiedział z nadzieją, że wprawi ją w 

dobry humor. Oparła się o kolumnę, już spokojniejsza, odprężona.

 - Wracajmy do naszego tematu. Kiedy znowu będziesz próbował 

mnie zamordować?

background image

Zamordować. Ostry ból przeszył pierś. Nazwała rzecz po imieniu. 

Tak, miał ją zamordować. Zdjęty wstydem nachylił się i znowu zaczął 
przesiewać w dłoniach piasek.

 - Nie wiem.
 - Kronosek Kręcinosek nie wkurzy się, że każesz mu czekać?
 - Nie określił daty.
 - To może pogadamy o tym za jakieś sto lat. 
Prychnął, chociaż wiedział, że chciała go rozśmieszyć.
 - Nie masz żadnego wolnego terminu?
 - Powiedzmy - mruknął.
 - Jutro? Znalazłoby się okienko? 
 - Mam już zabukowane wszystkie terminy na najbliższych kilka 

tygodni.

 - Nie wciśniesz mnie w żaden sposób? - Strasznie jej zależało na 

tym mordowaniu. Dla ciebie wszystko.

 - Niestety.
  -   Zaczynam   podejrzewać,   że   nie   traktujesz   poważnie   mojej 

egzekucji.

  -   Traktuję   ją   bardzo   poważnie.   -   Niestety.   -   Nie   martw   się. 

Westchnęła żałośnie.

 - Na pieszczotki znajdziesz czas?
W   głowie   natychmiast   pojawił   się   obraz   Anyi   przykutej 

łańcuchami   do   jego   łóżka.   Dość   pornograficzny   obraz.   Na   tyle 
pornograficzny, że fiut natychmiast się odezwał. Znowu.

 - Przykro mi. Z tego też nic nie będzie. 
Wzruszyła ramionami, jakby miała go w nosie, ale najwyraźniej 

zrobiło się jej przykro. Spuściła głowę, kopnęła kamyk.

 - Nie zdziw się, jeśli którejś nocy zakradnę się i utnę ci głowę.
 - Dziękuję za ostrzeżenie.
 - Do usług. Cholera! - krzyknęła nagle. 
Lucien natychmiast chwycił za broń.
 - Co się dzieje?
 - Patrzyłam na swoje stopy. 
Odetchnął.
 - To coś złego?
  - To straszne! Najgorsza rzecz w  świecie. Nigdy nie patrzę na 

swoje stopy. 

background image

Spojrzał na jej paznokcie pomalowane wrzaskliwie czerwonym 

lakierem. 

 - Masz bardzo ładne stopy. - Nie dał jej czasu na odpowiedź. Z 

pałającymi policzkami wykrztusił: - Może ja którejś nocy zakradnę się 
do ciebie. 

Uśmiechnęła się niemal czule.
  -   Jesteś   uroczy   z   tym   swoim   przekonaniem,   że   ci   się   uda.   - 

Zacisnął   usta,   żeby   nie   odpowiedzieć   uśmiechem.   Ta   kobieta 
rozśmieszała go w tej samej mierze co podniecała. A jeszcze dodała 
to:  - Może  też zabiorę  się do szukania  artefaktów.  Jeśli  je znajdę, 
zamknę cię w klatce. Wtedy będziesz musiał być dla mnie miły.

Zanim   zdążył   warknąć   coś   w   odpowiedzi,   uśmiechnęła   się 

znowu, pomachała mu na do widzenia i znikła.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Przez następny tydzień Anya nie odstępowała Luciena na krok, 

chyba że kradła, co robiła dla higieny  psychicznej, by całkiem nie 
zwariować. Szła za nim nawet wtedy, kiedy odprowadzał dusze w 
zaświaty.   Schodzenia   do   piekieł   nienawidziła,   tego   żaru,   smrodu, 
drwin   diabelskich,   szyderczych   śmiechów.   Lucien   starał   się 
zachowywać obojętność, ale widziała, że źle to znosi i robiło się jej 
smutno.   Widział   samo   dno   świata,   musiał   się   uodpornić,   żeby   to 
znosić.

Ona chciała pokazać mu to, co najlepsze. Chciała, żeby znowu 

zaczął odczuwać.

Mówiła sobie, że zabawnie będzie rozjaśnić, rozświetlić trochę 

życie   Księcia   Ciemności.   Nie  zgłębiała   swoich   motywów,   bała   się 
bowiem, co mogłaby odkryć pod tym prostym tłumaczeniem. 

Westchnęła.   Wiele   dni  temu   powinna   była  dać  sobie   spokój   z 

Lucienem.   Zaatakować   go,   a  przynajmniej   wyciągnąć   ze   świątyni, 
niechby uganiał się za nią po świecie. Podejrzewała jednak, że  nie 
podniósłby   na   nią   ręki   i   nie   próbował   szukać,   gdyby   zaczęła   się 
przemieszczać.   Niewidzialna,  towarzyszyła   mu   cały   czas.   Poza 
wszystkim mogła dowiedzieć się czegoś o artefaktach.

Mówiła, że sama zacznie ich szukać, po czym zdała sobie sprawę, 

że naprawdę chciałaby je znaleźć. Gdyby miała już któryś w swoich 
łapkach, musiałby błagać, żeby mu go dała. Ależ miałby minę, gdyby 
powiedziała   „nie"   i   dobiła   targu   z   Kronosem.   Życie   za   artefakt.   I 
wszyscy będą wygrani.

 - Zostaw mnie w spokoju, Anyu - mruknął Lucien. 
Nie   widział   jej   i   nie   mógł   wiedzieć,   że   pokazała   mu   w 

odpowiedzi język. Jedyne słowa, które usłyszała od niego przez cały 
tydzień. Gdyby je powtórzył, zamierzała zmaterializować się, dać mu 
w twarz i natychmiast zniknąć.

 - Mówię poważnie.
Zawsze   wiedział,   kiedy   się   pojawiała.   Mówił,   że   wyczuwa   jej 

zapach. Ucieszyła się, bo to oznaczało, że zwraca na nią uwagę. Może 
i nadal by się cieszyła, ale traciła przez to element zaskoczenia. Stał 
na środku świątyni Wszystkich Bogów i wpatrywał się w jeden punkt 

background image

z niezwykłym natężeniem. Cała ekipa wojowników pojawiała się tutaj 
codziennie   i   ci   silni   faceci   zawzięcie   kontynuowali   bezowocne 
poszukiwania.

Nic dziwnego, że tak bardzo go pragnę.
Trzymanie się Luciena było mało roztropne i niebezpieczne. Im 

dłużej z nim przebywała, tym bardziej go pożądała. Motyl na jego 
piersi   prowokował  do  snucia  rozmaitych  fantazji  jakby   wyjętych  z 
filmów dla dorosłych.

Gdyby zdradziła się przed nim z którąś z nich, pewnie zginęłaby 

nagłą śmiercią, niezależnie od rozkazu Kronosa. Nigdy nie spotkała 
faceta   mniej   pewnego   swoich   walorów.   Kiedy   proponowała 
„pieszczotki", oburzał się do żywego. Jak inni mogli nie zauważać, że 
jest cholernie seksowny? Jak potrafi działać na kobiety?

Nachylił się i zaczął znowu rozgarniać piasek i kamyki, szukając 

bogi wiedzą czego. Słońce pieściło jego skórę. Wydra z tego słońca. 
On jest mój.

 - Znikaj stąd, Anyu - powtórzył.
Wrrr!   Zmaterializowała   się.   Zamiast   dać   mu   w   twarz,   usiadła 

obok niego na kamieniu. Nie spojrzał nawet na nią.

 - Powiedziałem, żebyś się zabierała.
  -   Akurat   cię   posłucham.   Nie   jesteś   moim   ojcem.   Chyba   że 

chciałbyś być. Jestem niegrzeczną dziewczynką i powinnam dostać w 
skórę. 

Lucien jęknął.
  -   Anyu,   proszę.   -   Pot   spływał   mu   po   plecach.   Tam   też   miał 

blizny.   Chciała   ich   dotknąć,   wyciągnęła   rękę   i   znieruchomiała,   bo 
któryś z wojowników zawołał:

 - Lucien, twoja kobieta... - To był Parys. W jego głosie słychać 

było napięcie. Biedak, pozbawiony seksu opadał z sił. Gdyby mógł 
sprowadzić   na   wyspę   kobietę,   życie   znów   byłoby   piękne.   Nie   do 
końca. Parys nie mógł spać dwa razy z tą samą damą, Rozwiązłość, 
uprzykrzony demon, nie pozwalała mu na to.

Anya   wiedziała,   czym   jest   klątwa   związana   z   seksem,   i 

współczuła   Pięknemu.   Jej   klątwa   polegała   na   czymś   dokładnie 
odwrotnym. Idąc z facetem do łóżka, nie mogła nigdy posunąć się do 
końca. Obie klątwy, jednakowo paskudne, stanowiły kpinę z wolnej 
woli. Jedyne, co krępuje moje poczynania, to ta klątwa, pomyślała 
ponuro. Nie było od niej ucieczki.

background image

  -   Zostań,   gdzie   jesteś!   -   zawołał   Lucien.   -   Ja   jestem   za   nią 

odpowiedzialny. 

Odpowiedzialny?   Za   nią?   Nie   wiedziała,   czy   ma   wpaść   w 

zachwyt, czy się obrazić.

  -   Dlaczego   nie   pozwalasz   przyjaciołom   wejść   tutaj? 

Zabawilibyśmy się. 

Spojrzał   na   nią   spod   przymkniętych   powiek   i   zaraz   odwrócił 

wzrok. Czysty seksapil. Był spocony, brudny i bardzo męski. Mniam.

 - Co masz dzisiaj na sobie? - wykrztusił.
 - Strój pokojówki. Pomogę ci odkurzać świątynię. 
Zaklął pod nosem.
  - Moi  przyjaciele są na zewnątrz  i tam  zostaną. Pracują. Nie 

powinni się rozpraszać. 

Ile razy powie jej jeszcze, że „rozprasza"? Może gdyby dowiodła 

mu, że potrafi być użyteczna, spojrzałby na nią inaczej?

 - Pamiętam to miejsce w dniach jego świetności. Uczyłyśmy się 

tutaj,   ja,   inne   boginie,   jak   kontrolować   nasze   moce,   jak   się 
zachowywać. Bla, bla, bla. 

Lucien nie potrafił ukryć zainteresowania.
  - Mnie nigdy tu nie wpuszczono. Byliśmy zawsze tam, gdzie 

Zeus, a on nigdy nie odwiedził świątyni. 

Bleee.   Towarzyszenie   temu   narwanemu   idiocie   musiało   być 

prawdziwą męką.

  - Szkoda,  że teraz to taka ruina. Podobałaby ci się, kiedy była 

piękna i nowa.

  - Jak wyglądała? - Oglądał kamyk po kamyku w poszukiwaniu 

jakichś znaków, po czym rzucał za siebie.

  -  Otaczały   ją  kolumny   w  kilku  rzędach.   Po  ścianach  piął  się 

bluszcz,   posadzki   inkrustowane   były   kamieniami   szlachetnymi,   no 
wiesz, wszystkie te brylanty, szafiry, rubiny... Żądny chwały Kronos 
na pewno przywróci jej dawny blask. Dupek żołędny. 

Lucien parsknął śmiechem i był to afrodyzjak dla jej uszu. To ona 

go rozbawiła. Miłe.

 - Co jeszcze?
  -   Niech   pomyślę.   -   Puknęła   kilka   razy   palcem   w   brodę.   - 

Wszystkie   wejścia   flankowały   białe   kolumny,   filary   mocy,   tak   je 
nazywano.

 - Ile było pomieszczeń?

background image

Lubiła   świątynię,   ale   czas,   który   tu   spędziła,   nie   należał   do 

przyjemnych. Boginie skarżyły się nauczycielce, że nie powinna się 
uczyć   razem   z   nimi,   że   „nie   jest   jedną   z   nich",   że   nieustannie 
przeszkadza,   sieje   zamęt.   „Po   co   ona   nosi   szaty?   Każdy   wie,   że 
większość   czasu   nie   ma   nic   na   sobie",   szydzili   młodzi   bogowie. 
Odegnała bolesne wspomnienia.

 - Tutaj, gdzie teraz przebierasz kamyki, był pronaos z ołtarzem, 

było   też,   jak   w   każdej   świątyni,   sanktuarium   dostępne   tylko   dla 
kapłanów. 

Kiwał głową, jakby zapisywał w pamięci każde jej słowo.
 - Powiedz mi więcej o pronaosie. 
Chętnie spełniła prośbę.
  -   Przy   zachodniej  ścianie   stała   mensa   z   białego   marmuru, 

wszystkie   ściany   zdobione   były   freskami.   Wspaniałe   malowidła. 
Odnawiam jedno z moich mieszkań i chcę zamówić freski z...

 - Co przedstawiały? - przerwał jej Lucien. 
Podniósł się i teraz czekał niecierpliwie na dalszy opis. Ho, ho. 

Gdyby   wiedziała,   że   nudną   relacją   o   wyglądzie   świątyni   zaskarbi 
sobie jego uwagę, już gawędziłaby na ten temat.

 - Mów. 
Wzruszyła ramionami, udając obojętność.
 - Co przedstawiały? Boską potęgę. Zwycięstwa. Jakieś klęski też. 
Oczy mu błyszczały.
 - Była tu puszka?
 - Niestety nie. 
Przetarł twarz dłonią. Anya podniosła się i podeszła do niego. 

Miała ochotę dotknąć go, ale powstrzymała się, niepewna reakcji.

 - O czym myślisz? - zapytał.
  -   O   zberezeństwach.   Brązowe   oko   pociemniało,   niebieskie 

zdawało się przewiercać ją na wskroś.

 - Lubisz mnie dręczyć, prawda?
  - Troszeczkę. Nie martw się, nie jesteś jedyny. Takie mam już 

upodobanie, że lubię dręczyć facetów, którzy planują mnie zabić.

Promień   słońca   przebił   się   przez   chmurę   i   oświetlił   twarz 

Luciena.   Chmura   w   taki   upalny   dzień?   Ozłocony   słonecznym 
światłem wydawał się groźny, niebezpieczny, występny. Nie z tego 
świata. Cudowny.

Weź mnie w ramiona, proszę. Nie drgnął nawet.

background image

Z   trudem   oderwała   wzrok   od   jego   twarzy.   Pragnąć   go,   i   to 

pragnąć tak bardzo, to czysta głupota. Nie tylko ze względu na klątwę, 
która na niej ciążyła, ale też dlatego, że Lucien miał ją w nosie. Jej też 
nie powinno zależeć na nim. Już działo się niedobrze. A może być 
jeszcze gorzej. Tak czy inaczej, nie zaszkodzi trochę go zmiękczyć. 
Mówiłaś mu przecież, że nad tym pracujesz.

 - Anya. 
Gdy usłyszała swoje imię, wróciła na ziemię.
 - Co? 
Lucien   najwyraźniej   zdążył   się   rozmyślić,   cokolwiek   miał   do 

powiedzenia.

 - Nic - burknął, pokazał jej plecy i wrócił do oglądania kamyków 

i   przesypywania   piasku.   Zdążyła   jeszcze  zobaczyć   błysk   w   jego 
oczach.   Przyglądała   mu   się   uważnie   z   nieśmiałą,   bardzo   nieśmiałą 
nadzieją.

Sztywny, spięty, jakby walczył z pożądaniem.
Czyżby tak na niego działała?
Może tak jak ona nie myślał nawet połowy tego, co wygadywał. 

Może naprawdę jej pragnął.

Nie   mogła   zapytać   wprost.   Zaprzeczyłby.  Ale   tu   nasuwało   się 

pytanie. Dlaczego nie chciał, żeby wiedziała? Dlaczego nie chciał jej 
chcieć? Na pewno uważał ją za łatwą laskę. Mógłby wziąć, co miały 
już setki innych. Ciekawe, jak by zareagował, gdyby wiedział, jakie to 
absurdalne przypuszczenie.

 - Marnujesz czas, grzebiąc w piasku. - Wreszcie zdecydowała się 

łaskawie   mu   pomóc.   Miała   nadzieję,   że   znowu   przyciągnie   jego 
uwagę. Pocałuj mnie.

 - Dość gadania.
 - Mówię tylko, że marnujesz czas.
 - Zniknij.
 - Sam mnie zniknij. 
Proszę, pragnij mnie tak, jak ja pragnę ciebie. Nie pozwól, żebym 

się myliła. Zbył ją milczeniem. Zawiedziona usiadła na najbliższym 
kamieniu z gniewnym sapnięciem.

  -   Zależy   mi   na   tych   artefaktach   tak   samo   jak   tobie.   Jak   się 

będziesz dalej boczył na mnie, niewiele zdziałamy.

background image

Owszem, przyciągnęła jego uwagę. Przyskoczył do niej, literalnie 

zdjął   ją   z   kamienia   i   przygwoździł   do   ziemi.   Zapamiętać:   częściej 
wspominaj o artefaktach.

 - Dlaczego ci na nich zależy?
 - Dają moc. - Mogły jej służyć jako moneta przetargowa, ale o 

tym nie musiał wiedzieć.

  - Myślałem, że już to ustaliliśmy - wychrypiał. - Masz się nie 

wtrącać do naszych poszukiwań. 

 - Trzeba było mnie zabić, nie czekać. - Przesunęła językiem po 

wargach.   -   Doszłam   do   wniosku,   że   są   mi   bardzo,   ale   to   bardzo 
potrzebne.

 - Masz rację - warknął. - Powinienem był cię zabić. Dopraszasz 

się śmierci, kiedy ja pozwalam ci jeszcze cieszyć się ostatnimi dniami 
życia.

 - Słodki jesteś. - Objęła go za szyję. - Tylko widzisz, ja walczę o 

życie. I zamierzam łączyć walkę z przyjemnością, kochaneczku. 

Nozdrza   mu   się   rozszerzały,   jakby   przypomniał   sobie   coś 

niemiłego.

  - Czepianie się mnie ci nie pomoże. Do diabła, powiesz jedno 

małe kłamstwo i już się od niego nie możesz uwolnić.

 - Dlaczego jeszcze mnie nie zabiłeś? I nie opowiadaj mi bzdur, 

jak   to   pozwalasz   mi   cieszyć   się   ostatnimi   dniami   życia.   Innym 
odchodzącym nie wyświadczasz podobnej łaski. 

Lucien zachmurzył się, milczał przez chwilę.
  - Może oszczędzam cię,  bo wiesz coś, co może  naprowadzić 

mnie na trop artefaktów, a jak artefaktów, to i puszki. Powiedz.

 - Gdybym coś wiedziała, już miałabym artefakty w ręku, dupku.
  - Zatem jesteś dla mnie bezużyteczna. - Odsunął się i podniósł 

rękę, jakby chciał ją uderzyć. W ciągu ostatniego tygodnia powtarzał 
ten gest wiele razy. Wiedziała, że jej nie uderzy. Chciał wydrzeć jej 
duszę, czyniąc z ciała martwą, pustą skorupę.

Po co go drażni? Tylko chciała spędzić z nim trochę czasu. O 

niczym innym nie potrafiła ostatnio myśleć. Tylko dla niego była w 
stanie podnieść się rano z łóżka. Dla niego i jego pocałunków. 

 - Nie wiem, gdzie są artefakty - rzuciła pospiesznie - ale mogę 

opowiedzieć ci jeszcze o świątyni. Zgoda? 

Kiwnął głową, jakby czekał na te słowa.
 - Mów.

background image

Czyżby nią manipulował? Przebiegły diabeł. Zacisnęła mocniej 

palce na jego ramionach. Mogłabym tak trwać w nieskończoność.

 - Anya... - Przymknął oczy.
 - O czym to mówiliśmy?
 - O... świątyni - powiedział z trudem. - Tak, o świątyni.
  -   Zdradzę   ci   tajemnicę   o   sobie   i   innych   bóstwach,   którym 

zdarzyło się tu bywać - szepnęła.

 - Słucham. Nie przerywaj. 
Przesunęła dłonie niżej, w kierunku jego pupy.
 - Nasza moc uzależniona jest od drobiazgu, który zwie się akcja - 

reakcja.   Ludzie   podejmują   różne   akcje,   wybierają   reakcje.   Żeby 
komuś pomóc. Albo zaszkodzić. Sami decydują. Dlatego nie mogłam 
pomóc Maddoksowi i Ashlyn, dopóki nie rozwiązali mi rąk, by tak 
rzec. 

Lucien otworzył szeroko oczy.
 - Musi być to pilnie strzeżona tajemnica, bo nigdy nie słyszałem 

o podobnych zależnościach. - Zamilkł na moment. - Maddox i Ashlyn 
musieli coś poświęcić, żeby zapewnić sobie twoją pomoc. 

Anya rozpromieniła się.
 - Zaczynasz myśleć jak bóg.
 - Rozumiem, że i ja muszę coś poświęcić, żeby zdobyć potrzebne 

mi informacje.

Ujął dłoń Anyi i położył na jej sercu. Był pierwszym mężczyzną, 

którego   naprawdę   pragnęła.   Wreszcie   zrozumiała   słowa   Temidy. 
Biegła zapłakana do domu po spotkaniu z młodym, pięknym bogiem. 
Po   drodze   wpadła   na   Temidę.   Bogini  spojrzała   na   nią   i   omal   nie 
zemdlała.  Anya tak była pochłonięta własnymi problemami,  że nie 
zaprzątała sobie głowy, co tak wstrząsnęło boginią. Następnego dnia 
złożyła wizytę w domu Anyi.

 - Uwiodłaś mojego męża! - krzyknęła do matki. 
Dysnomia   wyprostowała   się,   hardo   uniosła   głowę,   ale   nie 

powiedziała słowa na swoją obronę.

  - Twoja córka jest tak podobna do niego, jakby skórę ściągnął. 

Zaprzeczysz, że to jego dziecko?

 - Nie zaprzeczę.
Teraz   z   kolei   Anya   przeżyła   wstrząs.   Niemal   obsesyjnie 

zastanawiała   się,   kto   jest   jej   ojcem.   Fakt,   że   był   nim   potężny 

background image

Tartarosa, cieszył - już nikt nie nazwie jej mniejszą - ale wprawił też 
w złość. Dlaczego ignorował ją przez tyle lat?

 - Wiedziałaś, że jest związany ze mną - krzyczała Temida - lecz 

mimo to poszłaś z nim do łóżka! Zostaniesz za to ukarana. Za to i za 
to, że urodziłaś jego dziecko, sprawiedliwości stanie się zadość. 

Na pięknej twarzy Dysnomii odmalowało się przerażenie.
 - Jestem, kim jestem.
  -   To  żadne   usprawiedliwienie.   Od   dzisiaj   będziesz   ciężko 

odchorowywała   swoje   wyuzdanie.   Wygodzisz   sobie,   potem   przez 
wiele dni nie będziesz mogła podnieść się z łóżka. Przestaniesz kraść 
bezkarnie mężczyzn innym kobietom. Jak rzekłam, tak się stanie.

 - Och... - Matka osunęła się na kolana.
 - A ty... - Temida spojrzała na przyczajoną w przejściu Anyę.
 - Nie! - krzyknęła Dysnomia. - Ją zostaw w spokoju. Nie zrobiła 

nic złego.

  - Czyżby? - bezlitośnie zadrwiła bogini. - Nie sądzę.  To twoja 

córka,   co   już   wystarczy   za   przewinę.   Pewnego   dnia   spotkasz 
mężczyznę, którego będziesz pożądać, Anarchio. I on będzie pożądał 
ciebie. Zapragniecie być razem, nic innego nie będzie się liczyć. Kim 
jest, czym jest, do kogo należy. Weźmiesz go. Jak twoja matka. Po 
prostu go weźmiesz.

 - A ty umrzesz w samotności, bo jesteś podła i pełna nienawiści - 

rzuciła jej w twarz Anya. 

Nie   wyobrażała   sobie,   by   któryś   z   boskich   lubieżników   mógł 

obudzić   w   niej   przepowiadane   przez   Temidę   uczucia,   równie 
egzotyczna   wydawała   się   myśl,   że   przyjęłaby   resztki   po   innej 
kobiecie.

 - Nie pójdziesz w ślady swojej nierządnej matki. Zwiążesz się na 

wieczność   z   tym,   który   pierwszy   będzie   z   tobą   obcował   jak 
mężczyzna z kobietą. Będziesz żyła wyłącznie dla niego. Jego rozkosz 
będzie   twoją   rozkoszą.   Jego   cierpienie   twoim   cierpieniem.   Jeśli 
weźmie sobie inną kochankę, będziesz przeżywała najgorsze katusze, 
ale nie zdołasz od niego odejść. Jeśli umrze, na zawsze pogrążysz się 
w żałobie. Jak rzekłam, tak się stanie.

Słowa   Temidy   osaczały   ją,   dławiły,   przenikały   pod   skórę, 

wnikały   w   duszę,   wypalały   ogniem   piętno,   którym   miała   być   już 
naznaczona na zawsze. Przez wiele tygodni po spotkaniu z boginią 

background image

chodziła półprzytomna. Musiała pogodzić się z tym, że ojciec miał 
żonę, i przyjąć do wiadomości klątwę, która na nią spadła.

Kiedy pierwszy szok minął, w sercu zaczęła wzbierać nienawiść 

do ojca za to, że nie chciał jej znać. Do wszystkich mężczyzn, bo 
każdy   z   nich   mógł   ją   skrzywdzić.   Przede   wszystkim   bała   się, 
potwornie się bała.

Matka posłała ją na lekcje sztuk walki, które Anya potraktowała 

bardzo poważnie. Nabrała wiary we własne siły, nauczyła się bronić 
przed zagrożeniami, mniej w niej było już lęku i nienawiści. Pozostała 
tylko   determinacja,   by   trzymać   mężczyzn   na   dystans.   Aż   do   dziś. 
Pragnęła,   żeby   Lucien   w   nią   wszedł.   Głęboko,   najgłębiej.   Nie 
obchodziło jej, czy Żniwiarz ma jakąś kobietę, czy jest samotny.

Wolność.   Nie   ma   nic   wspanialszego   niż   wolność,   powtarzała 

sobie bez większych efektów. Śmiertelnikom, których wybierała sobie 
na partnerów, nigdy nie pozwalała posunąć się do końca. Podobnie jak 
Ajasowi, dowódcy Gwardii Nieśmiertelnych. Kiedy przerwała ostry 
petting,   nazwał   ją   upartą   dziwką   -   sukinsyn   miał   dryg   do 
oksymoronów - i uznał, że czas użyć siły. Przygwoździł ją do podłogi, 
darł   na   niej   ubranie,   sam   ściągnął   gatki.   Wpadła   w   przerażenie. 
Zaczęła krzyczeć, że mają natychmiast puścić. Wybuchnął śmiechem. 
W   tamtym   czasie   nie   umiała   jeszcze   przenosić   się   z   miejsca   na 
miejsce. Później dopiero ojciec dał jej moc teleportacji i był to jedyny 
prezent,   jaki   kiedykolwiek   od   niego   dostała.   Walczyła   zajadle   z 
Ajasem.   W   końcu  udało   się   jej   zadać  śmiertelny   cios.   Cóż,  nauka 
samoobrony bardzo się przydała.

Nigdy   nie  żałowała   tego,   co   zrobiła,   nawet   kiedy   gniła   w 

Tartarze. Nikt nie miał prawa wymuszać na niej czegokolwiek. Nikt.

  -   O   czym   myślisz?   -   zapytał   Lucien.   zachrypniętym   głosem. 

Dlaczego by nie powiedzieć prawdy?

 - O tobie. O seksie. Kradzieżach. O innym facecie.
 - Kochanku? Zazdrosny?
 - O kimś w tym rodzaju. Wściekasz się na myśl, że mogę być z 

innym, Kwiatuszku? 

 - Cholera, nie - warknął, uwolnił się z jej objęć i wstał. Znowu 

się od niej oddalał. Uciekał. 

Też   się   podniosła,  otrzepała   z   piasku.   Tak   lepiej,   tłumaczyła 

sobie. Byłaś już gotowa przespać się z facetem, który najpewniej nie 
ma na to najmniejszej ochoty. I który jest zdecydowany cię zabić.

background image

  - Wróćmy do tematu. Ashlyn musiała poświęcić własne życie, 

żeby   zdjąć   klątwę   z   Maddoksa.   -   Lucien   stanął   w   miejscu,   gdzie 
niegdyś znajdował się ołtarz. - Co ja mogę poświęcić?

 - Lucien - zza murów doszedł głos Stridera. - Czas coś zjeść.
 - Jeszcze nie skończyłem - odkrzyknął, nie odrywając wzroku od 

Anyi. - Złożyć ofiarę?

  - Pytasz, czy składano tu kiedyś ofiary? - Zajęta niewesołymi 

myślami, kompletnie straciła wątek.

 - Ofiary krwi?
 - Tak. - Dokąd on zmierzał? - Składano tu ofiary z krwi.
 - Jakie? Co ofiarowywali bogom ci, którzy tutaj przychodzili?
Znowu wróciła wspomnieniami do dawnych czasów. Nawet jej 

ludzie   składali   ofiary.   Dzisiaj   nikt   już   nie   czcił   bogów,   byli   co 
najwyżej bohaterami mitów i legend. Nie martwiło jej to specjalnie, w 
przeciwieństwie do reszty panteonu. Podobała się jej anonimowość.

  -   Zwykle   składali   w   ofierze   kogoś   ze   swoich   bliskich.   - 

Nienawidziła tych rytuałów, i to był jeszcze jeden powód, by cieszyć 
się,   że   tamte   dni   należały   do   przeszłości.   -   Wybierano   dziewice. 
Podcinano dziewczynie gardło i czekano, aż się wykrwawi. 

Lucien pobladł.
 - Bogowie tego oczekiwali? Potrzebowali takich ofiar? 
  - Oczywiście można było składać w ofierze własne życie, ale 

tego jakoś nikt nie brał pod uwagę. Wygodniej było skazać na śmierć 
własne   dziecko   w   przekonaniu,   że   postępuje   się   nadzwyczaj 
szlachetnie. 

Lucien dobył sztylet z cholewy buta. Anya uniosła ręce, cofnęła 

się.

 - Mnie chcesz poświęcić?
  -   Ciebie?   Nie   jesteś   ani   dziewicą,   ani   nikim   mi   bliskim   - 

mruknął.

Sukinsyn. Co do pierwszego, nie miał pojęcia, jak jest naprawdę, 

o drugim wyróżniku nie musiał jej przypominać.

  -   Ciągle   mnie   obrażasz,   Kwiatuszku.   Staje   się   to   męczące. 

Pomogłam   ci   dzisiaj.   Pomogłam   ci   w   zeszłym   tygodniu.   Pomogła 
miesiąc temu. 

Lucien westchnął z żalem.
  - Masz rację. Przepraszam. Nie powinienem był mówić takich 

rzeczy. Więcej się to nie powtórzy. 

background image

Nie spodziewała się przeprosin. Trochę zbiły ją z pantałyku.
 - Co zamierzasz... - Przerwała przerażona. Lucien podciął żyłę na 

jednym nadgarstku, na drugim. Rzuciła się ku niemu. - Oszalałeś?! 
Jesteś obłąkany. - Nie mógł umrzeć, to wiedziała. Niemniej... Sama 
kiedyś go ugodziła sztyletem prosto w serce, owszem, ale teraz nie 
mogła patrzyć, jak zadaje sobie cierpienie. Chwyciła za nadgarstek i 
przycisnęła   do   piersi.   Miała   nadzieję,   że   zatamuje   krwawienie.   Na 
sukni   pojawiła   się   natychmiast   szkarłatna   plama,   krew   kapała   na 
ziemię.   Kiedy   pierwsza   kropla   dotknęła   piasku,   Lucien   ryknął 
strasznym głosem i osunął się na kolana.

  -   Co   się   dzieje?   -   Był   nieśmiertelny,   nie   mógł   umrzeć  tylko 

dlatego,  że podciął sobie żyły, ale Anya była przerażona. Może to 
klątwa...   a   może...   Znowu  ryknął   i   chwycił   się   za   żołądek.   -   Do 
cholery, mów, co się dzieje!

Zacisnął   powieki   i   zaraz   otworzył.   Obie   tęczówki   były   teraz 

niebieskie,  krystalicznie  błękitne,  nie z  tego  świata. Wstał, wyrwał 
rękę z jej uścisku i jak w transie ruszył do jedynej zachowanej ściany 
świątyni.

 - Widzę - powiedział.
Odetchnęła z ulgą. Miał wizję. W dawnych czasach, jeśli ofiara 

była   miła   bogom,   a   choćby   tylko   duchom   świątyni,   ofiarnik   mógł 
liczyć   na   nagrodę.   Widać   duchy   świątyni   wyrażały   w   ten   sposób 
zadowolenie, że ktoś znowu składa tu ofiarę.

 - Co widzisz?
 - Chyba coś znalazłem! - zawołał gromko.
W ułamku sekundy koło niego pojawili się pozostali wojownicy 

w   komplecie,   cała   czwórka.   Na   widok   Anyi   rozdziawili   usta. 
Wyzywający   strój   subretki,   który   wybrała   na   dzisiejsze   spotkanie, 
przeznaczony   był   wyłącznie   dla   oczu   Luciena,   ale   nie   zamierzała 
teleportować   się   do   domu,   żeby   włożyć   coś   przyzwoitszego.   Nie 
chciała stracić ani chwili z rozgrywającej się sceny. Żaden z przyjaciół 
Luciena nie  odezwał  się  do niej. Parys tylko oblizał  łakomie  usta. 
Anya   przewróciła   oczami.   Chętnie   dałaby   mu   w   nos,   ale   mógł   to 
potraktować jako zachętę.

 - Skąd ta krew? - zaniepokoił się Strider. 
Dobył sztylet i rzucił mordercze spojrzenie w kierunku Anyi.
 - W co ona się, kurczę, ubrała? 

background image

Jeśli chodzi o Stridera, nie miała najmniejszych wahań. Dała mu 

w nos.

 - Macie ją zostawić w spokoju - oświadczył Lucien stanowczym 

głosem. - Ona jest moja. 

Powiedział „moja". Anya uśmiechnęła się i pokazała chłopakom 

środkowy palec.

 - Słyszeliście? Jestem jego. Możecie się bujać.
 - A ty trzymaj ręce przy sobie, moja panno, jeśli nie chcesz ich 

stracić - mruknął Lucien.

 - Tak jakby twoi kumple mogli mi coś zrobić. - Nie była pewna, 

czy usłyszał, co powiedziała, w każdym razie nie zareagował.

Wojownicy otoczyli Luciena. Anya wepchnęła się między nich, 

przy   okazji   zwędziła   parę   sztyletów.   Bardzo   przyjemne   uczucie. 
Ostatnio   niewiele   kradła,   bo   była   zbyt   zajęta   Lucienem.   Drobne 
kradzieże   uspokajały   ją,   wyciszała   się   wtedy,   nie   tęskniła   za 
większymi   awanturami.   Chłopaki   nie   połapali   się,   co   zrobiła,   po 
prostu przepuścili ją bez słowa, inaczej miałaby za swoje. Co Lucien 
znalazł? Co zobaczył?

Odsunął wszystkich i dalej wpatrywał się w ścianę.
Strider   natomiast   wpatrywał   się   w   niego.   Najwyraźniej   nie 

rozumiał, co dzieje się z przyjacielem. Anya przyglądała mu się spod 
oka. Wysoki, jasnowłosy, niebieskooki, dobrze zbudowany, opalony. 
Surowe rysy, zgryźliwe poczucie humoru, które lubiła... Dlaczego nie 
zainteresowała się nim, tylko Lucienem?

 - Co tam widzisz? - zainteresował się Parys.
 - Fajnie jest tak czekać - oznajmił Gideon z gniewnym błyskiem 

w oku.

  - Pamiętacie, co tych dwóch śmiertelników mówiło o Zeusie i 

artefaktach?   -   zapytał   Lucien.   Gdy   przyjaciele   przytaknęli   chórem, 
ciągnął dalej: - Mieli wiele racji. Patrzę na fresk, który jakby ożywał. 
Obrazy   się   zmieniają,   pojawiają   się   kolejne   detale.   Kiedy   Zeus 
pokonał   Tytanów,   nakazał   Hydrze   strzec   ich   artefaktów.   Hydra 
rozdzieliła się na cztery i każdemu z tych nowych stworów przypadł 
jeden artefakt.

  -   O   rany   -   jęknęła   Anya.   -   Jeśli   Hydra   pilnuje   magicznych 

przedmiotów,   to   macie   w   plecy,   chłopaki.   Niezła   kreatura.   Dwie 
głowy   na   wężowym   cielsku,   to   daje   nam   osiem   głów   na   czterech 

background image

cielskach, jeśli wierzyć wizji Luciena. I we wszystkich stały zespół 
napięcia przedmiesiączkowego.

 - Te cztery potwory ukryły się raz na zawsze. Nawet bogowie nie 

wiedzą gdzie - ciągnął Lucien. 

Strider chrząknął.
 - Jak ma nam to pomóc? 
Amatorzy.
 - Widzisz jakieś symbole? - Pytanie Anyi brzmiało przynajmniej 

rzeczowo. 

Pauza. Namysł.
 - Tak.
 - Jak wyglądają? Zeus mógł trzymać miejsce ukrycia artefaktów 

w tajemnicy przed resztą bogów, ale sam z pewnością wiedział, gdzie 
ich w razie czego szukać. W dniach swojej chwały kradł, co chciał i 
komu   chciał.   Na   boku   mówiąc,   tylko   to   mi   się   w   nim   podobało. 
Chował   złodziejskie   trofea   i   czekał,   aż   afera   ucichnie.   Potrafił   tak 
zaklinać   skradzione   przedmioty,   że   zmieniały   wygląd,   gdy   ktoś 
niepowołany na nie natrafiał.

 - Powiedziałaś, że zdradził Kronosowi, co się stało z artefaktami. 

Mówiłaś, że Kronos ich szukał, ale nie znalazł. - Lucien nie odwracał 
się.

  -   Ejże,   Zeus   powiedziałby   prawdę?   Wrogowi?   Opisz   lepiej 

symbole,   które   widzisz.   -   Gdy   Lucien   zacisnął   usta,   fuknęła:   -   W 
porządku,   nie   mów.   Zniknę,   wtedy   będziesz   mógł   powiedzieć 
chłopakom. Na pewno nie zostanę tutaj niewidzialna, na pewno nie 
będę próbowała podsłuchiwać. - Czekała cała w uśmiechach. Lucien 
jęknął  wymownie,  a  ona  nadał   cała  w  uśmiechach.   -  Wiesz,   że  w 
końcu i tak się dowiem, więc nie marnuj niepotrzebnie czasu. Poza 
tym   oszczędzę   wam   mitręgi,   bo   to   będzie   mitręga,   jak   sami 
zabierzecie   się   do   roboty.   Potrzebujecie   mojej   pomocy.   Znowu. 
Przyznaj to.

  - Owszem,  potrzebujemy  twojej pomocy. Pierwszy symbol to 

dwie pionowe proste połączone zygzakiem.

 - Południowa Afryka - powiedziała bez wahania.
 - Skąd wiesz? - Stanął obok niej i uszczypnął w tyłek. Dała mu 

po łapach.

 - Jestem bystrzejsza niż ty.

background image

Parys chwycił ją za nadgarstek. Nie wiedziała, jakie miał zamiary. 

Może...   Lucien   ich   rozdzielił,   zanim   zdążyła   dokończyć   myśl. 
Obnażył zęby, jakby chciał rzucić się przyjacielowi do gardła.

  - W porządku. Odebrałem przekaz. - Parys odsunął się czym 

prędzej. - Żadnego dotykania. - Spojrzał na swój pas. - Cholera! Nie 
mam sztyletu. 

Wojownicy spojrzeli na Luciena, na Anyę, znowu na Luciena, 

jakby czekali na wyjaśnienia.

 - Co jest? - odezwała się Anya. - Myślicie, że to ja?
 - Ja swojego też nie mam. - Strider wyszczerzył zęby w szerokim 

uśmiechu. - Możesz go sobie zatrzymać. Pomyśl o mnie za każdym 
razem, kiedy będziesz robiła z niego użytek.

Zaskoczona reakcją Stridera też się uśmiechnęła. Lucien miał taką 

minę, jakby i na niego zamierzał się rzucić. Anya przewróciła oczami, 
ale w gruncie rzeczy była zadowolona, że Kwiatuszek tak się wścieka.

 - Wracaj do roboty, maleńki - przywołała go do porządku. 
 - Drugi symbol - podjął - to pojedyncza linia przerywana.
  -   Arktyka.   -   Anya   położyła   dłoń   na   sercu.   -   Ach,   to   mi 

przypomina naszą pierwszą randkę. Skąpałeś się wtedy, pamiętasz? 
Tam właśnie zrozumieliśmy, że zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi. 
Na zawsze. Nie sądzisz, że trzeba by się teraz serdecznie uściskać?

  - Trzeci symbol to pozioma krzywa z odchodzącą od niej taką 

samą linią. Nie będzie uścisków.

 - To Stany.
  -   Ostatni   symbol,   prosta   zakrzywiona   na   końcu.   Trochę 

przypomina maczetę.

  -   Egipt.   -   Anya   klasnęła   w   głowę.   -   Wiecie,   co   to   oznacza. 

Podróże i polowanie na skarby. Od czego zaczniemy?

 - Skąd wiesz to wszystko? - powtórzył pytanie.
 - Może Zeus opowiadał wszystkim wkoło o tych symbolach i ich 

znaczeniu.

 - Skąd wiesz? - naciskał.
Jej   matka   w   tamtym   czasie   była   kochanką   Zeusa.   Czasami 

słyszała to i owo, ale ta informacja była na wagę złota.

 - Już ci powiedziałam. Jestem bystra.
  -   A   skąd   mamy   wiedzieć,   czy   możemy   ci   ufać?   -   zgłosił 

wątpliwość Parys.

background image

  - Uch. Absolutnie nie możecie, ale jestem wam potrzebna, co 

stawia   was   w   bardzo   niekomfortowej   pozycji   między   młotem   a 
kowadłem. 

Lucien chwycił ją mocno za ramię i obrócił ku sobie.
  - Nigdzie z nami nie pojedziesz, Anyu. Nie myśl nawet o tym. 

Doprawdy? 

 - Spróbuj mnie powstrzymać.
 - Wiesz, że mogę to zrobić. Powstrzymać cię, znaczy się. 
Uniosła brew. Nie wierzyła w pogróżki Luciena.
 - Nadal tu stoję i mam się dobrze.
Czy   to   wyobraźnia   płatała   jej   figle,   czy   Lucienowi   poszedł 

rzeczywiście  z nozdrzy  dym  pachnący  siarką   z dna  piekieł?   Smok 
prawdziwy. Słodki! Niemal widziała, jak w jego głowie obracają się 
trybiki, jak biedny mózg pracuje pełną parą, żeby się uspokoić. Lucien 
był taki seksowny, kiedy wpadał we wściekłość.

  - Beze mnie nie wiedziałbyś, co oznaczają symbole. Jestem ci 

potrzebna.

  - Nie wiem, czy nie kłamiesz. - Miał podobne wątpliwości co 

Parys.

  -   Zatem   traćcie   czas   na   jałowe   poszukiwania.   Co   mnie   to 

obchodzi. Będziecie  tkwić przy komputerach,  ja tymczasem znajdę 
Hydry.   Odbiorę   im   artefakty,   odszukam   skrzynkę.   Będę   ją   miała, 
zanim wasz Oddział Testosteron zdąży zabukować bilety na samolot. 
Czterej wojownicy wydali unisono groźny testosteronowy pomruk.

 - O co chodzi? Poruszyłam delikatny temat? - zapytała niewinnie.
  -   Rozdzielamy   się   -   zadecydował   Lucien,   zwracając   się   do 

przyjaciół: - Parys, ty i Gideon polecicie do Stanów. Parys wzniósł 
oczy do nieba.

 - Rany, czemu ja mam pracować z Kłamczuchem?
  - Wielki kraj, gęsto zaludniony, musi lecieć dwóch - wyjaśnił 

Lucien lakonicznie. - Strider, ty zajmiesz się Afryką Południową, a 
Amun Egiptem. Ja biorę na siebie Arktykę. 

  -   Może   powinieneś   pomyśleć   o   kurteczce   -   podsunęła   Anya 

usłużnie. 

Spojrzał   na   nią   strasznym   wzrokiem,   a   ona   z   trudem 

powstrzymała się, żeby nie przesłać mu całusa.

background image

 - Zadzwonię do Sabina i powiem mu, czego się dowiedzieliśmy. 

Kto wie, może on też znalazł coś w Rzymie. - Strider wyjął telefon 
komórkowy.

 - Wiesz coś na temat tamtej świątyni, Anyu? - zapytał Lucien.
 - Tyle tylko, że nazywa się świątynią Niewymawialnych.
  -  Świątynia   Niewymawialnych?   -   ucieszył   się   Gideon.   - 

Słyszałem,   słyszałem.   -   Co   oznaczało,   że   oczywiście   nigdy   nie 
słyszał. Sama myśl o świątyni przyprawiała Anyę o dreszcz zgrozy.

 - Rodzice straszyli nią niegrzeczne dzieci. Przeklęte miejsce.
 - Kim są Niewymawialni?
  - Nigdy ich nie widziałam. Wolałam trzymać się z daleka. Jak 

sama nazwa wskazuje, nikt o nich nie wspomina, chyba że czasem 
rodzice w charakterze straszaka. 

Lucien westchnął.
 - Dzwoń do Sabina, jeśli chcesz - zwrócił się do Stridera - ale ja 

teleportuję się do Rzymu, by porozmawiać z nim osobiście. Obejrzę 
sobie   przy   okazji   świątynię.   Moja   krew   tutaj   okazała   się 
katalizatorem. Może tam stanie się podobnie. 

Jedna Anya wiedziała, że byli bardzo blisko sukcesu.
  - Gdzie mamy szukać, kiedy już dotrzemy do celu? - zapytał 

Parys. - Na razie wiem tylko tyle, że mam lecieć do Stanów, a to dość 
spory kraj. Mnóstwo kobiet - dodał, natchniony miłą myślą o świeżym 
mięsku, i twarz rozjaśnił mu uśmiech.

 - Anyu, gdzie mają szukać? - spytał Lucien. 
Wszyscy spojrzeli na nią wyczekująco. Chcieli jej pomocy, nie 

chcieli, teraz znowu chcieli.

  -   Co?   Jestem   tylko   irytującą,   tępą   boginią   mniejszą. 

Niepotrzebną. Niechcianą. Nie...

 - Możesz szukać razem ze mną - przerwał jej sucho Lucien. 
Ile entuzjazmu w głosie. Irytujący facet. Pomęczy go trochę.
 - Przepraszam, co mówiłeś? Nie dosłyszałam.
  -   Możesz   szukać   ze   mną.   Na   Arktyce   -   powtórzył   głośno 

ponurym głosem. 

Założyła dłonie na piersi. Jeszcze trochę.
 - Będziesz próbował mnie zabić?
 - Wiesz, że muszę, ale uprzedzę cię, zanim przejdę do czynów.
Niech Lucien próbuje. Wcale jej to nie przeszkadzało. Czy można 

sobie wyobrazić bardziej udany dzień? Niedługo przeniosą się razem 

background image

na Arktykę, może nawet będzie musiała z nim walczyć. Niezbyt miła 
perspektywa, a jednak. Wcześniej widziała w jego oczach pożądanie, 
co dawało nadzieję.

 - Przyjmuję twoją propozycję.
 - Gdzie mamy szukać? - dopytywał się Parys.
 - Nie mam odpowiedzi na każde pytanie, wyobraź sobie. - Tylko 

tak dalej i ci faceci będą widzieli w niej wyłącznie umysł. Wrrr.

 - Anya. - W głosie Luciena zabrzmiała ostrzegawcza nuta.
 - Co? Nie wiem. Niech Ashlyn nasłuchuje rozmów o ogromnym, 

odrażającym potworze. To będzie najprawdopodobniej Hydra. Lubi 
wodę.   Macie   szukać   ogromnego,   odrażającego   potwora 
mieszkającego gdzieś w pobliżu wody.

Wojownicy   pokiwali   głowami   i   zaczęli   dyskutować   o 

przygotowaniach do podróży. Anya znowu przestała dla nich istnieć.

Lucien   opowiadał   właśnie   Striderowi,   co   wie   na   temat   Afryki 

Południowej. Podeszła i przesunęła palcem po jego piersi. Przerwał w 
pół   słowa,   w   oczach   pojawił   się   groźny   błysk,   ale   zanim   zdążył 
cokolwiek powiedzieć, pocałowała go i zniknęła.

  -   Będziemy   mieli   niezłą   zabawę   -   zawołała   jeszcze   na   do 

widzenia.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Lucien   zdążył   zrobić   zakupy   przed   wyprawą,   odprowadził 

osiemnaście  dusz w zaświaty, ale przez  cały  ten czas nie  czuł ani 
palącego spojrzenia Anyi, ani zapachu truskawek.

Gdzie ona się podziewała? Co robiła?
Z kim?
Strasznie za nią tęsknił. Przyzwyczaił się do jej obecności, więc 

kiedy znikała, czuł się nieswojo.

Martwił   się   o   nią.   Może   Kronos,   zmęczony   wyczekiwaniem   i 

opieszałością Luciena, sam postanowił zrobić z nią porządek?

Kronos nie jest w stanie zabić Anyi, przedkładał sobie. Dlatego 

zlecił to tobie. Na razie nic złego się nie dzieje. Jest bezpieczna.

Ale zegar tykał...
Spodziewał   się,   że   drań   może   pojawić   się   w   każdej   chwili   i 

ukarać   go   za   niewykonanie   rozkazu.   Nie  przejmował   się   tym 
specjalnie.   To,   co   zrobi   Kronos,   nie   miało   w   tej   chwili   żadnego 
znaczenia.

Chciał spędzić z Anyą trochę czasu i jego pragnienie miało się 

wkrótce   spełnić.   Szkoda,  że  Hydra  nie  ukrywała   się  na  Hawajach. 
Wiedział, że Anya pójdzie za nim wszędzie, więc wybrał Arktykę w 
nadziei, że lodowate powietrze ostudzi trochę jego pożądanie.

Anya stała się jego obsesją. O niczym innym nie potrafił myśleć. 

Wyobrażał sobie, że się z nią kocha,  i drżał jak zwykły śmiertelnik. 
Coraz trudniej przychodziło mu hamować się w jej obecności, jeszcze 
trudniej zniechęcać ją, kiedy czyniła mu awanse.

Niech   to   szlag!   Jak   miał   wymazać   jej   obraz   z   głowy   raz   na 

zawsze?

Szedł   przygnębiony   ulicami   Aten.   Robił   zakupy.   Musiał   się 

zaopatrzyć   w   kurtkę,   buty,   grube  skarpety,   rękawice,   ocieplacze. 
Wyprawa   do  Arktyki  to   poważne  przedsięwzięcie.   Śnieg,   zabójczy 
mróz... Może uda mu się znaleźć Hydrę, zanim zamarznie na śmierć. 
Zadzwonił   do   Maddoksa   i  przekazał   mu,   żeby   Torin   na   swoich 
komputerach  przyjrzał  się uważnie mapom  i  zdjęciom  satelitarnym 
śnieżnych połaci.

Co robi teraz Anya?

background image

Może znalezienie Hydry nie okaże się wcale takim wspaniałym 

sukcesem, jak sobie wyobrażał.

Kiedy był ostatnio w polarnym klimacie z Anyą, wepchnęła go do 

lodowatej wody. Uśmiechnął się na to wspomnienie. Przyglądała mu 
się i zanosiła śmiechem. Chciałby usłyszeć teraz jej śmiech.

Podziwiał jej odwagę, upór, wytrwałość. Każdy inny uląkłby się, 

wiedząc, że Śmierć czyha tuż - tuż.

 - Nie znajdziesz tutaj tego, co ci potrzebne - oznajmiła Anya.
Jeszcze ładniejsza niż zwykle. Włosy zaplotła w warkocz. Miała 

na   sobie   lamowaną   futrem   kurtkę   i   botki   do   kolan,   też   lamowane 
futrem.

  -   Gdzie   się   podziewałaś?   -   zapytał   ostrzejszym   tonem,   niż 

zamierzał. Była z nim i tylko to się liczyło. Kiedy  jest przy mnie, 
mogę ją chronić, pilnować, żeby nie napytała sobie biedy, stwierdził 
w duchu. Nic więcej.

 - Och - machnęła ręką. - Tu i tam. 
Spotykała się z innym? Zacisnął szczęki. Lepiej o tym nie myśleć, 

zmienić temat.

 - Dlaczego tak się ubrałaś? 
On pocił się w lekkim T - shircie i płóciennych przewiewnych 

spodniach.

 - Wybieramy się do Szwajcarii, głupku, a tam jest zimno. Jesteś 

nieodpowiednio ubrany.

 - Anyu, ja...
 - To tylko godzina różnicy. Idealna pora na zakupy w Zurychu. 

Lucien westchnął.

  -   Musimy   delegować   się   do   Zurychu,   żeby   zrobić   zakupy?   - 

Niech to diabli, zaczyna już używać liczby mnogiej. Jakby byli parą. 
Za wszelką cenę musi się wystrzegać takiego myślenia.

 - Czekam tam na ciebie. - Anya zniknęła.
Po chwili uczynił to samo. Tak się spieszył, że nie szukał nawet 

odludnego   miejsca,   tylko   teleportował   się   na   oczach   zdumionych 
świadków. Miał nadzieję, że ci, którzy zauważyli niezwykłe zjawisko, 
uznają, że im się przywidziało. Musiał być znowu obok Anyi.

Wyprowadzała   go   z   równowagi,   jak   nikt   nigdy   dotąd.   W   jej 

obecności   tracił   swój   legendarny   spokój.   Na   szczęście   nigdy   nie 
zdarzyło mu się wybuchnąć, bogom niech będą dzięki. Czemu tak mu 
zależy na bliskości tej kobiety, skoro w końcu i tak będzie musiał ją 

background image

zabić? Czekała na niego na tarasie z zapierającym dech w piersiach 
widokiem Alp w tle.

 - Jadłeś już lunch?
 - Nie. 
 - W takim razie najpierw coś zjemy, potem zrobimy zakupy.
 - Anyu, myślę, że... 
Weszła do luksusowego apartamentu. Posłusznie ruszył za nią.
  -   Rozumiem,  że   to   twoje   mieszkanie   -   powiedział.   - 

Oczekiwałem czegoś większego.

 - Taka przestrzeń mi wystarczy. Jest... przytulniej. 
Niski   stół   na   środku   salonu   zastawiony   był   jedzeniem.   Anya 

usiadła na poduszce rzuconej na podłogę.

 - Dawno tu nie byłam. Domyślasz się, dlaczego.
 - Z powodu Kronosa?
Zaczęła   nakładać   na   talerze   zapiekankę   z   kurczakiem.   Nie 

wiedzieć czemu wyobrażał sobie, że bogini przygotuje coś bardziej 
wymyślnego.

 - Siadaj - rzuciła, nie patrząc na niego. Wzięła pierwszy kęs do 

ust i przymknęła oczy.

Lucien   usiadł.   Domowa   atmosfera,   wspólny   posiłek...   Zwykłe, 

proste rzeczy. Serce mu się ścisnęło. Nigdy nie miał żony, nigdy nie 
był z żadną kobietą  dłużej  niż  kilka  miesięcy, najdłużej  z Mariah, 
zanim umarła. Nie wiedział, co to dom, chyba żeby miał traktować 
poważnie kulinarne wysiłki Parysa, co było zupełnie niemożliwe.

Mariah. Po raz pierwszy myśl o niej nie wywoływała zwykłego 

żalu, nie sprawiała bólu, nie budziła gniewu. Czyżby to znaczyło, że 
wreszcie pogodził się z jej odejściem? Myślał o niej coraz rzadziej. 
Smutne to było, ale wreszcie uwalniał się od wspomnień.

Demona Mariah nigdy nie obchodziła, chociaż dla Luciena była 

wszystkim. Czy Śmierć będzie opłakiwała odejście Anyi?

Podejrzewał,   że   tak.   Teraz   znowu   mruczała   jak   zadowolona 

kotka. 

 - Nigdy mi nie powiedziałaś, dlaczego tak naprawdę Kronos chce 

twojej śmierci. 

Anya upiła łyk wina.
 - Powiedziałam ci. Mam coś, na czym mu zależy.
 - Ciało? - wyrwał się z głupim pytaniem, zanim pomyślał.

background image

  - Według ciebie nie żałuję go nikomu - odpowiedziała z nutą 

goryczy w głosie. - Zaczniesz jeść, czy będziesz mi się przyglądał. 

Wziął do ust kęs zapiekanki. Okazała się doskonała.
 - Sama ją robiłaś? - Nie mógł jakoś wyobrazić sobie Anyi przy 

garnkach.

 - Bogowie, nie. Ukradłam ją. 
Była tak zdegustowana na myśl, że mogłaby gotować, iż Lucien 

wyszczerzył zęby w uśmiechu.

 - Ukradłaś?
 - Tak. - Wpatrywała się w jego usta rozświetlonym wzrokiem. - 

Lubię, kiedy się uśmiechasz. 

Z trudem przełknął. Musi koniecznie skierować jej uwagę na coś 

innego.

 - Kronos... Dlaczego sam cię nie zabije? Myślę, że łatwo by cię 

znalazł. Nie ukrywasz się przecież.

  - To tajemniczy gość. Nikt nie wie, dlaczego postępuje akurat 

tak, a nie inaczej.

 - Nie domyślasz się? 
Wzruszyła ramionami.
 - To idiota. Czego tu się domyślać?
Lucien zamarł. Czekał na błyskawicę, grzmot i uderzenie pioruna. 

Minęła dobra chwila, zanim odetchnął swobodnie.

  - To  „coś", na czym mu zależy... Co to takiego? Powiedz mi, 

proszę. Chociaż raz nie próbuj się wykręcać. 

Gdyby   wiedział,   wykradłby   jej   tę   rzecz,   oddał   Kronosowi   i 

zakończył koszmar.

  - Chociaż raz? - Wycelowała w niego widelec. - Nigdy się nie 

wykręcam od odpowiedzi.

 - Więc odpowiedz. 
Przyglądała mu się długo w milczeniu.
 - Chcesz usłyszeć prawdę, proszę - odezwała się w końcu - ale 

informacja będzie cię kosztować. Pytanie za pytanie.

 - Zgoda. Na czym tak zależy Kronosowi?
  -   Mam...   niech   to   cholera,   Lucien.   Mam   klucz.   Zadowolony 

teraz?

 - Tak. Każde z nas odpowiedziało na jedno pytanie.
 - Jak to...? Niech cię diabli! Rzeczywiście zapytałam, czy jesteś 

zadowolony. Jeden zero dla ciebie.

background image

 - Masz klucz - drążył dalej. - Do czego?
 - Tego ci nie powiem. - Uniosła kolejny kęs zapiekanki do ust.
 - Co on otwiera?
 - Koniec z pytaniami - ucięła stanowczo. - Grasz nie fair, dupku. 
Nie skomentował uwagi, tylko dalej dręczył Anyę:
 - Dlaczego po prostu mu go nie oddasz?
 - Bo należy do mnie. - Rzuciła ze złością widelec, aż zadzwonił o 

talerz. - A teraz stul pysk, bo cię teleportuję tam, gdzie czekają głodne 
aligatory. Pół dnia przygotowywałam tego kurczaka, a przez ciebie 
straciłam apetyt.

 - Przed chwilą powiedziałaś, że go ukradłaś.
 - Kłamałam.
 - Jak zginiesz nagłą śmiercią, klucz nie będzie ci już potrzebny - 

zauważył   trzeźwo.   Nie   miał   zamiaru   kapitulować,   zanim   nie 
wydobędzie z niej prawdy. 

 - Odpieprz się, Żniwiarz.
Nazywała go tak tylko wtedy, kiedy była wściekła. Kiedy indziej 

był   Kwiatuszkiem,   Słodziutkim,   Maleństwem.   I   pączusiem,   takim 
przez małe „p". Kwiatuszka nie lubił, ale wszystkie inne ksywki, które 
wymyślała, sprawiały, że przestawał być szpetnym, nieśmiertelnym 
wojownikiem,   naznaczonym   piętnem   klątwy   strażnikiem   demona. 
Oraz wykonawcą wyroku śmierci.

  -   Nie   uwierzę,   że   jesteś   gotowa   umrzeć   z   powodu   głupiego 

klucza.

 - To jest wyjątkowy klucz, a ty nie musisz mnie zabijać.
 - Muszę.
  - Wszystko jedno. - Dopiła wino. - Odpowiedziałam na kilka 

twoich pytań, teraz ty odpowiedz na kilka moich.

 - Zgoda. Co chcesz wiedzieć? 
Położyła łokcie na stole i oparła brodę na dłoniach.
 - Nie posłuchałeś kiedyś rozkazu bogów?
  -   Nie.   Ale   też   przed   przejęciem   rządów   przez   Tytanów   nie 

otrzymałem nigdy żadnego subordynaryjnego rozkazu. Grecy po tym, 
jak skazali Maddoksa na codzienne umieranie, nie wtrącali się więcej 
w nasze życie.

 - Próbowałeś nie posłuchać Tytanów?
  -   Po   raz   drugi   nie.   Aeron   miał   zabić   te   cztery   kobiety,   nie 

posłuchał rozkazu. Rezultaty znasz. Oszalał i teraz jest gotów zabijać 

background image

wszystkich   wkoło.   Musieliśmy   zamknąć   go   w   lochu.   Kiedy 
zamieszkały   w   nas   demony,   wszyscy   straciliśmy   wolność,   ale 
uwięzienie Aerona było jeszcze gorsze. Dawno temu ślubowaliśmy, 
że nigdy nie potraktujemy tak żadnego spośród nas.

 - Rozumiem - powiedziała w zamyśleniu. - Utrata wolności jest 

gorszą karą niż śmierć. Nigdy nie widział jej tak poważnej. Zapewne 
wracała myślami do czasu spędzonego w Tartarze. 

Zacisnął mimowolnie dłonie.
 - Jak długo byłaś więziona? 
Wzruszyła ramionami.
  -   Całą   wieczność.   Stare   zapisy   mówią,   że   sto   lat,   aleja   mam 

wrażenie, że po dwakroć tyle.

Chciała, żeby zabrzmiało to lekko, jednak nie zabrzmiało.
 - Co robiłaś w zamknięciu?
 - Myślałam, chodziłam z kąta w kąt, cierpiałam. Rozmawiałam z 

facetem, który siedział w sąsiedniej celi. Sadził się okropnie, co to nie 
on, ale przynajmniej miałam do kogo pysk otworzyć. - Westchnęła.

 - Próbowałeś walczyć ze swoim demonem?
 - Co masz na myśli? Walkę fizyczną, w dosłownym sensie?
 - Nie. Wiem, że Śmierć jest uwięziona w twoim ciele, nie może 

go opuścić, chyba że zostanie wyssana. Bez niej umrzesz, jesteście 
uzależnieni   od   siebie,   stanowicie   jedność.   Pytam,   czy   kiedyś 
próbowałeś odmówić zabrania duszy w zaświaty.

Zesztywniał. Nigdy z nikim nie rozmawiał na ten temat. Jednak 

Anya   zdradziła   część   swojej   tajemnicy,   więc   był   jej   winien 
odpowiedź.

  -   Tak.  -   Przyjaciele   nie   wiedzieli,  że  był  kiedyś  zakochany   i 

patrzył dzień  po dniu, jak jego ukochana powoli odchodzi.  - Lecz 
kiedy wzbraniam się odprowadzić duszę, ciało cierpi straszliwe męki. 
Nikt nie powinien aż tak cierpieć.

 - Trafiłam w czuły punkt, prawda? Odezwał ci się tik pod okiem. 

- Nie zadawała już więcej pytań. 

Posiłek dokończyli w milczeniu.
Przyglądał się jej i jakiś głos w głowie szeptał: „Weź ją, kochaj 

się z nią". 

Nie. Nie jesteś potworem. Już nie, moderował się w duchu. Mógł 

spędzić   z   nią   trochę   czasu,   ale   nic   więcej.   Anya   skończyła   jeść, 
wstała.

background image

 - Pofiglujemy czy od razu idziemy na zakupy?
 - Zakupy - wykrztusił z trudem, ale nie podniósł się zza stołu.
Wzruszyła ramionami, jakby było jej wszystko jedno, co usłyszy 

w odpowiedzi. Zirytowało go to. Jeszcze bardziej zirytowało go, że 
się zirytował. To z kolei zaniepokoiło. Nie powinien nic czuć.

  - Broń możesz zostawić tutaj - powiedziała z kpiną w głosie. - 

Łowcy się tu nie zapuszczają. Terytorium neutralne.

 - Nigdy nie rozstaję się z bronią. 
Zmierzyła go ironicznym spojrzeniem od góry do dołu.
 - Nawet pod prysznicem? Wyobraził sobie ich dwoje razem pod 

prysznicem...

 - Nawet wtedy.
  -   Barbarzyńca.   -   Obeszła   stół   i   szepnęła   mu   do   ucha:   - 

Chciałabym to zobaczyć na własne oczy. 

Kosmyk włosów Anyi musnął jego policzek. Przymknął oczy w 

ekstazie. Pragnął teraz... Głupie, niebezpieczne, cudowne pragnienia. 
Nie potrafił powiedzieć, jak znalazł siłę, by wstać i odsunąć się o kilka 
kroków.

 - Wiesz, jak popsuć zabawę - mruknęła.
 - Anyu...
 - Ani słowa. Wychodzimy.
Ze wstydem stwierdził, że nogi mu się trzęsą.
Nie oglądając się, wyszła z mieszkania. Lucien zatrzymał się na 

moment   na   zewnątrz,   wciągnął   kilka   razy   powietrze   w   płuca, 
odczekał, aż trochę ochłonie.

Tak bardzo jej pragnął. Jej i tylko jej. Nawet demon domagał się 

Anyi, bo ryczał jak głodny zwierz. 

Myśl   o   artefaktach,   o   puszce.   Pomyśl   o   Łowcach.   O   tym,   że 

trzymasz   w   ramionach   ciało   zabitej   Anyi.   To   go   ostatecznie 
otrzeźwiło. Ledwie zdążył dojść do siebie, usłyszał gniewny szept:

 - Czekam, Żniwiarzu. 
Kronos.
Król bogów powrócił. Dlaczego akurat tutaj? Dlaczego właśnie 

teraz?   Koniec   z   odraczaniem   wyroku.   Król   nie   był   łaskaw   się 
zmaterializować. Co robił?

 - Zawiodłeś mnie, Żniwiarzu. Ciągle zawodzisz.
 - Przykro mi.

background image

 - Nie kłam! - ryknął Kronos tak, że Lucienowi omal nie popękały 

bębenki w uszach. - Tobie nic nie zrobię, ale twoi przyjaciele będą 
cierpieć.   Zacznę   od   Parysa.   Wyślę   go   tam,   gdzie   nie   ma   w   ogóle 
kobiet. Nie zdoła stamtąd uciec, a ja będę się śmiał, patrząc, jak opada 
z sił. Kiedy już skończę z Parysem, przyjdzie kolej na Reyesa. 

Walcz z nim, przeciwstaw się, jak Anya.
  -   Chcesz   ich   zabić,   tak?   Uwolnić   demony,   żeby   szalały   po 

świecie   przez   nikogo   niestrzeżone.   Takimi   czynami   nie   zachęcisz 
śmiertelnych do oddawania ci czci.

  - Najwidoczniej Zeus nie potrafił chronić ludzi przed waszymi 

demonami. Ja potrafię. Chcesz posłuchać, jaką karę obmyśliłem dla 
Reyesa? 

Walcz!
 - Zapewne nie będzie już mógł się okaleczać. Może skażesz go 

na rozkosze, których nie będzie w stanie znieść.

 - Śmiesz kpić sobie ze mnie?
 - Nie, ale nie zamierzam wykonać twojego rozkazu.
  -   Wiem   to,  Żniwiarzu.   Jestem   już   zmęczony   czekaniem.   Jak 

myślisz, który z nas zwycięży i dostanie to, czego pragnie? 

 - A jeśli... - Lucien zacisnął usta. Ma to zrobić? Tak, zdecydował. 

Zrobi to. Nie pozostało mu nic innego. - Anya ma coś, na czym ci 
zależy. Co byś powiedział, gdybym zdobył dla ciebie tę rzecz? 

Kronos milczał długo.
 - Spróbuj - przystał w końcu. - Jeśli ci się nie uda, przyniesiesz 

mi  jej  ciało.  Jeśli  tego  nie zrobisz,  nie licz  na moją  pobłażliwość. 
Zrobię wówczas wszystko, jak zapowiedziałem, a ty będziesz musiał 
się przyglądać. Teraz idź.

Anya czekała na niego w holu cala i zdrowa, chociaż Kronos był 

w pobliżu. Musi wykraść jej klucz, to jedyny sposób ratunku. Jeśli mu 
się nie uda... Uda się, musi się udać.

Dwaj   portierzy   przyglądali   się   jej   z   nieukrywanym  podziwem. 

Lucien syknął głośno, przechodząc obok nich. Absurdalna zaborczość.

Ta kobieta nie jest twoja, nigdy nie będzie. Nawet jeśli miałby 

cień szansy, kradzież klucza przekreśli wszystko.

Nie odezwał się do niej, nie zwolnił kroku, więc Anya po prostu 

ruszyła ramię w ramię z nim. Czuł ciepło jej ciała, zapach truskawek. 
Nie wyobrażał już sobie świata bez niej.

background image

  - Od czego chcesz zacząć zakupy? - zagadnęła, nieświadoma 

zamętu w jego głowie.

Chciał   zapytać   o   klucz,   ale   nie   mógł   dobyć   słowa   z   gardła. 

Wcześniej   ucięła   zdecydowanie   rozmowę   na   ten   temat.   Powinien 
najpierw trochę ją zmiękczyć, zaskarbić sobie zaufanie.

 - Może od kurtki. - Co prawda dzień był słoneczny, ale wietrzny, 

mroźny.

 - Zatem najpierw kurtka. Znam świetny sklep. - Ujęła go za rękę, 

wsunęła palce między jego palce i skręciła w lewo. 

Instynkt podpowiadał mu, żeby cofnął dłoń, lecz nie zrobił tego.
Weszli do sklepu: kurtki, czapki, rękawice, było tu wszystko, w 

co powinien się zaopatrzyć przed wyprawą. Anya spacerowała między 
stojakami, oglądała, przebierała w fasonach, kolorach.

 - Ta kurtka będzie pasowała do twoich oczu. Ta do karnacji. Ta 

ma fajne kieszenie... Popatrz - ucieszyła się w jakimś momencie. - 
Identyczna jak moja, tylko męska. Będziemy wyglądać jak bliźniaki, 
przemierzając lodowe pustynie Arktyki.

Anya nigdzie  z nim nie pojedzie, dopóki on nie znajdzie tego 

cholernego klucza. Rozejrzała się ukradkiem i wcisnęła parę grubych 
wełnianych   rękawic   do   kieszeni.   Lucien   był   pewien,   że   mu   się 
przywidziało.

 - Co ty robisz?
 - Kradnę - odpowiedziała radośnie.
 - Nie masz pieniędzy?
  - Och, całe mnóstwo. - Wzięła się pod boki i zrobiła obrażoną 

minę. - Nie mów mi tylko, że tak nie wolno. Zapłacę za nie. Kiedyś. 
Może.

 - Odłóż te rękawice, Anyu. - W ten sposób chcesz ją zmiękczyć? 

Zły pomysł, ale nie zamierzał ustąpić.

 - Nie.
  -   W   takim   razie   ja   zapłacę.   -   Odłożył   kurtki,   którymi   go 

obładowała,   wyciągnął   jej   z   kieszeni   inkryminowany   towar, 
pomaszerował do kasy i zapłacił. Parys zdążył dać mu trochę franków.

 - Muszę to robić, rozumiesz? - fuknęła, kiedy wychodzili.
 - Dlaczego?
 - Ty masz swoje kompulsje, ja swoje. Gdybym nie zwinęła tych 

nieszczęsnych rękawic, podłożyłabym pewnie ogień w sklepie.

background image

Zrozumiał.   Miała   własnego   demona,   nad   którym   musiała 

panować. Wiedział, jakie to trudne.

 - Przepraszam, że ci je odebrałem. 
Pociągnęła nosem.
 - W porządku.
Wyszedł ze sklepu, ale Anya się zapodziała. Pojawiła się dopiero 

po   chwili,   uśmiechnięta   od   ucha   do   ucha.   Wyciągnęła   z   kieszeni 
czarne, skórzane rękawiczki, oderwała metkę zębami i włożyła je.

 - Ukradłaś jednak?
 - To w tobie lubię, Cukiereczku. Jesteś taki spostrzegawczy. 
Lucien pokręcił głową, powstrzymując uśmiech.
  -   Powiedz   mi,   dlaczego   musisz   wybierać   między   kradzieżą   a 

puszczaniem różnych budynków z ogniem? Napomknęłaś coś, reszty 
się domyśliłem, ale chciałbym usłyszeć to z twoich ust.

  -   Tamtego   wieczoru   w   klubie   Reyes   wspomniał   o   wojnach, 

pamiętasz?   Otóż   ja   je   wywołałam.   Kiedy   pojawiłam   się   między 
śmiertelnikami, myślałam tylko o tym, żeby siać zamęt. Wariowałam, 
byłam jak obłąkana. Ludzi każdy mój ruch doprowadzał do furii. Nie 
wściekali   się   na   mnie,   tylko   na   siebie   nawzajem.   Jak   widziałam 
pochodnię,   ciskałam   ją   w   suche   wióry.   Czasami   uświadamiałam 
sobie, co zrobiłam, dopiero kiedy buchały płomienie i podnosiły się 
krzyki przerażenia. Uwielbiałam je. Mogłabym ich słuchać bez końca. 
-   Zadumała   się   na   moment,   powspominała   kapkę.   -  Pewnego  razu 
chciałam przepiłować łańcuch, na którym wisiał ogromny żyrandol, 
spuścić całą tę konstrukcję ludziom na głowy, znowu usłyszeć krzyki. 
Przechodziła   jakaś   kobieta.   Miała   na  palcu   pierścionek.   Brylant 
chwycił światło, rozjarzył się cudownym blaskiem. Poszłam za nią, 
ukradłam pierścionek. I zapomniałam o żyrandolu. Od tamtego czasu 
kradnę.

  - Możesz mnie okradać, kiedy tylko zechcesz - powiedział po 

chwili milczenia. Niestety, to on miał ją okraść. Za nic nie chciał jej 
zabijać. Jak on, mogła stać się postrachem ludzi, ale walczyła, chciała 
być kimś innym, lepszym. Uczuł ból w piersi. Klucz. Zapytaj ją o 
klucz.

 - Dużo czasu spędziłaś na Arktyce? - To nie było to pytanie.
 - Trochę. Będzie fajnie. - Klasnęła. - Tylko ty i ja, zupełnie sami. 

Żadnych Łowców. Będziemy się przytulać do siebie, żeby się ogrzać. 
Żaden   człowiek   nie   wytrzymałby   tam   długo.   Dość   mam   już 

background image

spacerowania, strata czasu. - I już jej nie było. Lucien teleportował się 
w ślad za nią.

Kiedy wylądował w domu na wyspie, Anya siedziała na skórzanej 

kanapie w salonie i rozbierała się. Najpierw rękawiczki, potem botki, 
kurtka...   Została   w   białych   legginsach   i   koronkowym   staniku. 
Lucienowi na jego widok oczy wyszły z orbit.

  -   Podoba   ci   się?   -   Przeciągnęła   się.   -   Mogłeś   podziwiać   to 

wszystko   wcześniej,   ale   straszny   z   ciebie   uparciuch.   Przestań   się 
upierać.

 - Jesteś piękna.
 - Chodź tutaj i pocałuj mnie - kusiła.
 - Nie mogę.
  - Dlaczego? Nie proszę, żebyś się ze mną stukał. Pocałuj mnie 

tylko   i   popieść   trochę.   Więcej   ci   czegoś   takiego   nie   zaproponuję. 
Ciągle słyszę nie i nie, to podkopuję moją wiarę w siebie. 

W głowie Luciena rozległ się potężny ryk. Nie pocałuje jej? Nie 

dotknie? 

 - Dlaczego nic więcej, tylko pocałunki i pieszczoty?
 - Bo tak.
 - Odpowiedz mi.
  -   Niby   dlaczego?   Ty   prawie   nigdy   nie   odpowiadasz   na   moje 

pytania. - Przesunęła palcem po brzuchu. Lucien poczuł gwałtowny 
ucisk w gardle. Odda się każdemu innemu, ale nie jemu. On jest wart 
najwyżej pocałunku. Najchętniej znienawidziłby ją, ale sam sobie był 
winien.  Oszpecił  się   rozmyślnie,   żeby  nigdy  już żadna  kobieta  nie 
mogła  go zapragnąć. Anya go nie chciała,  a pomimo  to  zamierzał 
ocalić jej życie.

 - Musimy porozmawiać, Anyu.
 - Możesz zrobić lepszy użytek ze swojego języka.
 - Chodzi o klucz. Daj mi go, ja go oddam Kronosowi i wtedy cię 

pocałuję. Zrobię, o co mnie tylko poprosisz. 

Zbladła.
 - Nie. Aż tak bardzo cię nie pragnę. 
Wiedział o tym, a jednak słowa Anyi sprawiły mu ból.
 - Jeśli oddasz klucz, ocalisz życie.
  - Bez klucza moje  życie nie będzie nic warte. Nie chcę o tym 

mówić. Porozmawiajmy o nas.

 - Najpierw musisz oddać mi klucz.

background image

  -   Klucz   jest   mój!   -   krzyknęła.   -   Nie   oddam   go.   Rozumiesz? 

Nigdy. Wolę umrzeć.

  -   I   umrzesz,   jeśli   go   nie   oddasz.   Nie   zmuszaj   mnie   do 

ostateczności.

  -   Ukradniesz?   -   Nie   odpowiedział.   No   tak,   pomyślała.   - 

Pożałujesz,   jeśli   będziesz   próbował.   -   Znów   to   milczenie.   - 
Zapomnijmy o kluczu. Było tak przyjemnie, nie psujmy sobie zabawy.

  -   Kronos   się   odezwał.   Groził,   że   będzie   się   mścił   na   moich 

przyjaciołach. Niecierpliwi się. Mam mu przynieść klucz albo zabić 
cię. Wolałbym to pierwsze. 

 - Kiedy z tobą rozmawiał?
 - Zanim poszliśmy na zakupy.
 - Dlatego tak chętnie się zgodziłeś. Myślałeś, że mnie urobisz i 

oddam ci klucz. - Zaśmiała się gorzko.  - Albo wygadam się, gdzie 
leży, i go po prostu wykradniesz. Oto twoje wzniosłe zasady.

 - Co wybierasz? Życie? Klucz?
 - Nie oddam klucza.
Nienawidził   siebie.   Nienawidził   Kronosa.   Nienawidził   kobiety, 

którą chciał ocalić. Sprawiała, że czuł, a uczucia były jego wrogiem.

 - Ostrzegam cię po raz ostatni.
 - Nie mogę oddać ci klucza. - Łzy napłynęły jej do oczu. - Nie 

mogę. Te łzy...

 - Dlaczego?
 - Nie mogę. I nie chcę.
Zrób to teraz. Skończ z nią. Już czas.
  -   Usłyszałaś   ostatnie   ostrzeżenie.   Zabiję  cię,   a  potem   zabiorę 

twoją duszę. 

Wzniósł sztylet. Anya szeroko otworzyła oczy.
 - Przykro mi. - Zadał cios.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Parys wędrował ulicami Aten. Powinien się przygotowywać do 

podróży do Stanów. Nic z tych rzeczy.

Szukał   kobiety.   Jakiejkolwiek.   Takiej,   która   z   nim   pójdzie. 

Zagadywał,   umizgał   się,   ale   Greczynki,   w  przeciwieństwie   do 
budapesztenek, ba, do kobiet na całym świecie, miały go w nosie.

Nie rozumiał, dlaczego. Nie zmienił się przecież w ciągu kilku 

ostatnich   dni.   Ciągle   był   tym   samym  przystojnym,   uroczym   w 
obejściu   Parysem.   Zwykle   wystarczyło   jedno   spojrzenie   i   dama 
zrzucała ubranie. A tu nic. Kicha.

Kobiety   młode,   stare,   balzakowskie,   chude,   grube,   niskie   i 

wysokie, białe, czarne i różowe, traktowały go jak trędowatego.

A on akurat bardzo potrzebował choćby jednej chętnej.
Bez   seksu   opadał   z   sił.   Nie   mógł   bronić   się   przed   atakami 

Łowców, gdyby akurat zaatakowali.

Znajdź jakąś prostytutkę, podpowiadał demon, spragniony seksu 

tak samo jak jego strażnik.

Próbowałem,   bez   skutku.   Jakby   wszystkie   się   przede   mną 

pochowały.

Wolał nawet prostytutki, z nimi sprawa była czysta. Coś za coś i 

żadnych oczekiwań. Kolejna kobieta. Brunetka.

  - Przepraszam - zawołał, ale nie zatrzymała się. Nie zwolniła 

nawet kroku. Zrównał się z nią. - Czy chciałabyś.. . - Cholera, nie 
zapyta przecież wprost „czy chciałabyś bzyknąć się ze mną". - Czy... 
zjadłabyś ze mną kolację?

 - Dziękuję. Jadłam już. - I odeszła. Co się dzieje?
Czyżby   bogowie   robili   mu   w   poprzek?   Spojrzał   w   niebo. 

Sukinsyny.   O   co   im   chodzi?   Przecież   oni,   wojownicy,   szukają 
artefaktów,   tak?   Tamtym   na   górze   zależy   na   cudownych 
przedmiotach.  Nie  powinni   przeszkadzać  w  poszukiwaniach,  wręcz 
przeciwnie, niech się cieszą, że ktoś za nich chce odwalić robotę.

 - Nic wam nie zrobiłem - warknął, a w głowie zaczął układać się 

ponury obraz.

Maddox,   kiedy   poznał   Ashlyn,   przestał   panować   nad   Furią.   Z 

Lucienem działo się coś podobnego od chwili pojawienia się Anyi. 

background image

Uosobienie   absolutnego   spokoju,   stoicki   Żniwiarz,   potrafił   nagle 
wybuchnąć gniewem. Ja miałbym być następny?

Nie, nie, nie. Parys nie mógł żyć z jedną kobietą. Jego demon 

pozwalał mu przespać się raz, i tylko raz, z dowolną damą. Żadnych 
powtórek. Uczucie miłości to dla niego katastrofa. Nie byłby w stanie 
kochać   się   z   wybranką,   musiałby   ją   zdradzać,   a   tego   sobie   nie 
wyobrażał. Jeśli pozna dziewczynę, której imię zaczyna się na A - jak 
Ashlyn   Maddoksa   i   Anya   Luciena   -   będzie   zwiewał,   gdzie   pieprz 
rośnie.   Nie   dla   niego   miłość.   Przeszła   jakaś   blondynka.   Zagadnął. 
Zbyła go. 

Następna blondynka. Zbyła go. Jakaś brunetka. To samo.
Czas mijał, a on coraz bardziej opadał z sił. Ręce mu drżały, ciało 

domagało  się  seksu. Każda komórka  zdawała  się wysyłać to samo 
żądanie. Był tak słaby, że kiedy ktoś go potrącił, omal nie upadł.

 - Przepraszam - usłyszał kobiecy głos.
Odwrócił się powoli, ostrożnie. Nie chciał, żeby i ta uciekła jak 

wszystkie   inne.   Pierwsze,   co   zobaczył,   to   rozsypane   na   chodniku 
papiery. Dziewczyna schyliła się, żeby zebrać kartki.

 - Nauczka, żeby nie czytać, jak się idzie - mruknęła.
  -   Cieszę   się,   że   czytałaś.   I   że   wpadłaś   na   mnie   -   zapewnił 

uwodzicielsko.   Podniosła   wzrok   i   zatchnęła   się.   Z   wrażenia?   Oby. 
Niechby. Proszę!

Uroda  żadna.   Ani   ładna,   ani   brzydka.   Taka...   zwykła   twarz. 

Orzechowe   oczy.   Piegi.   Falujące   brązowe   włosy   opadające   na 
ramiona.   Oczy   za   wielkie   przy   drobnej   buzi,   usta   zbyt   pełne,   jak 
spuchnięte   od   użądlenia   pszczoły.   A   jednak   było   w   niej   coś 
hipnotycznego. Coś, co sprawiało, że nie mógł oderwać od niej oczu. 
Może ukryta zmysłowość. Błysk w oczach. Szare myszki okazywały 
się zwykle najgorętsze.

  -   Twoje   imię   zaczyna   się   może   na   A?   -   zapytał,   węsząc 

zagrożenie. Nie zrozumiała, o co chodzi, ale pokręciła głową.

  - Mam na imię Sienna. Ani cię to ziębi, ani grzeje. Sam nie 

wiesz, po co pytasz. Przepraszam - zreflektowała się. - Nie chciałam 
być niegrzeczna. 

 - Amerykanka?
 - Tak. Przyjechałam tutaj, żeby popracować nad tekstem. A ty? 

Nie rozpoznaję akcentu.

background image

  - Węgier. - Mieszkał w Budapeszcie od tylu wieków, że miał 

prawo podawać się za Madziara. - Jesteś pisarką?

 - Mam nadzieję być. Nie, nie tak. Jestem pisarką, ale nic jeszcze 

nie   opublikowałam.   -   Złożyła   kartki,   które   podawał   jej   Parys.   - 
Przepraszam, plotę. Już tak mam. Powiedz, że mam się zamknąć, jak 
poczujesz, że przesadziłam.

 - Mogę cię słuchać i słuchać. - Co za ulga. Nektar i ambrozja. - 

Wreszcie   kobieta,   która   nie   ucieka.   Odgarnęła   kosmyk   włosów   za 
ucho.   Miała   piękne   dłonie.   Nigdy   nie   widział   równie   pięknych, 
zmysłowych.   Na   palcach   dwie   srebrne   obrączki   i   pierścionek   z 
opalem. Mężatka? Wolał nie wnikać. Musi ją mieć. Muszę, muszę! 
Zaraz! - domagał się demon. Chwileczkę.

  - Mówisz tak przez grzeczność. - Wyprostowała się i włożyła 

wydruk   pod   pachę.   Szczupła,   płaska   jak   deska.   I   drobniutka, 
stwierdził, kiedy i on podniósł się z kucek.

  - Owszem, jestem uprzejmy. Zawsze. Ale naprawdę mogę cię 

słuchać i słuchać. Chciałbym wiedzieć wszystko o tobie.

 - Naprawdę?
 - Przysięgam. Może... Hm... Wstąpilibyśmy gdzieś na kawę?
 - Dobrze.
Dobrze!   Bogom   niech   będą   dzięki.   Ożywał.   Da   Siennie 

najwspanialszy  w całym jej życiu orgazm, a potem rozstaną się w 
miłej atmosferze. Ona będzie miała cud - wspomnienie, on odzyska 
siły. Powiedzmy do jutra. 

 - Zaraz za rogiem jest kawiarnia - przejęła inicjatywę Sienna.
Zajęli   jedyny   wolny   stolik   w   ogródku.   Ona   zamówiła   zwykłą 

małą   czarną,   on   podwójne   espresso.   Parys   był   zachwycony, 
dziewczyna   wydawała   się   piękniejsza   z   każdą   chwilą,   chociaż   tak 
naprawdę nie była piękna.

 - O czym jest twoja książka? - zapytał.
 - Wstyd powiedzieć.
 - Romans? Sienna zaczerwieniła się, otworzyła szeroko oczy.
 - Skąd wiesz?
 - Strzelałem. Trochę znał kobiety, chociaż z żadną nie dane mu 

było przestawać dłużej.

 - A ty? Co robisz w Grecji? - zagadnęła.
 - Ja... Jestem modelem. - Często podawał się za modela.

background image

Na Siennie zrobiło to wrażenie. Bardzo powoli, bardzo ostrożnie 

ujął   jej   dłoń   i   pocałował   nadgarstek.   Poczuł   rozkoszne   mrowienie. 
Wyrwała rękę bardziej zaskoczona niż oburzona. Chyba. Nie potrafił 
powiedzieć.   Raczej   nie   zastanawiał   się   nad   odczuciami   kobiet,   z 
którymi się zadawał.

  -   Nigdy   nie   zdarzyło   mi   się   pójść   na   kawę   z   nieznajomym. 

Pozwolić się całować. Do tego modelowi.

 - Ale ja cię nie całowałem.
 - No tak... Miałam na myśli... nadgarstek.
 - Chciałbym cię pocałować. Naprawdę pocałować.
 - Dlaczego? Dlaczego akurat mnie?
 - Jesteś godną pożądania kobietą. Nie czujesz, że cię pragnę? 
Przygryzła wargę.
 - Ja... Nie wiem co powiedzieć. 
 - Powiedz tak.
 - Ale my się nie znamy.
 - Możemy się poznać. - Bogowie, nie mógł się doczekać, kiedy 

jej dotknie.

  -   Owszem.   Może...   pójdziemy   do   mojego   hotelu   -   podsunęła 

nieśmiało. - Jeśli to ma być coś więcej niż kawa. Ale jeśli nie chcesz, 
nie musisz. Cholera, jestem zdenerwowana. Przepraszam.

 - Znajdziemy jakieś inne miejsce, gdzie żadne z nas jeszcze nie 

było. - Nie chciał iść do jej hotelu, a nie mógł zabrać Sienny do domu 
Luciena.   Jeśli   była   Przynętą,   z   czym   musiał   się   liczyć,   naraziłby 
przyjaciół na niebezpieczeństwo.

  -   Zgoda.   -   Podniosła   się   od   stolika.   -   Wynajmiemy   pokój? 

Położył kilka banknotów na stoliku, też wstał, wziął ją za rękę.

  - Tędy. - Ruszył szybkim krokiem, biegł prawie. Nie mógł się 

doczekać, kiedy będzie ją miał.

  - Zaczekaj. - Sienna zasapała się, chciała zwolnić, ale jemu się 

spieszyło. Niewiele myśląc, przeszedł jeszcze kilka kroków, wciągnął 
ją do najbliższego zaułka, przygwoździł do ściany. - Nie znam nawet 
twojego imienia.

  -   Parys   -   szepnął,   całując   jej   szyję.   Nie   protestowała,   nie 

odepchnęła go, jak się obawiał. - Mam na imię Parys. - Wsunął dłonie 
pod bluzkę, pieścił jej piersi. Takie małe, doskonałe... Wygięła się, 
wysunęła biodra do przodu i pocierała jego penis.

 - Cudownie - mruknął. - Chcę wejść w ciebie.

background image

 - Ja... ja... Wybacz.
Całował jej policzek, brodę. Nie poczuje niesmaku, żalu, że mu 

się oddała. Będzie wspominała go z uśmiechem do końca swoich dni.

  - Przepraszam... Za to. - Nie mówiła z zadyszką, nie było już 

podniecenia w jej głosie. Raczej determinacja.

Ostre ukłucie w szyję. Oderwał się od niej zaskoczony. Zachwiał 

się. Czuł, jak ogarnia go dziwny letarg.

 - Co... Dlaczego...
Jej twarz rozpływała się, ale zdążył jeszcze zobaczyć wypraną z 

wszelkich emocji maskę. Widział, jak Sienna zamyka pierścionek z 
opalem, jak pod kamieniem znika niewielkie metalowe żądło.

  -   Zło   musi   zostać   wytępione   -   powiedziała   sucho.   Jednak 

Przynęta, pomyślał, i ogarnęły go ciemności. 

Reyes   siedział   w   klubie   ze   striptizem.   Doszedł   właśnie   do 

wniosku, że wszystkie są takie same, niezależnie od kraju. Przyjechał 
do Rzymu szukać puszki Pandory, ale nie mógł skupić się na pracy. 
Irytował tylko przyjaciół, bardziej im przeszkadzał, niż pomagał.

W końcu powiedzieli mu, żeby się wynosił i wrócił do świątyni 

Niewymawialnych,   kiedy   się   uspokoi.   Teraz   nacinał   sobie   dłoń 
nożem. Robił to pod stolikiem, tak, żeby nikt nie widział. Opętany 
przez   demona   Bólu,   codziennie   musiał   zadawać   sobie   cierpienia 
fizyczne. Tylko one przynosiły mu ukojenie.

Szczególnie teraz, kiedy nie mógł myśleć o niczym innym poza 

Daniką.

Gdzie ona jest? Czy wszystko z nią w porządku? Nienawidzi go 

czy może śni o nim po nocach, jak on o niej?

Miał jej postać ciągle przed oczami. Drobna, jasnowłosa, piękna 

jak anioł. Zmysłowa, zadziorna, nieustraszona, namiętna. W każdym 
razie   wyobrażał   sobie,   że   jest   namiętna.   Dotąd   nawet   jej   nie 
pocałował. Nie dotknął. 

A chciał, bardzo chciał.
Próbował o niej zapomnieć. Dlatego przyszedł tutaj, ale widok 

czterech nagich dam gimnastykujących się na scenie niewiele pomógł.

Pragnął ją odnaleźć, chronić... kochać. Nie mógł. Któregoś dnia 

Aeron uwolni się z lochu i zabije Danikę, spełniając rozkaz Tytanów. 
Reyes nie chciał się do niej zbliżać, świadom, że dziewczyna niedługo 
będzie musiała  zginąć. Nic nie mogło powstrzymać Aerona. Tylko 

background image

śmierć   mogłaby   go  powstrzymać.   Gdyby   sprzeciwił   się   Tytanom, 
cierpiałby już zawsze straszliwe męki.

Reyes tego nie chciał. Nie był aż takim egoistą. Aeron był jego 

przyjacielem, bratem. Razem walczyli, razem przelewali krew.

Przesunął   dłonią   po   twarzy.   Musiał   istnieć   jakiś   sposób 

uratowania Daniki. Nie mógł znieść myśli, że to młode życie wkrótce 
zostanie przerwane.

Może   udałoby   się   przekonać   Tytanów,   żeby   cofnęli   rozkaz? 

Potrzebował   do   tego   monety  przetargowej,   czegoś,   na   co 
połaszczyliby się w zamian  za życie dziewczyny. Co by to mogło 
być?

Gdzie tego szukać?
Aeron siedział skulony w kącie celi, poobijany, skrwawiony od 

ciągłych napadów wściekłości. Ból tylko go wzmacniał.

Mordować, mordować, mordować.
Musi   uciec   z   więzienia.   Jestem   więziony   w   swoim   własnym 

domu, myślał z furią. Żądza krwi nie  opuszczała go ani na chwilę, 
sprawiała, że widział wszystko przez czerwoną mgłę. Ciągle wracał 
do  niego jeden i ten sam obraz: zatapia nóż w gardle Daniki, potem 
zabija jej siostrę, matkę, babkę.

Mordować.
Przez długi czas miał nadzieję, że opuści go życzenie śmierci. 

Modlił się o to, ale z każdym dniem  potrzeba zabijania stawała się 
silniejsza. Przyjaciele już go nie odwiedzali, uchylali tylko drzwi i 
któryś   wsuwał   do   celi   tacę   z   jedzeniem.   Jakby   wykreślili   go   ze 
swojego życia.

Mordować, mordować, mordować.
Musi   wydostać   się   z   lochu.   Musi   zabijać.   Żądza   krwi, 

zaspokojona, wreszcie się uciszy.

Dość czekania. Dość liczenia na spokój. Wypełni rozkaz.
W głowie z wolna zaczął rodzić się plan. Aeron uśmiechnął się. 

Już niedługo...

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Anya nie mogła uwierzyć, że Lucien chciał ją zabić. Owszem, 

dostał   takie   polecenie.   Owszem,  zapowiadał,   że   będzie   musiał   je 
wypełnić. Nawet próbował wcześniej.

Tyle że te wcześniejsze próby były niezborne, podejmowane bez 

przekonania. Ta nie. Naprawdę  zamierzał z nią skończyć. Gdyby w 
ułamku sekundy nie śmignęła z kanapy, uciąłby jej głowę. Teraz  ją 
ścigał, zdecydowany skończyć, co zaczął.

Przenosiła się z miejsca na miejsce, usiłując go zgubić.
Jak mógł? Jak śmiał? Była dla niego dobra, pomagała mu. Teraz 

to się zmieni. To ona go zabije.

Koniec   z   pożądaniem.   Z   pocałunkami.   Z   wyobrażaniem   sobie 

scen rozkoszy. Wróciła na chwilę do mieszkania w Zurychu, przebrała 
się w czarne rzeczy, na których nie będzie widać krwi Luciena. W 
dwóch innych miejscach uzupełniła zasób broni. Tak przygotowana 
przeniosła   się   do   domu   Luciena  na   Cykladach.   Zabić   go   to   mało. 
Zamierzała   później   pokroić   go   nożem   elektrycznym   na   cieniutkie 
plasterki, jak świąteczną szynkę.

W domu go nie było.
Uganiał się po świecie za nią.
Powinien się pojawić lada chwila.
I rzeczywiście. Zmaterializował się już po sekundzie.
Nie zaatakowała. Śmignęła do jego sypialni w twierdzy. Zabrała 

łańcuchy,   w   które   kiedyś   ją   zakuł,  przeniosła   się   na   Antarktydę   i 
owinęła je sobie wokół pasa.

 - Sukinsyn - mruknęła.
Była   jedyną   spośród   nieśmiertelnych,   której   niestraszne   były 

żadne łańcuchy, żadne więzienie.

Zawsze,   zewsząd   mogła   się   uwolnić.   Dzięki   ojcu,   który 

podarował jej arcyklucz otwierający wszystkie spusty.

Nie podda się.
Gdyby pozbyła się cudownego gadżetu, byłoby po niej. Ojciec 

stracił swoją potęgę, gdy zrezygnował  z klucza, a jednak uczynił to. 
Chciał wynagrodzić córce to, że tak długo był nieobecny w jej życiu, 
chciał pokazać, że ją kocha.

background image

Ku przerażeniu Anyi szybko zaczął opadać z sil, aż wreszcie stał 

się kompletnym wrakiem. Nie pamiętał, kim jest, co robił w życiu, że 
ma   żonę.   Wymagał   stałej   opieki,   a   ponieważ   Temida   gniła   w 
więzieniu, o co zadbała Anya, ojcem zajmowała się jej matka.

Oboje zdawali się zadowoleni z takiego stanu rzeczy. Dysnomia 

miała   wreszcie   mężczyznę,   który   jej  potrzebował.   Tartaros   mógł 
odetchnąć od obowiązków pana więzienia i od okropnej żony.

Anya   nie   zamierzała   wykorzystywać   poświęcenia   ojca   jako 

monety   przetargowej  w swojej  wojnie  z  Kronosem.   Klucz jest  jej, 
koniec, kropka. Gdyby go oddała, byłaby znowu bezbronna.

Przeklęty Kronos. Jak na złość musiał dowiedzieć się, że ojciec 

podarował jej klucz, który sam dostał jako dziecko. Gdyby nie to, że 
uwolniła rodziców z więzienia po tym, jak Kronos przejął władzę, 
pewnie nie pamiętałby o kluczu.

Chciał go zdobyć, bo bał się, że Anya może użyć magicznego 

przedmiotu   przeciwko   niemu.   Próbowała   mu   wytłumaczyć,   że   los 
innych bogów jej  nie obchodzi, że nie wróci już do więzienia, by 
któregoś z nich uwolnić. Nie uwierzył jej. I słusznie. Gdyby na powrót 
zamknął   jej   rodziców,   ponownie   pomogłaby   im   się   wydostać   na 
wolność. Lucien ją odnalazł.

 - Anya?
 - Zabawimy się? - Nie czekając na odpowiedź, przeniosła się na 

zatłoczoną   ulicę   Nowego   Jorku,   stamtąd   do   włoskiego   klubu   dla 
gejów, dalej do zoo w Oklahomie, na wybieg słonia, oby zrobił zaraz 
kupę,   po   czym   wróciła,   skąd   wyruszyła   do   domu   na   Cykladach. 
Zdążyła ukryć łańcuchy pod łóżkiem, wyjąć paralizator i Lucien już 
był na miejscu. Wściekły, z krwawiącą nogą, śmierdzący jak siedem 
nieszczęść.

 - Wdepnąłeś w coś? - zapytała niewinnie.
  -   To   akurat   drobiazg.   Gorzej,  że   potrącił   mnie   samochód,   a 

potem wylądowałem na kolanach nagiego faceta, który miał erekcję. 
Wyszczerzyła zęby w uśmiechu, nie mogła się powstrzymać.

 - Możesz mi powiedzieć, co robiłaś w moim pokoju w Budzie?
 - Nie mogę. - Podniosła rękę i potraktowała go paralizatorem.
 - Anya! - zawył groźnie. W odpowiedzi cisnęła w niego dwiema 

gwiazdami do rzucania. Cichy świst i obie utkwiły w sercu.

  -   Znowu   w   serce?   -   jęknął.   -   Gdzie   twoja   oryginalność?   - 

Wyciągnął gwiazdy i rzucił na ziemię. - Można to załatwić spokojnie. 

background image

 - Nie można.
Uchylił się i kolejna gwiazda przeleciała tuż nad jego ramieniem. 

Zrobił krok ku Anyi. Odważny chłopak.

 - Dlaczego nie chcesz oddać klucza Kronosowi?
  - Dlaczego słuchasz Kronosa, zamiast mnie chronić? Dlaczego 

wybierasz przyjaciół, zamiast mnie chronić?

Bogowie, naprawdę to powiedziała?  Ten skowyt wyszedł z jej 

gardła? Zrobiło się jej gorąco. Wybrał przyjaciół. Tamtej nocy, kiedy 
Ashlyn   ofiarowała   swoje   życie,   by   uwolnić   Maddoksa   od   klątwy, 
Anyi zamarzyło się, żeby Lucien zrobił kiedyś to samo dla niej. Ale 
taki jest świat. Kochanki pojawiają się i odchodzą, przyjaciół ma się 
na zawsze.

  -   Jak   cię   znam,   jutro   o   mnie   zapomnisz,   Anyu.   Dlaczego 

miałbym poświęcać to, co mi najdroższe, dla kilku dni z tobą?

Bo jestem tego warta, do cholery! Może była głupia, samolubna, 

ale chciała, żeby był gotów dla niej na wszystko: karę, piekło, tortury, 
najlepiej w pakiecie.

 - Pomogłabym ci znaleźć artefakty, pokonać Hydrę. I zdobyć tę 

przeklętą puszkę. 

Lucien zwiesił ramiona, przygarbił się.
 - Wiem.
Wolał ją zabić, niż poznać lepiej, ryzykując, że pewnego dnia od 

niego odejdzie. Wolał ją zabić, niż skorzystać z jej pomocy. Rzuciła 
jeszcze jedną gwiazdę. Tym razem nie był dość szybki i metal utkwił 
w udzie.

 - Uspokój się, do diabła. - Wyciągnął gwiazdę i odrzucił na bok, 

choć mógł cisnąć ją w Anyę.

 - Mam się uspokoić? Mówisz poważnie?
 - Tak. 
Dupek. 
 - Jeśli chcesz mnie zabić, musisz się trochę wysilić.
 - Czemu nie. - W mgnieniu oka pokonał dzielący ich dystans.
Śmignęła  do salonu, on za nią. Odwróciła  się  i odskoczyła za 

stolik do kawy. Lucien uniósł go i odrzucił. Szklany blat rozprysł się 
na drobiny.

Dlaczego jego determinacja, jego siła tak ją podniecały? Akurat 

teraz?   Nie   powinna  nic   czuć   poza  wściekłością.   Ciągle   ją  obrażał, 
przekreślał nadzieje, nie liczył się z jej uczuciami. Więc niech cierpi.

background image

 - Jeśli mamy walczyć, walczmy honorowo - oznajmił i zniknął. 

Pojawił   się   sekundę   później   z   dwoma   mieczami,   rzucił   jej   jeden. 
Chwyciła   go   w   locie.   Ciężki,   ale   była   silniejsza,   niż   mogło   się 
wydawać.

  -   W   honorowej   walce   nie   ma   nic   zabawnego   -   powiedziała, 

wywijając rycerskim orężem.

 - Zdziwisz się.
  -   Naprawdę   chcesz   walczyć   na   miecze   z   dziewczyną?   - 

próbowała go zawstydzić, chociaż była podekscytowana. Uda mu się 
ją pokonać?

 - Jesteś nietypową dziewczyną i naprawdę chcę walczyć z tobą 

na miecze.

 - Przyjmuję to jako komplement, Kwiatuszku.
 - Bo to był komplement.
Starli się, zadźwięczały klingi. Lucien napierał, Anya się cofała, 

parując ciosy. Pierwsze trafienie. Jej miecz przeciął koszulę Luciena. 
Ooops, wszedł w ciało. Popłynęła krew, ale rana, jak przypuszczała, 
musiała szybko się zamknąć. Cholerni nieśmiertelni i ta ich zdolność 
błyskawicznej regeneracji. Przeznaczeni do walki wojownicy wracali 
do sił jeszcze szybciej niż bogowie.

 - Szczęśliwy przypadek - mruknął Lucien. 
 - Talent. - Cisnęła w niego wazon, który rozbił się o jego pierś.
 - Zobaczymy.
  -   Nie   musimy   bać   się   nieoczekiwanych   gości?   -   Anya 

odskoczyła, unikając ciosu.

 - Wybrałem ten dom, bo stoi na uboczu. - Teraz Lucien musiał 

uskoczyć w tył, ratując się przed ciosem w brzuch.

Walczyli, przemieszczając się po całym domu. Ofiarą pojedynku 

padły kanapa, telewizor, wszystkie bibeloty. Zerwali zasłony, porobili 
dziury w ścianach. Jeszcze trochę, a pojawi się policja. Anya dostała 
zadyszki, ale kilka razy udało się jej trafić Luciena a to w ramię, a to 
w łydkę, a to w brzuch. Sama nie otrzymała żadnego ciosu. Ooops. 
Właśnie otrzymała. W ramię.

 - Trafiłeś mnie - stwierdziła z urazą.
 - Przepraszam.
W jego głosie nie usłyszała wielkiego żalu.
Z   groźnym   pomrukiem,   niczym   drapieżnik   w   poszukiwaniu 

kolacji, rzuciła się ze sztyletem i wbiła ostrze w udo. Kontakt.

background image

 - Auuu!
Skończ to. Zaczęła znowu wywijać mieczem, spychając Luciena 

w   stronę   sypialni.   Był  silniejszy   od   niej,   musiała   przyznać.   Lepiej 
robił   mieczem,   ale   za   każdym   razem,   kiedy   mógł   już   siec,   kłuć, 
powstrzymywał się w ostatniej chwili. Co się dzieje? Przecież miał ją 
zabić.

  - Nie wiem, dlaczego tak długo zawracałam sobie tobą głowę. 

Dlaczego ci pomagałam.

 - To jest nas dwoje. - Wykrzywił się, obnażył zęby.
  -   Jestem   już   zmęczona   tym   twoim   użalaniem   się   nad  sobą. 

Zgrana płyta, cukiereczku. - Przyłożyła mu pięścią. Kontakt. - Masz 
blizny   na   twarzy.  Co   z   tego.   To   jeszcze   nie   znaczy,  że   wszystkie 
kobiety mają uważać cię za szpetnego. 

Zamierzyła się ponownie, ale tym razem odbił jej rękę.
 - Nie powiesz, że jestem przystojny. Nie możesz mnie pragnąć. 

Sama to przyznałaś.

 - Ludzie cały czas łżą, dupku żołędny. Chyba wspominałam, że 

ja osobiście kłamię nałogowo. 

Lucien znieruchomiał, otworzył szeroko oczy, zdumiony. Pełen 

nadziei?

 - Kłamałaś?
  - To bez znaczenia. Teraz cię nienawidzę. - Opuściła miecz i 

pchnęła go. - Chciałeś mnie zabić. 

Zachwiał się, zatoczył. Wypuścił broń z ręki.
 - Od samego początku zamierzałem cię zabić, nie robiłem z tego 

tajemnicy.

  - Tak, ale nie traktowałeś rozkazu Kronosa poważnie. - Znowu 

go popchnęła, dalej, w głąb sypialni.

 - Naprawdę zabrałabyś moją duszę? 
Dotykał już zgięciem pod kolanami łóżka.
  -   Tak.   Nie.   Nie   wiem.   Dręczysz   mnie   strasznie.   Nie   potrafię 

podjąć żadnej decyzji, gdy idzie o ciebie. 

Znowu   pchnęła   i   klapnął   tyłkiem   o   materac.   Przyłożyła   mu   z 

całych sił w żołądek, aż zgiął się wpół, z trudem chwytając oddech.

 - Anya - sapnął.
 - Koniec gadania.
  -   Wcale   mnie   nie   nienawidzisz.   -   Chwycił   ją   za   nadgarstki, 

pociągnął. Kiedy upadła na niego, przywarł ustami do jej ust.

background image

Ten facet wie, jak całować, pomyślała jak przez mgłę. Miałaś go 

już nie pragnąć. 

Nie mogłaś wiedzieć, że znowu będzie cię całował. Wyciągnij 

łańcuchy. Teraz!

Nie wyciągnęła łańcuchów, zbyt zajęta całowaniem.
Mała chwila przyjemności i zaraz wyciągnę łańcuchy, przykuję 

go do łóżka.

Smakował tak dobrze. Lepiej niż zapamiętała.
Czuła jego dłonie na pośladkach, erekcję między udami. Jeszcze 

trochę i dojdzie. Będzie prosiła o więcej. Będzie błagała.

Bogowie, nienawidziła swojej klątwy.
Jeszcze   bardziej   nienawidziła   siebie.   Była   niemal   gotowa 

wypełnić przeznaczenie, które przepowiedziała jej Temida.

Mowy nie ma, żeby związała się z nim na zawsze. Nigdy już by 

nie mogła żadnego innego dotknąć, pocałować, czy choćby pomyśleć 
o jakimś  innym. Dlaczego miała  ochotę uśmiechnąć się na myśl o 
całej wieczności z Lucienem? O oddaniu mu serca na zawsze, choćby 
był nią zmęczony?

 - Rozbierz się - powiedział. - Chcę czuć twoją skórę. 
Tak.
  -   Nie.   -   Przemówił   zdrowy   rozsądek.   Mogła   go   pragnąć,   ale 

wieczór musi się skończyć, jak zaplanowała. 

Lucien przykuty do łóżka, zdany na jej łaskę. Ukarze go za to, że 

chciał   ją   zabić.   Co   nie   znaczy,   że   masz   całkiem   odmawiać   sobie 
przyjemności.   Zdejmij   coś.   Widać   nie   tylko   on   miał   problemy   z 
trzymaniem się raz podjętych decyzji.

 - Pragnę cię, jasne? Nie mogę się dłużej wypierać. I nie zabiję cię 

w trakcie seksualnych zatrudnień. Masz moje słowo. 

Czyżby usłyszała w jego głosie wyrzuty sumienia?
  - Najpierw mnie przelecisz, potem zabijesz. - Nie obraziła się, 

chociaż pewnie powinna. - Ty się rozbierz. Ja zostanę w ubraniu.

Twarz   Luciena   zamieniła   się   w   jednej   chwili   w   martwą, 

pozbawioną wyrazu maskę. Anya omal się nie popłakała. Nie chciała 
kończyć przyjemnej sesji.

 - Dlaczego nie chcesz się dla mnie rozebrać?
 - Prosiłam, żadnego gadania. - Zamknęła mu usta pocałunkiem. 

Nie chciała powiedzieć mu prawdy, ale nie chciała też kłamać. Kiedy 

background image

przestali się całować, ujął jej brodę i zmusił, żeby spojrzała mu w 
oczy.

 - Twierdzisz, że moje blizny ci nie przeszkadzają.
 - Nie przeszkadzają.
 - Anyu, proszę, powiedz prawdę, ten jeden jedyny raz nie kłam.
 - Nie przeszkadzają.
Z oczu Luciena wyzierało spojrzenie demona. Odepchnął Anyę 

tak gwałtownie, że omal nie spadła z łóżka.

 - Niby mnie pragniesz, ale nie chcesz zdjąć ubrania. Nie wierzę, 

żebyś naprawdę mnie pragnęła.

 - Pragnę. 
Rozpiął dżinsy.
 - Udowodnij to. Weź go do ust.
 - Co... co?! - Takiego wielkiego?
Spojrzała na Luciena. Był zły, pełen pogardy dla niej i dla siebie. 

Spodziewał się, że ona odwróci się i wyjdzie? Ucieknie?

Nigdy czegoś takiego nie robiła. Według niej była to pieszczota 

zbyt upokarzająca i zbyt intymna, ale myśl, że mogłaby to zrobić z 
Lucienem, podniecała.

  - Twoje zapewnienia... - ciągnął. - To miała być kara za to, że 

chciałem cię zabić, czy próba zmiękczenia mnie?  Tak czy inaczej, 
oboje   wiemy,  że   nie   zamierzałaś   posunąć   się   ani   o   krok   dalej. 
Zdumiewa mnie twoje okrucieństwo.

Ona,   okrutna?   Bo   pragnie   go   do   bólu?   Bo   gotowa   byłaby 

zapomnieć o swojej klątwie i spędzić z nim wieczność?

 - Sama potrafię chronić własne życie. Uprzejmie dziękuję, ale nie 

potrzebuję   twojej   pomocy.   Nie   miałam   też   najmniejszej   potrzeby 
zmiękczania   cię.   Chyba   już   to   wyjaśniałam?   W   dodatku   ty   akurat 
masz najmniejsze prawo oskarżać mnie o okrucieństwo.

 - Nie gadaj, tylko obciągnij.
Wydawało mu się, że jest wulgarny, że ją zrazi, tymczasem ona, 

ku   własnemu   zaskoczeniu,   naprawdę   miała   ochotę   to   zrobić. 
Przysunęła się do niego.

 - Anyu...
 - Nie robię tego, żeby dowieść czegokolwiek. Po prostu nie mogę 

się powstrzymać. Muszę to zrobić. 

Wzięła go do ust... Lucien jęknął z rozkoszy, wczepił palce w jej 

włosy.

background image

 - Anyu, nie. Nie powinienem był... Anya... 
Przesuwała rytmicznie wargami w górę, w dół, jak na filmach 

porno, które czasami oglądała.

 - Nie... nie... Och, bogowie. Nie przerywaj, Anyu, proszę.
Od   rozkazów   do   błagań.   Rozkoszowała   się   swoją   nad   nim 

władzą, jego pożądaniem. 

Mój. 
Czuła napięte mięśnie, krew pulsującą w żyłach.
 - Zmieniłem zdanie. Przestań! 
Nie przerywała. Traktowała jego fiuta tak, jakby to był jeden z jej 

ulubionych lizaków.

  - Ja zaraz... Anya! - Ryknął i w tej samej chwili doszedł w jej 

ustach. Powoli uniósł powieki, spojrzał na nią. - Nie musiałaś tego 
robić. 

 - Chciałam. Pragnę cię. Nigdy w to nie wątp. 
W jego oczach pojawiła się czułość.
 - Dlaczego nie chciałaś się rozebrać?
Czułość... Nikt poza matką i ojcem nigdy tak na nią nie patrzył. 

Jakby była kimś najdroższym. Skarbem. Serce się jej ścisnęło. Lucien 
pogłaskał ją po policzku.

  - Próbowałem opierać ci się od pierwszej  chwili,  kiedy tylko 

poczułem ten truskawkowy zapach. Jak widzisz, nie udało się.

Jeśli   mówił   prawdę,   pragnął   jej   od   samego   początku   i   toczył 

walkę z samym sobą. Wszystkie ostre słowa i przykre gesty miały mu 
pomóc zachować dystans.

Nie   wiedziała,   co   robić.   Cholera.   Wszystko   zaczynało   się 

komplikować.  Nie mogła  już dłużej  wściekać się  na niego, mówić 
sobie, że go nie znosi.

Uczynione przez niego właśnie wyznanie nie oznaczało jednak, 

że   poniecha   zamiaru   uśmiercenia   jej.   Nie   mógł.   Chyba   że 
„poświęciłby dla niej wszystko, co mu najdroższe". Nie miała prawa 
oczekiwać po nim takiej decyzji, nie dając mu nic w zamian.

 - Anyu. 
Ocknęła się.
 - Co takiego? 
Wargi mu zadrgały w hamowanym uśmiechu.
 - Skup się.
 - Przepraszam. Mówiłeś coś?

background image

 - Pytałem, dlaczego za nic nie chcesz się rozebrać. Boisz się?
  - Nie. - W każdym razie nie w sensie  fizycznym. Wspaniały 

facet. Położyła mu dłonie na piersi. Powie mu, zdecydowała. Po tym 
wszystkim, przez co razem przeszli, zasługiwał, żeby poznać prawdę. 

 - Ciąży na mnie klątwa - wyznała. 
Jeśli   Lucien   kiepsko   zareaguje,   będzie   mogła   spokojnie   go 

znienawidzić. Uwolni się od obsesji. Zachmurzył się.

 - Też masz swojego demona?
 - Nie. Moja klątwa jest zupełnie zwyczajna.
 - Reyes wspominał o klątwie, ale nie wiedział, na czym polega.
  - Prawie nikt nie wie, a ci, którzy wiedzą, ukrywają się przed 

Kronosem. A, wie jeszcze jedna zimna suka, która aktualnie kibluje.

  -   Kto   rzucił   na   ciebie   klątwę   i   dlaczego?   -   zapytał   z   takim 

gniewem,   jakby   zamierzał   zabić   sprawcę,   ktokolwiek   by   to   był.   - 
Reyes mówił coś o Temidzie.

 - Owszem. Moja matka stuknęła się z jej mężem, Tartarosem, i 

dziewięć miesięcy później na świecie pojawiła się mała Anya. Temida 
nie   miała   o   niczym   pojęcia,   dopóki   mnie   kiedyś   przypadkiem   nie 
zobaczyła. A jestem wykapany tatuś.

 - Pamiętam Tartarosa - powiedział Lucien. - Odprowadzałem mu 

więźniów. Miał swój honor, był nawet przystojny, ale rozbierać bym 
go nie chciał. 

Anya uśmiechnęła się mimo woli.
 - Temida gotowała się z wściekłości. Zrozumiałam znaczenie jej 

klątwy dopiero po kilku dniach, kiedy minął pierwszy szok. Miałam 
ochotę uciąć jej głowę. 

W oczach Luciena błysnęła żądza. Trwało to ułamek sekundy, ale 

nie dało się nie zauważyć.

  -   Nie   wiem   dlaczego,   ale   kręci   mnie   jak   cholera,   kiedy   tak 

mówisz.

Chyba wiedziała. Był Żniwiarzem Śmierci, na co dzień stykał się 

z ludzką słabością. Ona była silna. Stanowcza. Dla Luciena musiała 
być   to   wspaniała   odmiana,   w   każdym  razie   miała   taką   nadzieję. 
Chciała, żeby ją lubił, dobrze się przy niej czuł.

 - Opowiedz mi o klątwie.
  - Będę związana na wieczność z tym, komu pozwolę wejść we 

mnie. Inni mężczyźni przestaną dla mnie istnieć. 

Lucien zmarszczył brwi.

background image

 - To znaczy...
  -   Przeraża   mnie   myśl,   że   mogłabym   stracić   wolną   wolę,   być 

całkowicie uzależniona od mojego partnera. Na zawsze. Nie móc go 
opuścić.   Jeśli   zakochałby   się   w   innej,   musiałabym   patrzyć   na   ich 
miłość, cierpieć i tęsknić. 

Słuchał uważnie. Potrafił wczuć się w jej położenie.
  -   Bardzo   długo   moja   wola   była   bez   reszty   uzależniona   od 

Śmierci. Robiłem to, co mi nakazywała. Nie panowałem nad nią.

 - Wiesz zatem, jakie to okropne.
 - Tak. Dlatego obiecałem sobie, że nigdy nie będę próbował do 

niczego   cię   zmuszać.   -   Zwilżył   usta   językiem.   -   Zatem   ty   jeszcze 
nigdy... 

Anya pokręciła głową.
 - Nie. 
Długo wpatrywał się w nią bez słowa. Nie wiedziała, co dzieje się 

w jego głowie.

 - Surowo, niesprawiedliwie cię oceniałem - odezwał się w końcu. 

- Nie potrafię wyrazić, jak bardzo tego żałuję. Anyu... - Zamilkł na 
chwilę. - Miałaś kiedyś orgazm? - wykrztusił. 

Wszystkiego się spodziewała, ale nie tego pytania.
 - Tylko kiedy sama to robię - przyznała spokojnie. - Nie wiem, 

czy palce to też byłaby penetracja. Na wszelki wypadek nigdy nie 
pozwoliłam dotknąć się żadnemu mężczyźnie poniżej pasa.

 - Ufasz mi? Nie boisz się, że wejdę w ciebie? 
 - Chyba... tak. - Głupia jesteś. Ani trochę nie powinnaś mu ufać. 
Luciena, zdawać by się mogło, ogarnął ogień.
 - Rozbierz się dla mnie, Anyu. Nie wejdę w ciebie, przyrzekam, 

ale chcę cię dotykać, pieścić. Muszę cię dotknąć.

Wyśmignął   spod   niej   tak   nagle,   że   padła   na   twarz,   nosem   w 

materac. To sukin... Był już z powrotem. Leżał na niej. Nagi.

Wstrzymała   oddech   i   czekała.   Bała   się   powtórki   tego,   czego 

próbował Ajas.

Powinna   bać   się   Luciena,   jego   na   pierwszym   miejscu.   Ale, 

bogowie świadkami, pragnęła go. Chciała wiedzieć, jak to jest mieć 
orgazm z mężczyzną. Z tym mężczyzną, żadnym innym. Śmignęła na 
skraj łóżka, rozebrała się w mgnieniu oka i wróciła do Luciena.

Przyglądała mu się w pełnym świetle, a potem wyciągnęła rękę i 

dotknęła   ogromnego   motyla   na   jego   piersi.   Poczuła   żar   pod 

background image

opuszkami palców. Lucien też musiał coś poczuć, bo naprężył się, 
jęknął.

 - Od dawna chciałam to zrobić.
 - I ja chciałem, żebyś to zrobiła.
 - Skąd te blizny?
  -   Pociąłem   się   zatrutym   nożem   -   przyznał   z   ledwie 

wyczuwalnym wahaniem.  - Przypalałem rany. Kiedy  zaczynały się 
goić, ciąłem znowu. I znowu. 

Bogowie, jak to musiało boleć...
 - Chciałeś umrzeć?
  -   Tak...   Kobieta,   którą   kochałem,   umarła,   i   musiałem 

odprowadzić jej duszę do nieba. 

Kochał kiedyś? Niezbyt jej się to podobało, jednak nieporównanie 

gorsza była myśl, że cierpiał. 

 - Współczuję. 
Lucien kiwnął głową.
 - Kiedy zrozumiałem, że nie umrę, modliłem się, żeby blizny nie 

znikły. Ktoś wysłuchał moich modlitw, kto nie wiem, w każdym razie 
blizny pozostały.

 - Dlaczego modliłeś się, żeby nie znikły? Nie robię ci wyrzutów, 

po prostu chciałabym wiedzieć.

  -   Musiałem   zyskać   pewność,   że   kobiety   będą   się   ode   mnie 

odwracać i już nigdy się nie zakocham, nie okażę słabości.

 - Ja się nie odwróciłam.
 - Nie, ty się nie odwróciłaś.
 - A ty okazałeś słabość.
 - Z czego się cieszę.
 - Ja też.
  -   A   teraz,   Anyu,   dam   ci   rozkosz   -   szepnął.   -   Będę   uważał. 

Obiecuję. Nie bój się.

Rozsunęła powoli nogi i Lucien zaczął pieścić ją językiem. Kiedy 

szczytowała, przed oczami eksplodowały tysiące gwiazd. Wzniosła się 
do nieba. Coś mówiła, krzyczała.

Kiedy opadła bez sił na materac, usłyszała:
 - To dopiero początek.
Piętrzące się fale następnego orgazmu...
 - Lucien, Lucien, Lucien. - Błogosławieństwo wybawienia. On to 

sprawił. Była wolna. Cudownie wolna.

background image

Leżała   syta   rozkoszy,   zaspokojona.   Mógłby   zrobić   z   nią 

wszystko...

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Lucien   usiłował   uporządkować   myśli.   Anya   go   pragnęła. 

Naprawdę   go   pragnęła.   Blizny   jej   nie  przeszkadzały.   Przeciwnie, 
robiła wrażenie uszczęśliwionej.

Ciągle   nie   mógł   otrząsnąć   się   z  szoku.   Śmierć   była  nie   mniej 

wstrząśnięta. Nie przestawała mruczeć.

Nie przypuszczał, że Anya weźmie do ust. Raczej oczekiwał, że 

wyjdzie obrażona. Wszystkiego mógł się spodziewać, ale nie tego, że 
jest dziewicą. Że ta pełna seksu, pełna życia, odważna dziewczyna 
nigdy nie była z mężczyzną.

Uważał ją niemal za dziwkę, a ona była czysta jak śnieg. Teraz 

dręczyły go wyrzuty sumienia.

Straszna   była   klątwa   Temidy,   szczególnie   dla   kogoś   tak 

kochającego   niezależność   jak   Anya.   Dla  bogini,   której   udręka   nie 
skończy   się   za   lat   sześćdziesiąt,   siedemdziesiąt,   ale   będzie   trwała 
wieczność.

Wiedział, co znaczy wieczne potępienie.
Jak   Kronos   mógł   się   domagać   śmierci   tak   wspaniałej 

dziewczyny? Jak on, Lucien, miał ją zabić?

Nie będzie w stanie tego zrobić. Nie chciał zbliżać się do żadnej 

kobiety, którą potem demon każe mu holować w zaświaty. I stało się. 
Gdyby   oddała   klucz...   Kronos   nie   cofnie   rozkazu,   jeśli   go   nie 
dostanie.

Koszmar. Lucien wpadł po uszy.
Anya go rozumiała, bawiła, chyba nawet lubiła. Pożądała.
Może nie musi  skończyć się koszmarem.  Gdyby udało mu  się 

wykraść klucz... Anya będzie wściekła,  ale tym się nie przejmował. 
Gniew jest lepszy niż śmierć.

Gdzie trzymała klucz? Raczej się z nim nie rozstawała, ale nie 

widział przy niej nic, co  przypominałoby klucz. Może ukryła go w 
którymś ze swoich licznych domów?

Należało   działać   szybko,   Kronos   mógł   się   pojawić   w   każdej 

chwili.

Anya uniosła się na łokciu. Zachwycająca. Uzależnił się od niej, 

jak narkoman uzależnia się od używki.

background image

Odgarnął kosmyk jej jasnych włosów za ucho.
 - Byłem głupi, że broniłem się przed tobą tak długo.
  - Owszem, ale nie przejmuj się, ukarzę cię za to pieszczotami, 

których nigdy nie zapomnisz. - Zaczęła obsypywać go pocałunkami. 
Nigdy nie będzie miał jej dość.

Fascynowała go tak samo jak Śmierć. Bystra, wytrwała, potrafiła 

zmierzyć się z nim, gdy każda inna uciekłaby z krzykiem. Nie tylko ze 
względu na szpetne blizny i nie ze względu na demona, nawet nie 
dlatego,   że   miał   ją   zabić,   raczej   z   powodu   obelg,   których   jej   nie 
szczędził. Na które nie zasłużyła.

  - Przepraszam - zaczął i usłyszał gniewny ryk Śmierci. Dusze 

gotowe do podróży w zaświaty wzywały demona, a jemu nie w smak 
było   odrywać   się   od   Anyi.   -   Już   to   mówiłem,   ale   powinienem 
powtarzać. 

 - Za co przepraszasz?
 - Byłem wobec ciebie wulgarny, prostacki. 
Demon znowu się odezwał, protestował, ale powinność wzywała.
Uwiniemy się raz dwa.
Po raz pierwszy to Lucien musiał popychać Śmierć do działania. 

Zostań. Wrócimy niebawem. Ona będzie na nas czekała. Szybciej!

  -   Muszę   zniknąć   na   trochę.   Nie   odchodź.   -   Przeniósł   się   w 

wymiar duchowy.

Znalazł   się   w   niewielkim   pokoju.   Ściany   zbryzgane   krwią,   na 

podłodze dwa ciała, mężczyzny i kobiety. Dzięki Śmierci wiedział, co 
się stało. Mężczyzna podejrzewał, niesłusznie zresztą, że kobieta go 
zdradza. Zastrzelił ją i sam odebrał sobie życie. Sukinsyn... Zaraz, czy 
on nie oskarżał Anyi o to samo?

Zagłębił dłoń w ciele mężczyzny i wyszarpnął duszę, nie dbając o 

delikatność.

Dusza   wrzasnęła,   kiedy   zobaczyła   oczy   Luciena,   szarpała   się. 

Odtransportował   ją   do   piekła   w   ekspresowym   tempie   i   wrócił   do 
pokoju. Dusza kobiety zatchnęła się na jego widok.

 - Nagi... - szepnęła. No tak, powinien był coś na siebie włożyć. - 

Jestem w niebie?

  -   Jeszcze   nie.   -   Dusze   często   usiłowały   nawiązywać   z   nim 

rozmowę,   on   rzadko   wdawał   się   w   pogawędki.   Tym   razem 
odpowiadał niemal automatycznie. - Zaraz znajdziesz się w niebie. 

background image

Anioły są znacznie ładniejsze niż ja. - Po chwili duszyczka stała u 
bram niebieskich, a on mógł wrócić do własnego małego nieba.

Nie   wiedział,   jak   długo   go   nie   było,   w   każdym   razie 

zmaterializował się w domu w Grecji. Śmierć przycichła.

Anya   leżała   wyciągnięta   wygodnie   na   łóżku.   Otworzyła   oczy, 

spojrzała na niego i poczuł się najpiękniejszym facetem na świecie.

 - Nie mogłam się już doczekać - szepnęła.
Ledwie położył się obok niej, ledwie zaczęła go pieścić, co za 

rozkosz, usłyszał trzaśnięcie drzwi wejściowych i okrzyki zdziwienia. 
Dom   wyglądał   rzeczywiście   strasznie,   jakby   przeszedł   przez   niego 
huragan.

 - Co tu się, do diabła, działo? - usłyszeli głos Stridera i ciężkie 

kroki.

 - Nic - sarknął Lucien. - Nie wchodź do mojej sypialni. Daj mi 

moment.

 - Daj nam moment - zawołała Anya. 
Kroki ucichły.
 - Daję wam minutę i wchodzę.
Lucien   chciał   usiąść.   Poczuł   zimny   metal   wokół   nadgarstka. 

Zmarszczył czoło. Anya przykuła go do łóżka.

 - Co to, jakaś zabawa?
 - Nie. 
Odezwał się tik pod okiem.
 - Potrafię uwolnić się z pęt.
  - Z tych się nie uwolnisz. - Wyskoczyła z łóżka, podeszła do 

szafy, wyjęła koszulę Luciena i spodnie.

  - Wybacz, cukiereczku, ale nie wypuszczę cię stąd, dopóki nie 

dokończymy naszej rozmowy. 

Szarpnął się, ale łańcuchy nie puściły. Próbował się teleportować. 

Nic   z   tego.   Teraz   już   wiedział,   po   co   odwiedziła   jego   pokój   w 
twierdzy.

 - Rozkuj mnie. Natychmiast.
 - Nie mam klucza - stwierdziła z żalem. 
 - Jest w kieszeni. - Wskazał brodą spodnie leżące na podłodze. 

Zajęty Anyą, zapomniał zostawić klucz w Budzie.

 - W tych spodniach? - Podniosła dżinsy.
 - Tak.

background image

Wyjęła mały kluczyk i położyła go na otwartej dłoni. Ku sufitowi 

uniósł się mały biały obłoczek. Puf! I kluczyk zniknął. 

Anya otrzepała ręce, zadowolona z udanej sztuczki.
 - Coś ty zrobiła? - ryknął Lucien. - Gdzie klucz?
 - Lucien? - zaniepokoił się Strider.
 - Jeszcze nie - odkrzyknął Lucien.
  - Nie przejmuj się - pocieszyła go Anya. - Ten klucz, którego 

domaga się Kronosek Kręcinosek, to arcyklucz. Otworzy wszystko, 
nawet te łańcuchy.

  - Udowodnij  to. Uwolnij  mnie.  Ale już. Zawarliśmy  przecież 

rozejm.

 - Dlatego jesteś tylko skuty, a nie martwy. - Podeszła do łóżka. 

Rzeczy Luciena były za duże, za obszerne, ale wyglądała ślicznie. 
Kiedy próbował chwycić ją za nadgarstek, uskoczyła ze śmiechem.

  -   Zasłużyłeś   sobie   na   łańcuchy   i   dobrze   o   tym   wiesz.   Masz 

grzecznie znosić karę.

 - Anya - powtórzył strasznym głosem. Gdyby słowa mogły siec, 

byłaby już poszatkowana na kawałeczki. 

Trzymając się na bezpieczną odległość, zarzuciła na niego koc, 

który zakrył imponujący wzwód.

 - Tak będzie przyzwoiciej - wyjaśniła.
Nawet   teraz   jej   pragnął.   Ona   chyba   też,   sądząc   po   tęsknym 

spojrzeniu,   które   posłała   kocykowi,   jakby   mu   zazdrościła 
bezpośredniego kontaktu z Lucienem i jego przyległościami. 

 - Wrócę, jak pozbędziesz się Klęski. - Zniknęła. 
Lucien opadł na poduszki.
 - Niech to szlag! - Z furią uderzył dłonią w zagłówek łóżka. Do 

pokoju wpadł Strider; w rękach dwa sztylety wzniesione do ciosu.

  -   Mogę,   nie   mogę,   jestem.   -   Ogarnął   jednym   spojrzeniem 

wywrócone do góry nogami wnętrze. - Co tu się, do diabła, działo? 
Cały dom zdewastowany.

  -   Schowaj   to.   -   Lucien   wskazał   sztylety.   -   Trochę   się 

posprzeczaliśmy z Anyą. 

Z twarzy Stridera w jednej chwili zniknął wyraz zatroskania.
 - A potem postanowiliście się zabawić w zakuwanie? Kapuję. - 

Zaśmiał się. - Nie wiedziałem, że lubisz takie przyjemności.

 - Zaniknij się i wynoś stąd. Ona nie wróci, dopóki tu będziesz.

background image

 - Nie wyjdę. - Strider przysiadł na brzegu łóżka. - Po pierwsze, 

chcę   sobie   popatrzyć   na   fajerwerki.   Po   drugie,   nie   zostawię   cię 
samego  w tych łańcuchach. Co prawda nie kontaktowaliśmy  się w 
minionych wiekach, co nie znaczy, że nie myślę o twoim tyłku.

  - Niech ci tylko jakieś głupoty nie przychodzą do głowy. Nie 

jestem z branży. 

Kopnął go w pierś i Strider wyłożył się jak długi. Lucien zasłonił 

twarz wolną dłonią.

  - To upokarzające. - Wolałby z dwojga złego, żeby znalazł go 

Reyes albo Parys.

 - Masz ochotę na popcorn czy coś takiego? - Strider wyszczerzył 

zęby i podniósł się z podłogi.

 - Mam ochotę zostać sam. Wynoś się.
 - Nie. 
  - Ona nie zrobi mi nic złego. Gdyby miała taki zamiar, już by 

mnie załatwiła. 

Ciężkie westchnienie.
 - W porządku. - Strider wyszedł z pokoju. 
Lucien myślał,  że poszedł  sobie na dobre, ale wrócił  po kilku 

minutach z komórką.

 - Tym maleństwem można robić zdjęcia i wysyłać mejle. - Zrobił 

Lucienowi kilka fotek w łańcuchach.

 - Przestań - zawarczał obiekt dokumentacji.
 - Nie. O, teraz masz świetną minę. Niezły hard core. 
Lucien spiorunował go wzrokiem.
 - Są tacy, którzy boją się mojego gniewu.
  -   Przestaną,   jak   zobaczą   Żniwiarza   przykutego   do   łóżka   z 

maszcikiem pod kocykiem. 

Luciena krew zalała.
 - Zapłacisz mi za to! 
Strider w jednej chwili spoważniał.
  - Lepiej,  żebyś nie stawał ze mną do walki. Wiesz, że jestem 

strażnikiem Klęski i zrobię wszystko, zaciukam rodzoną mamusię, ale 
wygram. 

Lucien cisnął w niego poduszką.
 - Odłóż aparat i wyjdź. 
Strider uśmiechnął się, ale posłuchał. Nie do końca wprawdzie, 

bo aparat zabrał z sobą.

background image

 - Na razie. A, widziałeś może Parysa?
 - Nie. Dlaczego pytasz?
 - Pojechał na zakupy i zniknął.
  -   Pewnie   jest   z   kobietą.  Albę   dwoma.   Nie   martwiłbym   się   o 

niego. Jak go znam, nabiera sił przed podróżą, a to może potrwać 
nawet kilka dni. Ostatnio miał ostry niedobór seksu.

 - Najwyraźniej nie on jeden. - Strider uśmiechnął się obleśnie. - 

Gideon się wkurzy, jeśli będzie musiał lecieć sam, ale niech chłopcy 
się martwią. Ja niedługo mam samolot. Bardzo chciałbym odnaleźć 
pannę Hydrę i skarby, których pilnuje.

 - Dzwoniłeś do Sabina?
  -   Aha.   Strasznie   się   nakręcił.   Mówi,   że   nic   nie   znaleźli   w 

świątyni   Niewymawialnych,   chociaż   składali   ofiary   z   krwi.   Nie 
rezygnuje jeszcze, bo czuje, że coś tam jest.

  - Bardzo dobrze. - Prędzej czy później któryś z nich natrafi na 

trop. - Nie zdążyłem zobaczyć się z nim. - Zbyt był pochłonięty Anyą. 

Telefon zabrzęczał, Strider wyjął go z kieszeni i uśmiechnął się. 

Bez przerwy się uśmiechał.

 - Skoro mowa o Sabinie... Wysłałem mu fotki i mam odpowiedź. 

Podobały mu się. Pisze, że dobrze wyszedłeś i powinieneś częściej 
pozować. 

Lucien opadł na łóżko, waląc przy okazji ciemieniem o zagłówek.
 - Wynoś się. Muszę pogadać z Anyą.
  - Ty to masz szczęście, draniu. Sam chętnie bym pogadał z tą 

ślicznotką. 

W oczach Luciena zamigotały wściekłe błyski.
 - Nie wyrażaj się. 
Strider zbaraniał, ale nic nie powiedział.
  -   Będę   w   pobliżu,   dopóki   cię   nie   uwolni.   Do   zobaczenia, 

Żniwiarz. Baw się dobrze. - Wreszcie wyniósł się na dobre, trzaskając 
drzwiami frontowymi.

  - Jestem sam - zawołał Lucien. Żadnej odpowiedzi. - Anya! - 

Nic.

Odczekał chwilę i zawołał ją jeszcze raz. Nadał nie reagowała. 

Niech to cholera! Żartuje sobie z niego? Chce go ukarać? A może coś 
się jej stało?

background image

Nagle w głowie pojawił się przerażający obraz i Lucien oblał się 

potem. Anya stoi na środku salonu w swoim domu w Zurychu i kłóci 
się zawzięcie z Kronosem.

Demon prychnął gniewnie. Obraz wydawał się realny, był zbyt 

dokładny,   zbyt   szczegółowy.   Nie  słyszał,   o   czym   tych   dwoje 
rozmawia.

Czyżby Kronos zdecydował się sam zlikwidować Anyę? Lucien 

szarpnął się z całych sił, ale łańcuchy nie puszczały.

 - Anya!

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

 - Chcę mieć klucz, Anyu.
Serce   zabiło   gwałtownie.   Oto   jej   nemezis.   Kronos   we   własnej 

osobie. Świeżutko upieczony król bogów. Podły drań, który rozkazał 
Lucienowi upolować ją i zarżnąć jak zwierzę. Można by ułożyć niezłe 
ogłoszenie:

Samotny   biały   mężczyzna   lubiący   czasami   kogoś   zlikwidować 

szuka   samotnej   białej   kobiety   do   współrządzenia   światem. 
Zainteresowana?   Połechtaj   moje   ego   i   daj   mi   wszystko,   co 
najcenniejsze.

 - A ja chcę mieć święty spokój, tyle że nie zawsze dostajemy to, 

na co mamy ochotę, nie tak? 

Kronos zacisnął zęby.
Anya teleportowała się do Zurychu, żeby zmienić ubranie na coś 

bardziej   seksownego.   Na   szczęście   zdążyła   się   przebrać   przed 
niezapowiedzianą   wizytą   Kronosa.   Żaden   facet   poza   Lucienem   nie 
miał prawa oglądać jej nago. Lucien.

Tak była pochłonięta  myślami  o nim,  że z obecności  Kronosa 

zdała sobie sprawę, dopiero kiedy się odezwał. 

Nigdy dotąd nie zdarzyło się jej nic podobnego. Zwykle wiedziała 

zawczasu. Wyczuwała i uciekała. Mogła jeszcze teleportować się, ale 
nie. Postanowiła wysłuchać, co ten dureń ma jej do zakomunikowania. 
Zamierzał skarżyć się na Luciena?

 - Klucz - upierał się. - Daj mi go.
 - Już to przerabialiśmy, ważniaku. Nie zmieniłam zdania.
Krążył wokół niej, ciskał groźne spojrzenia, w końcu przysunął 

się tak blisko, że jego broda kłuła policzek. Długa biała szata musnęła 
udo,   owionął   ją   zapach   ambrozji.   Emanowała   od   niego   moc.   Bez 
dwóch zdań, Kronos był potężnym bogiem.

Ale   Grecy   też   byli   potężni.   Gromowładny   Zeus   ze   swoimi 

piorunami, Hera szukająca zemsty na każdym, kto chociażby trochę 
się jej naraził. A ten tutaj rozprawił się z nimi, jakby to były pchły, 
uciążliwe robactwo pozbawione wszelkiego znaczenia. Ją traktował 
podobnie. Wyprostował się, rozchmurzył nieoczekiwanie.

 - Widziałem cię ze Żniwiarzem.

background image

 - Co z tego? - Tylko nie okazać lęku. Co widział? 
Myśl,   że   obserwował   ich   intymne   zatrudnienia,   wywoływała 

obrzydzenie.

 - Lubisz go.
  - Jeszcze raz zapytam, co z tego? Znajdzie się trochę facetów, 

których lubię. - Oby nie usłyszał kłamstwa w moim głosie.

 - Oddaj mi po dobroci klucz, a sprawię, że Żniwiarz zostanie z 

tobą na zawsze i będzie ci posłuszny po wiek wieków.

Kusząca   propozycja.   Kronos   nie   zdawał   sobie   sprawy,   jaki 

wspaniały   prezent   chce   jej   ofiarować.   Wreszcie  byłaby   równa 
mężczyźnie. Miałaby Luciena tak długo, jak by chciała, a on robiłby 
wszystko, o co by poprosiła. Nie. Całe wieki broniła się sama przed 
takim   losem,   nie   życzyła   podobnego   nikomu   innemu,   szczególnie 
istocie tak dumnej jak Lucien. Miałby być zależny od niej, kiedy już 
był skazany na zależność od swojego demona? I kiedy ledwie uwolnił 
się   od   klątwy   Maddoksa...   Pozbawianie   go   tej   odrobiny   wolności, 
którą jeszcze dysponował, byłoby zbrodnią.

  - Dziękuję, ale nie. Znudziłby mi się po tygodniu. Bawi mnie, 

kiedy   patrzę,   jak   się   wysila,   żeby   mnie   zabić.   Miło,   że   mu   się 
podobam, ale... - Wzruszyła ramionami, jakby już się jej przejadł. - 
Dlaczego po prostu nie odbierzesz mi klucza? 

Kronos skrzywił się paskudnie.
 - Chciałabyś.
 - Może - zakpiła i usłyszała słowa ojca. 
Rozbrzmiewały   tak   wyraźnie,   jakby   to   było   wczoraj,   chociaż 

minęło tyle lat:

 - Znajdą się tacy, którzy będą próbowali cię zabić, żeby zdobyć 

to, co ci chcę dać, ale nie wejdą w posiadanie daru, który dostałaś ode 
mnie.

 - Dlaczego ktoś chciałby mnie zabić? Nie rozumiem. - Pokręciła 

głową. - Nieważne. Nic mi nie dawaj. Nie chcę, żeby ktoś nastawał na 
moje życie. Po prostu pozwól mi odejść.

 - Żebyś znowu została uwięziona? Nie. Wkrótce zrozumiesz, ile 

wart jest ten klucz. Już nikt nigdy nie odbierze ci wolności. Będziesz 
mogła przenosić się z miejsca na miejsce, dokądkolwiek zapragniesz, 
mocą samej myśli. I będziesz wolna. Na zawsze.

 - Klucz? Ojcze...

background image

 - Wysłuchaj mnie. Ten, kto zada ci śmiertelny cios, żeby zdobyć 

klucz,   stanie   się   bezsilny   jak   dziecko   i   do   końca   swoich   dni   nie 
odzyska   dawnej   mocy.   Z   tego   powodu   niewielu   będzie   próbować. 
Odważą się tylko ci, którzy tak będą pożądać klucza, że zapomną o 
konsekwencjach.   Słuchasz   mnie?   -   Ojciec   potrząsnął   nią.   -   Bądź 
czujna. Jeśli oddasz klucz dobrowolnie, obdarowanemu nic złego się 
nie stanie, ale ty stracisz moc. Bo klucz żyje, jest częścią ciebie. I tak 
razem z kluczem oddasz to, co czyni cię potężną. Rozumiesz teraz?

 - Nie!
  -   Kiedy   raz   już   wejdziesz   w   jego   posiadanie,   nie   możesz   go 

oddać. Należy do ciebie. To mój  prezent, dowód mojej ojcowskiej 
miłości.

Łzy napłynęły jej do oczu, chciała spytać ojca, czy straci swoją 

potęgę,   przekazując  jej  klucz,   ale  już  podjął  decyzję.  Już  zaczynał 
słabnąć. Otrząsnęła się ze wspomnień.

 - Już nigdy nie użyję go przeciwko tobie - zapewniła Kronosa.
 - Przerabialiśmy to, jak się wyraziłaś. Użyjesz.
  -   Tylko   jeśli   będę   musiała   znowu   uwolnić   rodziców.   O   ile 

ponownie ich uwięzisz.

 - Nie wierzę twojemu słowu. Masz zwyczaj kłamać. 
Trudno było temu zaprzeczyć. Chyba że kłamiąc.
 - Oboje wiemy, że z twojego rozkazu Lucien ma mnie zabić. On 

straci moc, gdy ty swoją zachowasz. Klucz stanie się dostępny, ale on 
nie będzie miał siły sięgnąć po niego. Wykorzystasz Żniwiarza, sam 
nie   ponosząc   najmniejszego   uszczerbku.   Gdy   mu   to   uświadomię, 
powie ci, żebyś się bujał.

 - Być może już mu powiedziałaś.
Może tak, a może nie. Nie powiedziała mu, nie przez wzgląd na 

to, co zrobiłby z Kronosem. Bała się o siebie. Mógłby odwrócić się od 
niej raz na zawsze. Poza tym czy uwierzyłby jej? Uznałby najpewniej, 
że to wymysł, który ma go powstrzymać przed zadaniem ostatecznego 
ciosu.

  -  Cokolwiek  zrobisz,  Żniwiarz  wypełni  mój  rozkaz.  Oboje  to 

wiemy. Za bardzo kocha swoich wojowników, by patrzyć, jak cierpią, 
nawet jeśli sam będzie musiał zapłacić wysoką cenę za ich spokój.

 - Dlaczego w takim razie zwleka?
 - Rzuciłaś na niego urok.

background image

Gdyby tak było, ba. Westchnęła trochę z bezradności, a może na 

wspomnienie   rozkoszy.   Lucien...   Nadal   leżał   na   łóżku   w   swoim 
greckim domu. Nagi. Pragnął jej jeszcze? Ona w każdym razie nie 
mogła się doczekać, kiedy znowu będzie mogła go pieścić. Nie myśl 
teraz o tym. Odrzuciła włosy na plecy i spojrzała na Kronosa.

  - Jeśli zdobędziesz klucz, Tartar może znowu stać się potężną 

twierdzą. Grecy nigdy już się stamtąd nie wymkną. Tylko co to za 
frajda? Gdzie tu przygoda?

  - Dawno straciłem apetyt na przygody. - Machnął lekceważąco 

ręką.   -   Nikt   mi   już   nie   odbierze   tronu.   Nie   pozwolę,   żeby   Grecy 
wydostali się z Tartaru, i nie dopuszczę, żebyś im w tym pomogła. 
Dlatego muszę mieć klucz.

  -   Posłuchaj,   nie   tylko   ty   masz   problemy.   Polujesz   na   mnie, 

zapomniałeś? Jeśli oddam klucz, stracę wszystko: moc, umiejętności, 
pamięć. Zapewne także wolność. I nie będę już mogła uciec.

  -   Proponowałem   ci   wiele   razy,   że   będę   cię   chronił.   Zawsze 

odrzucałaś moje propozycje.

  -   I   nadal   odrzucam.   -   Kronos   mógł   w  każdej   chwili   zmienić 

zdanie. Mógł żądać wyższej ceny za ochronę. Mógł też zapomnieć o 
jej istnieniu. 

  -   Powiedz,   czego  żądasz,   a   otrzymasz   to.   Nie   musisz   wcale 

kończyć marnie.

  -   Niczego   nie  żądam.   -   Czego   mogła   chcieć?   Nikt   nie   mógł 

odebrać  jej wolności,  nikt  nie mógł  jej  zabić bez narażania  się  na 
ponure konsekwencje. Wyglądało na to, że ma faceta, który odmienił 
jej świat. Nie zamierzała z tego wszystkiego rezygnować.

Poza tym, jeśli czegoś pragnęła, sama mogła się o to postarać. 

Miała   już   pewien   plan,   jak   wymknąć   się   Kronosowi.   Chodziło   o 
artefakty, których poszukiwali wojownicy. Kronos chciał je odzyskać. 
Dawały potęgę, a Kronos kochał władzę.

Kiedy je zdobędzie i znajdzie puszkę Pandory, w zamian za nie 

wytarguje od niego obietnicę ochrony. Dla siebie i dla Luciena. A 
klucz zachowa. Spojrzała z wielką uwagą na swoje paznokcie.

  - Pozwolisz,  że się oddalę? Ta rozmowa staje się nudna, a ja 

mam swoje sprawy. Dość pieprzenia.

 - Pewnego dnia, już niedługo, znajdę sposób, żeby utrzeć ci nosa. 

W końcu cię  złamię.  Wtedy zaczniesz  żałować, że nie oddałaś  mi 
klucza.

background image

Zniknął   bardzo   teatralnie   w  oślepiającym   rozbłysku   błękitnego 

światła.   Pod   Anyą   ugięły   się   nogi,   przesunęła   dłonią   po   twarzy. 
Dopiero   teraz   zdała   sobie   sprawę,   jak   bardzo   była   zdenerwowana. 
Niezbyt   to   mądre   zadzierać   z   królem   bogów,   ale   taki   już   miała 
charakterek,  że przed nikim się nie uginała i nie słuchała  niczyich 
rozkazów.

„W   końcu   cię   złamię"   -   powiedział.   Mógł   ją   złamać.   Gdyby 

zagroził, że zniszczy Luciena, dałaby mu wszystko, czego by zażądał. 
Może nawet klucz. Kronos nie mógł się dowiedzieć, ile Lucien dla 
niej znaczy, ile myśli mu poświęca.  Coś jednak podejrzewał, skoro 
obiecywał, że na zawsze zwiąże z nią Żniwiarza.

Cholera. Powinna coś przedsięwziąć. Przestać widywać Luciena? 

Czy Kronos dostrzegłby tęsknotę  wypisaną na jej twarzy, udrękę w 
oczach? Czy potrafiłaby trzymać się z daleka od Luciena? Dotąd jakoś 
się jej to nie udawało.

Marny   pomysł.   Powinna   pomagać   Lucienowi,   działając   razem, 

szybciej znajdą artefakty. Muszę z nim być. I będę.

Taaa, musisz z nim być, ale Kronos nie może się zorientować, jak 

bardzo ci zależy na facecie.

Zasępiła się. Ma zrezygnować z fizycznych przyjemności?
Odpowiedź   brzmiała,   niestety,   tak.   Z   całowania   nie   musi 

rezygnować, bo całowała się z różnymi.

Wszystko inne byłoby jawnym dowodem, że Lucien jest dla niej 

kimś   wyjątkowym.   Przygarbiła   się.  Będę   grała   swoją   zwykłą   rolę 
osoby   impertynenckiej,   zadziornej   i   niepoważnej.   Koniec   z 
pieszczotkami i przytulankami.

 - Pierdolony Kronos - warknęła, powstrzymując łzy.
Lucien miał atak furii.
Wcześniej   coś   takiego   zdarzyło   mu   się   tylko   raz,   po   śmierci 

Mariah.   Napad   trwał   kilka   dni.   Kiedy  wreszcie   wszystko   minęło, 
ślubował sobie, że nigdy więcej nie dopuści do podobnego wybuchu.

Kiedy jednak zobaczył Anyę z Kronosem, stracił panowanie nad 

sobą.   Oczy   zaszły   czerwoną   mgłą,  pot   oblewał   ciało,   Śmierć 
zawodziła   w   głowie   niczym   irlandzka  banshee,  demoniczna 
zwiastunka  zagłady. Mogło się zdawać, że jeszcze chwila, a zacznie 
ziać   ogniem   jak   oszalały   smok.   Przestawał  myśleć,   bardziej   był 
demonem niż sobą.

background image

Roztrzaskał łóżko, wyrwał łańcuchy przytwierdzone do ramy, ale 

się z nich, oczywiście, nie uwolnił, i zaczął demolować  cały dom. 
Ponieważ wlókł za sobą łańcuchy, nie mógł się zdematerializować, ale 
to akurat nie miało większego znaczenia. Zbyt wczuł się w swój stan. 
Przelewać   krew,   mordować,   tego   było   mu   trzeba.   Gdyby   któryś   z 
wojowników niebacznie nawinął mu się pod rękę, zginąłby niechybną 
śmiercią. Było mu już wszystko jedno. Stracił całkowicie kontrolę nad 
sobą.

Kronos mógł zabić Anyę, a on nie był w stanie iść jej z pomocą. 

Mariah też nie potrafił pomóc. Do tej pory dręczyły go z tego powodu 
wyrzuty sumienia. Teraz Anya... Zawył przeciągle, rozdzierająco.

  - Zechcesz wyjaśnić mi, co się dzieje? - zapytał kobiecy głos, 

kiedy Lucien ucichł.

Odwrócił się i dojrzał zarys sylwetki szczupłej, wiotkiej pani o 

jasnych włosach. Zacisnął palce na rękojeści miecza. Bić - zabić, bić - 
zabić. Z paskudnym grymasem na twarzy zrobił krok w jej kierunku.

 - Lucien?
Podniósł miecz i machnął nim, jakby się rozgrzewał. Zabić! Cios. 

Musiała   uskoczyć   błyskawicznie,   bo   koniec   miecza   uderzył   o 
posadzkę, zamiast siec ciało. Syknął.

Chwilę   później   poczuł   klepnięcie   w   ramię.   Obrócił   się 

gwałtownie i dostał prosto w nos. Głowa odskoczyła na bok, poczuł 
krew spływającą po twarzy.

 - Uspokój się, Żniwiarzu, bo z kolei ja wpadnę w złość.
Ponownie uniósł miecz, ale wytrąciła mu go z ręki kopniakiem. 

Ryknął i runął przed się, gotów rozerwać intruzkę na strzępy.

 - Lucien. - Tym razem jej głos zabrzmiał kojąco, hipnotycznie. - 

Przestań   mną   potrząsać,   nie   jestem   szmacianą   lalką.   Uspokój   się   i 
powiedz, co się dzieje. - Ochłonął wreszcie. Trochę. Powoli wracała 
świadomość. Znajoma gładkość skóry, znajomy zapach truskawek... 
Widziała to po nim. - Powiedz swojej ślicznej Anusi, dlaczego tak ci 
się dymi z tego tępego łba - zaświergoliła i pogłaskała go po policzku. 
- Bardzo ładnie proszę. 

Anya.   Czerwona   mgła   zaczęła   opadać,   do   pogrążonego   w 

ciemnościach umysłu przeniknęło światło. Lucien zamrugał. Teraz już 
widział wyraźnie śliczną twarzyczkę elfa. Białe włosy. Błękitne oczy. 
Zaróżowione policzki.

 - Anya?

background image

 - We własnej osobie, skarbie.
Dobrzy   bogowie.   Rozejrzał   się   po   zdemolowanym   wnętrzu. 

Wszędzie pełno krwi. Jego krwi. Pokaleczył dłonie, kiedy grzmocił 
pięściami w ściany. Zrobiło mu się głupio. Wstyd. Nigdy więcej.

  - Zrobiłem ci krzywdę? - Spojrzał na nią uważnie. Nie miała 

siniaków,   zadrapań.   Ubranie,   a   przebrała   się   w   czarny   T   -   shirt   i 
czarne   spodnie,   nie   było   podarte.   Włożyła   czarne   sandałki   na 
wysokim   obcasie,   zdążyła   nawet   pomalować   paznokcie   u   stóp   na 
czarno.

 - Nic ci nie zrobiłem? - zapytał ponownie.
  -   Przejmujesz   się?   -   odpowiedziała   pytaniem,   przechylając 

głowę.

Zacisnął   usta.   Nie   mogła   się   dowiedzieć,   że   ją   uwielbia. 

Zachwyca się nią. I jej potrzebuje. Kiedy wykradnie klucz, kiedy nad 
głową Anyi nie będzie już wisiał wyrok śmierci, powie jej o swoich 
uczuciach.

 - Nieważne - rzuciła lekkim tonem. Podeszła do zmaltretowanej 

kanapy   i   przysiadła   na   oparciu.   -   Co   się  z   tobą   stało?   Nigdy   nie 
widziałam czegoś podobnego. Miałeś czerwone oczy. - Wzdrygnęła 
się. - Straszny widok.

  - Uprzedzałem cię, że lepiej mnie nie wprawiać w złość. - Na 

wszystkie bogi, nie mógł uwierzyć, że tak dał się ponieść mrocznym 
siłom   drzemiącym   w   jego   duszy.   Zawsze   był   bardzo   ostrożny. 
Pilnował się. Tymczasem dzisiaj... mało brakowało, a stałoby się coś 
złego. Stłumił narastający w piersi kolejny ryk.

Nigdy nie będzie w stanie zabić Anyi, teraz wiedział to już na 

pewno.   Był   wobec   niej   tak   opiekuńczy,   że   przejmowało   go   to 
niesmakiem.   Obrzydliwość.   Zaczyna   zachowywać   się   zupełnie   jak 
Maddox.

 - Czego ode mnie chcesz, Anyu? Dlaczego wróciłaś?
  -   Po   pierwsze,   po   to...   -   Podeszła   do   niego,   ujęła   jego   dłoń, 

przesunęła   nad   nią   palcami.   Rozbłysło   złote   światło,   obejmująca 
nadgarstek okowa otworzyła się z cichym szczękiem i łańcuch upadł 
na podłogę.

 - Arcyklucz?
 - Tak. - Cofnęła rękę. - Powiesz mi, dlaczego tak się wściekłeś?
 - Widziałem, jak rozmawiasz z Kronosem.
 - Co takiego? Widziałeś? Jakim cudem?

background image

 - Nie wiem. Po prostu widziałem. Co mówił?
 - Domagał się klucza. Przeklęty klucz.
 - Co to za światło, które szło z twoich palców? - Spodziewał się 

raczej zwykłego kawałka metalu.

  - Nie pytaj. Powiem ci coś innego. Jeśli mnie zabijesz, klucz 

wyssie z ciebie całą moc. Teraz rozumiesz, dlaczego Kronos chce, 
żebyś odwalił za niego brudną robotę. Zanim cokolwiek powiesz... 
Nie   zamierzałam   informować   cię   o   niebezpieczeństwie,   bo,   po 
pierwsze, nie mam zamiaru umierać, a po drugie uznałbyś, że kłamię, 
by odwieść cię od morderczych zamiarów wobec mnie. Lecz teraz już 
wiesz i nie będziesz mógł zgłaszać pretensji, że cię nie ostrzegłam. 

Nie   miał   zamiaru   zabijać   Anyi,   więc   ostrzeżenie   nie   miało 

żadnego znaczenia.

 - Jak Kronos chce zabrać ci klucz, skoro on jest w tobie?
  - Zabijasz mnie, tracisz moc, pojawia się Kronos i wydobywa 

klucz   z   moich   nieszczęsnych   zwłok.   Tak   mniej   więcej   to   sobie 
wyobraża.

 - Musisz umrzeć, żeby ktoś mógł przejąć klucz?
 - Nie. Mogę oddać go dobrowolnie.
 - No to go oddaj, kobieto!
 - Oddaję. Tracę moc. Definitywnie i nieodwołalnie. Gorzej, nie 

mogę się już przemieszczać, koniec śmiganek. Dotarło?

O tak. Wreszcie do niego dotarło. Omal nie zwymiotował. Nie 

mógł wykraść jej klucza, wprzódy jej nie zabiwszy, a ona nie mogła 
go oddać, nie płacąc ceny tak wysokiej, że nie do przyjęcia. Lucien 
nie miał nic, co mógłby zaproponować Kronosowi w zamian za życie 
Anyi.   Co   począć?   Rozejrzała   się   po   zdemolowanym   doszczętnie 
pokoju.

 - Te wszystkie rzeczy, które kupiliśmy na wyjazd, też udało ci się 

zniszczyć?

 - Tak.
  -   Nie   mogę   uwierzyć,   że   miałam   cię   za   opanowanego. 

Przydałoby się trochę samodyscypliny, Kwiatuszku. Powinieneś się 
wstydzić.

 - Wstydzę się.
 - Bardzo dobrze.
O   kluczu   pomyślisz   później,   kiedy   nie   będą   cię   rozpraszały 

zapachy truskawek i totalnej demolki. 

background image

 - Zanim znikłaś, powiedziałaś, że musisz ze mną porozmawiać. 

O czym?

 - Zapomniałam. 
Nie   wierzył   -   Anya  niczego   nie   zapominała   -   ale   zostawił   jej 

odpowiedź bez komentarza.

 - Wróciłaś, żeby spędzić ze mną jeszcze trochę czasu w łóżku? 
Zaczerwieniła się uroczo.
  -   Wróciłam   po   swoje   rzeczy.   Zamierzam   szukać   artefaktów. 

Nudzę   się,   a   to   taka   niebezpieczna   przygoda,   przemierzać   śnieżne 
pustynie w poszukiwaniu magicznych przedmiotów.

Coś było w jej oczach, za bardzo błyszczały. Głos brzmiał zbyt 

nonszalancko, zbyt swobodnie. Znowu nie mówiła prawdy.

  -   Strider   mógł   obejrzeć   mnie   sobie   nagiego,   przykutego 

łańcuchami do łóżka. - Może ją to rozbawi i wtedy powie prawdę? - 
Jestem ci zobowiązany.

 - Drobiazg. Podobałeś mu się?
 - A jakże. Zrobił kilka pamiątkowych zdjęć. - Co za upokorzenie.
Parsknęła śmiechem i ten śmiech wprawił Luciena w absolutny 

zachwyt. Poczuł się tak, jakby cały świat należał do niego.

  -   O   czym   chciałaś   ze   mną   rozmawiać?   -   ponowił   ostrożnie 

pytanie. - Powiedz prawdę. Anya w jednej chwili spoważniała.

  - Chciałam ci powiedzieć... Chciałam, żebyś wiedział, że... nie 

podoba mi się twoja postawa.

 - Nie bardzo rozumiem, o co ci chodzi.
 - Nie wiem... Jesteś taki dla mnie miły, że niedobrze się robi.
 - Niedobrze się robi? 
 - Zamieniłeś się w echo? Tak, niedobrze. 
Raaany. Założył ręce na piersi, spojrzał na Anyę całkiem zbity z 

tropu.

  -   Dlaczego   tak   mówisz?   Błagałaś,   żebym   cię   pieścił,   a   teraz 

raptem pretensje... 

Wstrzymała na moment oddech, cofnęła się o krok.
 - Dotarło do mnie, że popełniłam błąd. Tyle. 
Co się dzieje?
 - Nie ufasz już mi?
 - Nie.
 - Dlaczego? Mogłem posunąć się dalej, a nie zrobiłem tego. Mało 

brakowało, żebyś sama prosiła, o czym oboje wiemy. 

background image

Posłała mu lodowate spojrzenie.
 - Udawałam. Zabawiłam się twoim kosztem.
 - Jeśli chodzi o ciebie, jestem w stanie uwierzyć w różne rzeczy, 

ale tego akurat nie kupuję, cukiereczku.

 - To bardzo smutne. - Strzepnęła jakiś pyłek z ramienia.
 - Nie prowokuj, bo zaraz ci dowiodę, że mam rację.
  - Pieprz się. - Kolejny pyłek usunięty  z ramienia,  ale Lucien 

zauważył, że dłoń jej drży.

 - Wolałbym ciebie. Chciałabyś tego, prawda? 
Dała sobie spokój z nonszalancją i dala Lucienowi w twarz.
 - Po pierwsze, nie toleruję koszarowych odzywek, po drugie, nie 

powinno mówić się o rzeczach oczywistych, ale trudno. Było mi cię 
po prostu żal. - Ostatnie słowa wymówiła z trudem. Z oczu popłynęły 
łzy. 

W Lucienie wezbrała taka wściekłość, tak gwałtowna potrzeba 

siania  zniszczenia, że mógłby  obrócić dom w zwały gruzu. Mówił 
sobie, że Anya znowu kłamie. Czuł przecież jej rozkosz, radość, z 
którą   przyjmowała   każdą  pieszczotę,   a   jednak   niełatwo   mu   było 
uwolnić   się   od   zadawnionych   wątpliwości   na   własny   temat.   Była 
piękna,   mogła   przebierać   wśród   równie   pięknych   mężczyzn.   Może 
zainteresowała się nim, bo szukała odmiany, ale szpetota straciła już 
urok nowości i teraz Anya mogła powiedzieć mu do widzenia.

 - Nie zamierzam cię zabijać, więc nie musisz już mnie urabiać.
  -   Jak   to   miło   z   twojej   strony.   -   Odwróciła   wzrok   zmieszana 

własnym zachowaniem.

  -   Chcę   cię   tylko   ostrzec,   że   jeśli   jeszcze   raz   mnie   uderzysz, 

oddam. - Łgał, nie potrafiłby jej uderzyć.

  -   Obiecanki   -   powiedziała   przymilnym   głosem,   zmieniając 

taktykę. 

Z trudem powstrzymywał wściekłość.
  - Wracaj do domu, zostań tutaj, rób, co ci się podoba, ale ja 

muszę zrobić zakupy przed podróżą. Sam. 

Wyprostowała się, wysunęła brodę.
 - Pójdę z tobą.
 - Nie. - Pokręcił głową. - Z tobą już skończyłem. 
Zwilżyła wargi językiem.

background image

  -   Jak   sobie   chcesz.   Znam   takiego   jednego   na   Grenlandii,   ma 

wszystko,   co   będzie   nam   potrzebne.   Wpadniemy   do   niego, 
pożyczymy sprzęt, ubrania i przeniesiemy się na Arktykę. 

„Taki jeden" przyprawił Luciena o atak zazdrości.
  - Co to za jeden? Dlaczego nie wpadliśmy do niego wcześniej, 

tylko ciągnęłaś mnie do Szwajcarii?

 - To mój przyjaciel. Nie zabrałam cię do niego, bo chciałam ci 

pokazać   mój...   Chciałam,   żebyśmy   poszli   razem   na   zakupy. 
Myślałam, że mamy mnóstwo czasu. - Kopnęła kawałek szkła leżący 
na podłodze. - Cholera, znowu patrzę na swoje stopy. 

 - To nie patrz. - Myślała, że mają mnóstwo czasu... To oznaczało, 

że coś się zmieniło i nie mieli już czasu. - Kronos ci groził? 

Odwróciła się plecami do Luciena.
 - Dużo sobie robię z jego pogróżek. 
A więc groził jej.
 - Co ci powiedział?
  -   Przestań.   Nie   powiedział   nic   ważnego.   Poza   tym   nie   twoja 

sprawa, o czym rozmawiałam z Kronosem. Chcesz, żebym zabrała cię 
do Williama, czy nie?

  -   Nie.   Nie   chcę,   żeby   ktokolwiek   wiedział   o   naszych 

poszukiwaniach. Powiedz mi, o czym z tobą gadał Kronos.

  - William nie będzie nawet wiedział, że go odwiedziliśmy. A 

Kronos nic nie powiedział.

 - Chcesz okraść Williama?
 - Tak. Jesteś gotowy?
Przyglądał się jej długą chwilę. Kobieta, którą miał przed sobą, 

twarda,   daleka,   z   pewnością   nie   była   tą,   którą   pieścił   i   całował 
wcześniej. Wcale go to nie cieszyło, ale nie wiedział, jak odzyskać 
tamtą Anyę.

Ach, gdyby mógł teraz, w tej chwili, wyzwać króla bogów na 

pojedynek. Gdyby miał dość siły, by odejść i nigdy już nie widzieć 
Anyi. Wiązała go, trzymała przy sobie... Wbrew temu, co deklarował 
przed chwilą, nie chciał być sam. Nie chciał rozstawać się z Anyą. 
Zakręciła się i pokazała palec wskazujący Lucienowi, jakby wyczuła 
jego kapitulację.

 - Do zobaczenia, Kwiatuszku.

background image

Zwlekał chwilę. Schował sztylety za cholewkę, sprawdził, czy ma 

magazynek   w   glocku.   Nie   wiadomo,   kim   był   tajemniczy   William. 
Wszystko jedno. Kimkolwiek był, Lucien już go nienawidził. 

Kto wie, czy Śmierć nie będzie musiała odprowadzić duszy tego 

sukinsyna.

Niech żywi nie tracą nadziei, jak to mówią.
Na razie Śmierć pogoniła Luciena. Jak się okazało do Stanów, z 

czego oboje byli dość niezadowoleni.  Westchnął i zdematerializował 
się posłusznie. Anya i jej tajemniczy znajomy będą musieli poczekać. 
Jak długo wytrzymam? - zastanawiała się Anya. Kiedy powiedziała 
Lucienowi, że budzi w niej litość,  miał taką minę, że omal się nie 
popłakała. Omal? Popłakała się przecież, jeszcze teraz z oczu płynęły 
łzy. Odkryła jego słabość i wykorzystała tę wiedzę. Jeśli nie możesz 
mu się oprzeć, musisz sprawić, że  on nie będzie chciał mieć z tobą 
więcej do czynienia.

Wylądowała na ganku domu Williama i kuląc się w porywach 

lodowatego wiatru, czekała na Luciena.

Zadrżała z zimna. Trzeba było włożyć coś cieplejszego, głupia. 

Spieszyła   się,   chciała   zniknąć,   zanim  Lucien   zorientuje   się,   jak 
strasznie łgała.

Minęła jedna minuta, druga. Lucien ciągle się nie pojawiał. Jeśli 

postoi jeszcze trochę na mrozie, zsinieje, a w tym kolorze nie było jej 
do   twarzy.   Gdzie   on   się   podziewa?   Posunęła   się   za   daleko? 
Przesadziła?   Nie   potrafiła   podążać   śladem   jego   energii,   tylko   on 
posiadał ten dar. Pozostawało więc czekać.

O ile  się doczeka. Może postanowił  wyruszyć na Arktykę bez 

niej?

Na pewno. Wredny drań.
A czego się spodziewałaś? Byłaś dla niego okrutna. Musiałam.
Monolog   wewnętrzny   przerwało   pojawienie   się   Luciena. 

Wylądował za jej plecami. Nie widziała go, ale czuła.

Wreszcie jest. Co za ulga. Nie oglądaj się, za nic się nie oglądaj. 

Jedno spojrzenie w te oczy o różnych barwach i gotowa rzucić mu się 
płaczem na szyję, przepraszać.

Z największym trudem przyszło jej wytrwać nieporuszenie w tym 

samym miejscu. Po tym, jak go potraktowała, może nawet wolał nie 
oglądać jej twarzy.

background image

  - Długo się nie pojawiałeś - powiedziała, starając się, żeby nie 

zabrzmiało to jak wyrzut.

  -   Mam   swoje   obowiązki,   Anyu.   -   On   też   starał   się   mówić 

neutralnie.

Był na nią zły? Chował urazę? Tak lepiej, przekonywała samą 

siebie, ale wiele by dała, żeby mogło być inaczej.

  -  Śmierć   musiała   zadzwonić   do   domku?   -   Współczuła   mu 

serdecznie mimo całej nonszalancji. - Ile dusz musiałeś odprowadzić?

 - Dwanaście.
Dobrze wiedziała, ile go to za każdym razem kosztuje, jaki to dla 

niego stres, jak zmęczoną, pobrużdżoną musi mieć teraz twarz. Nie 
oglądaj się! Uścisnęła tylko jego dłoń. Nie szarpnął się, więcej, uniósł 
jej rękę do ust i ucałował.

Sprawiła mu tyle bólu, a on ciągle odnosił się do niej z czułością. 

Bogowie,   miała   ochotę   dać   sobie   porządnego   kopa   w   tyłek.   Nie 
zasługiwał   na   takie   traktowanie.   Nawet   gdyby   przestała   grać 
bezczelną   i   wyniosłą,   nie   mogła   zostać   jego   kochanką   w   pełnym 
znaczeniu tego słowa, naprawdę i do końca. Dość tego.

  - Doszłam do wniosku, że powinniśmy jednak zobaczyć się z 

Williamem.   Nie   musisz   się   obawiać,   nie   zdradzi   nikomu   twoich 
tajemnic. - Zapukała do drzwi, zanim Lucien zdążył zaprotestować. 

Minęła dobra chwila, ale nikt nie otwierał. Zapukała ponownie, 

głośniej, bardziej energicznie. 

 - Ładny dom - zauważył Lucien. 
Przynajmniej nie awanturował się, że zmusza go do spotkania z 

Williamem.

  -   Owszem.   Willie   mnóstwo   uwagi   poświęca   jakości   życia. 

Strasznie zajęty sobą. 

Zapaliło   się   światło   na   ganku,   drzwi   się   uchyliły   i   gospodarz 

wysunął głowę.

 - Anya?
Z   gardła   Luciena   dobył   się   wściekły   pomruk,   kiedy   piękny 

przyjaciel Anyi wyszedł na ganek i chwycił ją w ramiona.

  -   Cześć,   aniołku   -   przywitała   go.   -   Możemy   wejść?   Straszny 

mróz.

 - Następnym razem ubierz się - poradził Lucien zjadliwie. 
William   spojrzał   na   niego   z   zainteresowaniem,   potem   zwrócił 

pytające spojrzenie na Anyę.

background image

  -   Mój   zapach   tygodnia   -   wyjaśniła   beztroskim   tonem. 

Nienawidziła siebie za grę, którą uprawiała. Lucien był kimś więcej 
niż   przelotnym   kaprysem,   ale   nie   mogła   tego   przyznać   głośno.   - 
Dobrze   wyglądasz,   cukiereczku.   -   Owszem,   wyglądał.   Wysoki, 
świetnie zbudowany i nieprzyzwoicie przystojny. Z wytatuowanymi 
na piersi tajemnymi symbolami.

Co gorsza, emanował seksem. Czysty, nagi seks bez zahamowań, 

za który piękny Will został skazany na wiekuistą odsiadkę w Tartarze. 
Bo piękny Will wygadzał Herze i jeszcze kilku tysiącom innych dam. 
Kiedy Hera dowiedziała się o tych kilku tysiącach... tysiącami zaczęły 
spadać   głowy.   Wyszedł   na   ganek   w   niedopiętych   spodniach. 
Najwyraźniej nie ograniczał się do emanowania.

 - Dobrze wyglądam? Dobrze? - William zaśmiał się. 
 - Nigdy nie wyglądałem lepiej, wiem to. Wchodźcie i rozgrzejcie 

się. - Odsunął się, robiąc przejście gościom.

 - Lucy, poznaj Willy'ego. Jest dewiantem i siedział w sąsiedniej 

celi, dopóki nie wykupił go jakiś frajer, a właściwie frajerka. Willie 
wyszedł, ale zapomniał postarać się o kaucję dla mnie.

 - Jakoś nikt nie spieszył się, by wyłożyć pieniądze.
 - Wykręty. Ty zawsze myślisz tylko o sobie. Willy, to Lucy. Jest 

mój.

Kiedy zdała sobie sprawę, co powiedziała, jęknęła. Słowa same 

wymknęły się z ust. Obróciła się gwałtownie, chcąc sprawdzić reakcję 
Luciena.   Wpatrywał   się   w   Williama   z   nic   niemówiącym   wyrazem 
twarzy.

 - Jestem Lucien, nie Lucy.
  -   William,   ale   możesz   mi   mówić   Sexy.   Wszyscy   mnie   tak 

nazywają. 

I na tym skończyła się interakcja towarzyska między panami.
 - Sytuacja robi się okropnie niezręczna. - Sądząc po tonie głosu, 

Anyi wcale to nie przeszkadzało. - Mówcie coś.

 - Byłeś kiedyś jej zapachem tygodnia, jak to określiła? - zagaił z 

wdziękiem Lucien.

 - Próbowałem, ale nic z tego - prychnął William. 
Lucien spojrzał na Anyę, szukając potwierdzenia, ale wzruszyła 

tylko ramionami.  Powinna uwiesić się Williamowi  na szyi, ale nie 
była w stanie dotknąć żadnego faceta poza Lucienem.

background image

  -   Nie   jest   w   moim   typie   -   stwierdziła   cierpko.   -   Nigdy   nie 

wybierał się mnie zabijać. 

Lucien posłał jej mordercze spojrzenie.
 - To konieczne? - William zaśmiał się. - Jeśli tak, to ja...
 - Spróbuj tylko jej dotknąć - zagroził Lucien. 
Zdumiona Anya otworzyła szeroko oczy. Lucien mówił dwoma 

głosami.   Oba   brzmiały   groźnie,   przerażająco.   Czyżby   usłyszała 
właśnie demona? Zadrżała z podniecenia. Temu facetowi trudno było 
się oprzeć, gdy nacierał na nią z mieczem, a kiedy zachowywał się 
zaborczo, jak teraz, zaczynała się regularna gra wstępna.

 - Co was tu sprowadza? - zagadnął William.
 - William - rozległ się kobiecy głos.
 - Czekamy - dołączył drugi. 
Anya wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
 - Dwie naraz? 
Will, trochę zakłopotany, wzruszył ramionami.
  -   Nie   mogłem   się   zdecydować,   na   którą   mam   ochotę,   więc 

przyprowadziłem obie.

  -   Wspaniałomyślna   decyzja   -   pochwaliła,   spojrzała   na   podest 

pierwszego piętra, gdzie pojawiły się rzeczone damy, w szlafrokach, z 
włosami w nieładzie. - Nie każ im czekać.

 - Czujcie się jak u siebie. - Will poderwał się z fotela, cmoknął 

Anyę w policzek. - Do zobaczenia rano, moja kochana.

 - Kochana? - warknął Lucien. 
William   podniósł   ręce,   cofnął   się   szybko   ku   schodom,   ale 

szczerzył zęby okropnie rozweselony.

 - Tylko żartowałem.
  - Chciałabym pożyczyć od ciebie to i owo - zawołała za nim 

Anya. 

William zatrzymał się.
 - Jestem zdumiony, że nie ukradłaś.
 - Chciałam, ale ten tutaj - wskazała Luciena - z jakichś powodów 

nie akceptuje kradzieży.

 - Będzie musiał się przyzwyczaić, jeśli ma zadawać się z tobą. - 

William wbiegł na schody, sadząc po dwa stopnie. 

 - Jeszcze jeden drobiazg, Williamie. - Piękny Will zatrzymał się 

ponownie, słuchał. - Otóż tropią mnie bogowie i jeszcze... - tu zrobiła 

background image

dramatyczną pauzę adresowaną do Luciena - demon Śmierci. Może 
zrobić się małe zamieszanie. Nie masz nic przeciwko?

 - Absolutnie. Co by to była za wizyta Anyi bez odrobiny chaosu. 

- Stanął przy niecierpliwiących się damach i poklepał je po pupach. - 
Porozmawiamy rano. Oki?

Damy zachichotały. 
Bleee. Anya skrzywiła się z niesmakiem. Czasami zachowywała 

się jak chichotka, ale nigdy nie poniżyłaby się do chichotu. Cała trójka 
zniknęła jej z oczu i natychmiast zapomniała o panienkach Willa.

  - Słyszałeś, co powiedział - zwróciła się do Luciena. - Mamy 

czuć się jak w domu. Zobaczmy, co nam się przyda.

Lucien   zagrodził   jej   drogę,   przyparł   do   ściany.   Udawana 

nonszalancja Anyi prysła w jednej chwili.

 - O co chodzi?
 - Musimy skończyć, co zaczęliśmy.

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Musiał ją naznaczyć, tak postanowił.
Kiedy zobaczył, jak Piękny Will bierze Anyę w ramiona, poczuł 

palącą   potrzebę,   której   nic   nie   mogło  powstrzymać.  Naznaczy   ją  i 
odtąd   każdy   facet,   który   na   nią   spojrzy,  będzie   wiedział,   że   Anya 
należy do innego.

Potrzeba była silniejsza od najpotężniejszych ataków furii, jakich 

kiedykolwiek   zdarzyło   mu   się  doświadczyć,   bardziej   nagląca   niż 
pożądanie. Wszystko krzyczało w nim „moja", nawet demon.

Ona użyła tego samego słowa, mówiąc o nim „mój". Gdyby nie 

Will, Lucien powaliłby ją na najbliższe łóżko, każąc powtarzać sobie 
w nieskończoność to jedno słowo.

Nigdy   dotąd   nie   zdarzyło   mu   się   nic   podobnego,   nawet   przy 

Mariah potrafił jakoś się miarkować.

Kochał ją, lecz w miłości do niej był ogromny spokój. Czułość. 

Anya też budziła w nim czułość, ale potrafiła wywołać w jego duszy 
burzę z piorunami.

Lucien miał swoje napady furii, tymczasem demon niebywale się 

wyciszył.   Anya   jakimś   sposobem  poskromiła   bestię.   Śmierć 
wsłuchiwała się w jej głos, chłonęła zapach... I mruczała zadowolona.

 - O... o czym mówisz? - Anya szeroko otworzyła oczy, położyła 

mu dłonie na piersi. 

Nie odpychała go, ale też nie był to ciepły gest.
  -   Wiesz,   o   czym   mówię.   -   Z   pokoju   na   piętrze   dochodziły 

chichoty dam pięknego Willa. - Zostawiłaś mnie w takim stanie, że z 
kocyka zrobił się namiocik. Powinnaś się tym zająć.

  -   Wydawało   mi   się,   że   to   już   mamy   z   głowy.  Powiedziałam 

przecież, że cię nie chcę. Myślałam, że ty też mnie nie chcesz, bo ja., 
bo... Sam wiesz. - Odwróciła wzrok. - Powiedziałam, że to tylko z 
litości.

 - Źle myślałaś. - Nie chciał odebrać jej wolności, nigdy, za nic, 

ale mogli być przecież z sobą na różne inne sposoby. - Możemy zrobić 
to   tutaj   albo   przenieść   się   do   mojego   pokoju   w   Budapeszcie.   Ty 
decyduj.

background image

  -   Ale...   -   Zmagała   się   z   sobą.   -   Skąd   ten   pomysł?   Chodzi   o 

Williama?

 - Decyduj - warknął i oparł dłonie o ścianę, nad jej ramionami, 

jakby zamykał ją w pułapce. Zbliżył twarz do jej twarzy, nos w nos. 
Wdychał   jej   oddech.   Ciągle   pachniała   truskawkami   ze   śmietaną, 
chociaż dawno nie widział u niej lizaka.

 - Lucien.
Nie nazwała go cukiereczkiem, aniołkiem, oszczędziła mu nawet 

najnowszego   imienia,   Lucy.   Krok   we   właściwym   kierunku. 
Podejrzewał,   że   wymyślała   te   idiotyczne   „kotki   -   żabki"   dla 
zachowania dystansu. Między nimi skończył się czas dystansu.

  -   Decyduj   -   powtórzył.   Gdyby   go   nie   chciała,   po   prostu   by 

zniknęła.   Ale   nie,   bo   widział   w   jej   oczach   żądzę,   podniecenie   i 
bezwiednie odpowiadał tym samym. - Nie obchodzi mnie, dlaczego 
mnie pragniesz. Nie obchodzi mnie też, że nie powinienem pragnąć 
ciebie. 

 - My... Nie powinniśmy tego robić.
 - Dlaczego?
 - Bo tak.
 - To żadna odpowiedź. I tak to zrobimy. Decyduj tylko gdzie.
 - Nie chcę. - Zabrzmiało to bardziej jak zgłoszenie wątpliwości 

niż stwierdzenie.

 - Dlaczego? - ponowił pytanie.
Przygryzła wargę, zawiesiła spojrzenie na jego ustach... na co fiut 

nie omieszkał natychmiast zareagować. Musiała wyobrazić sobie jego 
język na jej łechtaczce, lekkie przygryzienie zębami... Był tego niemal 
pewien.

 - Zaczną dziać się złe rzeczy - szepnęła.
 - Mianowicie? - Jedynym nieszczęściem, które przychodziło mu 

do głowy, to nie móc być z Anyą. Minęła cała wieczność.

 - Nie chcę o tym mówić.
  -   Masz   rację.   Nie   czas   na   rozmowy.   Zostajemy   tutaj   czy 

przenosimy się do Budy? Znowu długa chwila namysłu.

 - Zostajemy - szepnęła na koniec i padła mu w ramiona.
Bogowie, wreszcie. Lucien poczuł, że się unosi, a kiedy otworzył 

oczy,   byli   w   przestronnej   sypialni.   Ściany   pokryte   freskami 
przedstawiającymi kwiaty, ogromny żyrandol pod sufitem, szerokie 
łoże zasłane czarną atłasową pościelą. Bardzo tu było wytwornie, ale 

background image

Lucien   poczuł   nagle,   że   ma   ochotę   zabrać   Anyę   gdzie   indziej,   w 
miejsce nienaznaczone obecnością pięknego Williama. Przywarła do 
niego całym ciałem i zapomniał o przenosinach. Zaczęli się całować, 
rozbierać nawzajem... Po chwili stali naprzeciwko siebie nadzy. Anya 
dotknęła  lekko   tatuażu   na   piersi   Luciena.   Motyl   zdał   się   drgnąć 
nieznacznie pod jej palcami. Zachwycona wydał cichy okrzyk.

 - On żyje?
 - Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Pojawił się w momencie, 

kiedy   w   moim   ciele   zamieszkał   demon,   ale   nigdy   dotąd   nie 
zauważyłem w nim nic niezwykłego.

 - Musiał mnie polubić.
 - Zapewne.
 - Grzeczny chłopiec - szepnęła, pocałowała motyla i ten znowu 

jakby poruszył leciutko skrzydłami. Uklękła, pieściła językiem brzuch 
Luciena.   -   Ile   kobiet   wcześniej   rozkoszowało   się   tym   wspaniałym 
ciałem? - zapytała po chwili.

  - Niewiele. - Mariah...  Łagodna, ciepła, opiekuńcza. Zakochali 

się w sobie od pierwszego wejrzenia i niemal natychmiast poszli do 
łóżka. Uczył się wówczas dopiero panować nad demonem i musiał 
bardzo   uważać,   żeby   gwałtownym   gestem,   niekontrolowanym 
porywem nie wystraszyć ukochanej, nie uczynić jej krzywdy. Z Anyą 
było inaczej. Anya była silna, nie bała się niczego, przed niczym nie 
cofała.

 - Będę udawała, że jestem pierwsza.
 - Jesteś pierwsza. 
Uśmiechnęła się zadowolona.
 - Kiedy ostatnio byłeś z kobietą?
 - Dawno. Tysiące lat minęło. 
Otworzyła szeroko oczy.
 - Żartujesz ze mnie. 
Pokręcił głową.
 - To nie żart.
  -   Dlaczego?   Nie   zrozum  źle,   to   mi   się   nawet   podoba,   że 

obywałeś się bez kobiet, tak jak ja bez mężczyzn. 

 - Mnie też to się podoba.
 - Podoba ci się, że tak długo żyłeś w celibacie?

background image

  -   Noszę   w   sobie   demona   Śmierci,   Anyu.   Stosowniej   byłoby 

zadać inne pytanie. Dlaczego miałbym spać z kobietą, której duszę 
pewnego dnia musiałbym odprowadzić w zaświaty?

 - Dlaczego zatem chcesz się kochać ze mną? 
Zanurzył palce w jej włosach zachwycony ich jedwabistością.
 - Nie umiem ci się oprzeć.
 - I ja nie umiem się oprzeć tobie. Cieszę się.
 - I ja się cieszę.
Warto było czekać na Anyę.
Nie   odrywając   od   niego   spojrzenia,   podniosła   się,   cofnęła   i 

wyciągnęła   wygodnie   na   łóżku.   Lucien   podszedł   do   niej   na 
uginających   się   nogach.   Nagle   znieruchomiał,   zachmurzył   się, 
przeklął. Śmierć wrzasnęła.

 - Co się dzieje? - zaniepokoiła się Anya.
  - Dusze.  Że też muszą mnie wzywać akurat w takiej chwili. - 

Zazgrzytał zębami. Śmierć tłukła się w jego głowie jak oszalała.

 - Lucien...
  - Nie ruszaj się, proszę. - Przeniósł się do Chin, gdzie czekały 

dwie dusze ludzi, którzy zmarli od trucizny. Jedną miał odprowadzić 
do nieba, drugą do piekła. Pierwsza podążyła za nim ochoczo, druga 
robiła straszny raban. Lucien, zły, że musiał rozstać się z Anyą, miał 
ochotę sprać awanturnicę na kwaśne jabłko. Śmierć wściekała się. W 
końcu wykonali zadanie i mogli wracać. Na widok Anyi westchnął 
zadowolony i wyciągnął się na łóżku.

 - Musimy ustalić kilka podstawowych warunków - oznajmiła. 
  - Już ustaliliśmy, że nie będzie penetracji. - Zaczął całować jej 

stopę. 

Zdjęła stanik i rzuciła go na podłogę.
  -  Żadne   z   nas   nie   wstanie   z   tego   łóżka,   dopóki   oboje   nie 

poczujemy się całkowicie zaspokojeni. Taki jest mój warunek. 

Wszystkiego się spodziewał, ale z pewnością nie tego.
 - Zgoda - przytaknął. - Jeśli ty zaakceptujesz mój warunek.
 - Jaki? - zapytała ostrożnie.
  -   W  łóżku   nie   będziemy   z   sobą   walczyć,   tylko   oddawać 

rozkoszy. - Nie przestawał pieścić Anyi.

  - Zgoda, zgoda, zgoda! - Odchyliła głowę, po czym jakby się 

zreflektowała.   -   Dlaczego   ci   właściwie   ufam?   Właśnie   tobie. 

background image

Powinnam uciekać na drugi koniec świata. - Gdy uświadomiła sobie, 
co powiedziała, zbladła.

 - Co się stało?
 - Nic się nie stało. Nie ufam ci. To chciałam powiedzieć. Bądźmy 

szczerzy - oznajmiła twardo. - Nic dla mnie nie znaczysz poza tym, że 
dostarczasz mi rozkoszy. O! Dlaczego przestałeś mnie całować? Nie 
pozwoliłam ci przerywać.

Mówiła głośno, rzeczowo, z okrucieństwem. Co ona wyprawia? 

Mógł wierzyć w podobne opowieści wczoraj, godzinę temu, ale nie 
teraz. Nie spała nigdy z Williamem. Ufała Lucienowi, była pewna, że 
nie posunie się poza wyznaczoną przez nią granicę. On wiedział, że 
nie myślała tego, co przed chwilą powiedziała.

Kronos...   Lucien   zacisnął   zęby.   Nie,   przyrzekł   sobie,   że   nie 

będzie z nią walczył. Nie teraz. Ujął jej twarz, odwrócił ku sobie i 
pocałował.

Moja. Jest moja, powtarzał sobie. Naznacz ją. Przywarł wargami 

do jej gardła i zaczął ssać. Trwało to długo. Czuł jej palce we włosach, 
słyszał przyspieszony oddech. Kiedy w końcu uniósł głowę, zobaczył 
wyraźny ślad na skórze. Co za satysfakcja!

 - Ostatnio za mało zajmowałem się twoimi piersiami.
 - To prawda. - Już go nie odrzucała, nie odpychała od siebie.
 - Pozwól, że to naprawię.
 - Lucien... - szepnęła.
 - Lubię, kiedy wymawiasz moje imię.
  - Jeszcze, Lucien. Jeszcze. Całował truskawkowe sutki, zsunął 

powoli dłoń między jej uda.

 - Nie... Nie wchodź...
 - Wiem. Wszystko wiem. Nie musisz się bać.
Wpiła paznokcie w jego ramiona i zaczęła spazmatycznie rzucać 

głową na boki, jakby wyobrażała sobie to, co zabronione.

 - Nienawidzę swojej klątwy - wykrztusiła.
 - Ja też jej nienawidzę, tak jak nienawidzę swojej, ale to dzięki 

niej   cię   poznałem,   a   skoro   tak,   mogę   znosić   ją   choćby   przez   całą 
wieczność.

Masował   ją,   dopóki   nie   przyszło   zaspokojenie.   Krzyknęła, 

szarpnęła się gwałtownie i wpiła palce tak mocno w jego ciało, że 
zapewne nie zniósłby tego, gdyby był człowiekiem.

background image

Przyglądał się jej długo, a kiedy uspokoiła się, położył głowę na 

jej piersi i słuchał bicia serca. Teraz ona zsunęła dłoń i zaczęła go 
pieścić.   Do   końca,   do   ostatniej   kropli   nasienia...   Jeszcze   zdyszany 
przygarnął ją do siebie. Zapytaj o klucz. Nie, nie teraz.

Liczy się życie, nie ulotne chwile. 
To prawda. Otworzył usta, ale nie był w stanie  wypowiedzieć 

słowa.

Anya   wtuliła   się   w   niego,   westchnęła   zadowolona   i   zaniknęła 

oczy.

Nic nie jest ważniejsze od tej jednej chwili. Kilka minut później 

zasnął z uśmiechem na twarzy.

Nie spędziliśmy z sobą nawet pełnego dnia, a ja już wylądowałam 

z   nim   w   łóżku,   pomyślała   w  zadumie   i   ukryła   twarz   na   ramieniu 
Luciena.

Próbowała zachować dystans, ale on był tak piekielnie namiętny, 

zaborczy. Nie potrafiła mu się oprzeć. Ta jego zazdrość o Williama...

Próbowała   udawać,   że   Lucien   nic   dla   niej   nie   znaczy. 

Wygadywała okropności, na wypadek gdyby  Podglądacz Kronos za 
bardzo się interesował jej życiem prywatnym, ale nie potrafiła odejść 
od Luciena. Nie była w stanie go ranić, już nie. Po prostu nie potrafiła. 
W ostatnich dniach stał się dla niej kimś ważnym. Drogim.

Poruszył   się   niespokojnie,   coś   mruknął   i   usiadł   gwałtownie   w 

pościeli.

 - Co się stało? - zaniepokoiła się.
  - Wzywają mnie - powiedział jeszcze nieprzytomny i zniknął, 

zanim Anya zdążyła cokolwiek powiedzieć. 

Kiedy nie wrócił po półgodzinie, zaczęła się niepokoić. Wzywały 

go dusze umarłych, a może Kronos chciał się z nim widzieć? Ma go 
szukać? Nie wiedziała nawet jak... Pojawił się cały i zdrowy. Położył 
się obok niej, przymknął powieki i westchnął z ulgą.

 - Głupie duszyczki - mruknął. - Czemu tak się opierają?
Zwykle odprowadzanie dusz zajmowało mu kilka minut. Dzisiaj 

musiało być ich dużo, skoro trwało to tak długo. 

 - Następnym razem uprzedź mnie, pójdę z tobą. 
Lucien otworzył oczy.
 - Dlaczego chcesz schodzić do piekieł? 
Żebyś   nie   musiał   sam   dźwigać   ciężaru   swoich   obowiązków, 

pomyślała, ale powiedziała tylko:

background image

 - To zabawne.
 - Nie ma w tym nic zabawnego, możesz mi wierzyć.
 - Po prostu zabierz mnie z sobą. Ładnie proszę. Chcę iść z tobą, 

dobrze? 

Nie   odpowiedział.   Zamiast   do   piekieł   zabrał   Anyę   w   krainę 

rozkoszy.

background image

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Parys powoli uniósł powieki. Były ciężkie, jakby ktoś przycisnął 

je   kamieniami.   W   ustach   czuł  niesmak,   swędzenie   skóry.   I   chłód 
metalowych obejm na nadgarstkach oraz kostkach.

Co się stało? Gdzie trafił? Nie pamiętał, żeby umawiał się z jakąś 

damą na zabawę w zakuwanie.

 - Wreszcie się obudziłeś.
Rozpoznał   słodki,   niewinny   głos,   ale   nie   mógł   skojarzyć  go  z 

twarzą.   Zamrugał   oślepiony   ostrym,   pulsującym   światłem.   Zanim 
stracił   świadomość,   całował   się   z   dziewczyną.   Już   sobie 
przypominał... Orzechowe oczy, piegi, banalna buzia.

 - Parys... - Teraz głos zabrzmiał ostro, bezwzględnie. 
Dziewczyna przykucnęła obok niego, widział wyraźnie piegowatą 

twarz. Próbował unieść dłoń, ale łańcuchy nie pozwalały na żaden 
ruch. Czyżby... Nie, dziewczyna z pewnością go nie zakuła, nie miała 
tyle siły, żeby go obezwładnić. Musieli zaatakować ich Łowcy.

 - Jesteśmy uwięzieni? - wychrypiał.
W głowie miał watę, nie mógł zebrać myśli. Od kilku dni musiał 

obywać się bez seksu, przez co opadł z sił, dlatego go pokonali. 

 - Ja cię uwięziłam - oznajmiła dziewczyna z westchnieniem.
Co   takiego?   Mimo   otępienia   spojrzał   na   nią   uważnie.   Włosy 

zaczesała gładko do tyłu i związała w ciasny węzeł. Piegi znikły pod 
warstwą   makijażu.   Grube   okulary   na   nosie.   Wystarczyło,   żeby   się 
podniecił.

 - Dlaczego?
  -   Nie   domyślasz   się?   -   Przechyliła   lekko   głowę   i   dotknęła 

bolącego miejsca na szyi Parysa. Iniekcja, domyślił się od razu.

 - Jesteś moim wrogiem. - Ta świadomość nie przeszkodziła mu 

mieć na nią ochotę. Ona nim nie była ani trochę zainteresowana, taka 
zimna i rzeczowa.

 - Ranka nie goi się. Musiałam cię ukłuć, przykro mi. 
Jej jest przykro? No nie. Przypomniał sobie gorący pocałunek, 

swoje dłonie na jej drobnych piersiach... Ostry ból ukłucia...

  -   Użyłaś   podstępu.   Dlaczego?   Tylko   nie   mów   mi,   że   jesteś 

Przynętą. Nie jesteś dość ładna. - Chciał być okrutny. 

background image

Zrobiła się czerwona jak piwonia.
 - Nie jestem Przynętą. Jeśli już, to wyłącznie na ciebie. Ale tobie 

jest przecież wszystko jedno, z kim się pieprzysz, prawda, Rozwiązły? 
- Każde słowo wypowiadała z obrzydzeniem.

  -   Mniej   więcej.   -   Gdy   spąsowiała   jeszcze   bardziej,   spytał   z 

uroczym uśmiechem: - Nie boisz się, że mogę zrobić ci krzywdę?

 - Nie. Jesteś za słaby.
Nie   wkurzaj   jej,   durniu.   Uwiedź   raczej,   odzyskaj   siły   i   wiej. 

Spojrzał na nią ze stosowną dawką namiętności w oku. 

  -   Podobały   ci   się   moje   pocałunki,   przyznaj.   Znam   się   na 

kobietach, a ty byłaś naprawdę napalona.

 - Zamknij się! 
Złość. Doskonale.
  -   Co   powiesz   na   szybki   numerek,   zanim   pojawią   się   twoi 

koledzy?

Zacisnęła zęby, podniosła się i zniknęła z pola widzenia Parysa, 

odsłaniając mu widok na klitkę o gołych ścianach i brudnej podłodze.

Skrzywił   się   z   niesmakiem,   ale   był   to   niesmak   wobec   siebie. 

Powinien   być   ostrożniejszy,   a   dał   się   podejść   jak   ostatni   głupiec. 
Właściwie oddał się w ręce Łowców. Przyjaciele będą boki zrywać, 
kiedy się dowiedzą.

 - Należysz do Łowców, tak?
  -   Jeśli   masz   na   myśli   tych,   którzy   stają   w   obronie   dobra   i 

sprawiedliwości,   to   tak.   -   Nie   patrząc   na   Parysa,   zdjęła   zegarek   i 
pokazała   wytatuowany   na   nadgarstku   znak   nieskończoności.   - 
Demony   i   ich   zbrodnie   fascynowały   mnie,   od   kiedy   pamiętam. 
Czytałam o nich, chodziłam na odczyty, brałam udział w seminariach, 
aż przed rokiem nawiązali ze mną kontakt Łowcy i zaproponowali, 
żebym się do nich przyłączyła. Zgodziłam się i nie żałuję.

 - Co zamierzasz ze mną zrobić? - Nie bał się, jeszcze nie. 
Przed kilkuset laty zdarzyło mu się wpaść w pułapkę zastawioną 

przez   Łowców.   Wyszedł   z   przygody   cało,   z   kilkoma   drobnymi 
ranami. Tym razem też się wykaraska, był tego pewien.

 - Poddamy cię eksperymentom, będziemy obserwować. Użyjemy 

jako przynęty na inne demony. Kiedy znajdziemy już puszkę Pandory, 
zamkniemy w niej wszystkie demony, a wy, ich nosiciele, zginiecie. - 
Mówiła   spokojnie,   rzeczowo,   jakby   komunikowała,   co   będzie   na 
kolację. 

background image

Parys uniósł brew.
 - To wszystko?
 - Na razie.
 - Wobec tego możesz zabić mnie już teraz, dziecinko. Nie uda się 

wam   zwabić   moich   przyjaciół.   Nie   będą   ryzykowali   życia   dla 
ratowania mojego tyłka. - Akurat. Roznieśliby w pył więzienie Parysa, 
gdyby wiedzieli, gdzie go szukać.

 - Poczekamy, zobaczymy - odpowiedziała spokojnie. 
Nie   stawiaj   się.   Miałeś   ją   uwodzić.   Kiedy   już   dopnie  swego, 

odzyska siły, zabije każdego, kto stanie mu na drodze. Nawet tę tutaj. 
Suka. Dlaczego przy rozdzielaniu demonów Furia musiała trafić się 
Maddoksowi, a nie jemu? Wystarczyłoby mu wtedy wpaść w gniew, 
żeby zyskać siły. Pieprzona Rozwiązłość. Same z nią kłopoty. Kilka 
razy zmusiła go nawet do... Lepiej nie myśleć.

 - Skarbie - przemówił słodko. - Przepraszam, jeśli cię uraziłem. 

Byłem wściekły, to dlatego. 

Dziewczyna przygładziła mysie włosy, spuściła wzrok.
 - Rozumiem. Jesteś niewolnikiem swojego demona. 
Do Łowców przystąpiła zaledwie przed rokiem, więc była jeszcze 

nieopierzona,   naiwna.   Każdy   inny   na   jej   miejscu   już   by   się 
zorientował, do czego Parys zmierza, i zostawił go. Najpierw sklął, 
może nawet przyłożyłby mu, zamiast okazywać słabość.

 - Jesteś ładna. - Niestety była to prawda.
 - Kłamiesz.
 - Kłamałem, kiedy powiedziałem, że brak ci urody. Spodobałaś 

mi   się   od   pierwszej   chwili.   Wyobraziłem   sobie,   że   leżysz   naga   w 
moim łóżku, a twoje dłonie... Ach, twoje dłonie... 

Demon   potrafił   generować   w   mózgu   ofiary   swych  chutliwych 

popędów stosowne obrazy, przez co zaczynała widzieć to, co Parys 
opisywał.   Rzadko,   bardzo   rzadko   używał   tego   daru,   potem   miał 
zawsze wyrzuty sumienia. Budził w ludziach zupełnie obce im żądze. 
Ta dziewczyna była jednak Łowczynią, więc nie miał skrupułów.

 - Nic nie mów.
  -  Wsuwasz  dłoń  między  uda,  nie  możesz  się   mnie   doczekać. 

Kiedy   będziesz   bliska   orgazmu,   zacznę   cię   lizać.   Już   słyszę,   jak 
krzyczysz z rozkoszy... 

Dziewczyna zaczęła szybciej oddychać.

background image

 - Wejdę w ciebie głęboko, do końca, a potem przewrócę się na 

plecy i będziesz mnie ujeżdżać.

 - Nie mów takich rzeczy - powtórzyła drżącym głosem. - Jesteś 

wcieleniem zła i... i...

 - Jestem tylko facetem, który pragnie cię dotykać. - Wiele rzeczy 

można było o nim powiedzieć, ale nie to, że jest wcieleniem zła. Nie 
zabijał, nie gwałcił. Twierdza wspomagała miasto, wojownicy dawali 
pieniądze   na   cele   publiczne,   dbali   o   najbiedniejszych,   dotowali 
gospodarkę. To jednak coś znaczyło, prawda?

To  Łowcy   byli   groźni.   Widzieli   świat   w   biało   -   czarnych 

barwach,   w   swoim   dążeniu   do   realizacji   utopijnej   szczęśliwości 
gotowi byli zniszczyć każdego, kogo uznali za wroga.

 - Widzę cię nagą - ciągnął nieubłaganie.
 - Przestań.
 - Pragniesz, żebym cię dotknął, marzysz o tym, prawda, skarbie? 

-   Jak   ona,   do   cholery,   ma   na   imię?   Zawsze   miał   kłopoty   z 
zapamiętywaniem   imion.   Nidy   nie   spał   z   żadną   kobietą   dwa   razy, 
więc w zasadzie nie było potrzeby obciążać sobie pamięci. Poza tym 
mógłby wykrzykiwać w łóżku imię jakiejś innej, a tego żadna kobieta 
nie lubi. 

 - Chodź do mnie. Dam ci rozkosz.
 - Tak nie powinno być... - Mimo to zbliżyła się. 
Zakuty, pozbawiony swobody ruchu, musiał zdać się na słowa. 

Opowiadać dziewczynie o pieszczotach, mówić jej, co ma robić, jak 
się pieścić.

 - Dotknij swoich piersi.
 - Och... Posłusznie podniosła dłonie, przymknęła oczy.
 - Och...
 - Dobrze, bardzo dobrze.
 - Ja... Nie dawaj jej czasu na zastanowienie.
 - Teraz rozepnij spodnie, wsuń dłoń między uda, połóż palce na 

łechtaczce   i   masuj.   Już   miała   wykonać   kolejne   polecenie,   lecz 
znieruchomiała z dłonią na brzuchu.

 - Nie mogę. Nie powinnam.
  - Możesz i powinnaś. Chcesz przecież tego. Będzie ci dobrze, 

moja słodka.

background image

  -   Nie.   Ja...   -   Pokręciła   głową,   w   oczach   odmalowało   się 

przerażenie. Jeszcze moment i wymknie mu się, straci nad nią władzę. 
Stropił się. Dziewczyna nie może mu się wymknąć, to niemożliwe.

 - Twoja łechtaczka domaga się dotknięcia. Jeśli nie chcesz sama 

dać sobie rozkoszy, podejdź bliżej, żebym mógł pieścić ją językiem. 
Gdy zrobiła kilka kroków, Parys westchnął z ulgą.

 - Jeszcze bliżej... Jeszcze... skarbie. Zatrzymała się.
 - Mówisz do mnie cały czas „skarbie" i „słodka".
 - Bo jesteś słodka. Nie mogę cię dosięgnąć, a bardzo pragnę. 
 - Jak mam na imię? - W jej głosie znowu zabrzmiała twarda nuta. 
Parysa ogarnęła panika.
 - Jakie to ma znaczenie, kiedy pragnę ciebie, a ty pragniesz mnie. 
Zachmurzyła się i cofnęła.
  -   Nie   wiesz   nawet,   jak   mam   na   imię,   i   chcesz   się   ze   mną 

przespać?

 - Nie nazwałbym tego spaniem.
  -   Ostrzegano   mnie,  żebym   ci   nie   ufała.   Nie   podchodziła   do 

ciebie. 

Był coraz bardziej przerażony.
 - Skarbie...
  - Zamknij się! - Potarła skronie. - Nie wiem, jak udało ci się 

doprowadzić mnie do takiego stanu, i niewiele mnie to teraz obchodzi. 
W   każdym   razie   nie   próbuj   więcej   swoich   sztuczek,   bo   zginiesz, 
zanim znajdziemy puszkę. Nie będę czekała.

Odwróciła się, wyszła, trzaskając z całych sił drzwiami. Usłyszał 

jeszcze przekręcanie klucza w zamku. Był sam, coraz bardziej opadał 
z sił.

Maddox zszedł do lochów z tacą zastawioną jedzeniem. Bolało go 

i wściekało, że muszą więzić Aerona, ale nie było innego wyjścia. 
Aeron   kiedyś  odznaczał   się   najsilniejszą   wolą  z   szóstki   przyjaciół. 
Groźny, lecz lojalny, opanowany jak Lucien, potrafił wpadać w szał 
jak dawny Maddox. Kiedy jednak Maddox tracił kontrolę nad swoim 
demonem, to Aeron pomagał mu powściągać wybuchy Furii. Teraz w 
ziejącym   żądzą   mordu,   owładniętym   nienawiścią   do   świata 
nieszczęśniku trudno było rozpoznać niegdysiejszego Aerona. 

Gdyby przyjaciele go uwolnili, zabiłby cztery niewinne kobiety, 

jak mu nakazali bogowie. I dalej by zabijał. Od początku wiedział, że 

background image

spełniając rozkaz Tytanów, raz przekroczywszy granicę, nie będzie 
miał już odwrotu.

Maddox wiedział, co to oznacza.
On sam zabił Pandorę zaraz po tym, jak w jego ciele zamieszkała 

Furia, i całe wieki płacił straszliwą cenę za swój czyn. Co noc ginął 
taką   śmiercią,   jaką   zginęła   z   jego   ręki   Pandora.   Tyle   że   w 
przeciwieństwie do niej wracał do życia rano ze świadomością, że o 
północy znowu będzie musiał umierać.

Ashlyn wybawiła go od okrutnej klątwy. A teraz nosiła w łonie 

jego dziecko.

Serce Maddoksa przepełniała duma. I lęk. Jakim będzie ojcem? 

Już   kochał   to   maleństwo   i   wiedział,   że   zawsze   będzie   je   chronił. 
Nawet gdyby zginął, wróci z dna piekieł, jeśli będzie trzeba. Pragnął, 
by Aeron zaznał podobnego życia, pokochał kobietę, założył rodzinę... 
Próżne   marzenia.   Ogarniętego   żądzą   mordu   Aerona   bali   się   teraz 
nawet   jego   najserdeczniejsi   przyjaciele,   bracia,   cóż   dopiero 
śmiertelniczka.   Jak,   gdzie   znaleźć   kobietę,   która   poskromiłaby 
rozszalałą bestię? Tego Maddox nie wiedział.

Zbliżając   się   do   celi,   nadstawił   uszu.   Nie   słyszał   zwykłego 

walenia   w   kraty,   potoków   przekleństw   odbijających   się   echem   o 
mury. W podziemiach twierdzy panowała absolutna cisza. Postawił 
tacę na podłodze i podbiegł do krat.

Gdy   zobaczył   wygięte   pręty,   ogarnęło   go   przerażenie.   Cela 

Aerona była pusta.

Reyes obchodził wolnym krokiem świątynię Niewymawialnych. 

Przyjaciele pracowali wewnątrz, jego ustawiwszy na straży. Lucien 
kierował   poszukiwaniami   artefaktów,   tymczasem   ekipa   Sabina 
przystąpiła  do   zbierania   wszelkich   możliwych   informacji   na   temat 
Tytanów, ich słabych punktów, ich wrogów.

Dotąd nie natrafili  na nic przydatnego, nawet ofiary  z własnej 

krwi nie skutkowały.

Niedawno   w   rzymskiej  świątyni   zjawił   się   Lucien.   Był 

odprężony, pogodny, można rzec, szczęśliwy.

Reyes   nigdy   jeszcze   takim   go   nie   widział.   Co   spowodowało 

niezwykłą   przemianę?   Cokolwiek   to  było,   zazdrościł   przyjacielowi 
dobrego   samopoczucia.   Zazdrościł,   ale   też   cieszył   się,   widząc   go 
odmienionym.

background image

Nawet ofiara krwi obrzydliwie zadowolonego z życia Luciena nie 

pomogła.   Nadal   nie   mieli   żadnego  tropu.   Reyes  był   już  zmęczony 
brakiem rezultatów, jałowością wysiłków.

Tego ranka po raz pierwszy stacje telewizyjne na całym świecie 

podały informację o świątyniach, które wyłoniły się z morza. Wkrótce 
mieli się tu pojawić ludzie, to znaczy Łowcy, turyści,  poszukiwacze 
skarbów,   dziennikarze,   naukowcy...   Należało   się   spieszyć,   zanim 
tłumy ciekawskich zagarną to miejsce dla siebie.

 - Niech to szlag - mruknął Reyes. Poczuł, że znowu musi zadać 

sobie ból, inaczej pęknie i kogoś zamorduje. Kogokolwiek, wszystko 
jedno kogo. - Będę w pobliżu - rzucił w stronę Sabina. - Zawołaj, jeśli 
będziesz mnie potrzebował.

Sabin nie próbował go zatrzymywać. Znał przypadłość Reyesa.
Nieszczęsny strażnik Bólu schronił się w otaczającym świątynię 

lasku.   Oparł   się   o   pień   drzewa   i  zaczął   nacinać   X   na   ramieniu. 
Popłynęła krew.

Gdyby Danika teraz cię widziała...
Prychnął na tę myśl. Danika i bez tego go nienawidziła.
Odezwał się telefon komórkowy, który dostał od Sabina. Reyes 

niespecjalnie ucieszył się z prezentu.

Technologiczne cudeńko krępowało jego poczucie swobody, ale 

skoro już je dostał, posłusznie z niego korzystał.

Wyciągnął aparat z kieszeni.
 - Co jest?
 - Aeron uciekł - oznajmił Maddox bez zbędnych wstępów.
Reyes   miał   ochotę   wrzasnąć,   że   to   nieprawda.   Zaprzeczać. 

Protestować.   Krzyczeć   z   wściekłości,   z   bezradności.   Wiedział,   że 
któregoś dnia się to stanie, ale nie przypuszczał, że tak szybko. Trzeba 
było nie litować się nad nim, tylko zakuć w łańcuchy.

 - Kiedy?
 - Ostatnio widziałem go dwanaście godzin temu. 
Aeron był w stanie znaleźć Danikę, gdziekolwiek by się ukryła. 

Wytropi ją po zapachu, dotrze do niej  w mgnieniu  oka na swoich 
skrzydłach.

 - Znajdę go - powiedział Reyes.
Zanim się rozłączył, Maddox dodał jeszcze:
  - Torin kazał mi  dodawać do jedzenia Aerona jakiś składnik, 

który   pozwoli   go   namierzyć.   Jak   będziemy   mieli   pierwsze 

background image

współrzędne,   Torin   prześle   je   na   twoją   komórkę.   Zadzwoniłem 
wcześniej, bo... chciałem cię uprzedzić, wiesz... Sprowadź Aerona z 
powrotem do domu. Żywego.

Reyes nie odpowiedział. Nie był w stanie wydobyć jednego słowa 

z gardła. Jeśli mu się nie uda, Danika zginie. O ile już nie zginęła.

background image

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

  -  Ładniutka malinka - zauważył William następnego dnia przy 

śniadaniu, patrząc na szyję Anyi.

Tylko się nie zaczerwień, nie zaczerwień się, nakazała sobie, ale 

poczuła żar na policzkach. Przeklęty Lucien i jego amory. Od malinek 
i amorów gorsze było to, że przeklęty Lucien zdołał wydobyć od niej 
informacje o cudownym kluczu.

Wiedziała,   że   chciał   go   zdobyć   tak,   by   żadne   z   nich   nie 

ucierpiało, i przekazać Kronosowi, wierząc, że  król bogów wreszcie 
się od nich odczepi.

Kiedy   obudzili   się   rano,   zaczął   ją   całować...   I   wypytywać.   W 

końcu   dopiął   swego.   Powiedziała   mu,   że  klucz   zrósł   się   z   nią 
dokładnie tak jak Śmierć zrosła się z nim. Nie mógłby dalej żyć bez 
demona, ona bez klucza straciłaby swoją moc, opadała coraz bardziej 
z sił. Akurat on rozumiał doskonale, jak niebezpieczna byłaby dla niej 
utrata magicznego klucza.

Westchnęła.   Siedzieli   we   trójkę   przy   doskonałym   śniadaniu: 

jajka, bekon, naleśniki... Zanim panowie  wstali, zdążyła śmignąć do 
ulubionego baru w Atlancie, zamówiła co trzeba, i mogła udawać, że 
sama  wszystko   przygotowała.   Jedzenie   było   pyszne,   ale   żaden   z 
chłopców nie zdobył się na proste „dziękuję", jakby  fakt,  że kobieta 
stoi nad garami, był czymś oczywistym oraz naturalnym. Buraki.

Obserwowała   spod   oka   Luciena.   Ten   z   kolei   nie   spuszczał 

wzroku z Williama, od czasu do czasu wydając z siebie cichy gulgot 
zazdrości. Słodka zaborczość, pomyślała. Nic dziwnego, że spędziła 
całą   noc   w   jego   ramionach.   Sprawiał,   że   czuła   się   pożądana.   I 
bezpieczna.   Nigdy   wcześniej   nie  pozwoliła   żadnemu   mężczyźnie 
zostać do rana i dopiero teraz odkrywała, jakie to miłe mieć poczucie 
bezpieczeństwa.

  -   Mówiłem,   żebyś   trzymał   łapy   przy...   -   zagulgotał   Lucien   i 

zamarł. Nie dokończył zdania, obie tęczówki miał teraz niebieskie. 
Najwyraźniej kolejne dusze czekały na odprowadzenie w zaświaty. - 
Muszę przeprosić - bąknął.

 - Zabierasz mnie z sobą. Obiecałeś. 
Lucien pokręcił głową.

background image

 - Zostaniesz tutaj.
  - Nie zmuszaj  mnie,  żebym towarzyszyła ci pod niewidzialną 

postacią, bez pozwolenia. 

Pełne rezygnacji westchnienie.
 - Jak przedtem. Nie mam pojęcia, jak ty to robisz. 
Wzruszyła ramionami.
  - Jestem boginią Anarchii. Nie obowiązują mnie prawa natury. 

Żadne prawa, mówiąc ściśle.

 - O czym wy, dzieci, mówicie? - zainteresował się William.
Puściła pytanie mimo uszu. Po pierwsze, piękny Will dostałby 

ataku obrzydzenia, po drugie, Lucien zniknąłby, gdyby tylko spuściła 
go na sekundę z oka.

  -   Jeśli   mnie   zostawisz,   usiądę   Williamowi   na   kolanach   i 

przesiedzę tak do twojego powrotu. 

William   wyszczerzył   zęby,   zapomniał,   że   chciał   się   czegoś 

dowiedzieć.

 - Zostaw ją, stary. Ja już się nią zaopiekuję. 
Lucien   też   pokazał   zęby,   ale   nie   był   to   uśmiech,   raczej 

ostrzeżenie, że jeszcze słowo, a rzuci się pięknemu Willowi do gardła. 
Ujął Anyę za rękę.

 - W drogę.
Razem wkroczyli do  świata duchowego i po chwili znaleźli się 

przed strawionym ogniem sklepem w... Szanghaju.

Na   zwęglonej   podłodze   leżało   kilka   ciał.   Trzy   Lucien   migiem 

odtransportował do bram piekieł, z których bił żar nie do zniesienia, 
dochodziły krzyki umęczonych. Czy i ona tu trafi, kiedy umrze, jak 
tego chciał Kronos? Niedobrze się jej zrobiło na tę myśl.

Nie   dumaj   teraz   o   sobie,   napomniała   się.   Jesteś   tutaj,   żeby 

wspierać Luciena. Objęła go wpół. Niech czuje jej obecność, niech 
wie, że jest przy nim. Powoli zaczął się odprężać.

Bramy  piekieł,  dwa potężne  głazy, rozsunęły  się  nieznacznie  i 

Lucien   cisnął   duszyczki   do   środka.   Rozległ   się   diabelski   chichot, 
zaraz potem rozpaczliwe krzyki. Ileż razy oglądał podobne sceny... 

Anya pocałowała go w ucho.
  -   Codziennie,   co   chwilę   ktoś   odchodzi.   Dlaczego   nie 

odprowadzasz wszystkich zmarłych?

background image

 - Są tacy, którzy rodzą się na nowo, dostają jeszcze jedną szansę. 

Niektóre dusze zostają na ziemi, tu pokutują, zanim trafią w zaświaty, 
inne odprowadzają anioły.

Powinna   się   była   domyślić.   Zdarzało   się   jej   czasem   widywać 

anioły. Piękne istoty, choć trochę wyniosłe. 

  -   Szczęśliwe   te   dusze,   które   ty   odprowadzasz.   Wracamy   po 

następne? 

Lucien kiwnął głową.
Kolejne   duszyczki   szły   do   nieba,   należały   do   dwóch   małych 

chłopców   i   najwidoczniej   nie   zdążyły   jeszcze   nagrzeszyć.   Anya 
wpatrywała   się   z   zachwytem   w   lśniące   masą   perłową,   zdobione 
szlachetnymi kamieniami bramy niebios. Ze środka dochodziły pienia 
anielskie, tak słodkie, że na duszę spływało natychmiast ukojenie. Tu 
chcę się znaleźć, kiedy umrę. A byłaś dobra? Jestem dobra. Czasami.

 - Dziękuję ci, Anyu, że mi towarzyszyłaś. Wspierałaś.
 - Cała przyjemność po mojej stronie.
Po   chwili   byli   z   powrotem   na   Grenlandii.   Piękny   Will   nadal 

siedział przy stole kuchennym, ale Anya nie odrywała spojrzenia od 
Luciena. Widziała w jego oczach żar, podziw, uznanie.

 - Gdzie byliście? - zagadnął William.
 - Nigdzie - zbyła go Anya. - Powiedz lepiej, gdzie twoje damy?
 - Śpią. Wampy muszą odpocząć.
  -   Mam   nadzieję,   że   nie   mają   nic   wspólnego   z   wampirami.   - 

Rzuciła  szybkie  spojrzenie  na szyję Williama.  - Nie widzę śladów 
kłów.

  - Jestem ociupinę pogryziony, ale w miejscach niewidocznych. 

W przeciwieństwie do ciebie - dodał z jadowitym uśmieszkiem. 

Lucien zakrztusił się spożywanym właśnie sokiem i Anya musiała 

klepnąć go kilka razy w plecy.

 - Przyprawiłeś go o szok - wytknęła Willowi zbytnią swobodę. 
 - Niemożliwe. Słyszałem was, baraszkowaliście jak dwa króliki. 

Niebywałe. A bogini mniejsza błagała o jeszcze. Niezłe osiągi.

  - Dziękuję. - Lucien starał się być uprzejmy, ale w jego głosie 

zabrzmiała ostrzegawcza nuta.

 - Nie jestem żadna mniejsza, ty kutasie! 
William oparł łokcie na stole.
 - Powiedz, co się dzieje. Wiesz, że uwielbiam twoje wizyty, ale 

czemu ściga się demon Śmierci? 

background image

Otworzyła   już   usta,   żeby   odpowiedzieć,   kiedy   poczuła   dłoń 

Luciena na ramieniu. Gdy spojrzała na niego, pokręcił głową.

 - Nie zamierzam zdradzać żadnych sekretów, Kwiatuszku.
 - Och, są jakieś sekrety. - William klasnął w dłonie. - Mów.
Miała wielką ochotę powiedzieć. Zwykle bez oporów zdradzała 

cudze   sekrety,   ale   tym   razem   milczała.   Dla   Luciena   gotowa   była 
zrobić wszystko.

  -   Chcemy   pożyczyć   od   ciebie   trochę   sprzętu,   takie...   tam   - 

oznajmił enigmatycznie Lucien.

 - Na przykład?
  - Wybieramy się za koło podbiegunowe i chcielibyśmy, żebyś 

był naszym przewodnikiem.

 - Anya - próbował ją mitygować Lucien.
 - W porządku. Ja się wybieram i ja bym chciała. On tam często 

bywa, zna doskonale teren. Chyba nie zdradziłam żadnego sekretu?

 - Po co wybieracie się na Arktykę? - William aż się wzdrygnął. - 

Tam jest  zimnej  niż... nie powiem gdzie. Akurat wiem coś na ten 
temat.

 - Zrobiłam sobie wakacje i mam ochotę obejrzeć kilka lodowców 

- rzuciła lekko. 

 - Nienawidzisz mrozów. Kiedy możesz, uciekasz na Hawaje.
 - Damy sobie radę bez przewodnika - wtrącił Lucien.
 - Potrzebne są nam ciepłe ubrania, koce, buty...
  -   Nie   namówicie   mnie   na   żadną   Arktykę.   Właśnie   stamtąd 

wróciłem i muszę odpocząć. 

Lucien wzruszył ramionami, jakby mu to było zupełnie obojętne.
 - W takim razie postanowione. Jedziemy sami.
 - Wybij to sobie z głowy. - Anya uderzyła otwartą dłonią w blat 

stołu,   aż   zadzwoniła   zastawa.   -   Willi   musi   być   naszym 
przewodnikiem.   Zaoszczędzimy   w   ten   sposób   mnóstwo   czasu. 
William   jest   dobrym   żołnierzem,   przyda   się   nam,   jeśli   będziemy 
musieli walczyć... no wiesz... Z Hydrą.

  - Chcecie się zmierzyć z Hydrą? - William pobladł.  - Nie chcę 

mieć nic do czynienia z tą suką. Straciłem ją z oczu wiele lat temu i 
niech tak zostanie.

  -  Nigdy  nie  myślałam,  że  spotkam  kobietę,  której  nie   chcesz 

przelecieć.   -   Anya   odcięła   widelcem   kawałek   naleśnika.   -   Ściślej 
mówiąc,   nigdy   nie   myślałam,   że   ty   spotkasz   kobietę,   której   nie 

background image

będziesz chciał przelecieć. A skoro już o tym mowa, gdzie spotkałeś 
Hydrę? I jak udało ci się wyjść z tego spotkania cało?

  -   Widziałem   ją   dwa   razy,   na   Arktyce,   w   dwóch   różnych 

miejscach.   A   uszedłem   z   życiem   tylko   dlatego,   że   nie   chciała 
zdefasonować mojej cudnej fizjonomii, acz mało brakowało.

  - Bardzo dobrze. - Lucien pokiwał głową. Miał oczywiście na 

myśli   fakt,   że   William   widział   Hydrę   na   Arktyce,   choć   pewnie 
wolałby,   żeby   spotkanie   skończyło   się   dla   Pięknego   mniej 
szczęśliwie.

  - Nigdy mi  nie mówiłeś, po co właściwie  wyprawiasz się na 

Arktykę - zagadnęła Anya. 

  -   Mieszkam   blisko.   Jeśli   ktoś   dybie   na   mnie,   Arktyka   jest 

doskonałym  miejscem.  Można  się  tam  znakomicie  ukryć i  stamtąd 
chyłkiem uderzyć. Początkowo nie wiedziałem, czy tym, którzy się 
tam   pojawiają,   chodzi   o   mnie,   czy   o   Hydrę.   Teraz   już   się   nie 
zastanawiam, każde z nas ma swoich wrogów.

 - Jakich ty masz wrogów?
 - Jest sporo zazdrosnych mężów, którzy chętnie widzieliby mnie 

martwym.

 - Trzymaj się z daleka od Anyi - zagulgotał Lucien. 
Słodki   jest,   pomyślała   z   uśmiechem   i   poklepała   go   po  dłoni. 

Lucien chwycił ją pod stołem za kolano i mocno ścisnął, co miało 
oznaczać, żeby siedziała cicho.

  - Po raz ostatni  proszę ładnie,  jedź z nami  - zwróciła się do 

Williama. 

Piękny   Will   przewrócił   oczami,   odsunął   talerz,   odchylił   się   w 

krześle, zaplótł ręce na piersi.

 - Wybacz, ale moja odpowiedź brzmi „nie".
  -  Świetnie. - Ona też oparła się wygodnie o zapiecek krzesła. 

Bardzo lubiła kuchnię Willa. Odsłonięta więźba dachowa, na środku 
aneks z granitowym blatem, nowoczesne sprzęty, kosze z owocami. 
Ciekawe, czy Will zdemoluje to piękne wnętrze, kiedy dobierze mu 
się do skóry. - Chyba powinnam ci powiedzieć, że mam twoją księgę. 

William znieruchomiał, jakby za chwilę miał rzucić się do ataku.
 - Niemożliwe. Nie wierzę ci. Widziałem ją rano, zanim zszedłem 

na śniadanie. - W oczach miał mord. 

Lucien   chwycił   Anyę   wpół   i   posadził   sobie   na   kolanach.   Nie 

potrzebowała ochrony, ale sam gest był miły.

background image

 - Zastanów się - poradziła spokojnie Willowi.
  -   Nie   masz   mojej   księgi   -   krzyknął   prawie.   -   Ja   ją   mam. 

Widziałem ją rano. 

 - Uważaj, jakim tonem mówisz - rzucił Lucien.
 - Widziałeś fałszywkę - wyjaśniła Anya.
  -   Kłamiesz.   -   Piękny   Will   nachylił   się   ku   niej.   Miał   tak 

rozszerzone źrenice, że tęczówki niemal znikły. 

Lucien zerwał się, pchnął Anyę za siebie.
 - Ostrzegałem! Uważaj, jakim tonem mówisz. 
Williama dosłownie wykatapultowało z krzesła.
 - Jeśli zniknęła... - zawył i runął ku schodom.
  -   Cholera,   nie   zdemolował   kuchni.   Chodźmy   na   górę,   nie 

możemy stracić widowiska. - Anya pociągnęła Luciena na górę.

W holu oświetlonym ciepłym światłem nie było na ścianach nic. 

Will   znał   słabość   Anyi   i   w   nocy,   kiedy   już   nacieszył   się   swoimi 
wampirzycami,   musiał   pochować   obrazy,   broń,   wszystkie   cenne 
drobiazgi. Nie pomyślał tylko o książce. Trzymał ją w skrzyneczce 
zaklętej   przez   zaprzyjaźnioną   czarownicę.   Zaklęcie   miało   chronić 
księgę, ale Anya złamała je bez trudu swoim magicznym kluczem.

 - Co to za książka? - zapytał Lucien. - Naprawdę ją ukradłaś?
  - To księga pradawnych przepowiedni. Owszem, ukradłam ją. 

Gdyby   William   miał   trochę   oleju   w   głowie,   dawno   by   ją 
przestudiował, i to kilka razy. Ale nie. Piękny Will woli nie zaglądać 
w twarz Przeznaczeniu. - Schody zdawały się piąć w nieskończoność. 
Cholera,   ogromny   ten   dom.   Rzadko   po   nim   chodziła,   zwykle   po 
prostu   śmigała.   -   Jedna   z   przepowiedni   dotyczy   Williama.   Została 
spisana w czasie, kiedy siedział w Tartarze, o ile dobrze pamiętam. 
Coś o jakiejś kobiecie. Zawsze jest jakaś kobieta. Znaczenie zostało 
zaszyfrowane w formie zagadki, ale w księdze można znaleźć klucz, 
który pozwoli je odczytać. Tylko tak Will może uratować tyłek. 

  -   Anya!   -   rozległ   się   ryk   Williama.   -   Jak   śmiałaś,   do   jasnej 

cholery?

 - Znalazł fałszywkę.
 - Zrobi ci coś złego?
  - Dopóki mam jego skarb, nic mi nie zrobi. - Powiedziała to 

takim głosem, jakby nie była boginią, jeno złym duchem.

Lucien tylko pokręcił głową. Jeszcze kilka kroków i znaleźli się w 

gabinecie. William stał przy biurku z fałszywką w dłoni.

background image

 - Okładka ta sama, ale kartki czyste - jęknął. 
Anya rozłożyła ręce.
 - Przykro mi, ale nie mogłam się powstrzymać.
 - Już dawno temu ktoś powinien był cię załatwić.
 - Dużo by to pomogło - mruknęła.
 - Dlaczego ja cię lubię? Dlaczego przyjmuję w swoim domu? Ty 

i ten twój pieprzony klucz! Jesteś niebezpieczna dla otoczenia. Oddaj 
mi księgę, Anya!

  -   Wszyscy   wiedzą   o   kluczu,   tylko   ja   jeden   nigdy   o   nim   nie 

słyszałem - poskarżył się Lucien.

 - Odbierz go jej - podsunął William z paskudnym uśmiechem.
  -   Zamknij   się,   Willie.   -   Tupnęła   nogą   i   przeczesała   włosy 

palcami. - On już wie.

 - Wszystko?
 - Tak. - Powiedzmy.
  -   Kłamczucha.   -   Will   rzucił   książkę   na   podłogę   i   klasnął   w 

dłonie. - Wiesz, że razem z kluczem musiałaby oddać ci wszystkie 
swoje   wspomnienia?   Poznałbyś   wszystkie   jej   tajemnice,   wszystkie 
grzechy,   wszystkich   facetów,   z   którymi   się   zadawała.   Co   więcej, 
wiedziałbyś zawsze, gdzie jest w danej chwili. Nie mogłaby już się 
przed tobą ukryć. 

Lucien zerknął pytająco na Anyę. 
 - To prawda? 
Skinęła głową niechętnie.
 - Takie właściwości posiada klucz.
 - Kto ci go dał? Dlaczego obciążył cię takim darem?
 - Klucz dostała od kochanego tatusia - odpowiedział William za 

przyjaciółkę   -   kiedy   bogowie   postanowili   ukarać   ją   za   zabicie 
dowódcy gwardii. Miała zostać niewolnicą i wygadzać wojownikom, 
podkomendnym kapitana, którego ukatrupiła. Bardzo stosowna kara, 
nieprawdaż?   Tartaros   wiedział   o   klątwie,   zdawał   sobie   sprawę   z 
konsekwencji, postanowił przeto raz w swoim marnym życiu odegrać 
rolę wybawiciela.

Dlatego Tartar w końcu zaczął się sypać, dlatego Tytani mogli 

wydostać się na wolność. Tartaros stracił moc, podziemia, których był 
panem, przestały być groźne.

background image

Wszystko, co mówił Will, było prawdą. Kiedy ojciec przekazał 

jej klucz, poznała jego wspomnienia, wiedziała zawsze, gdzie akurat 
przebywa. W ten sposób dowiedziała się, że Kronos go uwięził.

Wróciła wówczas na Olimp, chociaż ślubowała sobie, że jej noga 

nigdy więcej tam nie postanie. Wróciła, bo miała wyrzuty sumienia, 
że ojciec poświęcił dla niej siebie. Wróciła, bo go kochała. Z jego 
wspomnień  jasno  wynikało,  że nie  wiedział  o  jej  istnieniu,   dopóki 
Temida   nie   odkryła   prawdy.   Potem   nie   wiedział,   jak   się   do   niej 
zbliżyć, nie raniąc jeszcze bardziej zdradzonej żony i nie upokarzając 
kochanki, która dość już wycierpiała.

Kiedy doszło do niego, że Ajas chciał zgwałcić Anyę, omal nie 

oszalał   z   rozpaczy,   że   nie   był   wówczas   przy   niej.   Gdy   trafiła   do 
Tartaru, starał się opiekować nią, jak potrafił, a kiedy bogowie wydali 
ostateczny wyrok, oddał jej, co miał najcenniejszego, czyli arcyklucz. 
Dość wspomnień, powiedziała sobie i spojrzała na Luciena, ale nic nie 
mogła  wyczytać  z  jego  twarzy,  odgadnąć  kłębiących  się  w  głowie 
myśli. 

William znowu klasnął w dłonie, bardzo z siebie zadowolony.
  -   Chcesz   przewodnika?   Będziesz   miała   przewodnika.   Potem 

oddasz mi księgę. 

Kiwnęła głową. Była nie mniej zadowolona z siebie niż jej piękny 

przyjaciel.

 - Do roboty, dzieci. Pakujcie się i w drogę. Chciałbym mieć to 

już z głowy. - William wyszedł z pokoju, pogwizdując pod nosem. 
Udawana   beztroska.   Anya   wzruszyła   ramionami   i   trąciła   lekko 
Luciena.

 - Chciałbyś mi coś powiedzieć? 
Spojrzał na nią jakoś smutno, bezradnie.
  - Nigdy,  żebym nie wiedzieć co robił, nie zdobędę klucza, nie 

wyrządzając ci krzywdy.

 - Zgadza się.
 - Jeśli Kronos go zdobędzie, już się przed nim nie ukryjesz.
  - Też się zgadza. - Spuściła głowę, wbiła spojrzenie w swoje 

stopy. Cholera! Musi skończyć z tym nawykiem. - To coś zmienia 
między nami? - zapytała niepewnym głosem. 

Ujął ją pod brodę, spojrzał w oczy.
 - Jestem z tobą. Nie zostawię cię, nigdy nie odejdę. Rozumiesz?

background image

Ten   facet...   Pocałował   ją,   musnął   zaledwie   wargami,   ale   to 

wystarczyło. Od niego była gotowa przyjąć wszystko, cokolwiek miał 
do ofiarowania, i cieszyć się tym.

Sprawa   przesądzona,   pomyślał.   Teraz   już   miał   całkowitą 

pewność, że nie może wykorzystać klucza jako monety przetargowej 
w negocjacjach z Kronosem. I nadal  pragnął Anyi. Wiedział, że nie 
może zdjąć z niej klątwy. I nadal jej pragnął. A ona... Była szczęśliwa, 
radosna. Lucien był jej.

Gdyby kiedykolwiek jakaś kobieta próbowała go jej zabrać, Anya 

bez chwili wahania zatłukłaby wydrę. Wystarczająco dobrze się znała, 
by nie mieć co do tego żadnych wątpliwości. Zabiłaby z zimną krwią 
oraz   odpowiednią   dawką   okrucieństwa.   Nie   wyobrażała   już   sobie 
życia   bez   Luciena.   Miała   wrażenie,   że   tak   naprawdę   zaczęła   żyć, 
dopiero   kiedy   go   poznała.   Tak,   on   jest   mój.   Mój.   Ledwie   to 
pomyślała,   rozległ   się   głośny   rechot.   Oboje   zesztywnieli.   Nie,   nie 
teraz.

 - Kronos - syknął Lucien przez zaciśnięte zęby.
 Nikogo, tylko ten obrzydliwy głos. Anya kiwnęła głową.
 - Czego chcesz, Potężny? 
Znowu śmiech.
  - Nic specjalnego. Chciałem ci tylko powiedzieć, że znalazłem 

doskonały sposób na ciebie, Anarchio. 

Luciena przerażenie chwyciło za gardło.
 - Królu, ona jest...
  -   Milcz,  Żniwiarzu.   Zawiodłeś   mnie.   Jestem   już   zmęczony 

czekaniem. Masz ją zabić. Teraz, natychmiast.

Wpatrywała   się   szeroko   rozwartymi   oczami   w   Luciena.   Jakby 

obrócił   się   w   głaz,   twardy,   zimny,   nieporuszony...   Nie   chciała 
umierać, to oczywiste, ale tak samo nie chciała, żeby z jej powodu na 
Luciena spadła straszliwa kara. Gdyby trzymała się od niego z daleka, 
nie doszłoby do tego wszystkiego. Jasne, nie doszłoby do niczego. Nie 
byłoby pocałunków, pieszczot... miłości? Nie, nie mogła go pokochać. 
Miłość by ją zniszczyła. Zniewoliła. Żyłaby jak w klatce, w więzieniu. 
Oddaj Kronosowi klucz. 

Nie mogę. Straciłaby wszystko. Niezależność, moc, wspomnienia. 

Być może zapomniałaby nawet o swojej klątwie. Przespałaby się z 
kimś i już na zawsze byłaby skazana na tego kogoś. Co robić?

background image

 - Nie podniosę na nią ręki. - Lucien wyprostował się dumnie, acz 

w jego głosie słychać było mękę.

 - I ja tak myślę. Trudno mi pojąć, że Grecy zawierzyli ci niegdyś 

swoje   bezpieczeństwo.   -   Pełna   napięcia   pauza.   -   Posłuchaj.   Od   tej 
chwili   będziesz   słabł   z   każdym   dniem   coraz   bardziej,   dopóki   nie 
dostarczysz mi klucza.

 - Co? - Anya zatchnęła się z przerażenia.
  -   Początkowo   wydawało   mi   się,   że   zmuszę   cię   do   działania, 

grożąc twoim przyjaciołom. Teraz widzę, że powinienem raczej zająć 
się Anyą.

 - Kronosie... - zaczęła, szukając w głowie właściwej odpowiedzi.
  - Przyglądałem ci się i widzę, że Żniwiarz jest dla ciebie kimś 

ważnym.   Musisz   zdecydować,   czy   liczy   się   bardziej   niż   klucz.   - 
Kronos zaśmiał się, pewny swego zwycięstwa. - Słyszysz, jak zegar 
tyka? Ja słyszę.

Głos umilkł, Kronos zniknął.
Anya nie mogła oddychać. Miałaby stracić Luciena? Nigdy!
  -   Ani   słowa   -   ostrzegł   ją.   -   Musimy   koniecznie   znaleźć   te 

artefakty.   Posiadają   moc,   której   użyjemy   przeciwko   Kronosowi. 
Pakujemy się i przenosimy na Arktykę.

 - Ale...
Lucien wyszedł z pokoju. Bogowie, co robić?

background image

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Bogowie, co robić?
Kochał  Anyę. Wreszcie musiał  to sobie  powiedzieć.  Nie mógł 

dłużej się okłamywać, zaprzeczać.  Kochał. Nie mógł jej zabić i nie 
mógł   znieść   myśli,   że   Kronos   miałby   nad   nią   pełną   władzę,   znał 
wszystkie jej wspomnienia, wiedział, gdzie przebywa... Nie wyobrażał 
sobie Anyi bezbronnej, pozbawionej mocy.

Lubiła   kraść,   kłamała,   mogła   zabić,   nie   mrugnąwszy   nawet 

okiem,   nie   mogła   się   kochać   z   mężczyzną,  a   jednak   stała   mu   się 
droższa nawet niż Mariah. Nie przypuszczał, że coś takiego może się 
zdarzyć.

Była jego drugą, lepszą połówką. Dopełniali się, przy niej znikało 

to,   co   miał   w   sobie   z   demona.   Czuł  się   pożądany,   ba,   nawet 
atrakcyjny.

Anya sprawiała, że miał po co żyć, zapominał o bólu, o swojej 

przeszłości.   Uwielbiał   jej   poczucie  humoru   i   to,  że   ciągle   go 
zaskakiwała. Sama jej obecność sprawiała mu więcej rozkoszy, niż 
jakakolwiek kobieta kiedykolwiek dała mu w łóżku.

Był   tylko   jeden   sposób,   żeby   ją   uratować.   Znaleźć   możliwie 

najszybciej artefakt ukryty gdzieś wśród lodów Arktyki i modlić się, 
żeby Kronos połakomił  się na niego, rezygnując z klucza. Chętnie 
odda królowi cudowny przedmiot i niech diabli biorą puszkę Pandory.

Zbyt dużo wiedział o właściwościach klucza, żeby pozwolił Anyi 

go oddać. Nie dopuści, by straciła moc, wspomnienia i wolność, którą 
tak   sobie   ceniła.   Bez   daru   przenoszenia   się   z   miejsca   na   miejsce 
byłaby bezbronna, nieustannie wystawiona na wszelkie ataki. Gdyby 
posiadł ją jakiś mężczyzna i przywiązał do siebie na wieki, nie byłoby 
już dla niej ratunku.

Uderzył pięścią w ścianę.
Anya była jedyną kobietą, która potrafiła dojrzeć w nim kogoś 

więcej   niż   faceta   z   oszpeconą   twarzą.  Przy   niej   czuł,   że   mógłby 
zawojować świat, a kiedy brał ją w ramiona... Nie znał wspanialszego 
doznania.

Przesunął dłonią po twarzy i poczuł ból. Prawda, uderzył z całych 

sił w ścianę, ale ręka powinna natychmiast przestać boleć. Zawsze tak 

background image

było.   Spojrzał   na   posiniaczone   knykcie.   Kronos   zapowiedział,   że 
będzie tracił siły.

Lucien zaśmiał się ponuro. Cokolwiek uczyni, jakąkolwiek drogę 

obierze, będzie słabł z każdym dniem coraz bardziej.

 - Znajdziemy artefakt - usłyszał cichy głos Anyi.
Odwrócił się gwałtownie. Stała w drzwiach, cała w bieli, gotowa 

do podróży. Taka piękna. Taka cudowna. Serce zabiło mu mocniej.

  - Wiesz,  że Kronos złożył mi wczoraj wizytę. Straszył, groził. 

Dlatego byłam dla ciebie taka podła. Nie chciałam, by wiedział, że 
ja... że... - zakałapućkała się.

  -   Kocham   cię,   Anyu   -   powiedział   szorstko.   -   Kocham   i   nie 

mógłbym... nie potrafiłbym... zrobić ci krzywdy. Rozumiesz? 

Otworzyła   szeroko   usta,   ubranie   polarne,   które   przyniosła   dla 

niego, wypadło jej z rąk.

 - Lucien, ja...
  - Nie musisz  nic mówić. Zdążyłem cię poznać. Jesteś  wolna, 

nieokiełznana. Przeraża cię myśl, że mogłabyś kogoś pokochać.

Utkwiła wzrok w swoich stopach i po raz pierwszy nie zezłościła 

się z tego powodu na siebie. To dobrze, ucieszył się Lucien.

  -   Czuję   do   ciebie   coś,   czego   nigdy   nie   czułam   do   nikogo   - 

powiedziała   cicho.   -   Przy   tobie   jestem   najszczęśliwsza.   Robiłeś 
wszystko,   żeby   się   mnie   pozbyć,   a   ja   wracałam.   Ale   miłość?   - 
Pokręciła głową. - Całe życie trzymałam mężczyzn na dystans. Z tobą 
było inaczej,  ale nie  mogę  cię  kochać.  - Wypowiedzenie  ostatnich 
słów było dla niej prawdziwą męką.

  - Wiem.  - Gdyby wyznała, że go kocha, musiałaby  zrzec się 

swojej wolności. Nie mógł tego żądać. Nie teraz.

  -   Bardzo   długo   sama   stanowiłam   o   sobie.   Nie   mogę   teraz 

uzależniać się od nikogo.

 - Wiem - powtórzył Lucien.
 - Ja... Nie chcę sprawiać ci bólu... Potrzebuję czasu. Muszę... się 

zastanowić.

„Potrzebuję   czasu"...   Jemu   zostało   go   niewiele.   Kronos 

powiedział wyraźnie, że zegar tyka. Musi odszukać Hydrę, zdobyć 
artefakt. Jeśli mu się nie uda, jego los będzie przesądzony. Pogodził 
się już z tym. Nie zabije Anyi i nie pozwoli jej oddać klucza. Umrze, 
byle   ona   była   bezpieczna.   Kochał   Anyę  tak   bardzo,   że   gotów   był 

background image

oddać za nią życie. Bez wahania, bez zastrzeżeń. Będzie się cieszył jej 
bliskością tak długo, jak długo dane im będzie być razem.

 - Dlaczego czuję się winna? - szepnęła. - Jakbym powinna oddać 

Kronosowi klucz. 

Była tylko jedna odpowiedź: Anya go kocha. Serce przepełniły 

radość i duma. Nie musiała nic mówić, on wiedział.

 - Nie oddasz mu klucza. Musisz mi obiecać, że nigdy się go nie 

pozbędziesz.  -  Łzy  napłynęły   jej  do  oczu. Długą  chwilę   obydwoje 
milczeli. - Przyrzeknij, Anyu.

Patrzyła na niego spod rzęs. Długie i gęste kładły się cieniem na 

policzkach,   a   może   nie   cień   to   był,   tylko   udręka   odbijała   się   na 
twarzy.

  - Przyrzekam - powiedziała w końcu i zaśmiała się żałośnie. - 

Wspaniale. Teraz czuję się jeszcze bardziej winna. 

Lucien dotknął jej włosów.
 - Nie powinnaś. - Przyciągnął Anyę do siebie.
 - Myślisz, że on może to zrobić? - Spojrzała mu w oczy. - Może 

sprawić, że zaczniesz słabnąć? - Niepotrzebne pytanie, kiedy oboje 
znali odpowiedź. - Jesteś taki silny. Tyle w tobie życia.

 - Wszystko będzie dobrze - skłamał.
 - Może, nie wiem, powinnam porozmawiać z Kronosem. 
Stanowczo pokręcił głową.
 - Nie rób tego. Gotów wymyślić coś jeszcze okrutniejszego. Nie 

martw się. Znajdziemy artefakt.

 - Gotowi? - doszedł ich zniecierpliwiony głos Williama.
  - Moment! - zawołała Anya i spojrzała na Luciena. - Wkładaj 

rzeczy, które  przyniosłam.  Nie  chcesz  chyba zamienić   się  w sopel 
lodu. - Położyła dłoń na jego policzku i Lucien pocałował ją lekko.

 - Zobaczymy się na dole.
 - Kwiatuszku, ja...
 - Nic nie mów, moje serce. Znajdziemy jakieś rozwiązanie. 
Po policzku Anyi spłynęła samotna łza.
  - Moje serce... Jak  ślicznie  mnie  nazwałeś.  - Odwróciła  się  i 

wyszła, nie dając mu czasu na odpowiedź. 

William, ciągle naburmuszony, nie zgodził się, żeby Lucien go 

teleportował. Uparł się przy helikopterze i postawił na swoim. Dotarli 
na wybrzeże Arktyki. Lot był paskudny. Lucien omal nie ucałował 
śniegu, kiedy wreszcie opuścili śmigłowiec.

background image

Wsiedli   na   czekające   już   quady,   niewielkie,   zgrabne   pojazdy 

poruszające   się   po   każdym   terenie.   Piękny   William   pomyślał   o 
wszystkim.

 - Moglibyśmy zabrać plecaki i śmignąć, gdzie chcemy, zamiast 

wytrząsać tyłki na tych maszynach - mruknęła Anya, zrównując się z 
Lucienem.

 - Racja.
  - Nie będzie żadnego śmigania  - powiedział William.  - Ja tu 

decyduję. Albo będziecie słuchać, albo was zostawię. Anya wychyliła 
się z siodełka i przyłożyła pięknemu Willowi w ucho.

 - Musimy dostać się na najwyższy szczyt - powiedział Lucien.
Przed   podróżą   odebrał   SMS   -   a   od   Torina,   który   przejrzał 

dostępne   w   sieci   zdjęcia   satelitarne   regionu,   nie   natrafił   jednak   na 
żaden ślad Hydry. Na koniec radził, by szukać potwora w najtrudniej 
dostępnych miejscach.

  - To ten, tutaj. - William wskazał lodowy szczyt przed nimi. - 

Nie próbujcie tylko śmigać. Nie zdobędziecie szczytu beze mnie. Po 
drodze umieściłem... prezenty dla nieproszonych gości. - Przechylił 
lekko głowę. - Zapomnijcie o śmiganiu. Tak mnie wkurzyliście, że 
chyba   nie   wspomniałem   o   pewnym   drobiazgu.   Nie   można   mnie 
śmigać. 

 - Skąd wiesz? - zapytał Lucien.
 - Możesz mi wierzyć na słowo. Lepiej nie próbować. Popełniłem 

kiedyś poważny błąd. Stuknąłem Herę i Zeus mnie pokarał. Żadna 
bogini nie mogła mnie już śmignąć w bezpieczne miejsce. Zazdrośni 
mężowie to idioci. No a potem Hera kropnęła się, że posuwam inne 
panie, i nie wiedzieć kiedy wylądowałem w kiciu. Z babami zawsze 
kłopot.

Na   znak   dany   przez   Willa   włożyli   kaski   z   wbudowanymi 

mikrofonami   i   słuchawkami.   Ziemska   technologia   bywa   czasami 
bardzo przyjemna.

 - Ale fajnie. - Miał wrażenie, że Anya mówi mu prosto do ucha. 

William odpalił swojego quada, Anya i Lucien ruszyli tuż za nim.

 - Chyba powinienem wam powiedzieć, że trzy dni temu za kołem 

polarnym   pojawiła   się   jakaś   ekipa.   Raczej   nie   mnie   szukają   - 
zabrzmiał w słuchawkach głos Willa. Lucien nie musiał widzieć jego 
twarzy, bez tego wiedział, że piękniś uśmiecha się od ucha do ucha.

 - Skąd wiesz?

background image

 - To ludzie. Ja nie zadaję się ze śmiertelniczkami.
 - Łowcy? - zainteresowała się Anya.
 - Najprawdopodobniej - przytaknął Lucien.
Jak   tutaj   trafili?   Ci,   których   spotkał   smutny   koniec   w   Grecji, 

narzekali,   że   nic   nie   wiedzą.   Być   może   Kronos   dostarczał   im 
informacji. Tak mogło być. Co oznaczało, że wojownicy mieli marne 
szanse.

 - Wiesz, gdzie są teraz?
 - Może już nie żyją. - William wzruszył ramionami. - A może są 

tam, na szczycie.

  -   Boisz   się   zazdrosnych   mężów   i   obserwujesz   te   tereny   - 

mruknęła Anya. - Powinieneś wiedzieć. 

 - Może zniszczyli moje kamery. 
Może, może, może. 
Nachyliła się, chwyciła bryłkę lodu i walnęła nią pięknego Willa 

w plecy.

 - Jesteś żałosny. Jak będziesz tak się zachowywał, to zapomnij o 

książce.

William   nawet   się   nie   odwrócił.   Jechał   dalej   wyprostowany, 

napięty, jakby w każdej chwili spodziewał się ataku.

Coś było nie tak. Bardzo nie tak. Lucien czuł to, niestety.
Czas wlókł się niemiłosiernie. Anyę bolała już pupa od jazdy po 

nierównościach, plecak obijał się o plecy. Wszystko ją irytowało. Nie 
mieli planu działania, nie wiedzieli, czego się spodziewać. William 
najwyraźniej nie mówił im wszystkiego. Czuła się paskudnie.

Jeśli Lucien rzeczywiście zacznie słabnąć, mowy nie ma, żeby 

pokonał Hydrę. O ile ją znajdą. Tyle zastrzeżeń: Jeśli", „o ile"... Nie 
mogła znieść myśli, że Lucienowi coś się stanie. Kochał ją. Wyznał to 
bez wahania, w jego słowach było tyle czułości. Kochał ją taką, jaką 
była,   nie   chciał,   by   się   zmieniła.   Muszą   znaleźć   Hydrę,   po   prostu 
muszą.   Jeszcze   niedawno   chciała   użyć   artefaktów   jako   monety 
przetargowej dla ratowania własnego życia. Teraz już wiedziała, że 
nie może tego zrobić Lucienowi. Użyje ich raczej dla ratowania jego 
życia.

Kronos   nadal   będzie   ją   prześladował.   Nie   zrezygnuje   łatwo   z 

klucza.   Chyba   że   zabije   drania,   co   nie   byłoby   najgorszym 
rozwiązaniem.   Musi   się   zastanowić,   pomyślała,   zaciskając   usta.   W 

background image

końcu komu bardziej wypada targnąć się na życie króla niż bogini 
Anarchii? 

Lucien wkurzyłby się strasznie, gdyby wiedział, co chodzi jej po 

głowie. Nie dopuści przecież, żeby się narażała. Nieważne, że gotowa 
była zrobić to dla niego. Dla nich. Niech się Lucien złości, niech się 
wścieka, trudno. Nie zamierzała przyglądać się bezczynnie, jak opada 
z sił.

To, co czujesz, coraz bardziej przypomina miłość.
Szybko odegnała tę myśl, zanim zdążyła na dobre zagnieździć się 

w  głowie.   Jeśli   przyzna,   że  go  kocha,  nie   będzie   w  stanie   mu   się 
oprzeć.   Już   była   niebezpiecznie   bliska   kapitulacji   ze   wszystkimi 
konsekwencjami takiej decyzji. Jeśli ulegnie, a Lucien zginie, będzie 
go opłakiwała przez całą wieczność. Nawet arcyklucz nie pomoże jej 
zerwać raz na zawsze zadzierzgniętych więzów.

Zrobiło się jej niedobrze. Ciało ogarnęło odrętwienie. Nie, nie, 

nie. Lucien nie zginie. Nie wolno ci tak myśleć. Uczynisz wszystko, 
co w twojej mocy, żeby go uratować.

Miała ochotę wyciągnąć rękę, dotknąć jego dłoni. Zeskoczyć z 

quada i umościć się na kolanach Luciena. Niechby ją objął, przytulił 
do piersi. Nie zrobiła tego. Nie pora teraz na czułości. Grali o zbyt 
wysoką stawkę.

Później.
Jechali   przez  śnieżne   pustkowia.   Anya   nie   dostrzegała   nigdzie 

śladu obecności człowieka, odcisków  butów czy opon. Może Łowcy 
się wycofali. Może...

 - Dalej będą druty kolczaste - ostrzegł William. - Jedźcie za mną 

i nie zbaczajcie ani na metr z trasy. Anya i Lucien zwolnili i sunęli 
teraz gęsiego. Ona w środku, Lucien zabezpieczał tyły. Jej obrońca.

 - Skąd wiesz? - zwróciła się do pięknego Willa.
 - Sam je zakładałem. Musisz się jakoś zabezpieczać, kiedy dybią 

na ciebie nieśmiertelni. Może Łowcy nie wycofali się, tylko zginęli?

 - Masz dla nas jeszcze jakieś niespodzianki? 
 - A jakże - przytaknął, ale nie powiedział nic więcej.
 - Jakie? - chciał wiedzieć Lucien.
W   jego   głosie   słychać   było   napięcie.   Niepokoi   się   o   mnie, 

pomyślała Anya. Jaki on słodki. Znowu miała ochotę wskoczyć mu na 
kolana i objąć mocno za szyję.

background image

 - Materiały wybuchowe, trujące jagody, jamy wykute w lodzie. 

Wiecie, różne zasadzki z filmów klasy B.

 - Fajnie - ucieszyła się Anya, ale uśmiech natychmiast zniknął z 

jej twarzy. A jeśli Łowcy zastawili zasadzkę na nas?

background image

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Na Łowców natknęli się trzeciego dnia podróży, w połowie drogi 

na szczyt.

Lucien powinien być szczęśliwy. Nic nie sprawiało mu większej 

satysfakcji,   niż   likwidowanie   tych  obłąkanych   naprawiaczy   świata. 
Anya   była   mu   jednak   droższa   nad   wszystko,   ważniejsza   od 
przyjemności,   którą   czerpał   z   walki.   Nie   cieszyło   go   spotkanie   z 
wrogiem, nie czuł zwykłego w takich razach podniecenia.

Był słaby i coraz bardziej opadał z sił.
Nie   pokonałby   nawet   myszy,   a   co   dopiero   zacietrzewionego 

Łowcę.

Wiedział, że musi dojść do starcia, ale nie sądził, że nastąpi to tak 

szybko. Gdyby dni nie były tak wyczerpujące, a noce tak zimne, być 
może nie traciłby sił tak szybko. Dzień wcześniej zsiedli z quadów, 
zbocze było zbyt strome, i dalej musieli pokonywać je pieszo. Szli w 
rakach, wędrowali całymi godzinami, odpoczywali tylko wtedy, kiedy 
stawało się to absolutnie konieczne. Jedli jeden posiłek dziennie, i to 
im   w   zupełności   wystarczało.   Ot,   zupa   z   puszki,   ledwie   zresztą 
podgrzana. Anya mogłaby śmigać po ciepłe posiłki, ale nie chciała ani 
na chwilę opuszczać Luciena.

Było z nim coraz gorzej, ledwie dźwigał plecak. Cały czas trząsł 

się z zimna, kilka razy się przewrócił. Teraz znowu się potknął i Anya 
chwyciła go wpół, ratując przed upadkiem.

  -   Jak   dojdziemy   na   szczyt,   od   razu   poczujesz   się   lepiej, 

zobaczysz.

Słabość go upokarzała. Nie mógł już przenosić się z miejsca na 

miejsce.   Demon   ciągnął   go   w   świat   duchowy,   dokąd   wzywały 
obowiązki.   Bezskutecznie.   Burzył   się,   tłukł   w   głowie   jak   zwierz 
zamknięty w klatce, przez co doprowadzał Luciena na skraj obłędu.

Śmierć nie mogła odprowadzać dusz sama. Demon i jego strażnik 

byli nierozdzielni, jedno nie było w stanie egzystować bez drugiego. 
To znaczy Śmierć mogłaby, ale tylko z największym trudem. Gdyby 
Lucien umarł i zostawił ją samą, konsekwencje byłyby straszne, co 
próbował uświadomić Kronosowi. Zawadził o blok lodu i znowu się 
potknął. I znowu Anya w porę go chwyciła. Niech to diabli! Kronos 

background image

nie rzucał słów na wiatr. Jeśli będzie słabł w tym tempie, za tydzień 
będzie po nim.

  -   Może   zostawimy   go   tutaj   i   dalej   pójdziemy   sami?  - 

zaproponował William.

 - Nie! - krzyknęli równocześnie Anya i Lucien. Nie chciał, żeby 

Anya szła sama z Williamem. Nie ufał pięknisiowi.

 - Przez ciebie strasznie się wleczemy, Żniwiarzu - stwierdził Will 

sucho.   -   Chciałbym   wrócić   do   domu,   odzyskać   księgę   i   zająć   się 
moimi wampami. 

„Żniwiarzu...". Ani Anya, ani on sam nie mówili Williamowi nic 

o demonie Śmierci. Skąd wiedział, że Lucien jest jego strażnikiem?

 - Odczep się od niego - warknęła. 
Zatrzymała   się  i   wygłosiła   długą   tyradę   o   tym,   że   należałoby 

Willowi wetknąć w dupę lokówkę i kręcić do oporu. 

Lucien podejrzewał, że zrobiła to po to, żeby dać mu odpocząć. 

Oparty   o   lodowy   występ   chwytał   z   trudem   powietrze.   Najbardziej 
wściekało   go   to,   że   nie   będzie   w   stanie   bronić   swojej   kobiety   w 
razie... Zobaczył ślady stóp.

 - Anyu, cicho bądź.
Odwróciła się gwałtownie, zaskoczona i zaniepokojona. Od wielu 

dni nie słyszała u niego tego tonu. Ostatnio był wobec niej delikatny, 
traktował ją jak jakiś skarb. Była skarbem, ale też jej bezpieczeństwo 
było ważniejsze niż zranione uczucia.

 - Nie każ mi...
 - Łowcy. - Wskazał ślady na śniegu i wyciągnął sztylet. 
Anya i William podeszli bliżej.
 - Ślady tutaj się urywają. - Anya zmarszczyła czoło.
 - Dziwne. Niemożliwe wręcz.
  - Nie rozumiem, jak udało się im dotrzeć tak wysoko  - dodał 

William. 

Lucien dobył następny sztylet i omal go nie wypuścił z ręki, taki 

wydal się ciężki.

 - Tu muszą być jakieś drzwi. - Anya zaczęła przesuwać dłonią w 

grubej rękawicy po lodowej ścianie.

  - Znalazłam! - zawołała triumfalnie. Nacisnęła lód tam, gdzie 

wymacała   wgłębienie,   i  biała   tafla   odsunęła   się,  ukazując  mroczne 
przejście.

background image

  -   Jak   to   możliwe,   że   nic   o   tym   nie   wiedziałem?  -   William 

pokręcił głową. - Namierzałem ludzi, którzy zapuszczali się za koło 
podbiegunowe, ale widziałem, jak umierali. Nikt nie mógł rozbić tu 
obozu.   -   Wściekły   dobył   sztylety   z   rękawa.   -   Pozabijam   drani, 
nieważne, ilu ich jest. Ktoś mógł ich przysłać, żeby mnie pojmali. 

 - Teraz trochę za późno gorączkować się - sarknęła Anya. - Nie 

ruszyłbyś się z domu, gdybym nie ukradła ci księgi. Powinieneś mi 
podziękować. - Spojrzała na Luciena. - Zostań tutaj i pilnuj wejścia, 
Kwiatuszku. Zajrzymy do środka i zaraz wrócimy.

Tak bardzo w niego nie wierzy? Nie, poprawił się w myślach. Po 

prostu martwi się o niego i stara chronić. Powinna wiedzieć, że nie 
puści jej samej, żeby nie wiedzieć jak był słaby.

 - Idę z wami - oświadczył stanowczo.
 - Lucien, ty...
 - Czuję się dobrze. - Ściągnął czapkę z głowy i cisnął na ziemię. 

Nie   chciał,   żeby   ograniczała   mu   pole   widzenia,   zasłaniała   uszy.   - 
William rusza pierwszy - zakomenderował. - Ty, Anyu zaraz za nim, 
ja będę zabezpieczał tyły. 

Przez chwilę wydawało się, że będzie protestować, ale skinęła w 

końcu głową.

 - Dobrze.
 - Masz pistolet? - zapytał ją.
 - Tylko sztylety. 
Trzymała   je   już   w   dłoni.   Nie   zauważył   nawet,   kiedy   je 

wyciągnęła.

 - Idziemy - rzucił William niecierpliwie i wszedł do jaskini.
Oni tuż za nim. Lucien nadstawił uszu. Miał wrażenie, że słyszy. 

Z mroku szły jakieś szmery... Wiatr? Nie. Przyciszone głosy.

 - ... szukamy od tylu dni i nic - mówił jakiś mężczyzna.
 - Stary twierdził, że to tutaj. Stary... Człowiek z Aten?
 - Jesteśmy blisko. Czuję to. - Zdeterminowany, twardy głos.
 - Zginiemy, jeśli zostaniemy tu dłużej. - Kolejny głos. 
Było ich zatem przynajmniej trzech.
  - Nie możemy  teraz się wycofać. - Czwarty głos, nabrzmiały 

gniewem. - Musimy zniszczyć demony. Widzieliście, co stało się w 
Budapeszcie. Zaraza zabiła setki ludzi, zginęło wielu naszych.

 - Jeniec coś powiedział? Jeniec? Kogo pojmali? Człowieka czy 

któregoś z wojowników?

background image

 - Ani słowa. 
Głosy   były   coraz   wyraźniejsze.   Zbliżali   się.   Lucien   zacisnął 

mocniej palce na rękojeści sztyletu.

  - Niech to diabli! - zawołał któryś z Łowców. - Może ta cała 

Hydra  to  tylko  mit?   Może szukamy   czegoś, co  nie  istnieje?  Może 
wyprawiliśmy się tu na darmo?

 - Nie mów tak.
William   zatrzymał   się.   Lucien   omal   nie   wpadł   na   Anyę. 

Poślizgnął się i poczuł, że wyciąga dłonie za siebie, chwyta go za 
biodra. Po raz kolejny uratowała go przed upadkiem. Żenujące.

 - Klatka Kompulsji jest tutaj. Musi być - oznajmił kolejny głos.
Klatka Kompulsji, powtórzył Lucien w myślach. Badacz mitów 

mówił o niej, tyle że nazwał Klatką Musu. Jak zwał, tak zwał. Ten, 
kogo   się   w   niej   zamknęło,   stawał   się   powolny   woli   posiadacza 
magicznego   artefaktu.   Anya   rzuciła   mu   szybkie,   podekscytowane 
spojrzenie.

 - Mamy ją - powiedziała niemal bezgłośnie. 
Skinął głową.
 - Jeśli wierzyć staremu, musimy mieć wszystkie cztery artefakty, 

żeby dotrzeć do puszki. To znaczy, że nie ruszymy się stąd, dopóki 
nie znajdziemy tej pieprzonej klatki. 

William podniósł palec.
Lucien   nie   był   pewien,   co   to   miało   oznaczać:   „czekamy"   czy 

„atakujemy na trzy". Do wałki stawał wyłącznie wraz z przyjaciółmi, 
a   oni   znali   się   nawzajem   tak   dobrze,   że   nie   musieli   dawać   sobie 
sygnałów.

William uniósł drugi palec. Teraz już nie było wątpliwości, o co 

chodzi.

Trzy.
Piękny Will ryknął przeraźliwie, wzniósł sztylety do ciosu i runął 

przed siebie, Anya poszła w jego ślady. Pod Lucienem niemal ugięły 
się kolana, ale wiedział, że musi nacierać.

Łowcy   poderwali   się   błyskawicznie   na   równe   nogi.   Ośmiu, 

zdążył policzyć.

William dopadł trzech, padli jeden po drugim. Jego błyskawiczny 

atak przypominał taniec. Śmiertelny cios, uskok w bok, kolejna ofiara 
i kolejny cios... Anya wzięła na siebie dwóch. Śmignęła ku jednemu, 

background image

podcięła   mu   gardło   i   była   już   przy   drugim,   zanim   ten   zdążył   się 
zorientować.

Świsnęła kula tuż nad ramieniem Luciena, tak blisko, że drasnęła 

skórę. Dwóch Łowców parło na niego z wrzaskiem, usiłując przebić 
się do wyjścia. Obrócił się, wzniósł sztylet. Jeszcze raz... 

Obaj atakujący osunęli się na ziemię, brocząc obficie krwią.
Ostatniemu  Łowcy   udało   się   strzelić,   trafił   Luciena   prosto   w 

żołądek, ale Żniwiarz nie upadł, trzymał się dzielnie - dla Anyi.

Łowca chwycił płonące polano z ogniska, przy którym wcześniej 

siedział   z   towarzyszami,   i   cisnął   w  Anyę.   Uskoczyła,   ale   kurtka 
zdążyła zająć się od ognia.

Anya krzyknęła rozjuszona.
Lucienowi oczy zaszły czerwoną mgłą i tylko jedną myśl miał w 

głowie: zabić. Rzucił się do przodu, chwycił Łowcę za gardło, ścisnął 
z całych sił... Rozległ się trzask kości i polano wysunęło z bezwładnej 
dłoni. Łowca osunął się na ziemię, ale Lucien, ogarnięty furią, wbił 
jeszcze   sztylet   prosto   w   serce   trupa.   Powtórzył   cios,   jakby   chciał 
zabijać nieszczęśnika w nieskończoność. Zabić... Wszystkich zabić...

Obrócił się i dopiero teraz dotarło do niego, że nie było już kogo 

zabijać. Wszyscy Łowcy leżeli na ziemi martwi. Zdyszany spojrzał na 
Williama.   Piękniś,   cały   we   krwi,   pochylał   się   nad   jednym   z 
przeciwników,   przeszukiwał   kieszenie   jego   ubrania.   Zabić,   zabić, 
zabić.

 - Lucien, palisz się!
Oprzytomniał na krzyk Anyi, uspokoił się. Była cała i zdrowa. 

Wciągnął głęboko powietrze, poczuł dłonie Anyi na kurtce.

 - Jestem przy tobie, maleńki. Jestem. Ogarnęła go tak słabość, że 

nie mógł już dłużej ustać i bez sił osunął się na ziemię.

 - Wszystko będzie dobrze, najdroższy - przemawiała do niego. - 

Odezwij się do mnie, powiedz, że wszystko będzie dobrze.

 - Dobrze. - Paliło go cale ciało, ale uśmiechał się. 
Anya z nim jest. Jego słodka Anya. Przy niej nie musiał lękać się 

własnej   porywczości.   Przy   niej   cichł   demon,   przy   niej   pierzchały 
mroczne myśli. Nikt inny nie potrafił tego sprawić, tylko ona.

 - Zamknij oczy, maleńki. Zajmę się tobą. 
Powieki posłusznie opadły. Nie śpij, nie zostawiaj Anyi samej z 

Williamem.

 - Zaśnij.

background image

Tym razem usłuchał polecenia. 
 - Kto wie, czy przeżyje do rana - powiedział William, wzruszając 

obojętnie ramionami. 

W   dalszym   ciągu   zawzięcie   przeszukiwał   kieszenie   Łowców. 

Czego szukał, nie wiadomo.

Mało   brakowało,   a   poderżnęłaby   mu   gardło.   Piękny   Will 

zawdzięczał   życie   temu   tylko,   że   nie   chciała   odstępować   na   krok 
Luciena.

 - Nie mów tak. On wydobrzeje.
  - Co się z nim właściwie dzieje? Podobno jest nieśmiertelny, a 

słabnie w oczach.

 - Ten drań Kronos rzucił na niego klątwę. - Zasłużyłam sobie na 

powolną śmierć w mękach. To ja powinnam umierać, nie Lucien.

 - Dlaczego?
 - Bo król bogów jest sukinsynem, dlatego. 
William popatrzył na Anyę, na Luciena, znowu na Anyę.
  -   Na   twoim   miejscu   delegowałbym   się   do   starego   i   prosił   o 

zmiłowanie, jeśli nie chcesz, żeby twój facet wykitował.

  -   Mówiłam   ci,   żebyś   nie   gadał   bzdur!   -   Miała   żywo   przed 

oczami, jak Lucien skoczył jej na ratunek. Tylko dlatego, że kurtka 
zajęła   się   ogniem.   Nic   wielkiego,   płomienie   nie   zrobiły   jej 
najmniejszej krzywdy, a on teraz walczył o życie.

Oddychał z trudem, miał poparzone ciało. Co ze mnie za kobieta? 

Godna  pogardy, ot   co.  Nie  zasługuję  na  Luciena   i  jego  miłość.  A 
jednak nie mogę bez niego żyć. Kocham go.

Wreszcie się przyznała przed samą sobą. Był dla niej wszystkim. 

Nie wyobrażała siebie jednej chwili bez niego. Nie chciała w ogóle 
myśleć o takiej ewentualności. Był jej radością, jej namiętnością. Był 
honorowy, czuły, słodki. Był częścią jej samej. 

Oddałaby bez wahania klucz Kronosowi, ale wiedziała, że wtedy 

straci Luciena. Nie będzie go pamiętała... Nie może przecież stracić 
wspomnienia ukochanego. Był dla niej ważniejszy niż klucz. Leżał 
nieprzytomny.   Rany   zadane   przez   Łowców   nie   goiły   się,   z   obu 
płynęła krew.

  - Zabiorę go do twojego domu - zwróciła się do Williama. - 

Nasze poszukiwania muszą poczekać, aż Lucien wydobrzeje.

 - Nie. - Will wyprostował się i przyskoczył do Anyi z grymasem 

na twarzy. - Nie chcę cię więcej widzieć w swoim domu.

background image

  - Będziesz musiał znaleźć sposób, żeby się tam teleportować i 

wyrzucić mnie siłą. Skorzystam z gościny bez twojego pozwolenia.

 - Odpowiesz mi za to!
  - Nie zapominaj, kto ma księgę. Nie zawaham się użyć jej na 

podpałkę.

 - Nie wątpię - mruknął Will. - Proszę bardzo, śmigaj do mojego 

domu. Moje wampirzyce ucieszą się na widok świeżego mięsa. A ja 
poszukam Hydry i namówię ją, żeby połknęła cię żywcem.

  - Za te pogróżki wyrwę dziesięć kartek z księgi,  zanim ci ją 

oddam. - Wzięła Luciena w ramiona i po chwili była już w sypialni, 
którą   dzielili   zaledwie   kilka   dni   wcześniej.   Ułożyła   go   na   łóżku   i 
zaczęła rozcinać ubranie, żeby opatrzyć rany.

background image

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Parys leżał przywiązany do stołu w pokoju bez klamek o miękko 

wykładanych ścianach. W głowie  miał watę. Wiedział tylko tyle, że 
od kilku dni nie uprawiał seksu. Był tak słaby, że nie mógł unieść 
głowy.

Łowcy przysłali mu nawet jakąś blondynkę. Chcieli koniecznie 

zobaczyć demona w akcji. Nic z tego nie wyszło. Nie był w stanie się 
podniecić. Poza tym myślał wyłącznie o piegowatej brunetce. Sienna. 

W   końcu   przypomniał   sobie   imię.   Czuł,   że   musi   ją   mieć,   że 

umrze,   jeśli   jej   nie   zdobędzie.   Z   jakichś  powodów,   których   nie 
rozumiał,  czy też wolał  nie rozumieć,  ona jedna potrafiła  wprawić 
demona w trans.

Dlaczego akurat ona? Okłamała go, zwiodła. Zaaplikowała mu 

środek nasenny, uwięziła, a jednak  miał na nią ochotę. Chciał, żeby 
pożądała tylko jego. Żeby w uniesieniu wykrzykiwała jego imię. Żeby 
całkowicie mu się poddała, robiła wszystko, czego zażąda. Poszła za 
nim, dokąd on zechce.

Błagałaby go o jeszcze, a on, naturalnie, musiałby odmówić.
Może nawet przeleciałby jakąś inną na jej oczach.
Uśmiechnął się na tę myśl. Chciał, żeby cierpiała, jak  on teraz 

cierpiał.   Nigdy   bardziej   nie   pragnął   żadnej   kobiety   i   żadnej   nie 
zdarzyło mu się równie mocno nienawidzić. Im dłużej przetrzymywali 
go w zamknięciu, tym bardziej jej pragnął, tym mocniej nienawidził.

Wystarczyło przekonać Łowców, żeby mu ją przysłali. Jak? Tego 

już nie wiedział.

 - Co z nim zrobimy? - usłyszał czyjś głos. 
Zamknął oczy. Przez jego pokój przewinęło się już tylu lekarzy, 

że było mu wszystko jedno, kto składa wizyty.

  -   Zostało   mu   najwyżej   kilka   dni   życia.   Kiedy   umrze,   demon 

wydostanie się na wolność i zacznie szaleć. Raz coś takiego już się 
zdarzyło.   Nie   możemy   dopuścić   do   ponownej   katastrofy.   Trudno 
przewidzieć, jak ogromne szkody może wyrządzić Rozpusta. Gwałty, 
rozbite małżeństwa, plaga chorób wenerycznych, ciąże nastolatek.

background image

  -   Musimy   utrzymać   go   przy   życiu,   dopóki   nie   znajdziemy 

sposobu okiełznania demona. - Pauza. Westchnienie. - Przez cały czas 
nie odezwał się do nikogo poza Sienną. Tylko na nią reaguje. 

Przed   oczami   pojawiła   mu   się   Sienna   i   fiut   drgnął.   Po   raz 

pierwszy od wielu dni.

 - Widziałeś. Sienna. 
Znowu podskoczył lekko.
 - Sprowadźcie ją, natychmiast.
 - Jesteś pewien? Ona...
 - Sprowadźcie ją.
Naprawdę zobaczy Siennę? Uśmiechnął się. Nie musiał ich wcale 

przekonywać,   prosić.   Może   zupełnie   nieświadomie   udało   mu   się 
zasugerować im, czego chce?

Sienna   będzie   w   końcu   jego.   Bzyknie   ją...   albo   ona   jego. 

Wszystko jedno. W każdym razie odzyska siły i wydostanie się stąd. 
Ją zabierze z sobą. Dotąd nigdy nie szukał na nikim odwetu. Kochał 
kobiety.   Stanowiły   sól   jego   życia.   Dla   Sienny   gotów   był   jednak 
uczynić wyjątek, bo...

Nie   dokończył   myśli.   Musiał   chyba   zasnąć,   obudziło   go 

łaskotanie, czyjeś palce na jego skórze...

 - Cześć, Parys. - Już te dwa słowa były jak zastrzyk sił witalnych.
Otworzył   oczy   i   zobaczył   nachyloną   nad   nim   twarz   Sienny. 

Dziewczyna zdjęła okulary i przyglądała mu się w rezerwą.

  - Przyszłaś zrobić mi dobrze? - zapytał jak ostatni prymityw i 

poniewczasie ugryzł się w język. Zaczerwieniła się, odwróciła wzrok.

 - Jeśli wolisz kogoś innego, pójdę sobie.
 - Możesz zostać, niech będzie. - Chciał sprawić jej przykrość. - 

Zdajesz sobie sprawę, że jesteś kurwą na ich usługach? Będziesz się 
pieprzyła ze mną za sprawę, a pewnie i za kasę, bo domyślam się, że 
mają cię na liście płac. - Zamknij się! Nie zrażaj jej do siebie. Zbladła, 
zacisnęła usta, cofnęła się o krok.

 - Nie przyszłabym, gdybyś mi się nie podobał.
  -  Łowczyni zainteresowana nieśmiertelnym. Jakie to smutne. - 

Parys, zamknij się, durniu, bo gotowa wyjść. Potrzebujesz jej ciała. Po 
jakiego ją drażnisz? - Przepraszam. Sienno. Lekko rozchyliła usta.

 - Och... Pamiętasz, jak mam na imię.
  - Jasne. Ty mi się też podobasz. Pomimo wszystko. - Była to 

niestety   prawda.   Głupi   demon.   Znowu   się   zbliżyła.   Widział   w   jej 

background image

oczach pożądanie, to samo pożądanie, które dojrzał, kiedy zderzyli się 
na ulicy.

 - Uwolnij mnie z łańcuchów - wykrztusił.
 - Zabronili mi. 
 - Obserwują nas? 
Pokręciła głową.
 - Poprosiłam, żeby wyłączyli kamery. Zgodzili się. 
Jakaż ona naiwna, pomyślał i omal nie przewrócił oczami. Łowcy 

mogli   zobaczyć   demona   w   akcji   i   za   nic   nie   przepuściliby   takiej 
okazji.   Z   pewnością   nie   wyłączyli   kamer.   Nie   bardzo   mu   się   to 
podobała, ale trudno.

 - Wobec tego uwolnij mnie. Nie dowiedzą się.
 - Nie mogę. 
No cóż, warto było spróbować.
  -   Na   co   czekasz,   Sienno?   Dokończmy   to,   co   zaczęliśmy   w 

kawiarni.

Reyes   nie   potrzebował   współrzędnych,   żeby   odnaleźć   Aerona. 

Można powiedzieć, że szedł po trupach. Podążał śladem zabitych i 
było to straszne widzieć, jakie spustoszenie siał jego przyjaciel. Jego 
brat. Ktoś, kto kiedyś pomógł mu poskromić jego własnego demona. 
Reyes poczuł bolesny ucisk w gardle. Będzie musiał... będzie musiał 
zabić owładniętego żądzą mordu Aerona. Muszę sam być demonem, 
skoro dopuszczam do siebie taką myśl.

Nie mógł postąpić inaczej. Musiał wybierać między Aeronem a 

Daniką.   Mogło   się   wydawać,   że   wybierze   przyjaciela.   Jeśli   tak 
uważał, okłamywał się.

Nie   mógł   dopuścić,   by   Danice   stało   się   coś   złego.   Była   jego 

jedyną rozkoszą, chociaż nigdy go nawet nie dotknęła. Nie zasługiwał 
na nią, ona najpewniej go nie pragnęła, a jednak postanowił ją ocalić. 
Pospiesz się. Znajdź ją.

Jak? Miał ochotę krzyczeć w głos. Był w Stanach, dokładnie w 

Nowym Jorku. Odbierał w telefonie komórkowym sygnały emitowane 
przez   Aerona,   jakby  przyjaciel   znajdował   się   krok   od   niego.   Nie 
widział go jednak i nie słyszał.

Czy Aeron dotarł do Daniki? Czy wreszcie znalazł wytchnienie 

po miesiącach męki?

Reyes   miał   ochotę   chwycić   pierwszego   z   brzegu   przechodnia, 

potrząsnąć nim, wyryczeć swoje pytanie.

background image

Nagle na chodnik prosto z nieba spadło skrwawione ciało. Ludzie 

zaczęli   krzyczeć,   uciekali   w  popłochu.   Reyes   podniósł   głowę. 
Wreszcie zobaczył unoszącego się na wielkich skrzydłach Aerona.

Skrzydlaty potwór zmierzał prosto do wieżowca stojącego przy 

bocznej ulicy. Reyes rzucił się w tamtą stronę.

Czy będę potrafiła zabić?
Danika   wpatrywała   się   w   swoje   odbicie   w   lustrze.   Jeszcze 

niedawno   uważała   się   za   artystkę,   malarkę  oddającą   na   swoich 
płótnach piękno. Wszystko, na co patrzyła, stanowiło materiał dla jej 
sztuki: ludzie i ich gesty, zwierzęta, kwiaty.

Teraz zamieniła się w człowieka walczącego o przetrwanie.
W morderczynię.
Nie miała innego wyjścia.
Miesiąc   temu   pojechała   na   wakacje   do   Budapesztu.   Została 

porwana i uwięziona przez sześciu  olbrzymów, którzy zamierzali ją 
zabić. Nie zabili, nie zrobili najmniejszej krzywdy, ale nigdy w życiu 
nie czuła się równie bezbronna.

Olbrzymi   teraz   jej   szukali   i   dlatego   co   kilka   dni   zmieniała 

kryjówkę. Gdziekolwiek trafiała, ćwiczyła różne formy walki. Uczyła 
się władać nożem, strzelać, walczyć wręcz.

Dzisiaj nowy instruktor rozłożył ją w czasie treningu na łopatki i 

oświadczył, że brakuje jej kondycji. Instruktor miał rację. A nie znał 
nawet połowy prawdy. Jeden z porywaczy, Reyes, ciągle nawiedzał ją 
w snach. Nie chciała zrobić mu krzywdy. Miała ochotę pocałować go, 
znaleźć się w jego ramionach. Co noc o nim śniła.

 - Jestem pokręcona.
Przeszła do maleńkiej  sypialni, padła na materac i sięgnęła po 

komórkę. Kiedyś miała ładne, wygodne mieszkanie, teraz jej domem 
stały się nędzne motele, tanie pokoje do wynajęcia. Przenosiła się z 
miejsca na miejsce w poczuciu ciągłego zagrożenia.

Wystukała numer telefonu matki. Używały telefonów na kartę i 

często zmieniały numery. Cała jej rodzina się ukrywała. Rozdzieliły 
się, utrudniając w ten sposób swoim prześladowcom poszukiwania, 
ale codziennie do siebie dzwoniły, dawały nowe numery telefonów 
przyjaciołom. Matka odebrała rozmowę po trzecim sygnale. Płakała.

 - Co się dzieje? - zapytała Danika.
 - Babcia... kochanie. Babcia... Babcia nie żyje.
 - Zabili babcię?

background image

  -   Nie   wiem.   Nie   mogę   się   do   niej   dodzwonić.   Przepadła. 

Zniknęła. Tak strasznie martwiłam się o ciebie. - Matka rozszlochała 
się na dobre.

Danikę   ogarnęła   furia.   Furia   i   odrętwienie,   dziwne   połączenie. 

Miała wrażenie, że śni i że musi się obudzić, uwolnić od koszmaru, a 
wtedy wszystko będzie dobrze.

 - Musisz zmienić kryjówkę, kochanie. Proszę. Nie mogę stracić i 

ciebie. 

Z sąsiedniego pokoju doszedł odgłos tłuczonego szkła i Danika 

ocknęła się z odrętwienia.

 - Co się dzieje? - zaniepokoiła się matka. 
  - Chyba mnie znaleźli - szepnęła drżącym głosem. - Ukryj się 

dobrze,   mamo.   Gdziekolwiek   jesteś,   uciekaj.   Kocham   cię.   - 
Rozłączyła się i wstała. 

Dobry Boże. Babcia najprawdopodobniej nie żyła. Teraz jej kolej. 

Nie miała przy sobie żadnej broni. Myśl, myśl. Pobiegła do łazienki i 
chwyciła brzytwę.

Przez   uchylone   drzwi   widziała   wysokiego   mężczyznę 

zawadzającego skrzydłami  o ściany przedpokoju. Omal  nie upadła. 
Aeron.   Znalazł   ją.   Dobrze   go   pamiętała.   Jego   tatuaże,   jego 
przenikliwy   wzrok.   Reyes   był   marzeniem   sennym,   Aeron   sennym 
koszmarem. Skrzydlaty potwór, smok z baśni, groźny, niebezpieczny 
jak wszystkie smoki.

Zatrzymał   się   przy   drzwiach   łazienki,   pociągnął   nosem.   Na 

twarzy i na rękach miał krew. Krew jej babki? Zrób coś!

Danika   rzuciła   się   na   niego   z   brzytwą.   Ja   nie   mam   instynktu 

zabójcy? Chlasnęła ostrzem po tętnicy. Jeśli go nie zabije, zginie jej 
matka, zginie siostra. Nie może do tego dopuścić. Kontakt. Z rany 
trysnęła krew.

Nie upadł. Drań nawet się nie zachwiał.
Chwycił się tylko za szyję, w gardła dobył się straszny pomruk, w 

oczach   zapalił   się   czerwony   blask.   Obnażył   zęby.   Danika   uniosła 
brzytwę.

 - Jeszcze ci mało? - wrzasnęła. - Zbliż się tylko, draniu!
  - Zabiję! - wycharczał i chwycił ją za włosy, szarpnął tak, że 

uderzyła nosem w jego pierś. Krzyk wezbrał w gardle, ale zdusiła go. 
Pierwsza zasada w walce: zachować spokój.

background image

Ugięła nogi, osunęła się na podłogę. Kilka kosmyków zostało mu 

w palcach. Obróciła się i kopnęła go w brzuch. Zachwiał się, potknął 
o stolik do kawy. Upadł. Chwytaj za gardło, uczyli ją instruktorzy. 
Uklęknęła, wychyliła się i zadała cios dokładnie w to miejsce , gdzie 
go zraniła. Ponowiła cios.

 - Zabiję, zabiję, zabiję - charczał.
 - Pieprz się. - Kolejny cios.
Przez skórę twarzy coś zaczęło przezierać, coś groźnego. Aeron 

zmieniał się.

Chwycił ją za rękę, ścisnął i w tej samej chwili do mieszkania 

wpadł   Reyes,   cały   w   czerni,   zdyszany,  spocony,   ze   sztyletami   w 
dłoniach.

 - Reyes! - krzyknęła.
Nie możesz na nim polegać. On był jednym z tych, którzy cię 

porwali, myślała w panice.

  -   Danika   -   szepnął   Reyes   i   było   w   tym   jednym   słowie   tyle 

rewerencji, że omal nie zemdlała.

Myśl o matce, o siostrze. Kopnęła Aerona w szczękę. W końcu 

puścił   jej   rękę.   Boże,  co   za  ból.   Stawy  spuchły,  jakby   miała   piłki 
golfowe pod skórą.

Aeron uderzył ją otwartą dłonią, poleciała w bok, ciało przeszył 

ból,   szczeknęły   zęby,   mózg   na  moment   się   wyłączył.   Reyes 
zaatakował.   Obaj   zaczęli   tarzać   się   po   podłodze.   Aeron   walczył, 
używając kłów i szponów, Reyes miał sztylety.

Podniosła się, zachwiała, omal nie zwymiotowała.
 - Uciekaj! - zawołał Reyes.
Zrobiła kilka kroków. Dlaczego on jej pomaga? Czy sam zginie? 

Łzy napłynęły jej do oczu. Rzuciła się przed siebie biegiem.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Anya rozebrała Luciena. Miała nadzieję, że rana od postrzału już 

się zabliźniła. Niestety. Zdjęła koszulę i porwała ją, przygotowując 
szarpie.

 - Odezwij się, Kwiatuszku. Żadnej reakcji.
Lucien   nie   reagował,   leżał   nieruchomo,   zimny   jak   blok   lodu. 

Rozebrała się szybko i położyła obok niego, próbowała go ogrzać. 
Przemawiała do niego przez wiele godzin.

  - Musisz wydobrzeć. Życie bez ciebie będzie straszną nudą, a 

kiedy się nudzę, dochodzi do strasznych rzeczy. Opowiadałam ci, jak 
kiedyś   zaczęłam   ubierać   się   jak   nastolatka   i   poszłam   do   szkoły 
średniej? Byłam wtedy tak znudzona, że nic lepszego nie przychodziło 
mi do głowy. - Zamilkła, czekając na reakcję. Nic. - Byłbyś ze mnie 
dumny. Panienka, prymuska, zakochała się w kompletnym palancie. 
Wielbiła go, on zrobił  jej dziecko, a potem opowiadał, jaka z niej 
dziwka, wyzywał od kurewek... od najgorszych. Wiesz, że nie lubię 
klątw, oboje tego doświadczyliśmy, nic przyjemnego, ale wtedy nie 
mogłam   się   powstrzymać.   Tak   go   urządziłam,   że   miał   ciągle 
sztywnego. Nic nie pomagało. 

Miała wrażenie, że Lucien... zaśmiał się? Opowiadała dalej:
  -   Kiedyś,   na   jakimś   balu   kostiumowym,   pojawiłam   się   w 

przebraniu   diablicy.   Niby   nic,   powiesz,   ale   był   początek 
dziewiętnastego   wieku.   Zaproponowałam   jakiemuś   baronowi,   żeby 
sprzedał mi duszę, i facet omal nie dźgnął mnie nożem do masła. 

Lucien jęknął:
 - Anya. 
Dzięki niech będą bogom.
 - Wszystko będzie dobrze, maleńki. Jestem z tobą. - Pocałowała 

go w czoło i Lucien otworzył oczy.

 - Anya?
 - We własnej osobie. - Przesuwała dłońmi po jego ciele. 
Miała pewien plan i chciała go podniecić.
 - Gdzie jesteśmy?

background image

Nie powinien teraz myśleć o tym, gdzie są, co się stało i co może 

się stać. Bała się, że ją odepchnie, kiedy uświadomi sobie, że Anya 
chce się z nim związać, ofiarować mu swoją wolność i dać siłę.

  -   Kocham   cię   -   szepnęła   mu   prosto   do   ucha.   -   Bardzo   cię 

kocham. Omal cię nie straciłam. To straszne...

  - Na bogi. Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek to powiesz. - 

Otoczył ją ramieniem, przygarnął do siebie i syknął z bólu.

 - Tak mi przykro. Przepraszam. - Odsunęła się.
 - Powiedz to jeszcze raz.
 - Kocham cię, Lucien, i chcę być z tobą tak blisko, jak to tylko 

możliwe. - Uniosła się na łokciu i spojrzała mu w twarz. - Rozumiesz, 
o czym mówię?

Rozumiał. I był dumny. Pocałowała go, zaczęła pieścić. Jęknął 

cicho. 

 - Boli?
 - Nie, tak dobrze. 
Położył dłonie na jej pupie i przytulił do siebie. Zaczynał czerpać 

od niej siły. Nagle znieruchomiał.

 - Nie możemy tego zrobić, Anyu.
 - Możemy i zrobimy. - Zamknęła dłoń na jego penisie. - Chcę, 

żebyś wszedł we mnie. Teraz, dzisiaj.

 - Nie. Niedobrze dla ciebie...
 - Ja decyduję, co jest dla mnie dobre, a co nie. - Pocałowała go w 

ucho. - Nie każ mi prosić. Chcę czuć cię w sobie.

 - Anya! - krzyknął i zanurzył palce w jej włosach.
 - Nie, proszę... Nie przestawaj... 
Pragnęła go. Tylko jego, żadnego innego. Pragnęła rozpaczliwie i 

było to cudowne uczucie.

 - Chcę być z tobą na zawsze.
 - Nie posuniemy się do końca. Nie możemy. 
Próbował   podnieść   się,   usiąść,   ale   pchnęła   go   z   powrotem   na 

poduszki.

  -   Owszem,   posuniemy   się   do   końca.   Pozwól,   że   ja   będę 

decydowała, ukochany, a ty skup się na tym, by odzyskać siły.

  - Mogę myśleć tylko o tobie. - Zsunął dłoń między jej nogi i 

zaczął pocierać. - Powiedz mi jeszcze raz, że naprawdę tego chcesz. 
Potem nie będzie już odwrotu.

background image

 - Jestem pewna. - Odrzuciła głowę, poddawała się pieszczocie. - 

Kocham cię. Bardzo cię kocham.

 - Przyjmiesz mnie? Całego?
 - Tak.
 - Wejdę w ciebie. Głęboko. Muszę... Jesteś moja.
 - Na zawsze.
 - Kocham cię. 
 - I ja cię kocham. - W jej oczach był piękny. 
Jeszcze słaby, pragnął jej. Właśnie jej.
 - Jesteś pewna, że tego pragniesz?
  - Bardziej niż czegokolwiek innego na świecie. - Należała do 

niego. Teraz i na zawsze.

 - Moja - szepnął i wszedł w nią.
Białe światło eksplodowało w głowie Anyi. Miała wrażenie, że 

oddaje część duszy Lucienowi i przyjmuje... część jego duszy?

Lucien. Lucien.  Mroczny, cudowny  Lucien.  Tak się  cieszę,  że 

czekałam.   Oddanie   się   mu   nie   było   spełnieniem   klątwy,   tylko 
błogosławieństwem.

 - Warto było czekać - powiedziała jeszcze.
Lucien przysypiał, budził się. Odpoczywał, syty rozkoszy. Anya 

była   cały   czas   przy   nim,   nie   opuszczała   go   ani   na   chwilę,   nawet 
wtedy, gdy Śmierć wzywała go do świata duchowego. Szła za nim, 
nie   budząc   się.   Po   raz   pierwszy   od   tysięcy   lat   była   spokojna, 
zaznawała   wreszcie   wytchnienia.   Nie   lękała   się   już,   że   zostanie 
zaatakowana, porwana, zniewolona.

Lucien   też   po   raz   pierwszy   w   życiu   czuł   się   zadowolony, 

beztroski.   Mógłby   już   na   zawsze   zostać   w   łóżku,   leżeć   obok 
ukochanej.   Lecz   jeśli   miał   ją   chronić,   musiał   zapomnieć   o   takich 
marzeniach. Zamierzał skontaktować się z przyjaciółmi,  prosić ich, 
żeby zaopiekowali się Anyą, w razie gdyby nie udało mu się znaleźć 
klatki.   „Gdyby   się   nie   udało".   Straszne,   nienawistne   słowa. 
Oznaczające, że Kronos ciągle  ma  nad nim władzę. I że czeka go 
śmierć. Był na to przygotowany, ale nie chciał, żeby Anya opłakiwała 
go po wiek wieków.

 - Musimy wrócić na Arktykę - powiedział. 
 - Jeszcze nie teraz - mruknęła zaspanym głosem.
  - Musimy. Nie wiadomo, co robi William.  Masz jego księgę. 

Może obmyślać sposób, jak ci zaszkodzić.

background image

Anya podciągnęła się na łokciach. Jasne włosy opadły na plecy. 

Bogowie,   jak   on   ją   kochał.   Dla   jej   dobra   powinien   się   od   niej 
odwrócić, nie spać z nią. Mimo wszystko nie potrafił żałować, że stało 
się, co się stało. Oddała mu się z własnej woli, całkowicie.

 - Masz rację, nie wiemy, co może przyjść mu do głowy. - Anya 

przeciągnęła się jak zadowolona kotka.

 - Jak się czujesz? - zapytała.
  -   Lepiej.   Rana   się   zabliźniła.   -   Pogłaskał   ją   po   policzku.   - 

Dziękuję ci za twój dar miłości.

 - Bardzo proszę.
  - Nie  żałujesz? - Co będzie, jeśli okaże się, że związała się na 

zawsze także z jego demonem? Ogarnęło go przerażenie na tę myśl.

  - Do diabła, nie! - Przewróciła się na brzuch, oparła brodę na 

dłoni i przyglądała mu się przez chwilę. Nigdy jeszcze nie widział tyle 
miłości w jej oczach. - Jestem szczęśliwa do szaleństwa. Zachwycona. 
To było cudowne. Niebywałe. Wiem, o czym myślisz. Daj spokój. 
Twój   demon   mnie   polubił,   a   ja   mam   słabość   do   niegrzecznych 
chłopców. Może jeszcze jeden szybki numerek? W trójkę? Ty, ja i 
demon. Czym sobie na nią zasłużył?

 - Nie mamy czasu. Z nadąsaną miną wstała z łóżka i zaczęła się 

ubierać.

 - Zapamiętaj sobie, w przyszłości musimy to robić przynajmniej 

dwa razy dziennie.

  - Nie zgadzam się. Przynajmniej cztery razy dziennie.  - Anya 

parsknęła śmiechem,  zawtórował jej, lecz zaraz spytał: - Widziałaś 
kiedyś klatkę? 

  -   Nie,   ale   jeśli   dobrze   pamiętam,   Kronos   polecił   ją   wykonać 

Hefajstosowi.   Obawiał   się   rebelii   i   chciał   w   niej   zamknąć   plany 
niepokornych. 

Lucien zasępił się.
  -   Wątpię,   żeby   klatka   pomogła   nam   w   odnalezieniu   puszki 

Pandory.

 - Ten, kogo się w niej zamknie, staje się posłuszny rozkazom jej 

właściciela. Gdybyśmy zamknęli w niej Hydrę... Lucien zastanawiał 
się przez chwilę.

 - Gdyby ktoś cię w niej uwięził i kazał odebrać sobie życie...
  -   Nikt   mnie   nie   zamknie,   bo...   -   Zbladła,   na   jej   twarzy 

odmalowało się poczucie winy. 

background image

Nie chciał, by czuła się winna, że zatrzymała klucz.
 - Anyu...
 - Nie mając klucza, musiałabym usłuchać rozkazu. 
Zacisnął dłonie na kołdrze. Nie podobała mu się cała ta  klatka. 

Jeszcze   mniej   podobała   mu   się   myśl,   że   Kronos   wejdzie   w   jej 
posiadanie.   Co   miałby   wówczas   zaproponować   bogu   w   zamian   za 
życie Anyi?

 - Do dzieła, mój panie - powiedziała z udaną swadą i zniknęła.
 - Anyu? - Dokąd ona się przeniosła? Już miał zacząć jej szukać, 

kiedy pojawiła się znowu. Z ubraniem dla niego.

  - Wiem, gdzie William trzyma broń - oznajmiła z triumfem w 

głosie.   -   Zaopatrzymy   się?   -   Ku   jej   wielkiemu   zdziwieniu   skinął 
głową. - Naprawdę chcesz? To kradzież.

 - Kradzież już mnie nie oburza.
Uśmiechnęła się radośnie, zniknął smutek, a on znowu poczuł się 

tak, jakby cały świat należał do niego. 

  - Nabierasz przy mnie złych nawyków i przychodzi ci to bez 

żadnych oporów - stwierdziła.

 - To dlatego, że moja nauczycielka jest silna i odważna. Jestem 

gotów zrobić wszystko, żeby była zadowolona. - Ubrał się szybko i 
stanął obok Anyi. - Jej szczęście jest moim szczęściem. Spoważniała 
nagle i pocałowała go w usta.

 - Nie martw się, kochany. Będzie dobrze. 
Przestraszyły go te słowa. Oznaczały, że Anya coś planuje. Coś, 

co ma go uratować. Coś niemądrego. Jak na przykład oddanie klucza. 
Zacznie słabnąć, jak on. Straci moc. Chciał przeniknąć jej myśli, ale 
powstrzymał się. Związała się z nim dobrowolnie, nie powinien tego 
wykorzystywać,   kontrolować   jej,   jak   przewidywała   ciążąca   na   niej 
klątwa.

 - Anyu... - Chwycił ją za ramiona i potrząsnął. - Obiecałaś mi, że 

nigdy...

 - Chodźmy po broń - przerwała mu, uśmiechnęła się promiennie i 

już jej nie było.

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Znalazł   ją   w   pokoju,   w   którym   Will   trzymał   swój   arsenał. 

Zaopatrzyli   się   w  maczetę,   toporek,   wybrali  kilka   sztyletów.  Anya 
cały czas trajkotała, nie dając mu szansy powrotu do sprawy klucza. 
Kiedy   już  mieli   wszystko,   czego   potrzebowali,   przenieśli   się   do 
jaskini, w której zostawili Williama.

Lucien czuł się rzeczywiście lepiej, ale nie odzyskał jeszcze pełni 

sił, co ją martwiło. Był pewien, że umrze. Wiedziała o tym, potrafiła 
czytać   jego   myśli.   Omal   nie   popłakała   się   jak   najzwyklejsza 
śmiertelniczka.

 - Nie ma go tutaj - stwierdził Lucien.
Grota  świeciła   pustkami,   jakby   nigdy   nikogo   w   niej   nie   było. 

Jakby nie odbyła się w niej straszliwa walka, jakby nikt tu nie zginął. 
Anyę ogarnął niepokój.

 - Jak myślisz, gdzie może być William?
 - Albo wraca do domu, albo idzie na szczyt.
 - Sprawdźmy, czy nie ma go na szczycie, dobrze? Śmignęła na 

wierzchołek.  W grocie  było zimno,  ale tutaj  panował  mróz  nie  do 
zniesienia, wiał straszliwy wiatr, tnący jak ostrza sztyletów. 

Lucien... Jeszcze go nie było. Rozejrzała się. Williama  też ani 

śladu.   Już   miała   wracać   do   jaskini,  kiedy   pojawił   się   Lucien.   Był 
wyraźnie zmęczony.

Cholera.
  - Nie będziesz się więcej teleportował - oznajmiła stanowczym 

tonem. 

Tracił tę resztkę energii, którą zdołała mu przekazać.
  -   Będę   robił,   co   uznam   za   stosowne   -   odpowiedział   równie 

stanowczo.

  -   Niech   cię   diabli,   Lucien!   -   Był   dla   niej   najważniejszy   na 

świecie. 

Oddałaby Kronosowi klucz, zrobiłaby wszystko, żeby uratować 

swojego mężczyznę, ale nie ufała draniowi. Mógł wziąć klucz i zabić 
Luciena,   by   ją   ukarać,   że   kazała   mu   tak   długo   czekać.   Musiała 
postępować bardzo ostrożnie.

background image

Plan miała bardzo prosty: znaleźć klatkę, a potem ukryć magiczny 

przedmiot i Luciena. Lucien chciał zdobyć klatkę, będzie miał klatkę. 
Proste. Nie zamierzała oddawać jej Kronosowi. Nie dopuści, żeby bóg 
zagarnął puszkę, zaszkodził Lucienowi. Nie, odda mu raczej klucz. 
Nie było innego wyjścia. To tylko kwestia czasu.

  -   Nie   widzę   Williama   -   odezwał   się   Lucien,   wyrywając   ją   z 

zamyślenia.

  - Jestem tutaj. - Najpierw zobaczyli rękę, potem zza krawędzi 

lodowego uskoku wysunęła się twarz pięknego Willa. - Pomóżcie mi 
może - stęknął.

Lucien podszedł na skraj lodowej płyty, nachylił się. Anya stanęła 

za nim, chwyciła go wpół. Wolałaby raczej, żeby Will zsunął się po 
stoku   w   dół,   niż   miał   pociągnąć   z   sobą   jej   kochanka.   Wspólnymi 
siłami wciągnęli pięknisia na szczyt. Will stanął zasapany, strząsnął 
śnieg z ramion. 

 - Całe wieki nie drapałem się po górach
 - Może powinieneś przerzucić się na śmiganie - podsunęła Anya 

usłużnie i zarobiła kuksańca od zdobywcy szczytów. - Dziwię się, że 
nie wróciłeś do domu.

 - Żebyś spaliła moją księgę albo wyrwała z niej kolejne kartki? - 

Spojrzał na Luciena. - Wyglądasz całkiem nieźle, zważywszy na to, że 
Łowcy cię trochę uszkodzili.

  - Hydra miałaby  się  tu ukrywać? - Lucien  puścił  mimo  uszu 

komplement.

 - Jest jak kameleon - odezwała się Anya. - Mogła przybrać kolor 

śniegu. Kto wie, czy właśnie na niej nie stoimy.

Cała   trójka   spojrzała   pod   stopy.   Minęła   długa   chwila,   ale   nic 

niezwykłego   się   nie   wydarzyło.   Westchnęli   chórem,   zawiedzeni. 
William dostrzegł broń, którą Anya przytroczyła do pleców.

 - Ładny miecz - powiedział kwaśno.
 - Dziękuję.
 - Mój ulubiony.
 - Jak będziesz grzeczny, oddam ci go za rok, dwa.
 - Jesteś dla mnie zbyt dobra.
 - Wiem. Mówiliśmy, zdaje się, o Hydrze. William rozejrzał się.
 - Dokąd teraz?
  -   Tędy.   -   Lucien   wskazał   kierunek.   Anya   zdusiła   jęknięcie   i 

ruszyła za nim.

background image

  -   Nie   mów   mi   tylko,   ile   kilometrów   mam   przejść,   bo   mogę 

dostać waporów.

 - Uważajcie po drodze - ostrzegł Lucien. 
Wędrowali bardzo powoli szczytem lodowca przez kilka godzin. 

Anya zdrętwiała z zimna, nogi stały się ciężkie, jakby każda ważyła 
tonę. 

  -   Przypomnij   mi,   dlaczego   cię   lubię   -   odezwał   się   w   jakimś 

momencie William, przerywając milczenie. - Dlaczego przyjmuję cię 
w   swoim   domu,   chociaż   wiem,   że   każda   twoja   wizyta   oznacza 
kłopoty. Powiedz mi, bo nie pamiętam.

 - Przyjmujesz Anyę, ponieważ wnosi w twoje życie namiętność i 

przygodę - odpowiedział za ukochaną Lucien.

Ach. Zrobiło się jej ciepło na sercu. Uśmiechnęła się szeroko i 

poklepała Luciena po ramieniu. Trzymał się bardzo dobrze. Ani razu 
się   nie   potknął,   chociaż   nogi   ciążyły   niemiłosiernie,   jakby   były   z 
ołowiu, a Śmierć tłukła się w głowie. I chciała odprowadzać dusze, i 
nie - spieszno jej było oddalać się od Anyi.

Fajnie jest czytać w jego myślach, pomyślała. I miło słyszeć, jak 

jego   demon   mruczy   zadowolony.   Śmierć   chyba   nawet   ją   polubiła. 
Dwóch niegrzecznych chłopców w cenie jednego. Doskonały interes. 
Paskudne było tylko to, że Lucien cierpi. Już niedługo, pocieszała się. 
Już   niedługo.   Lucien,   nie   odwracając   się,   uścisnął   jej   dłoń,   jakby 
wiedział, że Anya zamierza rozmówić się z Kronosem. Hm. Może to 
wzajemne czytanie w myślach nie było jednak takie fajne. Co zrobi, 
jeśli Lucien będzie próbował ją powstrzymać?

 - Wie któryś z was, jaka właściwie jest ta Hydra? - zapytała, żeby 

odwrócić uwagę Luciena. - Trudno ją pokonać?

  - Jest nie do pokonania. - William westchnął ciężko. - Kiedy 

obcina się jej którąś głowę, w jej miejsce wyrasta zaraz następna. Nie 
dasz jej rady, Anyu. Jesteś silna, ale nie aż tak. 

Lucien potknął się i szybko wyprostował.
 - Co z tobą? - zareagował zaraz William. - Anya cię wykończyła? 
Teraz   ona   zareagowała,   to   znaczy   pacnęła   pięknego   Willa   w 

ramię.

 - Nie mów tak. To on mnie wykończył.
 - Auu, boli - poskarżył się Will. - Masz łapę jak młot.
 - Cicho bądź. Nie wiedziałam, że mam taką krzepę.

background image

 - No co z tobą, Lucien? - nie dawał za wygraną Will. Na złość 

Anyi, oczywiście. Lucien wzruszył ramionami.

  -   Jeśli   moi   wrogowie   myślą,   że   opadam   z   sił,   to   mnie   nie 

doceniają. 

William przez chwilę rozważał odpowiedź.
  - Być może, być może, tyle że nie widzę tutaj żadnych twoich 

wrogów.

 - To się jeszcze okaże. 
Anyi serce wezbrało dumą. Mój chłopiec.
 - Co zrobiłeś z ciałami Łowców, Will? - zapytał Lucien.
  -   Zająłem   się   nimi.   To   wszystko   -   padła   enigmatyczna 

odpowiedź.

 - Po co tyle zachodu?
 - A choćby po to, żeby nikt ich nie znalazł i nie zaczął dochodzić, 

jak zginęli.

 - Bardzo sprytnie - pochwaliła Anya. - Na bogi, gdzie ta Hydra? 

Żadnych   śladów.   Zaczynam   mieć   już   dość.   Może   franca   dawno 
wyniosła się z Arktyki, a ja jak idiotka uganiam się po lodowcach. 

Lucien zatrzymał się i pocałował ją w usta. Raz, potem drugi.
 - Nie jesteś idiotką.
 - Bleee. - William udał, że robi mu się niedobrze. - Obrzydliwe. - 

Nagle go olśniło,  wybałuszył oczy na Anyę. - Klątwa się spełniła. 
Jesteś z nim związana już na zawsze? Dlaczego to zrobiłaś? 

 - W miłości nie ma nic obrzydliwego. To wszystko, co mam do 

powiedzenia na ten temat. - Uniosła hardo głowę. - Poczekaj, aż ciebie 
trafi.   Życzę   ci,   żeby   twoja   wybranka   nie   chciała   mieć   z   tobą   nic 
wspólnego.

 - Oby.
 - Jeszcze się przekonamy - powiedziała zagadkowo. 
Williama dosłownie wbiło w ziemię, w śnieg, mówiąc ściślej.
 - Co wiesz, Anyu? Słyszałaś coś?
Nieładnie kpić z czyjegoś nieszczęścia, pomyślała, powściągając 

uśmiech.   Will   wystrzegał   się   miłości   z   racji   przepowiedni.   Nigdy 
dokładnie nie powiedział jej, jak przepowiednia brzmi, a ona nie miała 
cierpliwości, żeby rozszyfrowywać tekst starej księgi.

  - Nic nie słyszałam. - Jeszcze tydzień wcześniej skłamałaby i 

powiedziała, że słyszała coś i zmusiła tym samym Williama, by błagał 
ją o wyjaśnienia.

background image

Lucien musiał mieć na nią fatalny wpływ. Tego tylko brakowało, 

żeby przestała kraść. Uśmiechnęła się do własnych myśli. Kto wie, 
pochłonięta   seksem   może   rzeczywiście   zapomnieć   o   kradzieżach. 
Taka zamiana nawet jej odpowiadała.

 - Chrzań się. - William westchnął i ruszył dalej. Anya była coraz 

bardziej zmęczona, co chwilę się potykała.

 - Jak długo jeszcze będziemy szukać tej zdziry? - jęknęła. - Nie, 

nie, nie poddaję się, mowy nie ma. Pytam przez czystą ciekawość.

Lucien   objął   ją,   a   kiedy   czuła   jego   dotyk,   wszystko   inne 

przestawało się liczyć. Poza znalezieniem tej idiotycznej klatki, ma się 
rozumieć.

William zrobił kolejny krok... i nagle zniknął. Anya wymieniła 

spojrzenie z Lucienem. Oboje cofnęli się. 

Will pojawił się znowu, mocno zdetonowany.
 - Co jest, do cholery? - mruknął.
 - Ja nic nie widzę. - Anya rozglądała się, ale wokół rozciągał się 

lodowy bezkres, taki sam jak godzinę temu i dwie godziny temu.

  -   Tam.   -   Lucien   wskazał   coś,   co   przypominało   majaczący   w 

poświacie księżyca zarys drzwi. Anya rzuciła mu się na szyję.

 - Tak! To musi być to.
 - Niekoniecznie - powiedział ostrożnie Lucien.
 - Może powinniśmy wracać? - przestraszył się William.
 - Mowy nie ma. - Anya wyprostowała się. - Prowadź, Will, albo 

usuń mi się z drogi. Ja tam wchodzę.

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

Parys   nie   wierzył   własnym   oczom,   ale   Sienna   się   rozebrała. 

Jednak. Jak podejrzewał, była szczupła, chuda właściwie. Piersi miała 
małe,   ale   najpiękniejsze   sutki,   jakie   zdarzyło   mu   się   kiedykolwiek 
widzieć.

Dosiadła go i wsunęła na niego bez żadnej gry wstępnej, od razu 

gotowa, wilgotna jak żadna inna.

Skuty  łańcuchami nie mógł jej dotknąć, nie mógł pieścić i nie 

mógł pocałować.

Wszystko   trwało   chwilę.   Obydwoje   doszli   szybko,   prawie 

równocześnie. Dla Parysa było to upokarzające, nigdy nie szczytował 
tak szybko. Nieważne. Ci, którzy go więzili, nie wiedzieli, że w  ten 
sposób odzyskuje siły.

Sienna   osunęła   się   na   niego,   zdyszana,   zaspokojona.   Zrób   to. 

Teraz.   Szarpnął   się   z   całych   sił   i   okowy  puściły,   aż   nie   mógł 
uwierzyć, że poszło mu to tak łatwo.

Sienna poderwała głowę, ale zanim zdążyła wykonać następny 

ruch, chwycił ją pod pachę niczym worek ziemniaków i zeskoczył ze 
stołu. Natychmiast odezwał się alarm.

Łowcy, oczywiście, ich obserwowali.
Nachylił się i podał Siennie bluzkę.
 - Ubierz się.
  -   Parys...   -   szepnęła.   -   Nie   rób   tego.   -   Nie   brzmiała   już   jak 

podstępna istota, która go zwiodła i uśpiła, ale jak kobieta, która miała 
właśnie   najwspanialszy   orgazm   w   życiu   i   teraz   boi   się   o   swojego 
kochanka. Świetna z niej była aktorka.

 - Milcz lepiej, niewiasto. - Nago, jak stał, podszedł do drzwi. - 

Jeśli się nie zanikniesz, coś ci zrobię.

  - Nie próbuj uciekać. Oni cię zabiją, nie będą się martwić, że 

uwolnią twojego demona.

 - Nie udawaj, że martwisz się o mnie, a oni niech próbują. - Miał 

nadzieję,   że   spróbują.   Nie   chciał   skrzywdzić   Sienny,   a   musiał 
wyładować   na   kimś   odzyskaną   energię.   Najlepiej   na   Łowcach.   Z 
otworów w suficie uwolnił się gaz. Na Parysa nie podziałał, jednak 
Sienna zaczęła się krztusić.

background image

 - Jak stąd wyjść?
Podała   mu   kilka   cyfr,   które   wystukał   na   małym   panelu 

umieszczonym tuż obok framugi, i drzwi się otworzyły.

Wyszedł na korytarz z Sienną pod pachą. Łowcy biegli już ku 

nim,   strzelali.   Pyk.   Pyk.   Pistolety   z   tłumikami.   Najwyraźniej   nie 
chcieli, żeby chodził dłużej po tym świecie.

Uskoczył pod ścianę, udało mu się kopnąć dwóch Łowców prosto 

w splot słoneczny. Polecieli w powietrze. Jeden wypuścił półautomat 
z ręki, Parys go chwycił, teraz on strzelał, uchylając się szczęśliwie 
przed kulami wroga. Zostawiał trupy za sobą. Kiedy skończyła mu się 
amunicja, sięgał po kolejny pistolet leżący przy kolejnym zmarłym.

Sienna. Poczuł, że... Nie. Niemożliwe, żeby znowu się podniecił. 

Drugi raz? Nigdy mu się to nie zdarzyło. Wszystkie jego kobiety były 
jednorazowego użytku. Nie wiedział, co może się stać, jeśli ulegnie. 
Demon się rozszaleje? A może on zwariuje? 

 - Którędy teraz?
 - W lewo - wykrztusiła Sienna.
Skręcił, zobaczył na końcu korytarza duże, dwuskrzydłowe drzwi. 

I trzech Łowców biegnących w jego stronę z automatami w dłoniach.

 - Trzymaj się! - zawołał do Sienny i padł na podłogę, podcinając 

nogi   pierwszemu   z   atakujących.   Chwycił   jego   broń   i   już   było   po 
Łowcach, padli jak kręgle uderzone kulą.

Podniósł   się,   wypadł   przed   budynek.   Owionęło   go   wiosenne, 

nocne powietrze. Skręcił w bok, w mroczny zaułek. Sienna jęknęła.

 - Spójrz na mnie.
Otworzyła   z   trudem   oczy   i   w  tej   samej   chwili   poczuł,   że   coś 

ciepłego spływa mu po biodrze. Postawił Siennę, obejrzał ją od góry 
do   dołu   i   serce   mu   się   ścisnęło.   Na   środku   bluzki,   na   wysokości 
żołądka dojrzał wielką szkarłatną plamę. Postrzelili dziewczynę.

 - Sienna. - Nie rozumiał, dlaczego się przejmuje. Nie powinna go 

przecież obchodzić.

  -   Parys...   -   tchnęła.   -   Ja...   miałam   cię   zabić.   -   Jej   głowa 

bezwładnie opadła na bok. Minęły sekundy - i Sienna nie żyła.

Lucien chwycił Anyę za ramię  w momencie,  kiedy zamierzała 

przekroczyć coś, co przypominało przejście.

 - Ty pierwszy - zwrócił się do Williama. Wolał się ubezpieczyć, 

w razie gdyby trafili na zasadzkę.

background image

 - Świetnie. - William zawahał się, ale wszedł. I zniknął, jakby w 

ogóle go nie było.

Dobrzy bogowie, to naprawdę było przejście. Być może natrafili 

w   końcu   na   klatkę.   Chwileczkę,   spokojnie.   Żeby   zdobyć   klatkę, 
musieli najpierw zebrać wszystkie siły, by pokonać groźną Hydrę. 

 - Idziesz za mną - zakomenderował, zanim Anya zdążyła wyrazić 

protest, i zacisnął palce na rękojeściach sztyletów, co je dzierżył w 
obu dłoniach. Przeszedł. Zniknęła lodowa pustynia, był w raju.

  - Rety - sapnęła Anya. - Niesamowite.  Kto by pomyślał, coś 

takiego na szczycie lodowca? 

Wyspa w tropikach. Szmaragdowe palmy, kwiaty we wszystkich 

kolorach, powietrze przesycone zapachem kokosów oraz ananasów. 
Lucien   zrzucił   polarne   ubranie,   Anya   została   w   kusych   szortach   i 
białym topie.

 - Tu powinniśmy spędzić miesiąc miodowy. - Zatańczyła pośród 

kwiatów.   -   Nie   widzę   nigdzie   śladu   naszej   zdziry.   A   ty?   -   Nagle 
znieruchomiała, wstrzymała oddech. - Lucien, spójrz, spójrz tylko. To 
klatka.

Spojrzał.   Po   drugiej   stronie   jeziorka,   na   głazie   stała   sobie 

wyglądająca całkiem niepozornie klatka. A jednak przestronna, w sam 
raz, żeby zamknąć w niej Hydrę.

 - Mniej okazała, niż myślałam - powiedziała Anya to, co Lucien 

pomyślał. - Hydra powinna nam dziękować, że ją zabierzemy.

Poczuł się jakoś dziwnie, nieswojo. Wciągnął głęboko powietrze, 

ale   jeszcze   bardziej   zakręciło   mu   się   w   głowie.   Pomyślał,   że   nie 
powinien tak głęboko oddychać, i poczuł przeszywający ból. Co się z 
nim dzieje?

  -   Przykro   mi.   -   Wiliam   ciął   go   mieczem   przez   żołądek,   po 

trzewiach, do kręgosłupa. - Miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie.

W normalnej sytuacji Lucien przewidziałby atak i śmignął precz. 

Tymczasem nie mógł się ruszyć. Uszły z niego resztki energii i osunął 
się na ziemię.

 - Ty sukinsynu! - usłyszał jeszcze rozdzierający krzyk Anyi. 
  -   Kiedy   wy   się   pakowaliście,   przyszedł   do   mnie   Kronos   - 

tłumaczył   William.   -   Kazał   mi   zabić   was   oboje,   jeśli   znajdziecie 
klatkę. Wybacz...

 - Zabiję cię, zdrajco!

background image

Lucien widział Anyę z mieczem  uniesionym do ciosu, widział 

Williama i wiedział, że tych dwoje stoczy walkę na śmierć i życie.

 - Nie! - krzyknął przerażony.
 - Leż spokojnie, maleńki - uciszyła go Anya. - Musisz odzyskać 

siły. Odpłacę Williamowi za to, co zrobił.

 - Nie chcę zrobić ci krzywdy, Anyu! - zawołał William.
  -   Kronos   kazał   ci   mnie   zabić,   tak?   -   Oblizała   wargi,   jakby 

smakowała   już   śmierć   pięknego   Willa.   -   Powinieneś   był   mnie 
uprzedzić,   czego   żąda   od   ciebie   Kronos.   Powinieneś   był   go 
powstrzymać.

 - Gdyby można było go powstrzymać, już byś to zrobiła.
 - Jak mogłeś? Ja go kocham.
 - Wiem i jest mi naprawdę bardzo przykro. 
Lucien usiłował się podnieść. Jesteś wojownikiem, zachowuj się 

jak   wojownik.   Zrób   to   dla   Anyi.   Wstał   ostatkiem   sił,   ale   tamtych 
dwoje nawet tego nie zauważyło.

Anya uniosła miecz.
William uniósł miecz.
Klingi zadźwięczały i w tej samej chwili z jeziora wyłonił się 

dwugłowy potwór, pół kobieta, pół wąż o wężowych włosach.

Lucien zasłonił ranę ręką i skoczył przed siebie, gotów pokonać 

bestię.

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

Anya natarła na Williama, wrząc wściekłością. Jak śmiał ranić 

Luciena? Mężczyznę, którego kochała! 

Kiedy zobaczyła, jak Lucien pada na ziemię, brocząc krwią, część 

jej duszy umarła. Nie przeżyję bez niego. Nie chcę żyć bez niego.

  - Nie pokonasz nas obojga - wysapał William, mając na myśli 

własną osobę oraz potwora.

 - Zobaczymy. - Anya natarła i raniła go w udo. 
Bestia wydała z siebie przeraźliwy ryk. Anya nie oglądała się. Nie 

mogła   ani   na   sekundę   spuścić   Willa   z   oczu.   Ufała   Lucienowi.   Jej 
najdroższy jest wojownikiem, poradzi sobie z bestią. Oby ją pokonał.

Parowała ciosy Willa. Jej przeciwnik słabł z każdą chwilą. Bardzo 

dobrze. Zaraz zapewne popełni jakiś błąd. O właśnie! Nachylił się i to 
wystarczyło, by mocnym kopniakiem wytrąciła mu miecz z dłoni.

 - Lepiej było ze mną nie zaczynać - warknęła. 
Kątem oka widziała, jak Lucien atakuje Hydrę. Bestia uniosła się, 

otworzyła   paszczę...   Lucien   siekł   mieczem   i   jedna   głowa   spadła   z 
tułowia. Natychmiast w to miejsce wyrosła nowa. Co gorsza, ta, która 
spadła, ciągle przejawiała wielką żywotność, wierciła się i wyraźnie 
chciała ukąsić Luciena w łydkę.

 - Spadajmy - wydyszał Will, szukając wsparcia u Anyi. - Zanim 

nas pożre na deser. 

Nic   z   tego,   były   przyjacielu.   Anya   cięła   go   przez   żołądek, 

dokładnie tak, jak on ciął Luciena.

 - Ty... - Ledwie mógł mówić. - Wygrałaś.
  -   Zawsze   wygrywam.   -   Wraziła   miecz   głęboko   w   trzewia 

pięknego   Willa,   przebiła   go   na   wskroś   i   przyszpiliła   do   lodowej 
ściany.

 - Anya - jęknął jeszcze.
 - Masz szczęście, że nie utnę ci głowy i nie wyrwę serca. Jesteś 

nieśmiertelny, więc dojdziesz do siebie, ale będę cię nękała dzień po 
dniu, dopóki nie uznam, że dość się wycierpiałeś. Wtedy cię zabiję.

Zostawiła go i ruszyła z odsieczą wspomóc Luciena w walce z 

Hydrą.

background image

Jej ukochany krwawił, ale nie poddawał się. On, słaby? Nigdy nie 

widziała   silniejszego   mężczyzny.   Gdyby   już   go   nie   kochała, 
zakochałaby się w nim teraz. Stanęła obok niego.

 - Jak ją pokonamy?
 - Celuj w oko. To jedyny sposób.
Anya zaatakowała uciętą głowę. Małe węże - włosy gryzły ją po 

nogach, ale nie zważała na ból. Szyła ostrzem miecza prosto w oko i 
głowa po sekundzie znieruchomiała.

Hydra obaliła Luciena na ziemię. Anya podbiegła do niego, ale 

zdążył już wstać i wtedy bestia ukąsiła ją w ramię. Anya krzyknęła 
przeraźliwie,   oślepiona   bólem.   Zobaczyła   gwiazdy   przed   oczami. 
Trucizna to była? Jad?

Zrobiło się jej słabo, ale Lucien był już przy niej. Dźgnął potwora 

w oko... Hydra zaskrzeczała straszliwie i padła martwa. 

Natychmiast pojawiła się w miejsce martwej nowa głowa. Anya 

zachwiała się, zmagała się z sobą, żeby nie upaść.

  - Nie zasypiaj, kochana - szepnął Lucien, dodając jej ducha. - 

Mam pomysł, ale musisz mi pomóc. Obetniesz jej głowę i przypalisz 
ranę. Zrobisz to?

  - Tak, tak, Lucien. Zrobię to. - Dla niego gotowa była zrobić 

wszystko. Wyprostowała się czujna, zdecydowana.

Lucien próbował teleportować się, ale był tak słaby, że musiał 

zostawić   ciało   w   świecie   materialnym,  by   przenieść   się   do 
duchowego. Bestia uznała, że już po nim i teraz skupiła całą swoją 
wściekłość na Anyi.

A ona śmiało ruszyła przeciwko zdzirze.
Będziesz moja!

background image

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

Lucien, istota niewidzialna, usiadł na karku bestii. Nie poczuła 

tego, zajęta Anyą. Zanurzył rękę w ciele Hydry, chwycił duszę. Zdzira 
ryknęła tak przeraźliwe, że popękałyby mu bębenki, gdyby mierzył się 
z nią w swojej cielesnej postaci.

Anya   natarła,   ścięła   łeb   Hydry,   z   dłoni   poszły   jej   płomienie, 

którymi przypiekła ranę. Bestia znowu ryknęła, chciała się rzucić na 
atakującą amazonkę, ale Lucien mocno dzierżył wierzgającą duszę.

Anya zaatakowała ponownie.
Spadła druga głowa. Anya przypiekła i tę ranę. Potwór zawył i 

obalił się w jezioro. Udało się!

Zwyciężyli!
Anya upadła na ziemię, zmęczona, ale szczęśliwa.
Lucien wrócił tam, gdzie zostawił ciało. Chciał w nie wniknąć. 

Blokada. Spróbował jeszcze raz. To samo. Zasromał się.

Co to?
Jesteś za słaby. Owszem, był słaby, ale powinien móc wrócić do 

swojej cielesnej powłoki. Spróbował jeszcze raz. Znowu nic.

Był kompletnie bezradny.
Anya klęczała przy jego ciele, widział ją, słyszał, jak go prosi, by 

wrócił. Na darmo.

  - Lucien - warknęła. - To nie jest śmieszne. Wracaj zaraz do 

swojego ciała.

 - Nie mogę. 
Anya pokręciła głową. Była przerażona. Nie wierzyła.
 - Możesz.
 - Anyu... - Widziała to od kilku dni. Jego ciało umarło. Kronos 

nie miał już żadnej władzy nad Anyą. Nie musiała już oddawać mu 
klucza. Była wolna.

 - Nie poddawaj się - prosiła. - Próbuj.
 - Anyu...
  - Nie możesz umrzeć. Słyszysz? - Łzy napłynęły jej do oczu. - 

Nie pozwolę, żebyś odszedł. - Zaczęła robić masaż serca.

Podpłynął   do   niej,   chciał   pogłaskać   po   włosach,   ale   był   tylko 

duchem.

background image

Wtem   usłyszał   przeraźliwy   ryk,   gorszy   niż   ryk   Hydry.   Miał 

wrażenie, że się rozpoławia. To Śmierć odchodziła, żegnała się z nim.

 - Lucien? - wołała Anya. - Co się z tobą dzieje? Wszystko będzie 

dobrze. Oddam Kronosowi klucz. 

Chciał jej powiedzieć, żeby trzymała się z daleka od Kronosa, ale 

nie mógł. Jeśli naprawdę Śmierć odeszła, to już po nim.

 - Jak mam ci pomóc, Lucien?
Otworzył usta, chciał coś powiedzieć, lecz nie był już w stanie. 

Śmierć odeszła na zawsze, a on zapadł się w nicość.

 - Jestem gotowa targować się z tobą. Słyszysz? - zawołała Anya, 

kiedy duch Luciena odszedł, i Kronos pojawił się niemal natychmiast 
w rozbłysku błękitnego światła.

 - Słucham cię - przemówił.
 - Oddam ci klucz, jeśli przywrócisz Luciena do życia i zostawisz 

nas oboje w spokoju.

 - Chcę mieć i klatkę. Gdzie ją schowaliście? 
Anya pokręciła głową.
 - Klatka należy do Luciena. Możesz mieć tylko klucz.
 - Chcesz, żeby twój kochanek żył?
 - Jeśli umrze, nie dostaniesz klucza! Wybieraj. I nigdy nie waż 

się sięgać po klatkę. 

Kronos   musiał   zrozumieć,   jak   bardzo   jest   zdeterminowana,   bo 

skinął głową, podniósł ręce.

 - Bardzo dobrze.
Po   chwili   byli   już   w   sypialni   Luciena   w   Budapeszcie.   Lucien 

oddychał spokojnie, rany zniknęły. Bóg stał koło łóżka.

Anya  śmignęła na wysepkę, gdzie ukrywali się rodzice, zabrała 

klatkę, cmoknęła matkę w policzek i wróciła do twierdzy.

Kronos czekał dokładnie tam, gdzie go zostawiła.
Postawiła   klatkę   pod   ścianą.   Bóg   uniósł   tylko   brew.   Ku 

zdziwieniu Anyi nie próbował porwać cudownego artefaktu.

  - Dotrzymałem zobowiązania - oświadczył. Teraz ona musiała 

zrobić to samo. Pocałowała śpiącego Luciena i weszła do klatki.

 - Jestem gotowa. Bóg zamrugał, zdumiony.
 - Dasz się zamknąć? Nie mając klucza? Ktokolwiek tu wejdzie, 

będzie mógł ci rozkazywać.

 - Wiem. Ja go kocham. Kronos podrapał się w brodę. 

background image

  -   Nigdy   bym   się   nie   spodziewał   czegoś   podobnego   po   kimś 

takim jak ty.

„Po kimś takim" puściła mimo uszu. Miłość do Luciena była tym 

najwspanialszym, co przydarzyło się jej w życiu, dla niego gotowa 
była na wszystko.

  -   Miejmy   to   już   za   sobą.   -   Odetchnęła,   a   potem   wygłosiła 

właściwą   formułkę:   -   Ja,   Anya,   bogini   Anarchii,   po   dobrej   woli 
zbywam się arcyklucza i oddaję go królowi bogów.

Kronos  zagłębił   dłoń   w  jej   ciele,   jak   Lucien   zagłębiał   dłoń   w 

ciałach zmarłych. Poczuła piekący ból, po chwili zobaczyła, jak bóg 
cofa rękę, jak ta rozświetla się bursztynowym blaskiem. Anya osunęła 
się na kolana. Przed oczami zamajaczył jej jeszcze uśmiech Kronosa, 
a potem wszystko spowiła ciemność.

 - Wypuśćcie mnie!
Lucien nigdy w życiu nie czuł się równie bezradny. Nie wiedział, 

co robić. Najzwyczajniej w świecie nie wiedział. Anya od czterech dni 
zamknięta   była   w   klatce.   Nie   wiedziała,   kim   on   jest.   Jej   pamięć 
obejmowała wszystko przed otrzymaniem klucza i domagała się, żeby 
ją uwolnił. Nie mógł tego uczynić. Gdyby usłuchał, mogłaby go zabić.

Groziła, że to zrobi. Wyczuwał jej myśli, tak jak ona wyczuwała 

jego. Pytała ciągle, dlaczego Lucien ją kocha, ale patrzyła na niego jak 
na obcego.

Oddała klucz i straciła wspomnienia. Gdyby tylko mógł sprawić, 

żeby przypomniała sobie, kim on jest. Zatrzymał się przed klatką.

  -   Anyu,   jesteśmy   związani   z   sobą   nierozerwalnym   węzłem. 

Przypomnij mnie sobie.

  - Drań! Podejdź tylko bliżej. Tamten  kapitan był większy od 

ciebie, a zabiłam go bez trudu. 

Usiadł obok klatki. Kiedy kilka dni temu obudził się w swojej 

sypialni, a kiedy poczuł, że Śmierć jest  znowu z nim, ucieszył się. 
Dopiero  po chwili  zobaczył Anyę zamkniętą  w klatce.  Patrzyła na 
niego jak na kogoś obcego. Obrzucała obelgami. Nienawidziła go.

Działy się straszne rzeczy. Parys wrócił z Grecji odmieniony nie 

do poznania. Nie chciał mówić, co  mu się przytrafiło. Wkrótce miał 
lecieć do Stanów, dołączyć do Gideona. Lucien czuł się fatalnie, ale 
przekonywał przyjaciół, by nie przejmowali się Parysem.

W Stanach przebywali Aeron i Reyes, ale nie było z nimi żadnego 

kontaktu i wojownicy nie wiedzieli, co się z nimi dzieje, a zatem nie 

background image

wiedzieli   też,   co   dzieje   się   z   Daniką   i   jej   najbliższymi.   Lucien 
westchnął.   Przyjaciele   szukali   pozostałych   trzech   Hydr.   Jak   dotąd 
bezskutecznie.

Lucien powinien być teraz z nimi, pomagać w poszukiwaniach, a 

jeśli nie, to powinien przynajmniej  zająć się Parysem. Nie robił nic. 
Nie był w stanie zostawić Anyi. Była całym jego życiem.

Niestety, jej też nie potrafił pomóc.
Nie   pamiętała   Maddoksa   ani   Ashlyn,   chociaż   ci   odwiedzali   ją 

codziennie, dziękowali za to, co dla nich uczyniła. Wysłuchiwała ich 
historii,   uśmiechała   się,   ale   wspomnienia   nie   powracały.   Lucien 
przynosił jej nawet ulubione lizaki. Nic nie skutkowało.

 - Kocham cię, Anyu.
  - A ja ciebie nienawidzę. Wypuść mnie. - Zacisnęła dłonie na 

prętach i potrząsnęła z całych sił klatką.

 - Nie przypominasz mnie sobie?
  - Pieprz się. - Walnęła go pięścią w głowę. - Nie jestem twoją 

niewolnicą, słyszysz? Nie jestem niczyją niewolnicą.

Lucien   z   ciężkim   sercem   otworzył   klatkę.   Anya   spojrzała   na 

niego zaskoczona. 

 - Dlaczego jesteś taki smutny? Dlaczego mnie wypuszczasz?
 - Nie chcę dłużej cię więzić. Nie zniósłbym tego. 
Wyszła powoli z klatki.
 - Co się ze mną dzieje? Dlaczego się nie cieszę? 
Po policzkach Luciena popłynęły łzy. Bał się mieć nadzieję.
 - Jestem twoim mężczyzną.
 - Ja nie mam mężczyzny. - Podeszła do niego wściekła, gotowa 

do ataku. Po drodze chwyciła jeden ze sztyletów leżących na szafce 
nocnej. - Zapłacisz mi za to, że mnie uwięziłeś.

Lucien   przypomniał   sobie,   co   Anya   mu   mówiła   kilka   dni 

wcześniej.   Uwięziona   osoba   musi   spełniać   wszystkie   rozkazy 
właściciela   klatki.   Wytrącił   Anyi   sztylet   z   dłoni   i   wepchnął   ją   do 
klatki, zatrzasnął drzwi.

  -   Zabiję  cię!   -   krzyknęła   Anya.  -   Ty   sadysto!   -   Spojrzała   na 

motyla. Podobał się jej kiedyś ten tatuaż...

 - Ładny - bąknęła. Może pamięć wracała?
 - Usiądź, Anyu. I milcz. - Zacisnęła usta, wściekła, mroczna, a on 

rzekł gromko: - Nakazuję ci, przypomnij mnie sobie.

background image

Skuliła się, zaczęła się wić, jęczała, wbijała paznokcie w skórę. W 

końcu się uspokoiła, znieruchomiała, pod oczami pojawiły się cienie.

  -   Przykro   mi,   najdroższa.   Wypuszczę   cię,   ale   nie   zapomnę. 

Jesteśmy złączeni na zawsze. Będę zawsze przy tobie.

  - Akurat pozwoliłabym ci odejść, Kwiatuszku. - Spojrzała na 

niego, w jej oczach dojrzał miłość. - Tak się cieszę, że żyjesz.

Lucien otworzył klatkę, przytulił Anyę do piersi. 
 - Moja najdroższa. Moja ukochana. - Ukrył twarz na jej ramieniu. 

- Bogom niech będą dzięki. Umierałem, gdy patrzyłaś na mnie jak na 
obcego.

 - Myślałam, że cię straciłam. - Pocałowała go.
 - Oddałaś dla mnie wszystko.
 - Oddałam, bo jesteś najważniejszy. Objął ją mocno i śmignął na 

łóżko.

  -  Całe  życie  będę ci  się  za  to  wywdzięczał.  Uśmiechnęła   się 

chytrze.

  - Taki właśnie miałam plan. A teraz powiedz mi, co się tutaj 

działo, kiedy tkwiłam w klatce.

  - William zwiał, rany się zagoiły. Jest teraz tutaj i domaga się 

zwrotu   księgi.   Nie   wpuszczam   go   do   twierdzy,   ale   wydzwania   do 
mnie codziennie.

  - Oddam mu jego skarb, ale jeszcze nie teraz. Hm, wyrwałam 

kilka kartek. Cóż, wypadki chodzą po książkach.

 - Ciągle przeprasza i przeprasza. Chyba naprawdę żałuje tego, co 

zrobił. Chętnie bym się go pozbył, ale uparł się, że nie wyjedzie, nie 
porozmawiawszy najpierw z tobą.

  - Potem, wszystko potem. Teraz kochaj się ze mną. Uśmiechał 

się już od ucha do ucha.

 - Wyjdziesz za mnie, prawda?
 - Owszem.
  - Znam wspaniałe miejsce na miesiąc miodowy. - Rozbierał ją 

gorączkowo. - Musimy znaleźć jeszcze trzy artefakty. Masz ochotę na 
kolejne łowy?

 - Zawsze.
Po chwili nie pamiętali już o niczym poza własną rozkoszą.